Warda Malgorzata Srodek lata

background image
background image

Ileżwesołychfal,wktórychmożnasięzanurzyć,Spomiędzypalcówwykwitająmifiołki,
wewłosach
wijąsięforsycje,gdziestąpnę,rozbrzmiewająskrzypceidzwonki.

SylviaPlath,„Listydodomu”

(tłum.EwaKrasińska)

…Potemdzieńbyłzbytupalny,bezwiatruodmorza,zpiekącymsłońcem,przedktórym
musiałamkryćgłowęwsłomkowymkapeluszu.Podwieczórposzłamnaspacer.
Pozrywałam
zdrzewzieloneowoceikiedywracałam,jużwiedziałam,żedziejesięcoś
niedobrego.Kluczodmieszkaniawypadłminaschody,zawrotygłowystałysięzbytsilne.
Cośpękałowmoimwnętrzu,cośchciałowydostaćsięnazewnątrzzbytszybko.

Upalnepopołudniedobiegałokresu,przemieniającsięwwieczornyzmierzch,kiedy
tancerzewychodzilinascenę.Jabiłam
imbrawo,zaplątanawzakrwawionąsukienkę,z

background image

pogniecionymkapeluszemnagłowie,bezpiecznieukrytawpółmrokułóżka.

Taniecjużsięzaczął.Tancerzetańcząflamencozupełniesami.Solorazjej,razjego:
wygięteciała,sprężysteruchy,tak
wielesposobówuderzaniabutamioposadzkę.

Krewbyłanamoichpalcach,nasiąkałaniąpościel.Kiedyspojrzałamwdół,zobaczyłam,
jakpłyniegęstymikroplamido
sandałów.

Gdziebyliwszyscyznajomi?Rozglądałamsiępozgromadzonejpubliczności,alenie
widziałamich.Mojąuwagęskupiłna
sobiemłodytancerzwykonującysolówkęwokół
partnerki.

FlamencopochodzizXIVwieku,totaniecognia.Młodytancerzzsiłąiwiarąukazywał
targającenimuczucia:byłatu
miłość,nienawiśćiśmierć.Tancerzniepotrzebował
szerokiej
przestrzeniscenicznej:jegokrokiniebyłydługie,nieoddalał

sięzbytnioodpartnerki.Tańczyłprzyniej,dlaniej,przeznią.

background image

HONDO

-Comówisz?Hondo?Cotojesthondo?…

9

Hukbraw,chórgłosów.

-Kiedyzaczęłosiękrwawienie?

-Jakdługototrwa?

Nasceniepozostałajużtylkojednapara.Onawkwiecistejpięknejsukni,onwbrązach.
Onaprzyśpiesza,więconzwalnia;gdyonapatrzy,onsięodwraca.Ichkroki,ichgesty,
wyciągniętewgóręręce,rozchylonepalce.Gitarywciążgrają,
śpiewacypstrykajądo
rytmupalcami,klaszczą,kastanietynie
przestajągrać.Chciałamzobaczyćspektakldo
końca,alektoś
pochyliłsięnademną.Czyjśgłoswyszeptał:

-Lekarzemówią,żetraciszdziecko.Muszącięoperować…

Byłamwsiódmymmiesiącuciąży,podsercemnosiłamcórkę.NazywałasięAnna.

Marlena

KiedypierwszyrazpodjeżdżampoddomrodzinyFey,caładzielnicapogrążonajestw
sennejatmosferzewrześniowegoprzedpołudnia.Deszczwciążsiąpi,kałużezalegająna
drodze,przyfurtcezrobiłasięjużprawdziwachlapa.Naciskamguzikdomofonu,alenikt
minieotwiera,wżadnymoknienieporuszasięroleta,ześrodkaniedobieganajmniejszy
odgłos.

Zuporemdzwonięjeszczeraz,potempopychamfurtkę.Odziwo,ustępujezgłośnym
jękiem.

Czujęsię,jakbymweszłanaopuszczonyteren:samotnąhuśtawkępopychawiatr,
pierwszeopadłeliściezaścielajądróżkimiędzyklombami,dawnonikttuniegrabił,rolety
woknachsąopuszczone,ogródtoniewbłotnejbrei.Kiedystukamdodrzwi,niktminie
odpowiada,aleztyłudomurozlegasięjakiśhałas,więckierujęsięwłaśnietam.

-Cześć!

Zzaklombupodnosisiędrobnapostaćdziewczynkiubranejwsztormiakizaduże
kalosze.Niewielewidzępodkaptu-10

rem,którynaciągnęłasobieażnanos,aletonapewnoLucyna,najmłodszazrodzinyFey.

-Cześć!-Uśmiechamsięprzyjacielsko.-Zastałamrodzicówalbobrata?

Marszczynoswsposób,którywydajemisięznajomy,zezujenamniespodkaptura.

-PaniprzyjechaławsprawieSylwii?

Przytakujęizarazpytam,kiedymogęwpaść,żebypogadaćzjejrodzicami.

-Panijestdziennikarką,prawda?

background image

-Tak.Piszęartykułotwojejsiostrze.

Wzruszaramionami,artykułnierobinaniejwrażenia.

-Rodzicebędąwieczorem.Proszęprzyjechaćwtedy,pewnieporozmawiajązpanią.-
Pochylagłowęidodajeponuro:

-Zawszerozmawiajązdziennikarzami.

Wracampodichdom,kiedynadworzejestjużciemno,adosiąpiącegoprzezcałydzień
deszczudołączająostreporywywiatru.Woknachnaparterzeświecąsięświatła,jednego
oknaniezasłoniliiwidzęfragmentseledynowejkuchni,poktórejkręcisięjakiśwysoki
mężczyzna,chybaojciecSylwii.

KiedynamojebiurkotrafiłateczkaopisanaimienieminazwiskiemSylwiaFey,byłamw
trakciezbieraniamateriałówdoartykułuorodzinie,któraodlatborykasięzbrakiem
prąduiżyjewkoszmarnychwarunkach.TeczkaSylwiibyłazadziwiającopłaskai
wyglądałonato,żezawieratylkokilkakartek.AlejawiedziałamjużodDamiana,który
utonąłwśledztwiepolicyjnym,żeSylwiatotematrzeka,któregonieudamisięzamknąć
przedurlopem.

Teczkęotworzyłamtydzieńtemu.Napierwszejstronieznalazłamzdjęciedziewczyny,
wyciętezjakiegośpisma.

Zawszeintrygująmnietefotografie,naktórychktośpojawił

sięporazostatni.Ogarniamniewtedyniewytłumaczalnapotrzebaznalezieniaczegoś,co
będzieznakiem,zapowiedziąlosu,któ-

11

ryspotkatęosobę.ZdjęcierodzinyFey,któreprzyszłodomniee-mailemkilkadnipo
tym,jakpoznałamhistorięSylwii,powiększyłamsobieniemalnacałyekrankomputerai
szukałamwła

śnietakiegoczegoś-przepowiedni,żeSylwiazniknie.

Tobyłozdjęcierobionewczesnąjesienią,ostatniaaktualnafotografia,naktórejznalazła
siędziewczyna.Manasobiedżinsowąkatanę,długiejasnewłosyzebrałapojednej
stronie,spływająporamieniu,nieuśmiechasię,niepatrzywobiektyw.Zaintrygowało
mnie,żejakojedynaosobanafotografiijestporuszona:rysyjejtwarzyprzypowiększeniu
zacierałysię,pikselowała,kiedyrozciągałamjejtwarzjeszczemocniej.

Niemogłamdojść,nakogopatrzy.Wzbliżeniujejdłonieokazałysiępoplamionena
czarno.Głowaodwróconaprofilem,niechętnespojrzeniekierującesięgdzieśpozabratem
natęczęśćogrodu,któraniezmieściłasięwkadrze.Siedzinahuśtawcewogrodzie
domu,któryterazrozpościerasięprzedemną,ko

łoniejrozsiadłasięmłodszasiostra,Lucyna;zanimi,naschodach,stoimatkazczymś
kolorowymwręce.Bratsiedzinastopniu:dłoniewsunąłwrękawyswetra,rudewłosy
kłębiąsięwokółjegotwarzy,spojrzeniecelujewobiektywaparatu.

Zdjęciemusiałzrobićojciec.

OjciecSylwii,JakubFey,prowadzimnieposchodachnapierwszepiętro.Wkorytarzu

background image

panujepółmrok,więczledwościąudajemisięwyodrębnićniewielkiegrafikiwiszącena
ścianie,wrównymrzędzie,codomilimetra.

-TopraceMateusza-wyjaśniaJakub,którybardzochcebyćpomocny.-Robiłjewielelat
temu,alesątakieładne,żepostanowiliśmyjepowiesić.Sylwiabardzojelubiła.Lucyna
teżrysuje,następnymrazempokażępanijejrysunki.

-Zchęciąobejrzę.-Uśmiechamsięuprzejmie.Zdążyłamzanotować,żeobojerodzice
zwracająsiędomałejLucyny

„Lou”.

-Wjejpokojunicsięniezmieniło-odzywasięJakub,gdy12

stajemypoddrzwiamipokojuSylwii.-Zostawiliśmywszystkotak,jakbyło.Nicwnim
nieruszaliśmy.Takjestłatwiej.

-Oczywiście.

Większośćludzi,którymzaginąłktośbliski,dopókiniedostanieoficjalnejinformacjio
zgonietejosoby,przechowujejejrzeczyjakrelikwie,wstanienienaruszonym.ZSylwią
jestpodobnie.Wpokojuwciążunosisięjejzapach:mieszaninapoziomekznutkączegoś
świeżego,delikatnego,czympachniewiększośćnastolatek.Mojespojrzenieogarniałóżko
nakryteróżowąnarzutą,stertępoduszekpowyszywanychwkwiaty.

Zatrzymujęsięprzydużychramach,wktórychSylwiaumieściłapowycinanezdjęciaz
gazet.Sątumodelki,gwiazdykina,staromodneciuchyikilkazdjęćMarilynMonroez
filmu„Mężczyźniwoląblondynki”.

-Jakpaniskończy,będęnadole.

Kiwamgłową,drzwiprzymykająsię,naschodachcichnąkrokiJakuba.Terazmogęwyjąć
aparatizrobićtrochęzdjęć.

Klik-klik…Nafotografiizatrzymujędziewczęcepoduszkiiróżowąnarzutęzakrywającą
łóżko.Kiedystajęprzynimiunoszęgłowę,nademną,włamanymdachu,znajdująsię
okna.Sylwiamusiałalubićtenpokój,dopracowałagownajdrobniejszychszczegółach.Z
łatwościąwyobrażamsobiejąleżącąnałóżkuiwpatrującąsięwrozciągniętezaoknami
niebo.

Nabiurkustoimaszynadopisanianakrytaserwetką.Jeststara,takstara,żeSylwia
musiałakupićjąwsklepiezantykami.Wmaszyniewciążtkwikartka,naktórej
wystukanokilkarazysylwia,sylwia,sylwia.Kiedyprzesuwampalcempotaśmie,na
skórzezostajączarneślady,takiesamejaktezfotografii,zrąkSylwii.

Fotografujękolekcjęporcelanowychfigurek,kontroluję,czynikogoniemawkorytarzu,i
otwieramszafę.Strojewisząoboksiebienawieszakach,wrównymrzędzie,porządek
zostałzachowany.Zzaciekawieniemdotykamniemalidentycznychsukienek-
skromnych,różniącychsięgłówniekolorem.

13

Możedlatego,żewszystko,coSylwiazgromadziławszafie,jeststonowaneiraczejmało
interesujące,mojespojrzenieniemalnatychmiastwychwytujezłotepantofelki.Stoją
wsuniętenasamdół,przykartonachzinnymibutami.Jeszczerazsprawdzam,czyniktnie

background image

stoiwprzejściu,ifotografujętebuty.Potemschylamsiędokartonów.Nosiłarozmiar38.
Kiedyuchylampokrywki,widzę,żeresztabutówtozwyczajneobuwiesportowe,półbuty
isanda

ły.Złotepantofelkisąjedynymitakozdobnymi.Unoszęjedenwdłoni,aonmomentalnie
zaczynaodbijaćświatłoimienisiękolorami.Obcasjestniesamowiciewysoki,tak
wysoki,żeniewiem,czyumiałabymzrobićwnimchociażbykilkakroków.

-Miałajenastudniówce.

Głosikrozlegasiętakbliskomnie,żeodwracamsięzgło

śnymsapnięciem.

Lucynastoiwdrzwiach;opartaofutrynę,patrzynamniezzaciekawieniem.

-Naswojejstudniówce?-pytam.Pytaniejestkretyńskie,aleLucynaodpowiadananie
kompletnienietak,jakmyślałam.

-NastudniówceMateusza.

Jeszczeniewiem,czytawiadomośćmajakiekolwiekznaczenie,alezracjitego,żew
ogólemałowiemoSylwii,ośledztwieikulisachsprawy,wolętosobiezanotować.Moja
pamięćpodpowiada,żeMateuszjesttrzylatastarszyodSylwii,pracujejakofotografdla
krakowskiegotygodnika,mieszkawKrakowiei,niewiemdlaczego,niemamyjeszcze
wciążjegoadresu.Nazdjęciu,któremiałamprzyjemnośćobejrzeć,okazałsię
zaskakującoatrakcyjnymfacetem-topewniedlategoprzyswojenieinformacjionim
przyszłomitakłatwo.

Lucynawchodzigłębiejdopokoju,siadanałóżkuwsposób,którysprawia,żezaraz
myślę,iżrobitobezprzerwyodchwili,kiedySylwiazniknęła.Kładziesobiejednąz
poduszeknakolanach.

-Opowieszmicośoswojejsiostrze?-pytam,zamykającszafę.

14

-Aleco?

Fotografujęją.

-Colubiłarobić?

Znowująfotografuję,aonazaczynasięuśmiechać,jakbychciałapozowaćdozdjęć.

-Dużopisała,wieleczasuspędzaławkiniealbozMateuszem.LubiłafilmyzMarilyn
Monroe,uważała,żeonajestnajładniejsza.

Notak.MojespojrzenieodnajdujezdjęciaMarilynprzyczepionepinezkamidościany.

-Długotumieszkacie?

-Odkilkulat,wcześniejmieszkaliśmywGdyni,wbardzomałymmieszkaniu,wbloku.

-MateuszmieszkawKrakowie?

-Tak,jużprawietrzylata.

Odkładapoduszkęnaswojemiejsce.

background image

-Długibędzietenartykuł?

-Raczejtak.

-Acobędziepaniwnimpisać?

-Wszystko,copomożejąodnaleźć.

Sądziłam,żetymisłowamijakośjąporuszę,sprawię,żepopatrzynamniechociażz
cieniemsympatii,alenicztego.Lucynapochylaniżejgłowę,wpatrujesięwswojepalce,
apotemmówizniechęcią:

-Myślę,żeonanieżyje.Paniteżtakpomyśli,jakjużbędziepanimiałatenartykuł.

Damianzawszepowtarza,żepracawpolicjinauczyłagogłównietego,jakbardzoludzie
potrafiązaskakiwać.To,cowydajesięczarne,taknaprawdęjestbiałe.Cinajporządniejsi
dokonująnajohydniejszychprzestępstw.Niczegoniedasięprzewidzieć.

-Poszukamjej.

Mówiętojakobietnicę.PolicyjneśledztwowsprawieSylwiiteżformalnieniezostało
zamknięte,Damianwciążprzynimpomaga,zresztąwieleosóbbyłowto
zaangażowanych.

15

Istniejejeszczenadzieja,żedziewczynasięznajdzie.AleLucynatylkosiękrzywii
powtarza:

-Onanieżyje,czujęto.

WnocyśnimisięSylwia.Todziwne,wostatnichlatachnieprześladowalimnieprzecież
bezdomni,októrychrobiłamreportaże,nieśniłamomatkach,którezarażałyswojedzieci
HIV-em,weśnienienawiedzałymniemaltretowaneprzezswoichmężówkobiety,z
którymiprowadziłamdługierozmowyzadnia.Noc,odczasu,jakzajęłamsiętematami
społecznymi,przestałałączyćsięzdniem.Zasypiałamiśniłamowszystkim,coniebyło
związanezpracą.Ażdodzisiaj.

DzisiajśnimisięSylwia.Siedzinahuśtawce,zupełniejaknazdjęciu.Jestwtymśniecoś
niedobrego,aleniepotrafięzrozumiećco.Wiatrhulapopustymogrodzie,niematu
pozosta

łychosóbzfotografii,Sylwiajestsamazemną.Naziemileżywarstwabłotazmieszanego
ześniegiem,Sylwiaodpychasięjednąstopąodschodówikołysze,huśtawkaskrzypi
monotonnie.

Lou

Kiedyprzyszłamnaświat,mamaprzywiozłamnietaksówkązeszpitala,owiniętąw
kraciastykocyk,apotempołożyławłóżeczku,którekiedyśnależałodoSylwii,a
wcześniejdoMateusza.Byłodrewniane,zprętamiuniesionyminatylewysoko,bymnie
mogłasięzniegowydostać.SylwiaiMateuszprzystanęlinademną.

-Czywszystkozniąwporządku?-spytałaszeptemSylwia,zuwagąmisięprzyglądając;
jawykręcałamgłówkęwjejkierunkuiśliniłamsię.

background image

-Tybyłaśtakasama-odpowiedziałMateusz,wyciągnął

rękęidotknąłmojejuniesionejwgórępiąstki.Jamomentalniezaśliniłamsięjeszcze
bardziej,asmoczekpotoczyłsięna16

kocyk.Spojrzeniepodążyłozarękąbrata,kiedysięgnąłposmoczekiwepchnąłmigodo
ust.

Kiedymiałamroczekistawałamjużnadrżącychnóżkachwłóżku,Mateuszdlażartu
straszyłmnieodkurzaczem.

-Idzietrąbapowietrzna!-wołał,ajarozdziawiałamustazzachwytu.Zachwytmalał,
kiedywielkaruraodkurzaczacelowaławemnie,aześrodkazaczynałwydobywaćsięryk
wciąganegopowietrza.

-Przestań!-krzyczałaSylwia.-Jesteśpodły!Specjalniejąstraszysz!-Ocierałamiłzy,
głaskałapogłówce,mówiłauspokajająco:-Jużdobrze.Niepłacz,bratjestpodły.Zresztą
zawszetakibył…

Ajajaknazawołanieprzestawałamkrztusićsiępłaczem.

Mojeustaciąglewykrzywiałuśmiech,śmiałamsię,kiedywidziałamSylwię,kiedy
pochylalisięnademnąrodzice,kiedypojawiałsięMateusz.

-Nochodź,małagadzino!-wołałamojasiostraiklepałarękomawkolana,aja
obracałamsięposłuszniewjejkierunku.Wszystkiemojewycieczkikończyłysięna
ranciedywanu

-podłoga,wyczyszczonaniemaldopołysku,byładlamnieniedoprzebycia;liczne
upadkinauczyłymnie,żejeślimamposuwaćsiędalej,totylkoiwyłączniena
czworakach.

Sylwiasadzałamniesobienakolanach.Pachniałapoziomkami,jejdługiejasnewłosy
przypominałymiwłosyksiężniczek,uwielbiałamichdotykać,podobałymisięjej
zaróżowionepoliczkiiwielkieniebieskieoczy.

-Cociopowiedzieć?-pytaławesoło.

-Buba…

Bubabyłamojąulubionąbajką.KiedySylwiabyłamała,tatajejopowiadałbajki,ale
kiedyurodziłamsięja,jużniemiał

czasu.Wracałzpracy,gdynadworzebyłociemno,amnieszykowanodokąpieliisnu.

-Tatuśpracujenadwiezmiany-tłumaczyłasiostrapoważ-

17

nymgłosem.-Niemamypieniędzy,więcmusiwięcejpracować,aletowcalenieznaczy,
żeniechciałbyciopowiedziećwszystkiego,gdybymógł.

Tatawracałzmęczony,senny,bezhumoru.KiedySylwiaprzytulałasiędoniego,klepałją
pogłowieipytał,jakminął

dzień,jednakgdyzaczynałaopowiadaćmuowszystkim,cosięwydarzyło,wodziłponiej
spojrzeniemnieobecnymimojasiostraszybkouświadamiałasobie,żejejniesłucha.

background image

-AgodzinętemudodomuwpadłaprzezoknojakaśstarababaipożarłaLou-kończyła
swojeopowieściiczekała,czynajegotwarzyodbijesięjakakolwiekreakcja.Reakcjinie
by

ło.Tata,uświadomiwszysobiepochwili,żeSylwiamilczy,chrząkał,znowuklepałją
czulepogłowieiczłapałciężkimikrokamidołazienki,mrucząc:

-Bardzosięcieszę…

WobectegoSylwiadoszładowniosku,żeopowiemiwszystkiebajkiswojego
dzieciństwa,anawetpokusisięowymyśleniekilkuwłasnych.

-Terazpowtórzzamną:Ba-sia…

Rozdziawiłambuzięwuśmiechuiwymruczałam:

-Buba!

-NieBuba,tylkoBasia.

-Buba!

SylwiadałazawygranąiprzekształciłaimięwiewiórkiBasinaBubę.Kiedyzaczęła
mówić,japlątałamręcewjejdługichwłosachipatrzyłamnaniązniemymzachwytem.

-KiedyBubazobaczyła,żelisekniemożesięporuszyć,szybkopobiegłapopomoc-
szeptałatużnadmoimuchem.-Biegłailesiłwnóżkachpogiętkiejgałęzi.Drzewo
przekazałonastępnemudrzewu,żetrzebająpuścić,więcBubamogłaswobodniekicaćz
gałęzinagałąź,ażdobiegładochatkipustelnika…

Placzabawnależałdodzieciznaszegoblokuorazdotychzblokuznajdującegosięna
górce.Pochodnikachrysowałkaż-

18

dyiniktniemiałotopretensji.Sylwiamiałanawetambitnyplanzarysowaćwszystkie
płytychodnika,żebynaszeosiedlewyglądałochociażtrochębardziejkolorowo.

Szarośćdominowaławszędzie.

Rozłaziłasiępowieżowcach,odbijaławidentycznychoknach,wpłytachchodnika,w
ponurychhuśtawkachibetonowejpiaskownicy.Nawetpiachbyłszary.Iławka,naktórej
sąsiadkirozsiadałysięzczasopismamiwrękach.Iokno,zktóregowystawałamoja
babcia,zawszezklubowymwpalcach.

Czasspędzałyśmy,zwisającztrzepakaioglądającwszystkonawspak.

-Sylwia!Lou!Dodomu!-wołałababciazokna,ależadnaznasnawetsięnieruszyła.

Wisiałyśmyoboksiebienieruchomejaknietoperze,zrękamizałożonyminapiersiach.

-Dodomu!-krzyczałababciaschrypniętymgłosem,ajejdłońzpapierosemzataczała
zamaszystekręgi.

Naszemieszkaniebyłotakciasne,żeznajwiększymtrudemmieściłocałąnasząszóstkę.
Mieszkaliśmynaosiedluidentycznychbloków,którewszkolebyłynazywaneprzez
dziecizinnychdzielnic„slumsami”.Każdepiętronaszegoblokuprzecinałygalerie,na

background image

którychwysiadywaliojcowiezgazetamiwrękachalboichżony-ubranewfartuchy,
zmęczoneinieuczesane.Częstozdarzałomisięwidywaćsąsiadkizlokówkamina
głowach.Radiograłonacałąparę,dzwonnakościelnejwieżywzywałnamszę.Nie
mieliśmybalkonów,więcpraniewywieszałosięnatychsamychgaleriach,naktórych
kwitłożycietowarzyskie.Oknawmieszkaniachbyłyniewielkieiznajdywałysiętak
wysoko,żemusiałamwspinaćsięnałóżko,żebypopatrzećnazewnątrz.

Wszystkiednibyłyniemaltakiesame:dziewczynyrozpina

łygumędograniaizaczynałyustawiaćsięwpary,ajaprzysiadałamnakrawężnikui
obserwowałamwszystkozzapartymtchem.

19

-JabędęzMarzenką!-decydowałaSylwia.Nigdyniechciałabyćwparzezkimkolwiek
innym.NajlepszaprzyjaciółkaSylwii,Marzena,byłaniższaodniejogłowęibezpomocy
mojejsiostryniedałabyradyskoczyćnawetszyjki.

-Zaczynaj!-ponaglałająwesołoSylwia.

Sobotyspędzałyśmywosiedlowymkinie,wktórympowtarzalifilmyzMarilynMonroe.
SylwiaiMarzenaosuwałysięnasiedzeniachtaknisko,żeopierałygłowyooparcia,
zakładałynogęnanogę,objadałysięcukierkamiipatrzyły,jakpięknablondynkaubrana
wszarysweterekzsuwasiępoteatralnejrurceimówisłodkimgłosikiem:„Nazywamsię
Lolita…

iniepowinnamflirtowaćzchłopcami!…”

Sylwiająuwielbiała!KiedyMarilynpojawiałasięnaekranie,zapominałaobożym
świecie.Ja,zbytmała,byzrozumiećfilm,wpatrywałamsięwmojąsiostrę.Śledziłam
wzrokiemjejrozchyloneusta,słuchałamwestchnień,patrzyłamnadłonie,wktórychod
godzinytrzymałacukierkaiwciążzapominałagozjeść.

WedługniejMonroebyłapiękna,najpiękniejszazewszystkichkobiet.Twierdziła,żeduży
kinowyekran,wyłaniającysięspodczarnejkotary,dodajejejjeszczeuroku.Mojasiostra
zzachwytemwyczekiwałazbliżeńjejtwarzy,twarzy,którejnieszpeciłdrobnypieprzyk,a
wielkieoczyobrysowaneeyeline-remrozszerzałysięwchwilachzdumienia.Była
zakochanawjejblondwłosach,wciepłymgłosie,wfigurze,któranieprzypominała
figurymodelektelewizyjnych,leczmiałakształty,któreSylwiateżchciałakiedyśmieć.

„Mojesercenależydotatusia”-śpiewałaMarilyn,aSylwianiemogłaoderwaćodniej
oczu.

-Wszystkiepięknegwiazdykinagasnąprzyniejjakświece!-Śmiałasię,kiedy
wracałyśmyzkina:onaiMarzenatrochęzprzodu,japośpiesznietruchtałamzanimi,
żebynadą

żyćinieuronićanijednegosłowawypowiadanegoprzezsiostrę.Wykrzykiwaławciemną
ulicę:-KtopatrzyłbynaJane20

Russel,kiedyobokjestMarilyn?Kogoobchodziłabyfabułafilmu,kiedyonauśmiechasię
imrużyoczy?

Wdomupróbowałanaśladowaćswojąidolkę.

background image

-Chodźtu,Lou,iudawaj,żecisiępodoba!-wołała,akiedyprzychodziłam,
uwodzicielskomrużyłaoczyirozpoczyna

łaśpiewaćmiękkim,ciepłymgłosem:-Iwannabelovedbyyou…justyou,nobodyelse
butyou…

Byłatakapiękna,kiedytańczyłaprzedlustrem,takśliczniesięporuszała!Jejnogibyły
długieizgrabne,umiaławdzięczniekręcićbiodrami,zsuwałażartobliwieramiączka
sukienki.

Apotem,jeślitańczyłazbytdługo,bladła,jejdłonienieporadniedotykaływłosów,nogiw
szpilkachmamyzaczynałysięchwiać,rękomamłóciłapowietrze,szukałaoparciai,nie
znajdującgo,upadała.

-Mati!-wołała,kulącsięnadywanieikrztusząckaszlem:

-Mateusz!

Patrzyłam,jakzwijasięwkłębek,jakpłaczebezradnie.Mójbratdzwoniłpopogotowie,a
potemsiadałprzyniejnapod

łodzeibardzodelikatnie,jakbybyłakruchąporcelaną,przytulałjądosiebie.Płakała
corazciszej,corazgłośniejoddycha

ła,corazwięcejkaszlała,oplatałagorękoma.

-Zostań,zostań…-powtarzałaniewyraźnie,kiedygładził

jejwłosy,kiedyzniepokojempatrzyłjejwoczy.

Lekarzeznikaliznaszegomieszkania,aonależałanałóżku,twarządościany.Leżała
dziwnie,jakbyjeszczewciążpłakała,skulonaisenna.Wchodziłamdojejpokoju
cichutko,najczęściejudając,żenatacce,którąniosę,znajdująsięlekarstwa.Tymi
lekarstwamizamierzałampostawićSylwięnanogi.

Onaodwracaładomnietwarzipróbowałasięuśmiechać.

-Coniesiesz?-pytałaszeptem.Jejgłosbyłdrżący,delikatnyjakwydychanenieporadnie
powietrze.

-Lekidlaciebie.

21

Tackęostrożnieodstawiałamnastolik,apotemsiadałamnałóżkuipytałam,które
lekarstwochcepołknąćnajpierw.

-Podajteczerwonetabletki.

Unosiłamwyimaginowanątabletkęwdłoniiudawałam,żepatrzęnaniąpodświatło.

-Jestbardzoduża.Musiszpopićjąwodą,Sylwio.

-Więcpodajmiwodę.

Karafkaszybowaławgóręiprzezroczystypłynwypełniał

nieistniejącykieliszek.

background image

-Daszradępołknąć?

-Spróbuję.

Udawała,żełykatabletkę,ajaprzysuwałamsiębliżejigłaskałamjąpowłosach.

-Terazjużbędzieszzdrowa,Sylwio-mówiłamzzadowoleniem.

-Napewno-zgadzałasięiudawała,żegłośnochrapie,ajawykorzystywałamtoi
kładłamsięobok.

Sylwia

[rękopisnapapierzewkratkę,oprawionywskórę,zręczniemalowanymikwiatami,
25,7x20,5cm]

background image

ŚRODA

MójdrogiPamiętniczku!Będęmiałasiostrę,czyżtoniewspaniale?Mamawczoraj,
truchtajączgiętawtukpomieszkaniu,wachlującsięgazetą,oznajmiła,
żejużza
tydzieńprzestanębyćrozpieszczonącórkąwnaszejrodzinieiwreszcie
będziektoś,
kimmogłabymsięzajmować!

-Przyjedziebabcia,żebymipomóc-dodałateż.

Och,Boże,jakajestempodekscytowana!Wczorajznalazłamzdjęciaześlubutatyi
mamyibabciajestnanich.

-Toona?-spytałamzprzejęciem,amamaprzytaknęła.

Och,dobryBoże,babciawydajemisiętakaniesamowita!Nazdjęciachześlubustoi
wkapeluszuoszerokimrondzie,któryzastaniajejcałątwarz.Widaćtylko
22

ustairękęzpięknymipaznokciamipomalowanyminaczerwono,wktórejtrzyma
papierosa.Noitenjejpapieros!Jestdługi,maustnik,wyglądajakzfilmu!
Zapomniałamdodać,żeubranajestwślicznąwieczorowąsuknięzgęstymfutrem
przy
kołnierzu.Jużniemogęsiędoczekać,kiedytuprzyjedzie.Jeślijesttakpięknai
eleganckajaknazdjęciach,tonareszciebędzienakimzawiesićoko.Tata,też
przejęty,meblujedlaniejosobnypokój!

background image

CZWARTEK

DrogiPamiętniku!Stałosię!Mamawczorajciąglesiępociłaijęczała,ikwękałatak,
żeniedałosięnicrobić.NawetnaMateuszakrzyczała,żezachlapałfarbamijakąś
firankę.BiednyMati!

Noistałosię.Wnocyobudziłynaspodniesionegłosy,tatajakwariatbiegał

pomieszkaniuwtęiwewtę,machałrękomaipopędzałmamę.Potempobiegł

dosąsiadaizałatwiłsamochód.PrzyleciałapaniEwaztrzeciegopiętraipowiedziała,
żeteżpojedzieiżetonapewnobędziedziewczynka.

-Jaktakibrzuch,tonapewnodziewczynka!

Wzamieszaniu,którenastąpiło,wszyscywyszlizmieszkania,zapominająconas.

-No!-zażartowałsobiemójbrat.-Tomamychatędlasiebienaresztęnocy.

Ajabyłamtakaszczęśliwa-będęmiałasiostrę,chybaniemogłamwymarzyćsobie
nicwspanialszego!

ŁóżeczkodlaLou,przyniesionezpiwnicyinanowoskręconeśrubami,wydajemisię
niesamowicieciasne.Stojącprzynim,jeszczepustym,wprostniemogęuwierzyć,że
dziesięćlattemuspalamtutaj,żemieściłamsięwnim,żeniepotrafiłamwydostaćsię
spozaniewielkichdrewnianychszczebelków.Myślę,żeona
musibyćbardzomalutka,
iniemogęuwierzyć,żetakimałystwórpojawisięwnaszymdomujużzakilkadni.

Łóżeczkostoiwpokoju,wktórymśpiąrodzice.

-Niebędzieprzeszkadzałjejtelewizor?-zapytałamostrożnietatę.Właściwieto
miałambardziejochotęspytać,czyniebędęmusiałaprzypadkiemzrezygnowaćz
oglądaniatelewizjinarzeczLou,alejakośnieprzeszłomitoprzez
gardło.

Dobrze,żemamajestwciążwszpitalu-gdybyzobaczyła,jakszpetniewyglądateraz
dużypokójztymłóżeczkiem,powiedziałabyzrozpaczą,że„jeszcze
dziadazbabątu
brakuje”.Cóż,ślicznieniejest,aleprzecieżbędęmiałasiostrę!

Babciwciążniewidać,tataprzepadłiwszystkorobimyzMatimsami.Mateuszjest
wtymlepszy,ajazachodzęwgłowę,gdziesięnauczył.

23

-Acotozafilozofia?-odpowiedział,kiedypochwaliłam,żezrobiłbardzopyszne
kanapki.Teraz,ponieważdochodziczwarta,robimysobiegrzanki.Wkuchni,gdzie
siedzę,gramuzyka,mójbratrysujenastolekomiksyimówi,żemoże
wcaleniebyć
takfajnie,jakprzyjedziebabcia.

-Czemu?-spytałam.

-Niewidzisz,jakionamawyraztwarzynatychzdjęciach?-odparł.

Mniepodobasięjejwyraztwarzy,zresztąwcaletakbardzogoniewidać,bopod
tymikapeluszamidostrzecmożnatylkousta.

background image

-Noiwystarczy-mówiMateuszirysujetakiefajnerzeczy,żechybamuszęprzestać
pisaćiprzypatrzyćsięuważniej.

PIĄTEKWIECZÓR

Och,toniesamowite,cochcętuopowiedzieć!

Babciaprzyjechałakołoszóstejwieczorem,więcusadowiliśmysięzMatimnagalerii,
żebylepiejjąwidzieć,jakbędzieszłazprzystanku.Kiedywkońcupojawiłasięna
horyzonciewasyścietatyobładowanegojejdobytkiem,dosłownie
zaparłomidechw
piersiach.

-Tonapewnoona?-zmartwiłsięMateusz,ajaniemalnabożnieskinęłamgłową.

Jeszczenigdyniewidziałamtakniesamowitejkobiety!

Kiedybabciaszłaprzezpodwórko,wszyscynaniąpatrzyli.Kiedywchodziłapo
schodachnanaszepiętro,stukałygłośnojejobcasy.Kiedyzaśtataotworzył

jejdrzwi,babciaweszładonaszegociasnegoprzedpokojuirozsiaławokółwoń
perfum,którebyłytakniesamowite,żeprzezmomentniemarzyłamoniczyminnym,
tylkożebytonąćwtejwonidokońcaswoichdni.Pocałowałamniewpoliczeki
zostawiłananimczerwonyodciskswoichust.Mateuszodrazustartmi
tenślad.

-Maciebyćgrzecznidlababci-oznajmiłtatadziwniesrogimgłosem,więc
pomyślałam,żemusibyćbardzospięty.

Ababciapowoliobeszłacałenaszemieszkanie,przypaliłasobiepapierosaikiedy
odkładałazapalniczkęnastół,zobaczyłamtejejstaranniewypielęgnowane
paznokciezczerwonymlakierem.Tenwidokpochłonąłmnieniemalzupełnie.

-Tubędziemamaspala.-Tataprzygotowałdlaniejoddzielnypokójiwysprzątałgo
tak,żebabciapowinnabyćzachwycona.

Aleniebyła.

Stanęłanaprogupokojuipopatrzyłanatatęzniedowierzaniem.Zarazzapytała,
gdzieśpięjaiMati.„Gdzieśpiątenieszczęsnedzieci?”-takzapytała.

24

-Tam.-Tata,jużpoirytowany,wskazałjejnaszpokój.Zajrzaładośrodkaiwycofała
sięzniesmakiem.

-Razem?-JejwzrokpadłnaMateuszaizatrzymałsięnanimtakdługo,ażMateusz
poczułsięnieswojo.Babciazaciągnęłasiępapierosem,azjejustwydobyłsięjęk
pełenniedowierzania.

Niewiem,ocojejchodzi.Naszpokójjestbardzofajny.Babciapowiedziała,żetosię
skończy,akiedyzapytałam,cosięskończy,odpowiedziałamibardzoniegrzecznie,że
„dzieciirybygłosuniemają”.

background image

SOBOTA

Babciawciążnawokandzie-jakmówimójtato!

-Wstrętnababa-powiedziałMatiwczoraj,kiedykazałamuściszyćmuzykę.

Nacałeszczęścieniezabrałamuwalkmana,którysobiezałożył,bowiem,żebez
muzykinierysujemusięnajlepiej.

Doniesieniazeszpitala:mamawracaladadzieńdodomu,mojanowasiostrajest
ślicznaimanagłowiewielkiczarnylok!

Wczoraj,kiedybabciakazałanamzgasićświatło(dziwniewcześnie,zważywszyże
normalniezasypiamydużopóźniej),podkradłamlatarkęzkuchniischowaliśmysięz
Matimpodkołdrę.Mateuszmiałpożyczoneodkolegicałkieminteresującepismo,
więcprzeglądaliśmyjesobiepodkołdrąstronapostronie.Och,
czegotamniebyło!

-Jakietopiękne!-wyrwałomisię,kiedyzobaczyłamprześlicznygorsetwbieli,
wykończonyjednąznajładniejszychkoronek,jakiewidziałomojeoko.

„-Satynowygorsetwykończonykoronkąbędziepięknymdodatkiempannymłodej…
-przeczytałMateuszznudzonymgłosem.-Gorsetpodniesiebiust…”

Zaczęłamchichotać.

-Biust?-szepnęłamizabrałammulatarkę.

Mateuszwciemnościprzyglądałmisiędośćniepewnie,jakbyniewiedział,czy
żartujęsobie,czyfaktycznieniewiem,cotosłowoznaczy.Oczywiścieżartowa

łam,lubię,kiedymójbratsiępeszy.Wkońcuwyjaśniłzmieszany:

-Biusttoinaczejpiersi.Chybawiesz,żekobietymająpiersi,co?

Oczywiście,żewiem.

Nakońcubyłoopowiadanie,bardzostraszne.

-Typrzeczytaj!-poprosiłamipołożyłamsiębliskoMateusza,takblisko,żeby
opieraćtwarzojegoramięijednocześniezaglądaćdopisma.Byłtamrysunek
25

przedstawiającypięknąkobietęuciekającąwsamejtylkokoszulinocnejprzezgęsty
las,podczasgdyzaniąwkrzakachskradałsięmordercaopodłejtwarzy,ściskający
wręcedługiiociekającykrwiąnóż.

„-Bettyzapamiętałajegotwarz,chociażwidziałajątylkoprzezsekundę-czytał
Mateuszszeptem,wyraźnierozbawionymoimstrachem.-Najbardziejutkwiły
jejw
pamięcioczymężczyzny,byłytobowiemoczyzłeistraszne,pozbawioneludzkich
uczuć,stalowoniebieskie,niemalprostokątne.Zanimwyszedł,patrzylinasiebie
przezdługąistrasznąchwilę.Bettywiedziała,żeonjąodszukaizabije.Nie
pozwoliłby,żebyżyła,skorobyłajedynymświadkiemjegomakabrycznejzbrodni…”

Mamamówi,żeopisykształtująpisanie,ajamambyćprzecieżpisarką,więc
postaramsięopisaćmojegobrata.Zresztąwyczytałam,żecodzienniepowinnosię

background image

napisaćchociażjednąstronętekstu,żebyniewyjśćzwprawy.Askorotak,to
zaczynajmy!

Mateuszmaniesamowite,gęste,pokręconewłosywkolorzepomarańczy,
przechodzącejmiejscamiwintensywnączerwień.Och,kiedyjesteśmynasłońcu,jego
włosylśniąjakgorejącykrzew!Mamanieścinaich,uważając,żecały
ichurokw
tym,żesądłuższe,więcMatinosiwłosydoramion,którebardzomi
siępodobają.

Wogóleuważam,żemójbratjestnajładniejszymchłopcemzewszystkich,których
znam!

Uwielbiamgodotykać,przebywaćznim,leżećprzynim.Czasem,kiedyśpi,unoszę
sięnałokciuipatrzęnaniego.Potrafięrobićtocałymidługimiminutami.
Przesuwamspojrzeniempojegotwarzy,naktórejpoostatnimleciepojawiłosię
mnóstwopiegów.Patrzęnadłonie,naktórychwiążekolorowerzemyki.Kiedyśpi
głęboko
iwiem,żesięnieobudzi,przesuwamdelikatniepalcamipogęstych
kędziorach,apotemunoszędłońtużnadskórączoła,nadnosemiustami.Uwielbiam
dotykaćjego
włosów,uwielbiamgo,kiedyniezdajesobiesprawyztego,żejest
obserwowany.

Niesamowitesąchwile,kiedytaksięwniegowpatruję,aonnagleotwieraoczy.

Ech,tospojrzeniezawrócikiedyśwgłowieniejednejdziewczynie!Matima
najbardziejzieloneoczy,jakiewidziałam.Sąnaprawdęzielone,jaktrawa,jakmój
zimowysweterek,jakwstążkaprzykapeluszu„marynarzowej”.Spojrzenietych
oczujestjednakjeszczebardziejniesamowite,bopotrafiprzejrzećmnienawylot
w
sekundę;czasemzapalająsięwnimogniki,któreniewróżąnicdobrego,aczasem
patrzynamnietakmiękko,żerobięsięczerwonajakburak…

Mateuszwzeszłelato,naplaży,zakopałmniewpiaskuażposzyję,takżenie
mogłamsięruszyćimusiałambłagać,bymnieodkopał.

26

-Jesteśpodły!-wrzeszczałam,kiedyzostawiałmniezwystającązpiaskugłowąi
szedłsobie.-Miałeśsięmnąopiekować!Powiemmamie!

Mojegroźbynigdynicgonieobchodzą.

-Proszęciębardzo,powiedz-dokuczami.

Alejawiem,jakjestnaprawdę.Możemidokuczać,możebyćzgryźliwydlamnie,ale
kiedymyśli,żeniewidzę,patrzynamnietaksamo,jakjananiego.Wodzi
spojrzeniempomoimciele,którejesttakszczupłe,żeuchodzęwklasiezanaj-
chudsządziewczynę(!).Przyglądasięmoimdłoniom,szczególnie,gdyleżąblisko
jegorąk.Patrzynamojeusta.Lubiwykorzystywaćróżneokazje,żebydotknąć
moichwłosów,czasamidlazabawyzwijajesobienapalcualbopociągazanie
żartobliwie.

-Myślisz,żejestemładna?-spytałamgowczoraj,gdyprzyświetlelatarkiczytaliśmy
strasznąopowieśćzpismadladorosłych.

Obrzuciłmnieniepewnymspojrzeniemiodparłdopieropodłuższejchwili:

background image

-Sylwia,jesteśjeszczestrasznągówniarą.Skądmamwiedzieć,czyjesteśładna?

PONIEDZIAŁEK

Louwciążniema,więcdnimijająpodznakiembabci.Chodzęzaniąkrokwkrok.

Jesttakaniesamowitaztymikapeluszami,butaminawysokichobcasach,zeszminką
naustach.Całepopołudniedzisiajsiedziałamwkącieiobserwowałam,
jakpiłuje
paznokcie.Robiłatoztakąwprawą!Pilnikśmigał,żeledwienadążałam
zanim
wzrokiem,ababciustaukładałysięwniechętne„ciup”.Podobałomisię,
kiedy
odsuwaładłońodoczuispoglądałananiąprzezchwilękrytycznie.

Pokój,któryzajęta,jestterazprawdziwymsanktuarium,niewolnonamtam
wchodzić.

Czatujęzniepokojemnamoment,gdyotworzydrzwi.Ech,wczorajudałomisię
zobaczyćfragmentpięknejtoaletki,którązesobąprzywiozła,awktórejskład
wchodząowalnelustroiszafka;mojespojrzenieobiegłostoskosmetyków
zalegającychnatoaletceizatrzymałosięnadużejszafie.

Szafaspędzamisenzoczu.Widziałam,żebabcianawiozłamasęubrań.Kiedy
rozlokowującrzeczywpokoju,mruknęła,żeledwiesięmieściwszafie(ajest
ona
bardzoprzepastna),wszystkiemojemyśliskierowałysięwłaśnietamitakto
trwa.
Och,wjejwnętrzukryjąsięniezgłębionepokładymateriałów!Babciacodziennie
wkładacośnowego.

-Kochanie,prawdziwadamaniepowinnawkółkoobnaszaćtychsamychstrojów-
mruknęładzisiaj.Muszętodobrzezapamiętać!

87

Pozwalamipatrzeć,kiedysięmaluje.Siedzęwięcjaktrusianajejłóżkuiobserwuję,
jakpowolinakładapudernatwarz,jakrozsmarowujecieńnapowiekach,
jak
podkreślakredkąbrwi.

-Babciu,wyglądaszpięknie!

-Kochanie,todlatego,żemalujęsięjakMarlenaDietrich!-odpowiedziała.-Ona
miałaświetnemakijaże,tewszystkieaktorki,którenastąpiłyponiej,mogąsię
schować.Żadnaznichniepotrafiwyglądaćtakdobrze!Miałasiedemdziesiątlat,
kiedysta-

łanadeskachsceny,śpiewałajakmłodadziewczynaiwyglądałarewelacyjnie!

Kiedyświdziałam,jakwyglądałaMarlenawopisywanejscenie.Nagłowiemia

łajakiśturban,ubranabyławdługąibłyszczącąsuknięiszławolnoposcenie,
delektującsięzachwytempubliczności.

-Niemogłachodzić,kochanie-opowiadałababcia.-Cierpiałastrasznebóle
kręgosłupaipodscenępodjechaławózkieminwalidzkim.Alezanimkurtynaposzła
wgórę,wstałazwózkaiposzła.Tobyłakobietaoprawdziwejklasie,anie
jakte
wszystkieżałosneblondynki!

Krążęzababciąpokuchni,kiedyprzygotowujeposiłki.Nierobiichtakjakmama.

background image

Talerzezdobizieleniną,dorabiadokażdegodaniasosy,serwujenamzupyirobi
kompoty.

-Todobrze,żezaczynaszinteresowaćsiękuchnią-ucieszyłasię,kiedywkońcu
uświadomiłasobiemojącichąobecnośćzaplecami.-Najwyższyczas,
kochanie.Ja
miałamtylelatcoty,kiedymusiałamgotowaćdlacałejrodziny.Życiezmuszanasdo
działaniainienależywtedyoponować!

Zrzucanychprzezbabcięuwagzdążyłamjużposkładaćkawałekjejhistorii:w
latachsześćdziesiątychnawielkimwozie,naktóryzaładowałacałyswójdobytek,
uciekłazzapadłejwsi,leżącejwwojewództwielubelskim.Podobnouciekała
przed
obławąZOMO(takmówiłMateusz,aleniekwapiłsięzwyjaśnieniemmi,co
to
ZOMOiczegochciałoodbabci.Tonic,itaksiędowiemwcześniejczypóźniej).

Niejestemteżpewna,czytowarzyszyłjejwtedydziadek,alepoobejrzeniu
„Przeminęłozwiatrem”izapoznaniusięzescenami,wktórychScarlettuciekaz
płonącejAtlantyprzypomocyRhetta,marzę,żezbabciąbyłopodobnie:uciekałana
wozie,wystraszona,dziadekpewniepowoził,chłoszczącbiczemludzi,którzy
próbowalizatrzymaćichkonia.Potem,kiedybylijużwpołowiedrogidoToruniai
sytuacjaniewyglądałaażtaktragicznie,dziadekzeskoczyłzkozłaioznajmił,że
terazjużbabciamusijechaćdalejsama.

Och,uwielbiamwymyślaćsobietęscenę:wyobrażamsobiebabcięwjednejzeswoich
ślicznychsukienek,zgłowąnakrytąkapeluszem,jakpatrzyzniedowierzaniemna
dziadka,apotemzezłościąwyrywamubicziruszawdalsządrogę.

28

Tojesttakiedoniejpodobne:pełnagodnościpostawa,czerwonepaznokciei
zmarszczonegniewniebrwi.

-Chodź,nauczęcięzagniataćpierogi,kochanie-zaproponowałaprzedchwilą,więc
oczyrozwartymisięzezgrozy.

-Ochnie!-jęknęłam.Nicnieobchodzimniegotowanieinienawidzęwszystkichprac
domowych.Wolęjużwrócićdopokojuniżdotykaćpalcamiciągnącego
się,lepkiego,
ohydnegociasta.

Mateusz

Cośbyłonietakztymcholernymłóżkiem,wiedziałemodrazu.Wpiwnicyśmierdziało
wilgociąikotami,latarkaoświetlaławyłamaneprzezzłodzieidrzwi,wsunąłemsię
głębiej,żebyocenićstraty.Alejaktylkozobaczyłemtorozłożonenaczę

ściłóżko,byłotak,jakbyktośporządniemniewalnął.Boże,ocotuchodzi?-
pomyślałem,opierającsięowilgotnąścianę.

Sylwiazbiegałaposchodach,słyszałemjejkrokicorazbli

żej;zawołała:

-Mati?Ico?Ukradlicoś?

Ajawpatrywałemsięwtodziadowskiełóżkoiczułem,żesercewalimitakmocno,
jakbymmiałzarazdostaćpalpitacji.

background image

Oco,kurwa,chodzi?-pomyślałemzniedowierzaniem.SnopświatłazlatarkiSylwii
pojawiłsięzazakrętem,krokizwolniły.

-Cośsięstało?

-Nie,wporządku.-Zmusiłemsię,żebyjeszczerazroz

świetlićwnętrzepiwnicy.

Ojciectostarygraciarz,znosiłtuodlatróżnepierdoły,któreterazdosłowniewysypywały
sięnazewnątrz.Złodziejerozkopalirzeczy,aleniczegoniezabrali.Comielibyzabrać?
Niebyłotunicprzydatnego,atymbardziejwartościowego.

-Ojej,strasznietowygląda…-Sylwiaprzesunęłasiękołomnieizaczęłapodnosićróżne
rzeczyzziemi.-Ludziesąbeznadziejni…pocoonitorobią?Czegoszukają?

29

Mojepalcedotknęłykrawędziłóżkaiwycofałysiędośćraptownie.

Tenstrachniebyłmiobcy,niestety.Wchwili,gdymnieogarnął,uświadomiłemsobie,że
jużkiedyśtakbyło.Wtedy,gdyurodziłasięLouiojciecskręciłłóżko.Przypomniałem
sobie,żewszedłempocośdopokojuizobaczyłemje,stojącenaśrodku,jeszczepuste.
Zrobiłomisięniedobrze,zimno,potemgorącoiconajdziwniejsze,kompletnienie
wiedziałemdlaczego.

Teraz,stojączaplecamiSylwii,przyglądałemsiędrewnianymszczeblom,grzechotkom,
którezawiniętewworekwisia

łynapręcie,oświetlonemojąlatarką.Sylwiapomrukiwałaniezadowolona,ajałowiłem
wzrokiemdrewnianefragmentyiznowuogarniałomnieniewytłumaczalnewrażenie,żez
tymmałymłóżkiemwiążesięcośokropnego,cośtakpotwornego,żenawetniepotrafię
sobietegoprzypomnieć.

Dwalatawcześniej,wsiódmejklasie,właśniewtedy,kiedyurodziłasięLucynaiojciec
wstawiłdlaniejtocholernełó

żeczko,wylądowałemnakanapiepsychologaszkolnego.Psychologbyłświeżo
upieczonymabsolwentemUGiwyglądałnacałkiemsympatycznegokolesia.

-Słyszałem,żenienajlepiejostatniowiedziecisięwszkole?-zagaiłniemalwesoło.

-Tak?-zdziwiłemsię.-Niejestażtakźle.

Aleonwiedziałswoje.Nablatbiurkawyłożyłgrubyplikkartekzjakimśtestemi
poprosił,żebymtorozwiązał.

-Dobra-zgodziłemsię.Sięgnąłemobojętniepopierwszązbrzegukartkę,uniosłemjądo
oczuiniemalmomentalnieodło

żyłem.Zarazteżrzuciłemokiemnafaceta,skontrolowałem,czyjużsięzorientował,że
cośjestnietak,aleponieważpatrzył

wokno,znowuprzeniosłemwzroknakartki,terazjużzniepokojem.Cośbyłonamaksa
nietak.Niczegoniemogłemprzeczytać,czytałemkilkarazy,alewszystkieliteryukładały
sięwjakiśtakichaotycznyzygzak,zktóregonicniewynikało.

background image

30

Psychologodchyliłsięnakrześleizapytał,czymamjakiśproblem,ajamruknąłem,że
nie,żewszystkojestwporządkuiznowuskupiłemsięnapoleceniu.

Ponieważzpierwsząstronąniebyłożadnychszans,żejąrozwiążę,przerzuciłemkilka
kartekinatknąłemsięnajakieścyfry.Ichwidokodrazumnieodstręczył.Wcalenie
wygląda

łynormalnie-byłyjakieśszpetne,okropne,kulfoniaste.Noiniemogłemichwmyślach
nawetnazwać.

Jezuuu,pomyślałemwpanice.Cojest?

Niechciałemwyjśćprzedpsychologiemnadurnia,pochyliłemsięnadkartkami,jakbym
faktyczniecośzacząłrozwiązywać,znalazłemjakiślabiryntnajednejzestronipomyśla

łem,żerozwiążęchociażtojednozadanie…

Labiryntrozpościerałsięprzedemną,prostypewniejakdrut,alezmojągłowądziałosię
cośniepokojącego.Imbardziejpróbowałemodnaleźćwtymcholernymlabirynciedrogę,
tymmocniejzacieśniałysięwszystkiejegościankiiwkońcuca

łośćzaczęławyglądaćjakjedenwielkiwęzeł.

Noluuudzie!-pomyślałemzezniecierpliwienie,którebardzoszybkoprzemieniłosięw
nerwy.Złapałemsięnatym,żecochwilępocieramczoło,żewkurzająmniewpadającedo
oczuwłosy,irytujemuchalatającapodsufitem,facet,któryterazjużniespuszczałze
mniewzroku.Długopiswmoichpalcachpowędrowałdoprostegorównania,spojrzenie
uleciałogdzieśwbok,zrobiłomisięgorącoznerwówiwkońcuzerwałemsięzkrzesła,
cisnąłemcałymtymtestemwnieszczęsnegopsychologaiwyszedłemzgabinetu,
trzaskającdrzwiami.

Wezwalidoszkołyrodziców.Matka,niecałymiesiącpoporodzie,jaktaranprzedarłasię
przezkorytarzeszkolneizniknęławgabineciedyrektora.

Awdomuoczywiścierozpętałosięprawdziwepiekło.Ojciecwrzeszczał,matka
wpatrywałasięwemnietak,jakbywidziałamniepierwszyrazwżyciu,aSylwia,która
niewiempo31

couczestniczyławawanturze,gapiłasięwdywan.Lucyna,le

żącawłóżeczku,obudziłasięizaczęławyćjaksyrenastrażacka.Matka,cedzącdomnie
jakieśpodłesłowa,pochyliłasięnadłóżkiemizajrzaładośrodka.

Itobyłtenmoment,kiedydosłownieznieruchomiałem.

Przezułameksekundy,takkrótki,żewręczniemożliwydoodczytania,cośsobie
przypomniałem.Próbowałemsiętegochwycić,przestałemsłuchaćojca,cośgdzieśmi
uciekało,cośważnego,cośtakcholernieważnego,żemusiałemtosobieprzypomnieć.
Kiedymatkatakstała,zwyzierającązjejcałegociałabezradnością,najejobraznałożył
sięjakiśinnyobraz,kompletnieniewyraźny:jakiścieńrozsuwającysięnapod

łodze,popołudnieutopionewblaskusłońca,matkastojącanawprostmnie…

Nieruszajsię-pomyślałem.

background image

Alewtedyojciecryknąłnamnietakgłośno,żeażSylwiapodskoczyłanakanapie:

-Czytymniewogólesłuchasz?!Mateusz,dodiabła!Powiedziałem,żekonieczlekcjami
malarstwa!

-Co?-popatrzyłemnaniego,przytomniejąc.MatkastałazanimzLounarękachi
próbowałająkołysać.

Gdybyniewydarzeniaostatnichdni,pewnieodebrałbymojcadecyzjęjakoniezłycios,
ostatecznielekcjemalarstwabyłydlamniebardzoważne,chciałemzdawaćdoliceum
plastycznegoiwdodatkutrafiłmisięświetnynauczyciel,malarz.No,aleterazjuż
miałempoważniejszeproblemy,mogłemwięcodpowiedziećobojętnie,niemalzulgą:

-Jakuważasz,mogętamniechodzić.

Cochybaojcadobiło,bopewniesądził,żeznalazłnamniesposób.

-Toprzezemnie-bąknęłaSylwiawieczoremprzepraszająco.Dojejżyłsączyłsię
hydrokortyzon.Ztego,coopowiadała,kroplówkaztymlekiembyłabolesna:lewaręka
drętwia-32

łajejażdoramieniaitowarzyszyłtemuprzeszywającyból.

Atakjużminął,byłaspokojniejszaimogłamówić.Dochodzi

łatrzeciawnocy,rodzicerozmawializlekarzemwdrugimpokoju,pielęgniarzkręciłsię
poprzedpokoju,jasiedziałemnadywaniepodścianąiprzyglądałemsięsiostrze.

-Mati-wyszeptałaSylwia,przytrzymującmaskęztlenemkilkacentymetrównadustami.
-Wiem,żetoprzezemnie.Takmiprzykro,naprawdę.

-Aprzestań-powiedziałemodruchowo.WzrokSylwiiwciążspoczywałnamnie,więc
przysunąłemsiędojejłóżkaipopatrzyłemjejwtwarz.Zacząłemsięuśmiechać.-Lepiej
powiedzmi,jaksięczujesz?-Mojadłońprzesunęłasiępojejrozkudłanychwłosach.
Spoconekosmykipoprzyklejałysiędoczo

ła,podtlenemporuszyłaustami,kształtującsłowo„fatalnie”.

-Alejużciprzechodzi?

Zbliskajejtwarzwydawałasięstraszniebladaiszczupła.

Próbowałauśmiechnąćsiędomniesamymioczami,dotknęłamojejręki.

-Zarazbędziedobrze-pocieszyłemją,gdygrymasbóluprzesunąłsiępojejtwarzy,a
palcezacisnęłynamojejskórze.

Gdybymterazdotknąłjejciaławmiejscu,gdzieznajdujesięserce,poczułbym,jakmocno
bije.Sylwiamówiła,żetojedenzgorszychobjawówpodawanegodożylnielekuizawsze
bałasiętegonajbardziej.

Kiedychciałemcofnąćsięnaswojepoprzedniemiejsce,przytrzymałamniezarękę:
„Zostań.Nieodsuwajsię”.

-Okej.-Pochyliłemsięnadnią.Czułemogarniającemniezmęczenieisenność.Kiedy
rzuciłemokiemnazegar,uświadomiłemsobie,żezatrzygodzinyitakmuszęwstaćdo
szkoły.

background image

-Wykończyszmnie-powiedziałemszeptem,patrzącjejwoczy.Zaczęłasięuśmiechać,
uniosłanachwilęmaskęiwyszeptała:

-Najpierwsiebie…takakolejność…

33

Naszaszkołamiaławspólneboiskozsąsiedniązawodówkąiczęstokolesiestamtąd
przychodzilidonasnaprzerwie,żebysobiepoużywaćnagówniarzachzpodstawówki.
Tamtegozimowegoporankaprzyszłoichdwóch,dorwalijakiegośchudegochłopaczkaz
wielkimiokularami,strącilimujenaziemię,wyrwaliwalkmana,któregomiałprzypasku,
ipodawaligosobie,gdytenchciałgoodzyskać.

JaiDawidstaliśmyzamurkiemszkoły,zpapierosamiwrękach,skryciprzedwzrokiem
nauczycieliiresztyuczniów.

Przezdługimomentobserwowałemidiotycznągrę,wktórejchłopakganiałza
walkamanem,akolesiewyraźnienudzilisięjużtązabawąizamierzaliodejśćze
zdobyczą.

-Japierdolę,jakmnietowkurza!-odezwałsięDawidizarazcofnąłsiętak,żebynie
widziećcałejsceny.Papieroswmoichpalcachspalałsięjużoddłuższegoczasu,wkońcu
popiół

spadłminarękę.Strzepnąłemgozsyknięciembólu.

-Trzymaj.-PodałemDawidowiswójplecakizanimonzdążyłspytać,corobię,ruszyłem
naboiskowstronętamtejtrójki.

Tobyłogłupie,głupszeniżwszystkieinnemojepomysłyiwłaściwietowmomencie,jak
jużpodszedłemdochłopaczkaschylającegosiępookulary,jaktamtychdwóchnamnie
popatrzyło,jużwiedziałem,żeniedasięztegowyjśćbezszwanku.Alewtopiłem!-
pomyślałemnawet,alebyłozapóźno-skoroodważyłemsięwychylićzzawinkla,todalej
jużmusiałemiśćjakwdym.Niedałemimczasuspytać,coturobię,tylkowalnąłem
pierwszegoznichnaodlewprostowgębęitotak,żeażupadłnałopatki.

Niemacoopowiadaćtugłupot,niebyłemzadobrywbójkachiodbyłemichwcześniej
niewiele.GdybyDawidnieprzy

łączyłsiędomnie,kiedyjużzrozumiał,wcosięwpieprzyłem,pewnienieuszedłbym
cało.Itakniebyłodobrze,aleprzynajmniejniebyłemsam.Dawidbyłwysoki,zresztątak
jakja,więcprzynajmniejwizualniesiłymiędzynamiitymijełopa-34

mizzawodówkibyływyrównane.No,aletamcibylizdecydowanielepsiwtakich
rozgrywkachijakjużocknęlisięzpierwszegoszoku,wszystkoobróciłosięprzeciwko
nam.Jedynymnaszymsprzymierzeńcempozostałaadrenalina.

Rozdzielilinaspsychologszkolnyikoleśodgeografii.

Wszystkowyglądałofatalnie.Znosaizwargiciekłamikrew,Dawidmiałrozbityłuk
brwiowyiwyglądałonato,żebędziemupotrzebnawizytanapogotowiu,tamcidwaj
zdążylizwiać,jaktylkozobaczylinauczycieli,cobyłozresztądoprzewidzenia.

-Tyidzieszzemną!-rzuciłdomniepsychologzezłościąiwskazałrękądrzwidoszkoły.

background image

Dawidwzruszyłramionami,prowadzonyprzezgeografa,krzyknąłemmu,żespotkamysię
poszkole,iposzedłemdoznajomegojużgabinetu.

Psychologwskazałmikrzesło,alenawetniespojrzałemnanie.Wszystkomniebolało,
krewwciążsięsączyła,głowamipękała,czułemsięnajgorzejwświecie.

-Cotychceszudowodnić?Ikomu?

Nierozumiałem,ocomuchodzi.Zmierzyłemgozbliskawrogimspojrzeniem.

-Mogęsięnajpierwumyć?

Mojepytaniepozostałobezodpowiedzi.Stojącyprzedemnąfacet,niższyodemnie
niemalopółgłowy,przyglądałmisięwzrokiemkogoś,ktozarazpowiemicośtakiego,że
jednakusiądę.

Takteżsięstało:

-Twojasiostrachoruje.Tootochodzi,tak?

Cofnąłemsiępoddrzwizniedowierzaniem.Skądonsięotym,docholery,dowiedział?
Sylwiachodziładoinnejpodstawówki,nikttujejnieznał,niktnawetnieinteresowałsię,
czymamsiostrę.Nojasne!Matkapewnietakwytłumaczyłamojeproblemy,jakwezwał
jądyrektor.Oczywiście,todoniejbardzopodobne:wyciągaćwszystkierodzinnetraumy
poto,żebyzyskaćwspółczucieizrozumienie.

Głosmuzłagodniał:

35

-Cojejjest?

Potarłemboląceczołoizniechęciąusiadłemnakrześle.Momentalnieteżpodparłem
głowęrękami,główniepoto,byniewidziałmojejtwarzy.Takbyłołatwiej.

-Makilkachorób-odparłempodługiejchwili.

-Jakich?-Psychologusiadłzabiurkiem,terazjużzadowolony,żewszystkoukładasię
tak,jaksobietozaplanował.

-Możezacznieszmówićpełnymizdaniami,Mateusz.Przecieżniemaszproblemówz
budowaniemzdań,prawda?

Jezuuu,jakjagoniecierpiałemwtamtymmomencie.Zacząłemsięśmiaćzeznużeniemi
naprawdęoniczymtakniemarzyłem,jakowyjściuodniegoizmyciutejcholernejkrwi.

-Wyglądasznastrasznieniewyspanego-zauważyłpodłuższymmilczeniu.

-Bojestem.-Przesunąłemspojrzeniemponiebierozciągającymsięzaoknemgabinetu.
Lucynachorowałanaoskrzelaoddwóchtygodni,Sylwiamiaławsamymjednym
tygodniudwaatakiastmy;pomyślałem,żeodponaddwóchtygodniniespałemdłużejniż
kilkagodzin.Niebozaoknemmamiłomójwzrokswoimbłękiteminieskończonością.

-Martwiszsięonią?

Chybacośmiumknęło.Facetwpatrywałsięwemnietak,jakbyminęłojużdużoczasuod
chwili,gdyzadałpytanie.

background image

Zresztąmożetakbyło.

-Jasne-odparłemszczerze.

-Rozmawiaszzkimśotym?

-Zpanem.

Zacząłemsięuśmiechać.Oczymturozmawiać?-pomyśla

łem,wytrzymującjegowzrok.Uświadomiłemsobie,jakcichojestwgabinecie.Jużnie
patrzyłemnafacetazzabiurka.Zobaczyłem,żenapalcachmamkrewizacząłemją
ścierać.Wgabineciewciążtrwałacisza,więcrzuciłemmukolejnenienawistnespojrzenie.
Siedziałzabiurkiemigapiłsięnamnietak,jakbymbyłjakimśokazemmuzealnym.

36

-Mogęwrócićnalekcje?Mamdośćtejrozmowy-powiedziałem,wstając.

Skinąłgłową,wyraźniezadowolony.

-Oczywiście.Alewpadnijjeszczedomnie.

-Napewnotakzrobię-mruknąłempożegnalnie,alechybaniewyczuł,żeniemówiętego
poważnie.

Marlena

WEmpikupanujewielkiezamieszanie:ludziepchająsiędowindy,ci,którzysięnie
zmieścili,pędząnapiętroposchodach,ogólniepanujenerwowaatmosferaiwielkie
podekscytowanie.

Jawpadamdowindyjakoostatnia,akuratlądujęvis-a-visplakatuinformującegoo
spotkaniuzautorem.Nafotografii,którązałączono,typowylowelas:szerokiuśmiech,
zmrużoneoczy,przekrzywionazalotniegłowa.Niecierpiętakichfacetów,szczególnie
jeślisądobrzepoczterdziestce.

Napiętrze,gdzieautorrozdajeautografy,ściskjesttakwielki,żeztrudemudajemisię
dopchnąćdopółekzksiążkami.

-Przepraszam!Przepraszam!-rzucampółgłosem,corazmniejuprzejmie.Ludzie
rozsuwająsięnieuważnie,najczęściejtak,żenicmitoniedaje.Kiedywkońcudocieram
doregałuobładowanegoromansami,jestemzmęczona,wygniecionaiogarniamnie
zniechęcenie.OstatkiemsiłwspinamsięnapalceiszukamwzrokiemMateuszaFeya.

Jest.

Opadamnapiętyizaczynamprzeglądaćksiążki.Przyszłamstanowczozawcześnie,
trzebabyłodaćautorowiprzynajmniejgodzinę.

PółtorejgodzinypóźniejMateuszżegnasięzautorem,zwydawcamiimenedżeremi
nareszciemogędoniegopodejść.

-Chciałamzająćpanuchwilę.

37

Zdziwiony,unosinamniewzrok,zakładatorbęnaramięiprostujesię.Zaskakujemnie,że

background image

jestażtakwysoki,przymoimwzrościerzadkotrafiamnamężczyzn,przyktórychmogę
swobodniestaćnaobcasach.

-MarlenaRoguckazpisma„Portrety”.-Wyciągamdoniegorękę,więcściskają,
wymawiającswojeimię.-Mapanczas?

Tęsknespojrzenierzuconenadrzwiwindy,wktórychzamierzałzniknąć.

-Aocochodzi?

-Piszęartykułopanasiostrze,chciałabymporozmawiać.

Przezkrakowskirynekidziemywmilczeniu,Mateuszniewyjaśnia,gdziemniezabiera,
podnaszymistopamichrzęściśnieg,tużobokprzejeżdżadorożkaciągniętaprzez
wystrojonegokonia,zniebasypiąsięwielkiepłatki,latarnierzucająśmieszneświatłona
nas,sprawiają,żecieniewydłużająsięitracąkształt.

Wpubiewybierastolikpołożonywgłębi,podwielkimobrazemprzedstawiającymjakąś
Murzynkęobwieszonązłotem.Panujetubezpiecznypółmrok,sofywyglądająnamiękkie;
Mateuszsiadanaprzeciwko,uprzednioodsunąwszydlamniekrzesło.

Niepopełniłambłęduiprzychodzącnaspotkanieznim,przygotowałamsiędobrze.Teraz
wyjmujęztorebkinotes,mnóstwokartek,naktórychwynotowałamsobiepytania,nastole
ustawiamdyktafon.

-Czegosięnapijesz,Marleno?-Mateuszwpatrujesięwdyktafon.

-Kawy.

Kiedystoiprzybarze,jeszczerazczytampytaniaizakre

ślamtenajważniejsze.Wracazkawądlamnieipiwemdlasiebie,odsuwadyktafonw
moimkierunku.

-Niewłączajgo.

-Dlaczego?

Zdjąłczapkęiwreszciewidzętejegoniesamowiterudewłosy,którenazdjęciachzrobiły
namniedużewrażenie.Opiera38

łokcienastoleiwodzispojrzeniempomoichkartkach.Zaczynamzastanawiaćsię,czy
dobrzezrobiłam,wyciągającje.Mamwrażenie,żeprzerażagoichilośćiżenajchętniej
zwiałbystąd.

-Wszystko,conagram,pozostaniemiędzynami-tłumaczę.-Potemdamciartykuł,żebyś
mógłgoautoryzować,nieprzejmujsię.

Podnosinamnieniepewnywzrok.Jegooczysązielone.

Aniechmniediabli,naprawdęzielone!

-Nie-protestuje.-Niewłączaj.

Nieutrudniajmitego-myślę,alenagłosmówię:

-Oki.-Wyciągamdługopis.-ChciałabymporozmawiaćoSylwii.Wjejszafieznalazłam
takiezłotepantofelki,którezapadłymiwpamięć.Lucynamówi,żeSylwiabyławnichna

background image

twojejstudniówce.

Niezadałampytania,aletojestpytanie.

-Icowzwiązkuztym?-pyta,marszczącbrwi.

-Zabrałeśjąnastudniówkę?

Wyciągazkurtkipapierosy,kierujepaczkędomnie,apotemwsuwajednegodoust.Błysk
zapalniczki,zieleńoczurozświetlasię,spojrzeniepadanamnie,terazjużwyraźnie
zaskoczone.

-Otymbędzieartykuł?-Zaczynasięuśmiechać.-Pocootopytasz?Przecieżtoniema
znaczenia.

-Acowedługciebiemaznaczenie?

Odchylasięnakrześleinicniemówi.

-Posłuchaj-przerywamciszę,którasięprzeciąga-chcępomócwodnalezieniutwojej
siostry.Mogętozrobić,pracujązemnąświetniludzie,możebędziemywstaniepopchnąć
śledztwodoprzodu.Powinieneśbyćtymzainteresowany.-Niechcędodawać,żeoni
jegorodzinamająwiększyintereswtym,żebyodnaleźćSylwię.Toniemojasiostra,nie
mojacórka.Dlamnietotylkopraca.

Pocieraczołorękąuzbrojonąwpapierosa.

-Wiesz,niewydajemisię,żebyśjąznalazła.Zadużoczasuminęło.

39

Iopowiadamiotym,jakrodzinajejszukała.Mówiopolicjantachzadeptującychich
mieszkanie,otym,jakciągaligonadługieprzesłuchania,jakwypytywalioSylwię
wszystkichznajomych,ojejplakatachteżwspominaiozdjęciachwmediach.Mówiteż
cośzaskakującego:twierdzi,żejegorodzicekorzystalizpomocymedium.

-Mamwrażenie,żepierwszedwadzieściaczterygodzinysąnajważniejsze-kończy.-Jak
nieznaleźlijejprzezpierwsządobę,tostałosięjasne,żejużjejnieznajdą.

Medium-notujęszybko.Pytam:

-Dlaczegotaksądzisz?Wielokrotnieznajdowanoludzipodłuższymczasie.

Wzruszaramionamiwcharakterystycznysposób-takrobitocałajegorodzina.

-Sylwiabyłachora-wyjaśnia.-Brałaleki,beznichniedałabyradyprzebrnąćprzezcały
tenrok.

ChorobaSylwiibyłajednązpierwszychrzeczy,któresobiewynotowałam.Chybawłaśnie
zewzględunatoLaurawpadławtakwielkieprzygnębieniepojejzniknięciu.Nie
potrafiłazebraćmyśli,bowiedziała,żejejcórkanieporadzisobiebezopiekimedycznej.
Kiedypolicjająprzesłuchiwała,Laurako

łysałasięsennie,zrozmazanymnatwarzymakijażemiściekającymiłzami,rękami
oplatałabrzuchipowtarzałabezkońca,żeSylwianiezabrałaswoichlekarstw.„Onaich
potrzebuje”

background image

-przekonywałapolicjantów,jakbyjejzapewnienia,żecórkafaktycznieżyjedziękilekom,
mogłyprzyśpieszyćśledztwo.

Dziennikarzeżerowalinatym,wartykułachpodkreślalikoniecznośćzażywaniaprzez
dziewczynęlekarstw,dogrzebalisiędowypisówzeszpitalaicytowalisłowaLaury:„Jeśli
ktośprzetrzymujeSylwięzjakiegośpowodu,tomusiwiedzieć,żeonabezlekarstwsobie
nieporadzi!”.

Wjejpokojuznalazłamapteczkę.Wśrodkustałyoboksiebie:serevent,flixotide,
euphillina,atrovent.Leżałteżinhalator,doktóregowkrapiałapewnieostatnilek-tojuż
mój40

domysł,nieznamsięnamedykamentachaninachorobieSylwii.

Wnotatkachzaznaczam,żebyzapytaćzaprzyjaźnionegolekarza,czydziewczynachorana
astmę,naserceizaczynającamiećproblemyznerkamimogłabyżyćprzezrokbez
kontaktuzeszpitalemilekarzami.Biorępoduwagęfakt,żepolicjanapewnoszłatym
tropemiszukałajejposzpitalachiuprywatnychlekarzy.

-Niebrałeśudziałuwposzukiwaniach.

Mateuszwzdycha,jakbymzrobiłamuwłaśnieprzykrość.

-Tonietak.Oczywiście,żestarałemsięjejszukać,ale…-

Nablacieleżytrochęzaschniętegowosku,dotykagopalcem,potemzaczynaukładać
woskwregularnewzory.-Niechodzi

łemmożezpolicjantamipolesie,kiedyprzeczesywaliteren,aleprzecież…Przecieżto
mojasiostra,dlaczegomiałbymjejnieszukać?Niepowinnaśtakmyśleć.Niewiem,skąd
tenwniosek.

Whotelowympokojujestdużawanna,aleniemadoniejkorka.Wmoimwłasnymdomu
niemamwanny,przeciskającsięwEmpikuprzeztłumludzi,prowadzącdługąrozmowęz
Mateuszemwpubie,kręcącsięzranapofirmie,dlaktórejonpracuje,oniczymtak
bardzoniemarzyłam,jakwłaśnieokąpieliwwannie.Terazspoglądamzniechęciąna
niebieskąłazienkęiwycofujęsiędopokojuzwielkimmałżeńskimłożem.

Ekranlaptopapołyskujewciemnościniebieskawymświatłem,zanimrozciągasięduże
nowoczesneoknoiwidoknaoświetlonymostprzerzuconyprzezWisłę.

Wmojejskrzynceznajdujęnowy,zaskakującye-mail.

Sylwiapisaładziennik.Jegofragmentyopublikowałagazetagdyńskawstyczniuzeszłego
roku,terazposyłamCiskanytychstron,któredostałamodJakubaFeya.Powiedział,
że
poszukareszty,podobnoprzedstawiałdziennikipolicji.

OstrzegamCię,żepisałanaróżnychkartkach,właściwiegdziekolwiekprzebywała,tam
zaczynałacośzapisywać:na
41

kartkachhotelowych,napapeterii,napisałaczęśćnamaszynie,wkomputerze,we
wczesnymdzieciństwieskrobaławgrubymzeszycie.Tendziennikzdzieciństwajest
najpełniejszy
inajbardziejskładny.Jakubobiecałdostarczyćteżkopiejejkorespondencji,
podobnonajwięcejlistówpowinienmiećMateusz-pisaładoniegoregularnie,tydzieńw
tydzień,szczególniekiedymieszkałjużwKrakowie.Nieprzekazałichpolicji,mimoże

background image

prosilionie.

Edyta

NaśniadaniuspotykamysięwniewielkiejkawiarninaulicyGrodzkiej,gdzienaścianach
wisząlongowepłyty,stareskrzypceitorebkizkawą.Mateuszprzyjeżdżarowerem,mimo
żenadworzejestjużzimno.Kiedyzaczynawyplątywaćsięzszalików,czapek,kożuchai
swetra,mamwrażenie,żewło

żyłnasiebietysiącróżnychwarstw.

-Jaknocwhotelu?-zagadujeniemalwesoło.

-Wygodnełóżko-kłamię.Nieprzespałamchybawięcejniżgodzinę,czytającdzienniki
Sylwii,wynotowującnajważniejszerzeczy,apotemjeszczeszukającwneciepotrzebnych
informacji.

Tymrazemstanowczoustawiamnastoledyktafon,aonnieprotestuje.Obsługującanas
młodabarmankazzaciekawieniemlustrujewzrokiemmojenotatkiisprzętdo
nagrywania.

-Czypowinnamznaćtegopana?-pytaszeptem,kiedyMateuszodbieratelefon.

Włączamdyktafonzchwilą,kiedynastółwjeżdżagorącakawa.

-Wieszodziennikach,którepisałaSylwia?

-Notak,oczywiście.Pisałaprzezcałeżycie,niemogęsobieprzypomnieć,żebynie
prowadziładziennikachociażprzezjedentydzień.-Wsuwaręcewrękawyswetra,
uśmiechasięwmiłysposób.-Chciałazostaćpisarką,sądziła,żemusipisaćpokilkastron
dziennie,żebyszkolićwarsztat.

-Czytałeśje?

42

Upijakawy,wdziennymświetlesprawiawrażeniecałkiempogodnegoiwypoczętego,
gdzieśzniknęłycieniepodoczamiimętnywzrokzwczoraj.

-Nie,nojak?Przecieżtojejosobistenotatki-dziwisię.

Oczywiście,zapomniałamoostrzeżeniuDamiana,żeMateuszsprawiadobrewrażenie.
Bratostrzegałmnieteż,żebympochopnieniezaczęłalubićMateusza.„Porządniimili
ludziepotrafiąpopełnićnajgorszązbrodnię”-takbrzmimottoDamiana.

Jeszczeniewiem,czypytaćgooto,corzuciłomisięwoczy,kiedyzaczęłamczytać
dzienniki,czyjakośpokrętnieobejśćtematiprzycisnąćgo,żebysammiotym
opowiedział.Muszęwciążsobieprzypominać,żeSylwiabyłapisarkąimiałabujną
wyobraźnię.Niewszystkowięc,conapisała,musizarazbyćprawdą.Ajednakwtym,co
pisałanatematMateusza,cośminiegra.Imbardziejzagłębiamsięwjejnotatki,tym
większejnabierampewności,żełączyłichzwiązekkazirodczy!Ajeślitak,tochciałabym
wiedziećtonapewno,botakainformacjamożemiećdużeznaczenie.Jakdlamnie,to
pierwszadużarysanaportrecierodzinyFeyów.

-Więcjaktobyłoztąstudniówką?-pytamnibyobojętnie.Wiem,żepolicjateż
próbowaładowiedziećsię,jaktowszystkowyglądałonaprawdę.Dziwimniebardzo,że

background image

dziennikarzeroktemu,kiedylustrowalirodzinęFeyów,niepisaliotymwogóle-nie
dotarłydonichżadneprzecieki?

WizjauzyskaniaodMateuszakonkretnejtwierdzącejodpowiedziizamieszczeniajejw
artykulew„Portretach”błyskamiprzedoczamikrótko,aleostro:krzykliwynagłówek,
Sylwiapostawionawzupełnienowymświetle…Tłumięnęcącyobraziprzenoszęwzrok
namężczyznę,którysiedzinaprzeciwko.

Zaczynasięśmiać.

-NaBoga,dajspokójtejstudniówce.Mamciopowiedzieć,wcoSylwiabyłaubranaalbo
przyktórychutworachtańczyła?

-Awcobyłaubrana?

43

Uśmiechschodzimuzust.Przezchwilępatrzynamnieznadzieją,żezmieniętemat.W
końcupochylagłowęisięgapofiliżankęparującejkawy.Przytrzymujejąprzyustach.

-Niepamiętam,chybanaczarno.Niepamiętamtakichrzeczy.

Dobra,wszystkopokolei-myślę.Naraziestudniówcedajemyspokój.Stawiamsobie
znakzapytaniaprzyliterce„k”,którątajemniczoumieściłamnagórzenotatek.Mateusz
niewie,cooznacza„k”,iwyraźniegotociekawi.

-OpowiedzmioLucynie.Sylwiazajmowałasięnią,prawda?

-Wszyscysięniązajmowaliśmy,matkamusiaławrócićdopracy,więcLouciągle
siedziałanamnagłowie.Byładużomłodsza,odSylwiidziesięćlat,aodemnieprawie
trzynaście.

Totrochędużaróżnicawieku,żebyinteresowaćsięjejsprawami,aleniemieliśmy
wyboru.Rodziceniemielikasynaopiekunkę,przyjechaławprawdziebabcia,aleona
nigdynietraktowałaswojegoprzyjazdujakoodpowiedzinaprośbyopomocprzyLou,
tylkojakowizytacjęunasioderwaniesięodswojegożyciawSłupsku.

Babcia,notuję.

-Mieszkaliśmywtedynatakimosiedlu,któreniebyłozbytfajne-kontynuujeMateusz.-
WGdyni,któraskądinądjestpięknymmiastem.Pewnienigdyniebyłaśtam,gdziesię
urodziłem…

-Byłam.

Podnosinamniezaskoczonespojrzenie.

-Kiedy?

-Dwadnitemu.

UdałomisięustalićpoprzedniadresFeyówipojechałamtamnakrótkoprzezprzyjazdem
doKrakowa.Mieszkaliwokropnejdzielnicy-podsklepamiwystawalipijacy,brudne
dzieciakipozbawioneopiekibaraszkowaływpiaskownicach,niktniedbałoogródkipod
blokami,administracjaniezrobi

łanawetporządnychchodników.Kiedytamprzyjechałam,aku-44

background image

ratzaczynałasiębezsensownaśnieżyca,niebyłomrozuiwszystko,cospadłoznieba,
zarazprzeradzałosięwbłoto.

Dotejdzielnicyprzesiedlonopatologicznerodziny-znajwiększymodsetkiem
bezrobotnychioczywiściepracującychnaczarno-którezamieszkiwałykilkadużych
komunalnychwieżowcówwGdyniChyloni.Udałomisiędowiedzieć,żeJakubFey
dostałtammieszkaniesłużbowo,jeszczewczasach

„komuny”,alewkolejnychlatachzapieniądzeuzyskanezesprzedażymieszkaniajego
teściowejwSłupskuFeyowieprzeprowadzilisiędoużywanegodomku,wktórymich
odwiedzi

łamkilkadnitemu.

DlaludziprzesiedlonychzChylonizostałyoddanedwabloki,które,kiedyzobaczyłamje
porazpierwszy,zrobiłynamniestrasznewrażenie.Szczerzemówiąc,wychowanaw
ładnejdzielnicywSopocie,niemiałampojęcia,żetakiemiejscajaktowciążistnieją.Nie
wiem,jakwyglądałotowczasach,októrychmówiMateusz,aleterazwszystkopowoli
przeradzasięwruinę:niemalowaneklatkischodowe,odpadającytynk,zniszczonegalerie,
naktórychwysiadująstarebabyzrobótkamiwrękach.Obejrzałamsobieuważnieplac
zabaw,naktórymSylwiaiMateusz,apotemLou,spędzaliczas:byłfatalny,zjedną
piaskownicą,huśtawkąiwalącymisiędrabinkami.Kiedyobchodziłamdzielnicę,ludzie
patrzylinamniezzaciekawieniem:zniemalkażdegookna,zzakażdejbrudnejfirany
śledziłymnieczyjeśoczy,nawetdzieciakizamierałyprzyzabawie.

Feyowiemieszkalinatrzecimpiętrze,wtrzypokojowymmieszkaniu,wktórymokna
zabezpieczonebyłymetalowymiprętami.Obecniemieszkającatamkobietawpuściła
mniedośrodkaibezżadnychproblemówoprowadziłapocałymmieszkaniu-
imponowałojej,żeporozgłosie,jakimiałasprawaSylwii,wyszłonajaw,żetoona
użytkujelokalpoFeyach.Małakuchnia,niewielkisalon,dwamalutkiepokoje.Ażdziw,
żemieścilisiętamwtakdużymskładzie.Widokzoknanieciekawy,bonadrugi,niemal
identycznyblok.

45

PatrzącteraznaMateusza,trudnomiuwierzyć,żewyszedł

ztakiejbiedyiwychowałsięwtakimosiedlu.Wszkole,wktórejsięuczył,prokurator
jestnaporządkudziennym,odwoźnejdowiedziałamsię,żedopierocouczeńz
gimnazjum,którymaindywidualnenauczanie,zaatakowałnożemnauczycielkę
matematyki.Wczasie,gdyMateuszsiętamuczył,byłotaksamo.Onnatomiastmiał
świetneoceny,zdobywałnagrodywkonkursachistartowałnawetkilkarazyw
matematycznejolimpiadziemiędzyszkolnej,wktórejznalazłsięwczołówce.

Potemzdałdoliceumplastycznegoizająłsięmalarstwem.

-PrzechowujeszlistyodSylwii?

-Tak,gdzieśpowinienemjemieć.

-Pokażeszmije?

-Noniewiem.-Znowuzaczynasięuśmiechać.-Niemawnichnic,comogłobycisię

background image

przydaćwśledztwie,aprzecieżniepiszeszksiążkionaszymżyciu.

-Wszystkomożemisięprzydać.

-Nieto.

Protestujezbytszybko,więcobrzucamgoczujnymspojrzeniem,wahamsięiwkońcu
wytaczamciężkąartylerię:

-Wdziennikuznalazłamzapis,którytrochęmniezdziwił.

Możesztoprzeczytaćijakośskomentować?

Ipodsuwammujedenztychfragmentówdziennika,którenajbardziejmnie
zaintrygowały.

Sylwia

[rękopisnapapierzewkratkę,oprawionywskórę,zręczniemalowanymikwiatami,
25,7x20,5cm]

DrogiPamiętniku!

Tonajgorszydzieńwmoimżyciu!Jestemcałanapuchniętaodłez,wciążjeszcze
trzęsąmisięnogizezdenerwowaniainiemogęsięuspokoić.Wszystkoza-46

częłosięwieczorem,kiedywcałymdomupogasłyświatła,amnieogarnąłwielki
strach.

Podłóżkiemcośsięczaiło,cośczekało,ażwysunęstopęspodkołdryichcia

łodotknąćmnielodowatąręką.Cośstałozazasłonąwpokojuidyszałociężko.
Czyjeśkrokipowoliprzemierzałyprzedpokój.Szafkitrzeszczały,podłogapracowała,
zkranukapaławodawmozolnymkap,kap,kap.Wpatrywałamsięwciemność,
któraczaiłasięwrogachpokoju,zniedowierzaniempatrzyłam,jakrobisięlepka,
gęsta,jakprzybieraokreślonykształt.Powróciłyprzeczytanestraszneopowieści,
scenyzfilmów,któreoglądałamprzezszparęwdrzwiach,kiedyrodzicesądzili,że
śpię.Niemogłamuleżeć,więczerwałamsięzłóżkaipognałamdoMateusza.

-Mati,śpisz?-spytałamnerwowo.Niełatwomibyłostaćbosymistopamina
dywanie,naktóryzarazcośmogłowypełznąć.Wytrzymałamdwiesekundyi
powtórzyłamgłośniej:

-Śpisz?

Ponieważspał,zaczęłamgoszturchać,ażrozchyliłpowieki.

-Sylwia…corobisz?-zapytałpółprzytomnie,aja,tłumacząc,żeniemogęspać,już
gramoliłamsiędojegołóżka.Mateuszbyłchybazbytsenny,żebyoponować,cośtam
zacząłmarudzić,żebymsięniewygłupiała,alejajużleżałamprzy
nim,tulącsiędo
jegoramienia,chowająctwarzwjegowłosachirozpaczliwieoplatającgo
lodowatymirękoma.

-Sylwia,nalitośćboską!-powtórzyłbezradnie.Przyjemniebyłopoleżećobokniego,
poczućciepłoemanującezjegociała,wciągaćwnozdrzaznajomąwoń
szamponudo
włosówimydła.Byłocudownie,tyleżeMatiemuprzeszłasenność
iteraztoonnie

background image

mógłzasnąć.

-Niemogęprzytobiespać-powiedziałzwestchnieniem,wyplątującsięzmoich
objęć.-Dajspokój…

Alejajużwsunęłamlodowateręcepodjegokoszulkę,ażzacząłsięśmiać,żeczuje
się,jakbymdotykałagodwomakawałkamilodu.Jegoskórabyłatakaciepła,taka
przyjemnawdotyku!Zbliskapopatrzyłammuwoczy.

-Nieróbtak-zaoponował,kiedymojeręcewciążprzesuwałysiępojegoplecach.

-Bo?-spytałam.Mójglosstalsięcichy,łagodny.Podobałomisię,żemójdotyk
wprawiłMateuszawzmieszanie.Oczywiścieżewiem,conaprawdęsiędzia

ło.Niejestemjużdzieckiem,żebyniewiedzieć.

Zacząłwyrzucaćmniezłóżka,śmiejącsię,że„wonmistąd!”.Oczywiście
szamotaliśmysiętakdługo,ażdałzawygraną.MójkochanyMati…Niemogłam
oderwaćodniegowzroku,łowiłamwciemnościzarysjegotwarzy,tebłyszczące
oczy…

47

-Kochamcięnajbardziej-powiedziałamszeptem.

Minutymijały,nocmijała,amywciążniemogliśmyzasnąć.Wysunęłamdłońi
bardzodelikatniedotknęłamniąjegoust.Czułam,jakmocnobijemiserce.Jego
sercebitotaksamomocno,wiem,booparłamtwarzojegopierśipoczułam.
Przesuwa)palcamipomoichwłosach,ajależałamzszerokootwartymioczamiimia

łamwrażenie,żezarazzasłabnę.

Koszmarprzyszedłoporanku.

-Wstawaj!-usłyszałamnadsobą.

Słowaświsnęłyjakostrzenoża,ażotworzyłamoczyisercepodskoczyłomidogardła.

Przedemnąstałababciawewłasnejosobie!Tyleżewcalenieprzypominałakochanej
babci,tylkowściekłegoszerszenia!Miałamwrażenie,żemnienienawidziwtamtym
momencie,itozcałegoserca.

-Wstawaj!-syknęłaznowu,więcodsunęłamkołdrę,aleniezdążyłamwstać,gdy
postawiłamnienanogitakimstrasznymszarpnięciem,żeomałoniewyrwałami
ręki!

-Babciu!-jęknęłamiwtedytrzepnęłamnierękąwpoliczek.Niezabolało,alemimo
topoczułamIzywoczachizrobiłomisięnajgorzejwświecie.

-Jaktywyglądasz!-syczaładalej,wykręcającmitakrękę,żenicniemogłam
poradzićnaspadającązramieniakoszulęnocną.

Mateuszteżsięobudziłiusiadłnałóżku,senniepocierającoko.Zapytał,zdziwiony:

-Cosiędzieje?

Alebabciawtedywycelowaławniegopalcemipowiedziałagłosemwszystkich

background image

najgorszychwiedźm:

-Cichobądź!

Mateuszmomentalnieoprzytomniał:

-Cotyrobisz?!

Babciapuściłamojąrękę,aletylkopoto,bypopchnąćmniewstronęłazienkiikazać
mizaczekaćwśrodku.Poszłamtamniepewna,ocowogólejejchodzi.Głowamnie
bolałazniewyspaniaizemocji,zapaliłamświatło,przedlustrempoprawiłamkoszulę
nocnąiusiadłamnaranciewanny.Słyszałamnieprzyjemnygłosbabci,aleniepotrafi

łamrozróżnićżadnychstów.Kiedyweszładołazienki,byłajeszczebardziejwściekła.

-Rozbierzsię!-rzuciłasucho,więcpopatrzyłamnaniązzakłopotanieminawetsię
nieruszyłam.-Rozbierzsię!-powtórzyłaostro.

Niemiałampojęcia,ocojejchodzi.Pomyślałam,żemożezawołamtumamę,aleona
wtedypodciągnęłamikoszulędogóry.Broniłamsię,odpychałamjejręce,aleitak
udałosięjejodsłonićmojeuda.

48

-Pocotorobisz?-Rozpłakałamsiębezradnie.

Popatrzyłamizbliskawoczy,zapytałazimno:

-Cooncirobił?

-Kto?-Zaczęłamwycieraćłzy,którenieprzestawałypłynąć,obciągnęłamkoszulkę
wdół.

-Cocirobił?-powtórzyła.-Dotykałcię?Krwawiłaś?

-Przestań!

Wyrwałamsięiuciekłamzłazienki.

Mateuszstałwprzedpokoju,kiedygomijałam.Babciawyszładopieropochwili,
stanęłazamoimiplecamiipatrzyłanaMateuszastrasznymwzrokiem.Zwróciła
się
domnie:

-Będzieszspaławmoimpokoju,aLounatwoimłóżku.Imożeszzrezygnowaćz
wakacyjnychplanów,bocałewakacjespędzimyrazem,wSłupsku.

Marlena

-Możesztoskomentować?

Mateuszjużnamnieniepatrzy;pochyliłgłowę,mawypiekinatwarzy.Jegogłosbrzmi
bardzocicho:

-Niepamiętamtego.

-Nie?-Przy„k”dostawiamwykrzyknik.-Mateusz?

Wciążwpatrujesięwtekst,papieroswjegopalcachspalasięodtakdawna,żeteraz
popiółspadanablatstołu.Niezauważatego.Podejmujeniepewnie:

background image

-Tonietak.

Mierzęgozaciekawionymspojrzeniem.

-Ajak?

Jeszczedwalatatemupracowałamdlawarszawskiegota-bloidu,gdziepisałamo
przestępstwachiwypadkach.Nieprzespałamwtedyanijednejnocy:latałamod
przestępstwadoprzestępstwa,wyszukiwałamsobieinformatorówwpolicji,coniebyło
zadaniemłatwym,izawszestarałamsiębyćpierwsza,kiedydziałosięcośważnego.W
ostatnimrokupracymiałamażczterokrotniedoczynieniazkazirodztwem,adwukrotniez
ka-49

zirodztwempomiędzyrodzeństwem.Zjednądziewczynąspotkałamsięwszpitalupotym,
jakpróbowałapopełnićsamobójstwo.Podczasprzesłuchaniawyznałapolicji,żeodlat
byłagwałconaprzezswoichstarszychbraciijestwciążyzktórymśznich.Drugakobieta
odlatżyłazeswoimbrateminiewidzia

ławtymniczłego.„JezusMaria,acomamporadzićnato,żetylkoonmnieobchodzi?”-
zapytałapodczasnaszejrozmowy,apóźniejwielokrotniepodkreślała,żeprokuratornie
powinienwtrącaćsięwichżycie,żeto,zkimsypia,powinnobyćtylkoiwyłączniejej
sprawą.Winnychprzypadkach,naktóretrafi

łamalbooktórychpisalimoiredakcyjnikoledzy,najczęściejkazirodztwotyczyłosię
kontaktówojciec-córkaalbomatka

-syn,ajeślidotykałorodzeństwa,tojednoznichniepodzielałopoglądówdrugiego:seks
byłgwałtem,ciążawywoływałapanikęiprowadziładopróbsamobójczych.W
patologicznychrodzinachodsetektakichprzypadkówbyłnajwiększy.

Feyowiejednakniesąprzecieżpatologicznąrodziną,aMateuszniewyglądaminakogoś,
ktomusiałbystosowaćprzemoc,żebypójśćzdziewczynądołóżka.

Pytam,dobrzewiedząc,żenieudzielimiodpowiedzi:

-Byliściezesobą?

Napewnozdajesobiesprawęzkonsekwencjiprawnych„romansu”zSylwią.Kręci
głową,bezradnieodsuwaodsiebietekstiunosinamnieteswojezieloneniewinneoczy.
Jegogłosjestterazbardzocichy:

-Ocotymniepytasz?

-Nienapiszętego-wyjaśniam.Niemusimartwićsięoaspektyprawne,chcętowiedzieć
dlasiebie.Pytamdalej:-

Pozababciąktośotymwiedział?

Kręcigłową.

-Oczymktośmiałwiedzieć?Oczymtywogólemówisz?

Stukampalcemwjejdziennik.

-Otym.

-Napisałato…-Sięgapotekstiszukadaty,alejejnieznaj-50

background image

duje.Zrezygnacjąodkładakartkęnastół,unikapatrzeniamiwoczy:-Napisałato,jak
miaładwanaściealbotrzynaścielat.

Przestań,toniemażadnegoznaczenia!

Gubisię:wtekścieniemadaty,powiedziałprzedchwilą,żeniepamiętategowydarzenia.
Potrafijednakokreślićczas,wktórympowstałtenfragment.Wmyślachobliczam,że
skoroSylwiamiaławtedydwanaściealbotrzynaścielat,toMateuszmiałskończone
piętnaściealboszesnaście.Damianwtymwiekusypiałzdziewczynami,ajużnapewno
miałpojęcieoseksie.

-Czyrodzicemieliświadomośćtego,cosiędzieje?-kontynuuję,aonpochylajeszcze
niżejgłowęiwłosyczęściowozakrywająmutwarz.Mamwrażenie,żezamknąłoczy.
Staramsiępatrzećnaniegotak,jakwidziałagoSylwii:atrakcyjnyfacet,nieśmiały,
inteligentny,miły-nicdozarzuceniawtymtemacie.Dziwimnietylko,żemoi
informatorzyniedogrzebalisiężadnejkobiety,zktórąbyaktualniesypiał.

-Mateusz,mojaocenamoralnatejsytuacjiniemaznaczenia…

-Ocenamoralna?-powtarzairozchylapowieki,alewciążniepatrzymiwoczy.-Acotu
jestdooceniania?

Mamnieodpartewrażenie,żeprzynajmniejwjednejsprawiemówiprawdę:nieczytałjej
dzienników,niemiałpojęcia,żepisałaonim.Tegofragmentunieznał,ajeśliznał,to
znaczy,żerozminąłsięzeswoimpowołaniemipowinienjużbyćwziętymaktorem.

-Porozmawiajmyojejzniknięciu,dobrze?-wycofujęsię.

Nieodpowiada,obracawpalcachfiliżankęzkawą.Niespodziewanieodwracasięw
stronębaruizrozdrażnieniempocieraczołowierzchemręki.Uświadamiamsobie,że
przestał

mniesłuchaćiskupiłsięnadźwiękachpiosenkisączącejsięzgłośników.Teżsłuchamiz
niedowierzaniemuświadamiamsobie,jakbardzotenmuzycznykawałekjestadekwatny
donaszejrozmowy!Jakimśniesamowitymzbiegiemokoliczności51

wgłośnikachsłychaćgłosKateBush,akuratnumerokazirodztwie:„Thekickinside”.
Kateśpiewa:Makesmeleaveyoubehind.

Nomoreunderthequilt

Tokeepyouwarm.

YoursisterIwasborn.

Tosprawia,żezostawiamcię

Podkołdrą

Jużnieogrzejęcię

Botwojąsiostrąurodziłamsię*

-Czyjestcoś,oczymniepowiedziałeśwtedypolicjizjakichśwzględów,ateraz…-
zaczynam,aleurywam,widząc,jakietobezcelowe.

Mateuszwciążnieodpowiada,zamyślonyicorazbardziejprzybity.

background image

I’mgivingitallinamomentortwo.

I’mgivingitallinamoment,foryou.

I’mgivingitall,givingit,givingit.

Thiskickinghereinside

Oddamtowszystkozachwilęlubdwie

Oddamtowszystkozachwilę,dlaciebie

Oddamtowszystko,oddam,oddam

Toszaleństwowśrodku*

-Ocotymniepytasz?-wybuchanagle.-Myślisz,żezrobiłemcośSylwiialbomiałem
cokolwiekwspólnegozjejzniknięciem?-Nieczekanamojąodpowiedź,chowa
papierosy,za-

*Tłum.MałgorzataWolf-Niedzielska.

52

bierazestołuzapalniczkę.-Niewiem,skądpomysł,zemogęukrywaćcośprzedpolicją.
Przecieżchodziomojąsiostrę,docholery!Powiedziałemimwszystko,comogłopomóc
jąodnaleźć.Wszystko!-Sięgaposwójpłaszcz.-Takniemożna,Marleno.Nie
rozmawiałbymztobą,gdybymwiedział,że…

-Pytamtylko,czyjestcoś,czegoniepowiedziałeśpolicji

-powtarzam.

Wciążmanatwarzywypieki,wkładasweterisięgaposzalik.Stajesięjasne,żetokoniec,
klęska-zarazwyjdzie,więcpróbujęgozatrzymać:

-Czytwojasiostramiałachłopaka?

Jużmanasobiepłaszcz.Odchylamsięnakrześleibezradniespoglądam,jakzapina
guzikiiwiążeszalik.

-Spotykałasięzmoimkolegą-rzucawmoimkierunku.

-NazywasięDawidOrzelski.

Notujęimięinazwisko.

-Jakmamgoodnaleźć?

-Podamcinumertelefonu.-Szukanumeruwkomórce.

Apotemdyktujemigoiwychodzibezsłowazkawiarni.

background image

LOU

Sylwiażartowałasobieczasami,żejestwięźniemwewłasnympokoju.Jejpokójzostał
podzielonynadwieczęściipołówkamojejsiostryprzypadłanastronęzoknem.Jeśli
Mateuszmiałzłyhumor,mówił,żebyśmyniewchodziłynajegopołowęiwtensposób
niemogłyśmywyjśćzpokojuwcale.

Siedziałyśmyprzyoknie,opierałyśmyręceoparapetiwpatrywałyśmysięwpejzażnaszej
dzielnicy.Nagaleriachbloku,naktórymiałyśmywidok,kobietyrobiłypranieirozwiesza

łyjenasznurach.Czyjeśradiograłogłośnopiosenkę:53

Mojesercetojestmuzyk,

któryzwiałzorkiestry,

boniezkażdymlubigrać.

Jeślipadałdeszcz,jegokroplerozbijałysięoparapetzgłośnymplaśnięciem.Razemz
Sylwiąpatrzyłyśmy,jaksąsiadkinawysokichszpilkachprzeskakująkałuże,klnąc,na
czymświatstoi.Mimożedoadministracjiosiedlatrafiłoztysiącpodańozrobienie
chodników,urzędnicywciążociągalisięzodpowiedziąiwidokkobiet,którewautobusie
albopodblokiemzmieniałykaloszenatrzewiki,byłczymśoczywistyminiktsięjuż
nawetniedziwił.

„-Oszybydeszczdzwoni,deszczdzwonijesienny-mruczałaSylwiajakkołysankę.-I
pluszczejednaki,miarowy,niezmienny;Dżdżukroplespadająitłukąwmeokno…Jęk
szklany…płaczszklany…aszybywmglemokną…-Zwróciłasiędomnieidelikatnie
wystukałapalcaminamoichwłosachrytmicznąkońcówkę.-Iświatłaszaregoblasksączy
sięsenny…

Oszybydeszczdzwoni,deszczdzwonijesienny…”

Uśmiechnęłamsięrozradowana.

-Ładne!

-Prawda?-podchwyciła,poprawiającmikołnierzyksukienki.-Zapoznamcięz
najśliczniejsząpoezją,Lou.Będziesztakamądra,mądrzejszaniżwszystkietwoje
rówieśniczki!

Wmajuobserwowałyśmydziewczynkiidącedopierwszejkomunii.

-Ta!-Byłamtakprzejęta,żeażmiałamwypieki.Mójpaleccelowałwdziewczynkę,
którawyglądała,jakbywłożyłaminiaturowąślubnąsuknię,szerokidółunosiłarękomaw
bia

łychrękawiczkach,nagłowiemiaławianek,ajejramionazdobiłaprzepięknapeleryna,
caławyhaftowanawkwiaty.

-Tyteżbędzieszmiałatakąpięknąsuknię-powiedziałaSylwia,opierającczołooszybę.

-Tak?-Ażsięzachłysnęłamzzachwytu.

background image

-Och,oczywiście.-Obrzuciłamnierozbawionymspojrze-54

niemizmrużyłaoczyjakzawsze,kiedyzaczynałasobiecośwyobrażać.-Będziesz
wyglądaćnajładniej,bomaszteniezwykłeczarneoczyiczarnewłosy,któreprzybieli
będąwydawaćsięnieziemskie!Zresztąbędzieszmiałacudownąsukienkę,Lou.Zasześć
lat.Jużzasześćlattoinnibędąsiedziećwoknachipatrzeć,jakidzieszwbiałejsukience!

Momentalniecałaspurpurowiałamzzachwytu.

-Będąpatrzeć,jakidzieszdoślubu!-wykrzyknęłam,więconawybuchłaśmiechem.

-Ja?-Przysłoniłasobierękąusta.-DrogaLou,janiewyjdęzamąż!

-Dlaczego?

Niemieściłomisięwgłowie,żeSylwiamożeniechciećmiećnasobieślubnejsuknii
welonu.Takdobrze,podczaszabawzMarzeną,wychodziłojejskładanieślubnej
przysięgi.Wyciągałaswojąksiążeczkędomodlenia,podawaładostojnierękęMarzeniei
deklamowała,wczuwającsięwrolęzarównoksiędza,jakipannymłodej.Potrafiła
świetniemodelowaćgłos,takżemiałamwrażenie,iżsłuchamdwóchosób,aniejednej.
Marzyła,żegdybymiałaiśćdoślubu,towsukniszerokiej,zkilometramikoronek,z
welonemdoziemi,którydźwigałybyzaniądruhny.Oczywiściejamiałambyć
najważniejsządruhną!

-Lou-powiedziała,uprzednioobrzuciwszywzrokiempobliskiekątywobawie,żebynikt
jejnieusłyszał.-Lou,niemogęwyjśćzamąż.Jedynąosobą,którąchciałabympoślubić,
jestMateusz,azabrataniemożnawyjść.Dlategojanigdyniewyjdęzanikogo.

Mateusz?-pomyślałam,zdruzgotana.

-Mateuszjestrudy-wykrztusiłam,krzywiącsięnieznacznie.

Alenajejustachpojawiłsięuśmiech.

-Ibardzolubiętejegorudewłosy,wiesz?

Nierozumiałamtego.Mateuszbyłpodły,byłstraszny,ba

łamsięgojaksamegoLucyfera,zutęsknieniemczekałamnamoment,gdywychodziłna
podwórkoijużmnieniedręczył.

-Sylwio,onjesttakiniedobry!-bąknęłam.

55

Aleonatylkosięroześmiała,znowuoparłaczołooszybęiwpatrzonawwidokzaoknem
odparłaszeptem:

-Nigdyniechciałabympoślubićkogośmiłegoidobrego.

Mateuszbyłdlamnienieznośny,szczególniegdywpobli

żuniebyłonikogo.

-Terazpowiemciprawdę.

Uniosłamnaniegospojrzeniepełneufnościizprzerażeniemdostrzegłam,żewoczach
matestraszneogniki,którychtakbardzosiębałam.Odłożyłksiążkę,którączytał,

background image

uśmiechnąłsiędomnieniemalprzyjaźnie.

-Niejesteśpodobnadonaszejrodziny,bowcaledoniejnienależysz.

Mojeoczyzamrugały,naczolepojawiłasięniewielkazmarszczka.

-Ktośwyrzuciłciędośmietnika,żebyśumarła.

Brodazatrzęsłasię,bąknęłam:

-Niee!

-Niee?-przedrzeźniłmnie.Sięgnąłpofotografięrodzinnąstojącąnakomodzie.-To
popatrztutaj.

Posłuszniewdrapałamsięmunakolanainiepewniezajrza

łamwzdjęcie.

-Widzisz?Całarodzinawyglądajednakowo,atyjesteśzupełnieinna.

Otymakuratwiedziałam,więcmogłamodpowiedziećzulgą:

-Tak,bomambuziępobuniTesie.

GłosMateuszastałsięmiły,wręczprzyjacielski:

-Lucyna,jesteśzamała,żebywiedzieć,jaktobyłofaktycznie,więcnicwięcejcinie
powiem.

Uśmiechzszedłmizust.Mateuszchybafaktyczniewiedział

cośomoimpochodzeniu,czegoniktinnyniechciałmipowiedzieć.Odzawsze
wiedziałam,żeniewyglądamjakresztarodziny.Wrodziniewszyscybylirudowłosi-
albojasnowłosi-ajamiałamdługihaczykowatynos,wysokieczołoiteczarnewło-56

sy!AcojeśliprababkaTeresazostaławymyślona,żebymczułasiędobrze?Co,jeśli
faktyczniemojąmamąbyłajakaściemnowłosakobietaiwyrzuciłamnienaśmietnik,
żebymumarła?

-Powiedzmi,proszę!-Wbiłamwniegozrozpaczonywzrok,alemójbratjużwróciłdo
czytaniaksiążki.Podparłgłowęrękąimruknąłzwyższością:

-Idźjuż,jestemzajęty.

Sylwiaczęstoopowiadałamibajkiodziewczynkach,którezostałyporzuconew
dzieciństwieiszukałypotemswoichrodziców.Przezmomentwmyślachbłysnęłami
wizjasiebieodnajdującejprawdziwąmamę.Możewmojejprawdziwejrodzinienie
miałabymstarszegobrata,tylkosiostrę?

-Proszę,braciszku,proszę!

-Niepowiemciiprzestańjęczeć.

Czułam,żezarazzacznępłakać,woczachmiałamłzy.

-Proszę!

OczyMatiegozmrużyłysięjakukota.

background image

-Niemogę.Jesteśzagrzecznądziewczynką,żebypoznaćprawdę.Grzeczneidobre
dziewczynkiniemogąwiedziećozłychrzeczach.-Znowutenniemalprzyjacielski
uśmiech,niepasującydozłegospojrzenia.

-Jużniejestemdobrądziewczynką!-zaoponowałamhisterycznieiwtedyobrzuciłmnie
łaskawymwzrokiem.

-Cóż,udowodnij,żeniejesteśjużdobra.

Oczywiścieniemiałampojęcia,comogłabymzrobić.Ostatecznienigdynierobiłamnic
złegoiraczejzawszystkomniechwalono,całowanoimówiono,żejestemkochana.Teraz
wpośpiechuprzesunęłamwzrokiemposegmencie.

-Zróbcośokropnego-dodałMateusz,azłeognikiwciążpaliłysięwjegooczach.

Nasegmenciestałświętyobrazek,którydostałamodksiędzanakolędę.Obrazek
przedstawiałMaryjęzdzieciątkiemJezusnarękach.Uwielbiałamgo,jakwszystkie
obrazkiprzedstawiająceMatkęBożą.MojąulubionąksiążkąbyłaBiblia,57

wypełnionaślicznymiibardzokolorowymirysunkami.Najbardziejlubiłamte
przedstawiającezwierzątka.

Posłuszniepodreptałamdotejczęścisegmentu,gdziesta

łamojaukochanaBiblia.OtworzyłamnaobrazkuprzedstawiającymNoegozaganiającego
doarkizwierzęta.

-Mamusiabędziezła…-wyszeptałamzrozpaczą.

-Toprawda-zgodziłsięzemnąMateuszbezwspółczucia.

-Aleprzecieżniechceszbyćjużdobrądziewczynką?

Zcałegosercachciałambyćdobrądziewczynką.WieczoramiprosiłamSylwię,żeby
odmawiałazemnąpacierzinamszywkościelestałamzawszenieruchomo,zewzrokiem
wbitymwołtarzipobożniezłożonymirękami,chociażinnedziewczynkiwmoimwieku
wierciłysię,wędrowaływtęizpowrotemimiałamwielkąochotęimtowarzyszyć.

-Więc?-zapytałbratobojętnie,alezdziwnymbłyskiemwoku.

Czułamsięnajgorzejwświecie,kiedywydarłamkartkęzBiblii.Momentalnieteż
rozpłakałamsię,bopogniecionyobrazekleżałnapodłodze,tużobokmoichstóp,i
rozdarcieprzechodziłoakuratprzezpyskżyrafki.Piąstkamipotarłamłzawiąceoczy,ażw
końcucienkimgłosikiemwyjąkałam:

-Zrobiłam,terazmipowiedz!

Aleonodparłobojętnie:

-Mamawkurzysięjakcholera,żezniszczyłaśBiblię.Aterazposprzątajtoiidźdo
swojegopokoju.

-Nienawidzęcię!-Mójgłosprzeszedłwpisk,wrzeszcza

łamnacałegardło,tupałamnogamiipodskakiwałamwmiejscu,ażMateuszzacząłsię
śmiać.

background image

-Pięknie,możejeszczewydrzeszsobiewłosyzgłowy?

Ależjagonienawidziłam.Zrozpaczliwymwrzaskiemuciekłamdopokojubabci,
zagrzebałamsięwpościelipłakałamrozdzierająco.

-Obyśumarł!-Tobyłostatnikrzyk,zanimdopokojuweszłababciaitrzepnęłamnie
ścierkąprzezplecy.

-Cichobądź!-niknęłazezłością.-Cotywyprawiasz?Izo-58

stawbratawspokoju,przecieżsięuczy!Kochanie,niewiesz,żeniewolnożyczyć
nikomuśmierci?

RazemzSylwiąiMarzenąbawiłyśmysięwteatrzyk.Podchoinkędostałamdziecięcą
scenęzkurtyną,więccałepopo

łudniaspędzałyśmynawymyślaniuprzedstawień.

-JabędęJoannąd’Arc-zadecydowałaSylwia.

Przywiązanadonogibiurka,mojasiostraginęławstrasznychmękach:ogieńtrawił
powolijejciało,zaczynającodstóp,więcwrzeszczałajakopętana,rzucałagłowąwe
wszystkiestrony,abezwzględnaMarzenadokładałajejdrewnapodstopy.

MniedobrzewychodziłoumieraniealaJuliaz„Trzechmuszkieterów”.Popijałamzatrute
winozpięknegokielicha,chwytałamsięzagardło,apotempadałamnapodłogęiw
konwulsjachkonałamtakdługo,żenawetSylwiazaczynałasięwkońcumartwić,czy
wszystkozemnąwporządku.Marzena(„DamaKameliowa”)odchodziłanudno:kaszlała
ikaszlała,ażrobiłosięnamniedobrze,więcznalazłyśmydlaniejinnąrolę.

-BędzieszAtosemz„Trzechmuszkieterów”iutnieszmigłowę,kiedywyznamswoje
winy-obwieściłaSylwia,zachwyconatakąperspektywą.Ubranawstarąsuknięmamy,
którasięgałajejkostek,zszalemnagłowie,wyglądałaniezwykle.Podniąby

łourwisko,nadktórymAramis(czylija)czyniłznakkrzyża.

-TojaotrułamJulię-wyznałamojasiostra,aAtosdarł

zniejsuknię,byodsłonićstraszneznamię,którewypalonowprzeszłości,gdybyła
złodziejką.

-Tybezwzględnasuko!-krzyknęłaMarzena,ajaiSylwiajednocześniezamarłyśmyw
bezruchuzrozdziawionymiustamiiszerokorozwartymioczami.Marzenazaczęła
chichotać.

-Przepraszam,takmisięwymknęło!

-Suko?-zaciekawiłamsię,więcSylwiaiMarzenazaczęłyśmiaćsięgłośno.Pochwili
padłynadywanumoichstópiśmia

łysięjeszczegłośniej.Spoglądałamnaniezgóryniepewnie.

-Dlaczegosięśmiejecie?

59

Marzenaażzłapałasięzabrzuch,żebyjejniepękłześmiechu.

background image

Sylwiawswoimpamiętnikutrzymałajednozdjęciemamy,którebyłodlaniejbardzo
ważne.

-Pokażęcijetylkoraz-oznajmiła,kiedyzostałyśmysame.Wyjęłastarąfotografię
czarno-białąibardzoostrożnierozprostowałająwpalcach.-Zobacz,jakamamabyła
piękna.

Tańczyła,wiedziałaśotym?

Mamanazdjęciustałanadeskachscenywprzepięknejczarnejsuknizgłębokim
wycięciemzprzoduiwyglądałajakniemama.Zniedowierzaniemwpatrywałamsięwjej
uszminkowaneusta,wjasneskręconewłosy.Byłatakainna,takniepodobnadoosoby,
którąwidywałamkażdegodniawdomu.

-Tonapewnomama?

Wdomubyłazmęczonąinietakładnąkobietą.Kiedyszłaześcierkądokurzupo
mieszkaniu,zjejustwysypywałysięsameżale:żeniesprzątamyposobie,żemogłabym
jejpomóc,żewpędzimyjądogrobubałaganieniem,żenadywaniesąfarbyMateusza,a
dywankosztuje,żewszędziewalająsięciuchySylwii,żeoknatrzebapomalować,az
drzwiodpadafarba.

Sylwiawyjęłamizdjęciezrękiischowaładopamiętnika.

-Terazonimzapomnij-powiedziałaszeptem,jakbywymawiałazaklęcie.

Sylwia

[wyjątekzpamiętnikapisanegomiędzysiedemnastymaosiemnastymrokiemżycia,
dwiestronytekstunapapierzewlinię,
27,5x21,5cm]

Kiedymiałamdziewięćlat,straciłamprzytomność.Ostatnie,cozapamiętałam,to
moment,wktórympróbowałamnabraćoddechu-byłotak,jakbymtonęła.

60

Haustwody,płucawyczekującezbawiennegotlenuiświadomość,żedziejesięcoś
złego.

Napogotowiudanomizastrzykizałożonomaskętlenową.Mamastaławdrzwiach
gabinetu,rozmawiałazlekarzem;usłyszałam,jakpowiedział:

-Tachorobajestjakrak,boteżniemananiąlekarstwa.

Kiedypierwszyrazzabrałomniepogotowieipotemwróciłamdodomu,Mateusz
położyłsiękołomnienałóżku.

-Jaksięmasz?-zapytałłagodnie.Leżałamnaboku,ztwarząskierowanądoniegoi
wciążmyślałamosłowach,którepowiedziałlekarzmojejmamie.

-Chybaniejestzemnąnajlepiej-odpowiedziałamszeptem.-Chybaniebędę
tancerką.

Jegospojrzenieprzesuwałosięzniepokojempomojejtwarzy,odezwałsięjednak
równiełagodniejakprzedchwilą:

-Przecieżbędzieszpisarką,prawda?

background image

Przysunęłamsiębliżej,wtuliłamtwarzwzagięciejegoramienia,czułam,jak
rozgarniapalcamimojewłosy.Zacisnęłampowiekiiwtuliłamsięjeszczemocniej.

Potemjużzawszechciałam,żebybyłprzymnie,kiedydziałosięcośtakiego.

Wołałamgo,ilekroćzaczynałamczućsięźle,kiedyprzychodziłatak,toonmnie
obejmował,toonmówiłuspokajająco,żewszystkobędziedobrze.Kiedymiałam
silny
atakastmy,woczekiwaniunapogotowie,opierałmnieosiebieimówił,żebym
słuchałajegooddechuirobiłatosamo.Takbyłoprościej,chociażnigdyniebyło
łatwo.

[rękopisnapapierzewkratkę,oprawionywskórę,zodręczniewymalowanymi
kwiatami,25,7x20,5cm]

background image

WTOREK

DrogiPamiętniczku!Zdumądonoszę,żenapisałampierwsząwżyciupowieśći
dałamMarzencedoczytania!Marzenaczytawszystko,cowyjdziespodmojejręki.

-Jejrodzicesąprościjaktrzonekmłotka,kochanie-powiedziałababcia.-

Tożadnachlubapisaćdlakogoś,ktonieczytanicinnego.

Dziśdzieńprzesyconyupałem.Babielatounosisięzaoknem,kiedywysuwamponie
rękę,mogęjezłapać,wszystkiechodnikiiulicesąnimzasypane.Wyglądatotak
pięknie,jakbybyłoBożeCiałoijakbywłaśniedziewczynkisypiącezkoszyczków
kwiatyprzeszłyprzeznasządzielnicę!Ech,szkoda,żeBożeCiałojest
tylkorazw
roku!

61

Wciążjestemtakasłaba,mamaniepozwalamioddalaćsięoddomu.Wiodęwięc
żywotpotępionejpanny,siedzęnanaszejgaleriiiczekam.

KochanyPamiętniczku,niebędęukrywać,conaprawdęrobięnagalerii!

Otóżmarzęsobie.

Marzęochłopcu,wktórymmogłabymsięzakochać.Marzymisięchłopako
niezwykłychoczachipięknychustach.Wyobrażamsobie,żenagłowiebędziemiał
burzęwłosów,najlepiejrudych,iżewcaleniebędzietakimityiprzyjacielskijak
lalu-siezromansów.Chcę,żebymniedopadłwjakimśzaułkuizgwałcił!(Wstyd,
grzech!)
Wyobrażamsobie,żejestemtancerkąkabaretowąwMoulinRouge,aon
przychodzitamkażdegowieczoraipragniemnietakbardzo,żewkońcupuszczają
mu
nerwy.Wmarzeniachpatrzęnaniegozesceny,wirującwświatłachreflektorów,
okrytawachlarzamizmiękkichróżowychpiór.

Winnymmarzeniujestemśpiewaczką:mamnastopachbłyszczącewysokieszpilki,
ubranajestemwkrwistoczerwonąsuknię,któraoblepiamniejakdrugaskóra,na
szyiciążąmisznurypereł.Onjestmoimakompaniatorem:granafortepianie,
po
którymjastąpamalbonaktórykładęsięzmikrofonemprzysuniętymdoust.Gra
cudownie,najpiękniejnaświecie,spodjegopalcówwysypujesięniesamowita
muzyka,którakompletniemnieoszołamia!Marzę,żemieszkamyzesobąw
niedogrzanymmieszkaniunaprzedmieściachNowegoJorku,żeonzdradzamniez
różnymi
przygodnymikobietami,ajacorazczęściejpopijamzpiersiówki,którą-
jakMarilynMonroew„Mężczyźniwoląblondynki”-trzymamzagumkąod
pończoch.

Czytobardzonierealnemarzenia?

Chybatak,zważywszyżejedynymobiektem,którywydajesięwartuwagi,jestmój
brat.

Ciiiiii…trzebatoskreślić!

background image

Wieczór

Louwystraszyłamniedzisiajnienażarty.Siedziałyśmysobienakanapiei
oglądałyśmytelewizję,kiedynaglespojrzałanakątłączącyścianęzoknem.Tamwisi
takaciemnazasłona.Louzobaczyłająizamarławbezruchu,zrozchylonymiustami.

-KochanaLou,cotamwidzisz?-zapytałamuprzejmie,alewogóleniezareagowała.
Tylkooczysięjejrozchyliłyzezgrozy.

Niepowiem,wszystkiewłoskistanęłyminarękach.Podeszłamdozasłonyostrożnie,
odchyliłamjąistwierdziłam,żeniczegotamniema.

-Widzisz,nictuniema-powiedziałamzulgąispojrzałamnasiostrę.Noiwtedy
właśniezobaczyłam,jakonaodwracaszybkowzroknaśrodekpokoju,jakbywodziła
spojrzeniemzakimś,kogojaniepotrafiędostrzec.

62

OdwczorajjestunasciociazKrakowa,którejniewidziałamoddobrychkilkulat.
SiedziterazwpokojumamyistraszyjąokropnymzdjęciemantenatkiTeresy,która
zmarławjakichśparszywychokolicznościachwiele,wielelattemu.Machatym
strasznymzdjęciemiwyjaśnia,żetoosoba,któramiałarównieczarne
włosy,równie
smagłąceręirówniewydatnynosjakLou.

-Powiedzodrazu,żebyłaŻydówką-mamroczebabciapodnosemwkuchni,bonie
cierpirodzinytatyiterazjużwiem,żepodejrzewagoowszystko,co
najgorsze.A
Żydównieznosi.

Jezuuu,jakaantenatkaTeresabyłabrzydka!

-WidziszLou,takbędzieszwyglądaćnastarelata!-zażartowałam,jakciotkadała
miwreszciedorękizdjęcie.-Będzieszmiaławielkinosikiedyposiwiejesz,będziesz
wyglądać,jakbyśłysiała!

-Awcależenie-odpowiedziałabutniemojakochanasiostrzyczka.

Całarodzinabardzosięmartwi,boLouzkażdymrokiemjestcorazmniejpodobna
donas.Wczorajprzestraszyłamsięnienażarty,kiedywkąpielizobaczy

łamjejwłosy.MójBoże,mawłosyjaksamdiabeł!Kiedynamokły,przypominały
wodorostyibyłyokropne!

Mateuszodkryłniedawno,żeLoumateżpoważneproblemyzkoncentracją.Kiedy
tylkomazrobićcoś,cowymagaskupienia,odrazusięrozprasza.Nieudajemisię
nauczyćjejliterek,chociażpowtarzamyjeodkilkutygodni!Tobardzodziwne,jaw
jejwiekujużumiałamcośtamnaskrobaćnakartce,przynajmniejswojeimię.Poza
tymnie
wytrzymujenadłuższychbajkach,aoobejrzeniufilmudladzieci,który
trwałbygodzinę,wogóleniemamowy.Zaczynasięwiercić,wzrokjejucieka,sięga
pozabawki.

Oczywiścietymmocniejbędęjąkochać,skoromaproblemy.Jesttakadobra!

Dzisiajwysypałyśmynapodłogęlalkiiusadziłyśmywwyimaginowanychławkach.

-Tycjankabędziestaławkącie-zadecydowałaLou.-Znowudostałaburę.

background image

Tycjanka,lalkaoniesamowicieognistychwłosach,przypominającychwłosymojego
Matiego,posłuszniestanęławkącielekcyjnejsali.Louzastanowiłasię,za
coją
ukarać,izarazzaczętawciskaćnaniąnajbardziejstrojnąsukienkę.

-Tycjankaznowuprzyszładoszkoływtejbalowejsukni.-Byłotostwierdzenie,ale
popartepytaniemwoczach.

-Bardzoczęstojąkarzemy-przypomniałamjej.

Wielkieoczypopatrzyłynamnieniepewnie,aręcejużwycofywałyTycjankęzkąta,
byjąprzytulić.Patrzyłam,jakLoucałujejejczoło.

-Jużniebędziemyjejkarać,dobrze?-zapytałcichygłosik.

-Oczywiście,żenie-zgodziłamsię.

63

Wiem,żemojasiostramaDAR.

NigdywrodzinienierozmawiamynatematDARU,niktwięcwłaściwieniewie,kto
goma,aktonie.CiociazKrakowa,ta,któraprzywiozłazdjęcieparszywejantenatki
Teresy,jestkustoszemnaWaweluiodlatfascynujesięhistorią.Naszczę

ścienietylkohistoriąkrólów,aleteżnaszejrodziny.Uzbierałajużcałkiemsporo
wiedzynatentematiwczorajpokazałamicośdziwnego.Otóżsporządziładrzewo
genealogicznenaszejrodziny!Jegokorzeniesągłębokie,sięgająażsiedemnastego
wieku.Oczywiścierozmawiamytuorodziniemojejmamy,chociażciociawęszyłateż
troszeczkęwprzodkachtatyiznalazłaantenatkęTeresę…

-Zdarzającisięproroczesny?-zapytałamnie,kiedyzostałyśmysamewpokoju.

Bardzobymchciała,żebyzdarzałymisiętakiesny,aleniestetyniemamich.

Taksamojakniepotrafięwyczućzagrożeniaalboinnychfascynującychrzeczy!

-Atwójbrat?-pociągnęłatematciocia.-Czyuniegozauważyłaścośdziwnego?

Mateuszchybateżniemiałzdolnościmediumicznych,aprzynajmniejnicmiotym
niewiadomo.

-ALou?

Cóż.Lou…

-Wnaszejrodziniepojawiasięcoś,conazywamydarem-wyjaśniłaciociałagodnie.-
Niepojawiasięonwkażdympokoleniu,więcniewiem,czyktóreśztwojego
rodzeństwagoodziedziczyło.Alejeślitak,totrzebauważać.Tendarniejesttylko
błogosławieństwem,możestaćsięprzekleństwem.Jestważne,byużywaćgo
rozsądnie!

Nakoniecwizyty,kiedycałowałamniewpoliczek,wyszeptałatak,byniktniesłyszał:

-ObserwujLou!

Lou

-Zaczekajnamnie!-błagałam,aleniesłuchałmnie.Szedł

background image

takszybko,żemusiałambardzoszybkoprzebieraćnóżkami,żebyzanimnadążyć.
Chwilamiznikałmizoczu,więcszuka

łamwzrokiemjegorozpiętegobrązowegopłaszcza.Błyskzapalniczkigdzieśzprzoduiw
końcuujrzałammojegobratabalansującegonawysokichgłazach.

64

Lasbyłgęsty,zaczynałozmierzchać,przerażałymniekrzaki,skrzypieniedrzew,szelesty,
którychprzyczynynieumiałamokreślić.Szumwiatruwkoronachdrzew,mójbratz
papierosemwręcepatrzącynamniejakimśtakimdziwnymwzrokiem.

-Cotozajamka?-zapytałam,ostrożniezaglądającdoszerokiejszczelinymiędzy
kamieniami.

-Starewojennebunkry-odparł,niespuszczajączemniewzroku.-Dlaczegozamną
łazisz?

Ponieważnicnieodpowiedziałam,zacząłschodzićwdółpostromymzboczu.Pochwili
namysłuruszyłamzanim,przytrzymującsięgałęziikorzenidrzew.

-Zaczekaj!-jęknęłam,kiedypoślizgnęłamisięnoga.

Mateuszzatrzymałsiędopieronadole.Ostrożniezeskoczy

łamzostatniegoodcinkapochyłości.Terazznaleźliśmysięwpółmrokustarychścian
bunkra,śmierdziałotuzgnilizną,kamienieporastałmech.

-Tuzmarliżołnierze…-szepnęłamcichutko,unikającpatrzeniawnajciemniejsze
miejsca.

-Owszem-podchwycił,opiekuńczokładącrękęnamoimramieniu.Kiedyjednakna
niegospojrzałam,wjegooczachpaliłysiętewstrętneogniki,któreniewróżyłynic
dobrego.

-Całkiemsporoichtupoginęło.Byćmożenikttuniewchodziłodtamtegoczasu,może
wciążgdzieśtuleżąszczątkiichciał…Chceszzobaczyć?

Niechciałam,alepodreptałamznim,wciążczującchłodnepalceprzymojejszyi.
Zeszliśmynieconiżej,gdziesięzaczynałociasneprzewężenie,przezktóremusiałamiśćz
przodu.Podstopamichrzęściłykamienie,mojedłonieprzesuwałysiępopochyłych
ścianach,grożącychzawaleniem.Taktuby

łookropnie,wdodatkuMatizacząłopowiadaćmiożołnierzach,którzypoginęli.Noi
zagłębialiśmysięwcorazgęstszymrok.

-Chybaniechciałbymtuprzyjśćwieczorem.Wiesz,Lucyna,ciżołnierzenapewnowciąż
krążąwokółbunkrów.Takza-65

wszesiędzieje,kiedyktośumieraraptownąiniechcianąśmiercią.Niemogązaznać
spokojupośmieci…

Obejrzałamsięniepewnie,boprzestałmniedotykać,alewciemnościachwciążprzesuwał
sięzamną.Pomyślałam,żetobardzodziwne,comówiMateusz,boprzecieżpośmierci
idziesiędonieba,piekłaalbodoczyśćca.Niemaduchów.Przynajmniejnicotymnie
wspominałksiądznamszydladzieci.

background image

Jeszczerazpopatrzyłamzasiebie.Wąskiprześwitświatłaznajdowałsiędaleko,Mateusz
gdzieśzniknął,ajastałamwgęstej,zimnejiśmierdzącejzgniliznąciemności.

-Mati?-jęknęłam,szukającgowzrokiem.-Mati,proszę,niezostawiajmnietu!Mati!

Wciemnościmogłozdarzyćsięwszystko.Drżałyminogi,zaczęłamwyczuwaćjakiśruch
zaplecami.Zmoichustwydarł

siępierwszyhisterycznykrzyk.Uświadomiłamsobie,żeMateuszmarację,żołnierze,
którzypoginęliwtymbunkrze,wcalenieposzlidonieba.Wciążtubyli,słyszałamich
chrapliweoddechy,ichranywydzielałystrasznąwoń,byliczarnioddymuizaczęli
wypełzaćzciemnościwmoimkierunku.Zakry

łamrękomaoczy,zaczęłamkrzyczećwpanice,apotemrzuci

łamsiędoucieczki-potykałamsięogłazy,uderzałamwściany,upadłam,wykręcając
boleśniekostkę,alenatychmiastzerwałamsięibiegłamdalej.

Mateuszzłapałmniejużwlesie,aletakwrzeszczałamiwyrywałamsię,żeledwiemnie
utrzymał.

-Uspokójsię!-Potrząsnąłmnąidopierowtedyzamilkłam.

Ztrudemłapałamoddech,niemogłamskupićnanimspojrzenia,wszystkomniebolało,
całabyłamlepkaodpotu.-Jużdobrze,uspokójsię.

Objęłamgozcałychsił,wciążdrżącjakosika.Niemogłamprzestaćpłakać,wdodatku
kostkatakmniebolała,żeledwiestałam.Mateuszpodciągnąłminogawkęspodni.Nie
wyglądałotodobrze:kostkabyłaopuchniętaisina.

-Nonie,jeszczeto.-Wziąłmnienaręce.Szlochwciążmną66

wstrząsał,aleposłusznieobjęłamgozaszyjęiwtuliłamtwarzwjegoszalik.-Zalekkato
tyniejesteś,dziewczyno-spróbowałzażartować,więcuśmiechnęłamsiępłaczliwie.
Chwilępóźniejpowiedział:-Poprostuniełaźjużzamną.Czasamimamochotębyćsam,
rozumiesz?

Nogawciążmniebolała,niemogłamchodzić,babciaokładałająaltacetemimruczała,że
jestemkompletnieniepoważnaiżeostatnirazwyszłamsamazdomu.

-Ktopozwoliłciiśćsamejitotakikawałdrogi,kochanie?

-złościłasię.-Przecieżtynawetniemaszpięciulat!

Wolałamniemówić,żenogęmamskręconąprzezMateusza,bowtedybabcia
powiedziałabyotymrodzicom,atataostatniowpadałwzłośćzbardziejbłahych
powodów.Dumnieleżałamwięcwłóżku,znogąpozawijanąwlicznebandaże,akiedy
człapałamdotoalety,musiałamtrzymaćsięścianipodskakiwaćnajednejstopie.Tobyło
nawetcałkiemfajne.

Sylwiastraszniemnieżałowała.

-MojakochanaLou!-powiedziała,siadającprzymnieigłaszczącpowłosach.-Comogę
zrobić,żebyulżyćciwcierpieniach?

-Opowiedzmibajkę-poprosiłamzadowolona.

background image

WobectegoSylwiazaczęłaopowiadaćmibajkęotym,jaksięurodziłam.Mówiła,że
mamaprzywiozłamniewkraciastymkocykuzeszpitala,żemiałamnagłowieczarnylok
iżebyłamśliczna.Słuchałamtegozzapartymtchem,razporazprzytakując.Kiedy
skończyła,spytałam:

-Więcniebyłotak,jakmówiłMateusz?Niezostałamwyrzuconanaśmietnik?

Sylwiidłońzamarłanadmojągłową,uniesionaokilkacentymetrów,wyczułam,że
nabieraniepewnieoddechu.

-Żeco?-spytałazniedowierzaniemipopatrzyłanamnie.

Wobectegopociągnęłamżałośnienoskiemiwyjaśniłam,żebratopowiedziałmikiedyś,
żemamaznalazłamnienaśmiet-67

niku,boktośchciał,żebymumarła.Sylwiamiałaoczyokrągłezezdumieniaiwyglądała
nacałkowiciezaskoczoną.

-Lou,topotworne,comówisz…tostraszne.Takniebyło!

Patrzyłanamnieztakwielkąpewnościąwoczach,żepoczułamulgę.Więcwcalenie
miałaminnychrodzicówniżmamaitata,więcSylwiabyłamojąsiostrązkrwiikości,a
Mateusz,nanieszczęście,moimbratem.Poczułamsięspokojnajaknigdy.Zapytałam
jeszczetylko:

-Apokimmamczarnewłoski?

-PobabciTeresie.

Uśmiechnęłamsięzzadowoleniem.

-Apokimmamdużynos?

-KochanaLou,twójnosniejestduży,amaszgopobabciTeresie.

-Apokimty,Sylwio,takładniepiszesz?

Zaczęłasięśmiać.

-PodziadkuzeSłupska.Podobnobyłdzielnymczłowiekiemiwwojskupisałdobre
raporty.

-AMatipokimmaluje?

-Potacie.

Więcwszystkobyłonaprawdęwporządku.

SylwiastraszniepokłóciłasięzMateuszemichybaposzłowłaśnieoto,cojej
powiedziałam.Siedziałamjaktrusiawdrugimpokojuiczekałam,ażbabciawróciz
zakupamiiprzerwieawanturę.GłówniekrzyczałaSylwia.Niesłyszałamdokładniejej
słów,alebyłotamcośomnieiotym,żejestemjejkochanąsiostrąiniepozwolimnie
krzywdzić.Mateuszjakośniespecjalnieoponował.Idącdokuchniposok,mruknąłna
odczepnego,żemówiłmitakiegłupotychybazedwalatatemuiżenawettegonie
pamięta.

-Aleonapamięta!-krzyknęłaSylwiawściekle,apotemcośzrobiła,cośstrasznego,bo

background image

Mateusznaglezawróciłdopokojuizapytałzniedowierzaniem:

68

-Zrobiłaśto?Odbiłoci?

Wtedywstałamzkanapyipokuśtykałamdonich.Zobaczy

łamSylwięzamykającąoknoizsuwającąsięzparapetu.Mateuszpatrzyłnaniątak
zdziwiony,jakbyjejczynprzeszedł

wszystkiejegooczekiwania.

-Pięknie,wiesz,żejutromamklasówkę?-zapytał,aleniewyglądało,żebysięprzejął
jakośszczególnie.

-Awiesz,żenadworzepada?-zapytałaonawodpowiedzizłośliwie.

Poczekałam,ażMateuszwyjdzie,iwtedywsunęłamsięnapołowępokojuSylwii.

-Cozrobiłaś?

Sylwiachorowałaodkilkudni,więcchodziłapomieszkaniuwkoszulinocnej,która
spadałajejzjednegoramienia.Terazsiedziałanakrześle,znogąpodkulonąpodbrodę,i
gładziłasięrękąponagimramieniu.Drugąrękąmoczyłapiórowatramencie.

-Nicważnego-odmruknęła,wracającdopisania.

Mateuszwdrugimpokojuwłączyłtelewizorinareszciewróciłababciazpodwórka.
Nóżkabolałamnietak,żeledwiedałamradęwdrapaćsięnaparapet,zarazteż
poślizgnęłamsięiSylwiamnieprzytrzymała.Wjejgłosiepobrzmiewałorozdrażnienie:

-Lou,chceszzłamaćsobiejeszczejednąkończynę?Cotyrobisz?

Ponieważnieodpowiedziałam,tylkozwiesiłamgłowęnapiersi,pogłaskałamniepo
włosachiwyjaśniłaobojętnie,żewyrzuciłazaoknoMateuszazeszytdochemii.Oczy
rozwarłymisięzezdumienia.ToMateuszjejniezabiłztegopowodu?

Nieudeptałstopą,niewyrwałwszystkichczłonkówiniena-wrzeszczałnanią?Jakto
możliwe?Jajużbymnieżyła,gdybymzrobiłacośtakiego!

Sylwianiewydawałasięspecjalnieprzejętatym,cosięsta

ło.Jazatobyłamwystraszona,itonienażarty.Klasówkatopoważnasprawa.Cozrobi
Mateusz,skoromajutroklasówkęipowiniensięuczyć?

69

-Chybapowinnaśgoprzynieść-bąknęłam.

-Upadłwbłotoijeszczewjakieśresztkiporybach-odparłanieuważnieiwróciłado
pisania.

Wyszłamzdomutakcichutko,żeniktniezauważył.Nóżkarozbolałamnie,kiedy
mozolnieokrążałamblok.Ludziewyrzucaliróżnedziwnerzeczyprzezbalkony-byłytu
resztkijedzeniatonącewbłocie,byłykawałkijakichśsprzętów,kilkadnitemusąsiad
spodpiętnastkiwyrzuciłzaoknotelewizorw„szalealkoholowym”iterazjegokawałki
leżaływkrzakach,tużkołotrzechstarychlodówek.Ciężkobyłomiznaleźćzeszyt

background image

Mateuszawtymśmietnisku.Zwłaszczażewprosttonął

wrybichkręgosłupach.

-Ofuj…-jęknęłam,aleprzykucnęłamwbłocieiostrożniepozdejmowałamzzeszytu
rybieości.

Mateuszoglądałmeczwtelewizjiipogryzałsłonepaluszkizzadowoleniem,jakbyo
zeszyciezupełniezapomniał.Kiedydoczłapałamdojegokanapy,zmęczona,zdyszanaiz
obolałąstopą,uniósłnamniewzrok.

-Cochcesz?

-Twójzeszyt-bąknęłam,kładączeszytnastole.-Całybył

wrybichkręgosłupach,alechybamożeszsięzniegouczyć.

Czułamsiębardzoheroicznie.

-Dzięki-mruknął.Zobrzydzeniemprzysunąłdosiebiepoplamionyzeszytiostrożniego
przekartkował.Zokładkiodpadłaość,jasapnęłamzezmęczenia,amójbratzacząłsię
śmiać.-Dzięki,Lou.

-IniezłośćsięnaSylwię-podsunęłamwspaniałomyślnie.

-Otosięniemartw-odpowiedziałzrozbawieniem.-Jeszczerazdzięki.

Kiedyzranaprzytruchtałamdopokojumojegorodzeństwa,żebypowiedzieć,żena
dworzespadłpierwszyśnieg,zobaczy

łam,żeśpiąrazemnałóżkuMateusza.

-Spadłśnieg!-wykrzyknęłamradośnie.

70

Sylwiamomentalnieotworzyłaoczywystraszona.

-Och,Lou,toty?Któragodzina?

Mateuszpotarłsennieoko,uniósłsięnałokciu.Jegorudewłosybyłytakmocno
potargane,żesiostra,kiedynaniegospojrzała,zaczęłasięśmiać.Patrzyłam,jakprzesuwa
ponichręką.

-Noluuudzie!-Mateuszzpowrotemopadłnapoduszki.

-Jestsobota,prawda?Sylwia,błagam,śniadaniedołóżka!

-Och,tak,jużlecę!

Zodrobinązdziwieniapatrzyłam,jakdłońSylwiidotykarękibrata.Spletlirazempalce,
onaznowuzaczęłasięśmiaćinamomentzagrzebałasięwpościeli,przytulonadoniego.
Babciakrzątałasięwkuchni,zawołała,żerobiśniadanieiSylwiadopierowtedyzerwała
sięzłóżka,nerwoworzucającokiemnaprzedpokój.

-Gdziemojekapcie?Lou,podajmiszlafrok!

Uwielbiałam,kiedydzieńzaczynałsiętakwesoło.Śniegzaoknemoznaczał,żejuż
niedługobędąświętaiprezenty,mojerodzeństwopogodziłosię,więcistniałaszansa,że

background image

Mateusznieumówisięzkolegami,tylkoprzyniesiezwideotekijakiśfajnyfilmi
będziemygosobieoglądać.Albomożepójdziemydokina?Nigdynicniewiadomo!
Kiedymielitakdobrynastrój,robiliróżnefajnerzeczy.Terazteżpierwsze,coSylwia
zrobiła,towłączyłaradioiposzławpodskokachdokuchni,zamiatającpodłogę
kolorowymszlafrokiem.Mateusznakrył

głowępoduszkąiwyglądałonato,żejeszczepośpi,więcpokuśtykałamzaSylwią.

-Chcętosty!-wykrzyknęłamodprogu.

-Cotakpóźnowstałaś,kochanie?-spytałababcia,zapalającwokniepapierosaiprzez
chwilęprzytrzymującgowustach.MówiładoSylwii,więcSylwiaodpowiedziała,że
miałaproblemyzesnem.

-Czytwojemubratu,kochanie,mamwysłaćosobnezaproszenienaśniadanie?

-Och,nie,zarazprzyjdzie.Obudzęgo.

71

PokuśtykałamznowuzaSylwią,żebyzobaczyć,jakwskakujewesołonałóżkoMateusza.

-Pobudka!-wykrzyknęła,zrywajączniegopoduszkęipochwiliciskającniąwniego.-
Wstawaj,śpiochu!

Pochwilijużbyliśmywkuchniwszyscy,babciaoczywiściezezłościłasię,żechcemyjeść
tosty,aonazrobiłasałatkę.

-Sałatkęteżzjemy-zapewniłająpogodnieSylwia.

Usiadłamprzystolezwielkimzadowoleniem,radiograłofajnepiosenki,zaoknami
znowusypałśnieg.Sylwiapodrzuciłamikilkagrzanek.Byłypółokrągłe,dobrze
opieczone,cudowniepachniałyijużniemogłamdoczekaćsię,kiedyjezjem.

Mateuszusiadłobok,zacząłodkręcaćsłoikzdżememinagleznieruchomiał.

-Corobisz,Lucyna?

Zamrugałamoczami,aSylwiasięgnęłapokubekherbatyispytała:

-Znowubawiszsięjedzeniem?

Niebawiłamsięjedzeniem.Wogóleniewiem,corobiłam.

Kiedyspojrzałamnaswójtalerz,okazałosię,żeposmarowa

łamgrzankimasłemzobustron,takżezrobiłysiężółte,iustawiałamjenatalerzu
pionowo.

-Niebawięsię-bąknęłamcicho,naglebliskałez.

-Nie?-zaciekawiłsięmójbrat.-Acotojest?

Jakośoczywistewydałomisię,coprzedstawiająpołówkigrzanek.Pochyliłamgłowę
zmieszana.Wiedziałam,żerodzeństwozezłościsię,jakimodpowiem,więcbardzo
niepewnieszepnęłam:

-Togroby.

background image

Przystolezapanowałazupełnacisza,dłońMateuszazawisłanadsłoikiem,Sylwia
przestałaprzeżuwaćswojegotosta.

-Słucham?-spytała.-Nibyczyjegroby?

-Naszejrodziny.-Pochylałamgłowęcorazniżej,dobrzewiedząc,jakiezarazwywołam
piekło.-Pierwszyjestbabci-

wyliczyłamkompletniewbrewsobie-adrugiSylwii.

72

Uniosłamwzroknasiostrędopierowchwili,gdyzerwałasięzkrzesła,rzuciłanataboret
fartuchiwybiegłazkuchni.Zosta

łamsamazMateuszem,poczułamwbrzuchupiekącystrach.

-Niechciałam-bąknęłamnajciszej,jakmogłam.-Przepraszam.

AleMateuszwcaleniebyłzły.Byłzaciekawiony.

-Akolejnośćmajakieśznaczenie?-zapytał,odkręcającsłoik.

-Myślę,żetak-wyszeptałam,wcaleniewiedząc,skądwemnietakapewność.

Sylwiabyłanamniezłazaopowieśćogrobach,więcwsunęłamsiędojejpokoju,żeby
powiedzieć,żeprzepraszam.Aleonanawetnamnieniespojrzała.Zkolorowego
czasopismawycinałaróżnegwiazdykinainaklejałajenadużykarton.

-Corobisz?-spytałamcichutko.

-Nietwojasprawa-odparła.

-KochanaSylwio…-zaczęłam,alewtedyodwróciłasięiwskazałamipalcemdrzwi.Jej
głoszadźwięczałjakbrzękmetalu:

-Idźstąd!Natychmiast!

Napodwórkupadałdeszcz,ajaniewiedziałam,gdziesąmojekalosze.Wpiaskownicy
siedziałaIza,córkaekspedientkizesklepuspożywczego,wktórymmamarobiła
codzienniezakupy.Kiedyprzysiadłamsiędoniej,nasunęłakapturnagłowęizapytała,
czypobawięsięzniąwsklep.

-Niemampieniędzy-odparłam,grzebiącwkieszeniachzaczymś,comogłobyzostać
użytejakopieniądze.

-Tonic.-Niemiaławyobraźnizagrosz,aleskleppotrafiławyobrazićsobiebezbłędnie.
Ponakładałaliściwokółnas,ułożyłakamienie;zezdumieniempatrzyłam,jakuśmiecha
sięwcałkiemnowysposób,zupełniejakjejmama.

-Dzieńdobry,cochcepanikupić?

-Eeee,kilomarchewek-powiedziałam,bonicmądrzejszegonieprzyszłomidogłowy.

73

Chwilępóźniejzawołałająmamaizostałamsama.Wdodatkupodeszładomniewdowaz
czwartegopiętra,którejmojarodzinabardzonielubiłaiktórejjakojedynejsąsiadceani
Mateusz,aniSylwiasięniekłaniali.

background image

Wdowa,zparasolkąwjednejręceipapierosemwdrugiej,zbliżyłasiędopiaskownicyi
spytała,coturobięwdeszczu.

Uniosłamnaniąniepewnywzrok.

-Bawięsię.

Właściwieniewiedziałam,dlaczegowmojejrodzinienielubiłosięwdowy-była
przecieżsamotnąkobietą,którapogrzebałaswojegomęża,izawsze,jakmniespotykała,
dawałamimiętówki.Terazteżdałamimiętówkę,okraszającjąpytaniem,gdziesąmoi
rodzice.

-Wpracy-odparłamzgodniezprawdą,wsuwającmiętówkędoust.

-Nicociebieniedbają-usłyszałamwodpowiedzi.-Jakmożnawypuścićdzieckow
deszcznapodwórko?

-Niewiedzą,żeposzłam.-Rodzicefaktycznieniewiedzieli,corobiłam,przecieżbyliw
pracy.

Wdowapostałakołomniekilkaminutijużrozchylałausta,żebyocośzapytać,gdyna
horyzonciepojawiłsięMateusz.

Wsekundęznalazłsięprzymnieipostawiłmnienanogi.

-Dzieckomoknie…-zaczęławdowaostrymtonem,jakimniezwracałasięnigdydo
mnie.-Możepowinnamtozgłosićdoodpowiednichwładz!Tojestkarygodne
niedopilnowanie!

Mateusznicnieodpowiedział,aonakontynuowałazjadliwie:

-Władzesiętymzajmą!Twójojcieclatatylkoipożyczapieniądze,dzieckobawisięw
deszczu…Cotozadom?Jakwysiętamchowacie?

Mateuszchybajaknajszybciejchciałzejśćjejzoczu,więcpociągnąłmniezasobąna
klatkęschodowąitotakostro,żemałosięniewywróciłam.Ostateczniejeszczewciąż
utykałamtrochęnanóżkęijużktojakkto,aleonnajlepiejpowinienotymwiedzieć.

74

-Niemogętakszybko!-jęknęłamnapółpiętrze,więczatrzymałsięipopatrzyłnamnie
wściekle.

-Cojejmówiłaś?

Pokręciłamgłową,kompletniezaskoczona:

-Nic…Mówiłam,żesiębawię.

Przypatrywałsięmiprzezdługąchwilęitotak,jakbymzrobiłacośstrasznego.Kiedy
weszliśmydomieszkania,popchnął

mnieprostodołazienki:

-Zdejmijmokrerzeczy,Sylwiazarazdosiebieprzyjdzie…

Iwszedłdopokoju,wktórymsiedziałaSylwia.Usłyszałam,jakpytają:

background image

-Umieszmiwytłumaczyć,coLucynarobiławpiaskownicywstrugachdeszczuibez
sztormiaka?

Sylwianiezdążyłaodpowiedzieć,gdyusłyszałamkolejnesłowawyrzuconeztakązłością,
zjakąnigdydoniejniemówił:

-Miałaśjąprzypilnowaćprzezjednopopołudnie!Myślisztrochę?Idźterazdonieji
pomóżjejzmienićmokrerzeczynajakieśsuche!

-Niemuszę…-zaczęłaona,alezarazzamilkła.Pochwilikrzyknęła,żeniejestmoją
matkąiżestraszniejązraniłam.

Onodpowiedziałostro:

-Przestańsięnadsobąużalać!

KiedypotemSylwiaweszładołazienki,całabyłazapłakana.Nieodezwałasięsłowem,
pościągałazemniemokreciuchy,wrzuciładopralkiiwytarłamnieręcznikiem.Zbliska
przyglądałamsięjejzaciśniętymustom,poczerwieniałympoliczkom,dużymłzom,które
wciążpłynęłyzoczu.Byłomiokropnie.

-Niechciałam…-bąknęłam.Aleonanawetnieodpowiedziała.

-Jaksięczujesz?-zapytałMateusz,kiedywpadliśmynasiebiewkuchni.-Wszystkow
porządku?

Przytaknęłam,corazbardziejzmartwiona.Bratzrobiłmiherbatęzczymśgęstymi
słodkim,cosprawiło,żewmoim75

wnętrzuodezwałosięnareszcieprzyjemneciepło.Sylwia,wciążwmilczeniu,okryła
mniekocemipołożyłanachwilęrękęnamoimczole.Usłyszałam,jakMateuszzwracasię
doniejjużprzyjaźniej:

-Gdziewogólejestbabcia?Czynieprzyjechaładonasprzypadkiempoto,żeby
zajmowaćsięLucynąiżebyśmymogliniemiećnagłowiechociażjej?Gdzieonajest,do
cholery?

Sylwia

[rękopisnapapierzewkratkę,oprawionywskórę,zręczniemalowanymikwiatami,
25,7x20,5cm]

background image

WTOREK

Pamiętniczku,zapomniałamopisaćcimojąnajlepsząprzyjaciółkę!

Och,nie,niebędęopisywaćjejwyglądu,boniewyszłobytozbytkorzystnie.

Wystarczy,jeślipowiem,żeMarzenakochabiologię.

Częstochodzimydowyschniętegostawu,którykiedyśByłpięknymjeziorkiem,a
obecniestałsięsiedliskiemżabikijanek.Łapiemykijankiiwsłoikachzanosimy
do
domu.Stawiamstoiknaparapeciewpokojuiwpatrujęsięwniegozwyczekiwaniem.
Niesamowitejestto,żeranokijankamajużjednąnogęwięcejalbonaglegubiogon.

Marzenkapotrafiteżłapaćmotyle.Wiedokładnie,wktórychkwiatachśpiąiojakiej
godziniemożnaichdopaść.Niepotrzebujedotegożadnychłapekani
innych
gadżetów.Łapiejegołymidłońmi,apotemrozchylapalceipoprzeznie
zaglądamy
dośrodka.Motyl,załamany,bezradnietrzepoczeskrzydełkami
iwiercisięwe
wszystkiestrony.JeśliMarzenagowypuści,napalcachpozostajeślad:delikatny
proszekwkolorzejasnejżółci,którywycierawnogawki
spodni.

Wczorajprzyrzekłyśmysobie,żejeślinawetktóraśznaszamieszkadalekoodnaszej
dzielnicy,toitakbędziemypisywaćdosiebielistyispotykaćsiętakczęsto,jakto
możliwe.

-Nigdynieznajdęlepszejprzyjaciółkiodciebie-powiedziałaMarzenka.

-Ajaodciebie.

Wiem,żetoprawda.

76

Marlena

Marzenamadwadzieściadwalataijestfryzjerką.Sprawiawrażenieotyłejiraczej
zaniedbanej,jejpiersistercządoprzodu,nasuwającmiskojarzeniazwózkiemwidłowym,
sweterjestniechlujny,nieumyławłosówiwisząjaktłustestrąkiwokółnalanejtwarzy.
Pojawiasięwdrzwiachmojegowydawnictwanadzieńprzedtym,jakplanowałam
skontaktowaćsięzniątelefonicznie.Mazesobąniewielkiepudełko.

-TataSylwiiprosił,żebymdałatopani.

Niemamniestetywłasnegogabinetu,wfirmiepanujewielkizamęt,wmoimpokoju
obecniesterczączteryosobyspozadziałuorazdwie,którenastałemajątuswojebiurka.
Marzena,zagubionawśródhałasuitumultu,niekorzystazpropozycji,żebyusiąść.

-Poprostuchciałamtopaniprzynieść-tłumaczy.-Sylwiajestmojąnajbliższą
przyjaciółką,jeślimogęjakośpomócwjejodnalezieniu…-Opuszczaręcewzdłużciała.

Rozdzwaniasięmójtelefonnabiurkuijednocześniezaczynadzwonićkomórka.Zanim
sięgnępokomórkę,rzucamMarzeniezaskoczonespojrzenie-jestpierwsząosobą,która
rozmawiajączemną,używaczasuteraźniejszegowodniesieniudoSylwii.Wszyscyinni

background image

mówiąoniejwczasieprzeszłym.

-Przepraszam-rzucampółgłosem,odbieramkomórkęisłyszępodrugiejstronieswoją
przełożoną.Mamzarazdoniejiść.-Zarazprzyjdę-mówię.-ZnowupatrzęnaMarzenę.
Cośzaczynamićmićwgłowie,jakaśniepokojącamyśl,którejniepotrafięzłapać.
Przechylamgłowę.Cośwłaśniemiucieka.

-Proszędomniezadzwonić,jakbędziepanipotrzebowaćinformacji.Tujestmójnumer.

Rakiemwycofujesięzgabinetu,namoimbiurkuzostawianiewielkąkartkęznumerem.

77

Wdomuzebrałysięczteryosoby,którepracujązemnąnadzniknięciemSylwii:dwie
mojeredakcyjnekoleżankiijedenkolega,wszyscytaksamozałamani,żedostałanamsię
akurattasprawa.Zbieramysięwmoimmieszkaniu,botujestnajwięcejmiejscainiktnie
będzienamprzeszkadzał.Najasnymdywaniemiędzykanapamirozkładamywszystko,co
dotejporyudałonamsięzgromadzić.Jesttegodużo,dużowięcej,niżkiedyzabieraliśmy
siędotegokilkatygodnitemu.

-DziewczynaprzyniosłamifragmentdziennikaSylwiiicośdziwnego,cojestopisane
tytułem„Środeklata”.-Rozkładamnapodłodzefotografie.-Niewiem,czytojest
opowiadaniefantastyczne,czypróbaogarnięciahistoriirodzinyFeyów.

Skserowałamtoizarazwamrozdam.

Zastanawiamysięnadludźmi,zktórymijużrozmawiali

śmy,inadtymi,zktórymitrzebabyporozmawiać.Pojawiasiękoniecznośćkontaktuz
LaurąFey,comożeniebyćprzyjemnymdoświadczeniem.

-Ciężkosięzniąrozmawia-mruczyEdytazniezadowoleniem.-Kobietaodrokujestna
silnychlekach.Wiecie,coonabierze?Masakra,jaksprawdziłamwneciekilkaleków,
któreprzepisujejejlekarz,tozaczęłampodziwiaćją,żeniesiedziwkatatonicznym
bezruchuzestróżkąślinyściekającązust!

-ToLaurazawiadomiłapolicję-przypominaRadek,spacerującpopokojuiobecnie
znajdującsięgdzieśzamoimiplecami.-Statystykimówią,żesześćdziesiątpięćprocent
osóbzgłaszającychzaginięcieokazujesięoprawcami!

Radekuwielbiastatystykiicyfry.ChybanieznapowiedzeniaDisraelego,żesą
„kłamstwa,okropnekłamstwaistatystyki”.Wszyscywybuchająśmiechem,tylkoja
oglądamsięnaniegoipytam,zdziwiona:

-Policjająpodejrzewała?-Damiannicminiewspominał

natentemat.

-Nie.Wykluczylijązpodejrzeńbardzoszybko,chybapopierwszymprzesłuchaniu.

78

-Cowogóleoniejmamy?

Rozlegasięszelestnotatników,każdywertujekartki.

-Nicważnego.Dziwnejesttylkoto,żeprzyszłanakomisariatnapiechotę…

background image

Sprawdziłem,doprzejściamiałakawałdrogi!

-Byławszoku-tłumaczyjąEla,kręcącgłową.-Zaginę

łajejcórka,ludzieniemyśląwtedyracjonalnie.

-Mogłapoprostuzadzwonić,niemusiałaprzychodzić-

rzucamzwahaniem.-Jeślibyławszoku,totymbardziejpowinnasięgnąćpotelefon,a
niewyprawiaćsięnadługispacerdokomisariatu…-Urywam,bowmojejwyobraźni
ożywapostaćLaury,Laurytakiej,jakąwidziałamnakanapiewsalonie,kiedy
odwiedziłamFeyów.Wtedywyglądałajakbladymanekinusadzonynatle
pomarańczowegooparciakanapyiskierowanytwarząwstronędrzwi.Niemogęsobie
przypomnieć,czywjejmimicenastąpiłajakakolwiekzmiana,kiedywyjaśniłam,kim
jestemiczymsięzajmuję.JednakwmoimwyobrażeniuLauraniesiedziwbezruchu,
tylkoidzie.Idzieszybkimkrokiemwzdłużliniilasu,pustąszosą,wręceściskająctorebkę
izdjęciecórki.Idziedługo,mazaciśnięteusta,spojrzeniecelujeprzedsiebie,wokółniej
powolizapadazmierzch,laswydajesięgęstyiciemny,jesiennebutynaobcasiestukają
naasfalcie…

Trzebapozbieraćwszystko,cowiemyodniuzniknięciaSylwii.

WedługzeznańLaury,zktórymizapoznałmnieDamian,wszystkorozegrałosię29
października2005r.Późnympopo

łudniem,jeszczezanimzrobiłosięciemno,onaprzyszłanakomisariat,byzgłosić
zaginięciecórki.Potympierwszymwyznaniuniewielejużpotembyłozniejpożytku:
jąkałasię,płakała,powtarzaławkółko,jakbardzokochaswojedzieci,inakażdą
dziewczynę,któramogłabyćrówieśniczkącórki,patrzyłazdruzgotanymwzrokiem.
Informacjeuzyskaneodniejmożnazliczyćnapalcachjednejręki,wniosłanajmniejdo
śledztwa.

Policjaszukaładziewczynygłówniewlesieinaplaży,zaangażowałosięwtowieluludzi,
którzywytrwalezlatarka-79

miwrękachprzedzieralisięprzezniewygodnyteren,nawo

łującSylwięirozgarniająckijamikażdąstertęliści,podktórąmogłocośsiękryć.
Sprowadzonoszkolonepsy,alenawetoneniezłapałyżadnegotropu.Wkolejnychdniach
policjaskupiłasięnaprzesłuchiwaniuczłonkówrodzinyiprzyjaciół,zdjęciaSylwiitrafiły
dogazet,nasłupynamieście,namurybloków,zrobionooniejkilkareportażyw
lokalnychstacjachtelewizyjnychijedendużyreportażwstacjiogólnopolskiej.Medialna
urodaSylwiisprawiła,żespołecznośćgdyńskażyłajejzniknięciemiprowadziła
poszukiwanianawetnawłasnąrękę.DodomuFeyówdzwoniliróżniludzie-

otymakuratopowiedziałmiMateusz.Niektórzytwierdzili,żewiedzą,gdziejestSylwia,
innipodsuwalibezsensownetropy,któreniedoprowadziłydoniczego,aktóreteżtrzeba
by

łozbadać.Dzwonilijacyśwariaci,opowiadali,żeSylwianieżyjeiżewiedzą,gdziesą
ukrytejejzwłoki.Tymteżmusia

łazająćsiępolicja.

background image

-Sylwiabyławtedywmaturalnejklasie,prawda?-pytaRadek.Podnoszęnaniego
zamyślonespojrzenie.

-Tak,wmaturalnej.Miaładziewiętnaścielat.

-GdziebyłwtedyMateusz?

Edytaodrazuodpowiada,żewKrakowie.

-Itojestpewne,mamynawetjegoreportażzpokazufilmówniemychwKrakowie,
właśnieztegodnia.Policjateższławtymkierunkuiniemielidoczegosięprzyczepić.

-Więcmożnawyłączyćgozpodejrzeń-zauważam,nacowszyscyrobiądziwneminyi
patrząposobie.

-Jakośmuniewierzę-odzywasięRadek,przystającnadfotografiamiSylwii
rozłożonyminapodłodze.Jesttuzdjęcie,którekiedyśmisięprzyśniło:Sylwiana
huśtawcewogrodziedomuFeyów,zapatrzonawtenfragmentogrodu,któryniezostał
zatrzymanywkadrze.Niewiemdlaczego,alezdjęciewciążrobinamniedziwnie
niepokojącewrażenie.Terazunoszęjewpalcachijeszczerazprzesuwamponim
spojrzeniem.Głos80

Radkadobiegadomniejakzzaświatów.-Kobiety…Jużgolubicie,co?Jużmu
wierzycie?

Tak,jestemwstanieuwierzyćwto,coMateuszmiopowiedział,chociażniewiem,
dlaczegotakjest.Możewpłynąłnatobanalnyfakt,żenieczytałdziennikówswojej
siostry?Touczciwość,naktórąmnieniebyłobystać.Janapewnoprzeczyta

łabymwszystkooddeskidodeski,gdybytoDamianprowadziłdziennik.

-Samaniewiem,coonimsądzić-mówię,wstajączkanapyizezdjęciemwręce
zbliżającsiędookna.-Chciałabymmuwierzyć.Czymamyjakiekolwiekpodstawy,żeby
podwa

żaćjegosłowa?

-Przecieżjąposuwał.-Radekznowupodejmujewędrówkępopokoju.-Skurwiel,już
choćbydlategomuniewierzę.

Jakmożnawierzyćkomuś,ktorobicośtakiego!

-Radek,przecieżnarazietosątylkonaszedomysły-wtrącasięniechętnieEdyta.-On
sięnieprzyznał,policjateżniemiałapewności.

-Nieprzyznałsię,nieprzyznał…Dziwiszsię?-NiepatrzęnaRadka,alewiem,że
uśmiechasięterazchytrze.-Przecieżniejestgłupi,wie,żezatakieharcegrozidopięciu
latwięzienia.Nieprzyznasię,choćbygołamalikołem!Pocomiałbyrobićtoteraz,skoro
dziewczynazaginęła?Tochybadlaniegowygodnasytuacja:niktniemożegoonic
oskarżyć.

-Aocochciałbyśgooskarżyć?-pytam,wciążzapatrzonawtwarzSylwiizezdjęcia.Ta
twarzprzyciągamniejakmagnes,niemalsłyszępowolneskrzypieniehuśtawki,kiedy
dziewczynaodpychasięstopąodschodków,widzę,jakwiatrszastasuchymiliśćmipo
ścieżkachogrodu.-Czytamjejdziennikiijaknarazienieznalazłamniczego,co

background image

sugerowałoby,żeSylwiaumierałazestrachuprzedbratemalbożebymusiał

braćjąsiłą.Askorojejniegwałcił,togdzietukrzywda?

-Gdzietukrzywda?-powtarzaRadekzniedowierzaniem.

-Marleno,zdumiewaszmnie!

81

Mojąuwagęprzykuwajączarneplamyodtaśmywmaszynie,którepokrywająpalce
Sylwii.Jednarękazaciśniętanaporęczyhuśtawki,drugazwisaluźnowdół.Cieńułożył
sięnaziemiwtakisposób,żesplótłsięzcieniemMateuszasiedzącegonaschodkach
domu.

Kilkadnitemu,zarazporozmowiezMateuszem,nanecieposzukałaminformacjio
kazirodztwie.Byłamzdumiona,dowiadującsię,żetakichzwiązkówjestcałkiemdużo:
chociażbyKleopatra-pochodziłazkazirodczegozwiązkuicowięcejsamawyszłaza
swojegobrata,PtolomeuszaXIII;nawetbiblijnyAbrahampoślubiłswojąsiostrę!Żenie
wspomnęKaliguliijegotrzechsióstr,zktórymisypiał.PoetkaAnneSextonrównież
trwaławkazirodczymzwiązku,tyleżezeswojącórką…

Kiedytylkoweszłamnazagranicznestronynetu,wparęsekundutrafiłamprofesjonalne
forum,naktórymwypowiadalisięludzieżyjącywtakichnieformalnychzwiązkachi,
cholera,byłoichnaprawdęwielu.

-Ktośsprawdziłjużtego…-szukamwpamięci-Dawida?

-Pracujęnadtym.-Elazamykanotes.-Facetjestakuratnamiejscu,zdążymydoniego
dotrzeć.ObecniewziąłdziekankęimieszkawGdyni.

Chwilawytchnienia,ujawniasięAndy:wyłazizzakanapyizaczynaspacerpowszystkich
kurtkach,którezostawiliśmynakrześle.Udeptujejełapkami,miauczyprzeciągle,
spoglądanamniezwyrzutem.

-Cowiemyodziewczynce?-pytam,przenoszączamyślonespojrzenienaLucynęstojącą
zbokufotografii.-Ktośjużzniąrozmawiał?

Wszyscykręcągłowami.

-Onamadziesięćlat…-zaczynaRadek,alerezygnujeztego,cochciałpowiedzieć,tylko
przypomina,żeLucynabyławdomu,kiedyzniknęłaSylwia.-Możecośpamiętać.
Pojedzieszdoniej,Marleno?

-Jasne-odpowiadamodruchowo.

82

Wypływatematmedium,zktóregousługrodzinakorzysta

ławpierwszymtygodniupozniknięciuSylwii.

-Zniąteżtrzebapogadać.

MediumnazywasięKatarzynaGoryckaiwynajmujedomwSopocie,bardzoblisko
mojegomieszkania.Znamją,tostarszakobieta,któraokręcasobiegłowęturbanemi
malujeoczyjakEgipcjanka.Wdzieciństwiestraszniesięjejbałam:przechodziłaulicą,na

background image

którejgrałamzkoleżankamiwklasy,irzucałanamdziwnespojrzenia.Krążyłyoniej
różnehistorie.Obecniemówisię,żewróżyzkarttarota,zręki,zoczuijestkopniętąstarą
panną,któracałymidniamidokarmiaokolicznekoty.

Kiedypukamdojejdrzwi,dwawielkieczarnekocurykrą

żąpoogrodzieiprzyglądająmisiębacznie.DrzwiotwierasamaKatarzyna.Stajewnich,
ajadopierowtedyzauważamniewielkątabliczkęumieszczonąnaddrzwiami:Wróżka
Katarzyna-poznajprzyszłość.

Wróżkaniepytamnieodrazu,zprzebiegłościąjasnowidza,czyprzyszłamwsprawie
Sylwii,tylkoprowadzidociemnegopokoju,wktórympachniekadzidełkami.Siada
naprzeciwkomnieprzyokrągłymstole,naktórympewniewróżyzkart,rozpierasięna
trzeszczącymwiklinowymkrześleizbliskaspoglądanamnieogromnymi,
wymalowanyminaczarnooczami.

-Copaniąsprowadza?Chciałabypanipoznaćprzyszłość?

Wpokojupanujepółmrok,którysprawia,żeniemogędostrzecszczegółów,niewidzę
zbytdokładniewnętrzapokojuiwszystkozaczynawyglądaćnaprawdętajemniczo.
Rozglądamsiępoezoterycznychksięgach,obrzucamwzrokiemgładkierysunki-na
każdymznajdujesięinnysymbol;najednym,większymodpozostałych,wymalowano
uchylonedrzwi.

PodajęjejzdjęcieSylwii.Dziwnejestto,żemediumniepatrzynatozdjęciewcale,zatoz
zaciekawieniemoglądamojądłoń,którąwysunęłamwjejkierunku.Puszczamwięc
zdjęcieicofamrękę.

83

-SylwiaFey-przypominam,kiedywkońcuspoglądanajasnowłosądziewczynęze
zdjęcia.-Pracowałapanidlajejrodziców.

Wróżkaniedotykafotografii,chociażupadłanaobruswtakisposób,żeleżykrzywoi
najchętniejsamabymjąobróciła.

Podnosinamniewzrok.

-Spotkałamsięzniminadwiesesje.MatkaSylwiiniewytrzymałanapięciaiuciekłaz
pokojujużwtrakciepierwszegospotkania.Dziewczynkiniedopuszczonodo
uczestniczeniawtym.-Zamyślasięiwstaje.-Aszkoda.-Natlemałychobrazków
wiszącychnaścianiewydajesiędużaiciemna.

-Uczestniczyłajużkiedyśpaniwsesji?

Nigdyniewierzyłamwewróżki,wenergiękosmosu,

wwahadełka,wznakiruniczneaniwżadnekamiennekręgi.NiewierzęnawetwBogai
irytujemnieludzkanaiwnośćwkwestiireligii.Niemamwięczielonegopojęcia,naczym
polegająsesje.Nasensacyjnychfilmachwróżkidostajądorękiubraniealboosobiste
przedmiotyzaginionejosobyidotykanietychprzedmiotówsprawia,żezaczynająwidzieć
obrazy.

-Byłapaniunichwdomu?-pytam,dyskretnieporuszajączdjęciem,żebyleżałoprosto.

background image

-Tak,byłamwjejpokoju.

ZaprowadziłjątamJakub.Weszlidośrodka,wróżkaprzystanęłanadłóżkiemSylwiii
sięgnęłaponiebieskipłaszcz.Le

żałnałóżkupodobnoodmomentuzniknięciadziewczyny.Niktgonieruszał,istniaławięc
możliwość,żeostatniąosobą,któragodotykała,byłasamaSylwia.

-Bardzoważnejest,żebytobyłyrzeczyosobiste.Inaczejmogęwyczućcoś,cowcalenie
jestzwiązanezwłaścicielem.

Pościanieprzesuwasięwysmukłycieńkotaznaprężonymgrzbietem.Szukamwzrokiem
właścicielacienia-kotspacerujepoparapecie,jestogniścierudyimawielkiezielone
oczy.

-Napłaszczuzostawiłaodciskipalców.

84

Mrugam,przenoszęwzroknawróżkę.Jużchcęzapytać,jakieodciski,kiedyona
podejmujeopowieść.

Każdyprzedmiotmanasobieodciskipalcówwłaściciela.

NapłaszczuznalazłysięobrazyzżyciaSylwii.Niebyłykompletne,zamazywałysię,
traciłyznaczenie,obrazbyłrozchwiany,wykoślawiony.Wyraźniewróżkaodczytałatylko
niektórezwizji:przedewszystkimbyłytamchorobaijakiświelkistrach.Niebyłto
jednakstrachprzedchorobą.Raczejprzedczymś,comiałonastąpićicootaczaławoda.

-Woda?-powtarzam.

-Widziałamsamochód.-Szeptrozrywaciszępokoju,cieńnaścianienieruchomieje.-
Ktośbyłwśrodku,lewedrzwiczkibyłyotwarte.Najwyraźniejwidziałamkrzewy:dużo
krzewówidrzewa…takieniskie,jakbykarłowate.Rosłybliskojakiejśskałyalbościany.
Patrzącnanie,miałamuczuciewilgoci,takjakbypodnimipłynęławoda…Potem
widziałamkręconeschody:naścianachniebyłooświetlenia,wszystkowmroku,cegły,
jakieśszkło.Onapisałacośpościanie,widziałamjąwyraźnie.Kucaławciemnym
miejscu,ścianydookołazakrzywiałysię,jakbybyłyokrągłe.Wręcemiałanóżiryłanim
cośwcegłach…-Mrużyoczy,wpatrujesięwciemnyobrazzuchylonymidrzwiami.
Dodaje:-Kluczwidziałamdokładnie.Byłmalutki,zzakończeniem,którewyglądałona
pozłacane.

Przyglądamsięjejzdumionymspojrzeniem,ajakiśdawnystrach,któregonie
odczuwałamoddzieciństwa,zaczynapełznąćwzdłużmojegokręgosłupa.

-Niewiem,czyjtobyłklucz,alewiem,żejakieśdrzwizostałynimotwarte.

Cośjestwtychsłowachtakiego,żeniemogęsięodnichuwolnić.Kotpodejmuje
wędrówkępoparapecie,cieńprzesuwasię,zaczynarozciągaćsięnaniemalcałąścianę.

Wróżkadodaje,żerodzinazdecydowałasięnadwiesesjeiniestetyniebyłyonetak
owocne,jakoczekiwano.

85

-Wmoichwizjachnajsilniejdziałałlas-mówicicho,jakbysamasięnadtym

background image

zastanawiała.Odwracasiędomnie.-Aleprzecieżprzeszukanolasinieznalezionojej,
prawda?

Wmojejpamięcipojawiasiępasmolasurozpościerającesięzaogrodzeniemdomu
Feyów.Lasjestgęsty,stary,pełenkrzewówiprzerośniętychdrzew.Kiedypatrzyłamna
niegonietakdawno,pomyślałam,żeniechciałabymznaleźćsięwnimsama,nawetw
środkudnia.Tostarylas,drzewale

żąipróchniejąnaziemi,inne,młodsze,zaczynająsięnimiżywić,nagałęziachwidziałam
całemnóstwopasożytów,zwyrodnieniakory,przerośniętąhubę,awszystkospowite
półmrokiem.

-Sylwiawidziałalaszoknaswojegopokoju-podejmujewróżkaipatrzynamnieprzez
chwilę,jakbyczekałanadalszepytania.-Nieumiempanipomóc,aleproszęszukaćdalej.
Todobrze,żesprawaporokuwracaipanipismopodejmujesięposzukiwań.Śledztwa
dziennikarskieczęstopotrafiązajśćtam,gdziepolicjaniedociera.

Kiwamgłową,niewyjaśniam,żedziejesiętaktylkodlatego,żemojaszefowaznasię
dobrzezojcemSylwii.Wiem,żeMateuszrobiłjejwmieszkaniujakieśfreskikilkalat
temu,aSylwiachodziładojednejszkołyzjejcórką.

-Tensamochódwlesie…widziałapanijegomarkę?-pytam,kiedyodprowadzamniedo
drzwi.

-Niestetynie.-Uśmiechasię,jakbyrozbawiłojąmojepytanie.-Alebyłdługi,kombiak.
Mówiłamtopolicji.

-PoznałapanibrataSylwii,Mateusza?

Jejtwarzrozświetlatrochężartobliwyuśmiech.

-Onnieuczestniczyłwżadnejsesji,raztylkominęliśmysięwogrodzieFeyów.Chyba,
podobniejakpani,niewierzył

wskutecznośćmojejpomocy.CzemuniespytapaniosiostręSylwii?Jąpoznałamlepiej.

Mimowolizaczynamsięśmiać:

-Pytałam,bo…-bąkamiwkońcurezygnujęztłumaczeń.

86

Onaopierasięofutrynęwdrzwiach,tużpodtabliczkąWróżkaKatarzyna-poznaj
przyszłość.

-PowinnapaniporozmawiaćzLucyną.Jestbystrzejsza,niżmożepanisądzić.

Mateusz

KiedySylwiaskończyłaczternaścielat,wGdyninastałachybanajsroższazima,jaka
tylkojestmożliwa.Byłotakprzeraźliwiezimno,żezamkniętoszkołę-mimo
odkręconychnamaksakaloryferówtemperaturawniejnieprzekraczała10°C,amy:ja,
DawidiSylwia,jednegoprzedpołudniawybraliśmysięnaplażę.

-Lódjestgruby,nicsięniestanie-przekonywałDawid,więcnaniegoweszliśmy.Morze
zamarzłonakilkadziesiątmetrówodbrzeguiwyglądałoniesamowicie,jakzobrazów

background image

PieteraBreugh-laStarszego.Mewyrozkładałyskrzydłaidarłydzioby,łabędziezapędziły
sięażpodfalochron,gdzieczekały,żebyktośsięzlitowałidałimjakieśżarcie,śnieg
zalegałnacałejplaży;nalodzieniebyłogowogóle-zatosilniejdmuchałwiatr.
Weszliśmynalódiuczuciebyłoniesamowite!Każdygapiłsiępodstopyprzejęty,Sylwia
rozłożyłaręce,zaczęłaślizgaćsięnabutach.

-Mogłabymbyćłyżwiarkąfigurową!

Rozpędziłasię,zgubiłaczapkęijasnewłosyrozwiałysięnawietrze.Wzawirowaniu
dotarładoDawida,zawołała,żebyjązłapał.Kiedyspojrzałemnanichchwilępóźniej,
siostrawciążstałaprzynimi,właściwiebezpowodu,wciążsięgotrzymała.

NawiosnęwsądzierozpoczęłasięrozprawarozwodowastarychDawida.Kłócilisię,u
kogomamieszkaćichsyn,iwrezultaciecałymidniamiwisielinakablutelefonicznym,
wypluwającnasiebieżale.Dawid,przygnębiony,zapytał,czymożeposiedziećunaskilka
dni.

-Jasne,niemaproblemu-odparłemodrazu.

87

Sylwiakończyławtedysiódmąklasę.Pachniałapoziomkowymiperfumami,zranaprzy
okniemalowałasobieczarnąkredkąoczy,czasami,kiedyniemusiałaiśćdoszkoły,
nakładałanaustaczerwonąszminkę.

-Jakwyglądam?-pytała,odwracającsiędomnie.

Wyglądałaświetnie.

Łapałemsięnatym,żeciąglenaniąpatrzę.Podobałymisięjejruchy,sposób,wjaki
chodziła,wjakiprzechylałagłowę,tocharakterystyczneporuszaniedłonią,kiedyoczymś
opowiadała-zwykłygest,którysprawiał,żeilekroćgowykona

ła,traciłemwątekjejopowieściiwodziłemspojrzeniemzaręką.Podobałomisięteż
zagłębieniepodlewymobojczykiem

-miejscepoupadkuzhuśtawkizczasówwczesnegodzieciństwa,kiedymiałemjej
pilnować,aposzedłemgraćzDawidemwkoszaiSylwiarypnęłanaziemię,kaleczącsię
dokrwi.

-Straszniecięlubię,wiesz?-powiedziałakiedyś,siadająctużzamoimiplecamii
opierająctwarzomojeramię.Jejręceoplotłymojąszyję.-Chciałabym,żebyśniebył
moimbratem.

Szkoda,żeurodziliśmysięwjednejrodzinie,prawda?

Dawidzapytałmniekilkadniwcześniej,czyniemiałbymnicprzeciwko,gdybysięznią
umówił.

-Tytegopewnieniewidzisz,aletwojasiostrawcaleniewyglądajużnamałąSylwię,
tylkonaSylwię,zktórąmożnabysięumówić.-Zawahałsię,dodałniemalszarmancko:-
Je

ślipozwolisz,oczywiście.

Sylwiamiałarewelacyjnenogi.Kiedywkładałakrótszekieckialbowsuwałanastopybuty

background image

naobcasie,łapałemsięnatym,żeniemogęoderwaćodniejoczu.

Kiedyśwszedłemdopokoju,gdysięprzebierała.

-A,toty…-mruknęła,bezpośpiechunakrywającpiersiswetrem.

Latemchodziłapomieszkaniuwsukiencenacienkichra-miączkach,którakończyłasię
zarazzapośladkami.Jednegodniapołożyłasiękołomnienadywanie,przechyliłasięiw
de-88

kolciezobaczyłemcałejejpiersi.Długienogizgięłysię,skrzy

żowałyizakołysaływpowietrzu.

-Powiedzmiobiektywnie…-ustarozsunęłysięwuśmiechu-umówiłbyśsięzemną,
gdybymniebyłatwojąsiostrą?

Naustachmiałaszminkę.Wargi-pełne,miękkie-zawszesprawiaływrażeniewilgotnych.
Przygryzładolną,próbującpochwycićmojespojrzenie.

-Wiesz,gdybyśmywierzyliwreinkarnację…-zaczęławcharakterystycznysposób;
zawszetakmówiłacoś,coczęściowobyłożartem-możnabyuznać,żewpoprzednim
życiuwcaleniebyliśmyrodzeństwem,prawda?Mogliśmybyćnaprzykładprzyjaciółmi
albomałżeństwem.Towcaleniejestpowiedziane,żeniespotkaliśmysięjużkiedyś,w
innychwcieleniach.Możetodlategotakdobrzesiędogadujemy?

Jejdelikatnaskóra,ponaznaczanacienkimizielonymiżyłkami.Patrzyłemnapalce,w
którychskręcałamedalikzserduszkiem.

-Niewiem,skądpomysł,żedobrzesięztobądogaduję.Żetyzemną,totak,alejaz
tobą?…

Zaczęłasięśmiać:

-Mati,aletomasens!MożeczłowiekwracanaZiemięwielerazy?Przecieżjeślisię
wraca,tochybalogiczne,żemożnaspotkaćkogośbliskiegozpoprzedniegowcielenia…-
Jejdłońzawędrowaławmojewłosy,zaczęłajeskręcać.-Słuchaszmnie,rudzielcze?…To
tłumaczyłobymiłośćodpierwszegowejrzeniaalbofakt,żespotykaszkogośipominucie
czujeszsięznimtak,jakbyśznałgocałeżycie!Takmogłobyćznami,samprzyznaj!

Dawidowiwytłumaczyłemnieporadnie,żeczternaścielattozamałonaspotykaniesięz
siedemnastolatkiem.

-Gdybyśmiałsiostrę,rozumiałbyś,oczymmówię-dokończyłem,mającwielkąnadzieję,
żeDawidnieokażesięzbytbłyskotliwyinieprzejrzymnienawylot.-Niemamowy-
doda

łemjużstanowczo.

Machnąłlekceważącoręką.

89

-Dobra,dobra,niebyłotematu!Zapomnijmy…

Atematpowrócił,kiedyDawidzamieszkałznaminadwatygodnieizabrałsiędo
rysowaniaportretuSylwii.

background image

Byławiosna,miałemsiedemnaścielat,chodziłemdoliceumplastycznegoiwszystko
wydawałomisięniesamowiciekolorowe,świeże,radosne.Wgarażukolegigrywaliśmy
muzęimarzyliśmyoskompletowaniuambitnegozespołuzdęciaka-miihammondami,
dużosięmalowało,mieliśmyzajęciazfoto,coteżposzerzałohoryzonty,jaknamsię
wydawało,ocałelataświetlne.Odkrywaliśmymuzykęjazzową,smażyliśmydośćczęsto
trawkęiwydawaliśmyostatniepieniądzenapapierosy,piwo,kliszedoaparatuoraz
oczywiścienakasety,którewówczasbyłyjeszczebardzotanie.

KiedyDawidzamieszkałznami,zrobiłosięnaprawdęmi

ło.Wieczoramirobiliśmysobiecałemaratonyfilmowe,doktórychczasemdołączała
Sylwia.Pożeraliśmychipsy,pizzę,spijaliśmypiwo,graliśmywkarty,gadaliśmyniemal
doranaalbopoprostusłuchaliśmyColtrane’a,MilesaczyPastoriusaizachłystywaliśmy
siębijącąodnichenergiąiradością.Ktojeszczewnaszymwiekusłuchałtakichpłyt?

Dawidtojedynak,dlaniegomieszkanieunasbyłorajem.

Powiedział,żemojarodzinajestnajfajniejsząinajbardziejporządnąrodziną,zjakąmiał
doczynienia.

-Nastrójwtymdomu,to,żewasjesttakdużo…-tłumaczył,machającrękąwpowietrzu.
-Stary,uwielbiamwaszdom!

MojarodzinabardzolubiłaDawida.Tylkobabciaczuładoniegowielkąawersję.Poszło
jejojegowłosy,boDawidnosił

wtedydredy.Dredybyłyzajebiste,długieniemaldopołowypleców,byłoichstrasznie
dużo,fryzjerkanakładałananiektóretakiesrebrnealbometalowezakończenia,które
wyglądałynaprawdędobrze,iprawiewszystkiedziewczynywpatrywałysięwDawidaz
zapartymtchem.Alemojababcia,kobietastarejdaty,uważała,żetoobrzydliwe.

-Przecieżtojakiśćpun!Czytwójkoleganiemawłasnego90

domu?Gdziesąjegorodzice?Jakdługotuzostanie?Wiesz,żejedzeniekosztuje?Może
sammaszochotęzatopłacić?

Prawdopodobniemogłemtojakośzałagodzić.Oczywiście,żemogłem.Alewemnie
zrodziłsięjakiświelkibunt,pomy

ślałemsobie:wdupie,nicniebędęjejtłumaczyć!Inicjejniewytłumaczyłem.A
wszystkoprzezto,żekilkalatwcześniejprzekreśliłanaszedobreukładyjednymzdaniem.
Powiedzia

ławtedy:

-Gdybyniety,twojamamabyłabyterazwielkątancerką!

Imogłominąćnawetdwadzieścialat,ajawciążmiałemwgłowiejejsłowa.

DawidzabrałsiędoportretuSylwiijakoświeczorem,kiedyniebyłomniewdomu.
Wróciłem,aonasiedziałanamoimłóżku,wkieccezbardzodużymdekoltemipozowała
mudorysunku.

Dawidrobiłzajebisteportretywszystkimdziewczynom,wobecktórychmiałmocno
skonkretyzowaneplany.Aonewszystkieoczywiściewpadaływprawdziwyzachwyt.Z

background image

Sylwiąbyłotaksamo.

-Widzisz?-spytaławesoło,wyraźniepołechtana.-Odciebienigdyniemogłamsię
doprosićportretu!ADawidsammizaproponował!

-Noproszę!-mruknąłem,rzucającokiemnakartkę,naktórejSylwiamiałajużprawie
całątwarz.-Dobrzecitowychodzi,Dawidzie.-Zawiesiłemnanimspojrzenie,aon
momentalnieodłożyłołówek.

Wnocyzacząłcośmętnietłumaczyć,żewcaleniejesttak,jakmisięwydaje.

-Aleprzestańjuż!-przerwałemmu,boostatnie,czegochciałem,torozdrapywaćten
tematiwpieprzaćsięmiędzySylwięaniego.Dobrzewiedziałem,żeDawidsięjej
podoba,jużwidziałemtojejspojrzenie,którenanimzawieszała.Itenniski,miłygłosteż
znałemdobrze.

91

Byłpierwszyprawdziwieupalnywieczór,gdyzdwomachłopakamizosiedlaidwiema
dziewczynami,którychnieznałem,wyszliśmynadachbloku,żebyprzysmażyćtrawkę.

Niemieliśmykasy,zrobiliśmyzrzutkęnaczterytaniewinaipotempuszczaliśmyje
międzysobąwobieg,popijajączbutelki.

-Kurwa,jakietojestmocne!-Dawidpokilkumachachtrawywpadłweuforięiciągle
tylkowodziłspojrzeniemponiebie,ekscytującsięnawidokkażdegosamolotuico
ciekawszychobłoków.

Czućbyłorozgrzanąsmołąigorącymbetonem,dziewczynyzanosiłysięśmiechem,jedna
zaczęławyraźnieprzystawiaćsiędoDawida,amniezafascynowałwidokzdachu:nasze
osiedlezgórywyglądałojakzbiorowiskoszarychdużychkwadratów,któreniedługo
powinnyporosnąćtrawą,ijeszczebardziejszarychliniicementu.Podsklepem
monopolowymkolejkaludziwzrastaławsiłę,przytrzepakuzakotwiczylisąsiedziz
piwamiwrękachizjednądużąsiatkąpełnąbutelek,którąustawiliwbezpiecznym
półmrokuprzyhuśtawce.

-Maszzesobąaparat?-Dawidolałdziewczynę,którawyraźniezdegustowana,cofnęła
siędokoleżanki.Jużprzymnieściszyłgłosdoszeptu:-Jezuuu,tedziewczynysą
straszne,Mati,jednabrzydszaoddrugiej!Czynanaszymosiedluniemażadnychfajnych
panienek?

Dziewczynyfaktycznieniegrzeszyłyurodą.Jakjużsobietouświadomiłem,ogarnęło
mnietakierozbawienie,żeśmia

łemsiędobrychkilkaminut.DziękiBogu,żesięniepołapa

ły.Oczywiściemiałemzesobąaparatfotograficzny.Kiedyjednakstanąłemnakrawędzi
dachu,żebypofotografowaćosiedle,naszłamnienagleogromnachęć,żebypospacerować
sobiepogzymsie.Ijużstawiałempierwszykrok,kiedyktośzłapałmniezakoszulkęi
pociągnął.

-Chceszskakaćczyco?-szepnąłdziewczęcygłosik.-DobryBoże,cotywyprawiasz?

92

background image

-Sylwia?-zdziwiłemsię,tracącrównowagęiniemalwpadającnanią.

Sylwianatleszarychkominów,ciemniejącegoniebaiprzeciętnychkoleżanekwyglądała
nierealnie.Niemogłemoderwaćwzrokuodjejkusejbluzkiwczerwonegroszki,
przesunąłemspojrzenieniżej,nabiałąspódniczkęsięgającąkolan,uniosłemwzrokna
czerwonąprzepaskęzagarniającąwłosydotyłuiwkońcuspojrzałemjak
zahipnotyzowanynajejusta.-Niepowinnaśsięuczyć?-spytałemgłupioizanimdobrze
pomy

ślałem,corobię,oparłemjąodrzwiwyjściowezdachu.

Zaczęłasięśmiać,pokręciłazrozbawieniemgłową.

-Mati,Mati…Noproszę,jakitymidajeszprzykład?

-Wcależenie…-zaoponowałem,aleonabyłatakbliskoijeszczespojrzałamiwoczy,a
wyglądałanaprawdęślicznieikompletniezapomniałem,cochciałemjeszczejej
powiedzieć.

Przezchwilępoprostuuśmiechałemsię,wpatrzonyzeuforiąwjejusta.Onanatomiast
wyszeptała.coś,czegokompletnieniezrozumiałem.Dopieropochwilidotarłodomnie,
żepyta:

-Mogęzapalićzwami?

Oprzytomniałemmomentalnie.

-Niemamowy.Niebędzieszpaliła,wogóleniematakiejmożliwości!

-Och!-Ustawykrzywiłysięironicznie.-WięcmożeDawidmniepoczęstuje,braciszku.

Przesunęłasiętakszybkokołomnie,żeniezdążyłemjejzatrzymać.

Wróciłemnakrawędźdachuizająłemsięfotografowaniemokolicy.Zaplecamisłyszałem
jejśmiech-mówiłacośdoDawida,onteżsięroześmiał,pochwiliobojeściszyligłosy.
Fotografowałemwieżękościoławystającązzapłaskichdachówinnychbudynków,nad
kościołemzbierałysięniesamowitegęstechmury-oświetlałojedogasającesłońcei
wyglądały,jakbymiałyfosforyzująceżółtekrawędzie.Tamtychpijakówpodblokiemteż
sobiezachowałemnapamiątkę.Akuratdołączyłdonichkoleś93

nawózkuinwalidzkim-wpodstawówcechodziliśmydojednejklasy,potemondlażartu
podczepiłsiępodcofającąsięśmieciarkęiniezdążyłuciec,więcprzygniotłomunogido
zsypu.

Odtamtejporyjeździłnawózku,wzeszłymrokunawetwziął

sobiereklamępastydozębównakoła.Dostrzegłemwszarymkąciegaleriisąsiadkę,która
-wchustcenagłowieizpapierosemwwychudzonychpalcach-przeglądałapodokiem
drugiejsąsiadkikupony,pewnietotolotkaalbozjakiejśloterii.

-Toniesamowite,żeoniwszyscywciążwierzą,żecośichstądwyrwie-odezwałemsię
doosoby,którazjawiłasięprzymnie.Rzuciłemnaniąokiem-jednazdziewczyn,chyba
nawetta,którawcześniejzajmowałasięDawidem.Podałamiczęściowoopróżnioną
butelkęwina.

-Jakchcesz,tomożemygdzieśstądiść-zaproponowała.

background image

ZzajejramieniazobaczyłemwycinekkadruzSylwią:kucałaprzyDawidzie,aonwłaśnie
przygotowywałdlaniejtrawkę.Nonie!-pomyślałemzniedowierzaniem.Niemieściło
misięwgłowie,żeSylwiachcejaraćtoświństwo,żeDawidjątymczęstujeiżejanato
patrzę!Zabijęgo-pomyślałembezradnie.-Zabijęskurwiela!

-Więcidziesz?-Dziewczynawpalcachmiętosiłarąbekspódnicy,jakbychciałają
podnieść.

Znowupopatrzyłemnamojąsiostrę:właśniepochylałasiędomojegonajlepszego
kumpla,aonprzypalałjejlufę.Noluuudzie!Sylwianiepaliłapapierosów,wogólenie
umiałapalićikiedytylkozaciągnęłasięskrętem,zarazzaczęłakaszleć,charczećiaż
opadłanakolana,żebyniestracićrównowagi.Dawidawyraźnietoubawiło,zabrałjej
lufę,żebymogłakaszleć,nierozsypująctrawydookoła,iprzyglądałsięjejroześmiany.

-Lubiętegofaceta-powiedziałemalbopomyślałem-aletoostatniaosoba,którą
chciałbymwidziećprzymojejsiostrze!

Chybajednakpowiedziałemtonagłos.Dziewczynaprzytaknęłaznagłymożywieniem:

-Braciazawszetakmają,żechcądobieraćsiostromface-94

tów,jakbyniemogliskumać,żesiostrasamasięosiebiezatroszczy.-Przeniosłemnanią
trochęzakłopotanespojrzenie,aonazasępiłasięidodałaniemalponuro,jakbybardzo
długotłumiłatowsobie:-Mójbratjesttakisam,niechgoszlag!

Wpokoju,wieczorem,Dawidoprzytomniałjużnatyle,żebywiedzieć,żeprzegiął.

-Jezuuu,ależmigłupio,żedałemjejtętrawkę…Naprawdę,Mateusz.Straszniemi
głupio.Zachowałemsięjakdebil!

Comiałemmupowiedzieć?Znałemgozbytdobrzeiwiedziałem,żeSylwiaznudzimu
się,jaktylkojązdobędzie.

Dawid,wbrewtemu,cosądził,byłtakisam,jakjegomatka:onaprzyprowadzaładodomu
wciążnowychgachów,kiedyśwkuchniichmieszkaniapróbowałauwieśćmnie,aon
zakochiwałsięzłatwościągodnąpozazdroszczeniairównieszybkoodpuszczałsobie
kolejnepanny.Mojasiostranapewnoniemiałastanowićwyjątku.

Apotem,wpóźnemajowepopołudniepoprzedzającepowrótDawidadoswojegodomu,
snuliśmysięposupermarkecieiSylwia,zwielkimkoszykiemprzedsobą,zagłębiłasięw
działlodówek.Kołojejnógprzebiegłajakaśmaładziewczynka,Sylwianawetsięnie
odwróciła,ajaniemalwpadłemnakobietęzwózkiem,taksięwpatrzyłemwtęmałą.

Miałemwrażenie,żeczasspowalnia.Dzieckobiegłomiędzyregałami,ubranewniebieski
sweterek,zjasnymiwłosamizaczesanymiwdwiekity.

-Wezmępiwo,dlaciebieteż?-spytałDawid,więcskiną

łemnieuważniegłową.

Niebieskisweterekpojawiłsięprzylodówce,apotemtużzanią,kołoregałuzjogurtami.

Próbowałemotrząsnąćsięznieprzyjemnegowrażenia,żegdzieśtojużwidziałem,
odwróciłemsię,szukającwzrokiemmatkidziecka,apotemznowuspojrzałemnamałą.
Jejszyb-95

background image

kieruchy,butyzdzwonkami,tenniebieskisweterek.Uświadomiłemsobie,żesercebije
mijakszalone,żeniemogęsięruszyć,żeniemogęoderwaćodniejwzroku.Cowięcej,
byłowtymcośstrasznegoiniewiedziećdlaczegomomentalnieprzedoczamistanęłomi
drewnianełóżeczkoLucynyzwysuwanymiprętami,łóżeczko,októrymniepamiętałem
jużoddobrychkilkulat.

Wieczoremwszedłemdokuchnizamatką.Akuratnalewa

łasobiesokuipopijałanimjakieśtabletki.

-Mamo…-zacząłemniepewnie.-Słuchaj…czyjaalboSylwiazgubiliśmysiękiedyś?

Zamrugałazdziwiona.Oparładłońnablaciestołuistałaprzezchwilęwbezruchu.

-Zgubiliście?-powtórzyła.-Comasznamyśli?

Zawahałemsięizadałempytanie,którenajbardziejmnienurtowało,aktórebyćmożew
tamtejchwilizabrzmiałodziwnie:

-Czytołóżeczkodladzieci,to,cojestwpiwnicy…czyonobyłokiedyśpusteprzez
dłuższyczas?

Widziałem,jakrozchylaizamykausta,inaglepomyślałem,żewcaleniechcęznać
odpowiedzi.Wjejwzrokubyłocośtakiego…Pochyliłemgłowęipopatrzyłemna
nierównewzorynapodłodze.Matkawtymczasiewmilczeniuwpatrywałasięwemnie,i
totak,jakbymwłaśniezrobiłcośpotwornego.Kiedypodniosłemnaniąwzrok,miała
rozchyloneusta.

-Mati-odezwałasięłagodnie,niemalprosząco.-Niewiem,oczymmówisz.

Wiedziała,oczymmówię.Czułemto.Skinąłemgłowąiwyszedłemzkuchninajszybciej
jakmogłem;skierowałemsiędomojegopokoju,gdzieDawidzSylwiąrozwiązywalijakiś
idiotycznytest.

-Zarazzrobiętentesttobie-powiedziałaSylwia,rzucającmirozbawionespojrzenie.

-Niechcę.

Niechciałem.

96

Miałemwrażenie,żewłaśniestałosięcośnieodwracalnego,aleniepotrafiłem
wytłumaczyć,cotobyło.

Sylwia

[9arkuszypapieruwlinię]

31CZERWCA

Mamazwyrazemtwarzytakim,jakbyrobiłanajstraszniejsząrzeczwświecie,poszła
zemnąiLoudoosiedlowegosklepupapierniczego,położyłaportfelnaladzie
i
patrzyłananasponurymwzrokiem.

-Iluzeszytówbędzieszpotrzebowaćwósmejklasie,Sylwio?

Kupowaniepotrzebnychdoszkołyrzeczyjeststraszne.Nigdyniemogęwybraćsobie

background image

zeszytów,którenaprawdęmisiępodobająiażzachęcają,żebywnichpisać,bo
mamakażemiwybieraćtylkotenajtańsze.Anajtańszesągładkie,mająnieciekawy
papierizniechęcająmniejużsamąokładką.„Przecieżwiesz,żenie
mamypieniędzy”
-informujemnieniezłomniekażdegoroku;tegoteż.

-Och,wiemotym-odparłamizrezygnacjąpoliczyłamwpamięciwszystkie
przedmioty,doktórychbędępotrzebowaćzeszytów.Wszystkotrzebabyłokupić
dzisiaj,bojutrowyjeżdżamnacałewakacjedoStupska,takjakprzyobiecała
mito
mściwiebabcia.

Lou,którajeszczeniedokońcazaakceptowałafakt,żejesteśmybiednijakmyszy
kościelne,wyciągałarączkidonajdroższychrzeczy.

-Chcętę!-krzyczałacorazbardziejstanowczo.-Nietamtą,tę!

Zrobiłacyrknacałysklep.Mamanabrałakrwistychrumieńcówisprawiaławra

żenie,jakbychciałająuderzyć.

-Uspokójsięikupto,cojestcipotrzebne!-strofowałamLou.

AleLouniechciałakupićtego,copotrzebne,tylkoto,cobyłopachnąceikolorowe.

-Dziewczynkiwzerówcemajątakieróżowepisaki!-histeryzowała.-Teżchcęje
mieć!Oneminiepożyczą,chcęmiećwłasne!!!

-Jateżtakichniemiałam!-pocieszyłamją,chybazbytgłośno,bowszyscywsklepie
patrzylinanas,amamazrobiłasięczerwonajakburakinerwowa.Wkońcu
powiedziałaostro,żewychodzimyzesklepu.

-Amojegumki?-szlochałaLou,niechcącwypuścićzrąkróżowychgumekw
kształcieowoców.-Chcęmojegumki!

97

Mamajużwyszła,więczaczęłamwrzeszczećnaLou,żebywypuściłagumkiito
natychmiast.

-Nie!-odkrzyknęłaLouijeszczemocniejzacisnęłapięści.

-Oddawaj,głupiagówniaro!-Puściłyminerwyinaoczachwszystkichzaczęłamna
siłęrozwieraćpięścimojejsiostry.Towarzyszyłtemujejdzikiwrzask,
który
przeszedłwrozpaczliwekwilenie,kiedygumkiwylądowałynaladzie.

10LIPCA

Słupsk

Niewytrzymamtuanidniadłużej!-pomyślałam,kiedyskładałyśmykwiatyna
grobiedziadka.Gróbznajdujesięnaogromnymcmentarzu,któryzkoleirozciąga
sięnawysokichirozległychpagórkach.Drzewapochylajągałęzienadgrobamiidają
cudownycień,któregobardzopotrzebowałam,gdyprzyszłamtam
zmoją
nieszczęsnąsiostrą.Upałbyłniedowytrzymania:słońcepaliłojakżywy
ogień,trawy
powysychały,duchotanarastałazkażdąchwilą,powietrzezdawało
sięfalować.

-Kwiatkizwiędną-zauważyłaLou.

background image

Babciadatanamsaperkę(babciamiaławszystko),którąrozkopałamziemięna
grobie,wziemięupchnęłamkwiatyizaczęłamzasypywać.Loupotruchtałapo
wodę
dopobliskiejstudniiwróciłacałazachlapana,znowymitrzewikamiubabranymiw
biocie.

-DrogaLou-zwróciłamsiędoniejznutąnaganywgłosie.-Tetrzewikibytybardzo
drogie.

Popatrzyłanatrzewiki,aleniewytarłaich.

-Wolałamróżowe-wyznałapochwili.-Mamauparłasięnabiałe,atywiesz,Sylwio,
jakbardzonielubiębiałego.

Nienawidzętychwakacji,jużczuję,żetobędzienajgorszelatowmoimżyciu.
Kochammojąsiostrę,alejejtowarzystwoniewystarczaminadłużej,potrzebuję
rozmówzdziewczynamiwmoimwieku,potrzebujęswojegonormalnego
towarzystwa
itakstrasznietęsknięzadomem!Kiedyzbierałamsiędowyjazdu,
Mateusznawetnie
kryłradości,żejadęiżebędziemiałnawłasnośćpokój.„Nie
przesadzaj,Sylwia”-

powiedział,kiedychciałamsięznimpożegnać.„Przecieżniejedziesznazesłanie”.

Tujeststrasznie,okropnie,najgorzej.Niemamzkimporozmawiać.Jedyna
dziewczynawmoimwiekunamojenieszczęściewczorajwyjechaładoWarszawy,a
jejkoleżankautopiłasięwzeszłymrokuwrzece!

98

Rzekaprzepływatużobokkamienicy,wktórejmieszkamy,jejwodysą
ciemnozielone,cuchnąglonamiicudowniewyglądajątylkowtedy,gdyświecisłońce.
Jegopromienieodbijająsięwwodzie,wrazzwartkimnurtemzakręcająza
kamienicamiwstronęBasztyCzarownicidajązłudzenie,żerzekaskrzysięzłotemi
srebrem.

-Wjejśrodkuznajdująsięsamekamienieksiężycowe-nakłamałamLou,żeby
trochęjąrozruszać.MojasiostrawmiaręmijaniadniwStupskurobisięcoraz
bardziejznudzonaimarkotna.AprzecieżmamyspędzićtuDWADŁUGIE
MIESIĄCE!

Zczyjegośogródkaukradłyśmykilkagałęziobsypanychbiałymikwiatkamiipotem
zatrzymałyśmysięnadwodą,boLouchciałapożegnaćtamtątopielicę.

-Żegnamycię-wyrecytowałairozsypałakwiatkinapowierzchniwody.Przezchwilę
stałyśmyoboksiebie,wpatrzonewbiałepłatki,któreunosiłysięnafalach.Już
po
kilkuminutachstraciłyśmypłatkizoczu.Loudygnęła,jakbysiękomuśkłaniała.

-Myślisz,żewyłowionojejciałozwody?-spytała.-Czywciążtupływa,białe,
nabrzmiałeistraszne?

Wmieszkaniubabcikompletnieniemacorobić:wszystkopachniestarościąi
lawendą,kredensyiszafywczarnymkolorzekojarząmisięzzabytkowymimeblami
iwcaleniezachęcają,żebyjeotwierać.Miałamtupisaćpowieść,alewszystkie
pomysłyuleciałymizgłowyiogarniamniewrażeniebezproduktywnegotracenia

background image

czasu.

WdodatkuMarzenadobiłamnierozmowąprzeztelefon.

-Jadęnawieśistrasznieszkoda,żemusiszbyćwtymStupsku,bomogłabyśjechać
zemną!-obwieściławesoło.-Ech,ależbyłobyfajnie…Pamiętasz
mojegokuzyna?
Będzietam,azawszetwierdził,żestraszniesięmupodobasz!

DobryBoże,wpamięcizamajaczyłmikuzynMarzeny,osiemnastolatek,który
pracujenawsi,wrzeźni,przyubojuświnekipotrafiopowiadaćtylkooswojej
pracy.
MójMati,jakwdałsięznimwpogawędkęprzedswoimiegzaminamido
liceum
plastycznego,topotemtaksięwziąłdonauki,żezdałegzaminyprawienajlepiej-był
czwartynaliście!

-Ach,wczorajwidziałamtwojegobrata!-przypomniałasobieMarzenkapogodnie,
kiedyjużchciałamkończyćrozmowę.

Budkatelefoniczna,zktórejdzwoniłam,znajdujesięnaroguwąskiejuliczki,tuż
obokkina.Akuratskończyłsięjakiśfilmizkinazaczęliwychodzićludzie,strasznie
głośnorozmawiając.Musiałamprzysłonićdłoniądrugieucho,żebysłyszeć,
co
Marzenamówi.

-Comówiłaś?Powtórz,bonieusłyszałam!

Przezgwargłosówprzebiłysięsłowa:

-…noiByłzdziewczyną…

99

Rozchyliłamusta,alezarazjezamknęłam.Mojespojrzenieobiegłoroześmianepary
wylewającesięnieskończonympotokiemzsalikinowej.Wysokichłopak
obejmował
ramieniemdrobnądziewczynę,wjakimśmomenciepochyliłsięizacząłcośszeptać
jejnaucho.

Ajaodwróciłamwzrok,mójpalecprzesunąłsiępocemenciezastygłymwszparach
międzycegłami.

-Zjakądziewczyną?-MójgłosByłtakcichy,żeteraztoMarzenanieusłyszała,oco
pytam.Powtórzyłamgłośniej:-Zkim?Znamją?

-Och,chybatak.Wydajemisię,żetotasamadziewczyna,którabyłauwaskilka
tygodnitemu,kiedyrobiłyśmyteokropnebutynazajęciazZPT…

-Agnieszka-podsunęłamiwmomencie,gdywymówiłamjejimię,ononaglenabrało
mocyiprzybrałokształtdziewczyny.-Och,nie!-zaoponowałambezradnie,
pocierającrękączoło.Tylkonieona!Terazjużpamiętałamjądobrze.Mateuszna
wiosnęprzechodziłokropnągrypę,któraciągnęłasięniemaldwatygodnie.

Razwpadładoniegowodwiedzinydziewczyna,którąprzedstawiłmiwłaśniejako
Agnieszkę.Wpamięcibłysnęłomiwspomnieniejejżyczliwościizainteresowania
moimbratem,to,jakwpatrywałasięwniego,kiedyusiedlirazemnagalerii
bloku-
mójbratowiniętywkociciąglesiąkającywchusteczkiiona:wopiętej
bluzcez
nadrukiemaliena,zchustkąnagłowieizwiśniowąszminkąnaustach.

background image

-Tylkonieto,cozazołza!-wyrwałomisięiMarzenapodrugiejstronietelefonu
zamilkłanachwilę,byzarazdołożyćmiciosów:

-Onajestbardzoładna,fajniewyglądająrazem…

-Corobili?-przerwałamjej.WizjaMateuszazAgnieszkąnagaleriinabrałamocy,
którejjużniepotrafiłamjejodebrać;widziałammojegobratawtymkocu,
jakw
jakimśmomenciezaczynasięśmiaćiodwracadoniejtwarz.Agnieszkateż
się
śmieje,potempatrząnasiebieprzezdługą,zbytdługąchwilę.

-Nocóż-pośpieszyłazwyjaśnieniemniezawodnaMarzenka.-Wpadłamnanichna
klatceschodowej,jakzapaliłamświatło,toodskoczyliodsiebie,onazaczęta
poprawiaćbluzkę,aonprzywitałsięzemnąi…niemuszęcichybamówić,
jakto
wyglądało.Samarozumiesz,cotamrobili.

Marzenaniemusiałajużnicdodawać.Byłamtakazła.Powinnamsięcieszyć,że
Mateuszkogośma,aleniepotrafię.Jestempodłąhipokrytkąiprawdajesttaka,
że
odchwili,kiedyotymusłyszałam,czujęsięokropnie.Niemogęprzestaćotym
myśleć,jestemchoraodtychmyśli,chcęwrócićdodomuizobaczyćsięjak
najszybciejzMateuszem.Niepotrafięporadzićsobiezeświadomością,żejestemtu
uwięzionajakjakaśpieprzonaksiężniczkawwieży!Niemamnanicwpływu.Czy
o
tochodziłomojejbabci?Bojeślitak,towygrała…Brawo!Jestemnaniątakazła!

100

-Kochanie,pokrójcebulę-mówibabciaizanimzdążęsięwykręcić,jużmamna
biodrachzawiązanyfartuch,jużwgarścitrzymamcebulę,awdrugiejręcenóż.

-Krójdrobnoiuważaj,żebynieodkroićsobiepalca.

Niemamterazgłowydopoznawaniasztukikulinarnej,czujęsiętak,jakbymtraciła
czas,ażściskamniewbrzuchuodtejmyśli.Alebabciategoniewidzi,tylko
poucza
mnie,żepieprzunienależyużywaćwdużychilościach,żesałatętrzebarwać
palcami,żeczosnekwrzucasięnakoniecsmażenia…Itakciągleiciągle,iciągle,

mamochotępochlastaćsięnożem.Nienawidzękuchni,tychwakacjiiStupska!

-Żebywtwoimwiekunieumiećgotować!-irytujesięona.-Kochanie,to
niedopuszczalne,żebyśnieumiałatrzymaćnożajaknależy!Patrz,jakja
trzymam….

-Aletakjestwygodnie!

-Aletakjestlepiej.Rób,jakja.

Boże…Chcęwrócićdodomu,chcęporozmawiaćzbratem,czujęsiętakabezradna!

-Jakbędzieszkiedyśmiałamęża,touwierzmi,żesięucieszy.Mężczyźninajbardziej
ceniąsobiedobrejedzenie.Jakmówiprzysłowie:Przezżołądekdoserca!

-Niechcębyćkucharkądlamęża!-odparłamzezłością.

Och,momentalniewwyobraźnizobaczyłamsiebiezfartuchemnabiodrach,spoconą
odgorącegopiecyka,zprzybrudzonąchustkąnawłosach,zziajanąizdyszaną,
stawiającąprzedmężemdymiącygar.„Proszę,kochany”-mówięwtym

background image

wyobrażeniu,amążrzucaminiechętnespojrzenie,rozkładagazetęizagłębiasięw
czytaniu.

„Stygnieci”-przypominammu,zsuwającchustkęzgłowyiodsłaniająctłustepetly,
którychniemiałamczasuumyć,boodranasterczałamwkuchni.„Cotamw
pracy?”

Mążzabierasiędojedzeniaimiędzykęsamiopowiadaoniesamowitychrzeczach,
któresięwydarzyły.Opowiadaiopowiada,bynakoniecspytać:„Acouciebie,moja
droga?”.Iwtedyjazaczynamswojąopowieść:otym,żekluskinacięłamnożem
w
drugąstronęniżzwykle,żedopierogówdałamjegoulubionyfarsz,żepodrożało
mięsoiżestępiłsięnóż,więctrzebakupićdrugilubnaostrzyćstary…

-Niebędękucharką!-powtórzyłamzrozpaczą,siekająccebulępodczujnymokiem
babci.-Iwcaleniechcęmiećmęża.

Babcia,niezbytprzejętamoimgadaniem,spytałałagodnie:

-Ajakiezamierzaszmiećkontaktyzmężczyznami?

O,niemusiałamdługosięzastanawiać,bywwyobraźnizamajaczyłmiobrazmęża
wychodzącegozdusznegodomu,gdziegrubababawciążwałkujeilepikluchy,i
truchtającegodosamotnejkamienicynakońcumiasta,wktórejja,ubrana
w
ekscentrycznąsuknięzczarnegojedwabiu,otwierammudrzwiiwyciągamdłoń,
na
którejonodrazuwieszabłyszczącąbransoletkę.

101

-Chcęmiećkochanków-oznajmiłamibabciapopatrzyłanamnieporazpierwszyz
zainteresowaniem.

[listdoMateusza,2arkuszepapieruwlinię]

MójNajmilszyMalarzu!

Niepokoimniebrakwieściodciebie,więcpierwszawyciągamrękęipiszętenlist.Co
słychać?Jakmijającizasłużonewakacje?CzywGdynidziejesięcościekawego,co
tracę,przesiadującztąnaburmuszonąstarąkobietą,któracałednie
rozstawiamnie
iLoupokątach?Napiszkoniecznie,couciebie.Pewnierozkoszujeszsięwolnościąw
pokojuikompletnymbrakiemobowiązków!…

Jatutonęwbabciżyciuiwjejprzeszłości.Niewyobrażaszsobie,jakaonajest
męcząca!Każdegodniazranamalujeusta,wkładakapeluszeidealniedobranedo
stroju
izaczynamypośpiesznytruchtpomieście.Onaidziezprzodu,razporaz
oglądającsię
nanasiprosząc,żebyśmytrochęprzyśpieszyły.Amywleczemysięza
niąjaksłużba.

-Pośpieszciesię,dziewczynki!

Wczorajdowiedziałamsię,żeteżmiałabraci,nawetdwóch,jedenbyłchirurgiemw
czasieIIwojnyświatowej,powiedziała,żekiedyzginąłpodczasnalotów,
miała
wrażenie,żecośwniejumartorazemznim.Pojechałanajegopogrzebiwyobraź
sobie,żekiedygrabarzezasypywalijegotrumnę,zaczętosięostrzeliwanie
miasta.
Potowaludzimomentalnieuciekładopiwnicpodkaplicą,aledzielnababciazostała

background image

przygrobieimodliłasię,kiedywokółniejrozpętałosięprawdziwepiekło.„Tynie
wiesz,cotojestprawdziwepiekło”-powiedziałaipopatrzyłanamnie
tak,że
poczułamsięgłupiozeswoimniewielkimdoświadczeniemcierpienia.

Dzisiajoglądałamjejkapelusze-chowajenaszafiewokrągłychpudełkach.

Onepachnączymśdawnym,jakimśnieuchwytnymzapachemprzeszłości,którego
nieznam,aktórymnieprzeraża.Mamwrażenie,żecalagarderobababcipachniew
tensamsposób.Rozkładałamjenapodłodze,delikatnierozprasowywałam
kwiaty
przyczepionedomateriałowychrond,opuszczałamwoalki,rozprostowywa

łamwstążki.Bałamsięjewkładać,bowyglądałyzupełniejakteatralnerekwizyty
porzuconewgarderobiepoprzedstawieniu.

Nazdjęciach,któreukrywawswojejnocnejszafce,jestmłoda,ajejtwarzroz

świetlamityuśmiech,przepełnionyszczęściem…MójBoże,totakiestraszne!
Pomyśl,zewszystkiego,coonapamiętaicobyłodlaniejważne,pozostałytylko
zdjęcia,któreżółknąwnocnejszafce:onaroześmiana,wsłomkowymkapeluszuna
głowieiokularachprzeciwsłonecznych.Onawsukiencezeswojegoślubu:skromnej,
alepięknej,uszytejnawzórsuknikrólowejElżbiety.Onawkapeluszuzpiórami,
stojącanatlewysokichschodówprowadzącychdoleśniczówki.

102

Znalazłamjejkapelusz,małyisztywny,przyozdobionywdługiwdowiwelon.

Nosiłagopośmiercidziadka.

Mati,takawielkaciszajestterazwokółmnie.Dochodzipółnoc,ajaniemogę
zasnąć…Piszczęsto,proszę.Twojelistysąmitakbardzopotrzebne!Wiem,że
nie
cierpiszpisaćlistów,alezróbdlamniewyjątekijaktylkodostaniesztenlist,
napisz
miodpowiedź.Bardzocięotoproszę.

Całujętysiącrazy

TwojaSylwusia

PSMamwrażenie,żemniezapominasz.Tojużtrzecitydzieńtutaj,aodciebie
żadnychwieści!Rozumiem,żejestemmęczącąsiostrąipewniecieszyszsię,że
mnie
niema.No,alejatunaprawdębardzozatobątęsknię…

1SIERPNIA

ListyodMarzenkiprzychodząniemalcodziennie.Babciazjadliwiepyta,czymam
jakieświadomościzdomu,ajakompletnieniewiem,cojejodpowiedzieć.

Coranozbiegamdoskrzynkinalistyzmocnobijącymsercem.Rodziceprzysy

łająnampocztówki,Loudostałaodkilkukoleżanekjakieśrysunkizapakowanew
koperty.Aletegolistu,naktóryczekam,wciążniema.

-Sąwiadomościzdomu?-spytałababciaprzedchwiląznadgazety.

Przystanęłamwdrzwiach,czując,jakwmoimcieleodzywasięwielkismutek.Nie
miałamjużsiłnawalkęzsiedzącąwfoteluzgorzkniałąizjadliwąbabą.

background image

-Chodzicioto,czymamwiadomościodMateusza?-spytałambezradnie.

-Nie,niemam.

Babciazsunęłaznosaokularyiobrzuciłamnieniechętnymspojrzeniem.

-Kochanie,wystarczy,jeślibędzieszmiałazawszenawzględzie,żetobrat,anie
chłopak,dobrze?Bratamaszkochaćczystąiniewinnąmiłościąiniewymy

ślaćsobiezbytwielenajegotemat.Zapamiętaszto?

Wieczór

Niemogączmusićsiędopisaniaprozy,piszęwiersze.Proszę,otonajnowszy:Kto
dzisiajkochamnie

Komupotrzebnajestem

Możeminionyczas

Wspominaomnieszeptem?

Dzisiaj-totrudnesłowo

Jutroogarniastrach

103

Jestemtylkopodmiotem

Któryzatracablask

AmożejestemKobietą

KwiatemwbukiecieTwychmyśli

Akiedyskończysięmiłość

Dowiadrapoprostuciśniesz?

PostawmniewSwymwazonie

Patrznamnie,gdyjestemżywa

Zasusz,kiedyjużzwiędnę

Iwswymzielniku

Zatrzymaj!*

5SIERPNIA

Louuważa,żewłaziencestałosięcośstrasznego.

-Tuumarłdziadek-powiedziała,kiedytylkopierwszyrazpopatrzyłanawannę.

-Kochanie,wżyciuniesłyszałamwiększychbzdur!-zirytowałasiębabcia,jaktylko
jejotymwspomniałam.-Dziadekdostałwylewunaulicy.Toniemiało
nicwspólnego
złazienką!

Aleczynapewno?

background image

-Niezostawiajmnietusamej-jęczyLucynabłagalnymtonem.-Musisztubyćze
mną!

Siedzęwięcnapodłodzeiznudzonapiszęmój„codziennik”,czekając,ażsiostra
skończysiękąpać.

Wczorajpowiedziałami,żewwannieniejestnigdysama.

-Sylwia,tenktoś,tendużyktośjesttunastale.

10SIERPNIA

ListodMateusza,któryprzeszedłdziśrano,sprawił,żeomalniespadłamze
schodów.Wiedziałam,żejeśliwejdęnagóręzkopertą,babciazapyta,ktodomnie
napisał,inieudamisięukryćprzedniąemocji,więcposzłamnadrzekę.Ręcemi
się
trzęsły,kiedyotwierałamkopertę.Bałamsię,żebędzietamtylkokilkazdań,
alena
całeszczęściemójbratwysiliłsięnakilkastrontekstu.

Zabawniebyłoodczytywaćjegopochyłepismo,tepokrętnelitery,niesamowite
zawijasy!Roześmiałamsię,kiedywyobraziłamsobie,ilemusiałogokosztować
spłodzeniedomnietakdługiegotekstu!Pisanienigdynieprzychodziłomu

*Kwa,„Kochajmnie”.

104

zbytłatwo,terazteżwniektórychmiejscachnajwyraźniejurywałymusięwątkii,
pewniemyśląc,cobytujeszczedodać,namarginesachrozrysowywałjakieś
nieregularnewzory,meandryiprzestrzennekwadraty.

Zaczęłamczytaćipoprostuzobaczyłamgo,jaksiedziprzybiurku,wzdycharazpo
raz,jakbyprzerzucałtonywęgla,mrużyoczy,zastanawiającsię,conapisać,ico
chwilapocieraczołorękąuzbrojonąwdługopis.

AnisłowemniewspomniałoAgnieszce.Pisał,żejedziezkolegaminakilkadniw
góry,przesłałmipozdrowieniaodDawida,rozpisałsięojakiśimprezkach,
które
mnieominęły,iwspomniałofajnychksiążkach,którezdążyłprzeczytaćiktóre
powinnamteżprzeczytać,jakożesąmądreinapewnobardzomisięspodobają.
Wspomniałemjuż,żesłuchamzajebistejmuzyki,piszącdoCiebie?Jestświetna,
posłuchaszsobie,jakwrócisz…Nakoniecoznajmił,żewyjdziepomniena
dworzec.
Dokopertywrzuciłkilkazdjęć,aleniestetyniebyłogonażadnymznich.

Kartkischowałamzpowrotemdokoperty,alejakośniemogłamzmusićsię,żeby
wrócićdobabci.Siedziałamnadrzekąiczułamsiętak,jakbybratbyłtuze
mną.
Zamknęłamoczy,żebyprzeciągnąćtęchwilę.Tęsknotazanimjesttaksilna,żeaż
boli.

31SIERPNIA

Wpociągu

Wpodróżowaniupociągiemjestcośniezwykłego:świadomośćmijających
kilometrów,krajobrazy,którychprzecieżniezobaczyłabymwinnymwypadku,i
ludzie,którychmogęobserwowaćprzezkilkagodzin.Gdzieindziejznalazłabymtyle
portretówdoopisania?Całądrogęszkicujęsłowamiichtwarze,gesty,wymyślam
o

background image

nichróżnehistorie.Jakznajdęchwilęwnatłokuzajęćósmejklasy,topozbieramto
wszystkodokupyimożeposłużymizatłodoopowiadania…

Louwiercisięniemiłosiernie,babcianarzekanatłok,przedchwiląwalizkispadłyna
głowęjednejpaniznaprzeciwkaizrobiłsięstrasznyharmider.Babciapotem
powiedziała,żenienawidzipociągówiżetotransportdla„ludzidrugiegosortu”.

Włazienceuszminkowałamustaipoprawiłamsobiemakijaż.Chcęwyglądaćładnie,
kiedydojedziemydoGdyni.Babciaoczywiścienieomieszkałaskrytykowaćmojej
sukienki-powiedziała,żejest„bezpruderyjna”iżeniepowinnampokazywaćsięw
niejludziom.

-Niejestemjużdzieckiem-odpowiedziałampoprostu,aonauśmiechnęłasię
kąśliwieimruknęła:

-Och,zauważyłam.Ciąglemiotymprzypominasz,kochana!

105

Późnywieczór

PeronwGdynizalanybyłjesiennymmiękkimsłońcem,latojeszczeniedokońca
zostałozanamiiczułamtowcudownymgdyńskimpowietrzu,przesiąkniętym
zapachemmorza!Mateuszodebrałnaszdworca,aja,jaktylkogozobaczyłam,
nie
mogłamsiępohamowaćipoprosturzuciłamsięmunaszyjęztakimimpetem,że
omalniestraciliśmyrównowagi.

-Cotyrobisz?-Zacząłsięśmiać,aleprzytuliłmnietakmocno,żechoćbymchciała,
nieudałobymisięwyrwaćzjegoobjęć.Zamknęłamoczy,wzbiłamsięna
palcei
jeszczemocniejoplotłamjegoszyjęramionami.

-Tęskniłeśzamną?-spytałamszeptem.

-Nieprzesadzaj…-odpowiedział,śmiejącsię,alejeszczerazmnieprzytulił.

OczywiścieLouteżchciałasięznimprzywitaćipodskakiwałazboku,błagając,
żebyśmyjąnareszciezauważyli.Mateusznakoniecpogłaskałjąpowłosach,
apotem,
nieczekającnababcię,ruszyliśmydowejściadotunelu.

Wszystkobyłotakieniesamowite:popołudnieutopionewblaskusłońca,świadomość,
żejestemwGdyni,aniewtymprzygnębiającymSłupsku,kolorowytłum
ludzi
wokółnas,muzykagrananaharmonijcewpasażudworca…KupiłamLouloda,
żebyniemiałatakprzygnębionegowyrazutwarzy,istarałamsięignorować
babcię-
szłazanamijaknadęteptaszyskoicośtamburczałapodnosem.

Jeszczetegosamegodnia,wieczorem,poszliśmyzMateuszemnaspacerpodzielnicy.
Włóczyliśmysięmiędzyblokami,wświetlelatarniulicznychnaszecieniewydawały
siędługieipogięte,Matikopałpuszkępopiwie,wciążbyłociepło
iczułamzapach
rozgrzanegoasfaltu.Spotkaliśmycałemnóstwoznajomychosób,
międzyinnymi
wpadliśmynamatkęDawida,którawasyściejakiegośwysokiego
facetaszła
tanecznymkrokiemodtaksówkidoblokusyna.

-Mójdrogichłopcze!-przywitałasięzMateuszemwylewnieikiedypochyliłasiędo
mnie,poczułamokropnyzapachmieszaninyalkoholu,papierosówikobiecych

background image

perfum.Rękazpapierosemzwisałaprzezmomenttużprzymojejtwarzy,kiedy
kobietawypytywała,counassłychać.Zzakłopotaniempatrzyłamnajejbluzkęw
czarno-białepaski,któraspadałazjednegoramienia,odsłaniająccałkiemspory
kawa

łekbeżowego,nieładnegostanika.BiednyDawid!-pomyślałamzewspółczuciem,
kiedypaniOrzelskawtrakcieopowieściocudownymwczorajszymwieczorze
straciłarównowagęiprzytrzymałasięmojegobrata,chichoczączalotniejak
nastolatka.

-Jatugadu-gadu,awymaciepewnieswojesprawy…-Spojrzeniezsunęłosięna
mnie.Zbliskajejmakijażwyglądałfatalnie.Uśmiechnęłasiępomarańczowymi
ustami.-Nieprzeszkadzamwam,bawciesię!

106

Kiedyzniknęławdrzwiachklatkischodowej,popatrzyliśmynasiebiezMateuszemi
japowiedziałamnaglos,żeterazdopieroczuję,żenaprawdęwróciłam
dodomu.

-Nictusięniezmieniło,jakwidzę-dodałam.NaprawdębyłomiwtedyżalDawidai
nareszciezrozumiałam,dlaczegotakrzadkozapraszanasdoswojegodomu.

Mójbratodpowiedziałpodłuższymmilczeniu:

-Trochęsięzmieniło.

Cośbyłowtychsłowachtakiego,żepoczułam,jaktamtenstrachzlipcapodrywasię
wemniezjeszczewiększąsiłą.Zmusiłamswojeusta,bynieopadły
zuśmiechu.

-Tak,aco?

NajegoustachteżByłuśmiech,uśmiechnowy,któregowcalenieznałam.Zagarnął
włosyzauchoipopatrzyłnamnie.

-Jesttakadziewczyna,którąbardzolubię.

-Tak?-Mójgłosbrzmiałtakłagodnie,takmiło,jakbymwcalenieczutatego
okropnegozimnawsobieiniemiaławrażenia,żewłaśnietracęgruntpodnogami.

Zacząłsięśmiać,odszedłkilkakrokówizawróciłzrękamiwkieszeniachspodni.
Wzruszyłramionami.

-Fajnadziewczyna.Myślę,żejąpolubisz.NazywasięAgnieszka.

Skinęłamgłową,wciążutrzymującnaustachpogodnyuśmiech.

-Noproszę!-Roześmiałamsię.-Tocośpoważnego,tak?

Przytaknął,jużnamnieniepatrząc,alewciążsięuśmiechając:-Chybatak.

-Izarazsiępoprawił.-Tak,tocośpoważnego.

background image

LOU

Laszanaszymnowymdomembyłnawiedzony-wiedzia

łamodrazu.Podreptałamdodrucianejsiatkirozpiętejwokół

ogrodu,wczepiłamsięwniąpalcamiimomentalniewiedzia

łam,żemusimywrócićnadawneosiedle.

-Lou!-wołałaSylwiawgłębidomu,ajastałambezruchuizestrachemwbijałamwzrok
wgęstylasrozpościerającysięprzedemną.

Niemożemytuzostać-pomyślałam.Niemożemy,bostaniesięcośzłego,coś
najgorszego!

107

Gdzieśwgłębilasurozległsięgłospuszczyka,liścieszeleściły,wiatrprzesuwałsięw
koronachdrzew,apodemnąnagleugięłysięnogi.Upadłamwtrawę,uderzyłamsię
czołemosiatkęikiedypoczułampodpalcamikrew,nagle,wułamkusekundy
zobaczyłamcośdziwnego.

Widziałamlaswypełnionygłosamiludzi,podichbutamiby

łogrząsko,wszyscytrzymaliwrękachlatarkiiprzesuwalisiępowolidoprzodu,wciąż
wołającjakieśimię.

-O,nie!-jęknęłam,przyciskającdłoniedouszu.Niechcia

łamichsłyszeć,niechciałamwiedzieć,kogoszukają.KiedySylwiaprzyszładomnie,do
ogrodu,krzyknęłamhisteryczniewjejkierunku,żeniemożemytuzostać,żetujestźlei
żechcęwrócićdodomu.

-KochanaLou…-Sylwiaprzyklęknęłaprzymnie,zniepokojemobejrzałaranęnamoim
czole.-Naszstarydomjestsprzedany,niemożemytamwrócić.Niewiesz,żejużza
późno?

Wśrodkudomuteżniebyłolepiej.

-Babciu,niepowinnaśspaćpodtąścianą-powiedziałamostrożniewjejpokoju,kiedy
tylkozerknęłamwystraszonymokiemnałóżkoiścianę.

-Kochanie,wiem,gdziemamspać-odpowiedziałababciazniechęcią.

-Toniejestdobremiejsce-zaoponowałam.

Podłóżkiembabcicośkiedyśbyłoizostawiłoposobieślad.

Więcejśladówwidziałamwkuchni.

-Kochanie!-Babciaostrzegawczopodniosłagłos,więcpo-sapujączrozpaczy,posłusznie
wyczłapałamnakorytarz.Czu

łamnarastającąbezradność,boprzecieżwiedziałam,żeniemożemytuzostać,aniktmnie

background image

niesłuchał.

Sylwiazałamałaręce,kiedywsobotęzranaminęłyśmysięnaschodach.

-Dlaczegomitorobisz?-zapytała,awjejgłosiezadźwię-

108

czałypierwszenutyzwątpienia.Przystanęłamnajednymzestopniiwygładziłamfałdy
długiejbiałejsukienki,wktórejsypałamkwiatkiwBożeCiało.

-Twojasukienkajestbrudna.-Starałasięmówićspokojnie.-Wyglądajakścierka.
Czemutakjąniszczysz?

-Wcaleniechcęjejzniszczyć-zaprzeczyłamszybko,aleSylwiatylkosapnęłaiposzła
dalej.

Dawidprzyszedłzamnądoogrodu,gdziekrążyłamponuro,razporazzerkającnalas.

-Mogęzrobićciparęzdjęć?-zapytał.

Nawetnieczekałnaodpowiedź,tylkojużkierowałnamnieobiektyw.Niepodobałomi
siętowcale.

-Możesz-zgodziłamsięniechętnie.Zwestchnieniemniezadowoleniaoddaliłamsięw
stronęsiatkiogrodowej.Miałamwrażenie,żeDawidfotografujeterazmojąsukienkę,
którafaktyczniebyłajużdośćmocnoubrudzonaiostatnionawetrozważałam,jakbyją
uprać,żebynaranoznowubyłasuchaiżebymmogłająwłożyć.

-Dlaczegowciążchodziszwtejkiecce?-zapytał,idączamnąiwciążrobiączdjęcia.

Osukienceniechciałamrozmawiać,alesprawiłomiulgęwyznaniemutego,cociągle
siedziałomiwgłowie.

-Jużniedługowlesiebędziewieluludzi-powiedziałam,opierającsięoogrodzenie.-
Wiesz?Wieluludzizlatarkamiipsami…Będąkogośszukać.

-Kogo?-Kolejnezdjęcie,potemnastępne.Dawidopuścił

aparatipopatrzyłnamnie,marszczącbrwi.

Wzruszyłamramionami.

-Niewiem,kogo…Daszmitrochęodbitek?

Dzieńpóźniejsąsiadkazdomunaprzeciwko,kiedyszłamranodoszkołyzMateuszem,
zawołałacośzanami.

-Aczegotachce?-mruknąłmójbratiodwróciłsiędoniej.

Nadworzeoszóstejranobyłostraszniezimno,wdodatkumieszkaliśmytakbliskomorza,
żewpowietrzupanowaławil-109

goćiMateusz,któryjużwpoprzedniejdzielnicywydawałmisięstrasznymzmarzlakiem,
teraznosiłchybazetrzyszaliki,czapkę,kaptur,rękawiczkiidwaswetry.Żebyusłyszeć,
cowo

łatamtakobieta,musiałzsunąćzgłowykaptur.

background image

-Niechpansprzedadom!-usłyszeliśmy,kiedytylkozrobiliśmykilkakrokówwjej
stronę.

Niemalmogłamsobiewyobrazić,jakiezniechęcenieogarniaMateusza.

-Starawariatka…-mruknął,aleukłoniłsięuprzejmieizapytał,ocojejchodzi.

-Powinienpanzabraćcórkęztegodomu!-padłaodpowiedź.Kobietaskrzyżowałana
piersiachpowykręcaneartre-tyzmemręceinaciągnęłamocniejszalnaramiona.Patrzyła
tak,jakbysięnasobawiała.

-Toniejestmojacórka-zaprzeczyłMateuszszybko.

Ajapoczułamwielkistrachwbrzuchu,boprzecieżwiedzia

łam,żetakobietamarację,żepowinniśmysprzedaćtendomiwrócićnastareosiedle.

Kiedywygrałamkonkursrysunkowyzatytułowany„Ziemiaprzedmilionamilat”,Sylwia
dałamipieniążkinazakupzłotejrybkiiokrągłegoakwarium.Wsklepiezoologicznym
rozpłaszczyłamsięnaszybienajwiększegoakwariumiszukałamnajładniejszegookazu.
Rybekbyłobardzodużo,niemalwszystkiezłociste.Chciałam,żebymojabyładuża,miała
błyszczącyogonekiwyrazistypyszczek,doktóregobędęmogłasięodzywać.
Postanowiłam,żenazwęjąRalf.Byłampewna,żeodchwili,kiedybędęjużjąmiećw
swoimpokoju,skończąsięmojezłesny.Mamakiedyśpowiedziała,żeniepotrafilibyśmy
zajmowaćsięzwierzętamiiwszystkiebywyzdychały,jednakMateuszodkilkudnimiału
siebieszaregokotka,którywcaleniewyglądałnazdychającego.Byłamwięcpewna,że
złotąrybkęteżudamisięutrzymaćprzyżyciuiżeprzyniejnaprawdębędęmogła
wreszciedobrzespać.

110

Snybyłystraszneiwszystkietyczyłysiękuchniwnaszymdomu:najczęściejśniłam,że
napodłodzeleżyjakaśdziewczynka.Leżałatużprzypiecykuibyłabardzosmutna.Jej
tatopodkładałjejpodgłowępoduszkę,żebybyłowygodniej.Potemgładziłrękąjejwłosy
isiadałobok,zasmuconybardziejniżona.Dziewczynkależałabezruchu,jejspojrzenie
celowałowścianę,zkącikaustwypływałastróżkakrwi,atatoobracał

wrękachdługi,ostrynóż…

Jużpierwszejnocyobudziłomniemiauczenie.Otworzyłamzaspaneoczyiwrzasnęłamna
widokkotasiedzącegoprzyRalfieizanurzającegowakwariumłapę.

Sercebiłomijakszalone,kiedybrałamkotapodpachęipędziłamznimdopokoju
Mateusza.

-Twójkotchcezjeśćmojąrybkę!-krzyknęłamodprogu.

-Cosiędrzesz?-mruknąłbrat.Jeszczeniespał,chociażdochodziłatrzeciawnocy.Kiedy
wpadłamdośrodka,siedział

naparapecieokna,piłkawęipaliłpapierosa,okutanywkurtkęwłożonąnapiżamę.
Wcisnęłammukotaniemalzezłością,jakpakunek,anieżywezwierzątko.

Ralfwakwariumwyglądałdośćdziwnie,dopieroteraz,kiedytaksięwykręcił,mogłam
zobaczyćjegobiałybrzuszek.

background image

Brzuszekunosiłsięnapowierzchni;ogarnęłymniezłeprzeczucia.Zawróciłamdo
MateuszaijużpochwilirazemspoglądaliśmynabiednegoRalfa.

-Twójkotcośmuzrobił-wyszeptałambliskałez.

MateuszpopukałwakwariumpalcemiRalfnachwilęożył.

Zzapartymtchempatrzyłam,jakfalujeogonkiem,próbującprzewrócićsięnaplecy.Kot
Matiego,nazwanyHerbie(odulubionegomuzykajazzowego),krążyłpomoimłóżku,
udeptującpościelłapkami.Zamiauczałprzytymstraszniegłośno.

-Mogęwypożyczyćcikotananoc-odezwałsięMateuszpodługiejchwili,podczas
którejRalfznowuznieruchomiał.

-Jest…nowiesz,puszysty,będziecisięznimdobrzespało.

-ARalf?

111

DopokojuwtargnęłaSylwiawnocnejkoszuli,zwłosamiokalającymijąażdopasa.

-Cosiędzieje?-spytałaizarazprzykucnęłaobokMateusza.-Och,Lou,twojarybkanie
żyje!

Natakiewłaśniesłowaczekałamikiedytylkojeusłysza

łam,zaczęłampłakaćrozdzierająco.Mateuszspoglądałnamniezewspółczuciem,a
Sylwiaodrazuprzytuliłamniedosiebieipogłaskałapotwarzy.

-KochanaLou,pewnienienakarmiłaśjejjaktrzeba…

Mateuszpokręciłgłową,wskazującnakota.Sylwiabezradnieprzytrzymałamnieprzy
sobie.

-Kupimyjutrodrugąrybkę-powiedziała-ijakieśzamknięcienaakwarium,żebyHerbie
siędoniejniedostał,dobrze?

Położyłamnieszlochającądołóżka,wcisnęłaMatiemuakwariumzmartwymRalfemi
ułożyłaprzymojejtwarzykotajakmaskotkę.Herbiewcaleniebyłzachwycony,żenie
idziezeswoimpanemikiedyspojrzałnamniezbliska,przezmomentwyglądałjak
prawdziwymorderca.

-NiechcęHerbiego!-wrzasnęłamhisterycznie.-ChcęRalfa!

Wnocyoczywiścieznowumiałamtysiączłychsnów.Zapamiętałamtylkojeden,który
przyśniłmisięnadranem,jakoostatni:byławnimSylwia,bujałyśmysięnahuśtawce
przeddomem,onaśmiałasiędomnieibyłotakprzyjemnie.Huśtawkaskrzypiała,w
miarębujanialasprzybliżałsięioddalał,Sylwiazaczęłanucićjakąśmelodię…Apotem
naglezniknęła,odwróciłamsięinahuśtawcebyłamzupełniesama.Zewsząddochodziły
uniesionegłosy,więczaczęłamnawoływaćSylwięimójkrzykdołączyłdotysiącainnych
nawoływań.

ZranazRalfempodpachąpodreptałamścieżkąnadmorze.

Sylwiamiałamitowarzyszyć,alewyszłagdzieśiniemogłamjejznaleźć.Sunęłamwięc
sama,krokzakrokiem,jakwkondukcieżałobnym.Lasprzerzedziłsięiwyszłamna

background image

szerokąpla-112

żę.Ponieważbyłjużkonieclistopada,odmorzawiałlodowatywiatr,naplażyleżało
trochęliści,słońceznajdywałosięnisko,acałenieboprzypominałogładkąmleczną
powłokę.

Wspięłamsięnawilgotnekamienietużprzywydmachibalansującnanich,dotarłamaż
doskrajuwody.OstrożnieodkręciłamsłoikzmartwymRalfemipoczułamduszącą
rozpacz.

-Żegnaj,kochanazłotarybko!-wybąkałam,apotemwylałamzawartośćsłoika.Ralf
wpadłdowodyprawiejakkamień,afaleniemalmomentalnieporuszyłyjegoogonkiem
tak,jakbyżył.Teraznaprawdęczułam,żeniemajużodwrotuiżewszystkozłe,comanas
spotkać,faktycznienasspotka.

Marlena

Czuję,żewtejhistoriijestcoś,czegowolałabymnieznaleźć.Agnieszka,zktórą
spotykamsięnabulwarzenadmorskim,czujejakiświelkiżaldoMateuszaiSylwiiiten
żalsprawia,żewszystko,oczymmówi,nabieranieprzyjemnegowydźwięku.

-Onachorowała,więcwszystkokręciłosięwokółniej.

Zpoczątkujejwspółczułam,bowydawałomisięstraszne,żemożeumrzećprzed
trzydziestkąiżeotymwie.Tookropne,prawda?Alepotempoprostumiałamjużtego
dość.

Spacerujemywzdłużliniiwody,wiatrmrozimitwarz,zniebachlapiedeszczześniegiem,
wręceokutanejwrękawiczkętrzymamdyktafon.Agnieszka,mówiąc,pochylasiędo
niego,mimożezapewniłam,iżwszystkosiędobrzenagra.Mewyzkrzykiemkrążąnad
nami.

-Nielubiłaśjej,co?-pytam,podchwytującjejwzrok.

-Nie,naprawdę.Najpierwstarałamsięjąpolubić,botoukochanasiostraMateuszai
wiedziałam,żemunatymzale

ży.Ale…niemogłam.Niecierpiętejdziewczyny…Toznaczyto,cosięjejstało,jest
straszneiwogóle,alegdybynieto,113

nieumiałabympowiedziećoniejanijednegomiłegosłowa.

Nicnatonieporadzę.

Wsuwaręcewkieszeniefuterkaizwalniakrokuprzyławce,poktórejprzechadzasię
wielkamewazrozłożonyminabokiskrzydłami.Agnieszkapodejmujeniechętnie:

-Moichrodzicówczęstoniebyłowdomu…takąmająpracę.Mateusznocowałumnie
wielokrotnie,alenapalcachjednejrękimogęzliczyćporanki,kiedysięprzynim
obudziłam.

Najczęściejznikałwśrodkunocy,bozNIĄcośsiędziało…

Przyszedłtakimoment,żejejniecierpiałam,niemogłamnawetoniejspokojniemyśleć.

Spoglądamnaniązdziwiona.

background image

-Acosięzniądziało?

-Pewnienic!-Agnieszkazaczynasięśmiać,kręcigłowązniedowierzaniem.-Matko,
czytoniedziwne,żezawszecośsięjejdziało,kiedymieliśmywłasneplany?Dzwoniła
onaalboktóreśzrodzicówizarazsięokazywało,żeSylwiamiałaatakchorobyiże
Mateuszjestpotrzebnywdomu,więcmawracać.

Tobyłookropne!Takstrasznieczekaliśmynawspólnewieczoryitakbardzostaraliśmy
sięrobićwtedywszystkotak,żebybyłoidealnie.Mieliśmypoosiemnaścielatiwdodatku
byłampierwsząjegodziewczyną.Zapraszałamgonanocitaksięcieszyliśmy,że
obudzimysięranoprzysobie,żerazemzjemyśniadanie.Boprzecieżniemogliśmy
jeszczewtedyzamieszkaćwspólnieiwogóle…Noinaglerozlegałsiędzwonekjego
komórki.Normalniemnieszlagtrafiał.„Nieodbieraj!”-prosiłam,bodobrzewiedziałam,
żetotamałpa.Jakpoznałamjąbliżej,tonabrałampewności,żeonarobitospecjalnie.On
chybateżtakuważał,chociażnigdymitegoniepowiedział.

Idziemyprzezchwilęwmilczeniu,Agnieszkazastanawiasię,cobytujeszczedodać.
Podejmuje,zapatrzonawmorze:

-KiedySylwiazaginęła,ludziemówilioniejsamemiłerzeczy:żebyładobra,żewszyscy
jąlubili,żemiałatalentpisarski.

Takjakbykażdyczułsięwobowiązkupowiedziećoniejcośdo-114

bregoiwogólepostawićjąwdobrymświetle…Wiepani,ozmarłychanizaginionychnie
należymówićźle.-Wsuwaręcedokieszeniiprzezchwilępatrzynamorze.Dodaje:-Ale
onawcaletakaniebyła.Animiła,anijakośspecjalniedobra.Wtalentniewnikam,bonie
czytałamniczego,cowyszłospodjejręki,anawetgdybymczytała,topoprostunieznam
sięnatym.

Wilgotnabryzasprawia,żeustawiamsiętyłemdowiatruipodnoszękołnierzpłaszcza.

-Cotoznaczy?-pytam.-Niebyłamiła?

Agnieszkakręcigłową.

-Zależydlakogo.Kiedynaprzykładjabyłamsamazniąwpokoju,potrafiławogólesię
nieodezwać.Siedziałaprzedtelewizoremalbogryzmoliłacośnakartkach,żułagumęi
miałamniegłębokowdupie.Cóż,szczególniewpamięcizapadłomijednozdarzenie.
PokłóciłamsięzMateuszeminiewidzieliśmysiękilkadni,więcwkońcuzdecydowałam
siędoniegoprzyjechać.Feyowiemieszkalijużwtedywtymnowymdomu,więc
jechałamkawałdroginarowerze,byłamzmoczonadeszczeminaprawdęzmęczona.
OtworzyłamiSylwia.Stanęławdrzwiachipopatrzyłanamnietak,jakbywiedziała,żesię
pokłóciliśmyijakbymiałaztegowielkąsatysfakcję.„JestMateusz?”-spyta

łam.„Nieiniewiem,kiedywróci”-odparłaiwciążstaławtychdrzwiach.Matko,każda
innadziewczynazaprosiłabymniedośrodkaiwogóle,alenieona.„Mogęnaniego
zaczekać?”-spytałam,bonaprawdępadałamznóg.Wpuściłamniedosalonu,samateż
tamusiadła.-Agnieszkiustawykrzywiauśmiech,jakbyniemogłauwierzyćwto,co
opowiada.-Jejku,siedziałyśmywtymsaloniechybazgodzinę,zanimwróciłMateusz.
Onacośoglądaławtelewizji,ajaumierałamznudów.Nieodezwałyśmysięanijednym
słowem!KiedyMateuszwrócił,taksięucieszył,żejestemizarazmnieprzytuliłdosiebie,

background image

izacząłsięmartwić,żepewniezmokłam,itakietam…Aonapatrzynanasimówitym
swoimsłodko-pierdzącymgłosem:„Możecieprzejśćdoinnegopokoju?Oglądam
telewizję,moglibyścietouszanować?”.

115

Teraztoijazaczynamsięuśmiechać,bojużwidzęcałątęabsurdalnąsytuację.

-Jakdługoznimbyłaś?

-Trzylata,rozstaliśmysię,kiedypodjąłstudiawKrakowie.

Agnieszkajestładna,niechcęjejtegomówić,alewjakiśsposóbjestteżpodobnado
Sylwii,chociażniepotrafięwytłumaczyć,naczymtopolega.Czujęsiędziwnie,myśląc,
żeMateuszzacząłsięzniąspotykaćwłaśniedlatego,żeprzypominałamusiostrę.

-Wiepani,comyślę?-podejmujeona,patrzącnamniedu

żyminiebieskimioczami,któresprawiająwrażeniestraszniedziecinnychisąniemal
okrągłe.-Myślę,żewyjechałdoKrakowa,żebyniemiećjejoboksiebie.Miałjużjej
dość.

Zabrałazesobązdjęciaizaczynamijepokazywać.Stajemyprzymurku,Agnieszka
przerzucafotografiezbytszybko,ledwiezdążamcośnanichzobaczyć.Jednozdjęcie
przytrzymujęwpalcachionateżnaniespogląda,apotemodwracatwarzwstronęmorza.
NatymzdjęciujestzMateuszem,chybauniejwdomu,chociażniemampewności.

-Bardzomocnoprzeżyłaśrozstanieznim?-pytam,niemogącoderwaćwzrokuod
fotografii.

Znowuzaczynasięuśmiechać.

-Paniżartuje…

Rzucamjejzdziwionespojrzenie.Agnieszkawciążsięśmiejeiwyglądabardzoładniez
tymuśmiechem,wbiałejczapcenagłowie,wjasnymfuterkuzczarnympierzastym
kołnierzem.Uświadamiamsobiejednak,żewjejśmiechuniemawnimanikrzty
wesołości.

-Cośpaniwyjaśnię,proszęposłuchać.Wtrzeciejklasieor

łowskiegoliceumplastycznegomieliśmyzrobićnazaliczeniezfotografiitrzyminutowy
reportaż.Dodyspozycjidostaliśmyrzutnik,zdjęciatrzebabyłoprzerobićnaslajdyi
całośćpotempuszczaliśmynalekcji,okraszająckomentarzem,jeślibyłatakapotrzeba.
Ludzierobilibardzoróżnerzeczy,aleogólniekaż-

116

dyskupiałsięraczejalbonasentymentalnychtematach,typudomdzieckaczyhospicjum,
alborobilicośoseksieczyinnetakie-żebyzszokować.Jedenchłopakzrobiłreportażz
pracystrażaków,byliśmypewni,żedostanienajlepsząnotę.Mateuszspóźniłsięna
zajęciaikiedypotemstanąłprzedklasą,towszystkorobiłwpośpiechu.Wrzuciłswoje
slajdyiżadnegonawetnieskomentował.Aletowłaśniejegoreportażokazałsię
najlepszy.Zrobiłopowieśćojakiejśdzielnicy,otakimzwykłymblokowisku,oludziach
stamtąd.Dodzisiajpamiętamtychpijaków,sprzątaczkiprzypracyidzieciakiszczerzące

background image

siędoobiektywu.Tobyłoniesamowite!Wszyscymilczeli,bowtychzdjęciachbyłocoś
więcejniżtylkoto,conanichwidzieliśmy.

Tambyliprawdziwiludzieitowszystkomiałotakiautentycznyładunek.Popokazie
zapaliliśmyświatło,noinauczycielkapytaMateusza:„Gdzietyznalazłeśtakieslumsy?”.
Ijapatrzęnaniegoiwszyscypatrzą,aonjestcorazbardziejzmieszanyikompletnienie
wie,coodpowiedzieć.Nieznałamgowtedydobrze,niemiałampojęcia,jakijestanigdzie
mieszka.Alekiedystałprzytymrzutniku,załapałam,żecośjestnietakimy

ślęsobie:„Nieodpowiadaj!”.Więcbabkapytagoznowu:

„Mateusz,gdzietojest?”.Mógłskłamać,mógłpowiedziećcokolwiek.Aleonwybrał
najgorsząopcję.Powiedziałpoprostu:

„Tomojeosiedle.Tammieszkam”.

Przypatrujemysięsobiewmilczeniu,Agnieszkawzruszaramionami,jakbychciała
zbagatelizowaćwszystko,comiopowiedziała.Jużniemuszęponawiaćpytania,czy
przeżywałaznimrozstanie.Podejmujemypowolnyspacer.

PrzypominamjejoSylwii.

-Sylwia,Sylwia…-Obracatoimięwustach,jakbysięnimbawiła.-Byłśrodeklata,
plaża,siedziałamnaczerwonymręcznikuipatrzyłam,jaktalarwanurkujewmorzu.Fale
byłyniewielkie,naniebieanijednejchmury,Sylwiawyciągnęłanadpowierzchnięwody
coś,comieniłosięwsłońcu.Wpierwszejchwilipomyślałam,żetojakieśkorale,ale
potemzobaczyłam117

jejminęizorientowałamsię,żecośjestnietak.Wychodziłazwodyszybko,wciąż
trzymającrękęwgórze.Kiedybyłajużblisko,uświadomiłamsobie,żeposkórze,od
nadgarstkawstronęłokciapłyniegęstastrugakrwi.„Mati?-zaczęłaszeptać.-Cośsię
stało…cośzłego”.Rzuciłamokiemnajejrękęimomentalniezrobiłomisięniedobrze.
Krewściekaławdół,kapałanapiasek,ajejdłońpołyskiwaławciążtaksamokolorowo-
ponabijanaszkłami.Nieznoszęwidokukrwi,niemogępatrzećnatakierzeczy.„Toboli”-
powiedziałaSylwiaszeptem,ajaczułamtakąsłabośćwcałymciele,żenormalnieomały
włos,asamabymzemdlała.Towyglądałofatalnie,sta

łosięjasne,żebędziemiałaniesprawnąprawąrękęprzeznajbliższetygodnie!Nie
mogłampatrzeć,jakMateuszusuwajejteszkła.Robiłtospokojnie,zupełnieopanowany.
Sylwiabyłazbytzszokowana,żebypoczućból.Przysłoniłasobiedrugądłoniąustai
powtarzaławkółko,żezarazchybazemdleje.„Niezemdlejesz,przestań”-odpowiedział.
Napogotowiepojechaliśmytaksówką.Sylwiamusiaładostaćzastrzykprzeciwtężco-wy,
noitrzebabyłowybraćresztkiszkła.Pomogłamjejwło

żyćsukienkę,bobyłatakabezradna.Lekarzbyłzajęty,Mateuszposadziłjąnakrześle,a
jaspacerowałampokorytarzu,walczączmdłościami.Jejwjakimśmomenciepuściły
nerwy,poryczałasięimówidoniego:„Ilejeszczenieszczęśćmożemisięprzydarzyć?No
ile?Czemuwszystkospadanamnie?Toniesprawiedliwe.Dlaczegotonietyalbonie
ona?…Dlaczegozawszeja?”.Aonjejnatozimno:„Aha,myślisz,żetobyłobybardziej
wporządku?”.Aona:„Tak,boniemożebyćtak,żewszystkociąglespadatylkonamnie!
Jakmamztakąrękąpisać?Niedługonicniebędęmogłarobić:niemogętańczyć,nie
mogęwyjeżdżać,niemogępisać,niemogęzbytwielesięśmiać…Kurwa,nicniemogę,a

background image

wywszyscyżyjecietaknormalnie.Wedługciebietojestsprawiedliwe?”.

Nazdjęciu,któreAgnieszkamipodsuwa,SylwiazMateuszemtańczą,chybanajego
studniówce.

118

-Poszedłzniąnastudniówkę-wyjaśniairzucamiuważnespojrzenie,jakbyjuż
wiedziała,żemamnieposwojejstronie.

-Jaktotłumaczył?

Unoszędooczuzdjęcie.Sylwianiewyglądajaktrzylatamłodszasiostra,tylkojakpiękna
młodakobieta.Zrobiłasobieświetnymakijaż,miałaczarnąskromnąsukienkęidoniej
włożyłatezłotepantofelki,którewidziałamwjejszafie.Niemogęukryćpodziwu-natle
innychtańczącychdziewczynjestpiękna.Tańczącośwolnego:Sylwiamarozchylone
usta,oczywiścieuszminkowane,tużprzyuchuMateusza,jakbycośmuszeptała.Tańczą
obejmującsię,mocnowtuleniwsiebie.Jestwtymzdjęciucoś,cosprawia,żenigdynie
pomyślałabym,żesąrodzeństwemidopieroterazwidzę,żemiałamrację,żełączyłoich
coświęcej.RzucamspojrzenienaAgnieszkę-czyonaotymwiedziała?Czydomyślała
się,żedlaMateuszajesttylkosubstytutemSylwii?

-Wcaleminietłumaczył.Panigoniezna,onnienależydoosób,któresiętłumaczą.

Przyglądamsięjejprzezchwilę.

-Jakaonabyła?

-Sylwia?-Szukastosownegookreśleniaiuśmiechasię,odpowiadającspecjalniewolniej,
jakbyrozkoszowałasiętymisłowami.-Tozimnasuka.Potrzechlatachprzychodzeniado
domuFeyówdałomisięjąwkońcuprzejrzeć.Niechpaniniezmylitamiłatwarzyczkai
słodkieoczy.Onadobrzewiedzia

ła,corobi,achorobępotrafiławykorzystaćdoswoichcelów.

Mogęsięzałożyć,żegdybyMateuszchciałrozmawiaćopowodach,dlaktórychzabrałją
nastudniówkę,tojednymznichbyłobywłaśnieto.

Nierozumiem.

-Czylico?

Agnieszkaśmiejesięzdrwiną.

-Bałsię,żeonaniedożyjeswojejstudniówki.Atasukaumiałatowykorzystać!

119

Sylwia

[rękopisnapapierzewkratkę,8arkuszy27,9x21,9cm]

Dzisiajwogrodzie,międzyroślinami,Lucynawyglądajakduchdziecka,które
zmarłowdawnychczasach.ProcesjaBożegoCiałazakończyłasięjużdawno
temu,
aleonazuporemwkładabiałąsuknię,wktórejsypałakwiatki,izanicwświecienie
chcejejzdjąć.Jeślibabciaschowasukienkę,mrucząc,żektotowidział,
żebytak
psućdziecko!,Louszukajejtakdługo,ażznajdzie.

background image

Wsukiencedółrobisięzdnianadzieńcorazbardziejbrudny.Wałęsałasięwniej
dzisiajmiędzyklombami.Kiedyzbliżyłamsiędoniej,nuciłacoś,cobrzmia

łojakmonotonne:lalala.Wdrapałasięnaklombiwciążśpiewając,zaczęta
obrywaćzdużegokrzakapączkiróż.Toulubionykrzakmamy,najegorozkwit
czekałatakdługo.Zmieszanymiuczuciamiobserwowałam,jakLouunosidół
sukienki,
żebyzrobićzniegokoszykiwrzucadośrodkazerwanepączki.

-Zniszczyłaśulubionykwiatmamy-odezwałamsię,aleonanawetnamnienie
spojrzała.-Lou!-powiedziałamgłośniej.Wtedyodwróciłasiętakwściekła,
żeaż
zamarłamzezdumienia.

-Co?!-wrzasnęła.Wysypaławszystkiekwiatynaziemięipodeptałaje.

Mamazupełnieoszalałanapunkcieogrodu:całedniepełzamiędzygrządkami,
klombami,studiujeogrodnicząliteraturę,prenumerujemagazynoprojektowaniu
ogrodówiwszystkiewolnechwilespędza,sadzącrośliny,robiącścieżkimiędzy
klombamialboprzycinajączbytdługiegałęzie.

-Zawszechciałammiećdomek-wyznałamidzisiaj.

-Noproszę!-zawołałamzuśmiechem.-PaniLauraFeynareszciezrealizowała
chociażjednozeswoichmarzeń!-Mamaroześmiałasięszczerzeiradośnie.

Rodzicezapożyczylisięwbankunawykończeniedomu,alemamatwierdzi,że
łatwiejjestcierpiećbiedęwdużymdomuniżgnieśćsięwklitceiniemiećpieniędzy.
Znowunasnanicniestać,jesttakźle,żerodziceprzestalidawaćnamkieszonkowe,
alemamaitaksięcieszy,boprzynajmniejmamydomek,októrym
wszyscy
marzyliśmy.

Mateuszdzisiajpochmurniestudiowałwgazecieogłoszeniaopracy,akiedy
spytałam,jakznajdzieczasnanaukę,pracując,odpowiedziałironicznie,żenapewno
cośwymyśli,wkońcuniematojakpieprzonydomeknaperyferiachmiasta.

-Wiesz,ileczasutracęnadojazddoszkoły?-zapytałidopierowtedyzobaczyłam,że
jestnaprawdęwściekły.-Godzinędwadzieścia.Godzinędwadzieścia
120

wjednąpieprzonąstronę.Razemprawietrzygodzinywzasranychautobusachi
tramwajach,amatkamajeszczepretensję,żeniewstajęoszóstejrano,żeby
odprowadzićLoudoszkoły.

-Pomyśllepiej,jakźlemabiednaLou-powiedziałam.

Och,Loumanajgorzej!Jesttakasamotna,niematużadnychdzieciwjejwiekui
biedactwołudzisię,żejejprzyjaciółkąstaniesiędziewczynka,któramazamieszkać
bliskonas,wtakimdużymdomu.Tendomjaknaraziemadopierofundamenty!
Ech,powinnosięmiećwięcejprzyjaciółdowyboruniżtylkojednądziewczynkę,
któraBógwiekiedysiętusprowadziijakasięokaże!Niewiem,cojabymzrobiła,
gdybyzabrakłomitowarzystwaprzyjaciółek,kiedymiałamsześćlat!

-CałyczasmyślęobiednejLou-burknąłMateuszizagłębiłsięwgazetę.

Zabrzmiałototakpodle,ażsięwzdrygnęłam.

Poniedziałkowepopołudnie

background image

WnocyzobaczyłamLoustojącąwdrzwiachkuchniiwpatrującąsięwpodłogę.

-Nielubiętegodomu-powiedziałacichutko.

-Domjestśliczny,jeszczebędzieszsięcieszyć-zapewniłamjązwielkim
przekonaniem.

Pokręciłagłową,przesuwającwzrokiemposeledynowejpodłodze.

-Itakgonielubię.

Wieczór

Zapadłanoc.Lasrozpościerającysiętużzapłotemwłaśnieprzybrałkształt
szerokiegoczarnegopasma,któreporuszasiępodnaporemwiatru.Drzewaskrzypią,
glossowyrozlegasięwgłębi,padadeszcz,więcjegokroplebębniąodach
domu,z
szelestemspływająpoliściach,wodapobrzękujewrynnach,pluszczena
parapetach.

Mateuszprzyszedłdomojegopokoju,usiadłnadywanieizapytał,czymożezapalić.

-Jasne-odpowiedziałam.

-Powiemcicośgłupiego,Sylwio-odezwałsięicośwtoniejegogłosusprawiło,że
uśmiechzszedłmizustipopatrzyłamnaniegouważniej.

-Cotakiego?-zapytałampochwili,kiedynicniemówił,tylkowpatrywałsięwe
mnie.

Poruszyłdłoniązpapierosem,dymzatoczyłdelikatnykrąg.

-Pamiętasz,jakkiedyśopowiedziałemLucyniejakąśgłupiąhistorię,żenibymatka
znalazłająnaśmietniku?

121

Oczywiście,żepamiętam.Nigdyniemogłampojąć,dlaczegowymyśliłcośtak
podłegoiwogólejakmógłpowiedziećtomałejLou.Zniepokojempatrzyłam,jak
pocierarękączoło.

-Sylwio,jamyślałemwtedy,żetomożebyćprawda.

Słowazawisływpokoju,nabrzmiałeczymś,czegojeszczenierozumiałam,isprawiły,
żerozchyliłamustazezdumienia.Chybachciałamcośpowiedzieć,ale
wkońcu
zrezygnowałam.Mateuszwpatrywałsięwemniezniepewnością,chyba
świadomy,
jaktowszystkobrzmi.

-Niepaliłemżadnejtrawyaninicniepiłem,niepatrztak.

Gdybypaliitrawęalbogdybypił,byłabymwstaniezrozumiećto,copowiedział.A
tak?

-Dajspokój,przecieżobojepamiętamynarodzinyLou.

Pokiwałgłową,jakbywiedział,żetopowiem.

-Jateżsięnadtymzastanawiałem.Iniepotrafięcitegowytłumaczyć.

-Aletojakaśbzdura!-Zawahałamsię.-Przecieżtobzdura,skądcisiętowzięto?

background image

Pochyliłgłowęiprzezchwilępoprostupatrzyłnapopielniczkę,którąprzyniósł

zesobą.

-Kiedyzacząłemjejtoopowiadać,tobyłotak,jakbymsprawdzał,czytoprawda.

-Przecieżtoniemożebyćprawda!-zaoponowałam.

-Wiem.-Popatrzyłnamnie,marszczącbrwi.-Jasne,żewiem.Jezuuu,Sylwia,
przestańtaknamniepatrzeć,nieodbitomi!

Nicnierozumiałamiczułamsięcorazbardziejzdziwiona.Dochodziłapierwszaw
nocy,firankawokniewydymałasięodpodmuchupowietrza,naparapecie
połyskiwaławoda.Pozbierałamdokupymyśliispróbowałampowiedziećbardzo
logicznieiprzekonująco:

-Mati,historianaszejrodzinyjestspisanaprzezciotkęijejkorzeniesięgająbardzo
głęboko,ależadenznichniesięgadośmietnika,namiłośćboską!Nierozumiem,o
czymmówisz.Właściwietoniewiem,oczymtywogólemówisz!

Przytaknąłruchemgłowy,strzepnąłpopiółzpapierosadopopielniczkiichybachciał
wstać,alegopowstrzymałam.Popatrzyliśmynasiebieprzezdługąibardzodziwną
chwilę.

-Nieumiemcitegowytłumaczyć-odezwałsięwkońcu.-Samnieumiemtego
poskładać.Togdzieśsiedziwmojejgłowie,tylkoniepotrafięsiędotegodokopać!

Wpatrywałamsięzbliskawtwarzmojegobratainagleogarnąłmniestrasznylęk,że
to,coonmówi,majakieśuzasadnienie.Lęksprawił,żezaczęłamdrżeć
122

nacałymciele,żezapragnęłamzapalićświatło,żewsekundęzrobiłomisięzimno.
Przecieżwiesz,żeonmarację-pomyślałam.Myślbyłajeszczegorszaniż
strach.
PrzecieżMateuszniemógłmiećracji!Przecieżtojakiśabsurd!

-Gadaszgłupoty,wiesz?-powiedziałamostrzej,niżplanowałam,ztrudem
opanowującdrżeniegłosu.-To,comówisz,jesttakbezsensu,żeniemamnawet
czegosięprzytrzymać!

Wstał.Jateżwstałam.Mateuszwydawałsięcorazbardziejzniecierpliwiony,jakby
oczekiwałodemnieinnejreakcji.

-Zapomnijotejrozmowie,niebyłojej-mruknął,kierującsiędodrzwi.

Zatrzymałamgo,pociągającdosiebiezarękę.

-Mateusz,niebyłoniczegotakiegojakto,oczymmówisz.

Jegowzrokbyłzimnyisprawił,żemomentalniepuściłamjegodłoń.

-Skądwiesz?Skądmasztakąpewność?

Poruszyłamustami,ależadnesłowanieprzepłynęłymiprzezgardło.Tobył

krótkimoment,alepoczułam,żewtejjednejchwilijestemlepkaodpotu.Cośw
mojejgłowiepodszepnęłonatrętnie:„Onmarację.Wiesz,żemarację!”.Pochyliłam
głowę,astrach,lodowatystrachprzesuwałsięzimnąfaląpomoimciele.

background image

-Wnaszejrodzinieniemadramatówaniżadnychtajemnic.-Mójgłosbrzmiał

drętwo,jakbynienależałdomnie.-Jużniepamiętasz,żerodzicerozmawiająznami
owszystkim?Wszystkojestoczywisteitrywialne:naszabieda,ichciężkapraca,
zmianamieszkania,babciaprzywiezionatunastałezeStupskadopomocy,
permanentnaopiekanadLucyną…

-Towspaniale,żemasztakąpewność-przerwałmi.-Tegosiętrzymajmy.

Stałamwbezruchuiwpatrywałamsiębezmyślniewdrzwi,którezasobązamknął.

-Przecieżgdybywydarzyłosiękiedyścośdziwnego,wiedzielibyśmyotym,rodzice
nierobilibyztegotajemnicy!Wszyscybyotymwiedzieli!-powiedziałam
wpustkę
pokoju.

background image

WTOREK

Ranekzimny,mglisty;Louwsztormiakukrążypoogrodzie.Włożyłakalosze,ale
spodsztormiakawystajebrudnasukienka,wktórejsypałakwiatypodczasprocesji.
Niewiem,dlaczegojąnosi,niewiem,cotomawogóleoznaczać.Próbowałamją
wypytać,cosiędzieje,alemruknęła,żeniewie,ocomichodzi.Babcia
teżsiętym
zamartwia.Mówi:

-Kochanie,twojasiostrajestnajbardziejnieposłusznądziewczynką,jakąznam!

-Niemamniestetynaniąwpływu-wyznaję.Itojestprawda.Mamjednak
przeczucie,żegdybyMateuszkazałjejzdjąćtękieckę,Louzrobiłaby
tobez
ociągania.

123

Wszystkierzeczy,któreniemająjeszczeswojegomiejsca,mamaumieściłana
strychu.

Weszłamtamzarazpoobiedziezdziwnymlękiem,którynieodstępujemnienakrok
odchwiliwczorajszejidiotycznejrozmowyzMateuszem.Nastrychupanujenastrój
smutku:wszędzieleżąkartonyipudelka,przezokienkawpadatylko
trochęświatła
dośrodkaiwszystko,corodzicetuzgromadzili,toniewpółmroku.

Wystraszyłmniewidokstaregołóżka,którepewnienależałodopoprzednichwła

ścicieli.Kurzwirujewpowietrzu,kiedyporuszysiękartonami.Przywejściu
znalazłamcoś,cowyglądajakbardzostareizaśniedziałelustrozakryte
prześcieradłem.Ażmniedreszczeprzeszły,boprzecieżpamiętamażzadobrze,jak
babcia
opowiadała,żedawniejzakrywałosięlustra,kiedyktośumierałwdomu.

SzukałamlistówdlaMateuszaiudałomisięjeznaleźć.Jestichbardzodużo,naich
kartachznajdujesięniemalcałahistoriadotyczącaurodzinMatiegoimoich.
Zabrałamjenadół,akiedyMateuszwróciłzeszkoły,poprostupołożyłamje
przed
nim.

-Coto?-zdziwiłsię.

-ListytatyzeStanów.

-TotatabyłwStanach?

Mateusztakmatowieonaszejrodzinie,zawszeunikatrozmówiopowieści
rodzinnych,pierzchałnapodwórko,kiedyprzyjeżdżałarodzinamatki.Niecierpiał

rodzinnychspotkańprzyciasteczkuiherbatce.Niedziwięsię,żewszystkomusię
mieszaipotemdochodzidotakichbeznadziejnychkonkluzji.

-Kiedymiałeśdwalata,amamabyłazemnąwciąży.

Zacząłnieuważnieprzeglądaćlisty.

-Przeczytajjeuważnie-powiedziałam,rzucającmuzłespojrzenie.-Jeślichcesz

background image

poznaćprawdę,toczytajtelistyuważnie,nieolewajtego,Mateusz.

Mateusz

Wnocypierwszyrazprzypomniałomisięcośkonkretniej-

szegoniżtewszystkierozchwiane,zamazaneobrazy,któredręczyłymniewcześniej.

Byłemmałyisiedziałemnabardzokolorowymdywanie.

Wrękachtrzymałemdrewnianeklocki,zktórychchybazaczą

łemcośbudować.Wpokojubyłojasno,anapodłodzepojawił

124

sięjakiścień.Przekręciłemwręcekwadratowyklocek.Cieńwydłużyłsię,rozrósł.Kiedy
uniosłemgłowę,zobaczyłempostaćprześwietlonąjakkliszafotograficzna.Stała
nieruchomonatleokieniwiedziałem,żecośbyłonietak.Cośtrzymała.

Coś,czegotrzymaćniepowinna.

AtakSylwii,któryprzypadłnapóźnewrześniowepopołudnie,zastałnaswdomutylkoz
Lucyną,starzybyliuznajomychzrewizytą,babciautknęłagdzieśnamieście.ASylwia
takszybkozaczęłatracićprzytomność,żemieliśmycholerniemałoczasunazrobienie
czegokolwiek.

Naszanowadzielnica,wktórejstałnasz„wymarzony”dom,mieściłasięnaperyferiach
miasta,aLucynajeszczeswojąopieszałościązawaliłasprawę.Sylwiazdążyłaniemal
stracićprzytomność,nimLouwspaniałomyślnieprzyszładomnienadach,gdzie
malowałemobraz.Stanęławwejściutak,żenadachubyłatylkojejgłowa,ipowiedziała
ponurymgłosem,jakbychciałasiępożalić:

-Sylwiicośsięstało.

-Cotakiego?-zapytałemskupionynapędzlach,farbachiobrazie.

Louspochmurniałajeszczebardziej,pochyliłagłowęischodzącwdół,mruknęłacoś,co
brzmiałojak„chybazemdlała”.

Najpierwtelefon.Podrugiejstroniekazanomipodaćnasznumer,anumerbyłnowyinie
mogłemgoznaleźćwnotesiewalającymsięobokaparatutelefonicznego.Kiedygo
znalazłem,usłyszałem,że„karetkajużjedzie”,aleich“już”zdecydowanieróżniłosięod
„już”,któregopotrzebowałem.

Sylwiależałanadywaniewswoimpokojuiwyglądałabardzoźle.Opierającjąosiebie,
pomyślałemmściwie,żejakdorwęLou,tochybajązamorduję.Niepierwszyrazbyła
świadkiematakusiostry,wdodatkuniemiałajużdwóchlat,tylkosześć!Poszukałem
wzrokiempopokoju,alenigdziejejniebyło.

125

-Pogotowiejużjedzie-powiedziałemdoSylwii,żebytrochęjąuspokoić.-Zarazbędą,
nicsięniemartw…

Niewiem,czywogólecośdoniejdotarło.Napoliczkachmiałaśladyłez,wciąż
oddychałaztrudem,jejdłońzacisnęłasięnamojejręce,kaszelnieprzestawałjejmęczyć.

background image

Jakdługotobędzietrwało?-pomyślałem,odgarniającjejwłosyztwarzyiodchylającjej
głowętak,żebymogłalepiejnabieraćoddechu.Nagłosgadałemjakieśbzduryotym,że
wszystkobędziedobrze,żepogotowiezarazbędzieiżebysięniemartwiła.Tyleże
wszystkowyglądałobeznadziejnie.Kaszelnarastał,Sylwiasiniałacorazbardziej,w
dodatkuzaczę

łapanikowaćirozpłakałasię.

Starałemsięjąuspokoić,alezniąnaprawdęniebyłodobrze.

Kiedywkońcuusłyszałemsygnałkaretkipogotowia,zawołałemdoLucyny,żeby
otworzyładrzwi,alemimomijającychsekundniewychwyciłemdźwiękujejstóp,
natomiastdzwonekdodrzwipowtórzyłsięnatrętnie.

-Lucyna,docholery!-zawołałemrazjeszcze,apotemzostawiłemSylwięnadywaniei
samzbiegłemnądół.

Zabijęcię,cholernagówniaro!-pomyślałemztakązłością,żegdybyLouwpadłami
wtedypodrękę,chybafaktyczniecośbymjejzrobił.Tymczasemwpuściłemdośrodka
trzyosobowąekipę.ZdecydowalisięzabraćSylwiędoszpitala.Zniepokojempatrzyłem,
jakzakładająjejaparatztlenemipodłączajądożylnieaminophillin.Sylwia,jeszcze
przytomna,rzuciłamiwystraszonespojrzenieijęknęłacośpłaczliwie,costłumiłamaska
tlenowa.

-Przyjedziepandoszpitala?Ktośmusipodpisaćzgodęnazatrzymanie.

-Jasne,zarazprzyjadę.

Karetkaniezdążyłajeszczeodjechaćspodnaszegodomu,kiedyzacząłemszukaćLucyny.
Złośćjużmiwywietrzała,alemusiałempowiedziećjej,gdziemazadzwonićicowogóle
marobić.Zresztątrzebabyłozostawićjejklucze.

126

-Lucyna!-wołałem,krążącpopokojach.Chybaporazpierwszymieszkaniewydałomi
sięcholernieduże,możenawetzadużenanaswszystkich.

Louwcięło,normalnienigdziejejniebyło.Obszedłemwszystkiepokoje-wprawdzienie
zaglądałempodłóżkaanipodstoły,boniesądziłem,żebyażtakjejodbiło,aleogólnie
obejrzałemcałydominieznalazłemjej.Znówogarnęłamniezłość.JeśliLucynazwiała,
podejrzewając,żejąopieprzę,toterazmogłabyćtegopewna.

Wprzedpokojuprzyszłomijednakdogłowy,żebytoolać.

Pojadędoszpitala,aLouniechrobi,cochce.Zamknędom,zeszpitalazadzwoniędoojca
imamtowdupie.Niechonijejszukają!

-Maszprzesrane,wiesz?-Jakośbyłempewien,żegówniaramniesłyszy,możenawet
widzi.Pomyślałem,żejakwrócęijądorwę,tonieważne,czybabcia,czymatkastaniew
jejobronie,poprostujejwleję.

WszpitaluodnalazłemSylwiębeztrudu,alezanimdotar

łemdojejsali,młodapielęgniarkaułapiłamnienakorytarzuikazałapodpisaćpapiery.

-Cotojest?-spytałem,przyciskającpapierydościanyijużkierującnaniedługopis.

background image

-Zgodanazatrzymaniejejtu.

-Ato?

-Pismo,kogopowiadomićwrazieśmierci.

Opuściłempapieryiodwróciłemsiędoniejzaskoczony.

-Torutynowasprawa,wrazieczego.Zawszesiętakrobi.

Panjestzniąpierwszyrazwszpitalu?

Znowuoparłempapieryościanę,podpisałem,oddałempielęgniarceiposzedłemdo
Sylwii.Leżałaprzydrzwiach,dojejżyłsączyłysięleki,tymrazemdostałateżjakiśnowy,
wpompie,opisanynieznanąminazwą.Kobietależącaobokwyjaśni

ła,żepodawanietegolekutrwaażosiemnaściegodzin.Popa-127

trzyłemnaniązaskoczony,wcześniejjakośdogłowyminieprzyszło,żeSylwiazostanie
wszpitalutakdługo.

Dusznościjużjejmijały,spojrzenieprzesunęłosiępomniezwyraźnąulgą,spróbowała
nawetsięuśmiechnąć.

-Napędziłaśmistracha-powiedziałem,opierającsięojejłóżko.

-Niechciałam-szepnęła;przesunęłapokołdrzedłońwmoimkierunku.Pierwszyraz
byłemzniąwszpitalu.Otaczałmnienieprzyjemnyzapachlekówichemicznychśrodków,
salawyglądałafatalnie,taksamozresztąjakbaby,którewniejleżały.Wszystkie
spoglądałynamnieiwszystkiesprawiaływrażenietaksamoponurych.

-Jaktytuwytrzymasz?-mruknąłem,pochylającsięnadSylwią.

Zbliskajejoczypatrzyłynamniełagodnie,niemalprzepraszająco.

Chciałemwykonaćjakiśgest:dotknąćjejtwarzy,odgarnąćwłosyalbocośwtymstylu,
aletewszystkiebabygapiłysięnanasiwkońcuniezrobiłemnic.Poszukałemwzrokiem
jakiegośkrzesła,potemzachciałomisiępalićiwkońcuzostawiłemSylwięiposzedłem
popapierosy.

Ojciecimatkawpadlidoszpitalawstaniehisteriiiledwiedonichdotarło,żezagrożenie
życiajużminęło.

-Mateusz,tyjedźdodomu-powiedziałojciecautorytatywnie.-OdbierzLouod
sąsiadów.

Jużwdrzwiachprowadzącychnaschodyzatrzymałemsięzdumiony.

-Odjakichsąsiadów,dodiabła?

Lucynabyłaunaszychnowychsąsiadów,oczympowiadomilionimatkęprzezkomórkę.
Podobnopałętałasiępoichogrodzie,zmarzniętaiporyczana,akiedyzaprowadzilijądo
nas,niktimnieotworzył.Wtensposóbwyszedłemnapotwora.

128

Kobieta,któraotworzyłamidrzwi,byławwiekumojejmatkiimiałastraszniezatroskany
wyraztwarzy.

background image

-Podobnojesttumojasiostra-odezwałemsiędrętwo.

-Tak,proszęwejść-zaprosiłamniedośrodka,alepowiedziałem,żepoczekam.Poszła
więczawołaćLou,ajawtymczasiezapaliłempapierosaispróbowałemopanować
narastającezmęczenie.

Lucyna,kiedypojawiłasięwkorytarzu,wyglądałajaksiedemnieszczęść.Namójwidok
oczyrozwarłysięjejzezgrozy,jęknęła:-Onie!-ijużchciałauciekać,alekobieta
przytrzymałają.

-Przyszedłpociebiebrat,kochanie-wyjaśniła.-Możeszjużwrócićdodomu.

Loubezsłowawyminęłamnieiruszyławdrogęrączymtruchtem.Zezdziwieniem
zauważyłem,żenawetniemananogachbutów,tylkokapcie.Noitabiałakiecka,w
którejsypa

łakwiaty!Normalniezrobiłemsięczerwonyzewstydu,kiedydotarłodomnie,coonama
nasobie!

-Bardzopanidziękujęzaopiekęnadsiostrąiprzepraszamzazamieszanie-pożegnałem
siękurtuazyjnie,unikającwzrokusąsiadki.

DogoniłemLoujużprzyfurtce.Oczywiściesądziła,żesięjejupieczeiwśrodkudomu
jużprzymierzałasiędopierzchnięcianaschody,alezłapałemjązakurtkęiwrzuciłemdo
salonu.Lucynaporyczałasięniemalmomentalnieizwiałazafotel.Opadłymiręce.

-Cotywyprawiasz?

Zzafoteladobiegłmnierozdzierającyszloch.Zrosnącymzakłopotaniemposzedłemw
tymkierunku,apotemprzykucnąłemnaprzeciwkoLou.Skuliłasiętak,jakbym
maltretował

jąodlatijakbymogłaoczekiwaćodemniewszystkiegoconajgorsze.

-Ogłupiałaś?Przecieżnicciniezrobię.

Aleonajużryczałanacałego.Całeciałojejdrżało,szloch129

stawałsięnieznośny,zakryłarękomatwarziwyszlochała,żetojejwina.

-Dajspokój,Sylwiamasiędobrze.Niedługowrócidodomu.

Przezrozsuniętepalcepopatrzyłonamniewystraszoneoko.Pochwiliznowusię
popłakała.Wobectegowyciągnąłemrękę,żebypogłaskaćjąugodowo,aleonazpiskiem
przywar

ładofotela.Wtedydałemsobiespokój.

Sylwiawróciłazeszpitaladwadnipóźniejiodrazuposzładoswojegopokoju.Kiedy
zajrzałemtamwieczorem,leżałanałóżku,ztwarząwtulonąwpoduszkę,nadywanie
porzuciładługopisidwiekartkizapisaneniemalcałkowicie.Codziwniejsze,miałana
sobiemójstarysweter.

-Nieśpię,chodź…-powiedziałaszeptem.

Wobectegousiadłemnajejłóżku.Mijałyminuty,aSylwianicniemówiła.Wmoim
swetrze,zadużymnanią,wyglądałajakośbezbronnie,wokółoczumiałazaczerwienioną

background image

skórę.Jejrękaporuszyłasięwmoimkierunku,zupełniejakwszpitalu.

Poczułemsiędziwnie,mającjejdłońwswojej.Jejskórabyłatakagładka,gorąca,
zupełnieinnawdotykuniżrękaAgnieszki.

-Zostańtu,Mati.Niechcębyćterazsama,proszę.

Sylwia

[1arkuszpapieruzestemplemszpitalnym,bezdaty]

Kolejnyrazmiałamswojepięćminutnascenie.Panowie,panie,popatrzcie,otoja,
otomójkolejnywystęp!

Tańczętylkownocy,kiedyzapadanajgłębszaciemność.Tańczęjakćma.

Mojeustarozchylająsię,alenieumieją-głupie-nabraćpowietrza.

Ciałowyginasięwtuk-przypominampięknąbalerinę.

130

Dłoniemacająściany-pantomimaiwielki,naprawdęwielkistrach.

Apotemwszystkonabieratempa,jaktowtańcu,spektaklzrobionyzrozmachem:
wyjącysygnałkaretkipogotowia,wstrząsy,gdypokonujemywyboje,
trzyosobowa
ekipazaglądającamiwoczy,badającamojetętno,informująca
szpital,

żebędę

żejeszczejestem,

żewciążtujestem.

Korytarziszereglampnademną,spokojnegłosy,igły-badania-jakwieletlenu
brakuje?

Patrzcie,oglądajcie,jestemprzedstawieniem,któremawieleodsłon!

Osiemnastogodzinnybalzkroplówką-solu-medrol.

Strachmawielkieoczy,mojeoczysąrozwarte,sercemidudniodlekarstw,mojeżyły
wypełniająsięozdrowieńczymipłynami,słowakryjetlenowamaska.

Papieryipapiery,szelestdługopisuporuszającegosiępokartce-podpisrodziców,
mogęzostaćzatrzymana,przedstawienietrwa.Szumtlenuwgłowie,wszyscymówią
„jużjestdobrze”,aletonieostatniraz,panowie,panie,niewychodźcie,zakilkadni,
zakilkachwil,zarok,amożezamiesiącwystąpięnabis.

Marlena

Lasrozciągasięwokółnasisprawiabardzonieprzyjaznewrażenie.Idącaprzedemną
LauraFeyschylasię,żebyuniknąćzderzeniazdużągałęzią.Kiedymijamydwa
przysadzistedęby,drzewazaczynająsięprzerzedzaćiudajemisięwyodrębnićwąską
ścieżkęmiędzyzaroślami.

-Tuwidziałamjąostatniraz.

Przystajemywmiejscu,wktórymścieżkastajesięwyraźna.

background image

-Tu?-Kierujęobiektywaparatufotograficznegowróżnemiejsca.Drzewaprzepuszczają
bardzomałoświatłaimuszęwłączyćlampę.Lampabłyska,kiedypowtarzamkilkaujęć.

Lauraodchwili,kiedywyszłazdomu,sprawiawrażeniestraszniezagubionej.Ręce
krzyżujecochwilanapiersiach,pocieranoswsposób,którywydajemisięstrasznie
nerwowy,kiedyrozglądasiępokrzakachidrzewach,jejspojrzeniejest131

takrozbiegane,żeztrudemdajeradęskoncentrowaćjenaszczegółach.

-Tustała.

Żebymitozademonstrować,przeskakujenadkałużamiiustawiasięnaśrodkudrogi,z
rękomaopuszczonymiwzdłużciała.Patrzynamniezestrachemwoczach.

Siąpideszcz,więcwlesiejestniemalgłośno:drzewaskrzypiąpodnaporemwiatru,wciąż
słychaćszelestdeszczuspadającegonazeschnięteliście.Laurastykadrżącedłoniena
koniuszkunosaizamykaoczy.Szepcze:

-TustałaSylwia,kiedywidziałamjąostatniraz…Odwróciłasięipopatrzyłanamnie.

Chcęjejprzerwać,zanimbędziezapóźno,alechybajużjestzapóźno.

-Totakiemądredziecko,takiedobre.Kiedymiałatrzylata,zapytałamją,czymnie
kocha.Togłupiezmojejstrony,aletakbardzosięoniąmartwiłamitakbardzo
martwiłamsię,żewyrośnieistaniesiętakajakMateusz.Zapytałam:„Kochaszmamę?”,a
onaodpowiedziała,żekochamniebezwarunkowo…

Bezwarunkowo,wyobrazisobiepani?Totakietrudnesłowo.

Takietrudne…MójBoże,takmiźle!

Zanimzdążyłamcośzrobić,Laurazaczynapłakać.Niewzię

łazesobątorebki,więcwygrzebujędlaniejchustkihigieniczne.Siąkanos,kryjetwarzw
chustce,zaczynamamrotaćniewyraźnie:

-Krztusiłasiękaszlem,niemogłaoddychać,musiałamwzywaćpogotowie.Byłataka
dzielna,najdzielniejszazewszystkichdziewczynek.Bałasięigieł,mówiła:„Mamusiu,
tylkopowiedztympaniom,żebyniewkłuwałymisięwciało”,alekiedyjej
wytłumaczyłam,żemusimiećpobieranąkrew,zrozumiałaodrazu.Nigdyniesłyszałam,
żebyskarżyłasięnaleki.Puchłajejponichtwarz,miałamocnebicieserca,bola

łoją…Nigdyniepowiedziała,żechceztymskończyćalbożechciałabybyćjakinne
dzieci…

132

Zmojegogardławyrywasięcichewestchnienie.Samaniewiem,coonooznacza.W
każdymraziepierwszyrazzaczynamsięzastanawiać,jakbytobyło,gdybymmiała
dzieckoipotemjestraciła,takjakLaura.

-Tamjestcmentarz.-Laurazbierasiędokupyiwskazujemibramę,którejwcześniejnie
zauważyłam.Przybramiedrzewarosnągęściej,niemaljednoobokdrugiego.Laura
wielkimikrokami,kompletniechaotycznie,ślizgającsięwkałużach,zmierzadotamtego
miejsca,więcidęzanią.Przekraczamybramę,wchodzimynacmentarz,wyglądającyna
zapomniany.

background image

-Tuleżymojamatka.-Lauraznowuzaczynasięrozpraszać,unosiręceitrzepienimi,
jakbychciałaodpędzićodsiebienatrętneowady,pocieranos,zawraca,zanimzdążymy
dojśćdogrobubabciSylwii.-Sylwiatakjąkochała.Wszystkichkochała.Byłataka
dobra…

KrążęzaLaurąiprzeztowpadamwgłębokąkałużę.Zprzekleństwemrzuconym
półgłosemzaczynamotrzepywaćbłotozjasnegopłaszcza.Laurawogóletegonie
zauważa,odchodziwgłąblasu,wciążcośmamroczącpodnosem.MyślęoLucynie-musi
miećciężkieżyciezmatką.Mateuszpewniedlategoniebrałudziałuwposzukiwaniachi
kilkadnipozniknięciuSylwiiwróciłdoKrakowa.Ztego,cowiem,przezcałyrok
odwiedziłrodzicówtylkorazitonapółdnia.

DoganiamLauręisłyszęjejmonotonnygłos,którynaglezaczynadziałaćminanerwy:

-…mówiłamjej,żebyniechodziłatusama.Mówiłam,alenieposłuchała,powiedziała,że
musituprzyjśćijakośsięwreszciepożegnać…

Chybacośmiumknęło.Kompletnieniewiem,oczymLauramówi,imojechwilowe
współczuciezaczynaprzeradzaćsięwirytację.

-Onajestnajważniejsza,zawszebyła-mruczyLaura,przedzierającsięprzezgałęziei
schodzączwąskiejścieżkinabłotni-133

stątrawę.Mamwrażenie,żespecjalniewybieranajtrudniejsządrogę.Chybasprawiajej
ulgęfakt,żegałęzieboleśnieocierająsięojejpoliczek,żeomałoniewykłułasobieprzed
chwiląoka.

-Coturobiłyście?-przerywamjej.

-Co?-Laurazatrzymujesięwmiejscu,jakbympowiedzia

łacośstrasznego.Jestprzerażona,znowuprzytykapalcedoczubkanosaipatrzynamnie
spanikowanymwzrokiem.

-Coturobiłyście?-powtarzam,czującsięjakośniezręcznie.-Szłapanizniąna
cmentarz?

Kręcigłową,zaczynarozglądaćsiępokrzakach,jakbycośzgubiła.

-OmójBoże…-mówiwkońcuiwidzę,jakłzyzalewająznowujejpoliczki.-Takmi
źle!Takmipotwornieźle!

Wdomuwstawiawodęnaherbatę,alekiedyczajnikzaczynapuszczaćparę,wbijaw
niegospojrzenietakzmieszane,jakbyskończyłasięjejinwencjaijakbyniewiedziała,co
dalejmożezrobić.Wobectegoprzejmujęinicjatywę,pytam,wktórejszafcetrzyma
herbatę,irobięjądlanasobu.Filiżankistawiamnastole.

-Kiedyzmarłapanimama?

Widzę,żepróbujeskoncentrowaćsięnapytaniu.Liczycośnapalcach,jejustaporuszają
się,aleniewydobywasięznichżadendźwięk.Spojrzeniespływanamnie,niemal
rozgorączkowane.

-Wpaździerniku.

Nakartcepiszę:Babciaumierawmiesiącu,wktórymSylwiaznika.

background image

-Copanipisze?Cotojest?

Marszczębrwiizerkamnaniąniepewnie.

-Robięnotatki.Niechcęoniczymzapomnieć.

Mojaodpowiedźtrochęjąuspokaja.Znowuzapadasięwsobie.Terazwpatrujesięw
ścianęimarszczybrwi.

-Któregopaździernika?-pytamdalej.

-Dwudziestegopiątego.

134

Toteżnotuję.Trzydniprzed.

-Bardzobyłyzżytezesobą?

Kiwagłową,apotemprzechylająnabokidalejwpatrujesięwścianę.Kiedyjuż
nabieramoddechu,żebyjakośsprowadzićjąnaziemię,wyrzucazsiebieciche:

-Sylwiatakjąkochała.Niemogłasobieztymwszystkimporadzić.

Staramsięwyjaśnićtoodrazu:

-Zczymniemogłasobieporadzić?Zbabciśmiercią?

Lauraznowuprzytakuje.

-Kiedyodbyłsiępogrzeb?

Jejoczyrozszerzająsięinaglezaczynapatrzećnamniezprzerażeniem.Ogarniamnie
pewność,żeznowusięrozpłacze.

-OmójBoże…-szepcze,zakrywarękamiusta.-Pogrzebuniebyło!

Truchleję.Dosłownie.

-Dlaczego?-Staramsięmyślećlogicznie:córkazniknę

ła,więcmożewwynikuzamieszaniaLauranieposzłanapogrzebalbozapomniałaotym.
Mogławyrzucićzpamięcitenfakt.

-OBoże!-Laurakręcigłową,corazbardziejzałamana.

ZaczynamrozumiećDamiana,żemiałdośćprzesłuchiwaniajej.Jakmusiałazachowywać
siębezpośredniopozniknięciucórki,skororokpóźniejniemogęnawiązaćznią
kontaktu?

-Mamo,uspokójsię.-ToLucyna.Wchodzidopokojustanowczymkrokiemikucaprzy
matce.Spoglądajejwtwarz.-

Tapanipytaopogrzebbabci,nieSylwii.

Lauramrugaoczami,koncentrujewzroknaLucynie,przyciągajądosiebie.Musirobićto
ciągleodzniknięciaSylwii,bodziewczynkawyglądanaumęczonąinawetniestarasię
objąćmatki.Kiedywkońcuwyswobadzasięzjejobjęć,siadanakanapienatyleblisko,
żebymatkamogłaogarniaćjąra-135

background image

mieniem-takidotykchybauspokajaLaurę.PotwarzyLucynywidzę,żetodla
dziewczynkimęka.

-Babciazostałapogrzebananadzieńprzedtym,jakSylwiazniknęła-informujemnie
rzeczowymspokojnymgłosem.

Lauraprzytakujeizarazgładzicórkępowłosach.

-Jaktywszystkowiesz!-mówi.

Udaję,żetegonieusłyszałam,Lucynarzucajejumęczonespojrzenie,ajaśpieszęz
pytaniem:

-Więcwdomupewniebyłauwasrodzina?

-Jakarodzina?-nierozumieLaura.-Niebyłożadnejrodziny!Ojakiejrodziniepani
mówi?

Nierozumiemjejporuszenia,alenawszelkiwypadekzapisujęsobietenfakt.

-Niktnienocowałupaństwazracjipogrzebu?-dopytujęsię.

Lauraszukaodpowiedziwtwarzycórki,ataprzenosinamnieobojętnespojrzenie.
Zaczynamrozumiećjejniechęćitęobojętność,wktórąpookręcałasięwramach
samoobronyprzedhisteriąmatki.

-PrzyjechałMateusz-odpowiadawkońcu.

Notuję.

-Dokiedyzostał?

-Odjechałpośniadaniu.

-Którego?

-Dwudziestegodziewiątego.-Precyzjatejodpowiedzisprawia,żepróbujęjakośto
poskładać.Ależ!TodzieńzniknięciaSylwii.Marszczębrwi,naglezaniepokojona,bo
przecieżEdytamówiła,żeztegodniamamyreportaż,któryMateusznakręciłwKrakowie
napokaziefilmówniemych…

-Pociągiem?-pytam,silącsięnaobojętnyton.-Pojechał

doKrakowapociągiem?

-Samochodem.

Myśliwirująiwirują:zGdynidoKrakowajedziesięoko

łodziesięciugodzin.Dziesięćgodzin,jeślinierobiłsobiepo-136

stojów.Prowadził?Októrejbyłtenpokazfilmów?Októrejby

łośniadanie?

-Októrejwyjechał?

Lucynawciążnamniepatrzyiniewiem,jaktosiędzieje,aleczujęsiętak,jakbypotrafiła
zajrzećmiwmyśli.Wzruszaramionamiznarastającymdystansem.Chybapołapałasię,
doczegomogądoprowadzićjejdalszeprecyzyjneodpowiedzi,ijużwidzę,żebędzie

background image

starałasięochraniaćbrataprzedewentualnymiinsynuacjami.

-Niepamiętam-odpowiadaikrzyżujeręcenapiersiach,jakdorosłakobieta.

-Nie?-Staramsięukryćdesperacjęwgłosie.-Spróbujsobieprzypomnieć.Którato
mogłabyć?

-Niepamiętam-powtarzaLucynatwardo.

Lauraspoglądanacórkęinamnie,jakbynienadążałazanasząrozmową.Zwracasiędo
niej:

-Ocoonapyta?Pocojejto?

Lucynaodpowiadagrzecznie,obojętnie,jakbymnietuniebyło:

-OktórejMateuszpojechałdoKrakowa,kiedybyłnapogrzebiebabci.Alejajuż
mówiłam,żeniepamiętam.

Czekam.Długopiswmoichpalcachutrzymujesięwrównejpozycji,bezwahnięć.Na
twarzyspokój,nieśmiedrgnąćżadenmięsień.Unoszębrwiwgórę,popędzamją
łagodnie:

-Októrejtomogłobyć?

Laurazbieramyśli,znowunapalcachzaczynacośliczyć.

Przenosinamniespojrzenie.

-Możeojedenastej?

-Pamiętapanitośniadanie?-Wahamsię,nimdorzucę:-

Sylwiajadłazwami?

Imięstarszejcórkisprawia,żematkaożywa.Terazchcebyćpomocna,mrugaoczami,
pocieranos,wstajezkanapyikrą

żypopokoju,aLucynaśledzijąwzrokiem.

-Tobyłotośniadanie,Lou,kiedyspytałaśokurzwtrum-137

nie-przypominasobieLaura.-Mateuszwrzasnąłnaciebie,pamiętasz?Sylwiawyszła…

Długopisśmigapokartce.Lucynamarszczybrwiinaglerobisiębardzospokojna.Jej
twarzrozjaśniasłodkiuśmiech.

-Tak,właśnie!Siedzieliśmyprzyśniadaniututaj,przytymstole.Sylwianieodzywałasię,
byłatakaotępiałaitonarasta

łozchwilinachwilę.Przystolebyłocichoikiedytaksiedzieliśmy,zaczęłamnagłos
zastanawiaćsię,czywtrumniezbierasiękurz.Botociekawe,prawda?NoiMateusz
straszniesięnamniezezłościł,powiedział,żebymprzestałapieprzyć,aSylwiazerwałasię
odstołuiuciekła.

-I?-Długopisznowuwisinadkartką.

Lucynazamyślasię.Terazjużjestostrożniejsza.

-Tejnocyniebyłojejwpokoju.Ranotataznalazłjąnastrychu,gdziespałaprzy

background image

kapeluszach,wciążubranawsukienkęzdniapoprzedniego.

-Achtak-mruczę,pisząc.-Przykapeluszachbabci?

-Tak,Sylwiawyniosłajenastrych,bobałasię,żemamajewyrzuci.

Laura,słysząc,żeoniejmowa,zaczynaruszaćustami,jakbychciałacośdodać.Wkońcu
bąka:

-Niewyrzuciłabymich.MójBoże,przecieżbymichniewyrzuciła!

Lucynaspoglądananiąniechętnie.

-Wiem,mamo,aleSylwiasiętegobała.

DzwonięzdomudoEdyty,mówię:

-TrzebajeszczerazprzyjrzećsięMateuszowi.Cośtuniegra.

Posłuchaj,dajmynato,żewyjechałojedenastejodFeyów…Najwcześniejodwudziestej
drugiejbyłbywKrakowie,zakładającoczywiście,żepędziłjakszalony.Októrejbyłten
pokazfilmówiskądwłaściwiewiemy,żetoonnakręciłmateriał?

Edytaszeleścikartkami,amnieogarnianaglewielkiezmęczenie.Nastoleprzedemną
dymisetnajużdzisiajkawa,oczy138

samemisięzamykają,wdodatkujeszczewciążwokółlaptopależązdjęciazteczkiSylwii
iilekroćnaniespojrzę,czujęnieprzyjemnedreszcze.

-Pokazbył…czekaj,czekaj…Odwudziestejdrugiej!-EntuzjazmcichniewgłosieEdyty
takszybko,jaksięwzniecił.

Dodajeniechętnie:-Cholera.

Terazobiezastanawiamysięnadtymsamym.Byłobylepiej,gdybypokazzacząłsięo
godzinęwcześniejalboodwie.Wtedymiałybyśmypewność.Czemuakuratodwudziestej
drugiej?

-myślęznarastającymzmęczeniem.Czyludziechodzącynatakiepokazyniewstająrano
dopracy?Gdzietusens!

-Myślisz,żeMateuszmiałzesobąsprzętipognałodrazunapokaz?-pytam
beznamiętnymgłosem,wypranymzwszelkichemocji.

Pytaminaglezaczynamchcieć,żebyEdytapotwierdziła,żetakwłaśniesądzi.Twarz
Mateuszaprzypominamisięjakprzezgęstąmgłę:siedzinaprzeciwkomniewpubie,przy
ustachprzytrzymujekubekzkawąipatrzynamnieuważnie.Natenobraznakładasię
mojewyobrażeniezesceny,którejmimomijającychdninieudajemisięwyrzucićz
pamięci.Widzęwięctamtezdjęciarzucanenaścianę:zmęczonetwarzeludzizjego
osiedla,autentyczne,ponaznaczaneciężkąpracą.WidzębrataSylwiistojącegoprzy
rzutniku,całaklasawpatrujesięwniegozwyczekiwaniem,aonwjednejchwiliżałuje,
żezrobiłwła

śnietakireportaż,rzucatęsknespojrzenienaswojepustemiejscewławceinabiera
oddechu,żebypowiedziećto,czegojaniepowiedziałabymnapewno,jakbymbyłana
jegomiejscu.

background image

Cholera-myślębezradnie.Niechtoszlag!

-Zostawmygo.-Niemogęuwierzyć,żetomójwłasnygłos.Opieramczołonadłonii
zamykamoczy.-Nietraćmyczasu,przecieżmamyjegomateriałzpokazuitegosię
trzymajmy.Niemożemykrążyćwkółko.Jamuszęsięprzespać,jestemchyba
przemęczona.

-Cóż…-Edytaniewietego,coja,nierozmawiała139

zAgnieszką,niepodejrzewamjejteżodokładneczytaniedziennikówSylwii.Odpowiada
trochęzaskoczona:-Aniewydajecisię,żetoraczejmałoprawdopodobne,żeby
prowadził

całądrogęzGdynidoKrakowa,niezatrzymującsię?Chybażewracałzkimś,kto
zmieniałgozakierownicą.Jakdlamnie,dziesięćgodzintozadużonajazdęnonstop.

Przestań-myślę.Jestemzła,żewogólezadzwoniłam.Rozchylamnabrzmiałe
niewyspaniempowiekiispoglądamnaniebieskawyekranlaptopaprzedemną.Nagłos
mówię:

-Niesprawdzajtego,toniemaznaczenia.PrzecieżpolicjaprzesłuchiwałaMateuszai
gdybycośtuniegrało,onipierwsibytowyłapali.

Aleczynapewno?-myślęzarazispoglądamnaporzuconenabiurkuzdjęciaSylwii.
Sylwianahuśtawceznowuprzykuwamójwzrok.Sięgampotęfotografię,oglądaniejej
sprawiaminiemalfizycznyból,chociażniewiem,dlaczego.

Edytapodrugiejstroniekomórkimilczydługąchwilę,wkońcumówi:

-Wiesz,wydajemisię,żeonniemasamochodu.Myślę,żejednakwartotosprawdzić.

Odkładamzdjęcienablat,tam,gdzieleżałoodkilkudni.

-Jasne,żetak-odpowiadam,pocierającoczy,zrezygnacją.-Trzebatosprawdzić.

Sylwia

[maszynopisnabiałympapierzezodręcznymipoprawkami,11arkuszy;27,8x21,5
cm]

background image

CZWARTEK

Nawystawiesklepowejzobaczyłamdzisiajbutyswojegożycia!Byłycudowne!
StałyśmyzkochanąLouprzedsklepemcałymiminutamiiwpatrywałyśmysię
wnie.
Byłycałeztote,zniewielkimibłyszczącymikoralikami,którewyglądałyjak
140

diamenty.Ichwysokieobcasymieniłysięwświatłachsklepowychisprawiaływra

żeniewyższych,niżbyływistocie.

-Powinnaśjesobiekupić-powiedziałaona,rozpłaszczającsięnaszybie.

Niemusiałamitegomówić!Och,kupiłabymjeodrazu,gdybymmiałatroszkęwięcej
pieniędzy!

Tobyłytypowebutydotańca,dokładnietakie,wjakichpartnerkiFredaAstaire’a
pokonywaływobrotachcałemetrypodłogi.Wtychbutachmożna
byłostepować,
nadawałysię,żebyiśćwnichnabal.Wyobrażałamsobie,że
zapinamjenakostcei
robiępierwszykrok.Spróbowałamwyobrazićsobiecoś
więcej.Stopawbucie
poruszałasię,obcasstukałoposadzkę.Apotem,jak
wmusichallu,okazałosię,żepo
prostuumiemtańczyćikiedychciałamwykonaćkolejnykrok,byłonpłynnyi
wdzięcznyipoprowadziłmnieprostowręce
partnera…

PIĄTEK

Dzisiajposzłamjezmierzyć.Marzena,którawpuchowejkamizelcewygląda

łajakwielkimiś,wzruszyłaramionamiioznajmiłapochmurnie:

-Jabymniekupiłatakich.

Dwieekspedientkistojąceprzyladziezzaciekawieniempatrzyły,jakporuszamstopą
wbucie.Hm,istotniebyłbardzowysoki,wyższynawetniżsięspodziewa

łamiwdodatkuwcaleniewydawałsięzbytwygodny:dwakrokiijużczułampasek
nakostce,jużmojepalcezgniatałysięwgalaretowatąpapkę,apodbiciezaczynało
boleć.OdwróciłamsiędoMarzenki.Podjadałabatonikaiwbijaławzrok
wwysoki
obcas.

-Dlaczegobyśniekupiła?

-Sązawysokie-mruknęłamiędzyjednymkęsemadrugim.-Izaeleganckie.Nie
będzieszumiaławnichtańczyć,zabijeszsię!

Jeszczejedenrzutokawlustro.Pantofelkibyływizualnieidealne,piękniejszeniż
wszystko,codotejporywidziałamiczegodotykałam,jużonichmarzyłam!

Niemiałoznaczenia,jakbardzosąniewygodne.Napewnomożnabyłojerozchodzić
alboroztańczyć…Nowłaśnie,roztańczyć!

MojastopaniepewniewybitarytmdopiosenkiMarilyn„ByeByeBaby”,but
momentalniezacząłmienićsięświatłamisklepowychlamp,przykażdymruchu
rozlegałsiędelikatnyodgłosuderzającegooposadzkęobcasa.

background image

-Czymogęprzymierzyćdrugi?-spytałampodekscytowana.

Sprzedawczyniebyłyprzekonane,żemierzęjedlażartu.Niewyglądamna
potencjalnąklientkęiprzyszłąwłaścicielkętakpięknychpantofli.Zdjętyiodłożony
141

podławkęadidasstraszyłswojąprostotąikiedyjednazekspedientekpodawałami
drugibut,zerknęłanamojestareobuwiezwyraźnymniesmakiem.

-Ostrożnie!-usłyszałam,gdyzapinałampaseknakostce.

Wstałamiusiadłamzpowrotemniemalnatychmiast,wymachujączabawnierękami.
Ktośsięroześmiał,Marzenamruknęła:

-Aniemówiłam?Niezłapieszwnichrównowagi,nieumieszchodzićnaobcasach!

Alejapodjęłamdrugąpróbę.Dwakroki:raz,dwa…Ijużbyłamkołolustra.

-OmójBoże!-wykrzyknęłam,niepanującnademocjami.-Onesącudowne!-Moje
stopywyglądałyniesamowicie!Całemojenogiwyglądałyniesamowicie!Jezuuu,aż
dostałamwypiekównatwarzy!-Ijak?

Marzenaznowuwzruszyłaramionami,aletymrazemjejoczymówiłyjasno,żejest
dobrze!

-Samaniewiem…itakniebędzieszumiaławnichtańczyć…

Zaczęłamsięśmiać,nagleczującsiętak,jakbywszystkowokółpojaśniało.

-Janiebędęumiała?-spytałamżartobliwie.-Ja?

-Ostrożnie!-powtórzyłaekspedientka,kiedyzrobiłamzamaszystykroki
spróbowałamsięokręcić.-Proszęuważać,bobutsięzniszczy!

Niesłuchałamjej.Mojestopyjużwędrowaływrytmiepiosenki,którąsłysza

łamtylkoja.

ByeByeBaby

rememberyou’remybaby;

whentheygiveyoutheeye…

Dowidzenia,kochanie

Pamiętaj,żejesteśmój

Kiedybędąnaciebiepatrzeć…*

Śmiejącsię,wykonałamkolejnyobrót,tymrazemjużpewniej.Sklepbyłterazmój,
podłogabyłamoja,nogisameruszyłydotańca,wmojejgłowiegrałaorkiestra.
Wysunęłamręcedowyimaginowanegopartnerairozpoczęłampłynnytaniec
po
posadzce.Pantoflemieniłysięwszystkimikolorami,obcasystukały,mojestopyz
gracjąpłynęłypoparkiecie.

Wyhamowałamtużprzedprzerażonąekspedientką.

-Bioręje-oznajmiłamiroześmiałamsięgłośno,klaszczącwdłonie.

background image

*(tłum.M.Wolf-Niedzielska)

142

background image

CZWARTEK

AgnieszkastanęładzisiajwdrzwiachpokojuMateusza,zksiążkąprzyciśniętądo
piersi,ipopatrzyłanamnie.Patrzyłastrasznie,potwornie,najgorzejnaświecie,
jakbymzrobiłajejcośtakokropnego,żeniemieściłosięjejtowgłowie.Jej
wzrok
obiegłmniecałą,nietylkomojątwarz:popatrzyłanamojestopy,nanogi,
nabiodra,
tułów,piersiiwkońcunaszespojrzeniasięzetknęły.Tobyłkrótkimoment,ale
sprawił,żezamarłaminaglepoczułamwżołądkupiekącąwinę,która
momentalnie
podeszłamidogardła.Och,niemogłamsięruszyć!Dosłownie!Sta

łamwbezruchuibałamsięnawetnabraćoddechu!Onawtymczasieodwróciłasię
(zajejplecamiMateuszzbierałcośzbiurka)izapytała:

-Idzieszznią?

Zabrzmiałotoniemalpogardliwie.Terazmyślęsobie,żedopierochybawtym
momenciedostrzegła,jaknaprawdęwyglądamiilemamlat.Przynajmniejtakto
zabrzmiało,bokiedytylkozadałatopytanie,popatrzyłanamniejeszczeraz,ale
tak,
jakpatrzykobietanakobietę.

-Znią?-powtórzyłagłosem,wktórympojawiłysiępierwszepłaczliwenuty.

Mójbratwyglądałnazmartwionegotakimobrotemsprawy,chybasądził,żeudamu
sięjakośtakzałatwićwszystko,żeobejdziesiębezawantury.Zabrałzparapetu
paczkępapierosówijednegosobieprzypalił.Nicniepowiedział.

Agnieszkioczy,wciążskierowanenamnie,zaszkliłysię,nieporadnieodgarnę

łaztwarzyjakiśniewidzialnykosmykwłosów,apotemzawróciładopokoju,wzię

łaswojątorebkęizbiegłazeschodów.Kiedymijałamnie,nawetniepodniosła
wzroku.Nadolezaś,jużprzydrzwiachfrontowych,odezwałasiętylkopoto,by
rzucić
wstronębabcidruzgocące„dowidzenia”.

Och,dobryBoże,byłamtakprzerażona,żedopieropochwiliuświadomiłamsobie,że
wciążprzetrzymujęwpłucachpowietrze!Wypuściłamjezcichymjękiem.Bałamsię
spojrzećnaMateusza,byniestwierdzić,żejużsięrozmyśliłizarazpognazaswoją
dziewczyną,zatrzymająiprzeprosi.

Niezrobiłtego.

PONIEDZIAŁEK

Chciałampożyczyćodbabcijednązjejsukieneknabal,alesięniezgodziła.

-Kochanie,testrojesądlamniezbytważne,żebymcijepożyczała.

Niechciałamjejprzygadywaćimówić,żeprzecieżitakichnienosiiwisząwszafie
jednenadrugich,kompletniesięmarnując.Zamiasttegowysunęłamrękępo
orzeszkistojącenaśrodkustołuiwbiłamwzrokwekrantelewizora.Była
niedziela,
wtelewizjipowtarzano„Przeminęłozwiatrem”.Akuratzaczęłasięsce-143

background image

na,wktórejScarlett0’Harapodnosizziemiprzywiędłągarśćmarchewek.Zajejplecami
zachodziłowielkiesłońce,kameraodjechałatak,żewkadrzezatrzymałajeszczeczarne
drzewoipostaćScarlettstojącądumnie,zpowiewającąnawietrzesuknią.Powiedziała
twardo:„Jużnigdyniebędęgłodna”.

-Aczypożyczyszmichociażperły?

Babciaodwróciłasięodekranuipopatrzyłanamnie.Siedziałanatleokna,więcnie
widziałamdobrzejejtwarzy.Aleprzecieżwyczułam,jakajestnamniewściekła!

Odpowiedziałapodługiejciszy:

-Tosięźleskończy,Sylwio.Przestań,pókiczas.

PIĄTEKRANO

Dziśdzieńbalu!Obgryzłamwszystkiepaznokcie.Kładącnakolanachdłonie,patrzęna
niezprzerażeniem:Boże,jakmamiśćbezpomalowanychpaznokci?!

Ijakmampomalowaćpaznokcie,skorowszystkiewygryzłam?!Aaaaaaaaaaaa!!!

Popołudniu

Zadługotrzymałamwłosynawałkachisąstraszniepokręcone!Rozgarniamjepalcami
oddobrychkilkunastuminut.Niemampomysłunamakijaż,uginająsiępodemnąnogi,
jestemcaławnerwach,niemogęnaniczymsięskupić!

background image

NIEDZIELA

Pamiętniczku,prostaczarnasukienkanazamek,którąmamamiuszyta,leża

ładobrze,aleniemiałażadnychozdób.Idealniepasowałybydoniejpertyalboinne
korale,aleniemamżadnych,ababcianiechciałaminicpożyczyć.Zmartwiona
spoglądałamwlustro,boczułam,żebędęjedynątakskromnądziewczyną.

-Mogęwejść?-GłowaLouwsunęłasiędołazienki.-Śliczniewyglądasz,Sylwia!

-Tak?-Postałamjejniepewnyuśmiech,apotemzaczęłamnakładaćnaoczyszarypastel.

-Możetrochęniebieskiego?-zapytałaLou,wchodzącgłębiej.

-Może-zgodziłamsięzniąautomatycznie.

Usiadłaminakolanach,wyjęłazdłonipaletękolorowychcienidopowiekiprzyjrzałasię
imjakprawdziwyznawca.

-Fioletzczerwienią?

-Umalujęmocnousta-postanowiłam,próbującprzywołaćtrochęoptymi-144

zmuiuśmiechającsiędosiostry.-Wszystkieaktorkitakwłaśnierobią:albomalują
mocnousta,albooczy.Nigdyjednegoidrugiegonaraz!

Louskinęłagłowązpowagą,jakbymdawałajejprzykazaniebardzoważne,izeszła
mizkolan.

-Zaczekamzadrzwiami!

Oczy,usta,włosy,skóra…Prysnęłamperfumamiiwbiegłampodchmurkęzapachu,
żebynamnieopadł.Zapięłambutynakostce,ostrożniewstałam.

-Już!-zawołałam,więcsiostranatychmiastotworzyładrzwiistanęławnich
oniemiała.

-Sylwio!-wykrzyknęła.-Jesteśpiękna!

Przytuliłamjąmocnodosiebie.

Potemjeszczerazpopatrzyłamwlustro.

Zlustraspoglądałanamniemłodaibardzoszczupłakobieta.Niktniepowiedziałby,
żejeszczeniemamsiedemnastulat.Tenjedenrazzrobiłamsobiemocnymakijaż:
czerwoneustabłyszczały,odbijającświatło,powiekiwydawałysięciężkieod
głębokiegoiciemnegomakijażu,rzęsyrzucałycienienapoliczki,pokręconewłosy
ostrokontrastowałyzprostączarnąsukienką.Itebuty…Butybyłynajlepsze!

Wtaksówcesiedzieliśmyoboksiebiewkompletnymmilczeniu.Zaoknemsamochodu
sypałśnieg,taksówkarzwłączyłwycieraczkiizgłośniłradio.Wesołe
dźwiękipiosenki
Sinatrywypełniłyniemalcałątaksówkę:
Iloveyoubaby,

andifit’squiteallright,

background image

Ineedyoubaby

towarmalonelynight…

Kochamcię,kochanie

Ijeśliniemasznicprzeciwko

Potrzebujęcię

Byogrzaćtęsamotnąnoc*

Pierzastykołnierzpłaszczałaskotałmniewbrodęicochwilająpocierałam.

Wtaksówcebyłociemno,zatozaoknamirozpościerałasięrozświetlonalatarniami
ulicapełnasklepów,kolorowychreklamiludzi.

OdwróciłamtwarzdoMateusza,powiedziałamszeptem:

*(tłum.M.Wolf-Niedzielska)

145

-Bojęsię…

Popatrzyłnamnie.

-Niemaczego.

-Alebojęsię.Bardzo.Całasiętrzęsę…zobacz…-Wysunęłamręce,któredrżałytak
mocno,żesamasięztegoroześmiałam.

Światłaprzejeżdżającychsamochodówrozświetlałybiałykołnierzykjegokoszuli.
Splotłamznimpalce,poprosiłam:

-Niezostawmnietamsamejaninaminutę!

-Oczywiście,żecięniezostawię.

-Aninaminutę!

Spróbowałamsięuśmiechnąć,aleniewyszło.Pochyliłamgłowęipoczułam,jak
Mateuszdotykamojejtwarzy,odgarniajączniejpokręconeloki.

-Sylwio?

Byłomisłaboznerwów,byłamgłodnainiemogłamzebraćmyśli.FrankSinatra
wypełniałcałątaksówkęmelodiąprzeszłości,doktórejpasowałamojasukienkai
buty.Oparłamczołoojegoczoło,zamknęłamoczy.Nabrałamgłębokopowietrzai
powiedziałamszeptem:

-Takbardzosięboję…Niechcęstracićprzytomności,niechcę,żebytosięskończyło
wszpitalu…

Odezwałsiępochwili:

-Kochamcię,wieszotym,prawda?

Uchyliłampowiekiiprzezchwilępatrzyłamnanaszezłączonedłonie.Poruszyłam
palcami,pogładziłamskóręjegopalców.

background image

-Chybatak,chybawiem.Najbardziej,tak?

Uśmiechnąłsię.

-Właśnie,najbardziej.

background image

ŚRODEKLATA

Mojamama,LauraFey,byłakobietąpiękną.Cowięcej,dokładniezdawałasobie
sprawęztego,jakiewrażenierobinamężczyznachijakązazdrośćbudziw
kobietach.

Kiedyprzyszłanaświat,niebyłoosoby,któraniewpadłabywzachwytnajejwidok.

-Tonajładniejszedziecko,jakiewidziałam!-wykrzykiwałysąsiadki,aLaura
spoglądałananieswoimipięknyminiebieskimioczamiirozsuwałausta
wuśmiechu.

UrodziłasięwToruniu,drugiejnocypotym,jakbabciaschroniłasięubratapo
ucieczcezniewielkiejwsiwwojewództwielubelskim.

146

Ucieczkanierozegrałasięwcaletakromantycznie,jakmożnabysiętegospodziewać.
Dziadekniechłostałnaprawoilewoludzipróbującychzatrzymaćichkonia,babcia
niemiałapomalowanychnaczerwonopaznokciiniepatrzyłananiegozdumą,kiedy
oznajmił,żeterazjużmusiradzićsobiesama.

W1963roku,rokuprzełomowym,kiedywDallaszginąłJohnF.Kennedy,Wa-
lentinaTiereszkowaspoglądałanaziemięzorbityokołoziemskiej,aTheBeatles
nagrywaliniesamowitysingiel„SheLovesYou”,wPolsceodwilżgomułkowska
dawnostałasięprzeszłością,awmalejwsikołoPiaskZOMOprzygotowywałoob

ławęnaostatniegoakowskiegopartyzanta.Babcianiezdawałasobiesprawyztego,
żesympatycznymężczyzna,którywielokrotniegościłnajejobiadachiktóry
okazał
jejwieleżyczliwości,jesttymsamymczłowiekiem,którzyprzez24lataukrywałsię
przedwładząludową.KiedyZOMOprzygotowywałozasadzkęmającąna
celu
pojmaniego,babciabyławósmymmiesiącuciąży.

Trzymającsięzabrzuchiprzewidując,żeniedługonastąpiporód,pakowałapod
osłonąnocynajważniejszerzeczydodużychkufrów,którepotemciągnęłapo
ziemiw
kierunkuwozu.Niktjejniepomagał,caławieśspała,dziadekprzebywał

wsąsiedniejwsi,ukobietyoimieniuHanna,iśniłoswoichheroicznychwyczynachz
młodości,kiedywalczyłwleśnejpartyzantceAK.Nawetprzezmyślmunie
przeszło,
corobijegociężarnażona.

Babciapakowałasięszybko,razporazrzucającokiemnadużyzegarzkukułką,
którydostaławprezencieślubnymodbrata.Dochodziładrugawnocy.

Schyliłasiępozdjęcieswoichrodzicówikiedyjejdłońnamacałaporęczfotela,w
brzuchuodezwałsięból.Nieznałago.Nigdynieczutaczegośtakiego.Kiedy
jednak
jużsiępojawił,wiedziała,cooznacza,iwiedziała,jakmatomaczasuna
ucieczkę.

Dziadek,któregomamwłaśnienazdjęciupodszkłempowiększającym,wyglądana
przystojniaka:gęsteczarnewłosy,wąsywyczesanenamodłęPiłsudskiego,
zawadiackiuśmiech.

background image

Babciamówiłaodziadkuzawszedobrze.Mówiła:

-Potrafiłcudownieopowiadać!Gdybyśsłyszała,kochanie,jakopowiadał

oswoichrodzicach,oprzodkach,oukochanejziemi!

Albo:

-Wiedziałaś,żewalczyłwpodziemiu,kiedybyławojna?Byłtakiwaleczny!

Gdybyświdziałagowmundurze…

Nigdyniemówiła,żedzieliłswójczasnaróżnekobiety,żeByłstarszyodniejo
trzydzieścilat,żeniepotrafiłzarabiaćpieniędzyiprzezsiedemlatmieszkaliwtak
147

okropnychwarunkach,żegdybybabciazostałatamdoporodu,prawdopodobnie
Laurazmarłabynajakąśokropnąchorobęalbozzimna.

Możnapodziwiaćmojąbabcięwłaśniezato,żeprzeżyłasześćlatwdomutak
okropnym,żeniewieleinnychkobietdałobysobietamradę.Najdziwniejszejestto,
żenigdyniestraciłaniczeswojejelegancji.Nawetwnajcięższychczasach,kiedy
przedjejdomemzalegaływarstwybłota,wodętrzeba
byłonosićzestudni,w
mieszkaniutemperaturaspadałaponiżejzera,babcia
wyglądaładobrze.

Dziadekjednakjużtegoniedostrzegał.Gdywracałzpola,omijałjąwzrokiem,
jakbybyłakolejnymmeblemwizbie.Jejbrzuch,rosnącyzkażdymmiesiącem,
irytowałgo,boprzypominałmupewnąnoc,którąwolałbyusunąćzpamięci.

Wtęnocbabciaznalazłagozinnąkobietą.

-Poniżaszmnie-powiedziałaszeptem,kiedystaliwsienimieszkania,adziadek,
jeszczewciążmocnopijany,zacząłmętnietłumaczyć,że„przyjednejdziurzetoikot
zdechnie”.

Wtamtympółmrokuiwtamtychokolicznościachpewnieniewielezostałownimz
dawnychczasów:jegowąssiwiał,wojskowymundurobrastałwszafie
kurzemi
pajęczyną,brzytwardzewiałaprzymiednicy,nieruszanaodtygodni.

Denerwowałogowniejwszystkoto,conapoczątkubyłojakmagnes:jejbutyna
wysokichobcasach,jejgarsonki,jejuszminkowaneusta.Kiedyszłaprzez
wieś,
wydawałasięzbytładna.Byłateżzbytmądranarozmowyzsąsiadkami.Pozatym
byłazamłoda.Miałaszesnaścielat,kiedyjąpoślubił.

Wpółmrokusieni,podpity,przyglądałsięswojejmłodejżonie,któraniepłakałaani
niewpadaławhisterięzpowodujegozdrad.Stałaprzednimimówiłaspokojnym
głosem:

-Poniżaszmnie.Jeślitakmatowyglądaćdalej,odejdę.

Światłodochodzącezkuchnizatrzymałosięnajejwilgotnychustach,wsiąkłow
ciemneoczypatrzącewprostnaniego,bezstrachu.

-Igdziepójdziesz?-zapytałniemalpokornie,podczasgdywjegogłowiezaczynało
dziaćsięcośdziwnegoibardzo,bardzozłego.

background image

Wzruszyłaramionami,sięgnęładoklamkiwdrzwiach.

-Jestwieluprzyjaciół,którzymnieprzyjmą.Przecieżmambrata.

Osiemmiesięcypóźniej,noszącciężkibrzuch,pakowałasiędodrogi.

Wiedziała,żewtymdomuniemożerodzić.Jedynakobieta,któraodbierałaporody
wewsi,niebyłazbytrozgarniętaibabcianiezamierzaławysłuchiwaćjej
zabobonnychporadanispoglądaćwtępeoczy,gdyLaurabędziewydostawaćsię
na
świat.

148

Wcaleniebyłotak,żebabciaczekała,ażdziadekwróciodHanny,inieliczy

łanato,żeodjedziezniąnawozie.Nieczutażalu,żeniepomagajejciągnąćkufrów
poziemi,żeniebędziesposobu,żebysięchociażpożegnać.

Modliłasięoto,żebyjejmążspałdłużejniżzwykle,żebyHannanamiętnością
zatrzymałagoażdoranaiżebyjejniedogonił.

Pakowałasięwpośpiechu,niemalhisterycznie,wciążzerkającwstronędrogiw
obawie,żezobaczyznajomąsylwetkę-trochęprzygarbioną,posuwającąsię
sinusoidązprawejstronynalewą.Takbardzosięspieszyła,żezostawiławdomu
połowęważnychrzeczy.Wyprowadziławózzszopyipoczutakolejnyskurczbólu.
Byłostry,głęboki,przecinałjąniemalnapól.

Zawcześnienadziecko-pomyślała,gramolącsięnakozioł.Uderzyłakoniabiczemi
wózpowolipotoczyłsięwstronęledwiewidocznejliniiczarnychdrzew.Noc
była
gwieździsta,piękna.Kiedybabciapoczułakolejnyból,uniosławgóręgłowęi
zobaczyłanadsobąniebociężkieodgwiazd.Wózzeskrzypieniemkółtoczyłsiędo
przodu,awbabcibrzuchurozpoczęłosięcoś,naconiebyłaprzygotowana.

Przezmomentkrótkijakokamgnieniepomyślała,żejeszczemożezawrócić.

Myślbyłapłochaikrótka.Zawrócenieterazoznaczałodożywocie.

Kiedyodwróciłasięzasiebie,zobaczyłastarąlepiankękrytąstrzechą.Momentalnie
pomyślałaotym,jakwczasiedeszczukroplespadajązsufitunapodłogę.

Przypomniałasobiesiebiebiegającązwiadramipocałejkuchniiizbie,próbującą
łapaćdeszczówkę.Pomyślałaodużejmiednicy,któraprzezostatnielatasłużyła
jej
domycia.Pomyślałaokaflowympiecu,ostrychu.

Ślubnyportretwzłotychramach,wykonanyprzezkiepskiegomalarzawisiał

wizbieiteraztonąłwciemnościach.Taksamo,jakwciemnościachtonęłodużełóżko
zpierzyną,którądziadekpotrafiłzrzucićjednymszarpnięciemręki,wzło

ści.Narozwieszonychwizbielinkachschłybabcisukienki.Podszafąstałyjej
weselnepantofle.

Końmiesiłkopytamibłoto,wózsunąłmozolniedoprzodu,ababciaodwróci

łasięporazostatniispojrzeniempożegnałakrzywiznędachu,sad,któregonieudało
sięjejzagospodarować,płot,wktórymwciążbrakowałokilkudesek.

background image

*

Lauraprzyszłanaświatsina,nawetniepróbującnabraćpowietrza.Kiedypo

łożnawzięłająnaręce,dzieckowyglądałonamartwe.

-Cozdzieckiem?-wyszeptałababcia,ztrudemporuszającustamiiledwiezbierając
myśli.Poprzezkotaręrozpiętąprzyłóżkuniewidziaławyraźnie,cosię
149

dzieje,dostrzegałatylkozaryskobietytrzymającejnarękachniemowlęipodłuższej
chwiliuświadomiłasobie,żewpokojupanujewielkacisza.Niebyłokrzyku
ani
płaczu,położnaniemówiławesoło:„Todziewczynka!Mapanicórkę!”.Niktnic
nie
mówił.Babciabyłazbytosłabionaiobolała,żebysiępodnieść.Udałosięjej
jednak
dźwignąćnałokciachipowtórzyćgłośniej:

-Cozmoimdzieckiem?

Wszystkotrwałoniedłużejniżkilkachwil,alewtamtympokojuczassięzatrzymałi
każdasekundarozciągałasięwnieskończoność.Położnapróbowałaożywićdziecko
wszystkimiznanymijejsposobamiizachodziławgłowę,cosięsta

ło.Poródprzebiegałnormalnie.Niebyłożadnychkomplikacji,wszystkoodbywało
sięzgodniezplanem.Czytomożliwe,żedzieckobyłojużmartwewcześniej,
w
brzuchuswojejmatki?

Ostatniapróbainiemowlęnaglerozwartousta.Jegobuzięwykrzywiłgrymas,aciszę
rozdarłpierwszykrzyk.Zegaryznowuprzyśpieszyły,babciaosunęłasięna
poduszkę
zulgą,położnazawołała:

-Todziewczynka!Mapaniślicznącórkę!Myślałapanijużnadimieniemdlaniej?

Babcia,zbytwymęczona,żebyodpowiedzieć,skinęłatylkogłowąiporuszyłaustami
kształtującimiędziecka:Laura.

KiedyksiądzpochyliłsięnadLaurąwkościele,momentalniezacząłsięuśmiechać.

-Jakaśliczna…-szepnął.

BabciazdumąpoprawiłaLaurzebiałączapeczkęipodsunęłajądochrzcielnicy.
Kiedywodaskapnęłajejnaczołoiksiądzzacząłwymawiaćświętesłowa,
buzia
dziewczynkiwykrzywiłasię,azgardławydobyłsięwielkikrzyk.

-Mojakochana…-szeptałanadłóżeczkiemswojegomaleństwainasłuchiwała,czy
wsercuodzywasięznajomeciepłooraztkliwość.Sercepozostawałojednakzimne
jaklód.Dzieckowyciągałodoniejswojemałepiąstki,ustamiszukałojejpiersi,aona
czuta,jakziąbwniejnarastaistajesięcorazsilniejszy.

-Mojakochanadziecinka…-powtórzyłaostrożnie,wsłuchującsięwbrzmienietych
stów.

Byłyobce.Todzieckobyłodlaniejjakobce.Niczegonieczułapozażalem.

Lauraciąglepłakała.Niesmakowałojejmlekomatki,miałaniedobresny,bolałją
brzuszek.Jejkrzykwciążprzenikałścianymieszkaniaistawiałnanogiwszystkich
domowników.

background image

150

Babciapodrywałasiępierwsza:sennośćbuzowałajejwskroniach,sercełomotało,
powiekisamesięzamykały.Jejkrokinadywaniebyłypośpieszneinieuważne,
potykałasięodomowesprzęty,doktórychnienawykła,uderzałasięboleśnieokanty
mebli.KiedywkońcubrałaLauręnaręce,ogarniałająirytacja.

-Uciszsięwreszcie…-szeptałajakzaklęciedomałegoucha.

Buzianachwilępozostawałaotwarta,krzykjednakcichł.Spojrzeniedziecka
odnajdywałotwarzmatki,alezarazulatywałogdzieśdalej.

-Uciszsię…-powtarzałaciszej,zdumiona,jakwielkąmocmajątesłowa.

KiedyLauramiaładwalatka,babciaobudziłasięnaglezmocnobijącymsercem.
Byłaniedziela,bratzżonąidziećmiposzedłnaspacer,wwillipanowaławielkacisza,
popołudnietonęłowleniwymniedzielnymklimaciewiosny.Babcispojrzenieobiegło
wpośpiechupokójizatrzymałosięnaLaurze.Dziewczynka
przytrzymywałasię
prętówłóżeczka,jejdłonieściskałygumowąmaskotkę,aspojrzeniecelowałow
przedpokój.

Wprzedpokojuosiadłaszarość,cieniemieszałysięzesobąnadywanie,wdrugim
pokojuzegarzacząłwybijaćrytmicznieczterykwadranse.

-Ama!-wykrzyczałaLaura,wyciągającrączkęprzezprętyłóżka.

-Tamniemataty-odpowiedziałababcia,przytomniejąc.

Jużwchwili,kiedyodpowiadałaLaurze,uświadomiłasobiejakiśdziwnydysonans
międzyjejsłowamiatym,cofaktyczniebyłowprzedpokojuinacopatrzyłajej
córka.Sercepodskoczyłojejdogardła,odwróciłasięniemalnatychmiast
i
wyszeptałagłosemnabrzmiałymzestrachu:

-Żywidożywych,aumarlidoumarłych!

Babciabardzoskrupulatnieprzygotowałasiędobyciawdową.Jeszczezanim
przyszedłtelegramzawiadamiający,żedziadekzmarłnawylewwSłupsku(umarł

wmieszkaniu,doktóregozostałprzesiedlonypoaresztowaniuirepresjach,które
dotykałygoprzezkolejnedwalata),onaspokojnymkrokiem,popychającprzedsobą
wózekzLaurą,spacerowałapomieścieiprzyglądałasięwystawomsklepowym,
szukającczarnycheleganckichgarsonek.Byłapewna,żepomężudostanierentę,
ita
myślnapawałająspokojem.Wogóleodchwili,kiedyLaurawyciągnęłaprzez
pręty
łóżeczkarękęwstronęprzedpokoju,wbabcizagościłwielkispokój.

Przestałateżmiećdziwnesny,wktórychtonęła.

Mojababcianigdywcześniejniebyłanadmorzeminawetniemiałapojęcia,jak
naprawdęwygląda.Oczywiściewidywałajenafilmachalbonakartkach
pocztowych,kiedyśnawetzwielkimprzejęciemobejrzałaalbumpoświęconyMorzu
151

Bałtyckiemu.Nigdyjednakniestanęłanaplaży,niepoczutapodstopami
rozgrzanegopiasku,niewyczutanosemzapachuwilgociisłonejwody,nieusłyszała
delikatnegoszumu,którywchwilachsilnegoporywuwiatrumógłprzerodzićsię
w

background image

ryk,poderwaćtonywodyiuderzyćnimiobrzeg.

Ajednakwsnachciąglepływaławmorzu.Tesnybyływypełnionezapachami,
koloramiidotykiem.Śniła,żejestprzydnie.Nabiałympiasku,którymigotał

wsrebrnymświetleksiężyca,widziałakilkaperełibiałeskorupymuszli.Macałaje,
zbierałazdna,odpychałasięrękąodpiaskuipróbowaławypłynąćnapowierzchnię.
Zpoczątkuwszystkoukładałosiędobrze.Wgórzewidziałagwiazdy
iksiężyc,więc
wiedziała,gdziemasiękierować.Jejręcerozpychaływokółwodę,jakbyumiała
pływać.Potemjednaknieboznikało,aonapozostawałanarozkołysanejgłębinie,w
którejwszystkobyłoczarne.Jejbiałasukienkaunosiłasię
wokół,nadmuchanajak
balon,wpłucachzaczynałobrakowaćtlenu,ruchystawałysięchaotyczne.Wtedy
tonęła.

Kiedybabciaopowiedziałasenszwagierce,tanatychmiastjąuświadomiła,żewodaw
symbolicesennejtodużekłopoty.Atonąćwwodzietopoprostuniemożnośćwyjścia
znich.

Sensięniesprawdził-takmyślała,kiedyodebrałatelegramidowiedziałasię,żemąż
zostawiłjejtrochępieniędzy,żewStupskuznajdujesięmieszkanie,wktórymspędził
ostatnirok,iżejegopogrzebodbędziesięzadwadni.

Napogrzebiebyłoniewieleludzi.Tegoakuratdniasiąpiłdeszcz,tworzącnaziemi
błotnistekałuże,nieboszczelniezakrytebyłoszarymichmurami,wiatrrozwiewał

czarnąwoalkęzwisającązkapeluszababciiwydymałzaniączarnypłaszcz.Laura,
ubranaskromnie,siedziaławspacerówceibabciarozpięłanadniąparasol.Nieliczne
osoby,którezjawiłysięnapogrzebie,wskupieniuobserwowałymłodąwdowęijej
ślicznącórkę.Niewielewidziałypodsztywnymczarnymkapeluszem:główniezarys
ust,któreniepowinnywtychokolicznościachbyćpociągnięteczerwonąszminką,
ale
były.Ustapozostawałypoważne,anijedenmięsieńniedrgnął,niewykrzywiłysię
w
płaczliwąlinię,podkapeluszniezawędrowałaanirazudłońzchusteczką.

-Proszęprzyjąćmojekondolencje-zwróciłasiębabciadoteściowej,kiedy
uroczystośćsięskończyłailudziejużsięrozchodzili.

Teściowauniosłananiąsmutneoczy.

-Zostawiłaśgo-powiedziałagłucho,apotemprzeniosławzroknaLaurę.-

Nawetniezobaczyłswojegodziecka.

Słowawyjaśnienianieprzeszłybabciprzezgardło.Popchnęłaspacerówkęi
manewrującmiędzykałużami,spróbowaławydostaćsięnaasfaltowądrogę.Kiedy
po-152

patrzyłazasiebie,teściowawykonywałajakieśdziwnegesty.Byłocośniepokojącego
wtychgestach,cośprastaregoikojarzącegosięzzabobonami.Babcia
znieruchomiała.Niewiedziećdlaczego,przyszłojejdogłowy,żeteściowarzucana
niąurok.

-Nawetsięnieważ!-krzyknęłamocnymgłosem.-Nieróbtego!

Szkoda,żetakzawołała.Teściowawcalenierzucałananiąuroku.Wchwili,gdyjej

background image

synowazwnuczkąsięoddalały,zaczętaszeptaćmodlitwę,którąwjejrodzinie
ochraniałosiękogoś,kogosiękochało.OnajużzaczynałakochaćLaurę.

Wchwili,kiedypopatrzyłanadziecko,wjegooczachzobaczyłatensambłysk,który
widywaławoczachswojegosyna.Niechciałazrobićjejniczłego.Chciała
zdjąćz
wnuczkiprzekleństwo,którerzuciłnaniąprzedśmierciąmężczyznależącyteraz
kilkametrówpodziemią.

*

Mającsiedemnaścielat,Laurastanęłauprogukariery:pisałyoniejgazety,wbalecie
dostawałatrudnerole,niejednokrotniepierwszoplanowe.Krytycyirecenzenci
zachwycalisięnietylkojejtalentem,aleteżniezwykłąurodą,którana
deskachsceny
przyciągaławzrokjakmagnes.

Laurarozkwitała.Matkakontaktowałasięzcorazważniejszymiosobami,żeby
pomócwkarierzecórki,jejnazwiskozaczynałobyćrozpoznawalne,dostałakilka
zaproszeńdoprogramówtelewizyjnych.Wtelewizjioczywiściezrobiłaniesamowite
wrażenie:piękna,delikatna,mówiącaspokojnymgłosem,inteligentnaido
tego
jeszczetakamłoda!

Życiezaczynałonabieraćrozmachu,kiedyLauraniespodziewanieprzekreśliła
wszystko.

Byłopóźnemajowepopołudnie,gdymatkaznalazłająwhotelowejłazience,skuloną
międzykoszemnaśmieciamuszląklozetową.TwarzLaurybyłablada,
spocona,
dziewczynadrżałanacałymcieleiztrudemudałosięjejstanąćowłasnychsiłachna
nogi.

-Cosięstało?-spytałamatka,kompletniezaskoczona.Córkaniemiałanigdy
wcześniejtremyprzedwystępem,niebyłowjejnaturzeomdlewać,słabnąć
albo
wymiotowaćzezdenerwowania.-Cościzaszkodziło?

Laurawciążwpatrywałasięwniątymsamymspojrzeniem,wktórymprzebijała
kompletnabezradność.

-Cocizaszkodziło?-powtórzyłamatka,spuszczającwodęwklozecieipomagając
córcedojśćdopokoju,gdzietaodrazupołożyłasięnałóżkuizwinęła
wkłębek.-
Lauro!

153

Dziewczynaprzycisnęładłoniedoust,zamknęłaoczy.Minęłokilkadługichminut,
nimmatkazaczętazbieraćmyśliiłączyćróżnefakty,którewcześniejodnotowywała
jejpodświadomość.Obrazyzaczętynapływaćobszernymstrumieniem:
Laura
wymykającasięoporankudołazienki,bardzozmęczonaispoconapodczas
rutynowychćwiczeń,wzrokLaurytropiącyciężarnąkobietęnaulicy-wzrok
straszny,przepełnionylękiem.

Mijałyminuty,aLaurawciążleżałanałóżkuwbezruchu,zdłońmiprzyciśniętymi
doust.

Kiedy?-pomyślałamatka.

background image

-Jakdługo?-Jejgłosbrzmiałgłucho.Wtejjednejchwilitraciłapodnogamigrunt,
traciławszystkieswojeplany,marzeniaispokójwewnętrzny.

Laurapowolirozchyliłapowiekiiprzeniosławzroknamatkę.Kiedyusiadłana
łóżku,wciążbyłapapierowobladaiwciążjeszczebyłojejsłabo,aleprzezułamek
chwilipoczuławielkąulgę,żenareszciemożezrzucićzsiebieciężarwielkiej
tajemnicy,zktórąbyłazupełniesamaodtrzechmiesięcy.

-Mamusiu…Takmiprzykro…

Uderzeniewpoliczekzabolało.Miałozaboleć.Laurapochyliłagłowęipopatrzyłana
swojedłoniesplecionenakolanach.

-Trzecimiesiąc-powiedziała.

JeśliLaurasądziła,żematkapogodzisięztym,żezaczniejąwypytywaćosprawcę
kłopotówalbozadecyduje,żenależyustalićdatęślubu,urodzićto
dzieckoipotem
wrócićdopracy,tobyławbłędzie.Niewracałydotegotematu
przezcałypobyt
baletuwWarszawie.Matkajednakniespuszczałazniejteraz
oczu.Spojrzeniestało
sięzimne,nieprzyjazne,jakbyLauraprzekroczyłaniewidocznągranicę.

Któregoświeczoru,jużwSłupsku,matkawykonałatelefon.Dokogo?Lauranie
wiedziała.Zdawałasobiejednaksprawęztego,żetelefondotyczyjejiżezależyod
niegobardzodużo.Siedziałanałóżkuwswoimpokojuzoknamiskierowanymina
rzekę,wystraszonajakjeszczenigdy.Jejdarzawodził-zawodziłtak
odchwili,kiedy
poczutawsobiepierwszązmianę.

Matkastanęławdrzwiachpokojutakcicho,żeLaurausłyszałajądopiero,kiedy
powiedziała:

-Pewienlekarzpomożezałatwićtenkłopot.

Laurauniosłagłowę.

-Oileniejestjeszczezapóźno-dorzuciłamatka,mierzącjązimnymspojrzeniem.

154

Lauraniewiedziała,kiedyigdziemasiętoodbyć.Niemiałateżpojęciajak.

Nafilmachiwksiążkachkobietypoddaneskrobanceumierałyalbotraciłyzmysły.

PrzezgłowęLauryprzebiegaływięcprzerażającewizjesiebieustarejznachorki,
którapokaleczyjątak,żepotemjużwszystkoinnestraciznaczenie.Najbardziej
jednakniepokoiłojąsamodziecko.Jakwyglądałoteraz?Czycośczuło?Czypo
wyjęciugozjejbrzuchaktośsięnimzajmie?Czyzostaniepochowane,czyteż
usunie
sięjewjakiśpodłysposób,naprzykładwrzucającdościekualbotoalety?Amoże
dziecko,zapakowane,zostaniewręczoneLaurzelubmatce,żebysamesięnimzajęły?

Laurapłakała.Szlochwstrząsałjejciałem,aleprzycisnęładłonietakmocnodoust,
żeniewydobyłsięznichżadendźwięk.Noc,trzecianocposuchejinformacjio
lekarzu,ciągnęłasiędługoiboleśnie.Niemogłazasnąć.Wjakimśmomencie
odwróciłasiętak,żecalajejtwarzzatonęławpoduszce.Terazniktnieusłyszałbyjuż
jejpłaczu.Mogławięcprzesunąćdłoniewdół.Palceobjęłypłaskibrzuch.

background image

Zacisnęłapowiekiiczuła,jakmocnobijejejserce.

Matkanawizytęulekarzawyznaczyłapiątek.ZranakazałaLaurzewziąć
najpotrzebniejszerzeczyorazkilkaprzyborówhigienicznychipojechałytaksówką
do
zaprzyjaźnionegolekarza.Córkazezdziwieniemstwierdziła,żejesttojedenz
mężczyzn,którzybywalinagościnnychkolacjachumatki.

-Takajestemciwdzięczna-zwróciłasięmatkadomężczyzny,gdytenprowadził
Laurękorytarzemwstronęschodów.

Ostatnie,coLaurazauważyła,tożematkausiadławsalonienapięknejsofiei
poprosiłakogoś,ktosiedziałwgłębi,żebyzrobiłjejherbatę.Oglądałasięnanią
tak
długo,ażniemalpotknęłasięnaschodach.

-Proszęsięniebać-powiedziałmężczyzna.-Niebędziesznicczuć,obudziszsię,
kiedywszystkobędziejużzatobą.

Wprowadziłjądosterylnegogabinetu,którywyglądałdokładnietak,jakgosobie
wyobraziła,gdytujechały.Matkanieposłałabyjejprzecieżdojakiejściemnej
baby,
któramogłabyjąskrzywdzićizrobićcośźle.PrzecieżpotemLauramiała
jeszczeżyć
długoiszczęśliwie,miałatańczyćisięgaćpozaszczyty!Wszystkomusiałoodbyćsię
bezboleśnie,żebynieucierpiałajejpsychikaaniciało.

WpokojubyłodużeoknoitowłaśnienaniepatrzyłaLaura,kiedypielęgniarka
przygotowywałajądozabiegu.Zaoknemrozciągałosiębłękitne,czysteniebo.

Widziałafragmentyłamanychdachówidwiebiałechmury,któreospaleprzesuwały
sięnadwieżąkościoła.

-Niebędziebolało-zapewniłająpielęgniarkauspokajająco.

155

Lauramnożyłaterazwgłowiewszystkienajpiękniejszechwile,jakiespędziław
tańcu.Przypominałasobiedotyktiulowejspódnicy,któramieniłasięodcieniamibieli
iróżu.Pomyślałaopuentach,któremiałytakiesztywneczubki.Kiedypierwszyraz
zaczętawnichtańczyć,bolałyjąpalce.Tenbólteżpamiętała.Ipamiętała
jeszczete
wszystkieśliczne
gorsety,któreopinałyściślejejciało.Wpamięcimatkasczesywała
jejwłosywciasnykok:pasmopopaśmie,delikatnymiruchami,
któreLauratak
bardzolubiła.Wmyślachpopłynęłamelodia:cichydźwiękfletu,
doktóregopo
chwilidołączyłyskrzypce.Klawiszefortepianuspadaływprecyzyjnieodmierzanych
odstępach,pojawiłsiękontrabas…

Laurawmilczeniuobserwowałaniebo.Kiedykobietapowiedziała,żezarazzapadnie
wseniobudzisię„jużpowszystkim”,przesunęłapalcamipoczoleizezdziwieniem
stwierdziła,żejestmokreodpotu.Zatrzepotałyjejpowieki,melodiawgłowie
nabrałaczaru,wszystkostawałosięcorazbardziejsenneiniemalbaśniowe.

Apotemprzypomniałasobiekrzyk-Jakubwsunąłsięwniąwtedyporazpierwszy.

Rzęsyzatrzepotałyponownie,dłonieporuszyłysięniepewnienaporęczachłóżka.

Krzykzostałzagłuszonydźwiękiemfletu.

Powiekirozchyliłysięjeszczeraz,spojrzenieogarnęłopowolicałypokój.Kontrabas

background image

grałcicho,rytmicznie,znowupojawiłysięskrzypce-tymrazemwysokieiszybkie.
Kobietapowiedziałacoś,czegoLauranieusłyszała.

Dardałosobieznać:wjejwnętrzurósłchłopiec.Mogłanadaćmuimię.Mateusz-
pomyślała,przesuwającdłonienabrzuchiobejmującgopowoli.

Matkanigdyjejniezapytała,kiedytosięstałoaniwjakichokolicznościach.

Okolicznościbyłyzresztąnajmniejważne.

Kiedyzobaczyłagoporazpierwszy,siedziałwkiniedwarzędyprzedniąimiał

najbardziejniesamowiterudewłosy,jakiekiedykolwiekwidziała.Kiedyodwróciłsię
profilem,zobaczyłajegowydatnynosidużeusta.Poruszyłasięnasiedzeniu,zało

żyłanogęnanogęizamiastnaekran,patrzyłananiego.Gasłyświatła,wkinierobiło
sięcorazciemniejijednocześniezapadaławielkacisza.Wtejciszysłyszała,jak
Jakubsięgadopapierowejtorebkipocoś,copotemchrupnęłogłośnowjegoustach.

Byłdokładnietaki,jakmężczyźni,naktórychniepowinnazwracaćuwagi:bez
groszaprzyduszy,ubranywznoszonyjużpłaszcz,zdłońmiubrudzonymifarbami
olejnymi;kiedysiedziałwkinie,miałnasobiezwykłyrozciągniętysweter,wjego
rękawachkryłzmarznięteręce.Niemiałpieniędzy,żebypostawićjejkolację.

JegoojciecByłŻydemzPolski,amatkaŻydówkązIzraela.Jakubbyłsaabra,
przyszedłnaświatwIzraelu,wkibucu,gdziepracowaliipobralisięjegorodzice.
Przy-156

jechałdoPolski,mającdziesięćlat,iobecniekończyłakademięsztukpięknych,
malarstwo,alewplanachpojawiałasięwizjapowrotudoIzraela.

-Todziwnykraj,wydajemisię,żejegotropikalnyklimatniejestdlaŻydów

-powiedziałjej,kiedypierwszyrazweszlidojegoniewielkiegomieszkania,które
byłozarazempracownią.-Długowalczyliśmyoto,żebymiećswojąziemię,więc
musimyjącenić,aletakmiędzynamitotenklimatnaprawdęniejestdobry…Lepiej
byłobynamwEuropie.

Laurapopatrzyłananiegouważnie,żebywiedział,żegosłucha,apotemskierowała
sięwstronęobrazów.JakubmalowałgłównieŻydówkiiŻydówalboobrazy,w
którychmotywyżydowskiepojawiałysięwtle.Lauramiałaniewielkiepojęcieo
kulturzeżydowskiej.

-Pokimmaszrudewłosy?-zapytała,przykucającprzyjednymzdużychpłócieni
niepewniewyciągającrękę.Jejpalcemusnęłyzgrubieniafarby.

-Podziadku.

Mężczyźninajegoobrazachbylitacyortodoksyjni:pejsy,czarnekapelusze,ciemne
ubrania.Wtle,jaktapeta,pojawiałysiędużestareksięgi,hebrajskielitery,które
wyglądałytrochęjakmagiczneznaki.

-Twojeobrazysąpiękne-powiedziała,wstając.Mówiłaszczerze,bardzopodobały
sięjejtedużepłótna,zamalowanewstonowanejkolorystyce,pełneniezwykłej
symboliki.

background image

ZanimJakubjejdotknął,wysunęłazwłosówspinkiiciężkiejasneloki,uwolnionez
ciasnegokoka,opadłynaramiona.

Marlena

Dajmicoś-myślę,wpatrzonawjejplecy.

Idziemyszybko,Lucynaprzeskakujepokamieniachtak,jakbyrobiłatocałeżycie.Jest
zwinna,giętka,rozkładaręce,rzucamiprzezramiękrótkiespojrzenieijeszcze
przyśpieszakroku.Niewiem,dokądidziemy.Powiedziała,żezaprowadzimniew
miejsce,gdzieSylwiaprzychodziła,kiedymiałakłopoty.

Morzewydajesięzimne,jegowodymająspłowiałykolor,przypominająszarymateriał.
Wiatrjestwilgotny,mrozimitwarz,sprawia,żeżałujęwłożeniacienkiegoeleganckiego
płaszcza.Plażakończysięwąskimpasmemkamieni.Lucyna,nawet157

niepatrzącpodnogi,wskakujenatekamienieibiegnieponichtak,jakbyniezdawała
sobiesprawyzzagrożenia.Mijamyzakręt,rozpoczynasiękolejnepasmopiachui
wreszciewidzęstarą,nieczynnąlatarnięmorską.Dziewczynkawspinasiętakszybkona
górę,żemijatrochęczasu,nimudajemisięjądogonić.Przesuwamdłoniąpomokrej
zimnejścianie,unoszęgłowęiwidzęnadsobąplątaninępokręconychschodów
pozbawionychbarierki.

-Częstosamatuprzychodzisz?-Wmoimgłosiebrzmizmęczenie,niepanujęnadtym.
Mamzaczerwienionątwarz,powejściunagóręjestmigorącoimuszęrozwiązaćszalik.-

KiedySylwiatuprzyszła?

Lucynasiedzipodjednąześcian.Najejtle,ubranawszarąkurtkę,jestprawie
niewidoczna.

-Tamtegodnia.

Kucamnaprzeciwko,poddrugąścianą,alejestemtakzmęczona,żemuszęodpuścićsobie
elegancjęmojegojasnegopłaszczaipoprostusiadam.Wrękachściskamczapkę.

-Pośniadaniu.-Wlatarnipanujepółmrokiledwiewidzętwarzdziewczynki.Wielkie
ciemneoczywpatrująsięwemniezuporem.-Kiedyzapytałamokurz,wybiegłazdomu
iprzyszłatutaj.-Ustarozsuwająsięwuśmiechudziwnymiprzeztoniepokojącym.-
Mateuszprzyszedłtuzanią.

Zmuszamsiędowygrzebaniakartki,zdejmujęnakrętkędługopisu.

-Byłaśznimwtedy?

Kręcigłową.

-Więcskądotymwiesz?

Jejspojrzeniezsuwasięzmojejtwarzynakartkę.

-Boposzłamzanim.

Długopisniepisze,aniechtoszlag!

-Poszłaśzanim?-Staramsięzyskaćtrochęczasu,przeszukujętorebkę,alenajwyraźniej
żadnegowięcejpisadławniejnieznajdę.Zrezygnacjąodkładamtorebkęnawilgotną

background image

ziemię.-Poco?

158

WzruszaramionamiwtencharakterystycznydlaFeyówsposób,wstaje.Jestniska.Teraz,
kiedytakstoiprzyścianie,uświadamiamsobiewyraźnie,żetotylkodziewczynka.Nie
powinnambraćzbytpoważnietego,comipowie.Dziecilubiązmyślać,aonajesttylko
dzieckiem,chociażodzeszłegorokuborykasięzdorosłymiproblemami.

-Bolubię.

Lubi-notujęwpamięciimomentalniemarszczębrwi.Colubi?Lubichodzićza
Mateuszem?Czymożelubiłaichpodglądać?

-Przyszłaśtuzanimicodalej?

Szybazajejplecamijestpęknięta,Lucynaodwracasię,wiatrporuszakosmykami
włosów,dłoniewrękawiczkachzjednympalcemopierająsięwokółrozcięcia.

-Niechpanipopatrzy…

Zawracaikucatam,gdziesiedziałaprzedchwilą.Jejdłońprzesuwasiępomurze.Sątu
wyryteinicjałySylwii,rozpoznajętocharakterystyczneS.

-Samajezrobiła.

Tak,tojejpismo,aleniemogęsiępowstrzymaćiwysuwamrękę,bydotknąćliter.Lucyna
krążyterazzamoimiplecami,zmieniatemat:

-Wnaszymdomuwydarzyłasięstrasznatragedia.Wcze

śniejmieszkałatamdziewczynkazeswoimojcem.Jednegorazudostałfuriiizamordował
jąwkuchni,kołopiecyka.Potempodgłowępodłożyłjejpoduszkę…chybapoto,żeby
byłojejwygodnie.Jakpanimyśli?

Jejoczywtympółmrokusprawiająwrażenietakciemnych,jakbyniemiałyżadnejgłębi.
Dziewczynkawyglądanastarszą,niżjest.

-Ktonaopowiadałcitakichrzeczy?

-Mójbrat,znalazłtowInternecie.-Podejmujespacerponiewielkiejpowierzchni,jej
palceprzesuwająsiępomurze.-

Musiałjąbardzokochać,prawda?Zabiłją,aleniemógłznieść,żeleżynapodłodzew
kałużykrwi,żematwardopodgłową.

159

Podłożyłjejpoduszkę…Myślipani,żetakiecośmożemiećznaczenie?

Poruszamustami,alewkońcurezygnujęzodpowiedzi.

-Sylwiaczęstomiałaproblemy?-zmieniamtemat.

Ciekawe,onasamawymyśliłatęhistorięczyMateusz?Je

ślinawetznalazłjąwnecie,dlaczegoopowiedziałLucynie?Takierzeczymogąpołożyć
sięcieniemnapsychicedziecka,szczególniejeśliniemamożliwościzmienićdomu,tylko
pozostajewnim.Usilnieodpędzamodsiebiemyśl,żecałarodzinaFeyówjestporządnie

background image

popieprzona.JedynąnormalnąosobązaczynawydawaćmisięJakub.

-Nietakczęsto,alemiała.

-Jakietobyłyproblemy?-Niechcęjejnicsugerować,więcpodsuwamniemalobojętnie:
-Wszkole?Wdomu?Zrodzicami?Zbratem?

Nadworzepowolizapadazmierzch,twarzyczkaLucynytoniewcorazgłębszymmroku.

-Różnie.-Wyglądanato,żezaczynatracićzainteresowanierozmową.Całkiemmożliwe,
żeprzywiodłamnietu,bochciałapokazaćmiinicjałySylwiiipodzielićsięhistoriąjej
domu.Terazwydajesiępoprostuznudzona.-Mapanimęża?

Kręcęgłową.

-Adzieci?

-Mambrata.

Trochęsięożywia.

-Och,starszego?

-Młodszegoodwalata.-Zastanawiamsię,czymówićjej,żejużgozna.Damian
rozmawiałzmałą,twierdził,żeudałomusięnawiązaćzniądobrykontakt.-Nazywasię
Damian.

Dziewczynkauśmiechasię,zapamiętujesobieimię.Pyta:

-Idziemystąd?Robisięciemno,potemniedamyradyprzejśćprzezkamienie.

Wracamydrogą,którąprzyszłyśmy.Kiedynaplażyoglądamsięzasiebie,nieczynna
latarniasprawiawrażeniewymar-160

łejruiny:porozbijaneszyby,grubymur.Zbierająsięnadniągęsteczarnechmury.Nie
przyszłabymtusama,choćbymmia

łatysiącnajgorszychzmartwień.

-DługoSylwiabyłatuzMateuszem,kiedyjużjąznalazł?

-zagaduję,potykającsięokamienieirzucającpółgłosemcicheprzekleństwo.

Lucynazatrzymujesięwmiejscu,gdziewodaniemalsięgajejbutów.

-Niewiem,czydługo.Trochę.Oniczęstotuprzychodzili.

Rozchylamusta,żebyjeszczerazjązapytać,czypamięta,októrejbratodjechałdo
Krakowa,alewyprzedzamniesłowami:

-Chybasięcałowali.

Rzucamizaciekawionespojrzenie,badamojąreakcję.Mojareakcjajestłatwado
przewidzenia:nieruchomieję.Poprostu.Mijachwila,nimodzyskujęgłos.

-Widziałaśto?

Znowuwzruszaramionami,zaczynabalansowaćnakamieniach.

-Takmogłobyć,prawda?

background image

Dałamsięwrobić,niechjąszlag!

-Towidziałaśczynie?-Wmoimgłosiepojawiasięchłód.

Lucynazamykaoczy,odchylagłowęiwyliczarozbawionymgłosem:

-Nagórzeróże,nadolebez,mysiękochamyjakkotipies…

Jużprzydomu,kiedymijamymójsamochód,podejmujerozmowę:

-SzłamrazzSylwiąpoulicyŚwiętojańskiejwGdyni.Naglezłapałamnietakmocnoza
rękęiszepnęła,żemusimyiśćszybko.Niewiedziałam,ocojejchodzi.Ciągnęłamnieza
dłoń,niemalbiegłyśmy.Miałananogachtakieczarnekozakinaobcasie,więcjak
rzuciłyśmysiędobiegu,rozległsięgłośnystukotjejnóg,jamoimiprzebierałamrównie
szybko,aleitaksiępotknęłam.Pędziłyśmywgóręulicy,Sylwiarazporazoglądałasięza
siebie,jajęczałam,żebynatychmiast161

zwolniłaiwrezultaciewywaliłamsięitotak,żezdarłamsobieskóręzrąk.Bolało,aż
zaczęłampłakać.Sylwiaprzykucnęłaprzymnie.Takabyławystraszona,powiedziała
szeptem:

„Proszęcię,chodźszybko,potemobejrzymy,cocisięstało…”.

Alejaniechciałamnigdzieiśćijużbuczałamnacałego.Sylwiaprzyciągnęłamniedo
siebie,apotempuściłairaptowniewstała.Ktośsięprzynaszatrzymał:siedzącna
chodniku,widziałambutywiązanenaciemnozielonesznurówkiispodniedżinsowe.
Uniosłamgłowęwyżej,boSylwiabyłatakazdenerwowana.Spytała:„Dlaczegozamną
chodzisz?”.Zaczęłamotrzepywaćspodenki,wytarłamnajwiększełzyiobrzuciłam
wzrokiemzadrapanianarękach.Sylwiawtymczasiewciąższeptała,jaknafilmach,aż
wstałamizłapałamjązarękawpłaszcza.Znowupociągnęłamniezasobą.Jużna
przystankuautobusowymzapytałam,dlaczegoniechciałarozmawiaćztamtympanem.
Przykucnęłaprzymnie.Miałatakiezmęczonespojrzenie,całabyłazmęczona,wyglądała,
jakbypostarzałasięodziesięćlat.„KochanaLou,takmiprzykro,żeby

łaśtegoświadkiem.Czymogęmiećdociebieprośbę?Proszę,niemówotymanibabci,
anirodzicom.AnitymbardziejMatiemu.Proszę”.

WpadamdoredakcjiiodproguwołamEdytę,ElęiRadkadosiebie.Jestemtaka
wściekła,żekiedywkońcustajemywszyscywpustym,odziwo,biurze,przezchwilę
kompletnieniewiem,copowiedzieć.

-Ustaliłaś,ktonagrałtenmateriałnapokaziefilmów?-

rzucamwstronęEdyty,starającsięwyciszyćzłość.

ZdziwionaspoglądanaRadkaiElę.

-Zostawiłamciwiadomośćnapoczcie,nieodbiegałaśkomórki…Tak,ustaliłam.To
Mateuszamateriał.

Kręcęzniedowierzaniemgłową,wyrywamisięnibyżartobliwe:

-Teleportowałsięczyjak?

162

background image

Edytawychwytujemojerumieńceizmieniatongłosunabardziejtroskliwy:

-Cosięstało?Skądwracasz?

Łapięsięnatym,żebębniępalcamiwblatbiurka.Zmuszamsię,żebyprzestać.Unoszęna
nichwzrokirozchylamusta,jakbymchciałacośpowiedzieć.Alenicniemówię.

Tasprawaniebędziemiałakońca,wiemto.WczorajporozmowiezLucynąwybrałamsię
nakolacjęzDamianem.Opowiedziałammuowszystkim,coudałonamsięznaleźć,aw
jegooczachwciążniewidziałamzapalającegosięświatła,którepowiedziałobymi,że
znaleźliśmycoś,czegopolicjanieustaliła.Damianzawszepowtarza,żemaszóstyzmysłi
niezawodnąintuicję.

„Marleno,jestwielespraw,którenigdynieznajdująrozwiązania-powiedziałdobrotliwie,
właśniewkontekścietejswojejniezawodnejintuicji.-Nawetniewiesz,jakdużo,a
większośćznichdotyczywłaśniezaginionych”.Jadłamsałatkęzkrewetkami,gdy
wyjaśniałmi,jakwieleztropówpodrzucanychprzezobcychludzisugerowało,żeSylwia
uciekłazdomu.Mogłabyćterazwszędzie,światjestzbytwielki,żebyznaleźćjedną
osobę,któraniechcezostaćodnaleziona.„Myślę,żeonajesttrochęinnaniżsądzisz-
mówił.-Zebraliśmysporoinformacjioniej;wcaleniewydajesiętakaczystaiświęta.Na
początkuteżsądziłem,żetobardzoporządnadziewczyna.Alestorazypowtarzam,że
nawetnajporządniejsiludziepotrafiąpopełnićnajohydniejszązbrodnię.

Miaładośćpowodów,żebyporzucićswojeżycie”.

ZaplecamiRadkawisimapaświataikiedytaknaniąspoglądam,czujęogarniającąmnie
frustrację.Sylwiamożebyćterazwszędzie.Zużywamyenergięiczasnasprawę,która
faktyczniemożeniezostaćrozwiązana.Ajeśliniezostanierozwiązana,toprzecież
artykuł,którypowstanie,niczegonamniezrekompensuje.Angażujemysięwto,bo
liczymynasukces.

Niktnietraciłbytyleczasunasentymentalnyartykułzakończonyprośbą,byludzie,którzy
znająmiejscepobytuSylwii,skontaktowalisięznami!

163

-Dziesięcioletniadziewczynkabawisięmną,podsuwającscenariusze,których
sprawdzeniezajmiedużoczasu,aktóresprawdzićtrzeba,jeślimamyciągnąćtodalej-
mówięwolno,ważąckażdesłowo.

Znowupatrzęnatamtąmapęzpowbijanymiwniąpinezkami.Uderzamniemyśl,którą
chybawciążuważamzanajbardziejrealną:żeSylwianigdzieniepojechała,jesttu,a
ludziechodząponiejcodziennie,niezdającsobiesprawyztego,żejestzakopanagdzieś
podichnogami.

-Sylwiazapuszczałasięsamadonieczynnejlatarnimorskiej,niejesteśmywstanie
zorientowaćsię,ojakichporachtorobiła.Ktośmógłjąprzyuważyć,pójśćzaniąipotem
gdzieśukryćzwłoki.Las,któryrozciągasięoddomuFeyóważpoplażę,jestogromny;to
starylas,wktórymwiększośćścieżekzarosła,atymi,któresą,małoktochadza.Policja
przeszuka

łaniemalcałylaszpsamiinicnieznalazła.

background image

Niemuszęnanichpatrzeć,żebywiedzieć,żeopierająsięterazoregałyikrzesłai
wymieniająmiędzysobąspojrzenia.

Mojazłośćopadawchwili,kiedymówięnagłos,żewedługmnieSylwiaFeynieżyje.
Dodaję:

-Mamwrażenie,żeromansSylwiizbratemjesttylkowierzchołkiemgórylodowej.

WmyślachrozmawiamterazzbyłądziewczynąMateusza,stoimynabulwarze
nadmorskim,aona,wymawiająccichodwasłowa-„zimnasuka”-sprawia,że
uświadamiamsobie,jakbardzomogęsięmylić.Wszystko,comamyoSylwii,pochodzi
odniejsamej.Sylwiabyłapisarką.Mogłamanipulowaćswoimidziennikami.Mogła
siebiewybielać,mogłazmyślać.

-Wiecie,czegomibrakowałopodczasrozmowyzMateuszemiLucyną?-pytam,
odwracającsiędonich.-Wzruszenia.

-Mayday,mayday!-rzucażartobliwieEdytaimacharękami,więcnareszciezaczynam
jejsłuchać.-Sprawdziłamwózrudzielca.Onniemasamochodu,alektośmiwspomniał,
że164

jeździczasemoplemomegakombi.Srebrnym.OpelnależydoDawidaOrzelskiego.

Opelomegakombiwkolorzesrebrnymparkujeprzedgalerią,doktórejwłaśniewchodzę.

Naścianachgaleriiwisząmrocznepejzaże,wśródktórychrozróżniamkręgiskładającesię
ztańczącychludzkichsylwetek.Obrazyprzyciągająmójwzrok,sprawiają,żenajpierw
patrzęwłaśnienanie,adopieropochwilidostrzegamstojącegotyłemdomnie
mężczyznę.

Jestwysoki,ubranywzimowykożuchsięgającykolan,spodkożuchawystają
ciemnobrązowesztruksowespodnie;spoglądamnatreckingowebutyiwkońcuprzenoszę
wzroknagrubąkitęciemnobrązowychwłosów.Zanimmężczyznaodwrócisięiruszydo
wyjścia,jamrużęoczyipróbujęprzypasowaćgodoSylwii.

-MarlenaRoguckazpisma„Portrety”-mówię,wyciągającdoniegodłoń.

-Tenperiodykniezajmujesięwystawamimalarstwa,prawda?-Mijamnie,alenie
wychodzi.Zachęca,żebymdołączyładoniego,razemprzesuwamysiępogalerii.-Ma
panijakiegośulubionegomalarza?Zaraz,niechzgadnę.PewnieMonet?-

Uśmiechasię,aletoraczejkpiącyuśmiech,anieprzyjacielski.

-Jakpanzgadł?-FaktycznielubięMoneta,zresztąnieznamzbytwielumalarzy.

-Wszyscy,którzynieznająsięnaobrazach,lubiąMoneta.

Rokwrokmamzlecenianakilkakopiijegoobrazów-odpowiadaidodaje,przystając:-
Mateuszuprzedziłmnie,żepanibędziechciałazemnąrozmawiać.

Mateusz

DoKrakowanaakademięzdawaliśmywpiątkę:ja,Dawid,Agnieszkaijeszczedwóch
naszychkumpli.Niestety,dostałemsię165

tylkojaiDawid.Agnieszcenieudałosięprzejśćnawetdoegzaminówustnych.Kiedy

background image

odprowadzałemjąnadworzec,niewiedziałajeszczewtedy,żeudamisiędostać,aleitak
przeczuwała,żewszystkopotoczysięniewtymkierunku,wktórymplanowaliśmy.Bo
przecieżplanowaliśmymieszkaćrazempodczasstudiów.

Kiedypotemwychylałasięzoknapociągu,machnąłemjejrękąnapożegnanieipostałem
takdługo,ażzniknęłamizoczu.Wiedziałem,żeprzykładawagędotakichrzeczy,byłaby
załamana,gdybymposzedłsobiewcześniej.

Byłpierwszypaździernika,kiedywielkimkluczem,któryprzypominałkluczedokomnat
zamkowych,otwierałemdrzwisąsiadująceztypowokrakowskąkafejkąiwdrapywałem
siępokrętychschodachnatrzeciepiętro.Schodytrzeszczały,barierkabyłasuto
rzeźbiona,drzwiprzedemnąstareiniesamowite.

Awśrodkuniesamowicieklimaciarskiepoddasze!Aletrafiłem!

Dawiddołączyłdomniedopierodwatygodniepóźniej,więcnapoczątkumieszkałemtam
sam.Wżyciuniezaznałemtakiejsamotności.

Najwięcejurokumiałyporanki.Byłwnichklimatwolności,świeżościiczegoś,co
sprawiało,żebudziłemsięposzóstej,dwiegodzinyprzedbudzikiem.Wmieszkaniu
śmierdziałyfarbyolejneiterpentyna,więczostawiałemnanocotwarteokna.Chłódtych
porannychgodzinsprawiał,żeciężkobyłowynurzyćsięzciepłegołóżka.Kawaz
ekspresu,dokawypapieros,czarnytusz,pędzelikartka.Siadałemnaszerokimparapecie
naszychogromnychokien,wyciągałemrękawyswetranatyle,żebynieprzeszkadzaływ
malowaniuipalącpapierosa,sięgającrazporazpogorącykubekkawy,rysowałemto,co
byłoprzedemną.

Dawid,jakjużprzyjechał,twierdził,żetojednezmoichlepszychprac.

-Jestwnichcośfajnego-tłumaczyłnieporadnie,bowyjaśnianie,comusiępodobaw
sztuce,nigdyniebyłojegomocnąstroną.-Straszniemisiępodobają.Powinieneśzrobić
ichwięcej.

166

Robiłemje,ilekroćwstałemdośćwcześnie.Nakartcezatrzymywałemwidokkrzywych
dachówkamienic,klaustrofo-bicznieponakładanychnasiebiebudynków,geometrii
długichokienpoprzecinanychramaminamniejszekwateryiwąskichprześwitów
brukowanychuliczek.

-Pejzażekrakowskie-zażartowałemkiedyś,aleporobiłemimzdjęciaiwysłałemSylwii
wliściezdopiskiem,żetotylkoszkice.

Krakównaswciągał,wciągałanasuczelnia.Wrozwianychszalikach,rozpiętychkurtkach
irękawiczkachbezpalcówzjeżdżaliśmynarowerachmostyrozciągniętenadWisłą,
okrążaliśmystarekamienice,przemierzaliśmybrukowaneuliczki.

Małosięwtedyspało,dużopaliłoipiło,naszalodówkaświeciłapustkami,zatona
poddaszupowstawałocorazwięcejobrazów.Noiuczelnia…uczelniabyładokładnietaka
niesamowita,jaksobiejąwyobrażaliśmy.

Sylwiapisaładomniestraszniedziwnelisty.Opisywałatakiepierdoły,żejakzaczynałem
toczytać,toogarniałomniewrażenieabsurdu.Cośbyłonietak.Pisałaogłupotach,aja

background image

zastanawiałemsię,conaprawdęsiędziejeidlaczegopoprostumiotymnienapisze.

Szczerzemówiąc,niesądziłem,żewKrakowiebędęzaniątakstrasznietęsknić.A
tęskniłemitotak,żewizjapięciulatalbonawetnajbliższychparumiesięcytuwydawała
siędziwniesroga.

-Możewpadnieszdomnienaweekend?-zaproponowałemjejprzeztelefon.

Warunkiniebyłynajlepszekutemu.Naszepoddaszestanowiłojednącałość,jedenpokój
podzielonydrewnianymiprzepierzeniami,któreniedawałyżadnejprywatności,więc
Sylwiamogłanieczućsiętudobrze.ZtegosamegopowodunieściągałemdoKrakowa
Agi.GłupiobyłomiwyrzucaćDawidagdzieśnanocichociażwiedziałem,żewyniósłby
siębezprotestów,jakośodkładałemtowczasieiAgnieszkętrafiałszlag.

167

-Przyjechaćdociebie?-WSylwiiglosiepobrzmiewałocośnowego,czegonieznalem.-
Byłobyfajnie…Zapytamrodziców.

Zapytarodziców?Cotozanowyrodzajścierny?

Telefonznajdowałsięnadolekamienicy,wbramie.Stałemwięcopartyowilgotnymur,a
wmojejgłowiepojawiałasięwizjaSylwiiprzynaszymaparacietelefonicznym,w
mieszkaniu.Niemalwidziałemtejejdelikatnedłonieskręcającekabel,jejgłosw
słuchawcebrzmiałcholernieobco,zupełnie,jakbymrozmawiałnieznią.

-Jakchcesz-odpowiedziałempochwiliciszy.-Wsumietofaktycznieniemasensu,
żebyśjechałatutakikawałdrogi.

Sylwianabrałaoddechu,jakbychciałacośdodać.Zrezygnowa

łajednakiniemalczułem,jakobejmujepalcamisłuchawkęiprzysuwabliżejust.Jejgłos
wydałsięterazbliższy,niemalintymny:

-Dziwniejestwdomubezciebie.Kiedyprzyjedziesz?

Naświęta-pomyślałemznarastającąrezygnacją.Wredakcjitygodnika,dlaktórego
pracowałem,niebyłonarazieszansynawolne.GłosSylwiinaliniisprawił,że
uświadomiłemsobie,wjakwieleobowiązkówwdepnąłem.Zajęcianauczelni
kończyliśmyosiódmej,potemtrzebabyłopisaćjakieśpieprzonereferaty,robićprojekty,
zranajazdadoredakcji,weekendyzdziennikarzaminarozmowachzpisarzami,których
mia

łemfotografować.Niebyłoszans,żebymzobaczyłjąwcześniej.

Aonaniechciałaprzyjechać.

-Muszękończyć-powiedziałemiwtedySylwianamomentodzyskaładawnąwerwęw
głosie:

-Mati,jaktylkobędęmiałatrochękasy,toprzyjadędociebie.PozdrówDawida.

-Dobra.Pozdrowię.Cześć.

Agnieszkaktóregośrazupoprostuprzyjechała,bezuprzedzenia.Byłemakuratna
wywiadziezjakąśmłodąpisarką,którejksiążkisprzedawałysięrewelacyjniejako

background image

literaturadlablondynek,wywiadzniąprzeprowadzałamojaredakcyjnako-168

leżankaiwrezultaciewszystkoprzeciągnęłosiędogodzinwieczornych.Kiedywróciłem
dodomu,zmęczonyisenny,Dawidotworzyłmidrzwizdziwnympółuśmiechemna
ustach.

-Maszgościa-oznajmił.

Agnieszka.

Agnieszkasiedzącanamoimłóżku,zewzrokiemwbitymwpodłogę,odstawionawkrótką
kieckę,znowąfryzurąnagłowie.Agnieszka,którapoderwałasięzłóżkawsekundęi
rzuciłamisięnaszyję.

Agnieszkapodpaliłapapierosa,kiedyjużleżeliśmywłóżku,zegarnarynkuwybijał
melodyjnieswoichdwanaścieuderzeń,odoknaciągnęłolodowatejesiennepowietrze.
Papieroswjejwargachbyłnowością,taksamo,jakcałaniemalAga,któranajwyraźniej
przezostatnietygodniemiaładośćczasunaprzemyśleniesobienaszejznajomościi
podjęcieważnychdecyzji.

-NiewróciszdoGdyni?-spytałanibyobojętnie.

Gdyniawogóleniewchodziławgrę,choćbyniewiemco.

Wychyliłagłowęwstronęoknaiterazwidziałemłukjejszyi.

Zmrużyłaoczy.Spytałazudawanymspokojem:

-Więcjaktosobiewyobrażaszdalej?

-Niewiem.

Niewiedziałem.Niemyślałemotym,wydawałomisię,żewszystkorozlecisięjakoś
bezboleśnie,możenawetbeztejrozmowy.Chybawogóleniesądziłem,żesięznią
zobaczęiżeznajdziemysięwłóżku.

-Niewiesz?-Spojrzenietwardniało.-Więccościpowiem…

Uniosłemsię,odgarnąłemztwarzywłosyiteżsięgnąłempopapierosa.Lepiejmieć
czymśzajęteręcewtakiejchwili.Papieroszatrzymałsięwpołowiedrogidoust,kiedy
onapowiedziała:

-Spotkałamkogoś.

Wtedyspojrzałemnaniąuważniej.Byłazła,oczyjejbłyszczały.Przypaliłempapierosai
oparłemsięościanę.Pewniesądziła,żespytam,kogo,możenawetbyłtoktoś,kogo
znałem.

Pewniedlategoniespytałem.

169

-Comammyśleć?-Usiadłaiświatłoulicznejlatarnizatrzymałosięnajejpiersi.-Że
Krakówjestważniejszyodemnie?Pocowłaściwietuprzyjechałeś?Mieszkaćz
Dawidem?

MalowaćwKrakowie?Chciałeśucieczdomu?

background image

Patrzyłemnaniąwmilczeniu.Papierosspalałsięwmoichpalcach.

-Myślałeśomniechociażprzezchwilępoważnie?

Nieodpowiedziałem.Niebyłosensu,cokolwiekbympowiedziałitakbyłobyźle.

Więconawyrzuciłazsiebieto,cociąglekrążyłojejpogłowie,alewcześniejniemiała
odwagitegopowiedzieć:

-Wiesz,zawszemiałamwrażenie,żejestemnakońcutwojejdługiejlistyważniejszych
spraw.NasamymwierzchołkubyłaSylwia.Nieumiemcitegoudowodnić,alewiem,że
takbyło.Iniemówmitylko,żetotwojasiostraiżechorujeiniemawtymniczłego.Ja
wiem,żejestwtymcośzłego,alejużmnietonieobchodzi.Rób,cochcesz,towszystko
jesttwoimwyborem.Pamiętajtylko,żetotwójwybór.Niemój!

NauczelniDawidzacząłkombinacjezprzeniesieniemsięnawydziałrzeźby,ajarzuciłem
sięwwirpracy.Nigdywcześniejniemalowałemtakdużoitakintensywnie.Obrazy
walałysiępopoddaszu,ajazrękamiubabranymiwfarbiedochodziłemdowłasnego
stylu,któregonieudawałomisięwyrobićwliceumplastycznym.Obrazyzmieniłysię.
Kiedypotemrobiłemimzdjęciaalbokiedypatrzyłemnaniezmęczonymioczami,
widziałem,żesązajebiściedobre.Profesormalarstwateżtakuważał.

-Malujepanbardzodojrzałerzeczy-powiedział,lustrującjezadowolonymspojrzeniem.
-Sąsmutne,aleniepodtymkątemmamjeoceniać.Dlamnietodobremalarstwo,dobre
warsztatowo.

Zobrazówwyłaziłasamotność,doktórejniechciałemsięprzyznaćsamprzedsobą.
MiałemjużznajomychwKrakowie,robiłemcorazlepszezdjęciadlatygodnika,
poruszałemsiępo170

mieściebezproblemów,zDawidemmieszkałosiędobrze,rozmyślaliśmy,żebywystawić
sięwjakiejśgaleriiizacząćtraktowaćsztukęjakosposóbzarobieniakasynażycie.Na
kilkadnizatrzymałsięunaskolegaDawida,Mariusz;okazałsięnieprzyzwoiciebogatym
istraszniefajnymkolesiem,którypoważniegadałozałożeniujakiegośartystycznego
„podziemia”,którezrzeszałobyfotografów,malarzyirzeźbiarzy.Miałświetneplany,miał
pieniądzeizamierzałznaleźćsponsorów,więcwizjagrupyartystycznejnabierała
rozmachu.

Awemnierodziłasięcorazwiększapustka.

Łapałemsięnatym,żepodobamisięcodrugadziewczyna,alezżadnąnawetnie
starałemsięnawiązaćkontaktu.

Jakośwydałomisięoczywiste,żespieprzyłbymkażdykolejnyzwiązek,aromansena
jednąnocanitrochęmnienieobchodziły.

Wmojejulubionejknajpieczaszatrzymałsięnalatachdwudziestych:puszczanotylko
longowestarepłyty,główniechicagowskibluesijazz,ścianyoblepiaływycinkizgazet
amerykańskichpiszącychoprohibicjiiozabójstwachMurderIncorporated,żołnierzy
mafii.Skądonijewzięli?Zamiastprzebywaćzadnianauczelni,siedziałemwtympubie
zpapierosemwpalcach,zkawąstygnącąnastoleiszkicowałemludzi,którzysiedzieli
przyinnychstolikach.Bylinaprawdęniesamowici!Wszyscyprzyłazilitamzeswoimi
problemami,więcnatwarzachmieliwypisanetewszystkiezmartwienia.Jaszkicowałem

background image

tak,żebyniewidzieli,żesąobserwowani.Robiłemtonytychrysunkówiniemogłem
przestać.

-Możepowinieneśpojechaćdodomunakilkadni?-zapytałDawidostrożnie.

Nie,dodomuniemogłemjechać.Niemiałemwolnego,apozatympoco?

-Nicminiejest-odpowiedziałem.

ListodSylwii,któryprzyszedłpodkonieclistopada,wczasie,gdyKrakówzostał
przykrytypierwszymtegorokuśnie-171

giem,byłdziwnierzeczowy.Pisałaodwóchsprawach.Popierwsze,babciamiaławylewi
znalazłasięwszpitalu.

Powinieneśprzyjechaćdodomu-pisała.-BabciapytałaoCiebie,chciałabysięzTobą
zobaczyć.Jejstanjestzły,lekarzewprawdziemówią,żewyjdzieztego,alecośznaleźliw
jej
organizmieibojęsię,żetorak.CokolwiekoniejmyśliszicokolwiekpowiedziałaCiw
przeszłości,wydajemisię,żepowinieneśzniąporozmawiać.Takierzeczytrzeba
wyjaśniać,nie
możnaodchodzićbezwybaczenia.

Napisałateż,żejestsamotna.

MeradzęsobietubezCiebieiniepiszętegopoto,żebyzmobilizowaćCię,byśprzyjechał.
Poprostusobienieradzę.

Niewiedziałam,żejesteśmitakbardzopotrzebny.Niemia

łamdotychczaspojęcia,żesamotnośćpotrafiprzybieraćtakwielekształtów-oblepiajak
skórainieprzepuszczaanitrochęoptymizmu.NiewidziałamCięoddwóchmiesięcy.To
za
długo.Muszę,poprostumuszęzobaczyćCięjaknajszybciej.

Niepojechałemdodomu.Natomiastwydałomisięoczywiste,jakmogępomócmojej
siostrze.Niespecjalniemiałempomysłnato,coDawidmógłbyjejprzekazaćtakiego,
żebyichspotkanienietrwałopięćminutinieodbyłosięwrodzinnymdomuSylwii.W
końcu,kiedywybierałsiędoGdyni,poprosi

łemgo,żebyspotkałsięzmojąsiostrą.

-Zktórąsiostrą?-spytałDawidrzeczowo,marszczącbrwi.

-NoprzecieżniezLucyną!SpotkajsięzSylwią,jeślimo

żesz.Pogadajznią,bomajakieśproblemy,anaodległośćniedasięichzałatwić.

Niebyłotozbytsensowne,aleniclepszegoniewymyśli

łem.Nigdyniebyłemdobrywtakichrzeczach.

-Jakieproblemy?-zapytałDawidmocnozdziwiony.

-Właśnieniewiem.Pogadajznią.-Zawahałemsięidorzuciłem,jużnaniegoniepatrząc:
-Wyciągnijjąmożegdzieśdoknajpyalboco.Straszniejestprzybita.

172

KiedyDawidpojechałdoTrójmiasta,zająłemsięmalowaniem.Wciągujednego
weekendupowstałydwiemojenajlepszeprace.Pojegopowrocienawetniepytałemoich

background image

spotkanie.Onsamzaczął.Powiedział:

-Wcaleniejestzdołowana,wyglądawporządku.

-Tak?-podchwyciłem.Itobyłkoniecrozmowyoniej,alepoczątekichznajomości.

Sylwia

[rękopisnapapierzewlinię,3arkusze27,9x21,9cm,ozdobionerękąSylwiiw
symetrycznelinieiowalnekształty]

Niebyłokrwi.Odchyliłamgłowęirozwarłamusta,aleniewydobyłsięznichkrzyk
bólu,tylkojękpełenulgiirozkoszy.Mojepalcepowędrowałypojegoplecach,biodra
uniosłysię,podchwyciłyjegoruchy,objęłamgoudami,zbliskaspojrzałammuw
oczy.Ustaszukałymoichwarg,przesuwałrękomapomoimciele
tak,jakbymnie
rzeźbił.Chwilępóźniejzapytałszeptem,czymidobrze.

-Najlepiej…-odpowiedziałamzdyszanymgłosem.

Jestdziewiątawieczorem,zaoknamizrobiłosięjużzupełnieciemno,wiatrwyjew
szparachokna,dzielnica,wktórejspędziłampiętnaścielatmojegożycia,rozpoczyna
kolejnyzwykłypiątkowywieczór:menelezbierająsiępodsklepemmonopolowym,
chłopcyschodzązparkanu,zktóregopodglądalidziewczętawszkole
tańca,matki
wychodząnagalerieinawołujądziecidodomów,młodedziewczyny
wynurzająsięz
bloków-pachnąceperfumami,wszpilkach,zufryzowanymiwłosamiśpiesząna
randki.

Dziwniesięczuję,wracająctutaj.NierazwprzeszłościbyłamwmieszkaniuDawida
matkiiteraz,jeśliprzymknęoczy,mogęwyobrazićsobie,żewciążmieszkamw
tamtymbloku,któregoszaryinigdyniemalowanyfragmentwidzęprzez
okno.
Gdybymfaktycznieprzymknęłaoczy,gdybyczaszacząłcofaćsięwzawrotnym
tempieiosadziłmniewtymmieszkaniukilkalattemu,byłbytuzemnąMateusz.
Mojarodzinaobecnierozsiadałabysięwswoimmieszkaniuprzedtelewizorem,
szukającjakiegoś„dobregofilmu”.Sąsiadkawyszłabynagaleriębloku
prosićmamę
odzisiejszenumerytotolotka,Loupożerałabyprażonąkukurydzę,
173

babciazłościłabysięnanas,żenieprzyszliśmynakolację(„Gdzieonisięwtoczą?
Czytrzebaimwysyłaćoddzielnezaproszenienakolację?”),aMateuszzapytałby,czy
idziemydokina,czyjedziemygdzieśnapiwo.

-Kochamżycie,któretuwiedliśmy-powiedziałamchwilętemu.

-Żartujesz?-Dawidsięgnąłpopapierosyporzuconenapodłodze.-Przecieżto
osiedletodynamitzpodpalonymlontem.Tylkoczekać,ażcośtuzhukiem
wyleciw
powietrze.

-Spędziliśmytucałedzieciństwo-zaoponowałam.-Tobyłodobredzieciństwo,
tęsknięzanim,szczególnieteraz,kiedymieszkamnaobrzeżachmiasta,kiedyMati
jestwKrakowie,aLoudorasta.

Dawidprzyglądałmisięzdziwiony.Pokręciłgłową,przypaliłpapierosaiodgarnąłz
twarzydługiewłosy.

-Źlenatopatrzysz,Sylwia.Niedoceniasztego,comasz.Całatapieprzonadzielnica

background image

zazdrościwam,żyjewami,gadaowas.Słuchaj,pozatwojąrodzinąnapalcach
jednejrękimożnazliczyćludzi,którzyzrobilicokolwiekzeswoimżyciem.

Całaresztasiedzinastarychśmieciach.Nawetniewiesz,ilemieliścieszczęścia,że
twoirodzicepozwoliliwamsięwykształcić,żewykonalijakiśruchinietkwicie
tu,
tylkomaciezajebistydomzdalaodtegogówna.

Wpatrywałamsięwniegozezmarszczonymibrwiami.Kiedymówił,wmojejgłowie
pojawiałysięwspomnienia,śladytego,cobyłotukiedyś.Każdetakiewspomnienie
miałociężarzapachów,smakówikolorów,unieruchamiałomnie,zabierałomi
oddech.Widziałamsiebienahuśtawceprzedblokiem,tonącąwzapachu
lata.
WidziałamDawidaiMateuszapalącychzasklepempapierosy,zpuszkamipiwaw
rękach,pękającychześmiechu.ZobaczyłammatąLouwrajtuzachpodartychna
kolanach,gramolącąsiędopiaskownicy.Nadachublokunr4pierwszy
raz
zapaliłamtrawkę:podałmijąDawid,nawetmiprzypalił,apotemśmiałsięze
mnie,
bozamiastwciągnąćdym,zaczęłamsiękrztusić.Och,pamiętałamtakwiele:boisko
szkolne,naktórymodbywałasięgimnastyka,ciasnekorytarzeszkolne
z
przelewającymsięwśrodkutłumemdzieci,dilerówwystającychpodfurtkąszko

łyisprzedającychdzieciakomdragi.Sąsiadkiprzemykałymiprzedoczamiwdługim
ciąguobrazów:wdowazczwartegopiętra,którapowiedziałaMateuszowi,że
nasz
tatapożyczapieniądzepoludziach,zamiastzarobićnarodzinę;tajemnicza
marynarzowa,którasprowadzałasobiemężczyzn,tamiłapanispoddwunastki,
którazmarłanaraka,aktórejkiedyśpodniosłamwgóręspódnicę,żebyzobaczyć,
jakiemamajtki.IpanMarekspodósemki,którypopijakudobijałsięmłotkiemdo
sypialniswojejżony…Wszystkiewspomnieniabezcenne,drogie,ważne!

Dawidpodniósłzpodłogipopielniczkęipołożyłnakołdrze.

174

-Jezu,Sylwia,przerażaszmnie.Przecieżtojestcud,że…Popatrz,zmojejiMatiego
klasytylkomydwajdostaliśmysięnastudia.Resztażyjezdnianadzień,
stoipod
tymcholernymsklepemnaroguulicycałydzień,dzieńwdzieńzachrza-niana
jakiejśpierdolonejtokarcealbofrezarce,wieczoremobracapiwoprzedtelewizorem,
oglądateleturniejeibredzinatematpolityki!-Ażsięwzdrygnął.-Jezu,tojakiś
koszmar!Aleprzecieżludzietutajtakwłaśnieżyją.Całeżyciemarzą,
żebysięstąd
wyrwać,apotemmijapiętnaścielationiwciążtusą.Pomyśl,kiedymysiedzieliśmy
nadksiążkamialbomalowaliśmyjakieśpejzażewOrłowie,moi
koledzynaprawdę
zapieprzalinatychtokarkach,nafrezarkachiinnychtakich…

Mieliśmycholerniedużoszczęścia,wiesz?

Wieczór

Miałamczternaścielat,kiedyzMateuszem,Agnieszką,Dawidemijeszczekilkoma
chłopakamiidziewczynamizosiedlagraliśmynapodwórkuwbutelkę.Ten,
kto
zakręciłbutelkąmusiałpocałowaćosobę,którąwskazała.Toniemiałbyćdelikatny
pocałunek,tylkokonkretny,takizjęzykiem.

Kiedyprzyszłamojakolejka,rozkręciłambutelkę,przyogólnejradościwszystkich
zebranych,ipomyślałam,żebędziefajnie,jeślizatrzymasięnaDawidzie.Ale
ona

background image

zatrzymałasięnawprostMateusza.Wszyscywokółzaczęlisięśmiać,ktośnawet
poklepałmniezrozbawieniempoplecach.Agnieszkanaustachutrzymała
uśmiech,
alejejoczyzrobiłysiępoważneiniezmyliłmnieżartobliwypomruk,że

„mustomus”.

-Tomojasiostra,takniemożna!-zaprotestowałMateusz.Upiłpiwazpuszkii
zaproponował,żebymzakręciłabutelkąjeszczeraz.Siedziałnaprzeciwkomnie,
za
jegoplecamipaliłosięognisko,płomieniebiływysoko,wnieboleciałyiskry.

Pamiętamwszystkieszczegółytejsceny:jegosztruksowąkatanę,spodktórej
wystawałapomarańczowakoszulka,ciemnoniebieskiedżinsy,pamiętamjego
splątanerudewłosyitebłyszcząceoczy,którychspojrzenieaninamomentnie
dotknęłowtedymojejtwarzy.

-Kręcęjeszczeraz!-zawołałamijużsięgałampobutelkę,alecałetowarzystwo,
nieźlejużpodpiteirozbawioneobrotemsytuacji,zaczęłoprotestować.

-Gratogra!-upierałsięchłopak,któregoimienianawetnieznałam,aktórycałe
dniestałpodblokiemzkolegami.-Tusązasadyitrzymajmysięich,do
kurwy
nędzy!Bezzasadpieprzonyświatrozlecisięnakawałki!Zresztąjużsięrozlatuje!
Jesteśmyjegoostatnimlegionem!

Dawidakuratszukałczegośnaziemi,przyświecającsobiezapalniczką,ikiedy
wszyscyzaczęlikrzyczeć,żeniemamowyodrugimkręceniubutelki,onznalazłto
175

coś,schowałdokieszeniirzuciłMateuszowiroztargnionespojrzenie.Mateuszchyba
liczył,żeDawidgowesprze,aleonzrobiłcośkompletnieodwrotnego:

-Niemamowy!-podchwycił.-Zasadywszyscyznają,dawajcie,dawajcie!

-Tomająbyćtezasady?-Mateuszzacząłsięśmiać,przechyliłsiędomnie.

-Strasznezwaspalanty!

Zanimnaszeustasięzetknęły,spojrzałmiwoczy.Tobyłkrótkimoment.Takkrótki,
żepowinnambyłazapomniećonimniemalnatychmiast,takjakzapominamowielu
sprawach.

Aleniewtedy.

Jegowargi…Kiedypoczułamjenaswoich,byłotak,jakbyktośrzuci!nanasczar.
Pstryk…iwszystkozniknęło.Zniknęlitamciroześmianiludzie,blaskogniska,
wesołe
głosy,butelkamiędzynamiiwszystkoinne.Byłtylkoon.Jegoustanamoich.
Elektryzującydotykwarg.Odsunąłsięnakilkacentymetrów,alepozostałna
tyle
blisko,byczućciepłomojegooddechu.Ktośzawołał,żeściemniamyiżeto
niema
byćbraterskipocałunek.„Tosięnieliczy!”-krzyknąłktoś,czyjeśręceklepnęłymnie
wplecyzimpetem,usłyszałamgłosAgnieszki-nibyrozbawiony,że
niemamowy,że
namsięnieupieczeiżekażdytorobi.

Mojepowiekiposzybowaływgórę,spojrzałammuwoczy.

-Opierdalaciesię!-mruknąłktośpomojejlewejstronie.

background image

Chybaobojechcieliśmymiećtojużzasobą.Byłozbytgłośno,żebyktośusłyszał
cichewestchnienie,nadktórymniezapanowałam,kiedyMateuszpocałował

mnietaknaprawdę.

Wtedyczasspowolnił.Chwilarozciągnęłasięnacałewieki:jegoustanamoich,
język,któregonieznałam,zaskoczyłmniedotykpalcównamojejtwarzy.Chyba
chciałampochylićgłowę,boto,cosięzemnądziało,byłozbytintensywne.

Alejegopalcerozgarnęłymojewłosywtakiszczególnysposób…

Zsunęłamustazjegoust,oparłamczołoojegopoliczekiuchyliłampowieki.

Wokółpanowałagłupiakonsternacja,którąprzerwałDawidżartobliwym:

-Czyktośmajeszczejakieśwątpliwości?Wedługmnie,zaliczone!

-Pamiętasz,jakkiedyśgraliśmywbutelkęzablokiem?-spytałDawid,kiedy
przedzieraliśmysięprzezśnieżnezaspy,zniebasypałśnieg,amójnowydom
znajdowałsięjużwzasięguwzroku.

-Uhm-odparłamostrożnie.

-Chciałemwtedy,żebywypadłonaciebie.

Obrzuciłamgoniepewnymspojrzeniem:spodczapkikojarzącejmisięznajazdem
bolszewikównaPolskęiostrąrosyjskązimąwystawałyciemnedredy
ifragmentust.
Kolorowyszalik,szalikniemalidentycznyjakszalikiMatiego,spły-176

wałmalowniczowzdłużrozpiętychguzikówciemnobrązowegokożucha.Dłońw
rękawiczcedotknęłamojejdłoni.

-Niewiedziałam-odparłam,wahającsię,cowłaściwiepowiedzieć.-Niewiedziałam
-powtórzyłamjużpewniej.-Wydawałomisię,żejestcitoobojętne,
żeświetniesię
bawisz…

PrzystanęliśmyprzyfurtceiDawidoparłsięosiatkęogrodzenia.

-WypadłonaMateusza-przypomniałsobie,zresztąmożemyślałotymcałyczas.

Uśmiechnęłamsię.

-Chciałam,żebywypadłonaciebie.

Przytrzymałmnieprzysobie,wtuliłtwarzwmojewłosy.

-Zawszemisiępodobałaś,wiesz?

Dawidnigdy,nawetwchwilach,kiedybyliśmyzupełniesami,niezrobiłniczego,co
mogłobymisugerować,żeinteresujęgoinaczejniżjakosiostrakolegi.

-Niewierzęci.-Zaczęłamsięśmiać.-Mówisztak,bostałosiętowszystkoprzed
godzinąiterazchcesz,żebymczutasięjakośniezwykle…-Spojrzałam
muwoczy,
dodałam:-Czujęsięniezwykle,niemusiszniczmyślać.

Pocałowałmnie,jakośtak,żenaglezaczęłammuwierzyć.Niechodziłotylkooseks,o
samotność,owspomnieniazdawnegoosiedla,odktórychzaczęliśmy
całytendziwny
dzień.

background image

-Zobaczęcięjutro?

-Myślałam,żewracaszdoKrakowa.

-Zostanędoponiedziałku,jeśliznajdzieszjutroczas.-Chybanietaktomia-to
zabrzmieć,poprawiłsięszybko:-Toznaczy,chciałemzostaćdoponiedziałku,
więc
jeślimaszczas,to…

-Więczostań-przerwałammu,dotknęłamjeszczerazustamijegoust.Jużzafurtką
odwróciłamsięizawołałamzanim:-Hej,Dawid!

Odwróciłsiędomnie.

-Czujęsięniesamowicie!-Rozłożyłamdłonie,roześmiałamsię.-Jużczekamna
jutro!

Dawid

Dziennikarkaokazujesięcałkiemfajnąbabką:długienogiwopiętychdżinsach,burza
czarnychwłosów,jestwysoka,mafiguręmodelkiiwłożyłagenialnyniebieskisweterek.

177

Mateuszcośtamwspominałprzeztelefon,żeładnezniejstworzenieiżewcalenie
wyglądanaswojelata.Aileonamalat?-myślę,napróżnoszacującjejwiek.Ręcema
młode,cia

łowysportowane,natwarzyniewidać,żebyprzekroczyłatrzydziestkę.

-Chodzicioto,czySylwiamiałakogośprzedemną?-puentujęjejpytaniesprzedkilku
minut.Daliśmysobiespokójzgadaniemper„pani”,„pan”.Marlenapierwszato
zaproponowałaiteraznastrójprzystolerobisięcorazbardziejluźny.

Zyskujęczasprzezposzukiwaniezapalniczki.MarlenachcebrudówoSylwii,ajanie
mamzamiaruniczegotakiegojejtuserwować.ZnamFeyówoddzieciństwa,toświetna
rodzina,gdybynieoni,topewnienierazłaziłbympopodwórkugłodny,kiedymojamatka
odpuszczałasobieobiadyikolacjeiniewychodziłacałymidniamizłóżka.Możewłaśnie
tegotypurzeczypowinienempodrzucićMarlenie?Zobaczyłabyichwinnymświetle.

-BadaszśrodowiskoSylwii,tak?-pytamzzapalniczkąwdłoni.-Pewniechciałabyś
zobaczyćjakiśalbumiżebyśmypogadaliotym,zkimspała,jakabyławdzieciństwie,
jakapotemiktoewentualniemógłjąskrzywdzić?

Kręcigłową,naustachpojawiasięironicznyuśmiech.

-Azkimspałapozatobą?

Śmiejęsię.

-Jasne,jużcimówię.-Przypalampapierosa.-Marleno,Feyowietojedniz
najfajniejszychludzi,jakichznam.Nieby

łounichżadnegomaltretowaniadzieciaków,niktnierobiłnikomukrzywdy,Sylwianigdy
niebyłapozbawionaopieki,wszystkotambyłojakwprawdziwymdomu:punktualne
posiłki,pełnaopieka,ojciecimatkazajebiściesiękochali.Wichrodzinieniemaniczego,
doczegomożnabysięprzypiąć.

background image

Wygrzebujenotesztorebkiicośwnimbazgrze.Chciałbymwidzieć,co.

-Wiesz,żecięzdradzała?-pyta.

178

-Czywiem?-powtarzamzanią,trochęskołowanyOdchylamsięnakrześleiniewiem,
coodpowiedzieć.Terazonamo

żepowtórzyćswojepytaniesprzedkilkuminut:

-Byłeśjejpierwszymchłopakiem?

Kręcęgłową.

-Niesądzę.

Iprzypominamsobiepomiętąpościelnamoimłóżku,cia

łoSylwii,którenieprotestowało,anawetwjakimśmomencieprzejęłoinicjatywę.Nie
zachowywałasięwtedytak,jakbytobyłjejpierwszyraz,dokładnietosobiepomyślałem.
Pomy

ślałem:niechtoszlag,onawcaleniejesttakaniewinna.

-Wiesz,zkimsięspotykałaprzedtobą?

-Tywiesz.-Lustrujęjąterazjużniechętnymspojrzeniem.

-Powieszmitozaraz,tak?

Chybajednakniewie,chociażmajakieśpodejrzenia,którepewniewcalemisięnie
spodobają.

-Sylwiawszkoleśredniejbyłabardzoładna-podejmuję,kiedyMarlenamilczy.-
Wszyscychłopcymielinaniąochotę.

Niemanicdziwnegowtym,żekogośmiała,zanimskończy

łaosiemnaścielat,przecieżniesiedziaławklasztorze,tylkonanaszymosiedlu.Młodsze
odniejmiałyjużwtedydzieci.

Marlenamilczy.Mateuszmówił,żetakąmataktykę:milczy,bosądzi,żenictakjak
milczenienieskłonidozwierzeń.

Nowięcdobra,jedziemyztymdalej.

-Jeślichodzicioto,czyjąpytałem,ktotobył,toodpowiedźbrzmi:nie.

-Nieciekawiłocięto?

-Nie.

-Doprawdy?

Wzruszamramionami.

-Rany,Marlena,czemumiałomnietocokolwiekobchodzić?Przecieżniezamierzałemjej
poślubićaninicztychrzeczy.Zresztąmogłarobić,cochciała.Jakietomożemieć
znaczenieteraz?

background image

179

Znaczenietegojestogromne.

Byłatakanoc,kiedySylwiarozpłakałasięprzymniepierwszyiostatniraz.Obudziłem
się,aonasiedziałanałóżkuipłakałaniemalhisterycznie.Całasiętrzęsła,rękami
zakrywałatwarz.Kiedypróbowałemjąobjąćalbochociażpochwycićjejwzrok,zaczęła
sięwyrywać.„Jajużniemogę!”-

krzyczała.Załamałasiękompletnie.Wieczoremnicjejnieby

ło,rozmawialiśmy,byłofajnie,Sylwiawygłupiałasię,słuchaliśmymuzyki,było
naprawdędobrze.Apotemwnocyonanatleściany,rozebrana,płacząca,tejasnewłosy,
któreprzykle-iłysięjejdotwarzy,wilgotneodłez.Teodpychającemnieręce,szept,który
przeszedłwhisterycznykrzyk:„Niemogę!

Niemogę!Mamjużdość!Mamdość!Niedamdłużejrady!…”

GłosMarlenywyrywamniezewspomnień:

-Oczymterazmyślisz?

Wzruszamramionami.

-Oniczymistotnym.Przypomniałemsobiejąityle.

Dasięnabrać?

Sięgapodługopisicośtamznowunotuje.Mateuszmówił,żenicgotaknie
wyprowadzałozrównowagi,jakwłaśnietejejnotatki,jakieśpieprzonetajemniczeliterki,
wykrzykniki,podkreślniki.

-Jakaonabyła?Określjąjakoś,Dawidzie.

-Niedasiętakjednoznaczniekogośokreślić-protestujękompletniewbrewsobie.Chyba
faktycznietejejnotatkisiadająnapsychikę,borobięsięnerwowyitozupełniebez
powodu.Icogorszałapięsięnatym,żemamochotęnicjejniepowiedziećalbozrobićjej
nazłość.-Jakabyła?Jakabyła?-

Szukamwgłowiedobrejodpowiedzi.-Miła.Bardzojąlubi

łem.Ładna.Zwariowana…

-Zwariowana?

-Tak.Nigdynicniemogłobyćnormalnie,nudziłasię,kiedycośbyłozbytzwyczajne.No
wiesz,jeślinaprzykładszli

śmygdzieśwzimie,tozarazzaczynałarzucaćwemnieśnie-180

giemalbocośtakiego…-Rezygnuję,słysząc,jaktobrzmi.-

Cholera,nieumiemopowiadaćtakichrzeczy.Togłupie.Poprostubyłatakazwariowana,
bawiłasięróżnymisytuacjami…

Przymykamoczy,aSylwiabalansujenacienkiejkładcenadwodą.Jejręce,rozłożonena
boki,jejkrótkasukienkawkwiaty,przezktórąwidaćnogi…

Czegotadziennikarkachce?Mamjejopowiadaćotakichróżnychintymnychrzeczach,

background image

którychnawetniepotrafięująćwsłowa?Mamjejpowiedzieć,żekiedykochałemsięz
nią,niebyłotak,jakzinnymidziewczynami?Żepotrafiłabyćnaprawdęszalona?Robiła
ztegowielkispektakl,krzyczała,wbijałamipaznokciewplecy.Kiedybyliśmysami,
zmieniałasięwjednejsekundziezmiłejSylwiiwprawdziwegowampa.Malowa

łaustanakrwistączerwieńikiedypotemjącałowałem,szminkarozmazywałasięwokół
warg.Lubiłaczarnąbieliznę.

Wkładałapodwiązki,pończochy,butynaszpilkach.Potrafiławmiejscupublicznym
przechylićsiędomojegouchaiwyszeptać,żemniechceitoteraz,zaraz.Przezgłowę
przelatujemitacałanamiętność,którasprawiła,żeprzyjeżdżałemzKrakowadoGdynico
tydzień,żezawalałemuczelnię,bowolałembyćtuznią,wydawałempieniądzenahotelei
motelei,cholera,naprawdęprzezwszystkiedni,kiedyjejniewidziałem,chodziłemjak
pijany,ciągletylkomyślącokolejnymspotkaniu.

-Byłaładna-powtarzam,żebyprzerwaćciszę.Kompletnieniewiem,comammówić,a
Marlenamilczyispoglądanamniewyczekująco.

-ByłauciebiewKrakowie?

-Nie-protestujęnatychmiast.-Skąd.

Ponieważunosibrwizodrobinązdziwienia,wyjaśniamwmiaręoględnie,żebynie
wkopaćMateuszawżadneinsynuacje:

-Tobyłobybezsensu,bomieszkałemzMateuszeminiemieliśmyoddzielnychpokoi.
GłupiobybyłospaćprzynimzSylwią.Tochybaoczywiste?

181

Przytakuje.

-WięcspotykaliściesięwGdyni?

-Właśnie.

Uderzamnieostrośćwspomnienia,wktórymsiedzieliśmywkinienajakimśhorrorze.
Facetobcinałsekatorempalcezłapanejdziewczynie:każdyjeden,pokolei.Myślałem,że
Sylwianiemożenatopatrzeć,bopoderwałasięiwyszłazsali.Znalazłemjąna
korytarzu,wpółmroku,kiedyprzesuwałasięwzdłużplakatów.„Chodźstąd”-
powiedziałemugodowo,chociażwsumiemiałemochotęobejrzećhorrordokońca.Opar

łagłowęościanę,popatrzyłanamnie.Miałateczerwoneusta,dosłowniepulsujące
czerwieniąszminki.Zaczęłasięuśmiechać,jejdłoniepowędrowałypodmójsweter,usta
zbliżyładomojegoucha,wyszeptała:„Weźmnietu…”.Zanimzdążyłemwytłumaczyć
jej,żektośmożetuprzyjść,zsunęłamajtki.Mia

łanasobiespódnicę,takądokolan,ibluzkę,którakończyłasiętrochęwyżejniżpasekod
spódnicy.Zachowywałasięjaknimfomankanaprochach:półprzytomnespojrzenie,
wspięłasięnapalce,ugryzłamniewustaikiedypoczułakrew,zaczę

łajązlizywać,całowałamniedesperacko.

-Zawszemiałemwrażenie,żeonarobito,bochceuwolnićsięodczegośzłego.

Słowawypowiadanenagłossprawiają,żenieruchomieję.

background image

Marlenapatrzynamnieuważnie,cośnotuje,ajazaczynamsięzastanawiać,czyto
możliwe,żepowiedziałemtowszystkonagłos.Orany,niechtoszlag!Sięgampokawę,
przypalampapierosa,odkładamzapalniczkęnastół.Marlenawciążnamniepatrzy.Cojej
powiedziałemztegowszystkiego?

-Posłuchaj.-Odzywasięnagle,więczulgąkierujęnaniąwzrok.Mamwrażenie,żejest
zirytowana.-Posłuchaj,Dawidzie.Niewiem,ocowtymchodzi,alemamwrażenie,że
traktujeszmniejakwroga,aniesprzymierzeńca.Niemuszęcichybatłumaczyć,pocotu
jestemidlaczegorozmawiamakuratztobą.Nierobiętegodlaprzyjemności,wiesz,dla
przy-182

jemnościtobyłabymteraznaDominikaniealbowinnympięknymmiejscu,boodkilku
dnipowinnammiećurlop.Robięto,bochcępomócjąodnaleźć,więcnierozumiem,
dlaczegorzucaszmipourywanezdaniaiprzesiewaszkażdąwypowiedź

przezsito.

Mogęsięzałożyć,żetakiekazaniawygłaszałajużztysiącrazywswojejkarierze
dziennikarskiej.Uśmiechamsię,żebyzałagodzićjejsłowa.

-Jesteśdobrawtym,corobisz.Tonieotochodzi,niechcęnicprzedtobąukrywać…

Jejoczysąnieruchome.Milknęipozwalamjejskończyć.

-Teżmyślę,żeSylwianieżyje,Dawidzie.Alejaksamwspomniałeś,rodzinaFeyówto
porządnarodzina,więcchybazasłużylinato,żebywiedzieć,jakumarła,żebymócją
pochować.Takierzeczydziejąsiękażdegodnia,niemusiszudawać,żewierzyszwjej
powrótzajakiśczas.Jateżniewierzę.Alechcędokopaćsiędoprawdy,rozumiesz?-
Głosłagodniejewmiarę,jaksłowarobiąsięostrzejsze.-Więcdajmicoś,copomożeją
odnaleźć.

Krzyżujęręcenapiersiach,żebyniezacząćwykonywaćniminerwowychgestów.

-Okej.-Zastanawiamsię,cojejpowiedzieć.-NieznamSylwiiwtensposób,jakijestci
potrzebny.Alekiedyzacząłemsięzniąspotykać,zaskoczyłomnie,że…wiesz,tobyło
tak,jakbybyłydwieSylwie.

Długopisśmigapokartce,niewiem,czyzdążyłazapisaćwszystkoinaszczęściehamuję
sięzzapytaniem,czymamcośpowtórzyć.Wyobrażamsobie,jakbysięwściekła,
gdybymzacząłjejdyktowaćswojesłowa,odtejmyśliogarniamnienagławesołość,
chociażtematkompletnieniejestwesoły.Marlenarzucamizłespojrzenie.

-Mówdalej-zachęca.

-JednaSylwiatotaodrodzinyiprzyjaciół:miładziewczyna,poważniechora,dużo
pisała,miałaambitneplanyiopie-183

kowałasięsiostrą.-Tłumiękolejnyprzypływdobregonastroju,pochylamgłowę,żebynie
widziała,żeniemogęukryćuśmiechu.-Jateżznałemjągłównietaką.Aleonawjednej
chwilipotrafiłasięprzemienić.Nowiesz,naglestawałasięinna.Niewiem,jakcito
wytłumaczyć.

-Inna?-Długopisniemaldymi.-Comasznamyśli?Krzyczała?Byławściekła?
Zgorzkniała?

background image

Rozchylamusta,żebypodaćjejdośćobrazowącharakterystykę,aległupiomimówićcoś
takiego.Zachęcaręką:mów,mów,aletowniczymniepomaga.Znowurozchylamustai
dobrzewiem,żejeślipowiemjejto,cozarazfaktyczniepowiem,Marlenapomyśli,że
byłemzSylwiątylkodlaseksu.

Niewiemczemu,alezależymi,żebytakniepomyślała.Takniebyło.

Marlenanienawidzimnieterazbardziejniżprzedchwilą,jejwzroklodowaciejeigdyby
miałatakąmoc,zamieniłabymniesamymspojrzeniemwbryłęlodu.

-Dawidzie?-Wjejgłosienarastaniechęć.-Chciałeścośpowiedzieć?

-Tak,chciałem.-Czujęsięjakuczeńpierwszejklasyitrafiamnieszlagodtejmyśli.
Żebymiećjużjązgłowy,mówięto,czegoniepowiedziałemnikomuprzedniąiczegonie
powiemjużnigdywięcej:-Sylwianiepotrafiłasiękochać.Chcia

łapieprzenia.Ostregopieprzenia,takiego,którego…-Wahamsię,dodajęzrezerwą:-
Sprawiałojejprzyjemność,że…-Nie,tojużzadużo.Kończęoględniej:-Cośzniej
wychodziło.Mia

łemwrażenie,żerobisięwtedydestrukcyjna,żechcezniszczenia,okaleczenia,żegdyby
mogła,toskończyłabyzesobą.

Lou

Tamtejjesieni,kiedyMateuszwyjechałzDawidem,mojasiostranapisałatakiwiersz:

184

Kiedyktośodchodzi

Odchodzinachwilę

Nadłuższyczas

Nazawsze

Kiedyktośodchodzi

Wracazachwilę

Wracapodłuższymczasie

Niewracanigdy

Kiedyktośodchodzi

Cierpisz

Niepokoiszsię

Umierasz*

Przedświętamizaczęładosiebiedochodzić.Przestałaczłapaćcałymidniamipo
mieszkaniuwkoszulinocnejiznieumy-tymiwłosami,skończyłateżzdniamimilczenia,
kiedyzaszywałasięwpokojuMateuszainiewychodziłaprzezwielegodzin.

Kiedyśdoniejzajrzałam,bomartwiłamsię,żecośjestnietak.Wkońcujakisensma
przesiadywaniewpokojubrata,kiedybratawnimniema?

background image

Wsunęłamsięcichodośrodkaizobaczyłamjąleżącąwjegopościeli.Byłazwiniętaw
kłębek.Kiedystanęłamwdrzwiach,chybamnienawetniezauważyła.Postałamsobie
cichutko,apotempowiedziałam:

-Sylwio,coturobisz?

Wtedyodwróciłasiędomnie.Miałaopuchniętąodpłaczutwarz,oczytakczerwone,żew
pierwszejchwiliwystraszyłamsięnienażarty.Popatrzyłanamnieiwybąkałałamiącym
sięgłosem,żebymzostawiłająwspokoju.

Tobyłdziwnyczas.Babciacodziennienapuszczaładowannywodyiprosiła,żebySylwia
wykąpałasięalbozrobiłacośze

*MagdalenaCzerwińska,„Kiedyktośodchodzi”.

185

sobą.Faktycznie,mojasiostraprzestaławtedywogóleosiebiedbać.Byłanazwolnieniu
lekarskimprzezdwatygodnieiprzeztecałedwatygodnieanirazuniezdjęłazsiebie
koszulinocnejiswetraMatiego.Naprawdęmartwiłamsięonią.Poszłamnawetdo
kościołanatakąmszędladzieci,któraodbywałasięwczwartkiwieczoreminaktórejw
pewnymmomenciekażdynagłosmógłpowiedzieć,zakogochcesięmodlić.Kiedyna
mnieprzyszłapora,powiedziałammocnymgłosem,żebyśmypomodlilisięzamoją
siostrę,SylwięFey,bostraszniesięzaniedbała.Chybaprzesadziłam,podającjej
nazwisko,boniemalniktniepodchwyciłsłów:„Wysłuchajnas,Panie”,tylkowszyscy
zaczęlinamniepatrzeć,uśmiechalisięiszeptali.

BabciaprzygotowywałaSylwiikąpiele,aleSylwiakąpałasięniechętnie.Samawidziałam,
jakstałanadwannązdziwnymwyrazemtwarzy,wciążwkoszulinocnej.Potemzaczęła
wchodzićdośrodka,alesięnierozebrałaimusiałamsięwtrącić.

-Sylwio,zdejmijkoszulę!-wykrzyknęłam.-Niemożesztaksiękąpać!

Ponieważbyłamwtedywdobrejkomitywiezbabcią,którapowyjeździeMateuszana
studiaipotym,jakSylwiaprzesta

łaosiebiedbać,ciągległaskałamniepowłosachiuważała,żetylkojajednawcałej
rodziniejestempociechądlaniejirodziców,mogłamuczestniczyćwrozmowachbabciz
rodzicami.Babciamówiłazbolałymgłosem:

-Lauro,niemogęnatopatrzeć!To,codziejesięzSylwią…

tojestchore.Gdzietymaszoczy,nietakcięwychowałam,żebyśterazodwracaławzrok,
kiedydociebiemówięiżebyśpozwalaładorosłejdziewczynienatakiefanaberie!

Babciauważała,żeaniSylwia,aniMateusznicnieosiągnęliwżyciu.

-Gadanieosławiepisarkiipisaniedoszufladytozupełniecoinnegoniżwysłanieczegoś
dowydawnictwa,zrobienieużytkuzeswojegotalentuiprzemianamarzeńwrealneplany!
Onanicnierobi,jesttakasamajakon!

186

Nierozumiałamtego.Sylwiaciąglecośpisała,pisałatakdu

żo,drukowałakrótkiefelietonywszkolnejgazetce,noiw„Filipince”wydrukowanokilka

background image

jejwierszy.Doprawdy,niemieści

łomisięwgłowie,cobabciamówi.Taksamojakniemogłamzrozumieć,dlaczego
uważa,żeMateusznicnierobi.Mójbratbyłtakzajętąosobą,żeniemiałnawetczasu
dzwonićdonasaniprzyjeżdżaćtu.

-Marnowanietalentówtodomenatejrodziny,Lauro-mówiłababcia,ajaszybko
uciekłamdopokojuSylwiiisprawdziłamwsłowniku,coznaczy„domena”.Kiedy
wróciłamnadółiusiadłamobokmamynakanapie,taodezwałasiębezbarwnymgłosem:

-Przestańdotegowracać,mamo.Życieniepolegatylkonarozwijaniutalentów,poza
talentamisąinneważnerzeczy…

Niezdążyładokończyć,kiedybabciaprzerwałajejzjadliwie:

-Oczywiście,zapomniałam.Rodzeniedziecitowielkitalent,którymBógobdarzyłponad
dziewięćdziesiątprocentkobietnaświecie.Trzebarodzićdzieci!Niemadwóchzdańinie
maczegożałować.

Miałamwrażenie,żeostatniezdaniemiałobyćpytaniem.

Widziałam,żemamabyłabardzoporuszona,otwierałaustaizamykałaje,potem
bezradniepokręciłagłową.Wkońcuodpowiedziała:

-Kochammojedzieci.Wszystkie.Nicnierozumiesz,dlamnieżyciedzielisięnatoprzed
dziećmiinatopodzieciach.

Mojeżyciezaczęłosię,kiedyMateuszprzyszedłnaświat.

Pomyślałam,żepowinnamnapisaćtoMateuszowi.Mójbratzawszeuważał,żemama
zmarnowałasobieprzezniegokarierętancerki.Wtrąciłamostrożnie:

-Mamusiu,tynaprawdęumiesztańczyćbalet?

Mamapopatrzyłanamnietak,jakbymwłaśniewbiłajejostatnigwóźdźdotrumny.
Zobaczyłam,żebabciauśmiechasiękąśliwie,jejsłowaświsnęłyjakbicz:

-Och,teraztochybajużnietenogiinietezwinneruchy.

187

Sylwianadachunaszegodomuporwałacośnadrobnekawałeczki,wrzuciłatodo
metalowejskrzynkiitamspaliła.Sta

łamprzyciśniętadokominaiwpatrywałamsięwniązdumiona.Spalonekawałkikartek
zaczęłarozrzucaćwokółsiebie,aponieważwiałdośćmocnywiatr,drobinkispadałynajej
ramiona,nawłosy,nadłonie.Wybuchłaśmiechem-przynajmniejtaksądziłam,bo
odchyliłagłowędotyłuiwydałazsiebiedźwiękprzypominającyśmiech.No,alekiedyw
końcuodwróciłasiędozejścia,dotarłodomnie,żeonaznowupłacze.Jejoczybyłytak
zapuchnięte,żeprzestraszyłamsię,iżtocośnaprawdępoważnego.Pocierałapoliczki
zalewanełzami.Oczywiściewciążbyłaubranawkoszulęnocną,wsweterMateuszai
miałabosestopy.Minęłamnieobojętnie,jakbymbyłaczęściąkomina.Zeszłanadółi
zatrzasnęłazasobądrzwi.

PrzedświętamipojawiłsięunasDawidiwrazzjegoprzyjazdemwszystkozaczęło
wracaćdonormy.Sylwiaznowuwkładałazranaswojeubrania,myławłosy,nawet

background image

pokusiłasięozrobieniesobiemakijażu.

Przedsamymiświętamizrobiłosięwdomubardzoweso

ło,wreszciespadłdługooczekiwanyśniegikiedytataprzyniósłdodomuchoinkę,najego
ramionachinaczapcepozostałybiałepłatki,którezarazzaczęłytopnieć.Naszybach
mrózżłobiłślicznewzorki,rozwiesiłamwswoimpokojuświątecznystroik,którysama
zrobiłam,inarysowałamdlaSylwiirysunek,któryprzedstawiałjąnasankach,
powożonychprzezŚwiętegoMikołajaiciągniętychprzezzaprzęgŚnieżynek.Nie
omieszkałamdorysowaćsiebieprzysiostrze.

Podczas,gdytataoprawiałchoinkę,złorzeczącnawszystkietępenoże,krzywestojakii
ostreigliwie,zkuchninapływałyzapachypieczonegociastaiprzezdługośćkorytarza
widziałammamę,wfartuchunabiodrach,zginającąsiędopiecyka.

Kartonyzozdobamichoinkowymiotwierałyśmyznabożnączcią,jakzawsze,coroku.
Mójtatuślatamichomikowałstare188

przedmioty,niewyrzucającniemalniczego.Niezdziwiłomniewięc,żeprzezcałelata
uchowałysiępopękanebombki,zabawki,którebyłyjużdoniczego,orazstarełańcuchy
choinkowe,którychuczonorobićklasęSylwiinazajęciachzZPT.

-MójBoże!-westchnęłaSylwia,siadająckołomnienadywanieirozprostowującłańcuch
wrękach:-Niemogęwtouwierzyć…wszystkojest,niczegoniewyrzucił!

Jabyłambardzopodekscytowana,główniedlatego,żewszafiekilkadnitemuodkryłam
ślicznąsukienkęwsamrazdlamnieibyłooczywiste,żedostanęjąpodchoinkę.Dla
rodzicówibabciteżkupiłyśmyzapieniążkiSylwiiimojeskromnekieszonkowedużo
ładnychprezentów.SylwianiemiałatylkoupominkudlaMatiegoistraszniesiętym
martwiła.

-Popatrz,robiłamgozMarzenkąwpodstawówce!-Zaczę

łasięśmiać,wciążzłańcuchemwdłoniach.-Wiesz,jazapomniałamkolorowegopapieru,
aonanożyczek,więczrobiłyśmygorazem.Potemprzecięłyśmyikażdawzięłaswoją
połowę…

Chybazadzwoniędoniejispytam,czywciążmaswojepół.

ZranawWigiliębyłopięknieipachnąco:domwyszorowanynapołysk,zagodzinęmieli
nadjechaćwujkowie,Sylwiazranaumyławłosyipółporankuspędziławłazience.Kiedy
doniejzajrzałam,zezdziwieniemstwierdziłam,żesprawiawrażeniezdenerwowanej.

-Boiszsięczegoś,Sylwio?-spytałamzaskoczona.

Rzuciłaminiepewnespojrzenie.

-Nie,oczywiście,żenie.Nibyczego?

Iroześmiałasiętak,żeodrazuwidziałam,jakajestspięta.

Kołopołudnia,kiedygościesiedzielijużwdużympokojuirozmawialiwnajlepsze,moja
siostrawyszładoprzedpokoju,żebyodebraćtelefon.Wpierwszejchwilijejtwarz
dosłowniepojaśnia

ła,alejużwnastępnejopuściłaspojrzenienaswojeręce,odwróciłasiędomnietyłemi

background image

staławbezruchuzesłuchawkąprzyuchu.

-Rozumiem-powiedziaładziwnieobojętnymgłosem.-

Tak,jasne.Rozumiem…-Apotemznagłązłościądodała:189

-Świetnietosobiezaplanowałeś…Nieprzerywajmi!Idźdodiabła!-Irzuciłasłuchawkę
nawidełki.

Stałamjakwmurowanaipatrzyłamnanią.Onazaś,wciążdomnieplecami,
wyprostowałaramiona,potemodwróciłasiędotelefonu,jakbyrozważała,czyniesięgnąć
posłuchawkęponownie,wkońcurozmyśliłasięipopatrzyławprostnamnie.

-Cosięstało,Sylwio?-spytałam,wystraszonanienażarty.

-Nic-zbyłamnieiposzładomamy,dokuchni.Usłysza

łam,jakzwracasiędoniejrozdrażnionymgłosem:-Dzwonił

Mateusz.Cośmuwypadłoiniedaradyprzyjechać.Podobnocośwpracy.

-Cotymówisz?-zmartwiłasięmama,zdejmującfartuchiwycierającręcewścierkę.-
Jaktowpracy?PrzecieżchybaniepracujewWigilię?

Sylwiawzruszyłaramionami,zła.

-Niewiem,niedałammusięwytłumaczyć…Niechcęznimrozmawiać.

Poszłaprostodoswojegopokoju,ajadreptałamszybkozanią.

-Czegochcesz,Lou?-spytała,odwracającsięwdrzwiach.

JużniebyłamiłąiwesołąSylwią,któraprzygotowujesiędowigilijnejkolacji.Była
Sylwią,którazarazzaczniepłakać.

-Chcębyćsama.Mogę?

Izatrzasnęłamidrzwiprzednosem.

Jeszczetejnocyzadzwoniłtelefon.Tobyłjedenztychtelefonów,którerozdzwaniałysię
odkilkutygodnimiędzydrugąatrzeciąwnocyisprawiały,żetatastraszniesięzłościł.
TelefonyodbierałaSylwia:zbiegałaposchodachtakszybko,żeniktinnyniezdążał
dobiecdoaparatutelefonicznego,podnosiłasłuchawkęiodkładałająnatychmiastna
widełki.Twierdziła,żetopomyłki.Kilkarazypowiedziałanawet,żechybazgłositow
końcunapolicję.Jakośjednaknigdytegoniezrobiliśmy.

Telefonzadzwonił,jaospaleotworzyłamoczy,pewna,żeSylwiazarazzbiegnienadół.
Taksięjednakniestało.Telefon190

znowuzadzwonił,więcsenniewynurzyłamsięnakorytarz,popatrzyłamnadrzwido
pokojuSylwiiiodczekawszyjeszczejedensygnał,zeszłamnadół.

-Halo?-spytałam.

Wsłuchawcepanowałacisza.

-Halo?-powtórzyłam,pocierającoko.-Halo,halo?

Słuchawkapodrugiejstroniezostałaodłożona.Rozległsięciągłysygnał.

background image

-Ktotobył?-Wdrzwiachsypialnirodzicówstanąłtatuś.

-Niewiem-odpowiedziałam,zawracającnaschody.-Nieodezwałsię.Niewiem,ktoto.

Marlena

Tomójostatniakord,WielkiAktDesperacji.Wspinamsiępokrętychschodachna
ostatniepiętro.Barierkastara,trochętrzeszczy,kiedyprzesuwamponiejręką,taktu
ciemno,żeniewielewidzęimuszęnaprawdęuważać,żebynierunąć.Nadrzwiach
niewyraźnecyfry:1,2,3…Mateuszmieszkapodczwórką.

-Witaj,Marleno.

Jestzaskoczonyipoprostuwpatrujesięwemnie,niewykonującżadnychgestów
mającychnaceluzaproszeniemniedośrodka.

-Maszchwilę?-pytam.-Cościprzyniosłam.

Kartkischowałamtak,żebyniezobaczyłichodrazu.Taksamojakfilm.Unoszęjednak
torebkęokilkacentymetrów,żebypodkreślić,żefaktyczniecośmamiżetocośjesttutaj.

-Tak,oczywiście…-Obracasięiwkońcuotwieradrzwiszerzej.-Proszę,wejdź.

Mieszkaniejestcałkiemduże,rzekłabym,żezadużedlajednejosoby.Zzaciekawieniem
lustrujęwzrokiemogromneoknapodzielonenakwatery,charakterystycznedlastarych
budynkówwysokiezdobionesufity,długiedrzwiinieczynnykominek.

191

Mateuszchybaspał,nakanapieleżypomiętykoc,aonsamsprawiawrażeniemocno
sennego,jakbymzastałagooczwartejnadranemprzypracy,anieoosiemnastejw
mieszkaniu.

Spoglądamnaregałyuginającesięodksiążek,napłytyrozsypaneprzyodtwarzaczu;przy
koszunaśmieciwalasiękilkapogiętychkartekizarazmyślę,żeMateuszpewniecelował

nimizkanapydośmietnikaipotemtoolał.Terazjednak,widzącmójwzrok,
wspaniałomyślniewrzucajedokosza.

-Strasznytubałagan…-odzywasię.-Miałemciężkitydzień,niespałemchybaodtrzech
dni.Wiesz,jaktojestwwydawnictwie...Wszystkomabyćnawczoraj.Napijeszsię
czegoś?

-Otwieralodówkęiprzezchwilęrozpatrujejejzawartość.Zaczynasięuśmiechać.-
Chybaniemamniczimnego.Ale…

zaraz,jestpiwo.Możebyć?

-Jasne.

Siadamwgłębokimwelurowymfoteluiobiegamwzrokiemresztępokoju.Mojąuwagę
przykuwazdjęciedziewczynyzatkniętezaramędużegoobrazu,międzydwajeszczeinne
zdjęciaukazującepejzaże.Przychodzimidogłowy,żetoSylwia.

Stoipodsłońce,międzydwiemabrzozami,iwsumienajbardziejwidaćjejwiązanedo
kolankozakiidółniebieskiegopłaszcza.Resztarozpływasię,utopionawsłonecznym
blasku.

background image

Przechylamnabokgłowęinabierampewności,żetofaktyczniejestSylwia.Rozpoznaję
jasnąaureolęwłosówwokółgłowy,tenniebieskipłaszcz,wktórymmamjąnakilku
innychzdjęciach.

Mateuszpodajemiszklankędopiwa,piwo,asamzpuszkąwręcesiadanakanapie,na
pomiętymkocu,iwbijawemniesennespojrzenie.

Fakt,żeledwiesiętrzymananogach,możeokazaćsiępomocny-jegoreakcjebędą
bardziejszczere,padniemniejbłyskotliwychsłów.

-Macienatopieniądze?-Pocieraoczy,uśmiechasięwsposób,którymazniwelować
wydźwięksłów.-Natakiejeżdże-192

niezGdynidoKrakowaizpowrotem…Ktotosponsoruje?

Niemacieżadnychlimitów?

Odpowiadamuśmiechem,ponownieotwieramnotes,alepoto,żebywyjąćzniegokilka
kartek.

-ZnalazłamwdziennikachSylwiizapiszdnia,wktórymzniknęła.Domyślaszsię,coon
zawiera?

Skupianamniespojrzenie,pochwilikręcigłową.

-Cośopogrzebie?-zgaduje.-Alboomoimprzyjeździe?

-Wsuwaręcewrękawyswetrawtencharakterystycznysposób,któryzapamiętałamz
naszejostatniejrozmowy.-Niewiem,Marleno.Skądmamwiedzieć?Pokażeszmi?

Przesuwamkartkiwjegokierunku,alezatrzymujęnanichdłoń.

-Porozmawiamyszczerze,tak?-proponuję.

Znowusięuśmiecha,aletouśmiechzmęczonyiraczejniepewny.

-Przecieżrozmawiamyszczerze.

Patrzymynasiebieprzezchwilę.

Mamnadzieję,żeniebędziemusiałczytaćtychfragmentów,żewystarczysamfilm.

-Mogę?-pyta,bowciążtrzymamrękęnakartkach.

-Możezachwilę,co?

Cofadłońiprzyglądamisięjużuważniej.Znowuzadziwiamnietaczystazieleńjego
oczu,takintensywnykolor,żenie

łatwopatrzećwjegooczyobojętnie.

WyciągampłytęCD.

-Odpalimyuciebienakomputerze?

Jużprzeczuwa,żetomożebyćcoś,coniekonieczniechciałbyobejrzeć.

-Acotojest?-pytazniechęcią.

Zobaczysz,niespodzianka-myślę.Nagłosmówię:

background image

-Chcę,żebyśtoobejrzałiżebyśmyjeszczerazporozmawialiotwojejsiostrze.

-Terazmamytooglądać?

193

-Jeślimożna.

Bierzepłytędoręki,jakbyważyłjejciężar,apotemwrzucajądokomputeraizachęca
mnie,żebymusiadławygodnienakrześle.Samkucaobok,podpierarękomagłowę.
Odsuwamdelikatniekrzesłowtył,tak,żebymócobserwowaćjegoreakcję.

Naekraniepojawiasięsalagimnastyczna:przysuficiebaloniki,naśrodkudużascenaz
podwyższeniem,wokółscenystojąskładanekrzesłaiławy,naktórychsiedzimłodzież
szkolna.Mateusznarazieniedomyślasię,cotomożemiećznimwspólnego.Janicnie
mówię.Nascenie,wśródcałkiemładnejdekoracji,chłopakwgarniturze,wyglądającyna
maturzystę,zaczynaśpiewać.Mateuszwłączagłośnikiimieszkaniezalewatrzeszczący
dźwiękzmałoprofesjonalnejkamery.Głosodpływaipowraca,alemożnawychwycić
melodięutworuirozpoznaćangielskitekst.Mojespojrzeniezsuwasięnasekundnik,w
napięciu,którenaglezaczynamodczuwać,spoglądamnatęczęśćsceny,naktórejzaraz
powinnapojawićsięSylwia.

Niejesttak,żeniemamyżadnychlimitówfinansowychnatęsprawę-mamylimityione
właśniesiękończą.Więcwózalboprzewóz.Teraz,kiedyniemamynic,konkretna
odpowiedź

wsprawiekazirodztwanabieraznaczeniaimożeuratowaćartykułprzedkompletnąklapą
izrekompensujechociażwjakiejśczęściwkładnaszejpracy.Niewieleto,aleitakwięcej
niżnic.

Radekproponował,żebymzabrałateżcopikantniejszefragmentydzienników,między
innymitedotycząceDawida.„Jakokażesię,żefilmtozamało,podkurwiszgotymi
fragmentami”.Wzięłamje,leżąnastole,ale,naBoga,mamnadzieję,żewszystkopójdzie
pomojejmyśliiniedotrzemydonich.

Filmtomocneuderzenie,trochęsięgoboję.Pamiętam,jakdziwniesięczułam,kiedy
Edytaprzyniosłagotriumfalniedoredakcji.Byłamjużczęściowouodpornionanazdjęcia
Sylwii,alechybaniebyłamgotowanapokazruchomychobrazów,wktórychzawierasię
mimikadziewczyny,jejgłos,mogęzobaczyćjejgestyito,jaksięporuszała.

194

Zawszeuważałamwynalezieniefilmuzanajwiększeosiągnięcietechniki,oprócz
oczywiściewynalezieniakołaidruku.

KiedyzobaczyłamnaekranieSylwię-roześmianą,śpiewającą,poruszającąsiępo
deskachsceny,niesamowiciezmysłowąijednocześniebardzodziewczęcą-kiedyją
zobaczyłam,poczu

łamstrach.Byłotak,jakbyśmywskrzesilitrupa.

Mamnadzieję,żedlaMateuszafilmbędzietaksamodużymprzeżyciem,jakdlamnie.

Sylwiajestjużnadeskachsceny.Wszyscynaniąpatrzą,jestniesamowita.Mateusz
ogarniająjednakobojętnymspojrzeniem,przechylagłowę,jakbywciążnierozumiał,o

background image

cowtymchodzi,itrochęznudzonyodgarniarękąwłosydotyłu.

Jużotwieramusta,żebywyjaśnić,żetoSylwia,kiedynagleonsamsobietouświadamia.
Wjegooczachpojawiasięzdumienie-bezbrzeżnezdumienie,połączonez
niedowierzaniem.Mrużyoczy,jakbyniemógłuwierzyćwto,cowidzi.

Czekamnamocnesłowa,uniesionygłosigniew.Czekami…

Aleonsięzałamuje.Poprostu.

Przezgłowęprzebiegamipłochaizłowróżbnamyśl,żegdzieśpopełniliśmybłąd.Czegoś
niewzięliśmypoduwagę,cośominęliśmy.Zjakimśrodzajemzaciekawieniai
jednocześniezestrachempatrzę,jakMateuszrozsypujesięnamoichoczach.

Nieróbmitego!-myślę.Tylkonieto!

Sylwiigłosrozrywaciszępokoju,rozlegająsięoklaski,onaśmiejesię,zaczynatańczyćz
tamtymmaturzystą,odchylagłowęikaskadajasnychwłosówwylewasięzzaramienia.
Ra-miączkasukienkizsuwająsięwdół-onaotymwie,alewcalejejtoniepeszy,chce
takwyglądać.Jestterazdokładnietaka,jakzopowieściDawida.Dekoltsuknijestduży,
rozcięcienaudziewysokie,widaćjejdługienogi,kamerazbliżaślicznątwarz,usta
rozsuwająsięwdwuznacznymuśmiechu,patrzyterazwprostdokamery.

Cozabłąd.Cozacholernybłąd.

-Przepraszam-mówięszybkoichcęwyłączyćfilm,aleMa-195

teuszodpychamojąrękęioglądawszystkodosamegokońca.Zamieniliśmysięrolami:
terazmnietobolibardziejniżjego,booglądamycoś,czegonigdyniechciałabym
widzieć,gdybymstraciłaukochanąsiostrę.Zapóźno,alenareszciedomniedociera,że
możejednakmojainterpretacjaichuczuciaposzławzłymkierunku.

Spoglądamnaniegozewspółczuciem.Mateuszniezauwa

żamojegospojrzeniaalbonicgotojużnieobchodzi.Namomentzamykaoczy,apotem
jerozchylaiwydająsięterazszkliste,ciemniejsze.

Filmsięskończył,Mateuszwyłączaodtwarzacz,oddajemipłytęikiedybioręjądoręki,
przezchwilępoprostunamniepatrzy.

Odzywamsiędrętwo:

-Przykromi.

Nieodpowiada.Odchodziwgłąbmieszkania,ażpodokno,zatrzymujesiętyłemdomnie,
krzyżujeręcenapiersiachiwmilczeniuupływająnamkolejneminuty.

Aktdesperacji-przypominamsobiekwaśno.Słowamająterazdziwnieostrywydźwięk,
niemiałytakiegokilkaminuttemu.

-Mateusz…-zaczynam,zbliżającsiędoniego,aleniemampojęcia,copowinnamteraz
zrobić.Chybaniematunicdododania.Pozamiatałamposobie.Trzebastądiść.

Odchwili,kiedygopoznałam,miałamjakaśniewytłumaczalnąpotrzebędotknięciago,
otarciasięoniego,poczuciapodpalcamijegoskóry.Teraznagledecydujęsięnatengest.

Wysuwamdłońidotykampalcamijegopleców.Właściwiedotykamszaregowełnianego

background image

swetra,aleitakczujęsięstraszniedziwnie,robiącto.

-Przepraszam,okej?Chcesz,żebymwyszła?

Odwracasięipatrzynamnie.

-Tak.-Jegogłosjestcichy,spokojny.-Jakmogłaś?

Chcęzaprzeczyć,aleodzywasięzuporem,zktórymniemasensuwalczyć:

-NiechcęjużrozmawiaćoSylwii.

196

Sięgampotorebkę,ponotes,kierujęsiędodrzwiizamykamjezasobąnajciszejjak
mogę.

Jużnadoleklatkischodowejzatrzymujęsięjakwmurowanaiprzezchwilębrakmitchu,
gdyuświadamiamsobie,żejakbymałobyłotego,cozrobiłam,tojeszczezapomniałamo
kartkachzdziennikaSylwii.

-Gówno!-syczęwściekle,oglądającsiędotyłu.Tylkonieto!Cholernekartki,pieprzony
wydruk.Niechtoszlag!Ilemamszansnato,żejeszczeichnieprzeczytał?Noile?

Patrzęnadrzwi,sięgamdoklamkiiwkońcu,zkolejnymprzekleństwemrzuconym
półgłosemwłączamsiędoruchunachodniku.Wwystawachsklepowychwidzęswoją
sylwetkęwjasnymdrogimpłaszczuwiązanymwpasie,zpowiewającyminawietrze
włosami.Wyglądanato,żewłaśniespaliłamzasobąjedynymost.Itodoszczętnie.

Sylwia

[maszynopisnabiałympapierze,3ponumerowanearkusze27,5x21,5cm]

PONIEDZIAŁEK

DrogiPamiętniku,

Podprysznicemzrobiłomisiędusznoiwpierwszejchwilisądziłam,żetoprzezzbyt
gorącąwodęalboprzezparę.Kiedyjednakpozakręceniukranuiotworzeniu
okna
dusznościwcalenieustąpiły,owinęłamsięręcznikiemiwyszłamnakorytarz.Loujuż
spała,nadoleniepaliłosiężadneświatło.Popatrzyłamniepewniena
drzwipokoju
Mateuszaizawróciłamdosiebie.

Samotnośćprzytymbóluidusznościachwydawałamisięnajgorsza,więczwinęłam
sięwkłębeknałóżku,zmarzniętawręczniku,zniezbytdobrzewytartąpokąpieli
skórą.Włosyzakryłymitwarzileżałamtakkilkaciągnącychsięwnieskończoność
minut.Słabośćwrękachbyłataksilna,żeniewyobrażałamsobie,żewogóle
nimi
poruszę.Spodprzymkniętychpowiekpatrzyłam,jakzasłonkiwmoimpokoju
wydymająsięodprzeciągu.Srebrnatarczaksiężycawydawałasiędużaibłyszcząca.

197

Wylewbabcinastąpiłwnocyiniktniemiałonimpojęciaażdorana,kiedybabcia
niewstałanaśniadanieinieodpowiedziałanawołanieLou.

Wszpitalulekarzuspokoiłnas,żewylewniejesttakgroźny,jaksięwydaje,ale
zostawiłbabcięnaobserwacji.Kiedydwadnipóźniejmamazostałapoproszonado

background image

jegogabinetunarozmowę,jużwiedziałam,żejednakjestźle.

Babciależaławszpitalupodoknem,wsaliwypełnionejkobietamirówniechorymi
jakona.Dopieroteraz,naichtle,dostrzegłam,żejestjużstara.Zniedowierzaniem
przyglądałamsięjejpomarszczonejtwarzy-sprawiaławrażenie,jakbypostarzała
sięwciągukilkuostatnichminut.Czywcześniejmiałatekurzełapkikołooczu?

Czywidziałam,żebytakmocnopomarszczonabyłajejdłoń?Itospojrzenie
niebieskichoczu,takiewodniste,jakoczystaruszek,którewidywałamwdomu
spokojnej
starości,doktóregochodziliśmyzeszkoląprzedświętamiBożego
Narodzenia.

-Czaswyrywaćdodomu,prawda,kochanie?-Babciaprzesłałamizaniepokojony
uśmiech.Nierozumiała,dlaczegojeszczewciążtrzymająjąwszpitalu,
skoro
wszystkieobjawyzatoruustąpiły.

-Pewniedzisiajwyjdziesz-odpowiedziałamkłamliwie.

Lou,którastałaprzyłóżkubabci,natychmiastprzytuliłasiędoniejizaczętapłakać.

-Dlaczegotypłaczesz?-Babciaodsunęłająodsiebie,żebypopatrzećjejwtwarz.-
Przecieżmówię,żeczasstądwyjśćiwrócićdowas,kochanie.

Louwciążpłakała,oczymiałaczerwone,ustajejdrżały.Wybąkała:

-Bociękocham!

Ajazapragnęłamstamtąduciec.

Nakorytarzuszpitalastanęłyśmyprzyoknie.Louopartadłonieoszybęiwpatrywała
sięwmalowniczywidokGdyni.Jajakośniemogłamnatopatrzeć.Moje
spojrzenie
przesuwałosiępołóżkachszpitalnejsali,naktórąmiałamwidok.

-Niemożeszbeczećprzybabci-powiedziałamgniewniej,niżzamierzałam.

-Nicjejniejest,samazobaczysz,żenajdalejjutrowyjdziestąd.

AleLoujużkręciłagłówkąizaczynałaszlochać.

-Lou!-niemalkrzyknęłam.-Zamknijsię,dolicha!Robiszcyrk!

-Tyrobiszcyrk!-odkrzyknęła,zanoszącsiępłaczem.-Jesteśbezserca!

Mamazgarnęłanaszkorytarzadoniewielkiegopomieszczenia,któresłużyłochyba
zamiejscespotkańzchorymi.Lou,szlochając,spytałacichymgłosem:

-Mamusiu,cosiędzieje?

Zerknęłamnadrzwi.Zanimirozciągałsiękorytarz,którymmogłabymdojśćdo
windy.Przezchwilęwyobrażałamsobie,żezjeżdżamnadół,biegnęrozległym
198

holemdowyjścia,popychamostatniedrzwiistajęnachodniku,pośródgirland
świątecznychozdóbzwieszającychsięzesklepowychwitryn.

-Posłuchajcie…

Mamanigdyniebyładobrawprzemówieniach,któremiałydużeznaczenie.

Samachybajeszczeniedokońcaprzemyślaławszystko,czegodowiedziałasięod

background image

lekarza.Znowuzerknęłamnadrzwi.Lou,wciążpłacząc,podeszładomamy,objęła
jązcałejsityizaczętazawodzićjakmałedziecko.

-Kochanie,niepłacz-powiedziałamama,terazjużsamabardzobliskatez,i
powtórzyła:-Słuchajcie…

Niemogłamznieśćtegoaniminutydłużej.Zrobiłamzatemjedynąrzecz,którą
mogłamzrobić:pchnęłamdrzwiiwybiegłamnakorytarz.

Wdomuniebyłonikogoiporazpierwszywydałmisięzbytdużyizbytcichy.

Niemogłamznaleźćsobiemiejsca,więcjużpokilkuchwilachzabrałamsiędo
porządkowaniakuchni.

-Ktośmusitozrobić…-mruczałam,trącszmatkąblatiustawiającgary.Zajrzałam
doszafek,którewszyscyuparcieomijali,wiedzącdobrze,żeporządkiwnich
tomasa
ciężkiejpracy.Terazjednakbyłomiwszystkojedno,cosprzątam,anawet
chciałam
zająćsięczymś,coprzysporzymimnóstwapracyiusadzitunakilkagodzin.
Wyjmowałamwięckolejnopatelnie,garnki,pokrywkiinieużywanestaresłoiki,
czyściłamjeiporządkowałam.Mojeruchypowolistawałysięcorazbardziejpłynne
i
wyważone.JedynymzgrzytemByłmójstrój:wciążbyłamubranawkozakiikurtkę.

background image

WTOREK

DrogiPamiętniczku,

Babciadzisiajwróciłazeszpitala.Lekarzuparłsię,żebyodwiozłająkaretka,chociaż
onatwierdziła,żedasobieradę.Jabyłampewna,żepoprostuchciała
wrócić,jakby
nigdynic,wfutrzeibutachnaobcasie,zeszminkąnaustach,alekarzpokrzyżował
jejteplany.

Wróciłabladaibezradna,podtrzymywanaprzezsanitariuszy.Wszpitaluniemiała
możliwościumyćgłowy,więcwłosymiałaprzypłaszczonenajednąstronę,
natwarz
nienałożyłaaniodrobinymakijażu.Szłaostrożnie,zupełniejakLou,kiedybyła
malutkaitrzebabyłojąprzytrzymywać.Kiedysanitariuszposadziłjąwfotelu,
podziękowała.Sprawiaławrażeniezmęczonej.

-Najgorzej,jakkażączłowiekowileżećzbytdługo,kochanie-zwróciłasiędomniei
rozłożyłaręce,kiedyLouzrozpędemrzuciłasięjejwramiona.

Mamanicniechcemówićbabci,toteżwszyscytrzymamyjejchorobęwtajemnicyi
rozmawiamyoniejtylkozajejplecami.

199

„Jeślijejpowiemy,poddasię”-twierdzimamainiktnieprotestuje.

Jamyślę,żemożewcalebysięniepoddała,ostatecznieprzeszłaprzecieżprzezcałą
drugąwojnęświatową,przeżytaśmierćmężaitrzyprzeprowadzki.Dlaczego
miałabypoddaćsięnawieśćonadchodzącejśmierci?Możewręczprzeciwnie,
chciałabytenostatniczasspędzićinaczejniżzazwyczaj?Może,jakna
filmach,
zostawiłabynaswszystkich,spakowaławalizkiipojechaławszędzietam,
gdzie
chciałapojechaćprzezcałeżycie.Albozadzwoniłabydoosób,którechcia

łabypożegnać?

-Powinniśmyjejpowiedzieć-wyraziłamswojezdanie,alemamaspioruno-wała
mnietakimspojrzeniem,żepoczułamsięnajgorzejwświecie.

-Chcesz,żebyszybciejumarła?

background image

ŚRODA

Podjejskórączaisięrak.Przypominamipergamin-takajestcienkaibiała,
pokrytasiateczkąspękańiniewielkimibrązowymiplamkami.Corazmniejwniej
sity,jakbyulatywałaniewidzialnymotworemkażdegodnia.Coranobabciabudzi
się
słabszaisłabsza.Rakjestsilny,pożerająkrokpokroku,szybciejniżprzewidywali
lekarze.

-Gdybyśmiałamożliwośćzrealizowaćswojenajwiększemarzenie,cobyśzrobiła?-
spytałamjąwczoraj.Akuratścierałamkurzwjejpokoju,aonaprzeglądałajakieś
czasopismo.

-Jakiemarzenie,kochanie?-odpowiedziałanieuważnie,bardziejskupionana
kolorowychobrazkachwpiśmie.

Przesunęłamszmatkąpoporcelanowejfigurcedamyzparasolką.

-Nowiesz,babciu-podjęłam.-Gdybyśmiałazrobićcośszalonego.Naprzykład
wiedziałabyś,że…-zawahałamsię-żeumrzesziktośdałbyciszansęzrealizować
coś,cozawszechciałaśzrobić.

Babciauniosłazezdumieniembrwiizamknęłaczasopismo.

-Gdybymmiałaumrzeć?-powtórzyłazniedowierzaniem.-Kochanie,oczymty
mówisz?

Szmatkaposzybowałapowieczkachzabytkowychpudełeczek,wktórychtrzyma
koraleibroszki.Udałam,żetaczynnośćkompletniemniepochłania.Dopieropo
kilkuchwilachodwróciłamsięprzezramię:babciawciążnamniepatrzyła
zuwagą.

-Sylwio,zadajeszdziwnepytania-powiedziałazrozdrażnieniemiwróciłado
czytania.

200

background image

CZWARTEK

Potrzebujęparasolanażyciowąniepogodę-Przemoczona!*

PIĄTEK

WpokojuMateuszaczujęsięnieswojo.Pokoje,zktórychktośodchodzi,zawsze
wydająsiępusteinabierającechmuzeum.Mateuszpozostawiłtuwszystkotak,
jakbyzarazmiałwrócić:naparapecieleżypaczkapapierosów,nabiurku
filiżanka
pokawie,wszędziewalająsięjegorzeczy.Sięgnęłampobrązowysweter,którymiał
nasobiewdzieńwyjazdu.Kiedygowłożyłam,sięgałmiudiBył

owielezaszeroki.Pachniałjednakjegoperfumami.

Teraz,kiedyMateuszaniema,niepotrafięprzypomniećsobiedokładniejego
wyglądu,zapominamotym,cobyłooczywiste,azapamiętujętylkoszczegóły.Na
przykładto,żenalewejdłonimabliznępooparzeniu.Albotoniewielkieznamię
na
łopatce.Pamiętamjegosłowa,aleniemogęprzypomniećsobiebrzmieniaani
tonu
głosu.Taksamozacierająsiękształtyjegosylwetki.

Położyłamsięwjegołóżku.Terazbardziejniżkiedykolwiekpotrzebuję,żebytuBył.
Wwielkiejciszy,którapanujewcałymmieszkaniu,słyszętykaniezegarka
nanocnej
szafce,akiedyotwieramoczy,mojespojrzeniepadanazdjęciawkolorzesepii
przedstawiającetańczącesylwetkinadziedzińcujakiegośzamczyska.

Niemampojęcia,gdziejezrobił.Gdybytubył,spytałabym:Mati,cotozaludzie,na
tymzdjęciu?

Niemampojęcia,jacyśobcy-odpowiedziałby,unoszącnachwilęgłowęznadksiążki
iobrzucającmniespojrzeniemzielonychoczu.

Czemuichsfotografowałeś?

Bodobrzewyglądali.Bofajnietańczyli.Samniewiem…bomiałemochotę.

Jegodłoń,tazpapierosem,zatoczyłabyniepewnykrąg.Spojrzeniejużdawno
skierowałobysięnadrukwksiążce.Pokrótkiejchwilizapytałbyzezłośliwym
błyskiemwoku:Sylwio,niemaszswojegopokoju?

Marlena

KrążęzaplecamiRadka,Eli,Edytyiszefowej,niemogęznaleźćsobiemiejsca.Na
ekranielaptopaodtwarzasięodnowafilm

*IrenaKomorowska,„Ogłoszeniadrobne”.

201

zSylwiąwroligłównej,zmuszamnie,żebymstanęławmiejscuijeszczerazgoobejrzała
znarastającympoczuciemporażki.

-Patrzcie,patrzcie…-rzucapółgłosemRadek,kiedySylwiapochylasiędomikrofonu,a
rozcięciewjejsukiencepodjeżdżatakwysoko,żeodsłaniabiałeudopowyżejpończochy.

background image

-Tęscenęlubięnajbardziej!

Mnietonieśmieszy.Mniewciążzżerająwyrzutysumienia.

Wszyscyjużwiedzą,jakbardzotospieprzyłam.Szefowajestnajbardziejwściekła,jako
żeznaosobiścieFeyów.Warknęładomnie,żegdybywiedziała,żebędęsiępastwićnad
Mateuszem,toniepozwoliłabymiwogóleznimrozmawiać.„Cotysobiemyślałaś?-
spytałamnietymlodowatymtonemgłosu,któryprzekreśliłjużkarieręniejednego
dziennikarzawnaszympiśmie.-Chciałaśgoprzycisnąćjakzłyglina?Wcowysię
bawicie?”Tłumaczenianiewchodziływgrę,dałamsobiespokój.Terazstojęzanimii
tłumięziewnięcie.Jestemnanogachoddoby,nieprzespałamaniminutywcholernym
pociągurelacjiKraków-Gdynia,bowysiadłoogrzewanieibyłotakpotworniezimno,że
pogodziniejazdydostałamdreszczyiniemogłamusiedziećwbezruchu.Całądrogę
spędziłamwWARS-

-ie,gdziepatykowatylowelaspróbowałdostawiaćsiędomnienatekst„Copaniczyta
ciekawego?”,jakbyniewidział,żeosłaniamsięprzednimgazetą.

-Nieprzejmujsięnim!-Edytapoklepujemniepoplecach.

-Todorosłyfacet,poradzisobie.

-Zakochałaśsięczyjak?-rzucaElazżartobliwymuśmiechem,którymapodtrzymać
mnienaduchu.-Napewnojużdzisiajbyłwpracy.Tacyjakonniezałamująsięzbyle
powodu.

WWARS-iepróbowałamstworzyćartykułoSylwiizsamegotła-mamgodośćdużo,
żebynapisaćcośdługiegoiwsamrazsentymentalnego,skoropróbawyjaśnieniasprawy
niepowiodłasię.Terazjużniepozostałominicinnegoniżdobrysentymentalizm.
Wymyśliłam,żenajpierwzabioręsiędoportretupsychologicznegoSylwii,więc
wynotowałamsobiekilkajej302

zdań,którezapadłymiwpamięć,międzyinnymiotym,żekochałażyciewswojej
dzielnicy,żejejdzieciństwobyłodobre,żebezMateuszastajesięstertąnieważnych
szarości(trochęzbytkwieciste,aleoddajeduchanastolatki,którachcebyćpisarką).W
trakciegryzmolenianakartkachdoszłamdowniosku,żechciałabymnapisaćojej
samotności.Naszkicowałamcośtakiego:Dlakażdejosobystarałasiębyćwyjątkowapo
to,żeby
jąkochaliibylizniądosamegokońca:byławięcopiekuńcząsiostrądlamłodszej
Lucyny;inteligentnąkompankąrozmów
dlaMateusza,dobrącórkąiwnuczkądla
rodzicówibabci,wyrafinowanąkochankądlaDawidaioddanąprzyjaciółkądlaMarzeny.
Jakajednakbyłanaprawdę,kiedyzostawałasama
wczterechścianachswojegoniezwykle
dziewczęcegopokoju
albokiedyodjeżdżałanasygnalekaretkąpogotowia?

Ojejrodziniechciałamnapisaćto,corzuciłomisięwoczy,kiedypierwszyrazdonich
przyszłam:żetrzymająjejpokójzamkniętyjakmuzeum,bymogładoniegowrócić,inie
wierzą,żektośmógłjąskrzywdzić.Byłatakimdobrymdzieckiem,takmocnowszystkich
kochała-
cytatzLaury.Rodzinapotakiejtragediirozpadasię:Laurauciekawlekarstwai
wspomnienia,nieradzisobiezrzeczywistością,Lucynaprzejmujeobowiązkistarszego
rodzeństwaiborykasięzproblemami,zktóryminiepowinnamiećdoczynieniajeszcze
przezkilkanajbliższychlat.Mateuszuciekawpracęistudia.

-Wyśpijsię,paskudniewyglądasz.-Radektrącamniewkolano.

background image

Takwłaśniezrobię.Wyśpięsię.JużwdrzwiachrzucamwstronęEli:

-Mogęmiećprośbę?Zadzwońisprawdź,czyprzyszedłdopracy,ajeślinieprzyszedł,to
dajmiznaćnakomórkę.

Marzenaprzyjeżdżanaspotkaniepodekscytowana.

-RozmawiałamzpanemFeyoSylwii,wpadliśmynasiebienaprzystanku.-Zdejmuje
wielkąkurtkę,wktórejjauto-203

piłabymsięzedwarazy.Rzucająnaoparciekrzesła,kurtkasterczyterazjaknamiot.-
Powiedział,żebyławcześniakiem,urodziłasięwsiódmymmiesiącuitochora,lekarze
uważali,żeniemaszansnaprzeżycie.Wiedziałapaniotym?

Niewiem,doczegozmierza,alepozwalamjejmówić.

-PanFeypracowałwUSAiniemógłprzyjechać.PaniFeybyławstrasznejdepresji,
mieszkaławtedyjeszczewtychstarychblokach,zktórychpotemsięwyprowadzilido
domu.Mateuszmiałniecałetrzylata,niemielinikogodoopiekinadnimiwrezultacie
mojamamabardzodużoimpomagała.Przynosiłaobiady,zabierałaMatiegodonas,żeby
paniFeymogłapojechaćdoSylwii.Lekarzeniedawalijejwielkichszans,aleprzecież
wyszłaztejchoroby.Proszępopatrzeć,tylelatuda

łosięjejprzeżyć!Oczywiście,chorowałanaserce,naastmę,niemogłabyteżbrać
narkozyaniznieczulenia,bomatakizespół,żeponarkoziejejpłucamogłybyniepodjąć
pracy…Raz,jakdalijejznieczuleniewkręgosłup,toprzezdwiedobyniemiałaczuciaw
nogachiprzyjejłóżkupiętrzylisięlekarze,nakłuwaliigłamijejstopyitakietam…-
Mrugapowiekami,dopieroterazdostrzegazdjęcia,któredlaniejprzygotowałam.

Puentuje:-Idałasobieradę.Dlategomyślę,żeudasięjąodnaleźćiżeonażyje.

Pochylasięnadzdjęciami,ajasiedzęzkawąwręceiwpatrujęsięwniąniemalcielęco.
Magicznesłowawisząwpowietrzu.Marzenarzucamiszybkiespojrzenieznadmocno
zadartegonosa,dodaje:

-TłumaczyłamtopanuFey,aletylkoprzytuliłmniedosiebie,poklepałpogłowiei
powiedział,żejestemdlanichjakcórka.MówiłamtoteżMateuszowi,alechybawto
wątpi.

WzmiankaoMateuszusprawia,żereagujęjakktośmocnouzależniony-teraz,kiedynie
mogęmiećprzedsobąMateuszarealnegoiżywego,sprawiamiulgęwędrówkajego
śladamiisłuchanieludzi,którzygoznają.

-Widziałaśsięznim?-pytamznadzieją.

204

-Jestemfryzjerką,mojaszefowatoświetnababka,częstowysyłamnienaszkoleniado
Warszawy,Poznania,Krakowa.

JakjestemwKrakowie,tozawszedoniegodzwonięijemyrazemobiadalbopijemy
kawę.Straszniegolubię,ateraz,kiedyniemaznamiSylwii,jakoślepiejsięczuję,gdy
widzę,żejeston,żejestLucyna,gdyspotykampaństwaFey.

-Aoni?-pytamgłucho.Wydajemisię,żejabyłabymprzybita,widująckoleżankęsiostry

background image

całąizdrową.Chybawciążmyśla

łabymzżalem:Czemutoniety?Czemutonieciebiespotkało?

Marzenanierozumiemojegopytaniaidopieropodługiejchwiliintensywnegomyślenia
stwierdzaoględnie:

-Mateuszmnielubi.Cotozazdjęcia?

Tak,właśnie,zdjęcia.Otrząsamsięzzamyśleniaiukładamzdjęciawrównymszeregu.
Porobiliśmyjespecjalnymprogramemkomputerowymzfilmu,zwystępuSylwii.
Staraliśmysiętakjekadrować,żebyznalazłosięnanichjaknajwięcejosóbzklasySylwii
izklasrównoległych.TerazproszęMarzenę,bypopatrzyłananieuważnie.

-TozDniaZiemi,prawda?-podchwytuje.-Pamiętam,Sylwiamówiłamiotym.W
szkolemiałatakąkoleżankę,Śliwę,gospodarzaklasowego.Jejojciecpracowałwteatrze
miejskimizałatwiłwszystkimuczestniczkomimprezyprofesjonalnąstylistkęi
wypożyczeniestrojów.Sylwiabyławniebowzięta!Och,onauwielbiałatakierzeczy,te
wszystkiebrokaty,koronki,makijaże.Mówiła,żelubiobserwowaćłudziwautobusachpo
to,żebyzastanawiaćsię,cobywnichzmieniła,bystalisięatrakcyjniejsi,nowiepani,jak
ichściąć,jakumalować,copowinninasiebiezałożyć.Dobrzejejtowychodziło.-
Milknie,wpatrzonawzdjęcia.-Och-mruczy,podpierającrękomabrodę.

-CzyktóryśzchłopakówotaczającychSylwiępojawiałsięwjejżyciupozaszkołą?

Marszczynos.

-Chodzipanioto,czyspotykałasięzkimśpodczasbyciazDawidem?

205

-Tak,oto.-Ciekawimnie,czyznaSylwięztakiejstrony,ojakiejmówiliDawidi
Agnieszka.Marzenaprzesuwapalecpofotografiachwskupieniu;zatrzymujegonakimś,
ktostoiwtleinakogowogóleniestawialiśmy.

-Tojejnauczycielhistorii.Hubert.-Imięnauczycielawymawiawolniej,zpowagą,w
którejjestcośniepokojącego.-

Sylwiamiałaznimproblemy,chciałjąoblaćwklasiematuralnej…-Unosiwzrokinagle
widzę,jakajestprzejęta.-OmójBoże,tobyłowtymsemestrze,kiedyzniknęła!-niemal
krzyczy.-Zapomniałamotym!Jakmogłamotymzapomnieć?!Policjaotoniepytała!O
mójBoże!…

Staramsięjąuspokoić:

-Jakieproblemy?Ocochodziło?

Marzena,wciążrozgorączkowana,pocieranosiopowiada:

-Panipewnieniewie,aleSylwiabyłaświetnazprzedmiotówtakichjakWOSczy
historia.Tobyłjejkonik,próbowałanawetpisaćpowieścihistoryczneibardzouważnie
czytaławszystkonatematdanejepoki…Atenfacetchciałjąoblać.

Sylwianiechciałaotymrozmawiać,alekiedyś…

KiedyśMarzenanocowałauSylwiiwnowymdomu.Le

background image

żałynakanapieirozmawiałyszeptem,nazegarachdochodziłatrzecia,powiekilepiłysię
imzezmęczenia,wino,któreodkorkowaływieczoremznadziejąnaupiciechociażdwóch
kieliszków,jużsięskończyło.WtedynagleSylwiauniosłasięnałokciachipopatrzyłana
przyjaciółkęznagłymożywieniem.

-Cościpokażę…

Zsunęłasięzłóżka,wyjęłacośzgłębiszafy.Tobyłpakunek,ładny,elegancki,w
firmowymopakowaniu.Sylwiauniosławieczkoiodsłoniłaślicznąkoszulęnocnąw
kolorzeliliowym,uszytązlejącejsięsatyny.Marzenaażjęknęłazzachwytu.Sylwiaprzy

łożyłanajpierwkoszulędosiebietak,żebykoleżankawidziała,jakfrywolnymakrój,
śmiejącsięzakołysałabiodrami,apotemznagłymznużeniemrzuciłakoszulęwręce
Marzeny.

206

-Jakchcesz,tosobiejąweź-powiedziała,wracającnałóżko.

-Dajspokój!-Marzenazniedowierzaniemmacałamięsistymateriał,niemogącnadziwić
się,żejejprzyjaciółkamacośtakiego.-Dawidcitokupił?Nigdybymgonieposądza

łaotakiepodarki.

Sylwiaprzypatrywałasięjejprzezchwilę,jakbyrozważałazaskoczeniejejjakąś
niespodziewanąinformacją.Terazmówi

łatakimtonem,jakbywszystkozmyślała:

-Nie,nieDawid.DostałamjąodHuberta.

-OdHuberta?-Marzenazaczęłasięśmiaćzniedowierzaniem.-Przecieżtonauczyciel!

-Nowłaśnie-odpowiedziałaSylwiazniechęcią.

Jeśliprzymknęoczy,potrafięwyobrazićsobieSylwięstojącąwpustejłazienceswojego
domu,ubranąwkoszulęnocnąisweterMateusza,wpatrzonąwwodę,którąnapuściładla
niejdowannybabcia.Oczymmyślała?

Tenobrazprześladujemnieodchwili,kiedyLucynaotymwspomniała.Nieopisałatego
tak,ajednakjawłaśnietaktozobaczyłam:Sylwięzzaniedbanymiwłosami,ztwarzą
pozbawionąmakijażu,przeglądającąsięwtafliwody.Lustereczko,lustereczko,powiedz
przecie…
Obrazwwodziejestmglisty,rozpływasię,dzielinatysiącemałych
fragmentów,kiedydłońdotykapowierzchniwodyiSylwiarobipierwszykrok.

-Potrzebujęjejdziennikówpisanychprzezostatnirok-

mówiędosłuchawki.PodrugiejstroniejestMirek,mójnajskuteczniejszyinformator.
Wedługniegotakizapisistnieje,znalazłsięwzeszłymrokunapolicjiibyłskrupulatnie
badany.

-Hubertjużniepracujewszkole,wktórejuczyłasięSylwia.Wzeszłewakacje
przeprowadziłsiędoToruniaitamnauczawszkolegimnazjalnej…Comaszdlamniew
zamian?

Mojapracataknaprawdępoleganahandluwymiennym:zawszejestcośzacoś,niema

background image

niczegobezpłacenia.DlaMir-207

kamambombę,będziezachwycony,gdymujądam,alenajpierwniechonmidato,
czegopotrzebuję.

-Myślałamotwojejcórce..-informujęgonibyobojętnie.

-Nagrudniowynumermamyjeszczewolnemiejsce.Dobremiejsce,wśrodku,całkiem
spore,1/8strony,kolorowezdjęcie…Ludzielubiączytaćprzedświętamioschroniskach
dlazwierząt.Twojacórkapasowałabyidealnie.Mojaszefowadoceniajejstaraniao
sponsorów,tewszystkiewystąpienia,akcjecharytatywne.Fakt,żesamachorujeitona
takspecyficznyrodzajbiałaczki,czynizniejprawdziwypomnik!-Trochęsię
zagalopowałam,aleMireksłuchaznamaszczeniem,tobalsamdlajegouszu.-Stworzenie
LigiOchronyPrawKrólikówtociekaweposunięcie,szczególniewokresiegrudniowym,
kiedyludziechcązrobićcośdobrego…

-Zobaczę,codasięzrobić-kończyMirek.

Mirekdziałaszybko.Kiedyprzychodzidomniepriorytetempaczka,awśrodkukilka
złożonychkartekzkseremdziennikówSylwiizokresuodstycznia2004ażdo
października2005,jest29października.Odnotowujęsobiewgłowiefakt,żedzisiajmija
równorokodzniknięciadziewczyny.

Opuszczamrolety,żebyniewidziećnarastającychkorkównadrodzedocmentarzai
zamieszaniaspowodowanegozamknięciemnajbardziejuczęszczanejtrasy.Siadamna
łóżkuizabieramsiędoczytania.

Hubert…Hubert,Hubert…Ech,brzmitakstaroświecko,jakimięjakiegośpodstarzałego
szlachcicazdziewiętnastego
wieku.Pasujedoarystokracjipolskiej,domoichromansów,
aleabsolutnieniemogęprzypasowaćimieniadoabsolwenta
UG,którypochylonynad
nauczycielskimbiurkiem,zagarnia
jednąrękąwłosydotyłu,adrugąpodpieragłowęw
geście
kompletnejrezygnacji.

Hubert.Mójnowynauczycielhistorii…

208

Lou

Balansujępokamieniach,rozkładamręcenaboki,przeskakujęzkamienianakamieńtak,
żebyniedotknęłamniezimnawoda.Morzejestdzisiajwzburzone,falezalaływąskipas
plażyiniemogędostaćsiędolatarni.

Tojużrokijedendzień.Rokijedendzień.

„-Kolejnydzień…”-nucę,zeskakującnapiasek.

Wtedybyłatakasamapogoda:wiatrzdeszczem,strasznawilgoć,odktórejcierpłaskóra,
szarewzburzonemorze.Teżniebyłośniegu.Tatamówiłpotem,żegdybybyłśnieg,
możnabypójśćpoSylwiiśladach,ataktonicniedasięzrobić.

Byłoteżbłotoitakiedużekałuże,któreSylwiapokonywałaszybko,nawetniepatrząc,
czywniewchodzi,czynie.Ledwiezaniąnadążałam.

„-Nigdywięcejniepatrznamnietakimwzrokiem…-nucę,kręcącsięwmiejscu.-

background image

Nigdywięcejniemiejtakichdziwnychoczu…”

Półrokutemunarysowałamto,comisięprzyśniło.Rysunekpołożyłamnastolei
czekałam,czymamasiędomyśli.Aleonanic.„Cotojest,Lou?”-tenbezbarwnygłos.
Chciałamjąjakośnaprowadzić,alestraciłazainteresowanierysunkiemiznowutylko
wpatrywałasięwjedenpunktnaścianie.

„-Miłośćjeszczeżyjewnas…”-Kolejnykamień,tenjesttrochęśliski,więcurywam
piosenkęiłapięsięmurku.„-Rokijedendzień”-wystukujękozakaminapiasku.

Niechcę,żebymamajechałaznaminagroby.Tomożejąmocnozdenerwować,apoza
tymniemanicfajnegowspojrzeniachludzi,którzymijająsięznami.Patrząnamamę,
jaknawariatkę.OstatniomojakoleżankaWeronikapowiedziała,żemamazachowujesię
dziwnie.„Niemusiszmitegomówić”

-odrzekłam,udając,żewcalemnietonieobchodzi.Aleonafaktyczniezachowujesię
dziwnie.KiedyprzyszłaWeronika209

zlekcjamiiprzywitałasięzmamą,tawpatrywałasięwniąkilkachwil,nicniemówiąc,a
kiedyponagliłamjąniecierpliwie,zamrugała,jakbybudziłasięzdługiegosnu,nagle
sapnęłagłośno,wyciągnęładoWeronikiszpony,przycisnęłajądosiebieitotakmocno,
żeWeronikaażjęknęła.Mamawcaleniechciaławypuścićjejzobjęć.Weronikabyłatak
wystraszona,żewpokojukazałamizamknąćdrzwinaklucz.

-Jeststrasznachlapaiwiejewiatr…-tłumaczytatacierpliwie,boteżniechce,żeby
mamajechałaznami.Alemamawogólegoniesłyszy,ubierasiętrochęjakrobot:nawet
niepatrzy,copasujedoczego.Niemawyboru-jedzieznami.

Zniedowierzaniemspoglądamnawiosenneszpilkiwkropki,którewłożyła.

Nadrodzedocmentarzasąokropnekorki.Stoimywdługimsznurzesamochodów,które
przesuwająsięraznakilkanaścieminutitookilkaledwiemetrów.Tatuściąglepowtarza,
żetrzebabyłozostawićsamochódprzedWitomińskąiprzejśćsięnapiechotę.Pewnietak,
pewniemarację.Wsamochodzieparująszyby,więcpocieramtęnajbliżejmniei
odsłaniamwidoknasznuraut.Jednojestznajome,pocieramszybęznowu,przysuwamdo
niejoko.Wsamochodziesiedzijakaśkobieta,nerwowobębnipalcamipokierownicy,ma
nasobieniesamowitefutrowkolorzezdechłegoróżu.Mamygłosprzedzierasiędomnie
jakzzazasłonydymnej;wypranyzemocji,bezbarwny:

-Czemuniepowiedziałamim…

Notosięzaczyna!

Szybapodmoimidłońmijestzimna,wilgotna,kiedyprzytykamdoniejpalce,
pozostawiająodciski.Przezteodciskiznowupatrzęnatamtenwóz.

-Tato,tujesttadziennikarka!-przerywamkolejnypłaczliwypotoksłów.Mamana
przednimsiedzeniuwogólemnieniesłyszy,obejmujerękomakolanaikiwasięjakw
transie.

-Gdzie?-Tataodkręcaszybę,boprzezparęnicniewidzi.

210

Terazuderzanasfeeriadźwięków:trąbieniesamochodów,muzyka,zirytowanegłosy

background image

ludzi,pracującesilniki,odgłoskapiącegodeszczu.

-Stawałamnadnimwnocyiszeptałam.Chciałampowiedziećmuwszystko,alenie
starczyłomiodwagi…-Mamawciążmówi,nawetniezauważa,żeobojeztatąmachamy
dziennikarce,żetamtapochwilizaczynanamodmachiwaćzrezerwą.-…Niemiałam
przyjaciółek.Anijednej.Napodwórkubyłydziewczynki,którebawiłysięzesobą,miały
swojetajemnice,pokorytarzachszkolnychchodziły,trzymającsiępodrękę…Ajabyłam
sama.Królewna-takmnienazywałymiędzysobą.Królewnato,królewnatamto.
Wskazywałynamniepalcami,szeptałydosiebieiżadnaznichnigdysięniezatrzymała,
niezapytała,czychciałabymsiędołączyćdonich…Nie,żadna.

Oglądamsięnanią,tataprzechwytujemójwzrokinakazujepalcemciszę.Mamakołysze
sięterazmocniej,jakbysiedziałanabujaku,którymktośwłaśniezacząłsiębawić.

-Onaczekałazawszeprzedszkołą,czekałaimusiałamiśćznią.Rękawrękę.Żenibytak
siękochamyitaknamdobrze.

Szłyśmyoboksiebie,onaroztaczałaprzedemnąświetlaneplanyitłumaczyła,żemuszę
ćwiczyćwięcej,żemuszęsiępostarać.

-Krzywiusta,jakbychciałaterazkogośnaśladować.Kiedytorobi,zaczynammyśleć,że
naśladujebabcię.-Maszwielkitalent,kochanie!Mamusiazadbaotwojąkarierę.
Dzwonilidzisiajzdziennika,udzieliszwywiadu,napisząotobie,otamtym
przedstawieniu…Mojadroga,nietraćczasunakoleżanki.Powinnaśskupićsięnatym,co
jestwtobienajcenniejszego…masztalent!

Ostatniesłowapobrzmiewająirytacjąitatazaczynarozwa

żać,czyniezawrócić.Jaznowuwpatrujęsięwdziennikarkęzaszybą.Wciążsobie
machamy,onauśmiechasięjakośtakmilej.Nawetjużniewyglądanawyniosłądamulkę.
Głosmamystajesięcichyjakszept.

-Najcenniejszesądzieci.Najcenniejsze,głupia!

211

Nacmentarzuruchniesłabnie.Kolumnyludziprzetaczająsiędobramyizbramy,dwie
skrzypaczkigrająślicznąmelodięnaszerokiejdrodzeprowadzącejdowzgórza.Cmentarz
jestogromnym,rozległymterenem,jakosiedle.Terazkolorowy,wypełnionyzapachem
wosku,palącychsięknotów,nabrzmiałyodszeptów,rozmówimodlitw.Kiedy
przedzieramysięmiędzygrobamidopomnikarodzicówtaty,mamaposuwasięprzed
namibezradnie,trochęjakkaczkanaprzygiętychkolanach.Wciążcośmamrocze.

ZSylwiąiMateuszemnacmentarzubyłofajnie.Sylwia,zdługimiwłosami
przedzielonymirównymprzedziałkiemnaśrodkugłowy,zwielkimioczamipałającymi
zachwytem,zapalaławszystkieznicze,któreprzynieśliśmy.Zapałkabłyskałapłomieniem,
rozświetlałajejoczy:spojrzeniewręczfanatyczne,spragnioneogniaiwysysającenastrój
tejchwilidoostatniegosoku.Kiedyterazprzystajęzrodzicaminadgrobemdziadka,mam
wrażenie,żeSylwiatujest.Naprawdę.Czujęjejobecność.Niepewnieoglądamsięza
siebie,wszędziesąludzie,tysiąceludzi:modlącychsię,szepczących,dzwoniącychz
komórek,układającychnagrobachkwiaty.

Wzasięgumojegowzrokuprzemykaniebieskipłaszczyk.

background image

-Cojabeznichzrobię?-Mamaopadanaławkętak,żegdybytatajejnienaprowadził,
klapnęłabychybanaziemię.-Cojabeznichzrobię?

Jejzawodzenieniemaznaczenia.Zapalamznicziustawiamprzymarmurowejpłycie.

-Coonwymyślił?Jakdalekochciałuciec?-Mamygłosprzechodziwmonotonnyszept,
którybrzmitrochęjakwiatr,imogęsobiewmówić,żewcalegoniesłyszę.-Powinnam
by

łaimpowiedzieć,powinnambyłaichpowstrzymać…Niechcia

łambyćtakajakona.Niechciałam,żebymyśleli,żeichkontroluję,żewtrącamsięwto,
corobią,ipodejmujęzanichwybory.TenKraków,myślałam,żeumrę…niemogłam
złapać212

oddechu!Kraków,Kraków…Gdybymógł,uciekłbydoTokio,żebybyćdalejodnas…

Tatakładzierękęnajejramieniu,ajaznowuszukamwzrokiempłaszczaSylwii.Jest.
Przesuwasiędaleko,międzydrzewami,krążywokółnas.Przechylamnabokgłowęi
próbujędojrzećcałąresztę.Włosy.Tak,włosysąjasne,niemalbiałe,częściowoprzykryte
kapturem.Przezkrótkąchwilęzauważamjejdelikatnyprofil,tocharakterystyczne
wygięcieszyi.Spojrzenieodnajdujemnieiprzyszpiladomiejsca.Wewłosachmaziemię
iUście.

„Przeziębiszsię”-powiedziałMateuszinasunąłjejkapturnagłowę.„Cotynie
powiesz?”-Wjejgłosiebyłasamairytacja.Odepchnęłajegorękęiprzezchwilępatrzyli
nasiebieniemalwrogo.

Szeptmamyznowurozrywamonotonięrozmówimodlitw.

-Kiedyspał,wchodziłamdoniegodopokojutak,żebyniewiedział.Przystawałamnad
jegołóżkiemipoprostupatrzy

łam.Kiedynadnimstawałam,poruszałsięprzezsen,jakbymniewyczuwał.Zawszetak
było:niecierpliwezgięciepalców,nadgarstekprzesuwającysiępopoduszce,pod
powiekamiporuszającesięgałkioczne.Jeślipostałamdłużej,zaczynałwyplątywaćsięz
kołdry,nabierałgłębiejtchu…

Odwracamsięipatrzęnanią.Tatateżpatrzy.Mamanasniewidzi,poruszasięrytmicznie,
jakbywciążsiedziaławbujanymfotelu,jejspojrzeniecelujewwazonzkwiatami:

-Niemogęcipomóc,szeptałamtużnadnimtak,żebyusłyszałprzezsen.Chciałammu
pomóc,aleniemogłam.Szepta

łam,aonwciążmniewyczuwał,marszczyłbrwi,przesuwał

dłoniąpoczole,owijałsięmocniejwkołdrę.Niemogę,powtarzałam.Palcezginałysię,
powiekaporuszałasięnerwowo.Delikatniezagarniałamdotyłujegorudewłosytak,żeby
gonieobudzić,iwtedyjużmogłamwyjść…

Dochodzidwunasta,kiedyzaczynamszukaćbudkitelefonicznej.Wciążmamnasobie
ubranie,wktórymwyszłamnacmen-213

tarz,tylkożeterazwszystkojestwymięteinieświeżeiwielebymdała,żebyjezsiebie
zdjąć.Głódściskamiżołądek.Przybudcetelefonicznejstoimężczyznawklapkach.Na

background image

widoktychklapekipocerowanychskarpetekoczyrozszerzająmisięzezgrozy.

-Pożyczyszmitrochępieniędzy?-zagaduje,chybadomnie,więcwsuwamkartędo
telefonuizaczynamwykręcaćnumer.Tatuśzawszepowtarza,żebezdomnychtrzeba
ignorować,boinaczejwejdącinagłowę„darmozjadyjedne”.-Ej!

Dociebiemówię!Pożyczyszmitrochępieniędzy?

-Niemampieniędzy.

-Tociekawe!-Mężczyznaobrzucamniezawiedzionymspojrzeniem.

Sygnał,dwasygnały,trzy,cztery,pięć…Bądź,proszę!Jeszczeraz:kolejnysygnał,
kolejnedwa,trzy,pięć,dziesięć.Niewiem,cozrobię,jeśligoniebędzie.Niemam
pieniędzynapowrót,niemamnajedzenie.Niemamteżnadrugąkartętelefoniczną!
Rzucamzrozpaczonespojrzenienateskarpetkiiklapkiiogarniamniezgroza,bojeśli
Mateuszaniemainiepojawisiętu,toskończęjaktenpan!Piętnastysygnał,
siedemnasty…

-Słucham?

Bratniebrzmizbytprzytomniewsłuchawce,chybagoobudziłam.

-Mati,jestemnadworcu.Przyjedźpomnie.

Kiedymójbratsiębudzi,toprzezpierwszeminutydochodzidosiebie.Terazjesttak
samo.Wsłuchawcepanujecisza,aMateuszpewniepocierasennieoczy,odgarnia
rozkudłanewłosyztwarzyipróbujezrozumieć,żemójtelefontonieżart.

-Lucyna?-pytawkońcuzociąganiemitłumiziewnięcie.

-Skąddzwonisz?

Momentalniechcemisiępłakać.Spoglądamnapana

wskarpetkach,aonnamnieijużpierwszełzyskapująmipopoliczkach.Inicnatonie
poradzę.

-Jestemnadworcu-powtarzamizarazdodaję,żejestemstraszniegłodna.

214

Mateuszprzytomnieje.

-Najakim,kurwa,dworcu?Oczymtygadasz?

Więcwrzeszczędosłuchawki,ryczącjużnacałego:

-WKrakowie!Przecieżmówię!Nicmnieniesłuchasz,jestemwKrakowie!Czytymnie
wogólekiedykolwieksłuchałeś?

Mateuszpojawiasięwholudworcapółgodzinypóźniejimiotasię,szukającmniemiędzy
ludźmi.Wstajęwięczławkiistojęwbezruchutakdługo,ażmniezobaczy.Kiedyidziew
moimkierunku,woczyrzucająmisiędwierzeczy:popierwszebratniecieszysięnamój
widok,właściwietojestchybazirytowany,żetujestem.Podrugiewygląda,jakbywciąż
przeżywałHalloween-nawetoczymatakpodkrążone,jakbyjesobieobrysowałciemną
kredkąwprzypływieczarnegohumoru.

background image

Chcę,żebymnieprzytuliłipowiedział,żejużwszystkodobrze,żezarazsięmnązajmie,
damicośdojedzeniaiżebymniepłakała.Aleonstajeprzedemną,wciążsennyichyba
zły,żegoobudziłam,ipoprostunamniepatrzy.

-Rodzicewiedzą,żetujesteś?

Kręcęgłową.

-Notopięknie!Wiesz,przezcoterazprzechodzą,niewiedząc,gdziejesteś?Myślałaśo
tymchociażprzezchwilę?Jużrazprzerobilitakiezniknięcie,więc…

Chybaniepomyślałamotym,cosięznimidzieje.Terazwyobrażamsobiemamę
kiwającąsięnafotelu,zrękamizaplecionyminapiersiachiwzrokiemutkwionymwjeden
punkt.

Jejszeptodzywasięwmojejgłowie:Onateżuciekła,cozrobiłamtakiego,żeuciekają?
Niechcętego,aleznowumamłzynakońcunosa.Niechciałam,żebymamatak
pomyślała,żebypłakałaprzezemnie,żebytatasiędenerwował.

-Niewiedziałam,żepociągtujedzietylegodzin-tłumaczęsięniezdarnie,ałzypłyną
potokamipopoliczkach.-Przepraszam,Mati.

215

-Nieprzepraszajmnie,mnietonieobchodzi.-Mateuszspoglądanapanawklapkachi
marszczybrwi.-Tooniwyrywająsobiewłosyzgłowy.

Wtedywybuchampłaczem,cośwemniepękaikrzyczęto,cozawszechciałamdoniego
krzyknąć:

-Ciebienicnieobchodzi!-Słowa,długoprzygotowywanedowykrzyczenia,sprawiają,
żeniemogęjużpowstrzymaćkolejnych,głosmisięłamie,zaczynamdrżećiwrzeszczę
tak,żewszyscyludzienanaspatrzą.-Jacięnieobchodzę!Mogłabymumrzećinawetbyś
nieżałował!TylkoSylwia!TylkoSylwiacięinteresowała,akiedyjejniema,toja
mogłabymzdechnąć!

Mateuszwytrzymujemojespojrzenie,niereaguje,kiedywycieramkapiącynoswrękaw,
kiedykrztuszęsiępłaczem.

Terazmogęwięcwywrzeszczećcałąresztę:

-Jejjużniema,acałyświatwciążkręcisięwokółniej!

Nienawidzęcięzato!Nienawidzęzatomamy!NiecierpięzatoSylwii!Chcę,żebynigdy
sięnieznalazła!Chciałam,żebyumarła!

Mateuszwciążnamniepatrzy,wjegotwarzyniezachodziżadnazmiana.Ludzie
przystająwokółnaszaciekawieniionwkońcuichzauważa.Spoglądananichprzez
chwilę,potemkierujewzroknamnie,aletak,jakbyniemógłznieśćmyśli,żefaktycznie
przednimstoję,żetujestemiżemusisięmnązająć,boprzecieżniezostawimnienatym
dworcunapastwęgłodu,panawklapkachitychzbulwersowanychludzi.

-Maszjakiśbagaż?-Rozglądasiędookoła.

Szczerzemówiąc,sądziłam,żemojesłowazrobiąnanimwiększewrażenie.Ostatecznie
przygotowywałamjesobieprzezparęlat,przegrupowywałam,czasemwpustympokoju

background image

wymawiałamnagłos,bysprawdzić,jakwielkąmająmoc.Chybaniewielką,bobratw
jakimśmomenciewskazujemiwejściedopodziemidworcairuszawtamtymkierunku.

Chwilęstojęwbezruchuijestemtakazła,żejakbymmogła,towcalebymzanimnie
poszła.Chciałabymumrzećtu,216

żebypotemMateuszmógłpoczućwyrzutysumienia.Zresztątysiącrazywprzeszłości
wyobrażałamsobie,żetakwła

śniesiędzieje.Kiedybratmiałsięmnązajmowaćipoprostuzostawiałmniesamąalbo
zajmowałsięwłasnymisprawamiitylkosyczałdomnie,żebymbyłacicho,wtedy
wyobrażałamsobie,żenaprzykładspadamzeschodówiłamięsobiekark.Mateusz,
zajętyczymś,nawettegoniezauważa,alepoparugodzinachprzypominasobie,żemiał
sięmnązajmowaćiidziezniechęciąsprawdzić,coumnie.Ciekawe,cougłupiejLou?-
myślisobie.Znajdujemojezwłokileżąceprzyschodach,powyginanepod
nieprawdopodobnymikątami.Wtymwyobrażeniumójbratoczywiściezaczynażałować
swoichnędznychpostępków,płaczenadmoimizwłokami,możenawetgładzimniepo
włosachtak,jakpotrafiłgładzićSylwię.Czasempuszczałamwodzefantazjii
wyobrażałamsobie,żeSylwiateżnademnąszlocha.Razemwyjąjakdwapsydo
księżycaiwymieniająsięuwagamiwrodzaju:Tobyłatakakochanasiostra,takiedobre
dziecko,comybezniejzrobimy?Albomówią,żekochalimnienajbardziejitymgłośniej
zawodzą.

Aletotylkowyobrażenie.Wrealnymświecieimbardziejby

łamzrozpaczona,tymmniejtoobchodziłoMateuszaitakjestdodzisiaj.

Wkolejnymbezsilnymwybuchupłaczuwpatrujęsięwplecymojegobrataigdybynieto,
żeniemampieniędzynapowrót,żeniemamnicdojedzeniainieznamKrakowa,zosta

łabymtu.Wyobrażamsobie,żerzucamsiępodpociągiMateuszwostatniejchwili
orientujesięwsytuacji,zbiegapomnienatoryiprzeprasza.Wrzeczywistościmójbrat
przystajeipatrzynamnieniechętnie.

-Idzieszzemną?-pytapochwili,podczasktórejjajestemjużtakzaryczana,żeledwie
oddycham.

Wobectegoruszamwjegokierunku,powłóczącnogamiiwciąższlochając
spazmatycznie.

217

Sylwia

[rękopisnapapierzewkratkę,oryginał,8arkuszy27,9x21,9cm]

DrogiPamiętniczku!

„Incurablyromantic”MarilynMonroeByłmoimpopisowymnumerem,zktórym
miałamwystąpićnaprzedstawieniuszkolnym.ImprezęzorganizowałaŚliwa,
jakimś
sposobemudałojejsięwymócpozwoleniepanidyrektoriprzeforsować
scenariusz
napisanyprzezdwiedziewczynyzklasymaturalnej.ScenariuszByłbardzoprosty:
łączyłwsobiezbieraninęnajwiększychszlagierówkina,któresplata

łysięwcałkiemspójnąopowieść.Wszystkowystawianepodhasłem„Ziemianaszą

background image

matką”miałosiędosiebiejakpięśćdonosa-scenariusz,pozapierwszymutworem,
„Wearetheworld”,niemiałnicwspólnegozziemią!

-Będzieciemiećprofesjonalnąstylistkę,dziewczyny!-obwieściłanamŚliwadumnie.

Ażjęknęłyśmyzzachwytu!Śliwapotrafiłabyćniezastąpiona,jeślirobiłacoś,co
miałozapewnićnamdzieńwolnyodnauki.

Stylistkaprzyjętanaszakulisamiteatrumiejskiego,gdziepracowałajakocha-
rakteryzatorka.Okazałasięniemłodąkobietąonajbardziejpłomiennychwłosach,
jakiewidziałamwżyciu.Włosyprzegrodzonebyłygrubymczarnympasmem,od
któregowprostniemogłamoderwaćwzroku.

-Tędy,miłepanie!-wskazałanamwąskikorytarzkończącysiędrzwiamido
garderoby.

Awgarderobieażzaparłomidechwpiersiach,jaktylkozobaczyłamogromnelustro
zpowkręcanymiwnieżarówkamiikosmetykizajmująceniemalcałyblat.

Uniosłamniepewniewzrokwyżejimojespojrzeniepadłonazdjęciaaktorekpo-
przypinanedościany.

Och,chcępracowaćwteatrze!

-Panipierwsza…-Stylistkażartobliwieuniosłaczarnąpelerynęiwskazałamiejsce
przedlustremKatarzynie,mojejkoleżancezklasy,któramiałapodczas
przedstawieniatańczyćfragmentz„Dirtydancing”.

-Tamsąkreacje,możnasobiewnichwyszukaćwszystko,czegopotrzebujecie.

Och,Śliwamiaładobrekoneksjewteatrze-jejtatapracowałtuwszatniodlati
najwyraźniejmusiałbyćbardzolubianyprzezdyrekcję.

Mojedłoniezanurzyłysięwmiękkichtkaninach,wolśniewającychcekinachi
delikatnychtiulach.Zustwydarłomisięcichewestchnienie,kiedyprzedlustrem
przykładałamdosiebiekolejnekreacje.Monika,dziewczę,zktórymzakulisami
218

przedstawieniatrzymałamsięnajlepiej,odziałasięwstaroświeckisurdutzwielkim
żabotemizaczęłachichotaćgłośno.Śliwazuporemwciskałasięwopiętą
minispódniczkęzzielonegolenteksu.

-Wcaleniejestzaciasna!-mruknęładomnie,ztrudemdopinajączamek.

-Jestokej,co?

ZostałamucharakteryzowananaMarilynMonroetakdobrze,żeażsamaby

łamzaskoczona.Zniedowierzaniemdotknęłammałegopieprzykanapoliczkui
wsunęłampalcewbłyszczącejasnewłosy.

-Uśmiechdozdjęcia,dziewczyny!-Naszawychowawczyni,naktórąmiałyspaść
splendory,przyklękłanajednymkolanieiwycelowaławnasobiektywaparatu
fotograficznego.-Tezprzoduniechsiępochylą!Teztyłuproszęouśmiech!

Uśmiech!

-Dziewczyny!-wtrąciłasięŚliwa.-Powtarzajciesobieseeeex!

background image

-Seeex-inawszystkichtwarzachzajaśniałperlistyuśmiech.

-Ślicznie,jeszczejedno!-Wychowawczyniprzyklękłanadrugimkolanie.-

Uwaga!

-Seeeeex!-wychichotałtłumdziewcząt,lampabłysnęłaizdjęciebyłogotowe.

Nawidownizebrałysięwszystkieklasy,odpierwszejdoczwartej.Rozchylając
kotaręiprzysuwającdoniejoko,wyłowiłamztłumuHubertarozmawiającegoz
paniąodbiologii.

„Incurablyromantic”wykonywałzemnąAndrzej,chłopakzklasymaturalnej.

Andrzej,ubranyweleganckismoking,siedziałnaławcewszatniinuciłpodnosem
nasznumer.Namójwidokwstał.

-Ależcięzrobili!-wykrzyknął,chybazagłośno,bomomentalniewszyscynamnie
popatrzyli.

Pełneentuzjazmuoklaskirozbrzmiałynasali.Obrzuciłamspojrzeniemwidownię,a
potemnajlepiejjakumiałamzsunęłamzramionbiałefutroipodbiegłamdo
mikrofonuidentyczniejakMarilyn:rozglądającsięnabokiiśmiejąc.Brawa
zabrzmiałyponownie,natwarzachchłopakówzpierwszegorzęduzobaczyłam
narastająceniedowierzanie-niemogliskojarzyć,skądmnieznają,araczejnie
wpadlibynato,żedziewczynaubranawszkolenajzwyczajniejwświecie,jesttą
samą
osobą,któraterazkokieteryjniepochylałasiędomikrofonu.

-HappyBirthdaymrPresident!-krzyknąłktośztłumu,więcroześmiałamsię,teraz
jużzupełniespokojna.

219

Mójpartnerprzystanąłwtle,wrękęująłmikrofonizacząłśpiewaćmelodyjnie
pierwszązwrotkę.Udawałprzytym,żewcalemnieniedostrzega.Japatrzyłamna
niegowciążzmaślanymuśmiechemnajsłynniejszejblondynki,potempuściłamdo
publicznościokoiżartobliwiewtrąciłamsięwtekst.Mójgłos
spłynąłnasalęmiękko
iswobodnie.(Potempaniodmuzykipowiedziała,że
mamślicznygłos!)Partner,tak
jakbyłotoustalonewscenariuszu,odwrócił

sięzaskoczony.Drugązwrotkęśpiewaliśmyjużrazem,rozpoczynająctaniec.

Kiedysukniarozchyliłasię,odsłaniająckawałeknogiimojegopięknegobuta,nasali
rozbrzmiałykolejneoklaskiichórmęskichgłosówkrzyczących:„Dalej!

Więcej!”.

Hubertprzyszedłzakulisywrazzkilkomainnyminauczycielami.Odnalazłmnie
przydrzwiachdotoalety,gdzieprzebierałamsięwzwykłeubrania.Patrzyłnamnie
z
prawdziwymzdumieniem.

-Niepoznałemcię,Sylwio.

Wciążmiałammakijaż,alezdjęłamsuknięMarilynirozpuściłamwłosy.

-Kiedyśchciałambyćaktorką-powiedziałam.

background image

-Niedziwięsię…Aterazkimchciałabyśbyć?

Roześmiałamsię.

-Szansonistką.

Nadworzebyłojużzupełnieciemno,kiedypodjechaliśmypodmójdom.Hubert
prowadziłnerwowoiogarniałamniepewność,żefartemuniknęliśmywielu
stłuczeki
jednegopoważnegowypadku.

-Dziękujępanuzapodwiezienie-powiedziałam.Mojedłonienamacałyklamkęw
drzwiach,alejeszczeniewysiadłam.Hubertwpatrywałsięwemniewciemnościach,
najegotwarzyodbitosięświatłoprzejeżdżającejfurgonetki.Poruszył

ustami,alenicniepowiedział.Wobectegowyskoczyłamzsamochoduiposzłamdo
domu.

8WRZEŚNIA

-Coto?-zapytałaLou,kiedywsklepieoglądałampończochy.-Toniesąrajstopy,
prawda?Podkolanówkiteżnie.

-Wyższepodkolanówki-skłamałam,macającczarnycienkimateriał.-Teraztakie
nosządziewczynywmojejklasie.

Louwbitawemniewścibskiespojrzenie.

-Pococione?

Zignorowałamjąipodałamekspedientceswójrozmiar.

-Poproszę.

820

-Martwięsięociebie-powiedziałasiostra,kiedywyszłyśmyzesklepui
wmieszałyśmysięwtłumnaulicy.-Straszniesięrobisztajemnicza.

Nierozumiałam,ocojejchodzi,więcpoprostuszłamdalej.Aleonaniedałaza
wygraną,dokończyłagłosem,którymzawszewygłaszawszystkiemądrzejsze
zdania:

-Wtakichrajstopachprzeziębiszsobiepupę,Sylwio.Przecieżonekończąsięw
połowieud!

14WRZEŚNIA

Pamiętniczku!

WczorajpokłóciłamsięzDawidemitotakstrasznie,żeniewiem,czyjeszcze
cokolwiekztegobędzie.PoszłooczywiścieoMatiego.Spędzaliśmycudownywieczór
wmałymromantycznympensjonacienaHelu,zoknanaszegopokojurozciągałsię
widoknamorze,falebyłytakniesamowiciewzburzone,wradiumówionoosztormie
iostrzegano,żebyniewychodzićzdomu,bowporywachwiatrmoże
byćnaprawdę
silny.Siedzieliśmysobienałóżku,podjadaliśmychipsy,miałamna
sobiekoszulę
Dawidawewzorkimoro,ondopierocowziąłprysznic,więcmiał

mokrewłosyiwyglądałbardzouroczo,cochwilasięcałowaliśmy,noiwygląda

background image

łonato,żezostaniemytuażdoniedzielnegowieczoru.

Och,niewiemdlaczegoDawidwyskoczyłnaglezpytaniem,któredosłownie
wmurowałomniewkanapę.

-Czytoopowiadaniejestprawdziwe?

Wpierwszejchwilinierozumiałam,oczymmówi,alezarazpotemuświadomiłam
sobie,żemanamyśliopowiadanie,nadktórympracuję.Tohistoriami

łościdwojgaludzi.Wpierwszejwersjichciałamstworzyćmiłosnytrójkąt,alew
końcuzrezygnowałamztegopomysłu.Całeopowiadanierozgrywasięnadachu
domkujednorodzinnego(dachtomagicznemiejsce),gdziechłopakidziewczyna
(czytelniknajpierwsądzi,żetopara)rozmawiają,oglądającniesamowite
niebonad
nimi.Wopowiadaniuważnyjestnastrój:gwiaździsteniebo,wrażenie
jakiejświelkiej
tragedii,októrejniemówisięwprost,ulotnośćchwilizawieszonejnaddzielnicą,
niemalnierzeczywistej.Całośćzakończyłamscenąkąpieli
wmorzu,podczasktórej
nagleczytelnicydowiadująsię,żecidwojesąrodzeństwem.

KiedyDawidzapytał,rozchylałamizamykałamusta,kompletnieniewiedząc,co
odpowiedzieć.Och,Dawidmatakieniesamowiteoczy:jakpatrzy,totak,jakby
potrafiłprześwidrowaćczłowiekanawylot!Nowięctakwłaśnienamniepatrzył,aja
kompletnieniewiedziałam,coodpowiedzieć.

221

-Boonowydajesiętakieprawdziwe-podjął.-Piszeszojakimśfacecie,aja
momentalniewidzęprzedoczamiMateusza.Wzorowałaśsięnanim?Dlaczego
napisałaśomiłościmiędzyrodzeństwem,itojeszczeotakiejmiłości?-Wycofał

się,widzącmojezdumienie.-Twojeopowiadaniejestdziwne.Poprostuniewiem,
dlaczegonapisałaścośtakiego.

Och,mójBoże,chybaniesądziłam,żeDawidawogólezainteresujemójtekst,on
czytatylkotakietrudneipoważnerzeczy!

-Chybanieświadomie-odpowiedziałam,zakłopotana.-NiepisałamoMatim,nie
miałamtakiegozamiaru.

-Aleontoczytał?

Pokręciłamgłową,bezpieczniewycofującsięwpółmrok.Dawidwciążnamnie
patrzył,dziwnieporuszony,izaczęłamczućsiępodle.Och,nastrójrobiłsięcoraz
cięższyicięższy.PośpiesznieodszukałamrękęDawida,splotłamznimpalce.

-Totylkofikcjaliteracka-załagodziłam.-Chciałamtrochęzbulwersować…

Nowiesz.

Kolejnepytaniekompletniemniezszokowało.

-DlaczegoniepowiedziałaśMateuszowi,żejesteśmyrazem?Czytojakaśtajemnica
dlaciebie?

Pochwilinamysłuwybrałamnajgorsząopcjęodpowiedziipoprostuzaczę

background image

łamnaniegonapadać:

-Gdybyśniebyłjedynakiem,tobyśrozumiał!Tomójbrat,pocomawiedzieć,że
sypiamztobą?Przecieżtologiczne,żezarazchciałbywiedzieć,czymaszjakieśplany
względemmnie!Nibycomiałammupowiedzieć?Żeprzyjeżdżaszikochamysięw
hotelachalbowsamochodzie?

Jużwchwili,kiedytomówiłam,zrozumiałamswójbłąd.Dawidodepchnąłmoją
rękę,zacząłsięubierać,nawetnamnieniepatrząc.Bezradnieodwróciłamsię
do
okna,patrzyłam,jakdrzewauginająsiępodnaporemwiatru,morze,szaremorze
nacierałozwielkimszumemnaplażę.

-Dzięki,żeoświeciłaśmnie,jaktoodbierasz…

Dawidbyłwściekły,ajaczułamsięokropnie.Chciałamgojakośzatrzymać,
przeprosić,wytłumaczyć,alewgłowiemiałamkompletnąpustkęinieznajdowa

łamżadnychsensownychsłów.

-Nieidź,proszę-odezwałamsięwkońcu,alewtedypopatrzyłnamnietak,jakby
widziałmniepierwszyrazwżyciuijakbyniemógłuwierzyć,żewogóleto
powiedziałam.

-Pokójjestopłaconydojutra,dobakończysięojedenastej-poinformował

mniejużwdrzwiach.

222

Niemogłamuwierzyć,żefaktyczniewyszedł!Siedziałamkilkachwilnałóżku,a
potemzerwałamsięiwybiegłamnakorytarzzbosymistopami,tylkowkoszuli
sięgającejpotowyud.Korytarzrozświetlonybyłmałymipunktowymilampkami,
któredawaływrażeniewielkiegociepła,mojestopybiegłypopuszystymdywanie

dowindy,którawłaśniezaczętasięzamykać.Wsunęłamdośrodkarękęidrzwi
z
powrotemrozsunęłysięnaboki.

-Poczekaj…-zaczęłamwręczbłagalnie.-Tonietak,wszystkociwytłumaczę!

AleDawidprzyglądałmisięwciążtaksamolodowato;nagłowęnasunąłkaptur,stał
opartyolustro,wjegogłosiedźwięczałazłość:

-Czytałemtopieprzoneopowiadanieiwiesz,comyślę?-Terazjużbałamsię
każdegokolejnegosłowa,bowszystkiemogłyporanićmniedokrwi.-Myślę,
że
opisałaśdokładnieto,cosięstałoalbocochcesz,żebysięstało.Askorotak,
tonie
mamyoczymgadać.-Postukałsięwgłowę.-Tumasznapieprzone,wiesz?

Dopsychiatrypowinnaśsięwybrać!

Odsunąłmnieoddrzwi.

-Jakotymmyślę,tocieszęsię,żejestemjedynakiem.

18WRZEŚNIA

Odplamiacznaplamysumienia

Byczystebyłojakudziecka

background image

Lubpastawybielającaszarośćdnia

Wpromocjinajesień

Na102*

19WRZEŚNIA

StojącaprzedbiurkiemHubertaŚliwaprzesuwałacielęcymwzrokiempoklasie.

-Skupiamsię-burknęła.Jejdłoniezwijałyzłotyłańcuszekzawieszonynaszyi.Na
łańcuszkuprzypiętybyłpierścionekodjejchłopaka.Długiepazuryskrzy

łysięwszystkimiodcieniamifioletu,szczękipowoliprzeżuwałygumę.

-Gumęwyrzućdośmieci.

-Dlaczego?

-Bonalekcjiniewolnożućgumy.Nojuż!

Mimowolinamojeustawypłynąłuśmiech.Przysłoniłambuzięręką,żebynikttego
niewidział-wypadałomistaćpostronieŚliwy,niezależnieodwszystkiego.

*IrenaKomorowska,„Ogłoszeniadrobne”.

223

-Więc?

-Katyń…-Śliwapróbowałasięgnąćwodmętyswojejpamięciiwyciągnąćna
wierzchchociażjedenfaktzwiązanyzKatyniem,alemyślirwałysięiulatywa

ły,zanimzdążyłajechwycić.Paznokciezgrzytnęłyopierścionek,gumaprzesunęła
sięnaprawąstronęiwypełniłapoliczek.-Katyń…

Katyńbrzmiałzagadkowo,wręczorientalnie.Śliwastałaobiemastopamiwczarnych
modnychkozakachnaziemiiniewidziałapowodu,bycośtaknie-dotyczącegojej,
jakwłaśnieKatyń,miałochociażprzezchwilęzaprzątnąćjejświadomość.Poza
Katyniembyłoprzecieżtyleinnych,ciekawszychnazw,którebezpośredniotrafiały
dopamięciinawetniemusiałasięichspecjalnieuczyć,
adoskonalejepamiętała:
MargaretAstor,Dior,MissSporty,Sephora…

-Tak,Katyń.-Hubertprzechwyciłmojespojrzenie,jegoustawykrzywiłysięw
lekkim,porozumiewawczymuśmiechu.-Możejednaksłyszałaśkiedyśtę
nazwę?

Śliwasłyszała.Alesłyszećtonietosamo,cozapamiętaćiskojarzyć.

-Owszem,słyszałam-odparła.Zasępiłasięijeszczerazspróbowałazajrzećdo
otchłaniswojejgłowy,gdziemyśli-płocheiraczejkrótkie-szybowałypowielane
przezecho.CośzadźwięczałoiŚliwaznieruchomiała.Szczękiprzestałyżuć.

-Zrozbiorami?-wrzuciłazadowolonymgłosemizarazodblokowałasięjejpamięć.-
ZrozbioramiPolski?

25WRZEŚNIA

DrogiPamiętniczku!

background image

CudownyweekendwdomudziadkówDawidadobiegakońcaiogarniamniecoraz
większeprzygnębienienamyśl,żezarazfaktyczniezaczniemypakowaćma-natkii
wrócimydoGdyni.Teraz,kiedybabciaczujesięźle,kiedynieustanniemuszę
pocieszaćLouitłumaczyćjej,naczympolegaodchodzenie,niemamwielkichchęci,
żebywrócić.

Takbymchciałatuzostać.Tostarydom.Drobinkikurzuunosząsięwpowietrzu,
lustrasąprzymglonezestarości,krzesłatrzeszczą,nagwoździachwiszą
fartuchyi
płaszcze,którenosilidziadkowieDawida;kiedyotwieramszafkialbo
szuflady,
rzeczywłaścicielileżątam,jakbyczekały,ażktośponiesięgnie.Dawid
mówi,że
rodzicepośmiercidziadkachcąsprzedaćtendomek.Mniewydajesię
tostrasznie
bezduszne.Tendomjestnaprawdęślicznyidźwiganaswoichbarkachtakwiele
wspomnień!NatejlawiesiadałababciaDawida,jejpalceprzesuwałypaciorki
różańca,ustapowoliwymawiałymodlitwy.Tuwisiichportret-babciawstrojnej
sukience,dziadekzpodkręconymwąsem,uśmiechnięty.Niemieli
224

żadnychksiążek,aleznalazłamlisty,któredosiebiepisali.Toprostelisty,ale
niesamowicieurokliwe!Wczorajpółwieczoruspędziliśmynaczytaniuich.
Siedzieliśmysobieprzypiecu,wktórympaliłysiępolana,wradiuszłaaudycjao
jazzie,
amyczytaliśmytelistyibyłotakcudownie,żekiedypotempopatrzyłamna
Dawida,poczułamsięnaprawdęszczęśliwa.Pomyślałamnawet,żemożeonjest
tym
właściwym,aprzynajmniejnajwłaściwszym,skorotegowłaściwegoniemogęmieć.

-Babciamiałaprostemarzenia-mówiłDawidpóźnownocy,kiedyjużchowaliśmy
listyzpowrotemdokartonowegopudełka,gdzieleżałyprzepasanezłotą
wstążką.-
Chciałamiećdom,którymogłabywytapetować.Tusięnieda,widzisz?

Tuwszędziejestwapnoinicsięnieutrzymanaścianach.

Byłamtakaspokojna.NawetmyśloliścieHuberta(żałosnymistrasznym),który
kilkadniwcześniejspaliłamnadachudomkuirozsypałamjegopopiołynadnaszą
dzielnicą…nawettakamyślniebyłamistraszna.Ogieńtrzaskałwpiecu,spokojna
muzykapłynęłazradia,zaoknamiwiatrszalałpopustymogrodzie,targał

gałęziami,zrzucającliścienadrogi,kroplamideszczuuderzałwszyby.

Późniejleżeliśmynałóżku.Byłotakzimno,przytuliłamsiędoniego.Podpartana
łokciu,patrzyłammuwoczy,bawiłamsięjegowłosami,przesuwałampalcempo
wysokimczole,dotknęłamust.

-Chybazakochałamsięwtobie-powiedziałamszeptemiczułam,jakniesamowicie
podniosłajesttachwila,ilekosztujemniepowiedzeniemutego,jak
bardzoważneto
sąsłowa.

-Tak?Jawiemnapewno,żezakochałemsięwtobie.

Rozgarnęłampalcamijegowłosy,pochyliłamustadojegoust.

-Kochamcię-powiedziałpodmoimiwargami.

-Tochybatosamo.-Pocałowałamgo.

-Nietosamo.-Odgarnąłmiwłosyztwarzyiprzytrzymałje,żebynieosypywałysię

background image

naniego.Uśmiechałsię,jegogłosspływałnamniełagodnie.-Iniekłamałem,jak
mówiłem,żepodobałaśmisięodzawsze.Takbyło.Tylkoże…-

zawahałsięiwkońcuzrezygnowałztego,cochciałpowiedzieć.Powtórzył:-Bardzo
misiępodobałaś.Aterazciękocham.

5rano

Wiatrwyjewszczelinachokien,jestsilny,porywisty,poruszawierzchołkamidrzew,
rozsiewapoizbieziąb,któryterazmnieoblepia.Cochciałamnapisać?Chybatylko
toosłowach.Tocytat,alejesttaksamomój,jakAnneSexton,którajest
jego
autorką:

225

Osłowanależydbać,

nawetotecudowne.

Dlacudownychrobimynajwięcej,

czasamirojąsięjakowady

inieżądlą,leczcałują.

Potrafiąbyćniegorszeodpalców.

Potrafiąbyćpewnejakskata,

naktórejniewahaszsięusiąść.

Potrafiąbyćstokrotkami,aleisiniakami(…)*

Pamiętniczku,byłoupalnepopołudnie,kończącewrzesieńzeszłegoroku,kiedy
odprowadziłamMateuszanapociągdoKrakowa.

-„Zawszemusibyćktoś,ktobędzieczekał”-zacytowałamsłowazfilmu

„Małekobietki”.Przysłoniłamsobierękąoczy,żebywidziećgopodsłońce.Mateusz
niezorientowałsię,żetotylkożartiprzezchwilęprzypatrywałmisięniepewny,co
odpowiedziećnatakiesłowa.

-Tocytat!-powiedziałamzuśmiechem,apotemdodałamjużpoważnie:-

Poradzęsobie,nicsięniemartw.Maszdomniepisaćlisty-zastrzegłamwciążztym
samymuśmiechem,którypokrywałżal.-Słyszysz?Maszpisaćitoczęsto.

Jegopociągwtoczyłsięnastację.SpojrzenieMateuszwciążtrwałozawieszonena
mojejtwarzy,podłuższejchwiliskinąłgłową.

-Oczywiście,aletylepiejpiszesz,więcnajpierwtynapisz.

-Dobrze.-Zaplecamisplatałamirozplatałampalce.

Jużnamnieniepatrzył,spoglądałnaswójplecak;zapytał:

-Mogęcięprzytulić?

Jegopytaniebyłotakiedziwne.Uniosłamdłonie,przyciągnąłmniedosiebie.

background image

Objęłamramionamijegoszyjęzewszystkichsił,aonrówniemocnoprzytrzymał

mnieprzysobie.Uścisktrwałdługo,miałamwrażenie,żecałąwieczność.Boże!

-pomyślałam,czując,jakmojesercebijemocno,idobrzewiedząc,żekiedypociąg
Mateuszaznikniewoddali,wemniepozostaniewielkibrak,któregoniczym
nie
wypełnię.Wspięłamsięnapalceiprzytuliłamdoniegojeszczemocniej.

-Kochamcię-wyszeptałamdojegoucha.-Kochamcięzamocno.

Konduktorprzeszedłkołonas,kontrolując,czywszyscyjużwsiedli.

-Jeszczeon!-zawołałam,widząc,żepodnosigwizdekdoust.-Idźjuż,proszę!-
zwróciłamsiędoMateusza.Ostatnieprzytulenieizostałamnaperoniesama.

*AnneSexton,„Słowa”,tłum.MonikaJ.Sujczyńska.

226

Marlena

KiedyMirekdzwonidomnieosiódmejranoizaczynarozmowęodtego,żejegocórka
znalazładwazdjęcia,któreświetniewyglądałybywartykulezamiastjednegoiże
materiałumogłobybyćwięcejniżna1/8strony,czujęzapalającysięwemniewielki
płomieńnadziei.Jestemrozbudzonawsekundę,jużsiedzęnałóżku,jużotwieramnotes,
głosowinadajęjednakspokojnebrzmienie:

-PorozmawiamzIrenąnatentemat,alesamwiesz,jaktojestzartykułamioakcjach
charytatywnych…

-Ochorobieteżtrzebamówić-przerywaMirekwtakisposób,żesercedosłownie
wyrywamisięzpiersi,trzepoczejakszaloneizledwościąmogęutrzymaćnerwyna
wodzy.-Córkamyślała,żewartobywspomniećwłaśnieobiałaczce,awdrugiejczęści
przejśćdoLigiOchronyPrawKrólikówischronisk.Nowiesz,takiwglądwżyciechorej
dziewczyny:chorobajestciężka,aonajeszczeznajdujesercedlazwierząt,dlaich
smutków…

-Zobaczę,cosięuda-przerywamszybkoiczekam.

-Zapiszsobienumer.

-Córki?

-Nie,niecórki.ZapiszsobienumerAdelajdy.

Adelajda-notujępośpiesznie.Rękamidrży.

-KimjestAdelajda?-pytam;akiedypadaodpowiedź,rzucamnibyziewnięcie:-To
podeślijmitedwazdjęcia,zobaczę,jakwyglądająiczynadająsiędogazety.

AdelajdaNikieljestsiostrąkobiety,którejuprowadzonosyna.Miałsiedemlatiostatniraz
rodzicewidzieligonapodwórku,gdziebawiłsięwchowanegozinnymidziećmi.Jego
matkawyjrzałaprzezokno,zobaczyła,jakjejsynekbiegnieschowaćsięzajedenz
samochodówparkującychnapodwórku.Któreśdzieckokrzyknęło:„Szukam!”,pozostałe
227

przyczaiłysięwróżnychzakamarkachirozpoczęłasięzabawa.Kiedypółgodzinypóźniej

background image

małyNikielwciążniereagowałnawołanie,rodzicezainteresowalisięnatyle,żebyzejść
napodwórkoiteżrozpocząćposzukiwania.Kilkagodzinpóźniejnapodwórkubyło
niebieskoodpolicyjnychmundurów.

Zabezpieczonoplaczabaw.TrzydnipotajemniczymzniknięciuAdelajdaprzyleciałaz
Londynudoswojejsiostry,żebywspieraćjąwtychtrudnychchwilach.Poszukiwania
chłopcaciągnęłysiętygodniami.Spadłjużpierwszyśnieg,kiedypiestropicielodnalazł
szczątkiczegoś,cokiedyśmogłobyćzwłokamisiedmiolatka.Szczątkibyływtak
okropnymstanie,żeichidentyfikacjazajęładługiegodziny.Sekcjazaśwykazałatyle
okropieństw,przezktóreprzeszedłchłopiec,zanimzginął,żematkadzieckapopoznaniu
szczegółówjużnigdyniewróciładonormalnegożycia.Adelajdazałożyłastowarzyszenie
wspierającerodzicówdziecizaginionychijakdotychczasjejdziałaniaprzynosząwiele
sukcesów.Stowarzyszeniewspółpracujezpolicjąprzyposzukiwaniachzaginionych
dzieci,alejegogłównymkierunkiemjestpomociwsparciedlarodzinofiar.Współpracują
zpsychiatrami,psychologami,organizująsesjeterapeutyczne.Rodziny,które
zaangażowałydopomocyAdelajdęijejzespół,mogąliczyćnacałodobowąpomoc.

SkorzystałazniejteżLauraFeywlutym2006,gdyszansenaodnalezieniejejcórki
zbliżałysiędominimum.

NaspotkanieprzywiózłjąJakub.Wcześniejniechciaławogóledopuścićdosiebie
wiadomości,żeAdelajdaijejtowarzystwomogąbyćpomocni.Kiedystawiałapierwsze
krokinapodwórkuprzedblokiem,przyktórymzaginąłsiostrzeniecAdelajdy,wyglądała
nadośćmocnooszołomioną.Teraz,poupływiepółroku,Adelajdaopisujejąjakokobietę,
któramogłabyzrobićcośniekontrolowanego.

-Rozumiepani,comamnamyśli?-Dużeszareoczypatrząnamniezdecydowanieiz
wielkimuporem.-Znikadziew-228

czyna,matkatozgłasza…Statystykiniekłamią:najczęściejoprawcamiokazująsięosoby,
którepierwszezadzwoniłynapolicję.Odpoczątkudziwnebyłoto,żeLauraniedzwoniła
napolicję,tylkoposzłatamnapiechotę,kilkakilometrów.

Apogodanienależaładonajpiękniejszych!

Niewiem,czytomabyćżart,aleuśmiechamsięnawszelkiwypadek.Cośwtejkobiecie
mniepeszyiłapięsięnatym,żekontrolujęwszystko-każdyoddech,intonacjęgłosu,
każdesłowo,którewypowiadam.Najbardziejdenerwującejestto,żekiedyzaczynam
mówićcoś,cokolwiek,cośnawetzwykłego,onamomentalnieskupianamniespojrzeniei
słuchatak,jakbysłuchałakażdymporemciała.Jakbymmówiłanajważniejszerzeczypod
słońcem.NaBoga!

-Niepoddajemysię.-Twardespojrzeniekobietyprzyciskamniedosiedzeniafotela.-
Nigdy.

Topewniejejhasło,bojowezawołanie.Wyobrażamsobie,jakpomagazałamanym
matkom,przywracającjewsekundędopionu,jakzwytrwałościąidesperacjąkamikadze
przeszukujelasy,nieomijającanijednegorowu,spoglądającnietylkowdół,aleteż
uważnieoglądającdrzewa.Przechodzimniedreszcznamyśl,żetakobietamoże
faktyczniepomagać,słuchać,doradzać.

-Odrazuwydawałonamsię,żezniąjestcośnietak.Cośukrywałaprzednami,cośna

background image

tyleważnego,żenawetwstaniewycieńczeniaorganizmu,wchwili,gdyprawiemdlała,
gdypo

łykałatabletkijakcukierkiigdywysłuchiwałahistoriiozaginionychdzieciachodmatek
ofiarnaspotkaniuwspólnoty…

nawetwtedynicniepowiedziała.

Jużsobietowyobrażam:Laurasiedziałapewnietu,gdzieterazsiedzęja,nafotelach
ustawionychwkrągzasiadłymatkiofiar,którejużpogodziłysięzodejściemswoich
dzieciiterazmogłydoradzać,corobić,żebydalejżyć.Laura-zagubiona,z
półprzytomnymspojrzeniem-słuchaławynurzeń,wypełnionychdrastycznymiopisamii
przeplatanychwizjami229

tego,jaktobędziedalejizjakimireakcjamimożespotkaćsięwkolejnychmiesiącach.
Widzętejejprzerażone,zaszczuteoczy,czuję,jakdygocze,jakchciałabyzasłonićuszy,a
jednocześnieniemożeprzestaćsłuchać,bowmakabrycznychwspomnieniachjest
magnes,którysprawia,żeniemożnasięodnichoderwać.Więcsłucha,obronniekrzyżuje
ręcenapiersiach,zapadasięwfotelcorazbardziej,jejumysłjednaktrzymasięwjednym
kawałkuiwciążochraniaTajemnicę.

-To,cowkońcuodniejusłyszałam,niejestprzeznaczonedlauszuopiniipubliczneji
jeślitowykorzystasz,pozwęciędosądu.-Adelajdabrzmigroźnieinawetniestaramsię
jejgroźbyanalizowaćwkategoriachprawnych.-Powiedziałatotylkomnie.Mążotym
wie.Niewienatomiastresztarodziny.

Niktwięcejmasięniedowiedzieć.Rozumiesz?

Więcczemudzieliszsiętymzemną?-myślę,naglesparaliżowanaświadomością,że
zarazusłyszęcoś,cowbijemniewfotel.CotakiegozaofiarowałjejMirek?Cojamogę
jejdaćwzamianzatęinformację?

-Policjateżzostałaotympoinformowana,ale,jakrozumiesz,stałosiętodopierow
marcu,kiedypraktycznieśledztwowygasło-uprzedzamojekolejnepytanie.-Mamy
pewność,żetainformacjaniemawpływunaśledztwo.Kiedypowiemciotym,musisz
miobiecać,żeteżzachowaszjądlasiebie.

Jeśliinformacjaniemawpływunaśledztwo,todlaczego,naBoga,mamjąusłyszeć?

-Naszaorganizacjaniesieludziompomoc.-Spojrzenieznowumniedopadainiemal
zgniata.-Wartobyotymnapisać,prawda?-Brzmitojakgroźba.-Ludziemuszą
wiedzieć,gdziesięzwrócić,atwojagazetamabardzoszerokizasięg.

Przetrawiamto,analizuję.To,cousłyszę,niemamipomócodnaleźćSylwii,więcnie
wiem,czymogętakłatwoszafowaćmiejscemwgazecie.Zastanawiamsię,czytobędzie
wyrównanyrachunekidobratransakcja.Adelajdaprzejrzałamnienawylot,rzuca
chłodno:

230

-Mirekuważa,żetorewelacja,którąbędzieszchciałapoznać.

Terazjużzupełnieniewiem,cootymmyśleć.Ogarniamniegniew,żeMireknieustaliłze
mnątegowcześniej,żeniezapytałmnieozdanie.

background image

-Czychceszwysłuchaćtego,comamdopowiedzenia?-

Wgłosiepobrzmiewawyższość,domyślamsię,coAdelajdamy

ślinamójtemat:jestemdlaniejnikim,alemogęjejzapewnićklientównanajbliższelatai
dlategouznała,żewartozemnąrozmawiać.

-Jakwkonfesjonale-odpowiadam,rozciągającustawuśmiechu.-Milczeniepogrób.

Onaprostujesięwswoimfotelu,któryjestwyższyodmojegoiwyściełanyładniejszą
skórą,izaczynaopowiadać.

Sylwia

[maszynopiszręcznienaniesionymipoprawkami,9arkuszy27,9x21,9cm]

25PAŹDZIERNIKA

DrogiPamiętniczku,wnajgorszychsnachnieprzewidziałamtakiegoscenariusza:
Hubertzałamany,Hubertzpodkrążonymizniewyspaniaoczami,Hubertna
skraju
załamanianerwowego,Hubertpiszącydomniesentymentalnylist,Hubert
dzwoniącyiłażącyzamną!

SentymentalnylistByłtakinfantylny,żekiedytylkoprzeczytałamkilkapierwszych
linijek,poczułampalącywstydizażenowanie.

Kiedyśmarzyłomisię,żektośtakstraszniesięwemniezakocha,żebędziesłałmi
listy,którejabędęchowaćwspecjalniedotegoprzeznaczonympudelku.

Wmarzeniachbyłamstarsząkobietą,któraotwieraskrzyneczkęniewielkim
kluczem,wyjmujezniejstare,niemalrozsypującesięlistyodwielbicieliiz
westchnieniemnostalgiiprzebiegaponichwzrokiem.

Niemogłojednakbyćotymmowywprzypadkulistu,którymiałamwręce.

Okropieństwo!Nawetniedoczytałamdokońca,listpodarłam,aponieważnie
miałampewności,czybabcianieodnajdziegowkoszunaśmieci,poszłamnadach
2
31

naszegodomuitamspaliłamgodocna,apopiółzrzuciłamzkrawędzi.Trochęjak
czary-powiedziałbyMati,gdybyzobaczył,corobię,izarazpewniedodałby
żartobliwie:Obracaszwprochjegowyznania,jesteśbezserca.

MójBoże,jestembezserca.JestembezsercadlaHuberta,bochcę,żebyzniknął,a
onwciążjestijest,ijest,ipsujemiwszystko!

WczorajHubertujawniałswojąobecnośćzaoknempubu,wktórymsiedzia

łamzMarzenkąidwiemadziewczynamizmojegodawnegopodwórka.Akuratza

śmiewałamsię,opowiadającdziewczynomjakąśhistorięzwiązanązDawidem,kiedy
naglemójwzrokpadłnaszybęwystawową.Całazalanabyładeszczem,apo
drugiej
stronie…mójdrogiBoże…podrugiejstronie,bezparasola,wstrugach
deszczustał
ponuroHubertiwpatrywałsięwemnie.Wyglądałtrochęjakwampir:bladatwarz,
podkrążoneoczy,czarny,ociekającydeszczempłaszcz.Zakrztu-siłamsiępiwem,pół
wyplułamnaMarzenkęidopiero,kiedysięuspokoiłam,wybiegłamdoHuberta,

background image

tłumaczącdziewczynom,żezarazwrócę.

Hubertzbliskawyglądałjakostatnipotępieniec.

-NaBoga,cotyturobisz?-wyszeptałam,zdumiona.-Hubercie,przecieżty
mokniesz!

-Toniemaznaczenia,czymoknę-odpowiedziałmelodramatycznie.

-Proszę,nieróbscen!-Szukałamwgłowiesensownychargumentów,podczasgdy
Hubertspozierałnamnieponuro,awodakapałamuzwłosówiubrania.
Wykorzystałamargument,którymonposługiwałsięprzezwszystkietygodnie
naszegoromansu,tłumacząc,czemuniemożemyspotkaćsiępozajegodomem.

-Przecieżktośmożecięzobaczyć!Straciszpracę!

Aleontylkopokręciłgłowąiodpowiedziałtaksamoponuro:

-Tojużniemaznaczenia.

Bezradniepopatrzyłamwstronępubu,wktórymmojekoleżankiwnajlepsze
rozmawiaływprzyjaznejatmosferzeciepłaiwesołejmuzyki.Naulicybyłogłośno

-szumiałdeszczprzelewającysięwrynnach,samochodyrozbryzgiwałyhałaśliwie
kałuże,nieborazporazrozcinałyhuczącebłyskawice.

-Hubercie…-powtórzyłam,kompletnieniewiedząc,corobić.

-Czynierozumiesz,jakbardzociępotrzebuję?-zapytałzespokojem,któregonie
widziałamwjegooczach.Oczybyłydzikie,straszne.-Wróćzemnądo
domu,proszę.

Poczułamsię,jakbymłamałamuserceijeszczekopałaupadającego.Przezgłowę
przeszłamismutnamyśl,żeHubertjestbardzosamotnywGdyni.Niemiał

tunikogo,tylkomnie-dałamsięzaprosićdojegosamotni,rozbiłamjąiteraz
uciekam.Pomyślałamojegomałymmieszkaniuzciemnymizasłonaminaoknach.

232

Wszystkotambyłotakieciemneiponure,jużniemówiącostarychtapetachi
bezosobowejkanapie.Kiedytambywałam,starałamsięnadaćjegomieszkaniu
troszkężycia:przyniosłamładnąkapę,którązakryliśmykanapę,zrupiecibabci
podkradłambordowykinkietmalowanywjapońskiewzory,starerysunkiMateusza
przedstawiająceplażęrozpięłamnaścianachimieszkaniepowolizyskiwało
przyjemniejszyklimat.

MójBoże!-pomyślałamzestrachem.Niepowinnomitoujśćnasucho.Powinnam
zapłacićzakaprys,którywywróciłjegoświatdogórynogami.Powinnam
zato
zapłacić.

-Takmiprzykro-powiedziałam,ujmującjegodłonieipatrzącmuwoczy.

Jegodłoniebyłytakielodowate,ażsięzlękłam.-Zachorujesz,jaktuzostaniesz

-dodałam,chuchającnanie.

-Wróćzemną-powtórzył.

background image

Pokręciłamgłową,powtórzyłamwmyślach:zapłacęzato.Jeślijestjakaś
sprawiedliwośćnaświecie,tozapłacęzato,żesięnimzabawiłam.

-Niewrócę.Przykromi.Mamkogoś,przepraszam.

27PAŹDZIERNIKA

Babciaodeszładwadnitemu.Wcześniejczułasięnaprawdędobrze:pomagała
mamieprzesiaćmakprzezsito,narzekałanamąkę,którąkupiłtata,ipouczy

ła,żebymnigdynierobiłazbytcienkiegociasta,bopotembędzieniedobre.

Awkolejnąniedzielęjużjejniebyło.

-Kochanie,posiedźzemnąchwilę-poprosiła.Wydawałasięsennaizmęczonacałym
dniem,więcusiadłamnadywanieustópjejłóżkaisięgnęłampostareczasopismo.
Przeglądałamje,podczas,gdyonaumierała.Nawetniezauważy

łam,kiedytosięstało:oddechnabrany,przetrzymanyzbytdługowpłucach,apotem
niepewniewypuszczony.Ikolejny.Ażdoostatniego.

Chwilęwcześniejwydawałomisię,żepoprostudrzemie.

-Widzisz,kochanie?-spytałasennie,patrzącwrógpokoju.

-Cotakiego?-odpowiedziałamnieuważnie.

-Jakieśdzieckobiegnie.

-Śnicisię,babciu-mruknęłamnaodczepnegoiwróciłamdoczasopisma.

Odchodzeniekojarzyłomisięzesmutkiemizbólem.Onaodeszławeśnieikiedy
zorientowałamsię,cosiędzieje,byłojużzapóźno.

Potemczassięrozmyłizatarł.Wciążmiałamwrażenie,żewszystkowykonujęzbyt
powoli,żeniewielerobię.

233

Biegłammojąstałątrasądolatarnimorskiej.Skręciłamniewprawodoplaży,aw
lewo,wyminęłamopuszczonydomPiechockich,októrymkochanaLoumia

łajedenzeswoichnajgorszychsnów,wyminęłambramęprowadzącąnaniewielki
placyk,któryrobotnicywwakacjerozrylipodfundamentynowegodomu,iuciekłam
dolasu.Byłomroźno,alesucho.Śnieg,któryspadłkilkadnitemu,zdążył

stopniećipozostawiłposobiegłębokiebłoto.Terazmojekozakitonęływnim,kiedy
przedzierałamsiępodsuchymigałęziamipozbawionymiliści.

Wlesiepełnojesttranszeiiokopów,wykopanychprzezżołnierzypodczasIwojny
światowej.Hubertopowiadał,żezanimzaczętobudowaćnasządzielnicę,
przeszukanolasyiznalezionownichmnóstwoniewybuchówibroni.Sama
kiedyś
natknęłamsięnabunkier,wktórymwystawałspodziemizardzewiałyhełm.

Kiedyznalazłamsięnawąskimpasiekamieni,niemalcałkiemzanurzonychw
wodzie,pognałamprostodostarejlatarnimorskiej.Wspięłamsięnagórępo
krętych
schodkachidopieropodzniszczonąkopułązatrzymałamsię.Przysiadłam
podjedną

background image

ześcian,podkuliłamkolanapodbrodę,czekałam.Morzerozciągałosięzaszybą,
popychaneporywamizimnegowiatru,mewyzkrzykiemkrążyłynadnim,
próbując
przysiąśćnafalach.

Czasznowustalsięlepkiirozciągliwy.Chwileprzestawałypłynąć,zamierałyminuty.
Wzupełnejciszyłatwiejbyłomiwyczućobecnośćbabci.

Byłatu.Obserwowałamniezniepokojemkogoś,ktopotrafipatrzećwprzyszłość.

-Martwięsięociebie,kochanie.

-Niemusiszsięmartwić,babciu.Wszystkobędziedobrze.

-Wiesz,kochanie,żegdybymmiałamożliwośćspełnieniaostatniegożyczenia,
dotyczyłobyonowas.Wieszotym,prawda?

-Jasne,żewiem.Iobiecuję,żewszystkobędzietak,jakbyśtegochciała.

Niebyłojejtam,totylkosen.Aprzecieżpowinnyśmybyłyodbyćwłaśnietaką
rozmowę.

28PAŹDZIERNIKA

-Jaksięczujesz?-zapytałMateusz,kiedywszedłdomieszkania,zplecakiem
przerzuconymprzezramię,przemoczonydeszczem.Napodłodzewpokoju
babci
porządkowałamjejkuferkiiniemalniezauważyłam,żebratfaktyczniejest
icośdo
mniemówi.Mojedłoniecofnęłysiędojejbroszek,pierścionków,zdjęć.

-Chybadobrze-odparłamnieuważnie.Przykucnąłkołomnieispróbował

spojrzećmiwoczy.Pochwyciłamjegospojrzenie.Chybazapomniałamjuż,jakbar-
334

dzogokochałamwprzeszłości,teraznieczułamniczegopozastrachemiwielkim
osamotnieniem.Odpowiedziałam:-Chybajestemjeszczewszoku,Mati.

Jeślinawettakbyło,tonierozumiałamdlaczego.CzytoByłszokwywołanytym,że
babciaodeszła,czytym,żebyłapierwsząbliskąmiosobą,któraodeszła,
czytym,że
nigdywcześniejniewidziałamśmierciztakbliska.

Zjejpogrzebunicniepamiętam,taksamo,jakwyleciałmizpamięciczasspędzony
nastypie.Loudzisiajopowiadałami,żezachowywałamsiębardzospokojnie
ibyłam
dlawszystkichserdecznaimiła.Tak?Niepamiętałam,żebymrobiłacokolwiekpoza
nieporadnąpróbązjedzeniaciasta,któreciotkawepchnęłamiwrękę.Nie
umiałam
sobieznimporadzić,wydawałosiętakieprzeraźliwiesłodkieipuszyste!

Zrobiłomisięniedobrzeimusiałamodstawićtalerznaparapetipójśćdołazienki.

Biednababcia-pomyślałam,kiedyżołądekuspokoiłsięimogłamwypłukaćwodą
usta.Kiedypoprawiałamprzedlustremgładkozaczesanewłosy,ogarnęła
mnie
pewność,żebabciajestgdzieśzamną,możenawetchcemicośpowiedzieć.Jejglos
rozbrzmiałwmojejgłowie:

-Kochanie,weźsięwgarść!Powinnaśpomócswojejbiednejmatceprzygościach,
zamiastrozckliwiaćsięnadsobą!

background image

Mateuszzpapierosemwręce,opartyobalustradębalkonu.Przystanęłamobok,
odwróciłnieznacznietwarzwmoimkierunku.

-Jaksięczujesz?-zapytał.

Wydawałomisię,żeniedawnopytałotosamo.

Wzruszyłamramionami,rozsunęłamłokcienabalustradzieioparłamnadłoniach
twarz.

Bratstrzepnąłpopiółzpapierosazabalkon,wsunąłzmarzniętedłoniewrękawy
swetra,apotemchybaocośspytał,aleznowuczassięrozmyłinicztegonie
zapamiętałam.

Loubałasięzasnąćwpierwszywieczórpośmiercibabci.

-Babciaumarławdomu,więcjejduchwciążtukrąży!-jęczała,wsuwającsiędo
mojegołóżka.-Proszę,Sylwio,proszę,chcęspaćtuztobą!

Niemiałamnicprzeciwkotemu.Położyłamsięoboksiostry,oparłambrodęojej
włosyizulgąprzyjęłamfakt,żeLounicniemówi.Kiedyjednakzaczęła
pochlipywaćispytała,czyteżuważam,żeto,cosięstało,jestnajstraszniejsząrzeczą
naświecie,wyszłamzpokojunajszybciej,jakumiałam,przebiegłamnabosakapo
korytarzuischowałamsięnastrychu.

235

Tamznalazłmnietatazsamegorana.

-Sylwio,cotyturobisz?-zapytał,zdumiony.

-Niewiem-odpowiedziałam,zzakłopotaniempodnoszącsięzestaregomateraca.
Wszystkomniebolało,jakbymdostałatęgiebaty,ibyłomiokropnie
zimno.

Przyśniadaniuznowuniemogłamniczjeść.Namoimtalerzuleżałtost,mamaw
fartuchukrzątałasiękolokuchenki,Lou,dziwnienaburmuszona,podpiera

łagłowęrękoma,Mateuszwpatrywałsięwparującąprzednimherbatęisprawiał

wrażeniekogoś,ktomarzyowyjściustądipowrociedoKrakowa.

-Lou,dlaczegotyniejesz?-spytałamamabezzłości,smarującLougrzankę.-
Zabierzsiędojedzeniaipałaszujtowszystko!

Lou,zminąjeszczebardziejnadętą,zagłębiłapalecwstoikuzdżememizlizałato,co
udałosięjejwydobyć.

-Czywtrumniejestkurz?-spytała.

-Oczywiścieżenie.-Mamanawetnaniąniespojrzała.

Jazatoprzestałammieszaćswojąkawęiodłożyłamłyżeczkęnaspodek.

Louporazkolejnysięgnęładodżemu.

-Ajakdługotrwa,nimdociaładobiorąsięrobaki,bo…

Niezdążyładokończyć,boMateuszprzerwałjejzezłością:

background image

-Przestańpieprzyć,Lucyna!Cotywogólegadasz?

Północ

Pudełkazkapeluszamiukryłambezpiecznienastrychu.Wszystko,cozosta

łopobabci,mamazamknęławjednymkuferku.

-Niemasensuzatrzymywaćwszystkiego-powiedziała,nieubłaganieszykującdo
oddaniadlaubogichsukienkiiciuchy,któreniepasowałyaninanią,ani
namnie,ani
tymbardziejnaLou.

Nierozumiem,dlaczegousiłujeoczyścićpokójbabci.Wnaszymdomujesttakdużo
miejsca,żeniepotrzebujemydodatkowejprzestrzeninagarderobę,wplanachnie
mateżżadnychnowychmieszkańców,którzymusielibyzająćtenpokój.

Wksiążkachpokojepoukochanejzmarłejmatcezostajązamkniętewrazzcałym
skrzydłemdomunaklucziniczegownichsięnierusza.

-Gdybydziadekżyt,niepozwoliłby,żebyścokolwiekwyrzucała-odezwa

łamsię.

Mamapopatrzyłanamnietak,jakbymłamałajejserce.

Więczostałjedenkuferekikapelusze,któreukryłamnastrychu.Zdołałamteż
zabraćsobiekilkasukienekiteczerwoneszminki,któretakbardzolubiłamwdzie-
236

ciństwie.Zaskoczyłomnie,żebabciamiałaczarno-białezdjęciezautografem
MarlenyDietrich.Prawdziwyrarytas.Jeteżzachowałam.

-Najlepiejwyrzućwszystko!-krzyknęłam,zabierającjejlistyiśpieszniewracając
doswojegopokoju.Ukryłamjewszafcezmoimistarymiksiążkami.Narazienie
chcęichczytać,alewiem,żeprzyjdziemoment,gdytozrobię.

-Jesteśzłanacałyświat-zauważyłtataprzyobiedzie.-Takniemożna.Tonaturalna
kolejlosu,żeludzieumierają.

-Wiem.

Naprawdęwiem.

Dwadnitemu,wdzień,kiedyzmarłababciaikiedyprzyjechałMateusz,upadłam.
Stałosiętowpokoju,gdzieprzebierałamsięwnocnąkoszulę.Uniosłam
wgóręręce,
apotemrunęłamjakdługanadywanichybastraciłamprzytomność,
boto,co
zapamiętałamnastępnie,tożepróbowałamsiępodnieść.Momentyspędzonena
dywaniewyleciałyzmojejpamięcizupełnie.

-Cosiędzieje?-spytałMateuszwsamochodzie,kiedyjechaliśmyprzezGdyniędo
szpitala,ajasiedziałamwpuchowejkurtcebezruchu,zewzrokiemwbitymwswoje
lustrzaneodbicieikontrolowałam,jakbardzojestemjużbladaijak
dalekozaszła
choroba.

-Chybamamzawał-odparłam.

-Sylwia,jeślinicciniejest,toniejedźmytam.

background image

-Niesłuchasz,comówię?!-podniosłamgłos.-Mamzawał,ogłuchłeśczyco?!

Wholuczekałokilkaosób,światłażarówekwydałymisiębardzomocne,aż
musiałamzmrużyćoczy.Kiedyszłamwstronęgabinetuwskazanegoprzez
recepcjonistkę,czułamsiętak,jakbymbyłapijana:korytarzkołysałsięnaboki,
siedzeniasięrozchylały,twarzeludzibyłyprzeskalowaneiwstrętne.Zakażdym
słowem,
którepadało,kryłasięjakaświelkaohyda.

-Proszędośrodka-zachęciłmniemłodylekarz,otwierającszerzejdrzwiswojego
gabinetu.-Copanidolega?

Wyjaśniłam,żechybamamzawał.

-Tak?-Lekarzniewyglądałnaspecjalnieprzejętego.-Proszęsięrozebrać,zaraz
paniąprzebadam.

Zaczęłamrozpinaćzamekwkurtce,alejakośminieszło.Mojepalcezatrzymałysię
wpołowieiwycofały.

-Proszęsięrozebrać-powtórzyłlekarzzespokojem,obrzucającmnieobojętnym
wzrokiem.

-Nie-odparłamcicho,zuporem.

237

-Nie?-zdziwiłsię,brwijaksprężynkipodjechaływgórę.-Jeślidziejesięcośzłego,
muszępaniąprzebadać.

-Wiem.

-Więcproszęmitoułatwić.

-Nie.

Zmierzyliśmysięspojrzeniami:jajegowrogim,onmniezdumionym.

-Jesttutajktośzpanią?

-Brat.

Mateusz,poproszonydogabinetu,zatrzymałsięprzydrzwiach.Nawetnamnienie
spojrzał,wbiłwzrokwbiurkoicierpliwiewysłuchałskargi,żeniedopuszczam
do
siebielekarza.

-Tożałosne-odpowiedziałpoprostu,kumojemuzdumieniu.-Tohisterycz-ka.Ma
kilkapoważnychchorób,aleto,corobiteraz,tohisteria.Napanamiejscu
nie
przejmowałbymsięwcale.

Rozchyliłamusta,zbulwersowana,ażsiępodniosłam.

-Cotymówisz?-spytałamgłucho.

Zawiesiłnamniepoirytowanespojrzenieiznowuzwróciłsiędolekarza:

-Touniejnormalne,ciągletrzebająwozićnapogotowie,gdzieokazujesię,żenicjej
niejest.Naprawdę,jabymsiętymnieprzejmował.Myślę,żechceskupićnasobie
uwagęwszystkich.

background image

Cogorsza,lekarzteżtakuważał!Przepisałmitabletki,poktórychmiałamsię
uspokoić.Zapisałmiteżnazwiskolekarza,psychologa,zktórympowinnamsię
spotkać.

Wsamochodzieniepowiedzieliśmydosiebieanisłowa,jechaliśmywkompletnym
milczeniu,ajaczułam,żerobięsięczerwonazezłości.Niewidziałamgo
odroku,tak
straszniezanimtęskniłam,aterazczułamtylkowściekłośćichęć
mordu.Kiedy
zajechaliśmypoddom,wybiegłamszybkozsamochodu,wdrapa

łamsięposchodachnagórę,zamknęłamdrzwidoswojegopokojuijużchciałam
wejśćdołóżka,kiedyokazałosię,żeleżywnimLou.

-Gdziebyliście,drogaSylwio?-spytała,całkiemobudzona.-Chciałabymtujeszcze
dzisiajspać,jeślipozwolisz!

-Jeszczeto…-wyszeptałamzdruzgotana,zawróciłamnakorytarz,gdziewpadłam
naMateusza,odepchnęłamsięodniegozezłościąiwyszłamnadach,
bonicinnego
nieprzyszłomidogłowy.

Mateuszprzyszedłchwilępóźniej.Siedziałamzmarznięta,skulona,wściekłaiza

łamanaiwpatrywałamsięwdomkipodemną.Bratnaciągnąłmikapturnagłowę.

-Przeziębiszsię.

-Cotypowiesz?

238

Odepchnęłamjegorękę,odsunęłamsię,żebymniewięcejniedotykał.

Mimotousiadłbliskomnie,takblisko,żedotykałmnieramieniem,ajaniemia

łamgdziesięodsunąć.Złośćnarastała,stającsięniedozniesienia.Myślałamo
tysiącurzeczy.Onimnajwięcej.Otym,żenieodpisywałnamojelisty,żenie
przyjechał,
kiedyprosiłam,żenawetniepożegnałsięzbabcią.Babciapytałaoniego
kilkarazy,
raznawetzastałamjąztelefonemwręceinumeremMateuszawpisanym
donotesu
irozłożonymnastole.Pechsprawił,żeakuratgoniebyłowdomuinie
odebrał.

-Chciałaztobąporozmawiać!-rzuciłamwściekle.-Powinieneśbyłprzyjechaćdo
niej!

Wzruszyłramionami.

-Mieszkaliśmypodjednymdachemprzezosiemlat,byłodośćczasunarozmowy.

Niemogłamwtouwierzyć.

-Jakmożesz?-spytałamzwiększąbezradnościąniżzłością.-Pojutrzejestjej
pogrzeb,aty…-Niedokończyłam,bozałałamniewielkafalagoryczy.Przebiegłam
myślątewszystkiewykręty,którepodawałprzeztelefonwciąguostatniego
roku,
żebytylkonieprzyjechaćdonas.Wgłowiemisięniemieściło,żekiedykolwiek
mówiliśmydosiebieczułesłowa,żewyznawaliśmysobiemiłość,żekiedyś…

-Sylwia?

background image

Odwróciłamsiędoniegozgniewnątwarzą.

-Czegochcesz?

Zbliskajegooczyspoglądałynamniebezzłości,palcedotknęłymojegopoliczkaw
tenznajomysposóbinawetniezdążyłamsięodchylić.

-Przestańjuż.

Przestałam.Przestałamwsekundę.Złośćwyparowała,przytuliłamtwarzdojego
ręki,otarłamsięoniąjakkot.

-Przepraszam…-powiedziałambezradnie.Zamknęłamoczy,pozwoliłam,żeby
przyciągnąłmniedosiebie,zatraciłamsięwulubionymzapachuperfum,mojedłonie
bezwiedniewsunęłysiępodjegorozpiętąkatanę,zanimpomyślałam,co
robię,już
zagłębiłamjepodkoszulkęidotknęłamgorącegociała.

Zabrakłomisiłnadalszeudawanie.Poczułamsiękompletniebezradna.Palcami
przesuwałampojegoplecach,mojeustarozchyliłysięibardzodelikatnieotar

łyoskóręjegoszyi.Posmakowałamjejjęzykiem.Niemogłamprzestać.
Uświadomiłamsobie,żeniechcę,żebytachwilaminęłaiżebywszystkowróciłodo
normy.Granicejużzostałyprzekroczone.Kiedypróbowałamwyobrazićsobie,że
przestanę,żeMateuszwyjedziejutroalbopojutrze-tosięnieudawało.Nie
wiedziałamniczegopozatym,coteraz.Iniczegowięcejjużniechciałam.

239

-Chcębyćztobą-powiedziałampoprostu.

Słówniemożnacofnąć.

Świadomiepadłyzmoichustiażwstrzymałamoddech.Zaczęłamdrżeć,rozchyliłam
powiekiiponadjegoramieniempopatrzyłamnaciemneniebowiszące
naddachami
domów.

Odsunąłsięnatyle,żebyśmymoglinasiebiespojrzeć.

-Chcęciebie.-Kolejnesłowabrzmiałyjeszczeciszej,niemogłamuwierzyć,żeje
wypowiadam.

SpojrzenieMateuszapowoliogarnęłocałąmojątwarz.Słyszałamswój
zdenerwowanyoddech,pomyślałam:OBoże,cojanarobiłam?Sekundyprzeciągały
się,miałamwrażeniewielkiejciszywokół.

Mateuszodwróciłtwarzpodwiatr,przymknąłoczy,kiedysilnypodmuchwiatru
przesunąłsiępojegoskórze,powłosach,poruszającnimi.Powiekirozchyli

łysię,spojrzenieprzesuwałosiępocałejdzielnicy,podachachdomów,po
zachmurzonymniebie.

Kolejnesekundyupłynęływciszy.Potemwyszeptałam:

-Amyślisz,żedlaczegoakuratDawid?

Nadranem

background image

mojaciemność-twojaciemność

anity-anija

niewyciągnieszdłoni

tymojejnieuchwycisz

domojejsamotniniewejdziesz

twojamadrzwibezklamki

tylkotyjemożeszotworzyć

dajęzaufanie-nieufasz

chcępomóc-niepotrafię

robiękrok-cofaszsię

wkońcuijazamręwmiejscu

obojestaniemysięposągami

niezależnymiodsiebie

bardzodobrzewiesz

żetylkotymożesztozmienić*

*AlicjaKwiatuszewska(EveAmarantine).

240

Lou

WtamtenostatniporanektatuśznowuznalazłSylwięśpiącąnastrychu.

-Dobrzesięczujesz?-zapytał,aonaprzemknęłakołoniegoizeszłanadół,dojadalni,
nicnieodpowiadając.Mia

łarozkudłanewłosy,doktórychprzyczepiłsiępojedynczyliść.Patrzyłamnatenliść
zdumionaijużchciałamgojejwyjąć,alezobaczyłam,żesiostramanasobieczarną
sukienkęzpogrzebu.Rzuciłamokiemwdół:nanogachmia

łabuty.

Przystolekrzątałasięmama.MateuszpojawiłsięchwilępoSylwii,równiemarkotnyjak
ona.

Niktsięnieodzywałiwkuchniwisiałatakwielkacisza,żesłychaćbyłopiosenkę
dochodzącązcichonastawionegoradia.AkuratpuszczanozespółMyslowitziutwór
„Wieżamelancholii”.Pomyślałam,żetobardzonatemat,chybanawetpowiedziałamcoś
otym.Cośwrodzaju:

-Tobardzosmutnapiosenka,prawda?

Niktminieodpowiedział.Mateuszwbiłwzrokwokno,Sylwiabawiłasięwidelcem,
mamastawiałanastoleróżnepotrawy:sałatkę,jajecznicę,krojonepomidory.Piosenka
brzmiałaniemalpłaczliwie:

background image

Tylkopstrykijużniemamnie

Czasembardzotegochcę

Zostawićwszystkichwas

Szukamczegośprzezcałyczas

Cozatrzymamnie…

Sylwiaodchyliłanagległowęizaczęłasięśmiać.

Mamazamarławpołowieruchu,wszyscyterazpatrzyliśmy

*Myslowitz,„Wieżamelancholii”,„CorovaMilkiBar”.

341

naSylwię.Nierozumiałam,cosiędzieje.Aonaśmiałasięgło

śno,uniosłaręcejakdyrygent.

-Czytoniejestślicznapiosenka?-zapytała;zgłośniłaradio,apotemzaczęłanucić,
kołyszącsiędorytmu:Wszystkodrżyiprzeszkadzamiśmiech

Lepiejodejdźjużstądzostawmnie…

-Każdywers…-SpoglądałanaMateusza,któryterazpatrzyłnamnie,aletak,jakbymnie
wcaleniebyło.Głossiostry

-rozmarzony,jakwdzieciństwie,kiedyopowiadałamibajki.

Nuciłajakkołysankę:-Każdesłowo,wszystkopasuje…

Tylkopstrykijużniemamnie

Czasemtylkotegochcę

Ijużniestaraćsię

Niemogłamtegoznieść.Byłowtymcośokropnego,mia

łamwrażenie,żeonawjakiśsposóbpastwisięnadMateuszem,alenierozumiałam,coto
maznimwspólnego.KiedywkońcuMateuszspojrzałnanią,pomyślałam,żezarazroz-
szarpiejąnastrzępy.

Onaprzestałasięśmiać.Spoglądałananiegowciążztymsamymrozmarzeniem,a
piosenkaeksplodowaładźwiękami,któreterazwydawałymisięzłowrogieistraszne.
Poruszyłaustami:

„-Siedzęsamwtejwieżybezdna…”

Chciałamtoprzerwać,alebyłowtymwszystkimcośtakiego,coniepozwoliłomi
wydobyćzsiebiegłosu.Tobyłomakabryczne.Straszne.Najgorsze.Onwciążnanią
patrzył,onazaczęłasięuśmiechaćniemalpogodnie,jakbynierozumiałagrozysytuacji,
jakbytobyłatylkozabawa.Jejdłońdotknęłajegowłosówidopierotendotykprzerwał
chwilęjakjednocięcie.Mateuszodepchnąłrękęsiostry,popatrzylinasiebiewrogoion
poprostuwyszedł,bezsłowa.Pochwilihuknęłyzanimdrzwiwyjściowe.

242

background image

Mateusz

WnocpoprzedzającąmójwyjazdnastudiadoKrakowawpowietrzuwyczuwałosię
nastrójlipcaisierpnia,chociażkończyłsięwrzesień.Byłotakciepło,żewyszliśmyz
Sylwiąnadach,rozłożyliśmysobiekocizalegaliśmytam,wgapiającsięwniebo.W
górze,nadnami,niebobyłociężkie,bezkresne,zdającesięrozszerzaćzkażdym
przesunięciemwzroku.Byłonanimażgęstoodgwiazd.Wmieścieniemożnazobaczyć
takiegonieba.Pamiętam,żepodsunąłemręcepodgłowęipatrzy

łemjakzahipnotyzowanynatewszystkiemigoczącegwiazdy;satelityprzesuwałysię
powoliswoimitorami,czarnekształtyptakówprzemykałynisko,samolotymrugały
światłami,przemierzającmozolniedługietrasy,amyleżeliśmywciemności,nasiąkając
ciszą.Ciszabyłaniesamowita,wręczabsolutna.Słychaćbyłowniejnawoływanieptaków
iszummorza.Byłoniesamowicie,zupełnietak,jakbyśmybylinahaju.

Sylwiaodezwałasięszeptem:

-Jakpatrzęwstecz,towydajemisię,żetewszystkiechwile,kiedymyślałam,żejestźle,
kiedypłakałam,kiedychcia

łamjużskończyćztąchorobą,ztymwszystkim…wtewszystkiechwilebyłam
szczęśliwa.Bardzoszczęśliwa.Teraztowiem.

Patrzęwstecziwidzę,żebyłamwręcznabrzmiałaszczęściem,toażbolało,myślałam,że
tegonieudźwignę.

Odwróciłemsiędoniej.Oczybłyszczaływciemności,jasnewłosyprzykrywałyplamą
policzek.Oparłagłowęomojeramię.

-Myślisz,żekiedyśznajdziemysobiekogośnazawsze?Nowiesz:ożeniszsię,będziesz
miałdzieci,dom,normalneżycie…

-Normalneżycie?-Znowupopatrzyłemwniebo.Wmilczeniuupływałykolejnechwile,
ajanaprawdęnaglezacząłemmyślećotymwszystkim,cojeszczekiedyśmożebyć.
Cholera,chciałbymmiećdzieci.Takpomyślałem.Fajniebybyło,gdybykiedyśfaktycznie
wszystkomogłopoukładaćsięjakośnormalnie.Poznałbymjakąśfajnądziewczynę,z
którąchciał-

243

bymspędzićresztężycia,potemmielibyśmydzieci…Zacząłemsięśmiać,bo
wyobraziłemsobie,żetrzymamtakiedzieckonarękach,żeonomówidomnie„tato”,że
wracamdodomu,wktórymjesttamojarodzinaiwszystkoukładasiętak,jaktegobym
chciał.Cholera,wizjabyłatakasilna,żepoczułemażwielkibrakwsobie,żefaktycznie
niemamtegojużteraz.

SzeptSylwiirozdarłciszę:

-Janiemogęmiećdzieci.

Przestałemsięuśmiechać.Faktycznie,Sylwianiemogłabyzajśćwciążę,bokażdyatak
astmyzadusiłbypłód.Taksamobyłobyprzyporodzie.Niemogłabydostaćznieczulenia
aninarkozy,aprzecieżniemogłabyrodzićwsposóbnaturalny,bojestnatozbytchora.

Niepowinnabyłatakmówić,topodłe.Odwróciłemsiędoniej,żebyzbagatelizowaćjej

background image

wypowiedź,alenicnieprzyszłomidogłowyiwkońcutylkonasiebiepatrzyliśmy.

-Takbardzokochamżycie-odezwałasiępodłuższejchwili,jejoczybłyszczałymocno,
jakbymiałasięporyczeć.-Chcia

łabym,żebyśmiałkiedyśrodzinę,wiesz,własną.Myślę,żekochałabymtwojedzieci,
lubiłabymtwojążonę.Naprawdętakmyślę.Wcaleniezazdrościłabymwamszczęścia.

Niemogłemwytrzymaćjejspojrzenia,odwróciłemsię.Niebowciążbyłoniesamowite,z
mnóstwemgwiazd,ztymilatającymisamolotami,ztymcałymnastrojemciszy.Nie
cierpia

łemSylwiizato,copowiedziała,niemogłemnawetotymmyśleć.Kiedyteraz
próbowałemsobiewyobrazić,żefaktyczniebędęmiećkogośnastałe,żemożeto
wszystkosięuda,wydałomisięoczywiste,żetakbędzie,aledopierokiedySylwiaumrze.
Myślbyławredna,straszna,ajednocześniebardzoprawdziwaiuderzyłomnie,żechyba
zawszetakuważałem,chociażniewerbalizowałemtego.Wszystkosięułoży,jakona
umrze.Wyobraziłemsobietewszystkienici,którenasłączą,jakzrywająsięjednapo
drugiej,ażprzestajemnietowszystkowięzićimogęnabraćgłębokopowietrza.

244

-Naprawdębymichlubiła-powiedziałaSylwia,jakbyczytałamiwmyślach,niemal
przepraszająco.-Mogłabymbyćmatkąchrzestną,mogłabym…

-Niechcęmiećżadnychdzieci-przerwałemjejzrozdrażnieniem.-Przestań,wcalemnie
niekręciżadnażonastojącawgarach,żadencholernydom,doktóregotrzebawracać,ani
tymbardziejrozwrzeszczanyniemowlak.Niechcemisięnawetotymmyśleć,więc
przestań!

Lucynęprzegapiłem.

Śpinakanapie,okryłemjąkocem,podłożyłemjejpodgłowępoduszkę,aleniemogę
zrobićnicwięcej.Zasnęławpo

łowiejedzeniapizzy,wciążrycząc.Teraz,kiedynaniąspoglądam,czujęnarastającą
złość,żetuprzyjechała,żejest,żepowiedziałatamtowszystko.Marację,olewałemją
przezca

łeżycieidalejtorobię.Nigdyniestarczyłomichęci,żebyzainteresowaćsięjejżyciem,
żebypoświęcićjejchociażpięćminut.Pięćminuttocholerniemało.Totyle,conic,ale
nawettegomisięniechciało.Kiedysięgamterazpamięciąwstecz,widzęjąciągle
szwendającąsięzamoimiplecami,wyciągającądomnieręce,marudzącą,żebymją
przytulił,żebymzniąporysował,żebymwyszedłzniąnaspacer.Mia

łemtrzynaścielat,kiedysięurodziła,idośćobowiązków,wktórewciskalimnierodzice.
Byłomigłupioprzedchłopakami,żemuszęzajmowaćsięLucyną,żemampokójz
Sylwią,że…

Pieprzyćto,nawetniechcemisięotymmyśleć.

Zapalampapierosaiprzyglądamsięskulonejsiostrze.

Twarzmazapuchniętąodpłaczu,aleśpispokojnie,jakdziecko.Niewiem,comamznią
turobić.PrześpisięiodwiozęjądoGdyni.Innaopcjaniewchodziwgrę.Kiedygodzinę

background image

temuzadzwoniłemdorodziców,obojebyliwwielkiejhisteriiipotrzebowaliczasu,żeby
zrozumieć,żemamtuLucynę,żejestwporządku.Matkapowtarzaławkółkojakieś
histerycznezda-245

nie,którewyprowadziłomniezrównowaginietym,cozawierało,aleprzezton,którymje
wypowiadała.Tenmonotonnygłos,tarozpacz!Nalitośćboską,kiedyroktemuSylwia
zaginęłaistałosięjasne,żeniewrócidodomu,przepraszajączato,żenapędziłanam
stracha,matkawpadławtęswojąhisterięitrwatododzisiaj.Kiedynaniąwtedy
patrzyłem,policjancizadawalisensownepytaniaichcieliodnaleźćSylwię,aonatylko
kołysałasięipowtarzałajakieśnieprzydatnebzduryotym,jakmocnonaswszystkich
kocha,przyszedłtakimoment,żepoprostuniemogłemnaniąpatrzeć.Chciałemnią
potrząsnąćitomocno,tak,żebyjązabolało.

Szukalijejwlesie,jakiśpolicjant,chybamiałnaimięDamian,namawiałmniewbardzo
szczególnysposób,żebymdo

łączyłsiędoposzukiwań.

-Toważne-tłumaczył.-Rodzinamusiszukać,bowykierujeciesięintuicjąiznaliście
Sylwię,więcbędzieciepatrzećtam,gdziemyniepatrzymy.

Ogarnęłomniezmęczenieitotakwielkie,żekażdykrokwydawałsięniedowykonania.
OjcieciLucynasunęlizprzodupochodu,ubraniwjakieśidiotycznekombinezony
przeciwkomarom,kleszczomiinnymrobakom,wkaloszach,zkijkamiwrękach,którymi
rozgarnialitrawę.

-Chodź,Mateusz-przekonywałpolicjant,opiekuńczoobejmującmnieramieniem,co
tylkopogarszałomojesamopoczucie.Patrzyłnamnietak,jakbychciałpowiedzieć:
Chodź,teposzukiwaniazłamiącię,wtedywszystkonamwyśpiewasz.

Padałdeszcz,naziemibyłobłotozmieszanezliśćmi,poszedłemznimi,tenpolicjant
wciążkręciłsiękołomnieiglę-

dziłmonotonnie,jakmamszukać.Tłumaczył,żemuszęzwracaćuwagęnadziwnerzeczy:
kwiaty,którewyrosływmiejscu,wktórymrosnąćniepowinny,liście,którewyglądałyby
tak,jakbyktośichtamnaniósł,poruszonąziemię,plastikoweworkileżącenaziemi…
Mamteżpatrzećnadrzewa,bonanichmożeznajdowaćsięfragmentgarderobyalbocoś,
conależy246

doniej.Każdyrów,każdezagłębienie,każdykrzaktrzebaby

łoobejrzećdokładnie.

Zamknijsię!-myślałembezradnie,nagletakwykończony,żeażmisiękręciłowgłowiei
zataczałemsięjakpijany.Przednamirozpościerałsięlas,tencholernylas,któregonigdy
nielubiłem,bobyłohydnyizbytgęsty.Jużpokilkumetrachodgłównejdrogibyłownim
takciemnoiwilgotno,żepotrzebowaliśmylatarek;wszyscysiępotykaliiklęli.Matka,
któradołączyłasiędoposzukiwań,człapałazprzoduumęczona,nieprzytomna,machając
idiotyczniekijemwewszystkichkierunkach,Lucynanatomiastsprawiaławrażenie,jakby
świetniesiębawiła.

Facetmniewykończy-pomyślałemkwaśno,kiedydotar

background image

łodomnie,żepolicjantwciążdomniemówiiżewdodatkuoczekujekomentarzyzmojej
strony.Terazopisywałpoprzednieposzukiwania,rozgadałsięotym,jaktokiedyśmiał
nocnypatrolpozaGdyniąizobaczył,żektośpaliogniskonaśrodkupola.Jużchciał
jechaćdalej,alecośgotknęło(„Intuicja,zawszeintuicja!Mamszóstyzmysł,kolego”)i
podjechałdotegoogniska.Wchwili,gdywychyliłsię,żebyspytaćsamotnegoczłowieka,
coturobi,tamtenrzuciłsiędoucieczki.

-Niewyobraziszsobie,coznalazłemwognisku!-Najegotwarzymalowałsięwyraz
dumyiwielkiegozadowolenia.-

Tambyłydużekości,udowe!Rany,tobyłaciężkanoc.Okaza

łosię,żefacetpaliłswojążonę!Cozafart,żetampodjecha

łem!Fart,kolego!

Ciekawaopowieść,aleniejestemtwoimkolegą.Myślirwa

łysię,zmęczeniesprawiało,żeledwieszedłem.Niewiem,cotakmniewykończyło.Fakt,
żewciągujednejdobyprzejecha

łemzGdynidoKrakowa,prowadzącwózniemalbezpostoju,wKrakowieodrazu
wpadłemnapokazfilmów,zktóregomusiałemzrobićreportaż,azarazpopokazie
zadzwoniłojcieczwieściamioSylwii,więcbezsnumusiałemznowuwsiąśćwsamochód
iwrócićdoGdyni.Byłemwięcnanogachodnie-247

maltrzechdni,wnocpoprzedzającązniknięcieSylwiiniespa

łemprzecieżaniminuty.Aletoniemogłobyćtylkoto,takmisięzdarzałowcześnieji
jakośsiętrzymałem.Tuchodziłoocośinnego.Onią.Oto,cosięstało.Chybapoprostu
niemiałemsiłynateposzukiwania,nato,comożemyznaleźć,inato,żemożemyjej
wcalenieznaleźć.Nasamąmyślotym,żeprzeczesujemytenpieprzonylaspoto,żebyją
znaleźć,dostawa

łemdreszczy.Takstraszniebolałymnieoczy,żewkońcuzaczęłymiłzawić.Policjant
oczywiścieuznałtozaaktskruchyiwyraźniepoczułsięlepiej.Przeszedłdobardziej
makabrycznychhistorii,wktórewmieszanebyłydzieciaki.

-Kiedyśszukaliśmyciałajednejdziewczynki.Byłojasne,żeszukamyciała,bowcześniej
rodzinaznalazłanagankupaczkęzpalcamimałej.Tobyłydwapalce,serdecznyi
wskazujący.Wlaboratoriumstwierdzono,żezostałyodcięte,gdydziewczynkajużnie
żyła,więcstałosięjasne,żemusimypoprostuodnaleźćjejzwłoki,żebyrodzinamogłają
pochować.

Noioczywiścieszukaliśmyzabójcy…

Niemogłemtegosłuchać,zrobiłomisięniedobrze.Iznowuniechodziłooopowieść,bo
przecieżniemamproblemuzoglądaniemnawetnajbardziejmakabrycznychfilmówlub
słuchaniemkrwawychhistorii.Znowuchodziłoonią.Boontomówiłspecjalnie,żebym
zrozumiałiżebyśmymielijużtozgłowy.Wydawałsiętakcholernieuprzejmy.Ja
szedłemjaklunatyk,potykającsięiwpadającnawszystkieprzeszkody,aonjeszczew
uprzejmościswojejrazporazkładłmirękęnaplecachibezpiecznieprzeprowadzałpod
jakimiśgałęziamialbonaglepociągałmniezasobąiprzechodziliśmyrówzwodą.Gadałi

background image

jednocześnieuważałnadrogęorazobserwował

mnie.Jakzaczęłymiłzawićoczy,uznał,żejesteśmynadobrejdrodze,żebymwyznałmu,
gdziemamyszukaćSylwiiicowłaściwiesięstało.

-…dziewczynkazostałazakopanawplastikowymworku,takimnaśmieci,dużym,
grubym.Tużprzystarymcmentarzu,248

jakbyzabójcachciał,żebywpewnymsensiemiałapogrzeb.

Niewyobraziszsobie,jakoniprzykładająwagędorzeczy,októrychnawetbyśnie
pomyślał!Zakopałjądziwnie,bozwiniętąwkłębek.Wcześniejobciąłjejwłosyi
znaleźliśmygowła

śniepotychwłosach.Zaplótłjewwarkoczipowiesiłsobiewsalonie.Okazałosię,żeto
sąsiad.Mateusz,słuchaszmnie?

-Słucham,jasne.

-Nawetniewiesz,coprzeżyłamatkatejdziewczynki,gdyprzyszładomieszkaniasąsiada
miesiącpóźniejizobaczyławłosycórkiprzypiętepinezkądościany!

Niechciałemsobietegowyobrażać.Miałemdośćtegofaceta,zaczęłarodzićsięwemnie
jakaświelkaagresja,kiedynaniegopopatrzyłem,toztakąnienawiścią,żenamomentsię
zamknął.Noalezarazpodjąłteswojeopowieści.Naprawdępodejrzewał,żemamztym
cośwspólnego!Jezuuu,gdybywtedymniedotknąłalbogdybypowiedziałcoś
bezpośredniooSylwii,chybarzuciłbymsięnaniego.

KątemokawidziałemLucynę:zaczęłazbieraćgrzybyipokazywałajetacie,pytając,czy
totrujące.Wrzucałajedoreklamówkiinajwyraźniejstraciłajużzainteresowanie
poszukiwaniamisiostry.Widokjejzgrzybamiiojca,któryspokojnieudzielałodpowiedzi,
matkaczłapiącazprzodubezradniejakślepiec,wszystkotosprawiło,żenaglezacząłem
sięśmiać.Niemogłemprzestać.Byłemwykończony,miałemnapieprzonewgłowieprzez
tegopolicjanta,niemiałemjużsiły,żebyszukaćSylwii,żebywogólekontynuowaćten
cholernymarsz.

Śmiałemsiędobrychkilkaminut,atowarzyszącymigliniarzzmyliłkrokipatrzyłna
mnieniemalwspółczująco.

-Chceszcośpowiedzieć?-zapytałtympoważnymgłosem,jakojciecsyna.Nawetchyba
położyłmirękęnaramieniu,conaglezmieniłośmiechwagresję,którejniepotrafiłem
opanować.

-Kurwa,zamknijsię!-warknąłemijużchciałemzawrócić,alenagleuświadomiłem
sobie,żewcaleniepilnujemnie249

tylkotenjedenfacet.Zamnąszłotrzechinnychiwszyscyzastąpilimidrogę.Odwróciłem
sięwstronęojca,aonpatrzył

namnietakbezradnie,jakbyteżuważał,żepowinienemszukaćjejdalej.

-Chcęwrócićdodomu.-Czułem,żemojenerwysąnaskrajuwytrzymałości,ból
rozsadzałmigłowę,jużnawetniemogłemzebraćmyśli.-Chcęsięprzespać.

Wszyscynamniepatrzyli,każdychciał,żebymszedłdalej,botomiałomnieprzecież

background image

złamaćimiałempowiedziećim,gdziezamordowałemSylwięijaktozrobiłem.Pewnie
liczylinapikantneszczegółyzgwałtu,nastwierdzenie,żeżyliśmyjakkochankowieiinne
brudy.

-Proszę-zwróciłemsiędoDamiana.-Proszę,potrzebujęsnu.Niemogęjuż.

Aleontylkopoklepałmnieporamieniuiruszyliśmywdalsządrogę.Podjąłteżswoją
opowieść:

-Gdybyśmyznaleźlidziewczynkędwadniwcześniej,byłobywporządku.Ataktow
każdymkawałkujejciałabyłyrobaki,wkażdymjednym.Skóręmiałaczarną,łuszczyła
się…

Zasłoniłemdłońmiuszy,opadłemnakolana.Byłomiwszystkojedno,cosiędalej
wydarzy,coznajdąijakbędziewyglądaćSylwia.Chybawtedynaprawdędotarłodo
mnie,żejąstraciłem.Iwcalenieczułemsięwolny.Chciałem,żebywróciła,żebybyłaze
mną.Takstraszniechciałemjązobaczyć,poczućpodpalcamijejskórę,jejwłosy,spojrzeć
jejwoczy.BrakSylwiiwypełniłmniezupełnieibyłotak,jakbyzabrakłomipowietrza,
jakbytobyłonajokropniejsze,comogłowogólemniespotkać.Myśliwmojejgłowie
rwałysię,alenatrętniewracałydoniej.Myślałemotym,żewszystkorozegrałbym
inaczej,gdybymmiałjeszczejednąszansę.Otym,cowydarzyłosiękilkagodzinprzedjej
zniknięciemteżmyślałem.Przyszłomidogłowy,żeprzecieżmógłbymzniążyć.Takpo
prostu.

Przecieżjąkochałem.Potrzebowałemjejchybabardziejniżonamnie.

250

-Niechcętubyć!Niechcętubyć!-Wpadłemwhisterię;kołysałemsię,przyciskałem
ręcedouszu,żebyniesłyszeć,comówiąpolicjancizebraniwokół.Przedoczamimiałem
Sylwię,Sylwiętaką,jakąwidziałemostatniraz:jejrozchyloneusta,spojrzenie
prześlizgującesiępomnie,jejdłonie,jejramiona…Niemogłemtegoznieść.Wszystko
powracało,wszystkobyłoważne,każdyszczegół,każdesłowo.Otoczyłymnie
wspomnieniazniązwiązane-wszystkieprzerysowanejakwkrzywymzwierciadle,
bolesne,niedowytrzymania.

Wtamtejchwili,opadajączsiłwwilgotnejtrawie,wsiąpiącymdeszczu,ztymi
policjantami,którzyotaczalimniezwartymkołeminieprzepuścilidomnieojca,chociaż
wkurzałsięichciałdomniepodejść,wtamtejchwilibyłemwstaniepowiedziećim
wszystko.

Ipewniezrobiłbymto,gdybyDamianniezlitowałsięnademnąiniepoklepałmnie
znowuporamieniu,nieodciągnął

minasiłęrąkodgłowyipatrzącmiwoczy,niepowiedział

dobrotliwie:

-Wporządku…Odprowadźciegododomu.

Lucynabudzisię,kiedynazegarachdochodzidziewiątawieczorem.Niezabrałemjejna
pociąg,niezrobiłemkompletnienicodchwili,kiedynakryłemjąkocemizacząłem
przypominaćsobietamtowszystko.Minęłotakwielegodzin,ajasiedziałemtuigapiłem

background image

sięnaniąwkompletnymbezruchu.

OszóstejdzwoniłaMarlena,alewyłączyłemkomórkę,bonaszarozmowaobudziłaby
Lou.

Lucynaunosigłowęnadpoduszkęipatrzynamniezaskoczona.Chybanieodrazu
uświadamiasobie,coturobięicotozadom.Kiedywkońcuprzytomnieje,robismutną
minę.

-Długospałam?

-Kilkagodzin.Jaksięczujesz?

-Taksobie.Aty?

-Teżtaksobie.

251

Uśmiechasię,niepewnamnieiprzerażonamyśląospędzeniuzemnątakdługiegoczasu
samnasam.Mnieteżtoprzeraża.Nieznamjej,małooniejwiem,nawetniemam
pojęcia,corobi,coikogolubi.KiedySylwiabyłaznami,wszystkokręciłosięwokół
niej,aLucynabyłanieważnymtłem.Tenschemattrwa,niepotrafięsięzniegowyrwać.

-Skoczymynakolację?-pytam.

Wzruszaramionami.

-Jakchcesz.

-Notoskoczymy.Apotemwrócimytu,prześpiszsięiwróciszdodomu,tak?

Przyglądamisięzmocnozmarszczonymibrwiami.

-Aty?

-Pojadęztobą,przecieżniepuszczęcięsamąwtakądrogę.

-Jużraztakjechałam.

Wstajęzkanapyispoglądamnastertęzdjęć,którepowinnybyłydzisiajznaleźćsięw
redakcji.Taksamojakartykuł

zkolejnegopokazufilmówniemych.

Kiedysiedzimyjużwknajpienarynku,wtakiej,wktórejsięniepalipapierosów,cojest
wielkimpoświęceniemzmojejstrony,Lucynapochłaniaogromnąporcjęnaleśnikówz
owocamiinaglezaczynaszukaćczegośpokieszeniachspodni.

-Narysowałamtowpociągu.WWARS-iekucharzpożyczył

midługopis.

Toplikserwetek,naktórychLucynanaszkicowałakilkuinnychpasażerówWARS-u.Jest
tujakaśstarszakobieta,małychłopak,dwojezakochanych,facetpogrążonywczytaniu.
Rzucamnaniąspojrzenie,któremuchciałbymnadaćchociażtrochępodziwu.Rysunkisą
dobre,naprawdędobre.

-Fajne.-Uśmiechamsiędoniej,jeszczerazpatrzęnatwarzetychludzi.Takdobrze

background image

oddałaichnastroje,tesennespojrzenia,bezmyślneminy.Zajebiste.-Naprawdędobre,
maszwdomuwięcej?

252

-Jeślichcesz,tocipokażę-odpowiadaipatrzynamnieprzezchwilęczujnie.

-Jasne.Koniecznie.

Sięgampocolę,takcholerniechcemisiępalić,żeniewiem,cozrobićzrękami.Znowu
rozdzwaniasięmojakomórkaiznowujesttoMarlena.

-Słuchamcię,Marleno?Coznowu?

-MożeszprzyjechaćdoGdyni?Toniejestrozmowanatelefon.

-JadęjutrodoGdyni.Októrejchceszsięspotkać?

-Oosiemnastej.

-Podjadępociebie.

Chowamkomórkęijużznowumamstracha,żeMarlenapowiemicoś,czegowcale
wiedziećniechcę,albopokażeminastępnąSylwięjakżywą,nacokompletnieniebędę
przygotowany.

-Totadziennikarka-mówię,podpierającgłowęrękoma.

-Jestwporządku-wygłaszaLucynazwielkimprzekonaniem,apotempytamnieocoś
straszniedziwnego:-Mati,pamiętasztęsukienkędosypaniakwiatków?Tę,którąciągle
wkładałamnasiebieiwszyscydostawaliszału,bosukienkabyłabrudna.

Jasne,żepamiętam.Akurattojakośzapadłomiwpamięć.

Lucynakontynuujeżarliwie:

-Sylwiastraszniesięwściekała,żejąnoszę.Któregośrazu,byłachybaniedziela,wstałam
ranoiznowuubrałamsięwtęsukienkę.Zeszłamnadół,doogrodu,alepadałoimusia

łamwłożyćsztormiak.Tysiedziałeśnadole,przedtelewizorem,ikiedyjaubierałamsię
wtensztormiak,odwróciłeśsięipopatrzyłeśnamnie.Popatrzyłeśtak,jakbymspadłaz
księ

życa,amniezrobiłosięnaprawdęgłupio.Powiedziałeś:„Zdejmijzsiebietękieckę,
wyglądajakścierkadopodłogi”…

iwiesz,jazawróciłamdopokoju,zdjęłamjązsiebieiwięcejjejniewkładałam.

253

Marlena

Myślałam,żeporozmawiamywjakimśspokojnympubie,aleMateuszwieziemniegdzie
indziej.JestznamiDawid-kolejnezaskoczenie.Wyglądanato,żebędęmusiała
poczekać,ażzostaniemysami,żebypowiedziećMateuszowito,comammudo
zakomunikowania.Ryzykuję,wiem.Aleniemamwyboru,bojeśliktokolwiekpowinien
usłyszećto,cowyznałamiAdelajdaNikiel,towłaśnieon.Przynajmniejtakmogęmu
wynagrodzićtamtąpłytęzfilmem.Mójpodarunek.Niezależnieodwszystkiego.

background image

-PodwieziemyDawidanaosiedle-wyjaśniaMateusz.

Skręcamypodwiaduktemipochwilijesteśmyjużnaszerokiejdrodzeprowadzącej
międzylasaminaszczytwzgórza.

Rozpoznajędrogędodzielnicy,wktórejmieszkaliFeyowie,zanimkupilidom.
Niecierpliwiemyślę,żenaszaprzejażdżkamo

żezmienićsięwpodróżsentymentalną.

-Odstawmiwózjutronawieczór-odzywasięDawid.

Nierozumiemukładówmiędzynimi,wózjestDawida,niewiem,dlaczegoMateusz
użytkujego,kiedychce,idlaczegoodwoziDawidadodomu,anieodstawiatamopla.Nie
wiem,czemutonieDawidprowadzi.

Siedzącnatylnymsiedzeniu,czujęsięjakośniezręcznie.

Onizprzodu,prawiesięnieodzywają.Radionadajeaudycjęowspółczesnejliteraturze,
dzwoniąsłuchacze,zaproszonymgościemjestznanyautorbestsellerów.Mamwrażenie,
żechłopakównaprzednimsiedzeniunieinteresujeto,czegosłuchamy,ależadenznich
niepokusiłsięozmianękanałualboozagajenierozmowy.Wciszy,jakapanujewwozie,
głosdziennikarkinabieradecybelów:„NiepretendujepandonagrodyNike,czyżtonie
paradoks?Panapowieścisprzedająsięwnakładach,ojakichmogąpomarzyćpisarze
odbierającynagrodęNike,ajednaknigdyniejestpanbranypoduwagę”.„-Niketo
nagrodabardzospecyficzna,przyznawanajestzawszeksiążkomtrudnym…”

254

-Popatrz,naszaszkoławyglądadokładnietaksamojakwczasach,gdydoniej
chodziliśmy-odzywasięDawid.Nagłowiemakaptur,więcniewidzęgodobrze;kiedy
odwracatwarzdoMateusza,udajemisiędostrzectylkokawałekjegonosa.

-Niemająkasy.Nigdyniemieli.

Dawidodchylatrochękapturiwreszciewidzęjegousta-

zaczynasięuśmiechać.

-Rany,ostatniowidziałemtegokolesiaspodósemki…pamiętasz?Tego,copodpalił
oponęiwpuściłjądoszkoły-

zwracasiędomniezwyjaśnieniem.-Oponaprzeleciała,płonąc,przezpółkorytarza,
zanimodbiłasięodścianyiupadła.Żebyświdziałatedzieciakirozbiegającesięnaboki,
wrzeszczące,przerażone.Smródbyłniedowytrzymania!My

ślałem,żezdechnę,jakkażąnamzostaćdokońcalekcjiwtymsyfie…

Dawidwysiadaprzedblokiem,opierasięoszybętak,żebywidziećmnie,iżegnasię
słowami:

-Wyjeżdżam,więcniebędępodtelefonem.Jeślibędzieszmniejeszczepotrzebować,to
Matidacimaila.Trzymajsię,Marleno,miłobyłociępoznać!

Odchodzizrękamiwkieszeniachpłaszcza,przyzsypiemijasięzdwomachłopakamiw
jegowieku,którzyzaczynająnacośgonamawiać,chybanapożyczeniepieniędzy,ale

background image

Dawidwykręcasię,obronnieunoszącręce,okręcasię,kiedypróbująułapićgozarękaw
kurtki,iznikazadrzwiaminaklatkęschodową.

Odjeżdżamyszybciej,niżprzyjechaliśmy,mijamydawnyblokFeyów,robimyostrąpętlęi
zjeżdżamyzewzgórza.Wradiunareszciepojawiasięmuzyka,szukamwtorebce
papierosów,jednegowsuwamdoust.

-Zajedźmydojakiegośpubu,Mateusz,iporozmawiajmy-

proponuję.

-Chciałbymzabraćcięwinnemiejsce,jeśliniemasznicprzeciwko.

255

Jedziemydługo,wciążgdzieśskręcamy,namomentpojawiamysięnaobwodnicy
trójmiejskiejizaczynamsięzastanawiać,czyMateuszprzypadkiemniewieziemniedo
dzielnicy,wktórejobecniemieszkajegorodzina.Ciszanarastairobisięcorazbardziej
niedozniesienia.Mateusz,jakbyczytającwmoichmyślach,zgłaśniaradio.Okej,
rozumiem.Zasadysąjasne:nierozmawiamyożadnychpierdołach,tylkootym,conas
łączy-tylkooSylwii.LimitkurtuazjiwyczerpałamwKrakowie.

Próbujęprzypomniećsobie,którympokrętłemzgłośniłmuzykęiściszamją.

-Kiedyprzyszłamwtedydociebieznagraniemtwojejsiostry,niesądziłam,żetakto
wszystkowyjdzie.Miałampowód,żebytozrobić…

-Wiem-przerywaminiemalobojętnie.-Niemusiszsięusprawiedliwiać.Wszyscy
robicie,cowwaszejmocy,żebyjąznaleźć.Musiszjednakwiedzieć,żejateżmamjakąś
wytrzymałośćnatakierzeczy.

Pojegosłowachczujęsięfatalnie,chcęsięjakośwytłumaczyć,aleonwtedypatrzyna
mniekrótkoiostro.

-Marleno,zaraztoskończymy.Niechcęwięcejztobąrozmawiać,więcopowiemci
wszystko,cochceszusłyszeć.Jużnawetnieobchodzimnie,czytowydrukujesz,czy
zachowaszdlasiebie.

Niemyliłamsię,skręcamydojegodzielnicy,pokonujemybłotnistedrogi,mijamydom
Feyów,jaodwracamsięniespokojnieispoglądamnaświatłapalącesięwoknach.Co
dziwne,światłopalisiętakżewpokojuSylwii.Chcęmuotympowiedzieć,alewkońcu
rezygnuję.PośpiesznieklepięSMS-AdoDamiana,żeMateuszzabieramniewozem
Dawidawstronęplaży.Dopisuję:Kontrolujmniecojakiśczas.

Parkujemyprzylesie.Jestjużkołosiódmej,więcnadworzeodgodzinypanujemrok,
wiatrprzybieranasile,nawetstądsłyszęgłośnyszummorza,laswyglądaprawiegroźnie.

Wysiadamyzwozu,mojekozakitonąwbłocie,żałuję,żeod-256

stawiłamsięweleganckipłaszcziobcasy,zamiastwłożyćcośwygodnego.Notak,
sądziłam,żeidziemydopubu.

-Chodźtędy.

Odwracamsię,wciemnościjegosylwetkawydajesięwyższa,niżzapamiętałam,
błyszcząceoczy,jasnaskóra,długiewłosypotarganeprzezwiatr.Rozpoczynamypowolną

background image

wędrówkęwstronęplaży.Dzisiajjestinaczejniżwtedy,kiedyszłamtędyzLucyną.
Dzisiajpotykamsięogałęzieikamienie,przerażamniemiękkiepodłoże,naktóretrafiają
mojestopy.Kiedydocieramydoplaży,liniamorzawydajesięjasnaodspienionychfal,
którenacierająnabrzeg.Szumjesttakgłośny,żeniemalkrzyczę,żebyMateuszmnie
usłyszał:

-Jeślizabieraszmniedolatarnimorskiej,tobyłamtamztwojąsiostrą!

-Wiem.Alechcę,żebyśposzłatamzemną.

Mgliścieprzypominamsobiekamienie,naktórechlapaławodainaktórychwdzieńo
małoniepołamałamsobienóg.

Myśl,żemiałabymprzejśćponichnocą,jestprzerażająca.

-Pocotamidziemy?

Mateuszprzystaje,bojastanęłam.Wiatrodmorzajestlodowaty,mrozinamręce,twarze.

-Bochceszusłyszećwszystko.Więcchodź.

Kamieniesąledwiewidocznewciemnościach.Kiedystawiampierwszykrok,czuję
wilgotnąbryzęiśliskigłazpodbutem.Rezygnuję.

-Niedamrady!-krzyczęzanim.-Idźmywjakieśnormalnemiejsce!Niechcęsiętu
zabić!

Mateuszzawraca,aletylkopoto,żebyprzeprowadzićmnieprzeztekamienie.Kiedyjego
palcedotykająmojejręki,podnoszęnaniegospanikowanywzrok.Wtymmroku
wszystkowydajemisięnietakie,jakiejestwdzień,łącznieznim.Przerażamnieto
spojrzenie,przerażamniejegodotyk,mojewłasneodczucia,głupiemyśli,którejuż
zaczynająbudowaćcośzniczego.

257

Kiedyschodzimynapiach,puszczamnie,ajawsuwamdłońdokieszenipłaszcza.

-Posłuchaj…-zaczynam,aleurywam,bouświadamiamsobie,żeczarnykształtnatle
ciemnegoniebaijaśniejszychchmur,tenmasywnykształt,tolatarniamorska,tasama,w
którejbyłamzLou.Iniewiemdlaczego,aleogarniamnieniewytłumaczalnylęk.Ekran
komórkijestwygaszony,Damianniedzwoni,żebymnieskontrolować.Martwięsię,że
możeprzeoczył

mojegoSMS-Aiwcaleniewie,żetujestem.Piszęnastępnego:Jestemwnieczynnej
latarnimorskiej.Zadzwońza20min!

Inagleuświadamiamsobie,comnietakprzerażawwidokulatarni.Tolatarniazopisu
tamtejwróżki-medium:kręconeschody,brakświatła,ceglasteściany.

Schodyciemne,spowitemrokiem,echopowielakażdestąpnięcie.Naszekroki,nasze
wydłużonecienienaścianach,ginącewciemności,ledwiezarysowującesięwtych
momentach,wktórychpojawiasięświatłoksiężyca.Zimnotuiokropnie.

Nienawidzęopuszczonychmiejsc,niecierpięmroku,nieznoszęwybitychszybiwilgoci.

NagórzeMateuszsiadapodtąsamąścianą,podktórąkucałaLucyna.Chybawie,że

background image

Sylwiawypisałatuswojeinicjały,bojegorękajakośtakodruchowokierujesięwtamtą
stronę,alezarazjącofa.Jakucamnaprzeciwko.Niewidzimysiebiezbytdobrze.On
przypalapapierosa,płomieńzapalniczkibłyskawzielonychoczach.Końcówkajarzysię
pomarańczowymświatełkiem.

-Wtendzień,kiedywidziałemSylwięostatniraz,przyszłatutaj-odzywasię.

Zaciemnonaspisywanienotatek,więcograniczamsiędosłuchania.

Niepodkładajmisięteraz-myślę,wpatrującsięwjegobłyszczącewciemnościoczy.

-Wnocprzedjejzniknięciempokłóciliśmysię…

258

Decydujęsięprzykucnąćnaprzeciwkoniegonatyleblisko,żebygowidzieć.Kiedyjuż
znajdujemysięnawyciągnięcieręki,Mateuszpatrzynamnieznagłąrezygnacją.

-Maszbrata,prawda?Jeststarszyodciebie?

-Młodszy.

-Zależycinanim?

Niebardzowiem,doczegotomaprowadzić,alenawszelkiwypadekprzytakuję.

-MnieniezależałonaLucynie.TylkonaSylwii.-Patrzymiwoczy.-Onabyła
najważniejsza.Najpierwsądziłem,żetakmakażdy,alekiedypojawiłasięLucyna,kiedy
zacząłemobserwowaćinnerodzeństwa,uświadomiłemsobie,żetonietak.

Niekażdy.-Jegospojrzeniezsuwasięnamojeusta,głosmułagodnieje.-Miałem
dziewczynę,byłaniemalidealna:bardzoładna,inteligentnaitwierdziła,żemniekocha.
Kiedybyliśmyrazem,czasprzestawałistnieć…nowiesz,naglepatrzyłosięnazegareki
jużbyłapółnocalbojużminęłagodzina,poktórejonamiałabyćwdomu.-Marszczy
brwi.-Alezniąnieby

łotego,cozSylwią.Onaschodziłamizoczuipoprostuznikała.ASylwiabyławciąż,
bezustanku.Chciałem,żebysobieposzła,akiedyjejniebyło,tęskniłemzanią
niewyobrażalnie.

Nawetniemożeszsobiewyobrazić,jakbardzo.Tobyłojakobsesja.Jeśliprzypomniała
misięwszkole,namieście,nastudiach,jeślioniejpomyślałem,dosłowniezapierałomi
oddech.

Wariowałem,jeśliniewidziałemjejchociażprzezjedendzień.

Zawszemusiałemznaleźćpretekst,żebyjejdotknąć,zobaczyćją,usłyszeć…

Wpatrujęsięwniegoznarastającymniepokojem.Nieopowiadajmitego,niepodkładaj
sięteraz,kiedyjużwszystkorozumiem-powtarzamwmyślachjakmantrę.Moje
spojrzenieobiegajegodłonie,przypatrujęsiętwarzyukrytejczęściowowpółcieniu,
kompletniewbrewsobierozpamiętujęjegodotyksprzedkilkuminut,kiedyszliśmypo
kamieniach.

-Awdzień,kiedyzniknęła?-Ciszatrwazbytdługoijeśli259

DamianodebrałmojeSMS-y,tozarazbędziedzwonił.Terazża

background image

łuję,żejewysłałam,telefonodDamianawszystkopopsuje.

-Wtedy…-Mateuszmarszczybrwi,wznajomysposóbpocieraczoło.-Przyszłai…-
Zaczynasięuśmiechać,aletoniejestwesołyuśmiech.-Chciałaśtousłyszećodpoczątku,
więcteraztomasz.

Nierozumiem,przynajmniejniedokońca.

-Mateusz?

Wstajeiopierasięościanę.Jateżwstaję.Zaszybąwidzęczarnepasmoplaży,spienione
fale,chmury,którerozsunęłysięnatyle,żebyodsłonićdużątarczęksiężyca.Dłoń
Mateuszaożywa,przesuwasiępocegłach.Niespodziewanieopieratwarzotecegłyi
zamykaoczy.Sprawiawrażenie,jakbybyłstraszniewyczerpanymyśleniemotym,co
terazmamipowiedzieć.

-Kochałemsięznią.Tutaj,gdzieterazjesteśmy.Wtejwieży.

Ocieratwarzocegły,jakbybyłymiękkieimiłe,jakbytobyłapieszczota.Powieki
rozwierająsię,spojrzenie,trochęnieprzytomnespojrzenieprzesuwasiępookrągłych
ścianach,poszybach,pomurach.

-Tamtejnocy,tamtej,aniżadnejwcześniejszej,nigdynieby

łopomiędzynaminic.Nawetniebyłotakiegotematu.Obojewiedzieliśmy,żetkwimyw
tym,alenigdynicniezrobiliśmy,żebynadaćtemukierunek…-Jegospojrzenieomija
mnie.-Tamtegodniaprzyszedłemtutaj,bochciałembyćsam.Byłemnaniąwściekły,
urządziłatakąscenęprzyśniadaniu…Nieważne.Poprostubyłemnaniąstrasznie
wściekły,alejaktudoszedłem,tojużmitazłośćwywietrzała.Sylwiaszukałamnie,
wiedziała,żemogębyćtutaj,więcprzyszła.Usłyszałemjejkroki,weszłanagóręi…

iwiesz,odpierwszejchwili,odmomentu,kiedynaniąpopatrzy

łem,wydałomisięoczywiste,żetosiępoprostustanie.

Odwracasięwstronę,gdziezaczynająsięschody,znowuzamykaoczy,jakbychciałto
wszystkorozpamiętaćwnajdrobniejszychszczegółach.

260

-Stałatam,wrozpiętympłaszczu,zwilgotnymioddeszczuwłosami.Stałaipatrzyłana
mnie,iwidziałem,żedalszeudawaniejużnaprawdęniemasensu.Czułemsiętak
dziwnie.Podszedłemdoniej,zdającsobiesprawęztego,żejakjużwykonampierwszy
ruch,tosprawypójdądoprzodu.Wszystkomizobojętniało,nawetto,żeprzeztylelat
udawałonamsięjakośtoomijaćiżeprzecieżterazteżmoglibyśmynicnierobićiz
czystymsumieniemwróciłbymdoKrakowajeszczetegosamegodnia.-Nabieraoddechu,
znowupatrzynaschody.-Alejatakbardzojejpragnąłem…Widzisz,wcześniejbyło
tysiącsposobności,żebysięzniąkochać.Wcaleniemusiałopotoczyćsięwtensposób,
wcaleniemusiałotowydarzyćsiętu,wtejlatarni,nabetonieicegłach.Naprawdę,było
tyleokazji!Tylkożejazamartwiałemsiękonsekwencjamiicałątąresztąitobyło
silniejszeniżto,codoniejczułem.Myślałemsobie:przecieżsąjakieśświętości,reguły,
zasady,niemożnaichniszczyć…

Aletamtegodnia…Tamtegodniatojużniemiałosensuaniznaczenia.Ipoprostustało

background image

się.-Mrużyoczy,próbujesobieprzypomniećtamtowszystko.Uśmiechasiębezradnie.-
Wiem,jaktobrzmiitakgłupiosięczuję,żecitoopowiadam.

Mnieobezwładnianastrójtego,oczymMateuszmówi.Widzęichtutaj,deszczuderzający
oszyby,wyciewiatru,ustadotykająceust,wstrzymywaneoddechy,eksplozjaemocjitak
wielka,żeniedowytrzymania.Wobliczutego,copowiedzia

łamiAdelajda,historiaMateuszanabierawydźwiękutragedii.

-Mówdalej-proszę.

-Powinniśmysmażyćsięzatowpiekleinawettakpomy

ślałemwtedy,ale…-Pocieraczoło,jakzawsze,kiedyniewie,copowiedzieć.-Wjakimś
momenciemiałemwrażenie,żektośwchodziposchodach,aletoniemiałoznaczenia.
Nawetniepomyślałemotym,nawettamniepopatrzyłem.-Rękaprzesuwasiępo
cegłach,Mateuszmijamnie,odchodzikilkakrokówiznowuopierasięomur.-Nie
umiemcitegowyjaśnić,rozumiem,żetakniepowinnobyć,wiem,żetoniewporząd-261

ku,idomyślamsię,coterazsobieomniemyślisz.Wiem,naprawdęwiem!Alewtedyjuż
nicniemogłemnatoporadzić,botoposzłozadaleko.

Znowupocieraoczy;zaczynamrozpoznawaćjużtegestyinareszcierozumiem,żeto
odruchowe.Nicnieznaczą.Wpatrujęsięwniego,awmojejwyobraźnisąonioboje,
tutaj,podtąścianą,wmiejscu,wktórymonstoi.Intensywnośćichuczućpodsycamoją
wyobraźnię,sprawia,żejestemoczarowanatymnastrojem,tymwszystkim,oczymon
mówi,żerodzisięwemniewielkatęsknota.Nawetniestaramsięprzekopywaćswojej
pamięci,boitaknieznajdęwniejczegośrównieintensywnego.

Mateuszwracadorzeczywistości,spoglądanamnie.

-Notojużwieszwszystko,Marleno.Niewiem,cojeszczemogędodać,niebardzojestco
opowiadać.Przecieżniebędęcirelacjonował,oczymrozmawialiśmy,ilerazysię
kochaliśmy,jakdługotowszystkotrwało.Naprawdęniewiem,cojeszczemogęci
powiedzieć,żebyśmyzakończylitęwspółpracęraznazawsze.-Odwracaodemnie
wzrok.-Jakjestcoś,cochceszwiedzieć,topoprostumniezapytaj.

Opierasięomurtużprzymnie,takblisko,żeczujęzapachjegoperfum,którymusiałam
zapamiętaćznaszegopoprzedniegospotkania.Ogarniamnienastrójintymności,tonęw
nimpouszy.Zbliskaprzesuwamspojrzeniempojegotwarzy,mamochotęodgarnąć
poplątaneprzezwiatrwłosy.Mateuszpochylagłowęiterazjegoustaznajdująsiębardzo
bliskomoich.Mówi:

-Wiem,żejąznajdą.Inaprawdębardzoniechcęprzytymbyć.-Jegospojrzenieślizga
siępomojejtwarzy,awemniepodrywasięstrach,delikatnyjaktrzepotskrzydełmotyla.
-

Powróciłysnyoniej.Toniesądobresny.Widzęwnichdrzewa:uginająsiępodnaporem
wiatru,skrzypią,trzeszczą.Onależywziemi,niewidocznadlanikogo,alewiem,żetam
jest.

Wiatrzdzierazniejliście,odsłaniawłosy:sąjasne,delikatne,tyleżeprzysypaneziemią.
Corazczęściejśnięoniej,jakleży262

background image

wciemności,wokółjestjakaśbrudnawoda,jejubranierozpadasię,zapaznokciamima
cośtakiego…-Marszczybrwi,opieraczołoościanętużprzymojejtwarzy.Powtarza
szeptem:

-Niechcębyćtam,kiedyjąznajdą.

Otwieramizamykamusta,bojedynepytanie,któreterazchciałabymmuzadać,jestpodłe
ijeślijefaktyczniezadam,Mateuszskreślimniezeswojegożyciaraznazawsze.

Tymczasemonpowtarzazrozdrażnieniem:

-Tamstałosięcośokropnego.Czujęto.Zapaznokciamibędziemiałaczyjąśskóręi
włosy,wiem,cholera,wiem,żetakbędzie…

Damianniedzwoni,mojakomórkapozostajepusta.Mateuszodchylagłowędotyłu,mówi
sennie,znarastającymzmęczeniem:

-Jakmieszkaliśmynatamtymstarymosiedlu,rodzicekupiliSylwiiglobuspodchoinkę.
Toniebyłzwykłyglobus,tylkotakawielkalampa,jakjąpodświetliłaś,toświeciłysię
wszystkiekontynentyróżnymikolorami,oceanybyłyniesamowicieniebieskie,każda
nazwaczarnaiwyraźna.Sylwiawymyśliłazabawę.Trzebabyłozamknąćoczy,rozkręcić
globusizatrzymaćgopalcem.Miejsce,wktórymznajdywałsiępalec,miałocośznaczyć,
miałobyćnaprzykładmiejscem,wktórymbędziemymieszkać,jakdorośniemy.No,więc
rozkręciłemglobusimojarękazatrzymałagonaHiszpanii.

ParadoksalnieHiszpaniajestjednymztychpaństw,którelubięnajbardziej,ijaktylkow
pracyjestokazjatampojechać,tojestempierwszychętny.Więctakjakbyto
skutkowało…

OnazatrzymałaglobusnaPolsce,nawetjakośtaknapółnocyPolski,jakbychodziłoo
wybrzeże.Wcześniejroześmiałasięispytała:„Notogdziejabędężyładośmierci?”I
wiesz,wyszłataGdynia.

Wciszysłychaćwiatr.Uderzaztakąmocą,jakbychciałporozbijaćcałeszkło
pokrywającekopułę,świszczęwszparach.

Przypominamiotym,comuszęMateuszowipowiedzieć,aco263

naglezaczynamisięwydawaćzaciężkie.Wobliczutego,cojużwiem,mójpodarunek
dlaMateuszanabieraostrościiwagi,sprawia,żechcętoodwlec,jakdługosięda.

-Potemwróciliściedodomu?-przerywamciszę.-Wróciliścieipoprostupojechałeśdo
Krakowazrobićreportażzpokazufilmówniemych?

Przytakuje.

-Kompletnieniewiem,jakudałomisięwogóledojechaćnamiejsceijeszczezrobićw
miaręsensownyreportaż.Przecieżwgłowiemiałemtylkoją.Tobyłotakieświeżei
podczasjazdyprzypominałemsobiewszystko,rozpamiętywałemto,by

łempółprzytomnyodmyśleniaoniej,otym,comiędzynamizaszło.Wiesz,jechałem
wozem,wyprzedzałemkogośinaglewpamięcipojawiałsięjakiśokruchscenyznią:
intensywny,naładowanyemocjami,niedowytrzymania.Niemyślałemwogóletrzeźwo,
wszystkorobiłemautomatycznie,chciałemwrócićdoswojegodomuizadzwonićdo
niej…-Palceprzesuwająsiępowilgotnychcegłach.-Alejakzadzwoniłem,tookazało

background image

się,żeonazaginęłaiżewdomujestpolicja.

-Mateusz…-zaczynamzwahaniemiwłaśnietenmomentwybieramójbrat,żeby
dzwonić.

Niechtoszlag!-myślęzirytacją.Komórkadzwoni,ekranpołyskujezielonymświatłem,
Mateuszrozchylapowieki.

-Nieodbierzesz?Odbierz,topewnieważnytelefon.

-Nieteraz.

Bratjestwytrwały,dzwoniidzwoni,imijakilkadługichchwil,nimkomórkamilknie.

Terazmogęmówić.

-Mateusz,Sylwianiejesttwojąbiologicznąsiostrą.

Mateuszpatrzynamnie,chybasądzi,żetojakiśupiornyżart.Nawetzaczynasię
uśmiechaćimówi:-Rany,Marlena,alemaszkoszmarnepoczuciehumoru-alejanie
podchwytujęjegouśmiechuiMateuszpoważnieje.

-Twojabiologicznasiostrazmarłazarazpourodzeniu.Na-264

zywałasięAnna,jejciałospoczywanacmentarzunaŁosto-wicach,nagrobekjest
opatrzonynazwiskiemtwoichrodziców.

Wytrzymujęjegoprzerażonespojrzenie.Kontynuuję:

-BiologicznamatkaSylwiiporzuciłająpourodzeniu.Niemowlakleżałwtymsamym
szpitalu,wktórymzmarłaAnnaFey.Niewiem,wktórymmomencietwojamatka
zdecydowa

łasięnaadopcję,aleztego,cojużwiem,wynika,żelekarzesądzili,żepoporonieniu
Annyniebędziemogłamiećwięcejdzieci.Twoirodzicedługostaralisięoprawodo
Sylwii.Mielizłewarunkimieszkanioweifinansenietakie,jakienależałobywykazaćprzy
adopcjidziecka.AletwójojciecznalazłjakieśdojściaiSylwiazostaławłączonadotwojej
rodziny,zanimskończyłeśtrzyipółroku.-Wahamsię,dodaję:-Niewiem,dlaczegonie
powiedzieliwamotym.

SpojrzenieMateuszazsuwasięzmojejtwarzy;onsamsprawiawrażenie,jakbymiał
wpaśćwpanikę.

-Matkacitoopowiedziała?-Kręcigłową,starasięmówićspokojnie:-Onajestszurnięta,
niesłuchajjej.Gadagłupoty!

-Niemnie,powiedziałatokomuśinnemu.

Znowukręcigłową,odsuwasięodemnie.

-Itonibyjestprawda?Mamciuwierzyć?

Wpatrujęsięwniegopoważnie.

-Tak.Sprawdziłamto.

Niedodaję,żeudałomisięodnaleźćgróbAnny.Jestwdobrymstanie,ktośdbaoniego,
czyścipłytę,zostawiasztucznekwiaty-wszystkieżółte.Kiedystanęłamnadtymgrobem

background image

wczorajpodwieczór,porazpierwszypoczułamwielkązłość.Chybaskierowałamjąna
Laurę,aletegoteżniepowiemMateuszowi.Adelajdanieuważała,żebypaństwoFey
zrobilicośzłego,niemówiącdzieciomprawdy;jestzdania,żetocałkiemzrozumiałei
oszczędzawielufrustracji.

Jatakniemyślę.Sądzę,żerodziceAnnywykazalisięstrasznąślepotą,iczujętylko
niechęćnamyślotym,jakbardzobylikrótkowzroczni.

265

Mateuszosuwasiępościaniedopozycjisiedzącej,opieratwarznarękach,zamykaoczy.
Głosbrzmitak,jakbyzostałwypranyzewszystkichemocji:

-Chcętuzostać,Marleno.

-Jasne,wrócęsama.-Myślęokamieniachzalewanychfalamiizarazwątpięwswoją
odwagę.

Chcębyćwporządku,chcęwykonaćjakiściepłygest,którysprawi,żeMateuszdobrze
mniezapamięta,szukamjakichśmocnychsłów,którepodtrzymajągonaduchu.Mówięze
współczuciem:

-Przykromi,żedowiadujeszsiętegoodemnie.

Kiwagłową,aleniemampewności,czymniesłucha.

-Mogęciętuzostawić,Mateusz?Napewnowszystkowporządku?

Nieodpowiada.Mójtelefonznowudzwoni.Damian.Dzwonitakwytrwale,żeniemam
wyboru,odwracamsięplecamidoMateuszaiodbieram.

-Cosięztobądzieje?-Zamiastzmartwieniawjegogłosiebrzmiirytacja.-Dzwoniędo
ciebieodpółgodziny!Chceszzałapaćsięnapierwszego,czywolisz,żebyinninapisalio
tymprzedtobą?

-Oczym?-Nicnierozumiem,alewyczuwamwielkiepodniecenieDamiana.

-Znalezionoją.

-Kogo?

-Niebądźgłupia.

-Kogo?-PrzenoszęwzroknaMateusza.

-Sylwię.Znaleźliją.

-Kto?

-Wszystkoopowiemcinamiejscu,tylkosiępośpiesz,bozarazbędzietumnóstwoprasy!

Mateusz,nieświadomy,oczymrozmawiam,wciążsiedziwbezruchu,jakbyzabrakłomu
sił.Niewiem,ilebędziepotrzebowałczasu,żebysiępozbierać,alemniezaczynasię
śpieszyć.

Jużwiem,żeniemogęjednakwyjśćstądsama,bodotręna266

miejscejakoostatnia!Musimywyjśćstądrazem,Mateuszmusimnietamzawieźć.Bez
względunawszystko.Chcębyćpierwsza,zanimprzyjadąinnidziennikarze.Przezmyśl

background image

przebiegamipłochawizjatego,jakkluczowąrolęjednakwmojejkarierzemożeodegrać
sprawaSylwii,jakważnyokażesięmójartykułicobędziedalej.

-Czyonażyje?-pytamnazakończenie.

Słuchającodpowiedzi,znowuspoglądamnaMateusza.Chowamkomórkę,przysuwamsię
doniegoikładęrękęnajegodłoni.Oczywiścieżadnejreakcji.

-Mateusz?…

Próbujępochwycićjegowzrok,pochylamsię,żebymiećoczynawysokościjegooczu.

-Posłuchaj,musimyszybkogdzieśpojechać…Daszradę?

-Rzucamokiemnazegarek.Dwieminutyodskończonejrozmowy,aprzecieżjeszcze
trzebaprzejśćpokamieniach,noipoprowadzićsamochód.-Mateusz?-Potrząsamjego
rękąidopierowtedyudajemisięnawiązaćkontaktwzrokowy.-

Wporządku?Trzymaszsię?-Śpieszymisię,cholerniemisięśpieszy.Wmyślach
dzwonięjużdoRadka,ściągamElę,wykręcamnumermojejszefowej.

Patrzęmuwoczyiczujęsięjakostatniaszmata,kiedywyjaśniam:

-Potrzebujęcięteraz.Musiszmniegdzieśzawieźć,niemogęiśćsama,napiechotę.I
straszniemisięśpieszy.

Kiedydojeżdżamyzabłoconą,pełnąwybojówdrogądoogrodzonegotaśmamimiejsca,
jesttamjużpełnopolicji,radiowozównasygnaleigapiów.Niestety,trochęsięspóźniłam
-widzękilkureporterówzkamerami,dyktafonamiinotatnikami,smętniespozierających
nacoś,cojestpozazasięgiemmojegowzroku.

Wszyscystarająsięwyciągnąćcośodpolicji,zbiegająsięokolicznedzieciaki,reporterzy
wakciedesperacjizatrzymujągapiówiwypytująoto,coznajdujesięnazabezpieczonym
terenie.

267

Mateuszwyłączasilnikiwysiada.Jawykonujępiątychybatelefon,wyciągamswój
notatnik,rozglądamsięzaRadkiem.Powinienjużtubyćzaparatemfotograficznym,ale
wciążgoniewidzę.IdęzaMateuszemażdomiejsca,wktórymzatrzymujenaspolicjanti
informuje,żedalejniemożemyiść,żebyśmywracali.Wspinamsięnapalce,żebyponad
krzewamidojrzećcoświęcej,szóstymzmysłemstaramsięściągnąćtuDamiana.Gdzie
jesteś,docholery?-myślęizarazdoniegodzwonię.

-Chodźzemną!-rzucamdoMateuszairazemokrążamyteren.Jesteśmynakrawędzi
lasu,niedalekoblokowiska,zktóregoteraznadciągajątłumygapiów.Widzęśpieszącesię
sylwetki,niektórebiegną,zwabioneświatłamiwozówpolicyjnychimyśląoaferze.

-Cosiędzieje?-Mateuszpatrzynamniewchwili,wktórejłączęsięzDamianem.

-Jesteśmynalewoodboiska!-krzyczędosłuchawki,borobisięstrasznyharmider,kiedy
obokparkujewózzkilkomanastolatkamiiwłączonąmuzyką.-Wciągniesznasnateren?!

Damianjestpodrugiejstronie,zarazzaradiowozami.Kiwamiręką,więckończę
rozmowęizmierzamywjegokierunku.Oczywiściezatrzymujenaskolejnypolicjant.

background image

-Drogazamknięta,proszęiśćnaokoło.

Mateuszprzyglądasięmuuważnieprzezchwilę,marszczybrwi;jegospojrzeniepenetruje
powolicałyteren:karłowatedrzewa,wysokiekrzewy,rówzwodą,którywpływana
zamkniętyteren.Kiedyodwracasiędomnie,wjegotwarzywidzęwyraźnyniepokój.

-Cotusięstało?Pocotuprzyjechaliśmy?

Wytrzymujęjegospojrzenie,rozchylamustaizarazjezamykam-czujęwielkąulgęna
widokDamiana,którywłaśnieprzeciskasiępodrozpiętymitaśmamipolicyjnymi.
RozpoznajeMateusza,zajegoplecamidajemiznaki,żepowinnamgostądzabraćito
szybko,zanimMateuszzorientujesię,cojestnaogrodzonymterenie.

268

-Witaj,kolego!-KlepieMateuszawramię,atenoglądasięnaniegonerwowo.-Pozwól
zemną,Marleno…-Obejmujemniewpasie,odprowadzakilkametrówwbok.

-Ktojąznalazł?

-Facetzpsem,zawiadomiłnaskilkagodzintemu.Jeszczeniewiemy,cospowodowało
śmierć.-Ściszagłos,uświadamiającsobie,żeMateusznanaspatrzyimożecośusłyszeć.

-Dlaczegodopieroteraz?-Mójdługopisniemalparuje,kiedyspisujępośpiesznie
wszystko.

-Pocogotuprzywiozłaś?Zabierzgostąd.

-Niemiałamwozu,musiałamskorzystaćzjegosamochodu.-PonadramieniemDamiana
spoglądamnaMateusza,któryzbliżasiędotamtegopolicjanta,którynaszatrzymał.
Niczegosięniedowie,więcnaraziemamjeszczetrochęczasu,zanimwyjdęna
zbrodniarkęiostatniąświnię.

-Jaktowygląda?-pytamszybko.

Damianwzruszaramionami.Wjegooczachpalisiętoniesamowiteświatło,którezawsze
siępojawia,gdyjestbliskorozwiązaniazagadkialbogdyocierasięośmierć.Śmierć
wciąga,jestmagnesem,adramatludzi,którzyprzechodząnajbli

żejśmierci,jesttym,cofascynujenajbardziej.Kiedypracowa

łamwpoprzedniejgazecieimusiałamodwiedzaćmiejscawypadkówizbrodnii
rozmawiałamzrodzinamiofiar,chwilamiczułamtosamoświatłorozpalającesięwmoim
wnętrzu.

Sprawiało,żecierpłamiskóra,żerobiłomisięgorąco.Cierpienieinnychludzibyło
dramatem,powodowało,żecierpia

łamniemaljakoni.Aleprzecieżżywiłamsiębólemitragediami,podsycaływemnie
adrenalinę,sprawiały,żeżycienabierałobarw,którychnieznałam.Terazjesttaksamo.Ca

łetozapieczętowaneprzezpolicjęmiejsceopromienionezostajeświatłem,którego
pożądam,więcchcęprzedrzećsięnadrugąstronę,chcębyćprzyFeyach,kiedypolicja
powiadomiichoodnalezieniuSylwii,chcębyćprzyMateuszu,kiedyzorientujesię,żeza
policyjnymitaśmamijestSylwia.

background image

269

-Wyślijznimkogośdodomu-upierasięDamian.

Mateuszodszedłjużkilkametrów,obecnieprzedzierasięprzeztłumgapiów,którzy
gadają,podekscytowani.Zarazbędęmusiałagozawrócić,boznajdziesięzbytblisko
reporterów.Niechcę,żebyktóryśgorozpoznał.

-CzekamnaRadka,niewiem,gdzieonjest,docholery!-

mówię,rozglądającsięnerwowo.

Dochodzipółnoc.Reporterówprzybywa,gapiewymieniająsięmiejscami,niektórzy
odchodząznudzeni,niczegosięniedowiedziawszy,przybywająnowi.Blokizaboiskiem
niemalprzechylająsięnanasząstronęodnadmiaruwidzów.Nawetstądudajemisię
dostrzecnabalkonachludzizlornetkami.

Cholera,widząwięcejniżja!Możebytak….

-Muszętamwracać.-Damianklepiemniepoplecach.-

Zabierzgostąd,zanimzrobisiędramat.

-Wieszjuż,czykomuśpostawisięzarzuty?-zatrzymujęgo.

-Narazienicniewiem…-Oglądasięzasiebie,ściszagłos.

-Wyglądastrasznie,tojużrok,tambyłowilgotno,rozumieszchyba…Czekamynaekipę.
Jakjąprzebadają,poznamywięcejszczegółówibędziemożnawyciągnąćwnioski.

-Topewne,żedziewczynajestSylwią?

Damianpatrzynamniewzrokiemkogoś,ktoprzedkilkomaminutamispojrzałśmierciw
oczy.

-Tak,toona.

-Skądwiesz,skorozwłokisąwtakimzłymstanie?

Nabieragłębokopowietrza.

-Toona.Uwierzmi.Niemawątpliwości.

Zanimodejdzie,chcęjeszczewiedzieć,dlaczegonieznalezionojejwcześniej.Czemu
dopieroteraz,przecieżcokolwiekjestzatymiopieczętowanymikrzakami,jesteśmyblisko
bloków,boiskaimogęsięzałożyć,żetysiącerazywciągutegorokułazilitędyludzie.
Możenawetłaziliponiej.

-Toprzypadek.-Damiankręcigłową,jużzmierzającnaswojedawnestanowisko.Idęza
nimdomomentu,wktórym270

zostajęznowuzatrzymana.-Leżaławgłębokimrowie,wodazniosłajejciałopoddawny
bunkier.Istniejeteżmożliwość,żektośjątamschował.Jeślitak,toprawiemusięudało.
Tamniktniechodzi;zaciasnoizaślisko,żebywejść.Zresztąmajątuciekawszebunkry.
Gdybynieto,żepiestamwpadł,nawetdzisiajbyśmyjejnieznaleźli.

KiedyDamianajużniema,rozglądamsięzaMateuszem.

Cholera,straciłamgozoczuiwcorazwiększymtłumiegapiówkompletnieniewiem,

background image

gdziegoszukać.Przedzieramsięmiędzyludźmi,odganiamodsiebieciekawskie
dzieciaki,okrą

żamterenażdomiejsca,wktórymniemakrzaków,iwidzęto,coznajdujesiępodrugiej
stronie.Tofragmentybunkra,zniszczonegotakmocno,żezamieniłsięwruinę.Już
rozumiem,oczymmówiłDamian.Tamtędyniedasięiść.Próbujęzrozumieć,comogła
robićtuSylwia.Jesteśmydalekoodjejdomu.Nienatylejednak,żebyniemogłapokonać
tejodległościpodczasdługiegospaceru.

Składamwszystkodokupy:Mateusztamtegodniapojechał

doKrakowa,aSylwia,pewnierównieprzejętatymwszystkim,comiędzynimizaszło,
wybrałasięnaspacerpolesie.Laurawidziałająostatniraznaleśnejdrodzeprowadzącej
nacmentarz.Pewnieposzłanagróbbabci,apotemdalej,żebywszystkosobie
przemyśleć.Całkiemmożliwe,żechciaładojśćdotegoosiedlai,zmęczona,planowała
autobusemwrócićdodomu.

Jednakzostałatutaj,wtunelupodbunkrem.

-Marlena!

ToRadek.Witamniewesoło,jakbyśmyprzyszlitutajświętować.

Razemzapuszczamysięwteren,żebyodnaleźćMateusza.

Jegowózwciążstoitam,gdziegozostawiliśmy,więcionpowiniengdzieśsiętukręcić.
Reporterzy,ci,którzywidzieli,żerozmawiałamzDamianem,zadająmiwścibskiepytania
ipróbująwydobyćcośdlasiebie.Opędzamysięodnich,jeszczerazkrążymypoterenie.

271

-Alejazda,znaleźlitrupa!-ekscytujesięjakiśchłopakwtłumieludzi.

-Wyciągalipsa-wtrącasięstarszakobieta.-Wpadłdobunkra.

-Zpowodupsaniekręcilibytakiejafery…-odzywasięktośztyłu.-Tonapewnotrup,
jakbum-cyk-cyk!

KiedywkońcuzauważamMateusza,wielkiepodniecenieicałydobrynastrój,którym
zaraziłamsięodRadka,ustępująniepokojowi.Stoizdalaodludzi,przydrugimbunkrze.
Cośwsposobie,wjakiwpatrujesięwopieczętowanyteren,sprawia,żeuświadamiam
sobie,żejużwie.Zwalniamkroku,proszęRadka,żebypoczekałnamnieipodchodzędo
niegosama.Adrenalinaniedopuszczajeszczeskruchyaniżalu.Staramsięwybrnąćztego
dyplomatycznie,zresztąjestemprzecieżdziennikarkąimuszęrobićswoje.

-Toona,tak?-Mateuszpatrzynamnie,jegooczyniespokojnieobiegająmojątwarz,
wskazujerękąnazabezpieczonyteren.-Znaleźliją?

-Tak-odpowiadampochwili.

Zagarniawłosy,patrzyprzezchwilęnarozświetlonyprzezradiowozyfragmentlasui
zaczynatamiść,alełapięgozaramięizawracam.

-Nieidźtam!-proszę.-Niechcesztegowidzieć!

Wyrywarękęzmojegouścisku.

background image

-Onanieżyje,tak?Znaleźlijejzwłoki?

-Tak,dlategotamnieidź!

Mojesłowasąnanic,Mateuszwyrywamisięporazkolejny,kiedypróbujęgozatrzymać.
Jedno,copozostajemirobić,tobezradnieizpewnymrodzajemfascynacjipatrzeć,jak
przedzierasięprzezludziażdowejścianazamkniętyteren.Terazpowinienzatrzymaćgo
jakiśpolicjant,aletaksięniedzieje.

Rozchylambezradnieusta,kiedyMateuszschylasiępodta

śmąiprzechodzimiędzypolicjantami.Niktgoniezauważa,jakimśchorymzbiegiem
okolicznościwszyscymająakuratcoś272

innegodoroboty,jaknakomediowymfilmieodwracająwzrokwinnymkierunkui
Mateuszdocieraażpodbunkier.TamdopadagoDamian,alechybajestjużzapóźno.

-Róbzdjęcia!-rzucamostrodoRadka.Niepotrzebnietomówię,Radekfotografuje
wszystkooddobrychkilkunastuminut.

-Wszystkomam-mówiniemalpogodnie.-Wszystkojest,spokojnatwojarozczochrana!

Sylwia

[1arkuszpapieruwlinię,pisanyodręcznie,bezpoprawek.Zapiszdnia29
października,powstałyprawdopodobniemiędzygodziną11.30a14.00]

DrogiPamiętniczku!

Byłaszóstarano,kiedywiatrrozpędziłchmuryipozostawiłnieboczyste,jasnei
bezkresne,rozciągniętenaddomami.Wciążubranawpogrzebowystrójwyszłam
z
domu,nawetniedbającoto,byzarzucićnasiebiekurtkę.Szłampowoliprzezwąskie
pasmolasu,delektującsięwstającymświtem,wrażeniemniesamowitejświeżo

ściichybaprzeczuwając,żetegodniawszystkonabierzerumieńców.Kiedy
znalazłamsięnawydmie,rozłożyłamręceidelikatnieprzesunęłamnimiwwysokiej
trawie.

Rybacywracalizpołowu,ichłodziemajaczyłynagładkiejtafliwody,niektórejuż
byływyciągniętenaląd.Czułamzapachświeżychryb.

Rozgarniałamrękamitrawę,zeszłamzwydmynakamienie.Byłyśliskieodglonów,
niektóreostre,innewyszlifowaneprzezfale.Balansowałamponichryzykownie,
przeskakujączjednegonadrugi,jakbymtańczyła.Morzeszumiało,szumia

łoblisko,kołomoichnóg,szumiałośpiewnie.Byłotrochętak,jakbymniewołało.

Terazzzachmurwychodzisłońce,rozświetlapokój,krzywiznędachu,którątak
lubię,nieużywanąodtygodnimaszynędopisania,spływanamojedłonie.Pójdę
na
spacer.Potymwszystkim,costałosięwstarejlatarni,jestwemnietyleemocji,że
chybazwariuję,jeśliposiedzętudłużej.Pomyśleć,żeostatniokłóciłamsię
z
koleżankami,samajeprzekonując,żeprawdziwamiłość,takajakwksiążkach,
pełnapatosu,cierpienia,emocji,nieistnieje!

273

background image

Loupowiedziałachwilęwcześniej,żejestemczerwonanatwarzyjakburakiże
Mateuszteżniewyglądałlepiej,kiedywidziałagogodzinętemu.

-KochanaLou-odpowiedziałam,czerwieniącsięjeszczebardziej;ażczu

łam,jakcalatwarzmniepaliiwodbiciuszybyzezgroządostrzegłam,żemój
czerwonygolfjestbledszyniżja!-Touczulenienanowytonikdotwarzy.

Alemojasiostraniejestgłupia.

-Uczuliliściesięoboje?-spytałatwardoiwyglądałonato,żeniepójdziesobie,póki
jejnieodpowiem.

-Owszem-odparłampochwilinamysłu.-Oboje.

Boże,oszaleję,jeślinieprzestanęmyślećotymwszystkim!Czasnaspacer,póki
świecisłońce!

Marlena

KiedyostatnirazpodjeżdżampoddomFeyów,jestpóźnegrudniowepopołudnie,dziesięć
dniodaresztowaniaHuberta.Zniebasiąpideszcz,wciążniemamrozu,kroplerozbijają
sięomaskęsamochodu,zatrzymująsięnafurtceijaksoplezwisająwdół,wydłużone,
rozciągnięte,bywkońcuskapnąć.

ZafurtkąwidzęLucynękrążącąmiędzyklombami-

wsztormiaku,zkapturemnagłowie;obokniejprzesuwasięinnadziewczynka,której
nigdywcześniejniewidziałam.

-ToWeronika-przedstawiamijąLucyna,obserwującmniespodkaptura.-Koleżankaze
szkoły.Chcepanirozmawiaćzmamą?

ZLaurąniebędęrozmawiać.Ostatniednispędziławszpitalu,doktóregozawiózłją
Jakub.Potrzebowaławielukroplówek,żebynawodnićorganizmiwyciszyćnerwy.Jest
obecnienasilnychlekachipodejrzewam,żerozmowazniąokazałabysięrównie
bezsensowna,jakwszystkiemojepoprzedniezniąspotkania.

-Jesttwójbrat?

-Nagórze.Mamgozawołać?

-Nie,samagoznajdę.

374

Podpachątrzymamteczkę,wktórejznajdujesiękolejnyartykułoSylwii.Tamten
pierwszyzrobiłfurorę,sprawił,żepisaliidzwonilidonaszejredakcjiczytelnicy,którzy
chcielipodzielićsięzFeyamismutkiemalboopowiedziećoswoimwłasnymbólu.Jest
cośniesamowitegowtym,jakgłębokąpotrzebęwyrażaniawspółczuciaiidentyfikowania
sięzofiaramimająludzie.Jednadziewczynanapisała,żechodziłazSylwiądojednej
szkołyiżechociażjejniezna

ła,czytałajejwierszewszkolnejgazetce.Dodziśsąjejulubionymiwierszami,czujesię
tak,jakbytobyłyjejwłasnesłowa.Starszakobietanapapierzezniebieskiejpapeteriiw
kwiatywyznała,żedzień,wktórymodnalezionozwłokiSylwii,jestdlaniejtakbardzo

background image

smutny,jakbySylwiabyłajejcórką.

Wmieszkaniupanujecisza.Kiedymijamsaloniniepewniezaglądamdośrodka,po
chwilispostrzegamśpiącegonafoteluJakuba.Oświetlajągomrugającechoinkowe
światełka,pokójmienisięróżnymibarwami:czerwoną,zieloną,żółtą.NiebudzęJakuba,
cieszęsię,żeśpi.Itaknaprawdętostraszniebojęsiętego,comógłbymipowiedzieć,
gdybyotworzyłoczy.

Taksamosprawiamiulgę,żenienatykamsiępodrodzenaLaurę-pewnietoniewłóżku,
wświecielekówiwspomnień.

Drzwidojejsypialnisąuchylone,widzęfragmentnógowiniętychwniebieskikoc.

Odkładałamtęwizytędługo,zadługo.Minąłniemalmiesiącodchwili,kiedy
spoglądałamnataśmypolicyjne,nastrażpożarną,kiedyczekałampełnapodnieceniana
to,cozostaniewydobytezkanałupodbunkrem.Przezmiesiączmieniłosiębardzodużo.

Dawno,dawnotemuwmoichrękachznalazłasiępłaskateczkaopisananazwiskiem
SylwiiFey.Odtamtejporymamjużwłasnebiurkowoddzielnympokoju,ananim
kilkanaścienowychteczekopisanychobcymijeszczenazwiskami,którebędęmusiała
poznać.Cyklartykułówopowiadającychozagi-275

nionychnaraziecieszysiędużąpopularnościąimampełneręceroboty.Radekmówi,że
zawszektośmusizatopłacić,żetakjużjestwżyciu.„Nieprzejmujsię-powiedziałmi
wczoraj.-Życietoniebajka.Bądźmydorośli”.Ktośfaktyczniezapłaciłzato,coteraz
mam.Kiedytamtanocwciążtrwała,wozypolicyjnemrugałyświatłami,ajastałamobok
Radkanawzgórzuimodliłamsię,żebyudałomusięzrobićdobrezdjęcia,sądziłam,że
wszyscypłacimywysokącenęzato,como

żemyrobić.Takjednakniejest.Niewszyscy.Niektórzytylkozyskują.Zato,comam,
zapłaciłbratSylwii,apotem,kiedyartykułukazałsięwdruku,zapłaciłajeszczerodzina
Feyów.

Takmyślę,chociażniemampewności.

Mogęsięzałożyć,żeAdelajdaNikielzrobiłasobiewdomukukiełkęwuduzmojątwarzą
icodziennienabijająszpilkami.Niepodałamwartykulejejnazwiska,więcszansena
realizacjęjejgroźbyopozwaniemniedosądusąrównezeru.Niemniejjednakmusiminąć
trochęczasu,zanimbędęmogłaskontaktowaćsięzniąipoprosić,bypomogłaprzy
poszukiwaniachtamtychinnych,obcychmijeszczeosób.

Zpoczątku,kiedyzabrałamsiędopisaniaartykułu,wydawałomisięoczywiste,żebędę
kierowaćsięzasadami,któreustalaliśmy.Miałampominąćwielespraw,jaktoobiecałam
FeyomorazAdelajdzie.Musiałjednaktkwićwemniejakiśsilniejszyimpuls-albo
uznałam,żenieudamisięoddaćdramatucałejsytuacji,jeślibędętrzymałasięplanu.W
każdymrazieto,cooddałamdodruku,niepomijałoniemalniczego.

Redakcyjnikoledzyikoleżankiuznali,żepostąpiłamsłusznie

-dałamludziomprawdęionitodocenili:napłynęłylisty,modlitwy,ludzieodwdzięczali
sięwyznaniamiwłasnychbłędówiopowieściamioosobistychtragediach.

Terazjestemtu,wspinamsięposchodachnagóręijużsamaniewiem,comyślećo

background image

swoimartykuleijakpatrzećnatowszystko.

276

Mateuszjestwswoimpokoju,kiedypukam,mówi,żebymweszła,akiedywchodzę,
podnosinamniespojrzenieipochwilinajegotwarzypojawiasięnikłyuśmiech.

-Wejdź,proszę.

Siadamnadrugimkońcułóżka.Niewiem,czegosięspodziewałam,alenieczujęulgi.
Siedzącyprzedemnąmężczyznawyglądadużolepiej,niżkiedywidziałamgoostatnim
razem;sprawiawrażeniewypoczętego,niemalpogodnego,napróżnoszukamnajego
twarzyoznaktego,przezcoprzeszedł.

-Dostałaśpremięzatamtenartykuł?

Wpytaniuniemaniczegozaczepnego,poprostupyta.

-Dostałamnietylkopremię-odpowiadam,niemogącukryćdumy.-Mamterazswój
własnycykl,duży.

-Zaginioneosoby?

-Tak,właśnie.

Kiwagłową,patrzymiwoczy.

-Nieczytałemtego,conapisałaś,aleDawidmiopowiedział,cotambyło.Jeśliprzyszłaś
ztegopowodu,toniepotrzebnie.

Zrobiłaś,cozrobiłaś,przecieżtotylkopraca,prawda?

Niewiem,czyprzytaknąć.Zieloneoczypesząmnieterazbardziejniżwcześniej,chociaż
Mateuszniepatrzynamniezurazączyniechęcią.Wpokojunarastacisza.

-Nieuwierzysz,ileSylwiazgromadziławizerunkówMarilynMonroe.-Jużnamnienie
patrzy.Sięgapodużykarton,którystoiustópłóżka.Przeglądazdjęcia,dodaje:-Kiedyś
oglądałatakiprogramoMarilyn,wktórymkładlinaciskgłównienaśmierćaktorkiinato,
jakbardzoniszczylijądziennikarze.Wiesz,pokazywalitakieujęcia,wktórychona
wychodzizeszpitalarozczochrana,zaryczana,areporterzyjąfilmują.

Wiem,żetesłowaskierowanesądomnie,iczujęulgę,żejednaknieupieczemisięto
wszystko.

-Strasznieżerowalinajejnieszczęściu,wykorzystaliją,że-277

byporobićkariery…-Urywa,jakbynagleprzypomniałsobieomojejobecności.-
Powiedzmilepiej,czybędzieszpisaćteżoprocesie?

Tak,reportażezprocesumamjakwbanku,alezanimprocessięrozpocznie,miniedużo
czasu.ProkuraturawciążgromadzidowodywsprawieSylwii,Hubertniestetynie
przyznał

siędowiny.Dowody,którymidysponujeprokuratura,itaksąmocne:mająjegoskóręza
jejpaznokciami,mająfragmentyubrania,włosyitamtenklucz.

Klucz…PochylamgłowęispoglądamnazdjęcieMarilynwrozwianejbiałejsukience:

background image

stoinadwentylatorem,zodsłoniętyminogami.

Policjauważa,żekluczzezłotąkońcówkąnależydoHuberta,pasujedodrzwi
mieszkania,którewynajmowałw2005roku,kiedymiałzSylwiąromans.Niewiem,skąd
sięwziąłwjejubraniu:możewypadłHubertowipodczasszamotaniny,możepodarował
goSylwiijużwcześniej,żebymogławchodzićdoniegojakdosiebie,amożewyrwałamu
goodruchowo,kiedyjądusił…

DwatygodnietemumiałamokazjęwidziećrentgenpłucSylwii;jestpewne,żejąudusił.
Kiedyprzypominamtosobie,wciążjestmizimno.Taksamojakczujęstrach,gdymyślę
ojejszczątkach,którewydobytozbunkra,orozpaczyLauryiLucyny,kiedysię
dowiedziały,itychwszystkichreporterachlokalnychstacjitelewizyjnychiradiowych,
którzyoblegalidomFeyówprzezkilkadni.

Chcęcośpowiedzieć,ale,cholera,wgłowiemampusto.Pytamwięc:

-Coplanujesznanajbliższyczas?

Wzruszaramionami.

-Ustaliłemzojcem,żeLucynazamieszkazemnąwKrakowie.Przynajmniejnarok,
możenadwalata,pókinieskończysięprocesisprawanieucichnie.-Wstaje,więcjateż
siępodnoszę.-Odprowadzęciędofurtki,dobrze?

278

Kiedywychodzimynazewnątrz,LucynazWeronikąkryjąsięwklombach;niemam
pojęcia,poco.Deszczprzybrałnasile,Mateuszściągazwieszakakurtkęizarzucakaptur
nagłowę.Wdrodzedosamochodupytamgo,jakukładająsięjegorelacjezLaurąpotym
wszystkim.

-Musiminąćtrochęczasu-odpowiadazwahaniemipuszczamnieprzodemprzyfurtce.-
Naraziekiepskonamsięrozmawia.Niewiem,czywogólebędziemyjeszczerozmawiać.

Terazniemamdotegogłowy,niemyślęotym.

Zmarznięty,zrękamiukrytymiwrękawachswetraczeka,ażwsiądędosamochodu.Za
jegoplecamiLucynawspinasiępodrabinieprzyłożonejdościanydomu,apotem
zeskakuje,rozkładającręcenabokiiunoszącpelerynę,jakbyskakałazespadochronem.

-Terazty!-wołaiWeronikaidziewjejślady.

ChciałamdaćMateuszowinowyartykułoSylwiidoautoryzacji,aleterazmyślę,żeto
kiepskipomysł.

Mateuszzatrzymujemniepytaniem:

-Myślisz,żegoposadzą?Żetedowodywystarczą?

Wjegooczachcośzgasło;zresztąmożestałosiętojużtamtejnocy,kiedydostałsiędo
zwłokSylwiiiDamianszarpałsięznim,próbującgoodciągnąćodbunkra,areszta
policjantówwpatrywałasięwnich,zdumiona,nimzareagowaliirzucilisięDamianowiz
pomocą.

-Chciałabym,aleniewiem.Słyszałam,żewziąłsobiedobregoprawnika.-Szukamw
pamięcinazwiskaiwkońcu,nieznajdującgo,wyjaśniam:-Tego,któryostatniow

background image

Warszawiebroniłwtakimgłośnymprocesie.Pamiętasz?Matkazkochankiemzabiła
swojedziecko,utopilijewstudni.

Mateuszchybaniewie,oczymmówię.Pytazwyraźnymniepokojem:

-Wybroniłich?

-Nie.

-Todobrze,prawda?

279

Wolęniedodawać,żeprawnikjestnaprawdęświetnyiznasięnaswojejrobocie.Tamtej
parykochankówniewybronił,alewiększośćwcześniejszychsprawwygrałlubnie
dopuścił

doprocesu,tylkopoukładałsiębardzowygodniezprokuraturą.Jestnaprawdędobry,
pewniedlategoHubertgowynajął.JednakniepowiemtegoMateuszowi,botoostatnia
rzecz,jakąchciałbyterazusłyszeć.

Kiedyodjeżdżamspodfurtki,nawerandzieLucynawalczyzparasolką,żebyjązamknąć.
Cośsiępopsułoiparasolkawciążsięotwiera.Lucynawściekletupienogami,biegniedo
Mateuszaiwskupieniuobserwuje,jakbratnaprawiaparasolkę.Weronikawtymczasie
zauważa,żeodjeżdżam,więcpodskakujewmiejscuimachazacieklerękami.W
sąsiednimdomutrzybladetwarzerozpłaszczonenaszybieuważnieobserwująkażdyjej
ruch.

Gdynia,7.11.2006


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Warda Małgorzata Czarodziejka
Warda Małgorzata Nikt nie widział nikt niesłyszał (frag)
Warda Malgorzata Najpiekniejsza na niebie
Małgorzata Warda Najpiękniejsza na niebie
6 Środek masy
Małgorzata Ustupska Miasto Człuchów
dach na lata
Historia Polski Lata PRL u
045 Wojny Łowców Nagród III, POLOWANIE NA ŁOWCĘ (K W Jeter) 4 lata po Era Rebelii
6 Bioakustyka, BIOLOGIA UJ LATA I-III, ROK III, semestr I, biofizyka, sprawozdania
kontrola cyklu komorkowego i smierc komorki, BIOLOGIA UJ LATA I-III, ROK II, semestr I, biologia kom
otyłosc, Psychologia kliniczna konwersatorium dr Małgorzata Cichecka-Wilk
cwiczenia 1 instrukcja 2010, BIOLOGIA UJ LATA I-III, ROK III, semestr I, Mikrobiologia, Cwiczenia
Środek masy, Biomechanika i Robotyka
2007 10 24 Koniec świata za" lata

więcej podobnych podstron