Ileżwesołychfal,wktórychmożnasięzanurzyć,Spomiędzypalcówwykwitająmifiołki,
wewłosachwijąsięforsycje,gdziestąpnę,rozbrzmiewająskrzypceidzwonki.
SylviaPlath,„Listydodomu”
(tłum.EwaKrasińska)
…Potemdzieńbyłzbytupalny,bezwiatruodmorza,zpiekącymsłońcem,przedktórym
musiałamkryćgłowęwsłomkowymkapeluszu.Podwieczórposzłamnaspacer.
Pozrywałamzdrzewzieloneowoceikiedywracałam,jużwiedziałam,żedziejesięcoś
niedobrego.Kluczodmieszkaniawypadłminaschody,zawrotygłowystałysięzbytsilne.
Cośpękałowmoimwnętrzu,cośchciałowydostaćsięnazewnątrzzbytszybko.
Upalnepopołudniedobiegałokresu,przemieniającsięwwieczornyzmierzch,kiedy
tancerzewychodzilinascenę.Jabiłamimbrawo,zaplątanawzakrwawionąsukienkę,z
pogniecionymkapeluszemnagłowie,bezpiecznieukrytawpółmrokułóżka.
Taniecjużsięzaczął.Tancerzetańcząflamencozupełniesami.Solorazjej,razjego:
wygięteciała,sprężysteruchy,takwielesposobówuderzaniabutamioposadzkę.
Krewbyłanamoichpalcach,nasiąkałaniąpościel.Kiedyspojrzałamwdół,zobaczyłam,
jakpłyniegęstymikroplamidosandałów.
Gdziebyliwszyscyznajomi?Rozglądałamsiępozgromadzonejpubliczności,alenie
widziałamich.Mojąuwagęskupiłnasobiemłodytancerzwykonującysolówkęwokół
partnerki.
FlamencopochodzizXIVwieku,totaniecognia.Młodytancerzzsiłąiwiarąukazywał
targającenimuczucia:byłatumiłość,nienawiśćiśmierć.Tancerzniepotrzebował
szerokiejprzestrzeniscenicznej:jegokrokiniebyłydługie,nieoddalał
sięzbytnioodpartnerki.Tańczyłprzyniej,dlaniej,przeznią.
HONDO
-Comówisz?Hondo?Cotojesthondo?…
9
Hukbraw,chórgłosów.
-Kiedyzaczęłosiękrwawienie?
-Jakdługototrwa?
Nasceniepozostałajużtylkojednapara.Onawkwiecistejpięknejsukni,onwbrązach.
Onaprzyśpiesza,więconzwalnia;gdyonapatrzy,onsięodwraca.Ichkroki,ichgesty,
wyciągniętewgóręręce,rozchylonepalce.Gitarywciążgrają,śpiewacypstrykajądo
rytmupalcami,klaszczą,kastanietynieprzestajągrać.Chciałamzobaczyćspektakldo
końca,alektośpochyliłsięnademną.Czyjśgłoswyszeptał:
-Lekarzemówią,żetraciszdziecko.Muszącięoperować…
Byłamwsiódmymmiesiącuciąży,podsercemnosiłamcórkę.NazywałasięAnna.
Marlena
KiedypierwszyrazpodjeżdżampoddomrodzinyFey,caładzielnicapogrążonajestw
sennejatmosferzewrześniowegoprzedpołudnia.Deszczwciążsiąpi,kałużezalegająna
drodze,przyfurtcezrobiłasięjużprawdziwachlapa.Naciskamguzikdomofonu,alenikt
minieotwiera,wżadnymoknienieporuszasięroleta,ześrodkaniedobieganajmniejszy
odgłos.
Zuporemdzwonięjeszczeraz,potempopychamfurtkę.Odziwo,ustępujezgłośnym
jękiem.
Czujęsię,jakbymweszłanaopuszczonyteren:samotnąhuśtawkępopychawiatr,
pierwszeopadłeliściezaścielajądróżkimiędzyklombami,dawnonikttuniegrabił,rolety
woknachsąopuszczone,ogródtoniewbłotnejbrei.Kiedystukamdodrzwi,niktminie
odpowiada,aleztyłudomurozlegasięjakiśhałas,więckierujęsięwłaśnietam.
-Cześć!
Zzaklombupodnosisiędrobnapostaćdziewczynkiubranejwsztormiakizaduże
kalosze.Niewielewidzępodkaptu-10
rem,którynaciągnęłasobieażnanos,aletonapewnoLucyna,najmłodszazrodzinyFey.
-Cześć!-Uśmiechamsięprzyjacielsko.-Zastałamrodzicówalbobrata?
Marszczynoswsposób,którywydajemisięznajomy,zezujenamniespodkaptura.
-PaniprzyjechaławsprawieSylwii?
Przytakujęizarazpytam,kiedymogęwpaść,żebypogadaćzjejrodzicami.
-Panijestdziennikarką,prawda?
-Tak.Piszęartykułotwojejsiostrze.
Wzruszaramionami,artykułnierobinaniejwrażenia.
-Rodzicebędąwieczorem.Proszęprzyjechaćwtedy,pewnieporozmawiajązpanią.-
Pochylagłowęidodajeponuro:
-Zawszerozmawiajązdziennikarzami.
Wracampodichdom,kiedynadworzejestjużciemno,adosiąpiącegoprzezcałydzień
deszczudołączająostreporywywiatru.Woknachnaparterzeświecąsięświatła,jednego
oknaniezasłoniliiwidzęfragmentseledynowejkuchni,poktórejkręcisięjakiśwysoki
mężczyzna,chybaojciecSylwii.
KiedynamojebiurkotrafiłateczkaopisanaimienieminazwiskiemSylwiaFey,byłamw
trakciezbieraniamateriałówdoartykułuorodzinie,któraodlatborykasięzbrakiem
prąduiżyjewkoszmarnychwarunkach.TeczkaSylwiibyłazadziwiającopłaskai
wyglądałonato,żezawieratylkokilkakartek.AlejawiedziałamjużodDamiana,który
utonąłwśledztwiepolicyjnym,żeSylwiatotematrzeka,któregonieudamisięzamknąć
przedurlopem.
Teczkęotworzyłamtydzieńtemu.Napierwszejstronieznalazłamzdjęciedziewczyny,
wyciętezjakiegośpisma.
Zawszeintrygująmnietefotografie,naktórychktośpojawił
sięporazostatni.Ogarniamniewtedyniewytłumaczalnapotrzebaznalezieniaczegoś,co
będzieznakiem,zapowiedziąlosu,któ-
11
ryspotkatęosobę.ZdjęcierodzinyFey,któreprzyszłodomniee-mailemkilkadnipo
tym,jakpoznałamhistorięSylwii,powiększyłamsobieniemalnacałyekrankomputerai
szukałamwła
śnietakiegoczegoś-przepowiedni,żeSylwiazniknie.
Tobyłozdjęcierobionewczesnąjesienią,ostatniaaktualnafotografia,naktórejznalazła
siędziewczyna.Manasobiedżinsowąkatanę,długiejasnewłosyzebrałapojednej
stronie,spływająporamieniu,nieuśmiechasię,niepatrzywobiektyw.Zaintrygowało
mnie,żejakojedynaosobanafotografiijestporuszona:rysyjejtwarzyprzypowiększeniu
zacierałysię,pikselowała,kiedyrozciągałamjejtwarzjeszczemocniej.
Niemogłamdojść,nakogopatrzy.Wzbliżeniujejdłonieokazałysiępoplamionena
czarno.Głowaodwróconaprofilem,niechętnespojrzeniekierującesięgdzieśpozabratem
natęczęśćogrodu,któraniezmieściłasięwkadrze.Siedzinahuśtawcewogrodzie
domu,któryterazrozpościerasięprzedemną,ko
łoniejrozsiadłasięmłodszasiostra,Lucyna;zanimi,naschodach,stoimatkazczymś
kolorowymwręce.Bratsiedzinastopniu:dłoniewsunąłwrękawyswetra,rudewłosy
kłębiąsięwokółjegotwarzy,spojrzeniecelujewobiektywaparatu.
Zdjęciemusiałzrobićojciec.
OjciecSylwii,JakubFey,prowadzimnieposchodachnapierwszepiętro.Wkorytarzu
panujepółmrok,więczledwościąudajemisięwyodrębnićniewielkiegrafikiwiszącena
ścianie,wrównymrzędzie,codomilimetra.
-TopraceMateusza-wyjaśniaJakub,którybardzochcebyćpomocny.-Robiłjewielelat
temu,alesątakieładne,żepostanowiliśmyjepowiesić.Sylwiabardzojelubiła.Lucyna
teżrysuje,następnymrazempokażępanijejrysunki.
-Zchęciąobejrzę.-Uśmiechamsięuprzejmie.Zdążyłamzanotować,żeobojerodzice
zwracająsiędomałejLucyny
„Lou”.
-Wjejpokojunicsięniezmieniło-odzywasięJakub,gdy12
stajemypoddrzwiamipokojuSylwii.-Zostawiliśmywszystkotak,jakbyło.Nicwnim
nieruszaliśmy.Takjestłatwiej.
-Oczywiście.
Większośćludzi,którymzaginąłktośbliski,dopókiniedostanieoficjalnejinformacjio
zgonietejosoby,przechowujejejrzeczyjakrelikwie,wstanienienaruszonym.ZSylwią
jestpodobnie.Wpokojuwciążunosisięjejzapach:mieszaninapoziomekznutkączegoś
świeżego,delikatnego,czympachniewiększośćnastolatek.Mojespojrzenieogarniałóżko
nakryteróżowąnarzutą,stertępoduszekpowyszywanychwkwiaty.
Zatrzymujęsięprzydużychramach,wktórychSylwiaumieściłapowycinanezdjęciaz
gazet.Sątumodelki,gwiazdykina,staromodneciuchyikilkazdjęćMarilynMonroez
filmu„Mężczyźniwoląblondynki”.
-Jakpaniskończy,będęnadole.
Kiwamgłową,drzwiprzymykająsię,naschodachcichnąkrokiJakuba.Terazmogęwyjąć
aparatizrobićtrochęzdjęć.
Klik-klik…Nafotografiizatrzymujędziewczęcepoduszkiiróżowąnarzutęzakrywającą
łóżko.Kiedystajęprzynimiunoszęgłowę,nademną,włamanymdachu,znajdująsię
okna.Sylwiamusiałalubićtenpokój,dopracowałagownajdrobniejszychszczegółach.Z
łatwościąwyobrażamsobiejąleżącąnałóżkuiwpatrującąsięwrozciągniętezaoknami
niebo.
Nabiurkustoimaszynadopisanianakrytaserwetką.Jeststara,takstara,żeSylwia
musiałakupićjąwsklepiezantykami.Wmaszyniewciążtkwikartka,naktórej
wystukanokilkarazysylwia,sylwia,sylwia.Kiedyprzesuwampalcempotaśmie,na
skórzezostajączarneślady,takiesamejaktezfotografii,zrąkSylwii.
Fotografujękolekcjęporcelanowychfigurek,kontroluję,czynikogoniemawkorytarzu,i
otwieramszafę.Strojewisząoboksiebienawieszakach,wrównymrzędzie,porządek
zostałzachowany.Zzaciekawieniemdotykamniemalidentycznychsukienek-
skromnych,różniącychsięgłówniekolorem.
13
Możedlatego,żewszystko,coSylwiazgromadziławszafie,jeststonowaneiraczejmało
interesujące,mojespojrzenieniemalnatychmiastwychwytujezłotepantofelki.Stoją
wsuniętenasamdół,przykartonachzinnymibutami.Jeszczerazsprawdzam,czyniktnie
stoiwprzejściu,ifotografujętebuty.Potemschylamsiędokartonów.Nosiłarozmiar38.
Kiedyuchylampokrywki,widzę,żeresztabutówtozwyczajneobuwiesportowe,półbuty
isanda
ły.Złotepantofelkisąjedynymitakozdobnymi.Unoszęjedenwdłoni,aonmomentalnie
zaczynaodbijaćświatłoimienisiękolorami.Obcasjestniesamowiciewysoki,tak
wysoki,żeniewiem,czyumiałabymzrobićwnimchociażbykilkakroków.
-Miałajenastudniówce.
Głosikrozlegasiętakbliskomnie,żeodwracamsięzgło
śnymsapnięciem.
Lucynastoiwdrzwiach;opartaofutrynę,patrzynamniezzaciekawieniem.
-Naswojejstudniówce?-pytam.Pytaniejestkretyńskie,aleLucynaodpowiadananie
kompletnienietak,jakmyślałam.
-NastudniówceMateusza.
Jeszczeniewiem,czytawiadomośćmajakiekolwiekznaczenie,alezracjitego,żew
ogólemałowiemoSylwii,ośledztwieikulisachsprawy,wolętosobiezanotować.Moja
pamięćpodpowiada,żeMateuszjesttrzylatastarszyodSylwii,pracujejakofotografdla
krakowskiegotygodnika,mieszkawKrakowiei,niewiemdlaczego,niemamyjeszcze
wciążjegoadresu.Nazdjęciu,któremiałamprzyjemnośćobejrzeć,okazałsię
zaskakującoatrakcyjnymfacetem-topewniedlategoprzyswojenieinformacjionim
przyszłomitakłatwo.
Lucynawchodzigłębiejdopokoju,siadanałóżkuwsposób,którysprawia,żezaraz
myślę,iżrobitobezprzerwyodchwili,kiedySylwiazniknęła.Kładziesobiejednąz
poduszeknakolanach.
-Opowieszmicośoswojejsiostrze?-pytam,zamykającszafę.
14
-Aleco?
Fotografujęją.
-Colubiłarobić?
Znowująfotografuję,aonazaczynasięuśmiechać,jakbychciałapozowaćdozdjęć.
-Dużopisała,wieleczasuspędzaławkiniealbozMateuszem.LubiłafilmyzMarilyn
Monroe,uważała,żeonajestnajładniejsza.
Notak.MojespojrzenieodnajdujezdjęciaMarilynprzyczepionepinezkamidościany.
-Długotumieszkacie?
-Odkilkulat,wcześniejmieszkaliśmywGdyni,wbardzomałymmieszkaniu,wbloku.
-MateuszmieszkawKrakowie?
-Tak,jużprawietrzylata.
Odkładapoduszkęnaswojemiejsce.
-Długibędzietenartykuł?
-Raczejtak.
-Acobędziepaniwnimpisać?
-Wszystko,copomożejąodnaleźć.
Sądziłam,żetymisłowamijakośjąporuszę,sprawię,żepopatrzynamniechociażz
cieniemsympatii,alenicztego.Lucynapochylaniżejgłowę,wpatrujesięwswojepalce,
apotemmówizniechęcią:
-Myślę,żeonanieżyje.Paniteżtakpomyśli,jakjużbędziepanimiałatenartykuł.
Damianzawszepowtarza,żepracawpolicjinauczyłagogłównietego,jakbardzoludzie
potrafiązaskakiwać.To,cowydajesięczarne,taknaprawdęjestbiałe.Cinajporządniejsi
dokonująnajohydniejszychprzestępstw.Niczegoniedasięprzewidzieć.
-Poszukamjej.
Mówiętojakobietnicę.PolicyjneśledztwowsprawieSylwiiteżformalnieniezostało
zamknięte,Damianwciążprzynimpomaga,zresztąwieleosóbbyłowto
zaangażowanych.
15
Istniejejeszczenadzieja,żedziewczynasięznajdzie.AleLucynatylkosiękrzywii
powtarza:
-Onanieżyje,czujęto.
WnocyśnimisięSylwia.Todziwne,wostatnichlatachnieprześladowalimnieprzecież
bezdomni,októrychrobiłamreportaże,nieśniłamomatkach,którezarażałyswojedzieci
HIV-em,weśnienienawiedzałymniemaltretowaneprzezswoichmężówkobiety,z
którymiprowadziłamdługierozmowyzadnia.Noc,odczasu,jakzajęłamsiętematami
społecznymi,przestałałączyćsięzdniem.Zasypiałamiśniłamowszystkim,coniebyło
związanezpracą.Ażdodzisiaj.
DzisiajśnimisięSylwia.Siedzinahuśtawce,zupełniejaknazdjęciu.Jestwtymśniecoś
niedobrego,aleniepotrafięzrozumiećco.Wiatrhulapopustymogrodzie,niematu
pozosta
łychosóbzfotografii,Sylwiajestsamazemną.Naziemileżywarstwabłotazmieszanego
ześniegiem,Sylwiaodpychasięjednąstopąodschodówikołysze,huśtawkaskrzypi
monotonnie.
Lou
Kiedyprzyszłamnaświat,mamaprzywiozłamnietaksówkązeszpitala,owiniętąw
kraciastykocyk,apotempołożyławłóżeczku,którekiedyśnależałodoSylwii,a
wcześniejdoMateusza.Byłodrewniane,zprętamiuniesionyminatylewysoko,bymnie
mogłasięzniegowydostać.SylwiaiMateuszprzystanęlinademną.
-Czywszystkozniąwporządku?-spytałaszeptemSylwia,zuwagąmisięprzyglądając;
jawykręcałamgłówkęwjejkierunkuiśliniłamsię.
-Tybyłaśtakasama-odpowiedziałMateusz,wyciągnął
rękęidotknąłmojejuniesionejwgórępiąstki.Jamomentalniezaśliniłamsięjeszcze
bardziej,asmoczekpotoczyłsięna16
kocyk.Spojrzeniepodążyłozarękąbrata,kiedysięgnąłposmoczekiwepchnąłmigodo
ust.
Kiedymiałamroczekistawałamjużnadrżącychnóżkachwłóżku,Mateuszdlażartu
straszyłmnieodkurzaczem.
-Idzietrąbapowietrzna!-wołał,ajarozdziawiałamustazzachwytu.Zachwytmalał,
kiedywielkaruraodkurzaczacelowaławemnie,aześrodkazaczynałwydobywaćsięryk
wciąganegopowietrza.
-Przestań!-krzyczałaSylwia.-Jesteśpodły!Specjalniejąstraszysz!-Ocierałamiłzy,
głaskałapogłówce,mówiłauspokajająco:-Jużdobrze.Niepłacz,bratjestpodły.Zresztą
zawszetakibył…
Ajajaknazawołanieprzestawałamkrztusićsiępłaczem.
Mojeustaciąglewykrzywiałuśmiech,śmiałamsię,kiedywidziałamSylwię,kiedy
pochylalisięnademnąrodzice,kiedypojawiałsięMateusz.
-Nochodź,małagadzino!-wołałamojasiostraiklepałarękomawkolana,aja
obracałamsięposłuszniewjejkierunku.Wszystkiemojewycieczkikończyłysięna
ranciedywanu
-podłoga,wyczyszczonaniemaldopołysku,byładlamnieniedoprzebycia;liczne
upadkinauczyłymnie,żejeślimamposuwaćsiędalej,totylkoiwyłączniena
czworakach.
Sylwiasadzałamniesobienakolanach.Pachniałapoziomkami,jejdługiejasnewłosy
przypominałymiwłosyksiężniczek,uwielbiałamichdotykać,podobałymisięjej
zaróżowionepoliczkiiwielkieniebieskieoczy.
-Cociopowiedzieć?-pytaławesoło.
-Buba…
Bubabyłamojąulubionąbajką.KiedySylwiabyłamała,tatajejopowiadałbajki,ale
kiedyurodziłamsięja,jużniemiał
czasu.Wracałzpracy,gdynadworzebyłociemno,amnieszykowanodokąpieliisnu.
-Tatuśpracujenadwiezmiany-tłumaczyłasiostrapoważ-
17
nymgłosem.-Niemamypieniędzy,więcmusiwięcejpracować,aletowcalenieznaczy,
żeniechciałbyciopowiedziećwszystkiego,gdybymógł.
Tatawracałzmęczony,senny,bezhumoru.KiedySylwiaprzytulałasiędoniego,klepałją
pogłowieipytał,jakminął
dzień,jednakgdyzaczynałaopowiadaćmuowszystkim,cosięwydarzyło,wodziłponiej
spojrzeniemnieobecnymimojasiostraszybkouświadamiałasobie,żejejniesłucha.
-AgodzinętemudodomuwpadłaprzezoknojakaśstarababaipożarłaLou-kończyła
swojeopowieściiczekała,czynajegotwarzyodbijesięjakakolwiekreakcja.Reakcjinie
by
ło.Tata,uświadomiwszysobiepochwili,żeSylwiamilczy,chrząkał,znowuklepałją
czulepogłowieiczłapałciężkimikrokamidołazienki,mrucząc:
-Bardzosięcieszę…
WobectegoSylwiadoszładowniosku,żeopowiemiwszystkiebajkiswojego
dzieciństwa,anawetpokusisięowymyśleniekilkuwłasnych.
-Terazpowtórzzamną:Ba-sia…
Rozdziawiłambuzięwuśmiechuiwymruczałam:
-Buba!
-NieBuba,tylkoBasia.
-Buba!
SylwiadałazawygranąiprzekształciłaimięwiewiórkiBasinaBubę.Kiedyzaczęła
mówić,japlątałamręcewjejdługichwłosachipatrzyłamnaniązniemymzachwytem.
-KiedyBubazobaczyła,żelisekniemożesięporuszyć,szybkopobiegłapopomoc-
szeptałatużnadmoimuchem.-Biegłailesiłwnóżkachpogiętkiejgałęzi.Drzewo
przekazałonastępnemudrzewu,żetrzebająpuścić,więcBubamogłaswobodniekicaćz
gałęzinagałąź,ażdobiegładochatkipustelnika…
Placzabawnależałdodzieciznaszegoblokuorazdotychzblokuznajdującegosięna
górce.Pochodnikachrysowałkaż-
18
dyiniktniemiałotopretensji.Sylwiamiałanawetambitnyplanzarysowaćwszystkie
płytychodnika,żebynaszeosiedlewyglądałochociażtrochębardziejkolorowo.
Szarośćdominowaławszędzie.
Rozłaziłasiępowieżowcach,odbijaławidentycznychoknach,wpłytachchodnika,w
ponurychhuśtawkachibetonowejpiaskownicy.Nawetpiachbyłszary.Iławka,naktórej
sąsiadkirozsiadałysięzczasopismamiwrękach.Iokno,zktóregowystawałamoja
babcia,zawszezklubowymwpalcach.
Czasspędzałyśmy,zwisającztrzepakaioglądającwszystkonawspak.
-Sylwia!Lou!Dodomu!-wołałababciazokna,ależadnaznasnawetsięnieruszyła.
Wisiałyśmyoboksiebienieruchomejaknietoperze,zrękamizałożonyminapiersiach.
-Dodomu!-krzyczałababciaschrypniętymgłosem,ajejdłońzpapierosemzataczała
zamaszystekręgi.
Naszemieszkaniebyłotakciasne,żeznajwiększymtrudemmieściłocałąnasząszóstkę.
Mieszkaliśmynaosiedluidentycznychbloków,którewszkolebyłynazywaneprzez
dziecizinnychdzielnic„slumsami”.Każdepiętronaszegoblokuprzecinałygalerie,na
którychwysiadywaliojcowiezgazetamiwrękachalboichżony-ubranewfartuchy,
zmęczoneinieuczesane.Częstozdarzałomisięwidywaćsąsiadkizlokówkamina
głowach.Radiograłonacałąparę,dzwonnakościelnejwieżywzywałnamszę.Nie
mieliśmybalkonów,więcpraniewywieszałosięnatychsamychgaleriach,naktórych
kwitłożycietowarzyskie.Oknawmieszkaniachbyłyniewielkieiznajdywałysiętak
wysoko,żemusiałamwspinaćsięnałóżko,żebypopatrzećnazewnątrz.
Wszystkiednibyłyniemaltakiesame:dziewczynyrozpina
łygumędograniaizaczynałyustawiaćsięwpary,ajaprzysiadałamnakrawężnikui
obserwowałamwszystkozzapartymtchem.
19
-JabędęzMarzenką!-decydowałaSylwia.Nigdyniechciałabyćwparzezkimkolwiek
innym.NajlepszaprzyjaciółkaSylwii,Marzena,byłaniższaodniejogłowęibezpomocy
mojejsiostryniedałabyradyskoczyćnawetszyjki.
-Zaczynaj!-ponaglałająwesołoSylwia.
Sobotyspędzałyśmywosiedlowymkinie,wktórympowtarzalifilmyzMarilynMonroe.
SylwiaiMarzenaosuwałysięnasiedzeniachtaknisko,żeopierałygłowyooparcia,
zakładałynogęnanogę,objadałysięcukierkamiipatrzyły,jakpięknablondynkaubrana
wszarysweterekzsuwasiępoteatralnejrurceimówisłodkimgłosikiem:„Nazywamsię
Lolita…
iniepowinnamflirtowaćzchłopcami!…”
Sylwiająuwielbiała!KiedyMarilynpojawiałasięnaekranie,zapominałaobożym
świecie.Ja,zbytmała,byzrozumiećfilm,wpatrywałamsięwmojąsiostrę.Śledziłam
wzrokiemjejrozchyloneusta,słuchałamwestchnień,patrzyłamnadłonie,wktórychod
godzinytrzymałacukierkaiwciążzapominałagozjeść.
WedługniejMonroebyłapiękna,najpiękniejszazewszystkichkobiet.Twierdziła,żeduży
kinowyekran,wyłaniającysięspodczarnejkotary,dodajejejjeszczeuroku.Mojasiostra
zzachwytemwyczekiwałazbliżeńjejtwarzy,twarzy,którejnieszpeciłdrobnypieprzyk,a
wielkieoczyobrysowaneeyeline-remrozszerzałysięwchwilachzdumienia.Była
zakochanawjejblondwłosach,wciepłymgłosie,wfigurze,któranieprzypominała
figurymodelektelewizyjnych,leczmiałakształty,któreSylwiateżchciałakiedyśmieć.
„Mojesercenależydotatusia”-śpiewałaMarilyn,aSylwianiemogłaoderwaćodniej
oczu.
-Wszystkiepięknegwiazdykinagasnąprzyniejjakświece!-Śmiałasię,kiedy
wracałyśmyzkina:onaiMarzenatrochęzprzodu,japośpiesznietruchtałamzanimi,
żebynadą
żyćinieuronićanijednegosłowawypowiadanegoprzezsiostrę.Wykrzykiwaławciemną
ulicę:-KtopatrzyłbynaJane20
Russel,kiedyobokjestMarilyn?Kogoobchodziłabyfabułafilmu,kiedyonauśmiechasię
imrużyoczy?
Wdomupróbowałanaśladowaćswojąidolkę.
-Chodźtu,Lou,iudawaj,żecisiępodoba!-wołała,akiedyprzychodziłam,
uwodzicielskomrużyłaoczyirozpoczyna
łaśpiewaćmiękkim,ciepłymgłosem:-Iwannabelovedbyyou…justyou,nobodyelse
butyou…
Byłatakapiękna,kiedytańczyłaprzedlustrem,takśliczniesięporuszała!Jejnogibyły
długieizgrabne,umiaławdzięczniekręcićbiodrami,zsuwałażartobliwieramiączka
sukienki.
Apotem,jeślitańczyłazbytdługo,bladła,jejdłonienieporadniedotykaływłosów,nogiw
szpilkachmamyzaczynałysięchwiać,rękomamłóciłapowietrze,szukałaoparciai,nie
znajdującgo,upadała.
-Mati!-wołała,kulącsięnadywanieikrztusząckaszlem:
-Mateusz!
Patrzyłam,jakzwijasięwkłębek,jakpłaczebezradnie.Mójbratdzwoniłpopogotowie,a
potemsiadałprzyniejnapod
łodzeibardzodelikatnie,jakbybyłakruchąporcelaną,przytulałjądosiebie.Płakała
corazciszej,corazgłośniejoddycha
ła,corazwięcejkaszlała,oplatałagorękoma.
-Zostań,zostań…-powtarzałaniewyraźnie,kiedygładził
jejwłosy,kiedyzniepokojempatrzyłjejwoczy.
Lekarzeznikaliznaszegomieszkania,aonależałanałóżku,twarządościany.Leżała
dziwnie,jakbyjeszczewciążpłakała,skulonaisenna.Wchodziłamdojejpokoju
cichutko,najczęściejudając,żenatacce,którąniosę,znajdująsięlekarstwa.Tymi
lekarstwamizamierzałampostawićSylwięnanogi.
Onaodwracaładomnietwarzipróbowałasięuśmiechać.
-Coniesiesz?-pytałaszeptem.Jejgłosbyłdrżący,delikatnyjakwydychanenieporadnie
powietrze.
-Lekidlaciebie.
21
Tackęostrożnieodstawiałamnastolik,apotemsiadałamnałóżkuipytałam,które
lekarstwochcepołknąćnajpierw.
-Podajteczerwonetabletki.
Unosiłamwyimaginowanątabletkęwdłoniiudawałam,żepatrzęnaniąpodświatło.
-Jestbardzoduża.Musiszpopićjąwodą,Sylwio.
-Więcpodajmiwodę.
Karafkaszybowaławgóręiprzezroczystypłynwypełniał
nieistniejącykieliszek.
-Daszradępołknąć?
-Spróbuję.
Udawała,żełykatabletkę,ajaprzysuwałamsiębliżejigłaskałamjąpowłosach.
-Terazjużbędzieszzdrowa,Sylwio-mówiłamzzadowoleniem.
-Napewno-zgadzałasięiudawała,żegłośnochrapie,ajawykorzystywałamtoi
kładłamsięobok.
Sylwia
[rękopisnapapierzewkratkę,oprawionywskórę,zręczniemalowanymikwiatami,
25,7x20,5cm]
ŚRODA
MójdrogiPamiętniczku!Będęmiałasiostrę,czyżtoniewspaniale?Mamawczoraj,
truchtajączgiętawtukpomieszkaniu,wachlującsięgazetą,oznajmiła,żejużza
tydzieńprzestanębyćrozpieszczonącórkąwnaszejrodzinieiwreszciebędziektoś,
kimmogłabymsięzajmować!
-Przyjedziebabcia,żebymipomóc-dodałateż.
Och,Boże,jakajestempodekscytowana!Wczorajznalazłamzdjęciaześlubutatyi
mamyibabciajestnanich.
-Toona?-spytałamzprzejęciem,amamaprzytaknęła.
Och,dobryBoże,babciawydajemisiętakaniesamowita!Nazdjęciachześlubustoi
wkapeluszuoszerokimrondzie,któryzastaniajejcałątwarz.Widaćtylko22
ustairękęzpięknymipaznokciamipomalowanyminaczerwono,wktórejtrzyma
papierosa.Noitenjejpapieros!Jestdługi,maustnik,wyglądajakzfilmu!
Zapomniałamdodać,żeubranajestwślicznąwieczorowąsuknięzgęstymfutrem
przykołnierzu.Jużniemogęsiędoczekać,kiedytuprzyjedzie.Jeślijesttakpięknai
eleganckajaknazdjęciach,tonareszciebędzienakimzawiesićoko.Tata,też
przejęty,meblujedlaniejosobnypokój!
CZWARTEK
DrogiPamiętniku!Stałosię!Mamawczorajciąglesiępociłaijęczała,ikwękałatak,
żeniedałosięnicrobić.NawetnaMateuszakrzyczała,żezachlapałfarbamijakąś
firankę.BiednyMati!
Noistałosię.Wnocyobudziłynaspodniesionegłosy,tatajakwariatbiegał
pomieszkaniuwtęiwewtę,machałrękomaipopędzałmamę.Potempobiegł
dosąsiadaizałatwiłsamochód.PrzyleciałapaniEwaztrzeciegopiętraipowiedziała,
żeteżpojedzieiżetonapewnobędziedziewczynka.
-Jaktakibrzuch,tonapewnodziewczynka!
Wzamieszaniu,którenastąpiło,wszyscywyszlizmieszkania,zapominająconas.
-No!-zażartowałsobiemójbrat.-Tomamychatędlasiebienaresztęnocy.
Ajabyłamtakaszczęśliwa-będęmiałasiostrę,chybaniemogłamwymarzyćsobie
nicwspanialszego!
ŁóżeczkodlaLou,przyniesionezpiwnicyinanowoskręconeśrubami,wydajemisię
niesamowicieciasne.Stojącprzynim,jeszczepustym,wprostniemogęuwierzyć,że
dziesięćlattemuspalamtutaj,żemieściłamsięwnim,żeniepotrafiłamwydostaćsię
spozaniewielkichdrewnianychszczebelków.Myślę,żeonamusibyćbardzomalutka,
iniemogęuwierzyć,żetakimałystwórpojawisięwnaszymdomujużzakilkadni.
Łóżeczkostoiwpokoju,wktórymśpiąrodzice.
-Niebędzieprzeszkadzałjejtelewizor?-zapytałamostrożnietatę.Właściwieto
miałambardziejochotęspytać,czyniebędęmusiałaprzypadkiemzrezygnowaćz
oglądaniatelewizjinarzeczLou,alejakośnieprzeszłomitoprzezgardło.
Dobrze,żemamajestwciążwszpitalu-gdybyzobaczyła,jakszpetniewyglądateraz
dużypokójztymłóżeczkiem,powiedziałabyzrozpaczą,że„jeszczedziadazbabątu
brakuje”.Cóż,ślicznieniejest,aleprzecieżbędęmiałasiostrę!
Babciwciążniewidać,tataprzepadłiwszystkorobimyzMatimsami.Mateuszjest
wtymlepszy,ajazachodzęwgłowę,gdziesięnauczył.
23
-Acotozafilozofia?-odpowiedział,kiedypochwaliłam,żezrobiłbardzopyszne
kanapki.Teraz,ponieważdochodziczwarta,robimysobiegrzanki.Wkuchni,gdzie
siedzę,gramuzyka,mójbratrysujenastolekomiksyimówi,żemożewcaleniebyć
takfajnie,jakprzyjedziebabcia.
-Czemu?-spytałam.
-Niewidzisz,jakionamawyraztwarzynatychzdjęciach?-odparł.
Mniepodobasięjejwyraztwarzy,zresztąwcaletakbardzogoniewidać,bopod
tymikapeluszamidostrzecmożnatylkousta.
-Noiwystarczy-mówiMateuszirysujetakiefajnerzeczy,żechybamuszęprzestać
pisaćiprzypatrzyćsięuważniej.
PIĄTEKWIECZÓR
Och,toniesamowite,cochcętuopowiedzieć!
Babciaprzyjechałakołoszóstejwieczorem,więcusadowiliśmysięzMatimnagalerii,
żebylepiejjąwidzieć,jakbędzieszłazprzystanku.Kiedywkońcupojawiłasięna
horyzonciewasyścietatyobładowanegojejdobytkiem,dosłowniezaparłomidechw
piersiach.
-Tonapewnoona?-zmartwiłsięMateusz,ajaniemalnabożnieskinęłamgłową.
Jeszczenigdyniewidziałamtakniesamowitejkobiety!
Kiedybabciaszłaprzezpodwórko,wszyscynaniąpatrzyli.Kiedywchodziłapo
schodachnanaszepiętro,stukałygłośnojejobcasy.Kiedyzaśtataotworzył
jejdrzwi,babciaweszładonaszegociasnegoprzedpokojuirozsiaławokółwoń
perfum,którebyłytakniesamowite,żeprzezmomentniemarzyłamoniczyminnym,
tylkożebytonąćwtejwonidokońcaswoichdni.Pocałowałamniewpoliczeki
zostawiłananimczerwonyodciskswoichust.Mateuszodrazustartmitenślad.
-Maciebyćgrzecznidlababci-oznajmiłtatadziwniesrogimgłosem,więc
pomyślałam,żemusibyćbardzospięty.
Ababciapowoliobeszłacałenaszemieszkanie,przypaliłasobiepapierosaikiedy
odkładałazapalniczkęnastół,zobaczyłamtejejstaranniewypielęgnowane
paznokciezczerwonymlakierem.Tenwidokpochłonąłmnieniemalzupełnie.
-Tubędziemamaspala.-Tataprzygotowałdlaniejoddzielnypokójiwysprzątałgo
tak,żebabciapowinnabyćzachwycona.
Aleniebyła.
Stanęłanaprogupokojuipopatrzyłanatatęzniedowierzaniem.Zarazzapytała,
gdzieśpięjaiMati.„Gdzieśpiątenieszczęsnedzieci?”-takzapytała.
24
-Tam.-Tata,jużpoirytowany,wskazałjejnaszpokój.Zajrzaładośrodkaiwycofała
sięzniesmakiem.
-Razem?-JejwzrokpadłnaMateuszaizatrzymałsięnanimtakdługo,ażMateusz
poczułsięnieswojo.Babciazaciągnęłasiępapierosem,azjejustwydobyłsięjęk
pełenniedowierzania.
Niewiem,ocojejchodzi.Naszpokójjestbardzofajny.Babciapowiedziała,żetosię
skończy,akiedyzapytałam,cosięskończy,odpowiedziałamibardzoniegrzecznie,że
„dzieciirybygłosuniemają”.
SOBOTA
Babciawciążnawokandzie-jakmówimójtato!
-Wstrętnababa-powiedziałMatiwczoraj,kiedykazałamuściszyćmuzykę.
Nacałeszczęścieniezabrałamuwalkmana,którysobiezałożył,bowiem,żebez
muzykinierysujemusięnajlepiej.
Doniesieniazeszpitala:mamawracaladadzieńdodomu,mojanowasiostrajest
ślicznaimanagłowiewielkiczarnylok!
Wczoraj,kiedybabciakazałanamzgasićświatło(dziwniewcześnie,zważywszyże
normalniezasypiamydużopóźniej),podkradłamlatarkęzkuchniischowaliśmysięz
Matimpodkołdrę.Mateuszmiałpożyczoneodkolegicałkieminteresującepismo,
więcprzeglądaliśmyjesobiepodkołdrąstronapostronie.Och,czegotamniebyło!
-Jakietopiękne!-wyrwałomisię,kiedyzobaczyłamprześlicznygorsetwbieli,
wykończonyjednąznajładniejszychkoronek,jakiewidziałomojeoko.
„-Satynowygorsetwykończonykoronkąbędziepięknymdodatkiempannymłodej…
-przeczytałMateuszznudzonymgłosem.-Gorsetpodniesiebiust…”
Zaczęłamchichotać.
-Biust?-szepnęłamizabrałammulatarkę.
Mateuszwciemnościprzyglądałmisiędośćniepewnie,jakbyniewiedział,czy
żartujęsobie,czyfaktycznieniewiem,cotosłowoznaczy.Oczywiścieżartowa
łam,lubię,kiedymójbratsiępeszy.Wkońcuwyjaśniłzmieszany:
-Biusttoinaczejpiersi.Chybawiesz,żekobietymająpiersi,co?
Oczywiście,żewiem.
Nakońcubyłoopowiadanie,bardzostraszne.
-Typrzeczytaj!-poprosiłamipołożyłamsiębliskoMateusza,takblisko,żeby
opieraćtwarzojegoramięijednocześniezaglądaćdopisma.Byłtamrysunek25
przedstawiającypięknąkobietęuciekającąwsamejtylkokoszulinocnejprzezgęsty
las,podczasgdyzaniąwkrzakachskradałsięmordercaopodłejtwarzy,ściskający
wręcedługiiociekającykrwiąnóż.
„-Bettyzapamiętałajegotwarz,chociażwidziałajątylkoprzezsekundę-czytał
Mateuszszeptem,wyraźnierozbawionymoimstrachem.-Najbardziejutkwiłyjejw
pamięcioczymężczyzny,byłytobowiemoczyzłeistraszne,pozbawioneludzkich
uczuć,stalowoniebieskie,niemalprostokątne.Zanimwyszedł,patrzylinasiebie
przezdługąistrasznąchwilę.Bettywiedziała,żeonjąodszukaizabije.Nie
pozwoliłby,żebyżyła,skorobyłajedynymświadkiemjegomakabrycznejzbrodni…”
Mamamówi,żeopisykształtująpisanie,ajamambyćprzecieżpisarką,więc
postaramsięopisaćmojegobrata.Zresztąwyczytałam,żecodzienniepowinnosię
napisaćchociażjednąstronętekstu,żebyniewyjśćzwprawy.Askorotak,to
zaczynajmy!
Mateuszmaniesamowite,gęste,pokręconewłosywkolorzepomarańczy,
przechodzącejmiejscamiwintensywnączerwień.Och,kiedyjesteśmynasłońcu,jego
włosylśniąjakgorejącykrzew!Mamanieścinaich,uważając,żecałyichurokw
tym,żesądłuższe,więcMatinosiwłosydoramion,którebardzomisiępodobają.
Wogóleuważam,żemójbratjestnajładniejszymchłopcemzewszystkich,których
znam!
Uwielbiamgodotykać,przebywaćznim,leżećprzynim.Czasem,kiedyśpi,unoszę
sięnałokciuipatrzęnaniego.Potrafięrobićtocałymidługimiminutami.
Przesuwamspojrzeniempojegotwarzy,naktórejpoostatnimleciepojawiłosię
mnóstwopiegów.Patrzęnadłonie,naktórychwiążekolorowerzemyki.Kiedyśpi
głębokoiwiem,żesięnieobudzi,przesuwamdelikatniepalcamipogęstych
kędziorach,apotemunoszędłońtużnadskórączoła,nadnosemiustami.Uwielbiam
dotykaćjegowłosów,uwielbiamgo,kiedyniezdajesobiesprawyztego,żejest
obserwowany.
Niesamowitesąchwile,kiedytaksięwniegowpatruję,aonnagleotwieraoczy.
Ech,tospojrzeniezawrócikiedyśwgłowieniejednejdziewczynie!Matima
najbardziejzieloneoczy,jakiewidziałam.Sąnaprawdęzielone,jaktrawa,jakmój
zimowysweterek,jakwstążkaprzykapeluszu„marynarzowej”.Spojrzenietych
oczujestjednakjeszczebardziejniesamowite,bopotrafiprzejrzećmnienawylotw
sekundę;czasemzapalająsięwnimogniki,któreniewróżąnicdobrego,aczasem
patrzynamnietakmiękko,żerobięsięczerwonajakburak…
Mateuszwzeszłelato,naplaży,zakopałmniewpiaskuażposzyję,takżenie
mogłamsięruszyćimusiałambłagać,bymnieodkopał.
26
-Jesteśpodły!-wrzeszczałam,kiedyzostawiałmniezwystającązpiaskugłowąi
szedłsobie.-Miałeśsięmnąopiekować!Powiemmamie!
Mojegroźbynigdynicgonieobchodzą.
-Proszęciębardzo,powiedz-dokuczami.
Alejawiem,jakjestnaprawdę.Możemidokuczać,możebyćzgryźliwydlamnie,ale
kiedymyśli,żeniewidzę,patrzynamnietaksamo,jakjananiego.Wodzi
spojrzeniempomoimciele,którejesttakszczupłe,żeuchodzęwklasiezanaj-
chudsządziewczynę(!).Przyglądasięmoimdłoniom,szczególnie,gdyleżąblisko
jegorąk.Patrzynamojeusta.Lubiwykorzystywaćróżneokazje,żebydotknąć
moichwłosów,czasamidlazabawyzwijajesobienapalcualbopociągazanie
żartobliwie.
-Myślisz,żejestemładna?-spytałamgowczoraj,gdyprzyświetlelatarkiczytaliśmy
strasznąopowieśćzpismadladorosłych.
Obrzuciłmnieniepewnymspojrzeniemiodparłdopieropodłuższejchwili:
-Sylwia,jesteśjeszczestrasznągówniarą.Skądmamwiedzieć,czyjesteśładna?
PONIEDZIAŁEK
Louwciążniema,więcdnimijająpodznakiembabci.Chodzęzaniąkrokwkrok.
Jesttakaniesamowitaztymikapeluszami,butaminawysokichobcasach,zeszminką
naustach.Całepopołudniedzisiajsiedziałamwkącieiobserwowałam,jakpiłuje
paznokcie.Robiłatoztakąwprawą!Pilnikśmigał,żeledwienadążałamzanim
wzrokiem,ababciustaukładałysięwniechętne„ciup”.Podobałomisię,kiedy
odsuwaładłońodoczuispoglądałananiąprzezchwilękrytycznie.
Pokój,któryzajęta,jestterazprawdziwymsanktuarium,niewolnonamtam
wchodzić.
Czatujęzniepokojemnamoment,gdyotworzydrzwi.Ech,wczorajudałomisię
zobaczyćfragmentpięknejtoaletki,którązesobąprzywiozła,awktórejskład
wchodząowalnelustroiszafka;mojespojrzenieobiegłostoskosmetyków
zalegającychnatoaletceizatrzymałosięnadużejszafie.
Szafaspędzamisenzoczu.Widziałam,żebabcianawiozłamasęubrań.Kiedy
rozlokowującrzeczywpokoju,mruknęła,żeledwiesięmieściwszafie(ajestona
bardzoprzepastna),wszystkiemojemyśliskierowałysięwłaśnietamitaktotrwa.
Och,wjejwnętrzukryjąsięniezgłębionepokładymateriałów!Babciacodziennie
wkładacośnowego.
-Kochanie,prawdziwadamaniepowinnawkółkoobnaszaćtychsamychstrojów-
mruknęładzisiaj.Muszętodobrzezapamiętać!
87
Pozwalamipatrzeć,kiedysięmaluje.Siedzęwięcjaktrusianajejłóżkuiobserwuję,
jakpowolinakładapudernatwarz,jakrozsmarowujecieńnapowiekach,jak
podkreślakredkąbrwi.
-Babciu,wyglądaszpięknie!
-Kochanie,todlatego,żemalujęsięjakMarlenaDietrich!-odpowiedziała.-Ona
miałaświetnemakijaże,tewszystkieaktorki,którenastąpiłyponiej,mogąsię
schować.Żadnaznichniepotrafiwyglądaćtakdobrze!Miałasiedemdziesiątlat,
kiedysta-
łanadeskachsceny,śpiewałajakmłodadziewczynaiwyglądałarewelacyjnie!
Kiedyświdziałam,jakwyglądałaMarlenawopisywanejscenie.Nagłowiemia
łajakiśturban,ubranabyławdługąibłyszczącąsuknięiszławolnoposcenie,
delektującsięzachwytempubliczności.
-Niemogłachodzić,kochanie-opowiadałababcia.-Cierpiałastrasznebóle
kręgosłupaipodscenępodjechaławózkieminwalidzkim.Alezanimkurtynaposzła
wgórę,wstałazwózkaiposzła.Tobyłakobietaoprawdziwejklasie,aniejakte
wszystkieżałosneblondynki!
Krążęzababciąpokuchni,kiedyprzygotowujeposiłki.Nierobiichtakjakmama.
Talerzezdobizieleniną,dorabiadokażdegodaniasosy,serwujenamzupyirobi
kompoty.
-Todobrze,żezaczynaszinteresowaćsiękuchnią-ucieszyłasię,kiedywkońcu
uświadomiłasobiemojącichąobecnośćzaplecami.-Najwyższyczas,kochanie.Ja
miałamtylelatcoty,kiedymusiałamgotowaćdlacałejrodziny.Życiezmuszanasdo
działaniainienależywtedyoponować!
Zrzucanychprzezbabcięuwagzdążyłamjużposkładaćkawałekjejhistorii:w
latachsześćdziesiątychnawielkimwozie,naktóryzaładowałacałyswójdobytek,
uciekłazzapadłejwsi,leżącejwwojewództwielubelskim.Podobnouciekałaprzed
obławąZOMO(takmówiłMateusz,aleniekwapiłsięzwyjaśnieniemmi,coto
ZOMOiczegochciałoodbabci.Tonic,itaksiędowiemwcześniejczypóźniej).
Niejestemteżpewna,czytowarzyszyłjejwtedydziadek,alepoobejrzeniu
„Przeminęłozwiatrem”izapoznaniusięzescenami,wktórychScarlettuciekaz
płonącejAtlantyprzypomocyRhetta,marzę,żezbabciąbyłopodobnie:uciekałana
wozie,wystraszona,dziadekpewniepowoził,chłoszczącbiczemludzi,którzy
próbowalizatrzymaćichkonia.Potem,kiedybylijużwpołowiedrogidoToruniai
sytuacjaniewyglądałaażtaktragicznie,dziadekzeskoczyłzkozłaioznajmił,że
terazjużbabciamusijechaćdalejsama.
Och,uwielbiamwymyślaćsobietęscenę:wyobrażamsobiebabcięwjednejzeswoich
ślicznychsukienek,zgłowąnakrytąkapeluszem,jakpatrzyzniedowierzaniemna
dziadka,apotemzezłościąwyrywamubicziruszawdalsządrogę.
28
Tojesttakiedoniejpodobne:pełnagodnościpostawa,czerwonepaznokciei
zmarszczonegniewniebrwi.
-Chodź,nauczęcięzagniataćpierogi,kochanie-zaproponowałaprzedchwilą,więc
oczyrozwartymisięzezgrozy.
-Ochnie!-jęknęłam.Nicnieobchodzimniegotowanieinienawidzęwszystkichprac
domowych.Wolęjużwrócićdopokojuniżdotykaćpalcamiciągnącegosię,lepkiego,
ohydnegociasta.
Mateusz
Cośbyłonietakztymcholernymłóżkiem,wiedziałemodrazu.Wpiwnicyśmierdziało
wilgociąikotami,latarkaoświetlaławyłamaneprzezzłodzieidrzwi,wsunąłemsię
głębiej,żebyocenićstraty.Alejaktylkozobaczyłemtorozłożonenaczę
ściłóżko,byłotak,jakbyktośporządniemniewalnął.Boże,ocotuchodzi?-
pomyślałem,opierającsięowilgotnąścianę.
Sylwiazbiegałaposchodach,słyszałemjejkrokicorazbli
żej;zawołała:
-Mati?Ico?Ukradlicoś?
Ajawpatrywałemsięwtodziadowskiełóżkoiczułem,żesercewalimitakmocno,
jakbymmiałzarazdostaćpalpitacji.
Oco,kurwa,chodzi?-pomyślałemzniedowierzaniem.SnopświatłazlatarkiSylwii
pojawiłsięzazakrętem,krokizwolniły.
-Cośsięstało?
-Nie,wporządku.-Zmusiłemsię,żebyjeszczerazroz
świetlićwnętrzepiwnicy.
Ojciectostarygraciarz,znosiłtuodlatróżnepierdoły,któreterazdosłowniewysypywały
sięnazewnątrz.Złodziejerozkopalirzeczy,aleniczegoniezabrali.Comielibyzabrać?
Niebyłotunicprzydatnego,atymbardziejwartościowego.
-Ojej,strasznietowygląda…-Sylwiaprzesunęłasiękołomnieizaczęłapodnosićróżne
rzeczyzziemi.-Ludziesąbeznadziejni…pocoonitorobią?Czegoszukają?
29
Mojepalcedotknęłykrawędziłóżkaiwycofałysiędośćraptownie.
Tenstrachniebyłmiobcy,niestety.Wchwili,gdymnieogarnął,uświadomiłemsobie,że
jużkiedyśtakbyło.Wtedy,gdyurodziłasięLouiojciecskręciłłóżko.Przypomniałem
sobie,żewszedłempocośdopokojuizobaczyłemje,stojącenaśrodku,jeszczepuste.
Zrobiłomisięniedobrze,zimno,potemgorącoiconajdziwniejsze,kompletnienie
wiedziałemdlaczego.
Teraz,stojączaplecamiSylwii,przyglądałemsiędrewnianymszczeblom,grzechotkom,
którezawiniętewworekwisia
łynapręcie,oświetlonemojąlatarką.Sylwiapomrukiwałaniezadowolona,ajałowiłem
wzrokiemdrewnianefragmentyiznowuogarniałomnieniewytłumaczalnewrażenie,żez
tymmałymłóżkiemwiążesięcośokropnego,cośtakpotwornego,żenawetniepotrafię
sobietegoprzypomnieć.
Dwalatawcześniej,wsiódmejklasie,właśniewtedy,kiedyurodziłasięLucynaiojciec
wstawiłdlaniejtocholernełó
żeczko,wylądowałemnakanapiepsychologaszkolnego.Psychologbyłświeżo
upieczonymabsolwentemUGiwyglądałnacałkiemsympatycznegokolesia.
-Słyszałem,żenienajlepiejostatniowiedziecisięwszkole?-zagaiłniemalwesoło.
-Tak?-zdziwiłemsię.-Niejestażtakźle.
Aleonwiedziałswoje.Nablatbiurkawyłożyłgrubyplikkartekzjakimśtestemi
poprosił,żebymtorozwiązał.
-Dobra-zgodziłemsię.Sięgnąłemobojętniepopierwszązbrzegukartkę,uniosłemjądo
oczuiniemalmomentalnieodło
żyłem.Zarazteżrzuciłemokiemnafaceta,skontrolowałem,czyjużsięzorientował,że
cośjestnietak,aleponieważpatrzył
wokno,znowuprzeniosłemwzroknakartki,terazjużzniepokojem.Cośbyłonamaksa
nietak.Niczegoniemogłemprzeczytać,czytałemkilkarazy,alewszystkieliteryukładały
sięwjakiśtakichaotycznyzygzak,zktóregonicniewynikało.
30
Psychologodchyliłsięnakrześleizapytał,czymamjakiśproblem,ajamruknąłem,że
nie,żewszystkojestwporządkuiznowuskupiłemsięnapoleceniu.
Ponieważzpierwsząstronąniebyłożadnychszans,żejąrozwiążę,przerzuciłemkilka
kartekinatknąłemsięnajakieścyfry.Ichwidokodrazumnieodstręczył.Wcalenie
wygląda
łynormalnie-byłyjakieśszpetne,okropne,kulfoniaste.Noiniemogłemichwmyślach
nawetnazwać.
Jezuuu,pomyślałemwpanice.Cojest?
Niechciałemwyjśćprzedpsychologiemnadurnia,pochyliłemsięnadkartkami,jakbym
faktyczniecośzacząłrozwiązywać,znalazłemjakiślabiryntnajednejzestronipomyśla
łem,żerozwiążęchociażtojednozadanie…
Labiryntrozpościerałsięprzedemną,prostypewniejakdrut,alezmojągłowądziałosię
cośniepokojącego.Imbardziejpróbowałemodnaleźćwtymcholernymlabirynciedrogę,
tymmocniejzacieśniałysięwszystkiejegościankiiwkońcuca
łośćzaczęławyglądaćjakjedenwielkiwęzeł.
Noluuudzie!-pomyślałemzezniecierpliwienie,którebardzoszybkoprzemieniłosięw
nerwy.Złapałemsięnatym,żecochwilępocieramczoło,żewkurzająmniewpadającedo
oczuwłosy,irytujemuchalatającapodsufitem,facet,któryterazjużniespuszczałze
mniewzroku.Długopiswmoichpalcachpowędrowałdoprostegorównania,spojrzenie
uleciałogdzieśwbok,zrobiłomisięgorącoznerwówiwkońcuzerwałemsięzkrzesła,
cisnąłemcałymtymtestemwnieszczęsnegopsychologaiwyszedłemzgabinetu,
trzaskającdrzwiami.
Wezwalidoszkołyrodziców.Matka,niecałymiesiącpoporodzie,jaktaranprzedarłasię
przezkorytarzeszkolneizniknęławgabineciedyrektora.
Awdomuoczywiścierozpętałosięprawdziwepiekło.Ojciecwrzeszczał,matka
wpatrywałasięwemnietak,jakbywidziałamniepierwszyrazwżyciu,aSylwia,która
niewiempo31
couczestniczyławawanturze,gapiłasięwdywan.Lucyna,le
żącawłóżeczku,obudziłasięizaczęławyćjaksyrenastrażacka.Matka,cedzącdomnie
jakieśpodłesłowa,pochyliłasięnadłóżkiemizajrzaładośrodka.
Itobyłtenmoment,kiedydosłownieznieruchomiałem.
Przezułameksekundy,takkrótki,żewręczniemożliwydoodczytania,cośsobie
przypomniałem.Próbowałemsiętegochwycić,przestałemsłuchaćojca,cośgdzieśmi
uciekało,cośważnego,cośtakcholernieważnego,żemusiałemtosobieprzypomnieć.
Kiedymatkatakstała,zwyzierającązjejcałegociałabezradnością,najejobraznałożył
sięjakiśinnyobraz,kompletnieniewyraźny:jakiścieńrozsuwającysięnapod
łodze,popołudnieutopionewblaskusłońca,matkastojącanawprostmnie…
Nieruszajsię-pomyślałem.
Alewtedyojciecryknąłnamnietakgłośno,żeażSylwiapodskoczyłanakanapie:
-Czytymniewogólesłuchasz?!Mateusz,dodiabła!Powiedziałem,żekonieczlekcjami
malarstwa!
-Co?-popatrzyłemnaniego,przytomniejąc.MatkastałazanimzLounarękachi
próbowałająkołysać.
Gdybyniewydarzeniaostatnichdni,pewnieodebrałbymojcadecyzjęjakoniezłycios,
ostatecznielekcjemalarstwabyłydlamniebardzoważne,chciałemzdawaćdoliceum
plastycznegoiwdodatkutrafiłmisięświetnynauczyciel,malarz.No,aleterazjuż
miałempoważniejszeproblemy,mogłemwięcodpowiedziećobojętnie,niemalzulgą:
-Jakuważasz,mogętamniechodzić.
Cochybaojcadobiło,bopewniesądził,żeznalazłnamniesposób.
-Toprzezemnie-bąknęłaSylwiawieczoremprzepraszająco.Dojejżyłsączyłsię
hydrokortyzon.Ztego,coopowiadała,kroplówkaztymlekiembyłabolesna:lewaręka
drętwia-32
łajejażdoramieniaitowarzyszyłtemuprzeszywającyból.
Atakjużminął,byłaspokojniejszaimogłamówić.Dochodzi
łatrzeciawnocy,rodzicerozmawializlekarzemwdrugimpokoju,pielęgniarzkręciłsię
poprzedpokoju,jasiedziałemnadywaniepodścianąiprzyglądałemsięsiostrze.
-Mati-wyszeptałaSylwia,przytrzymującmaskęztlenemkilkacentymetrównadustami.
-Wiem,żetoprzezemnie.Takmiprzykro,naprawdę.
-Aprzestań-powiedziałemodruchowo.WzrokSylwiiwciążspoczywałnamnie,więc
przysunąłemsiędojejłóżkaipopatrzyłemjejwtwarz.Zacząłemsięuśmiechać.-Lepiej
powiedzmi,jaksięczujesz?-Mojadłońprzesunęłasiępojejrozkudłanychwłosach.
Spoconekosmykipoprzyklejałysiędoczo
ła,podtlenemporuszyłaustami,kształtującsłowo„fatalnie”.
-Alejużciprzechodzi?
Zbliskajejtwarzwydawałasięstraszniebladaiszczupła.
Próbowałauśmiechnąćsiędomniesamymioczami,dotknęłamojejręki.
-Zarazbędziedobrze-pocieszyłemją,gdygrymasbóluprzesunąłsiępojejtwarzy,a
palcezacisnęłynamojejskórze.
Gdybymterazdotknąłjejciaławmiejscu,gdzieznajdujesięserce,poczułbym,jakmocno
bije.Sylwiamówiła,żetojedenzgorszychobjawówpodawanegodożylnielekuizawsze
bałasiętegonajbardziej.
Kiedychciałemcofnąćsięnaswojepoprzedniemiejsce,przytrzymałamniezarękę:
„Zostań.Nieodsuwajsię”.
-Okej.-Pochyliłemsięnadnią.Czułemogarniającemniezmęczenieisenność.Kiedy
rzuciłemokiemnazegar,uświadomiłemsobie,żezatrzygodzinyitakmuszęwstaćdo
szkoły.
-Wykończyszmnie-powiedziałemszeptem,patrzącjejwoczy.Zaczęłasięuśmiechać,
uniosłanachwilęmaskęiwyszeptała:
-Najpierwsiebie…takakolejność…
33
Naszaszkołamiaławspólneboiskozsąsiedniązawodówkąiczęstokolesiestamtąd
przychodzilidonasnaprzerwie,żebysobiepoużywaćnagówniarzachzpodstawówki.
Tamtegozimowegoporankaprzyszłoichdwóch,dorwalijakiegośchudegochłopaczkaz
wielkimiokularami,strącilimujenaziemię,wyrwaliwalkmana,któregomiałprzypasku,
ipodawaligosobie,gdytenchciałgoodzyskać.
JaiDawidstaliśmyzamurkiemszkoły,zpapierosamiwrękach,skryciprzedwzrokiem
nauczycieliiresztyuczniów.
Przezdługimomentobserwowałemidiotycznągrę,wktórejchłopakganiałza
walkamanem,akolesiewyraźnienudzilisięjużtązabawąizamierzaliodejśćze
zdobyczą.
-Japierdolę,jakmnietowkurza!-odezwałsięDawidizarazcofnąłsiętak,żebynie
widziećcałejsceny.Papieroswmoichpalcachspalałsięjużoddłuższegoczasu,wkońcu
popiół
spadłminarękę.Strzepnąłemgozsyknięciembólu.
-Trzymaj.-PodałemDawidowiswójplecakizanimonzdążyłspytać,corobię,ruszyłem
naboiskowstronętamtejtrójki.
Tobyłogłupie,głupszeniżwszystkieinnemojepomysłyiwłaściwietowmomencie,jak
jużpodszedłemdochłopaczkaschylającegosiępookulary,jaktamtychdwóchnamnie
popatrzyło,jużwiedziałem,żeniedasięztegowyjśćbezszwanku.Alewtopiłem!-
pomyślałemnawet,alebyłozapóźno-skoroodważyłemsięwychylićzzawinkla,todalej
jużmusiałemiśćjakwdym.Niedałemimczasuspytać,coturobię,tylkowalnąłem
pierwszegoznichnaodlewprostowgębęitotak,żeażupadłnałopatki.
Niemacoopowiadaćtugłupot,niebyłemzadobrywbójkachiodbyłemichwcześniej
niewiele.GdybyDawidnieprzy
łączyłsiędomnie,kiedyjużzrozumiał,wcosięwpieprzyłem,pewnienieuszedłbym
cało.Itakniebyłodobrze,aleprzynajmniejniebyłemsam.Dawidbyłwysoki,zresztątak
jakja,więcprzynajmniejwizualniesiłymiędzynamiitymijełopa-34
mizzawodówkibyływyrównane.No,aletamcibylizdecydowanielepsiwtakich
rozgrywkachijakjużocknęlisięzpierwszegoszoku,wszystkoobróciłosięprzeciwko
nam.Jedynymnaszymsprzymierzeńcempozostałaadrenalina.
Rozdzielilinaspsychologszkolnyikoleśodgeografii.
Wszystkowyglądałofatalnie.Znosaizwargiciekłamikrew,Dawidmiałrozbityłuk
brwiowyiwyglądałonato,żebędziemupotrzebnawizytanapogotowiu,tamcidwaj
zdążylizwiać,jaktylkozobaczylinauczycieli,cobyłozresztądoprzewidzenia.
-Tyidzieszzemną!-rzuciłdomniepsychologzezłościąiwskazałrękądrzwidoszkoły.
Dawidwzruszyłramionami,prowadzonyprzezgeografa,krzyknąłemmu,żespotkamysię
poszkole,iposzedłemdoznajomegojużgabinetu.
Psychologwskazałmikrzesło,alenawetniespojrzałemnanie.Wszystkomniebolało,
krewwciążsięsączyła,głowamipękała,czułemsięnajgorzejwświecie.
-Cotychceszudowodnić?Ikomu?
Nierozumiałem,ocomuchodzi.Zmierzyłemgozbliskawrogimspojrzeniem.
-Mogęsięnajpierwumyć?
Mojepytaniepozostałobezodpowiedzi.Stojącyprzedemnąfacet,niższyodemnie
niemalopółgłowy,przyglądałmisięwzrokiemkogoś,ktozarazpowiemicośtakiego,że
jednakusiądę.
Takteżsięstało:
-Twojasiostrachoruje.Tootochodzi,tak?
Cofnąłemsiępoddrzwizniedowierzaniem.Skądonsięotym,docholery,dowiedział?
Sylwiachodziładoinnejpodstawówki,nikttujejnieznał,niktnawetnieinteresowałsię,
czymamsiostrę.Nojasne!Matkapewnietakwytłumaczyłamojeproblemy,jakwezwał
jądyrektor.Oczywiście,todoniejbardzopodobne:wyciągaćwszystkierodzinnetraumy
poto,żebyzyskaćwspółczucieizrozumienie.
Głosmuzłagodniał:
35
-Cojejjest?
Potarłemboląceczołoizniechęciąusiadłemnakrześle.Momentalnieteżpodparłem
głowęrękami,główniepoto,byniewidziałmojejtwarzy.Takbyłołatwiej.
-Makilkachorób-odparłempodługiejchwili.
-Jakich?-Psychologusiadłzabiurkiem,terazjużzadowolony,żewszystkoukładasię
tak,jaksobietozaplanował.
-Możezacznieszmówićpełnymizdaniami,Mateusz.Przecieżniemaszproblemówz
budowaniemzdań,prawda?
Jezuuu,jakjagoniecierpiałemwtamtymmomencie.Zacząłemsięśmiaćzeznużeniemi
naprawdęoniczymtakniemarzyłem,jakowyjściuodniegoizmyciutejcholernejkrwi.
-Wyglądasznastrasznieniewyspanego-zauważyłpodłuższymmilczeniu.
-Bojestem.-Przesunąłemspojrzeniemponiebierozciągającymsięzaoknemgabinetu.
Lucynachorowałanaoskrzelaoddwóchtygodni,Sylwiamiaławsamymjednym
tygodniudwaatakiastmy;pomyślałem,żeodponaddwóchtygodniniespałemdłużejniż
kilkagodzin.Niebozaoknemmamiłomójwzrokswoimbłękiteminieskończonością.
-Martwiszsięonią?
Chybacośmiumknęło.Facetwpatrywałsięwemnietak,jakbyminęłojużdużoczasuod
chwili,gdyzadałpytanie.
Zresztąmożetakbyło.
-Jasne-odparłemszczerze.
-Rozmawiaszzkimśotym?
-Zpanem.
Zacząłemsięuśmiechać.Oczymturozmawiać?-pomyśla
łem,wytrzymującjegowzrok.Uświadomiłemsobie,jakcichojestwgabinecie.Jużnie
patrzyłemnafacetazzabiurka.Zobaczyłem,żenapalcachmamkrewizacząłemją
ścierać.Wgabineciewciążtrwałacisza,więcrzuciłemmukolejnenienawistnespojrzenie.
Siedziałzabiurkiemigapiłsięnamnietak,jakbymbyłjakimśokazemmuzealnym.
36
-Mogęwrócićnalekcje?Mamdośćtejrozmowy-powiedziałem,wstając.
Skinąłgłową,wyraźniezadowolony.
-Oczywiście.Alewpadnijjeszczedomnie.
-Napewnotakzrobię-mruknąłempożegnalnie,alechybaniewyczuł,żeniemówiętego
poważnie.
Marlena
WEmpikupanujewielkiezamieszanie:ludziepchająsiędowindy,ci,którzysięnie
zmieścili,pędząnapiętroposchodach,ogólniepanujenerwowaatmosferaiwielkie
podekscytowanie.
Jawpadamdowindyjakoostatnia,akuratlądujęvis-a-visplakatuinformującegoo
spotkaniuzautorem.Nafotografii,którązałączono,typowylowelas:szerokiuśmiech,
zmrużoneoczy,przekrzywionazalotniegłowa.Niecierpiętakichfacetów,szczególnie
jeślisądobrzepoczterdziestce.
Napiętrze,gdzieautorrozdajeautografy,ściskjesttakwielki,żeztrudemudajemisię
dopchnąćdopółekzksiążkami.
-Przepraszam!Przepraszam!-rzucampółgłosem,corazmniejuprzejmie.Ludzie
rozsuwająsięnieuważnie,najczęściejtak,żenicmitoniedaje.Kiedywkońcudocieram
doregałuobładowanegoromansami,jestemzmęczona,wygniecionaiogarniamnie
zniechęcenie.OstatkiemsiłwspinamsięnapalceiszukamwzrokiemMateuszaFeya.
Jest.
Opadamnapiętyizaczynamprzeglądaćksiążki.Przyszłamstanowczozawcześnie,
trzebabyłodaćautorowiprzynajmniejgodzinę.
PółtorejgodzinypóźniejMateuszżegnasięzautorem,zwydawcamiimenedżeremi
nareszciemogędoniegopodejść.
-Chciałamzająćpanuchwilę.
37
Zdziwiony,unosinamniewzrok,zakładatorbęnaramięiprostujesię.Zaskakujemnie,że
jestażtakwysoki,przymoimwzrościerzadkotrafiamnamężczyzn,przyktórychmogę
swobodniestaćnaobcasach.
-MarlenaRoguckazpisma„Portrety”.-Wyciągamdoniegorękę,więcściskają,
wymawiającswojeimię.-Mapanczas?
Tęsknespojrzenierzuconenadrzwiwindy,wktórychzamierzałzniknąć.
-Aocochodzi?
-Piszęartykułopanasiostrze,chciałabymporozmawiać.
Przezkrakowskirynekidziemywmilczeniu,Mateuszniewyjaśnia,gdziemniezabiera,
podnaszymistopamichrzęściśnieg,tużobokprzejeżdżadorożkaciągniętaprzez
wystrojonegokonia,zniebasypiąsięwielkiepłatki,latarnierzucająśmieszneświatłona
nas,sprawiają,żecieniewydłużająsięitracąkształt.
Wpubiewybierastolikpołożonywgłębi,podwielkimobrazemprzedstawiającymjakąś
Murzynkęobwieszonązłotem.Panujetubezpiecznypółmrok,sofywyglądająnamiękkie;
Mateuszsiadanaprzeciwko,uprzednioodsunąwszydlamniekrzesło.
Niepopełniłambłęduiprzychodzącnaspotkanieznim,przygotowałamsiędobrze.Teraz
wyjmujęztorebkinotes,mnóstwokartek,naktórychwynotowałamsobiepytania,nastole
ustawiamdyktafon.
-Czegosięnapijesz,Marleno?-Mateuszwpatrujesięwdyktafon.
-Kawy.
Kiedystoiprzybarze,jeszczerazczytampytaniaizakre
ślamtenajważniejsze.Wracazkawądlamnieipiwemdlasiebie,odsuwadyktafonw
moimkierunku.
-Niewłączajgo.
-Dlaczego?
Zdjąłczapkęiwreszciewidzętejegoniesamowiterudewłosy,którenazdjęciachzrobiły
namniedużewrażenie.Opiera38
łokcienastoleiwodzispojrzeniempomoichkartkach.Zaczynamzastanawiaćsię,czy
dobrzezrobiłam,wyciągającje.Mamwrażenie,żeprzerażagoichilośćiżenajchętniej
zwiałbystąd.
-Wszystko,conagram,pozostaniemiędzynami-tłumaczę.-Potemdamciartykuł,żebyś
mógłgoautoryzować,nieprzejmujsię.
Podnosinamnieniepewnywzrok.Jegooczysązielone.
Aniechmniediabli,naprawdęzielone!
-Nie-protestuje.-Niewłączaj.
Nieutrudniajmitego-myślę,alenagłosmówię:
-Oki.-Wyciągamdługopis.-ChciałabymporozmawiaćoSylwii.Wjejszafieznalazłam
takiezłotepantofelki,którezapadłymiwpamięć.Lucynamówi,żeSylwiabyławnichna
twojejstudniówce.
Niezadałampytania,aletojestpytanie.
-Icowzwiązkuztym?-pyta,marszczącbrwi.
-Zabrałeśjąnastudniówkę?
Wyciągazkurtkipapierosy,kierujepaczkędomnie,apotemwsuwajednegodoust.Błysk
zapalniczki,zieleńoczurozświetlasię,spojrzeniepadanamnie,terazjużwyraźnie
zaskoczone.
-Otymbędzieartykuł?-Zaczynasięuśmiechać.-Pocootopytasz?Przecieżtoniema
znaczenia.
-Acowedługciebiemaznaczenie?
Odchylasięnakrześleinicniemówi.
-Posłuchaj-przerywamciszę,którasięprzeciąga-chcępomócwodnalezieniutwojej
siostry.Mogętozrobić,pracujązemnąświetniludzie,możebędziemywstaniepopchnąć
śledztwodoprzodu.Powinieneśbyćtymzainteresowany.-Niechcędodawać,żeoni
jegorodzinamająwiększyintereswtym,żebyodnaleźćSylwię.Toniemojasiostra,nie
mojacórka.Dlamnietotylkopraca.
Pocieraczołorękąuzbrojonąwpapierosa.
-Wiesz,niewydajemisię,żebyśjąznalazła.Zadużoczasuminęło.
39
Iopowiadamiotym,jakrodzinajejszukała.Mówiopolicjantachzadeptującychich
mieszkanie,otym,jakciągaligonadługieprzesłuchania,jakwypytywalioSylwię
wszystkichznajomych,ojejplakatachteżwspominaiozdjęciachwmediach.Mówiteż
cośzaskakującego:twierdzi,żejegorodzicekorzystalizpomocymedium.
-Mamwrażenie,żepierwszedwadzieściaczterygodzinysąnajważniejsze-kończy.-Jak
nieznaleźlijejprzezpierwsządobę,tostałosięjasne,żejużjejnieznajdą.
Medium-notujęszybko.Pytam:
-Dlaczegotaksądzisz?Wielokrotnieznajdowanoludzipodłuższymczasie.
Wzruszaramionamiwcharakterystycznysposób-takrobitocałajegorodzina.
-Sylwiabyłachora-wyjaśnia.-Brałaleki,beznichniedałabyradyprzebrnąćprzezcały
tenrok.
ChorobaSylwiibyłajednązpierwszychrzeczy,któresobiewynotowałam.Chybawłaśnie
zewzględunatoLaurawpadławtakwielkieprzygnębieniepojejzniknięciu.Nie
potrafiłazebraćmyśli,bowiedziała,żejejcórkanieporadzisobiebezopiekimedycznej.
Kiedypolicjająprzesłuchiwała,Laurako
łysałasięsennie,zrozmazanymnatwarzymakijażemiściekającymiłzami,rękami
oplatałabrzuchipowtarzałabezkońca,żeSylwianiezabrałaswoichlekarstw.„Onaich
potrzebuje”
-przekonywałapolicjantów,jakbyjejzapewnienia,żecórkafaktycznieżyjedziękilekom,
mogłyprzyśpieszyćśledztwo.
Dziennikarzeżerowalinatym,wartykułachpodkreślalikoniecznośćzażywaniaprzez
dziewczynęlekarstw,dogrzebalisiędowypisówzeszpitalaicytowalisłowaLaury:„Jeśli
ktośprzetrzymujeSylwięzjakiegośpowodu,tomusiwiedzieć,żeonabezlekarstwsobie
nieporadzi!”.
Wjejpokojuznalazłamapteczkę.Wśrodkustałyoboksiebie:serevent,flixotide,
euphillina,atrovent.Leżałteżinhalator,doktóregowkrapiałapewnieostatnilek-tojuż
mój40
domysł,nieznamsięnamedykamentachaninachorobieSylwii.
Wnotatkachzaznaczam,żebyzapytaćzaprzyjaźnionegolekarza,czydziewczynachorana
astmę,naserceizaczynającamiećproblemyznerkamimogłabyżyćprzezrokbez
kontaktuzeszpitalemilekarzami.Biorępoduwagęfakt,żepolicjanapewnoszłatym
tropemiszukałajejposzpitalachiuprywatnychlekarzy.
-Niebrałeśudziałuwposzukiwaniach.
Mateuszwzdycha,jakbymzrobiłamuwłaśnieprzykrość.
-Tonietak.Oczywiście,żestarałemsięjejszukać,ale…-
Nablacieleżytrochęzaschniętegowosku,dotykagopalcem,potemzaczynaukładać
woskwregularnewzory.-Niechodzi
łemmożezpolicjantamipolesie,kiedyprzeczesywaliteren,aleprzecież…Przecieżto
mojasiostra,dlaczegomiałbymjejnieszukać?Niepowinnaśtakmyśleć.Niewiem,skąd
tenwniosek.
Whotelowympokojujestdużawanna,aleniemadoniejkorka.Wmoimwłasnymdomu
niemamwanny,przeciskającsięwEmpikuprzeztłumludzi,prowadzącdługąrozmowęz
Mateuszemwpubie,kręcącsięzranapofirmie,dlaktórejonpracuje,oniczymtak
bardzoniemarzyłam,jakwłaśnieokąpieliwwannie.Terazspoglądamzniechęciąna
niebieskąłazienkęiwycofujęsiędopokojuzwielkimmałżeńskimłożem.
Ekranlaptopapołyskujewciemnościniebieskawymświatłem,zanimrozciągasięduże
nowoczesneoknoiwidoknaoświetlonymostprzerzuconyprzezWisłę.
Wmojejskrzynceznajdujęnowy,zaskakującye-mail.
Sylwiapisaładziennik.Jegofragmentyopublikowałagazetagdyńskawstyczniuzeszłego
roku,terazposyłamCiskanytychstron,któredostałamodJakubaFeya.Powiedział,że
poszukareszty,podobnoprzedstawiałdziennikipolicji.
OstrzegamCię,żepisałanaróżnychkartkach,właściwiegdziekolwiekprzebywała,tam
zaczynałacośzapisywać:na41
kartkachhotelowych,napapeterii,napisałaczęśćnamaszynie,wkomputerze,we
wczesnymdzieciństwieskrobaławgrubymzeszycie.Tendziennikzdzieciństwajest
najpełniejszyinajbardziejskładny.Jakubobiecałdostarczyćteżkopiejejkorespondencji,
podobnonajwięcejlistówpowinienmiećMateusz-pisaładoniegoregularnie,tydzieńw
tydzień,szczególniekiedymieszkałjużwKrakowie.Nieprzekazałichpolicji,mimoże
prosilionie.
Edyta
NaśniadaniuspotykamysięwniewielkiejkawiarninaulicyGrodzkiej,gdzienaścianach
wisząlongowepłyty,stareskrzypceitorebkizkawą.Mateuszprzyjeżdżarowerem,mimo
żenadworzejestjużzimno.Kiedyzaczynawyplątywaćsięzszalików,czapek,kożuchai
swetra,mamwrażenie,żewło
żyłnasiebietysiącróżnychwarstw.
-Jaknocwhotelu?-zagadujeniemalwesoło.
-Wygodnełóżko-kłamię.Nieprzespałamchybawięcejniżgodzinę,czytającdzienniki
Sylwii,wynotowującnajważniejszerzeczy,apotemjeszczeszukającwneciepotrzebnych
informacji.
Tymrazemstanowczoustawiamnastoledyktafon,aonnieprotestuje.Obsługującanas
młodabarmankazzaciekawieniemlustrujewzrokiemmojenotatkiisprzętdo
nagrywania.
-Czypowinnamznaćtegopana?-pytaszeptem,kiedyMateuszodbieratelefon.
Włączamdyktafonzchwilą,kiedynastółwjeżdżagorącakawa.
-Wieszodziennikach,którepisałaSylwia?
-Notak,oczywiście.Pisałaprzezcałeżycie,niemogęsobieprzypomnieć,żebynie
prowadziładziennikachociażprzezjedentydzień.-Wsuwaręcewrękawyswetra,
uśmiechasięwmiłysposób.-Chciałazostaćpisarką,sądziła,żemusipisaćpokilkastron
dziennie,żebyszkolićwarsztat.
-Czytałeśje?
42
Upijakawy,wdziennymświetlesprawiawrażeniecałkiempogodnegoiwypoczętego,
gdzieśzniknęłycieniepodoczamiimętnywzrokzwczoraj.
-Nie,nojak?Przecieżtojejosobistenotatki-dziwisię.
Oczywiście,zapomniałamoostrzeżeniuDamiana,żeMateuszsprawiadobrewrażenie.
Bratostrzegałmnieteż,żebympochopnieniezaczęłalubićMateusza.„Porządniimili
ludziepotrafiąpopełnićnajgorszązbrodnię”-takbrzmimottoDamiana.
Jeszczeniewiem,czypytaćgooto,corzuciłomisięwoczy,kiedyzaczęłamczytać
dzienniki,czyjakośpokrętnieobejśćtematiprzycisnąćgo,żebysammiotym
opowiedział.Muszęwciążsobieprzypominać,żeSylwiabyłapisarkąimiałabujną
wyobraźnię.Niewszystkowięc,conapisała,musizarazbyćprawdą.Ajednakwtym,co
pisałanatematMateusza,cośminiegra.Imbardziejzagłębiamsięwjejnotatki,tym
większejnabierampewności,żełączyłichzwiązekkazirodczy!Ajeślitak,tochciałabym
wiedziećtonapewno,botakainformacjamożemiećdużeznaczenie.Jakdlamnie,to
pierwszadużarysanaportrecierodzinyFeyów.
-Więcjaktobyłoztąstudniówką?-pytamnibyobojętnie.Wiem,żepolicjateż
próbowaładowiedziećsię,jaktowszystkowyglądałonaprawdę.Dziwimniebardzo,że
dziennikarzeroktemu,kiedylustrowalirodzinęFeyów,niepisaliotymwogóle-nie
dotarłydonichżadneprzecieki?
WizjauzyskaniaodMateuszakonkretnejtwierdzącejodpowiedziizamieszczeniajejw
artykulew„Portretach”błyskamiprzedoczamikrótko,aleostro:krzykliwynagłówek,
Sylwiapostawionawzupełnienowymświetle…Tłumięnęcącyobraziprzenoszęwzrok
namężczyznę,którysiedzinaprzeciwko.
Zaczynasięśmiać.
-NaBoga,dajspokójtejstudniówce.Mamciopowiedzieć,wcoSylwiabyłaubranaalbo
przyktórychutworachtańczyła?
-Awcobyłaubrana?
43
Uśmiechschodzimuzust.Przezchwilępatrzynamnieznadzieją,żezmieniętemat.W
końcupochylagłowęisięgapofiliżankęparującejkawy.Przytrzymujejąprzyustach.
-Niepamiętam,chybanaczarno.Niepamiętamtakichrzeczy.
Dobra,wszystkopokolei-myślę.Naraziestudniówcedajemyspokój.Stawiamsobie
znakzapytaniaprzyliterce„k”,którątajemniczoumieściłamnagórzenotatek.Mateusz
niewie,cooznacza„k”,iwyraźniegotociekawi.
-OpowiedzmioLucynie.Sylwiazajmowałasięnią,prawda?
-Wszyscysięniązajmowaliśmy,matkamusiaławrócićdopracy,więcLouciągle
siedziałanamnagłowie.Byładużomłodsza,odSylwiidziesięćlat,aodemnieprawie
trzynaście.
Totrochędużaróżnicawieku,żebyinteresowaćsięjejsprawami,aleniemieliśmy
wyboru.Rodziceniemielikasynaopiekunkę,przyjechaławprawdziebabcia,aleona
nigdynietraktowałaswojegoprzyjazdujakoodpowiedzinaprośbyopomocprzyLou,
tylkojakowizytacjęunasioderwaniesięodswojegożyciawSłupsku.
Babcia,notuję.
-Mieszkaliśmywtedynatakimosiedlu,któreniebyłozbytfajne-kontynuujeMateusz.-
WGdyni,któraskądinądjestpięknymmiastem.Pewnienigdyniebyłaśtam,gdziesię
urodziłem…
-Byłam.
Podnosinamniezaskoczonespojrzenie.
-Kiedy?
-Dwadnitemu.
UdałomisięustalićpoprzedniadresFeyówipojechałamtamnakrótkoprzezprzyjazdem
doKrakowa.Mieszkaliwokropnejdzielnicy-podsklepamiwystawalipijacy,brudne
dzieciakipozbawioneopiekibaraszkowaływpiaskownicach,niktniedbałoogródkipod
blokami,administracjaniezrobi
łanawetporządnychchodników.Kiedytamprzyjechałam,aku-44
ratzaczynałasiębezsensownaśnieżyca,niebyłomrozuiwszystko,cospadłoznieba,
zarazprzeradzałosięwbłoto.
Dotejdzielnicyprzesiedlonopatologicznerodziny-znajwiększymodsetkiem
bezrobotnychioczywiściepracującychnaczarno-którezamieszkiwałykilkadużych
komunalnychwieżowcówwGdyniChyloni.Udałomisiędowiedzieć,żeJakubFey
dostałtammieszkaniesłużbowo,jeszczewczasach
„komuny”,alewkolejnychlatachzapieniądzeuzyskanezesprzedażymieszkaniajego
teściowejwSłupskuFeyowieprzeprowadzilisiędoużywanegodomku,wktórymich
odwiedzi
łamkilkadnitemu.
DlaludziprzesiedlonychzChylonizostałyoddanedwabloki,które,kiedyzobaczyłamje
porazpierwszy,zrobiłynamniestrasznewrażenie.Szczerzemówiąc,wychowanaw
ładnejdzielnicywSopocie,niemiałampojęcia,żetakiemiejscajaktowciążistnieją.Nie
wiem,jakwyglądałotowczasach,októrychmówiMateusz,aleterazwszystkopowoli
przeradzasięwruinę:niemalowaneklatkischodowe,odpadającytynk,zniszczonegalerie,
naktórychwysiadująstarebabyzrobótkamiwrękach.Obejrzałamsobieuważnieplac
zabaw,naktórymSylwiaiMateusz,apotemLou,spędzaliczas:byłfatalny,zjedną
piaskownicą,huśtawkąiwalącymisiędrabinkami.Kiedyobchodziłamdzielnicę,ludzie
patrzylinamniezzaciekawieniem:zniemalkażdegookna,zzakażdejbrudnejfirany
śledziłymnieczyjeśoczy,nawetdzieciakizamierałyprzyzabawie.
Feyowiemieszkalinatrzecimpiętrze,wtrzypokojowymmieszkaniu,wktórymokna
zabezpieczonebyłymetalowymiprętami.Obecniemieszkającatamkobietawpuściła
mniedośrodkaibezżadnychproblemówoprowadziłapocałymmieszkaniu-
imponowałojej,żeporozgłosie,jakimiałasprawaSylwii,wyszłonajaw,żetoona
użytkujelokalpoFeyach.Małakuchnia,niewielkisalon,dwamalutkiepokoje.Ażdziw,
żemieścilisiętamwtakdużymskładzie.Widokzoknanieciekawy,bonadrugi,niemal
identycznyblok.
45
PatrzącteraznaMateusza,trudnomiuwierzyć,żewyszedł
ztakiejbiedyiwychowałsięwtakimosiedlu.Wszkole,wktórejsięuczył,prokurator
jestnaporządkudziennym,odwoźnejdowiedziałamsię,żedopierocouczeńz
gimnazjum,którymaindywidualnenauczanie,zaatakowałnożemnauczycielkę
matematyki.Wczasie,gdyMateuszsiętamuczył,byłotaksamo.Onnatomiastmiał
świetneoceny,zdobywałnagrodywkonkursachistartowałnawetkilkarazyw
matematycznejolimpiadziemiędzyszkolnej,wktórejznalazłsięwczołówce.
Potemzdałdoliceumplastycznegoizająłsięmalarstwem.
-PrzechowujeszlistyodSylwii?
-Tak,gdzieśpowinienemjemieć.
-Pokażeszmije?
-Noniewiem.-Znowuzaczynasięuśmiechać.-Niemawnichnic,comogłobycisię
przydaćwśledztwie,aprzecieżniepiszeszksiążkionaszymżyciu.
-Wszystkomożemisięprzydać.
-Nieto.
Protestujezbytszybko,więcobrzucamgoczujnymspojrzeniem,wahamsięiwkońcu
wytaczamciężkąartylerię:
-Wdziennikuznalazłamzapis,którytrochęmniezdziwił.
Możesztoprzeczytaćijakośskomentować?
Ipodsuwammujedenztychfragmentówdziennika,którenajbardziejmnie
zaintrygowały.
Sylwia
[rękopisnapapierzewkratkę,oprawionywskórę,zręczniemalowanymikwiatami,
25,7x20,5cm]
DrogiPamiętniku!
Tonajgorszydzieńwmoimżyciu!Jestemcałanapuchniętaodłez,wciążjeszcze
trzęsąmisięnogizezdenerwowaniainiemogęsięuspokoić.Wszystkoza-46
częłosięwieczorem,kiedywcałymdomupogasłyświatła,amnieogarnąłwielki
strach.
Podłóżkiemcośsięczaiło,cośczekało,ażwysunęstopęspodkołdryichcia
łodotknąćmnielodowatąręką.Cośstałozazasłonąwpokojuidyszałociężko.
Czyjeśkrokipowoliprzemierzałyprzedpokój.Szafkitrzeszczały,podłogapracowała,
zkranukapaławodawmozolnymkap,kap,kap.Wpatrywałamsięwciemność,
któraczaiłasięwrogachpokoju,zniedowierzaniempatrzyłam,jakrobisięlepka,
gęsta,jakprzybieraokreślonykształt.Powróciłyprzeczytanestraszneopowieści,
scenyzfilmów,któreoglądałamprzezszparęwdrzwiach,kiedyrodzicesądzili,że
śpię.Niemogłamuleżeć,więczerwałamsięzłóżkaipognałamdoMateusza.
-Mati,śpisz?-spytałamnerwowo.Niełatwomibyłostaćbosymistopamina
dywanie,naktóryzarazcośmogłowypełznąć.Wytrzymałamdwiesekundyi
powtórzyłamgłośniej:
-Śpisz?
Ponieważspał,zaczęłamgoszturchać,ażrozchyliłpowieki.
-Sylwia…corobisz?-zapytałpółprzytomnie,aja,tłumacząc,żeniemogęspać,już
gramoliłamsiędojegołóżka.Mateuszbyłchybazbytsenny,żebyoponować,cośtam
zacząłmarudzić,żebymsięniewygłupiała,alejajużleżałamprzynim,tulącsiędo
jegoramienia,chowająctwarzwjegowłosachirozpaczliwieoplatającgo
lodowatymirękoma.
-Sylwia,nalitośćboską!-powtórzyłbezradnie.Przyjemniebyłopoleżećobokniego,
poczućciepłoemanującezjegociała,wciągaćwnozdrzaznajomąwońszamponudo
włosówimydła.Byłocudownie,tyleżeMatiemuprzeszłasennośćiteraztoonnie
mógłzasnąć.
-Niemogęprzytobiespać-powiedziałzwestchnieniem,wyplątującsięzmoich
objęć.-Dajspokój…
Alejajużwsunęłamlodowateręcepodjegokoszulkę,ażzacząłsięśmiać,żeczuje
się,jakbymdotykałagodwomakawałkamilodu.Jegoskórabyłatakaciepła,taka
przyjemnawdotyku!Zbliskapopatrzyłammuwoczy.
-Nieróbtak-zaoponował,kiedymojeręcewciążprzesuwałysiępojegoplecach.
-Bo?-spytałam.Mójglosstalsięcichy,łagodny.Podobałomisię,żemójdotyk
wprawiłMateuszawzmieszanie.Oczywiścieżewiem,conaprawdęsiędzia
ło.Niejestemjużdzieckiem,żebyniewiedzieć.
Zacząłwyrzucaćmniezłóżka,śmiejącsię,że„wonmistąd!”.Oczywiście
szamotaliśmysiętakdługo,ażdałzawygraną.MójkochanyMati…Niemogłam
oderwaćodniegowzroku,łowiłamwciemnościzarysjegotwarzy,tebłyszczące
oczy…
47
-Kochamcięnajbardziej-powiedziałamszeptem.
Minutymijały,nocmijała,amywciążniemogliśmyzasnąć.Wysunęłamdłońi
bardzodelikatniedotknęłamniąjegoust.Czułam,jakmocnobijemiserce.Jego
sercebitotaksamomocno,wiem,booparłamtwarzojegopierśipoczułam.
Przesuwa)palcamipomoichwłosach,ajależałamzszerokootwartymioczamiimia
łamwrażenie,żezarazzasłabnę.
Koszmarprzyszedłoporanku.
-Wstawaj!-usłyszałamnadsobą.
Słowaświsnęłyjakostrzenoża,ażotworzyłamoczyisercepodskoczyłomidogardła.
Przedemnąstałababciawewłasnejosobie!Tyleżewcalenieprzypominałakochanej
babci,tylkowściekłegoszerszenia!Miałamwrażenie,żemnienienawidziwtamtym
momencie,itozcałegoserca.
-Wstawaj!-syknęłaznowu,więcodsunęłamkołdrę,aleniezdążyłamwstać,gdy
postawiłamnienanogitakimstrasznymszarpnięciem,żeomałoniewyrwałami
ręki!
-Babciu!-jęknęłamiwtedytrzepnęłamnierękąwpoliczek.Niezabolało,alemimo
topoczułamIzywoczachizrobiłomisięnajgorzejwświecie.
-Jaktywyglądasz!-syczaładalej,wykręcającmitakrękę,żenicniemogłam
poradzićnaspadającązramieniakoszulęnocną.
Mateuszteżsięobudziłiusiadłnałóżku,senniepocierającoko.Zapytał,zdziwiony:
-Cosiędzieje?
Alebabciawtedywycelowaławniegopalcemipowiedziałagłosemwszystkich
najgorszychwiedźm:
-Cichobądź!
Mateuszmomentalnieoprzytomniał:
-Cotyrobisz?!
Babciapuściłamojąrękę,aletylkopoto,bypopchnąćmniewstronęłazienkiikazać
mizaczekaćwśrodku.Poszłamtamniepewna,ocowogólejejchodzi.Głowamnie
bolałazniewyspaniaizemocji,zapaliłamświatło,przedlustrempoprawiłamkoszulę
nocnąiusiadłamnaranciewanny.Słyszałamnieprzyjemnygłosbabci,aleniepotrafi
łamrozróżnićżadnychstów.Kiedyweszładołazienki,byłajeszczebardziejwściekła.
-Rozbierzsię!-rzuciłasucho,więcpopatrzyłamnaniązzakłopotanieminawetsię
nieruszyłam.-Rozbierzsię!-powtórzyłaostro.
Niemiałampojęcia,ocojejchodzi.Pomyślałam,żemożezawołamtumamę,aleona
wtedypodciągnęłamikoszulędogóry.Broniłamsię,odpychałamjejręce,aleitak
udałosięjejodsłonićmojeuda.
48
-Pocotorobisz?-Rozpłakałamsiębezradnie.
Popatrzyłamizbliskawoczy,zapytałazimno:
-Cooncirobił?
-Kto?-Zaczęłamwycieraćłzy,którenieprzestawałypłynąć,obciągnęłamkoszulkę
wdół.
-Cocirobił?-powtórzyła.-Dotykałcię?Krwawiłaś?
-Przestań!
Wyrwałamsięiuciekłamzłazienki.
Mateuszstałwprzedpokoju,kiedygomijałam.Babciawyszładopieropochwili,
stanęłazamoimiplecamiipatrzyłanaMateuszastrasznymwzrokiem.Zwróciłasię
domnie:
-Będzieszspaławmoimpokoju,aLounatwoimłóżku.Imożeszzrezygnowaćz
wakacyjnychplanów,bocałewakacjespędzimyrazem,wSłupsku.
Marlena
-Możesztoskomentować?
Mateuszjużnamnieniepatrzy;pochyliłgłowę,mawypiekinatwarzy.Jegogłosbrzmi
bardzocicho:
-Niepamiętamtego.
-Nie?-Przy„k”dostawiamwykrzyknik.-Mateusz?
Wciążwpatrujesięwtekst,papieroswjegopalcachspalasięodtakdawna,żeteraz
popiółspadanablatstołu.Niezauważatego.Podejmujeniepewnie:
-Tonietak.
Mierzęgozaciekawionymspojrzeniem.
-Ajak?
Jeszczedwalatatemupracowałamdlawarszawskiegota-bloidu,gdziepisałamo
przestępstwachiwypadkach.Nieprzespałamwtedyanijednejnocy:latałamod
przestępstwadoprzestępstwa,wyszukiwałamsobieinformatorówwpolicji,coniebyło
zadaniemłatwym,izawszestarałamsiębyćpierwsza,kiedydziałosięcośważnego.W
ostatnimrokupracymiałamażczterokrotniedoczynieniazkazirodztwem,adwukrotniez
ka-49
zirodztwempomiędzyrodzeństwem.Zjednądziewczynąspotkałamsięwszpitalupotym,
jakpróbowałapopełnićsamobójstwo.Podczasprzesłuchaniawyznałapolicji,żeodlat
byłagwałconaprzezswoichstarszychbraciijestwciążyzktórymśznich.Drugakobieta
odlatżyłazeswoimbrateminiewidzia
ławtymniczłego.„JezusMaria,acomamporadzićnato,żetylkoonmnieobchodzi?”-
zapytałapodczasnaszejrozmowy,apóźniejwielokrotniepodkreślała,żeprokuratornie
powinienwtrącaćsięwichżycie,żeto,zkimsypia,powinnobyćtylkoiwyłączniejej
sprawą.Winnychprzypadkach,naktóretrafi
łamalbooktórychpisalimoiredakcyjnikoledzy,najczęściejkazirodztwotyczyłosię
kontaktówojciec-córkaalbomatka
-syn,ajeślidotykałorodzeństwa,tojednoznichniepodzielałopoglądówdrugiego:seks
byłgwałtem,ciążawywoływałapanikęiprowadziładopróbsamobójczych.W
patologicznychrodzinachodsetektakichprzypadkówbyłnajwiększy.
Feyowiejednakniesąprzecieżpatologicznąrodziną,aMateuszniewyglądaminakogoś,
ktomusiałbystosowaćprzemoc,żebypójśćzdziewczynądołóżka.
Pytam,dobrzewiedząc,żenieudzielimiodpowiedzi:
-Byliściezesobą?
Napewnozdajesobiesprawęzkonsekwencjiprawnych„romansu”zSylwią.Kręci
głową,bezradnieodsuwaodsiebietekstiunosinamnieteswojezieloneniewinneoczy.
Jegogłosjestterazbardzocichy:
-Ocotymniepytasz?
-Nienapiszętego-wyjaśniam.Niemusimartwićsięoaspektyprawne,chcętowiedzieć
dlasiebie.Pytamdalej:-
Pozababciąktośotymwiedział?
Kręcigłową.
-Oczymktośmiałwiedzieć?Oczymtywogólemówisz?
Stukampalcemwjejdziennik.
-Otym.
-Napisałato…-Sięgapotekstiszukadaty,alejejnieznaj-50
duje.Zrezygnacjąodkładakartkęnastół,unikapatrzeniamiwoczy:-Napisałato,jak
miaładwanaściealbotrzynaścielat.
Przestań,toniemażadnegoznaczenia!
Gubisię:wtekścieniemadaty,powiedziałprzedchwilą,żeniepamiętategowydarzenia.
Potrafijednakokreślićczas,wktórympowstałtenfragment.Wmyślachobliczam,że
skoroSylwiamiaławtedydwanaściealbotrzynaścielat,toMateuszmiałskończone
piętnaściealboszesnaście.Damianwtymwiekusypiałzdziewczynami,ajużnapewno
miałpojęcieoseksie.
-Czyrodzicemieliświadomośćtego,cosiędzieje?-kontynuuję,aonpochylajeszcze
niżejgłowęiwłosyczęściowozakrywająmutwarz.Mamwrażenie,żezamknąłoczy.
Staramsiępatrzećnaniegotak,jakwidziałagoSylwii:atrakcyjnyfacet,nieśmiały,
inteligentny,miły-nicdozarzuceniawtymtemacie.Dziwimnietylko,żemoi
informatorzyniedogrzebalisiężadnejkobiety,zktórąbyaktualniesypiał.
-Mateusz,mojaocenamoralnatejsytuacjiniemaznaczenia…
-Ocenamoralna?-powtarzairozchylapowieki,alewciążniepatrzymiwoczy.-Acotu
jestdooceniania?
Mamnieodpartewrażenie,żeprzynajmniejwjednejsprawiemówiprawdę:nieczytałjej
dzienników,niemiałpojęcia,żepisałaonim.Tegofragmentunieznał,ajeśliznał,to
znaczy,żerozminąłsięzeswoimpowołaniemipowinienjużbyćwziętymaktorem.
-Porozmawiajmyojejzniknięciu,dobrze?-wycofujęsię.
Nieodpowiada,obracawpalcachfiliżankęzkawą.Niespodziewanieodwracasięw
stronębaruizrozdrażnieniempocieraczołowierzchemręki.Uświadamiamsobie,że
przestał
mniesłuchaćiskupiłsięnadźwiękachpiosenkisączącejsięzgłośników.Teżsłuchamiz
niedowierzaniemuświadamiamsobie,jakbardzotenmuzycznykawałekjestadekwatny
donaszejrozmowy!Jakimśniesamowitymzbiegiemokoliczności51
wgłośnikachsłychaćgłosKateBush,akuratnumerokazirodztwie:„Thekickinside”.
Kateśpiewa:Makesmeleaveyoubehind.
Nomoreunderthequilt
Tokeepyouwarm.
YoursisterIwasborn.
Tosprawia,żezostawiamcię
Podkołdrą
Jużnieogrzejęcię
Botwojąsiostrąurodziłamsię*
-Czyjestcoś,oczymniepowiedziałeśwtedypolicjizjakichśwzględów,ateraz…-
zaczynam,aleurywam,widząc,jakietobezcelowe.
Mateuszwciążnieodpowiada,zamyślonyicorazbardziejprzybity.
I’mgivingitallinamomentortwo.
I’mgivingitallinamoment,foryou.
I’mgivingitall,givingit,givingit.
Thiskickinghereinside
Oddamtowszystkozachwilęlubdwie
Oddamtowszystkozachwilę,dlaciebie
Oddamtowszystko,oddam,oddam
Toszaleństwowśrodku*
-Ocotymniepytasz?-wybuchanagle.-Myślisz,żezrobiłemcośSylwiialbomiałem
cokolwiekwspólnegozjejzniknięciem?-Nieczekanamojąodpowiedź,chowa
papierosy,za-
*Tłum.MałgorzataWolf-Niedzielska.
52
bierazestołuzapalniczkę.-Niewiem,skądpomysł,zemogęukrywaćcośprzedpolicją.
Przecieżchodziomojąsiostrę,docholery!Powiedziałemimwszystko,comogłopomóc
jąodnaleźć.Wszystko!-Sięgaposwójpłaszcz.-Takniemożna,Marleno.Nie
rozmawiałbymztobą,gdybymwiedział,że…
-Pytamtylko,czyjestcoś,czegoniepowiedziałeśpolicji
-powtarzam.
Wciążmanatwarzywypieki,wkładasweterisięgaposzalik.Stajesięjasne,żetokoniec,
klęska-zarazwyjdzie,więcpróbujęgozatrzymać:
-Czytwojasiostramiałachłopaka?
Jużmanasobiepłaszcz.Odchylamsięnakrześleibezradniespoglądam,jakzapina
guzikiiwiążeszalik.
-Spotykałasięzmoimkolegą-rzucawmoimkierunku.
-NazywasięDawidOrzelski.
Notujęimięinazwisko.
-Jakmamgoodnaleźć?
-Podamcinumertelefonu.-Szukanumeruwkomórce.
Apotemdyktujemigoiwychodzibezsłowazkawiarni.
LOU
Sylwiażartowałasobieczasami,żejestwięźniemwewłasnympokoju.Jejpokójzostał
podzielonynadwieczęściipołówkamojejsiostryprzypadłanastronęzoknem.Jeśli
Mateuszmiałzłyhumor,mówił,żebyśmyniewchodziłynajegopołowęiwtensposób
niemogłyśmywyjśćzpokojuwcale.
Siedziałyśmyprzyoknie,opierałyśmyręceoparapetiwpatrywałyśmysięwpejzażnaszej
dzielnicy.Nagaleriachbloku,naktórymiałyśmywidok,kobietyrobiłypranieirozwiesza
łyjenasznurach.Czyjeśradiograłogłośnopiosenkę:53
Mojesercetojestmuzyk,
któryzwiałzorkiestry,
boniezkażdymlubigrać.
Jeślipadałdeszcz,jegokroplerozbijałysięoparapetzgłośnymplaśnięciem.Razemz
Sylwiąpatrzyłyśmy,jaksąsiadkinawysokichszpilkachprzeskakująkałuże,klnąc,na
czymświatstoi.Mimożedoadministracjiosiedlatrafiłoztysiącpodańozrobienie
chodników,urzędnicywciążociągalisięzodpowiedziąiwidokkobiet,którewautobusie
albopodblokiemzmieniałykaloszenatrzewiki,byłczymśoczywistyminiktsięjuż
nawetniedziwił.
„-Oszybydeszczdzwoni,deszczdzwonijesienny-mruczałaSylwiajakkołysankę.-I
pluszczejednaki,miarowy,niezmienny;Dżdżukroplespadająitłukąwmeokno…Jęk
szklany…płaczszklany…aszybywmglemokną…-Zwróciłasiędomnieidelikatnie
wystukałapalcaminamoichwłosachrytmicznąkońcówkę.-Iświatłaszaregoblasksączy
sięsenny…
Oszybydeszczdzwoni,deszczdzwonijesienny…”
Uśmiechnęłamsięrozradowana.
-Ładne!
-Prawda?-podchwyciła,poprawiającmikołnierzyksukienki.-Zapoznamcięz
najśliczniejsząpoezją,Lou.Będziesztakamądra,mądrzejszaniżwszystkietwoje
rówieśniczki!
Wmajuobserwowałyśmydziewczynkiidącedopierwszejkomunii.
-Ta!-Byłamtakprzejęta,żeażmiałamwypieki.Mójpaleccelowałwdziewczynkę,
którawyglądała,jakbywłożyłaminiaturowąślubnąsuknię,szerokidółunosiłarękomaw
bia
łychrękawiczkach,nagłowiemiaławianek,ajejramionazdobiłaprzepięknapeleryna,
caławyhaftowanawkwiaty.
-Tyteżbędzieszmiałatakąpięknąsuknię-powiedziałaSylwia,opierającczołooszybę.
-Tak?-Ażsięzachłysnęłamzzachwytu.
-Och,oczywiście.-Obrzuciłamnierozbawionymspojrze-54
niemizmrużyłaoczyjakzawsze,kiedyzaczynałasobiecośwyobrażać.-Będziesz
wyglądaćnajładniej,bomaszteniezwykłeczarneoczyiczarnewłosy,któreprzybieli
będąwydawaćsięnieziemskie!Zresztąbędzieszmiałacudownąsukienkę,Lou.Zasześć
lat.Jużzasześćlattoinnibędąsiedziećwoknachipatrzeć,jakidzieszwbiałejsukience!
Momentalniecałaspurpurowiałamzzachwytu.
-Będąpatrzeć,jakidzieszdoślubu!-wykrzyknęłam,więconawybuchłaśmiechem.
-Ja?-Przysłoniłasobierękąusta.-DrogaLou,janiewyjdęzamąż!
-Dlaczego?
Niemieściłomisięwgłowie,żeSylwiamożeniechciećmiećnasobieślubnejsuknii
welonu.Takdobrze,podczaszabawzMarzeną,wychodziłojejskładanieślubnej
przysięgi.Wyciągałaswojąksiążeczkędomodlenia,podawaładostojnierękęMarzeniei
deklamowała,wczuwającsięwrolęzarównoksiędza,jakipannymłodej.Potrafiła
świetniemodelowaćgłos,takżemiałamwrażenie,iżsłuchamdwóchosób,aniejednej.
Marzyła,żegdybymiałaiśćdoślubu,towsukniszerokiej,zkilometramikoronek,z
welonemdoziemi,którydźwigałybyzaniądruhny.Oczywiściejamiałambyć
najważniejsządruhną!
-Lou-powiedziała,uprzednioobrzuciwszywzrokiempobliskiekątywobawie,żebynikt
jejnieusłyszał.-Lou,niemogęwyjśćzamąż.Jedynąosobą,którąchciałabympoślubić,
jestMateusz,azabrataniemożnawyjść.Dlategojanigdyniewyjdęzanikogo.
Mateusz?-pomyślałam,zdruzgotana.
-Mateuszjestrudy-wykrztusiłam,krzywiącsięnieznacznie.
Alenajejustachpojawiłsięuśmiech.
-Ibardzolubiętejegorudewłosy,wiesz?
Nierozumiałamtego.Mateuszbyłpodły,byłstraszny,ba
łamsięgojaksamegoLucyfera,zutęsknieniemczekałamnamoment,gdywychodziłna
podwórkoijużmnieniedręczył.
-Sylwio,onjesttakiniedobry!-bąknęłam.
55
Aleonatylkosięroześmiała,znowuoparłaczołooszybęiwpatrzonawwidokzaoknem
odparłaszeptem:
-Nigdyniechciałabympoślubićkogośmiłegoidobrego.
Mateuszbyłdlamnienieznośny,szczególniegdywpobli
żuniebyłonikogo.
-Terazpowiemciprawdę.
Uniosłamnaniegospojrzeniepełneufnościizprzerażeniemdostrzegłam,żewoczach
matestraszneogniki,którychtakbardzosiębałam.Odłożyłksiążkę,którączytał,
uśmiechnąłsiędomnieniemalprzyjaźnie.
-Niejesteśpodobnadonaszejrodziny,bowcaledoniejnienależysz.
Mojeoczyzamrugały,naczolepojawiłasięniewielkazmarszczka.
-Ktośwyrzuciłciędośmietnika,żebyśumarła.
Brodazatrzęsłasię,bąknęłam:
-Niee!
-Niee?-przedrzeźniłmnie.Sięgnąłpofotografięrodzinnąstojącąnakomodzie.-To
popatrztutaj.
Posłuszniewdrapałamsięmunakolanainiepewniezajrza
łamwzdjęcie.
-Widzisz?Całarodzinawyglądajednakowo,atyjesteśzupełnieinna.
Otymakuratwiedziałam,więcmogłamodpowiedziećzulgą:
-Tak,bomambuziępobuniTesie.
GłosMateuszastałsięmiły,wręczprzyjacielski:
-Lucyna,jesteśzamała,żebywiedzieć,jaktobyłofaktycznie,więcnicwięcejcinie
powiem.
Uśmiechzszedłmizust.Mateuszchybafaktyczniewiedział
cośomoimpochodzeniu,czegoniktinnyniechciałmipowiedzieć.Odzawsze
wiedziałam,żeniewyglądamjakresztarodziny.Wrodziniewszyscybylirudowłosi-
albojasnowłosi-ajamiałamdługihaczykowatynos,wysokieczołoiteczarnewło-56
sy!AcojeśliprababkaTeresazostaławymyślona,żebymczułasiędobrze?Co,jeśli
faktyczniemojąmamąbyłajakaściemnowłosakobietaiwyrzuciłamnienaśmietnik,
żebymumarła?
-Powiedzmi,proszę!-Wbiłamwniegozrozpaczonywzrok,alemójbratjużwróciłdo
czytaniaksiążki.Podparłgłowęrękąimruknąłzwyższością:
-Idźjuż,jestemzajęty.
Sylwiaczęstoopowiadałamibajkiodziewczynkach,którezostałyporzuconew
dzieciństwieiszukałypotemswoichrodziców.Przezmomentwmyślachbłysnęłami
wizjasiebieodnajdującejprawdziwąmamę.Możewmojejprawdziwejrodzinienie
miałabymstarszegobrata,tylkosiostrę?
-Proszę,braciszku,proszę!
-Niepowiemciiprzestańjęczeć.
Czułam,żezarazzacznępłakać,woczachmiałamłzy.
-Proszę!
OczyMatiegozmrużyłysięjakukota.
-Niemogę.Jesteśzagrzecznądziewczynką,żebypoznaćprawdę.Grzeczneidobre
dziewczynkiniemogąwiedziećozłychrzeczach.-Znowutenniemalprzyjacielski
uśmiech,niepasującydozłegospojrzenia.
-Jużniejestemdobrądziewczynką!-zaoponowałamhisterycznieiwtedyobrzuciłmnie
łaskawymwzrokiem.
-Cóż,udowodnij,żeniejesteśjużdobra.
Oczywiścieniemiałampojęcia,comogłabymzrobić.Ostatecznienigdynierobiłamnic
złegoiraczejzawszystkomniechwalono,całowanoimówiono,żejestemkochana.Teraz
wpośpiechuprzesunęłamwzrokiemposegmencie.
-Zróbcośokropnego-dodałMateusz,azłeognikiwciążpaliłysięwjegooczach.
Nasegmenciestałświętyobrazek,którydostałamodksiędzanakolędę.Obrazek
przedstawiałMaryjęzdzieciątkiemJezusnarękach.Uwielbiałamgo,jakwszystkie
obrazkiprzedstawiająceMatkęBożą.MojąulubionąksiążkąbyłaBiblia,57
wypełnionaślicznymiibardzokolorowymirysunkami.Najbardziejlubiłamte
przedstawiającezwierzątka.
Posłuszniepodreptałamdotejczęścisegmentu,gdziesta
łamojaukochanaBiblia.OtworzyłamnaobrazkuprzedstawiającymNoegozaganiającego
doarkizwierzęta.
-Mamusiabędziezła…-wyszeptałamzrozpaczą.
-Toprawda-zgodziłsięzemnąMateuszbezwspółczucia.
-Aleprzecieżniechceszbyćjużdobrądziewczynką?
Zcałegosercachciałambyćdobrądziewczynką.WieczoramiprosiłamSylwię,żeby
odmawiałazemnąpacierzinamszywkościelestałamzawszenieruchomo,zewzrokiem
wbitymwołtarzipobożniezłożonymirękami,chociażinnedziewczynkiwmoimwieku
wierciłysię,wędrowaływtęizpowrotemimiałamwielkąochotęimtowarzyszyć.
-Więc?-zapytałbratobojętnie,alezdziwnymbłyskiemwoku.
Czułamsięnajgorzejwświecie,kiedywydarłamkartkęzBiblii.Momentalnieteż
rozpłakałamsię,bopogniecionyobrazekleżałnapodłodze,tużobokmoichstóp,i
rozdarcieprzechodziłoakuratprzezpyskżyrafki.Piąstkamipotarłamłzawiąceoczy,ażw
końcucienkimgłosikiemwyjąkałam:
-Zrobiłam,terazmipowiedz!
Aleonodparłobojętnie:
-Mamawkurzysięjakcholera,żezniszczyłaśBiblię.Aterazposprzątajtoiidźdo
swojegopokoju.
-Nienawidzęcię!-Mójgłosprzeszedłwpisk,wrzeszcza
łamnacałegardło,tupałamnogamiipodskakiwałamwmiejscu,ażMateuszzacząłsię
śmiać.
-Pięknie,możejeszczewydrzeszsobiewłosyzgłowy?
Ależjagonienawidziłam.Zrozpaczliwymwrzaskiemuciekłamdopokojubabci,
zagrzebałamsięwpościelipłakałamrozdzierająco.
-Obyśumarł!-Tobyłostatnikrzyk,zanimdopokojuweszłababciaitrzepnęłamnie
ścierkąprzezplecy.
-Cichobądź!-niknęłazezłością.-Cotywyprawiasz?Izo-58
stawbratawspokoju,przecieżsięuczy!Kochanie,niewiesz,żeniewolnożyczyć
nikomuśmierci?
RazemzSylwiąiMarzenąbawiłyśmysięwteatrzyk.Podchoinkędostałamdziecięcą
scenęzkurtyną,więccałepopo
łudniaspędzałyśmynawymyślaniuprzedstawień.
-JabędęJoannąd’Arc-zadecydowałaSylwia.
Przywiązanadonogibiurka,mojasiostraginęławstrasznychmękach:ogieńtrawił
powolijejciało,zaczynającodstóp,więcwrzeszczałajakopętana,rzucałagłowąwe
wszystkiestrony,abezwzględnaMarzenadokładałajejdrewnapodstopy.
MniedobrzewychodziłoumieraniealaJuliaz„Trzechmuszkieterów”.Popijałamzatrute
winozpięknegokielicha,chwytałamsięzagardło,apotempadałamnapodłogęiw
konwulsjachkonałamtakdługo,żenawetSylwiazaczynałasięwkońcumartwić,czy
wszystkozemnąwporządku.Marzena(„DamaKameliowa”)odchodziłanudno:kaszlała
ikaszlała,ażrobiłosięnamniedobrze,więcznalazłyśmydlaniejinnąrolę.
-BędzieszAtosemz„Trzechmuszkieterów”iutnieszmigłowę,kiedywyznamswoje
winy-obwieściłaSylwia,zachwyconatakąperspektywą.Ubranawstarąsuknięmamy,
którasięgałajejkostek,zszalemnagłowie,wyglądałaniezwykle.Podniąby
łourwisko,nadktórymAramis(czylija)czyniłznakkrzyża.
-TojaotrułamJulię-wyznałamojasiostra,aAtosdarł
zniejsuknię,byodsłonićstraszneznamię,którewypalonowprzeszłości,gdybyła
złodziejką.
-Tybezwzględnasuko!-krzyknęłaMarzena,ajaiSylwiajednocześniezamarłyśmyw
bezruchuzrozdziawionymiustamiiszerokorozwartymioczami.Marzenazaczęła
chichotać.
-Przepraszam,takmisięwymknęło!
-Suko?-zaciekawiłamsię,więcSylwiaiMarzenazaczęłyśmiaćsięgłośno.Pochwili
padłynadywanumoichstópiśmia
łysięjeszczegłośniej.Spoglądałamnaniezgóryniepewnie.
-Dlaczegosięśmiejecie?
59
Marzenaażzłapałasięzabrzuch,żebyjejniepękłześmiechu.
Sylwiawswoimpamiętnikutrzymałajednozdjęciemamy,którebyłodlaniejbardzo
ważne.
-Pokażęcijetylkoraz-oznajmiła,kiedyzostałyśmysame.Wyjęłastarąfotografię
czarno-białąibardzoostrożnierozprostowałająwpalcach.-Zobacz,jakamamabyła
piękna.
Tańczyła,wiedziałaśotym?
Mamanazdjęciustałanadeskachscenywprzepięknejczarnejsuknizgłębokim
wycięciemzprzoduiwyglądałajakniemama.Zniedowierzaniemwpatrywałamsięwjej
uszminkowaneusta,wjasneskręconewłosy.Byłatakainna,takniepodobnadoosoby,
którąwidywałamkażdegodniawdomu.
-Tonapewnomama?
Wdomubyłazmęczonąinietakładnąkobietą.Kiedyszłaześcierkądokurzupo
mieszkaniu,zjejustwysypywałysięsameżale:żeniesprzątamyposobie,żemogłabym
jejpomóc,żewpędzimyjądogrobubałaganieniem,żenadywaniesąfarbyMateusza,a
dywankosztuje,żewszędziewalająsięciuchySylwii,żeoknatrzebapomalować,az
drzwiodpadafarba.
Sylwiawyjęłamizdjęciezrękiischowaładopamiętnika.
-Terazonimzapomnij-powiedziałaszeptem,jakbywymawiałazaklęcie.
Sylwia
[wyjątekzpamiętnikapisanegomiędzysiedemnastymaosiemnastymrokiemżycia,
dwiestronytekstunapapierzewlinię,27,5x21,5cm]
Kiedymiałamdziewięćlat,straciłamprzytomność.Ostatnie,cozapamiętałam,to
moment,wktórympróbowałamnabraćoddechu-byłotak,jakbymtonęła.
60
Haustwody,płucawyczekującezbawiennegotlenuiświadomość,żedziejesięcoś
złego.
Napogotowiudanomizastrzykizałożonomaskętlenową.Mamastaławdrzwiach
gabinetu,rozmawiałazlekarzem;usłyszałam,jakpowiedział:
-Tachorobajestjakrak,boteżniemananiąlekarstwa.
Kiedypierwszyrazzabrałomniepogotowieipotemwróciłamdodomu,Mateusz
położyłsiękołomnienałóżku.
-Jaksięmasz?-zapytałłagodnie.Leżałamnaboku,ztwarząskierowanądoniegoi
wciążmyślałamosłowach,którepowiedziałlekarzmojejmamie.
-Chybaniejestzemnąnajlepiej-odpowiedziałamszeptem.-Chybaniebędę
tancerką.
Jegospojrzenieprzesuwałosięzniepokojempomojejtwarzy,odezwałsięjednak
równiełagodniejakprzedchwilą:
-Przecieżbędzieszpisarką,prawda?
Przysunęłamsiębliżej,wtuliłamtwarzwzagięciejegoramienia,czułam,jak
rozgarniapalcamimojewłosy.Zacisnęłampowiekiiwtuliłamsięjeszczemocniej.
Potemjużzawszechciałam,żebybyłprzymnie,kiedydziałosięcośtakiego.
Wołałamgo,ilekroćzaczynałamczućsięźle,kiedyprzychodziłatak,toonmnie
obejmował,toonmówiłuspokajająco,żewszystkobędziedobrze.Kiedymiałam
silnyatakastmy,woczekiwaniunapogotowie,opierałmnieosiebieimówił,żebym
słuchałajegooddechuirobiłatosamo.Takbyłoprościej,chociażnigdyniebyło
łatwo.
[rękopisnapapierzewkratkę,oprawionywskórę,zodręczniewymalowanymi
kwiatami,25,7x20,5cm]
WTOREK
DrogiPamiętniczku!Zdumądonoszę,żenapisałampierwsząwżyciupowieśći
dałamMarzencedoczytania!Marzenaczytawszystko,cowyjdziespodmojejręki.
-Jejrodzicesąprościjaktrzonekmłotka,kochanie-powiedziałababcia.-
Tożadnachlubapisaćdlakogoś,ktonieczytanicinnego.
Dziśdzieńprzesyconyupałem.Babielatounosisięzaoknem,kiedywysuwamponie
rękę,mogęjezłapać,wszystkiechodnikiiulicesąnimzasypane.Wyglądatotak
pięknie,jakbybyłoBożeCiałoijakbywłaśniedziewczynkisypiącezkoszyczków
kwiatyprzeszłyprzeznasządzielnicę!Ech,szkoda,żeBożeCiałojesttylkorazw
roku!
61
Wciążjestemtakasłaba,mamaniepozwalamioddalaćsięoddomu.Wiodęwięc
żywotpotępionejpanny,siedzęnanaszejgaleriiiczekam.
KochanyPamiętniczku,niebędęukrywać,conaprawdęrobięnagalerii!
Otóżmarzęsobie.
Marzęochłopcu,wktórymmogłabymsięzakochać.Marzymisięchłopako
niezwykłychoczachipięknychustach.Wyobrażamsobie,żenagłowiebędziemiał
burzęwłosów,najlepiejrudych,iżewcaleniebędzietakimityiprzyjacielskijak
lalu-siezromansów.Chcę,żebymniedopadłwjakimśzaułkuizgwałcił!(Wstyd,
grzech!)Wyobrażamsobie,żejestemtancerkąkabaretowąwMoulinRouge,aon
przychodzitamkażdegowieczoraipragniemnietakbardzo,żewkońcupuszczają
munerwy.Wmarzeniachpatrzęnaniegozesceny,wirującwświatłachreflektorów,
okrytawachlarzamizmiękkichróżowychpiór.
Winnymmarzeniujestemśpiewaczką:mamnastopachbłyszczącewysokieszpilki,
ubranajestemwkrwistoczerwonąsuknię,któraoblepiamniejakdrugaskóra,na
szyiciążąmisznurypereł.Onjestmoimakompaniatorem:granafortepianie,po
którymjastąpamalbonaktórykładęsięzmikrofonemprzysuniętymdoust.Gra
cudownie,najpiękniejnaświecie,spodjegopalcówwysypujesięniesamowita
muzyka,którakompletniemnieoszołamia!Marzę,żemieszkamyzesobąw
niedogrzanymmieszkaniunaprzedmieściachNowegoJorku,żeonzdradzamniez
różnymiprzygodnymikobietami,ajacorazczęściejpopijamzpiersiówki,którą-
jakMarilynMonroew„Mężczyźniwoląblondynki”-trzymamzagumkąod
pończoch.
Czytobardzonierealnemarzenia?
Chybatak,zważywszyżejedynymobiektem,którywydajesięwartuwagi,jestmój
brat.
Ciiiiii…trzebatoskreślić!
Wieczór
Louwystraszyłamniedzisiajnienażarty.Siedziałyśmysobienakanapiei
oglądałyśmytelewizję,kiedynaglespojrzałanakątłączącyścianęzoknem.Tamwisi
takaciemnazasłona.Louzobaczyłająizamarławbezruchu,zrozchylonymiustami.
-KochanaLou,cotamwidzisz?-zapytałamuprzejmie,alewogóleniezareagowała.
Tylkooczysięjejrozchyliłyzezgrozy.
Niepowiem,wszystkiewłoskistanęłyminarękach.Podeszłamdozasłonyostrożnie,
odchyliłamjąistwierdziłam,żeniczegotamniema.
-Widzisz,nictuniema-powiedziałamzulgąispojrzałamnasiostrę.Noiwtedy
właśniezobaczyłam,jakonaodwracaszybkowzroknaśrodekpokoju,jakbywodziła
spojrzeniemzakimś,kogojaniepotrafiędostrzec.
62
OdwczorajjestunasciociazKrakowa,którejniewidziałamoddobrychkilkulat.
SiedziterazwpokojumamyistraszyjąokropnymzdjęciemantenatkiTeresy,która
zmarławjakichśparszywychokolicznościachwiele,wielelattemu.Machatym
strasznymzdjęciemiwyjaśnia,żetoosoba,któramiałarównieczarnewłosy,równie
smagłąceręirówniewydatnynosjakLou.
-Powiedzodrazu,żebyłaŻydówką-mamroczebabciapodnosemwkuchni,bonie
cierpirodzinytatyiterazjużwiem,żepodejrzewagoowszystko,conajgorsze.A
Żydównieznosi.
Jezuuu,jakaantenatkaTeresabyłabrzydka!
-WidziszLou,takbędzieszwyglądaćnastarelata!-zażartowałam,jakciotkadała
miwreszciedorękizdjęcie.-Będzieszmiaławielkinosikiedyposiwiejesz,będziesz
wyglądać,jakbyśłysiała!
-Awcależenie-odpowiedziałabutniemojakochanasiostrzyczka.
Całarodzinabardzosięmartwi,boLouzkażdymrokiemjestcorazmniejpodobna
donas.Wczorajprzestraszyłamsięnienażarty,kiedywkąpielizobaczy
łamjejwłosy.MójBoże,mawłosyjaksamdiabeł!Kiedynamokły,przypominały
wodorostyibyłyokropne!
Mateuszodkryłniedawno,żeLoumateżpoważneproblemyzkoncentracją.Kiedy
tylkomazrobićcoś,cowymagaskupienia,odrazusięrozprasza.Nieudajemisię
nauczyćjejliterek,chociażpowtarzamyjeodkilkutygodni!Tobardzodziwne,jaw
jejwiekujużumiałamcośtamnaskrobaćnakartce,przynajmniejswojeimię.Poza
tymniewytrzymujenadłuższychbajkach,aoobejrzeniufilmudladzieci,który
trwałbygodzinę,wogóleniemamowy.Zaczynasięwiercić,wzrokjejucieka,sięga
pozabawki.
Oczywiścietymmocniejbędęjąkochać,skoromaproblemy.Jesttakadobra!
Dzisiajwysypałyśmynapodłogęlalkiiusadziłyśmywwyimaginowanychławkach.
-Tycjankabędziestaławkącie-zadecydowałaLou.-Znowudostałaburę.
Tycjanka,lalkaoniesamowicieognistychwłosach,przypominającychwłosymojego
Matiego,posłuszniestanęławkącielekcyjnejsali.Louzastanowiłasię,zacoją
ukarać,izarazzaczętawciskaćnaniąnajbardziejstrojnąsukienkę.
-Tycjankaznowuprzyszładoszkoływtejbalowejsukni.-Byłotostwierdzenie,ale
popartepytaniemwoczach.
-Bardzoczęstojąkarzemy-przypomniałamjej.
Wielkieoczypopatrzyłynamnieniepewnie,aręcejużwycofywałyTycjankęzkąta,
byjąprzytulić.Patrzyłam,jakLoucałujejejczoło.
-Jużniebędziemyjejkarać,dobrze?-zapytałcichygłosik.
-Oczywiście,żenie-zgodziłamsię.
63
Wiem,żemojasiostramaDAR.
NigdywrodzinienierozmawiamynatematDARU,niktwięcwłaściwieniewie,kto
goma,aktonie.CiociazKrakowa,ta,któraprzywiozłazdjęcieparszywejantenatki
Teresy,jestkustoszemnaWaweluiodlatfascynujesięhistorią.Naszczę
ścienietylkohistoriąkrólów,aleteżnaszejrodziny.Uzbierałajużcałkiemsporo
wiedzynatentematiwczorajpokazałamicośdziwnego.Otóżsporządziładrzewo
genealogicznenaszejrodziny!Jegokorzeniesągłębokie,sięgająażsiedemnastego
wieku.Oczywiścierozmawiamytuorodziniemojejmamy,chociażciociawęszyłateż
troszeczkęwprzodkachtatyiznalazłaantenatkęTeresę…
-Zdarzającisięproroczesny?-zapytałamnie,kiedyzostałyśmysamewpokoju.
Bardzobymchciała,żebyzdarzałymisiętakiesny,aleniestetyniemamich.
Taksamojakniepotrafięwyczućzagrożeniaalboinnychfascynującychrzeczy!
-Atwójbrat?-pociągnęłatematciocia.-Czyuniegozauważyłaścośdziwnego?
Mateuszchybateżniemiałzdolnościmediumicznych,aprzynajmniejnicmiotym
niewiadomo.
-ALou?
Cóż.Lou…
-Wnaszejrodziniepojawiasięcoś,conazywamydarem-wyjaśniłaciociałagodnie.-
Niepojawiasięonwkażdympokoleniu,więcniewiem,czyktóreśztwojego
rodzeństwagoodziedziczyło.Alejeślitak,totrzebauważać.Tendarniejesttylko
błogosławieństwem,możestaćsięprzekleństwem.Jestważne,byużywaćgo
rozsądnie!
Nakoniecwizyty,kiedycałowałamniewpoliczek,wyszeptałatak,byniktniesłyszał:
-ObserwujLou!
Lou
-Zaczekajnamnie!-błagałam,aleniesłuchałmnie.Szedł
takszybko,żemusiałambardzoszybkoprzebieraćnóżkami,żebyzanimnadążyć.
Chwilamiznikałmizoczu,więcszuka
łamwzrokiemjegorozpiętegobrązowegopłaszcza.Błyskzapalniczkigdzieśzprzoduiw
końcuujrzałammojegobratabalansującegonawysokichgłazach.
64
Lasbyłgęsty,zaczynałozmierzchać,przerażałymniekrzaki,skrzypieniedrzew,szelesty,
którychprzyczynynieumiałamokreślić.Szumwiatruwkoronachdrzew,mójbratz
papierosemwręcepatrzącynamniejakimśtakimdziwnymwzrokiem.
-Cotozajamka?-zapytałam,ostrożniezaglądającdoszerokiejszczelinymiędzy
kamieniami.
-Starewojennebunkry-odparł,niespuszczajączemniewzroku.-Dlaczegozamną
łazisz?
Ponieważnicnieodpowiedziałam,zacząłschodzićwdółpostromymzboczu.Pochwili
namysłuruszyłamzanim,przytrzymującsięgałęziikorzenidrzew.
-Zaczekaj!-jęknęłam,kiedypoślizgnęłamisięnoga.
Mateuszzatrzymałsiędopieronadole.Ostrożniezeskoczy
łamzostatniegoodcinkapochyłości.Terazznaleźliśmysięwpółmrokustarychścian
bunkra,śmierdziałotuzgnilizną,kamienieporastałmech.
-Tuzmarliżołnierze…-szepnęłamcichutko,unikającpatrzeniawnajciemniejsze
miejsca.
-Owszem-podchwycił,opiekuńczokładącrękęnamoimramieniu.Kiedyjednakna
niegospojrzałam,wjegooczachpaliłysiętewstrętneogniki,któreniewróżyłynic
dobrego.
-Całkiemsporoichtupoginęło.Byćmożenikttuniewchodziłodtamtegoczasu,może
wciążgdzieśtuleżąszczątkiichciał…Chceszzobaczyć?
Niechciałam,alepodreptałamznim,wciążczującchłodnepalceprzymojejszyi.
Zeszliśmynieconiżej,gdziesięzaczynałociasneprzewężenie,przezktóremusiałamiśćz
przodu.Podstopamichrzęściłykamienie,mojedłonieprzesuwałysiępopochyłych
ścianach,grożącychzawaleniem.Taktuby
łookropnie,wdodatkuMatizacząłopowiadaćmiożołnierzach,którzypoginęli.Noi
zagłębialiśmysięwcorazgęstszymrok.
-Chybaniechciałbymtuprzyjśćwieczorem.Wiesz,Lucyna,ciżołnierzenapewnowciąż
krążąwokółbunkrów.Takza-65
wszesiędzieje,kiedyktośumieraraptownąiniechcianąśmiercią.Niemogązaznać
spokojupośmieci…
Obejrzałamsięniepewnie,boprzestałmniedotykać,alewciemnościachwciążprzesuwał
sięzamną.Pomyślałam,żetobardzodziwne,comówiMateusz,boprzecieżpośmierci
idziesiędonieba,piekłaalbodoczyśćca.Niemaduchów.Przynajmniejnicotymnie
wspominałksiądznamszydladzieci.
Jeszczerazpopatrzyłamzasiebie.Wąskiprześwitświatłaznajdowałsiędaleko,Mateusz
gdzieśzniknął,ajastałamwgęstej,zimnejiśmierdzącejzgniliznąciemności.
-Mati?-jęknęłam,szukającgowzrokiem.-Mati,proszę,niezostawiajmnietu!Mati!
Wciemnościmogłozdarzyćsięwszystko.Drżałyminogi,zaczęłamwyczuwaćjakiśruch
zaplecami.Zmoichustwydarł
siępierwszyhisterycznykrzyk.Uświadomiłamsobie,żeMateuszmarację,żołnierze,
którzypoginęliwtymbunkrze,wcalenieposzlidonieba.Wciążtubyli,słyszałamich
chrapliweoddechy,ichranywydzielałystrasznąwoń,byliczarnioddymuizaczęli
wypełzaćzciemnościwmoimkierunku.Zakry
łamrękomaoczy,zaczęłamkrzyczećwpanice,apotemrzuci
łamsiędoucieczki-potykałamsięogłazy,uderzałamwściany,upadłam,wykręcając
boleśniekostkę,alenatychmiastzerwałamsięibiegłamdalej.
Mateuszzłapałmniejużwlesie,aletakwrzeszczałamiwyrywałamsię,żeledwiemnie
utrzymał.
-Uspokójsię!-Potrząsnąłmnąidopierowtedyzamilkłam.
Ztrudemłapałamoddech,niemogłamskupićnanimspojrzenia,wszystkomniebolało,
całabyłamlepkaodpotu.-Jużdobrze,uspokójsię.
Objęłamgozcałychsił,wciążdrżącjakosika.Niemogłamprzestaćpłakać,wdodatku
kostkatakmniebolała,żeledwiestałam.Mateuszpodciągnąłminogawkęspodni.Nie
wyglądałotodobrze:kostkabyłaopuchniętaisina.
-Nonie,jeszczeto.-Wziąłmnienaręce.Szlochwciążmną66
wstrząsał,aleposłusznieobjęłamgozaszyjęiwtuliłamtwarzwjegoszalik.-Zalekkato
tyniejesteś,dziewczyno-spróbowałzażartować,więcuśmiechnęłamsiępłaczliwie.
Chwilępóźniejpowiedział:-Poprostuniełaźjużzamną.Czasamimamochotębyćsam,
rozumiesz?
Nogawciążmniebolała,niemogłamchodzić,babciaokładałająaltacetemimruczała,że
jestemkompletnieniepoważnaiżeostatnirazwyszłamsamazdomu.
-Ktopozwoliłciiśćsamejitotakikawałdrogi,kochanie?
-złościłasię.-Przecieżtynawetniemaszpięciulat!
Wolałamniemówić,żenogęmamskręconąprzezMateusza,bowtedybabcia
powiedziałabyotymrodzicom,atataostatniowpadałwzłośćzbardziejbłahych
powodów.Dumnieleżałamwięcwłóżku,znogąpozawijanąwlicznebandaże,akiedy
człapałamdotoalety,musiałamtrzymaćsięścianipodskakiwaćnajednejstopie.Tobyło
nawetcałkiemfajne.
Sylwiastraszniemnieżałowała.
-MojakochanaLou!-powiedziała,siadającprzymnieigłaszczącpowłosach.-Comogę
zrobić,żebyulżyćciwcierpieniach?
-Opowiedzmibajkę-poprosiłamzadowolona.
WobectegoSylwiazaczęłaopowiadaćmibajkęotym,jaksięurodziłam.Mówiła,że
mamaprzywiozłamniewkraciastymkocykuzeszpitala,żemiałamnagłowieczarnylok
iżebyłamśliczna.Słuchałamtegozzapartymtchem,razporazprzytakując.Kiedy
skończyła,spytałam:
-Więcniebyłotak,jakmówiłMateusz?Niezostałamwyrzuconanaśmietnik?
Sylwiidłońzamarłanadmojągłową,uniesionaokilkacentymetrów,wyczułam,że
nabieraniepewnieoddechu.
-Żeco?-spytałazniedowierzaniemipopatrzyłanamnie.
Wobectegopociągnęłamżałośnienoskiemiwyjaśniłam,żebratopowiedziałmikiedyś,
żemamaznalazłamnienaśmiet-67
niku,boktośchciał,żebymumarła.Sylwiamiałaoczyokrągłezezdumieniaiwyglądała
nacałkowiciezaskoczoną.
-Lou,topotworne,comówisz…tostraszne.Takniebyło!
Patrzyłanamnieztakwielkąpewnościąwoczach,żepoczułamulgę.Więcwcalenie
miałaminnychrodzicówniżmamaitata,więcSylwiabyłamojąsiostrązkrwiikości,a
Mateusz,nanieszczęście,moimbratem.Poczułamsięspokojnajaknigdy.Zapytałam
jeszczetylko:
-Apokimmamczarnewłoski?
-PobabciTeresie.
Uśmiechnęłamsięzzadowoleniem.
-Apokimmamdużynos?
-KochanaLou,twójnosniejestduży,amaszgopobabciTeresie.
-Apokimty,Sylwio,takładniepiszesz?
Zaczęłasięśmiać.
-PodziadkuzeSłupska.Podobnobyłdzielnymczłowiekiemiwwojskupisałdobre
raporty.
-AMatipokimmaluje?
-Potacie.
Więcwszystkobyłonaprawdęwporządku.
SylwiastraszniepokłóciłasięzMateuszemichybaposzłowłaśnieoto,cojej
powiedziałam.Siedziałamjaktrusiawdrugimpokojuiczekałam,ażbabciawróciz
zakupamiiprzerwieawanturę.GłówniekrzyczałaSylwia.Niesłyszałamdokładniejej
słów,alebyłotamcośomnieiotym,żejestemjejkochanąsiostrąiniepozwolimnie
krzywdzić.Mateuszjakośniespecjalnieoponował.Idącdokuchniposok,mruknąłna
odczepnego,żemówiłmitakiegłupotychybazedwalatatemuiżenawettegonie
pamięta.
-Aleonapamięta!-krzyknęłaSylwiawściekle,apotemcośzrobiła,cośstrasznego,bo
Mateusznaglezawróciłdopokojuizapytałzniedowierzaniem:
68
-Zrobiłaśto?Odbiłoci?
Wtedywstałamzkanapyipokuśtykałamdonich.Zobaczy
łamSylwięzamykającąoknoizsuwającąsięzparapetu.Mateuszpatrzyłnaniątak
zdziwiony,jakbyjejczynprzeszedł
wszystkiejegooczekiwania.
-Pięknie,wiesz,żejutromamklasówkę?-zapytał,aleniewyglądało,żebysięprzejął
jakośszczególnie.
-Awiesz,żenadworzepada?-zapytałaonawodpowiedzizłośliwie.
Poczekałam,ażMateuszwyjdzie,iwtedywsunęłamsięnapołowępokojuSylwii.
-Cozrobiłaś?
Sylwiachorowałaodkilkudni,więcchodziłapomieszkaniuwkoszulinocnej,która
spadałajejzjednegoramienia.Terazsiedziałanakrześle,znogąpodkulonąpodbrodę,i
gładziłasięrękąponagimramieniu.Drugąrękąmoczyłapiórowatramencie.
-Nicważnego-odmruknęła,wracającdopisania.
Mateuszwdrugimpokojuwłączyłtelewizorinareszciewróciłababciazpodwórka.
Nóżkabolałamnietak,żeledwiedałamradęwdrapaćsięnaparapet,zarazteż
poślizgnęłamsięiSylwiamnieprzytrzymała.Wjejgłosiepobrzmiewałorozdrażnienie:
-Lou,chceszzłamaćsobiejeszczejednąkończynę?Cotyrobisz?
Ponieważnieodpowiedziałam,tylkozwiesiłamgłowęnapiersi,pogłaskałamniepo
włosachiwyjaśniłaobojętnie,żewyrzuciłazaoknoMateuszazeszytdochemii.Oczy
rozwarłymisięzezdumienia.ToMateuszjejniezabiłztegopowodu?
Nieudeptałstopą,niewyrwałwszystkichczłonkówiniena-wrzeszczałnanią?Jakto
możliwe?Jajużbymnieżyła,gdybymzrobiłacośtakiego!
Sylwianiewydawałasięspecjalnieprzejętatym,cosięsta
ło.Jazatobyłamwystraszona,itonienażarty.Klasówkatopoważnasprawa.Cozrobi
Mateusz,skoromajutroklasówkęipowiniensięuczyć?
69
-Chybapowinnaśgoprzynieść-bąknęłam.
-Upadłwbłotoijeszczewjakieśresztkiporybach-odparłanieuważnieiwróciłado
pisania.
Wyszłamzdomutakcichutko,żeniktniezauważył.Nóżkarozbolałamnie,kiedy
mozolnieokrążałamblok.Ludziewyrzucaliróżnedziwnerzeczyprzezbalkony-byłytu
resztkijedzeniatonącewbłocie,byłykawałkijakichśsprzętów,kilkadnitemusąsiad
spodpiętnastkiwyrzuciłzaoknotelewizorw„szalealkoholowym”iterazjegokawałki
leżaływkrzakach,tużkołotrzechstarychlodówek.Ciężkobyłomiznaleźćzeszyt
Mateuszawtymśmietnisku.Zwłaszczażewprosttonął
wrybichkręgosłupach.
-Ofuj…-jęknęłam,aleprzykucnęłamwbłocieiostrożniepozdejmowałamzzeszytu
rybieości.
Mateuszoglądałmeczwtelewizjiipogryzałsłonepaluszkizzadowoleniem,jakbyo
zeszyciezupełniezapomniał.Kiedydoczłapałamdojegokanapy,zmęczona,zdyszanaiz
obolałąstopą,uniósłnamniewzrok.
-Cochcesz?
-Twójzeszyt-bąknęłam,kładączeszytnastole.-Całybył
wrybichkręgosłupach,alechybamożeszsięzniegouczyć.
Czułamsiębardzoheroicznie.
-Dzięki-mruknął.Zobrzydzeniemprzysunąłdosiebiepoplamionyzeszytiostrożniego
przekartkował.Zokładkiodpadłaość,jasapnęłamzezmęczenia,amójbratzacząłsię
śmiać.-Dzięki,Lou.
-IniezłośćsięnaSylwię-podsunęłamwspaniałomyślnie.
-Otosięniemartw-odpowiedziałzrozbawieniem.-Jeszczerazdzięki.
Kiedyzranaprzytruchtałamdopokojumojegorodzeństwa,żebypowiedzieć,żena
dworzespadłpierwszyśnieg,zobaczy
łam,żeśpiąrazemnałóżkuMateusza.
-Spadłśnieg!-wykrzyknęłamradośnie.
70
Sylwiamomentalnieotworzyłaoczywystraszona.
-Och,Lou,toty?Któragodzina?
Mateuszpotarłsennieoko,uniósłsięnałokciu.Jegorudewłosybyłytakmocno
potargane,żesiostra,kiedynaniegospojrzała,zaczęłasięśmiać.Patrzyłam,jakprzesuwa
ponichręką.
-Noluuudzie!-Mateuszzpowrotemopadłnapoduszki.
-Jestsobota,prawda?Sylwia,błagam,śniadaniedołóżka!
-Och,tak,jużlecę!
Zodrobinązdziwieniapatrzyłam,jakdłońSylwiidotykarękibrata.Spletlirazempalce,
onaznowuzaczęłasięśmiaćinamomentzagrzebałasięwpościeli,przytulonadoniego.
Babciakrzątałasięwkuchni,zawołała,żerobiśniadanieiSylwiadopierowtedyzerwała
sięzłóżka,nerwoworzucającokiemnaprzedpokój.
-Gdziemojekapcie?Lou,podajmiszlafrok!
Uwielbiałam,kiedydzieńzaczynałsiętakwesoło.Śniegzaoknemoznaczał,żejuż
niedługobędąświętaiprezenty,mojerodzeństwopogodziłosię,więcistniałaszansa,że
Mateusznieumówisięzkolegami,tylkoprzyniesiezwideotekijakiśfajnyfilmi
będziemygosobieoglądać.Albomożepójdziemydokina?Nigdynicniewiadomo!
Kiedymielitakdobrynastrój,robiliróżnefajnerzeczy.Terazteżpierwsze,coSylwia
zrobiła,towłączyłaradioiposzławpodskokachdokuchni,zamiatającpodłogę
kolorowymszlafrokiem.Mateusznakrył
głowępoduszkąiwyglądałonato,żejeszczepośpi,więcpokuśtykałamzaSylwią.
-Chcętosty!-wykrzyknęłamodprogu.
-Cotakpóźnowstałaś,kochanie?-spytałababcia,zapalającwokniepapierosaiprzez
chwilęprzytrzymującgowustach.MówiładoSylwii,więcSylwiaodpowiedziała,że
miałaproblemyzesnem.
-Czytwojemubratu,kochanie,mamwysłaćosobnezaproszenienaśniadanie?
-Och,nie,zarazprzyjdzie.Obudzęgo.
71
PokuśtykałamznowuzaSylwią,żebyzobaczyć,jakwskakujewesołonałóżkoMateusza.
-Pobudka!-wykrzyknęła,zrywajączniegopoduszkęipochwiliciskającniąwniego.-
Wstawaj,śpiochu!
Pochwilijużbyliśmywkuchniwszyscy,babciaoczywiściezezłościłasię,żechcemyjeść
tosty,aonazrobiłasałatkę.
-Sałatkęteżzjemy-zapewniłająpogodnieSylwia.
Usiadłamprzystolezwielkimzadowoleniem,radiograłofajnepiosenki,zaoknami
znowusypałśnieg.Sylwiapodrzuciłamikilkagrzanek.Byłypółokrągłe,dobrze
opieczone,cudowniepachniałyijużniemogłamdoczekaćsię,kiedyjezjem.
Mateuszusiadłobok,zacząłodkręcaćsłoikzdżememinagleznieruchomiał.
-Corobisz,Lucyna?
Zamrugałamoczami,aSylwiasięgnęłapokubekherbatyispytała:
-Znowubawiszsięjedzeniem?
Niebawiłamsięjedzeniem.Wogóleniewiem,corobiłam.
Kiedyspojrzałamnaswójtalerz,okazałosię,żeposmarowa
łamgrzankimasłemzobustron,takżezrobiłysiężółte,iustawiałamjenatalerzu
pionowo.
-Niebawięsię-bąknęłamcicho,naglebliskałez.
-Nie?-zaciekawiłsięmójbrat.-Acotojest?
Jakośoczywistewydałomisię,coprzedstawiająpołówkigrzanek.Pochyliłamgłowę
zmieszana.Wiedziałam,żerodzeństwozezłościsię,jakimodpowiem,więcbardzo
niepewnieszepnęłam:
-Togroby.
Przystolezapanowałazupełnacisza,dłońMateuszazawisłanadsłoikiem,Sylwia
przestałaprzeżuwaćswojegotosta.
-Słucham?-spytała.-Nibyczyjegroby?
-Naszejrodziny.-Pochylałamgłowęcorazniżej,dobrzewiedząc,jakiezarazwywołam
piekło.-Pierwszyjestbabci-
wyliczyłamkompletniewbrewsobie-adrugiSylwii.
72
Uniosłamwzroknasiostrędopierowchwili,gdyzerwałasięzkrzesła,rzuciłanataboret
fartuchiwybiegłazkuchni.Zosta
łamsamazMateuszem,poczułamwbrzuchupiekącystrach.
-Niechciałam-bąknęłamnajciszej,jakmogłam.-Przepraszam.
AleMateuszwcaleniebyłzły.Byłzaciekawiony.
-Akolejnośćmajakieśznaczenie?-zapytał,odkręcającsłoik.
-Myślę,żetak-wyszeptałam,wcaleniewiedząc,skądwemnietakapewność.
Sylwiabyłanamniezłazaopowieśćogrobach,więcwsunęłamsiędojejpokoju,żeby
powiedzieć,żeprzepraszam.Aleonanawetnamnieniespojrzała.Zkolorowego
czasopismawycinałaróżnegwiazdykinainaklejałajenadużykarton.
-Corobisz?-spytałamcichutko.
-Nietwojasprawa-odparła.
-KochanaSylwio…-zaczęłam,alewtedyodwróciłasięiwskazałamipalcemdrzwi.Jej
głoszadźwięczałjakbrzękmetalu:
-Idźstąd!Natychmiast!
Napodwórkupadałdeszcz,ajaniewiedziałam,gdziesąmojekalosze.Wpiaskownicy
siedziałaIza,córkaekspedientkizesklepuspożywczego,wktórymmamarobiła
codzienniezakupy.Kiedyprzysiadłamsiędoniej,nasunęłakapturnagłowęizapytała,
czypobawięsięzniąwsklep.
-Niemampieniędzy-odparłam,grzebiącwkieszeniachzaczymś,comogłobyzostać
użytejakopieniądze.
-Tonic.-Niemiaławyobraźnizagrosz,aleskleppotrafiławyobrazićsobiebezbłędnie.
Ponakładałaliściwokółnas,ułożyłakamienie;zezdumieniempatrzyłam,jakuśmiecha
sięwcałkiemnowysposób,zupełniejakjejmama.
-Dzieńdobry,cochcepanikupić?
-Eeee,kilomarchewek-powiedziałam,bonicmądrzejszegonieprzyszłomidogłowy.
73
Chwilępóźniejzawołałająmamaizostałamsama.Wdodatkupodeszładomniewdowaz
czwartegopiętra,którejmojarodzinabardzonielubiłaiktórejjakojedynejsąsiadceani
Mateusz,aniSylwiasięniekłaniali.
Wdowa,zparasolkąwjednejręceipapierosemwdrugiej,zbliżyłasiędopiaskownicyi
spytała,coturobięwdeszczu.
Uniosłamnaniąniepewnywzrok.
-Bawięsię.
Właściwieniewiedziałam,dlaczegowmojejrodzinienielubiłosięwdowy-była
przecieżsamotnąkobietą,którapogrzebałaswojegomęża,izawsze,jakmniespotykała,
dawałamimiętówki.Terazteżdałamimiętówkę,okraszającjąpytaniem,gdziesąmoi
rodzice.
-Wpracy-odparłamzgodniezprawdą,wsuwającmiętówkędoust.
-Nicociebieniedbają-usłyszałamwodpowiedzi.-Jakmożnawypuścićdzieckow
deszcznapodwórko?
-Niewiedzą,żeposzłam.-Rodzicefaktycznieniewiedzieli,corobiłam,przecieżbyliw
pracy.
Wdowapostałakołomniekilkaminutijużrozchylałausta,żebyocośzapytać,gdyna
horyzonciepojawiłsięMateusz.
Wsekundęznalazłsięprzymnieipostawiłmnienanogi.
-Dzieckomoknie…-zaczęławdowaostrymtonem,jakimniezwracałasięnigdydo
mnie.-Możepowinnamtozgłosićdoodpowiednichwładz!Tojestkarygodne
niedopilnowanie!
Mateusznicnieodpowiedział,aonakontynuowałazjadliwie:
-Władzesiętymzajmą!Twójojcieclatatylkoipożyczapieniądze,dzieckobawisięw
deszczu…Cotozadom?Jakwysiętamchowacie?
Mateuszchybajaknajszybciejchciałzejśćjejzoczu,więcpociągnąłmniezasobąna
klatkęschodowąitotakostro,żemałosięniewywróciłam.Ostateczniejeszczewciąż
utykałamtrochęnanóżkęijużktojakkto,aleonnajlepiejpowinienotymwiedzieć.
74
-Niemogętakszybko!-jęknęłamnapółpiętrze,więczatrzymałsięipopatrzyłnamnie
wściekle.
-Cojejmówiłaś?
Pokręciłamgłową,kompletniezaskoczona:
-Nic…Mówiłam,żesiębawię.
Przypatrywałsięmiprzezdługąchwilęitotak,jakbymzrobiłacośstrasznego.Kiedy
weszliśmydomieszkania,popchnął
mnieprostodołazienki:
-Zdejmijmokrerzeczy,Sylwiazarazdosiebieprzyjdzie…
Iwszedłdopokoju,wktórymsiedziałaSylwia.Usłyszałam,jakpytają:
-Umieszmiwytłumaczyć,coLucynarobiławpiaskownicywstrugachdeszczuibez
sztormiaka?
Sylwianiezdążyłaodpowiedzieć,gdyusłyszałamkolejnesłowawyrzuconeztakązłością,
zjakąnigdydoniejniemówił:
-Miałaśjąprzypilnowaćprzezjednopopołudnie!Myślisztrochę?Idźterazdonieji
pomóżjejzmienićmokrerzeczynajakieśsuche!
-Niemuszę…-zaczęłaona,alezarazzamilkła.Pochwilikrzyknęła,żeniejestmoją
matkąiżestraszniejązraniłam.
Onodpowiedziałostro:
-Przestańsięnadsobąużalać!
KiedypotemSylwiaweszładołazienki,całabyłazapłakana.Nieodezwałasięsłowem,
pościągałazemniemokreciuchy,wrzuciładopralkiiwytarłamnieręcznikiem.Zbliska
przyglądałamsięjejzaciśniętymustom,poczerwieniałympoliczkom,dużymłzom,które
wciążpłynęłyzoczu.Byłomiokropnie.
-Niechciałam…-bąknęłam.Aleonanawetnieodpowiedziała.
-Jaksięczujesz?-zapytałMateusz,kiedywpadliśmynasiebiewkuchni.-Wszystkow
porządku?
Przytaknęłam,corazbardziejzmartwiona.Bratzrobiłmiherbatęzczymśgęstymi
słodkim,cosprawiło,żewmoim75
wnętrzuodezwałosięnareszcieprzyjemneciepło.Sylwia,wciążwmilczeniu,okryła
mniekocemipołożyłanachwilęrękęnamoimczole.Usłyszałam,jakMateuszzwracasię
doniejjużprzyjaźniej:
-Gdziewogólejestbabcia?Czynieprzyjechaładonasprzypadkiempoto,żeby
zajmowaćsięLucynąiżebyśmymogliniemiećnagłowiechociażjej?Gdzieonajest,do
cholery?
Sylwia
[rękopisnapapierzewkratkę,oprawionywskórę,zręczniemalowanymikwiatami,
25,7x20,5cm]
WTOREK
Pamiętniczku,zapomniałamopisaćcimojąnajlepsząprzyjaciółkę!
Och,nie,niebędęopisywaćjejwyglądu,boniewyszłobytozbytkorzystnie.
Wystarczy,jeślipowiem,żeMarzenakochabiologię.
Częstochodzimydowyschniętegostawu,którykiedyśByłpięknymjeziorkiem,a
obecniestałsięsiedliskiemżabikijanek.Łapiemykijankiiwsłoikachzanosimydo
domu.Stawiamstoiknaparapeciewpokojuiwpatrujęsięwniegozwyczekiwaniem.
Niesamowitejestto,żeranokijankamajużjednąnogęwięcejalbonaglegubiogon.
Marzenkapotrafiteżłapaćmotyle.Wiedokładnie,wktórychkwiatachśpiąiojakiej
godziniemożnaichdopaść.Niepotrzebujedotegożadnychłapekaniinnych
gadżetów.Łapiejegołymidłońmi,apotemrozchylapalceipoprzezniezaglądamy
dośrodka.Motyl,załamany,bezradnietrzepoczeskrzydełkamiiwiercisięwe
wszystkiestrony.JeśliMarzenagowypuści,napalcachpozostajeślad:delikatny
proszekwkolorzejasnejżółci,którywycierawnogawkispodni.
Wczorajprzyrzekłyśmysobie,żejeślinawetktóraśznaszamieszkadalekoodnaszej
dzielnicy,toitakbędziemypisywaćdosiebielistyispotykaćsiętakczęsto,jakto
możliwe.
-Nigdynieznajdęlepszejprzyjaciółkiodciebie-powiedziałaMarzenka.
-Ajaodciebie.
Wiem,żetoprawda.
76
Marlena
Marzenamadwadzieściadwalataijestfryzjerką.Sprawiawrażenieotyłejiraczej
zaniedbanej,jejpiersistercządoprzodu,nasuwającmiskojarzeniazwózkiemwidłowym,
sweterjestniechlujny,nieumyławłosówiwisząjaktłustestrąkiwokółnalanejtwarzy.
Pojawiasięwdrzwiachmojegowydawnictwanadzieńprzedtym,jakplanowałam
skontaktowaćsięzniątelefonicznie.Mazesobąniewielkiepudełko.
-TataSylwiiprosił,żebymdałatopani.
Niemamniestetywłasnegogabinetu,wfirmiepanujewielkizamęt,wmoimpokoju
obecniesterczączteryosobyspozadziałuorazdwie,którenastałemajątuswojebiurka.
Marzena,zagubionawśródhałasuitumultu,niekorzystazpropozycji,żebyusiąść.
-Poprostuchciałamtopaniprzynieść-tłumaczy.-Sylwiajestmojąnajbliższą
przyjaciółką,jeślimogęjakośpomócwjejodnalezieniu…-Opuszczaręcewzdłużciała.
Rozdzwaniasięmójtelefonnabiurkuijednocześniezaczynadzwonićkomórka.Zanim
sięgnępokomórkę,rzucamMarzeniezaskoczonespojrzenie-jestpierwsząosobą,która
rozmawiajączemną,używaczasuteraźniejszegowodniesieniudoSylwii.Wszyscyinni
mówiąoniejwczasieprzeszłym.
-Przepraszam-rzucampółgłosem,odbieramkomórkęisłyszępodrugiejstronieswoją
przełożoną.Mamzarazdoniejiść.-Zarazprzyjdę-mówię.-ZnowupatrzęnaMarzenę.
Cośzaczynamićmićwgłowie,jakaśniepokojącamyśl,którejniepotrafięzłapać.
Przechylamgłowę.Cośwłaśniemiucieka.
-Proszędomniezadzwonić,jakbędziepanipotrzebowaćinformacji.Tujestmójnumer.
Rakiemwycofujesięzgabinetu,namoimbiurkuzostawianiewielkąkartkęznumerem.
77
Wdomuzebrałysięczteryosoby,którepracujązemnąnadzniknięciemSylwii:dwie
mojeredakcyjnekoleżankiijedenkolega,wszyscytaksamozałamani,żedostałanamsię
akurattasprawa.Zbieramysięwmoimmieszkaniu,botujestnajwięcejmiejscainiktnie
będzienamprzeszkadzał.Najasnymdywaniemiędzykanapamirozkładamywszystko,co
dotejporyudałonamsięzgromadzić.Jesttegodużo,dużowięcej,niżkiedyzabieraliśmy
siędotegokilkatygodnitemu.
-DziewczynaprzyniosłamifragmentdziennikaSylwiiicośdziwnego,cojestopisane
tytułem„Środeklata”.-Rozkładamnapodłodzefotografie.-Niewiem,czytojest
opowiadaniefantastyczne,czypróbaogarnięciahistoriirodzinyFeyów.
Skserowałamtoizarazwamrozdam.
Zastanawiamysięnadludźmi,zktórymijużrozmawiali
śmy,inadtymi,zktórymitrzebabyporozmawiać.Pojawiasiękoniecznośćkontaktuz
LaurąFey,comożeniebyćprzyjemnymdoświadczeniem.
-Ciężkosięzniąrozmawia-mruczyEdytazniezadowoleniem.-Kobietaodrokujestna
silnychlekach.Wiecie,coonabierze?Masakra,jaksprawdziłamwneciekilkaleków,
któreprzepisujejejlekarz,tozaczęłampodziwiaćją,żeniesiedziwkatatonicznym
bezruchuzestróżkąślinyściekającązust!
-ToLaurazawiadomiłapolicję-przypominaRadek,spacerującpopokojuiobecnie
znajdującsięgdzieśzamoimiplecami.-Statystykimówią,żesześćdziesiątpięćprocent
osóbzgłaszającychzaginięcieokazujesięoprawcami!
Radekuwielbiastatystykiicyfry.ChybanieznapowiedzeniaDisraelego,żesą
„kłamstwa,okropnekłamstwaistatystyki”.Wszyscywybuchająśmiechem,tylkoja
oglądamsięnaniegoipytam,zdziwiona:
-Policjająpodejrzewała?-Damiannicminiewspominał
natentemat.
-Nie.Wykluczylijązpodejrzeńbardzoszybko,chybapopierwszymprzesłuchaniu.
78
-Cowogóleoniejmamy?
Rozlegasięszelestnotatników,każdywertujekartki.
-Nicważnego.Dziwnejesttylkoto,żeprzyszłanakomisariatnapiechotę…
Sprawdziłem,doprzejściamiałakawałdrogi!
-Byławszoku-tłumaczyjąEla,kręcącgłową.-Zaginę
łajejcórka,ludzieniemyśląwtedyracjonalnie.
-Mogłapoprostuzadzwonić,niemusiałaprzychodzić-
rzucamzwahaniem.-Jeślibyławszoku,totymbardziejpowinnasięgnąćpotelefon,a
niewyprawiaćsięnadługispacerdokomisariatu…-Urywam,bowmojejwyobraźni
ożywapostaćLaury,Laurytakiej,jakąwidziałamnakanapiewsalonie,kiedy
odwiedziłamFeyów.Wtedywyglądałajakbladymanekinusadzonynatle
pomarańczowegooparciakanapyiskierowanytwarząwstronędrzwi.Niemogęsobie
przypomnieć,czywjejmimicenastąpiłajakakolwiekzmiana,kiedywyjaśniłam,kim
jestemiczymsięzajmuję.JednakwmoimwyobrażeniuLauraniesiedziwbezruchu,
tylkoidzie.Idzieszybkimkrokiemwzdłużliniilasu,pustąszosą,wręceściskająctorebkę
izdjęciecórki.Idziedługo,mazaciśnięteusta,spojrzeniecelujeprzedsiebie,wokółniej
powolizapadazmierzch,laswydajesięgęstyiciemny,jesiennebutynaobcasiestukają
naasfalcie…
Trzebapozbieraćwszystko,cowiemyodniuzniknięciaSylwii.
WedługzeznańLaury,zktórymizapoznałmnieDamian,wszystkorozegrałosię29
października2005r.Późnympopo
łudniem,jeszczezanimzrobiłosięciemno,onaprzyszłanakomisariat,byzgłosić
zaginięciecórki.Potympierwszymwyznaniuniewielejużpotembyłozniejpożytku:
jąkałasię,płakała,powtarzaławkółko,jakbardzokochaswojedzieci,inakażdą
dziewczynę,któramogłabyćrówieśniczkącórki,patrzyłazdruzgotanymwzrokiem.
Informacjeuzyskaneodniejmożnazliczyćnapalcachjednejręki,wniosłanajmniejdo
śledztwa.
Policjaszukaładziewczynygłówniewlesieinaplaży,zaangażowałosięwtowieluludzi,
którzywytrwalezlatarka-79
miwrękachprzedzieralisięprzezniewygodnyteren,nawo
łującSylwięirozgarniająckijamikażdąstertęliści,podktórąmogłocośsiękryć.
Sprowadzonoszkolonepsy,alenawetoneniezłapałyżadnegotropu.Wkolejnychdniach
policjaskupiłasięnaprzesłuchiwaniuczłonkówrodzinyiprzyjaciół,zdjęciaSylwiitrafiły
dogazet,nasłupynamieście,namurybloków,zrobionooniejkilkareportażyw
lokalnychstacjachtelewizyjnychijedendużyreportażwstacjiogólnopolskiej.Medialna
urodaSylwiisprawiła,żespołecznośćgdyńskażyłajejzniknięciemiprowadziła
poszukiwanianawetnawłasnąrękę.DodomuFeyówdzwoniliróżniludzie-
otymakuratopowiedziałmiMateusz.Niektórzytwierdzili,żewiedzą,gdziejestSylwia,
innipodsuwalibezsensownetropy,któreniedoprowadziłydoniczego,aktóreteżtrzeba
by
łozbadać.Dzwonilijacyśwariaci,opowiadali,żeSylwianieżyjeiżewiedzą,gdziesą
ukrytejejzwłoki.Tymteżmusia
łazająćsiępolicja.
-Sylwiabyławtedywmaturalnejklasie,prawda?-pytaRadek.Podnoszęnaniego
zamyślonespojrzenie.
-Tak,wmaturalnej.Miaładziewiętnaścielat.
-GdziebyłwtedyMateusz?
Edytaodrazuodpowiada,żewKrakowie.
-Itojestpewne,mamynawetjegoreportażzpokazufilmówniemychwKrakowie,
właśnieztegodnia.Policjateższławtymkierunkuiniemielidoczegosięprzyczepić.
-Więcmożnawyłączyćgozpodejrzeń-zauważam,nacowszyscyrobiądziwneminyi
patrząposobie.
-Jakośmuniewierzę-odzywasięRadek,przystającnadfotografiamiSylwii
rozłożonyminapodłodze.Jesttuzdjęcie,którekiedyśmisięprzyśniło:Sylwiana
huśtawcewogrodziedomuFeyów,zapatrzonawtenfragmentogrodu,któryniezostał
zatrzymanywkadrze.Niewiemdlaczego,alezdjęciewciążrobinamniedziwnie
niepokojącewrażenie.Terazunoszęjewpalcachijeszczerazprzesuwamponim
spojrzeniem.Głos80
Radkadobiegadomniejakzzaświatów.-Kobiety…Jużgolubicie,co?Jużmu
wierzycie?
Tak,jestemwstanieuwierzyćwto,coMateuszmiopowiedział,chociażniewiem,
dlaczegotakjest.Możewpłynąłnatobanalnyfakt,żenieczytałdziennikówswojej
siostry?Touczciwość,naktórąmnieniebyłobystać.Janapewnoprzeczyta
łabymwszystkooddeskidodeski,gdybytoDamianprowadziłdziennik.
-Samaniewiem,coonimsądzić-mówię,wstajączkanapyizezdjęciemwręce
zbliżającsiędookna.-Chciałabymmuwierzyć.Czymamyjakiekolwiekpodstawy,żeby
podwa
żaćjegosłowa?
-Przecieżjąposuwał.-Radekznowupodejmujewędrówkępopokoju.-Skurwiel,już
choćbydlategomuniewierzę.
Jakmożnawierzyćkomuś,ktorobicośtakiego!
-Radek,przecieżnarazietosątylkonaszedomysły-wtrącasięniechętnieEdyta.-On
sięnieprzyznał,policjateżniemiałapewności.
-Nieprzyznałsię,nieprzyznał…Dziwiszsię?-NiepatrzęnaRadka,alewiem,że
uśmiechasięterazchytrze.-Przecieżniejestgłupi,wie,żezatakieharcegrozidopięciu
latwięzienia.Nieprzyznasię,choćbygołamalikołem!Pocomiałbyrobićtoteraz,skoro
dziewczynazaginęła?Tochybadlaniegowygodnasytuacja:niktniemożegoonic
oskarżyć.
-Aocochciałbyśgooskarżyć?-pytam,wciążzapatrzonawtwarzSylwiizezdjęcia.Ta
twarzprzyciągamniejakmagnes,niemalsłyszępowolneskrzypieniehuśtawki,kiedy
dziewczynaodpychasięstopąodschodków,widzę,jakwiatrszastasuchymiliśćmipo
ścieżkachogrodu.-Czytamjejdziennikiijaknarazienieznalazłamniczego,co
sugerowałoby,żeSylwiaumierałazestrachuprzedbratemalbożebymusiał
braćjąsiłą.Askorojejniegwałcił,togdzietukrzywda?
-Gdzietukrzywda?-powtarzaRadekzniedowierzaniem.
-Marleno,zdumiewaszmnie!
81
Mojąuwagęprzykuwajączarneplamyodtaśmywmaszynie,którepokrywająpalce
Sylwii.Jednarękazaciśniętanaporęczyhuśtawki,drugazwisaluźnowdół.Cieńułożył
sięnaziemiwtakisposób,żesplótłsięzcieniemMateuszasiedzącegonaschodkach
domu.
Kilkadnitemu,zarazporozmowiezMateuszem,nanecieposzukałaminformacjio
kazirodztwie.Byłamzdumiona,dowiadującsię,żetakichzwiązkówjestcałkiemdużo:
chociażbyKleopatra-pochodziłazkazirodczegozwiązkuicowięcejsamawyszłaza
swojegobrata,PtolomeuszaXIII;nawetbiblijnyAbrahampoślubiłswojąsiostrę!Żenie
wspomnęKaliguliijegotrzechsióstr,zktórymisypiał.PoetkaAnneSextonrównież
trwaławkazirodczymzwiązku,tyleżezeswojącórką…
Kiedytylkoweszłamnazagranicznestronynetu,wparęsekundutrafiłamprofesjonalne
forum,naktórymwypowiadalisięludzieżyjącywtakichnieformalnychzwiązkachi,
cholera,byłoichnaprawdęwielu.
-Ktośsprawdziłjużtego…-szukamwpamięci-Dawida?
-Pracujęnadtym.-Elazamykanotes.-Facetjestakuratnamiejscu,zdążymydoniego
dotrzeć.ObecniewziąłdziekankęimieszkawGdyni.
Chwilawytchnienia,ujawniasięAndy:wyłazizzakanapyizaczynaspacerpowszystkich
kurtkach,którezostawiliśmynakrześle.Udeptujejełapkami,miauczyprzeciągle,
spoglądanamniezwyrzutem.
-Cowiemyodziewczynce?-pytam,przenoszączamyślonespojrzenienaLucynęstojącą
zbokufotografii.-Ktośjużzniąrozmawiał?
Wszyscykręcągłowami.
-Onamadziesięćlat…-zaczynaRadek,alerezygnujeztego,cochciałpowiedzieć,tylko
przypomina,żeLucynabyławdomu,kiedyzniknęłaSylwia.-Możecośpamiętać.
Pojedzieszdoniej,Marleno?
-Jasne-odpowiadamodruchowo.
82
Wypływatematmedium,zktóregousługrodzinakorzysta
ławpierwszymtygodniupozniknięciuSylwii.
-Zniąteżtrzebapogadać.
MediumnazywasięKatarzynaGoryckaiwynajmujedomwSopocie,bardzoblisko
mojegomieszkania.Znamją,tostarszakobieta,któraokręcasobiegłowęturbanemi
malujeoczyjakEgipcjanka.Wdzieciństwiestraszniesięjejbałam:przechodziłaulicą,na
którejgrałamzkoleżankamiwklasy,irzucałanamdziwnespojrzenia.Krążyłyoniej
różnehistorie.Obecniemówisię,żewróżyzkarttarota,zręki,zoczuijestkopniętąstarą
panną,któracałymidniamidokarmiaokolicznekoty.
Kiedypukamdojejdrzwi,dwawielkieczarnekocurykrą
żąpoogrodzieiprzyglądająmisiębacznie.DrzwiotwierasamaKatarzyna.Stajewnich,
ajadopierowtedyzauważamniewielkątabliczkęumieszczonąnaddrzwiami:Wróżka
Katarzyna-poznajprzyszłość.
Wróżkaniepytamnieodrazu,zprzebiegłościąjasnowidza,czyprzyszłamwsprawie
Sylwii,tylkoprowadzidociemnegopokoju,wktórympachniekadzidełkami.Siada
naprzeciwkomnieprzyokrągłymstole,naktórympewniewróżyzkart,rozpierasięna
trzeszczącymwiklinowymkrześleizbliskaspoglądanamnieogromnymi,
wymalowanyminaczarnooczami.
-Copaniąsprowadza?Chciałabypanipoznaćprzyszłość?
Wpokojupanujepółmrok,którysprawia,żeniemogędostrzecszczegółów,niewidzę
zbytdokładniewnętrzapokojuiwszystkozaczynawyglądaćnaprawdętajemniczo.
Rozglądamsiępoezoterycznychksięgach,obrzucamwzrokiemgładkierysunki-na
każdymznajdujesięinnysymbol;najednym,większymodpozostałych,wymalowano
uchylonedrzwi.
PodajęjejzdjęcieSylwii.Dziwnejestto,żemediumniepatrzynatozdjęciewcale,zatoz
zaciekawieniemoglądamojądłoń,którąwysunęłamwjejkierunku.Puszczamwięc
zdjęcieicofamrękę.
83
-SylwiaFey-przypominam,kiedywkońcuspoglądanajasnowłosądziewczynęze
zdjęcia.-Pracowałapanidlajejrodziców.
Wróżkaniedotykafotografii,chociażupadłanaobruswtakisposób,żeleżykrzywoi
najchętniejsamabymjąobróciła.
Podnosinamniewzrok.
-Spotkałamsięzniminadwiesesje.MatkaSylwiiniewytrzymałanapięciaiuciekłaz
pokojujużwtrakciepierwszegospotkania.Dziewczynkiniedopuszczonodo
uczestniczeniawtym.-Zamyślasięiwstaje.-Aszkoda.-Natlemałychobrazków
wiszącychnaścianiewydajesiędużaiciemna.
-Uczestniczyłajużkiedyśpaniwsesji?
Nigdyniewierzyłamwewróżki,wenergiękosmosu,
wwahadełka,wznakiruniczneaniwżadnekamiennekręgi.NiewierzęnawetwBogai
irytujemnieludzkanaiwnośćwkwestiireligii.Niemamwięczielonegopojęcia,naczym
polegająsesje.Nasensacyjnychfilmachwróżkidostajądorękiubraniealboosobiste
przedmiotyzaginionejosobyidotykanietychprzedmiotówsprawia,żezaczynająwidzieć
obrazy.
-Byłapaniunichwdomu?-pytam,dyskretnieporuszajączdjęciem,żebyleżałoprosto.
-Tak,byłamwjejpokoju.
ZaprowadziłjątamJakub.Weszlidośrodka,wróżkaprzystanęłanadłóżkiemSylwiii
sięgnęłaponiebieskipłaszcz.Le
żałnałóżkupodobnoodmomentuzniknięciadziewczyny.Niktgonieruszał,istniaławięc
możliwość,żeostatniąosobą,któragodotykała,byłasamaSylwia.
-Bardzoważnejest,żebytobyłyrzeczyosobiste.Inaczejmogęwyczućcoś,cowcalenie
jestzwiązanezwłaścicielem.
Pościanieprzesuwasięwysmukłycieńkotaznaprężonymgrzbietem.Szukamwzrokiem
właścicielacienia-kotspacerujepoparapecie,jestogniścierudyimawielkiezielone
oczy.
-Napłaszczuzostawiłaodciskipalców.
84
Mrugam,przenoszęwzroknawróżkę.Jużchcęzapytać,jakieodciski,kiedyona
podejmujeopowieść.
Każdyprzedmiotmanasobieodciskipalcówwłaściciela.
NapłaszczuznalazłysięobrazyzżyciaSylwii.Niebyłykompletne,zamazywałysię,
traciłyznaczenie,obrazbyłrozchwiany,wykoślawiony.Wyraźniewróżkaodczytałatylko
niektórezwizji:przedewszystkimbyłytamchorobaijakiświelkistrach.Niebyłto
jednakstrachprzedchorobą.Raczejprzedczymś,comiałonastąpićicootaczaławoda.
-Woda?-powtarzam.
-Widziałamsamochód.-Szeptrozrywaciszępokoju,cieńnaścianienieruchomieje.-
Ktośbyłwśrodku,lewedrzwiczkibyłyotwarte.Najwyraźniejwidziałamkrzewy:dużo
krzewówidrzewa…takieniskie,jakbykarłowate.Rosłybliskojakiejśskałyalbościany.
Patrzącnanie,miałamuczuciewilgoci,takjakbypodnimipłynęławoda…Potem
widziałamkręconeschody:naścianachniebyłooświetlenia,wszystkowmroku,cegły,
jakieśszkło.Onapisałacośpościanie,widziałamjąwyraźnie.Kucaławciemnym
miejscu,ścianydookołazakrzywiałysię,jakbybyłyokrągłe.Wręcemiałanóżiryłanim
cośwcegłach…-Mrużyoczy,wpatrujesięwciemnyobrazzuchylonymidrzwiami.
Dodaje:-Kluczwidziałamdokładnie.Byłmalutki,zzakończeniem,którewyglądałona
pozłacane.
Przyglądamsięjejzdumionymspojrzeniem,ajakiśdawnystrach,któregonie
odczuwałamoddzieciństwa,zaczynapełznąćwzdłużmojegokręgosłupa.
-Niewiem,czyjtobyłklucz,alewiem,żejakieśdrzwizostałynimotwarte.
Cośjestwtychsłowachtakiego,żeniemogęsięodnichuwolnić.Kotpodejmuje
wędrówkępoparapecie,cieńprzesuwasię,zaczynarozciągaćsięnaniemalcałąścianę.
Wróżkadodaje,żerodzinazdecydowałasięnadwiesesjeiniestetyniebyłyonetak
owocne,jakoczekiwano.
85
-Wmoichwizjachnajsilniejdziałałlas-mówicicho,jakbysamasięnadtym
zastanawiała.Odwracasiędomnie.-Aleprzecieżprzeszukanolasinieznalezionojej,
prawda?
Wmojejpamięcipojawiasiępasmolasurozpościerającesięzaogrodzeniemdomu
Feyów.Lasjestgęsty,stary,pełenkrzewówiprzerośniętychdrzew.Kiedypatrzyłamna
niegonietakdawno,pomyślałam,żeniechciałabymznaleźćsięwnimsama,nawetw
środkudnia.Tostarylas,drzewale
żąipróchniejąnaziemi,inne,młodsze,zaczynająsięnimiżywić,nagałęziachwidziałam
całemnóstwopasożytów,zwyrodnieniakory,przerośniętąhubę,awszystkospowite
półmrokiem.
-Sylwiawidziałalaszoknaswojegopokoju-podejmujewróżkaipatrzynamnieprzez
chwilę,jakbyczekałanadalszepytania.-Nieumiempanipomóc,aleproszęszukaćdalej.
Todobrze,żesprawaporokuwracaipanipismopodejmujesięposzukiwań.Śledztwa
dziennikarskieczęstopotrafiązajśćtam,gdziepolicjaniedociera.
Kiwamgłową,niewyjaśniam,żedziejesiętaktylkodlatego,żemojaszefowaznasię
dobrzezojcemSylwii.Wiem,żeMateuszrobiłjejwmieszkaniujakieśfreskikilkalat
temu,aSylwiachodziładojednejszkołyzjejcórką.
-Tensamochódwlesie…widziałapanijegomarkę?-pytam,kiedyodprowadzamniedo
drzwi.
-Niestetynie.-Uśmiechasię,jakbyrozbawiłojąmojepytanie.-Alebyłdługi,kombiak.
Mówiłamtopolicji.
-PoznałapanibrataSylwii,Mateusza?
Jejtwarzrozświetlatrochężartobliwyuśmiech.
-Onnieuczestniczyłwżadnejsesji,raztylkominęliśmysięwogrodzieFeyów.Chyba,
podobniejakpani,niewierzył
wskutecznośćmojejpomocy.CzemuniespytapaniosiostręSylwii?Jąpoznałamlepiej.
Mimowolizaczynamsięśmiać:
-Pytałam,bo…-bąkamiwkońcurezygnujęztłumaczeń.
86
Onaopierasięofutrynęwdrzwiach,tużpodtabliczkąWróżkaKatarzyna-poznaj
przyszłość.
-PowinnapaniporozmawiaćzLucyną.Jestbystrzejsza,niżmożepanisądzić.
Mateusz
KiedySylwiaskończyłaczternaścielat,wGdyninastałachybanajsroższazima,jaka
tylkojestmożliwa.Byłotakprzeraźliwiezimno,żezamkniętoszkołę-mimo
odkręconychnamaksakaloryferówtemperaturawniejnieprzekraczała10°C,amy:ja,
DawidiSylwia,jednegoprzedpołudniawybraliśmysięnaplażę.
-Lódjestgruby,nicsięniestanie-przekonywałDawid,więcnaniegoweszliśmy.Morze
zamarzłonakilkadziesiątmetrówodbrzeguiwyglądałoniesamowicie,jakzobrazów
PieteraBreugh-laStarszego.Mewyrozkładałyskrzydłaidarłydzioby,łabędziezapędziły
sięażpodfalochron,gdzieczekały,żebyktośsięzlitowałidałimjakieśżarcie,śnieg
zalegałnacałejplaży;nalodzieniebyłogowogóle-zatosilniejdmuchałwiatr.
Weszliśmynalódiuczuciebyłoniesamowite!Każdygapiłsiępodstopyprzejęty,Sylwia
rozłożyłaręce,zaczęłaślizgaćsięnabutach.
-Mogłabymbyćłyżwiarkąfigurową!
Rozpędziłasię,zgubiłaczapkęijasnewłosyrozwiałysięnawietrze.Wzawirowaniu
dotarładoDawida,zawołała,żebyjązłapał.Kiedyspojrzałemnanichchwilępóźniej,
siostrawciążstałaprzynimi,właściwiebezpowodu,wciążsięgotrzymała.
NawiosnęwsądzierozpoczęłasięrozprawarozwodowastarychDawida.Kłócilisię,u
kogomamieszkaćichsyn,iwrezultaciecałymidniamiwisielinakablutelefonicznym,
wypluwającnasiebieżale.Dawid,przygnębiony,zapytał,czymożeposiedziećunaskilka
dni.
-Jasne,niemaproblemu-odparłemodrazu.
87
Sylwiakończyławtedysiódmąklasę.Pachniałapoziomkowymiperfumami,zranaprzy
okniemalowałasobieczarnąkredkąoczy,czasami,kiedyniemusiałaiśćdoszkoły,
nakładałanaustaczerwonąszminkę.
-Jakwyglądam?-pytała,odwracającsiędomnie.
Wyglądałaświetnie.
Łapałemsięnatym,żeciąglenaniąpatrzę.Podobałymisięjejruchy,sposób,wjaki
chodziła,wjakiprzechylałagłowę,tocharakterystyczneporuszaniedłonią,kiedyoczymś
opowiadała-zwykłygest,którysprawiał,żeilekroćgowykona
ła,traciłemwątekjejopowieściiwodziłemspojrzeniemzaręką.Podobałomisięteż
zagłębieniepodlewymobojczykiem
-miejscepoupadkuzhuśtawkizczasówwczesnegodzieciństwa,kiedymiałemjej
pilnować,aposzedłemgraćzDawidemwkoszaiSylwiarypnęłanaziemię,kaleczącsię
dokrwi.
-Straszniecięlubię,wiesz?-powiedziałakiedyś,siadająctużzamoimiplecamii
opierająctwarzomojeramię.Jejręceoplotłymojąszyję.-Chciałabym,żebyśniebył
moimbratem.
Szkoda,żeurodziliśmysięwjednejrodzinie,prawda?
Dawidzapytałmniekilkadniwcześniej,czyniemiałbymnicprzeciwko,gdybysięznią
umówił.
-Tytegopewnieniewidzisz,aletwojasiostrawcaleniewyglądajużnamałąSylwię,
tylkonaSylwię,zktórąmożnabysięumówić.-Zawahałsię,dodałniemalszarmancko:-
Je
ślipozwolisz,oczywiście.
Sylwiamiałarewelacyjnenogi.Kiedywkładałakrótszekieckialbowsuwałanastopybuty
naobcasie,łapałemsięnatym,żeniemogęoderwaćodniejoczu.
Kiedyśwszedłemdopokoju,gdysięprzebierała.
-A,toty…-mruknęła,bezpośpiechunakrywającpiersiswetrem.
Latemchodziłapomieszkaniuwsukiencenacienkichra-miączkach,którakończyłasię
zarazzapośladkami.Jednegodniapołożyłasiękołomnienadywanie,przechyliłasięiw
de-88
kolciezobaczyłemcałejejpiersi.Długienogizgięłysię,skrzy
żowałyizakołysaływpowietrzu.
-Powiedzmiobiektywnie…-ustarozsunęłysięwuśmiechu-umówiłbyśsięzemną,
gdybymniebyłatwojąsiostrą?
Naustachmiałaszminkę.Wargi-pełne,miękkie-zawszesprawiaływrażeniewilgotnych.
Przygryzładolną,próbującpochwycićmojespojrzenie.
-Wiesz,gdybyśmywierzyliwreinkarnację…-zaczęławcharakterystycznysposób;
zawszetakmówiłacoś,coczęściowobyłożartem-możnabyuznać,żewpoprzednim
życiuwcaleniebyliśmyrodzeństwem,prawda?Mogliśmybyćnaprzykładprzyjaciółmi
albomałżeństwem.Towcaleniejestpowiedziane,żeniespotkaliśmysięjużkiedyś,w
innychwcieleniach.Możetodlategotakdobrzesiędogadujemy?
Jejdelikatnaskóra,ponaznaczanacienkimizielonymiżyłkami.Patrzyłemnapalce,w
którychskręcałamedalikzserduszkiem.
-Niewiem,skądpomysł,żedobrzesięztobądogaduję.Żetyzemną,totak,alejaz
tobą?…
Zaczęłasięśmiać:
-Mati,aletomasens!MożeczłowiekwracanaZiemięwielerazy?Przecieżjeślisię
wraca,tochybalogiczne,żemożnaspotkaćkogośbliskiegozpoprzedniegowcielenia…-
Jejdłońzawędrowaławmojewłosy,zaczęłajeskręcać.-Słuchaszmnie,rudzielcze?…To
tłumaczyłobymiłośćodpierwszegowejrzeniaalbofakt,żespotykaszkogośipominucie
czujeszsięznimtak,jakbyśznałgocałeżycie!Takmogłobyćznami,samprzyznaj!
Dawidowiwytłumaczyłemnieporadnie,żeczternaścielattozamałonaspotykaniesięz
siedemnastolatkiem.
-Gdybyśmiałsiostrę,rozumiałbyś,oczymmówię-dokończyłem,mającwielkąnadzieję,
żeDawidnieokażesięzbytbłyskotliwyinieprzejrzymnienawylot.-Niemamowy-
doda
łemjużstanowczo.
Machnąłlekceważącoręką.
89
-Dobra,dobra,niebyłotematu!Zapomnijmy…
Atematpowrócił,kiedyDawidzamieszkałznaminadwatygodnieizabrałsiędo
rysowaniaportretuSylwii.
Byławiosna,miałemsiedemnaścielat,chodziłemdoliceumplastycznegoiwszystko
wydawałomisięniesamowiciekolorowe,świeże,radosne.Wgarażukolegigrywaliśmy
muzęimarzyliśmyoskompletowaniuambitnegozespołuzdęciaka-miihammondami,
dużosięmalowało,mieliśmyzajęciazfoto,coteżposzerzałohoryzonty,jaknamsię
wydawało,ocałelataświetlne.Odkrywaliśmymuzykęjazzową,smażyliśmydośćczęsto
trawkęiwydawaliśmyostatniepieniądzenapapierosy,piwo,kliszedoaparatuoraz
oczywiścienakasety,którewówczasbyłyjeszczebardzotanie.
KiedyDawidzamieszkałznami,zrobiłosięnaprawdęmi
ło.Wieczoramirobiliśmysobiecałemaratonyfilmowe,doktórychczasemdołączała
Sylwia.Pożeraliśmychipsy,pizzę,spijaliśmypiwo,graliśmywkarty,gadaliśmyniemal
doranaalbopoprostusłuchaliśmyColtrane’a,MilesaczyPastoriusaizachłystywaliśmy
siębijącąodnichenergiąiradością.Ktojeszczewnaszymwiekusłuchałtakichpłyt?
Dawidtojedynak,dlaniegomieszkanieunasbyłorajem.
Powiedział,żemojarodzinajestnajfajniejsząinajbardziejporządnąrodziną,zjakąmiał
doczynienia.
-Nastrójwtymdomu,to,żewasjesttakdużo…-tłumaczył,machającrękąwpowietrzu.
-Stary,uwielbiamwaszdom!
MojarodzinabardzolubiłaDawida.Tylkobabciaczuładoniegowielkąawersję.Poszło
jejojegowłosy,boDawidnosił
wtedydredy.Dredybyłyzajebiste,długieniemaldopołowypleców,byłoichstrasznie
dużo,fryzjerkanakładałananiektóretakiesrebrnealbometalowezakończenia,które
wyglądałynaprawdędobrze,iprawiewszystkiedziewczynywpatrywałysięwDawidaz
zapartymtchem.Alemojababcia,kobietastarejdaty,uważała,żetoobrzydliwe.
-Przecieżtojakiśćpun!Czytwójkoleganiemawłasnego90
domu?Gdziesąjegorodzice?Jakdługotuzostanie?Wiesz,żejedzeniekosztuje?Może
sammaszochotęzatopłacić?
Prawdopodobniemogłemtojakośzałagodzić.Oczywiście,żemogłem.Alewemnie
zrodziłsięjakiświelkibunt,pomy
ślałemsobie:wdupie,nicniebędęjejtłumaczyć!Inicjejniewytłumaczyłem.A
wszystkoprzezto,żekilkalatwcześniejprzekreśliłanaszedobreukładyjednymzdaniem.
Powiedzia
ławtedy:
-Gdybyniety,twojamamabyłabyterazwielkątancerką!
Imogłominąćnawetdwadzieścialat,ajawciążmiałemwgłowiejejsłowa.
DawidzabrałsiędoportretuSylwiijakoświeczorem,kiedyniebyłomniewdomu.
Wróciłem,aonasiedziałanamoimłóżku,wkieccezbardzodużymdekoltemipozowała
mudorysunku.
Dawidrobiłzajebisteportretywszystkimdziewczynom,wobecktórychmiałmocno
skonkretyzowaneplany.Aonewszystkieoczywiściewpadaływprawdziwyzachwyt.Z
Sylwiąbyłotaksamo.
-Widzisz?-spytaławesoło,wyraźniepołechtana.-Odciebienigdyniemogłamsię
doprosićportretu!ADawidsammizaproponował!
-Noproszę!-mruknąłem,rzucającokiemnakartkę,naktórejSylwiamiałajużprawie
całątwarz.-Dobrzecitowychodzi,Dawidzie.-Zawiesiłemnanimspojrzenie,aon
momentalnieodłożyłołówek.
Wnocyzacząłcośmętnietłumaczyć,żewcaleniejesttak,jakmisięwydaje.
-Aleprzestańjuż!-przerwałemmu,boostatnie,czegochciałem,torozdrapywaćten
tematiwpieprzaćsięmiędzySylwięaniego.Dobrzewiedziałem,żeDawidsięjej
podoba,jużwidziałemtojejspojrzenie,którenanimzawieszała.Itenniski,miłygłosteż
znałemdobrze.
91
Byłpierwszyprawdziwieupalnywieczór,gdyzdwomachłopakamizosiedlaidwiema
dziewczynami,którychnieznałem,wyszliśmynadachbloku,żebyprzysmażyćtrawkę.
Niemieliśmykasy,zrobiliśmyzrzutkęnaczterytaniewinaipotempuszczaliśmyje
międzysobąwobieg,popijajączbutelki.
-Kurwa,jakietojestmocne!-Dawidpokilkumachachtrawywpadłweuforięiciągle
tylkowodziłspojrzeniemponiebie,ekscytującsięnawidokkażdegosamolotuico
ciekawszychobłoków.
Czućbyłorozgrzanąsmołąigorącymbetonem,dziewczynyzanosiłysięśmiechem,jedna
zaczęławyraźnieprzystawiaćsiędoDawida,amniezafascynowałwidokzdachu:nasze
osiedlezgórywyglądałojakzbiorowiskoszarychdużychkwadratów,któreniedługo
powinnyporosnąćtrawą,ijeszczebardziejszarychliniicementu.Podsklepem
monopolowymkolejkaludziwzrastaławsiłę,przytrzepakuzakotwiczylisąsiedziz
piwamiwrękachizjednądużąsiatkąpełnąbutelek,którąustawiliwbezpiecznym
półmrokuprzyhuśtawce.
-Maszzesobąaparat?-Dawidolałdziewczynę,którawyraźniezdegustowana,cofnęła
siędokoleżanki.Jużprzymnieściszyłgłosdoszeptu:-Jezuuu,tedziewczynysą
straszne,Mati,jednabrzydszaoddrugiej!Czynanaszymosiedluniemażadnychfajnych
panienek?
Dziewczynyfaktycznieniegrzeszyłyurodą.Jakjużsobietouświadomiłem,ogarnęło
mnietakierozbawienie,żeśmia
łemsiędobrychkilkaminut.DziękiBogu,żesięniepołapa
ły.Oczywiściemiałemzesobąaparatfotograficzny.Kiedyjednakstanąłemnakrawędzi
dachu,żebypofotografowaćosiedle,naszłamnienagleogromnachęć,żebypospacerować
sobiepogzymsie.Ijużstawiałempierwszykrok,kiedyktośzłapałmniezakoszulkęi
pociągnął.
-Chceszskakaćczyco?-szepnąłdziewczęcygłosik.-DobryBoże,cotywyprawiasz?
92
-Sylwia?-zdziwiłemsię,tracącrównowagęiniemalwpadającnanią.
Sylwianatleszarychkominów,ciemniejącegoniebaiprzeciętnychkoleżanekwyglądała
nierealnie.Niemogłemoderwaćwzrokuodjejkusejbluzkiwczerwonegroszki,
przesunąłemspojrzenieniżej,nabiałąspódniczkęsięgającąkolan,uniosłemwzrokna
czerwonąprzepaskęzagarniającąwłosydotyłuiwkońcuspojrzałemjak
zahipnotyzowanynajejusta.-Niepowinnaśsięuczyć?-spytałemgłupioizanimdobrze
pomy
ślałem,corobię,oparłemjąodrzwiwyjściowezdachu.
Zaczęłasięśmiać,pokręciłazrozbawieniemgłową.
-Mati,Mati…Noproszę,jakitymidajeszprzykład?
-Wcależenie…-zaoponowałem,aleonabyłatakbliskoijeszczespojrzałamiwoczy,a
wyglądałanaprawdęślicznieikompletniezapomniałem,cochciałemjeszczejej
powiedzieć.
Przezchwilępoprostuuśmiechałemsię,wpatrzonyzeuforiąwjejusta.Onanatomiast
wyszeptała.coś,czegokompletnieniezrozumiałem.Dopieropochwilidotarłodomnie,
żepyta:
-Mogęzapalićzwami?
Oprzytomniałemmomentalnie.
-Niemamowy.Niebędzieszpaliła,wogóleniematakiejmożliwości!
-Och!-Ustawykrzywiłysięironicznie.-WięcmożeDawidmniepoczęstuje,braciszku.
Przesunęłasiętakszybkokołomnie,żeniezdążyłemjejzatrzymać.
Wróciłemnakrawędźdachuizająłemsięfotografowaniemokolicy.Zaplecamisłyszałem
jejśmiech-mówiłacośdoDawida,onteżsięroześmiał,pochwiliobojeściszyligłosy.
Fotografowałemwieżękościoławystającązzapłaskichdachówinnychbudynków,nad
kościołemzbierałysięniesamowitegęstechmury-oświetlałojedogasającesłońcei
wyglądały,jakbymiałyfosforyzująceżółtekrawędzie.Tamtychpijakówpodblokiemteż
sobiezachowałemnapamiątkę.Akuratdołączyłdonichkoleś93
nawózkuinwalidzkim-wpodstawówcechodziliśmydojednejklasy,potemondlażartu
podczepiłsiępodcofającąsięśmieciarkęiniezdążyłuciec,więcprzygniotłomunogido
zsypu.
Odtamtejporyjeździłnawózku,wzeszłymrokunawetwziął
sobiereklamępastydozębównakoła.Dostrzegłemwszarymkąciegaleriisąsiadkę,która
-wchustcenagłowieizpapierosemwwychudzonychpalcach-przeglądałapodokiem
drugiejsąsiadkikupony,pewnietotolotkaalbozjakiejśloterii.
-Toniesamowite,żeoniwszyscywciążwierzą,żecośichstądwyrwie-odezwałemsię
doosoby,którazjawiłasięprzymnie.Rzuciłemnaniąokiem-jednazdziewczyn,chyba
nawetta,którawcześniejzajmowałasięDawidem.Podałamiczęściowoopróżnioną
butelkęwina.
-Jakchcesz,tomożemygdzieśstądiść-zaproponowała.
ZzajejramieniazobaczyłemwycinekkadruzSylwią:kucałaprzyDawidzie,aonwłaśnie
przygotowywałdlaniejtrawkę.Nonie!-pomyślałemzniedowierzaniem.Niemieściło
misięwgłowie,żeSylwiachcejaraćtoświństwo,żeDawidjątymczęstujeiżejanato
patrzę!Zabijęgo-pomyślałembezradnie.-Zabijęskurwiela!
-Więcidziesz?-Dziewczynawpalcachmiętosiłarąbekspódnicy,jakbychciałają
podnieść.
Znowupopatrzyłemnamojąsiostrę:właśniepochylałasiędomojegonajlepszego
kumpla,aonprzypalałjejlufę.Noluuudzie!Sylwianiepaliłapapierosów,wogólenie
umiałapalićikiedytylkozaciągnęłasięskrętem,zarazzaczęłakaszleć,charczećiaż
opadłanakolana,żebyniestracićrównowagi.Dawidawyraźnietoubawiło,zabrałjej
lufę,żebymogłakaszleć,nierozsypująctrawydookoła,iprzyglądałsięjejroześmiany.
-Lubiętegofaceta-powiedziałemalbopomyślałem-aletoostatniaosoba,którą
chciałbymwidziećprzymojejsiostrze!
Chybajednakpowiedziałemtonagłos.Dziewczynaprzytaknęłaznagłymożywieniem:
-Braciazawszetakmają,żechcądobieraćsiostromface-94
tów,jakbyniemogliskumać,żesiostrasamasięosiebiezatroszczy.-Przeniosłemnanią
trochęzakłopotanespojrzenie,aonazasępiłasięidodałaniemalponuro,jakbybardzo
długotłumiłatowsobie:-Mójbratjesttakisam,niechgoszlag!
Wpokoju,wieczorem,Dawidoprzytomniałjużnatyle,żebywiedzieć,żeprzegiął.
-Jezuuu,ależmigłupio,żedałemjejtętrawkę…Naprawdę,Mateusz.Straszniemi
głupio.Zachowałemsięjakdebil!
Comiałemmupowiedzieć?Znałemgozbytdobrzeiwiedziałem,żeSylwiaznudzimu
się,jaktylkojązdobędzie.
Dawid,wbrewtemu,cosądził,byłtakisam,jakjegomatka:onaprzyprowadzaładodomu
wciążnowychgachów,kiedyśwkuchniichmieszkaniapróbowałauwieśćmnie,aon
zakochiwałsięzłatwościągodnąpozazdroszczeniairównieszybkoodpuszczałsobie
kolejnepanny.Mojasiostranapewnoniemiałastanowićwyjątku.
Apotem,wpóźnemajowepopołudniepoprzedzającepowrótDawidadoswojegodomu,
snuliśmysięposupermarkecieiSylwia,zwielkimkoszykiemprzedsobą,zagłębiłasięw
działlodówek.Kołojejnógprzebiegłajakaśmaładziewczynka,Sylwianawetsięnie
odwróciła,ajaniemalwpadłemnakobietęzwózkiem,taksięwpatrzyłemwtęmałą.
Miałemwrażenie,żeczasspowalnia.Dzieckobiegłomiędzyregałami,ubranewniebieski
sweterek,zjasnymiwłosamizaczesanymiwdwiekity.
-Wezmępiwo,dlaciebieteż?-spytałDawid,więcskiną
łemnieuważniegłową.
Niebieskisweterekpojawiłsięprzylodówce,apotemtużzanią,kołoregałuzjogurtami.
Próbowałemotrząsnąćsięznieprzyjemnegowrażenia,żegdzieśtojużwidziałem,
odwróciłemsię,szukającwzrokiemmatkidziecka,apotemznowuspojrzałemnamałą.
Jejszyb-95
kieruchy,butyzdzwonkami,tenniebieskisweterek.Uświadomiłemsobie,żesercebije
mijakszalone,żeniemogęsięruszyć,żeniemogęoderwaćodniejwzroku.Cowięcej,
byłowtymcośstrasznegoiniewiedziećdlaczegomomentalnieprzedoczamistanęłomi
drewnianełóżeczkoLucynyzwysuwanymiprętami,łóżeczko,októrymniepamiętałem
jużoddobrychkilkulat.
Wieczoremwszedłemdokuchnizamatką.Akuratnalewa
łasobiesokuipopijałanimjakieśtabletki.
-Mamo…-zacząłemniepewnie.-Słuchaj…czyjaalboSylwiazgubiliśmysiękiedyś?
Zamrugałazdziwiona.Oparładłońnablaciestołuistałaprzezchwilęwbezruchu.
-Zgubiliście?-powtórzyła.-Comasznamyśli?
Zawahałemsięizadałempytanie,którenajbardziejmnienurtowało,aktórebyćmożew
tamtejchwilizabrzmiałodziwnie:
-Czytołóżeczkodladzieci,to,cojestwpiwnicy…czyonobyłokiedyśpusteprzez
dłuższyczas?
Widziałem,jakrozchylaizamykausta,inaglepomyślałem,żewcaleniechcęznać
odpowiedzi.Wjejwzrokubyłocośtakiego…Pochyliłemgłowęipopatrzyłemna
nierównewzorynapodłodze.Matkawtymczasiewmilczeniuwpatrywałasięwemnie,i
totak,jakbymwłaśniezrobiłcośpotwornego.Kiedypodniosłemnaniąwzrok,miała
rozchyloneusta.
-Mati-odezwałasięłagodnie,niemalprosząco.-Niewiem,oczymmówisz.
Wiedziała,oczymmówię.Czułemto.Skinąłemgłowąiwyszedłemzkuchninajszybciej
jakmogłem;skierowałemsiędomojegopokoju,gdzieDawidzSylwiąrozwiązywalijakiś
idiotycznytest.
-Zarazzrobiętentesttobie-powiedziałaSylwia,rzucającmirozbawionespojrzenie.
-Niechcę.
Niechciałem.
96
Miałemwrażenie,żewłaśniestałosięcośnieodwracalnego,aleniepotrafiłem
wytłumaczyć,cotobyło.
Sylwia
[9arkuszypapieruwlinię]
31CZERWCA
Mamazwyrazemtwarzytakim,jakbyrobiłanajstraszniejsząrzeczwświecie,poszła
zemnąiLoudoosiedlowegosklepupapierniczego,położyłaportfelnaladziei
patrzyłananasponurymwzrokiem.
-Iluzeszytówbędzieszpotrzebowaćwósmejklasie,Sylwio?
Kupowaniepotrzebnychdoszkołyrzeczyjeststraszne.Nigdyniemogęwybraćsobie
zeszytów,którenaprawdęmisiępodobająiażzachęcają,żebywnichpisać,bo
mamakażemiwybieraćtylkotenajtańsze.Anajtańszesągładkie,mająnieciekawy
papierizniechęcająmniejużsamąokładką.„Przecieżwiesz,żeniemamypieniędzy”
-informujemnieniezłomniekażdegoroku;tegoteż.
-Och,wiemotym-odparłamizrezygnacjąpoliczyłamwpamięciwszystkie
przedmioty,doktórychbędępotrzebowaćzeszytów.Wszystkotrzebabyłokupić
dzisiaj,bojutrowyjeżdżamnacałewakacjedoStupska,takjakprzyobiecałamito
mściwiebabcia.
Lou,którajeszczeniedokońcazaakceptowałafakt,żejesteśmybiednijakmyszy
kościelne,wyciągałarączkidonajdroższychrzeczy.
-Chcętę!-krzyczałacorazbardziejstanowczo.-Nietamtą,tę!
Zrobiłacyrknacałysklep.Mamanabrałakrwistychrumieńcówisprawiaławra
żenie,jakbychciałająuderzyć.
-Uspokójsięikupto,cojestcipotrzebne!-strofowałamLou.
AleLouniechciałakupićtego,copotrzebne,tylkoto,cobyłopachnąceikolorowe.
-Dziewczynkiwzerówcemajątakieróżowepisaki!-histeryzowała.-Teżchcęje
mieć!Oneminiepożyczą,chcęmiećwłasne!!!
-Jateżtakichniemiałam!-pocieszyłamją,chybazbytgłośno,bowszyscywsklepie
patrzylinanas,amamazrobiłasięczerwonajakburakinerwowa.Wkońcu
powiedziałaostro,żewychodzimyzesklepu.
-Amojegumki?-szlochałaLou,niechcącwypuścićzrąkróżowychgumekw
kształcieowoców.-Chcęmojegumki!
97
Mamajużwyszła,więczaczęłamwrzeszczećnaLou,żebywypuściłagumkiito
natychmiast.
-Nie!-odkrzyknęłaLouijeszczemocniejzacisnęłapięści.
-Oddawaj,głupiagówniaro!-Puściłyminerwyinaoczachwszystkichzaczęłamna
siłęrozwieraćpięścimojejsiostry.Towarzyszyłtemujejdzikiwrzask,który
przeszedłwrozpaczliwekwilenie,kiedygumkiwylądowałynaladzie.
10LIPCA
Słupsk
Niewytrzymamtuanidniadłużej!-pomyślałam,kiedyskładałyśmykwiatyna
grobiedziadka.Gróbznajdujesięnaogromnymcmentarzu,któryzkoleirozciąga
sięnawysokichirozległychpagórkach.Drzewapochylajągałęzienadgrobamiidają
cudownycień,któregobardzopotrzebowałam,gdyprzyszłamtamzmoją
nieszczęsnąsiostrą.Upałbyłniedowytrzymania:słońcepaliłojakżywyogień,trawy
powysychały,duchotanarastałazkażdąchwilą,powietrzezdawałosięfalować.
-Kwiatkizwiędną-zauważyłaLou.
Babciadatanamsaperkę(babciamiaławszystko),którąrozkopałamziemięna
grobie,wziemięupchnęłamkwiatyizaczęłamzasypywać.Loupotruchtałapowodę
dopobliskiejstudniiwróciłacałazachlapana,znowymitrzewikamiubabranymiw
biocie.
-DrogaLou-zwróciłamsiędoniejznutąnaganywgłosie.-Tetrzewikibytybardzo
drogie.
Popatrzyłanatrzewiki,aleniewytarłaich.
-Wolałamróżowe-wyznałapochwili.-Mamauparłasięnabiałe,atywiesz,Sylwio,
jakbardzonielubiębiałego.
Nienawidzętychwakacji,jużczuję,żetobędzienajgorszelatowmoimżyciu.
Kochammojąsiostrę,alejejtowarzystwoniewystarczaminadłużej,potrzebuję
rozmówzdziewczynamiwmoimwieku,potrzebujęswojegonormalnego
towarzystwaitakstrasznietęsknięzadomem!Kiedyzbierałamsiędowyjazdu,
Mateusznawetniekryłradości,żejadęiżebędziemiałnawłasnośćpokój.„Nie
przesadzaj,Sylwia”-
powiedział,kiedychciałamsięznimpożegnać.„Przecieżniejedziesznazesłanie”.
Tujeststrasznie,okropnie,najgorzej.Niemamzkimporozmawiać.Jedyna
dziewczynawmoimwiekunamojenieszczęściewczorajwyjechaładoWarszawy,a
jejkoleżankautopiłasięwzeszłymrokuwrzece!
98
Rzekaprzepływatużobokkamienicy,wktórejmieszkamy,jejwodysą
ciemnozielone,cuchnąglonamiicudowniewyglądajątylkowtedy,gdyświecisłońce.
Jegopromienieodbijająsięwwodzie,wrazzwartkimnurtemzakręcająza
kamienicamiwstronęBasztyCzarownicidajązłudzenie,żerzekaskrzysięzłotemi
srebrem.
-Wjejśrodkuznajdująsięsamekamienieksiężycowe-nakłamałamLou,żeby
trochęjąrozruszać.MojasiostrawmiaręmijaniadniwStupskurobisięcoraz
bardziejznudzonaimarkotna.AprzecieżmamyspędzićtuDWADŁUGIE
MIESIĄCE!
Zczyjegośogródkaukradłyśmykilkagałęziobsypanychbiałymikwiatkamiipotem
zatrzymałyśmysięnadwodą,boLouchciałapożegnaćtamtątopielicę.
-Żegnamycię-wyrecytowałairozsypałakwiatkinapowierzchniwody.Przezchwilę
stałyśmyoboksiebie,wpatrzonewbiałepłatki,któreunosiłysięnafalach.Jużpo
kilkuminutachstraciłyśmypłatkizoczu.Loudygnęła,jakbysiękomuśkłaniała.
-Myślisz,żewyłowionojejciałozwody?-spytała.-Czywciążtupływa,białe,
nabrzmiałeistraszne?
Wmieszkaniubabcikompletnieniemacorobić:wszystkopachniestarościąi
lawendą,kredensyiszafywczarnymkolorzekojarząmisięzzabytkowymimeblami
iwcaleniezachęcają,żebyjeotwierać.Miałamtupisaćpowieść,alewszystkie
pomysłyuleciałymizgłowyiogarniamniewrażeniebezproduktywnegotracenia
czasu.
WdodatkuMarzenadobiłamnierozmowąprzeztelefon.
-Jadęnawieśistrasznieszkoda,żemusiszbyćwtymStupsku,bomogłabyśjechać
zemną!-obwieściławesoło.-Ech,ależbyłobyfajnie…Pamiętaszmojegokuzyna?
Będzietam,azawszetwierdził,żestraszniesięmupodobasz!
DobryBoże,wpamięcizamajaczyłmikuzynMarzeny,osiemnastolatek,który
pracujenawsi,wrzeźni,przyubojuświnekipotrafiopowiadaćtylkooswojejpracy.
MójMati,jakwdałsięznimwpogawędkęprzedswoimiegzaminamidoliceum
plastycznego,topotemtaksięwziąłdonauki,żezdałegzaminyprawienajlepiej-był
czwartynaliście!
-Ach,wczorajwidziałamtwojegobrata!-przypomniałasobieMarzenkapogodnie,
kiedyjużchciałamkończyćrozmowę.
Budkatelefoniczna,zktórejdzwoniłam,znajdujesięnaroguwąskiejuliczki,tuż
obokkina.Akuratskończyłsięjakiśfilmizkinazaczęliwychodzićludzie,strasznie
głośnorozmawiając.Musiałamprzysłonićdłoniądrugieucho,żebysłyszeć,co
Marzenamówi.
-Comówiłaś?Powtórz,bonieusłyszałam!
Przezgwargłosówprzebiłysięsłowa:
-…noiByłzdziewczyną…
99
Rozchyliłamusta,alezarazjezamknęłam.Mojespojrzenieobiegłoroześmianepary
wylewającesięnieskończonympotokiemzsalikinowej.Wysokichłopakobejmował
ramieniemdrobnądziewczynę,wjakimśmomenciepochyliłsięizacząłcośszeptać
jejnaucho.
Ajaodwróciłamwzrok,mójpalecprzesunąłsiępocemenciezastygłymwszparach
międzycegłami.
-Zjakądziewczyną?-MójgłosByłtakcichy,żeteraztoMarzenanieusłyszała,oco
pytam.Powtórzyłamgłośniej:-Zkim?Znamją?
-Och,chybatak.Wydajemisię,żetotasamadziewczyna,którabyłauwaskilka
tygodnitemu,kiedyrobiłyśmyteokropnebutynazajęciazZPT…
-Agnieszka-podsunęłamiwmomencie,gdywymówiłamjejimię,ononaglenabrało
mocyiprzybrałokształtdziewczyny.-Och,nie!-zaoponowałambezradnie,
pocierającrękączoło.Tylkonieona!Terazjużpamiętałamjądobrze.Mateuszna
wiosnęprzechodziłokropnągrypę,któraciągnęłasięniemaldwatygodnie.
Razwpadładoniegowodwiedzinydziewczyna,którąprzedstawiłmiwłaśniejako
Agnieszkę.Wpamięcibłysnęłomiwspomnieniejejżyczliwościizainteresowania
moimbratem,to,jakwpatrywałasięwniego,kiedyusiedlirazemnagaleriibloku-
mójbratowiniętywkociciąglesiąkającywchusteczkiiona:wopiętejbluzcez
nadrukiemaliena,zchustkąnagłowieizwiśniowąszminkąnaustach.
-Tylkonieto,cozazołza!-wyrwałomisięiMarzenapodrugiejstronietelefonu
zamilkłanachwilę,byzarazdołożyćmiciosów:
-Onajestbardzoładna,fajniewyglądająrazem…
-Corobili?-przerwałamjej.WizjaMateuszazAgnieszkąnagaleriinabrałamocy,
którejjużniepotrafiłamjejodebrać;widziałammojegobratawtymkocu,jakw
jakimśmomenciezaczynasięśmiaćiodwracadoniejtwarz.Agnieszkateżsię
śmieje,potempatrząnasiebieprzezdługą,zbytdługąchwilę.
-Nocóż-pośpieszyłazwyjaśnieniemniezawodnaMarzenka.-Wpadłamnanichna
klatceschodowej,jakzapaliłamświatło,toodskoczyliodsiebie,onazaczęta
poprawiaćbluzkę,aonprzywitałsięzemnąi…niemuszęcichybamówić,jakto
wyglądało.Samarozumiesz,cotamrobili.
Marzenaniemusiałajużnicdodawać.Byłamtakazła.Powinnamsięcieszyć,że
Mateuszkogośma,aleniepotrafię.Jestempodłąhipokrytkąiprawdajesttaka,że
odchwili,kiedyotymusłyszałam,czujęsięokropnie.Niemogęprzestaćotym
myśleć,jestemchoraodtychmyśli,chcęwrócićdodomuizobaczyćsięjak
najszybciejzMateuszem.Niepotrafięporadzićsobiezeświadomością,żejestemtu
uwięzionajakjakaśpieprzonaksiężniczkawwieży!Niemamnanicwpływu.Czyo
tochodziłomojejbabci?Bojeślitak,towygrała…Brawo!Jestemnaniątakazła!
100
-Kochanie,pokrójcebulę-mówibabciaizanimzdążęsięwykręcić,jużmamna
biodrachzawiązanyfartuch,jużwgarścitrzymamcebulę,awdrugiejręcenóż.
-Krójdrobnoiuważaj,żebynieodkroićsobiepalca.
Niemamterazgłowydopoznawaniasztukikulinarnej,czujęsiętak,jakbymtraciła
czas,ażściskamniewbrzuchuodtejmyśli.Alebabciategoniewidzi,tylkopoucza
mnie,żepieprzunienależyużywaćwdużychilościach,żesałatętrzebarwać
palcami,żeczosnekwrzucasięnakoniecsmażenia…Itakciągleiciągle,iciągle,aż
mamochotępochlastaćsięnożem.Nienawidzękuchni,tychwakacjiiStupska!
-Żebywtwoimwiekunieumiećgotować!-irytujesięona.-Kochanie,to
niedopuszczalne,żebyśnieumiałatrzymaćnożajaknależy!Patrz,jakja
trzymam….
-Aletakjestwygodnie!
-Aletakjestlepiej.Rób,jakja.
Boże…Chcęwrócićdodomu,chcęporozmawiaćzbratem,czujęsiętakabezradna!
…
-Jakbędzieszkiedyśmiałamęża,touwierzmi,żesięucieszy.Mężczyźninajbardziej
ceniąsobiedobrejedzenie.Jakmówiprzysłowie:Przezżołądekdoserca!
-Niechcębyćkucharkądlamęża!-odparłamzezłością.
Och,momentalniewwyobraźnizobaczyłamsiebiezfartuchemnabiodrach,spoconą
odgorącegopiecyka,zprzybrudzonąchustkąnawłosach,zziajanąizdyszaną,
stawiającąprzedmężemdymiącygar.„Proszę,kochany”-mówięwtym
wyobrażeniu,amążrzucaminiechętnespojrzenie,rozkładagazetęizagłębiasięw
czytaniu.
„Stygnieci”-przypominammu,zsuwającchustkęzgłowyiodsłaniająctłustepetly,
którychniemiałamczasuumyć,boodranasterczałamwkuchni.„Cotamw
pracy?”
Mążzabierasiędojedzeniaimiędzykęsamiopowiadaoniesamowitychrzeczach,
któresięwydarzyły.Opowiadaiopowiada,bynakoniecspytać:„Acouciebie,moja
droga?”.Iwtedyjazaczynamswojąopowieść:otym,żekluskinacięłamnożemw
drugąstronęniżzwykle,żedopierogówdałamjegoulubionyfarsz,żepodrożało
mięsoiżestępiłsięnóż,więctrzebakupićdrugilubnaostrzyćstary…
-Niebędękucharką!-powtórzyłamzrozpaczą,siekająccebulępodczujnymokiem
babci.-Iwcaleniechcęmiećmęża.
Babcia,niezbytprzejętamoimgadaniem,spytałałagodnie:
-Ajakiezamierzaszmiećkontaktyzmężczyznami?
O,niemusiałamdługosięzastanawiać,bywwyobraźnizamajaczyłmiobrazmęża
wychodzącegozdusznegodomu,gdziegrubababawciążwałkujeilepikluchy,i
truchtającegodosamotnejkamienicynakońcumiasta,wktórejja,ubranaw
ekscentrycznąsuknięzczarnegojedwabiu,otwierammudrzwiiwyciągamdłoń,na
którejonodrazuwieszabłyszczącąbransoletkę.
101
-Chcęmiećkochanków-oznajmiłamibabciapopatrzyłanamnieporazpierwszyz
zainteresowaniem.
[listdoMateusza,2arkuszepapieruwlinię]
MójNajmilszyMalarzu!
Niepokoimniebrakwieściodciebie,więcpierwszawyciągamrękęipiszętenlist.Co
słychać?Jakmijającizasłużonewakacje?CzywGdynidziejesięcościekawego,co
tracę,przesiadującztąnaburmuszonąstarąkobietą,któracałednierozstawiamnie
iLoupokątach?Napiszkoniecznie,couciebie.Pewnierozkoszujeszsięwolnościąw
pokojuikompletnymbrakiemobowiązków!…
Jatutonęwbabciżyciuiwjejprzeszłości.Niewyobrażaszsobie,jakaonajest
męcząca!Każdegodniazranamalujeusta,wkładakapeluszeidealniedobranedo
strojuizaczynamypośpiesznytruchtpomieście.Onaidziezprzodu,razporaz
oglądającsięnanasiprosząc,żebyśmytrochęprzyśpieszyły.Amywleczemysięza
niąjaksłużba.
-Pośpieszciesię,dziewczynki!
Wczorajdowiedziałamsię,żeteżmiałabraci,nawetdwóch,jedenbyłchirurgiemw
czasieIIwojnyświatowej,powiedziała,żekiedyzginąłpodczasnalotów,miała
wrażenie,żecośwniejumartorazemznim.Pojechałanajegopogrzebiwyobraź
sobie,żekiedygrabarzezasypywalijegotrumnę,zaczętosięostrzeliwaniemiasta.
Potowaludzimomentalnieuciekładopiwnicpodkaplicą,aledzielnababciazostała
przygrobieimodliłasię,kiedywokółniejrozpętałosięprawdziwepiekło.„Tynie
wiesz,cotojestprawdziwepiekło”-powiedziałaipopatrzyłanamnietak,że
poczułamsięgłupiozeswoimniewielkimdoświadczeniemcierpienia.
Dzisiajoglądałamjejkapelusze-chowajenaszafiewokrągłychpudełkach.
Onepachnączymśdawnym,jakimśnieuchwytnymzapachemprzeszłości,którego
nieznam,aktórymnieprzeraża.Mamwrażenie,żecalagarderobababcipachniew
tensamsposób.Rozkładałamjenapodłodze,delikatnierozprasowywałamkwiaty
przyczepionedomateriałowychrond,opuszczałamwoalki,rozprostowywa
łamwstążki.Bałamsięjewkładać,bowyglądałyzupełniejakteatralnerekwizyty
porzuconewgarderobiepoprzedstawieniu.
Nazdjęciach,któreukrywawswojejnocnejszafce,jestmłoda,ajejtwarzroz
świetlamityuśmiech,przepełnionyszczęściem…MójBoże,totakiestraszne!
Pomyśl,zewszystkiego,coonapamiętaicobyłodlaniejważne,pozostałytylko
zdjęcia,któreżółknąwnocnejszafce:onaroześmiana,wsłomkowymkapeluszuna
głowieiokularachprzeciwsłonecznych.Onawsukiencezeswojegoślubu:skromnej,
alepięknej,uszytejnawzórsuknikrólowejElżbiety.Onawkapeluszuzpiórami,
stojącanatlewysokichschodówprowadzącychdoleśniczówki.
102
Znalazłamjejkapelusz,małyisztywny,przyozdobionywdługiwdowiwelon.
Nosiłagopośmiercidziadka.
Mati,takawielkaciszajestterazwokółmnie.Dochodzipółnoc,ajaniemogę
zasnąć…Piszczęsto,proszę.Twojelistysąmitakbardzopotrzebne!Wiem,żenie
cierpiszpisaćlistów,alezróbdlamniewyjątekijaktylkodostaniesztenlist,napisz
miodpowiedź.Bardzocięotoproszę.
Całujętysiącrazy
TwojaSylwusia
PSMamwrażenie,żemniezapominasz.Tojużtrzecitydzieńtutaj,aodciebie
żadnychwieści!Rozumiem,żejestemmęczącąsiostrąipewniecieszyszsię,żemnie
niema.No,alejatunaprawdębardzozatobątęsknię…
1SIERPNIA
ListyodMarzenkiprzychodząniemalcodziennie.Babciazjadliwiepyta,czymam
jakieświadomościzdomu,ajakompletnieniewiem,cojejodpowiedzieć.
Coranozbiegamdoskrzynkinalistyzmocnobijącymsercem.Rodziceprzysy
łająnampocztówki,Loudostałaodkilkukoleżanekjakieśrysunkizapakowanew
koperty.Aletegolistu,naktóryczekam,wciążniema.
-Sąwiadomościzdomu?-spytałababciaprzedchwiląznadgazety.
Przystanęłamwdrzwiach,czując,jakwmoimcieleodzywasięwielkismutek.Nie
miałamjużsiłnawalkęzsiedzącąwfoteluzgorzkniałąizjadliwąbabą.
-Chodzicioto,czymamwiadomościodMateusza?-spytałambezradnie.
-Nie,niemam.
Babciazsunęłaznosaokularyiobrzuciłamnieniechętnymspojrzeniem.
-Kochanie,wystarczy,jeślibędzieszmiałazawszenawzględzie,żetobrat,anie
chłopak,dobrze?Bratamaszkochaćczystąiniewinnąmiłościąiniewymy
ślaćsobiezbytwielenajegotemat.Zapamiętaszto?
Wieczór
Niemogączmusićsiędopisaniaprozy,piszęwiersze.Proszę,otonajnowszy:Kto
dzisiajkochamnie
Komupotrzebnajestem
Możeminionyczas
Wspominaomnieszeptem?
Dzisiaj-totrudnesłowo
Jutroogarniastrach
103
Jestemtylkopodmiotem
Któryzatracablask
AmożejestemKobietą
KwiatemwbukiecieTwychmyśli
Akiedyskończysięmiłość
Dowiadrapoprostuciśniesz?
PostawmniewSwymwazonie
Patrznamnie,gdyjestemżywa
Zasusz,kiedyjużzwiędnę
Iwswymzielniku
Zatrzymaj!*
5SIERPNIA
Louuważa,żewłaziencestałosięcośstrasznego.
-Tuumarłdziadek-powiedziała,kiedytylkopierwszyrazpopatrzyłanawannę.
-Kochanie,wżyciuniesłyszałamwiększychbzdur!-zirytowałasiębabcia,jaktylko
jejotymwspomniałam.-Dziadekdostałwylewunaulicy.Toniemiałonicwspólnego
złazienką!
Aleczynapewno?
-Niezostawiajmnietusamej-jęczyLucynabłagalnymtonem.-Musisztubyćze
mną!
Siedzęwięcnapodłodzeiznudzonapiszęmój„codziennik”,czekając,ażsiostra
skończysiękąpać.
Wczorajpowiedziałami,żewwannieniejestnigdysama.
-Sylwia,tenktoś,tendużyktośjesttunastale.
10SIERPNIA
ListodMateusza,któryprzeszedłdziśrano,sprawił,żeomalniespadłamze
schodów.Wiedziałam,żejeśliwejdęnagóręzkopertą,babciazapyta,ktodomnie
napisał,inieudamisięukryćprzedniąemocji,więcposzłamnadrzekę.Ręcemisię
trzęsły,kiedyotwierałamkopertę.Bałamsię,żebędzietamtylkokilkazdań,alena
całeszczęściemójbratwysiliłsięnakilkastrontekstu.
Zabawniebyłoodczytywaćjegopochyłepismo,tepokrętnelitery,niesamowite
zawijasy!Roześmiałamsię,kiedywyobraziłamsobie,ilemusiałogokosztować
spłodzeniedomnietakdługiegotekstu!Pisanienigdynieprzychodziłomu
*Kwa,„Kochajmnie”.
104
zbytłatwo,terazteżwniektórychmiejscachnajwyraźniejurywałymusięwątkii,
pewniemyśląc,cobytujeszczedodać,namarginesachrozrysowywałjakieś
nieregularnewzory,meandryiprzestrzennekwadraty.
Zaczęłamczytaćipoprostuzobaczyłamgo,jaksiedziprzybiurku,wzdycharazpo
raz,jakbyprzerzucałtonywęgla,mrużyoczy,zastanawiającsię,conapisać,ico
chwilapocieraczołorękąuzbrojonąwdługopis.
AnisłowemniewspomniałoAgnieszce.Pisał,żejedziezkolegaminakilkadniw
góry,przesłałmipozdrowieniaodDawida,rozpisałsięojakiśimprezkach,które
mnieominęły,iwspomniałofajnychksiążkach,którezdążyłprzeczytaćiktóre
powinnamteżprzeczytać,jakożesąmądreinapewnobardzomisięspodobają.
Wspomniałemjuż,żesłuchamzajebistejmuzyki,piszącdoCiebie?Jestświetna,
posłuchaszsobie,jakwrócisz…Nakoniecoznajmił,żewyjdziepomnienadworzec.
Dokopertywrzuciłkilkazdjęć,aleniestetyniebyłogonażadnymznich.
Kartkischowałamzpowrotemdokoperty,alejakośniemogłamzmusićsię,żeby
wrócićdobabci.Siedziałamnadrzekąiczułamsiętak,jakbybratbyłtuzemną.
Zamknęłamoczy,żebyprzeciągnąćtęchwilę.Tęsknotazanimjesttaksilna,żeaż
boli.
31SIERPNIA
Wpociągu
Wpodróżowaniupociągiemjestcośniezwykłego:świadomośćmijających
kilometrów,krajobrazy,którychprzecieżniezobaczyłabymwinnymwypadku,i
ludzie,którychmogęobserwowaćprzezkilkagodzin.Gdzieindziejznalazłabymtyle
portretówdoopisania?Całądrogęszkicujęsłowamiichtwarze,gesty,wymyślamo
nichróżnehistorie.Jakznajdęchwilęwnatłokuzajęćósmejklasy,topozbieramto
wszystkodokupyimożeposłużymizatłodoopowiadania…
Louwiercisięniemiłosiernie,babcianarzekanatłok,przedchwiląwalizkispadłyna
głowęjednejpaniznaprzeciwkaizrobiłsięstrasznyharmider.Babciapotem
powiedziała,żenienawidzipociągówiżetotransportdla„ludzidrugiegosortu”.
Włazienceuszminkowałamustaipoprawiłamsobiemakijaż.Chcęwyglądaćładnie,
kiedydojedziemydoGdyni.Babciaoczywiścienieomieszkałaskrytykowaćmojej
sukienki-powiedziała,żejest„bezpruderyjna”iżeniepowinnampokazywaćsięw
niejludziom.
-Niejestemjużdzieckiem-odpowiedziałampoprostu,aonauśmiechnęłasię
kąśliwieimruknęła:
-Och,zauważyłam.Ciąglemiotymprzypominasz,kochana!
105
Późnywieczór
PeronwGdynizalanybyłjesiennymmiękkimsłońcem,latojeszczeniedokońca
zostałozanamiiczułamtowcudownymgdyńskimpowietrzu,przesiąkniętym
zapachemmorza!Mateuszodebrałnaszdworca,aja,jaktylkogozobaczyłam,nie
mogłamsiępohamowaćipoprosturzuciłamsięmunaszyjęztakimimpetem,że
omalniestraciliśmyrównowagi.
-Cotyrobisz?-Zacząłsięśmiać,aleprzytuliłmnietakmocno,żechoćbymchciała,
nieudałobymisięwyrwaćzjegoobjęć.Zamknęłamoczy,wzbiłamsięnapalcei
jeszczemocniejoplotłamjegoszyjęramionami.
-Tęskniłeśzamną?-spytałamszeptem.
-Nieprzesadzaj…-odpowiedział,śmiejącsię,alejeszczerazmnieprzytulił.
OczywiścieLouteżchciałasięznimprzywitaćipodskakiwałazboku,błagając,
żebyśmyjąnareszciezauważyli.Mateusznakoniecpogłaskałjąpowłosach,apotem,
nieczekającnababcię,ruszyliśmydowejściadotunelu.
Wszystkobyłotakieniesamowite:popołudnieutopionewblaskusłońca,świadomość,
żejestemwGdyni,aniewtymprzygnębiającymSłupsku,kolorowytłumludzi
wokółnas,muzykagrananaharmonijcewpasażudworca…KupiłamLouloda,
żebyniemiałatakprzygnębionegowyrazutwarzy,istarałamsięignorowaćbabcię-
szłazanamijaknadęteptaszyskoicośtamburczałapodnosem.
Jeszczetegosamegodnia,wieczorem,poszliśmyzMateuszemnaspacerpodzielnicy.
Włóczyliśmysięmiędzyblokami,wświetlelatarniulicznychnaszecieniewydawały
siędługieipogięte,Matikopałpuszkępopiwie,wciążbyłociepłoiczułamzapach
rozgrzanegoasfaltu.Spotkaliśmycałemnóstwoznajomychosób,międzyinnymi
wpadliśmynamatkęDawida,którawasyściejakiegośwysokiegofacetaszła
tanecznymkrokiemodtaksówkidoblokusyna.
-Mójdrogichłopcze!-przywitałasięzMateuszemwylewnieikiedypochyliłasiędo
mnie,poczułamokropnyzapachmieszaninyalkoholu,papierosówikobiecych
perfum.Rękazpapierosemzwisałaprzezmomenttużprzymojejtwarzy,kiedy
kobietawypytywała,counassłychać.Zzakłopotaniempatrzyłamnajejbluzkęw
czarno-białepaski,któraspadałazjednegoramienia,odsłaniająccałkiemspory
kawa
łekbeżowego,nieładnegostanika.BiednyDawid!-pomyślałamzewspółczuciem,
kiedypaniOrzelskawtrakcieopowieściocudownymwczorajszymwieczorze
straciłarównowagęiprzytrzymałasięmojegobrata,chichoczączalotniejak
nastolatka.
-Jatugadu-gadu,awymaciepewnieswojesprawy…-Spojrzeniezsunęłosięna
mnie.Zbliskajejmakijażwyglądałfatalnie.Uśmiechnęłasiępomarańczowymi
ustami.-Nieprzeszkadzamwam,bawciesię!
106
Kiedyzniknęławdrzwiachklatkischodowej,popatrzyliśmynasiebiezMateuszemi
japowiedziałamnaglos,żeterazdopieroczuję,żenaprawdęwróciłamdodomu.
-Nictusięniezmieniło,jakwidzę-dodałam.NaprawdębyłomiwtedyżalDawidai
nareszciezrozumiałam,dlaczegotakrzadkozapraszanasdoswojegodomu.
Mójbratodpowiedziałpodłuższymmilczeniu:
-Trochęsięzmieniło.
Cośbyłowtychsłowachtakiego,żepoczułam,jaktamtenstrachzlipcapodrywasię
wemniezjeszczewiększąsiłą.Zmusiłamswojeusta,bynieopadłyzuśmiechu.
-Tak,aco?
NajegoustachteżByłuśmiech,uśmiechnowy,któregowcalenieznałam.Zagarnął
włosyzauchoipopatrzyłnamnie.
-Jesttakadziewczyna,którąbardzolubię.
-Tak?-Mójgłosbrzmiałtakłagodnie,takmiło,jakbymwcalenieczutatego
okropnegozimnawsobieiniemiaławrażenia,żewłaśnietracęgruntpodnogami.
Zacząłsięśmiać,odszedłkilkakrokówizawróciłzrękamiwkieszeniachspodni.
Wzruszyłramionami.
-Fajnadziewczyna.Myślę,żejąpolubisz.NazywasięAgnieszka.
Skinęłamgłową,wciążutrzymującnaustachpogodnyuśmiech.
-Noproszę!-Roześmiałamsię.-Tocośpoważnego,tak?
Przytaknął,jużnamnieniepatrząc,alewciążsięuśmiechając:-Chybatak.
-Izarazsiępoprawił.-Tak,tocośpoważnego.
LOU
Laszanaszymnowymdomembyłnawiedzony-wiedzia
łamodrazu.Podreptałamdodrucianejsiatkirozpiętejwokół
ogrodu,wczepiłamsięwniąpalcamiimomentalniewiedzia
łam,żemusimywrócićnadawneosiedle.
-Lou!-wołałaSylwiawgłębidomu,ajastałambezruchuizestrachemwbijałamwzrok
wgęstylasrozpościerającysięprzedemną.
Niemożemytuzostać-pomyślałam.Niemożemy,bostaniesięcośzłego,coś
najgorszego!
107
Gdzieśwgłębilasurozległsięgłospuszczyka,liścieszeleściły,wiatrprzesuwałsięw
koronachdrzew,apodemnąnagleugięłysięnogi.Upadłamwtrawę,uderzyłamsię
czołemosiatkęikiedypoczułampodpalcamikrew,nagle,wułamkusekundy
zobaczyłamcośdziwnego.
Widziałamlaswypełnionygłosamiludzi,podichbutamiby
łogrząsko,wszyscytrzymaliwrękachlatarkiiprzesuwalisiępowolidoprzodu,wciąż
wołającjakieśimię.
-O,nie!-jęknęłam,przyciskającdłoniedouszu.Niechcia
łamichsłyszeć,niechciałamwiedzieć,kogoszukają.KiedySylwiaprzyszładomnie,do
ogrodu,krzyknęłamhisteryczniewjejkierunku,żeniemożemytuzostać,żetujestźlei
żechcęwrócićdodomu.
-KochanaLou…-Sylwiaprzyklęknęłaprzymnie,zniepokojemobejrzałaranęnamoim
czole.-Naszstarydomjestsprzedany,niemożemytamwrócić.Niewiesz,żejużza
późno?
Wśrodkudomuteżniebyłolepiej.
-Babciu,niepowinnaśspaćpodtąścianą-powiedziałamostrożniewjejpokoju,kiedy
tylkozerknęłamwystraszonymokiemnałóżkoiścianę.
-Kochanie,wiem,gdziemamspać-odpowiedziałababciazniechęcią.
-Toniejestdobremiejsce-zaoponowałam.
Podłóżkiembabcicośkiedyśbyłoizostawiłoposobieślad.
Więcejśladówwidziałamwkuchni.
-Kochanie!-Babciaostrzegawczopodniosłagłos,więcpo-sapujączrozpaczy,posłusznie
wyczłapałamnakorytarz.Czu
łamnarastającąbezradność,boprzecieżwiedziałam,żeniemożemytuzostać,aniktmnie
niesłuchał.
Sylwiazałamałaręce,kiedywsobotęzranaminęłyśmysięnaschodach.
-Dlaczegomitorobisz?-zapytała,awjejgłosiezadźwię-
108
czałypierwszenutyzwątpienia.Przystanęłamnajednymzestopniiwygładziłamfałdy
długiejbiałejsukienki,wktórejsypałamkwiatkiwBożeCiało.
-Twojasukienkajestbrudna.-Starałasięmówićspokojnie.-Wyglądajakścierka.
Czemutakjąniszczysz?
-Wcaleniechcęjejzniszczyć-zaprzeczyłamszybko,aleSylwiatylkosapnęłaiposzła
dalej.
Dawidprzyszedłzamnądoogrodu,gdziekrążyłamponuro,razporazzerkającnalas.
-Mogęzrobićciparęzdjęć?-zapytał.
Nawetnieczekałnaodpowiedź,tylkojużkierowałnamnieobiektyw.Niepodobałomi
siętowcale.
-Możesz-zgodziłamsięniechętnie.Zwestchnieniemniezadowoleniaoddaliłamsięw
stronęsiatkiogrodowej.Miałamwrażenie,żeDawidfotografujeterazmojąsukienkę,
którafaktyczniebyłajużdośćmocnoubrudzonaiostatnionawetrozważałam,jakbyją
uprać,żebynaranoznowubyłasuchaiżebymmogłająwłożyć.
-Dlaczegowciążchodziszwtejkiecce?-zapytał,idączamnąiwciążrobiączdjęcia.
Osukienceniechciałamrozmawiać,alesprawiłomiulgęwyznaniemutego,cociągle
siedziałomiwgłowie.
-Jużniedługowlesiebędziewieluludzi-powiedziałam,opierającsięoogrodzenie.-
Wiesz?Wieluludzizlatarkamiipsami…Będąkogośszukać.
-Kogo?-Kolejnezdjęcie,potemnastępne.Dawidopuścił
aparatipopatrzyłnamnie,marszczącbrwi.
Wzruszyłamramionami.
-Niewiem,kogo…Daszmitrochęodbitek?
Dzieńpóźniejsąsiadkazdomunaprzeciwko,kiedyszłamranodoszkołyzMateuszem,
zawołałacośzanami.
-Aczegotachce?-mruknąłmójbratiodwróciłsiędoniej.
Nadworzeoszóstejranobyłostraszniezimno,wdodatkumieszkaliśmytakbliskomorza,
żewpowietrzupanowaławil-109
goćiMateusz,któryjużwpoprzedniejdzielnicywydawałmisięstrasznymzmarzlakiem,
teraznosiłchybazetrzyszaliki,czapkę,kaptur,rękawiczkiidwaswetry.Żebyusłyszeć,
cowo
łatamtakobieta,musiałzsunąćzgłowykaptur.
-Niechpansprzedadom!-usłyszeliśmy,kiedytylkozrobiliśmykilkakrokówwjej
stronę.
Niemalmogłamsobiewyobrazić,jakiezniechęcenieogarniaMateusza.
-Starawariatka…-mruknął,aleukłoniłsięuprzejmieizapytał,ocojejchodzi.
-Powinienpanzabraćcórkęztegodomu!-padłaodpowiedź.Kobietaskrzyżowałana
piersiachpowykręcaneartre-tyzmemręceinaciągnęłamocniejszalnaramiona.Patrzyła
tak,jakbysięnasobawiała.
-Toniejestmojacórka-zaprzeczyłMateuszszybko.
Ajapoczułamwielkistrachwbrzuchu,boprzecieżwiedzia
łam,żetakobietamarację,żepowinniśmysprzedaćtendomiwrócićnastareosiedle.
Kiedywygrałamkonkursrysunkowyzatytułowany„Ziemiaprzedmilionamilat”,Sylwia
dałamipieniążkinazakupzłotejrybkiiokrągłegoakwarium.Wsklepiezoologicznym
rozpłaszczyłamsięnaszybienajwiększegoakwariumiszukałamnajładniejszegookazu.
Rybekbyłobardzodużo,niemalwszystkiezłociste.Chciałam,żebymojabyładuża,miała
błyszczącyogonekiwyrazistypyszczek,doktóregobędęmogłasięodzywać.
Postanowiłam,żenazwęjąRalf.Byłampewna,żeodchwili,kiedybędęjużjąmiećw
swoimpokoju,skończąsięmojezłesny.Mamakiedyśpowiedziała,żeniepotrafilibyśmy
zajmowaćsięzwierzętamiiwszystkiebywyzdychały,jednakMateuszodkilkudnimiału
siebieszaregokotka,którywcaleniewyglądałnazdychającego.Byłamwięcpewna,że
złotąrybkęteżudamisięutrzymaćprzyżyciuiżeprzyniejnaprawdębędęmogła
wreszciedobrzespać.
110
Snybyłystraszneiwszystkietyczyłysiękuchniwnaszymdomu:najczęściejśniłam,że
napodłodzeleżyjakaśdziewczynka.Leżałatużprzypiecykuibyłabardzosmutna.Jej
tatopodkładałjejpodgłowępoduszkę,żebybyłowygodniej.Potemgładziłrękąjejwłosy
isiadałobok,zasmuconybardziejniżona.Dziewczynkależałabezruchu,jejspojrzenie
celowałowścianę,zkącikaustwypływałastróżkakrwi,atatoobracał
wrękachdługi,ostrynóż…
Jużpierwszejnocyobudziłomniemiauczenie.Otworzyłamzaspaneoczyiwrzasnęłamna
widokkotasiedzącegoprzyRalfieizanurzającegowakwariumłapę.
Sercebiłomijakszalone,kiedybrałamkotapodpachęipędziłamznimdopokoju
Mateusza.
-Twójkotchcezjeśćmojąrybkę!-krzyknęłamodprogu.
-Cosiędrzesz?-mruknąłbrat.Jeszczeniespał,chociażdochodziłatrzeciawnocy.Kiedy
wpadłamdośrodka,siedział
naparapecieokna,piłkawęipaliłpapierosa,okutanywkurtkęwłożonąnapiżamę.
Wcisnęłammukotaniemalzezłością,jakpakunek,anieżywezwierzątko.
Ralfwakwariumwyglądałdośćdziwnie,dopieroteraz,kiedytaksięwykręcił,mogłam
zobaczyćjegobiałybrzuszek.
Brzuszekunosiłsięnapowierzchni;ogarnęłymniezłeprzeczucia.Zawróciłamdo
MateuszaijużpochwilirazemspoglądaliśmynabiednegoRalfa.
-Twójkotcośmuzrobił-wyszeptałambliskałez.
MateuszpopukałwakwariumpalcemiRalfnachwilęożył.
Zzapartymtchempatrzyłam,jakfalujeogonkiem,próbującprzewrócićsięnaplecy.Kot
Matiego,nazwanyHerbie(odulubionegomuzykajazzowego),krążyłpomoimłóżku,
udeptującpościelłapkami.Zamiauczałprzytymstraszniegłośno.
-Mogęwypożyczyćcikotananoc-odezwałsięMateuszpodługiejchwili,podczas
którejRalfznowuznieruchomiał.
-Jest…nowiesz,puszysty,będziecisięznimdobrzespało.
-ARalf?
111
DopokojuwtargnęłaSylwiawnocnejkoszuli,zwłosamiokalającymijąażdopasa.
-Cosiędzieje?-spytałaizarazprzykucnęłaobokMateusza.-Och,Lou,twojarybkanie
żyje!
Natakiewłaśniesłowaczekałamikiedytylkojeusłysza
łam,zaczęłampłakaćrozdzierająco.Mateuszspoglądałnamniezewspółczuciem,a
Sylwiaodrazuprzytuliłamniedosiebieipogłaskałapotwarzy.
-KochanaLou,pewnienienakarmiłaśjejjaktrzeba…
Mateuszpokręciłgłową,wskazującnakota.Sylwiabezradnieprzytrzymałamnieprzy
sobie.
-Kupimyjutrodrugąrybkę-powiedziała-ijakieśzamknięcienaakwarium,żebyHerbie
siędoniejniedostał,dobrze?
Położyłamnieszlochającądołóżka,wcisnęłaMatiemuakwariumzmartwymRalfemi
ułożyłaprzymojejtwarzykotajakmaskotkę.Herbiewcaleniebyłzachwycony,żenie
idziezeswoimpanemikiedyspojrzałnamniezbliska,przezmomentwyglądałjak
prawdziwymorderca.
-NiechcęHerbiego!-wrzasnęłamhisterycznie.-ChcęRalfa!
Wnocyoczywiścieznowumiałamtysiączłychsnów.Zapamiętałamtylkojeden,który
przyśniłmisięnadranem,jakoostatni:byławnimSylwia,bujałyśmysięnahuśtawce
przeddomem,onaśmiałasiędomnieibyłotakprzyjemnie.Huśtawkaskrzypiała,w
miarębujanialasprzybliżałsięioddalał,Sylwiazaczęłanucićjakąśmelodię…Apotem
naglezniknęła,odwróciłamsięinahuśtawcebyłamzupełniesama.Zewsząddochodziły
uniesionegłosy,więczaczęłamnawoływaćSylwięimójkrzykdołączyłdotysiącainnych
nawoływań.
ZranazRalfempodpachąpodreptałamścieżkąnadmorze.
Sylwiamiałamitowarzyszyć,alewyszłagdzieśiniemogłamjejznaleźć.Sunęłamwięc
sama,krokzakrokiem,jakwkondukcieżałobnym.Lasprzerzedziłsięiwyszłamna
szerokąpla-112
żę.Ponieważbyłjużkonieclistopada,odmorzawiałlodowatywiatr,naplażyleżało
trochęliści,słońceznajdywałosięnisko,acałenieboprzypominałogładkąmleczną
powłokę.
Wspięłamsięnawilgotnekamienietużprzywydmachibalansującnanich,dotarłamaż
doskrajuwody.OstrożnieodkręciłamsłoikzmartwymRalfemipoczułamduszącą
rozpacz.
-Żegnaj,kochanazłotarybko!-wybąkałam,apotemwylałamzawartośćsłoika.Ralf
wpadłdowodyprawiejakkamień,afaleniemalmomentalnieporuszyłyjegoogonkiem
tak,jakbyżył.Teraznaprawdęczułam,żeniemajużodwrotuiżewszystkozłe,comanas
spotkać,faktycznienasspotka.
Marlena
Czuję,żewtejhistoriijestcoś,czegowolałabymnieznaleźć.Agnieszka,zktórą
spotykamsięnabulwarzenadmorskim,czujejakiświelkiżaldoMateuszaiSylwiiiten
żalsprawia,żewszystko,oczymmówi,nabieranieprzyjemnegowydźwięku.
-Onachorowała,więcwszystkokręciłosięwokółniej.
Zpoczątkujejwspółczułam,bowydawałomisięstraszne,żemożeumrzećprzed
trzydziestkąiżeotymwie.Tookropne,prawda?Alepotempoprostumiałamjużtego
dość.
Spacerujemywzdłużliniiwody,wiatrmrozimitwarz,zniebachlapiedeszczześniegiem,
wręceokutanejwrękawiczkętrzymamdyktafon.Agnieszka,mówiąc,pochylasiędo
niego,mimożezapewniłam,iżwszystkosiędobrzenagra.Mewyzkrzykiemkrążąnad
nami.
-Nielubiłaśjej,co?-pytam,podchwytującjejwzrok.
-Nie,naprawdę.Najpierwstarałamsięjąpolubić,botoukochanasiostraMateuszai
wiedziałam,żemunatymzale
ży.Ale…niemogłam.Niecierpiętejdziewczyny…Toznaczyto,cosięjejstało,jest
straszneiwogóle,alegdybynieto,113
nieumiałabympowiedziećoniejanijednegomiłegosłowa.
Nicnatonieporadzę.
Wsuwaręcewkieszeniefuterkaizwalniakrokuprzyławce,poktórejprzechadzasię
wielkamewazrozłożonyminabokiskrzydłami.Agnieszkapodejmujeniechętnie:
-Moichrodzicówczęstoniebyłowdomu…takąmająpracę.Mateusznocowałumnie
wielokrotnie,alenapalcachjednejrękimogęzliczyćporanki,kiedysięprzynim
obudziłam.
Najczęściejznikałwśrodkunocy,bozNIĄcośsiędziało…
Przyszedłtakimoment,żejejniecierpiałam,niemogłamnawetoniejspokojniemyśleć.
Spoglądamnaniązdziwiona.
-Acosięzniądziało?
-Pewnienic!-Agnieszkazaczynasięśmiać,kręcigłowązniedowierzaniem.-Matko,
czytoniedziwne,żezawszecośsięjejdziało,kiedymieliśmywłasneplany?Dzwoniła
onaalboktóreśzrodzicówizarazsięokazywało,żeSylwiamiałaatakchorobyiże
Mateuszjestpotrzebnywdomu,więcmawracać.
Tobyłookropne!Takstrasznieczekaliśmynawspólnewieczoryitakbardzostaraliśmy
sięrobićwtedywszystkotak,żebybyłoidealnie.Mieliśmypoosiemnaścielatiwdodatku
byłampierwsząjegodziewczyną.Zapraszałamgonanocitaksięcieszyliśmy,że
obudzimysięranoprzysobie,żerazemzjemyśniadanie.Boprzecieżniemogliśmy
jeszczewtedyzamieszkaćwspólnieiwogóle…Noinaglerozlegałsiędzwonekjego
komórki.Normalniemnieszlagtrafiał.„Nieodbieraj!”-prosiłam,bodobrzewiedziałam,
żetotamałpa.Jakpoznałamjąbliżej,tonabrałampewności,żeonarobitospecjalnie.On
chybateżtakuważał,chociażnigdymitegoniepowiedział.
Idziemyprzezchwilęwmilczeniu,Agnieszkazastanawiasię,cobytujeszczedodać.
Podejmuje,zapatrzonawmorze:
-KiedySylwiazaginęła,ludziemówilioniejsamemiłerzeczy:żebyładobra,żewszyscy
jąlubili,żemiałatalentpisarski.
Takjakbykażdyczułsięwobowiązkupowiedziećoniejcośdo-114
bregoiwogólepostawićjąwdobrymświetle…Wiepani,ozmarłychanizaginionychnie
należymówićźle.-Wsuwaręcedokieszeniiprzezchwilępatrzynamorze.Dodaje:-Ale
onawcaletakaniebyła.Animiła,anijakośspecjalniedobra.Wtalentniewnikam,bonie
czytałamniczego,cowyszłospodjejręki,anawetgdybymczytała,topoprostunieznam
sięnatym.
Wilgotnabryzasprawia,żeustawiamsiętyłemdowiatruipodnoszękołnierzpłaszcza.
-Cotoznaczy?-pytam.-Niebyłamiła?
Agnieszkakręcigłową.
-Zależydlakogo.Kiedynaprzykładjabyłamsamazniąwpokoju,potrafiławogólesię
nieodezwać.Siedziałaprzedtelewizoremalbogryzmoliłacośnakartkach,żułagumęi
miałamniegłębokowdupie.Cóż,szczególniewpamięcizapadłomijednozdarzenie.
PokłóciłamsięzMateuszeminiewidzieliśmysiękilkadni,więcwkońcuzdecydowałam
siędoniegoprzyjechać.Feyowiemieszkalijużwtedywtymnowymdomu,więc
jechałamkawałdroginarowerze,byłamzmoczonadeszczeminaprawdęzmęczona.
OtworzyłamiSylwia.Stanęławdrzwiachipopatrzyłanamnietak,jakbywiedziała,żesię
pokłóciliśmyijakbymiałaztegowielkąsatysfakcję.„JestMateusz?”-spyta
łam.„Nieiniewiem,kiedywróci”-odparłaiwciążstaławtychdrzwiach.Matko,każda
innadziewczynazaprosiłabymniedośrodkaiwogóle,alenieona.„Mogęnaniego
zaczekać?”-spytałam,bonaprawdępadałamznóg.Wpuściłamniedosalonu,samateż
tamusiadła.-Agnieszkiustawykrzywiauśmiech,jakbyniemogłauwierzyćwto,co
opowiada.-Jejku,siedziałyśmywtymsaloniechybazgodzinę,zanimwróciłMateusz.
Onacośoglądaławtelewizji,ajaumierałamznudów.Nieodezwałyśmysięanijednym
słowem!KiedyMateuszwrócił,taksięucieszył,żejestemizarazmnieprzytuliłdosiebie,
izacząłsięmartwić,żepewniezmokłam,itakietam…Aonapatrzynanasimówitym
swoimsłodko-pierdzącymgłosem:„Możecieprzejśćdoinnegopokoju?Oglądam
telewizję,moglibyścietouszanować?”.
115
Teraztoijazaczynamsięuśmiechać,bojużwidzęcałątęabsurdalnąsytuację.
-Jakdługoznimbyłaś?
-Trzylata,rozstaliśmysię,kiedypodjąłstudiawKrakowie.
Agnieszkajestładna,niechcęjejtegomówić,alewjakiśsposóbjestteżpodobnado
Sylwii,chociażniepotrafięwytłumaczyć,naczymtopolega.Czujęsiędziwnie,myśląc,
żeMateuszzacząłsięzniąspotykaćwłaśniedlatego,żeprzypominałamusiostrę.
-Wiepani,comyślę?-podejmujeona,patrzącnamniedu
żyminiebieskimioczami,któresprawiająwrażeniestraszniedziecinnychisąniemal
okrągłe.-Myślę,żewyjechałdoKrakowa,żebyniemiećjejoboksiebie.Miałjużjej
dość.
Zabrałazesobązdjęciaizaczynamijepokazywać.Stajemyprzymurku,Agnieszka
przerzucafotografiezbytszybko,ledwiezdążamcośnanichzobaczyć.Jednozdjęcie
przytrzymujęwpalcachionateżnaniespogląda,apotemodwracatwarzwstronęmorza.
NatymzdjęciujestzMateuszem,chybauniejwdomu,chociażniemampewności.
-Bardzomocnoprzeżyłaśrozstanieznim?-pytam,niemogącoderwaćwzrokuod
fotografii.
Znowuzaczynasięuśmiechać.
-Paniżartuje…
Rzucamjejzdziwionespojrzenie.Agnieszkawciążsięśmiejeiwyglądabardzoładniez
tymuśmiechem,wbiałejczapcenagłowie,wjasnymfuterkuzczarnympierzastym
kołnierzem.Uświadamiamsobiejednak,żewjejśmiechuniemawnimanikrzty
wesołości.
-Cośpaniwyjaśnię,proszęposłuchać.Wtrzeciejklasieor
łowskiegoliceumplastycznegomieliśmyzrobićnazaliczeniezfotografiitrzyminutowy
reportaż.Dodyspozycjidostaliśmyrzutnik,zdjęciatrzebabyłoprzerobićnaslajdyi
całośćpotempuszczaliśmynalekcji,okraszająckomentarzem,jeślibyłatakapotrzeba.
Ludzierobilibardzoróżnerzeczy,aleogólniekaż-
116
dyskupiałsięraczejalbonasentymentalnychtematach,typudomdzieckaczyhospicjum,
alborobilicośoseksieczyinnetakie-żebyzszokować.Jedenchłopakzrobiłreportażz
pracystrażaków,byliśmypewni,żedostanienajlepsząnotę.Mateuszspóźniłsięna
zajęciaikiedypotemstanąłprzedklasą,towszystkorobiłwpośpiechu.Wrzuciłswoje
slajdyiżadnegonawetnieskomentował.Aletowłaśniejegoreportażokazałsię
najlepszy.Zrobiłopowieśćojakiejśdzielnicy,otakimzwykłymblokowisku,oludziach
stamtąd.Dodzisiajpamiętamtychpijaków,sprzątaczkiprzypracyidzieciakiszczerzące
siędoobiektywu.Tobyłoniesamowite!Wszyscymilczeli,bowtychzdjęciachbyłocoś
więcejniżtylkoto,conanichwidzieliśmy.
Tambyliprawdziwiludzieitowszystkomiałotakiautentycznyładunek.Popokazie
zapaliliśmyświatło,noinauczycielkapytaMateusza:„Gdzietyznalazłeśtakieslumsy?”.
Ijapatrzęnaniegoiwszyscypatrzą,aonjestcorazbardziejzmieszanyikompletnienie
wie,coodpowiedzieć.Nieznałamgowtedydobrze,niemiałampojęcia,jakijestanigdzie
mieszka.Alekiedystałprzytymrzutniku,załapałam,żecośjestnietakimy
ślęsobie:„Nieodpowiadaj!”.Więcbabkapytagoznowu:
„Mateusz,gdzietojest?”.Mógłskłamać,mógłpowiedziećcokolwiek.Aleonwybrał
najgorsząopcję.Powiedziałpoprostu:
„Tomojeosiedle.Tammieszkam”.
Przypatrujemysięsobiewmilczeniu,Agnieszkawzruszaramionami,jakbychciała
zbagatelizowaćwszystko,comiopowiedziała.Jużniemuszęponawiaćpytania,czy
przeżywałaznimrozstanie.Podejmujemypowolnyspacer.
PrzypominamjejoSylwii.
-Sylwia,Sylwia…-Obracatoimięwustach,jakbysięnimbawiła.-Byłśrodeklata,
plaża,siedziałamnaczerwonymręcznikuipatrzyłam,jaktalarwanurkujewmorzu.Fale
byłyniewielkie,naniebieanijednejchmury,Sylwiawyciągnęłanadpowierzchnięwody
coś,comieniłosięwsłońcu.Wpierwszejchwilipomyślałam,żetojakieśkorale,ale
potemzobaczyłam117
jejminęizorientowałamsię,żecośjestnietak.Wychodziłazwodyszybko,wciąż
trzymającrękęwgórze.Kiedybyłajużblisko,uświadomiłamsobie,żeposkórze,od
nadgarstkawstronęłokciapłyniegęstastrugakrwi.„Mati?-zaczęłaszeptać.-Cośsię
stało…cośzłego”.Rzuciłamokiemnajejrękęimomentalniezrobiłomisięniedobrze.
Krewściekaławdół,kapałanapiasek,ajejdłońpołyskiwaławciążtaksamokolorowo-
ponabijanaszkłami.Nieznoszęwidokukrwi,niemogępatrzećnatakierzeczy.„Toboli”-
powiedziałaSylwiaszeptem,ajaczułamtakąsłabośćwcałymciele,żenormalnieomały
włos,asamabymzemdlała.Towyglądałofatalnie,sta
łosięjasne,żebędziemiałaniesprawnąprawąrękęprzeznajbliższetygodnie!Nie
mogłampatrzeć,jakMateuszusuwajejteszkła.Robiłtospokojnie,zupełnieopanowany.
Sylwiabyłazbytzszokowana,żebypoczućból.Przysłoniłasobiedrugądłoniąustai
powtarzaławkółko,żezarazchybazemdleje.„Niezemdlejesz,przestań”-odpowiedział.
Napogotowiepojechaliśmytaksówką.Sylwiamusiaładostaćzastrzykprzeciwtężco-wy,
noitrzebabyłowybraćresztkiszkła.Pomogłamjejwło
żyćsukienkę,bobyłatakabezradna.Lekarzbyłzajęty,Mateuszposadziłjąnakrześle,a
jaspacerowałampokorytarzu,walczączmdłościami.Jejwjakimśmomenciepuściły
nerwy,poryczałasięimówidoniego:„Ilejeszczenieszczęśćmożemisięprzydarzyć?No
ile?Czemuwszystkospadanamnie?Toniesprawiedliwe.Dlaczegotonietyalbonie
ona?…Dlaczegozawszeja?”.Aonjejnatozimno:„Aha,myślisz,żetobyłobybardziej
wporządku?”.Aona:„Tak,boniemożebyćtak,żewszystkociąglespadatylkonamnie!
Jakmamztakąrękąpisać?Niedługonicniebędęmogłarobić:niemogętańczyć,nie
mogęwyjeżdżać,niemogępisać,niemogęzbytwielesięśmiać…Kurwa,nicniemogę,a
wywszyscyżyjecietaknormalnie.Wedługciebietojestsprawiedliwe?”.
Nazdjęciu,któreAgnieszkamipodsuwa,SylwiazMateuszemtańczą,chybanajego
studniówce.
118
-Poszedłzniąnastudniówkę-wyjaśniairzucamiuważnespojrzenie,jakbyjuż
wiedziała,żemamnieposwojejstronie.
-Jaktotłumaczył?
Unoszędooczuzdjęcie.Sylwianiewyglądajaktrzylatamłodszasiostra,tylkojakpiękna
młodakobieta.Zrobiłasobieświetnymakijaż,miałaczarnąskromnąsukienkęidoniej
włożyłatezłotepantofelki,którewidziałamwjejszafie.Niemogęukryćpodziwu-natle
innychtańczącychdziewczynjestpiękna.Tańczącośwolnego:Sylwiamarozchylone
usta,oczywiścieuszminkowane,tużprzyuchuMateusza,jakbycośmuszeptała.Tańczą
obejmującsię,mocnowtuleniwsiebie.Jestwtymzdjęciucoś,cosprawia,żenigdynie
pomyślałabym,żesąrodzeństwemidopieroterazwidzę,żemiałamrację,żełączyłoich
coświęcej.RzucamspojrzenienaAgnieszkę-czyonaotymwiedziała?Czydomyślała
się,żedlaMateuszajesttylkosubstytutemSylwii?
-Wcaleminietłumaczył.Panigoniezna,onnienależydoosób,któresiętłumaczą.
Przyglądamsięjejprzezchwilę.
-Jakaonabyła?
-Sylwia?-Szukastosownegookreśleniaiuśmiechasię,odpowiadającspecjalniewolniej,
jakbyrozkoszowałasiętymisłowami.-Tozimnasuka.Potrzechlatachprzychodzeniado
domuFeyówdałomisięjąwkońcuprzejrzeć.Niechpaniniezmylitamiłatwarzyczkai
słodkieoczy.Onadobrzewiedzia
ła,corobi,achorobępotrafiławykorzystaćdoswoichcelów.
Mogęsięzałożyć,żegdybyMateuszchciałrozmawiaćopowodach,dlaktórychzabrałją
nastudniówkę,tojednymznichbyłobywłaśnieto.
Nierozumiem.
-Czylico?
Agnieszkaśmiejesięzdrwiną.
-Bałsię,żeonaniedożyjeswojejstudniówki.Atasukaumiałatowykorzystać!
119
Sylwia
[rękopisnapapierzewkratkę,8arkuszy27,9x21,9cm]
Dzisiajwogrodzie,międzyroślinami,Lucynawyglądajakduchdziecka,które
zmarłowdawnychczasach.ProcesjaBożegoCiałazakończyłasięjużdawnotemu,
aleonazuporemwkładabiałąsuknię,wktórejsypałakwiatki,izanicwświecienie
chcejejzdjąć.Jeślibabciaschowasukienkę,mrucząc,żektotowidział,żebytak
psućdziecko!,Louszukajejtakdługo,ażznajdzie.
Wsukiencedółrobisięzdnianadzieńcorazbardziejbrudny.Wałęsałasięwniej
dzisiajmiędzyklombami.Kiedyzbliżyłamsiędoniej,nuciłacoś,cobrzmia
łojakmonotonne:lalala.Wdrapałasięnaklombiwciążśpiewając,zaczęta
obrywaćzdużegokrzakapączkiróż.Toulubionykrzakmamy,najegorozkwit
czekałatakdługo.Zmieszanymiuczuciamiobserwowałam,jakLouunosidół
sukienki,żebyzrobićzniegokoszykiwrzucadośrodkazerwanepączki.
-Zniszczyłaśulubionykwiatmamy-odezwałamsię,aleonanawetnamnienie
spojrzała.-Lou!-powiedziałamgłośniej.Wtedyodwróciłasiętakwściekła,żeaż
zamarłamzezdumienia.
-Co?!-wrzasnęła.Wysypaławszystkiekwiatynaziemięipodeptałaje.
Mamazupełnieoszalałanapunkcieogrodu:całedniepełzamiędzygrządkami,
klombami,studiujeogrodnicząliteraturę,prenumerujemagazynoprojektowaniu
ogrodówiwszystkiewolnechwilespędza,sadzącrośliny,robiącścieżkimiędzy
klombamialboprzycinajączbytdługiegałęzie.
-Zawszechciałammiećdomek-wyznałamidzisiaj.
-Noproszę!-zawołałamzuśmiechem.-PaniLauraFeynareszciezrealizowała
chociażjednozeswoichmarzeń!-Mamaroześmiałasięszczerzeiradośnie.
Rodzicezapożyczylisięwbankunawykończeniedomu,alemamatwierdzi,że
łatwiejjestcierpiećbiedęwdużymdomuniżgnieśćsięwklitceiniemiećpieniędzy.
Znowunasnanicniestać,jesttakźle,żerodziceprzestalidawaćnamkieszonkowe,
alemamaitaksięcieszy,boprzynajmniejmamydomek,októrymwszyscy
marzyliśmy.
Mateuszdzisiajpochmurniestudiowałwgazecieogłoszeniaopracy,akiedy
spytałam,jakznajdzieczasnanaukę,pracując,odpowiedziałironicznie,żenapewno
cośwymyśli,wkońcuniematojakpieprzonydomeknaperyferiachmiasta.
-Wiesz,ileczasutracęnadojazddoszkoły?-zapytałidopierowtedyzobaczyłam,że
jestnaprawdęwściekły.-Godzinędwadzieścia.Godzinędwadzieścia120
wjednąpieprzonąstronę.Razemprawietrzygodzinywzasranychautobusachi
tramwajach,amatkamajeszczepretensję,żeniewstajęoszóstejrano,żeby
odprowadzićLoudoszkoły.
-Pomyśllepiej,jakźlemabiednaLou-powiedziałam.
Och,Loumanajgorzej!Jesttakasamotna,niematużadnychdzieciwjejwiekui
biedactwołudzisię,żejejprzyjaciółkąstaniesiędziewczynka,któramazamieszkać
bliskonas,wtakimdużymdomu.Tendomjaknaraziemadopierofundamenty!
Ech,powinnosięmiećwięcejprzyjaciółdowyboruniżtylkojednądziewczynkę,
któraBógwiekiedysiętusprowadziijakasięokaże!Niewiem,cojabymzrobiła,
gdybyzabrakłomitowarzystwaprzyjaciółek,kiedymiałamsześćlat!
-CałyczasmyślęobiednejLou-burknąłMateuszizagłębiłsięwgazetę.
Zabrzmiałototakpodle,ażsięwzdrygnęłam.
Poniedziałkowepopołudnie
WnocyzobaczyłamLoustojącąwdrzwiachkuchniiwpatrującąsięwpodłogę.
-Nielubiętegodomu-powiedziałacichutko.
-Domjestśliczny,jeszczebędzieszsięcieszyć-zapewniłamjązwielkim
przekonaniem.
Pokręciłagłową,przesuwającwzrokiemposeledynowejpodłodze.
-Itakgonielubię.
Wieczór
Zapadłanoc.Lasrozpościerającysiętużzapłotemwłaśnieprzybrałkształt
szerokiegoczarnegopasma,któreporuszasiępodnaporemwiatru.Drzewaskrzypią,
glossowyrozlegasięwgłębi,padadeszcz,więcjegokroplebębniąodachdomu,z
szelestemspływająpoliściach,wodapobrzękujewrynnach,pluszczenaparapetach.
Mateuszprzyszedłdomojegopokoju,usiadłnadywanieizapytał,czymożezapalić.
-Jasne-odpowiedziałam.
-Powiemcicośgłupiego,Sylwio-odezwałsięicośwtoniejegogłosusprawiło,że
uśmiechzszedłmizustipopatrzyłamnaniegouważniej.
-Cotakiego?-zapytałampochwili,kiedynicniemówił,tylkowpatrywałsięwe
mnie.
Poruszyłdłoniązpapierosem,dymzatoczyłdelikatnykrąg.
-Pamiętasz,jakkiedyśopowiedziałemLucyniejakąśgłupiąhistorię,żenibymatka
znalazłająnaśmietniku?
121
Oczywiście,żepamiętam.Nigdyniemogłampojąć,dlaczegowymyśliłcośtak
podłegoiwogólejakmógłpowiedziećtomałejLou.Zniepokojempatrzyłam,jak
pocierarękączoło.
-Sylwio,jamyślałemwtedy,żetomożebyćprawda.
Słowazawisływpokoju,nabrzmiałeczymś,czegojeszczenierozumiałam,isprawiły,
żerozchyliłamustazezdumienia.Chybachciałamcośpowiedzieć,alewkońcu
zrezygnowałam.Mateuszwpatrywałsięwemniezniepewnością,chybaświadomy,
jaktowszystkobrzmi.
-Niepaliłemżadnejtrawyaninicniepiłem,niepatrztak.
Gdybypaliitrawęalbogdybypił,byłabymwstaniezrozumiećto,copowiedział.A
tak?
-Dajspokój,przecieżobojepamiętamynarodzinyLou.
Pokiwałgłową,jakbywiedział,żetopowiem.
-Jateżsięnadtymzastanawiałem.Iniepotrafięcitegowytłumaczyć.
-Aletojakaśbzdura!-Zawahałamsię.-Przecieżtobzdura,skądcisiętowzięto?
Pochyliłgłowęiprzezchwilępoprostupatrzyłnapopielniczkę,którąprzyniósł
zesobą.
-Kiedyzacząłemjejtoopowiadać,tobyłotak,jakbymsprawdzał,czytoprawda.
-Przecieżtoniemożebyćprawda!-zaoponowałam.
-Wiem.-Popatrzyłnamnie,marszczącbrwi.-Jasne,żewiem.Jezuuu,Sylwia,
przestańtaknamniepatrzeć,nieodbitomi!
Nicnierozumiałamiczułamsięcorazbardziejzdziwiona.Dochodziłapierwszaw
nocy,firankawokniewydymałasięodpodmuchupowietrza,naparapecie
połyskiwaławoda.Pozbierałamdokupymyśliispróbowałampowiedziećbardzo
logicznieiprzekonująco:
-Mati,historianaszejrodzinyjestspisanaprzezciotkęijejkorzeniesięgająbardzo
głęboko,ależadenznichniesięgadośmietnika,namiłośćboską!Nierozumiem,o
czymmówisz.Właściwietoniewiem,oczymtywogólemówisz!
Przytaknąłruchemgłowy,strzepnąłpopiółzpapierosadopopielniczkiichybachciał
wstać,alegopowstrzymałam.Popatrzyliśmynasiebieprzezdługąibardzodziwną
chwilę.
-Nieumiemcitegowytłumaczyć-odezwałsięwkońcu.-Samnieumiemtego
poskładać.Togdzieśsiedziwmojejgłowie,tylkoniepotrafięsiędotegodokopać!
Wpatrywałamsięzbliskawtwarzmojegobratainagleogarnąłmniestrasznylęk,że
to,coonmówi,majakieśuzasadnienie.Lęksprawił,żezaczęłamdrżeć122
nacałymciele,żezapragnęłamzapalićświatło,żewsekundęzrobiłomisięzimno.
Przecieżwiesz,żeonmarację-pomyślałam.Myślbyłajeszczegorszaniżstrach.
PrzecieżMateuszniemógłmiećracji!Przecieżtojakiśabsurd!
-Gadaszgłupoty,wiesz?-powiedziałamostrzej,niżplanowałam,ztrudem
opanowującdrżeniegłosu.-To,comówisz,jesttakbezsensu,żeniemamnawet
czegosięprzytrzymać!
Wstał.Jateżwstałam.Mateuszwydawałsięcorazbardziejzniecierpliwiony,jakby
oczekiwałodemnieinnejreakcji.
-Zapomnijotejrozmowie,niebyłojej-mruknął,kierującsiędodrzwi.
Zatrzymałamgo,pociągającdosiebiezarękę.
-Mateusz,niebyłoniczegotakiegojakto,oczymmówisz.
Jegowzrokbyłzimnyisprawił,żemomentalniepuściłamjegodłoń.
-Skądwiesz?Skądmasztakąpewność?
Poruszyłamustami,ależadnesłowanieprzepłynęłymiprzezgardło.Tobył
krótkimoment,alepoczułam,żewtejjednejchwilijestemlepkaodpotu.Cośw
mojejgłowiepodszepnęłonatrętnie:„Onmarację.Wiesz,żemarację!”.Pochyliłam
głowę,astrach,lodowatystrachprzesuwałsięzimnąfaląpomoimciele.
-Wnaszejrodzinieniemadramatówaniżadnychtajemnic.-Mójgłosbrzmiał
drętwo,jakbynienależałdomnie.-Jużniepamiętasz,żerodzicerozmawiająznami
owszystkim?Wszystkojestoczywisteitrywialne:naszabieda,ichciężkapraca,
zmianamieszkania,babciaprzywiezionatunastałezeStupskadopomocy,
permanentnaopiekanadLucyną…
-Towspaniale,żemasztakąpewność-przerwałmi.-Tegosiętrzymajmy.
Stałamwbezruchuiwpatrywałamsiębezmyślniewdrzwi,którezasobązamknął.
-Przecieżgdybywydarzyłosiękiedyścośdziwnego,wiedzielibyśmyotym,rodzice
nierobilibyztegotajemnicy!Wszyscybyotymwiedzieli!-powiedziałamwpustkę
pokoju.
WTOREK
Ranekzimny,mglisty;Louwsztormiakukrążypoogrodzie.Włożyłakalosze,ale
spodsztormiakawystajebrudnasukienka,wktórejsypałakwiatypodczasprocesji.
Niewiem,dlaczegojąnosi,niewiem,cotomawogóleoznaczać.Próbowałamją
wypytać,cosiędzieje,alemruknęła,żeniewie,ocomichodzi.Babciateżsiętym
zamartwia.Mówi:
-Kochanie,twojasiostrajestnajbardziejnieposłusznądziewczynką,jakąznam!
-Niemamniestetynaniąwpływu-wyznaję.Itojestprawda.Mamjednak
przeczucie,żegdybyMateuszkazałjejzdjąćtękieckę,Louzrobiłabytobez
ociągania.
123
Wszystkierzeczy,któreniemająjeszczeswojegomiejsca,mamaumieściłana
strychu.
Weszłamtamzarazpoobiedziezdziwnymlękiem,którynieodstępujemnienakrok
odchwiliwczorajszejidiotycznejrozmowyzMateuszem.Nastrychupanujenastrój
smutku:wszędzieleżąkartonyipudelka,przezokienkawpadatylkotrochęświatła
dośrodkaiwszystko,corodzicetuzgromadzili,toniewpółmroku.
Wystraszyłmniewidokstaregołóżka,którepewnienależałodopoprzednichwła
ścicieli.Kurzwirujewpowietrzu,kiedyporuszysiękartonami.Przywejściu
znalazłamcoś,cowyglądajakbardzostareizaśniedziałelustrozakryte
prześcieradłem.Ażmniedreszczeprzeszły,boprzecieżpamiętamażzadobrze,jak
babciaopowiadała,żedawniejzakrywałosięlustra,kiedyktośumierałwdomu.
SzukałamlistówdlaMateuszaiudałomisięjeznaleźć.Jestichbardzodużo,naich
kartachznajdujesięniemalcałahistoriadotyczącaurodzinMatiegoimoich.
Zabrałamjenadół,akiedyMateuszwróciłzeszkoły,poprostupołożyłamjeprzed
nim.
-Coto?-zdziwiłsię.
-ListytatyzeStanów.
-TotatabyłwStanach?
Mateusztakmatowieonaszejrodzinie,zawszeunikatrozmówiopowieści
rodzinnych,pierzchałnapodwórko,kiedyprzyjeżdżałarodzinamatki.Niecierpiał
rodzinnychspotkańprzyciasteczkuiherbatce.Niedziwięsię,żewszystkomusię
mieszaipotemdochodzidotakichbeznadziejnychkonkluzji.
-Kiedymiałeśdwalata,amamabyłazemnąwciąży.
Zacząłnieuważnieprzeglądaćlisty.
-Przeczytajjeuważnie-powiedziałam,rzucającmuzłespojrzenie.-Jeślichcesz
poznaćprawdę,toczytajtelistyuważnie,nieolewajtego,Mateusz.
Mateusz
Wnocypierwszyrazprzypomniałomisięcośkonkretniej-
szegoniżtewszystkierozchwiane,zamazaneobrazy,któredręczyłymniewcześniej.
Byłemmałyisiedziałemnabardzokolorowymdywanie.
Wrękachtrzymałemdrewnianeklocki,zktórychchybazaczą
łemcośbudować.Wpokojubyłojasno,anapodłodzepojawił
124
sięjakiścień.Przekręciłemwręcekwadratowyklocek.Cieńwydłużyłsię,rozrósł.Kiedy
uniosłemgłowę,zobaczyłempostaćprześwietlonąjakkliszafotograficzna.Stała
nieruchomonatleokieniwiedziałem,żecośbyłonietak.Cośtrzymała.
Coś,czegotrzymaćniepowinna.
AtakSylwii,któryprzypadłnapóźnewrześniowepopołudnie,zastałnaswdomutylkoz
Lucyną,starzybyliuznajomychzrewizytą,babciautknęłagdzieśnamieście.ASylwia
takszybkozaczęłatracićprzytomność,żemieliśmycholerniemałoczasunazrobienie
czegokolwiek.
Naszanowadzielnica,wktórejstałnasz„wymarzony”dom,mieściłasięnaperyferiach
miasta,aLucynajeszczeswojąopieszałościązawaliłasprawę.Sylwiazdążyłaniemal
stracićprzytomność,nimLouwspaniałomyślnieprzyszładomnienadach,gdzie
malowałemobraz.Stanęławwejściutak,żenadachubyłatylkojejgłowa,ipowiedziała
ponurymgłosem,jakbychciałasiępożalić:
-Sylwiicośsięstało.
-Cotakiego?-zapytałemskupionynapędzlach,farbachiobrazie.
Louspochmurniałajeszczebardziej,pochyliłagłowęischodzącwdół,mruknęłacoś,co
brzmiałojak„chybazemdlała”.
Najpierwtelefon.Podrugiejstroniekazanomipodaćnasznumer,anumerbyłnowyinie
mogłemgoznaleźćwnotesiewalającymsięobokaparatutelefonicznego.Kiedygo
znalazłem,usłyszałem,że„karetkajużjedzie”,aleich“już”zdecydowanieróżniłosięod
„już”,któregopotrzebowałem.
Sylwiależałanadywaniewswoimpokojuiwyglądałabardzoźle.Opierającjąosiebie,
pomyślałemmściwie,żejakdorwęLou,tochybajązamorduję.Niepierwszyrazbyła
świadkiematakusiostry,wdodatkuniemiałajużdwóchlat,tylkosześć!Poszukałem
wzrokiempopokoju,alenigdziejejniebyło.
125
-Pogotowiejużjedzie-powiedziałemdoSylwii,żebytrochęjąuspokoić.-Zarazbędą,
nicsięniemartw…
Niewiem,czywogólecośdoniejdotarło.Napoliczkachmiałaśladyłez,wciąż
oddychałaztrudem,jejdłońzacisnęłasięnamojejręce,kaszelnieprzestawałjejmęczyć.
Jakdługotobędzietrwało?-pomyślałem,odgarniającjejwłosyztwarzyiodchylającjej
głowętak,żebymogłalepiejnabieraćoddechu.Nagłosgadałemjakieśbzduryotym,że
wszystkobędziedobrze,żepogotowiezarazbędzieiżebysięniemartwiła.Tyleże
wszystkowyglądałobeznadziejnie.Kaszelnarastał,Sylwiasiniałacorazbardziej,w
dodatkuzaczę
łapanikowaćirozpłakałasię.
Starałemsięjąuspokoić,alezniąnaprawdęniebyłodobrze.
Kiedywkońcuusłyszałemsygnałkaretkipogotowia,zawołałemdoLucyny,żeby
otworzyładrzwi,alemimomijającychsekundniewychwyciłemdźwiękujejstóp,
natomiastdzwonekdodrzwipowtórzyłsięnatrętnie.
-Lucyna,docholery!-zawołałemrazjeszcze,apotemzostawiłemSylwięnadywaniei
samzbiegłemnądół.
Zabijęcię,cholernagówniaro!-pomyślałemztakązłością,żegdybyLouwpadłami
wtedypodrękę,chybafaktyczniecośbymjejzrobił.Tymczasemwpuściłemdośrodka
trzyosobowąekipę.ZdecydowalisięzabraćSylwiędoszpitala.Zniepokojempatrzyłem,
jakzakładająjejaparatztlenemipodłączajądożylnieaminophillin.Sylwia,jeszcze
przytomna,rzuciłamiwystraszonespojrzenieijęknęłacośpłaczliwie,costłumiłamaska
tlenowa.
-Przyjedziepandoszpitala?Ktośmusipodpisaćzgodęnazatrzymanie.
-Jasne,zarazprzyjadę.
Karetkaniezdążyłajeszczeodjechaćspodnaszegodomu,kiedyzacząłemszukaćLucyny.
Złośćjużmiwywietrzała,alemusiałempowiedziećjej,gdziemazadzwonićicowogóle
marobić.Zresztątrzebabyłozostawićjejklucze.
126
-Lucyna!-wołałem,krążącpopokojach.Chybaporazpierwszymieszkaniewydałomi
sięcholernieduże,możenawetzadużenanaswszystkich.
Louwcięło,normalnienigdziejejniebyło.Obszedłemwszystkiepokoje-wprawdzienie
zaglądałempodłóżkaanipodstoły,boniesądziłem,żebyażtakjejodbiło,aleogólnie
obejrzałemcałydominieznalazłemjej.Znówogarnęłamniezłość.JeśliLucynazwiała,
podejrzewając,żejąopieprzę,toterazmogłabyćtegopewna.
Wprzedpokojuprzyszłomijednakdogłowy,żebytoolać.
Pojadędoszpitala,aLouniechrobi,cochce.Zamknędom,zeszpitalazadzwoniędoojca
imamtowdupie.Niechonijejszukają!
-Maszprzesrane,wiesz?-Jakośbyłempewien,żegówniaramniesłyszy,możenawet
widzi.Pomyślałem,żejakwrócęijądorwę,tonieważne,czybabcia,czymatkastaniew
jejobronie,poprostujejwleję.
WszpitaluodnalazłemSylwiębeztrudu,alezanimdotar
łemdojejsali,młodapielęgniarkaułapiłamnienakorytarzuikazałapodpisaćpapiery.
-Cotojest?-spytałem,przyciskającpapierydościanyijużkierującnaniedługopis.
-Zgodanazatrzymaniejejtu.
-Ato?
-Pismo,kogopowiadomićwrazieśmierci.
Opuściłempapieryiodwróciłemsiędoniejzaskoczony.
-Torutynowasprawa,wrazieczego.Zawszesiętakrobi.
Panjestzniąpierwszyrazwszpitalu?
Znowuoparłempapieryościanę,podpisałem,oddałempielęgniarceiposzedłemdo
Sylwii.Leżałaprzydrzwiach,dojejżyłsączyłysięleki,tymrazemdostałateżjakiśnowy,
wpompie,opisanynieznanąminazwą.Kobietależącaobokwyjaśni
ła,żepodawanietegolekutrwaażosiemnaściegodzin.Popa-127
trzyłemnaniązaskoczony,wcześniejjakośdogłowyminieprzyszło,żeSylwiazostanie
wszpitalutakdługo.
Dusznościjużjejmijały,spojrzenieprzesunęłosiępomniezwyraźnąulgą,spróbowała
nawetsięuśmiechnąć.
-Napędziłaśmistracha-powiedziałem,opierającsięojejłóżko.
-Niechciałam-szepnęła;przesunęłapokołdrzedłońwmoimkierunku.Pierwszyraz
byłemzniąwszpitalu.Otaczałmnienieprzyjemnyzapachlekówichemicznychśrodków,
salawyglądałafatalnie,taksamozresztąjakbaby,którewniejleżały.Wszystkie
spoglądałynamnieiwszystkiesprawiaływrażenietaksamoponurych.
-Jaktytuwytrzymasz?-mruknąłem,pochylającsięnadSylwią.
Zbliskajejoczypatrzyłynamniełagodnie,niemalprzepraszająco.
Chciałemwykonaćjakiśgest:dotknąćjejtwarzy,odgarnąćwłosyalbocośwtymstylu,
aletewszystkiebabygapiłysięnanasiwkońcuniezrobiłemnic.Poszukałemwzrokiem
jakiegośkrzesła,potemzachciałomisiępalićiwkońcuzostawiłemSylwięiposzedłem
popapierosy.
Ojciecimatkawpadlidoszpitalawstaniehisteriiiledwiedonichdotarło,żezagrożenie
życiajużminęło.
-Mateusz,tyjedźdodomu-powiedziałojciecautorytatywnie.-OdbierzLouod
sąsiadów.
Jużwdrzwiachprowadzącychnaschodyzatrzymałemsięzdumiony.
-Odjakichsąsiadów,dodiabła?
Lucynabyłaunaszychnowychsąsiadów,oczympowiadomilionimatkęprzezkomórkę.
Podobnopałętałasiępoichogrodzie,zmarzniętaiporyczana,akiedyzaprowadzilijądo
nas,niktimnieotworzył.Wtensposóbwyszedłemnapotwora.
128
Kobieta,któraotworzyłamidrzwi,byławwiekumojejmatkiimiałastraszniezatroskany
wyraztwarzy.
-Podobnojesttumojasiostra-odezwałemsiędrętwo.
-Tak,proszęwejść-zaprosiłamniedośrodka,alepowiedziałem,żepoczekam.Poszła
więczawołaćLou,ajawtymczasiezapaliłempapierosaispróbowałemopanować
narastającezmęczenie.
Lucyna,kiedypojawiłasięwkorytarzu,wyglądałajaksiedemnieszczęść.Namójwidok
oczyrozwarłysięjejzezgrozy,jęknęła:-Onie!-ijużchciałauciekać,alekobieta
przytrzymałają.
-Przyszedłpociebiebrat,kochanie-wyjaśniła.-Możeszjużwrócićdodomu.
Loubezsłowawyminęłamnieiruszyławdrogęrączymtruchtem.Zezdziwieniem
zauważyłem,żenawetniemananogachbutów,tylkokapcie.Noitabiałakiecka,w
którejsypa
łakwiaty!Normalniezrobiłemsięczerwonyzewstydu,kiedydotarłodomnie,coonama
nasobie!
-Bardzopanidziękujęzaopiekęnadsiostrąiprzepraszamzazamieszanie-pożegnałem
siękurtuazyjnie,unikającwzrokusąsiadki.
DogoniłemLoujużprzyfurtce.Oczywiściesądziła,żesięjejupieczeiwśrodkudomu
jużprzymierzałasiędopierzchnięcianaschody,alezłapałemjązakurtkęiwrzuciłemdo
salonu.Lucynaporyczałasięniemalmomentalnieizwiałazafotel.Opadłymiręce.
-Cotywyprawiasz?
Zzafoteladobiegłmnierozdzierającyszloch.Zrosnącymzakłopotaniemposzedłemw
tymkierunku,apotemprzykucnąłemnaprzeciwkoLou.Skuliłasiętak,jakbym
maltretował
jąodlatijakbymogłaoczekiwaćodemniewszystkiegoconajgorsze.
-Ogłupiałaś?Przecieżnicciniezrobię.
Aleonajużryczałanacałego.Całeciałojejdrżało,szloch129
stawałsięnieznośny,zakryłarękomatwarziwyszlochała,żetojejwina.
-Dajspokój,Sylwiamasiędobrze.Niedługowrócidodomu.
Przezrozsuniętepalcepopatrzyłonamniewystraszoneoko.Pochwiliznowusię
popłakała.Wobectegowyciągnąłemrękę,żebypogłaskaćjąugodowo,aleonazpiskiem
przywar
ładofotela.Wtedydałemsobiespokój.
Sylwiawróciłazeszpitaladwadnipóźniejiodrazuposzładoswojegopokoju.Kiedy
zajrzałemtamwieczorem,leżałanałóżku,ztwarząwtulonąwpoduszkę,nadywanie
porzuciładługopisidwiekartkizapisaneniemalcałkowicie.Codziwniejsze,miałana
sobiemójstarysweter.
-Nieśpię,chodź…-powiedziałaszeptem.
Wobectegousiadłemnajejłóżku.Mijałyminuty,aSylwianicniemówiła.Wmoim
swetrze,zadużymnanią,wyglądałajakośbezbronnie,wokółoczumiałazaczerwienioną
skórę.Jejrękaporuszyłasięwmoimkierunku,zupełniejakwszpitalu.
Poczułemsiędziwnie,mającjejdłońwswojej.Jejskórabyłatakagładka,gorąca,
zupełnieinnawdotykuniżrękaAgnieszki.
-Zostańtu,Mati.Niechcębyćterazsama,proszę.
Sylwia
[1arkuszpapieruzestemplemszpitalnym,bezdaty]
Kolejnyrazmiałamswojepięćminutnascenie.Panowie,panie,popatrzcie,otoja,
otomójkolejnywystęp!
Tańczętylkownocy,kiedyzapadanajgłębszaciemność.Tańczęjakćma.
Mojeustarozchylająsię,alenieumieją-głupie-nabraćpowietrza.
Ciałowyginasięwtuk-przypominampięknąbalerinę.
130
Dłoniemacająściany-pantomimaiwielki,naprawdęwielkistrach.
Apotemwszystkonabieratempa,jaktowtańcu,spektaklzrobionyzrozmachem:
wyjącysygnałkaretkipogotowia,wstrząsy,gdypokonujemywyboje,trzyosobowa
ekipazaglądającamiwoczy,badającamojetętno,informującaszpital,
żebędę
żejeszczejestem,
żewciążtujestem.
Korytarziszereglampnademną,spokojnegłosy,igły-badania-jakwieletlenu
brakuje?
Patrzcie,oglądajcie,jestemprzedstawieniem,któremawieleodsłon!
Osiemnastogodzinnybalzkroplówką-solu-medrol.
Strachmawielkieoczy,mojeoczysąrozwarte,sercemidudniodlekarstw,mojeżyły
wypełniająsięozdrowieńczymipłynami,słowakryjetlenowamaska.
Papieryipapiery,szelestdługopisuporuszającegosiępokartce-podpisrodziców,
mogęzostaćzatrzymana,przedstawienietrwa.Szumtlenuwgłowie,wszyscymówią
„jużjestdobrze”,aletonieostatniraz,panowie,panie,niewychodźcie,zakilkadni,
zakilkachwil,zarok,amożezamiesiącwystąpięnabis.
Marlena
Lasrozciągasięwokółnasisprawiabardzonieprzyjaznewrażenie.Idącaprzedemną
LauraFeyschylasię,żebyuniknąćzderzeniazdużągałęzią.Kiedymijamydwa
przysadzistedęby,drzewazaczynająsięprzerzedzaćiudajemisięwyodrębnićwąską
ścieżkęmiędzyzaroślami.
-Tuwidziałamjąostatniraz.
Przystajemywmiejscu,wktórymścieżkastajesięwyraźna.
-Tu?-Kierujęobiektywaparatufotograficznegowróżnemiejsca.Drzewaprzepuszczają
bardzomałoświatłaimuszęwłączyćlampę.Lampabłyska,kiedypowtarzamkilkaujęć.
Lauraodchwili,kiedywyszłazdomu,sprawiawrażeniestraszniezagubionej.Ręce
krzyżujecochwilanapiersiach,pocieranoswsposób,którywydajemisięstrasznie
nerwowy,kiedyrozglądasiępokrzakachidrzewach,jejspojrzeniejest131
takrozbiegane,żeztrudemdajeradęskoncentrowaćjenaszczegółach.
-Tustała.
Żebymitozademonstrować,przeskakujenadkałużamiiustawiasięnaśrodkudrogi,z
rękomaopuszczonymiwzdłużciała.Patrzynamniezestrachemwoczach.
Siąpideszcz,więcwlesiejestniemalgłośno:drzewaskrzypiąpodnaporemwiatru,wciąż
słychaćszelestdeszczuspadającegonazeschnięteliście.Laurastykadrżącedłoniena
koniuszkunosaizamykaoczy.Szepcze:
-TustałaSylwia,kiedywidziałamjąostatniraz…Odwróciłasięipopatrzyłanamnie.
Chcęjejprzerwać,zanimbędziezapóźno,alechybajużjestzapóźno.
-Totakiemądredziecko,takiedobre.Kiedymiałatrzylata,zapytałamją,czymnie
kocha.Togłupiezmojejstrony,aletakbardzosięoniąmartwiłamitakbardzo
martwiłamsię,żewyrośnieistaniesiętakajakMateusz.Zapytałam:„Kochaszmamę?”,a
onaodpowiedziała,żekochamniebezwarunkowo…
Bezwarunkowo,wyobrazisobiepani?Totakietrudnesłowo.
Takietrudne…MójBoże,takmiźle!
Zanimzdążyłamcośzrobić,Laurazaczynapłakać.Niewzię
łazesobątorebki,więcwygrzebujędlaniejchustkihigieniczne.Siąkanos,kryjetwarzw
chustce,zaczynamamrotaćniewyraźnie:
-Krztusiłasiękaszlem,niemogłaoddychać,musiałamwzywaćpogotowie.Byłataka
dzielna,najdzielniejszazewszystkichdziewczynek.Bałasięigieł,mówiła:„Mamusiu,
tylkopowiedztympaniom,żebyniewkłuwałymisięwciało”,alekiedyjej
wytłumaczyłam,żemusimiećpobieranąkrew,zrozumiałaodrazu.Nigdyniesłyszałam,
żebyskarżyłasięnaleki.Puchłajejponichtwarz,miałamocnebicieserca,bola
łoją…Nigdyniepowiedziała,żechceztymskończyćalbożechciałabybyćjakinne
dzieci…
132
Zmojegogardławyrywasięcichewestchnienie.Samaniewiem,coonooznacza.W
każdymraziepierwszyrazzaczynamsięzastanawiać,jakbytobyło,gdybymmiała
dzieckoipotemjestraciła,takjakLaura.
-Tamjestcmentarz.-Laurazbierasiędokupyiwskazujemibramę,którejwcześniejnie
zauważyłam.Przybramiedrzewarosnągęściej,niemaljednoobokdrugiego.Laura
wielkimikrokami,kompletniechaotycznie,ślizgającsięwkałużach,zmierzadotamtego
miejsca,więcidęzanią.Przekraczamybramę,wchodzimynacmentarz,wyglądającyna
zapomniany.
-Tuleżymojamatka.-Lauraznowuzaczynasięrozpraszać,unosiręceitrzepienimi,
jakbychciałaodpędzićodsiebienatrętneowady,pocieranos,zawraca,zanimzdążymy
dojśćdogrobubabciSylwii.-Sylwiatakjąkochała.Wszystkichkochała.Byłataka
dobra…
KrążęzaLaurąiprzeztowpadamwgłębokąkałużę.Zprzekleństwemrzuconym
półgłosemzaczynamotrzepywaćbłotozjasnegopłaszcza.Laurawogóletegonie
zauważa,odchodziwgłąblasu,wciążcośmamroczącpodnosem.MyślęoLucynie-musi
miećciężkieżyciezmatką.Mateuszpewniedlategoniebrałudziałuwposzukiwaniachi
kilkadnipozniknięciuSylwiiwróciłdoKrakowa.Ztego,cowiem,przezcałyrok
odwiedziłrodzicówtylkorazitonapółdnia.
DoganiamLauręisłyszęjejmonotonnygłos,którynaglezaczynadziałaćminanerwy:
-…mówiłamjej,żebyniechodziłatusama.Mówiłam,alenieposłuchała,powiedziała,że
musituprzyjśćijakośsięwreszciepożegnać…
Chybacośmiumknęło.Kompletnieniewiem,oczymLauramówi,imojechwilowe
współczuciezaczynaprzeradzaćsięwirytację.
-Onajestnajważniejsza,zawszebyła-mruczyLaura,przedzierającsięprzezgałęziei
schodzączwąskiejścieżkinabłotni-133
stątrawę.Mamwrażenie,żespecjalniewybieranajtrudniejsządrogę.Chybasprawiajej
ulgęfakt,żegałęzieboleśnieocierająsięojejpoliczek,żeomałoniewykłułasobieprzed
chwiląoka.
-Coturobiłyście?-przerywamjej.
-Co?-Laurazatrzymujesięwmiejscu,jakbympowiedzia
łacośstrasznego.Jestprzerażona,znowuprzytykapalcedoczubkanosaipatrzynamnie
spanikowanymwzrokiem.
-Coturobiłyście?-powtarzam,czującsięjakośniezręcznie.-Szłapanizniąna
cmentarz?
Kręcigłową,zaczynarozglądaćsiępokrzakach,jakbycośzgubiła.
-OmójBoże…-mówiwkońcuiwidzę,jakłzyzalewająznowujejpoliczki.-Takmi
źle!Takmipotwornieźle!
Wdomuwstawiawodęnaherbatę,alekiedyczajnikzaczynapuszczaćparę,wbijaw
niegospojrzenietakzmieszane,jakbyskończyłasięjejinwencjaijakbyniewiedziała,co
dalejmożezrobić.Wobectegoprzejmujęinicjatywę,pytam,wktórejszafcetrzyma
herbatę,irobięjądlanasobu.Filiżankistawiamnastole.
-Kiedyzmarłapanimama?
Widzę,żepróbujeskoncentrowaćsięnapytaniu.Liczycośnapalcach,jejustaporuszają
się,aleniewydobywasięznichżadendźwięk.Spojrzeniespływanamnie,niemal
rozgorączkowane.
-Wpaździerniku.
Nakartcepiszę:Babciaumierawmiesiącu,wktórymSylwiaznika.
-Copanipisze?Cotojest?
Marszczębrwiizerkamnaniąniepewnie.
-Robięnotatki.Niechcęoniczymzapomnieć.
Mojaodpowiedźtrochęjąuspokaja.Znowuzapadasięwsobie.Terazwpatrujesięw
ścianęimarszczybrwi.
-Któregopaździernika?-pytamdalej.
-Dwudziestegopiątego.
134
Toteżnotuję.Trzydniprzed.
-Bardzobyłyzżytezesobą?
Kiwagłową,apotemprzechylająnabokidalejwpatrujesięwścianę.Kiedyjuż
nabieramoddechu,żebyjakośsprowadzićjąnaziemię,wyrzucazsiebieciche:
-Sylwiatakjąkochała.Niemogłasobieztymwszystkimporadzić.
Staramsięwyjaśnićtoodrazu:
-Zczymniemogłasobieporadzić?Zbabciśmiercią?
Lauraznowuprzytakuje.
-Kiedyodbyłsiępogrzeb?
Jejoczyrozszerzająsięinaglezaczynapatrzećnamniezprzerażeniem.Ogarniamnie
pewność,żeznowusięrozpłacze.
-OmójBoże…-szepcze,zakrywarękamiusta.-Pogrzebuniebyło!
Truchleję.Dosłownie.
-Dlaczego?-Staramsięmyślećlogicznie:córkazniknę
ła,więcmożewwynikuzamieszaniaLauranieposzłanapogrzebalbozapomniałaotym.
Mogławyrzucićzpamięcitenfakt.
-OBoże!-Laurakręcigłową,corazbardziejzałamana.
ZaczynamrozumiećDamiana,żemiałdośćprzesłuchiwaniajej.Jakmusiałazachowywać
siębezpośredniopozniknięciucórki,skororokpóźniejniemogęnawiązaćznią
kontaktu?
-Mamo,uspokójsię.-ToLucyna.Wchodzidopokojustanowczymkrokiemikucaprzy
matce.Spoglądajejwtwarz.-
Tapanipytaopogrzebbabci,nieSylwii.
Lauramrugaoczami,koncentrujewzroknaLucynie,przyciągajądosiebie.Musirobićto
ciągleodzniknięciaSylwii,bodziewczynkawyglądanaumęczonąinawetniestarasię
objąćmatki.Kiedywkońcuwyswobadzasięzjejobjęć,siadanakanapienatyleblisko,
żebymatkamogłaogarniaćjąra-135
mieniem-takidotykchybauspokajaLaurę.PotwarzyLucynywidzę,żetodla
dziewczynkimęka.
-Babciazostałapogrzebananadzieńprzedtym,jakSylwiazniknęła-informujemnie
rzeczowymspokojnymgłosem.
Lauraprzytakujeizarazgładzicórkępowłosach.
-Jaktywszystkowiesz!-mówi.
Udaję,żetegonieusłyszałam,Lucynarzucajejumęczonespojrzenie,ajaśpieszęz
pytaniem:
-Więcwdomupewniebyłauwasrodzina?
-Jakarodzina?-nierozumieLaura.-Niebyłożadnejrodziny!Ojakiejrodziniepani
mówi?
Nierozumiemjejporuszenia,alenawszelkiwypadekzapisujęsobietenfakt.
-Niktnienocowałupaństwazracjipogrzebu?-dopytujęsię.
Lauraszukaodpowiedziwtwarzycórki,ataprzenosinamnieobojętnespojrzenie.
Zaczynamrozumiećjejniechęćitęobojętność,wktórąpookręcałasięwramach
samoobronyprzedhisteriąmatki.
-PrzyjechałMateusz-odpowiadawkońcu.
Notuję.
-Dokiedyzostał?
-Odjechałpośniadaniu.
-Którego?
-Dwudziestegodziewiątego.-Precyzjatejodpowiedzisprawia,żepróbujęjakośto
poskładać.Ależ!TodzieńzniknięciaSylwii.Marszczębrwi,naglezaniepokojona,bo
przecieżEdytamówiła,żeztegodniamamyreportaż,któryMateusznakręciłwKrakowie
napokaziefilmówniemych…
-Pociągiem?-pytam,silącsięnaobojętnyton.-Pojechał
doKrakowapociągiem?
-Samochodem.
Myśliwirująiwirują:zGdynidoKrakowajedziesięoko
łodziesięciugodzin.Dziesięćgodzin,jeślinierobiłsobiepo-136
stojów.Prowadził?Októrejbyłtenpokazfilmów?Októrejby
łośniadanie?
-Októrejwyjechał?
Lucynawciążnamniepatrzyiniewiem,jaktosiędzieje,aleczujęsiętak,jakbypotrafiła
zajrzećmiwmyśli.Wzruszaramionamiznarastającymdystansem.Chybapołapałasię,
doczegomogądoprowadzićjejdalszeprecyzyjneodpowiedzi,ijużwidzę,żebędzie
starałasięochraniaćbrataprzedewentualnymiinsynuacjami.
-Niepamiętam-odpowiadaikrzyżujeręcenapiersiach,jakdorosłakobieta.
-Nie?-Staramsięukryćdesperacjęwgłosie.-Spróbujsobieprzypomnieć.Którato
mogłabyć?
-Niepamiętam-powtarzaLucynatwardo.
Lauraspoglądanacórkęinamnie,jakbynienadążałazanasząrozmową.Zwracasiędo
niej:
-Ocoonapyta?Pocojejto?
Lucynaodpowiadagrzecznie,obojętnie,jakbymnietuniebyło:
-OktórejMateuszpojechałdoKrakowa,kiedybyłnapogrzebiebabci.Alejajuż
mówiłam,żeniepamiętam.
Czekam.Długopiswmoichpalcachutrzymujesięwrównejpozycji,bezwahnięć.Na
twarzyspokój,nieśmiedrgnąćżadenmięsień.Unoszębrwiwgórę,popędzamją
łagodnie:
-Októrejtomogłobyć?
Laurazbieramyśli,znowunapalcachzaczynacośliczyć.
Przenosinamniespojrzenie.
-Możeojedenastej?
-Pamiętapanitośniadanie?-Wahamsię,nimdorzucę:-
Sylwiajadłazwami?
Imięstarszejcórkisprawia,żematkaożywa.Terazchcebyćpomocna,mrugaoczami,
pocieranos,wstajezkanapyikrą
żypopokoju,aLucynaśledzijąwzrokiem.
-Tobyłotośniadanie,Lou,kiedyspytałaśokurzwtrum-137
nie-przypominasobieLaura.-Mateuszwrzasnąłnaciebie,pamiętasz?Sylwiawyszła…
Długopisśmigapokartce.Lucynamarszczybrwiinaglerobisiębardzospokojna.Jej
twarzrozjaśniasłodkiuśmiech.
-Tak,właśnie!Siedzieliśmyprzyśniadaniututaj,przytymstole.Sylwianieodzywałasię,
byłatakaotępiałaitonarasta
łozchwilinachwilę.Przystolebyłocichoikiedytaksiedzieliśmy,zaczęłamnagłos
zastanawiaćsię,czywtrumniezbierasiękurz.Botociekawe,prawda?NoiMateusz
straszniesięnamniezezłościł,powiedział,żebymprzestałapieprzyć,aSylwiazerwałasię
odstołuiuciekła.
-I?-Długopisznowuwisinadkartką.
Lucynazamyślasię.Terazjużjestostrożniejsza.
-Tejnocyniebyłojejwpokoju.Ranotataznalazłjąnastrychu,gdziespałaprzy
kapeluszach,wciążubranawsukienkęzdniapoprzedniego.
-Achtak-mruczę,pisząc.-Przykapeluszachbabci?
-Tak,Sylwiawyniosłajenastrych,bobałasię,żemamajewyrzuci.
Laura,słysząc,żeoniejmowa,zaczynaruszaćustami,jakbychciałacośdodać.Wkońcu
bąka:
-Niewyrzuciłabymich.MójBoże,przecieżbymichniewyrzuciła!
Lucynaspoglądananiąniechętnie.
-Wiem,mamo,aleSylwiasiętegobała.
DzwonięzdomudoEdyty,mówię:
-TrzebajeszczerazprzyjrzećsięMateuszowi.Cośtuniegra.
Posłuchaj,dajmynato,żewyjechałojedenastejodFeyów…Najwcześniejodwudziestej
drugiejbyłbywKrakowie,zakładającoczywiście,żepędziłjakszalony.Októrejbyłten
pokazfilmówiskądwłaściwiewiemy,żetoonnakręciłmateriał?
Edytaszeleścikartkami,amnieogarnianaglewielkiezmęczenie.Nastoleprzedemną
dymisetnajużdzisiajkawa,oczy138
samemisięzamykają,wdodatkujeszczewciążwokółlaptopależązdjęciazteczkiSylwii
iilekroćnaniespojrzę,czujęnieprzyjemnedreszcze.
-Pokazbył…czekaj,czekaj…Odwudziestejdrugiej!-EntuzjazmcichniewgłosieEdyty
takszybko,jaksięwzniecił.
Dodajeniechętnie:-Cholera.
Terazobiezastanawiamysięnadtymsamym.Byłobylepiej,gdybypokazzacząłsięo
godzinęwcześniejalboodwie.Wtedymiałybyśmypewność.Czemuakuratodwudziestej
drugiej?
-myślęznarastającymzmęczeniem.Czyludziechodzącynatakiepokazyniewstająrano
dopracy?Gdzietusens!
-Myślisz,żeMateuszmiałzesobąsprzętipognałodrazunapokaz?-pytam
beznamiętnymgłosem,wypranymzwszelkichemocji.
Pytaminaglezaczynamchcieć,żebyEdytapotwierdziła,żetakwłaśniesądzi.Twarz
Mateuszaprzypominamisięjakprzezgęstąmgłę:siedzinaprzeciwkomniewpubie,przy
ustachprzytrzymujekubekzkawąipatrzynamnieuważnie.Natenobraznakładasię
mojewyobrażeniezesceny,którejmimomijającychdninieudajemisięwyrzucićz
pamięci.Widzęwięctamtezdjęciarzucanenaścianę:zmęczonetwarzeludzizjego
osiedla,autentyczne,ponaznaczaneciężkąpracą.WidzębrataSylwiistojącegoprzy
rzutniku,całaklasawpatrujesięwniegozwyczekiwaniem,aonwjednejchwiliżałuje,
żezrobiłwła
śnietakireportaż,rzucatęsknespojrzenienaswojepustemiejscewławceinabiera
oddechu,żebypowiedziećto,czegojaniepowiedziałabymnapewno,jakbymbyłana
jegomiejscu.
Cholera-myślębezradnie.Niechtoszlag!
-Zostawmygo.-Niemogęuwierzyć,żetomójwłasnygłos.Opieramczołonadłonii
zamykamoczy.-Nietraćmyczasu,przecieżmamyjegomateriałzpokazuitegosię
trzymajmy.Niemożemykrążyćwkółko.Jamuszęsięprzespać,jestemchyba
przemęczona.
-Cóż…-Edytaniewietego,coja,nierozmawiała139
zAgnieszką,niepodejrzewamjejteżodokładneczytaniedziennikówSylwii.Odpowiada
trochęzaskoczona:-Aniewydajecisię,żetoraczejmałoprawdopodobne,żeby
prowadził
całądrogęzGdynidoKrakowa,niezatrzymującsię?Chybażewracałzkimś,kto
zmieniałgozakierownicą.Jakdlamnie,dziesięćgodzintozadużonajazdęnonstop.
Przestań-myślę.Jestemzła,żewogólezadzwoniłam.Rozchylamnabrzmiałe
niewyspaniempowiekiispoglądamnaniebieskawyekranlaptopaprzedemną.Nagłos
mówię:
-Niesprawdzajtego,toniemaznaczenia.PrzecieżpolicjaprzesłuchiwałaMateuszai
gdybycośtuniegrało,onipierwsibytowyłapali.
Aleczynapewno?-myślęzarazispoglądamnaporzuconenabiurkuzdjęciaSylwii.
Sylwianahuśtawceznowuprzykuwamójwzrok.Sięgampotęfotografię,oglądaniejej
sprawiaminiemalfizycznyból,chociażniewiem,dlaczego.
Edytapodrugiejstroniekomórkimilczydługąchwilę,wkońcumówi:
-Wiesz,wydajemisię,żeonniemasamochodu.Myślę,żejednakwartotosprawdzić.
Odkładamzdjęcienablat,tam,gdzieleżałoodkilkudni.
-Jasne,żetak-odpowiadam,pocierającoczy,zrezygnacją.-Trzebatosprawdzić.
Sylwia
[maszynopisnabiałympapierzezodręcznymipoprawkami,11arkuszy;27,8x21,5
cm]
CZWARTEK
Nawystawiesklepowejzobaczyłamdzisiajbutyswojegożycia!Byłycudowne!
StałyśmyzkochanąLouprzedsklepemcałymiminutamiiwpatrywałyśmysięwnie.
Byłycałeztote,zniewielkimibłyszczącymikoralikami,którewyglądałyjak140
diamenty.Ichwysokieobcasymieniłysięwświatłachsklepowychisprawiaływra
żeniewyższych,niżbyływistocie.
-Powinnaśjesobiekupić-powiedziałaona,rozpłaszczającsięnaszybie.
Niemusiałamitegomówić!Och,kupiłabymjeodrazu,gdybymmiałatroszkęwięcej
pieniędzy!
Tobyłytypowebutydotańca,dokładnietakie,wjakichpartnerkiFredaAstaire’a
pokonywaływobrotachcałemetrypodłogi.Wtychbutachmożnabyłostepować,
nadawałysię,żebyiśćwnichnabal.Wyobrażałamsobie,żezapinamjenakostcei
robiępierwszykrok.Spróbowałamwyobrazićsobiecoświęcej.Stopawbucie
poruszałasię,obcasstukałoposadzkę.Apotem,jakwmusichallu,okazałosię,żepo
prostuumiemtańczyćikiedychciałamwykonaćkolejnykrok,byłonpłynnyi
wdzięcznyipoprowadziłmnieprostowręcepartnera…
PIĄTEK
Dzisiajposzłamjezmierzyć.Marzena,którawpuchowejkamizelcewygląda
łajakwielkimiś,wzruszyłaramionamiioznajmiłapochmurnie:
-Jabymniekupiłatakich.
Dwieekspedientkistojąceprzyladziezzaciekawieniempatrzyły,jakporuszamstopą
wbucie.Hm,istotniebyłbardzowysoki,wyższynawetniżsięspodziewa
łamiwdodatkuwcaleniewydawałsięzbytwygodny:dwakrokiijużczułampasek
nakostce,jużmojepalcezgniatałysięwgalaretowatąpapkę,apodbiciezaczynało
boleć.OdwróciłamsiędoMarzenki.Podjadałabatonikaiwbijaławzrokwwysoki
obcas.
-Dlaczegobyśniekupiła?
-Sązawysokie-mruknęłamiędzyjednymkęsemadrugim.-Izaeleganckie.Nie
będzieszumiaławnichtańczyć,zabijeszsię!
Jeszczejedenrzutokawlustro.Pantofelkibyływizualnieidealne,piękniejszeniż
wszystko,codotejporywidziałamiczegodotykałam,jużonichmarzyłam!
Niemiałoznaczenia,jakbardzosąniewygodne.Napewnomożnabyłojerozchodzić
alboroztańczyć…Nowłaśnie,roztańczyć!
MojastopaniepewniewybitarytmdopiosenkiMarilyn„ByeByeBaby”,but
momentalniezacząłmienićsięświatłamisklepowychlamp,przykażdymruchu
rozlegałsiędelikatnyodgłosuderzającegooposadzkęobcasa.
-Czymogęprzymierzyćdrugi?-spytałampodekscytowana.
Sprzedawczyniebyłyprzekonane,żemierzęjedlażartu.Niewyglądamna
potencjalnąklientkęiprzyszłąwłaścicielkętakpięknychpantofli.Zdjętyiodłożony
141
podławkęadidasstraszyłswojąprostotąikiedyjednazekspedientekpodawałami
drugibut,zerknęłanamojestareobuwiezwyraźnymniesmakiem.
-Ostrożnie!-usłyszałam,gdyzapinałampaseknakostce.
Wstałamiusiadłamzpowrotemniemalnatychmiast,wymachujączabawnierękami.
Ktośsięroześmiał,Marzenamruknęła:
-Aniemówiłam?Niezłapieszwnichrównowagi,nieumieszchodzićnaobcasach!
Alejapodjęłamdrugąpróbę.Dwakroki:raz,dwa…Ijużbyłamkołolustra.
-OmójBoże!-wykrzyknęłam,niepanującnademocjami.-Onesącudowne!-Moje
stopywyglądałyniesamowicie!Całemojenogiwyglądałyniesamowicie!Jezuuu,aż
dostałamwypiekównatwarzy!-Ijak?
Marzenaznowuwzruszyłaramionami,aletymrazemjejoczymówiłyjasno,żejest
dobrze!
-Samaniewiem…itakniebędzieszumiaławnichtańczyć…
Zaczęłamsięśmiać,nagleczującsiętak,jakbywszystkowokółpojaśniało.
-Janiebędęumiała?-spytałamżartobliwie.-Ja?
-Ostrożnie!-powtórzyłaekspedientka,kiedyzrobiłamzamaszystykroki
spróbowałamsięokręcić.-Proszęuważać,bobutsięzniszczy!
Niesłuchałamjej.Mojestopyjużwędrowaływrytmiepiosenki,którąsłysza
łamtylkoja.
ByeByeBaby
rememberyou’remybaby;
whentheygiveyoutheeye…
Dowidzenia,kochanie
Pamiętaj,żejesteśmój
Kiedybędąnaciebiepatrzeć…*
Śmiejącsię,wykonałamkolejnyobrót,tymrazemjużpewniej.Sklepbyłterazmój,
podłogabyłamoja,nogisameruszyłydotańca,wmojejgłowiegrałaorkiestra.
Wysunęłamręcedowyimaginowanegopartnerairozpoczęłampłynnytaniecpo
posadzce.Pantoflemieniłysięwszystkimikolorami,obcasystukały,mojestopyz
gracjąpłynęłypoparkiecie.
Wyhamowałamtużprzedprzerażonąekspedientką.
-Bioręje-oznajmiłamiroześmiałamsięgłośno,klaszczącwdłonie.
*(tłum.M.Wolf-Niedzielska)
142
CZWARTEK
AgnieszkastanęładzisiajwdrzwiachpokojuMateusza,zksiążkąprzyciśniętądo
piersi,ipopatrzyłanamnie.Patrzyłastrasznie,potwornie,najgorzejnaświecie,
jakbymzrobiłajejcośtakokropnego,żeniemieściłosięjejtowgłowie.Jejwzrok
obiegłmniecałą,nietylkomojątwarz:popatrzyłanamojestopy,nanogi,nabiodra,
tułów,piersiiwkońcunaszespojrzeniasięzetknęły.Tobyłkrótkimoment,ale
sprawił,żezamarłaminaglepoczułamwżołądkupiekącąwinę,któramomentalnie
podeszłamidogardła.Och,niemogłamsięruszyć!Dosłownie!Sta
łamwbezruchuibałamsięnawetnabraćoddechu!Onawtymczasieodwróciłasię
(zajejplecamiMateuszzbierałcośzbiurka)izapytała:
-Idzieszznią?
Zabrzmiałotoniemalpogardliwie.Terazmyślęsobie,żedopierochybawtym
momenciedostrzegła,jaknaprawdęwyglądamiilemamlat.Przynajmniejtakto
zabrzmiało,bokiedytylkozadałatopytanie,popatrzyłanamniejeszczeraz,aletak,
jakpatrzykobietanakobietę.
-Znią?-powtórzyłagłosem,wktórympojawiłysiępierwszepłaczliwenuty.
Mójbratwyglądałnazmartwionegotakimobrotemsprawy,chybasądził,żeudamu
sięjakośtakzałatwićwszystko,żeobejdziesiębezawantury.Zabrałzparapetu
paczkępapierosówijednegosobieprzypalił.Nicniepowiedział.
Agnieszkioczy,wciążskierowanenamnie,zaszkliłysię,nieporadnieodgarnę
łaztwarzyjakiśniewidzialnykosmykwłosów,apotemzawróciładopokoju,wzię
łaswojątorebkęizbiegłazeschodów.Kiedymijałamnie,nawetniepodniosła
wzroku.Nadolezaś,jużprzydrzwiachfrontowych,odezwałasiętylkopoto,by
rzucićwstronębabcidruzgocące„dowidzenia”.
Och,dobryBoże,byłamtakprzerażona,żedopieropochwiliuświadomiłamsobie,że
wciążprzetrzymujęwpłucachpowietrze!Wypuściłamjezcichymjękiem.Bałamsię
spojrzećnaMateusza,byniestwierdzić,żejużsięrozmyśliłizarazpognazaswoją
dziewczyną,zatrzymająiprzeprosi.
Niezrobiłtego.
PONIEDZIAŁEK
Chciałampożyczyćodbabcijednązjejsukieneknabal,alesięniezgodziła.
-Kochanie,testrojesądlamniezbytważne,żebymcijepożyczała.
Niechciałamjejprzygadywaćimówić,żeprzecieżitakichnienosiiwisząwszafie
jednenadrugich,kompletniesięmarnując.Zamiasttegowysunęłamrękępo
orzeszkistojącenaśrodkustołuiwbiłamwzrokwekrantelewizora.Byłaniedziela,
wtelewizjipowtarzano„Przeminęłozwiatrem”.Akuratzaczęłasięsce-143
na,wktórejScarlett0’Harapodnosizziemiprzywiędłągarśćmarchewek.Zajejplecami
zachodziłowielkiesłońce,kameraodjechałatak,żewkadrzezatrzymałajeszczeczarne
drzewoipostaćScarlettstojącądumnie,zpowiewającąnawietrzesuknią.Powiedziała
twardo:„Jużnigdyniebędęgłodna”.
-Aczypożyczyszmichociażperły?
Babciaodwróciłasięodekranuipopatrzyłanamnie.Siedziałanatleokna,więcnie
widziałamdobrzejejtwarzy.Aleprzecieżwyczułam,jakajestnamniewściekła!
Odpowiedziałapodługiejciszy:
-Tosięźleskończy,Sylwio.Przestań,pókiczas.
PIĄTEKRANO
Dziśdzieńbalu!Obgryzłamwszystkiepaznokcie.Kładącnakolanachdłonie,patrzęna
niezprzerażeniem:Boże,jakmamiśćbezpomalowanychpaznokci?!
Ijakmampomalowaćpaznokcie,skorowszystkiewygryzłam?!Aaaaaaaaaaaa!!!
Popołudniu
Zadługotrzymałamwłosynawałkachisąstraszniepokręcone!Rozgarniamjepalcami
oddobrychkilkunastuminut.Niemampomysłunamakijaż,uginająsiępodemnąnogi,
jestemcaławnerwach,niemogęnaniczymsięskupić!
NIEDZIELA
Pamiętniczku,prostaczarnasukienkanazamek,którąmamamiuszyta,leża
ładobrze,aleniemiałażadnychozdób.Idealniepasowałybydoniejpertyalboinne
korale,aleniemamżadnych,ababcianiechciałaminicpożyczyć.Zmartwiona
spoglądałamwlustro,boczułam,żebędęjedynątakskromnądziewczyną.
-Mogęwejść?-GłowaLouwsunęłasiędołazienki.-Śliczniewyglądasz,Sylwia!
-Tak?-Postałamjejniepewnyuśmiech,apotemzaczęłamnakładaćnaoczyszarypastel.
-Możetrochęniebieskiego?-zapytałaLou,wchodzącgłębiej.
-Może-zgodziłamsięzniąautomatycznie.
Usiadłaminakolanach,wyjęłazdłonipaletękolorowychcienidopowiekiprzyjrzałasię
imjakprawdziwyznawca.
-Fioletzczerwienią?
-Umalujęmocnousta-postanowiłam,próbującprzywołaćtrochęoptymi-144
zmuiuśmiechającsiędosiostry.-Wszystkieaktorkitakwłaśnierobią:albomalują
mocnousta,albooczy.Nigdyjednegoidrugiegonaraz!
Louskinęłagłowązpowagą,jakbymdawałajejprzykazaniebardzoważne,izeszła
mizkolan.
-Zaczekamzadrzwiami!
Oczy,usta,włosy,skóra…Prysnęłamperfumamiiwbiegłampodchmurkęzapachu,
żebynamnieopadł.Zapięłambutynakostce,ostrożniewstałam.
-Już!-zawołałam,więcsiostranatychmiastotworzyładrzwiistanęławnich
oniemiała.
-Sylwio!-wykrzyknęła.-Jesteśpiękna!
Przytuliłamjąmocnodosiebie.
Potemjeszczerazpopatrzyłamwlustro.
Zlustraspoglądałanamniemłodaibardzoszczupłakobieta.Niktniepowiedziałby,
żejeszczeniemamsiedemnastulat.Tenjedenrazzrobiłamsobiemocnymakijaż:
czerwoneustabłyszczały,odbijającświatło,powiekiwydawałysięciężkieod
głębokiegoiciemnegomakijażu,rzęsyrzucałycienienapoliczki,pokręconewłosy
ostrokontrastowałyzprostączarnąsukienką.Itebuty…Butybyłynajlepsze!
Wtaksówcesiedzieliśmyoboksiebiewkompletnymmilczeniu.Zaoknemsamochodu
sypałśnieg,taksówkarzwłączyłwycieraczkiizgłośniłradio.Wesołedźwiękipiosenki
Sinatrywypełniłyniemalcałątaksówkę:Iloveyoubaby,
andifit’squiteallright,
Ineedyoubaby
towarmalonelynight…
Kochamcię,kochanie
Ijeśliniemasznicprzeciwko
Potrzebujęcię
Byogrzaćtęsamotnąnoc*
Pierzastykołnierzpłaszczałaskotałmniewbrodęicochwilająpocierałam.
Wtaksówcebyłociemno,zatozaoknamirozpościerałasięrozświetlonalatarniami
ulicapełnasklepów,kolorowychreklamiludzi.
OdwróciłamtwarzdoMateusza,powiedziałamszeptem:
*(tłum.M.Wolf-Niedzielska)
145
-Bojęsię…
Popatrzyłnamnie.
-Niemaczego.
-Alebojęsię.Bardzo.Całasiętrzęsę…zobacz…-Wysunęłamręce,któredrżałytak
mocno,żesamasięztegoroześmiałam.
Światłaprzejeżdżającychsamochodówrozświetlałybiałykołnierzykjegokoszuli.
Splotłamznimpalce,poprosiłam:
-Niezostawmnietamsamejaninaminutę!
-Oczywiście,żecięniezostawię.
-Aninaminutę!
Spróbowałamsięuśmiechnąć,aleniewyszło.Pochyliłamgłowęipoczułam,jak
Mateuszdotykamojejtwarzy,odgarniajączniejpokręconeloki.
-Sylwio?
Byłomisłaboznerwów,byłamgłodnainiemogłamzebraćmyśli.FrankSinatra
wypełniałcałątaksówkęmelodiąprzeszłości,doktórejpasowałamojasukienkai
buty.Oparłamczołoojegoczoło,zamknęłamoczy.Nabrałamgłębokopowietrzai
powiedziałamszeptem:
-Takbardzosięboję…Niechcęstracićprzytomności,niechcę,żebytosięskończyło
wszpitalu…
Odezwałsiępochwili:
-Kochamcię,wieszotym,prawda?
Uchyliłampowiekiiprzezchwilępatrzyłamnanaszezłączonedłonie.Poruszyłam
palcami,pogładziłamskóręjegopalców.
-Chybatak,chybawiem.Najbardziej,tak?
Uśmiechnąłsię.
-Właśnie,najbardziej.
ŚRODEKLATA
Mojamama,LauraFey,byłakobietąpiękną.Cowięcej,dokładniezdawałasobie
sprawęztego,jakiewrażenierobinamężczyznachijakązazdrośćbudziw
kobietach.
Kiedyprzyszłanaświat,niebyłoosoby,któraniewpadłabywzachwytnajejwidok.
-Tonajładniejszedziecko,jakiewidziałam!-wykrzykiwałysąsiadki,aLaura
spoglądałananieswoimipięknyminiebieskimioczamiirozsuwałaustawuśmiechu.
UrodziłasięwToruniu,drugiejnocypotym,jakbabciaschroniłasięubratapo
ucieczcezniewielkiejwsiwwojewództwielubelskim.
146
Ucieczkanierozegrałasięwcaletakromantycznie,jakmożnabysiętegospodziewać.
Dziadekniechłostałnaprawoilewoludzipróbującychzatrzymaćichkonia,babcia
niemiałapomalowanychnaczerwonopaznokciiniepatrzyłananiegozdumą,kiedy
oznajmił,żeterazjużmusiradzićsobiesama.
W1963roku,rokuprzełomowym,kiedywDallaszginąłJohnF.Kennedy,Wa-
lentinaTiereszkowaspoglądałanaziemięzorbityokołoziemskiej,aTheBeatles
nagrywaliniesamowitysingiel„SheLovesYou”,wPolsceodwilżgomułkowska
dawnostałasięprzeszłością,awmalejwsikołoPiaskZOMOprzygotowywałoob
ławęnaostatniegoakowskiegopartyzanta.Babcianiezdawałasobiesprawyztego,
żesympatycznymężczyzna,którywielokrotniegościłnajejobiadachiktóryokazał
jejwieleżyczliwości,jesttymsamymczłowiekiem,którzyprzez24lataukrywałsię
przedwładząludową.KiedyZOMOprzygotowywałozasadzkęmającąnacelu
pojmaniego,babciabyławósmymmiesiącuciąży.
Trzymającsięzabrzuchiprzewidując,żeniedługonastąpiporód,pakowałapod
osłonąnocynajważniejszerzeczydodużychkufrów,którepotemciągnęłapoziemiw
kierunkuwozu.Niktjejniepomagał,caławieśspała,dziadekprzebywał
wsąsiedniejwsi,ukobietyoimieniuHanna,iśniłoswoichheroicznychwyczynachz
młodości,kiedywalczyłwleśnejpartyzantceAK.Nawetprzezmyślmunieprzeszło,
corobijegociężarnażona.
Babciapakowałasięszybko,razporazrzucającokiemnadużyzegarzkukułką,
którydostaławprezencieślubnymodbrata.Dochodziładrugawnocy.
Schyliłasiępozdjęcieswoichrodzicówikiedyjejdłońnamacałaporęczfotela,w
brzuchuodezwałsięból.Nieznałago.Nigdynieczutaczegośtakiego.Kiedyjednak
jużsiępojawił,wiedziała,cooznacza,iwiedziała,jakmatomaczasunaucieczkę.
Dziadek,któregomamwłaśnienazdjęciupodszkłempowiększającym,wyglądana
przystojniaka:gęsteczarnewłosy,wąsywyczesanenamodłęPiłsudskiego,
zawadiackiuśmiech.
Babciamówiłaodziadkuzawszedobrze.Mówiła:
-Potrafiłcudownieopowiadać!Gdybyśsłyszała,kochanie,jakopowiadał
oswoichrodzicach,oprzodkach,oukochanejziemi!
Albo:
-Wiedziałaś,żewalczyłwpodziemiu,kiedybyławojna?Byłtakiwaleczny!
Gdybyświdziałagowmundurze…
Nigdyniemówiła,żedzieliłswójczasnaróżnekobiety,żeByłstarszyodniejo
trzydzieścilat,żeniepotrafiłzarabiaćpieniędzyiprzezsiedemlatmieszkaliwtak
147
okropnychwarunkach,żegdybybabciazostałatamdoporodu,prawdopodobnie
Laurazmarłabynajakąśokropnąchorobęalbozzimna.
Możnapodziwiaćmojąbabcięwłaśniezato,żeprzeżyłasześćlatwdomutak
okropnym,żeniewieleinnychkobietdałobysobietamradę.Najdziwniejszejestto,
żenigdyniestraciłaniczeswojejelegancji.Nawetwnajcięższychczasach,kiedy
przedjejdomemzalegaływarstwybłota,wodętrzebabyłonosićzestudni,w
mieszkaniutemperaturaspadałaponiżejzera,babciawyglądaładobrze.
Dziadekjednakjużtegoniedostrzegał.Gdywracałzpola,omijałjąwzrokiem,
jakbybyłakolejnymmeblemwizbie.Jejbrzuch,rosnącyzkażdymmiesiącem,
irytowałgo,boprzypominałmupewnąnoc,którąwolałbyusunąćzpamięci.
Wtęnocbabciaznalazłagozinnąkobietą.
-Poniżaszmnie-powiedziałaszeptem,kiedystaliwsienimieszkania,adziadek,
jeszczewciążmocnopijany,zacząłmętnietłumaczyć,że„przyjednejdziurzetoikot
zdechnie”.
Wtamtympółmrokuiwtamtychokolicznościachpewnieniewielezostałownimz
dawnychczasów:jegowąssiwiał,wojskowymundurobrastałwszafiekurzemi
pajęczyną,brzytwardzewiałaprzymiednicy,nieruszanaodtygodni.
Denerwowałogowniejwszystkoto,conapoczątkubyłojakmagnes:jejbutyna
wysokichobcasach,jejgarsonki,jejuszminkowaneusta.Kiedyszłaprzezwieś,
wydawałasięzbytładna.Byłateżzbytmądranarozmowyzsąsiadkami.Pozatym
byłazamłoda.Miałaszesnaścielat,kiedyjąpoślubił.
Wpółmrokusieni,podpity,przyglądałsięswojejmłodejżonie,któraniepłakałaani
niewpadaławhisterięzpowodujegozdrad.Stałaprzednimimówiłaspokojnym
głosem:
-Poniżaszmnie.Jeślitakmatowyglądaćdalej,odejdę.
Światłodochodzącezkuchnizatrzymałosięnajejwilgotnychustach,wsiąkłow
ciemneoczypatrzącewprostnaniego,bezstrachu.
-Igdziepójdziesz?-zapytałniemalpokornie,podczasgdywjegogłowiezaczynało
dziaćsięcośdziwnegoibardzo,bardzozłego.
Wzruszyłaramionami,sięgnęładoklamkiwdrzwiach.
-Jestwieluprzyjaciół,którzymnieprzyjmą.Przecieżmambrata.
Osiemmiesięcypóźniej,noszącciężkibrzuch,pakowałasiędodrogi.
Wiedziała,żewtymdomuniemożerodzić.Jedynakobieta,któraodbierałaporody
wewsi,niebyłazbytrozgarniętaibabcianiezamierzaławysłuchiwaćjej
zabobonnychporadanispoglądaćwtępeoczy,gdyLaurabędziewydostawaćsięna
świat.
148
Wcaleniebyłotak,żebabciaczekała,ażdziadekwróciodHanny,inieliczy
łanato,żeodjedziezniąnawozie.Nieczutażalu,żeniepomagajejciągnąćkufrów
poziemi,żeniebędziesposobu,żebysięchociażpożegnać.
Modliłasięoto,żebyjejmążspałdłużejniżzwykle,żebyHannanamiętnością
zatrzymałagoażdoranaiżebyjejniedogonił.
Pakowałasięwpośpiechu,niemalhisterycznie,wciążzerkającwstronędrogiw
obawie,żezobaczyznajomąsylwetkę-trochęprzygarbioną,posuwającąsię
sinusoidązprawejstronynalewą.Takbardzosięspieszyła,żezostawiławdomu
połowęważnychrzeczy.Wyprowadziławózzszopyipoczutakolejnyskurczbólu.
Byłostry,głęboki,przecinałjąniemalnapól.
Zawcześnienadziecko-pomyślała,gramolącsięnakozioł.Uderzyłakoniabiczemi
wózpowolipotoczyłsięwstronęledwiewidocznejliniiczarnychdrzew.Nocbyła
gwieździsta,piękna.Kiedybabciapoczułakolejnyból,uniosławgóręgłowęi
zobaczyłanadsobąniebociężkieodgwiazd.Wózzeskrzypieniemkółtoczyłsiędo
przodu,awbabcibrzuchurozpoczęłosięcoś,naconiebyłaprzygotowana.
Przezmomentkrótkijakokamgnieniepomyślała,żejeszczemożezawrócić.
Myślbyłapłochaikrótka.Zawrócenieterazoznaczałodożywocie.
Kiedyodwróciłasięzasiebie,zobaczyłastarąlepiankękrytąstrzechą.Momentalnie
pomyślałaotym,jakwczasiedeszczukroplespadajązsufitunapodłogę.
Przypomniałasobiesiebiebiegającązwiadramipocałejkuchniiizbie,próbującą
łapaćdeszczówkę.Pomyślałaodużejmiednicy,któraprzezostatnielatasłużyłajej
domycia.Pomyślałaokaflowympiecu,ostrychu.
Ślubnyportretwzłotychramach,wykonanyprzezkiepskiegomalarzawisiał
wizbieiteraztonąłwciemnościach.Taksamo,jakwciemnościachtonęłodużełóżko
zpierzyną,którądziadekpotrafiłzrzucićjednymszarpnięciemręki,wzło
ści.Narozwieszonychwizbielinkachschłybabcisukienki.Podszafąstałyjej
weselnepantofle.
Końmiesiłkopytamibłoto,wózsunąłmozolniedoprzodu,ababciaodwróci
łasięporazostatniispojrzeniempożegnałakrzywiznędachu,sad,któregonieudało
sięjejzagospodarować,płot,wktórymwciążbrakowałokilkudesek.
*
Lauraprzyszłanaświatsina,nawetniepróbującnabraćpowietrza.Kiedypo
łożnawzięłająnaręce,dzieckowyglądałonamartwe.
-Cozdzieckiem?-wyszeptałababcia,ztrudemporuszającustamiiledwiezbierając
myśli.Poprzezkotaręrozpiętąprzyłóżkuniewidziaławyraźnie,cosię149
dzieje,dostrzegałatylkozaryskobietytrzymającejnarękachniemowlęipodłuższej
chwiliuświadomiłasobie,żewpokojupanujewielkacisza.Niebyłokrzykuani
płaczu,położnaniemówiławesoło:„Todziewczynka!Mapanicórkę!”.Niktnicnie
mówił.Babciabyłazbytosłabionaiobolała,żebysiępodnieść.Udałosięjejjednak
dźwignąćnałokciachipowtórzyćgłośniej:
-Cozmoimdzieckiem?
Wszystkotrwałoniedłużejniżkilkachwil,alewtamtympokojuczassięzatrzymałi
każdasekundarozciągałasięwnieskończoność.Położnapróbowałaożywićdziecko
wszystkimiznanymijejsposobamiizachodziławgłowę,cosięsta
ło.Poródprzebiegałnormalnie.Niebyłożadnychkomplikacji,wszystkoodbywało
sięzgodniezplanem.Czytomożliwe,żedzieckobyłojużmartwewcześniej,w
brzuchuswojejmatki?
Ostatniapróbainiemowlęnaglerozwartousta.Jegobuzięwykrzywiłgrymas,aciszę
rozdarłpierwszykrzyk.Zegaryznowuprzyśpieszyły,babciaosunęłasięnapoduszkę
zulgą,położnazawołała:
-Todziewczynka!Mapaniślicznącórkę!Myślałapanijużnadimieniemdlaniej?
Babcia,zbytwymęczona,żebyodpowiedzieć,skinęłatylkogłowąiporuszyłaustami
kształtującimiędziecka:Laura.
KiedyksiądzpochyliłsięnadLaurąwkościele,momentalniezacząłsięuśmiechać.
-Jakaśliczna…-szepnął.
BabciazdumąpoprawiłaLaurzebiałączapeczkęipodsunęłajądochrzcielnicy.
Kiedywodaskapnęłajejnaczołoiksiądzzacząłwymawiaćświętesłowa,buzia
dziewczynkiwykrzywiłasię,azgardławydobyłsięwielkikrzyk.
-Mojakochana…-szeptałanadłóżeczkiemswojegomaleństwainasłuchiwała,czy
wsercuodzywasięznajomeciepłooraztkliwość.Sercepozostawałojednakzimne
jaklód.Dzieckowyciągałodoniejswojemałepiąstki,ustamiszukałojejpiersi,aona
czuta,jakziąbwniejnarastaistajesięcorazsilniejszy.
-Mojakochanadziecinka…-powtórzyłaostrożnie,wsłuchującsięwbrzmienietych
stów.
Byłyobce.Todzieckobyłodlaniejjakobce.Niczegonieczułapozażalem.
Lauraciąglepłakała.Niesmakowałojejmlekomatki,miałaniedobresny,bolałją
brzuszek.Jejkrzykwciążprzenikałścianymieszkaniaistawiałnanogiwszystkich
domowników.
150
Babciapodrywałasiępierwsza:sennośćbuzowałajejwskroniach,sercełomotało,
powiekisamesięzamykały.Jejkrokinadywaniebyłypośpieszneinieuważne,
potykałasięodomowesprzęty,doktórychnienawykła,uderzałasięboleśnieokanty
mebli.KiedywkońcubrałaLauręnaręce,ogarniałająirytacja.
-Uciszsięwreszcie…-szeptałajakzaklęciedomałegoucha.
Buzianachwilępozostawałaotwarta,krzykjednakcichł.Spojrzeniedziecka
odnajdywałotwarzmatki,alezarazulatywałogdzieśdalej.
-Uciszsię…-powtarzałaciszej,zdumiona,jakwielkąmocmajątesłowa.
KiedyLauramiaładwalatka,babciaobudziłasięnaglezmocnobijącymsercem.
Byłaniedziela,bratzżonąidziećmiposzedłnaspacer,wwillipanowaławielkacisza,
popołudnietonęłowleniwymniedzielnymklimaciewiosny.Babcispojrzenieobiegło
wpośpiechupokójizatrzymałosięnaLaurze.Dziewczynkaprzytrzymywałasię
prętówłóżeczka,jejdłonieściskałygumowąmaskotkę,aspojrzeniecelowałow
przedpokój.
Wprzedpokojuosiadłaszarość,cieniemieszałysięzesobąnadywanie,wdrugim
pokojuzegarzacząłwybijaćrytmicznieczterykwadranse.
-Ama!-wykrzyczałaLaura,wyciągającrączkęprzezprętyłóżka.
-Tamniemataty-odpowiedziałababcia,przytomniejąc.
Jużwchwili,kiedyodpowiadałaLaurze,uświadomiłasobiejakiśdziwnydysonans
międzyjejsłowamiatym,cofaktyczniebyłowprzedpokojuinacopatrzyłajej
córka.Sercepodskoczyłojejdogardła,odwróciłasięniemalnatychmiasti
wyszeptałagłosemnabrzmiałymzestrachu:
-Żywidożywych,aumarlidoumarłych!
Babciabardzoskrupulatnieprzygotowałasiędobyciawdową.Jeszczezanim
przyszedłtelegramzawiadamiający,żedziadekzmarłnawylewwSłupsku(umarł
wmieszkaniu,doktóregozostałprzesiedlonypoaresztowaniuirepresjach,które
dotykałygoprzezkolejnedwalata),onaspokojnymkrokiem,popychającprzedsobą
wózekzLaurą,spacerowałapomieścieiprzyglądałasięwystawomsklepowym,
szukającczarnycheleganckichgarsonek.Byłapewna,żepomężudostanierentę,ita
myślnapawałająspokojem.Wogóleodchwili,kiedyLaurawyciągnęłaprzezpręty
łóżeczkarękęwstronęprzedpokoju,wbabcizagościłwielkispokój.
Przestałateżmiećdziwnesny,wktórychtonęła.
Mojababcianigdywcześniejniebyłanadmorzeminawetniemiałapojęcia,jak
naprawdęwygląda.Oczywiściewidywałajenafilmachalbonakartkach
pocztowych,kiedyśnawetzwielkimprzejęciemobejrzałaalbumpoświęconyMorzu
151
Bałtyckiemu.Nigdyjednakniestanęłanaplaży,niepoczutapodstopami
rozgrzanegopiasku,niewyczutanosemzapachuwilgociisłonejwody,nieusłyszała
delikatnegoszumu,którywchwilachsilnegoporywuwiatrumógłprzerodzićsięw
ryk,poderwaćtonywodyiuderzyćnimiobrzeg.
Ajednakwsnachciąglepływaławmorzu.Tesnybyływypełnionezapachami,
koloramiidotykiem.Śniła,żejestprzydnie.Nabiałympiasku,którymigotał
wsrebrnymświetleksiężyca,widziałakilkaperełibiałeskorupymuszli.Macałaje,
zbierałazdna,odpychałasięrękąodpiaskuipróbowaławypłynąćnapowierzchnię.
Zpoczątkuwszystkoukładałosiędobrze.Wgórzewidziałagwiazdyiksiężyc,więc
wiedziała,gdziemasiękierować.Jejręcerozpychaływokółwodę,jakbyumiała
pływać.Potemjednaknieboznikało,aonapozostawałanarozkołysanejgłębinie,w
którejwszystkobyłoczarne.Jejbiałasukienkaunosiłasięwokół,nadmuchanajak
balon,wpłucachzaczynałobrakowaćtlenu,ruchystawałysięchaotyczne.Wtedy
tonęła.
Kiedybabciaopowiedziałasenszwagierce,tanatychmiastjąuświadomiła,żewodaw
symbolicesennejtodużekłopoty.Atonąćwwodzietopoprostuniemożnośćwyjścia
znich.
Sensięniesprawdził-takmyślała,kiedyodebrałatelegramidowiedziałasię,żemąż
zostawiłjejtrochępieniędzy,żewStupskuznajdujesięmieszkanie,wktórymspędził
ostatnirok,iżejegopogrzebodbędziesięzadwadni.
Napogrzebiebyłoniewieleludzi.Tegoakuratdniasiąpiłdeszcz,tworzącnaziemi
błotnistekałuże,nieboszczelniezakrytebyłoszarymichmurami,wiatrrozwiewał
czarnąwoalkęzwisającązkapeluszababciiwydymałzaniączarnypłaszcz.Laura,
ubranaskromnie,siedziaławspacerówceibabciarozpięłanadniąparasol.Nieliczne
osoby,którezjawiłysięnapogrzebie,wskupieniuobserwowałymłodąwdowęijej
ślicznącórkę.Niewielewidziałypodsztywnymczarnymkapeluszem:główniezarys
ust,któreniepowinnywtychokolicznościachbyćpociągnięteczerwonąszminką,ale
były.Ustapozostawałypoważne,anijedenmięsieńniedrgnął,niewykrzywiłysięw
płaczliwąlinię,podkapeluszniezawędrowałaanirazudłońzchusteczką.
-Proszęprzyjąćmojekondolencje-zwróciłasiębabciadoteściowej,kiedy
uroczystośćsięskończyłailudziejużsięrozchodzili.
Teściowauniosłananiąsmutneoczy.
-Zostawiłaśgo-powiedziałagłucho,apotemprzeniosławzroknaLaurę.-
Nawetniezobaczyłswojegodziecka.
Słowawyjaśnienianieprzeszłybabciprzezgardło.Popchnęłaspacerówkęi
manewrującmiędzykałużami,spróbowaławydostaćsięnaasfaltowądrogę.Kiedy
po-152
patrzyłazasiebie,teściowawykonywałajakieśdziwnegesty.Byłocośniepokojącego
wtychgestach,cośprastaregoikojarzącegosięzzabobonami.Babcia
znieruchomiała.Niewiedziećdlaczego,przyszłojejdogłowy,żeteściowarzucana
niąurok.
-Nawetsięnieważ!-krzyknęłamocnymgłosem.-Nieróbtego!
Szkoda,żetakzawołała.Teściowawcalenierzucałananiąuroku.Wchwili,gdyjej
synowazwnuczkąsięoddalały,zaczętaszeptaćmodlitwę,którąwjejrodzinie
ochraniałosiękogoś,kogosiękochało.OnajużzaczynałakochaćLaurę.
Wchwili,kiedypopatrzyłanadziecko,wjegooczachzobaczyłatensambłysk,który
widywaławoczachswojegosyna.Niechciałazrobićjejniczłego.Chciałazdjąćz
wnuczkiprzekleństwo,którerzuciłnaniąprzedśmierciąmężczyznależącyteraz
kilkametrówpodziemią.
*
Mającsiedemnaścielat,Laurastanęłauprogukariery:pisałyoniejgazety,wbalecie
dostawałatrudnerole,niejednokrotniepierwszoplanowe.Krytycyirecenzenci
zachwycalisięnietylkojejtalentem,aleteżniezwykłąurodą,któranadeskachsceny
przyciągaławzrokjakmagnes.
Laurarozkwitała.Matkakontaktowałasięzcorazważniejszymiosobami,żeby
pomócwkarierzecórki,jejnazwiskozaczynałobyćrozpoznawalne,dostałakilka
zaproszeńdoprogramówtelewizyjnych.Wtelewizjioczywiściezrobiłaniesamowite
wrażenie:piękna,delikatna,mówiącaspokojnymgłosem,inteligentnaidotego
jeszczetakamłoda!
Życiezaczynałonabieraćrozmachu,kiedyLauraniespodziewanieprzekreśliła
wszystko.
Byłopóźnemajowepopołudnie,gdymatkaznalazłająwhotelowejłazience,skuloną
międzykoszemnaśmieciamuszląklozetową.TwarzLaurybyłablada,spocona,
dziewczynadrżałanacałymcieleiztrudemudałosięjejstanąćowłasnychsiłachna
nogi.
-Cosięstało?-spytałamatka,kompletniezaskoczona.Córkaniemiałanigdy
wcześniejtremyprzedwystępem,niebyłowjejnaturzeomdlewać,słabnąćalbo
wymiotowaćzezdenerwowania.-Cościzaszkodziło?
Laurawciążwpatrywałasięwniątymsamymspojrzeniem,wktórymprzebijała
kompletnabezradność.
-Cocizaszkodziło?-powtórzyłamatka,spuszczającwodęwklozecieipomagając
córcedojśćdopokoju,gdzietaodrazupołożyłasięnałóżkuizwinęławkłębek.-
Lauro!
153
Dziewczynaprzycisnęładłoniedoust,zamknęłaoczy.Minęłokilkadługichminut,
nimmatkazaczętazbieraćmyśliiłączyćróżnefakty,którewcześniejodnotowywała
jejpodświadomość.Obrazyzaczętynapływaćobszernymstrumieniem:Laura
wymykającasięoporankudołazienki,bardzozmęczonaispoconapodczas
rutynowychćwiczeń,wzrokLaurytropiącyciężarnąkobietęnaulicy-wzrok
straszny,przepełnionylękiem.
Mijałyminuty,aLaurawciążleżałanałóżkuwbezruchu,zdłońmiprzyciśniętymi
doust.
Kiedy?-pomyślałamatka.
-Jakdługo?-Jejgłosbrzmiałgłucho.Wtejjednejchwilitraciłapodnogamigrunt,
traciławszystkieswojeplany,marzeniaispokójwewnętrzny.
Laurapowolirozchyliłapowiekiiprzeniosławzroknamatkę.Kiedyusiadłana
łóżku,wciążbyłapapierowobladaiwciążjeszczebyłojejsłabo,aleprzezułamek
chwilipoczuławielkąulgę,żenareszciemożezrzucićzsiebieciężarwielkiej
tajemnicy,zktórąbyłazupełniesamaodtrzechmiesięcy.
-Mamusiu…Takmiprzykro…
Uderzeniewpoliczekzabolało.Miałozaboleć.Laurapochyliłagłowęipopatrzyłana
swojedłoniesplecionenakolanach.
-Trzecimiesiąc-powiedziała.
JeśliLaurasądziła,żematkapogodzisięztym,żezaczniejąwypytywaćosprawcę
kłopotówalbozadecyduje,żenależyustalićdatęślubu,urodzićtodzieckoipotem
wrócićdopracy,tobyławbłędzie.Niewracałydotegotematuprzezcałypobyt
baletuwWarszawie.Matkajednakniespuszczałazniejterazoczu.Spojrzeniestało
sięzimne,nieprzyjazne,jakbyLauraprzekroczyłaniewidocznągranicę.
Któregoświeczoru,jużwSłupsku,matkawykonałatelefon.Dokogo?Lauranie
wiedziała.Zdawałasobiejednaksprawęztego,żetelefondotyczyjejiżezależyod
niegobardzodużo.Siedziałanałóżkuwswoimpokojuzoknamiskierowanymina
rzekę,wystraszonajakjeszczenigdy.Jejdarzawodził-zawodziłtakodchwili,kiedy
poczutawsobiepierwszązmianę.
Matkastanęławdrzwiachpokojutakcicho,żeLaurausłyszałajądopiero,kiedy
powiedziała:
-Pewienlekarzpomożezałatwićtenkłopot.
Laurauniosłagłowę.
-Oileniejestjeszczezapóźno-dorzuciłamatka,mierzącjązimnymspojrzeniem.
154
Lauraniewiedziała,kiedyigdziemasiętoodbyć.Niemiałateżpojęciajak.
Nafilmachiwksiążkachkobietypoddaneskrobanceumierałyalbotraciłyzmysły.
PrzezgłowęLauryprzebiegaływięcprzerażającewizjesiebieustarejznachorki,
którapokaleczyjątak,żepotemjużwszystkoinnestraciznaczenie.Najbardziej
jednakniepokoiłojąsamodziecko.Jakwyglądałoteraz?Czycośczuło?Czypo
wyjęciugozjejbrzuchaktośsięnimzajmie?Czyzostaniepochowane,czyteżusunie
sięjewjakiśpodłysposób,naprzykładwrzucającdościekualbotoalety?Amoże
dziecko,zapakowane,zostaniewręczoneLaurzelubmatce,żebysamesięnimzajęły?
Laurapłakała.Szlochwstrząsałjejciałem,aleprzycisnęładłonietakmocnodoust,
żeniewydobyłsięznichżadendźwięk.Noc,trzecianocposuchejinformacjio
lekarzu,ciągnęłasiędługoiboleśnie.Niemogłazasnąć.Wjakimśmomencie
odwróciłasiętak,żecalajejtwarzzatonęławpoduszce.Terazniktnieusłyszałbyjuż
jejpłaczu.Mogławięcprzesunąćdłoniewdół.Palceobjęłypłaskibrzuch.
Zacisnęłapowiekiiczuła,jakmocnobijejejserce.
Matkanawizytęulekarzawyznaczyłapiątek.ZranakazałaLaurzewziąć
najpotrzebniejszerzeczyorazkilkaprzyborówhigienicznychipojechałytaksówką
dozaprzyjaźnionegolekarza.Córkazezdziwieniemstwierdziła,żejesttojedenz
mężczyzn,którzybywalinagościnnychkolacjachumatki.
-Takajestemciwdzięczna-zwróciłasięmatkadomężczyzny,gdytenprowadził
Laurękorytarzemwstronęschodów.
Ostatnie,coLaurazauważyła,tożematkausiadławsalonienapięknejsofiei
poprosiłakogoś,ktosiedziałwgłębi,żebyzrobiłjejherbatę.Oglądałasięnaniątak
długo,ażniemalpotknęłasięnaschodach.
-Proszęsięniebać-powiedziałmężczyzna.-Niebędziesznicczuć,obudziszsię,
kiedywszystkobędziejużzatobą.
Wprowadziłjądosterylnegogabinetu,którywyglądałdokładnietak,jakgosobie
wyobraziła,gdytujechały.Matkanieposłałabyjejprzecieżdojakiejściemnejbaby,
któramogłabyjąskrzywdzićizrobićcośźle.PrzecieżpotemLauramiałajeszczeżyć
długoiszczęśliwie,miałatańczyćisięgaćpozaszczyty!Wszystkomusiałoodbyćsię
bezboleśnie,żebynieucierpiałajejpsychikaaniciało.
WpokojubyłodużeoknoitowłaśnienaniepatrzyłaLaura,kiedypielęgniarka
przygotowywałajądozabiegu.Zaoknemrozciągałosiębłękitne,czysteniebo.
Widziałafragmentyłamanychdachówidwiebiałechmury,któreospaleprzesuwały
sięnadwieżąkościoła.
-Niebędziebolało-zapewniłająpielęgniarkauspokajająco.
155
Lauramnożyłaterazwgłowiewszystkienajpiękniejszechwile,jakiespędziław
tańcu.Przypominałasobiedotyktiulowejspódnicy,któramieniłasięodcieniamibieli
iróżu.Pomyślałaopuentach,któremiałytakiesztywneczubki.Kiedypierwszyraz
zaczętawnichtańczyć,bolałyjąpalce.Tenbólteżpamiętała.Ipamiętałajeszczete
wszystkieślicznegorsety,któreopinałyściślejejciało.Wpamięcimatkasczesywała
jejwłosywciasnykok:pasmopopaśmie,delikatnymiruchami,któreLauratak
bardzolubiła.Wmyślachpopłynęłamelodia:cichydźwiękfletu,doktóregopo
chwilidołączyłyskrzypce.Klawiszefortepianuspadaływprecyzyjnieodmierzanych
odstępach,pojawiłsiękontrabas…
Laurawmilczeniuobserwowałaniebo.Kiedykobietapowiedziała,żezarazzapadnie
wseniobudzisię„jużpowszystkim”,przesunęłapalcamipoczoleizezdziwieniem
stwierdziła,żejestmokreodpotu.Zatrzepotałyjejpowieki,melodiawgłowie
nabrałaczaru,wszystkostawałosięcorazbardziejsenneiniemalbaśniowe.
Apotemprzypomniałasobiekrzyk-Jakubwsunąłsięwniąwtedyporazpierwszy.
Rzęsyzatrzepotałyponownie,dłonieporuszyłysięniepewnienaporęczachłóżka.
Krzykzostałzagłuszonydźwiękiemfletu.
Powiekirozchyliłysięjeszczeraz,spojrzenieogarnęłopowolicałypokój.Kontrabas
grałcicho,rytmicznie,znowupojawiłysięskrzypce-tymrazemwysokieiszybkie.
Kobietapowiedziałacoś,czegoLauranieusłyszała.
Dardałosobieznać:wjejwnętrzurósłchłopiec.Mogłanadaćmuimię.Mateusz-
pomyślała,przesuwającdłonienabrzuchiobejmującgopowoli.
Matkanigdyjejniezapytała,kiedytosięstałoaniwjakichokolicznościach.
Okolicznościbyłyzresztąnajmniejważne.
Kiedyzobaczyłagoporazpierwszy,siedziałwkiniedwarzędyprzedniąimiał
najbardziejniesamowiterudewłosy,jakiekiedykolwiekwidziała.Kiedyodwróciłsię
profilem,zobaczyłajegowydatnynosidużeusta.Poruszyłasięnasiedzeniu,zało
żyłanogęnanogęizamiastnaekran,patrzyłananiego.Gasłyświatła,wkinierobiło
sięcorazciemniejijednocześniezapadaławielkacisza.Wtejciszysłyszała,jak
Jakubsięgadopapierowejtorebkipocoś,copotemchrupnęłogłośnowjegoustach.
Byłdokładnietaki,jakmężczyźni,naktórychniepowinnazwracaćuwagi:bez
groszaprzyduszy,ubranywznoszonyjużpłaszcz,zdłońmiubrudzonymifarbami
olejnymi;kiedysiedziałwkinie,miałnasobiezwykłyrozciągniętysweter,wjego
rękawachkryłzmarznięteręce.Niemiałpieniędzy,żebypostawićjejkolację.
JegoojciecByłŻydemzPolski,amatkaŻydówkązIzraela.Jakubbyłsaabra,
przyszedłnaświatwIzraelu,wkibucu,gdziepracowaliipobralisięjegorodzice.
Przy-156
jechałdoPolski,mającdziesięćlat,iobecniekończyłakademięsztukpięknych,
malarstwo,alewplanachpojawiałasięwizjapowrotudoIzraela.
-Todziwnykraj,wydajemisię,żejegotropikalnyklimatniejestdlaŻydów
-powiedziałjej,kiedypierwszyrazweszlidojegoniewielkiegomieszkania,które
byłozarazempracownią.-Długowalczyliśmyoto,żebymiećswojąziemię,więc
musimyjącenić,aletakmiędzynamitotenklimatnaprawdęniejestdobry…Lepiej
byłobynamwEuropie.
Laurapopatrzyłananiegouważnie,żebywiedział,żegosłucha,apotemskierowała
sięwstronęobrazów.JakubmalowałgłównieŻydówkiiŻydówalboobrazy,w
którychmotywyżydowskiepojawiałysięwtle.Lauramiałaniewielkiepojęcieo
kulturzeżydowskiej.
-Pokimmaszrudewłosy?-zapytała,przykucającprzyjednymzdużychpłócieni
niepewniewyciągającrękę.Jejpalcemusnęłyzgrubieniafarby.
-Podziadku.
Mężczyźninajegoobrazachbylitacyortodoksyjni:pejsy,czarnekapelusze,ciemne
ubrania.Wtle,jaktapeta,pojawiałysiędużestareksięgi,hebrajskielitery,które
wyglądałytrochęjakmagiczneznaki.
-Twojeobrazysąpiękne-powiedziała,wstając.Mówiłaszczerze,bardzopodobały
sięjejtedużepłótna,zamalowanewstonowanejkolorystyce,pełneniezwykłej
symboliki.
ZanimJakubjejdotknął,wysunęłazwłosówspinkiiciężkiejasneloki,uwolnionez
ciasnegokoka,opadłynaramiona.
Marlena
Dajmicoś-myślę,wpatrzonawjejplecy.
Idziemyszybko,Lucynaprzeskakujepokamieniachtak,jakbyrobiłatocałeżycie.Jest
zwinna,giętka,rozkładaręce,rzucamiprzezramiękrótkiespojrzenieijeszcze
przyśpieszakroku.Niewiem,dokądidziemy.Powiedziała,żezaprowadzimniew
miejsce,gdzieSylwiaprzychodziła,kiedymiałakłopoty.
Morzewydajesięzimne,jegowodymająspłowiałykolor,przypominająszarymateriał.
Wiatrjestwilgotny,mrozimitwarz,sprawia,żeżałujęwłożeniacienkiegoeleganckiego
płaszcza.Plażakończysięwąskimpasmemkamieni.Lucyna,nawet157
niepatrzącpodnogi,wskakujenatekamienieibiegnieponichtak,jakbyniezdawała
sobiesprawyzzagrożenia.Mijamyzakręt,rozpoczynasiękolejnepasmopiachui
wreszciewidzęstarą,nieczynnąlatarnięmorską.Dziewczynkawspinasiętakszybkona
górę,żemijatrochęczasu,nimudajemisięjądogonić.Przesuwamdłoniąpomokrej
zimnejścianie,unoszęgłowęiwidzęnadsobąplątaninępokręconychschodów
pozbawionychbarierki.
-Częstosamatuprzychodzisz?-Wmoimgłosiebrzmizmęczenie,niepanujęnadtym.
Mamzaczerwienionątwarz,powejściunagóręjestmigorącoimuszęrozwiązaćszalik.-
KiedySylwiatuprzyszła?
Lucynasiedzipodjednąześcian.Najejtle,ubranawszarąkurtkę,jestprawie
niewidoczna.
-Tamtegodnia.
Kucamnaprzeciwko,poddrugąścianą,alejestemtakzmęczona,żemuszęodpuścićsobie
elegancjęmojegojasnegopłaszczaipoprostusiadam.Wrękachściskamczapkę.
-Pośniadaniu.-Wlatarnipanujepółmrokiledwiewidzętwarzdziewczynki.Wielkie
ciemneoczywpatrująsięwemniezuporem.-Kiedyzapytałamokurz,wybiegłazdomu
iprzyszłatutaj.-Ustarozsuwająsięwuśmiechudziwnymiprzeztoniepokojącym.-
Mateuszprzyszedłtuzanią.
Zmuszamsiędowygrzebaniakartki,zdejmujęnakrętkędługopisu.
-Byłaśznimwtedy?
Kręcigłową.
-Więcskądotymwiesz?
Jejspojrzeniezsuwasięzmojejtwarzynakartkę.
-Boposzłamzanim.
Długopisniepisze,aniechtoszlag!
-Poszłaśzanim?-Staramsięzyskaćtrochęczasu,przeszukujętorebkę,alenajwyraźniej
żadnegowięcejpisadławniejnieznajdę.Zrezygnacjąodkładamtorebkęnawilgotną
ziemię.-Poco?
158
WzruszaramionamiwtencharakterystycznydlaFeyówsposób,wstaje.Jestniska.Teraz,
kiedytakstoiprzyścianie,uświadamiamsobiewyraźnie,żetotylkodziewczynka.Nie
powinnambraćzbytpoważnietego,comipowie.Dziecilubiązmyślać,aonajesttylko
dzieckiem,chociażodzeszłegorokuborykasięzdorosłymiproblemami.
-Bolubię.
Lubi-notujęwpamięciimomentalniemarszczębrwi.Colubi?Lubichodzićza
Mateuszem?Czymożelubiłaichpodglądać?
-Przyszłaśtuzanimicodalej?
Szybazajejplecamijestpęknięta,Lucynaodwracasię,wiatrporuszakosmykami
włosów,dłoniewrękawiczkachzjednympalcemopierająsięwokółrozcięcia.
-Niechpanipopatrzy…
Zawracaikucatam,gdziesiedziałaprzedchwilą.Jejdłońprzesuwasiępomurze.Sątu
wyryteinicjałySylwii,rozpoznajętocharakterystyczneS.
-Samajezrobiła.
Tak,tojejpismo,aleniemogęsiępowstrzymaćiwysuwamrękę,bydotknąćliter.Lucyna
krążyterazzamoimiplecami,zmieniatemat:
-Wnaszymdomuwydarzyłasięstrasznatragedia.Wcze
śniejmieszkałatamdziewczynkazeswoimojcem.Jednegorazudostałfuriiizamordował
jąwkuchni,kołopiecyka.Potempodgłowępodłożyłjejpoduszkę…chybapoto,żeby
byłojejwygodnie.Jakpanimyśli?
Jejoczywtympółmrokusprawiająwrażenietakciemnych,jakbyniemiałyżadnejgłębi.
Dziewczynkawyglądanastarszą,niżjest.
-Ktonaopowiadałcitakichrzeczy?
-Mójbrat,znalazłtowInternecie.-Podejmujespacerponiewielkiejpowierzchni,jej
palceprzesuwająsiępomurze.-
Musiałjąbardzokochać,prawda?Zabiłją,aleniemógłznieść,żeleżynapodłodzew
kałużykrwi,żematwardopodgłową.
159
Podłożyłjejpoduszkę…Myślipani,żetakiecośmożemiećznaczenie?
Poruszamustami,alewkońcurezygnujęzodpowiedzi.
-Sylwiaczęstomiałaproblemy?-zmieniamtemat.
Ciekawe,onasamawymyśliłatęhistorięczyMateusz?Je
ślinawetznalazłjąwnecie,dlaczegoopowiedziałLucynie?Takierzeczymogąpołożyć
sięcieniemnapsychicedziecka,szczególniejeśliniemamożliwościzmienićdomu,tylko
pozostajewnim.Usilnieodpędzamodsiebiemyśl,żecałarodzinaFeyówjestporządnie
popieprzona.JedynąnormalnąosobązaczynawydawaćmisięJakub.
-Nietakczęsto,alemiała.
-Jakietobyłyproblemy?-Niechcęjejnicsugerować,więcpodsuwamniemalobojętnie:
-Wszkole?Wdomu?Zrodzicami?Zbratem?
Nadworzepowolizapadazmierzch,twarzyczkaLucynytoniewcorazgłębszymmroku.
-Różnie.-Wyglądanato,żezaczynatracićzainteresowanierozmową.Całkiemmożliwe,
żeprzywiodłamnietu,bochciałapokazaćmiinicjałySylwiiipodzielićsięhistoriąjej
domu.Terazwydajesiępoprostuznudzona.-Mapanimęża?
Kręcęgłową.
-Adzieci?
-Mambrata.
Trochęsięożywia.
-Och,starszego?
-Młodszegoodwalata.-Zastanawiamsię,czymówićjej,żejużgozna.Damian
rozmawiałzmałą,twierdził,żeudałomusięnawiązaćzniądobrykontakt.-Nazywasię
Damian.
Dziewczynkauśmiechasię,zapamiętujesobieimię.Pyta:
-Idziemystąd?Robisięciemno,potemniedamyradyprzejśćprzezkamienie.
Wracamydrogą,którąprzyszłyśmy.Kiedynaplażyoglądamsięzasiebie,nieczynna
latarniasprawiawrażeniewymar-160
łejruiny:porozbijaneszyby,grubymur.Zbierająsięnadniągęsteczarnechmury.Nie
przyszłabymtusama,choćbymmia
łatysiącnajgorszychzmartwień.
-DługoSylwiabyłatuzMateuszem,kiedyjużjąznalazł?
-zagaduję,potykającsięokamienieirzucającpółgłosemcicheprzekleństwo.
Lucynazatrzymujesięwmiejscu,gdziewodaniemalsięgajejbutów.
-Niewiem,czydługo.Trochę.Oniczęstotuprzychodzili.
Rozchylamusta,żebyjeszczerazjązapytać,czypamięta,októrejbratodjechałdo
Krakowa,alewyprzedzamniesłowami:
-Chybasięcałowali.
Rzucamizaciekawionespojrzenie,badamojąreakcję.Mojareakcjajestłatwado
przewidzenia:nieruchomieję.Poprostu.Mijachwila,nimodzyskujęgłos.
-Widziałaśto?
Znowuwzruszaramionami,zaczynabalansowaćnakamieniach.
-Takmogłobyć,prawda?
Dałamsięwrobić,niechjąszlag!
-Towidziałaśczynie?-Wmoimgłosiepojawiasięchłód.
Lucynazamykaoczy,odchylagłowęiwyliczarozbawionymgłosem:
-Nagórzeróże,nadolebez,mysiękochamyjakkotipies…
Jużprzydomu,kiedymijamymójsamochód,podejmujerozmowę:
-SzłamrazzSylwiąpoulicyŚwiętojańskiejwGdyni.Naglezłapałamnietakmocnoza
rękęiszepnęła,żemusimyiśćszybko.Niewiedziałam,ocojejchodzi.Ciągnęłamnieza
dłoń,niemalbiegłyśmy.Miałananogachtakieczarnekozakinaobcasie,więcjak
rzuciłyśmysiędobiegu,rozległsięgłośnystukotjejnóg,jamoimiprzebierałamrównie
szybko,aleitaksiępotknęłam.Pędziłyśmywgóręulicy,Sylwiarazporazoglądałasięza
siebie,jajęczałam,żebynatychmiast161
zwolniłaiwrezultaciewywaliłamsięitotak,żezdarłamsobieskóręzrąk.Bolało,aż
zaczęłampłakać.Sylwiaprzykucnęłaprzymnie.Takabyławystraszona,powiedziała
szeptem:
„Proszęcię,chodźszybko,potemobejrzymy,cocisięstało…”.
Alejaniechciałamnigdzieiśćijużbuczałamnacałego.Sylwiaprzyciągnęłamniedo
siebie,apotempuściłairaptowniewstała.Ktośsięprzynaszatrzymał:siedzącna
chodniku,widziałambutywiązanenaciemnozielonesznurówkiispodniedżinsowe.
Uniosłamgłowęwyżej,boSylwiabyłatakazdenerwowana.Spytała:„Dlaczegozamną
chodzisz?”.Zaczęłamotrzepywaćspodenki,wytarłamnajwiększełzyiobrzuciłam
wzrokiemzadrapanianarękach.Sylwiawtymczasiewciąższeptała,jaknafilmach,aż
wstałamizłapałamjązarękawpłaszcza.Znowupociągnęłamniezasobą.Jużna
przystankuautobusowymzapytałam,dlaczegoniechciałarozmawiaćztamtympanem.
Przykucnęłaprzymnie.Miałatakiezmęczonespojrzenie,całabyłazmęczona,wyglądała,
jakbypostarzałasięodziesięćlat.„KochanaLou,takmiprzykro,żeby
łaśtegoświadkiem.Czymogęmiećdociebieprośbę?Proszę,niemówotymanibabci,
anirodzicom.AnitymbardziejMatiemu.Proszę”.
WpadamdoredakcjiiodproguwołamEdytę,ElęiRadkadosiebie.Jestemtaka
wściekła,żekiedywkońcustajemywszyscywpustym,odziwo,biurze,przezchwilę
kompletnieniewiem,copowiedzieć.
-Ustaliłaś,ktonagrałtenmateriałnapokaziefilmów?-
rzucamwstronęEdyty,starającsięwyciszyćzłość.
ZdziwionaspoglądanaRadkaiElę.
-Zostawiłamciwiadomośćnapoczcie,nieodbiegałaśkomórki…Tak,ustaliłam.To
Mateuszamateriał.
Kręcęzniedowierzaniemgłową,wyrywamisięnibyżartobliwe:
-Teleportowałsięczyjak?
162
Edytawychwytujemojerumieńceizmieniatongłosunabardziejtroskliwy:
-Cosięstało?Skądwracasz?
Łapięsięnatym,żebębniępalcamiwblatbiurka.Zmuszamsię,żebyprzestać.Unoszęna
nichwzrokirozchylamusta,jakbymchciałacośpowiedzieć.Alenicniemówię.
Tasprawaniebędziemiałakońca,wiemto.WczorajporozmowiezLucynąwybrałamsię
nakolacjęzDamianem.Opowiedziałammuowszystkim,coudałonamsięznaleźć,aw
jegooczachwciążniewidziałamzapalającegosięświatła,którepowiedziałobymi,że
znaleźliśmycoś,czegopolicjanieustaliła.Damianzawszepowtarza,żemaszóstyzmysłi
niezawodnąintuicję.
„Marleno,jestwielespraw,którenigdynieznajdująrozwiązania-powiedziałdobrotliwie,
właśniewkontekścietejswojejniezawodnejintuicji.-Nawetniewiesz,jakdużo,a
większośćznichdotyczywłaśniezaginionych”.Jadłamsałatkęzkrewetkami,gdy
wyjaśniałmi,jakwieleztropówpodrzucanychprzezobcychludzisugerowało,żeSylwia
uciekłazdomu.Mogłabyćterazwszędzie,światjestzbytwielki,żebyznaleźćjedną
osobę,któraniechcezostaćodnaleziona.„Myślę,żeonajesttrochęinnaniżsądzisz-
mówił.-Zebraliśmysporoinformacjioniej;wcaleniewydajesiętakaczystaiświęta.Na
początkuteżsądziłem,żetobardzoporządnadziewczyna.Alestorazypowtarzam,że
nawetnajporządniejsiludziepotrafiąpopełnićnajohydniejszązbrodnię.
Miaładośćpowodów,żebyporzucićswojeżycie”.
ZaplecamiRadkawisimapaświataikiedytaknaniąspoglądam,czujęogarniającąmnie
frustrację.Sylwiamożebyćterazwszędzie.Zużywamyenergięiczasnasprawę,która
faktyczniemożeniezostaćrozwiązana.Ajeśliniezostanierozwiązana,toprzecież
artykuł,którypowstanie,niczegonamniezrekompensuje.Angażujemysięwto,bo
liczymynasukces.
Niktnietraciłbytyleczasunasentymentalnyartykułzakończonyprośbą,byludzie,którzy
znająmiejscepobytuSylwii,skontaktowalisięznami!
163
-Dziesięcioletniadziewczynkabawisięmną,podsuwającscenariusze,których
sprawdzeniezajmiedużoczasu,aktóresprawdzićtrzeba,jeślimamyciągnąćtodalej-
mówięwolno,ważąckażdesłowo.
Znowupatrzęnatamtąmapęzpowbijanymiwniąpinezkami.Uderzamniemyśl,którą
chybawciążuważamzanajbardziejrealną:żeSylwianigdzieniepojechała,jesttu,a
ludziechodząponiejcodziennie,niezdającsobiesprawyztego,żejestzakopanagdzieś
podichnogami.
-Sylwiazapuszczałasięsamadonieczynnejlatarnimorskiej,niejesteśmywstanie
zorientowaćsię,ojakichporachtorobiła.Ktośmógłjąprzyuważyć,pójśćzaniąipotem
gdzieśukryćzwłoki.Las,któryrozciągasięoddomuFeyóważpoplażę,jestogromny;to
starylas,wktórymwiększośćścieżekzarosła,atymi,któresą,małoktochadza.Policja
przeszuka
łaniemalcałylaszpsamiinicnieznalazła.
Niemuszęnanichpatrzeć,żebywiedzieć,żeopierająsięterazoregałyikrzesłai
wymieniająmiędzysobąspojrzenia.
Mojazłośćopadawchwili,kiedymówięnagłos,żewedługmnieSylwiaFeynieżyje.
Dodaję:
-Mamwrażenie,żeromansSylwiizbratemjesttylkowierzchołkiemgórylodowej.
WmyślachrozmawiamterazzbyłądziewczynąMateusza,stoimynabulwarze
nadmorskim,aona,wymawiająccichodwasłowa-„zimnasuka”-sprawia,że
uświadamiamsobie,jakbardzomogęsięmylić.Wszystko,comamyoSylwii,pochodzi
odniejsamej.Sylwiabyłapisarką.Mogłamanipulowaćswoimidziennikami.Mogła
siebiewybielać,mogłazmyślać.
-Wiecie,czegomibrakowałopodczasrozmowyzMateuszemiLucyną?-pytam,
odwracającsiędonich.-Wzruszenia.
-Mayday,mayday!-rzucażartobliwieEdytaimacharękami,więcnareszciezaczynam
jejsłuchać.-Sprawdziłamwózrudzielca.Onniemasamochodu,alektośmiwspomniał,
że164
jeździczasemoplemomegakombi.Srebrnym.OpelnależydoDawidaOrzelskiego.
Opelomegakombiwkolorzesrebrnymparkujeprzedgalerią,doktórejwłaśniewchodzę.
Naścianachgaleriiwisząmrocznepejzaże,wśródktórychrozróżniamkręgiskładającesię
ztańczącychludzkichsylwetek.Obrazyprzyciągająmójwzrok,sprawiają,żenajpierw
patrzęwłaśnienanie,adopieropochwilidostrzegamstojącegotyłemdomnie
mężczyznę.
Jestwysoki,ubranywzimowykożuchsięgającykolan,spodkożuchawystają
ciemnobrązowesztruksowespodnie;spoglądamnatreckingowebutyiwkońcuprzenoszę
wzroknagrubąkitęciemnobrązowychwłosów.Zanimmężczyznaodwrócisięiruszydo
wyjścia,jamrużęoczyipróbujęprzypasowaćgodoSylwii.
-MarlenaRoguckazpisma„Portrety”-mówię,wyciągającdoniegodłoń.
-Tenperiodykniezajmujesięwystawamimalarstwa,prawda?-Mijamnie,alenie
wychodzi.Zachęca,żebymdołączyładoniego,razemprzesuwamysiępogalerii.-Ma
panijakiegośulubionegomalarza?Zaraz,niechzgadnę.PewnieMonet?-
Uśmiechasię,aletoraczejkpiącyuśmiech,anieprzyjacielski.
-Jakpanzgadł?-FaktycznielubięMoneta,zresztąnieznamzbytwielumalarzy.
-Wszyscy,którzynieznająsięnaobrazach,lubiąMoneta.
Rokwrokmamzlecenianakilkakopiijegoobrazów-odpowiadaidodaje,przystając:-
Mateuszuprzedziłmnie,żepanibędziechciałazemnąrozmawiać.
Mateusz
DoKrakowanaakademięzdawaliśmywpiątkę:ja,Dawid,Agnieszkaijeszczedwóch
naszychkumpli.Niestety,dostałemsię165
tylkojaiDawid.Agnieszcenieudałosięprzejśćnawetdoegzaminówustnych.Kiedy
odprowadzałemjąnadworzec,niewiedziałajeszczewtedy,żeudamisiędostać,aleitak
przeczuwała,żewszystkopotoczysięniewtymkierunku,wktórymplanowaliśmy.Bo
przecieżplanowaliśmymieszkaćrazempodczasstudiów.
Kiedypotemwychylałasięzoknapociągu,machnąłemjejrękąnapożegnanieipostałem
takdługo,ażzniknęłamizoczu.Wiedziałem,żeprzykładawagędotakichrzeczy,byłaby
załamana,gdybymposzedłsobiewcześniej.
Byłpierwszypaździernika,kiedywielkimkluczem,któryprzypominałkluczedokomnat
zamkowych,otwierałemdrzwisąsiadująceztypowokrakowskąkafejkąiwdrapywałem
siępokrętychschodachnatrzeciepiętro.Schodytrzeszczały,barierkabyłasuto
rzeźbiona,drzwiprzedemnąstareiniesamowite.
Awśrodkuniesamowicieklimaciarskiepoddasze!Aletrafiłem!
Dawiddołączyłdomniedopierodwatygodniepóźniej,więcnapoczątkumieszkałemtam
sam.Wżyciuniezaznałemtakiejsamotności.
Najwięcejurokumiałyporanki.Byłwnichklimatwolności,świeżościiczegoś,co
sprawiało,żebudziłemsięposzóstej,dwiegodzinyprzedbudzikiem.Wmieszkaniu
śmierdziałyfarbyolejneiterpentyna,więczostawiałemnanocotwarteokna.Chłódtych
porannychgodzinsprawiał,żeciężkobyłowynurzyćsięzciepłegołóżka.Kawaz
ekspresu,dokawypapieros,czarnytusz,pędzelikartka.Siadałemnaszerokimparapecie
naszychogromnychokien,wyciągałemrękawyswetranatyle,żebynieprzeszkadzaływ
malowaniuipalącpapierosa,sięgającrazporazpogorącykubekkawy,rysowałemto,co
byłoprzedemną.
Dawid,jakjużprzyjechał,twierdził,żetojednezmoichlepszychprac.
-Jestwnichcośfajnego-tłumaczyłnieporadnie,bowyjaśnianie,comusiępodobaw
sztuce,nigdyniebyłojegomocnąstroną.-Straszniemisiępodobają.Powinieneśzrobić
ichwięcej.
166
Robiłemje,ilekroćwstałemdośćwcześnie.Nakartcezatrzymywałemwidokkrzywych
dachówkamienic,klaustrofo-bicznieponakładanychnasiebiebudynków,geometrii
długichokienpoprzecinanychramaminamniejszekwateryiwąskichprześwitów
brukowanychuliczek.
-Pejzażekrakowskie-zażartowałemkiedyś,aleporobiłemimzdjęciaiwysłałemSylwii
wliściezdopiskiem,żetotylkoszkice.
Krakównaswciągał,wciągałanasuczelnia.Wrozwianychszalikach,rozpiętychkurtkach
irękawiczkachbezpalcówzjeżdżaliśmynarowerachmostyrozciągniętenadWisłą,
okrążaliśmystarekamienice,przemierzaliśmybrukowaneuliczki.
Małosięwtedyspało,dużopaliłoipiło,naszalodówkaświeciłapustkami,zatona
poddaszupowstawałocorazwięcejobrazów.Noiuczelnia…uczelniabyładokładnietaka
niesamowita,jaksobiejąwyobrażaliśmy.
Sylwiapisaładomniestraszniedziwnelisty.Opisywałatakiepierdoły,żejakzaczynałem
toczytać,toogarniałomniewrażenieabsurdu.Cośbyłonietak.Pisałaogłupotach,aja
zastanawiałemsię,conaprawdęsiędziejeidlaczegopoprostumiotymnienapisze.
Szczerzemówiąc,niesądziłem,żewKrakowiebędęzaniątakstrasznietęsknić.A
tęskniłemitotak,żewizjapięciulatalbonawetnajbliższychparumiesięcytuwydawała
siędziwniesroga.
-Możewpadnieszdomnienaweekend?-zaproponowałemjejprzeztelefon.
Warunkiniebyłynajlepszekutemu.Naszepoddaszestanowiłojednącałość,jedenpokój
podzielonydrewnianymiprzepierzeniami,któreniedawałyżadnejprywatności,więc
Sylwiamogłanieczućsiętudobrze.ZtegosamegopowodunieściągałemdoKrakowa
Agi.GłupiobyłomiwyrzucaćDawidagdzieśnanocichociażwiedziałem,żewyniósłby
siębezprotestów,jakośodkładałemtowczasieiAgnieszkętrafiałszlag.
167
-Przyjechaćdociebie?-WSylwiiglosiepobrzmiewałocośnowego,czegonieznalem.-
Byłobyfajnie…Zapytamrodziców.
Zapytarodziców?Cotozanowyrodzajścierny?
Telefonznajdowałsięnadolekamienicy,wbramie.Stałemwięcopartyowilgotnymur,a
wmojejgłowiepojawiałasięwizjaSylwiiprzynaszymaparacietelefonicznym,w
mieszkaniu.Niemalwidziałemtejejdelikatnedłonieskręcającekabel,jejgłosw
słuchawcebrzmiałcholernieobco,zupełnie,jakbymrozmawiałnieznią.
-Jakchcesz-odpowiedziałempochwiliciszy.-Wsumietofaktycznieniemasensu,
żebyśjechałatutakikawałdrogi.
Sylwianabrałaoddechu,jakbychciałacośdodać.Zrezygnowa
łajednakiniemalczułem,jakobejmujepalcamisłuchawkęiprzysuwabliżejust.Jejgłos
wydałsięterazbliższy,niemalintymny:
-Dziwniejestwdomubezciebie.Kiedyprzyjedziesz?
Naświęta-pomyślałemznarastającąrezygnacją.Wredakcjitygodnika,dlaktórego
pracowałem,niebyłonarazieszansynawolne.GłosSylwiinaliniisprawił,że
uświadomiłemsobie,wjakwieleobowiązkówwdepnąłem.Zajęcianauczelni
kończyliśmyosiódmej,potemtrzebabyłopisaćjakieśpieprzonereferaty,robićprojekty,
zranajazdadoredakcji,weekendyzdziennikarzaminarozmowachzpisarzami,których
mia
łemfotografować.Niebyłoszans,żebymzobaczyłjąwcześniej.
Aonaniechciałaprzyjechać.
-Muszękończyć-powiedziałemiwtedySylwianamomentodzyskaładawnąwerwęw
głosie:
-Mati,jaktylkobędęmiałatrochękasy,toprzyjadędociebie.PozdrówDawida.
-Dobra.Pozdrowię.Cześć.
Agnieszkaktóregośrazupoprostuprzyjechała,bezuprzedzenia.Byłemakuratna
wywiadziezjakąśmłodąpisarką,którejksiążkisprzedawałysięrewelacyjniejako
literaturadlablondynek,wywiadzniąprzeprowadzałamojaredakcyjnako-168
leżankaiwrezultaciewszystkoprzeciągnęłosiędogodzinwieczornych.Kiedywróciłem
dodomu,zmęczonyisenny,Dawidotworzyłmidrzwizdziwnympółuśmiechemna
ustach.
-Maszgościa-oznajmił.
Agnieszka.
Agnieszkasiedzącanamoimłóżku,zewzrokiemwbitymwpodłogę,odstawionawkrótką
kieckę,znowąfryzurąnagłowie.Agnieszka,którapoderwałasięzłóżkawsekundęi
rzuciłamisięnaszyję.
Agnieszkapodpaliłapapierosa,kiedyjużleżeliśmywłóżku,zegarnarynkuwybijał
melodyjnieswoichdwanaścieuderzeń,odoknaciągnęłolodowatejesiennepowietrze.
Papieroswjejwargachbyłnowością,taksamo,jakcałaniemalAga,któranajwyraźniej
przezostatnietygodniemiaładośćczasunaprzemyśleniesobienaszejznajomościi
podjęcieważnychdecyzji.
-NiewróciszdoGdyni?-spytałanibyobojętnie.
Gdyniawogóleniewchodziławgrę,choćbyniewiemco.
Wychyliłagłowęwstronęoknaiterazwidziałemłukjejszyi.
Zmrużyłaoczy.Spytałazudawanymspokojem:
-Więcjaktosobiewyobrażaszdalej?
-Niewiem.
Niewiedziałem.Niemyślałemotym,wydawałomisię,żewszystkorozlecisięjakoś
bezboleśnie,możenawetbeztejrozmowy.Chybawogóleniesądziłem,żesięznią
zobaczęiżeznajdziemysięwłóżku.
-Niewiesz?-Spojrzenietwardniało.-Więccościpowiem…
Uniosłemsię,odgarnąłemztwarzywłosyiteżsięgnąłempopapierosa.Lepiejmieć
czymśzajęteręcewtakiejchwili.Papieroszatrzymałsięwpołowiedrogidoust,kiedy
onapowiedziała:
-Spotkałamkogoś.
Wtedyspojrzałemnaniąuważniej.Byłazła,oczyjejbłyszczały.Przypaliłempapierosai
oparłemsięościanę.Pewniesądziła,żespytam,kogo,możenawetbyłtoktoś,kogo
znałem.
Pewniedlategoniespytałem.
169
-Comammyśleć?-Usiadłaiświatłoulicznejlatarnizatrzymałosięnajejpiersi.-Że
Krakówjestważniejszyodemnie?Pocowłaściwietuprzyjechałeś?Mieszkaćz
Dawidem?
MalowaćwKrakowie?Chciałeśucieczdomu?
Patrzyłemnaniąwmilczeniu.Papierosspalałsięwmoichpalcach.
-Myślałeśomniechociażprzezchwilępoważnie?
Nieodpowiedziałem.Niebyłosensu,cokolwiekbympowiedziałitakbyłobyźle.
Więconawyrzuciłazsiebieto,cociąglekrążyłojejpogłowie,alewcześniejniemiała
odwagitegopowiedzieć:
-Wiesz,zawszemiałamwrażenie,żejestemnakońcutwojejdługiejlistyważniejszych
spraw.NasamymwierzchołkubyłaSylwia.Nieumiemcitegoudowodnić,alewiem,że
takbyło.Iniemówmitylko,żetotwojasiostraiżechorujeiniemawtymniczłego.Ja
wiem,żejestwtymcośzłego,alejużmnietonieobchodzi.Rób,cochcesz,towszystko
jesttwoimwyborem.Pamiętajtylko,żetotwójwybór.Niemój!
NauczelniDawidzacząłkombinacjezprzeniesieniemsięnawydziałrzeźby,ajarzuciłem
sięwwirpracy.Nigdywcześniejniemalowałemtakdużoitakintensywnie.Obrazy
walałysiępopoddaszu,ajazrękamiubabranymiwfarbiedochodziłemdowłasnego
stylu,któregonieudawałomisięwyrobićwliceumplastycznym.Obrazyzmieniłysię.
Kiedypotemrobiłemimzdjęciaalbokiedypatrzyłemnaniezmęczonymioczami,
widziałem,żesązajebiściedobre.Profesormalarstwateżtakuważał.
-Malujepanbardzodojrzałerzeczy-powiedział,lustrującjezadowolonymspojrzeniem.
-Sąsmutne,aleniepodtymkątemmamjeoceniać.Dlamnietodobremalarstwo,dobre
warsztatowo.
Zobrazówwyłaziłasamotność,doktórejniechciałemsięprzyznaćsamprzedsobą.
MiałemjużznajomychwKrakowie,robiłemcorazlepszezdjęciadlatygodnika,
poruszałemsiępo170
mieściebezproblemów,zDawidemmieszkałosiędobrze,rozmyślaliśmy,żebywystawić
sięwjakiejśgaleriiizacząćtraktowaćsztukęjakosposóbzarobieniakasynażycie.Na
kilkadnizatrzymałsięunaskolegaDawida,Mariusz;okazałsięnieprzyzwoiciebogatym
istraszniefajnymkolesiem,którypoważniegadałozałożeniujakiegośartystycznego
„podziemia”,którezrzeszałobyfotografów,malarzyirzeźbiarzy.Miałświetneplany,miał
pieniądzeizamierzałznaleźćsponsorów,więcwizjagrupyartystycznejnabierała
rozmachu.
Awemnierodziłasięcorazwiększapustka.
Łapałemsięnatym,żepodobamisięcodrugadziewczyna,alezżadnąnawetnie
starałemsięnawiązaćkontaktu.
Jakośwydałomisięoczywiste,żespieprzyłbymkażdykolejnyzwiązek,aromansena
jednąnocanitrochęmnienieobchodziły.
Wmojejulubionejknajpieczaszatrzymałsięnalatachdwudziestych:puszczanotylko
longowestarepłyty,główniechicagowskibluesijazz,ścianyoblepiaływycinkizgazet
amerykańskichpiszącychoprohibicjiiozabójstwachMurderIncorporated,żołnierzy
mafii.Skądonijewzięli?Zamiastprzebywaćzadnianauczelni,siedziałemwtympubie
zpapierosemwpalcach,zkawąstygnącąnastoleiszkicowałemludzi,którzysiedzieli
przyinnychstolikach.Bylinaprawdęniesamowici!Wszyscyprzyłazilitamzeswoimi
problemami,więcnatwarzachmieliwypisanetewszystkiezmartwienia.Jaszkicowałem
tak,żebyniewidzieli,żesąobserwowani.Robiłemtonytychrysunkówiniemogłem
przestać.
-Możepowinieneśpojechaćdodomunakilkadni?-zapytałDawidostrożnie.
Nie,dodomuniemogłemjechać.Niemiałemwolnego,apozatympoco?
-Nicminiejest-odpowiedziałem.
ListodSylwii,któryprzyszedłpodkonieclistopada,wczasie,gdyKrakówzostał
przykrytypierwszymtegorokuśnie-171
giem,byłdziwnierzeczowy.Pisałaodwóchsprawach.Popierwsze,babciamiaławylewi
znalazłasięwszpitalu.
Powinieneśprzyjechaćdodomu-pisała.-BabciapytałaoCiebie,chciałabysięzTobą
zobaczyć.Jejstanjestzły,lekarzewprawdziemówią,żewyjdzieztego,alecośznaleźliw
jejorganizmieibojęsię,żetorak.CokolwiekoniejmyśliszicokolwiekpowiedziałaCiw
przeszłości,wydajemisię,żepowinieneśzniąporozmawiać.Takierzeczytrzeba
wyjaśniać,niemożnaodchodzićbezwybaczenia.
Napisałateż,żejestsamotna.
MeradzęsobietubezCiebieiniepiszętegopoto,żebyzmobilizowaćCię,byśprzyjechał.
Poprostusobienieradzę.
Niewiedziałam,żejesteśmitakbardzopotrzebny.Niemia
łamdotychczaspojęcia,żesamotnośćpotrafiprzybieraćtakwielekształtów-oblepiajak
skórainieprzepuszczaanitrochęoptymizmu.NiewidziałamCięoddwóchmiesięcy.To
zadługo.Muszę,poprostumuszęzobaczyćCięjaknajszybciej.
Niepojechałemdodomu.Natomiastwydałomisięoczywiste,jakmogępomócmojej
siostrze.Niespecjalniemiałempomysłnato,coDawidmógłbyjejprzekazaćtakiego,
żebyichspotkanienietrwałopięćminutinieodbyłosięwrodzinnymdomuSylwii.W
końcu,kiedywybierałsiędoGdyni,poprosi
łemgo,żebyspotkałsięzmojąsiostrą.
-Zktórąsiostrą?-spytałDawidrzeczowo,marszczącbrwi.
-NoprzecieżniezLucyną!SpotkajsięzSylwią,jeślimo
żesz.Pogadajznią,bomajakieśproblemy,anaodległośćniedasięichzałatwić.
Niebyłotozbytsensowne,aleniclepszegoniewymyśli
łem.Nigdyniebyłemdobrywtakichrzeczach.
-Jakieproblemy?-zapytałDawidmocnozdziwiony.
-Właśnieniewiem.Pogadajznią.-Zawahałemsięidorzuciłem,jużnaniegoniepatrząc:
-Wyciągnijjąmożegdzieśdoknajpyalboco.Straszniejestprzybita.
172
KiedyDawidpojechałdoTrójmiasta,zająłemsięmalowaniem.Wciągujednego
weekendupowstałydwiemojenajlepszeprace.Pojegopowrocienawetniepytałemoich
spotkanie.Onsamzaczął.Powiedział:
-Wcaleniejestzdołowana,wyglądawporządku.
-Tak?-podchwyciłem.Itobyłkoniecrozmowyoniej,alepoczątekichznajomości.
Sylwia
[rękopisnapapierzewlinię,3arkusze27,9x21,9cm,ozdobionerękąSylwiiw
symetrycznelinieiowalnekształty]
Niebyłokrwi.Odchyliłamgłowęirozwarłamusta,aleniewydobyłsięznichkrzyk
bólu,tylkojękpełenulgiirozkoszy.Mojepalcepowędrowałypojegoplecach,biodra
uniosłysię,podchwyciłyjegoruchy,objęłamgoudami,zbliskaspojrzałammuw
oczy.Ustaszukałymoichwarg,przesuwałrękomapomoimcieletak,jakbymnie
rzeźbił.Chwilępóźniejzapytałszeptem,czymidobrze.
-Najlepiej…-odpowiedziałamzdyszanymgłosem.
Jestdziewiątawieczorem,zaoknamizrobiłosięjużzupełnieciemno,wiatrwyjew
szparachokna,dzielnica,wktórejspędziłampiętnaścielatmojegożycia,rozpoczyna
kolejnyzwykłypiątkowywieczór:menelezbierająsiępodsklepemmonopolowym,
chłopcyschodzązparkanu,zktóregopodglądalidziewczętawszkoletańca,matki
wychodząnagalerieinawołujądziecidodomów,młodedziewczynywynurzająsięz
bloków-pachnąceperfumami,wszpilkach,zufryzowanymiwłosamiśpiesząna
randki.
Dziwniesięczuję,wracająctutaj.NierazwprzeszłościbyłamwmieszkaniuDawida
matkiiteraz,jeśliprzymknęoczy,mogęwyobrazićsobie,żewciążmieszkamw
tamtymbloku,któregoszaryinigdyniemalowanyfragmentwidzęprzezokno.
Gdybymfaktycznieprzymknęłaoczy,gdybyczaszacząłcofaćsięwzawrotnym
tempieiosadziłmniewtymmieszkaniukilkalattemu,byłbytuzemnąMateusz.
Mojarodzinaobecnierozsiadałabysięwswoimmieszkaniuprzedtelewizorem,
szukającjakiegoś„dobregofilmu”.Sąsiadkawyszłabynagalerięblokuprosićmamę
odzisiejszenumerytotolotka,Loupożerałabyprażonąkukurydzę,173
babciazłościłabysięnanas,żenieprzyszliśmynakolację(„Gdzieonisięwtoczą?
Czytrzebaimwysyłaćoddzielnezaproszenienakolację?”),aMateuszzapytałby,czy
idziemydokina,czyjedziemygdzieśnapiwo.
-Kochamżycie,któretuwiedliśmy-powiedziałamchwilętemu.
-Żartujesz?-Dawidsięgnąłpopapierosyporzuconenapodłodze.-Przecieżto
osiedletodynamitzpodpalonymlontem.Tylkoczekać,ażcośtuzhukiemwyleciw
powietrze.
-Spędziliśmytucałedzieciństwo-zaoponowałam.-Tobyłodobredzieciństwo,
tęsknięzanim,szczególnieteraz,kiedymieszkamnaobrzeżachmiasta,kiedyMati
jestwKrakowie,aLoudorasta.
Dawidprzyglądałmisięzdziwiony.Pokręciłgłową,przypaliłpapierosaiodgarnąłz
twarzydługiewłosy.
-Źlenatopatrzysz,Sylwia.Niedoceniasztego,comasz.Całatapieprzonadzielnica
zazdrościwam,żyjewami,gadaowas.Słuchaj,pozatwojąrodzinąnapalcach
jednejrękimożnazliczyćludzi,którzyzrobilicokolwiekzeswoimżyciem.
Całaresztasiedzinastarychśmieciach.Nawetniewiesz,ilemieliścieszczęścia,że
twoirodzicepozwoliliwamsięwykształcić,żewykonalijakiśruchinietkwicietu,
tylkomaciezajebistydomzdalaodtegogówna.
Wpatrywałamsięwniegozezmarszczonymibrwiami.Kiedymówił,wmojejgłowie
pojawiałysięwspomnienia,śladytego,cobyłotukiedyś.Każdetakiewspomnienie
miałociężarzapachów,smakówikolorów,unieruchamiałomnie,zabierałomi
oddech.Widziałamsiebienahuśtawceprzedblokiem,tonącąwzapachulata.
WidziałamDawidaiMateuszapalącychzasklepempapierosy,zpuszkamipiwaw
rękach,pękającychześmiechu.ZobaczyłammatąLouwrajtuzachpodartychna
kolanach,gramolącąsiędopiaskownicy.Nadachublokunr4pierwszyraz
zapaliłamtrawkę:podałmijąDawid,nawetmiprzypalił,apotemśmiałsięzemnie,
bozamiastwciągnąćdym,zaczęłamsiękrztusić.Och,pamiętałamtakwiele:boisko
szkolne,naktórymodbywałasięgimnastyka,ciasnekorytarzeszkolnez
przelewającymsięwśrodkutłumemdzieci,dilerówwystającychpodfurtkąszko
łyisprzedającychdzieciakomdragi.Sąsiadkiprzemykałymiprzedoczamiwdługim
ciąguobrazów:wdowazczwartegopiętra,którapowiedziałaMateuszowi,żenasz
tatapożyczapieniądzepoludziach,zamiastzarobićnarodzinę;tajemnicza
marynarzowa,którasprowadzałasobiemężczyzn,tamiłapanispoddwunastki,
którazmarłanaraka,aktórejkiedyśpodniosłamwgóręspódnicę,żebyzobaczyć,
jakiemamajtki.IpanMarekspodósemki,którypopijakudobijałsięmłotkiemdo
sypialniswojejżony…Wszystkiewspomnieniabezcenne,drogie,ważne!
Dawidpodniósłzpodłogipopielniczkęipołożyłnakołdrze.
174
-Jezu,Sylwia,przerażaszmnie.Przecieżtojestcud,że…Popatrz,zmojejiMatiego
klasytylkomydwajdostaliśmysięnastudia.Resztażyjezdnianadzień,stoipod
tymcholernymsklepemnaroguulicycałydzień,dzieńwdzieńzachrza-niana
jakiejśpierdolonejtokarcealbofrezarce,wieczoremobracapiwoprzedtelewizorem,
oglądateleturniejeibredzinatematpolityki!-Ażsięwzdrygnął.-Jezu,tojakiś
koszmar!Aleprzecieżludzietutajtakwłaśnieżyją.Całeżyciemarzą,żebysięstąd
wyrwać,apotemmijapiętnaścielationiwciążtusą.Pomyśl,kiedymysiedzieliśmy
nadksiążkamialbomalowaliśmyjakieśpejzażewOrłowie,moikoledzynaprawdę
zapieprzalinatychtokarkach,nafrezarkachiinnychtakich…
Mieliśmycholerniedużoszczęścia,wiesz?
Wieczór
Miałamczternaścielat,kiedyzMateuszem,Agnieszką,Dawidemijeszczekilkoma
chłopakamiidziewczynamizosiedlagraliśmynapodwórkuwbutelkę.Ten,kto
zakręciłbutelkąmusiałpocałowaćosobę,którąwskazała.Toniemiałbyćdelikatny
pocałunek,tylkokonkretny,takizjęzykiem.
Kiedyprzyszłamojakolejka,rozkręciłambutelkę,przyogólnejradościwszystkich
zebranych,ipomyślałam,żebędziefajnie,jeślizatrzymasięnaDawidzie.Aleona
zatrzymałasięnawprostMateusza.Wszyscywokółzaczęlisięśmiać,ktośnawet
poklepałmniezrozbawieniempoplecach.Agnieszkanaustachutrzymałauśmiech,
alejejoczyzrobiłysiępoważneiniezmyliłmnieżartobliwypomruk,że
„mustomus”.
-Tomojasiostra,takniemożna!-zaprotestowałMateusz.Upiłpiwazpuszkii
zaproponował,żebymzakręciłabutelkąjeszczeraz.Siedziałnaprzeciwkomnie,za
jegoplecamipaliłosięognisko,płomieniebiływysoko,wnieboleciałyiskry.
Pamiętamwszystkieszczegółytejsceny:jegosztruksowąkatanę,spodktórej
wystawałapomarańczowakoszulka,ciemnoniebieskiedżinsy,pamiętamjego
splątanerudewłosyitebłyszcząceoczy,którychspojrzenieaninamomentnie
dotknęłowtedymojejtwarzy.
-Kręcęjeszczeraz!-zawołałamijużsięgałampobutelkę,alecałetowarzystwo,
nieźlejużpodpiteirozbawioneobrotemsytuacji,zaczęłoprotestować.
-Gratogra!-upierałsięchłopak,któregoimienianawetnieznałam,aktórycałe
dniestałpodblokiemzkolegami.-Tusązasadyitrzymajmysięich,dokurwy
nędzy!Bezzasadpieprzonyświatrozlecisięnakawałki!Zresztąjużsięrozlatuje!
Jesteśmyjegoostatnimlegionem!
Dawidakuratszukałczegośnaziemi,przyświecającsobiezapalniczką,ikiedy
wszyscyzaczęlikrzyczeć,żeniemamowyodrugimkręceniubutelki,onznalazłto
175
coś,schowałdokieszeniirzuciłMateuszowiroztargnionespojrzenie.Mateuszchyba
liczył,żeDawidgowesprze,aleonzrobiłcośkompletnieodwrotnego:
-Niemamowy!-podchwycił.-Zasadywszyscyznają,dawajcie,dawajcie!
-Tomająbyćtezasady?-Mateuszzacząłsięśmiać,przechyliłsiędomnie.
-Strasznezwaspalanty!
Zanimnaszeustasięzetknęły,spojrzałmiwoczy.Tobyłkrótkimoment.Takkrótki,
żepowinnambyłazapomniećonimniemalnatychmiast,takjakzapominamowielu
sprawach.
Aleniewtedy.
Jegowargi…Kiedypoczułamjenaswoich,byłotak,jakbyktośrzuci!nanasczar.
Pstryk…iwszystkozniknęło.Zniknęlitamciroześmianiludzie,blaskogniska,wesołe
głosy,butelkamiędzynamiiwszystkoinne.Byłtylkoon.Jegoustanamoich.
Elektryzującydotykwarg.Odsunąłsięnakilkacentymetrów,alepozostałnatyle
blisko,byczućciepłomojegooddechu.Ktośzawołał,żeściemniamyiżetoniema
byćbraterskipocałunek.„Tosięnieliczy!”-krzyknąłktoś,czyjeśręceklepnęłymnie
wplecyzimpetem,usłyszałamgłosAgnieszki-nibyrozbawiony,żeniemamowy,że
namsięnieupieczeiżekażdytorobi.
Mojepowiekiposzybowaływgórę,spojrzałammuwoczy.
-Opierdalaciesię!-mruknąłktośpomojejlewejstronie.
Chybaobojechcieliśmymiećtojużzasobą.Byłozbytgłośno,żebyktośusłyszał
cichewestchnienie,nadktórymniezapanowałam,kiedyMateuszpocałował
mnietaknaprawdę.
Wtedyczasspowolnił.Chwilarozciągnęłasięnacałewieki:jegoustanamoich,
język,któregonieznałam,zaskoczyłmniedotykpalcównamojejtwarzy.Chyba
chciałampochylićgłowę,boto,cosięzemnądziało,byłozbytintensywne.
Alejegopalcerozgarnęłymojewłosywtakiszczególnysposób…
Zsunęłamustazjegoust,oparłamczołoojegopoliczekiuchyliłampowieki.
Wokółpanowałagłupiakonsternacja,którąprzerwałDawidżartobliwym:
-Czyktośmajeszczejakieśwątpliwości?Wedługmnie,zaliczone!
-Pamiętasz,jakkiedyśgraliśmywbutelkęzablokiem?-spytałDawid,kiedy
przedzieraliśmysięprzezśnieżnezaspy,zniebasypałśnieg,amójnowydom
znajdowałsięjużwzasięguwzroku.
-Uhm-odparłamostrożnie.
-Chciałemwtedy,żebywypadłonaciebie.
Obrzuciłamgoniepewnymspojrzeniem:spodczapkikojarzącejmisięznajazdem
bolszewikównaPolskęiostrąrosyjskązimąwystawałyciemnedredyifragmentust.
Kolorowyszalik,szalikniemalidentycznyjakszalikiMatiego,spły-176
wałmalowniczowzdłużrozpiętychguzikówciemnobrązowegokożucha.Dłońw
rękawiczcedotknęłamojejdłoni.
-Niewiedziałam-odparłam,wahającsię,cowłaściwiepowiedzieć.-Niewiedziałam
-powtórzyłamjużpewniej.-Wydawałomisię,żejestcitoobojętne,żeświetniesię
bawisz…
PrzystanęliśmyprzyfurtceiDawidoparłsięosiatkęogrodzenia.
-WypadłonaMateusza-przypomniałsobie,zresztąmożemyślałotymcałyczas.
Uśmiechnęłamsię.
-Chciałam,żebywypadłonaciebie.
Przytrzymałmnieprzysobie,wtuliłtwarzwmojewłosy.
-Zawszemisiępodobałaś,wiesz?
Dawidnigdy,nawetwchwilach,kiedybyliśmyzupełniesami,niezrobiłniczego,co
mogłobymisugerować,żeinteresujęgoinaczejniżjakosiostrakolegi.
-Niewierzęci.-Zaczęłamsięśmiać.-Mówisztak,bostałosiętowszystkoprzed
godzinąiterazchcesz,żebymczutasięjakośniezwykle…-Spojrzałammuwoczy,
dodałam:-Czujęsięniezwykle,niemusiszniczmyślać.
Pocałowałmnie,jakośtak,żenaglezaczęłammuwierzyć.Niechodziłotylkooseks,o
samotność,owspomnieniazdawnegoosiedla,odktórychzaczęliśmycałytendziwny
dzień.
-Zobaczęcięjutro?
-Myślałam,żewracaszdoKrakowa.
-Zostanędoponiedziałku,jeśliznajdzieszjutroczas.-Chybanietaktomia-to
zabrzmieć,poprawiłsięszybko:-Toznaczy,chciałemzostaćdoponiedziałku,więc
jeślimaszczas,to…
-Więczostań-przerwałammu,dotknęłamjeszczerazustamijegoust.Jużzafurtką
odwróciłamsięizawołałamzanim:-Hej,Dawid!
Odwróciłsiędomnie.
-Czujęsięniesamowicie!-Rozłożyłamdłonie,roześmiałamsię.-Jużczekamna
jutro!
Dawid
Dziennikarkaokazujesięcałkiemfajnąbabką:długienogiwopiętychdżinsach,burza
czarnychwłosów,jestwysoka,mafiguręmodelkiiwłożyłagenialnyniebieskisweterek.
177
Mateuszcośtamwspominałprzeztelefon,żeładnezniejstworzenieiżewcalenie
wyglądanaswojelata.Aileonamalat?-myślę,napróżnoszacującjejwiek.Ręcema
młode,cia
łowysportowane,natwarzyniewidać,żebyprzekroczyłatrzydziestkę.
-Chodzicioto,czySylwiamiałakogośprzedemną?-puentujęjejpytaniesprzedkilku
minut.Daliśmysobiespokójzgadaniemper„pani”,„pan”.Marlenapierwszato
zaproponowałaiteraznastrójprzystolerobisięcorazbardziejluźny.
Zyskujęczasprzezposzukiwaniezapalniczki.MarlenachcebrudówoSylwii,ajanie
mamzamiaruniczegotakiegojejtuserwować.ZnamFeyówoddzieciństwa,toświetna
rodzina,gdybynieoni,topewnienierazłaziłbympopodwórkugłodny,kiedymojamatka
odpuszczałasobieobiadyikolacjeiniewychodziłacałymidniamizłóżka.Możewłaśnie
tegotypurzeczypowinienempodrzucićMarlenie?Zobaczyłabyichwinnymświetle.
-BadaszśrodowiskoSylwii,tak?-pytamzzapalniczkąwdłoni.-Pewniechciałabyś
zobaczyćjakiśalbumiżebyśmypogadaliotym,zkimspała,jakabyławdzieciństwie,
jakapotemiktoewentualniemógłjąskrzywdzić?
Kręcigłową,naustachpojawiasięironicznyuśmiech.
-Azkimspałapozatobą?
Śmiejęsię.
-Jasne,jużcimówię.-Przypalampapierosa.-Marleno,Feyowietojedniz
najfajniejszychludzi,jakichznam.Nieby
łounichżadnegomaltretowaniadzieciaków,niktnierobiłnikomukrzywdy,Sylwianigdy
niebyłapozbawionaopieki,wszystkotambyłojakwprawdziwymdomu:punktualne
posiłki,pełnaopieka,ojciecimatkazajebiściesiękochali.Wichrodzinieniemaniczego,
doczegomożnabysięprzypiąć.
Wygrzebujenotesztorebkiicośwnimbazgrze.Chciałbymwidzieć,co.
-Wiesz,żecięzdradzała?-pyta.
178
-Czywiem?-powtarzamzanią,trochęskołowanyOdchylamsięnakrześleiniewiem,
coodpowiedzieć.Terazonamo
żepowtórzyćswojepytaniesprzedkilkuminut:
-Byłeśjejpierwszymchłopakiem?
Kręcęgłową.
-Niesądzę.
Iprzypominamsobiepomiętąpościelnamoimłóżku,cia
łoSylwii,którenieprotestowało,anawetwjakimśmomencieprzejęłoinicjatywę.Nie
zachowywałasięwtedytak,jakbytobyłjejpierwszyraz,dokładnietosobiepomyślałem.
Pomy
ślałem:niechtoszlag,onawcaleniejesttakaniewinna.
-Wiesz,zkimsięspotykałaprzedtobą?
-Tywiesz.-Lustrujęjąterazjużniechętnymspojrzeniem.
-Powieszmitozaraz,tak?
Chybajednakniewie,chociażmajakieśpodejrzenia,którepewniewcalemisięnie
spodobają.
-Sylwiawszkoleśredniejbyłabardzoładna-podejmuję,kiedyMarlenamilczy.-
Wszyscychłopcymielinaniąochotę.
Niemanicdziwnegowtym,żekogośmiała,zanimskończy
łaosiemnaścielat,przecieżniesiedziaławklasztorze,tylkonanaszymosiedlu.Młodsze
odniejmiałyjużwtedydzieci.
Marlenamilczy.Mateuszmówił,żetakąmataktykę:milczy,bosądzi,żenictakjak
milczenienieskłonidozwierzeń.
Nowięcdobra,jedziemyztymdalej.
-Jeślichodzicioto,czyjąpytałem,ktotobył,toodpowiedźbrzmi:nie.
-Nieciekawiłocięto?
-Nie.
-Doprawdy?
Wzruszamramionami.
-Rany,Marlena,czemumiałomnietocokolwiekobchodzić?Przecieżniezamierzałemjej
poślubićaninicztychrzeczy.Zresztąmogłarobić,cochciała.Jakietomożemieć
znaczenieteraz?
179
Znaczenietegojestogromne.
Byłatakanoc,kiedySylwiarozpłakałasięprzymniepierwszyiostatniraz.Obudziłem
się,aonasiedziałanałóżkuipłakałaniemalhisterycznie.Całasiętrzęsła,rękami
zakrywałatwarz.Kiedypróbowałemjąobjąćalbochociażpochwycićjejwzrok,zaczęła
sięwyrywać.„Jajużniemogę!”-
krzyczała.Załamałasiękompletnie.Wieczoremnicjejnieby
ło,rozmawialiśmy,byłofajnie,Sylwiawygłupiałasię,słuchaliśmymuzyki,było
naprawdędobrze.Apotemwnocyonanatleściany,rozebrana,płacząca,tejasnewłosy,
któreprzykle-iłysięjejdotwarzy,wilgotneodłez.Teodpychającemnieręce,szept,który
przeszedłwhisterycznykrzyk:„Niemogę!
Niemogę!Mamjużdość!Mamdość!Niedamdłużejrady!…”
GłosMarlenywyrywamniezewspomnień:
-Oczymterazmyślisz?
Wzruszamramionami.
-Oniczymistotnym.Przypomniałemsobiejąityle.
Dasięnabrać?
Sięgapodługopisicośtamznowunotuje.Mateuszmówił,żenicgotaknie
wyprowadzałozrównowagi,jakwłaśnietejejnotatki,jakieśpieprzonetajemniczeliterki,
wykrzykniki,podkreślniki.
-Jakaonabyła?Określjąjakoś,Dawidzie.
-Niedasiętakjednoznaczniekogośokreślić-protestujękompletniewbrewsobie.Chyba
faktycznietejejnotatkisiadająnapsychikę,borobięsięnerwowyitozupełniebez
powodu.Icogorszałapięsięnatym,żemamochotęnicjejniepowiedziećalbozrobićjej
nazłość.-Jakabyła?Jakabyła?-
Szukamwgłowiedobrejodpowiedzi.-Miła.Bardzojąlubi
łem.Ładna.Zwariowana…
-Zwariowana?
-Tak.Nigdynicniemogłobyćnormalnie,nudziłasię,kiedycośbyłozbytzwyczajne.No
wiesz,jeślinaprzykładszli
śmygdzieśwzimie,tozarazzaczynałarzucaćwemnieśnie-180
giemalbocośtakiego…-Rezygnuję,słysząc,jaktobrzmi.-
Cholera,nieumiemopowiadaćtakichrzeczy.Togłupie.Poprostubyłatakazwariowana,
bawiłasięróżnymisytuacjami…
Przymykamoczy,aSylwiabalansujenacienkiejkładcenadwodą.Jejręce,rozłożonena
boki,jejkrótkasukienkawkwiaty,przezktórąwidaćnogi…
Czegotadziennikarkachce?Mamjejopowiadaćotakichróżnychintymnychrzeczach,
którychnawetniepotrafięująćwsłowa?Mamjejpowiedzieć,żekiedykochałemsięz
nią,niebyłotak,jakzinnymidziewczynami?Żepotrafiłabyćnaprawdęszalona?Robiła
ztegowielkispektakl,krzyczała,wbijałamipaznokciewplecy.Kiedybyliśmysami,
zmieniałasięwjednejsekundziezmiłejSylwiiwprawdziwegowampa.Malowa
łaustanakrwistączerwieńikiedypotemjącałowałem,szminkarozmazywałasięwokół
warg.Lubiłaczarnąbieliznę.
Wkładałapodwiązki,pończochy,butynaszpilkach.Potrafiławmiejscupublicznym
przechylićsiędomojegouchaiwyszeptać,żemniechceitoteraz,zaraz.Przezgłowę
przelatujemitacałanamiętność,którasprawiła,żeprzyjeżdżałemzKrakowadoGdynico
tydzień,żezawalałemuczelnię,bowolałembyćtuznią,wydawałempieniądzenahotelei
motelei,cholera,naprawdęprzezwszystkiedni,kiedyjejniewidziałem,chodziłemjak
pijany,ciągletylkomyślącokolejnymspotkaniu.
-Byłaładna-powtarzam,żebyprzerwaćciszę.Kompletnieniewiem,comammówić,a
Marlenamilczyispoglądanamniewyczekująco.
-ByłauciebiewKrakowie?
-Nie-protestujęnatychmiast.-Skąd.
Ponieważunosibrwizodrobinązdziwienia,wyjaśniamwmiaręoględnie,żebynie
wkopaćMateuszawżadneinsynuacje:
-Tobyłobybezsensu,bomieszkałemzMateuszeminiemieliśmyoddzielnychpokoi.
GłupiobybyłospaćprzynimzSylwią.Tochybaoczywiste?
181
Przytakuje.
-WięcspotykaliściesięwGdyni?
-Właśnie.
Uderzamnieostrośćwspomnienia,wktórymsiedzieliśmywkinienajakimśhorrorze.
Facetobcinałsekatorempalcezłapanejdziewczynie:każdyjeden,pokolei.Myślałem,że
Sylwianiemożenatopatrzeć,bopoderwałasięiwyszłazsali.Znalazłemjąna
korytarzu,wpółmroku,kiedyprzesuwałasięwzdłużplakatów.„Chodźstąd”-
powiedziałemugodowo,chociażwsumiemiałemochotęobejrzećhorrordokońca.Opar
łagłowęościanę,popatrzyłanamnie.Miałateczerwoneusta,dosłowniepulsujące
czerwieniąszminki.Zaczęłasięuśmiechać,jejdłoniepowędrowałypodmójsweter,usta
zbliżyładomojegoucha,wyszeptała:„Weźmnietu…”.Zanimzdążyłemwytłumaczyć
jej,żektośmożetuprzyjść,zsunęłamajtki.Mia
łanasobiespódnicę,takądokolan,ibluzkę,którakończyłasiętrochęwyżejniżpasekod
spódnicy.Zachowywałasięjaknimfomankanaprochach:półprzytomnespojrzenie,
wspięłasięnapalce,ugryzłamniewustaikiedypoczułakrew,zaczę
łajązlizywać,całowałamniedesperacko.
-Zawszemiałemwrażenie,żeonarobito,bochceuwolnićsięodczegośzłego.
Słowawypowiadanenagłossprawiają,żenieruchomieję.
Marlenapatrzynamnieuważnie,cośnotuje,ajazaczynamsięzastanawiać,czyto
możliwe,żepowiedziałemtowszystkonagłos.Orany,niechtoszlag!Sięgampokawę,
przypalampapierosa,odkładamzapalniczkęnastół.Marlenawciążnamniepatrzy.Cojej
powiedziałemztegowszystkiego?
-Posłuchaj.-Odzywasięnagle,więczulgąkierujęnaniąwzrok.Mamwrażenie,żejest
zirytowana.-Posłuchaj,Dawidzie.Niewiem,ocowtymchodzi,alemamwrażenie,że
traktujeszmniejakwroga,aniesprzymierzeńca.Niemuszęcichybatłumaczyć,pocotu
jestemidlaczegorozmawiamakuratztobą.Nierobiętegodlaprzyjemności,wiesz,dla
przy-182
jemnościtobyłabymteraznaDominikaniealbowinnympięknymmiejscu,boodkilku
dnipowinnammiećurlop.Robięto,bochcępomócjąodnaleźć,więcnierozumiem,
dlaczegorzucaszmipourywanezdaniaiprzesiewaszkażdąwypowiedź
przezsito.
Mogęsięzałożyć,żetakiekazaniawygłaszałajużztysiącrazywswojejkarierze
dziennikarskiej.Uśmiechamsię,żebyzałagodzićjejsłowa.
-Jesteśdobrawtym,corobisz.Tonieotochodzi,niechcęnicprzedtobąukrywać…
Jejoczysąnieruchome.Milknęipozwalamjejskończyć.
-Teżmyślę,żeSylwianieżyje,Dawidzie.Alejaksamwspomniałeś,rodzinaFeyówto
porządnarodzina,więcchybazasłużylinato,żebywiedzieć,jakumarła,żebymócją
pochować.Takierzeczydziejąsiękażdegodnia,niemusiszudawać,żewierzyszwjej
powrótzajakiśczas.Jateżniewierzę.Alechcędokopaćsiędoprawdy,rozumiesz?-
Głosłagodniejewmiarę,jaksłowarobiąsięostrzejsze.-Więcdajmicoś,copomożeją
odnaleźć.
Krzyżujęręcenapiersiach,żebyniezacząćwykonywaćniminerwowychgestów.
-Okej.-Zastanawiamsię,cojejpowiedzieć.-NieznamSylwiiwtensposób,jakijestci
potrzebny.Alekiedyzacząłemsięzniąspotykać,zaskoczyłomnie,że…wiesz,tobyło
tak,jakbybyłydwieSylwie.
Długopisśmigapokartce,niewiem,czyzdążyłazapisaćwszystkoinaszczęściehamuję
sięzzapytaniem,czymamcośpowtórzyć.Wyobrażamsobie,jakbysięwściekła,
gdybymzacząłjejdyktowaćswojesłowa,odtejmyśliogarniamnienagławesołość,
chociażtematkompletnieniejestwesoły.Marlenarzucamizłespojrzenie.
-Mówdalej-zachęca.
-JednaSylwiatotaodrodzinyiprzyjaciół:miładziewczyna,poważniechora,dużo
pisała,miałaambitneplanyiopie-183
kowałasięsiostrą.-Tłumiękolejnyprzypływdobregonastroju,pochylamgłowę,żebynie
widziała,żeniemogęukryćuśmiechu.-Jateżznałemjągłównietaką.Aleonawjednej
chwilipotrafiłasięprzemienić.Nowiesz,naglestawałasięinna.Niewiem,jakcito
wytłumaczyć.
-Inna?-Długopisniemaldymi.-Comasznamyśli?Krzyczała?Byławściekła?
Zgorzkniała?
Rozchylamusta,żebypodaćjejdośćobrazowącharakterystykę,aległupiomimówićcoś
takiego.Zachęcaręką:mów,mów,aletowniczymniepomaga.Znowurozchylamustai
dobrzewiem,żejeślipowiemjejto,cozarazfaktyczniepowiem,Marlenapomyśli,że
byłemzSylwiątylkodlaseksu.
Niewiemczemu,alezależymi,żebytakniepomyślała.Takniebyło.
Marlenanienawidzimnieterazbardziejniżprzedchwilą,jejwzroklodowaciejeigdyby
miałatakąmoc,zamieniłabymniesamymspojrzeniemwbryłęlodu.
-Dawidzie?-Wjejgłosienarastaniechęć.-Chciałeścośpowiedzieć?
-Tak,chciałem.-Czujęsięjakuczeńpierwszejklasyitrafiamnieszlagodtejmyśli.
Żebymiećjużjązgłowy,mówięto,czegoniepowiedziałemnikomuprzedniąiczegonie
powiemjużnigdywięcej:-Sylwianiepotrafiłasiękochać.Chcia
łapieprzenia.Ostregopieprzenia,takiego,którego…-Wahamsię,dodajęzrezerwą:-
Sprawiałojejprzyjemność,że…-Nie,tojużzadużo.Kończęoględniej:-Cośzniej
wychodziło.Mia
łemwrażenie,żerobisięwtedydestrukcyjna,żechcezniszczenia,okaleczenia,żegdyby
mogła,toskończyłabyzesobą.
Lou
Tamtejjesieni,kiedyMateuszwyjechałzDawidem,mojasiostranapisałatakiwiersz:
184
Kiedyktośodchodzi
Odchodzinachwilę
Nadłuższyczas
Nazawsze
Kiedyktośodchodzi
Wracazachwilę
Wracapodłuższymczasie
Niewracanigdy
Kiedyktośodchodzi
Cierpisz
Niepokoiszsię
Umierasz*
Przedświętamizaczęładosiebiedochodzić.Przestałaczłapaćcałymidniamipo
mieszkaniuwkoszulinocnejiznieumy-tymiwłosami,skończyłateżzdniamimilczenia,
kiedyzaszywałasięwpokojuMateuszainiewychodziłaprzezwielegodzin.
Kiedyśdoniejzajrzałam,bomartwiłamsię,żecośjestnietak.Wkońcujakisensma
przesiadywaniewpokojubrata,kiedybratawnimniema?
Wsunęłamsięcichodośrodkaizobaczyłamjąleżącąwjegopościeli.Byłazwiniętaw
kłębek.Kiedystanęłamwdrzwiach,chybamnienawetniezauważyła.Postałamsobie
cichutko,apotempowiedziałam:
-Sylwio,coturobisz?
Wtedyodwróciłasiędomnie.Miałaopuchniętąodpłaczutwarz,oczytakczerwone,żew
pierwszejchwiliwystraszyłamsięnienażarty.Popatrzyłanamnieiwybąkałałamiącym
sięgłosem,żebymzostawiłająwspokoju.
Tobyłdziwnyczas.Babciacodziennienapuszczaładowannywodyiprosiła,żebySylwia
wykąpałasięalbozrobiłacośze
*MagdalenaCzerwińska,„Kiedyktośodchodzi”.
185
sobą.Faktycznie,mojasiostraprzestaławtedywogóleosiebiedbać.Byłanazwolnieniu
lekarskimprzezdwatygodnieiprzeztecałedwatygodnieanirazuniezdjęłazsiebie
koszulinocnejiswetraMatiego.Naprawdęmartwiłamsięonią.Poszłamnawetdo
kościołanatakąmszędladzieci,któraodbywałasięwczwartkiwieczoreminaktórejw
pewnymmomenciekażdynagłosmógłpowiedzieć,zakogochcesięmodlić.Kiedyna
mnieprzyszłapora,powiedziałammocnymgłosem,żebyśmypomodlilisięzamoją
siostrę,SylwięFey,bostraszniesięzaniedbała.Chybaprzesadziłam,podającjej
nazwisko,boniemalniktniepodchwyciłsłów:„Wysłuchajnas,Panie”,tylkowszyscy
zaczęlinamniepatrzeć,uśmiechalisięiszeptali.
BabciaprzygotowywałaSylwiikąpiele,aleSylwiakąpałasięniechętnie.Samawidziałam,
jakstałanadwannązdziwnymwyrazemtwarzy,wciążwkoszulinocnej.Potemzaczęła
wchodzićdośrodka,alesięnierozebrałaimusiałamsięwtrącić.
-Sylwio,zdejmijkoszulę!-wykrzyknęłam.-Niemożesztaksiękąpać!
Ponieważbyłamwtedywdobrejkomitywiezbabcią,którapowyjeździeMateuszana
studiaipotym,jakSylwiaprzesta
łaosiebiedbać,ciągległaskałamniepowłosachiuważała,żetylkojajednawcałej
rodziniejestempociechądlaniejirodziców,mogłamuczestniczyćwrozmowachbabciz
rodzicami.Babciamówiłazbolałymgłosem:
-Lauro,niemogęnatopatrzeć!To,codziejesięzSylwią…
tojestchore.Gdzietymaszoczy,nietakcięwychowałam,żebyśterazodwracaławzrok,
kiedydociebiemówięiżebyśpozwalaładorosłejdziewczynienatakiefanaberie!
Babciauważała,żeaniSylwia,aniMateusznicnieosiągnęliwżyciu.
-Gadanieosławiepisarkiipisaniedoszufladytozupełniecoinnegoniżwysłanieczegoś
dowydawnictwa,zrobienieużytkuzeswojegotalentuiprzemianamarzeńwrealneplany!
Onanicnierobi,jesttakasamajakon!
186
Nierozumiałamtego.Sylwiaciąglecośpisała,pisałatakdu
żo,drukowałakrótkiefelietonywszkolnejgazetce,noiw„Filipince”wydrukowanokilka
jejwierszy.Doprawdy,niemieści
łomisięwgłowie,cobabciamówi.Taksamojakniemogłamzrozumieć,dlaczego
uważa,żeMateusznicnierobi.Mójbratbyłtakzajętąosobą,żeniemiałnawetczasu
dzwonićdonasaniprzyjeżdżaćtu.
-Marnowanietalentówtodomenatejrodziny,Lauro-mówiłababcia,ajaszybko
uciekłamdopokojuSylwiiisprawdziłamwsłowniku,coznaczy„domena”.Kiedy
wróciłamnadółiusiadłamobokmamynakanapie,taodezwałasiębezbarwnymgłosem:
-Przestańdotegowracać,mamo.Życieniepolegatylkonarozwijaniutalentów,poza
talentamisąinneważnerzeczy…
Niezdążyładokończyć,kiedybabciaprzerwałajejzjadliwie:
-Oczywiście,zapomniałam.Rodzeniedziecitowielkitalent,którymBógobdarzyłponad
dziewięćdziesiątprocentkobietnaświecie.Trzebarodzićdzieci!Niemadwóchzdańinie
maczegożałować.
Miałamwrażenie,żeostatniezdaniemiałobyćpytaniem.
Widziałam,żemamabyłabardzoporuszona,otwierałaustaizamykałaje,potem
bezradniepokręciłagłową.Wkońcuodpowiedziała:
-Kochammojedzieci.Wszystkie.Nicnierozumiesz,dlamnieżyciedzielisięnatoprzed
dziećmiinatopodzieciach.
Mojeżyciezaczęłosię,kiedyMateuszprzyszedłnaświat.
Pomyślałam,żepowinnamnapisaćtoMateuszowi.Mójbratzawszeuważał,żemama
zmarnowałasobieprzezniegokarierętancerki.Wtrąciłamostrożnie:
-Mamusiu,tynaprawdęumiesztańczyćbalet?
Mamapopatrzyłanamnietak,jakbymwłaśniewbiłajejostatnigwóźdźdotrumny.
Zobaczyłam,żebabciauśmiechasiękąśliwie,jejsłowaświsnęłyjakbicz:
-Och,teraztochybajużnietenogiinietezwinneruchy.
187
Sylwianadachunaszegodomuporwałacośnadrobnekawałeczki,wrzuciłatodo
metalowejskrzynkiitamspaliła.Sta
łamprzyciśniętadokominaiwpatrywałamsięwniązdumiona.Spalonekawałkikartek
zaczęłarozrzucaćwokółsiebie,aponieważwiałdośćmocnywiatr,drobinkispadałynajej
ramiona,nawłosy,nadłonie.Wybuchłaśmiechem-przynajmniejtaksądziłam,bo
odchyliłagłowędotyłuiwydałazsiebiedźwiękprzypominającyśmiech.No,alekiedyw
końcuodwróciłasiędozejścia,dotarłodomnie,żeonaznowupłacze.Jejoczybyłytak
zapuchnięte,żeprzestraszyłamsię,iżtocośnaprawdępoważnego.Pocierałapoliczki
zalewanełzami.Oczywiściewciążbyłaubranawkoszulęnocną,wsweterMateuszai
miałabosestopy.Minęłamnieobojętnie,jakbymbyłaczęściąkomina.Zeszłanadółi
zatrzasnęłazasobądrzwi.
PrzedświętamipojawiłsięunasDawidiwrazzjegoprzyjazdemwszystkozaczęło
wracaćdonormy.Sylwiaznowuwkładałazranaswojeubrania,myławłosy,nawet
pokusiłasięozrobieniesobiemakijażu.
Przedsamymiświętamizrobiłosięwdomubardzoweso
ło,wreszciespadłdługooczekiwanyśniegikiedytataprzyniósłdodomuchoinkę,najego
ramionachinaczapcepozostałybiałepłatki,którezarazzaczęłytopnieć.Naszybach
mrózżłobiłślicznewzorki,rozwiesiłamwswoimpokojuświątecznystroik,którysama
zrobiłam,inarysowałamdlaSylwiirysunek,któryprzedstawiałjąnasankach,
powożonychprzezŚwiętegoMikołajaiciągniętychprzezzaprzęgŚnieżynek.Nie
omieszkałamdorysowaćsiebieprzysiostrze.
Podczas,gdytataoprawiałchoinkę,złorzeczącnawszystkietępenoże,krzywestojakii
ostreigliwie,zkuchninapływałyzapachypieczonegociastaiprzezdługośćkorytarza
widziałammamę,wfartuchunabiodrach,zginającąsiędopiecyka.
Kartonyzozdobamichoinkowymiotwierałyśmyznabożnączcią,jakzawsze,coroku.
Mójtatuślatamichomikowałstare188
przedmioty,niewyrzucającniemalniczego.Niezdziwiłomniewięc,żeprzezcałelata
uchowałysiępopękanebombki,zabawki,którebyłyjużdoniczego,orazstarełańcuchy
choinkowe,którychuczonorobićklasęSylwiinazajęciachzZPT.
-MójBoże!-westchnęłaSylwia,siadająckołomnienadywanieirozprostowującłańcuch
wrękach:-Niemogęwtouwierzyć…wszystkojest,niczegoniewyrzucił!
Jabyłambardzopodekscytowana,główniedlatego,żewszafiekilkadnitemuodkryłam
ślicznąsukienkęwsamrazdlamnieibyłooczywiste,żedostanęjąpodchoinkę.Dla
rodzicówibabciteżkupiłyśmyzapieniążkiSylwiiimojeskromnekieszonkowedużo
ładnychprezentów.SylwianiemiałatylkoupominkudlaMatiegoistraszniesiętym
martwiła.
-Popatrz,robiłamgozMarzenkąwpodstawówce!-Zaczę
łasięśmiać,wciążzłańcuchemwdłoniach.-Wiesz,jazapomniałamkolorowegopapieru,
aonanożyczek,więczrobiłyśmygorazem.Potemprzecięłyśmyikażdawzięłaswoją
połowę…
Chybazadzwoniędoniejispytam,czywciążmaswojepół.
ZranawWigiliębyłopięknieipachnąco:domwyszorowanynapołysk,zagodzinęmieli
nadjechaćwujkowie,Sylwiazranaumyławłosyipółporankuspędziławłazience.Kiedy
doniejzajrzałam,zezdziwieniemstwierdziłam,żesprawiawrażeniezdenerwowanej.
-Boiszsięczegoś,Sylwio?-spytałamzaskoczona.
Rzuciłaminiepewnespojrzenie.
-Nie,oczywiście,żenie.Nibyczego?
Iroześmiałasiętak,żeodrazuwidziałam,jakajestspięta.
Kołopołudnia,kiedygościesiedzielijużwdużympokojuirozmawialiwnajlepsze,moja
siostrawyszładoprzedpokoju,żebyodebraćtelefon.Wpierwszejchwilijejtwarz
dosłowniepojaśnia
ła,alejużwnastępnejopuściłaspojrzenienaswojeręce,odwróciłasiędomnietyłemi
staławbezruchuzesłuchawkąprzyuchu.
-Rozumiem-powiedziaładziwnieobojętnymgłosem.-
Tak,jasne.Rozumiem…-Apotemznagłązłościądodała:189
-Świetnietosobiezaplanowałeś…Nieprzerywajmi!Idźdodiabła!-Irzuciłasłuchawkę
nawidełki.
Stałamjakwmurowanaipatrzyłamnanią.Onazaś,wciążdomnieplecami,
wyprostowałaramiona,potemodwróciłasiędotelefonu,jakbyrozważała,czyniesięgnąć
posłuchawkęponownie,wkońcurozmyśliłasięipopatrzyławprostnamnie.
-Cosięstało,Sylwio?-spytałam,wystraszonanienażarty.
-Nic-zbyłamnieiposzładomamy,dokuchni.Usłysza
łam,jakzwracasiędoniejrozdrażnionymgłosem:-Dzwonił
Mateusz.Cośmuwypadłoiniedaradyprzyjechać.Podobnocośwpracy.
-Cotymówisz?-zmartwiłasięmama,zdejmującfartuchiwycierającręcewścierkę.-
Jaktowpracy?PrzecieżchybaniepracujewWigilię?
Sylwiawzruszyłaramionami,zła.
-Niewiem,niedałammusięwytłumaczyć…Niechcęznimrozmawiać.
Poszłaprostodoswojegopokoju,ajadreptałamszybkozanią.
-Czegochcesz,Lou?-spytała,odwracającsięwdrzwiach.
JużniebyłamiłąiwesołąSylwią,któraprzygotowujesiędowigilijnejkolacji.Była
Sylwią,którazarazzaczniepłakać.
-Chcębyćsama.Mogę?
Izatrzasnęłamidrzwiprzednosem.
Jeszczetejnocyzadzwoniłtelefon.Tobyłjedenztychtelefonów,którerozdzwaniałysię
odkilkutygodnimiędzydrugąatrzeciąwnocyisprawiały,żetatastraszniesięzłościł.
TelefonyodbierałaSylwia:zbiegałaposchodachtakszybko,żeniktinnyniezdążał
dobiecdoaparatutelefonicznego,podnosiłasłuchawkęiodkładałająnatychmiastna
widełki.Twierdziła,żetopomyłki.Kilkarazypowiedziałanawet,żechybazgłositow
końcunapolicję.Jakośjednaknigdytegoniezrobiliśmy.
Telefonzadzwonił,jaospaleotworzyłamoczy,pewna,żeSylwiazarazzbiegnienadół.
Taksięjednakniestało.Telefon190
znowuzadzwonił,więcsenniewynurzyłamsięnakorytarz,popatrzyłamnadrzwido
pokojuSylwiiiodczekawszyjeszczejedensygnał,zeszłamnadół.
-Halo?-spytałam.
Wsłuchawcepanowałacisza.
-Halo?-powtórzyłam,pocierającoko.-Halo,halo?
Słuchawkapodrugiejstroniezostałaodłożona.Rozległsięciągłysygnał.
-Ktotobył?-Wdrzwiachsypialnirodzicówstanąłtatuś.
-Niewiem-odpowiedziałam,zawracającnaschody.-Nieodezwałsię.Niewiem,ktoto.
Marlena
Tomójostatniakord,WielkiAktDesperacji.Wspinamsiępokrętychschodachna
ostatniepiętro.Barierkastara,trochętrzeszczy,kiedyprzesuwamponiejręką,taktu
ciemno,żeniewielewidzęimuszęnaprawdęuważać,żebynierunąć.Nadrzwiach
niewyraźnecyfry:1,2,3…Mateuszmieszkapodczwórką.
-Witaj,Marleno.
Jestzaskoczonyipoprostuwpatrujesięwemnie,niewykonującżadnychgestów
mającychnaceluzaproszeniemniedośrodka.
-Maszchwilę?-pytam.-Cościprzyniosłam.
Kartkischowałamtak,żebyniezobaczyłichodrazu.Taksamojakfilm.Unoszęjednak
torebkęokilkacentymetrów,żebypodkreślić,żefaktyczniecośmamiżetocośjesttutaj.
-Tak,oczywiście…-Obracasięiwkońcuotwieradrzwiszerzej.-Proszę,wejdź.
Mieszkaniejestcałkiemduże,rzekłabym,żezadużedlajednejosoby.Zzaciekawieniem
lustrujęwzrokiemogromneoknapodzielonenakwatery,charakterystycznedlastarych
budynkówwysokiezdobionesufity,długiedrzwiinieczynnykominek.
191
Mateuszchybaspał,nakanapieleżypomiętykoc,aonsamsprawiawrażeniemocno
sennego,jakbymzastałagooczwartejnadranemprzypracy,anieoosiemnastejw
mieszkaniu.
Spoglądamnaregałyuginającesięodksiążek,napłytyrozsypaneprzyodtwarzaczu;przy
koszunaśmieciwalasiękilkapogiętychkartekizarazmyślę,żeMateuszpewniecelował
nimizkanapydośmietnikaipotemtoolał.Terazjednak,widzącmójwzrok,
wspaniałomyślniewrzucajedokosza.
-Strasznytubałagan…-odzywasię.-Miałemciężkitydzień,niespałemchybaodtrzech
dni.Wiesz,jaktojestwwydawnictwie...Wszystkomabyćnawczoraj.Napijeszsię
czegoś?
-Otwieralodówkęiprzezchwilęrozpatrujejejzawartość.Zaczynasięuśmiechać.-
Chybaniemamniczimnego.Ale…
zaraz,jestpiwo.Możebyć?
-Jasne.
Siadamwgłębokimwelurowymfoteluiobiegamwzrokiemresztępokoju.Mojąuwagę
przykuwazdjęciedziewczynyzatkniętezaramędużegoobrazu,międzydwajeszczeinne
zdjęciaukazującepejzaże.Przychodzimidogłowy,żetoSylwia.
Stoipodsłońce,międzydwiemabrzozami,iwsumienajbardziejwidaćjejwiązanedo
kolankozakiidółniebieskiegopłaszcza.Resztarozpływasię,utopionawsłonecznym
blasku.
Przechylamnabokgłowęinabierampewności,żetofaktyczniejestSylwia.Rozpoznaję
jasnąaureolęwłosówwokółgłowy,tenniebieskipłaszcz,wktórymmamjąnakilku
innychzdjęciach.
Mateuszpodajemiszklankędopiwa,piwo,asamzpuszkąwręcesiadanakanapie,na
pomiętymkocu,iwbijawemniesennespojrzenie.
Fakt,żeledwiesiętrzymananogach,możeokazaćsiępomocny-jegoreakcjebędą
bardziejszczere,padniemniejbłyskotliwychsłów.
-Macienatopieniądze?-Pocieraoczy,uśmiechasięwsposób,którymazniwelować
wydźwięksłów.-Natakiejeżdże-192
niezGdynidoKrakowaizpowrotem…Ktotosponsoruje?
Niemacieżadnychlimitów?
Odpowiadamuśmiechem,ponownieotwieramnotes,alepoto,żebywyjąćzniegokilka
kartek.
-ZnalazłamwdziennikachSylwiizapiszdnia,wktórymzniknęła.Domyślaszsię,coon
zawiera?
Skupianamniespojrzenie,pochwilikręcigłową.
-Cośopogrzebie?-zgaduje.-Alboomoimprzyjeździe?
-Wsuwaręcewrękawyswetrawtencharakterystycznysposób,któryzapamiętałamz
naszejostatniejrozmowy.-Niewiem,Marleno.Skądmamwiedzieć?Pokażeszmi?
Przesuwamkartkiwjegokierunku,alezatrzymujęnanichdłoń.
-Porozmawiamyszczerze,tak?-proponuję.
Znowusięuśmiecha,aletouśmiechzmęczonyiraczejniepewny.
-Przecieżrozmawiamyszczerze.
Patrzymynasiebieprzezchwilę.
Mamnadzieję,żeniebędziemusiałczytaćtychfragmentów,żewystarczysamfilm.
-Mogę?-pyta,bowciążtrzymamrękęnakartkach.
-Możezachwilę,co?
Cofadłońiprzyglądamisięjużuważniej.Znowuzadziwiamnietaczystazieleńjego
oczu,takintensywnykolor,żenie
łatwopatrzećwjegooczyobojętnie.
WyciągampłytęCD.
-Odpalimyuciebienakomputerze?
Jużprzeczuwa,żetomożebyćcoś,coniekonieczniechciałbyobejrzeć.
-Acotojest?-pytazniechęcią.
Zobaczysz,niespodzianka-myślę.Nagłosmówię:
-Chcę,żebyśtoobejrzałiżebyśmyjeszczerazporozmawialiotwojejsiostrze.
-Terazmamytooglądać?
193
-Jeślimożna.
Bierzepłytędoręki,jakbyważyłjejciężar,apotemwrzucajądokomputeraizachęca
mnie,żebymusiadławygodnienakrześle.Samkucaobok,podpierarękomagłowę.
Odsuwamdelikatniekrzesłowtył,tak,żebymócobserwowaćjegoreakcję.
Naekraniepojawiasięsalagimnastyczna:przysuficiebaloniki,naśrodkudużascenaz
podwyższeniem,wokółscenystojąskładanekrzesłaiławy,naktórychsiedzimłodzież
szkolna.Mateusznarazieniedomyślasię,cotomożemiećznimwspólnego.Janicnie
mówię.Nascenie,wśródcałkiemładnejdekoracji,chłopakwgarniturze,wyglądającyna
maturzystę,zaczynaśpiewać.Mateuszwłączagłośnikiimieszkaniezalewatrzeszczący
dźwiękzmałoprofesjonalnejkamery.Głosodpływaipowraca,alemożnawychwycić
melodięutworuirozpoznaćangielskitekst.Mojespojrzeniezsuwasięnasekundnik,w
napięciu,którenaglezaczynamodczuwać,spoglądamnatęczęśćsceny,naktórejzaraz
powinnapojawićsięSylwia.
Niejesttak,żeniemamyżadnychlimitówfinansowychnatęsprawę-mamylimityione
właśniesiękończą.Więcwózalboprzewóz.Teraz,kiedyniemamynic,konkretna
odpowiedź
wsprawiekazirodztwanabieraznaczeniaimożeuratowaćartykułprzedkompletnąklapą
izrekompensujechociażwjakiejśczęściwkładnaszejpracy.Niewieleto,aleitakwięcej
niżnic.
Radekproponował,żebymzabrałateżcopikantniejszefragmentydzienników,między
innymitedotycząceDawida.„Jakokażesię,żefilmtozamało,podkurwiszgotymi
fragmentami”.Wzięłamje,leżąnastole,ale,naBoga,mamnadzieję,żewszystkopójdzie
pomojejmyśliiniedotrzemydonich.
Filmtomocneuderzenie,trochęsięgoboję.Pamiętam,jakdziwniesięczułam,kiedy
Edytaprzyniosłagotriumfalniedoredakcji.Byłamjużczęściowouodpornionanazdjęcia
Sylwii,alechybaniebyłamgotowanapokazruchomychobrazów,wktórychzawierasię
mimikadziewczyny,jejgłos,mogęzobaczyćjejgestyito,jaksięporuszała.
194
Zawszeuważałamwynalezieniefilmuzanajwiększeosiągnięcietechniki,oprócz
oczywiściewynalezieniakołaidruku.
KiedyzobaczyłamnaekranieSylwię-roześmianą,śpiewającą,poruszającąsiępo
deskachsceny,niesamowiciezmysłowąijednocześniebardzodziewczęcą-kiedyją
zobaczyłam,poczu
łamstrach.Byłotak,jakbyśmywskrzesilitrupa.
Mamnadzieję,żedlaMateuszafilmbędzietaksamodużymprzeżyciem,jakdlamnie.
Sylwiajestjużnadeskachsceny.Wszyscynaniąpatrzą,jestniesamowita.Mateusz
ogarniająjednakobojętnymspojrzeniem,przechylagłowę,jakbywciążnierozumiał,o
cowtymchodzi,itrochęznudzonyodgarniarękąwłosydotyłu.
Jużotwieramusta,żebywyjaśnić,żetoSylwia,kiedynagleonsamsobietouświadamia.
Wjegooczachpojawiasięzdumienie-bezbrzeżnezdumienie,połączonez
niedowierzaniem.Mrużyoczy,jakbyniemógłuwierzyćwto,cowidzi.
Czekamnamocnesłowa,uniesionygłosigniew.Czekami…
Aleonsięzałamuje.Poprostu.
Przezgłowęprzebiegamipłochaizłowróżbnamyśl,żegdzieśpopełniliśmybłąd.Czegoś
niewzięliśmypoduwagę,cośominęliśmy.Zjakimśrodzajemzaciekawieniai
jednocześniezestrachempatrzę,jakMateuszrozsypujesięnamoichoczach.
Nieróbmitego!-myślę.Tylkonieto!
Sylwiigłosrozrywaciszępokoju,rozlegająsięoklaski,onaśmiejesię,zaczynatańczyćz
tamtymmaturzystą,odchylagłowęikaskadajasnychwłosówwylewasięzzaramienia.
Ra-miączkasukienkizsuwająsięwdół-onaotymwie,alewcalejejtoniepeszy,chce
takwyglądać.Jestterazdokładnietaka,jakzopowieściDawida.Dekoltsuknijestduży,
rozcięcienaudziewysokie,widaćjejdługienogi,kamerazbliżaślicznątwarz,usta
rozsuwająsięwdwuznacznymuśmiechu,patrzyterazwprostdokamery.
Cozabłąd.Cozacholernybłąd.
-Przepraszam-mówięszybkoichcęwyłączyćfilm,aleMa-195
teuszodpychamojąrękęioglądawszystkodosamegokońca.Zamieniliśmysięrolami:
terazmnietobolibardziejniżjego,booglądamycoś,czegonigdyniechciałabym
widzieć,gdybymstraciłaukochanąsiostrę.Zapóźno,alenareszciedomniedociera,że
możejednakmojainterpretacjaichuczuciaposzławzłymkierunku.
Spoglądamnaniegozewspółczuciem.Mateuszniezauwa
żamojegospojrzeniaalbonicgotojużnieobchodzi.Namomentzamykaoczy,apotem
jerozchylaiwydająsięterazszkliste,ciemniejsze.
Filmsięskończył,Mateuszwyłączaodtwarzacz,oddajemipłytęikiedybioręjądoręki,
przezchwilępoprostunamniepatrzy.
Odzywamsiędrętwo:
-Przykromi.
Nieodpowiada.Odchodziwgłąbmieszkania,ażpodokno,zatrzymujesiętyłemdomnie,
krzyżujeręcenapiersiachiwmilczeniuupływająnamkolejneminuty.
Aktdesperacji-przypominamsobiekwaśno.Słowamająterazdziwnieostrywydźwięk,
niemiałytakiegokilkaminuttemu.
-Mateusz…-zaczynam,zbliżającsiędoniego,aleniemampojęcia,copowinnamteraz
zrobić.Chybaniematunicdododania.Pozamiatałamposobie.Trzebastądiść.
Odchwili,kiedygopoznałam,miałamjakaśniewytłumaczalnąpotrzebędotknięciago,
otarciasięoniego,poczuciapodpalcamijegoskóry.Teraznagledecydujęsięnatengest.
Wysuwamdłońidotykampalcamijegopleców.Właściwiedotykamszaregowełnianego
swetra,aleitakczujęsięstraszniedziwnie,robiącto.
-Przepraszam,okej?Chcesz,żebymwyszła?
Odwracasięipatrzynamnie.
-Tak.-Jegogłosjestcichy,spokojny.-Jakmogłaś?
Chcęzaprzeczyć,aleodzywasięzuporem,zktórymniemasensuwalczyć:
-NiechcęjużrozmawiaćoSylwii.
196
Sięgampotorebkę,ponotes,kierujęsiędodrzwiizamykamjezasobąnajciszejjak
mogę.
Jużnadoleklatkischodowejzatrzymujęsięjakwmurowanaiprzezchwilębrakmitchu,
gdyuświadamiamsobie,żejakbymałobyłotego,cozrobiłam,tojeszczezapomniałamo
kartkachzdziennikaSylwii.
-Gówno!-syczęwściekle,oglądającsiędotyłu.Tylkonieto!Cholernekartki,pieprzony
wydruk.Niechtoszlag!Ilemamszansnato,żejeszczeichnieprzeczytał?Noile?
Patrzęnadrzwi,sięgamdoklamkiiwkońcu,zkolejnymprzekleństwemrzuconym
półgłosemwłączamsiędoruchunachodniku.Wwystawachsklepowychwidzęswoją
sylwetkęwjasnymdrogimpłaszczuwiązanymwpasie,zpowiewającyminawietrze
włosami.Wyglądanato,żewłaśniespaliłamzasobąjedynymost.Itodoszczętnie.
Sylwia
[maszynopisnabiałympapierze,3ponumerowanearkusze27,5x21,5cm]
PONIEDZIAŁEK
DrogiPamiętniku,
Podprysznicemzrobiłomisiędusznoiwpierwszejchwilisądziłam,żetoprzezzbyt
gorącąwodęalboprzezparę.Kiedyjednakpozakręceniukranuiotworzeniuokna
dusznościwcalenieustąpiły,owinęłamsięręcznikiemiwyszłamnakorytarz.Loujuż
spała,nadoleniepaliłosiężadneświatło.Popatrzyłamniepewnienadrzwipokoju
Mateuszaizawróciłamdosiebie.
Samotnośćprzytymbóluidusznościachwydawałamisięnajgorsza,więczwinęłam
sięwkłębeknałóżku,zmarzniętawręczniku,zniezbytdobrzewytartąpokąpieli
skórą.Włosyzakryłymitwarzileżałamtakkilkaciągnącychsięwnieskończoność
minut.Słabośćwrękachbyłataksilna,żeniewyobrażałamsobie,żewogólenimi
poruszę.Spodprzymkniętychpowiekpatrzyłam,jakzasłonkiwmoimpokoju
wydymająsięodprzeciągu.Srebrnatarczaksiężycawydawałasiędużaibłyszcząca.
197
Wylewbabcinastąpiłwnocyiniktniemiałonimpojęciaażdorana,kiedybabcia
niewstałanaśniadanieinieodpowiedziałanawołanieLou.
Wszpitalulekarzuspokoiłnas,żewylewniejesttakgroźny,jaksięwydaje,ale
zostawiłbabcięnaobserwacji.Kiedydwadnipóźniejmamazostałapoproszonado
jegogabinetunarozmowę,jużwiedziałam,żejednakjestźle.
Babciależaławszpitalupodoknem,wsaliwypełnionejkobietamirówniechorymi
jakona.Dopieroteraz,naichtle,dostrzegłam,żejestjużstara.Zniedowierzaniem
przyglądałamsięjejpomarszczonejtwarzy-sprawiaławrażenie,jakbypostarzała
sięwciągukilkuostatnichminut.Czywcześniejmiałatekurzełapkikołooczu?
Czywidziałam,żebytakmocnopomarszczonabyłajejdłoń?Itospojrzenie
niebieskichoczu,takiewodniste,jakoczystaruszek,którewidywałamwdomu
spokojnejstarości,doktóregochodziliśmyzeszkoląprzedświętamiBożego
Narodzenia.
-Czaswyrywaćdodomu,prawda,kochanie?-Babciaprzesłałamizaniepokojony
uśmiech.Nierozumiała,dlaczegojeszczewciążtrzymająjąwszpitalu,skoro
wszystkieobjawyzatoruustąpiły.
-Pewniedzisiajwyjdziesz-odpowiedziałamkłamliwie.
Lou,którastałaprzyłóżkubabci,natychmiastprzytuliłasiędoniejizaczętapłakać.
-Dlaczegotypłaczesz?-Babciaodsunęłająodsiebie,żebypopatrzećjejwtwarz.-
Przecieżmówię,żeczasstądwyjśćiwrócićdowas,kochanie.
Louwciążpłakała,oczymiałaczerwone,ustajejdrżały.Wybąkała:
-Bociękocham!
Ajazapragnęłamstamtąduciec.
Nakorytarzuszpitalastanęłyśmyprzyoknie.Louopartadłonieoszybęiwpatrywała
sięwmalowniczywidokGdyni.Jajakośniemogłamnatopatrzeć.Mojespojrzenie
przesuwałosiępołóżkachszpitalnejsali,naktórąmiałamwidok.
-Niemożeszbeczećprzybabci-powiedziałamgniewniej,niżzamierzałam.
-Nicjejniejest,samazobaczysz,żenajdalejjutrowyjdziestąd.
AleLoujużkręciłagłówkąizaczynałaszlochać.
-Lou!-niemalkrzyknęłam.-Zamknijsię,dolicha!Robiszcyrk!
-Tyrobiszcyrk!-odkrzyknęła,zanoszącsiępłaczem.-Jesteśbezserca!
Mamazgarnęłanaszkorytarzadoniewielkiegopomieszczenia,któresłużyłochyba
zamiejscespotkańzchorymi.Lou,szlochając,spytałacichymgłosem:
-Mamusiu,cosiędzieje?
Zerknęłamnadrzwi.Zanimirozciągałsiękorytarz,którymmogłabymdojśćdo
windy.Przezchwilęwyobrażałamsobie,żezjeżdżamnadół,biegnęrozległym198
holemdowyjścia,popychamostatniedrzwiistajęnachodniku,pośródgirland
świątecznychozdóbzwieszającychsięzesklepowychwitryn.
-Posłuchajcie…
Mamanigdyniebyładobrawprzemówieniach,któremiałydużeznaczenie.
Samachybajeszczeniedokońcaprzemyślaławszystko,czegodowiedziałasięod
lekarza.Znowuzerknęłamnadrzwi.Lou,wciążpłacząc,podeszładomamy,objęła
jązcałejsityizaczętazawodzićjakmałedziecko.
-Kochanie,niepłacz-powiedziałamama,terazjużsamabardzobliskatez,i
powtórzyła:-Słuchajcie…
Niemogłamznieśćtegoaniminutydłużej.Zrobiłamzatemjedynąrzecz,którą
mogłamzrobić:pchnęłamdrzwiiwybiegłamnakorytarz.
Wdomuniebyłonikogoiporazpierwszywydałmisięzbytdużyizbytcichy.
Niemogłamznaleźćsobiemiejsca,więcjużpokilkuchwilachzabrałamsiędo
porządkowaniakuchni.
-Ktośmusitozrobić…-mruczałam,trącszmatkąblatiustawiającgary.Zajrzałam
doszafek,którewszyscyuparcieomijali,wiedzącdobrze,żeporządkiwnichtomasa
ciężkiejpracy.Terazjednakbyłomiwszystkojedno,cosprzątam,anawetchciałam
zająćsięczymś,coprzysporzymimnóstwapracyiusadzitunakilkagodzin.
Wyjmowałamwięckolejnopatelnie,garnki,pokrywkiinieużywanestaresłoiki,
czyściłamjeiporządkowałam.Mojeruchypowolistawałysięcorazbardziejpłynnei
wyważone.JedynymzgrzytemByłmójstrój:wciążbyłamubranawkozakiikurtkę.
WTOREK
DrogiPamiętniczku,
Babciadzisiajwróciłazeszpitala.Lekarzuparłsię,żebyodwiozłająkaretka,chociaż
onatwierdziła,żedasobieradę.Jabyłampewna,żepoprostuchciaławrócić,jakby
nigdynic,wfutrzeibutachnaobcasie,zeszminkąnaustach,alekarzpokrzyżował
jejteplany.
Wróciłabladaibezradna,podtrzymywanaprzezsanitariuszy.Wszpitaluniemiała
możliwościumyćgłowy,więcwłosymiałaprzypłaszczonenajednąstronę,natwarz
nienałożyłaaniodrobinymakijażu.Szłaostrożnie,zupełniejakLou,kiedybyła
malutkaitrzebabyłojąprzytrzymywać.Kiedysanitariuszposadziłjąwfotelu,
podziękowała.Sprawiaławrażeniezmęczonej.
-Najgorzej,jakkażączłowiekowileżećzbytdługo,kochanie-zwróciłasiędomniei
rozłożyłaręce,kiedyLouzrozpędemrzuciłasięjejwramiona.
Mamanicniechcemówićbabci,toteżwszyscytrzymamyjejchorobęwtajemnicyi
rozmawiamyoniejtylkozajejplecami.
199
„Jeślijejpowiemy,poddasię”-twierdzimamainiktnieprotestuje.
Jamyślę,żemożewcalebysięniepoddała,ostatecznieprzeszłaprzecieżprzezcałą
drugąwojnęświatową,przeżytaśmierćmężaitrzyprzeprowadzki.Dlaczego
miałabypoddaćsięnawieśćonadchodzącejśmierci?Możewręczprzeciwnie,
chciałabytenostatniczasspędzićinaczejniżzazwyczaj?Może,jaknafilmach,
zostawiłabynaswszystkich,spakowaławalizkiipojechaławszędzietam,gdzie
chciałapojechaćprzezcałeżycie.Albozadzwoniłabydoosób,którechcia
łabypożegnać?
-Powinniśmyjejpowiedzieć-wyraziłamswojezdanie,alemamaspioruno-wała
mnietakimspojrzeniem,żepoczułamsięnajgorzejwświecie.
-Chcesz,żebyszybciejumarła?
ŚRODA
Podjejskórączaisięrak.Przypominamipergamin-takajestcienkaibiała,
pokrytasiateczkąspękańiniewielkimibrązowymiplamkami.Corazmniejwniej
sity,jakbyulatywałaniewidzialnymotworemkażdegodnia.Coranobabciabudzisię
słabszaisłabsza.Rakjestsilny,pożerająkrokpokroku,szybciejniżprzewidywali
lekarze.
-Gdybyśmiałamożliwośćzrealizowaćswojenajwiększemarzenie,cobyśzrobiła?-
spytałamjąwczoraj.Akuratścierałamkurzwjejpokoju,aonaprzeglądałajakieś
czasopismo.
-Jakiemarzenie,kochanie?-odpowiedziałanieuważnie,bardziejskupionana
kolorowychobrazkachwpiśmie.
Przesunęłamszmatkąpoporcelanowejfigurcedamyzparasolką.
-Nowiesz,babciu-podjęłam.-Gdybyśmiałazrobićcośszalonego.Naprzykład
wiedziałabyś,że…-zawahałamsię-żeumrzesziktośdałbyciszansęzrealizować
coś,cozawszechciałaśzrobić.
Babciauniosłazezdumieniembrwiizamknęłaczasopismo.
-Gdybymmiałaumrzeć?-powtórzyłazniedowierzaniem.-Kochanie,oczymty
mówisz?
Szmatkaposzybowałapowieczkachzabytkowychpudełeczek,wktórychtrzyma
koraleibroszki.Udałam,żetaczynnośćkompletniemniepochłania.Dopieropo
kilkuchwilachodwróciłamsięprzezramię:babciawciążnamniepatrzyłazuwagą.
-Sylwio,zadajeszdziwnepytania-powiedziałazrozdrażnieniemiwróciłado
czytania.
200
CZWARTEK
Potrzebujęparasolanażyciowąniepogodę-Przemoczona!*
PIĄTEK
WpokojuMateuszaczujęsięnieswojo.Pokoje,zktórychktośodchodzi,zawsze
wydająsiępusteinabierającechmuzeum.Mateuszpozostawiłtuwszystkotak,
jakbyzarazmiałwrócić:naparapecieleżypaczkapapierosów,nabiurkufiliżanka
pokawie,wszędziewalająsięjegorzeczy.Sięgnęłampobrązowysweter,którymiał
nasobiewdzieńwyjazdu.Kiedygowłożyłam,sięgałmiudiBył
owielezaszeroki.Pachniałjednakjegoperfumami.
Teraz,kiedyMateuszaniema,niepotrafięprzypomniećsobiedokładniejego
wyglądu,zapominamotym,cobyłooczywiste,azapamiętujętylkoszczegóły.Na
przykładto,żenalewejdłonimabliznępooparzeniu.Albotoniewielkieznamięna
łopatce.Pamiętamjegosłowa,aleniemogęprzypomniećsobiebrzmieniaanitonu
głosu.Taksamozacierająsiękształtyjegosylwetki.
Położyłamsięwjegołóżku.Terazbardziejniżkiedykolwiekpotrzebuję,żebytuBył.
Wwielkiejciszy,którapanujewcałymmieszkaniu,słyszętykaniezegarkananocnej
szafce,akiedyotwieramoczy,mojespojrzeniepadanazdjęciawkolorzesepii
przedstawiającetańczącesylwetkinadziedzińcujakiegośzamczyska.
Niemampojęcia,gdziejezrobił.Gdybytubył,spytałabym:Mati,cotozaludzie,na
tymzdjęciu?
Niemampojęcia,jacyśobcy-odpowiedziałby,unoszącnachwilęgłowęznadksiążki
iobrzucającmniespojrzeniemzielonychoczu.
Czemuichsfotografowałeś?
Bodobrzewyglądali.Bofajnietańczyli.Samniewiem…bomiałemochotę.
Jegodłoń,tazpapierosem,zatoczyłabyniepewnykrąg.Spojrzeniejużdawno
skierowałobysięnadrukwksiążce.Pokrótkiejchwilizapytałbyzezłośliwym
błyskiemwoku:Sylwio,niemaszswojegopokoju?
Marlena
KrążęzaplecamiRadka,Eli,Edytyiszefowej,niemogęznaleźćsobiemiejsca.Na
ekranielaptopaodtwarzasięodnowafilm
*IrenaKomorowska,„Ogłoszeniadrobne”.
201
zSylwiąwroligłównej,zmuszamnie,żebymstanęławmiejscuijeszczerazgoobejrzała
znarastającympoczuciemporażki.
-Patrzcie,patrzcie…-rzucapółgłosemRadek,kiedySylwiapochylasiędomikrofonu,a
rozcięciewjejsukiencepodjeżdżatakwysoko,żeodsłaniabiałeudopowyżejpończochy.
-Tęscenęlubięnajbardziej!
Mnietonieśmieszy.Mniewciążzżerająwyrzutysumienia.
Wszyscyjużwiedzą,jakbardzotospieprzyłam.Szefowajestnajbardziejwściekła,jako
żeznaosobiścieFeyów.Warknęładomnie,żegdybywiedziała,żebędęsiępastwićnad
Mateuszem,toniepozwoliłabymiwogóleznimrozmawiać.„Cotysobiemyślałaś?-
spytałamnietymlodowatymtonemgłosu,któryprzekreśliłjużkarieręniejednego
dziennikarzawnaszympiśmie.-Chciałaśgoprzycisnąćjakzłyglina?Wcowysię
bawicie?”Tłumaczenianiewchodziływgrę,dałamsobiespokój.Terazstojęzanimii
tłumięziewnięcie.Jestemnanogachoddoby,nieprzespałamaniminutywcholernym
pociągurelacjiKraków-Gdynia,bowysiadłoogrzewanieibyłotakpotworniezimno,że
pogodziniejazdydostałamdreszczyiniemogłamusiedziećwbezruchu.Całądrogę
spędziłamwWARS-
-ie,gdziepatykowatylowelaspróbowałdostawiaćsiędomnienatekst„Copaniczyta
ciekawego?”,jakbyniewidział,żeosłaniamsięprzednimgazetą.
-Nieprzejmujsięnim!-Edytapoklepujemniepoplecach.
-Todorosłyfacet,poradzisobie.
-Zakochałaśsięczyjak?-rzucaElazżartobliwymuśmiechem,którymapodtrzymać
mnienaduchu.-Napewnojużdzisiajbyłwpracy.Tacyjakonniezałamująsięzbyle
powodu.
WWARS-iepróbowałamstworzyćartykułoSylwiizsamegotła-mamgodośćdużo,
żebynapisaćcośdługiegoiwsamrazsentymentalnego,skoropróbawyjaśnieniasprawy
niepowiodłasię.Terazjużniepozostałominicinnegoniżdobrysentymentalizm.
Wymyśliłam,żenajpierwzabioręsiędoportretupsychologicznegoSylwii,więc
wynotowałamsobiekilkajej302
zdań,którezapadłymiwpamięć,międzyinnymiotym,żekochałażyciewswojej
dzielnicy,żejejdzieciństwobyłodobre,żebezMateuszastajesięstertąnieważnych
szarości(trochęzbytkwieciste,aleoddajeduchanastolatki,którachcebyćpisarką).W
trakciegryzmolenianakartkachdoszłamdowniosku,żechciałabymnapisaćojej
samotności.Naszkicowałamcośtakiego:Dlakażdejosobystarałasiębyćwyjątkowapo
to,żebyjąkochaliibylizniądosamegokońca:byławięcopiekuńcząsiostrądlamłodszej
Lucyny;inteligentnąkompankąrozmówdlaMateusza,dobrącórkąiwnuczkądla
rodzicówibabci,wyrafinowanąkochankądlaDawidaioddanąprzyjaciółkądlaMarzeny.
Jakajednakbyłanaprawdę,kiedyzostawałasamawczterechścianachswojegoniezwykle
dziewczęcegopokojualbokiedyodjeżdżałanasygnalekaretkąpogotowia?
Ojejrodziniechciałamnapisaćto,corzuciłomisięwoczy,kiedypierwszyrazdonich
przyszłam:żetrzymająjejpokójzamkniętyjakmuzeum,bymogładoniegowrócić,inie
wierzą,żektośmógłjąskrzywdzić.Byłatakimdobrymdzieckiem,takmocnowszystkich
kochała-cytatzLaury.Rodzinapotakiejtragediirozpadasię:Laurauciekawlekarstwai
wspomnienia,nieradzisobiezrzeczywistością,Lucynaprzejmujeobowiązkistarszego
rodzeństwaiborykasięzproblemami,zktóryminiepowinnamiećdoczynieniajeszcze
przezkilkanajbliższychlat.Mateuszuciekawpracęistudia.
-Wyśpijsię,paskudniewyglądasz.-Radektrącamniewkolano.
Takwłaśniezrobię.Wyśpięsię.JużwdrzwiachrzucamwstronęEli:
-Mogęmiećprośbę?Zadzwońisprawdź,czyprzyszedłdopracy,ajeślinieprzyszedł,to
dajmiznaćnakomórkę.
Marzenaprzyjeżdżanaspotkaniepodekscytowana.
-RozmawiałamzpanemFeyoSylwii,wpadliśmynasiebienaprzystanku.-Zdejmuje
wielkąkurtkę,wktórejjauto-203
piłabymsięzedwarazy.Rzucająnaoparciekrzesła,kurtkasterczyterazjaknamiot.-
Powiedział,żebyławcześniakiem,urodziłasięwsiódmymmiesiącuitochora,lekarze
uważali,żeniemaszansnaprzeżycie.Wiedziałapaniotym?
Niewiem,doczegozmierza,alepozwalamjejmówić.
-PanFeypracowałwUSAiniemógłprzyjechać.PaniFeybyławstrasznejdepresji,
mieszkaławtedyjeszczewtychstarychblokach,zktórychpotemsięwyprowadzilido
domu.Mateuszmiałniecałetrzylata,niemielinikogodoopiekinadnimiwrezultacie
mojamamabardzodużoimpomagała.Przynosiłaobiady,zabierałaMatiegodonas,żeby
paniFeymogłapojechaćdoSylwii.Lekarzeniedawalijejwielkichszans,aleprzecież
wyszłaztejchoroby.Proszępopatrzeć,tylelatuda
łosięjejprzeżyć!Oczywiście,chorowałanaserce,naastmę,niemogłabyteżbrać
narkozyaniznieczulenia,bomatakizespół,żeponarkoziejejpłucamogłybyniepodjąć
pracy…Raz,jakdalijejznieczuleniewkręgosłup,toprzezdwiedobyniemiałaczuciaw
nogachiprzyjejłóżkupiętrzylisięlekarze,nakłuwaliigłamijejstopyitakietam…-
Mrugapowiekami,dopieroterazdostrzegazdjęcia,któredlaniejprzygotowałam.
Puentuje:-Idałasobieradę.Dlategomyślę,żeudasięjąodnaleźćiżeonażyje.
Pochylasięnadzdjęciami,ajasiedzęzkawąwręceiwpatrujęsięwniąniemalcielęco.
Magicznesłowawisząwpowietrzu.Marzenarzucamiszybkiespojrzenieznadmocno
zadartegonosa,dodaje:
-TłumaczyłamtopanuFey,aletylkoprzytuliłmniedosiebie,poklepałpogłowiei
powiedział,żejestemdlanichjakcórka.MówiłamtoteżMateuszowi,alechybawto
wątpi.
WzmiankaoMateuszusprawia,żereagujęjakktośmocnouzależniony-teraz,kiedynie
mogęmiećprzedsobąMateuszarealnegoiżywego,sprawiamiulgęwędrówkajego
śladamiisłuchanieludzi,którzygoznają.
-Widziałaśsięznim?-pytamznadzieją.
204
-Jestemfryzjerką,mojaszefowatoświetnababka,częstowysyłamnienaszkoleniado
Warszawy,Poznania,Krakowa.
JakjestemwKrakowie,tozawszedoniegodzwonięijemyrazemobiadalbopijemy
kawę.Straszniegolubię,ateraz,kiedyniemaznamiSylwii,jakoślepiejsięczuję,gdy
widzę,żejeston,żejestLucyna,gdyspotykampaństwaFey.
-Aoni?-pytamgłucho.Wydajemisię,żejabyłabymprzybita,widująckoleżankęsiostry
całąizdrową.Chybawciążmyśla
łabymzżalem:Czemutoniety?Czemutonieciebiespotkało?
Marzenanierozumiemojegopytaniaidopieropodługiejchwiliintensywnegomyślenia
stwierdzaoględnie:
-Mateuszmnielubi.Cotozazdjęcia?
Tak,właśnie,zdjęcia.Otrząsamsięzzamyśleniaiukładamzdjęciawrównymszeregu.
Porobiliśmyjespecjalnymprogramemkomputerowymzfilmu,zwystępuSylwii.
Staraliśmysiętakjekadrować,żebyznalazłosięnanichjaknajwięcejosóbzklasySylwii
izklasrównoległych.TerazproszęMarzenę,bypopatrzyłananieuważnie.
-TozDniaZiemi,prawda?-podchwytuje.-Pamiętam,Sylwiamówiłamiotym.W
szkolemiałatakąkoleżankę,Śliwę,gospodarzaklasowego.Jejojciecpracowałwteatrze
miejskimizałatwiłwszystkimuczestniczkomimprezyprofesjonalnąstylistkęi
wypożyczeniestrojów.Sylwiabyławniebowzięta!Och,onauwielbiałatakierzeczy,te
wszystkiebrokaty,koronki,makijaże.Mówiła,żelubiobserwowaćłudziwautobusachpo
to,żebyzastanawiaćsię,cobywnichzmieniła,bystalisięatrakcyjniejsi,nowiepani,jak
ichściąć,jakumalować,copowinninasiebiezałożyć.Dobrzejejtowychodziło.-
Milknie,wpatrzonawzdjęcia.-Och-mruczy,podpierającrękomabrodę.
-CzyktóryśzchłopakówotaczającychSylwiępojawiałsięwjejżyciupozaszkołą?
Marszczynos.
-Chodzipanioto,czyspotykałasięzkimśpodczasbyciazDawidem?
205
-Tak,oto.-Ciekawimnie,czyznaSylwięztakiejstrony,ojakiejmówiliDawidi
Agnieszka.Marzenaprzesuwapalecpofotografiachwskupieniu;zatrzymujegonakimś,
ktostoiwtleinakogowogóleniestawialiśmy.
-Tojejnauczycielhistorii.Hubert.-Imięnauczycielawymawiawolniej,zpowagą,w
którejjestcośniepokojącego.-
Sylwiamiałaznimproblemy,chciałjąoblaćwklasiematuralnej…-Unosiwzrokinagle
widzę,jakajestprzejęta.-OmójBoże,tobyłowtymsemestrze,kiedyzniknęła!-niemal
krzyczy.-Zapomniałamotym!Jakmogłamotymzapomnieć?!Policjaotoniepytała!O
mójBoże!…
Staramsięjąuspokoić:
-Jakieproblemy?Ocochodziło?
Marzena,wciążrozgorączkowana,pocieranosiopowiada:
-Panipewnieniewie,aleSylwiabyłaświetnazprzedmiotówtakichjakWOSczy
historia.Tobyłjejkonik,próbowałanawetpisaćpowieścihistoryczneibardzouważnie
czytaławszystkonatematdanejepoki…Atenfacetchciałjąoblać.
Sylwianiechciałaotymrozmawiać,alekiedyś…
KiedyśMarzenanocowałauSylwiiwnowymdomu.Le
żałynakanapieirozmawiałyszeptem,nazegarachdochodziłatrzecia,powiekilepiłysię
imzezmęczenia,wino,któreodkorkowaływieczoremznadziejąnaupiciechociażdwóch
kieliszków,jużsięskończyło.WtedynagleSylwiauniosłasięnałokciachipopatrzyłana
przyjaciółkęznagłymożywieniem.
-Cościpokażę…
Zsunęłasięzłóżka,wyjęłacośzgłębiszafy.Tobyłpakunek,ładny,elegancki,w
firmowymopakowaniu.Sylwiauniosławieczkoiodsłoniłaślicznąkoszulęnocnąw
kolorzeliliowym,uszytązlejącejsięsatyny.Marzenaażjęknęłazzachwytu.Sylwiaprzy
łożyłanajpierwkoszulędosiebietak,żebykoleżankawidziała,jakfrywolnymakrój,
śmiejącsięzakołysałabiodrami,apotemznagłymznużeniemrzuciłakoszulęwręce
Marzeny.
206
-Jakchcesz,tosobiejąweź-powiedziała,wracającnałóżko.
-Dajspokój!-Marzenazniedowierzaniemmacałamięsistymateriał,niemogącnadziwić
się,żejejprzyjaciółkamacośtakiego.-Dawidcitokupił?Nigdybymgonieposądza
łaotakiepodarki.
Sylwiaprzypatrywałasięjejprzezchwilę,jakbyrozważałazaskoczeniejejjakąś
niespodziewanąinformacją.Terazmówi
łatakimtonem,jakbywszystkozmyślała:
-Nie,nieDawid.DostałamjąodHuberta.
-OdHuberta?-Marzenazaczęłasięśmiaćzniedowierzaniem.-Przecieżtonauczyciel!
-Nowłaśnie-odpowiedziałaSylwiazniechęcią.
Jeśliprzymknęoczy,potrafięwyobrazićsobieSylwięstojącąwpustejłazienceswojego
domu,ubranąwkoszulęnocnąisweterMateusza,wpatrzonąwwodę,którąnapuściładla
niejdowannybabcia.Oczymmyślała?
Tenobrazprześladujemnieodchwili,kiedyLucynaotymwspomniała.Nieopisałatego
tak,ajednakjawłaśnietaktozobaczyłam:Sylwięzzaniedbanymiwłosami,ztwarzą
pozbawionąmakijażu,przeglądającąsięwtafliwody.Lustereczko,lustereczko,powiedz
przecie…Obrazwwodziejestmglisty,rozpływasię,dzielinatysiącemałych
fragmentów,kiedydłońdotykapowierzchniwodyiSylwiarobipierwszykrok.
-Potrzebujęjejdziennikówpisanychprzezostatnirok-
mówiędosłuchawki.PodrugiejstroniejestMirek,mójnajskuteczniejszyinformator.
Wedługniegotakizapisistnieje,znalazłsięwzeszłymrokunapolicjiibyłskrupulatnie
badany.
-Hubertjużniepracujewszkole,wktórejuczyłasięSylwia.Wzeszłewakacje
przeprowadziłsiędoToruniaitamnauczawszkolegimnazjalnej…Comaszdlamniew
zamian?
Mojapracataknaprawdępoleganahandluwymiennym:zawszejestcośzacoś,niema
niczegobezpłacenia.DlaMir-207
kamambombę,będziezachwycony,gdymujądam,alenajpierwniechonmidato,
czegopotrzebuję.
-Myślałamotwojejcórce..-informujęgonibyobojętnie.
-Nagrudniowynumermamyjeszczewolnemiejsce.Dobremiejsce,wśrodku,całkiem
spore,1/8strony,kolorowezdjęcie…Ludzielubiączytaćprzedświętamioschroniskach
dlazwierząt.Twojacórkapasowałabyidealnie.Mojaszefowadoceniajejstaraniao
sponsorów,tewszystkiewystąpienia,akcjecharytatywne.Fakt,żesamachorujeitona
takspecyficznyrodzajbiałaczki,czynizniejprawdziwypomnik!-Trochęsię
zagalopowałam,aleMireksłuchaznamaszczeniem,tobalsamdlajegouszu.-Stworzenie
LigiOchronyPrawKrólikówtociekaweposunięcie,szczególniewokresiegrudniowym,
kiedyludziechcązrobićcośdobrego…
-Zobaczę,codasięzrobić-kończyMirek.
Mirekdziałaszybko.Kiedyprzychodzidomniepriorytetempaczka,awśrodkukilka
złożonychkartekzkseremdziennikówSylwiizokresuodstycznia2004ażdo
października2005,jest29października.Odnotowujęsobiewgłowiefakt,żedzisiajmija
równorokodzniknięciadziewczyny.
Opuszczamrolety,żebyniewidziećnarastającychkorkównadrodzedocmentarzai
zamieszaniaspowodowanegozamknięciemnajbardziejuczęszczanejtrasy.Siadamna
łóżkuizabieramsiędoczytania.
Hubert…Hubert,Hubert…Ech,brzmitakstaroświecko,jakimięjakiegośpodstarzałego
szlachcicazdziewiętnastegowieku.Pasujedoarystokracjipolskiej,domoichromansów,
aleabsolutnieniemogęprzypasowaćimieniadoabsolwentaUG,którypochylonynad
nauczycielskimbiurkiem,zagarniajednąrękąwłosydotyłu,adrugąpodpieragłowęw
geściekompletnejrezygnacji.
Hubert.Mójnowynauczycielhistorii…
208
Lou
Balansujępokamieniach,rozkładamręcenaboki,przeskakujęzkamienianakamieńtak,
żebyniedotknęłamniezimnawoda.Morzejestdzisiajwzburzone,falezalaływąskipas
plażyiniemogędostaćsiędolatarni.
Tojużrokijedendzień.Rokijedendzień.
„-Kolejnydzień…”-nucę,zeskakującnapiasek.
Wtedybyłatakasamapogoda:wiatrzdeszczem,strasznawilgoć,odktórejcierpłaskóra,
szarewzburzonemorze.Teżniebyłośniegu.Tatamówiłpotem,żegdybybyłśnieg,
możnabypójśćpoSylwiiśladach,ataktonicniedasięzrobić.
Byłoteżbłotoitakiedużekałuże,któreSylwiapokonywałaszybko,nawetniepatrząc,
czywniewchodzi,czynie.Ledwiezaniąnadążałam.
„-Nigdywięcejniepatrznamnietakimwzrokiem…-nucę,kręcącsięwmiejscu.-
Nigdywięcejniemiejtakichdziwnychoczu…”
Półrokutemunarysowałamto,comisięprzyśniło.Rysunekpołożyłamnastolei
czekałam,czymamasiędomyśli.Aleonanic.„Cotojest,Lou?”-tenbezbarwnygłos.
Chciałamjąjakośnaprowadzić,alestraciłazainteresowanierysunkiemiznowutylko
wpatrywałasięwjedenpunktnaścianie.
„-Miłośćjeszczeżyjewnas…”-Kolejnykamień,tenjesttrochęśliski,więcurywam
piosenkęiłapięsięmurku.„-Rokijedendzień”-wystukujękozakaminapiasku.
Niechcę,żebymamajechałaznaminagroby.Tomożejąmocnozdenerwować,apoza
tymniemanicfajnegowspojrzeniachludzi,którzymijająsięznami.Patrząnamamę,
jaknawariatkę.OstatniomojakoleżankaWeronikapowiedziała,żemamazachowujesię
dziwnie.„Niemusiszmitegomówić”
-odrzekłam,udając,żewcalemnietonieobchodzi.Aleonafaktyczniezachowujesię
dziwnie.KiedyprzyszłaWeronika209
zlekcjamiiprzywitałasięzmamą,tawpatrywałasięwniąkilkachwil,nicniemówiąc,a
kiedyponagliłamjąniecierpliwie,zamrugała,jakbybudziłasięzdługiegosnu,nagle
sapnęłagłośno,wyciągnęładoWeronikiszpony,przycisnęłajądosiebieitotakmocno,
żeWeronikaażjęknęła.Mamawcaleniechciaławypuścićjejzobjęć.Weronikabyłatak
wystraszona,żewpokojukazałamizamknąćdrzwinaklucz.
-Jeststrasznachlapaiwiejewiatr…-tłumaczytatacierpliwie,boteżniechce,żeby
mamajechałaznami.Alemamawogólegoniesłyszy,ubierasiętrochęjakrobot:nawet
niepatrzy,copasujedoczego.Niemawyboru-jedzieznami.
Zniedowierzaniemspoglądamnawiosenneszpilkiwkropki,którewłożyła.
Nadrodzedocmentarzasąokropnekorki.Stoimywdługimsznurzesamochodów,które
przesuwająsięraznakilkanaścieminutitookilkaledwiemetrów.Tatuściąglepowtarza,
żetrzebabyłozostawićsamochódprzedWitomińskąiprzejśćsięnapiechotę.Pewnietak,
pewniemarację.Wsamochodzieparująszyby,więcpocieramtęnajbliżejmniei
odsłaniamwidoknasznuraut.Jednojestznajome,pocieramszybęznowu,przysuwamdo
niejoko.Wsamochodziesiedzijakaśkobieta,nerwowobębnipalcamipokierownicy,ma
nasobieniesamowitefutrowkolorzezdechłegoróżu.Mamygłosprzedzierasiędomnie
jakzzazasłonydymnej;wypranyzemocji,bezbarwny:
-Czemuniepowiedziałamim…
Notosięzaczyna!
Szybapodmoimidłońmijestzimna,wilgotna,kiedyprzytykamdoniejpalce,
pozostawiająodciski.Przezteodciskiznowupatrzęnatamtenwóz.
-Tato,tujesttadziennikarka!-przerywamkolejnypłaczliwypotoksłów.Mamana
przednimsiedzeniuwogólemnieniesłyszy,obejmujerękomakolanaikiwasięjakw
transie.
-Gdzie?-Tataodkręcaszybę,boprzezparęnicniewidzi.
210
Terazuderzanasfeeriadźwięków:trąbieniesamochodów,muzyka,zirytowanegłosy
ludzi,pracującesilniki,odgłoskapiącegodeszczu.
-Stawałamnadnimwnocyiszeptałam.Chciałampowiedziećmuwszystko,alenie
starczyłomiodwagi…-Mamawciążmówi,nawetniezauważa,żeobojeztatąmachamy
dziennikarce,żetamtapochwilizaczynanamodmachiwaćzrezerwą.-…Niemiałam
przyjaciółek.Anijednej.Napodwórkubyłydziewczynki,którebawiłysięzesobą,miały
swojetajemnice,pokorytarzachszkolnychchodziły,trzymającsiępodrękę…Ajabyłam
sama.Królewna-takmnienazywałymiędzysobą.Królewnato,królewnatamto.
Wskazywałynamniepalcami,szeptałydosiebieiżadnaznichnigdysięniezatrzymała,
niezapytała,czychciałabymsiędołączyćdonich…Nie,żadna.
Oglądamsięnanią,tataprzechwytujemójwzrokinakazujepalcemciszę.Mamakołysze
sięterazmocniej,jakbysiedziałanabujaku,którymktośwłaśniezacząłsiębawić.
-Onaczekałazawszeprzedszkołą,czekałaimusiałamiśćznią.Rękawrękę.Żenibytak
siękochamyitaknamdobrze.
Szłyśmyoboksiebie,onaroztaczałaprzedemnąświetlaneplanyitłumaczyła,żemuszę
ćwiczyćwięcej,żemuszęsiępostarać.
-Krzywiusta,jakbychciałaterazkogośnaśladować.Kiedytorobi,zaczynammyśleć,że
naśladujebabcię.-Maszwielkitalent,kochanie!Mamusiazadbaotwojąkarierę.
Dzwonilidzisiajzdziennika,udzieliszwywiadu,napisząotobie,otamtym
przedstawieniu…Mojadroga,nietraćczasunakoleżanki.Powinnaśskupićsięnatym,co
jestwtobienajcenniejszego…masztalent!
Ostatniesłowapobrzmiewająirytacjąitatazaczynarozwa
żać,czyniezawrócić.Jaznowuwpatrujęsięwdziennikarkęzaszybą.Wciążsobie
machamy,onauśmiechasięjakośtakmilej.Nawetjużniewyglądanawyniosłądamulkę.
Głosmamystajesięcichyjakszept.
-Najcenniejszesądzieci.Najcenniejsze,głupia!
211
Nacmentarzuruchniesłabnie.Kolumnyludziprzetaczająsiędobramyizbramy,dwie
skrzypaczkigrająślicznąmelodięnaszerokiejdrodzeprowadzącejdowzgórza.Cmentarz
jestogromnym,rozległymterenem,jakosiedle.Terazkolorowy,wypełnionyzapachem
wosku,palącychsięknotów,nabrzmiałyodszeptów,rozmówimodlitw.Kiedy
przedzieramysięmiędzygrobamidopomnikarodzicówtaty,mamaposuwasięprzed
namibezradnie,trochęjakkaczkanaprzygiętychkolanach.Wciążcośmamrocze.
ZSylwiąiMateuszemnacmentarzubyłofajnie.Sylwia,zdługimiwłosami
przedzielonymirównymprzedziałkiemnaśrodkugłowy,zwielkimioczamipałającymi
zachwytem,zapalaławszystkieznicze,któreprzynieśliśmy.Zapałkabłyskałapłomieniem,
rozświetlałajejoczy:spojrzeniewręczfanatyczne,spragnioneogniaiwysysającenastrój
tejchwilidoostatniegosoku.Kiedyterazprzystajęzrodzicaminadgrobemdziadka,mam
wrażenie,żeSylwiatujest.Naprawdę.Czujęjejobecność.Niepewnieoglądamsięza
siebie,wszędziesąludzie,tysiąceludzi:modlącychsię,szepczących,dzwoniącychz
komórek,układającychnagrobachkwiaty.
Wzasięgumojegowzrokuprzemykaniebieskipłaszczyk.
-Cojabeznichzrobię?-Mamaopadanaławkętak,żegdybytatajejnienaprowadził,
klapnęłabychybanaziemię.-Cojabeznichzrobię?
Jejzawodzenieniemaznaczenia.Zapalamznicziustawiamprzymarmurowejpłycie.
-Coonwymyślił?Jakdalekochciałuciec?-Mamygłosprzechodziwmonotonnyszept,
którybrzmitrochęjakwiatr,imogęsobiewmówić,żewcalegoniesłyszę.-Powinnam
by
łaimpowiedzieć,powinnambyłaichpowstrzymać…Niechcia
łambyćtakajakona.Niechciałam,żebymyśleli,żeichkontroluję,żewtrącamsięwto,
corobią,ipodejmujęzanichwybory.TenKraków,myślałam,żeumrę…niemogłam
złapać212
oddechu!Kraków,Kraków…Gdybymógł,uciekłbydoTokio,żebybyćdalejodnas…
Tatakładzierękęnajejramieniu,ajaznowuszukamwzrokiempłaszczaSylwii.Jest.
Przesuwasiędaleko,międzydrzewami,krążywokółnas.Przechylamnabokgłowęi
próbujędojrzećcałąresztę.Włosy.Tak,włosysąjasne,niemalbiałe,częściowoprzykryte
kapturem.Przezkrótkąchwilęzauważamjejdelikatnyprofil,tocharakterystyczne
wygięcieszyi.Spojrzenieodnajdujemnieiprzyszpiladomiejsca.Wewłosachmaziemię
iUście.
„Przeziębiszsię”-powiedziałMateuszinasunąłjejkapturnagłowę.„Cotynie
powiesz?”-Wjejgłosiebyłasamairytacja.Odepchnęłajegorękęiprzezchwilępatrzyli
nasiebieniemalwrogo.
Szeptmamyznowurozrywamonotonięrozmówimodlitw.
-Kiedyspał,wchodziłamdoniegodopokojutak,żebyniewiedział.Przystawałamnad
jegołóżkiemipoprostupatrzy
łam.Kiedynadnimstawałam,poruszałsięprzezsen,jakbymniewyczuwał.Zawszetak
było:niecierpliwezgięciepalców,nadgarstekprzesuwającysiępopoduszce,pod
powiekamiporuszającesięgałkioczne.Jeślipostałamdłużej,zaczynałwyplątywaćsięz
kołdry,nabierałgłębiejtchu…
Odwracamsięipatrzęnanią.Tatateżpatrzy.Mamanasniewidzi,poruszasięrytmicznie,
jakbywciążsiedziaławbujanymfotelu,jejspojrzeniecelujewwazonzkwiatami:
-Niemogęcipomóc,szeptałamtużnadnimtak,żebyusłyszałprzezsen.Chciałammu
pomóc,aleniemogłam.Szepta
łam,aonwciążmniewyczuwał,marszczyłbrwi,przesuwał
dłoniąpoczole,owijałsięmocniejwkołdrę.Niemogę,powtarzałam.Palcezginałysię,
powiekaporuszałasięnerwowo.Delikatniezagarniałamdotyłujegorudewłosytak,żeby
gonieobudzić,iwtedyjużmogłamwyjść…
Dochodzidwunasta,kiedyzaczynamszukaćbudkitelefonicznej.Wciążmamnasobie
ubranie,wktórymwyszłamnacmen-213
tarz,tylkożeterazwszystkojestwymięteinieświeżeiwielebymdała,żebyjezsiebie
zdjąć.Głódściskamiżołądek.Przybudcetelefonicznejstoimężczyznawklapkach.Na
widoktychklapekipocerowanychskarpetekoczyrozszerzająmisięzezgrozy.
-Pożyczyszmitrochępieniędzy?-zagaduje,chybadomnie,więcwsuwamkartędo
telefonuizaczynamwykręcaćnumer.Tatuśzawszepowtarza,żebezdomnychtrzeba
ignorować,boinaczejwejdącinagłowę„darmozjadyjedne”.-Ej!
Dociebiemówię!Pożyczyszmitrochępieniędzy?
-Niemampieniędzy.
-Tociekawe!-Mężczyznaobrzucamniezawiedzionymspojrzeniem.
Sygnał,dwasygnały,trzy,cztery,pięć…Bądź,proszę!Jeszczeraz:kolejnysygnał,
kolejnedwa,trzy,pięć,dziesięć.Niewiem,cozrobię,jeśligoniebędzie.Niemam
pieniędzynapowrót,niemamnajedzenie.Niemamteżnadrugąkartętelefoniczną!
Rzucamzrozpaczonespojrzenienateskarpetkiiklapkiiogarniamniezgroza,bojeśli
Mateuszaniemainiepojawisiętu,toskończęjaktenpan!Piętnastysygnał,
siedemnasty…
-Słucham?
Bratniebrzmizbytprzytomniewsłuchawce,chybagoobudziłam.
-Mati,jestemnadworcu.Przyjedźpomnie.
Kiedymójbratsiębudzi,toprzezpierwszeminutydochodzidosiebie.Terazjesttak
samo.Wsłuchawcepanujecisza,aMateuszpewniepocierasennieoczy,odgarnia
rozkudłanewłosyztwarzyipróbujezrozumieć,żemójtelefontonieżart.
-Lucyna?-pytawkońcuzociąganiemitłumiziewnięcie.
-Skąddzwonisz?
Momentalniechcemisiępłakać.Spoglądamnapana
wskarpetkach,aonnamnieijużpierwszełzyskapująmipopoliczkach.Inicnatonie
poradzę.
-Jestemnadworcu-powtarzamizarazdodaję,żejestemstraszniegłodna.
214
Mateuszprzytomnieje.
-Najakim,kurwa,dworcu?Oczymtygadasz?
Więcwrzeszczędosłuchawki,ryczącjużnacałego:
-WKrakowie!Przecieżmówię!Nicmnieniesłuchasz,jestemwKrakowie!Czytymnie
wogólekiedykolwieksłuchałeś?
Mateuszpojawiasięwholudworcapółgodzinypóźniejimiotasię,szukającmniemiędzy
ludźmi.Wstajęwięczławkiistojęwbezruchutakdługo,ażmniezobaczy.Kiedyidziew
moimkierunku,woczyrzucająmisiędwierzeczy:popierwszebratniecieszysięnamój
widok,właściwietojestchybazirytowany,żetujestem.Podrugiewygląda,jakbywciąż
przeżywałHalloween-nawetoczymatakpodkrążone,jakbyjesobieobrysowałciemną
kredkąwprzypływieczarnegohumoru.
Chcę,żebymnieprzytuliłipowiedział,żejużwszystkodobrze,żezarazsięmnązajmie,
damicośdojedzeniaiżebymniepłakała.Aleonstajeprzedemną,wciążsennyichyba
zły,żegoobudziłam,ipoprostunamniepatrzy.
-Rodzicewiedzą,żetujesteś?
Kręcęgłową.
-Notopięknie!Wiesz,przezcoterazprzechodzą,niewiedząc,gdziejesteś?Myślałaśo
tymchociażprzezchwilę?Jużrazprzerobilitakiezniknięcie,więc…
Chybaniepomyślałamotym,cosięznimidzieje.Terazwyobrażamsobiemamę
kiwającąsięnafotelu,zrękamizaplecionyminapiersiachiwzrokiemutkwionymwjeden
punkt.
Jejszeptodzywasięwmojejgłowie:Onateżuciekła,cozrobiłamtakiego,żeuciekają?
Niechcętego,aleznowumamłzynakońcunosa.Niechciałam,żebymamatak
pomyślała,żebypłakałaprzezemnie,żebytatasiędenerwował.
-Niewiedziałam,żepociągtujedzietylegodzin-tłumaczęsięniezdarnie,ałzypłyną
potokamipopoliczkach.-Przepraszam,Mati.
215
-Nieprzepraszajmnie,mnietonieobchodzi.-Mateuszspoglądanapanawklapkachi
marszczybrwi.-Tooniwyrywająsobiewłosyzgłowy.
Wtedywybuchampłaczem,cośwemniepękaikrzyczęto,cozawszechciałamdoniego
krzyknąć:
-Ciebienicnieobchodzi!-Słowa,długoprzygotowywanedowykrzyczenia,sprawiają,
żeniemogęjużpowstrzymaćkolejnych,głosmisięłamie,zaczynamdrżećiwrzeszczę
tak,żewszyscyludzienanaspatrzą.-Jacięnieobchodzę!Mogłabymumrzećinawetbyś
nieżałował!TylkoSylwia!TylkoSylwiacięinteresowała,akiedyjejniema,toja
mogłabymzdechnąć!
Mateuszwytrzymujemojespojrzenie,niereaguje,kiedywycieramkapiącynoswrękaw,
kiedykrztuszęsiępłaczem.
Terazmogęwięcwywrzeszczećcałąresztę:
-Jejjużniema,acałyświatwciążkręcisięwokółniej!
Nienawidzęcięzato!Nienawidzęzatomamy!NiecierpięzatoSylwii!Chcę,żebynigdy
sięnieznalazła!Chciałam,żebyumarła!
Mateuszwciążnamniepatrzy,wjegotwarzyniezachodziżadnazmiana.Ludzie
przystająwokółnaszaciekawieniionwkońcuichzauważa.Spoglądananichprzez
chwilę,potemkierujewzroknamnie,aletak,jakbyniemógłznieśćmyśli,żefaktycznie
przednimstoję,żetujestemiżemusisięmnązająć,boprzecieżniezostawimnienatym
dworcunapastwęgłodu,panawklapkachitychzbulwersowanychludzi.
-Maszjakiśbagaż?-Rozglądasiędookoła.
Szczerzemówiąc,sądziłam,żemojesłowazrobiąnanimwiększewrażenie.Ostatecznie
przygotowywałamjesobieprzezparęlat,przegrupowywałam,czasemwpustympokoju
wymawiałamnagłos,bysprawdzić,jakwielkąmająmoc.Chybaniewielką,bobratw
jakimśmomenciewskazujemiwejściedopodziemidworcairuszawtamtymkierunku.
Chwilęstojęwbezruchuijestemtakazła,żejakbymmogła,towcalebymzanimnie
poszła.Chciałabymumrzećtu,216
żebypotemMateuszmógłpoczućwyrzutysumienia.Zresztątysiącrazywprzeszłości
wyobrażałamsobie,żetakwła
śniesiędzieje.Kiedybratmiałsięmnązajmowaćipoprostuzostawiałmniesamąalbo
zajmowałsięwłasnymisprawamiitylkosyczałdomnie,żebymbyłacicho,wtedy
wyobrażałamsobie,żenaprzykładspadamzeschodówiłamięsobiekark.Mateusz,
zajętyczymś,nawettegoniezauważa,alepoparugodzinachprzypominasobie,żemiał
sięmnązajmowaćiidziezniechęciąsprawdzić,coumnie.Ciekawe,cougłupiejLou?-
myślisobie.Znajdujemojezwłokileżąceprzyschodach,powyginanepod
nieprawdopodobnymikątami.Wtymwyobrażeniumójbratoczywiściezaczynażałować
swoichnędznychpostępków,płaczenadmoimizwłokami,możenawetgładzimniepo
włosachtak,jakpotrafiłgładzićSylwię.Czasempuszczałamwodzefantazjii
wyobrażałamsobie,żeSylwiateżnademnąszlocha.Razemwyjąjakdwapsydo
księżycaiwymieniająsięuwagamiwrodzaju:Tobyłatakakochanasiostra,takiedobre
dziecko,comybezniejzrobimy?Albomówią,żekochalimnienajbardziejitymgłośniej
zawodzą.
Aletotylkowyobrażenie.Wrealnymświecieimbardziejby
łamzrozpaczona,tymmniejtoobchodziłoMateuszaitakjestdodzisiaj.
Wkolejnymbezsilnymwybuchupłaczuwpatrujęsięwplecymojegobrataigdybynieto,
żeniemampieniędzynapowrót,żeniemamnicdojedzeniainieznamKrakowa,zosta
łabymtu.Wyobrażamsobie,żerzucamsiępodpociągiMateuszwostatniejchwili
orientujesięwsytuacji,zbiegapomnienatoryiprzeprasza.Wrzeczywistościmójbrat
przystajeipatrzynamnieniechętnie.
-Idzieszzemną?-pytapochwili,podczasktórejjajestemjużtakzaryczana,żeledwie
oddycham.
Wobectegoruszamwjegokierunku,powłóczącnogamiiwciąższlochając
spazmatycznie.
217
Sylwia
[rękopisnapapierzewkratkę,oryginał,8arkuszy27,9x21,9cm]
DrogiPamiętniczku!
„Incurablyromantic”MarilynMonroeByłmoimpopisowymnumerem,zktórym
miałamwystąpićnaprzedstawieniuszkolnym.ImprezęzorganizowałaŚliwa,jakimś
sposobemudałojejsięwymócpozwoleniepanidyrektoriprzeforsowaćscenariusz
napisanyprzezdwiedziewczynyzklasymaturalnej.ScenariuszByłbardzoprosty:
łączyłwsobiezbieraninęnajwiększychszlagierówkina,któresplata
łysięwcałkiemspójnąopowieść.Wszystkowystawianepodhasłem„Ziemianaszą
matką”miałosiędosiebiejakpięśćdonosa-scenariusz,pozapierwszymutworem,
„Wearetheworld”,niemiałnicwspólnegozziemią!
-Będzieciemiećprofesjonalnąstylistkę,dziewczyny!-obwieściłanamŚliwadumnie.
Ażjęknęłyśmyzzachwytu!Śliwapotrafiłabyćniezastąpiona,jeślirobiłacoś,co
miałozapewnićnamdzieńwolnyodnauki.
Stylistkaprzyjętanaszakulisamiteatrumiejskiego,gdziepracowałajakocha-
rakteryzatorka.Okazałasięniemłodąkobietąonajbardziejpłomiennychwłosach,
jakiewidziałamwżyciu.Włosyprzegrodzonebyłygrubymczarnympasmem,od
któregowprostniemogłamoderwaćwzroku.
-Tędy,miłepanie!-wskazałanamwąskikorytarzkończącysiędrzwiamido
garderoby.
Awgarderobieażzaparłomidechwpiersiach,jaktylkozobaczyłamogromnelustro
zpowkręcanymiwnieżarówkamiikosmetykizajmująceniemalcałyblat.
Uniosłamniepewniewzrokwyżejimojespojrzeniepadłonazdjęciaaktorekpo-
przypinanedościany.
Och,chcępracowaćwteatrze!
-Panipierwsza…-Stylistkażartobliwieuniosłaczarnąpelerynęiwskazałamiejsce
przedlustremKatarzynie,mojejkoleżancezklasy,któramiałapodczas
przedstawieniatańczyćfragmentz„Dirtydancing”.
-Tamsąkreacje,możnasobiewnichwyszukaćwszystko,czegopotrzebujecie.
Och,Śliwamiaładobrekoneksjewteatrze-jejtatapracowałtuwszatniodlati
najwyraźniejmusiałbyćbardzolubianyprzezdyrekcję.
Mojedłoniezanurzyłysięwmiękkichtkaninach,wolśniewającychcekinachi
delikatnychtiulach.Zustwydarłomisięcichewestchnienie,kiedyprzedlustrem
przykładałamdosiebiekolejnekreacje.Monika,dziewczę,zktórymzakulisami218
przedstawieniatrzymałamsięnajlepiej,odziałasięwstaroświeckisurdutzwielkim
żabotemizaczęłachichotaćgłośno.Śliwazuporemwciskałasięwopiętą
minispódniczkęzzielonegolenteksu.
-Wcaleniejestzaciasna!-mruknęładomnie,ztrudemdopinajączamek.
-Jestokej,co?
ZostałamucharakteryzowananaMarilynMonroetakdobrze,żeażsamaby
łamzaskoczona.Zniedowierzaniemdotknęłammałegopieprzykanapoliczkui
wsunęłampalcewbłyszczącejasnewłosy.
-Uśmiechdozdjęcia,dziewczyny!-Naszawychowawczyni,naktórąmiałyspaść
splendory,przyklękłanajednymkolanieiwycelowaławnasobiektywaparatu
fotograficznego.-Tezprzoduniechsiępochylą!Teztyłuproszęouśmiech!
Uśmiech!
-Dziewczyny!-wtrąciłasięŚliwa.-Powtarzajciesobieseeeex!
-Seeex-inawszystkichtwarzachzajaśniałperlistyuśmiech.
-Ślicznie,jeszczejedno!-Wychowawczyniprzyklękłanadrugimkolanie.-
Uwaga!
-Seeeeex!-wychichotałtłumdziewcząt,lampabłysnęłaizdjęciebyłogotowe.
Nawidownizebrałysięwszystkieklasy,odpierwszejdoczwartej.Rozchylając
kotaręiprzysuwającdoniejoko,wyłowiłamztłumuHubertarozmawiającegoz
paniąodbiologii.
„Incurablyromantic”wykonywałzemnąAndrzej,chłopakzklasymaturalnej.
Andrzej,ubranyweleganckismoking,siedziałnaławcewszatniinuciłpodnosem
nasznumer.Namójwidokwstał.
-Ależcięzrobili!-wykrzyknął,chybazagłośno,bomomentalniewszyscynamnie
popatrzyli.
Pełneentuzjazmuoklaskirozbrzmiałynasali.Obrzuciłamspojrzeniemwidownię,a
potemnajlepiejjakumiałamzsunęłamzramionbiałefutroipodbiegłamdo
mikrofonuidentyczniejakMarilyn:rozglądającsięnabokiiśmiejąc.Brawa
zabrzmiałyponownie,natwarzachchłopakówzpierwszegorzęduzobaczyłam
narastająceniedowierzanie-niemogliskojarzyć,skądmnieznają,araczejnie
wpadlibynato,żedziewczynaubranawszkolenajzwyczajniejwświecie,jesttą
samąosobą,któraterazkokieteryjniepochylałasiędomikrofonu.
-HappyBirthdaymrPresident!-krzyknąłktośztłumu,więcroześmiałamsię,teraz
jużzupełniespokojna.
219
Mójpartnerprzystanąłwtle,wrękęująłmikrofonizacząłśpiewaćmelodyjnie
pierwszązwrotkę.Udawałprzytym,żewcalemnieniedostrzega.Japatrzyłamna
niegowciążzmaślanymuśmiechemnajsłynniejszejblondynki,potempuściłamdo
publicznościokoiżartobliwiewtrąciłamsięwtekst.Mójgłosspłynąłnasalęmiękko
iswobodnie.(Potempaniodmuzykipowiedziała,żemamślicznygłos!)Partner,tak
jakbyłotoustalonewscenariuszu,odwrócił
sięzaskoczony.Drugązwrotkęśpiewaliśmyjużrazem,rozpoczynająctaniec.
Kiedysukniarozchyliłasię,odsłaniająckawałeknogiimojegopięknegobuta,nasali
rozbrzmiałykolejneoklaskiichórmęskichgłosówkrzyczących:„Dalej!
Więcej!”.
Hubertprzyszedłzakulisywrazzkilkomainnyminauczycielami.Odnalazłmnie
przydrzwiachdotoalety,gdzieprzebierałamsięwzwykłeubrania.Patrzyłnamniez
prawdziwymzdumieniem.
-Niepoznałemcię,Sylwio.
Wciążmiałammakijaż,alezdjęłamsuknięMarilynirozpuściłamwłosy.
-Kiedyśchciałambyćaktorką-powiedziałam.
-Niedziwięsię…Aterazkimchciałabyśbyć?
Roześmiałamsię.
-Szansonistką.
Nadworzebyłojużzupełnieciemno,kiedypodjechaliśmypodmójdom.Hubert
prowadziłnerwowoiogarniałamniepewność,żefartemuniknęliśmywielustłuczeki
jednegopoważnegowypadku.
-Dziękujępanuzapodwiezienie-powiedziałam.Mojedłonienamacałyklamkęw
drzwiach,alejeszczeniewysiadłam.Hubertwpatrywałsięwemniewciemnościach,
najegotwarzyodbitosięświatłoprzejeżdżającejfurgonetki.Poruszył
ustami,alenicniepowiedział.Wobectegowyskoczyłamzsamochoduiposzłamdo
domu.
8WRZEŚNIA
-Coto?-zapytałaLou,kiedywsklepieoglądałampończochy.-Toniesąrajstopy,
prawda?Podkolanówkiteżnie.
-Wyższepodkolanówki-skłamałam,macającczarnycienkimateriał.-Teraztakie
nosządziewczynywmojejklasie.
Louwbitawemniewścibskiespojrzenie.
-Pococione?
Zignorowałamjąipodałamekspedientceswójrozmiar.
-Poproszę.
820
-Martwięsięociebie-powiedziałasiostra,kiedywyszłyśmyzesklepui
wmieszałyśmysięwtłumnaulicy.-Straszniesięrobisztajemnicza.
Nierozumiałam,ocojejchodzi,więcpoprostuszłamdalej.Aleonaniedałaza
wygraną,dokończyłagłosem,którymzawszewygłaszawszystkiemądrzejszezdania:
-Wtakichrajstopachprzeziębiszsobiepupę,Sylwio.Przecieżonekończąsięw
połowieud!
14WRZEŚNIA
Pamiętniczku!
WczorajpokłóciłamsięzDawidemitotakstrasznie,żeniewiem,czyjeszcze
cokolwiekztegobędzie.PoszłooczywiścieoMatiego.Spędzaliśmycudownywieczór
wmałymromantycznympensjonacienaHelu,zoknanaszegopokojurozciągałsię
widoknamorze,falebyłytakniesamowiciewzburzone,wradiumówionoosztormie
iostrzegano,żebyniewychodzićzdomu,bowporywachwiatrmożebyćnaprawdę
silny.Siedzieliśmysobienałóżku,podjadaliśmychipsy,miałamnasobiekoszulę
Dawidawewzorkimoro,ondopierocowziąłprysznic,więcmiał
mokrewłosyiwyglądałbardzouroczo,cochwilasięcałowaliśmy,noiwygląda
łonato,żezostaniemytuażdoniedzielnegowieczoru.
Och,niewiemdlaczegoDawidwyskoczyłnaglezpytaniem,któredosłownie
wmurowałomniewkanapę.
-Czytoopowiadaniejestprawdziwe?
Wpierwszejchwilinierozumiałam,oczymmówi,alezarazpotemuświadomiłam
sobie,żemanamyśliopowiadanie,nadktórympracuję.Tohistoriami
łościdwojgaludzi.Wpierwszejwersjichciałamstworzyćmiłosnytrójkąt,alew
końcuzrezygnowałamztegopomysłu.Całeopowiadanierozgrywasięnadachu
domkujednorodzinnego(dachtomagicznemiejsce),gdziechłopakidziewczyna
(czytelniknajpierwsądzi,żetopara)rozmawiają,oglądającniesamowiteniebonad
nimi.Wopowiadaniuważnyjestnastrój:gwiaździsteniebo,wrażeniejakiejświelkiej
tragedii,októrejniemówisięwprost,ulotnośćchwilizawieszonejnaddzielnicą,
niemalnierzeczywistej.Całośćzakończyłamscenąkąpieliwmorzu,podczasktórej
nagleczytelnicydowiadująsię,żecidwojesąrodzeństwem.
KiedyDawidzapytał,rozchylałamizamykałamusta,kompletnieniewiedząc,co
odpowiedzieć.Och,Dawidmatakieniesamowiteoczy:jakpatrzy,totak,jakby
potrafiłprześwidrowaćczłowiekanawylot!Nowięctakwłaśnienamniepatrzył,aja
kompletnieniewiedziałam,coodpowiedzieć.
221
-Boonowydajesiętakieprawdziwe-podjął.-Piszeszojakimśfacecie,aja
momentalniewidzęprzedoczamiMateusza.Wzorowałaśsięnanim?Dlaczego
napisałaśomiłościmiędzyrodzeństwem,itojeszczeotakiejmiłości?-Wycofał
się,widzącmojezdumienie.-Twojeopowiadaniejestdziwne.Poprostuniewiem,
dlaczegonapisałaścośtakiego.
Och,mójBoże,chybaniesądziłam,żeDawidawogólezainteresujemójtekst,on
czytatylkotakietrudneipoważnerzeczy!
-Chybanieświadomie-odpowiedziałam,zakłopotana.-NiepisałamoMatim,nie
miałamtakiegozamiaru.
-Aleontoczytał?
Pokręciłamgłową,bezpieczniewycofującsięwpółmrok.Dawidwciążnamnie
patrzył,dziwnieporuszony,izaczęłamczućsiępodle.Och,nastrójrobiłsięcoraz
cięższyicięższy.PośpiesznieodszukałamrękęDawida,splotłamznimpalce.
-Totylkofikcjaliteracka-załagodziłam.-Chciałamtrochęzbulwersować…
Nowiesz.
Kolejnepytaniekompletniemniezszokowało.
-DlaczegoniepowiedziałaśMateuszowi,żejesteśmyrazem?Czytojakaśtajemnica
dlaciebie?
Pochwilinamysłuwybrałamnajgorsząopcjęodpowiedziipoprostuzaczę
łamnaniegonapadać:
-Gdybyśniebyłjedynakiem,tobyśrozumiał!Tomójbrat,pocomawiedzieć,że
sypiamztobą?Przecieżtologiczne,żezarazchciałbywiedzieć,czymaszjakieśplany
względemmnie!Nibycomiałammupowiedzieć?Żeprzyjeżdżaszikochamysięw
hotelachalbowsamochodzie?
Jużwchwili,kiedytomówiłam,zrozumiałamswójbłąd.Dawidodepchnąłmoją
rękę,zacząłsięubierać,nawetnamnieniepatrząc.Bezradnieodwróciłamsiędo
okna,patrzyłam,jakdrzewauginająsiępodnaporemwiatru,morze,szaremorze
nacierałozwielkimszumemnaplażę.
-Dzięki,żeoświeciłaśmnie,jaktoodbierasz…
Dawidbyłwściekły,ajaczułamsięokropnie.Chciałamgojakośzatrzymać,
przeprosić,wytłumaczyć,alewgłowiemiałamkompletnąpustkęinieznajdowa
łamżadnychsensownychsłów.
-Nieidź,proszę-odezwałamsięwkońcu,alewtedypopatrzyłnamnietak,jakby
widziałmniepierwszyrazwżyciuijakbyniemógłuwierzyć,żewogóleto
powiedziałam.
-Pokójjestopłaconydojutra,dobakończysięojedenastej-poinformował
mniejużwdrzwiach.
222
Niemogłamuwierzyć,żefaktyczniewyszedł!Siedziałamkilkachwilnałóżku,a
potemzerwałamsięiwybiegłamnakorytarzzbosymistopami,tylkowkoszuli
sięgającejpotowyud.Korytarzrozświetlonybyłmałymipunktowymilampkami,
któredawaływrażeniewielkiegociepła,mojestopybiegłypopuszystymdywanieaż
dowindy,którawłaśniezaczętasięzamykać.Wsunęłamdośrodkarękęidrzwiz
powrotemrozsunęłysięnaboki.
-Poczekaj…-zaczęłamwręczbłagalnie.-Tonietak,wszystkociwytłumaczę!
AleDawidprzyglądałmisięwciążtaksamolodowato;nagłowęnasunąłkaptur,stał
opartyolustro,wjegogłosiedźwięczałazłość:
-Czytałemtopieprzoneopowiadanieiwiesz,comyślę?-Terazjużbałamsię
każdegokolejnegosłowa,bowszystkiemogłyporanićmniedokrwi.-Myślę,że
opisałaśdokładnieto,cosięstałoalbocochcesz,żebysięstało.Askorotak,tonie
mamyoczymgadać.-Postukałsięwgłowę.-Tumasznapieprzone,wiesz?
Dopsychiatrypowinnaśsięwybrać!
Odsunąłmnieoddrzwi.
-Jakotymmyślę,tocieszęsię,żejestemjedynakiem.
18WRZEŚNIA
Odplamiacznaplamysumienia
Byczystebyłojakudziecka
Lubpastawybielającaszarośćdnia
Wpromocjinajesień
Na102*
19WRZEŚNIA
StojącaprzedbiurkiemHubertaŚliwaprzesuwałacielęcymwzrokiempoklasie.
-Skupiamsię-burknęła.Jejdłoniezwijałyzłotyłańcuszekzawieszonynaszyi.Na
łańcuszkuprzypiętybyłpierścionekodjejchłopaka.Długiepazuryskrzy
łysięwszystkimiodcieniamifioletu,szczękipowoliprzeżuwałygumę.
-Gumęwyrzućdośmieci.
-Dlaczego?
-Bonalekcjiniewolnożućgumy.Nojuż!
Mimowolinamojeustawypłynąłuśmiech.Przysłoniłambuzięręką,żebynikttego
niewidział-wypadałomistaćpostronieŚliwy,niezależnieodwszystkiego.
*IrenaKomorowska,„Ogłoszeniadrobne”.
223
-Więc?
-Katyń…-Śliwapróbowałasięgnąćwodmętyswojejpamięciiwyciągnąćna
wierzchchociażjedenfaktzwiązanyzKatyniem,alemyślirwałysięiulatywa
ły,zanimzdążyłajechwycić.Paznokciezgrzytnęłyopierścionek,gumaprzesunęła
sięnaprawąstronęiwypełniłapoliczek.-Katyń…
Katyńbrzmiałzagadkowo,wręczorientalnie.Śliwastałaobiemastopamiwczarnych
modnychkozakachnaziemiiniewidziałapowodu,bycośtaknie-dotyczącegojej,
jakwłaśnieKatyń,miałochociażprzezchwilęzaprzątnąćjejświadomość.Poza
Katyniembyłoprzecieżtyleinnych,ciekawszychnazw,którebezpośredniotrafiały
dopamięciinawetniemusiałasięichspecjalnieuczyć,adoskonalejepamiętała:
MargaretAstor,Dior,MissSporty,Sephora…
-Tak,Katyń.-Hubertprzechwyciłmojespojrzenie,jegoustawykrzywiłysięw
lekkim,porozumiewawczymuśmiechu.-Możejednaksłyszałaśkiedyśtęnazwę?
Śliwasłyszała.Alesłyszećtonietosamo,cozapamiętaćiskojarzyć.
-Owszem,słyszałam-odparła.Zasępiłasięijeszczerazspróbowałazajrzećdo
otchłaniswojejgłowy,gdziemyśli-płocheiraczejkrótkie-szybowałypowielane
przezecho.CośzadźwięczałoiŚliwaznieruchomiała.Szczękiprzestałyżuć.
-Zrozbiorami?-wrzuciłazadowolonymgłosemizarazodblokowałasięjejpamięć.-
ZrozbioramiPolski?
25WRZEŚNIA
DrogiPamiętniczku!
CudownyweekendwdomudziadkówDawidadobiegakońcaiogarniamniecoraz
większeprzygnębienienamyśl,żezarazfaktyczniezaczniemypakowaćma-natkii
wrócimydoGdyni.Teraz,kiedybabciaczujesięźle,kiedynieustanniemuszę
pocieszaćLouitłumaczyćjej,naczympolegaodchodzenie,niemamwielkichchęci,
żebywrócić.
Takbymchciałatuzostać.Tostarydom.Drobinkikurzuunosząsięwpowietrzu,
lustrasąprzymglonezestarości,krzesłatrzeszczą,nagwoździachwisząfartuchyi
płaszcze,którenosilidziadkowieDawida;kiedyotwieramszafkialboszuflady,
rzeczywłaścicielileżątam,jakbyczekały,ażktośponiesięgnie.Dawidmówi,że
rodzicepośmiercidziadkachcąsprzedaćtendomek.Mniewydajesiętostrasznie
bezduszne.Tendomjestnaprawdęślicznyidźwiganaswoichbarkachtakwiele
wspomnień!NatejlawiesiadałababciaDawida,jejpalceprzesuwałypaciorki
różańca,ustapowoliwymawiałymodlitwy.Tuwisiichportret-babciawstrojnej
sukience,dziadekzpodkręconymwąsem,uśmiechnięty.Niemieli224
żadnychksiążek,aleznalazłamlisty,któredosiebiepisali.Toprostelisty,ale
niesamowicieurokliwe!Wczorajpółwieczoruspędziliśmynaczytaniuich.
Siedzieliśmysobieprzypiecu,wktórympaliłysiępolana,wradiuszłaaudycjao
jazzie,amyczytaliśmytelistyibyłotakcudownie,żekiedypotempopatrzyłamna
Dawida,poczułamsięnaprawdęszczęśliwa.Pomyślałamnawet,żemożeonjesttym
właściwym,aprzynajmniejnajwłaściwszym,skorotegowłaściwegoniemogęmieć.
-Babciamiałaprostemarzenia-mówiłDawidpóźnownocy,kiedyjużchowaliśmy
listyzpowrotemdokartonowegopudełka,gdzieleżałyprzepasanezłotąwstążką.-
Chciałamiećdom,którymogłabywytapetować.Tusięnieda,widzisz?
Tuwszędziejestwapnoinicsięnieutrzymanaścianach.
Byłamtakaspokojna.NawetmyśloliścieHuberta(żałosnymistrasznym),który
kilkadniwcześniejspaliłamnadachudomkuirozsypałamjegopopiołynadnaszą
dzielnicą…nawettakamyślniebyłamistraszna.Ogieńtrzaskałwpiecu,spokojna
muzykapłynęłazradia,zaoknamiwiatrszalałpopustymogrodzie,targał
gałęziami,zrzucającliścienadrogi,kroplamideszczuuderzałwszyby.
Późniejleżeliśmynałóżku.Byłotakzimno,przytuliłamsiędoniego.Podpartana
łokciu,patrzyłammuwoczy,bawiłamsięjegowłosami,przesuwałampalcempo
wysokimczole,dotknęłamust.
-Chybazakochałamsięwtobie-powiedziałamszeptemiczułam,jakniesamowicie
podniosłajesttachwila,ilekosztujemniepowiedzeniemutego,jakbardzoważneto
sąsłowa.
-Tak?Jawiemnapewno,żezakochałemsięwtobie.
Rozgarnęłampalcamijegowłosy,pochyliłamustadojegoust.
-Kochamcię-powiedziałpodmoimiwargami.
-Tochybatosamo.-Pocałowałamgo.
-Nietosamo.-Odgarnąłmiwłosyztwarzyiprzytrzymałje,żebynieosypywałysię
naniego.Uśmiechałsię,jegogłosspływałnamniełagodnie.-Iniekłamałem,jak
mówiłem,żepodobałaśmisięodzawsze.Takbyło.Tylkoże…-
zawahałsięiwkońcuzrezygnowałztego,cochciałpowiedzieć.Powtórzył:-Bardzo
misiępodobałaś.Aterazciękocham.
5rano
Wiatrwyjewszczelinachokien,jestsilny,porywisty,poruszawierzchołkamidrzew,
rozsiewapoizbieziąb,któryterazmnieoblepia.Cochciałamnapisać?Chybatylko
toosłowach.Tocytat,alejesttaksamomój,jakAnneSexton,którajestjego
autorką:
225
Osłowanależydbać,
nawetotecudowne.
Dlacudownychrobimynajwięcej,
czasamirojąsięjakowady
inieżądlą,leczcałują.
Potrafiąbyćniegorszeodpalców.
Potrafiąbyćpewnejakskata,
naktórejniewahaszsięusiąść.
Potrafiąbyćstokrotkami,aleisiniakami(…)*
Pamiętniczku,byłoupalnepopołudnie,kończącewrzesieńzeszłegoroku,kiedy
odprowadziłamMateuszanapociągdoKrakowa.
-„Zawszemusibyćktoś,ktobędzieczekał”-zacytowałamsłowazfilmu
„Małekobietki”.Przysłoniłamsobierękąoczy,żebywidziećgopodsłońce.Mateusz
niezorientowałsię,żetotylkożartiprzezchwilęprzypatrywałmisięniepewny,co
odpowiedziećnatakiesłowa.
-Tocytat!-powiedziałamzuśmiechem,apotemdodałamjużpoważnie:-
Poradzęsobie,nicsięniemartw.Maszdomniepisaćlisty-zastrzegłamwciążztym
samymuśmiechem,którypokrywałżal.-Słyszysz?Maszpisaćitoczęsto.
Jegopociągwtoczyłsięnastację.SpojrzenieMateuszwciążtrwałozawieszonena
mojejtwarzy,podłuższejchwiliskinąłgłową.
-Oczywiście,aletylepiejpiszesz,więcnajpierwtynapisz.
-Dobrze.-Zaplecamisplatałamirozplatałampalce.
Jużnamnieniepatrzył,spoglądałnaswójplecak;zapytał:
-Mogęcięprzytulić?
Jegopytaniebyłotakiedziwne.Uniosłamdłonie,przyciągnąłmniedosiebie.
Objęłamramionamijegoszyjęzewszystkichsił,aonrówniemocnoprzytrzymał
mnieprzysobie.Uścisktrwałdługo,miałamwrażenie,żecałąwieczność.Boże!
-pomyślałam,czując,jakmojesercebijemocno,idobrzewiedząc,żekiedypociąg
Mateuszaznikniewoddali,wemniepozostaniewielkibrak,któregoniczymnie
wypełnię.Wspięłamsięnapalceiprzytuliłamdoniegojeszczemocniej.
-Kochamcię-wyszeptałamdojegoucha.-Kochamcięzamocno.
Konduktorprzeszedłkołonas,kontrolując,czywszyscyjużwsiedli.
-Jeszczeon!-zawołałam,widząc,żepodnosigwizdekdoust.-Idźjuż,proszę!-
zwróciłamsiędoMateusza.Ostatnieprzytulenieizostałamnaperoniesama.
*AnneSexton,„Słowa”,tłum.MonikaJ.Sujczyńska.
226
Marlena
KiedyMirekdzwonidomnieosiódmejranoizaczynarozmowęodtego,żejegocórka
znalazładwazdjęcia,któreświetniewyglądałybywartykulezamiastjednegoiże
materiałumogłobybyćwięcejniżna1/8strony,czujęzapalającysięwemniewielki
płomieńnadziei.Jestemrozbudzonawsekundę,jużsiedzęnałóżku,jużotwieramnotes,
głosowinadajęjednakspokojnebrzmienie:
-PorozmawiamzIrenąnatentemat,alesamwiesz,jaktojestzartykułamioakcjach
charytatywnych…
-Ochorobieteżtrzebamówić-przerywaMirekwtakisposób,żesercedosłownie
wyrywamisięzpiersi,trzepoczejakszaloneizledwościąmogęutrzymaćnerwyna
wodzy.-Córkamyślała,żewartobywspomniećwłaśnieobiałaczce,awdrugiejczęści
przejśćdoLigiOchronyPrawKrólikówischronisk.Nowiesz,takiwglądwżyciechorej
dziewczyny:chorobajestciężka,aonajeszczeznajdujesercedlazwierząt,dlaich
smutków…
-Zobaczę,cosięuda-przerywamszybkoiczekam.
-Zapiszsobienumer.
-Córki?
-Nie,niecórki.ZapiszsobienumerAdelajdy.
Adelajda-notujępośpiesznie.Rękamidrży.
-KimjestAdelajda?-pytam;akiedypadaodpowiedź,rzucamnibyziewnięcie:-To
podeślijmitedwazdjęcia,zobaczę,jakwyglądająiczynadająsiędogazety.
AdelajdaNikieljestsiostrąkobiety,którejuprowadzonosyna.Miałsiedemlatiostatniraz
rodzicewidzieligonapodwórku,gdziebawiłsięwchowanegozinnymidziećmi.Jego
matkawyjrzałaprzezokno,zobaczyła,jakjejsynekbiegnieschowaćsięzajedenz
samochodówparkującychnapodwórku.Któreśdzieckokrzyknęło:„Szukam!”,pozostałe
227
przyczaiłysięwróżnychzakamarkachirozpoczęłasięzabawa.Kiedypółgodzinypóźniej
małyNikielwciążniereagowałnawołanie,rodzicezainteresowalisięnatyle,żebyzejść
napodwórkoiteżrozpocząćposzukiwania.Kilkagodzinpóźniejnapodwórkubyło
niebieskoodpolicyjnychmundurów.
Zabezpieczonoplaczabaw.TrzydnipotajemniczymzniknięciuAdelajdaprzyleciałaz
Londynudoswojejsiostry,żebywspieraćjąwtychtrudnychchwilach.Poszukiwania
chłopcaciągnęłysiętygodniami.Spadłjużpierwszyśnieg,kiedypiestropicielodnalazł
szczątkiczegoś,cokiedyśmogłobyćzwłokamisiedmiolatka.Szczątkibyływtak
okropnymstanie,żeichidentyfikacjazajęładługiegodziny.Sekcjazaśwykazałatyle
okropieństw,przezktóreprzeszedłchłopiec,zanimzginął,żematkadzieckapopoznaniu
szczegółówjużnigdyniewróciładonormalnegożycia.Adelajdazałożyłastowarzyszenie
wspierającerodzicówdziecizaginionychijakdotychczasjejdziałaniaprzynosząwiele
sukcesów.Stowarzyszeniewspółpracujezpolicjąprzyposzukiwaniachzaginionych
dzieci,alejegogłównymkierunkiemjestpomociwsparciedlarodzinofiar.Współpracują
zpsychiatrami,psychologami,organizująsesjeterapeutyczne.Rodziny,które
zaangażowałydopomocyAdelajdęijejzespół,mogąliczyćnacałodobowąpomoc.
SkorzystałazniejteżLauraFeywlutym2006,gdyszansenaodnalezieniejejcórki
zbliżałysiędominimum.
NaspotkanieprzywiózłjąJakub.Wcześniejniechciaławogóledopuścićdosiebie
wiadomości,żeAdelajdaijejtowarzystwomogąbyćpomocni.Kiedystawiałapierwsze
krokinapodwórkuprzedblokiem,przyktórymzaginąłsiostrzeniecAdelajdy,wyglądała
nadośćmocnooszołomioną.Teraz,poupływiepółroku,Adelajdaopisujejąjakokobietę,
któramogłabyzrobićcośniekontrolowanego.
-Rozumiepani,comamnamyśli?-Dużeszareoczypatrząnamniezdecydowanieiz
wielkimuporem.-Znikadziew-228
czyna,matkatozgłasza…Statystykiniekłamią:najczęściejoprawcamiokazująsięosoby,
którepierwszezadzwoniłynapolicję.Odpoczątkudziwnebyłoto,żeLauraniedzwoniła
napolicję,tylkoposzłatamnapiechotę,kilkakilometrów.
Apogodanienależaładonajpiękniejszych!
Niewiem,czytomabyćżart,aleuśmiechamsięnawszelkiwypadek.Cośwtejkobiecie
mniepeszyiłapięsięnatym,żekontrolujęwszystko-każdyoddech,intonacjęgłosu,
każdesłowo,którewypowiadam.Najbardziejdenerwującejestto,żekiedyzaczynam
mówićcoś,cokolwiek,cośnawetzwykłego,onamomentalnieskupianamniespojrzeniei
słuchatak,jakbysłuchałakażdymporemciała.Jakbymmówiłanajważniejszerzeczypod
słońcem.NaBoga!
-Niepoddajemysię.-Twardespojrzeniekobietyprzyciskamniedosiedzeniafotela.-
Nigdy.
Topewniejejhasło,bojowezawołanie.Wyobrażamsobie,jakpomagazałamanym
matkom,przywracającjewsekundędopionu,jakzwytrwałościąidesperacjąkamikadze
przeszukujelasy,nieomijającanijednegorowu,spoglądającnietylkowdół,aleteż
uważnieoglądającdrzewa.Przechodzimniedreszcznamyśl,żetakobietamoże
faktyczniepomagać,słuchać,doradzać.
-Odrazuwydawałonamsię,żezniąjestcośnietak.Cośukrywałaprzednami,cośna
tyleważnego,żenawetwstaniewycieńczeniaorganizmu,wchwili,gdyprawiemdlała,
gdypo
łykałatabletkijakcukierkiigdywysłuchiwałahistoriiozaginionychdzieciachodmatek
ofiarnaspotkaniuwspólnoty…
nawetwtedynicniepowiedziała.
Jużsobietowyobrażam:Laurasiedziałapewnietu,gdzieterazsiedzęja,nafotelach
ustawionychwkrągzasiadłymatkiofiar,którejużpogodziłysięzodejściemswoich
dzieciiterazmogłydoradzać,corobić,żebydalejżyć.Laura-zagubiona,z
półprzytomnymspojrzeniem-słuchaławynurzeń,wypełnionychdrastycznymiopisamii
przeplatanychwizjami229
tego,jaktobędziedalejizjakimireakcjamimożespotkaćsięwkolejnychmiesiącach.
Widzętejejprzerażone,zaszczuteoczy,czuję,jakdygocze,jakchciałabyzasłonićuszy,a
jednocześnieniemożeprzestaćsłuchać,bowmakabrycznychwspomnieniachjest
magnes,którysprawia,żeniemożnasięodnichoderwać.Więcsłucha,obronniekrzyżuje
ręcenapiersiach,zapadasięwfotelcorazbardziej,jejumysłjednaktrzymasięwjednym
kawałkuiwciążochraniaTajemnicę.
-To,cowkońcuodniejusłyszałam,niejestprzeznaczonedlauszuopiniipubliczneji
jeślitowykorzystasz,pozwęciędosądu.-Adelajdabrzmigroźnieinawetniestaramsię
jejgroźbyanalizowaćwkategoriachprawnych.-Powiedziałatotylkomnie.Mążotym
wie.Niewienatomiastresztarodziny.
Niktwięcejmasięniedowiedzieć.Rozumiesz?
Więcczemudzieliszsiętymzemną?-myślę,naglesparaliżowanaświadomością,że
zarazusłyszęcoś,cowbijemniewfotel.CotakiegozaofiarowałjejMirek?Cojamogę
jejdaćwzamianzatęinformację?
-Policjateżzostałaotympoinformowana,ale,jakrozumiesz,stałosiętodopierow
marcu,kiedypraktycznieśledztwowygasło-uprzedzamojekolejnepytanie.-Mamy
pewność,żetainformacjaniemawpływunaśledztwo.Kiedypowiemciotym,musisz
miobiecać,żeteżzachowaszjądlasiebie.
Jeśliinformacjaniemawpływunaśledztwo,todlaczego,naBoga,mamjąusłyszeć?
-Naszaorganizacjaniesieludziompomoc.-Spojrzenieznowumniedopadainiemal
zgniata.-Wartobyotymnapisać,prawda?-Brzmitojakgroźba.-Ludziemuszą
wiedzieć,gdziesięzwrócić,atwojagazetamabardzoszerokizasięg.
Przetrawiamto,analizuję.To,cousłyszę,niemamipomócodnaleźćSylwii,więcnie
wiem,czymogętakłatwoszafowaćmiejscemwgazecie.Zastanawiamsię,czytobędzie
wyrównanyrachunekidobratransakcja.Adelajdaprzejrzałamnienawylot,rzuca
chłodno:
230
-Mirekuważa,żetorewelacja,którąbędzieszchciałapoznać.
Terazjużzupełnieniewiem,cootymmyśleć.Ogarniamniegniew,żeMireknieustaliłze
mnątegowcześniej,żeniezapytałmnieozdanie.
-Czychceszwysłuchaćtego,comamdopowiedzenia?-
Wgłosiepobrzmiewawyższość,domyślamsię,coAdelajdamy
ślinamójtemat:jestemdlaniejnikim,alemogęjejzapewnićklientównanajbliższelatai
dlategouznała,żewartozemnąrozmawiać.
-Jakwkonfesjonale-odpowiadam,rozciągającustawuśmiechu.-Milczeniepogrób.
Onaprostujesięwswoimfotelu,któryjestwyższyodmojegoiwyściełanyładniejszą
skórą,izaczynaopowiadać.
Sylwia
[maszynopiszręcznienaniesionymipoprawkami,9arkuszy27,9x21,9cm]
25PAŹDZIERNIKA
DrogiPamiętniczku,wnajgorszychsnachnieprzewidziałamtakiegoscenariusza:
Hubertzałamany,Hubertzpodkrążonymizniewyspaniaoczami,Hubertnaskraju
załamanianerwowego,Hubertpiszącydomniesentymentalnylist,Hubert
dzwoniącyiłażącyzamną!
SentymentalnylistByłtakinfantylny,żekiedytylkoprzeczytałamkilkapierwszych
linijek,poczułampalącywstydizażenowanie.
Kiedyśmarzyłomisię,żektośtakstraszniesięwemniezakocha,żebędziesłałmi
listy,którejabędęchowaćwspecjalniedotegoprzeznaczonympudelku.
Wmarzeniachbyłamstarsząkobietą,któraotwieraskrzyneczkęniewielkim
kluczem,wyjmujezniejstare,niemalrozsypującesięlistyodwielbicieliiz
westchnieniemnostalgiiprzebiegaponichwzrokiem.
Niemogłojednakbyćotymmowywprzypadkulistu,którymiałamwręce.
Okropieństwo!Nawetniedoczytałamdokońca,listpodarłam,aponieważnie
miałampewności,czybabcianieodnajdziegowkoszunaśmieci,poszłamnadach2
31
naszegodomuitamspaliłamgodocna,apopiółzrzuciłamzkrawędzi.Trochęjak
czary-powiedziałbyMati,gdybyzobaczył,corobię,izarazpewniedodałby
żartobliwie:Obracaszwprochjegowyznania,jesteśbezserca.
MójBoże,jestembezserca.JestembezsercadlaHuberta,bochcę,żebyzniknął,a
onwciążjestijest,ijest,ipsujemiwszystko!
WczorajHubertujawniałswojąobecnośćzaoknempubu,wktórymsiedzia
łamzMarzenkąidwiemadziewczynamizmojegodawnegopodwórka.Akuratza
śmiewałamsię,opowiadającdziewczynomjakąśhistorięzwiązanązDawidem,kiedy
naglemójwzrokpadłnaszybęwystawową.Całazalanabyładeszczem,apodrugiej
stronie…mójdrogiBoże…podrugiejstronie,bezparasola,wstrugachdeszczustał
ponuroHubertiwpatrywałsięwemnie.Wyglądałtrochęjakwampir:bladatwarz,
podkrążoneoczy,czarny,ociekającydeszczempłaszcz.Zakrztu-siłamsiępiwem,pół
wyplułamnaMarzenkęidopiero,kiedysięuspokoiłam,wybiegłamdoHuberta,
tłumaczącdziewczynom,żezarazwrócę.
Hubertzbliskawyglądałjakostatnipotępieniec.
-NaBoga,cotyturobisz?-wyszeptałam,zdumiona.-Hubercie,przecieżty
mokniesz!
-Toniemaznaczenia,czymoknę-odpowiedziałmelodramatycznie.
-Proszę,nieróbscen!-Szukałamwgłowiesensownychargumentów,podczasgdy
Hubertspozierałnamnieponuro,awodakapałamuzwłosówiubrania.
Wykorzystałamargument,którymonposługiwałsięprzezwszystkietygodnie
naszegoromansu,tłumacząc,czemuniemożemyspotkaćsiępozajegodomem.
-Przecieżktośmożecięzobaczyć!Straciszpracę!
Aleontylkopokręciłgłowąiodpowiedziałtaksamoponuro:
-Tojużniemaznaczenia.
Bezradniepopatrzyłamwstronępubu,wktórymmojekoleżankiwnajlepsze
rozmawiaływprzyjaznejatmosferzeciepłaiwesołejmuzyki.Naulicybyłogłośno
-szumiałdeszczprzelewającysięwrynnach,samochodyrozbryzgiwałyhałaśliwie
kałuże,nieborazporazrozcinałyhuczącebłyskawice.
-Hubercie…-powtórzyłam,kompletnieniewiedząc,corobić.
-Czynierozumiesz,jakbardzociępotrzebuję?-zapytałzespokojem,któregonie
widziałamwjegooczach.Oczybyłydzikie,straszne.-Wróćzemnądodomu,proszę.
Poczułamsię,jakbymłamałamuserceijeszczekopałaupadającego.Przezgłowę
przeszłamismutnamyśl,żeHubertjestbardzosamotnywGdyni.Niemiał
tunikogo,tylkomnie-dałamsięzaprosićdojegosamotni,rozbiłamjąiteraz
uciekam.Pomyślałamojegomałymmieszkaniuzciemnymizasłonaminaoknach.
232
Wszystkotambyłotakieciemneiponure,jużniemówiącostarychtapetachi
bezosobowejkanapie.Kiedytambywałam,starałamsięnadaćjegomieszkaniu
troszkężycia:przyniosłamładnąkapę,którązakryliśmykanapę,zrupiecibabci
podkradłambordowykinkietmalowanywjapońskiewzory,starerysunkiMateusza
przedstawiająceplażęrozpięłamnaścianachimieszkaniepowolizyskiwało
przyjemniejszyklimat.
MójBoże!-pomyślałamzestrachem.Niepowinnomitoujśćnasucho.Powinnam
zapłacićzakaprys,którywywróciłjegoświatdogórynogami.Powinnamzato
zapłacić.
-Takmiprzykro-powiedziałam,ujmującjegodłonieipatrzącmuwoczy.
Jegodłoniebyłytakielodowate,ażsięzlękłam.-Zachorujesz,jaktuzostaniesz
-dodałam,chuchającnanie.
-Wróćzemną-powtórzył.
Pokręciłamgłową,powtórzyłamwmyślach:zapłacęzato.Jeślijestjakaś
sprawiedliwośćnaświecie,tozapłacęzato,żesięnimzabawiłam.
-Niewrócę.Przykromi.Mamkogoś,przepraszam.
27PAŹDZIERNIKA
Babciaodeszładwadnitemu.Wcześniejczułasięnaprawdędobrze:pomagała
mamieprzesiaćmakprzezsito,narzekałanamąkę,którąkupiłtata,ipouczy
ła,żebymnigdynierobiłazbytcienkiegociasta,bopotembędzieniedobre.
Awkolejnąniedzielęjużjejniebyło.
-Kochanie,posiedźzemnąchwilę-poprosiła.Wydawałasięsennaizmęczonacałym
dniem,więcusiadłamnadywanieustópjejłóżkaisięgnęłampostareczasopismo.
Przeglądałamje,podczas,gdyonaumierała.Nawetniezauważy
łam,kiedytosięstało:oddechnabrany,przetrzymanyzbytdługowpłucach,apotem
niepewniewypuszczony.Ikolejny.Ażdoostatniego.
Chwilęwcześniejwydawałomisię,żepoprostudrzemie.
-Widzisz,kochanie?-spytałasennie,patrzącwrógpokoju.
-Cotakiego?-odpowiedziałamnieuważnie.
-Jakieśdzieckobiegnie.
-Śnicisię,babciu-mruknęłamnaodczepnegoiwróciłamdoczasopisma.
Odchodzeniekojarzyłomisięzesmutkiemizbólem.Onaodeszławeśnieikiedy
zorientowałamsię,cosiędzieje,byłojużzapóźno.
Potemczassięrozmyłizatarł.Wciążmiałamwrażenie,żewszystkowykonujęzbyt
powoli,żeniewielerobię.
233
Biegłammojąstałątrasądolatarnimorskiej.Skręciłamniewprawodoplaży,aw
lewo,wyminęłamopuszczonydomPiechockich,októrymkochanaLoumia
łajedenzeswoichnajgorszychsnów,wyminęłambramęprowadzącąnaniewielki
placyk,któryrobotnicywwakacjerozrylipodfundamentynowegodomu,iuciekłam
dolasu.Byłomroźno,alesucho.Śnieg,któryspadłkilkadnitemu,zdążył
stopniećipozostawiłposobiegłębokiebłoto.Terazmojekozakitonęływnim,kiedy
przedzierałamsiępodsuchymigałęziamipozbawionymiliści.
Wlesiepełnojesttranszeiiokopów,wykopanychprzezżołnierzypodczasIwojny
światowej.Hubertopowiadał,żezanimzaczętobudowaćnasządzielnicę,
przeszukanolasyiznalezionownichmnóstwoniewybuchówibroni.Samakiedyś
natknęłamsięnabunkier,wktórymwystawałspodziemizardzewiałyhełm.
Kiedyznalazłamsięnawąskimpasiekamieni,niemalcałkiemzanurzonychw
wodzie,pognałamprostodostarejlatarnimorskiej.Wspięłamsięnagórępokrętych
schodkachidopieropodzniszczonąkopułązatrzymałamsię.Przysiadłampodjedną
ześcian,podkuliłamkolanapodbrodę,czekałam.Morzerozciągałosięzaszybą,
popychaneporywamizimnegowiatru,mewyzkrzykiemkrążyłynadnim,próbując
przysiąśćnafalach.
Czasznowustalsięlepkiirozciągliwy.Chwileprzestawałypłynąć,zamierałyminuty.
Wzupełnejciszyłatwiejbyłomiwyczućobecnośćbabci.
Byłatu.Obserwowałamniezniepokojemkogoś,ktopotrafipatrzećwprzyszłość.
-Martwięsięociebie,kochanie.
-Niemusiszsięmartwić,babciu.Wszystkobędziedobrze.
-Wiesz,kochanie,żegdybymmiałamożliwośćspełnieniaostatniegożyczenia,
dotyczyłobyonowas.Wieszotym,prawda?
-Jasne,żewiem.Iobiecuję,żewszystkobędzietak,jakbyśtegochciała.
Niebyłojejtam,totylkosen.Aprzecieżpowinnyśmybyłyodbyćwłaśnietaką
rozmowę.
28PAŹDZIERNIKA
-Jaksięczujesz?-zapytałMateusz,kiedywszedłdomieszkania,zplecakiem
przerzuconymprzezramię,przemoczonydeszczem.Napodłodzewpokojubabci
porządkowałamjejkuferkiiniemalniezauważyłam,żebratfaktyczniejesticośdo
mniemówi.Mojedłoniecofnęłysiędojejbroszek,pierścionków,zdjęć.
-Chybadobrze-odparłamnieuważnie.Przykucnąłkołomnieispróbował
spojrzećmiwoczy.Pochwyciłamjegospojrzenie.Chybazapomniałamjuż,jakbar-
334
dzogokochałamwprzeszłości,teraznieczułamniczegopozastrachemiwielkim
osamotnieniem.Odpowiedziałam:-Chybajestemjeszczewszoku,Mati.
Jeślinawettakbyło,tonierozumiałamdlaczego.CzytoByłszokwywołanytym,że
babciaodeszła,czytym,żebyłapierwsząbliskąmiosobą,któraodeszła,czytym,że
nigdywcześniejniewidziałamśmierciztakbliska.
Zjejpogrzebunicniepamiętam,taksamo,jakwyleciałmizpamięciczasspędzony
nastypie.Loudzisiajopowiadałami,żezachowywałamsiębardzospokojnieibyłam
dlawszystkichserdecznaimiła.Tak?Niepamiętałam,żebymrobiłacokolwiekpoza
nieporadnąpróbązjedzeniaciasta,któreciotkawepchnęłamiwrękę.Nieumiałam
sobieznimporadzić,wydawałosiętakieprzeraźliwiesłodkieipuszyste!
Zrobiłomisięniedobrzeimusiałamodstawićtalerznaparapetipójśćdołazienki.
Biednababcia-pomyślałam,kiedyżołądekuspokoiłsięimogłamwypłukaćwodą
usta.Kiedypoprawiałamprzedlustremgładkozaczesanewłosy,ogarnęłamnie
pewność,żebabciajestgdzieśzamną,możenawetchcemicośpowiedzieć.Jejglos
rozbrzmiałwmojejgłowie:
-Kochanie,weźsięwgarść!Powinnaśpomócswojejbiednejmatceprzygościach,
zamiastrozckliwiaćsięnadsobą!
Mateuszzpapierosemwręce,opartyobalustradębalkonu.Przystanęłamobok,
odwróciłnieznacznietwarzwmoimkierunku.
-Jaksięczujesz?-zapytał.
Wydawałomisię,żeniedawnopytałotosamo.
Wzruszyłamramionami,rozsunęłamłokcienabalustradzieioparłamnadłoniach
twarz.
Bratstrzepnąłpopiółzpapierosazabalkon,wsunąłzmarzniętedłoniewrękawy
swetra,apotemchybaocośspytał,aleznowuczassięrozmyłinicztegonie
zapamiętałam.
Loubałasięzasnąćwpierwszywieczórpośmiercibabci.
-Babciaumarławdomu,więcjejduchwciążtukrąży!-jęczała,wsuwającsiędo
mojegołóżka.-Proszę,Sylwio,proszę,chcęspaćtuztobą!
Niemiałamnicprzeciwkotemu.Położyłamsięoboksiostry,oparłambrodęojej
włosyizulgąprzyjęłamfakt,żeLounicniemówi.Kiedyjednakzaczęła
pochlipywaćispytała,czyteżuważam,żeto,cosięstało,jestnajstraszniejsząrzeczą
naświecie,wyszłamzpokojunajszybciej,jakumiałam,przebiegłamnabosakapo
korytarzuischowałamsięnastrychu.
235
Tamznalazłmnietatazsamegorana.
-Sylwio,cotyturobisz?-zapytał,zdumiony.
-Niewiem-odpowiedziałam,zzakłopotaniempodnoszącsięzestaregomateraca.
Wszystkomniebolało,jakbymdostałatęgiebaty,ibyłomiokropniezimno.
Przyśniadaniuznowuniemogłamniczjeść.Namoimtalerzuleżałtost,mamaw
fartuchukrzątałasiękolokuchenki,Lou,dziwnienaburmuszona,podpiera
łagłowęrękoma,Mateuszwpatrywałsięwparującąprzednimherbatęisprawiał
wrażeniekogoś,ktomarzyowyjściustądipowrociedoKrakowa.
-Lou,dlaczegotyniejesz?-spytałamamabezzłości,smarującLougrzankę.-
Zabierzsiędojedzeniaipałaszujtowszystko!
Lou,zminąjeszczebardziejnadętą,zagłębiłapalecwstoikuzdżememizlizałato,co
udałosięjejwydobyć.
-Czywtrumniejestkurz?-spytała.
-Oczywiścieżenie.-Mamanawetnaniąniespojrzała.
Jazatoprzestałammieszaćswojąkawęiodłożyłamłyżeczkęnaspodek.
Louporazkolejnysięgnęładodżemu.
-Ajakdługotrwa,nimdociaładobiorąsięrobaki,bo…
Niezdążyładokończyć,boMateuszprzerwałjejzezłością:
-Przestańpieprzyć,Lucyna!Cotywogólegadasz?
Północ
Pudełkazkapeluszamiukryłambezpiecznienastrychu.Wszystko,cozosta
łopobabci,mamazamknęławjednymkuferku.
-Niemasensuzatrzymywaćwszystkiego-powiedziała,nieubłaganieszykującdo
oddaniadlaubogichsukienkiiciuchy,któreniepasowałyaninanią,aninamnie,ani
tymbardziejnaLou.
Nierozumiem,dlaczegousiłujeoczyścićpokójbabci.Wnaszymdomujesttakdużo
miejsca,żeniepotrzebujemydodatkowejprzestrzeninagarderobę,wplanachnie
mateżżadnychnowychmieszkańców,którzymusielibyzająćtenpokój.
Wksiążkachpokojepoukochanejzmarłejmatcezostajązamkniętewrazzcałym
skrzydłemdomunaklucziniczegownichsięnierusza.
-Gdybydziadekżyt,niepozwoliłby,żebyścokolwiekwyrzucała-odezwa
łamsię.
Mamapopatrzyłanamnietak,jakbymłamałajejserce.
Więczostałjedenkuferekikapelusze,któreukryłamnastrychu.Zdołałamteż
zabraćsobiekilkasukienekiteczerwoneszminki,któretakbardzolubiłamwdzie-
236
ciństwie.Zaskoczyłomnie,żebabciamiałaczarno-białezdjęciezautografem
MarlenyDietrich.Prawdziwyrarytas.Jeteżzachowałam.
-Najlepiejwyrzućwszystko!-krzyknęłam,zabierającjejlistyiśpieszniewracając
doswojegopokoju.Ukryłamjewszafcezmoimistarymiksiążkami.Narazienie
chcęichczytać,alewiem,żeprzyjdziemoment,gdytozrobię.
-Jesteśzłanacałyświat-zauważyłtataprzyobiedzie.-Takniemożna.Tonaturalna
kolejlosu,żeludzieumierają.
-Wiem.
Naprawdęwiem.
Dwadnitemu,wdzień,kiedyzmarłababciaikiedyprzyjechałMateusz,upadłam.
Stałosiętowpokoju,gdzieprzebierałamsięwnocnąkoszulę.Uniosłamwgóręręce,
apotemrunęłamjakdługanadywanichybastraciłamprzytomność,boto,co
zapamiętałamnastępnie,tożepróbowałamsiępodnieść.Momentyspędzonena
dywaniewyleciałyzmojejpamięcizupełnie.
-Cosiędzieje?-spytałMateuszwsamochodzie,kiedyjechaliśmyprzezGdyniędo
szpitala,ajasiedziałamwpuchowejkurtcebezruchu,zewzrokiemwbitymwswoje
lustrzaneodbicieikontrolowałam,jakbardzojestemjużbladaijakdalekozaszła
choroba.
-Chybamamzawał-odparłam.
-Sylwia,jeślinicciniejest,toniejedźmytam.
-Niesłuchasz,comówię?!-podniosłamgłos.-Mamzawał,ogłuchłeśczyco?!
Wholuczekałokilkaosób,światłażarówekwydałymisiębardzomocne,aż
musiałamzmrużyćoczy.Kiedyszłamwstronęgabinetuwskazanegoprzez
recepcjonistkę,czułamsiętak,jakbymbyłapijana:korytarzkołysałsięnaboki,
siedzeniasięrozchylały,twarzeludzibyłyprzeskalowaneiwstrętne.Zakażdym
słowem,którepadało,kryłasięjakaświelkaohyda.
-Proszędośrodka-zachęciłmniemłodylekarz,otwierającszerzejdrzwiswojego
gabinetu.-Copanidolega?
Wyjaśniłam,żechybamamzawał.
-Tak?-Lekarzniewyglądałnaspecjalnieprzejętego.-Proszęsięrozebrać,zaraz
paniąprzebadam.
Zaczęłamrozpinaćzamekwkurtce,alejakośminieszło.Mojepalcezatrzymałysię
wpołowieiwycofały.
-Proszęsięrozebrać-powtórzyłlekarzzespokojem,obrzucającmnieobojętnym
wzrokiem.
-Nie-odparłamcicho,zuporem.
237
-Nie?-zdziwiłsię,brwijaksprężynkipodjechaływgórę.-Jeślidziejesięcośzłego,
muszępaniąprzebadać.
-Wiem.
-Więcproszęmitoułatwić.
-Nie.
Zmierzyliśmysięspojrzeniami:jajegowrogim,onmniezdumionym.
-Jesttutajktośzpanią?
-Brat.
Mateusz,poproszonydogabinetu,zatrzymałsięprzydrzwiach.Nawetnamnienie
spojrzał,wbiłwzrokwbiurkoicierpliwiewysłuchałskargi,żeniedopuszczamdo
siebielekarza.
-Tożałosne-odpowiedziałpoprostu,kumojemuzdumieniu.-Tohisterycz-ka.Ma
kilkapoważnychchorób,aleto,corobiteraz,tohisteria.Napanamiejscunie
przejmowałbymsięwcale.
Rozchyliłamusta,zbulwersowana,ażsiępodniosłam.
-Cotymówisz?-spytałamgłucho.
Zawiesiłnamniepoirytowanespojrzenieiznowuzwróciłsiędolekarza:
-Touniejnormalne,ciągletrzebająwozićnapogotowie,gdzieokazujesię,żenicjej
niejest.Naprawdę,jabymsiętymnieprzejmował.Myślę,żechceskupićnasobie
uwagęwszystkich.
Cogorsza,lekarzteżtakuważał!Przepisałmitabletki,poktórychmiałamsię
uspokoić.Zapisałmiteżnazwiskolekarza,psychologa,zktórympowinnamsię
spotkać.
Wsamochodzieniepowiedzieliśmydosiebieanisłowa,jechaliśmywkompletnym
milczeniu,ajaczułam,żerobięsięczerwonazezłości.Niewidziałamgoodroku,tak
straszniezanimtęskniłam,aterazczułamtylkowściekłośćichęćmordu.Kiedy
zajechaliśmypoddom,wybiegłamszybkozsamochodu,wdrapa
łamsięposchodachnagórę,zamknęłamdrzwidoswojegopokojuijużchciałam
wejśćdołóżka,kiedyokazałosię,żeleżywnimLou.
-Gdziebyliście,drogaSylwio?-spytała,całkiemobudzona.-Chciałabymtujeszcze
dzisiajspać,jeślipozwolisz!
-Jeszczeto…-wyszeptałamzdruzgotana,zawróciłamnakorytarz,gdziewpadłam
naMateusza,odepchnęłamsięodniegozezłościąiwyszłamnadach,bonicinnego
nieprzyszłomidogłowy.
Mateuszprzyszedłchwilępóźniej.Siedziałamzmarznięta,skulona,wściekłaiza
łamanaiwpatrywałamsięwdomkipodemną.Bratnaciągnąłmikapturnagłowę.
-Przeziębiszsię.
-Cotypowiesz?
238
Odepchnęłamjegorękę,odsunęłamsię,żebymniewięcejniedotykał.
Mimotousiadłbliskomnie,takblisko,żedotykałmnieramieniem,ajaniemia
łamgdziesięodsunąć.Złośćnarastała,stającsięniedozniesienia.Myślałamo
tysiącurzeczy.Onimnajwięcej.Otym,żenieodpisywałnamojelisty,żenie
przyjechał,kiedyprosiłam,żenawetniepożegnałsięzbabcią.Babciapytałaoniego
kilkarazy,raznawetzastałamjąztelefonemwręceinumeremMateuszawpisanym
donotesuirozłożonymnastole.Pechsprawił,żeakuratgoniebyłowdomuinie
odebrał.
-Chciałaztobąporozmawiać!-rzuciłamwściekle.-Powinieneśbyłprzyjechaćdo
niej!
Wzruszyłramionami.
-Mieszkaliśmypodjednymdachemprzezosiemlat,byłodośćczasunarozmowy.
Niemogłamwtouwierzyć.
-Jakmożesz?-spytałamzwiększąbezradnościąniżzłością.-Pojutrzejestjej
pogrzeb,aty…-Niedokończyłam,bozałałamniewielkafalagoryczy.Przebiegłam
myślątewszystkiewykręty,którepodawałprzeztelefonwciąguostatniegoroku,
żebytylkonieprzyjechaćdonas.Wgłowiemisięniemieściło,żekiedykolwiek
mówiliśmydosiebieczułesłowa,żewyznawaliśmysobiemiłość,żekiedyś…
-Sylwia?
Odwróciłamsiędoniegozgniewnątwarzą.
-Czegochcesz?
Zbliskajegooczyspoglądałynamniebezzłości,palcedotknęłymojegopoliczkaw
tenznajomysposóbinawetniezdążyłamsięodchylić.
-Przestańjuż.
Przestałam.Przestałamwsekundę.Złośćwyparowała,przytuliłamtwarzdojego
ręki,otarłamsięoniąjakkot.
-Przepraszam…-powiedziałambezradnie.Zamknęłamoczy,pozwoliłam,żeby
przyciągnąłmniedosiebie,zatraciłamsięwulubionymzapachuperfum,mojedłonie
bezwiedniewsunęłysiępodjegorozpiętąkatanę,zanimpomyślałam,corobię,już
zagłębiłamjepodkoszulkęidotknęłamgorącegociała.
Zabrakłomisiłnadalszeudawanie.Poczułamsiękompletniebezradna.Palcami
przesuwałampojegoplecach,mojeustarozchyliłysięibardzodelikatnieotar
łyoskóręjegoszyi.Posmakowałamjejjęzykiem.Niemogłamprzestać.
Uświadomiłamsobie,żeniechcę,żebytachwilaminęłaiżebywszystkowróciłodo
normy.Granicejużzostałyprzekroczone.Kiedypróbowałamwyobrazićsobie,że
przestanę,żeMateuszwyjedziejutroalbopojutrze-tosięnieudawało.Nie
wiedziałamniczegopozatym,coteraz.Iniczegowięcejjużniechciałam.
239
-Chcębyćztobą-powiedziałampoprostu.
Słówniemożnacofnąć.
Świadomiepadłyzmoichustiażwstrzymałamoddech.Zaczęłamdrżeć,rozchyliłam
powiekiiponadjegoramieniempopatrzyłamnaciemneniebowiszącenaddachami
domów.
Odsunąłsięnatyle,żebyśmymoglinasiebiespojrzeć.
-Chcęciebie.-Kolejnesłowabrzmiałyjeszczeciszej,niemogłamuwierzyć,żeje
wypowiadam.
SpojrzenieMateuszapowoliogarnęłocałąmojątwarz.Słyszałamswój
zdenerwowanyoddech,pomyślałam:OBoże,cojanarobiłam?Sekundyprzeciągały
się,miałamwrażeniewielkiejciszywokół.
Mateuszodwróciłtwarzpodwiatr,przymknąłoczy,kiedysilnypodmuchwiatru
przesunąłsiępojegoskórze,powłosach,poruszającnimi.Powiekirozchyli
łysię,spojrzenieprzesuwałosiępocałejdzielnicy,podachachdomów,po
zachmurzonymniebie.
Kolejnesekundyupłynęływciszy.Potemwyszeptałam:
-Amyślisz,żedlaczegoakuratDawid?
Nadranem
mojaciemność-twojaciemność
anity-anija
niewyciągnieszdłoni
tymojejnieuchwycisz
domojejsamotniniewejdziesz
twojamadrzwibezklamki
tylkotyjemożeszotworzyć
dajęzaufanie-nieufasz
chcępomóc-niepotrafię
robiękrok-cofaszsię
wkońcuijazamręwmiejscu
obojestaniemysięposągami
niezależnymiodsiebie
bardzodobrzewiesz
żetylkotymożesztozmienić*
*AlicjaKwiatuszewska(EveAmarantine).
240
Lou
WtamtenostatniporanektatuśznowuznalazłSylwięśpiącąnastrychu.
-Dobrzesięczujesz?-zapytał,aonaprzemknęłakołoniegoizeszłanadół,dojadalni,
nicnieodpowiadając.Mia
łarozkudłanewłosy,doktórychprzyczepiłsiępojedynczyliść.Patrzyłamnatenliść
zdumionaijużchciałamgojejwyjąć,alezobaczyłam,żesiostramanasobieczarną
sukienkęzpogrzebu.Rzuciłamokiemwdół:nanogachmia
łabuty.
Przystolekrzątałasięmama.MateuszpojawiłsięchwilępoSylwii,równiemarkotnyjak
ona.
Niktsięnieodzywałiwkuchniwisiałatakwielkacisza,żesłychaćbyłopiosenkę
dochodzącązcichonastawionegoradia.AkuratpuszczanozespółMyslowitziutwór
„Wieżamelancholii”.Pomyślałam,żetobardzonatemat,chybanawetpowiedziałamcoś
otym.Cośwrodzaju:
-Tobardzosmutnapiosenka,prawda?
Niktminieodpowiedział.Mateuszwbiłwzrokwokno,Sylwiabawiłasięwidelcem,
mamastawiałanastoleróżnepotrawy:sałatkę,jajecznicę,krojonepomidory.Piosenka
brzmiałaniemalpłaczliwie:
Tylkopstrykijużniemamnie
Czasembardzotegochcę
Zostawićwszystkichwas
Szukamczegośprzezcałyczas
Cozatrzymamnie…
Sylwiaodchyliłanagległowęizaczęłasięśmiać.
Mamazamarławpołowieruchu,wszyscyterazpatrzyliśmy
*Myslowitz,„Wieżamelancholii”,„CorovaMilkiBar”.
341
naSylwię.Nierozumiałam,cosiędzieje.Aonaśmiałasięgło
śno,uniosłaręcejakdyrygent.
-Czytoniejestślicznapiosenka?-zapytała;zgłośniłaradio,apotemzaczęłanucić,
kołyszącsiędorytmu:Wszystkodrżyiprzeszkadzamiśmiech
Lepiejodejdźjużstądzostawmnie…
-Każdywers…-SpoglądałanaMateusza,któryterazpatrzyłnamnie,aletak,jakbymnie
wcaleniebyło.Głossiostry
-rozmarzony,jakwdzieciństwie,kiedyopowiadałamibajki.
Nuciłajakkołysankę:-Każdesłowo,wszystkopasuje…
Tylkopstrykijużniemamnie
Czasemtylkotegochcę
Ijużniestaraćsię
Niemogłamtegoznieść.Byłowtymcośokropnego,mia
łamwrażenie,żeonawjakiśsposóbpastwisięnadMateuszem,alenierozumiałam,coto
maznimwspólnego.KiedywkońcuMateuszspojrzałnanią,pomyślałam,żezarazroz-
szarpiejąnastrzępy.
Onaprzestałasięśmiać.Spoglądałananiegowciążztymsamymrozmarzeniem,a
piosenkaeksplodowaładźwiękami,któreterazwydawałymisięzłowrogieistraszne.
Poruszyłaustami:
„-Siedzęsamwtejwieżybezdna…”
Chciałamtoprzerwać,alebyłowtymwszystkimcośtakiego,coniepozwoliłomi
wydobyćzsiebiegłosu.Tobyłomakabryczne.Straszne.Najgorsze.Onwciążnanią
patrzył,onazaczęłasięuśmiechaćniemalpogodnie,jakbynierozumiałagrozysytuacji,
jakbytobyłatylkozabawa.Jejdłońdotknęłajegowłosówidopierotendotykprzerwał
chwilęjakjednocięcie.Mateuszodepchnąłrękęsiostry,popatrzylinasiebiewrogoion
poprostuwyszedł,bezsłowa.Pochwilihuknęłyzanimdrzwiwyjściowe.
242
Mateusz
WnocpoprzedzającąmójwyjazdnastudiadoKrakowawpowietrzuwyczuwałosię
nastrójlipcaisierpnia,chociażkończyłsięwrzesień.Byłotakciepło,żewyszliśmyz
Sylwiąnadach,rozłożyliśmysobiekocizalegaliśmytam,wgapiającsięwniebo.W
górze,nadnami,niebobyłociężkie,bezkresne,zdającesięrozszerzaćzkażdym
przesunięciemwzroku.Byłonanimażgęstoodgwiazd.Wmieścieniemożnazobaczyć
takiegonieba.Pamiętam,żepodsunąłemręcepodgłowęipatrzy
łemjakzahipnotyzowanynatewszystkiemigoczącegwiazdy;satelityprzesuwałysię
powoliswoimitorami,czarnekształtyptakówprzemykałynisko,samolotymrugały
światłami,przemierzającmozolniedługietrasy,amyleżeliśmywciemności,nasiąkając
ciszą.Ciszabyłaniesamowita,wręczabsolutna.Słychaćbyłowniejnawoływanieptaków
iszummorza.Byłoniesamowicie,zupełnietak,jakbyśmybylinahaju.
Sylwiaodezwałasięszeptem:
-Jakpatrzęwstecz,towydajemisię,żetewszystkiechwile,kiedymyślałam,żejestźle,
kiedypłakałam,kiedychcia
łamjużskończyćztąchorobą,ztymwszystkim…wtewszystkiechwilebyłam
szczęśliwa.Bardzoszczęśliwa.Teraztowiem.
Patrzęwstecziwidzę,żebyłamwręcznabrzmiałaszczęściem,toażbolało,myślałam,że
tegonieudźwignę.
Odwróciłemsiędoniej.Oczybłyszczaływciemności,jasnewłosyprzykrywałyplamą
policzek.Oparłagłowęomojeramię.
-Myślisz,żekiedyśznajdziemysobiekogośnazawsze?Nowiesz:ożeniszsię,będziesz
miałdzieci,dom,normalneżycie…
-Normalneżycie?-Znowupopatrzyłemwniebo.Wmilczeniuupływałykolejnechwile,
ajanaprawdęnaglezacząłemmyślećotymwszystkim,cojeszczekiedyśmożebyć.
Cholera,chciałbymmiećdzieci.Takpomyślałem.Fajniebybyło,gdybykiedyśfaktycznie
wszystkomogłopoukładaćsięjakośnormalnie.Poznałbymjakąśfajnądziewczynę,z
którąchciał-
243
bymspędzićresztężycia,potemmielibyśmydzieci…Zacząłemsięśmiać,bo
wyobraziłemsobie,żetrzymamtakiedzieckonarękach,żeonomówidomnie„tato”,że
wracamdodomu,wktórymjesttamojarodzinaiwszystkoukładasiętak,jaktegobym
chciał.Cholera,wizjabyłatakasilna,żepoczułemażwielkibrakwsobie,żefaktycznie
niemamtegojużteraz.
SzeptSylwiirozdarłciszę:
-Janiemogęmiećdzieci.
Przestałemsięuśmiechać.Faktycznie,Sylwianiemogłabyzajśćwciążę,bokażdyatak
astmyzadusiłbypłód.Taksamobyłobyprzyporodzie.Niemogłabydostaćznieczulenia
aninarkozy,aprzecieżniemogłabyrodzićwsposóbnaturalny,bojestnatozbytchora.
Niepowinnabyłatakmówić,topodłe.Odwróciłemsiędoniej,żebyzbagatelizowaćjej
wypowiedź,alenicnieprzyszłomidogłowyiwkońcutylkonasiebiepatrzyliśmy.
-Takbardzokochamżycie-odezwałasiępodłuższejchwili,jejoczybłyszczałymocno,
jakbymiałasięporyczeć.-Chcia
łabym,żebyśmiałkiedyśrodzinę,wiesz,własną.Myślę,żekochałabymtwojedzieci,
lubiłabymtwojążonę.Naprawdętakmyślę.Wcaleniezazdrościłabymwamszczęścia.
Niemogłemwytrzymaćjejspojrzenia,odwróciłemsię.Niebowciążbyłoniesamowite,z
mnóstwemgwiazd,ztymilatającymisamolotami,ztymcałymnastrojemciszy.Nie
cierpia
łemSylwiizato,copowiedziała,niemogłemnawetotymmyśleć.Kiedyteraz
próbowałemsobiewyobrazić,żefaktyczniebędęmiećkogośnastałe,żemożeto
wszystkosięuda,wydałomisięoczywiste,żetakbędzie,aledopierokiedySylwiaumrze.
Myślbyławredna,straszna,ajednocześniebardzoprawdziwaiuderzyłomnie,żechyba
zawszetakuważałem,chociażniewerbalizowałemtego.Wszystkosięułoży,jakona
umrze.Wyobraziłemsobietewszystkienici,którenasłączą,jakzrywająsięjednapo
drugiej,ażprzestajemnietowszystkowięzićimogęnabraćgłębokopowietrza.
244
-Naprawdębymichlubiła-powiedziałaSylwia,jakbyczytałamiwmyślach,niemal
przepraszająco.-Mogłabymbyćmatkąchrzestną,mogłabym…
-Niechcęmiećżadnychdzieci-przerwałemjejzrozdrażnieniem.-Przestań,wcalemnie
niekręciżadnażonastojącawgarach,żadencholernydom,doktóregotrzebawracać,ani
tymbardziejrozwrzeszczanyniemowlak.Niechcemisięnawetotymmyśleć,więc
przestań!
Lucynęprzegapiłem.
Śpinakanapie,okryłemjąkocem,podłożyłemjejpodgłowępoduszkę,aleniemogę
zrobićnicwięcej.Zasnęławpo
łowiejedzeniapizzy,wciążrycząc.Teraz,kiedynaniąspoglądam,czujęnarastającą
złość,żetuprzyjechała,żejest,żepowiedziałatamtowszystko.Marację,olewałemją
przezca
łeżycieidalejtorobię.Nigdyniestarczyłomichęci,żebyzainteresowaćsięjejżyciem,
żebypoświęcićjejchociażpięćminut.Pięćminuttocholerniemało.Totyle,conic,ale
nawettegomisięniechciało.Kiedysięgamterazpamięciąwstecz,widzęjąciągle
szwendającąsięzamoimiplecami,wyciągającądomnieręce,marudzącą,żebymją
przytulił,żebymzniąporysował,żebymwyszedłzniąnaspacer.Mia
łemtrzynaścielat,kiedysięurodziła,idośćobowiązków,wktórewciskalimnierodzice.
Byłomigłupioprzedchłopakami,żemuszęzajmowaćsięLucyną,żemampokójz
Sylwią,że…
Pieprzyćto,nawetniechcemisięotymmyśleć.
Zapalampapierosaiprzyglądamsięskulonejsiostrze.
Twarzmazapuchniętąodpłaczu,aleśpispokojnie,jakdziecko.Niewiem,comamznią
turobić.PrześpisięiodwiozęjądoGdyni.Innaopcjaniewchodziwgrę.Kiedygodzinę
temuzadzwoniłemdorodziców,obojebyliwwielkiejhisteriiipotrzebowaliczasu,żeby
zrozumieć,żemamtuLucynę,żejestwporządku.Matkapowtarzaławkółkojakieś
histerycznezda-245
nie,którewyprowadziłomniezrównowaginietym,cozawierało,aleprzezton,którymje
wypowiadała.Tenmonotonnygłos,tarozpacz!Nalitośćboską,kiedyroktemuSylwia
zaginęłaistałosięjasne,żeniewrócidodomu,przepraszajączato,żenapędziłanam
stracha,matkawpadławtęswojąhisterięitrwatododzisiaj.Kiedynaniąwtedy
patrzyłem,policjancizadawalisensownepytaniaichcieliodnaleźćSylwię,aonatylko
kołysałasięipowtarzałajakieśnieprzydatnebzduryotym,jakmocnonaswszystkich
kocha,przyszedłtakimoment,żepoprostuniemogłemnaniąpatrzeć.Chciałemnią
potrząsnąćitomocno,tak,żebyjązabolało.
Szukalijejwlesie,jakiśpolicjant,chybamiałnaimięDamian,namawiałmniewbardzo
szczególnysposób,żebymdo
łączyłsiędoposzukiwań.
-Toważne-tłumaczył.-Rodzinamusiszukać,bowykierujeciesięintuicjąiznaliście
Sylwię,więcbędzieciepatrzećtam,gdziemyniepatrzymy.
Ogarnęłomniezmęczenieitotakwielkie,żekażdykrokwydawałsięniedowykonania.
OjcieciLucynasunęlizprzodupochodu,ubraniwjakieśidiotycznekombinezony
przeciwkomarom,kleszczomiinnymrobakom,wkaloszach,zkijkamiwrękach,którymi
rozgarnialitrawę.
-Chodź,Mateusz-przekonywałpolicjant,opiekuńczoobejmującmnieramieniem,co
tylkopogarszałomojesamopoczucie.Patrzyłnamnietak,jakbychciałpowiedzieć:
Chodź,teposzukiwaniazłamiącię,wtedywszystkonamwyśpiewasz.
Padałdeszcz,naziemibyłobłotozmieszanezliśćmi,poszedłemznimi,tenpolicjant
wciążkręciłsiękołomnieiglę-
dziłmonotonnie,jakmamszukać.Tłumaczył,żemuszęzwracaćuwagęnadziwnerzeczy:
kwiaty,którewyrosływmiejscu,wktórymrosnąćniepowinny,liście,którewyglądałyby
tak,jakbyktośichtamnaniósł,poruszonąziemię,plastikoweworkileżącenaziemi…
Mamteżpatrzećnadrzewa,bonanichmożeznajdowaćsięfragmentgarderobyalbocoś,
conależy246
doniej.Każdyrów,każdezagłębienie,każdykrzaktrzebaby
łoobejrzećdokładnie.
Zamknijsię!-myślałembezradnie,nagletakwykończony,żeażmisiękręciłowgłowiei
zataczałemsięjakpijany.Przednamirozpościerałsięlas,tencholernylas,któregonigdy
nielubiłem,bobyłohydnyizbytgęsty.Jużpokilkumetrachodgłównejdrogibyłownim
takciemnoiwilgotno,żepotrzebowaliśmylatarek;wszyscysiępotykaliiklęli.Matka,
któradołączyłasiędoposzukiwań,człapałazprzoduumęczona,nieprzytomna,machając
idiotyczniekijemwewszystkichkierunkach,Lucynanatomiastsprawiaławrażenie,jakby
świetniesiębawiła.
Facetmniewykończy-pomyślałemkwaśno,kiedydotar
łodomnie,żepolicjantwciążdomniemówiiżewdodatkuoczekujekomentarzyzmojej
strony.Terazopisywałpoprzednieposzukiwania,rozgadałsięotym,jaktokiedyśmiał
nocnypatrolpozaGdyniąizobaczył,żektośpaliogniskonaśrodkupola.Jużchciał
jechaćdalej,alecośgotknęło(„Intuicja,zawszeintuicja!Mamszóstyzmysł,kolego”)i
podjechałdotegoogniska.Wchwili,gdywychyliłsię,żebyspytaćsamotnegoczłowieka,
coturobi,tamtenrzuciłsiędoucieczki.
-Niewyobraziszsobie,coznalazłemwognisku!-Najegotwarzymalowałsięwyraz
dumyiwielkiegozadowolenia.-
Tambyłydużekości,udowe!Rany,tobyłaciężkanoc.Okaza
łosię,żefacetpaliłswojążonę!Cozafart,żetampodjecha
łem!Fart,kolego!
Ciekawaopowieść,aleniejestemtwoimkolegą.Myślirwa
łysię,zmęczeniesprawiało,żeledwieszedłem.Niewiem,cotakmniewykończyło.Fakt,
żewciągujednejdobyprzejecha
łemzGdynidoKrakowa,prowadzącwózniemalbezpostoju,wKrakowieodrazu
wpadłemnapokazfilmów,zktóregomusiałemzrobićreportaż,azarazpopokazie
zadzwoniłojcieczwieściamioSylwii,więcbezsnumusiałemznowuwsiąśćwsamochód
iwrócićdoGdyni.Byłemwięcnanogachodnie-247
maltrzechdni,wnocpoprzedzającązniknięcieSylwiiniespa
łemprzecieżaniminuty.Aletoniemogłobyćtylkoto,takmisięzdarzałowcześnieji
jakośsiętrzymałem.Tuchodziłoocośinnego.Onią.Oto,cosięstało.Chybapoprostu
niemiałemsiłynateposzukiwania,nato,comożemyznaleźć,inato,żemożemyjej
wcalenieznaleźć.Nasamąmyślotym,żeprzeczesujemytenpieprzonylaspoto,żebyją
znaleźć,dostawa
łemdreszczy.Takstraszniebolałymnieoczy,żewkońcuzaczęłymiłzawić.Policjant
oczywiścieuznałtozaaktskruchyiwyraźniepoczułsięlepiej.Przeszedłdobardziej
makabrycznychhistorii,wktórewmieszanebyłydzieciaki.
-Kiedyśszukaliśmyciałajednejdziewczynki.Byłojasne,żeszukamyciała,bowcześniej
rodzinaznalazłanagankupaczkęzpalcamimałej.Tobyłydwapalce,serdecznyi
wskazujący.Wlaboratoriumstwierdzono,żezostałyodcięte,gdydziewczynkajużnie
żyła,więcstałosięjasne,żemusimypoprostuodnaleźćjejzwłoki,żebyrodzinamogłają
pochować.
Noioczywiścieszukaliśmyzabójcy…
Niemogłemtegosłuchać,zrobiłomisięniedobrze.Iznowuniechodziłooopowieść,bo
przecieżniemamproblemuzoglądaniemnawetnajbardziejmakabrycznychfilmówlub
słuchaniemkrwawychhistorii.Znowuchodziłoonią.Boontomówiłspecjalnie,żebym
zrozumiałiżebyśmymielijużtozgłowy.Wydawałsiętakcholernieuprzejmy.Ja
szedłemjaklunatyk,potykającsięiwpadającnawszystkieprzeszkody,aonjeszczew
uprzejmościswojejrazporazkładłmirękęnaplecachibezpiecznieprzeprowadzałpod
jakimiśgałęziamialbonaglepociągałmniezasobąiprzechodziliśmyrówzwodą.Gadałi
jednocześnieuważałnadrogęorazobserwował
mnie.Jakzaczęłymiłzawićoczy,uznał,żejesteśmynadobrejdrodze,żebymwyznałmu,
gdziemamyszukaćSylwiiicowłaściwiesięstało.
-…dziewczynkazostałazakopanawplastikowymworku,takimnaśmieci,dużym,
grubym.Tużprzystarymcmentarzu,248
jakbyzabójcachciał,żebywpewnymsensiemiałapogrzeb.
Niewyobraziszsobie,jakoniprzykładająwagędorzeczy,októrychnawetbyśnie
pomyślał!Zakopałjądziwnie,bozwiniętąwkłębek.Wcześniejobciąłjejwłosyi
znaleźliśmygowła
śniepotychwłosach.Zaplótłjewwarkoczipowiesiłsobiewsalonie.Okazałosię,żeto
sąsiad.Mateusz,słuchaszmnie?
-Słucham,jasne.
-Nawetniewiesz,coprzeżyłamatkatejdziewczynki,gdyprzyszładomieszkaniasąsiada
miesiącpóźniejizobaczyławłosycórkiprzypiętepinezkądościany!
Niechciałemsobietegowyobrażać.Miałemdośćtegofaceta,zaczęłarodzićsięwemnie
jakaświelkaagresja,kiedynaniegopopatrzyłem,toztakąnienawiścią,żenamomentsię
zamknął.Noalezarazpodjąłteswojeopowieści.Naprawdępodejrzewał,żemamztym
cośwspólnego!Jezuuu,gdybywtedymniedotknąłalbogdybypowiedziałcoś
bezpośredniooSylwii,chybarzuciłbymsięnaniego.
KątemokawidziałemLucynę:zaczęłazbieraćgrzybyipokazywałajetacie,pytając,czy
totrujące.Wrzucałajedoreklamówkiinajwyraźniejstraciłajużzainteresowanie
poszukiwaniamisiostry.Widokjejzgrzybamiiojca,któryspokojnieudzielałodpowiedzi,
matkaczłapiącazprzodubezradniejakślepiec,wszystkotosprawiło,żenaglezacząłem
sięśmiać.Niemogłemprzestać.Byłemwykończony,miałemnapieprzonewgłowieprzez
tegopolicjanta,niemiałemjużsiły,żebyszukaćSylwii,żebywogólekontynuowaćten
cholernymarsz.
Śmiałemsiędobrychkilkaminut,atowarzyszącymigliniarzzmyliłkrokipatrzyłna
mnieniemalwspółczująco.
-Chceszcośpowiedzieć?-zapytałtympoważnymgłosem,jakojciecsyna.Nawetchyba
położyłmirękęnaramieniu,conaglezmieniłośmiechwagresję,którejniepotrafiłem
opanować.
-Kurwa,zamknijsię!-warknąłemijużchciałemzawrócić,alenagleuświadomiłem
sobie,żewcaleniepilnujemnie249
tylkotenjedenfacet.Zamnąszłotrzechinnychiwszyscyzastąpilimidrogę.Odwróciłem
sięwstronęojca,aonpatrzył
namnietakbezradnie,jakbyteżuważał,żepowinienemszukaćjejdalej.
-Chcęwrócićdodomu.-Czułem,żemojenerwysąnaskrajuwytrzymałości,ból
rozsadzałmigłowę,jużnawetniemogłemzebraćmyśli.-Chcęsięprzespać.
Wszyscynamniepatrzyli,każdychciał,żebymszedłdalej,botomiałomnieprzecież
złamaćimiałempowiedziećim,gdziezamordowałemSylwięijaktozrobiłem.Pewnie
liczylinapikantneszczegółyzgwałtu,nastwierdzenie,żeżyliśmyjakkochankowieiinne
brudy.
-Proszę-zwróciłemsiędoDamiana.-Proszę,potrzebujęsnu.Niemogęjuż.
Aleontylkopoklepałmnieporamieniuiruszyliśmywdalsządrogę.Podjąłteżswoją
opowieść:
-Gdybyśmyznaleźlidziewczynkędwadniwcześniej,byłobywporządku.Ataktow
każdymkawałkujejciałabyłyrobaki,wkażdymjednym.Skóręmiałaczarną,łuszczyła
się…
Zasłoniłemdłońmiuszy,opadłemnakolana.Byłomiwszystkojedno,cosiędalej
wydarzy,coznajdąijakbędziewyglądaćSylwia.Chybawtedynaprawdędotarłodo
mnie,żejąstraciłem.Iwcalenieczułemsięwolny.Chciałem,żebywróciła,żebybyłaze
mną.Takstraszniechciałemjązobaczyć,poczućpodpalcamijejskórę,jejwłosy,spojrzeć
jejwoczy.BrakSylwiiwypełniłmniezupełnieibyłotak,jakbyzabrakłomipowietrza,
jakbytobyłonajokropniejsze,comogłowogólemniespotkać.Myśliwmojejgłowie
rwałysię,alenatrętniewracałydoniej.Myślałemotym,żewszystkorozegrałbym
inaczej,gdybymmiałjeszczejednąszansę.Otym,cowydarzyłosiękilkagodzinprzedjej
zniknięciemteżmyślałem.Przyszłomidogłowy,żeprzecieżmógłbymzniążyć.Takpo
prostu.
Przecieżjąkochałem.Potrzebowałemjejchybabardziejniżonamnie.
250
-Niechcętubyć!Niechcętubyć!-Wpadłemwhisterię;kołysałemsię,przyciskałem
ręcedouszu,żebyniesłyszeć,comówiąpolicjancizebraniwokół.Przedoczamimiałem
Sylwię,Sylwiętaką,jakąwidziałemostatniraz:jejrozchyloneusta,spojrzenie
prześlizgującesiępomnie,jejdłonie,jejramiona…Niemogłemtegoznieść.Wszystko
powracało,wszystkobyłoważne,każdyszczegół,każdesłowo.Otoczyłymnie
wspomnieniazniązwiązane-wszystkieprzerysowanejakwkrzywymzwierciadle,
bolesne,niedowytrzymania.
Wtamtejchwili,opadajączsiłwwilgotnejtrawie,wsiąpiącymdeszczu,ztymi
policjantami,którzyotaczalimniezwartymkołeminieprzepuścilidomnieojca,chociaż
wkurzałsięichciałdomniepodejść,wtamtejchwilibyłemwstaniepowiedziećim
wszystko.
Ipewniezrobiłbymto,gdybyDamianniezlitowałsięnademnąiniepoklepałmnie
znowuporamieniu,nieodciągnął
minasiłęrąkodgłowyipatrzącmiwoczy,niepowiedział
dobrotliwie:
-Wporządku…Odprowadźciegododomu.
Lucynabudzisię,kiedynazegarachdochodzidziewiątawieczorem.Niezabrałemjejna
pociąg,niezrobiłemkompletnienicodchwili,kiedynakryłemjąkocemizacząłem
przypominaćsobietamtowszystko.Minęłotakwielegodzin,ajasiedziałemtuigapiłem
sięnaniąwkompletnymbezruchu.
OszóstejdzwoniłaMarlena,alewyłączyłemkomórkę,bonaszarozmowaobudziłaby
Lou.
Lucynaunosigłowęnadpoduszkęipatrzynamniezaskoczona.Chybanieodrazu
uświadamiasobie,coturobięicotozadom.Kiedywkońcuprzytomnieje,robismutną
minę.
-Długospałam?
-Kilkagodzin.Jaksięczujesz?
-Taksobie.Aty?
-Teżtaksobie.
251
Uśmiechasię,niepewnamnieiprzerażonamyśląospędzeniuzemnątakdługiegoczasu
samnasam.Mnieteżtoprzeraża.Nieznamjej,małooniejwiem,nawetniemam
pojęcia,corobi,coikogolubi.KiedySylwiabyłaznami,wszystkokręciłosięwokół
niej,aLucynabyłanieważnymtłem.Tenschemattrwa,niepotrafięsięzniegowyrwać.
-Skoczymynakolację?-pytam.
Wzruszaramionami.
-Jakchcesz.
-Notoskoczymy.Apotemwrócimytu,prześpiszsięiwróciszdodomu,tak?
Przyglądamisięzmocnozmarszczonymibrwiami.
-Aty?
-Pojadęztobą,przecieżniepuszczęcięsamąwtakądrogę.
-Jużraztakjechałam.
Wstajęzkanapyispoglądamnastertęzdjęć,którepowinnybyłydzisiajznaleźćsięw
redakcji.Taksamojakartykuł
zkolejnegopokazufilmówniemych.
Kiedysiedzimyjużwknajpienarynku,wtakiej,wktórejsięniepalipapierosów,cojest
wielkimpoświęceniemzmojejstrony,Lucynapochłaniaogromnąporcjęnaleśnikówz
owocamiinaglezaczynaszukaćczegośpokieszeniachspodni.
-Narysowałamtowpociągu.WWARS-iekucharzpożyczył
midługopis.
Toplikserwetek,naktórychLucynanaszkicowałakilkuinnychpasażerówWARS-u.Jest
tujakaśstarszakobieta,małychłopak,dwojezakochanych,facetpogrążonywczytaniu.
Rzucamnaniąspojrzenie,któremuchciałbymnadaćchociażtrochępodziwu.Rysunkisą
dobre,naprawdędobre.
-Fajne.-Uśmiechamsiędoniej,jeszczerazpatrzęnatwarzetychludzi.Takdobrze
oddałaichnastroje,tesennespojrzenia,bezmyślneminy.Zajebiste.-Naprawdędobre,
maszwdomuwięcej?
252
-Jeślichcesz,tocipokażę-odpowiadaipatrzynamnieprzezchwilęczujnie.
-Jasne.Koniecznie.
Sięgampocolę,takcholerniechcemisiępalić,żeniewiem,cozrobićzrękami.Znowu
rozdzwaniasięmojakomórkaiznowujesttoMarlena.
-Słuchamcię,Marleno?Coznowu?
-MożeszprzyjechaćdoGdyni?Toniejestrozmowanatelefon.
-JadęjutrodoGdyni.Októrejchceszsięspotkać?
-Oosiemnastej.
-Podjadępociebie.
Chowamkomórkęijużznowumamstracha,żeMarlenapowiemicoś,czegowcale
wiedziećniechcę,albopokażeminastępnąSylwięjakżywą,nacokompletnieniebędę
przygotowany.
-Totadziennikarka-mówię,podpierającgłowęrękoma.
-Jestwporządku-wygłaszaLucynazwielkimprzekonaniem,apotempytamnieocoś
straszniedziwnego:-Mati,pamiętasztęsukienkędosypaniakwiatków?Tę,którąciągle
wkładałamnasiebieiwszyscydostawaliszału,bosukienkabyłabrudna.
Jasne,żepamiętam.Akurattojakośzapadłomiwpamięć.
Lucynakontynuujeżarliwie:
-Sylwiastraszniesięwściekała,żejąnoszę.Któregośrazu,byłachybaniedziela,wstałam
ranoiznowuubrałamsięwtęsukienkę.Zeszłamnadół,doogrodu,alepadałoimusia
łamwłożyćsztormiak.Tysiedziałeśnadole,przedtelewizorem,ikiedyjaubierałamsię
wtensztormiak,odwróciłeśsięipopatrzyłeśnamnie.Popatrzyłeśtak,jakbymspadłaz
księ
życa,amniezrobiłosięnaprawdęgłupio.Powiedziałeś:„Zdejmijzsiebietękieckę,
wyglądajakścierkadopodłogi”…
iwiesz,jazawróciłamdopokoju,zdjęłamjązsiebieiwięcejjejniewkładałam.
253
Marlena
Myślałam,żeporozmawiamywjakimśspokojnympubie,aleMateuszwieziemniegdzie
indziej.JestznamiDawid-kolejnezaskoczenie.Wyglądanato,żebędęmusiała
poczekać,ażzostaniemysami,żebypowiedziećMateuszowito,comammudo
zakomunikowania.Ryzykuję,wiem.Aleniemamwyboru,bojeśliktokolwiekpowinien
usłyszećto,cowyznałamiAdelajdaNikiel,towłaśnieon.Przynajmniejtakmogęmu
wynagrodzićtamtąpłytęzfilmem.Mójpodarunek.Niezależnieodwszystkiego.
-PodwieziemyDawidanaosiedle-wyjaśniaMateusz.
Skręcamypodwiaduktemipochwilijesteśmyjużnaszerokiejdrodzeprowadzącej
międzylasaminaszczytwzgórza.
Rozpoznajędrogędodzielnicy,wktórejmieszkaliFeyowie,zanimkupilidom.
Niecierpliwiemyślę,żenaszaprzejażdżkamo
żezmienićsięwpodróżsentymentalną.
-Odstawmiwózjutronawieczór-odzywasięDawid.
Nierozumiemukładówmiędzynimi,wózjestDawida,niewiem,dlaczegoMateusz
użytkujego,kiedychce,idlaczegoodwoziDawidadodomu,anieodstawiatamopla.Nie
wiem,czemutonieDawidprowadzi.
Siedzącnatylnymsiedzeniu,czujęsięjakośniezręcznie.
Onizprzodu,prawiesięnieodzywają.Radionadajeaudycjęowspółczesnejliteraturze,
dzwoniąsłuchacze,zaproszonymgościemjestznanyautorbestsellerów.Mamwrażenie,
żechłopakównaprzednimsiedzeniunieinteresujeto,czegosłuchamy,ależadenznich
niepokusiłsięozmianękanałualboozagajenierozmowy.Wciszy,jakapanujewwozie,
głosdziennikarkinabieradecybelów:„NiepretendujepandonagrodyNike,czyżtonie
paradoks?Panapowieścisprzedająsięwnakładach,ojakichmogąpomarzyćpisarze
odbierającynagrodęNike,ajednaknigdyniejestpanbranypoduwagę”.„-Niketo
nagrodabardzospecyficzna,przyznawanajestzawszeksiążkomtrudnym…”
254
-Popatrz,naszaszkoławyglądadokładnietaksamojakwczasach,gdydoniej
chodziliśmy-odzywasięDawid.Nagłowiemakaptur,więcniewidzęgodobrze;kiedy
odwracatwarzdoMateusza,udajemisiędostrzectylkokawałekjegonosa.
-Niemająkasy.Nigdyniemieli.
Dawidodchylatrochękapturiwreszciewidzęjegousta-
zaczynasięuśmiechać.
-Rany,ostatniowidziałemtegokolesiaspodósemki…pamiętasz?Tego,copodpalił
oponęiwpuściłjądoszkoły-
zwracasiędomniezwyjaśnieniem.-Oponaprzeleciała,płonąc,przezpółkorytarza,
zanimodbiłasięodścianyiupadła.Żebyświdziałatedzieciakirozbiegającesięnaboki,
wrzeszczące,przerażone.Smródbyłniedowytrzymania!My
ślałem,żezdechnę,jakkażąnamzostaćdokońcalekcjiwtymsyfie…
Dawidwysiadaprzedblokiem,opierasięoszybętak,żebywidziećmnie,iżegnasię
słowami:
-Wyjeżdżam,więcniebędępodtelefonem.Jeślibędzieszmniejeszczepotrzebować,to
Matidacimaila.Trzymajsię,Marleno,miłobyłociępoznać!
Odchodzizrękamiwkieszeniachpłaszcza,przyzsypiemijasięzdwomachłopakamiw
jegowieku,którzyzaczynająnacośgonamawiać,chybanapożyczeniepieniędzy,ale
Dawidwykręcasię,obronnieunoszącręce,okręcasię,kiedypróbująułapićgozarękaw
kurtki,iznikazadrzwiaminaklatkęschodową.
Odjeżdżamyszybciej,niżprzyjechaliśmy,mijamydawnyblokFeyów,robimyostrąpętlęi
zjeżdżamyzewzgórza.Wradiunareszciepojawiasięmuzyka,szukamwtorebce
papierosów,jednegowsuwamdoust.
-Zajedźmydojakiegośpubu,Mateusz,iporozmawiajmy-
proponuję.
-Chciałbymzabraćcięwinnemiejsce,jeśliniemasznicprzeciwko.
255
Jedziemydługo,wciążgdzieśskręcamy,namomentpojawiamysięnaobwodnicy
trójmiejskiejizaczynamsięzastanawiać,czyMateuszprzypadkiemniewieziemniedo
dzielnicy,wktórejobecniemieszkajegorodzina.Ciszanarastairobisięcorazbardziej
niedozniesienia.Mateusz,jakbyczytającwmoichmyślach,zgłaśniaradio.Okej,
rozumiem.Zasadysąjasne:nierozmawiamyożadnychpierdołach,tylkootym,conas
łączy-tylkooSylwii.LimitkurtuazjiwyczerpałamwKrakowie.
Próbujęprzypomniećsobie,którympokrętłemzgłośniłmuzykęiściszamją.
-Kiedyprzyszłamwtedydociebieznagraniemtwojejsiostry,niesądziłam,żetakto
wszystkowyjdzie.Miałampowód,żebytozrobić…
-Wiem-przerywaminiemalobojętnie.-Niemusiszsięusprawiedliwiać.Wszyscy
robicie,cowwaszejmocy,żebyjąznaleźć.Musiszjednakwiedzieć,żejateżmamjakąś
wytrzymałośćnatakierzeczy.
Pojegosłowachczujęsięfatalnie,chcęsięjakośwytłumaczyć,aleonwtedypatrzyna
mniekrótkoiostro.
-Marleno,zaraztoskończymy.Niechcęwięcejztobąrozmawiać,więcopowiemci
wszystko,cochceszusłyszeć.Jużnawetnieobchodzimnie,czytowydrukujesz,czy
zachowaszdlasiebie.
Niemyliłamsię,skręcamydojegodzielnicy,pokonujemybłotnistedrogi,mijamydom
Feyów,jaodwracamsięniespokojnieispoglądamnaświatłapalącesięwoknach.Co
dziwne,światłopalisiętakżewpokojuSylwii.Chcęmuotympowiedzieć,alewkońcu
rezygnuję.PośpiesznieklepięSMS-AdoDamiana,żeMateuszzabieramniewozem
Dawidawstronęplaży.Dopisuję:Kontrolujmniecojakiśczas.
Parkujemyprzylesie.Jestjużkołosiódmej,więcnadworzeodgodzinypanujemrok,
wiatrprzybieranasile,nawetstądsłyszęgłośnyszummorza,laswyglądaprawiegroźnie.
Wysiadamyzwozu,mojekozakitonąwbłocie,żałuję,żeod-256
stawiłamsięweleganckipłaszcziobcasy,zamiastwłożyćcośwygodnego.Notak,
sądziłam,żeidziemydopubu.
-Chodźtędy.
Odwracamsię,wciemnościjegosylwetkawydajesięwyższa,niżzapamiętałam,
błyszcząceoczy,jasnaskóra,długiewłosypotarganeprzezwiatr.Rozpoczynamypowolną
wędrówkęwstronęplaży.Dzisiajjestinaczejniżwtedy,kiedyszłamtędyzLucyną.
Dzisiajpotykamsięogałęzieikamienie,przerażamniemiękkiepodłoże,naktóretrafiają
mojestopy.Kiedydocieramydoplaży,liniamorzawydajesięjasnaodspienionychfal,
którenacierająnabrzeg.Szumjesttakgłośny,żeniemalkrzyczę,żebyMateuszmnie
usłyszał:
-Jeślizabieraszmniedolatarnimorskiej,tobyłamtamztwojąsiostrą!
-Wiem.Alechcę,żebyśposzłatamzemną.
Mgliścieprzypominamsobiekamienie,naktórechlapaławodainaktórychwdzieńo
małoniepołamałamsobienóg.
Myśl,żemiałabymprzejśćponichnocą,jestprzerażająca.
-Pocotamidziemy?
Mateuszprzystaje,bojastanęłam.Wiatrodmorzajestlodowaty,mrozinamręce,twarze.
-Bochceszusłyszećwszystko.Więcchodź.
Kamieniesąledwiewidocznewciemnościach.Kiedystawiampierwszykrok,czuję
wilgotnąbryzęiśliskigłazpodbutem.Rezygnuję.
-Niedamrady!-krzyczęzanim.-Idźmywjakieśnormalnemiejsce!Niechcęsiętu
zabić!
Mateuszzawraca,aletylkopoto,żebyprzeprowadzićmnieprzeztekamienie.Kiedyjego
palcedotykająmojejręki,podnoszęnaniegospanikowanywzrok.Wtymmroku
wszystkowydajemisięnietakie,jakiejestwdzień,łącznieznim.Przerażamnieto
spojrzenie,przerażamniejegodotyk,mojewłasneodczucia,głupiemyśli,którejuż
zaczynająbudowaćcośzniczego.
257
Kiedyschodzimynapiach,puszczamnie,ajawsuwamdłońdokieszenipłaszcza.
-Posłuchaj…-zaczynam,aleurywam,bouświadamiamsobie,żeczarnykształtnatle
ciemnegoniebaijaśniejszychchmur,tenmasywnykształt,tolatarniamorska,tasama,w
którejbyłamzLou.Iniewiemdlaczego,aleogarniamnieniewytłumaczalnylęk.Ekran
komórkijestwygaszony,Damianniedzwoni,żebymnieskontrolować.Martwięsię,że
możeprzeoczył
mojegoSMS-Aiwcaleniewie,żetujestem.Piszęnastępnego:Jestemwnieczynnej
latarnimorskiej.Zadzwońza20min!
Inagleuświadamiamsobie,comnietakprzerażawwidokulatarni.Tolatarniazopisu
tamtejwróżki-medium:kręconeschody,brakświatła,ceglasteściany.
Schodyciemne,spowitemrokiem,echopowielakażdestąpnięcie.Naszekroki,nasze
wydłużonecienienaścianach,ginącewciemności,ledwiezarysowującesięwtych
momentach,wktórychpojawiasięświatłoksiężyca.Zimnotuiokropnie.
Nienawidzęopuszczonychmiejsc,niecierpięmroku,nieznoszęwybitychszybiwilgoci.
NagórzeMateuszsiadapodtąsamąścianą,podktórąkucałaLucyna.Chybawie,że
Sylwiawypisałatuswojeinicjały,bojegorękajakośtakodruchowokierujesięwtamtą
stronę,alezarazjącofa.Jakucamnaprzeciwko.Niewidzimysiebiezbytdobrze.On
przypalapapierosa,płomieńzapalniczkibłyskawzielonychoczach.Końcówkajarzysię
pomarańczowymświatełkiem.
-Wtendzień,kiedywidziałemSylwięostatniraz,przyszłatutaj-odzywasię.
Zaciemnonaspisywanienotatek,więcograniczamsiędosłuchania.
Niepodkładajmisięteraz-myślę,wpatrującsięwjegobłyszczącewciemnościoczy.
-Wnocprzedjejzniknięciempokłóciliśmysię…
258
Decydujęsięprzykucnąćnaprzeciwkoniegonatyleblisko,żebygowidzieć.Kiedyjuż
znajdujemysięnawyciągnięcieręki,Mateuszpatrzynamnieznagłąrezygnacją.
-Maszbrata,prawda?Jeststarszyodciebie?
-Młodszy.
-Zależycinanim?
Niebardzowiem,doczegotomaprowadzić,alenawszelkiwypadekprzytakuję.
-MnieniezależałonaLucynie.TylkonaSylwii.-Patrzymiwoczy.-Onabyła
najważniejsza.Najpierwsądziłem,żetakmakażdy,alekiedypojawiłasięLucyna,kiedy
zacząłemobserwowaćinnerodzeństwa,uświadomiłemsobie,żetonietak.
Niekażdy.-Jegospojrzeniezsuwasięnamojeusta,głosmułagodnieje.-Miałem
dziewczynę,byłaniemalidealna:bardzoładna,inteligentnaitwierdziła,żemniekocha.
Kiedybyliśmyrazem,czasprzestawałistnieć…nowiesz,naglepatrzyłosięnazegareki
jużbyłapółnocalbojużminęłagodzina,poktórejonamiałabyćwdomu.-Marszczy
brwi.-Alezniąnieby
łotego,cozSylwią.Onaschodziłamizoczuipoprostuznikała.ASylwiabyławciąż,
bezustanku.Chciałem,żebysobieposzła,akiedyjejniebyło,tęskniłemzanią
niewyobrażalnie.
Nawetniemożeszsobiewyobrazić,jakbardzo.Tobyłojakobsesja.Jeśliprzypomniała
misięwszkole,namieście,nastudiach,jeślioniejpomyślałem,dosłowniezapierałomi
oddech.
Wariowałem,jeśliniewidziałemjejchociażprzezjedendzień.
Zawszemusiałemznaleźćpretekst,żebyjejdotknąć,zobaczyćją,usłyszeć…
Wpatrujęsięwniegoznarastającymniepokojem.Nieopowiadajmitego,niepodkładaj
sięteraz,kiedyjużwszystkorozumiem-powtarzamwmyślachjakmantrę.Moje
spojrzenieobiegajegodłonie,przypatrujęsiętwarzyukrytejczęściowowpółcieniu,
kompletniewbrewsobierozpamiętujęjegodotyksprzedkilkuminut,kiedyszliśmypo
kamieniach.
-Awdzień,kiedyzniknęła?-Ciszatrwazbytdługoijeśli259
DamianodebrałmojeSMS-y,tozarazbędziedzwonił.Terazża
łuję,żejewysłałam,telefonodDamianawszystkopopsuje.
-Wtedy…-Mateuszmarszczybrwi,wznajomysposóbpocieraczoło.-Przyszłai…-
Zaczynasięuśmiechać,aletoniejestwesołyuśmiech.-Chciałaśtousłyszećodpoczątku,
więcteraztomasz.
Nierozumiem,przynajmniejniedokońca.
-Mateusz?
Wstajeiopierasięościanę.Jateżwstaję.Zaszybąwidzęczarnepasmoplaży,spienione
fale,chmury,którerozsunęłysięnatyle,żebyodsłonićdużątarczęksiężyca.Dłoń
Mateuszaożywa,przesuwasiępocegłach.Niespodziewanieopieratwarzotecegłyi
zamykaoczy.Sprawiawrażenie,jakbybyłstraszniewyczerpanymyśleniemotym,co
terazmamipowiedzieć.
-Kochałemsięznią.Tutaj,gdzieterazjesteśmy.Wtejwieży.
Ocieratwarzocegły,jakbybyłymiękkieimiłe,jakbytobyłapieszczota.Powieki
rozwierająsię,spojrzenie,trochęnieprzytomnespojrzenieprzesuwasiępookrągłych
ścianach,poszybach,pomurach.
-Tamtejnocy,tamtej,aniżadnejwcześniejszej,nigdynieby
łopomiędzynaminic.Nawetniebyłotakiegotematu.Obojewiedzieliśmy,żetkwimyw
tym,alenigdynicniezrobiliśmy,żebynadaćtemukierunek…-Jegospojrzenieomija
mnie.-Tamtegodniaprzyszedłemtutaj,bochciałembyćsam.Byłemnaniąwściekły,
urządziłatakąscenęprzyśniadaniu…Nieważne.Poprostubyłemnaniąstrasznie
wściekły,alejaktudoszedłem,tojużmitazłośćwywietrzała.Sylwiaszukałamnie,
wiedziała,żemogębyćtutaj,więcprzyszła.Usłyszałemjejkroki,weszłanagóręi…
iwiesz,odpierwszejchwili,odmomentu,kiedynaniąpopatrzy
łem,wydałomisięoczywiste,żetosiępoprostustanie.
Odwracasięwstronę,gdziezaczynająsięschody,znowuzamykaoczy,jakbychciałto
wszystkorozpamiętaćwnajdrobniejszychszczegółach.
260
-Stałatam,wrozpiętympłaszczu,zwilgotnymioddeszczuwłosami.Stałaipatrzyłana
mnie,iwidziałem,żedalszeudawaniejużnaprawdęniemasensu.Czułemsiętak
dziwnie.Podszedłemdoniej,zdającsobiesprawęztego,żejakjużwykonampierwszy
ruch,tosprawypójdądoprzodu.Wszystkomizobojętniało,nawetto,żeprzeztylelat
udawałonamsięjakośtoomijaćiżeprzecieżterazteżmoglibyśmynicnierobićiz
czystymsumieniemwróciłbymdoKrakowajeszczetegosamegodnia.-Nabieraoddechu,
znowupatrzynaschody.-Alejatakbardzojejpragnąłem…Widzisz,wcześniejbyło
tysiącsposobności,żebysięzniąkochać.Wcaleniemusiałopotoczyćsięwtensposób,
wcaleniemusiałotowydarzyćsiętu,wtejlatarni,nabetonieicegłach.Naprawdę,było
tyleokazji!Tylkożejazamartwiałemsiękonsekwencjamiicałątąresztąitobyło
silniejszeniżto,codoniejczułem.Myślałemsobie:przecieżsąjakieśświętości,reguły,
zasady,niemożnaichniszczyć…
Aletamtegodnia…Tamtegodniatojużniemiałosensuaniznaczenia.Ipoprostustało
się.-Mrużyoczy,próbujesobieprzypomniećtamtowszystko.Uśmiechasiębezradnie.-
Wiem,jaktobrzmiitakgłupiosięczuję,żecitoopowiadam.
Mnieobezwładnianastrójtego,oczymMateuszmówi.Widzęichtutaj,deszczuderzający
oszyby,wyciewiatru,ustadotykająceust,wstrzymywaneoddechy,eksplozjaemocjitak
wielka,żeniedowytrzymania.Wobliczutego,copowiedzia
łamiAdelajda,historiaMateuszanabierawydźwiękutragedii.
-Mówdalej-proszę.
-Powinniśmysmażyćsięzatowpiekleinawettakpomy
ślałemwtedy,ale…-Pocieraczoło,jakzawsze,kiedyniewie,copowiedzieć.-Wjakimś
momenciemiałemwrażenie,żektośwchodziposchodach,aletoniemiałoznaczenia.
Nawetniepomyślałemotym,nawettamniepopatrzyłem.-Rękaprzesuwasiępo
cegłach,Mateuszmijamnie,odchodzikilkakrokówiznowuopierasięomur.-Nie
umiemcitegowyjaśnić,rozumiem,żetakniepowinnobyć,wiem,żetoniewporząd-261
ku,idomyślamsię,coterazsobieomniemyślisz.Wiem,naprawdęwiem!Alewtedyjuż
nicniemogłemnatoporadzić,botoposzłozadaleko.
Znowupocieraoczy;zaczynamrozpoznawaćjużtegestyinareszcierozumiem,żeto
odruchowe.Nicnieznaczą.Wpatrujęsięwniego,awmojejwyobraźnisąonioboje,
tutaj,podtąścianą,wmiejscu,wktórymonstoi.Intensywnośćichuczućpodsycamoją
wyobraźnię,sprawia,żejestemoczarowanatymnastrojem,tymwszystkim,oczymon
mówi,żerodzisięwemniewielkatęsknota.Nawetniestaramsięprzekopywaćswojej
pamięci,boitaknieznajdęwniejczegośrównieintensywnego.
Mateuszwracadorzeczywistości,spoglądanamnie.
-Notojużwieszwszystko,Marleno.Niewiem,cojeszczemogędodać,niebardzojestco
opowiadać.Przecieżniebędęcirelacjonował,oczymrozmawialiśmy,ilerazysię
kochaliśmy,jakdługotowszystkotrwało.Naprawdęniewiem,cojeszczemogęci
powiedzieć,żebyśmyzakończylitęwspółpracęraznazawsze.-Odwracaodemnie
wzrok.-Jakjestcoś,cochceszwiedzieć,topoprostumniezapytaj.
Opierasięomurtużprzymnie,takblisko,żeczujęzapachjegoperfum,którymusiałam
zapamiętaćznaszegopoprzedniegospotkania.Ogarniamnienastrójintymności,tonęw
nimpouszy.Zbliskaprzesuwamspojrzeniempojegotwarzy,mamochotęodgarnąć
poplątaneprzezwiatrwłosy.Mateuszpochylagłowęiterazjegoustaznajdująsiębardzo
bliskomoich.Mówi:
-Wiem,żejąznajdą.Inaprawdębardzoniechcęprzytymbyć.-Jegospojrzenieślizga
siępomojejtwarzy,awemniepodrywasięstrach,delikatnyjaktrzepotskrzydełmotyla.
-
Powróciłysnyoniej.Toniesądobresny.Widzęwnichdrzewa:uginająsiępodnaporem
wiatru,skrzypią,trzeszczą.Onależywziemi,niewidocznadlanikogo,alewiem,żetam
jest.
Wiatrzdzierazniejliście,odsłaniawłosy:sąjasne,delikatne,tyleżeprzysypaneziemią.
Corazczęściejśnięoniej,jakleży262
wciemności,wokółjestjakaśbrudnawoda,jejubranierozpadasię,zapaznokciamima
cośtakiego…-Marszczybrwi,opieraczołoościanętużprzymojejtwarzy.Powtarza
szeptem:
-Niechcębyćtam,kiedyjąznajdą.
Otwieramizamykamusta,bojedynepytanie,któreterazchciałabymmuzadać,jestpodłe
ijeślijefaktyczniezadam,Mateuszskreślimniezeswojegożyciaraznazawsze.
Tymczasemonpowtarzazrozdrażnieniem:
-Tamstałosięcośokropnego.Czujęto.Zapaznokciamibędziemiałaczyjąśskóręi
włosy,wiem,cholera,wiem,żetakbędzie…
Damianniedzwoni,mojakomórkapozostajepusta.Mateuszodchylagłowędotyłu,mówi
sennie,znarastającymzmęczeniem:
-Jakmieszkaliśmynatamtymstarymosiedlu,rodzicekupiliSylwiiglobuspodchoinkę.
Toniebyłzwykłyglobus,tylkotakawielkalampa,jakjąpodświetliłaś,toświeciłysię
wszystkiekontynentyróżnymikolorami,oceanybyłyniesamowicieniebieskie,każda
nazwaczarnaiwyraźna.Sylwiawymyśliłazabawę.Trzebabyłozamknąćoczy,rozkręcić
globusizatrzymaćgopalcem.Miejsce,wktórymznajdywałsiępalec,miałocośznaczyć,
miałobyćnaprzykładmiejscem,wktórymbędziemymieszkać,jakdorośniemy.No,więc
rozkręciłemglobusimojarękazatrzymałagonaHiszpanii.
ParadoksalnieHiszpaniajestjednymztychpaństw,którelubięnajbardziej,ijaktylkow
pracyjestokazjatampojechać,tojestempierwszychętny.Więctakjakbyto
skutkowało…
OnazatrzymałaglobusnaPolsce,nawetjakośtaknapółnocyPolski,jakbychodziłoo
wybrzeże.Wcześniejroześmiałasięispytała:„Notogdziejabędężyładośmierci?”I
wiesz,wyszłataGdynia.
Wciszysłychaćwiatr.Uderzaztakąmocą,jakbychciałporozbijaćcałeszkło
pokrywającekopułę,świszczęwszparach.
Przypominamiotym,comuszęMateuszowipowiedzieć,aco263
naglezaczynamisięwydawaćzaciężkie.Wobliczutego,cojużwiem,mójpodarunek
dlaMateuszanabieraostrościiwagi,sprawia,żechcętoodwlec,jakdługosięda.
-Potemwróciliściedodomu?-przerywamciszę.-Wróciliścieipoprostupojechałeśdo
Krakowazrobićreportażzpokazufilmówniemych?
Przytakuje.
-Kompletnieniewiem,jakudałomisięwogóledojechaćnamiejsceijeszczezrobićw
miaręsensownyreportaż.Przecieżwgłowiemiałemtylkoją.Tobyłotakieświeżei
podczasjazdyprzypominałemsobiewszystko,rozpamiętywałemto,by
łempółprzytomnyodmyśleniaoniej,otym,comiędzynamizaszło.Wiesz,jechałem
wozem,wyprzedzałemkogośinaglewpamięcipojawiałsięjakiśokruchscenyznią:
intensywny,naładowanyemocjami,niedowytrzymania.Niemyślałemwogóletrzeźwo,
wszystkorobiłemautomatycznie,chciałemwrócićdoswojegodomuizadzwonićdo
niej…-Palceprzesuwająsiępowilgotnychcegłach.-Alejakzadzwoniłem,tookazało
się,żeonazaginęłaiżewdomujestpolicja.
-Mateusz…-zaczynamzwahaniemiwłaśnietenmomentwybieramójbrat,żeby
dzwonić.
Niechtoszlag!-myślęzirytacją.Komórkadzwoni,ekranpołyskujezielonymświatłem,
Mateuszrozchylapowieki.
-Nieodbierzesz?Odbierz,topewnieważnytelefon.
-Nieteraz.
Bratjestwytrwały,dzwoniidzwoni,imijakilkadługichchwil,nimkomórkamilknie.
Terazmogęmówić.
-Mateusz,Sylwianiejesttwojąbiologicznąsiostrą.
Mateuszpatrzynamnie,chybasądzi,żetojakiśupiornyżart.Nawetzaczynasię
uśmiechaćimówi:-Rany,Marlena,alemaszkoszmarnepoczuciehumoru-alejanie
podchwytujęjegouśmiechuiMateuszpoważnieje.
-Twojabiologicznasiostrazmarłazarazpourodzeniu.Na-264
zywałasięAnna,jejciałospoczywanacmentarzunaŁosto-wicach,nagrobekjest
opatrzonynazwiskiemtwoichrodziców.
Wytrzymujęjegoprzerażonespojrzenie.Kontynuuję:
-BiologicznamatkaSylwiiporzuciłająpourodzeniu.Niemowlakleżałwtymsamym
szpitalu,wktórymzmarłaAnnaFey.Niewiem,wktórymmomencietwojamatka
zdecydowa
łasięnaadopcję,aleztego,cojużwiem,wynika,żelekarzesądzili,żepoporonieniu
Annyniebędziemogłamiećwięcejdzieci.Twoirodzicedługostaralisięoprawodo
Sylwii.Mielizłewarunkimieszkanioweifinansenietakie,jakienależałobywykazaćprzy
adopcjidziecka.AletwójojciecznalazłjakieśdojściaiSylwiazostaławłączonadotwojej
rodziny,zanimskończyłeśtrzyipółroku.-Wahamsię,dodaję:-Niewiem,dlaczegonie
powiedzieliwamotym.
SpojrzenieMateuszazsuwasięzmojejtwarzy;onsamsprawiawrażenie,jakbymiał
wpaśćwpanikę.
-Matkacitoopowiedziała?-Kręcigłową,starasięmówićspokojnie:-Onajestszurnięta,
niesłuchajjej.Gadagłupoty!
-Niemnie,powiedziałatokomuśinnemu.
Znowukręcigłową,odsuwasięodemnie.
-Itonibyjestprawda?Mamciuwierzyć?
Wpatrujęsięwniegopoważnie.
-Tak.Sprawdziłamto.
Niedodaję,żeudałomisięodnaleźćgróbAnny.Jestwdobrymstanie,ktośdbaoniego,
czyścipłytę,zostawiasztucznekwiaty-wszystkieżółte.Kiedystanęłamnadtymgrobem
wczorajpodwieczór,porazpierwszypoczułamwielkązłość.Chybaskierowałamjąna
Laurę,aletegoteżniepowiemMateuszowi.Adelajdanieuważała,żebypaństwoFey
zrobilicośzłego,niemówiącdzieciomprawdy;jestzdania,żetocałkiemzrozumiałei
oszczędzawielufrustracji.
Jatakniemyślę.Sądzę,żerodziceAnnywykazalisięstrasznąślepotą,iczujętylko
niechęćnamyślotym,jakbardzobylikrótkowzroczni.
265
Mateuszosuwasiępościaniedopozycjisiedzącej,opieratwarznarękach,zamykaoczy.
Głosbrzmitak,jakbyzostałwypranyzewszystkichemocji:
-Chcętuzostać,Marleno.
-Jasne,wrócęsama.-Myślęokamieniachzalewanychfalamiizarazwątpięwswoją
odwagę.
Chcębyćwporządku,chcęwykonaćjakiściepłygest,którysprawi,żeMateuszdobrze
mniezapamięta,szukamjakichśmocnychsłów,którepodtrzymajągonaduchu.Mówięze
współczuciem:
-Przykromi,żedowiadujeszsiętegoodemnie.
Kiwagłową,aleniemampewności,czymniesłucha.
-Mogęciętuzostawić,Mateusz?Napewnowszystkowporządku?
Nieodpowiada.Mójtelefonznowudzwoni.Damian.Dzwonitakwytrwale,żeniemam
wyboru,odwracamsięplecamidoMateuszaiodbieram.
-Cosięztobądzieje?-Zamiastzmartwieniawjegogłosiebrzmiirytacja.-Dzwoniędo
ciebieodpółgodziny!Chceszzałapaćsięnapierwszego,czywolisz,żebyinninapisalio
tymprzedtobą?
-Oczym?-Nicnierozumiem,alewyczuwamwielkiepodniecenieDamiana.
-Znalezionoją.
-Kogo?
-Niebądźgłupia.
-Kogo?-PrzenoszęwzroknaMateusza.
-Sylwię.Znaleźliją.
-Kto?
-Wszystkoopowiemcinamiejscu,tylkosiępośpiesz,bozarazbędzietumnóstwoprasy!
Mateusz,nieświadomy,oczymrozmawiam,wciążsiedziwbezruchu,jakbyzabrakłomu
sił.Niewiem,ilebędziepotrzebowałczasu,żebysiępozbierać,alemniezaczynasię
śpieszyć.
Jużwiem,żeniemogęjednakwyjśćstądsama,bodotręna266
miejscejakoostatnia!Musimywyjśćstądrazem,Mateuszmusimnietamzawieźć.Bez
względunawszystko.Chcębyćpierwsza,zanimprzyjadąinnidziennikarze.Przezmyśl
przebiegamipłochawizjatego,jakkluczowąrolęjednakwmojejkarierzemożeodegrać
sprawaSylwii,jakważnyokażesięmójartykułicobędziedalej.
-Czyonażyje?-pytamnazakończenie.
Słuchającodpowiedzi,znowuspoglądamnaMateusza.Chowamkomórkę,przysuwamsię
doniegoikładęrękęnajegodłoni.Oczywiścieżadnejreakcji.
-Mateusz?…
Próbujępochwycićjegowzrok,pochylamsię,żebymiećoczynawysokościjegooczu.
-Posłuchaj,musimyszybkogdzieśpojechać…Daszradę?
-Rzucamokiemnazegarek.Dwieminutyodskończonejrozmowy,aprzecieżjeszcze
trzebaprzejśćpokamieniach,noipoprowadzićsamochód.-Mateusz?-Potrząsamjego
rękąidopierowtedyudajemisięnawiązaćkontaktwzrokowy.-
Wporządku?Trzymaszsię?-Śpieszymisię,cholerniemisięśpieszy.Wmyślach
dzwonięjużdoRadka,ściągamElę,wykręcamnumermojejszefowej.
Patrzęmuwoczyiczujęsięjakostatniaszmata,kiedywyjaśniam:
-Potrzebujęcięteraz.Musiszmniegdzieśzawieźć,niemogęiśćsama,napiechotę.I
straszniemisięśpieszy.
Kiedydojeżdżamyzabłoconą,pełnąwybojówdrogądoogrodzonegotaśmamimiejsca,
jesttamjużpełnopolicji,radiowozównasygnaleigapiów.Niestety,trochęsięspóźniłam
-widzękilkureporterówzkamerami,dyktafonamiinotatnikami,smętniespozierających
nacoś,cojestpozazasięgiemmojegowzroku.
Wszyscystarająsięwyciągnąćcośodpolicji,zbiegająsięokolicznedzieciaki,reporterzy
wakciedesperacjizatrzymujągapiówiwypytująoto,coznajdujesięnazabezpieczonym
terenie.
267
Mateuszwyłączasilnikiwysiada.Jawykonujępiątychybatelefon,wyciągamswój
notatnik,rozglądamsięzaRadkiem.Powinienjużtubyćzaparatemfotograficznym,ale
wciążgoniewidzę.IdęzaMateuszemażdomiejsca,wktórymzatrzymujenaspolicjanti
informuje,żedalejniemożemyiść,żebyśmywracali.Wspinamsięnapalce,żebyponad
krzewamidojrzećcoświęcej,szóstymzmysłemstaramsięściągnąćtuDamiana.Gdzie
jesteś,docholery?-myślęizarazdoniegodzwonię.
-Chodźzemną!-rzucamdoMateuszairazemokrążamyteren.Jesteśmynakrawędzi
lasu,niedalekoblokowiska,zktóregoteraznadciągajątłumygapiów.Widzęśpieszącesię
sylwetki,niektórebiegną,zwabioneświatłamiwozówpolicyjnychimyśląoaferze.
-Cosiędzieje?-Mateuszpatrzynamniewchwili,wktórejłączęsięzDamianem.
-Jesteśmynalewoodboiska!-krzyczędosłuchawki,borobisięstrasznyharmider,kiedy
obokparkujewózzkilkomanastolatkamiiwłączonąmuzyką.-Wciągniesznasnateren?!
Damianjestpodrugiejstronie,zarazzaradiowozami.Kiwamiręką,więckończę
rozmowęizmierzamywjegokierunku.Oczywiściezatrzymujenaskolejnypolicjant.
-Drogazamknięta,proszęiśćnaokoło.
Mateuszprzyglądasięmuuważnieprzezchwilę,marszczybrwi;jegospojrzeniepenetruje
powolicałyteren:karłowatedrzewa,wysokiekrzewy,rówzwodą,którywpływana
zamkniętyteren.Kiedyodwracasiędomnie,wjegotwarzywidzęwyraźnyniepokój.
-Cotusięstało?Pocotuprzyjechaliśmy?
Wytrzymujęjegospojrzenie,rozchylamustaizarazjezamykam-czujęwielkąulgęna
widokDamiana,którywłaśnieprzeciskasiępodrozpiętymitaśmamipolicyjnymi.
RozpoznajeMateusza,zajegoplecamidajemiznaki,żepowinnamgostądzabraćito
szybko,zanimMateuszzorientujesię,cojestnaogrodzonymterenie.
268
-Witaj,kolego!-KlepieMateuszawramię,atenoglądasięnaniegonerwowo.-Pozwól
zemną,Marleno…-Obejmujemniewpasie,odprowadzakilkametrówwbok.
-Ktojąznalazł?
-Facetzpsem,zawiadomiłnaskilkagodzintemu.Jeszczeniewiemy,cospowodowało
śmierć.-Ściszagłos,uświadamiającsobie,żeMateusznanaspatrzyimożecośusłyszeć.
-Dlaczegodopieroteraz?-Mójdługopisniemalparuje,kiedyspisujępośpiesznie
wszystko.
-Pocogotuprzywiozłaś?Zabierzgostąd.
-Niemiałamwozu,musiałamskorzystaćzjegosamochodu.-PonadramieniemDamiana
spoglądamnaMateusza,któryzbliżasiędotamtegopolicjanta,którynaszatrzymał.
Niczegosięniedowie,więcnaraziemamjeszczetrochęczasu,zanimwyjdęna
zbrodniarkęiostatniąświnię.
-Jaktowygląda?-pytamszybko.
Damianwzruszaramionami.Wjegooczachpalisiętoniesamowiteświatło,którezawsze
siępojawia,gdyjestbliskorozwiązaniazagadkialbogdyocierasięośmierć.Śmierć
wciąga,jestmagnesem,adramatludzi,którzyprzechodząnajbli
żejśmierci,jesttym,cofascynujenajbardziej.Kiedypracowa
łamwpoprzedniejgazecieimusiałamodwiedzaćmiejscawypadkówizbrodnii
rozmawiałamzrodzinamiofiar,chwilamiczułamtosamoświatłorozpalającesięwmoim
wnętrzu.
Sprawiało,żecierpłamiskóra,żerobiłomisięgorąco.Cierpienieinnychludzibyło
dramatem,powodowało,żecierpia
łamniemaljakoni.Aleprzecieżżywiłamsiębólemitragediami,podsycaływemnie
adrenalinę,sprawiały,żeżycienabierałobarw,którychnieznałam.Terazjesttaksamo.Ca
łetozapieczętowaneprzezpolicjęmiejsceopromienionezostajeświatłem,którego
pożądam,więcchcęprzedrzećsięnadrugąstronę,chcębyćprzyFeyach,kiedypolicja
powiadomiichoodnalezieniuSylwii,chcębyćprzyMateuszu,kiedyzorientujesię,żeza
policyjnymitaśmamijestSylwia.
269
-Wyślijznimkogośdodomu-upierasięDamian.
Mateuszodszedłjużkilkametrów,obecnieprzedzierasięprzeztłumgapiów,którzy
gadają,podekscytowani.Zarazbędęmusiałagozawrócić,boznajdziesięzbytblisko
reporterów.Niechcę,żebyktóryśgorozpoznał.
-CzekamnaRadka,niewiem,gdzieonjest,docholery!-
mówię,rozglądającsięnerwowo.
Dochodzipółnoc.Reporterówprzybywa,gapiewymieniająsięmiejscami,niektórzy
odchodząznudzeni,niczegosięniedowiedziawszy,przybywająnowi.Blokizaboiskiem
niemalprzechylająsięnanasząstronęodnadmiaruwidzów.Nawetstądudajemisię
dostrzecnabalkonachludzizlornetkami.
Cholera,widząwięcejniżja!Możebytak….
-Muszętamwracać.-Damianklepiemniepoplecach.-
Zabierzgostąd,zanimzrobisiędramat.
-Wieszjuż,czykomuśpostawisięzarzuty?-zatrzymujęgo.
-Narazienicniewiem…-Oglądasięzasiebie,ściszagłos.
-Wyglądastrasznie,tojużrok,tambyłowilgotno,rozumieszchyba…Czekamynaekipę.
Jakjąprzebadają,poznamywięcejszczegółówibędziemożnawyciągnąćwnioski.
-Topewne,żedziewczynajestSylwią?
Damianpatrzynamniewzrokiemkogoś,ktoprzedkilkomaminutamispojrzałśmierciw
oczy.
-Tak,toona.
-Skądwiesz,skorozwłokisąwtakimzłymstanie?
Nabieragłębokopowietrza.
-Toona.Uwierzmi.Niemawątpliwości.
Zanimodejdzie,chcęjeszczewiedzieć,dlaczegonieznalezionojejwcześniej.Czemu
dopieroteraz,przecieżcokolwiekjestzatymiopieczętowanymikrzakami,jesteśmyblisko
bloków,boiskaimogęsięzałożyć,żetysiącerazywciągutegorokułazilitędyludzie.
Możenawetłaziliponiej.
-Toprzypadek.-Damiankręcigłową,jużzmierzającnaswojedawnestanowisko.Idęza
nimdomomentu,wktórym270
zostajęznowuzatrzymana.-Leżaławgłębokimrowie,wodazniosłajejciałopoddawny
bunkier.Istniejeteżmożliwość,żektośjątamschował.Jeślitak,toprawiemusięudało.
Tamniktniechodzi;zaciasnoizaślisko,żebywejść.Zresztąmajątuciekawszebunkry.
Gdybynieto,żepiestamwpadł,nawetdzisiajbyśmyjejnieznaleźli.
KiedyDamianajużniema,rozglądamsięzaMateuszem.
Cholera,straciłamgozoczuiwcorazwiększymtłumiegapiówkompletnieniewiem,
gdziegoszukać.Przedzieramsięmiędzyludźmi,odganiamodsiebieciekawskie
dzieciaki,okrą
żamterenażdomiejsca,wktórymniemakrzaków,iwidzęto,coznajdujesiępodrugiej
stronie.Tofragmentybunkra,zniszczonegotakmocno,żezamieniłsięwruinę.Już
rozumiem,oczymmówiłDamian.Tamtędyniedasięiść.Próbujęzrozumieć,comogła
robićtuSylwia.Jesteśmydalekoodjejdomu.Nienatylejednak,żebyniemogłapokonać
tejodległościpodczasdługiegospaceru.
Składamwszystkodokupy:Mateusztamtegodniapojechał
doKrakowa,aSylwia,pewnierównieprzejętatymwszystkim,comiędzynimizaszło,
wybrałasięnaspacerpolesie.Laurawidziałająostatniraznaleśnejdrodzeprowadzącej
nacmentarz.Pewnieposzłanagróbbabci,apotemdalej,żebywszystkosobie
przemyśleć.Całkiemmożliwe,żechciaładojśćdotegoosiedlai,zmęczona,planowała
autobusemwrócićdodomu.
Jednakzostałatutaj,wtunelupodbunkrem.
-Marlena!
ToRadek.Witamniewesoło,jakbyśmyprzyszlitutajświętować.
Razemzapuszczamysięwteren,żebyodnaleźćMateusza.
Jegowózwciążstoitam,gdziegozostawiliśmy,więcionpowiniengdzieśsiętukręcić.
Reporterzy,ci,którzywidzieli,żerozmawiałamzDamianem,zadająmiwścibskiepytania
ipróbująwydobyćcośdlasiebie.Opędzamysięodnich,jeszczerazkrążymypoterenie.
271
-Alejazda,znaleźlitrupa!-ekscytujesięjakiśchłopakwtłumieludzi.
-Wyciągalipsa-wtrącasięstarszakobieta.-Wpadłdobunkra.
-Zpowodupsaniekręcilibytakiejafery…-odzywasięktośztyłu.-Tonapewnotrup,
jakbum-cyk-cyk!
KiedywkońcuzauważamMateusza,wielkiepodniecenieicałydobrynastrój,którym
zaraziłamsięodRadka,ustępująniepokojowi.Stoizdalaodludzi,przydrugimbunkrze.
Cośwsposobie,wjakiwpatrujesięwopieczętowanyteren,sprawia,żeuświadamiam
sobie,żejużwie.Zwalniamkroku,proszęRadka,żebypoczekałnamnieipodchodzędo
niegosama.Adrenalinaniedopuszczajeszczeskruchyaniżalu.Staramsięwybrnąćztego
dyplomatycznie,zresztąjestemprzecieżdziennikarkąimuszęrobićswoje.
-Toona,tak?-Mateuszpatrzynamnie,jegooczyniespokojnieobiegająmojątwarz,
wskazujerękąnazabezpieczonyteren.-Znaleźliją?
-Tak-odpowiadampochwili.
Zagarniawłosy,patrzyprzezchwilęnarozświetlonyprzezradiowozyfragmentlasui
zaczynatamiść,alełapięgozaramięizawracam.
-Nieidźtam!-proszę.-Niechcesztegowidzieć!
Wyrywarękęzmojegouścisku.
-Onanieżyje,tak?Znaleźlijejzwłoki?
-Tak,dlategotamnieidź!
Mojesłowasąnanic,Mateuszwyrywamisięporazkolejny,kiedypróbujęgozatrzymać.
Jedno,copozostajemirobić,tobezradnieizpewnymrodzajemfascynacjipatrzeć,jak
przedzierasięprzezludziażdowejścianazamkniętyteren.Terazpowinienzatrzymaćgo
jakiśpolicjant,aletaksięniedzieje.
Rozchylambezradnieusta,kiedyMateuszschylasiępodta
śmąiprzechodzimiędzypolicjantami.Niktgoniezauważa,jakimśchorymzbiegiem
okolicznościwszyscymająakuratcoś272
innegodoroboty,jaknakomediowymfilmieodwracająwzrokwinnymkierunkui
Mateuszdocieraażpodbunkier.TamdopadagoDamian,alechybajestjużzapóźno.
-Róbzdjęcia!-rzucamostrodoRadka.Niepotrzebnietomówię,Radekfotografuje
wszystkooddobrychkilkunastuminut.
-Wszystkomam-mówiniemalpogodnie.-Wszystkojest,spokojnatwojarozczochrana!
Sylwia
[1arkuszpapieruwlinię,pisanyodręcznie,bezpoprawek.Zapiszdnia29
października,powstałyprawdopodobniemiędzygodziną11.30a14.00]
DrogiPamiętniczku!
Byłaszóstarano,kiedywiatrrozpędziłchmuryipozostawiłnieboczyste,jasnei
bezkresne,rozciągniętenaddomami.Wciążubranawpogrzebowystrójwyszłamz
domu,nawetniedbającoto,byzarzucićnasiebiekurtkę.Szłampowoliprzezwąskie
pasmolasu,delektującsięwstającymświtem,wrażeniemniesamowitejświeżo
ściichybaprzeczuwając,żetegodniawszystkonabierzerumieńców.Kiedy
znalazłamsięnawydmie,rozłożyłamręceidelikatnieprzesunęłamnimiwwysokiej
trawie.
Rybacywracalizpołowu,ichłodziemajaczyłynagładkiejtafliwody,niektórejuż
byływyciągniętenaląd.Czułamzapachświeżychryb.
Rozgarniałamrękamitrawę,zeszłamzwydmynakamienie.Byłyśliskieodglonów,
niektóreostre,innewyszlifowaneprzezfale.Balansowałamponichryzykownie,
przeskakujączjednegonadrugi,jakbymtańczyła.Morzeszumiało,szumia
łoblisko,kołomoichnóg,szumiałośpiewnie.Byłotrochętak,jakbymniewołało.
Terazzzachmurwychodzisłońce,rozświetlapokój,krzywiznędachu,którątak
lubię,nieużywanąodtygodnimaszynędopisania,spływanamojedłonie.Pójdęna
spacer.Potymwszystkim,costałosięwstarejlatarni,jestwemnietyleemocji,że
chybazwariuję,jeśliposiedzętudłużej.Pomyśleć,żeostatniokłóciłamsięz
koleżankami,samajeprzekonując,żeprawdziwamiłość,takajakwksiążkach,
pełnapatosu,cierpienia,emocji,nieistnieje!
273
Loupowiedziałachwilęwcześniej,żejestemczerwonanatwarzyjakburakiże
Mateuszteżniewyglądałlepiej,kiedywidziałagogodzinętemu.
-KochanaLou-odpowiedziałam,czerwieniącsięjeszczebardziej;ażczu
łam,jakcalatwarzmniepaliiwodbiciuszybyzezgroządostrzegłam,żemój
czerwonygolfjestbledszyniżja!-Touczulenienanowytonikdotwarzy.
Alemojasiostraniejestgłupia.
-Uczuliliściesięoboje?-spytałatwardoiwyglądałonato,żeniepójdziesobie,póki
jejnieodpowiem.
-Owszem-odparłampochwilinamysłu.-Oboje.
Boże,oszaleję,jeślinieprzestanęmyślećotymwszystkim!Czasnaspacer,póki
świecisłońce!
Marlena
KiedyostatnirazpodjeżdżampoddomFeyów,jestpóźnegrudniowepopołudnie,dziesięć
dniodaresztowaniaHuberta.Zniebasiąpideszcz,wciążniemamrozu,kroplerozbijają
sięomaskęsamochodu,zatrzymująsięnafurtceijaksoplezwisająwdół,wydłużone,
rozciągnięte,bywkońcuskapnąć.
ZafurtkąwidzęLucynękrążącąmiędzyklombami-
wsztormiaku,zkapturemnagłowie;obokniejprzesuwasięinnadziewczynka,której
nigdywcześniejniewidziałam.
-ToWeronika-przedstawiamijąLucyna,obserwującmniespodkaptura.-Koleżankaze
szkoły.Chcepanirozmawiaćzmamą?
ZLaurąniebędęrozmawiać.Ostatniednispędziławszpitalu,doktóregozawiózłją
Jakub.Potrzebowaławielukroplówek,żebynawodnićorganizmiwyciszyćnerwy.Jest
obecnienasilnychlekachipodejrzewam,żerozmowazniąokazałabysięrównie
bezsensowna,jakwszystkiemojepoprzedniezniąspotkania.
-Jesttwójbrat?
-Nagórze.Mamgozawołać?
-Nie,samagoznajdę.
374
Podpachątrzymamteczkę,wktórejznajdujesiękolejnyartykułoSylwii.Tamten
pierwszyzrobiłfurorę,sprawił,żepisaliidzwonilidonaszejredakcjiczytelnicy,którzy
chcielipodzielićsięzFeyamismutkiemalboopowiedziećoswoimwłasnymbólu.Jest
cośniesamowitegowtym,jakgłębokąpotrzebęwyrażaniawspółczuciaiidentyfikowania
sięzofiaramimająludzie.Jednadziewczynanapisała,żechodziłazSylwiądojednej
szkołyiżechociażjejniezna
ła,czytałajejwierszewszkolnejgazetce.Dodziśsąjejulubionymiwierszami,czujesię
tak,jakbytobyłyjejwłasnesłowa.Starszakobietanapapierzezniebieskiejpapeteriiw
kwiatywyznała,żedzień,wktórymodnalezionozwłokiSylwii,jestdlaniejtakbardzo
smutny,jakbySylwiabyłajejcórką.
Wmieszkaniupanujecisza.Kiedymijamsaloniniepewniezaglądamdośrodka,po
chwilispostrzegamśpiącegonafoteluJakuba.Oświetlajągomrugającechoinkowe
światełka,pokójmienisięróżnymibarwami:czerwoną,zieloną,żółtą.NiebudzęJakuba,
cieszęsię,żeśpi.Itaknaprawdętostraszniebojęsiętego,comógłbymipowiedzieć,
gdybyotworzyłoczy.
Taksamosprawiamiulgę,żenienatykamsiępodrodzenaLaurę-pewnietoniewłóżku,
wświecielekówiwspomnień.
Drzwidojejsypialnisąuchylone,widzęfragmentnógowiniętychwniebieskikoc.
Odkładałamtęwizytędługo,zadługo.Minąłniemalmiesiącodchwili,kiedy
spoglądałamnataśmypolicyjne,nastrażpożarną,kiedyczekałampełnapodnieceniana
to,cozostaniewydobytezkanałupodbunkrem.Przezmiesiączmieniłosiębardzodużo.
Dawno,dawnotemuwmoichrękachznalazłasiępłaskateczkaopisananazwiskiem
SylwiiFey.Odtamtejporymamjużwłasnebiurkowoddzielnympokoju,ananim
kilkanaścienowychteczekopisanychobcymijeszczenazwiskami,którebędęmusiała
poznać.Cyklartykułówopowiadającychozagi-275
nionychnaraziecieszysiędużąpopularnościąimampełneręceroboty.Radekmówi,że
zawszektośmusizatopłacić,żetakjużjestwżyciu.„Nieprzejmujsię-powiedziałmi
wczoraj.-Życietoniebajka.Bądźmydorośli”.Ktośfaktyczniezapłaciłzato,coteraz
mam.Kiedytamtanocwciążtrwała,wozypolicyjnemrugałyświatłami,ajastałamobok
Radkanawzgórzuimodliłamsię,żebyudałomusięzrobićdobrezdjęcia,sądziłam,że
wszyscypłacimywysokącenęzato,como
żemyrobić.Takjednakniejest.Niewszyscy.Niektórzytylkozyskują.Zato,comam,
zapłaciłbratSylwii,apotem,kiedyartykułukazałsięwdruku,zapłaciłajeszczerodzina
Feyów.
Takmyślę,chociażniemampewności.
Mogęsięzałożyć,żeAdelajdaNikielzrobiłasobiewdomukukiełkęwuduzmojątwarzą
icodziennienabijająszpilkami.Niepodałamwartykulejejnazwiska,więcszansena
realizacjęjejgroźbyopozwaniemniedosądusąrównezeru.Niemniejjednakmusiminąć
trochęczasu,zanimbędęmogłaskontaktowaćsięzniąipoprosić,bypomogłaprzy
poszukiwaniachtamtychinnych,obcychmijeszczeosób.
Zpoczątku,kiedyzabrałamsiędopisaniaartykułu,wydawałomisięoczywiste,żebędę
kierowaćsięzasadami,któreustalaliśmy.Miałampominąćwielespraw,jaktoobiecałam
FeyomorazAdelajdzie.Musiałjednaktkwićwemniejakiśsilniejszyimpuls-albo
uznałam,żenieudamisięoddaćdramatucałejsytuacji,jeślibędętrzymałasięplanu.W
każdymrazieto,cooddałamdodruku,niepomijałoniemalniczego.
Redakcyjnikoledzyikoleżankiuznali,żepostąpiłamsłusznie
-dałamludziomprawdęionitodocenili:napłynęłylisty,modlitwy,ludzieodwdzięczali
sięwyznaniamiwłasnychbłędówiopowieściamioosobistychtragediach.
Terazjestemtu,wspinamsięposchodachnagóręijużsamaniewiem,comyślećo
swoimartykuleijakpatrzećnatowszystko.
276
Mateuszjestwswoimpokoju,kiedypukam,mówi,żebymweszła,akiedywchodzę,
podnosinamniespojrzenieipochwilinajegotwarzypojawiasięnikłyuśmiech.
-Wejdź,proszę.
Siadamnadrugimkońcułóżka.Niewiem,czegosięspodziewałam,alenieczujęulgi.
Siedzącyprzedemnąmężczyznawyglądadużolepiej,niżkiedywidziałamgoostatnim
razem;sprawiawrażeniewypoczętego,niemalpogodnego,napróżnoszukamnajego
twarzyoznaktego,przezcoprzeszedł.
-Dostałaśpremięzatamtenartykuł?
Wpytaniuniemaniczegozaczepnego,poprostupyta.
-Dostałamnietylkopremię-odpowiadam,niemogącukryćdumy.-Mamterazswój
własnycykl,duży.
-Zaginioneosoby?
-Tak,właśnie.
Kiwagłową,patrzymiwoczy.
-Nieczytałemtego,conapisałaś,aleDawidmiopowiedział,cotambyło.Jeśliprzyszłaś
ztegopowodu,toniepotrzebnie.
Zrobiłaś,cozrobiłaś,przecieżtotylkopraca,prawda?
Niewiem,czyprzytaknąć.Zieloneoczypesząmnieterazbardziejniżwcześniej,chociaż
Mateuszniepatrzynamniezurazączyniechęcią.Wpokojunarastacisza.
-Nieuwierzysz,ileSylwiazgromadziławizerunkówMarilynMonroe.-Jużnamnienie
patrzy.Sięgapodużykarton,którystoiustópłóżka.Przeglądazdjęcia,dodaje:-Kiedyś
oglądałatakiprogramoMarilyn,wktórymkładlinaciskgłównienaśmierćaktorkiinato,
jakbardzoniszczylijądziennikarze.Wiesz,pokazywalitakieujęcia,wktórychona
wychodzizeszpitalarozczochrana,zaryczana,areporterzyjąfilmują.
Wiem,żetesłowaskierowanesądomnie,iczujęulgę,żejednaknieupieczemisięto
wszystko.
-Strasznieżerowalinajejnieszczęściu,wykorzystaliją,że-277
byporobićkariery…-Urywa,jakbynagleprzypomniałsobieomojejobecności.-
Powiedzmilepiej,czybędzieszpisaćteżoprocesie?
Tak,reportażezprocesumamjakwbanku,alezanimprocessięrozpocznie,miniedużo
czasu.ProkuraturawciążgromadzidowodywsprawieSylwii,Hubertniestetynie
przyznał
siędowiny.Dowody,którymidysponujeprokuratura,itaksąmocne:mająjegoskóręza
jejpaznokciami,mająfragmentyubrania,włosyitamtenklucz.
Klucz…PochylamgłowęispoglądamnazdjęcieMarilynwrozwianejbiałejsukience:
stoinadwentylatorem,zodsłoniętyminogami.
Policjauważa,żekluczzezłotąkońcówkąnależydoHuberta,pasujedodrzwi
mieszkania,którewynajmowałw2005roku,kiedymiałzSylwiąromans.Niewiem,skąd
sięwziąłwjejubraniu:możewypadłHubertowipodczasszamotaniny,możepodarował
goSylwiijużwcześniej,żebymogławchodzićdoniegojakdosiebie,amożewyrwałamu
goodruchowo,kiedyjądusił…
DwatygodnietemumiałamokazjęwidziećrentgenpłucSylwii;jestpewne,żejąudusił.
Kiedyprzypominamtosobie,wciążjestmizimno.Taksamojakczujęstrach,gdymyślę
ojejszczątkach,którewydobytozbunkra,orozpaczyLauryiLucyny,kiedysię
dowiedziały,itychwszystkichreporterachlokalnychstacjitelewizyjnychiradiowych,
którzyoblegalidomFeyówprzezkilkadni.
Chcęcośpowiedzieć,ale,cholera,wgłowiemampusto.Pytamwięc:
-Coplanujesznanajbliższyczas?
Wzruszaramionami.
-Ustaliłemzojcem,żeLucynazamieszkazemnąwKrakowie.Przynajmniejnarok,
możenadwalata,pókinieskończysięprocesisprawanieucichnie.-Wstaje,więcjateż
siępodnoszę.-Odprowadzęciędofurtki,dobrze?
278
Kiedywychodzimynazewnątrz,LucynazWeronikąkryjąsięwklombach;niemam
pojęcia,poco.Deszczprzybrałnasile,Mateuszściągazwieszakakurtkęizarzucakaptur
nagłowę.Wdrodzedosamochodupytamgo,jakukładająsięjegorelacjezLaurąpotym
wszystkim.
-Musiminąćtrochęczasu-odpowiadazwahaniemipuszczamnieprzodemprzyfurtce.-
Naraziekiepskonamsięrozmawia.Niewiem,czywogólebędziemyjeszczerozmawiać.
Terazniemamdotegogłowy,niemyślęotym.
Zmarznięty,zrękamiukrytymiwrękawachswetraczeka,ażwsiądędosamochodu.Za
jegoplecamiLucynawspinasiępodrabinieprzyłożonejdościanydomu,apotem
zeskakuje,rozkładającręcenabokiiunoszącpelerynę,jakbyskakałazespadochronem.
-Terazty!-wołaiWeronikaidziewjejślady.
ChciałamdaćMateuszowinowyartykułoSylwiidoautoryzacji,aleterazmyślę,żeto
kiepskipomysł.
Mateuszzatrzymujemniepytaniem:
-Myślisz,żegoposadzą?Żetedowodywystarczą?
Wjegooczachcośzgasło;zresztąmożestałosiętojużtamtejnocy,kiedydostałsiędo
zwłokSylwiiiDamianszarpałsięznim,próbującgoodciągnąćodbunkra,areszta
policjantówwpatrywałasięwnich,zdumiona,nimzareagowaliirzucilisięDamianowiz
pomocą.
-Chciałabym,aleniewiem.Słyszałam,żewziąłsobiedobregoprawnika.-Szukamw
pamięcinazwiskaiwkońcu,nieznajdującgo,wyjaśniam:-Tego,któryostatniow
Warszawiebroniłwtakimgłośnymprocesie.Pamiętasz?Matkazkochankiemzabiła
swojedziecko,utopilijewstudni.
Mateuszchybaniewie,oczymmówię.Pytazwyraźnymniepokojem:
-Wybroniłich?
-Nie.
-Todobrze,prawda?
279
Wolęniedodawać,żeprawnikjestnaprawdęświetnyiznasięnaswojejrobocie.Tamtej
parykochankówniewybronił,alewiększośćwcześniejszychsprawwygrałlubnie
dopuścił
doprocesu,tylkopoukładałsiębardzowygodniezprokuraturą.Jestnaprawdędobry,
pewniedlategoHubertgowynajął.JednakniepowiemtegoMateuszowi,botoostatnia
rzecz,jakąchciałbyterazusłyszeć.
Kiedyodjeżdżamspodfurtki,nawerandzieLucynawalczyzparasolką,żebyjązamknąć.
Cośsiępopsułoiparasolkawciążsięotwiera.Lucynawściekletupienogami,biegniedo
Mateuszaiwskupieniuobserwuje,jakbratnaprawiaparasolkę.Weronikawtymczasie
zauważa,żeodjeżdżam,więcpodskakujewmiejscuimachazacieklerękami.W
sąsiednimdomutrzybladetwarzerozpłaszczonenaszybieuważnieobserwująkażdyjej
ruch.
Gdynia,7.11.2006