NORA ROBERTS
NICK
Czekając na miłość
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Była kobietą, która wie, czego chce. Dokładnie przemyślała powody
przeprowadzki z Wirginii Zachodniej do Nowego Jorku. Miała zamiar tam się
urządzić, osiągnąć sukces zawodowy i zdobyć męża.
No, może niekoniecznie w takiej właśnie kolejności.
Frederica Kimball uważała się za osobę, która potrafi działać zależnie od
sytuacji.
Szła teraz w dół East Side, w zapadającym zmierzchu wczesnej jesieni, i
myślała o domu w Shepherdstown w Wirginii Zachodniej, gdzie mieszkali jej
rodzice i rodzeństwo. Dom ten był wprost wymarzonym miejscem do życia:
rozległy, pełen radości, rozbrzmiewający muzyką i śmiechem.
Wątpiła, czy mogłaby go opuścić, gdyby nie to, że wiedziała, iż w każdej
chwili może wrócić i zostanie przyjęta z otwartymi ramionami.
To prawda, że wielokrotnie bywała w Nowym Jorku i miała w tym
mieście wiele kontaktów, ale już tęskniła za rodzinnymi stronami, za swoim
pokojem na pierwszym piętrze starego domu z kamienia, za miłością i
towarzystwem rodzeństwa, za muzyką ojca i śmiechem matki.
Ale nie była już dzieckiem. Miała dwadzieścia cztery lata i osiągnęła
moment, gdy należało zacząć żyć własnym życiem.
Na Manhattanie nie czuła się obco. Spędziła tu przecież pierwsze kilka lat
życia, a później często przyjeżdżała w odwiedziny. Tak, ale zawsze z rodziną,
uświadomiła sobie nagle. Cóż, tym razem jest zdana tylko na siebie. I ma
sprawę do załatwienia. Musi przede wszystkim przekonać niejakiego Nicholasa
LeBecka, że potrzebna mu jest partnerka.
Sukces i renoma, jaką zdobył jako kompozytor w ciągu kilku ostatnich lat,
jeszcze się zwiększy, jeśli ona będzie pisała teksty do jego piosenek. Oczami
wyobraźni widziała już nazwisko LeBeck - Kimball na plakatach przy Great
White Way. Wystarczyło, by puściła wodze fantazji, a już muzyka, którą razem
napiszą, rozbrzmiewała jej w uszach.
A teraz, uśmiechnęła się do siebie, musi przekonać Nicka, żeby zobaczył i
usłyszał to samo. W razie potrzeby ucieknie się do argumentu lojalności
rodzinnej. Byli przecież poniekąd kuzynami, choć nie łączyły ich więzy krwi.
Jeszcze będziemy się całować, pomyślała i jej oczy rozjaśnił uśmiech. To
był jej ostateczny i najżywotniejszy cel. A kiedy go już osiągnie, Nick zakocha
się w niej tak rozpaczliwie, jak ona jest w nim zakochana od zawsze, od chwili,
gdy po raz pierwszy go zobaczyła.
Czekała na niego dziesięć lat, a to jak na jej gust było aż nadto długo.
Najwyższy czas, uznała, skubiąc brzeg błękitnego blezera, spojrzeć losowi
prosto w twarz.
Stanęła przed drzwiami baru, który teraz nazywał się „Pod żaglami”.
Zdenerwowanie ukryła pod maską pewności siebie. Bar należał do Zacka
Muldoona, brata Nicka, a właściwie brata przyrodniego, ale w rodzinie Freddie
nikt się nie przejmował terminologią. Liczyły się uczucia. Fakt, że Zack ożenił
się z siostrą jej macochy, uczynił z rodzin Stanislaski - Muldoon - Kimball -
LeBeck jeden zagmatwany klan rodzinny.
Marzeniem Freddie było dodać jeszcze jedno ogniwo do rodzinnego
łańcucha, wiążąc siebie i Nicka.
Odetchnęła głęboko, poprawiła blezer, przeciągnęła ręką po skręconych
złocistorudych włosach, których nigdy nie była w stanie doprowadzić do ładu, i
po raz kolejny rozpaczliwie zapragnęła, by mieć choć odrobinę egzotycznej
urody Stanislaskich.
Chwyciła za klamkę. Zrobi to, co sobie postanowiła, i ma nadzieję, że to
wystarczy.
W barze unosił się zapach piwa i przypraw korzennych. Od razu się
domyśliła, że Rio, odwieczny kucharz Zacka, przygotowuje jeden ze swoich
słynnych sosów do makaronu. Z szafy grającej płynęła rzewna piosenka w
wykonaniu Celine Dion.
Wszystko tu wyglądało tak jak zawsze, wszystko było na swoim miejscu.
Ściany ozdobione malowidłami z motywami morskimi, długi sfatygowany
kontuar i rzędy butelek na półkach. Było wszystko z wyjątkiem Nicka. Mimo to
uśmiechnęła się, podeszła do baru i wspięła się na stołek.
- Postawisz mi drinka, żeglarzu?
Zack zaskoczony podniósł głowę znad kartki papieru. Na widok Freddie
twarz rozjaśnił mu szeroki uśmiech.
- To ty! Witaj! - ucieszył się. - Nie sądziłem, że zjawisz się przed końcem
tygodnia.
- Lubię robić niespodzianki.
- Takie to i ja lubię. - Zack zręcznie popchnął kufel z piwem wzdłuż blatu,
tak że zatrzymał się dokładnie w dłoniach gościa. Potem pochylił się, ujął twarz
Freddie w swe duże dłonie i wycisnął na jej policzku głośny pocałunek. -
Śliczna jak zawsze - stwierdził z uznaniem.
- Ty też.
Powiedziała prawdę. Od kiedy go przed dziesięciu laty poznała, jeszcze
wyszlachetniał, jak dobra whisky. Wiek niczego mu nie ujął, wręcz przeciwnie.
Stał się tym bardziej interesujący. Włosy wciąż miał gęste i kręcone, a w
spojrzeniu ciemnoniebieskich oczu było coś magnetycznego. A ta twarz! -
pomyślała, wzdychając. Opalona, rasowa, ze zmarszczkami, które tylko
dodawały jej charakteru i uroku.
Niejeden raz w swoim życiu Freddie zastanawiała się, jak to się dzieje, że
jest otoczona samymi pięknymi ludźmi.
- Co u Rachel? - spytała.
- Wysoki Sąd ma się znakomicie - odparł. Freddie uśmiechnęła się,
słysząc dumę ukrytą w głosie Zacka. Jego żona, a jej ciotka, była teraz sędzią w
sprawach kryminalnych.
- Jesteśmy wszyscy z niej bardzo dumni - powiedziała. - Widziałeś
młotek, który jej podarowała mama? Wydaje dźwięk tłuczonego szkła, kiedy
nim w coś uderzysz.
- Czy widziałem? - Uśmiechnął się niewyraźnie.
- Nieraz go już poczułem. Mieć sędziego w rodzinie to jest coś. - Mrugnął
porozumiewawczo. - Żebyś wiedziała, jak bajecznie wygląda w todze.
- Wyobrażam sobie. A jak dzieciaki?
- Ta okropna trójka? Doskonale. Chcesz soku? Freddie rozbawiona
przechyliła głowę.
- Nie rozśmieszaj mnie, Zack. Mam już dwadzieścia cztery lata,
zapomniałeś?
Potarł brodę w zakłopotaniu i przyjrzał się jej uważnie. Drobna postać i
porcelanowa cera prawdopodobnie zawsze będą mylące. Gdyby nie znał jej
wieku, tak dobrze jak wieku własnych dzieci, poprosiłby o dowód tożsamości.
- Po prostu nie mogę w to uwierzyć. Mała Freddie jest już dorosła.
- A więc skoro jestem... - założyła nogę na nogę - dlaczego nie nalejesz
mi białego wina?
- Już się robi. - Sięgnął po kieliszek, nawet nie oglądając się za siebie. - A
co u was? Jak dzieci?
- Wszyscy mają się dobrze i przesyłają wam pozdrowienia. - Wzięła
kieliszek i uniosła go w górę.
- Za rodzinę.
Zack stuknął w nią butelką coli.
- Jakie masz plany, kochanie?
- O, całą masę. - Uśmiechnęła się i pociągnęła łyk wina. Zastanawiała się,
co by sobie pomyślał, gdyby mu wyjawiła, że największy plan jej życia to
uwiedzenie jego młodszego brata. - Przede wszystkim muszę znaleźć
mieszkanie.
- Wiesz przecież, że możesz mieszkać u nas jak długo zechcesz.
- Wiem. Albo u babci i dziadka, albo u Michaiła i Sydney, albo u Aleksa i
Bess. - Znowu się uśmiechnęła. Świadomość, że jest otoczona ludźmi, którzy ją
kochają, dawała jej poczucie bezpieczeństwa. Ale...
- Naprawdę chciałabym mieć własny kąt. - Oparła łokcie o kontuar. -
Chyba już czas na małą przygodę.
- Zaczął mówić, ale przerwała mu, potrząsając głową. - Nie zamierzasz
mnie pouczać, prawda, wujku? Nie ty, chłopak, który wyruszył w morze.
Tu mnie ma, pomyślał. Miał znacznie mniej niż dwadzieścia cztery lata,
kiedy pierwszy raz się zaokrętował.
- Dobra, żadnych pouczeń. Ale będę miał na ciebie oko.
- Liczę na to. - Wyprostowała się i odchyliła do tyłu. - A co porabia Nick?
- spytała jakby mimochodem, z udaną obojętnością. - Myślałam, że go tu
zastanę.
- Jest w kuchni. Chyba podjada makaron Riosa. Freddie pociągnęła
nosem.
- Pachnie wspaniale. Chyba też tam pójdę i przywitam się z nim. Przy
okazji zobaczę, co mają dobrego do jedzenia.
- Idź. I powiedz Nickowi, że czekamy, żeby zaczął grać. Bo nie zapracuje
na kolację.
- Dobrze.
Wzięła kieliszek z winem i zsunęła się ze stołka. Powstrzymała się przed
poprawieniem kolejny raz włosów. Z rezygnacją myślała o swoim wyglądzie.
„Wdzięczny” - tylko to określenie przychodziło jej do głowy. Cóż, niewiele
mogła zrobić przy swoim niskim wzroście i drobnej posturze. Już dawno
wyzbyła się marzeń, że rozkwitnie w coś, co można będzie określić jako
olśniewającą piękność.
Do niskiego wzrostu trzeba dodać kręcone włosy o odcieniu
złocistorudym, piegi na zadartym nosku, duże szare oczy i dołeczki w
policzkach. Jako nastolatka marzyła o tym, żeby być wymuskaną i
wyrafinowaną elegantką. Albo kobietą dziką i wyzwoloną. Albo też pełną uroku
blondynką o zaokrąglonych kształtach. W końcu, gdy dorosła, zaakceptowała
siebie taką, jaką jest. Zdarzały się jednak nadal chwile, kiedy żałowała, że nie
wygląda jak renesansowy posąg.
Szybko jednak napomniała siebie, że jeśli Nick ma ją traktować poważnie
jako kobietę, najpierw ona musi poważnie traktować siebie.
Doszedłszy do takiego wniosku, pchnęła energicznie drzwi do kuchni. I
serce podskoczyło jej do gardła.
Nic nie mogła na to poradzić. Zawsze tak było, ile razy go zobaczyła, od
chwili gdy ujrzała go po raz pierwszy. Wszystko, czego kiedykolwiek pragnęła,
o czym kiedykolwiek marzyła, było przed nią. Nick siedział przy stole
kuchennym, pochylony nad talerzem z makaronem.
Nicholas LeBeck, nicpoń, którego jej ciotka Rachel broniła w sądzie z
pasją i przekonaniem. Młody człowiek, który zboczył z drogi, ale dzięki miłości,
trosce i oddaniu rodziny zdołał odłączyć się od młodzieżowych gangów
ulicznych i ustatkować.
Teraz był już mężczyzną, ale wciąż było w nim coś z buntownika. Ma to
w oczach, pomyślała, a serce zabiło jej mocniej. W tych cudownych, chmurnych
zielonych oczach. Wciąż nosił długie włosy sczesane z czoła i związane w
krótki koński ogon. Były jasne z odcieniem brązu. Miał usta poety, brodę
boksera, a ręce artysty.
Wiele nocy spędziła na marzeniach o jego silnych szerokich dłoniach i
długich, smukłych palcach. O tym, że te dłonie ujmują i gładzą jej twarz,
przesuwają się wzdłuż jej ciała.
Był zbudowany jak biegacz. Wysoki, smukły, długonogi. Teraz miał na
sobie stare szare dżinsy sprane na kolanach. Rękawy koszuli podwinął.
Zauważyła, że brakowało przy nich guzika. Jedząc, wymieniał uwagi z Rio,
ogromnym czarnoskórym kucharzem, a ten wytrząsał tłuszcz z kosza pełnego
frytek.
- Nie powiedziałem, że jest w nim za dużo czosnku. Powiedziałem, że
lubię dużo czosnku. - Nick nawinął na widelec następną porcję makaronu, jakby
chcąc odwołać swoje poprzednie słowa. - Jesteś bardzo porywczy jak na swój
wiek, staruszku - dodał stłumionym głosem, przełykając makaron.
Rio burknął coś pod nosem.
- No, no, jaki tam staruszek - żachnął się. - Jeszcze dałbym ci popalić.
- Już się boję! - roześmiał się Nick i ułamał kawałek chleba czosnkowego
w momencie, gdy Freddie z trzaskiem zamknęła za sobą drzwi. Odłożył chleb,
odsunął się od stołu i popatrzył na nią z niekłamaną przyjemnością.
- Widzisz, Rio, kto nas odwiedził? Jak leci, Fred? Podniósł się i uścisnął
ją po bratersku. Zmieszał się lekko, uświadomiwszy sobie, że ciało, które się do
niego przytuliło, przypomniało mu, że mała Freddie jest już kobietą.
- Cóż... - Odsunął się wciąż z uśmiechem na twarzy i wcisnął ręce w
kieszenie. - Myślałem, że przyjedziesz pod koniec tygodnia.
- Zmieniłam plany. Cześć, Rio - zwróciła się do kucharza i odstawiła na
stół kieliszek, by móc odwzajemnić braterski uścisk.
- Siadaj, laleczko. Siadaj i jedz.
- Nie dam się prosić. W pociągu cały czas myślałam, co też dzisiaj
gotujesz. - Usiadła przy stole, uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę do Nicka. -
Siadaj, wystygnie ci - powiedziała.
- Masz rację. - Ujął jej dłoń, ścisnął i usiadł obok.
- Co u was? Wszystko w porządku? Brandon wciąż gra w baseball?
- Jeszcze jak! Jest kapitanem szkolnej drużyny.
- Westchnęła na widok dużego talerza, który postawił przed nią Rio. - A
ostatni występ baletowy Katie był naprawdę cudowny. Mama oczywiście
popłakała się ze wzruszenia. Wiesz, że o jej sklepie pisano w „Washington
Post”? A tata właśnie skończył nowy utwór.
- Nawinęła makaron na widelec. - To tyle. A jak twoje sprawy?
- W porządku.
- Pracujesz nad czymś?
- Mam następne zamówienie dla Broadwayu. - Wzruszył ramionami.
Wciąż było mu niezręcznie opowiadać innym o swoich sukcesach.
- Za „Ostatni przystanek” powinieneś dostać Tony'ego.
- Już sama nominacja była nie lada wyróżnieniem. Potrząsnęła głową.
- Nick, to była znakomita rzecz. Jest znakomita - poprawiła się, bo
musical wciąż szedł przy pełnej widowni. - Jesteśmy z ciebie dumni.
- Cóż, to moja praca.
- Nie chwal go, bo mu woda sodowa uderzy do głowy - odezwał się Rio,
który stał przy kuchni.
- Ejże, sam słyszałem, jak podśpiewywałeś „Miłość o zmierzchu” -
zauważył Nick.
Rio wzruszył potężnymi ramionami.
- Może... Jeden czy dwa kawałki były całkiem niezłe. Jedz.
- Pracujesz z kimś? - spytała Freddie. - Nad tą nową sztuką?
- Nie. To na razie wstępny etap. Zaledwie zacząłem. Sam.
Właśnie to pragnęła usłyszeć.
- Gdzieś czytałam, że Michael Lorrey dostał jakieś zamówienie. Będziesz
potrzebował nowego autora tekstów.
- Tak. - Nick dołożył sobie makaronu. - Wcale mnie to nie cieszy. Dobrze
mi się z nim pracowało.
Inni na ogół słuchają tylko własnych słów zamiast muzyki.
- A więc masz problem - uznała Freddie. - Potrzebujesz kogoś z solidnym
przygotowaniem muzycznym, kto w melodii usłyszy słowa.
- Właśnie. - Nick podniósł do ust kufel piwa.
- Tym kimś jestem ja - oświadczyła zdecydowanie. Nick aż się zakrztusił.
Odstawił kufel i spojrzał na nią tak, jakby nagle zaczęła mówić jakimś
egzotycznym językiem.
- Coś ty powiedziała?
- Przez całe życie uczyłam się muzyki. - Starała się opanować emocje i
przyjąć rzeczowy ton. - Pamiętam, że jako mała dziewczynka siedziałam na
kolanach ojca, a on trzymał moje dłonie i prowadził je po klawiszach. Ale
bardzo go rozczarowałam, bo komponowanie nie jest moją namiętnością. Moja
namiętność to słowa. Mogłabym dla ciebie pisać teksty, Nick, lepsze niż
ktokolwiek inny. - Jej oczy, szare i spokojne, napotkały jego wzrok. - Bo
rozumiem nie tylko twoją muzykę, ale i ciebie. A zatem, co o tym sądzisz?
Nick aż podniósł się z krzesła.
- Nie wiem... To dla mnie wielka niewiadoma.
- Dlaczego? Przecież wiesz, że pisałam słowa do niektórych utworów
tatusia. I do innych zresztą też. - Ułamała kawałek chleba i zaczęła wolno go
przeżuwać. - Mnie się ten pomysł wydaje logicznym i dobrym rozwiązaniem dla
nas obojga. Ja szukam pracy, a ty autora tekstów.
- Cóż... - Myśl o pracy z Freddie trochę go zaniepokoiła i rozdrażniła.
Szczerze mówiąc, w ostatnich latach coraz częściej czuł się w jej obecności
jakoś nieswojo.
- A więc pomyśl o tym. - Uśmiechnęła się ponownie. Należąc do dużej
rodziny, znała strategiczną wartość pozornego wycofywania się. - A jak już ci
się spodoba ten pomysł, możesz go zaproponować producentowi.
- Mógłbym to zrobić. - Zawahał się. - Pewnie tak...
- Wspaniale! Będę tu wpadać, albo złapiesz mnie w Waldorf.
- Zatrzymałaś się w hotelu?
- Tylko chwilowo, dopóki nie znajdę mieszkania. Może słyszałeś o czymś
w okolicy? Podoba mi się tutaj.
- Chcesz się tu na dobre przeprowadzić?
- Tak. I od razu ci mówię, że nie zamierzam mieszkać u nikogo z rodziny.
Chcę się dowiedzieć, jak to jest mieszkać samej. A ty wciąż na górze, co? W
dawnym pokoju Zacka?
- Zgadza się.
- A więc gdybyś słyszał o jakimś mieszkaniu w sąsiedztwie, daj mi znać.
Zdziwiło go, że przez moment zaniepokoił się, co jej przeprowadzka do
Nowego Jorku może zmienić w jego życiu. Nic, oczywiście, że nic.
- Myślałem, że wolałabyś Park Avenue.
- Kiedyś tam mieszkałam - powiedziała, kończąc jeść makaron. - A teraz
szukam czegoś innego. - Odgarnęła włosy z twarzy i odchyliła się do tyłu. - Rio,
to była poezja. Jeśli znajdę w pobliżu jakieś lokum, masz mnie codziennie na
kolacji.
- Może wykopiemy Nicka i wprowadzisz się na górę. - Mrugnął do niej
porozumiewawczo. - Wolę patrzeć na ciebie niż na jego paskudną gębę.
- Cóż, a tymczasem... - wstała i pocałowała olbrzyma w policzek - Zack
chce, żebyś pograł, Nick.
- Za moment.
- Powiem mu. Może jeszcze chwilę posiedzę i posłucham. Do widzenia,
Rio.
- Do widzenia, laleczko. - Rio podśpiewując, wrócił do swojej roboty. -
Ale wyrosła ta mała Freddie - powiedział. - Śliczna jak z obrazka.
- Tak, w porządku dziewczyna. - Nick był zły, że korzenny zapach jej
perfum niepokojąco drażnił jego zmysły. - Ale wciąż naiwna jak dziecko. Nie
ma pojęcia, co ją tu czeka, w tym mieście.
- A więc będziesz na nią uważał. - Rio podniósł w górę drewnianą łyżkę. -
Albo ja będę uważał na ciebie.
- Gadanie. - Nick wziął butelkę piwa i nalał sobie pełny kufel.
Nowy Jork wciąż zaskakiwał Freddie. Wystarczyło, by przeszła zaledwie
kilkadziesiąt metrów w dowolnym kierunku, a już zauważała coś nowego. A to
sukienkę w butiku, a to jakąś interesującą twarz w tłumie, a to ulicznego
śpiewaka o głosie Pavarottiego. Między innymi dlatego tak lubiła to miasto.
Wiedziała, że jest naiwna, tak jak może być naiwna kobieta, która wyrosła w
małym mieście, otoczona czułością i troskliwą opieką. Zdawała sobie sprawę, że
daleko jej do sprytu Nicka, którego wychowała ulica, ale czuła, że ma niezłą
dawkę zdrowego rozsądku. Skorzystała z niego, planując swój pierwszy dzień w
mieście.
Jedząc rogaliki, obserwowała widok rozciągający się za oknem hotelu.
Miała sporo spraw do załatwienia. Odwiedzając wuja Michaiła w jego galerii,
upiecze dwie pieczenie przy jednym ogniu. Pogada z nim, a przy okazji
zorientuje się, czy jego żona Sydney nie pomogłaby jej znaleźć jakiegoś
mieszkania przez swoją agencję nieruchomości.
I nie zaszkodzi napomknąć mu - a tym samym pozostałym członkom
rodziny - że ma nadzieję pracować z Nickiem nad jego najnowszym musicalem.
To nie za bardzo uczciwe, pomyślała, nalewając sobie drugą filiżankę
kawy. Ale miłość rządzi się własnymi prawami. A ona nigdy by nawet nie
próbowała tego rodzaju łagodnej presji, gdyby nie wierzyła w swój talent. Jeśli
chodzi o umiejętności w zakresie poezji i muzyki, była aż nadto pewna siebie.
Tylko gdy w grę wchodził Nick, traciła wszelką odwagę.
Oczywiście, kiedy już zaczną razem pracować, Nick przestanie ją
traktować jak małą kuzyneczkę z zachodniej Wirginii. Ale ona nigdy nie będzie
mogła konkurować z tymi gorącymi, fascynującymi kobietami, które kręciły się
koło niego. A więc, pomyślała, musi być sprytna i utorować sobie drogę do jego
serca przez wspólną miłość do muzyki.
To wszystko w końcu dla jego dobra. Ona jest najlepszą rzeczą, jaka
może go w życiu spotkać. Tylko musi mu to uświadomić.
A więc do dzieła. Nie ma czasu do stracenia. Zerwała się od stołu i
pobiegła do sypialni, żeby się ubrać.
Godzinę później wysiadała z taksówki przed galerią SoHo. Miała
pięćdziesiąt procent szansy, że zastanie wuja. Równie dobrze mógł być teraz w
swym domu w Connecticut i rzeźbić albo bawić się z dziećmi. Mógł też
pomagać ojcu gdzieś w mieście.
Pchnęła drzwi z matowego szkła. Jeśli nie zastanie Michaiła, wpadnie do
biura Sydney albo do sądu do Rachel. Później zajrzy do Bess do studia
telewizyjnego albo do Aleksija. Pomyślała z radością, że w jakimkolwiek
kierunku się ruszy, wszędzie może spotkać kogoś z rodziny.
Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła jej się w oczy w galerii, była nowa praca
Michaiła. Nie widziała jej jeszcze, lecz od razu poznała rękę wuja. Wyrzeźbił w
mahoniu podobiznę swej żony. Na wzór Madonny, Sydney trzymała w
ramionach ich najmłodsze dziecko, Laurel. U jej stóp siedziała jeszcze trójka w
różnym wieku i różnego wzrostu. Podszedłszy bliżej, Freddie rozpoznała swoich
kuzynów, Griffa, Moirę i Adama. Nie mogła się oprzeć, by nie przejechać
palcem po policzku niemowlęcia.
Pewnego dnia, pomyślała, będę tak samo trzymać moje dziecko. Moje i
Nicka.
- Nie czekam na faksy! - krzyknął Michaił, wchodząc do galerii z
zaplecza. - Ty czekasz na faksy! Ja muszę pracować.
- Ależ, Misza - dobiegł z głębi błagalny głos. - Waszyngton mówi...
- Nie obchodzi mnie, co mówi Waszyngton. Powiedz im, że mogę mieć
trzy sztuki, nie więcej.
- Ale...
- Nie więcej - powtórzył, zamykając za sobą drzwi i mrucząc coś pod
nosem po ukraińsku.
- Cóż za artystyczny język, wujku - odezwała się. Przerwał w pół zdania.
- Freddie! - wykrzyknął, porwał ją za ramiona i uniósł jak piórko. - Ty
chyba nic nie ważysz. - Pocałował ją w oba policzki i postawił z powrotem na
ziemi. - Jak się czuje moja śliczna dziewczynka?
- Świetnie. Cieszę się, że tu jestem i że cię widzę. Był jak jego
przekleństwa, dziki i egzotyczny, miał brązowe oczy i kruczoczarne włosy
Stanislaskich. Freddie nieraz myślała sobie, że gdyby potrafiła malować,
namalowałaby w śmiałych pociągnięciach pędzla i barwach całą tę rodzinę.
- Podziwiałam twoje prace - oznajmiła. - Są niewyobrażalnie piękne.
- Nietrudno jest tworzyć coś pięknego, jeśli pracujesz nad czymś
pięknym. - Popatrzył na rzeźbę wzrokiem przepełnionym miłością. Miłością do
tego pięknego tworzywa, ale jeszcze bardziej do rodziny, którą uwiecznił w
swej rzeźbie. - A więc przyjechałaś zakosztować wielkiego miasta.
- Rzeczywiście. - Freddie zatrzepotała rzęsami, wzięła pod rękę Michaiła i
zaczęła z uwagą studiować jego dzieło. - Mam nadzieję, że będę pracować z
Nickiem nad jego najnowszym musicalem - zauważyła niby mimochodem.
- O? - Michaił podniósł brwi. Ten mężczyzna, otoczony przez kobiety,
doskonale wyczuwał je i rozumiał. - Pisać słowa do jego muzyki?
- Tak. Stworzymy dobry zespół, nie sądzisz?
- Owszem, ale to nie to, o czym myślę, prawda?
- Uśmiechnął się na widok jej kwaśnej miny. - Nasz Nick potrafi być
uparty. Jak coś sobie wbije do głowy, to trudno mu to wybić. Mogę spróbować,
chcesz?
- Myślę, że nie będzie takiej potrzeby, ale trzymam cię za słowo -
roześmiała się. Michaił przyjrzał jej się bacznie. Nie jest już dzieckiem,
zauważył w duchu. - Jestem dobra, wujku. Mam muzykę we krwi, tak jak ty
swoją sztukę.
- A więc skoro wiesz, czego chcesz...
- Znajdę sposób, żeby to mieć. - Zdziwiona własnym tupetem wzruszyła
ramionami. To też miała w krwi. - Chcę pracować z Nickiem. Chcę mu pomóc. I
zrobię to.
- A czego chcesz ode mnie?
- Poparcia rodziny, jeśli to będzie potrzebne, choć myślę, że uda mi się go
samej przekonać. - Odgarnęła włosy gestem, który przypomniał Michaiłowi
siostrę.
- A teraz potrzebuję rady co do mieszkania. Może ciocia Sydney pomoże
mi coś znaleźć.
- Może, ale przecież u nas jest masa miejsca. Wiesz, jak dzieci cię lubią, a
Sydney... - Zauważył wyraz jej twarzy i westchnął. - Obiecałem twojej mamie,
że ci zaproponuję, żebyś mieszkała u nas. Wiesz, jak Natasza się martwi.
- Nie ma powodu. Ona i tatuś zrobili dobrą robotę, wychowując kogoś
niezależnego - kontynuowała, nie dając mu dojść do słowa. - Jakieś niewielkie
mieszkanie, wujku. Poproś tylko ciocię, żeby zadzwoniła do mnie do Waldorf.
Może pójdziemy razem na lunch, jeśli będzie miała czas.
- Zawsze ma dla ciebie czas. Jak my wszyscy zresztą.
- Wiem. I mam zamiar to wykorzystać. Muszę mieć mieszkanie jak
najprędzej. Zanim - dodała z błyskiem w oku - babcia zacznie spiskować, żebym
wprowadziła się do nich na Brooklyn. No, muszę lecieć. - Pocałowała go w
policzek. - Mam jeszcze parę spotkań. - Skierowała się do drzwi. - Aha, jak
będziesz rozmawiać z mamą, powiedz jej, że próbowałeś.
Odwróciła się na pięcie i już jej nie było. Skinęła na taksówkę. A teraz,
gdy zrobiła już początek, kazała taksówkarzowi zawieźć się do baru Zacka i
zaczekać. Podeszła do tylnego wejścia i nacisnęła dzwonek. W chwilę później w
domofonie rozległ się zaspany głos Nicka.
- Jeszcze w łóżku? - spytała słodkim głosem. - Starzejesz się, Nicholas.
- Freddie? Która, do diabła, godzina?
- Dziesiąta, ale kto by Uczył godziny. Po prostu wpuść mnie do środka.
Mam coś dla ciebie. Zostawię to na dole.
Zaklął. Usłyszała, że coś upadło na podłogę.
- Już schodzę - powiedział.
- Nie, nie przeszkadzaj sobie. - Bała się, że nie zdoła się opanować na
jego widok, na wpół rozbudzonego, jeszcze ciepłego ze snu. - Nie mam czasu.
Tylko mnie wpuść, a potem zadzwoń, jak zobaczysz, co ci przyniosłam.
- Co to jest? - zaciekawił się, otwierając drzwi. Freddie nie
odpowiedziała. Wbiegła do środka, rzuciła na stół w kuchni teczkę ze swoimi
tekstami i wybiegła.
- Wybacz, że cię obudziłam! - zawołała jeszcze przez domofon. - Jeśli
masz dzisiaj czas, możemy pójść razem na kolację. Do zobaczenia.
- Co, do diabła! Zaczekaj!
Ale ona już wsiadała do taksówki. Zagłębiła się na tylnym siedzeniu,
odetchnęła głęboko i zamknęła oczy. Jeśli on jej nie zechce, jej talentu,
poprawiła się w duchu, znajdzie się z powrotem w punkcie wyjścia.
Myśl pozytywnie, upomniała siebie. Wyprostowała się, podniosła głowę.
- Do Gucciego, proszę - rzuciła.
Jeśli kobietę czeka randka z mężczyzną, którego zamierza poślubić, to
koniecznie musi sobie kupić nową suknię.
ROZDZIAŁ DRUGI
Zanim Nick znalazł i wciągnął dżinsy, po czym zbiegł na dół, Freddie
zdążyła już odjechać. Na stole kuchennym leżała teczka, którą mu zostawiła.
Co też temu dzieciakowi chodzi po głowie? - zastanawiał się. Budzi go
skoro świt, zostawia w kuchni tajemnicze papiery i znika bez słowa wyjaśnienia.
Zaklął pod nosem, wziął teczkę i powlókł się z powrotem na górę. Musi się
koniecznie napić kawy.
Ostrożnie stąpał między rozłożonymi na podłodze gazetami, częściami
garderoby, nutami. Rzucił teczkę Freddie na blat i podszedł do ekspresu do
kawy. Musiał się bardzo skupić, żeby przypomnieć sobie, jak on działa.
Nie był rannym ptaszkiem i nagle wyrwany ze snu z trudem zbierał myśli.
Zaparzył kawę i zajrzał do lodówki. W barze Zacka nie podawano
śniadań. Rio nie dał się namówić, by je przygotowywać, a więc Nick był zdany
na siebie. W lodówce znalazł tylko resztkę mleka. Nawet płatki się skończyły.
Zadowolił się więc kawą i papierosem.
Usiadł i otworzył teczkę pozostawioną przez Freddie. Był bardzo ciekaw,
co takiego mogło skłonić ją do tego, by budzić go o tak wczesnej porze. Nawet
bogate dzieciaki z małych miast powinny wiedzieć, że bary zamyka się bardzo
późno. A kiedy Nick zmieniał brata, rzadko kładł się spać przed trzecią nad
ranem.
Ziewnął i wyłożył zawartość teczki na stół. Zobaczył starannie
wydrukowane kartki z nutami. Ten dzieciak wbił sobie do głowy, że będziemy
razem pracować, pomyślał. Znał Freddie dostatecznie długo, by wiedzieć, że
jeśli coś postanowi, nie da sobie tego tak łatwo wyperswadować.
Cóż, na pewno ma talent, zamyślił się. Trudno byłoby się spodziewać, że
córce Spencera Kimballa słoń nadepnął na ucho. Ale nie wyobrażał sobie
współpracy z kimkolwiek. Owszem, dobrze mu się pracowało z Lorreyem, lecz
Lorrey nie był jego krewnym. I nie pachniał tak słodko i kusząco jak grzech.
Opamiętaj się, LeBeck, upomniał sam siebie. Odgarnął włosy z czoła i
sięgnął po pierwszą kartkę. W końcu może chyba zrobić choć tyle dla swojej
kuzyneczki. Przynajmniej zerknąć na jej pracę.
Popatrzył i zmarszczył brwi. To była jego muzyka. Coś, czego nie
dokończył, coś nad czym pracował podczas jednego ze swoich pobytów w
Wirginii Zachodniej. Pamiętał, jak siedział przy fortepianie w pokoju
muzycznym w tym dużym domu z kamienia, a Freddie stała obok niego. Kiedy
to było? Ostatniego lata? Przedostatniego? Nie mógł sobie przypomnieć
momentu, kiedy wyrosła tak nagle, że zaczynał odczuwać pewien niepokój, gdy
opierała się o niego czy patrzyła z ukosa tymi niewiarygodnie dużymi szarymi
oczami.
Nick potrząsnął głową, potarł policzki i ponownie skoncentrował się na
muzyce. Wygładziła ją, stwierdził, ale trochę zjeżył się na myśl, że ktoś
majstrował nad jego dziełem. I dodała pełne poezji, romantyczne słowa, które
znakomicie współgrały z nastrojem muzyki.
„Na zawsze ty”. Taki tytuł dała piosence. Kiedy muzyka rozbrzmiała mu
w głowie, zostawił niedopitą kawę, zebrał nuty, przeszedł do pokoju i usiadł
przy pianinie.
Dziesięć minut później dzwonił do hotelu Waldorf, by zostawić pierwszą
z wielu wiadomości dla panny Frederiki Kimball.
Wróciła do hotelu dopiero późnym popołudniem w świetnym nastroju,
niosąc liczne torby z zakupami. Spędziła bardzo miły dzień. Najpierw chodziła
po sklepach, w południe zjadła lunch z Rachel i Bess, a potem kontynuowała
zakupy. Wcisnęła wszystkie torby do szafy i podeszła do telefonu. O tej porze
na pewno zastanie już w domu kogoś z rodziny, jeśli nie wszystkich.
Zauważyła mrugające światełko na sekretarce, ale zanim zdążyła wcisnąć
przycisk, rozległ się dzwonek telefonu.
- Halo! - Podniosła słuchawkę.
- Do diabła, Fred, gdzie ty się podziewałaś? Uśmiechnęła się, słysząc głos
Nicka.
- Tu i tam, a co?
- Interesujące zajęcie. Cały dzień usiłuję cię złapać. Już miałem dzwonić
do Aleksa, żeby zaczęto cię szukać. - Wyobraził ją sobie porwaną, pobitą,
zmaltretowaną.
Freddie ściągnęła buty.
- Gdybyś to zrobił, powiedziałby ci, że spędziłam parę godzin na lunchu z
jego żoną. Ale, ale... w czym problem?
- Problem? Nie, dlaczego od razu problem... - W jego głosie słychać było
sarkastyczne tony. - Zrywasz mnie na równe nogi skoro świt...
- Po dziesiątej - sprostowała.
- A potem znikasz na cały dzień - ciągnął. - Przypominam ci, że coś tam
wołałaś, żebym do ciebie zadzwonił.
- Owszem. - Starała się zachować obojętność, szczęśliwa, że Nick nie
może zobaczyć nadziei rysującej się na jej twarzy. - Przejrzałeś nuty, które ci
zostawiłam?
Otworzył usta, ale milczał przez chwilę, starając się nie okazywać emocji.
- Rzuciłem na nie okiem. - Spędził całe godziny na czytaniu ich,
studiowaniu, graniu. - Niezłe, zwłaszcza w części, którą ja napisałem.
Mimo że nie mógł jej widzieć, podniosła hardo brodę.
- To jest o wiele lepsze niż niezłe, szczególnie te części, które ja
dokończyłam - oświadczyła, nie kryjąc dumy. - A co powiesz o słowach?
Były pełne poezji, zadumy, ale i humoru i wywarły na nim większe
wrażenie, niż chciałby to przyznać.
- Masz lekkie pióro, Fred.
- O, dodajesz mi otuchy.
- No więc: są dobre. To chciałaś usłyszeć? - Wziął głęboki oddech. - Nie
wiem, co chcesz, żebym z tym zrobił, ale...
- Może pogadamy, co? Masz dziś czas? Zastanawiał się przez chwilę nad
spotkaniem, które miał tego wieczoru, pomyślał o muzyce i uznał, że wszystko
inne się nie liczy.
- Nie mam nic takiego w planie, z czego nie mógłbym zrezygnować -
odpowiedział w końcu.
Ciekawe, mówi o pracy czy o kobiecie? - przemknęło Freddie przez
głowę.
- Świetnie, a więc zapraszam cię na kolację. Bądź w hotelu o wpół do
ósmej.
- Posłuchaj, dlaczego nie możemy...
- Przecież musimy coś zjeść, prawda? Włóż garnitur. Niech to będzie
uroczyste wyjście. A więc o wpół do ósmej. - Freddie zagryzła wargi i odłożyła
słuchawkę, zanim Nick zdążył zaprotestować.
Zdenerwowana usiadła na poręczy fotela. A więc zadziałało, pomyślała.
Wszystko idzie według jej planu, nie ma powodów do zdenerwowania.
Żadnych, absolutnie żadnych.
Zacznie podrywać i uwodzić mężczyznę, którego kochała prawie przez
całe życie. A jeśli jej się nie uda, będzie miała złamane serce, będzie
upokorzona, a wszystkie jej nadzieje i marzenia legną w gruzach.
Na razie jednak nie ma powodów do paniki.
Żeby sobie dodać odwagi, podniosła słuchawkę i zadzwoniła do domu.
Na dźwięk znajomego głosu od razu wyzbyła się wszelkich obaw.
- Mamo, to ja - odezwała się z uśmiechem.
O wpół do ósmej Nick krążył po holu hotelu Waldorf. Nie był zbyt
szczęśliwy z wyboru miejsca. Nie cierpiał garniturów, nie cierpiał luksusowych
restauracji i napuszonych kelnerów. Gdyby Freddie dała mu wybór,
zaproponowałby ich bar, w którym mogliby spokojnie porozmawiać.
Oczywiście, od kiedy odniósł sukces na Broadwayu, musiał od czasu do
czasu bywać na spotkaniach i imprezach, które wymagały oficjalnego stroju.
Nie lubił tego jednak i starał się w miarę możliwości unikać takich okazji.
Wciąż pragnął tylko tego, co zawsze - móc w spokoju pisać i grać swoją
muzykę.
Zmierzył wzrokiem jednego z portierów, który najwyraźniej uznał go za
kogoś podejrzanego.
Do diabła, ma rację, pomyślał Nick z rozbawieniem. Zack i Rachel z
resztą rodziny Stanislaskich uratowali go wprawdzie przed więzieniem i
pozostaniem przez całe życie na pograniczu prawa, ale wciąż jeszcze było w
nim coś z buntownika, z samotnego chłopca, przez nikogo nie rozumianego.
Jego przyrodni brat, Zack, kupił mu przed ponad dziesięciu laty pierwsze
pianino i Nick wciąż pamiętał szok, jaki przeżył, i zdziwienie, że ktoś go
zrozumiał i zechciał spełnić jego nie wypowiedziane marzenie. Nigdy nie
zapomni, ile zawdzięcza bratu, nigdy nie spłaci do końca długu, jaki wobec
niego zaciągnął.
Oczywiście, że to już przeszłość. Zmienił się, nie ściągał już na siebie
kłopotów. Nie zrobiłby już niczego, co mogłoby przynieść wstyd rodzinie, która
go zaakceptowała. Wciąż jednak był Nickiem LeBeck, byłym złodziejaszkiem,
zbuntowanym artystą i włóczęgą, dzieciakiem, który pierwszy raz spotkał byłą
obrońcę z urzędu, Rachel Stanislaski, w areszcie policyjnym.
Garnitur stanowił tylko cienką warstwę oddzielającą przeszłość od
teraźniejszości. Poprawił krawat z wyraźnym wstrętem. Nieczęsto wracał
myślami do przeszłości, dopiero Freddie wywołała napływ wspomnień.
Kiedy ją poznał, miała trzynaście lat i przypominała laleczkę z porcelany.
Pełna wdzięku, słodka, niewinna. Oczywiście, że ją kochał, tak jak się kocha
kogoś z rodziny. Nie zmienił tego fakt, że z czasem stała się kobietą. Wciąż
jednak był starszym od niej o sześć lat kuzynem.
Jednak kobieta, która wysiadła teraz w windy, nie wyglądała na niczyją
kuzynkę. Co, u diabła, zrobiła ze sobą?
Nick włożył ręce do kieszeni i patrzył na nią z ukosa, gdy szła przez hol w
krótkiej obcisłej sukience o barwie dojrzałych moreli. Upięła wysoko włosy,
odsłaniając w ten sposób smukłą szyję i delikatne ramiona. W uszach błyszczały
kolczyki z perełkami, a w zagłębieniu między piersiami spoczywała broszka z
szafiru w kształcie łzy.
Zna te wszystkie kobiece sztuczki, pomyślał Nick, gdy uśmiechnęła się do
niego.
- Witaj - powiedziała, całując go w kącik ust. - Mam nadzieję, że nie
czekałeś zbyt długo. Wyglądasz wspaniale.
- Nie wiem, dlaczego mieliśmy się dzisiaj tak stroić. Tylko po to, żeby coś
zjeść?
- Po to, żebym mogła włożyć nową sukienkę. - Obróciła się dokoła. -
Podoba ci się?
- Niezła. Ale możesz się przeziębić. Powstrzymała się, by nie parsknąć
złością.
- Nie sądzę, żebym się przeziębiła. Przed hotelem czeka samochód. -
Wzięła go pod rękę i poprowadziła do lśniącej, czarnej limuzyny.
- Wynajęłaś samochód? Żeby pojechać na kolację?
- Miałam taki kaprys. - Uśmiechnęła się do kierowcy i wśliznęła do
środka. Wdać było, że przywykła do luksusów. - To moja pierwsza randka w
Nowym Jorku.
Powiedziała to takim tonem, jakby spodziewała się jeszcze wielu randek z
wieloma mężczyznami. Nick odchrząknął i zajął miejsce obok niej.
- Nigdy nie zrozumiem bogaczy - stwierdził.
- Też nie należysz do biednych - przypomniała mu. - Twój musical idzie
na Broadwayu już drugi rok, dostałeś nominację do Tony'ego, przygotowujesz
drugą sztukę.
Wzruszył ramionami, zażenowany świadomością sukcesu finansowego.
- Nie mam zwyczaju jeździć wynajętymi limuzynami - mruknął.
- No to masz okazję. - Freddie rozsiadła się wygodnie, czując się jak
Kopciuszek w drodze na bal. - W niedzielę spotykamy się na obiedzie u babci -
wyjaśniła.
- Tak, pamiętam.
- Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę ich wszystkich i dzieciaki.
Wstąpiłam rano do galerii wujka Miszy. Widziałeś rzeźbę cioci Sydney z
dziećmi?
- Tak. - Nick uśmiechnął się z rozrzewnieniem. Niemal zapomniał, że ma
na sobie garnitur i jedzie czarną limuzyną. - Jest przepiękna. A niemowlę
kapitalne. Wiesz, że Bess ma następne?
- Powiedziała mi podczas lunchu. Nie sposób powstrzymać tych
Ukraińców. Dziadek znów musi kupować te gumisie, które zresztą uwielbia.
- Nie martw się o zęby - powiedział Nick, naśladując akcent Jurija. -
Wszystkie moje wnuki mają zęby z żelaza.
Freddie roześmiała się. Przysunęła się trochę bliżej, tak że kolanem niby
niechcący dotknęła kolana Nicka.
- Niedługo rocznica ich ślubu.
- W przyszłym miesiącu.
- Zastanawialiśmy się, czy nie urządzić uroczystego przyjęcia. Można by
wynająć jakąś salę, choćby w hotelu, ale w końcu doszliśmy do wniosku, że oni
woleliby coś bardziej zwyczajnego, skromniejszego. Może w waszym barze?
- Oczywiście, nie ma problemu. Będzie o wiele zabawniej niż w jakimś
Hiltonie czy innym Holidayu. - A ja nie będę musiał się wbijać w ten cholerny
garnitur, dodał w duchu. - Rio zajmie się kuchnią.
- A ty ze mną muzyką.
- Czemu nie... - Przyjrzał się jej uważnie.
- Myśleliśmy o kupieniu wspólnego prezentu, od nas wszystkich. Wiesz,
że babcia zawsze marzyła o podróży do Paryża?
- Nadia? - Uśmiechnął się na tę myśl. - Nie. Skąd wiesz?
- Powiedziała niedawno mamie. Właściwie tylko napomknęła, jak to ona.
Po prostu, że zawsze się zastanawiała, czy jest tam tak romantycznie, jak
śpiewają w piosenkach. A więc pomyśleliśmy, że możemy im zafundować
wycieczkę na dwa tygodnie, kupić bilety na samolot, wynająć apartament u
Ritza.
- Wspaniały pomysł. Jurij i Nadia w Paryżu...
- A ty dokąd zawsze chciałeś pojechać? - spytała Freddie, gdy limuzyna
zatrzymała się przed restauracją.
- Hm. - Nick wysiadł z samochodu i podał jej rękę. - Sam nie wiem.
Najlepszym miejscem, w jakim byłem, jest Nowy Orlean. Nieprawdopodobna
muzyka. Możesz stanąć sobie po prostu na rogu ulicy i zewsząd ją słyszysz. Na
Karaibach też nie jest źle. Pamiętasz, jak popłynąłem tam z Zackiem i Rachel?
Boże, to było jeszcze zanim urodziły się dzieciaki.
- Przysłałeś mi kartkę z Saint Martin - bąknęła.
- To był mój pierwszy wyjazd. Zack uznał, że jako załogant nadaję się
najbardziej na balast, a więc koniec końców wylądowałem w kuchni. Cała drogę
narzekałem, ale w ogóle to byłem zachwycony.
Weszli do środka. Restauracja była elegancka i przytulna, dyskretnie
oświetlona.
- Kimball - rzuciła Freddie kierownikowi sali, który zaprowadził ich do
stolika w ustronnym miejscu.
Idealny wybór, uznała. Świece w srebrnych kandelabrach na pokrytych
białymi lnianymi obrusami stolikach, zapach dobrego jedzenia, blask
szlachetnego szkła. Nick może nie zdaje sobie sprawy, że jest uwodzony, ale
ona uważała, że robi to najlepiej, jak umie.
- Napijemy się wina? - spytała.
- Oczywiście. - Wziął kartę oprawioną w skórę. Lata pracy w barze
nauczyły go bezbłędnie rozpoznawać dobre roczniki. Przestudiował listę win i
potrząsnął głową na widok obłędnych cen. Cóż, to przyjęcie Freddie.
- Sancerre rocznik 88 - powiedział do kelnera czekającego na
zamówienie.
- Tak, proszę pana. Doskonały wybór - odparł ten z zawodową
uprzejmością.
- Wyobrażam sobie, wnosząc z trzystuprocentowej marży. - Słysząc to,
Freddie z trudem tłumiła śmiech, a kelner milczał z godnością. Nick oddał mu
kartę i zapalił papierosa. - A więc co z mieszkaniem? Masz już coś? - zwrócił
się do Freddie.
- Dzisiaj nie miałam na to czasu, ale myślę, że Sydney coś mi znajdzie.
- Mieszkania w Nowym Jorku nie znajduje się jak z bicza strzelił. Poza
tym musisz uważać, żeby cię nie wykiwano. Wielu tylko na to czeka. Młoda
dziewczyna z prowincji to niezły kąsek. Powinnaś pomyśleć raczej o
zamieszkaniu na jakiś czas u kogoś z rodziny.
- Potrzebujesz współlokatora? - Uniosła brwi. Popatrzył na nią zdziwiony.
- Nie to miałem na myśli.
- Właściwie nie byłby to zły pomysł. Skoro mamy razem pracować...
- Chwileczkę. Nie uprzedzaj faktów.
- Czyżbym to robiła? - Uśmiechnęła się znacząco. Kelner prezentował
Nickowi wino.
- W porządku. - Nick niecierpliwie machnął ręką, ale nie pozbył się
kelnera, dopóki nie dopełnił rytuału degustacji. Wręczył Freddie korek. Co jak
co, ale wąchać go nie będzie. Aby przyspieszyć ceremoniał, wypił szybko na
próbę łyk, który kelner nalał mu do kieliszka. - Świetne, dziękuję.
Godnie wyprężony, kelner nalał wina Freddie, później dopełnił kieliszek
Nicka i wstawił butelkę do srebrnego wiaderka.
- A teraz posłuchaj - zaczął Nick.
- To był świetny wybór - przyznała Freddie, delektując się pierwszym
łykiem. - Wiesz, że w pewnych sprawach mam zaufanie do twojego gustu,
Nicholas. Ufam ci bez zastrzeżeń. Na przykład w sprawie win. - Podniosła
kieliszek. - I w sprawie muzyki. Możesz nie chcieć tego przyznać, ale twoja
mała Freddie jest tak samo dobra jak ty. I jeśli chcesz mieć ten musical, musisz
uznać, że nadaję się do współpracy.
- Trudno powiedzieć, żebyś była tak dobra jak ja, dzieciaku, ale zła nie
jesteś - przekomarzał się. Stuknął kieliszkiem w jej kieliszek i na moment stracił
wątek. W jej oczach było coś zagadkowego. Wydawało się, że kryją tajemnicę,
której ona nie jest jeszcze gotowa z nim dzielić. - Tak czy inaczej, podobała mi
się twoja robota.
- Och, panie LeBeck. - Zatrzepotała rzęsami, spuszczając skromnie
wzrok. - Sama nie wiem, co powiedzieć.
- Zawsze masz dużo do powiedzenia. Ten kawałek, „Na zawsze ty”,
bardzo mi odpowiada. Myślę, że mógłbym go włączyć.
- Też tak myślę - uśmiechnęła się. - Jako córka Spencera Kimballa mam
pewne kontakty. Czytałam libretto, Nick. Jest cudowne. Ta historia jest uroczo
staroświecka i współczesna zarazem. Ma piękny wątek miłosny, jest dowcipna,
zabawna. A jeśli główną rolę zagra Maddy O'Hurley.
- Skąd to wiesz?
Znowu się uśmiechnęła, tym razem z widocznym zadowoleniem.
- Kontakty. Mój ojciec pracował dla jej męża. Reed Valentine jest starym
przyjacielem domu.
- Kontakty - mruknął Nick. - To do czego ci jestem potrzebny? Możesz
iść do samego Valentine'a. Ma pieniądze.
- Mogłabym - przyznała, wydymając wargi. - Ale to nie w moim stylu. -
Podniosła wzrok, ich spojrzenia się spotkały. - Chcę, żebyś ty chciał mnie, Nick.
Jeśli nie zechcesz, nic z tego nie wyjdzie. - Zamilkła na chwilę. Czy on się
zorientuje, że nie chodzi jej tylko o muzykę, lecz również o jej życie? O ich
życie. - Zrobię wszystko, żeby cię przekonać, że mnie chcesz. A później, jeśli
popatrzysz na mnie i powiesz mi prosto w oczy, że się pomyliłeś, jakoś to
przeżyję.
Poczuł niewytłumaczalny ucisk w żołądku. Coś dziwnego,
niebezpiecznego, niechcianego. Miał nieprzepartą chęć przeciągnąć dłonią po
tym aksamitnym, delikatnym policzku. Nie zrobił tego jednak. Opanował się,
odetchnął głęboko i zgasił papierosa.
- W porządku, Fred, przekonałaś mnie. Napięcie, jakie czuła, zelżało.
- Spróbuję, ale najpierw coś zamówmy.
Wybrała danie na chybił trafił. Za bardzo była zaprzątnięta tym, co i jak
mu powiedzieć, by przejmować się czymś tak mało ważnym jak jedzenie.
Pociągnęła łyk wina, obserwując, jak Nick naradza się z kelnerem. Kiedy
skończył i popatrzył na nią, uśmiechała się.
- O co chodzi? - spytał.
- Właśnie sobie przypomniałam - pochyliła się i położyła dłoń na jego
ręce - w jakich okolicznościach zobaczyłam cię po raz pierwszy. Wszedłeś do
domu dziadków, gdzie zawsze był ruch i zamieszanie, i wyglądałeś, jakbyś
dostał obuchem w łeb.
- Nigdy nie widziałem czegoś takiego - przyznał z uśmiechem. - Nie
wiedziałem, że może w ogóle istnieć taki dom. Wszyscy się śmieją i krzyczą,
dzieciaki biegają, wszędzie jedzenie.
- A Katia od razu do ciebie podeszła i zażądała, żebyś ją wziął na ręce.
- Twoja mała siostrzyczka zawsze miała na mnie oko.
- Ja też.
Zaczął się śmiać, ale nagle się zorientował, że to wcale nie jest śmieszne.
- Daj spokój - zaprotestował.
- Naprawdę. Jedno spojrzenie na ciebie, a moje serce nastolatki zaczynało
niespokojnie bić. Miałeś trochę dłuższe włosy niż teraz, trochę jaśniejsze. W
uchu nosiłeś kolczyk.
Nick potarł płatek ucha.
- Już go nie noszę.
- Uważałam, że jesteś piękny, egzotyczny, jak oni wszyscy.
Początkowe zakłopotanie tymi słowami ustąpiło miejsca zaciekawieniu.
- Rodzina - ciągnęła dalej Freddie. - Te cudowne twarze przypominające
cygańskie, arystokratyczna uroda mojego ojca, nieskazitelna piękność Sydney,
niewiarygodna męskość Zacka.
Zack by się ucieszył, pomyślał Nick z rozbawieniem.
- A potem poznałam ciebie. Byłeś skrzyżowaniem gwiazdy rocka z
Jamesem Deanem - westchnęła rozmarzona. - Przepadłam z kretesem. Każda
dziewczyna kiedyś traci głowę. Ja ją straciłam dla ciebie.
- Cóż. - Nie bardzo wiedział, jak zareagować. - Chyba powinienem być
dumny.
- Oczywiście. Rzuciłam dla ciebie Bobby MacAroya i Harrisona Forda.
- Harrisona Forda? Nie do wiary. - Urwał na chwilę, gdy kelner podał
przystawki. - Ale kim u licha był Bobby MacAroy? - spytał.
- Najprzystojniejszym chłopakiem w mojej klasie. Oczywiście nie miał
pojęcia, że mam zamiar wyjść za niego za mąż i urodzić mu pięcioro dzieci. -
Wzruszyła ramionami.
- Jego strata.
- Żebyś wiedział. W każdym razie tamtego dnia zupełnie oniemiałam i
musiałam nieźle się napracować, żeby coś z siebie wykrztusić. Mała piegowata
Fred - zadumała się. - Wśród tych wszystkich egzotycznych ptaków.
- Wyglądałaś jak z porcelany - wymamrotał. - Mała jasnowłosa lalka z
ogromnymi oczami. Pamiętam, że powiedziałem, że nie jesteś podobna do
rodzeństwa, a ty wyjaśniłaś, że Natasza jest twoją macochą. Zrobiło mi się
ciebie żal. - Podniósł wzrok, zatapiając spojrzenie w jej przepastnych oczach. -
Bo było mi żal siebie, też byłem bratem przyrodnim. A ty siedziałaś taka
poważna i powiedziałaś mi, że „przyrodni” to przecież tylko słowo. I że nie ma
to żadnego znaczenia. Uderzyło mnie to, naprawdę. Po raz pierwszy mnie to
uderzyło. I nagle odczułem różnicę.
- Popatrz, nie wiedziałam. Wydawaliście się sobie tacy bliscy z Zackiem.
- Przez długi czas próbowałem go nienawidzić. Nie do końca mi się to
udawało, ale bardzo się starałem i obrzydzałem życie nam obojgu. A potem
zakochałem się w Rachel.
- Co? Przecież... - Freddie dyplomatycznie zawiesiła głos i zajęła się
jedzeniem.
Teraz mógł już wspominać przeszłość bez żalu.
- Tak. Miałem prawie dziewiętnaście lat. A ona była urzekająca, z tą
wspaniałą figurą i niewiarygodnie długimi nogami. W swoim młodzieńczym
zadufaniu nie rozumiałem, dlaczego miałaby mnie odrzucić. Zarumieniłaś się,
Fred.
Uśmiechnął się.
- Ejże, każdy chłopak kiedyś traci głowę - powtórzył jej wcześniejsze
słowa. - Byłem nieźle wkurzony, kiedy się dowiedziałem, że Rachel i Zack ze
sobą chodzą. Czułem się wystrychnięty na dudka. Uważałem, że zrobili ze mnie
durnia. A później mi przeszło, bo było w nich coś szczególnego. I w końcu
dotarło do mnie, że ją kochałem, ale nie byłem w niej zakochany. Niezłe
zakończenie, prawda?
Zmierzyła go wzrokiem.
- Czy ja wiem? Ale wracając do naszych baranów, miałam cię przekonać,
że powinniśmy razem pracować.
Nick milczał przez chwilę, czekając, aż kelner uprzątnie talerze po
przystawkach i poda główne danie.
- Słucham - powiedział wreszcie, wznosząc kieliszek.
Freddie nachyliła się. Owiał go zmysłowy zapach jej perfum.
- Mamy ze sobą wiele wspólnego, w różnych dziedzinach. W naszej
przeszłości jest wiele momentów podobnych. Jeszcze sprzed okresu, gdy ciebie
poznałam.
- Nie nadążam. Potrząsnęła niecierpliwie głową.
- Nie ma sensu do tego wracać. Ja ciebie znam, Nicholas. Lepiej niż ci się
wydaje. Wiem, że twoja muzyka jest dla ciebie zbawieniem.
Spochmurniał i nagle stracił zainteresowanie kolacją.
- Mocno powiedziane.
- Ale trafione w dziesiątkę - dodała. - Sukces to dla ciebie produkt
uboczny. Liczy się muzyka. Pisałbyś ją i grał za darmo, gdyby trzeba było. To
ona pozwala ci się w życiu nie zagubić, nie zejść z drogi. Potrzebujesz tej
muzyki i potrzebujesz mnie, żebym napisała do niej słowa. Bo ja, Nick, jeśli
tylko słyszę muzykę, słyszę i słowa. Wiem, co chcesz powiedzieć przez swoją
muzykę, ponieważ cię rozumiem. I ponieważ cię kocham.
Obserwował ją, starając się oddzielić emocje od rozsądku. Musiał jednak
przyznać, że miała rację. Nigdy nie był w stanie wyzbyć się emocji,
komponując. Uczucia były pierwsze, a Freddie utrafiła w nie słowami, które
napisała do jego muzyki, i słowami, które przed chwilą wypowiedziała.
- Mocno powiedziane, Fred.
- Mocno, ale to prawda. Stworzymy zespół, Nick.
Jedyny i niepowtarzalny. We dwoje zdziałamy o wiele więcej niż każde z
nas w pojedynkę.
Muzyka, którą grał tego ranka, dźwięczała mu w uszach, pamiętał każde
słowo, które do niej napisała. „Zawsze byłeś ty i tylko ty. W moim sercu, w
mojej duszy. Nie było nikogo przed tobą ani po tobie. Zawsze widziałam przed
sobą twoją twarz. To ty przyprawiałaś mnie o łzy i śmiech”.
Piosenka pełna tęsknoty, pomyślał, i pełna nadziei. Freddie ma rację,
uznał. To jest to, czego potrzebował.
- Zgoda, Fred. Popracujemy przez jakiś czas i zobaczymy, co z tego
wyniknie. Jeśli uda nam się stworzyć jeszcze dwie piosenki, zaniosę je
producentom.
Freddie nerwowo ściskała dłonie pod stołem.
- A jeśli oni zatwierdzą materiał?
- Jeśli zatwierdzą, zostajemy partnerami. - Podniósł kieliszek. - Umowa
stoi?
- O tak. - Wznieśli toast. - Stoi.
Nie tylko wino spowodowało, że zakręciło jej się w głowie, gdy Nick
odprowadzał ją po kolacji do pokoju hotelowego. Oparła się plecami o drzwi,
roześmiała i popatrzyła na niego rozpromienionym wzrokiem.
- Będzie wspaniale. Jestem tego pewna. Odsunął jej delikatnie włosy z
czoła. Dłoń mu drżała.
- A więc do jutra. U mnie. Przynieś coś do jedzenia.
- Będę skoro świt.
- Zabiję cię, jeśli przyjdziesz przed dwunastą. Gdzie masz klucz,
dzieciaku?
- Tutaj. - Potrząsnęła mu przed nosem kluczem i wsunęła w zamek. -
Chcesz wejść?
- Muszę jeszcze pójść do baru, zmienić Zacka. A potem... - urwał, tracąc
wątek, gdy poczuł, że oplata go ramionami - trochę się przespać - dokończył,
pochylając głowę, by pocałować ją w policzek.
Może nie szumiało jej w głowie dostatecznie, ale obróciła się tak, że ich
usta się spotkały. Tylko na sekundę, ale się spotkały. Poczuła ich smak,
delikatny dotyk jego warg i jego dłonie zaciskające się na jej ramionach.
A później odwróciła się z zagadkowym uśmieszkiem.
- Dobranoc, Nicholas - rzuciła.
Nie poruszył się, nie drgnął ani jeden jego mięsień, nawet gdy zatrzasnęła
mu przed nosem drzwi. Słyszał tylko własny oddech i bicie własnego serca.
Odwrócił się i wolnym krokiem poszedł do windy.
To przecież moja kuzynka, przypomniał sobie. Kuzynka, a nie jakaś
seksowna laska, z którą można się przez chwilę zabawić. Nacisnął guzik.
Zauważył, że lekko drży mu ręka.
Jesteśmy kuzynami, powtórzył raz jeszcze. Mamy wspólną rodzinę, a
połączą nas zależności zawodowe. Nie może o tym zapomnieć. W żadnym
wypadku.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Witaj, Rio. - Freddie weszła na zaplecze baru Zacka z torebką w jednej,
a zakupami w drugiej ręce.
- Witaj, laleczko. - Rio właśnie przygotowywał lunch. - Co tu robisz?
- Pracujemy dzisiaj z Nickiem - odparła, wchodząc na schody.
- Uważaj, żebyś nie musiała go za włosy wyciągać z łóżka.
Freddie wzruszyła ramionami.
- Powiedział, że mam przyjść nie wcześniej niż w południe. Jest południe.
- Co do minuty, dodała w duchu, wchodząc na strome kręte schody.
Stanąwszy pod drzwiami mieszkania Nicka, zapukała raz i drugi.
Odpowiedziała jej cisza. Poczekała i zapukała jeszcze raz. No dobrze, Nicholas,
pomyślała, trzeba cię będzie obudzić. Otworzyła drzwi i głośno oznajmiła swoje
przybycie.
W ciszy, jaka panowała w mieszkaniu, słyszała słaby szum wody. To
prysznic, uznała i skierowała się do kuchni.
Potraktowała poważnie słowa Nicka dotyczące jedzenia. Postawiła na
stole pudełko sałatki ziemniaczanej, zapiekankę z makaronem, korniszony i
kanapki. Zajrzała do lodówki, by sprawdzić, co jest do picia. Znalazła tylko
piwo i wodę. Rozejrzawszy się po kuchni, stwierdziła, że od dawna nikt tu nie
sprzątał.
Kiedy w parę minut później Nick wyszedł z łazienki, zastał ją nad zlewem
pełnym mydlin.
- Co tu się dzieje? - zdziwił się.
- To miejsce woła o pomstę do nieba - oznajmiła, nie odwracając głowy. -
Wstydziłbyś się tak mieszkać. Wyjęłam resztki z zamrażalnika. Trzeba to
wyrzucić.
Nick sięgnął po dzbanek do kawy.
- Kiedy ostatni raz ścierałeś podłogę? - spytała.
- Chyba we wrześniu tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego. - Ziewnął i
zamrugał powiekami starając się przyzwyczaić wzrok do światła dziennego. -
Przyniosłaś coś do jedzenia? - spytał, wsypując do dzbanka kawę.
- Stoi na stole. Nie widać?
Przyjrzał się krytycznie sałatce i kanapkom.
- A gdzie śniadanie?
- Przecież teraz jest pora lunchu - wycedziła przez zęby.
- Czas jest pojęciem względnym, Fred. - Wziął jednego korniszona.
Odłożyła z hałasem ostatni talerz, jaki znalazła w zlewie.
- Mógłbyś przynajmniej zrobić porządek w dużym pokoju - powiedziała. -
Nie wiem, jak mamy pracować w takich warunkach.
- Robię porządek w co trzecią niedzielę każdego miesiąca, trzeba czy nie.
- Nie obchodzi mnie, kiedy robisz porządek. Masz zrobić teraz. - Freddie
wzięła się pod boki i popatrzyła na niego groźnie. - Nie zamierzam pracować w
takim bałaganie. Wszędzie porozrzucane rzeczy, pełno kurzu i śmieci.
Oparł się o stół i uśmiechnął. Patrzył na jej włosy odgarnięte do tyłu, na
chmurne oczy, zacięte usta. Wyglądała jak piękna bestia.
- Rany, ależ ty jesteś ładna.
- Wiesz, że nie lubię takiego gadania - prychnęła.
- Wiem.
Urwała kawałek papierowego ręcznika i wytarła ręce.
- Na co się gapisz? - spytała.
- Na ciebie. Czekam, aż zaczniesz się dąsać. Jesteś wtedy jeszcze
ładniejsza.
Miała ochotę się roześmiać, ale się powstrzymała. Nadal robiła groźną
minę.
- Tego już za wiele, Nick - ostrzegła.
- Robię, co mogę, żebyś mną nie komenderowała tak jak Brandonem.
- Wcale nim nie komenderuję.
- Ależ komenderujesz. Jesteś bardzo apodyktyczna, maleńka. - Nick nalał
sobie kawy.
- Nie jestem.
- Apodyktyczna, rozpieszczona i sprytna. Freddie głęboko zaczerpnęła
powietrza. Postanowiła, że nie da się sprowokować.
- Uważaj, bo oberwiesz.
- To mi się podoba. - Nick wypił łyk kawy. - Jesteś bardzo bojowa. Tak
bojowa, jak apodyktyczna.
Z braku czegoś odpowiedniejszego chwyciła ręcznik i cisnęła nim w
Nicka.
- Przyszłam tutaj pracować, a nie wysłuchiwać jakichś bredni. W dodatku
mnie obrażasz. Jeśli tylko na to cię stać, to już mnie tu nie ma.
Rzuciła się w jego stronę. Była wściekła. Po raz pierwszy, odkąd
przyjechała do Nowego Jorku, poczuła, że ich stosunki znowu wróciły na dawną
płaszczyznę. Starszy brat i mała kuzyneczka. Ze śmiechem chwycił ją za ramię i
obrócił dokoła.
- Daj spokój, Fred, nie szalej.
- Nie szaleję - odparła, szturchając go łokciem w żołądek.
- No, dalej - zachęcał ją ze śmiechem. - Uderz mnie całym ciałem.
Gdy spróbowała to zrobić, w szamotaninie nagle stracili równowagę.
Freddie oparła się plecami o lodówkę. Trzymała Nicka za ramiona, on ją za
biodra. Przestał się śmiać, gdy uzmysłowił sobie, że przyciskają całym swoim
ciężarem. Jej oczy ciskały błyskawice, były ogromne, a usta cudownie pełne.
Freddie poczuła, że coś się w niej zmienia. Jakby osłabła... To było to, na
co czekała, za czym tęskniła - mężczyzna trzymający w ramionach kobietę.
Instynktownie przeciągnęła dłońmi w górę, do jego ramion.
Cofnął się nagle, uświadomiwszy sobie, że mało brakowało, a byłby ją
pocałował. I ten pocałunek nie miałby nic wspólnego z uczuciem braterskim.
Przeciwnie, pocałowałby ją tak, jak spragniony mężczyzna całuje spragnioną
kobietę. I zniszczyłby tym samym coś więcej niż dziesięć lat zaufania.
- Nick - powiedziała spokojnie, niemal prosząco. Przestraszyłem ją,
pomyślał zły na siebie. Cofnął ręce.
- Przepraszam, nie powinienem był tak ci dokuczać. - Cofnął się i sięgnął
po kubek z kawą.
- W porządku. - Usiłowała się uśmiechnąć. - Jestem do tego
przyzwyczajona, ale wciąż chciałabym, żebyś tu trochę posprzątał.
Skrzywił się w odpowiedzi.
- To moje mieszkanie, mój bałagan, moje pianino - oświadczył. -
Będziesz musiała przywyknąć. Zastanowiła się przez chwilę, po czym skinęła
głową na znak zgody.
- Dobrze. A kiedy ja będę już miała mieszkanie i fortepian, będziemy
pracować u mnie.
- Może. - Wziął widelec i zabrał się do sałatki ziemniaczanej. - Możesz
weźmiesz sobie kawy i pogadamy o mojej pracy?
- O naszej pracy - skorygowała, biorąc dzbanek.
- Nie zapominaj, że jesteśmy partnerami.
Siedzieli w kuchni od godziny, dyskutując, analizując i omawiając temat
musicalu „Kiedyś, dziś, zawsze”. Akcja miała obejmować dziesięć lat, od
młodzieńczej miłości po pochopne małżeństwo, jeszcze bardziej pochopny
rozwód, by wreszcie skończyć się dojrzałym, spełnionym związkiem.
Nareszcie szczęśliwi, uznała Freddie.
Wyboista droga, pomyślał Nick.
Oboje zgodzili się, że te dwa punkty widzenia dodadzą pikanterii ich
pracy i siły ich muzyce.
- Ona go kocha - powiedziała Freddie, kiedy usiedli do pianina. - Od
pierwszego wejrzenia.
- Ona jest po prostu zakochana, bo chciała się w kimś zakochać. - Nick
nastawił magnetofon. - Oboje są młodzi i głupi. To jedyne cechy, które czynią te
postaci przekonującymi, sympatycznymi i prawdziwymi.
- Hm - bąknęła.
- Posłuchaj. - Usiadł obok niej, ich biodra niemal się stykały. - Zaczyna
się sceną zbiorową. Jest dużo ruchu, świateł, krzątaniny. Wszyscy się gdzieś
spieszą.
Przerzucił kartki i z jakimś rodzajem wewnętrznego radaru nieomylnie
wybrał tę, której szukał.
- Chcę ogłuszyć publiczność chaosem i zamieszaniem. - Nastawił
syntezator stojący tuż za nim. - I energią młodości.
- Oni dosłownie na siebie wpadają.
- Tak. W tym miejscu.
Zaczął grać. Pierwsze nuty zgrzytały, budząc zmysły. Freddie zamknęła
oczy i cała zamieniła się w słuch.
Szybkie, pełne, chwilami ostre dźwięki. O tak, wyczuwała, o co mu
chodziło. Niecierpliwość, zaabsorbowanie sobą. Szybko, zejdź mi z drogi.
Oczami wyobraźni widziała scenę zapełnioną tancerzami poruszającymi się w
pozornym nieładzie, spieszącymi dokądś, rozgorączkowanymi.
- Tutaj trzeba dać więcej instrumentów dętych - mruknął Nick. Zapomniał
o obecności Freddie, całkowicie pochłonięty komponowaniem.
- Zaczekaj - wtrąciła się.
- Chcę tylko dodać trochę dętych. Potrząsnęła głową i położyła dłonie na
klawiaturze. Zaczęła nucić.
- Chwileczkę - rzuciła. - Muszę sobie to wszystko wyobrazić, muszę to
zobaczyć.
Miała czysty głos. To dziwne, ale niemal o tym zapomniał. Był niski,
kojący, a przy tym pełen siły. Nadspodziewanie zmysłowy.
- Szybka jesteś - zauważył.
- Jestem dobra. - Nie przerywała gry, oczami wyobraźni widziała scenę, w
głowie już układała słowa. - Musi być chór, dużo głosów, punkt i kontrapunkt, z
duetem między poszczególnymi partiami chóru. On idzie swoją drogą, ona
swoją. Słowa powinny pokrywać się i łączyć, pokrywać i łączyć.
- Tak. - Włączył syntezator. - To świetny pomysł. Rzuciła mu długie,
powłóczyste spojrzenie.
- Wiem.
Ponad trzy godziny minęły, zanim uporali się z początkowymi scenami.
Wypili przy tym aż dwa dzbanki kawy, co Nickowi dodało energii, ale Freddie
nalegała, by poszedł do baru i przyniósł jej wodę mineralną. Kiedy została sama,
zrobiła niewielką zmianę w partyturze. Właśnie miała przegrać ten fragment,
gdy zadzwonił telefon.
- Halo? - Podniosła słuchawkę.
- Dzień dobry. Jest może Nick?
Niski, zmysłowy, południowy głos kobiecy sprawił, że zesztywniała.
- Zaraz wróci. Zszedł do baru.
- Poczekam, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Jestem Lorelie -
przedstawiła się kobieta.
Freddie ściągnęła brwi.
- Cześć, Lorelie. Jestem Fred.
- Kuzyneczka Nicka?
- Owszem - wycedziła Freddie przez zęby. - Mała kuzyneczka.
- Jakże się cieszę, kochanie. - Ze słuchawki płynęła sama słodycz. - Nick
mówił mi, że spędził z tobą wczorajszy wieczór. Nie miałam nic przeciwko
temu, choć odwołał nasze spotkanie. W końcu jesteście rodziną.
Do diabła, domyślałam się, że chodzi o kobietę, i zaklęła w duchu
Freddie.
- Jesteś niezwykle wyrozumiała, dziękuję - odpowiedziała.
- Och wiesz, taka młoda dziewczyna jak ty, sama Nowym Jorku,
potrzebuje mężczyzny, który by się nią opiekował. Ja jestem tu od pięciu lat i
wciąż jeszcze się nie przyzwyczaiłam do tego miasta, do ludzi. Wszyscy wciąż
się gdzieś spieszą, za czymś gonią.
- Niektórzy mniej, inni bardziej - zauważyła Freddie. - A skąd ty
pochodzisz, Lorelie? - spytała, siląc się na uprzejmość.
- Z Atlanty, kochanie. Tam się urodziłam i wychowałam. Ale teraz muszę
mieszkać tutaj, z tymi jankesami. Tutaj mam większe szanse, pokazy mody,
telewizja.
- Jesteś modelką? - zdziwiła się Freddie.
- Tak, ale ostatnio grałam bez przerwy w reklamach telewizyjnych. To
okropne zajęcie, czujesz się jak wymaglowana, jeśli wiesz, co mam na myśli.
- Wyobrażam sobie.
- Właśnie przy tej okazji poznałam Nicka. Wstąpiłam któregoś dnia do
baru, wykończona po nagraniu. Poprosiłam, żeby przyrządził mi coś chłodnego i
długiego. A on powiedział, że sama wyglądam jak coś chłodnego i długiego. -
Lorelie roześmiała się perliście. - Czyż Nick nie jest słodki?
Freddie obejrzała się za siebie. Słodki Nick właśnie wchodził do pokoju
obładowany butelkami z wodą.
- Ależ jest. Zawsze tak o nim w domu mówimy - zapewniła.
- Cóż, myślę, że to dobrze, że Nick będzie się opiekował swoją małą
kuzyneczką w czasie jej pierwszego pobytu w dużym mieście. Też pochodzisz z
południa, prawda, kochanie?
- Owszem, Lorelie. Jesteśmy praktycznie siostrami. Ale oto nasz słodki
Nick.
Z niebezpiecznie łaskawym wyrazem twarzy wyciągnęła ku niemu
słuchawkę.
- Twój kwiat magnolii przy telefonie - oznajmiła.
Postawił butelki na podłodze i wziął słuchawkę.
- Lorelie?
Słuchał, od czasu do czasu zerkając ku Freddie.
- Tak, jest, nie, to w Wirginii Zachodniej. Tak, dość blisko. Ale
posłuchaj... - Odwrócił się i ściszył głos, gdy Freddie zaczęła brzdąkać na
pianinie. - Teraz pracuję. Nie, nie, może być dzisiaj wieczór. Przyjdź do baru
koło siódmej. - Przełknął ślinę, nie rozumiejąc, dlaczego czuje się nieswojo. - Ja
też się cieszę. O, naprawdę? - Zerknął ostrożnie przez ramię na Freddie. - To
brzmi... interesująco. A więc do wieczora.
Odłożył słuchawkę i podniósł jedną z butelek. Odkręcił i podał Freddie,
zastanawiając się, dlaczego tak się czuje, jakby wykonywał uroczysty gest
pojednania.
- Zimna - powiedział.
- Dzięki.
I taki też był ton jej głosu. Zimny jak lód. Wzięła butelkę i pociągnęła
długi łyk.
- Czy powinnam cię przeprosić, że wczoraj przeszkodziłam ci w
spotkaniu z Lorelie? - spytała.
- Nie. My wcale nie jesteśmy... ona jest tylko... nie.
- To miło, że powiedziałeś jej wszystko o swojej zagubionej kuzyneczce z
Wirginii Zachodniej. - Freddie odstawiła butelkę i przebiegła palcami po
klawiszach. Lepsze to niż zacisnąć je na gardle Nicka. - Wprost nie mogę
uwierzyć, że kupiła taką wzruszającą opowiastkę.
- Powiedziałem jej tylko prawdę. - Wstał i popatrzył na nią wilkiem.
- A więc trzeba się mną opiekować?
- Tego jej nie mówiłem. Ale właściwie, w czym rzecz? Chciałaś pójść na
kolację, więc zmieniłem swoje plany.
- Następnym razem, Nick, po prostu powiedz mi, że masz randkę. Sama
sobie zorganizuję dzień. - Wściekła, wstała z trzaskiem od pianina i zaczęła
pakować nuty. - I nie jestem twoją małą kuzyneczką, i nie potrzebuję ani nie
chcę opieki. Chyba każdy głupi widzi, że jestem kobietą, która umie się o siebie
troszczyć.
- Nigdy nie mówiłem, że nie jesteś...
- Mówisz to, ile razy na mnie popatrzysz. - Kopnęła stertę ubrań leżących
na podłodze i chwyciła torebkę. - Tak się składa, że znam paru mężczyzn,
którzy byliby aż nadto szczęśliwi, gdyby poszli ze mną na kolację. I wcale nie
traktowaliby tego jak obowiązku.
- Przestań.
- Nie przestanę. - Obróciła się gwałtownie. - Lepiej mi się przyjrzyj, Nick.
Nie jestem już małą Freddie i nie chcę, żeby mnie traktowano jak pieska czy
kotka, którego trzeba pogłaskać po głowie.
Zbity z tropu patrzył na nią, nie rozumiejąc.
- Co, u diabła, w ciebie wstąpiło?
- Nic! - wrzasnęła, tracąc nad sobą panowanie. - Nic, ty idioto. Idź się
przytulić do swojej południowej piękności.
Zatrzasnęła z hukiem drzwi. Nick usiadł i sięgnął po butelkę z wodą,
potrząsając z niedowierzaniem głową. A pomyśleć, że była takim słodkim,
grzecznym dzieckiem...
Freddie wybrała się na długi spacer, żeby odreagować stres i wyładować
gniew, jaki ją ogarnął. Kiedy uznała, że uspokoiła się na tyle, by móc spokojnie
rozmawiać, zatrzymała się przy budce telefonicznej i zadzwoniła do Sydney.
Rozmowa trochę poprawiła jej humor.
, Zaopatrzona w adres, wyruszyła obejrzeć mieszkanie do wynajęcia o
kilkaset metrów od Nicka. I Było idealne. Chodziła z pokoju do pokoju,
wyobrażając sobie, jak ustawi meble, gdzie rozłoży dywaniki. Mój własny dom,
pomyślała, na tyle przestronny, żeby zmieścił się fortepian i rozkładana kanapa.
Jeśli odwiedzi ją któreś z rodzeństwa, będzie mogło swobodnie przenocować.
A co najważniejsze, na tyle blisko Nicka, by mogła go mieć wciąż na oku.
No i jak ci się to podoba, Nicholas? - zastanawiała się, obserwując widok
z okna na Manhattan. Będę na ciebie uważać. Tak bardzo cię kocham, ty głupi
bałwanie.
Westchnęła, odwróciła się od okna i poszła do kuchni. Kuchnia była mała
i wymagała urządzenia. Ale to nie problem. Freddie już się cieszyła na myśl o
tym, że będzie wybierać garnki, patelnie, naczynia i wszelkie potrzebne
urządzenia kuchenne. Uwielbiała gotować.
Już jako dziewczynka lubiła przebywać w ich okazałej kuchni w domu w
Wirginii i w cudownie zatłoczonej kuchni babci na Brooklynie.
Będę tu gotowała dla Nicka, pomyślała, przesuwając dłonią po gładkim
blacie kuchennym, jeśli będzie grał właściwymi kartami. Nie. Uśmiechnęła się
do siebie. Bawiła ją własna niecierpliwość. To ona rozda karty i rozegra je
właściwie.
Była dla niego zbyt surowa, nawet jeśli jest głupolem. Przez większą
część swego dotychczasowego życia była w nim zakochana, a on tyle samo
czasu spędził na traktowaniu jej jak małej kuzyneczki, z którą nie łączyły go
nawet więzy krwi, lecz określone okoliczności. Aby to zmienić, trzeba czegoś
więcej niż jednej romantycznej kolacji i jednego dnia wspólnej pracy.
I ona to zmieni. Położyła ręce na biodrach i ponownie zaczęła krążyć po
mieszkaniu. Musi się tutaj przede wszystkim urządzić, zorganizować wszystko
według własnego gustu. A kiedy to już zrobi, świat, który sobie stworzy,
wypełni się muzyką, kolorami i miłością.
I, co daj Boże, Nickiem.
Dochodziła siódma, gdy Nick zszedł do baru. Zack podniósł brwi.
- Jakaś gorąca randka?
- Lorelie.
- Ach, tak. Wysoka smukła brunetka ze zmysłowym głosem.
- Jakbyś zgadł. - Nick wszedł za kontuar, by pomóc bratu. - Idziemy coś
zjeść. Potem cię zastąpię.
- Dam sobie radę.
- Ależ to żaden problem. Ona dobrze się tu czuje. Kiedy zamknę,
znajdziemy sobie jakieś zajęcie.
- Nie wątpię. Podaj do stolika szóstego dwie whisky i bourbona.
- Już się robi.
- A słyszałeś o mieszkaniu Freddie? - przypomniał sobie Zack.
Nick zatrzymał się na moment.
- Jakim mieszkaniu?
- Znalazła, o parę przecznic stąd. Już podpisała umowę. - Zack napełnił
pustą miseczkę orzeszkami.
- Żałuj, że cię nie było. Przyszła do nas to oblać.
- Czy ktoś jej to załatwił?
- Nie powiedziała. Dziewczyna ma głowę na karku.
- Zgadza się. Powinna była poprosić Rachel, żeby przynajmniej przejrzała
tę umowę.
Zack zachichotał. Położył rękę na ramieniu Nicka.
- Ej że, pisklęta muszą kiedyś opuścić gniazdo. Nick przygotował drinki i
postawił tacę na końcu kontuaru.
- Poszła do hotelu? - spytał.
- Nie. Wyszła gdzieś z Benem.
- Z Benem? - Nick zacisnął dłoń na szmatce, którą ścierał blat. - Co to
znaczy? - zniecierpliwił się.
- Poznałeś ją ze Stipleyem?
- A co? - Zack zabrał się do przygotowywania następnych drinków. -
Spytała mnie, kim jest ten przystojny blondyn, więc go jej przedstawiłem. Oboje
mieli na to ochotę.
- Mieli ochotę - powtórzył Nick. - A ty tak po prostu pozwoliłeś jej wyjść
z obcym facetem.
- Daj spokój, Ben nie jest obcy. Znamy go od lat.
- Tak - przyznał niechętnie Nick. - On lubi bary. Zack popatrzył na niego
zaskoczony i rozbawiony.
- My też.
- Wiesz, że nie o to chodzi. - Nick wziął butelkę i nalał sobie whisky. -
Nie możesz tak po prostu poznać jej z facetem i pozwolić pójść w tango.
- Co ty mówisz. Chciała, żebym go przedstawił, więc to zrobiłem.
Pogadali chwilę i postanowili pójść do kina.
- No dobrze.
Taki głupi to ja nie jestem, pomyślał. Poszli do kina. Który mężczyzna
przy zdrowych zmysłach chciałby tracić czas w kinie w dziewczyną o takich
dużych cudownych szarych oczach i bajecznych ustach? O Boże, poczuł
mdłości na myśl o tym, że Fred zdana jest na towarzystwo Bena Stipleya.
- Ben chciał po prostu mieć towarzystwo do kina. Zack, czyś ty oszalał?
- W porządku, powiem ci prawdę. Sprzedałem mu ją za pięćset dolarów i
bilety na cały sezon baseballowy. Teraz są już pewnie w palarni opium.
Nick usiłował trzymać fantazję na wodzy, ale nie udało mu się tego zrobić
z własnym temperamentem.
- Bardzo śmieszne, bracie. Zobaczymy, czy będzie ci tak samo do
śmiechu, jak się na nią rzuci.
Zack odstawił drinki i uważnie przyjrzał się bratu. Na twarzy Nicka
malowała się wściekłość. Choć w tej sytuacji wydawało się to nie na miejscu,
postarał się nadać swemu głosowi łagodne brzmienie.
- Jeśli to zrobi, ona sobie z nim poradzi albo mu odda. W końcu Ben nie
jest jakimś zboczeńcem.
- Akurat, co ty o nim wiesz - mruknął Nick. Zack potrząsnął głową.
- Nick, przecież lubisz Bena. Chodziłeś z nim na mecze. Pożyczył ci
samochód, kiedy chciałeś pojechać w zeszłym miesiącu na Long Island.
- Oczywiście, że go lubię. - Nick poirytowany wziął pusty kufel i zaczął
go machinalnie pucować. - Dlaczego nie miałbym go lubić? Ale to nie zmienia
faktu, że Freddie poszła diabli wiedzą dokąd z obcym facetem.
Zack wyprostował się i zaczął bębnić palcami po blacie.
- Wiesz, braciszku, gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że jesteś
zazdrosny.
- Zazdrosny? To absurd. - Odstawił kufel i sięgnął po następny. Jeśli się
czymś nie zajmie, wypadnie z baru i zacznie sprawdzać wszystkie kina na
Manhattanie.
Nagle w głowie Zacka zaczęła kiełkować pewna myśl. Popatrzył uważniej
na Nicka, bawiąc się podejrzeniem, że bratu zaczyna zależeć na małej Freddie
Kimball.
- A więc dlaczego mi nie powiesz, co nie jest absurdalne? Co jest między
tobą a Freddie, Nick?
- Nic, zupełnie nic. - Nick skupił się na kuflu, który starannie polerował. -
Po prostu staram się nią opiekować, to wszystko. Czego nie można powiedzieć o
tobie.
- Coś czuję, że powinienem był zaniknąć ją na klucz - zażartował Zack -
albo pójść z nimi w charakterze przyzwoitki. Następnym razem, jak zobaczę, że
rozmawia z którymś z moich przyjaciół, wezwę szeryfa.
- Zamknij się, Zack.
- Nick, odpręż się, bracie. Twoja piękność z Georgii właśnie weszła.
- To cudownie. - Nick zmusił się, by nie myśleć już o Freddie i przestać
robić z siebie idiotę. W końcu ma swoje własne życie, a ona jest dorosłą kobietą
i może robić, co chce.
Obejrzał się i uśmiechnął na widok Lorelie kroczącej do baru. Oto i ona.
Wspaniała, zmysłowa i jeżeli ich ostatnia randka mogła być zapowiedzią tego,
co nastąpi, aż nadto skora ulec swej naturze.
Wspięła się na stołek przy barze, odrzuciła do tyłu długie ciemne włosy i
popatrzyła na niego iskrzącymi się oczami o barwie nieba.
- Witaj, Nick. Nie mogłam się już doczekać. Trudno mu było
odpowiedzieć jej uśmiechem, gdyż nagle poraziła go jak grom z jasnego nieba
myśl, że nie jest w najmniejszym stopniu zainteresowany jej południową
szczerością.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Wyszedłszy spod prysznica, Nick poczuł zachęcający zapach kawy i
smażonego bekonu. Powinno go to wprawić w lepszy nastrój, ale kiedy
mężczyzna ma za sobą nie przespaną noc z powodu niepokoju o kobietę, trzeba
czegoś więcej niż gorącego śniadania, by mógł się rozluźnić.
Będzie się musiała długo tłumaczyć, uznał, wchodząc do sypialni, żeby
się ubrać. Spędzić pół nocy z facetem, którego poznała w barze! Coś
podobnego! Nie tak ją wychowano. Kto jak kto, ale on wie coś na ten temat.
To jest jedna z tych rzeczy, na które zawsze może liczyć, pomyślał,
patrząc na swoje odbicie w lustrze. Rodzina Freddie, w której wszyscy troszczą
się o siebie i niepokoją. Czuł to i widział za każdym razem, gdy ich odwiedzał.
Imponowało mu to.
A nawet trochę im tego zazdrościł.
Jemu, kiedy dorastał, brakowało tego rodzaju troski i uwagi. Matka była
wciąż zmęczona. Nic dziwnego, zważywszy że wychowywała go sama. Kiedy
poznała ojca Zacka, sytuacja trochę się zmieniła. Przez chwilę było im nawet
dobrze, w każdym razie lepiej niż przedtem. Mieli w miarę przyzwoite
mieszkanie, nigdy już nie chodził głodny ani nie widział rozpaczy w oczach
matki.
Z perspektywy czasu wierzył nawet, że matka i Muldoon się kochali,
może nie namiętnie, może nie romantycznie, ale na tyle, by próbować razem
urządzić sobie życie.
Staruszek naprawdę próbował, myślał Nick, wciągając dżinsy. Ale i tak
robił swoje, uparty stary cap, który zawsze widział tylko jedną stronę medalu -
własną.
No i był jeszcze Zack. Zawsze cierpliwy, pozwalał, by dzieciak nie
odstępował go na krok. Może to wspomnienie tego, jak Zack uczył go grać w
piłkę czy pozwalał wszędzie sobie towarzyszyć, sprawiło, że Nick lubił dzieci i
miał z nimi dobry kontakt.
Wiedział bowiem aż za dobrze, co to znaczy być dzieckiem zdanym na
łaskę i niełaskę dorosłych. Zackowi zawdzięczał poczucie bezpieczeństwa,
świadomość, że jest ktoś, kto będzie przy tobie zawsze, gdy będziesz go
potrzebował.
Ale to nie trwało wiecznie. Gdy tylko Zack stał się na tyle dorosły, by
opuścić dom, zaciągnął się do marynarki. I zostawił Nicka samego, rozpaczliwie
samotnego.
Po śmierci matki było z każdym dniem gorzej. Przed samotnością Nick
bronił się nieposłuszeństwem, krnąbrnością, buntem, a rodzinę zastąpił mu
uliczny gang.
Stał się włóczęgą, przemierzającym ulice i szukającym kłopotów. I
znajdował je, dopóki nie umarł ojczym i nie wrócił Zack, próbując wyrwać go z
potrzasku, w jakim się znalazł.
Nick bynajmniej mu tego nie ułatwiał. Wspomnienie tamtych dni
wywoływało na jego twarzy ponury uśmiech. Gdyby mógł znaleźć wtedy jakiś
sposób na Zacka, zrobiłby to. Ale Zack był twardy i nie popuszczał. Rachel też
nie popuszczała. Cały klan Stanislaskich nie popuszczał. I w końcu zmienili
jego życie. Kto wie, czy mu go nie uratowali.
Nigdy tego nie zapomni.
Może teraz nadeszła jego kolej, żeby się im odwdzięczyć. Freddie
otrzymała staranne wychowanie, jakiego jemu nie dano, ale teraz jest dorosła i
może robić, co chce. Wydawało mu się, że potrzebuje kogoś, kto w razie
potrzeby ściągnąłby jej nieco cugle. , A skoro nikt inny nie zamierzał jej
pilnować, zadanie to przypadło w udziale jemu.
Zaczesał do tyłu wilgotne jeszcze włosy i wciągnął koszulę. Może ona
jest zbyt naiwna, nie ma dość oleju w głowie, zastanawiał się. Bądź co bądź
większą część swego dotychczasowego życia spędziła z rodziną w małym
mieście, gdzie wciąż jeszcze sensację wzbudza fakt, że ktoś skradnie ze sznura
suszącą się bieliznę. Ale jeśli zdecydowała się zamieszkać w Nowym Jorku,
musi się nauczyć poruszać w wielkim mieście. I to on będzie tym mężczyzną,
który ją tego nauczy.
Przekonany o słuszności swej decyzji, Nick wkroczył do kuchni, by
zacząć pierwszą lekcję.
Freddie stała przy kuchence, krojąc cebulę, grzyby i paprykę na omlet. To
miało być danie na przeprosiny. Po namyśle uznała bowiem, że poprzedniego
dnia potraktowała Nicka zbyt ostro. Po prostu byłam zazdrosna, przyznała w
duchu niechętnie. I to wszystko.
Zazdrość to małostkowe, zachłanne uczucie, na które nie ma miejsca w
moich stosunkach z Nickiem, uznała. On jest wolnym człowiekiem, który ma
prawo widywać się z innymi kobietami... do czasu.
Napady złości w niczym mi nie pomogą, a już na pewno nie przyspieszą
zdobycia Nicka i pozyskania jego uczuć, napomniała siebie. Musi być szczera,
wyrozumiała, pomocna. Nawet gdyby miało ją to zabić.
Usłyszawszy jego kroki, odwróciła się i posłała mu szeroki uśmiech.
- Dzień dobry. Pomyślałam sobie, że chciałbyś dla odmiany zacząć dzień
od tradycyjnego śniadania. Kawa już gotowa. Siadaj i nalej sobie.
Patrzył na nią tak, jak człowiek może patrzeć na ukochanego szczeniaka,
który zamierza go ugryźć.
- Co jest grane, Fred?
- Nic. Po prostu przygotowałam śniadanie. - Wciąż się uśmiechając,
nalała mu kawy i postawiła na stole grzanki i bekon.
- Pomyślałam sobie, że coś ci jestem winna po swoim wczorajszym
występie.
- Ach, to. Chciałem...
- Sama nie wiem, co mi się stało - ciągnęła, nie dając mu dokończyć
zdania. - Chyba diabeł we mnie wstąpił. - Rzuciła jajka na rozgrzaną patelnię. -
To pewno nerwy. Nie zdawałam sobie sprawy, jaka ogromna zmiana nastąpiła
w moim życiu, gdy tu przyjechałam.
- Cóż, racja. - Trochę uspokojony, Nick wziął plaster bekonu. - Widzę to.
Ale musisz być ostrożna, Fred. Konsekwencje mogą być poważne.
- Konsekwencje? - Obejrzała się na niego zdziwiona. - Och, domyślam
się, że mógłbyś mnie wylać, ale to trochę za dużo jak na jedną sprzeczkę.
- Sprzeczkę? - Teraz on się zdziwił. - Kłóciłaś się z Benem?
- Z Benem? - Zsunęła z patelni omlet. - Ach, Ben. Nie, a dlaczego? Skąd
ci to przyszło do głowy?
- Powiedziałaś przecież... O czym ty do diabła mówisz?
- O wczorajszym dniu. O tym, jak się zachowałam po telefonie Lorelie. -
Pochyliła głowę. - A ty?
- Ja mówię o tym, że dałaś się poderwać jakiemuś obcemu facetowi w
barze. - Nick obserwował ją, nadziewając na widelec pierwszy kęs omletu. Do
licha, ta dziewczyna umie gotować. - Jesteś szalona czy po prostu głupia?
- Że co proszę? - Wszystkie jej dobre zamiary nagle poszły w niepamięć. -
Chodzi ci o to, że byłam w kinie z przyjacielem Zacka?
- Ładne mi kino. - Nick podniósł głos, szykując się do reprymendy. - Nie
było cię w domu do pierwszej.
Freddie wzięła się pod boki, zacisnęła dłoń na drewnianej łopatce.
- A skąd ty wiesz, o której wróciłam?
- Przypadkowo byłem w pobliżu - oświadczył butnie. - Widziałem, jak
wysiadałaś z taksówki pod hotelem. Było piętnaście po pierwszej. - Na samo
wspomnienie tego, jak stał na rogu ulicy, obserwując ją przemykającą się w
środku nocy do hotelu, stracił humor, ale bynajmniej nie apetyt. - Czyżbyś
chciała mi wmówić, że byłaś na dwóch seansach?
Sięgał właśnie po dżem, gdy Freddie trzasnęła go łopatką w sam środek
głowy.
- Ejże! - krzyknęła. - Szpiegujesz mnie. Tego już za wiele, panie LeBeck!
- Wcale cię nie szpiegowałem. Pilnowałem cię, bo nie wiesz, co robisz. -
Wykazując szybki refleks, zdołał uchylić się przed następnym ciosem. - Odłóż
tę cholerną łopatkę.
- A właśnie, że nie. I pomyśleć, że miałam wyrzuty sumienia z powodu
mojego zachowania. - Wydęła z niesmakiem wargi.
- Bo powinnaś. I powinnaś mieć na tyle rozumu, żeby nie wychodzić z
facetem, o którym nic nie wiesz.
- Wujek Zack nas poznał - rzekła lodowatym tonem, z trudem
opanowując irytację. - Nie zamierzam tłumaczyć ci się ze swojego życia
towarzyskiego.
A więc to tak, pomyślał. Już on się postara, żeby nie zadawała się z
przypadkowymi typami z baru. Musi jej to powiedzieć jasno i zdecydowanie.
- Będziesz się komuś tłumaczyć, a tutaj jestem tylko ja. Gdzie u diabła
byliście?
- Chcesz wiedzieć? Dobrze. Wyszliśmy z baru i poszliśmy do jego
mieszkania, gdzie spędziliśmy następne parę godzin na dzikim
niepohamowanym seksie. Niektóre numery, o ile mi wiadomo, są nadal
zakazane w niektórych stanach.
Oczy Nicka rzucały groźne błyski. To nie z powodu jej słów czy jej
zachowania. Gorzej, to z powodu własnej wyobraźni. Bez trudu bowiem mógł
sobie wyobrazić taki scenariusz. Tyle że to nie z Benem łamałaby prawo, lecz z
nim, Nickiem.
- To wcale nie jest śmieszne.
- To nie twoja sprawa, gdzie byłam i z kim spędziłam wieczór - warknęła,
nie bacząc na groźbę pobrzmiewającą w jego głosie. - Tak jak nie jest moją
sprawą, co ty robisz ze Scarlett O'Harą.
- Z Lorelie - skorygował przez zęby. Nawet sobie przy tym nie
uzmysłowił, że nie spędził tego wieczoru ani z Lorelie, ani z kimkolwiek innym.
- A jeśli o ciebie chodzi, to jest moja sprawa. Jestem odpowiedzialny za...
- Za nic nie jesteś odpowiedzialny - ucięła, uderzając go łopatką w pierś. -
Za nic, rozumiesz? Jestem już dorosła i jeśli będę miała ochotę poderwać sobie
przy barze sześciu facetów, zrobię to. A tobie nic do tego. Nie jesteś moim
ojcem i najwyższy czas, żebyś przestał go udawać.
- Twoim ojcem nie jestem, przyznaję - zgodził się. Poczuł ostrzegawczy
sygnał, że najwyższy czas się opanować. Jeszcze chwila, a całkowicie straci nad
sobą panowanie. - Twój ojciec może nie potrafi ci powiedzieć, co się dzieje z
kobietami pozbawionymi opieki, a już na pewno nie potrafi ci pokazać, co się
może przytrafić kobiecie, gdy zada się z niewłaściwym mężczyzną.
- Ale ty potrafisz.
- Żebyś wiedziała. - Błyskawicznym ruchem chwycił łopatkę i odrzucił na
bok. Uderzyła o ścianę.
- Przestań! - zawołała Freddie.
- No i co zamierzasz zrobić? - Nacierał na nią, wpychając ją w kąt kuchni.
- Zawołać pomoc? Myślisz, że ktokolwiek zwróci na to uwagę?
Nigdy przedtem nie patrzył na nią w ten sposób. Nikt tego zresztą tak nie
robił. W jego wzroku było pożądanie i zaciekłość. Przeraziła się. Serce zaczęło
jej walić jak młotem.
- Nie bądź śmieszny - powiedziała, starając się zachowywać z godnością.
Niewiele więcej mogła zrobić, gdy chwycił ją za obie dłonie i przycisnął je do
ściany tak, że czuła się jak w klatce. - Powiedziałam, przestań, Nick.
- A co by było, gdyby on cię nie posłuchał? - Zbliżył się jeszcze bardziej.
Czuła bijącą od niego skumulowaną siłę, kręciło jej się w głowie. - Może on
chce tylko dotknąć tego pięknego ciałka, a może chce czegoś więcej - mówił,
nie wypuszczając jej z uwięzi. - Zamierza wziąć sobie to, czego chce. - Zsunął
ręce na jej biodra. - Jak zamierzasz go powstrzymać? Jak chcesz się bronić?
Nie zastanawiała się nad tym, nie zadawała pytań. Powodowana strachem
połączonym z podnieceniem, zarzuciła mu ręce na szyję. Wyraz jej oczu zmienił
się, źrenice pociemniały, i nawet nie wiedziała, kiedy jej usta zetknęły się z jego
ustami.
Wlała w ten pocałunek wszystkie swoje marzenia i fantazje. Przywarła do
Nicka, wciskała się całą sobą w jego ciało. Oblała ją fala gorąca. Trzymał ją tak,
jak zawsze chciała, żeby ją trzymał. Mocno, władczo, jakby należała tylko do
niego, jakby była jego Własnością. Jego usta rozgniatały jej wargi, czuła jego
język, jego zęby, zachłannie domagające się coraz śmielszych pieszczot.
Pożądanie. Ogarnęło go pożądanie, dzikie, nieokiełznane pożądanie, jakie
może kobieta wyzwolić W mężczyźnie. W tym momencie zapomnieli o tym, że
są kuzynami, którzy znają się od lat. Mogli być dwojgiem obcych sobie ludzi,
tak nowy był płomień żądzy, który ich ogarnął. Ale równie dobrze mogli być
odwiecznymi kochankami, tak idealnie zgrane były szybkie, gorączkowe, pełne
zapamiętania ruchy rąk, ust, ciał.
Stracił zupełnie głowę. Zatracił siebie. Jej usta oferowały cały bukiet
smaków. Były słodkie, korzenne i cierpkie zarazem. A on był wygłodniały. Te
zapachy podniecały jego zmysły. Tego było aż nadto - zapach, smak i dotyk jej
ciała, to było więcej niż oczekiwał, niż mógł sobie wymarzyć. W najśmielszych
snach nie spodziewałby się takich doznań. Wszystko to otwierało się dla niego,
czekało na niego, zapraszało do uczty, do rozkoszowania się.
Nie myślał teraz o tym, kim są czy kim byli. Nie myślał w ogóle o
niczym, poddawał się emocjom, ulegał uczuciom, odrzucił rozsądek i rozwagę.
Pragnął tylko jednego. Jej.
Jego żądza rosła. Przycisnął jej biodra do szafki kuchennej, podniósł ją i
posadził na blacie. Teraz miał swobodne ręce, mógł dotykać i brać.
Słyszał jej przyspieszony oddech, gdy wsunął dłonie pod bluzkę. Potem
usłyszał własne westchnienie bólu i rozkoszy, gdy poczuł pod palcami
aksamitną, gładką skórę, sutki, nabrzmiałe i twarde z pożądania, gwałtownie
bijące serce. Poczuł, że drży, i nagle ogarnął go wstyd. Oszołomiony tym, co
zrobił, tym, co chciał zrobić, opuścił ręce i powoli się odsunął.
Dyszała ciężko. Przymknęła oczy, chwyciła się blatu, jakby bała się, że za
chwilę straci równowagę i upadnie.
- Przepraszam, Fred. Dobrze się czujesz? - spytał z niepokojem.
Milczała. Aby ukryć Wstyd, uciekł się do ataku.
- Jeśli nie, to sama sobie jesteś winna. Sama prowokujesz do takiego
zachowania! - krzyczał. - Jeśli na moim miejscu byłby kto inny, sprawy
potoczyłyby się całkiem inaczej. Znacznie gorzej dla ciebie. Przepraszam, że cię
przestraszyłem, ale chciałem dać ci lekcję pokazową.
- Czyżby? - Freddie powoli dochodziła do siebie. Nic z tego, co sobie
kiedykolwiek wyobrażała, nie było nawet w części tak cudowne, tak radosne jak
rzeczywistość, jak to, co przed chwilą przeżyła, a co teraz on chciał popsuć
przeprosinami i pouczeniami. - Zastanawiam się... - Zaczęła, ześlizgując się na
podłogę, choć nie była pewna, czy zdoła utrzymać się na nogach - kto tu komu
dawał lekcję. To ja ciebie pocałowałam, Nicholas. Ja cię pocałowałam i
sprowokowałam. Przecież mnie pragnąłeś.
Krew wciąż się w nim burzyła. Nie był w stanie zachować spokoju.
- Nie gmatwajmy sprawy, Fred.
- Oczywiście, nie gmatwajmy. Nie całowałeś swojej małej kuzyneczki,
Nick. Całowałeś mnie. - Teraz to ona postąpiła krok do przodu, a on się cofnął. -
I ja całowałam ciebie.
Zaschło mu w gardle. Z trudem przełykał ślinę. Kim jest ta kobieta? -
zastanawiał się. Kim jest ta diablica o oczach tak śmiałych i pewnych siebie,
która sprawia, że przestaje nad sobą panować i że traci cały swój rozsądek?
- Może straciłem na chwilę kontrolę... - Nick zawahał się.
- O nie! - zaoponowała.
Uśmiechała się z wyraźnym samozadowoleniem. Był to uśmiech skądinąd
mu znany, który bardzo by sobie cenił u każdej innej kobiety.
- To nie w porządku, Fred - ostrzegł.
- Dlaczego?
- Dlatego. - Nie wiedział, jak ubrać w słowa przyczyny, które znał aż
nadto dobrze. - Nie muszę ci wyliczać przyczyn. - Wziął kubek i dopił zimną już
kawę.
- Myślę, że trudno ci je będzie wyliczyć. - Freddie podniosła hardo głowę.
- Zastanawiam się, Nick, co byś zrobił, gdybym cię teraz pocałowała.
Wziąłbym cię, tego był pewien, tutaj, od razu, na podłodze, bez chwili
namysłu.
- Przestań już, Fred. Oboje powinniśmy ochłonąć - przekonywał.
- Może masz rację. - Wykrzywiła wargi. - Ale może raczej potrzebujesz
trochę czasu, żeby się przyzwyczaić do myśli, że cię pociągam.
- Nigdy tego nie powiedziałem. Odstawił kubek.
- Nie zawsze jest łatwo pogodzić się z tym, że ludzie, których, wydaje się,
znamy, zmieniają się. Ale ja mam czas, mnóstwo czasu.
Stała spokojnie, ale czuł, że go osacza.
- Fred... - Głęboko zaczerpnął powietrza. - Usiłuję zachować rozsądek, ale
nie wiem, czy to się uda w tej sytuacji.
Popatrzył na nią surowo.
W ogóle nie wiem, czy cokolwiek się uda. Może pewne rzeczy się
zmieniły, ale niezależnie od wszystkiego nic już nie będzie tak jak kiedyś. Jeśli
wspólna praca miałaby zagrozić naszej przyjaźni...
- Denerwuje cię myśl o pracy ze mną?
Nie mogła poruszyć czulszej struny. Niezależnie od tego, w jakim stopniu
się zmienił w ciągu ostatnich lat, wciąż było w nim coś ze zbuntowanego
chłopca, dla którego sprawą honoru była jego duma.
- Nie boję się pracy ani z tobą, ani z nikim.
- Jeśli tak, to nie ma problemu. Oczywiście, jeśli sądzisz, że możesz nie
być w stanie powstrzymać się przed...
- Nie zamierzam cię więcej dotykać - przerwał jej ostro.
Na widok wściekłości w jego wzroku uśmiechnęła się jeszcze łagodniej.
- Cóż, dobrze. Myślę, że powinieneś wreszcie skończyć śniadanie, choć
wystygło. A potem zabieramy się do pracy.
Dotrzymał słowa. Pracowali razem całymi godzinami, ale ani razu nawet
jej nie dotknął. Wiele go to kosztowało. Zauważył, że miała charakterystyczny
sposób przesuwania ciała, pochylania głowy, spoglądania spod rzęs, co nie
pozostawiało mężczyzny obojętnym.
Pod koniec dnia wiedział już z całą pewnością, że co jak co, ale on nie
mógł być obojętny.
- To dobre, to naprawdę dobre - powtarzała Freddie, przeglądając nuty. -
Ktoś taki jak Maddy O'Hurley potrafi to docenić.
- Nie powiedziałem, że to będzie solówka dla Maddy - mruknął Nick.
Ale nie to było najistotniejsze. Najistotniejsze było, że Freddie czytała w
jego myślach i że aż za dobrze czytała jego muzykę. On sam czuł się trochę jak
ryba skubiąca przynętę, a Freddie... Freddie trzymała wędkę.
- Może chciałem, żeby to śpiewał duet - powiedział.
- Nie, nie chciałeś - odparła spokojnie. - Ale jeśli chcesz, to proszę
bardzo. Może być duet. Mam parę pomysłów na słowa. - Rzuciła mu
powłóczyste spojrzenie. - Trzeba tylko troszkę zmienić muzykę. Może
przyspieszyć tempo.
- Ani mi się śni. Jest dobrze tak jak jest.
- Nie dla duetu. Dla Maddy owszem. - Zanuciła pierwsze takty. -
„Sprawiłeś, że zapomniałam o dziś, o wczoraj”...
- Próbujesz mnie wykolegować? - obruszył się.
- Nie, próbuję z tobą pracować. - Szybko naniosła parę poprawek na nuty
rozłożone na pianinie, odsunęła się od Nicka i uśmiechnęła. - Myślę, że
potrzebna ci przerwa.
- Wiem, komu potrzebna przerwa. - Chwycił paczkę papierosów, wyjął
jednego i zapalił. - Zamilcz na chwilę i pozwól mi nad tym popracować.
- Oczywiście. - Freddie wstała od pianina i stanęła o parę kroków od
niego. Patrzyła, jak koryguje nuty. Zauważyła, że zmienia muzykę w miejscach,
w których zmiany nie były potrzebne. Oboje dobrze o tym wiedzieli.
Wyraźnie chciał z nią walczyć, a jej nic nie mogło bardziej ucieszyć niż
stwierdzenie tego faktu. Jeśli walczy, to znaczy, że chce się przed czymś bronić.
Położyła mu dłonie na ramionach i zaczęła je lekko masować.
- Przestań, Freddie - warknął, zdając sobie sprawę, że długo tego nie
wytrzyma.
- Jesteś strasznie sztywny i spięty.
- Powiedziałem, żebyś przestała. - Uderzył w klawisze.
- Ależ ty jesteś drażliwy. - Odstąpiła krok do tyłu. - Idę po coś zimnego.
Przynieść ci coś?
- Piwo.
Uniosła brwi. Wiedziała, że kiedy pracuje, pije na ogół tylko kawę.
Wyjmowała właśnie z lodówki piwo i sok, gdy drzwi otworzyły się z trzaskiem i
usłyszała okrzyki powitania.
- Jesteś aresztowany! - dobiegł ją z pokoju głos Aleksa - za przykucie
mojej siostrzenicy do pianina na całe popołudnie.
- Gdzie nakaz, glino? Aleksij roześmiał się tylko.
- Nie potrzebuję żadnego pieprzonego nakazu. Gdzie ona jest, LeBeck?
- Wujku! Jak dobrze, że przyszedłeś! - Freddie wpadła do pokoju i rzuciła
mu się w ramiona. - To było straszne. Cały dzień półnuty, ćwierćnuty, krzyżyki,
bemole.
- Dobrze, już dobrze, dziecinko. Jestem tutaj. - Pocałował ją w policzek i
odsunął na długość wyciągniętych ramion. - Bess powiedziała, że jesteś jeszcze
ładniejsza. Czy ten facet bardzo dał ci w kość?
- Żebyś wiedział. - Objęła Aleksija w pasie i uśmiechnęła się zadowolona
do Nicka. - Myślę, że powinieneś dać mu wycisk za wyzyskiwanie człowieka.
- Aż tak źle? Cóż, jestem tu po to, żeby cię stąd zabrać. Co byś
powiedziała na wspólną kolację?
- Marzę o tym. Opowiesz mi wszystko o awansie, o którym wspomniała
Bess.
- To nic takiego - mruknął Aleks, skłaniając Nicka do przerwania gry i
obejrzenia się przez ramię.
- Słyszałem co innego - rzucił przyjaźnie. - Kapitanie.
- To nieoficjalnie. - Aleks uderzył go w ramię.
- Oto brutalność policji. - Nick poszedł do kuchni po piwo dla siebie i
Aleksija. - Zawsze ma ze mną na pieńku.
- Zaczęło się tamtej nocy, kiedy wychodziłeś przez okno ze sklepu ze
sprzętem elektronicznym.
- Gliny mają pamięć jak słonie.
- Jeśli chodzi o rozrabiaków, na pewno. - Aleks oparł się o pianino. -
Ładnie graliście. Naprawdę pracujecie nad tym razem?
- Podobno - odparła Freddie. - Tylko że Nickowi trudno się zdecydować,
czy ma być moim partnerem, czy zastępcą mojego taty.
- Tak? - zdziwił się Aleks.
- Wczoraj mnie śledził, jak byłam na randce.
- Nieprawda - zaprotestował Nick i pociągnął haust piwa. - Łudzi się, że
jest dorosła.
Aleks wyczuł, że sytuacja robi się napięta.
- Na moje oko trudno uznać ją za dziecko - stwierdził.
- Dzięki, Aleks - rzuciła Freddie. - A więc jutro o tej samej porze? -
zwróciła się do Nicka.
- Może być.
- Też możesz iść z nami na kolację - powiedział Aleks. - Zaproszenie było
ogólne.
- Nie, dziękuję. - Nick odstawił piwo i przebiegł palcami po klawiaturze. -
Mam od cholery roboty.
- Jak uważasz. - Aleks wzruszył ramionami. - Chodź, Fred. Umieram z
głodu. Cały dzień uganiałem się za bandziorami.
- Jestem gotowa. - Freddie pochyliła się i pocałowała Nicka w policzek. -
Do jutra.
Aleks odczekał, aż znaleźli się za drzwiami.
- A więc co się dzieje? - spytał.
- Nie rozumiem.
- Między tobą a Nickiem?
- Nie tyle, ile bym chciała - odrzekła prosto z mostu i zeszła na jezdnię,
żeby zatrzymać taksówkę.
- Prywatnie czy zawodowo? - dopytywał się Aleks.
- Och, zawodowo dogadujemy się doskonale. Na początku przyszłego
tygodnia będzie już miał co pokazać producentowi. A właściwie dlaczego nie
mielibyśmy pojechać metrem? - zasugerowała, wpatrując się w opustoszałą
ulicę. - O tej porze nie ma mowy o taksówce.
Poszli w kierunku stacji.
- A więc prywatnie, tak? - Spojrzał na nią kątem oka.
- Hm, tak - przyznała, patrząc na niego niemal z zachwytem. Jego ciemne
włosy połyskiwały w blasku zachodzącego słońca. Wyglądał jak rycerz
powracający z bitwy. - Dobrze być tutaj z wami, wujku - powiedziała.
- Dobrze, że ty jesteś z nami. A więc o co w tym wszystkim chodzi? - Nie
dawał za wygraną.
Westchnęła, ale nie wyglądała na zasmuconą.
- Dokładnie o to, czym się martwiłeś. Kocham cię, wujku Aleksie.
- I ja cię kocham, Fred. - Zbiegali do metra. - Słuchaj, wiem, że jako
dziewczynka byłaś wpatrzona w Nicka.
- Czyżby? - Rozbawiona sięgnęła do torebki po drobne.
- Pewno, trudno było nie zauważyć.
- Ale Nick nie zauważył. - Wrzuciła drobne z powrotem do torebki, gdy
wyjął bilety dla nich obojga.
- Cóż, on nie jest taki bystry. Ale teraz już nie jesteś małą dziewczynką.
Freddie zatrzymała się, ujęła jego twarz w dłonie i ucałowała go w same
usta.
- Nie masz pojęcia, co to dla mnie znaczy usłyszeć te słowa od kogoś
innego. Naprawdę cię kocham, Aleks.
- Oj, chyba niezupełnie. - Wziął ją pod rękę i poprowadził przez tłum
czekający na następny pociąg.
- Nie, wcale. Martwisz się, że zrobię coś, czego będę żałować albo czego
Nick będzie żałował.
- Gdybym tak myślał, on przez miesiąc nie byłby w stanie grać.
Roześmiała się.
- Gadanie. Kochasz go jak rodzonego brata. Złociste oczy Aleksija
pociemniały.
- Ale to nie powstrzymałoby mnie przed połamaniem mu wszystkich
kości, gdyby użył rąk w niewłaściwym celu.
Pomyślała, że lepiej nawet nie wspominać, gdzie znajdowały się ręce
Nicka parę godzin temu.
- Jestem w nim zakochana, wujku - roześmiała się, potrząsając włosami. -
O, to cudowne uczucie. Tobie pierwszemu to mówię. Nawet tata i mama nic
jeszcze nie wiedzą.
Uśmiech znikł z jej twarzy, gdy zobaczyła, że wpatruje się w nią
oniemiały.
- Naprawdę cię to zaskoczyło? - spytała. Zaklął pod nosem i popchnął ją
w kierunku pociągu, który właśnie zatrzymał się na peronie.
- A teraz posłuchaj mnie, Freddie... - zaczął.
- Nie, najpierw ty mnie posłuchaj. - Chwyciła się mocno słupka. - Wiem,
że twoim zdaniem nie potrafię rozróżnić między młodzieńczym zauroczeniem a
prawdziwą miłością, ale się mylisz, bo potrafię. Potrafię - powtórzyła z takim
przekonaniem, że nie zaoponował. - Nie kocham chłopaka, którego poznałam
przed laty, takiego jakim był wtedy. Kocham mężczyznę, jakim jest teraz. Z
wszystkimi jego wadami i zaletami, z jego niecierpliwością, popędliwością,
uczciwością, a czasem złośliwością i małostkowością. Kocham go takim, jaki
jest. On może tego jeszcze nie wiedzieć, może tego nie akceptować, może nie
odwzajemniać mojego uczucia, ale to moich uczuć nie zmieni.
Aleks odetchnął głęboko.
- Dorosłaś.
- Tak, dorosłam. I mam przed sobą najlepsze przykłady. Nie chodzi mi
tylko o mamę i tatę, ale o ciebie i Bess, i was wszystkich. I wiem, że jeśli
kochasz dostatecznie głęboko i prawdziwie, to ta miłość trwa.
Nie mógł się z nią spierać. Jego związek z Bess z każdym dniem stawał
się pełniejszy i bardziej wartościowy.
- Nick jest dla mnie tak samo ważny jak każdy z rodziny - oznajmił Aleks
po chwili namysłu. - Nawet ty. A więc mogę ci powiedzieć, że on nie jest
łatwym człowiekiem, Freddie. Nie pozbył się jeszcze bagażu, jaki na nim ciąży.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Nie mogę utrzymywać, że wszystko
rozumiem, ale wiem, że tak jest. Nie martw się o mnie za bardzo - dodała i
pogłaskała go po policzku. - Prosiłabym cię tylko, żeby ta rozmowa została
między nami. Chciałabym mieć trochę czasu, zanim reszta rodziny się dowie.
Nie chcę wywoływać sensacji.
Gdy Freddie wróciła wieczorem do hotelu, zastała czekającą na nią
wiadomość. Zaintrygowana rozerwała kopertę już w windzie.
Zobaczyła zamaszyste pismo Nicka biegnące w poprzek kartki.
Dobra, masz racją. To będzie solówka dla Maddy. Na jutro chcą mieć
słowa. Dobre słowa. Uzgodniłem spotkanie z Valentine'em i resztą zespołu. Nie
sfuszeruj niczego. Nick.
Pomknęła do pokoju jak na skrzydłach.
W dwie godziny później pędziła do mieszkania Nicka, przeskakując po
dwa stopnie. Wiedziała, że Nick pracuje w barze i że nie powinna mu teraz
przeszkadzać. Usiadła więc przy pianinie i włączyła magnetofon.
- Mam już dla ciebie słowa, Nicholas, i są lepsze niż dobre. Sam
posłuchaj.
Podniecona zaczęła śpiewać do jego melodii. Słowa brzmiały jej w
głowie, gdy po raz pierwszy usłyszała muzykę. Teraz udoskonalone,
wygładzone idealnie współgrały z muzyką.
Gdy wybrzmiała ostatnia nuta, Freddie przymknęła oczy.
- Co ty tu robisz?
Podskoczyła i błyskawicznie odwróciła głowę. W drzwiach stał Nick.
Zauważyła, że nie był w przyjaznym nastroju.
- Zostawiam ci wiadomość. Chciałeś mieć piosenkę przed spotkaniem. No
i masz.
- Słyszałem. - Cierpiał, słuchając jej, obserwując, jak ją dla niego śpiewa.
- Wesz, która godzina? - spytał.
- Chyba dochodzi północ. Myślałam, że jesteś zajęty na dole.
- Jesteśmy zajęci na dole. Rio mi powiedział, że tu jesteś.
- Nie musiałeś przychodzić. Po prostu nie chciałam czekać do jutra. -
Zaczynała się już denerwować. - Dużo usłyszałeś?
- Wystarczy.
- No i jak? - Obróciła się szybko na stołku, wpatrując się w niego
niecierpliwie. - Co o tym myślisz?
- Myślę, że to kupię.
- No właśnie. Tylko tyle masz do powiedzenia?
- A co niby mam powiedzieć? - zdziwił się.
- Powiedz, co czujesz - zapytała.
Nie miał pojęcia, co czuje. W jakiś dziwny sposób wciągała go w rewiry,
których nigdy nie chciał badać.
- Myślę - zaczął ostrożnie - że to przejmujące słowa, trafiające do serca i
duszy. I myślę, że ludzie będą je nucić, wychodząc z teatru.
Milczała. Z zakłopotaniem stwierdziła, że oczy napełniają jej się łzami.
Spuściła wzrok, wpatrując się w swoje dłonie.
- Nie spodziewałam się aż takiej pochwały z twoich ust - przyznała.
- Wiesz, że masz talent, Fred.
- Tak, mówię sobie, że wiem. - Podniosła wzrok. Serce biło jej szybciej,
gdy na niego patrzyła. - Mówię sobie całą masę rzeczy, Nick. Rzeczy, które
szybko ulatują, gdy jestem sama w środku nocy. Ale to, co powiedziałeś, będzie
trwać, niezależnie od wszystkiego, co się stanie.
Nie mógł oderwać od niej wzroku. Nawet nie wiedział, kiedy do niej
podszedł.
- Pokażę producentowi to, co przygotowaliśmy. Wezmę wolny dzień.
- A ja zajmę się urządzaniem nowego mieszkania, żeby się nie
rozchorować z nerwów.
- Świetnie. - Bezwiednie wziął ją za rękę. Pokój tonął w półmroku,
oświetlony tylko małą lampką stojącą na pianinie. - Nie powinnaś tu była
wracać dziś wieczór - powiedział.
- Dlaczego?
- Za dużo o tobie myślę. Nigdy nie myślałem o tobie w ten sposób.
- Czasy się zmieniają, ludzie też...
- Nie zawsze tego chcemy i nie zawsze jest to najlepsze wyjście -
mruknął, zbliżając usta do jej ust.
Tym razem wszystko było inaczej. Była na to przygotowana, ale rym
razem pocałunek był powolny, rozpaczliwy. Nie ogarnęła jej burza, jej ciało po
prostu osłabło, omdlało, rozpływało się jak woskowa świeca, która zbyt długo
się paliła.
Czuł niewinność, jej niewinność tak bezbronną wobec jego namiętności.
Wyobraźnia rozpalała mu zmysły.
- Kłamałem - wyszeptał, odsuwając ją od siebie ostatkiem woli. -
Powiedziałem, że więcej cię nie dotknę.
- Chcę, żebyś mnie dotykał.
- Wiem. - Położył jej dłonie na ramionach i przytrzymał. - A ja chcę,
żebyś teraz poszła do siebie, do hotelu. Skontaktuję się z tobą jutro po rozmowie
z Valentine'em.
- Chcesz, żebym została - szepnęła. - Chcesz być ze mną.
- Nie, nie chcę. - To przynajmniej była prawda. Nie chciał tego, nawet
jeśli wydawało się, że tak bardzo tego potrzebuje. - Jesteśmy rodziną, Fred, i
wygląda na to, że możemy razem pracować. Nie chcę tego zniszczyć. Ty też nie.
- Odstąpił o krok. - A teraz chcę, żebyś zeszła na dół i poprosiła Rio, żeby ci
zamówił taksówkę.
Każdy nerw miała napięty do ostatecznych granic, jak strunę. Chciało jej
się krzyczeć ze złości, ale zobaczyła w jego oczach ogromne zatroskanie.
- Dobrze, Nick, czekam na wiadomość.
Przy drzwiach zatrzymała się jeszcze na chwilę i odwróciła.
- Ale wciąż będziesz o mnie myślał. Za dużo. I nigdy już nie będzie tak
jak dawniej.
Kiedy drzwi się za nią zaniknęły, usiadł przy pianinie. Miała rację,
przyznał pocierając czoło. Nic już nie będzie takie jak dawniej.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Niedzielny obiad w domu Stanislaskich nigdy nie przebiegał w spokojnej
atmosferze. Zaczynało się wczesnym popołudniem od krzyków dzieci,
nawoływań dorosłych, głośnych rozmów i szczekania psów. A później z kuchni
zaczynały dochodzić smakowite zapachy, wobec których żadne podniebienie nie
mogło być obojętne.
W miarę jak rodzina się powiększała, dom na Brooklynie zdawał się
rozciągać, jakby był z gumy, żeby pomieścić wszystkich. Na podłodze i na
kolanach dorosłych tłoczyły się dzieci, wszędzie walały się gry i zabawki. Gdy
nadchodził czas posiłku, rozkładano duży stół, przy którym domownicy i goście
zasiadali stłoczeni jedno przy drugim. Krążyły półmiski i wazy ze smakołykami
przygotowanymi przez mamę, rozmawiano z ożywieniem, śmiano się i
przekrzykiwano.
Dom Michaiła i Sydney w Connecticut był o wiele większy, mieszkanie
Rachel i Zacka wygodniejsze, a poddasze Aleksija i Bess przestronniejsze.
Żadne z nich jednak ani przez chwilę nie myślało, by przejąć tradycję domu
Stanislaskich i urządzać u siebie niedzielne obiady.
Bo to tutaj jest gniazdo rodzinne, zadumała się Freddie, ściśnięta na
kanapie między Sydney a Zackiem. To tutaj, niezależnie od tego, gdzie każde z
nich pracuje czy mieszka, jest ich dom.
- Na kolanka! - zażądała Laurel i zaczęła się wspinać po nodze Freddie.
Miała słoneczny uśmiech ojca i chłodne, bystre oczy matki.
- No chodź. - Wzięła ją na ręce i posadziła sobie na kolanach, a
dziewczynka od razu zajęła się kolorowymi kamieniami w jej naszyjniku.
- Jesteś zadowolona z mieszkania? - spytała Sydney, pochylając się ku
niej.
- Bardzo. Jestem ci niezmiernie wdzięczna. Właśnie o czymś takim
myślałam. Świetna lokalizacja, metraż, wszystko. Jednym słowem nie mogłam
trafić lepiej.
- To dobrze. - Sydney odwróciła wzrok od Freddie, kierując go ku swemu
najstarszemu synowi, który właśnie zabierał się do dokuczania siostrze.
Nie chodziło o to, że nadmiernie martwiła się o Moirę. Dziewczynka
potrafiła sama się bronić. Miała silne piąstki.
- Przestań! - zawołała i to wystarczyło, żeby chłopiec przestał ciągnąć
siostrę za koński ogon. - Rozglądasz się za meblami? - zwróciła się ponownie do
Freddie. Laurel zeszła już z kolan Freddie i zaczęła teraz wspinać się po jej
nodze.
- Trochę - odrzekła Freddie. Z góry dobiegł mrożący krew w żyłach
okrzyk wojenny, po którym nastąpiło głuche uderzenie. Nikt nawet nie mrugnął.
- Kupiłam parę rzeczy w ostatnich dniach. Myślę, że zabiorę się do tego na
dobre w przyszłym tygodniu, już po przeprowadzce.
- Wiesz, znam jeden niezły i niedrogi sklep. Dam ci adres. Zack -
zwróciła się do męża.
- Hm? - Oderwał wzrok od telewizora, w którym właśnie oglądał mecz, i
spojrzał pytająco na Sydney.
Ruchem głowy wskazała Gideona. Najmłodsza latorośl Muldoonów
przysunęła właśnie krzesło do kredensu, gdzie na półce stał słoik z ulubionymi
gumisiami Jurija.
- Ani się waż, Gideon - ostrzegł Zack.
- Tylko jednego, tatusiu - prosił chłopiec z miną niewiniątka. - Dziadek
pozwolił.
- Nie wątpię. - Zack wstał, chwycił syna w pasie i podrzucił do góry. - Ej,
mamusiu, łap.
Wprawa i refleks sprawiły, że Rachel chwyciła syna w locie. Podeszła do
Freddie.
- A gdzież to się podziewa nasz Nick? - spytała. To samo pytanie
zadawała sobie właśnie Freddie.
- Jestem pewna, że zaraz przyjdzie. Nigdy nie opuściłby obiadu. Wczoraj
z nim rozmawiałam.
Ale nie mógł, a może nie chciał przekazać jej opinii producentów na
temat ich wspólnego dzieła. Czekanie było dla niej jak siedzenie na
rozżarzonych węglach.
Przecież do czekania powinnam się już była przyzwyczaić, pomyślała
wzdychając. Czekam na Nicka od dziesięciu lat.
Nie zwracała uwagi na gwar toczących się wokół rozmów. Słowa
przepływały jej mimo uszu. Wstała i torując sobie drogę między dziećmi i
porozrzucanymi zabawkami, udała się do kuchni. Przy stole zastała Bess
przyprawiającą sałatę i Nadię stojącą przy kuchni.
Obrzuciła wzrokiem pomieszczenie. Podobało jej się to miejsce z zawsze
zastawionymi blatami, z lodówką całą pokrytą kolorowymi rysunkami dzieci.
Na kuchence zawsze coś się gotowało, a słoik z herbatnikami nigdy nie był
pusty.
Właśnie takie pozorne drobiazgi stanowią o domowej atmosferze.
Pewnego dnia, przyrzekła sobie, i ja będę mieć taką kuchnię.
- Babciu. - Freddie pocałowała Nadię w rozgrzany policzek. Poczuła
delikatny zapach lawendy, zmieszany z aromatem pieczonego mięsa. - Pomóc ci
w czymś? - spytała.
- Nie, dziecko. Usiądź, nalej sobie wina. Gdzie kucharek sześć, tam nie
ma co jeść.
- Mnie pozwoliła tylko dlatego - powiedziała Bess - żebym się czegoś
nauczyła. Nadia uważa, że powinnam wreszcie przestać przygotowywać posiłki
za pomocą telefonu, jedynego sprzętu kuchennego, jakiego używam.
- Wszystkie moje dzieci umieją gotować - oświadczyła Nadia z odcieniem
dumy w głosie.
- Nick nie - mruknęła Freddie i Skubnęła rzodkiewkę.
- Nie mówiłam, że wszyscy gotują dobrze. - Nadia wyrabiała ciasto na
kluski. Była niedużą, ale silną kobietą, z siwymi już włosami i pogodną, zawsze
uśmiechniętą twarzą. Jej spokój, uświadomiła sobie nagle Freddie, wynikał z
tego, że była szczęśliwa.
Wiek wyżłobił parę zmarszczek na jej twarzy, ale żadna nie była
zmarszczką smutku i niezadowolenia z życia.
- Kiedy się nauczysz - Nadia wskazała drewnianą łopatką w kierunku
Bess - będziesz mogła uczyć swoje dzieci.
- Przerażająca wizja. - Bess udała, że skóra jej cierpnie na samą myśl o
tym. - Właśnie w zeszłym tygodniu Carmen wysypała sobie na głowę całą
torebkę mąki, a potem dodała jeszcze jajka.
- Nauczysz ją gotować - uśmiechnęła się Nadia. - Synów też. Dam ci
przepisy, które dostałam od mojej mamy. Freddie, przyrządzasz kurczaka tak,
jak cię nauczyłam?
- Oczywiście, babciu. - Freddie posłała Bess porozumiewawczy uśmiech.
- Kiedy już się zadomowię w nowym mieszkaniu, zaproszę was z dziadkiem na
prawdziwą ucztę.
- Akurat - mruknęła Bess.
Z pokoju zaczęły dobiegać głośne okrzyki powitania i radości. Kiedy
hałas wzmógł się do granic wytrzymałości, Nadia otworzyła piekarnik, żeby
sprawdzić pieczeń.
- Przyszedł Nick - oznajmiła. - Zaraz siadamy do obiadu.
Freddie wstała i jak gdyby nigdy nic, sięgnęła po dzbanek z winem
stojący na szafce.
- Napijesz się czegoś zimnego, ciociu Bess? - spytała.
- Może soku. - Bess z namaszczeniem kroiła ogórek w cieniutkie
plasterki. - Jak tam mecz?
- Też się nad tym zastanawiałam - mruknęła Freddie, gdy nagle drzwi do
kuchni otworzyły się z trzaskiem.
W progu stanął Nick, z ogromnym bukietem kwiatów w jednej ręce, z
dziewczynką na drugiej i z malcem uczepionym nogi.
- Przepraszam za spóźnienie. - Wręczył bukiet Nadii i ucałował ją
siarczyście w oba policzki.
- Czy chcesz mnie przekupić kwiatami? - roześmiała się.
- Udało się? - zażartował.
- Zawsze ten sam. - Popatrzyła na niego z rozczuleniem. - Włóż je do
wody. Weź tamten wazon. - Wskazała na szafkę przy drzwiach.
Nie zwracając uwagi na czepiające się go dzieci, Nick podszedł do szafki.
- Same smakołyki - powiedział. - Coś, co lubią małe dziewczynki. -
Uśmiechnął się do Laurel i skubnął ją w policzek.
Zapiszczała z radości i przytuliła się do niego.
- Na ręce, Nick. Ja też chcę na ręce.
Nick popatrzył w dół na chłopca uczepionego jego dżinsów.
- Zaczekaj, aż będę miał wolną rękę, Kyle.
- Kyle, zostaw Nicka w spokoju - włączyła się Bess, biorąc od Freddie
szklankę soku.
- Ale mamo, on wziął Laurel - skarżył się chłopiec.
- Poczekaj na swoją kolej. - Nick włożył kwiaty do wazonu, schylił się i
podniósł chłopca. Z Laurel na jednym, z Kyle'em na drugim ramieniu, odwrócił
się i popatrzył na Freddie. - Cześć, mała. Jak leci?
- Ty mi powiedz. - Spoglądała na niego znad kieliszka i przeklinała go w
duchu, że wygląda tak pięknie, z dziećmi na rękach, ze wzrokiem obserwującym
ją z serdeczną życzliwością. - Miałeś wiadomość od Reeda?
- Jest niedziela - przypomniał jej. - Wyjechał z rodziną do Hamptons albo
do Bar Harbor albo gdzieś tam jeszcze. Za parę dni się odezwie.
Za parę dni to ona eksploduje.
- Musiał jakoś zareagować.
- Niezupełnie.
- Przesłuchał taśmę?
- Oczywiście, że tak.
Kyle szarpał Nicka za włosy, domagając się, by zwrócił na niego uwagę.
W końcu rozpłakał się i wyciągnął ręce do Freddie. Wzięła go od Nicka.
- A więc co powiedział po przesłuchaniu taśmy?
- Niewiele.
- Musiał coś powiedzieć - nalegała. - Zwrócić na coś uwagę. Niemożliwe,
żeby nie powiedział ani słowa.
Nick tylko wzruszył ramionami. Sięgnął po plasterek marchewki z sałatki
Bess, ale ta uderzyła go w rękę.
- No wiesz! - obruszył się. - Przecież nikt nie widzi.
- Ja widzę. I to ja się staram, żeby sałatka pięknie wyglądała. Obieram
jarzyny, układam je, a ty chcesz mi zepsuć kompozycję. Możesz wziąć to. -
Wręczyła mu marchew, którą dopiero zamierzała pokroić.
- Dzięki. A swoją drogą, Freddie, dlaczego nie zajmiesz się przez parę dni
domem? - Ugryzł kawałek marchewki i zaczął ją przeżuwać.
Obserwował Freddie. Lubił, gdy jej wzrok zmieniał się ze spokojnego w
gniewny, gdy wydymała wargi, dając upust złości.
- Kup parę drobiazgów do nowego mieszkania. Kiedy tylko będę coś
wiedział, skontaktuję się z tobą.
- Chcesz, żebym tak po prostu czekała?
Jakby na znak solidarności z Freddie, Kyle położył główkę na jej
ramieniu i spojrzał spode łba na Nicka.
- Chcesz, żebym tak po prostu czekała? - powtórzył, naśladując ton jej
głosu.
Nick roześmiał się ubawiony.
- To jest myśl. I niech ci czasem nie przyjdzie do głowy samej dzwonić do
Valentine'a. Stary przyjaciel rodziny czy nie, ale ja nie uznaję takich praktyk.
Mogła na to tylko odpowiedzieć milczeniem, ponieważ rozważała już
taką ewentualność.
- Nie wiem, dlaczego to miałoby... - zaczęła.
- Nie - uciął krótko i wręczywszy jej resztę marchewki, wyszedł z kuchni.
- Uparty i zawzięty, na dodatek przemądrzały, wszystko wie najlepiej -
burczała Freddie.
- Wie najlepiej - powtórzył Kyle niczym echo.
- Ciociu - Freddie zwróciła się do Bess. - Czy ty wykorzystujesz czasem
swoje znajomości?
Bess ze zdwojoną uwagą zajęła się krojeniem pieczarek.
- Wiesz, czasami mi się to zdarza.
- Co za wiercipięta - burknęła Freddie, z trudem utrzymując Kyle' a na
rękach.
- Wielcipięta - powtórzył chłopiec, gdy wychodzili z kuchni.
- Ani się obejrzysz, jak będzie dorosły. Czas szybko płynie, z dzieci
wyrastają mężczyźni i kobiety - skomentowała Nadia.
- Niełatwo być dorosłym - rzuciła Bess. Nadia w zamyśleniu wyrabiała
ciasto.
- On jest nią zainteresowany - powiedziała. Bess podniosła głowę. Nie
była pewna, czy Nadia zauważyła to co ona. Oczywiście, zadumała się Bess,
ona powinna wiedzieć lepiej. W sprawach rodziny Nadia wie wszystko, nic nie
uchodzi jej uwagi.
- Ona nim też - oświadczyła i obie kobiety uśmiechnęły się do siebie.
- Ona zrobi z niego człowieka - stwierdziła Nadia z przekonaniem.
Bess skinęła głową.
- A on ją trochę okiełzna.
- On ma w sobie dużo serca - rozczuliła się Nadia. - I ogromną potrzebę
posiadania rodziny.
- Oboje są tacy.
- To dobrze.
- To wspaniale - dodała Bess, biorąc do ręki szklankę soku.
To była dopiero pierwsza z wielu rozmów tego wieczoru, które
wprawiłyby w zdumienie Freddie i Nicka, gdyby je usłyszeli. Na poddaszu Bess
przytuliła się do Aleksa. Miała zaspane oczy i ziewała. W pierwszych
miesiącach ciąży zawsze była trochę ociężała i rozleniwiona.
- Aleksij - zaczęła.
- Hm? - Pogłaskał ją po włosach, jednym uchem słuchając wiadomości w
telewizji, drugim żony. - Potrzebujesz czegoś?
Bess była wręcz książkowym przykładem kobiety w ciąży z wszystkimi
zachciankami, dolegliwościami, nastrojami, jakie towarzyszą na ogół temu
stanowi.
- W lodówce są chyba jeszcze truskawki i masło orzechowe. Przynieść ci?
- spytał.
- Cóż... - Zastanowiła się przez chwilę, po czym potrząsnęła głową. - Nie,
myślę, że nie. - Uśmiechnęła się, widząc, jak Aleks delikatnie głaszcze jej
brzuch. - Właściwie to myślałam o Freddie i Nicku.
Poruszył się niespokojnie, pamiętając o tym, co przyrzekł siostrzenicy. Że
dochowa tajemnicy, jaką mu powierzyła.
- Co takiego?
- Myślisz, że wiedzą już, że oszaleli na swoim punkcie, czy dopiero
zaczynają wyczuwać, że coś się kroi?
- Co? - Aleks usiadł i wpatrzył się w żonę szeroko otwartymi oczami. -
Nie rozumiem.
- Sama nie wiem. - Bess kręciła się niespokojnie, usiłując przybrać jak
najwygodniejszą pozycję. - Chyba sami są tym trochę zaskoczeni. Musi im się
to wydawać niesamowite.
Aleks westchnął głęboko. Oszukiwał sam siebie, myśląc, że Bess, zajęta
własną ciążą, nie zwraca uwagi na to, co dzieje się wokół niej.
- Niesamowite? - powtórzył. - Skąd wiesz, że oszaleli na swoim punkcie?
Bess spożytkowała całą swoją energię, by otworzyć jedno oko.
- Ile razy mam ci mówić, że pisarze są tak samo spostrzegawczy jak
gliny? Ty też to zauważyłeś, prawda? Sposób, w jaki na siebie patrzą, jak wokół
siebie chodzą, jak się zachowują, kiedy są razem?
- Może. - Nie był pewien, czy już wewnętrznie pogodził się z tą myślą. -
Ktoś powinien napomknąć o tym Nataszy.
Bess wzruszyła ramionami.
- Aleksij, w porównaniu z matkami gliny i pisarze są głusi, niemi i ślepi. -
Przytuliła się do męża i uśmiechnęła przymilnie. - A może jednak przyniesiesz
mi truskawki?
Rachel i Zack obchodzili pokoje dzieci. Rachel ściągnęła walkmana z
głowy córki, a Zack wcisnął jej głębiej pod pachę pluszowego zajączka. Dawno
już wyrosła z tej zabawki dla dzieci, ale wciąż nie mogła się z nią rozstać.
- Z każdym dniem robi się coraz bardziej podobna do ciebie - powiedział
Zack, gdy zatrzymali się jeszcze na chwilę, by ostatni raz spojrzeć na swoją
pierworodną córkę śpiącą słodko niczym nowo narodzone dziecię.
- Z wyjątkiem brody - zgodziła się Rachel. - Tę na pewno ma po tobie.
Wyszli z pokoju córki i przeszli przez hol do pokoju obu synów.
Równocześnie wydali z siebie długie, bezradne westchnienie. Pokój wyglądał
jak po trzęsieniu ziemi. Wśród tego rumowiska leżały rozciągnięte dwa
chłopięce ciała. Na podłodze i meblach walały się ubrania, zabawki, modele
samolotów, sprzęt sportowy, książki. Trudno było znaleźć choćby skrawek
wolnej przestrzeni. Jake leżał na samym brzegu łóżka z ręką zwieszoną do
podłogi. Cud, że nie stoczył się w sam środek tego bałaganu. Gideona prawie
nie było widać wśród skłębionych prześcieradeł.
- Jesteś pewien, że to nasze dzieci? - zastanowiła się Rachel, trącając
starszego syna łokciem. Zamruczał coś pod nosem i przesunął się bliżej środka
łóżka. Teraz nie groziło mu już, że spadnie.
- Codziennie zadaję sobie to samo pytanie - odparł Zack. - Kiedyś
przyłapałem Gideona, jak opowiadał jednemu z dzieci Miszy, że jeśli przywiążą
sobie prześcieradło jak pelerynę i skoczą z dachu domu Jurija, to polecą z
powrotem na Manhattan.
Rachel zaniknęła oczy i zadrżała.
- Nawet mi tego nie mów. Są rzeczy, których wolę nie wiedzieć. - Uniosła
kołdrę Gideona i ze zdumieniem stwierdziła, że na poduszce zamiast głowy leży
noga chłopca. Podniosła więc kołdrę z drugiej strony.
- Chciałam cię spytać, co sądzisz o Nicku i Freddie - zwróciła się do
Zacka.
- Pracują razem? Uważam, że to wspaniale. - Zack zaklął pod nosem,
stanąwszy stopą w samej skarpetce na lokomotywie kolejki. - Do diabła -
syknął, uraziwszy się w palec.
- Ostrzegałam cię, że tutaj nie należy wchodzić bez butów. Ale wracając
do mojego pytania, to nie mówiłam o ich pracy. Chodziło mi o to, co myślisz o
ich romansie.
Zack przestał masować stopę i utkwił zdumiony wzrok w Rachel.
- Romans? Jaki romans? Czyj romans? - pytał, kompletnie zbity z tropu.
- Nicka i Fred. Ej, Muldoon, uważaj, bo zmienisz się w słup soli.
Zack powoli dochodził do siebie. Wyprostował się, zapomniał o bolącym
palcu.
- O czym ty właściwie mówisz? - spytał.
- O tym, że Freddie jest po uszy zakochana w Nicku. I o tym, że ilekroć
ona znajduje się w zasięgu jego ręki, on chowa ręce do kieszeni, jakby się bał,
że zaraz jej dotknie.
- Czekaj, czekaj. - Ponieważ podniósł głos, uciszyła go. Wziął ją za rękę i
pociągnął do przedpokoju. - Chcesz mi powiedzieć, że tych dwoje jest
zainteresowanych...
- Chcę powiedzieć, że etap zainteresowania już dawno mają za sobą. -
Rachel rozbawiona przechyliła głowę. - Co się z tobą dzieje, Muldoon?
Martwisz się o swego braciszka?
- Nie. Tak. Nie. - Zdezorientowany przeciągnął ręką po włosach. - Jesteś
tego pewna?
- Oczywiście, i gdybyś nie traktował Nicka ciągle jak nastolatka o
zbrodniczych instynktach, też byś to zauważył.
Zack oparł się o ścianę i opuścił ramiona.
- Może i zauważyłem coś niecoś. Widziałem, jak się zachowywał, kiedy
wyszła do miasta z jednym z naszych kumpli.
- A więc był zazdrosny? - ucieszyła się Rachel. - Szkoda, że tego nie
widziałam.
- Chętnie by mnie udusił za to, że ich sobie przedstawiłem. - Nagle
roześmiał się głośno. - Ach, ty stary łobuzie! Freddie i Nick. Kto by pomyślał?
- Każdy, kto ma oczy. Wzdycha do niego od lat.
- Masz rację. Może i jest słodka, ale wie, czego chce. Obawiam się, że
mój mały braciszek może mieć kłopoty. - Obejrzał się na żonę. Rozpuszczone
włosy spływały jej luźno za ramiona. Miała na sobie tylko cienką koszulę, która
zsuwała jej się z prawego ramienia. Szeroki uśmiech rozjaśnił mu twarz. - A co
do romansu, Wysoki Sądzie, właśnie przeszło mi przez myśl...
Nachylił się i zaczął szeptać jej coś do ucha. Uniosła brwi i wydęła usta.
- Cóż, to bardzo interesująca propozycja, Muldoon. Dlaczego by jej nie
przedyskutować... w łóżku?
- Na to właśnie czekałem.
Sydney leżała przytulona do męża w sypialni ich dużego domu w
Conneticut. Serce wciąż jej waliło, krew szybciej płynęła w żyłach.
Ciekawe, myślała. Po tylu latach wciąż jeszcze mężczyzna zaskakuje ją
tym, co może zrobić z jej ciałem. Miała nadzieję, że tak już pozostanie na
zawsze.
- Zimno? - spytał, przeciągając dłonią po jej nagich plecach.
- Żartujesz? - Uniosła rozpaloną twarz. Ich spojrzenia się spotkały. -
Jesteś taki piękny, Michaił - powiedziała.
- Nie zaczynaj - ostrzegł.
Zaśmiała się i pokryła pocałunkami jego pierś.
- Kocham cię, Michaił.
- No to możesz zaczynać. - Westchnął z zadowoleniem i objął ją za szyję.
Przez chwilę leżeli w milczeniu, obserwując cienie tańczące na suficie. - Jak
myślisz, czy czeka nas wkrótce ślub?
Sydney nie spytała, czyj ślub. Chociaż jeszcze na ten temat nie
rozmawiali, domyślała się, o kim mąż myśli.
- Nick nie jest pewien, czego chce i co ma robić. Myślę, że Freddie jest
pewna i jednego, i drugiego. A swoją drogą, miło na nich patrzeć.
- Przypomina mi to inne czasy - zadumał się Michaił. - I inną parę.
- O, naprawdę? - Uniosła się na łokciu i uśmiechnęła.
- Byłaś bardzo uparta, mileńka.
- A ty bardzo pewny siebie.
- To prawda. - Nie poczuł się urażony. - Ale pamiętaj, że byłaś starą
panną zakochaną tylko w swojej pracy. - Poczuł lekkie szturchnięcie w żołądek.
- Wyzwoliłem cię z tego.
- A kto teraz ciebie wyzwoli? - Przetoczyła się na niego, przyciskając go
do materaca.
Pogrążona w błogiej nieświadomości, że stanowi centrum
zainteresowania całej rodziny, Freddie chwyciła nowo zakupiony telefon
bezprzewodowy. Niemal chora z podniecenia, szybko wybrała numer.
Wiedziała, że ojciec prowadzi teraz zajęcia, ale matka na pewno jest w swoim
sklepie. Chciała się im koniecznie pochwalić nowym mieszkaniem.
- Mamo. - Ściskając w ręku słuchawkę, krążyła między dużym pokojem a
kuchnią. - Zgadnij, gdzie jestem. Tak. - Jej śmiech niósł się echem po
mieszkaniu. - Jest cudowne. Nie mogę się doczekać, kiedy je zobaczycie. Tak,
wiem, na przyjęcie urodzinowe. Wszystko jest bajeczne. - Przeskoczyła przez
chińską wazę, którą kupiła w sklepie poleconym jej przez Sydney, i okręciła się
na pięcie. - Wdziałam się ze wszystkimi w niedzielę. Babcia przygotowała
wyborną pieczeń. Prezent? - zastanowiła się przez sekund,. - Od tatusia? Tak,
będę w domu przez cały dzień. A co to takiego?
Tanecznym krokiem zaczęła znowu przemierzać mieszkanie.
- Dobrze, uzbroję się w cierpliwość. Tak dostałam naczynia. Dziękuję,
mamo. Zawiesiłam nawet szafkę w kuchni, żeby miały gdzie stać. Kupiłam już
trochę potrzebnych rzeczy.
Wyjęła z torby z zakupami ciasto i przeszła do salonu.
- Nie, chcę kupić łóżko. Nie będę brała z domu. Liczę na to, że
zachowacie mój pokój taki, jaki jest. Będę miała wrażenie, że zawsze mogę
wrócić, że nie wyjechałam na dobre. O, i powiedz Brandonowi, że nie byłam
jeszcze na meczu, ale na pewno pójdę w przyszłym tygodniu. Natomiast mam
już bilety na balet.
Dwa bilety, dodała w duchu. Zabierze Nicka, nawet gdyby się opierał.
- Powiedz Katie, że zapamiętam każdy ruch, każdy krok i gest, każde plie
i fouettee. O, i powiedz tacie... Tyle mam do powiedzenia każdemu, zresztą
wszystko wam opowiem, jak przyjedziecie, i... Zaczekaj mamo, ktoś dzwoni.
Tak, mamo - uśmiechnęła się. - Założę się, że wiem, kto to. Poczekaj, dobrze?
Słucham - zawołała do słuchawki domofonu.
- Panna Frederica Kimball? Przesyłka dla pani. - Dziadek?
- A jak myślisz? - usłyszała silny męski głos. - Frank Sinatra?
- Chodź na górę, Frankie. Mieszkanie 5D.
- Wiem, wiem, moja mała.
- Tak, to dziadek - powiedziała do telefonu. - Na pewno zechce zamienić
z tobą parę słów, jeśli masz czas. - Przekręciła klucz i otworzyła szeroko drzwi.
- Szkoda, że tego nie widzisz, mamo. Mam wspaniałą windę, z żelazną ozdobną
kratą. A moją sąsiadką z naprzeciwka jest poetka, która ubiera się na czarno i
mówi z wytwornym brytyjskim akcentem lekko zabarwionym Bronxem. Chyba
nigdy nie nosi butów. O, winda już jest. Dziadek!
Jurij nie przyszedł sam. Był z nim Michaił, który taszczył ogromne pudła.
- Garnki i patelnie - oznajmił, stawiając prezenty na podłodze. - Twoja
babcia boi się, że nie będziesz miała w czym gotować.
- Dziękuję. Właśnie rozmawiam z mamą.
- Pozwól na chwilę. - Michaił chwycił od razu słuchawkę. Freddie niemal
zniknęła w ramionach dziadka.
Jurij był potężnym mężczyzną, z szerokimi barami. Ściskał ją tak, jakby
nie widzieli się całe lata.
- Jak tam moja dziecinka? - spytał.
- Cudownie.
Pachniał miętą, tytoniem i potem, mieszanką, która kojarzyła się jej z
miłością i poczuciem absolutnego bezpieczeństwa.
- Pozwól, że zwiedzę twoje królestwo - powiedział, obrzucając wzrokiem
salon. - Nie masz półek - stwierdził.
- Cóż... - Freddie objęła dziadka w pasie, przytuliła się do niego i
zatrzepotała rzęsami. - Właśnie pomyślałam sobie, że gdybym znała jakiegoś
stolarza, który miałby trochę czasu...
- Ja ci zrobię półki. A gdzie są meble?
- Na razie nie ma. Ale stopniowo będę kupować.
- Mam w sklepie stół. Będzie pasować.
Podszedł do okien i dokładnie je obejrzał. Stwierdził, że mają dobre
zamknięcia i łatwo się przesuwają w górę i w dół.
- W porządku - ocenił. Sprawdzał właśnie listwy podłogowe i krany w
kuchni, gdy wszedł Nick. - Przyszedłeś wypakować pudła? - spytał Jurij.
- Nie. - Nick wręczył Freddie doniczkę z fiołkiem alpejskim. - Dla ciebie,
żeby było ci przyjemniej w nowym mieszkaniu.
Nie byłaby bardziej wzruszona, gdyby przykląkł na jedno kolano i
ofiarował jej pierścionek z brylantem.
- Jest piękny - powiedziała z zachwytem.
- Pamiętałem, że lubisz kwiaty. Pomyślałem sobie, że chciałabyś mieć
jakąś roślinę. - Jak zwykle w jej obecności, wsunął ręce do kieszeni i zlustrował
pokój. - Wydawało mi się, że to miało być małe mieszkanko - zauważył.
Zmieściłyby się tutaj dwa moje, stwierdził w duchu i potrząsnął głową z
niedowierzaniem. Bogaci mają zupełnie inną skalę wielkości.
- Nie powinnaś zostawiać drzwi otwartych - przestrzegł.
- Przecież nie jestem sama - zdziwiła się.
- Papo, Nata chce z tobą porozmawiać. - Michaił podał Jurijowi telefon. -
Freddie, masz tu może coś do picia?
- W lodówce - odparła, nie spuszczając oczu z Nicka. - A więc wpadłeś,
żeby obejrzeć mieszkanie i dać mu swoją aprobatę?
- Mniej więcej. - Wyszedł z salonu i udał się do sypialni, w której była
tylko szafa wypełniona po brzegi rzeczami, kilka pudełek i dywan, który musiał
kosztować majątek.
- Gdzie zamierzasz spać? - spytał.
- Dzisiaj mają mi dostarczyć łóżko. Mam zamiar je wypróbować. To
będzie królewskie łoże.
- Hm - mruknął. Niebezpieczne rewiry. Sama myśl o niej w łóżku była
niebezpieczna. W jej łóżku, w jego łóżku, w jakim bądź łóżku. - Nie otwieraj
tutaj okien - dodał. - Te schody przeciwpożarowe to zaproszenie.
- Nie jestem idiotką, Nicholas - obruszyła się.
- Nie, jesteś tylko młoda i niedoświadczona. - Chwycił w locie puszkę z
sokiem, którą rzucił mu Michaił. - Musisz mieć w tych drzwiach porządny
zamek.
- O drugiej ma przyjść ślusarz. Coś jeszcze, tatusiu? Spojrzał na nią spode
łba, ale się nie odezwał.
Zastanawiał się właśnie nad ciętą ripostą, gdy ponownie rozległ się
dzwonek domofonu. Wyglądało na to, że to kolejna przesyłka dla panny
Kimball.
- Przypuszczalnie łóżko - domyśliła się Freddie.
Nick zapalił papierosa i zaczął szukać popielniczki. Podała mu
porcelanową podstawkę na mydło w kształcie łabędzia.
Ale to nie było łóżko. Stanęła jak wryta z szeroko otwartymi ustami, gdy
czterej potężni mężczyźni wtaszczyli do mieszkania fortepian.
- Gdzie go postawić, proszę pani? - spytał jeden.
- O Boże, to od tatusia, o Boże. - Oczy Freddie natychmiast napełniły się
łzami.
- Tam - wskazał Nick, podczas gdy Freddie ocierała policzki. - To
Steinway - zauważył. - Wiadomo, wszystko co najlepsze, dla naszej małej
Freddie - skomentował zgryźliwie.
- Zamknij się, Nick - krzyknęła i wyrwała słuchawkę Jurijowi. - Mamo,
och, mamo - mówiła przez łzy.
Powinienem był wyjść razem z nimi, pomyślał Nick, gdy w pół godziny
później został z Freddie sam. Freddie nie mogła przestać się zachwycać nowym
instrumentem. Śmiała się i płakała na przemian, gładząc czarne skrzydło
fortepianu.
- Przestań, dobrze? - Nick usiadł na ławeczce i uderzył w środkowe C.
- Jedno z nas ma uczucia, których nie wstydzi się okazywać. Spróbuj A.
- Boże, co za instrument - mruknął. - Moje małe pianino brzmi przy nim
jak zardzewiała blacha.
Freddie rzuciła na niego okiem, biorąc parę akordów. Oboje dobrze
wiedzieli, że w każdej chwili mógł zastąpić swoje pianino jakim by chciał
instrumentem. Stać go było na to. Ale był do niego przywiązany i nie miał
zamiaru tego robić.
- Teraz moglibyśmy tutaj pracować, gdybyś chciał - powiedziała i zagrała
parę taktów swojej ostatniej piosenki. - Jeśli będziemy mieli nad czym pracować
- dodała.
- Tak, nad tym. - Zaczaj improwizować bluesa.
- Posłuchaj jaki ma ton.
- Słucham. - Usiadła obok i bez trudu włączyła się w melodię, którą grał. -
Nad tym? - spytała.
- Hm. Aha - rzucił, jakby sobie nagle coś przypomniał. - Będziesz miała
zajęcie, mała. Pod koniec tygodnia podpiszesz kontrakt. Ejże, tracisz tempo -
zauważył. - Przyspiesz.
Siedziała z rękami na klawiaturze, ale nie poruszała palcami. Patrzyła w
ścianę przed sobą.
- Nie mogę oddychać - powiedziała.
- Spróbuj wciągać powietrze i wypuszczać.
- Nie mogę. - Odwróciła się i oparła głowę na kolanach. - Podobało im się
- wykrztusiła wreszcie, gdy Nick nie bardzo wiedząc, co robić, nieporadnie
głaskał jej plecy.
- Byli zachwyceni - powiedział. - Wszyscy. Valentine powiedział, że
Maddy O'Hurley uznała, że to najlepszy kawałek na otwarcie w całej jej
karierze. Chce mieć następne. Przejrzała też piosenkę o miłości. Oczywiście,
zachwyciła ją moja muzyka.
- Nie łżyj, LeBeck. - Mimo ostrego tonu oczy miała wilgotne.
- Tylko nie zacznij się znowu mazać - ostrzegł.
- Jesteś profesjonalistką.
- Jestem autorką tekstów. - Uskrzydlona sukcesem, zarzuciła mu ręce na
szyję i mocno uścisnęła.
- Stanowimy zespół.
- Chyba tak. - Nawet nie wiedział, kiedy wtulił twarz w jej włosy. -
Przestań tego używać - powiedział.
- Czego?
- Tych perfum. Za bardzo na mnie działają.
- Lubię na ciebie działać - przyznała bez ogródek. Przesunęła wargi po
jego szyi i Skubnęła lekko koniuszek ucha.
Mało brakowało, a straciłby nad sobą panowanie.
- Przestań - warknął. Wziął ją za ramiona i odsunął od siebie. - Łączą nas
stosunki służbowe. Nie chcę, żeby mi w pracy przeszkadzały...
- Co takiego? - zaciekawiła się.
- Hormony. Mam już za sobą lata, gdy mną rządziły. I ty chyba też.
- Hormony ci się burzą? - Przesunęła językiem po wargach.
- Przestań. - Wstał, wiedząc, że lepiej zachować bezpieczny dystans. -
Musimy od razu ustalić pewne reguły gry.
- Świetnie. - Patrzyła na niego z rozbawieniem. - Jakie?
- Powinnaś przede wszystkim pamiętać, że jesteśmy partnerami. To
znaczy wspólnikami w pracy. - Uznał, że lepiej będzie nie przypieczętowywać
tego uściskiem dłoni. Zwłaszcza że jej dłonie były miękkie, delikatne i
niewiarygodnie zmysłowe. - Łączy nas interes.
- Zgoda. - Przechyliła głowę i powabnym, wystudiowanym ruchem
założyła nogę na nogę. - A zatem, kiedy zaczynamy... wspólniku?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Nick widział, że Freddie błądzi myślami gdzieś daleko, nie mogąc się
skoncentrować na pracy. Przez dwa tygodnie stosunkowo gładko posuwali się
naprzód, ale w miarę jak się zbliżał dzień przyjazdu jej rodziny do Nowego
Jorku na przyjęcie rocznicowe Nadii i Jurija, coraz częściej pracowała zrywami.
Nie chciał jej przywoływać do porządku, lecz to ciągłe przeskakiwanie z
tematu na temat - a to nowy przepis na kanapki, jaki miał dać jej Rio, a to lampa
w stylu secesyjnym, którą kupiła do salonu, a to znów słowa piosenki, które
pospiesznie pisała do muzyki z drugiego aktu - wcale nie wychodziło na dobre
ich pracy.
- Dlaczego po prostu nie pójdziesz na zakupy, do manicurzystki, nie
zrobisz czegoś naprawdę ważnego? - ironizował Nick.
Freddie spojrzała na niego z politowaniem i siłą woli powstrzymała się
przed ponownym zerknięciem na zegarek. Jej rodzina miała się zjawić za
niecałe trzy godziny.
- Jestem pewna, że gdyby Barbra Streisand raz opuściła przedstawienie,
Broadway by się nie zawalił.
Mógł się tego spodziewać. Nawet gdyby nie zasugerowała, że resztę dnia
będą mieć wolną, sam by jej to musiał zaproponować.
- Mamy zobowiązania - zauważył jednak. - A ja zobowiązania traktuję
poważnie.
- Ja też. Mówię tylko o paru godzinach.
- Parę godzin teraz, parę godzin potem. - Zmieniał jakąś nutę i nawet nie
podniósł wzroku. - W ostatnich dniach miałaś tych godzin aż nadto. - Wziął
papierosa, którego przed chwilą zostawił na popielniczce, i zaciągnął się
głęboko. - To musi być strasznie męczące, gdy życie towarzyskie przeszkadza w
uprawianiu hobby.
Zaczerpnęła powietrza w nadziei, że jej to pomoże. Nie pomogło.
- To musi być strasznie męczące, kiedy twórczość staje się obowiązkiem -
odparowała.
Jeśli chciała go dotknąć, trafiła w dziesiątkę.
- Dlaczego nie spróbujesz robić tego, co do ciebie należy? - zirytował się.
- Nie mogę bez przerwy przywoływać cię do porządku.
- Nikt nie musi mnie przywoływać do porządku - wycedziła przez zęby. -
Jestem tutaj, prawda?
- Dla odmiany. - Cisnął niedopałek do popielniczki. - Dlaczego nie
spróbujesz przyłożyć się do czegoś, co pozwoli nam zarobić na utrzymanie? Nie
każdy ma tatusia z górą forsy. Niektórzy muszą sami zarabiać na życie.
- To nie fair.
- Ale to fakt, dzieciaku. A ja nie będę tolerować partnera, który tylko
wtedy chce się bawić w pisanie piosenek, kiedy ma na to ochotę czy wolną
chwilę w swoim napiętym harmonogramie.
Freddie odsunęła się i obróciła tak, by móc spojrzeć mu prosto w oczy.
- Pracuję tak samo ciężko jak ty, przez siedem dni w tygodniu od blisko
trzech tygodni.
- Z wyjątkiem tych godzin, kiedy musisz iść kupić pościel albo lampę,
albo czekać na dostarczenie łóżka.
Dokuczał jej z premedytacją, ale minio że zdawała sobie z tego sprawę,
połknęła haczyk.
- Nie musiałabym się zwalniać, gdybyś się zgodził pracować u mnie.
- Wspaniale, w tym kurzu i hałasie, kiedy Jurij montuje półki.
- Są mi potrzebne - broniła się. Robiła co mogła, żeby ta rozmowa nie
przerodziła się w kłótnię. - I to nie moja wina, że łóżko dostarczono z
trzygodzinnym opóźnieniem. A w tym czasie skończyłam słowa dla chóru w
drugim akcie.
- Powiedziałem ci, że to wymaga pracy. - Ignorując ją, Nick zaczął grać.
- Ale to jest dobre - upierała się.
- Wymaga dopracowania - odparł.
Zacisnęła zęby. Nie zamierzała bawić się w takie przerzucanie piłeczki.
Wydawało jej się to zbyt dziecinne.
- Dobrze, popracuję nad tym jeszcze. Tyle że twoja muzyka powinna mieć
więcej ikry.
Tego mu już było za wiele.
- Nie mów mi, że moja muzyka nie ma ikry. Jeśli nie potrafisz napisać do
niej słów, sam to zrobię.
- Czyżby? A więc i słowa też będą do niczego - zauważyła z sarkazmem,
podnosząc się z ławeczki.
- No dalej, lordzie Byron, bierz się do poezji. Przeszył ją wzrokiem, który
by zabił, gdyby wzrok mógł zabijać.
- Nie wchodź mi tu ze swoim wykształceniem, Freddie. College nie czyni
z ciebie jeszcze tekściarza, a tym bardziej nie robią tego znajomości. Pozwalam
ci teraz na przerwę i jedyne, co możesz, to dobrze wykorzystać ten czas.
- Ty mi pozwalasz na przerwę, paradne! - rzuciła z furią - Ty zarozumiały
idioto, ty ważniaku, nie widzisz niczego poza czubkiem własnego nosa. Wciąż
mi dokuczasz! I zapamiętaj, że sama wyznaczam sobie przerwy! Nie potrzebuję
do tego ciebie. A jeśli nie odpowiada ci mój sposób pracy czy jej efekty,
powiedz to producentom.
Przebiegła przez pokój, chwytając w biegu torbę.
- Dokąd ty, do cholery, idziesz? - Zerwał się na równe nogi.
- Do manicurzystki - warknęła, chwytając za klamkę.
- Jeszcze nie skończyliśmy. Siadaj i rób to, za co ci płacą.
Mogłaby z nim walczyć, ale po chwili zastanowienia doszła do wniosku,
że awantury nie mają sensu. Bardziej niż swobodę ceniła sobie godność.
- Wyjaśnijmy sobie coś - zaproponowała. - Jesteśmy partnerami. A
partnerstwo, Nicholas, oznacza, że żadne z nas nie jest szefem. A więc i ty nie
jesteś moim szefem Nie zapominaj, że pozwoliłam ci decydować o wszystkim,
całkowicie ci się podporządkowałam.
- Ty pozwoliłaś mi decydować - powtórzył, akcentując każde słowo.
- Właśnie. I tolerowałam twoje humory, twoje bałaganiarstwo i twój tryb
życia, spanie do południa, wszystko. Tolerowałam to w imię naszej wspólnej
pracy. Uznałam, że nie będę zwracać uwagi na takie drobiazgi, że najważniejsza
jest muzyka. Uznałam, że każdy ma jakieś wady, które są irytujące dla
otoczenia, ale ja tu nie jestem po to, żeby cię wychowywać. Na to i tak jest już,
niestety, za późno. Nie pozwolę sobie jednak na twoje kąśliwe uwagi, na
groźby, na przykre słowa.
Oczy znów mu rozbłysły. W innych okolicznościach może zachwyciłaby
się złotymi iskierkami w zielonych tęczówkach, ale nie w tej chwili.
- Nikt ci na razie nie groził, Freddie - zaprotestował. - A teraz, jeśli już się
wyładowałaś, wracajmy do pracy.
Odwróciła się i szybkim ruchem wbiła mu łokieć między żebra. Zdążył
tylko zakląć, a już znikała za drzwiami.
- Idź do diabła - usłyszał jeszcze jej głos, któremu towarzyszył huk
zatrzaskiwanych drzwi.
Mało brakowało, a pobiegłby za nią. Nie był jednak pewien, jak się
powinien zachować. Czy udusić ją, czy raczej rzucić na łóżko. I jedno, i drugie
byłoby błędem.
Co w nią wstąpiło? - głowił się, rozcierając obolałe żebra i wracając do
pianina.
Przecież dziewczynka, którą znał, zawsze była taka zgodna i miła, trochę
nieśmiała, pogodna i naturalna jak promyk słońca. Oto co się dzieje, kiedy
dziewczynki zmieniają się w kobiety. Trochę konstruktywnego krytycyzmu, a
stają się jędzami.
Do diabła, nad tym chórem trzeba jeszcze popracować. Słowa nie są na
takim poziomie jak zawsze. Stać ją na więcej. Musiał przyznać, że Freddie ma
prawdziwy talent.
W zamyśleniu usiadł przy pianinie i zaczął po raz kolejny przegrywać ten
sam fragment. Myślami był jednak gdzie indziej. Nie dawało mu spokoju
zachowanie Freddie. Przez całe życie była rozpieszczana, przyzwyczajona, że
spełniano wszystkie jej zachcianki. Zawsze robiła to, co chciała. Najlepszy
dowód, że teraz beztrosko przedkłada sprawy towarzyskie nad obowiązki.
Ile czasu trzeba, żeby się urządzić? - zastanawiał się. Kiedy Rachel i Zack
się wyprowadzili, uporał się z tym w parę godzin. No tak, ale jak się uporał...
Obrócił się na ławeczce i obrzucił wzrokiem pokój. Może jest tu bałagan,
ale widać, że w tym pokoju ktoś mieszka, jest przytulny i ma duszę. Tak mu się
w każdym razie wydawało.
Nie, zreflektował się po chwili. To nie pokój, to jednak chlew. Wciąż
obiecywał sobie, że posprząta, ale jakoś nie mógł się do tego zabrać. Trzeba by
odmalować ściany i może pozbyć się tego fotela z ułamaną nogą.
To żaden problem. Uporałby się z tym w ciągu weekendu. Nie potrzebuje
takich apartamentów, jakie wynajęła sobie Freddie. Może pracować wszędzie, w
każdym miejscu.
Irytujące jest tylko to, że im więcej czasu spędza w tym mieszkaniu, tym
bardziej zaniedbane i nijakie mu się wydaje. Ale to jego sprawa i nie potrzebuje
wysłuchiwać jej komentarzy na temat swego stylu życia.
Zdecydowany pozbyć się jej z myśli, położył palce na klawiaturze i zaczął
grać. Po dwóch taktach mina mu zrzedła. Zachmurzył się, zmarszczył czoło.
Do diabła, ta muzyka rzeczywiście jest bez ikry.
Po powrocie do domu Freddie dokończyła przekąski, które przygotowała
dla rodziny. Żałowała niemal, że nie wynajęła większego mieszkania. Gdyby
miała dwie sypialnie zamiast jednej, wszyscy mogliby przenocować u niej, a nie
korzystać z gościnności Aleksa i Bess.
W każdym razie przed wieczorną uroczystością będą jeszcze mieli trochę
czasu dla siebie. Chciała wszystko zapiąć na ostatni guzik.
Twój problem polega na tym, myślała, układając owoce i sery na paterze,
że wszystko musi być na najwyższym poziomie. Freddie zawsze była
perfekcjonistką. Dobrze to dla niej za mało, bardzo dobrze za mało, wspaniale
też za mało. Perfekcja to jest to, co ją zadowala.
Krytykowała Nicka, bo nie był perfekcyjny.
Zresztą zasłużył na ostre słowa, zapewniała siebie, jakby chcąc uspokoić
własne sumienie. Jak mógł ją potraktować niczym zepsutego i rozkapryszonego
dzieciaka, który tylko bawi się w pracę! To ją zraniło, zraniło tym bardziej, że
pragnęła jego uznania w takim samym stopniu, jak jego miłości. Ból był tym
większy, że on nie rozumiał, nie miał pojęcia, jakie to miało dla niej znaczenie.
Lękała się Nowego Jorku, to prawda, ale równocześnie chciała być w tym
mieście. Spełniały się jej oczekiwania i nadzieje. Pisanie tekstów do piosenek
było marzeniem, które się ziściło, ale była to też ciężka praca, która w każdej
chwili groziła klęską.
Czy on zdawał sobie sprawę, że gdyby nie sprawdziła się jako partner,
mogłaby ogłosić klęskę swoich pragnień? To nie była dla niej praca, a już na
pewno nie hobby, to było po prostu jej życie.
Wspomnienie wymiany zdań z Nickiem irytowało ją do tego stopnia, że
postanowiła wyrzucić je z pamięci i skupić się całkowicie na wieczorze, który ją
czekał.
Wszystko musi być dopracowane w ostatnich szczegółach, pomyślała,
krojąc pory na sałatkę. W zapale o mało nie skaleczyła się w palec. Zaklęła pod
nosem.
Nieważne, pomyślała i wzruszyła ramionami. Najważniejsze jest to, że
niebawem cała rodzina w komplecie będzie święcić uroki długoletniego
małżeństwa. Bardzo się zaangażowała w przygotowania do obchodów rocznicy
ślubu Jurija i Nadii. Wybrała i zamówiła kwiaty, pomogła Rio ułożyć menu i
zajęła się całą masą drobnych spraw.
Gdy Nick jeszcze spał, była już „Pod żaglami”, żeby udekorować bar.
Najpierw z Rachel i Zackiem wysprzątali pomieszczenie tak, że wszystko aż
lśniło. Bess pomogła jej porozwieszać baloniki, Aleks zwolnił się z pracy, żeby
im pomóc. Sydney i Michaił pomagali Rio w kuchni.
Wszyscy włączyli się w przygotowania do uroczystości. Wszyscy z
wyjątkiem Nicka.
Nie, nie będę o nim myśleć, przyrzekła sobie po raz kolejny. Będzie
myśleć wyłącznie o tym, jak zorganizować ten szczególny wieczór, żeby był jak
najbardziej podniosły i uroczysty.
Zerwała się na dźwięk domofonu i podbiegła do drzwi. Jeszcze raz
obrzuciła wzrokiem pokój, upewniając się, że wszystko jest w porządku.
- Słucham?
- Meldują się Kirnballowie w komplecie - usłyszała głos ojca.
- Tatusiu! Jak to dobrze, że już jesteście. Chodźcie na górę. Jest winda. Na
piąte piętro.
- Jedziemy.
Freddie szybko przekręciła klucz w zamku, zdjęła łańcuch. Nie mogąc się
doczekać gości, pobiegła do windy.
Zobaczyła ich za ozdobną żelazną kratą, gdy winda się zatrzymała.
Złociste włosy ojca przeplatane tu i ówdzie siwymi nitkami i ciemne radosne
oczy matki, potem Brandona w czapeczce drużyny baseballowej i Katie
przyciśniętą do kraty.
- Freddie, co za wspaniałe miejsce! - Niemal dorównująca jej wzrostem
Katie zarzuciła swe długie ramiona na szyję siostry. - Po drugiej stronie ulicy
jest studio baletowe. Będę mogła oglądać próby z twojego okna.
- Ekstra - przyznał Brandon. - Gdzie jedzenie?
- Już czeka - zapewniła brata. Brandon stanowił piękną mieszankę
rodziców Po ojcu odziedziczył złociste włosy, po matce egzotyczną urodę. -
Drzwi są otwarte - dodała, gdy Brandon, całując ją szybko w policzek, popędził
do mieszkania.
- Tatusiu! - Zaśmiała się jak zawsze, kiedy porywał ją w objęcia. - Jak się
cieszę, że jesteś. Tęskniłam za tobą. - Zamrugała powiekami, by ukryć
napływające do oczu łzy. - I za tobą tęskniłam... - Przytuliła się do Nataszy.
- Nam też cię brakuje. Dom nie jest ten sam, kiedy ciebie w nim nie ma. -
Natasza przycisnęła ją do piersi, po czym odsunęła na odległość ramion. -
Popatrz na nią - zwróciła się do męża. - Jaka elegancka i zadbana. Spence, gdzie
się podziała nasza mała córeczka?
- Wciąż tutaj jest. - Pochylił się, by jeszcze raz pocałować córkę. - Coś ci
przywieźliśmy - powiedział.
- Jeszcze więcej prezentów? - Roześmiała się i objąwszy ich w pasie,
poprowadziła do mieszkania.
- Tatusiu, nie powiedziałam jeszcze o fortepianie. Jest piękny.
Stanął w drzwiach i przyjrzał się instrumentowi. Ciemne drewno lśniło w
blasku promieni słońca padającego z okna.
- Wybrałaś idealne miejsce - pochwalił.
W pierwszej chwili chciała mu powiedzieć, że to Nick wskazał, gdzie
ustawić fortepian, ale tylko potrząsnęła głową.
- W każdym miejscu świetnie by się prezentował - zauważyła.
- Nie masz nic do jedzenia? Tylko to zielsko dla królików? - Brandon
wyszedł z kuchni, pogryzając seler naciowy.
- Tutaj nic innego nie dostaniesz. Najesz się na przyjęciu.
- Mamo, tato! - zawołała Katie z sypialni. - Chodźcie tutaj. Musicie je
zobaczyć!
- To moje łóżko - wyjaśniła Freddie zaintrygowanym rodzicom. - Wczoraj
je przywieźli.
Było naprawdę bajeczne. Mając tak przestronny pokój, mogła sobie
pozwolić na iście królewskie łoże. Miało żelazne wezgłowie pomalowane na
zielony kolor, co nadawało mu nieco spatynowany wygląd. Widać było rękę
rzemieślnika artysty, który przyozdobił żelazne ornamenty kwiatami i
ptaszkami.
- Super! - wykrztusił zachwycony Brandon, mając usta pełne zielska dla
królika.
- Wspaniałe, prawda? - Freddie przesunęła dłonią po żelaznych
ornamentach, dumna ze swego nabytku.
- Jak z bajki - przyznała Natasza.
- Właśnie - rozpromieniła się Freddie. Wiedziała, że matka doceni i
zaaprobuje ten zakup. - A dziadek robi mi półki, żebym miała gdzie ustawić
wszystkie rzeźby, jakie dostałam od wujka Miszy. A to lustro pochodzi ze
sklepu z antykami, który mi poleciła Sydney. - Wskazała owalne lustro w
ozdobnej miedzianozłotej ramie, zawieszone na bocznej ścianie sypialni. - Nie
znalazłam tylko jeszcze odpowiedniej komódki.
- I tak bardzo dużo zrobiłaś jak na niecały miesiąc - powiedział z
uznaniem Spence.
Poczuł delikatny ból w okolicy serca. Zawsze tak będzie, pomyślał,
ilekroć przypomni sobie, że jego mała córeczka mieszka daleko od niego. Z
drugiej strony była jego chlubą. Objął ją i popatrzył z ojcowską dumą w oczach.
- Słyszałem, że praca dobrze wam idzie - dodał.
- Owszem. - Freddie zmusiła się do uśmiechu. Przeszli do salonu, gdzie
Brandon rozłożył się już na kanapie, a Katie biegała od okna do okna w nadziei,
że zobaczy lekcję baletu.
- Muszę się jeszcze przebrać - oznajmiła Freddie w chwilę później, kiedy
goście obejrzeli już mieszkanie i opowiedzieli wszystko, co działo się u nich od
czasu wyjazdu Freddie. - Masz bilety, tatusiu?
- Oczywiście. - Poklepał kieszonkę marynarki. - Dwa do Paryża, bez
terminu powrotu, z poświadczeniem pobytu w apartamencie dla nowożeńców u
Ritza.
- Mama i papa w Paryżu - uśmiechnęła się Natasza. - Po tylu latach taki
powrót do Europy.
Spence delikatnie pogładził jej ciemne loki.
- Ale nie taki podniecający jak podróż furą przez góry - zauważył.
- Na pewno nie - roześmiała się. Wspomnienie ucieczki z Ukrainy,
strachu i przejmującego zimna, wciąż było żywe w jej pamięci. - Ale myślę, że
będą woleli Paryż. - Zauważyła przyczajone zmartwienie w oczach Freddie. -
Myślę, że powinniście już pójść, ty i dzieci - zwróciła się do Spence'a. - Może
trzeba w czymś pomóc Zackowi i Nickowi. - Uśmiechnęła się, patrząc
porozumiewawczo na męża. - Ja jeszcze zostanę. Musimy się z Freddie wystroić
na przyjęcie.
Skinął głową ale widać było, że jest zaintrygowany, co się za tym kryje.
- To brzmi jak spisek - skonstatował. - Zarezerwuj dla mnie pierwszy
taniec - dodał, całując żonę.
- Oczywiście. - Natasza poczekała, aż wyjdą po czym usiadła na kanapie z
kieliszkiem wina, którym poczęstowała ją Freddie. - Pokaż mi, co chcesz dzisiaj
włożyć.
- Kiedy to kupiłam - rzekła Freddie, wyjmując z szafy nową suknię -
wyobrażałam sobie, że będę najbardziej seksowną kobietą na przyjęciu. Ale
teraz.. . - zawahała się. Patrzyła z zachwytem na matkę wyglądającą jak
Cyganka w miękko spływającej sukni z karminowego jedwabiu. - Ale teraz,
kiedy ciebie widzę, wiem, że będę musiała zadowolić się drugim miejscem.
Natasza zaśmiała się i przeszła do sypialni.
- Nie wspominaj o swoim seksownym wyglądzie przy ojcu. On jeszcze
nie jest gotowy na taką wiadomość.
- Ale nie jest zły, że się wyprowadziłam? - zaniepokoiła się Freddie.
- Tęskni za tobą i nieraz zagląda do twego pokoju, jak gdyby się
spodziewał, że tam będziesz, taka mała dziewczynka z warkoczykami. Ja też to
robię - przyznała, przysiadając na brzegu łóżka. - Ale pogodził się już z tym, że
wyjechałaś. Więcej, jest z ciebie dumny. I ja też. Nie tylko z powodu muzyki,
ale z powodu tego, jaka w ogóle jesteś.
Nikt nie mógł być bardziej zdziwiony niż Natasza, gdy Freddie opadła na
łóżko obok niej i zalała się łzami.
- Kochanie, co ci jest? - Natasza objęła ją, przytuliła i zaczęła
uspokajająco głaskać po plecach. - No, kochanie, powiedz mamie.
- Przepraszam. - Freddie wtuliła twarz w miękkie, przyjazne ramię
Nataszy. - Myślę, że to przez ten dzień dzisiaj, albo tydzień, tyle spraw się
nagromadziło. Albo przez całe moje życie. Może jestem zepsuta i
rozpieszczona.
Natasza poczuła się osobiście urażona. Odsunęła się i popatrzyła Freddie
prosto w oczy.
- Zepsuta? Nie jesteś ani zepsuta, ani rozpieszczona! Co cię skłoniło do
takich myśli?
- Nie co, a kto. - Niezadowolona z siebie Freddie zaczęła się nerwowo
rozglądać w poszukiwaniu chusteczki. - Och, mamo, strasznie się dzisiaj
pokłóciłam z Nickiem.
No tak, pomyślała Natasza. Mogła się tego spodziewać.
- Często kłócimy się z tymi, na których nam zależy - pocieszyła córkę. -
Nie powinnaś sobie tego tak bardzo brać do serca.
- Ale to nie była zwykła sprzeczka, jakie już nieraz mieliśmy.
Powiedzieliśmy sobie straszne rzeczy. On nie szanuje ani mnie, ani mojej pracy.
Jeśli o niego chodzi, to jestem zdecydowana na wszystko. Wiem, że jak coś się
nie uda, ty i tatuś mi pomożecie.
- Oczywiście będziemy przy tobie zawsze, kiedy tylko będziesz nas
potrzebowała. Taka jest rola rodziny. To nie znaczy, że nie jesteś silna i
niezależna. Po prostu jest ktoś, na kogo możesz zawsze liczyć.
- Wiem o tym, mamo. - Same te słowa wystarczyły, żeby poczuła się
lepiej. - On po prostu myśli... Och, wolałabym nie dbać o to, co on myśli -
dodała rozżalona. - Ale go kocham. Tak bardzo go kocham.
- Wiem - rzekła łagodnie Natasza.
- Nie, mamo. - Freddie zaczerpnęła głęboko powietrza i spojrzała Nataszy
prosto w twarz. - To nie tak jak z Brandonem i Katie, czy z innymi kuzynami. Ja
go kocham.
- Wiem. - Natasza poczuła ukłucie w sercu i pogłaskała Freddie po
twarzy. - Myślałaś, że tego nie zauważę? Już przed laty przestałaś go kochać
dziecięcą miłością. I to boli.
Freddie przytuliła twarz do ramienia Nataszy.
- Nie spodziewałam się, że tak się stanie. Kiedyś było bardzo łatwo go
kochać. - Pociągnęła nosem. - A teraz popatrz na mnie. Płaczę jak niemowlę.
- Masz przecież uczucia, czyż nie? I masz prawo je okazywać.
Nie mogła się nie uśmiechnąć, usłyszawszy z ust matki prawie dokładnie
te same słowa, które ona rzuciła w twarz Nickowi parę dni wcześniej.
- Okazałam je na pewno dziś po południu. Powiedziałam Nickowi, że jest
zarozumiałym idiotą.
- Bo jest.
Freddie już się trochę uspokoiła.
- Pewnie, że tak. Ale jest też uprzejmy i cudowny, i kochany. Tylko że
czasem trudno to dostrzec pod skorupą, w której się chroni.
- Nie miał łatwego życia, Freddie.
- A ja miałam. - Freddie sięgnęła po figurkę śpiącej królewny, którą
podarował jej Michaił. - Tatuś ciężko pracował, żeby stworzyć mi taki dom, jaki
każde dziecko powinno mieć. A potem zjawiłaś się ty i koło się zamknęło.
Staliśmy się pełną rodziną. Nick był już prawie dorosły, kiedy wkroczyliśmy w
jego życie, i wiem, że poprzedzające lata pozostawiły blizny. Kocham go takim,
jaki jest, mamo.
- A więc będziesz musiała nauczyć się akceptować go takim, jaki jest.
- Zaczynam to rozumieć. Wszystko już przemyślałam - powiedziała
Freddie z tajemniczym uśmiechem. - Opracowałam szczegółowy plan. Ale nie
jest łatwo przekonać mężczyznę, żeby się w tobie zakochał.
- A chciałabyś, żeby to było łatwe?
- Myślałam, że tak. Ale teraz już sama nie wiem, czego chcę i co mam
robić.
- Jedno możesz zrobić bez trudu. - Natasza podniosła się, wzięła z rąk
Freddie chusteczkę i otarła jej łzy. - Być sobą. Postępować zgodnie ze swoimi
uczuciami. Być cierpliwa. - Roześmiała się na widok miny, jaką zrobiła córka. -
Wiem, że to dla ciebie trudne, ale bądź cierpliwa, Freddie. Sprawdź, co będzie,
jeśli cofniesz się o krok, zamiast biec naprzód. Jeśli on do ciebie przyjdzie,
będziesz miała to, czego chcesz.
- Cierpliwość! - westchnęła Freddie, wznosząc wzrok ku niebu. - Cóż,
spróbuję. - Podniosła głowę. - Mamo, czy ja jestem apodyktyczna?
- Może troszkę.
- A uparta?
- Może bardziej niż troszkę. Freddie roześmiała się.
- To wady czy zalety? - spytała prowokacyjnie.
- I jedno, i drugie. - Natasza pocałowała ją w czubek nosa. - Nie
zmieniłabym żadnej z tych cech. Zakochana kobieta musi być trochę
apodyktyczna i bardziej niż trochę uparta. A teraz umyj twarz. Zrób się na
bóstwo, niech trochę pocierpi.
- Dobry pomysł - zgodziła się Freddie.
Nick postanowił, że nie będzie żywił do Freddie urazy. Ten wieczór
należy do Jurija i Nadii, a więc nie zepsuje go okazywaniem złego humoru.
Nawet jeśli zasłużyła na to, żeby dać jej nauczkę.
A przy tym czuł się chyba trochę winny, zwłaszcza kiedy zszedł na dół i
zobaczył na własne oczy, ile czasu i wysiłku poświęciła, żeby to miejsce
przybrało odświętny wygląd. Gdyby ktoś go obudził, pomógłby jej. Spojrzał na
weselne dzwony zawieszone nad kontuarem.
Jemu coś takiego nie przyszłoby do głowy. Nie wpadłby też na pomysł,
żeby poustawiać dokoła kosze i wazony z kwiatami, które napełniały
pomieszczenie zapachem i rozweselały barwami. Nie pomyślałby o gołębiach
zawieszonych u sufitu ani o eleganckich świecach w srebrnych świecznikach.
Udekorowanie sali musiało jej zabrać mnóstwo czasu, uznał. A więc
powinien może okazać trochę więcej cierpliwości, gdy go zaatakowała, będąc
już zapewne myślami gdzie indziej.
Wybaczy jej i puści w niepamięć to, co było. W końcu, jak mówi
przysłowie, co było a nie jest, nie pisze się w rejestr.
- Ej, Nick, próbowałeś już tych kuleczek z mięsa? Odwrócił się i
uśmiechnął do Brandona.
- Widziałem je i o mało nie straciłem ręki, kiedy chciałem je spróbować.
- Widocznie Rio bardziej lubi mnie. - Brandon włożył do ust kulkę nabitą
na drewnianą wykałaczkę. - Widziałeś już łóżko Freddie?
- Łóżko? - W jego głosie było poczucie winy, strach i ukryta żądza. -
Skąd! A dlaczego miałbym je widzieć?
- Bo to prawdziwe dzieło sztuki, ogromne jak jezioro! - Brandon wspiął
się na stołek i posłał Nickowi sympatyczny uśmiech. - Co byś powiedział na
piwo? - zagadnął.
- Nie powiem.
- Myślałem o sobie - zawołał Brandon, gdy Nick napełnił kufel.
- Pewno, dzieciaku. Możesz sobie pomarzyć. - Obejrzał się na odgłos
otwieranych drzwi. I był szczęśliwy, że zdążył akurat przełknąć pierwszy łyk.
Natasza wyglądała imponująco w podkreślającej figurę sukni z
karminowego jedwabiu, ale jego wzrok przykuła Freddie.
Wyglądała tak, jakby była przystrojona światłem księżyca. Próbował
sobie powiedzieć, że suknia jest szara, ale błyszczała i połyskiwała srebrnymi
refleksami. Opływała sylwetkę Freddie. Prosta linia i delikatnie zaznaczona talia
uwydatniały jej smukłą figurę. A sposób, w jaki rozpuściła i zmierzwiła włosy,
sprawiał wrażenie, jakby właśnie wstała z tego ogromnego łoża, o którym mu
opowiadał Brandon.
Natasza od razu podeszła do niego, by go uścisnąć. Freddie posłała mu
tylko przelotny uśmiech, ale unikała jego wzroku.
- Nowy garnitur? - spytała na chybił trafił, uzmysławiając sobie, że musi
coś powiedzieć, i przez parę sekund wpatrywała się w klapy jego czarnej
marynarki. Podobał jej się krój marynarki, ale oczywiście nie miała zamiaru
tego powiedzieć.
- Uznałem, że okazja tego wymaga - odrzekł.
Ale nie krawata, zauważyła. Było mu do twarzy w rozpiętej pod szyją
czarnej koszuli. W oczach, kiedy wreszcie podniósł na nią wzrok, rozbłysły
wyzywające ogniki. Miała nadzieję, że obojętne wzruszenie ramion pozwoliło
zamaskować wrażenie, jakie na niej zrobił. Wydał jej się niezwykle pociągający
i podniecający. Po swoim zachowaniu w ciągu dnia nie zasługiwał jednak na
najmniejszy komplement z jej strony.
- Jesteś w tym stroju niezwykle przystojny - stwierdziła Natasza.
- Dzięki.
- Wszystko tutaj wygląda świetnie - wtrąciła Freddie. - Przygotowania
sprawiły mi dużą frajdę.
- Obróciła się powoli, obrzucając wzrokiem salę, żeby raz jeszcze
sprawdzić, czy wszystko jest zapięte na ostatni guzik.
- Dobra robota - pochwalił Nick, uznając, że tym samym wywiesił białą
flagę. Freddie jednak nie zaszczyciła go spojrzeniem. - Wygląda naprawdę
imponująco - ciągnął, choć uznał, że najlepiej było w ogóle się nie odzywać. -
Musiało ci to zająć masę czasu.
- Niektórzy uważają, że czego jak czego, ale czasu mi nie brakuje -
odparowała. - Brandon, chodź do mnie. Lada moment wujek Misza przywiezie
dziadka i babcię.
- Nie przywiezie ich - mruknął Nick znad kufla piwa.
- Jak to: nie przywiezie? Przecież tak było umówione.
- Zmieniłem plan - rzucił. - Przyjadą limuzyną.
- Wynająłeś limuzynę? - zdziwiła się Freddie.
- Ktoś mi nasunął ten pomysł - powiedział drwiąco. - W końcu to ich
święto, a nie zwykła kolacja rodzinna.
Freddie wydała z siebie jakiś nieartykułowany dźwięk. Brandon popatrzył
zaniepokojony na matkę.
- Zająć pozycje - mruknął, szykując się na niezłe widowisko.
- To bardzo rozsądne, Nicholas. - Głos Freddie był lodowaty. Ku
rozczarowaniu brata kontrolowała jednak swoje zachowanie. - Jestem pewna, że
to docenią, zwłaszcza że podniesienie słuchawki i zamówienie samochodu nie
wymaga ani czasu, ani wysiłku. Idę pomóc Rio.
Obróciła się na pięcie i ostentacyjnie wyszła do kuchni. Tak w każdym
razie odebrał to Nick. Odsunął na bok kufel z nie dopitym piwem. Wygląda na
to, że czeka go bardzo długi wieczór.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Freddie była wściekła, że nie może myśleć o niczym innym tylko o
Nicku. A przecież postanowiła, że nie będzie na niego zwracała uwagi. W
tłumie gości kłębiących się w barze nie było trudno trzymać się z dala od
jednego mężczyzny.
Nie mogła jednak pohamować swoich uczuć, w każdym razie po tym, co
Nick zrobił dla jej dziadków.
Tak czy inaczej, czas nie był odpowiedni po temu, żeby roztrząsać swój
stosunek do Nicka. Czekały grzanki, które należało wznieść, suto zastawione
stoły, które trzeba było opróżnić, i tańce, które należało odtańczyć.
Nick jednak nie prosił jej do tańca. Obtańcowywał jej ciotki, jej matkę,
Nadię, przyjaciółki rodziny i kuzynki. No i oczywiście tańczył z tą
niewiarygodnie seksowną Lorelie.
Cóż, jeśli on zamierza ją lekceważyć, ona będzie robiła to samo. Jak gra,
to gra.
- Wspaniałe przyjęcie! - usłyszała nagle głos Bena tuż nad uchem.
- O tak. - Zmusiła się do uśmiechu, gdy niezdarnie prowadził ją po
parkiecie wśród tańczących par. -- Cieszę się, że mogłeś przyjść.
- Nie zrezygnowałbym z takiej okazji. Znam rodzinę Zacka od lat. To
cudowni ludzie.
- Najlepsi, jakich sobie można wyobrazić. - Uśmiechnęła się tym razem
nieco pogodniej na widok Aleksa wirującego z matką w ramionach. - Naprawdę
najlepsi.
- Myślałem... - Ben pomylił krok i o mało nie nadepnął jej na palec. -
Przepraszam, ale taniec nie jest moją mocną stroną.
- Nie bądź taki skromny - zaoponowała, choć przez chwilę bała się, że
Ben wyłamie jej nadgarstek. Skorzystała z pierwszej okazji, żeby wyzwolić się z
jego ramion. - Jadłeś już coś? - spytała. - Rio przeszedł dzisiaj samego siebie.
- A więc spróbujmy - zgodził się ochoczo.
No tak, myślał ponuro Nick, zerkając z ukosa w kierunku Freddie, gdy
Lorelie tuliła się do niego w tańcu. Flirtuje z Benem. Każdy, nawet Ben,
powinien się zorientować, że wcale jej na nim nie zależy. Po prostu go czaruje,
typowa kobieta.
- Nick, kochanie. - Słodki głosik Lorelie przerwał mu te rozmyślania. -
Zachowujesz się, jakby mnie tu nie było. Chwilami mam wrażenie, że tańczę
sama z sobą.
Uśmiechnął się do niej czarująco, sprawiając, że niemal uwierzyła, iż
myśli wyłącznie o niej.
- Zastanawiałem się właśnie, czy nie odwiedzić bufetu - powiedział.
- Odwiedziłeś go pięć minut temu - rzekła, wydymając wargi. Dobrze
wiedziała, kiedy mężczyzna się wymyka i jak należy na to zareagować. Przy
mężczyźnie tak atrakcyjnym jak Nick trzeba uciec się do odrobiny dyplomacji. -
A więc może przyniesiesz mi kieliszek szampana? - zaproponowała.
- Już się robi. - Skwapliwie skorzystał z okazji. Przez cały wieczór Lorelie
czepia się mnie jak rzep psiego ogona, pomyślał. Tego rodzaju zaborczość
zawsze źle na niego działała i sprawiała, że odczuwał natychmiastową potrzebę
oswobodzenia się z takiej słodkiej niewoli.
Szczerze mówiąc, nic specjalnego do siebie nie czuli. Wiedział, że
rozstając się z nią, nie złamie jej serca, ale z drugiej strony wiedział też ze
smutnego doświadczenia, że kobiety źle znoszą nawet najłagodniejsze zerwanie.
Powinien zatem postąpić wobec niej możliwie jak najdelikatniej. Im
prędzej się wycofa, tym lepiej. Dla niej.
Już sama ta myśl sprawiła, że poczuł ulgę i zadowolenie z siebie.
Otworzył butelkę szampana. Korek wystrzelił w górę.
- Dlaczego mamy tylko muzykę z szafy? - Jurij podszedł do niego i
poklepał go po ramieniu. - W końcu jesteś pianistą, prawda?
- Jestem, ale teraz ktoś na mnie czeka - odparł Nick.
- Chcę, żeby mi zagrał ktoś z rodziny. Przecież to moje przyjęcie.
Kto jak kto, ale Nick nie mógłby odmówić Jurijowi.
- Zaczekaj, dziadku. Zaraz zagram. Weź tylko to. - Wręczył mu kieliszek
szampana. - Nie, nie pij. - Roześmiał się i wskazał gestem ręki drugi koniec sali.
- Widzisz tę brunetkę, o tam? Tę z ogromnymi... oczami?
- Któż by jej nie zauważył? - Jurij wyszczerzył w uśmiechu wszystkie
zęby.
- Zanieś jej tego szampana, dobrze? I wyjaśnij, że przez chwilę będę grał.
Ale nie podrywaj jej za bardzo.
- Nie ma obawy, umiem się opanować. - Jurij ruszył tanecznym krokiem
w stronę Lorelie.
Nick zadowolony utorował sobie drogę przez tłum gości do fortepianu.
Uśmiech zniknął mu z twarzy, gdy zauważył, że na ławeczce przy fortepianie
siedzi Freddie.
- Zajęłaś moje miejsce - stwierdził sucho. Rzuciła mu spojrzenie, które aż
nadto wyraźnie mówiło, że jest tak samo jak on niezadowolona z tej sytuacji.
- Chcą, żebyśmy zagrali razem - wyjaśniła.
- Nie jestem tym zachwycony.
- To uroczystość dziadków, prawda? Mają prawo do specjalnych życzeń.
Trudno było nie zgodzić się z tym stwierdzeniem.
- No to posuń się - powiedział.
Usiadł ostrożnie, starając się nie dotknąć jej kuszących delikatnych
ramion ani bioder.
- Co zagramy? - spytał.
- Może Cole Portera, a może Gershwina. Odchrząknął, przysunął bliżej
mikrofon i zagrał pierwsze takty melodii „Człowiek, którego kocham”. Freddie
poprawiła się na ławeczce, położyła dłonie na klawiaturze i już po chwili grali
na cztery ręce.
Po dwudziestu minutach była zbyt zadowolona ze wspólnej gry, by
boczyć się na Nicka.
- Nieźle - zauważyła.
- Cóż, ma się wprawę.
- Hm - bąknęła i zmieniła rytm na boogie - woogie.
Podchwycił zadowolony, że zaczęła trochę improwizować. Lubił to.
Obawiał się tylko, by jej perfumy za bardzo go nie podnieciły.
- Możesz zrobić pięć minut przerwy - zasugerował.
- Poradzę sobie. Ben pewnie czuje się osamotniony.
- Ben? - powtórzyła, nie sprawiając wrażenia zakłopotanej. - Ach, Ben.
Myślę, że jakoś się beze mnie obejdzie. Ale ty stanowczo powinieneś zrobić
chwilę przerwy. Jestem pewna, że Lorelie za tobą tęskni.
- Nie jest typem kobiety zaborczej - odparł, sam nie wierząc w to, co
mówi. Szybko zmienił tempo gry, by zmylić Freddie i odwrócić jej uwagę. Ale
ona bez trudu się do niego dostosowała.
- Naprawdę? Nie powiedziałabym tego, widząc, że ona nie odstępuje cię
na krok. Oczywiście, niektórzy mężczyźni... - Urwała, gdy rozległy się głośne
oklaski. - Spójrz na nich. - Roześmiała się serdecznie na widok Jurija i Nadii
wywijających w rytm szybkiej muzyki. - Czyż nie są wspaniali?
- Najlepsi. Dlaczego my... A to drań!
- Co się stało? - Podążyła za jego wzrokiem. Wyglądało na to, że samotny
Ben i osamotniona Lorelie pocieszają się wzajemnie. O ile pocieszanie się było
właściwym słowem na amory w ciemnym kącie sali.
- Ona mu siedzi na kolanach.
- Widzę, gdzie siedzi.
- Wystarczyło tylko na chwilę zostawić go samego - wymamrotała
równocześnie z Nickiem, który jak echo powtórzył te słowa w odniesieniu do
Lorelie.
Pierwszy się ocknął.
- Co? Coś ty powiedziała? - Nic. A ty?
- Nic.
Nagle uśmiechnęli się do siebie jak na komendę.
- Cóż... - Freddie odetchnęła głęboko i spojrzała na niego z ukosa. - Czyż
nie tworzą pięknej pary?
- Uroczą. A teraz idą tańczyć.
- Tym gorzej dla niej - skomentowała ze współczuciem. - Ben to miły
facet, ale nie ma pojęcia o tańcu. Obawiam się, że nadwerężył mi nadgarstek.
- Wytrzyma to. Ale zwolnijmy, zanim Jurij padnie. Nick płynnie
przeszedł od szybkich rytmów boogie do wolniejszej, romantycznej melodii
„Strangers in the Night”.
Freddie westchnęła tęsknie. Sentymentalne melodie zawsze nastrajały ją
romantycznie. Wzruszona popatrzyła na Nicka nieco łagodniej. Może powinna
go lepiej traktować, skoro tak dobrze im się razem gra i tak dobrze się
rozumieją.
- Wiesz, to piękne, co zrobiłeś dla babci i dziadka - powiedziała.
- Głupstwo. Jak sama stwierdziłaś, wystarczyło podnieść słuchawkę
telefonu i zamówić limuzynę.
- Zawieszenie broni - bąknęła i na sekundę dotknęła jego ręki. - Nie
chodzi tylko o ten samochód, Nick, choć to był świetny pomysł. Ale że były w
nim te białe róże, kawior, wódka. Bardzo to dobrze wymyśliłeś.
- Chciałem, żeby im trochę zaszumiało w głowach. No i żeby poczuli się
jak prawdziwi nowożeńcy. - Roześmiał się, zadowolony, że lody między nimi
stopniowo zaczynają topnieć. - Cieszę się, że ci się to podobało.
Freddie odetchnęła z ulgą. A więc rozejm.
- Wiesz, nie powinienem był tak się zachować wobec ciebie -
usprawiedliwiał się. - Nie wziąłem pod uwagę, ile czasu i wysiłku kosztowały
cię przygotowania do dzisiejszego wieczoru, nie mówiąc o urządzaniu
mieszkania. Choć szczerze mówiąc, nie mogę pojąć, dlaczego tyle czasu
poświęciłaś na szukanie lampy.
Secesyjna lampa stanowiła przedmiot jej szczególnej dumy i radości.
- Dobrze już, dobrze. Co ci się nagle stało?
- Pięknie przygotowałaś salę na przyjęcie.
- Dzięki. - Zadowolona z małego zwycięstwa, gestem wezwała ojca, by ją
zmienił. - A skoro jesteś taki miły - dodała, pochylając się, by pocałować go w
policzek - wspaniałomyślnie ci wybaczam.
- Nie prosiłem cię... - Ale ona już wstała i zanim zdążył dokończyć
zdanie, odeszła. Miejsce córki zajął Spence. Nick zmarszczył czoło
niezadowolony. - Kobiety - wzruszył ramionami.
- Sam bym tego lepiej nie wyraził. Nie ma co mówić, wyrosła na kobietę
atrakcyjną i niezależną - zgodził się Spence.
- A była takim miłym dzieckiem - zamyślił się Nick. - Nie powinieneś był
pozwolić jej dorosnąć.
Obserwując Nicka kątem oka, Spence doszedł do wniosku, że w opinii
Nataszy o stosunku tych obojga tkwiło źdźbło prawdy. Poczuł lekkie ukłucie w
okolicy serca. Wiedział, że zawsze tak będzie, ilekroć uświadomi sobie, że jego
mała córeczka zaczęła prowadzić własne życie. Ale równocześnie był z niej
dumny.
Płynnie przeszli z Nickiem do muzyki Raya Charlesa.
- Wiesz - ciągnął - odwiedzają już nas różni chłopcy, i Katie też zaczyna
flirtować.
- Niemożliwe. - Szok szybko ustąpił miejsca niemiłemu poczuciu
starzenia się. Skoro do Katie już przychodzą chłopcy... Jak ten czas szybko leci!
- Niemożliwe. Gdybym miał córkę, nigdy bym na to nie pozwolił.
- Rzeczywistość jest brutalna - zgodził się Spence, po czym przeszedł do
właściwego tematu. - Wiesz, Nick, jestem spokojny, wiedząc, że nie spuszczasz
Freddie z oczu. Bardzo bym się o nią martwił, gdybym nie miał pewności, że
ktoś się nią opiekuje. Ktoś, komu ufam.
- Oczywiście. - Nick przełknął ślinę. - Masz rację. Pograj chwilę sam,
skoczę do bufetu.
Spence uśmiechnął się do siebie i mocniej uderzył w klawisze.
- Nie powinieneś mu dokuczać. - Natasza stanęła za mężem i położyła mu
rękę na ramieniu.
- To mój obowiązek jako ojca, żeby trochę zatruć mu życie. Pomyśl tylko,
jakiego w tym nabiorę doświadczenia do czasu, aż przyjdzie kolej Katie.
- Aż boję się o tym myśleć - zażartowała.
Było już dobrze po dziesiątej, gdy przyjęcie się skończyło. Oprócz Nicka i
Freddie w barze został tylko Zack i Rachel. Freddie zadowolona rozejrzała się
dokoła.
Sala sprawiała wrażenie, jakby przeszło przez nią tornado albo armia
najeźdźców stoczyła krwawą bitwę.
Z sufitu smętnie zwisały resztki dekoracji. Na podłodze walały się
kolorowe bibułki, ozdoby i wstążki. Na stołach stały półmiski i salaterki z
resztkami jedzenia, leżało parę kawałków tortu i resztka roztopionych lodów. Tu
i ówdzie widać było plamy na obrusach, wszędzie walały się okruchy i
niedopałki.
Gdziekolwiek spojrzeć, widać było kieliszki, szklanki i butelki. W rogu
ktoś ułożył piramidę z kieliszków do wina. Na podłodze poniewierały się
serwetki, a nawet, co dziwne, Freddie zauważyła porzucony gdzieś w kącie
złoty pantofelek na cieniutkiej szpilce.
Zastanawiała się, w jaki sposób jego właścicielka dokuśtyka do domu.
Oparłszy się o bufet, Zack też obrzucił wzrokiem salę i roześmiał się
szeroko.
- Chyba zabawa była niezła.
- Raczej tak. - Rachel pozbierała swoje rzeczy. - Dziadek wychodził
tanecznym krokiem, a mnie wciąż dźwięczą w uszach ukraińskie dumki.
- Sama nieźle szalałaś - roześmiał się Zack.
- Wódka tak na mnie działa. A czyż nie było cudownie widzieć ich
twarze, kiedy daliśmy im prezent?
- Babcia aż się popłakała - powiedziała Freddie.
- A dziadek mówił, żeby przestała - wtrącił Nick - ale sam też płakał.
- To był cudowny pomysł, Freddie. - Oczy Rachel znowu zwilgotniały. -
Romantyczny, uroczy, piękny.
- Wiedziałam, że powinniśmy podarować im coś szczególnego. Nigdy
bym o tym nie pomyślała, gdyby nie mama.
- Nie mogłaś wpaść na lepszy pomysł. - Rachel włożyła płaszcz i
obrzuciła wzrokiem salę. - Wiecie co, zostawmy cały ten bałagan i chodźmy -
zaproponowała. - Jutro się posprząta.
- Masz rację. - Zack miał ogromną ochotę zostawić to wszystko. Wziął
żonę za rękę i pociągnął ją w stronę drzwi. - Opuszczamy pokład - zarządził.
- Idźcie naprzód - powiedziała Freddie obojętnym tonem. Nie chciała, by
ta noc dobiegła końca. A jeśli przedłużenie jej ma oznaczać mycie naczyń,
przystanie i na to. - Ja tu trochę uporządkuję.
Rachel zawahała się.
- Myślę, że moglibyśmy... - zaczęła, czując nagle wyrzuty sumienia.
- Nie. - Freddie popatrzyła na nią znacząco. - Idźcie do domu.
Zostawiliście przecież dzieci z opiekunką. Musicie ją zwolnić. Na mnie nikt nie
czeka.
- Jedna godzina więcej nie będzie miała znaczenia - stwierdził Zack,
rozprostowując ramiona.
- Owszem, nie zaangażowaliśmy opiekunki na całą noc - powiedziała
Rachel i mocno nadepnęła mężowi na palec.
- Ale... - próbował jeszcze dyskutować. Wreszcie pojął, w czym rzecz.
- Dobrze, zacznijcie sprzątać. Ja jestem wykończony. Ledwo się trzymam
na nogach, oczy mi się kleją.
- Aby spotęgować efekt, ziewnął przeciągle. - Jutro dokończymy
sprzątania, jeśli nie zdążycie zrobić wszystkiego. Dobranoc, Freddie. - Popatrzył
znacząco na swego przyrodniego brata. - Dobranoc, Nick.
- Do jutra - rzucił Nick. Gdy drzwi się za nimi zamknęły, potrząsnął
głową. - Dziwnie się zachowywał - zauważył.
- Po prostu był zmęczony. - Freddie ustawiała na tacy szklanki.
- Nie, co innego zmęczenie, a co innego dziwne zachowanie. On się
dziwnie zachowywał. - On też się dziwnie czuje, uświadomił sobie teraz, gdy
zostali z Freddie sami. - Posłuchaj, oni mieli rację. Jest już późno. Dlaczego nie
mielibyśmy zostawić tego wszystkiego i zabrać się stąd? Na porządki będzie
czas jutro.
- To idź do siebie, jeśli jesteś zmęczony. - Freddie z pełną tacą skierowała
się do kuchni. - Nie mogłabym zasnąć, wiedząc, że tak to wszystko zostawiłam.
Ale wiem, że tobie to nie przeszkadza - dodała przez ramię, popychając nogą
drzwi.
- Wydaje mi się, że to nie tylko moja sprawka - mruknął Nick, niosąc
drugą tacę. - Wydaje mi się, że widziałem jedną czy dwie osoby, które używały
dziś wieczór szklanek.
- Mówiłeś coś? - zawołała Freddie.
- Nie. Nic.
Zaniósł tacę do kuchni, gdzie ona już wkładała naczynia do zmywarki, i
postawił ją z trzaskiem na stole.
- Nie pójdziesz do piekła za to, że zostawisz naczynia w zlewie - odezwał
się uszczypliwie.
- Ani ty nie dostaniesz za to nagrody - odcięła się. - Powiedziałam, żebyś
szedł spać. Poradzę sobie.
- Poradzę sobie - powtórzył, naśladując jej ton i mimikę. Wziął wiaderko,
wstawił je do zlewu, wlał płyn do mycia podłóg i nalał gorącej wody.
Uśmiechnęła się, ale nic nie powiedziała.
Przez następne dwadzieścia minut pracowali w milczeniu. Z
przyjemnością patrzyła, jak podłoga odzyskuje dawny wygląd, a bufet zaczyna z
powrotem lśnić. Nick z zapałem szorował stoły i ustawiał krzesła, pogwizdując
od czasu do czasu. Widziała, że nastrój z minuty na minutę mu się poprawia.
- Zauważyłam, że Ben i Lorelie wyszli razem - zaczęła.
- Nic nie ujdzie twojej uwagi - odrzekł cierpko, robiąc krzywą minę. -
Dobrze się bawili. Jak wszyscy.
- Nie przejmujesz się tym za bardzo.
- To nie było nic poważnego. - Wzruszył ramionami. - Między mną a
Lorelie nigdy... - Uważaj, co mówisz, ostrzegł siebie. - Po prostu nie
pasowaliśmy do siebie.
Freddie ogarnęła niesłychana radość, ale zdołała nie okazać emocji.
Przesunęła krzesło i ustawiła je przy stole, pod którym Nick właśnie umył
podłogę.
Zbliżył się do niej. Skoro już poruszyła ten temat, uznał, że nadszedł czas
na wyjaśnienia.
- Freddie, chciałem z tobą porozmawiać na temat tego popołudnia.
- Dobrze. Wiem, że jak zrobimy gruntowny porządek, Zack pomyśli, że
jest tu niepotrzebny. A ja nie chciałabym ranić jego uczuć.
Podeszła do szafy grającej i pochyliła się nad listą piosenek. Zastanawiała
się przez chwilę, wreszcie nacisnęła guzik i odwróciła się.
- Nie tańczyłeś ze mną dzisiaj - rzekła z wyrzutem.
- Naprawdę? - zdziwił się, choć bardzo dobrze wiedział, dlaczego z nią
nie tańczył.
- Naprawdę. - Podeszła do niego powoli, w rytm muzyki
rozbrzmiewającej z szafy. „Tylko ty z tym światem godzisz mnie...”, pomyślała.
Doskonale.
- Chyba nie chcesz zranić moich uczuć, Nicholas?
- Nie, ale...
Nie dokończył, bo go objęła. Ujął jej rękę i poprowadził na parkiet.
Poruszał się płynnymi, niezwykle eleganckimi ruchami. Zawsze tak było,
przypomniała sobie, opierając głowę na jego ramieniu. Gdy pierwszy raz z nim
tańczyła, była niezwykle poruszona i aż drżała z przejęcia. Teraz też była
poruszona, ale zupełnie inaczej niż przed laty.
Jak kobieta, a nie jak dorastająca dziewczyna.
Świetnie się poddaje, pomyślał Nick. Cudownie się ją prowadzi. Zawsze
tak było, przypomniał sobie, przyciągając ją bliżej. Ale nigdy przedtem tak nie
pachniała jak teraz i nie pamiętał, by jej włosy tak go kusiły, by ich dotknąć...
Byli sami i muzyka była odpowiednia do nastroju tej chwili. Zawsze był
wyczulony na muzykę. Kusiło go, by musnąć wargami skroń Freddie, by lekko
skubnąć koniuszek jej ucha.
Zatrzymał się na sekundę, odsunął ją od siebie na długość wyciągniętej
ręki i obrócił kilka razy dokoła. Roześmiała się. Oczy jej rozbłysły radośnie, gdy
przyciągnął ją z powrotem.
Wyczuwała doskonale każdy jego krok i ruch, jak gdyby urodziła się w
jego ramionach. Wydawało się, że go uprzedza, gdy obracał ją, krążył dokoła
niej, prowadził raz tak, a raz inaczej. Ruchem tak pełnym gracji jak cała
choreografia ich tańca, podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
Tylko na to czekał. Jego usta na to czekały.
Złączyły się z jej ustami. Zamknął ją w ramionach, zatopił palce w jej
włosach. Nie słyszał już melodii płynącej z szafy, bo w jego głowie
rozbrzmiewała inna muzyka, ich własna symfonia intymności.
Pomyślał, że mógłby ją pochłonąć, gdyby mu na to pozwoliła. Jej skóra,
jej zapach, jej cudownie szczodre usta. Kiedy ich pocałunek stał się gorętszy,
bardziej zmysłowy, wyobraził sobie, jak proste byłoby wziąć ją teraz na ręce i
zanieść na górę. Prosto do łóżka.
Ta wizja tak go zaszokowała, że oprzytomniał i odsunął ją od siebie.
- Fred... - zaczął.
- Nic nie mów. - Jej oczy pociemniały, rozmarzyły się. - Tylko mnie całuj,
Nick. Po prostu mnie całuj.
Znowu ich usta się zetknęły, co sprawiło, że zapomniał natychmiast o
wszystkich powodach, dla których nie powinno się to zdarzyć. Mimo wszystko
jednak zdołał się opanować. Położył jej ręce na ramionach i odstąpił o krok.
- Nie możemy tego robić - powiedział.
- Dlaczego? - zdziwiła się.
- Stąpamy po niebezpiecznym gruncie - ostrzegł. - Weź rzeczy i torebkę.
Odprowadzę cię do domu.
- Ale ja chcę zostać tutaj, z tobą - oświadczyła spokojnie, choć serce biło
jej jak szalone. - Chcę pójść z tobą na górę, do łóżka.
Nick poczuł znany już charakterystyczny ucisk w żołądku.
- Powiedziałem, żebyś wzięła rzeczy i torebkę. Jest późno.
Może nie miała zbyt dużego doświadczenia, ale sądziła, że wie, kiedy
może się posunąć dalej, a kiedy powinna się wycofać. Na miękkich nogach
podeszła do bufetu po torebkę.
- Dobrze, niech będzie jak chcesz. Ale nie wiesz, co tracisz.
Obawiał się, że wie, i to aż za dobrze.
- Gdzie się tego nauczyłaś?
- Ach, mało to było okazji? - rzuciła niedbale przez ramię, otwierając
drzwi. - Idziesz?
Teraz dopiero uzmysłowił sobie, że bezpieczniej byłoby wezwać dla niej
taksówkę. Za późno. Freddie była już na ulicy.
- Zaczekaj! - zawołał i pospiesznie zamknął drzwi baru na klucz.
Freddie szła wolno w dół ulicy.
- Piękna noc - zauważyła. Nick mruknął coś ze złością.
- Tak, po prostu cudowna. Daj mi torebkę.
- Co?
- Po prostu daj mija. - Chwycił małą błyszczącą kopertowkę i wsunął ją
do kieszeni marynarki. Dopiero teraz zauważył kolczyki w uszach Freddie. -
Założę się, że te kamienie są prawdziwe - powiedział.
- Te? - Odruchowo podniosła rękę i dotknęła kolczyka z szafirem
okolonym brylantami. - Tak, a dlaczego pytasz?
- Powinnaś wiedzieć, że nie należy paradować z rocznym dochodem
rencisty w uszach.
- Co za sens byłoby je mieć, a nie nosić - zauważyła z bezbłędną logiką.
- Jest na to czas i miejsce. A Lower East Side o trzeciej nad ranem jest do
tego najmniej odpowiednia.
- Chcesz je włożyć do kieszeni? - spytała wyniośle. Zanim zdążył
odpowiedzieć, że właśnie o tym myślał, usłyszał czyjś głos. Wydał mu się
znajomy.
- Hej, Nick!
Spojrzał na drugą stronę pustej ulicy i zobaczył jakiś cień. Rozpoznał go.
- Idź jak gdyby nigdy nic - powiedział do Freddie, odruchowo zasłaniając
ją sobą. - I nic nie mów.
Zadyszany od biegu, wyrósł obok nich szczupły mężczyzna o pociągłej
twarzy w luźnych workowatych spodniach.
- Jak leci, Nick? - spytał.
- Nie narzekam, Jack.
Freddie otworzyła usta, ale wydobył się z nich tylko zduszony kwik, gdy
Nick ścisnął ją za rękę tak, że miała wrażenie, jakby pogruchotał jej wszystkie
kości.
- Niezła sztuka. - Jack mrugnął porozumiewawczo i szturchnął Nicka
łokciem. - Zawsze miałeś szczęście.
Mężczyzna wyglądał zbyt żałośnie, by się go bać.
- Tak, szczęściarz ze mnie. Ale teraz się spieszymy, Jack.
- Cóż, rzecz w tym, że jestem spłukany. A kiedy nie był? - pomyślał Nick.
- Wpadnij jutro do baru, pożyczę ci.
- Dzięki, ale rzecz w tym, że potrzebuję teraz.
Nie zatrzymując się, Nick sięgnął do kieszeni i wyjął dwadzieścia
dolarów. Doskonale wiedział, na co zostaną przeznaczone, jeśli Jackowi uda się
o tej porze złapać swego dealera.
- Dzięki, bracie. - Banknot zniknął w przepastnej kieszeni spodni. -
Oddam ci.
- Pewno. - Kiedy mi kaktus wyrośnie na ręce. - Do zobaczenia, Jack.
- A pewnie. Raz Kobra, na zawsze Kobra.
O nie, pomyślał Nick. Nigdy. Wściekły, że został zmuszony do tego
spotkania i że Freddie zetknęła się z kawałkiem jego brudnej przeszłości,
przyspieszył kroku.
- Znasz go z gangu, do którego kiedyś należałeś - powiedziała ze
spokojem.
- Tak, stał się ostatnim lumpem.
- Nick...
- Włóczy się po okolicy, czasem przez cały dzień. Założę się, że nie
będzie cię pamiętał, bo był już naćpany, ale gdybyś się na niego natknęła, po
prostu uciekaj.
- Dobrze. - Chciała go wziąć za rękę, jakoś uspokoić, odsunąć ponure
wspomnienia, ale dotarli już do budynku, w którym mieszkała. Nick wyjął z
kieszeni torebkę.
Sam wziął klucze i otworzył drzwi. Wszedł z nią do środka i nacisnął
guzik windy.
- Jedź na górę i zamknij drzwi na klucz - powiedział.
- Chodź ze mną, zostań ze mną - poprosiła. Chciał jej dotknąć, tylko raz
jeszcze, ale palce wciąż były brudne w miejscu, gdzie dotknął ręki Jacka, kiedy
wręczał mu pieniądze.
- Czy ty zdajesz sobie sprawę, co się właśnie zdarzyło? - spytał. -
Zetknęliśmy się z jakąś częścią mojego życia i gdybyś nie była ze mną, wziąłby
od ciebie coś więcej niż te piękne kolczyki.
- On nie jest częścią twojego życia - zaprotestowała łagodnie. - On nie jest
twoim przyjacielem. Ale dałeś mu pieniądze.
- Może dzięki temu nie naciągnie następnej osoby, którą spotka.
- Nie jesteś już jednym z nich, Nick. Wątpię, czy tak naprawdę
kiedykolwiek byłeś.
Nagle poczuł się śmiertelnie zmęczony. Oparł głowę o jej czoło.
- Nie wiesz, kim byłem, kim jeszcze mógłbym być. A teraz idź na górę,
Fred.
- Nick... - zawahała się.
Aby zamilkła, chwycił ją za ramiona i przycisnął usta do jej warg. Gdy
wreszcie mogła odetchnąć, zatoczyłaby się, gdyby jej nie podtrzymał i nie
wepchnął do windy. Patrzyła, jak zasuwał żelazną kratę. Nie była zdolna do
żadnego ruchu.
- Zamknij drzwi na klucz - przypomniał jeszcze raz, odwrócił się i
wyszedł.
Na ulicy obejrzał się za siebie, popatrzył w przód i na boki. Później
podniósł głowę i zaczekał, aż w jej oknie rozbłysło światło.
Dopiero teraz ruszył w drogę powrotną do domu.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Miała niewiarygodne sny. Zgoda, spała zaledwie parę godzin, ale nie
widziała powodu do narzekań. Prawdę powiedziawszy, obudziła się wcześnie, w
cudownym nastroju. A że miała trochę wolnego czasu, wybrała się do centrum,
żeby odwiedzić kilka interesujących sklepów i kupić do mieszkania jakieś
drobiazgi, które Nick nazywał świecidełkami.
Wróciwszy do domu taksówką, rzuciła torbę ze swoimi najnowszymi
nabytkami i wyszła po raz drugi. Teraz była już jednak trochę spóźniona. Ale
dzień był zbyt piękny, żeby się z tego powodu martwić.
Wiosna była w pełnym rozkwicie, w powietrzu czuło się już zapowiedź
szybkiego lata. Powietrze było jasne i spokojne, nie czuło się jeszcze upału,
który latem wprost zbijał z nóg.
Freddie uznała, że jest jedną z najszczęśliwszych kobiet na świecie.
Mieszka w niezwykłym, ekscytującym mieście, jeśli wszystko dobrze pójdzie,
czeka ją wspaniała kariera zawodowa. Jest młoda i zakochana. I, o ile nie
zawodzi jej kobieca intuicja, niewiele trzeba, żeby przekonała mężczyznę,
którego kocha, by odwzajemnił jej uczucie.
Każdy punkt jej planu przybiera realne kształty.
A ponieważ była w doskonałym nastroju, zatrzymała się przy budce
ulicznego sprzedawcy i kupiła sobie i Nickowi po ogromnym preclu.
Wkładała właśnie do kieszeni resztę, gdy zauważyła mężczyznę
przechodzącego przez ulicę na wprost budynku, przy którym stała.
Szczupła twarz, pochylona sylwetka, niechlujne ubranie. Zadrżała, gdy
rozpoznała w nim typa, którego Nick minionej nocy nazywał Jackiem. Trzymał
w ręce papierosa i raz po raz się zaciągał, rzucając przy tym czujne spojrzenia
na lewo i prawo.
Mimo że jego wzrok na sekundę zatrzymał się na Freddie, zorientowała
się, że jej nie poznaje. Odetchnęła z ulgą. Oczywiście, gdyby sytuacja tego
wymagała, odezwałaby się do niego, ale szczęśliwie nie musiała tego robić.
Tym bardziej nie chciała wspominać Nickowi o spotkaniu z jego dawnym
kumplem z gangu.
Przyspieszyła kroku, nie oglądając się za siebie. Mimo wszystko czuła się
trochę niepewnie. Palił ją kark, tak jakby ścigał ją czyjś uporczywy wzrok. Na
szczęście była już przy barze.
Kiedy weszła do kuchni, natychmiast zapomniała o Jacku. Zatrzymała się
na chwilę, żeby wyrazić Rio swoje uznanie za wczorajszą ucztę.
Potem, skubiąc precel, weszła na schody. Radosnego humoru nie zmącił
jej nawet widok Nicka, który otworzywszy drzwi, od razu na nią warknął.
- Spóźniłaś się.
Co za sympatyczny facet!
- Nie byłam pewna, czy wstałeś. Mamy za sobą długą noc.
- Wstałem i pracuję, czego nie można powiedzieć o tobie.
Miał za sobą długą i męczącą noc. Spał może z godzinę, a i to
niespokojnie, pocąc się, przekręcając z boku na bok. Męczyły go sny, w których
wracała burzliwa przeszłość i odzywała się niepokojąca teraźniejszość.
Wtedy był niedoświadczony, ale teraz też brakowało mu doświadczenia.
Cierpiał z powodu frustracji emocjonalnej i fizycznej, jakiej nie doznawał nigdy
przedtem. Doskonale przy tym wiedział, gdzie szukać przyczyny tego stanu
uczuć.
Stała teraz naprzeciw niego, jaśniejąca, złocista jak promień słońca. Mimo
że Freddie zdawała sobie sprawę z jego podłego humoru, uśmiechnęła się
radośnie, przechylając głowę w charakterystyczny dla siebie sposób.
Nie ogolił się, zauważyła, ale nie raziło jej to. Przeciwnie, gniewne oczy i
jednodniowy zarost przydawały jego twarzy trochę brutalności i dzikości, co na
swój sposób było nawet pociągające.
Odniosła wrażenie, że tej nocy w ogóle nie spał.
- Nie wyspałeś się, co? Przyniosłam ci precla. Podsunęła mu go pod same
usta. Chcąc nie chcąc.
musiał ugryźć kawałek, ale nie był tym zachwycony.
- A gdzie keczup? - upomniał się.
- Weź sobie z lodówki. - Podeszła do pianina i usiadła na ławeczce. -
Gotowy do pracy?
- Pracowałem bez przerwy. - Co innego niby można robić, jeśli się nie
śpi? - A co ty robiłaś?
- Zakupy.
- Wyobrażam sobie.
- Ale zanim zaczniesz mnie krytykować, dowiedz się, że przypadkiem
skończyłam też słowa do „Gdy cię tu nie będzie”. - Otworzyła teczkę i wyjęła
zapisane kartki papieru. - Wygładziłam je, zanim otwarto sklepy - dodała.
Mruknął coś pod nosem, ale usiadł obok. W miarę czytania humor zaczął
mu się poprawiać. Powinien był przewidzieć, że słowa będą doskonałe.
Nie zamierzał jednak wbijać ich autorki w dumę.
- Niezłe - skwitował krótko.
- Dziękuję, Gershwinie.
- Bardzo proszę, Byronie - zrewanżował się. Dopiero teraz uważnie jej się
przyjrzał, zmrużył oczy.
- Coś ty zrobiła z włosami? - zdziwił się. Odruchowo je poprawiła.
- Ściągnęłam je do tyłu i podpięłam. Tak jest wygodniej.
- Ale ja wolę tak - powiedział i zaczął wyciągać z włosów szpilki.
- Przestań. - Uderzyła go w rękę.
Chwycił ją za nadgarstki i przytrzymał jedną lęka, drugą wciąż
wyciągając szpilki. Gdy wreszcie włosy opadły jej na ramiona, roześmiał się
zadowolony.
- O tak - powiedział. - Teraz dużo lepiej. Mruknęła coś pod nosem
nachmurzona.
- Widzę, że stałeś się ekspertem w sprawach fryzur - stwierdziła zjadliwie.
- Tak jest ci bardziej do twarzy. Odgarnęła włosy z czoła.
- A może i ja zmienię ci fryzurę, co? Żeby ci było bardziej do twarzy.
Wyciągnęła rękę, ale on był szybszy. Była zła, że zawsze ją uprzedza.
Mocował się z nią przez chwilę, aż zabrakło jej tchu i zaczęła chichotać.
Po chwili zorientowała się, że on się nie śmieje, ale patrzy na nią
nieruchomym wzrokiem. Patrzy tak przenikliwie, z taką intensywnością, że
serce znowu zaczęło jej szybciej bić, a w gardle wyschło. Ich nogi się splątały,
tak że w końcu sama nie wiedziała, jak i kiedy znalazła się na jego kolanach.
Poczuła ucisk w żołądku, serce zaczęło jej bić jak szalone i ogarnęło ją
uczucie absolutnej niemocy.
- Nick - zdołała wykrztusić.
- Tracimy czas. - Puścił jej ręce. Musi się opanować, przerwać tę
niebezpieczną grę. - Przegrajmy ten kawałek, który skończyłaś. Zobaczymy, jak
to brzmi.
Cierpliwości, napomniała siebie, bądź cierpliwa. Wytarła o spodnie
wilgotne dłonie.
- Dobrze. Jeśli jesteś gotowy.
Po takim trudnym początku praca poszła już gładko. Oboje
skoncentrowali się na muzyce. Siedzieli teraz biodro w biodro jak partnerzy, jak
współpracownicy, jak przyjaciele.
Minęła jedna godzina, druga, trzecia, następna. W pewnym momencie Rio
przyniósł im trochę resztek z przyjęcia i został przez chwilę, żeby z rozanieloną
miną posłuchać ich gry.
Podjadali, wygładzali muzykę i słowa, spierali się o drobiazgi i niemal
osiągali jednomyślność w sprawach zasadniczych.
Niemal.
- Powinno być romantycznie - powiedziała.
- Zabawnie - skontrował.
- To ich noc poślubna.
- Właśnie. - Wyjął papierosa i zapalił, ciesząc się w głębi duszy, że
stopniowo zmniejsza dzienną dawkę nikotyny. - Popędzili do tego ślubu na łeb
na szyję. Znali się wszystkiego trzy dni.
- Są zakochani - zauważyła.
- W ogóle się nie znają. Nic o sobie nie wiedzą. - W zamyśleniu zaciągnął
się papierosem, układając w głowie kolejną scenę. - Pognali do sędziego pokoju
na absurdalną ceremonię, a teraz siedzą w byle jakim pokoju hotelowym,
zastanawiając się, co właściwie ich do tego skłoniło. I co u diabła mają teraz
zrobić.
- Być może, ale to wciąż ich noc poślubna. A ty piszesz pieśń żałobną.
Roześmiał się tylko.
- Słuchałaś kiedyś tak naprawdę „Marsza weselnego”, Fred? - Odłożył
papierosa i zaczął grać.
Freddie musiała przyznać, że muzyka była podniosła, poważna i trochę
przerażająca.
- W porządku, jeden zero dla ciebie. Zagraj to jeszcze raz i pozwól, że się
zastanowię.
Wstała i zaczęła krążyć po pokoju, wsłuchana w muzykę wydobywającą
się spod palców Nicka. Obserwowała go i zastanawiała się.
Co w nim jest, że tak na nią działa? Czy jego wygląd? Może tak było
przed laty, kiedy jako nastolatka zobaczyła po raz pierwszy te niespokojne
zielone oczy. Ale teraz nie zwracała już takiej uwagi na wygląd Nicka.
Jego zachowanie? Nie mogła się nie uśmiechnąć. Raczej nie. Potrafił być
uprzejmy i kochający, lecz bywał również szorstki i nie dbał o uczucia innych.
To nie znaczy, że chciał kogoś zranić czy sprawić ból, nie, on po prostu
zapominał, że coś takiego jak uczucia w ogóle istnieje.
To jego serce, uznała. To jego serce przyciąga jej serce. I tak już
pozostanie. Ale co by było, gdyby go spotkała zaledwie wczoraj? Gdyby
spotkali się jako obcy sobie ludzie, i ona oddałaby mu swe serce na zawsze?
Czy byłaby przestraszona? Niepewna? A może podniecona?
- Kim jest ten mężczyzna - mówiła do siebie półgłosem - który mnie żoną
nazywa? I który obrączką na zawsze mnie zdobywa? Trzeba czegoś więcej niż
obrączki, by zmienić życie dziewczyny...
Zmarszczyła czoło, gdy Nick się obrócił.
- Musi być trochę dosadniej - powiedziała, nadal przemierzając pokój tam
i z powrotem.
- Dopóki śmierć nas nie rozłączy? - zastanawiała się dalej. - Ale czy serca
to połączy? Miłość, szacunek i wierność, a jaka będzie codzienność?
Nick odwrócił się i roześmiał.
- Podoba mi się to. Małżeństwo i śmierć. Niezła para.
- Mogę to zrobić lepiej. Kim jest ten mężczyzna, który czeka pod
drzwiami? Czego żąda ode mnie? Kim dla niego mam być? Może żoną?
Kochanką? Dziwką? On chce mnie nagą widzieć. Nie uda mi się wykręcić...
Zatrzymała się, roześmiała i potarła w zakłopotaniu brodę.
- Przesadziłam, co?
- Dlaczego, to dobry temat. Popłoch, dziewczyna wpadająca w popłoch -
powiedział.
- Kto wie, kto wie. - Podeszła do niego. - Może zaczniemy tak jak
proponowałeś, powoli, w żałobnym rytmie, coś jakby organy, wiolonczela. A
potem dodamy tempa, szybciej i jeszcze szybciej. Panika. Popłoch.
- I zmienimy tonację.
- Dobrze. Spróbuj tutaj. - Aby zademonstrować, o co jej chodzi, pochyliła
się nad jego ramieniem i położyła dłonie na jego dłoniach spoczywających na
klawiaturze.
- Tak, rozumiem, wyobrażam sobie to, o czym mówisz. - Dałby wszystko,
żeby nie czuć na plecach jej piersi. - Freddie, nie pchaj się na mnie.
Ton jego głosu wzbudził jej czujność.
- Ojej, przepraszam. - Cofnęła się odrobinę, słuchając jego gry. - Tak, to
chyba to. Trafione w dziesiątkę - orzekła. - Położyła dłonie na jego ramionach i
zaczęła je delikatnie masować. - Jesteś spięty - zauważyła.
Uderzał palcami w klawisze, nie panując nad swoją grą.
- Freddie, wciąż się na mnie pchasz - powtórzył z naciskiem.
- Wiem.
Jej włosy musnęły jego policzek, a zapach tych piekielnych perfum,
których używała, podziałał mu na zmysły jak nigdy przedtem. Chciał ją
ofuknąć, odwrócił głowę - i to był pierwszy błąd - by zatopić wzrok w jej
przepastnych szarych oczach.
- Denerwuję cię, Nicholas? - zapytała, siadając na ławeczce obok niego.
- Doprowadzasz mnie do szaleństwa - powiedział zgodnie z prawdą,
zanim się zreflektował, że nie powinien tego mówić.
- To dobrze. - Pochyliła się i pocałowała go namiętnie w same usta. Nie
zdążył się uchylić. - Ty mnie doprowadzasz do szaleństwa od lat. Najwyższy
czas, żeby role się odwróciły.
Zaczynało mu brakować tchu. Pomyślał, że tak właśnie czuje się
człowiek, gdy idzie na dno. Dusi się, grzęźnie i toczy przegraną bitwę z losem.
- To nie gra, Freddie, a ty nie znasz zasad - ostrzegł, uznając, że najlepszą
formą obrony jest atak.
Podniosła ręce, oparła je na jego ramionach, potem zbliżyła się do niego
powoli, tak że jej usta niemal dotknęły jego ust.
- Chyba mógłbyś mnie ich nauczyć - szepnęła.
Starał się panować nad sobą, kontrolować ruchy i słowa, zdając sobie
sprawę, że rozmowa zbacza na niebezpieczne tory.
- Gdybyś wiedziała, czego chciałbym cię nauczyć, uciekłabyś i popędziła
prosto do domu, do tatusia, nie zatrzymując się po drodze.
Potraktowała te słowa jak wyzwanie. Podniosła dumnie głowę i
popatrzyła mu prosto w oczy.
- A więc przekonaj się - powiedziała.
Byłoby szaleństwem, wiedział o tym, byłoby szaleństwem chwycić ją w
ramiona i wpić się ustami w jej usta. Zrobił to jednak. Wmawiał sobie, że chce
ją tylko przestraszyć, skłonić, by się zerwała na nogi i rzuciła do drzwi, dla
własnego dobra.
Ale to było kłamstwo.
Kiedy ich ciała się zetknęły, kiedy poczuł, jak Freddie wtula się w niego,
przyciska do jego ciała, ociera o nie, wiedział już, że wszelkie hamulce nie
zdadzą się na nic.
- Do diabła - syknął. - Co my robimy! - Podniósł ją z ławeczki, chwycił w
ramiona ruchem, o jakim marzy każda kobieta. - Tym razem nie odejdziesz -
szepnął.
Zabrakło jej tchu, dyszała ciężko, ale popatrzyła na niego spokojnie.
- Nie mam zamiaru nigdzie iść, Nick. A ty nie masz zamiaru mnie do tego
nakłaniać.
- A więc niech Bóg ma cię w opiece. Nas oboje - westchnął.
Jego usta znów znalazły się na jej wargach, dzikie i nieokiełznane, gdy
porwał ją na ręce i zaniósł do sypialni.
Łóżko było nie posłane, prześcieradła splątane, widomy znak
niespokojnej nocy. Promienie popołudniowego słońca zaglądały do pokoju,
bezlitośnie ujawniając panujący w nim nieład. W innych okolicznościach być
może zwracałby uwagę na otoczenie, na romantyczną oprawę, której kobieta
może pragnąć. Ale teraz po prostu upadł razem z nią na łóżko i od razu uległ
miotającej nim namiętności.
Jego dłonie już rozpinały jej bluzkę, a wargi pokrywały pocałunkami jej
twarz. Nie protestowała, nie miała nic przeciwko tempu, jakie narzucił.
Traktowała to jako coś normalnego i odpowiadała tym samym. Po tak długim
czekaniu pośpiech wydawał się jak najbardziej na miejscu. Być może gdzieś w
głębi jej duszy zakiełkowało ziarnko paniki, strachu, który połączony był z
ciekawością.
Czy to będzie bolało? Czy poczuje się upokorzona?
Ale kiedy jego gorące usta znów spotkały się z jej ustami, ziarnko paniki
uschło z gorąca, zanim miało szansę wzejść. Nigdy nie wyobrażała sobie, że tak
to może być. Że jej pożądanie może być tak silne i przytłaczające, tak
podniecające. Wszystkie jej fantazje, długo skrywane marzenia i ciche nadzieje
bladły wobec tak oszałamiającej rzeczywistości.
Nick nie mógł się nią nacieszyć. Wydawało się, że czekał całe życie na tę
jedną chwilę. Ona była ucztą złożoną z zapachów, smaków, słodyczy i
przypraw, a on wygłodniałym mężczyzną. Miała skórę w kolorze kości
słoniowej i ogień w lędźwiach, który uwodził, podniecał i kusił. Każdy jej ruch,
każdy gest, płynny jak taniec, który połączył ich minionej nocy, wzmagał jego
podniecenie do granic wręcz niewyobrażalnych.
Instynktownie wyczuł, że jest dziewicą. Wiedział, że jest drobna,
delikatna. Czuł pod palcami wrażliwą skórę i subtelne kształty dziewczyny.
Podświadomie zwolnił tempo. I zaczął się nią rozkoszować. Miała w sobie jakąś
wyjątkową słodycz. W zarysie ust, w zaokrągleniu ramion. Delikatnie przesuwał
wargi w dół jej szyi, wzniecając w niej kolejne etapy rozkoszy. Był ostrożny, a
równocześnie niezwykle zręczny. Nie spieszył się. Czuł drżenie jej ciała,
widział jej twarz i rozumiał, że nie ma już żadnego powodu do pośpiechu.
Freddie nie była w stanie utrzymać otwartych oczu. Powieki za bardzo jej
ciążyły. Poza tym czuła się tak dziwnie lekko jak nigdy przedtem. Jak delikatna
figurka ze szkła. A on trzymał ją w swych cudownych rękach tak ostrożnie,
jakby się bał, że może się stłuc. A później jego usta powędrowały niżej, do jej
piersi. Ogarniało ją coraz większe podniecenie.
Dotknąć go, pomyślała nieśmiało. W końcu go dotknąć. Poczuć to twarde
ciało, te mięśnie pokryte opaloną skórą. Mrucząc pod nosem słowa zachwytu,
wodziła dłońmi po jego ciele, ciesząc się z każdego nowego odkrycia.
Te delikatne, niewprawne pieszczoty sprawiły, że krew uderzyła mu do
głowy. Kiedy jego usta znowu wróciły do jej ust, zażądał trochę więcej i trochę
dłużej.
Wydawała mu się śpiącą królewną, kiedy tak leżała z zamkniętymi
oczami, lekko zarumienioną skórą i włosami jak promienie słońca rozrzuconymi
na poduszce. Nie spała jednak. Miała wargi nabrzmiałe od jego nieustępliwych
ataków, a oddech przyspieszony. Skupiony na niej, kierował ją delikatnie w
kierunku następnego poziomu rozkosznych doznań. Była gorąca, wilgotna i
porywająca.
Otworzyła szeroko oczy, zaskoczona tym nowym wyrazem intymności. I
jakąś wewnętrzną presją, która rozpierała ją, przytłaczała, ogarniała całe ciało.
Nawet gdy potrząsnęła przecząco głową, poddawała się jego pieszczocie. Pieścił
ją tak długo, aż osiągnęła szczyt. Krzyknęła głośno, zaskoczona nie znanymi
sobie doznaniami. Wbiła paznokcie w jego plecy. Pożądała go teraz całą sobą,
czekała na tę jedną chwilę, która niebawem miała nastąpić.
Wydawało jej się, że słyszy jego cichy jęk, przeciągłe westchnienie, że
czuje drżenie jego ciała. Poddała mu się całkowicie, przywierając do niego całą
sobą.
Wiedział, że sprawi jej ból, choć bardzo tego nie chciał. Starał się być
delikatny i ostrożny. Ale ona otworzyła się dla niego w sposób tak naturalny,
jakby czekała na tę chwilę przez całe swoje życie.
Będzie się smażył w piekle za to, co zrobił. Nick przeklinał siebie raz po
raz, ale nie miał siły, by się ruszyć. Leżał na niej, wciąż jeszcze był w niej,
próbując dojść do siebie po orgazmie swego życia.
Nie miał prawa jej posiąść, a tym bardziej znajdować w tym
przyjemności. Chciał, żeby coś powiedziała, cokolwiek, co wskazałoby mu, jak
się zachować w zaistniałej sytuacji. Ale ona leżała bez ruchu, w milczeniu,
obejmując jego plecy.
Przypomniał sobie o poczuciu odpowiedzialności. Nadszedł czas, żeby
wypić to piwo, którego nawarzył.
Najdelikatniej jak to było możliwe, uniósł się i przetoczył na bok.
Westchnęła cicho i wtuliła się w niego.
Na pewno będę się smażyć w piekle, pomyślał, za to, że znów jej pragnę.
- Nie ma takiej rzeczy, którą mógłbym zrobić, żeby naprawić to, co się
stało - powiedział.
- Nie ma - zgodziła się, kładąc dłoń na zadawnionej bliźnie nad jego
sercem.
Wpatrywał się w plamę na suficie.
- Napijesz się czegoś? - spytał. - Może brandy?
- Brandy? - zdziwiła się, potrząsając energicznie głową. - Nie byłam w
wypadku ani pod lawiną. Po co mi brandy?
- Żeby złagodzić szok - powiedział. - A zatem wody - dodał
niezadowolony z siebie. - Cokolwiek.
Wreszcie rozjaśniło jej się w głowie. Na tyle, by mogła zobaczyć żal i
samopotępienie w jego oczach.
- Chyba mi nie powiesz, że żałujesz tego, co się stało. - Popatrzyła na
niego uważnie.
- Jest mi cholernie przykro, niezależnie od tego, co myślę. Nie
powinienem był cię tknąć. Nie powinienem był dopuścić, żeby sprawy zaszły
tak daleko. Wiedziałem, że to twój pierwszy raz.
- Skąd? - Nagle zachwiała się jej duma i pewność siebie.
- Pozwól powiedzieć tylko, że to było oczywiste.
- Ach tak. - Może po tak zdumiewającej przyjemności przyjdzie
upokorzenie. - Czy byłam... nieodpowiednia?
- Nie... Co? - Zdziwiło go to określenie i znowu zaklął w duchu. Ta
kobieta przyprawiła go niemal o utratę przytomności, a teraz pyta, czy była
nieodpowiednia. - Nie, nie byłaś. Byłaś zdumiewająca.
- Byłam jaka? - Podniosła brwi. - Zdumiewająca?
- To nie ma nic do rzeczy.
- Ależ tak. I to dużo. - Zrozumiała, co dzieje się teraz w jego głowie i
sercu, uniosła się na łokciu i popatrzyła z góry na jego twarz. Było jej przykro,
że czuje się winny. - Zawsze wiedziałam, że pierwszy raz będzie z tobą,
Nicholas. Zawsze chciałam, żebyś ty był pierwszy.
Zastanawiał się, czemu nie wstydzi się swego wzruszenia.
- Wykorzystałem to.
- Skądże! - Roześmiała się rozkosznie. - Może chcesz się łudzić, że
uwiodłeś dziewicę, Nick, ale to ja ciebie uwiodłam, i ciężko na to pracowałam.
- Staram się przejąć odpowiedzialność za to, co się wydarzyło - tłumaczył
cierpliwie. - A ty mi to cały czas utrudniasz.
- Dzięki tobie jestem szczęśliwa - szepnęła i zbliżyła usta do jego twarzy.
- Mam nadzieję, że się wzajemnie uszczęśliwimy. Dlaczego miałoby cię to
smucić?
Sam nie wiedział, dlaczego się do niej uśmiechnął.
- Sprawiałaś wrażenie, że jesteś bliska płaczu, przerażona i zaszokowana.
- Och - wydęła wargi. - Może następnym razem będzie całkiem inaczej.
Jeśli zrobimy to całkiem inaczej...
Po pewnym czasie zostawił ją i zszedł do baru na swoją zmianę. Po raz
pierwszy od lat przyłapał się na tym, że raz po raz rzuca okiem na zegar.
Mieszał drinki i podawał zakąski niemal automatycznie, z wprawą, jakiej nabrał
przez lata pracy. Goście jednak działali mu na nerwy i z utęsknieniem czekał, aż
ostatni z nich opuści lokal.
Zamknął drzwi na klucz, gdy tylko bar opustoszał. Pospiesznie wytarł blat
i stoliki, ustawił krzesła i pobiegł z powrotem na górę.
Freddie spała z głową wtuloną w poduszkę, z rękami wyciągniętymi na tę
połowę łóżka, którą za chwilę miał zająć. Uśmiechnął się na ten widok.
Rozkoszował się jej obrazem, słuchał jej spokojnego, równego oddechu, cichego
szelestu prześcieradła, gdy poruszała się przez sen.
A później przyszedł mu do głowy pewien pomysł, który kazał mu się
uśmiechnąć i rozpiąć koszulę.
Rzucił ubranie na podłogę i usiadł na brzegu łóżka. Odsunął prześcieradło
i połaskotał ją w stopę.
Freddie podkuliła nogę i zadrżała. Usłyszała własne westchnienie,
myślała, że to sen. Nagle przebudziła się i usiadła, gdy Nick skubnął zębami jej
ucho.
- Nick? - Zdezorientowana, z bijącym mocno sercem, odgarnęła włosy z
oczu i zamrugała powiekami.
- Co ty tu robisz? - zdziwiła się.
- Budżecie.
Jej oczy, które powoli przyzwyczajały się do ciemności, błyszczały teraz
jak oczy kota, Albo wilka. Zorientowawszy się, że siedzi naga i nie ma się czym
przykryć, skrzyżowała ręce na piersiach. Wydało mu się to nadzwyczaj
podniecające.
- Za późno - mruknął. - Już widziałem cię nagą. Zażenowana opuściła
ramiona.
- Miałem taką zachciankę, żeby pieścić twoje palce, a potem wędrować
coraz wyżej i wyżej. Zaspokajam swoje zachcianki.
- Ach tak. - Same te słowa sprawiły, że oblała się falą gorąca. - Chodź do
łóżka.
- Może.
- Chcę... - Wyprężyła się i opadła na poduszki, gdy jego język zaczął
pieścić jej kostkę.
- Pomyślałem sobie, że skoro mnie uwiodłaś...
- stopniował pieszczoty, przesuwając usta coraz wyżej - to teraz kolej na
mnie.
Kto by pomyślał, że wgłębienie pod kolanem może być tak cudownie
wrażliwe?
- Cóż - zająknęła się. - Masz rację.
Następnego ranka weszła do swego mieszkania, śpiewając. Nie dość, że
była zakochana, to Nick LeBeck był jej kochankiem. A ona jego kochanką.
Zakręciła trzy szybkie piruety w salonie, ukryła twarz w fiołkach, które jej
podarował, po czym znowu zawirowała radośnie. Nagle wszystko w jej życiu
stało się absolutnie doskonałe.
Byłaby skłonna natychmiast opuścić swe piękne nowe mieszkanie i
przeprowadzić się do tej klitki, w której mieszkał. Tak jak stała. Mogła sobie
jednak wyobrazić minę Nicka, gdyby powiedziała mu o tym pomyśle.
Przeżyłby szok. I nieźle by się przestraszył, to pewne.
Nie ma powodu do pośpiechu, napomniała siebie. Jeszcze nie teraz. Na
razie wskazana jest cierpliwość.
Jeśli jednak on nie uczyni pierwszy następnego kroku, będzie musiała
przejąć inicjatywę. I wystąpić z propozycją.
Ale na razie była bardziej niż zadowolona. Wszystko, czego pragnęła w
tym momencie, to wziąć prysznic - ten, który wzięła tego ranka razem z
Nickiem, nie liczył się - i zmienić ubranie. Za godzinę musi być z powrotem u
Nicka.
Muszą jeszcze skończyć scenę z dzisiejszego aktu.
Wyszła właśnie, ociekając wodą, spod prysznica, gdy odezwał się
dzwonek domofonu.
- Idę, idę! - zawołała, choć oczywiście przybysz nie mógł jej słyszeć. -
Szybko wciągnęła szlafrok i podniosła słuchawkę. - Tak?
- Fred, otwórz - poznała głos Nicka. Zadrżała.
- Nick, przestań za mną chodzić.
- Chodzić? Otwórz w końcu. Nie biegłbym tutaj całą drogę, gdybyś
odebrała telefon.
- Brałam prysznic. - Nacisnęła guzik, odsunęła zasuwę w drzwiach i
wróciła do łazienki. Zdążyła tylko owinąć głowę ręcznikiem i wklepać krem,
gdy Nick wszedł do mieszkania.
- Nigdy nie zostawiaj otwartych drzwi, tak jak teraz - ostrzegł.
Wciąż to samo, pomyślała.
- Przecież wiedziałam, że to ty - broniła się.
- Nigdy - powtórzył i popatrzył na nią zdziwiony. - Czy nie brałaś
prysznica godzinę temu? - spytał.
Przechyliła głowę i poprawiła ręcznik.
- Tak, ale byłam zajęta zupełnie czymś innym niż mycie. A ty co,
pilnujesz zużycia wody?
Rozkojarzony zaczął machinalnie gładzić wyłóg jej szlafroka.
- Jak nazywacie to, co masz na sobie? - spytał. Spojrzała w dół na krótki
jedwabny szlafroczek.
- Szlafrok. A twoim zdaniem co to jest?
- Zaproszenie, ale nie mamy czasu. Pakuj się. Zdziwiła się.
- Wyjeżdżam? - spytała.
- My wyjeżdżamy. Maddy O'Hurley dzwoniła pięć minut po twoim
wyjściu. Zaprasza nas na parę dni do swego domu w Hamptons. W Hamptons!
Freddie ściągnęła z głowy spadający ręcznik.
- Teraz?
- Teraz. Ma tam letni dom i jest z nią rodzina.
- Zaczął bawić się kosmykiem jej włosów. - Pomyślała, że będzie to
okazja, żeby razem popracować i trochę odetchnąć wiejskim powietrzem.
- To brzmi jak ukartowany plan.
- A więc się pospiesz, dobrze? - Nick zaczynał się już niecierpliwić. -
Muszę wracać do siebie i też się spakować, wynająć samochód i zorganizować
zastępstwo w barze.
- Dobrze, już dobrze, idź. Jak będziesz gotowy, to i ja będę.
- Trzymam cię za słowo. - Zajrzał do sypialni i stanął jak wryty. - Wielkie
nieba! A to co takiego?
- Łóżko - odpowiedziała, gładząc rzeźbione wezgłowie. - Moje łóżko.
Wspaniałe, prawda?
- Śpiąca królewna albo księżniczka na grochu, sam nie wiem - rzekł ze
śmiechem.
- Coś pośredniego. - Zmarszczyła czoło. - Większe niż twoje, co?
- Trzy razy takie. - Dotknął jedwabnego prześcieradła. Nagle zaświtała
mu pewna myśl. Powoli odwrócił się i popatrzył na nią zamglonym wzrokiem.
- No jak, Fred, szybko się spakujesz?
- Wystarczająco szybko - obiecała, opadając wraz z nim na jedwabną
pościel.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Nie pojmowała, dlaczego nie może prowadzić. Jazda szybkim wygodnym
kabrioletem, który wynajął Nick, sprawiała jej przyjemność. Upajała się
wiatrem rozwiewającym włosy, muzyką płynącą z radia. Ale mimo wszystko
wolałaby siedzieć za kierownicą.
- Dlaczego nie dasz mi prowadzić? - spytała lekko obrażonym tonem.
- Bo wiem, jak jeździsz. Wleczesz się.
- Nie wlokę, tylko przestrzegam przepisów.
- Wleczesz. - Jakby dla podkreślenia swoich słów, nacisnął mocniej pedał
gazu. Nie ma to jak szybka jazda i Ray Charles ze stereo. - Gdybyś ty
prowadziła, do końca tygodnia nie dojechalibyśmy na miejsce.
- Udało ci się już zapłacić jeden mandat - przypomniała mu uszczypliwym
tonem.
Policja zatrzymała go na dwudziestym kilometrze.
- Gliny z drogówki nie mają za grosz fantazji. - Nick był wyraźnie
zdegustowany. On ma, czego natychmiast dowiódł, biorąc z piskiem opon
kolejny zakręt. - No dobrze, pilocie, powiedz, kiedy powinniśmy skręcić. Chyba
niebawem.
Freddie rzuciła okiem na kartkę z opisem trasy.
- Już minęliśmy zjazd. Jakiś kilometr temu - mruknęła.
- Nie ma sprawy. - Zawrócił jednym szybkim ruchem. Freddie nie
wiedziała, czy się śmiać, czy krzyczeć ze strachu.
- Ludzie mogą spać spokojnie, wiedząc, że mieszkasz na Manhattanie i
nie masz samochodu - zażartowała. - W lewo - dodała. - I zwolnij. Chcę
dojechać cała.
Zwolnił trochę, by popatrzeć na okazałe domy, które mijali. Duże
trawniki, dużo szkła, dużo pieniędzy, stwierdził w duchu. Wyobrażał sobie
przestronne pokoje pełne antyków, z podłogami wyłożonymi perskimi
dywanami. Albo błyszczące posadzki z drewna i nowoczesne meble. Baseny z
dnem z błękitnych kafli i rozstawione wokół leżaki i łóżka do opalania.
Wszystko to oczywiście otoczone żywopłotami i ocienione starymi rozłożystymi
drzewami.
Kiedyś nawet nie przypuszczał, że znajdzie się w takim otoczeniu. A teraz
został tutaj zaproszony.
- To ten. - Freddie wyciągnęła rękę. - Z cedrem i drzewami
czereśniowymi przed wejściem. Och, czy nie jest tu pięknie? - zachwyciła się.
Drzewa już przekwitały, pokrywając ziemię delikatnymi różowymi
płatkami. Widok był niezapomniany. Nick nie znał się na roślinach, ale
wydawało mu się, że w powietrzu unosi się zapach lilii.
Kiedy skręcił na pochyły podjazd, jego oczom ukazały się wspaniałe
krzewy obsypane lawendowym kwieciem.
- Niezłe jak na weekendowy azyl - mruknął, studiując konstrukcję ze
szkła i drewna. - Musi tu być ze dwadzieścia pokoi.
- Prawdopodobnie. Zastanawiam się... - Freddie przerwała, gdy zza .domu
wybiegła pędem czereda dzieciaków. Mimo różnego wzrostu i wagi wydawały
się tworzyć jedną zwartą masę.
- Widzę, że Maddy miała rację, mówiąc, że będzie tutaj cała rodzina -
zauważył Nick.
- Na to wygląda - przyznała Freddie. - Wydaje mi się, że najstarszy
chłopak Maddy próbuje właśnie zamordować jedno z dzieci Trace'a - dodała,
przyglądając się turlającym się w trawie chłopcom splecionym morderczym
uściskiem.
Uśmiechnęła się do piegowatej dziewczynki o rudych kręconych włosach
i bliżej nieokreślonej plamie na policzku, która nagle wyrosła obok samochodu.
- Mamo! - zawołała dziewczynka. - Mamo, przyjechali goście.
Dziewczynka z krzykiem radości podbiegła do Freddie.
- Cześć, jestem Julia. Pamiętasz mnie?
- Oczywiście. - Freddie pocałowała w policzek najmłodszą córkę Maddy.
- Nick, to Julia Valentine. W tej chwili nie podejmuję się przedstawić ci
pozostałych dzieci - dodała, spoglądając na kłębiące się na ziemi ciała.
- Cześć, Julio. - Podobna do matki, pomyślał Nick. O ile Maddy O'Hurley
rzeczywiście wygląda tak jak na scenie i na plakatach. - Tu się chyba toczy
jakaś wojna.
- Cześć. - Julia posłała mu promienny uśmiech.
- Lubimy się bić. Jesteśmy Irlandczykami.
- A, to wszystko tłumaczy - roześmiał się Nick, rozglądając się wokół.
- Jest nas dużo - mówiła dziewczynka - bo prawie wszyscy mają
bliźniaczki. Trace ma dwie pary bliźniaków. A ciocia Chantel ma trojaczki. -
Zmarszczyła piegowaty nosek. - Sami chłopcy. Chodźcie. Zaprowadzę was do
środka.
Julia, choć miała zaledwie siedem lat, zerkała na Nicka kokieteryjnie.
- Chcę być aktorką na Broadwayu - oznajmiła.
- Tak jak mama. Będziesz mógł dla mnie pisać muzykę.
- Dzięki.
Kiedy Julia otworzyła drzwi, przywitał ich mały jasnowłosy chłopiec z
nienaturalnie błyszczącymi oczami, trzymający w ręce rechoczącą żabę.
- Odłóż Chauncy'ego, Aaron - poleciła Julia protekcjonalnym tonem
starszej siostry. - Nikt się go nie boi.
- Będzie się bać, jak mu wyrosną zęby - powiedział ponuro Aaron i
popędził do ogrodu.
- To mój młodszy brat - poinformowała Julia. - Jest nie do wytrzymania.
Zanim zdążyli ustosunkować się do tych słów, na schodach pojawiła się
rudowłosa piękność. Miała na sobie krótkie, nierówno obcięte szorty i obszerną,
wypłowiała koszulkę głoszącą, że kocha Nowy Jork. Była boso.
Maddy O'Hurley, ulubienica Broadwayu, miała efektowne wejście.
- Aaron, ty mały diable, gdzie jesteś? - zawołała. - Nie mówiłam, że masz
trzymać tego gada w terrarium?
Zatrzymała się na widok gości. W wyciągniętej ręce trzymała małą
srebrzystą jaszczurkę.
- Och. - Dmuchnęła na włosy opadające jej na oczy. - To by było tyle na
powitanie. - Podała jaszczurkę Julii, by przywitać się z Freddie i towarzyszącym
jej Nickiem. - Julio, bądź tak dobra i zanieś tego gada tam, gdzie jego miejsce. -
Pozbywszy się jaszczurki, chwyciła Freddie w ramiona. - Tak się cieszę, że cię
widzę. Jak to dobrze, że przyjechałaś.
- Ja też się cieszę - odrzekła Freddie.
- A ty jesteś Nick, prawda? - Maddy wyciągnęła do niego rękę. - Miło mi
cię wreszcie poznać. Od dawna podziwiam twoją muzykę.
Nick wiedział, że się w nią wpatruje jak urzeczony, ale niewiele sobie z
tego robił. Wyglądała dokładnie tak jak na scenie i na plakatach. Porcelanowa
cera, wyrazista, pełna ekspresji twarz. I minio że była matką czwórki dzieci,
zachowała zgrabną, pełną wdzięku figurę tancerki.
- Pamiętam, kiedy pierwszy raz poszedłem na Broadway - powiedział. -
Dziesięć, może jedenaście lat temu. Grałaś główną rolę. Nigdy przedtem i nigdy
potem nie widziałem nikogo takiego jak ty.
- Nieźle.
Maddy uznała, że uścisk dłoni to za mało i pocałowała go w policzek.
- Chyba cię polubię. Chodźmy się przejść. Zobaczymy, kto jest w pobliżu.
Później zaniesiemy wasze rzeczy do pokoju.
Dom był duży i jasny. Miał szerokie przeszklone drzwi, duże łukowate
okna, świetliki w sufitach. Gdzieniegdzie natykali się na skrzynię z zabawkami,
rękawicę baseballową, rzucone w kąt trampki. Te oznaki zamieszkania czyniły
elegancką, wysmakowaną architekturę bardziej swojską i ludzką.
W dużym słonecznym salonie pełnym egzotycznych roślin i paproci w
różnych odcieniach zieleni zastali legendę Hollywood. Chantel O'Hurley
siedziała na kanapie z podkurczonymi nogami, oczy miała przymknięte. Obok
niej stał mężczyzna, którego atletyczna sylwetka i postawa od razu skojarzyły
się Nickowi z gliniarzami, z którymi niegdyś miał często do czynienia.
- Brent dobrze sobie radzi - powiedział Quinn Doran, obserwując dzieci
przez okno. - Może nie jest duży jak na swój wiek, kochanie, ale jest bardzo
dzielny.
- Potwory - westchnęła Chantel, ale było w jej tonie matczyne pobłażanie.
- Dlaczego, skoro już imałam mieć trojaki, to nie mogły to być miłe grzeczne
dziewczynki?
- Zanudzilibyśmy się z nimi na śmierć. A nawiasem mówiąc, kto im
pokazał, jak się używa procy?
Chantel uśmiechnęła się do siebie. Oczywiście, że ona. To jej chłopcy,
pomyślała. Po latach oczekiwania i nadziei urodziła od razu trzech.
Leniwie wyciągnęła rękę, ruchem kobiety, która wie, że zawsze ktoś ją
ujmie.
- Chodź do mnie, Quinn, zanim nas tu znajdą.
- Za późno - oznajmiła Maddy. - Mamy gości. Nick, to moja siostra
Chantel, udająca Kleopatrę, a to jej mąż Quinn Doran.
- Freddie. - Chantel uniosła się nieco, by pocałować Freddie w policzek,
ale jej spojrzenie powędrowało w stronę Nicka. - Masz świetny gust, kochanie -
stwierdziła z uznaniem.
- Też tak myślę.
Nick wpatrywał się w nią jak urzeczony. Blond Wenus przyglądała mu się
uważnie swymi przepastnymi błękitnymi oczami, w końcu uśmiechnęła się.
Poczuł, jak każdy nerw jego ciała napręża się niczym struna.
- Piszesz muzykę dla Maddy do nowego musicalu - powiedziała. - Z tego,
co mi mówiono, ma dość talentu, żeby jej głos brzmiał profesjonalnie.
Maddy prychnęła pogardliwie.
- Jest zazdrosna, bo ja dwa razy dostałam Tony'ego, a ona tylko raz
głupiego Oscara. - Maddy odwróciła się do Freddie i Nicka. - Chodźcie,
zobaczymy, kogo jeszcze uda nam się znaleźć.
- Chwileczkę - mruknęła Freddie, gdy przechodzili z Nickiem przez próg.
Dotknęła lekko kącika jego ust.
- Co takiego? - spytał Nick.
- Och, nic. Po prostu ślina.
- Dziwne. - Jeszcze raz obejrzał się przez ramię na postać rozłożoną na
kanapie. - W naturze wygląda jeszcze lepiej niż na ekranie.
- Opanuj się, Nicholas. Nie chciałabym, żeby Quinn zabił cię we śnie.
Wieść głosi, że wiedziałby, jak to zrobić, szybko i cicho. - Zanim zdążył
odpowiedzieć, krzyknęła głośno: - Trace!
Nick zobaczył, jak rzuca się w muskularne ramiona opalonego mężczyzny
o posturze boksera.
- Freddie! - Trace ucałował ją z dubeltówki. - Jak się czuje moja mała
dziewczynka?
- Świetnie. - Uwieszona szyi Trace'a, wskazała głową na swego
towarzysza. - To Nick LeBeck - przedstawiła go - a to Trace O'Hurley.
- Miło mi cię poznać.
Mimo przyjaznego tonu popatrzył na Nicka w sposób, który znów
przypomniał mu gliniarzy. Dziwne, zastanawiał się Nick, przecież facet jest
muzykiem. Uwielbiał jego utwory. Ale te oczy gliniarza...
- Reszta jest w kuchni - powiedział Trace. - Abby gotuje.
- Dzięki Bogu - ucieszyła się Maddy. - To jedyna osoba, do której można
mieć zaufanie. Jesteś głodny? - zwróciła się do Nicka.
- Cóż, ja... - zająknął się.
- Na pewno jesteś. - Wzięła go pod rękę i poprowadziła korytarzem,
zanim zdążył dokończyć rozpoczętą myśl. - Ja po podróży zawsze jestem głodna
jak wilk.
Szli długim krętym korytarzem. Nick zwrócił uwagę, że Trace nadal
trzyma Freddie w ramionach. Nie postawił jej z powrotem na podłodze, lecz
uniósł ją jak rycerz swą wybrankę.
Z końca korytarza dobiegła ich wrzawa i szum głosów. Maddy otworzyła
drzwi.
Kuchnia była ogromna, ale tak zatłoczona, że sprawiała wrażenie małej.
Tylko jasnowłosa kobieta mieszająca coś w garnku na kuchence wyróżniała się
spośród reszty.
Chudy mężczyzna z przerzedzonymi włosami wirował wokół, trzymając
w ramionach kobietę w średnim wieku. Poruszali się niezwykle lekko, zgrabnie
omijając krzesła, blaty i pozostałe osoby.
- I kiedy zaczęliśmy nasz ostatni numer - mówił Frank, obracając Molly
trzy razy - porwaliśmy widzów.
Z niezwykłym wdziękiem pchnął żonę w ramiona mężczyzny opartego o
blat kuchenny.
- Molly wie, że mam dwie lewe nogi. - Dylan Crosby zaśmiał się i
przekazał teściową swemu najstarszemu synowi. - Dalej, Ben, zatańcz z babcią,
zanim ja ją zadepczę.
Zauważywszy Trace'a, Frank uśmiechnął się szeroko.
- Mam twoją żonę, Tracey! Dziewczyna zrobi karierę na deskach, jak
tylko zrezygnuje z kariery naukowej. - Obrócił Gillian parę razy wkoło. - O,
kogo widzę, Freddie! - zawołał.
Trace chwycił Freddie w ramiona i rzucił ją Frankowi. Nawet nie
wiedziała, kiedy znalazła się w jego objęciach.
- Ejże, chłopcze! - zawołał Frank do Nicka. - Tańczysz?
- W zasadzie...
- Tato, pozwól im odetchnąć. - Abby odwróciła się od kuchni i podeszła
do Nicka. - Witaj w domu wariatów. Jestem Abby Crosby.
- Najpierw byłaś O'Hurley - przypomniał jej ojciec.
- A więc Abby O'Hurley Crosby - poprawiła się. - I jeśli zdążysz usiąść,
tata nie będzie mógł zacząć cię uczyć stepowania.
To cała drużyna, stwierdził Nick. Dopóki sam nie znalazł się we własnej
rozległej rodzinie, nie wyobrażał sobie, że ludzie mogą w ten sposób żyć. Ale
podobnie jak w przypadku Stanislaskich, ta chaotyczna, hałaśliwa grupa ludzi
też stanowiła jeden rodzinny klan.
Nick przekonał się już, że w takich rodzinach często jedni mówią przez
drugich, przekrzykują się i nie słuchają wzajemnie. Sprzeczają się o głupstwa,
kłócą o sprawy zasadnicze, toczą ze sobą małe wojny, ale są solidarni wobec
przeciwnika z zewnątrz. Gdy trzeba, stoją za sobą murem. Jeden za wszystkich,
wszyscy za jednego.
Wiedział, że ich polubi i będzie się tutaj dobrze czuł. Zanim skończył się
posiłek, potrafił już rozróżnić niektóre dzieci, nawet bliźniaki i trojaczki,
których tu nie brakowało. Nic dziwnego, uznał, skoro Maddy i jej siostry też
były trojaczkami.
Gdy posprzątano w kuchni, Freddie i Nick chętnie przystali na propozycję
Maddy, żeby zająć się muzyką.
Nick szybko przystosował się do nerwowego rytmu życia w tym domu.
Udało im się nawet trochę popracować w tej nie sprzyjającej skupieniu
atmosferze.
- Mamo! - Najstarsza córka Maddy stanęła w progu pokoju muzycznego. -
Douglas znowu się bije. - Cassandra patrzyła ponuro, skarżąc na brata bliźniaka.
- Jest mężczyzną, kochanie - powiedziała Maddy.
- Musisz być cierpliwa.
Reed rzucił córce karcące spojrzenie.
- Cassie, mamusia pracuje, nie widzisz?
- Widzę - westchnęła Cassie. - Nie przeszkadzać, dopóki nie ma krwi.
Może zaraz będzie - mruknęła złowieszczo.
- Zacznijmy drugą zwrotkę, dobrze? - zaproponowała Maddy,
najwyraźniej rozkojarzona z powodu wizji bratobójstwa. - Nie przerywaj teraz -
dodała i zaczęła kolejną zwrotkę.
- Pracuj przeponą, Maddy - poinstruował ją Frank - bo nie usłyszą cię w
ostatnim rzędzie. Ładna melodia - zwrócił się do Nicka i Freddie. - Wiecie,
myślałem o ruchu. Gdybyśmy...
- Tato, naprawdę najpierw musimy się zająć partiami śpiewanymi, a
dopiero potem choreografią. Gdzie mama? - spytała Maddy, zanim zdążył jej
powiedzieć, dlaczego nie ma racji.
- Och, wyszła gdzieś z dzieciakami. Myślałem, żeby może...
- Pewnie poszła po lody. - Maddy wiedziała, że musi uciec się do fortelu,
jeśli chce, by ojciec nie wtrącał się do ich pracy. - Słyszałam, jak mówili coś na
ten temat.
- Tak? - zaniepokoił się Frank. - To lepiej ich poszukać. Dzieci nie można
rozpieszczać. Potem tylko płaci się za dentystę.
- Wybaczcie - rzekła Maddy, gdy ojciec wypadł z pokoju. - Kochana
rodzinka - westchnęła.
- Nie szkodzi. - Nick wziął akord. - Rozumiem to. A teraz trzecia zwrotka
- dodał i nagle zaniemówił, gdy do pokoju weszła powłóczystym krokiem
Chantel.
- Nie przeszkadzajcie sobie - powiedziała. - Posiedzę w kąciku, cichutko
jak myszka.
- Raczej szczur - mruknęła Maddy. - Wyjdź, Chantel, bo rozpraszasz
mojego kompozytora.
Chantel wzruszyła alabastrowymi ramionami. Wiedziała, że Maddy nie
mija się z prawdą.
- Cóż, jeśli wam przeszkadzam, to pójdę na basen. Może któreś z dzieci
zechce sobie ponurkować. - Rzuciła ostatnie powłóczyste spojrzenie na Nicka i
wypłynęła z pokoju.
- Nie martw się. - Maddy poklepała Nicka po ramieniu. - Ona tak działa
na mężczyzn. Podwyższa im poziom testosteronu.
- Trzecia zwrotka, Nick. - Freddie szturchnęła go łokciem w żebra.
- Tak, tak, właśnie się zastanawiałem...
Z ogromnym wysiłkiem starał się wkomponować zwrotkę w chór, gdy
przed oknem pokoju przemknęła Abby. Piszczała i śmiała się na przemian, a
mąż biegł za nią z dużym pistoletem na wodę w ręku.
- Jak dzieci! - skwitował Reed, potrząsając głową. - A może zrobimy
sobie przerwę? Czy to dobry pomysł, żeby trochę popływać w basenie?
- Wspaniały - przyznała Maddy.
- Idźcie naprzód. - Freddie zbierała nuty. - Ja jeszcze chwilę zostanę.
- Dołącz do nas, kiedy skończysz. - Maddy wzięła Reeda za rękę. - Jeśli
zdołasz znieść ten widok.
Nick wyciągał szyję, usiłując dojrzeć, co dzieje się nad basenem.
- Myślisz, że będzie w bikini? - spytał. - Maddy? - Freddie uniosła brwi.
Oboje doskonale wiedzieli, kogo Nick ma na myśli, ale widokiem
rozebranej Maddy też żaden mężczyzna by nie pogardził. Freddie roześmiała
się, widząc minę Nicka, który wyobraża sobie siostry O'Hurley w bikini.
- Już dobrze, dobrze, nie musisz odpowiadać - rzuciła.
- Myślisz, że Abby też pójdzie się kąpać? - spytał.
- Myślę, że możesz wpaść w tarapaty, jeśli będziesz się interesował
mężatkami. A teraz, jeśli zdołasz poskromić swoje hormony, to pozwól, że
jeszcze raz przegram całość. Maddy chce nad tym później popracować.
- To jeszcze surowiec.
- Zgoda, ale mimo wszystko jakiś zaczyn.
Ma rację, przyznał w duchu. Można by to wszystko wygładzić, gdyby
pracowali z Maddy sam na sam.
- Dobrze, myślałem, że jeśli spróbujemy w ten sposób...
Freddie zaniknęła oczy, słuchając pierwszych tonów. Bezwiednie zaczęła
śpiewać. Jej czysty głos słychać było w ogrodzie.
Maddy podniosła rękę, po czym położyła dłoń na ramieniu Abby.
- Posłuchaj.
- Piękne - przyznała Abby, a jej oczy zasnuły się mgłą. - Smutne i
przepojone miłością. Śpiewając, nie jest w stanie tego ukryć. Ona jest w nim
zakochana.
- Cóż... - Chantel podeszła do obu sióstr. - Każdy musi przez to przejść.
- My już przeszłyśmy. - Maddy popatrzyła w kierunku basenu.
Dylan chwycił córkę Trace'a i usiłował wepchnąć ją do wody. Trzej
synowie Chantel urządzali wyścigi, a Gillian i Cassie występowały w roli
sędziów.
Douglas jak opętany pryskał wodą na drugą córeczkę Trace'a.
Jego ojciec siedział, trzymając na kolanach bliźniaki Trace' a, i lizał lody.
Ben i Chris, synowie Abby, przystojni młodzi chłopcy, stali z dala od tego
zgiełku, spierając się, którą kasetę włożyć do przenośnego stereo.
Quinn i Trace siedzieli w cieniu, pociągając piwo, a Molly chwaliła
córeczkę Abby, Evę, za jej podwodne akrobacje.
Aaron i najmłodszy syn Abby szukali czegoś w trawie. Julia ciągnęła ich
za koszule, ale nie zwracali na nią najmniejszej uwagi.
Moja rodzina, pomyślała Maddy i pomachała do Reeda, dając mu w ten
sposób znać, że ma na wszystko baczenie.
- Dobrze mi - powiedziała, zwracając twarz ku słońcu. - I mam nieodparte
wrażenie, że tych dwoje przy fortepianie pomoże mi zdobyć następnego
Tony'ego.
Chantel popatrzyła na siostrę.
- Och, kochanie, to ty masz już jednego? Nie wiedziałam.
Roześmiała się i szybko uciekła do basenu.
Późno w nocy, gdy w domu wreszcie zapanował spokój, Nick przyciągnął
Freddie do siebie. Oparła głowę na jego ramieniu. Skoro Maddy była na tyle
domyślna, by umieścić ich w sąsiadujących pokojach, nie miał poczucia winy,
wślizgując się do łóżka Freddie.
Dobrze mu było, gdy tak leżał obok niej, spokojny, usatysfakcjonowany
wspólnymi doznaniami. W sposób tak naturalny wtuliła się w niego, że zaczął
się zastanawiać, jak w ogóle mógł dotychczas zasypiać sam, bez niej.
- Zmęczona? - spytał.
- Hm. Odprężona. To był wspaniały dzień. Cieszę się, że ich wszystkich
zobaczyłam. Dzieci tak wyrosły.
- Jest ich niezła drużyna.
- O tak. To cudowne, że potrafią tak rozplanować swoje zajęcia, żeby co
roku spotykać się na tydzień lub dwa w jednym miejscu. Na ogół przyjeżdżają
tutaj, ale czasem na farmę Dylana i Abby w Wirginii. - Freddie westchnęła
rozespana i przytuliła się mocniej do Nicka, gdy jego palce zaczęły delikatnie
gładzić jej plecy. - Raz tam byliśmy. Jest piękna, otoczona wzgórzami, na łące
pasą się konie. Wokół jest tyle wolnej przestrzeni, że można wędrować bez
końca.
- Potrzebują dużo miejsca na tyle dzieci. Abby ma dwie dziewczynki,
bliźniaczki, tak?
- Nie, one są córkami Trace'a i Gillian. Abby ma czworo dzieci: Bena,
Chrisa, Evę i Jeda. Rodziły się po kolei, nie ma wieloraczków.
- Aż czworo! - Nick odruchowo się wzdrygnął.
- Przecież lubisz dzieci. - Podniosła się tak, by móc przyjrzeć się jego
twarzy. W świetle księżyca padającym z okna wyglądała jak twarz jednego z
bohaterów legendy o królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu.
- Oczywiście. Ale zawsze się dziwię, że są ludzie, którzy chcą i potrafią
sprostać tylu trudom.
Upajała się jego widokiem, tą męską, szorstką, jakby wyrzeźbioną twarzą,
zielonymi jak morze oczami. Znowu zapragnęła się do niego przytulić, gotowa
odpowiedzieć na każdą pieszczotę.
- Lubię duże rodziny. Przez kilka lat byłam jedynaczką. Nie czułam się
samotna, bo zawsze miałam obok tatę, ale wszystko się zmieniło, kiedy w
naszym życiu pojawiła się Natasza. Dopiero wtedy staliśmy się prawdziwą
rodziną Chciałam mieć siostrę - ciągnęła - ale najpierw urodził się Brandon i
bardzo się ucieszyłam.
Nick też był jedynakiem, ale nie miał przy sobie ojca.
- A ja zawsze chciałem mieć brata - wyznał. - I w końcu miałem Zacka.
Tylko że on wypłynął w morze, a ja nie.
Freddie ból ścisnął serce na myśl o tym, jak bardzo Nick musiał się czuć
samotny, będąc chłopcem.
- To na pewno było dla ciebie ciężkie przeżycie...
- Zrobił to, co musiał. Wtedy wyglądało to tak, jakby mnie zostawił. Ale
jakoś się z tym uporałem.
Poczuła nagły przypływ miłości.
- A więc teraz znowu masz brata i wspaniałą dużą rodzinę. Nigdy już nie
będziesz sam, chyba że tego zechcesz. To dlatego ja chciałabym mieć co
najmniej troje dzieci.
W jego mózgu zapaliło się ostrzegawcze światełko. Popatrzył na nią,
później powoli przesunął wzrok na sufit.
- Cóż - mruknął.
Oszczędny w słowach, pomyślała Freddie, ale nic nie powiedziała, nawet
nie westchnęła. Dużo za wcześnie na myślenie o dzieciach. O ich dzieciach.
Nadeszła chwila, żeby zmienić temat, i Nick skwapliwie to wykorzystał.
- Chantel nie wygląda na matkę - zauważył.
- Ale jest matką. - Freddie uniosła brwi. - I jeśli nie masz nic przeciwko
przyjacielskiej radzie, nie powinieneś tak wytrzeszczać gał za każdym razem,
kiedy wchodzi do pokoju.
- Zazdrosna? - Spojrzał na nią chytrze. Zdumiała go i uraziła, wybuchając
serdecznym śmiechem. Wprost trzęsła się ze śmiechu, aż musiała usiąść i
spróbować jakoś złapać oddech. Widok jego nachmurzonej miny tylko
spotęgował ten wybuch niepohamowanej radości.
- Chyba przesadzasz - odezwał się wreszcie.
- Zazdrosna... - powtórzyła i przycisnęła dłoń do brzucha, starając się
uspokoić. - O tak, Nicholas. Jestem zazdrosna, i to jak. Niewątpliwie Chantel
rzuci Quinna i zrobi w swoim sercu miejsce dla ciebie. Każdy widzi, że oni
ledwo ze sobą wytrzymują. To dlatego w powietrzu aż iskrzy, kiedy znajdą się
w tym samym pokoju.
Ugodziła trochę jego męską ambicję.
- No dobrze - przyznał - ona świata nie widzi poza mężem. A swoją
drogą, jak on znosi te wszystkie sceny miłosne, w których oglądają na ekranie?
- Bo wie, że ona nie gra, kiedy jest z nim. Tak myślę. - Przeciągnęła
palcami po jego włosach. - Oto na czym opiera się małżeństwo. Na zaufaniu i
szacunku, tak samo jak na uczuciu i namiętności.
W jego mózgu po raz drugi rozbłysło ostrzegawcze światełko.
- Chyba tak - przyznał, uznając, że najwyższy czas znowu zmienić temat.
- Zack zzielenieje z zazdrości, kiedy wrócę i opowiem mu, że ją poznałem.
Niektóre jej filmy oglądał tyle razy, że zna na pamięć całe dialogi.
- A więc będziesz pękał z dumy.
- Żebyś wiedziała.
Odprężony i spokojny pochylił się nad nią. Była piękna i miała w sobie
coś... magicznego, gdy tak leżała w świetle srebrzystych promieni księżyca
padających na łóżko. Włosy w nieładzie, tak jak lubił, kąciki ust lekko
uniesione, jakby uśmiechała się, myśląc o czymś bardzo przyjemnym.
- Nie jesteś zmęczony? - spytał.
Przesunęła dłoń wzdłuż jego piersi. Myślała o czymś bardzo przyjemnym.
Myślała o nim.
- Właśnie regeneruję siły.
- To dobrze. - Przetoczyła się na niego. - Za chwilę na pewno będziesz ich
potrzebował.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Mówisz, że poznałeś Chantel O'Hurley. Tę Chantel O'Hurley?
- Właśnie mówię. - Nick patrzył na Zacka z nie ukrywaną dumą. Nie od
dziś było wiadomo, że blond bogini jest obiektem marzeń Zacka, przedmiotem
jego „najskrytszych fantazji”, jak to określiła Rachel.
- Tę samą Chantel O'Hurley, której filmy na wideo kupujesz natychmiast,
gdy się pojawią w sprzedaży.
- Nick wziął karton pustych opakowań po piwie, by je wynieść na
podwórze.
- Zaczekaj chwilę. - Zack chwycił go za rękaw.
- To znaczy, że ją widziałeś na własne oczy? We własnej osobie?
- I to jakiej osobie! - przyznał Nick. - To jeszcze nie wszystko - dodał. -
Siedziałem razem z nią przy stole, i to niejeden raz. Jedliśmy razem kolację.
Oczywiście, jej siostrom też nic nie brakuje. Obie...
- Dobrze, dobrze, o jej siostrach pomówimy później. Jedliście kolację, po
prostu kolację, tak? - Zack musiał się czegoś napić, bo z wrażenia wyschło mu
w gardle. - Razem?
- Tak, jadłem z nią kolację. - Oczywiście, że nie jedli tej kolacji sam na
sam, towarzyszyli im wszyscy domownicy z dziećmi włącznie, ale nie widział
powodu, żeby wspominać o takich detalach. - Mówiłem ci przecież, że
zamierzam spędzić parę dni z Maddy i Reedem.
- Nie spodziewałbym się tego. - Zack był wyraźnie poruszony. - Jeśli
naprawdę jadłeś z nią kolację, rozmawiałeś z nią, to powiedz, jaka ona jest.
Nick odwrócił się i ściągnął wargi, symulując pocałunek.
- Przestań, bo mnie wykończysz. - Zack, ofiara własnej wyobraźni, nie
odstępował go na krok. - Chodzi mi o to, jak ona wygląda, jak się porusza, co
mówi?
- Świetnie wypełnia bikini - zażartował Nick.
- Bikini... - Zack przycisnął dłoń do serca. - Widziałeś ją w bikini?
- Pływaliśmy razem w basenie. - W rzeczywistości on i Freddie grali z jej
dziećmi w piłkę nad basenem. Ale któż by zwracał uwagę na takie drobiazgi.
- Pływałeś z nią? - Zack oddychał ciężko. - Była... mokra.
- Na ogół człowiek jest mokry, kiedy pływa.
W trosce o swoje ciśnienie Zack postanowił odsunąć od siebie obraz
Chantel w kostiumie kąpielowym. Później uruchomi wyobraźnię i będzie się
nim upajał.
- I rozmawiałeś z nią? O czym?
- Przez cały czas. Ma bardzo bystry umysł. To też dodaje jej uroku. W
końcu nie jestem zwierzęciem.
- Zapytać nie wolno, czy co? - Bądź co bądź te marzenia to tylko
niewinna rozrywka szczęśliwie żonatego mężczyzny, kochającego swoją żonę i
pożądającego jej. - Naprawdę ją poznałeś. - Westchnął i chwycił następny
karton z butelkami.
- Nie tylko poznałem. Całowałem ją.
- Uważaj, bo ci uwierzę.
- Nie, masz rację. Nie całowałem jej.
- No więc jak?
- To ona mnie całowała. - Nick oparł się o skrzynki z piwem i dotknął
palcem ust. - Tutaj, w tym miejscu.
- Chcesz mi wmówić, że Chantel O'Hurley pocałowała cię w usta?
- A czy ja bym cię okłamywał? Zack zastanowił się przez chwilę.
- Nie - uznał w końcu. - Nie zrobiłbyś tego. - I zanim Nick się
zorientował, chwycił go w objęcia, przyciągnął do siebie i pocałował w same
usta.
- Do diabła, Zack! - Nick przetarł usta dłonią.
- Odbiło ci, czy co?
- Wyobraziłem sobie, że całuję ją - oznajmił Zack. - Każdemu facetowi
wolno mieć marzenia.
- A więc trzymaj te marzenia z dala ode mnie.
- Nick jeszcze raz otarł usta. - Człowieku, a gdyby ktoś nas zobaczył?
- Nikogo tu nie ma, braciszku. A ja doceniam to, że przyszedłeś mi
pomóc, skoro tylko wróciłeś do miasta.
- Nie ma o czym mówić.
- A jak tam Freddie? Zadowolona z wizyty u sławnych i bogatych?
- To dla niej chleb powszedni. - Nick podrapał się w kark. - Wychowała
się wśród takich ludzi.
- Masz rację. Tutaj to ona jest po prostu naszą Freddie.
Przenieśli wszystkie pojemniki i sięgnęli po mrożoną herbatę, którą Rio
zostawił w lodówce.
- Gorąco jak na czerwiec - zauważył Zack. - Musisz sobie zainstalować
klimatyzator w mieszkaniu.
- Tak, mam zamiar.
Zack uznał, że nadeszła chwila, by napomknąć Nickowi o czymś, co od
pewnego czasu nie dawało mu spokoju.
- Myślałem - zaczął - biorąc pod uwagę twoją karierę i wszystko... -
Wszystko to była Freddie, ale czas jeszcze nie dojrzał ku temu, by o tym mówić.
- Może nie zechcesz tutaj zostać.
- Na górze?
- Tak, no i tutaj. W barze.
Nick zdziwiony odstawił szklankę z herbatą.
- Wyrzucasz mnie?
- Skąd! Prawdę mówiąc, nie wiem, co bym bez ciebie zrobił. Ale
zacząłem się martwić, że czujesz się do czegoś zobowiązany. Chyba nie
marzysz o pracy w barze przez całe życie.
- Ty też o tym nie marzyłeś - odparł spokojnie Nick.
- To co innego - odparł Zack, ale przerwał, gdy pochwycił spojrzenie
Nicka. - W porządku, może i nie marzyłem, ale dokonałem takiego wyboru. I
muszę przyznać, że kocham to miejsce, jestem tu szczęśliwy. Ale nie chcę, żeby
któryś z nas zapomniał o tym, że przed tobą jest inna przyszłość.
- Wciąż się o mnie troszczysz?
- Z przyzwyczajenia.
- Cóż, ustalmy to tak. Prędzej czy później będziesz musiał znaleźć innego
barmana i innego pianistę na pół etatu. Ale na razie praca na wieczornej zmianie
nie koliduje z komponowaniem. A jeśli sztuka okaże się niewypałem, będę
potrzebował jakiegoś zabezpieczenia.
- Nie będzie niewypałem.
- Masz rację, nie będzie. Ale na razie zostawmy wszystko tak jak jest. -
Rzucił okiem na zegar i zaklął pod nosem. - Już jestem spóźniony - rzucił. -
Mieliśmy z Freddie zacząć pracę pół godziny temu. No to na razie.
Zack, zostawszy sam, poszedł z powrotem do baru. Nie, to nie jest statek,
a on nie stoi przy sterze. A Rachel nie jest blond gwiazdą z ekranów filmowych.
Uśmiechnął się i dokończył herbatę.
A on jest bardzo szczęśliwym człowiekiem.
Nick uznał, że najwyższy czas wypróbować fortepian Freddie. Mimo
zabawy, ciągłego ruchu i pokusy, żeby spędzić cały czas na rozrywkach i
wypoczynku zamiast pracy, udało im się podczas pobytu u O'Hurleyów również
trochę popracować i posunąć się dobry kawałek naprzód.
Po powrocie miał co prawda ochotę na dzień lub dwa przerwy, ale
Freddie nie mogła się doczekać, kiedy znowu zabiorą się do pracy. Tak więc
zasiedli po południu przy fortepianie w jej mieszkaniu, żeby ostatecznie
dopracować partię chóru na zakończenie pierwszego aktu.
- W porządku - uznał Nick. - Dobrze się stało, że nie skończyliśmy tego,
kiedy był z nami Frank Jemu tylko choreografia w głowie.
- Cóż, podoba mi się, ale myślę...
- Przestań już myśleć. - Wziął ją w ramiona, gdy wstała.
- Zostaw - broniła się. - Nawet nie zaczęliśmy drugiego aktu.
- Odłóżmy to do jutra - zaproponował.
- Dzisiaj - upierała się, usiłując wyswobodzić się z jego ramion! - Nick,
jest środek dnia.
- To i lepiej.
- Przecież to ty zawsze powtarzałeś, że mamy pilną robotę.
- Tylko wtedy, kiedy próbowałem nie robić tego, co chcę zrobić teraz. -
Chwycił ją na ręce i rzucił na łóżko z takim rozmachem, że aż podskoczyła.
- Nie wykonaliśmy planu na dzisiaj - broniła się, gdy zaczął rozpinać
koszulę. - Nie taki plan miałam na myśli.
- Chcesz, żebym cię uwiódł?
- Nie. - Przechyliła głowę i rzuciła mu powłóczyste spojrzenie. - Cóż,
może... - dodała po chwili namysłu. - Jeśli uważasz, że potrafisz.
Nick już rozpiął koszulę. Myśl o czekającym go wyzwaniu dodatkowo go
podnieciła. Freddie odwróciła wzrok, po czym znów go na niego skierowała,
gdy usiadł na brzegu łóżka.
- Patrzenie na mnie trudno nazwać uwodzeniem - zauważyła.
- Lubię na ciebie patrzeć. Mógłbym to robić bez końca.
- To bardzo miłe, panie Romansowiczu.
- Musisz pamiętać, że nie jesteś do końca w moim typie, jak donoszą
wiarygodne źródła. - Chwycił ją w pasie i przytrzymał mocno, gdy udając złość,
chciała uciec z łóżka.
- Nie interesuje mnie to - stwierdziła lodowatym tonem. - Puść mnie.
- Ależ interesuje, i to bardzo. Widzę, jak bije ci puls na szyi. - Zbliżył do
tego miejsca usta. - Wali jak młotem.
- To ze złości - odparowała.
- O nie. Kiedy jesteś naprawdę zła, robi ci się tutaj taka kreska. -
Przeciągnął koniuszkiem palców między jej brwiami i uśmiechnął się na widok
powstającej zmarszczki. - O, właśnie tak. - Pocałował ją w czoło. Zmarszczka
od razu zniknęła.
- Nie chcę, żebyś... - Słowa uwięzły jej w gardle, gdy poczuła na ustach
jego wargi.
- Co?
- Żebyś... mmm. - Oczy zasnuły jej się mgłą.
- Właśnie tak myślałem.
Czy którykolwiek mężczyzna mógłby się oprzeć jej rozmarzonemu
spojrzeniu, rozkosznemu mruczeniu podczas długiego niespiesznego
pocałunku? I tak właśnie pragnął się z nią kochać. Niespiesznie, długo, żeby
jego ciało mogło odczuć najsubtelniejsze zmiany w jej ciele. Dotknięcie, i już
się ku niemu uniosła. Pomrukiwanie, i westchnęła z radości.
Wydawało się, że nie ma takiej rzeczy, którą mógłby zrobić lub o którą
poprosić, żeby na nią ochoczo nie przystała. Chciał ją widzieć całą, w
promieniach południowego słońca wpadającego przez okna, przy dźwiękach
ruchu ulicznego i hałasów dobiegających z dołu. Powoli i cierpliwie rozpinał
guziki jej bluzki, jeden po drugim, nie spiesząc się.
Pod spodem miała obcisłą bawełnianą koszulkę wykończoną koronką.
Wsunął pod nią dłoń, usłyszał przyspieszony oddech.
Zawsze tak jest, przemknęło jej przez głowę. Cudownie, naturalnie, czule.
Niezależnie od tego, czy kochają się namiętnie czy spokojnie, niespiesznie czy
gorączkowo, zawsze jest tak samo prosto i naturalnie.
Perfekcyjnie.
Wzbierało w niej pożądanie, rozkwitało niczym kwiat róży, płatek po
płatku. To takie łatwe otworzyć się dla niego, zespolić się z nim tak, by ich usta
utopiły się w sobie, a ciała tworzyły jedno ciało.
Musnął ją powiew wiatru od okna, tak leniwy jak jego dłonie. Jej skóra
stawała się na przemian raz ciepła, raz chłodna, ciepła i chłodna. Dźwięki ulicy i
promienie słońca zdawały jej się snem, wytworem fantazji i wyobraźni.
Stopniowo zatracała poczucie rzeczywistości.
Wygięła się w łuk, by ułatwić mu ściągnięcie koszulki, opuszczenie
spodni. W rewanżu zsunęła mu z ramion koszulę i przeciągnęła dłońmi wzdłuż
opalonych muskularnych ramion.
Nie była pewna, w którym momencie tempo zaczęło się zwiększać, a fala
gorąca wzbierać. Czuła się tak, jakby w jej żyły sączył się narkotyk,
wprowadzając ją w stan cudownego oszołomienia. Przywarła do niego,
ocierając się gorączkowo o jego ciało.
- Teraz, Nick, teraz - szepnęła i położyła się na nim.
Rozkosz, jaka go ogarnęła, była niespodziewana i gwałtowna. Zachłanna,
przemożna, groźna, do granic bólu i wytrzymałości. Zadrżał. Nikt nigdy nie dał
mu tego co ona.
Z żadną kobietą nie doświadczył podobnych doznań.
- Teraz - szepnęła. - Teraz...
Uniosła się jeszcze raz i opadła na niego. Chwycił ją za biodra i znowu
uniósł w górę. Zapomniał, gdzie jest, zapomniał o czasie, zapomniał o
rzeczywistości. Była tylko ona i wszechogarniająca, obezwładniająca moc
pożądania.
Leżeli obok siebie wyczerpani i szczęśliwi. Myślał o ich związku. Nigdy
nie stworzył dla niej romantycznego nastroju. Nie było kolacji przy świecach i
winie, długich spacerów i cichych zakątków.
Zasługiwała na to. Zasługiwała na więcej, niż jej dawał. Ale przecież,
usprawiedliwiał sam siebie, od początku próbował ją przekonać, że zasługuje na
więcej, niż on jej może zaoferować. Nie słuchała go, a więc jedyne co mógł
zrobić, to dać jej tyle, ile mógł.
Pragnąłby móc dać jej wszystko.
Skąd ta myśl? - zastanawiał się. Kłębiły się w nim różne uczucia,
rozgrzewając go jak płomień, rozbrzmiewała w nim jak muzyka. Kiedy
pożądanie zmieniło się w tęsknotę, a tęsknota w miłość? Nie wiedział.
Ostrożnie, ostrożnie, ostrzegał się. Będzie zgubą dla nich obojga, jeśli
pozwoli, by to, co kłębi się w jego duszy, wymknęło się spod kontroli. Lepiej
powstrzymać ciąg myśli i udawać, że nigdy nie myślał o niczym więcej jak o
spędzeniu z nią romantycznego wieczoru przy świecach.
- Masz niezłe ciuchy w tej szafie - zauważył. Zdziwiło ją, że zwrócił
uwagę na jej garderobę.
- Nawet w Wirginii Zachodniej staramy się od czasu do czasu kupić i
nosić coś oryginalniejszego niż dżinsy i golfy.
- Czemu się denerwujesz, podoba mi się zachodnia Wirginia.
To tam się wychowywała, w dużym domu z antykami i gospodynią
zaangażowaną na stałe. On zaś wychowywał się w barze i na ulicy pod opieką
ojczyma, który trochę za często zaglądał do kieliszka. Pamiętaj o tym, LeBeck,
zanim przyjdą ci do głowy szalone pomysły.
- Pomyślałem sobie, że mogłabyś włożyć coś z tych ciuchów i
wyszlibyśmy.
- Wyszli? - Usiadła, mrużąc oczy. - Dokąd?
- Dokąd zechcesz. - Wolałby, żeby nie patrzyła na niego tak, jakby
właśnie dał jej obuchem w głowę. Przecież przedtem już razem wychodzili,
jeżeli można to tak określić. - Mam trochę znajomości - dodał.
- Mogę kupić bilety na jakieś przedstawienie. Nie moje - dodał szybko,
zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. - Nie chcę, żeby kawałki, które piszę,
konkurowały ze sobą w mojej głowie.
Przesunęła się trochę, zachwycona pomysłem randki.
- Trochę za późno, żeby kupić bilety na dzisiaj - zauważyła.
- Nie, jeśli się wie, do kogo zadzwonić. - Przesunął palcem wzdłuż jej
ramienia. Westchnęła. Zastanawiała się, czy Nick uzmysławia sobie, że wciąż
jej dotyka, czy też robi to bezwiednie. - Potem moglibyśmy pójść gdzieś na
kolację. Może do tej francuskiej restauracji, którą tak lubisz.
To nie zwyczajna randka, pomyślała oszołomiona. To randka
nadzwyczajna.
- Byłoby miło - rzekła, nie bardzo wiedząc, jak zareagować, ale on już był
na nogach i chwycił swoje ubranie.
- A więc zbieraj się - powiedział. - Ja tylko wykonam parę telefonów i
spotkamy się u mnie. Za godzinę.
Nachylił się, pocałował ją szybko w policzek i już go nie było. Freddie
przez dłuższą chwilę pozostawała w bezruchu, oniemiała ze zdziwienia.
Może on i nie jest Lancelotem, pomyślała, potrząsając głową, ale w zbroi
czy bez, potrafi być rycerzem.
Całą godzinę zajęły jej przygotowania do wyjścia. Miała nadzieję, że
Nickowi będzie się podobała jedwabna suknia bez ramion w ciemnofioletowym
kolorze. Ale kiedy omal nie złamała obcasa na jakiejś nierówności chodnika,
żałowała, że nie umówili się u niej.
Przemknęła obok Rio, pomachawszy mu ręką, i wykonała szybki piruet,
gdy zagwizdał z zachwytu na jej widok. Zapukała do drzwi na górze i od razu
weszła do środka.
- Tym razem ty jesteś spóźniony - zawołała.
- Pomagałem Zackowi wyładować towar.
- Ach tak. - Skubnęła dolną wargę. - Nawet nie pomyślałam, że możesz
mieć zmianę.
- Nie, dziś mam wolny wieczór.
Wyszedł z sypialni, wciągając po drodze marynarkę. Obrzucił ją
wzrokiem i skinął głową z aprobatą.
- Bardzo ładna.
- Tylko tyle? - Przekrzywiła kokieteryjnie głowę.
- Nie. - Chwycił ją w ramiona, uniósł na palce i całował tak długo, aż
zabrakło jej tchu.
- W porządku - wykrztusiła wreszcie, z trudem łapiąc oddech. - Teraz
lepiej.
Nick, nagle zdenerwowany, wypuścił ją z objęć.
- Mamy jeszcze dość czasu na drinka, zanim zacznie się przedstawienie.
Może będę twoim osobistym barmanem?
- Czemu nie? Białe wino według wyboru barmana.
- Myślę, że mam coś, co ci będzie odpowiadało.
- Wyjął butelkę cristalu ze schowka Zacka.
- O! - Freddie aż jęknęła. - Ten wieczór na pewno będzie wart
zapamiętania.
- A widzisz. - Doszedł do wniosku, że lubi ją zaskakiwać, sprawiać jej
niespodzianki. Wyjął korek z zawodową wprawą i rozlał wino do dwóch
kieliszków, które kiedyś przyniósł z baru. - Za więzy rodzinne - powiedział,
wznosząc toast.
- O co ci właściwie chodzi? - uśmiechnęła się.
- Nie bardzo mogę się zorientować, do czego zmierzasz.
I znowu poczuł znany ucisk w żołądku i koło serca. Wezbrała w nim
tęsknota połączona z pożądaniem.
- Sam dobrze nie wiem - przyznał.
Ale ten fakt nie denerwował go, choć powinien być zdenerwowany. Był
szczęśliwy. Wprost niewiarygodnie, totalnie szczęśliwy. Za każdym razem, gdy
na nią popatrzył, czuł się szczęśliwszy. Mógłby tak na nią patrzeć do końca
życia.
Oddychał z trudem.
- Nic ci nie jest? - Freddie dała wyraz swej troski, klepiąc go po plecach.
- Nie, wszystko w porządku. Czuję się świetnie. Teraz z kolei ona poczuła
lekkie zdenerwowanie.
Odstąpiła o krok do tyłu.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz? - spytała z niepokojem.
- Jak?
- Jakbyś mnie nigdy przedtem nie widział.
- Nie wiem - skłamał.
Doskonale wiedział dlaczego: bo nigdy przedtem nie patrzył na nią
oczami zakochanego mężczyzny. Stała się rzecz w najwyższej mierze
zdumiewająca: zakochał się po uszy w kobiecie, która była jego najbliższym
przyjacielem.
- Siądźmy. - Czuł, że musi usiąść.
- Dobrze. - Ostrożnie przysiadła na kanapie. - Nick, ty się źle czujesz.
Może lepiej zrezygnujmy z teatru.
- Nie, nic mi nie jest. Czy nie powiedziałem, że czuję się Świetnie?
- Ale nie wyglądasz dobrze. Jesteś blady.
Tak przypuszczał. Nigdy przedtem nie był w nikim zakochany. Podrywał
dziewczyny, uwodził, bawił się nimi, ale teraz wyglądało na to, że to on
przepadł z kretesem.
Przez Freddie. Ona była tego przyczyną.
Zaczął się już przyzwyczajać do tego, że może się z nią kochać. Ale
zakochać się to całkiem co innego. Nie mógł teraz myśleć o niczym innym. To
uczucie, tak dla niego nowe i nieznane, zawładnęło nim w sposób przemożny.
- Wiesz, Fred... sprawy między nami bardzo szybko posuwają się
naprzód.
Uniosła brwi ze zdziwieniem.
- Uważasz, że dziesięć lat to szybko?
- Wiesz dobrze, o czym mówię. - Machnął ręką.
- Myślałem, że potrafię rozgraniczyć sprawy zawodowe i prywatne.
Przeszedł ją zimny dreszcz. Przeraziła się.
- Próbujesz się mnie łagodnie pozbyć, Nick? - spytała, starając się
zachować spokój.
- Skąd - oburzył się. Sama myśl o jej utracie była niewyobrażalna. - Nie -
powtórzył i chwycił jej dłoń tak mocno, aż jęknęła. - Chcę cię, Fred, właśnie
zaczynam sobie uświadamiać, jak bardzo.
Serce na chwilę jej zamarło.
- Masz mnie, Nick - szepnęła. - Zawsze będziesz mnie miał.
- Wszystko się zmieniło. - Nie bardzo wiedział, jak to wyrazić, żeby jego
słowa usatysfakcjonowały ich oboje, ale musiał jakoś dać jej do zrozumienia, co
czuje. - Nie dlatego, że poszliśmy razem do łóżka. Nie dlatego, że to, co
przeżywam z tobą, jest inne, silniejsze od tego, co dotąd przeżywałem.
- Nick. - Przepełniona miłością przycisnęła ich splecione dłonie do
twarzy. - Nigdy przedtem tak do mnie nie mówiłeś. Nie przypuszczałam, że to
nastąpi.
On też nie. Teraz bał się, że nie potrafi dostatecznie szybko dobrać
odpowiednich słów.
- Nie chcę niczego przyspieszać, Fred, nie chcę nalegać, ale myślę, że
powinnaś wiedzieć...
Odgłos ciężkich kroków na schodach sprawił, że Nick zaklął głośno.
Żadne z nich się nie poruszyło, gdy w progu stanął Rio. Miał poważną i
zaniepokojoną minę.
- Nick, lepiej zejdź szybko na dół - powiedział.
Nick poczuł, jak strach ściska mu gardło.
- Zack?
- Nie, nie Zack. - Rio popatrzył na Freddie błagalnym wzrokiem. - Ale
lepiej zejdź.
- Zaczekaj - rzucił Nick do Freddie, ale Rio zaoponował.
- Niech też zejdzie. Może pomóc. - Kiedy Nick mijał go, położył mu dłoń
na ramieniu. - Chodzi o Marlę.
Nick zatrzymał się, odwrócił do Freddie. Nie było sposobu, żeby nie
wciągnąć jej w tę sprawę.
- Bardzo z nią źle? - spytał.
Kucharz tylko potrząsnął głową i poczekał, aż Nick z Freddie wyjdą. Imię
Marla nic Freddie nie mówiło. Myślała, że może to któraś z dawnych kochanek
Nicka wtargnęła do baru powodowana zazdrością albo, co gorsza, pijana.
Ale widok, jaki ukazał się jej oczom, gdy weszli do kuchni, zaprzeczył
takim domysłom. Kobieta była ciemna, szczupła i kiedyś musiała być ładna,
zanim zmartwienia i ciężka praca wyżłobiły głębokie bruzdy w jej twarzy.
Trudno było jednak powiedzieć coś więcej, gdyż była poraniona i posiniaczona.
Siedziała w milczeniu, za nią stał chłopiec z zapadłymi oczami, kurczowo
się trzymając oparcia jej krzesła, a u jej stóp siedziała mała dziewczynka z
palcem w buzi. Kobieta trzymała na kolanach może trzymiesięczne, popłakujące
niemowlę.
Nick chciał na nią krzyknąć, chciał potrząsnąć tą kobietą, tą dziewczyną,
którą kiedyś znał i niemal pokochał, by przestała patrzeć tym pustym,
przeraźliwie beznadziejnym spojrzeniem zbitego psa. Nie zrobił tego jednak.
Podszedł do niej i delikatnie ujął ją za brodę. Uniosła ku niemu wzrok. Z jej
oczu spłynęła pierwsza łza.
- Przepraszam, Nick. Wybacz mi. Nie wiedziałam, dokąd pójść.
- Nigdy nie przepraszaj, kiedy tu przychodzisz. Nie musisz za nic
przepraszać. Cześć, Carlo. - Uśmiechnął się lekko do chłopca i delikatnie
przesunął dłoń po jego ramieniu.
Carlo zesztywniał i jeszcze bardziej zamknął się w sobie. Wiedział, że
dużym dłoniom nigdy nie można ufać.
- A kimże jest ta duża dziewczynka? To Jenny? Ależ ty urosłaś. - Nick
podniósł ją i przytulił. Nie wyjmując palca z buzi, położyła głowę na jego
ramieniu. - Rio, usmaż dzieciakom parę hamburgerów, dobrze? - zwrócił się do
kucharza.
- Już to robię.
- Jenny, chcesz usiąść na blacie i popatrzeć, jak Rio gotuje?
Dziewczynka skinęła głową. Nick posadził ją na kontuarze. Carlo stanął
obok.
- Nie chcę ci sprawiać kłopotu, Nick - zaczęła Marla, poruszając się
miarowo, by ukołysać niemowlę.
- Chcesz kawy? - Nie czekając na odpowiedź, wziął dzbanek. - Marlo,
dziecko jest głodne.
- Wiem. - Z ogromnym wysiłkiem pochyliła się i sięgnęła po papierową
torbę, która leżała na podłodze obok krzesła. - Nie mam pokarmu, ale dostałam
parę odżywek.
- Przygotuj je. - Freddie z nieśmiałym uśmiechem wyciągnęła ręce. -
Potrzymam małą, dobrze?
- Oczywiście. To dobre dziecko. Tylko że... - Marla zaczęła cicho płakać.
- Wszystko będzie dobrze - uspokajała ją Freddie, biorąc na ręce
dziewczynkę. - Teraz wszystko będzie dobrze.
- Jestem taka zmęczona - powiedziała Marla. - To dlatego, że jestem
zmęczona.
- Nie. - Nick postawił przed nią kawę. - Nie udawaj. Znowu cię pobił,
tak?
- Nick. - Freddie popatrzyła wymownie w kierunku dzieci.
- Myślisz, że one nie wiedzą, co się dzieje? - zapytał, ściszając jednak
głos. - Wróć do rzeczywistości. - Usiadł obok Marli i włożył jej w dłonie kubek
z kawą. - Czy tym razem zawiadomisz wreszcie policję?
- Nie mogę, Nick. - Skuliła się, słysząc gniewny pomruk z jego strony. -
Nie wiem. co by wtedy zrobił. On jest szalony, Nick. Wiesz, w jaki szał wpada
Reece, kiedy się upije.
- Wiem. - Potarł dłonią pierś. Miał blizny, które nie pozwalały mu o tym
zapomnieć. - Mówiłaś, że go zostawisz.
- Zostawiłam go. Przysięgam, że zostawiłam. Tobie bym nie kłamała,
Nick. Byłam w tym mieszkaniu, które mi załatwiłeś przed urodzeniem dziecka.
Nie przyjęłabym go z powrotem, nie po tym, co się stało ostatnim razem.
Ostatnim razem, jak pamiętał Nick, Reece zrzucił ją ze schodów. Była w
szóstym miesiącu ciąży.
- A więc skąd ta przecięta warga, podbite oko? Popatrzyła ze znużeniem
na kubek i podniosła go mechanicznie do ust. Rio postawił przed nią talerz.
- Wezmę dzieci do baru, żeby zjadły - powiedział.
- Dzięki. - Otarła łzy. - Bądźcie grzeczni, dobrze? Nie róbcie kłopotu panu
Rio. - Uśmiechnęła się nieśmiało, gdy Freddie usiadła, by nakarmić niemowlę. -
Ma na imię Dorothy - powiedziała. - Jak w „Czarodzieju z krainy Oz”. Dzieci je
wybrały.
- Jest śliczna.
- I dobra. Prawie nie płacze i śpi przez całą noc.
- Marla - przerwał jej Nick, lekko już zniecierpliwiony.
Kobieta głęboko zaczerpnęła powietrza.
- Zadzwonił do mnie, że chce zobaczyć dzieci - wyjaśniła.
- Ma w nosie dzieci.
- Wiem. - Wargi Marli drżały, ale starała się opanować. - Ale miał taki
smutny głos, więc pozwoliłam mu raz przyjść. Przyniósł im lody, no to miałam
nadzieję, że może tym razem...
Przerwała, wiedząc, że ta nadzieja była więcej niż płonna. Była zabójcza.
- Nie chciałam pozwolić mu wrócić, ani nic takiego. Wyglądało, że mogę
czasem pozwolić mu zobaczyć dzieci. Jeśli będę pewna, że nie jest pijany i nie
będzie się ciskał. Ale dziś wieczór, jak przyszedł, to byłam z małą w łazience.
Jenny go wpuściła. Było już za późno, Nick. Zobaczyłam, że jest pijany, i
kazałam mu się wynosić. Ale było już za późno.
- W porządku. Uspokój się. - Wstał, żeby wziąć lód, i przyłożył go do jej
opuchniętych warg.
Ale ona nie była w stanie się uspokoić. Teraz, kiedy już zaczęła, musiała
wyrzucić z siebie wszystko, wylać cały swój ból. Niczym truciznę, do której
wypicia ją zmuszono.
- Zaczął rzucać różnymi przedmiotami i wrzeszczeć. Zamknęłam dzieci w
łazience, żeby nie mógł im nic zrobić. To go tylko jeszcze bardziej rozjuszyło.
Rzucił się na mnie. Nie wiem, jak udało mi się uciec, ale dostałam się do
łazienki i zamknęłam się tam razem z dziećmi. Wyszliśmy po schodach
przeciwpożarowych. I przybiegliśmy tutaj.
- Nick, weź małą - powiedziała Freddie i wstała, podając mu niemowlę. -
Zaczekaj, obmyję cię - zwróciła się do Marli i przyłożyła do rany kobiety
zmoczoną ściereczkę.
Przecierała zadrapania, oczyszczała zranienia, przez cały czas
przemawiając do niej łagodnie. Mówiła o dzieciach Marli, o jej nowo
narodzonej córeczce. Kiedy Marla zaczęła odpowiadać, usiadła i wzięła ją za
rękę.
- Są takie miejsca, gdzie mogłabyś pójść - tłumaczyła. - Byłabyś tam
bezpieczna, ty i dzieci.
- Musi zawiadomić policję - upierał się Nick. Mimo poirytowania tulił do
siebie śpiącą dziewczynkę.
- Zgadzam się z nim. - Freddie wzięła kawałek lodu i podała Marli. - Ale
rozumiem, że się boisz. Tylko pamiętaj, że oni znajdą ci schronisko dla
samotnych matek.
- Nick mówił, że powinnam już dawno zgłosić się na policję, ale
myślałam, że sama sobie poradzę.
- Każdy czasem potrzebuje pomocy.
Marla przymknęła oczy i próbowała wykrzesać z siebie choćby odrobinę
odwagi.
- Nie mogę pozwolić, żeby krzywdził moje dzieci. Jeżeli powiesz, że
mam pójść na policję, to pójdę - zwróciła się do Nicka.
To było więcej, niż się spodziewał. Wiedział, że decyzję Marli
zawdzięcza w dużej mierze Freddie.
- Fred, na dole przy telefonie jest numer. Zapisany pod „Karen”. Zadzwoń
tam, poproś ją do telefonu i wyjaśnij, o co chodzi.
- Dobrze. - Gdy wychodziła, znowu usłyszała płacz Marli.
Już prawie wszystko uzgodniła, gdy wszedł Nick. Przez chwilę ją
obserwował, szczupłą zgrabną kobietę w eleganckiej sukni.
- Muszę cię jeszcze wykorzystać, Fred - powiedział. - Przykro mi, że ten
wieczór nam się nie udał, ale to jeszcze nie koniec.
- W porządku, ale nie bardzo wiem, o co ci chodzi. Och, Nick, jak mi żal
tej kobiety.
- Chciałbym, żebyś ją zawiozła do schroniska dla samotnych matek.
Mężczyzna nie powinien jej tam towarzyszyć. Trudno się dziwić. A ja byłbym
spokojniejszy, wiedząc, że pomożesz jej się tam jakoś urządzić.
- Oczywiście, pojadę z przyjemnością. Wrócę...
- Nie, jedź potem do domu - rzekł rozkazującym tonem. - Jak wszystko
załatwisz, jedź do domu. Ja mam jeszcze coś do zrobienia.
- Ale Nick...
- Nie mam czasu na dyskusje - uciął i wyszedł, zatrzaskując za sobą
drzwi.
Miał coś do załatwienia. Przypuszczał, że niewiele czasu zajmie mu
odnalezienie swego dawnego szefa gangu. Reece wciąż obracał się w tych
samych rewirach co przed laty, kiedy byli nastolatkami. Przemierzał te same
ulice i te same podejrzane spelunki, gdzie za parę dolarów każdy mógł kupić
narkotyk, alkohol czy kobietę.
Znalazł Reece'a pochylonego nad szklanką whisky kilka przecznic od
swego baru. W pomieszczeniu panował półmrok. Powietrze było przesycone
dymem i wonią tłuszczu, podłoga zasypana niedopałkami i łupinami orzeszków.
Wódka była tu tania i dostępna w każdej ilości.
- Reece - zwrócił się do samotnego mężczyzny, który przycupnął przy
końcu baru ze wzrokiem utkwionym w szklance.
Przytył w ciągu tych lat, ale nie były to mięśnie wyrobione w czasie
ćwiczeń, lecz obrzęk opilczy.
Mężczyzna powoli obrócił się na stołku i szyderczo spojrzał na Nicka.
- Kogóż to ja widzę - odezwał się. - O ile mnie wzrok nie myli, to sam
LeBeck, we własnej osobie. Gus, podaj mojemu przyjacielowi drinka jak
dżentelmenowi, a mnie dolej. Zapisz na jego rachunek. - Ta myśl tak go
rozbawiła, że omal nie stoczył się ze stołka.
- Oszczędź sobie - zwrócił się Nick do barmana.
- Cóż to, nie napijesz się ze starym przyjacielem, LeBeck? Nie zasługuję
na to, co?
- Nie piję z ludźmi, którzy do mnie strzelają.
- Ejże, nie mierzyłem w ciebie. - Reece postawił na kontuarze szklankę i
pchnął ją w kierunku barmana, sygnalizując, by mu ją napełnił. - I odsiedziałem
swoje, zapomniałeś? Pięć lat, trzy miesiące, dziesięć dni. - Wyjął pogniecioną
paczkę papierosów i wyciągnął jednego zębami. - Wciąż wkurzony o Marlę?
Ona zawsze na mnie leciała, stary. Do diabła, obrabiałem ją, a ty myślałeś, że
jest tylko twoja.
- Mądrzy ludzie powiadają, że co było, a nie jest... Ale ty nigdy nie byłeś
za mądry. A co do Marli, to musimy pogadać. Tu i teraz.
- To moja kobieta i mój biznes. Taka jest prawda.
- Może była. - Nick pochylił się nad Reece'em. Oczy pałały mu gniewem.
- Nie waż się do niej zbliżyć - ostrzegł. - Nigdy więcej. Jeśli to zrobisz, zabiję
cię - rzekł spokojnie, lecz na tyle dobitnie, że barman sięgnął po ukryty pod
blatem pistolet.
Reece tylko parsknął. Pamiętał Nicka sprzed lat. Nigdy nie rzucał słów na
wiatr.
- Ta suka znowu poleciała do ciebie?
- Sądzisz, że nic takiego się nie stało, co? Rozerwana warga, parę
zadrapań, to mało? Tym razem nie musiała jechać do szpitala.
- Mężczyzna ma prawo pokazać babie, kto tu rządzi. - Reece wypił duży
łyk whisky. - Sama się o to prosiła. Wiedziała, że nie chcę tego bachora, Do
diabła, ten pierwszy nawet nie jest mój, ale go wziąłem, co nie? Wziąłem ją i
tego bękarta. No to nie gadaj mi, że nie mogę nauczyć mojej starej rozumu.
- Nie zamierzam ci nic mówić. Zamierzam ci pokazać. - Nick wstał z
krzesła, - Podnieś się, Reece.
Oczy Reece'a pociemniały na myśl o bójce i krwi.
- Chcesz się bić, bracie? - spytał.
- Wstawaj - powtórzył Nick. Widząc, że barman umyka poza zasięg jego
wzroku, Nick sięgnął po portfel. Wyjął parę banknotów i rzucił je na blat. - To
powinno pokryć straty.
Barman chwycił pieniądze, przeliczył je i skinął głową.
- Nie ma problemu - powiedział.
- Prosisz się, żeby ci dołożyć, LeBeck. - Reece zsunął się ze stołka. - No
to dalej, do roboty.
Gdy pokazała się pierwsza krew, kelnerka wymknęła się na zewnątrz.
Kilku gości okrążyło ich, spodziewając się niezłej zabawy.
Może Reece i był pijany, ale alkohol dodał mu tylko chęci walki. Jego
potężna pięść trafiła Nicka w skroń, druga w żołądek. Nickowi pociemniało w
oczach. Skulił się na moment, ale gdy się z powrotem wyprostował, uderzył
Reece'a prosto w szczękę. Bił go teraz metodycznie, wymierzając cios za
ciosem. Z nosa Reece'a trysnęła krew. Oparł się ciężko o stół, omal go nie
przewracając.
Targany furią, rzucił się na Nicka jak wściekły byk, uderzając raz głową,
raz pięścią. Nick starał się uchylać przed ciosami. Zapędzony w kąt, nie miał
jednak dużej możliwości manewru. Gdy Reece pchnął go całym sobą Nick
upadł i niemal natychmiast poczuł ręce Reece'a zaciskające się na gardle. Z
trudem łapał powietrze. Zdesperowany, doprowadzony do ostateczności,
walczył jak lew, starając się wyswobodzić z uścisku przeciwnika.
W końcu udało mu się go obezwładnić. Pochylił się nad nim i w
zapamiętaniu dalej okładał go pięściami. Twarz Reece'a pokryła się krwią Nick,
zaślepiony nienawiścią, stracił nad sobą kontrolę. Atakował, mimo że
przeciwnik już nie bronił się, nie poruszał.
- Dość. - Barman i dwóch gości odciągnęło go od leżącego na podłodze
Reece'a. - Nie chcę, żeby ktokolwiek został w moim barze pobity na śmierć.
Zrobiłeś, po co przyszedłeś, a teraz się wynoś.
Nick wstał i wierzchem dłoni otarł z twarzy krew.
- Powiedz mu, że jak jeszcze raz podniesie rękę na kobietę, to dokończę
to, co zacząłem.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Freddie odwiozła Marlę z dziećmi do schroniska dla samotnych matek. W
drodze powrotnej zastanawiała się nad wydarzeniami dnia. Bóg jej świadkiem,
że była wykończona fizycznie i psychicznie jak jeszcze nigdy w życiu. Nie
widziała całego schroniska, weszła zaledwie do holu, ale od razu zorientowała
się, że to miejsce nie było bezduszną instytucją socjalną, w której człowiek
czułby się zagubiony i samotny. Nick dokonał właściwego wyboru.
Na ścianach wisiały rysunki dzieci, niewielki pokój dzienny, do którego
zajrzała z holu, był urządzony skromnie, ale wygodnie. Kobieta, która ich
przyjęła, wyglądała co prawda na zmęczoną, ale miała miły, kojący głos. Ostatni
widok, jaki Freddie zapamiętała, to Marla prowadzona przez nią na górę.
Kobieta, pochylona, mówiła coś do niej półgłosem.
Zastanawiała się, czy wracać do domu. Mimo że Nick na to nalegał,
skierowała się jednak do baru, by na niego zaczekać.
- Spodziewałem się, że wrócisz - powiedział Rio na jej widok. - Marla i
dzieci są bezpieczne? - upewnił się.
- Tak. - Usiadła przy stole i odetchnęła z ulgą. Wydaje mi się, że to
odpowiednie miejsce. Będzie się tam dobrze czuła. Myślę, że ona nawet sobie
nie uświadamiała, gdzie się znalazła. Po prostu poszła za mną tam, gdzie ją
zaprowadziłam.
- Zrobiłaś wszystko, co mogłaś. - Rio postawił przed nią talerz. - A teraz
coś zjedz. Musisz być głodna jak wilk.
- Pewnie, że zjem. - Freddie wzięła widelec i nabrała kawałek kurczaka z
ryżem. - Kim jest ta kobieta, Rio?
- Kiedyś była dobrą znajomą Nicka, ale kiedy przeniósł się tutaj z
Zackiem i Rachel, przestali się widywać. Kiedy zaszła w ciążę pierwszy raz, jej
rodzina wyrzuciła ją z domu.
- Straszne - oburzyła się Freddie. - Jak ludzie mogą być tak bez serca? A
co z ojcem chłopca?
- Myślę, że ani ona, ani Carlo w ogóle go nie obchodzili. - Rio wzruszył
ramionami. - W każdym razie to nie jest chłopak Nicka.
- Nie musisz mi tego mówić, Rio. Nick nigdy by ich nie zostawił bez
opieki. - Odłożyła widelec i potarła ręką twarz. - Czy ten mężczyzna, który jej to
zrobił, który ją pobił, to ojciec Carla?
- Nie. Dopiero cztery lata temu się z nim związała. Kiedy chłopiec się
urodził, siedział za kratkami.
- Prawdziwy książę z bajki.
- O, Reece to wspaniały sukinsyn, nie ma co mówić. - Zamiast kawy,
której się spodziewała, Rio postawił przed nią filiżankę ziołowej herbaty. - Mam
wrażenie, że to imię nic ci nie mówi?
- Skąd. A powinno? - Freddie zesztywniała. Wypiła łyk herbaty. -
Rumiankowa. - Uśmiechnęła się mimo woli.
- Mało brakowało, a zabiłby Nicka - wyjaśnił Rio. Ciemne oczy
pociemniały mu jeszcze bardziej. - Jakieś dziesięć lat temu wpadł tutaj z paroma
chłopakami ze swojego gangu, wszyscy uzbrojeni po zęby. Chcieli tu wszystko
splądrować i zabić Zacka.
- Ach tak, wiem. - Krew napłynęła jej do twarzy. - Nick odepchnął
Zacka...
- I kula trafiła w niego - dokończył Rio. - Myślałem, że już po nim. Ale on
jest twardy. O tak, Nick zawsze był twardy.
Bardzo powoli, jakby się bała, że rozleci się na kawałki, Freddie wstała z
krzesła.
- Gdzie on jest, Rio? - spytała. - Gdzie jest Nick? Mógł skłamać, ale
postanowił być z nią szczery.
- Myślę, że poszedł szukać Reece'a. I myślę, że go znalazł.
Freddie z trudem łapała oddech.
- Musimy dać znać Zackowi. Musimy...
- Zack już wie. Poszedł go szukać. Aleks też. - Położył jej na ramieniu
ciężką dłoń. - Teraz nie pozostaje nam nic innego, jak czekać, złotko.
W końcu poszła na górę do mieszkania Nicka. Przemierzała je nerwowo
wzdłuż i wszerz. Każdy dźwięk dochodzący z ulicy czy z baru na dole sprawiał,
że zaczynało brakować jej tchu, a serce biło jak oszalałe. Każde wycie syreny
przyprawiało ją o dreszcze.
Nick jest twardy. Nick był zawsze twardy...
Nie obchodziło jej, czy jest twardy i jak bardzo. Chciała, żeby był już w
domu, cały i zdrowy.
Nękana koszmarnymi obrazami, jakie podsuwała jej wyobraźnia,
postanowiła czymś się zająć. Zaczęła sprzątać. Najpierw starła kurze, potem
zabrała się do podłogi. Właśnie na klęczkach szorowała posadzkę w kuchni, gdy
usłyszała kroki na schodach. Zerwała się na równe nogi i pobiegła do drzwi.
- Nick, o Boże, Nick. - Z okrzykiem ulgi rzuciła mu się na szyję.
Pozwolił jej tulić się do siebie przez chwilę, choć każde dotknięcie
sprawiało mu ogromny ból. Wreszcie ją odsunął.
- Mówiłem, że masz iść do domu - powiedział.
- Nie obchodzi mnie, co mówiłeś. O Boże, jesteś ranny.
Ulga ustąpiła miejsca przerażeniu. Nick miał zakrwawioną twarz,
opuchnięte powieki, ubranie podarte i naznaczone plamami krwi.
- Musisz pojechać na pogotowie - powiedziała.
- Nie potrzebuję pieprzonego pogotowia. - Zachwiał się na nogach i
osunął na fotel. I modlił się w duchu do wszystkich znanych sobie bogów, by
nie zemdleć. - Daj mi spokój, Fred. Mam już dość. Najpierw Zack, teraz ty. Idź
do domu. Zostaw mnie.
Wiedziała, co ma robić. Poszła do łazienki i wyjęła z apteczki wszystko,
co mogło się przydać w tej sytuacji. Wyposażona w środek odkażający, bandaż,
plastry i ubranie, które zdjęła ze sznura, wróciła do pokoju. Zastała go na fotelu
w takiej samej pozycji, w jakiej go zostawiła.
Zerknął na nią i gdyby nie to, że każdy najmniejszy ruch sprawiał mu
niewypowiedziany ból, byłby wyraził swe oburzenie odpowiednią mimiką.
- Nie potrzebuję niańki - mruknął.
- Siedź cicho. Nie zamierzam cię niańczyć, tylko doprowadzić do jako
takiego stanu. - Głos jej drżał, ale przecierała mu rany pewnymi ruchami. -
Wyobrażam sobie, jak wygląda ten drugi - powiedziała. - Po co go szukałeś?
- To moja sprawa. Ona kiedyś coś dla mnie znaczyła. - Syknął, gdy
przycisnęła mu do nabrzmiałej powieki zimny kompres. - A nawet gdybym
nigdy przedtem jej nie widział, to każdy facet, który bije kobietę i porzuca
dzieci, zasługuje na to, żeby dać mu w mordę.
- Zgadzam się z twoją opinią, ale nie pochwalam metod. Nie tędy droga,
Nick.
Zaklął pod nosem.
- Zmykaj, Fred, do domu, słyszysz? Nie chcę cię tu widzieć.
- Ani myślę. - Próbowała się pocieszać, że rany na jego twarzy nie są na
tyle głębokie, by trzeba było zakładać szwy. A gdy zobaczyła jego ręce,
ogarnęła ją furia. - Patrz, co zrobiłeś z rękami. Ty idioto! Dlaczego nie używasz
rozumu zamiast mięśni?
Omal się nie rozpłakała ze złości. Jego piękne dłonie artysty były
opuchnięte i pokrwawione. Formowały się już na nich czarne strupy.
- Parę razy trafiły w jego zęby - wyjaśnił.
- To właśnie cały ty! Czyż to nie typowe? Pierwsza zasada działania
Nicholasa LeBecka. Jeśli nie możesz rozwiązać problemu, załatw go pięściami.
- Przykładała mu do dłoni zimne kompresy. - Powinieneś był wezwać
Aleksija.
- Nie denerwuj mnie, Fred. Słyszałaś, co ona mówiła. Wdziałaś ją. Ona
nie złoży skargi, nie będzie zeznawać.
- Przecież jest w schronisku razem z dziećmi. Nic jej już nie grozi.
- A jemu miało ujść na sucho, co? Nie tym razem.
- Nick spróbował zgiąć palce. Były sztywne i obolałe, ale najbardziej
dawała mu się we znaki klatka piersiowa. Freddie jeszcze jej nie widziała. -
Kiedyś próbował zabić mi brata i dostał za to niecałe sześć lat. Prawo twierdzi,
że jest zresocjalizowany, a więc wychodzi i zaczyna maltretować Marlę.
Wynaturzone prawo. Moje prawo to pięść, a ona nigdy nie zawodzi.
- Kiedyś o mało cię nie zabił. - Wargi jej drżały, oczy zwilgotniały. -
Mógł to zrobić teraz.
- Ale nie zrobił. A teraz w tył zwrot.
Z najwyższym trudem stanął na nogach i powlókł się do kuchni. Wyjął z
szafki aspirynę, ale obolałymi dłońmi nie był w stanie odkręcić buteleczki.
Freddie wzięła zesztywniałymi rękami buteleczkę, otworzyła ją i
postawiła na stole. Nalała mu szklankę wody.
- Dokąd, Nick? - spytała, panując nad głosem. - Dokąd mam zrobić ten w
tył zwrot?
Nick stał w miejscu. Oparł ręce o blat, ciało pulsowało mu z bólu.
- Nie mogę teraz o tym mówić. Jeśli chcesz coś dla mnie zrobić, to idź do
domu. Zostaw mnie samego. Nie chcę cię tutaj widzieć.
- Dobrze. Powinnam wiedzieć, że samotny wilk wycofuje się na swoje
legowisko, żeby lizać rany. A więc bywaj. - Odwróciła się na pięcie i poszła do
drzwi.
Była już w połowie pokoju, gdy wszedł Zack. Nie zatrzymała się.
Ocierając wilgotny policzek, szybko wybiegła na schody.
- Uważaj - rzuciła tylko. - Jest wściekły.
- Freddie... - zaczął, ale jej już nie było. Wszedł do kuchni. - Coś ty jej
zrobił? - spytał. - Dlaczego płacze?
Nick zaklął i wysypał na stół cztery tabletki aspiryny.
- Daj mi spokój, Zack. - Skrzywił się, przełykając lekarstwo. - Nie jestem
w towarzyskim nastroju.
- Nie przychodzę tu do towarzystwa. Siadaj, do cholery, zanim się
przewrócisz.
To w każdym razie był rozsądny pomysł. Nick ostrożnie podszedł do
krzesła i z dużym trudem usiadł.
Zack obrzucił go uważnym wzrokiem. Widać rękę Freddie, stwierdził z
uznaniem, ale mimo to jego brat wciąż przypomina worek treningowy.
- Dołożył ci, co?
- On też dostał swoje.
- Zdejmuj te strzępy koszuli. Zobaczymy, jak wyglądasz.
- Nie interesuje mnie. - Nie miał jednak siły, by się opierać, gdy Zack
zaczął ściągać z niego podarty materiał. Głuchy jęk i głośne przekleństwo
potwierdziły najgorsze przypuszczenia Nicka. - Aż tak źle? - zapytał.
- Do diabła, Nick. Musiałeś szukać sobie kłopotów? Nieźle cię załatwił.
- Nie musiałem szukać daleko. - Podniósł wzrok, napotkał spojrzenie
Zacka. - Od dawna się na to zbierało. W końcu sprawa została załatwiona.
Zack tylko kiwnął głową, zaczął otwierać szafy.
- Masz gdzieś tę maść? - spytał.
- Chyba tak. Może pod zlewem.
Zack znalazł maść i zabrał się do kończenia tego, co zaczęła Freddie.
- Jutro będziesz się czuł jeszcze gorzej - zauważył.
- Dzięki za informację. Właśnie to chciałem usłyszeć. Możesz mi dać
papierosa?
Zack wyjął z paczki papierosa, zapalił go i włożył w opuchniętą dłoń
Nicka.
- Mam nadzieję, że tamten wygląda podobnie - powiedział.
- Dużo gorzej. Szkoda, że go nie widziałeś.
- To jest coś - mruknął Zack. - Dziwię się, że miałeś jeszcze energię na
walkę z Freddie.
- Nie walczyłem z nią. Po prostu chciałem się jej pozbyć. Nie powinna tu
być. Nie powinna mieć z tym nic wspólnego.
- Może i nie. Ale mam wrażenie, że potrafiłaby się z tym pogodzić.
Po dwóch dniach, w czasie których starał się jej unikać, była już pewna,
że Nick wciąż liże swoje rany. Po raz kolejny odchodziła spod drzwi jego
mieszkania. Nie spodziewała się, że będą zamknięte na klucz. Jedyną pociechę
stanowiło zapewnienie Zacka, że Nick dochodzi do siebie.
Była już zmęczona zamartwianiem się o niego. A ponieważ ze względu
na stan jego poranionych dłoni nie mogli pracować, znalazła inne sposoby
wypełniania sobie czasu.
Dużą radość sprawiały jej odwiedziny w schronisku. Kupowała zabawki
dla dzieci, rozmawiała z matkami. Marla wciąż wydawała się zdenerwowana i
spięta, ale dzieci już się uspokoiły i odzyskały formę. Prawdziwe szczęście
Freddie odczuła w dniu, gdy smutny zwykle Carlo po raz pierwszy się do niej
uśmiechnął.
Czas, pomyślała. Oni tylko potrzebują czasu i serdecznej troski. A czego
potrzebuje Nick?
Najwyraźniej nie Freddie Kimball. W każdym razie nie teraz. Pozwoli mu
zatem od siebie odpocząć, skoro tego chce, ale prędzej czy później to ona
rozchoruje się od tego trzymania się na uboczu i wyczekiwania.
Miłość nie powinna być tak skomplikowana, pomyślała, wracając do
domu. Wszystko wydawało się jej takie proste, kiedy opuszczała dom w
zachodniej Wirginii, by wyjechać do Nowego Jorku. Wszystko, co planowała i o
czym marzyła, pomału nabierało realnych kształtów. A teraz, z powodu jakiegoś
odprysku z przeszłości Nicka, to wszystko zaczęło się walić.
Westchnęła i otworzyła drzwi do swego budynku. Nagłe szturchnięcie w
plecy sprawiło, że się potknęła. Upadłaby, gdyby czyjeś ręce nie objęły jej w
porę i nie szarpnęły do tyłu.
- Idź naprzód - usłyszała męski głos. - I bądź cicho. Czujesz? To nóż. Nie
chciałbym go użyć.
Spokojnie, powiedziała sobie. Nie wpadaj w panikę. Przecież jest dzień.
- Mam pieniądze w torebce - powiedziała. - Weź.
- Pogadamy o tym. Otwórz windę.
Sama myśl o pozostaniu z nim sam na sam w zamknięciu sprawiła, że
usiłowała się wyrwać. Krzyknęła głośno, gdy poczuła ukłucie ostrza.
- Otwórz windę albo cię załatwię.
Usiłując zachować choć trochę trzeźwości umysłu, uwolnić się od paniki,
która przyprawiała ją o dreszcze, wykonała polecenie. Kiedy tylko znaleźli się w
środku i winda ruszyła, przesunął się w bok i wtedy go zobaczyła.
Szczupła twarz, szkliste oczy. To był mężczyzna, którego Nick nazywał
Jackiem.
- Jesteś przyjacielem Nicka. - Usiłowała mówić spokojnie. - Byłam z nim
wtedy, kiedy dał ci pieniądze. Jeśli potrzebujesz więcej, dostaniesz ode mnie.
- Dostanę od ciebie coś więcej niż pieniądze. - Jack podniósł nóż i
przyłożył ostrze do jej policzka. - To sprawa honoru, dziecinko.
- Nie rozumiem. - Jej nadzieja, że będzie mogła wypaść z krzykiem z
windy, zanim on wysiądzie, rozwiała się, gdy wykręcił jej rękę do tyłu i mocno
przytrzymał.
- Ani słowa - ostrzegł. - Idziemy prosto do ciebie, a ja wiem, które to
mieszkanie. Widziałem z dołu, jak zapalałaś światło. Otworzysz drzwi i
wejdziemy do środka.
- Nick nie chciałby, żebyś mnie skrzywdził.
- Tym gorzej dla niego. Nie wyjmuj z torebki niczego oprócz kluczy,
mała, bo pożałujesz.
Wyjęła klucze i zaczęła otwierać kolejne zamki. Robiła to bardzo powoli.
Miała nadzieję, że jeśli postoją tu dłużej, ktoś nadejdzie, ktoś przyjdzie jej z
pomocą.
- Ruszaj się. - Jack silniej wykręcił jej ramię. Pisnęła z bólu. Otworzyła
ostatni zamek. Wepchnął ją do środka. Był spocony. - Nareszcie, tylko ty i ja -
powiedział, popychając ją na fotel. - Nick nie powinien był szukać Reece'a. Kto
raz znajdzie się w Kobrze, zostaje w niej na zawsze.
- To Reece kazał ci to zrobić. - Rozbłysła w niej nowa iskierka nadziei. -
Jack, nie musisz spełniać jego rozkazów. On cię wykorzystuje, traktuje jak
narzędzie.
- Reece jest moim przyjacielem, moim bratem.
- Oczy błyszczały mu nienaturalnie. - Inni zapominają, jak to było w
dawnych czasach, ale nie Reece. On dochowuje wierności.
Freddie mogłaby czuć litość - na pewno ten mężczyzna był żałosny i
zasługiwał na litość - gdyby nie paraliżujący strach.
- Jeśli coś mi zrobisz, tylko ty za to zapłacisz - ostrzegła. - Nie Reece.
- Nie martw się o mnie. Ściągaj kieckę.
Strach aż krzyczał z jej oczu. Jack wyszczerzył zęby w szyderczym
uśmiechu. Był na haju. Zrobił użytek z pieniędzy, jakie dostał od Reece'a, i
kupił sobie solidną porcję koki.
- Najpierw się trochę zabawimy. Rozbieraj się, mała. Mam wrażenie, że
Nick znalazł już sobie inną zabawkę.
Zgwałci mnie, pomyślała, i chociaż było to odrażające, czuła, że przeżyje
jego atak. Intuicyjnie wiedziała jednak, że on wcale nie chce, by przeżyła.
Zgwałci ją, a później zabije.
I będzie miał w tym przyjemność.
- Proszę cię, zostaw mnie - błagała, starając się zyskać na czasie.
- Będziesz dla mnie miła, to nic ci nie zrobię.
- Oblizał wargi. - Wstawaj i rozbieraj się albo cię pochlastam.
- Proszę, nie - powtórzyła, zbierając się w sobie. Będzie musiała działać
szybko. Jeśli będzie miała szczęście, uda się. Musi spróbować, drugiej szansy
już nie będzie. - Zrobię, co zechcesz. Wszystko - zapewniła.
- Pewno, wstawaj.
Pogroził jej nożem. Zerknęła w kierunku drzwi do sypialni. Jack był na
tyle głupi, by podążyć za jej wzrokiem.
I wtedy zerwała się i rzuciła na niego.
Klucze, których jej nie odebrał, trzymała kurczowo w zaciśniętej dłoni jak
kastet. Bez chwili wahania uderzyła go nimi prosto w oczy.
Krzyknął z bólu. Nigdy nie słyszała mężczyzny tak krzyczącego, dziko i
obłędnie. Jedną rękę przycisnął do oczu, drugą na oślep wymachiwał nożem.
Freddie wykorzystała moment, chwyciła swoją cenną lampę secesyjną,
zamachnęła się i z całej siły uderzyła go w głowę.
Nóż wypadł mu z ręki, kiedy osuwał się na podłogę. Z trudem łapiąc
powietrze, podeszła do telefonu. Podniosła słuchawkę i wybrała numer.
- Wujek Aleks? Potrzebuję pomocy - powiedziała.
Nie zemdlała. Wciąż jeszcze drżała z przerażenia, ale zgodnie z
poleceniem Aleksa wyszła z mieszkania. Stała przed domem, gdy zajechał
pierwszy wóz policyjny.
W trzydzieści sekund później na miejscu był już Aleks.
- Wszystko w porządku? Nic ci nie jest? - Objął ją i wtulił twarz w jej
włosy. - Nie zrobił ci krzywdy?
- Nie, nic mi nie jest. Tylko kręci mi się w głowie.
- Siadaj, dziecko. Tutaj. - Pomógł jej wejść na schody przed domem. -
Głowa między kolana. Byłaś bardzo dzielna - rzekł z uznaniem. - Idźcie na górę
- zwrócił się do swoich ludzi. - Zabierzcie tego sukinsyna z mieszkania mojej
siostrzenicy. Aresztujcie go pod zarzutem napadu z zamiarem gwałtu i
zabójstwa. Zmierzcie jego nóż. Jeśli przekracza dozwolony limit, dodajcie
zarzut o nielegalne posiadanie broni.
- Mówił, że Reece kazał mu to zrobić - rzekła Freddie martwym głosem.
- Nie martw się, już my się tym zajmiemy. Zawiozę cię na pogotowie. Nie
zostawię cię tu samej.
- Po co na pogotowie? - Podniosła na niego wzrok. Nie kręciło jej się już
w głowie, ale wciąż była oszołomiona. - Tylko lekko mnie drasnął -
powiedziała. Dotknęła delikatnie palcami boku i popatrzyła w milczeniu na
czerwony ślad.
Błyskawicznie osunęła się w ramiona Aleksa.
- Na pogotowie - powtórzył.
, - Nie, proszę. Rana nie jest głęboka. Trochę piecze, ale już prawie nie
krwawi. Trzeba ją tylko opatrzyć.
W tym momencie zgodziłby się na wszystko. Wciąż ją podtrzymując,
patrzył na dwóch mężczyzn wyprowadzających utykającego i krwawiącego
Jacka.
Nie mógłby zabrać jej z powrotem na górę, pomyślał. Chciał, żeby
znalazła się jak najdalej od tego miejsca.
- Dobrze, dziecko. Bar Zacka jest niedaleko. Zawiozę cię tam i
zobaczymy, co się da zrobić. Jeśli rana mi się nie spodoba, zabiorę cię na
pogotowie.
- Zgoda. - Oparła głowę o jego ramię. Nagle uzmysłowiła sobie, że
pragnie tylko jednego: porządnie się wyspać.
- Ten bydlak potrzebuje doktora - powiedział jeden z policjantów do
Aleksa.
- To go zawieź i dopilnuj, żeby zrobiono, co trzeba. Nie chcę mieć z nim
potem kłopotów, jak go zamknę.
Z krótkiej jazdy do baru Zacka Freddie zapamiętała jedynie kojący głos
Aleksa. Przypominał jej głos ojca, kiedy była mała i chorowała na ospę.
- Wujku, nie dałam się skrzywdzić - powiedziała.
- Nie, dziecinko, byłaś bardzo dzielna. Ale pozwól, że teraz ja się tobą
zaopiekuję.
Kiedy weszli do kuchni, Rio wydał okrzyk przerażenia.
- Siadaj tutaj! Siadaj! - mówił. - Kto zranił moją małą dziewczynkę? Kto
to zrobił? Nick! - zawołał, nie dając Aleksowi i Freddie czasu na odpowiedź. -
Gdzież się podziewa ten osioł? - Otworzył drzwi do sali. - Zack, przynieś mi tu
zaraz brandy! - zawołał w stronę baru. - Bądź spokojna, złotko - zwrócił się do
Freddie, ściszając głos o parę decybeli.
- Nic mi nie jest, Rio, naprawdę - zapewniała go, przyciskając twarz do
jego szerokiej dłoni.
- Wydaje się powierzchowna - orzekł Aleks, obejrzawszy ranę.
Spodziewał się najgorszego, kiedy podciągnął bluzkę, żeby obejrzeć
skaleczenie. - Sami się z tym uporamy - dodał.
- Co tu się, u diabła, dzieje? - Zack, zaalarmowany głośnymi okrzykami,
wszedł, niosąc butelkę brandy. Jedno spojrzenie na Freddie wystarczyło, by
natychmiast przykląkł obok Aleksa.
- Pozwólcie jej odetchnąć. Odsuńcie się trochę. - Rio wziął butelkę i nalał
pełny kieliszek. - Wypij to, Freddie.
Posłuchałaby go, gdyby w tym momencie w kuchni nie zjawił się Nick.
Jego opuchnięte oczy wyglądały jak dwie szparki, rany i sińce na twarzy
prezentowały się w całej okazałości.
Na widok Freddie cała krew spłynęła mu do stóp.
- Co się stało? Miałaś wypadek? - spytał przerażony.
Chwycił ją za rękę tak mocno, że omal nie zmiażdżył jej kości.
- Zaczekaj chwilę - ofuknął go Aleks. - Wypij brandy, Freddie. Rozluźnij
się.
- Nic mi nie jest - zaprotestowała, ale kieliszek brandy wyrwał ją z
otępienia i sprawił, że zaczęła nerwowo drżeć.
- Czy to krew? - Nick ze zgrozą wpatrywał się w plamę na jej bluzce. - Na
litość boską, ona krwawi.
- Zajmiemy się tym. - Aleks wziął środek dezynfekcyjny, który podał mu
Rio, i zaczął delikatnie przecierać ranę. - Zabieram cię do nas, Freddie. Jak się
lepiej poczujesz, złożysz zeznanie.
- Mogę to zrobić teraz. Nawet wolę.
- Co to znaczy: zeznanie? Zostałaś napadnięta? - dopytywał się Nick. - Do
diabła, Freddie, ile razy ci mówiłem, żebyś uważała?
- Nie została napadnięta - westchnął Aleks. - Twojego starego kumpla
Jacka nie interesowały jej pieniądze.
Nick zbladł jak chusta, puścił rękę Freddie i cofnął się o krok.
- Jack... - W jego głosie była furia, oczy ciskały błyskawice. - Gdzie on
jest?
- W areszcie. A raczej to, co z niego zostało. - Aleks przeciągnął dłonią po
włosach Freddie, wyjął notatnik i przybrał bardziej oficjalny ton. - Opowiedz
wszystko od początku, wszystko, co zapamiętałaś.
- Wchodziłam do domu... - zaczęła.
Nick słuchał w milczeniu, obezwładniony poczuciem niemocy i rozpaczą.
To przeze mnie, pomyślał. Wszystko przeze mnie. Przez niego spotkało ją tak
przerażające przeżycie. Jego chęć wyrównania dawnych rachunków,
rozwiązania problemu na własną rękę, mogła ją kosztować życie.
- I wtedy zadzwoniłam do ciebie - zakończyła Freddie. - Widziałam, że
krwawi. Jego oczy... - zająknęła się.
- Pozwól, że ja się będę o niego martwić - oznajmił Aleks, - A teraz
postaraj się o tym nie myśleć. Pójdę do ciebie i przyniosę ci trochę rzeczy.
Zostaniesz u nas, jak długo zechcesz.
- Jestem ci bardzo wdzięczna, Aleks, ale wolę wracać do domu. - Wzięła
go za rękę, zanim zdążył zaprotestować. - Nie mogę bać się zostać we własnym
mieszkaniu, wujku. Nie dam się zastraszyć.
- Twarda sztuka. - Aleks popatrzył na nią z uznaniem i pocałował w
policzek. - Jeśli zmienisz zdanie, zadzwoń.
Wstał i popatrzył na trzech mężczyzn stojących koło Freddie.
- Opiekujcie się nią Ja jadę na komisariat. - Położył rękę na ramieniu
Nicka. - Niech trochę wypocznie. Ciebie na pewno posłucha.
Kiedy wyszedł, Freddie poczuła spoczywające na niej trzy pary oczu.
- Co tak patrzycie? Nie mam zamiaru rozlecieć się na kawałki -
powiedziała.
Nick nie odezwał się, po prostu podszedł do niej i podniósł ją z krzesła.
- Nie trzeba mnie nieść na rękach - oburzyła się. - Pójdę na własnych
nogach.
- Nic nie mów. Tylko nic nie mów. Zaniosę ją na górę - zwrócił się do
obu mężczyzn. - Powinna poleżeć.
- Mogę poleżeć u siebie.
Nie zwracając uwagi na jej protesty, zaczął iść na górę.
- Nie chcesz, żebym tu była. - Nagle łzy stanęły jej w oczach. Napięcie i
przeżycia całego dnia zrobiły swoje. - Myślisz, że nie wiem, że nie chcesz,
żebym tu była?
- Zostaniesz tu i koniec. - Zaniósł ją prosto do sypialni. - Odpoczniesz,
dopóki nie nabierzesz sił.
- Nie chcę być z tobą - protestowała.
Poczuł bolesny skurcz w okolicy serca. Ale nie mógł jej winić za te słowa.
- Zostawię cię tu samą, nie bój się - uspokoił ją.
- Nie kłóć się ze mną, Fred, proszę. - Położył ją na łóżku i okrył kocem. -
Schodzę do baru - oznajmił.
- Chcesz czegoś? Chcesz, żebym zadzwonił po Rachel albo kogoś z
rodziny?
- Nie. - Zamknęła oczy. Teraz, kiedy już leżała, nie była pewna, czy w
ogóle dałaby radę wstać. - Niczego nie potrzebuję.
- Postaraj się zasnąć. - Spuścił żaluzje i cicho wyszedł z pokoju. - Gdybyś
czegoś potrzebowała, zadzwoń do baru.
Zamknęła oczy. Chciała, żeby jak najprędzej wyszedł. Nawet gdy
usłyszała trzaśniecie drzwi, nie podniosła powiek.
Nie zaoferował jej serdecznego współczucia Aleksa ani szczerej troski
Rio i Zacka. O tak, jest zły, pomyślała, wściekły z powodu tego, co jej się
przytrafiło. Wiedziała, że się zmartwił, zbyt wiele już między nimi zaszło, by
mógł się nie przejmować. Ale nie zaopiekował się nią tak, jak by tego pragnęła.
A pragnęła rozpaczliwie jego bliskości, jego serdecznej troski.
Zastanawiała się, czy kiedykolwiek okaże jej takie uczucia.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Nie spodziewała się, że zaśnie. Gdy się obudziła, lekko oszołomiona,
zaczynało już zmierzchać. Sama nie wiedziała, czy to dobry, czy zły znak, że
niemal natychmiast przypomniała sobie, co się wydarzyło i dlaczego leży za
dnia sama w łóżku Nicka.
Skrzywiła się z bólu, gdy dotknęła bandaża, ale odrzuciła koc i wstała.
Musi się koniecznie czegoś napić. Męczyło ją pragnienie, a brandy, którą wypiła
w barze na dole, pozostawiła jej w ustach nieprzyjemny gorzkawy smak.
Poszła do kuchni i nalała sobie pełną szklankę wody. Zdziwiło ją, że jest
taka słaba. Uzmysłowiła sobie jednak, że od śniadania nic nie jadła, a śniadanie
też nie było obfite.
Nie robiąc sobie większych nadziei, otworzyła lodówkę. Miała wybór
między czekoladą a jabłkiem. Łapczywie chwyciła i jedno, i drugie. Właśnie
nalewała następną szklankę wody, gdy do kuchni wszedł Nick, niosąc tacę.
Serce mu się ścisnęło na jej widok. Była taka drobna, taka delikatna. Ze
zgrozą pomyślał, co ją mogło spotkać. Nie chcąc okazywać targających nim
uczuć, przybrał na wszelki wypadek neutralny ton.
- O, wstałaś - zauważył obojętnie.
- Jak widać - odparła takim samym tonem.
- Rio przysyła ci coś do zjedzenia. - Postawił tacę na stole. - Nie jesteś już
taka blada - dodał.
- Czuję się dobrze.
- O tak, na pewno. - W jego głosie brzmiała ironia.
- Powiedziałam, że czuję się dobrze. To ty wyglądasz, jakby przejechał po
tobie walec.
- Ja sam się o to prosiłem - przyznał. - Ty nie. Ale oboje wiemy, czyja to
wina.
- Reece'a.
Nick wyjął papierosa. Był zdenerwowany.
- Nic byś nie obchodziła Reece'a, gdyby nie ja. A gdybyś nie była wtedy
w nocy ze mną, Jack nie miałby pojęcia, gdzie cię szukać.
Milczała przez chwilę, żeby zebrać myśli.
- Aha, więc to wszystko przez ciebie. Według twojej pokrętnej logiki
grożono mi nożem i mogłam zostać zgwałcona, bo pewnej nocy zdarzyło mi się
iść z tobą ulicą.
Nóż. Gwałt. Przeszedł go zimny dreszcz.
- Nie ma w tym nic pokrętnego. Reece chciał się na mnie zemścić i
znalazł sposób. Niewiele mogę zrobić, dopóki Aleks...
- Zrobić? - przerwała mu. - Co chciałbyś zrobić? Znowu bić się z
Reece'em, czy może wykończyć Jacka? Myślisz, że w ten sposób załatwisz
sprawę? Wyrównasz rachunki?
- Nie. Wiem, że niczego nie załatwię. - To właśnie było najgorsze. Nie
mógł już cofnąć tego, co się stało. Mógł tylko wpłynąć na to, co będzie. Zdusił
papierosa. Nagle odechciało mu się palić. - My jednak możemy pewne sprawy
ustalić. Myślę, że kiedy dojdziesz do siebie, powinnaś pracować w domu. Będę
ci przesyłał muzykę.
- Co to ma znaczyć? - zdziwiła się.
- To, co powiedziałem. Myślę, że osiągnęliśmy punkt, kiedy
korzystniejsza, bardziej konstruktywna będzie praca w pojedynkę. - Popatrzył
na nią chłodno. - I nie chcę, żebyś tutaj przychodziła.
- Rozumiem. - Urażona, podniosła dumnie głowę. - Rozumiem, że
dotyczy to zarówno sfery zawodowej, jak i prywatnej.
- Właśnie. Przykro mi.
- Naprawdę? Czyż to nie urocze? „Przykro mi, Fred, ale się skończyło”. -
Odwróciła się gwałtownym ruchem. - Kochałam cię przez całe życie - wyznała.
- Ja też cię kocham, ale wierz mi, tak będzie najlepiej dla nas obojga.
- Ja też cię kocham - powtórzyła zbliżając się do niego i chwytając go za
koszulę. - Jak śmiesz powtarzać te słowa w taki sposób po tym, co ci wyznałam
- rzekła z oburzeniem.
Powoli, ale stanowczo oderwał jej palce od koszuli.
- Popełniłem błąd. - Sam siebie o tym przekonywał. - I teraz chcę go
naprawić. Rozumiem, że mogłaś pomylić uczucia z seksem.
Niewiele myśląc, wymierzyła mu siarczysty policzek. Sama była tym
zaskoczona na równi z nim. Przez chwilę słychać było tylko jej przyspieszony
oddech.
- Wydaje ci się, że to był tylko seks? - Wybuchnęła w końcu. - To, co
zaszło między nami, to były tylko zmysły i nic więcej? Do diabła! Na pewno
nie. Dobrze wiesz, że nie. Może to był jedyny sposób, żeby się do ciebie
zbliżyć, ale to jest dla mnie ważne. Wszystko obmyśliłam, wszystko, żebyś
zwrócił na mnie uwagę, żebyś się zorientował, co do ciebie czuję.
Zaplanowałam to dokładnie, w szczegółach, krok po kroku...
- Zaplanowałaś? - Przerwał jej i przeszył ją wzrokiem. - Ty to
zaplanowałaś? Przyjazd do Nowego Jorku, wspólną pracę nad musicalem,
przespanie się ze mną? To wszystko było fragmentem większego scenariusza?
Otworzyła usta, ale natychmiast zaniknęła je z powrotem. Tak jak on to
ujął, wszystko wydawało się działaniem wykalkulowanym, z premedytacją. A
przecież tak nie było, nie miało być. Na pewno nie, jeśli dodać do tego miłość.
- Przemyślałam to - zaczęła.
- O tak, z całą pewnością przemyślałaś - powtórzył, by trochę ochłonąć i
uspokoić się po tym, co usłyszał. - Wszystko to sobie obmyśliłaś w swojej małej
główce. Zachciało ci się czegoś i robiłaś, co trzeba, żeby to dostać.
- Tak. - Usiadła zawstydzona. - Chciałam, żebyś mnie kochał.
- A jak wygląda dalszy ciąg twojego planu, Fred? Chcesz mnie wciągnąć
w małżeństwo, rodzinę, mały biały domek?
- Nie, nie chcę cię wciągać.
- Wciągać może nie, ale to jest twój cel, czy tak?
- Prawie - burknęła.
- Widzę! - prychnął i zaczął nerwowo krążyć po kuchni. - lista celów do
osiągnięcia sporządzona przez Freddie. Przeprowadzka do Nowego Jorku. Praca
z Nickiem. Spanie z Nickiem. Ślub z Nickiem. Założenie rodziny, idealnej
rodziny - dodał tonem, który nieomal przyprawił ją o łzy. - To by było to, do
czego dążysz. Twój ideał. Zawsze chcesz, żeby wszystko było uporządkowane i
akuratne. Przykro mi, ale muszę cię rozczarować. To nie ze mną. Mnie to nie
interesuje.
- Wystarczająco jasno powiedziane. - Zaczęła się podnosić, ale położył jej
rękę na ramieniu i zmusił, żeby usiadła.
- Myślisz, że to takie proste? Chcę, żebyś dobrze przyjrzała się temu
mężczyźnie, na którego polujesz. Oddaliłem się zaledwie o dwa kroki od faceta,
który przyłożył ci nóż do pleców. Zdaję sobie z tego sprawę. Rodzina też zdaje
sobie z tego sprawę. Rodzina, którą bierzesz za przykład do naśladowania. Czyż
nie tak, Fred? Czyż rodzina Stanislaskich nie jest twoim wzorem?
- A dlaczego nie? - oburzyła się Freddie, wściekła, że jest bliska płaczu. -
Dlaczego?
- Bo ja znam życie, a ty nie. Jak myślisz, ilu ludzi żyje tak jak oni?
Stosujesz zawyżone kryteria, moja droga.
- Co w tym złego? Przecież można żyć tak jak oni. To się udaje. To może
się udać.
- Im tak. I paru innym. Czy właśnie to ci zaświtało w głowie, kiedy
byliśmy u O'Hurleyów? Następna duża, szczęśliwa rodzina? Podniosła hardo
głowę.
- To tylko potwierdza mój punkt widzenia. Najwyraźniej może się udać.
- Im tak. - Uderzył pięścią w stół, zmuszając ją tym samym, by popatrzyła
mu prosto w twarz. - Zastanów się przez chwilę, Freddie. Pomyśl o tym, co się
tutaj wydarzyło w ciągu ostatnich dni. To właśnie mój świat, moje życie.
Maltretowane kobiety, zastraszone dzieci, pijacy awanturujący się w barach,
bójki, napady. Mężczyźni, dla których gwałt jest rozrywką. I ty chcesz na tym
budować rodzinę? Ty nie należysz do takiego świata. Opamiętaj się.
- Nie ponosisz winy za to, co zdarzyło się Marli. Czy mnie.
- Nie? - Wykrzywił wargi. - Przecież ja w tym wszystkim tkwiłem po
uszy. Może i oddaliłem się od tamtego świata, ale tylko dzięki rodzime. Jak
myślisz, co by oni powiedzieli, gdyby się dowiedzieli, że z tobą sypiam?
- Nie bądź śmieszny. Oni cię kochają.
- Tak, kochają. A ja im bardzo dużo zawdzięczam Myślisz, że mam
zamiar odpłacić im się w ten sposób, że będę razem z tobą kiwał się nad barem?
Uważasz, że jestem dostatecznie szalony, żeby myśleć o małżeństwie i
dzieciach? Dzieci! Na litość boską, a skąd ja pochodzę? Nie wiem nawet, kim
był mój ojciec. Ale wiem, kim ja jestem, i nie ucieknę od tego. Troszczę się o
ciebie, oczywiście, że tak, na tyle, żeby nie wciągnąć cię w piekło.
- Troszczysz się - powiedziała z namysłem - a więc zrywasz ze mną.
~ Właśnie. Chyba postradałem zmysły, pozwalając, żeby sprawy zaszły
tak daleko i prawie... - Przerwał, przypomniawszy sobie, jak bliski był parę dni
temu wyznania jej swoich uczuć. - Działałaś na mnie tak silnie, że chwilowo
przestałem kontrolować sytuację. Ale teraz powinniśmy się rozstać. Dla dobra
rodziny spróbujmy zapomnieć o tym, co było. Zapomnieć i już nigdy do tego
nie wracać.
- Zapomnieć? - Nie wierzyła własnym uszom.
- Tak, o wszystkim. Nie mam zamiaru ryzykować, że znowu cię zranię, i
na pewno nie mam zamiaru zranić reszty rodziny. Są wszystkim, co mam. To
jedyni ludzie, którzy o mnie dbali, którym na mnie zależało.
- Biedny, biedny Nick - powiedziała pełnym politowania tonem. - Biedny,
zagubiony, samotny Nick, odrzucony przez cały świat. Czy ty naprawdę
myślisz, że tylko ciebie to spotkało? Że tylko ty zostałeś odrzucony, tylko ty
odczuwałeś w życiu brak miłości i troski? Cóż, czas, żebyś nauczył się z tym
żyć. Ja się nauczyłam.
- Nic nie wiesz na ten temat.
- Moja matka nigdy mnie nie chciała.
- Nie gadaj głupstw. Natasza...
- Nie mówię o Nataszy - sprostowała chłodno. - Mówię o mojej
biologicznej matce.
To go zbiło z tropu. Zapomniał, że Spence miał już kiedyś żonę.
- Ale ona umarła, kiedy byłaś dzieckiem, kiedy byłaś całkiem mała. Nie
wiesz, co ona czuła.
- Wiem doskonale. - W głosie Freddie nie było goryczy. To go
zastanowiło. Jej głos był zupełnie wyprany z emocji. - Tatuś nie chciał, żebym
wiedziała. Wątpię, czy zdaje sobie sprawę, że nieraz podsłuchiwałam jego
rozmowy z siostrą albo z Nataszą. Byłam tylko pomyłką, która się przydarzyła
mojej matce, więc postanowiła o mnie zapomnieć. Niewiele myśląc, opuściła
mnie, gdy byłam dzieckiem. Ale mam w sobie jej krew. Jej oziębłość, jej
hardość i upór. Nauczyłam się jednak z tym żyć i potrafię to przezwyciężyć.
- Przepraszam. Nie wiedziałem - usprawiedliwiał się. - Nikt nigdy mi o
tym nie mówił. - Wiele by dał, żeby móc ją wtedy pocieszyć, ukoić, dać
poczucie bezpieczeństwa. - Ale to niczego nie zmienia - dodał.
- Nie, nie zmienia - zgodziła się. - Nie chcesz, żeby cokolwiek zmieniło. -
Rozpłakała się, ale były to bardziej łzy gniewu niż żalu. - Wiedziałeś, że jestem
w tobie zakochana. I wiedziałeś, że nie ma takiej rzeczy, której bym nie zrobiła,
żebyś był szczęśliwy. Poszłabym na każdy kompromis, na każde ustępstwo. Ale
ty nie uznajesz kompromisów, Nick.
- Skończmy dziś tę rozmowę - zaproponował. - Jesteś zbyt rozstrojona,
zbyt zdenerwowana. Wezwę ci taksówkę.
- Nie wezwiesz mi taksówki. - Rzuciła się na niego. - Nie pozbędziesz się
mnie. Pójdę wtedy, kiedy ja uznam za stosowne. Dam sobie radę sama. Chyba
dowiodłam tego dzisiaj, nie? Nie jesteś mi potrzebny.
Zawiesiła na chwilę głos i zamknęła oczy. Kiedy je ponownie otworzyła,
ciskały błyskawice.
- Nie potrzebuję cię. Co za pomysł. Mogę bez ciebie żyć, Nicholas, a więc
nie musisz się martwić, że będę cię nachodzić. Myślałam po prostu, że mógłbyś
mnie pokochać.
Oddychała ciężko.
- Pomyliłam się. Nie jesteś zdolny do miłości. Chciałam od ciebie tak
mało, tak żałośnie mało, że aż się teraz tego wstydzę.
- Fred. - Nie mógł się powstrzymać, by nie chwycić jej za rękę.
- Nie, do diabła, zostaw mnie, jeszcze nie skończyłam. Nie powiedziałeś
mi ani razu, że mnie kochasz. Nie tak, jak mężczyzna mówi to kobiecie. I nawet
nie okazałeś mi tego, chyba że w łóżku. A to za mało. Ani jednego czułego
słowa, ani jednego. Nie potrafiłeś nawet zmusić się, żeby powiedzieć mi choćby
raz, że jestem piękna. Żadnych kwiatów, muzyki, nic, chyba że z okazji
czyjegoś święta. Żadnej kolacji przy świecach, chyba że ja ją zaaranżowałam.
To ja o ciebie zabiegałam, to ja ci nadskakiwałam, to ja cię uwodziłam. Żałosne,
prawda? Nieba bym ci przychyliła, i oto co mam w zamian.
- To nie tak - próbował się bronić, przerażony, że rzeczywiście może
myśleć w ten sposób. - Oczywiście, że jesteś piękna.
- Teraz ty jesteś żałosny - wypaliła.
- Jeśli nie byłem romantyczny, to dlatego, że sprawy potoczyły się tak
szybko. - Wiedział, że kłamie.
Dziwił się tylko, dlaczego usiłuje się bronić, dlaczego wpadł w panikę,
gdy popatrzyła na niego zimno i obojętnie. Przecież powinien być zadowolony,
skoro tak bardzo chciał się jej pozbyć. - Nie mogę dać ci tego, co potrzebujesz.
- To aż nadto jasne. Lepiej mi będzie bez ciebie. To też aż nadto jasne. A
więc zróbmy tak, jak proponujesz. Zapomnijmy o tym, co było.
Wstała i skierowała się do drzwi.
- Fred, zaczekaj chwilę. - Przytrzymał ją za ramię.
- Nie dotykaj mnie - warknęła takim tonem, że natychmiast opuścił rękę. -
Będziemy dalej pracować nad musicalem, aż go skończymy. I będziemy
prowadzić uprzejme rozmowy w rodzinnym gronie. Poza tym nie chcę cię
widzieć.
- Mieszkasz o trzy ulice ode mnie - zawołał jeszcze.
- To się może zmienić.
- Wrócisz do Wirginii?
Rzuciła mu lodowate spojrzenie przez ramię.
- Nigdy w życiu.
Myślał o tym, żeby się upić. To byłoby najprostsze wyjście, a przy tym
nie zrobiłby tym krzywdy nikomu prócz siebie. Ale jakoś nie mógł wzniecić w
sobie entuzjazmu dla tego pomysłu.
W końcu się położył, ale nie mógł zasnąć. Muzyka, którą zaczął pisać o
świcie, wydawała mu się martwa i bez polotu.
Zrobiłem to, co należało zrobić, powtarzał sobie w kółko. A więc
dlaczego czuł się tak podle?
Nie miała prawa go atakować. W każdym razie nie po tym, jak mu
powiedziała, że wszystko, co się zdarzyło od czasu jej przyjazdu do Nowego
Jorku, było z góry ukartowane. To on był ofiarą, a jednak to on zrobił, co mógł,
żeby koniec końców ją ochronić.
Wyobrażać go sobie żonatego, wychowującego dzieci! Wzruszył
ramionami i opadł na fotel. Ta wizja nagle stała się pociągająca. Może i szalona,
ale dziwnie pociągająca. Własna rodzina, kochająca go kobieta. Oczywiście, że
to obłędny pomysł.
Obłędny czy nie, ale teraz już i tak beznadziejny. Kobieta, która wyszła
stąd wczoraj, nie kocha go. Wszystko, co do niego czuje, to pogarda.
Postarałeś się o to, prawda, LeBeck? Ty idioto.
Mógł wykonać inny ruch, ale teraz już było za późno. Miał szansę kochać
i być kochanym, ułożyć sobie życie z jedyną kobietą, która naprawdę coś dla
niego znaczyła.
Jak mógł być taki głupi, taki ślepy? Miałby ją już zawsze obok siebie.
Gdyby otrzymał dobrą wiadomość, ona byłaby pierwszą osobą, z którą by się
nią dzielił. Gdyby był przygnębiony, już sam jej głos w telefonie poprawiłby mu
nastrój.
Przyjaźń. Przypuszczał, że tu właśnie jest pies pogrzebany. Byli
przyjaciółmi, więc kiedy poczuł do niej coś więcej niż przyjaźń, spróbował to
pohamować, zignorować, wyrzec się tego. Wynajdywał różne tłumaczenia,
które mogłyby ukryć prawdziwą przyczynę jego zachowania.
Nie wierzył, że jest jej godny.
Nawet wtedy, gdy ich wzajemne stosunki się zmieniły, nie był w stanie do
końca się zaangażować. Ona miała rację. Nigdy nie usłyszała od niego żadnego
czułego słowa. Nigdy nie okazał jej kurtuazji, z jaką mężczyzna powinien
traktować kobietę, która mu się podoba, nigdy się do niej nie zalecał.
A teraz ją stracił.
Odrzucił w tył głowę, przymknął oczy. Będzie jej lepiej bez niego. Jest
tego pewien. Zawsze był tego pewien.
Pukanie do drzwi sprawiło, że zerwał się na równe nogi. Wróciła,
przemknęło mu przez myśl, wróciła.
Cała radość zniknęła, gdy ujrzał w progu Rachel.
- Miłe powitanie - zauważyła na widok rozczarowania malującego się na
jego twarzy.
- Wybacz. - Musnął wargami jej policzek. - Byłem... Nic. Co cię
sprowadza?
- Przyszłam cię odwiedzić. Mam godzinę czasu.
- Usiadła i gestem ręki wskazała krzesło obok siebie.
- Siadaj, Nick. Chcę z tobą pomówić.
Jej ton od razu nakazał mu mieć się na baczności.
- O co chodzi? - spytał ostrożnie.
- O ciebie. Siadaj. - Położyła dłoń na jego ręce.
- Wiesz, że cię kocham.
- Wiem, i co z tego?
- Nic, a teraz, skoro już to uzgodniliśmy, chcę ci powiedzieć, że jesteś
draniem. - Dłoń spoczywająca na jego ręce zwinęła się w pięść i uderzyła go w
ramię. - Co za głupi, bezmyślny, kretyński, ślepy cymbał. Skończony sukinsyn.
- Nie rozumiem - wycedził przez zęby, zdumiony słownictwem, jakiego
pani mecenas nie zwykła używać. Nie miał jej jednak tego za złe.
- Zostałam dzisiaj w nocy u Freddie. Nie chciała, ale ją przekonałam.
- Ach, tak. Jak się ma?
- Jeśli chodzi o napad, to już doszła do siebie. A jeśli chodzi o ciebie, to
nieźle ją zraniłeś.
- Zaczekaj. Wcale na nią nie napadałem.
- Sprzeciw odrzucony. Dowiedziałam się o wszystkim, co zaszło między
wami. Nie dość, że złamałeś jej serce, to jeszcze nieźle pogmatwałeś sobie
życie. To naprawdę nie lada sztuka.
Jego mechanizm obronny włączył się, zanim zdołał go unieruchomić.
- Posłuchaj, parę razy spaliśmy ze sobą. Uświadomiłem sobie, że to był
błąd, i wycofałem się. Uznałem, że należy z tym skończyć.
- Nie obrażaj mnie, Nick - powiedziała chłodno. Ani Freddie. Ani siebie.
Zamknął oczy i zastanowił się przez chwilę. Do diabła z tym, pomyślał.
Do diabła ze mną, z moją dumą, z moją ambicją, z tym wszystkim, co stoi mi na
drodze.
- Kocham ją, Rachel - wyrzucił z siebie. - Nie zdawałem sobie sprawy,
jak bardzo, dopóki nie zniknęła za drzwiami.
Rachel z niejakim trudem powstrzymała się przed wyrażeniem mu swego
współczucia i sympatii. Postanowiła być twarda.
- A czy powiedziałeś jej, że ją kochasz?
- Nie tak, jak by tego chciała. To jedna z tych rzeczy, które zaniedbałem.
- Tak mi się wydawało.
- Nie byłem gotowy. - Wstał i zaczął krążyć po pokoju. - Ona wszystko
sobie obmyśliła, każdy krok, każdy ruch.
- A ty uznałeś, że ci to przynosi ujmę - wtrąciła Rachel. - Co tylko
dowodzi, że jesteś głupi. Niejeden inteligentniejszy mężczyzna byłby
zachwycony tym, że atrakcyjna, pociągająca kobieta uważa go za atrakcyjnego i
pociągającego. Uznałby to za komplement mile łechcący jego męską próżność.
- Mnie to obezwładniło, rozumiesz? Sparaliżowało. Wszystko, co do niej
czułem, uderzyło mnie jak obuchem w łeb, rozumiesz? Nie wiedziałem, że tak
może być.
- A więc żeby to załatwić, wyrzuciłeś ją za drzwi.
- Sama odeszła.
- Chcesz, żeby tak zostało? W porządku. Ona nie zamierza wracać. A jeśli
ośmielisz się mi powiedzieć, że nie jesteś dla niej dość dobry, że nie możesz jej
uszczęśliwić, to nie ręczę za siebie. Zostało w tobie tylko trochę z tego chłopca,
którego poznałam przed laty, tylko cząstka, i to ta najlepsza.
Chciał w to wierzyć. Starał się przez ponad dziesięć lat, żeby stało się to
prawdą.
- Nie wiem, czy mogę jej dać to, czego pragnie...
- A więc nie dasz - odpaliła Rachel bez cienia sympatii. - I ona to
przeżyje. Wypłakała już wszystkie łzy i wyzbyła się wszelkiej złości. Kobieta, z
którą się przed chwilą rozstałam, była bardzo opanowana i zdecydowana
zapomnieć o tobie.
- Chcę, żeby wróciła. - Ta myśl nie była tak straszna, jak sądził. Prawdę
mówiąc, wydawała się ze wszech miar słuszna. - Chcę, żeby wróciło to, co było.
- A więc zabieraj się do roboty, przyjacielu. - Rachel wstała, wzięła go za
ramiona i ucałowała w oba policzki. - Liczę na ciebie, LeBeck.
Nie był pewien, czy poszedłby sam z sobą o zakład, że jego plan się uda.
Nie będzie łatwo, uznał, gdy zmierzał z dwiema torbami do domu Freddie.
Rozegranie sceny balkonowej na ciasnym podeście przeciwpożarowym będzie
wymagało nie lada zręczności.
Podniósł głowę i popatrzył na piąte piętro bloku, w którym mieszkała, po
czym skierował się do wyjścia awaryjnego.
- A dokąd to, LeBeck?
Gliniarz, którego Nick znał pół życia, wyrósł niepostrzeżenie obok niego.
Rękę trzymał na policyjnej pałce.
- Jak leci, sierżancie Mooney? Policjant podejrzliwie wpatrywał się w
torby, które niósł.
- Pytałem, dokąd idziesz, LeBeck - powtórzył.
- Muszę się tam włamać, Mooney.
- Co ty powiesz!
- Widzisz to okno? - Nick wyciągnął rękę i zaczekał, aż Mooney popatrzy
we wskazane miejsce. - Tam mieszka kobieta, którą kocham.
- Tam mieszka siostrzenica kapitana Stanislaskiego. I ta dziewczyna ma
aż nadto kłopotów.
- Wiem. To w niej jestem zakochany. Ona ma umie chwilowo trochę
dość.
- Gadanie.
- Naprawdę. Nabałaganiłem i teraz chcę to naprawić. Posłuchaj, ona mnie
nie wpuści frontowymi drzwiami.
- Myślisz, że pozwolę ci wdrapać się po tej drabinie aż do jej okna?
Nick przesunął torby.
- Mooney, jak długo mnie znasz?
- Za długo. - Ale minio groźnej miny Mooney się uśmiechnął. - Co ci
przyszło do głowy?
Gdy Nick skończył mu opowiadać, policjant wyszczerzył zęby w
uśmiechu.
- Powiem ci, co zrobię, bo obserwowałem cię, jak z łobuza zmieniałeś się
w porządnego obywatela. Będę tu stał i pozwolę ci na twój najlepszy skok w
życiu. Ale jeśli panna nie okaże się gościnna, natychmiast zejdziesz z powrotem.
- Zgoda. Tylko posłuchaj, to może trochę potrwać. Ona jest okropnie
uparta.
- Jak wszystkie. Podsadzę cię, chłopcze.
Z pomocą policjanta Nick wspiął się na pierwszy szczebel drabiny. Po
wspinaczce, która przypomniała mu, że ma jeszcze nie zagojone rany, zapukał
do okna Freddie.
W chwilę potem otworzyła je.
Oczy miała jeszcze trochę podpuchnięte, co tylko dodało mu otuchy,
mimo że nie patrzyły na niego zbyt przyjaźnie.
- Fred, chciałbym... - zaczął. Zatrzasnęła okno i przekręciła zamek.
- Jeszcze raz, Nick! - zawołał Mooney.
- Co tu się dzieje? - spytał jakiś mężczyzna, który właśnie wyszedł z
piekarni obok.
- Ten chłopak próbuje oczarować pewną damę - Wyjaśnił policjant.
Nick modlił się w duchu, żeby to był tylko wybuch złości. Jeśli ona
poważnie potraktowała ich rozstanie, utraci wszystko, co miało dla niego
jakiekolwiek znaczenie. Muszę tylko zwrócić na siebie jej uwagę, powtarzał
sobie, ocierając o dżinsy spoconą dłoń. Wyjął kwiaty. Były trochę pogniecione,
ale nie sądził, by to zauważyła.
Zapukał jeszcze raz, mocniej.
- Otwórz, Fred! - zawołał. - Przyniosłem ci kwiaty. Popatrz tylko. -
Zdesperowany potrząsnął bukietem, gdy za szybą pojawiła się jej twarz. - Żółte
róże, twoje ulubione - dodał.
W odpowiedzi szczelnie zasunęła zasłony.
- Dalej, Nick, jeszcze raz - zachęcał z dołu Mooney.
- Zamknij się - warknął Nick. Obok policjanta zaczęli się już gromadzić
gapie, ale Nick nie zwracał na nich uwagi. Sięgnął po swoją następną broń.
Umieścił w lichtarzach, które przyniósł w torbie, świece, i zapalił je. Odwrócił
się do okna i starał się wołać na tyle głośno, by Freddie go usłyszała, lecz nie na
tyle, by odpowiedziały mu komentarze z dołu.
- Ej, otwórz, mam świece. Palą się. Czy mówiłem ci już, że pięknie
wyglądasz w świetle świec? Oczy ci tak cudownie błyszczą, a skóra wydaje się
jeszcze gładsza? Jesteś piękna zawsze, w każdym świetle, naprawdę, i w słońcu,
i przy księżycu. Powinienem był ci to powiedzieć. Powinienem był ci
powiedzieć całą masę rzeczy.
Na moment przymknął oczy, zaczerpnął tchu.
- Bałem się, że zniszczę ci życie, Fred, a więc wszystko zagmatwałem i
omal nie zniszczyłem i twojego, i swojego. - Przycisnął dłonie do szyby. -
Pozwól mi to naprawić. Muszę to naprawić. Pozwól mi tylko powiedzieć ci to
wszystko, co powinienem był ci powiedzieć wcześniej. Że twoja skóra
cudownie pachnie, że oddycham tobą nawet wtedy, kiedy cię koło mnie nie ma,
że czuję twoją obecność, jakbyś była we mnie.
- Nieźle, naprawdę nieźle - westchnął z uznaniem Mooney, a zebrany
obok tłumek w milczeniu pokiwał głowami.
- Otwórz okno, Fred. Muszę cię dotknąć.
Nie miał nawet pewności, czy Freddie go słucha. Widział tylko barierę z
zasłon, dzielącą go od niej. Wyjął przenośną klawiaturę. Z dołu dobiegły gwizdy
i okrzyki zachęty.
- Napisaliśmy tę piosenkę o sobie, Fred, a ja nawet o tym nie wiedziałem.
Zagrał pierwsze akordy melodii „Na zawsze ty” i zapominając o swojej
dumie, zaczął śpiewać.
Był właśnie w połowie zwrotki, gdy Freddie odsunęła zasłonę i podniosła
okno.
- Przestań - powiedziała. - Robisz z siebie durnia. Jestem zażenowana tym
całym widowiskiem. Masz natychmiast...
- Kocham cię.
Zamilkła, słysząc te słowa. Zauważył łzy napływające jej do oczu.
- Nie chcę drugi raz przeżywać tego samego. Odejdź.
- Zawsze cię kochałem, Fred - oznajmił spokojnie. - To dlatego nie było w
moim życiu żadnej kobiety, która by naprawdę coś dla mnie znaczyła. Byłem
ostatnim durniem, że kazałem ci odejść. Popełniłem błąd. Proszę, żebyś mi
wybaczyła. Daj mi jeszcze jedną szansę, bo bez ciebie będę niczym.
Po policzku Freddie spłynęła pierwsza łza.
- Dlaczego to robisz? Już jakoś doszłam do siebie.
- Powinienem był to zrobić dawno temu. Nie zostawiaj mnie, Fred. Daj mi
szansę. - Nick podał jej kwiaty.
Wzięła je po krótkiej chwili wahania.
- Nie chodzi tylko o kwiaty, Nick - powiedziała. - Byłam zła, bo...
- Bałem się ciebie kochać - szepnął. - Bo byłem taki silny, taki potężny.
Myślałem, że ta miłość mnie zmiażdży, obezwładni. Bałem się okazać ci
uczucia.
Przeniosła wzrok z kwiatów na niego. Ich spojrzenia się spotkały. Kiedyś
marzyła o tym, żeby tak na nią patrzył. Z czułością, tkliwością i miłością.
- Zawsze chciałam cię takiego, jaki jesteś, Nick - wyznała.
- Chodź do mnie. - Ze wzrokiem zatopionym w jej oczach wyciągnął
rękę. - Witaj w moim świecie.
Roześmiała się i potrząsnęła głową.
- Dobrze, ale boję się, że aresztują nas za włamanie. Albo wezmą za
podpalaczy.
- Spokojna głowa. Pilnuje nas znajomy gliniarz. Wyszła na ciasny pomost
i spojrzała w dół. Obok policjanta zgromadził się już spory tłum obserwatorów.
Ktoś nawet do niej pomachał.
- Nick, to bez sensu. Przecież możemy porozmawiać w środku.
- Podoba mi się tutaj. - Chciała, żeby było romantycznie, a więc będzie. -
I nie ma co dużo mówić. Po prostu powiedz, że mnie jeszcze kochasz.
- Kocham cię. Kocham.
- Wybaczysz mi? - spytał.
- Nie miałam takiego zamiaru, Nick. Nigdy. Chciałam żyć bez ciebie.
- Tego się obawiałem. - Ujął jej dłoń. - A teraz?
- Nie zostawiłeś mi dużego wyboru. - Otarła łzę.
- Co ci przyszło do głowy? Świece i muzyka przed południem?
Już mi wybaczyła, pomyślał.
- Przyszło mi do głowy, że najwyższy czas trochę cię pouwodzić. Chcesz,
żebym przeszedł do następnego etapu mojego mistrzowskiego planu?
- Nie chciałabym tego żałować.
- Mam nadzieję, że nie będziesz. - Uniósł jej dłoń i pocałował tak, jak
nigdy jeszcze tego nie robił. - Chciałbym ci tylko przypomnieć, że to ty na mnie
polowałaś. I cieszę się, że to robiłaś. - Pocałował po raz drugi jej dłoń. - Będę
potrzebował dużo czasu, żeby okazać ci w pełni swoją wdzięczność. - Nie
spuszczając z niej wzroku, sięgnął do kieszeni i wyjął małe pudełeczko. - Mam
nadzieję, że się zgodzisz, Fred. Wyjdź za mnie. - Uniósł wieczko i oczom
Freddie ukazał się elegancki, tradycyjny pierścionek z brylantem. - Nikt nigdy
nie kochał cię tak jak ja. I nikt nie będzie cię tak kochał.
- Nick... - Przyłożyła dłoń do ust. To nie sen, uzmysłowiła sobie. To nie
fantazja, to nie scena z jej wyobraźni. To rzeczywistość. Porywająca.
I perfekcyjna.
- Tak, o tak! - wykrzyknęła i rzuciła mu się w ramiona.
- Wygląda na to, że chłopak wreszcie dopiął swego - zauważył Mooney.
Popatrzył jeszcze chwilę na całującą się parę, po czym popukał w pałkę. -
Wystarczy. Rozejść się - zwrócił się do gapiów. - Zostawmy ich samych.
Zagwizdał i nie spiesząc się, odszedł. Po paru metrach odwrócił się raz
jeszcze, by zobaczyć, jak piękna kobieta wyrzuca wysoko w górę bukiet
kwiatów.
Nick LeBeck, pomyślał. Ten chłopak ma za sobą długą drogę.
EPILOG
- Artykuł „Rytm Broadwayu” napisany przez Angelę Browning -
powiedziała Freddie i zaczęła czytać:
Wczorajsza premiera musicalu „Kiedyś, dziś, zawsze " zakończyła się
ogromnym sukcesem autorów i wykonawców. Wspaniała Maddy O'Hurley i
partnerujący jej, znakomity jak zawsze, Jason Craig raz jeszcze potwierdzili
swoją klasą, lokującą ich w czołówce gwiazd Broadwayu. Publiczność, z waszą
recenzentką włącznie, zgotowała im owację, poczynając od pierwszej, pełnej
dynamizmu sceny otwierającej spektakl aż po prawdziwie romantyczne
zakończenie. Maddy O'Hurley po mistrzowsku poprowadziła swoją rolę,
ukazując w sposób niezwykle przekonujący rozwój bohaterki od naiwnego
dziewczątka do dojrzałej kobiety.
Na słowa najwyższego uznania, obok dwójki gwiazdorów, zasługuje cały
zespół, który nadał przedstawieniu niepowtarzalny kształt, ożywiając scenę w
rytm porywającej muzyki. Można powiedzieć, w każdym razie ja tak sądzę, że od
wczorajszego wieczoru Broadway ma dwoje nowych ulubieńców. Para
twórców, kompozytor Nicholas LeBeck i autorka tekstów Frederica Kimball
stworzyli dzieło, które bawi i wzrusza, porywa serca i porusza umysły. Wierzcie
mi, nie było chyba wczoraj na widowni nikogo, kto nie uroniłby łzy, studiując
dwojga bohaterów śpiewających „Na zawsze ty ". Muzyka I słowa są
niewątpliwie sercem każdego musicalu, ale to serce biło ze szczególną energią i
niezwykłym wyczuciem. Już debiut pana LeBeck, „Ostatni przystanek", dowiódł
jego talentu jako kompozytora. Ten musical tylko potwierdził, żenię myliliśmy
się w jego ocenie.
Jego partnerka dorównuje mu pod każdym wzglądem. Teksty Frederiki
Kimball są niezwykle poetyckie, liryczne i romantyczne, a zarazem pełne
Humoru i finezji- Tak idealnie współgrają z muzyką, ze chwilami nie sposób
powiedzieć, co było pierwsze - melodia czy słowa.
Być może tę doskonale harmonijną współpracą należy zawdzięczać i
temu, ze Nicholas LeBeck i Freaenca Kimball są nie tylko partnerami w pracy,
lecz również w życiu. Pobrali się zaledwie trzy miesiące temu. Po ostatnim
wielkim wieczorze nowożeńcy mają niejeden powód do radości. A ja, ze swej
strony, życzę im długiego, szczęśliwego i owocnego partnerstwa.
- Ile razy jaszcze będziesz to czytać? Fredy jedynie westchnęła w
odpowiedzi. Siedząc po turecku obok Nicka, na środku skotłowanego łóżka,
otoczona porannymi wydaniami gazet. Włosy spływały jej na plecy. Nic już nie
zostało z kunsztownej fryzury, którą nosiła poprzedniego wieczoru. Czarna
jedwabna suknia, którą kupiła po kilku dniach penetrowania sklepów, leżała na
podłodze, w miejscu, gdzie rzucił ją Nick.
Wrócili do domu o świcie, szczęśliwi, roześmiani, upojeni sukcesem,
szampanem i namiętnością.
- Było cudownie - powiedziała.
- Dzięki - roześmiał się.
Uderzyła go gazetą, którą właśnie czytała po raz kolejny z rzędu, i
popatrzyła na obrączkę, lśniącą na jej palcu w blasku porannego słońca.
- Nie mówię o tym, choć to też nie było złe - wyjaśniła, przymykając
oczy, by raz jeszcze przypomnieć sobie nastrój poprzedniego wieczoru. - Mówię
o tych tłumach, światłach, muzyce. I owacjach. Boże, kocham owacje.
Pamiętasz, jak ludzie wstali i zaczęli klaskać po piosence „Opuszczę cię
pierwsza”?
Podłożył ręce pod głowę i nie przestawał się uśmiechać. Wyglądała tak
cudownie, tak kusząco, gdy siedziała na łóżku w podkoszulce, z włosami w
nieładzie, oczami błyszczącymi z podniecenia. Należała do niego.
- Naprawdę? Nie zauważyłem.
- Oczywiście. To dlatego o mało nie wyłamałeś mi wszystkich palców,
ściskając mnie za rękę.
- Chciałem cię po prostu powstrzymać przed wyskoczeniem na scenę i
podziękowaniem za aplauz.
- Wiesz, miałam na to ochotę - przyznała. - Chciałam tańczyć razem z
aktorami. Podobało mi się, Nick.
- Mnie też. Siedziałem w pierwszym rzędzie i słuchałem tego, co zrodziło
się nad barem na moim starym pianinie. I przypominałem sobie, co zaszło
między nami, gdy pisaliśmy te słowa i muzykę.
Wzięła go za rękę.
- To był najbardziej podniecający okres w moim życiu - wyznała. - A
ostatni wieczór był jego ukoronowaniem. Wszyscy tak wspaniale wyglądali,
cała rodzina. Było niemal jak w dniu naszego ślubu, wszyscy wystrojeni,
rozpromienieni. A ty okropnie zdenerwowany.
- A ty piękna. - Nick patrzył, jak szeroki uśmiech rozjaśnia jej twarz. Nie
musiała się już upominać o czułe słowa i komplementy. Teraz przychodziły mu
z łatwością. - Pani LeBeck. - Usiadł i przeciągnął dłonią po jej włosach. Ich usta
się złączyły. - Kocham cię - powiedział.
- Nick. - Przytuliła policzek do jego twarzy. - Jest idealnie, doskonale.
Wiedziałam, że tak będzie, jeśli poczekam. I skądinąd wiem, że może być tylko
lepiej. Tworzymy zespół.
- I jesteśmy nowymi ulubieńcami Broadwayu. LeBeck i Kimball.
Zaśmiała się i ukryła twarz w jego ramieniu.
- Teraz ty przeczytaj - poprosiła. Wsunął ręce pod jej koszulkę.
- Teraz? - spytał.
- Potem - mruknęła, przytulając się do niego.