LAURELL K. HAMILTON
UWIEDZIONA PRZEZ ŚWIATŁO
KSIĘŻYCA
Rozdział 1
Wielu ludzi rozsiada się nad basenami kąpielowymi w L.A., ale niewielu z nich jest
naprawdę nieśmiertelnych, jakkolwiek by się o to nie starali, przy pomocy chirurgii
plastycznej i ćwiczeń.
Doyle był naprawdę nieśmiertelny, miał ponad tysiąc lat. Tysiąc lat wojen, zabójstw
i politycznych intryg, zredukowane do słodkookiego przystojniaka w kąpielówkach, który
teraz położył się - prawie nagi- na krawędzi basenu, pewnej sławnej i bogatej osoby. Słońce
migotało poprzez przejrzyście błękitną wodę. Światło odbijało się błyszcząc na jego ciele,
zmieniając się w kilkadziesiąt drobnych światełek napełniających ciało Doyle’a kolorami,
jakich nigdy nie widziałam na jego skórze.
Jego skóra nie była czarna, jak bywa ludzka, ale czarna bardziej w sposób zbliżony do
psiej sierści. Obserwując jak światło grało na jego skórze zdałam sobie sprawę, że wcześniej
się myliłam. Jego skóra pobłyskiwała błękitnym światłem, błyszczała księżycowym blaskiem
omiatającym jego muskularne łydki, rozpalając błękit głaskający ramiona i plecy. Fiolet
przechodząc w ciemny ametyst pieścił jego biodra. Jak kiedykolwiek mogłam myśleć, że jego
skóra jest jednobarwna? Był cudem kolorów i światła, przechodzącego przez ciało,
o muskulaturze wyrzeźbionej w wojnach, w których walczył wieki przed moimi narodzinami.
Swoje czarne włosy zaplecione w warkocz przełożył przez krawędź leżaka, zwisały na dół,
zwijając się przy nim na betonie niczym cierpliwy wąż. Jego włosy były jedyną rzeczą, która
wyglądała na prawdziwie czarną. Nie było żadnej gry kolorów, jedynie blask podobny do
czarnego klejnotu. Wydawałoby się, że powinno być odwrotnie, że jego włosy powinny
mienić się, a ciało powinno być jednobarwne, ale tak nie było.
Leżał na brzuchu, głowę odwrócił ode mnie. Udawał, że śpi, ale wiedziałam, że tak nie
jest. Czekał na przelatujący helikopter. Helikopter z reporterami, ludźmi z kamerami.
Zawarliśmy umowę z diabłem. Jeśli prasa będzie trzymać się z daleka zapewniając nam jakąś
prywatność, zapewnilibyśmy, że w ustalonych porach będą mieli coś wartego opublikowania i
zdjęcia. Byłam Księżniczką Meredith NicEssus, następczynią tronu Unseelie. Pojawiłam się
w Los Angeles w Kalifornii po trzyletniej nieobecności w mediach. Ludzie myśleli, że nie
żyłam. Teraz byłam cała i zdrowa, i mieszkałam w środku jednego z największych imperiów
medialnych na planecie. Wielką gratką dla brukowców było to, że szukam męża. Jedyna
księżniczka zaczarowanej krainy urodzona na amerykańskiej ziemi szukała małżonka. Będąc
wysoko urodzoną sidhe, członkiem rodziny królewskiej, nie miałam zezwolenia na wzięcie
ślubu, gdybym nie była w ciąży. Faerie nie mają wiele dzieci, a sidhe z królewskiej rodziny
3
mają ich jeszcze mniej. Moja ciotka, Królowa Powietrza i Ciemności, nie będzie nigdy
tolerować niepłodnego związku. Odkąd wydajemy się wymierać, nie można jej o to obwiniać.
Ale brukowce miały używanie, bo właściwe ja nie spotyka am
ł się z moimi ochroniarzami,
tylko pieprzyłam się z nimi. Ktokolwiek zrobi mi dziecko, poślubi mnie. Stanie się królem.
Brukowce wiedziały nawet, że królowa zrobiła coś w rodzaju wyścigu między mną, a
jej synem, moim kuzyn, księciem Celem. Ktokolwiek będzie mieć dziecko pierwszy, wygra
tron. Media napadły na nas traktując to jak kanibalistyczną orgię. Nie było dobrze.
Brukowce nie wiedziały o tym, że Cel kilkakrotnie próbował mnie zabić. Nie wiedzieli
również, że został uwięziony przez królową na sześć miesięcy, za karę. Zamknięty w
więzieniu i torturowany przez sześć miesięcy. Nieśmiertelność i umiejętność leczenia mogą
mieć jakieś minusy. Tortury mogą trwać przez długi, długi kawał czasu.
Gdy Cel wyjdzie, będziemy kontynuować wyścig, o ile nie zajdę w ciążę pierwsza. Do
tej pory nie udało się to i to nie z braku prób. Doyle był jednym z pięciu ochroniarzy
królowej, którzy zostali moimi kochankami. Królową Andais miała zasadę, według której jej
ochroniarze mogli kochać się tylko z nią. Doyle utrzymywał celibat przez wieki. Jeszcze raz,
nieśmiertelność ma pewne minusy.
Do przedstawienia naszego punktu widzenia wybraliśmy najbardziej wytrwałe
brukowce. Doyle uważał, że to nagradza złe zachowanie; a przecież królowa chciała byśmy
pokazali pozytywne obrazy mediom.
Dwór Unseelie sidhe zwyczajowo uważany jest za czarny charakter. Może tak, ale
spędziłam wiele czasu na Dworze Seelie, tym jasnym i błyszczącym Dworze, o którym media
myślą, że jest tak doskonały, tak pełen radości. Ich Król Taranis, Król Światła i Iluzji, jest
moim wujem. Ale nie jestem pretendentką do tego tronu. Miałam pecha, że mój ojciec był
Unseelie sidhe, a to jest przestępstwo, którego ta skrząca się chmara nigdy nie przebaczy.
Żadne więzienie, żadne tortury, nie oczyściłyby mnie z tego grzechu. Mogą mówić, że Dwór
Seelie jest pięknym miejscem, ale wiem, że moja krew jest równie czerwona na białym
marmurze, jak i na czarnym. Śmietanka towarzyska uświadomiła mi w młodym wieku, że
nigdy nie będę jedną z nich. Jestem za niska, za bardzo ludzka, również dla Unseelie.
Moja skóra jest tak biała jak Doyle jest czarny. Cera delikatna jak blask księżyca
uważana jest za piękną na obu dworach, ale mam zaledwie pięć stóp
1
wzrostu. To niewiele
jak na sidhe. Mam piersi dość duże jak na sidhe – zgaduję, że to przez tę nieznośną ludzką
krew. Moje oczy są trójbarwne, dwa odcienie zieleni i krąg złota. Oczy byłyby mile widziane
1
ok., 152,40 cm
4
na Dworze Seelie, ale nie włosy. Są kasztanowe, na ten kolor mówi się szkarłat sidhe, mogą
ufarbować ci włosy na taki kolor w dobrym zakładzie fryzjerskim. Nie są kasztanowe i nie są
czerwone. To tak jakby wziąć granaty i przeciągnąć je po pasemkach włosów. Mam jeszcze
jedno przezwisko wśród błyszczącej chmary- czerwona Unseelie. Seelie mają rude włosy, ale
albo w kolorze zbliżonym do ludzkiego czerwonego, albo w pomarańczowym lub złotym, w
prawdziwym kasztanowym albo prawdziwym czerwonym, nigdy w tak ciemnym odcieniu jak
moje.
Moja matka upewniła się, że wiem, że jestem gorsza. Mniej piękna, niechętnie
widziana, po prostu gorsza. Nie rozmawiamy ze sobą dużo. Mój ojciec umarł, gdy byłam
mała i często go wspominam. Nauczył mnie, że jestem dobra, wystarczająco piękna,
wystarczająco wysoka, dostatecznie silna, po prostu dobra.
Doyle podniósł głowę pokazując czarne okulary słoneczne, którymi zakrył podkrążone
oczy. Światło błysnęło ze srebrnych kolczyków, które zdobiły jego ucho. Uszy były jedyną
rzeczą, która zdradzała fakt, że Doyle nie był czystym Unseelie sidhe. Wbrew temu co piszą
w książkach o spiczastych uszach sidle, a każdy udający sidhe ma implanty ucha, prawdziwy
sidhe ma okrągłe uszy. Doyle mógł ukryć uszy i udawać czystej krwi sidhe, ale prawie
zawsze nosił włosy związane tak, że było widać tę niedoskonałość.
- Słyszę helikopter. Gdzie jest Rhys?
Nie słyszałam niczego, ale nauczyłam się już wierzyć Doyle'owi. Jeżeli powiedział, że
słyszał coś, to tak było. Jego słuch było lepszy niż u człowieka, lepszy nawet niż u reszty
strażników. Prawdopodobnie to trochę wynik jego mieszanej krwi.
Obejrzałam się w kierunku szklanej ściany, która prowadziła do domu. Rhys pojawił się
w szklanych drzwiach, zanim zdążyłam go zawołać. Jego skóra była biała jak moja, ale na
tym podobieństwa kończyły się. Jego długie do pasa włosy były masą białych loków
obramowujących chłopięco przystojną twarz. Jego jedyne oko było trójbarwne: niebieskie,
chabrowe i koloru zimowego nieba. Drugie oko stracił dawno temu. Czasami nosił opaskę do
nakrycia blizny, ale kiedy zdał sobie sprawę, że nie zwracam na to uwagi, rzadko kłopotał się
tym. Blizny przecinały jego twarz na pół, dochodząc do ust, wydymając wargi. Ze względu na
czysty kształt twarzy był najładniejszy. Mierzył pięć stóp sześć cali
2
, był najniższym
wojownikiem sidle, jakiego kiedykolwiek spotkałam. Ale w każdym calu był idealny.
Wydawał się rekompensować brak wzrostu muskulaturą. Wszyscy strażnicy byli umięśnieni,
ale on był jednym z niewielu, który naprawdę brał poważnie podnoszenie ciężarów. Miał
2
ok. 167 cm
5
najlepsze mięśnie brzucha, jakie kiedykolwiek widziałam. Ręcznik miał owinięty wokół
bioder i dopiero gdy go upuścił obok mojego krzesła, uświadomiłam sobie, że zostawił swój
kostium kąpielowy w domu.
- Rhys! Co ty robisz?
Uśmiechnął się do mnie.
- Tak skąpe kostiumy kąpielowe są jak kłamstwa. To jest ludzki sposób, żeby być nagim
bez bycia nago. Ja bym raczej wolał być nagim.
- Nie będą mogli wydrukować zdjęć, jeżeli ktoś jest nagi – powiedział Doyle.
- Wydrukują mój tyłek, a nie mój przód.
Popatrzyłam podejrzliwie na niego.
- W jaki sposób nie zobaczą cię z przodu?
Zaśmiał się uśmiechając szeroko, jego śmiech był tak pełen radości, że dzień stał się
jaśniejszym.
- Ukryję się naprzeciwko twojego przepięknego ciała.
- Nie - powiedział Doyle.
- Czy chcesz, żeby zdjęcia były bardziej cenne? - Zapytał Rhys, opierając ręce na
biodrach.
Czuł się nago zupełnie swobodnie. Jego mowa ciała nigdy się nie zmieniała bez
względu na to czy był nagi, czy ubrany. Zajęło mi dwa dni przekonanie Doyle'a, aby ubrał
kąpielówki stringi. Nigdy nie uczestniczył w swobodnej nagości dworu.
Doyle stanął, przód jego kąpielówek był wystarczająco maleńki i w kolorze jego ciała,
więc mogłam zrozumieć Rhysa. Gdyby się nie wiedziało jak wspaniale Doyle wyglądał nago,
można by myśleć patrząc na niego, że właśnie tak było. Z tyłu wyglądał jakby był nagi, tak
jak Rhys.
- Noszę to, w czym mogę się pokazać publicznie.
- Jesteś słodki - powiedział Rhys, - jeśli jednak chcemy, by brukowce przestały robić
zdjęcia przez okna sypialni, musimy być fair wobec nich. Musimy dać im widowisko. –
Powiedziawszy to rozłożył swoje ramiona szeroko obracając się tyłem tak, że mogłam
podziwiać jego plecy i pośladki. Wyglądał wspaniale bez kostiumu kąpielowego, mogłam
podziwiać jego muskularną sylwetkę. Wciąż miał wspaniałą pupę, w przeciwieństwie do
większości kulturystów, którzy nie mają tkanki tłuszczowej tam, gdzie powinni mieć.
Potrzeba trochę miękkości do uzupełnienia mięśni, inaczej nie wygląda dobrze.
Mogłam już słyszeć helikopter.
6
-Marnujemy czas, panowie. Nie chcę znów mieć fotografów obozujących na drzewach
za domem.
Rhys rzucił okiem na mnie.
- Jeśli nie damy pierwszemu brukowcowi dobrego widowiska, powiedzą reszcie, że
skłamaliśmy i będą znów wspinać się po drzewach. – westchnął ze smutkiem. – wolałbym już
raczej przesłać swój tyłek na cały kraj, niż zrzucać następnego fotografa z dachu.
- Zgadzam się, – powiedziałam.
Doyle wziął głęboki wdech przez nos i wypuścił powietrze przez usta.
- Zgadzam się, – chociaż bardzo nie lubił pokazywać swojego ciała, to ustąpił. Gdyby
nie mógł tego zaakceptować, musiałby zrezygnować z przyszłych sesji zdjęciowych.
Rhys przyszedł do mojego leżaka i uklęknął na czworakach, opierając ręce na
poręczach. Uśmiechał się do mnie i wiedziałam, że polubi to. To mógł być obowiązek i może
wolałby zestrzelić helikopter z nieba, ale zawsze grałby fair i znalazłby sposób, by całą
sytuację zrobić tak przyjemną jak tylko mógł.
Wpatrywałam się w dół jego ciała, nie mogąc nic zrobić. Nie mogłam patrzeć na niego,
będąc tak blisko, że mogłam go pieścić. Mój głos zadrżał, gdy zapytałam:
- Jaki masz plan?
- Pomyślałem, że jakoś poradzimy z tym sobie.
- Co powinienem robić? - Zapytał Doyle. Był oburzony całą tą sytuacją. Uwielbiał być
moim kochankiem, podobała mu się możliwość zostania królem; ale nie cierpiał rozgłosu i
wszystkiego, co było z tym związane.
- Ty zajmij się jednym, ja drugim.
Helikopter był coraz bliżej, tuż za rzędem wysokich eukaliptusowych drzew, które
okalały dom. Doyle uśmiechnął się, jego białe zęby błysnęły na ciemnej twarzy. Tak szybko,
abym nie mogła odpowiedzieć, klęknął obok mojego ramienia i powiedział.
- Jeśli muszę, w takim razie chciałbym skosztować twoich słodkich ust.
Rhys liznął mnie w nagi brzuch, co połaskotało mnie i sprawiło, że zachichotałam.
Popatrzył na mnie.
- Są również inne słodkie smaki. - Wyraz jego oka i twarzy sprawiły, że poczułam
gorąco i śmiech zamarł mi w ustach, a tętno przyspieszyło.
Doyle przesunął wargami po moim ramieniu. Popatrzyłam na niego i w jego spojrzeniu
zobaczyłam takie same uczucia. Zrodzone z nocy i dni, skóry i potu, i ciał splątanych ze sobą.
Mój głos drżał.
- Zdecydowałeś się grać. Co sprawiło, że zmieniłeś zdanie?
7
Szepnął z ustami tuż przy moim policzku, zadrżałam czując jego gorący oddech na
swojej skórze.
- Skoro musimy afiszować się dla mediów, to nie zostawię cię.
Niespodziewany uśmiech odmienił na chwilę jego twarz. To odmładzało go, zmieniało
prawie całkowicie.
- Poza tym, nie mogę zostawić cię Rhysowi. Bogini wie, co zrobiłby tutaj sam.
Rhys przejechał palcem po krawędzi majteczek mojego bikini.
- Taka maleńka szmatka. Nie zobaczą jej, jeśli nie zechcemy.
Spojrzałam z marsową miną na niego.
- Co masz na myśli?
Obniżył leżak tak, że jego twarz była nad tą maleńką szmatką, jego ręce prześlizgnęły
się pod moimi udami, które się do tych rąk nieznacznie podniosły, ukrywając dokładnie
jaskrawoczerwone majteczki bikini. Spuścił swoją twarz tuż ponad pachwinę, a jego włosy
ciągnęły się przez moje uda jak zasłona.
Nie miałam czasu protestować, albo nawet postanowić co robić. Helikopter wyleciał zza
drzew i znalazł nas. Rhys z twarzą ukrytą w mojej pachwinie i nogami zgiętymi w kolanach
przysiadł na pupie jak dziecko z kawałkiem dobrego cukierka. Pomyślałam, że Doyle
zaprotestuje, ale gdy wcisnął twarz w moją szyję i zdałam sobie sprawę, że jest spokojny. Nie
wydał dźwięku, a jego ramiona zadrżały. Delikatnie wcisnął mnie na leżak, tak że znów na
nim leżałam, wciąż śmiejąc się, ale ukrywając to przed kamerami.
Uśmiechnęłam się, zadowolona, że moje okulary słoneczne są na miejscu. Uśmiech
zamienił się w śmiech, gdy helikopter krążył w górze, wystarczająco blisko by wzburzyć
wodę basenu kąpielowego i rozburzyć włosy Rhysa, które łaskotały mnie po skórze. Moje
włosy rozwiały się w sztucznym wietrze jak krwawiące płomienie.
Śmiałam się teraz na całego, co sprawiało, że trzęsły mi się ramiona. Rhys liznął moją
pachwinę i nawet przez materiał sprawiło to, że śmiech zamarł mi w gardle i zabrakło
oddechu. Popatrzył na mnie, a jego spojrzenie mówiło, że nie chce, żebym się śmiała. Ugryzł
mnie delikatnie przez tkaninę kostiumu. To uczucie sprawiło, że zadrżałam, kręgosłup wygiął
mi się i wzięłam gwałtowny, gardłowy wdech.
Doyle ścisnął moje ramię tak, że troszkę otrzeźwiałam. Trzęsłam się wciąż i miałam
trudności z skupieniem wzroku na jego twarzy.
- Myślę, że już dość widowiska na dzisiaj. - Położył jeden z ręczników na moim
brzuchu. Drugi podał Rhysowi.
8
Rhys popatrzył w górę na niego i zobaczyłam, że miał zamiar o tym dyskutować, ale w
końcu po prostu zaczął wstawać, rozkładając ręcznik, tak żeby aparaty nie zauważyły majtek
od bikini. Oczekiwałam, że odsłoni je do kamery, aby pokazać żart, ale tego nie zrobił.
Bardzo ostrożnie przykrył mnie ręcznikiem, podczas gdy helikopter wirował w górze, a wiatr
rozwiewał nasze włosy wokół nas. Klęcząc był całkowicie widoczny i zastanawiałam się czy
te zdjęcia będą zamazane, czy sprzedadzą je do europejskich gazet, które się tym nie
przejmują.
Gdy byłam całkowicie osłonięta, owinięta ręcznikiem w pasie, wziął mnie na ręce.
Musiałam krzyknąć, by być słyszaną ponad odgłosem wiatru i helikoptera.
- Mogę chodzić.
- Chcę cię nieść. - Wyglądał tak poważnie, gdy to powiedział, że pozwoliłam mu to
zrobić. Kiwnęłam głową.
Rhys niósł mnie w kierunku domu z Doyle'em idącym trochę z tyłu i z boku. Doyle był
dobrym ochroniarzem - będąc na końcu, szedł nieco z boku, zamiast bezpośrednio za nami,
aby nie zrujnować sesji zdjęciowej.
Zatrzymał się przy swoim krześle, zgarnął trzeci ręcznik i ruszył płynnie w kierunku
domu. Zauważyłam broń palną zawiniętą w ten ręcznik. Nikt w helikopterze krążącym w
górze nie wiedział, że ktoś z nas był uzbrojony. Również nie mogli zobaczyć Mroza, który
stał tuż przy szklanych drzwiach, ukryty za zasłoną. Był w ubraniu i w pełni uzbrojony. Jedną
z przyczyn dla których nie miałam nic przeciw gierkom medialnym, było to, że dziś nikt nie
spróbował mnie zabić i to był dobry dzień. Kiedy twoim kryterium na dobry dzień jest kilka
helikopterów i kolorowe zdjęcia, to nie jest dobrze.
9
Rozdział 2
Mróz rozłoszczonymi, szarymi oczami obserwował Rhysa wnoszącego mnie do środka.
Mróz był jedynym strażnikiem, który głosował przeciwko naszemu traktatowi z prasą. Wolał
pilnować nas kiedy robiliśmy takie głupie rzeczy, ale nie uczestniczyć w nich. Jego poczucie
godności nie pozwalało mu upaść tak nisko.
W swoim gniewie był przystojny, ale on zawsze był przystojny. Bogini sprawiła, że nie
mógłby wyglądać inaczej. Jego kości policzkowe i nieskazitelne rysy mogły doprowadzić
chirurga plastycznego do płaczu z zazdrości. Skóra Mroza była biała jak śnieg, włosy jak
srebrny szron błyszczący w świetle księżyca, do tego szerokie ramiona, szczupła talia, wąskie
biodra, długie nogi i ramiona. Ubrany był przystojny, nagi - zapierał dech w piersiach.
Obserwował nas przechodząc przez zimną, terakotową podłogę, wyglądając przy tym
jak nadąsane dziecko. Był najbardziej kapryśnym ze strażników. Najpierw się złościł, na
końcu wybaczał i nadymał się. Może nie było to właściwe słowo dla wojownika, który bronił
swojej królowej przez ponad tysiąc lat, ale tak właśnie było. Mróz nadymał się i męczyło
mnie to. Był niesamowity w łóżku, był wspaniałym wojownikiem, ale ogarnianie jego
emocjonalnych humorów było prawie pracą na pełny etat. Były dni, kiedy nie byłam pewna,
czy chcę tę pracę.
- Król goblinów skontaktował się przez lustro. – powiedział głosem ponurym jak jego
oczy.
- Jak dawno temu? – Zapytał Doyle.
- Rozmawia teraz z Kitto.
Doyle ruszył w kierunku sypialni, potem zatrzymał się i popatrzył w dół na to w co był
ubrany – a raczej w co nie był ubrany. Westchnął ciężko, podreptał na bosaka przez płytki.
Przez ramię rzucił uwagę:
- Jeżeli Meredith będzie roznegliżowana, to może dać nam jakąś przewagę, ale Kuraga
nie interesuje męskie ciało.
- To nieprawda – powiedział Rhys i rozgoryczenie w jego głosie sprawiło, że
obejrzałam się i spojrzałam na niego. Wciąż trzymał mnie w ramionach, więc wystarczyło po
prostu obrócić głowę, co było w jakiś sposób intymne. – Gobliny kochają kawałki ciała sidhe.
Doyle zatrzymał się na dość długo i skrzywił się do niego.
– Nie miałem na myśli uczty.
- Ja również – powiedział Rhys.
10
To zatrzymało Doyle’a, stał zesztywniały na swoich nagich stopach, ciemny na tle
białych i niebieskich płytek.
- O czym ty mówisz, Rhys?
- Mówię, że jest wiele goblinów, które nigdy nie próbowało ciała sidle, kobiety lub
mężczyzny i nie dbają o to, czy to jest mężczyzna – potarł bokiem swojej twarzy o moją szyję
i ramiona pocieszającym gestem.
- Kurag… - Mróz zaczął, ale nie skończył zdania. Gniew na Rhysa, czy reporterów, czy
o cokolwiek, odszedł. Na jego twarz pojawił się szok, jaki prawdopodobnie wszyscy
czuliśmy.
Pogładziłam loki Rhysa, takie delikatne i przycisnęłam się mocniej do jego ramion.
Przeciągnęłam palcami w dół po krzywiźnie jego szyi i ramion. Kiedy sidhe są
zaniepokojone, dotykają się. Myślę, że ludzie mogli by tak robić, gdyby ich kultura tak często
nie mieszała dotyku z seksem. Dotyk może prowadzić do seksu, ale w tym momencie,
chciałam przytrzymać Rhysa i zabrać ten wyraz smutku z jego twarzy.
Doyle wrócił kilka kroków, położył jedną rękę na szczupłym biodrze.
- Czy ty mówisz, że to Kurag… rozgniewał cię?
Rhys podniósł swoją twarz do mojej szyi.
- Nigdy mnie nie dotknął, ale patrzył. Siedział na swoim tronie i jadł przekąski, jakby to
było przedstawienie.
- My wszyscy musieliśmy służyć jako rozrywka na naszym własnym dworze, Rhys.
Nikt nie mówi o tym, ale często nasi współtowarzysze strażnicy zgadzali się na małe jeden na
jeden razem dla przyjemności królowej, jeżeli tylko uwolniła ich z celibatu na godzinę lub
dwie.
- Nigdy tego nie robiłem – jego ręce skręciły się dookoła mnie, palce wciskały się
sprawiając mi ból.
- Ja również – powiedział Doyle - ale nie winę tych, co tak robili.
- Rhys, krzywdzisz mnie – powiedziałam delikatnie.
Postawił mnie na dół, delikatnie, ostrożnie, tak jakby nie wierzył sam sobie.
- Jedno wybrać to samemu. Zupełnie inaczej być zmuszonym i… - potrząsnął głową.
Upuściłam ręcznik na podłogę i dotknęłam jego ramienia.
- Gwałt jest zawsze paskudny, Rhys.
Uśmiechnął się tak gorzko, że uściskałam go, by go pocieszyć i nie mogłam widzieć
wyrazu jego twarzy.
11
- Wielu strażników nie zgodzi się z tym, Merry. Jesteś za młoda, nie pamiętasz co
lubiliśmy podczas wojny.
Nadal przytulałam się do niego, starając się uszczęśliwić go po prostu przyciskając
swoją skórę do jego. Nie chciałam wiedzieć, że moi strażnicy robili kiedyś okropne rzeczy.
Nie, to nie tak. Nie chciałam wiedzieć, że mężczyzna z którym dzielę łóżko, mógł robić
okropne rzeczy. Wtedy przypomniałam sobie rozmowę, którą podsłuchałam miesiąc temu.
Cofnęłam się na tyle, żeby spojrzeć w twarz Rhysa.
- Pamiętam tę rozmowę Rhys. Powiedziałeś, że nigdy nie dotknąłeś kobiety, która nie
chciała twojego dotyku. Doyle powiedział otwarcie, że jest kara dla strażników królowej za
dotknięcie jakiejkolwiek kobiety, ale królowa nadal stosuje gwałt. Kontakt z inną kobietą to
śmierć w torturach dla ciebie i tej kobiety.
Twarz Rhysa nagle zbladła bardziej niż normalnie.
To Mróz był tym, który odezwał się.
- Nie wszyscy wojownicy Unseelie sidhe są członkami Kruków Królowej.
Popatrzyłam na niego.
- Wiem – poczułam się tak jakbym coś przeoczyła. Odsunęłam się całkowicie od Rhysa,
więc mogłam z łatwością patrzeć na całą trójkę. – Czego tu nie rozumiem?
- To o co Rhys obwinia goblinów, nie jest czymś, czego Unseelie by nie robili –
powiedział Doyle. Pokręcił głową. – Musisz iść porozmawiać z Kuragiem. – Wyglądało jakby
chciał jeszcze coś powiedzieć, ale zrezygnował, po prostu obrócił się, przeszedł przez
przedpokój prosto do sypialni.
Popatrzyłam na obydwu pozostałych mężczyzn, nadal czując, że jeżeli przerwali
rozmowę tak szybko, jeżeli tu był jakiś sekret, to woleliby zatrzymać go aż do śmierci. Sidhe
były pełne tajemnic, ale ja byłam ich księżniczką i być może pewnego dnia ich królową.
Sekrety przede mną wyglądały mi na zły pomysł.
Wypuściłam oddech i nawet dla mnie zabrzmiało to niecierpliwie.
- Rhys, mówiłam ci już, że kultura goblinów może nie daje ci wyboru przy kontakcie
seksualnym, ale pozwala ofiarom stawiać reguły. Mogą domagać się stosunku, ale ty możesz
dyktować jak daleko mogą się posunąć.
- Wiem, wiem. – powiedział, unikał mojego spojrzenia i zaczął chodzić po pokoju. –
Mówiłaś mi o tym wcześniej, gdybym wiedział więcej o ich kulturze, może nie straciłbym
oka – popatrzył na mnie i jego gniew powrócił, ale był skierowany na mnie.
Nie miał powodu być na mnie zły. Rhys był całkowicie rozsądny w prawie każdym
temacie poza goblinami. Gobliny były moimi sprzymierzeńcami jeszcze przez dwa miesiące.
12
Jeszcze przez dwa miesiące, jeżeli wybuchnie wojna, to Unseelie muszą poprosić mnie, nie
Królową Andais, o pomoc goblinów. Co więcej, moi wrogowie byli wrogami goblinów
jeszcze przez dwa miesiące. Wierzyłam i Doyle wierzył, i Mróz wierzył, och do diabła, nawet
Rhys wierzył, że to przymierze osłoniło mnie przed próbami morderstwa i zmniejszyło je do
minimum.
Byłam właśnie w połowie negocjacji o zwiększenie czasu trwania tego przymierza.
Potrzebowaliśmy goblinów. Bardzo ich potrzebowaliśmy. Za każdym razem kiedy myślałam,
że Rhys opanował swoje problemy w tym temacie, myliłam się.
- Masz rację pod jednym względem, Rhys, gobliny nie widzą samego seksu jako czegoś
złego czy zawstydzającego. Jeżeli coś cię kręci, to cię kręci. Są również bardziej otwarte na
biseksualizm niż sidhe. Jeżeli mają szansę cieszyć się czymś, czego nigdy nie robiły, czy
czymś czego nie wolno im było zrobić, po prostu to robią.
Rhys podszedł do wielkiej przeszklonej ściany i popatrzył na zewnątrz ponad basenem.
Dał mi możliwość oglądania swoich uroczych pleców, ale jego ręce były skrzyżowane, a jego
ramiona zgarbione z gniewu.
- Ale tak jak możesz negocjować o dopuszczalnych uszkodzeniach ciała, możesz
negocjować na temat płci twojego partnera. Pośród goblinów są tacy, którzy są zwyczajnie
zbyt heteroseksualni, by interesować się możliwością penetracji. Jeżeli negocjowałbyś, żaden
mężczyzna by cię nie dotknął.
Mróz poruszył się nieznacznie, jak gdyby chciał podejść do Rhysa. Rzucił mi
spojrzenie, które nie było całkiem przyjazne.
Głos Rhysa skierował naszą uwagę z powrotem do niego.
- Czy tobie sprawia przyjemność przypominanie mi, że mój największy koszmar był
moją winą? Że gdybym nie był aroganckim sidhe, któremu nie chciało się uczyć o innych
ludziach niż tacy jak ja, może bym wiedział, że mam prawa pomiędzy goblinami. Że nawet
ofiara tortur ma prawa. – Obrócił się i wściekłość wypełniała jego jedyne jasnoniebieskie oko.
Środek miało w kolorze nieba, potem pasek w kolorze zimowego nieba i świetlistą linię w
kolorze bławatków dookoła żarzącej się źrenicy. Oddzielnie kolory dosłownie jarzyły się z
wściekłości i nikły, jasnomleczny blask zaczynał przemykać przez jego skórę. Jego moc rosła
z jego gniewem.
Można było obawiać się Rhysa, kiedy był jaki jak teraz, ale widziałam jego gniew zbyt
często by się bać. Jak Mróz ze swoim nadymaniem się, tak Rhys był całością ze swoim
gniewem, bo była po prostu część jego. Akceptujesz to i idziesz dalej. Gdyby Rhys nagle
zapłonął jak jasne słońce, wtedy mogłabym się martwić. Ale ten mały objaw to było nic.
13
- Dalej jesteś arogantem jeżeli chodzi o ich kulturę, Rhys. Zachowujesz się, jak gdyby to
co ci zrobili, byłoby czymś co nie mogłoby cię spotkać na wysokim dworze sidhe. Jeżeli
Królowa Powietrza i Ciemności zażyczyłaby sobie, czy Król Światła i Iluzji chciałby tego, to
tak by się stało. Sidhe nie mają żadnego prawa chroniącego ofiary tortur. Po prostu są
torturowane. Gobliny może więcej torturują, okaleczają i gwałcą niż sidhe, ale mają więcej
praw nakładających ochronę na ludzi dla których kary kończą się źle. Byłeś pierdolony przez
sidhe, które robiły z tobą co chciały. Powiedz mi więc Rhys, która rasa jest bardziej
cywilizowana?
- Nie możesz porównywać sidhe do goblinów – powiedział Mróz, jego głos ociekał tą
arogancją, która doprowadziła niejednego sidhe do klęski. Zdaje mi się, że jeżeli jesteś w
klasie rządzącej przez kilka tysięcy lat, zapominasz, co to znaczy być rządzonym.
- Nie możesz szczerze uważać, że wolisz świat goblinów niż nasz – powiedział Rhys i
jego zdziwienie było większe niż jego gniew.
- Nie powiedziałam tego.
- A co powiedziałaś? – Zapytał.
- Mówię, że taka postawa sidhe nie daje nam nic i nie jest dobra, więc nie jest
konieczna. Mój ojciec zwykł mówić, że gobliny są podstawą armii sidhe. Bez goblinów jako
naszych sprzymierzeńców Unseelie byliby zniszczeni przez Seelie wieki temu.
- Gobliny i Sluaghowie – powiedział Rhys.
Sluaghowie byli koszmarem dworu Unseelie. Byli wszystkim co najbardziej
przerażające, najbardziej potworne. Wszystkie istoty magiczne, sidhe i inni, bali się
sluaghów. Byli wersją dzikiego gonu
3
Unseelie i nie mogłeś nigdzie ukryć się, nie było
miejsca gdzie mógłbyś uciec, gdzie sluaghowie nie mogliby cię znaleźć. Czasami zdarzało
się, że zabierało im to lata, ale slaughowie nigdy się nie poddawali, o ile nie zostali odwołani
przez Królową Powietrza i Ciemności. Slaughowie byli najbardziej przerażającą bronią
królowej. Mówiono, że nawet Król Taranis obawiał się dźwięku skrzydeł w ciemności.
- Tak, sluaghowie, należą do naszego gatunku, ale większość sidhe wolałoby raczej nie
przyznawać, że należą oni do faerie, a co dopiero że mogliby mieć z nimi wspólną krew.
- Nie jesteśmy spokrewnieni z tymi stworzeniami. – powiedział Mróz.
3
Dziki Łów, Dziki Gon lub Dzikie Polowanie (ang. Wild Hunt) - mit ludowy pochodzący z północnej
Europy.
Są to łowy, w których udział bierze gromada myśliwych-zjaw, w rynsztunku myśliwskim, gnających konno jak
szaleni przez nieboskłon, z towarzyszącymi im psami i innymi elementami polowań, są przeważnie zapowiedzią
lub początkiem nieszczęść. Wątek Dzikiego Gonu jest często wykorzystywany w literaturze fantasy, związany
jest zwłaszcza z duchami, demonami i istotami ciemności. (przypis red.)
14
- Ich król, Sholto, jest pół krwi sidhe, Mrozie. Widziałam go. Jego matka była Unseelie
sidhe.
- On może, ale nie reszta.
Potrząsnęłam głową.
- Sluaghowie są Unseelie, Mrozie, bardziej niż sami sidhe. Nasz jedyny mocny punkt
jako dworu, to to, że przyjmujemy do niego każdego. Dwór Seelie odrzuca każdego, kto nie
jest dla nich wystarczająco dobry i tacy przez wieki stawali się Unseelie. Przyjmowaliśmy te
stworzenia, których oni nie chcieli. To czyni nas innymi od nich, myślę, że lepszymi.
- Czego ty od nas chcesz? – Zapytał Rhys i teraz nie był tak bardzo zły, raczej
zdziwiony.
- Kurag jest jak chłopiec ze szkolnego podwórka. On tylko docina ci ponieważ tak fajnie
reagujesz. Jeżeli zachowywałbyś się, jakby to ci nie przeszkadzało, wtedy zmęczy się tą grą.
Rhys skulił się w sobie.
- To nie jest dla mnie gra.
- Jest dla niego, Rhys. To byłoby cudownie, gdybyś mógł pokonać swoje uczucia
wystarczająco, by usiąść przy mnie kiedy rozmawiam z goblinami, bo naprawdę spędzam za
dużo czasu martwiąc się o twoje uczucia, a nie to powinno być centrum mojego
zainteresowania.
- Znakomicie - powiedział – Nie chcę tam z tobą iść. Wolę nie oglądać jego paskudnej
twarzy.
- Kiedy ciebie nie będzie, Kurag spędzi czas pytając o ciebie. Zapyta: Gdzie jest mój
wyborny stra nik? Ten jasny?
ż
- Nie wiedziałem, że tak robi. – powiedział Rhys.
Wzruszyłam ramionami.
- Tak właśnie robi.
- Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałaś?
- Doyle powiedział, że tylko by cię to zdenerwowało, a i tak nic nie mógłbyś z tym
zrobić. – zmniejszyłam odległość pomiędzy Rhysem i mną, położyłam rękę na jego
założonych ramionach. – Nie zgadzam się z nim. Myślę, że jesteś silniejszy, niż sądzi Doyle.
Wierzę, że możesz przełknąć tą urazę i pomóc mi w negocjacjach z Kuragiem.
Popatrzył podejrzliwie.
- Jak?
Zabrałam rękę z jego ramienia.
- Nieważne, Rhys. – odwróciłam się w stronę przedpokoju.
15
- Nie, Merry, chcę wiedzieć. Jak mógłbym pomóc ci w negocjacjach z … nim?
- Doyle ma rację, jeżeli ściągnę mój kostium kąpielowy, będzie łatwiej negocjować z
Kuragiem. On jest okropnie lubieżny.
Rhys wzruszył ramionami.
- I co da, jeżeli pójdę z tobą?
- Włóż szlafrok i błyszcz tym cudownym białym ciałem, jeżeli Kurag stanie się uparty.
Jeżeli mógłbyś powstrzymać swoją wściekłość, bez względu na to co powie, to widok ciebie
obok mnie mógłby go rozproszyć, nie z powodu seksu, ale ponieważ wszystkie gobliny
uwielbiają smak ciała sidhe. Jedną z tych rzeczy, którą gobliny nienawidzą najbardziej w
związku z pokojem między nami a sidhe jest to, że nie mogą więcej nas jeść.
- Prosisz o zbyt wiele – powiedział Mróz.
Popatrzyłam na tę przystojną, arogancką twarz i znów pokręciłam głową.
- Nie prosiłam o nic ciebie, Mrozie.
- Jak możesz prosić Rhysa, żeby siedział tam i pozwolił goblinom myśleć o nim jak o
jedzeniu? Oni są pod nami.
- Jeżeli Kurag zgodzi się przedłużyć przymierze, będę pod wieloma goblinami –
mówiąc to ostatnie byłam niemal okrutna. Byłam już zmęczona słuchaniem, jak bardzo
nienawidzą mojego planu.
Twarz Mroza pokazała wstręt, jaki czuł.
- Myśl, że jakakolwiek kobieta sidhe oddaje siebie mężczyźnie goblinowi jest
odrzucająca. Myśl, że księżniczka krwi i przyszła królowa leży z nim, jest poza moim
pojmowaniem. Nawet Królowa Andais nigdy nie upadła tak nisko, by zyskać przysługę od
goblinów.
- Kitto jest pół goblinem i pół sidhe, a lepiej lub gorzej, doprowadziłam do jego mocy,
pełnej mocy sidhe, przez seks. Niejeden myśli, że żaden goblin pół krwi nie mógłby być
pełnym sidhe.
- Ich krew nie jest wystarczająco czysta, – powiedział Mróz.
- Może ich nienawidzę, – powiedział Rhys, - ale magia Kitto jest magią naszej krwi.
Widziałem jego blask. – Wyglądał na nagle zmęczonego. – Kitto nie jest nawet w połowie tak
zły jak na goblina.
- Merry, -powiedział Mróz i zrobił krok w moją stronę. – Merry, proszę nie rób tego.
Nie mów, że sprowadzisz więcej goblinów pół krwi. Nie widziałaś ich. Wielu z nich jest tak
uczciwych jak Kitto. Ale większość jest bardziej goblinami, niż sidhe.
- Wiem, Mrozie.
16
- Więc jak możesz oferować siebie?
- Po pierwsze, chcę wydłużenia przymierza, prawie za każdą cenę. Po drugie, sidhe będą
wymierać przez wieki, ale jeżeli Kitto może być pełnym sidhe, to może inni pół krwi sidhe
mogliby zostać doprowadzeni do pełnej mocy. To znaczyłoby, że Dwór Unseelie mógłby
nagle stać się mocniejszy, niż był kiedykolwiek.
- Królowa jest podekscytowana Merry wprowadzającą Kitto do nas. – powiedział Rhys.
– Królowa chce, żeby Merry wypróbowała inne pół krwi gobliny w swoim łóżku.
- A co jeżeli jeden z nich da ci dziecko? – zapytał Mróz. – Żaden sidhe nie zaakceptuje
pół goblina jako króla.
- W tym rzecz Mrozie, że zadowoliłabym się po prostu zajściem w ciążę. Od prawie
czterech miesięcy dzielę łóżko z każdym z was i nie ma dziecka. Najpierw będę się starać
wygrać wyścig. Potem będę się martwić się o to, kto usiądzie obok mnie.
- Sidhe nie zaakceptują króla goblina.- Odpowiedział ze zdecydowaniem.
- Nienawidzę tego planu tak jak Mróz, może bardziej, - powiedział Rhys,- ale to nie
moje liliowobiałe ciało będzie ciągle używane. – Wziął głęboki drżący oddech, jak gdyby
wciągał powietrze od podeszew swoich stóp do czubka głowy. W końcu powiedział, głosem
tak spokojnym, jakby nie odczuwał żadnych emocji. – Jeżeli ty możesz zgodzić się pieprzyć z
nimi, ja przypuszczalnie mogę obnosić się ze swym ciałem przed ich królem.
- Rhys! – Mróz wyglądał na tak zszokowanego, jak brzmiało to jedno słowo.
Rhys spojrzał na większego mężczyznę.
- Nie Mrozie, już czas. Merry ma rację. – Popatrzył na mnie i cień jego zwykłego
uśmiechu mignął mu na ustach. – Jak rozproszony będzie Kurag jeżeli zobaczy mnie prawie
nago?
- Pewnie prawie tak – przesunęłam swoje dłonie ponad piersi, gdzie znajdował się
ledwo trzymający je w ryzach czerwony kostium kąpielowy. Moje ręce ześlizgnęły się niżej,
w dół, po żebrach, pasie, do bioder. Rhys śledził spojrzeniem moje ręce jak głodujący
człowiek. Był nagi, więc nie mógł ukryć jaki wpływ ma na niego obserwowanie mnie, kiedy
dotykam swojego ciała. Był jednym z tych mężczyzn, którzy wyglądali na małych, dopóki nie
urośli, a wtedy wiedziałaś, że nie byli mali w niczym poza postawą.
Śmiech Rhysa skierował moje spojrzenie z powrotem na jego twarz.
- Dziękuję ci. Uwielbiam oglądać ten wyraz kobiecej twarzy.
Człowiek mógłby zarumienić się będąc obserwowanym podczas takiego występu, ale
moje policzki nie pociemniały z uniesienia, gdy podniosłam oczy na spotkanie jego śmiechu.
Gdybym nie spoglądała na urocze ciało Rhysa, to mogłoby sugerować, że nie jest wart
17
zauważenia. W moich oczach widać było to uniesienie, który mogłoby zaczerwienić moją
twarz, gdybym była chociaż trochę bardziej człowiekiem, a trochę mniej sidhe.
Roznamiętnienie w moich oczach otrzeźwiło jego twarz, trójkolorowe oko Rhysa
powilgotniało w jego własnym uniesieniu.
Odchrząknął.
- Aż tak rozproszony, no, no. – uśmiech przebiegł przez jego twarz. – Więc ty jesteś
sikorką, a ja durniem?
4
To sprawiło, że zaśmiałam się.
- Można to określić w ten sposób.
Podszedł bliżej mnie, jego oko popatrzyło na mnie tym spojrzeniem, które jest bardziej
intymne niż dotyk. To spojrzenie sprawiło, że moja skóra zaczęła jarzyć się delikatnie, jak
gdybym połknęła księżyc i ten świecił spod mojej skóry. Uniosło włosy wzdłuż mojego ciała,
wstrzymało mi oddech. A wszystko jednym spojrzeniem.
Miałam kłopot ze skupieniem uwagi, gdy uśmiechnął się do mnie.
- Widzę, jak twoje ciało reaguje na moje spojrzenie. – Wypuścił drżący oddech –
Stawiłbym czoła tysiącu lubieżnych goblinów, by widzieć grę światła pod twoją skórą.
Mój głos przeszedł w westchnienie w typie wczesnej Marilyn Monroe, ale nie mogłam
na to poradzić.
- Jak to jest, że jesteś jedynym, który może tak sprawić samym spojrzeniem?
Jego uśmiech powiększył się, a wzrok na chwilę skierował się na Mroza, który skrzywił
się do nas dwojga. – Mógłbym powiedzieć, że to dlatego że jestem najlepszym kochankiem
jakiego miałaś, – powstrzymał dłonią Mroza, gdy ten zrobił krok naprzód. – Ale raczej nie
mam ochoty walczyć później.
- Więc dlaczego? – Odetchnęłam.
Humor zaniknął, zastąpiony przez głębię uczucia, inteligencję, wszystko to, co Rhys
zdołał ukrywać przez setki lat. Miesiąc temu, bardziej przez przypadek niż celowo, Rhys
odzyskał moce jakich pozbawiono go wieki temu. Wszyscy strażnicy odzyskali wiele magii,
ale to Rhys odzyskał jej najwięcej, ponieważ to Rhys był tym, którego pozbawiono
większości jego mocy. Ceną za możliwość przybycia faerie do Stanów Zjednoczonych, po
tym jak wykopano ich z Europy było to, że nie będzie pomiędzy nami walk na wielką skalę.
Jeżeli zaczniemy wojnę pomiędzy sobą na amerykańskiej ziemi, wygnają nas i miną stulecia,
zanim pozwolą nam wrócić. Sposobem aby do tego nie dopuścić był Bezimienny: stworzenie
4
Jest do fragment z jakiejś piosenki ludowej angielskiej, irlandzkiej lub amerykańskiej, ale niestety nie udało
nam się jej znaleźć.
18
złożone z najdzikszej magii sidhe z obu dworów. Ale jak wszystko tożsame z dziką magią,
jego postępowanie było nie do przewidzenia. Niektórzy sidhe stracili niewiele swojej mocy,
inni pozbawieni byli prawie całej. Bezimienny nie był pierwszą próbą. Za pierwszym razem
sidhe próbowali zostać w Europie po wielkiej wojnie między ludźmi i faerie. Nie powiodło
się, ale Rhys stracił wiele ze swojego znaczenia. Bezimienny zabrał większość tego co
pozostało. Rhys przekształcił się z głównego bóstwa w jednego z najmniej potężnych sidhe.
Stracił tak wiele, że nie pozwalał nikomu wspominać swojego starego imienia. Z respektu i
przerażenia, że coś takiego może spotkać jednego z nich, wszystkie sidhe uszanowały jego
życzenie. Był zwykłym Rhysem i to czym był, zostało stracone.
Miesiąc temu odzyskał siebie. Był więcej niż zwyczajny. Mógł zaświecić światło pod
moją skórą tylko na mnie patrząc. Nie byłam pewna, czy chodziło tylko o wzrost jego
magicznej mocy, czy dlatego, że taka była sama jej natura. Raczej chodziło jednak o to
pierwsze, przecież był bóstwem śmierci a nie bożkiem płodności. Oczywiście moje ciało
reagowało bardziej na życie niż śmierć.
Jego głos stał się delikatny i powolny.
- Co chcesz, żebym zrobił?
Przez chwilkę nie wiedziałam o czym mówi. Zebrałam całą moją koncentrację by nie
upaść na kolana.
- Co? – Zapytałam.
Mróz wydał z siebie dźwięk odrazy.
- Ona jest pijana mocą. Rhys, naprawdę musisz być bardziej ostrożny.
- To prawie siedemset lat, kiedy miałem tak wiele mocy. Jestem trochę zardzewiały.
- Podoba ci się, jaki masz wpływ na księżniczkę. - Powiedział Mróz. Był teraz bliżej, ale
skierowanie na niego wzroku było dla mnie zbyt wielkim wysiłkiem.
- A tobie nie podobałoby się? – Zapytał Rhys.
Mróz zawahał się.
- Być może, ale nie mamy na to czasu, Rhys.
Poczułam silne ręce Mroza na moich ramionach, kiedy obrócił mnie powoli twarzą do
siebie.
- Znajdź ubranie dla was obojga, podczas gdy ja naprawię to.
Wydawało mi się, że słyszę Rhysa idącego przez pokój, ale nie byłam pewna. Byłam za
bardzo zajęta wpatrywaniem się w klatkę piersiową Mroza. Jego biała koszula była zapięta
dokładnie, aż do okrągłego kołnierzyka. Wiedziałam, co znajduje się pod tym szczelnie
zapiętym ubraniem. Znałam falowanie jego piersi tak dobrze, jak moją własną dłoń. Czułam
19
się ciężka i stłumiona – ciężka była nie tylko głowa, ręka, którą uniosłam w jego stronę, była
cięższa niż powinna być.
Złapał moją dłoń zanim dotknęłam jego klatki piersiowej. Moje pomalowane na
czerwono, błyszczące paznokcie wyglądały jaskrawo na jego białej skórze, jak krople krwi.
- Gdyby było więcej czasu – powiedział cicho, prawie wyszeptał – chciałbym obudzić
cię z tego zamroczenia pocałunkiem, ale nie chcę, żebyś była oszołomiona przez innego –
pochylił się, szepcząc tuż przy mojej twarzy. – I jeżeli mój pocałunek nie będzie miał mocy
zamroczyć cię, nie chcę tego wiedzieć.
Zaczynałam mówić mu coś romantycznego i głupiutkiego o tym, że jego pocałunek
zawsze był magiczny, ale jego ręka tam gdzie dotykała mojej, stała się zimna. Lód, jego ręka
była jak lód. Gdybym myślała bardziej jasno, mogłabym ją wyszarpnąć, zanim by skończył,
ale oczywiście gdybym myślała jasno, Mróz nie zrobiłby tego, co zrobił. Zimno przeszyło
moje ciało, zamrażało skórę i zamieniało krew w lód. Zimno tak silne, że ukradło mi oddech i
kiedy znów mogłam odetchnąć, oddech wyszedł z moich ust białą mgłą. Szarpnęłam by się
uwolnić i puścił mnie. Nie byłam dłużej zamroczona. Nie, miałam jasną głowę i trzęsłam się z
zimna.
Zwalczyłam szczękanie zębami.
- Cholera, Mróz, nie musisz mnie zamrażać.
- Proszę o wybaczenie, księżniczko, ale, podobnie jak Rhys, nie miałem mojej pełnej
mocy przez wieki. Nadal uczę się nad nimi panować.
Jego szare oczy były pełne śniegu, jak gdyby tęczówka w każdym oku była jedną z tych
śnieżnych kul, którymi potrząsasz, żeby zobaczyć jak pada śnieg. Prawie każdy inny sidhe
którego znałam jarzył się od mocy i Mróz błyszczał najlepiej z nich, ale kiedy wzywał zimno,
jego oczy wypełniały się śniegiem. Czasami myślałam, że jeżeli spojrzę w te szare, śnieżno
cętkowane oczy wystarczająco długo, zobaczę tam mały pejzaż, zobaczę miejsce, skąd
pochodził, zobaczę czas przed moimi narodzinami.
Rozejrzałam się. Moja odwaga mogła pęknąć w każdej chwili, ponieważ nie byłam
całkowicie pewna, gdzie te zimowe oczy mogą mnie prowadzić, lub jakie sekrety mogłyby
odsłonić. Było coś w śniegu, co mnie przerażało. Nie było ku temu żadnej przyczyny. Nie
było żadnej logiki, ale nie lubiłam śniegu.
Gdybym była człowiekiem mogłabym obwiniać siebie za obawianie się tej dziwności,
ale nie byłam wystarczająco człowiekiem, by tak robić. Bogini wie, że widziałam dziwniejsze
rzeczy, niż śnieg padający w oczach.
20
Było mi już cieplej. Zimno nigdy nie trwało długo, ale nie lubiłam go. Użył go jako gry
wstępnej jeden raz, kiedy się kochaliśmy i było to interesujące, ale nie chciałam tego
powtarzać. Ukrywając fakt, że tej jego magii obawiałam się tak, jakbym nie była sidhe,
spytałam:
- Dlaczego to tylko magia Rhysa tak mnie oszałamia? – Nie patrzyłam w jego oczy,
kiedy zapytałam. Ostatecznie jego oczy mogły powrócić do swojej normalnej szarości.
- Nikt z nas nie stracił tak wiele jak Rhys. On był jedynym bóstwem, z którym nikt się
nie równał.
Popatrzyłam na niego. Jego oczy wirowały, ale były znów szare.
- Nikt z was nie mówił o tym, jak było wcześniej.
- Ciężko jest mówić o tym, co się straciło i może nigdy nie odzyska.
- Chcesz powiedzieć, że Rhys był najpotężniejszy z nas wszystkich?
- Był Panem Śmierci. Śmierć podążała jego śladem, jeżeli taka była jego wola. Kiedy on
był największym między nami, Meredith, nikt nie mógł nas powstrzymać.
- Więc dlaczego Unseelie nie zniszczyły Seelie?
- Rhys nie zawsze był Unseelie.
To mnie zaskoczyło.
- Był na Dworze Seelie?
Mróz przytaknął, potem zmarszczył brwi. Zmarszczył je tak bardzo, jak gdyby był
zdolny do zmarszczek, zostałby mu teraz rowek na czole i dookoła ust. Ale jego twarz była
gładka i nieskazitelna, i zawsze taka będzie.
- Rhys był osobną potęgą. Był władcą krainy śmierci, a więc nie był naprawdę Unseelie
czy Seelie. Był witany na błyszczącym dworze, ale był naprawdę kimś osobnym, niż reszta z
nas. System dwóch dworów sidhe jest stosunkowo niedawny. Kiedyś było wiele dworów.
Ludzie postanowili nazywać te istoty magiczne, które były piękne i nie szkodziły im, Seelie.
Te które były brzydkie i szkodziły im, nazwali Unselie. Ale to nie był jasny podział.
- Tak jak teraz gobliny i sluaghowie?
- Bardziej jak gobliny. Król Sluaghów jest szlachcicem na Dworze Unseelie.
Sluaghowie nie są naprawdę oddzieleni. Król Kurag nie ma żadnego tytułu pomiędzy nami,
ani żaden sidhe nie ma tytułu na jego dworze.
Wrócił Rhys z białym szlafrokiem opasanym dookoła jego ciała, tak długim, że sięgał
mu prawie do kostek. Na mnie ciągnąłby się po podłodze. Białe loki Rhysa wyglądały na
ciemniejsze na tle białego szlafroka, jak różni się świeży śnieg i kość słoniowa. Odcienie
bieli.
21
Niósł szlafrok dopasowany do mojego bikini, czerwony, bardziej ozdabiający niż
zakrywający ciało. Jak większość szlafroków, ten też był prześwitujący, widać było skórę
przez mgiełkę ognia.
Rhys spojrzał na nas, od jednego do drugiego.
- Dlaczego wy oboje wyglądacie tak poważnie? Nikt nie umarł, kiedy mnie nie było,
nieprawdaż?
Skinęłam głową.
- Nic o tym nie wiem.
Wzięłam szlafrok i wślizgnęłam się pomiędzy kawałki jedwabiu, drapiące i przejrzyste.
Następny szlafrok jaki zamierzałam sobie sprawić, będzie po prostu jedwabny lub satynowy,
z czegoś, co nie zachowuje się, jakby chciało złapać moją skórę, kiedy się poruszam.
- Więc co chcesz, żebym robił, gdy będziecie rozmawiać z Kuragiem? – Zapytał Rhys.
- Po prostu obnoś się ze sobą – może zaświeć tyłkiem czy górą uda. Będą przypuszczać,
że to dwa najlepsze kawałki mięsa, które można wycinać z naszych ciał.
Rhys obrócił głowę w jedną stronę, jakby myślał.
- Będzie przeszkadzać im widok mięsa, którego nie mogą spróbować?
- To będzie jak tortury i nie używam tego słowa lekkomyślnie. Najgorsza rzecz, jaką
możesz zrobić goblinowi, to pokazać mu coś, czego pragnie i odmówić mu tego. Pokazać
Kuragowi jego najdziksze pragnienie, kiedy wie, że nie może tego mieć, to doprowadzi go do
wściekłości.
- Lub sprawi, że będzie tak zły, że przerwie negocjacje, - powiedział Mróz.
- Nie, Mrozie, jeżeli doprowadzimy Kuraga do tak wielkiej utraty kontroli, on nie
odejdzie. Szanuje fakt, że rozgrywamy z nim tę rundę. Będzie starał się znaleźć coś innego,
co rozproszy nas następnym razem, ale nie wyciągnie tego przeciwko nam. Gobliny kochają
dobrą grę. Będzie pochlebiało mu, że wpadniemy w kłopoty.
- Nie rozumiem goblinów, - powiedział Mróz.
- Nie musisz - powiedziałam. – Mój ojciec upewnił się, że ja rozumiem.
Mróz popatrzył na mnie i na jego twarzy było coś, czego nie mogłam odczytać.
- Książę Essus wychowywał cię tak, jakby szkolił cię w regułach dworów, jednak
wiedział, że to Cel jest dziedzicem, nie ty. Gdyby Cel spłodził chociaż jedno dziecko,
królowa nigdy nie zaproponowałaby ci tej szansy.
- Masz rację.
- Więc jak myślisz, dlaczego uczył cię reguł, jeżeli wiedział, że nigdy nie usiądziesz na
tronie?
22
- Mój ojciec urodził się jako drugi i nigdy nie zamierzał rządzić, jednak jego ojciec
wychowywał go na panującego. Myślę, że wychowywał mnie w jedyny sposób jaki znał.
- Być może, - powiedział Mróz, - albo może Książę Essus nie stracił swoich proroczych
zdolności, kiedy reszta z nas je straciła.
Wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem i nie mam czasu martwić się tym.
Doyle wszedł do przedpokoju.
- Kurag chce rozmawiać z tobą, Meredith, ale nie jest z tego powodu szczęśliwy.
- Nie spodziewałam się, że będzie.
- Obawia się twoich wrogów, - powiedział Mróz.
- To sprawia, że jest nas dwójka – powiedziałam.
- Troje – powiedział Rhys.
- Czworo, - powiedział Doyle.
Mróz pokręcił głową, jego włosy zamigotały jak włosy anielskie na świątecznej
choince.
- Pięcioro. Obawiam się o twoje bezpieczeństwo. Jeżeli stracimy poparcie goblinów,
sprzymierzeńcy Cela ruszą przeciwko nam.
- Więc się zgadzamy – powiedziałam.
Doyle popatrzył na nas po kolei.
- Z czym się zgadzamy?
- Zamierzam udawać przystawkę dla Króla Goblinów - powiedział Rhys.
Czarne na czarnym, brwi Doyle’a podniosły się prawie do linii włosów.
- Chyba coś przeoczyłem.
- Rhys pomoże mi w negocjacjach z Kuragiem, - powiedziałam.
- Jak pomoże? – Zapytał Doyle.
Rhys opuścił szlafrok z jednego jasnego ramienia, błyskając jednym jasnym sutkiem.
Uśmiechnął się i wślizgnął powrotem w szlafrok.
Doyle uniósł ciemne brwi.
- Nie bierz tego do siebie, ale byłeś przeszkodą w naszej pracy z Kuragiem. Strofował
cię, kiedy byłeś całkowicie ubrany i ty praktycznie toczyłeś pianę z ust jak wściekły pies. Czy
mam uwierzyć, że ty możesz… - wyglądał jakby szukał odpowiedniego słowa. W końcu
zdecydował się - Czy mam uwierzyć, że możesz stanąć dzisiaj i wytrzymać, kiedy Kurag
będzie cię drażnić?
23
- Dzisiaj to ja będę drażnił Kuraga. Merry powiedziała, że Kurag jest jak chłopiec ze
szkolnego podwórka i ma rację. Poza tym jeżeli Merry może to zrobić, to ja też mogę.
Nagle wyglądał znów na zajadłego. Cały jego humor znikł, zostawiając jego twarz
posępną. – Wolałbym raczej zabijać gobliny, niż z nimi negocjować.
- Zabawne, - powiedział Doyle, - to jest dokładnie to, co Król Kurag powiedział o sidhe
chwilę temu.
- Doskonale - powiedziałam, - Chodźmy wszyscy i zirytujmy się nawzajem.
Doyle poszedł do końca przedpokoju. Z tyłu wyglądał na okropnie nagiego. Zdałam
sobie sprawę, że Kurag mógł przypatrywać się lubieżnie nie tylko Rysowi i mnie.
Zastanawiałam się, czy Doyle myśli o sobie jako o potencjalnym partnerze seksualnym, czy
jako o posiłku. Domyślałam się, że to zależy od tego jak Kurag myśli o mężczyznach sidhe i
czy woli jasne mięso, czy ciemne.
24
Rozdział 3
Słyszałam głos Kitto w przedpokoju, na długo zanim weszliśmy do sypialni. Nie
mogłam słyszeć wszystkiego, co mówi, ale ton jego głosu był błagalny, a głos który mu
odpowiedział nie należał do Kuraga. To była królowa Kuraga, Creeda. Przez ostatni miesiąc
nauczyłam się naprawdę jej nie lubić.
Kitto stał przed komodą, na której było lustro, wyciągnięty na każdy cal swojego cztero
stopowego
5
wzrostu. Był jedynym mężczyzną, którego wzięłam do swojego łóżka, a który był
mniejszy ode mnie. Nagie plecy które nam pokazywał, były doskonale muskularne, z
rozrośniętymi ramionami, klatką piersiową, wąskimi biodrami, tylko wszystko było małe. Z
przodu wyglądał jak człowiek, ale z tyłu, kiedy był bez koszulki, można było zobaczyć łuski.
Jasne i opalizujące, błyszczące tęczą kolorów, biegły w dół pośrodku jego pleców, po obu
stronach kręgosłupa. Wiedziałam, że rozpościerały się w dół i kończyły na górze jego
pośladków. Reszta jego ciała była idealnie biała, jak macica perłowa. Jego matką była Seelie,
zgwałcona przez wężowego goblina w czasie ostatniej wielkiej wojny goblinów.
Zauważyłam, że kręcone, czarne włosy Kitto urosły wystarczająco długie, by sięgać za
jego szyję, gdzie zaczynały się łuski. Wkrótce będzie potrzebował strzyżenia, jeżeli chce
utrzymać tradycję goblinów, by nie robić nic dla ukrycia swoich deformacji.
- Proszę, Królowo Goblinów, nie każ mi tego robić. – Mówił, kiedy weszliśmy.
Siedziała w lustrze, wyglądała nie jak odbicie, ale tak wyraźnie, jakby po prostu
siedziała przed nami. Nie była wiele większa niż Kitto, jej włosy były długie i czarne, ale
kiedy jego włosy wyglądały jak jedwab, jej wyglądały na cienkie i splątane, i takie były
naprawdę. Miała więcej oczu rozrzuconych na twarzy, niż mogłam policzyć. To, wraz z
gniazdem ramion dookoła jej talii, dawało jej wygląd jakiegoś wielkiego pająka. Jednak
uśmiech rozdzielający szerokie, bezwargie usta i błyszczące kły nie uczyniłby dumnym
żadnego pająka. Miała tylko dwie nogi i dwie piersi. Gdyby ich było więcej, byłaby
uosobieniem goblińskiego piękna.
Patrzenie na kobiety goblinów zawsze sprawia, że jestem ciekawa, dlaczego mężczyźni
gobliny pragną kobiet sidhe. Może to była sprawa bardziej związana z mocą, niż z seksem,
jak większość gwałtów.
5
ok. 122 cm
25
Królowa Creeda pochyliła się w kierunku swojej strony lustra, wypełniając nasz obraz
tuzinem swoich oczu i dziwacznymi asymetrycznymi ustami. Był tam gdzieś nos, ale tak
niepodobny do czegokolwiek innego, że trzeba było się skoncentrować, by go znaleźć.
- Będziesz robił, co ci mówię - powiedziała i jej głos zaczął zmieniać się w tak
jazgotliwe warczenie, że wszyscy zaczęliśmy się bać.
Małe ręce Kitto chwyciły górę jego spodenek i zaczęły opuszczać je na dół.
- Przestań Kitto - powiedziałam upewniając się, że mój głos był czysty i krzepki, a moja
twarz nie pokazywała, jak bardzo nie lubię Creedy.
Kitto wciągnął swoje spodenki z powrotem i obrócił się do mnie, wdzięczność na jego
twarzy była tak oczywista, że pospiesznie upewniłam się, że nie mógł obrócić się ponownie w
kierunku lustra. Przyciągnęłam go jednym ramieniem do swojego boku i położyłam drugą
rękę na jego miękkich włosach. Przycisnęłam jego twarz delikatnie do krzywizny między
moją szyją i ramionami, więc nie mógł się obrócić i popatrzeć na Creedę. Gdyby naprawdę
znała siłę jego strachu, zrobiłaby wszystko co w jej mocy, by mieć go na swojej łasce.
- Przerwałaś mi - zajazgotała.
Uśmiechnęłam się, wiedziałam, że moja twarz była miła, nawet pogodna i błyszcząca.
Byłam wyuczona przez całe życie politycznych kłamstw, które trzymały mnie przy życiu jako
dziecko na dworach faerie. Musisz być zdolna do kłamstw twarzą, oczami, całym językiem
ciała, manewrować poprzez politykę dworów. Nie byłam w tym zawsze doskonała, ale
gobliny mniej zauważały takie rzeczy. Prawdziwym testem zawsze była moja ciotka, Królowa
Powietrza i Ciemności, ona zauważała wszystko.
- Pozdrowienia, Królowo Goblinów, przykro mi, że kazałam ci czekać.
Zawarczała na mnie, błyskając ustami pełnymi kłów, miała ich więcej niż potrzebowała,
zupełnie jak oczu. Byłam ciekawa, czy ma kłopoty z jedzeniem, bez zębów trzonowych.
Wiedziałam, bez wątpliwości, że jej ugryzienie było trujące. Oczywiście tak jak Kitta, ale
jego jedna para kłów chowała się. Creedy nie.
Jej twarz była jak maska furii, gdy deklamowała swoje uprzejmości.
- Powitania, Meredith, Księżniczko Sidhe, z radością poczekałam. Właściwie, jeżeli
masz inne rzeczy do zrobienia, Kitto i ja będziemy zajęci jeszcze przez chwilkę.
Przesunęła większość ze swoich oczu, by spoglądać na Kitto rozgniewanym
spojrzeniem. Ale miała za wiele oczu i były one umieszczone na niej przypadkowo, by
wszystkie mogły tak zrobić. Niektóre poruszyły się niezależnie by patrzeć na Rhysa i
Doyle’a, którzy weszli do pokoju za mną.
Uśmiechnęłam się mocniej.
26
- Co masz na myśli?
- Jeżeli on jest naprawdę sidhe, jak twierdzisz, chcę zobaczyć go nagiego i
błyszczącego.
Głęboki głos odezwał się zza kamery, gdzie był, poza zasięgiem lustra.
- Wszystkie nasze rozmowy zależą od tego, czy Kitto jest sidhe. Są istoty faerie, które
nie błyszczą magią podczas seksu. Gobliny są jednymi takich istot.
Kurag przesunął się na widok. Nie był tak wysoki jak większość sidhe, ale był szeroki.
Jego ramiona były prawie tak szerokie, jak Doyle był wysoki. Jedne z największych goblinów
są jednymi z najbardziej obszernych istot magicznych. W porównaniu z królową, trzy oczy
Kuraga wyglądały jak niedokończone. Jego skóra jak stary żółty zły pergamin, kiedy zmięłaś
go wystarczająco, by przerwać go w dłoni. Pokrywały go narośle, guzy i brodawki, każda
uważana za oznakę piękna pomiędzy goblinami.
Jedna duża narośl na jego prawym ramieniu miała oko. Wędrujące oko, jak nazywały je
gobliny, ponieważ wywędrowało z jego twarzy. Pozostałe oczy Kuraga były żółte z
pomarańczową oblamówką, ale oko na jego ramieniu było lawendowe z czarnymi rzęsami
otaczającymi je. Na piersi miał usta, po jednym boku, pasujące do lawendowego oka, urocze
usta i proste zęby prawie wyglądające jak ludzkie. Mała para ramiona z boku jego ciała
niedaleko oka i ust pomachała do mnie.
Odmachałam.
- Pozdrowienia, Kuragu, Królu Goblinów. Pozdrowienia również dla bliźniaka Kuraga
uwięzionego w ciele Króla Goblinów, - powiedziałam.
Zabłąkane kawałki były częścią pasożytniczego bliźniaka zamkniętego w ciele goblina.
Usta mogły oddychać, ale nie mówić. Oko i ręce ruszały się niezależnie od Kuraga. Kiedy
byłam dzieckiem grałam w karty z rękami, kiedy mój ojciec i Kurag rozmawiali o interesach.
Trwało to szesnaście lat, zanim zrozumiałam, że to cała osobna osoba uwięziona w ciele
innego człowieka. Kiedy miałam szesnaście lat Kurag pokazał mi obie swoje męskości,
również i tę należącą do jego bliźniaka. Wydawało mu się, że pomysł wykorzystania dwóch
penisów może wywrzeć na mnie wrażenie. Był w błędzie. Nigdy potem nie czułam się
komfortowo w towarzystwie Kuraga. Myśl o kimś uwięzionym z ciele kogoś innego, nie
mogącym mówić, czy wybrać swojej własnej drogi, czy nawet swoich własnych partnerów
seksualnych wydawała mi się tak przerażająca, jak żadna inna sztuczka genetyczna, a
pomiędzy istotami magicznymi było ich całkiem wiele.
Od tej nocy, kiedy zdałam sobie sprawę, że te dodatkowe części ciała były inną osobą,
pozdrawiałam ich obu. Według mojej wiedzy, byłam jedyną osobą, która tak robiła.
27
- Pozdrowienia Merry, Księżniczko Sidhe. – Popatrzył na swoją królową, która odbiegła
z wspaniałego drewnianego krzesła. Upewniła się, że nie będzie musiał patrzyć na nią drugi
raz. Kurag był zdolny uderzyć ją, gdyby była zbyt wolna w wykonywaniu jego poleceń. W
rzeczywistości mógł łatwo skrzywdzić każdego, kto był dla niego niemiły. Gobliny obawiały
się go, a one nie są łatwe do przestraszenia.
Usiadł sam na krześle. Zatrzeszczało pod jego masą. Nie sugeruję, że Kurag był gruby,
nie był. Był po prostu solidny.
- Możemy rozmawiać i negocjować to końca świata, ale ma być jak powiedziała Creeda.
Jeżeli Kitto nie jest sidhe, nie mamy o czym rozmawiać.
- Powiedzieliśmy ci, że jest sidhe. Sidhe może próbować sztuczek, ale dla nas jest
zakazane otwarte kłamstwo.
- Pozwól nam powiedzieć, że życzymy sobie zobaczyć to na nasze własne oczy. –
Przybrał taki wygląd, który mówił, że był dużo mądrzejszy, niż wydawało się i dużo mniej
niż by chciał. To był przenikliwy umysł w potężnym ciele. Przez większość czasu ukrywał to,
ale dzisiaj wyglądał dziwnie poważnie, rzeczowo. Zastanawiałam się, co by się zdarzyło
gdybym nie odważyła się dziś drażnić Kuraga.
Prawie zapytałam, ale wiedziałam, że to byłaby pomyłka. Jedne istoty magiczne nie
przyznają się, że inne, jak on, są łatwe do odczytania. Po prostu tak się nie robi, zwłaszcza,
jeżeli jednemu z nich zdarzyło się być królem. To nie jest mądre, pozwalać się domyślać
jakiemukolwiek królowi, że możesz widzieć go tak dokładnie.
- Co masz na myśli Kuragu?
Jego spojrzenie prześlizgnęło się ode mnie do Rhysa, który poruszył się i stanął po
jednej mojej stronie.
- Widzę naszego białego rycerza.
Zazwyczaj był to sygnał dla Rhysa, by powiedzieć Nie jestem twoim bia ym rycerzem.
ł
Dzisiaj się uśmiechnął.
Kurag zmarszczył brwi. Nie wydaje mi się, żeby lubił, kiedy jego wyzwiska były
ignorowane. Wyciągnął wielką żółtą rękę i jego królowa podeszła do niego. Podniósł ją jedną
ręką, jakby była lżejsza od powietrza i posadził ją na swoim kolanie.
- Creeda tęskni za próbowaniem ciała sidhe. Nie mogła pieprzyć białego rycerza, kiedy
był tutaj.
Poczułam raczej niże zobaczyłam Rhysa sztywniejącego przy mnie. Nie był zdolny
przepuścić to. Poprosiłam go o za wiele. Cholera.
Ale nie doceniłam Rhysa.
28
Usiadł na łóżku. Rzuciłam okiem za siebie, by zobaczyć jak siada pochylony do przodu,
sprawiając, że góra w szlafroku rozwarła się, otaczając jego pierś, biel otaczająca białe jak
kawałek gładkiej kości słoniowej opatulonej chmurą. Podparł pięty na podpórce łóżka, więc
szlafrok rozszedł się na środku, nie pokazując za wiele ciała, ale dając obietnicę, że jeden
mały ruch mógłby obnażyć jego nogi, jego udo, jego całego.
Mały dźwięk skierował mnie powrotem do lustra. Creeda wydała z gardła wysoki,
cienki dźwięk. Myślę, że z zaskoczenia, że jest prowokowana. Zabrzmiało to jak dźwięk
wydawany przez zwierzę, ale nie żadne zwierzę, które nosiło futro. To było coś
zdecydowanie podobne do dźwięku wydawanego przez owady.
- Będziesz dla nas błyszczał? – zapytał Kurag.
Rhys tylko się uśmiechnął.
Kurag przymrużył oczy. Widziałam pierwszy rumieniec gniewu wpływający na jego
twarz. W tej chwili zdałam sobie sprawę, że prowokacja Rhysa mogła obrócić się przeciwko
nam, niedobrze.
Doyle zrobił kilka kroków w ciężkiej ciszy. Odszedł od swojego miejsca na łóżku, gdzie
pochylony oglądał przedstawienie. Przeszedł przez pokój, by stanąć dalej od Rhysa, za to
przy mojej drugiej stronie. Był niezupełnie odziany, cholernie blisko nagości, a żaden z nich,
Kurag, czy jego królowa nie drażnili Doyle’a. Nadal był Ciemnością Królowej czy prościej,
Ciemnością. Gobliny mogą powiedzieć co lubią, ale obawiali się ciemności, tak jak inni.
- Czas naszej wyprawy zbliża się, Kuragu, Królu Goblinów i chcemy wiedzieć, co
będzie jeżeli odwiedzimy twoją siedzibę. Czy Księżniczka Meredith uświetni dwór goblinów,
czy nie?
Oparł swoje długie, ciemne ciało naprzeciwko ciemnego drewna podstawy łóżka.
Zwyczajnie stanął na baczność, ale myślę że jak Rhys, grał przed goblinami. Jego ramiona
były skrzyżowane na jego piersi, więc kolczyk w sutku błyszczał obok jego ramion. Nawet
nogi miał skrzyżowane w kostkach. Kąpielówki były tak zbliżone do koloru jego czarnej
skóry, że wyglądał jak nagi. Wiedziałam, o ile bardziej pociągający jest jego wygląd, kiedy
znika ten ostatni kawałek materiału, ale gobliny nie wiedziały.
Creeda wydała znów ten wysoki dźwięk. Wyciągnęła trzy swoje ręce, jak gdyby
próbowała dotknąć Doyle’a.
Kurag pociągnął jej ręce z powrotem, przyciągając ją do siebie. Jej ręce zaczęły go
pieścić. Mógł to być nerwowy gest, a może chciała pokazać mężczyźnie, że potrzebuje seksu.
W kulturze goblinów, jeżeli potrzebujesz seksu, po prostu robisz to, gdziekolwiek zdarzy ci
29
się być, czy cokolwiek zdarzy ci się robić. To sprawia, że spotkania w interesach z nimi są
dziwne.
- Udowodnij, że Kitto jest sidhe. Udowodnij to poza wszelką wątpliwością.
- Jeżeli to udowodnię, - powiedziałam, – zgodzisz się na naszą propozycję?
Potrząsnął swoją wielką głową.
- Nie, ale jeśli on nie jest sidhe, nasze rozmowy są skończone.
Pokazałam im trochę mojej niecierpliwości.
- Więc co, Kitto zrobi dla was przedstawienie, a wy nic za to nie dacie? Nie wydaje mi
się.
Ręka królowej znalazła pachwinę Kuraga przez jego spodnie. Kurag zignorował ją,
jakby nic się nie stało.
- Myślę, że wszystkie nasze rozmowy są na nic. Nadal nie wydaje mi się, że księżniczka
będzie umiała zrobić to, co poleciłeś jej robić, Ciemności.
- Nic nie każę jej robić, Kurag. Księżniczka Meredith sama decyduje jaką drogą pójść.
Kurag pokręcił głową.
- Wiem, że nie kłamiecie wprost, ale wiem również, że kobieta przebywając z
mężczyzną może dostawać od niego sugestie. To nie musi być rozkaz. Słowo tu, słowo tam.
Na sekundę jego oczy straciły zainteresowanie i odepchnął rękę królowej od swojego
ciała. Szamotała się by zatrzymać następną rękę na jego pachwinie. Ścisnął jej cienkie
ramiona w swojej wielkie ręce, jak bukiet łodyżek kwiatowych. Dopiero kiedy ból przeszył
jej twarz, wypuściła go. Przytrzymał nacisk sekundę dłużej, jak jakby miał zmiażdżyć jej
ramiona, wtedy ją puścił.
Usiadła na jego kolanach, pocierając ramiona jedną ze swoich rąk. Wyglądała na
nadąsaną, jak dziecko, któremu powiedziano: Nie. Byłam zła. Creeda oszczędzała swoją złość
na inne rzeczy.
Doyle w końcu odpowiedział.
- Nie robię nic by przekonywać księżniczkę, poza przypominaniem jej, że może
któregoś dnia być królową.
- To nie jest pewne, że będzie królową. Cel nadal może zostać królem.
Doyle odszedł od łóżka i stanął prosto i idealnie jak zazwyczaj stał.
- Czy kiedykolwiek wiedziałeś mnie stojącego po stronie przegranego?
Kurag wciągnął wielki oddech i wypuścił powoli powietrze.
- Nie. – Nie wyglądał na szczęśliwego z tego powodu.
- Więc wystarczająco zwlekaliśmy. Oferujemy ci uczciwą umowę.
30
Spojrzenie Kuraga prześlizgnęło się na mnie.
- Czy Ciemność jest twoim głosem, Merry?
- Nie, ale kiedy zgadzam się ze wszystkim, co mówi, nie widzę problemu, by pozwolić
mu skończyć.
- Więc zakończył targowanie się.
Westchnęłam.
- Nie, nie to miałam na myśli i ty o tym wiesz. Doprowadzę twoich wojowników do ich
pełnych mocy. Przemyśl to, Kuragu. Wojownicy goblińscy z magią sidhe w żyłach.
- Są tacy, którzy obawiają się goblinów bez takiej magii - powiedział.
- Nie jestem jedną z nich.
Zmarszczył brwi, potem spojrzał na mnie. Pozwoliłam ciszy ciągnąć się. Nauczyłam się
dawno temu, z wielu ludzi nie może znieść ciszy. Czują się zmuszeni ją wypełnić. Czekał i w
końcu powiedział.
- Dlaczego się nie obawiasz? Wszystko to powstrzymuje gobliny od pokonania
wszystkich faerie, to magia sidhe. Sprawia to, że jesteśmy równymi przeciwnikami naszej
potęgi w walce i nikt nie może stanąć przeciwko nam.
- Jeżeli gobliny rozpoczną wojnę na amerykańskiej ziemi, będziecie odrzuceni, nie tylko
od ziemi faerie, ale z ostatniego kraju, który nas toleruje. – Pokręciłam głową. – Wieki temu,
kiedy walczyliśmy jeden przeciwko drugiemu, wtedy być może obawiałabym się ciebie, ale
nie teraz. Lubisz być tutaj, Kuragu. Lubisz to za bardzo, by ryzykować to wszystko,
zwłaszcza, kiedy nie masz gwarancji zwycięstwa.
- Są tacy pośród sidhe, którzy będą obawiać się nas, zyskujących ich magię.
Przytaknęłam.
- Wiem, ale to nie jest twój problem. Jest mój.
Prawdę mówiąc, nie myślałam, że doprowadzę więcej niż pół tuzina goblinów do
chociaż odrobiny równowagi mocy sidhe. Półsidhe zazwyczaj nie przetrwają dzieciństwa
między goblinami. Kiedy dorastają i dochodzą do naszej mocy, są trudni do zabicia, ale jako
dzieci są kruche. Pełnokrwiste gobliny ciężko zabić.
Sięgnął swoją wielką dłonią w dół dużo mniejszej królowej, tak jakby była psem.
- Wiele ryzykujesz, Merry.
- To jak wiele ryzykuję, to mój interes, Kuragu. Oferuję ci szansę, jakiej gobliny nie
miały przez tysiąclecia. Oferuję ci magię sidhe. Nikt więcej nie może ci jej dać. Cel nie może.
Tylko ja i ci, którzy stoją ze mną.
31
- Dodatkowy miesiąc za każdego goblina z którego zrobisz sidhe, to za dużo.
Dodatkowy dzień.
Pochyliłam się do przodu, zmuszając mój własny szlafrok do rozchylenia, wiedziałam,
że ta czerwona satyna obramowuje moje piersi tak, jakby były białymi klejnotami. Nigdy nie
próbowałam tego na innej sidhe. Byłam za bardzo człowiekiem, by podobać się większości z
nich, ale dla goblinów mogłam być piękna.
- Dodatkowy dzień jest obrazą, Kuragu i dobrze to wiesz.
Jego spojrzenie było utkwione nieprzerwanie na mojej przerwie między piersiami.
Oblizał swoje cienkie usta dużym, różowym językiem.
- Więc tydzień.
Creeda głaskała jego twarz, połowa jej oczu wpatrzona była we mnie, połowa w Kuraga.
Z jakiegokolwiek powodu sprawiłam, że Królowa Goblinów zdenerwowała się. Kurag
proponował mi małżeństwo jeden raz jakiś czas temu, ale myślę, że było to bardziej
pragnienie magii sidhe w linii krwi goblinów, niż prawdziwe pożądanie mojej osoby. Kurag
prawdopodobnie mógł pieprzyć cokolwiek, jeżeli stałoby wystarczająco długo.
Stanęłam prosto i zaczęłam poprawiać szlafrok, jakby było mi gorąco.
- Dlaczego nie rok za każdego, którego sprowadzę? Tak – Popatrzyłam w dół na
niezwiązaną szarfę mojego szlafroka, – tak, to mi się podoba. Rok za każdego z nich,
włączając Kitto. – Rozwiązałam szlafrok, który otaczał resztę mojego ciała. Pokazywało to
jasno, jak niewiele miałam na sobie.
- Nie, nie rok. Jeżeli ty rozbierasz się do naga dla mnie, nie możesz dostać roku.
Uśmiechnęłam się do niego, sprawiłam, że moje trójkolorowe oczy zalśniły, dwa
odcienie zieleni i okrąg złota.
- A ty nie możesz brać pod uwagę dnia.
Wtedy zaśmiał się, głęboko, aż ze śmiechu zatrząsł mu się brzuch. To była taka
spontaniczna radość, jaką mają wszystkie gobliny i którą sidhe widocznie zagubili w tych
latach. Był tam również inny, męski głos, dobiegający zza lustra. Wiedziałam, że Kurag i
Creeda nie byli sami. Byłam ciekawa, komu ufał wystarczająco, by słuchał naszej umowy.
- Jesteś córką swojego ojca, Merry, mówię ci to. Znasz swoją wartość.
Popatrzyłam na dół, udając wstydliwą, ponieważ nie chciałam, żeby widział dokładnie
moją twarz. Myślałam mocno i nie byłam pewna, że nie będzie można wyczytać tego z mojej
twarzy. Potrzebowałam przekonać Kuraga, by zgodził się na to, co chciałam. Pytanie było,
jak przezwyciężyć jego wrodzoną ostrożność o nie mieszaniu się w interesy sidhe. Jak
32
mogłam przekonać go do zgody na coś, czego nie chciał zrobić, lub może czego zrobić się
obawiał.
Pozwoliłam szlafrokowi opaść na podłogę.
- Jak wiele mogę być warta, jeżeli ty nie chcesz sprzedać nieba i ziemi, by zobaczyć
mnie nago? Gdybym naprawdę była piękna, nie mógłbyś tego powiedzieć.
Stawiłam mu czoła, co było wątpliwe i wstawiłam to zwątpienie jakie tylko miałam o
sobie w moje oczy. Moja własna matka była moim największym krytykiem. Dopiero kilka
miesięcy temu zdałam sobie sprawę, że była o mnie zazdrosna. Zdałam sobie sprawę, że moja
matka wygląda bardziej na człowieka niż ja. Miała wzrost i szczupłą figurę, ale jej włosy, jej
skóra, jej oczy, były ludzkie. Moje nie.
Kurag wyczytał zwątpienie w moich oczach i zobaczyłam, że jego spojrzenie
zachmurzyło się.
- Wątpisz w siebie. – Zabrzmiało to prawie jakby był pełen respektu. – Nigdy nie
spotkałem kobiety sidhe, która nie wierzyłaby, że jest prezentem dla mężczyzn danym przez
boginię.
- Była pewna kobieta, która powiedziała mi, że jestem za niska, by być piękną –
przesunęłam swoje ręce przez piersi - powiedziała mi, że moje piersi są za duże - przesunęłam
w dół do mojej tali i bioder – że krzywizny są w niewłaściwych miejscach – przesunęłam w
dół do uda. Kobiety sidhe nie mają ud. Pozwoliłam, by moje włosy przykryły twarz, kiedy się
poruszyłam, więc moje oczy spoglądały na niego na wpół ukryte za szkarłatem moich
włosów. – Powiedzieli mi, że jestem brzydka.
Zerwał się ze swojego krzesła, zrzucając swoją królową na podłogę.
- Kto powiedział takie rzeczy? Zmiażdżę ich szczęki i dopilnuję, by zadławili się
swoimi własnymi kłamstwami! – Zaryczał.
Gniew na jego twarzy, jego drżąca wściekłość – wzięłam to za komplement, jakim był.
Zdałam sobie w tej chwili sprawę, że Kurag może pragnąć mnie bardziej, niż tylko ze
względu na politykę czy supernaturalną linię krwi. W czasie uderzenia serca pomyślałam, że
może, tylko może Król Goblinów kocha mnie w jakiś dziwny sposób. Spodziewałam się
dzisiaj wielu rzeczy, ale nie miłości.
Nie wiem dlaczego, ale nagle zdałam sobie sprawę, że po policzkach płyną mi łzy.
Płakać, ponieważ jakiś goblin oferował się bronić mojego honoru? Spojrzałam na Kuraga i
pozwoliłam mu zobaczyć moją twarz, moje oczy, wszystko. Ponieważ zdałam sobie sprawę,
że nadal nie mogę uwierzyć, że jestem piękna. Strażnicy pragnęli mnie, ponieważ beze mnie
byliby w celibacie. Oddawali mi się, więc być może któryś z nich będzie królem. Żaden z
33
nich nie chciał mnie tylko dla mnie samej. Może to było nie w porządku, ale jak mogłam
kiedykolwiek dowiedzieć się, dlaczego przyszli do mojego łóżka? Popatrzyłam na Kuraga i
wiedziałam, że tam był mężczyzna, który znał mnie, odkąd byłam dzieckiem i myślał, że
jestem piękna, i warta obrony, nigdy nie poszedł ze mną do łóżka, nigdy nie będzie moim
królem. Wiedza, że jest ktoś, kto uwielbia mnie tylko dla mnie, coś znaczyła. Coś, na co nie
miałam słów, ale pozwoliłam Kuragowi zobaczyć, że to doceniam. Że doceniam jego i to, co
do mnie czuje.
- Merry, dziewczynko, nie płacz, bogini uchowaj mnie od tego - powiedział Kurag i
jego głos był bardziej miękki, jednak nadal szorstki.
Kitto podniósł się z podłogi, gdzie siedział, więc mógł przyłożyć swoje usta do mojego
policzka. Jego język zatrzepotał, pieszcząc moją skórę, rozdwojony koniuszek jego języka
połaskotał mój policzek. Kiedy nie zaprotestowałam, polizał mój policzek, pijąc moje łzy.
Gobliny uważają większość płynów z ciała za tak drogocenne, że nie powinno się ich
marnować. Rozumiałam, co robi, ale szczerze mówiąc, w tej chwili prawie każdy dotyk mógł
mnie pocieszyć. Moje ramię ześlizgnęło się na jego ramiona i pochyliłam się w jego stronę,
kiedy dalej lizał moje łzy.
Rhys był za mną, klęczał na łóżku. Uścisnął mnie od tyłu. Ponieważ Kitto i ja byliśmy
tak blisko, był zmuszony uściskać też Kitto. Tylko my w pokoju rozumieliśmy, jakim
przełomem było dla niego być chętnym do znalezienia się tak blisko Kitto.
Była to bliskość, która sprawiła, że poczułam się lepiej.
- Nie rok. Merry, nawet dla twoich łez. Nawet za ten wyraz twojej twarzy. – Kurag
wciąż stał, tak szeroki, że jego widok wypełniał lustro. Był bardzo zainteresowany nami,
częściowo dlatego lustro było wypukłe, a częściowo dlatego, że stał za blisko szkła po swojej
stronie.
Kitto wypił moje łzy i oczyścił tę część mojej twarzy. Odwrócił się przodem, bardziej
pewny kiedy opierał się na mnie i próbował dosięgnąć mojego drugiego policzka. Przecisnął
się ciasno koło ramienia Rhysa i mojego ciała. Spodziewałam się, że Rhys przesunie swoje
ramię wystarczająco, by pozwolić Kitto przesunąć się do drugiej strony mojego ciała, ale tego
nie zrobił. Trzymał nas ściśniętych razem w miażdżącym uścisku swoich ramion. W jednej
chwili zdałam sobie sprawę, że byliśmy faktycznie uwięzieni, o ile Rhys nie uwolni nas,
oddech uwiązł mi w gardle, tętno pulsowało w moim gardle.
Mój głos tchnął z mojego ciała pełen tego tętna tak nagle, że nie zdawałam sobie z tego
sprawy.
- Czy moje łzy są warte miesiąca, Kuragu?
34
Kitto spróbował znów przecisnąć się pod ramieniem Rhysa. Zmusiło to ciało Kitta do
przyciśnięcia się mocno do mnie, ale to Rhys wyszeptał prosto w moje włosy.
- Odwróć do niego swoją twarz.
Odwróciłam się tak, że mógł dosięgnąć drugiego policzka.
Język Kitto pieścił mój policzek, czułam jego oddech, prawie gorący, na mojej skórze.
Rhys naprężył swoje ramiona i byłam jakby ograniczona łańcuchem ciała i muskułów. Nie
mogłam się skoncentrować, nie mogłam myśleć.
- Pieprzyć i karmić, a zawrócisz w każdej goblińskiej głowie - powiedział Kurag, a jego
głos był cichy, warczący, ale nie gniewny.
- Rhys, proszę, nie mogę myśleć, - wyszeptałam.
Rozluźnił ramiona, ale tylko tyle, by dać mi złudzenie wolności. Znałam tę grę, ale w
środku politycznych negocjacji, nie było na to czasu. Część mnie chciała powiedzieć Rhysowi
by mnie puścił, ale część uwielbiała czuć jego ramiona dookoła mojego ciała, jego twarde
ciało przyciśnięte do moich pleców, szept jego oddechu w moich włosach. Wiedziałam, że
Kitto niewiele rzeczy lubi bardziej niż bycie przytulonym, bez możliwości poruszania się. To
sprawiało, że czuł się bezpieczny. Było wygodne, ale według mnie nie był bezpieczny tak
bardzo, jak chciałam.
Zdołałam skupić się na Kuragu, ale wiedziałam, że moja twarz pokazuje to, co czuję.
Czekałam na to by wtrącił się Doyle, by przerwać ten pokaz, ale było tak, jakby w pokoju
było tylko nas troje: Rhys, Kitto i ja.
- Pozwól mi pokazać, co naprawdę goblin może zrobić dla ciebie, Merry - powiedział
Kurag. Jego spojrzenie ześlizgnęło się na Rhysa. – Pozwól mi odciąć wybrany kawałek ciała.
Odrośnie, jeśli zrobi się to prawidłowo. Za to zgodzę się prawie na wszystko.
Rhys był tym, który powiedział.
- Zostawiłeś Kitto poza umową, – jego głos był prawie ochrypły.
- Jest goblinem i mogę zrobić z nim co chcę, kiedy chcę.
- Nie wydaje mi się - powiedziałam.
- Jest teraz sidhe - powiedział Rhys, delikatnym cichym głosem. – Był jednym z was,
ale to się zmieniło.
- Jest nadal, kim był. Nadal pożąda kogoś, kto by nad nim panował. Nie obawiam się
nikogo, kto szuka pana.
Odzyskałam głos i był znów prawie normalny.
- Właśnie mówisz o cięciu kogoś, kto jest jego panem. Gdzie tu logika, Kuragu?
35
- Nie potrzebuję jego zezwolenia, by wziąć to czego chcę od Kitto. Mogę wziąć, co chcę
od każdego goblina, jeśli nie ma wystarczającej siły, by mnie powstrzymać. – Wskazał na
Kitto. – On nie jest tak silny.
- Mamy wiele rodzajów siły, Kuragu. – powiedziałam.
Zrobił krok do tyłu od lustra i znów usiadł w swoim krześle. Potrząsnął głową.
- Nie, Merry, jest tylko jeden rodzaj siły, siła by zabrać to, czego się pragnie.
- I siła by to zatrzymać - powiedział męski głos zza lustra.
Kurag zmarszczył brwi patrząc w kierunku głosu, potem obrócił się do mnie.
- Pozwól mi pieprzyć cię i spróbować białego rycerza, a zgodzę się na miesiąc za
każdego goblina, którego zamienisz w sidhe.
Rhys uwolnił mnie, powoli, prawie niechętnie. Jeżeli miał kłopot z dotykaniem Kitto tak
blisko, nie pokazał tego. Kitto oczyścił ostatnią z łez z mojej twarzy i stanął naprzeciwko
mnie.
- Nie mogę pomagać ci łamać twoich małżeńskich ślubów, bez względu na to, jak luźno
je traktujesz. Nasze prawo tego zakazuje. A moi strażnicy, wszyscy moi strażnicy nie są
posiłkiem. – Pocałowałam czubek głowy Kitto.
- Więc nie możemy mieć umowy. – Przez sekundę zobaczyłam ulgę z tej decyzji na jego
twarzy.
Głos Doyle’a zabrzmiał w tej ciszy jak głęboki, mocny dzwon, mruczące uderzenie jego
głosu przebiegło przez moją skórę.
- Byłem tam, kiedy gobliny pozbawione były swojej magii, Kuragu. Pamiętam waszych
czarnoksiężników. Pamiętam, że był czas, kiedy magia goblinów przerażała swoją psychiczną
mocą.
- I kto wymordował każdego czarnoksiężnika i czarownicę pomiędzy nami? – Znów
wracał gniew w jego głosie.
- Ja - powiedział Doyle. Nigdy nie słyszałam słowa tak pustego, bez emocji, nie
wyrażającego nic.
- To była magia sidhe, ta która wyssała magię z naszych żył.
- To nie było zaklęcie Unseelie, Kuragu. Chcieliśmy wygrać wojnę, nie zniszczyć was.
- Ten bękart Taranis nie zniszczył nas, on i jego błyszczący lud wypowiedział zaklęcie.
Wyssali naszą magię i zatrzymali ją. Nie wierz w nic innego, Ciemności. Ta błyszcząca kupa
hipokrytów zatrzymała to, co ukradli.
- W przeszłości nie robiłem nic dla Króla Światła i Iluzji - powiedział Doyle.
36
Kurag patrzył na Doyle’a przez sekundę lub dwie, potem powiedział spokojnie, nawet
jeśli mogłam zobaczyć gniew na jego twarzy.
- Pomogłeś zabrać naszą magię. Dlaczego chcesz pomóc nam ją odzyskać?
- Nie zgadzałem się, że powinna być wam zabrana za pierwszym razem. Nie miałem
problemu z zabijaniem twoich ludzi. Oni mordowali nas. Gdyby ich zaklęcia pozostałyby na
właściwym miejscu, to może byłoby gorzej dla sidhe.
- Wygralibyśmy i mielibyśmy wasze błyszczące tyłki.
Doyle wzruszył ramionami.
- Kto powiedział, że tak by się skończyła ta wojna? Ale teraz mówię: oferujemy oddanie
części magii, która została wam skradziona.
Wyszeptałam prosto do ucha Kitto.
- Zabłyśnij dla niego, Kitto.
Kitto podniósł swoją głowę, by popatrzeć mi prosto w oczy. Jego twarz była tak
poważna, jakby nie chciał tego zrobić. Chciałam zapytać go dlaczego, ale nie mogłam zapytać
przed Kuragiem, ponieważ nie wiedziałam jaką odpowiedź mógłby dać Kitto. Nauczyłam się
lata temu, żeby w środku negocjacji nigdy nie zadawać pytań, na które nie zna się
odpowiedzi. Odpowiedzi mogą cię zranić.
- Boję się - odpowiedział Kitto cichym głosem.
Rozumiałam to. Złość, pożądanie, wszystkie rodzaje emocji sprawiają, że magia się
rozjarza, ale strach i obcość mogą ją zabić. To zależało od rodzaju strachu. Jeżeli to był rodzaj
przerażenia paraliżujący umysł i wywołujący panikę, to po prostu nie można było się
skoncentrować. Ale mały strach mógł pomóc sprowadzić magię, czasami twoje największe
lęki mogły unaocznić twoje największe moce. Wciąż, zwłaszcza na początku, kiedy magia
była nowa, nigdy nie wiadomo było, w jaki sposób strach zadziała.
Kitto nie mógł pokazać swojej magii, ponieważ bał się na śmierć Kuraga i Creedy. Był
za bardzo przerażony, by myśleć jasno, by samemu użyć magii.
Chwyciłam jego twarz w moje dłonie.
- Rozumiem.
Spojrzałam za siebie na Rhysa i westchnęłam. Rhys to tej pory dobrze grał, ale ten jeden
wymuszony uścisk był największym fizycznym kontaktem, jaki miał z Kitto. Proszenie
Rhysa, by pomógł mi, co sprowadzało się do gry z Kitto, było proszeniem o zbyt wiele. Mój
biały rycerz, jak nazywał go Kurag, wykonał swój obowiązek na dzisiaj.
Nadal trzymając jego twarz w swoich dłoniach, złożyłam na ustach Kitto delikatny
pocałunek.
37
- Co to jest? – zapytał Kurag.
Uniosłam swoją twarz wystarczająco, by popatrzeć na niego.
- Chciałam, by Kitto wezwał swoją magię, ale za bardzo się was obawia.
- Dlaczego używana przez goblinów magia, jest tak krucha?
- Na początku swoich mocy, czasami potrzebujesz pomocy z wyciąganiem jej.
Doyle przytaknął.
- To jak z każdą inną bronią, Kuragu. Ktoś niedoświadczony w walce mieczem, może
wahać się w walce, czy być niepewnym kiedy uniknąć uderzenia.
Zmarszczył brwi, wiercąc się na swoim wielkim krześle, jakby nagle stało się
niewygodne.
- Nie mam magii, ale jeśli mówicie, że jest jak broń, niech tak będzie.
Mogłabym powiedzieć, że jego twarz wyrażała, że jednak zrozumiał, co mamy na myśli.
Creeda wskoczyła powrotem w ramy lustra. Kurag podniósł ją nieuważnie, jak gdyby
była zwierzątkiem, które chce być wzięte na kolana.
- Lśnij dla nas, księżniczko, lśnij dla nas - Creeda powiedziała pożądliwym głosem, w
którym nadal słychać był ten wysoki, mechaniczny jazgot.
Kurag dał jej delikatnie klapsa w bok. Podniosła swoje oczy na niego.
- Co? Chcesz, by chociaż trochę zalśniła.
Patrząc na Kuraga, walczącego, by zachować neutralny wyraz twarzy, zdałam sobie
sprawę, że jedno to pozwalać Creedzie mieć trochę zabawy z Kitto, ale włączać do tego mnie,
to zupełnie co innego. W tym momencie wiedziałam dwie rzeczy. Jedna, miałam przewagę
nad Kuragiem w każdych negocjacjach, druga, inne gobliny mogły to zauważyć, a jeżeli już
wiedziały, mogły uważać to jako słabość. Gobliny nie mają dziedzicznej monarchii. Zostajesz
królem, ponieważ jesteś wystarczająco mocny, by zamordować starego króla. Żaden Król
Goblinów nie umarł spokojnie we śnie. Wszyscy bali się Kuraga, ale jeśli wyczują jedną
słabość, będą podejrzewać inne. Gobliny, jak rekiny, wyczują krew.
- Czy reszta z nas przegapiła przedstawienie? – Męski głos, który wcześniej robił uwagi,
dobiegł znów zza kamery.
Kurag posłał złe spojrzenie w kierunku tego kogoś.
- Księżniczka nie urządza przedstawień. – Obrócił się znów do mnie. – Czy to się
zmieniło, od kiedy masz swój harem? – Zdołał przywołać powrotem na twarz wojowniczą
pustkę, wykorzystując gniew by ukryć to, o czym myślał.
- By zmniejszyć strach Kitto, będę go pieścić.
38
Zza lustra dochodziły okrzyki i dźwięki. Typowe męskie dźwięki, jakie byłyby nie na
miejscu nawet w większości barów w sobotnią noc.
Kurag zignorował je jak mógł, ale wysiłek był widoczny w jego wielkich rękach,
umiejscowiony w jego ramionach. Jego królowa zesztywniała, tak że była przygotowana
zeskoczyć dla bezpieczeństwa.
- Nie będzie za dużego przedstawienia, na standardy goblinów, czy nawet na standardy
Unseelie, ale złagodzę jego strach i otworzę go na jego magię.
- Widziałem jego blask, Merry. Wierzę, że jest sidhe. Wierzę, że jest w nim magia. Ale
nie rodzaj magii, która pomoże na polu bitwy. A to jest jedyny rodzaj magii, jakiej my
potrzebujemy.
- Ty to powiedziałeś, Kuragu. – wtrącił się Doyle. – ponieważ gobliny nigdy nie znały
innych rodzajów magii.
- Powiedziałem to, ponieważ taka jest prawda. – Jego oczy były bardziej
pomarańczowe, niż żółte. Zmieniły kolor z gniewu.
- Czy chcesz zobaczyć blask jego magii, która może być także twoja, Kuragu? –
zapytałam i zniżyłam trochę mój głos. Przyznałam się do użycia pociągu do mnie przeciwko
niemu. Gdybyśmy mogli zdobyć gobliny dla prawie trwałego sojuszu, moglibyśmy trzymać
większość wrogów w bezpiecznej odległości. Dla życia tych, którzy byli mi drodzy, dla
przyszłości Dworu Unseelie, mogłam manipulować królem. Szorstko skinął głową. Creeda
złożyła swoje ręce razem, jakby miała klasnąć, podskakiwała jak dziecko na jego kolanach.
Popatrzyłam na Kitto. Zapytałam go wzrokiem, czy jest gotowy. Mruknął: tak.
Pocałowałam go delikatnie w usta, nie jako element gry, ale jako podziękowanie i jako
przeprosiny, za zmuszenie go do zrobienia czegoś, czego nie chciał.
Mogłam czuć niechęć jego ciała i byłam rozdarta. Znałam Kitto na tyle dobrze, że
wiedziałam jak pokierować nim we właściwy sposób, ale jeżeli zrobiłabym to przed
goblinami, oni też by się dowiedzieli jak to zrobić. Wiedziałam jak sprawić, by Kitto lśnił,
ponieważ był moim kochankiem i przyjacielem. Jeżeli będę powolna i będę robić dotykiem
wiele rzeczy, to z łatwością ukryję jego ulubiony dotyk pomiędzy innymi, wtedy Creeda nie
pozna klucza do jego ciała. To będzie trwać dłużej, ale nie chcę pomóc Creedzie męczyć go.
Zrobię, co tylko będę mogła, by nigdy nie zobaczyć jak Creeda kładzie na nim swoje ręce, ale
znałam za wiele królewskiej polityki, żeby być pewną, że mogę zachować go bezpiecznym.
Nigdy beztrosko nie odmawiaj królowej, żadnej królowej.
Podjęłam decyzję i przysunęłam Kitto w moje ramiona.
39
Rozdział 4
Usiadłam na brzegu łóżka z Kitto na moich kolanach, siedział na mnie okrakiem, tak
jakbym ja była chłopcem, a on dziewczynką. Jego spodenki rozciągnęły się mocno na
szerokość twardego zaokrąglenia jego pośladków, moje ręce trzymały te twarde ciało przez
ubranie. Trzymałam go nadal na kolanach, kiedy moje usta badały jego twarz, jego szyję, jego
ramiona. Zadrżał, gdy pieściłam delikatnie jego ramię. Nawet przez ubranie poczułam, że
twardnieje. Położyłam jedną rękę na jego pośladku, by powstrzymać go przed upadkiem, ale
drugą przeciągnęłam mu po plecach. Bawiłam się umieszczonymi tam tęczowymi łuskami i
znalazłam linię nagiej skóry, która biegła wzdłuż jego kręgosłupa. Pieściłam koniuszkiem
palca ten długi, gładki pasek skóry i to sprawiło, że przeszedł go dreszcz, odchylił w tył
głowę, przyłożył swoją twarz do mojej, nadal z zamkniętymi oczami i ustami na wpół
rozchylonymi. Ale nadal nie lśnił.
Był piękny, gdy siedział na moich kolanach, ale była tu tylko magia obnażonej skóry i
zachwycającego ciała. Nie lśnił mocą.
- Spraw by lśnił, spraw by lśnił! – zawołała Creeda, jak gdyby czekała już tak długo, że
mogła wykrzykiwać.
Na dźwięk jej głosu Kitto uwiądł, jego ramiona opadły, opuścił głowę i skulił się
przyciskając do mojego brzucha. Tak jakby sam dźwięk jej głosu przypomniał mu niemiłe
rzeczy. Gobliny nie widzą małżeńskiej przysięgi tak jak my, oboje partnerzy cieszą się pewną
wolnością. Jakiekolwiek dziecko będące rezultatem jakiegokolwiek związku jest
wychowywane przez parę małżeńską jako wspólne. Nie ma wstydu czy krzyku o to, że ktoś
jest bękartem. Może to jest powodem, że nie mają dziedzicznej monarchii. Ale jakikolwiek
nie byłby zwyczaj, nie chciałabym, by Kitto kiedykolwiek stał się maskotką Creedy.
- Cii, Creeda - powiedział Kurag. Ale szkoda już się stała.
Kitto owinął swoje nogi dookoła moich bioder, jak dziecko szukające pocieszenia.
Przycisnął się do mnie i schował swoją twarz w moich ramionach.
Spojrzałam na Kuraga.
- Nie wiedziałam, że twoja królowa zna Kitto tak dobrze.
- Nie zna.
Poklepałam plecy Kitto i nie byłam pewna, czy mu wierzyć, ale nie mogłam wymyślić
żadnego dobrego powodu, dla którego miałby kłamać.
- Więc nie rozumiem poziomu jego strachu przed nią.
40
- Creeda, jak większość naszych kobiet chętnie próbuje goblinów, które są również
sidhe. Musiał być jej kobiecym wyborem na bankiet. – Kurag nie wyglądał na szczęśliwego,
nie byłam całkowicie pewna dlaczego, ale tak naprawdę nie miało to znaczenia.
- Gobliny gwałcą wrogów i więźniów, ale nie gwałcą się nawzajem - powiedziałam.
Kurag popatrzył na Rhysa.
- Twój jasny książę wie dokładnie, co robimy z więźniami.
Posłał zły, lubieżny uśmieszek, jakby był szczęśliwy, że mógł wrócić na miejsce, które
lubił. Uwielbiał drażnić Rhysa.
Rhys poruszył się na łóżku za mną. Leżał tak cały czas, podczas sceny z Kitto.
- Wiem, że byłem głupcem, Kuragu. Księżniczka powiedziała mi, że mogłem
oszczędzić sobie wiele cierpienia, gdybym wiedział o co pytać.
Lubieżny uśmieszek Kuraga zniknął, zmarszczył brwi.
- Sidhe przyznający, że jest głupcem, to jest cud.
Kurag spojrzał z powrotem, akurat by zobaczyć, że Rhys skinął głową.
- Jesteśmy arogancką rasą, ale niektórzy z nas umieją uczyć się na swoich błędach.
- I czego się nauczyłeś jasny książę?
- Że zanim przybędziemy na jakikolwiek bankiet na twoim dworze, musimy bardzo
dokładnie wyjaśnić, co może zdarzyć się z nami, a co nie. Z nami wszystkimi, włączając
Kitto.
- To jest aroganckie - powiedział Kurag. – Żaden sidhe nie może odmawiać goblinowi
dostępu do innego goblina.
- Jeżeli Kitto nie chce być z kobietą, może powiedzieć nie. – Podsumowałam.
- Chcę go posmakować - powiedziała Creeda.
- Nie, jeżeli on powie nie – odpowiedziałam.
- Będę go miała - powiedziała, przechylając się w stronę szkła.
Kitto skulił się przy mnie.
- Kontroluj swoją królową, Kuragu - powiedziałam.
- Jest jedną z setek, które czują to samo, Merry.
Przytuliłam Kitto bliżej.
- Może nie przetrwać uprzejmości setek goblinek.
Kurag wzruszył ramionami.
- Jesteśmy nieśmiertelni. Wyleczymy się.
Potrzęsłam głową, ale to Rhys był tym, który odpowiedział.
- Nie chcemy narażać na to Kitto.
41
- On jest mój. – Powiedział Kurag, słychać było narzekanie w jego krzyku. – Dałem go
Merry, ale on nadal jest mój. Ja jestem jego królem i ja mówię, co się z nim stanie.
- Kuragu - powiedziałam i gdy jego prawie pomarańczowe oczy popatrzyły na mnie,
kontynuowałam. – Znam wasze prawo. Nie gwałcicie swoich własnych ludzi, jeżeli nie
złamią jakiegoś prawa i nie chcecie skazać ich na karę za zbrodnię.
- Jest jeden wyjątek od tej reguły, Merry.
Musiałam wyglądać na tak zadziwioną, jak się czułam.
- Nie wiem o wyjątkach do tej reguły.
Spokojnie, pomyślałam Poza tym, odrzucenie twojej w adzy jest niebezpieczn rzecz .
ł
ą ą
- Myślę, że twój ojciec upewnił się, że wykształciłaś się w naszych zwyczajach.
- Tak zrobiłam, - powiedziałam, - ale ty nie wymuszasz swojej woli na innych, nie jest
to potrzebne. Zawsze jest jakiś chętny partner pod ręką.
- Ale jeśli jeden z nas sprzedaje swoje ciało dla bezpieczeństwa i opieki, wtedy
rezygnuje z prawa do odmowy swojego ciała każdemu. Tylko jego obrońca może decydować,
kto może go dotknąć, a kto nie.
Nadal marszczyłam brwi.
- Merry, czy nie zastanawiałaś się, dlaczego byłem tak pewny, że Kitto może iść z tobą,
i robić co zechcesz? – Kurag westchnął.
Pomyślałam o tym, potem odpowiedziałam.
- Nie, jeżeli nasza królowa każe jednemu ze swoich strażników iść ze mną i robić co
zechcę, on tak czyni. To nie jest nasze prawo, ale to jest niezdrowo odmawiać królowej.
Założyłam, że tak samo jest z twoimi ludźmi.
- Dałem ci Kitto, ponieważ jego obrońca był już nim zmęczony, ale nikt nigdy nie
oskarżał go o to, że nie opiekuje się swoimi ludźmi, wszystkimi ludźmi. Dlatego nigdy nie
przeciwstawił się jego władzy. Był surowy, ale sprawiedliwy. Połowa jego ludzi bała się go, a
druga połowa kochała go, ponieważ zapewniał im bezpieczeństwo.
- Nie wiedziałam, że jakiś goblin potrzebuje takiego rodzaju ochrony - powiedziałam.
Kitto nadal był naprzeciw mnie i mogłam prawie poczuć jego strach. Strach, co myślę o nim
teraz.
- Los półsidhe pomiędzy nami nie jest piękny, Merry. Wielu umiera młodo, zanim dojdą
do tej słynnej magii sidhe. Ale wielu pośród nas miało sidhe w swoim łóżku. Wiele z
mieszańców twojego gatunku kończy handlując swoim ciałem dla bezpieczeństwa.
Mówił o prostytucji, koncepcji niespotykanej pomiędzy istotami magicznymi, a
przynajmniej nie pomiędzy faerie.
42
Poza faerie, no cóż, wygnańcy muszą jakoś żyć i jest kilkoro, którzy wybrali taką drogę.
Ale nawet wtedy jest więcej sposobów, które dla faerie są bardziej opłacalne. Jesteśmy
tradycyjnie wszyscy pełni wigoru i dla niektórych z nas, seks to seks. Nie osądzam, to tylko
prawda. Ale gobliny nawet nie miały słowa na określenie prostytutki. Bardziej obcego pojęcia
dla ich społeczeństwa było ciężko znaleźć.
- Ale między goblinami jest zawsze seks. Czy większość goblinów nie myśli, że jeden
partner seksualny jest bardziej podobny do następnego?
Kurag wzruszył ramionami.
- Wszystkie gobliny są żarłocznymi kochankami, Merry, ale to jest bardziej jak dodatek
do delikatnego mięsa, jeśli dane nam jest dochodzić do prawdy. Ktoś, kto nie może ochronić
siebie i nie ma innej umiejętności do zaoferowania. Nie jest rzemieślnikiem, nic nie
wytwarza, nic nie sprzedaje. Ma tylko jedną umiejętność, więc pozwalamy mu sprzedawać tę
umiejętność, skoro musi. – Nie wyglądał na szczęśliwego, jakby to w jakiś sposób obrażało
go, obrażało jego pomysł, jak powinien toczyć się świat. – Powinniśmy zabijać takich
słabeuszy, ale niektórzy z nich znaleźli schronienie u kogoś, kto był wystarczająco mocny, by
zapewnić im bezpieczeństwo, więc pozwoliliśmy na to.
- Nie może być wielu takich pomiędzy wami - powiedziałam.
- Nie, ale prawie wszyscy z nich są półsidhe. – Spojrzał na bok za lustro. – Oczywiście
nie wszyscy półsidhe są słabi. – Dał znak i dwóch mężczyzn weszło w pole widzenia lustra.
Na pierwszy rzut oka mogłabym wziąć ich za sidhe. Seelie sidhe. Obydwaj byli wysocy,
szczupli, z długimi żółtymi włosami i przystojni w sposób, w jaki sidhe czasami są, z
pełnymi, wydatnymi ustami i zmarszczką od czoła, przez policzek do brody, która
przypominała mi Mroza. Ich skóra była w kolorze delikatnego złota, którą na Dworze Seelie
nazywają poca owan przez s o ce
ł ą
ł ń . Jest rzadka między nimi, niespotykana między nami. Ale
na drugi rzut oka widać było oczy, za duże w stosunku do twarzy, podłużne jak u Kitta i pełne
koloru, bez białego w oku, tylko ciemne wokół źrenicy zagubionej w morzu zieleni u jednego,
i czerwieni u drugiego. Zielony był kolorem letniej trawy. Czerwony był kolorem jagód
ostrokrzewu w środku zimy. Byli również więksi niż sidhe, tak jakby więcej ważyli, lub
goblińskie geny dały im łatwość przenoszenia trochę więcej muskułów.
- To jest Holly, a to jest Ash. Bliźniaki zostawione pod naszymi drzwiami przez jakąś
kobietę Seelie po ostatniej wielkiej wojnie. Są postrachem pomiędzy nami. – Dla Króla
Goblinów powiedzieć to przy przedstawieniu było najwyższą pochwałą dla goblińskiego
wojownika – i czymś w rodzaju ostrzeżenia dla nas, jak myślę.
43
Ten z czerwonymi oczami spojrzał na nas. Ten z zielonymi miał bardziej neutralne
spojrzenie, jakby nadal decydował czy nas nienawidzić. Jego brat wyglądał, jakby już
zdecydował.
- Pozdrowienia, Holly i Ash, jedni z pierwszych pomiędzy wojownikami Kuraga -
powiedziałam.
Zielonooki odpowiedział.
- Pozdrowienia, Meredith, Księżniczko Sidhe, dzierżąca rękę ciała. Jestem Ash. – Jego
głos był uprzejmie neutralny. Kiedy mówił lekko się ukłonił.
Jego brat obrócił się do niego i popatrzył, tak jakby chciał go uderzyć.
- Nie kłaniaj się jej. Jest dla nas nikim. Nie jest królową, nie jest księżniczką, jest nikim.
Kurag nie siedział na swoim krześle, prawie dał sobie radę z Hollym, zanim ten
zareagował. Holly naprawdę położył dłoń na nożu przy swoim pasie, kiedy zawahał się.
Gdyby wyciągnął ostrze, wtedy Kurag mógłby wziąć to jako śmiertelną obrazę i odbyłaby się
walka na śmierć. Kiedy wyciągnął ostrze, był to już wybór Kuraga. W ciągu sekundy
zobaczyłam zagubienie na jego twarzy, później ręka Kuraga rozmyła się i młodszy goblin
znalazł się na podłodze blisko krzesła. Krew zalśniła w świetle, jak dziwna purpurowa
biżuteria na jego złotej skórze. Jego krew była prawie tego samego koloru, co jego oczy.
- Ja jestem tutaj królem, Holly i dopóki jesteś goblinem wystarczająco by widzieć
różnice, moje słowo jest prawem.
Holly rozsmarował rękawem krew ze swojej brody i odpowiedział nadal siedząc na
podłodze.
- Nie jesteśmy dziwkami. Nie ma nic w naszym prawie, co pozwoliłoby ci wysłać nas
do jej łóżka czy łóżka kogokolwiek. Nie potrzebujemy obrońców dla naszych ciał – zakaszlał
i splunął krwią na podłogę. To było obrazą pomiędzy goblinami, marnowanie krwi. Powinien
ją wypić. – Uważamy się najpierw za goblinów, a wcale za sidhe, przynajmniej powinieneś
sprzedać nas z daleka od tych bladych sidhe. Nie zrobiliśmy nic, by na to zasłużyć.
Kurag poruszył się do przodu, kroczył powolnym ruchem, jak gdyby każdy mięsień
walczył przeciwko każdemu innemu mięśniowi. Chciał rozerwać Holly’ego, to było widoczne
na jego twarzy. Obserwowaliśmy, jak próbuje opanować swój gniew.
Ash nieznacznie się poruszył. Nie byłam pewna, co robił, ale to przyciągnęło wzrok.
Nóż za jego pasem był nadal w pochwie, ale coś zrobił.
To Doyle był tym, który powiedział.
- Kuragu, to będzie wystarczająco trudne bez niechętnych partnerów do łóżka.
Kurag spojrzał na nas.
44
- Oni są za młodzi, Ciemności, nie pamiętają, kim byliśmy. Jeżeli Holly zrozumie, kim
byliśmy, kim znów możemy być, chętnie pójdzie.
- Wielu z twoich półsidhe zostało po ostatniej wielkiej wojnie?
Kurag przytaknął.
- Większość ze starszych nie żyje. Mieszańcy sidhe nie przetrwali długo pomiędzy nami
kiedy zrobiliśmy z nich dziwki
.
- My nigdy nie byliśmy dziwkami - powiedział Holly.
Ash stał prawie uśmiechnięty za plecami Kuraga, ale jedną rękę miał ukrytą z boku.
Creeda stała za tronem i dojrzałam błysk ostrza trzymanego w jej wielu rękach, ale nie w
rękach od strony Asha. Czy wyciągnął nóż? Cokolwiek zrobił, nie podobało się to Creedzie.
Prawdę mówiąc, mnie także.
- Wystarczy, Kuragu - powiedziałam. – nie zamierzam siłą przekonywać do siebie
nikogo. Jeżeli Holly nie chce być sidhe, niech tak będzie.
- Ale ja chcę być sidhe, - powiedział Ash delikatnym głosem, który zmienił się w
delikatny uśmiech i zostawił jego zielone oczy puste i miłe. Ash był urodzonym politykiem.
Jego uśmiech poszerzył się, ale był jakiś smutny. – Mój brat i ja zawsze zgadzaliśmy się we
wszystkim, aż do teraz. Ale jeżeli ja będę sidhe, Holly będzie nim również.
Creeda była blisko, wystarczająco by zobaczyć, co Ash wyciągnął. Przesunął rękę by
była widoczna. Zobaczyłam, że Creeda zesztywniała. Poczułam, że Doyle i Rhys zesztywnieli
obok mnie. Ręka Asha była pusta. Ale mogłabym założyć się prawie o wszystko, że nie była
pusta sekundę wcześniej.
- Więc przybądź i zostań sidhe, Ash. Dlaczego chcesz ciągnąć twojego brata, jeżeli jest
niechętny? – Zapytałam, a mój głos był westchnieniem.
- Dlatego, ponieważ ja będę - powiedział Ash i uprzejmość zastąpił arogancją, którą
możesz zobaczyć tylko na twarzy sidhe. O tak, Ash był jednym z nas. Może przetrwał
pomiędzy goblinami, ale był nasz.
Holly teraz stał na swoich własnych stopach, trzymając wielkie drewniane krzesło w pół
drogi pomiędzy Kuragiem, a sobą. Odwrócił się tyłem do nas, więc nie mogłam widzieć jego
twarzy, ale słyszałam jego głos, było w nim coś bliskiego strachowi, czy jakiemuś innemu
ostremu uczuciu, którego nie mogłam nazwać.
- Bracie, nie róbmy tego. Nie potrzebujemy tych błyszczących. Jesteśmy goblinami i tak
jest lepiej.
Ash potrząsnął głową.
45
- Przeżyliśmy razem Holly i nadal będziemy żyć razem. Słyszałem opowiadania
naszych gawędziarzy. Możemy dostrzec, kim kiedyś byliśmy, a ty i ja przyniesiemy te
chwalebne dni z powrotem do goblinów.
Podszedł do swojego brata przechodząc koło Creedy, jakby jej tam nie było. Syknęła na
niego, kiedy przechodził obok niej. Ostrze w jej ręce zalśniło srebrem, ale odłożyła je do
pochwy, która była niewidoczna pomiędzy gniazdem jej ramion.
Podszedł do Holly’ego i położył rękę na jego ramieniu.
- Będę stał koło ciebie we wszystkim, nawet w twoim gniewie na naszego króla, ale nie
zmuszaj nas do zabijania, kiedy możemy doświadczyć takiej chwały, jakiej gobliny nie
widziały przez ponad dwa tysiące lat.
Gdzieś w jego mowie było przyznanie się, że nie mógłby pozwolić Kuragowi zabić
Holly’ego, że mógłby dźgnąć w plecy króla.
Holly zrobił gwałtowny znak w naszym kierunku, machnął ramieniem. Szybkie
spojrzenie w naszą stronę, było jadowite od jego nienawiści.
- Zostawili nas na śmierć. Jak możesz wejść do ich łóżek?
Ash chwycił brata za ramiona, palce wcisnęły się wystarczająco głęboko, żebym
mogłam widzieć to z odległości. Potrząsnął nim delikatnie.
- Ci sidhe nie mają nic wspólnego z nami. Żaden z nich nie jest naszą matką czy ojcem.
- Jak możesz być pewny?
- Popatrz na nich Holly, popatrz na nich z czymkolwiek innym, niż twoja nienawiść. -
Obrócił swojego brata twarzą do nas i spojrzenie na tą jedną twarz, na której była mieszanina
bólu i nienawiści, było ciężkie do zniesienia. – Żadne z nich nie ma złotej skóry i włosów. To
są Unseelie sidhe i nie mają nic wspólnego z nami.
Holly wyglądał, jakby zaraz miał płakać. Nigdy nie myślałam, że zobaczę coś takiego
na goblińskiej twarzy. Kitto płakał, ale to był Kitto. Dla mnie przypadkowo był goblinem, był
po prostu sobą. Nie ma znaczenia, jak bardzo na sidhe wyglądał Holly, dla mnie był nadal
goblinem. Genetycznie był półsidhe, ale kulturowo i moralnie był goblinem. Będę tak
uważać, dopóki nie przekona mnie, że jest inaczej.
- Nie wierzę, że ten goblin może lśnić jak sidhe - powiedział Holly, jego głos był
rozzłoszczony i beznadziejnie uparty.
- Spraw by zalśnił, Merry - powiedział Kurag. – Holly potrzebuje dowodu.
- Jeżeli będziemy mieć waszą gwarancję, że Kitto nie będzie mięsem dla żadnego
goblina, który będzie chciał posmakować ciała sidhe, może sprawię, że zalśni dla ciebie. Bez
tej gwarancji, myślę, że jego strach nie dopuści do tego.
46
Kitto trząsł się naprzeciw mnie. Obrócił swoją głowę wystarczająco, by zerknąć znów
na lustro, ale przywarł do mnie jakby bezwładnie, jakby obawiał się, że coś może go porwać.
- Nie - powiedział Holly, odrywając się od powstrzymującej go ręki brata. – Nie, jeśli on
otrzyma gwarancję bezpieczeństwa, to wszystkie dziwki będą chciały ją dostać. – potrząsnął
głową sprawiając, że jego blond włosy zafalowały.
- Niestety, zgadza, się z Hollym, Merry. Jeżeli jeden zdobędzie gwarancję, to reszta już
poleci.
Zmarszczyłam brwi.
- Jestem jego kochanką. Czy to czyni mnie jego protektorem?
Kurag wyglądał, jakby nie wiedział co powiedzieć. Ash potrząsnął głową.
- Nie rozumie, o co prosi. – powiedział.
Kurag popatrzył na Doyla.
- Ciemności, księżniczka jest sidhe, ale nie jest tobą czy jasnym księciem. Nie ma
wystarczająco silnego ramienia, by powstrzymać każdego goblina, który zechce skosztować
Kitto.
- Powiedziała - powiedział Holly. – Jest jego protektorem, to obowiązuje.
- Tak - powiedziała Creeda, - pozwólcie mnie być pierwszą do walki, kiedy przybędzie.
Będę mieć Kitto, a jeżeli dostanę kawałek tego czystego ciała, to będzie znacznie lepiej.
Wiedziałam, że przekręciła moje słowa, ale nie wiedziałam jak temu zaprzeczyć.
- Nie przyprowadzimy księżniczki do twojej sali, jeżeli będzie musiała spędzić całą noc
walcząc w pojedynkach - powiedział Doyle. – Bylibyśmy kiepskimi strażnikami, gdybyśmy
się na to zgodzili.
- Holly ma rację. Jeżeli zagwarantuję Kitto bezpieczeństwo, inni tacy jak on będą chcieli
tego samego. Jesteśmy bardziej demokratyczni niż wy i bardziej poważam głos moich ludzi,
niż sidhe. – Wzruszył swoimi masywnymi ramionami – Dla nas to działa dobrze, ale Merry
nie jest goblinem. Nie przetrwałaby nocy.
- Czy sidhe są tacy krusi? – Powiedział Holly, głosem pełnym pogardy.
- Nie zmuszaj, bym znów dał ci w ucho - powiedział Kurag.
- Jestem śmiertelna - powiedziałam.
Twarz Holly’ego wyrażała zaskoczenie, ale to Ash przemówił.
- Myśleliśmy, że to był zła pogłoska, rozgłoszona przez twoich wrogów. Więc jesteś
naprawdę śmiertelna?
Przytaknęłam.
Ash wyglądał na zakłopotanego.
47
- Więc mogłabyś zginąć chroniąc dziwkę.
Rhys wstał za mną, jego ramię wsunęło się nie na mnie, ale na Kitto. Opuścił swój
podbródek na czubek mojej głowy, ale jego ręka błądziła po plecach mniejszego mężczyzny.
- My jesteśmy jego protektorami - powiedział Rhys. Jego głos był bardzo czysty i nie
wyrażał żadnych emocji.
Kitto spojrzał na niego i byłam wdzięczna, że osoby w lustrze nie mogły widzieć szoku
na jego twarzy. Rhys nie patrzył na niego, ale trzymał swoją pustą twarz skierowaną w stronę
lustra i Kuraga.
Jeden raz królowi goblinów odebrało mowę. Myślę, że nam wszystkim. No dobrze, nie
wszystkim.
Creeda podskoczyła na krześle, żeby lepiej widzieć i być lepiej widzianą.
- Czy pozwolisz spróbować goblinom ciała, biały rycerzu?
- Kitto jest sidhe - powiedział Rhys płaskim głosem - tak jak ja.
- Więc tak będzie - powiedział Doyle.
Coś zadźwięczało w powietrzu, nie rzeczywiste dzwonki czy coś, co można byłoby
usłyszeć uszami, ale słowa miały wagę i odbiły się echem po pokoju. Twarz Kuraga pokazała,
że również to poczuł. Zdarzyło się coś ważnego. Coś zostało przeznaczone, jakaś część
proroctwa, które miało zacząć się, została zmieniona tak całkowicie, że przeznaczenie dla nas
wszystkich zmieniło się w tym momencie. Możesz poczuć wagę tego, nigdy naprawdę nie
wiesz, co to znaczy, zanim jest już za późno, by wszystko zmienić. To mogły być dni lub lata,
zanim dowiemy się, co zdarzyło się przez te słowa.
Rozległ się dźwięk z głębi pokoju Kuraga. To był stukoczący hałas sunący powoli,
ześlizgujący się, jakby wąż z wieloma nogami. Nie wiedziałam, co to był za dźwięk, ale Kitto
zbladł, siedział bezkrwisty w moich ramionach, jego ciało nagle zwiotczało. Gdybym go nie
podtrzymywała, upadłby na podłogę. Rhys klęczał z rękami na moich ramionach, ale nadal
górował za mną. Mogłam poczuć napięcie przepływające przez jego ręce.
Chciałam zapytać, co złego się stało, ale nie chciałam pokazywać naszej słabości w
oczach Kuraga. Wtedy Kurag odpowiedział na moje nie zadane pytanie.
- Nie mówiłem ci jeszcze - Kurag był zły, ale był na krawędzi rezygnacji z tej złości.
Jakby ta złość była bardziej formalnością. Prawdziwa złość, ale nie miał zbyt wiele nadziei,
że to cokolwiek pomoże. Nigdy nie widziałam Kuraga tak… pokonanego.
Głos dochodził tuż za brzegu lustra. Był wysoki, syczący i pierwsze o czym
pomyślałam, to wąż, ale brzmiało jak metaliczne brzęczenie, jakie wydawała Creeda, a w niej
nie było wężowego goblina.
48
- Nie chce mnie pokazać, nieprawdaż Kuragu? Pokaż ksssiężżniczce, że nie wszyssscy
nasssi sssidhe sssą jak Holly i Ash.
- Tak, - powiedział Kurag i obrócił się do lustra. Wyglądał poważnie. – Musisz
wiedzieć, Merry: nie wszyscy półsidhe wzięli wygląd po swoich rodzicach sidhe. Zanim się
zgodzisz, powinnaś zobaczyć, co weźmiesz do swojego łóżka. – Patrzył teraz na Rhysa, ale
ten drażniący ostry ton znikł. – Nie wszyscy z naszych mieszańców są mężczyznami.
- Nie rób tego, Kurag - powiedział Rhys, jego głos był pusty, ale ta pustka była pełna
czegoś, co mnie przerażało.
- Ona jest półsidhe, biały rycerzu i chce swojej szansy, by mieć cię znów w łóżku.
Stukający, wężowy hałas był bliżej i jakby coś pełzało i ciągnęło się w tym samym
czasie.
Kitto wydał z siebie wysoki dźwięk, pochodząc głęboko z gardła, bezradnie ostry.
Chwyciłam go mocno, ale wyglądało, że mnie nie czuje. Jego ciało nadal było wiotkie w
moich ramionach, jakby wysunął się z siebie.
- Co się dzieje? – zapytałam.
Rhys powiedział jedno słowo, z taką nienawiścią, że ciężko było tego słuchać.
Powiedział imię tego czegoś, co właśnie pełzało za wielkim krzesłem Kuraga. Czegoś, co
wyglądało, jakby było zszyte razem z różnych nocnych koszmarów.
- Siun.
Kitto zaczął krzyczeć.
49
Rozdział 5
Krzyk Kitto był wysoki i żałosny, jak dźwięk, jaki wydają małe króliczki, kiedy
dopadnie je kot. Wyrwał się z moich kolan, przeskoczył łóżko, opadł po drugiej stronie.
Mróz wpadł do pokoju z pistoletem w jednej ręce i mieczem w drugiej. Szukał wroga,
potem wykrzywił się do nas, kiedy nie było nic do zastrzelenia.
- Co się stało? Co jest z Kitto?
- Czy moja mała dziwka nie chce powitać swojej pani? Czy zapomniałeś wszystkiego,
czego cię uczyłam, Kitto? – Powiedziała rzecz na krześle.
Doyle klęknął przy Kitto i bez sukcesu próbował go uciszyć. Słyszałam głęboki głos
przechodzący w krzyk, ale kiedy Kitto w końcu był w stanie coś powiedzieć, było to: nie, nie,
nie, nie, nie. Znowu i znowu, i znowu.
Próbowałam obrócić się i pomóc Kitto, ale ręka Rhysa zacisnęła się na moich
ramionach. Jedno spojrzenie na jego twarz i wiedziałam, że Kitto nie był jedynym, kto
potrzebował pomocy. Nie wiedziałam co robić, ale zostałam tam gdzie byłam, z Rhysem
klęczącym tak, że jego ciało dotykało moich pleców. Zostałam tam, więc mógł oprzeć się o
mnie i nie przewrócić.
Obróciłam się z powrotem do goblina na krześle i poczekałam, kiedy moje oczy ogarną
to wszystko.
Na pierwszy rzut oka, wyglądało to na wielkiego, czarnego, owłosionego pająka. Pająka
rozmiaru dużego, owczarka niemieckiego. Ale głowa miała szyję i było coś niewyraźnie
ludzkiego w okolicy ust, miało wargi i kły. Miało duże, czarne nogi po każdej stronie
rozdętego ciała, zupełnie jak u pająka, ale dwie ręce które wystawały z przodu już tak nie
wyglądały. Widziałam, że miało oczy wszędzie, każde było z błękitnymi, trójkolorowymi
kręgami. Podniosło się, próbując usiąść bardziej wygodnie na krześle i na chwilę błysnęło
bladymi piersiami. Samica. Nie mogłam zmusić się do nazywania tego kobietą.
Nigdy nie myślałam, że zobaczę pomiędzy istotami magicznymi coś, co naprawdę było
koszmarem. Byłam Unseelie sidhe, nasz dwór był pełen koszmarów. Ale Siun była
koszmarem koszmarów. Gdyby była trochę mniej jednym, a trochę więcej innym, sprawiłoby
to, że wyglądałaby mniej okropnie, ale była, kim była i nic nie mogło pomóc.
Te dziwne kształtne usta, przyczepione w środku wszystkich tych czarnych włosów i
oczu, przemówiły.
50
- Rhysss, jak bardzo, bardzo miło widzieććć cię. Nadal mam twoje oko w sssłoiku na
półce. Przyjedź znów nasss odwiedzić. Z przyjemnością dopasssowałabym parę.
Poczułam dreszcz przebiegający przez Rhysa, jakby wnętrze jego ciała drżało od
jakiegoś nie widzianego wiatru. Jego głos był pusty, jak muszla rzucona na plażę, brzmiący
całkiem płasko.
- Jeśli nie chcesz zgodzić się na naszą propozycję, powinieneś to po prostu powiedzieć
Kuragu, a nie marnować nasz czas i energię.
Klepnęłam jego rękę, która nadal trzymała się mojego ramienia, ale nie byłam pewna,
czy w tej chwili czuje cokolwiek.
- Mróz - powiedział Doyle, - zajmij się Kitto.
Mróz włożył do pochwy swój miecz, a pistolet do kabury, klękając przy Kitto. Na co
dzień Mróz i Doyle kłócili się o wszelkie ustalenia, ale w niebezpieczeństwie wszyscy
strażnicy byli posłuszni Doyle’owi. Wieki przyzwyczajenia są ciężkie do złamania.
Doyle stanął przy nas.
- Jakie masz zamiary w związku z tym, Kuragu?
- Chciałam zobaczyć piękne sidhe - powiedziała Siun.
- Zamknij się, Siun. – Powiedział Kurag bez patrzenia na nią, jakby po prostu
spodziewał się, że to zrobi. Co dziwne, zrobiła to.
- Czułem, że Merry zasługuje by zobaczyć, co dokładnie proponujecie, by zrobiła, – coś
bliskiego jego normalnemu lubieżnemu uśmieszkowi przemknęło przez jego twarz. – Poza
tym, Ciemności, to nie Merry będzie w łóżku Siun.
- Nie będzie w żadnym - powiedział Rhys.
Doyle dotknął jego ramienia.
- Nie możesz planować, że będzie znów w łóżku także z Rhysem lub Kitto.
- Zgłaszasz się na ochotnika? – zapytał Kurag.
Doyle zamrugał z zaskoczenia.
- O czym ty mówisz, Kuragu?
- Jeżeli zgodzę się na dodatkowy miesiąc za każdego goblina, którego przemienicie w
sidhe, wy musicie zgodzić się, że doprowadzicie do mocy każdego półsidhe, który będzie
chciał spróbować.
Czarne spojrzenie Doyla przerzuciło się na Siun, a potem na Kuraga.
- Dlaczego walczysz o to, Kuragu? Dlaczego nie chcesz magii płynącej znów w żyłach
goblinów?
51
- Nie walczę, Ciemności. Zgadzam się na to, pod pewnymi warunkami. Nawet daję
Merry jej miesiąc za każdego goblina, którego doprowadzi do mocy.
Doyle wykonał mały gest w kierunku Siun.
- Upieranie się, byśmy wzięli do łóżka każdego, kto będzie chciał, jest obrazą.
- Czyżbyście byli jak ci spośród was, którzy nie chcą gwałcić jednego naszych?
- Jej matka nie była zgwałcona - powiedział Rhys, a jego głos był nadal pusty, nadal
okropnie było go słyszeć.
Kurag zignorował ten komentarz, ale Doyle zapytał.
- Co masz na myśli, Rhys?
- Przechwala się, że jej matka została zgwałcona przez jednego z nas podczas ostatniej
wojny. – Jego ręka wciskała się w moje ramię, aż prawie mnie zranił. – Nie zrzucaj winy za tą
szczególną makabrę na sidhe, Kuragu. Gobliny zrobiły to sobie same.
Z twarzy Kuraga można było wyczytać, że zna prawdę.
- Okłamujesz nas, Kuragu, - powiedział Doyle.
- Nie, Ciemności - powiedziałam. - Czy ona wygl da aby w ten sposób, gdyby jeden z
ą ł
ich ludzi nie zgwa ci jednego z naszych?
ł ł
- Postawiłam to jako pytanie, nie jako stwierdzenie
faktu.
- To rozszczepianie prawdy na tycie kawałki - powiedziałam.
Kurag popatrzył na mnie. Przytaknął.
- Być może nauczyliśmy się od sidhe, jak cienka może być prawda.
- Co to ma znaczyć? – powiedział Rhys.
Doyle podniósł rękę.
- Dość tego. Albo zamierzamy zgodzić się na warunki Kuraga, albo odchodzimy i
mamy gobliny na następne dwa miesiące i tylko dwa miesiące.
- Dam wam czas, żebyście mogli naradzić się sami - powiedział Kurag. Podniósł rękę,
jakby chciał wytrzeć lustro.
- Nie - powiedział Doyle. – nie, jeżeli damy ci więcej czasu, przyjdziesz z następnymi
innymi powodami, by uniknąć tej umowy. Zróbmy to teraz, dzisiaj.
Patrzyłam na Doyle’a i nic nie mogłam wyczytać z jego twarzy i ciała. Był
nieprzeniknioną Ciemnością, lewą ręką królowej. Osobą, która przerażała mnie, gdy byłam
dzieckiem. Wprawdzie wtedy nigdy nie widziałam go tak nie ubranego. Ciemność Królowej
była ubrana od szyi do kostek jego przegubów, w każdy rok, w każdą pogodę. Kiedyś
zobaczyć nagie ramiona Doyle’a, było równoznaczne dla niego z publicznym obnażaniem, a
52
teraz stał mając na sobie tylko czarne stringi i w jakiś sposób, ubrany czy nie ubrany, był
nadal tą samą niedotykalną, nieprzeniknioną, przerażającą Ciemnością.
- Kto z was pójdzie do łóżka z Siun? – Zapytał Kurag.
- Ja - powiedział Doyle.
- Nie. - Byłam jedyną, która to powiedziała.
- Nikt z nas nie dotknie jej - powiedział Rhys.
- Zawrzemy tę umowę, Rhys - powiedział Doyle.
Rhys potrząsnął głową.
- Nie, przysięgłem, że zabiję Siun, kiedy spotkam ją następny raz. Złożyłem przysięgę
ceny krwi.
- Złożyłeś przysięgę ceny krwi? – zapytał Doyle.
Rhys tylko skinął głową.
Doyle westchnął.
- Zgadzamy się doprowadzić do pełnej mocy wszystkie półsidhe, jakie masz Kuragu, ale
to Siun musi rozwiązać problem z Rhysem, kiedy znów przybędziemy na twój dwór.
- Co, jeżeli ona zabije jego? – zapytał Kurag.
- Wtedy cena krwi będzie spłacona. Nie będziemy dążyć do zemsty za to.
- Przyjęte - powiedział Kurag.
- Po tym jak zabiję Rhysssa - powiedziała Siun - Będę miała moją dziwkę, mojego
Kitto. Będę jeździć na nim, aż zaświeci pode mną. – Spojrzała na Rhysa swoim tuzinem oczu,
wszystkie złożone z okręgów niebieskiego: błękitnego, bławatkowego i fioletowego. Oczy
były urocze i wydawały się należeć do innego ciała. – Ten nie może błyssszczeć dla mnie.
Gdyby jarzył sssię pode mną, nie mogłabym zabrać jego oka.
- Mówiłem ci wcześniej i mówię ci teraz. Możesz wziąć mnie siłą, ale nie możesz
sprawić, żebym był z tego zadowolony. Jesteś wszawą kłamczuchą.
Zeskoczyła z krzesła i nagle wypełniła lustro, jakby urosła większa, wszystkie te nogi
sięgały po nas, te ręce i te dziwne na wpół uformowane usta. Uderzała o szkło swoimi
kończynami i wrzeszczała.
- Zabiję cię Rhyssss, a ksssiężżniczka nie ocali Kitto. Będę go miała i sssprawię, że
zalśśśni dla mnie!
Kitto krzyczał z tyłu łóżka. Wszyscy obróciliśmy się i popatrzyliśmy na niego. Jego
twarz był blada, jego oczy wydawały się ogromne na twarzy. Wyrzucił w górę prawą rękę i
krzyczał.
- Nieeeeee!
53
Rhys zrzucił nas z łóżka na sekundę zanim poczułam zaklęcie przechodzące przez
powietrze ponad nami. Było tak, jakby szkło stopiło się i Siun zaczęła wślizgiwać się przez to
stopienie. Głowa, jedno ramię, jej inne ramiona wyrzucone szukały czegoś, czego mogły się
przytrzymać. Wślizgiwała się szybciej, przedzierając się by spaść i nie byliśmy zdolni jej
zatrzymać.
Kitto położył obie ręce przed siebie, jakby chciał ją odepchnąć i krzyknął znów, tym
razem bez słów, głosem wysokim z przerażenia.
Rhys przycisnął mnie do dywanu, nakrywając mnie swoim ciałem. Rozlegało się więcej
krzyków, nie wszystkie z nich były Kitto.
- Puść księżniczkę, Rhys - powiedział głos Doyle’a. Brzmiał zadziwiająco.
Rhys klęknął, rozglądnął się dookoła pokoju, spojrzał na szkło, a ręka Doyle’a pomogła
mi wstać.
Mróz trzymał Kitto, kołysząc nim, jakby uspokajał dziecko. Obróciłam się, by
zobaczyć, na co spogląda Rhys.
Siun przestała wślizgiwać się przez lustro. Połowa jej długich czarnych nóg była po tej
stronie lustra, a druga połowa była wciąż po stronie Kuraga. Jedna z jej rąk osiągnęła ten
pokój, inne uderzały w szkło po drugiej stronie, jakby starały się je stłuc. Przeklinała cicho i
rzetelnie. Starała się wyrwać się na wolność, błyszcząc piersiami w świetle słonecznym, ale
była w pułapce. Gdyby była śmiertelna, musiałaby umrzeć, ale była nieśmiertelna, więc nie
umierała. Po prostu utknęła.
Doyle podszedł do szkła, ale stanął poza zasięgiem szamoczących się nóg Siun.
- Wygląda, jakby zastygło.
Kurag powiedział ze swojego końca szkła.
- Czy zdzira nie jest teraz w złym położeniu?
- Tak - powiedział Doyle.
- Możesz to naprawić? – zapytał Kurag.
Doyle spojrzał na Kitto, który wyglądał prawie jak skamieniały w ramionach Mroza.
- To była magia Kitto. Mógłby to odwrócić, jeżeli wie jak. Ale nikt inny w tym pokoju
nie może tego zrobić.
- Co, na Boginię, Kitto zrobił?
Kurag zbliżył się do lustra, przyglądając się, ale ostrożnie, nie dotykając szkła.
- Niektóre sidhe mogą podróżować przez lustra, tak jak większość może rozmawiać
przez nie. Ale nigdy nie słyszałem o nikim, kto mógłby podróżować przez tak wiele mil.
54
Doyle przyglądał się lustru i utkwionemu goblinowi, jakby był to całkowicie
akademicki problem i starałby się wymyślić, jak to działa.
- Czy Kitto może to odwrócić?
- Mróz - powiedział Doyle, - zapytaj Kitto, czy może uwolnić ją z lustra, odesłać z
powrotem.
Mróz odezwał się cicho do mniejszego mężczyzny siedzącego mu na kolanach. Kitto
pokręcił swoją głową gwałtownie, skupiając się naprzeciw Mroza.
- Obawia się, że jeśli otworzy lustro, ona wpadnie prosto do tego pokoju.
- Po prostu popchnij ją z powrotem - powiedział Kurag
.
- Mówi, że może zostać w lustrze, dopóki nie zgnije - odpowiedział Mróz.
- Ona nie zgnije. – Kurag odwrócił się do Doyle’a. – Nie jest śmiertelna, Ciemności, nie
umrze. – Postukał lekko w szkło. – To jej nie zniszczy.
- Dobrze, nie może po prostu zostać w lustrze, jak jest - powiedziałam. Nie byłam
pewna, co powinniśmy zrobić, ale wiedziałam, że zostawienie jej nie było rozwiązaniem.
- Właściwie, Meredith, może - powiedział Doyle.
Pokręciłam głową.
- Nie mówię, że to nie jest możliwe, Doyle, mówię, że to nie jest do przyjęcia. Nie chcę
jej w moim lustrze w sypialni, jak jakieś żywe trofeum powieszone na ścianie.
- Rozumiem - popatrzył na uwięzionego goblina – Przyjmę sugestie, ale szczerze, nie
widzę łatwego rozwiązania.
- Czy możemy rozbić szkło? – zapytał Kurag.
- Możliwe, że rozbijemy ją na kawałki.
- Nie chcę jej zabijać - powiedział Kurag.
- Nie, nie rozbijajcie - powiedziała Siun.
Wszyscy ją zignorowali.
- Ale może zostawimy jeden kawałek po twojej stronie lustra i jeden po naszej stronie, -
powiedział Doyle. – Czy twój goblin może wyleczyć takie okropne rany?
- Nie umrze od tego. – Kurag zmarszczył brwi.
- Ale jeżeli przetniemy ją na pół, będzie można ją złożyć powrotem, czy będzie żyła
przecięta?
Siun zaczęła pchać i ciągnąć mocniej.
- Do cholery, nie zbijajcie lustra!
55
Naprawdę nie mogłam jej winić za to, ale był to jeden z tych problemów, które nawet
pomiędzy istotami magicznymi były tak szczególne, że nie mogły cię naprawdę przerażać,
jeszcze nie. Widok jej utkwionej w lustrze nie wydawał się całkiem realny.
- Dobrze, jeżeli nie możemy zbić lustra, to niech mnie szlag, jeżeli wiem co robić -
powiedział Kurag.
Holly podszedł bliżej do lustra. Dotknął ciała Siun, w miejscu w którym weszła do
szkła. Nie skrzywdził jej, ale narzekała tak, jakby to zrobił. Dobiegł nas jego głos, pełen
respektu.
- Kitto to zrobił. Widziałem to. Poczułem magię pędzącą przez moje ciało jak pełzający
wiatr.
Prześledził swoją ręką miejsce dookoła Siun, gdzie weszła do lustra.
- Przestań mnie dotykać - powiedziała.
Holly spojrzał na nas.
- Zgadzam się na to, czego chce mój brat. Przybędę do księżniczki, jeżeli jest to szansa
na zyskanie takiej mocy. – Spojrzał na lustro i ciało Siun. Wtedy jego purpurowe oczy
znalazły mnie. – Przybędę do ciebie, Księżniczko.
Patrzył na mnie i było coś bliskiego pożądaniu w jego spojrzeniu, ale nie było to
pożądanie ciała. To było pożądanie mocy. To zimniejsza potrzeba, ale może prowadzić do
cieplejszych rzeczy, rzeczy bardziej gorących, rzeczy niebezpiecznych.
- Więc zobaczymy się wszyscy na bankiecie, Holly - powiedziałam. Mówiąc zobacz
ę
najpierw ciebie mogłoby być kłamstwem.
- Zobaczymy się tam. – Powiedział Ash.
- Wyjaśnijmy to, Kuragu - powiedziałam. – Miesiąc za każdego goblina zamienionego
w sidhe.
- Zgadzam się - powiedział.
- I żeby również to wyjaśnić - powiedział Doyle. – mamy również inne ceremonie, które
mogą doprowadzić sidhe do ich mocy. Nie wszystkie z nich są seksualne.
- Masz na myśli krwawą walkę? – powiedział Kurag.
- To i wielkie polowanie, wielkie poszukiwanie.
- Nie ma teraz wielkiego polowania, Ciemności, a poszukiwania są zakończone. Nie
mamy magii dla każdego.
- Być może, Kuragu, ale chcę opcji otwartej dla nas.
56
- Jeżeli to nie będzie kosztowało ich życia, możecie doprowadzić do mocy moich
goblinów tak, jak wam pasuje. Prawdę mówiąc, Holly nie jest jedynym, który wolałby nie być
w łóżku z sidhe. – Uśmiechnął się bladą imitacją swojego zwykłego lubieżnego uśmieszku.
- Żadne z was nie ma wystarczająco dodatkowych części ciała, by być przystojnym.
- Och, Kuragu - powiedziałam – jesteś pochlebcą.
- Chcę powiedzieć jedną rzecz bardzo jasno - powiedział Ash. – dla mojego brata i dla
mnie będzie seks z Księżniczką Meredith, lub nic.
- Bracie, nie musimy robić tego - powiedział Holly.
Ash potrząsnął głową, jego blond włosy przesunęły się po jego ramionach.
- Ja chcę tego. – Popatrzył na swojego brata i coś przeszło między nimi, jakaś
wiadomość, której nie mogłam odczytać. – Chcę leżeć z nią, Holly, a gdzie ja idę, tam ty
idziesz.
- Nie lubię tego.
- Nie lub, po prostu to zrób - powiedział Ash.
Holly skinął lekko głową.
Ash uśmiechnął się do nas.
- Więc widzimy się na bankiecie, Księżniczko.
- Zgadzam się - powiedziałam.
- A co ze mną? – Sium na wpół krzyczała, na wpół jazgotała.
Wzruszyłam ramionami.
- Nie mam pojęcia jak to naprawić.
- Ani ja - powiedział Kurag.
- Ja wiem jak to naprawić.
Rhys podniósł się z kolan stanął nad Siun. Uderzyła w niego swoimi kolczastymi
nogami. Rzucił się poza jej zasięg i zaśmiał się. To był dziwny śmiech, miły i niemiły w tym
samym czasie.
- Jak? – zapytał Doyle.
- Zażądam ceny krwi od Siun tu i teraz.
- Zabicie jej nie uwolni jej z lustra - powiedział Doyle.
Rhys skinął głową.
- Tak, uwolni, – stał nad goblinem, poza zasięgiem jej ramienia i szaleńczych nóg. –
Widziałem coś takiego w jednej specjalnej pułapce na wroga. Kiedy był martwy, lustro
zamknęło się i każda strona szkła trzymała część tego sidhe, ale lustro było całe.
57
Siun szamotała się, uderzając w szkło, jej kolczaste nogi robiły białe rysy w
lakierowanym drewnie toaletki.
- Nie - powiedziała.
- Ostatnim razem, kiedy byliśmy we dwoje, to ja byłem uwięziony i bezradny. Nie
wydaje mi się, żeby podobało ci się to tak jak mnie.
Waliła w niego, czarny szpikulec po stronie jednej nogi uderzał w drewno tak mocno, ze
utknął i Siun szamotała się, by uwolnić nogę.
- Wściekłość, wściekłość, Siun – powiedział Rhys.
- Niech cię szlag, Rhysss.
- Jeżeli przeklina kogokolwiek z nas - powiedział Doyle - Wtedy będziemy handlować
klątwami z goblinami. Sidhe pozbawiły was mocy, ale wy nadal nie chcecie handlować
klątwami z nami, Kuragu.
- Jeżeli przeklnie znów, możesz odciąć jej niewdzięczną głowę - powiedział Kurag.
W krzyku Siun brzmiało więcej gniewu i frustracji niż strachu. Nie myślę, że bała się
śmierci tu i teraz. Nie mogłam winić jej. Było tu kilka rzeczy, które mogły przyczynić się do
śmierci nieśmiertelnej istoty magicznej. Było wiele magii przywołującej śmiertelną krew, a
także specjalna broń. Nie byliśmy nowicjuszami w obu tych rzeczach.
Rhys odsunął się by uniknąć szamoczącej się Siun i obrócił się do Kitto.
- Mróz, daj Kitto swój krótki miecz.
Mróz popatrzył na Doyle’a. Kitto nawet nie popatrzył się.
- O czym mówisz, Rhys? – zapytał Doyle.
Rhys obszedł łóżko dookoła do Mroza i Kitto. Ukląkł tak, że jego oko było na tym
samym poziomie co mniejszy mężczyzna. Pogłaskał włosy Kitto, dopóki ten nie odwrócił
głowy i nie popatrzył na Rhysa.
- Byłem z nią tylko kilka godzin, Kitto. Nie mogę wyobrazić sobie, jak to było należeć
do niej przez miesiące.
- Lata. - Głos Kitto był ochrypły, ale czysty.
Rhys chwycił twarz mniejszego mężczyzny pomiędzy swoje ręce i przycisnął swoje
czoło do jego. Mówił cicho i nie mogłam dużej rozumieć wszystkich słów, tylko ton był nadal
czysty: przekonywujący, współczujący, perswadujący.
- Nie proś go o to, Rhys - powiedział Mróz.
Rhys popatrzył na większego mężczyznę, jego ręka nadal trzymała twarz Kitto.
- Jedyna droga do oczyszczenia siebie ze strachu, to stawić mu czoła, Mrozie. Stawimy
mu czoła razem, on i ja.
58
Kitto skinął głową, jego twarz nadal była pomiędzy rękami Rhysa.
- Daj mu swój krótki miecz, Mrozie, lub ja przyniosę mu jeden.
Było coś w twarzy Rhysa, jakiś rozkaz, jakaś potęga, której nie było tam wcześniej.
Cokolwiek to było, Mróz odpowiedział na to. Posadził Kitto na brzegu łóżka i wstał. Sięgnął
do spodu swojego płaszcza i wrócił z mieczem, który nie był dłuższy niż długi nóż. W rękach
Mroza wyglądał na za mały. Podał go, kierując rękojeścią w stronę Kitto.
Kitto zawahał się, potem sięgnął ręką po niego. Strażnicy uczyli go władać bronią. Miał
jakąś wiedzę, ale taktyka goblinów wykorzystywała siłę i masę ciała. Nie było to
odpowiednie podejście dla kogoś rozmiaru Kitto. Uczył się używać swojego ciała w sposób,
w który powinno być użyte, ale nadal był niepewny podczas treningu, jak gdyby jeszcze nie
ufał sobie.
Owinął swoją małą dłoń dookoła rękojeści, która była wystarczająco duża dla obu jego
rąk, którymi mógł ją trzymać, jedną ręką obok drugiej. Spojrzał na dół na nagie ostrze, jak
gdyby miało obrócić się w jego ręce i uderzyć go.
Rhys klęknął poza zasięgiem wzroku i powrócił z mieczem w pochwie położonym pod
łóżkiem. Trzymaliśmy broń w kryjówkach w domu, tak na wszelki wypadek. Ale zdaje mi
się, że pod łóżkiem nie było nic wystarczająco krótkiego, by pasowało do ręki Kitto. Rhys
przeszedł dookoła łóżka z ręką na ramieniu Kitto, na wpół prowadząc go, na wpół
popychając. Kitto zaczął cofać się, kiedy okrążyli łóżko. Krótki miecz zawisł w jego dłoni.
Siun zaczęła wrzeszczeć.
- Kuragu, mój królu, nie pozwól im tego zrobić.
- Nazywanie mnie królem nie pomoże ci teraz, Siun.
- Pomóż mi, Kuragu, pomóż mi. Czy możesz znosssić bezzzczynnie, kiedy sssidhe
mordują twojego goblina? – Wyciągnęła jedną białą rękę, która była po jego stronie lustra, tak
daleko, jak mogła wyciągnąć, błagając.
Kurag westchnął.
- Czy jest cokolwiek, co mogę zaoferować ci, biały rycerzu? Wyznacz cenę za
odstąpienie jej życia.
- Nie chcę umierać, Kuragu. – Powiedziała Siun. – Mogą mnie pociąć, ale nie umrę!
- Ona ma rację, jasny książę, nie możecie naprawdę jej zamordować.
Kitto zatrzymał się, odmawiając zbliżenia się bliżej do Siun, niż za ostatni róg łóżka.
Tuż przed Rhysem podnoszącym go w całości i ciągnącym przez kilka następnych stóp, Kitto
nie chciał podejść bliżej.
59
Rhys zostawił go, tam gdzie był i przesunął się do lustra, tuż poza zasięgiem
szamoczących się kończyn Siun. Spojrzał w dół na uwięzionego goblina i miał na twarzy
nieobecne spojrzenie, przypominające.
- Zostaw zabijanie mnie, Kuragu.
- Wymień cokolwiek, co mógłbym oferować ci, jasny książę, co mógłbym zapłacić za
jej ocalenie. Na pewno jest cokolwiek, co mógłbym ci dać. – Kurag spoglądał po prostu przez
Siun. Głaskał jej czarne kosmate plecy uspokajającym gestem.
- Jej życie jest wszystkim, czego chcę, Kuragu - powiedział Rhys.
Widać było zarówno radość jak i zmartwienie przechodzące przez twarz Kuraga, jak
gdyby nie był pewny, czy to mogłoby być za wiele. Jego głos był ostrożny, kiedy zaczął.
- Życie jednego z męskich goblinów, który cieszył się twoim towarzystwem. Czy tyle
byłoby warte życie Siun?
Utrzymywał swój głos i twarz tak neutralną jak mógł, ale w jego pomarańczowożółtych
oczach było pragnienie, które mówiło, że cieszy się z niepokoju Rhysa. Wątpiłam,
czy Kurag obserwował Rhysa wykorzystywanego przez mężczyzn dla seksu, ale dla mocy
mógłby, dla obserwacji poniżenia, och, tak, Kurag cieszyłby się z tego.
Twarz Rhysa zachmurzyła się od nadciągającego gniewu, ale uspokoił się. Obrócił
zamyśloną twarz do Kuraga.
- Czy masz jakiegoś szczególnego mężczyznę, którego oferujesz na miejsce Siun?
Teraz była kolej Kuraga, by uspokoić się.
- Czy pamiętasz jakieś imiona? – Jego uśmiech był bliski jego zwyczajnemu lubieżnemu
uśmieszkowi.
- Bardziej chciałbym wiedzieć, kim byli ci, którzy mnie wykorzystali. Pamiętam imię
Siun.
Kurag wzruszył ramionami, a jego twarz spoważniała znów, prawie jakby powiedział
coś, co chciałby cofnąć, gdyby mógł. Musiał być mężczyzna pomiędzy tymi, którzy
wykorzystali Rhysa, którego Kurag nienawidził, lub postrzegał jako zagrożenie. Tylko to
jedno miało sens. Dla Króla Goblinów przyznanie, że ktoś był zagrożeniem, było poważne,
może nawet niebezpieczne. Gobliny nie mordowały się nawzajem. To było przemyślane
tchórzostwo. Król, który uciekał się do pozwalania, by inni zabijali za niego, zostałby
stracony. Ale jeżeli Rhys zrobiłby to teraz, jako cenę wykupu, wtedy Kurag byłby bez
zarzutu. Jednak nadal, jeżeli Kurag zasugeruje imię, mogłoby to być źle przyjęte. Więc
powstrzymał się od wymienienia imion.
- Więc imię kogokolwiek, biały książę, imię kogokolwiek.
60
Rhys pokręcił głową.
- Jeżeli zapytasz mnie o imię jednego goblina, którego najbardziej chcę zabić, to będzie
to Siun. – Wskazał na uwięzionego goblina, kiedy wypowiedział końcówkę. – Niczyja inne
śmierć nie będzie satysfakcjonująca.
- A co jeżeli Król Goblinów oferuje ci coś innego niż śmierć? – zapytał Doyle.
Kurag spojrzał na Doyla, ale Rhys patrzył tylko na Siun.
- Co masz na myśli, Ciemności?
Doyle pozwolił sobie na mały uśmieszek.
- A co oferujesz?
Rhys pokręcił głową i wiedziałam, co miał do powiedzenia, zanim to powiedział.
- Nie, Doyle, nie. Chcę tej śmierci. Nie chcę jej przehandlować. – Popatrzył do tyłu na
wysokiego, ciemnego mężczyznę, spotykając nieszczęśliwe spojrzenie Doyle’a. – Przykro mi,
ale nie dla polityki. Nie będę handlował tą śmiercią tylko dla polityki.
- A jeśli mogłoby to pozyskać nam przewagę dla Meredith?
Rhys zmarszczył brwi, ale w końcu pokręcił głową.
- Nie. – Popatrzył na mnie, gdzie stałam, prawie zapomniana na łóżku. – Przykro mi
Merry, ale chcę tej śmieci. – Odwrócił się do Doyle’a. – Uwierz mi Doyle, śmierć Siun
bardziej mam pomoże, niż jej ocalenie.
Doyle wykonał szeroki gest dłonią.
- Jak sobie życzysz.
Rhys wyciągnął swoją rękę do Kitto, który nadal stał przy łóżku, jakby zamrożony.
- Chodź Kitto, zróbmy to.
Kitto potrząsał swoją głową, ciągle i ciągle.
- Nie mogę - powiedział w końcu.
- Tak, możesz - powiedział Rhys. Ruszył jego ręką. - Chodź.
Doyle wyciągnął swoją rękę do mnie.
- Chodź Meredith, zejdź z linii ognia.
Był niepewny swojego ostatniego słowa, jakby mógł powiedzieć coś innego. Podeszłam
do niego, przechodząc ostrożnie pomiędzy Kitto i Rhysem, i obnażonym ostrzem w ręce
Kitto.
Rhys wyciągnął miecz z pochwy i trzymając go w ręce, rzucił pustą pochwę w kierunku
Doyle’a, który złapał ją bez patrzenia, w swoją wolną rękę. Drugą rękę pozostawił w mojej,
dłoń miał lekko spoconą. Doyle był nerwowy. Dlaczego?
61
Czegoś nie dostrzegałam. Nie miałam pojęcia czego, ale jeżeli Doyle był nerwowy, to
prawdopodobnie nie dostrzegałam czegoś złego. Byłam tutaj księżniczką, co znaczyło, że
przypuszczałam, że jestem władcą, ale bardzo często widziałam, że nie orientowałam się, co
się wydarzyło. Gdybym nie czuła dotyku ręki Doyle’a w mojej, nigdy nie spodziewałabym
się, że jest zdenerwowany. To znaczyła, że gobliny nie wiedziały wszystkiego. Musieliśmy
ich w tym utrzymać.
Rhys uniósł długie srebrne ostrze ponad swoją głową, dla większego uderzenia w dół.
- Mój królu, mój, królu, pomóż mi! – błagała Siun.
- Zaoferowałem ci seks z nim i jego ciało, Siun. Nie mówiłem ci, żebyś go okaleczyła.
Kurag pogładził jej kosmate plecy ostatni raz, potem zrobił krok w tył.
- Jeżeli możesz zabić sidhe, zrób to, ale nie wypieprz go i nie zostaw go żywego,
ponieważ oni nigdy nie zapominają i nigdy nie wybaczają. – Popatrzył na Rhysa. – Jest twoja.
Nie zabrzmiało, to jakby był szczęśliwy z tego powodu, ale nie miał również złamanego
serca. Nie wydaje mi się, żeby dbał o Siun bardziej niż o innych. Starał się ocalić ją, ponieważ
była jedną z jego ludzi, nic więcej.
Siun starała się błagać Rhysa i ostrze błysnęło w dół, ale uniosła jedno ramię w górę do
niego, rozciągnęła swoje ciało do góry. Jej blade piersi błysnęły, Rhys rzucił jej spojrzenie,
którego nigdy, przenigdy nie chciałabym widzieć skierowanego na mnie.
- Pamiętasz, co mi tym zrobiłaś? – Zapytał głosem, który wydawał się płonąć przez
pokój.
- Nie - powiedziała i wyciągnęła rękę, otworzyła usta i błagała.
- Ja pamiętam - powiedział Rhys i ostrze opadło w dół. Miecz uderzył w bok jej ciała z
dźwiękiem jak pękający plastik i tylko ten dźwięk powiedział mi, że jakikolwiek szkielet
miała Siun, nie był to szkielet sidhe. Ale krew była nadal czerwona. Rhys rąbał ją jakby
walczył z drzewem, które nie mogło odeprzeć ataku. Jedna z jej czarnych nóg z ostrogami jak
sztylety ciachnęła przez jego ubranie, aż do skóry. Druga rozcięła jego bok i to sprawiło, że
się zawahał, chwytając ranę.
Kitto nagle zjawił się tam, jego czyste srebrne ostrze odcięło nogę zanim mogła przeciąć
Rhysa. Odciął nogę jednym ciosem i upadła na dywan pod nasze stopy. Doyle przesunął mnie
szybko od niej, a ja nie sprzeciwiałam się.
Mróz zaczął iść przez pokój, jak myślę chciał przyłączyć się do walki. Doyle zatrzymał
go pochwą od miecza Rhysa, trzymając ją jak barierkę. Dwukrotnie pokręcił głową i Mróz
stanął obok nas, jedną ręką trzymając jego drugi nadgarstek, jak gdyby musiał trzymać
cokolwiek, jeżeli nie mógł walczyć.
62
Kitto krzyczał, wysoko, wściekle zawodząc. Była to walka różnych rodzajów płaczu,
walka płaczu potępionego, zagubionego, zranionego, wznoszącego się w powietrze
wywołującego uśmiech u jego mistrzów. Dźwięk podniósł włosy na mojej szyi i sprawił, że
przytuliłam się do ciała Doyle’a. Przycisnął mnie do siebie, bez słowa, jego oczy zwrócone
były na walkę.
Rhys odszedł krok od ciała. Oparł się o ścianę, oszczędzając rany, pozwolił zakrzepłej
krwi skapywać w dół swojego miecza. Przód jego szlafroka był przemoczony od krwi Siun i
jego własnej. Plamki purpury plamiły bok jego twarzy i jego białe włosy. Nie był zmęczony,
po prostu przestał walczyć. Czy był ranny?
Kitto sam walczył z goblinem, rąbał i krajał, zmieniając ją na kawałki. Starała się
chronić swoją głowę, zwijając ja pod ciało w sposób w który żaden człowiek nie mógł zrobić,
ale Kitto rozwalił jej głowę z której trysnęła szeroka fontanna krwi. Ale nadal żyła.
Kitto był pokryty krwią prawie od czoła do stóp. Jego niebieskie oczy wyglądały na tak
niebieskie, tak jakby patrzeć na niebieską płonącą sadzawkę, zamaskowaną krwią.
Patrzyłam na Rhysa, który po prostu opierał się o ścianę. Był ranny. Zaczęłam iść w
jego stronę, ale Doyle zatrzymał mnie, potrząsając głową.
- Musimy najpierw pomóc Kitto - powiedziałam.
Doyle tylko potrząsnął głową, jego twarz była zacięta.
Chwyciłam jego ramię.
- Dlaczego nie?
Odwróciłam się, by obserwować Kitto walczącego ze sztyletowymi nogami, które
waliły i walczyły, nawet gdy je odcinał. Goblin mógł nadal ciężko go zranić.
Pierwszy raz pragnęłam, żeby Doyle był ubrany w koszulę, żebym mogła potrząsnąć go
za nią.
- Będzie ranny.
Doyle przycisnął mnie do swojego ciała, nie było to takie podniecające jak wcześniej z
Rhysem, to było irytujące.
- Pozwól mi iść.
Pochylił się blisko i wyszeptał prosto w moją twarz.
- To jest zabójstwo Kitto, Merry, pozwól mu to zrobić.
Stałam przyciśnięta do jego ciała i nie rozumiałam. To nie było zabójstwo Kitto, tylko
Rhysa. Potem popatrzyłam, że Rhys stoi tutaj i nic nie robi. Patrzy na Kitto. Przypomniałam
sobie, co zapomniałam. Kiedy moja pierwsza ręka mocy przyszła nieoczekiwanie, Doyle
kazał mi do końca zabić jędzę, którą przez przypadek zamieniłam w masę żyjącego ciała.
63
Ręka ciała działa tak, że możesz odwrócić ciało do wewnątrz, nogę, rękę, całe ciało. Nie
umiera, tak pozostaje. Nawet z mieczem, który był zdolny przynieść śmierć nieśmiertelnym,
krew przemoczyła moje ubranie, aż do bielizny. Byłam nią pokryta. Kiedy udało mi się ją
zabić, Doyle powiedział mi, że trzeba własnoręcznie przelać krew w walce, po pierwszym
użyciu mocy, by mogła znów przybyć, to coś w rodzaju ofiary krwi. Nienawidziłam go, że
zmusił mnie do tego. Nienawidziłam go wtedy, a Rhysa teraz, że robi to samo Kitto.
Kitto wydał swój krzyk wojenny, zanim załamał mu się głos. Siekał i ciął ciało do
chwili, kiedy nie mógł podnieść ramienia wyżej niż jego pas i upadł na kolana na
przesiąknięty krwią dywan. Dysząc wciągał powietrze prawie tak głośno, że wystarczyło to,
by zagłuszyć wysoki brzęczący krzyk Siun.
Rhys popatrzył na Doyle’a, który pokiwał głową. Rhys odszedł od ściany i przeszedł
szeroko dookoła tego, co zostało z goblina. Ukląkł w krwi i przytulił Kitto do siebie.
Zastanawiałam, się, czy wypowiedział te same rytualne słowa, jakie Doyle powiedział do
mnie tej nocy.
Rhys wstał na nogi i oddał honory Kitto swoim własnym zakrwawionym mieczem,
odwrócił się do tego, co zostało z goblina.
- Mogliście ją zmasakrować - powiedział Kurag. – Ale nadal nie umarła.
Rhys trzymał swój miecz luźno w jednej ręce, drugą rękę położył ponad główną częścią,
która pozostała. Dotknął jej kosmatego grzbietu swoimi palcami i powiedział jedno słowo,
jego głos był czysty i brzmiał jak delikatny dzwon.
- Umieraj - powiedział i ciało przestało się ruszać.
Kawałki na podłodze drżały nadal. Ale to było jakby Rhys nacisnął guzik. Powiedział
Umieraj i ona umarła.
Doyle wydał z siebie dźwięk podobny do cichego syku, a ja zapomniałam oddychać na
sekundę lub dwie. Żaden sidhe nie mógł zabijać tylko przez dotyk i rozkaz. Nasza magia nie
działa w ten sposób.
- Bogini, błogosław nam - wyszeptał Mróz.
Dobiegły do nas ciche przysięgi od młodszych goblinów, a głos Kuraga który
usłyszeliśmy, był głęboki z wyczerpania.
- Ostatni raz, kiedy widziałem coś takiego, to było przed wielką wojną, biały książę. –
powiedział.
Rhys stał tam w swoim okrwawionym szlafroku, pobrudzonym zakrzepłą krwią.
- A jak myślisz, dlaczego gobliny omal nie wygrały ostatniej?
64
Wyraz jego twarzy, postawa jego ciała, to było coś, czego nigdy wcześniej nie
widziałam. To było tak, jakby zajmował więcej pokoju, niż jego fizyczna forma, jakby był
wyższy niż pokój mógł pomieścić i jego obecność wypełniła wszystko w tej chwili. To było,
jak gdyby w całym powietrzu stała magia Rhysa.
Ta chwila minęła i znów mogłam oddychać, w powietrzu czuć było słodycz i zimno,
było lepiej niż chwilkę wcześniej. Oparłam się o ciało Doyle’a, jak gdyby moje kolana
zmiękły. Sekundę wcześniej byłam zła na niego za zmuszanie Kitto by walczył sam, teraz
przyciskałam się do niego. Myślę, że w tej chwili mogłam trzymać się kogokolwiek.
Potrzebowałam dotyku innego ciała, innej reki.
Jeden goblin był martwy, ciało upadło w kawałkach po obu stronach lustra. Lustro było
znów całe. Gobliny zgodziły się na wszystko, co chcieliśmy. Rhys osłonił lustro i obrócił się,
jego szlafrok był bardziej czerwony, niż biały. Krew poplamiła jego białe włosy i skórę, jak
czerwony atrament polany na niego. W miejscu gdzie krew dotknęła jego skóry i włosów,
czerwony wydawał się połyskiwać. Ta błyszcząca krew zaczynała znikać, jakby jego skóra
wchłonęła ją, aż stał się czysty i nietknięty, poza zakrwawionym szlafrokiem. Jego niebieskie
oko wirowało kolorami, wyglądało jak centrum jakiegoś sztormu w kolorze nieba.
Doyle użył pochwy miecza, którą trzymał w ręce, by zasalutować mu, Mróz zrobił to
swoim długim mieczem. Obaj dotknęli swoich czół, ale to Doyle był tym, który odezwał się.
- Witaj, Cromm Cruach
6
, Panie Śmierci, który zamordował Tigernmas, za jego dumę i
jego zbrodnie przeciwko ludziom.
Rhys podniósł swój okrwawiony miecz i oddał im honory.
- Dobrze być z powrotem. – Tą uroczystą skrwawioną twarz rozjaśnił jego zwyczajny
uśmiech. – Krew sprawia, że trawa rośnie, ha, ha, ha.
- Zawsze myślałem, że to seks sprawia, że trawa rośnie, - powiedział Galen od wejścia,
wszyscy odwróciliśmy się, by na niego popatrzeć. Poza Kitto który, pokryty krwią, wyglądał
na zagubionego, jako pokłosie jego mocy rozchodzącej się w pokoju.
Galen wszedł do pokoju, tylko na tyle by oprzeć się o ścianę. Wyglądał na wysokiego i
opanowanego, od czubka krótkich, kręconych, jasnozielonych włosów - zaplecionych w
malutki warkocz, który leżał na jego ramionach – przez szerokie ramiona, szczupłą talię i
biodra, ubrany w swój kremowy garnitur. Biała, rozpięta pod szyją koszula pokazywała lekko
zieloną skórę, więc wyglądał bardziej jak bożek płodności, którym prawdopodobnie by był,
6
(
Crom Cruach to irlandzkie bóstwo czczone w czasach pogańskich; Tigernmas, mityczny
władca Irlandii,
który "pierwszorodnych każdego pokolenia, i potomków każdego klanu" składał w ofierze dla
Cromm Cruach.
przyp. mój za Wikipedia)
65
gdyby urodził się kilka stuleci wcześniej. Jego długie nogi w luźnych spodnich kończyły się
brązowymi mokasynami noszonymi bez skarpetek. Oparł się o ścianę, skrzyżował ramiona,
uśmiech błyszczący na jego twarzy rozświetlał jego trawiastozielone oczy jak klejnoty, nie
magią, ale z czystej życzliwości – czystego Galena. Wyglądał na opanowanego i miłego, jak
jakiś jasnozielony płyn, o którym wiesz, że mógłby ugasić twoje pragnienie, jakiekolwiek by
nie było.
Podeszłam do niego, częściowo by obdarzyć go powitalnym pocałunkiem, a częściowo
ponieważ rzadko zdarzało mi się być w jednym pokoju z Galenem i nie dotknąć go.
Dotykanie go było jak oddychanie, jeżeli robisz to przez jakiś czas, nie pamiętasz jak przestać
- i przeżyć. W rzeczywistości on i ja byliśmy kochankami przez miesiąc i dopiero krwawienie
zakończyło nasze nadzieje na dziecko, co sprawiło, że oboje byliśmy pełni bólu i ulgi.
Kochałam Galena, kochałam go od czasu, kiedy miałam dwanaście lub trzynaście lat.
Niestety, teraz kiedy dorosłam, w końcu zdałam sobie sprawę, co mój ojciec starał się
powiedzieć mi lata temu. Galen był silnym, odważnym, radosnym przyjacielem, kochał mnie,
ale był również najmniej politycznie zorientowanym sidhe, jakiego kiedykolwiek spotkałam.
Galen jako król, byłby katastrofą. Straciłam ojca, który został zamordowany, kiedy byłam
młoda. Nie myślałam, że mogłabym przeżyć utraty kogokolwiek innego, zwłaszcza Galena.
Pewna część mnie pragnęła mieć go w moim łóżku na zawsze, mój kochanek, mój mąż, ale
nie mój król. Ale moim królem mógł zostać każdy, kto sprawi, że będę w ciąży. Nie ma
dziecka, nie ma małżeństwa, takie były zasady w rodzinie królewskiej sidhe.
Objęłam Galena ramionami, wsuwając ramię pod jego marynarkę, gdzie poczułam
ciepło jego ciała, wyczuwalne nawet przez koszulę. Przytuliłam twarz do jego piersi, a jego
ramiona przytuliły mnie bliżej. Ukryłam twarz przed jego spojrzeniem, ponieważ ostatnio
coraz trudniej było mi ukryć zmartwienie w moich oczach. Galen był beznadziejnym
politykiem, ale rozumiał mój nastrój lepiej niż inni, a nie chciałam tłumaczyć tego
szczególnego zdarzenia jemu, jeszcze nie.
Jego głos zaburczał przez jego pierś prosto do mojego ucha.
- Maeve wróciła z spotkania z szefami studia. Ma napad płaczu w swoim pokoju.
- Domyślam się, że spotkanie nie poszło dobrze. – powiedział Doyle.
- Studio nie jest szczęśliwe, że ona jest w ciąży. Publicznie są podekscytowani, ale za
zamkniętymi drzwiami są wkurzeni. Jak zamierza grać w następnym filmie, w którym ma
bardzo seksowną rolę z nagością, kiedy w tym czasie będzie w trzecim, lub czwartym
miesiącu ciąży?
Odsunęłam się od niego wystarczająco, by popatrzyć w jego twarz.
66
- Mówisz poważnie? Przez ostatnią dekadę zarobiła dla tych ludzi tyle pieniędzy, a oni
nie mogą odpuścić jednego filmu?
Galen wzruszył ramionami, którymi wciąż mnie obejmował.
- Ja tylko przekazuję fakty. Nie tłumaczę tego. – Zmarszczył brwi i szczęście zniknęło z
jego oczu. – Myślę, że gdyby jej mąż żył… rozumiesz, oni sugerują, że mogłaby zajść w
ciążę w innym czasie.
Popatrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami.
- Aborcja?
- Nie powiedzieli tego głośno, ale wisiało w powietrzu. – Przeszedł go dreszcz i
przyciągnął mnie bliżej, więc nie mogłam już dłużej widzieć jego twarzy. – Kiedy Maeve
przypomniała im, że jej mąż zmarł ledwo miesiąc temu i to jest ostatnia szansa, by mieć jego
dziecko, przeprosili. Powiedzieli, że nigdy nie chcieli sugerować takich rzeczy. Siedzieli tam i
kłamali. – Pocałował czubek mojej głowy. – Jak mogą jej to robić? Myślałem, że była ich
wielką gwiazdą.
Uścisnęłam go mocniej, przyciskając się do jego ciała, jak gdybym mogła zabrać
cierpienie z jego głosu.
- Maeve odsunęła się na dwa miesiące, od kiedy jej mąż zmarł na raka. Wydaje mi się,
że oni chcą z powrotem zagonić do pracy swoją kurę znoszącą złote jajka.
Galen położył swój podbródek na moich włosach.
- Nie mogę sobie wyobrazić, jak można zrobić coś takiego, komukolwiek, z
jakiegokolwiek powodu. Oni wszyscy wysuwają aluzje, patrzą, ale nigdy nie powiedzą po
prostu co myślą i otwarcie kłamią, – znów przeszedł go dreszcz. – Nie rozumiem tego.
I to był problem. Galen naprawdę nie rozumiał, jak ktokolwiek mógł być tak podły. By
przetrwać na większości arenach władzy, musisz najpierw zrozumieć, że wszyscy kłamią,
wszyscy oszukują i nikt nie jest twoim przyjacielem. Paradoksem jest to, że nie wszyscy
kłamią, nie wszyscy oszukują i niektórzy ludzie są twoimi przyjaciółmi.
Kłopot z kłamstwami w rzeczywistości jest taki, że jedna uśmiechnięta twarz i uścisk
dłoni może znaczyć więcej niż inny. Kiedy jesteś otoczony przez wykorzystujących cię
kłamców, jak odróżnić prawdę od kłamstwa, przyjaciół od wrogów? Lepiej traktować
każdego profesjonalnie, uprzejmie, z uśmiechem, kłaniać się, być przyjacielskim, ale nigdy
nie być przyjacielem. Ponieważ nie było sposobu by dowiedzieć się, kto jest po twojej stronie,
nie naprawdę. Galen nie mógł załapać tego pojęcia. Potrzebowałam kogoś, kto mógł.
67
Obróciłam moją twarz wystarczająco, by widzieć Doyle’a stojącego po drugiej stronie
pokoju. Był spokojny i ciemny, ale przypominał mi nie napój, który mógł ugasić moje
potrzeby, ale raczej broń, która mogła chronić wszystkich, których kochałam.
Stałam tam otulona ramionami Galena, ale moje oczy utkwione były w Doyle’u, a Mróz
obserwował nas wszystkich. Mróz, którego pokochałam na początku. Mróz, który w końcu
zorientował się, że jest zazdrosny o Galena i który zawsze był zazdrosny o Doyle’a. Istoty
magiczne nie są zazdrosne w taki sposób jak ludzie, ale spoglądając w szare oczy Mroza,
zaczynałam myśleć, że może sidhe stają się bardziej ludzkie, niż zdają sobie z tego sprawę.
68
Rozdział 6
Złota bogini Hollywood leżała skulona w kłębek na satynowej pościeli, którą przykryte
było jej okrągłe, królewskich rozmiarów łóżko. Było to łóżko, które dzieliła z niedawno
zmarłym Gordonem Reedem przez więcej niż dwadzieścia lat.
Zasugerowałam jej kiedyś, że powinna przenieść się do nowej sypialni, dopóki nie
pokona żałości. Popatrzyła na mnie tak zimno, że nie proponowałam tego ponownie.
Jej żakiet w złocistym kolorze leżał samotnie na podłodze. Kozaczki zrobione ze skórki
tak delikatnej, że wyglądała jakby nadal oddychała, były rozrzucone, jak gdyby aktorka
zrzuciła je tam, gdzie się rozbierała.
Maeve nadal miała na sobie spodnie dopasowane do żakietu i kamizelkę w kolorze
miedzi zamiast koszuli. Opaska na włosy, idealnie dopasowana do kamizelki, była ostatnią
rzeczą rzuconą na łóżko. Włosy aktorki, rozpuszczone i rozrzucone w nieładzie na brzegu
łóżka, nadal były w kolorze miękkiego masła, co znaczyło, że nawet tak zdenerwowana jak
była teraz, nadal marnowała magię na swoją osłonę. Osłonę, która pozwalała jej podawać się
za człowieka przez setki lat, od kiedy została wygnana przez faerie. Pięćdziesiąt z tych lat
była złotą boginią Hollywood, Maeve Reed. Niezliczone wieki wcześniej była boginią
Conchenn.
Za zamkniętymi drzwiami sypialni jej osobista asystentka, zapłakana, bezradnie
załamywała ręce. Maeve wywaliła ją.
Brązowowłosy Nicca, o jasnobrązowej skórze, stał przy drzwiach. Nawet jego oczy były
brązowe. Wyglądał najbardziej ludzko, że wszystkich strażników, o ile nie widać było znaku
w kształcie skrzydeł na jego plecach, który zdobił go niczym najwspanialszy na świecie
tatuaż. Genetyka próbowała obdarzyć go prawdziwymi skrzydłami.
Przeprosił, że znajduje się po tej stronie drzwi, ale Maeve naciskała na niego nieco za
mocno. Właściwie nie napastowała go, ale niedużo brakowało
.
Nicca uznał rozwagę za
ważniejszą od odwagi. Nie winiłam go za to.
Maeve była boginią miłości i wiosny, z łatwością mogła rzucać czar. Czar w
oryginalnym znaczeniu tego słowa, magicznym. Teraz, sama w swoim wielkim łóżku po raz
pierwszy od dekady, czuła się samotna, a była istotą namiętną, tak jak nowe życie po długiej
zimie. Możesz zwalczyć swoją prawdziwą naturę, ale kiedy jesteś w stresie, to robiło się
trudne. Maeve była pod duży stresem.
69
Dźwięk jej delikatnego płaczu wypełnił pokój. Przeszłam boso w jej kierunku.
Związałam mój czerwony, prowokujący szlafrok ciasno, bo nie miałam czasu przebrać się.
Doyle i Rhys zostali w domku gościnnym, żeby się ubrać i pomóc Kitto oczyścić się.
Stanęliśmy z Mrozem w drzwiach, ale on nie podszedł w pobliże łóżka, dopóki mu nie
kazałam. Mróz nie zwracał uwagi na uwodzicielskie zachowanie Maeve. Wcześniej był w
celibacie przez osiemset lat i zniósł to. Dawał sobie radę z tą karą nie flirtując i nie grając w
żadne gierki. Był jak swoje imię - zimny, lodowaty, mroźny.
Galen również stanął przy drzwiach, ale był swobodny, uśmiechał się. Jeżeli Maeve
próbowała zbliżyć się do niego, nie wspomniał o tym. Wcześniej zabierała się za Niccę tylko
wtedy, kiedy była z nim sama z sypialni, lub też Galen nie uważał, żeby było to ważne.
Zgadzałam się z nim. Panika Nikki była dziwna, zamierzałam o tym pomyśleć.
Byłam przy łóżku zanim zastanowiłam się, dlaczego Nicca był tak zdenerwowany, czy
co też ona mogła zrobić.
- Maeve – powiedziałam jej imię miękko.
Powiedziałam to jeszcze dwa razy i nie było reakcji. Dotknęłam jej ramienia, a płacz
zwiększył się, rosnąc z czegoś cichego, do czegoś, co wstrząsało jej ramionami, sprawiało, że
ciało dygotało.
Stanęłam nad nią i uścisnęłam ją, opierając policzek na jej jedwabistych włosach.
- Wszystko porządku, Maeve, wszystko w porządku.
Obróciła się do mnie tak, że musiałam odsunąć się, by widzieć jej twarz. Opuściła nieco
swoja osłonę, ponieważ jej oczy nie były ludzkie, jak wyglądały w filmach, ale jarzyły się
trzema kolorami, jak w rzeczywistości. Szeroka zewnętrzna krawędź była w nasyconym
głębokim błękicie i dwa cienkie okręgi dookoła jej źrenicy: jeden w kolorze stopionej miedzi,
a drugi w kolorze płynnego złota. Ale tym, co sprawiało, że jej oczy nie miały równych było
to, że złoto i miedź ciągnęły się przez błękit jej tęczówki jak smuga metalicznej błyskawicy.
Jej oczy były jak pocałowane przez błyskawicę, jak gdyby sama Bogini osobiście zarządziła,
że ma mieć najpiękniejsze oczy na świecie.
Stałam przy łóżku spoglądając w dół w te oczy, tracąc chwilę na podziwianie ich. Jej
załzawiona twarz wyglądała prawie desperacko. Straciła kontrolę nad swoją osłoną, czy
chciała pokazać swoje oczy?
Chwyciła mój nadgarstek i mogłam poczuć puls w koniuszkach każdego z jej palców,
jak malutkie oddzielne serca bijące tuż przy mojej skórze. Nagle zorientowałam się, dlaczego
Nicca spanikował. Maeve podniosła się na kolana, z ręką nadal trzymającą mój nadgarstek.
70
Klęcząc na kolanach była wystarczająco wysoka, by zbliżyć swoją twarz do mojej. Stałam
tam nieruchoma, zamrożona, nie z niepewności, ale z mocy. Mocy Maeve.
Było tak, jakby ciepła wiosenna bryza przetoczyła się przez moją skórę. Odchyliłam
głowę do tyłu i poczułam jak ten wiatr rozwiewa moje włosy z dala od twarzy. Otworzyłam
oczy i spojrzałam w dół na Maeve, by zobaczyć jak opada reszta jej osłony, jak gdyby złoty
blask jej skóry ogarnął całe ciało. Jej nagle białe blond włosy tańczyły w cieple jej mocy.
Lśniące linie w jej oczach świeciły jak wiosenna burza, która przychodzi by wywiać zimowe
lenistwo. Było to tak, jakby moja skóra odpadła jak stary płaszcz, który okazał się za ciasny.
Poczułam się jak jakieś zwierzę, które zrzuciło swoją postać dla czegoś lżejszego, czegoś co
byłoby zdolne latać.
Moja skóra jarzyła się jak połyskujący księżyc. Zabłąkane kosmyki moich włosów
tańczyły dookoła twarzy lśniąc jak granaty i rubiny skręcone w coś wspaniałego i żywego.
Poczułam, że moje oczy zaczynają lśnić i wiedziałam, że błyszczą jak gdyby wycięto je z
szafiru, kawałku jadeitu i złota, łącząc je razem i stapiając w ich własnym ogniu.
Jej moc pozbawiła mnie całej mojej osłony, nawet tych ostatnich jej części, które
trzymałam prawie stale. Ciemna blizna w kształcie ręki, tuż pod moją piersią, ponad żebrami,
pulsowała życiem jak ciemna skaza przeciwko całemu temu jarzącemu się światłu. Ta blizna
zrobiona była przez inną Unseelie sidhe, która starała się użyć swojej magii by zmiażdżyć
moje serce. Złamała moje żebra, rozdarła mięśnie, ale nie ten mięsień, który chciała wyrwać.
Wiedziałam, że jeżeli znak w kształcie ciemnej ręki na moich żebrach był widzialny, znaczyło
to, że znak na moich plecach jest również widzialny. Miałam tam blizny, ale nie był to taki
rodzaj blizn, które człowiek mógłby zrozumieć, a nawet większość istot magicznych nie
rozumiałaby. Inny pojedynek mógł skończyć się źle, kiedy następny Unseelie próbował siłą
zmusić mnie do zmiany postaci w środku walki. To nie mogło mnie zabić. Starał się tylko
mnie upokorzyć
,
popisując się swoją potężniejszą magią i moją niemocą. Wbiłam ostrze w
jego serce i zginął. Zginął, ponieważ rytuały związane z pojedynkami były rytuałami krwi:
jego i mojej. Śmiertelna krew sprawiła, że nieśmiertelna osłabła. To była stara magia i ona
mnie ocaliła.
Ukrywałam moje blizny cały czas, nawet w trakcie używania magii. Skazy nie są
powszechne pomiędzy sidhe. Oddarta do naga z ostatniej części, którą ukrywałam, starałam
się wyszarpnąć od niej, próbując odzyskać coś swojego. Zamknęłam oczy, ponieważ nie
chciałam widzieć spojrzenia pełnego odrazy.
- Maeve - powiedziałam, ale kiedy otwarłam oczy, zobaczyłam, że jej twarz prawie
dotykała mojej. Przez chwilę spoglądałam w jej oczy z tak bliska, że wydawały się wypełniać
71
świat, migoczący, rozbity świat pełen burzy, wiatru i koloru. Oblizała usta i ten jeden mały
ruch przyciągnął moje spojrzenie. Nigdy wcześniej nie zauważyłam jak pełne miała usta, jak
wilgotne, jak różowe. Lśniły jak jakiś soczysty różowy owoc i wiedziałam, że jego ciepły sok
mógł wypełnić moje usta, moje gardło. Mogłam prawie posmakować go, prawie poczuć.
Smakowałam jej oddech w swoich ustach, tak słodki jak młoda trawa wschodząca z
ziemi. Nasze usta dotknęły się i świat nagle wypełnił się wonią kwiatowych perfum. Tonęłam
w zapachu kwiatu jabłoni, jak gdybym zapadała się w jakiś zaczarowany sad, gdzie zawsze
była wiosna, ciągle młoda i pełna mocy.
Widziałam Maeve siedzącą pod kwitnącym drzewem, na tle wzgórza. Ubrana była w
zielonozłotą suknię z młodych liści, ozdobioną paseczkami białego płótna w talii i
nadgarstkach. Płótno zdawało się błyszczeć jak białe pióra w świetle słońca. Włosy bogini
opadały do kolan, jak wodospad białej, spienionej wody. Jej skóra była wyrzeźbiona ze
słonecznego światła, złota i błyszcząca tak jasno, że patrzenie na nią bolało, ale nawet
gdybym poczuła, że moje oczy zaczynają płonąć, nie mogłabym odwrócić wzroku.
Zaczął padać śnieg. Ciepło zanikało i kwiaty opadały z drzew białym i różowym
deszczem, a śnieg prószył na trawę. Zimno, było tak zimno. Odchyliłam się do tyłu,
spoglądając w twarz Mroza. Wyglądał na zaniepokojonego, jego oczy wypełniał padający
śnieg. Spojrzałam w śnieg i znów miałam to uczucie, że było coś za nim, jakieś miejsce, które
bym ujrzała, gdybym patrzyła wystarczająco długo. Ale tym razem nie czułam lęku.
Wiedziałam, że Mróz zabierze mnie, ocali w jakiś sposób. Na ramionach czułam jego mocne
dłonie, jego ciało dotykało mojego sprawiając, że się nie bałam.
Zobaczyłam Mroza stojącego u podnóża pokrytego śniegiem wzgórza, ale wzgórze było
jego peleryną pełną śniegu, która przesuwała się wraz z nim. Jego włosy lśniły w słońcu jak
lód, a jego skóra była jak roziskrzony śnieg, po którym tańczyło słońce. Jasność, która mogła
oślepić, jak wtedy, kiedy się patrzy prosto na słońce. Peleryna śniegu rozchyliła się, jakby
Mróz rozciągnął ramiona, pod spodem była kojąca ciemność. Była jak zimowa noc, kiedy
świat czeka wstrzymując oddech. Stałam w tej kojącej ciemności i nie było mi zimno, chociaż
wiedziałam, że stoję po kostki w śniegu. Księżyc w pełni świecił nad naszymi głowami, a
śnieg leżał biały i lśniący, ale dużo bardziej delikatnie niż w świetle dnia. W tej zimowej
ciszy zobaczyłam postać w formie niebieskiego cienia. Mniejszą niż ja, ale nie dużo mniejszą,
z długimi cienkimi ramionami i nogami, dłuższymi jakie miałby, gdyby był człowiekiem. Ale
oczywiście nie był człowiekiem, nigdy nie był człowiekiem.
Był ubrany w łachmany, ale te łachmany skrzące się w świetle księżyca zawstydziłyby
najczystsze diamenty. Jego skóra była niebieska jak cień śniegu w świetle księżyca, a twarz
72
urocza jak u dziecka. Opuszczone na plecy włosy były w kolorze srebrnego mrozu. Cień
wyciągnął w moją stronę złączone ręce z długimi palcami. Spojrzałam w dół w jego szare
oczy i uśmiechnęłam się.
Odwrócił się ode mnie i zaczął tańczyć boso w śniegu. Tam gdzie przeszedł, śnieg
pozostał czysty i nietknięty, jak gdyby nic nie ważył. Zrozumiałam teraz, dlaczego byliśmy
tutaj w ciszy nocnej. On był mrozem, prawdziwym mrozem. Siwy mróz, który otacza świat,
ale tylko jeśli świat jest nieruchomy. Jego delikatna praca nie może przetrwać solidnego
wiatru.
Obserwowałam jak tańczy przez błyszczący śnieg, dopóki nie połączył się ze ścieżką
niebieskiego, księżycowego cienia i zniknął.
Jeszcze raz doszłam do siebie. Mróz nadal trzymał mnie, ale tym razem nie było śniegu
w jego oczach, były tylko szare, szarością zimowego nieba. Szeptał głosem pełnym napięcia,
jak gdyby bał się mówić.
- Stałaś się taka zimna. Bałem się… - przerwał, cokolwiek chciał powiedzieć, potem
odsunął się nagle ode mnie i odszedł. Przeszedł przez pokój i wyszedł drzwiami, które
otworzył zamaszyście.
Galen przeczołgał się przez łóżko, by usiąść obok mnie. Nie dotykał mnie, co wyglądało
dziwnie.
- Wszystko w porządku? – Nie uśmiechał się, kiedy zapytał.
Myślałam nad odpowiedzią, bo brzmiała „nie”, nie czułam się dobrze. Coś się
wydarzyło, ale nie potrafiłabym tego nazwać, choćby od tego zależało moje życie
.
Próbowałam coś powiedzieć, ale nawet dla mnie mój głos brzmiał ochryple i dziwnie.
- Co się zdarzyło – przełknęłam ślinę, zakaszlałam, starając się oczyścić gardło – w tej
chwili?
Maeve powiedziała z odległego końca łóżka.
- Nie jesteśmy całkiem pewni.
Popatrzyłam na nią. Nadal była boginią Conchenn z jej pocałowanymi przez błyskawicę
oczami, długimi białoblond włosami i złotą skórą, ale nie lśniła. Była wspaniała, ale na tę
chwilę jej moc opuściła ją.
Wyglądała na zakłopotaną, co u bogiń nie widuje się często.
- To moja wina. Pragnęłam pocieszenia w dotyku innej sidhe. Próbowałam uwieść
Niccę, ale to się nie udało, – miała arogancki wyraz twarzy, ale jej oczy patrzyły niepewnie. –
Nie jestem przyzwyczajona by być odrzuconą przez kogoś, kogo naprawdę pragnę.
Myślałam, że może podzielisz się jednym z twoich mężczyzn. – Znów spojrzała w dół, potem
73
w górę i teraz wyglądała na bardziej zdeterminowaną niż arogancką. Nie wiedziałam, czy
wszystkie aktorki to potrafią, ale Maeve Reed mogła przejść od jednego uczucia do drugiego
w mgnieniu oka i wszystkie one wyglądały na prawdziwe. Nie wiedziałam, czy zawsze była
taka kapryśna, czy to jej praca skierowała ją na tę drogę. – Wiem, że było to głupie i
bezmyślne. Dałaś Gordonowi i mnie szansę by mieć dziecko, Merry. Twoja i Galena magia to
sprawiła. Okazałam się niewdzięczna i przykro mi.
- W porządku - powiedziałam, a mój głos nadal brzmiał ochryple. Moje gardło nadal
bolało. Popatrzyłam na Galena.
- Dlaczego boli mnie gardło?
Odwrócił wzrok, a spojrzenie Maeve napotkało moje. To była jedna z tych chwil, kiedy
oczy mówią więcej niż słowa, coś się zdarzyło, coś czego nie pamiętałam, coś złego.
- Po prostu mi powiedz, - wyciągnęłam rękę i dotknęłam jego ramienia.
Szarpnął się, jakbym go uderzyła i odsunął się z zasięgu mojej ręki.
- Nie dotykaj mnie, Merry, nie teraz.
- Dlaczego? – zapytałam.
- Popatrz na kapę, - powiedział. – Obok twojej głowy.
Odwróciłam głowę i zobaczyłam szeroki mokry punkt na narzucie. Zmarszczyłam brwi,
nie rozumiałam, dopóki nie dotknęłam wilgoci i poczułam w wodzie kryształki lodu.
Popatrzyłam na Galena.
- Dlaczego na łóżku jest topniejący lód?
- Ponieważ nim wymiotowałaś.
Spojrzałam na niego i chciałam zapytać, czy żartuje, ale jedno spojrzenie na jego twarz
wystarczyło bym wiedziała, że tak nie jest.
- Jak, dlaczego?
- To jest właśnie część, której nie jesteśmy pewni, - powiedziała Maeve.
- Powiedzcie mi o tej części, której jesteście pewni.
Obeszła koniec łóżka, aż stanęła naprzeciw mnie, ale nie wykonała żadnego ruchu, by
usiąść, lub podejść bliżej.
- Starałam się uwieść cię i to zadziałało, nawet bardziej niż planowałam. Zapomniałam,
że w części jesteś człowiekiem. Użyłam mocy, którą używam przy innej sidhe, innym
bóstwie.
Skinęłam głową i nawet to sprawiło, że zabolało mnie gardło.
- Pamiętam tę część, ale potem to się zmieniło, stało się czymś innym. Widziałam cię
siedzącą pod drzewem, moje oczy bolały od patrzenia na ciebie.
74
- Nikt śmiertelny nie może patrzeć w twarz boga i przeżyć, - powiedział Galen.
- Co? – zapytałam.
Maeve pochyliła się w kierunku łóżka.
- Byłam Conchenn przez chwilę. Byłam tym, czym powinnam być. Myślałam, że
zapomniałam, czym byłam. Utrata faerie rani, Merry, porównywalnie z utratą boskości.
Zaczynała boleć mnie głowa.
- Nie nadążam za tym.
- Pozwól mnie. – Galen wyglądał poważnie, zdeterminowany, bardzo nie Galenowo.
- Maeve użyła swojej mocy, tego co z niej zostało i jako bogini Conchenn próbowała
uwieść cię. Ale doprowadziłaś ją do większej mocy. Doprowadziłaś ją znów do jej boskości.
Popatrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami.
- Myślałam, że kiedy ty przestałeś być bóstwem, nie mogłeś tego odzyskać.
- Tak jak ja, do dzisiaj. – powiedziała Maeve.
Popatrzyłam na nią.
- Poza tym, tylko bogini może sprawić, że zostaniesz bóstwem.
- Wierzę, że to jest nadal prawda, - powiedziała Maeve. – Ale prawdopodobnie każdy
może być naczyniem dla Jej mocy.
- Nie każdy, - powiedział Galen. – Gdyby każdy mógł to zrobić, to zdarzyłoby się to
wieki temu - spojrzał na Maeve tak, jakby była wulgarna.
- Masz rację. Masz rację. Nie pomniejszam daru. Poznam dotyk Bogini, kiedy go
poczuję.
- Jakiej bogini? – zapytałam.
- Danu. – powiedziała słowo szeptem, który przeszedł jak echo przez pokój.
Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech, wypuściłam, licząc powoli, wzięłam drugi
wdech. Otworzyłam oczy.
- Coś usłyszałam, - powiedziałam. – Wydawało mi się, że powiedziałaś Danu.
- Powiedziałam.
Potrząsnęłam głową i nie dbałam nawet o to, że zabolało mnie przy tym gardło.
- Danu jest Bóstwem ludu Tuatha De Danaan, później nazwanego Dzieckiem Dany. Jest
Bóstwem. Nigdy nie była uosobiona.
- Nigdy nie mówiłam, że to była osoba - sprostowała Maeve. – Powiedziałam, że dała
mi moją boskość i tak zrobiła.
Zmarszczyłam brwi, ból głowy zaczął pulsować pomiędzy moimi oczami.
- Nie rozumiem.
75
- W pierwszym traktacie który podpisaliśmy w Formorii, obie strony ograniczyły naszą
pierwszą niesamowitą magię. Zmniejszyliśmy moc, aby nasze dwie rasy nie zniszczyły ziemi,
którą właśnie zamieszkaliśmy. Danu, czy Dana zgodziły się odseparować siebie od nas, użyły
wielkiego zaklęcia, by odejść. – Oczy Maeve migotały od łez, nie od magii. – Nie wydaje mi
się, by ktokolwiek z nas zrozumiał, z czego zrezygnowaliśmy. Może poza samą Danu.–
Usiadła na końcu łóżka i pozwoliła by łzy spłynęły. W tej chwili nie myślałam, że płacze, bo
miała w pracy kiepski dzień, albo przez hormony związane z ciążą. Myślałam, że siedzi na
Południu, na brzegu Zachodniego Morza i płacze nad Boginią, której nigdy nie widziała
Ameryka.
76
Rozdział 7
Doyle wbiegł do pokoju nadal nie mając na sobie nic poza stringami, założona na jego
ramię kabura trzepotała swobodnie ponad nagą piersią, w ręce miał broń, uwolniona moc
poprzedzała go jak burza. Rhys był tuż za nim, ubrany w białe, luźne spodnie i nie zapiętą
koszulę, miał broń w ręce, nie było widać kabury. Moc Rhysa weszła do pokoju jak szept, na
wpół słyszalna.
Obaj zatrzymali się w wejściu, jak myślę szukając czegoś, co mogliby zastrzelić. Nicca
prawie podbiegł do Rhysa, kiedy ten wszedł przez drzwi. Był bardziej zdyszany niż tamta
dwójka, oczywiście musiał biec tam i z powrotem, z domku gościnnego do głównego domu,
dwukrotnie. Dyszał, gdy oparł się o framugę.
- Żadnych morderców. Magia… zepsuła się.
Doyle i Rhys w widoczny sposób odprężyli się. Doyle wsadził broń do kabury,
pomagając sobie drugą ręką, bo paski kabury nie były zapięte, jak się tego spodziewał. Rhys
tylko stał i powoli obniżał broń do uda. Moc ich dwóch uchodziła w dal jak ocean
odchodzący od brzegu, jak odczucie, że spada się z poziomu na poziom.
7
Po prostu leżałam na łóżku i patrzyłam na nich, ponieważ próba siadania powodowała
ból w piersi. Było to takie uczucie, jakbym przełykała coś w zły sposób. Coś bardzo dużego i
twardego, więc bolało w całej klatce piersiowej. Poza tym nie czułam się źle. Wyglądało na
to, że powinnam czuć się wyczerpana, jeżeli zdarzyło się to, o czym mówili Maeve i Galen.
Czy nie powinno się być wyczerpanym, kiedy stworzyło się bóstwo? Jeżeli rzeczywiście się
to zdarzyło. Uważałam to za niemożliwe i nadal czekałam na inną teorię, którą mogłabym
kupić. Jeżeli ktokolwiek mógłby jakąś przedstawić, to na pewno Doyle. Był praktycznym
człowiekiem, jeżeli chodzi o wysoko urodzonych dworu faerie.
Stanął obok łóżka. Zdałam sobie sprawę, że był mokry od pasa w dół, jak gdyby brodził
w basenie, ale nie czuć było zapachu chloru. Przypomniałam sobie Kitto, Doyle pomagał mu
się oczyścić. Zapomniałam, że dziś mały goblin posłużył się mocą swojej ręki. Przyszła
królowa nie powinna zapominać takich rzeczy, nieprawdaż? Może nie myślałam tak jasno,
jak mi się wydawało.
- Jak z Kitto? – zapytałam.
Doyle uśmiechnął się.
7
W oryginale od def-con1 do def-con3- to punkty przy walce powietrznej w grach komputerowych
77
- W porządku. Trochę zmieszany, ale czuje się dobrze. – Uśmiech zniknął. – Jak ty się
czujesz?
Zmarszczyłam brwi.
- Nie jestem pewna. – mój głos nadal brzmiał szorstko, ale już trochę lepiej, bardziej jak
ja. – Myślałam, że czuję się dobrze, ale nie jestem pewna, czy myślę tak jasno, jak zazwyczaj.
Czy to ma sens?
Skinął głową i obrócił się do Maeve i Galena.
- Co się zdarzyło?
Oboje zaczęli mówić jednocześnie, więc podniósł rękę.
- Panie pierwsze.
Dał znak, by odeszła od łóżka i przeszli w odległą część sypialni, by porozmawiać.
Sypialnia była prawie większa niż mój stary apartament, więc było tu dużo miejsca na
odosobnienie. Rhys uśmiechnął się do mnie, potem poszedł za nimi, żeby słyszeć o czym
mówią.
Galen został ze mną. Nadal mnie nie dotykał. Bardzo potrzebowałam dotyku dla otuchy.
- Dlaczego nie chcesz mnie dotknąć?
Uśmiechnął się do mnie, ale ręce miał przyciśnięte do kolana.
- Wierz mi, ciężko jest nie dotykać cię, ale dotknęłaś Maeve i zadziałała ta specjalna
energia bogini, później Mróz chwycił cię, by powstrzymać Maeve od wykorzystania cię i to
znów się zdarzyło, z nim.
- Maeve wykorzystała mnie?
- Myśleliśmy, że użyła na tobie swojej specjalnej uwodzicielskiej mocy. Tak nie było.
Kiedy Mróz użył swojej mocy, by przerwać to, co uważaliśmy za czar Maeve, okazało się, że
mamy do czynienia z czymś całkiem innym. – Zaczął wyciągać rękę, by dotknąć mojego
ramienia, potem położył swoją rękę z powrotem na kolanie. – Mogę poczuć jak bardzo
potrzebujesz pocieszenia i bogini wie, jak bardzo chciałbym przytulić cię właśnie teraz, ale
obawiam się, że jeśli dotknę cię, to znów się wydarzy.
- Nie kupuję tego, że przyprowadziłam kogokolwiek do boskości, - powiedziałam.
Skinął głową.
- Wiem, ale Maeve mówi, że zdarzyło się jej to już wcześniej. Że wie, jakie to jest
uczucie.
- Jestem śmiertelna Galenie. Jestem pierwszą wśród sidhe, która urodziła się śmiertelna,
nieważne jak bardzo pomieszaną krew mieli. Ręka śmiertelnika nie może przynieść
nieśmiertelnej mocy. To nielogiczne.
78
Wzruszył ramionami.
- Jeżeli masz lepsze wyjaśnienie na to, co się stało, Merry, będę szczęśliwy, jeżeli je
usłyszę. – Jego zielone, w kolorze letniej trawy, oczy stały się zaniepokojone. – Przez chwilę
myślałem, Merry – potrząsnął głową, przygryzł wargi, zanim skończył. – Myślałem, że cię
straciliśmy. – Pochylił się nade mną, jak gdyby chciał mnie pocałować, ale bardzo uważał, by
mnie nie dotknąć. – Myślałem, że cię straciłem.
Wyciągnęłam rękę, by dotknąć jego twarzy, ale Doyle zawołał z drugiego końca pokoju.
- Jeszcze nie, Księżniczko. Bądź ostrożna zanim Galen nie opowie swojej części
historii.
Niechętnie opuściłam rękę. Nie podobało mi się to, ale nie było warte ryzyka.
- Znakomicie.
Galen uśmiechnął się do mnie, kiedy ześlizgnął się z łóżka.
- Tylko teraz, Merry, tylko teraz.
Przeszedł przez pokój w kierunku grupy. Szedł jakby tańczył, tańczył do jakiejś muzyki,
którą tylko on mógł słyszeć. Czasami, kiedy trzymał mnie, mogłam prawie ją słyszeć, prawie.
Nicca podszedł i stanął przy nogach łóżka. Odzyskał oddech, ale nadal wyglądał na
przestraszonego. Ciekawe, wiedziałam, że był o wieki starszy niż Galen, ale wyglądał na
młodszego niż inni strażnicy. U faerie to, na ile lat wyglądają, nie zawsze odpowiada
rzeczywistości. Wyglądał na bardzo młodego i bardzo zaniepokojonego, kiedy oparł swoje
sześciostopowe
8
ciało o kraniec łóżka. Jego włosy opadły połyskującą brązową zasłoną
prawie do kostek.
Zostawił je rozpuszczone, opadały na jego ciemnobrązowe luźne spodnie i marynarkę
od garnituru, prześwitującą przez głęboki brąz jego włosów. Włosy obramowywały zielony
jak mech podkoszulek, więc byłam bardziej świadoma niż normalnie, jak ładny miał tors.
Podkoszulek miał jedwabny, prezent od Maeve. Dała wszystkim mężczyznom jedwabne
podkoszulki w różnych kolorach, by uwydatnić kolor ich skóry. Zabrała mnie na zakupową
wyprawę do jej ulubionych sklepów. W teorii kobieta jest szczęśliwsza wybierając sobie
ubranie, a mężczyzna wolałby raczej tego uniknąć. Miała w połowie rację. Gdy każdy dostał
prezent, wymieniali się kolorami między sobą, aż wszyscy byli zadowoleni.
Zielony jak mech podkoszulek był na początku Galena, ale wyglądał lepiej na Nicce,
wydobywając głęboki brąz jego skóry, podczas gdy Galen wyglądał w nim po prostu zielono.
8
około 183 cm
79
Teraz to głęboko brązowe ciało w szytym na miarę garniturze usiadło na odległym krańcu
łóżka. Nicca odrzucił swoje włosy bez myślenia o nich, w sposób w jaki czynią to kobiety.
- Wyglądasz lepiej niż kilka minut wcześniej. – Dobiegł mnie jego lekko drżący głos.
- Jak wyglądałam?
Mrugnął do mnie i odwrócił się, jak gdyby wiedział, jak łatwo można odczytać jego
myśli z twarzy.
- Blada, bardzo, bardzo blada.
Odwrócił się z powrotem do mnie, spodziewałam się, że z pokerową twarzą, ale nie.
Było za wiele napięcia w jego oczach, za wiele zmartwienia w ich idealnie brązowej głębi.
Spojrzał w kierunku odległej strony pokoju. Grupa rozpadła się i wszyscy szli w naszą stronę.
Doyle spojrzał na mnie, jego twarz była nieprzeniknioną ciemnością. Mogłam grać w
pokera z Nikką i Galenem każdego dnia, ale nigdy nie z Doylem. Kiedy nie chciał, bym
cokolwiek wyczytała z jego twarzy, nie mogłam tego zrobić.
- Meredith, Księżniczko, musimy zrozumieć co się stało, ale nie mogę wymyślić jak
zagwarantować ci bezpieczeństwo i nadal badać ten problem.
Starałam się odczytać cokolwiek z jego ciemnej twarzy, ale daremnie.
- Co to dokładnie znaczy, Doyle?
- Znaczy to, że musimy eksperymentować, a nie wiem co przyniesie ten eksperyment.
- Jaki eksperyment? – Zapytałam.
- Maeve wierzy, że obudziłaś w niej ponownie jej własną magię – jej boskość, z braku
lepszego określenia. Była kiedyś naprawdę boginią, więc tylko zwróciłaś to, co utraciła. Ale
Mróz nie był bóstwem i jemu dałaś moce, które nigdy nie płynęły wewnątrz jego ciała. –
Zdołał spojrzeć ponuro bez zmiany wyrazu twarzy.
- Powiedziała mi teorię. Nawet wspomniała imię bogini, która to sprawiła, ale Doyle, ja
nie jestem Danu. Nie jestem więc bóstwem. Jak to może być prawda?
- Kiedy walczyliśmy z Bezimiennym i jego niesamowita magia wylała się na nas
wszystkich, wierzę, że były tam moce potrzebne do otrzymania naczynia do kształtowania
bóstw. Maeve była chroniona w bezpiecznym miejscu do czasu zakończenia walki. Zostałaś
jedynym naczyniem kształtowania bóstwa, Meredith. Byłaś najbliżej, moc mogła znaleźć to,
czego potrzebowała.
Zamrugałam. Byłam zmęczona leżeniem na łóżku. Jeżeli muszę słuchać takich
podchwytliwych, filozoficznych teorii, to ostatnie co chciałam robić, to leżeć płasko na
plecach. Starałam się usiąść, skrzywiłam się, ale nie przerwałam. Nicca chciał mi pomóc, ale
Doyle zaprotestował, potem chyba przemyślał to i dał Nicce znak, by mi pomógł.
80
Nicca dotknął mojego ramienia, pomógł mi się podnieść, to był tylko delikatny dotyk.
Nie było w tym żadnej magii, poza dotykiem skóry do skóry. Nicca napuszył poduszkę za
mną, więc mogłam usiąść opierając się. Kiedy nic się nie stało po tym pierwszym dotyku,
dotykał mnie gdzie potrzebował, dopóki nie było mi wygodnie, czy tak wygodnie jak tylko
mogło mi być.
- Jeżeli dotyk Nikki spowodowałby następne nasilenie mocy, to nie wiem co
moglibyśmy zrobić, ale jeżeli Nicca może dotykać cię bezkarnie, to myślę, że powinniśmy
zobaczyć jak bezpieczna będzie reszta z nas, – dał znak ręką i Maeve przeszła obok niego. –
Dotknij jej.
Maeve spojrzała na niego, jak gdyby nie była przyzwyczajona, że ktoś wydaje jej
polecenia. Potem wzięła głęboki wdech i przeturlała się z krańca łóżka blisko mnie. Maeve
nie była niską kobietą i to mówiło, jak naprawdę wielkie było łóżko.
Zawahała się na chwilę, szukając mojej twarzy.
- Zrób to - powiedziałam.
Zrobiła. Dłoń miała ciepłą i suchą, ale nic więcej. Nie było w niej magii. Obie
spojrzałyśmy na Doyle’a, jej ręką nadal dotykała mojego ramienia.
- Nic się nie stało- powiedziała.
- Spróbuj trochę rozpalić magię, - powiedział Doyle.
- Myślisz, że to bezpieczne? – zapytał Rhys.
- Musimy wiedzieć, - powiedział Doyle.
- Dużo dzisiaj przeszła. Tak długo, jak możemy tylko jej dotykać, myślę, że
powinniśmy poczekać z eksperymentowaniem z mocą.
Doyle odwrócił się tak, że stał twarzą do każdego przy łóżku.
- To twoja noc z księżniczką, Rhys. Czy naprawdę wierzysz, że możesz być z nią i nie
być częścią magii?
Rhys popatrzył na niego ze złością, ręka bez broni zacisnęła się w pięść. Milczał przez
prawie minutę.
- Nie - niechętnie powiedział w końcu.
- Nikt z nas nie może być z nią bez odrobiny magii, Rhys. Musimy wiedzieć teraz, kiedy
jest nas tu na tyle wielu by pomóc, jeżeli nasza magia znów to sprawi. Cokolwiek to jest.
- Powiedziałam wam, co to jest, Doyle – odezwała się Maeve. – Dlaczego nikt mi nie
wierzy?
81
- Nie wątpię w ciebie, Maeve, ale boskość była zawsze dana jako podarunek, coś na co
się zasłużyło, a nie coś przypadkowego. Tymczasem Meredith nie sprowadziła tego na ciebie
i Mroza świadomie. – Popatrzył na mnie i podniósł brew. – Nie zrobiłaś tego, prawda?
- Nigdy nawet nie przyszłoby mi do głowy, żeby spróbować - powiedziałam.
Odwrócił się do Maeve, jak gdyby to go zadowoliło.
- Musimy zrozumieć, co to sprowadziło, ponieważ nie możemy pozwolić sobie na utratę
Meredith, nawet jeżeli to sprawi, że reszta z nas będzie miała większe moce.
- Więc zabieracie się do tego w zły sposób - powiedziała Maeve.
Doyle spojrzał na nią, widziałam wiele wysoko urodzonych na dworze, których
przeraziło to spojrzenie. Maeve nawet nie wzdrygnęła się. Objęła mnie ręką i przytuliła się do
mnie bliżej, uśmiech igrał na jej ustach.
- Moc Danu nie będzie wezwana, zanim się nie pocałujemy.
- Proszę, przestań wymieniać to imię - powiedziałam. Nie chciałam słyszeć, że
wewnątrz mnie była magia Bogini, nawet w małej części. Znałam teorię, że my wszyscy
jesteśmy bóstwami, czy raczej obrazem Jej boskiej doskonałości. Teoria to jedno, jednak
faktycznie posiadanie takiego rodzaju mocy i bycie zdolnym do użycia jej, to coś zupełnie
innego.
- Dlaczego? – Zapytała mnie Maeve, patrzyła szczerze zadziwiona.
Galen podniósł rękę.
- Och, mogę na to odpowiedzieć.
Maeve odwróciła zdziwione oczy na niego.
- Merry ciarki przechodzą na myśl, że Bogini jest w niej.
- To nie to - powiedziałam.
- To moc Bogini jest w tobie, - powiedział i podrażnienie złagodniało, kiedy to
powiedział.
- Może bardziej przerażenie, niż ciarki, - powiedziałam.
- Powinnaś być zaszczycona, - powiedziała Maeve, ściskając mnie.
- Jestem zaszczycona - powiedziałam. – Ale ten szczególny zaszczyt prawie mnie
zabija.
Twarz Maeve wyglądała nagle poważnie.
- Tak i to będzie moja wina.
- Nie - powiedziałam.
- Igrałam z tobą moją magią, Merry. Próbowałam cię uwodzić, ponieważ oni wszyscy
odrzucali mnie z twojego powodu. – Pocałowała czubek mojej głowy. – Pomyślałam „Je eli
ż
82
nie mo esz ich pokona , przy cz si
ż
ć
łą ę”. – Uścisnęła mnie tak mocno, że nie widziałam jej
twarzy, kiedy powiedziała:
- Chcę ciała sidhe, Merry. Chcę blasku równającego się mojemu, rzucającego cienie na
ściany w ciemności. – Jej głos był gwałtowny.
- Więc chcesz pocałunku? – Spytałam, mój głos był zduszony przez jej ramiona.
Odsunęła się wystarczająco, by posłać mi uśmiech.
- Jeżeli przyjdzie z magią, to tak.
- Zdaje się, że jeżeli nie przyjdzie z magią, nie będziemy wiedzieć, czy energia Bogini
nadal jest.
Uśmiechnęła się i uniosła idealny łuk brwi.
- Przypuszczam że nie.
- Czy Mróz także pocałował ją z magią? – Zapytał Doyle.
- Tak - Maeve i Galen odpowiedzieli razem.
- Mróz uwolnił ją z mocy Maeve i wtedy było tak, jakby nie mógł pomóc sobie. – Galen
spojrzał w głąb pokoju, jakby wyobrażał sobie to, co się zdarzyło. – To spojrzenie pojawiło
się na jego twarzy tuż po tym, jak schylił się i pocałował ją. – Zamrugał i spojrzał z powrotem
na Doyle’a. – Wyglądał na zaczarowanego.
- Gdzie jest teraz? – zapytał Doyle.
Nikt nie znał odpowiedzi.
- Niech to szlag - powiedział Doyle, - Nicca, Galen, znajdźcie go i przyprowadźcie tutaj.
Nicca odwrócił się do drzwi, ale Galen zawahał się.
- Co, jeżeli Merry będzie nas potrzebować?
- Idź - powiedział Doyle, - Teraz.
Sposób w jaki to powiedział, przerwał wszelką kłótnię.
Galen rzucił mi ostatnie spojrzenie, potem dołączył do Nikki przy drzwiach i obaj
przebiegli przez nie.
- Nie chciał po prostu przegapić przedstawienia - powiedział Rhys.
- Jakiego przedstawienia? – Zapytałam.
Uśmiechnął się do mnie.
- Dwie najpiękniejsze kobiety jakie znam, będą się obejmować. Są tacy, którzy
zapłaciliby by popatrzeć.
Pokręciłam głową. Siedząc obok Maeve Reed, uosobienia piękna Seelie, nie czułam się
piękna. Coś musiało pokazać się na mojej twarzy, ponieważ Maeve dotknęła mojego
podbródka, zmuszając mnie, bym spojrzała jej w oczy.
83
- Jesteś piękna Merry, a będąc kiedyś boginią piękna, powinnam wiedzieć.
- Wyglądam za bardzo ludzko - powiedziałam miękko.
- Jak myślisz, dlaczego nasi mężczyźni kradli ludzkie kobiety przez wieki? Ponieważ
były brzydkie? – Pokręciła głową, było coś dziecięcego na jej twarzy. – Merry, Merry, znaj
swoją wartość.
To złote światło zaczęło pulsować wewnątrz jej skóry, jak gdyby ktoś zapalił świecę
głęboko wewnątrz niej i światło dochodziło bliżej, przepływając przez jej ciało, aż błyszczała
jak słońce przeciągnięte pod jej skórą. Moc zatrzęsła mną, puls mi przyspieszył, przynosząc
moje własne blade światło, które rozjarzyło moją skórę, więc dodałam księżyc do jej słońca.
Jej włosy zaczęły poruszać się w wietrze, ciepłym wietrze. Jej oczy wypełniły się
światłem i było tak, jakbym spojrzała w serce wiosennego sztormu, rzucającego błyskawice
rozdzierające z dala niebo, zamiast padającego deszczem; to była jej moc, która opadła na
mnie. Odwróciłam twarz od tej mocy, jak gdyby deszcz mógł naprawdę spaść na mnie.
Jej ręce prześlizgnęły się po mojej nagiej skórze, tak jakbym nie miała kostiumu.
Trzymała mnie w ramionach, moje własne ręce sunęły po ciepłej skórze jej nagich ramion.
Denerwujące było, że nosiła tak wiele ubrań, bo bardziej potrzebowałyśmy dotyku skóry.
Zdałam sobie sprawę, że wyczuwam pragnienie Maeve, jej potrzebę dotyku przykrywającego
ją ciała sidhe. Pamiętałam tę potrzebę aż za dobrze, jeszcze cztery miesiące temu tylko to by
mnie zadowoliło. Tak długo byłam taka samotna. Nie mogłam powiedzieć, czy to były moje
odczucia, czy jej, wiedziałam, że to była część jej magii. Ukazanie jej potrzeb i sprawienie, że
stały się moimi własnymi.
Sięgnęłam do guzików na jej kamizelce, ale były bardzo małe, ciężkie do rozpięcia.
Chwyciłam jej ubranie obiema rękami i szarpnęłam. Guziki poleciały we wszystkie strony,
wydając cichy dźwięk, kiedy uderzyły w ściany, łóżko i mężczyzn.
Maeve dyszała, jej oczy były dzikie, tonące z potrzeby. Jej piersi były zakończone
wielkimi okrągłymi sutkami, które wyglądały, jak gdyby były wyrzeźbione z jakiegoś
głębokiego, czerwonego klejnotu. Położyłam ręce na jej nagim brzuchu, biały blask moich rąk
sprawiał, że złoty blask jej skóry pulsował i zanikał, wzrastając mocniej przy moim dotyku,
zanikając nieznacznie, kiedy przesunęłam ręce dookoła ciepła jej talii. Moje ręce
prześlizgnęły się do góry, dopóki kciuki i palce nie spoczęły tuż poniżej jej piersi. Gdy to
mnie mężczyzna dotyka w tym miejscu, moje piersi wypełniają jego ręce, ale piersi Maeve
były małe i jędrne, nadal nie dotknięte.
Blask jej magii pulsował pod moimi rękami, jaśniej i jaśniej, jak gdyby miała zacząć
płonąć tuż pod jej piersiami.
84
- Proszę! – Jęknęła.
W tej chwili zdałam sobie sprawę, że to był wyraźny nacisk na jej potrzeby, nie miałam
już odczucia, że są moje własne. Byłam głęboko zanurzona w magii, ale jednej rzeczy byłam
pewna. Jeżeli ją dotknę, to będzie mój wybór.
Zerknęłam na nią, miała odchyloną do tyłu głowę, półprzymknięte powieki. Jej potrzeba
nadal wisiała w powietrzu jak jakieś piżmowe perfumy, ale teraz mogłam oddychać i nie
tonęłam. Spojrzałam na jarzącą się złoto magię pod moimi rękami i zastanawiałam się, jak to
jest móc czuć tak wielką moc ocierającą się przez moje piersi. Tak wiele mogłam jej dać.
- Pocałuj mnie, Maeve. – powiedziałam.
Otwarła oczy wystarczająco by spojrzeć w moim kierunku, ale nie mogła się skupić,
była prawie na wpół omdlała od dotyku magii i skóry.
- Pocałuj mnie - powtórzyłam.
Opuściłam głowę i czekałam, czekałam dopóki nasze usta się nie dotknęły, wtedy
pogładziłam rękami ponad wzgórkami jej piersi. Przycisnęła swoje usta mocniej do moich
i jej pocałunek stał się czymś głębokim i natarczywym, kiedy moje ręce prześlizgnęły się po
jej twardych sutkach, było tak jakby świat eksplodował. Moc zakołysała nas do tyłu na łóżko,
tak że Maeve upadła na mnie, a moje ręce były zablokowane na jej piersiach, jak gdybym
nałożyła na ręce żyjący drut i nie mogła ich uwolnić.
Część mnie nie chciała się uwolnić. Część mnie pragnęła utonąć i zatracić się w jej
złotym blasku. Podniosła się nade mną, trzęsła się, wrzeszczała, szarpała pod moimi rękami,
kiedy one zdawały się łączyć w jej ciele. Oparła swoje biodra o moje i gdybym była
mężczyzną, sprawiłaby mi ból. Ale nie byłam mężczyzną i jakaś część mojej magii
zatrzymała jej zdumiewający orgazm od przeskoczenia na mnie. Moc pulsowała fala po fali
przez moje ciało, podczas gdy Maeve tańczyła nade mną, ale ta ostateczna przyjemność była
jej i tylko jej. W jakiś sposób to zdawało się właściwe. Czekała tak długo.
Otworzyła oczy w trakcie tego wszystkiego i musiała widzieć moją twarz, zrozumieć co
jej dawałam, ale nie biorąc, a to jej się nie podobało. Przycisnęła dłonie do mojego brzucha i
mój biały blask wzmagał się pod jej dotykiem. To było jak dotykanie wiosennego ciepła, coś
dużego i nasyconego przeszło dreszczem i pulsowało przez moją skórę. Miałam chwilę na
zastanowienie się, czy to samo uczucie miała, gdy moje ręce dotykały jej piersi, wtedy jej
ręka przesunęła się w dół, na przód mojego kostiumu, a jej palce wsunęły się pomiędzy
moimi nogami. Była to chwila takiego dudnienia, pulsowania mocy. Dreszcz przeszedł przez
moje ciało, orgazm rozlał się z mojego ciała w falach, a przyjemność ześlizgnęła się jak
kamień spadający w dół. Było to jak pieszczoty i odczucia z seksu w tym samym czasie.
85
Doszłam do siebie leżąc nadal na łóżku z Maeve omdlałą na mnie. Nie mogłam słyszeć
jej nierównego oddechu przez pulsowanie w moich uszach, ale mogłam czuć unoszenie się
i falowanie jej piersi, gdy usiłowała oddychać, gdy obie próbowałyśmy oddychać przez
tłukący się w naszych gardłach puls.
Kiedy znów mogłam słyszeć, pierwsze co usłyszałam to jej szaleńczy oddech
i nierówny śmiech. Potem dobiegł mnie głos Rhysa.
- Nie wiem, czy oklaskiwać, czy płakać.
- Płakać - powiedział Galen, - ponieważ spóźniliśmy się na początek przedstawienia.
Obróciłam głowę i zabrało mi to więcej wysiłku niż powinno. Spoglądałam na pokój
przez pokrywające mnie jasno blond włosy Maeve. Przełknęłam i spróbowałam coś
powiedzieć, ale to nadal było dla mnie za trudne.
Galen, Nicca i Mróz byli tuż przy drzwiach. Rhys i Doyle byli przy łóżku, ale nie na tyle
blisko, by nas przez przypadek dotknąć.
Maeve odzyskała głos przede mną.
- Zapomniałam, zapomniałam. Bogini błogosław mnie. Zapomniałam jak może być z
inną sidhe. – stoczyła się ze mnie powoli, niezręcznie, jak gdyby jej ciało nie pracowało
właściwie. Obróciła się, by spojrzeć na mnie, uśmiech na jej twarzy jakby usiłował skupić się
w jej oczach. – Jesteś cudowna.
- Przypomnij mi następnym razem, że jeżeli poproszę o pocałunek, muszę dokładnie
sprecyzować o co mi chodzi. - Zdołałam wyszeptać.
To wywołało jej śmiech, który zamienił się w kaszel.
- Mam suche gardło.
Zabawne, zupełnie jak ja.
-Nicca - powiedział Doyle. – przynieś paniom trochę wody.
Nicca wyszedł z pokoju, otwierając drzwi na całą szerokość, omijając coś co było z
boku.
- W przedpokoju jest drzewo, - powiedział Galen. – myślę, że to jabłoń. Przebiło się
przez kamienną podłogę, wyrosło po prostu w basenie, w czasie, kiedy byliśmy na górze,
zrobiło dziurę tutaj w podłodze.
Rhys przeszedł by przyjrzeć się uważnie drzewu w przedpokoju.
- Rozkwitło.
Zapach kwiatów jabłoni zaczął dobiegać przez drzwi. Doyle zerknął na dół, na mnie.
- Jak się czujesz?
- Lepiej. Gardło mnie już tak nie boli.
86
Podał mi rękę, chwyciłam ją, pozwalając mu podnieść się z łóżka Maeve. Moje kolana
nie chciały mnie utrzymać i tylko jego ramię dookoła mojego pasa uchroniło mnie od upadku
na podłogę. Podniósł mnie, przytulając do swojej nagiej piersi. Mogłam nie robić nic, poza
leżeniem tak. Uwielbiałam bawić się srebrnym kolczykiem w jego sutku, ale teraz wydawało
mi się to za dużym wysiłkiem. Nagle poczułam się zmęczona. Zmęczona w dobry sposób, ale
mimo to zmęczona.
Zaniósł mnie do przedpokoju, mijając różową i białą masę kwiatów, która prawie go
wypełniała. Zatonęłam znów w aromacie kwiatów jabłoni i na chwilę moc rozpaliła się we
mnie intensywnym pulsowaniem, które sprawiło, że Doyle potknął się.
- Bądź ostrożna, Księżniczko, nie chciałbym cię upuścić.
- Przepraszam, - wymamrotałam. – nie chciałam.
Zauważyłam nierówność schodów i dostrzegłam szary pień drzewa, zanim przeszliśmy
przez szklane przesuwane drzwi, ale ostatnią rzeczą jaką zapamiętałam, był blask niebieskiej
wody i słoneczne światło odbijające się w basenie. Wtedy zamknęłam oczy przytulając się do
piersi Doyle’a i poddałam się. Sen ogarnął mnie tak całkowicie i głęboko, że nic nie
pamiętałam. Czy boginie śpią dobrze w nocy? Myślę, że chyba tak.
87
Rozdział 8
Miałam sen. Stałam na wzgórzu z okrągłym szczytem i spoglądałam w dół na ogromną,
otwartą równinę. Obok mnie była kobieta, ale nie widziałam jej twarzy. Ubrana była w szarą
pelerynę, czy też czarną, czy może zieloną. Im mocniej starałam się ją zobaczyć, tym mocniej
gęstniały cienie dookoła niej, dopóki nie zorientowałam się, że nie miałam jej zobaczyć. Jej
twarz była ukryta w cieniu kaptura peleryny. Nie mogłam określić jej wieku, ale myślałam, że
nie była młoda. Sprawiała wrażenie kogoś, kto widział za wiele, a nie wszystko z tego było
szczęśliwe. Jednej rzeczy byłam pewna, nie znałam jej.
Trzymała berło w ręce, tak starodawne, że było czarne i błyszczące ze zużycia. Dała
znak na zewnątrz, pustą ręką, w kierunku równiny. Doyle kroczył przez trawę z psami
myśliwskimi dookoła niego, duże czarne psy z ognistymi oczami. Piekielne Psy
9
, poruszały
się jak cienie i dym dookoła niego. Zebrały się bliżej niego, więc mógł pocierać ucho, głaskać
głowę, pierś, psa większego ode mnie. Uśmiechał się swobodnie, a po chwili zniknęli razem.
Był tam Galen, a tam gdzie szedł, wyrastały drzewa, nagle był cały las, w lesie pojawiły się
dzieci, biegły za Galenem ciągnąc go za ramiona. Dotykał ich głów, łaskotał podbródki, bawił
się w berka pomiędzy drzewami i kwiatami. Jeden z małych chłopców dotknął drzewa i jego
dłoń jarzyła się złotem. Nicca wyszedł zza drzew i gdziekolwiek szedł, kwiaty odskakiwały.
Spotkał Galena i dzieci, i bawili się razem. Daleko za równiną, z dala od tej szczęśliwej sceny
ukazał się Rhys. Był na czele ogromnej armii i w jakiś sposób wiedziałam, że wojownicy za
nim byli martwi. Ale kiedy patrzył na mnie, miał dwoje zdrowych oczu, blizny zniknęły. W
jakiś sposób wiedziałam, że to nie była osłona, że był uleczony. Miał w ręce bojowy młot
10
który lśnił swoim własnym blaskiem. Na ziemi leżały ciała rannych. Dotykał ich nasadą młota
i wstawali uzdrowieni.
Dama odwróciła mnie od tego wszystkiego, by znaleźć Kitto. Błyszczał, jako pełny
sidhe, ale za nim była grupa goblinów. Uniósł rękę, a jego światło było tak białe i czyste, że
oślepiało jak świecąca strzała wystrzelona z jego ręki przez armię, na której czele stał.
Gobliny śpiewały jego imię jak modlitwę. Oglądałam to z odległości, ale mogłam widzieć
9
W oryginale Gabriel Ratchets Hell Hounds. Jedno z określeń psów będących częścią Dzikiego
Gonu. Mit
Dzikiego Gonu zmieniał się przez wieki, uwzględniając lokalnych bogów i wierzenia. Był wiązany
ze światem
faerie. Jednym z głównych elementów mitu było założenie, że w orszak demonicznych myśliwych
może zostać
wciągnięty przypadkowy widz lub podróżny, aby nigdy nie wrócić do świata żywych, albo wrócić
po setkach lat.
10
Młot bojowy był atrybutem boga wojny, Thora. Thor rzucał nim w swoich wrogów, a młot zawsze
do niego
wracał. W nordyckiej mitologii bogiem wojny był Wodan (Odyn), którego atrybutem była
włócznia, zbierał on
też z pola walki poległych wojowników.
88
węże w trawie pomiędzy przeciwstawnymi armiami. Jadowite węże atakowały wrogów, a ja
wiedziałam, że robiły tak na prośbę Kitto. Wrogowie złamali szyk, uciekając w panice, a
gobliny ścigały i ścinały tych, którzy pozostali.
Kobieta poruszyła się przyciągając moją uwagę z powrotem do niej. Jej berło stało na
środku wzgórza wbite w ziemię i jak obserwowałam, wyrastało we wspaniałej,
rozpościerającej się trawie, kiedy je wycofała, trzymała błyszczący puchar, kielich
uformowany ze srebra z osadzonymi drogocennymi kamieniami. Kielich zaczął lśnić, jak
gwiazda leżąca na jej dłoni, lśniąca, pulsująca gwiazda. Wyglądało, jakby wylewało się z
niego światło, jeżeli światło może być płynne i znajdować się w kielichu.
Wyciągnęła kielich w moim kierunku.
- Pij.
To jedno słowo odbiło się przez równinę. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy
sprzeciwiać się, ani o nic pytać. Położyłam rękę na jej dłoniach, tam gdzie trzymała kielich i
poczułam jej delikatną skórę, kruchą z powodu wieku. Była stara, znacznie starsza niż
myślałam. Razem uniosłyśmy kielich do moich ust, a światło w środku było tak jasne, że
przez chwile nie widziałam nic poza złotym światłem, tak ciepłym, tak pocieszającym, tak
idealnym. Wypiłam z kielicha, to było jak picie mocy, picie światła.
Opuściła kielich, ale nadal trzymałam jej ręce, które zmieniły się. Były teraz młode,
silne, z czystymi, delikatnymi palcami. Wiatr zawiał przez wierzchołek wzgórza, szeleszcząc
w liściach. Spojrzałam w dół i zauważyłam martwe drzewo z grubymi, letnimi liśćmi. Jego
pień uleczył się poza małym sękiem, który moja ręka mogła ledwo umieścić w dłoni. Ptak
zaczął śpiewać wysoko na jednym z konarów, a przy ziemi łajała nas wiewiórka.
Kobieta ścisnęła moje ręce i mogłam dostrzec jej twarz. Przez chwilę była mną, potem
uśmiechnęła się i wiedziałam, że to nie moja twarz była pod kapturem.
Obudziłam się, dysząc w obcym łóżku, w ciemności, moje serce głucho łomotało.
Czułam się dobrze, odświeżona i przestraszona w tym samym czasie.
Rhys odwrócił się do mnie, jego białe włosy lśniły w świetle księżyca.
- Merry, wszystko dobrze?
Zaczynałam mówić tak, kiedy poczułam coś obok mojego biodra. Sięgnęłam pod
przykrycie i dotknęłam czegoś twardego i metalicznego. Szarpnęłam prześcieradło z tego
czegoś, lśniącego delikatnie w świetle księżyca, to był kielich z mojego snu.
89
Rozdział 9
Trzydzieści minut później wszyscy zgromadziliśmy się w kuchni, włączając Sage’a.
Gdyby był większy niż lalka Barbi, byłby przystojny, jeżeli twoje upodobanie biegną ku
szczupłym mężczyznom o żółtej skórze. Chociaż musiałam przyznać, że jego żółto- czarne
skrzydła były piękne. Mógł zmienić wzrost na prawie równy mojemu; zmiennokształtni mniej
zaskakują, kiedy mogą przyjmować kształty zwierząt, a zmiana malutkiego faerie do faerie
ludzkiej wielkości to rzadszy dar
.
Był kimś, kogo mogliśmy nazwać ambasadorem krwawych
motyli Unseelie i ich królowej, Niceven. Zawarłam z nimi przymierze. Zgodzili się przestać
szpiegować dla mojego kuzyna Cela i jego sprzymierzeńców, a zacząć szpiegować dla mnie.
Nadal szpiegowali dla mojej ciotki, Królowej Andais, ale przypuszczalnie mogłam ich
traktować również jako moich sojuszników. Były dnie, kiedy mogłabym o tym powątpiewać i
martwić się, ale nie dziś. Dzisiaj mieliśmy wystarczająco problemów bez martwienia się o to,
kogo naprawdę Andais pragnie na swojego spadkobiercę.
Postawiłam kielich na środku kuchennego stołu, wyglądał okropnie nie na miejscu w
surowej, białej, nowoczesnej kuchni. Doyle przyniósł jedwabną poszewkę i rozpostarł ją na
stole, ale nawet kawałek czarnego jedwabiu nie był wystarczający by sprawić, że kielich
wyglądał jak w domu. Stojąc na stole, w blasku kuchennych lamp, wyglądał na to czym był -
na antyczny relikt mocy, któremu po prostu zdarzyło się znaleźć w kąciku śniadaniowym, na
stole na tyle dużym, by zmieściły się przy nim cztery krzesła, które go otaczały. Kielich
pasowałby bardziej do wielkiego stołu, z akrów twardego, błyszczącego drewna, w jadalni,
gdzie na ścianach wisiałyby tarcze i broń. Wiszący na ścianie w kuchni zegar w kształcie
kota, z ruszającym ogonem i oczami, nie pasował do kielicha, ale pasował do białych puszek
z czarno- białymi kociakami namalowanymi na ich wierzchu. Maeve nigdy nie miała kota, ale
mogłam założyć się, że jej dekorator miał.
Galen zrobił kawę, herbatę i gorącą czekoladę. Usiedliśmy wszyscy, zgromadzeni
dookoła odpowiednich gorących płynów i zerkaliśmy na lśniący kielich. Wyglądało na to, że
nikt nie chce przerwać ciszy. Tykanie zegara tylko podkreślało ciszę.
- Kiedyś to był kocioł
11
- powiedział Doyle i nie byłam jedyną osobą, która rozlała
herbatę na przód swojego szlafroka. Galen przyniósł papierowy ręcznik dla każdego, kto go
potrzebował. Mróz przeklął cicho pod nosem, kiedy wycierał przód swojego szarego
jedwabnego szlafroka. Wszyscy mieliśmy jedwabne szlafroki z naszymi inicjałami. To były
11
W oryginale angielskie słowo „cauldron” tłumaczone jest w legendzie arturiańskiej czasem jako
kocioł
Merlina, czasem jako
kielich lub puchar ( w wersji ze Świętym Graalem)
90
prezenty od Maeve. W dzień wychodziliśmy do pracy, a kiedy wracaliśmy do domu
znajdowaliśmy paczki.
Sage nie dostawał prezentów. Myślę, że w połowie dlatego, że był krwawym motylem,
a większość sidhe traktowało je, jak gdyby były owadami czy czymś je przypominającym.
Między innymi dlatego były doskonałymi szpiegami: nikt naprawdę nie poświęcał im wiele
uwagi. Drugim powodem było to, że Maeve nie wiedziała, że on może się powiększać. Była
wystarczająco spragniona ciała sidhe, że może myślałaby o nim lepiej, gdyby wiedziała -
Seelie były zbieraczami tych faerie, które nazywały kochankami. To, że niektórzy z ludzi
Niceven mogli się powiększać, było pilnie strzeżoną tajemnicą. Zdawałam sobie sprawę, że
tylko sidhe w tym pokoju o tym wiedziały.
Sage siedział na końcu kuchennej szafki, machając w powietrzu swoimi chudymi
nogami. Jego skrzydła poruszały się powoli za nim, tak jak często robił, kiedy myślał.
Opuszczał swoją malutką, przystoją twarz ostrożnie ponad kubek przy nim, uważając by nie
włożyć swoich sięgających do ramion maślanożółtych włosów do piany gorącej czekolady.
Wszystkie małe faerie lubią słodkie smaki.
Ubrany był w malutką koszulę z czegoś, co wyglądało na jasnoniebieską przędzę, tak
cieniutką, że sprawiała wrażenie utkanej z pajęczyny. Sage nie nosił wiele ubrań, ale to co
nosił, było cieńsze niż jakikolwiek jedwab.
Mój jedwabny szlafrok był purpurowy, na szczęście zdołałam nalać więcej gorącej
herbaty na swoją pierś, niż na szlafrok. Parzyło, ale nie za bardzo, a jedwab nie był
zniszczony. Pierś mogłam po prostu wytrzeć.
- Co masz na myśli, że był używany jako kocioł?– zapytałam.
- Jednego dnia weszliśmy do sanktuarium i zamiast czarnego kociołka, który wyglądał
na tak antyczny jak był, był tam lśniący nowy kielich. – odpowiedział mi Rhys. Nie martwił
się wcale o szatę. Stał nagi w kuchni, wycierając swoja nagą pierś. Wskazał na kielich
pobrudzonym kawą, papierowym ręcznikiem.
Doyle usiadł po mojej prawej stronie, ubrany tylko w czarne dżinsy i nic poza tym.
- Król Światła i Iluzji myśli, że kociołek został skradziony. Mało przez to nie wywołał
wojny z naszym dworem. - Pochylił się nad stołem, kubek herbaty był nadal nietknięty w jego
dłoni. – Ale nie został skradziony. Został jedynie zmieniony.
Łyknęłam mojej własnej herbaty.
- Masz na myśli sposób, w jaki Czarny Powóz do czarnej roboty zaczął swoje istnienie
jako rydwan, potem zmienił się w karetę, kiedy nikt już nie jeździł rydwanami, a teraz jest
wielką czarną błyszczącą limuzyną.
91
- Tak - powiedział i w końcu napił się łyka swojej herbaty. Nie odrywał oczu od
kielicha, jak gdyby nic innego się nie liczyło.
- Przedmioty magiczne mają swój własny umysł - powiedział Kitto, skulony na krześle
po mojej lewej stronie. Trzymał swój kubek gorącej czekolady w obu rękach, w podobny
sposób, w jaki dzieci piją z za dużego kubka. Kolana przycisnął do klatki piersiowej, a
nogawki jego satynowych szortów były tylko cienkimi paskami burgundowego materiału.
- Co gobliny wiedzą o reliktach? – zapytał Rhys. Słychać było cień jego starej wrogości.
- Mamy nasze przedmioty mocy - powiedział Kitto.
Rhys otworzył usta, ale Doyle mu przerwał.
- Przestań. Nie będziemy sprzeczać się dziś w nocy, nie wtedy, gdy powrócił jeden z
wielkich skarbów sidhe.
To sprawiło, że wszyscy znów się zamknęliśmy. Nigdy nie widziałam, by nikt nie
potrafił powiedzieć ani słowa.
- Myślałam, że wszyscy będziemy świętować. Zamiast tego zachowujecie się tak, jakby
ktoś umarł.
Wiedziałam, dlaczego byłam przerażona. Przez całe życie byłam otoczona magią, ale
nigdy wcześniej nic nie przeszło za mną ze snu do rzeczywistości. Nie podobało mi się to.
Wielkie przedmioty czy nie, pomysł, że rzeczy z mojego snu mogą być prawdziwe i
przechodzić do rzeczywistego świata był bardzo przerażającą myślą.
- Nadal nie rozumiesz, - powiedział Doyle. – To jest Kocio ek.
ł Kociołek, który może
nakarmić tysiące i nigdy nie być pusty. Kociołek, z którego zmarli wojownicy mogą wstać
znów, żywi następnego dnia, chociaż pozbawieni mowy. To jest rzecz z podstawowej magii
dla naszego ludu, Meredith. Ukazuje się pomiędzy nami jednego dnia, jak Czarny Pojazd, tak
jak wiele rzeczy, po prostu pojawia się. Pewnego dnia zniknął i straciliśmy naszą zdolność, by
nakarmić rzeszę naszych zwolenników. Po raz pierwszy patrzyliśmy jak głodują, – podniósł
się i obrócił, przyciskając swoje dłonie do ciemnej szyby okna, opierając twarz tak blisko, że
wyglądało to, jakby chciał pocałować ciemność na zewnątrz. – Nie byliśmy w kraju, kiedy
uderzył wielki głód, ale gdybyśmy nadal posiadali kociołek, mógłbym przymocować go do
pleców i popłynąć do Irlandii. – Pierwszy raz słyszałam silny akcent w jego głosie.
Większość sidhe była dumna z tego, że nie mają wyraźnego akcentu. Nigdy nie słyszałam, by
w głosie Doyle’a można było usłyszeć jakikolwiek akcent.
92
- Mówisz o wielkim ziemniaczanym głodzie
12
? – zapytałam.
- Tak - jego głos przypominał niemal warczenie.
Żałował ludzi, którzy zmarli prawie dwieście lat wcześniej, niż się urodziłam. Ale dla
niego ból był tak rzeczywisty, jak gdyby wydarzyło się to tydzień temu. Zauważyłam, że
nieśmiertelni noszą w sobie wszystkie mocne emocje – miłość, nienawiść, żałość – dłużej niż
ludzkie życie. To tak jakby czas płynął inaczej dla nich i nawet siedząc obok nich, żyjąc z
nimi, mój czas i ich czas nie były takie same.
Mówił bez odwracania się, jak gdyby mówił bardziej do ciemności na zewnątrz, niż do
nas.
- Co mieli zrobić bogowie, kiedy raz mogli odpowiedzieć na modlitwy swoich
zwolenników, a potem nagle nie mogli? Jednego dnia musieli po prostu patrzeć, jak ich ludzie
umierali z powodu klęsk, ci, których tylko tydzień wcześniej mogli uzdrowić. Jesteś za
młoda, Meredith i nawet Galen jest za młody, żadne z was naprawdę nie zrozumie, jak to
było. To nie wasza wina. To nie wasza wina, – to ostatnie wyszeptał do szkła, w końcu
przycisnął do niej delikatnie swoją twarz.
Podniosłam się z krzesła i podeszłam do niego. Wzdrygnął się, kiedy dotknęłam jego
pleców, potem odsunął się od szkła wystarczająco, bym objęła go ramionami dookoła pasa,
przyciskając swoje ciało do niego. Pozwolił się mnie trzymać, ale nie odprężył się. Starałam
się dać mu pocieszenie, ale nie mógł go przyjąć.
Odezwałam się z policzkiem przyciśniętym do jego ciepłych, gładkich pleców.
- Wiem, że był więcej niż jeden kocioł. Wiem, że były trzy główne. Wiem, że wszystkie
zmieniły się i stały się kielichami. Mój ojciec winił o to wszystkie historie o Królu Arturze i
Świętym Graalu. Jeżeli ludzie wierzą w coś wystarczająco, to może mieć wpływ na wszystko.
Ciało ma wpływ na ducha. – Coś w mojej rzeczowej rozmowie sprawiło, że Doyle zaczął
odprężać się przy mnie. Pozwolił, by uraza zaczęła odchodzić.
- Tak - powiedział, - ale pierwszy kociołek, który został nam dany, był wielkim
kociołkiem, który mógł wszystko co tylko możliwe. Były też dwa mniejsze kociołki. Jeden
mógł uzdrawiać i karmić, a drugi miał skarby, złoto i takie tam.
Sposób w jaki powiedział ostatnie słowa, jasno pokazywał, że nie myśli, żeby złoto i
takie tam były więcej warte niż uzdrawianie i żywność.
12
Wielki Głód w Irlandii w latach 1845-1849. W 1845 roku przywleczona ze Stanów Zjednoczonych choroba ziemniaków
zniszczyła zbiory. To, razem z wysokimi i bezwzględnie ściąganymi dzierżawami za ziemię sprawiło, że głodu zmarło ok.
półtora miliona ludzi.
93
- Było więcej kociołków, niż ten - powiedział Rhys.
Doyle odszedł od szyby wystarczająco, by odwrócić głowę i spojrzeć za siebie, na
innych mężczyzn. Stałam przytulona do jego pleców.
- Nie prawdziwych - powiedział Doyle.
- Były rzeczywiste, Doyle, po prostu nie były nam dane przez bogów. Ktoś pomiędzy
nami był zdolny do robienia takich rzeczy.
- Nie mogły robić tego, co mógł wielki kocioł - powiedział Doyle.
- Nie, ale również nie zniknęły, kiedy bogowie wycofali swoje poparcie.
Doyle odwrócił się i musiałam pozwolić mu odejść, więc mógł przejść w kierunku
Rhysa.
- Oni nie wycofali swojego poparcia. Nasza moc przestała pracować bezpośrednio z
nimi. To my zrezygnowaliśmy z nich, a nie oni zrezygnowali z nas.
Rhys podniósł ręce.
- Nie chcę się z tobą kłócić, Doyle. Nie wydaje mi się, że kilka wieków może sprawić,
żeby walka była bardziej zabawna. Po prostu zgódźmy się, że się nie zgadzamy. Wszyscy
wiemy z pewnością, że pewnego dnia wielkie relikty zaczęły znikać. Przedmioty, które faerie
zrobiły same, swoją własną magią, pozostały.
- Aż do drugiego umniejszenia mocy - powiedział Mróz. Było to najdłuższe zdanie,
jakie usłyszałam od niego dzisiejszego poranka. Próbowałam porozmawiać z nim w
przedpokoju, był szorstki i unikał mnie.
Byłam tą, która prawie umarła, ale on był tym, który dostał szału. Typowy Mróz.
- Tak - powiedział Nicca swoim delikatnym głosem. – potem przedmioty, które
wykuliśmy sami, zaczęły łamać się, czy po prostu przestawały działać. Było tak, jakby
zaklęcia je wyczerpały.
Wiedziałam, że Nicca żył od kilku wieków, ale zapominałam o tym, dopóki nie mówił
czegoś, co zmuszało mnie by pamiętać.
- Nie wydaje mi się, żeby wszyscy zgodzili się, że to drugie zdarzenie było
niesamowite, jeżeli wiedzieli, co mogło zdarzyć się naszym różdżkom, naszym ludziom, -
Nicca potrząsnął głową, sprawiając, że jego ciemno brązowe włosy zalśniły w świetle. – Ja
nie mogłem się zgodzić.
- Wielu z nas nie zgadzało się, - powiedział Doyle.
- Jeżeli to jest prawda, - powiedziałam. – to jak mogliście zgodzić się z tym
umniejszeniem, jakie stworzyło Bezimiennego. To było trzecie umniejszenie mocy, więc
wiedzieliście czego się spodziewać. Wszyscy wiedzieliście, jak wiele możecie stracić.
94
- Jaki mieliśmy wybór? – powiedział Rhys, - Albo oddaliśmy większość z naszej mocy,
albo zostalibyśmy wygnańcami bez kraju.
- Mogliśmy zostać w Europie, - powiedział Mróz.
- I co - powiedział Doyle. – Być zmuszonym do opuszczenia naszych domów wewnątrz
wzgórz, by kupić domy i mieszkać drzwi w drzwi z ludźmi? Być zmuszonym do małżeństwa
z ludźmi – popatrzył w tył, na mnie. – Nie chcę obrażać księżniczki, ale niewielkie
pomieszanie krwi to jedno, a być zmuszanym do poślubiania ludzi to coś zupełnie innego. Ci,
którzy zdecydowali się zostać w Europie, musieli podpisać traktat, zarzucili swoją kulturę. –
szeroko rozciągnął ramiona i ręce. – Bez swojej kultury i wiary ludzie nie istnieją.
- To co zrobili - powiedział Rhys. – To był sposób, by zniszczyć nas tak, by to nie
wyglądało na ludobójstwo.
- Ludzie nie byli wystarczająco mocny by nas zabić, - powiedział Mróz.
- Nie - powiedział Rhys, - ale byli wystarczająco silni, by doprowadzić nas do stołu
negocjacyjnego i wymusić pokój, który więcej niż połowa każdego rodzaju faerie uważa za
niesprawiedliwy.
- Znam fakty, które miały miejsce, - powiedziałam. – ale to jest pierwszy raz, kiedy
usłyszałam, żebyście mówili o wygnaniu z taki wielkimi emocjami.
- Opuściliśmy Europę by zachować to, co pozostało z faerie. – powiedział Doyle. -
Teraz kielich stoi na stole i wszystko zacznie się znowu.
- Co zacznie się znowu? – zapytałam.
- Bogini dała nam swoje dary, bogowie dali nam swoje dary, potem jednego dnia one
znikną. Jak możemy zaufać, że cokolwiek co jest nam dane, nie opuści nas, kiedy będziemy
potrzebować? – Ból, złość, frustracja, nadzieja, wszystko przebiegło przez ciemność jego
twarzy.
- Myślę, że stwarzasz problemy - powiedziałam. – Myślę, że skoro kielich nadal tu jest,
powinniśmy wymyślić, do czego go użyć, zanim zaczniemy martwić się o jego ponowne
zniknięcie.
Rhys potrząsnął głową.
- To nigdy nie działało tylko dlatego, że tego chcieliśmy. Karmiło nas, kiedy
potrzebowaliśmy być nakarmieni. Uzdrawiało nas, kiedy potrzebowaliśmy być uzdrowieni.
Wielkie święte relikwie nie zapewniają rozrywki. One tylko działają, kiedy są potrzebne.
- To sprawa wiary, - powiedziała Nicca. – Musimy mieć wiarę, że on nam pomoże,
kiedy będziemy go potrzebować.- Nie zabrzmiało to radośnie, kiedy to powiedział.
95
- Wiara - powiedział Rhys, tak pełen emocji, że jego głos był niższy niż normalnie,
pełnym czegoś niewypowiedzianego. – Zarzuciłem ją dawno temu, Nicca. Nie jestem pewien,
czy znów mogę zebrać ją z powrotem.
- Myślę, że wszyscy wierzyliśmy, że jesteśmy naprawdę bogami, - powiedział Doyle -
równymi im. Kiedy zdarzyło się pierwsze zmniejszenie mocy, nauczyliśmy się, że jest
inaczej. – Podszedł do stołu i wyglądał prawie, jak gdyby chciał podnieść kielich, ale tego nie
zrobił. – Nauczyliśmy się różnicy pomiędzy udawaniem bogów, a byciem bogami. –
potrząsnął głową. – To nie jest lekcja, której chciałbym uczyć się powtórnie.
- Ja również - powiedział Rhys.
- Nigdy bardziej się nie zgadzałem - powiedział Mróz. – Nauczyłem się różnych lekcji.
– Nie wypowiadał się z większą radością w głosie o swoich lekcjach, niż inni o swoich.
Mój ojciec upewnił się, że znam zimne fakty z naszej historii, ale nigdy nie skarżył się,
nigdy nie mówił o bólu, jaki widziałam teraz. Wiedziałam intelektualnie, że sidhe wiele
straciły, ale tego nie rozumiałam. Prawdopodobnie nie rozumiem nawet teraz, ale
próbowałam. Bogini pomóż mi, próbowałam.
- Czy dziecko Dany nie żądało, żeby gobliny nie były bogami dla ludzi? – zapytał Kitto.
– Czy nie było tak, że wasze zasady były w pierwszym traktacie pokojowym z nami? Czy to
jest czymś innym od tego, czego ludzie chcieli od nas wszystkich?
Rhys odwrócił się do mniejszego mężczyzny.
- Jak śmiesz porównywać… – przerwał w środku zdania i potrząsnął głową. Potarł
swoją wolną ręką po twarzy, jak gdyby był zmęczony. – Kitto ma rację - powiedział.
Na naszych twarzach, nawet na Doyle’a, widać było zdziwienie.
- Czy ty właśnie zgodziłeś się z Kitto? – zapytał Nicca.
Rhys skinął głową.
- Ma rację. Kiedy osiedliliśmy się po raz pierwszy, byliśmy aroganccy, zdeterminowani
złamać moc goblinów, jak ludzie chcieli złamać naszą.
- Nie jestem pewna, czy ze strony ludzi jest to arogancja - powiedziałam. – Myślę, że to
w większości strach, pozostały po wcześniejszej wojnie pomiędzy faerie i ludźmi, która
zdziesiątkowała Europę.
- Ale to nadal jest arogancją myśleć, że mogą dyktować reguły, by dyrygować
cywilizacją która istniała millenia, zanim ich przodkowie przestali żyć w jaskiniach, -
powiedział Rhys.
Nic nie mogłam dodać, nawet nie próbowałam.
- Uznaję punkt widzenia.
96
Uśmiechnął się do mnie.
- Nie zamierzasz kłócić się ze mną?
Wzruszyłam ramionami.
- Dlaczego powinnam? Masz rację.
- Wiesz, masz bardzo demokratyczny sposób myślenia jak na dziedzica tronu.
- Przez dziesięć lat wychowywałam się pomiędzy demokratycznymi Amerykanami.
Myślę, że to pomogło mi utrzymać skromność.
Uśmiechnęłam się do niego, ponieważ nie mogłam się nie uśmiechnąć. Czasami Rhys
miał na mnie taki wpływ.
- Nienawidzę przerywać tego festynu miłości, - powiedział Galen. – Ale co zamierzamy
zrobić z kociołkiem, kielichem, czymkolwiek to jest?
Galen był beznadziejnym politykiem, ale był bardzo praktyczny.
- A co tu można zrobić? – zapytałam.
- Więc - powiedział, a jego uśmiech zniknął - czy powiemy komuś?
Wszyscy nagle staliśmy się bardziej poważni.
- On ma racje, - powiedział Doyle.- Musimy zadecydować, komu powiemy, a komu nie.
- Myślisz o zatajeniu tej informacji przed królową? – zapytał Mróz.
- Nie zataić, ale po prostu jeszcze się nią nie podzielić. – wskazał ręką na Kitto. –
Mieliśmy bardzo pracowity dzień i noc, Mrozie. Kitto użył swojej mocy. Ręka mocy, która
nie była widziana pomiędzy nami od drugiego umniejszenia.
- Swoją drogą - zapytałam. – Jak się nazywa ta moc? Rozumiecie, moja moc to ręka
ciała i ręka krwi, ale jak się nazwać takie coś z lustrem?
- To się nazywa ręka kontaktu - odpowiedział Doyle. – ponieważ kontaktuje się z
dwoma punktami komunikacyjnymi i przenosi ludzi z jednego punktu do innego. Ręka
kontaktu, ponieważ wyciąga ludzi.
- Logiczne, kiedy wytłumaczyłeś - powiedziałam.
- Większość rzeczy jest logiczne, kiedy zostały wytłumaczone, - zabrzmiało to prawie
normalnie, ale na jego twarzy widać było napięcie od tych wszystkich pytań bez odpowiedzi.
Czy może pytań nie tylko bez odpowiedzi, ale niemożliwych do odpowiedzenia.
- Królowa powinna wiedzieć o nowej mocy Kitto, - powiedział Mróz.
- Miałem jej właśnie powiedzieć, - powiedział Doyle.
- A to, że Rhys powrócił do swoich boskich mocy?
Doyle przytaknął.
- Wie.
97
- Kiedy zdążyłeś powiedzieć jej to wszystko?
- Kiedy poszedłeś z księżniczką do głównego domu zobaczyć się z Maeve.
Mróz zmarszczył brwi. Coś bardzo podobne do strachu przemknęło przez jego oczy
zanim odzyskał kontrolę i skierował pustą, przystojną twarz w stronę Doyle’a.
- Czy wie o reszcie?
Jego głos były bardziej niepewny, niż jego oczy.
- O tym, że wygląda na to, że Meredith doprowadziła Meave z powrotem do jej
boskości, czy może że oddała ci boskość za pierwszym razem? Czy o tej części kiedy
Meredith robiąc to, prawie umarła? Czy może uważasz, że mam powiedzieć jej, że wydaje
się, by księżniczka miała teraz dar magicznych snów? Czy może zastanawiałeś się, czy
królowa wie, że mamy kielich? Której z tych rzeczy, byłeś ciekawy, Mrozie?
- Nie chciał cię zezłościć - powiedziałam.
- Nie musisz mnie bronić - odburknął Mróz.
- Co z tobą Mrozie? Jesteś zły na mnie odkąd się obudziłam.
Spojrzał w dół, na kuchenną wyspę tuż przed nim. Nie mógł podejść do nas bliżej, a
może to mnie unikał.
- Jak możesz mnie o to pytać? Jestem twoim strażnikiem, twoim Krukiem, mieczem
który ma chronić cię od krzywdy, a prawie cię dzisiaj zabiłem.
Przeszłam by stanąć obok niego. Sięgnęłam by dotknąć go, ale wyszarpnął się.
- Nie chcę znów cię skrzywdzić.
- Widziałeś końcówkę tego, co Maeve i ja robiłyśmy razem, Mrozie. Myślę, że mogę
dotknąć twojej dłoni i być bezpieczną.
Potrząsnął głową, używając swoich długich srebrnych włosów, by ukryć przede mną
swoją twarz i ciało. Jego włosy zawsze były w niewiarygodnym kolorze włosów anielskich ze
świątecznej choinki, ale dzisiaj wyglądały na bardziej błyszczące niż normalnie. Sięgnęłam
by dotknąć tych lśniących włosów i znaleźć to, co było w nich wilgotne.
Znów cofnął się, odchodząc tak, że nie mogłam go dotknąć. Cofnął się pod kuchenne
szafki i objął się.
- Kiedy twój płacz obudził nas, byłem pokryty lodem, - potrząsnął głową. – Nie, nie
lodem, szronem. Obudziłem się pokryty obręczą szronu. Stopniał prawie natychmiast, ale był
w moich włosach. Moje włosy trzeszczały jak oblodzone konary drzewa, kiedy poruszyłem
się po raz pierwszy. – Wyglądał na przestraszonego.
Przysunęłam się do niego znów, ale odsunął się.
98
- Nie, Meredith, nie mam kontroli nad tymi mocami. Nie ma znaczenia, czy przypomnę
sobie to, co wiedziałem wcześniej. To nie jest moja magia. – Patrzył na mnie z daleka,
przestraszonymi oczami. – Nie wiem jak być bogiem, Meredith. Nie byłem nim wcześniej.
- Nauczymy cię - powiedział Rhys.
- Co, jeśli nie chcę się nauczyć? – zapytał Mróz.
- To jest już inny problem, mój stary przyjacielu, - powiedział Doyle. – Bogini daje co
chce i nie nam zadawać pytania dlaczego i gdzie.
Fakt, że Doyle kilka minut wcześniej mówił co innego, umknął jego uwadze, lub może
Doyle był tylko tym jedynym, który pozwalał sobie na zwątpienie w Boginię. Niezależnie od
logiki, czy też jej braku, nikt tego mu nie pokazał.
99
Rozdział 10
- Musimy powiedzieć królowej, że mamy kielich - powiedział Rhys.
- Nie. – Doyle potrząsnął głową wystarczająco mocno, by jego gruby warkocz
zafalował.
- Będzie wkurzona, jeśli zataimy to przed nią, a ja nie chcę spędzić następnej nocy w
Korytarzu Śmiertelności. – Korytarz Śmiertelności było salą tortur na Dworze Unseelie.
Chrześcijanie myśleli, że Unseelie byli demonami z piekła. Jeżeli jakaś część naszego dworu
była ukarana piekłem podobnym do Boskiej Komedii Dantego, to był Korytarz do
Śmiertelności.
- Ja też nie - powiedział Mróz.
- Ja również - powiedział Galen.
- Nie - powiedział Nicca - nie.
Pochyliłam się nad kuchennymi szafkami i spojrzałam na Doyle’a. Był Ciemnością
Królowej dłużej niż przez tysiąc lat. Jej lewą ręką. Jej ostatecznym zabójcą. Był lojalny w
stosunku do niej, chociaż ostatnio zaczynał być lojalny w stosunku do mnie. Ale to nadal nie
znaczyło, że mógłby zatrzymać coś tak wielkiego z dala od królowej, zwłaszcza że
ostatecznie mogła nas zdemaskować. Była Królową Powietrza i Ciemności, wszystko co
powiedziano w ciemności, ostatecznie docierało do niej. A słowa jak kocio , kielich
ł
i podobne
mogły przyciągnąć jej zainteresowanie. Był to za duży sekret, by utrzymać go na zawsze.
- Dlaczego nie chcesz powiedzieć królowej? – zapytałam.
- Ponieważ to nie jest nasz relikt. Ten kociołek należy do Dworu Seelie. Prawie
wybuchła wojna po jego zniknięciu wieki temu, kiedy Taranis podejrzewał nas o jego
kradzież. Co by było, gdyby wiedział, że rzeczywiście go mamy?
- Królowa nigdy im nie powie – odezwał się Galen.
Doyle spojrzał na niego z taką miażdżącą pogardą, że Galen cofnął się o krok.
- Naprawdę myślisz, że nie ma tam szpiegów? Mamy oczywiście szpiegów na Dworze
Seelie, można przypuszczać, że Taranis ma ich też pomiędzy nami. – Wskazał na lśniący
kielich, stojący tak niewinnie na stole. – To jest po prostu za duża rzecz, by utrzymać ją w
tajemnicy.
- Co masz na myśli? – zapytał Mróz.
- Taranis będzie domagał się zwrotu kielicha. Czy oddany mu go? Jeśli tego nie
zrobimy, czy będziemy chętni, by iść za to na wojnę?
100
- Nie możemy oddać go Taranisowi - powiedział Nicca.
Wszyscy obrócili się i spojrzeli na niego. To było tak niezwykłe dla niego, że choć na
ogół rzadko wypowiadał własne zdanie, teraz bez wahania powiedział coś tak decydującego i
potencjalnie katastrofalnego.
- Nawet jeżeli to oznacza wojnę? – powiedział Doyle.
Nicca podszedł bliżej do stołu.
- Nie wiem, ale wiem jedno: Taranis złamał wiele naszych uświęconych tabu. Ukrywał
swoją bezpłodność i nawet z tego powodu wygnał Maeve za odmowę poślubienia go. Był
świadomy, że skazuje swój własny dwór na zaniknięcie mocy, ich płodności i wszystkiego co
mają. Nie zawahał się uwolnić Bezimiennego, by przerazić Maeve i nie dopuścić do tego, by
mogła zdradzić nam jego sekret. Oswobodził nasze najbardziej przerażające moce, ale nie
miał wystarczającej siły, by je kontrolować. Zginęli niewinni, ponieważ Taranis zdawał się o
to nie dbać. Byliśmy tu, ocaliliśmy Maeve i zamordowaliśmy Bezimiennego, ale gdyby nas
nie było, zginęłaby, a Bezimienny mógłby zniszczyć Los Angeles. Gdyby ludzie dowiedzieli
się, że to co się stało, to była magia sidhe, konsekwencje mogłyby być katastrofalne. Kto wie,
jak zareagowałby ludzki rząd. To jest ostatni kraj, które akceptuje wolność sidhe, bez
ograniczania naszej kultury, naszej magii, nas. – Nicca lekko błyszczał, kiedy mówił, jakby
jego słowa miały moc.
- Zgadzamy się, że to co zrobił Taranis było samolubne i że ten czyn nie pasuje do króla
- powiedział Doyle, - ale on jest królem. Nie możemy oskarżyć go o jego zbrodnie i zobaczyć
jak został ukarany.
- Dlaczego nie? – zapytał Kitto, nadal skulony na swoim krześle, popijający gorącą
czekoladę.
- On jest królem - powtórzył Doyle.
- Pomiędzy goblinami, jeżeli wiesz, że król złamał nasze prawo, możesz stawać
przeciwko niemu w sądzie. To nasz sposób i nasze prawo.
- Sidhe nie są tak prostolinijni, - powiedział Doyle.
- Tak, to jest to co pozwala wam przez wieki uważać, że nas przewyższacie, w
rzeczywistości jesteście bardziej pokrętni niż my.
Spojrzałam na Rhysa i coś co zobaczył na mojej twarzy, powstrzymało go od odezwania
się.
- Nie chcę się z nim kłócić. Sidhe są bardziej pokrętni niż gobliny. Bogini wie, że to
sidhe są najbardziej pokrętne niż większość istot magicznych.
- Jak dobrze słyszeć, że sidhe przyznają się do prawdy - powiedział Sage.
101
Spojrzałam na małego człowieczka na kontuarze. Wyglądał tak nieszkodliwie, gdy
siedział tam z wielkim kubkiem kakao. Miał nawet nad ustami wąsy z czekolady, co dawało
złudzenie dziecięcej niewinności, mocniejsze niż normalnie. Krwawe motyle zyskiwały na
tym, że wyglądały milusio. Widziałam ich stado, wyrywające kawałki ciała z Galena, kiedy
stał przykuty i bez nadziei. Książę Cel rozkazał im to, ale one z radością ucztowały.
Na wpół spadł z kredensu, a na wpół sam zeskoczył unosząc się w powietrzu.
- O to możemy się spierać, sidhe, moi przyjaciele, ale ja muszę powiedzieć Królowej
Niceven. Dla was to w porządku, jeżeli myślicie ukrywać coś przed swoja królową, ponieważ
Merry może wkrótce zająć jej miejsce, ale rządy Niceven na jej dworze są pewne i nie mogę
ryzykować jej gniewu.
Podleciał do końca stołu, wylądował tak lekko, jakby nic nie ważył, chociaż
wiedziałam, że naprawdę waży więcej, niż się wydaje. Zawsze wydawało się, że jest inaczej,
ale to było właściwością Sage, że można było go poczuć, kiedy szedł po twoim ciele.
Przesunął się w stronę kielicha, a Doyle położył rękę prawie przed nim.
- Widzisz wystarczająco, z miejsca w którym jesteś.
Sage położył ręce na swoich szczupłych biodrach i spojrzał w górę na dużo większego
mężczyznę.
- Czego obawiasz się Ciemności, tego, że ukradnę go i zaniosę na mój dwór, mojej
królowej?
- To jest dar sidhe i powinien pozostawać w rękach sidhe - powiedział Doyle.
Sage odskoczył w powietrze, fruwając dookoła naszych głów jak jakaś wielka ćma, ale
prawdę mówiąc był bardziej motylem, niż ćmą.
- Ale nadal muszę zgłosić to Królowej Niceven. Możecie dyskutować ile sobie chcecie o
tym, czy powiedzieć waszej królowej, ale ponieważ ja muszę powiedzieć mojej, byłoby
lepiej, żebyście powiedzieli swojej.
- Będziemy na dworze jutro w nocy - powiedziałam. – Czy możesz poczekać do tego
czasu z powiedzeniem swojej królowej?
- Dlaczego powinienem poczekać? – Zapytał i unosił się przed moją twarzą, tak że wiatr
od jego skrzydeł poruszał moimi włosami.
- Ponieważ będzie bezpieczniej dla nas wszystkich, włączając twoich ludzi, jeżeli jak
najmniej ludzi będzie wiedzieć o kielichu.
Wskazał na mnie palcem.
- Tut, tut, Księżniczko, logiką nie wygrasz ze mną. Wstrzymam się na dzień, jeśli twoja
magia zawoła mnie jak miłosna pieśń syreny. - Wylądował na stole przede mną. – Nie
102
odchodzę, ponieważ jestem świadkiem najbardziej niesamowitego seksu sidhe, jaki
kiedykolwiek pragnąłem zobaczyć i nie jestem zaproszony do twojego łóżka. Tak naprawdę
nie jestem podglądaczem.
- Zgodziłam się raz w tygodniu podzielić się z tobą krwią, Sage. To była cena za
przymierze z twoim ludem. Na tym zakończyliśmy umowę.
Przeszedł przede mną na swoich małych stopach, dopasowanych kolorem do żółci jego
skrzydeł.
- Krew jest dobrą rzeczą, Księżniczko, ale nie ma porównania z dobrym wsadzaniem. –
oparł swoje ręce na mojej dłoni, jak gdybym była płotem i spojrzał na mnie malutkimi
czarnymi oczami. – Weź mnie do swojego łóżka dzisiejszej nocy, a nic nie powiem zanim nie
przybędziemy na dwory.
Zabrałam swoją rękę wystarczająco szybko, by sprawić że potknął się, wzleciał w
powietrze, ze złości poruszał skrzydłami tak szybko, że stały się niewyraźne.
- Naprawdę nadal usiłujesz zostać moim królem, Sage? Myślałam, że wyjaśniliśmy
sobie wszystko na ten temat.
Podleciał tak blisko mojej twarzy, że mogłam słyszeć trzepotanie jego skrzydeł.
Skrzydła prawdziwych motyli nie wydają takiego hałasu. Hałasował jak wściekły koliber.
- Tak, na początku moja królowa życzyła sobie, bym usiłował usiąść na tronie Unseelie
jako jej maskotka, ale Księżniczko, teraz już to nie ma znaczenia.
- A co ma znaczenie? – zapytał Doyle.
Sage odwrócił się w powietrzu i przesunął tak, żeby widzieć nas oboje.
- Pragnę seksu. Chcę leżeć znów z kobietą. Czy tak ciężko w to uwierzyć?
- Nie - powiedział Doyle.
- Nie - powiedziałam.
Ale to Kitto odezwał się.
- Krwawe motyle nie dbają o seks bardziej niż gobliny, nie jeżeli mają moc i krew.
Sage odwrócił się i spojrzał na goblina, który stał się sidhe.
- Twój gatunek nadal piecze nas na rożnie i uważa za przysmak. Wybacz mi, jeżeli nie
przykładam do twojej opinii dużej wagi. – Jego głos ociekał sarkazmem.
Kitto syknął na niego, a on odsyczał.
- Wystarczy - powiedział Doyle. – Co chcesz za zatrzymanie naszego sekretu, zanim
przybędziemy na dwory jutro w nocy? Nie proś więcej o seks z księżniczką, to nigdy się nie
zdarzy.
103
Sage skrzyżował swoje ramiona i wydął wargi dobrze udając dziecko, co uzupełniały
czekoladowe wąsy nad jego ustami, ale widziałam go zbyt wiele razy z ustami ubrudzonymi
moją krwią, by dać się nabrać. Wyglądał milutko, ponieważ to było to, co robiły krwawe
motyle, ale nie był milutki. Był niebezpieczny, zdradliwy, lubieżny i złośliwy, ale nie milutki.
- A co powiesz na krew boga? – zapytał Rhys.
Sage obrócił się w powietrzu do twarzy Rhysa, jak jakiś niezwykły helikopter.
- Oferujesz krew Maeve, czy Mroza?
- Moją.
Potrząsnął głową.
- Ty nie jesteś bogiem.
- Moja moc wróciła. Doyle dzisiaj znów nazwał mnie Cromm Cruach.
Sage odwrócił się do Doyle.
- Czy to jest prawda, Ciemności?
Doyle skinął głową.
- Daję ci moje słowo, że nazwałem go dzisiaj Cromm Cruach.
Sage unosił się przed Rysem, więc białe loki poruszały się dookoła twarzy Rhysa.
Przybliżył się bliżej i bliżej, dopóki jego ciało prawie nie dotknęło Rhysa. Podleciał do niego i
polizał czoło Rhysa, potem odleciał zanim Rhys mógł go złapać, czy pacnąć. Chociaż Rhys
nawet nie próbował. Galen mógłby to zrobić, ale Galen miał pewne powody, by nienawidzić
krwawych motyli, tak jak Rhys nienawidził goblinów, ale wspomnienie to było dużo bliższe
czasowo, bardziej niedawne.
- Nie smakujesz jak bóg, Rhysie. Smakujesz dobrze, jesteś pełen mocy, ale nie jak bóg.
- Kiedy ostatnio smakowałeś boga? – zapytał Rhys.
Sage przeleciał przed Mroza, jednak został poza zasięgiem. Mróz nie tolerował kiedy
ktokolwiek dotykał go, jeżeli tego nie chciał. Wieki wymuszonego celibatu sprawiły, że był
pod tym względem niepodobny do innych istot magicznych. Ja mogłam go dotykać i kilku
innych.
- Pozwól mi skosztować swojej skóry, Mrozie. Nie krwi, jeszcze nie.
Mróz skrzywił się i pokręcił głową.
- Nie jestem dziwką od krwi.
- Czy ja nią jestem? – Zapytałam, a mój głos był tak zimny, jak mój gniew gorący.
Miałam dość humorów Mroza jak na jeden dzień. - To ja byłam tą, która mało nie umarła,
kiedy była moja kolej, żeby kaprysić?
Mróz zmieszał się.
104
- Nie miałem na myśli…
Podeszłam do niego.
- Jeżeli jestem chętna by ofiarować trochę krwi dla sprawy, co sprawia, że ty jesteś na to
za dobry?
Wskazał na krwawego motyla.
- Nie chcę by to coś złożyło usta na mnie.
- Ja robię to co tydzień, Mrozie. Jeżeli to jest wystarczająco dobre dla księżniczki, jest
wystarczająco dobre dla ciebie.
Jego twarz była arogancka maską, pod którą okrywał to, o czym myślał.
- Czy rozkazujesz mi to zrobić?
Jego głos był bardzo zimny, a ja wiedziałam, że to było coś, co może wejść klinem
pomiędzy nas, może na dzień, może na zawsze. Z Mrozem nigdy nic nie wiadomo.
Podeszłam bliżej do niego i kiedy szarpnął się do tyłu, opuściłam rękę do boku.
- Niezupełnie, ale proszę cię o to. Proszę, pomóż nam.
- Nie chcę…
Dotknęłam jego ust swoimi palcami, a on pozwolił mi na to. Czułam jego ciepły oddech
na swojej skórze.
- Proszę, Mrozie, proszę, to mała rzecz. Boli tylko trochę, a Sage jest bardzo dobry w
magii. Może sprawić, że wcale nie będzie boleć.
- Nie zgodzę się, by to krew Mroza kupiła moje milczenie - powiedział Sage. – Nie będę
go kosztował. Nie może być bardziej boski od Rhysa.
- My obaj – powiedział Rhys – Mróz i ja, a wszystko co masz zrobić, to nie powiedzieć
swojej królowej, zanim osobiście nie przybędziemy na dwory. – Rhys przesunął się, więc
zerkał na mniejszego, unoszącego się mężczyznę. – Krew dwóch sidhe wyższego rodu, za
mniej niż dwadzieścia cztery godziny twojego milczenia. To nie jest zła umowa.
Sage zwolnił ruchy swoich skrzydeł, tak że można było zobaczyć plamki czerwieni
wewnątrz i opalizująco niebieskie dopasowane do szerokich niebieskich pasków na zewnątrz.
Bardziej spłynął niż podleciał do miejsca, gdzie stał Galen.
Galen oparł się plecami o kredens, skrzyżował ramiona. Wyraz jego twarzy miał
bardziej wrogi, niż kiedykolwiek.
- Nawet – nie – proś.
Ton wściekłości w jego głosie spowodował, że Sage opadł na chwilę w kierunku
podłogi, jak człowiek, który się potknął. Odzyskał poprzednią wysokość, a nawet wzniósł się
wyżej pod sufit, poza zasięgiem.
105
- Ale byłeś taki smaczny.
Galen spojrzał na mnie.
- Dlaczego po prostu nie rzucimy na niego zaklęcia na dwadzieścia cztery godziny?
- Kuszące - powiedziałam - ale Niceven mogłaby uznać, że wroga magia na jej
pełnomocniku jest pogwałceniem naszego traktatu.
- To mogłoby rozwiązać problem - powiedział Rhys.
- Bardzo dobrze - powiedział Sage. – Za skosztowanie Mroza i skosztowanie białego
rycerza, zgodzę się trzymać język za zębami, dopóki nie zobaczę mojej królowej.
- Osobiście na jej dworze - dodałam.
Obrócił się prawie pod sufitem jak jakiś leniwy ptak. Zaśmiał się i zaczął krążyć blisko
mnie.
- Obawiasz się, że będę oszukiwał?
- Powiedz to, Sage - powiedziałam.
Uśmiechnął się, co mówiło, że może zrobić to, co chciałam, ale kiedy tak robił, był jak
wrzód na tyłku. Na swój sposób. W rzeczywistości, taka była większość krwawych motyli.
Być może to sprawa kultury.
Położył swoją tyciuchną rękę na malutkiej piersi i stanął prosto w powietrzu, palce u
nóg skierował w dół.
- Za krew obu mężczyzn, poczekam z powiedzeniem mojej królowej o kielichu, zanim
będziemy tam, twarzą w twarz, prawdziwym ciałem przy prawdziwym ciele. – Rzucił się w
górę, więc musiałam wyciągnąć szyję, by śledzić go pod pułapem. – Zadowolona?
- Tak - powiedziałam.
- Nie zgodziłem się na to, - powiedział Mróz.
- Ja tak - powiedział Rhys.
Przesunęłam ręką przez ramię Mroza, ponad jedwabiem, dotykając jego muskułów.
- Ja również.
- Mróz - powiedział Doyle.
Dwóch mężczyzna popatrzyło na siebie, coś przebiegło między nimi, jakaś wiedza,
jakieś pocieszenie. Cokolwiek to było, wygładziło twarz Doyle’a, sprawiło, że wyglądał
bardziej… ludzko.
Mróz skinął głową.
- Co będzie, jeśli ta nowa magia spróbuje skrzywdzić znów Meredith?
- Rhys będzie tu i dopilnuje, by to się nie zdarzyło.
106
Mróz otworzył usta, jakby chciał powiedzieć coś więcej, ale przestał, zamknął usta i
skinął krótko głową.
- Zrobię tak, jak rozkazuje mój dowódca.
Reszta strażników wydawała się czasami zapominać, że Doyle był kapitanem Kruków
Królowej, ale nagle sobie przypomnieli. Użył tytułu, dawno nie używanego. Zawsze miał
szacunek i wzbudzał strach, ale tytuły przychodzą i odchodzą.
- Dobrze - powiedział Doyle. – Teraz, kiedy tamto już załatwiliśmy, mamy inną sprawę
do przedyskutowania. Gdy już nasza królowa będzie wiedzieć o powrocie kielicha, dojdzie to
do Taranisa. Co zrobimy, kiedy zażąda jego zwrotu?
Rozejrzałam się dokoła pokoju, starając się odczytać ich twarze, ale nie mogłam wiele
przeczytać.
- Nie myślicie naprawdę o zatrzymaniu kielicha, kiedy Taranis o niego zapyta? Będzie o
niego walczył, o ile nie wywoła wojny.
- Nie możemy mu dać kielicha, - powiedział Nicca. – już na niego nie zasługuje.
- Co masz na myśli Nicca? – zapytał Doyle.
- On nie jest… - Nicca wyglądał, jakby nie wiedział jakiego słowa użyć, potem w końcu
zrobił ręką szeroki gest i powiedział. – nie jest godny dzierżyć kielich. Gdyby był tego godny,
kielich przybyłby do niego, a tego nie zrobił. Przybył do Merry.
Doyle westchnął wystarczająco głośno, że usłyszałam jak jego westchnienie przetacza
się przez pokój.
- I to jest następny problem. Jeżeli Taranis obawia się, że jego władza jako króla jest
zagrożona z powodu jego niepłodności, pojawienie się kielicha u innego sidhe szlachetnego
rodu, zwłaszcza w połowie Unseelie, tylko powiększy jego strach.
- Powinien się bać. – Rhys podszedł i stanął obok mnie, po drugiej stronie niż Mróz. –
Doprowadziła Maeve i Mroza do boskości, nawet jeżeli była tylko naczyniem, którego użyła
bogini, tak jak powiedział Doyle, – położył swoje ramię dookoła mojej tali, przyciągając mnie
lekko do siebie, podczas gdy nadal trzymałam rękę Mroza. Sprawiło to, że jego ręka uderzyła
w Mroza i poczułam jak większy mężczyzna zesztywniał. Nie wyglądało na to, żeby Rhys to
zauważył, ale zerknął na drugiego mężczyznę. – Ale kielich przybył do niej nie dlatego, że
jest właściwej płci. Kociołek początkowo dany był mężczyznom, nie kobietom. Co, jeżeli
przybył do niej, ponieważ jest jedyną sidhe szlachetnego rodu, która nadaje się by być jego
opiekunem?
- Nie myślę, żeby tak było, - powiedziałam.
- Dlaczego nie? – powiedział Mróz.
107
Popatrzyłam na niego, aż napotkałam jego spojrzenie.
- Ponieważ jestem śmiertelna. Według niektórych kryteriów nie jestem nawet pełną
sidhe.
- Według czyich kryteriów? – powiedział Mróz. – Wszystkich tych, którzy stoją dookoła
i rozmawiają o chwale przeszłości?
- Dwór Seelie przypomina czasem zjazd absolwentów liceum - powiedział Rhys. –
Mówią o starych dniach, kiedy byli młodsi, mocniejsi, lepsi. Nostalgia jest głęboka.
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam z powrotem na Mroza.
- Dobrze, tak, na kryteria ludzi, którzy utracili kielich wcześniej, nie zwracam uwagi.
Ale pomimo to, Mrozie, Taranis nigdy nie zaakceptuje tego, że my mamy kielich, nie bez
wojny.
- Ma rację - powiedział Rhys, - ponieważ wszyscy Seelie będą myśleć, że wraz z
powrotem kielicha odzyskają swoje moce.
- A zgodnie z tą logiką - powiedział Doyle, - Jeżeli Unseelie go mają, wtedy my
odzyskamy swoje moce.
- Nie myślę, żeby tak było - powiedział Mróz. – Nie odzyskałem swoich mocy.
Zdobyłem moce, które należały do sidhe, którego kiedyś nazywaliśmy mistrzem. I to nie
kielich dał mi te moce, tylko Merry.
Rhys przyciągnął mnie bliżej.
- Nasza królowa będzie zadowolona, ale nie Taranis.
- Byłby, gdyby Merry mogła zrobić dla niego to, co zrobiła dla Mroza, - powiedział
Doyle.
Na twarzy Rhysa przebiegła panika, zanim pokrył ją uśmiechem i żartem.
- Nie wiem co jest bardziej niebezpieczne, myśl, że może użyć Merry by odzyskać
swoją utraconą witalność, czy to, że jej nowe moce mogłyby uczynić z niej mocną królową.
- Masz na myśli rywala - powiedział Doyle.
Rhys potrząsnął głową.
- Nie, nie rywala. Nawet jeżeli Merry mogłaby doprowadzić nas wszystkich do naszych
pełnych mocy, to nie pomogłoby jej w walce. Pomiędzy sidhe szlachetnego rodu nadal jest
prawo do walki, a król jest po prostu wysoko urodzonym sidhe, według naszych praw. –
Spojrzał na mnie. – Wiem, że masz dwie naprawdę świetne ręce mocy, ale widziałem
Taranisa w pojedynku. – Pocałował mnie w czoło i powiedział z ustami tuż przy mojej
skórze. – Mogłabyś przegrać.
108
- Ostatnim razem Taranis walczył w pojedynku przed trzecim i ostatecznym
zmniejszeniem mocy - powiedział Doyle. – Kto wie, jakie moce nadal posiada, a co utracił?
Rhys popatrzył na niego.
- Mogłaby zginąć.
- Nie mam zamiaru namawiać księżniczki, by walczyła z Królem Światła i Iluzji w
osobistej walce, Rhys, ale nie przypisujmy mu więcej mocy, niż ma. Wszyscy utraciliśmy
nasze umiejętności. Niektórzy z nas po prostu lepiej to ukrywają.
- Może - powiedział Rhys, nadal mocno mnie przytulając, jak gdyby obawiał się, że
Doyle mógłby odesłać mnie na pojedynek już w tej chwili. – Może przeceniam Taranisa i
jego dwór, ale może ty ich nie doceniasz.
- Nie zrozum mnie źle: Oni są bardzo niebezpieczni i pełni mocy. Na ich dworze jest
więcej magii niż na naszym. Nadal mają wspaniałe drzewo w swojej głównej sali i ono nadal
pokryte jest liśćmi, które zmieniają kolory na jesień. Ich moc jest tu nadal. - Doyle potrząsnął
głową i usiadł przy stole, opierając brodę na ramieniu, więc jego twarz była na poziomie
kielicha. – Nie jesteśmy gotowi oskarżyć Taranisa o jego zbrodnie. Maeve nie może złożyć
zeznań przeciwko niemu, ponieważ jest skazana na wygnanie, a wygnaniec nie może
zeznawać przeciwno innemu faerie. Zeznanie Bucca-Dhu o pomocy, jaką udzielił Taranisowi
przy uwolnieniu Bezimiennego może łatwo być wykorzystane przeciwko samemu Bucce.
- Co to znaczy? – zapytał Nicca.
- Widzieliśmy, czym stał się Bucca. Był jednym z naszych wielkich lordów, przywódcą
Cornish sidhe, kiedy było nas tak wielu, by mieć wiele dworów. Teraz jest jak jakiś
zdeformowany karzeł. Seelie nie zechcą uwierzyć, że jest tym, czym twierdzi, że jest, a nawet
jeżeli w to uwierzą, będą go sądzić za jego własne słowa. Jeżeli mówi, że Taranis jest winny,
wtedy on sam jest bardziej winny. Taranis może łatwo zaprzeczyć i zmusić ich do stracenia
Bukki za zbrodnie. Ktoś zostanie ukarany, tajemnica rozwiązana, a jedyni świadkowie
udziału Taranisa nie będą żyć. Wszystko bardzo porządnie.
- Podobne do Taranisa, - powiedział Rhys.
- Ale Bucca jest pod ochroną naszej królowej - powiedział Nicca. – W tej chwili jest
chroniony przez Unseelie.
- Tak - powiedział Doyle - a królowa nie powiedziała żadnemu strażnikowi Bucci,
dlaczego jest chroniony, plotki dopiero się zaczynają.
- Jakie plotki? – zapytałam.
- Pogłoski o Bezimiennym i kto zyskał na jego ataku na Maeve Reed. Plotki są tylko na
dworach faerie, ale informacje o ataku były we wszystkich głównych mediach, a niektórzy z
109
sidhe na obydwu dworach sprawdzają ludzkie wiadomości - spoglądał na kielich, kiedy to
mówił, tak jakby był przez niego zahipnotyzowany. – Większość wie, że Taranis osobiście ją
wygnał. Plotki właśnie się zaczynają. Gdyby miał inną magię, która mogłaby zamordować
Maeve z odległości, myślę, że mógłby jej użyć. Wysłanie Bezimiennego może nie wskazuje
bezpośrednio na niego, ale jest głównym podejrzanym i każdy teraz wie, że ktokolwiek go
wypuścił, zrobił to by zabić Maeve.
- Jego strach będzie jego klęską - powiedział Mróz.
- Może - powiedział Doyle, - ale wilk zapędzony do rogu, jest bardziej niebezpieczny
niż na otwartej przestrzeni. Nie chcemy być koło Taranisa, kiedy poczuje, że jest oceniany.
- Co sprowadza mnie z powrotem do tematu, dlaczego chce, żebym odwiedziła Dwór
Seelie, – powiedziałam. Odepchnęłam się od pocieszającego dotyku obu mężczyzn. Było za
wiele pytań, za wiele zdarzeń, za dużo nacisku, by wszystko było dobrze. To było bardzo
ludzkie z mojej strony, niepodobne do postępowania istot magicznych, ale po prostu nie
chciałam uważać, że w tej chwili wszystko jest dobrze.
- Mówi, że chce odnowić waszą znajomość teraz, kiedy jesteś następcą tronu Unseelie -
powiedział Doyle.
- Nie wierzysz w to bardziej niż ja.
- To może być częściowo prawda, lub może być całkowite kłamstwo, a my nie
kłamiemy.
- Może, ale sidhe tak często pomijają prawdę, że może być jak kłamstwo -
powiedziałam.
Sage zaśmiał się, zabrzmiało to jak złote dzwonki.
- Och, księżniczka zna swoich ludzi.
- Kupiliśmy twoje milczenie - powiedział Doyle. – Nie wtrącaj się do rozmowy, chyba
że masz coś naprawdę wartościowego do dodania, – wpatrywał się w małego człowieczka,
który leniwie zataczał kółka tuż pod pułapem. – Pamiętaj Sage, jeżeli Dwór Unseelie upadnie,
będziecie na łasce Seelie, a oni nigdy wam nie zaufają.
Sage podleciał i stanął na końcu stołu, jego piękne skrzydła falowały za jego ramionami.
Przypatrywał się Doyle’owi, kiedy broda Doyle’a opierała się na jego położonej na stole ręce,
byli niemal na tym samym poziomie.
- Jeżeli Unseelie upadnie, Ciemności, będzie wiele istot magicznych, które bardziej
ucierpią z rąk Seelie. Oni nie wierzą nam, ale nie postrzegają nas jako zagrożenie. Zniszczą
was wszystkich. My przetrwamy tak jak ludzie. Czy Unseelie mogą powiedzieć to samo?
110
- Może tak być - powiedział Doyle, - ale czy nie byłoby korzystne dla twojego ludu
zrobić więcej, niż tylko przetrwać? Przetrwanie jest lepsze niż inna możliwość, Sage, ale
tylko przetrwanie może stać się nudne.
- Więcej półprawd i pominięć by mnie zmylić, czyż nie tak?
- Wierz w co chcesz, mały człowieczku, ale mówię ci prawdę, kiedy mówię, że los istot
magicznych na jednym dworze jest powiązany z losem sidhe na tym dworze.
Spoglądali na siebie, ale to Sage przerwał kontakt wzrokowy i wzniósł się w powietrze.
Nigdy nie wątpiłam, kto złamie się pierwszy.
- Księżniczka ma rację, Ciemności, żadnemu sidhe nie można ufać.
Doyle wyprostował się wystarczająco by wzruszyć ramionami.
- To jest prawda o wielu z nas, nie mogę się kłócić, – popatrzył na mnie. – Chciałbym
bardzo znać prawdę o zamiarach Taranisa w zaproszeniu cię na Dwór Seelie. Wygląda na to,
że nikt nie wie, dlaczego to robi. Jego własny dwór jest zdumiony, że chce, żebyś wróciła.
Chce urządzić ucztę dla śmiertelnika.
- Jest moim wujkiem - powiedziałam.
- Czy kiedykolwiek wcześniej zachowywał się jak wujek? – zapytał Doyle.
Potrząsnęłam głową.
- Prawie pobił mnie na śmierć, kiedy jako dziecko zapytałam o wygnanie Maeve Reed.
Nic go nie obchodziłam.
- Dlaczego po prostu nie odrzucisz zaproszenia? – powiedział Galen.
- Musimy to przemyśleć, Galenie. Jeżeli odrzucę zaproszenie, wtedy Taranis uzna to za
zniewagę, wypowiedzenie wojny, rzucenie klątwy. Wszystkie możliwe nieprzyjemności
pomiędzy sidhe zaczynały się od takich rzeczy.
- Wiemy, że to jest swego rodzaju pułapka, ale nadal w nią wchodzimy. To nie ma dla
mnie sensu.
Popatrzyłam na Doyle’a, by mi pomógł. Spróbował.
- Jeżeli pojedziemy na zaproszenie Taranisa, wtedy jest zobowiązany traktować nas
dobrze, jako gości. Nie może wyzwać żadnego z nas na pojedynek, lub skrzywdzić nas, nic
nie może nas skrzywdzić, kiedy jesteśmy jego gośćmi. Kiedy wyjdziemy na krok z jego
kopca, jego dworu, wtedy może rzucić nam wyzwanie, ale nie na swoim dworze. To jest stare
prawo pomiędzy nami, nawet jego poddani muszą go przestrzegać.
- Więc dlaczego tak się martwimy o chronienie jej, kiedy na dworze Merry jest
bezpieczna?
- Ponieważ mogę się mylić - powiedział Doyle.
111
Galen dosłownie załamał ręce.
- To jest szalone.
- Taranis może być wystarczająco szalony, by spróbować skrzywdzić ją na miejscu.
Jego dwór może być bardziej skorumpowany, niż sądzimy. Przygotuj się na to, co wrogowie
mogą zrobić, a nie na to, co powinni zrobić.
- Nie cytuj mnie, Doyle. – Galen chodził z jednej strony kuchni na drugą, jak gdyby
potrzebował wykorzystać trochę nerwowej energii unoszącej się w pomieszczeniu
.
- Przyjazd na Dwór Seelie zagraża Merry, wiem to.
- Nie wiesz tego - powiedział Doyle.
- Nie, nie wiem. Ale tak czuję. To jest zły pomysł.
- Wszyscy zgadzają się, że to jest zły pomysł, Galen. – powiedziałam.
- Więc dlaczego to robić?
- By stwierdzić czego chce Taranis - powiedział Doyle. – w najmniej niebezpieczny
sposób.
- Jeżeli wizyta na Dworze Seelie i stanięcie koło Króla Światła i Iluzji jest najmniej
niebezpiecznym sposobem, to chciałbym wiedzieć, co może być najbardziej niebezpieczne.
Doyle w końcu wstał i przeszedł w kierunku Galena, który nadal chodził po kuchni.
Przerwał ten marsz po prostu stając przed Galenem, zmuszając go by stanął. Stali i patrzyli na
siebie, po raz pierwszy poczułam coś pomiędzy nimi. Jakiś sprawdzian woli, który zdarzał się
pomiędzy Doylem i Mrozem, Doylem i Rhysem, ale nigdy z Galenem.
- Najbardziej niebezpiecznym sposobem byłoby odrzucić zaproszenie Taranisa i dać mu
pretekst by wyzwać Merry na pojedynek.
- Minęły wieki, od kiedy ktokolwiek pojedynkował się z powodu dworskiej etykiety -
powiedział Rhys.
- Tak - powiedział Doyle, ale jego spojrzenie nie opuściło Galena. Po raz pierwszy
uświadomiłam sobie, że Galen i Doyle są tego samego wzrostu, a ramiona Galena są
rzeczywiście szerokie. – Ale to nadal jest akceptowany powód do wyzwania. Jeżeli Taranis
chce śmierci Merry, będzie idealny. Merry nie może otwarcie mu odmówić, ponieważ mógłby
zmusić ją grożąc wygnaniem. Sidhe szlachetnego rodu, która odrzuciła wyzwanie z
jakiegokolwiek powodu, jest piętnowana jako tchórz, a tchórz nie może rządzić na innym
dworze.
Ramiona Galena zaokrągliły się, jak gdyby opadł.
- Nie ośmieliłby się.
112
- Uwolnił Bezimiennego, by zamordować jedną kobietę sidhe, ze strachu, że mogłaby
wyszeptać jego sekret. Myślę, że Taranis ośmieli się zrobić wszystko.
- Nie myślę… - zaczął Galen.
- Nie - powiedział Doyle. – Nie robisz tego.
Galen odszedł od niego o krok.
- Znakomicie, jestem głupi. Nie rozumiem polityki dworu i nie rozumiem jej
pokrętności. Jestem beznadziejny w strategii, ale nadal boję się o Merry, jeżeli pojedzie na
Dwór Seelie.
Doyle chwycił jego ramię.
- Wszyscy się tym martwimy.
W chwili, kiedy ich oczy spotkały się, wszystko było już między nimi dobrze. W jakiś
sposób Galen wyzywał Doyle’a, czego wcześniej nie zauważyłam, albo zrobił to po raz
pierwszy. Jak na wyzwanie, było niewielkie, ale nawet niewielkie wyzwanie od Galena, było
czymś, czego nigdy nie widziałam. Nie był przywódcą. Nie chciał być. Ale ze strachu o moje
bezpieczeństwo postawił się Doyle’owi.
Podeszłam do Galena i objęłam go od tyłu. Potarł swoją ręką moje ramię wślizgując się
pod jedwab mojego szlafroka, więc mógł dotknąć mojej skóry. Ubrany był tylko w luźne
ubranie w którym zaczął dzień, więc poczułam ciepłą skórę na jego brzuchu, tuż przy mojej
ręce.
- Nie mogę powiedzieć ci, że wszystko będzie dobrze, Galenie, ale zamierzamy zrobić
wszystko co tylko możemy, by mieć wystarczającą potęgę i politycznych sprzymierzeńców
po naszej stronie, by Taranis się zawahał.
- Ta część planu też mi się nie podoba - powiedział Galen. – Nie możesz zgodzić się, by
sypiać z wszystkimi półgoblinami.
Zaczęłam odsuwać się od niego, ale chwycił mnie za ręce i przycisnął mnie do siebie.
- Proszę, Merry, proszę, nie bądź zła.
- Nie jestem zła, Galen, ale nie zamierzam sprzeczać się o to z nikim więcej. Tak
postanowiłam. Mamy plan, najlepsze co możemy zrobić, to właśnie to. – wysunęłam się z
jego uścisku, a on mnie nie zatrzymał. Obróciłam się do Doyle’a.- Kielich skomplikował
sprawy, ale tak naprawdę niczego nie zmienił.
Lekko skinął głową.
- Jak powiedziałaś.
- Co jeżeli Merry zachowa kielich, twierdząc, że Bogini dała go jej? – powiedział Nicca.
Przykląkł przy stole, więc mógł spojrzeć na kielich z bliska.
113
- Nie wydaje mi się, że boska interwencja jest dobrym uzasadnieniem - powiedział
Rhys.
- Ale taka jest nasza tradycja - powiedział Nicca. - Mogą sknocić historię i pomieszać z
inną historią, ale Ktokolwiek wyci gnie ten miecz z kamienia, jest prawowitym królem
ą
to nadal
prawda. W Irlandii jest kamień, który może płakać, kiedy dotknie go prawowity król
13
. -
Nadal są tacy, co wierzą, że kiedy potomkowie królów nie byli już dłużej wybrańcami
kamienia, to wtedy Irlandczycy przegrali z Anglikami, - powiedział Doyle. – Odrzucili swoje
dziedzictwo, swoją wielką magię i linia prawdziwych królów została złamana.
Spojrzałam na niego.
- Nie wiedziałam, że masz ciągoty do Fenian
14
.
- Nie musisz być Fenianem, żeby wierzyć, Anglicy starali się zniszczyć Irlandczyków
pod każdym względem – politycznym, kulturalnym, nawet agrokulturalnym. Szkoci byli
potraktowani źle, ale Irlandczycy zawsze byli dla Anglików specjalnym chłopcem do bicia.
- Irlandczycy walczą pomiędzy sobą, to dlatego trzymani są krótko, - powiedział Rhys.
Doyle popatrzył na niego nieprzyjaźnie.
- To jest prawda, Doyle, nadal zabijają się między sobą, o tego, którego sami
ukrzyżowali, kiedy zgięli kolana dla Chrześcijańskiego Boga. Nie widziałeś Szkotów, czy
Walijczyków, żeby mordowali się nawzajem, jeśli chodzi o to, co do którego boga się modlą,
czy jak się modlą do tego samego Boga. Myślę, że to szalony powód do zabijania się
nawzajem.
Doyle wypuścił powietrze.
- Irlandczycy zawsze byli twardymi ludźmi.
- Twardymi, ale melancholijnymi - powiedział Rhys. – Sprawiają, że Walijczycy
wyglądają na beztroskich.
- Tak - Doyle uśmiechnął się.
13
Lia Fáil, zwany „ryczącym kamieniem” to jeden z dwóch kamieni noszących miano 'Kamień Przeznaczenia' (ang. "Stone
of Destiny"), znajdujący się na wzgórzu Tara w hrabstwie Meath, ok. 25 mil na północ od Dublina. (Drugi kamień jest
szkocki). Lia Fáil według mitologii celtyckiej został przyniesiony do Irlandii przez lud Tuatha Dé Danann ("plemię (lud)
bogini Danu"), jako jeden z czterech magicznych skarbów, obok Kotła Dagdy, Włóczni Lugha i Miecza Nuady (w innych
wersjach -Barinthusa). Lia Fáil uważano za kamień magiczny. Gdy prawowity król Irlandii postawił na nim swe stopy,
kamień miał ryczeć (krzyczeć) z radości. Przypisywano mu również zdolność odmładzania władcy i obdarzania go długimi
rządami. W oryginale występuje nazwa Ard- Ris, co być może nawiązuje do celtyckiego słowa arth (skała), od którego
badacze wywodzą imię króla Artura. Ard-Ri- potomkowie Artura? Nie znalazłam w każdym razie żadnego kamienia w
historii Wysp Brytyjskich, który nazywałby się Ard- Ris lub podobnie. Być może ta nazwa jest to po prostu pomysł
oryginalny Laurell Hamilton.(przypis red.)
14
Fenianie, tajna organizacja irlandzka, powstała ok. 1858 z ruchu Młoda Irlandia. Nazwę wzięła od staroceltyckiego
bohatera z III w., Finna Mac Cumhaila. Dążyli do oderwania Irlandii od Wielkiej Brytanii i stworzenia samodzielnej
republiki. Mieli swoich zwolenników w Irlandii i wśród emigrantów irlandzkich w Wielkiej Brytanii i Ameryce. Ruch stracił
na znaczeniu pod koniec XIX wieku, w XX wieku idea odrodziła się pod nazwą Sinn Féin i istnieje jako organizacja i partia
separatystyczna do dziś.
114
- Czy Merry może faktycznie domagać się praw do zachowania kielicha, pod
pretekstem, że ten ją wybrał? – zapytał Galen. – Nie jestem wystarczająco stary, by pamiętać
kogokolwiek wybranego na króla, ponieważ kamień zaryczał, więc czy to nadal obowiązuje?
- Powinno - powiedział Doyle, - Ale nie mogę powiedzieć, że Dwór Seelie ulega
tradycji. Minęło dużo czasu odkąd wielkie relikty były pomiędzy nami, więc wielu
zapomniało jak zdobywano je pierwotnie.
- Zapomnieli, ponieważ chcieli zapomnieć - powiedział Nicca.
- Być może, ale powiedzenie po prostu, że naczynie jest własnością Meredith, ponieważ
otrzymała je z rąk Bogini w własnej osobie, może być trudne do udowodnienia.
- Jak udowodnić, że Bogini dała mi kielich? – zapytałam.
Doyle machnął ręką na stół.
- Fakt, że mamy kielich jest dowodem.
- Udowodnimy, że Bogini dała mi kielich, po prostu mając kielich w posiadaniu? –
zapytałam.
- Tak.
- To nie jest mętny argument?
- Tak - powiedział.
- Nie wydaje mi się, żeby to kupili.
- Jestem otwarty na sugestie - powiedział Doyle.
Doyle był mistrzem strategii, więc jeżeli kiedykolwiek prosił o propozycje odnośnie
planu, to sprawiało, że byłam nerwowa. Jeżeli on nie był pewny co powinniśmy zrobić, to
było złym znakiem.
- Cokolwiek zadecydujemy, Merry musi zatrzymać kielich - powiedział Nicca - a to
znaczy, że również nasza królowa nie może go mieć.
- O cholera - powiedział Rhys. – Nie pomyślałem o tym.
Popatrzyłam na Doyle.
- Mówisz o szpiegach, ale właściwie dlaczego nie chcemy, by wiedziała?
Westchnął.
- Po prostu powiedziałem, że nie wiem, co ona zrobi, kiedy się dowie. Pojawienie się
kielicha było bardzo niespodziewane, a sposób w jaki go zdobyłaś jest również
niespodziewany. – wzruszył ramionami. – Nie wiem co zrobi, a nie lubię nie wiedzieć. To
niebezpieczne nie wiedzieć.
115
- Jestem jej następcą jedynie wtedy, kiedy zajdę w ciążę, zanim Cel zapłodni kogoś. Jest
nadal moją królową i jeżeli zażąda kielicha ode mnie, jestem zobowiązana jej go dać, czyż
nie?
Doyle przez chwilkę zastanawiał się, po czym przytaknął.
- Tak mi się wydaje.
- Merry musi zatrzymać kielich - powiedział Nicca.
- Ciągle to powtarzasz - powiedział Rhys. – Dlaczego jesteś tego tak pewny?
- Zniknął wcześniej, ponieważ nie byliśmy godni by go zatrzymać. Co jeżeli z rąk
Merry trafi do kogoś, kto nie będzie godny i znów zniknie.
- Zgodnie z tą logiką, nasza królowa powinna pozwolić Merry zatrzymać kielich. –
powiedział Doyle. – Wolałaby nie ryzykować znów jego utraty.
- Jeżeli Taranis zmusi nas by wydać mu kielich, a on znów zniknie - powiedział Galen.
– To będzie ostateczny dowód, że nie jest godny rządzić.
- Może powstrzymamy go od zabrania kielicha, kierując się tą logiką, - powiedział
Doyle. – ale tylko na prywatnej audiencji. Nie możemy zasugerować, czy pozwalać
komukolwiek na najmniejsze działanie które sugerowałoby, że myślimy, że Taranis nie jest
godny być królem.
- Nie mój dwór, nie mój problem - powiedziałam.
- Musimy bardzo starać się, aby to nie stało się twoim problemem, - powiedział Doyle. –
Teraz myślę, że wszyscy możemy się przespać. Za niecały dzień wyjeżdżamy na dwory i
mamy wiele do zrobienia.
- Co zrobimy z kielichem? Nie możemy po prostu zostawić go na stole - powiedziałam.
- Owiń go w jedwab i zabierz do sypialni. Włóż do szuflady.
- Nie powinniśmy zamknąć go w sejfie? Domek gościnny ma jeden.
- Myślę, że każdy kto miałby ochotę go ukraść, będzie miał małe kłopoty by przejść
przez osłonę.
- Och - powiedziałam. – Może za długo mieszkałam pomiędzy ludźmi. Zapominam, jak
potężni mogą być niektórzy z nas.
- Myślę Księżniczko, że najlepiej byłoby, gdybyś nie zapominała takich rzeczy.
Niedługo wrócimy na wysoki dwór faerie i musisz zawsze pamiętać, jak wszystko i wszyscy
mogą być niebezpieczni.
- Czy rozmowa jest skończona? – zapytał Sage z powietrza.
Doyle rozejrzał się po pokoju, napotykając same poważne twarze.
- Tak, wydaje mi się, że tak.
116
- Dobrze - powiedział Sage. – Mam obiecają krew i chcę ją teraz.
Usłyszałam, że Mróz zaczerpnął powietrza, by zacząć kłótnię i znałam ten dźwięk
bardzo dobrze.
- Nie Mrozie, on ma rację. Umówiliśmy się, a sidhe, który nie dotrzymuje umowy, jest
nic nie wart.
- Nie chcę zerwać umowy, ale nie podoba mi się to.
Westchnęłam. Karmiłam Sage raz w tygodniu, od miesiąca, a Mróz miał otworzyć
swoje liliowo-białe żyły raz, tylko raz i był to wielki problem. Kochałam Mroza, kiedy byłam
w jego ramionach. Nawet kochałam Mroza, kiedy patrzyłam na jego piękno, ale zaczynałam
nie kochać Mroza, kiedy robił kwaśną minę, nie kochałam go, kiedy sprawiał, że proste
rzeczy stawały się trudniejsze niż mogłyby być. To sprawiało, że zadawałam sobie pytanie,
czy kiedykolwiek byłam zakochana w Mrozie, czy tylko go pożądałam. Może po prostu
byłam już zmęczona. Zmęczona ciągłym przekonywaniem go. Mróz powinien być członkiem
zespołu i naprawdę nie chciałam słyszeć żadnego jazgotania na ten temat, bez znaczenia jak
wspaniale wtedy wyglądał.
117
Rozdział 11
Rhys rzucił się na łóżko, sadowiąc się po swojej stronie i ubijając poduszkę tak, że na
wpół siedział oparty o zagłówek. Jedno kolano zgiął do góry, drugie na wpół opuścił, tak
jakby obnosił się ze sobą przed wszystkimi, którzy weszli do pokoju. Szeroki uśmiech na jego
twarzy nie wróżył dobrze, bo był to wygląd, jaki Rhys przybierał, kiedy zamierzał się drażnić.
Mróz nie reagował dobrze na drażnienie się i to było ostrzeżeniem.
- Nie drażnij się, Rhys, mówię serio. Jestem zmęczona, jest późno, a to był bardzo
dziwaczny dzień. – Próbowałam wsunąć kielich do szuflady przy stoliku nocnym. Nie mieścił
się. Szuflada była za płytka. Zaklęłam cicho pod nosem. – Myślisz, że mogę po prostu
postawić go obok łóżka, zawinięty w jedwab?
- Pewnie tak - powiedział.
Postawiłam owinięty w jedwab kielich obok lampy i w jakiś sposób chciałam
równocześnie oddalić go i przybliżyć. To nie miało sensu, ale chciałam trzymać go w ręce,
dotykać go, żebym była pewna, że nie zniknie i chciałam ukryć go w szufladzie, ukryć pod
ubraniami i nigdy już nie dotykać. Zadowoliłam się położeniem go koło łóżka, na wpół
ukrytego pod pomarszczeniem prześcieradła. Gdyby ktokolwiek się włamał, kielich nie byłby
natychmiast widoczny i mogłabym chwycić go szybko, gdybym musiała.
- Jesteś taka drażliwa dzisiejszej nocy, - powiedział Rhys. – Nie jesteś
przyzwyczajona do gorącego lesbijskiego seksu, prawda?
Popatrzyłam na niego ze złością.
- To był zaszczyt doprowadzić Maeve do jej pierwszego od wieku orgazmu z sidhe,
ale wiesz, że nie to było moim celem.
- To działanie wyglądało według mnie jak celowe - powiedział nadal drażniąc się.
Znakomicie, zamierzał być męczący.
- Jesteś zazdrosny, że ja ją dotykałam, a ty nie mogłeś.
Jego uśmiech nieco przygasł.
- Może.
Potem znów powiększył się.
- Lub może jestem zazdrosny, że nie mogłem być między wami.
Rozpięłam szlafrok i przez chwilkę widział mnie nagą, jego oko spoglądało na to, co
znało tak dobrze. W jego spojrzeniu było coś pomiędzy bólem, a głodem, jak gdyby czekanie
było tak intensywne, że w jakiś sposób go raniło. Założyłam, że takie spojrzenie było
118
spowodowane latami celibatu, ale tylko Rhys patrzył na mnie w ten sposób. Podobało mi się
to, zastanawiało mnie, ale wiedziałam, że to jest coś tak osobistego, że nie pytałam. Jeżeli
sam nie opowie, nigdy nie będę wiedziała. Jeżeli kiedykolwiek straci to spojrzenie, wtedy i
tylko wtedy będę mogła zapytać.
Mróz i Sage kłócili się w przedpokoju pomiędzy sobą. Niestety
,
Rhys nie był jedynym
w drażliwym nastroju. Sage’a nie mogłam kontrolować, ale z Rhysem mogłam coś zdziałać.
Wpełzłam naga na łóżko.
- Proszę, Rhys, nie drażnij Mroza, nie dzisiejszej nocy.
Nie patrzył mi w twarz i nie wiedziałam, czy mnie słyszy. Spróbowałam ponownie.
- Rhys, Rhys, popatrz mi w oczy. – strzeliłam palcami, by przyciągnąć jego uwagę.
Zamrugał i po długiej chwili w końcu popatrzył mi w twarz.
- Mówiłaś coś?
Rzuciłam w niego poduszką, którą chwycił i objął ramionami.
- Mówię serio, Rhys. Jeżeli w jakiś sposób sprawisz, że to będzie trudniejsze, będę
wkurzona.- Chwyciłam inną poduszkę i przycisnęłam ją. – Jestem zmęczona, Rhys, naprawdę
fizycznie zmęczona. Chcę spać, a nie przedzierać się przez emocjonalne promieniowanie
wychodzące od Mroza dzielącego się krwią z Sagem. – Uchwyciłam jego spojrzenie i z
radością zauważyłam, że chęć drażnienia się zniknęła. – Proszę, nie sprawiaj, żeby było to
trudniejsze.
Był w tej chwili poważny.
- Prosisz mnie, czy mówisz mi?
- Teraz proszę cię jako przyjaciel, kochanka, nie księżniczka.
Przesunął poduszkę za sobą, tak że mógł usiąść wyżej.
- Okey, skoro prosisz tak ładnie. – Uśmieszek powrócił. – Poza tym, Mróz naprawdę
nie jest w moim typie.
Przewróciłam oczami.
- Jeżeli powiesz jeszcze jeden homoseksualny żart, wykopię cię z łóżka. Przysięgam ci
to.
- Czy mógłbym zrobić coś takiego?
- Tak, do cholery, mógłbyś, – dotknęłam jego ramienia i potrząsnęłam. – Rhys, proszę,
nie.
Mróz i Sage byli prawie w pokoju i mogłam już słyszeć o co się kłócą. Mróz chciał
dać Sage’owi krew bez użycia magii, a Sage chciał użyć magii. W ten sposób było więcej
zabawy, mówił mały krwawy motyl.
119
Twarz Rhysa stała się poważna, gdy westchnął:
- Lubię Mroza, jest dobry w walce, ale jest przewrażliwiony jak diabeł w zimowy
dzień, odkąd dołączył do dworu jako sidhe.
Zauważyłam dziwne wyrażenie, ale wiedziałam, co Rhys miał na myśli. Widziałam
pierwszą formę Mroza. W tej formie nie był sidhe. Działo się za wiele, więc nie miałam czasu
myśleć o znaczeniu tych rzeczy. Mróz nie zawsze był sidhe, a wcześniej nauczyłam się, że
musisz mieć krew sidhe w swoich żyłach, by stać się sidhe. Pamiętałam go tańczącego przez
śnieg, podobnego do dziecka, pięknego w sposób, w jaki padający śnieg jest piękny, kiedy
wiatr podnosi go prosto do nieba w migoczącym srebrem tańcu. Mogłam więc widzieć, że nie
był sidhe. Nie byłam pewna, czym był, ale jeżeli nie sidhe, to kim? Jeżeli nie był sidhe
wcześniej, to jak mógł być sidhe teraz? Miałam wiele pytań, a żadnego czasu na obmyślenie
odpowiedzi, ponieważ Mróz wszedł przez drzwi z Sagem podlatującym przy jego ramieniu.
Nie mogłam powiedzieć Mrozowi przy Sage’u, o tym, co widziałam w wizji. Nie byłam
nawet pewna, czy Mróz chciałby rozmawiać o tym przy Rhysie, ale wiedziałam, że Sage z
całą pewnością nie byłby mile widziany przy takiej rozmowie.
Sage fruwał przy Mrozie tak, by nie przeszkadzać wyższemu mężczyźnie w przejściu.
- Nie zrobię nic bez magii, to moje ostatnie słowo.
Mróz potrząsnął głową, a jego srebrne włosy skrzyły się w świetle.
- Nie pozwolę ci, byś mnie zaczarował Sage, to jest naprawdę ostatnie słowo.
- Panowie - powiedziałam.
Obaj odwrócili się, na ich twarzach widać było złość. Ale Sage w mgnieniu oka
zmienił wyraz twarzy z nadąsanego na pożądliwy. Podleciał do łóżka ze śmiechem, latając
nad moją głową jak mały helikopter, starając się znaleźć najlepszy widok.
Mróz stanął w drzwiach, nadal był nadąsany, zły i jakby lekko wystraszony. Pokazało
się to w jego szarych oczach na kilka chwil, prawdziwy strach, potem zniknął, przykryty
arogancją. Wiedziałam, że arogancja częściowo kryła to, co naprawdę myślał. Wiedziałam, że
teraz tak robił, ale ta wiedza naprawdę nie sprawiała, że porozumienie z nim było łatwiejsze,
ponieważ znaczyło to, że był niepewny sytuacji, lub że mu się ona nie podobała. Nic z tego
nie było dobre.
Wyciągnęłam do niego rękę.
- Chodź do mnie, Mrozie.
- Do ciebie z radością podszedłbym, Meredith, ale nie do was wszystkich.
Położyłam rękę na poduszce, która leżała nadal na moich kolanach. Sage nie zrobił aż
takiego przedstawienia jakie chciałby, ale latał radośnie ponad mną. Zamierzałam coś ubrać
120
na siebie lub przykryć się, zanim weźmie krew. Okazał się niegodny zaufania. Uważałam, że
z Rhysem i Mrozem będę wystarczająco bezpieczna. Patrząc na Mroza nadal stojącego w
drzwiach, zaczęłam się zastanawiać.
- Zgodziłeś się na to Mrozie, - powiedziałam.
- Zgodziłem się dać krew, ale nie pozwolić, by krwawy motyl używał na mnie swojej
magii.
Sage odwrócił się w powietrzu i poleciał z powrotem do większego mężczyzny.
- Sidhe, który obawia się magii krwawych motyli, co za zagadka?
- Nie boję się ciebie, mały człowieczku, ale nie jestem chętny, by pozwolić
jakiemukolwiek stworzeniu magicznemu użyć swojej magii przeciwko mnie.
- Pozwolenie Sage’owi na użycie magii, kiedy będzie brał krew jest kompromisem, że
nie będzie miał seksu ze mną.
- To nie jest mój kompromis - powiedział Mróz, wyglądał na wyższego, szerszego w
ramionach, bardziej pewnego siebie. Nauczyłam się, że im bardziej wyglądał na pewnego,
tym mniej pewnie się czuł, ale nie podziękowałby mi za tę wiedzę, gdybym się nią podzieliła.
Rhys podniósł się na poduszce, o którą się opierał.
- Księżniczko, mogę?
Skinęłam ręką i westchnęłam.
- Jeżeli myślisz, że to pomoże?
- Pozwólmy Sage’owi skosztować Mroza - pospieszył się z następnymi słowami,
widząc gniew na twarzy Mroza – tak jak skosztował mnie, przez małe liźnięcie, nic więcej.
Sprawdźmy, czy Mróz naprawdę smakuje jak bóg, czy tylko jak sidhe.
To nie był zły pomysł.
- Mrozie, czy pozwolisz, żeby Sage polizał cię i nic więcej?
Mróz otworzył usta, myślałam, że dlatego by zaprotestować, więc dodałam.
- Mrozie, proszę, to nie jest duża prośba.
Zawahał się na chwilę, potem jednak przytaknął.
- Pozwalam na to.
- Sage, - powiedziałam - małe liźnięcie, jak polizałeś Rhysa w tamtym pokoju, nic
więcej.
Sage podleciał do łóżka wystarczająco blisko, że zobaczyłam naprawdę zły uśmiech,
ale przytaknął. Nie wierzyłam w to, ale znów skinął głową i podleciał do Mroza.
Mróz zaczął robić krok do tyłu, potem zdawał się pojąć, co zrobił i stanął spokojnie.
Większość sidhe zdawało się wierzyć, że żaden inny sidhe nie może z sukcesem użyć
121
przeciwko nim magii. To nie była prawda, ale większość z nich w to wierzyła. Mróz w to nie
wierzył, co mnie zastanowiło, jakiej magii się obawia. Reagował tak, jakby miał powód bać
się krwawych motyli.
- Poczekaj - powiedziałam. – Mrozie, czy kiedyś byłeś torturowany przez krwawe
motyle, tak jak Galen?
- Nie - powiedzieli równocześnie Mróz i Rhys.
Sage potrząsnął głową.
- Nigdy nie mieliśmy przyjemności zajmować się Zabójczym Mrozem. – Oblizał
swoje wąskie usta, robiąc wystarczające przedstawienie z tego, co widzieliśmy. – Mniam.
Mróz spojrzał na mnie,
- Nie każ mi tego robić.
- Czego? Nie pozwolić mu polizać twojej skóry by zobaczyć jak smakujesz? To nie
jest trudne, Mrozie. Czy skrzywdziła cię magia jakiejś istoty magicznej? Dlatego tak się
martwisz? – W chwili kiedy to powiedziałam, wiedziałam, że jest to zbyt zuchwałe.
- Żadna istota magiczna mnie nie skrzywdziła. – Jego twarz była bardzo piękna, zimna
i arogancka, z układem kostnym, który sprawiłby, że na jego widok chirurg plastyczny
zapłakałby z zazdrości. Szary, jedwabny szlafrok wyglądał prawie tak samo jak lśniące srebro
jego włosów. Był jak rzeźba, zbyt piękna by ją dotknąć, zbyt dumny żeby pozwolić, by
ktokolwiek jego dotykał.
Chciałam zapytać go, co jest źle, ale nie śmiałam zrobić tego przy innych
mężczyznach. Patrzyłam w jego twarz, powędrowałam spojrzeniem w dół jego klatki
piersiowej, jego bioder, myśląc o tym wszystkim co miał pod szlafrokiem i wiedziałam, że
nawet gdyby był sam, nie zdawałby sobie sprawy z tego, co było złe.
- Spróbuj go, Sage. – mój głos brzmiał tak zmęczony i zniechęcony, jak ja się czułam.
Sage ruszył w jego kierunku, jego skrzydła ledwie się poruszały, jak gdyby wolałby
raczej upaść niż unosić się. Wisiał w powietrzu tuż przed twarzą Mroza, potem skoczył i
odskoczył, zmaza żółtego, niebieskiego i czerwieni. Był prawie pod sufitem, poza zasięgiem,
zanim Mróz zdołał go pacnąć, prawie jak gdyby Sage wiedział, że to zrobi.
Sage zasyczał, w pierwszej chwili myślałam, że dlatego, ze Mróz spróbował go
pacnąć, ale usłyszałam złość w jego głosie.
- Nie smakuje inaczej niż biały rycerz.
- Więc weź moją krew i zwolnij z tego Mroza, - powiedział Rhys.
Sage podleciał bliżej łóżka. Skrzyżował cienkie ramiona na piersi i tupnął stopami w
powietrzu, jak gdyby był na solidnym gruncie.
122
- Nie, umówiłem się na dwóch sidhe i chcę dwóch.
- Mogę dać krew - powiedział Mróz, - ale bez magii. Zgodziłem się na krew, nie na
magię.
Rhys zaczął coś mówić, ale dotknęłam jego ramienia.
- Dostaniesz to, na co się umawialiśmy, Sage, wszystko, ale pozwól Mrozowi wrócić
do jego łóżka. Nie jest dla nas użyteczny dzisiejszej nocy.
Mróz wzdrygnął się na moje ostatnie słowa lekko mrużąc oczy, ale znałam go dobrze i
wiedziałam, co to znaczy.
- Kogo proponujesz na jego miejsce - zapytał Sage, sfruwając niżej, tak że byliśmy
twarzą w twarz.- Może Galen – Jego uśmiech był równocześnie okrutny i szczęśliwy.
- Po co pytasz, skoro wiesz lepiej, Sage - powiedziałam.
Wydął wargi, ale nie wiedział.
- Nie będę znów dzielił się tobą z goblinem. I nie chcę pić z Ciemności. – zdawało się,
że myśli o tym przez chwilę, wtedy wylądował na poduszce na moich kolanach. Purpurowa
satyna obwisła pod jego wagą. Zawsze był cięższy niż wyglądał, czy nawet niż pamiętałam. –
Nicca, więc jest jedynym, który pozostał.
Skinęłam głową.
- Zgadzam się.
- Nie zamierzasz zapytać Nikki, czy pozwoli, by krwawy motyl napił się jego krwi, -
powiedział Mróz.
Popatrzyłam na niego, był nadal tak przystojny, że serce prawie przestawało bić.
Zastanawiałam się, czy był piękny wystarczająco, ale odpowiedź była oczywiście, że nie.
- Nie muszę pytać Nikki, Mrozie. Jeżeli poślę po niego, on przyjdzie i zrobi to, co mu
powiem. Nicca nie kłóci się, tylko robi to, co potrzeba.
- A ja nie - powiedział Mróz, przechylając podbródek do góry, wyglądając jak
uosobienie arogancji i buntu.
Westchnęłam.
- Kocham cię, Mrozie.
To złagodziło jego twarz, sprawiło, że niepewność wypłynęła na nią na chwilę.
- Kocham cię w moim łóżku, kocham cię na wiele sposobów, ale będę królową. Będę
władcą absolutnym na naszym dworze. Zdajesz się zapominać, co to znaczy. Nieważne, kto
będzie królem, ja nadal będę władcą. Rozumiesz to, Mrozie?
- Chcesz mieć maskotkę za swojego króla.
123
- Nie, chcę mieć partnera, który rozumie, że te niemiłe rzeczy też muszą być zrobione
i nie kłóci się o to, czego nie można zmienić.
- Nie mogę być inny niż jestem - powiedział i jego głos nie pasował do stalowego
spokoju na jego twarzy.
- Wiem to - powiedziałam miękkim głosem.
Przez sekundę wyglądał na zbolałego, potem lodowa arogancja wślizgnęła się
powrotem na jego twarz. Maska, którą nosił przez wieki na dworze. Spojrzał w dół na mnie i
na jego twarzy nie było nic. Był Mrozem, Zabójczym Mrozem. Nie dyskutujesz z zimnym
wiatrem. Możesz się przed nim schronić, lub zginiesz.
Nigdy nie słyszałam, by jego głos był tak zimny.
- Wiec przyślę Niccę do ciebie i nie powiem mu nic poza tym, że go potrzebujesz.
- Zrób tak - powiedziałam, nie mogąc usunąć z głosu narastającego zimna. Byłam zła
na niego, zła i sfrustrowana i nie wiedziałam jak naprawić sytuację. Byłam przyszłą królową,
a nawet nie mogłam uporać się ze swoim osobistym życiem. To źle wyglądało. – Dziękuję,
Mrozie. – dodałam.
- Nie dziękuj mi Księżniczko. Wykonuję tylko swój obowiązek. – Odwrócił się, jakby
chciał wyjść.
- Mrozie, nie rób tego, - moje słowa zawróciły go. Na wpół obrócił się.
- Czego mam nie robić?
- Zachowywać się, jakby wszystko dotyczyło ciebie i twoich zranionych uczuć.
Niektóre rzeczy cię nie dotyczą. Niektóre rzeczy nie są po prostu osobiste, ale tylko
konieczne.
- Mogę iść?
Zmówiłam krótką, cichą modlitwę o cierpliwość dla tego niemożliwego mężczyzny.
- Tak, idź, przyślij nam Niccę.
Wyszedł nie oglądając się za siebie, jedną rękę ocierał lekko o plecy, co znaczyło, że
ma tu jakąś ukrytą broń. Mróz rzadko był nieuzbrojony. Kiedy niepewnie dotykał broni, było
to jak wtedy, kiedy kobieta bawi się biżuterią.
- Wiec - powiedział Rhys, - źle poszło.
- Humorzasty, nawet jak na Zabójczego Mroza - powiedział Sage. – I zezłoszczony.
- Strach - powiedział miękko Rhys.
- Co? – zapytałam.
- Strach - powtórzył. – im bardziej wyniosły staje się Mróz, tym bardziej jest
nerwowy, a bardziej nerwowy to inne określenie na strach.
124
- Czego się obawia? – zapytałam.
- Mnie. – Sage wzleciał w powietrze, wirując jakby chciał okazać swoje skrzydła i
zręczność.
Rhys uśmiechnął się.
- Możesz być przerażający, ale nie wydaje mi się, żeby o to chodziło.
- Więc co? – zapytałam.
Rhys wzruszył ramionami.
- Nie wiem.
Nicca pojawił się w drzwiach. Jego sięgające kostek włosy były jak rozczochrana
peleryna otulająca jego ciało, ale wyrzucona na szlafrok z jedwabiu w kolorze królewskiej
purpury. Kolor był dopasowany do niego, wydobywał głęboki brąz jego oczu, rudawy
pobłysk w jego prawie kasztanowych włosach. To sprawiało, ze jego skóra wyglądała na
ciemniejszą, bardziej czekoladową.
- Mróz powiedział, że mnie potrzebujesz.
Wytłumaczyłam mu, czego potrzebuję, a on po prostu powiedział tak. Bez walki, bez
dąsów, żadnej różnicy zdań. To było więcej niż ożywcze. To było to, czego potrzebowałam w
nocy, coś prostego, zamiast trudnego. Mróz w moim łóżku był wielkim pożądaniem, wiele
wymagającym i zaciętą przyjemnością… dzisiejszej nocy bardziej potrzebowałam mniejszej
przyjemności, czegoś mniej wymagającego i łagodnego pożądania, niemalże jak według
zaleceń lekarskich.
125
Rozdział 12
Ułożyłam się z powrotem na ramieniu Rhysa, przytulając się do niego, moja głowa
spoczęła na jego twardej, ciepłej piersi. Nicca podparł się na łokciu i leżał tuż za mną. Między
nami była tak niewielka odległość, że mogłam czuć przechodzącą przez moją skórę szumiącą
wibrację jego aury, jego magię. Chciałam poprosić go, by zmniejszył odległość między nami,
by ułożył swoje ciało wzdłuż moich pleców, ale tego nie zrobiłam. Nie zaprosiłam go tutaj dla
seksu, to była noc Rhysa, a on przestał dzielić się mną z Nikką po tym, jak zwyciężyliśmy
Bezimiennego i część mocy Rhysa wróciła. Założyłam, że teraz, kiedy odzyskał część swojej
dawnej, boskiej mocy, będzie jeszcze bardziej oporny w dzieleniu się mną, więc nawet nie
pytałam. Ale kiedy czułam ciepło Nikki na moich plecach, nabrałam ochoty by zapytać.
Schowałam głowę w piersi Rhysa, przesunęłam głowę pieszczotliwym ruchem w taki
sposób, by móc popatrzyć mu w twarz.
- Chcę by Nicca został z nami tej nocy.
- Mogę założyć się, że chcesz, - powiedział Rhys, ale jego uśmiech zamienił się w
poważne spojrzenie męskich oczu.
Pogłaskałam dłonią jego brzuch, ześlizgując się do jego sutków, kreśląc niespiesznie
kółka dookoła nich, dopóki jego sutki nie zareagowały na moją uwagę, a jego oddech stał się
trochę szybszy. Złapał mnie za nadgarstek.
- Przestań, albo nie będę w stanie myśleć.
- To jest pomysł - powiedziałam i uśmiechnęłam się do niego wiedząc, że w moich
oczach było widać coś więcej niż humor.
- Stwierdzam, że nie zaprosiłaś mnie bym został na noc, - powiedział Sage. Wylądował
na twardym, wyrzeźbionym brzuchu Rhysa.
- Jesteś zaproszony do spędzenia tu nocy - powiedziałam. – Ale nie w moim łóżku, nie
w moim ciele.
Sage deptał stopami po twardym ciele Rhysa.
- To po prostu nie w porządku. Użyję swojej magii by sprawić, że poczujesz takie
wspaniałe wrażenia, ale nie skosztuję owoców moich starań. Zwłaszcza, że inni będą
korzystać z tej hojności.
- To ty chciałeś dwóch mężczyzn sidhe, Sage. Wiesz, że efekt twojej magii będzie
wyczuwalny dla mnie i innych.
Skrzyżował ramiona na piersi.
126
- Tak, tak mogę winić tylko siebie. – Jego twarz przeszła w ciągu chwili od kwaśnej
miny do uśmiechu, na wpół pożądliwego, na wpół radosnego. – Chcę się założyć.
Uniosłam się z piersi Rhysa wystarczająco, by potrząsnąć głową.
- Nie.
- Jaki zakład? – zapytał Rhys.
- Nie rób tego, Rhys.
Spojrzał na mnie.
- Dlaczego nie?
- Nie czułeś magii Sage’a. Ja tak.
W rozbawienie Rhysa wmieszała się arogancja. To była pięta Achillesa naszej rasy.
Nasza arogancja już nieraz stała się naszą zgubą.
- Myślę, że troje sidhe powinno być odpornych na magię krwawych motyli.
Dotknęłam jego twarzy.
- Rhys, powinieneś już wiedzieć, że nie należy niedoceniać istot magicznych, tylko
dlatego, że nie są sidhe.
Wyszarpnął się spod mojej ręki. Nie chciałam dotknąć jego blizny, nie chciałam
sugerować tego, co zrozumiał, o czym mówiła jego twarz. Był teraz zły jak zawsze, kiedy
przypomniał sobie, co gobliny mu zrobiły.
- Myślę, że to ty zapominasz, czym my jesteśmy. – Błękitne kręgi w jego oczach
zaczynały błyszczeć delikatnym, pulsującym kolorem, jak zimowe niebo, pulsujące w rytm
jego gniewu i jego mocy.
- Jeżeli jestem znów Cromm Cruach, Merry, wtedy Sage nie dotknie mnie.
Chciałam zapytać, A co je li nie jeste ?
ś
ś ale powstrzymał mnie wyraz jego twarzy. Co
jest dobrą odpowiedzią na męską dumę?
- Nigdy nie byłam bogiem, Rhys. Nie wiem, co to znaczy być odpornym na magię.
- Ja wiem - powiedział, a takiej zawziętości nigdy w życiu nie widziałam. Chociaż,
kiedy ją zobaczyłam, rozpoznałam w niej też strach. Strach, że mógłby nie być tym, czym
był. Strach, że może nigdy nie odzyska tego, co utracił. Widziałam ten strach tak wiele razy,
na tak wielu twarzach sidhe. Ten lęk był w nas, to była nasza wada jako rasy, kiedy
zawodziliśmy, mogliśmy zniknąć i umrzeć. Był to strach, który nosiliśmy w sobie tak długo,
że była to prawie nasza narodowa fobia.
Gdybym powiedziała „nie” na zakład z Sage’m, to by było tak, jakbym powiedziała, że
Rhys nie jest wystarczająco dobry, nie dość dobry. Nie myślałam tak, ale Rhys był
mężczyzną, a mężczyźni, bez znaczenia jakiego są gatunku, mają takie same wady. Ja byłam
127
kobietą, a my, kobiety, bez znaczenia jakiego jesteśmy gatunku, również dzielimy takie same
wady. Jego wadą była kruchość jego ego, moją - chęć ugłaskania jego ego, prawie za wszelką
cenę. W chwili kiedy otworzyłam usta, już wiedziałam, że to błąd.
- Rób co chcesz, ale potem nie mów, że cię nie ostrzegałam.
- Więc, biały rycerzu, założymy się? – zapytał Sage. – Użyję swojej magii by
zaczarować cię, a jeżeli uda mi się zaczarować równocześnie troje sidhe, dostanę to, czego
pragnie moje serce.
- Rhys - powiedział Nicca, - uważaj.
- Nie jestem głupi, - powiedział Rhys. – Czego pragnie twoje serce? Muszę wiedzieć,
zanim się zgodzę.
- Pieprzyć księżniczkę - powiedział.
Rhys potrząsnął głową.
- Nie mogę umawiać się co do tego, czego nie zrobię sam. To jej ciało, nie moje.
- Żadnego seksu, - powiedziałam, - nie dam ci szansy by usiąść na tronie, Sage.
Wzruszył malutkimi ramionami.
- Dobrze. Jeżeli nie prawdziwy akt, to co?
Pozwoliłam w ostatnich tygodniach, by magia Sage’a wślizgnęła się do mojego umysłu,
mojego ciała, więc zaciekawiło mnie to. Jego osobista magia do uwodzenia była najlepsza, z
jaką kiedykolwiek się spotkałam. Tylko przez małe ugryzienie mojej ręki i za pomocą swojej
magii, mógł doprowadzić mnie do orgazmu. Byłoby kłamstwem, gdybym powiedziała, że nie
zastanawiałam się, czy nie byłoby nawet jeszcze lepiej, gdybym pozwoliła mu się dotknąć.
Ale to nie to sprawiło, że nagle moje ciało stało się nieruchome i ciche.
Miałam najbardziej niesamowitych kochanków na świecie, ale były rzeczy, które były
dla mnie nieosiągalne. Starali się sprawić, żebym zaszła w ciążę, co znaczyło, że każdy seks
kończył się w jeden i tylko jeden sposób. Nie chcieli tracić okazji, by obdarzyć mnie
dzieckiem. Przekonywałam niejednego z moich mężczyzn, by pozwolił mi wziąć się do ust,
ale żaden z nich nie chciał skończyć w ten sposób, bez znaczenia jak bardzo błagałam, czy jak
bardzo sami tego chcieli. Przez wieki nie mogli mieć żadnych stosunków seksualnych, w
żaden sposób nie mogli zaspokoić się, nawet przez własny dotyk. Było tak wiele rzeczy
związanych z seksem, o których zapomnieli. Mogli mówić o tym, ale nie robili tego,
ponieważ było to marnowanie szansy. Marnowanie możliwości zasiania we mnie ziarna.
Marnowanie szansy, by zostać królem. Nagle zdałam sobie sprawę, że zaczynałam czuć się
jak klacz rozpłodowa. Współżyli tylko po to, by spłodzić dziecko, nie dlatego, że chcieli tu
128
być. Wiedziałam, że mnie pragnęli, ale czy naprawdę pragnęliby mnie, gdyby mogli odejść?
Czy moi przystojni mężczyźni nadal by mnie chcieli, gdyby nie było tronu do wygrania?
Galen by chciał i to była część jego uroku, ale inni? Nie byłam pewna innych. Było mi
ciężko na sercu. Czy przystojni sidhe chcieliby niskiej, wyglądającej jak człowiek
śmiertelniczki, gdyby mogli wybrać kogokolwiek innego? Nie wiedziałam, a oni pewnie
woleliby nigdy nie powiedzieć mi prawdy. Oczywiście, że mnie pragnęli, co innego mogli
powiedzieć? Ale tylko Galen i Rhys poświęcali mi wcześniej jakąkolwiek uwagę, kiedy
byłam tylko czymś niechcianym, ledwo tolerowanym po śmierci mojego ojca.
Nieugięte dążenie do poczęcia dziecka zaczynało sprawiać, że czułam się jakby to było
wszystko, co trzymało ich przy mnie. Ale oczywiście tak właśnie było. Kiedy zajdę w ciążę i
będziemy wiedzieć, kim jest ojciec, ulotnią się i powrócimy do tego zimnego dystansu jaki
dzielił nas wcześniej. Mogłabym już nigdy ich nie mieć.
Popatrzyłam na Rhysa, najniższego z Kruków Królowej. Każdy cal jego ciała był
muskularny, twardy i tak mocny. Odwróciłam się do Nikki, spoglądał na mnie przez gąszcz
swoich włosów, a jego ciemne oczy wyglądały prawie, jakby płonęły, przez głęboki,
czekoladowy kolor jego włosów. Przesunęłam swoje usta i ręce w dół znaku w kształcie
skrzydeł, który miał na plecach. Znaku wyglądającego jak najbardziej tętniący życiem tatuaż
na świecie. Był w łóżku prawie za delikatny dla mnie, za uległy. Ale był piękny i przez ten
krótki czas był mój, a ja wiedziałam, że zrobi wszystko, co tylko chciałam. Wszyscy inni
martwili się, że nie byłam w ciąży. Ja również się martwiłam, ale również wiedziałam, że to
zamknęłoby mi drzwi, odcięłoby mnie od tego, czego pragnęłam. Kiedy ich miałam, chciałam
ich mieć naprawdę, nie tylko do produkowania dziecka.
Za czym naprawdę tęskniłam? To było proste. Tęskniłam za dotykiem mężczyzny w
moich ustach, kiedy zaczyna miękki i mały, więc mogłam wziąć go całego do środka, nawet
jego jądra, czując różnicę w fakturze skóry, różnicę w dotyku. Uwielbiałam to, od początku
do końca, a ostatni raz, kiedy mogłam to zrobić tak całkowicie do końca, to wtedy, kiedy
byłam z moim ostatnim chłopakiem. Nie był sidhe i nie był zdolny do czegokolwiek bliskiego
magii Sage’a. Chciałam poczuć to gorące uwolnienie wewnątrz, bardziej nawet niż w moim
łonie. Nie myślałam o Sage’u wciskającym się w moje ciało, ale myślałam o czymś
spływającym w dół mojego gardła.
- Ona myśli o czymś - powiedział Nicca.
- Co znaczy ten wyraz twojej twarzy, Merry? – zapytał Rhys.
- Jeżeli Sage zwycięży, chcę go w moich ustach. Chcę poczuć jak jeden z was dochodzi
w moich ustach.
129
- Wiesz, dlaczego my nie chcemy - powiedział Rhys.
Usiadłam odsuwając się od Rhysa.
- Wiem, muszę być w ciąży, ale seks to nie tylko robienie dzieci. – Wzięłam głęboki,
drżący oddech. – Chcę widzieć
,
jak jeden z was doprowadza się sam do szczytowania, kiedy
na niego patrzę. Chcę poczuć cię twardego i sztywnego, leżącego tuż przy mnie, aż dojdziesz.
Chcę żebyś zrobił to na mnie, zamiast znów mieć następną rundę produkowania dziecka. -
Poczułam się bardzo smutna. – Jednej nocy ktoś sprawi, że będę w ciąży. Kiedy będziemy
wiedzieć, kto jest ojcem, wszyscy inni odejdą. – Patrzyłam na nich, nawet na małego
krwawego motyla stojącego na brzuchu Rhysa. – Chcę robić z tobą więcej teraz, kiedy mam
na to szansę.
Dotknęłam powiększającej się części mężczyzny.
- Spędziłeś wieki nie mogąc mieć nic, a nie tylko zwykłego stosunku. Nie chcesz znów
tego wszystkiego?
Rhys usiadł, zmuszając Sage do pofrunięcia w powietrze. Przytulił mnie.
- Merry, tak mi przykro. Chciałbym, ale…
Odepchnęłam go.
- Ale nie możemy marnować żadnej możliwości. Tak, tak, to bardzo ważne. Nawet się
nie kłócę. Ale tej nocy, tutaj i teraz, chcę zrobić wszystko, na co mam ochotę, a nie martwić
się o to, czy zrobimy dziecko, czy też nie.
- Nie wydaje mi się, żeby Doyle na to pozwolił - powiedział Nicca.
Odwróciłam się do niego i poczułam gniew rosnący we mnie jak gorący wiatr.
Poczułam się uwięziona przez moją magię, zamieniającą się w blask wewnątrz mojej skóry.
- Czy Doyle jest tutaj w łóżku tej nocy?
- Nie - wyszeptał Nicca i wyglądał na zmartwionego, - Przepraszam Merry, nie miałem
na myśli…
- Jestem księżniczką i będę królową - potrząsnęłam głową. – Jestem zmęczona tym, że
każdy kłóci się ze mną. Dobrze, dzisiejszej nocy będę miała stosunek z jednym z was, ale nie
z Sage’em.
Wyciągnęłam rękę do Sage i wylądował na niej. Był zadziwiająco ciężki, jak gdyby
ważył więcej niż powinien. Trzymałam Królową Niceven na dłoni i nie ważyła prawie nic,
jakby cała była z powietrza i lekkiej pajęczyny, ale Sage miał swoją wagę.
- Zrobisz to, czego chcę, Sage?
130
- To będzie sama przyjemność, Księżniczko. – Złożył zamaszysty ukłon, potem
podleciał dając mi szybki pocałunek w usta, w powietrzu rozległ się śmiech. – Byłabyś
zadziwiona, jak wiele kobiet sidhe nie chce ssać męskiego członka.
- Uwodziłeś za wiele sidhe Seelie - powiedziałam.
Spojrzał w dół na mnie, zastygł w powietrzu na swoich barwnych, szklących się
skrzydłach.
- Może po prostu za wiele rzeczy na Dworze Unseelie ma ostre zęby. Mężczyzna musi
uważać, gdzie wsadza siebie, bo może stracić więcej niż swoją cnotę.
- Ja nie gryzę - powiedziałam.
Zrobił kwaśną minę.
- Och, szkoda.
Uśmiechnęłam się do niego.
- Dobrze, jeżeli chcesz na ostro.
Przez chwilę wyglądał poważnie.
- Do pewnego punktu, tak.
- Pokaż mi ten punkt.
- Merry nie dowie się o twoim punkcie, zanim ty nie zaczarujesz całą naszą trójkę. Co
dostaniemy, jeżeli przegrasz? – zapytał Rhys.
- Już nigdy nie będę starał się umieścić mojego czułego punktu na lub w księżniczce.
- Dajesz słowo honoru? – powiedział Rhys.
Sage położył swoją dłoń na sercu i ukłonił się w powietrzu w dziwnym pełnym gracji
gestem.
- Daję słowo honoru.
Chciałam ich odwieść od tego, ponieważ dobrze znałam Sage’a. Nigdy nie
zaoferowałby tak szczegółowego zakładu, gdyby nie był pewny.
- Zgoda - powiedział Rhys, zanim udało mi się cokolwiek powiedzieć.
Westchnęłam, potem zdałam sobie sprawę, że częściowo miałam nadzieję, że
przegramy. Ale czy przegramy, czy też wygramy, zamierzałam porozmawiać z Doylem.
Królowa Andais dała mi moich strażników, bym robiła z nimi, co uważałam za słuszne.
Jednak okazało się, że mam króla, może powinna ich sobie zabrać z powrotem? Straciliby
jedyną szansę, jaką mieli w całym milenium by dotykać kogoś innego, by móc sięgnąć do
kobiecych ust, by zanurzyć się w jej ciele podczas aktu. Odesłać ich z powrotem i odciąć od
tego, to wyglądało jak coś, co mogła zrobić Andais. Była sadystką we wszystkim. Jeżeli
przedstawię to Doyle’owi jako możliwość, może zobaczy pewne rzeczy na mój sposób. Jeżeli
131
nie, mogę spróbować przedstawić to jako rozkaz. Chociaż nie miałam co do tego dużych
nadziei. Wydanie rozkazu Doyle’owi by zrobił cokolwiek, z czym się nie zgadzał, najczęściej
kończyło się na tym, że mnie ignorował. Andais powiedziała, że to był powód, dla którego
nigdy nie wzięła Doyle’a do łóżka. Jeżeli sprawiłby, że zaszłaby w ciążę, nie zadowoliłby się
rolą królewskiego małżonka. Chciałby być królem nie tylko z nazwy, a ona nie lubi dzielić się
władzą. Zaczynałam rozumieć jej punkt widzenia. O Bogini, pomocy! Zaczynałam zgadzać
się z moją niegodziwą ciotką. To nie mogło być nic dobrego, nieprawdaż?
132
Rozdział 13
Nasza trójka położyła się na poduszkach. Przytuliłam głowę do krzywizny ramienia
Rhysa, Nicca przesunął się w dół łóżka, tak że mógł ułożyć głowę na moim brzuchu. Jego
włosy rozłożyły się za nim jak peleryna z brązowego jedwabiu.
Sage wisiał nad nami jak jakiś malutki, lubieżny anioł.
- Smakowanie waszej trójki to uczta, jakiej doświadczyło niewiele istot magicznych.
- Kiedy patrzę na twoją twarz - powiedział Rhys, - nie jestem pewny, czy mówisz o
jedzeniu, czy o seksie.
- O obu tych rzeczach, zdecydowanie o obu.
Zaczął wolno lecieć w dół na nasze spotkanie.
Rhys wyciągnął dłoń, by Sage mógł na niej wylądować, ale on poszybował w moją
stronę. Zasłoniłam się odruchowo ręką, by powstrzymać go od wylądowania na moich nagich
piersiach. Chciałam trzymać go z daleka od najintymniejszych części ciała.
- Pijesz naszą krew, a nie Merry - powiedział Rhys.
- Nie obawiaj się, jasny majestacie
15
, nie zapomnę o tobie, ale preferuję kobiety, a
według mojej wiedzy będzie lepiej, jeżeli zacznę od księżniczki.
- Nikt nie nazywał mnie jasnym majestatem przez długi, długi czas.
- Byłeś jasnym majestatem, biały lordzie, i znów będziesz - powiedział Sage.
- Może - powiedział Rhys, - ale to pochlebstwo nie wyjaśnia, dlaczego jesteś na ręce
Merry, a nie mojej czy Nikki.
Sage nie ważył dużo, pewnie mniej niż dwa funty
16
, ale było mi niezręcznie trzymać go
na sobie.
- To jego magia, Rhys, pozwól mu robić to na swój sposób. Chciałabym się jeszcze
trochę przespać tej nocy. Nie jestem jak nieśmiertelne sidhe i czuję się zmęczona, jeżeli zerwę
noc.
Rhys spojrzał na mnie.
- Dlaczego wydaje mi się, że nie chodzi ci o sen, ale o to, że zmieniłaś stronę w tym
zakładzie.
15
W oryginale gwynfor. Gwynfor to m.in. walijskie (celtyckie) imię męskie. Znaczenie
prawdopodobnie
pochodzi od walijskich słów : gwyn "white, fair, blessed" oraz mawr "great, large". W sensie tytulatury i
zwrotu
grzecznościowego w języku polskim najbliższy znaczeniowo jest jasny (jaśniejący) majestat.
16
ok. 0,9 kg
133
- To nie mój zakład - powiedziałam. – a następnym razem, gdy będziesz miał ochotę na
zakład, gdzie stawką jest moje ciało, rozważ to dokładnie i spytaj mnie o zdanie.
- Byłaś tutaj. – powiedział Rhys.
- Ale mnie nie zapytałeś.
Pomyślał o tym przez sekundę lub dwie, potem lekko skinął głową.
- Cholera, przykro mi, Merry, masz rację. Przepraszam.
- Jeden dzień po tym jak wróciła ci twoja boskość i już nabrałeś złych nawyków. –
Powiedziałam.
- Przykro mi.
- Nie przepraszaj za to, Rhys, jest coś innego, za co powinieneś przepraszać.
- Za co? – Zapytał.
- Jeżeli teraz wykopię was obu z łóżka, Sage zrobi, cokolwiek zechcę. Jest bardziej
zainteresowany przyjemnością, niż zostaniem królem.
- A co to ma znaczyć? – Zapytał Rhys.
- To znaczy, że żaden z was nie był tu dla seksu, ale dla możliwości zostania królem.
Mam zamiar któregoś z was przekonać, że chcę się wydostać z pułapki takich stosunków.
- Merry, Cel zabije cię, jeżeli wygra ten wyścig. Jeżeli zostanie królem, nie zniesie cię
przy życiu. Jesteśmy twoimi królewskimi strażnikami, przedkładamy twoje bezpieczeństwo
nade wszystko, nawet ponad własnymi czy twoimi żądzami.
Sage dotknął ręką mojego palca, a ta mała pieszczota zaparła mi dech i przyspieszyła
puls. Ręka opadła mi bezwolnie, dopóki nie spoczęła pomiędzy moimi piersiami. Nagle Sage
wydał mi się cięższy, niż wiedziałam, że jest, a moje ramię bardziej zmęczone, niż powinno
być.
Rhys próbował spojrzeć w dół, ale wydawało się, że ma kłopoty z ostrym widzeniem.
- Co to było?
- Sage – wyszeptałam.
Nicca przesunął swoją twarzą wzdłuż mojego brzucha, poczułam jakby jego policzek
pieścił mnie głęboko w środku. Spojrzał znad mojego ciała na mnie, na Sage’a.
- Co on zrobił? – Jego głos był pełen miękkiego zdziwienia.
- Musnął rękami mój palec - powiedziałam.
- O cholera - powiedział Rhys - o cholera.
Sage zaśmiał się wysokim, delikatnym śmiechem.
- Och, to będzie zabawne.
134
Rhys zaczął coś mówić, ale Sage prześlizgnął się ramionami dookoła moich trzech
środkowych palców, przesuwając swoją niewiarygodnie miękką skórę przez moją rękę.
- Bogini zachowaj nas. Mogę czuć część tego, co ty czujesz. Jego skóra jest tak
delikatna, najdelikatniejsza z wszystkiego, co kiedykolwiek czułem.
Sage potarł swoimi włosami czubki moich palców. Jego włosy były jak puch, jakby
były splecione z jedwabnej przędzy, cienkiej jak pajęczyna i zbyt delikatnej, by mogła być
prawdziwa. Ich dotyk na skórze sprawił, że Nicca zadygotał i przycisnął Rhysa mocniej do
mojej talii. Bardziej namiętnie.
- Nie rozumiem - głos Rhysa stawał się równocześnie miękki i głęboki.
- Próbowałam ci to wytłumaczyć - powiedziałam. – Ale nie chciałeś mnie słuchać.
- Dlaczego możemy czuć, jeżeli dotyka ciebie? - zapytał Nicca.
- Nie wiem.
- Ja wiem, - powiedział Sage, ześlizgnął się w dół mojej ręki, aż usiadł mi na
nadgarstku. – Ale nie powiem.
Owinął swoje nogi dookoła mojego nadgarstka i nagle zorientowałam się, że nie ma nic
pod swoją przejrzystą koszulą. Był malutki, ale dotyk jego płci był bardziej intymny niż się
mogło wydawać, bardziej istotny, niż powinien być.
Poczułam nagle pulsowanie pomiędzy jego nogami. Przypływ i odpływ krwi pomiędzy
jego udami uderzał obok pulsu na moim nadgarstku, jak drugie bicie serca, tak jakby rytm
mojej krwi mógł odpowiedzieć na rytm tego małego ciała.
- Twoja dłoń, jasny majestacie, teraz ją wezmę.
Chwilę trwało, zanim Rhys zrozumiał. Jedna z jego rąk nadal była uwięziona pod moim
ciałem, więc podniósł swoją wolną rękę obok brzucha, prawie jakby bał się, że zostanie
zraniony.
- Trochę krwi, tylko trochę skosztuję, nic więcej, jasny majestacie, nic więcej.
- Przestań tak mnie nazywać. – powiedział Rhys.
- Ale ty jesteś białym lordem, - powiedział Sage - a biały lord, ręka ekstazy i śmierci nie
boi się nikogo i niczego.
Rhys sięgnął w kierunku małego krwawego motyla powoli, niechętnie, jego twarz
wydawała się być na wpół zagubiona w zawołaniu obcej magii. Zakład był już przegrany,
jeszcze zanim Sage go dotknął.
Sage siedział przyciśnięty na moim nadgarstku, jak jedna z tych starych drewnianych
płaskorzeźb, przedstawiających malutkie wróżki dosiadające mioteł, bo chociaż mój
nadgarstek nie był kijem do miotły, to magia Sage’a ujeżdżała mnie tak, jak krwawe motyle
135
potrafią wprawiać w ruch kwitnące rośliny. Czy rośliny cieszyły się z takiej jazdy? Czy czuły
się dobrze, kiedy były wyrywane ze swoich korzeni i zanurzały się prosto w nocne niebo?
Sage owinął swoje cieniutkie ręce dookoła palca Rhysa. Położył swoje małe czerwone
usta na czubku jego palca. Poczułam puls Rhysa jak odległą muzykę, jak rytm, który słyszysz
przez ścianę w nocy, kiedy leżysz w swoim łóżku i zastanawiasz się, skąd dochodzi. Sage
otworzył usta, jego wargi nadal przylegały do skóry Rhysa.
- Nie, nie - powiedział Rhys.
Sage odsunął się tylko na tyle, by spojrzeć swoimi czarnymi oczami na większego
mężczyznę.
- Stchórzyłeś, biały lordzie? Czy odwaga cię opuściła, kiedy stanąłeś przed zwykłym
krwawym motylem?
Widziałam puls Rhysa bijący pod skórą jego gardła, jego głos był chropowaty.
- Zapomniałem kim byliście.
- Zapomniałeś co? – zapytał Sage z ustami nadal uniesionymi nad palcem Rhysa.
Rhys odchrząknął by znów przemówić.
- Kiedyś mieliście dwór tylko dla siebie i moc nie zależała od wielkości.
Sage zaśmiał się krótko.
- Pamiętasz, co jeszcze potrafiliśmy robić?
- Wasza magia falowała, jak pijany w sobotnią noc.
- Tak, biały lordzie, to jest to, co uratowało nas od zagłady ze strony obu dworów – jego
usta powoli zbliżyły się do palca Rhysa, następne słowa wyszeptał z ustami tak blisko, że
niemal drżał przy skórze Rhysa. – Bezimienny oddał wielką przysługę nam wszystkim – wbił
swoje zęby w ciało Rhysa.
Rhys wygiął się, odchylił głowę w tył, zamknął oczy. Poczuł niewielki ból, dalekie
ukłucie przyjemności.
Nicca wił się leżąc na mnie, aż jego twarz niemal dotknęła nogi Sage’a. Ramieniem
objął mnie w pasie, przyciskając się do mnie, jakby się bał, lub był podniecony. Wiedziałam,
tylko z dotyku jego ciała, że odczuwał przyjemność pomieszaną z bólem, dokładnie tak jak ja.
Sage zaczął ssać rankę i poczułam odległe szarpnięcie. Czułam to na sobie tak często, że
znałam to uczucie, jakby jego malutkie usta tworzyły cienką linię łączącą czubek palca z
pachwiną. Z każdym łykiem który Sage wyssał, narastało w nas drżenie zwiastujące moc,
zbyt silne, jak na małą rankę w palcu Rhysa.
Pulsowanie pomiędzy nogami Sage’a uderzało tuż obok pulsowania mojego nadgarstka,
szybko, szybciej, mocno, mocniej i poczułam trzeci puls. Tak jakby Sage wyciągnął serce
136
Rhysa do jego dłoni i w tym rytmie ssał krew mojego kochanka. Czułam rytm serca Rhysa w
ciele Sage’a, jak gdyby mniejszy mężczyzna dostrajał się do niego, wibrował, drżał od
jednego uderzenia serca do drugiego.
Rhys przytulił mnie mocniej. Jego pachwina była wciśnięta w krzywiznę moich bioder
jakby bezwiednie, wyglądało to, jakby jego ciało samo przyciskało się do mojego. Mogłam
poczuć go, dużego i twardego, ocierającego się o moje biodro. Rytm obu mężczyzn przybrał
jednolity ton. Czułam jak Sage ssie Rhysa i przy każdym łyku Rhys przyciskał się do mojego
biodra, ocierając swojego twardego penisa o moją skórę, tak jakby szukał innej drogi do
mojego środka.
Rhys zaczął lśnić tym białym światłem wydobywającym się spod jego skóry. Jego
trójkolorowe oko lśniło jak niebieski neon, kiedy spoglądał na mnie. Jego usta były uchylone
i opuścił się w dół, by przycisnąć je do moich. W chwili kiedy mnie pocałował, moja magia
próbowała wydostać się, ale wepchnął ją z powrotem do moich ust, magia snuła się pomiędzy
nami jak blask gwiazd. Moje ciało pulsowało białym blaskiem, jak gdyby blask księżyca był
uwieziony wewnątrz mnie i starał się wydostać przez skórę.
Sage siedział pomiędzy nami jak mały złoty dzwonek, jego skrzydła lśniły jak barwione
szkło zanurzone w świetle księżyca. Nie był sidhe, ale magia to magia. Przez chwilkę
widziałam pulsowanie jego czerwonych ust, jakby rzeczywiście można było zobaczyć
pulsowanie serca Rhysa na jego ustach.
Nicca zaczął delikatnie lśnić, tatuaż w kształcie skrzydeł na jego plecach pulsował
delikatnie zarysem różu, błękitu, beżu i czerni. To był tylko początek jego mocy, jak pierwsza
obietnica.
Ręka Rhysa pod moimi ramionami drżała, jego palce pieściły moją skórę. Poczułam, że
walczy, by przysunąć swoją drugą pięść do kruchego ciała Sage’a. Oddech Rhysa stawał się
coraz szybszy, aż odrzucił głowę do tyłu, a ciało wygiął przyciskając się do mnie. Coś
świecącego i prawie płynnego poruszyło się pod jego skórą, było to jak obserwowanie
lśniących chmur płynących przez niebo, rozlewających się jak płonący fosfor. Jego białe loki
wirowały dookoła twarzy, jakby rozwiewał je wiatr jego własnej magii, zaczynały lśnić od
mocy, jak gdyby ktoś wymalował lśniącą różdżką pasemka w jego włosach. Otworzył oczy i
przez chwilkę mogłam wiedzieć te świecące błękitne kręgi, które zaczynały wirować jak
burza szalejąca nade mną, ponad nami wszystkimi. Potem opadł na mnie tak mocno, jakby
został ranny, to przycisnęło mnie z powrotem do jego ciała i tak po prostu zgasiło jego moc.
Krzyknął na sekundę, zanim jego magia spłynęła po mnie w parzącej fali, która toczyła się i
skapywała w dół, do mojego biodra.
137
Poczułam jak moc przesuwa się na moje plecy, odrzuca moją rękę w stronę nieba,
sprawiając że wiłam się na łóżku, chociaż nie mogłam się ruszyć. Byłam uwięziona pomiędzy
ciałem Rhysa i Nikką nadal owiniętym dookoła moich bioder i nóg.
Serce Rhysa biło wewnątrz moich żył, jego uderzenia zanikały, nagle znikły całkiem tak
nagle, że przeraziło mnie to. Musiałam otworzyć oczy by sprawdzić, czy nadal jest koło mnie
i czy nadal żyje. To było dziwne, ponieważ czułam jego dotyk na całym ciele. Ale wcześniej
rytm jego serca był moim i tego cudownego zjednoczenia nagle mi zabrakło. Rhys leżał
omdlały koło mnie, z włosami rozrzuconymi na twarzy, z nagą, gładką szyją. Widoczny pod
cienką skórą bijący puls teraz był tylko odległym echem poprzedniej, drgającej mocy,
zanikającej jak światło księżyca przesłaniane chmurami.
Chciałam spytać, czy wszystko jest w porządku, ale pulsowanie ciała Sage’a zamroziło
słowa w moich ustach i odwróciłam się, by napotkać spojrzenie błyszczących czarnych oczu.
Jego złoty blask nie zniknął, nawet błyszczał jaśniej niż wcześniej, jego skrzydła były jak
kolorowy ogień obramowujący jego płonące w środku ciało. Na jego twarzy było więcej
triumfu, mocy, zapalczywości, niż pożądania.
- Będzie, jak moja pani sobie zażyczy - wyszeptał.
Nicca podniósł drżącą rękę w górę, a Sage zaśmiał się.
- Jaki chętny, tak lubię.
- Nie gap się tak - powiedziałam, mój głos był słaby, jakbym nie miała pewności, czy
naprawdę jest nadal mój.
- Och Merry, muszę. Nasz lider mnie skomplementował.
- Lider? – zapytał Nicca, potem potrząsnął głową. – Nie jestem niczyim szefem, mały,
brązowy, czy jaki tam jesteś, Sage.
Jego głos drżał, ale mimo otumanienia magią, która w Rhysie i we mnie zaczynała
blaknąć jak księżyc znikający za drzewami, Nicca wydawał się być zdeterminowany, by nie
pozwolić nazywać się kimś, kim się nie czuł.
- Jak sobie życzysz, Nicca - zgodził się Sage. Chwycił palce Nikki i przyciągnął jego
rękę do mojej, więc palcami i dłonią poczułam gorący dotyk ręki Nikki wtulonej pomiędzy
ciałem Sage’e, a mną. Jeden prosty dotyk sprawił, że światło pod moją skórą znów zalśniło,
jak gdyby księżyc zadecydował wzrosnąć dwukrotnie podczas nocy.
Sage przeciągnął rękę Nikki przez swoje własne kolana, dopóki nie położył swoich
małych, opuchniętych ust na jego nadgarstku. Położył te czerwone wargi przy nadgarstku
Nikki, gdzie niebieskie żyły pulsowały tuż pod skórą, tak blisko powierzchni, jak gorliwy
kochanek, który czeka by zostać wziętym.
138
Nicca przywarł do mnie tak, że na wpół leżał na mnie, podpierając się wolną ręką, by mi
nie ciążyć. Przez chwilkę patrzyłam w dół na jego ciało, długie, mocne i pełne złotego
światła, które zaczynało rozpływać się pod jego jasnobrązową skórą, jak gdyby słońce
rozjarzyło się wewnątrz jego ciała. Poczułam wibracje jego magii tuż obok mnie, jak drżącą
falę pożądania rozchodzącą się w powietrzu. Magia Sage’a zaskoczyła Rhysa, ale Nicca
wyciągnął nauczkę z błędu drugiego mężczyzny, jeżeli można powiedzieć, że to był błąd.
Użył swojej własnej magii, by współpracować z magią Sage’a.
Sage wgryzł się w nadgarstek Nikki, ból rozproszył mojego złotego kochanka tak, że
zamknął oczy, jego oddech drżał, ale przycisnął swoje ciało do mojego. Nie mogłam czuć
pulsu Nikki, jak wcześniej czułam Rhysa. Nicca zwalczył magię.
Zdołał przesunąć się ponad moje ciało, pomiędzy moje nogi i zaczął się obniżać,
popychając wibrujące uderzenia swojej własnej mocy, pchając ją we mnie i ponad Sage’a.
Sprawiło to, że Sage zawahał się i sam zadrżał.
Przesunęłam moją wolną ręką w dół piersi Nikki, jego brzucha i owinęłam swoją rękę
dookoła jego twardości. Mój dotyk odchylił go do tyłu, sprawił, że stracił koncentrację. Magia
Sage’a zalała nas dwoje, krew popędziła przez moje ciało wypływając białym światłem z
mojej skóry, tańcząc włosami dookoła twarzy. Skóra Nikki była w kolorze głębokiego złotego
bursztynu, jak ciemny miód, gdyby tylko miód mógł płonąć. Nicca płonął złotym światłem,
jakiego nigdy wcześniej u niego nie widziałam. To było tak jak gdyby magia Sage’a sprawiła,
że jego skóra odsłania tylko moc.
Trzymałam go w dłoni, mocnego i prawdziwego, ale lśnił tak jasno, że nie mogłam
patrzeć wprost na niego i musiałam zamknąć oczy. To było jak trzymać wibrujący, pulsujący
kawałek prawdziwej magii. Był w mojej dłoni jak gorący jedwab, śliska gładkość, która
pulsowała w mojej dłoni, tańczyła w moich żyłach, wylewała się gorącem przez moje ciało.
Jak szukająca dłoń, która dotykała i prześlizgiwała się ponad i we mnie, szukając, szukając,
szukając, aż jego magia znalazła mnie, znalazła mój środek, znalazła tę część, gdzie nikt nie
powinien dotykać, wypełniła mnie i wypłynęła ze mnie. Jego złota moc pędziła z moją magią,
moim ciałem, moją przyjemnością, więc jego blask wyprzedził mój, nakłonił mój by lśnić
jaśniej i jaśniej, aż pokój był pełen cieni od naszego blasku, pełen cieni, na które nie było
miejsca w tym pokoju, jak gdyby nasz blask zasugerował cieniom, że powinny odejść, że nie
mają nic do robienia w tym pokoju, w tym łóżku, z naszymi ciałami. Magia wylała się z nas,
naga i dzika, a Sage lśnił w jej środku. Krzycząc opadłam w dół, szarpiąc łóżko, mężczyzn,
wszystko, co tylko mogłam dotknąć. Czułam swoje paznokcie wbijające się w ciało, ale to nie
wystarczało. Trzy rzeczy sprawiły, że otrzeźwiałam, krew spływająca gorącym deszczem po
139
mojej twarzy, nieustający pisk Nikki, oraz dotyk skrzydeł pod moimi rękami. Mimo wszystko
nie chciałam rozerwać skrzydeł Sage’a, który rósł pod moimi rękami.
Ktoś chwycił moje nadgarstki podnosząc je ponad głowę i przyciskając do poduszki, a
ja nie szarpałam się. Nic nie widziałam. Krew spłynęła na moje zamknięte powieki, które
skleiły się od niej. Było za dużo krwi jak na trochę ostry seks. Gorączkowo zamrugałam i
zdawało mi się, że widzę podwójnie. Dwie pary skrzydeł wyrastały nade mną jak lśniące
szkło. Jedna para należała do Sage’a, teraz prawie tak wysokiego jak ja, przygniatającego
mnie swoją wagą. Ale drugie były większe, prawie większe niż ja, brązowe i kremowe, na
brzegach różowe, wirujące błękitem i czerwienią, jak wielkie oczy, które upstrzyły te
skrzydła. Były tylko w połowie rozpostarte, jak u motyla, który dopiero co wyszedł z
poczwarki.
Spojrzałam na twarz Nikki. Widać na niej było w ból i ekstazę, ale przede wszystkim
zmieszanie. Krew błyszczała na nas, lśniąc jak płynne rubiny, pulsując od magii, którą nadal
czuć było w powietrzu. To była krew Nikki pochodząca z miejsca, gdzie skrzydła rozerwały
jego skórę.
To Rhys trzymał moje nadgarstki, chociaż leżał tak blisko brzegu łóżka, jak tylko mógł.
Był ubrudzony krwią, ale nawet w chwili kiedy patrzyłam na niego, jego skóra pochłaniała
krew, tak jakby ją piła.
- Myślałem, że chcesz podrzeć ich skrzydła - powiedział, a w jego głosie słychać było
resztki strachu. Zastanawiałam się, jak wielu z nas krzyczało na końcu. Krew wydawała się
lubić Rhysa. Pił moc z tej dziwnej krwi, z tej dziwnej rany.
Byłam uwięziona pod Sage’em i Nikką, chociaż Sage był bliżej środka, a Nicca
ześlizgiwał się nieco z mojego ciała. Wpatrywałam się w skrzydła, wyglądające jak witraż
świecący swoim własnym światłem. Skrzydła Nikki rozpościerały się, kiedy na nie patrzyłam,
stając się większe z każdym uderzeniem jego serca.
Usta Sage’a były usmarowane płynnymi rubinami. Nigdy nie widziałam krwi lśniącej w
ten sposób. Pochylił się w moją stronę i poczułam moc, nie po prostu jego własną magię, czy
magię Nikki, ale pochodzącą z krwi. Pocałował moje usta i moc parzyła moją skórę.
Uniosłam twarz do jego ust, jakbyśmy karmili się nawzajem. Sage żywił się moimi ustami,
jakby to był kwiat, ja piłam z jego ust, jakby były pucharem. Piliśmy, sączyliśmy i lizaliśmy
moc nawzajem ze swoich ust.
Kiedy przerwaliśmy pocałunek, większość krwi zniknęła, jak gdyby była czymś
zupełnie innym. Rhys wyglądał jak wyrzeźbiony z białego światła, jego oko płonęło jak jakieś
błękitne słońce. Ześlizgnął się z łóżka i potrząsnął głową.
140
- Dzięki, mnie już wystarczy. Tylko obejrzę resztę przedstawienia.
Nie wiedziałam, co powinnam powiedzieć, czy w ogóle zostały mi jakieś słowa, ale
jeden z mężczyzn leżących nadal na łóżku poruszył się nieznacznie i odwróciłam się do
niego.
Wyciągnęłam rękę, by dotknąć włosów Sage’a. Kiedy był w swojej małej postaci były
miękkie, teraz ta miękkość była prawie przytłaczająca, czułam, jakbym wsunęła palce w
jedwabną szczotkę. Sprawiało to, że wiłam się pod nimi obydwoma.
Nicca krzyknął i spojrzałam na niego, obserwując jak strach opuszcza jego oczy,
zastąpiony przez coś ciemniejszego i bardziej inteligentnego. Jego oczy lśniły, kiedy
opuszczał swoje usta na moje. Sage przesunął się wystarczająco, by Nicca mógł mnie
posmakować. Polizał wnętrze moich ust, jakbym była misą, a on próbował wyciągnąć z niej
ostatniego cukierka.
Przesunęłam rękę w dół ich ciał. Skóra Sage’a była jak ciepły jedwab. Skóra Nikki była
cieplejsza, gorętsza. Sage wił się nade mną, niesamowicie delikatnie i mocno w tym samym
czasie. Ale Nicca był jak coś wyrzeźbionego z magii, było to trudne do wyczucia, ale
wewnątrz niego pulsowała magia.
Sage przeciągnął swoim ciałem po mnie, szepcząc prosto w moją skórę.
- Pamiętasz, co mi obiecałaś, Księżniczko?
- Tak - wyszeptałam - tak.
Patrzyłam jak Sage przesuwa się bliżej mnie, przesuwając swoją twardość bliżej mojej
twarzy. Skrzydła Sage’a zachodziły na Nikkę tak, że ten był na wpół ukryty za przejrzystymi
kolorami. Jego własne skrzydła były teraz prawie rozpostarte, wielkie i wygięte, świecące
kolorami.
Sage dotknął mojej twarzy, ściągając moją uwagę z powrotem na niego. Nigdy nie
widziałam go nago i w dużym rozmiarze. Był większy niż się spodziewałam, nie dłuższy, ale
szerszy. Przesunęłam językiem przez czubek, był tak samo niewiarygodnie delikatny jak
reszta jego ciała. Objęłam go rękami, jego penis był tak delikatny, jak zazwyczaj są męskie
jądra, a skóra na jego jądrach przypominała satynę. Nie miałam słów na kreślenie miękkości
skóry pomiędzy jego nogami. Była bardziej delikatna jak marzenie, jak zrobiona z czegoś
magicznego.
Dotknął moich rąk, powstrzymując mnie przed dotykaniem jego skóry.
- Uważaj Merry, lub dojdę, zanim znajdę się wewnątrz twoich ust.
Wsunęłam go pomiędzy moje wargi, to było jak ssanie jedwabiu, któremu zdarzyło się
być ciepłym, muskularnym i żywym. Odczucie jakie dawała miękkość jego skóry i jego
141
twardość, sprawiało, że zapłakałam trzymając go w ustach, na co on sam załkał i wygiął się
nade mną.
Poczułam, że Nicca przesuwa ręce pod moje uda i delikatnie unosi mnie nad łóżko.
- Powiedz tak, Merry, powiedz tak.
Jego głos zachrypł z pożądania, ale wiedziałam, że jeżeli powiem nie, przestanie. Lecz
nie zamierzałam mówić nie.
Wyciągnęłam Sage’a z ust tylko na tyle, by móc się odezwać.
- Tak, Nicca, tak.
Poczułam, że Nicca podnosi się nade mną, jego ręce wślizgują się pode mnie podnosząc
mnie wyżej, szeroko rozszerzając moje nogi swoimi gorącymi dłońmi.
Wygięłam szyję, więc Sage mógł wślizgnąć się głębiej do moich ust, aż do gardła.
Mogłam wziąć każdy gruby jedwabny cal miedzy moje wargi, moje zęby i głębiej. Sage był
tak głęboko, jak tylko mogłam go wziąć, kiedy Nicca zanurkował pomiędzy moim nogami.
Krzyknęłam, ale dźwięk był przytłumiony przez słodkie ciało w moich ustach. Nicca
przesunął mnie przed swoje biodra, pomagając mi wygiąć się, więc Sage mógł łatwiej
wślizgiwać się i wyślizgiwać z moich ust.
Zauważyłam morze skrzydeł nade mną, jak maszty na statkach faerie, kiedy złapią
wspólny rytm. Obaj zanurzali się w moim ciele w tym samym czasie, jak gdyby mogli poczuć
nawzajem swoje ciała. Ciepły muskularny jedwab wsuwał się i wysuwał z moich ust,
pieszcząc moje wargi, moje zęby, wślizgując się wzdłuż mojego języka, uderzając w moje
gardło. Nicca był jak coś długiego i gorącego, prawie płonącego między moimi nogami,
wpychając się jak najgłębiej do mojego wnętrza. Obydwaj wyszli ze mnie prawie mnie
uwalniając, potem znów weszli we mnie, tak jakby to był taniec lub wyścig, jakby chcieli
sprawdzić, który z nich wepchnie się głębiej, szybciej, a obaj osiągali głębię w tym samej
chwili. Obaj uderzali mnie głęboko, potem obaj wycofywali się, wychodząc ze mnie, potem z
powrotem do środka, coraz szybciej i szybciej. Aż obaj zaczęli uderzać wewnątrz mnie,
poczułam ciężkie ciepło narastające we mnie, napełniające mnie jak krople wody basen, jedna
kropla przyjemności, to jedno pchnięcie, jedno posmakowanie.
Sage był jak snop słonecznego światła, błyszczącego to wewnątrz, to na zewnątrz mnie.
Od czasu do czasu widziałam lśnienie ciemniejszego światła Nikki, tak jakby słońce
prześwitywało przez coś brązowego i było zdecydowane przepalić to na wylot. Doprowadzali
moją skórę do białego wrzenia, biały płomień zaczynał tańczyć pod moją skórą, zobaczyłam
zielonozłoty blask i zdałam sobie sprawę, że to moje oczy lśnią tak jasno, że rzucają zielone
cienie na poduszce.
142
Wciąż połykałam słoneczne światło, a słońce uderzało pomiędzy moimi nogami i ponad
wszystkimi lśniącymi skrzydłami. Kolory tańczyły, uciekając w powietrze. Nagle
zobaczyłam, że pokój jest pełen motyli wyrzeźbionych z kolorowego światła i magii.
Nicca wpychał się pomiędzy moje nogi i było to tak, jakby rósł niemożliwie długi,
niemożliwie ciepły, wpychając się w moje ciało, jakby mógł dotknąć Sage’a który pulsował
wewnątrz moich ust, jak gdyby te dwa słońca mogły spotkać się wewnątrz mojego ciała,
jakbym mogła spłonąć, utonąć w ich podwójnej mocy. To była ta kropla przyjemności, która
przepełniła basen, która rozlała się na mnie, która sprawiła, że wiłam się pod nimi. Ta kropla,
którą wyssałam ze światłem słonecznym w moich ustach, która rozkołysała moje biodra pod
gorącem między moimi nogami. Sage wlał się gorący i gęsty w moje gardło, połknęłam tę
słonawą moc, poczułam blask przesuwający się w dół mojego gardła i przez moje ciało. Nicca
doszedł w natarciu, które wyglądało jak pożar przechodzący przez moje ciało w długim
snopie mocy. Tak jak gdyby chcieli rozedrzeć mnie na dwoje, wygiąć mnie w coś gorącego i
przemoczonego, przepływającego przez ich ciała, tak jak oni rozlewali się wzdłuż mojego.
Kiedy doszłam do siebie, Sage leżał zwinięty na boku, uwięziony pod jednym z moich
ramion. Nicca położył się na mnie, leżał na brzuchu, swoje skrzydła zwinął na plecy, pośladki
i uda, a jeden przepiękny koniec skrzydła zwisał z łóżka prawie dotykając dywanu.
Nie słyszałam nic poza pulsowaniem krwi w moich żyłach. Powoli wracał mi słuch i
pierwsze co usłyszałam to drżący śmiech Sage’a
- Jak wy, sidhe, jesteście w stanie przetrwać seks? Mnie zabiłoby to w miesiąc.
Odwrócił swoją głowę w moją stronę tak, że mogłam zobaczyć jego twarz i jego oczy.
Był tam okrąg lśniącej czerni na zewnątrz jego źrenic, ale dalej był ciemnoszary i jasnoszary
okrąg. Wpatrywałam się w jego trójkolorowe oczy i zastanawiałam się, co powie, kiedy
przejrzy się w lustrze.
143
Rozdział 14
Sage stał na placach spoglądając w lustro stojące na komodzie, tak blisko szkła jak tylko
mógł. Wpatrywał się w swoje nowe oczy, wydając się całkowicie nimi zafascynowany. Ja
również wyglądałam na nadmiernie nim zafascynowaną. Nie mogłam się powstrzymać, aby
nie śledzić go wzrokiem. Delikatnie żółty odcień jego skóry sprawiał, że jego ciało
wyglądało, jakby było zanurzone w słonecznym świetle. Był jedną długą linią, od jego stóp –
wyglądających na długie, kiedy stał na palcach – przez jego łydki, uda, krzywiznę pośladków,
płynną, prostą linię jego pleców, szerokie ramiona i wznoszące się ponad nimi skrzydła,
ciasno zwinięte za jego plecami. Szeroka wstęga złoto- żółta z wtopionymi lśniącymi
plamami błękitu, czerwieni i pomarańczy była jaśniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Czarne
żyłki, które były widoczne na żółtej pajęczynie jego skrzydeł, wyglądały jak miniaturowe
drogi, tak jak gdybym mogła śledzić drogę przez jego skrzydła i znaleźć siebie gdzieś indziej
jakieś magiczne miejsce, gdzie skrzydlaci kochankowie przybędą na skinienie mojego palca i
gdzie nie trzeba było być odpowiedzialnym. Nie było żadnego tronu. Żadnych
zamachowców.
Skrzywiłam się i zasłoniłam sobie ręką oczy, by zablokować pozornie cudowne
lustrzane odbicie Sage’a. To nie było to, czego naprawdę chciałam, chociaż oczywiście była
w tym jakaś część prawdy. Czyż nie było moim największym pragnieniem mieć życie, w
którym ktokolwiek wchodzi do mojego łóżka, wchodzi tam z pożądaniem, prawdziwą
miłością czy ostatecznie z przyjaźnią, a nie ponieważ byłam córką Essusa i następczynią
tronu. Najlepsza magia, najlepszy urok karmi się twoimi najbardziej ukrytymi potrzebami i
pragnieniami. Im bardziej osobiste, im bardziej ukryte, tym ciężej jest im stawić opór.
Skoncentrowałam się na oddechu, w zimnej ciemności za moimi zamkniętymi
powiekami. Nie byłam zdolna patrzeć na Sage’a. Mogłam myśleć o czymś innym niż seks,
jaki przed chwilą mieliśmy, czekać na coś więcej, pragnąć dotknąć jego skrzydeł, pragnąć
zobaczyć czy te grube, czarne żyły są naprawdę ścieżką, która prowadzi do tego, czego
pragnie moje serce.
Przesta , Meredith, przesta .
ń
ń Starałam się nie myśleć, ale tylko liczyć swoje oddechy.
Wciągnęłam powietrze głęboko do moich płuc i wypuściłam je powoli. Kiedy mój puls
uspokoił się, zaczęłam już liczyć nie każdy głęboki oddech, ale tylko zwyczajnie liczyć.
Kiedy doszłam do sześćdziesięciu, powoli opuściłam dłonie.
144
Poczułam, że jestem przyciśnięta do czegoś dziwnego, twardego, tak wyrzeźbionego, że
było to aż nierzeczywiste. Wiedziałam, że to brzuch. Spojrzałam w górę i zobaczyłam pierś
Rhysa, a w końcu jego twarz.
- Wszystko w porządku, Merry?
Potrząsnęłam głową.
- Nie wiem.
Mój głos był tylko szeptem, tak jakbym bała się przemówić głośniej. W tej chwili
zdałam sobie sprawę, że się boję. Ale czego się obawiałam?
Poczułam ruch łóżka na chwilę zanim poczułam obecność Nikki za mną. Nie był już
palącym pożądaniem, ale było tak, jakby miał w sobie całe ciepło ziemi. Ciepło pochodzące z
żyznej, brunatnej ziemi, utrzymujące wszystkie ziarna i wszystkie małe żyjątka w
bezpieczeństwie i cieple przez zimę. Kiedy jego ręce dotknęły moich ramiona, to było tak
jakby otulił mnie najcieplejszy, najbardziej miękki koc na świecie. Tak bezpieczny, tak
ciepły, że mogłabyś opatulić się, spać przez miesiące i obudzić odświeżona, pełna, a ziemia
byłaby znów odnowiona. Sama magia wiosny w twoich rękach.
Coś musiało się pokazać na mojej twarzy, ale czy to był strach, czy tęsknota, czy
cokolwiek innego, może sama Bogini wie, bo ja z pewnością nie.
- Wszystko w porządku, Merry? – zapytał ponownie Rhysa.
- Zawołaj Doyle’a – wyszeptałam.
To było wszystko, co zdołałam powiedzieć, ponieważ Nicca obrócił mnie w swoich
ramionach i złożył pocałunek na zgięciu mojej szyi. Nagle zaczęłam tonąć w zapachu świeżo
zaoranej ziemi i intensywnym zielonym zapachu kiełkujących roślin. Jego usta smakowały
jak odświeżający deszcz. Moje ręce prześlizgnęły się na jego ramiona i znalazły wygięcie
jego skrzydeł. To sprawiło, że otwarłam oczy i odsunęłam się wystarczająco by spojrzeć na
jego plecy i na nowe skrzydła na nich.
Kiedy skrzydła były tylko wzorem na jego plecach, szczegóły były zamazane. Teraz
rozciągnęły się i kolory na nich rozpostarły się imponująco. Podstawowym kolorem był jasny
płowożółty brąz, jak futro jakiegoś bladego lwa, a koniuszki skrzydeł wyglądały jakby były
zanurzone w różu i fioletowo-czerwonym. Ciemny fioletowoczerwony schodził w dół, do
krawędzi we wzorze w kształcie muszli, w mieszance białego i purpury, po jednej stronie
zakończony rudobrązowym, jak warkocz kasztanowych włosów skręcony, przechodzący w
złoty brąz. Pasmo w tęczowych kolorach – fioletowoczerwony, biały, purpura, rudobrązowy –
skopiowany był w drugiej muszli na jego niższych skrzydłach, z pasmem bardziej złotobrązowym,
biegnącym na drugiej stronie. Było tam na przedzie skrzydeł oczko z niebiesko145
zielonym środkiem, większe niż moja dłoń, na krawędzi czarne i żółte, które było prawie
powtórzeniem jego całego jasnopłowożółtego, wobec tego brzegu olśniewająco błękitnego,
(kuźwa Nicca ma piękne skrzydła, jest cała strona opisu p… skrzydeł!! Nie tłumaczę!!)
Nicca pocałował skraj mojego policzka, ale wszystko co mogłam zobaczyć to te jego
skrzydła (wrr…. Jak jeszcze raz przeczytam skrzydła to zacznę gryźć). Obsypując mnie
pocałunkami schodził w dół mojego policzka, a kiedy nie patrzyłam na jego twarz, ugryzł
mnie delikatnie wzdłuż szyi. To sprawiło, że westchnęłam, ale nie spojrzałam mu w twarz.
Przejechał ustami niżej po szyi i ugryzł mocniej. Wystarczająco mocno, że zamknęłam oczy,
a kiedy je otworzyłam, jego twarz była przede mną.
Było to ta sama twarz, ale wcześniej to był Nicca, teraz nie. Był potężniejszy od niego,
w jego oczach, jego twarzy i jego ustach widać było żądanie. Spojrzałam w te brązowe oczy i
zobaczyłam, że pragnie czegoś. Przyspieszył mi puls. Obawiałam się pożądania wypisanego
na tej twarzy. To było bardziej niż pragnienie, to była potrzeba.
Z jego gardła wydobył się cichy dźwięk.
- Chcę zatopić w ciebie moje zęby. Chcę żerować. – Chwycił moje ramię wystarczająco
mocno, że posiniaczył mnie, a w jego oczach błysnął strach. – Co się ze mną dzieje? Czym
się staję?
- Czy chcesz jedzenia? – usłyszałam siebie zadającą pytanie, ale nie przypominałam
sobie, żebym o tym myślała. Mój puls zwalniał i uspokoiłam się.
Nicca potrząsnął głową.
- Nie, nie jedzenia, nie picia. – Potrząsnął mną, potem wydawało się, że przypomniał
sobie kim jest i powstrzymał się. Patrzyłam jak stara się rozluźnić swój uścisk na moich
ramionach, ale mnie nie puścił.
- Chcę ciebie, Merry, ciebie.
- Seksu?
- Tak, nie – skrzywił się, potem jęknął, tym jednym dźwiękiem okazując swoją
frustrację. – Nie wiem, czego chcę. – Popatrzył na mnie zaskoczony. – Chcę ciebie, ale tak
jakbyś była jedzeniem, piciem i seksem.
Skinęłam głową i uniosłam rękę, aż położyłam ją na jego ramionach. Nawet skóra na
jego łokciach była miękka. Czy była tak delikatna zanim wyrosły mu skrzydła? Nie
pamiętałam. To było tak, jakbym nie mogła pamiętać Nikki bez skrzydeł. Tak jakby nie był
rzeczywisty, zanim nie wydostały się z jego pleców.
146
- Jest Boginią, - powiedział Doyle stojąc przy drzwiach. – Wszyscy pragniemy dotyku
boskości.
Poczułam nienaturalny spokój i wiedziałam, że ma rację.
- Mogłam sprawić, że stanie się tym, czym Bogini chciała, żeby był, teraz, tej nocy.
- Ale ona jest boginią, a ty jesteś śmiertelna i potrzebujesz więcej snu niż ona. –
powiedział, przeszedł energicznie przez pokój, jak poruszający się kawałek samej ciemności.
Podszedł do dalszej części łóżka, a po chwili wahania usiadł na nim. Klęczał na łóżku, a
napięcie, którego obecności wcześniej nawet nie zauważyłam, zelżało. Znów mogłam
oddychać, mój puls uspokoił się. Strach powrócił z falą adrenaliny, ale odszedł równie
szybko, jak się pojawił. Nicca spoglądał na mnie, wyglądając na zmieszanego.
- Co tu się stało? Co się zdarzyło? – wyślizgnął się z moich ramion i cofnął się ostrożnie
na łóżko, uważając na skrzydła.
Doyle nadal klęczał na odległym krańcu łóżka.
- Wydaje się, że kielich ma swoje własne plany.
- Co masz na myśli? – Zapytałam.
- Leży nie owinięty pod łóżkiem.
Przeszłam dookoła łóżka, by zobaczyć, że kielich leży obok łóżka, nadal na krańcu
jedwabiu, ale nim nie okryty.
- Owinęłam go, Doyle. Nawet gdyby jedwab zsunąłby się z kielicha, nie mógł odwinąć
się tak zgrabnie, nie w ten sposób, że jedwab jest znów złożony w idealny prostokąt.
Wpatrywał się we mnie, nadal klęcząc na jednym kolanie, palcem i kciukiem trzymając
róg jedwabnej tkaniny.
- Tak jak powiedziałem, Merry, kielich ma swoje własne plany, ale na twoim miejscu
wepchnąłby go głębiej pod łóżko. W przeciwnym razie będziesz miała pracowitą noc, za
każdym razem, kiedy któryś z nas przyjdzie do ciebie.
Zadrżałam.
- Co się stało, Doyle?
- Wydaje się, że Bogini zadecydowała znów zająć się nami.
- Wytłumacz mi to - powiedziałam.
Spojrzał na mnie.
- Kielich powrócił i w dzień jego powrotu Jej łaska wlała się jeszcze raz pomiędzy nas.
Cromm Cruach wszedł ponownie pomiędzy nas, tak jak Conchenn. Ci z nas, którzy byli
bogami, powrócili do swojej dawnej chwały, a ci z nas, którzy nigdy nie byli bogami,
otrzymali taką moc, o jakiej nigdy nie marzyli.
147
- Bogini użyła Merry jako posłańca. – powiedział Rhys. Skrzywił się i potrząsnął głową.
– Nie, Merry jest jak kielich z krwi i kości. Wypełniony łaską i wlewa ją na nas.
- Nie zrobiłam nic, co mogłoby przywrócić cię do twoich poprzednich mocy -
powiedziałam, trzymając ręce na biodrach.
Rhys uśmiechnął się.
- Może nie.
- Byłaś w pokoju - powiedział Doyle.
Popatrzyłam na niego i potrząsnęłam głową.
- Nie, Doyle, to co stało się z Maeve i Mrozem było inne od tego, co stało się z Rhysem.
Doyle wstał, pocierając rękami o przód swoich nie zapiętych dżinsów, tak jakby chciał
zetrzeć coś ze swoich palców. Co zetrzeć? Moc, magię, dotyk jedwabiu? Prawie zapytałam,
kiedy Sage odezwał się.
- Spójrz w moje oczy, Ciemności. Spójrz w moje oczy i zobacz, co nasza urocza Merry
zrobiła. – Sage przeszedł dookoła łóżka, więc Doyle mógł zobaczyć oczy z bliska.
- Rhys powiedział mi, że twoje oczy są trójkolorowe.
Skrzydła Sage lekko opadły, tak jakby był rozczarowany, że jego nowiny zostały
wcześniej przekazane.
- Jestem teraz sidhe, Ciemności, co o tym myślisz?
Uśmiech wykrzywił usta Doyle’a, uśmiech jakiego nigdy wcześniej nie widziałam.
Gdybym widziała go u kogoś innego, powiedziałabym, że to był okrutny uśmiech.
- Czy po tym co się stało, próbowałeś zmienić rozmiar na mniejszy?
Sage skrzywił się do niego.
- Jakie to ma znaczenie?
Doyle wzruszył ramionami, a jego uśmiech powiększył się.
- Czy próbowałeś zmienić swoją formę po tym, jak twoje oczy się zmieniły? To proste
pytanie.
Sage znieruchomiał, kiedy tak stał pomiędzy Doylem, a mną, potem zobaczyłam jak
jego skrzydła drżą, jak kwiaty pieszczone przez silny wiatr. Zadrżał raz, drugi, potem odchylił
głowę i jęknął. Był to bolesny dźwięk, pełen beznadziei i rozpaczy.
Nie mogłam się ruszyć dopóki ostatni pogłos jego jęku nie ucichł.
- Co się stało? – sięgnęłam koło jego skrzydeł, by dotknąć jego ramienia.
Szarpnął się.
- Nie dotykaj mnie! – odbiegł w stronę drzwi. Mróz pojawił się w drzwiach za nim, a
Sage zaczął cofać się z daleka od niego. Wyglądało to tak, jakby obawiał się nas wszystkich.
148
- Co się stało? – Zapytałam znów.
- Zostanie sidhe kosztuje, zwłaszcza tych, którzy mają skrzydła, - powiedział Doyle, a w
jego głosie słychać było nutę zadowolenia. Zawsze wiedziałam, że pomiędzy tą dwójką była
jakaś niezgoda, ale nigdy nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo zawzięta, aż do teraz. Nigdy
wcześniej nie widziałam, żeby Doyle był tak małostkowy.
Sage wskazał na Nikkę, który nadal klęczał na łóżku.
- On nic nie wie o skrzydłach. Nigdy nie latał ponad wiosenną łąką, nigdy nie smakował
jak słodki i świeży może być wiatr. – Wskazał pięścią na swoją obnażoną pierś. – Ale ja
wiem! Ja wiem!
- Coś przeoczyłam - powiedziałam. – Co oznacza dla Sage’a bycie sidhe?
- Ukradłaś mi moje skrzydła, Merry – powiedział, a na twarzy miał wyraz takiego
cierpienia, bólu nie do zniesienia, że przesunęłam się w jego stronę. Chciałam przytrzymać
go. Chciałam go dotknąć. Chciałam spróbować przegonić to cierpienie z jego oczu.
Wyciągnął jasno żółtą rękę by mnie powstrzymać.
- Nie, nigdy więcej, Merry. Wystarczy mi dotyku sidhe na jedną noc.
Rhys odchrząknął, a ten dźwięk zdawał się zaskoczyć Sage’a. Odwrócił się, by odnaleźć
Rhysa prawie za nim. Rhys przeszedł przez pokój i stanął niedaleko lustra. Sage rozglądnął
się dziko dookoła pokoju, jak gdybyśmy schwytali go w pułapkę, a on starał się z niej
wydostać. Rzeczywiście, Mróz był koło drzwi, ale Sage nie był uwięziony. W żaden sposób
jaki znałam.
Sage wskazał palcem na Nikkę.
- Wiesz jak nazwalibyśmy go, gdyby stracił skrzydła jako dziecko?
Na twarzy każdego z nas pokazała się pustka.
- Poddaję się. Jak nazwalibyście Nikkę, gdyby stracił skrzydła jako dziecko? – odezwał
się Rhys.
- Przeklęty - Sage wypluł to słowo, jakby było najgorsze, jakie mógł użyć do nazwania
kogokolwiek.
- Przeklęty, jak? – zapytałam.
- Miał skrzydła, ale nie mógł latać, Merry. Jest za ciężki, by skrzydła mogłyby go
unieść. – Uderzył się pięścią w pierś. – Jak ja jestem teraz za ciężki na moje.
- Co się stało? – zapytał Galen od drzwi. Przecierał zaspane oczy. Jego sypialnia była
najbardziej oddalona od tego pokoju.
Zanim ktokolwiek z nas mógł odpowiedzieć, Sage podszedł do niego, przechodząc obok
Mroza.
149
- Patrz, patrz co mi się stało!
Galen gapił się na Sage’a
- Co… twoje oczy.
Sage przepchnął się obok niego, warknąwszy ostatnie zdanie, ponad skrzydlatymi
ramionami.
- Podłe, podłe sidhe.
I odszedł.
150
Rozdział 15
- Rhys, idź za nim - powiedział Doyle. – Zobacz, czy nie stanie mu się jakaś krzywda.
Rhys wyszedł bez słowa. Był nadal nagi, tak jak Sage. Przez chwilę miałam nadzieję, że
na zewnątrz nie było nikogo z kamerą noktowizyjną. Potem zdałam sobie sprawę, że zła prasa
jest ostatnim z naszych zmartwień. Fakt, że w ogóle o tym pomyślałam, udowadniał, że
byłam za długo z daleka od faerie, zbyt długo pomiędzy ludźmi.
- Jaka krzywda może spotkać Sage’a? – zapytałam.
- Jego własna - powiedział Doyle.
- Masz na myśli, że może coś sobie zrobić, ponieważ nie może latać.
Doyle przytaknął.
- Wiem, że niektóre skrzydlate istoty magiczne same znikały i umierały, kiedy traciły
skrzydła.
- Nie chciałam go skrzywdzić.
- Sidhe są najbardziej niebezpiecznie, kiedy nie chcą nikogo krzywdzić - powiedział
Mróz, a jego głos był tak zgorzkniały, jak nigdy wcześniej u niego nie słyszałam.
- To moja noc - powiedział Nicca. Nie brał udziału w rozmowie, aż do teraz, a kiedy
spojrzałam w jego brązowe oczy, to co zobaczyłam, sprawiło, że naprężyłam się w środku.
Jego potrzeba była taka sprośna, nie tak delikatna jak zazwyczaj, ale bardziej groźna.
- Spójrz na siebie - powiedział Doyle. – Jesteś nadal ogłupiały od mocy. Myślę, że
kielich jeszcze z tobą nie skończył, Nicca, i boję się, co mógłbyś zrobić naszej Merry.
Nicca potrząsnął głową nadal wpatrzony we mnie, jak gdyby nic innego nie było
rzeczywiste.
- Moja noc.
Galen wszedł do pokoju i zobaczył skrzydła Nikki.
- Wow, to coś nowego.
- Wiele rzeczy jest nowych dzisiejszej nocy - powiedział Doyle, zabrzmiało to ostrożnie.
Nicca zignorował wszystkich.
- Moja noc. – Wyciągnął do mnie ręce.
- Nie - powiedział Doyle, chwycił mnie za rękę i ściągnął z łóżka.
- Jest moja tej nocy - powiedział Nicca i przez chwilę myślałam, że będą walczyć, lub
ostatecznie kłócić się.
151
- Właściwie, to jest noc Rhysa - powiedział Doyle, - a obaj mieliście swoją
przyjemność.
- Jeżeli Rhys miał swoją noc - powiedział Mróz. – to ta noc jest twoja, Doyle.
Nicca zwinął swoje dłonie w pięści.
- Nie, nie skończyliśmy.
Jego głos brzmiał jak coś, co woła głęboko spod ziemi. Może miał skrzydła, ale jego
energia była cała z ziemi.
Doyle przesunął mnie za siebie, więc stworzył ze swojego ciała barierę pomiędzy mną a
Nikką. Nicca nadal klęczał na łóżku, jego skrzydła były udrapowane za nim jak jakaś
magiczna peleryna.
- Posłuchaj siebie, Nicca. Nie wiem, co Bogini planuje w związku z tobą, ale dopóki nie
będziemy pewni, że to nie skrzywdzi Merry, będziemy ostrożni. Twoja boskość, czy
cokolwiek tam, nie jest warte życia naszej Merry.
Zerknęłam zza gładkiego, ciemnego ramienia Doyle’a i obserwowałam jak Nicca stara
się odzyskać kontrolę nad sobą. Było tak, jakby coś innego pragnęło czegoś i nie dbało o to co
Nicca chce, czy nie chce.
W końcu opadł na czworaka, jego skrzydła falowały z tyłu jego ciała. Włosy rozsypały
się na jego twarzy i na łóżku, jak gęsta brązowa woda. Wziął głęboki oddech, który przeszedł
drżeniem przez jego plecy, sprawił, że jego skrzydła zadygotały. Podniósł do światła twarz,
na której rysował się niemalże ból, ale przytaknął.
- Doyle ma rację, Doyle ma rację. – Mamrotał ciągle i ciągle, jak gdyby przekonywał
nie siebie, ale to co nim kierowało.
Doyle zrobił krok w przód i wyciągnął spokojnie rękę do twarzy Nikki.
- Przykro mi, mój bracie, ale bezpieczeństwo Merry musi być na pierwszym miejscu.
Nicca skinął głową, prawie jakby nie zauważył, że Doyle go dotknął. Jego oczy
patrzyły, ale zdawały się nie widzieć niczego i nikogo w pokoju.
Doyle odsunął się od łóżka, nadal zasłaniając mnie swoim ciałem, tak jakby nie ufał
Nicce.
- Żaden z nas, który nie stał się bogiem, nie może spać z Merry, zanim nie zrozumiemy,
czego kielich i Bogini pragną.
- To znaczy tylko Mróz i Rhys - powiedział Galen. Jego głos nie brzmiał szczęśliwie.
- Tylko Mróz, zanim nie upewnimy się, jak wiele mocy Rhys odzyskał – wyjaśnił
Doyle.
152
- Nie tak wiele, jak miałem nadzieję - powiedział Rhys od drzwi. – Sage zakołysał mną
jak wino w sobotnią noc.
- Gdzie jest Sage? – Zapytałam.
- Wygląda na to, że Conchenn przyciąga wszystkie moce. Pociesza naszego
najnowszego sidhe.
- Myślałem, że ma dosyć sidhe jak na jedną noc - powiedział Galen.
Rhys wzruszył ramionami.
- Conchenn może być bardzo przekonywująca.
- Jak zdesperowana musi być, żeby wziąć go w siebie - powiedział Mróz.
- Nie wiem - powiedziałam – dość jasno pokazała przez ostatnie dwa tygodnie, że
chciałaby mieć kogoś z nas w łóżku.
- Miała nas w swoim łóżku - powiedział Doyle.
Spojrzałam na niego z uniesionymi brwiami.
- Tylko by uśpić ją, kiedy płakała, Doyle. Nie ten sposób pójścia do łóżka miałam na
myśli.
Doyle uśmiechnął się nieznacznie.
- Kiedy żal Maeve zelżał, dała jasno do zrozumienia, że chciałaby bardziej… aktywnego
pocieszenia.
Zastanawiałam się nad tym uśmieszkiem. Może Maeve była bardziej „aktywna” w jej
staraniach by uwieść moją Ciemność, niż zdawałam sobie z tego sprawę.
Rhys parsknął.
- Teraz jest więc bardzo aktywnie pocieszana.
- Nie rozumiesz - powiedział Mróz - żadne z was nie rozumie.
- Czego nie rozumiemy? – Zapytałam, spoglądając na tą zimną, przystojną twarz.
- Jak wielkie muszą być jej potrzeby, skoro wzięła Sage’a.
- Jest teraz sidhe. Nie wiem, czy nim pozostanie, ale dzisiejszej nocy jest sidhe.
- Tego nie da się zmienić - powiedział Mróz.
Wykrzywiłam się do niego.
- Nie jest tak - zaprzeczyłam - możesz stać się sidhe na noc, za pomocą magii, jak od
Łez Branwyna, bez względu na to czy urodziłeś się sidhe, czy nie.
- To nie prawda, - powiedział Mróz.
Nagle wyobraziłam sobie jego jako piękne dziecko tańczące na śniegu. Nie miałam
problemów z wyobrażeniem sobie, że ktoś zaczynał „życie” jako coś innego, niż urodzony
153
sidhe. Wydawało się to być właściwe. Ale pomniejsze istoty magiczne czy ludzie, nie mogły
nagle stać się sidhe. Po prostu nie mogły.
- Kiedyś sprowadzaliśmy sidhe do nas, jak w czasie żniw owoce z drzew - powiedział
Mróz. – po prostu przychodzili do nas.
- Ojciec nigdy nie mówił mi takich rzeczy. - Nie chciałam sugerować, że mu nie wierzę,
ale w moim głosie słychać było wątpliwość.
- To było dwa tysiące lat temu, lub więcej - powiedział Doyle. – Utraciliśmy takie
zdolności po pierwszym umniejszeniu mocy. Wielu z nas nie chce mówić o rzeczach, które
naprawdę utraciliśmy.
- Myślę, to nie taka utrata, w jaką wierzyliśmy - powiedział Mróz.
- Nikt nas nie oszukał - powiedział Doyle.
Mróz długo patrzył się na niego.
- To Dwór Seelie stracił kielich, Doyle. Ci, którzy pozbawili nas wiele z tego, czym
byliśmy.
Doyle potrząsnął głową.
- Nie będę się z tobą o to kłócił, ani z żadnym z was - powiedział patrząc na Rhysa i
Galena.
Galen zrobił ręką szeroki ruch.
- Nigdy się z nikim o to nie kłóciłem.
- Jesteś za młody - powiedział Doyle.
- Więc jak wytłumaczysz to tym z nas, którzy mają mniej niż pięćset lat?
Doyle uśmiechnął się lekko.
- Wiele z wielkich reliktów które po prostu zniknęły, było reliktami Seelie. Relikty
Unseelie pozostały, chociaż ich moc zmniejszyła się. Niektórzy wierzą, że to dwór Seelie
rozgniewał Boginię czy Boga i stracił ich przychylność.
- Wierzymy, że to oni zrobili coś tak okropnego, że oblicze bóstwa odwróciło się od
nich - powiedział Mróz.
Spojrzałam na niego.
- Przypuszczam, że ty w to wierzysz.
Przytaknął, a jego twarz była jak jakaś piękna rzeźba, zbyt przystojna, by była realna,
zbyt arogancka, by jej dotknąć. Chował się za tą maską, którą używał przez wieki na Dworze
Unseelie. Teraz rozumiałam, że to była forma ochrony, kamuflaż, za którym ukrywał swój
ból. Obrałam kilka tych warstw i znalazłam to, co ukrywał. Niestety, wydaje się, że
154
utknęliśmy na humorzastym, bolesnym etapie. Planowałam przewiercić się przez następną
warstwę. Musi być w nim więcej niż humorki. Musi być, prawda?
- Wielu z nas w to wierzy - powiedział.
Doyle wzruszył ramionami.
- Wiem tylko, że nasze moce zmniejszyły się i przybyliśmy na Wschodnie Ziemie. Poza
tym niczego nie jestem pewien. – Popatrzył na Mroza groźnym spojrzeniem. – Tak jak i ty.
Mróz otworzył usta, by się odezwać, ale Doyle przerwał mu jednym gestem.
- Nie Mrozie, nie będziemy otwierać tego tematu. Nie dzisiejszej nocy. Czy nie
wystarczy, że będziesz dzielił się z nią ciałem, zanim upewnimy się, że reszta z nas może
robić to bezpiecznie?
- Wracam do łóżka - powiedział Rhys, było to wystarczająco niespodziewane, że
wszyscy na niego popatrzyliśmy. – Nie chcę uczestniczyć w tej starej kłótni, a po tym jak
Sage rzucił na mnie czar tak łatwo, nie wierzę, że jestem naprawdę Cromm Cruach. Jeżeli nie
jestem bogiem, jestem za bardzo niebezpieczny by być przy Merry. – Przesłał mi buziaka. –
Dobranoc, słodka księżniczko, musimy spakować się rano i złapać samolot do St. Louis, więc
nie możemy rozmawiać całą noc. – Pokiwał nam palcem i wyszedł.
Galen patrzył na nas.
- Ja też lepiej pójdę. – Popatrzył się na mnie z bólem. – Cokolwiek się zdarzy, mam
nadzieję, że szybko to wyjaśnimy.
Zawołałam za nim.
- Sprawdź co z Kitto. Taki hałas powinien go obudzić.
Skinął głową i wyszedł, starając się nie obejrzeć.
- Idź do siebie, Nicca - powiedział Doyle.
- Nie jestem dzieckiem, które odsyła się do pokoju, Doyle.
Wszyscy zagapiliśmy się na niego, ponieważ Nicca nigdy nie odcinał się Doyle’owi,
prawdę mówiąc to nikomu.
- Wydaje się, że razem ze skrzydłami przybyło ci odwagi, - powiedział Doyle.
Nicca popatrzył się na niego nieprzyjaźnie.
- Wyjdę, jeżeli ty wyjdziesz ze mną.
- Czy sugerujesz, że Doyle stara się odesłać cię, by mieć mnie dla siebie? – Zapytałam.
Nicca tylko patrzyła wrogo na Doyle’a.
Mróz pozbył się swojego głębokiego przygnębienia wystarczająco, by popatrzeć na
Nikkę.
- Nicca, to ja poprosiłem Doyle’a by został.
155
Nicca popatrzył się ze złością na Mroza.
- Dlaczego?
- Ponieważ ufam, że zapewni Meredith bezpieczeństwo.
Nicca przeturlał się przez łóżko i wstał za nami, bardzo wyprostowany, smukły,
brązowa muskularna sylwetka obramowana falą grubych dzikich włosów i skrzydłami.
Skrzydła zdawały się fascynować mnie bardziej niż powinny. To nie to, że nie były urocze,
ale przyciągały moje oczy, moją uwagę. Coś we mnie chciało ich dotknąć, owinąć się w tą
błyskotliwość, pokryć się tym wielokolorowym pyłkiem.
Doyle dotknął mojego ramienia, a to sprawiło, że aż podskoczyłam. Puls mi
przyspieszył, nie wiedziałam dlaczego.
- Musisz wyjść, Nicca. Jesteś zafascynowany Merry jak wąż małym ptaszkiem. Nie
wiem, co może zdarzyć się, jeżeli pozwolimy ci pójść za pociągiem, jaki czujesz do niej, ale
wolę nie ryzykować jej życia by się dowiedzieć.
Nicca zamknął oczy, opuścił ramiona, ale to sprawiło, że końce skrzydeł przejechały po
podłodze, więc znów wyprostował się. Jedną smukłą ręką odgarnął falę włosów ze swojej
twarzy, które opadły po jednej stronie jego ciała jak ciemnokasztanowy wodospad.
- Masz rację, kapitanie. – Coś bliskiego bólowi przemknęło przez jego twarz. – Zdaje mi
się, że muszę spędzić noc w innym łóżku. Jeżeli zrujnujemy sypialnię, będziemy musieli się
wyprowadzić.
Kiedy przechodził obok mnie, sięgnęłam by dotknąć jego skrzydeł, ale Doyle chwycił
moją rękę, przyciągając mnie do swojego ciała, trzymając mnie za nadgarstki.
Nicca spojrzał ponad swoimi ramionami na mnie, potem na Doyle’a
- Porozmawiamy o tym później, Ciemności.
Znów wydawało się, że to nie jest głos Nikki, nawet wyraz jego oczy nie przypominał
tego, który widziałam wcześniej.
Doyle cofnął się o krok, ciągnąc mnie za sobą.
- Chętnie, ale nie dzisiejszej nocy.
Mróz przesunął się w pobliże Doyle’a, jego własne problemy odeszły w zapomnienie,
na widok Nikki grożącemu Doyle’owi.
- Wyjdź teraz, Nicca - powiedział Mróz.
Nicca przeniósł spojrzenie na drugiego mężczyznę.
- Porozmawiam sobie również z tobą, Zabójczy Mrozie, jeżeli sobie tego życzysz.
- Nicca, proszę, nie wyzywaj nich - powiedziałam.
156
Popatrzył na mnie, jego spojrzenie przesunęło się od góry do dołu mojego ciała. Było
coś w jego spojrzeniu, prawie przerażającego, jak gdyby nie myślał tylko o seksie, ale o
czymś bardziej wiecznym. To było takie spojrzenie, jakby uważał mnie za swoją własność.
- Prosisz mnie, bym nie wyzywał ich, kiedy stoisz w ten sposób, przyciśnięta do na wpół
nagiego ciała Doyle’a. – Nigdy nie widziałam u niego takiego wyrazu twarzy, jak gdyby coś
obcego było wewnątrz ciała Nikki i używało jego twarzy. Odwrócił tą obcą twarz do Mroza.
- A ty, który nigdy nie zamierzałeś być bogiem, miałbyś być teraz naszym królem?
Możesz tylko być mężczyzną w jej łóżku, każdej nocy, tym możesz być. – Jego głos był niski
z zazdrości, tak ostry, że bliski nienawiści.
Mróz przesunął się trochę przed nas.
- Nie widziałem tego spojrzenia przez wiele, wiele lat, ale pamiętam twoją zawiść i to
ile nas kosztowała.
- Dian Cecht
17
. W jakiś sposób masz w sobie moc Dian Cecht’a.
Nie rozumiałam, co się wydarzyło, ale nawet ja wiedziałam, że nie było dobrze.
- Dian Cecht był prawdziwym Tuatha De Danaan, bogiem uzdrowicielem, ale dlaczego
nazywasz tak jego moc?
- Znasz resztę jego historii? – zapytał Doyle.
- Zamordował swojego własnego syna z zazdrości, bo jego syn przewyższył ojca w
zdolności uzdrawiania.
Doyle przytaknął.
Nicca syknął na nas, a jego twarz na chwilę stała się potworna. Potem znów stał się
przystojny, poza nienawiścią widoczną w jego oczach.
- Jest opętany - powiedziałam, a mój głos był miękki, kiedy zdałam sobie sprawę z tej
okropności.
- Zatrzymałaś ten proces, zanim się skończył - powiedział Mróz. – Czy to spowodowało
tą obrzydliwość?
- Nie wiem - znów powiedział Doyle, ale mogłam czuć jego serce bijące tuż przy moich
włosach. Wiedziałam, że się obawia, ale tylko jego przyspieszony puls to pokazywał.
Nicca opadł, prawie zemdlał. Podniósł w górę twarz i zobaczyłam na niej przerażenie.
- Byłem zły, że nas powstrzymałaś. Byłem zazdrosny. Przyniosłaś to, co przyniósł ci
kielich. Moja złość to zrobiła. – Jęknął. – Nie mogę tego zwalczyć.
Modliłam się prośbą, którą wypowiedziałam wcześniej tysiące razy.
17
Dian Cecht – w mitologii celtyckiej syn Danu i Beli, bóg leczenia i lekarz wśród Tuatha de
Danaan.
157
- Matko pomóż mu.
W chwili, kiedy te słowa wyszły z moich ust, poczułam naprężenie świata, jakby
wszechświat zaczerpnął oddech. W pokoju pojawił się blask, jak gdyby księżyc wyrósł obok
naszego łóżka. Obróciliśmy się i popatrzyliśmy. Kielich stał obok ściany, tam gdzie Doyle go
zostawił, ale wychodziło z niego światło. Pamiętałam mój sen, kiedy kielich po raz pierwszy
pojawił się, pamiętałam smak czystego światła, czystej mocy na moim języku.
- Puść mnie Doyle - powiedziałam. Odsunął ode mnie swoje ręce. Nie wiedziałam, czy
posłuchał mnie, czy sprawiło to światło wydobywające się ze srebrnego kielicha.
Twarz Nikki była znów jego własną, ale wiedziałam w jakiś sposób, że ta ulga była
chwilowa. Kiedy blask odejdzie, Dian Cecht powróci. Musieliśmy to skończyć, zanim to się
stanie.
Chciałam wziąć jego rękę, by odsunąć ją od ciała, ale cień ohydy przeszedł przez jego
twarz. Dian Cecht był w nim nadal, a ciało Nikki było wystarczająco silne, by rozerwać
ściany.
- Uklęknij - powiedziałam, a ponieważ to był Nicca, po prostu opadł na kolana bez
pytania. Chwilę zajęło mu ułożenie końców skrzydeł na podłodze, a potem spojrzał w górę na
mnie z cierpliwą twarzą, czekał.
- Niech ktoś przytrzyma jego ręce.
- Dlaczego? – zapytał Mróz.
Doyle po prostu podszedł do mnie. To Doyle chwycił nadgarstki Nikki w swoje ciemne
ręce i odsunął je do tyłu.
Przesunęłam się za Nikkę stąpając ostrożnie ponad jego delikatnymi, pięknymi
skrzydłami leżącymi na podłodze. Wepchnęłam swoje nagie stopy pomiędzy jego nogi,
rozszerzył kolana, tak że mogłam stanąć pomiędzy jego nogami, przycisnąć ciało do jego
pośladków, jego bioder, jego ramion, głowę oparł na moich piersiach. Poruszył skrzydłami i
przez chwilę zaginęłam pomiędzy nimi, a ten aksamit przesunął olśniewający napływ
kolorów na moją skórę. Przesunęłam ręce na jego kark, wsuwając je we włosy, zanurzyłam
ręce w ich ciepło, wcisnęłam palce w jego skórę tak, że mogłam poczuć żar jego ciała.
Przesunęłam jego głowę do tyłu, ręce miałam pełne jego włosów. Zobaczyłam jego twarz i
naciągnęłam jego szyję w długą idealną linię. Spojrzałam w jego brązowe oczy, jego usta już
były rozluźnione, kiedy pochyliłam się do niego.
To była chwila, kiedy ta druga osoba starała się wykorzystać jego twarz, starała się
włożyć nienawiść i zawiść w te jego łagodne oczy, ale trzymałam go za włosy, uwięziłam
jego twarz do pocałunku, a Doyle, jak czarna lina, trzymał jego ręce. Dian Cecht szarpał się,
158
ale było za późno. Pocałowałam te usta i poczułam moc wychodzącą z moich ust do jego. To
było tak, jakby mój oddech był magią i wpuściłam mój oddech do jego ust w długim drżącym
westchnieniu.
Skrzydła Nikki zamknęły się dookoła mnie jak aksamitne okrycie, miękkie i delikatne.
Bałam się odepchnąć je, bo nie chciałam ich rozerwać. Jego ciało drżało pod moimi ustami, a
jego skrzydła dygotały dookoła mnie, aż poczułam drobne delikatne cząsteczki koloru
opadające jak suchy deszcz na moją skórę. Moc zaczynała odchodzić i kiedy zanikła, usta
Nikki żywiły się moimi. Jego skrzydła ruszały się dookoła mnie, ściskały i uwalniały,
ściskały i uwalniały, jak uścisk czegoś bardziej delikatnego niż myśl i z każdym ruchem
skrzydeł, lśniąc, coraz bardziej i bardziej, kolor spływał na mnie kaskadą.
Opadłam w ten pocałunek, w te drżące skrzydła, aksamitne pieszczoty mocy opadające
wzdłuż mojego ciała i zobaczyłam Nikkę stojącego na łące, pogodnego, z letnimi kwiatami.
Była noc, ale Nicca świecił tak jasno, że kwiaty otwierały się przed nim, jakby był słońcem.
Powietrze stało się nagle pełne krwawych motyli, były tam nie zwyczajne tuziny, jakie
znałam, ale setki. Tak jakby ziemia otwarła się i wyrzuciła je w niebo. Wtedy zdałam sobie
sprawę, że kwiatom wyrastają skrzydła i ulatują do nieba.
Nicca wzniósł się w powietrze, jakby szedł po czubkach traw i zrozumiałam, że leci,
leci w górę przez chmurę krwawych motyli.
Wtedy spadłam, prawie tak jakbym upadła z powrotem do mojego ciała. Nadal stałam
przyciśnięta do ciała Nikki, z jedną ręką nadal przeplecioną w jego włosach, ale to w twarz
Doyle’a spoglądałam. Jego oczy były rozszerzone, otworzył usta, jakby chciał coś
powiedzieć, ale było za późno. Nie dotykał mnie, ale dotykał Nikki tak jak ja.
Była noc, w lesie, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Ogromny dąb rozpościerał
się jak dach ponad moją głową, wspaniały, sękaty pień, wielki jak dom. Konary były gołe, jak
późną jesienią. W jakiś sposób wiedziałam, że nie był martwy, ale tylko w stanie spoczynku,
przygotowany na zimowe mrozy. Patrzyłam, jak cienka linia światła przecina korę drzewa.
Światło powiększyło się i zdałam sobie sprawę, że to drzwi, drzwi w pniu drzewa, właśnie się
otwierały. Muzyka rozlała się w ciemność w strumieniu złotego światła. Postać w czarnej
pelerynie pojawiła się w drzwiach, wchodząc w jesienną noc, a drzwi zamknęły się za nią.
Było ciemniej niż wcześniej, jakby moje oczy były oślepione światłem. Zrzucił swoją
pelerynę i zobaczyłam twarz Doyle’a patrzącą na konary, patrzącą na zimne światło gwiazd.
Cienie pod drzewami po każdej stronie zaczęły stawać się gęstsze, bardziej solidne, aż
poruszyły się, uformowały, obróciły i spojrzały na mnie oczami płonącymi czerwonym i
zielonym ogniem. Otwarły usta pełne podobnych do sztyletów zębów i jeden po drugim
159
uniosły swoje wielkie ciemne głowy do nieba i zawyły. Dayle stał w ciemności słuchając tej
straszliwej muzyki i uśmiechał się.
Usłyszałam odległy głos Mroza.
- Meredith, Meredith, słyszysz mnie?
Chciałam powiedzieć tak, ale nie pamiętałam jak się mówi. Nie pamiętałam, gdzie
jestem. Byłam na letniej łące poruszanej tysiącem skrzydeł, czy byłam w ciemności z muzyką
psów myśliwskich rozlegającą się dookoła mnie? Czy byłam nadal przyciśnięta do ciała
Nikki, czy spoglądałam w twarz Doyle’a? Gdzie byłam? Gdzie chciałam być?
To było najłatwiejsze pytanie. Chciałam być w sypialni. Chciałam odpowiedzieć
oszalałemu Mrozowi. W chwili w której to pomyślałam, znalazłam się tu. Stałam za Nikką,
który nadal klęczał na podłodze. Doyle zachwiał się do tyłu pod ścianę. Nicca opadł na
czworaki, jakby ledwo powstrzymał się od upadku.
- Merry - wykrztusił Doyle, ale to było tak, jakby to co się stało, wyczerpało ich obu. Z
Maeve i Mrozem byłam wyczerpana i słaba, ale nie tym razem. Odwróciłam się w kierunku
Mroza, spoglądał na mnie z mieszaniną strachu i zdumienia.
- Tym razem nie czuję się zmęczona - powiedziałam mu. Poruszyłam się w jego
kierunku, zostawiając dwóch pozostałych mężczyzn zdyszanych na podłodze za mną.
Mróz odsunął się ode mnie, ale musiał nie myśleć jasno, ponieważ cofnął się pomiędzy
łóżko i komodę, wpadając w pułapkę. Potrząsał swoją głową, raz po raz.
- Spójrz na siebie, Meredith. Spójrz na siebie. – Wskazał w kierunku lustra.
Pierwsze co zobaczyłam, to był kolor. Moja skóra była pokryta pasami koloru, różu,
fioletu, czerwieni, purpury i białego, który był prawie niewidoczny przy lśniącej bieli mojej
skóry. Rudobrązowy jak błyszczące rubiny zaschniętej krwi był wyrysowany z boku mojego
ciała. Pokruszone jaskrawe niebieskozielone kolory dotykały każdego ramienia i przechodziły
w dół wzdłuż moich nóg. Czarny i żółty rozmazały się dookoła tego opalizującego niebiesko
zielonego i podkreślały niebieski, tak jasny, że wyglądał, jakby mógł poruszać się i jarzyć na
ramionach i łydkach. Z magią na mnie, moja skóra świeciła jak perła, w której chowano
świecę, ale kolor wydobywał się jak z pryzmatu, więc moja magia płonęła w każdej kropli
koloru, więc byłam lśniąca tęczą, jak gdyby skrzydła Nikki wybuchły na moją skórą. Moje
oczy płonęły trójkolorowym ogniem, stopionym złotem, jadeitową zielenią i szmaragdem,
które mógłby zawstydzić najjaśniejsze klejnoty. Ale moje oczy nie lśniły tak po prostu. Każdy
osobny okrąg koloru wyglądał jakby płonął, jakby płomień lizał moje oczy. Pamiętałam złote
i zielone cienie, które rzucały moje oczy, kiedy kochałam się z Sage’em i Nikką, i
zrozumiałam, że tak właśnie musiały wyglądać wtedy moje oczy: kolorowy ogień
160
przechodzący jednym kolorem w drugi, jakby był prawdziwym ogniem, najpierw jeden kolor,
potem następny, cały czas poruszający się. Spoglądałam w lustro, stając na palcach by
widzieć lepiej i zdałam sobie sprawę, że stoję tak, jak wcześniej stał Sage. Moje włosy były
jak rubiny, ale tej nocy było tak, jakby każde pasmo było rubinowym ogniem, więc włosy
płonęły dookoła mojej twarzy, pieszcząc moje ramiona.
Widziałam już siebie nagą i pełną magii, ale nigdy w ten sposób. Było tak, jakbym
naprawdę tej nocy płonęła mocą.
- Nie chcesz mnie, Merry - powiedział Mróz. – Nie urodziłem się jako sidhe. Nie jestem
odpowiednim małżonkiem dla bogini.
Odwróciłam się i spojrzałam na niego moimi płonącymi oczami. Niemalże
spodziewałam się, że ruch zmieni ten widok, ale tak się nie stało. Wszystko wyglądało, jak
powinno.
- Widziałam cię tańczącego przez śnieg. Byłeś jak jakieś piękne dziecko.
- Nigdy nie byłem dzieckiem, Merry. Nigdy się nie narodziłem. Byłem myślą czy
rzeczą, a może jak wolisz, pojęciem. Tak, pojęciem, któremu bogowie dali życie. Otrzymałem
życie od bogów, których moc krąży teraz w moim ciele. To zazdrość sidhe, kiedy
obserwowali jak dorastam i staję się Zabójczym Mrozem, była tym, co sprawiło, że nie
mogłem zostać na Dworze Seelie.
Odsunęłam się od lustra w jego stronę.
- Czyż oni nie są dużo mniej warci niż Zabójczy Mróz królowej?
- Chodzi o to Merry, że byli mi równi. Może byłem lepszy od nich w walce, ale patrzyli
na mnie i pamiętali czas, kiedy byłem gorszy, a oni lepsi i to ich raniło.
- Więc dlatego odszedłeś - powiedziałam
Skinął głową.
Stałam przed nim tak blisko, że przesunęłam palcami przez jego szlafrok, tak lekko, że
czułam jedwab, ale nie ciało pod nim. Ale pragnęłam tego ciała pod szlafrokiem. Nagle
wyobraziłam sobie, jasno i prosto, jak przyciskam swoje ciało do bladej skóry Mroza, aż
rozmazuję na nim tę błyszczącą masę kolorów. Było to tak rzeczywiste, że zamknęłam oczy,
wygięłam plecy, wyciągnęłam ręce.
Mróz chwycił mnie za ramiona.
- Merry, dobrze się czujesz?
Otwarłam oczy, zobaczyłam zmartwienie na jego twarzy. Spojrzałam w dół na jego
ręce, które trzymały moje przedramiona. To była niewielka powierzchnia mojej skóry, na
której nie było koloru, więc jego ręce były nadal białe.
161
- Czuję się lepiej niż dobrze, Mrozie.
Mój głos brzmiał dziwnie, głębiej, prawie głuchy, jak gdybym stała się pustą muszlą, w
której się odbija dźwięk. Wysunęłam ręce z jego uścisku i pociągnęłam szarfę w jego
szlafroku. Jedno mocne szarpnięcie i szarfa rozwinęła się, a brzegi szlafroka rozsunęły się.
Mróz chwycił moje ręce.
- Nie chcę cię skrzywdzić.
Zaśmiałam się, w moim śmiechu słychać było nutę dzikości.
- Nie skrzywdzisz mnie.
Ścisnął moje ręce, zacisnął aż zabolało.
- Jesteś upojona magią, Merry, ale to nie znaczy, że nie jesteś nadal śmiertelna.
- Możesz tylko raz otrzymać boskość, a ty już miałeś swoją kolejkę - powiedziałam. –
Teraz to tylko dodatkowa magia, którą musisz się nauczyć kontrolować. To tylko kwestia
dyscypliny, praktyki i kontroli. - Rozluźnił swój uścisk i uwolniłam się. Sięgnęłam do brzegu
szlafroka i zauważyłam, że nadal jest zawiązany, pociągnęłam więc by go rozwiązać. Szlafrok
rozwiązał się odsłaniając cienką linię jego jasnego ciała.
- Wiem, że jesteś zdyscyplinowany, Mrozie, że się kontrolujesz - wsunęłam moją rękę
pod jedwab dotykając skóry pod spodem - a jeżeli mówi się, że praktyka czyni mistrza, to jest
to z pewnością o tobie.
Zaśmiał się, szorstko i prawie zaskakująco z tego niespodziewanego żartu.
- Dlaczego ty mnie pocieszasz? Przecież prawie cię dzisiaj zabiłem.
Prześlizgnęłam się rękami w górę jego ciała i przesunęłam po jego piersi, pieszcząc
palcami jego sutki, sprawiając, że gwałtownie zaczerpnął oddech.
- Wszyscy zostaliśmy dziś zaskoczeni, Mrozie. Ale wydaje mi się, że to dobrze, że
przywróciliśmy boskość sidhe.
Przesunęłam ręce na jego ramiona, stając na palcach, by zsunąć z niego szlafrok.
Przesunął się w stronę ściany na tyle, by szlafrok opadł na podłogę, gdzie leżał u jego stóp jak
kałuża szarego jedwabiu.
- Wiem o tym - powiedział, a jego głos stawał się głębszy i bardziej zdyszany.
Spojrzałam na jego nagie ciało, a w moich oczach był nadal tak piękny jak wtedy, kiedy
widziałam go po raz pierwszy. Radość z oglądania nie ubranego Mroza nigdy się nie
zmniejszała. Był prawie zbyt piękny by na niego patrzeć, jakby jego widok ranił serce.
Pocałowałam jego pierś tuż nad sercem. Polizałam jego skórę, drażniłam jego sutki
szybkimi liźnięciami, które sprawiły, że zadrżał i zaśmiał się jednocześnie. Spojrzałam na
162
jego śmiejącą się twarz i pomyślałam, że to jest właśnie to, czego od niego pragnęłam.
Bardziej niż seksu, bardziej niż cokolwiek innego pragnęłam jego radości.
Popatrzył się w dół na mnie, jego szare oczy lśniły od śmiechu.
- Patrzę w twoje oczy i nie widzę różnicy.
Zaczęłam obsypywać pocałunkami ścieżkę wiodącą w dół jego klatki piersiowej.
- Różnicy? – Zapytałam.
- Nie myślisz gorzej o mnie - powiedział.
Przesunęłam językiem wzdłuż brzegu jego pępka, wsuwając się do środka, pozwalając
by moje usta obniżyły się w delikatnych liźnięciach, aż doprowadziłam go niemal do wrzenia,
dochodząc do tej jego części, prostej, mocnej i idealnej, przyciśniętej do jego brzucha.
Prześlizgnęłam ustami po aksamitnym czubku i opuściłam się na kolana. Połknęłam całą jego
długość, aż do podstawy. Był na to niemalże za długi, ale udało mi się. Odchylił do tyłu
głowę i zamknął oczy. Uwolniłam się od niego tylko po to, by móc się odezwać.
- Myślę o tobie lepiej, dużo, dużo lepiej.
Wsunęłam go z powrotem, używając rąk by wprowadzić go do wnętrza moich ust.
Zamknęłam oczy, koncentrując się na grubym, silnym dotyku w moich ustach, na
oddychaniu, połykaniu, kiedy poczułam magiczny taniec przebiegający przez jego skórę,
wskakujący do moich ust. Wiedziałam, bez otwierania oczu, że jego skóra zaczęła świecić.
Mogłam to poczuć na moim języku, w moich ustach.
Wsunął rękę w moje włosy i odsunął mnie od siebie, zmuszając mnie bym popatrzyła w
górę i napotkała jego oczy.
- Nie myślisz gorzej o mnie z tego powodu, że nie narodziłem się sidhe.
Starałam cię pocałować jego ciało, ale jego ręka zacisnęła się, a z moich ust wypłynęło
małe westchnięcie. Mój puls przyspieszył, bardziej niż wtedy, kiedy wzięłam go do ust.
- Zacząłeś życie jako bóg, Mrozie. Jeżeli to nie jest wystarczająco specjalne, to nie
wiem, co może być.
Pociągnął mnie w górę za włosy, stawiając mnie na nogi tak nagle, że to aż zabolało i
prawie mnie przeraziło. Nie był to prawdziwy strach, ale strach który przychodzi wraz z
gwałtownym seksem. Pocałował mnie, dzikim pocałunkiem, badając gorącym językiem,
podnieconymi wargami i zębami, tak jakby nie mógł zdecydować, czy chce mnie całować,
czy zjeść. Odsunął się do tyłu i zostawił mnie zdyszaną i nieprzytomną.
Jego oczy iskrzyły się jak srebrny lód.
- Chcę, żebyś mnie tym pokryła.
163
Przesunął swoją ręką w górę na moje ramiona, zaczynając rozmazywać opalizujące
smugi niebieskiego, zielonego, purpury. Rozmazywał je w dół mojej twarzy, na moje usta,
potem znów mnie pocałował, ubrudzony, głodny. Kiedy cofnął swoje usta, jeden jego
policzek lśnił od kolorów, jak kawałki neonu rozsmarowane po jego skórze.
Zarzuciłam ramiona na jego szyję, on owinął swoje dookoła moich bioder, podnosząc
mnie w górę, tak że nasze ciała prześlizgnęły się jedno po drugim. Ten ruch rozsmarował
jaskrawe kolory na jego skórze, a ten widok sprawił, że zajęczałam. Pocałowaliśmy się,
owinęłam nogi dookoła jego bioder, przyciskając jego twardość do siebie. Poczułam, że
porusza moimi biodrami, przyciskając mnie mocniej do swojej twardości, pocierając się o
mój wilgotny środek. Jego kolana osłabły i opadliśmy na leżące obok łóżko. W chwili kiedy
moje biodra znalazły solidne podparcie na materacu, wepchnął się do mojego wnętrza.
Krzyknęłam, odchyliłam głowę do tyłu. Drugi krzyk zabrzmiał po moim jak echo.
Dopiero kiedy Mróz przestał się ruszać, nieruchomiejąc nade mną, zdałam sobie sprawę, że to
nie on krzyczał.
Otwarłam oczy i zauważyłam, że nie patrzy się na mnie, tylko na koniec łóżka. Znów
zabrzmiał krzyk, bliski, męski i pełen bólu.
Mróz odepchnął mnie, turlając się do krańca łóżka. Przeczołgałam się do stóp łóżka.
Mróz klęczał koło głowy Doyle’a. Nicca klęczał przy jego stopach. Doyle wygiął się, jego
ręce szamotały się w powietrzu. To było tak, jakby każdy mięsień jego ciała napiął się w
innym kierunku. Gdyby był człowiekiem, pomyślałabym, że został otruty, ale nie można
otruć sidhe, przynajmniej nie strychniną.
Następny wrzask wyszedł z jego ust, jego ciałem wstrząsnął potężny spazm.
- Pomóż mu!
Mróz pokręcił głową.
- Nie wiem, co to jest.
Zeskoczyłam z łóżka. Zanim dotknęłam go, jego skóra wydawała się pękać, a jego ciało
rozmyło się jak woda, o ile woda mogłaby krzyczeć, wić się i krwawić.
164
Rozdział 16
Sięgnęłam, ale Mróz chwycił moją rękę, odciągając mnie do tyłu.
- Nie wiemy, co to jest.
Nie walczyłam, ponieważ miał rację.
Uczepiłam się jego ramienia i nie wiedziałam co zrobić. Będąc księżniczką faerie,
wszystko co mogłam zrobić, to klęczeć i patrzeć, kiedy to silne ciało zwija się w masę nagich
mięśni i kości połyskujących w powietrzu, mokrych od krwi.
Kiedy Doyle znów krzyknął, krzyknęłam razem z nim. Inni wbiegli do pokoju, stali za
nami z pistoletami i mieczami, ale nikt nie mógł pomóc. Modliłam się, modliłam tak jak
robiłam to dla Nikki, ale tym razem nie było blasku z kielicha. Nie było nic poza Doylem
rzucającym się na podłodze i krwią wypływającą, powiększającą się ciemną kałużą na
dywanie.
Mróz cofnął się na kolanach, odsuwając nas od poszerzającej się kałuży. Potknął się, a
ten jeden mały ruch uwolnił jedną z moich rąk. To nie było rozsądne, w rzeczywistości było
to zupełnym przeciwieństwem rozsądku, ale musiałam to zrobić. Musiałam dotknąć tego, co
leżało na dywanie, ponieważ to nie mógł być Doyle. Ta wijąca się masa mięśni, kości i tkanek
nie mogła być moją wysoką, przystojną Ciemnością. To było niemożliwe.
Moje palce dotknęły mokrego ciepłego ciała, nie skóry. Cokolwiek dotknęłam na
sekundę zanim Mróz szarpnął mnie do tyłu, było to coś pochodzącego z głębi ciała Doyle’a,
coś co nigdy nie powinno być dotykane ręką człowieka.
Mróz chwycił mój nadgarstek i wydawał się być przerażony czerwoną krwią na
koniuszkach moich palców.
- Nie rób tego więcej, Meredith.
- Czy to jest futro? – zapytał Rhys, wskazując jasnym palcem.
Obejrzałam się na to, co zostało z Doyle’a i w pierwszej chwili nie wiedziałam, o czym
mówi. Potem między ciemnym ciałem zobaczyłam jednakowe pasma ciemnego futra,
przepływające jak niemrawa woda, by osłonić nagie mięso, które kiedyś było mężczyzną.
Nagie, połyskujące kości zapadły w to futro i w końcu ukryte zaczynały zmieniać się z
dźwiękiem, przypominającym kamienie ocierające się o siebie. Z kości i futra uformowały się
usta, które krzyknęły. Ten krzyk zabrzmiał tak ludzko, chociaż nie był ludzki.
Kiedy to się skończyło, ogromny czarny pies rzucał się dysząc, leżąc na boku pośród
krwi i innych płynów. Starałam się odnaleźć w tym sens, starałam się zobaczyć Doyle’a w
165
tym kosmatym kształcie, ale to był tylko pies. Ogromny czarny mastiff. Pamiętałam cienie
psów w mojej wizji. To co leżało przed nami, było bliźniaczo podobne do tych psów
uformowanych z cieni pod drzewem.
Wielka kudłata głowa starała podnieść się, ale opadła wyczerpana. Próbowałam zająć
się tym zwierzakiem, ale Mróz nie puścił mnie.
- Puść mnie Mróz - powiedziałam.
Rhys klęknął na jedno kolano przy tylnej nodze psa.
- To psie wcielenie Doyle’a. Myślałem, że nigdy już tego nie zobaczę.
Wyciągnął rękę, w której nie trzymał broni i pogłaskał futrzany bok.
Pies podniósł głowę i spojrzał na niego, potem znów opuścił ją na dywan, jak gdyby był
to za duży wysiłek.
Patrzyłam na kudłaty kształt i byłam tak szczęśliwa, że żyje, że nie rozpadł się na
strzępki ciała, że nie dbałam o to, że był psem. W tej chwili to było lepsze od tego, czego się
obawiałam. Nie był martwy. Nauczyłam się, że póki życia, póty nadziei. Razem ze śmiercią
wszystko odchodzi. Wierzyłam szczerze w reinkarnację. Wiedziałam, że w innym życiu może
znów zobaczę śmierć, ale to dawało mi pocieszenie, kiedy miałam osiemnaście lat, kiedy
zmarł mój ojciec. To byłaby wątpliwa pociecha, gdyby Doyle przemienił się w coś, co nie
mogłoby się uzdrowić, co można by tylko zabić z litości.
- Puść mnie, Mrozie.
Puścił mnie niechętnie.
- Doyle, słyszysz mnie? – zapytałam.
- To nadal ja, Merry. – Głos Doyle’a był głębszy, bardziej przypominający warczenie,
ale to był z całą pewnością jego głos.
Podczołgałam się do niego, moje kolana tonęły w mokrym dywanie. Krew była już
zimna. Dotknęłam jedno z jego jedwabnych uszu. Doyle przytulił swoją wielką głowę do
mojej ręki. Rhys pogłaskał ręką kudłaty bok.
- Zawsze byłem trochę zazdrosny o to, że jesteś zmiennokształtny. Myślałem, że to musi
być fajne, od czasu do czasu być zwierzęciem. – Przesunął rękę na pierś Doyle’a, ponad jego
serce, jak gdyby mógł poczuć więcej, niż tylko jego ciężkie bicie. – Ale nigdy nie widziałem,
żeby przemiana była tak brutalna.
Przesunęłam ręką przez ciepłe i zaskakująco suche futro. Jak gdyby nie przeszło przez
wilgoć krwi. Może rzeczywiście nie przeszło. Nie wiedziałam nic o mechanizmie zmiany
formy, tak naprawdę nikt o tym nie wiedział. Jedną z pierwszych rzeczy, jaką utraciliśmy
kiedy faerie opuściły Europę, była umiejętność zmiany formy. Ci z nas, którzy przybyli do
166
Ameryki, ale trzymali się naszych wydrążonych wzgórz, zatrzymali większość ze swoich
umiejętności, ale wielu z nas było dosyć zacofanych i nie ufali, a czasem nawet nie wierzyli w
nowoczesną naukę. Dlatego nie było naukowych badań nad tym fenomenem.
Futro pod moimi rękami było tak miękkie, tak grube.
- Tak brutalna zmiana zdarza się tylko wtedy, jeżeli jedna sidhe stara się siłą zmusić
inną do zmiany kształtu wbrew jego woli.
Moja dłoń zsunęła się w dół futra, aż dotknęła palców Rhysa. Ten mały dotyk sprawił,
że dreszcz przeszedł przez moją rękę, aż do ramienia, na moją pierś, skurcz przeszedł przez
mięśnie i skórę, będąc równocześnie bólem i przyjemnością. Zaparło mi dech w piersiach i
spojrzałam dzikim spojrzeniem w twarz Rhysa.
Pierś Doyle’a falowała pod naszymi rękami, czuliśmy bicie jego serca, jak wielki bęben.
- Magia jeszcze nie odeszła, - Głos Rhysa był ochrypły.
Doyle przewrócił się na bok, jego wielki pysk otworzył się, błyskając blaskiem zębów
jak małe białe sztylety. Oboje z Rysem odsunęliśmy się, tak na wszelki wypadek. Przemówił
tylko raz. Niektórzy zatrzymują więcej z siebie, kiedy są w zwierzęcej formie niż inni. Nigdy
nie widziałam Doyle’a innego niż sidhe.
Doyle naprężył się, przecinając powietrze łapami większymi niż moje ręce. Zawarczał,
ale można było rozróżnić słowa.
- Czuję to, to rośnie, rośnie wewnątrz mnie.
Wtem ciało psa jakby pękło na kawałki, jak nasienie ze skorupki. Coś dużego, czarnego
i mniej kudłatego niż pies, wyskoczyło z niego. Rhys i ja rzuciliśmy się do tyłu. Mróz chwycił
mnie wokół pasa i przeniósł pod ścianę, zwalniając miejsce na ogromną postać wyrastającą
przy krańcu łóżka.
Postać wyrosła jak dżin z butelki, poza tym, że butelką było ciało Doyle’a. Wielki
czarny koń wystrzelił w górę, jak coś, którego ciało powstało z wody i dymu, ponieważ
solidne ciało nie wystrzeliwuje w powietrze jak fontanna, czy dym wzrastający nad wielkim
ogniem.
Maeve i Sage weszli przez drzwi na czas, by zobaczyć jak koń staje się w pełni stabilny.
Postać psa zniknęła jak czarny dym, który opadł koło wielkich ciemnych kopyt.
Pies był wielkości małego kucyka, więc koń był dużo większy. Potrząsnął swoją wielką
czarną głową, prawie uderzając chrapami o sufit. Jego szyja była grubsza od mojego pasa.
Tupał po dywanie kopytami wielkości talerzy. Ruszał się niespokojnie na swoich wielkich
nogach, a nawet niewielki ruch sprawiał, że wszyscy cofali się. Wszyscy wpatrywali się w
niego. Kitto wydawał się bardziej przestraszony od innych. Przesunął się między obecnymi i
167
stanął przy drzwiach, myślę że tylko dlatego, że Maeve i Sage blokowali wyjście z pokoju.
Następna fobia, którą trzeba dodać do listy goblina.
- Niech mnie licho - Sage był tym, który przerwał ciszę.
- Prawdopodobnie – powiedział koń. To był nadal głos Doyle’a, ale zamiast warczenia
psa, był wyższy i prawie utracił zabarwienie podobne do zwierzęcego. Powiedzieć, że głos
konia brzmiał bardziej ludzko zdawało się dziwne, ale to była jednak prawda.
Doyle potrząsnął grzywą tak czarną, jak jego własne włosy.
- Nie byłem w tej formie od pierwszego umniejszenia mocy.
Rhys podszedł i przeciągnął dłonią w dół tej smukłej szyi. Ciało konia lśniło jak jakieś
ciemne klejnoty.
Chciałam podejść do niego, ale Mróz chwycił mnie mocniej, przyciskając bok mojego
nagiego ciała do przodu swojego, równie nagiego. Nie był podekscytowany, że jest tutaj.
- To nie koniec. Nie czujesz tego? – Wyszeptał.
- Co?
- Magia - odetchnął.
- Przyciskasz mnie do siebie, więc wszystko co czuję to ty. Dla mnie wszyscy jesteście
odczuwalni jak magia.
Spojrzał w dół na mnie, więc zobaczyłam w jego oczach, że nie wiedział tego
wcześniej.
- Więc sprawiamy, że nie wyczuwasz innej magii?
- Tak - przytaknęłam.
- To niedobrze - powiedział.
Potarłam moim ciałem o jego i poczułam, że natychmiast puchnie przy mnie.
- Kocham to - powiedziałam. – Kocham być z wami, wami wszystkimi.
Nie wiem, co chciał powiedzieć, ponieważ koń próbował stanąć dęba i zorientował się,
że nie było tu na to miejsca. Wyrósł nad nami jak jakiś czarny demon, kopyta przecinały
powietrze. Rhys rzucił się do tyłu, turlając się po podłodze tuż koło jego nóg.
Wielka postać zdawała się rozszerzać jak czarna peleryna, otwierając się od dołu i od
środka. Czarne skrzydła rozciągły się z tego otwarcia i postać konia rozpłynęła się jak dym,
lub czarna mgła. Kiedy mgła rozwiała się, na dywanie stał wielki czarny orzeł. Jego
rozpostarte skrzydła musiały mieć jakieś osiem stóp
18
, a może więcej. Jedno skrzydło ocierało
się o przeciwną ścianę i złożyło się. Tu po prostu nie było miejsca.
18
ok. 2,43 m
168
Stojąc, ptak był prawie tak wysoki jak ja. Nigdy nie byłam tak blisko przy tak wielkim
ptaku. Obrócił głowę tak, że zobaczyłam czarne oko na czarnym i było to dziwne, ale nadal
wyglądało jak Doyle’a.
Rhys stanął na nogi.
- Orzeł, ekstra. Nie wiedziałem, że byłeś ptakiem.
Hebanowy dziób otworzył się.
- Nigdy nie byłem.
Słowa brzmiały jeszcze wyższym tonem, głos był bardziej podobny do krzyku orła niż
do ludzkiej mowy.
Tym razem nikt nie starał się podejść bliżej. Nikt nie starał się go dotknąć. Przyciągnął
skrzydła do ciała, tylko na chwilę, kiedy znów je rozwinął, jego pierś otworzyła się, jak
płaszcz i Doyle wyszedł z niego w wirze ciemności, który ruszał się jak dym, ale pachniał jak
mgła.
Stał nagi przed nami przed sekundę, potem opadł powoli na podłogę. Chciałam
popędzić naprzód, ale Mróz nadal trzymał mnie mocno. To Rhys i Nicca dobiegli pierwsi do
niego. Doyle zdołał chwycić się jedną ręką.
- Jesteś ranny, Kapitanie? – zapytał Nicca.
- Do licha, to było przedstawienie. – Uśmiechnął się szeroko Rhys.
Myślę, że Doyle starał się uśmiechnąć, ale jego ramię zaczęło dygotać i powoli upadł,
aż położył się na boku na dywanie. Dziwnie, ale razem z ubraniem znikło wiązanie na jego
warkoczu i długi gąszcz jego włosów leżał rozwiany na podłodze.
- Puść mnie, Mróz, natychmiast!
- Chcesz biec do niego - powiedział, w jego głosie słychać było smutek.
Spojrzałam na niego.
- Tak, chcę biec do każdego z was, który jest ranny.
- Nie, Doyle jest dla ciebie kimś specjalnym, - potrząsnął głową.
- Tak jak i ty.
Potrząsnął znów głową. Oparł się o mnie, wyszeptał prosto w moją twarz.
- Od kiedy wszedł do twojego łóżka, oddaliłaś się ode mnie.
Odsunął się i puścił mnie. Patrzyłam na niego, aż wyprostował się i był wysokim,
przystojnym Mrozem. Imponującym, bezosobowym, aroganckim i wytrzymałym. Ale wyraz
jego szarych oczu był zraniony, zły.
Potrząsnęłam głową.
- Nie mam na to czasu.
169
Patrzył w dal, jakby mnie tu nie było.
Odwróciłam się do innych.
- Rhys, czy wszystko z nim w porządku?
- Aha, jest po prostu zmęczony. Myślę, że to przez pierwszą przemianę. Walczył jak
sukinsyn.
Głos Doyle’a był zmęczony, ale czysty.
- Im mniej walczyłem, tym łatwiejsze to się stawało.
- Dobrze. Połóż go do łóżka, niech odpocznie - powiedziałam i odwróciłam się z
powrotem do Mroza. Patrzyłam na niego, kiedy powiedziałam. – Wszyscy wychodzą, poza
Doylem, Rhysem i Mrozem.
Wszyscy popatrzyli na siebie.
- Po prostu do zróbcie, ludzie. Natychmiast.
Ja również byłam zmęczona. Zmęczeniem, które wychodziło poza fizyczne. I miałam
dosyć. Dosyć mojego pięknego Mroza. Zdecydowałam się być brutalnie szczera, ponieważ
próbowałam już wszystkiego innego.
Musiało być coś w moim głosie, ponieważ nikt się ze mną nie kłócił. Jakie to
odświeżające. Kiedy drzwi zamknęły się za nimi, Rhys pomógł Doyle’owi położyć się na
łóżku. Skierowałam całą moją uwagę na Mroza.
- Normalnie, zrobiłabym to na osobności, ale nikt mi nie ufa. Przez większość czasu, nie
mogę być bez jednego ze strażników za moimi plecami. Nie chcę żadnych nieporozumień,
Mrozie.
Mróz popatrzył się na mnie zimno.
- Rozumiem, że Doyle będzie dzisiejszej nocy w twoim łóżku.
Potrząsnęłam głową.
- Mrozie, to nie Doyle w moim łóżku odpycha mnie od ciebie. To ty mnie odpychasz.
Spojrzał w dal, jakby uważał, ale nic nie widział.
Klepnęłam go w pierś, mocno, ponieważ nie mogłam dosięgnąć jego twarzy.
Spojrzałam na niego, sprawiłam, że spojrzał na mnie i przez chwilę znów widziałam coś
prawdziwego w jego oczach, ale tylko przez chwilę. Potem znów były pełne zimnej arogancji.
- To dąsanie się musi się skończyć.
Popatrzył się na mnie zimnymi oczami.
- Ja się nie dąsam.
- Tak, dąsasz się - odwróciłam się do pozostałych mężczyzna na łóżku.
Rhys przykrywał Doyle’a kołdrą.
170
- Owszem, dąsasz się - przytaknął.
Doyle położył się ciężko na poduszce, jak gdyby uniesienie głowy było wysiłkiem.
- Dąsasz się, mój stary przyjacielu, dąsasz się.
- Nie wiem, co macie na myśli - powiedział Mróz - żadne z was.
- Jeżeli cokolwiek zrani twoje uczucie, dąsasz się. Zauważysz, że coś zagraża mojej
miłości do ciebie, dąsasz się. W trakcie dyskusji rzeczy nie idą tak jak chcesz, dąsasz się.
- Nie dąsam się.
- Dąsasz się, nawet teraz, w tej sekundzie.
Otworzył usta, zamknął je i na chwilę zakłopotanie pokazało się na jego twarzy.
- Nie wydaje mi się, żeby to było dąsanie. Dzieci się dąsają, nie wojownicy.
- Więc jak byś to nazwał? – Zapytałam z ręką na biodrze.
Wydawało się, jakby myślał przez chwilę.
- Tylko reaguję na to, co robisz. Jeżeli wolisz Doyle’a niż mnie, nic nie mogę zrobić.
Daję ci z siebie wszystko co najlepsze, ale to nie jest wystarczająco dobre.
- Miłość to nie tylko seks, Mrozie. Chcę, żebyś tego nie robił.
- Czego nie robił? – Zapytał.
- Tego – popukałam palcem w jego pierś – ta maska zimnego dystansu. Potrzebuję,
żebyś był prawdziwy, żebyś był sobą.
- Nie lubisz mnie, kiedy jestem sobą.
- To nieprawda. Kocham cię, kiedy jesteś sobą, ale musisz przestać pozwalać, by
wszystko raniło twoje uczucia. Musisz przestać się dąsać. – zrobiłam krok do tyłu, więc
mogłam patrzeć w jego twarz bez wykrzywiania szyi. – Kosztuje mnie wiele energii
martwienie się o to, jak coś przyjmiesz. Nie mam energii na chodzenie koło ciebie na
paluszkach, Mrozie.
Odsunął się od ściany.
- Rozumiem.
- Co robisz? – Zapytałam.
- Wychodzę. To jest to, czego chcesz, prawda?
Odwróciłam się do pozostałych mężczyzn.
- Proszę, możecie mi pomóc?
- Ona nie chce, żebyś wychodził - powiedział Rhys. – Kocha cię. Kocha cię bardziej niż
kocha mnie. – Nie brzmiało tak, jakby był zraniony, po prostu jak stwierdzenie faktu. W
końcu była to prawda. Nie mogłam się z tym kłócić. – Ale za każdym razem, kiedy
zachowujesz się zimno i arogancko, odpychasz Merry. Kiedy się dąsasz, odpychasz ją.
171
- Zachowanie zimnej arogancji, jak to nazwałeś, było tym, co ocaliło mój zdrowy
rozsądek przed królową.
- Nie jestem królową, Mrozie - powiedziałam. – Nie chcę zabawki w łóżku. Chcę króla
przy moim boku. Potrzebuję, żebyś dorósł.
Może to było głupie, by powiedzieć komuś setki lat starszemu ode siebie by dorósł, ale
było to niezbędne. Niestety.
Doyle odezwał się z nad poduszki, a w jego głosie słychać było wysiłek, jaki włożył w
mówienie.
- Gdybyś mógł pohamować swoje emocje, kochałaby cię jak nikogo innego. Jednak
gdybyś mógł zrozumieć, nie byłoby walki.
Nie byłam tego całkowicie pewna, ale powiedzenie tego na głos nie pomogłoby. Więc
odpuściłam.
- Jakie ma znaczenie, kogo kocha, jeżeli nie ma dziecka - powiedział Mróz.
- Zdaje się, że dla ciebie to ma wielkie znaczenie - Doyle zamknął oczy, wyglądało
jakby zasnął.
- Nie wiem jak to zrobić. To jest przyzwyczajenie, które trwa wieki.
- Po prostu to zrób - powiedziałam. – Za każdym razem kiedy zaczniesz się dąsać, po
prostu powiem ci, żebyś przestał. Postaraj się przestać, kiedy to do ciebie dotrze.
- No, nie wiem.
- Po prostu spróbuj. – powiedziałam. – Tylko o to proszę. Tylko spróbuj.
Przybrał bardzo uroczysty wyraz twarzy, potem przytaknął.
- Spróbuję. Nadal nie zgadzam się z tym, że się dąsam, ale postaram się tego nie robić.
Uścisnęłam go. Kiedy odsunęłam się, uśmiechał się.
- Za to spojrzenie twoich oczy, mógłbym zamordować armię. Czy to mało?
Każdy kto myśli, że zamordować armię jest łatwiejsze, niż zrobienie porządku ze swoim
własnym emocjonalnym bałaganem powinien pójść na terapię. Ale jednak nie powiedziałam
tego głośno.
172
Rozdział 17
Rankiem złota bogini Hollywood płakała przy naszym kuchennym stole. Może to były
hormony związane z ciążą, a może nie. Maeve lubiła udawać, że to Gordon był z ich dwójki
mądrzejszy, ale prawda była taka, że kiedy tego chciała, miała bardzo bystry umysł. Logiczny
i niebezpieczny umysł. Była mistrzynią podstępów, kiedy je obmyślała i kiedy zwodziła.
Płacz mógł oznaczać prawdziwe emocje lub próbę manipulacji mną. Nie chciałam, żeby była
smutna, ale w pewien sposób miałam nadzieję, że jest. Jeszcze bardziej nie chciałam, żeby jej
umiejętności były skierowane przeciwko mnie. Była znów boginią Conchenn, a kobiety i
mężczyźni lepsi ode mnie, przez wieki nie byli w stanie powiedzieć jej nie.
Stałam w drzwiach, zastanawiając się nad ucieczką, ale wahałam się za długo. Podniosła
głowę i zobaczyła mnie załzawionymi, ucałowanymi przez błyskawicę oczami. Jej włosy były
żółtoblond od magii, jaką zazwyczaj używała, ale jej oczy były prawdziwe. Oczywiście była
Seelie sidhe, jej cera była idealna. Nie miała na tyle przyzwoitości, by mieć krosty lub
podkrążone oczy. Chociaż dotykała chusteczką nosa, nie był czerwony. Gdy ja szlocham, mój
nos, a czasem oczy stają się czerwone. Maeve prawdopodobnie mogłaby płakać przez setki lat
i nadal wyglądałby idealnie.
Wytarła oczy.
- Jesteś ubrana do wyjścia.
W jej głosie było słychać łzy, których nie widać było na jej skórze. Pociągnęła nosem,
jak gdyby płakała przez godziny. Coś w jej głosie zabrzmiało mniej idealnie, a to sprawiło, że
poczułam się lepiej. Pewnie to moja próżność, lub może nawet niepewność, ale taka była
prawda.
Powiedziała, że jestem ubrana do wyjścia, a nie, że dobrze wyglądam. To było
zawoalowaną zniewagą. Jeżeli istota magiczna stara się dobrze wyglądać, to obrazą jest nie
pogratulować jej, nawet jeżeli nie popierasz jej wyboru. A ja wystroiłam się dzisiaj.
Wiedziałam, że spotkam nie tylko moją ciotkę, królową i jej ekipę, ale też reporterów. Za
każdym razem, kiedy opuszczaliśmy dom Maeve, byli tam reporterzy.
Czarna, sięgająca kostek spódnica otulała biodra i spływała w dół moich nóg. Zrobiona
była z materiału, którego nie zawdzięczamy naturze, więc nie wymnie się w samolocie.
Czarny, skórzany pasek z dopasowaną sprzączką podkreślał moją wąską talię. Na zieloną,
obcisłą, jedwabną koszulkę ubrałam czarny żakiet skrojony jak bolerko. Antyczne złote
kolczyki ze szmaragdami podkreślały zieleń oczu. Wysokie do łydki czarne buty znikały pod
173
spódnicą. Były z błyszczącej skórki, która odbijała światło, a obcasy były wysokie na 3 cale
19
.
Pomyślałam, że szmaragdowozielona koszulka będzie pasować do zieleni moich oczu, a
dopasowana będzie podkreślać moje piersi. Zazwyczaj noszę krótsze spódnice, ale to był
styczeń w St. Louis i pokazanie nóg nie było warte zmarznięcia. A spódnica powiewała, kiedy
się poruszałam, dając wrażenie swobody, jakbym kołysała się na wietrze.
Myślałam, że wyglądam dobrze, zanim Maeve nie wypowiedziała swojego zdania tak,
hm… ostrożnie.
- Rozumiem, że nie akceptujesz mojego stroju. – powiedziałam i wyciągnęłam
czajniczek do herbaty spod osłonki. Galen szukał w Los Angeles i znalazł godną bogini
osłonkę na czajniczek, która pomagała utrzymywać naszą herbatę ciepłą. Większość
mężczyzn woli mocną, czarną herbatę na śniadanie zamiast kawy – Rhys jest wyjątkiem. On
po prosu sądzi, że twardy detektyw nie powinien zadowolić się herbatą, więc pije kawę. Jego
strata. Więcej herbaty dla mnie.
Spojrzała na mnie, prawie zaszokowana.
- Zapominam czasami, że jako dziecko dorastałaś pomiędzy ludźmi. Chociaż, szczerze
mówiąc, jesteś bezceremonialna nawet jak na ludzkie standardy. – Znów wytarła oczy, ale nie
było w nich więcej łez, po prostu przejechała po suchej twarzy. – Nie graj ze mną w gierki.
Dodałam śmietankę i cukier do mojej herbaty i zamieszałam patrząc na nią.
- Jakie gierki?
- Jestem na ciebie zła, dlatego zasugerowałam, że nie wyglądasz dobrze. Nie powinnaś
pytać mnie, co myślę o twoim stroju. Powinnaś po prostu zmartwić się, że myślę, że źle
wyglądasz. To powinno podkopać twoje zaufanie.
Upiłam herbaty.
- Dlaczego to robisz?
- Ponieważ twoją winą jest to, co zdarzyło się zeszłej nocy.
- Co jest moją winą?
W jej ust wyrwał się dźwięk podobny do szlochu.
- Miałam seks z tym… tym fałszywym sidhe.
Zmarszczyłam brwi, potem zdałam sobie sprawę, co ma na myśli.
- Masz na myśli Sage’a?
Przytaknęła i pojawiły się świeże łzy. W rzeczywistości położyła głowę z powrotem na
jasnym sosnowym stole i zaszlochała. Szlochała tak, jakby serce miało jej pęknąć.
19
ok. 7,60 cm
174
Odłożyłam moją herbatę i podeszłam do niej. Nie mogłam stać i słuchać tego łamiącego
serce dźwięku. Słyszałam go wystarczająco często podczas ostatnich kilku tygodni, kiedy jej
mąż zmarł, chociaż ostatnio już rzadziej. Cieszyłam się, że mniej płacze. Większość
opowieści mówi o tym, co zdarza się, kiedy biedny śmiertelnik zakocha się w kimś
nieśmiertelnym i jak źle to się kończy, ale Maeve pokazywała inną stronę tych historii. Kiedy
nieśmiertelny naprawdę zakocha się w śmiertelniku, to ostatecznie kończy się źle dla
nieśmiertelnego. My umieramy, oni nie. Proste, okropne, prawdziwe. Patrzenie jak Maeve
opłakuje Gordona sprawiło, że martwiłam się, co to stanie się ze mną i moim małżonkiem
sidhe. Ostatecznie, kogokolwiek nie poślubię, w końcu zostanie wdowcem. Nie ma wyjścia z
tej sytuacji. To niezbyt miła myśl.
Dotknęłam jej ramienia, a ona zapłakała mocniej.
- Czy Sage skrzywdził cię? – Zapytałam i myślałam, że to głupie pytanie, już w chwili,
kiedy je zadałam.
Podniosła głowę wystarczająco, by przesłać mi załzawioną wersję jej „Jak śmiesz”
twarzy. Odezwała się zakatarzonym głosem.
- Nie mógłby skrzywdzić księżniczki z Dworu Seelie.
Poklepałam ją po ramieniu.
- Oczywiście, że nie. Przepraszam, że to powiedziałam. Ale jeśli cię nie skrzywdził, to
dlaczego płaczesz? Seks nie mógł być aż tak zły.
Załkała mocniej chowając twarz w dłoniach.
- To było cudowne. – Wydawało mi się, że tak powiedziała, ale tak mamrotała, że nie
byłam pewna.
Nadal nie rozumiałam, dlaczego była tak smutna, ale jej ból był prawdziwy. Uścisnęłam
jej ramiona, przyciskając policzek do jej włosów.
- Jeżeli był cudowny, to dlaczego płaczesz?
Powiedziała coś, ale nie było słychać przez płacz.
- Przykro mi Maeve, ale nie rozumiem.
- Nie powinien być taki cudowny.
Byłam szczęśliwa, że nie widzi mojej twarzy, ponieważ prawdopodobnie wyglądałam
na tak zakłopotaną, jak się czułam.
- To był twoje pierwsze skosztowanie sidhe od wieku. Oczywiście, że było cudowne.
Obniżyła dłonie i obróciła się, by spojrzeć na mnie. Podniosłam się, by zrobić jej
miejsce.
175
- Nie rozumiesz – powiedziała. – On nie jest sidhe. To kłamstwo, iluzja, jak jabłoń w
moim domu. Znikła dziś rano.
- Drzewko?
Przytaknęła.
Zmarszczyłam brwi. Nie mogłam pomóc.
- Ale dotykałam go
,
kory, kwiatów. Czułam ich zapach. Były prawdziwe. Iluzja może
pewne rzeczy ukrywać, sprawić, że coś wygląda inaczej, ale nie może zrobić czegoś z
niczego. Musiało być tam coś prawdziwego, by iluzja mogła się doczepić.
- Normalnie tak, ale kiedyś sidhe mogli budować iluzje tak solidne, że można było
przejść po nich. Myślisz, że te opowieści o zamkach w powietrzu były tylko bajką, Merry?
Kiedyś sidhe mogli to robić. Mogliśmy tworzyć coś z niczego. Rzeczy z czystej magii, która
była tak realna jak nic w życiu.
- Więc to było prawdziwe drzewo - powiedziałam powoli.
- Tak, prawdziwe, dopóki magia trwała. Gdyby na drzewie były jabłka, moglibyśmy je
zjeść i poczulibyśmy je w brzuchu. To był sposób, w jaki żywiły się magiczne zwierzęta.
Były magiczne i mogły się odradzać.
- Wiem, że były takie iluzje, które były rzeczywiste, ale mój ojciec powiedział, że te
umiejętności straciliśmy wiele lat temu.
- Tak było - przytaknęła.
- Więc te umiejętności wróciły do nas razem z inną magią?
- Tak. – Uśmiechnęła się bladą wersją uśmiechu, jaki uwieczniony był na tysiącu hitów
filmowych. Wzięła moją rękę w swoje dłonie. – To ty przyniosłaś tę magię z powrotem do
nas, Merry. Ty i twoja moc.
Potrząsnęłam głową.
- Nie, nie ja, Bogini. Nie zrobiłabym niczego bez jej boskiej pomocy.
- Jesteś za skromna - powiedziała.
- Może - powiedziałam i nic nie mogłam poradzić, że dodałam – jednak, oczywiście
kiedy tak źle oceniłaś mój ubiór, trudno nie być pokornym.
Przez chwilę nie mogła wytrzymać spojrzenia moich oczu.
- Przykro mi, ale chciałam cię zranić.
Uścisnęłam jej rękę, a potem wysunęłam ją z jej uścisku.
- Dlaczego?
- Ponieważ winię cię za to, że Sage uwiódł mnie ostatniej nocy.
- Rhys powiedział, że to ty uwiodłaś jego - zauważyłam.
176
Zaczerwieniła się.
- Prawda. Ciężko to przyznać, ale to prawda. Zobaczyłam go, lśniącego w ciemności.
Świecił jak złoty księżyc. Ja… - Odwróciła się, więc nie mogłam widzieć jej twarzy. –
Wiedziałam, że nie jest jednym z twoich mężczyzn. Pomyślałam, że mnie nie odrzuci i nie
zrobił tego.
- Uwiodłaś go. To było wspaniałe. A teraz żałujesz poniewczasie? – Spytałam.
- To niemądre, prawda.
- Istoty magiczne nie ubolewają nad seksem, Maeve
- Nigdy naprawdę nie byłaś częścią Dworu Seelie, Merry. Nie wiesz, jakie panują tam
zasady.
- Wiem, że każdy, który nie jest czystej krwi, jest uważany za gorszego, bez względu na
talenty jakie posiada, czy magię.
Odwróciła się na krześle, wystarczająco, by móc znów na mnie spojrzeć.
- Tak, tak.
- Nie sądziłam, że nadal tak uważasz.
- Wcześniej uważałam.
Starałam się zrozumieć, o co jej chodzi.
- Jesteś smutna, ponieważ sprawiło ci radość bycie z kimś, kto nie jest czystej krwi
sidhe?
- Jestem smutna, ponieważ Sage nie jest księciem na naszym dworze. Jest istotą
magiczną, którą magia doprowadziła do stania się czymś więcej, ale nie jest sidhe. Nigdy nie
będzie prawdziwym sidhe. Nawet za sto lat, nawet z trójkolorowymi oczami, nigdy nie będzie
sidhe.
- Widzisz teraz, jacy są. – Odezwał się Mróz od drzwi. Żadna z nas nie słyszała jak
przyszedł i obie podskoczyłyśmy.
Był ubrany w klasyczną białą koszulę, krawat i spodnie, ale krawat był srebrny, tylko
odrobinę jaśniejszy niż włosy, które lśniły na jego ramionach. Spodnie były ciemnoszare, z
grubego materiału, bardzo dobrze uszyte, luźniejsze z przodu i bardziej obcisłe z tyłu.
Wyglądał wspaniale. Błyszczący srebrny krawat w paski i dopasowane go tego mankiety u
koszuli lśniły, kiedy szedł przez pokój. Nosił ciemnoszare buty, częściowo ukryte pod kantem
nogawek.
- Kto jaki jest? – Zapytałam.
- Seelie. – Powiedział „Seelie”, jakby to było jakieś brzydkie słowo. W taki sposób
większość Seelie akcentuje słowo „Unseelie”.
177
Maeve wstała od stołu.
- Jak śmiesz!
- Co jak śmiem? – Zapytał i przesunął się w naszą stronę.
- Jak śmiesz znieważać Seelie.
- Oni mówią to samo o nas - powiedział Mróz, nie mogłam zmierzyć poziomu złości,
jaką w nim wyczuwałam. Miałam nadzieję, że ta złość nie była nową formą dąsania się.
Wymienianie jednego problemu na drugi nie było tym, co miałam na myśli.
Maeve otworzyła swoje kształtne usta, potem je zamknęła. Nie mogła zarzucić mu
kłamstwa, ponieważ to była prawda.
- Nie wiem co powiedzieć - odezwała się w końcu bardziej przygnębionym głosem.
Mróz odwrócił się do mnie.
- Nigdy nie dotknęłaby Sage’a, gdyby była częścią złotego dworu.
- No, nie wiem - powiedziałam. – Wiem, że niejeden Seelie zbrukał swoje ciało z kimś
spoza dworu.
Potrząsnęła głową, jej włosy zalśniły w świetle jak małe diamenty, które nosiła. Żadna
biżuteria nie mogła konkurować z jej włosami.
- Uar Okrutny poślubił twoją babkę by przerwać klątwę. Związek Besali z twoim ojcem
był częścią traktatu. Uwierz mi, Merry, nikt z błyszczącego dworu nie wejdzie ochoczo do
waszego łóżka. Powinieneś o tym wiedzieć, Jackie Frost.
20
Skrzywił się, ale nie cofnął, tylko obrócił do niej i przesunął się wystarczająco blisko,
by naruszyć jej osobistą przestrzeń jak na amerykańskie standardy. Kiedy się nie cofnęła,
naruszył jej przestrzeń jak na standardy istot magicznych. Prawie się dotykali, na całej
długości swoich ciał. Nie miało to podtekstu erotycznego, miało zastraszyć. Mróz był wyższy,
ale tylko o kilka cali. Spoglądali sobie nieprzyjaźnie w oczy.
Patrzyła na niego, ale jej słowa były skierowane do mnie.
- On nie zawsze był sidhe. Wiedziałaś o tym?
Jej głos był wysoki, ale słychać było w nim złośliwość, która mogła przerodzić się w
burzę.
- Tak - powiedziałam - Znam pierwotną postać Mroza.
20
W anglosaskim (i/lub germańsko- nordyckim folklorze) Jack Frost (Dziadek Mróz) pojawia się
jako magiczna
postać uosabiająca zimno, mróz i zimową pogodę. Wg tradycji jest odpowiedzialny za zdobienie
szyb
kryształowo - mroźnymi wzorami.
178
Spojrzała na mnie, na jej twarzy pokazało się zaskoczenie.
- Pewnie nie powiedział ci chętnie.
Potrząsnęłam głową.
- Pokazał to chętnie swoją magią. Widziałam go tańczącego na śniegu. Wiem, kim jest,
wiem, kim był i to nic nie zmienia.
Jej urocza twarz zmieniła wyraz z zaskoczenia na zdumienie. Odeszła na krok od niego i
chwyciła mnie za rękę.
- Oczywiście, że to zmienia twoje uczucia. Myślisz, że był sidhe, a okazało się, że jest
jedynie szronem doprowadzonym do życia.
Spojrzałam w dół na jej dłoń, a moja twarz musiała mieć nieprzyjazny wyraz, który
odzwierciedlał to, co czułam, ponieważ odsunęła się ode mnie.
- Ty tak myślisz. Ty naprawdę tak myślisz! To nie ma dla ciebie znaczenia.
Potrząsnęłam głową.
- Żadnego.
Wyglądała na zakłopotaną.
- Nie rozumiem tego.
- Ostatniej nocy doszłaś do swoich mocy jako Conchenn. Spałaś ze swoim pierwszym
sidhe od wieku. Obudziłaś się rano i nie mówisz już jak Maeve Reed. Mówisz jak następny
wysoko urodzony Seelie. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego Seelie wykorzystują wiktoriańskie
podejście do seksu. To takie niepodobne do istot magicznych.
- Jak możesz nie rozumieć, Merry? Spanie z ludźmi może być wybaczone, ale nie
pieprzenie istot magicznych. Ostatniej nocy zachowałam się dziwacznie i prostacko. Byłam
upojona magią. Ale dzisiejszego ranka otrzeźwiałam.
- Ale zostałaś wygnana z Dworu Seelie, Maeve, A Dwór Unseelie nie dba o
pochodzenie, ale o rezultaty. Nie jest ważne, skąd pochodzisz, ale co możesz dla nas zrobić.
Potrząsnęła głową.
- Nie mogę osłonić swoich oczu. Nie mogę użyć mojej osobistej magii, by je okryć i nie
wiem dlaczego. Nosiłam tę osłonę przez dekady. Była prawie bardziej rzeczywista od mojej
prawdziwej postaci, ale nie jestem zdolna ukryć moich oczu. Dałaś mi moc, Merry, ale
również czegoś mnie pozbawiałaś.
- Więc to moja wina, że pieprzyłaś Sage’a?
- Może - powiedziała, ale nawet w tym jednym słowie słychać było wątpliwość. Sama w
to nie wierzyła.
179
- Nie ma naprawdę znaczenia, co Dwór Seelie myśli o twoim zachowaniu, Maeve. Jeżeli
tam wrócisz, Król Światła i Iluzji będzie chciał zobaczyć twoją śmierć. Możesz dołączyć do
Dworu Unseelie, jeżeli pojedziesz z nami. Możesz być w sercu krainy faerie jeszcze tej nocy.
W chwili kiedy to powiedziałam, zobaczyłam złość na jej twarzy, zanim ją ukryła.
Uśmiechnęła się swoim sławnym uśmiechem.
- Jestem Seelie sidhe, Merry, nie Unseelie.
- Byłem kiedyś członkiem złotego dworu - powiedział Mróz.
- Nigdy nie byłeś członkiem dworu, Jackie Frost. Nigdy!
Uśmiechnął się do niej zimno.
- Pozwól mi poprawić się. Byłem kiedyś ledwo tolerowany na dworze piękna i iluzji.
Tolerowany, ponieważ kiedy moce innych blakły, moje rosły. Nie z powodu jakiś mocy
sidhe, ale z powodu ludzkich umysłów. Pamiętali mnie, kiedy zapomnieli ciebie, piękne
lśniące bóstwo. Mały Jakual Frosti, Jackie Frost, Jack Frost. – Znów podszedł do niej bliżej, a
tym razem lekko się przed nim cofnęła. – A kto nadal mówi o Conchenn? Gdzie są poematy o
tobie, piosenki? Dlaczego pamiętają mnie, a nie ciebie.
- Nie wiem - powiedziała cichym głosem.
- Ja również nie wiem, ale tak jest. – Przysunął się do niej bliżej, wystarczająco blisko,
że mógł ją pocałować. – Mnie pamiętają, kiedy tak wielu zapomnieli. Oto tajemnica.
Zaczął świecić, jak gdyby w głębi jego ciała uwięziony był księżyc. W jego oczach
rozbłysło światło sprawiając, że były prawie tak srebrne, jak jego włosy. Powiew jego mocy
wypełnił powietrze, owijając go lśniącą otoczką włosów. Stał przed Maeve, jak jakaś
metaliczna wizja, przypominając płynne srebro.
Nie mogła stać tak blisko jego mocy i na nią nie odpowiedzieć. Na to była zbyt długo
pozbawiona dotyku sidhe. Potrzeba nie może być zaspokojona w ciągu jednonocnej okazji,
kilkoma łykami mocy. Głód staje się przez to jeszcze głębszy.
Jego moc doprowadziła ją do złotej gorączki, zmieniając kolor jej włosów na biały
blond i wypełniła powietrze falowaniem. Byli tak blisko siebie, że ich moce pomieszały się,
stworzyły pomiędzy nimi żółto- srebrną linię. To nie była boskość, ale jedynie moc sidhe.
Patrzyłam na nich i zrozumiałam, dlaczego moi ludzcy przodkowie myśleli, że jesteśmy
bogami. Teraz prawdopodobnie pomyliliby nas z aniołami czy Marsjanami. Patrzyłam na
nich, lśniących i nawet przez światło widziałam ogromną potrzebę seksu na twarzy Maeve.
Mróz nie wyglądał na spragnionego, raczej na zadowolonego. Pochylił się i przycisnął swoje
lśniące wargi do jej ust. Był to prosty pocałunek, ale jego moc wepchnęła się do niej jak
włócznia srebrnego światła. Zobaczyłam długi snop mocy prawie przepoławiający jej
180
złotożółte światło. Na chwilę jej światło ściemniało, przy rdzeniu, przechodząc w błysk
pomarańczowego i czerwonego jak prawdziwy płomień. Wtem Mróz cofnął się, aż Maeve
lśniła sama.
- Wolałabyś nie dopuścić mnie do swojego ciała, nawet pamiętając dotyk ciała Sage’a.
Moc Maeve zblakła trochę.
- Mogłam wziąć pomniejsze istoty magiczne do mojego łóżka przez ostatnie sto lat.
Wygnanych tak jak i ja. Ale nie robiłam tego, bo miałam nadzieję, że któregoś dnia dwór
przejrzy perfidię Taranisa, a kiedy on umrze, będę mogła wrócić. Wybaczyliby mi moich
ludzkich kochanków, Seelie zawsze kochają ludzkie ciało w ciemności. Ale nie brukają się,
zadając się z pomniejszymi istotami magicznymi. Nie robią tego, aby mogli kiedyś odzyskać
znaczenie na wysokim dworze faerie.
- Jest więcej niż jeden dwór faerie - powiedział Mróz.
Potrząsnęła głową.
- Nie, nie ma. Nie dla mnie.
- Ta postawa stanie się nużąca, zanim nasza wizyta u Seelie dobiegnie końca.
- Mrozie, ty po prostu nie pamiętasz, jacy oni są. Nie zobaczysz tam nudy.
Westchnął.
- Pamiętam to aż za dobrze, Maeve. – Przez chwilę wyglądał na smutnego. – Nie
chciałbym wracać tam i patrzeć, jak traktują nas jak gorsze istoty.
- Więc zostań tutaj, ze mną. – Odwróciła się do mnie. – Nie jedź, Merry. Taranis chce,
żebyś odwiedziła go z jakiegoś powodu. On nie robi niczego bez powodu, a to na pewno nie
będzie powód, który ci się spodoba.
- Wiem - powiedziałam.
Zacisnęła ręce w pięści.
- Wiec dlaczego jedziesz?
- Ponieważ będzie królową Dworu Unseelie, i nie może zaczynać rządów od pokazania
strachu przed Taranisem - powiedział Doyle od drzwi.
- Ale obawiacie się Taranisa - powiedziała Maeve. – Wszyscy się boją.
Doyle wzruszył ramionami. Był ubrany w czarne dżinsy wsunięte w czarne buty do
kostek, czarny podkoszulek, czarną skórzaną kurtkę. Nawet zapięcie jego paska było czarne.
Jedynym kolorowym akcentem były srebrne kolczyki, które upiększały jego szpiczaste uszy.
W jednym z płatków ucha miał nawet diamentowy ćwiek.
- Boimy się, czy nie, musimy pokazać odważną twarz.
181
- Czy to jest warte, żeby dla tego umierać? Czy to jest warte narażania Merry na śmierć?
– Wskazała na mnie dramatycznym gestem, ale była aktorką. Poza tym sidhe są bardzo
dramatyczne, nawet bez szkolenia.
- Jeżeli Taranis zabije Merry, Królowa Andais zabije jego.
- Uwolnił Bezimiennego, by spróbować zabić mnie. Żebym nie mogła wyjawić jego
sekretów. Czy naprawdę myślisz, że zawaha się wywołać otwartą wojnę pomiędzy dworami?
- Nie powiedziałem nic o wojnie, Maeve.
- Powiedziałeś, że królowa zabije Tarasina, to oznacza wojnę.
Doyle potrząsnął głową.
- Za zamordowanie następcy jej tronu, myślę, że Andais może zrobić jedną z dwóch
rzeczy. Albo wyzwie go na pojedynek, którego Taranis nie chce, albo dyskretnie wyśle
zamachowca.
- Masz na myśli, że ty zabijesz Taranisa - powiedziała Maeve.
- Nie jestem już dłużej Ciemnością Królowej. – Podszedł i stanął za mną. – Słyszałem,
że ma nowego kapitana straży.
- Kogo? – Zapytał Mróz.
- Mistrala - odpowiedział Doyle.
- Przynoszący Burze. Długo nie cieszył się łaską.
Doyle przytaknął.
- Mimo to jest jej nowym mistrzem.
- Nie jest zamachowcem, nigdy nie był dyskretny. Przychodzi jak jego imię, z wielkim
wiatrem i hałasem. – Mróz był otwarcie pogardliwy.
- Ale Szept jest wystarczająco cichy, by to zrobić, - powiedział Doyle.
Mróz wyglądał na zaskoczonego. Maeve zmarszczyła się.
- Nie znam tych imion.
- Może ich imiona odchodzą w zapomnienie - powiedział Doyle. – Ale kiedy raz ich
poznasz, już więcej nie zapomnisz.
- Szept - powiedział Mróz. – Myślałem, że oszalał.
- Ja też słyszałem tę plotkę.
Pamiętałam Mistrala. Określiłabym go jako wstrętnego, głośnego, przechwalającego się
osiłka, szybkiego w gniewie, nie wybaczającego. Był jednak zbyt potężny, by go nie przyjąć
na ciemny dwór, kiedy go wykopali ze złotego. Królowa Andais upewniła się, że
przyjmowany jest każdy, kto ma wielką moc, ale nigdy go nie lubiła i nie używała go za
182
często. Upewniała się, że zawsze siedzi daleko od niej i dawała mu takie zadania, by go mieć
na oku.
Mistral był w niełasce przez całe moje życie, więc ledwie pamiętałam jego twarz, nie
mogłam sobie przypomnieć, czy rozmawiałam z nim kiedykolwiek. Mój ojciec myślał o nim
jako o głupcu.
- Nie pamiętam nikogo miedzy strażnikami, którego nazywaliby Szept. – powiedziałam.
- Nie zadowolił królowej, kiedyś, dawno temu - powiedział Doyle. – i ukarała go.
Oddała go w ręce Ezekiela w Korytarzu Śmiertelności - skrzywił się, spojrzał na Mroza - na
siedem lat, prawda?
Mróz przytaknął.
- Tak mi się wydaje.
Przełknęłam, zanim mogłam się odezwać.
- Był poddany torturom przez siedem lat. – Mój głos był zdyszany z przerażenia. Byłam
w Korytarzu Śmiertelności. Wiedziałam dokładnie, jak dobry w swojej profesji był Ezekiel i
nie mogłam sobie wyobrazić siedmiu lat jego uwagi i „starań”.
Obaj przytaknęli.
Nawet Maeve wyglądała blado. Dwór Seelie nie zezwalał na tortury, a przynajmniej nie
tego rodzaju, jakie praktykował Ezekiel. Mieli bardziej subtelne sposoby, magiczne, nie
robiące tyle bałaganu, mniej osobiste. Można zadać komuś straszliwy ból bez brudzenia sobie
rąk. Królowa Andais lubiła mówić, żelazo, żelazo
21
. Tortury przypuszczalnie robiły bałagan,
czy to było dobrze?
- Słyszałam opowieści o waszym Korytarzu Śmiertelności.
- Widzisz, Taranis nawet pozwolił, by jego dwór przyjął nasz strach, którym dręczy i
torturuje zwolenników– powiedział Mróz. – pozwolił swojemu dworowi stać się małpą ludzi.
- Jeżeli twój czas zaczyna się z siedemnastym wiekiem czy wcześniej - zauważyłam.
Mróz wzruszył ramionami, jakby kilka wieków nie miało znaczenia.
- Nazywaj to jak chcesz, ale to wasza królowa wyznacza takie kary, więc nie chcę być
częścią waszego dworu.
- Co Szept zrobił, że został skazany na siedem lat z Ezekielem? – Zapytałam.
- Nie wiem, czy ktokolwiek wie, poza Szeptem i królową - powiedział Mróz.
Spojrzałam na Doyle’a.
21
Sidhe nie tolerują żelaza, pali ich ciało i można je nawet zabić za pomocą żelaznej broni.
183
- Byłeś jej lewą ręką przez milenium lub dłużej. Nigdy nie opuściłeś jej boku, zanim nie
posłała cię tutaj, do Los Angeles. Ty wiesz, prawda?
Uśmiechnął się lekko.
- Jeżeli będzie chciała, by inni wiedzieli, Merry, powie im. Nie będę narażał nikogo,
dzieląc się tą szczególną prawdą.
Zostawiłam to. Nie chcę dawać Andais pretekstu, by wysłać kogokolwiek z nas do
Korytarza Śmiertelności. Mogłam żyć bez wiedzy o tym, dlaczego Szept zasłużył na siedem
lat, tak długo, jak nie będę musiała już nigdy wytrzymać ani minuty z Ezekielem.
Mróz obrócił się do Maeve.
- Odmawiasz pojechania z nami na Dwór Unseelie, nawet jeżeli wiesz, że Taranis może
próbować zabić cię, kiedy odjedziemy.
- Odprowadzicie mnie i nowych ochroniarzy na lotnisko.
- Jakaś ludzka ochrona, która prawie zabiła cię, starając się ochronić cię przed
Bezimiennym. Ci sami ochroniarze, którzy, gdybyśmy nie przyszli na czas, pozwoliliby
umrzeć tobie i twojemu mężczyźnie.
- Następnym samolotem polecę do innego kraju, daleko od króla i jego mocy.
- Prawdopodobnie będzie bezpieczniejsza, niż my, Mrozie. My wejdziemy prosto do
paszczy smoka, do serca jego mocy.
- Ale będzie bezpieczniejsza na Dworze Unseelie, pod opieką królowej. – powiedział
Mróz.
- Już o tym rozmawialiśmy - powiedział Doyle. – Koniec dyskusji.
Mróz spojrzał na Maeve.
- To nie tak, że nie cierpisz Dworu Useelie. Myślę, że boisz się ich, boisz się nas. To
twój strach, że kiedy wejdziesz raz w ciemny tłum i znów będziesz otoczona przez faerie,
nigdy go nie opuścisz.
- Ona zrobi ze mnie więźnia, dla mojego własnego bezpieczeństwa i nie będziecie
zdolni mnie uwolnić - powiedziała Maeve.
- Nie mogłabyś być więźniem, Conchenn, po prostu obejmujesz ciemność, bo światło
cię nie chce. Wielu lordów i lady Seelie stwierdziło, że ciemność nie jest tak obrzydliwa, jak
myśleli, lub ani w połowie tak straszna, jak ich uczono. – Zrobił krok w jej stronę, a ona o tyle
się cofnęła.
- Objęli ciemność, ponieważ nie mieli wyboru - powiedziała niemalże wściekłym
głosem. – Mogli wybrać ciemność, lub zostać wygnanymi z faerie na zawsze.
184
- Dokładnie - powiedział Mróz. – między nami nie ma więźniów. Szept mógł uciec z
Dworu Unseelie. Królowa nie musiała go przekonywać, bo wie, że kto opuści Dwór Unseelie,
nie ma gdzie odejść. Nie ma domu w faerie. Przyjmujemy prawo królewskie nie dlatego, że
nie mamy wyjścia, ale ponieważ nawet siedem lat udręki jest lepsze niż odrzucenie, tak jak ty
zostałaś odrzucona przez twojego króla.
Zobaczyłam łzy w jej oczach, kiedy przebiegła obok nas i wybiegła przez drzwi.
- Musiałeś to zrobić? – Spytał Doyle.
Mróz skinął głową.
- Tak, wydaje mi się, że musiałem. Sama zagraża sobie, odmawiając przybycia na Dwór
Unseelie. To głupie.
- Ani w połowie tak głupie, jak wejście na Dwór Seelie z własnej wolnej woli -
powiedział Doyle.
Obaj mężczyźni spojrzeli na siebie, coś przebiegło pomiędzy nimi. Ramiona Mroza
opuściły się trochę, zanim znów się wyprostował.
- Też nie podoba mi się ten plan.
- Jasno to określiłeś - powiedział Doyle.
Mróz popatrzył na mnie.
- Pojadę z Merry, ale mi się to nie podoba. – Uśmiechnął się, uśmiechem tak pełnym
tęsknoty, pełnym smutku, że aż ścisnęło mnie w piersi. – I boję się, słodka, słodka
księżniczko, tak jak i ty.
Mogłam kłócić się z nim, gdybym mogła, ale skoro zgadzałam się z nim, to byłoby
głupie.
- Najpierw odwiedzimy Dwór Unseelie, Mrozie, a potem dwór goblinów, dopiero
później Dwór Seelie.
Potrząsnął głową i jego uśmiech stał się gorzki.
- To co zobaczymy na dworze goblinów, nie będzie gorsze od grozy, jaka będzie nas
oczekiwać na naszym ostatnim przystanku.
Smutne, ale nikt się z nim nie kłócił.
185
Rozdział 18
To nie było tak, że osobisty odrzutowiec Maeve Reed nie był komfortowy, bo był.
Jedynym z nas, który nienawidził latania był Doyle. Szybko wybrał miejsce, zapiął się w nim
i mocno chwycił poręcze przy obrotowym siedzeniu. Zaraz zacisnął powieki i było wiadome,
że jeżeli kiedykolwiek zostaniemy zaatakowani w samolocie, Doyle nie będzie ani trochę
pomocny. Kiedy odkryłam jego fobię związaną z lataniem, sprawiło mi to przyjemność.
Dzięki temu wydawał się mniej idealny, mniej Ciemnością Królowej i zamachowcem. Teraz
zdawało mi się, że to było wieki temu.
Patrzyłam na niego przez wąskie przejście. Napięcie w jego ciele rozchodziło się w
powietrzu dookoła niego, prawie jak jakiś rodzaj mocy. Oczywiście, strach może być
pożywką dla magii.
- Mógłbym zapytać, o czym myślisz - Powiedział Mróz siedzący obok mnie. – Ale to
widać na pierwszy rzut oka.
Odwróciłam głowę patrząc na wyściełane siedzenie tak, że mogłam spotkać jego
spojrzenie.
- Tak? To o czym myślę?
- Myślisz o Doyle’u.
Nie był zły i nie dąsał się. Może jego głos nie był szczęśliwy, ale nie był nadąsany. To
był postęp.
- Myślę, że kiedyś jego strach przed lataniem sprawiał, że Doyle wydawał mi się w
mniejszym stopniu idealnym zabójcą królowej.
Jego twarz zastygła w zimną maskę.
- To nie wszystko.
Dotknęłam jego ręki.
- Nie dąsaj się o to Mrozie. Po prostu myślałam, że gdybyśmy zostali zaatakowani w
samolocie, to jest to jedyne miejsce, gdzie Doyle nie da z siebie wszystkiego. To wszystko.
Patrzyłam na niego, próbującego to przetrawić. Najwyraźniej nie było to proste, ale
usilnie próbował. Widząc to, nie dodałam, co jeszcze sobie myślałam. Nie wspomniałam, że
siedząc tutaj miałam szalone fantazje o Doyle’u, Mróz nie musiał o tym wiedzieć.
Zamierzałam cieszyć się nimi wszystkimi, ale zatrzymałam to dla siebie. Mróz starał się, a
karanie go za to, że jest bardziej zaborczy, niż zwykle są istoty magiczne, mogło tylko
zaszkodzić.
186
Ścisnęłam na chwilę jego ramię.
Rhys klęknął przede mną. Nosił swoją białą opaskę na oko z małą osadzoną w niej
perłą. Miał na sobie biały, jedwabny płaszcz, biały kapelusz i jasnokremowy garnitur.
Jedynym kolorowym akcentem był lodoworóżowy krawat. Wyglądał jak coś pomiędzy
lodowym człowiekiem, a duchem jakiegoś detektywa z 1940r., nawet schował swoje białe
loki pod kapeluszem. Bez rozpuszczonych włosów, cały w miękkich liniach i z ustami, które
zachęcały do pocałunków, sprawiał wrażenie młodszego. Był o setki lat starszy ode mnie, ale
klęcząc tutaj wyglądał, jakby nie przekroczył trzydziestki.
Uśmiechnął się do mnie.
- Doyle dał mi coś dla ciebie. – Spojrzał do tyłu na swojego dowódcę, nadal siedzącego
z mocno zaciśniętymi oczami. Odwrócił się z powrotem do mnie z chichotem. – Wiedział, że
będzie niedysponowany. – Skomentował zachowanie dowódcy, po czym wyciągnął białe
pudełeczko z pierścieniem z kieszeni swojego płaszcza.
Mój uśmiech zniknął.
- Muszę?
- Tak, musisz. – Nagle wyglądał o dekadę starzej, chociaż ani trochę mniej przystojnie.
Jego chłopięcość odeszła, jak gdybym tylko ją sobie wyobraziła.
Mróz pochylił się.
- To pierścień królowej, Merry, dostałaś go od niej. Jest jednym z symboli, że jesteś jej
następcą. Musisz go nosić.
- Nie miałam na myśli samego noszenia go - powiedziałam - ale z kielichem w
samolocie trochę martwię się, co będzie, jeżeli dodamy do tego magię z pierścienia.
Obaj mężczyźni popatrzyli na siebie i byłam pewna, że wcześniej o tym nie pomyśleli.
- Cholera - powiedział Rhys, - to może być problem.
Mróz spojrzał bardzo poważnie.
- Problem lub wybawienie. Kiedyś pierścień był wielkim reliktem mocy, nie tylko
wybierał królowej płodnych kochanków.
- Zabawne - powiedziałam. – Słyszałam, że pierścień jest wielkim reliktem, ale nikt,
nawet mój ojciec, nie powiedział mi, co ten relikt kiedyś robił. – Patrzyłam to na jednego, to
na drugiego, a oni wymienili jedno z tych spojrzeń, które mówiło, że żaden nie chce mi
powiedzieć.
- Co? – Zażądałam.
Westchnęli zgodnie. Rhys z powrotem przysiadł na piętach, nadal trzymając w ręce nie
otwarte pudełko.
187
- Kiedyś pierścień sprawiał, że żaden mężczyzna, na którego zareagował, nie mógł
oprzeć się Andais.
- To nie brzmi aż tak źle, jak można by sądzić z wyrazu waszych twarzy. Co jeszcze?
Wymienili następne spojrzenie.
- Dobra, idź na całość.
- Idź?- zapytał Mróz.
- To znaczy, żebyś jej po prostu powiedział - wyjaśnił Rhys. Był jednym z kilku
strażników, którzy nie spędzili ostatnich pięćdziesięciu lat ukrywając się pod wzgórzami.
Rhys miał nawet swój własny dom poza wzgórzami. Dom z elektrycznością, telewizją i
wszystkim. Był prawdopodobnie jedynym sidhe, który wiedział, kim był Humprey Bogart czy
Madonna.
- Pamiętasz tę chwilę z Kopciuszka, kiedy ona jest na szczycie schodów, a książę patrzy
na nią oszołomiony? – Zapytał Rhys.
- Tak - powiedziałam.
- A potem idzie w jej stronę, jakby nie miał wyboru.
Skinęłam głową.
- Tak.
- To nie do powstrzymania - powiedział.
- Masz na myśli, że jeżeli pierścień zareaguje na ciebie, jesteś jak zaślepiony uczniak.
Westchnął.
- Niezupełnie.
- To nie chodzi tylko o mężczyzn - powiedział Mróz.
Spojrzałam to na jednego, to na drugiego.
- Co masz na myśli?
Sage przysiadł w przejściu koło nas. Był ubrany w spodnie Kitto i rozcięty z tyłu
podkoszulek, dostosowany do skrzydeł. W pasie był szczuplejszy niż Kitto, więc był ściśnięty
paskiem. Nosił buty do joggingu Kitto zasznurowane tak mocno, jak się tylko dało, ponieważ
miał stopy węższe niż goblin. Górną część ciała miał owiniętą kocem, bo kurtka rozcięta z
tyłu nie utrzymywała ciepła. Potrzebował ciepłej wełnianej peleryny, jaka została
zaprojektowana wieki temu, na rozmiar człowieka lub większych istot skrzydlatych. Nicca
również zmarznie, kiedy wylądujemy. Powiadomiliśmy strażników, którzy mieli spotkać się z
nami na lotnisku, żeby przywieźli ze sobą peleryny. Ale póki co, Sage był owinięty w koc, tak
jakby już było mu zimno. Nie miał dopasowanych ubrań do swojego nowego rozmiaru.
- Starają się delikatnie powiedzieć ci, Księżniczko, że kiedyś pierścień był swatem.
188
Skrzywiłam się.
Westchnął.
- Och, być znowu młodym. – Ale powiedział to, jakby to było coś złego. – Pierścień
wskazuje płodne związki, ale nie tylko przez dotyk nagiej skóry, ale także na odległość, na
pierwszy widok. Oboje, kobieta i mężczyzna czują się beznadziejnie zakochani i żyją razem
szczęśliwie na zawsze.
- Królowa Andais nie wydawała mi się nigdy typem „szczęśliwa na zawsze”.
- Ona kontroluje pierścień, Merry, jak dobrą broń lub narzędzie. Urządzała wielki bal i
zapraszała wszystkie nadające się do małżeństwa sidhe i kilku z nas, pomniejszych, do
posługi przy stole, do zabawy. Potem stawała blisko drzwi i kiedy każda z kobiet wchodziła,
dotykała jej pierścieniem i prawie zawsze ktoś do każdej dotkniętej podchodził. Spadali na
siebie jak pożądliwe barany, po kilku miesiącach mieli dziecko, ślub i byli idealną parą.
Kiedyś, dawno temu, pierścień nie tylko wskazywał, które sidhe są płodne. Nie, on był
pierścieniem „szczęśliwi na zawsze”. Do tego go używaliśmy. Jak myślisz, skąd ludzie
wynaleźli te wszystkie głodne kawałki?
Podniosłam brew.
- Nigdy o tym nie myślałam. Wiem, że w rzeczywistości wiele opowieści faerie jest
właśnie tym, opowieściami.
- Ale ich fragmenty – wyciągnął bladożółtą rękę spod koca, wystarczająco by pokiwać
na mnie palcem – najbardziej zasadnicza część, pochodzi od nas, z prawdziwych historii. –
Skrzywił się. – Nie wszyscy z nas są Irlandczykami, Szkotami, czy czymkolwiek
pochodzącym z jakiejś części Wysp Brytyjskich. Jesteśmy tymi, którzy ocaleli z prawie
każdej części Europy.
- Jestem tego świadoma - powiedziałam.
- Więc działaj według tego, co wiesz. Na pewno Książę Essus powiedział ci, że niektóre
z opowieści faerie przekazują prawdziwe historie.
- Mój ojciec powiedział mi, że większość jest po prostu wymyślona.
- Większość - przyznał Sage, - ale nie wszystkie. – Znów pokiwał na mnie palcem. –
Więc jeżeli w swoich planach masz idealny związek, powinnaś to wiedzieć. A jeżeli nie masz,
też powinnaś o tym wiedzieć.
Spojrzałam na małe pudełko, które nagle wydawało się być dużo ważniejsze niż chwilę
wcześniej.
- To nie w ten sposób królowa go używała - powiedział Rhys - nie na sobie.
189
- Nie - powiedział miękko Nicca, stojąc za nami. – Kiedyś jej własna prawdziwa miłość
została zabita w bitwie i Królowa użyła mocy pierścienia by zapełnić swoje łóżko. Była
zdolna użyć go by sprawić, że inne sidhe będą porażone efektem elfa.
Odwróciłam się i spojrzałam na niego. Miał ubrane spodnie tak ciemnobrązowe, że
wydawały się prawie czarne i buty wsunięte pod spód. Włosy spływały na jego nagi tors,
ponieważ jego skrzydła były większe niż Sage’a. Chociaż staraliśmy się ubrać mu jedwabny
podkoszulek, w końcu się to nie udało. Skrzydła były za duże, zbyt dziwnie ukształtowane.
- Myślałem, że oszaleje po śmierci Owaina
22
. – Oczy Doyle’a były nadal zaciśnięte,
jego ręce ściskały poręcze fotela, ale jego głos brzmiał prawie normalnie. - Nikt nie zdawał
sobie sprawy, że pierścień ma dodatkowe moce, - kontynuował swoim spokojnym głosem. –
najwyraźniej działał jako rodzaj ochronnej magii dookoła par, jakie wybrał. To gwarantowało
szczęśliwe zakończenie, upewniało, że nie przydarzy się tragedia.
Rhys skinął głową.
- Moc pierścienia zaczęła słabnąć, wiedzieliśmy o tym, ponieważ wielkie bale ze
swataniem skończyły się dekady wcześniej. Sidhe przechodziły przez drzwi sali balowej i nikt
nie wychodził naprzeciw. Nie rozumieliśmy, że pierścień zapewnia nam bezpieczeństwo, a
nie tylko szczęście i płodność.
- Aż do bitwy pod Rodanem
23
- powiedział Mróz, - gdzie straciliśmy dwa tysiące
wojowników sidhe. Większość z nich było połączonych przez swatkę.
- To był pierwszy raz w naszej historii, że związek, który połączył pierścień, nie miał
szczęśliwego zakończenia, - powiedział Doyle.
- To nie był tylko jeden związek - powiedział Rhys, - ale były ich tuziny – potrząsnął
głową. – Nigdy nie słyszałem takiego lamentu.
- Niektórzy z pozostałych wybrali zniknięcie- powiedział Doyle.
- Masz na myśli samobójstwo -sprostował Rhys.
Doyle otworzył oczy tylko po to, by spojrzeć na Rhysa, potem zamknął je znów.
- Jak wolisz.
- Nie wolę, tylko taka jest prawda - powiedział Rhys.
22
Prawdopodobnie odwołanie do najstarszych mitów celtyckich czy wręcz preceltyckich, kiedy
czczono
przyrodę- drzewa i krzewy, m.in. ostrokrzew i cis. Imię Owain wprawdzie tłumaczy się jako
„młody wojownik”
lub „urodzony, by być szlachetnym”, ale także jako „urodzony pod cisowym krzewem” czy wręcz
„syn cisu”.
23
Nie mam pojęcia, o jaką bitwę chodzi. Nad Rodanem były dwie ważne dla Celtów - w 218 p.n.e. z
Hannibalem, w 105 p.n.e.
Bitwa pod Arausio, między germańskimi plemionami Cymbrów i
Teutonów a
Rzymianami. A może Mróz ma na myśli Cezara w Galii? Może też chodzić o jakąś bitwę, która nie
ma
odnośnika w naszej historii, w końcu cykl powieściowy opisuje alternatywną historię Ziemi.
190
- Zgoda - Doyle wzruszył ramionami.
Galen przesunął się powoli za nas.
- Czy pierścień kiedykolwiek wybrał komuś więcej niż jedną osobę?
Był ubrany cały w kolorze jasnej wiosennej zieleni.
- Chodzi ci o to, czy komuś kto owdowiał, pierścień wybrał kogoś innego? – Zapytał
Doyle.
- Chodzi mi dokładnie o to, co mówię- więcej niż jedną osobę dla kogoś. Mam na myśli,
że możesz mieć dziecko z każdym, kogo wybierze ci pierścień, ale czy pierścień może
wybrać tylko jedną osobę dla ciebie, tylko jedną, jedyną, z którą będziesz naprawdę
szczęśliwym, a nie tylko magicznie zakochanym?
Doyle znów otworzył oczy i odwrócił się, by patrzyć się na Galena.
- Nie wierzysz w związek dusz, jedną idealną miłość dla każdego?
Wydawało się, że to byłoby głupie pytanie, gdyby zadał je ktoś inny.
Galen spojrzał na mnie, potem zmusił się by odwrócić wzrok i spojrzeć w ciemne oczy
Doyle’a.
- Nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia. Wierzę, że prawdziwa miłość
potrzebuje czasu, by ją zbudować, tak jak przyjaźń. Wierzę w chwilowe pożądanie.
Przesunął się dokładnie za moje siedzenie. Mogłam poczuć go, jak jakiś ciepły płomień.
Chciałam, żeby położył ręce na tylnej części siedzenia, tak bym była bliżej tego ciepła. Tak
jakby mnie usłyszał, bo położył ręce tam, gdzie chciałam. Nie mogłam dotknąć głową jego
palców, ale to mi wystarczało. W jakiś sposób, siedząc tutaj z pudełkiem z pierścieniem, nie
byłam pewna, czy chcę dotknąć Galena, kiedy już założę pierścień. Byłam pewna, że nie
dotykanie nikogo to był najlepszy pomysł. Najpierw powinniśmy odkryć, jak pierścień i
kielich działają na siebie wzajemnie.
- Czy moglibyśmy dostać pozwolenie królowej, by nie nosić pierścienia wewnątrz
wzgórza? – Zapytałam.
- Nie - powiedział Doyle, - bardzo tego żądała.
Westchnęłam. Nie chcieliśmy, żeby Andais zdenerwowała się na nas. Na pewno nie.
- Dobrze, dajcie mi pudełko i cofnijcie się.
- To nie jest bomba - powiedział Rhys. – Tylko pierścień.
Skrzywiłam się do niego.
- Po tym co słyszałam, prawie wolałabym bombę. - Prawie dodałam w głowie.
191
Nie chciałam ograniczonego wyboru, jaki był tutaj i teraz obawiałam się, kogo pierścień
wybierze i dlaczego. Nie wierzyłam magii, jeżeli chodzi o serce. Piekielne dzwony. W ogóle
nie wierzyłam w sprawy sercowe. Czasami miłość była czymś zupełnie niesolidnym.
Rhys podał mi pudełko i po tym, jak powtórzyłam moją prośbę o prywatność, wszyscy
wstali i cofnęli się. Kitto przeszedł owinięty w koc na tył samolotu, ukrywał się. Ukrywał
swój strach przed metalem i nowoczesną technologią. Bał się tak wielu rzeczy, że wydawało
się to mniej niesamowite, że boi się samolotów, niż w przypadku Doyle’a, który nie obawiał
się prawie niczego.
Reszta mężczyzn podzieliła się na dwie grupy. Jedna stanęła dookoła Doyle’a, który
nadal siedział na swoim fotelu, chociaż teraz wszystko obserwował. Druga stanęła w tyle
samolotu.
- Otwórz to - powiedział Rhys, stojąc niedaleko Doyle’a.
- Ona się boi - powiedział Galen, a jego głos sięgnął krańca moich nerwów, które
szamotały się w moim brzuchu.
- Boi się czego? – powiedział Sage - Znalezienia idealnego związku? To głupi powód do
strachu. Większość oddałoby życie, by mieć taki problem.
- Ucisz się - powiedział Nicca.
Sage otwarł usta by ponarzekać, potem zamknął je, wyglądając na zakłopotanego, jak
gdyby nie był pewien, dlaczego słucha Nikki.
Spojrzałam na pudełko w mojej dłoni, oblizałam nagle wyschłe wargi i nie mogłam
zrozumieć, dlaczego tak się boję. Dlaczego boję się, że znajdę mojego idealnego partnera
tutaj, pomiędzy tymi mężczyznami. Nagle zdałam sobie sprawę, że to nie tego się bałam. A
co, jeśli pierścień nie znajdzie mojego idealnego partnera tutaj i teraz? A co, jeśli moim
idealnym partnerem nie jest żaden z nich? A co, jeśli to jest właśnie powód, dla którego
jeszcze nie zaszłam w ciążę?
Popatrzyłam na wszystkie twarze dookoła mnie. I zdałam sobie sprawę, że w jakiś
dziwny sposób kocham ich wszystkich. Oczywiście wszystkich ich cenię. Nie byłam też
pewna, jak Mróz i Galen przyjmą, jeżeli pierścień wybierze kogoś innego. Obaj przejawiali
bardzo nietypową dla faerie skłonność do zazdrości. Jeżeli Mróz nie zostanie wybrany, dąsy
jakie wtedy pokaże, z pewnością przewyższą wszystko, co widziałam do tej pory.
Spojrzałam na Galena, wiedziałam, że mnie kocha, naprawdę mnie kocha. I kochał
mnie, kiedy nie miałam szans na zostanie królową. Był jedynym, poza Rhysem, który jasno
pokazał, że chce był moim kochankiem, kiedy to mogło mu zapewnić tylko moje ciało i może
moją miłość. Galen był po prostu romantykiem. Wierzyłam, że jeżeli zajdę w ciążę z kimś
192
innym, przystanie na to, że nie może być moim mężem i moim królem. Ale myślę, że w głębi
serca wierzy, że jestem jego pokrewną duszą. Mógł ze mnie zrezygnować tak długo, jak był
wierny ideałom, które uważał za słuszne.
Spojrzałam z powrotem na pudełko. Jeżeli pierścień wybierze kogoś innego, Galen
może znaleźć nowe marzenia, nową miłość, nowe wszystko.
- Otwórz to - powiedział Rhys.
Wzięłam głęboki wdech, powoli wypuściłam powietrze i otworzyłam.
193
Rozdział
19
Pierścień był ciężkim, srebrnym ośmiokątem, nie był idealnie okrągły, jak gdyby
dopasowywał się do palców, które obejmował. Był właściwie zwyczajny, prawie wyglądający
na męski sygnet. Wewnątrz było wyrzeźbione kilka słów w antycznym celtyckim, nie
umiałam czytać w tym starym języku, ale znałam tłumaczenie. Znaczyło to „włóż”.
Nie było w nim nic zagrażającego. Wreszcie… dotknęłam czubkiem palca zimnego
srebra i nic się nie stało. Ale nic nie powinno się stać, dopóki pierścień nie znalazł się na
palcu. Był dosyć wybredny.
- Musisz go włożyć, Meredith, - powiedział Doyle. Prawie udało mi się przekonać ich,
by nazywali mnie Merry. To był znak, że wracamy do sztywnej formalności dworu.
Nienawidziłam tego.
- Wiem, Doyle.
- Więc wahanie się jest głupotą. Musimy poznać problemy, jakie może przynieść, zanim
wylądujemy. Na lotnisku będzie ludzka policja, by trzymać z dala reporterów, ale nadal będą
tam kamery i reporterzy, którzy będą chcieli sfotografować wszystko, co się wydarzy. Lepiej
niech zdarzy się teraz, tutaj na osobności. – Odwrócił siedzenie, by widzieć mnie lepiej, co
zmusiło go do puszczenia jednej poręczy fotela. Wiedziałam ile go to kosztowało. – Włóż go,
Meredith, Merry, proszę.
Skinęłam głową i wyciągnęłam pierścień z pudełka. Był ciepły w dotyku, ale nic więcej.
Wzięłam głęboki wdech, nie byłam pewna, czy powinnam się pomodlić, zanim go włożyłam,
czy też nie. Modlitwa nabrała zupełnie nowego znaczenia w ostatnich dwudziestu czterech
godzinach.
Wsunęłam pierścień na palec. Był na mnie za duży, ale prawie natychmiast poczułam
pierwszy przebłysk magii. Teraz był dokładnie w moim rozmiarze. Mała magia. Spojrzałam
na wszystkich.
- Nie czuję żadnej różnicy.
- Przestałaś go nosić, bo przy seksie obdarzał nas wstrząsami - powiedział Rhys. –
Nigdy nie działał na odległość.
- Nie na moim palcu - powiedziałam.
Uśmiechnął się szeroko.
- Może spróbujemy dotknąć nagiej skóry i zobaczymy, czy coś się zmieniło?
- Myślę, że to będzie mądre - powiedział Doyle.
194
Rhys wzruszył ramionami.
- To był mój pomysł. Jeżeli nie ma sprzeciwów, mogę być pierwszym królikiem
doświadczalnym. – Ruszył naprzód, ale odezwał się Mróz.
- Ja się sprzeciwiam.
Rhys zawahał się. Spojrzał na mnie, potem na Doyle’a i znów wzruszył ramionami.
- Jak sobie życzysz. I tak musimy sprawdzić pierścień więcej niż raz, by być pewnymi.
- Zgadzam się - powiedział Mróz. – Ale chcę być pierwszy.
Nikt się z nim nie kłócił, chociaż Galen wyglądał tak, jakby chciał. To był dowód, że
dorósł bardziej niż Mróz, skoro ustąpił mu miejsca.
Mróz podszedł i stanął przede mną, spojrzał w dół na pierścień na mojej ręce. Przesunął
swoją rękę w dół, w moim kierunku. Uniosłam swoją rękę na spotkanie jego. Jego dłoń
zamknęła się wokół mojej, jego palce dotknęły pierścienia.
To było tak, jakby wielka, niewidoczna ręka pieściła przód mojego ciała, jakby magia
mogłaby pieścić mnie po nagiej skórze, nie zważając na ubranie, nie widząc go. Mróz upadł
na kolana, jego oczy rozszerzyły się, usta na wpół otwarte, jakby zatrzymane pomiędzy
pożądaniem, a zaskoczeniem. Jego dłonie skręciły się dookoła moich, przyciskając się
mocniej do pierścienia. Magia odpowiedziała drugą falą pożądania, potężniejszą niż pierwsza.
Wniknęła w moje ciało, wciskając mnie w siedzenie, wyciskając łkanie z moich ust. Moje
ciało przeszedł spazm, który wyszarpnął moją rękę z ręki Mroza i przerwał kontakt z
pierścieniem.
Mróz na wpół opadł na podłogę, ledwo znajdując miejsce pomiędzy siedzeniami na
swoje szerokie ramiona. Dyszał i był słaby, a i ja nie czułam się dużo lepiej.
- Wiem, że Merry właśnie miała orgazm - powiedział Rhys - mały, ale prawdziwy. A ty
Mróz?
Potrząsnął głową, jakby mówienie było dla niego za dużym wysiłkiem. W końcu zdołał
odetchnąć.
- Prawie.
- Magia pierścienia była wcześniej rozpraszająca - powiedział Doyle - ale nie aż tak.
- Więc to Mróz? – Galen sprawił, że jego głos był neutralny i zmartwiony równocześnie.
Rhys uśmiechnął się szeroko i wspiął na siedzenia, by wcisnąć się pomiędzy fotele i
moje nogi.
- Myślę, że Mróz nie może jeszcze wstać.
- Pomóż mu podnieść się - powiedział Doyle.
195
Nicca zbliżył się, ale jego skrzydła przeszkadzały, więc poddał się i cofnął. Galen
pomógł Mrozowi usiąść na pobliskim siedzeniu, oczyszczając przejście i dając Rhysowi
przestrzeń, by mógł uklęknąć przede mną na jedno kolano.
- To nie tak duży upadek – powiedział uśmiechając się.
- Może wcale nie upadniesz -powiedział Galen.
Rhys popatrzył się na niego, ale nie zamierzał się drażnić.
- Jesteś zazdrosny, po to ja jestem następny.
Galen starał się powiedzieć jakiś żart, ale w końcu cofnął się.
- Aha, jestem.
Rhys dotknął moich ramion, odciągając moją uwagę od smutnej twarzy Galena z
powrotem do niego.
- Lubię wiedzieć, że dziewczyna patrzy na mnie podczas seksu.
Spojrzałam na niego.
- Wiesz jak to jest Rhys, mężczyzna otrzymuje tyle uwagi podczas seksu, na ile
zasługują jego umiejętności.
- Ooch - powiedział, przykładając rękę do serca, - to bolało. – Ale jego trójkolorowe oko
błyszczało humorem. – Skoro nie chcę wypaść z gry, pocałuję twoją rękę, zamiast po prostu
ją przytrzymać.
To sprawiło, że się zaśmiałam i nadal śmiałam się, kiedy jego dłoń zamknęła się ponad
moją, leżącą na kolanie. Nagle przestałam śmiać się, przestałam oddychać, przez jedna
chwilkę nie było nic poza falą wrażenia, jakby jeden zmysłowy puls przechodził w następny i
następny. To było aż jakiś głos odezwał się.
- Oddychaj, Merry, oddychaj - wtedy zdałam sobie sprawę, że tego nie robiłam.
Zaczerpnęłam gwałtownie powietrza i otworzyłam oczy. Dopiero wtedy zdałam sobie
sprawę, że je zamknęłam.
Rhys siedział na wpół oparty o siedzenie przede mną, z prawie pijanym uśmieszkiem na
twarzy.
- Och, to była niezła zabawa.
- Wiec to nie Mróz - powiedział Nicca.
- Nie - Doyle nie wyglądał na całkowicie szczęśliwego z tego powodu, chociaż nie
byłam pewna dlaczego. – Galen, ty następny - powiedział.
Rozległy się protesty, ale Doyle oddalił je.
196
- Nie, musimy wiedzieć, czy taka reakcja jest tylko na tych z nas, którzy mają boskość
czy na każdego. Jeżeli na każdego, to Merry nie może dotknąć strażników, kiedy wylądujemy
w St. Louis, nie przy reporterach czy policji.
- Powiedz mi jeszcze raz, dlaczego ludzka policja czeka na nas w St. Louis - powiedział
Rhys. Jego wzrok nadal był rozproszony, ale głos brzmiał prawie normalnie.
- Jeden z brukowców umieścił zdjęcia nas wszystkich pędzących ostatniej nocy do
domku gościnnego, z wyciągniętą bronią i niekompletnie ubranych. Ambasador przy dworach
nie wierzy królewskiej ochronie, że to nie była próba zamachu na księżniczkę, ale po prostu
nieporozumienie. Wierzę i królowa wierzy, że władcy St. Louis nie życzyliby sobie zostać
posądzeni o nie zapewnienie odpowiedniego bezpieczeństwa księżniczce. Jeżeli coś pójdzie
źle, będą mogli powiedzieć, że zrobili wszystko, co mogli.
W adcy St. Louis,
ł
czasami zapominałam, jak stary był Doyle i pozostali. Potem mówił
coś takiego i wiedziałam, że ich myśli i słownictwo kształtowało się w czasach przed
burmistrzem, kongresem i nowoczesnością.
- Ludzie nie zadawalają się dłużej niektórymi opowieściami królowej - kontynuował
Doyle. – Ambasador przy dworach jest bardzo nieszczęśliwy, że nie może pokazać im Księcia
Cela. Nie wierzy, że Cel po prostu wyjechał.
Brukowce pierwsze zaczęły spekulować, dlaczego Książę Cel, który był często
widziany w St. Louis i Chicago, w gorących nocnych klubach, nagle zdecydował się zostać w
domu. Gdzie był Książę? Dlaczego zniknął teraz, kiedy Księżniczka Meredith wróciła na
ziemię faerie? Ten ostatni nagłówek był trochę za bliski prawdy, ale nic nie mogliśmy z tym
zrobić. Ponieważ prawda – to, że Książę Cel był torturowany przez sześć miesięcy – nie
mogła być przekazana ludzkiej prasie czy nawet politykom.
Poza innymi zbrodniami Cel sprawił, że stał się obiektem kultu ludzkich wyznawców w
Kalifornii. Myślał, że to tak daleko od domu, że nikt go nie złapie. Nieszczęśliwie dla niego,
byłam w Los Angeles i pracowałam jako prywatny detektyw. Gdyby Cel o tym wiedział,
realizowałby swój plan gdziekolwiek indziej i postarał się mnie szybciej zabić. Jedną z zasad
rządu Prezydenta Thomasa Jeffersona, było to, że sidhe nigdy nie będą pozwalać uważać się
za bogów w Stanach Zjednoczonych, lub zostaną wygnani z amerykańskiej ziemi. Tylko z
tego jednego powodu, każda inna sidhe zostałaby skazana. Ale Cel również dał ludzkim
czarownikom możliwość magicznego uwięzienia, magicznego gwałtu na kobietach, istotach
magicznych. W większości były to kobiety, które miały niewielki dodatek krwi istot
magicznych pochodzący od ich przodków. Ale moc faerie nie może być użyta przeciwko
innej istocie magicznej. Cel wysysał energię magiczną z tych kobiet. Dzielił się częścią tej
197
mocy ze swoimi ludzkimi zwolennikami, ale sam pochłaniał jej większość. Magiczny
wampiryzm jest przestępstwem pomiędzy nami. Zbrodnią karaną śmiercią i to bardzo
paskudną śmiercią. Jedynym wyjątkiem od tego prawa jest pojedynek. Podczas pojedynku lub
wojny możesz robić wszystko, tak długo, jak pozwoli ci na to twój honor. Niektóre istoty
magiczne mają interesujące pojęcie honoru. Cel powinien zginąć za swoje uczynki, ale był
jedynym dzieckiem królowej, spadkobiercą tronu. Większość dworu nie ma pojęcia o całej
perfidii Cela. Myślą, że został ukarany za próbę zamordowania mnie. Nic z tego. Królowa nie
lubi mnie aż tak.
Więc zamiast tego, zwrócono przeciw niemu magię, którą dał ludziom. Magię, która
sprawia, że twoja skóra płonie z pożądania i sprawia, że prawie szalejesz z chęci by być
dotykanym, by być pieprzonym. Użyto jej na mnie, więc mogę mówić z własnego
doświadczenia. Cel został pokryty Łzami Branwyn’a, jednej z naszych ostatnich wielkich
magii i przykuty łańcuchem w ciemności, zostawiony ze swoimi potrzebami, bez możliwości
ich zaspokojenia. To była przerażająca rzecz. Nie musiał znosić nic, na co sam nie narażał
innych. No, poza długością kary. Sześć miesięcy to bardzo długi czas, kiedy spędzasz go w
ciemnościach. Wytrzymał już trzy miesiące swojej kary i nadal miał jeszcze trzy miesiące
przed sobą. Ludzie na dworze zakładali się, że tego nie wytrzyma. Zakładali się również, że
zabije mnie, zanim ja zabiję jego.
- Jeżeli ludzie nam nie uwierzą, nic na to nie poradzimy - powiedział Mróz.
- Prawda, ale możemy postarać się, aby mniej o tym mówili - Doyle odwrócił głowę by
spojrzeć na Galena. – Dotknij pierścienia i zobaczymy, co się stanie.
Galen przeszedł pomiędzy siedzeniami. W jego oczach było widoczne pożądanie, a
wyraz jego twarzy sprawił, że poczułam żar pożądania na swoich policzkach.
Klęknął przed moim krzesłem i owinął swoje ręce dookoła moich bez dotykania
pierścienia. Pochylił się w moją stronę.
- Chcę, żeby pierścień zareagował na mój dotyk. – Ostatnie słowo powiedział niemalże
dotykając moich ust. – Chcę, by zaśpiewał we mnie, by rzucił nas oboje na kolana.
Jego usta dotknęły moich, a jego ręce zamknęły się na moich rękach w tej samej chwili.
Pierścień zamigotał pomiędzy nami, szarpiąc powoli w moim ciele, szczypiąc moje usta,
jakbym próbowała pocałować coś pod napięciem elektrycznym. Usta Galena były miękkie i
chętne, ale bez znaczenia jak mocno przyciskał je go pierścienia, nie stało się nic podobnego
do tego, co czułam z Rhysem i Mrozem. Pierścień przesyłał między nami fale podobne do
prądu elektrycznego. Nie podobał mi się prąd na mojej skórze, więc odsunęłam się od
pocałunku, starając się wyrwać rękę. Nie chciał mnie puścić.
198
- Puść, Galen, to mnie boli.
Uwolnił mnie powoli, niechętnie. Usiadłam w fotelu biorąc głęboki wdech, starając się
dojść do siebie po ostatnim znaku mocy.
- To bolało. Mam na myśli, że naprawdę bolało.
- Po prostu nie lubisz elektryczności - powiedział Rhys.
- Jest dobra dla lamp czy komputerów, ale nie dla mojej skóry, dziękuję bardzo.
- Po prostu nie jesteś rozrywkowa - powiedział.
Wykrzywiłam się do niego, ale patrzyłam na Galena, nadal klęczącego przede mną i
wyglądającego na rozczarowanego. Wiedziałam, że część jego spojrzenia była spowodowana
tym, że pierścień nie działał na niego tak jak na innych, ale nie wszystko.
- A co z tobą? – Zapytałam go delikatnie. – Ty również nie lubisz elektryczności?
Wyglądał na zakłopotanego.
- Nigdy nie używałem jej do niczego poza drobnym sprzętem domowym.
- Więc to, co pierścień właśnie zrobił, było dla ciebie w porządku?
- Tak.
Zapisałam sobie w pamięci. Nawet jeżeli nie lubiłam elektryczności jako gry wstępnej,
jeżeli niektórzy mężczyźni lubili, to nie powinnam jej skreślać. Została użyta dla ich
przyjemności. Tak długo jak nie mam w tym doświadczenia, to jest po prostu następna
możliwość, którą trzeba sprawdzić. Nigdy nie używam czegoś, czego nie jestem gotowa użyć
na własnej skórze. Taka jest zasada. Ale nawet jeżeli ciebie to nie bawi, to powinno się
wiedzieć, co cieszy osobę, na której ci zależy.
- Wydaje się - powiedział Doyle, - że moc pierścienia wzrasta w każdy sposób.
Przytaknęłam.
- Nie pamiętam, żeby wcześniej dawał tak silny przypływ mocy.
- Ale nie zadziałał pomiędzy nami, jak zadziałał z Rhysem i Mrozem – powiedział
Galen. Jego głos brzmiał tak nieszczęśliwie, jak on sam wyglądał. Jakiekolwiek emocje
przechodziły przez Galena, zawsze było o tym wiadomo. Były widoczne na jego twarzy, w
jego oczach. Zaczynał mieć chwile, kiedy mógł ukryć swoje uczucia. Równocześnie
cieszyłam się, że je widzę i opłakiwałam konieczność ich ukrycia. Galen z każdą myślą jasno
widoczną w jego oczach, łatwą do odczytania przez wszystkich, był cholernie bliski
politycznej katastrofy. Musiał być panem swoich własnych emocji, ale nie cieszyło mnie
obserwowanie tego procesu. Czułam się tak, jakbyśmy kradli jakąś niewinną radość, która
robiła z Galena Galena właśnie.
199
Dotknęłam jego twarzy moją lewą ręką, ręką na której nie miałam pierścienia. Królowa
zawsze nosiła pierścień na swojej lewej ręce i ja także pierwotnie włożyłam go na tę samą
dłoń, z przyzwyczajenia. Zorientowałam się jednak, że pierścień woli być na mojej prawej
ręce, więc niech na niej zostanie. Nie kłóciłam się z wielkimi reliktami mocy.
Przycisnęłam dłoń do jego policzka. Przesunął na mnie swoje smutne, zielone oczy.
- Mróz i Rhys doszli do swojej boskości. Myślę, że to spowodowało te dodatkowe
odczucia pomiędzy nami.
- Chciałbym się kłócić - powiedział Rhys. – ale zgadzam się z Merry.
- Naprawdę tak myślisz? – Zapytał Galen, w sposób w jaki pytają dzieci, ufając, że jeśli
tak mówisz, to musi być prawda.
Pogłaskałam palcami w dół jego twarzy, od miękkiej linii jego skroni do krzywizny
brody.
- Nie tylko tak myślę, Galenie, wierzę w to.
- Ja również w to wierzę - powiedział Doyle. – Więc tak długo, jak Meredith dotknie
innych strażników tylko przelotnie, to nie powinien być problem. Wszyscy na Dworze
Unseelie wiedzą, że pierścień znów ożył w jej ręce. Chociaż może nie, jak bardzo żywy się
stał.
- Jego moc rosła, nawet zanim powrócił kielich - powiedziałam.
Skinął głową.
- To dlatego włożyliśmy go do szuflady, żeby nie przeszkadzał nam, kiedy kochaliśmy
się.
Rhys odezwał się z wyolbrzymionym dąsem.
- A miałem tyle zabawy.
Moją ręką nadal dotykałam Galena, ale odezwałam się do Rhysa.
- Czy mam ściągnąć cię w dół i przesłać elektryczność przez twoją skórę?
Rhys zareagował jakbym dała mu klapsa. Zareagował, jakby tylko myślenie o tym
sprawiło, że zadrżał. Obserwowanie go jak reaguje tak mocno na pomysł, sprawiło, że
chciałam to zrobić. Chciałam dać mu tak wiele przyjemności.
- To chyba było wielkie tak - powiedziałam.
- Och, tak – powiedział zadyszany.
Galen zaśmiał się lekko.
- Co cię tak śmieszy, zielony człowieku? – Rhys wykrzywił się do Galena.
Galen śmiał się tak mocno, że udało mu się odpowiedzieć dopiero za drugim razem.
- Jesteś bogiem śmierci.
200
- Aha, i co? – zapytał Rhys.
Galen usiadł płasko na podłodze, kolana upchnął w małej przestrzeni, ale odwrócił się,
żeby widzieć Rhysa.
- Wyobraziłem sobie w głowie ciebie, zawieszonego jak potwora Frankensteina.
Rhys zaczął się złościć, ale nie udało mu się to. Uśmiechnął się trochę, potem jego
uśmiech stał się większy, aż zaczął śmiać się razem z Galenem.
- Kto to jest potwór Frankensteina? – zapytał Mróz.
To sprawiło, że zaczęli śmiać się mocniej, a ich śmiech rozniósł się po samolocie na
tych, którzy wiedzieli, o co chodzi. Tylko Doyle i Mróz nie zrozumieli dowcipu. Inni
zainteresowali się telewizją i wszystkim, co mogła im zaoferować, kiedy byli w Kalifornii.
Nawet Kitto śmiał się pod swoim kocem. Nie wiem, czy żart był tak dobry, czy to my tutaj
byliśmy pod napięciem i tak zareagowaliśmy. Założyłabym się, że to napięcie, ponieważ
kiedy pilot powiedział nam, że lądujemy za piętnaście minut, już nie wydawało nam się to tak
śmieszne.
201
Rozdział 20
Wydawało mi się to nawet jeszcze mniej śmieszne pół godziny później. Oczywiście,
kiedy idziesz na konferencję prasową i jesteś pewna, że będą zadawać pytania, na które nie
będziesz mogła odpowiedzieć szczerze, nic nie wydaje się zabawne.
Większość policjantów z St. Louis podeszło do nas na płycie lotniska i zamknęło nas w
kordonie. Ze strażnikami dookoła mnie i policją dookoła ich, czułam się jak jakiś mały
kwiatek wewnątrz jakiegoś bardzo dużego muru. Następnym razem włożę buty na większych
obcasach.
Weszliśmy do poczekalni dla prywatnych samolotów i tu spotkaliśmy resztę naszej
straży. Spośród ich znałam tylko Barinthusa. Zobaczyłam go, kiedy policja rozeszła się jak
kurtyna, tylko w przelocie pomiędzy ciemnymi plecami Doyle’a i brązową skórzaną kurtką
Galena. Mróz był za mną w srebrnym futrze z lisów, które jak poinformował mnie, należało
do niego przez więcej niż pięćdziesiąt lat, na długo zanim wszyscy stwierdzili, że posiadanie
futra jest złe. Dotknął mojego długiego skórzanego płaszcza i powiedział: „proszę, nie
pouczaj mnie, kiedy sama nosisz pół krowy”.
- Ale jem krowę, więc noszenie skóry jest używaniem całego zwierzęcia, a nie
rozrzutnością. Ty nie zjadłeś lisa.
Popatrzył się na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.
- Nie masz pojęcia, co jadłem.
Nie wiedziałam co na to odpowiedzieć, więc poddałam się. Poza tym, styczniowe zimno
uderzyło w nas jak grom, kiedy wyszliśmy z samolotu. Przyjazd z Los Angeles do St. Louis w
środku zimy był prawie fizycznie bolesnym przeżyciem. Sprawiło, że potknęłam się na
schodach. Mróz podtrzymał mnie, rozgrzany w swoim nieetycznym, futrzanym płaszczu.
Futro było cieplejsze niż skóra, nawet jeśli była na podszewce. Ale skuliłam się w swoim
długim, skórzanym płaszczu, ubrałam na ręce skórzane rękawice i zeszłam w dół po schodach
z Mrozem trzymającym mnie pod rękę. Kiedy byłam na płaskim terenie, puścił mnie i
wszyscy wrócili do kółka ochrony. Sage i Nicca szli z tyłu. Gdybyśmy zostali zaatakowani,
nikt nie spodziewałby się wiele po Nicce. Po pierwsze, nie był przyzwyczajony do noszenia
wielkich skrzydeł. Po drugie, był owinięty w bawełniany koc. Sidhe nie mogą zamarznąć na
śmierć, ale niektóre mogą się przeziębić. Nicca pochodził z energii wiosny, mógł się
przeziębić. Skrzydła trzymał ciasno ściśnięte, opadające za nim jak zamrożone kwiaty.
Rhys zaklął cicho.
202
- Powinienem kupić cieplejszy płaszcz.
- Teraz to mówisz - powiedział Galen, chociaż nie czuł się lepiej w swojej skórzanej
kurtce. Było za zimno na coś, co zostawiało twój tyłek i nogi nieosłonięte.
Kitto najprawdopodobniej był najcieplej ubrany z nas nie-noszących-futer sidhe. Miał
na sobie obszerną kurtkę, w dziecięco niebieskim kolorze. Nie była atrakcyjna, ale była
ciepła.
Prywatna poczekalnia była wystarczająco ciepła, by różnica temperatur zrosiła moje
ciemne okulary. Kiedy je zdjęłam, włosy Barinthusa zalśniły przez las ciał dookoła mnie.
Wprawdzie nie błyszczały jak Mroza, bo tylko kilku sidhe mogła się takimi pochwalić, ale
Barinthus miał jedne z najbardziej niezwykłych włosów na dworze. Były w kolorze wody w
oceanie. Śródziemnomorskiego turkusu, dużo ciemniejszego błękitu Pacyfiku, szaro
niebieskiego, jak morze przed sztormem, przechodzący w niebieski, tak ciemny, że prawie
czarny. Kolor wody, kiedy jest głęboka i zimna. I wtedy kiedy jest poruszana, przez jedną z
tych wielkich morskich bestii. Kolory poruszały się i przepływały jeden w drugi, w każdym
przebłysku światła, za każdym obróceniem głowy, więc wcale nie wyglądały jak włosy. Ale
były to włosy, włosy jak peleryna do kostek, obramowująca jego prawie siedmiostopowe
24
ciało. Chwilę zajęło mi, zanim zdałam sobie sprawę, że miał na sobie długi skórzany płaszcz
w głęboko niebieskim kolorze, jak jajka drozda. Jego włosy wydawały się stapiać z delikatną
skórą. Szedł w naszą stronę z wyciągniętymi rękami i uśmiechem na twarzy.
Kiedyś był bogiem morza i nadal był jednym z najbardziej potężnych sidhe, chociaż
zdawał się utracić większość z tego, kim był. Był najlepszym przyjacielem mojego ojca i jego
doradcą. On i Galen byli najczęstszymi gośćmi w domu mojego ojca, po tym jak opuściliśmy
dwór, kiedy miałam sześć lat. Wyjechaliśmy, ponieważ do tej pory nie pokazały się u mnie
żadne magiczne umiejętności, co było niespotykane u sidhe, bez względu jak bardzo
wymieszane były ich geny. Moja ciotka, królowa, starała się utopić mnie jak rasowego
szczeniaka, który okazał się kundlem. Mój ojciec spakował mnie i swoją świtę, i wyjechał, by
żyć pomiędzy ludźmi. Ciotka Andais była zszokowana, że mój ojciec opuścił krainę faerie z
powodu małego nieporozumienia. Ma ego nieporozumienia,
ł
to dokładnie jej słowa.
W niebieskich oczach Barinthusa, w jego wąskich źrenicach, widać było radość z tego,
że mnie widzi. Byli inni, którzy wyglądali, że przyszli zobaczyć mnie z powodów
politycznych, z powodów seksualnych, w wielu powodów, ale on był tym, który chciał
24
ok. 2,13 m
203
zobaczyć mnie, ponieważ był moim przyjacielem. Był przyjacielem mojego ojca, teraz moim,
wiedziałam, że gdybym miała dzieci, byłby również ich przyjacielem.
- Meredith, jak dobrze znów cię widzieć. – Sięgnął, by wziąć moją rękę w swoją, tak jak
robił w miejscach publicznych, ale inny strażnik wepchnął się pomiędzy nas. Sięgnął do
mnie, jakby chciał mnie uściskać, ale nie dokończył ruchu. Barinthus odciągnął go za
ramiona. Doyle przesunął się przede mnie blokując go, zrobiłam krok do tyłu, tak nagle, że
uderzyłam w Mroza. Futro jego płaszcza łaskotało mnie w policzek. Jego ręką owinęła się
dookoła moich ramion, jakby był gotowy przesunąć mnie za siebie, dalej od nowego
strażnika.
Strażnik był niższy od Doyle’a o jakiś cal lub dwa, co znaczyło, że ma prawie sześć
stóp
25
wzrostu, mniej więcej. Pierwszą rzeczą jaką zauważyłam, był jego płaszcz, a to nie
ubiór jest zazwyczaj tym, co pierwsze zauważam u strażników sidhe. Futrzany płaszcz
wydawał się być zrobiony z na przemian ułożonych szerokich pasków futra z norek, w białym
i czarnym kolorze. Zabicie zwierząt jest wystarczająco złe, ale zabicie ich dla paskowanego
płaszcza, to było po prostu smutne. Płaszcz był dopasowany do jego związanych z tyłu
włosów, odsłaniających twarz i opadających w dół po jednym z ramion aż do uda. Jego włosy
były wąskimi pasmami – czarnymi, jasno szarymi, ciemno szarymi i białymi – każde pasmo
idealnie jednolite. Albo był dopracowany i bardzo dobrze ufarbowany, albo nie był
człowiekiem. Jego ciemnoszare oczy były o odcień ciemniejsze, niż oczy większości, więc
nie mogły to być ludzkie oczy.
- Chciałem tylko małego uścisku - powiedział, jego głos brzmiał jak nietrzeźwy.
- Jesteś pijany Abloec- powiedział Barinthus głosem pełnym obrzydzenia. Jego dłoń
ściskała ramię mężczyzny tak mocno, że jego biała skóra wydawała się ginąć w paskowanym
futrze.
- Tylko szczęśliwy, Barinthusie, tylko szczęśliwy - powiedział Abloec z trochę
niesymetrycznym uśmiechem.
- Co on tu robi? – Zapytał Doyle, a jego normalny, niski głos, był podobny do
dudniącego warczenia.
- Królowa życzyła sobie, żeby księżniczka miała sześciu strażników. Mogłem wybrać
dwóch, ale to królowa wybrała następnych trzech.
- Ale dlaczego jego? – Powiedział Doyle, z naciskiem na słowo jego.
25
ok., 183 cm
204
- Czy jest jakiś problem? – Zapytał jeden z ludzkich oficerów policji. Mogłam
powiedzieć, że był wysoki, ale przy Barinthusie mało kto wydawał się wysoki. Jego szare
włosy były obcięte bardzo krótko, a surowa fryzura sprawiała, że jego twarz wyglądała na
pustą. Wyglądałby lepiej z większą ilością włosów dookoła twarzy, to złagodziłoby rysy
twarzy. Ale wyraz jego oczu i napięcie w jego ramionach mówiło, że nie dba o to, by
uczesanie było dopasowane do jego struktury kostnej.
Madeleine Phelps, rzecznik prasowy Dworu Seelie, wyszła przed oficera.
- Nie ma problemu, majorze, żadnego problemu.
Uśmiechnęła się, kiedy to mówiła, pokazując bardzo białe, bardzo proste zęby
obramowane przez szminkę w kolorze głębokiego burgunda, prawie purpurową. Kolor
dobrany był do jej krótkiej spódnicy z zakładkami i dwurzędowego żakietu. Purpura była
prawdopodobnie kolorem roku. Madeleine zwracała uwagę na takie rzeczy. Odkąd ją ostatnio
widziałam obcięła włosy. Były dość krótkie, ale dłuższe przy linii brody i opadające na szyję.
Dotykały kołnierza jej żakietu w kolorze królewskiej purpury. Kiedy poruszyła głową by
uśmiechnąć się do policjanta, światło odbiło się w purpurowych pasemkach w jej brązowych
włosach. Pasemka wyglądały na pokryte farbą zmywalną, a nie naprawdę ufarbowane.
Makijaż poprawiał jej smukłą twarz i chociaż była o kilka cali wyższa niż ja, była niska jak na
czystej krwi człowieka.
- To wygląda jak problem - powiedział major.
Zastanawiałam się, co zrobiłam, że ktoś w randze majora zajmował się moją ochroną.
Czy królowa trzymała przed nami tak wiele sekretów jak my przed nią? Patrząc w poważną
twarz majora pomyślałam: mo e.
ż
Madeleine uśmiechnęła się, starając się przekonać go, nawet kładąc rękę na jego
przedramieniu. Nie rozluźnił się, w rzeczywistości popatrzył na jej rękę, aż ją cofnęła.
- Znacie stare powiedzenie o kaczce? – Zapytał głosem, który nadal był całkowicie
poważny.
Przez sekundę wyglądała na zaskoczoną, ale odzyskała uśmiech i potrząsnęła głową.
- Przykro mi, nie mogę powiedzieć, że znam.
- Jeżeli coś wygląda jak kaczka, gdacze jak kaczka i chodzi jak kaczka, to jest kaczką.-
Odpowiedział.
Madeleine wyglądała znów na zakłopotaną, co nie znaczyło, że naprawdę taka jest.
Specjalizowała się w byciu małą i słodziutką, tylko czasami zdawałaś sobie sprawę jak
przebiegła i zdolna w interesach była naprawdę.
205
Nigdy nie miałam cierpliwości do kobiet, które ukrywały swoją inteligencję.
Pomyślałam, że to utrudnia życie reszcie z nas.
- Major ma na myśli, że jeżeli to wygląda na problem, brzmi jak problem, i działa jak
problem to to jest problem - powiedziałam.
Major, który na plakietce miał napisane WALTERS, odwrócił swoje szare oczy na
mnie. To nie były tylko zwykłe oczy gliniarza, również był zły o coś. Ale o co? Jego
spojrzenie trochę złagodniało, jak gdyby chciał, żebym przestała grać w gierki, albo był zły
nie na mnie.
- Księżniczko Meredith, jestem major Walters, dowodzę tutaj, zanim nie dotrzemy na
terytorium sidhe.
- Majorze - powiedziała Madeleine - pan i Kapitan Barinthus, obaj dowodzicie, na to
zgodziła się królowa.
- Nie możemy mieć dwóch dowódców -powiedział major. – Nie, jeżeli wszystko ma
pójść dobrze.
Spojrzał na Abloeca, potem na Barinthiusa, a jego spojrzenie powiedziało, że nie
podoba mu się sposób, w jaki Barinthius trzymał mężczyznę. Major Walters mógł nie
wiedzieć, tak jak nikt poza sidhe, że jeżeli coś nie idzie gładko, to prawie zawsze jest to wina
Królowej Andais lub jej syna. Ale odkąd Książę Cel był nadal zamknięty, to musiało być coś,
co zrobiła królowa.
Za nic nie mogłam domyślić się, dlaczego wysłała Abloeca, tak jakby chciała, żeby był
obecny na konferencji prasowej. Był uzależniony od wszystkiego, picia, papierosów,
narkotyków. Cokolwiek wymyślisz, Abe lubi to. Kiedyś był jednym z największych
libertynów na Dworze Seelie, kochankiem i doskonałym uwodzicielem. Ale został wygnany z
Dworu Seelie za uwiedzenie niewłaściwej kobiety. Andais pozwoliła mu przyłączyć się do
Dworu Unseelie pod jednym warunkiem. Musiał dołączyć do jej straży, co znaczyło, że Abe,
jednego z najlepszych kochanków sidhe, zaczął obowiązywać celibat. Zaczął pić i brać
mocniejsze narkotyki, kiedy tylko je wymyślono. Nieszczęśliwie dla niego, było prawie
niemożliwe dla sidhe by stać się całkowicie nieczułym za pomocą alkoholu i narkotyków.
Mogłeś pić, ale nigdy nie minąłeś punktu, w którym stracisz przytomność. Nigdy nie
dojdziesz do punktu, w którym utrata świadomości przytłumi twój ból. Najlepsze co Abe
mógł osiągnąć, to dojść do krańca, stać się cholernie uzależnionym od prawie wszystkiego.
Mój ojciec trzymał go z daleka ode mnie, moja ciotka pogardzała nim, myśląc, że jest słaby.
Był odsuwany od obowiązków przez wieki, jako ktoś zawstydzający nas wszystkich.
Dlaczego był tutaj, w takim publicznym miejscu? To nie miało sensu. Wprawdzie nie
206
wszystko co robiła Andais, miało sens, ale zawsze dbała, by być uważaną za idealną królową.
A pijany strażnik nie gwarantował dobrej prasy. Pijany strażnik, któremu powierzono życie
księżniczki, następczyni tronu, to było lekkomyślne. Andais miała wiele wad, ale
lekkomyślność nie była jedną z nich.
- Zasłużyłem by tu być, Ciemności, możesz mi zaufać - powiedział Abe. Jego uśmiech
zniknął, było coś trzeźwego w jego ciemnoszarych oczach.
- A co to miało znaczyć? – Zapytał Walters.
Żaden ze strażników nie musiał pytać. Jeżeli sobie zasłużył, to znaczy, że zrobił coś,
czego nienawidził, a co sprawiło przyjemność królowej. To zazwyczaj oznaczało seks, czy
sadyzm, czy obie te rzeczy. Strażnicy trzymali swoje sekrety na temat upokorzeń, jakie
znosili od królowej, nie dzieląc się nimi z innymi. Jest takie powiedzenie, że dla kogoś lub
czegoś mógłbyś się czołgać po tłuczonym szkle. Najwyraźniej przy królowej nie było to tylko
powiedzenie. Co człowiek zrobiłby, by zakończyć trwający tysiąc lat celibat? Czego by nie
zrobił?
Coś musiało pokazać się na naszych twarzach, ponieważ Walters wyglądał bardziej
zrzędliwie.
- Czego mi nie mówicie?
Barinthus i Doyle popatrzyli na niego pustymi twarzami, jakie nosili przez wieki
dworskiej polityki. Odwróciłam się do Mroza, ukrywając twarz przed majorem. Nie umiałam
ukryć swoich uczuć.
Mróz objął mnie jedną ręką, rozpinając swój płaszcz, więc mogłam wślizgnąć się do
środka. Większość ludzi pomyślałaby, że starał się mnie przytulić, ale ja wiedziałam lepiej.
Rozpiął płaszcz, by mieć lepszy dostęp do pistoletu lub noży. Uścisk był dobry, ale dla
strażników obowiązek był zawsze na pierwszym miejscu.
Odkąd to moje życie chronili, takie zachowanie nie łamało moich uczuć.
- Według mojej wiedzy, majorze - powiedział Barinthus, - nie przemilczamy nic, co
miałoby wpływ na pana zdolność do wykonywania swojej pracy.
Walters prawie uśmiechnął się.
- Nie zamierza pan zaprzeczać, że zatajacie informacje przede mną, przed policją?
- Dlaczego miałbym zaprzeczać? Musiałby pan być głupi, żeby uwierzyć, że dzielimy
się z panem wszystkim, co wiemy, a nie wydaje mi się, żeby pan był głupcem, majorze
Walters.
Major popatrzyła na Barinthusa i to nie było całkowicie nieprzyjazne spojrzenie.
- No cóż, dobrze to wiedzieć. Nie chcecie Abe tutaj?
207
- Oczywiście nie - powiedział Barinthus.
- Więc dlaczego tu jest?
Madeleine starała się interweniować.
- Majorze, naprawdę musimy przygotować ich do konferencji prasowej.
Zignorował ją.
- Dlaczego tu jest?
Barinthus mrugnął. Jego druga powieka opadła w dół i podniosła się w górę.
Przeźroczysta błona pomagała mu widzieć pod wodą. Kiedy pokazywał ją na suchym lądzie,
znaczyło to, że jest zdenerwowany.
- Słyszał pan, kiedy mówiłem, że Abloec nie był moim wyborem, tylko królowej.
- Dlaczego przysłała go, skoro jest pijany?
- Nie podoba mi się to - powiedział Abloec, pochylając się w kierunku majora.
Walters zmarszczył nos.
- Twój oddech zabija.
- To tylko dobra szkocka. – Powiedział Abloec.
Barinthus chwycił go za oba ramiona.
- Potrzebujemy trochę prywatności, majorze Walters, by to omówić.
Walters skinął głową i rozkazał swoim ludziom wyjść. Chciał zostawić dwóch, ale
Barinthus poprosił go, by tego nie robił.
- Bylibyśmy wdzięczni, gdyby oficerowie pilnowali obu drzwi, tak długo jak są na
zewnątrz i nie podsłuchują.
- Jeżeli nie będziecie krzyczeć, nie będą słyszeć.
Barinthus uśmiechnął się.
- Postaramy się nie krzyczeć.
Walters wyprosił swoich ludzi.
- Proszę przytrzymać drzwi dla pani Phelps. – Powiedział Doyle.
Rzeczniczka prasowa spojrzała na niego, widać było zdziwienie w jej oczach, jej usta
ułożyły się ze zdziwienia w O. To była tylko chwila, ponieważ opanowała się bardzo szybko.
- Teraz, Doyle. – Położyła swoje wymanikiurowaną rękę na jego ramieniu w czarnej
skórzanej kurtce. – Musimy wszyscy przygotować się na konferencję prasową.
Spojrzał na nią w sposób, w jaki patrzył wcześniej Walters, tylko groźniej. Puściła jego
ramię i cofnęła się. Przez chwilę zobaczyliśmy prawdziwą Madeleine, bezwzględną,
zdeterminowaną. Zagrała swoją najmocniejszą kartą z twarzą nieprzyjazną od gniewu.
208
- Królowa wydała mi jasne rozkazy, mam dopilnować, że wszyscy będziecie dobrze
wyglądać na konferencji prasowej. Kiedy zapyta mnie, dlaczego nie zrobiłam tego, mam
powiedzieć jej, że to ty przeciwstawiłeś się jej rozkazom?
Ona, bardziej niż większość ludzi, którzy mieli kontakt z dworem, wiedziała, do czego
jest zdolna królowa i używała tej wiedzy.
Obróciłam się w ramionach Mroza, więc moja twarz była obramowana futrem z jego
płaszcza.
- Nikt z nas nie przeciwstawia się rozkazom mojej ciotki - powiedziałam.
Spojrzenie jakim mnie obdarowała, było bardzo zuchwałe. Madeleine cieszyła się łaską
królowej od siedmiu lat. Siedem lat ogrzewania się w słońcu absolutnej władzy królowej
mogło sprawić, że upoiła się nią, sądząc że jej część leży w jej rękach. Czuła się bezpieczna
pod osłoną mocy Andais. Do pewnego punktu miała rację, poza tym punktem, no cóż, byłam
za tym, żeby przypomnieć jej, co to jest za punkt.
- Mamy konferencję prasową, Meredith. - Nawet nie kłopotała się, by użyć mojego
tytułu teraz, kiedy nie było wokół innych ludzi, którzy mogliby usłyszeć. Jej spojrzenie
prześlizgnęło się od Galena ubranego w swoją ukochaną starą, brązową skórzaną kurtkę, do
czarnej kurtki Doyle’a i w końcu do dziecięcej kurtki Kitto. Wydęła lekko usta.
- Jakieś płaszcze, przyczesać włosy. Wy naprawdę nie macie wystarczająco dużo
makijażu, by wyglądać dobrze na zdjęciach. Mam ubrania i kosmetyki na zewnątrz. –
Obróciła się, jakby chciała je przynieść.
- Nie - powiedziałam.
Odwróciła się, a na jej twarzy pojawiła się taka arogancja, że każdy sidhe byłby dumny.
- Mogę zadzwonić do królowej z mojej komórki, ale obiecuję ci, Meredith, że
wypełniam jej rozkazy.
Wyciągnęła mały telefon z wewnętrznej kieszeni swojego żakietu. Telefon był tak
cienki, że nie naruszał linii jej żakietu.
- Nie wypełniasz jej rozkazów, nie dokładnie - powiedziałam. Wiedziałam, że
wyglądam dziecinnie, wyłaniając się z delikatnego futra płaszcza Mroza. Ale po raz pierwszy
nie miało to dla mnie znaczenia, nie przy ludziach takich jak Madeleine. Mogłam ukrywać
moją moc skoro tego potrzebowaliśmy. Nie chciałam być zmuszona do wygrania tego
konfliktu.
Zawahała się z telefonem otwartym w ręce.
- Oczywiście że tak.
209
- Czy moja ciotka kazała ci rozebrać nas i przebierać ledwo weszliśmy przemarznięci?
Czy to były jej dokładne rozkazy?
Jej wymalowane oczy zwęziły się.
- Nie w takich słowach. – Powiedziała niepewnie, ale szybko wpadła w swój biznesowy
ton i dodała. – Ale mamy konferencję prasową, a ty musisz się przebrać przed przyjęciem.
Mamy harmonogram, a królowa nie lubi czekać. - Nacisnęła klawisz na telefonie
przykładając go do ucha.
Odeszłam od ciepła ciała Mroza i wyszeptałam jej do ucha.
- Jestem następcą tronu, Madeleine, a ty zawsze byłaś paskudna w stosunku do mnie.
Starałabym się być miła, gdybym była tobą i gdybym lubiła moją pracę.
Byłam pochylona tak blisko, że słyszałam sekretarza mojej ciotki odbierającego telefon,
ale nie słyszałam co powiedział.
- Przepraszam, uderzyłam niewłaściwy guzik, tak, jest tutaj. Mamy trochę do zrobienia,
ale nic z czym sobie nie poradzimy. Dobrze, świetnie. – Rozłączyła się i zeszła mi z drogi.
Przez lata widziałam ludzi, którzy schodzili w ten sposób z drogi Andais i Cela, bała się mnie.
- Poczekam w hallu. – Oblizała wargi, spojrzała na mnie, ale zaraz odwróciła wzrok.
Nie była dobra w polityce dworu. Byli tacy, którzy wcześniej starali się mnie zabić, a którzy
uśmiechali się do mnie udając, że zawsze byli moimi najlepszymi przyjaciółmi. Madeleine
nie osiągnęła jeszcze tego poziomu obłudy. To sprawiło, że pomyślałam o niej lepiej.
Zawahała się przy drzwiach.
- Ale proszę, pospieszcie się. Naprawdę mamy raczej ciasny harmonogram, a królowa
powiedziała dokładnie, że oczekuje całej ekipy na wieczornym przyjęciu. Chce, żeby każdy
się przebrał, zanim zacznie się uroczystość. – Nie patrzyła na mnie, kiedy wychodziła, jak
gdyby nie chciała, żebym wyczytała coś z jej oczu.
Drzwi stanowczo trzasnęły za nią.
- Co jej powiedziałaś? – Zapytał Galen.
Wzruszyłam ramionami i przytuliłam się z powrotem do Mroza.
- Przypomniałam jej, że jako następca tronu, będę decydować, kto utrzyma swoja
posadę, a kto zostanie zwolniony.
Galen potrząsnął głową.
- Zbladła. To nie mógł być tylko strach przez zostaniem bezrobotną.
Spojrzałam na niego.
- Wygnaną z faerie, Galenie, nie tylko bezrobotną.
- Nie jest porażona syndromem elfa.- Skrzywił się.
210
- Nie jest od nas uzależniona, ale jej reakcje powiedziały mi, że nie chce stracić swojego
specjalnego miejsca pomiędzy nami. Nie chce utracić szansy dotykania sidhe, choćby tylko
przelotnie.
- Jakie znaczenie ma ta wiedza? – Zapytał.
- Znaczy to, że mamy wpływ na Madeleine, jakiego nie mieliśmy wcześniej, to proste.
- To nie jest proste - powiedział.
Spojrzałam w jego tak uczciwą twarz i coś bliskiego bólowi przebiegło przez nią,
wywołanego tym, że on tego nie rozumiał. Może nie potrzebowałam wiedzy, że Madeleine
ceniła swoją pracę na tyle, by być miłą dla mnie, a może tak. Każdy kawałek wiedzy, każdy
kawałek słabości i wytrzymałości, małostkowości, okrucieństwa, czy życzliwości, dotyczący
każdego, mógł być tym kawałkiem informacji, który potrzebny był, by przeżyć. Nauczyłam
się, że nie można niedoceniać lojalności kogokolwiek, nawet jeśli była to tylko lojalność po
prostu z potrzeby zabezpieczenia swojej przyszłości. To nie było tak, że Madeleine będzie
sroga dla Cela, kiedy ten zostanie oswobodzony, ale będzie miła dla nas obojga. A to był
początek.
211
Rozdział 21
- Dobrze sobie poradziłaś, - powiedział Barinthius z uśmiechem - ale rzeczniczka ma
rację w jednej kwestii. Mamy mało czasu. – Kiwnął ręką na jednego strażnika by podszedł
bliżej.
Był wysoki, smukły, wyglądał na opalonego, uroczo brązowego, ale nie był opalony.
Carrow zawsze wyglądał jak spalony słońcem ze swoimi brązowymi włosami, z pasemkami
w kolorze letniego złota, jak u ludzi, którzy spędzają na zewnątrz całe dni. Jego włosy były
krótkie i prosto obcięte. Wyglądał bardzo ludzko, za wyjątkiem oczu. Były równocześnie
brązowe i zielone, ale nie orzechowe. Były zielone zielenią lasu poruszonego wiatrem, który
za jednym powiewem obrócił świat, by błyszczał zielenią, a za następnym, by był
ciemniejszy, głębszy.
Większości sidhe musiałabym zapytać, jakiego rodzaju bóstwem byli kiedyś, ale tak jak
Barinthius, Carrow wyglądał na tego, kim był. Patrzyłam w twarz jednego z największych
myśliwych.
Uśmiech Carrow’a był wielki jak mój. Był strażnikiem, którego mój ojciec poprosił, by
uczył mnie o ptakach i zwierzętach. Kiedy studiowałam biologię w college’u, Carrow
odwiedzał mnie i siedział na moich zajęciach. Chciał wiedzieć, czy odkryto coś nowego, od
kiedy ostatnio to sprawdzał. Na większości zajęć nie, ale zafascynowała go mikrobiologia,
parazytologia
26
i wprowadzenie do genetyki. Był również jedynym sidhe, który pytał mnie, co
zrobiłabym z moim tytułem naukowym, gdybym nie była Księżniczką Meredith.
Nikt więcej nie interesował się, czy raczej nie mógł pojąć czegokolwiek innego niż
polityka dworska. Kiedy możesz być księżniczką, dlaczego miałabyś chcieć robić coś innego?
Carrow zaczął przyklękać na jedno kolano, ale chwyciłam jego ramię i przyciągnęłam
go w uścisku. Zaśmiał się i mocno mnie przytulił.
- Byłem zaskoczony słysząc, że zostałaś detektywem w wielkim mieście - odsunął się
tylko po to, by spojrzeć mi w twarz. – myślałem, że uciekłaś na jakieś odludzie, by bawić się
ze zwierzętami, czy ostatecznie do jakiegoś zoo.
- Muszę być magistrem, by zajmować się biologią dzikich zwierząt lub pracować w zoo.
- Ale detektyw?
Wzruszyłam ramionami.
26
Nauka o pasożytach
212
- Pomyślałam, że królowa sprawdzi wszystkie miejsca, gdzie mogłam pracować zgodnie
z moim wykształceniem. W agencji detektywistycznej nie mówiłam nikomu, że mam dyplom
z biologii.
- Nienawidzę przerywać przywitania przyjaciół - powiedział nowy głos - ale czy
pierścień zareagował na Carowa, czy nie?
Odwróciłam się i zobaczyłam strażnika, którego widok nie sprawił mi radości.
- Amatheon - powiedziałam i nie mogłam ukryć, nawet w tym jednym słowie, jak
nieszczęśliwa byłam, że go widzę.
- Nie martw się Księżniczko, jestem tak samo nieszczęśliwy, że widzę ciebie, jak ty
widząc mnie. – Odwrócił głowę i zimowe słońce podkreśliło miedziane i złote pasemka w
jego czerwonych włosach. Jego szerokie ramiona kołysały się, kiedy kroczył w moją stronę.
- Więc dlaczego jesteś tutaj? – Zapytałam.
- Z rozkazu królowej - powiedział, jakby to wyjaśniało wszystko.
- Dlaczego? – Zapytałam, ponieważ to nic nie wyjaśniło.
Poruszał się z gracją, ubrany w szyty na miarę skórzany płaszcz, dopasowany do góry
jego ciała jak rękawiczka, ale rozszerzający się niżej, dookoła bioder i nóg, jak skórzany
szlafrok. Czarna skóra sprawiała, że włosy Amatheona miały bogatszy kolor, bardziej
ożywiony, jak miedziany płomień. Był wystarczająco blisko, bym widziała jego oczy,
zakręciło mi się w głowie, kiedy w nie spojrzałam. Jego źrenice, otoczone płatkami czerwieni,
niebieskiego, żółtego i zielonego, wyglądały jak wielokolorowe kwiaty.
- Pięknie wyglądasz, Amatheon. Powiedzenie czegoś innego byłoby kłamstwem.
Jego przystojna twarz uśmiechnęła się do mnie wymuszonym uśmiechem.
- Ale piękno jest pięknem, a ty, jak wiem, jesteś przyjacielem Cela. Nie wydaje mi się,
żeby był zadowolony, że mnie chronisz, nie mówiąc już o wejściu do mojego łóżka.
Doyle przesunął się przede mnie wystarczająco, by powstrzymać Amatheona od
zmniejszenia odległości pomiędzy nami. Mróz przesunął się z mojej drugiej strony, jak gdyby
była jakakolwiek możliwość, że Amatheon przejdzie koło Doyle’a. Amatheon zignorował ich
obu, całą jego uwaga była skierowana na mnie.
- Książę Cel nie rządzi Dworem Useelie, jeszcze nie. Królowa Andais jasno mi to
wyjaśniła. – Wymuszony uśmieszek zniknął, kiedy to mówił, jego arogancja trochę spadła.
Zastanawiałam się, jak Andais przedstawiła mu swój punkt widzenia tak jasno. Ufałam, że
Ciotka Andais wybrała bolesną metodę i tym razem cieszyłam się z cierpienia jednego ze
strażników. Małostkowe, ale Amatheon był jednym z tych sidhe, którzy sprawili, że moje
dzieciństwo było nieprzyjemne.
213
- Dobrze, że to pamiętasz - powiedział Doyle.
Wzrok Amatheona prześlizgnął się na niego, potem wrócił do mnie.
- Uwierz mi Księżniczko, nie byłoby mnie tutaj, gdybym miał wybór.
- Więc idź - powiedziałam.
Potrząsnął głową sprawiając, że jego włosy prześlizgnęły się po skórze na jego
ramionach. Ostatnim razem kiedy go widziałam, jego włosy sięgały do kostek. Większość
sidhe uważała za powód do dumy mieć włosy, które nigdy nie poznały ostrza. W
rzeczywistości istoty magiczne, które nie były sidhe, miały zabronione zapuszczanie włosów
aż do kostek.
Popatrzyłam na niego.
- Ściąłeś włosy, od kiedy cię ostatnio widziałam.
- Tak jak ty ścięłaś swoje - powiedział, ale jego głos był posępny.
- Poświęciłam swoje włosy, by ukryć fakt, że jestem sidhe. Dlaczego ty ściąłeś swoje?
- Wiesz dlaczego - powiedział, walcząc by utrzymać na twarzy arogancką maskę.
- Nie, nie wiem.
Złość przedarła się przez tę maskę, odrywając ją, patrzyłam na coś bliskiego wściekłości
w jego podobnych do płatków kwiatów oczach. Pociągnął za swoje włosy.
- Odmówiłem przyjścia tutaj. Odmówiłem stania się jednym z twoich mężczyzn.
Królowa przypomniała mi, że odmawianie jej czegokolwiek nie jest mądre. – Zmusił się do
rozluźnienia się, a ten wysiłek był widoczny i widzieć go było prawie bolesne.
- Dlaczego to tak ważne, by dostać się do mojego łóżka? – Zapytałam.
Potrząsnął głową, a jego niedawno obcięte włosy wydawały się przeszkadzać mu w tym
geście. Przeciągnął rękami przez bujne sploty, potrząsnął znów głową.
- Nie wiem. Taka jest prawda. Zapytałem, powiedziała mi, że nie muszę wiedzieć,
muszę tylko robić to, co mi mówi. – Jego złość była teraz posępna, wyglądał spod niej strach,
wcześniej głęboko ukryty. Popatrzył na mnie, nie był na mnie zły, wydawał się zmęczony i
pokonany.
- I tak oto jestem tutaj, a królowa życzy sobie, bym dotknął pierścienia. Jeżeli nie
zareaguje na mnie, wtedy po dostarczeniu ciebie bezpiecznie na dwór, jestem zwolniony od
tego obowiązku, ale jeśli pierścień zareaguje na mój dotyk… - spojrzał w dół na podłogę, jego
włosy rozsypały się wokół jego twarzy. Wyglądał tak oschle, przeciągając palcami po
włosach, by odgarnąć je do tyłu. – Muszę dotknąć pierścienia. Muszę zobaczyć, co się stanie.
Nie mam wyboru, tak jak ty.
214
Jego głos zabrzmiał tak nieszczęśliwie, że pomyślałam o nim lepiej, niż kiedykolwiek
wcześniej. Nie lubiłam go wystarczająco, by wziąć go do swojego łóżka, ale zawsze miałam
kłopot z nienawidzeniem ludzi, kiedy pokazali mi, że posiadają uczucia, które nie są tylko
nienawiścią. Andais uważała to za słabość, mój ojciec mówił, że to siła. Ja nadal nie
zdecydowałam.
- Czy zezwolisz na to? – zapytał Doyle bez odrywania swojego spojrzenia od
Amatheona.
Mróz przesunął się bliżej do mnie, tak że jego płaszcz otoczył mnie jak chmura.
- Pozwolenie mu na dotknięcie pierścienia nic nie znaczy i nic nas nie kosztuje -
powiedziałam. – Potem porozmawiam z królową o nim. Wolałabym zrobić wszystko, czego
sobie życzy, ale nie to.
- Nie pozwoli nam się z tego wywinąć, Księżniczko. – Jego dłoń powędrowała do jego
włosów, powstrzymał się w widocznym wysiłkiem. – Chce nas razem w łóżku, jeżeli
pierścień mnie rozpozna.
Chciałam bardzo zapytać go znów, dlaczego, ale wierzyłam, że nie pojmuje logiki
Andais bardziej niż ja.
- O to co się stanie później będziemy martwić się innego dnia. - Zrobiłam krok by
dotknąć ramienia Doyle’a. – Pozwól mu przejść.
Doyle spojrzał na mnie, jak gdyby chciał się kłócić, ale tego nie zrobił. Po prostu
odszedł w bok, zwalniając mi miejsce, ale Mróz nie cofnął się. Stał tak blisko, że dotykał
mnie.
- Mrozie - powiedziałam. – Potrzebujemy trochę więcej miejsca.
Spojrzał w dół na mnie, potem na Amatheona. Zrobił mały krok w bok, jego twarz była
najbardziej arogancką maską, jaką widziałam. Tak jak Doyle, nie lubił Amatheona. Może to
było coś osobistego, lub może, tak jak i mnie, nie podobał mu się sam pomysł by ktoś, kto był
przyjacielem Cela przybliżył się do mnie.
- Mrozie - powiedziałam. – Co, jeśli pierścień odpowie na twoją obecność, a nie
Ametheona? Daj nam wystarczająco przestrzeni, żebyśmy wiedzieli, że reaguje tylko na
niego.
- Odsunę się na długość ramienia, nie więcej. Był katem Cela przez długi czas.
Amatheon spojrzał na wyższego mężczyznę.
- Księżniczka jest po opieką królowej, magiczną opieką. Jeżeli podniosę na nią rękę,
stracę moje życie, a królowa sprawi, że będę błagał o śmierć na długo, zanim mi ją zada. –
215
Jego oczy wyglądały jak nawiedzone. – Nie, Mrozie, nie chciałbym wrócić pod czułą opiekę
królowej, nawet za cenę odsunięcia tego półludzkiego kundla z dala od naszego tronu.
- Och, jak miło - powiedziałam.
Amatheon westchnął.
- Wiesz, co czuję, Księżniczko Meredith. Zawsze tak myślałem o tobie i twoim
pretendowaniu do tronu. Gdybym nagle powiedział, że będziesz cudowną i idealną królową,
uwierzyłabyś mi?
Potrząsnęłam głową.
- Królowa… przekonała mnie, że moje poglądy nie są tak cenne jak moje ciało i moja
krew. – Jego twarz wydawała się krucha przez chwilę, prawie jakby miał zacząć płakać.
Opanował się, ale jego oczy, które obrócił w moją stronę, były błyszczące od emocji. Co
Andais mu zrobiła?
– Powinieneś był się po prostu zgodzić, jak ja.
Następny strażnik, bez którego widoku mogłabym się obyć, Onilwyn. Był przystojny,
ale na jego twarzy była jakaś chropowatość, jakby była niedokończona. Chociaż był
przystojny jak na ludzkie standardy, na standardy sidhe był jakiś szorstki. Miał szerokie i
muskularne ramiona, a jego moc można było wyczuć nawet przez gruby i długi futrzany
płaszcz.
Był tak szeroki w ramionach i klatce piersiowej, że wydawał się niższy niż inni, ale to
było złudzenie. Gęste falujące włosy Onilwyn związał z tyłu w koński ogon. Jego włosy były
zielone i tak ciemne, że w świetle pasemka wydawały się czarne. Jego oczy były w kolorze
zielonej trawy, z gwiazdkami w kolorze płynnego złota tańczącymi dookoła źrenic. Jego
skóra była bladozielona, ale nie białozielona jak Galena, kiedy nie było pewności czy jest
biała, czy zielona. Nie, skóra Onilwyna była zdecydowanie bladozielona w taki sam sposób,
w jaki skóra Carrowa była brązowa.
- Zgodziłbyś się na wszystko, żeby tylko ocalić swoją skórę - powiedział Amatheon.
- Oczywiście, że tak - powiedział Onilwyn i prześlizgnął się w naszą stronę. Nigdy nie
mogłam zrozumieć, jak taki masywny mężczyzna jest zdolny prześlizgiwać się, ale tak
właśnie robił. – Z każdym i w każdym znaczeniu.
Amatheon odwrócił się do niego.
- Dlaczego jesteś człowiekiem Cela? Wierzysz, że powinien być królem? Obchodzi cię
to?
Onilwyn wzruszył masywnymi ramionami.
216
- Wolę, żeby Cel został królem, bo mnie lubi, a ja lubię jego. Obiecał mi wiele rzeczy,
kiedy osiądzie na tronie.
- Obiecał wiele rzeczy - powiedział Amatheon - ale to nie dlatego jestem jego
zwolennikiem.
- Więc dlaczego? – zapytał Doyle.
Odpowiedział nie odrywając wzroku od Onilwyna.
- Cel jest ostatnim prawdziwym księciem sidhe, jakiego mamy. Ostatnim prawdziwym
następcą w dynastii, która rządzi nami od przeszło trzech tysięcy lat. Dzień, kiedy ktoś, kto
jest po części człowiekiem, po części skrzatem i po części Seelie włoży naszą koronę, będzie
dniem w którym zaczniemy umierać jak ludzie. Nie będziemy lepsi niż kundle w Europie.
Onilwyn uśmiechnął się, ale ten uśmiech był tak pełen złośliwości, że aż bolało, kiedy
się na niego patrzyło.
- Ale jesteś tutaj, kochający czystą krew Unseelie, jesteś tutaj. – Stał przed wyższym
mężczyzną, patrząc na niego z okrutnym, zadowolonym uśmieszkiem. – Zmuszony, by iść do
łóżka z jedną z tej hordy kundli. Wiedząc, że jeżeli sprawisz, że zajdzie w ciążę, ty osobiście
będziesz odpowiedzialny za posadzenie jej na tronie. Jaka rozkoszna, niesamowita ironia.
- Cieszysz się z tego - powiedział Amatheon zduszonym głosem.
Onilwym przytaknął.
- Jeżeli pierścień ożyje pod naszym dotykiem, będziemy uwolnieni z celibatu.
- Ale tylko dla niej - powiedział Amatheon.
Drugi mężczyzna potrząsnął głową.
- A jakie to ma znaczenie? Jest kobietą, jest sidhe. To dar, a nie przekleństwo.
- Ona nie jest sidhe.
- Dorośnij, Amatheon, dorośnij, zanim twoja naiwność cię zabije.- Spojrzał na mnie po
raz pierwszy. – Czy mogę dotknąć pierścienia, Księżniczko?
- Jest jakaś nadzieja, że mogę odmówić?
Onilwyn uśmiechnął się, ten uśmiech był tylko trochę mniej niemiły, niż ten, którym
obdarował Amatheona. – Królowa wiedziała, że ci się to nie spodoba, lub raczej, że ja ci się
nie spodobam. Zaraz przypomnę sobie wiadomość.
- Ja pamiętam - powiedział Amatheon tępym głosem. – Kazała mi ją powtarzać ciągle i
cięgle, kiedy … - przerwał nagle, jakby powiedział za wiele.
- Więc dla wszystkich, przekaż księżniczce królewską wiadomość - powiedział
Onilwyn.
Amatheon zamknął oczy, tak jakby czytał coś wewnątrz swojej głowy.
217
- Z uwagą wybrałam ci tych dwóch. Jeżeli pierścień ich nie rozpozna, trudno. Ale jeżeli
rozpozna, nie chcę żadnych sprzeciwów z twojej strony. Pieprz ich. – Otworzył oczy, zbladł,
jak gdyby ta recytacja wiele go kosztowała. – Nie chcę dotykać pierścienia, ale nie postąpię
przeciwko woli królowej.
- Miałeś na myśli, nie znów. – Powiedział Onilwyn i spojrzał na mnie. – Mogę dotknąć
pierścienia?
Spojrzałam na Doyle’a. Krótko skinął głową.
- Myślę, że musisz, Meredith.
Mróz zrobił krok w przód.
- Mróz - powiedział Doyle i to jedno słowo było ostrzeżeniem.
Mróz spojrzał na niego, wyglądał na przerażonego.
- Nie możemy uchronić jej przed tym?
- Nie - powiedział Doyle. – Nie możemy uchronić jej, działając przeciw rozkazom
królowej.
Dotknęłam ramienia Mroza.
- Wszystko w porządku.
Potrząsnął głową.
- Nie, nie jest.
- Nie winię cię, Mrozie - powiedział Onilwyn, - Ja również nie chciałbym się dzielić. –
Popatrzył dookoła na innych mężczyzn. – Oczywiście, wy się dzielicie, nieprawdaż? – Wydął
swoją dolną wargę, ale wyraz jego oczy pozostał zjadliwy. – Taki mały kawałek do podziału
pomiędzy was wszystkich, a teraz przybyliśmy my, zabrać ze sobą jego część.
- Na Boginię, Onilwyn, przestać być takim dupkiem - ostatni strażnik w pokoju do tej
pory stał w rogu tak spokojnie, że go nie zauważyłam. Ale tak właśnie postępował Usna. Był
niezauważalny w tłumie, dopiero kiedy przemówił, zauważało się, że był tu cały czas. Twoje
oczy mogły go widzieć, ale twój umysł zapominał powiedzieć ci o tym. Ty był rodzaj osłony,
który działał na inne sidhe, a w każdym razie zawsze działał na mnie.
Ani Doyle, Mróz, ani nawet Rhys nie wyglądali na zaskoczonych, ale Galen odezwał
się.
- Chciałbym, żebyś tego nie robił. To zawsze jest tak cholernie wnerwiające.
- Przepraszam, mały zielony człowieku, postaram się zrobić więcej hałasu, kiedy będę
podkradał się do ciebie. – Ale było to powiedziane z uśmiechem.
Galen uśmiechnął się do niego szeroko.
- Wszystkie koty powinny nosić dzwonki.
218
Usna odszedł od ściany i krzesła, na którym przycupnął. Usna rzadko siedział na
krześle. Leżał, kulił się, opadał, ale rzadko siadał. Przeszedł po podłodze jak wiatr, jak cień,
jak coś bardziej z powietrza niż z ciała. W rasie mężczyzn, którzy znani są ze swojej gracji,
Usna mógłby ich wszystkich zawstydzić. Patrzeć na niego, niemalże tańczącego przez pokój,
przy zgromadzonych sidhe obserwujących go, było prawie tak, jak patrzeć na kwiaty na
wietrze, czy kołyszące się wiosną konary drzew. Kwiaty nie mogą być niczym więcej niż
naturalnym pięknem. Drzewo pełne kwiatów nie wie, że jest piękne, chociaż jest takie, tak
samo jak Usna. Och, było tu więcej przystojnych mężczyzn, można chociaż wymienić Mroza.
Obaj, Rhys i Galen mieli urocze usta. W rzeczywistości usta Usny były trochę za szerokie jak
na mój gust, wargi nieco cieńsze, niż wolałam. Jego nos był nieco za mały do twarzy. Jego
oczy były większe i błyszczące, ale były w nieokreślonym odcieniu szarego, nie tak ciemne
jak Abloeca, nie tak jasne jak Mroza. Były po prostu… szare. Usna był smukły tak bardzo, że
wyglądał prawie na zniewieściałego. Jego włosy z uporem nigdy nie wyrosły dalej niż za
biodra, bez znaczenia jak bardzo się starał je zapuścić, tylko ich kolor był wyjątkiem. Był w
łaty w kolorze miedzianej czerwieni, czerni lakierowanej skóry i bieli śniegu, jak gdyby jego
włosy były patchworkową kołdrą. Chociaż oczywiście, to nie był patchwork, bardziej
kaliko
27
. Matka Usny była w ciąży z mężem innej sidhe. Zdradzona żona przeklęła ją mówiąc,
żeby jej zewnętrzna strona zmieniła się z wewnętrzną i zmieniła ją w kota. Magiczny kot
urodził dziecko, Usnę. Kiedy Usna dorósł męskich lat, co wtedy znaczyło o kilka lat
wcześniej niż teraz, pomógł swojej matce powrócić do jej właściwej formy, zemścił się za
dwoje na tej sidhe, które rzuciła na nią klątwę i żyli długo i szczęśliwie. To znaczy mogliby,
gdyby nie to, że za zabicie sidhe, która przeklęła jego matkę, wykopali go z Dworu Seelie.
Najwyraźniej była to aktualna kochanka króla. Uups.
Usna nie wydawał się żałować. Jego matka nadal była członkiem błyszczącego dworu,
chociaż on nie, nadal spotykali się i rozmawiali ze sobą, mieli wspólne pikniki w lesie. Jego
matka spotykała się z nim wewnątrz wzgórz, niedaleko granicy Dworu Unseelie. Żaden
wysoko urodzony Unseelie nie był mile widziany w Dworze Seelie. Ale mieli las, swoje
miejsce i wydawali się zadowoleni.
Prześlizgnął się do krańca zatłoczonego kręgu dookoła mnie.
- Mogę dotknąć pierścienia? – Zapytał.
Powiedziałam jedyne słowo, które przyszło mi na myśl.
- Tak.
27
Rodzaj płótna.
219
Rozdział 22
Palce Usny przesunęły się na moje delikatnym, prawie niedostrzegalnym ruchem,
dopóki nie dotarły do pierścienia i tam się nie zawahały. Usna spojrzał na mnie swoimi
szarymi oczami, które były nie ciemne, nie jasne, ale pośrednie. Takie oczy mogłyby
wyglądać zwyczajnie, gdyby nie płonący w nich jego własny ogień. To nie kolor czy odcień
oczu sprawiał, że można było się zatracić, to był po prostu on sam. Gdyby miał jeszcze na
dodatek piękne oczy, to byłoby nie w porządku. I tak był już wystarczająco uroczy.
- Skróć tę grę wstępną, Usna - powiedział Onilwyn - pozostali czekają.
Usna przeniósł swoje spojrzenie na drugiego mężczyznę i żar, który chwilkę wcześniej
był bardzo zmysłowy, nagle stał się szaleńczym gniewem. Zmiana była tak nagła, jak gdyby
seks i gniew były blisko, na mgnienie oka od siebie, w głowie Usny. Ta myśl powinna mnie
powstrzymać, ale zamiast tego coś ścisnęło się wewnątrz mojego ciała, wydobywając cichy
dźwięk z moich ust.
Spojrzenie Usny wróciło do mnie, przyciągnął je ten cichy dźwięk. W jego oczach
pokazało się coś pomiędzy gniewem i seksem – głód. Nie wiedziałam, czy myślał o zabiciu i
zjedzeniu Onilwyna, czy o mnie. To nie była wina Usny, ale czasami myślał bardziej jak
zwierzę niż jak człowiek. To właśnie było teraz w jego oczach.
I właśnie ten moment wybrał, by prześlizgnąć się czubkami palców na pierścień.
Pierścień ożył, w kradnącej oddech, tańczącej na skórze fali, która wyciągnęła z Usny
płacz rozkoszy i prawie wykrzywiła mi kolana. Zachwiałam się, a on odruchowo mnie złapał,
odrywając swoją nagą skórę od pierścienia. Chwyciliśmy się siebie nawzajem w luźnym
uchwycie, starając się na nowo nauczyć oddychać. Zaśmiał się i był to uradowany, niski
chichot, jak gdyby był bardzo zadowolony z siebie i ze mnie.
- Reakcja nie była tak mocna, kiedy pierścień pierwszy raz trafił do jej ręki - powiedział
Barinthius. – Wtedy był tylko błysk ciepła.
- Staje się mocniejszy – powiedział Doyle.
- Moja kolej - powiedział Abloec, jego głos był nadal czysty, nawet jeśli chwiał się
więcej niż troszeczkę.
Usna obrócił mnie w swoich ramionach, jak gdybyśmy tańczyli, ale jednym pełnym
gracji ruchem przesunął mnie w drugą stronę, daleko od Abloeca. Usna popatrzył na
Barinthusa i dopiero po tym, jak otrzymał od niego nieznaczne skinienie głową, odwrócił
mnie w kierunku Abloeca.
Ten wyciągnął rękę, która była stabilna jak jego głos, ale Rhys przerwał.
220
- Musisz najpierw ją puścić, Usna. Nie chcesz, by twoja płodność odbiła się w Abloecu,
prawda?
Usna skinął głową i obrócił mnie, jak gdyby słyszał muzykę, której ja nie słyszałam,
podając mnie Abloecowi, jakby to był naprawdę taniec. Abloec nerwowo poruszył się,
starając się mnie chwycić, ale nie trafił. Był za bardzo pijany na taniec. Był za bardzo pijany
na wiele rzeczy.
Odeszłam wystarczająco, by moja ręka ledwo do niego sięgała. Chciałam zachować
odstęp z kilku powodów: po pierwsze, śmierdział, jakby wykąpał się w whiskey, po drugie,
był wystarczająco pijany, że nie byłam pewna, co mógłby zrobić, kiedy dotknie pierścienia.
Jeżeli upadnie, nie chciałam, by pociągnął mnie za sobą.
Chwycił moją rękę, niezręcznie, jakby widział podwójnie i nie był pewny, która ręka
jest moja. Ale nie miało znaczenia, czy widział jasno, kiedy dotknął pierścienia, ten zapłonął
życiem. To było jak fala pożądania, która popędziła przez skórę, rzucając Abloeca na kolana.
Tylko to, że byłam przygotowana, że coś takiego może się stać, sprawiło, że utrzymałam się
na nogach.
Uwolniłam swoją rękę bardzo łatwo, ponieważ magia dokończyła tego, co alkohol
zaczął. Abloec pozostał na kolanach w swoim fantastycznie pasiastym, norkowym płaszczu,
ponieważ nie mógł ustać.
- Czy królowa była zła, kiedy zobaczyła, że upił się dzisiaj? – Zapytał Doyle.
- Tak - powiedział Barinthus.
- Będzie bardziej niż bezużyteczny w razie walki.
- Tak - powiedział znów Barinthus.
Patrzyli w dół na klęczącego strażnika i na ich twarzach widać było, co chcieli z nim
zrobić. Gdyby nie to, że królowa go wybrała, odesłaliby go z powrotem na dwór w niełasce i
nigdy nie zobaczyłby konferencji prasowej. To smutne, że nie było takiej możliwości.
Onilwyn obszedł dookoła klęczącego strażnika w sposób, w jaki obchodzi się uliczny
śmietnik. Wyciągnął rękę bez słowa, a ja nie próbowałam się kłócić. To królowa go przysłała,
właśnie po to. Poza tym, pozwolenie na dotknięcie pierścienia, nie wprowadzało go od razu
do mojego łóżka. Nadal miałam nadzieję, że porozmawiam z królową o Ableocu i Onilwynie.
Moglibyśmy zatrzymać jednego z trzech przez nią wybranych. To dziwne, ale najlepszym z
nich był Amatheon. To, że on był najlepszym z tej trójki sprawiało, że zaczęłam zastanawiać
się, na czym oparła swoją decyzję. Skoro zaczynałam się zastanawiać jak ją zapytać, by moje
pytanie nie było obrazą, mogłam po prostu zapytać.
221
Podałam Onilwynowi rękę i w chwili, kiedy jego palce dotknęły pierścienia, impuls
przeszedł przeze mnie jak nóż, tnąc przyjemnością tak ostrą, że zabolało. Onilwym szarpnął
się ode mnie.
- To bolało. To naprawdę bolało.
Przyciągnęłam rękę do brzucha, walcząc z pragnieniem, by dotknąć się niżej, ponieważ
czułam prawie, jakby to była rana, a to nie mój brzuch został zraniony.
- Nigdy pierścień nie ranił tak, nie za pierwszym dotykiem, nigdy.
Oczy Onilwyna lśniły na biało, jak u przestraszonego konia.
- Dlaczego tak się stało?
- Wydaje się, że działa inaczej na każdego mężczyznę. – Barinthus odwrócił się do
Doyle’a – Czy to także coś nowego?
Doyle skinął głową.
Onilwyn odszedł ode mnie, tuląc do siebie rękę. Zastanawiałam się, czy tylko jego ręką
bolała i czy on również walczy z potrzebą przytrzymania tej niższej części ciała.
- Carrow – powiedział Barinthus i przepuścił drugiego mężczyznę do przodu.
Carrow nie wahał się, podchodząc do mnie z tym samym uśmiechem, który dawał mi,
odkąd pamiętałam. On, tak jak Galen, nigdy nie ukrywał się, ale w przeciwieństwie do
Galena, jedynym co pokazywał na swojej twarzy, był politycznie poprawny dobry nastrój. To
była jego wersja arogancji Mroza i pustki Doyle’a.
- Mogę? – Zapytał.
- Tak - wyciągnęłam rękę do niego, a on ją chwycił.
Jego ręka wślizgnęła się na pierścień i nic się nie stało. Nic poza ciepłem jego skóry
obok mojej. Jego ręka była ciepła, ale to wszystko. Pierścień pomiędzy nami pozostał zimny.
Przez sekundę rozczarowanie pokazało się w jego uśmiechu, tak gorzkie, że przedostało
się do jego oczu z tak ciemnym brązem, że wyglądało to, jakby noc zapadła w jego oczach.
Potem opanował się, opuszczając ocienione długimi rzęsami powieki pokłonił się, całując
moją rękę. Zrobił to wszystko bardzo lekko i cofnął się, ale wiedziałam, ile ten swobodny gest
musiał go kosztować.
Oczy wszystkich zwróciły się na Amatheona, bo tylko on pozostał. Miał bolesny wyraz
twarzy, jego wewnętrzny konflikt był widoczny w jego przystojnych rysach twarzy. Było
jasne: nie chciał dotknąć pierścienia. Nie wydaje mi się, żeby chciał wiedzieć. Był mężczyzną
i miał pewne potrzeby, a to był jedyny sposób, by wydostać się z pułapki królowej, w której
pogrążeni byli wszyscy strażnicy. Ale to co powiedział Onilwyn, było prawdą: dla
222
Amatheona zaspokajanie swoich potrzeb ze mną, reprezentującą prawie wszystko, co uważał
za złe dla sidhe, było niemalże gorsze, niż wymuszona abstynencja.
- To nie jest wybór, który ktokolwiek z nas by zrobił, Amatheonie, ale musimy zrobić to
jak najlepiej.
Przeszłam w jego stronę, a na jego surowych rysach twarzy ukazała się panika.
Wyglądał, jakby chciał uciec, ale nie miał gdzie. Nie było miejsca, w którym królowa by go
nie znalazła. Była Królową Powietrza i Ciemności, a ponieważ nie było terenów, na których
ciemność nie zapada nigdy, mogła go znaleźć. W końcu znajduje każdego.
Zatrzymałam się na długość ramienia, prawie obawiając się zmniejszyć odległość.
Strach na jego twarzy, widoczny w napięciu ramion, był przerażającym widokiem. Tak jakby
nawet to, że stoi tutaj, było jakimś rodzajem tortury.
- Nie chcę cię do tego zmuszać, Amatheon, ale żadne z nas nie ma wyboru.
Jego głos wyślizgnął się spomiędzy zaciśniętych zębów.
- Nie mamy wyboru.
Potrząsnęłam głową.
- Nie, żadnego.
To było tak, jakby odbudował się pod moim wzrokiem. Strach i konflikt schował się
gdzieś. Pracował nad tym, aż jego twarz stała się gładka i arogancko przystojna jak wcześniej.
Jego ręce przyciśnięte ciasno do boku, były ostatnią rzeczą, jaka wymykała się spod jego
kontroli. Wykrzywił boleśnie przeguby, jakby opanowanie się było potężnym wysiłkiem. I
może właśnie tak było. Czasami myślałam, że trudniejsze jest zapanowanie nad sobą, niż nad
każdą inną rzeczą na ziemi.
Wypuścił oddech, którzy trząsł się tylko trochę.
- Jestem gotowy.
Wyciągnęłam do niego swoją rękę, jakbym spodziewała się pocałunku. Zawahał się
tylko na chwilkę, potem wziął moja rękę w swoją i w chwili kiedy palce dotknęły metalu,
magia przeszła przez moją skórę jak ciepły wiatr.
Amatheon szarpnął się do tyłu, jakby go to paliło. Jego oczy stały się szalone i
przestraszone, ale nie było to spowodowane bólem. Wiedziałam, że to było tak przyjemne dla
niego, jak było dla mnie. Mogłabym się o to założyć.
- Pierścień jest usatysfakcjonowany - powiedział Barinthus. – Pozwólmy wrócić
kobiecie i niech zrobi to całe zamieszanie. Królowa życzy sobie, żebyśmy wyglądali idealnie
podczas wywiadu.
223
- A co z nim? – Zapytał Doyle, wskazując na Abloeca, którzy nadal klęczał,
uśmiechając się szczęśliwie, tracąc nieco równowagę.
- Niech będzie daleko od księżniczki. Teraz, mamy peleryny dla tych ze skrzydłami. –
Popatrzył na Sage’a i Nikkę, którzy podeszli i zrzucili swoje koce, a Usna przyniósł im
pofałdowane peleryny. – Chciałbym słyszeć jak będziecie tłumaczyć to w obecności
królowej.
- Czy królowa zakazała ci zadawania pytań? – Zapytał Doyle.
- Nie, ale orzekła, że te wyjaśnienia muszą poczekać na jej uszy. - Kącik jego ust
poruszył się, jakby walczył, by się nie roześmiać. – Królowa Andais zdaje się myśleć, że coś
przed nią ukrywamy.
- My, czyli kto? – Zapytałam.
- Cały dwór, najwyraźniej. – Powiedział i przeźroczysta błona na jego oczach znów
mrugnęła. Coś, co stało się na dworze, lub działo się tam nadal, sprawiało, że Barinthus był
bardzo nerwowy.
Chciałam zapytać, ale nie mogłam. Z Onilwynem i Amatheonem to było tak, jakbyśmy
mieli uszy Cela na ścianie. Onilwyn i Amatheon byli jego sojusznikami. Jaki królowa miała
cel, przysyłając ich do mojego łóżka? Jaki plan miała w głowie, czy jej szaleństwo przeniosło
się na nowy poziom? Nie wiedziałam i nie mogłam pytać, kiedy mieliśmy tu ludzi, którzy jej
wszystko przekażą, lub przekażą ludziom Cela. Nie mogłam pozwolić sobie, by inni sidhe
słyszeli mnie oskarżającą królową o szaleństwo. Wszyscy to wiedzieli, ale nikt o tym nie
rozmawiał. Nikt tego nie powiedział głośno. Dopóki nie był bardzo, bardzo pewny, że
znajduje się pomiędzy przyjaciółmi.
Rozejrzałam się po pokoju, patrząc na nowych strażników i na moich własnych ludzi.
Sage ubrany był w złotą, wełnianą pelerynę, która sprawiała, że wyglądał, jakby był
wyrzeźbiony w grubym, żółtym miodzie. Jego skrzydła wyskakiwały z tyłu jak
niespodziewany witraż. Sage nie był mój. Sidhe czy nie, jego wierność nadal należała do
królowej Niceven, a ona nie była moim przyjacielem. Była moim sprzymierzeńcem, tak długo
jak sprawiałam, że była szczęśliwa, ale nie była moim przyjacielem.
Amatheon nie patrzył mi w oczy, Onilwyn tak, ale tylko przez chwilę, zanim ukrył
swoje przestraszone oczy. Nie spodobało mu się uderzenie pierścienia, tak jak i mnie. Usna
pomagał Nicce ubrać się w grubą, fioletowo- czerwoną pelerynę, zapinaną na srebrną broszkę
z opalem. Był za bardzo zajęty żartowaniem z Nikki i jego skrzydeł, by odpowiedzieć na
moje spojrzenie. Carrow stał z daleka od innych, ponieważ nie mógł na stałe dołączyć do nas.
Królowa nie pozwoli mi zatrzymać strażnika, który nie był płodny.
224
Mając wątpliwości tylko do Sage’a, mogłabym kazać mu wyjść z pokoju, ale Andais
upierała się, by otoczyć mnie większą ilością ludzi, ludzi którym nie ufałam. A oni nie wyjdą
tak po prostu z pokoju, żebym mogła porozmawiać. Może o to właśnie jej chodziło. Kiedyś
starała się wysłać do mnie szpiega, szpiega o którym wiedziałam, że jest jej szpiegiem. Ale on
próbował mnie zamordować, a ona nie wybrała nikogo na jego miejsce, kiedy zginął. Może to
właśnie było to. Patrzyłam na trzech nowych strażników, których Barinthus nie chciał zabrać
tutaj i pomyślałam, tak, o to właśnie chodzi. Byli szpiegami. Jeden z nich, lub wszyscy.
Przysłała trzech, ponieważ chciała się upewnić, że przynajmniej jeden z nich zostanie
wybrany przez pierścień. Teraz będzie mogła się śmiać, kiedy okaże się, że wszyscy jej
szpiedzy przeszli test.
225
Rozdział 23
Pół godziny później staliśmy na podium przed ustawionymi na środku trzema
mikrofonami. Madeleine pozbierała się i powróciła do swojego normalnego zachowania,
bycia szefem przy najbardziej potężnych istotach na ziemi. Oczywiście, gdyby Madeleine
Phelps dawała się zastraszać potężnym, czy nawet przerażającym istotom, nigdy nie
przetrwałaby siedmiu lat pracując dla Królowej Andais. Doyle i Barinthus w końcu
przypomnieli jej, że mamy ciasny harmonogram i pozwolili jej zmienić ukochaną skórzaną
kurtkę Galena na szytą na miarę marynarkę od garnituru. Wiedziałam, że Kitto mógł zdjąć
swoją dziecinną kurtkę, ale nie zdawałam sobie sprawy, że dżinsy i koszulka polo nie były
odpowiednie na tę okoliczność. Mieliśmy w Los Angeles taki problem, że Kitto był za szeroki
w ramionach na większość ubiorów chłopięcych, ale za niski na większość rzeczy męskich,
więc jego możliwość zakupów była ograniczona. Najwyraźniej królowa pomyślała o tym, bo
znaleźliśmy czarny garnitur i jedwabną koszulę z długimi rękawami. Czarna marynarka, którą
przysłała, nie pasowała. Była za szeroka w ramionach i miała za długie rękawy. Madeline w
końcu zadecydowała, że marynarka wygląda gorzej, niż sama koszula. Inni mężczyźni,
musiała przyznać niechętnie, wyglądali w porządku. Właściwie nie było miedzy nimi
mężczyzny, który wyglądałby w porządku. Bajecznie, przystojnie, rewelacyjnie, ale nie w
porządku.
Ja, z drugiej strony, potrzebowałam krótszej spódnicy. Ta, którą przywiozła, była z plisą
i zakładką, która ledwie zakrywała górę uda. Moja skłonność do noszenia pończoch pod
każdą spódnicę sprawiała, że kiedy się poruszyłam, błyskałam koronkowym wykończeniem.
Gdybym nie uważała, jak wchodzę na podium, zaświeciłabym więcej niż czubkiem
pończochy. Cieszyłam się, że założyłam skromną, czarną bieliznę, bez koronek i prześwitów.
Jeżeli błysnę bielizną, to przynajmniej porządną, satynową. Oczywiście, z drugiej strony, do
innej spódnicy potrzebowałam innych butów. Madeline przyniosła mi parę pięciocalowych
28
szpilek. Umiem chodzić na szpilkach, ale wymusiłam na niej obietnicę, że będę mogła
przebrać się, zanim wyjdziemy na śnieg. Szpilki nie są dobre na śnieg, chyba, że chcesz
złamać kostkę.
Stałam na podeście naprzeciw ściany, z Mrozem po jednej stronie i Doyle’m po drugiej.
Reszta moich strażników ustawiła się na drugim końcu. To było trochę tak, jak stanie w
kolejce przed plutonem egzekucyjnym. Chociaż to, że policja stała w półkolu przed sceną,
28
ok. 12,70 cm
226
upewniało nas, że nie stanie się to prawdziwym plutonem egzekucyjnym. Prawdę mówiąc, o
ile królowa nie trzymała czegoś przed nami w sekrecie, to policja była tu głównie po to, by
powstrzymać reporterów przed stratowaniem sceny. A może to był tylko mój dyskomfort z
powodu znalezienia się w jednym pokoju z taką ilością mediów. Byłam bliska atakowi
klaustrofobii, jakby oddychając zużywali za dużo powietrza.
Zawsze tak się czułam, odkąd pamiętałam. Ale od śmierci mojego ojca, kiedy prasa
zdawała relacje o zamordowaniu go, nie czułam się bezpiecznie w towarzystwie mediów.
Podczas najbardziej bolesnych chwil w moim życiu zaczepiali mnie i pytali Jak si czujesz,
ę
Ksi
niczko Meredith?
ęż
Mój ojciec, którego podziwiałam, został zamordowany przez
nieznanych zamachowców. Jak do licha myśleli, że się czuję? Ale królowa nie pozwoliła mi
tak odpowiedzieć nikomu. Nie mogłam powiedzieć prawdy. Nie, Królowa Andais, po śmierci
swojego brata, kazała mi zwrócić się do mediów i okazać królewską twarz. Nie wydaje mi
się, żebym kiedykolwiek bardziej nienawidziła tego, że byłam księżniczką, niż podczas
tamtego roku. Kiedy pochodzisz z królewskiej rodziny, nie możesz obchodzić żałoby na
osobności. Twój ból pokazują we wszystkich wiadomościach, brukowcach i gazetach
codziennych. Wszędzie widziałam zdjęcia mojego ojca. Wszędzie widziałam jego martwe
ciało. W Europie opublikowali nawet te zdjęcia, których amerykańskie gazety nie dotknęły,
pełne przelanej krwi. Mój wysoki, silny ojciec zredukowany do czerwonej ruiny. Jego włosy
rozciągnięte na trawie jak czarna peleryna, reszta jego ciała prawie nie od poznania.
Musiałam wydać jakiś dźwięk, ponieważ Doyle dotknął mojego ramienia.
- Dobrze się czujesz? – wyszeptał.
Skinęłam głową i oblizałam świeżo uszminkowane usta, znów skinęłam.
- Po prostu przypomniałam sobie pierwszą konferencję, kiedy było ich tak wielu.
Zrobił coś publicznie, czego nigdy nie zrobił jako Ciemność Królowej: uściskał mnie
jedną ręką, więc nadal mógł sięgnąć po broń drugą. Oparłam się o jego skórzaną kurtkę i o
pocieszające ciepło jego ciała pod kurtką. Zignorowałam błyski fleszy starając się nie myśleć,
że te zdjęcia będą w każdej gazecie znanej człowiekowi. Potrzebowałam uścisku, dostałam go
i starałam się odgonić mój posępny nastrój. Byliśmy tutaj, by omówić moje poszukiwania
męża, księcia i przyszłego króla. To były szczęśliwe wydarzenia i królowa chciała widzieć
nas uśmiechniętych.
Madeline pozwoliła zadać pierwsze pytanie, kiedy stałam nadal przytulona do Doyle’a.
Było oczywiście do mnie.
227
Doyle przytulił mnie po raz ostatni i uśmiechnęłam się, chwiejąc się lekko na moich
pięciocalowych obcasach. Pytanie było jednym z tych, które już wcześniej mi zadano, jak
większość z nich.
- Księżniczko Meredith, czy wybrałaś już męża?
- Nie – powiedziałam.
Następny reporter wstał, by zadać swoje pytanie.
- Więc dlaczego odwiedzasz dom? Masz coś do ogłoszenia?
Królowa powiedziała mi, jak wiele prawdy mogę wyjawić.
- Mój wujek, Król Światła i Iluzji wydaje bal na moją cześć.
- Czy zabierasz swoich strażników?
To było podchwytliwe pytanie. Jeżeli powiem tak, wydrukują, że nie czuję się
bezpiecznie na Dworze Seelie bez ochrony. Co właściwie było prawdą, ale nie możemy tak
powiedzieć.
- Moi strażnicy są wszędzie tam gdzie ja - zawahałam się i Madeline przybliżyła się by
wyszeptać „Steve”, więc dokończyłam. – Steve. To będą tańce, a nie mogłabym zostawić
moich najlepszych partnerów w domu, prawda?
Uśmiech, uśmiech i lecimy dalej.
Następne pytanie zadała kobieta.
- Królowa Andais ogłosiła, że dzisiejszej nocy będzie bal na twoją cześć na jej dworze.
Kiedy pojedziecie na Dwór Seelie?
- Planujemy pojechać za dwie noce od dzisiaj
29
.
Powiedziałam „planujemy” na wypadek gdyby coś okropnego wydarzyło się i
gdybyśmy zadecydowali, że to jednak zbyt niebezpieczne. Wyrażenia „od dzisiaj” użyłam,
ponieważ media lubiły, jeżeli używamy archaicznych słów lub wyrażeń, nawet jeżeli tylko im
się wydawało, że te wyrażenia są archaiczne. Byłam księżniczką faerie i niektórzy ludzie byli
rozczarowani, jeżeli wyrażałam się, jakbym wychowała się na środkowym zachodzie. Więc
okazyjnie starałam się wyrażać tak, jak ludzie chcieliby, żebym się wyrażała. Większość
naszych przecież nadal zachowała swój oryginalny akcent. Tylko ja mówiłam tak, jak typowa
amerykańska dziewczyna mieszkająca w sąsiednim domu. No tak, ja i Galen.
- Czy dwory zamierzają się pogodzić?
- Według mojej wiedzy dwory nie są zwaśnione, chyba, że wiesz o czymś, o czym ja nie
wiem, Maury.
29
Merry użyła archaicznego angielskiego słowa oznaczającego „od dzisiaj”. Ponieważ w języku
polskim nie ma
równie starego odpowiednika, musicie nam uwierzyć, że to było naprawdę archaiczne słowo.
228
Właściwie sama pamiętałam jej imię. Uśmiech, powtórzyłam sobie w głowie, daj im
dostrzec jak młodo mogę wyglądać, kiedy tylko chcę. To była moja wersja oczu Bambi:
Widzicie, jaka nieszkodliwa i urocza jestem, nie krzywd cie mnie.
ź
Za ten milusi występ zostałam nagrodzona śmiechem i większą ilością błysków fleszy,
które mnie oślepiły. Odpowiedziałam na następne pytanie tańcząc koło prawdy. Wolałabym
nosić okulary słoneczne, ale moja ciotka zabroniła tego. Okulary słoneczne nie wyglądały
przyjaźnie. A my chcieliśmy wyglądać przyjaźnie. Jedynie strażnikom pozwoliła je nosić. W
końcu. To znaczyło, że martwiła się bardziej niż wtedy, kiedy ostatnio byłam w domu. A
nadal nikt z nas nie wiedział dlaczego.
Musiałam przyznać, że większość z nich w ciemnych okularach wyglądała jak coś w
rodzaju zespołu muzycznego, Merry i jej m czy ni.
ęż ź Tak media mogły nas nazwać. Nie
dokładnie jak nazwa grupy rockowej, ale słyszałam gorsze określenia.
- Który ze strażników jest najlepszy w łóżku? – Padło ze strony kobiety reportera.
Potrząsnęłam głową wystarczająco, by włosy zawirowały dookoła mojej twarzy, a
szmaragdowe kolczyki zalśniły w świetle.
- Och, wiesz… - Madeline wyszeptała mi do ucha imię kobiety – Stephenie, dama nie
zdradza takich rzeczy.
- Ale ty nie jesteś damą - męski głos dobiegł z kąta pokoju. Znałam ten głos. Odezwał
się wystarczająco głośno, bo w pokoju zapadła cisza, więc jego następne słowa słychać było
bardzo dokładnie. – Jesteś kolejną dziwką sidhe. Królewska krew tego nie zmieni.
Zaśmiałam się do mikrofonu i postarałam się, żeby mógł głos był niski i głęboki.
- Jesteś po prostu zazdrosny, Barry.
Część policjantów z półokręgu przeszła w tył pokoju. Barry Jenkins był na liście osób
niepożądanych. Po śmierci mojego ojca zdobyłam zakaz zbliżania się. Zrobił najlepsze, a
raczej najgorsze zdjęcia, niż ktokolwiek inny, ciała mojego ojca i mnie płaczącej nad nim.
Sąd zgodził się, że w rażący sposób naruszył prawa osoby niepełnoletniej, czyli mnie.
Według prawa nie powinien wyzyskiwać niepełnoletniego dziecka. Znaczyło to, że wszystkie
zdjęcia, których nie wykorzystał, były bezużyteczne. Nie mógł ich sprzedać. Musiał
przeznaczyć pieniądze za już sprzedane zdjęcia na cele dobroczynne. Z kogoś, kto może
wygrałby Pulitzera, stał się nikim. Właśnie tego i pewnego incydentu na pustej wiejskiej
drodze, gdzie zemściłam się w swój własny sposób, nigdy mi nie zapomni.
W pewien sposób zemścił się na mnie. Kiedy mój były narzeczony, Gryffin, sprzedał
intymne zdjęcia brukowcom, to właśnie za pośrednictwem Jenkinsa. Już nie byłam
229
niepełnoletnia i Gryffin poszedł do niego, więc Jenkins nawet nie musiał zbliżać cię do mnie
na pięćdziesiąt stóp
30
, by napisać historię.
Moja ciotka, Królowa Powietrza i Ciemności, wydała wyrok śmierci na Gryffina. Nie za
zranienie mnie, ale za zdradzenie naszych prywatnych sekretów ludziom. To było
niedopuszczalne. Jak wiedziałam, nadal trwało polowanie na niego. Pomyślałam, że powinna
wysłać przeciwko niemu Doyle’a i Gryffin zaraz by zginął, ale jej Ciemność miała ważniejsze
rzeczy do zrobienia, niż zemsta. Utrzymanie mnie przy życiu, sprawienie, żebym zaszła w
ciążę, to było ważniejsze dla niej niż ukaranie zdrajcy. Na dzwony piekielne, to było także
ważniejsze i dla mnie.
Nie chciałam śmierci Gryffina. Jego śmierć nie zmieni tego, co zrobił. Nie zmieni tego,
że był moim narzeczonym przez siedem lat i zdradzał mnie sypiając ze wszystkim, co się
tylko ruszało. Rozstaliśmy się ponad trzy lata wcześniej, zanim sprzedał mnie prasie. Griffin
wydawał się wierzyć, że jest tak dobry, że przyjmę go powrotem. Jego złudzenia nie były
moim problemem. Odesłałam go z powrotem do straży królowej, a ponieważ odrzuciłam go,
znów miał go obowiązywać celibat. Jeżeli nie będzie spał ze mną, nie będzie spał z nikim.
Część mnie cieszyła się z ironii tego faktu. Część mnie cieszyła się z zemsty. Następnego dnia
brukowce wydrukowały zdjęcia i jego wywiad z Jenkinsem.
Policjanci pilnujący drzwi odcięli mu drogę ucieczki, więc Jenkins mógł tylko stać i
czekać, aż policja przyjdzie po niego.
- Co jest, Meredith, boisz się prawdy?
- Postanowienie sądu mówi, że nie możesz się do mnie zbliżać na mniej niż pięćdziesiąt
stóp, Jenkins. Ten pokój nie jest tak duży.
Był wystarczająco nieprzyjemny, więc major Walters przysłał następnych trzech ludzi,
by pomogli opanować sytuację. Myślę, że bardziej by zatrzymać kamery z tyłu i by
szamotanina z Jenkinsem nie uszkodziła żadnego drogiego sprzętu. Raczej nie uważali, żeby
sam Jenkins był niebezpieczny dla mnie czy dla innych.
Pozostali policjanci starali się utrzymać szyk przed podium, ale było ich za mało. Gdyby
prasa zaczęła się teraz przepychać do przodu, byłoby po nas. Ale oczywiście byli bardziej
zainteresowani sceną z Jenkinsem. Właśnie powstawały jutrzejsze nagłówki. Ten incydent był
najciekawszą rzeczą, jaka się wydarzyła. Sprowokowana przez Jenkinsa i starą waśń, dałam
im właśnie coś soczystego.
30
ok. 15,2 m
230
Obaj, Mróz i Doyle, przesunęli się do przodu otaczając mnie. Doyle dotknął mojego
ramienia, by przesunąć mnie do tyłu, pod ścianę, bliżej nich. Potrząsnęłam głową i w końcu
wyszeptałam.
- Nie chcę, by śmierć mojego ojca znów pojawiła się na pierwszych stronach. Nie mogę
znów tego przeżywać.
Popatrzył zdziwiony zza ciemnych okularów.
- Oni wszystko to wyciągną, Doyle. Wyciągną to, by wytłumaczyć spięcie z Jenkinsem.
Mróz dotknął mojego ramienia.
- Ona może mieć rację.
Doyle potrząsnął głową.
- Jej bezpieczeństwo jest ważniejsze od wszystkiego innego.
- To również jakiś rodzaj ochrony - powiedział Mróz.
Nie było w nim śladu nadąsanego dziecka, czego się obawiałam. Mróz zaczynał
dorastać i byłam szczęśliwa, że to widzę, tak bardzo, że uścisnęłam go w pasie. Czułam się
niesamowicie dobrze, trzymając go w ten sposób. Nie zdawałam sobie sprawy, aż do tej
chwili, jak bardzo byłam zaniepokojona.
- Więc co chcesz, żebyśmy zrobili? – powiedział Doyle, jego głos brzmiał łagodnie.
Magia przeszła przez moją skórę. Nasza trójka rozejrzała się. Wszyscy inni sidhe
przeszukiwali wzrokiem pokój. To było zaklęcie, ale skąd, po co?
Jeden z policjantów stojących przed podium potknął się, jakby był uwięziony przez
niewidzialną przeszkodę. Zobaczyłam mężczyznę obracającego się naszą stronę, zobaczyłam
dzikie zdziwienie w jego oczach.
Mróz odwrócił się do niego plecami, zaczął przesuwać mnie do tyłu. Widziałam później
zdjęcia, ale kiedy to się działo, nie widziałam nic poza koszulą Mroza, nic nie czułam poza
Mrozem popychającym mnie, próbującym biec. Za nami rozległ się huk strzału i następny tak
szybko po nim, że zabrzmiały jak jeden strzał. Mróz upadł na podłogę. Poczułam jego ciało
popychające mnie w dół, ale nic nie widziałam, poza bielą jego koszuli, rozjaśniającą jego
szarą marynarkę. Poczułam zapach wystrzału palący powietrze.
Nie słychać było żadnego dźwięku. Huk pistoletów tak blisko w takim małym
pomieszczeniu, z tak dobrą akustyką sprawił, że straciłam słuch, miałam nadzieję, że
tymczasowo. Zobaczyłam stopy i pomyślałam, że to Galena. A potem poczułam ciężar, kiedy
rzucił się na Mroza, tworząc żywą tarczę dookoła mnie. Poczułam znów zwiększoną wagę,
ale tym razem nie widziałam kto, nawet nie zgadywałam.
231
Pierwsza rzecz jaka uświadomiła mi, że nie jestem głucha, to bicie serca Mroza przy
moim uchu. Potem, kiedy stopniowo powracał mi słuch, jak uszkodzone wideo, dosłyszałam
krzyki. Dużo krzyków. Wrzaski.
Wiem, co się stało, tylko dlatego, że widziałam później wideo i zdjęcia. Wideo można
oglądnąć, ciągle i ciągle w każdych wiadomościach. Oficer z bronią wycelowaną w plecy
Mroza próbował zabić mnie, jakby nie widział, że Doyle celuje ze swojej broni w jego pierś, z
odległości dwóch stóp. Oficerowie policji wyciągnęli broń, rozglądali się, nie rozumiejąc, że
to jeden z nich był zagrożeniem. Jeden z nich wycelował w Doyle’a. Zaczarowany oficer
wystrzelił, a inni wreszcie zrozumieli, że coś poszło bardzo źle i postrzelili go w ramię. Ale
Doyle wystrzelił, zanim pierwsza kula chybiła i uderzyła w ścianę za nami. Oficerowie policji
powalili zaczarowanego oficera na ziemię, gdzie właśnie padał trafiony strzałem Doyle’a.
Były zdjęcia Rhysa i Nikki za Doyle’m, z pistoletem w jednej i mieczem w drugiej ręce, a
także Barinthusa i innych formujących mur dookoła nas.
Kiedy to się działo, byłam przygnieciona pod białym i szarym ciałem Mroza. Kiedy
słuch mi wrócił, większość tego co słyszałam, to były krzyki. Coś ciepłego kapnęło na moje
czoło, jakiś płyn, było go więcej, niż mogło być potu. Nie mogłam ruszyć głową
wystarczająco, by się rozejrzeć, ale następna kropla dołączyła do pierwszej i popłynęła po
mojej skórze. Po metalicznosłodkim zapachu poznałam, że to krew.
Starałam się go odepchnąć, starałam się zapytać jak bardzo był ranny, ale to było jak
odpychanie góry.
- Mróz, Mróz jesteś ranny – zdołałam tylko powiedzieć.
Jeżeli mnie słyszał, zignorował mnie. Wszyscy mnie ignorowali. To było tak jakbym
była dziwnie niewyczuwalna dla wszystkich. Człowiek starał się zabić mnie, ale teraz na
podium była policja i strażnicy, nie ja.
Słyszałam krzyk majora Waltera.
- Wyprowadźcie ją stąd.
Ten krzyk został podjęty, jak jakieś zawołanie. „Wyprowadźcie ją stąd, wyprowadźcie
ją stąd". – Tak wiele głosów krzyczało, tak wiele męskich głosów to krzyczało.
Ciężar na mnie zelżał i znów zobaczyłam światła pokoju. I więcej głosów.
- Mój Boże, jest ranna!
Ten krzyk znów został podjęty.
- Jest ranna, jest ranna, księżniczka jest ranna.
Były zdjęcia mnie z krwią spływającą po twarzy, ale to nie była moja krew. Myślę, że
byłam jedyną, która wtedy o tym wiedziała.
232
Kitto nadal klęczał przy mnie i wiedziałam, że był jednym z ciał osłaniających mnie w
żywej tarczy. Barinthus wyciągnął do mnie rękę.
- Merry, dziewczynko.
Nie nazywał mnie tak od lat. Wzięłam go za rękę, kiedy Galen starał się obejrzeć ramię
Mroza, ale większy mężczyzna odepchnął go. Nie dotarło do mnie, że Barinthus nie dotknął
pierścienia, kiedy byliśmy w drugim pokoju.
Jego ręka spotkała pierścień, kiedy mnie podnosił i zastygł w pół ruchu. Na jego twarzy
pojawił się wyraz zaskoczenia. Nowi strażnicy zaczęli rozglądać się po pokoju, szukając
zagrożenia, ponieważ poczuli magię. Moi strażnicy poczuli to, ale wiedzieli, że to nie był
nowy zamach na moje życie.
- Bogini, ocal nas - usłyszałam Mroza.
- Cholera - powiedział Rhys.
Wtem pokój zniknął, pochłonięty przez migotanie magii. Woda była ciepła jak w
kąpieli, ciepła jak krew. Barinthus był przede mną, pomagając mi rozgarniać wodę. Prawie
niewidoczna błona pomiędzy jego palcami ożyła, jedno mocne ramię uderzało w wodę, kiedy
drugie mnie trzymało. Oboje byliśmy nadzy, ale ciepło wody sprawiało, że tego nie
zauważałam. Co znaczyło, że woda była dokładnie w temperaturze ciała. Czułam jego
poruszające się nogi, utrzymujące nas na powierzchni, utrzymując nas pośrodku ogromu
wody, która była tak niebieska jak jego włosy, tak zielona jak jego włosy, tak szara jak jego
włosy. Jego włosy spływały w dół po ramionach do wody i gdzie jej dotknęły, było tak, jakby
każde pasmo stawało się prądem morskim, jakby kolor stapiał się i odpływał od nas, aż nie
mogłam powiedzieć, co było włosami, a co wodą, chociaż jego ciało nadal było koło mnie,
twarde, solidne. Część jego ciała rosła bardziej solidna, aż nasze ciała wpadły na siebie w
ciepłej, ciepłej wodzie.
- Merry - powiedział. – Coś ty zrobiła?
Otworzyłam usta, ale to nie moje słowa z nich wyszły.
- Przyniosłam ci z powrotem twój ocean Manannan Mac Lir
31
, chodź i weź go ode mnie.
Dotknął moich ust swoimi rękami i przez chwilę tylko jego mocne nogi utrzymywały
nas na powierzchni.
- Nie wymawiaj tego imienia, nie jestem nim. Nie byłem nim przez wiele lat. – wyglądał
na porażonego, jakby usłyszał imię, które w jakiś sposób go raniło.
31
W
mitologii celtyckiej
,
Manannan mac Lir był bogiem morza i pogody. Był jednym z
Tuatha de Danaan
,
choć uważano go za starszego od nich. Jego ojcem był
Lir
, matką
Penarddun
, a żoną -
Fand
.
Rządził
Błogosławionymi Wyspami
, jak i światem umarłych,
Mag Mell
. Ojciec
Niam Złotowłosej
. Był
właścicielem
Ziemi obiecanej
, jednej z krain w zaświatach celtyckich.
233
Zdałam sobie sprawę w jakiś pełen rezerwy sposób, że nie byłam sama w moim ciele,
nie byłam w stanie go kontrolować. Ta myśl powinna mnie przestraszyć, ale tak się nie stało.
Moc była za bardzo kojąca, tak bezpieczna. To było jak bycie owiniętym w spokój.
- Chodź, pij ze mnie, trzymaj mnie przy swoich ustach.
Moje ciało zaplotło się dookoła jego, zanurzając nas oboje w ciepłej wodzie. Było tak,
jakbym wiedziała, że może próbować mnie odepchnąć, ale teraz nie miał możliwości się
uwolnić. Moje małe, zaokrąglone ramiona były jak delikatne łańcuchy, moje nogi dookoła
bioder były solidne jak podstawa gór. Dziwne, ale wiedziałam, że nie może się ode mnie
uwolnić. Mógł mi odmówić, ale nie mógł mnie odrzucić. Ciężar mojego ciała zmusił go, by
prześlizgnął się do tyłu, jego głowa ledwo wystawała ponad spokojną wodą.
Jego oczy błysnęły białkami.
- Ty nie jesteś Merry.
- Jestem Merry - i wiedziałam, że to prawda.
- Ale nie tylko Merry. – jego ramiona i nogi poruszały się w wodzie, przyciskając
niektóre części ciała do mnie w sposób, w jaki nigdy nie dotykały się.
- Nie, nie tylko Merry.
- Danu - powiedział, a jego głos był gorączkowym szeptem fal odbijających się na
odległym wybrzeżu.
Przesunęłam ręce na jego kark i przycisnęłam swoje ciało do jego, aż moje usta zawisły
nad jego ustami, a jego czubek pieścił wejście do mojego ciała. Jego dotyk sprawił, że
wróciłam do siebie, odsuwając kojącą obecność wewnątrz mnie, tylko trochę.
- Barinthus - powiedziałam.
- Merry, zgadzasz się na to? Bogini i Bóg chcą dobrze, ale zdarza im się wykorzystywać
ludzi, a ja nie wierzę w to, że cel uświęca środki.
Odsunęłam się, by spojrzeć na niego. Unosił się pode mną, jego włosy spływały w
aureoli błękitu, zielonego, szarego, morskiego, turkusowego, a jego twarz wyglądała jak
kwiat w środku tych wszystkich kolorów, poruszających się cały czas. Wszystko dookoła nas
było wodą, poruszającą się, falującą, chlupiącą w falach. Jego ciało było jedyną solidną
rzeczą w całej tej poruszającej się przestrzeni. Ale nie przylegałam do niego, jechałam na
nim, on mnie trzymał, a między nami nie było strachu. Czułam pochodzący od niego ten sam
rodzaj spokoju, jaki czułam w sobie. Mówi się, że ocean jest zdradliwym miejscem, ale kiedy
siedziałam tu i spoglądałam w jego niebieskie oczy kołyszące nas jak morze, czułam tuż koło
siebie nacisk długiego i mocnego ciała Barinthusa, kiedy tylko poruszenie moich lub jego
234
bioder mogłoby zmniejszyć dzielącą nas odległość, w jego oczach nie widziałam nic poza
łagodnością. Mógłby przejść obok tego, poddać się znów, gdybym tylko powiedziała nie.
Przysunęłam swoją twarz tak blisko niego, że nawet głębszy oddech sprawiłby, że to
będzie pocałunek.
- Pij z moich ust - powiedziałam.
Moje usta dotknęły jego ust, następne słowa wyszły z moich ust prosto do jego, jak
gdybym jadła słowa i oddawała mu je. – Pozwól mi poczuć swoją siłę wewnątrz mnie.
Odsunął się, tylko na tyle by odezwać się.
- To nie będzie to, co mogłoby być, bo jesteś śmiertelna i możesz utonąć.
Po tym ostrzeżeniu jego usta ruszyły na spotkanie moich i kiedy nasze wargi się
dotknęły, wepchnął się do mojego ciała. Magia wylała się z moich ust i spłynęła do jego, a
jego ciało weszło w moje, jakby magia przepływała równocześnie we mnie i przeze mnie.
Zaczęliśmy poruszać ustami i ciałem, magią daną i otrzymywaną, życiem i małą śmiercią,
jego siła utrzymywała nas na fali, a moja delikatność pociągała nas w dół. To było prawie tak,
jakby jedna magia utrzymywała nas na powierzchni, a inna usiłowała nas utopić. W środku
życia -śmierć, w środku radości - niebezpieczeństwo, w środku oceanu - ziemia. Ziemia sama
mówiła do mnie, w przymierzu z nami. Ziemia kołysała się poniżej, pod kocem z oceanu,
czułam to. Czułam ziemię obracającą się pod nami, kręcącą się dookoła, to było tak, jakby
ziemia czuła moje myśli, obracając się w swoim łóżku. Poczułam falę mocy nadciągającą
spod nas, jak jakiś wielki, ciemny stwór, płynący w górę, szybciej i szybciej, lśniący, ciemny i
zabójczy. Uderzył w nas jak fala mocy, która rzuciła morze falami wielkimi jak wieża i
zagotowała ziemię pod nami tak, że para wodna uderzyła w powietrze. Woda nie była już
dłużej ciepła, ale gorąca, wystarczająco gorąca, że jęknęłam i uwolniłam swoje usta.
Zobaczyłam jego twarz i poczułam jego ręce na biodrach, poczułam jego ciało wpychające się
w moje, a nie tylko jego twardość. Było tak, jakby całe mile oceanu pode mną pędziły
pomiędzy moimi nogami, wpływały we mnie, przeze mnie, nade mną i zostaliśmy wepchnięci
w powietrze na kolumnie wody, która błyszczała jak kryształ, lśniła jak kawałki płonącego
kamienia, jak topniejący ogień. Teraz rozumiałam, dlaczego pytał o moje pozwolenie,
ponieważ nie byłam boginią, byłam tylko Merry i nie mogłam wziąć tego, co oferował.
Krzyknęłam na wpół z przyjemności, jaką mi dawał, a na wpół ze strachu, ponieważ czułam,
że to nie ma końca.
Ponad dźwiękiem gotującego się pod nami oceanu usłyszałam jego głos.
- Wystarczy! – zawołał.
235
Byłam na podłodze sceny z Barinthusem na wpół zwalonym na mnie. Zamrugaliśmy
patrząc sobie w twarz i zobaczyłam moją własną dezorientację w jego oczach. Wiedziałam
gdzie jestem i wiedziałam, co się stało, ale zmiana była zbyt gwałtowna.
Widziałam mojego Doyle’a i innych moich ludzi stojących dookoła nas, z twarzami
skierowanymi do środka, z rozłożonymi rękami, dotykającymi się nawzajem, tak że stworzyli
okrąg dookoła nas. Widziałam moc w tym okręgu, którą starali się powstrzymać, desperacko
utrzymać w ryzach to, co się stało. Strażnicy którzy przyszli z Barinthusem, wpatrywali się w
nas, a policjanci krzyczeli „Wyprowadźcie ją!” Minęła sekunda, nie więcej.
Barinthus upadł na kolana i chwytając mnie za rękę, na której nie miałam pierścienia,
pomógł mi usiąść.
Wydawało się, że to był wystarczający znak, bo wszyscy zgodnie opuścili ręce. Okrąg
rozpadł się i nagłym przypływem wylała się woda, miniaturowa powódź, która zmoczyła
podest, najbliższe krzesła i wszystkich policjantów. Jasnoszare spodnie Mroza przemokły i
stały się ciemnoszare, biały, jedwabny trencz Rhysa został całkiem zniszczony. Tylko dwoje
ludzi stało w środku tego natrysku i pozostało suchymi – Barinthus i ja.
Major Walters osuszył oczy z wody.
- Co to, kurwa, było?
Doyle zaczął coś mówić, ale Walters dodał.
- Pieprzyć to, wyprowadźcie ją stąd, zanim stanie się coś gorszego.
Potem wszyscy patrzyli się na siebie zamiast się ruszyć. Walters pochylił się w kierunku
Doyle’a.
- Ruszać się! – Zawołał głosem wyćwiczonego sierżanta.
Ruszyliśmy się.
236
Rozdział 24
Potknęłam się przy wyjściu, więc Galen podniósł mnie na ręce i wpełznął do limuzyny
ze mną na kolanach. Następnego dnia pokazało się zdjęcie mnie, z zakrwawioną twarzą,
wyglądającą na bardzo przestraszoną w ramionach Galena. Co znaczyło, że jakiś głupio
odważny reporter, zamiast ukryć się w kącie przed magią i bronią, wyszedł za nami by zrobić
więcej zdjęć. Mam nadzieję, że igrając z bezpieczeństwem nie wygra Pulitzera.
Byłam teraz w limuzynie, nadal na kolanach Galena, z innymi strażnikami
zgromadzonymi w środku, kiedy zdałam sobie sprawę, że to nie był prywatny samochód
mojej ciotki. To była tylko zwykła obszerna limuzyna. Co znaczyło, że była w środku
większa niż Czarny Pojazd, ale nawet w połowie nie tak przerażająca.
Drzwi zamknęły się, ktoś uderzył w nie dwukrotnie i ruszyliśmy. Doyle przeszedł
wszystkim po stopach, co sprawiło, że Galen przesunął się tak, żeby Doyle mógł usiąść obok
nas, przed drugimi drzwiami. Nikt się z nim nie kłócił. Rhys i Kitto siedzieli na siedzeniach
naprzeciw nas. Barinthus siedział na obrotowym siedzeniu twarzą do nas. Siedzenia tworzyły
coś w rodzaju krótkiego korytarza z miejscami dla innych w dalszej części limuzyny. Kiedy
mówili pojemny, to tak właśnie było.
Sage i Nicca siedzieli przy następnej wolnej przestrzeni, na dwóch ostatnich obrotowych
siedzeniach, więc mieli więcej miejsca na skrzydła. Usna skulił się na dalszym miejscu,
podwinął nogi pod siebie i starał się wycisnąć wodę ze swoich włosów. Wyglądał, jakby
brzydził się całą sytuacją. Może po prostu nie lubił być mokry.
Dotarło do mnie, że spodnie Galena są mokre i przemaka moja bielizna. Zeskoczyłam z
jego kolan i mogłam prawie stać normalnie, jeden z plusów bycia niskim.
- Zamaczasz mnie.
- Wszyscy poza tobą i Barinthusem są mokrzy - powiedział Usna z przodu.
Galen dotknął mojego ramienia, mojej twarzy i krwi, która lepiła się pod jego dotykiem.
- Czy coś z tego jest twoją krwią?
- Nie.
Barinthus spojrzał na niego.
- Widziałem krew na marynarce Mroza, nawet jak zamokła. Jeżeli nie zmyła się po
takim prysznicu, to znaczy, że jest świeża.
- Też to zauważyłem - powiedział Doyle, przechylił się przez Galena, woda lśniła na
jego twarzy odbijając światło nad nami. – Jak bardzo jesteś ranny?
237
Mróz potrząsnął głową.
- Nie bardzo.
Dotknęłam ciemnej plamy na jego lewym ramieniu.
- Ściągnij marynarkę.
Odepchnął moją rękę.
- Nie jestem ciężko ranny.
- Pozwól mi samej zobaczyć - powiedziałam.
Popatrzył na mnie oczami tak ciemnoszarymi, jak chmury przed burzą. Był zły, ale
raczej nie na mnie, może na całą sytuację.
- Mrozie, proszę.
Ściągnął marynarkę tak szybko, że skrzywił się poruszając. Odwrócił te szare, burzowe
oczy na Doyle’a.
- To niewybaczalne, że ten człowiek zdołał strzelić.
Uklękłam na siedzeniu naprzeciw Mroza, by obejrzeć plamę krwi na jego koszuli.
- Nie widzę przez koszulę.
Chwycił rękaw przy szwie i pociągnął odrywając rękaw.
- Gdybym strzelił do niego, zanim wypalił, policja nigdy by nie uwierzyła, że w ogóle
chciał strzelić.
- Rozmyślnie pozwoliłeś mu strzelić. – Mróz powiedział to tak, jakby nie wierzył.
Nie był jedynym, który był zaskoczony. Dla mnie nie wydawało się to dobrym
powodem. Moja ręka musiała ścisnąć ramię Mroza, bo syknął.
- Przepraszam - wymamrotałam i badałam ranę. Pocisk wszedł jedną stroną i wyszedł z
drugiej. Rana wyglądała na wystarczająco czystą, krwawienie prawie ustało.
- Pocisk nie może nas zabić, Mrozie, a Meredith była za tobą. Nie mógł jej trafić.
- Pozwoliłeś, by Mróz przyjął kulę - powiedziałam. Po raz pierwszy po tym wszystkim
moja skóra stała się zimna. Tak jakby strach tylko czekał na mnie. Czekał, aż będę bardziej
bezpieczna.
Doyle pomyślał o tym przez sekundę i przytaknął.
- Tak. Pozwoliłem, by policjant postrzelił jednego z nas.
- Pocisk przeszedł przeze mnie, Doyle i utknął w ścianie. Gdybym był niżej, mógłby
przejść przez Merry.
Doyle skrzywił się.
- Teraz, kiedy tak mówisz, wydaje się, że to nie był dobry pomysł.
238
Barinthus pochylił się do przodu i przesunął ręką tuż przed Doyle’m. Odsunął się
przesuwając palcami tak jakby czegoś dotykał.
- Zaklęcie niechęci, bardzo subtelne, ale przyczepia się do ciebie jak resztki pajęczyny.
Doyle przytaknął.
- To na sens. – Zamknął oczy na chwilę, i poczułam zapach magii, jak gdyby palił
ostatnią część zaklęcia. Wziął głęboki, trzęsący się oddech i otworzył oczy. – Jest kilkoro,
którzy mogliby skierować takie zaklęcie przeciwko mnie.
- Meredith, jak ramię Mroza? -Zapytał Barinthus.
- Nie jestem uzdrowicielem, ale wygląda na wystarczająco czyste.
- Nikt z nas nie jest uzdrowicielem - powiedział Barinthus - a taki brak może kiedyś
oznaczać różnicę pomiędzy życiem a śmiercią. Porozmawiam z królową o wyznaczeniu ci
uzdrowiciela.
Limuzyna skręciła za róg i prawie upadłam.
- Musisz usiąść - powiedział Galen. – Jeżeli nie chcesz się zamoczyć, usiądź na
kolanach Barinthusa.
- Nie wydaje mi się - powiedział Barinthus, a w jego głosie zabrzmiał ton, jakiego nigdy
wcześniej nie słyszałam.
- Dlaczego nie? – Zapytał Galen.
Barinthus rozpiął długi skórzany płaszcz i rozchylił go. Jego jasnoniebieskie spodnie
były ciemne i poplamione tuż nad pachwiną.
- Nie jestem całkiem suchy.
Zapadła jedna z tych chwil niezręcznej ciszy, ale Galen wiedział co powiedzieć.
- Czy to jest to, o czym myślę, że jest?
Barinthus zapiął swój płaszcz.
- Tak.
- Co powiesz królowej? – Zapytał Doyle.
Uklękłam koło siedzenia Barinthusa z ramieniem na siedzeniu Rhysa i Kitto.
- Królowa może zrobić, co tylko sobie życzy - powiedział Barinthus.
- Czekaj, przysłała strażników do mnie, by zostali moimi kochankami, prawda? –
Wszyscy obrócili poważne twarze w moją stronę. – Więc, mieliśmy seks. Był w większości
metafizyczny, ale czy jej rozkaz nie dotyczy każdego, kogo rozpozna pierścień, kogo do mnie
przyśle?
Mogłam widzieć, jak napięcie opuszcza ich, jak woda ociekająca z ich włosów i z ich
twarzy. Włosy każdego przylegały do głowy, nawet loki Galena i Rhysa. Trzeba było wiele
239
wody, by rozprostować loki. Każdy kto nie nosił czerni, miał plamy z wody na ubraniu. Jak
wiele wody było w ostatnim błysku mocy?
- Jestem więc teraz jednym z twoich mężczyzn? – Zapytał Barinthus miękkim głosem,
prawie śmiejąc się.
- Jeżeli to ma cię uchronić od skazania na śmierć, to tak.
- Tylko z tego powodu, z żadnego innego? – Jego twarz była bardzo poważna, kiedy
spoglądał na mnie. Popatrzyłam w dal.
Zawsze myślałam o Barinthusie jako o przyjacielu mojego ojca, naszym doradcy, kimś
w rodzaju wujka. Nawet kiedy pierścień rozpoznał go, miesiące temu, nigdy nie pomyślałam,
żeby włączyć go do moich kochanków. A i on nigdy nie prosił.
- Królowa będzie królewsko wkurzona - powiedział Usna z przodu. – Spotykała się z
tobą tygodniami, dyskutując kogo powinna wysłać księżniczce, którego z mężczyzn pierścień
rozpozna. – Zrezygnował z prób osuszenia swoich włosów i zaczął odpinać koszulę. Chociaż
powinien najpierw ściągnąć z ramion kaburę, jeżeli chce ściągnąć koszulę. – Jak mogłeś nie
powiedzieć jej, że pierścień rozpoznał ciebie?
- Skąd wiesz, że to nie był mój pierwszy kontakt z pierścieniem?
Usna posłał mu miażdżące spojrzenie.
- Proszę, Barinthus, królowa posłała cię z innymi strażnikami, by wypróbować
pierścień, kiedy księżniczka pierwszy raz powróciła na dwór. Ponieważ nic o tym nie
wspominałeś, wszyscy uznaliśmy, że pierścień cię nie rozpoznał. – Szarpiąc się ściągnął z
ramion wyposażenie, tak że wylądowało dookoła jego pasa, zaczął odrywać koszulę od skóry,
odkrywając, że czerwień i czerń w jego włosach ciągnie się w dół jego ciała, plamkami. –
Pierścień z pewnością poznał cię dzisiaj.
- Nigdy nie kłamałem na temat pierścienia - powiedział Barinthus.
- Nie, my nigdy nie kłamiemy wprost - powiedział Usna, - ale pomijamy tak wiele, że to
może być bardziej mylące, niż proste kłamstwo. – Upuścił mokrą koszulę na podłogę
limuzyny i podniósł się wystarczająco, by zacząć szarpać się z paskiem.
- Czy zamierzasz rozebrać się z samochodzie? – Zapytałam.
- Przemokłem na wylot, Księżniczko. Jeżeli mogę zdjąć ubranie, zacznę schnąć.
Ubrania pozostaną mokre dłużej, niż lubi to moja skóra.
- To prawda, że pierścień rozpoznał mnie, kiedy Meredith pierwszy raz przybyła na
dwór, ale pomyślałem, że będę dla niej bardziej użyteczny, jeżeli zostanę na dworze, jako jej
sojusznik. Niestety, nadal tak uważam.
240
- Królowa może nie dać ci wyboru - powiedział Usna - poza zobaczeniem Korytarza
Śmiertelności, zanim zobaczysz łóżko księżniczki. Taki wybór możesz mieć.
Spojrzałam na Barinthusa. Chciałam zapytać go, czy utrzymywał w sekrecie swoje
prawdziwe imię przed całym dworem, czy co najmniej przed królową. Ale nie mogłam pytać
bez wyjawiania większej ilości sekretów. To były jego sekrety, nie moje.
Nawet jeżeli zrozumiał moje spojrzenie, zignorował je.
- Kiedy dotknąłem pierścienia, wiele miesięcy temu, nie stało się nic takiego jak dzisiaj.
Nic.
- Moc pierścienia rośnie - powiedział Doyle.
- To jeszcze nie wszystko - powiedział Rhys.
Spojrzeliśmy na niego.
Sięgnął ręką do wewnętrznej kieszeni swojego ociekającego wodą płaszcza i wyciągnął
kielich. Nawet ci z nas, którzy wiedzieli, że kielich powrócił, byli zszokowani. Barinthus,
który nie wiedział, był dużo bardziej zszokowany.
- Skąd go masz? – Barinthus w końcu wydobył z siebie głos, ale był to ledwie szept.
- Uratowałem go, kiedy upadł na podium. Był ukryty pod twoim płaszczem. Nie wydaje
mi się, żeby ktokolwiek zrobił mu zdjęcie. Kiedy Barinthus wstał, podniosłem go, tak
dyskretnie, jak tylko się dało.
- Był schowany w mojej osobistej walizce, owinięty w ubranie - powiedziałam.
Nicca podniósł małą walizeczkę, którą trzymał koło siebie.
- Przyniosłem ją z nami, jak Doyle rozkazał. Nie niosłem jej wcześniej, więc nie
zauważyłem różnicy w wadze.
- Jak wydostał się z walizki? – Zapytałam.
Doyle skinął ręką i Nicca otworzył walizeczkę. Czarny jedwab okrywał spód walizki.
Zaczęłam wyciągać go ze środka, by pomóc znów umieścić tam kielich.
- Nie, Merry, nie dotykaj kielicha i kogokolwiek z nas w tym samym czasie, -
powiedział Doyle. – Nie jesteśmy w stanie zrobić teraz następnego okręgu, by osłonić moc.
Nie jestem pewny, czy w ogóle udałoby się to w metalowym samochodzie, który na dodatek
się porusza.
- Myślisz, że zapanowaliśmy nad energią? – zapytał Rhys.
- Nie wiem - powiedział.
- Nie miałem na myśli, skąd wzięliście go teraz - powiedział Barinthus. - Ale skąd on się
u was wziął?
- Śniłam o nim i kiedy się obudziłam, był w łóżku.
241
- Myślałem, że to był sekret - powiedział Sage.
- Barinthus musi wiedzieć - powiedział Rhys - a wszystkie koty kochają zachowywać
sekrety.
- Księżniczka i Ciemność nie mają z tym problemów? – Zapytał Sage.
Doyle i ja wymieniliśmy spojrzenia, oboje potrząsnęliśmy głowami.
- Nie - powiedzieliśmy razem.
Usna skończył ściągać swoje mokre ubrania, z powrotem luźno przewiesił kaburę na
nagich ramionach i chwycił osłonięty miecz w jedną rękę. Podpełzł na czworaka, co nawet z
mieczem w dłoni wyglądało się dziwnie pasować do niego. Jego prawe ramię i część ręki była
czarna, a o ile pamiętałam, jego plecy były czerwone i czarne. Plama czerwieni ozdabiała, co
mogłam zobaczyć, jego prawe biodro i część jego lewej nogi.
Przemówił do nich, ale patrzył na mnie.
- Co przybyło ze snu? – Jego głos był lekko zaciekawiony, czego nie można było
powiedzieć o jego spojrzeniu.
- To - powiedział Rhys.
Kiedy Usna zobaczył, co trzyma Rhys, podniósł się na kolana i zaklął długo i
dźwięcznie po celtycku.
- Kielich, prawdziwy kielich?
- Wydaje się, że tak - powiedział Barinthus.
Byłam tylko o cale oddalona od klęczącego Usny. Może byłam za długo pomiędzy
ludźmi, ale wydawało mi się to dziwne, że może być tak blisko mnie, nagi i nie być
podnieconym. Coś we mnie czuło się z tego powodu zlekceważone. Dziecinne? Może. Ale
miałam prawie nieodparte pragnienie, by wziąć go w rękę i sprawić, by zwrócił na mnie
uwagę. Musiałam wykonać jakiś mały ruch, bo Barinthus dotknął mojego ramienia,
zatrzymując moją rękę od dokończenia ruchu.
- Przymus, by go dotknąć?
Pomyślałam.
- Może w pewien sposób.
- Nie rób tego tutaj, kiedy kielich jest tak blisko. Jak powiedział Doyle, jesteśmy w
poruszającym się samochodzie. Woda, która pojawiła się na konferencji prasowej
wystarczyłaby do wypełnienia wnętrza samochodu.
Odchyliłam się na kolanach opierając się na obcasach. Nie było to wygodne, bo szpilki
miały wysokie obcasy. Lakierowana skóra nie dawała takiego oparcia jak normalna.
242
- Masz rację - powiedziałam i odsunęłam się od Usny i kielicha. Nie zatrzymałam się, aż
uderzyłam w wilgotne nogi Galena i usiadłam w kałuży, która ściekła z trójki mężczyzn
znajdujących się na siedzeniu. Zostałam w tej wodzie. Cała moja odzież była czarna. To było
niewygodne, ale nie miałam na sobie niczego, czego żal było zniszczyć. W tej chwili
ważniejsze było, żebym oddaliła się od kielicha, niż żebym czuła się dobrze. Może i limuzyna
była obszerna, ale nie było w niej miejsca by uciekać.
- Co by się stało, gdyby księżniczka mnie dotknęła? – Zapytał Usna.
- Może nic - powiedział Barinthus - a może wiele. – Odwrócił się w kierunku Doyle’a. –
Kielich zawsze działał według własnych upodobań i planów. Czy to się zmieniło?
Doyle potrząsnął głową.
- Przez te wieki, wydaje się, że stał się gorszy.
- Bogini pomóż nam - wyszeptał Barinthus.
Kierowca odezwał się przez interkom.
- Most jest zablokowany, wszędzie pełno policji.
- Co się stało? – Zapytał Doyle.
Po chwili ciszy znów rozległ się głos kierowcy.
- To rzeka pod mostem. Nie widziałem takiego wysokiego stanu wody od wielkiej
powodzi w dziewięćdziesiątym czwartym. Dziwne, nie mieliśmy żadnego deszczu.
Popatrzyliśmy na siebie, w ciszy która zapadła.
- Wygląda na to, że nie udało nam się zapanować nad całą mocą, która doprowadziła
Barinthusa do boskości - powiedział Doyle.
Przypomniało mi się trzęsienie ziemi po tym, jak doprowadziłam Kitto do jego mocy.
- Czy było trzęsienie ziemi w Kalifornii, po tym jak wyjechaliśmy?
Barinthus potrząsnął głową.
- Sprawdzałem pogodę, kiedy dowiedziałem się, że wasz samolot jest opóźniony, nie
było żadnego trzęsienia ziemi. – nagle zamyślił się. – był straszny wiatr, prawie tornado,
jakiego nie przewidywali, ale nie zamknęli lotniska.
Wszyscy wymieniliśmy spojrzenia, ci, którzy domyślali się.
- O co chodzi? – zapytał Barinthus.
- Kiedy doprowadziłam Kitto do jego mocy, następnej nocy było trzęsienie ziemi.
- Co to ma wspólnego z wichurą?
- Skrzydła Nikki pojawiły się w tej samej chwili, więc… - Potrząsnęłam głową. – Sage,
po prostu im pokaż.
243
Sage odwrócił się do Barinthusa i Usny. Uśmiechnął się zadowolony z zamieszania.
Obniżył swoje okulary słoneczne, wystarczająco by pokazać im swoje trójkolorowe oczy.
Usna syknął.
- Bogini, on jest sidhe.
Barinthus dotknął twarzy Sage, przesuwając jego niedawno zmienione oczy w stronę
światła.
- Nie, nie jest sidhe, nie w całości. – Puścił Sage’a i popatrzył na mnie. – Ty to zrobiłaś?
Skinęłam głową.
- Jak?
- Przez seks.
Barinthus skrzywił się.
- Powiedziałaś, że skrzydła Nikki pojawiły się w tym samym czasie.
- Tak - potaknęłam.
Wyglądało na to, że myśli o tym przez chwilę.
- Miałaś seks z nimi obydwoma w tym samym czasie?
Istoty magiczne nie mają kłopotów z seksem w wieloma partnerami, więc to było
niegrzeczne z jego strony, że to komentował.
- A co to ma za znaczenie? – Powiedział Doyle, przychodząc mi z odsieczą.
- Królowa jest przekonana, że Meredith musi mieć więcej niż jednego kochanka w tym
samym czasie by zajść w ciążę.
- Dlaczego? – zapytałam.
Wzruszył ramionami.
- Nie jestem pewny, ale jasno przedstawiła swoje zdanie w tym temacie. – Można było
domyśleć się z jego słów, że o innych rzeczach nie wyrażała się tak jasno.
- Miałam wcześniej wielu partnerów, Barinthusie.
- Kogo?
Rhys owijał kielich w czarny jedwab, znów umieszczając go w kuferku.
- Mnie i Nikkę - odpowiedział.
Nicca zamknął pokrywę kuferka i sprawdził zamknięcie, chociaż według mnie nie było
z nim kłopotów.
- Królowa wydaje się być całkowicie pewna, ze Meredith musi mieć więcej niż jednego
kochanka w tym samym czasie. Kiedy się dowie, że tak się zdarzało, a dziecka nie ma… -
potrząsnął głową i spojrzał na mnie. – Królowa wydaje się być ostatnio spokojna, ale w jakiś
sposób bardziej zdeterminowana. Kiedyś cały czas działała, teraz wydaje się rozproszona, nie
244
zwraca takiej uwagi na mężczyzn czy na sposobność do tortur. Ostatnio wydaje się nie
zainteresowana swoim hobby.
To, że seks i tortury były hobby mojej ciotki zawsze sprawiało, że trudno było się z nią
porozumieć. Więc pomyślałam, że Barinthus mówi coś przeciwnego.
- Czy ty mówisz, że za pomocą seksu i tortur starałeś się ją rozproszyć przez te lata? –
Zapytałam.
Skinął głową.
- To było jak dawanie dziecku cukierków. Brała swoje słodycze i zapominała, o co się
złościła. Ale w ciągu ostatnich kilku tygodni, bez względu na to ile tych bolesnych cukierków
dostaje, nie odciąga to jej myśli. Zajmuje się rozrywką, a potem wraca z powrotem na drogę,
po której nie chcemy, żeby szła. – Skrzywił się. – Z jednej strony to dobrze, to dobrze, że
zaczyna myśleć głową, a nie pachwiną. Ale z drugiej strony, na dworze przywykliśmy
dogadywać się z jej pachwiną. Jej głowy nie jest tak łatwo rozproszyć.
- Jeżeli myśli głową, a nie niższą częścią ciała, dlaczego tak bardzo zależy jej, żebym
miała jednocześnie wielu kochanków?
- Wydaje się być przekonana, że to jedyny sposób, żebyś zaszła w ciążę. Poza tym
powinnaś wybierać bóstwa roślin i rolnicze. Wydaje się tak samo sfiksowana na tym punkcie.
- Nie masz pomysłu dlaczego? – zapytał Doyle.
Potrząsnął głową.
- Wiem, że coś się zdarzyło. Torturowała Conriego, osobiście go torturowała.
- Czy nie był torturowany za próbę zamordowania mnie, kiedy ostatnio tu byłam?
- Tak, ale potem nie zrobił nic złego. Wydawał się zszokowany, jak my wszyscy, kiedy
wzięła go znów. Wystawiła na pokaz jego połamane ciało w wielkim pokoju, nakazała, by
wszyscy przeszli po nim i zobaczyli, co mu zrobiła, ale był zakneblowany w tym czasie i nie
mógł mówić. Jest odosobniony w celi i widzi go tylko Fflur, królewska uzdrowicielka.
- Conri był jednym z najbardziej zażartych zwolenników Cela pomiędzy strażnikami -
powiedział Doyle.
Barinthus przytaknął.
- Tak i to przeraziło tych pomiędzy ludźmi Cela, którzy jasno pokazywali, że uważają
Meredith za niegodną tronu. Zaczęli przypochlebiać się i robić wszystko, co tylko mogli sobie
wyobrazić, by dostać się w łaski królowej.
- Czy torturowała tylko Conriego? – Zapytałam.
- Jak dotąd, ale reszta z zwolenników Cela jest przerażonych.
245
- Wspomniałeś, że nie był zdolny mówić - powiedział Doyle. – Myślisz, że powiedział
królowej coś, o czym nie chce, by wiedzieli inni?
Barinthus przytaknął.
- Tak.
- Nie masz pomysłu, co to może być?
- Tylko tyle, że po torturowaniu Conriego królowa zaczęła nalegać na wielu kochanków
dla Meredith i na to, żeby większość z nich była bóstwami roślin i rolniczymi. – Wzruszył
ramionami. – Wiecie teraz tyle co ja. Jeżeli widzicie w tym więcej sensu, będę szczęśliwy,
jeżeli mi o tym powiecie.
Doyle potrząsnął głową.
- Muszę nad tym pomyśleć.
- Wszyscy musimy - powiedział Rhys.
Wszyscy przytaknęli.
Przez interkom doszedł głos kierowcy.
- Zaczynają przepuszczać samochody przez most. Rzeka już opadła. Dziwne.
Niektórzy zaśmiali się nerwowo.
- No cóż, mogło być gorzej.
Wszyscy spojrzeli na mnie.
- Mogliśmy podwyższyć stan wody na każdej rzece i strumieniu dookoła St. Louis, -
powiedział Doyle. – Jak gorzej mogło być?
- St. Louis położone jest częściowo na terenie wyschłego morza, które było tutaj
miliony lat temu, mogłam pomylić się o milenium. – powiedziałam delikatnie.
W samochodzie zapadła cisza, większa niż wcześniej, ciężka od przerażenia.
- Kitto wywołał małe trzęsienie ziemi. Nicca i Sage wywołali huragan. – powiedział
Galen. Nie wydaje mi się, żeby doprowadzenie Barinthusa z powrotem do jego boskości
spowodowałoby zalanie części kontynentu.
Wiedziałam dokładnie, którzy z nas wiedzieli, że Barinthus był Manannan Mac Lir,
tylko patrząc na nich. Galen nie wiedział. Ale ja wiedziałam, a sama możliwość przywołania
takiej potężnej mocy bez ochronnego kręgu sprawiła, że krew zamarzła mi w żyłach. Powinna
zamrozić również kałużę wody, w której siedziałam.
246
Rozdział 25
Z parkingu do kopców faerie czekał nas długi, zimny spacer. Zapadałam się w śnieg po
kostki, nie było sposobu bym tam dotarła, w wysokich szpilkach i spódniczce mini. Nie bez
złamania kostki, czy zamrożenia. Zostałam więc poniesiona, a jedynym, który nie był
przemoczony, był Barinthus. Ubranie każdego innego było zamrożone przez lodowaty wiatr i
nie było możliwości magicznej ochrony przed drżeniem, kiedy szło się mokrym przez śnieg.
Barinthus niósł mnie bez problemu. Tam gdzie ja zapadałam się, on przy swoim wzroście nie
miał żadnego kłopotu. Zawsze wiedziałam, że był o dwie stopy
32
większy ode mnie, ale kiedy
trzymał mnie w swoich ramionach i przycisnął mnie do swojej szerokiej piersi, poczułam jak
nigdy wcześniej, jak bardzo był potężny.
Niesienie na jego rękach było równocześnie wygodne i uspokajające. Skulona w jego
ramionach czułam się całkiem jak dziecko. Przytulał mnie wiele razy, kiedy byłam dzieckiem,
ale teraz miałam w pamięci dotyk jego ramion, który sprawił, że nie czułam się jak dziecko.
Przytuliłam się do jego ciała i nie czułam się zażenowana, chociaż również nie całkiem
wygodnie.
Patrzyłam na niego spod płaszcza, którym mnie otulił. Jeżeli było mu zimno bez niego,
nie okazał tego. Patrzył nade mną, nie dokładnie na mnie, jakbym rzeczywiście była
dzieckiem skulonym w jego ramionach. Może byłam dla niego dzieckiem. Może to, co
zdarzyło się na konferencji prasowej nie zmieniło sposobu, w jaki mnie postrzegał. Magia
zmieniła coś w nim, to wiedziałam, ale poza tym, może byłam nadal nikim więcej niż córką
starego przyjaciela. Zawsze był bardziej mi bliski niż prawdziwy wujek, bardziej niż każdy, z
którym miałam wspólne geny.
Gdybym z jakimś innym strażnikiem dzieliła tak intymne chwile i on by mnie ignorował
w taki sposób, zrobiłabym coś, żeby być pewną, że mnie nie może zignorować. Ale to nie był
ktokolwiek inny, to był Barinthus. W jakiś sposób wydawało się poniżej mojej godności
wypominać mu to.
Musiałam westchnąć mocniej niż miałam zamiar, ponieważ mój oddech wyszedł z ust
białą chmurą.
- Czy jest ci wystarczająco ciepło, Księżniczko?
W chwili, w której zadał to pytanie, zdałam sobie sprawę, że nie powinno mi być. Nie
miałam owiniętych płaszczem prawie całych nóg i twarzy.
32
ok. 60 cm
247
- Jest mi wystarczająco ciepło, jak to jest? – Wtedy zdałam sobie sprawę, jak mnie
nazwał. – Nazwałeś mnie Ksi niczk .
ęż ą Nigdy nie używałeś mojego tytułu.
Spojrzał w dół na mnie, jego przeźroczysta powieka opuściła się i znów znikła.
- Nie chcesz, żeby było ci ciepło?
- To był wykręt, stary przyjacielu, nie odpowiedź.
Jego chichot przeszedł w śmiech. Przyciśnięta do jego piersi poczułam ten dźwięk,
odbijający się echem w moim ciele, pieszczący mnie w miejscach, w których nikt nie
powinien dotykać, poza magią.
Zadrżałam pod tym dotykiem.
- Przyjmij moje przeprosiny, Księżniczko, minęło wiele czasu odkąd czułem tak wielką
moc. To zajmie trochę czasu, zanim będę ją kontrolował.
- To ty mnie ogrzewasz.
- Tak - powiedział. – Nie czujesz tego?
Byłam bezpieczna za osłoną, którą nosiłam każdego dnia, każdej nocy. Osłoną, która
pomagała mi iść przez świat pełen magii. Niektóre istoty magiczne dobrze czuły się wśród
otaczającej je wszędzie magii, ale kiedy byłam dzieckiem, było to dla mnie przerażające i
pełne zamieszania. Mój ojciec nauczył mnie, jak osłaniać się od hałasu tej wszechobecnej
magii. Ale powinnam czuć zaklęcie dotykające mojej skóry. Nawet przez codzienną osłonę.
Nie opuściłam mojej osłony, ponieważ byliśmy za blisko faerie. Nie byłam pewna, czy to z
powodu mojej śmiertelności, czy dlatego, że nie byłam tak potężna, ale zorientowałam się, że
bez osłony za którą się kryłam, moc faerie była prawie przytłaczająca. Oczywiście, była
również druga strona, ludzie, którzy chwilowo żyli pomiędzy nami, nie powinni tego znieść
na dłużej. Madeline Phelps nie władała magią, nie miała żadnych psychicznych darów. Jak
przetrwała? Jak uchroniła się przed szaleństwem przy śpiewie kopców?
Wysłałam małą część mojej mocy za osłonę. Wiele sidhe musi opuszczać osłonę, by
używać magii, ale były sidhe, które nie musiały trzymać swojej osłony tuż przy skórze, tak
jak ja. Przy każdej stracie, jest jakiś zysk, z każdym zyskiem, jakaś strata.
Poczułam jego magię blisko tuż przy nas, jak otaczający nas niewidzialny nacisk.
Poruszaliśmy się w okręgu jego magii. Spróbowałam tej magii, poczułam że jest ciepła i
trochę mokra. Zamknęłam oczy i starłam się zobaczyć jego osłonę wewnątrz mojej głowy.
Wyobraziłam sobie śliczną wodę falującą turkusem, ciepłą jak krew, wodę z odległego
wybrzeża, ale zawsze ciepłą.
Sama mogłam zrobić coś podobnego do wezwania ciepła słońca, do przypomnienia
sobie ciepła ciał pod kocami, ale musiałam starać się podtrzymywać zaklęcie, kiedy się
248
poruszałam. Kiedy stałam, radziłam sobie bez problemu z utrzymaniem takiej osłony, kiedy
się poruszałam, nie szło mi tak dobrze.
- Woda jest bardzo ciepła - powiedziałam.
- Tak - powiedział bez patrzenia na mnie.
Galen szedł obok nas. Jego mokre ubranie lśniło. Lód zamarzł w jego włosach w cienkie
pasma, na policzkach miał cienką warstewkę. Jego włosy były wystarczająco długie, by
dotykać policzków zmrożonymi pasemkami.
- Jeżeli wskoczę na twoje plecy, ogrzejesz mnie też?
- Sidhe są nieczułe na zimno - powiedział Barinthus.
- Mów za siebie - powiedział Galem prawie szczękając zębami.
Nicca brnął przez śnieg z naszej drugiej strony. On również drżał.
- Nigdy nie było mi tak zimno jak dzisiaj. – Jego skrzydła były ściśnięte razem,
otoczone przez mróz, jak witraż na śniegu.
- To przez skrzydła - powiedział Sage. Rhys pozwolił mniejszemu mężczyźnie jechać na
swoich plecach. Wydawał się całkowicie nieświadomy zimna. Ale Sage przyciśnięty był do
Rhysa i zastanawiałam się, dlaczego Rhys nie pomoże ogrzać się krwawemu motylowi, jak
Barinthus pomógł mnie. – Jesteśmy motylami, a to nie są stworzenia, które mogłyby znosić
zimowy śnieg.
- Jestem sidhe - powiedział Nicca.
- Jak najwyraźniej ja – oznajmił Sage - ale nadal odmrażam sobie jaja.
Galen zaśmiał się, prawie potykając się na śniegu.
Doyle zawołał do nas z przodu naszej małej grupy.
- Jeżeli przestaniecie plotkować, to wszyscy będziemy w środku szybciej i wszystkim
będzie ciepło.
- Dlaczego ty nie drżysz? – Zapytał Galen.
Amatheon odpowiedział z prawej strony, drżąc kiedy jego niedawno obcięte włosy
zamarzniętymi kosmykami chłostały policzki, pod podmuchami wiatru.
- Ciemność nigdy nie marznie.
Oniwlyn odezwał się w lewej strony. On również drżał, ale jego długie włosy nie
pozwalały, by lód z nich smagał jego twarz.
- Ty też nie zamarzniesz, Zabójczy Mrozie.
Wzmianka o nim sprawiła, że spojrzałam do tyłu, by zobaczyć go idącego na końcu. To
nie było tak, że nie dał rady iść szybciej, bo mógł, to naprawdę nie miało dla niego znaczenia.
249
Ale Doyle nakazał mu, by pilnował tyłów. Był już jeden zamach na moje życie, nie
chcieliśmy dawać nikomu następnej szansy.
Zdałam sobie sprawę, że zgubiliśmy jednego z naszych. Uniosłam się, by odnaleźć Kitto
szamoczącego się za nami w zaspie. Chciałam poprosić kogoś, by mu pomógł, ale Mróz
wyciągnął go ze śniegu i podciągnął go na swoje ramiona. Zrobił to bez proszenia. Bez
jakiegokolwiek słowa.
Kitto nie podziękował, obaj, on i Mróz byli starzy, a pomiędzy najstarszymi z nas
podziękowanie było uważane za obrazę. Musisz mieć mniej niż trzy tysiące lat, by czuć się
swobodnie używając nowoczesnych form grzecznościowych. Co znaczyło, że tylko Galen i ja
mogliśmy podziękować komuś, kto podziękował nam. Wszyscy inni byli za starzy.
Uspokoiłam się w ramionach Barinthusa i przy jego magii.
- Dlaczego nagle jestem Ksi niczk
ęż ą dla ciebie, Barinthusie, a nie Meredith? Nazywałeś
mnie Meredith, lub Merry dziewczynko, odkąd byłam dzieckiem.
- Nie jesteś już dzieckiem.
Patrzył uważnie naprzód, jakby w jakiś sposób został zdradzony i musiał być ostrożny.
Nie wydaje mi się, żeby obawiał się śniegu.
- Starasz się zachować dystans pomiędzy nami?
- Nie - mały uśmiech wykrzywił jego usta. – No może, ale nie celowo.
- Więc dlaczego? – zapytałam.
Spojrzał w dół na mnie, jego przeźroczysta powieka opuściła się i podniosła.
- Ponieważ jesteś księżniczką i następcą tronu. A ja mam za wiele wrogów pomiędzy
sidhe, by móc wejść do twojego łóżka.
- Teraz, kiedy dowiedzą się, że odzyskałeś boskość…
- Nie, Meredith, jeżeli to odkryją, będą starać się mnie zamordować, zanim wrócę do
mojej pełnej mocy.
Chciałam powiedzieć Nie b d mieli,
ę ą ś
ale wiedziałam lepiej.
- O ile bardziej niebezpieczne będzie dla ciebie zostanie tutaj i próba znalezienia
pomocy przy objęciu przeze mnie tronu?
Wolał nie patrzeć na mnie znów.
- Dosyć – powiedział.
- Barinthusie - powiedziałam. – Bądźmy szczerzy pomiędzy sobą.
- Nie kłamię, Księżniczko. Dosy
ć to uczciwa odpowiedź.
- Czy to pełna odpowiedź? – zapytałam.
Znów nieznacznie się uśmiechnął.
250
- Nie.
- Możesz dać mi pełną odpowiedź?
- Nie – powiedział.
- Dlaczego nie?
- Ponieważ to może sprawić, że będziesz martwić się, kiedy odjedziesz, a ja pozostanę z
tyłu.
- Każdego kogo rozpozna pierścień, królowa odeśle ze mną do Los Angeles.
- Wiesz jak nazywają mnie za moimi plecami.
- Twórca Królów. – powiedziałam.
- Teraz Twórca Królowych. – Potrząsnął głową, a jego długie włosy poruszyły się za
nim jak peleryna na wietrze. – Przez wieki obawiali się mnie, jako mocy stojącej za tronem.
Wierzysz, że będą znosić mnie jako twojego małżonka, wiedząc, że może stanę się królem? –
Znów potrząsnął głową. – Nie, Meredith, nie, sama królowa to rozumie. To dlatego nie
wysłała mnie z tobą ostatnim razem, kiedy byłaś w domu. Mam za wielu wrogów, za wiele
mocy, by być dopuszczonym tak blisko tronu.
- A jeżeli sprawisz, że zajdę w ciążę?
Spojrzał w dal.
- Mieliśmy naszą chwilę, Meredith. Królowa nie pozwoli na więcej.
- To nie to mówiłeś w samochodzie, kiedy Usna tak zasugerował.
- W samochodzie było wiele uszu, a nie wszyscy z nich są naszymi przyjaciółmi -
powiedział.
- Barinthus - zaczęłam, ale uciszył mnie małym potrząśnięciem głowy.
Spojrzałam i zobaczyłam obu, Amatheona i Onilwyna, bliżej niż powinni być.
Wystarczająco blisko, by słyszeć nasze słowa. Wiedziałam na pewno, że szpiegują dla
Królowej Andais. Ale dla kogo jeszcze? Czy Królowa Andais naprawdę wierzyła, że
przekażą tajemnice tylko jej? Nie, nie liczyłaby na ich lojalność. Raczej na ich strach. Andais
liczyła na to, że wszyscy sidhe bali się jej bardziej niż kogokolwiek innego.
Dopiero co ktoś próbował mnie zabić. Ktoś ryzykował gniew królowej. Nie obawiali się
jej tak jak kiedyś, lub strach nie wystarczy, by rządzić ludźmi. Była nadal Królową Powietrza
i Ciemności i to było wystarczająco przerażające jak dla mnie. Ale nigdy nie wierzyłam, że
strach wystarczy by rządzić sidhe. Oczywiście tak uważał również mój ojciec, a to jego brak
okrucieństwa sprawił, że go zamordowano. Jeżeli przetrwam do czasu, by wstąpić na tron,
wiedziałam, że nie będę jak Andais, nie miałam do tego wystarczająco mocnego żołądka. Ale
również wiedziałam, że nie będę jak mój ojciec, ponieważ sidhe postrzegaliby to jako moją
251
słabość. Gdybym była współczująca jak mój ojciec, oznaczałoby to moją śmierć. Jeżeli nie
mogę rządzić strachem ani miłością, co pozostało? Na to nie znałam odpowiedzi. Wzgórza
faerie rysowały się w zimowym zmierzchu. Zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę nie
wierzę, żeby była jakaś odpowiedź na moje pytanie. Dwa słowa dźwięczały w moim umyśle,
jakby ktoś je szeptał: okrucieństwo i sprawiedliwość.
Czy można być okrutnym i sprawiedliwym w tym samym czasie? Czy to nie tak, że
bycie okrutnym, to bycie niesprawiedliwym? Zawsze tak myślałam i tak uczył mnie mój
ojciec, ale może jest jakaś droga pomiędzy. A jeżeli jest, czy mogłam ją odnaleźć? A jeżeli to
zrobię, czy będę miała wystarczająco mocy, wystarczająco sojuszników, by iść tą drogą? Na
to ostatnie pytanie naprawdę nie miałam odpowiedzi, ponieważ znałam się na tyle na polityce
dworu, by wiedzieć, że nikt naprawdę nie wie, jak wiele ma mocy, jak dobrzy są jego
przyjaciele, jak odważni sprzymierzeńcy, aż jest za późno. Wtedy zostaje już tylko
zwycięstwo lub porażka, życie lub śmierć.
252
Rozdział 26
Kopce faerie wyglądały jak łagodne, pokryte śniegiem wzgórza i jeżeli nie wiedziało się
gdzie jest wejście, były tylko wzgórzami. Oczywiście kopce, jak wszystko inne w krainie
faerie nie były tym, na co wyglądały.
Były dwie rzeczy, których potrzebowałeś by wejść do wnętrza kopca. Pierwsza, to
wiedzieć gdzie są drzwi, druga to mieć wystarczająco magii by otworzyć te drzwi. Jeżeli
kopiec był w żartobliwym nastroju, drzwi często się przesuwały. Można było spędzić godziny
szukając drzwi dookoła wzgórz wielkości małej góry. Może tylko bawiły się ze mną,
ponieważ kiedy Carrow wyciągnął swoją opaloną dłoń, nad białym śniegiem rozległa się
muzyka. Nigdy nie mogłam określić, co to za melodia, czy była śpiewana, czy tylko grana.
Ale to była piękna muzyka, najbliżej przypominał ją dzwonek do drzwi. Chociaż to było
bardziej jak informacja, że znalazłeś drzwi, niż zapowiedzenie twojego wejścia tym, którzy
byli w środku. Brak muzyki oznaczał, że dotknąłeś złego miejsca. Carrow wysłał niewielką
wiązkę magii i okazało się, że są drzwi. Czy raczej wejście było tutaj, bo tak naprawdę nie
było prawdziwych drzwi do kopca. Nagle pojawiło się wejście wystarczająco duże, byśmy
wszyscy mogli wejść, czworo lub nawet więcej, tuż obok siebie. Wejście zawsze wydawało
się wiedzieć, jakie musi być duże. Mogło być duże dla sidhe i malutkie dla krwawych motyli.
Zmierzch przechodził w ciemność, więc jasne światło niedaleko wejścia wydawało się
jaśniejsze, niż było. Barinthus wniósł mnie w to światło. Staliśmy w szarym kamiennym
korytarzu, wystarczająco dużym, by można było do niego wjechać. Wielkość drzwi nie
zmieniała rozmiaru pierwszego korytarza. To była jedna z tych rzeczy w kopcu, która się nie
zmieniała. Wszystko inne mogło się zmienić na życzenie kopca lub królowej. To było jak
zabawny dom, zrobiony z kamienia, w którym piętra mogły przesuwać się w dół i w górę.
Drzwi, które prowadziły do jednego miejsca, mogły nagle prowadzić zupełnie gdzie indziej.
To mogło być irytująca lub niezwykłe, lub równocześnie takie i takie.
Wejście zniknęło, kiedy Mróz, ostatni z nas, wszedł do środka. Teraz był tu tylko szary,
kamienny mur. Zarówno z tej, jak i z drugiej strony drzwi były niewidoczne. Białe światło
dochodziło z każdej strony i znikąd. Było mocniejsze niż ogień, ale delikatniejsze niż światło
elektryczne. Zapytałam kiedyś, co to za światło i usłyszałam, że do światło kopca. Kiedy
zaprotestowałam, że to nic mi nie mówi, odpowiedzią było, że to mówi mi tyle, ile potrzebuję
wiedzieć. Okrężne odpowiedzi są najlepsze, ale w rzeczywistości myślę, że to jedyne
253
odpowiedzi jakie mamy, nie wydaje mi się, żeby żył jeszcze ktoś, kto pamięta, czym
naprawdę jest to światło.
- Barinthusie, a więc zamierzasz nieść księżniczkę całą drogę do królowej?
Dźwięk miecza opuszczającego pochwę rozległ się miękkim metalicznym syknięciem,
jak deszcz padający na bardzo gorącą powierzchnię. Wyciągnięcie pistoletów było cichsze.
Ale i pistolety, i miecze były wycelowane w kierunku tego głosu, a część z nich w kierunku
niewidocznych teraz drzwi, tak na wszelki wypadek. Barinthus i ja staliśmy nagle w centrum
bardzo dobrze uzbrojonego okręgu.
Sidhe, który przemówił, uśmiechał się. Sidhe stojący za nim nie. Uśmiech Ivi był
zuchwały, kpiący. Jakby śmiał się ze swojego własnego żartu, nieznanego nikomu innemu.
Był wysoki, tak wysoki jak Mróz czy Doyle, ale był smukły jak trzcina, tak pełen gracji jak
trzcina tańcząca na wietrze. Podobałby mi się bardziej, gdyby był trochę szerszy w
ramionach, ale ten brak sprawiał, że wydawał się nawet wyższy, bardziej podobny do
wierzby. Jego włosy opadały do kostek. Te włosy były jego najwspanialszą cechą, szare,
stopniowo coraz ciemniejsze, ze wzorem przechodzących przez nie białych żyłek. Tylko
wtedy, kiedy podeszło się bliżej, widać było, że jego włosy noszą znak, który wygląda, jakby
na włosach był wytatuowany bluszcz. Kiedy szedł w dół korytarza, było tak, jakby wiatr
zawiewał je z dala. Ivi zatrzymał się tylko dlatego, że jego towarzysz położył mu rękę na
ramieniu i pociągnął go do tyłu. Myślę, że Ivi mógł uśmiechać się przy tej całej broni, idąc w
dół korytarza z uśmiechem na twarzy i uciechą odznaczającą się ciemnością w jego oczach.
Kiedyś myślałam, że jest lekkomyślny, ale kiedy stałam się starsza, znalazłam w nim smutek.
Zaczęłam zdawać sobie sprawę, że to nie była lekkomyślność, ale desperacja. Cokolwiek
skłoniło go, by stać się jednym z Kruków Królowej, nie wydaje się, by cieszył się tym tak
bardzo, jak miał nadzieję.
Ostrożna dłoń na jego ramieniu należała do Hawthorna. Jego czarne włosy opadały
gęstymi falami aż do kostek. Kiedy odwrócił głowę, światło zalśniło głęboką zielenią w jego
lokach. Nosił srebrny diadem, który trzymał tę ciężką masę włosów z dala od jego twarzy.
Reszta jego ciała od szerokich ramion do stóp była okryta peleryną w kolorze sosnowych
igieł, głęboką zielenią, spiętą na ramionach srebrną broszką.
- Co się stało, Ciemności? – zawołał do nas. – Nic złego nie zrobiliśmy.
- Dlaczego jesteście tutaj? – zawołał Doyle.
- Królowa przysłała nas na spotkanie księżniczce - powiedział Hawthorne.
- Dlaczego tylko waszą dwójkę?
254
Hawthorne zamrugał, nawet z takiej odległości mogłam widzieć różowy cień, jaki miał
w wewnętrznym okręgu jego oczu. Jego trójkolorowe oczy były różowe, zielone i czerwone.
- Co to ma znaczyć, tylko naszą dwójkę? Co się stało?
- Nie wiedzą - powiedział spokojnie Barinthus.
- Jak długo czekacie tutaj? – zapytał Doyle. Rozluźnił się trochę, pistolet obniżył w
stronę podłogi.
- Godziny - powiedział Ivi, kraj jego jasno zielonej peleryny zawirował jak spódnica w
tańcu.
Hawthorne skinął głową.
- Dwie godziny lub więcej. Czas płynie różnie wewnątrz kopca.
Doyle odłożył broń i jak na znak miecze zostały schowane do pochew, pistolety do
kabur, broń zniknęła tak szybko i łatwo jak się pojawiła.
- Pytam ponownie, Ciemności, co się stało?
Nikt nie tłumaczył, ponieważ kilku strażników przesunęło się i pozwoliło, by mnie
zobaczyli. Zapomniałam już o swojej zakrwawionej twarzy. Wytarła się częściowo mokrym
ubraniem jednego z mężczyzn, ale wszystko nie zeszło. Tylko mydło to domyje.
- Pani i Panie, chroń nas, ona jest ranna!
- To nie jej krew - powiedział Doyle.
- Więc czyja?
- Moja - powiedział Mróz i przeszedł między stłoczonymi strażnikami. Znów, tak jakby
to był znak, wszyscy ruszyli w dół korytarza w kierunku pozostałych dwóch strażników.
- Co się stało? – Ivi już się nie uśmiechał.
Doyle powiedział mu, opowiadając krótko, opuszczając to co się stało, kiedy Barinthus
dotknął pierścienia.
Ivi potrząsnął głową.
- Kto śmiał? Księżniczka Meredith nosi znak królowej. Zranienie jej, to zdanie się na
miłosierdzie królowej. Żaden z Kruków tego nie zaryzykuje.
W słowach Ivi nie było już śladu jego normalnego żartowania. Było tak, jakby
wiadomości o zamachu przestraszyły jego żarty i w ich miejsce pojawiło się coś bardziej
rzeczywistego.
Trójkolorowe oczy Hawthorne’a rozszerzyły się.
- W rzeczy samej, kto by śmiał.
Barinthus nadal trzymał mnie w ramionach, ale teraz nie było śniegu, nie było zimna.
Dotknęłam jego ramienia.
255
- Mogę już iść.
Popatrzył na mnie, jakby zapomniał, że trzyma mnie na rękach, a może rzeczywiście
zapomniał. Pochylił się i delikatnie postawił mnie na kamiennej podłodze. Poprawiłam
spódnicę, wygładzając ją rękami, chociaż wiedziałam, że plisy nie będą dobrze wyglądać,
jeżeli się ich nie wyprasuje. Nic nie mogłam z tym zrobić. Miałam nadzieję, że wieści o tym,
że byłam bliska śmierci odwrócą uwagę mojej ciotki od mojego mało idealnego wyglądu. Z
Andais nigdy nie było nic wiadomo, czasami drobne rzeczy wywoływały jej gniew, o ile nie
mogła nic poradzić na duże.
Ivi uklęknął przede mną na jedno kolano, a kiedy to zrobił, jego peleryna zsunęła się z
jednego ramienia, obnażając jego ramiona, część piersi i koniec uda. Był nagi pod peleryną.
- Księżniczko Meredith, pozdrowienia od Królowej Powietrza i Ciemności. Przesyła nas
jako dar. – W jego głosie pojawiła się znów odrobina kpiny.
Hawthorne również opadł na kolana, a sposób, w jaki przytrzymywał jedną ręką swoją
pelerynę, sprawił, że zaczęłam zastanawiać się, czy miał pod nią coś więcej niż Ivi.
- Jesteśmy darem dla ciebie, o ile pierścień nas rozpozna - powiedział Hawthorne i
zabrzmiało to tak, jakby mógł być zły, gdyby tylko śmiał.
- To z pewnością może poczekać - powiedział Oniwlyn. – Jeżeli królowa naprawdę nie
wie, co się stało, musimy jej powiedzieć.
- Jeżeli chcesz przekazać królowej złe wieści, możesz iść. Ja na przykład nie chcę być
pierwszym, który jej to powie. – odpowiedział Usna. Był nadal nagi, trzymał swój miecz w
ręce. Wszyscy wiedzieli, ze królowa ma zwyczaj wyładowywać swoją złość na posłańcach.
Onilwyn zbladł.
- Masz racje.
- Ale ty również - powiedział Barinthus. – Królowa musi wiedzieć. Nie mogę uwierzyć,
że nikt się z nią nie skontaktował.
- Nie mieliśmy z nią kontaktu od trzech godzin - powiedział Hawthorne.
- Gdyby wiedziała, byłoby tu więcej ludzi - powiedział Doyle i nikt się z nim nie kłócił.
- Była zajęta zabawą - powiedział Ivi, powiedział to głosem, w którym można było
wyczuć ten wypełniony odrazą humor, który sugeruje, że każde słowo może znaczyć więcej.
– I daję słowo, że tylko przybycie księżniczki może być wystarczające, by jej przerwać.
- Z pewnością ktoś może przerwać jej zabawę z takiego powodu - powiedział Barinthus.
Hawthorne spojrzał na niego.
- Jesteś jednym z nas, Lordzie Barinthusie, ale ona nie przeraża cię tak jak nas. Szanuje
twoją siłę. Reszta z nas nie ma takiego szczęścia. Jeżeli przerwiemy jej zabawę, wtedy
256
weźmie nas na miejsce tego, którym się bawi. – Spojrzał w dół i zadrżał. – Nie chciałbym
przerywać jej z powodu próby zamachu.
- A gdybym zginęła, wtedy któryś z was powiedziałby jej? – Zapytałam, a mój własny
głos zabrzmiał prawie tak, jak często brzmiał głos Ivi’ego.
- Zabrałaś nam wszystkich, którzy byli wystarczająco potężni, by sobie z nią poradzić,
Księżniczko - powiedział Hawthorne.
- Ciemność, Mróz, Barinthus - powiedział Ivi. – to jej pieszczoszki.
- Mistral jest tu nadal - powiedział Doyle.
Hawthorne potrząsnął głową.
- On obawia się jej, Ciemności, tak jak my wszyscy.
- Było z nią lepiej w ciągu ostatnich kilku miesięcy - powiedział Barinthus. – Łatwiej się
z nią rozmawiało.
- Z twojego powodu, Lordzie Barinthusie - powiedział Hawthorne.
- Pozwólcie nam dokończyć - powiedział Ivi. – Potem możecie ciągnąc słomki, by
zdecydować, kto będzie posłańcem takich złych wieści.
- Mówisz tak, jakbyś ty nie mógł wyciągnąć krótkiej słomki - powiedział Rhys.
- Nie możemy - odpowiedział Ivi.
- Hawthorne wytłumacz - powiedział Doyle.
- Jesteśmy prezentem dla księżniczki, o ile pierścień nas rozpozna.
- Przed chwilą to powiedziałeś - powiedział Rhys.
Doyle spojrzał na niego, a Rhys wzruszył ramionami.
- Tak było.
- A jeżeli pierścień rozpozna was… - powiedział Mróz.
- Wtedy zostaniemy zaproszeni do łóżka księżniczki. – Hawthorne ośmielił się patrzeć
tylko na Doyle’a, tak jakbym nie stała obok.
Ivi parsknął, starając się nie roześmiać.
- Co w tym zabawnego? – zapytał Doyle.
- To nie tak królowa powiedziała.
- Ale to miała na myśli. – powiedział Hawthorne, a w jego głosie słychać było urażoną
godność.
Ivi zaśmiał się głośno.
- Co królowa powiedziała, Ivi? – W głosie Doyle’a zabrzmiała rezygnacja, jakby tak
naprawdę nie chciał wiedzieć, ale rozumiał, że nie ma wyjścia.
257
- Jeżeli pierścień rozpozna nas – resztę dokończył imitując głos królowej, tak dobrze, że
zjeżyły mi się włoski na karku, – wtedy pieprz Meredith, pieprz ją, jak tylko ją zobaczysz.
Jeżeli będzie grymasić, weź ją do jej pokoju lub twojego. Nie dbam o to, ale to zrób.
- Więc - powiedział Galen - to…
- Trochę nie poetyckie, nawet jak na królową - powiedział Rhys.
- To miałem powiedzieć. – Galen wyglądał na trochę zszokowanego.
- Cóż mogę na to powiedzieć? – Zapytałam.
Hawthorne ukłonił się, aż jego czoło prawie dotknęło kamienia.
- Przykro mi, Księżniczko.
- Nie chce ci powiedzieć - rzekł Ivi. – ale zapytał, co mamy robić, jeżeli Księżniczka
Meredith nie będzie chciała iść do łóżka, zaraz po tym jak wejdzie do kopca – teraz imitował
ton głosu Hawthorne’a.
- Co odpowiedziała moja ciotka? – Zapytałam.
Ivi uśmiechnął się do mnie, a w jego ciemnych oczach było widać zacięty triumf,
jakiego nie rozumiałam.
Hawthorne odpowiedział z twarzą nadal opuszczoną w kierunku kamieni, jego głos był
pełen żalu, w sposób, w jaki Ivi zazwyczaj wyrażał kpinę.
- Jesteście Unseelie sidhe, czy nie? Przekonajcie ją.
Ivi miał swoją twarz, pełną ciemnej radości zwróconą w moją stronę.
- Potem zapytał, a co jeżeli nie da się przekonać? – Znów odezwało się echo głosu
królowej, które sprawiło, że ciarki przeszły mi przez skórę. – Przekonajcie ją, weźcie ją, czy
przekażcie jej moje słowa, zostawiam waszej perswazji. Jeżeli Meredith nie przyjmie
przyjemności, jaką jej oferuję, wtedy może zamiast tego otrzymać ból. Te dwie rzeczy mamy
pomiędzy Useelie. Przypomnij jej to, jeżeli jej wrażliwość jest zbyt delikatna na pieprzenie.
- Chciałbym zmienić to, po co nas przysłała, gdybym mógł. – powiedział Hawthorne i
padł twarzą na kamienie, przyciskając czoło do podłogi.
Odwróciłam się od triumfującej twarzy Ivi’ego do Barinthusa.
- Myślałam, że powiedziałeś, że jest z nią lepiej przez ostatnie kilka miesięcy.
- Było lepiej - powiedział wyglądając na zakłopotanego.
- Podejdź Księżniczko - powiedział Ivi - wyciągnij swoją piękną rękę i zobaczymy co
się stanie. Jeżeli pierścień nas nie rozpozna, będziemy wolni.
- Ma rację - powiedział Doyle, - pozwól im dotknąć pierścienia, jeżeli pozostanie zimny,
wtedy możemy iść do królowej i przekazać jej nasze wiadomości.
- A jeżeli nie będzie zimny? – zapytał Mróz.
258
- Wtedy możemy pieprzyć się oparci o ścianę - odpowiedział Ivi.
- Po moim trupie - powiedział Galen.
- Jeżeli chcesz to zrobić w ten sposób - odrzekł Ivi.
- Chłopcy - powiedziałam.
Galen spojrzał na mnie, Ivi nadal patrzył na Galena.
- Nie zabijamy się nawzajem, zanim nie wydam takiego rozkazu.
Ivi spojrzał wreszcie na mnie, a jego zawziętość przeszła w zauważalne zakłopotanie.
- Co to ma znaczyć?
- Znaczy to, że jeśli mnie wystarczająco zirytujesz Ivi, mam tutaj więcej niż tuzin
najlepszych wojowników sidhe jacy kiedykolwiek istnieli. Jeżeli ładnie poproszę, pokroją cię
dla mnie na plasterki.
- To nie będzie zgodne z królewskim rozkazem.
Przybliżyłam się na tyle, by znaleźć się z nim twarzą w twarz i uśmiechnęłam się
nieprzyjemnym uśmieszkiem.
- Och, będzie. Zwłoki zazwyczaj mają ostatni orgazm, kiedy umierają. Rozkaz królowej
mówi, że mam nie przychodzić do niej, zanim nie spuścisz się w moim ciele. Nie precyzuje
gdzie i jak to się ma stać, nieprawdaż?
Obserwowałam jak jego triumf zniknął, kpina opadła, aż jedynym uczuciem jakie
pozostało w tych ciemno zielonych oczach, było przerażenie. Nie uszczęśliwiało mnie to, że
się mnie boi, ale dawało mi pewną satysfakcję. Oblizał wargi, jakby nagle stały się suche.
- Jesteś krwią z krwi swojej ciotki.
- Tak, Ivi, jestem. I będzie lepiej dla ciebie, jeśli o tym nie zapomnisz… - zbliżyłam się
do jego warg - … nigdy więcej.
Złożyłam na jego ustach delikatny pocałunek, a on wzdrygnął się.
Wyciągnęłam rękę, by objąć nimi twarz Ivi’ego, ale Barinthus chwycił mój nadgarstek i
odciągnął rękę od ciała mężczyzny.
- Może królowa powinna wiedzieć o wcześniejszych zdarzeniach, zanim znów użyjemy
pierścienia.
Spojrzeliśmy na siebie.
- Co jeszcze się zdarzyło? – zapytał Hawthorne.
- Można powiedzieć, że moc pierścienia wzrosła - powiedział Barinthus, - i nie jestem
pewien co się może stać, kiedy księżniczka dotknie czyjegoś ciała.
Ivi zaśmiał się mrocznie.
259
- Widzę, co wydarzyło się, kiedy dotknęła ciebie, Lordzie Barinthusie - zerkał na jego
pachwinę i plamę, którą było widać na górze spodni.
Abloec przepchnął się na przód, stanął obok Ivi’ego. Klęknął obok drugiego mężczyzny.
Był dużo bardziej stabilny niż wcześniej, jakby zimno go otrzeźwiało.
- Jestem przemoczony, zamarznięty i trzeźwy. Żadna z tych rzeczy mi się nie podoba.
Ty masz się zamknąć, a my powinniśmy iść do królowej. – Popatrzył na nas. – Kiedy dowie
się o powodzi, będzie chciała upewnić się, że księżniczka jest z strzeżonej strefie, zanim użyje
pierścienia.
- Powodzi? – zapytał Hawthorne.
- Każda rzeka na tym terenie - powiedział Abloec.
Hawthorne popatrzył na Barinthusa.
- Masz na myśli, że dotknięcie Lorda Barinthusa podtopiło teren?
Doyle i Barinthus odezwali się równocześnie.
- Tak wierzymy.
- Tak - Galen i Rhys powiedzieli razem.
Usna przeszedł obok nas, nadal nagi i zaczynał się złościć.
- Musimy iść zobaczyć się z królową, bo chcę się wreszcie ogrzać.
- Będziesz ryzykował życie za odrobinę wygody? – powiedział Mróz.
Usna uśmiechnął się do niego szerokim uśmiechem.
- A co innego robimy tu, poza ryzykowaniem czyjegoś życia? Czy nie słyszałeś
Zabójczy Mrozie, że dni mitów i magii odeszły? Dni kiedy byliśmy warci, by za nas walczyć
skończyły się.
Kiedy skończył, spojrzał na Barinthusa, potem jego szare oczy odnalazły mnie. Jego
spojrzenie nie było seksualne czy głodne. Nie przypominało niczego, czego mogłabym się
spodziewać po Usnie. To było bardzo rozważne spojrzenie. W jego spojrzeniu było widać
wiele twierdzeń, które wydawały się być za bardzo bliskie prawdy.
Ta chwila minęła i jego oczy po prostu stały się pełne otuchy. Poklepał Abloeca po
ramieniu.
- Chodźmy dalej i wyciągnijmy królową z jej jaskini niegodziwości.
Abloec wstał na nogi i skrzywił się.
- Nie chciałbym zanosić jej takich wieści, kto wie, co może zrobić?
- Wkurzy się na wieść o próbie zamachu, ktoś będzie za to krwawił, ale pozostałe… -
Usna objął ręką ramię Ableoca. – Królowa pokocha inne wieści. – Przeszedł z Ableokiem w
dół korytarza, pozostali również ruszyli. Usna odezwał się jeszcze do mnie ponad ramieniem.
260
– Gdybym był tobą, Księżniczko, bałbym się, czy nie zamknie cię w magicznym okręgu jak
zwierzę w zoo i nie będzie przysyłać ci nas, jednego po drugim, by zobaczyć jak
doprowadzasz nas do… - przycisnął swój miecz do ust, jakby to był palec, by powiedzieć –
szzzz. Zostawmy to dla uszu królowej.
Prześlizgnął się w dół korytarza wyprzedzając nas, jego nagie ciało z tymi kolorami jak
kaliko prowadziło nas, z Albeocem nadal przyciśniętym do jego boku.
261
Rozdział 27
Jedyne czarne drzwi wewnątrz kopca, to drzwi prowadzące do komnaty mojej ciotki.
Były z nieprawdopodobnie błyszczącego czarnego kamienia, wyższe niż najwyższy strażnik i
bardzo szerokie.
Zazwyczaj drzwi były same w sobie złowieszcze, ale dwaj mężczyźni stojący na straży
przed nimi, to nie było coś normalnego. Po pierwsze, ta strona drzwi rzadko kiedy była
strzeżona. Królowa cieszyła się audiencją, zwłaszcza taką audiencją, w której musiałeś
uczestniczyć, bez względu na to, jak bardzo nie chciałeś. Czasami można było spotkać
strażników na zewnątrz, kiedy czekali by eskortować ludzi, z którymi królowa skończyła
rozmawiać. Ale tym razem wydawało mi się, że to nie o to chodzi. Może to było przeczucie,
ale byłam pewna, że strażnicy czekają na mnie. Co było pierwszą wskazówką? Byli nadzy
poza skórzanym pasem na miecze i sztylety, i wysokimi, sięgającymi do kolan butami.
- Chyba rozumiem, o co chodzi - powiedział Rhys.
Tak jak ja. Ponieważ nie tylko byli nadzy, bardziej niż Hawthorne i Ivi, ale także byli
bóstwami roślinnymi. Adair nadal miał to samo imię, które nosił kiedyś, a znaczyło ono
„rosnący dąb”. Jego skóra była w kolorze lekkiej opalenizny, ten kolor częściej spotykany jest
pomiędzy Seelie, niż Unseelie, nazywamy go poca owany przez s o ce
ł
ł ń . Jego sięgające
wcześniej do kostek włosy obcięto krótko, nawet krócej niż Amatheona. Ktoś przystrzygł go,
więc nie było prawie nic, co przypominałoby, jak pięknie kiedyś jego włosy otaczały to złote
ciało.
Amatheon odezwał się, zanim zapytałam.
- Nie byłem jedynym, który był niechętny, Księżniczko. Zaczęła… dawać przykład od
Adaira.
Oczy Adaira były trzema okręgami złota i żółci, jak zanurzone w słońcu. Jego oczy nie
wyrażały żadnego uczucia, kiedy obserwował nas podchodzących do drzwi. Był wyrzucony z
Dworu Seelie za zbyt przekonywujące słowa przeciwko królowi i by uniknąć wygnania z
krainy faerie, dołączył do Unseelie. Ale nigdy nie traktował ciemnego dworu jako sposobu na
życie. Żył pomiędzy nami, ale starał się być niewidoczny.
- Wiem, dlaczego ty nie chcesz znaleźć się w moim łóżku, ale Adair i ja nie
sprzeczaliśmy się.
- Chciał, by zostawić go w spokoju, Księżniczko. Nie chciał być wplątany w tę walkę.
- Niestety, to nie Szwajcaria, tu nie miejsce na neutralność - powiedziałam.
262
- No cóż, tego się właśnie nauczył.
Następny strażnik stał nadal w pelerynie swoich jasnożółtych włosów. Te włosy
otaczały ciało o jasnoszarej skórze, nie tyle podobnej do światła księżyca, jak moja, ale
delikatnej, jakby pokrytej kurzem. Miał zmrużone oczy, w kolorze ciemnozielonym, z
wewnętrznym okręgiem jaśniejszym, jak jakiś błyszczący klejnot i twarz z wyraźnie
zarysowanymi kośćmi policzkowymi. Jego usta były najczerwieńsze, najpełniejsze,
najładniejsze na obydwu dworach, jeżeli ktoś by mnie o to zapytał. Damy zazdrościły mu
tych ust, ale tylko karmazynowa szminka dałaby podobny rezultat. Miał na imię Briac, ale
wolał jak mówiło się na niego Brii. Briac było inną formą imienia Brian i nie miało nic
wspólnego z rolnictwem. Wiedziałam, że Brii był jakimś rodzajem bóstwa rolniczego, ale
poza tym trzymał swoje pochodzenie w sekrecie.
Uśmiechnął się, kiedy podeszliśmy bliżej, tymi czerwonymi ustami, przyciągając uwagę
klejnotami swoich oczu, kurtyną włosów, nawet długimi, nagimi liniami swojego ciała. Kiedy
poczuł moje spojrzenie, jego ciało odpowiedziało, jakby moja aprobata była wystarczająca,
by zaostrzyć jego oczekiwanie i spowodować u niego częściową erekcję.
Ciało Adaira nie reagowało na moją aprobatę. Miał szczęście, że nie byłam swoją
ciotką, dla niej czasem brak reakcji był osobistą obrazą. Dla mnie nie był. Duma Adaira
została ścięta razem z jego włosami. Nie miałam pojęcia, jaki jeszcze ból zadała mu moja
ciotka, skoro sprawiła, że chętnie stał przed drzwiami czekając na mnie. Był zły, tego byłam
pewna. Złość i wstyd nie zawsze są najlepszymi afrodyzjakami. Moja ciotka nigdy naprawdę
tego nie rozumiała.
Brii przechylił głowę w jedną stronę, jak ptak.
- Nie wypełniliście swojego obowiązku z księżniczką.
- Była próba zamachu na księżniczkę - powiedział Doyle.
Jego uśmiech zniknął.
- Krew.
- Z czego innego mogłaby być? – Zapytałam.
Wzruszył ramionami i uśmiechnął się smutno.
- Czasami czyjaś krew rozmazana na twarzy królowej oznacza, że bardzo, bardzo
dobrze się bawiła. Przepraszam, że zrobiłem to samo założenie o tobie.
Ukłonił się, co sprawiło, że jego włosy zsunęły się na jedno ramię jak peleryna,
wyprostował się i znów ukłonił, z bardzo męskim spojrzeniem oczu, które wyraźnie mówiło,
że nie uważa swojego obowiązku za nieprzyjemny i chce wyciągnąć z niego tyle
przyjemności, ile jest w stanie.
263
Adair stał przy drugiej stronie drzwi, jego twarz nic nie wyrażała, ciało było sztywne.
Nawet na mnie nie patrzył.
- Musimy powiedzieć królowej o ataku - Doyle ruszył do drzwi, niemalże ich dotykając.
Adair poruszył się pierwszy, po nim Brii, ich ramiona skrzyżowały się przed klamką
drzwi.
- Nasze rozkazy są bardzo specjalne - powiedział Adair. Jego głos był równie pusty jak
on sam, ale można było nieznacznie coś w nim wyczuć. Było czuć wściekłość ostrą jak
brzytwa w tych prostych słowach. Fala magii przeszła w dół korytarza, tańcząc przez naszą
skórę, jak cienkie ugryzienie. Walczył, bardzo, bardzo mocno, by nie stracić kontroli nad
sobą.
Potarłam ramię w miejscu gdzie jego moc dotknęła mnie, zraniło mnie to, pewnie przez
przypadek, a zawdzięczałam to mojej ciotce. Ona sprawiła, że Adair musiał podporządkować
się jej rozkazom i przespać się ze mną, ale upewniła się, że żadne z nas nie będzie się z tego
cieszyć.
- Co to są za rozkazy? – Zapytał Doyle, jego ciemny głos, niższy niż zazwyczaj, brzmiał
jakby coś pełzało w dół kręgosłupa i chciało zapolować na wewnętrzne organy.
Brii odpowiedział, starając się, by jego głos brzmiał optymistycznie, pojednawczo. Nie
winiłam go za to. Ja nie chciałabym stać pomiędzy Doyle’m i Adairem, kiedy wybuchnie
konflikt.
- Jeżeli pierścień rozpozna obu, Hawthorne’a i Ivi, wtedy mają służyć księżniczce tak
szybko jak to tylko możliwe, jeżeli pierścień nie rozpozna któregoś z nich, wtedy jeden z nas
ma zająć jego miejsce. – Uśmiechnął się do Doyle’a starając się rozładować napięcie. Nie
udało się.
- Otwórz drzwi Brii. Musimy wiele opowiedzieć królowej, a wiele z tego jest nie tylko
niebezpieczne, ale również nie powinno się o tym dyskutować na korytarzu, gdzie może nas
usłyszeć wiele uszu.
Brii przesunął się, ale Adair nie. W jakiś sposób wiedziałam, że tego nie zrobi.
- Królowa zadała sobie dużo trudu, by upewnić się, że wypełnię jej rozkazy. Nie chcę
dawać jej powodu, by znów znęcała się nade mną.
Jego gniew był cichszy i nie uderzył teraz w dół korytarza, ale Doyle poruszył się jak
koń ugryziony przez gza. Może całe użądlenie gniewu poszło na jego skórę.
- To ja jestem tu kapitanem, Adair, nie ty.
264
- To dobrze, że jesteś z powrotem Kapitanie – Adair wypowiedział ostatnie słowo jak
zniewagę - ale kimkolwiek nie jesteś, nie jesteś ważniejszy niż królowa. Ona jest naszą panią,
nie ty. Wyjaśniła mi to bardzo dokładnie, Ciemności, bardzo dokładnie.
Prawie się dotykali, byli bardzo blisko siebie, prawie za blisko by walczyć.
- Odmawiasz wykonania mojego bezpośredniego rozkazu?
- Tak, odmawiam złamania rozkazu królowej.
- Pytam się po raz ostatni, Adair, odejdziesz od drzwi?
- Nie, Ciemności, nie odejdę.
Magia przeszła przez korytarz. Ten pierwszy gorący oddech był jak prężenie muskułów
przed ciosem.
Moja reakcja nie oznaczała, że myślałam, że Doyle nie wygra. Był Ciemnością
Królowej. Ale wydawało mi się, że to marnotrawstwo walczyć pomiędzy sobą, kiedy mamy
wrogów, z którymi trzeba walczyć. Jeszcze nie wiedziałam, kto dokładnie był tym wrogiem,
ale już dzisiaj starał się mnie zabić. Musieliśmy zachować naszą energię, a nie marnować ją w
bezsensownych kłótniach.
- Odsuń się Doyle - powiedziałam miękko, ale stanowczo.
Magia rosła w korytarzu, zabierając powietrze potrzebne do oddychania.
- Powiedziałam, odsuń się, Ciemności - tym razem mój głos nie był miękki.
Moc narastała wokół nas, wahając się, migotając. Doyle nie odwrócił twarzy od
mężczyzn.
- Stoi nam na drodze, a my musimy zobaczyć się z królową - prawie zawarczał.
- Zobaczymy się z królową – powiedziałam i obróciłam się do Usny i Abloeca. - Czy
wy dwaj zrobicie to, co mówiliście, powiecie królowej, że musimy z nią rozmawiać?
- Zapomniałem jak nieszczęśliwie jest być trzeźwym, więc pozwól mi zakończyć to
nieszczęście. Powiem królowej, co widziałem, dałem ci słowo. – Zaczął kłaniać się, ale
wydaje się, że to spowodowało u niego ból głowy, więc się zatrzymał.
- Usna - powiedziałam.
Uśmiechnął się do mnie jak kot, który zjadł kanarka.
- Oczywiście Księżniczko, jestem zawsze człowiekiem, który dotrzymuje słowa.
- Nie pozwolę, by ktokolwiek mnie minął, zanim nie wypełnię dokładnie tego, co
nakazała mi królowa - powiedział Adair.
- Naprawdę myślisz, że możesz powstrzymać tak wielu Kruków? – zapytał Barinthus,
chociaż nie zbliżył się do drzwi. Myślę, że obawiał się, co może się zdarzyć, jeżeli użyje
swojej mocy do walki. Ja wiedziałam.
265
Odstąpiłam od Mroza i popatrzyłam w zdeterminowaną twarz Adaira, zanim Mróz
przesunął się przede mnie.
- Jesteś za blisko, Meredith - powiedział.
Potrząsnęłam głową.
- Niewystarczająco blisko, Mrozie.
Spojrzał na mnie.
- Nie po to ocaliłem cię od ludzkiego zamachowca, by teraz skrzywdzili cię twoi właśni
strażnicy.
- Nikt mnie nie skrzywdzi, przynajmniej nie w ten sposób.
Zdziwienie było widoczne w jego szarych oczach, zmarszczył brwi.
- Nie rozumiem.
Nie było teraz czasu na tłumaczenie. W powietrzu było czuć coraz więcej mocy. Jedno
spojrzenie pokazało mi, że Adair zaczyna lśnić.
- To nie człowiek starał się mnie zabić dzisiaj, Mrozie. – Upewniłam się, że mój głos
jest donośny. – To magia sidhe, która zaczarowała człowieka. Magia sidhe, która opóźniła
reakcje Doyle’a w chronieniu mnie. Tylko sidhe mógł wypowiedzieć zaklęcie, które
zaczarowało samą Ciemność.
Brii zareagował tak, jak miałam nadzieję.
- Kto mógłby zaczarować Ciemność, poza samą królową?
- Są tacy, którzy to potrafią, ale nie było ich z nami dzisiaj - Doyle zawarczał, jego oczy
nadal obserwowały delikatnie lśniącego Adaira. – Ktoś, kto jest potężny wystarczająco, by
przesłać zaklęcie na odległość i nikt z nas nie zauważy, zanim nie będzie za późno.
- Nie wierzę ci - powiedział Adair.
- Niech sluagh’owie zjedzą moje kości, jeśli kłamię. – powiedział Doyle, jego głos nadal
przypominał groźne warczenie. Tak jakby psie warczenie, za niskie na ludzkie gardło.
Blask Adaira opadł, jarzył się tylko pośrodku jego twarzy, jakby w jego centrum była
zapalona świeca.
– Nawet jeśli ci uwierzę, nawet jeśli zgodzę się, że księżniczka powinna natychmiast
zobaczyć się z królową, jeżeli pozwolę wam przejść bez walki, będę zdany na miłosierdzie
królowej. – Podniósł rękę, by dotknąć włosów, potem zatrzymał się, jakby nie mógł znieść
dotyku prawie nagiej skóry. – Byłem już zdany na jej łaskę i nie chcę tego znów.
- Przepuść mnie Mrozie.
Przesunął się. Niechętnie, ale przesunął się.
Dotknęłam ramienia Doyle’a.
266
- Mówię ci po raz trzeci i ostatni, Doyle, odsuń się.
Jego ciemne oczy zamrugały, wziął oddech tak głęboki, że jego ciało zadrżało jak pies
otrzepujący swoje futro po drzemce. Zrobił jeden mały krok od Adaira.
- Niech będzie, jak każe moja księżniczka.
Jego głos był nadal niższy niż normalnie i pewnie tylko ja słyszałam zawarte w nim
pytanie. Ale ufał mi wystarczająco, by zrobić co mówię. Ufał mi wystarczająco, by pozwolić
mi zająć swoje miejsce przed Adairem.
Spojrzałam na Adaira i nie mogłam powstrzymać smutku w moich oczach, kiedy
oglądnęłam z bliska jego krótkie włosy.
Adair odwrócił twarz ode mnie mylnie biorąc mój smutek za litość.
- Pozwolę sprawdzić ci pierścień, Adairze, tak jak życzyła sobie królowa.
Jego złotożółte oczy wróciły do mnie, chociaż jego głowa był nadal odwrócona.
- Pierścień nie rozpoznał Hawthorna i Ivi’ego?
Zignorowałam pytanie, co nie było kłamstwem. Spojrzałam w jego oczy, koncentrując
się na ich pięknie. Wewnętrzny okrąg był złoty, jak stopiony metal, następny okrąg był żółty,
jak jasne światło słoneczne, ostatni, zewnętrzny okrąg był prawie pomarańczowożółty, jak
płatki nagietków. Sprawiłam, by w moich oczach było widać zachwyt nad tym, co było
przede mną, wiec Adair obrócił swoją twarz w moją stronę i jego zimno odtajało na chwilę,
zanim powrócił gniew.
- Myślisz, że zyskasz uwiedzeniem to, czego Doyle nie mógł osiągnąć magią?
- Myślę, że jesteśmy zobowiązani do uwiedzenia się nawzajem. Czy to nie tego pragnęła
królowa?
Adair popatrzył na mnie z widocznym zmieszaniem. To nie tak, że był głupi, ale nie
spodziewał się, że ktoś tak po prostu się z nim zgodzi. Najczęściej tak nie było.
- Ja… tak… Królowa życzy sobie, by dwójka z naszej czwórki poszła z tobą do łóżka,
zanim przyjdziesz do niej.
- Więc czyż nie potrzebujemy, by pierścień rozpoznał przynajmniej dwóch z was?
Starałam się, by mój głos był bardzo rzeczowy, ale podeszłam bliżej do niego, tak
blisko, że byłoby trudno jeszcze zmniejszyć odległość. Mogłam teraz czuć jego ciało, może
nie samo ciało, ale wibrację energii wychodzącą z niego, jak linię ciepła tuż obok mojej.
Nawet przez ubranie, nawet przez osłonę, moją i jego, czułam jego magię jak coś drżącego.
Prawie zabrakło mi oddechu, a to mnie zadziwiło. Większość sidhe musi celowo pokazywać
swoją magię, bym poczuła coś takiego na swojej skórze. Potem zdałam sobie sprawę, że
267
bóstwa roślinne są często również bóstwami płodności. Mogłam przechwalać się, czy też
narzekać, ale posiadałam pięć różnych bóstw płodności wśród moich przodków.
Jego ciało odpowiedziało na moc, która drżała pomiędzy nami, chociaż zamknął oczy i
starał się nie reagować. Ale byłoby to przeciwno naturze. Pomiędzy Unseelie było kilka
znakomitych bóstw płodności, tych które upadły, ale to dwór Seelie miał ich większość. Mój
ojciec, Essus, był wyjątkiem, ale nawet on nie był płodnością seksu czy miłości, ale bardziej
poświęcenia.
- Kiedy nadejdzie czas, upewnijmy się, że nie upadniemy na ścianę - udało mi się
jedynie wyszeptać.
Głos Doyle’a doszedł mnie z tyłu, powolny i ciemny.
- Co zamierzasz zrobić?
- To czego Adair chce ode mnie.
Adair spojrzał na mnie, jego oczy były pełne bólu, ale był to ból zrodzony z pożądania.
Chciał uwolnić moc, która wibrowała pomiędzy nami, uwolnić ją i pozwolić, by rozlała się
pomiędzy nami i na nas. Jak ja, nie czuł przypływu innej magii, będącej odbiciem jego
własnej, przez bardzo długi czas.
Nie byłam taka głupia, żeby uwierzyć, że ta potrzeba widoczna w jego oczach dotyczyła
mnie. Dotyczyła mocy, która drżała i uderzała pomiędzy nami jak trzeci puls. Byłam
wcześniej niedaleko Adaira i nigdy nie poczułam czegoś takiego. Zmieniły to dwie, może trzy
rzeczy. Po pierwsze, był nagi, a on był jednym z tych strażników, którzy nie uczestniczyli w
swobodnej nagości dworu. Nie grał w gierki, podobnie jak wcześniej Doyle i Mróz. Teraz
stałam tu, tak blisko, że dzieliły nas tylko cale. Moc miedzy nami była jak dotyk na jego
skórze, moje ciało tonęło w tej mocy, która kładła się na jego ciele i muskułach.
Położyłam rękę obok jego bioder, opierając się o gładki, czarny kamień drzwi. Nawet
ten zimny dotyk nie mógł schłodzić mocy narastającej pomiędzy nami. Jego ciało nie mogło
dłużej mnie ignorować, więc podniósł się twardy i pełny, dotykając niemalże swojego
własnego brzucha, chociaż odchylał się lekko na jedną stronę, elegancki, gruby.
Zakrzywiony, a nie prosty, do czego zaczynałam się już przyzwyczajać.
Podniosłam swoje spojrzenie, aż napotkałam znów jego oczy. Każdy osobny okrąg
świecił jasno, ale skoro moc Adaira wypływała przez oczy, kolory w nich zlały się w jedno i
świeciły złotożółtym światłem słońca. Jego oczy było po prostu jasnym światłem, jakby dwa
małe idealne słońca zaczęły świecić w jego twarzy.
- Księżniczko - udało mu się wyszeptać dopiero za drugą próbą.
268
Moc odetchnęła i wiła się pomiędzy nami, jak dwie linie magii wiszące w powietrzu,
jedna gorąca, jedna zimna, więc jeżeli zmieszają się, nadejdzie burza. Uspokoiłam się i
powoli, zaczęłam zanurzać się w to ciepło.
To było jak kąpiel w mocy i żałowałam, że mam na sobie ubranie, bo nie mogłam
poczuć tej mocy na swojej nagiej skórze. Ale nie mogłam się już zatrzymać, nawet by się
rozebrać. Nie chciałam stracić nawet grama bliskości tego drżącego ciepła.
- Pierścień… - odezwał się Adair na sekundę zanim go dotknęłam.
Nasze ciała zetknęły się i magia przeszła przez nas, wydzierając szloch z naszych gardeł
i odzierając nas z naszych osłon i z większości naszej kontroli. Zapełniliśmy korytarz
cieniami. Moja skóra lśniła jak księżyc rozjaśniający noc. Adair świecił, jak gdyby słońce z
jego oczu spłynęło na jego skórę. Nie wyglądało to tak, jakby był zrobiony ze światła, ale
jakby jego skóra pokryta była światłem, jak warstwa wody nad ogniem.
Ten ogień nie był gorący, tylko ciepły. Tym ciepłem, które zapewnia bezpieczeństwo w
zimową noc. Ciepłem, które sprowadza ziemię do życia po długim zimnie. Ciepłem, które
prowadzi pożądanie przez ciało, a wszystkie inne myśli wygania z głowy. Tylko to było
usprawiedliwieniem, że zapomniałam o dotknięciu jego ciała pierścieniem. Wszystko to
przyszło tylko z dotykiem magii.
Przeciągnęłam dłonią po jego ciele, pierścień otarł się o niego, światło zalśniło pod
dotykiem, świat wokół nas zadrżał, jakby samo powietrze odetchnęło. Adair zaczął upadać do
tyłu. Jedną ręką objął mnie w pasie, drugą chwycił miecz, zanim uderzył plecami o coś
twardego. Na wpół staliśmy, na wpół leżeliśmy wewnątrz kamiennej niszy. Adair przesunął
mnie za siebie, więc jego wysokie ciało blokowało wejście i ukrywało mnie. Potknęłam się na
małej dziurze i upadłam plecami na konar niedużego, uschłego drzewa, które zajmowało tył
niszy. Światło z naszej skóry nie zgasło, więc rzucało cienie na kruszące się kamienie i
wypełnioną kamieniami dziurę pod naszymi stopami. Znałam tą niszę, ale była piętra niżej,
nigdy nie znajdowała się obok pokoju mojej ciotki.
- Jesteście bezpieczni. To nie atak - dobiegł nas głos Doyle’a.
- Więc co to jest? – zapytał Adair, w jego głosie słychać było napięcie, tylko trochę
rozproszone przez słowa Doyle’a.
- Królewskie drzwi poruszyły się przez kamienie, jakby to była woda, przesunęły się -
powiedział Barinthus, - a nisza pojawiła się za wami.
- Wiesz, że kopiec zmienia się, - powiedział Doyle.
- Ale nie tak nagle - odrzekł Adair.
269
Teraz, kiedy wiedziałam, że nie byłam w bezpośrednim niebezpieczeństwie, ruszyłam
się, ostrożnie obchodząc puste miejsce. Kiedyś tutaj pulsowała wiosna. Opowieści mówiły, że
za nami było drzewo owocowe i że pachniało jak jabłoń, aż czuć je było na zewnątrz, jak
uformowaną jabłoń wyrosłą na kamieniach
33
, ale jeżeli klękło się, można było zobaczyć
drzewko różane i łąkę za nim. Kiedyś były tutaj wewnętrzne światy, poniżej ziemi, dla
żyjących w środku istot magicznych. Pod naszymi wzgórzami były ukryte słońca i księżyce,
łąki i sadzawki oraz jeziora, z dala od spojrzeń ludzi. Ale to było na długo, zanim się
urodziłam. Widziałam kilka pokoi pełnych martwych drzew, wysuszonej trawy, wyschłej
dawno temu i pokrytej przez wieki kurzem.
Dotknęłam drzewa za moimi plecami, przy samym krańcu muru, na wysokości
ramienia. Drzewko było małe i rozpięte na murze. Było suche i bez życia, pokruszyło mur i
przylegało do niego. Pień wydawał się za cienki dla drzewa, które było wyższe ode mnie.
Było tu mało miejsca by stać swobodnie, pomieszczenie miało jakąś stopę z każdej strony i
żwirowane zagłębienie. Plecy Adaira zajmowały prawie całe wejście, nad jego głową było
niedużo miejsca. Barinthus byłby za wysoki by stać wewnątrz kamiennego sklepienia.
Światło wróciło do ciała Adaira, rozstawiając rozmytą czerwień, jakby słońce było
położone poniżej jego pleców i pośladków. Biel mojej własnej skóry opadała tak, jakby była
tylko odbiciem światła. Ciało Adaira lśniło kolorami jak samo niebo.
Adair wyszedł z niszy tylko na krok. Nadal był tak blisko mnie, że dotknęłam jego
pleców. W chwili kiedy to zrobiłam, kolor zaczerwienił się ciemnym szkarłatem pod jego
skórą i mężczyzna wypuścił z siebie zduszony szloch. Wydawało się, że ten jeden dotyk nim
wstrząsnął, skoro wszedł po omacku na kamienny mur.
Obejrzał się na mnie, jego oczy były płynącym, trzykolorowym okręgiem, nadal
jaśniejszym, ale nie błyszczały już jak małe słońca.
- Co mi zrobiłaś? – Zdołał wykrztusić.
Mogłam poczuć jego moc pod palcami, kiedy musnęłam jego skórę. Poczuć to, gęste i
grube pod moimi palcami, jak gęsta żywica, ale nic nie widziałam w mojej ręce, tylko
złudzenie gęstej cieczy. Nie wiedziałam, co mu zrobiłam, więc co mogłam powiedzieć?
Sięgnęłam powrotem do niego, by zwrócić mu moc, ale coś mnie powstrzymało. Nagle
wiedziałam już, co musiałam zrobić. Weszłam do środka alkowy i uklękłam wewnątrz, przed
33
Chodzi o drzewo formowane na trejażu, w Polsce noszące nazwę palmety. Np. tu:
http://1.bp.blogspot.com/_VOpSS6m5uTY/SLWFF2UGz-
I/AAAAAAAAADM/XlGFOSGAFx8/s400/463px-
Horizontal_espalier.JPG
270
suchym, wiosennym zagonem. Tam z boku, ukryty pod suchymi liśćmi, był mały, drewniany
kielich. Był pęknięty po jednej stronie. Pęknięty ze starości i z powodu nie używania.
- Chodź, Meredith, musimy zobaczyć się z królową - dobiegł mnie głos Barinthusa.
- Jeszcze nie Barinthusie, poczekaj chwilę - powiedział Doyle.
- Otwarliście drzwi, kiedy nie uważałem - powiedział Adair, a w jego głosie znów
słychać było gniew. – To była sztuczka.
Trzymałam brudny kielich w obu dłoniach, nie miał uchwytu, a moje dłonie były za
małe, by trzymać go wygodnie w jednej ręce. Trzymając go, przeszłam w miejsce, gdzie
kiedyś była sadzawka z wodą. Wiedziałam dokładnie, skąd woda powinna wypływać.
Wiedziałam, nawet jeśli nigdy nie widziałam. Dotknęłam kielichem skały, tuż poniżej jamy.
- W tym miejscu nie ma wody, Księżniczko - powiedział Adair.
Zignorowałam go, trzymając kielich obok skały. Wysłałam moc z moich palców do
ciemnej jamy, rozprowadzając ją jak pęknięcie w niewidzialnej blokadzie, tak grubej, tak
głębokiej. Wiedziałam w tej chwili, że moim celem było sprawienie, by wypłynął jak
najbardziej rzeczywisty płyn. Ale w tym, co się działo, była część istoty Adaira. Część jego
mocy, jego męskości. Męska energia dotyka skałę otwierając ją tak, jak otwiera kobietę.
Kobieta i mężczyzna przenoszą życie dalej.
Wezwałam moją moc, pozwoliłam by moja skóra zatańczyła srebrem i białym światłem,
a w chwili, kiedy moja moc dotknęła jego mocy, tam gdzie została ułożona na skale, woda
spłynęła do jamy, wypełniając pęknięty kielich.
- Królowa nadchodzi - powiedział ktoś.
Adair dotknął mojego ramienia, chwytając mnie.
- Oszukałaś mnie!
Szarpnął mnie obracając, by spojrzeć mi w twarz, a kiedy to zrobił woda wylała się z
kielicha, na jego zaskoczoną twarz i nagą pierś. Woda spłynęła w dół jego ciała czystymi
błyszczącymi strumykami. Odszedł ode mnie, oczy mu się rozszerzyły.
Kielich w moich dłoniach, uformowany z białego drewna, wypolerował się, aż zalśnił.
W drzewie wycięte były wizerunki owoców i kwiatów, a z uroczego gąszczu winorośli
spoglądały na mnie twarze ludzi. Nie jednego zielonego człowieka, ale wielu, ukrytych jak
obrazki w dziecięcych układankach. Wizerunek kobiety dekorował drugą stronę kielicha, jej
włosy spływały jak peleryna w dół jej ciała. Po jej jednej stronie był pies, a po drugiej drzewo
ciężkie od owoców. Uśmiechnęła się do mnie z drewnianego kielicha. To był uśmiech pełen
wiedzy, jakby wiedziała wszystko, co kiedykolwiek chciałam wiedzieć.
271
- Królowa czeka na nas w środku, Meredith. Jesteś gotowa? – Powiedział Doyle
niepewnym głosem.
Uklęknęłam znów w niszy i odnalazłam wodę, czystą i słodką sączącą się do niecki.
Uschłe liście i śmieci, które zebrały się przez lata, zniknęły. Niecka była niemal okrągła,
pełna wygładzonych przez wodę kamyków i skał. Przytrzymałam kielich pod wodą, która
zabulgotała, nadpływając szybciej, jakby była podniecona, że może napełnić kielich. Kiedy
woda wypełniła kielich, spływając po moich rękach i zimnych palcach, dopiero wtedy
wstałam.
Stałam z kielichem napełnionym po brzegi, woda przelewała się, spływając po moich
rękach, po rękawach mojego żakietu. W wodzie była energia, cicha, szumiąca moc. Swoim
wewnętrznym okiem mogłam widzieć blask mocy w wodzie, a drewniany kielich lśnił
wewnątrz mojej głowy jak biała gwiazda.
- Dla kogo jest ten kielich? – Zapytał Doyle.
- Dla tej, która potrzebuje uzdrowienia, chociaż o tym nie wie.– Mój głos zabrzmiał jak
echo w blasku kielicha.
- Pytam cię znów, dla kogo jest ten kielich?
Nie odpowiedziałam mu, ponieważ wiedział. Wszyscy wiedzieli. Kielich był dla
Królowej Powietrza i Ciemności. Kielich mógł ją oczyścić, mógł ją uzdrowić, mógł ją
zmienić. Wiedziałam, że kielich jest przeznaczony dla niej, ale nie wiedziałam, czy będzie
chciała z niego pić.
272
Rozdział 28
Andais stała na środku komnaty rzeźbionej światłem księżycowym i ciemnością. Jej
biała skóra lśniła, jakby pod nią był uwięziony księżyc w pełni, a cały jego miękki blask
spływał po niej. Jej włosy były utkane z najciemniejszej nocy. Kiedy patrzyłam na nią kątem
oka, widać było na jej włosach jasne punkty światła, jak rozproszone gwiazdy, ale kiedy
odwróciłam twarz dokładnie w jej kierunku, widać było tylko lśniącą ciemność, nie
rozproszoną żadnym światłem, jak centrum najgłębszej, najbardziej pustej przestrzeni. Taki
rodzaj pustej ciemności, która nie niesie ze sobą żadnego ciepła, żadnego życia.
Potrójna szarość jej oczu lśniła, ale przytłumiona, jakby płonęły tylko odbitym
światłem. Jej oczy świeciły szarą, burzową chmurą świecącą odległym blaskiem, nie miały
własnego światła. Ten ostatni, gruby, ciemnoszary okrąg był jak niebo, zanim zwali się na
ziemię i zaleje gniewem nas wszystkich.
Już wygląd jej oczu mógł zatrzymać mnie w drzwiach. Jej moc wypełniała ją, jak jakieś
uderzenie przeznaczenia czekające na swoją ofiarę, co sprawiło, że chciałam odwrócić się i
uciec. Nadal byłam dotknięta magią, która ożywiła wiosnę. Magią, którą Adair i ja, jedynie
dotykając się, obudziliśmy. Ale to jasne, uzdrawiające zaklęcie zamieniło się w popiół w
moim sercu, kiedy spojrzałam w oszalałe mocą oczy Andais. Nie było w nich nic rozsądnego.
Stałam tuż za drzwiami, bojąc się ruszyć, bojąc się przyciągnąć jej uwagę. Cała ta nowa moc,
cało nowo odkryta osobowość, cała nowo odnaleziona radość i miłość, a ja nagle znów stałam
się dzieckiem. Jak przestraszony królik przyczajony w trawie, mający nadzieję, że lis go
ominie. Kiedy przełknęłam ślinę, zabolało, jakbym mogła zadławić się własnym strachem.
Ale nie byłam królikiem, na którego polował ten właśnie lis.
Eamon stał na małym podwyższeniu na końcu pokoju, tym, które najczęściej było
zasłonięte. Był wysoki i blady, z długimi opadającymi do kostek czarnymi włosami, jedyną
rzeczą, która osłaniała jego ciało. Eamon był jednym z tych, którzy swobodnie traktowali
nagość na dworze. Widziałam go nagiego wcześniej i o ile przetrwam noc, mogłam go
widzieć znów. Nie, to nie piękno Eamona sprawiło, że mój puls przyspieszył. Nie sprawiły
tego nawet narzędzia tortur i śmierci powieszone na ścianie z nim, otaczające jego ciało jak
kolaż. Sprawiły to słowa królowej i jego odpowiedź na nie.
- Czy przeciwstawiasz mi się, Eamonie, mój małżonku? – Kiedy zadała to pytanie, jej
głos był spokojny, nawet za spokojny. Nie pasował do niczego w tym pokoju, nawet do
wyrazu jej twarzy.
273
- Nie sprzeciwiam ci się, moja królowo, moja miłości, ale błagam cię. Zabijesz go, jeżeli
nie przestaniesz.
Odezwał się głos za Eamonem.
- Proszę, nie przestawaj.
- On nie chce, żebym przestała. – Powiedziała Andais, poruszyła jedną ręką,
nonszalancko, przyciągając moją uwagę do pejcza, który w niej trzymała. Był niewidoczny
przy czerni jej długiej spódnicy, dopóki nim nie poruszyła, nie było nic widać. Był jak dobrze
zakamuflowany wąż, ukrywający się, aż uderzy. Pejcz wydawał ślizgający się dźwięk, kiedy
ruszała nim po podłodze, leniwym gestem, który sprawił, że włosy zjeżyły mi się na karku.
- Powiedziałaś mi kiedyś, że cenisz go tak, bo może znieść tak wiele bólu. Jeżeli go
zabijesz, nie będziesz mogła się nim już bawić, moja królowo.
Zorientowałam się, że Eamon stoi na przedzie alkowy, przy środku ściany. Zasłaniał
widok na miejsce, gdzie był łańcuch przykuty do ściany. Ktokolwiek tam był, był niższy niż
mierzący sześć stóp
34
Eamon i mógł być zabity przez zwykły pejcz. Większość z istot
magicznych musi być ściętych, trzeba im całkiem odciąć głowę. Nie jest łatwo ich zabić czy
zranić. Kogo trzeba tak osłaniać? Dla kogo Eamon ryzykuje siebie? Żadne imię nie
przychodziło mi do głowy.
W pokoju byli inni strażnicy. Wszyscy byli nadzy. Ubrania, pancerze, uzbrojenie,
wszystko leżało na stercie przy nogach łóżka, jak gdyby Andais leżąc pomiędzy jedwabiem i
futrem rozkazała im wszystkim rozebrać się. Pewnie tak zrobiła, ale widok tuzina sidhe,
klęczących, z opuszczonymi głowami, z rozpuszczonymi włosami zakrywającymi ich nagość
jak szaty w wielu kolorach, było zarówno uroczym widokiem, jak i niepokojącym.
Co się stało? Co się zmieniło odkąd Barinthus i inni opuścili kopiec i przyszli mnie
odebrać? Barinthus powiedział, że Królowa ma się lepiej, a tymczasem było z nią gorzej, niż
widziałam to kiedykolwiek.
Bałam się przemówić, bałam się zrobić jakikolwiek hałas, bałam się, że ten gniew może
być skierowany w moim kierunku. Nie byłam jedyna, która obawiała się iść dalej, Doyle
stojący przede mną trochę z boku, był równie nieruchomy jak my wszyscy. Nasze wejście
przez drzwi obróciło jej oczy na nas, ale teraz, kiedy przestaliśmy się poruszać, zwróciła
swoją uwagę z powrotem na Eamona. Nikt z nas nie wydawał się chcieć zaryzykować
zwrócenia tej uwagi na siebie.
34
ok. 182,90 cm
274
Wciągnęła pejcz za siebie, a pomiędzy klęczącymi ludźmi pojawiło się wolne miejsce,
którego nie było wcześniej, kiedy pejcz przesuwał się jak wąż po podłodze. Nie po raz
pierwszy tej nocy, nie po raz dwunasty, czy dwudziesty. Gdy pejcz krążył po podłodze,
mężczyźni klęczeli, bardzo nieruchomo, jak jakieś dziwne, piękne, ogrodowe posągi.
Królowa machnęła nim do przodu używając całej ręki, ramienia, pleców, a w końcu całego
ciała. Rzuciła nim w potężnym uderzeniu. Jej nadgarstek w ostatniej chwili zrobił dodatkowy
skręt, który sprawił, że pejcz głośno trzasnął.
Był to dźwięk podobny do pędu nadciągającego tornada, wiedziałam z własnych
ciężkich doświadczeń, że jeżeli smagnięcie na końcu natrafia na ciało, ten dźwięk był nawet
bardziej przytłaczający niż wtedy, kiedy się stoi na torach kolejowych, tuż przed tym jak
pociąg pędzi w twoją stronę, a ty nie możesz ruszyć się, by zejść mu z drogi. Nie dlatego, że
nie chcesz, ale dlatego, że jesteś przykuty na miejscu.
Eamon mógł się przesunąć, ale tego nie zrobił. Stał tam, używając swojego wysokiego,
opanowanego ciała, jako osłony dla tego, kto był za nim. Pejcz uderzył w niego mocno, przez
pierś, z trzaśnięciem prawie bliskim wybuchowi, z obezwładniającym dźwiękiem, kiedy trafił
w jego ciało. Małym pejczem było trudno rozciąć ciało do mięsa, ale to był jej większy pejcz,
który wyglądał jak anakonda, wystarczająco długi i wystarczająco gruby, by zmiażdżyć życie.
Obawiałam się tego właśnie pejcza, ponieważ byłam śmiertelna, ale chociaż ciało Eamona
poczerwieniało, nie krwawił. Ja krwawiłabym.
Lubię ostrzejszą zabawę, ale nie w taki sposób, w jaki robi to królowa. Ona bawiła się
od początku nad krawędzią, tuż nad otchłanią. Mogła znaleźć miejsca, gdzie moje ciało nie
chciało iść, nie mogłoby przetrwać, nawet gdyby chciało. W tej chwili domyśliłam się, nie
tyle kto był przykuty do ściany za Eamonem, ale kim był. Mieliśmy kilku ludzi, którzy żyli na
dworze. W większości nie byli podobni do Madeline Phelps, rzeczniczki prasowej. Nie
pracowali tu. Byli wybrani setki lat temu i zabrani do krainy faerie, czasem chętnie, czasem
nie. Ale teraz byli chętni, by tu zostać, ponieważ gdyby tylko zrobili krok poza krainę faerie,
wróciliby do swojego wieku, zestarzeliby się, uschnęli i umarli. Niektórzy z nich byli
służącymi, ale często było w nich coś, co przyciągnęło uwagę sidhe. Niektórzy zostali
porwani dla ich piękna czy talentu muzycznego, w Ezekielu królowa dostrzegła talent do
tortur. Ceniła go wystarczająco, by porwać go ze świata ludzi. Teraz to było nielegalne, ale
kiedyś, kiedy byliśmy prawem sami dla siebie, dwory tak właśnie robiły. Ale bez względu na
powód, z jakiego kiedyś dostali tutaj dom, było złem łamać umowę, było grzechem zabierać
im życie. Zaoferowano im nieśmiertelność, bez starzenia się, więc można było ich
275
wykorzystywać, ale to nie był powód, by ich zabijać. Nie można pozbawiać ich tej przyczyny,
dla której przybyli do krainy faerie.
Kiedy zdałam sobie sprawę, że to człowieka ma przykutego do ściany, byłam prawie
pewna, kto to był. Tyler był jej aktualnym ludzkim kochankiem. Ostatnim razem, kiedy go
widziałam, był krótko obciętym blondynem, naprawdę bardzo chudym. Był tak młody, że
było to prawie nielegalne. Był również, zgodnie z najnowszymi plotkami, masochistą. Jeżeli
cieszył się tym, co królowa mu robi, przeszedł od masochisty do samobójcy.
Wielki czarny pejcz szeptał i ślizgał się na kamiennej podłodze. Przesunęła nim między
jej własnymi milczącymi, nieruchomymi strażnikami, zahuczał w powietrzu, tnąc jak
błyskawica, prosto na ciało Eamona. Siła uderzenia przesunęła go, jakby został popchnięty,
ale poza następnym czerwonym znakiem, nie było śladu, że go to zraniło.
Z gardła Andais wydostał się niski dźwięk, prawie warkot, jak gdyby to jej nie
zadowoliło. Opuściła pejcz na ziemię, jak złuszczoną skórę, nagle pustą i nieżywą.
Podniosła swoją bladą dłoń ze starannie pomalowanymi paznokciami i wskazała na
Eamona. Zatoczył się i musiał podeprzeć się, by uchronić się przed upadkiem. Jego palce
zaczerwieniły się z wysiłku, by utrzymać się przed upadkiem. Moc Andais wypełniła pokój
jak ciśnienie przed burzą, kiedy powietrze staje się gęste i trudne do połknięcia. Ciśnienie
rosło i rosło, aż było ciężko oddychać, jakby moja pierś ledwo mogła unosić się przy jej
magii. Wiedziałam w tej jednej chwili, czego chciała. Mogła sprawić, że powietrze będzie tak
ciężkie, że można było udusić się, czy raczej ja mogłam udusić się. Sidhe nie można zabić
przed zwykłe uduszenie.
Zacisnęła rękę w ciasną pięść i ramiona Eamona zaczęły drżeć z wysiłku, by utrzymać
się przeciw jej magii.
- Nie rób tego moja królowo - powiedział zza zaciśniętych zębów.
Czubki jego palców poruszyły się, jego uścisk zaczął pękać. Wcisnął się w kamień z
siłą, która pozwoliła sidhe podbić prawie całą Europę. Kamień pękł pod jego palcami, ale i
tak wcisnął w niego palce. Z kamienia wypłynęła krew i zaczęła spływać w dół skały.
Otworzył dłoń i przytrzymał się podłogi.
Z trudem zmusiłam pierś by podnosiła się i opadała, ale to było jak popychanie jakiegoś
wielkiego ciężaru. Nie mogłam złapać oddechu. Kielich wyślizgnął się z moich rąk i tylko
ręka Galena na moim ramieniu powstrzymała mnie przed upadkiem. Nigdy nie czułam jej
magii w ten sposób. Nie tak.
276
Zaczęła iść w stronę Eamona, powoli, pchając swoją moc przed sobą jak jakąś wielką
niewidzialną rękę. Wiedziałam ze swojego własnego doświadczenia, że im bliżej jest
fizycznie, tym mocniejsza jest jej magia.
Eamon zaczął dygotać, krew płynęła szybciej, spływając na skały, płynąc w dół
szkarłatnymi strumyczkami. Wysiłek jaki wkładał, by utrzymać się naprzeciw jej magii
sprawił, że jego serce przyspieszyło, puls był mocniej, a to zmusiło jego krew by płynęła
szybciej i szybciej wypływała z niego.
Przed oczami migały mi szare i białe podobne do gwiazd wzory. Ktoś jeszcze chwycił
moje drugie ramię, nie wiedziałam kto. Kolana ugięły się pode mną i zawisłam w ich
ramionach. Powietrze stało się gęste i nie mogłam oddychać. Światło stało się szare i wtedy
złapałam oddech. Złapałam głęboki oddech i zaczęłam kaszleć, a tylko podtrzymujące mnie
ręce powstrzymały mnie od upadku na podłogę. Kiedy kaszel minął, światło powróciło i
zorientowałam się, że powietrze koło mnie było zimne. Znów mogłam oddychać. Galen
trzymał moje prawe ramię, a Adair lewe, ręką obejmował mnie w pasie, aż moje nogi
przypomniały sobie jak stać.
Myślałam, że królowa opuściła pokój, ale nie. Stała tuż przed Eamonem, kierując swoją
magię tylko na niego. Koncentrowała się na tym małym punkcie, więc reszta pokoju była
wolna od jej magii.
Eamon ściskał ścianę, jego usta były szeroko otwarte, ale nie oddychał. Było tak, jakby
Andais mogła zebrać ciśnienie atmosferyczne i zgromadzić je obok ciebie. Mogła użyć
powietrza jako broni. Zawsze wiedziałam, że wszyscy się jej bali, ale nigdy nie widziałam,
żeby używała swojej mocy w ten sposób. Po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że to nie
tylko jej całkowita bezwzględność utrzymywała ją w mocy przez ponad tysiąc lat. Patrzyłam
w twarze strażników, najlepszych wojowników jakich mieli sidhe i widziałam strach na ich
twarzach.
Bali się jej. Naprawdę się bali.
Andais zaśmiała się i to był dziki, zastraszający dźwięk, który obiecywał ból i śmierć.
Kiedy byłam nieprzytomna, podniosła nóż. Teraz cięła nim po piersi Eamona. Cięła go,
jakby to były krzaki, a ona chciała oczyścić sobie drogę. Spodziewałam się zobaczyć
tryskającą krew, ale powietrze było za bardzo gęste, by krew mogła tryskać. Spływała powoli,
więc zrobiła pół tuzina nacięć, zanim pierwsze zaczęło krwawić.
- Pani, pomóż nam - powiedział Doyle, a jego głos był tak smutny i pusty. Stał prawie
dokładnie przede mną. Zorientowałam się, że kiedy królowa szła w kierunku Eamona, Doyle
277
przesunął się, by zasłonić mnie przed jej wzrokiem. Westchnął i spojrzał do tyłu na innych.
Nigdy wcześniej nie widziałam takiego wyrazu jego twarzy.
Rhys westchnął również.
- Nienawidzę, kiedy musimy to robić.
- Jak my wszyscy. – Odpowiedział Mróz z mojej drugiej strony.
- Co zamierzacie zrobić? – Udało mi się odezwać.
Doyle potrząsnął głową.
- Teraz nie ma czasu na tłumaczenia.
Jego czarne oczy oderwały się ode mnie, patrząc na Eamona i królową. Pierś i brzuch
Eamona były pokryte krwią, z płytkich nacięć po jego ciele skapywała krew. Głębsze nacięcia
na jego piersi wyglądały jak jakieś niesamowite, szkarłatne usta. Z jednej strony Andais
zraniła go tak, że widać było zakrwawioną, białą kość żeber.
- Teraz nie ma czasu – powtórzył Doyle, potem ruszył w stronę królowej. Mróz podążył
za nim, a Rhys za nimi obydwoma, rzucając mi jeszcze spojrzenie.
- To wygląda gorzej, niż jest. Pamiętaj, możemy się uzdrowić.
Mój puls przyspieszył. Co oni zamierzali zrobić? Ruszyłam do przodu, ale Galen i Adair
trzymali mnie za ramiona. To było wygodne i pomocne, ale nagle okazało się, że jestem
uwięziona. Trzymali mnie, więc nie mogłam upaść, ale nie mogłam też iść do przodu.
- Puść mnie, Galen - powiedziałam.
- Nie, Merry, nie. – Nie patrzył na mnie, kiedy to mówił, jego oczy były zwrócone na
Eamona. Wysoki, przystojny Eamon, był zmieniony w kawał mięsa. – Nic im nie będzie. –
Jego głos nie był tak pewny jak jego słowa.
Spojrzałam na Adaira.
- Puść mnie.
Adair potrząsnął głową.
- Nie, Księżniczko. Będę tu stał i trzymał cię, więc nie mieszaj się w to.
- Będziesz tu stał i trzymał ją, więc nie będziesz musiał pomagać - powiedział Brii.
- Pomóc w czym? – Zapytałam i popatrzyłam na poważną twarz Galena, jego uwaga
była zwrócona na to, co działo się przy ścianie, potem na Adaira, który unikał mojego
spojrzenia, w końcu na królową szlachtującą Eamona.
Doyle był tak blisko, że mógł dotknąć królowej.
- Moja królowo, wróciliśmy - powiedział głębokim głosem.
Wydawało się, że go nie słyszała. Jakby cały świat ograniczył się do ociekającego krwią
ostrza w jej ręce i ciała które cięła.
278
- Moja królowo - tym razem Doyle sięgnął i dotknął swoją ciemną ręką jej białego
ramienia, tuż ponad miejscem gdzie krew ubrudziła jej skórę.
Obróciła się do niego tak szybko, że ruch stał się niemal niewidoczny. Ostrze błysnęło
srebrem i świeża krew zachlapała ramię Doyle’a.
Powiedziałam jego imię, zanim zdążyłam pomyśleć. Królowa odwróciła swoje oczy w
tą stronę pokoju, jakby szukała mojego głosu, ale Doyle wszedł na jej linię wzroku i ciachnęła
go. Uderzyła go ponownie, zanim Rhys przeszedł przed niego. Nie mogłam słyszeć, co
powiedział, ale cokolwiek to było, wystarczyło. Uderzyła go. Tylko drżenie jego ramion
pokazało, że go to bolało, ale cofnął się, jakby chciał uniknąć ciosu. Nie spodobało jej się to.
Ruszyła na niego w dzikim ataku, tnąc Amatheona, który nagle znalazł się na jej drodze.
Rozcięła go od ramienia do ręki. Cios sprawił, że potknął się i obrócił, by chronić ramię.
Wbiła nóż w jego plecy, upadł na kolana. Jego oczy rozszerzyły się z bólu i czegoś jeszcze:
rezygnacji.
- Witaj w świecie strażników, Księżniczko. – Powiedział Adair. – Powitaj wiedzę, jak
utrzymać się nawzajem przy życiu. Nikt poza królową i jej Krukami nie był tego świadkiem.
Możesz czuć się zaszczycona. – Ostatnie słowo zabrzmiało ironicznie, gorycz wydawała się
przecinać powietrze, jakby miała moc.
Cichy dźwięk przyciągnął moje spojrzenie do strażników, nadal klęczących na podłodze
w tłumie nagich ciał i jedwabnych włosów. Włosy w kolorze świeżo skoszonego siana, włosy
w kolorze dębowych liści, włosy w kolorze skrzydeł ważki w słońcu, włosy w kolorze
purpurowej wielkanocnej trawy, skóra która lśniła w świetle jak biały metal, skóra która
błyszczała jakby posypana złotym pyłem, skóra mechata, na powierzchni pokryta jakimś
wyszukanym tatuażem, skóra czerwona jak płomień, różowa jak guma balonowa. Nawet
pozbawieni swoich pancerzy, ubrań, broni, wszyscy byli inni, wyjątkowo unikalni. Byli
Unseelie sidhe i rozebranie nie mogło sprawić, że będą gorsi.
Nie byłam pewna, kto wydał ten dźwięk, ale tylko jedna para oczu wpatrywała się we
mnie przez opadające szare włosy, nie siwe, ale szare jak chmury przed deszczem. Oczy,
które spoglądały przez te długie włosy, były w zielonym kolorze, tym żółtozielonym, prawie
złotym, tym kolorem, który ma świat, zanim niebiosa upadną na głowę. Jego oczy miały kolor
świata zanim utonie w burzy. Było tak, ponieważ to był Mistral, władca wiatrów i twórca
burz. Jego oczy były zmienne jak pogoda, jakby ta zieleń była oznaką jego niepokoju.
Wiedziałam kiedyś, jak niebo ciemniało, kiedy oczy Mistrala wyglądały w ten sposób.
Napotkał moje spojrzenie i patrzył mi w oczy. Mówił mi swoimi oczami, swoją twarzą,
że byłam tylko następnym, bezużytecznym członkiem rodziny królewskiej. Stałam tutaj,
279
chroniona, kiedy oni krwawili. Może sama byłam temu winna, że wyczytałam to w jego
oczach. Mój ojciec nauczył mnie, że bycie członkiem rodziny królewskiej to więcej niż
posiadanie władzy nad ludźmi. Oznacza to, że w pewien sposób ci ludzie mają również
władzę nad tobą, oczekują, że zaopiekujesz się nimi. Jeżeli zostanę królową, będą miała
władzę nad życiem i śmiercią tych mężczyzn, ale tutaj chowałam się. Chowałam się, bo
bałam się tak bardzo, że ledwo mogłam myśleć. Czułam ręce Galena i Adaira na moich
ramionach, ale to przestało być zniewagą, a stało się pocieszeniem. Chciałam, by mnie
trzymali. Chciałam wymówki, by nic nie robić. Ukrywałam się za tymi ludźmi, których
powinnam chronić. Odczułam spojrzenie Mistrala jak uderzenie. Klęczał na podłodze, klęczał
tam, gdzie królowa kazała mu klęczeć, pewnie obiecując mu, że jeżeli ruszy się, to jego
również przykuje do ściany. To była jej najczęstsza pogróżka. Kiedyś klęczałam na tej samej
podłodze, aż zemdlałam. Byłam tylko śmiertelniczką, nie mogłam klęczeć dniem i nocą. Oni
mogli. I jeżeli Andais nakazała im, klęczeli.
Nadal mogłam słyszeć dźwięki dobiegające z drugiej części pokoju, ale patrzyłam na
Mistrala, jakby jego twarz była jedyną rzeczą na świecie, ponieważ kiedy na niego patrzyłam,
nie widziałam, co się działo. Nie chciałam widzieć. Byłam zmęczona oglądaniem koszmarów.
Ale bez wzglądu na to jak bardzo się starałam, nadal słyszałam.
Ciche sapnięcie, dźwięk rozrywanego ubrania i ten tępy dźwięk, kiedy ciało ustępuje
pod ostrzem. To musiała być naprawdę głęboka rana, skoro słychać było taki dźwięk, rana w
najbardziej witalne części ciała. W końcu dźwięk jak płynąca woda, jakby ktoś odkręcił kran,
sprawił, że spojrzałam.
Odwróciłam się w kierunku tego dźwięku w sposób, w jaki obracasz się do koszmaru.
Galen starał się przejść przede mnie. Ale było tak, jakby również on poruszał się za wolno.
Widziałam tylko szeroko otwarte ze zdziwienia oczy Onilwyna. Krew tryskała mu z karku,
płynąc jak purpurowy deszcz. Zobaczyłam jeszcze jasny kawałek kręgosłupa, zanim szerokie
ramiona Galena zasłoniły mi widok.
Spojrzałam na niego i zobaczyłam ból w jego jasno zielonych oczach.
- Przesuń się Galen, pozwól mi zobaczyć - wyszeptałam.
Potrząsnął głową, kiedy lód stopniał, jego włosy skręciły się w loki.
- Nie chcesz widzieć.
- Jeżeli jestem tutaj księżniczką, to musisz się przesunąć. Jeżeli nie jestem księżniczką,
wtedy na wszystko co rośnie i żyje, co my tu robimy?
To wystarczyło. Przesunął się i mogłam zobaczyć, co królowa robiła swoim Krukom,
swoim mężczyznom i moim.
280
Rozdział 29
Atakowała Mroza. Jego gołębioszara koszula była czarna od krwi. Obrócił się, jakby
miał upaść, połowa jego długich srebrnych włosów przylepiła mu się do ciała, szkarłatna od
krwi. Upadł opierając się na rękach, opuścił głowę w dół. Podniosła nóż chwytając go w dwie
ręce, przymierzając się do uderzenia w serce, ale ramię Doyle pojawiło się, przesuwając jej
ramiona z daleka od odsłoniętych pleców Mroza, przyciągając jej morderczą uwagę na siebie.
Jego skóra i ubranie były tak ciemne, że ciężko było zobaczyć krew, która była na nim, ale
widać było kość lśniącą biało i czerwono na boku, w miejscu, w którym próbowała uderzyć
go w serce.
- Doyle - wyszeptałam miękko jego imię.
Andais zaczęła ciąć go, a on starał się ochronić swoje ciało ramieniem. Krew tryskała z
niego, kiedy jej ostrze starało się znaleźć kość, znaleźć coś, co można zabić. Tak jakby to, że
nie pozwalał jej pociąć głównych części swojego ciała, obrażało ją. Nawet przy jej
szaleństwie, nie można było na to pozwolić. Nie możesz walczyć z królową i przeżyć. W
rzeczywistości nie mogła go zabić, ale cięła go swoim nożem szalonymi ciosami. Nóż był
czerwony od krwi, jego rękojeść stała się od niej śliska, więc Andais zmieniła położenie noża
kierując go w dół. Wyglądało to tak, jakby zamierzała całą swoją siłą pogrążyć nóż w jego
piersi. Przesunął rękę, by zablokować ten cios, przesunęła się, jak ciemna błyskawica,
rozmazana czerń i czerwień i wbiła ostrze w jego twarz.
Siła uderzenia obróciła go dookoła i zobaczyłam jego twarz rozciętą od brody po kość
policzkową tak, że część policzka zwisała luźno. Nie mogła zabić go nożem, który dzierżyła,
ale mogła go okaleczyć.
W tej chwili coś się we mnie zmieniło. Nadal się bałam, a ten strach czułam jak coś
zleżałego i metalowego na języku, ale zaczęła narastać we mnie nienawiść, większa niż mój
strach. Może to była wściekłość. Strach stawał się mniejszy, coś kulącego się wcześniej rosło
we mnie. Odkrywałam, że to coś ma skrzydła, zęby, pazury. Nienawiść nie na Andais, ale na
okropną stratę. To było złe. Nawet jeżeli nie kochałam tych mężczyzn, to nadal było złe.
Rhys rzucił się do nich, przyjął uderzenie, które sprawiło, że krew trysnęła z jego
ramienia, ale wyglądało na to, że Andais jest zmęczona gierkami. To byli najlepsi wojownicy
sidhe, jakimi mogliśmy się pochwalić. Patrzyłam jak Andais porusza się, jak coś płynnego,
szybciej niż Rhys, była za szybka nawet dla Doyle’a. W tej chwili zorientowałam się, że to
nie były gierki, ona po prostu była lepsza niż oni. Była Królową Powietrza i Ciemności,
ciemną boginią walki.
281
Skoro Kruki nie mogły stanąć przeciw niej, jak ja mogłam? Ci mężczyźni byli szybsi,
mocniejsi, lepsi niż ja. Nie było tu broni, która mogła mi pomóc, chyba że do zabicia się. Ale
nie mogłam stać, patrzeć i nic nie robić. Złość zamieniła się w moc i nie mogłam
powstrzymać mojej skóry od lśnienia. Nadchodząca moc była niczym w porównaniu do mocy
Andais.
Galen i Adair patrzyli na mnie. Galen potrząsnął głową.
- Nic tu nie możesz zrobić, Merry - jego uścisk na moim ramieniu stał się prawie
bolesny. – Oni nie zginą.
- Nie - powiedział Adair swoim zgorzkniałym głosem - uzdrowimy się, jak
uzdrawialiśmy się wcześniej.
- Nie z tego - głos Mistrala, miękki, ale brzmiący grzmotem, wywołał gęsią skórkę na
moim ciele i sprawił, że moja skóra zalśniła mocniej. Jego dziwne oczy spotkały moje i
dokończył. – Nigdy nie robiła aż takiej rzezi. Coś jest nie tak.
Spojrzałam na Adaira i Galena.
- Ma rację?
- Uzdrowią się - powiedział Galen, ale nawet on nie wydawał się być pewnym.
- Mistral mówi prawdę - Adair odwrócił spojrzenie od rzezi i obrócił twarz na mnie
pokazując widniejący na niej ból i wstyd. Według tradycji Kruków najgorszym wstydem było
nieprzyjęcie z chęcią śmiertelnego ciosu zadanego przez przywódcę. Ale taka lojalność
powinna być okupiona tym, że władca powinien być wart takiej lojalności. Nie zawsze
mieliśmy dziedzicznych władców, w rzeczywistości przyjęliśmy tu ludzkie poglądy. Kiedyś
najlepsi z nas rządzili, niezależnie z jakiego byli rodu, o ile byli sidhe.
Mistral odwrócił swoją twarz ode mnie, jakby mógł widzieć moją niepewność wypisaną
na twarzy.
- Matko pomóż nam, skoro nikt inny nie może. – Wyszeptał.
Obnażone ramię Andais było umazane krwią, te gładkie, silne ramiona przechodziły
przez powietrze, rozpryskując za sobą krople krwi. Nie krwi jej ofiar, ale jej. Krwawiła.
Krwawiła z małych nacięć na ramionach, piersi i szyi. Królowa Powietrza i Ciemności
skaleczyła swoje własne ciało podczas swojego szału przemocy. Zaatakowała Rhysa, prawie
tym samym ciosem, którym wcześniej zraniła Doyle’a. Jej ramię wyleciało w powietrze jak
łuk, o którym wiesz, że nadchodzi, ale nie jesteś w stanie go uniknąć. To było jak
obserwowanie uderzenia przeznaczenia, nie mając sposobu by go uniknąć.
282
- Rhys! – Krzyknęłam, kiedy ostrze pogrążyło się w jego oku, jego jedynym oku.
Pogrążyła ostrze w jego twarzy, jakby chciała wyciąć tą ostatnią niebieską kulę z jego ciała.
Amatheon starał się ściągnąć jej uwagę na siebie, ale go nie zauważyła. Nie widziała
nic, poza zniszczeniem, jakie zrobiła na twarzy Rhysa, nie słyszała nic poza krzykami, jakie
w końcu wyrwały się z jego gardła.
Moja moc przeszła do mnie jak niewidzialny sztylet spływający w moją lewą rękę. Ręka
krwi, moja druga ręka mocy. Zawsze wcześniej użycie jej powodowało u mnie ból, ból tak
intensywny, sprawiający, że widziałam podwójnie, ale nie tym razem. Tym razem moc
przyszła cicho, nagle i bardziej całkowicie niż kiedykolwiek wcześniej. Używałam moich rąk
mocy, ale do tej chwili nie wykorzystywałam ich. Byłam wystarczająco człowiekiem, by
chcieć mieć dość mocy, ale nie tych najbardziej przerażających, jakie są spotykane pomiędzy
nami. Ale to było dziecięce marzenie, które odeszło. To była jedna z tych chwil, kiedy jasno
widzisz wszystko wokół siebie.
Nie musiałam przywoływać zapachu i smaku krwi, cały pokój nią śmierdział. Jakby ktoś
rzucił na podłogę surowego hamburgera i wszyscy po nim deptali. Nie tylko zapach krwi, ale
i mięsa drażnił moje gardło.
Barinthus zasłonił sobą Rhysa, używając swoich pleców jak tarczy, podczas kiedy
Andais krzycząc cięła go. Rhys odchylił głowę do tyłu, jego jedyne zdrowe oko było
czerwoną ruiną. Nadal krzyczał, bez słów, bez nadziei.
Patrzyłam na skaleczenia na jej rękach, z Galenem i Adairem nadal trzymającym mnie
za ramiona, po prostu pomyślałam Krwaw. Krew kapała ze skaleczeń na jej ramionach,
szybciej niż wcześniej, ale nikt nie wydawał się zauważać tego, że królowa krwawi, najmniej
ona sama. Za bardzo zatraciła się w walce. Nie miałam nadziei, że ją zabiję. Była naprawdę
nieśmiertelna. Ale miałam nadzieję osłabić ją, rozproszyć. Nie mogłam dłużej patrzyć i nic
nie robić. Wołałam krew z jej ciała, a Andais ignorowała mnie. Cięła Barinthusa, jakby
chciała przyciąć dziurę na wylot przez niego, jakby chciała sięgnąć przez niego, by wbić nóż
w Rhysa.
Chciałam rozproszyć ją, ale to była głupia myśl. Była boginią walki, nie spowolni ją
mała utrata krwi. Przypomniałam sobie słowa mojego ojca: Je eli kiedykolwiek staniesz
ż
przeciwko mojej siostrze, zabij j , Meredith, zabij j , lub nigdy nie podno r ki przeciwko
ą
ą
ś ę
niej.
Przedłużyłam moją lewą rękę wyciągając dłoń i posłałam moją magię, jakbym
wypuściła ptaka, długo uwięzionego. Wypuszczenie go było cudownym uczuciem,
pozwolenie by leciał, zaprzestanie bycia kimś, kim nie byłam. To również była część mnie, ta
283
krew. Krew trysnęła z jej ramienia, ale nadal nie zwróciła na to uwagi, choć niektórzy z
mężczyzn zwrócili.
Adair puścił mnie i cofnął się. Myślę, że nie chciał być blisko, kiedy Andais zwróci się
ku nam. Myślę, że Adair nie chciał, by myślała, że ma cokolwiek z tym wspólnego.
- Merry, Merry nie - Galen puścił moją prawą ramię i sięgnął jakby chciał mnie chwycić
za oba ramiona. Pomyślałam Krwaw. Szarpnął się do tyłu ode mnie, na jego ręce pojawiło się
małe skaleczenie, jakbym ucięła do ostrzem noża. Jego oczu rozszerzyły się i zobaczyłam w
nich strach. Czy był to strach przede mną, czy o mnie, tego nie mogłam powiedzieć.
Krew płynęła w dół jej ramienia jak karmazynowa woda, ale nadal cięła plecy
Barinthusa. Pomyślałam o niej, jak wcześniej o Galenie Krwaw i małe skaleczenie pojawiło
się jej ciele jakby zadane niewidzialnym nożem tnącym jej skórę. Zwolniła, zawahała się
pomiędzy jednym cięciem, a drugim.
Patrzyłam na prostą białą linię na jej gardle, z małymi plamkami krwi, obnażone
nacięcie na jej skórze. W jakiś sposób pokój powiększył się dla mnie. Mogłam widzieć
bardzo jasno, czuć zapach jej krwi pod tą czystą skórą. Zacisnęłam dłoń w pięść i
wyobraziłam sobie, że robię małe nacięcie na niej. Jej białe gardło rozwarło się jak drugie
usta, czerwona parodia ust. Myślę, że chciała krzyknąć, ale nie mogła. Krew trysnęła z jej
ciała i zapomniała o Barinthusie, zapomniała o Rhysie. Zapomniała o wszystkim, ale zwróciła
swoje oczy, w trzech odcieniach szarości, na mnie. Zobaczyłam rozpoznanie w tych oczach.
Powietrze koło mnie stało się ciężkie jak tuż przed burzą.
- Krwaw dla mnie! – krzyknęłam.
Krew trysnęła z jej gardła, lejąc się jak jakiś ogromny wodospad, spływając po niej.
Gdyby była człowiekiem, upadłaby i umarła, ale nie była człowiekiem. Wyciągnęła rękę w
moim kierunku.
Galen zasłonił mnie swoim ciałem, padł na kolana, chwycił się ręką za gardło, otworzył
i zamknął usta, ale żaden dźwięk z nich nie wyszedł. Nie miałam czasu przerazić się, czy
zastanowić, co zrobiła. Poświęcił się, więc za to mogłam ją zabić, ponieważ w tej chwili
zapomniałam, że była królową, czy sidhe, czy kimkolwiek, po prostu chciałam ją
powstrzymać. Śmierć ją powstrzyma.
Mój głos przeszedł w syknięcie, w dźwięk podobny do tego, jaki wydaje nóż wyciągany
z pochwy, było tylko jedno słowo „Krwaw”. Moc uderzyła ode mnie i uderzyła w mężczyzn,
którzy stali na drodze, wyglądało to tak, jakby niewidoczne ostrze cięło przez ich rany, krew
tryskała, kiedy zaklęcie ich mijało.
284
Królowa widziała, że nadchodzi, widziała zagrożenie. Zacisnęła pięść i nagle powietrze
stało się gęste, a moja pierś nie mogła podnieść się do oddechu. Zaczęłam upadać, ale nie
upadłam, zanim zaklęcie nie uderzyło w nią, zanim nie zobaczyłam krwi tryskającej z jej ust,
jej nosa, jej uszy, jej oczu. Opadłam na kolana przy wijącym się ciele Galena, ale nawet kiedy
mój wzrok zasnuły chmury, kiedy z braku powietrza widziałam tańczące białe gwiazdki,
zobaczyłam jak Andais upada na kolana. Wpatrywała się we mnie zakrwawionymi oczami i
wydaje mi się, że coś mówiła, ale już nie usłyszałam co. Moje uszy dźwięczały od milczącego
krzyku mojego ciała walczącego o oddech. Upadam na brzuch. Ale nawet umierając
walczyłam, by na nią patrzeć.
Andais upadła jak zniszczona zakrwawiona lalka, twarzą prosto na podłogę. Nie zrobiła
najmniejszej próby by się podtrzymać. Po prostu upadła, krew wypływała z niej jak szkarłatne
jezioro rozpływające się wokół.
Ciemność pochłonęła mój wzrok, a moje ciało walczyło na podłodze przeciwko jej
magii, walczyło by odetchnąć, ale nie mogło. Leżałam na podłodze ściskana na śmierć jej
ostatnim zaklęciem i chociaż moje ciało panikowało, krzycząc o powietrze, ja się nie bałam.
Moją ostatnią myślą, zanim ciemność oślepiła mój wzrok było, Dobrze, tak d ugo jak nie
ł
mo e ich wi cej krzywdzi , jest dobrze.
ż
ę
ć
Potem moje ciało przestało walczyć o oddech i nie
było nic, poza ciemnością i brakiem bólu.
285
Rozdział 30
Stałam na szycie góry patrząc na krainę położoną u jej stóp. Mogłam widzieć kraj pełen
głębokiej zieleni, aż po miejsce, w którym łączy się z zamglonym błękitem horyzontu, jak
rozległy, szmaragdowy ocean ziemi. Stałam przez jedną wspaniałą chwilę sama na szczycie
wielkiego wzgórza, a potem wiedziałam już, że nie jestem sama. Nie powiedział mi tego
żaden dźwięk, ani ruch, ale po prostu wiedziałam, że kiedy następnym razem obejrzę się za
siebie, ktoś tam będzie. Spodziewałam się, że to będzie Bogini, ale to nie była ona. W jasnym
świetle słońca stał mężczyzna. Miał na sobie pelerynę ukrywającą jego twarz w cieniu i
wirującą w porywach ożywczego wiatru, ukrywającą jego ciało. Przez jedną chwilę
wydawało mi się, że zobaczyłam jego szerokie ramiona, w następnej nie tak szerokie, ale
smukłe biodra. Było tak, jakby ciało, które ukrywające się pod peleryną zmieniało się, nawet
kiedy na nie patrzyłam.
Wiatr rozwiał moje włosy z dala od twarzy i zawirował jego peleryną. Doszedł mnie
zapach lasu i pól uprawnych. Pachniał dziczą niezmienioną przez cywilizację i świeżo
zaoraną ziemią, ale ponad tym bogatym zapachem jego ciała, były perfumy o zapachu
niemożliwym do opisania. Pachniały, z braku lepszego określenia, męskością. Ale to było coś
więcej. Były jak zapach męskiego karku, kiedy jesteście pełni miłości i pożądania. Ten słodki
zapach, który sprawia, że twoje ciało napręża się, a twoje serce bije mocniej. Gdyby można
było go zabutelkować, perfumerie zbiłyby fortunę, ponieważ on pachniał jak miłość.
Wyciągnął rękę do mnie, a jego ręka podobnie jak jego ciało zmieniała się, nawet
wtedy, kiedy szłam w jego kierunku. Odcień skóry, wielkość ręki, jakby składał się z wielu
postaci. Ręka którą chwyciłam, miała skórę taką jak Doyle, ale to nie twarz Doyle’a
zobaczyłam pod kapturem. Był cieniem i odbiciem wszystkich moich mężczyzn. Wszyscy,
których znało moje ciało, byli na twarzy Boga, ale ramiona które przyciągnęły mnie bliżej,
były bardzo mocne, bardzo rzeczywiste. Przycisnął mnie mocno do swojego ciała, peleryna
otoczyła nas oboje, prawie jak skrzydła. Przytuliłam twarz do jego piersi, owinęłam ramiona
dookoła jego pasa, poczułam się całkowicie bezpieczna, jakby nic więcej nie mogło mnie
skrzywdzić. Było tak, jakbym była w domu, w domu tak bezpiecznym, jak spodziewany się,
że będzie, chociaż naprawdę nigdy taki nie jest. Spokój, zadowolenie, dokładnie takie jakie
potrzebujesz i wszystko co kiedykolwiek pragnęłaś. To była chwila idealnego spokoju.
Idealnego szczęścia, tak jakby to uczucie mogło trwać wiecznie.
286
W chwili, kiedy to pomyślałam, wiedziałam już, że mogło. Mogłam tu zostać,
przytulona w ramionach Boga i mogłam przenieść się do miejsca, gdzie był idealny spokój,
idealne szczęście. Mogłam przenieść się do tego czarującego spokoju, ale pomyślałam o
Doyle’u, Mrozie, Galenie, Nicce, Kitto i Rhysie, och, Bogini ocal nas, Rhys. Czy królowa
wycięła mu oko, oślepiając go? Ten idealny spokój uderzył wyciskając mi z oczu strumienie
łez, nie mogłam tego znieść.
Ramiona które mnie obejmowały, były mocne, a dobiegające z piersi mocne uderzenia
serca miarowe, a to pulsowanie pełne radości nadal z Niego wypływało. On nie zmienił się,
ale ja tak. Jeżeli umrę, co stanie się z moimi ludźmi? Andais nie umrze, nie może, a kiedy się
ocknie, jej gniew będzie straszny.
Ścisnęłam to uczucie spokoju i radości, chwyciłam w sposób, w jaki dzieci chwytają się
rodziców, kiedy boją się ciemności, ale nie byłam dzieckiem. Byłam Księżniczką Meredith
NicEssus, dzierżącą rękę ciała i krwi, i nie mogłam jeszcze odpocząć. Nie mogłam zostawić
moich ludzi beze mnie, twarzą w twarz z gniewem królowej.
Odsunęłam się wystarczająco by spojrzeć w twarz Boga. Ale nadal jej nie widziałam.
Niektórzy mówią, że Bóg nie ma twarzy, niektórzy mówią, że On ma twarz tego, kogo
kochasz najbardziej, niektórzy mówią, że On ma twarz tego, kim chciałabyś, żeby On był. Nie
wiem, ale dla mnie w tej chwili On był cieniem i uśmiechem. Kiedy mnie pocałował, Jego
usta smakowały miodem i jabłkami. W mojej głowie zabrzmiał głos, który był równocześnie
dudniącą głębią głosu Doyle’a i śmiechem Galena.
- Podziel się tym z nimi.
Obudziłam się, łapiąc z trudem powietrze, moja pierś płonęła. Starałam się usiąść, ale
ból mnie cofnął, skręcałam się, ale to powodowało jeszcze większe cierpienie, chciałam
krzyczeć, ale nie było wystarczająco powietrza.
Twarz Kitto pojawiła się nade mną.
- Matko Boga - wyszeptał. Był cały zakrwawiony od pasa w dół, a resztę ciała miał też
pokrytą krwią. Nie pamiętałam, żeby królowa zraniła go. Chciałam zapytać, ale samo
oddychanie wymagało takiego wysiłku, że nie mogłam. Każdy oddech był jak nóż wbijający
się we mnie z obu stron mojego ciała. Bolało tak bardzo, że chciałam znów się poruszyć, ale
wiedziałam, że wtedy będzie gorzej. Więc walczyłam, uderzałam rękami o podłogę, walcząc
by utrzymać się tak nieruchomo, jak tylko mogłam.
Podłoga była mokra i wiedziałam, że to krew. Nie pamiętałam, żebym zbliżyła się tak
bardzo do miejsca, w którym była rozlana cała krew. Kitto niemalże czytał w moich myślach,
bo pochylił się niżej.
287
- Przyciągnąłem cię do krwi sidhe. Ręka krwi może karmić się krwią.
Musiał pochylić się niżej, ponieważ było dużo krzyku. Słychać było męskie głosy. Z
hałasu wyłapywałam tylko fragmenty.
- Śmiertelna Zgroza jest tu…
- Zabije nas wszystkich…
- … szaleństwo…
Kitto pochylił się bliżej.
- Merry, słyszysz mnie?
- Tak - udało mi się wyszeptać.
Nie rozumiałam, o co była ta sprzeczka, ale wydawało mi się, że rozumiem, o co Kitto
chodziło z tą krwią. Przyciągnął mnie do krwi, starając się mnie uzdrowić. Może to pomogło,
ale coś było nie tak we mnie, w środku. Oddech sprawiał mi ból, kiedy starałam się poruszyć,
ból był po prostu wstrętny. Bóg zwrócił mi życie, ale nie byłam uleczona. Jeszcze kiedy o tym
myślałam, poczułam pocałunek na ustach. Połaskotało, jakby On był tuż obok. Poczułam
zapach świeżych jabłek i kiedy polizałam wargi, nadal czułam smak miodu.
Galen podciągnął się w moją stronę, używając rąk i ramion przesunął się tak, że mógł
patrzeć w dół na moją twarz. Uśmiechnął się, chociaż w jego oczach widać było cień bólu,
jaki czuł. Pamiętałam, że skręcał się z bólu obok mnie, ponieważ wziął na siebie pierwsze
uderzenie zaklęcia Andais. Myślę, że złamała mi większość moich żeber i pewnie zrobiła to
samo jemu. Starałam się podnieść rękę by go dotknąć i złapałam oddech, wystarczająco by
krzyknąć. Mój krzyk przerwał sprzeczkę lepiej niż miecz. Kiedy echo mojego krzyku
umilkło, zapadła cisza tak ciężka i przytłaczająca, jakiej nigdy nie słyszałam w tym pokoju.
Kitto starał się odepchnąć Galena, ale zwalczyłam ból i wyciągnęłam się wystarczająco, by
Galen mógł chwycić mnie za rękę, a ten jeden dotyk przeszedł przeze mnie jak kojący
balsam. Pomógł mi usiąść na podłodze. Pomógł mi nauczyć się znów, jak się oddycha,
ostrożnie, omijając ból.
Moje wargi mrowiły, jakbym właśnie ugryzła jabłko. Chrupiąca, łagodna słodkość
rozpuściła się na moim języku. Jabłka umoczone w miodzie, czułam ten smak w ustach. W
mojej głowie rozległo się echo głosu: Podziel si tym z nimi.
ę
- Pocałuj mnie - powiedziałam.
Ból przeszedł przez twarz Galena. Myślał, że to pożegnalny pocałunek. Miałam
nadzieję, że nie.
Z gardła wydarł mu się cichy dźwięk, kiedy czołgał się bliżej mnie. Wiedziałam, że
połamane kości kłują go, kiedy się porusza, ale nie zawahał się. Przeczołgał się tych kilka
288
ostatnich cali i pochylił twarz nade mną. Jego usta opadły na moje, tak delikatnie, ale kiedy
mój oddech wszedł do jego ust, nie czułam smaku jabłek z miodem. Galen smakował jak
perfumy pachnące ziołami. Mogłam posmakować rosę, poczuć delikatny smak liści bazylii.
Smakował bazylią, głęboką, ciepłą. Bazylią nadal rosnącą w ziemi, wyciągającą liście do
słońca i rosą na tych liściach.
Odsunął się na tyle, by wyszeptać.
- Smakujesz jak jabłka.
Uśmiechnęłam się do niego.
- Ty smakujesz jak świeże zioła.
Zaśmiał się i zobaczyłam na jego twarzy napięcie, jakby to zabolało.
- To nie boli - napiął się w oczekiwaniu na ból. Wziął głęboki oddech, sprawiający, że
jego pierś zafalowała. – To nie boli, – jego uśmiech był wszystkim, czego potrzebowałam,
kiedy dokończył. – Jestem uzdrowiony, – powiedział to prawie jak pytanie.
Mróz opadł na kolana obok nas, jedną ręką trzymał się mocno za brzuch. W pierwszej
chwili pomyślałam, że to ramię miał zranione, potem zobaczyłam coś czerwonego
wypływającego pomiędzy jego palcami. Andais zraniła go.
- Mróz - udało mi się wyszeptać jego imię.
Galen odsunął się, żeby Mróz mógł zbliżyć się do mnie. Dotknął moich ust czubkami
palców.
- Zachowaj siły.
Znów mogłam smakować jabłka, jakbym właśnie jedno ugryzła, zamoczone w czymś
gęstym słodkim i złotym. Tym razem nie potrzebowałam głosu by wiedzieć, co mam zrobić.
Mróz niechętnie odsunął swoje palce z moich ust, jakby nie chciał przestać mnie
dotykać.
- Pocałuj mnie - wyszeptałam.
Srebrna łza spłynęła z jednego jego oka, ale pochylił się do mnie. Ta chwila była wolna
i bolesna, niski dźwięk wydobył się z jego gardła. W końcu pochylił się do mnie, jedną ręką
nadal trzymając się w miejscu, gdzie zraniła go królowa, ale drugą ręką dotknął moich
włosów. Wyraz jego twarzy był tak bolesny, że jeżeli kiedykolwiek wątpiłam, czy mnie
kocha, teraz te wątpliwości odeszły, wystarczyło spojrzeć w jego twarz.
Pocałował mnie, delikatnie jak płatek śniegu, rozpuszczający się na moim języku. Tak
smakuje zima. Nie jak mroźne powietrze, trzeszczące kiedy śnieg leży na ziemi. Rozpłynął
się na moim języku, jak jakiś gładki, zimny sopel lodu, śnieg rozpuszczający się w ustach i
289
spływający w dół gardła, jak słodkie lody. Kiedy jego usta oderwały się od moich, nasze
oddechy były mgłą. Zorientowałam się, że mogę oddychać i zniknął szarpiący ból.
Mróz usiadł i odsunął rękę od brzucha. Przerażające czerwone wybrzuszenie znikło.
Przesunął ręką po brzuchu, patrząc się na mnie szeroko otwartymi ze zdumienia oczami.
Tuż obok klęczał Doyle. Miał rozszarpane ubranie, przez które było widać jego ciało.
Kiedy odwrócił twarz mogłam zobaczyć, co Andais zrobiła z jego twarzą. Jeden policzek miał
poszarpany aż do jego pięknych ust. To było cięcie, przy którym nawet sidhe potrzebuje
szwów. Bez jakiejkolwiek pomocy, jego policzek uleczy się, ale nie bez śladu.
Sięgnęłam do niego, by podzielić się mocą Boga, ale odsunął się, wskazując na kogoś za
nim. Starałam się podnieść z ziemi, by go dotknąć, ale ból znów przeszedł przeze mnie,
zmuszając mnie do opuszczenia na plecy, pozbawiając mnie znów oddechu. Czułam się
lepiej, ale nie tak jak Mróz i Galen, ja nie byłam uleczona.
Dwójka strażników prowadziła Rhysa. Zwisał pomiędzy nimi, a wyraz jego twarzy
sprawił, że zapłakałam. Nie z przerażenia, ale z bólu. Andais nie wycięła jego oka, jak dawno
temu gobliny, ale pocięła je. Nie było widać tego przepięknego błękitu, zaginął w krwi
spływającej po jego twarzy. Skóra dookoła oczodołu, była otoczona z obu stron głębokimi,
wyszczerbionymi cieciami, przez które było widać kości czaszki i policzka. Wyglądało to tak,
jakby chciała wyciąć całą skórę dookoła jego oka. Blizny Rhysa były częścią jego i kochałam
każdy ich cal, ale to… to była ruina. Była naprawdę całkowicie oślepiony. Królowa chciała
się upewnić, że tego nie uleczy, nie zdolnościami, jakie posiada jego własne ciało. Nie za
pomocą żadnej magii, którą władamy.
Spojrzałam w jego twarz i poczułam wściekłość, jaką rzadko odczuwałam. Wściekłość
na takie marnotrawstwo. Ta przemoc była tak bezcelowa, tak bezsensowna. Nie pytałam
dlaczego, bo na to nie było odpowiedzi. Dlaczego, było prostym pytaniem, a na to wszystko
nie było odpowiedzi.
Zrozumiałam teraz, dlaczego Doyle odsunął się i nakazał Rhysowi podejść. Nigdy
wcześniej nie byłam zdolna leczyć pocałunkiem. Jeżeli ta umiejętność miała starczyć tylko na
raz, Rhys potrzebował jej bardziej. Doyle z bliznami będzie nadal Doyle’m. Okaleczenia
Rhysa były z tego rodzaju, które rujnują człowieka, czy zmieniają go w kogoś innego.
Strażnicy nie dotknięci przez Andais byli obok Rhysa. Przez chwilę poczułam gniew, że
nic nie zrobili by to zatrzymać.
Pomogli Rysowi uklęknąć, ale kiedy poczuł moją rękę, odsunął się.
- Nie dotykaj mnie Merry, nie patrz.
Kitto uklęknął w zimnej krwi.
290
- Wróciła z Krainy Słońca z pocałunkiem ptaków
35
.
Rhys obrócił swoją ślepą twarz, jakby patrzył na Kitto.
- Nie wierzę ci.
Nie znałam określenia poca unek ptaków
ł
, ale postanowiłam zapytać później.
- Chodź do mnie Rhys, pozwól mi udowodnić.
Doyle odepchnął innych strażników i razem z Mrozem przyprowadzili Rhysa do mnie.
Jego twarz była pokryta krwią, ale nie wzdrygnęłam się i nie starałam się oczyścić jej. To
była następna część Rhysa. Jego usta były słone od krwi. Dotknęły mnie, ale mnie nie
pocałował. Położyłam moją ręką na jego karku, ale ten ruch sprawił, że jęknęłam.
Odsunął się, a raczej próbował, tylko ręce Doyle’a i Mroza powstrzymały go od tego.
- Jest również ranna - powiedział Mróz. – Wyciągnięcie ręki do twojego karku sprawiło
jej ból. To nie był jęk z powodu twojego wyglądu.
Mróz powiedział dokładnie to, co powinien, bo Rhys przestał się odsuwać.
- Jak bardzo jest ranna?
- Pocałuj mnie Rhys i poczuję się lepiej.
Tym razem pochylił się do mnie, bym nie musiała wykonywać żadnego niepotrzebnego
ruchu. Tym razem, kiedy nasze usta spotkały się, oddał mi pocałunek. Tym razem pocałunek
był jak smak domu, jak zapach świeżego chleba, czystego prania, dymu palącego się drewna,
śmiechu i czegoś ciepłego bulgoczącego na ogniu. Rhys nie smakował jak żadne określone
jedzenie, ale jego usta niosły esencję wszystkiego co dobre, co sprawia, że czujesz się
zadowolony, nasycony, szczęśliwy.
Bezmyślnie podniosłam rękę, by go przytrzymać, ale ból odszedł, zniknął w jego
smaku. W końcu odsunął się i chwyciłam się go, chcąc więcej tego smaku. Otworzyłam oczy.
Rhys patrzył na mnie. Ten okrąg w kolorze jajek drozda, zimowego nieba, błękitu
bławatków, patrzył na dół, na mnie. Poczułam coś pomiędzy śmiechem, a łzami, wpatrując
się w niego w milczącym zachwycie.
- Bogini niech będzie pochwalona - wyszeptał tak cicho, że chyba nikt inny go nie
usłyszał.
- Jej małżonek - wyszeptałam tylko do niego.
Wtedy uśmiechnął się do mnie i coś wewnątrz mnie rozluźniło się na ten widok. Jeżeli
Rhys może się tak uśmiechać, to wszystko będzie w porządku.
35
W mitologii goidelskiej (celtyckiej), Aengus ("syn młodych") był bogiem miłości. Jego atrybutem
były cztery
fruwające wokół jego głowy ptaki, symbolizujące pocałunki.
291
Rhys odsunął się i chwyciłam Doyle’a za nadgarstek. Chciałam, żeby był następny, bo
nie wiedziałam, jak długo to błogosławieństwo będzie trwać. Potrząsnął głową. Otworzyłam
usta by upierać się, ale pojawił się Mistral, niosący na rękach Onilwyna. Wiedziałam, że
Mistral i Onilwyn nie byli przyjaciółmi, ale w tej chwili strażnicy wydawali się zjednoczeni w
sposób, który wykraczał poza przyjaźń, czy to, kogo się lubi, a kogo nienawidzi. Głowa
Oniwlyna leciała do tyłu pod dziwnym kątem, w miejscu, w którym muskuły były przerwane.
Jego kręgosłup błyszczał bielą w przerażającej ranie, którą kiedyś był jego kark. Przód jego
ubrania był ubrudzony jego własną krwią. Jego jasna skóra w kolorze pszenicy, zielonej i
świeżej wychodzącej z ziemi, jaśniała chorowitą zielonkawą bielą. Tylko rozszerzone
spojrzenie jego zielonozłotych oczu pozwoliło domyślać się, że nadal żyje. Rozcięła jego
gardło tak całkowicie, że jego oddech świstał, syczał i mokro bulgotał przez górę rozcięcia w
tchawicy. Gdyby był człowiekiem, jego gardło nie przetrwałoby takiego uszkodzenia, ale nie
był człowiekiem, więc nadal oddychał, nadal żył. To, czy mógł uzdrowić się z takich
okropnych ran, zależało od tego, jak wiele osobistej magii mu pozostało. Był czas, kiedy sami
bogowie błogosławili nam wszystkim sprawiając, że byliśmy zdolni stawić opór nawet
ścięciu głowy, ale to było wieku temu. Nikt z nas nie mógł teraz uzdrowić takich obrażeń.
Było bardzo prawdopodobne, że Onilwyn mógł wytrzymać przez dni, a potem w końcu
umrzeć. Nie był tym człowiekiem, którego chciałam obdarzyć błogosławieństwem Boga, ale
nie chciałam również odwrócić się od niego. Był nadal jednym z moich ludzi. Ryzykował
wszystko, by ocalić innych.
Napotkałam spojrzenie Doyle’a i puściłam jego nadgarstek, powoli, niechętnie, ale miał
rację. On mógł żyć i uzdrowić swoje rany. Onilwyn nie mógł.
Mistral ukląkł ostrożnie na śliskiej od krwi podłodze i zaczął obniżać Onilwyna w dół,
obok mnie. Ale za wiele krwi spłynęło w dół jego tchawicy i zadławił się, starając się ją
oczyścić, używając tylko mięśni brzucha i klatki piersiowej. Wydał z siebie okropny mokry
turkoczący dźwięk, potem krew wytrysnęła na końcu jego szyi i wziął słaby oddech, jakby
obawiał się, że więcej krwi mogłoby napłynąć.
Bogini pomóż nam.
- Nie wydaje mi się, żeby mógł położyć się na plecach – powiedział Mistral, starał się,
by jego głos brzmiał neutralnie, ale mu się nie udało. Był zły i nie mogłam go winić.
- Nie - starałam się usiąść, ale ból odebrał mi oddech i położył mnie z powrotem na
podłodze. Poczekałam aż ból ustąpi.
- Kitto, pomóż mi podnieść się.
292
Popatrzył na Doyle’a zanim to zrobił, a kiedy Doyle skinął głową, przesunął się obok
mnie, ale Galen był już tu.
- Pozwól mi Kitto, uzdrowiła mnie, pozwól mi pomóc jej.
Kitto skinął głową i cofnął się.
Galen podniósł mnie na swoje kolana, więc głowę i ramiona miałam przytuloną do jego
ciała. To nie bolało tak bardzo.
- Trochę bardziej - powiedziałam.
Zrobił to bez patrzenia najpierw na Doyle’a. Prawie siedziałam, w pełni oparta o jego
ciało, zanim ból wrócił, jak nóż, ale to było ostrze bardziej przytłumione, niż wcześniejszym
razem. Mogłam to znieść.
- Tyle wystarczy.
Galen za mną znieruchomiał.
- Poczekaj. - To był kobiecy głos, wiec to musiała być królowa, ale nie brzmiał jak ona.
– Poczekaj – powtórzył znów ten sam głos, a to jedno słowo było pełne bólu.
Po tym, co zrobiła nam wszystkim, nasze ciała nie chciały jej słuchać, ale zrobiliśmy to.
Powinniśmy przeklinać ją, ale tego nie zrobiliśmy, zastygliśmy jak zamrożeni, czekając aż
powoli przeszła przez pokój.
Mistral cofnął się tylko na tyle, bym mogła widzieć pokój. Podłoga była poplamiona
szeroką, czerwoną ścieżką, jakby było po niej przeciągnięte ciężkie, zakrwawione ciało. Ta
krwawa ścieżka kończyła się przy królowej. Siedziała oparta o mur. Trzymała Eamona na
kolanach, nigdy wcześniej nie byłam świadoma, jakim wielkim był mężczyzną, czy może ona
wydawała się mniejsza. Jego szerokie ramiona zdawały się przytłaczać ją. Była wysoką
kobietą, ale zawsze zajmowała więcej przestrzeni niż tylko fizycznie, a teraz siedząc
Eamonem w ramionach i z jednym ramieniem owiniętym dookoła nagiej, zakrwawionej nogi
Tylera wdawała się mała.
Ale uleczyła się. Jej kark był prawie tak okaleczony jak Onilwyna, ale kiedy on nadal
był połamany, ona miała tylko rozcięcie wielkości ręki na białym gardle. Nawet w chwili
kiedy patrzyłam, wydawało się robić mniejsze. Nie w widoczny sposób, tak żeby było widać
jak rana zamyka się, ale w sposób podobny do obserwowania rozkwitu kwiatów. Wiesz, że to
się dzieje, ale nie możesz dostrzec dokładnie tego, co zmienia się na twoich oczach. Była
naszą królową, co znaczyło, że moc sidhe biegnie mocniej przez nią, niż przez kogokolwiek z
nas.
Popatrzyłam z powrotem na Onilwyna, który leżał w ramionach Mistrala jak jakaś
wielka, złamana lalka, potem z powrotem na królową z jej prawie uleczonym gardłem. Gniew
293
narastał we mnie. Jeżeli to, co powiedział Adair, zanim to wszystko się zaczęło, było
dokładne, znaczyło to, że ona maltretowała strażników od wieków. Jak mogła traktować ich
tak źle?
- Poczekaj - powiedziała znów i zobaczyłam coś, o czym myślałam, że jest niemożliwełzy.
Królowa płakała. – Ulecz najpierw Eamona i Tylera.
Wszyscy spojrzeliśmy na nią. Naprawdę myślałam, że poprosi najpierw o uleczenie
siebie. Królowa nie dzieliła się magią, gromadziła ją. Taranis, król Dworu Seelie robił
podobnie. Wyglądało to tak, jakby oboje obawiali się, że któregoś dnia magia odejdzie, a oni
wiedzieli, że żeby rządzić tutaj, potrzebują magii.
Chciałam powiedzieć nie.
- Tak, moja królowo - odezwał się Amatheon, zanim zrobił to ktokolwiek inny. Jego
głos był zmęczony, przepełniony czymś podobnym do żalu. Przeszedł, sztywno, do punktu
pomiędzy dwoma grupami, królową z jej rannymi kochankami i ze mną, z moimi. Właściwie,
Onilwyn i Mistral nie byli moi, ale w jakiś sposób czułam, jakby wszyscy po tej stronie
pokoju nie byli po jej stronie.
Amatheon nadal trzymał się za ramię, które rozcięła mu królowa. Tył jego płaszcza był
tak przesiąknięty krwią, że przykleił się do jego ciała jak druga skóra.
- Przynieś księżniczkę - powiedział.
- Jest zbyt ranna by ją przenosić - powiedział Galen.
- Jak oznajmiła królowa - powiedział Anatheon, - tak musimy zrobić. Przynieś
księżniczkę.
Może był za bardzo zmęczony i za bardzo obolały, by kontrolować swoją twarz,
ponieważ głęboka wściekłość błyszczała w tych podobnych do płatków kwiatów oczach. Ale
po tym, co właśnie pokazała Andais, to nie wyłącznie strach z powodu utraty jego pięknych
włosów sprawiła, że chętnie wypełniał jej rozkaz.
- Merry jest za bardzo ranna by ją przenosić - powtórzył Galen.
- Możemy przenieść Eamona do księżniczki - głos Mroza był obojętny, jego twarz
zamieniła się w arogancją maskę.
- Nie - powiedziała królowa.
Galen skłonił głowę nade mną.
- Nie, nigdy więcej - wyszeptał.
Rhys spojrzał na niego swoim odnowionym okiem.
- Merry potrzebuje uleczyć się bardziej, zanim się ruszy.
294
- Wiem o tym - powiedziała królowa, w jej głosie słychać było pierwsze wzburzenie
gniewu.
Galen pochylił się nade mną wystarczająco, by zasłonić mi widok.
- Nie pozwolę jej znów cię skrzywdzić.
Był zbyt blisko, bym mogła spojrzeć mu w oczy. Cieszyłam się gładkością jego
policzka, zasłoną włosów.
- Nie rób niczego głupiego, Galen, proszę.
- Moja królowo, potrzebujesz pomocy? – Dobiegł mnie głos Mistrala.
Galen podniósł się wystarczając, żebym mogła widzieć. Królowa, która wyglądała na
małą przy Eamonie, stała z dużo większym mężczyzną w ramionach. Nawet ranna, trzymała
go łatwo, chociaż ważył prawie dwa razy tyle, co ona. Była wystarczająco wysoka, miała
wystarczająco długie ramiona, by go przytulić. Była sidhe, co znaczyło, że mogła podnieść
mały samochód. Ale to, że zdołała go przenieść, sprawiło, że wszyscy się w nią
wpatrywaliśmy.
Przemówiła do nikogo i do wszystkich.
- Podnieś Tylera delikatnie i przynieś go również.
Niosła Eamona w moim kierunku, płacząc. Gdyby to był ktoś inny, mogłabym
powiedzieć, że jest zasmucona.
Uklękła obok mnie, potykając się przy tym, drwiąco się uśmiechając.
- Pocięłaś mnie, bratanico i dobrze się spisałaś.
Wzięłam to za komplement.
- Dziękuję.
Uklękła obok mnie, tuląc Eamona w ramionach.
- Ulecz go dla mnie, Meredith.
Ciało Eamona było masą ran, było ich tak wiele, że jego pierś wyglądała jak rozbity
stek. Jego serce wiele razy było przekłute, ale był sidhe, więc jego biedne serce nadal biło,
nawet pocięte. Nie wydawało mi się, żeby na jego piersi był chociaż jeden nieuszkodzony cal,
jakby nosił koszulę z krwi i mięsa.
Wydała z siebie cichy dźwięk, prawie szloch.
- Nuline przyszła, wypiłyśmy wino, a kiedy wyszła, oszalałam.
Walczyłam by utrzymać twarz pustą, bo Nuline była jedną z królewskich strażniczek
Cela. Oskarżenie strażniczki księcia, było prawie tym, co oskarżenie samego Cela o otrucie.
Nie robili nic bez jego rozkazów, ze strachu, co mógłby im zrobić. Jeżeli Andais była
sadystką, to potrzebowaliśmy nowego słowa na określenie Cela. Nikt z nich nie śmiałby
295
ryzykować niezadowolenia Cela. Nikt z nich nie mógłby otruć królowej bez zgody Cela. Ale
jak wydał im rozkaz, skoro siedział w więzieniu?
Doyle powiedział ostrożnie przez swoje zniszczone usta.
- Nie czuję zapachu trucizny.
- Użyj swojego nosa w inny sposób, Ciemności - powiedziała.
Pochylił w jej kierunku swoją twarz, powoli, boleśnie. Kiedy był o cale od jej twarzy
powąchał powietrze.
- Magia - wyszeptał. Bardzo ostrożnie polizał jej policzek, ale ten ruch wydawał się
ranić go. Cofnął się. – Pragnienie Krwi.
Skinęła głową.
- Jeżeli to było w winie, dlaczego nie ma tu Nuline, zarżniętej, lub dokonującej rzezi? –
Zapytał Amatheon.
- Jest częścią wiosny i światła. Nie ma w niej pragnienia krwi, by mogło do niej
przemówić - powiedziała Andais. Patrzyła na mnie, a jej trójkolorowe oczy były pełne żalu,
nie sądziłam, że Andais była do niego zdolna. – Byli bardzo sprytni. – powiedziała „byli”.
Czy domyśliła się, że trop prowadzi do Cela? Czy też zrobi to, co zawsze robiła i wynajdzie
inny powód, byle nie obciążyć go winą?
- Nie czułam takiej szalonej gorączki walki przez wieki. To takie cudowne uczucie. Z
każdym cięciem, każdą raną czułam jak pragnienie krwi rośnie, zapomniałam jak niezwykle
dobrym uczuciem jest dokonywanie rzezi, nie dla efektu, nie dla informacji, czy dla
wzbudzenia strachu, ale po prostu dla tego, że to kocham. Ktokolwiek wypowiedział zaklęcie,
znał dobrze moją moc. – Andais wyciągnęła zakrwawioną rękę w moją stronę. – Ulecz moich
Kruków, a ja zabiję Nuline.
- Tylko Nuline, - powiedziałam.
- Zabiję każdego, kto mi to zrobił. – Jej głos był spokojny, ale w jej oczach było widać
ostrożność. Wiedziała, o czym myślę. – Ulecz moich Kruków, Meredith.
Dotknęła ręką mojego ramienia, a ten jeden dotyk przeszedł echem przeze mnie. To
sprawiło, że magia, którą Bóg umieścił wewnątrz mnie, zadźwięczał jak wielki dzwon.
Andais musiała to poczuć, spojrzała na mnie szeroko rozwartymi oczami.
- Co to było? – wyszeptał Galen.
- Wołanie Boga - powiedział ostrożnie Doyle, swoimi zniszczonymi ustami.
Usłyszałam głos w swojej głowie Ca a moc pochodzi od g owy.
ł
ł Wtedy zrozumiałam,
lub przynajmniej taką miałam nadzieję. Powodem, dla którego Unseelie nie mieli dzieci, było
296
to, że Andais nie mogła mieć dzieci. Powodem, dla którego nasza magia zanika, było to, że
magia Andais zanika. Ona była naszą królową, naszą głową.
Patrzyłam do góry w jej zaskoczoną twarz i powiedziałam słowa, które musiałam
powiedzieć.
- Podejdź Ciociu, pozwól nam objąć się.
Pochyliła się nade mną, a wyraz jej twarzy był prawie niechętny, jakby była uwięziona
w magii jak ja. Była moją ciotką, siostrą mojego ojca, znała mnie prawie od urodzenia, ale
przez te wszystkie lata nigdy mnie nie pocałowała.
Dotyk jej warg był jak dotyk skórki jakiegoś wyśmienitego owocu, którego skóra jest
gruba i dojrzała tuż przy moich ustach. Zapach dojrzałych śliwek wypełnił moje zmysły,
jakbym mogła pić je z powietrza lub spijać je z jej ust.
Słodki smak jej poruszającej magii obudził się jak gorąco wewnątrz mnie, płynące
lśniąc i płonąc przez moją skórę. Ciepło łączyło się z miodową słodkością owoców i mogłam
poczuć letnie słońce pieszczące grube, błyszczące skórki śliwek, które rosną wielkie na
drzewie. Ciężkie letnie ciepło przywierało do naszej skóry, napełniając świat narastającym
zapachem owoców, tak dojrzałych, tak ciężkich, że byłam gotowa rozerwać ich grubą
jedwabną skórkę, gotowa poddać ich miąższ na pieszczotę słońca i sennie brzęczących
pszczół. Owoce utrzymywały się w idealnej gotowości, niosły ze sobą oddech całkowitej
perfekcji. Jedna sekunda więcej i byłyby to owoce, które spadły z drzewa, zniszczone, jedna
sekunda mniej, a nie byłyby najsłodszą rzeczą, jaką kiedykolwiek dotknęły usta śmiertelnika.
Wróciłam do siebie w mgnieniu oka. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Andais jak jakiś
srebrny sen, lśniącą tak jasno, że rzucała cienie na wszystko w pokoju. Zdałam sobie sprawę,
że nie tylko ona sprawiała, że cienie drżały w pokoju. Wiedziałam, że moja skóra lśni jak
światło księżyca, ale nigdy w ten sposób. Było tak, jakby moja skóra była wypełniona białym,
prawie srebrnym ogniem płonącego magnezu. Płomieniem tak jasnym i czystym, że mógł
oślepić, gdyby patrzeć na niego za długo.
Andais i ja byłyśmy jak dwie splecione gwiazdy, jedna biała i jedna srebrna, obie jasne
wystarczająco by oślepić. Ale ja nie byłam ślepa. Ten blask nie ranił moich oczu. Mogłam
widzieć jej twarz, jak coś dryfującego z zamkniętymi oczami. Cofnęłam się by zobaczyć jej
wargi jak rzeźbione granaty zagubione w zimnym, srebrnym ogniu.
Zamrugała, otwarła oczy, powoli, jakby zasnęła. W chwili, kiedy otwarła te oczy,
wirująca szarość w nich uspokoiła się, jak oddech smoka, delikatny, jakby zrobiony z mgiełki.
Coś było w tej mgiełce, ale nie chciałam tego zobaczyć. Włosy na moim ciele podniosły się z
bliskości tych na wpół widzianych obrazów, moja skóra zamrowiła, drżąc od tych
297
pierzchających cieni. Strach zacisnął moje gardło i zorientowałam się w tej chwili, że obie
klęczymy naprzeciw siebie. Nie mogłam widzieć nic, poza mgłą w jej oczach. Trzymałam ją
w ramionach, podczas gdy mgła w jej oczach zbladła, a oczy zaczęły błyszczeć naszą mocą.
Mgłę czuć było wilgocią, ale ponad nią mogłam poczuć zapach dojrzałych owoców,
idealny, oczekujący. Oczekujący, że odda swoją słodycz w tej jednej idealnej chwili, kiedy
świat wstrzymuje oddech i czeka na rękę, która mogłaby dotknąć tej idealnej kobiety, tej
idealnej propozycji i da jej chwałę, na jaką zasłużyła. Nawet kiedy myślałam, wiedziałam, że
byłam pełna boskiej mocy. Ale z boską mocą wypełniającą mnie, ona nadal była piękna.
Włosy jak skrzydła kruka, oczy pełne mgły i cieni, skóra uformowana z najjaśniejszego
światła gwiazd i księżyca, wargi w kolorze krwi. Była niesamowicie piękna, w sposób, który
pociąga twoje ciało i sprawia, że twoje serce płacze. Wiedziałam również, że moja magia była
inna, pod tym drzewem powinny być również inne owoce i cieszyłam się, że mogłam
sprowadzić Dwór Seelie w mojej krwi.
Bóg przeszedł przeze mnie i powróciłam w idealnej chwili, takiej kiedy nawet oddech
może wszystko zepsuć. Było tylko jedno do zrobienia. Uszanować dar.
Pocałowałam te szkarłatnoczerwone wargi i zorientowałam się, że moje własne usta są
jak ciemne, czerwone rubiny, jak połączone dwa osobne klejnoty. Objęłam dłońmi jej twarz,
dotykając delikatnie jej kości policzkowych, kruchych pod moimi rękami. Moje dłonie były
mniejsze niż jej, ale w tej chwili były wystarczająco duże by objąć jej twarz i trzymać ją
delikatnie. Na chwilę stałam się słońcem, samą męskością, wszystkim, co najlepsze w
mężczyźnie, szczytem męstwa, Królem Lata, Lordem Zielonych Lasów. Pocałowałam ją, tak
jak zawsze chciała być całowana, łagodnie, mocno, trzymając rękami większymi niż moje,
trzymając z siłą większą niż jej własna, z większą wrażliwością i uwagą. Całowałam ją, jakby
mogła się złamać. W trakcie tego pocałunku jej moc rozlała się przez moje usta i pocałunek
urósł w coś mniej ostrożnego, bardziej pewnego siebie. Zaproszenie jej warg, jej żarliwa ręka
na moim ciele, oczyszczająca moc zielonego lasu przeszła przez nią, przeszyła ją. Oderwała
usta ode mnie i krzyknęła.
Nasza moc opadła na każdego i przez kilka lśniących chwil blask srebrnej i białej mocy
połączył się, aż stał się jednym blaskiem, jednym ogniem. To nie jej twarz widziałam. Ta
twarz była młodsza, z grubymi gęstymi włosami i śmiejącymi się oczami, następna twarz była
rudowłosa z zielonymi oczami, potem z włosami jak czysta biała bawełna i jasną skórą.
Kobieta po kobiecie prześlizgiwała się przed moimi oczami i myślę, że ja również
zmieniałam się. Wyższa, niższa, szeroka, brodata, ciemnowłosa, jasnoskóra, ciemnoskóra.
Byłam wieloma mężczyznami, wszystkimi mężczyznami i żadnym mężczyzną. Byłam
298
Lordem Lata i zawsze będę. A kobieta przede mną była moja panną młodą i zawsze będzie.
To był odwieczny taniec.
Pierwszą rzeczą, jaką zauważyłam po powrocie do rzeczywistości, było to, że bolały
mnie kolana. Klęczałam na kamieniach. Drugą była kobieta, która mnie trzymała, głaszcząc
mnie po włosach. Przytulała mnie tak blisko, że mogłam poczuć jej małe piersi przyciśnięte
do moich.
Andais uśmiechnęła się patrząc na mnie, wyglądała młodziej, chociaż wiedziałam, że to
nie o to chodzi. Jej oczy były jasne, jej ciemne, czerwone wargi uśmiechały się do mnie,
kiedy patrzyła w dół, ponieważ nawet klęcząc była wyższa.
- Jesteś uzdrowiona? – Zapytała.
W chwili kiedy zapytała, zorientowałam się, że zapomniałam, że byłam ranna. Wzięłam
głęboki oddech i poczułam się… dobrze. Nie, lepiej niż dobrze.
- Tak - powiedziałam.
Jej uśmiech rozszerzył się. Andais nigdy nie uśmiechała się szeroko.
- Patrz, co nasza magia zrobiła.
Wskazała na pokój. Onilwyn klęczał, oczy miał lekko oszołomione, ale jego gardło było
białe i znów idealne. Eamon siedział, na jego piersi nie było już ran. Doyle odwrócił swoją
idealną twarz do mnie i skinął mi głową, prawie ukłonił się.
- Wszyscy jesteśmy uleczeni.
Tyler, człowiek, którego prawie zabiła, śmiał się i płakał obok Mistrala. Myślę, że
przemówił za nas wszystkich, kiedy zachichotał.
- To było absolutnie najbardziej niesamowite uczucie. To było jak bycie światłem.
Spojrzałam z powrotem na Andais. Było coś w jej oczach, coś niepokojącego,
wykalkulowanego, coś jeszcze, coś nowego. Zdałam sobie sprawę, że nadal trzymała mnie
bardzo blisko siebie. Starałam się odsunąć, ale jej ramiona naprężyły się, przyciskając nasze
ciała do siebie. Nie byłam już dłużej wypełniona mocą Boga. Nie mogłam już dłużej równać
się z jej siłą, czy czymkolwiek innym.
Uśmiech który mi przesłała, przeznaczony był tylko dla kochanków i ciarki ze strachu
przeszły mi po skórze, kiedy zobaczyłam go na jej twarzy.
- Gdybyś była mężczyzną, wzięłabym cię do łóżka dzisiejszej nocy.
Nie byłam pewna co powiedzieć, ale wiedziałam, że muszę powiedzieć cokolwiek.
- Dziękuję za taki komplement, Ciociu Andais.
Przekrzywiła głowę na jedną stronę, jak jastrząb, który wpatruje się w mysz.
299
- Przypominanie mi, że jesteś moją bratanicą, nie utrzyma cię z dala od mojego łóżka,
Meredith. Jesteśmy niemalże bóstwami, często żenimy się pomiędzy sobą i pieprzymy.
Wtedy zaśmiała się i to był lepszy, najbardziej rozbawiony dźwięk, jaki kiedykolwiek
słyszałam u niej.
- Wyraz twojej twarzy - zaśmiała się znów i puściła mnie. Wstała, naprężyła się i nawet
ten mały ruch sprawił, że moc przeszła przez moją skórą. - Czuję się dużo lepiej. – Spojrzała
w dół na mnie i podała mi rękę.
Wzięłam ją i pozwoliłam jej postawić się na nogi. Trzymała moją rękę w swoich i
popatrzyła mi się poważnie w oczy.
- Chodź, Meredith, pójdźmy zabić zdrajcę, który usiłował zaczarować swoją królową.
Doyle mówi mi, że mamy zamachowca do odnalezienia.
Zastanawiałam się, jak długo byłam nieprzytomna.
- Jak moja królowa sobie życzy - powiedziałam głośno.
Nagle pociągnęła mnie niedelikatnie do siebie, odciągając moje ręce do tyłu i
unieruchamiając je swoimi rękami.
- Jestem wdzięczna, Meredith, bardzo wdzięczna za ten dar magii, ale chcę, żebyśmy się
dobrze zrozumiały. Jeżeli pomyślę, że zaciągnięcie cię do mojego łóżka może odnowić tę
magię, zrobię to. Jeżeli pomyślę, że posłanie cię w ramiona kogokolwiek innego sprawi, że
magia się odrodzi, poślę cię. Czy to jest jasne?
Zanim odpowiedziałam przełknęłam i wzięłam głęboki oddech.
- Tak, Ciociu Andais, to jest jasne.
- Więc daj cioci całusa.
Co mogłam zrobić? Złożyłam lekki pocałunek na jej wargach, a ona przesunęła swoimi
rękami przez moje, ściskając moją rękę, jakbyśmy były najlepszymi przyjaciółkami.
- Chodź Meredith, zamordujemy naszych wrogów.
Byłabym szczęśliwsza z towarzyszenia jej do sali tronowej, gdyby nie dotykała mnie.
To nie był dotyk pełen miłości, ale prawie tak, jakbym była jej zwierzątkiem. Czymś, co się
głaszcze dla wygody i dlatego, że pupil nie może się sprzeciwić.
300
Rozdział 31
Doszliśmy tylko do źródła. Bulgotało i szemrało pomiędzy kamieniami. Królowa upadła
przy nim na kolana.
- Nie widziałam tej płynącej wody od prawie trzech tysięcy lat. – Spojrzała do góry. –
Skąd to się tu znalazło?
Mężczyźni odwrócili się i popatrzyli na mnie. Spojrzenie było bardziej wymowne niż
słowa.
- Ty to zrobiłaś, prawda? – Zapytała, a w jej głos zabrzmiała nieprzyjazna nuta,
jakbyśmy już nie były dłużej najlepszymi przyjaciółkami.
Eamon, który od swojego cudownego uleczenia stał tuż przy niej, położył rękę na jej
ramieniu. Spodziewałam się, że ją strąci, ale tego nie zrobiła. Jej ramiona zaokrągliły się pod
jego dotykiem, jej głowa prawie skłoniła się. Kiedy podniosła głowę, na jej twarzy był
uśmiech bardziej delikatny, niż kiedykolwiek widziałam.
Znów zapytała, jej głos pasował do tego uśmiechu, ale jej cała uwaga była skierowana
na Eamona.
- Ożywiłaś źródło, bratanico?
To było bardziej podstępne pytanie, niż myślała. Jeżeli powiem tak, wtedy
przypisałabym sobie więcej zasług niż powinnam.
- Ja i Adair.
Łagodny uśmiech pojawił się na jej twarzy, kiedy obróciła ją do mnie.
- Musi być z ciebie naprawdę niesamowity kawał dupy. Jedno szybkie pieprzenie i
ryzykuje za ciebie życie.
Byłam zadziwiona większością tego, co powiedziała, ale skoncentrowałam się na
ostatniej części.
- Gdyby mnie pieprzył, to tylko na twój rozkaz. Kara śmierci za złamanie celibatu go
nie dotyczy. Strażnicy zawsze pieprzą, jeżeli królowa sobie tego życzy.
Część jej gniewy była widoczna na twarzy, nie mogłam rozszyfrować, o czym myśli.
przypomniałam sobie słowa Barinthusa, że jej umysł łatwiej rozproszyć, niż jej pachwinę.
- Nie uważasz, że Adair jest bohaterski?
Spojrzałam na nią, walcząc by zachować obojętny wyraz twarzy.
- Nie wiem, co masz na myśli, Ciociu.
301
- Kiedy wykrwawiałaś mnie, po tym, kiedy Galen wziął na siebie część mojego ciosu,
Adair też zagrodził mi drogę. – Nie wyglądała przyjaźnie. – Jak powiedziałam, musisz
pieprzyć się jak kurtyzana. Cholerne boginie płodności, zawsze myślą, że są takie cudowne.
Nie byłam pewna, czy przyznanie, że Adair i ja nie uprawialiśmy seksu może uspokoić
ją, czy rozgniewać, nic więc nie powiedziałam. Najwyraźniej Adair i inni świadkowie
pomyśleli to samo, bo nikt się nie odezwał.
Ręka Eamona pogłaskała delikatnie jej ramię. Poklepała jego dłoń.
- Adair podejdź do mnie.
Strażnicy rozeszli się i Adair przeszedł naprzód stając obok mnie. Zaryzykował
spojrzenie na moją twarz, potem upadł na jedno kolano przed królową. Skłonił głowę, więc
jego twarz była ukryta przed królową. To co zrobił, było właściwe, ale zobaczyłam gniew w
jego oczach, zanim uklęknął. Musi panować lepiej nad twarzą, lub nie przetrwa na dworze, na
żadnym dworze.
Popatrzyłam na dół, na miejsce w którym klęczał, złoty i doskonały, poza brakiem
włosów. Był nieśmiertelny i kiedyś był bogiem. Wszystko to ryzykował dla mnie. Królowa
obiecała mi, że wszystkie Kruki, które wzięłam do mojego łóżka, będą moje. Moi strażnicy
nie będą dłużej jej. Właściwie, nie mogła go ukarać, nie, jeśli wierzyła, że uprawialiśmy seks.
Oczywiście, to samo dotyczyło Doyle’a, Galena, Rhysa, Mroza i Nicci. No i, chociaż o tym
nie wiedziała, Barinthusa. Ale jej obietnica nie zapewniała moim strażnikom prawdziwego
bezpieczeństwa. W rzeczywistości, szalona, czy też nie, zaczarowana, czy też nie, to że ich
karała znaczyło, że złamała swoje słowo. Obiecałam, że będę ich chronić i umierając by tego
dowieść, utrzymałam moją obietnicę. Jej została złamana. Była krzywoprzysięzcą. Sidhe
mogą być wygnani z faerie za coś takiego. Problemem było to, że jedyną osobą, która mogła
ją za to ukarać, była ona sama.
- Galen i Adair przyjęli na siebie uderzenie przeznaczone dla księżniczki. Strażnicy
księżniczki wzięli na siebie ciosy za Eamona i Tylera. – Ból przeszedł przez jej twarz i
chwyciła rękę Eamona, którą położył jej na ramieniu. – Jestem szczęśliwa, że mężczyźni
Merry powstrzymali mnie od zniszczenia tego, co jest mi drogie. Ale żaden z Kruków nie
postąpił w ten sam sposób. Żaden z moich strażników nie starał się mi pomóc, kiedy trwała
walka. Chociaż nie zostali wyzwani na pojedynek. Tylko wyzwanie na pojedynek może
uwolnić moich strażników z obowiązku chronienia mnie.
Mistral upadł na kolana po jej drugiej stronie. Nic z tego nie pomogłoby, jeżeli sprawy
poszłyby źle.
302
- Rozkazałaś nam klęczeć i nie ruszać się królowo, lub dołączyć go twojego człowieka
przykutego na ścianie. – Popatrzył na nią z mieszaniną skargi i strachu. – Nikt z nas nie chciał
ryzykować twojego gniewu.
- Ale to nie wszystko Mistralu. To mogłabym wybaczyć. Słyszałam rozmowy innych,
by mnie zamordować. Zabrać mi mój własny miecz, Śmiertelny Strach i zabić mnie, zanim
się obudzę. Słyszałam te zdradzieckie rozmowy.
Pamiętałam sama urywki tych rozmów. Takie rozumowanie mogło zakończyć wszystko
to, co planowaliśmy. Jak ją rozproszyć? Głęboki głos Doyle’a rozległ się w tej nerwowej
ciszy.
- Czy nie powinniśmy dowiedzieć się od Nuline, kto jest naprawdę zdrajcą na dworze,
zanim zaczniemy się obwiniać?
- Ja mówię kogo i jak będzie się przesłuchiwać najpierw - powiedziała.
Eamon przyklęknął obok niej i nawet klęcząc był od niej wyższy. Nigdy wcześniej nie
zwróciłam uwagi, jak szerokie miał ramiona, jak bardzo jego fizyczna postać była
dominująca. Wyszeptał coś tuż przy jej twarzy.
Potrząsnęła głową.
- Nie, Eamonie, jeżeli oni nie będą mnie chronić i woleliby mnie raczej zobaczyć
martwą, wtedy mogą odwrócić się i dołączyć do naszych wrogów. Będziemy oblegani na
dwóch frontach. Nigdy nie zostawiaj za sobą wrogów.
- Czy nie lepiej jest walczyć na jednym froncie, niż na dwóch? – zapytałam.
Spojrzała na mnie zamroczona. Nie wiedziałam, czy to była pozostałość po zaklęciu,
czy coś innego, ale nie była sobą.
- Zawsze jest lepiej walczyć w wojnie na jednym froncie, niż na dwóch - powiedziała w
końcu - To dlatego zdrajcy muszą najpierw zabić mnie.
- Zaklęcie miało sprawić, żebyś zarżnęła swoich strażników - powiedziałam, powoli,
jakbym mówiła do dziecka. – Jeżeli skażesz ich teraz, to będzie dokładnie to, co życzyli sobie
twoi wrogowie.
Skrzywiła się ze złości.
- To co mówisz, jest logiczne. Ale rozmowa o zamordowaniu królowej nie może zostać
nie ukarana.
- A jaka jest kara pomiędzy nami za niedotrzymanie słowa? – zapytałam.
- Za krzywoprzysięstwo. – powiedziała.
- Tak.
303
- Śmierć lub wygnanie z faerie. – Powiedziała, a jej głos był bardzo pewny, chociaż jej
oczy coś wyrażały. Albo widziała pułapkę, albo martwiła się o coś innego.
- Dałaś mi słowo, że wszyscy mężczyźni, którzy posiedli moje ciało będą moimi
strażnikami, ochroną księżniczki, a nie Krukami Królowej.
- Pamiętam - wykrzywiła się.
- Obiecałaś mi również, że żadna szkoda nie spotka ich bez mojego pozwolenia, tak jak
żadna krzywda nie może spotkać twoich strażników, bez twojego pozwolenia.
Skrzywiła się jeszcze bardziej.
- Obiecałam ci coś takiego?
- Tak, Ciociu, obiecałaś.
Spojrzała w dół na szemrzące źródełko.
- Eamon, czy byłeś świadkiem tej obietnicy?
Eamon spojrzał na mnie i coś w jego oczach pozwoliło mi się domyślić, że skłamie.
- Tak, moja królowo, byłem świadkiem.
Eamona nie było w pokoju, kiedy Andais złożyła mi obietnicę. Skłamał dla mnie. Nie,
nie dla mnie, dla nas wszystkich.
Andais westchnęła.
- Obietnica królowej musi być dotrzymana – Stała i patrzyła na mnie. – Może złamię
słowo, Księżniczko Meredith, ale jestem tu królową. Musimy rozstrzygnąć poważny problem.
- Skoro obietnica została złożona mnie, wtedy ja przejmuję ten problem.
- Ty możesz wybaczyć - powiedziała - ale ja wiem, że to wybaczenie może nas drogo
kosztować. – Jej oczy były czujne, było w nich jakieś ostrzeżenie, którego nie mogłam
zrozumieć. Było coś, czego się obawiała, mogłabym zapytać, ale nie chciałaby udzielić
odpowiedzi.
- Jestem krwią z twojej krwi, Ciociu. Jak mogłoby być inaczej?
- Jaka więc jest twoja cena, moja bratanico?
- Chcę zapłaty za każdego mojego mężczyznę, którego zraniłaś.
- Chcesz więc ceny krwi - powiedziała.
- To jest moje prawo.
Jej twarz była nieczytelna i tak zamknięta, jak nigdy wcześniej nie widziałam.
- I czyjej krwi żądasz?
- Cena krwi może być zapłacona także w innej monecie- powiedziałam.
Zobaczyłam w jej oczach prawie ulgę, potem skinęła głową.
- Proś.
304
- Każdemu strażnikowi, które mówił o Śmiertelnym Strachu zostanie to wybaczone.
Musimy uzbroić się, zanim wejdziemy do Sali tronowej. Musimy pokazać się zjednoczeni
przed resztą dworu, aż zamachowiec zostanie złapany i skazany.
Skinęła głową.
- Zgadzam się.
Strażnicy wrócili się po swoje pancerze, niektóre wyglądały jak skóra zwierząt, lub
twarda, błyszcząca powłoka owadów, czy jakieś bardziej podobne do rycerskich pancerze w
kolorach, których nie uzyskano z żadnego znanego ludziom metalu. Królowa podeszła do
muru i dotknęła kamieni. Część muru zniknęła, a w tym miejscu nie było nic poza
ciemnością. Królowa sięgnęła do tej ciemności i wyciągnęła krótki miecz, na którego
rękojeści były trzy kruki trzymające w dziobach rubin niemalże rozmiaru mojej pięści, a ich
skrzydła były rozwarte na zewnątrz. Były zrobione ze srebra. Miecz nazywał się Śmiertelny
Strach i był jednym z ostatnich wielkich reliktów, które zostały na Dworze Unseelie. Tą
bronią, najlepszą ze wszystkich, można było sprowadzić prawdziwą śmierć na sidhe.
Śmiertelna rana zadana tym ostrzem była śmiertelna dla wszystkich. Mogło również przeszyć
skórę każdej istoty magicznej i nie było takiej magii, która mogłaby to wyleczyć.
Obróciła się do mnie z mieczem w dłoni, ale nie bałam się. Nie potrzebowała aż takiej
wielkiej magii by mnie zabić. Popatrzyła się w dół na ostrze, starając się złapać w nie światło.
- Nadal nie jestem sobą, Meredith. Mój umysł jest na wpół ogłupiały efektem zaklęcia.
Od wieków nie musiałam tak powstrzymywać się od dokonania rzezi. Powinniśmy użyć tego
tylko przeciwko naszym wrogom.
Spojrzała w dół i zobaczyłam smutek w jej oczach. Ciężką wiedzę. Wiedziała, że żaden
z strażników Cela nie śmiał zrobić czegoś takiego bez jego wiedzy, a przynajmniej nie bez
jego aprobaty. Może nie powiedział z więzienia Zabij moj matk .
ą
ę Nie, to raczej było coś
bardziej podobnego do Czy nikt nie uwolni mnie od tej uci liwej kobiety?
ąż
Coś takiego, by
zapytany mógł prawdziwie zaprzeczyć, że wydał rozkaz. Zaprzeczyć wiedzy, że jego ludzie
mogliby wziąć poważnie jego słowa wypowiedziane w gniewie i je urzeczywistnić. Ale to
była gra słów, półprawda i kłamstwo pominięcia. Wyraz w jej oczach był wyrazem kogoś, kto
już dłużej nie mógł sobie pozwolić na półprawdy.
- Obawiałam się o zdrowie psychiczne mojego syna, Meredith - w jej głosie słychać
było nutę wyrzutów sumienia. – Pozwoliłam, by jedna z jego strażniczek poszła do niego i
zmniejszyła pożądanie spowodowane przez Łzy Branwyna zanim oszaleje.
Po prostu patrzyłam na nią i moja twarz nic nie wyrażała, ponieważ nie wiedziałam, co
w tej chwili czułam.
305
- Pozwoliłaś, by jedna z jego strażniczek zmniejszyła jego pożądanie, by ocalić jego
umysł, a kilka nocy później jego strażniczka rzuciła na ciebie zaklęcie, które sprawiło, że
dokonałaś rzezi, za pomocą twoich najbardziej strzeżonych mocy.
Jej oczy były przestraszone.
- Jest moim synem.
- Wiem - powiedziałam.
- Jest moim jedynym dzieckiem.
Skinęłam głową.
- Rozumiem.
- Nie, nie rozumiesz. Nie zrozumiesz, zanim sama nie będziesz miała dzieci. Wszystko
co czujesz wcześniej, to pozory współczucia, zrozumienia i koszmar, który wydaje ci się, że
rozumiesz.
- Masz rację, nie mam dzieci i nie rozumiem.
Trzymała Śmiertelny Strach w świetle, jakby więcej widziała w tej smukłej
powierzchni, niż we mnie.
- Nadal nie myślę trzeźwo. Czuję w sobie szaleństwo, czuję, czym mogę się stać.
Czułam to już wcześniej, ale teraz zastanawiam się, czy moje upodobanie do widoku krwi
innych może pomóc. Może nawet pomóc na lata.
Nie wiedziałam co powiedzieć, więc nic nie powiedziałam. Milczenie jest dobre, kiedy
wszystko, co możesz powiedzieć, może być źle przyjęte.
- Zobaczę śmierć Nuline i tych, którzy stoją za atakiem na ciebie, moja bratanico.
- A jeżeli są to ci sami ludzie? – Zapytałam.
Jej oczy zamrugały.
- A co, jeśli są?
- Nakazałaś, że jeżeli ktokolwiek z ludzi Cela będzie starał się zabić mnie, kiedy jest
uwięziony, jego życie będzie zastawem.
Zamknęła oczy, pochyliła głowę do płaskiego ostrza.
- Nie proś mnie o życie mojego jedynego dziecka, Meredith.
- Nie prosiłam.
Pozwoliła mi zobaczyć na swojej twarzy ten sławny gniew.
- Nie prosiłaś?
- Jedynie przypomniałam ci twoje własne słowa, królowo.
- Nigdy cię nie lubiłam, moja bratanico, ale nie nienawidziłam cię. Jeżeli zmusisz mnie
do zabicia Cela, znienawidzę cię.
306
- To nie ja cię do tego zmuszam, Królowo Andais, ale on sam.
- Mogli zaatakować bez jego wiedzy. – Nawet kiedy to mówiła, jej oczy pokazywały,
że w to nie wierzy. Nie była wystarczająco szalona, by nadal w to wierzyć.
Spojrzała na mnie i coś mignęło w jej trójkolorowych oczach, w tych czarnych
okręgach, które sprawiały, że każdy szary odcień wydawał się ciemniejszy, jakby użyła
konturówki do swoich własnych tęczówek.
- Jestem daleki od narzekania, jeżeli rozmawiacie o zabiciu Cela - powiedział Galen -
ale wszyscy wiedzą, że każdy zamach na Merry, kiedy Cel jest nadal uwięziony, oznacza
wyrok śmierci na niego.
- Jeżeli będziemy w stanie udowodnić, że to jego ludzie są za niego odpowiedzialni -
powiedział Mistral.
- Ale czy nie widzicie, że Nuline jest częścią jego straży? Jeżeli Nuline przyniosła
zaklęcie, wtedy tym, kto je przesłał musi być Cel – ale co, jeśli to nie był on?
- Słucham - powiedziała Andais.
- Nuline jest jak ja, nie jest dobra w polityce dworu. Nie jest dobra w oszustwie. Co
powiedziała, kiedy przyniosła wino?
- Że wie, że jest jedną z moich ulubieńców i ma nadzieję, że słodki smak wina
przypomni mi, jak słodki może być mój syn. – Andais skrzywiła się. – Te słowa brzmią jak
mowa przekazana jej przez kogoś innego. – Potrząsnęła głową. – Jestem Królową Powietrza i
Ciemności, nie obawiam się zamachowców. Może za duża arogancja sprawiła, że jestem
nieuważna. – Usiadła powoli, jakby sama w to nie wierzyła.
- Ludzie często dają ci prezenty - powiedział Mistral, - to jest rodzaj uprzejmości.
- Jeden więcej prezent pośród wielu może zostać niedostrzeżonym - powiedział Doyle.
- Musimy dowiedzieć się, od kogo Nuline dostała wino, - powiedział Galen.
Andais skinęła głową.
- Tak, musimy. – Było coś w jej głosie, co mi się nie podobało. Był to pomruk
nienawiści. Nienawiść zaślepia cię na prawdę, zwłaszcza, jeżeli chcesz być zaślepiona.
- Dajcie mi moją Ciemność - powiedziała.
Doyle ruszył na jej wezwanie, ale stanął u mojego boku.
- Według twojego własnego rozkazu, jestem teraz Ciemnością księżniczki.
Machnęła ręką, jakby to nic nie znaczyło.
- Nazywaj kogo chcesz swoim panem, Ciemności. Pytam cię tylko, czy możesz
prześledzić zaklęcie do jego właściciela.
307
- Nie mogę prześledzić tego z twojej skóry, ale nadal jest butelka. Tak potężne zaklęcie
zostawia brudny znak, gdziekolwiek jest, również na tym, kto je zrobił. Jeżeli powącham jego
skórę, skosztuję jego potu, wtedy tak, mogę wyśledzić zaklęcie do jego właściciela.
- Więc zrób to - powiedziała i dokończyła patrząc na mnie. – Ktokolwiek wysłał to
zaklęcie, podążymy za nim i kara będzie natychmiastowa.
Patrzyłam na nią, bojąc się uwierzyć, że miała na myśli to, co powiedziała.
- Powiedziane przy świadkach - powiedział Barinthus.
Królowa nie patrzyła na niego, tylko na mnie.
- To, Meredith, następne przekleństwo, które wisi nad moją głową.
- Co mam powiedzieć, Ciociu?
Wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła powietrze. Jej spojrzenie przesunęło się z
mojej twarzy na odłamek muru, jakby nie chciała, by ktokolwiek był w stanie w tej chwili
czytać z jej oczu.
- Co byś zrobiła, gdybyś była mną, bratanico?
Otworzyłam usta, zamknęłam je i pomyślałam. Co bym zrobiła?
- Posłałabym po sluagh’ów.
Spojrzała na mnie, wyraz jej oczu było bardzo twardy, jakby chciała przewiercić mnie
spojrzeniem na wylot.
- Dlaczego?
- Sluahg’owie są najbardziej przerażającymi Unseelie. Sami sidhe obawiają się ich, a
oni nie boją się wielu rzeczy. Ze sluagh’ami za twoimi plecami, tak jak przy twoich Krukach,
nikt nie ośmieli się ryzykować bezpośredniego ataku.
- Wierzysz, że ktoś śmiałby zaatakować mnie, nas – poruszyła się trochę jak czekający
rycerz – bezpośrednio?
- Gdyby zaklęcie nie zostało przerwane, Ciociu Andais, zamordowałabyś wszystkich
swoich strażników i kiedy nie zostałby w pokoju nikt, kogo można by zabić, gdzie byś
poszła? Co byś zrobiła?
- Poszukałabym kogoś do zabicia, kogokolwiek.
- Trafiłabyś w końcu do Sali bankietowej, gdzie są sidhe, którzy nie czekaliby
bezmyślnie, aż byś ich poszatkowała. – powiedziałam.
- Zastanawialiby się nad przyczyną mojego zachowania - powiedziała.
- Nie wydaje mi się, żeby tak zrobili. Dokonujesz rzezi i terroryzujesz ten dwór od
bardzo dawna. To co zrobiłaś tej nocy, nie jest tak bardzo inne od tego, co robiłaś już
wcześniej.
308
- Wcześniej, większość tych rzezi miała jakiś cel - powiedziała. – Moi wrogowie boją
się mnie.
- Rzeź zrobiona na zimno i rzeź w gorączce szaleństwa wygląda tak samo, jeżeli jesteś
na jej złym końcu - powiedziałam.
- Czy byłam aż takim tyranem, że cały dwór wierzy w coś takiego o mnie?
Cisza w pokoju była tak ciężka, że można by ją kroić. Otaczała nas i dławiła, ponieważ
nikt z nas nie wiedział jak odpowiedzieć na jej pytanie, bez kłamania, czy zdenerwowania jej.
Zaśmiała się gorzko.
- Wasze milczenie wystarczy za odpowiedź. – Potarła głowę, jakby ją bolała. – To
dobrze, że wrogowie się mnie obawiają.
- Ale nie twoi przyjaciele - powiedziałam delikatnie.
Spojrzała na mnie.
- Och, moja bratanico, jeszcze się nie nauczyłaś, że władca nie ma przyjaciół. Są
wrogowie i sprzymierzeńcy, ale nie przyjaciele.
- Mój ojciec miał przyjaciół.
- Tak, mój drogi brat miał przyjaciół i któryś z nich prawdopodobnie go zabił.
Poczułam w sobie błysk złości. Gniew był luksusem, na który nie mogłam sobie
pozwolić.
- Gdyby nie było mnie tutaj dzisiaj z ręką krwi, by wykrwawić magiczną truciznę z
twojego ciała, również byś dzisiaj zginęła.
- Bądź ostrożna, Meredith.
- Jestem ostrożna całe moje życie, ale jeśli nie będziemy śmiałe dzisiejszej nocy, wtedy
nasi wrogowie zobaczą śmierć nas obu. Może nawet Cel miał zginąć tej nocy. Skazany za
zabicie ciebie i mnie. To sposób oczyszczenia drogi do tronu dla innych dynastii.
- Nikt nie byłby tak głupi - powiedziała.
- Nikt na dworze nie wie, że mam rękę krwi. Ale ironią jest, że ta magia zadziałała tak jak
planowali. Chcieli krwi, dzięki niej polało się wiele krwi. I to właśnie nas uratowało.
- Świetnie, zawołać sluagh’ów i co potem?
- Gdybym była tobą, czy gdybym była mną? – zapytałam.
- Obiema. – Znów starała się mnie rozszyfrować, starała się mnie zrozumieć.
- Skontaktowałabym się z Kuragiem, Królem Goblinów, przestrzegając go i mówiąc, by
przyprowadził więcej goblinów niż zazwyczaj, kiedy odwiedza nasz kopiec.
- Myślisz, że stanie przy tobie przeciwko wszystkim Unseelie sidhe?
309
- Nie, jeżeli dam mu wybór. Ale on nie ma wyboru. Jest moim sprzymierzeńcem, więc
jeżeli odmówi mi pomocy, będzie krzywoprzysięzcą. Gobliny zabijają za to królów.
Skinęła głową.
- Za trzy miesiące nie będzie już twoim sprzymierzeńcem.
- Właściwie za cztery - powiedziałam.
- Umówiliście się na sześć miesięcy, a połowa już minęła - powiedziała.
- Prawda, ale Kitto jest teraz sidhe, a za każdego goblina półkrwi sidhe, którego
doprowadzę do jego mocy, dostanę dodatkowy miesiąc pomocy Kuraga.
- Będziesz ich wszystkich pieprzyć? – Było to powiedziane bez pretensji, jakby tylko
chciała zadać pytanie.
- Jest również inny sposób, by doprowadzić kogoś do mocy.
- Nie przetrwasz walki wręcz z goblinami, Meredith.
- Kurag zgodził się, że możemy pomóc księżniczce. – Powiedział Doyle. Dotknął
mojego ramienia, a każdy inny mógłby powiedzieć, że to był nerwowy ruch. Ale był
Ciemnością Królowej, Doyle nie był nerwowy.
- Większość nie zgodzi się walczyć z tobą Ciemności czy Zabójczym Mrozem. Będą
wybierać tych pośród straży Meredith, których mogą pokonać. Będą starać się zabić twoich
ludzi. – Obróciła się z powrotem do mnie. – Jak uniemożliwisz to podczas walki?
- To ja wybiorę zawodników - powiedziałam. – Będą walczyć z wojownikami
wybranymi przez mnie, nie przez nich.
- Przypuszczam więc, że wybierzesz Ciemność lub Mroza.
- Prawdopodobnie - powiedziałam.
- Wielu odmówi walki z nimi, więc pytam cię znów, pójdziesz do łóżka z wszystkimi
goblinami, którzy będą chcieli skosztować twojego bladego, lśniącego ciała?
- Zrobię to, co powiedziałam.
Zaśmiała się.
- Nawet ja nie upadłam tak nisko, by iść do łóżka z gobelinem. Myślałam, że to za wiele
jak dla ciebie.
- Myślę, że spodobałby ci się gobliński seks. Lubią robić to brutalnie.
Popatrzyła za mnie i zorientowałam się, że patrzy na Kitto, który starał się stać jak
najbliżej mnie i równocześnie być tak niewidoczny jak to tylko możliwe.
- On wygląda trochę za bardzo krucho, jak na moje pojęcie brutalności.
Kitto szybko cofnął się za mnie, Doyle’a i Galena. Poruszyłam się na tyle, by
przyciągnąć jej uwagę z powrotem do mnie.
310
- Jeśli mogłabyś znieść regułę, że twoi kochankowie nie mogą ugryźć żadnego kawałka
twojego ciała, myślę, że można by zaliczyć to jako brutalność.
Popatrzyła znów za mnie na srebrną twarz, którą Kitto wystawił na widok. Podskoczyła
i krzyknęła:
- Boo.
Kitto krzyknął za mną i przepchnął się za innych strażników, zwiększając odległość
pomiędzy sobą i królową.
Andais zaśmiała się.
- Rzeczywiście groźny.
- Wystarczająco groźny - powiedziałam.
- Wezwę sluagh’ów. Ty wezwij gobliny. – Przechyliła głowę na jedną stronę, jak ptak. –
Mogę wezwać sluagh’ów z daleka, bo jestem ich królową, ale jak ty wezwiesz gobliny?
- Najpierw spróbuję przez lustro.
- A jeżeli to się nie uda? – Zapytała.
- Użyję ostrza, krwi i magii by ich wezwać.
- Stary sposób - powiedziała.
- Ale skuteczny.
Skinęła głową, potem zamknęła na chwilę oczy.
- Sluagh’owie przybędą na moje wezwanie. Pozwolę ci użyć mojego lustra, byś mogła
pozyskać uwagę Kuraga.
- Mówisz jakbyś była niepewna, czy uda mi się uzyskać jego uwagę.
- Jest przebiegły, jak na goblina. Nie będzie chciał mieszać się w królewskie sprzeczki
na Dworze Unseelie.
- Gobliny są podstawą wojska Dworu Unseelie. Może udawać, że nasze konflikty
wewnętrzne nic dla niego nie znaczą, ale tak długo, jak nazywa się częścią Dworu Unseelie,
musi poświęcać uwagę naszym sprzeczkom.
- On tego nie widzi w ten sposób - powiedziała.
- Zostaw mnie martwienie się o Kuraga.
- Wydajesz się być pewna siebie. Nie możesz iść z nim do łóżka, jeżeli nie chcesz
pomóc mu dopuścić się cudzołóstwa.
- Czasami więcej można zyskać obietnicą czegoś, niż samym aktem.
- Nie możesz zaoferować mu tego, co zabrania nasze prawo - powiedziała.
311
- Kurag zna nasze prawa równie dobrze jak my, nigdy nie wierz, że jest inaczej.
Zapomina o tym, kiedy to jest dla niego wygodne. Będzie wiedział, że to nie seks mu
proponuję.
- Więc co?
- Szansę, by pomógł mi posprzątać.
Skrzywiła się.
- Nie rozumiem.
I nie rozumiała, ponieważ chociaż Kurag znał prawa sidhe, nie można było powiedzieć
tego samego o naszej królowej, by znała prawa goblinów. Wiedziałam, że płyny pochodzące
z ciała były dla goblinów bardziej wartościowe niż cokolwiek innego. Ciało, krew, seks,
gdzieś w tym połączeniu było goblińskie pojęcie ideału. Zamierzałam zaoferować goblinom
dwie z tych trzech rzeczy i dotyk, chociaż nie smak mięsa sidhe. Mogłam powiedzieć, że
zamierzałam zaoferować im trzy, ale wiedziałam lepiej. Goblińskie pojęcie ciała to kawałek,
który mogą mieć w żołądku lub trzymać na półce.
312
Rozdział 32
Plotki krążące po dworze uśmierciły mnie. Niektórzy sidhe mieli dostęp do telewizji
i spędzili większą część popołudnia oglądając taśmy z konferencji prasowej. Strzelanina,
padający policjant i w końcu Galen niosący mnie z krwią płynącą po twarzy. Ludzkie media
przekazały tylko, że znikłam w czarnej limuzynie, nie było wieści o mnie w żadnym szpitalu.
Nie mieliśmy czasu mówić komukolwiek cokolwiek, a nasza własna agentka prasowa,
Madeline Phelps nie wiedziała nic, co mogłaby powiedzieć. Spotkaliśmy strażników tuż przy
wejściu do kopca i poszliśmy prosto do królowej. Nikt więcej nas nie widział. Nikt inny nie
wiedział, że przybyliśmy bezpieczni.
Królowa i jej ludzie byli oczyszczeni z krwi i ubrani na bankiet. Ona i jej świta weszła
na wielką salę, jakby nic się nie stało. Usiadła na swoim tronie. Eamon usiadł na tronie
małżonka. Zostawili tron księcia pusty, jak i ten po jego boku, tak jak było odkąd
wyjechałam, a Cel został uwięziony.
Doyle wszedł razem z królową, ale nie poszedł z jej świtą. Był jednym z strażników
przy drzwiach, więc mógł wąchać wszystkich arystokratów, którzy wchodzili. Szukał magii,
którą przyniosło wino. Gdyby pojawił się na swoim starym miejscu, za plecami królowej,
pojawiłyby się pytania. Ale nikt nie kwestionował jego chęci powrotu na służbę królowej, by
nie być dłużej wygnanym z faerie. Nikt nie kwestionował tego, że ukarała go odsuwając od
jej królewskiej osoby.
Królowa i jej ludzie mieli nie odpowiadać na żadne pytania. W rzeczywistości
planowaliśmy, żeby zachowali całkowitą ciszę. Mieli ignorować wszystkie pytania, aż ktoś
będzie w końcu na tyle zuchwały, by podejść do tronu i poprosić o pozwolenie na
przemówienie. To będzie znak dla mnie, by wejść przez drzwi z moją świtą. Nadal byłam
pokryta krwią od głowy do stóp, choć nie była to moja własna krew. W sposób lepszy, niż
sami moglibyśmy to zaplanować, pokazywaliśmy, że byłam odpowiednim następcą tronu
Andais. Niektórzy z mężczyzn byli również pokryci krwią, inni oczyścili się. Zależało to od
tego, kto chciał być częścią przedstawienia.
Czekaliśmy w zewnętrznym pokoju, przed wielkimi drzwiami, które prowadziły do
wielkiej sali. Cisza wypełniała go jak jakiś wielki wąż, ale to co poruszało się po suficie i po
przeciwnych ścianach, nie było gadem. To róże wypełniały pokój. Umierały przez wieki, aż
zostały tylko uschnięte pnącza i nagie ciernie, ale obudziła je moja krew, moja magia. Teraz,
miesiące później, ściany ginęły w głębokiej zieleni liści i w świeżych kwiatach. Ogromne,
313
szkarłatne róże kwitły wszędzie, ich zapach był tak ciężki, że powietrze pachniało jak
perfumy, prawie przytłaczające swoją słodyczą. Róże poruszały się w półmroku komnaty.
Dźwięk pnączy, łodyg i liści prześlizgujących się po sobie wypełniał poczekalnię. Kwiaty
mogły wciągnąć szybko w wijącą się masę, a obfitość szkarłatnych płatków mogła spaść
deszczem na nas. Wiedziałam, że niektóre kolce koło sufitu były rozmiaru sztyletu. Róże nie
były pospolite w żaden sposób. Były pomyślane jako ostatnia linia obrony, gdyby jakiś wróg
zdołał dostać się tak daleko. W rzeczywistości to, że większość naszych wrogów było tutaj
witanych, sprawiało, że róże były bardziej symbolem, niż prawdziwym zagrożeniem.
Nasz plan zakładał znalezienie Nuline i zapytanie jej, skąd dostała wino. Sluagh’owie
Sholto znaleźli Nuline, ale nie można było jej wypytać. Jej głowy nadal nie znaleziono. Jej
śmierć oznaczała, że zamachowiec wie, że próba zamordowania królowej się nie powiodła.
To nic nie zmieniało, ale zastanawialiśmy się, kto to jest.
Sage stał tuż za Rhysem i Mrozem, za moimi plecami. Pokazał się królowej Niceven w
swojej nowej formie, z trójkolorowymi oczami. Była wściekła, że nie mógł się zmienić
z powrotem, ale zaintrygowało ją, że jest sidhe. Zaintrygowało ją to wystarczająco by nam
pomóc. Krwawe motyle były najlepszymi szpiegami, takie małe, takie niewidoczne. Sidhe
ignorowali je, jakby były naprawdę owadami, które naśladowały. Nie były uważane za siłę na
dworze, ale byli wszędzie, wszędzie. Królowa Niceven rozproszyła swoich ludzi na dworze.
Słuchali i meldowali. Szpiegowali dla mnie i Królowej Andais.
Król Kurag ze swoją wieloramienną królową był z nami w poczekalni. On i jego świta
goblinów mieli wejść razem z moją świtą. Miał usiąść na swoim tronie na końcu sali,
najbliższym przy drzwiach, najodleglejszym od tronu królowej, ale mogliśmy wejść razem i
niektórzy z jego wojowników mieli zostać ze mną, kiedy będę szła przez salę.
W rzeczywistości Ash i Holly wyglądali bardziej na sidhe niż wcześniej. Przystojni i
aroganccy, tak że na każdym dworze mogli pochwalić się tą swoją oświetloną słońcem
złocistą skórą. Ale ich oczy, wibrujące zielenią u jednego i płonące czerwienią u drugiego,
zdradzały, że byli całkowicie goblinami, olbrzymimi, o wydłużonych kształtach ciała.
Wyraziste mieli jedynie twarze. Ich oczy, odmiennie niż u sidhe czy ludzi, nie zmieniały
wyrazu i niczego nie można z nich było odczytać. Dawało to goblinom umiejętność
doskonałego widzenia w nocy, ale naznaczało ich jako innych. Fizycznie byli zwaliści,
wyglądali, jakby pod tą uroczą skórą, mieli więcej mięśni niż powinni. Co znaczyło, że są
silniejsi niż czystej krwi sidhe.
Ash był bardziej szczęśliwy, że może stać się częścią naszego wspólnego
przedstawienia. Holly nie chciał pomóc. To było poniżające dla niego iść za kobietą, a
314
zwłaszcza za kobietą sidhe. Pozwoliłam mu przyglądać się, a kiedy polizał krew z mojej
skóry, więcej się nie kłócił. Byli wystarczająco goblinami, by cenić krew sidhe, która mnie
pokrywała. Na dzisiejszą noc to było dobre, na później, kiedy wejdą do mojego łóżka, może
to być trochę irytujące. Ale jeden problem naraz, dzisiejszej nocy mamy ich wystarczająco
dużo, bez zamartwiania się o późniejsze.
- Królowa Niceven mówi, że jeden z arystokratów klęknął na podłodze przed królową –
powiedział Sage, wziął głęboki oddech, a potem dodał podekscytowanym głosem. – Teraz!
Barinthus i Galen pchnęli drzwi i mocne światło z wielkiej sali otoczyło nas.
Ruszyliśmy, kiedy tylko drzwi zostały otwarte. Szłam tuż przed Rhysem i Mrozem, potem
szedł Nicca i Sage, za nimi podążała reszta, w parach, z Galenen i Barinthusem zamykającym
pochód tuż przed goblinami.
Doyle stał przy drzwiach jak planowaliśmy i widzieliśmy, że niczego się jeszcze nie
dowiedział. Nasz plan cały czas się zmieniał.
Westchnienia, szalone szepty i nawet jeden stłumiony krzyk, powitał mnie w drzwiach.
Myślę, że przez chwilę herold w drzwiach nie rozpoznał mnie. Jedyną częścią mnie, która nie
była pokryta krwią, były oczy, chociaż nawet jedna z powiek była nią zaklejona. Spędziłam
swoje życie będąc przerażoną i gorszą, jak ktoś mniej ważny i z pewnością nie niebezpieczny.
Przyznaję, że duża część mnie w tej pierwszej chwili cieszyła się, kiedy patrzyli na mnie, jak
szłam przez salę. Cieszył mnie ich strach, ich zaskoczenie, ich zmartwienie. Co się stało? Co
się zmieniło? Co to oznacza? Byli tutaj najlepsi politycy dworscy na świecie, ale teraz
wszystkie ich plany uleciały w powietrze tylko dlatego, że weszłam do sali tronowej pokryta
krwią.
Królowa Andais siedziała na swoim tronie, jej biała skóra była oczyszczona tam, gdzie
wcześniej była pokryta krwią. Jej suknia była czarna, odsłaniająca ramiona i ręce. Diamenty
lśniły w jej włosach, ukrywając metal tiary za swoim oślepiającym światłem. Następne
diamenty dekorowały jej szyję, spływały przez pierś, jakby naszyjnik był liną, czy wężem
zatrzymanym w bezruchu. Diamenty były jedynym kolorem na jej prostej czarnej sukni, a
długie rękawice okrywały jej ramiona i ręce. Chociaż może kolor to nie było odpowiednie
słowo, na opisanie tego efektu. To było raczej tak, jakby biżuteria posłała światło przez jej
głowę i szyję ześlizgując się w dół jej twarzy.
Mistral stał za nią, po jednej stronie jej tronu, w swoim pancerzu z włócznią opartą
o podium. Mistral był jej nowym kapitanem, co mnie nie dziwiło. Ale jego zastępca zaskoczył
mnie. Szept był ukryty za swoim pancerzem, tylko długi warkocz jego jasno brązowych
315
włosów wystawał z hełmu. Nazywano go Szept, ponieważ nigdy nie mówił, poza szeptem do
ucha królowej lub Doyle’a. Jak można wydawać rozkazy, kiedy się nie mówi?
Tyler siedział u jej stóp na krańcu obwieszonego biżuterią łańcucha, ubrany jedynie w
błyszczącą obrożę. Eamon siedział na mniejszym tronie tuż przy niej, na tronie małżonka. Był
ubrany w czerń, poza srebrnym kółkiem w jego jasnej brwi.
Minęliśmy pusty stół i tron, gdzie zazwyczaj siedzieli slaugh’owie, ponieważ
slaugh’owie dziś siedzieli za królową. Nocni myśliwcy, jak jakieś ogromne nietoperze z
przerażającymi mackami, usadowili się za jej plecami, jak żywa zasłona ciemnego ciała. Za
tronem stało więcej postaci które miały macki, niż tylko ciała. Wiedźmy, Czarna Agnes i
Złota Stegna, ubrane w peleryny czekały za królową, wyższe, niż strażnicy za jej plecami.
Wiedźmy normalnie stały za plecami ich własnego króla, ale Sholto miał nowe miejsce do
siedzenia.
Pusty tron, który był zarezerwowany dla następcy tronu, ale znany był jako tron księcia,
czekał na mnie. Tron Sholto był umieszczony na podium, tuż obok mojego. Na dzisiejszą noc
służył jako tron małżonka. Mojego małżonka, nie królowej. Jak dla mnie, mógł na nim
siedzieć ktokolwiek, z kim miałam spać tej nocy.
Sholto, Król Sluagh’ów, Pan Tego co Pomiędzy, Lord Cieni, siedział na podium po raz
pierwszy, wysoki i jasny, ze skórą jak światło księżyca, z której dumny byłby każdy Unseelie
sidhe. Jego włosy były białe jak śnieg, długie, jedwabne i, jak miał w zwyczaju, upięte z tyłu
w koński ogon. Miał trójkolorowe oczy, jeden okrąg metalicznozłoty, jak mój, potem okrąg w
kolorze bursztynu, ostatni w kolorze jesiennych liści. Swoim pięknem usuwał w cień każdego
sidhe na dworze. Siedział tu w czarno- złotej tunice, czarnych spodniach wsuniętych w
wysokie do kolan buty z miękkiej czarnej skórki, ze złotymi wykończeniami na czubkach.
Jego peleryna zapięta była złotą broszą rzeźbioną symbolami jego domu.
W każdym calu wyglądał na księcia sidhe, ale wiedziałam lepiej niż większość, że
wygląd może być mylący. Sholto ukrywał magią to, co miał pod ubraniem. Prawie cały jego
brzuch był pokryty mackami. Bez osłony, pod jego wspaniałą tuniką byłoby widać
wybrzuszenia. Nowoczesnego ubrania nie mógłby nosić bez magii, tylko wtedy wszystko
leżało gładko. Jego matka była Seelie sidhe. Jego ojciec był nocnym myśliwcem.
Jako Król Sluagh’ów mógł mieć w łóżku każdą kobietę ze swojego dworu. Jako członek
straży królowej, nie mógł spać z nikim z jej dworu, bez osobistego zezwolenia królowej. Nie
wydaje mi się, żeby kiedykolwiek wzięła go do swojego łóżka. Nazywała go swoim
perwersyjnym potworem, a czasem prościej - jej potworem. Sholto nienawidził tego
przezwiska, ale nie narzeka się na przezwiska, które nadaje Królowa Andais, nawet jeśli się
316
jest królem na innym dworze. Jeżeli Sholto był zadowolony z kobiet ze swojego dworu, nie
byłoby się czym przejmować, ale nie był. Pragnął skóry sidhe przy swoim ciele. Właśnie taką
zawarliśmy umowę i jeśli nie dzisiejszej nocy, to następnej, będę mogła zobaczyć wszystkie
te zamaskowane, wyrastające z jego brzucha, dodatkowe części jego ciała. Miałam nadzieję,
że będę je mogła znieść, ponieważ bez względu na to, czy mi się to będzie podobać czy nie,
za pomoc, której udzielił mi dzisiejszej nocy, znajdę się z nim w łóżku.
Afagdu stał po jednej stronie podium. Klęczał przed tronem, kiedy otworzyły się drzwi.
On również, podobnie jak większość dworu, był ubrany na czarno. Dworzanie często ubierają
się w ulubiony kolor ich panujących, a czerń była od wieków wybranym kolorem Andais.
Włosy Afagdu były tak czarne, że nie było ich widać przy pelerynie, broda na jego twarzy
sprawiała, że wydawało się, jakby jego trójkolorowe oczy pływały w jego twarzy, prawie
zagubione w całej tej czerni. Jego głos niósł się przez salę, przecinając szepty i westchnienia.
- Księżniczko Meredith, to twoja krew, czy kogoś innego?
Zignorowałam go i stanęłam przed podium, dokładnie przed królową. Skłoniłam się, ale
tylko przez pochylenie głowy.
- Królowo Andais, Królowo Powietrza i Ciemności, przybywam do ciebie, pokryta
krwią moich wrogów i moich przyjaciół.
- Meredith, Księżniczko Ciała i Krwi, dołącz do nas.
Mój nowy tytuł wywołał więcej westchnień. Doyle chciał utrzymać moją nową moc w
tajemnicy, żebyśmy mogli zaskoczyć moich wrogów, ale Andais odrzuciła to. Chciała, by
dwór bał się mnie, jak bali się jej. Nie można jej było przekonać, a to ona była królową.
Sholto zszedł w dół po dwóch schodkach. Uśmiechnął się i podał mi rękę. Wzięłam ją i
okazało się, że jest spocona. Dlaczego Król Sluagh’ów był zdenerwowany?
Uśmiechnęłam się do niego i zastanawiałam się, czy przez krew efekt mojego uśmiechu
był przyjacielski, czy przerażający.
Podprowadził mnie do tronu, a kiedy usiadłam, wrócił do swojego. Pozostali tłoczyli się
wokół. Kitto zajął swoje miejsce przy moich nogach i wszystko czego potrzebowaliśmy, to
nabijana klejnotami obroża, by móc naśladować Tylera przy królowej. Rhys i Mróz zajęli
swoje miejsce po obu stronach mojego tronu. Mężczyźni, których wzięłam do mojego łóżka,
stanęli z tyłu po obu stronach. Barinthus wyłączył siebie z tej listy i nie mogłam
zaprotestować. Królowa była zdziwiona i zaintrygowana, ale zostawiliśmy to na później. Inni,
jej i moi strażnicy, stanęli dookoła pokoju. Andais chciała, by było jasne, że strażnicy nie
chronią nas, ale są tu, by zagrozić pozostałym Unseelie.
317
Arystokracja nie lubiła, kiedy strażnicy rozpraszali się po pokoju. Wcale tego nie lubili.
Afagdu cofnął się do swojego tronu po lewej stronie, uśmiechnięty, pozornie beztroski. Nie
był jednym z pochlebców Cela, lecz nie był też wielbicielem królowej. Miał swoich własnych
doradców, którzy upewniali się, że arystokracja dołączająca do jego domu jest odpowiednia.
Dwa Czerwone Kaptury szły w naszą stronę. Jeżeli Gobliny były oddziałami
wojskowymi dla Unseelie, to Czerwone Kaptury były najbardziej szokującymi oddziałami
wojskowymi – mocniejsi, więksi, bardziej zajadle atakujący, niż zwykłe gobliny. Czerwone
Kaptury miały odpowiednio od ośmiu do dziesięciu stóp
36
wzrostu. Prawie olbrzymy, nawet
pomiędzy istotami magicznymi. Można by się spodziewać, że istoty tak wysokie, tak
szerokie, tak muskularne, poruszają się jak niezdarne byki, ale tak nie było. Poruszali się jak
wielkie, polujące koty, z dziwną gracją. Jeden z nich był żółty jak stary papier, a drugi
brudnoszary jak kurz. Ich oczy były ogromne, odwiedzione czerwienią, jakby patrzyły na
świat przez świeżą krew.
Na głowach mieli okrągłe, szkarłatne kaptury, od których ich nazwano, ale kaptur
wyższego nie był tylko szkarłatnym ubraniem. Cienka linia krwi biegła z kaptura w dół jego
twarzy, ciągnęła się w dół ramion, tak szerokich, jak ja byłam wysoka. Krew biegła z jego
kaptura prawie ciągłym strumyczkiem nie spływając na podłogę, prawie jakby jego ciało ją
wchłaniało, chociaż barwiła ciemną linią jego ubranie. Może to ubranie ją wchłaniało?
Mogłam założyć się, że ten jeden kaptur zaczął życie jako czysta, biała wełna. Kiedyś,
wszystkie Czerwone Kaptury musiały zanurzać swoje kaptury we krwi, by uzyskać ten
karmazynowy kolor. Krew schodziła i musieli w następnej bitwie znów unurzać kaptur w
krwi swoich wrogów. Zwyczaj ten uczynił z Czerwonych Kapturów jednych z najbardziej
przerażających wojowników pomiędzy nami, z powodu najzwyklejszego okrucieństwa ciężko
było ich pokonać.
Także ten wielki, szary zamoczył swój kaptur specjalnie na bankiet, lub ta krwawość
była naturalną zdolnością: mógł utrzymać krew świeżą i płynącą. Kiedyś, kiedy Czerwone
Kaptury były osobną nacją, a nie częścią imperium goblinów, to był warunek, by móc zostać
przywódcą pomiędzy nimi.
Mniejszy nie sprzeciwiał się, kiedy większy przepchnął się do przodu i pierwszy
uklęknął. Klęcząc był tak wysoki jak ja, siedząca na wysokim krześle, na podium ponad nim.
Rzeczywiście wysoki chłopak.
36
Od ok. 2,44 m do 3,05 m
318
Jego głos brzmiał jak skały ocierające się o siebie, dźwięk tak głęboki, że miałam chęć
odchrząknąć.
- Jestem Jonty. Kurag, Król Goblinów, rozkazał mi chronić twoje białe ciało. Gobliny
uznają przymierze pomiędzy Księżniczką Meredith a Kuragiem, Królem Goblinów. –
Powiedziawszy to opuścił swoją wielką twarz w moją stronę. Jego twarz była prawie tak
szeroka, jak moja pierś. Spędziłam zbyt dużą część mojego życia przy takich olbrzymach, by
bać się. Ale kiedy uśmiechnął się i pokazał zęby jak kły jaguara, miałam niejaki kłopot z
zaufaniem mu, by pozwolić opuścić te usta do ręki, którą do niego wyciągnęłam.
- Ja, Ksieżniczka Meredith, Władająca Ciałem i Krwią, dziękuję ci Jonty i
odwzajemniam honor goblinów dzieląc się krwią, którą rozlałam z nimi.
Nie dotknął mnie rękami, to było niepotrzebne dla tego pokazu solidarności. Położył
tylko swoje prawie bezwargie usta przy mojej skórze i dotknął mojej ręki czubkiem języka.
Jego język był szorstki jak u kota. Kiedy ta chropowata powierzchnia zaczęła oczyszczać
moją rękę z krwi, dłoń mojej lewej ręki pulsowała. Moja ręka krwi bolała, wypełniła mnie
takim bólem, że chciałam krzyknąć. Nigdy nie czułam bólu podobnego do pulsu.
Goblin trzymał swoje usta przyciśnięte do mojej dłoni, ale podniósł wzrok na mnie. To
było bardzo intymne spojrzenie, w sposób w jaki mężczyzna patrzy, kiedy jego język pieści
bardziej intymne części ciała kobiety, niż jej ręka. Moja dłoń była ciepła i mokra. Ta wilgoć
spływała na moje ramię, płynęła przez moje ciało falą gorąca, która sprawiła, że westchnęłam
i stałam się mokra. Mokra od krwi, jakby ta w tej właśnie chwili wypłynęła. Krew płynęła mi
z włosów na twarz. Podniosłam rękę, by nie zalała mi oczy, ale nagle pojawił się tu drugi
Czerwony Kaptur. Przeciągnął językiem przez moje czoło, z jego piersi wydobył się niski
dźwięk. Spodziewałam się, że Jonty go odepchnie, ale on nadal klęczał przy mojej ręce,
patrząc na mnie tym intymnym spojrzeniem.
- Kongar, odsuń się od niej, natychmiast! – Dobiegł głos z tyłu.
Czerwony Kaptur chwycił moją na wpół uniesioną rękę i lizał ją trzymając w swoich
wielkich rękach. To, że mnie dotknął, było zniewagą. Pomiędzy goblinami to sugerowało
przysługę seksualną. Jakieś ręce chwyciły go i odciągnęły do tyłu. Ash i Holly popchnęli
dużo większego mężczyznę przez podłogę, ślizgając nim dokładnie przed drzwi.
- Stracił kontrolę, Kuragu - powiedział Holly, - Nie ufam mu, kiedy jest tak blisko ciała
sidhe.
Dudniący głos Kuraga przeszedł przez salę.
- Zgadzam się.
319
Poruszył się i dwa następne Czerwone Kaptury podeszły, by przynieść jednego z nich
leżącego na podłodze. Kongar upadł do ich stóp zanim go dosięgły. Krew spłynęła w dół jego
twarzy. Przez chwilę myślałam, ze Ash i Holly zranili go, potem zdałam sobie sprawę, że to
kaptur krwawił. Jego kaptur pokryty wyschniętą krwią, krwawił jak krew na moim ciele.
Wyciągnął dłoń by dotknąć krwi, potem dotknął nią swojego języka, patrząc na mnie w
sposób, w jaki ja patrzę na dobry stek. Jeden z dwóch następnych Czerwonych Kapturów
starał się dotknąć krwi, ale Kongar odepchnął ich ręce. Pozwolił następnym dwóm odsunąć
się do tyłu i stanął z innymi goblińskimi strażnikami, ale nie pozwolił im dotknąć świeżej
krwi.
- Miałeś możliwość spróbować, Jonty. – powiedział Ash.
Jonty popatrzył na mnie w ten intymny sposób, potem uśmiechnął się usmarowanymi
krwią ustami. Oblizał wargi i stanął za mną dołączając do moich strażników. Usłyszałam go
mamroczącego do Asha, kiedy go mijał.
- Krew królowej.
Ash ubrany był w zieleń, która pasowała do jego oczu i wyglądała dobrze z jego blond
włosami i złotą skórą. Uklęknął przy mojej prawej ręce i gdyby jego długie włosy byłyby
dłuższe, mógłby uchodzić za sidhe. Holly klęknął przy mojej drugiej ręce. Czerwień jaką
nosił, pasowała do jego oczu, ale kiedy obniżył twarz do mojej ręki, w jego oczach widać
było gniew. Przypominały mi szkarłatne oczy Czerwonych Kapturów. Zastanawiałam się, czy
to właśnie tym był jego ojciec.
Dotyk ust Asha na mojej skórze sprawił, że odwróciłam się, by spojrzeć na niego. Lizał
krew z mojej ręki długimi, pewnymi liźnięciami. Holly powtarzał to samo na mojej drugiej
ręce. Ich języki były miękkie i dziwnie delikatne, kiedy lizali krew z mojej skóry. Każdy z
nich w tym samym czasie wziął moją rękę w swoje ręce, jakby to była choreografia, którą
razem ćwiczyli. Próbowałam zabrać moje ręce, ale obaj pociągnęli je w dół w tym samym
czasie, przytrzymując moje ręce przy poręczach tronu. To uczucie sprawiło, że zamknęłam
oczy, zabrakło mi oddechu. Kiedy otwarłam oczy, świeża krew spływała w dół, chciałam
podnieść ręce, by oczyścić oczy, ale mi nie pozwolili. Przycisnęli mnie mocniej i poruszyli się
jak dwa cienie, więc usta obojga dotknęły mojej twarzy w tym samym czasie. Polizali tuż
ponad moimi oczami, pijąc krew z mojego czoła, jakby to był talerz pokryty czymś zbyt
dobrym, by to stracić.
Lizali ponad moimi oczami, przyciskając trochę za mocno, co w tej chwili nie było za
bardzo ekscytujące. Cieszyłam się, że wynegocjowałam, że nie mogą mnie skrzywdzić. Mogli
lizać krew, ale nie mogli mnie ugryźć. Nie mogli sprawić, żeby było więcej krwi, kiedy ta
320
zniknęła, nie bez negocjacji. Z tą dwójką liżącą moją twarz, prawie się na niej pożywiającą,
pomyślałam, że negocjacje nastąpią dość szybko. Było w nich coś onieśmielającego, w tej
dwójce, ekscytującego, ale onieśmielającego.
Odsunęli się do tyłu wystarczająco, bym mogła otworzyć oczy. Byli tuż obok mnie z
takim wyrazem twarzy… na ich twarzach był seks, ale także głód, który miał mniej
wspólnego z seksem, a bardziej z mięsem. Wyglądali bardziej na sidhe niż Kitto, ale wyraz
ich oczu jasno pokazywał, że wygląd w tym wypadku jest mylący.
Czekałam, aż królowa przymówi, lub ktokolwiek z arystokracji przemówi do niej, kiedy
dzieliłam się krwią z goblinami. Obróciłam głowę tylko na tyle, by widzieć królową. Patrzyła
na nas głodnymi, podnieconymi oczami i wiedziałam, że jej spojrzenie nie dotyczy mnie, ale
goblinów. Poruszali się jak ciało i cień, tak zgrani, że było prawie niemożliwe nie zachwycić
się tym. Królowa Andais nie była przyzwyczajona do zastanawiania się na temat mężczyzny,
bez szansy by tą ciekawość zaspokoić. Ale gdyby królowa skosztowała goblina, musiałoby
się to stać w tajemnicy, bo większość sidhe obawiało się ich, sluagh’ów i innych. Dobrzy na
noc, ale nie wystarczająco dobrzy w świetle dnia. Właśnie to zachowanie było jednym z
powodów, dla których Holly i Ash byli zaintrygowani moją bardzo publiczną propozycją.
Rozumiałam, dlaczego nikt nie przerwał tego przedstawienia. Jeżeli królowa się nim
cieszyła, wtrącanie się do tego jest niebezpieczne. Jeżeli zepsujesz jej zabawę, będzie skłonna
sprawić, że zrobisz coś równie zabawnego.
Ruch sprawił, że spojrzałam w górę. Nad moją głową tańczyła chmura krwawych
motyli. Wiedziałam, czego chcą. Większość istot na Dworze Unseelie lubi krew. Ale krwawe
motyle, w odróżnieniu od goblinów, mają mniej reguł. Spojrzałam do góry na te głodne małe
twarze i zdałam sobie sprawę, że mogłabym dać to, co obiecałam ich Królowej Niceven, teraz
zamiast później. Świeża krew, krew sidhe, królewska krew. Byłam nią pokryta.
- Panowie Gobliny - powiedziałam. – Mam coś do oferowania również innym
sprzymierzeńcom.
Spojrzeli na mnie, jakby nie chcieli oddać swojej nagrody. Poczułam, jak Rhys i Mróz
przesuwają się do przodu.
- Nie - powiedziałam. – Moi strażnicy nie mieszają się, nie, kiedy tego nie potrzebuję.
Spojrzałam w twarze goblinów i ukłonili się lekko, tylko samą głową i obaj zajęli te
miejsca, na które się umówiliśmy, u moich stóp. To było coś, z czym Holly miał większy
problem, ale z ustami usmarowanymi krwią i rękami nią pokrytymi nie wydawał się mieć coś
przeciwko. Obaj usiedli przy moich stopach i zaczęli zlizywać krew ze swoich twarzy i rąk,
jak koty, które czyszczą śmietankę ze swoich wąsów.
321
Podniosłam rękę w powietrze, jakbym spodziewałam się, że wylądują na niej ptaki.
- Chodźcie, krwawe motyle, możecie wziąć krew, która jest na mojej skórze, ale nie
zezwalam na przegryzienie skóry.
Jeden z nich syknął i małe, podobne do lalek twarze zmieniły się w coś przerażającego,
ale tylko na chwilę. Potem czarne, lalkowate oczy stały się puste i nieszkodliwe, jakimi
starały się być ich małe ciałka i urocze skrzydła. Wiedziałam, że zostawione bez nadzoru
mogłyby chętnie objeść ciało z moich kości. Ale nie były zostawione bez nadzoru, a stawka
była dla mnie za duża, bym mogła być wrażliwa.
Wyglądały tak krucho, ale były cięższe, bardziej mięsiste niż owady, które udawały. To
było jak bycie pokrytym małymi małpkami z pełnymi gracji skrzydłami, chwytliwymi rękami
i stopami, które ślizgały się na mojej pokrwawionej skórze. Cienkie języczki zlizywały krew i
łaskotały mnie po skórze. Jeden zadrapał mnie swoimi podobnymi do igieł zębami i zmusiłam
się by nie szarpnąć się.
- Tylko krew która jest na mojej skórze jest dozwolona, malutki - powiedziałam
delikatnie i jasno.
Jedna kobieta prześlizgnęła się po moich pokrwawionych włosach, tak jakby były
winoroślą, więc mogła widzieć moją twarz, a ja mogłam zobaczyć jej małą, białą sukienką
pokrytą krwią, jej idealną twarz usmarowaną nią.
- Pamiętamy, co powiedziała nasza królowa, Księżniczko. Pamiętamy zasady –
odezwała się głosem jak mały dzwoneczek.
Potem została tam, gdzie mogłam ją widzieć, owinęła ręce na paśmie włosów i zwinęła
ciało jak pies na dywaniku, aż jej jasne piękno było całe pokryte szkarłatem.
Poczułam następną postać wielkości lalki Barbi owijającą się na moich włosach z tyłu.
Nie widziałam, czy to była kobieta, czy mężczyzna, ale to była nieduża różnica. Nikt z nich
nie myślał o seksie, wszyscy myśleli o jedzeniu. Jedzeniu i mocy, bo w krwi sidhe jest moc.
Możemy udawać, że tak nie jest, że krew nie ma magii, ale to kłamstwo. Piękne kłamstwo.
Dzisiejszej nocy potrzebowałam prawdy.
Byłam ukryta pod kocem z powoli falujących skrzydeł, kiedy ze strony oczekujących
arystokratów dobiegł głos.
- Królowo Andais, jeżeli mamy przedstawienie, czy księżniczka nie powinna zejść na
dół, na środek podłogi, żebyśmy mieli lepszy widok? – Głos był męski, cedził słowa w
kulturalny sposób. Maelgwyn zawsze brzmiał, jakby kpił z kogoś. Często z samego siebie.
- Mamy przedstawienie, Panie Wilków - powiedziała Andais, - ale to nie jest jego
częścią.
322
- Jeżeli to nie jest przedstawieniem, to ja wstrzymuję oddech w oczekiwaniu.
Obróciłam głowę by spojrzeć na niego. Skrzydła poruszały się przy mojej twarzy, kiedy
krwawe motyle uderzały swoimi skrzydłami coraz szybciej, podniecone pożywianiem się.
Tak wiele skrzydeł, tak wiele ruchu, to jakby być dotykanym przez tuziny małych bąków,
łaskoczących i tańczących na moim ciele. Gdybym nie obawiała się, że mnie zagryzą, to
mogłoby być interesujące.
Maelgwn siedział na swoim tronie i chociaż siedział tak prosto jak inni, nadal udawało
mu się sprawiać wrażenie, że się wyleguje. Wyraz jego twarzy był pobłażliwy, jakby tylko on
był rozbawiony nami wszystkimi. Jakby w tej chwili mógł po prostu wstać i zabrać swoich
ludzi, by zrobić coś ważniejszego niż uczestnictwo w tym głupiutkim bankiecie. Arystokraci
siedzący przy jego stole ubrani był w prawie wszystkich stylach, od rzymskiego do
siedemnastego wieku. Wielu z nich wyglądało, jakby zatrzymali się około czternastego
wieku. Nowoczesna moda nie mogła zmienić tego, że urodzili się bardzo dawno temu, to
nadal było widoczne. Specyfiką domu Maelgwna polegała na tym, że prawie każdy z nich
miał na sobie skórę zwierzęcą. Maelgwn nosił kaptur z wilczej skóry z uszami
obramowującymi jego twarz, a reszta wielkiego szaro- białego futra owinięta była dookoła
jego ramion. Niżej, jego ciało wyglądało na muskularne i nagie pod futrem. Cokolwiek
okrywało jego ciało niżej, było ukryte pod stołem. Przy jego stole siedziały kobiety i
mężczyźni z głowami dzików i niedźwiedzi przy twarzach. Kobieta z norką, inna z lisem i
ktoś, kto szczycił się pierzastą peleryną czy tylko małymi elementami z piór. Ale nikt przy
stole Maelgwna nie nosił futer i piór jako modnych dodatków. Nosili je, ponieważ kiedyś
były elementami ich magii czy też oznaką tego, czym mogli się stać. Maelgwn nazywany był
Panem Wilków, ponieważ nadal mógł zmienić kształt we wspaniałego, kudłatego wilka. Ale
większość zmiennokształtnych, jak Doyle, utraciła swoją zdolność do zmiany swojej ludzkiej
postaci.
Nie wszyscy zmiennokształtni byli częścią domu Maelgwn’a, ale też nie każdy, który
nazywał go mistrzem, był teraz zdolny by wezwać swoją zwierzęcą postać. Kilku nadal
mogło. Magia innych została utracona dawno temu.
Ta myśl sprawiła, że spojrzałam na Doyle’a. Nadal był przy odległych drzwiach. Czy
już wywąchał, kto mógł być mordercą? Czy wiedział, czyja magia prawie zniszczyła Andais i
jej strażników? Chciałam, żeby podszedł do mnie i mi powiedział, ale wszyscy graliśmy
swoje role. Pozwoliliśmy, by cały dwór uwierzył, że wybłagał powrót do Andais i że był
ukarany służbą przy drzwiach, z dala od tronu. Z dala od tronu oznaczało z dala od łaski
królewskiej, co nigdy nie było dobre. To był jedyny sposób, by mógł być blisko przy
323
drzwiach, obok każdego kto wchodził, bez wzbudzania podejrzeń. Jak długo będzie musiał
udawać, zanim gest królowej nie wezwie go bliżej?
Zmusiłam się by się nie denerwować pod ruszającymi się skrzydłami, cienkimi rękami i
stopami. Chciałam ich odgonić i zawołać Doyle’a do mnie. Chciałam, żeby to się już
skończyło. Ale Adais zawsze lubiła delektować się zemstą. Ja byłam raczej typem zabij-ich-iodejdź.
Aldais lubiła grać.
Drobna, krwawa motylica, teraz szkarłatna od głowy do stóp, pochyliła się w kierunku
mojej twarzy i powiedziała swoim podobnym do dzwonka głosem.
- Dlaczego jesteś taka nerwowa Księżniczko? Nadal obawiasz się, że cię ugryziemy?
Zaśmiała się i większość z nich zaśmiała się razem z nią, część jak dźwięczne dzwonki,
niektóre syczące jak węże, inne dziwnie ludzkie w tonie głosu. Wszyscy unieśli się śmiejącą
się chmurą, ze skrzydłami podobnymi do witraży i z ciałami pokrytymi krwią.
Głos Andais przeszedł przez pokój, nie jak głos aktora, dźwięcznym tonem, ale po
prostu tonem konwersacji, jakby nie starała się, by jej głos był słyszany w każdej części sali.
- A co mógłbyś dać Maelgwn, by twój dom mógł odzyskać swoje zdolności?
- Co masz na myśli Królowo? – powiedział, jego głos nadal był kpiący, ale w jego
oczach było widać większą uwagę.
Spojrzała w dół, na środek sali, aż jej spojrzenie znalazło Doyle’a.
- Ciemności, pokaż im, co mam na myśli. – Zawołała.
Królowa miała nerwy mocniejsze niż moje. Chciałam, by Doyle podszedł i przekazał mi
wiadomości, oskarżenie, ale ona chciała oczywiście zrobić przedstawienie z jego przejścia
przez całą salę. Może ona była po prostu w większej części istotą magiczną niż ja. Większość
istot magicznych nie jest praktyczna. Będą żartować i grać w gierki, chociażby w drodze na
szubienicę. To jest ich sposób, coś, czego mnie brakowało. Chciałam krzyknąć na nią, by już
odpuściła i przeszła do interesów. Ale siedziałam na swoim miejscu nic nie mówiąc,
pozwalając by zdarzenia rozwijały się tak, jak sobie tego życzyła. W tej chwili żałowałam, że
powiedziałam jej o powrocie niektórych mocy mężczyzn. Gdyby nie wiedziała, że moc
Doyle’a powróciła, to konkretne przedstawienie mogłoby poczekać.
Doyle odepchnął się od drzwi, ślizgając się przez środek sali, ale się nie zmienił. Po
prostu szedł do nas, podczas kiedy cały dwór patrzył, najpierw w milczeniu, potem w
narastającym mruczeniu na wpół słyszalnych komentarzy i śmiechu. Ale w tym czasie Doyle
doszedł już do podium, królowa popatrzyła krzywo na niego.
Uklęknął przed podium, bardziej przed jej tronem niż moim. To było w porządku, to był
jej dwór.
324
- Myślę, że mój dom ma wystarczająco mocy, by przejść przez salę tronową, moja
królowo -powiedział Maelgwn. Nie śmiał się jawnie, ale słychać było śmiech w jego głosie.
- Proszę o pozwolenie na oddanie mojej broni na przechowanie.
- Dlaczego powinnam dawać ci pozwolenie na cokolwiek, Ciemności. Zawiodłeś mnie
już raz tej nocy.
- Wiele zaczarowanych przedmiotów, które utraciliśmy wiele lat temu, zaginęło podczas
zmiany formy – odpiął swój pas przy którym miał przypięte dwa sztylety oraz rękojeść
czarnego miecza. Sztylety nazywały się Nacięcie i Zakąska (Snick i Snack). Kiedyś miały
inne imiona, ale nigdy ich nie słyszałam. Uderzały zawsze w cel, do którego były wyrzucone.
Miecz nazywał się Czarne Szaleństwo, Bainidhe Dub. Jeżeli jakaś ręka poza Doyle’m starała
się go chwycić, mógł sprowadzić na tę osobę trwałe szaleństwo. Chociaż może było to
legendą. Widziałam tylko raz tę broń użytą przeciwko Bezimiennemu. Nie dało się widzieć
całej jego mocy w jednej bitwie. Doyle odpiął paski podtrzymujące kaburę na ramionach, z
bardzo nowoczesnym pistoletem. Odpięta kabura zwisała luźno na ramionach.
Klęknął z pasem na kolanach.
- We Wschodnich Ziemiach nie miałem na sobie broni, kiedy zmieniałem formę. Ale
wszystko, w co byłem ubrany, znikło i nie pojawiło się z moim powrotem do ludzkiej postaci.
Wolałbym nie ryzykować utraty tych ostrzy. – Mówił powoli i tylko ci, którzy stali najbliżej
mogli go słyszeć.
Złość królowej opadła pod przezornością Doyle’a.
- Mądry jak zawsze, moja Ciemności. Rób jak uważasz.
Podniósł się na nogi i wszedł na stopnie, niosąc w ręku pas i broń. Potem zrobił coś,
czego nigdy wcześniej nie zauważyłam. Złożył pocałunek na jej policzku. Byłam
wystarczająco blisko, by kątem oka widzieć, że coś szepcze do jej ucha. Jedyną reakcją
Andais był pełen wiedzy uśmieszek. Pozostawił wrażenie, że Doyle wyszeptał coś
nikczemnego do jej ucha.
Przesunął się do mnie i złożył taki sam delikatny pocałunek na moim policzku. W jednej
chwili musiałam zdecydować, co powinna pokazać moja twarz, ale nie byłam tak dobrą
aktorką jak moja ciotka. Zdecydowałam, że jeżeli nie mogę ukrywać uczuć na mojej twarzy,
powinnam ukryć twarz.
- Nerys cuchnie zaklęciem. – Wyszeptał do mojego ucha.
Odwróciłam moją głowę w jego stronę, więc moja twarz przytuliła się w zagięcie jego
szyi. Wciągnęłam bogaty zapach jego skóry, jego ciepło i ukryłam mój szok. Nerys nie było
na mojej liście prawdopodobnych sprawców.
325
Była po prostu Nerys – co oznaczało „Pan” lub „Pani” – i chociaż była głową własnego
domu, utraciła tyle magii, że oddała swoje prawdziwe imię i przybrała coś, co było bardziej
tytułem niż imieniem. Ale nie była politykiem. Ona i jej dom były najbliższe neutralności ze
wszystkich szesnastu domów Dworu Unseelie. Nerys i jej ludzie nie lubili Cela czy
kogokolwiek. Oddawali sprawiedliwość królowej, ale nic ponad to. Byli ostrożni i trzymali
się siebie, a byli wystarczająco potężni by trzymać się z daleka. Atak na królową był tak
pochopny, tak niepodobny do Nerys. Gdyby ktoś inny powiedział mi o tym, pewnie
wątpiłabym, ale nie wątpiłam w Doyle’a. Cieszyłam się, że moja twarz była ukryta przy jego
szyi, ponieważ nie mogłam ukryć zaskoczenia.
Zdaje się, że to rozumiał, ponieważ oparł się o mnie, dopóki nie dotknęłam delikatnie
jego ramienia, dając mu do zrozumienia, że moja twarz jest już politycznie poprawna.
Wolałam nie patrzeć na Nerys i jej ludzi. Wolałabym nie wydać, że wiem, zanim nie
przyjdzie na to czas.
Odsunął się ode mnie, jego czarne oczy pytały bez słów, czy byłam na to gotowa.
Skinęłam lekko głową i uśmiechnęłam się. Byłam jego kochanką, ale to nie uczyniło mojego
uśmiechu bardziej lubieżnego, niż był uśmiech królowej. Położył swoje ostrza na moich
kolanach, rezygnując z pozorów, że cofnie się do królowej. Oczywiście, nie wierzyłam
żadnemu ze strażników, może poza Eamonem, oni musieliby przekazać swoją najbardziej
wartościową broń w ręce królowej. Dla niektórych z nich minęły lata odkąd pozwoliła im
zatrzymać resztki swojej własnej magii. Woleli nie dawać jej z powrotem swojej broni, ze
strachu, że mogłaby ją zatrzymać. W tej chwili Doyle pokazał mi nie tylko swoje zaufanie,
ale to, że to zaufanie mogę z nim dzielić, a nie tylko po prostu je od niego brać.
Wyciągnął broń z kabury i podał ją Mrozowi.
- To dobra broń - powiedział.
Mróz uśmiechnął się.
- I ciężko wrócić do faerie. – powiedział Rhys.
Doyle skinął głową.
Zastanawiałam się przez chwilę, czy Doyle był gotowy do demonstracji. Stanął na
najbardziej odległym krańcu podium, zaczął biec i skoczył w powietrze. Przez chwilę
przysłoniła go czarna mgła, która zafalowała i już leciał ponad dworem z wielkimi
opierzonymi skrzydłami, tak czarnymi jak jego skóra.
Rozległy się westchnienia i okrzyki zadowolenia, jakby część dworu cieszyła się
przedstawieniem. Czarny orzeł okrążył salę, podleciał do środka pokoju i zaczął lądować na
podłodze, ale zanim te wielkie pazury dotknęły ziemi, skrzydła wydawały się rozpływać we
326
mgle i wielkie czarne kopyta uderzyły w kamienie i paradowały koło stołów. Wielki czarny
ogier podszedł do stołu Maelgwn’a i popatrzył na Pana Wilków czarnymi oczami Doyle’a.
Mgła pojawiła się znów, czy to raczej koń stał się czarną mgłą i koń rozpłynął się zamieniając
się w czarnego psa, którego widziałam już wcześniej. Ogromny pies dyszał na Maelgwn’a.
Nawet siedząc pies był wystarczająco duży by patrzeć ponad stołem w oczy Maelgwn’a.
Pan Wilków wykonał ruch, coś pomiędzy skinięciem i ukłonem. To zdawało się
zadowolić psa, ponieważ przeszedł w kierunku podium. Wielkie łapy uderzyły w stopnie i
pies podszedł by usiąść obok mnie. Usiadł obok poręczy mojego tronu, a ja zaczęłam gładzić
bezwiednie delikatne psie futro.
Pojawiła się mgła i poczułam zimno pachnące deszczem z głębi lasu. Moja ręka
zamrowiła od magii, kiedy ciało Doyle’a rosło i zmieniało się. Tym razem, inaczej niż było to
w Kaliforni, nie czułam kości i ciała prześlizgującego się. Nawet z moją ręką zagubioną w
czarnej mgle, czuć było światło i musowanie, jak szampan, czy elektryczność muskającą moją
skórę. I już po chwili Doyle klęczał przy moim tronie w swojej ludzkiej formie, nagi, z
długimi czarnymi włosami opadającymi ciemną falą do jego stóp.
Moja ręka była nadal na jego twarzy, pieszcząc jego policzek, jak wcześniej pieściła
psa. Chciałam powiedzieć mu komplement, ale nie śmiałam odezwać się przy dworze, by nie
dowiedzieli się, że nigdy wcześniej nie widziałam takiej łatwej zmiany.
- Bardzo imponujące - powiedział Maelgwn i w jego głosie nie było nic poza powagą. –
Nie pamiętam, żebyś był ptakiem.
- Nie byłem - powiedział Doyle.
- Więc odzyskałeś, to co utraciłeś i poza tym dostałeś dodatkowo nowe moce.
Doyle skinął głową, moja ręką nadal pieściła jego opadające włosy.
- Jak stał się ten cud? – zapytał Maelgwn.
- Przez pocałunek - powiedział Doyle.
- Pocałunek - powtórzył Maelgwn. - Co to znaczy?
- Znasz pocałunek - odezwał się Rhys zza mnie - po prostu zaciskasz swoje wargi…
- Wiem, co to jest pocałunek - przerwał Maelgwn. – To, czego nie wiem, to jak
pocałunek przyniósł Ciemności taką zmianę.
- Powiedz im, czyj pocałunek przywrócił ci twoje moce - powiedział Andais.
- Pocałunek Księżniczki Meredith – powiedział Doyle nadal klęcząc przy moim krześle,
nadal z moją ręka igrającą w grubym cieple jego włosów, łaskoczącą jego kark.
- Kłamstwo - dobiegło od Miniver, która była głową swojego własnego domu. Była
wysoką blondynką i pasowałaby do Dworu Seelie, ponieważ kiedyś była jego częścią.
327
Dołączyła do Unseelie i wywalczyła sobie swoją pozycję mocą, aż dominująca wysoka
piękność stała się głową swojego własnego domu na ciemnym dworze. To, że wolała zasady
Dworu Unseelie, niż wygnanie do świata ludzi, oznaczało, że Dwór Seelie nigdy nie
zaakceptuje jej powrotu. Jej wygnanie z błyszczącego tłumu, będzie już wieczne. Czasami
pozwalają wrócić komuś, kto błąkał się pomiędzy ludźmi, ale kiedy wejdzie się na ciemny
dwór, jest się uważanym za nieczystego.
Stała przed swoim tronem, coś lśniącego w jej żółtych warkoczach wyślizgiwało się na
sukienkę z błyszczącego, złotego materiału. Złote kółeczko ozdabiało jej brew, ponad
idealnym łukiem brwiowym i oczami w trzech odcieniach niebieskiego. Nigdy nie przybrała
ciemnych kolorów, ulubionych przez Andais i jej dwór. Miniver ubierała się jakby
spodziewała się wejść na inny dwór.
- Czy coś mówiłaś, Miniver? – powiedziała Andais i jedynie przez opuszczenie
wszystkich tytułów, obrażała złotą postać. To było ostrzeżenie. Znaczyło, siadaj i zamknij się.
- Powiedziałam i mówię znów, to jest kłamstwo. Śmiertelnik nie może doprowadzić
kogoś do jego mocy.
- Jest księżniczką sidhe, a to sprawia, że jest kimś więcej niż zwykłym śmiertelnikiem -
powiedziała Andais.
Miniver potrząsnęła głową sprawiając, że jej ciężkie żółte warkocze prześlizgnęły się po
złocie jej sukni.
- Jest śmiertelniczką, a ty powinnaś utopić ją, jak miała sześć lat, tak jak próbowałaś. To
słabość twojego brata, że cię powstrzymał.
Mówiła tak, jakbym jej nie mogła usłyszeć, jakbym nie siedziała tutaj, żywa, w tym
samym pokoju co ona.
- Mój brat, Essus, powiedział mi kiedyś, że Meredith byłaby lepszą królową, niż mój
własny syn Cel. Nie wierzyłam mu.
- Ostatecznie Cel nie jest śmiertelny - powiedziała Miniver.
- Ale Cel nie doprowadził do powrotu chociażby kropli mocy, którą utraciliśmy. Ani ja.
– powiedziała Andais i nikt się z nią nie sprzeczał. To nie była część przedstawienia.
- Więc każesz nam wierzyć, że ta półkrwi śmiertelniczka zrobiła to, czego nie dokonał
sidhe pełnej krwi?
Miniver wskazała na mnie dramatycznym gestem, ale ten szeroki ruch sprawił, że jej
idealna suknia rozpruła się i można było zobaczyć jej niebieską bieliznę. Czasami, kiedy
żyjesz prawie wiecznie, wydaje ci się, że niektóre rzeczy też tak mogą.
- Ta obelga nie może zasiąść na tronie, Królowo Andais.
328
Pomyślałam, że „obelga” to trochę za ostro, ale nic nie powiedziałam, bo w pewien
sposób to nie mnie wyzwała, ale królową.
- Ja mówię, kto może, a kto nie może usiąść na tronie na tym dworze, Miniver.
- Twoja obsesja na temat dziedziczenia monarchii przez twoją własną linię krwi, będzie
śmiercią dla nas wszystkich. Widzieliśmy wszyscy, co stało się podczas pojedynku, kiedy
jedno z nas dzieliło krew z tym czymś. Stali się śmiertelni, przez chorobę, którą niesie jej
krew.
- Śmiertelność nie jest chorobą - powiedziała cicho Andais.
- Ale zabija jak ona. – Miniver rozejrzała się po dworze i wiele twarzy obróciło się do
niej. Wielu pokazywało swoim milczeniem, czy skinięciem głowy, że się z nią zgadzają. Oni
również martwili się o moją krew.
- Kiedy ta śmiertelniczka stanie się królową, będziemy zobowiązani przez honor, by
wziąć od niej jej przeklętą krew, która nas do niej przywiąże. Wziąć przeklętą krew, jak
bierzemy przy pojedynku. – Miniver patrzyła na Andais, na jej twarzy było coś bliskiego
błagania. – Nie widzisz, moja królowo, że jeżeli weźmiesz jej krew między nas i przywiążesz
nas do jej śmiertelnego zagrożenia, wtedy możemy stracić swoją nieśmiertelność?
Przestaniemy być sidhe.
Nerys wstała i odezwała się.
- Przestaniemy być czymkolwiek.
Wstało trzech, potem czterech arystokratów z innych domów Unseelie. Stali i
pokazywali swoje poparcie dla tego, co powiedziała Miniver. Sześć domów z szesnastu stało
przeciwko mnie. To było coś, czego nie przewidzieliśmy. Czego ja nie przewidziałam.
Doyle siedział bardzo nieruchomo pod moją ręką. Wszyscy moi ludzie stali bardzo
nieruchomo, za wyjątkiem goblinów przy moich stopach i Czerwonych Kapturów za moimi
plecami. Inni nieśmiertelni nie rozumieją niektórych rzeczy dotyczących sidhe, tak jak sidhe
nie rozumieją innych rzeczy, które dotyczą goblinów.
- Ja mówię, kto będzie moim następcą - powiedziała Andais - chyba że wyzwiesz mnie
na osobisty pojedynek, Miniver, Nerys, wy wszyscy. Z radością będę walczyć z każdym po
kolei, a to zakończy tę sprzeczkę.
Miniver potrząsnęła głową.
- Twoja odpowiedzią na wszystko jest śmierć lub przemoc, Andais. Doprowadziło to
nas do tego, że jesteśmy bezpłodni, bez mocy, ale naszej nieśmiertelności nie możesz nam
odebrać.
- Więc wyzwij mnie, Miniver. Uczyń siebie królową, jeśli potrafisz.
329
Gdyby gniew Miniver mógł przelecieć przez pokój i uderzyć Andais, królowa zginęłaby
gdzie stała, ale gniew Miniver nie był takim rodzajem mocy. Dni, kiedy istoty magiczne
mogły zabijać po prostu przez gniew, minęły wieki temu.
Andais spojrzała na Nerys.
- A ty, Nerys, chcesz być królową? Chcesz tego wystarczająco, by wyzwać mnie na
pojedynek? Pokonaj mnie i możesz być królową.
Nerys stała tam po prostu, patrząc swoimi trójkolorowymi oczami, będącymi niemalże
lustrzanym odbiciem oczu królowej. Długie, czarne włosy Nerys opadały w serii
skomplikowanych warkoczy zawieszonych jak ciężka peleryna na jej plecach. Jej suknia była
biała, z czernią na brzegu, pasku i koronce na jej nadgarstku. Wyglądała na chłodną i
opanowaną. Nie można było wyczuć w niej złości, od której drżała Miniver.
- Nigdy nie zamierzałam wyzywać Królowej Powietrza i Ciemności na pojedynek. To
byłoby samobójstwo. – Jej głos był cichy i w jakiś sposób ciemny. Ale nie było w nim
słychać gniewu, niczego, co można by uznać za wykroczenie.
- Ale atakowanie mnie w sekrecie, w zamachu, to nie będzie samobójstwo, nieprawdaż?
– uśmiech Andais nie był miły. – Nie, jeśli nie dasz się złapać.
Nerys po prostu stała, patrząc na tron, bez śladu strachu, paniki, czegokolwiek. Jeżeli
Andais chciała przestraszyć Nerys, by się przyznała, nie udało się. Nerys zamierzała zmusić
Andais by przedstawiła dowód. Czy nie rozumiała, że mamy dowód? Czy myślała, że po
śmierci Nuline jest bezpieczna?
- Zamach to wspaniały interes, tak długo jak nie jesteś odkrytym. – Andais spojrzała w
dół na rząd stojących arystokratów. Myślę, że nie chodziło tylko o Nerys, ale o wiele rzeczy
które były z tym powiązane
.
Miniver zaczęła przesuwać się przez ludzi do miejsca pomiędzy jej stołem i następnym.
Niektórzy z jej ludzi dotykali jej ramienia, ale potrząsnęła głową i pozwolili jej przejść.
Przeszła pomiędzy stołami.
- Chcesz coś powiedzieć, Minier? - zapytała Andais.
- Wyzywam księżniczkę Meredith na pojedynek - jak na kogoś, kto wydawał się zły,
była dziwnie spokojna, kiedy to mówiła.
Ludzie przy jej stole zawołali nie, nie rób tego. Zignorowała ich, trzymając swoją twarz
Seelie skierowaną w stronę podium. Nie patrzyła na mnie, tylko na Andais. Prosiła o moje
życie, ale nie mnie o to prosiła.
- Nie, Miniver, to nie będzie tak proste. Księżniczka przeżyła już jeden zamach na swoje
życie tej nocy. Nie potrzebujemy dwóch.
330
- Wolałabym, żeby moje zaklęcie zadziałało wcześniej, ale jeżeli nie zginęła na
odległość, więc muszę to zrobić tutaj i teraz.
Moja twarz nic nie wyrażała, ponieważ potrzebowałam kilku sekund by doszło do mnie,
co powiedziała. Andais wyglądał na rozweseloną, jej oczy błyszczały.
Doyle wstał, przesuwając się przede mnie. Moi inni strażnicy przesunęli się osłaniając
mnie od jej strony. Mogłam spoglądać pomiędzy nimi i widziałam jak więcej uzbrojonych
strażników okrążyło Miniver w półokręgu. Wydawała się być bardzo pewna siebie.
- Czy przyznajesz się przed całym zgromadzonym dworem, że starałaś się dokonać
zamachu na Księżniczkę Meredith wcześniej tej nocy? – zapytała Andais.
- Tak. – powiedziała Miniver, jej głos przeszedł przez pokój, poza tym, skoro najgorsze
się już stało, nie potrzebowała więcej swojego gniewu.
- Zabierzcie ją do Korytarza Śmiertelności i pozostawcie dodatkowe straż.
Zaczęli zbliżać się do niej.
- Rzuciłam wyzwanie. Na to wyzwanie muszę mieć odpowiedź, zanim zacznie się moja
kara. Takie jest nasze prawo. – Myślę, że strażnicy wyprowadziliby ją, ale rozległy się inne
głosy.
- Godne pożałowanie jest to, że muszę zgodzić się z takim niezaprzeczalnym
zbrodniarzem - powiedział Afagdu. – Lady Miniver na rację. Wyzwała księżniczkę, a na to
wyzwanie musi być odpowiedź, zanim jakiekolwiek działanie w związku z jej zbrodniami
zostanie podjęte.
Galen odezwał się zza mnie.
- A więc starała się zamordować Merry wcześniej, nie powiodło się, to teraz próbuje
znów. Nie wydaje mi się.
- To jest nasze prawo.
Doyle wyciągnął rękę, chwyciłam ją przytulając moją twarz do nagiej linii jego biodra.
Nerwowy dotyk.
- Nie - powiedziała Andais - młody rycerz ma rację. Pozwolenie jej na kontynuowanie
tego pojedynku to nagroda za próbę zamordowania następcy tronu. Taka zdrada nie może
zostać nagrodzona.
- Kiedy to Cel i jego sprzymierzeńcy wyzywali księżniczkę ciągle i ciągle, nie
interweniowałaś - powiedziała Nerys. – Byłaś bardziej niż chętna, żeby Meredith brała w tym
udział, kiedy to twój syn stał za pojedynkami. Wszyscy wiedzieli, że Cel chce jej śmierci.
Meredith robiła, co tylko mogła, by nie dawać nikomu pretekstu, ale mimo to sidhe, jeden po
drugim, znajdowali wymówki by ją wyzywać. Kiedy śmiertelnik jest wyzywany na pojedynek
331
po pojedynku przez nieśmiertelnych sidhe, czy to nie jest inna nazwa na spisek mający na
celu dokonanie zamachu?
Andais potrząsnęła głową, nie tak, jakby się nie zgadzała, ale jakby nie chciała słuchać.
- Wyprowadzić Miniver, teraz!
- Nikt nie jest ponad prawem, poza samą królową, a księżniczka nie jest jeszcze
królową. – Odezwał się inny lord, który wstał, kiedy Miniver wygłaszała swoją tyradę
przeciwko mojej śmiertelności.
- Ty również odwracasz się przeciwko mnie, Ruarc? – zapytała Andais.
- Przemawiam za prawem, nic ponadto - powiedział.
- Nie powstrzymywałaś pojedynków wcześniej - powiedziała Nerys.
- Robię to teraz - odrzekła Andais.
- Czy mówisz, że Meredith jest za słaba, by obronić swoje roszczenia do tronu? –
Zapytał Afagdu.
- Jeżeli to jest prawda - powiedziała Nerys - to pozwól jej objąć tron, kiedy będzie
królową, będziemy mogli wyzwać ją i jeśli odmówi, będzie zmuszona do wyrzeknięcia się
korony.
Przemówił Maelgwn, a on, podobnie jak Afagdu nie był jednym z tych arystokratów
którzy stali.
- Księżniczka Meredith musi walczyć teraz lub później, królowo. Zbyt wiele domów
straciło do niej zaufanie. Musi walczyć by je odzyskać, lub nigdy nie będzie królową.
- Nie straciliśmy zaufania - powiedziała Miniver zza ściany strażników. – Nie można
utracić tego, czego nigdy się nie miało.
Ręka Doyle’a naprężyła się, owinęłam ramię dookoła jego pasa. Byłam wcześniej w
pułapce naszego prawa. Prawdopodobnie znałam prawo dotyczące pojedynków lepiej niż
ktokolwiek, ponieważ szukałam w nim kruczków trzy lata temu. Zanim zostałam zmuszona
uciec ze dworu przez ciągłe pojedynki. I wszyscy wiedzieli, że to Cel stał za nimi. Jeżeli ktoś
inny starał się mnie znów zabić, to i tak dobrze było usłyszeć prawdę o Celu powiedzianą na
głos przed całym dworem.
Trzymałam się Doyle’a. W dziwny sposób zdałam sobie sprawę, że byłam dokładnie w
tym samym miejscu, w którym byłam trzy lata temu. Lata temu uznałam, że następny
pojedynek będzie moim ostatnim i oto byłam tu, znów wyzwana. Wyzwana nie tylko przez
sidhe, ale przez głowę całego domu.
Były trzy sposoby, by zostać głową domu. Można to stanowisko odziedziczyć, można
być na nie wybranym, można wyzywać innych z domu, jednego po drugim, aż pokonasz
332
wszystkich i przyznają, że jesteś lepszym wojownikiem, więc nie będą stać ci na drodze.
Zastanawiałam się, jak Miniver zdobyła swoją pozycję na naszym dworze?
Miniver była jednym z ostatnich arystokratów Seelie, którzy poprosili o przyłączenie się
do naszego dworu. Poczekała kilka dni, aż zorientowała się, którzy arystokraci będą
najbardziej szanować jej magię, potem wyzywała ich jednego po drugim. Pięć pojedynków
później szanowali ją i ofiarowali jej posłuszeństwo.
Jako wyzwana mogłam wybrać broń. Zanim doszłam do swojej mocy, wolałam
wybierać noże lub pistolety, kiedy były jeszcze dozwolone, ale teraz moja ręka mocy była
doskonała na to wyzwanie. Przed walką każdy nacinał swoje ciało i próbował krwi
przeciwnika. Małe cięcie to wszystko, co ręka krwi potrzebowała. Problemem było, że jeżeli
wybiorę magię, a Miniver nie wykrwawi się na śmierć wystarczająco szybko, może mnie
zabić.
Odezwałam się z twarzą przyciśniętą do skóry Doyle’a.
- Sidhe nigdy nie wyzywają na pojedynek na śmierć. Jakiej krwi żąda?
Głęboki głos Doyle’a przeciął szepty.
- Księżniczka pyta, jakiej krwi dotyczy wyzwanie?
Głos Miniver rozległ się czysty i dziwnie triumfujący, jakbyśmy byli głupcami, że
pytamy.
- Do trzeciej krwi, oczywiście, gdybym mogła żądać pojedynku na śmierć zrobiłabym
to. Ale nieśmiertelna sidhe nie może umrzeć, o ile nie zostanie skażona krwią śmiertelnika.
Wstałam, z jedną ręka nadal owiniętą dookoła pasa Doyle’a. Mężczyźni rozstąpili się
jak kurtyna, przez którą mogłam widzieć Miniver
.
Strażnicy dookoła niej zrobili to samo,
chociaż ona nie była przytulana przez nikogo. Nie, stała tam wysoka, prosta i pełna tej
okropnej arogancji, tej pewności, która zawsze była największą słabością sidhe.
- Jeżeli wypijesz mojej krwi, Miniver i moja krew naprawdę sprawi, że staniesz się
śmiertelna, wtedy ryzykujesz prawdziwą śmierć.
- Jestem zadowolona z każdego rozwiązania, Meredith. Jeżeli zabiję cię, a wierzę, że tak
będzie, wtedy nie będziesz mogła zająć tronu i zanieczyścić tego dworu swoją śmiertelnością.
Jeżeli ty w jakiś dziwny sposób zabijesz mnie, zadając mi prawdziwą śmierć, wtedy moja
śmierć pokaże reszcie dworu, jaki czeka ich los, jeżeli zostaniesz naszą królową i podzielą się
z tobą krwią. Jeżeli przez moją śmierć lub życie mogę powstrzymać twoją śmiertelność od
szerzenia się przez Unseelie jak przekleństwo, będę bardziej niż zadowolona.
- Lady Miniver, ona teraz włada ręką krwi - odezwał się jeden z arystokratów z jej
dworu.
333
- Jeżeli jest tak zuchwała, by wybrać magię przeciwko mnie, wtedy umrze jeszcze
szybciej. Nie może wykrwawić mnie na śmierć z tych trzech cienkich nacięć, nie, zanim ja
nie zamorduję jej. – Stała tam, całkowicie pewna siebie i gdybym miała tylko pierwszą część
mocy w ręce krwi, miałaby rację. Ale mogłam powiększyć te trzy cienkie nacięcia, wylewając
jej krew tysiąc razy szybciej. Jeżeli przetrwam wystarczająco długo, dopadnę ją.
334
Rozdział 33
W walkach Unseelie nie ma sekundantów. Kiedy jeden z walczących nie może dalej
walczyć, walka kończy się. Nie ma sekundantów by sprawdzili broń i pomścili cię. Ale
możesz wybrać tego, kto będzie dzierżył ostrze, które przyciągnie twoją krew dla przysięgi.
Doyle pożyczył wstążkę by związać swoje czarne włosy i odsłonić twarz. Położył
czubek noża na mojej dolnej wardze, ostrze jego noża na delikatnej skórze moich ust. Był
szybki, ale to i tak bolało. Jak zawsze, kiedy przecinasz wargę. Przypieczętowanie przysięgi
krwi jest pocałunkiem, tak mało krwi znaczy tak wiele.
Gdybyśmy walczyły tylko do pierwszej krwi, mogłybyśmy nosić pancerz, to właśnie
dlatego pierwsze nacięcie było na twarzy. Wszystko, co musisz zrobić, to zdjąć hełm i możesz
być skaleczona. Utulił moją rękę w swojej, odsłaniając nadgarstek, by móc przyłożyć ostrze.
Znów zrobił to szybko, ale tym razem bardziej bolało, bo to było większe nacięcie. Nie
głębsze, ale dłuższe. Krew pojawiła się w nacięciu i zaczęła spływać powoli po mojej skórze.
Znów, gdyby walka była do drugiej krwi, można byłoby zatrzymać pancerz, ale trzecia
krew znaczyła, że nie ma pancerza. Nie ma żadnej ochrony, poza własną skórą i ubraniem,
jakie nosisz.
Doyle dotknął ostrzem wgłębienia w moim gardle i zrobił cienkie, ale mocne nacięcie.
Nie mogłam widzieć, kiedy krew spłynęła, ale mogłam poczuć pierwsze sączenie się wilgoci,
kiedy krew zaczęła spływać w dół mojej szyi.
Wszystkie trzy nacięcia bolały, ostro i natychmiast, co było dobre. Wiedziałam z
doświadczenia, że jeżeli jakieś cięcie zamknie się przed końcową częścią rytuału, ostrze
Miniver znów otworzy moje rany. Nie chciałam tego. Nawet jeżeli nie znałam przeciwnika,
nie chciałam dawać mojego ciała pod ostrze wroga. Kiedyś, kiedy Galen dzierżył ostrze,
zranił mnie za delikatnie i dwie rany zamknęły się za wcześnie. Przyjaciele Cela prawie
odcięli mi nadgarstek.
Spojrzałam w ciemną, przystojną twarz Doyle’a. Chciałam mu tak wiele powiedzieć.
Chciałam go pocałować na pożegnanie, ale nie śmiałam. Staliśmy w magicznym kręgu, który
królowa naszkicowała na kamieniach. Wewnątrz tego okręgu było poświęcone miejsce i
jeden dotyk śmiertelnej krwi może zakazić, jak udowodniłam to w innych pojedynkach. Ale
w ostatnim pojedynku, w którym zamierzałam kogoś zabić, byłam uzbrojona w pistolet. Po
pojedynku zostały one zakazane. Pomyślałam, że to nie w porządku, skoro pistolet
wyrównywał szanse. Sidhe, który zginął był cięższy ode mnie o więcej niż sto funtów
37
, miał
37
ok. 45 kg
335
dwukrotnie dłuższe nogi i ręce. Był wielkim szermierzem, a ja nie. Ale nie był strzelcem,
większość sidhe nie jest, Królowa Kruków jest wyjątkiem. Większość sidhe obawia się broni
palnej, uważając ją za jakiś rodzaj sztuczek ludzkich.
Ale dzisiaj nie będzie pistoletów. Żadnych mieczy, żadnej broni. Wybrałam magię i
Miniver była bardziej niż pewna swojego zwycięstwa. Miałam nadzieję, że jest za bardzo
pewna siebie. Była na to wystarczająco Seelie.
Stała po drugiej stronie kamieni, w swojej złotej sukni. Krew zaczęła płynąć ciemną,
cienką linią po przodzie sukni, kiedy jej szyja została zraniona. Mankiet jej sukni był
szkarłatny od krwi. Krew była tylko odrobinę czerwieńsza niż usta i tylko to pozwalało
dostrzec karmazyn spływający w dół jej brody.
Zwalczyłam chęć polizana warg, kiedy poczułam krew wpływającą po podbródku,
miałyśmy zachować krew dla drugiej.
- Czy rany są zadowalające? – Zapytała królowa z tronu, na którym siedziała,
obserwując.
Obie skinęłyśmy głową.
- Więc wymieńcie się przysięgą - głos Andais był neutralny, ale nie idealnie. Zdradzał
odrobinę złości i niepewności.
Doyle odszedł o krok, a arystokrata, który dzierżył ostrze dla Minier, zrobił to samo po
przeciwnej stronie okręgu. Zostawili Miniver i mnie twarzą w twarz na wolnej przestrzeni
kamiennej podłogi.
Stałyśmy nieruchomo, przez jedno lub dwa uderzenie serca, a potem ruszyła w moją
stronę, kroczyła, a jej spódnica rozwiewała się jak złota chmura. Ruszyłam na jej spotkanie.
Musiałam być bardziej ostrożna, ponieważ szpilki, które nosiłam, nie nadawały się do
chodzenia po starych kamieniach. Mogłam wszystko zniszczyć skręcając kostkę. Moja
spódnica była za krótka, by cokolwiek zrobić, a całe moje ubranie było nadal pokryte krwią.
Nic na mnie nie powiewało, nic nie unosiło się jak chmura.
Długa spódnica Minier wyglądała jak peleryna przy moich, prawie nagich nogach. Przez
chwilę przeciwniczka spoglądała na mnie w dół, jakby spodziewała się, że sama dokończę
rytuału, ale była o stopę
38
wyższa niż ja, więc nie było sposobu by zmniejszyć dystans bez jej
pomocy.
Stała tam z krwią spływającą w dół jej brody. Ręce miała spuszczone po bokach ciała.
W pierwszej chwili nie wiedziałam, co było źle, potem zdałam sobie sprawę, gdzie się patrzy.
38
ok. 30 cm
336
Patrzyła na moje gardło, na krew, która po nim spływała. Starała się wyglądać, jakby była
przerażona barbarzyństwem tego wszystkiego i w większości jej się to udało, ale jej oczy …
te piękne błękitne oczy, jak trzy okręgi idealnego nieba… te oczy wypełniało coś podobnego
do głodu. Pamiętałam, co Andais powiedziała: ktokolwiek utworzył zaklęcie, rozumiał jej
szaleństwo walki, jej pragnienie krwi. Ktokolwiek wykonał te zaklęcie rozumiał magię
Andais. Jak można najlepiej coś zrozumieć, poza doświadczeniem tego na sobie?
Oczy Miniver patrzyły na ranę na moim gardle, jakby to było coś cudownego i
przerażającego. Pragnęła krwi, ran, krzywd, coś ją w tym fascynowało. Ale obawiała się tej
fascynacji.
Spędziłam dużo czasu będąc po złej części hobby Andais. Wiedziałam to, z jej krwi,
seksu, przemocy, że wszystko jest splecione, że punkt gdzie jeden kończy, a inni zaczynają,
jest mglisty.
Miniver swoim działaniem i słowami nigdy nie zasugerowała, że jej moc w
czymkolwiek przypomina moc królowej. Gdyby Miniver była przepełniona tym samym
głodem, którym karmiła się Andais, miała samokontrolę świętej. Oczywiście łatwo być
świętą, kiedy jest się tak bardzo ostrożnym, że nigdy nie przyciąga się uwagi.
Podczas mojego życia Miniver zawsze opuszczała dwór, kiedy rozrywki stawały się za
bardzo krwawe. Mówiła, że jest za bardzo Seelie, by cieszyć się takim krwawym sportem.
Teraz widziałam prawdę w jej oczach. Musiała wychodzić, ponieważ była przerażona,
ponieważ sobie nie ufała. Tak jak nie ufała sobie w tej chwili.
Wiedziałam, jak to jest zaprzeczać swojej prawdziwej naturze. Spędziłam lata pomiędzy
ludźmi, odcięta od faerie i od każdego, kto mógł dać mi to, czego pragnęłam. Wiedziałam, co
się czuje, kiedy otrzymuje się to, czego się pragnie po tak długim czasie. To przytłaczające.
Czy tak czuła się Miniver?
Zmniejszyłam podległość pomiędzy nami, zawijając się w tą sztywną złotą chmurę, aż
poczułam jej nogi, jej biodra, przy moim ciele. Patrzyła na krew na moim gardle, jakby nie
było tutaj reszty mojego ciała. W końcu podeszłam wystarczająco blisko, by położyć moje
ręce na jej pasie i utrzymać się na moich wysokich obcasach.
Cofnęła się, chcąc pokazać że nie chce, żebym ją dotykała, ale to nie o to chodziło lub
nie tylko o to. Przybliżyłam się tak bardzo, że nie mogła już widzieć spływającej krwi.
- Jesteś o stopę wyższa, Miniver. Nie możemy podzielić się przysięgą, jeżeli w tym nie
pomożesz.
Spojrzała w dół, na mnie.
- Za niska by być sidhe na jakimkolwiek dworze.
337
Skinęłam głową i skrzywiłam się z bólu, urządzając przedstawienie z dotykania mojego
gardła. To bolało, ale nie tak bardzo. Obserwowała mnie dotykającej rany, obserwowała mnie
szarpiącą górę bluzki. Gdyby była mężczyzną czy miłośniczką kobiet, byłoby to wymówką,
że cieszy ją widok moich białych piersi, który jej pokazywałam, ale nie wydaje mi się, żeby to
widok moich piersi tak na nią działał. Myślę, że był to widok czysto białego ciała
pobrudzonego świeżą krwią.
Podałam jej moją rękę, tę z raną na nadgarstku.
- Chodź Miniver, pomóż mi dokonać przysięgi.
Nie mogła mi odmówić, ale w chwili, kiedy jej ręka dotknęła mojej, czując śliski dotyk
krwi szarpnęła się. To musiała być dla niej tortura, patrzeć najpierw jak karmiłam gobliny,
potem krwawe motyle.
- Jeżeli chcesz odwołać pojedynek, nie będę się sprzeczać - powiedziałam, a mój głos
brzmiał całkowicie rozsądnie.
- Oczywiście, że nie chcę, ponieważ zamierzam zakończyć twoje życie.
- Chcesz mnie wykrwawić? - Zapytałam, podnosząc nadgarstek, więc mogła widzieć jak
wiele krwi wypływało z niego. – Czy chcesz rozlać moją krew na te kamienie?
Pierwsze krople potu oszpeciły to idealne czoło. O tak, chciała to zrobić. Chciała
dokonać rzezi, do jakiej pchnęła Andais. Wlała w to wino swoje najbardziej żarliwe i ukryte
pragnienia. Gdybym pozbawiła ją tych pozorów później, w walce, mogła mnie zarżnąć. Ale
gdybym mogła pozbawić ją tych pozorów teraz, natychmiast, gdybym sprowokowała ją do
zaatakowania mnie podczas pocałunku, wtedy mogłabym uderzyć w nią bez żadnej
ceremonii. Mogłabym otworzyć to śnieżnobiałe gardło od końca do końca, i może, może
przeżyłabym to.
Miała dwie ręce mocy. Jedna działała z daleka i tej na pewno nie chciałam. Mogła
uderzać piorunami energii z dużej odległości i jedno dokładne uderzenie wystarczyłoby, by
zatrzymać moje serce, ale miała też drugą rękę. Rękę pazurów. Jeżeli położy tę szczupłą rękę
na moim ciele, to będzie tak, jakby niewidzialne pazury wyskoczyły z tych
wypielęgnowanych paznokci. Niewidzialne pazury, które mogły ciąć przez ciało jak noże,
mogły szarpać ciało bez oporu, jaki stawia metal. Doyle i Rhys obaj widzieli, jak nią walczy.
To była jej lewa ręka i jedyna, której magię mogłam przeżyć. Dlatego musiałam ją
sprowokować, by tej właśnie użyła.
Bałam się, a teraz nie było czasu na strach. Panika może mnie zabić, a co stanie się z
moimi ludźmi po mojej śmierci? Mróz powiedział, że woli umrzeć niż powrócić do Andais.
338
Byłam wszystkim, co stało pomiędzy nimi i powrotem do miłosierdzia królowej. Nie
chciałam ich zostawiać, nie w ten sposób. Nie bez nadziei na ochronę.
Potrzebowałam przetrwać. Musiałam przetrwać, a to oznaczało, że Miniver musi zginąć.
Weszłam z powrotem w chropowaty uścisk jej złotej chmury i zanim znalazłam się tak
blisko, że mogłam poczuć jej ciało przez suknię, położyłam ręce na jej pasie dla zachowania
równowagi.
Popchnęła mnie ordynarnie przed siebie, jakby chciała zrobić to tak szybko, jak tylko
jest to możliwe.
Podniosłam moją lewą rękę, tę ze świeżą raną, jakbym chciała dotknąć jej twarzy, ale
chwyciła mój nadgarstek, by mnie powstrzymać. To nie bolało tak bardzo, ale jednak
poczułam mały ból. Jęknęłam.
Jej oczy stały się trochę szersze i przycisnęła rękę do mojego nadgarstka.
Wyświadczyłam jej przysługę, wydając następny cichy dźwięk.
Mogłam widzieć jej puls skaczący pod skórą jej gardła. Lubiła takie dźwięki. Lubiła je
tak bardzo, że ścisnęła ręką mój nadgarstek i następny dźwięk był już prawdziwy.
- Ranisz mnie. – Powiedziałam bez tchu i nie udawałam.
Przycisnęła mnie ciasno do swojego ciała, wykręciła mi ręce do tyłu, więc mogła
wcisnąć się w ranę. Szarpnęła moim ramieniem, ostro i mocno jakby chciała wyrwać mi je ze
stawów.
Jęknęłam, a jej oczy stały się dzikie. Położyła drugą rękę na moim karku, zanurzając
swoją rękę w moich ociekających krwią włosach. Z jej gardła wyszedł niski dźwięk i
widziałam jej wewnętrzną walkę, obserwowałam walczącą wściekłość w jej oczach. Jeżeli to
źle oceniłam, mogłam zginąć, a ona sprawi, że to będzie bolesna i powolna śmierć. Poczułam
strach przechodzący przez moją skórę, pulsujący w mojej głowie. Nie walczyłam z nim,
ponieważ Miniver mogła czuć go we mnie, mogła czuć zapach strachu i podobał jej się.
Jej usta wisiały nad moimi, oddech z bliska pieczętował naszą przysięgę. Szarpnęła
znów moim ramieniem i krzyknęłam. Dźwięk który wydała, był prawie śmiechem, ale nie
miał w sobie nic zabawnego. Nigdy nie słyszałam czegoś takiego. Gdybym usłyszała go w
ciemności, bałabym się.
Wyszeptała prosto w moje usta.
- Krzycz dla mnie, krzycz dla mnie, kiedy będę piła twoją krew. Krzycz i nie zranię cię,
kiedy będę to robić.
339
Zawahałam się, ponieważ nie zdecydowałam, co będzie lepsze. Krzyknąć, czy sprawić,
by na ten krzyk zapracowała. Miniver podjęła decyzję za mnie. Przycisnęła usta do moich i
nie krzyknęłam, więc wycisnęła ze mnie ten krzyk.
Znów szarpnęła moje ramię i wydałam z siebie cichy dźwięk, ale nie chciała cichego.
Nie było ostrzeżenia, nie było ukłucia magii, moja lewa ręka magle została przeszyta przez
noże, pięć ostrzy przecinających moje ciało i kości. Więc krzyknęłam, krzyczałam,
krzyczałam i krzyczałam, stłumiona przez jej usta, uwięziona w jej ciele. Piła moje krzyki, jak
piła moją krew i obroniłam się.
Ból i strach zamienił się bezpośrednio w moc. Nie pomyślałam Krwaw, pomyślałam
Umieraj. Jej gardło eksplodowało, z naszymi ustami nadal przyciśniętymi razem, więc obie
kaszlałyśmy jej krwią.
Myślałam, że mnie puści, ale tego nie zrobiła. Jej ręka nadal była owinięta wokół moich
włosów i wszystko co mogła zrobić to wezwać swoją moc, a zginę. Skupiłam się na ranie na
jej nadgarstku, a ona próbowała krzyknąć przez swoje zniszczone gardło. Jej ręka odpadła od
mojej głowy, opadła prawie całkowicie rozerwana z daleka od ramienia. Już nie było głodu w
jej oczach, tylko szok i przerażenie. I panika, którą tylko naprawdę nieśmiertelni czują, kiedy
nadchodzi śmierć. Zaskoczenie zmieszane ze strachem, który czują, kiedy śmierć ich trzyma.
Odepchnęła mnie od siebie, nie mogłam utrzymać równowagi mając tylko jedno zdrowe
ramię. Ramię które ściskała za moimi plecami było nieprzydatne, zdrętwiałe i obolałe w tym
samym czasie. Nie czułam ramienia, wiedziałam, że to może lepiej.
Przez sekundę leżałam na podłodze starając się zdecydować, czy byłam za bardzo ranna
by się ruszać. Potem zobaczyłam, że zataczając się idzie w moją stronę, starając się podnieść
rękę, jakby miała kłopot z użyciem ręki mocy z rozerwanym nadgarstkiem. Musiałam zrobić
coś, zanim wymyśli jak jej użyć.
Wpatrywałam się w rozerwaną czerwoną masę, którą było jej gardło, kręgosłup lśnił
mokro w świetle. Mogłam widzieć kości obojczyka nad jej piersiami. Z takimi uszkodzeniami
nadal próbowała mnie zabić. Powinna umierać. Dlaczego nie umierała?
Przywołałam moją moc. Mogłam poczuć jak wielka kula uderza pod jej nagimi
kościami, mogłam widzieć górę jej piersi. Ścisnęłam tę moc, ścisnęłam, skupiłam się na niej.
Piorun energii podniósł włoski na moim ciele, uderzając w podłogę tuż za mną. Miniver miała
rozerwaną dłoń i próbowała uderzać energią zakrwawionym kikutem, ale miała kłopoty z
celnością.
340
Poczułam jak wielka pięść mocy uderza w jej pierś, zraniłam ją i otworzyłam tę ranę.
Rozszerzyłam palce mojej magicznej mocy i jej pierś eksplodowała rozrzucając kości, ciało i
krew, jak karmazynowy deszcz.
Swoją zdrową ręką oczyściłam oczy z krwi, więc widziałam Miniver leżącą na plecach,
jej ręka uderzała o kamienie, jakby próbowała oddychać bez gardła, bez piersi. Gdyby była
człowiekiem umarłaby. Gdyby była śmiertelna, powinna umrzeć. Ale nie umierała.
Usłyszałam z oddali głos królowej. Był bardziej odległy, niż powinien być.
- Ogłaszam, że pojedynek jest skończony. Czy ktoś się sprzeciwia?
Nikt się nie odezwał.
- Ogłaszam, że Meredith jest zwycięzcą. Czy ktoś się sprzeciwia?
Usłyszałam głos, chociaż nie mogłam go umiejscowić. To była kobieta.
- Obie leżą na ziemi. Myślę, że księżniczka jest ranna tak jak Miniver.
Zrozumiałam więc, że powinnam się podnieść. Starałam się podnieść odpychając się
zdrowym ramieniem. Świat zafalował kolorami, ale skoro napięłam ramię, mogłam usiąść.
Rozejrzałam się powoli i zobaczyłam, że to Nerys mówiła.
- Czy jesteś teraz zadowolona, Nerys? - Zapytała Andais.
- Prawo mówi, że musi opuścić okrąg własnymi siłami.
Naprawdę zaczynałam nie lubić Nerys. Podciągnęłam się na kolana i świat znów
zawirował kolorami, ale w końcu znów widziałam. Nie byłam pewna, czy mogę wstać i
wyjść. Ale jeśli nie ma się dumy, są również inne metody by się poruszać. Przeczołgałam się
na jednej ręce i za pomocą kolan. Czołgałam się w kierunku Nerys. Przekroczyłam magiczny
krąg tuż przy jej stole i za pomocą zdrowej ręki podciągnęłam się, chwytając za kraj stołu.
Patrzyłam na nią z bliska.
- Doyle - powiedziałam.
Był obok mnie, prawdopodobnie bliżej niż myślałam.
- Jestem tutaj, Księżniczko.
- Powiedz królowej, by powiedziała dworowi, co zrobiła Nerys.
Zawołał do Andais.
- Księżniczka prosi, żebyś ujawniła, co zrobiła Nerys.
Królowa zrobiła to i obserwowałam jak Nerys i wszyscy jej ludzie odsunęli się od stołu
i wstali. Nie mogli uciekać, ponieważ strażnicy pilnowali jedynych drzwi, ale po chwili
przepchnęli się tłumnie w ich stronę. Wiedziałam, że zamierzają walczyć, ale nie tak, jak
walczyła Miniver. Nie zgodnie z zasadami. Chcieli walczyć z każdym.
- Krwawe motyle - powiedziałam.
341
- Pozwól mi się zająć tobą, Meredith - Doyle zbliżył się do mnie.
- Krwawe motyle - powiedziałam znów.
Wydawał się nie rozumieć, ale nagle mała chmura skrzydlatych ludzi pojawiła się koło
mnie.
- Wołałaś, Księżniczko - powiedział jeden z nich głosem jak dzwonek.
- Oferuję wam ciało i krew sidhe.
- Twoją? – zapytała.
- Nie - powiedziałam - ich.
Była chwila, kiedy chmura motylich ciał zawahała się, potem, prawie jakby byli
jednością, opadli na Nerys i jej ludzi. To było tak niespodziewane, że krwawe motyle dostaną
kawałki ich ciała i krwi, że opadły na nich, zanim sidhe zaczęli odpychać ich i za pomocą
magii palić małe, skrzydlate stworzenia w powietrzu.
Twarz Nerys była masą czerwonego szkarłatu. Wszyscy z nich krwawili, z rąk, karków,
twarzy, piersi. Krwawe motyle dobrze wykonały swoje zadanie.
Nigdy nie zdarzyło mi się, że nie mogłam się ruszać. Szok jest cudowną rzeczą. Nawet
nie byłam ranna. Po prostu nie czułam ramienia. Ale mogłam czuć moją moc. Wyszeptałam,
Krwaw i krew zaczęła szybciej płynąć z ich ran. Takie małe ranki, tak wiele krwi.
Piekący piorun uderzył w naszą stronę, ale opancerzony rycerz był tam i przejął cios,
rozbijając posłany żar na iskry.
- Gobliny - powiedziałam i Czerwony Kaptur Jonty był już przy mnie z Ashem i
Hollym.
- Przyprowadźcie waszych braci, Czerwone Kaptury.
Jonty nie sprzeczał się, ale podszedł pod ścianę do ogromnych Czerwonych Kapturów i
razem otoczyli mnie. Zapewnili mi bezpieczeństwo, kiedy żądałam krwi Nerys i jej ludzi.
Niektórzy z nich przerywali szereg i wyciągali noże przeciwko mieczom strażników.
Myślę, że woleli raczej być pocięci, niż pójść w ślady Miniver. Niektórzy z arystokratów
klękali i wołali „Wybacz nam!”
- Chcieliście zabić mnie i sprawić, bym zamordowała swoich strażników. Na jaką łaskę
zasługujecie?
Jakaś kobieta przeczołgała się pod stołem i Doyle odsunął mnie, by mnie nie dotknęła
zakrwawionymi rękami.
- Proszę, Księżniczko, proszę, nie niszcz całego naszego domu, wszystkiego czym
jesteśmy.
- Nerys musi zginąć za to, że doprowadziła was do zdrady waszej królowej.
342
Rozległ się głos Nerys, znikła z niego cała arogancja.
- Zapłacę cenę za moje działanie, jeżeli oszczędzisz moich ludzi.
Andais zgodziła się i Nerys przeszła za swój stół, stanęła tam, gdzie Miniver i ja
zaczęłyśmy naszą walkę. Okrąg zniknął. To nie był pojedynek. To była egzekucja. Poza tym,
jak zabić nieśmiertelnego? Rozerwać go na kawałki.
Rozkazałam Ashowi by to zrobił, ponieważ potrzebowałam Doyle’a, by mnie
potrzymał, a nie chciałam prosić o to żadnego ze strażników. Ash ciął ją, jej gardło, pierś,
brzuch, aż pomyślałam, że to wystarczy. Czerwone Kaptury otoczyły ją, a krwawe motyle
krążyły ponad nią. Wezwałam rękę krwi do tych ran i rozerwałam ją jak dojrzały melon, który
upadł na ziemię. Czerwone Kaptury i krwawe motyle były zmoczone w jej krwi. Ale nadal
nie umierała.
Moje nogi nie chciały mnie dłużej utrzymywać, więc Doyle zabrał mnie. Zaniósł mnie
do królowej, płakałam, ale nie pamiętałam tego.
- Nie mogę więcej zabijać w ten sposób.
Podała mi swój miecz, Śmiertelny Strach, rękojeścią do przodu.
- Nie może ustać na tyle by go podnieść, - powiedział Doyle.
- W takim razie oddam ich twoim sprzymierzeńcom, goblinom i krwawym motylom.
Pozwolę zjeść ich żywcem, jako ostrzeżenie dla twoich wrogów.
Spojrzałam w jej oczy, mając nadzieję, że żartuje, ale nie żartowała. Wyciągnęłam rękę
po miecz i dała mi go. Doyle zaniósł mnie z powrotem z mieczem leżącym mi na kolanach.
Królowa wstała i oświadczyła swoim dźwięcznym głosem.
- Miniver wypiła krew Meredith i nie umarła od śmiertelnych ran. Zdaje się, że to obala
jej teorię, że śmiertelność Meredith jest zaraźliwa.
Po jej słowach zapadła cisza. Cisza i twarze pobladłe z szoku. Myślę, że Dwór Unseelie
otrzymał większe przedstawienie, niż się spodziewał.
- Meredith błagała mnie o zabicie obu zdrajczyń, by nie zostawiać ich, jak są.
Powiedziałam jej, że jeżeli nie zabije ich osobiście, oddam je goblinom i krwawym motylom
jako pożywienie. Będą zjedzone żywcem i niech ich krzyki odbiją się echem w uszach moich
wrogów.
Wszyscy wpatrywali się w nią jak dzieci, którym powiedziano, że potwór z pod łóżka
nadciąga by je złapać.
- Ale to nie moje zabójstwo i jeżeli księżniczka zada im prawdziwą śmierć, zanim
zostaną zjedzone przez gobliny, niech tak będzie.
343
Doyle zaniósł mnie na podłogę, potem zawahał się na chwilę, zanim postawił mnie obok
Miniver. Jej gardło zaczynało się uzdrawiać, ciało zaczynało zapełniać się. Zdałam sobie
sprawę, że mogła przeżyć te rany. W rzeczywistości ręka, którą rozerwałam, kiedy starała się
mnie zabić, znów była na wpół przyczepiona.
- Doyle - powiedziałam i wydawał się wiedzieć, o co mi chodzi, bo zawołał moich
strażników. Jeżeli Miniver uzdrawiała się, to znaczyło, że nadal jest niebezpieczna. Byłoby
głupotą dać się zabić podczas aktu miłosierdzia.
- Dlaczego potrzebujesz dodatkowych strażników, moja bratanico? – zawołała Andais.
- Ona uzdrawia się, moja królowo - odpowiedział Doyle za mnie.
- Tak, bądź ostrożna, żeby twój akt miłosierdzia cię nie zabił, Meredith. To byłby wstyd.
– powiedziała to prawie niedbale, jakby tak naprawdę o to nie dbała. – Zorientujesz się,
bratanico, że nikt tutaj nie szanuje cię za miłosierdzie.
- Nie robię tego dla ich szacunku - powiedziałam za cicho by mnie usłyszała.
- Co powiedziałaś, moja bratanico?
Wzięłam głęboki oddech i zrobiłam, co mogłam, by mnie usłyszała.
- Nie robię tego dla ich szacunku.
- Więc dlaczego? – zapytała.
- Ponieważ gdybym była na jej miejscu, chciałabym, żeby ktoś to zrobił dla mnie.
- To jest słabość, Meredith i Unseelie nie wybaczą tego. To grzech pomiędzy nami.
- Nie robię tego dla ich przyjemności czy ich kary, robię to, ponieważ dla mnie ma to
znaczenie. Nie to, co oni robią, ani to, co ktokolwiek robi, tylko to, co ja robię.
- W twoim głosie słyszę echo mojego brata. Pamiętaj, co przydarzyło się jemu, Meredith
i weź to jako przestrogę. To było prawie tak, jakby jego miłosierdzie i poczucie uczciwości
zabiło go.
Zeszła sztywno w dół po stopniach, podtrzymując swoją czarną spódnicę i wyglądała,
jakby czekała na fotografów, by pstrykali jej zdjęcia. Zawsze poruszała się przed swoim
dworem, jakby pozowała.
- Dziwne więc, Ciociu, że to twoja gwałtowność i miłość do zadawania bólu stała się
niemalże twoją zgubą.
Zeszła z ostatniego stopnia.
- Uważaj, bratanico.
Byłam za bardzo zmęczona, szok mijał i ramię zaczynało mnie boleć. Chciałam być
gdzieś, gdzie mogłabym zemdleć, kiedy będę znów czuć całkowicie swoje ramię. Pierwsze
ukłucia bólu obiecywały wiele, nic z tego nie zapowiadało się dobrze.
344
Spojrzałam w dół na Miniver.
- Życzysz sobie prawdziwej śmierci? Czy wolisz być żywa wydana goblinom?
Obserwowałam myśli prześlizgujące się przez te niebieskie oczy, niektóre złe, niektóre
dobre. Niektórych nawet nie chciałam zrozumieć.
- Co mi zrobią? – Zapytała w końcu.
Oparłam się o pierś Doyle’a i nie chciałam odpowiadać na to pytanie. Chciałam, żeby to
się już skończyło. Nie chciałam siedzieć tutaj i rozmawiać z kimś, kto niedługo umrze. Z
kimś, kto w pewien sposób był już martwy. Miniver nadal miała nadzieję w oczach, a nie
powinna mieć.
- Skoro uleczysz się, gobliny użyją cię do seksu, zanim potną cię na kawałki i zjedzą.
Spojrzała na mnie i zobaczyłam negację w jej oczach. Nie wierzyła mi. Odbudowała się,
nie tylko swoje ciało, ale poczucie siebie. Patrzyłam, jak odradza się jej arogancja. Nie
wierzyła, że taki horror może jej się zdarzyć. Wierzyła, że w jakiś sposób przetrwa, tak jak
przetrwała mój atak.
- Będziesz pragnąć śmierci na długo, zanim przyjdzie, Miniver.
- Gdzie jest życie, tam zawsze są jakieś możliwości. – powiedziała. Skóra na jej piersi
pokazała się biała i nie zniszczona, jakby to była nowa skóra, świeżo zrobiona, której nie
dotknęła krew.
Doyle pozostawił dwóch strażników przy niej i przeniósł mnie do Nerys. Nie uzdrawiała
się tak szybko, ponieważ bardziej ją poraniłam, ale uzdrawiała się.
Dałam jej ten sam wybór, który dałam Miniver.
- Zabij mnie - powiedziała Nerys.
Jej oczy podążyły do okręgu Czerwonych Kapturów, Holly’ego i Asha. Widok ich
spoglądających na nią przekonał ją, że nie chce być żywa, kiedy ją wezmą.
- Ash.
Musiałam powtórzyć jego imię dwukrotnie, zanim obrócił swoje zielone oczy na mnie.
- Weź Czerwone Kaptury i stań koło Miniver. Pokaż jej, jaki los ją czeka, kiedy
weźmiecie ją żywą w góry.
- Zostaniemy tutaj z tobą, więc jej nie dotkniemy.
Westchnęłam.
- Proszę, nie spieraj się ze mną, po prostu zrób, co trzeba.
- Jak bardzo przekonywujący mamy być? – Zapytał i widać było gniew na jego twarzy.
Odezwałam się do niego lekceważąco, a to nie był dobry ton, którym można było przemawiać
do wojownika goblińskiego, zwłaszcza do takiego, który niedługo będzie w twoim ciele.
345
Jeżeli powiem, że przykro mi, będzie to uznane za słabość, a to będzie jeszcze gorsze.
Zrobiłam jedyną rzecz, którą mogłam: chwyciłam jego rękę, nie tak mocno jak podobałoby
mi się, ale tak mocno, jak tylko byłam zdolna, czując się tak krucho.
- Ty i Holly nie musicie być wcale przekonywujący. Jesteście moi i nie zamierzam się
wami dzielić. Dopilnuj, żeby Czerwone Kaptury były przekonywujące.
Ash uśmiechnął się do mnie uśmiechem, który był równocześnie groźny i pełen
pożądania. Jakby dokonywanie rzezi było dobrym pomysłem na seks.
- Dobrze odgrywasz najważniejszą sidhe, Księżniczko. – Pochylił się nisko i prawie
wyszeptał. – Mówisz trochę bezradnym głosem. Odezwiesz się do nas bezradnym głosem?
Poczułam jak ciało Doyle’a nieruchomieje, jakby nie podobało mu się pytanie, albo to,
co oznaczało. Ale prawda to prawda.
- Może trochę bezradnym i prawdopodobnie również wspaniałymi wielkimi krzykami.
Zaśmiał się i był to ten męski dźwięk, który wszyscy mężczyźni wydają, kiedy myślą o
takich sprawach. To było prawie dodające otuchy, że wydał taki dźwięk. Mężczyzna jest
zawsze mężczyzną.
- Twoje krzyki będą słodsze od muzyki - wziął moją rękę i złożył na jej wierzchu
pocałunek. Potem poruszył się, a wszystkie Czerwone Kaptury, poza Jontym, podążyły za
nim.
Jonty spojrzał na mnie.
- Mój król nakazał mi bronić twojego ciała, nie jej. Zostałem rozproszony przez tę krew
i dopuściłem cię do niej zbyt blisko. Jeżeli ona cię zabije, nigdy nie uwolnię się od
odpowiedzialności.
To było dobrze powiedziana jak na Czerwonego Kaptura, ale nie powiedziałam tego
głośno, ponieważ sugerowałoby to, że byłam zaskoczona, że Czerwony Kaptur może mówić
dobrze.
- Musisz uderzyć śmiertelnym ostrzem stojąc na własnych nogach, Meredith -
powiedziała Andais - lub Nerys dostanie się w ręce goblinów tak jak teraz.
Prawdziwy strach pojawił się w oczach Nerys.
- Proszę - wyszeptała.
Doyle przycisnął usta do mojego ucha.
- Możesz stać?
Przesunęłam moją twarz tuż przed jego i dałam mu jedyną odpowiedź, jaką mogłam
dać.
- Nie wiem.
346
Postawił mnie na nogi i podtrzymał przez chwilę, jakiej potrzebowałam. Patrzyłam na
pierś Nerys. Byłam wystarczająco niska, by położyć czubek ostrza nad jej sercem. Moje nogi
zaczęły drżeć, ale to było w porządku. Ścisnęłam rękojeść moją zdrową ręką, wzięłam
głęboki, miarowy oddech i pozwoliłam, żeby moje ciało opadło na rękojeść miecza, wbijając
się w pierś rannej i jej nadal bijące serce. Ostrze oparło się na kościach, a potem wślizgnęło
się do środka. Upadłam na kolanach obok ciała, ze zdrową ręką nadal owiniętą wokół
rękojeści.
Oczy Nerys prawie bliźniaczo podobne do oczu królowej były otwarte i niewidzące.
Zrobiłam dla niej, co mogłam.
Z tyłu dobiegł nas krzyk.
Oparłam czoło o zdrowe ramię. Nie byłam pewna, czy dam radę stanąć na nogi. Jeżeli
królowa będzie upierać się, żebym poszła do Miniver, nie uda mi się tego zrobić.
Galen klęknął obok mnie.
- Ściągnij szpilki, Merry.
Obróciłam głowę na tyle, by zobaczyć jego twarz i uśmiechnęłam się.
- Mądrala.
Zsunął buty z moich stóp, kiedy nadal klęczałam. Zdałam sobie sprawę, że kołysałam
się na kolanach. W butach, czy bez butów, to nie wróżyło dobrze.
- Co oni jej robią?
- Bawią się - odpowiedział Doyle.
Podniosłam głowę wystarczająco, by napotkać jego spojrzenie.
- Bawią się?
Doyle i Galen wymienili spojrzenia. To mi wystarczyło.
- Zabierz mnie do niej.
Doyle podniósł mnie delikatnie, jak tylko mógł, z mieczem nadal ciągnącym się w
mojej dłoni. Czułam się tak ciężko. Najwyraźniej właśnie płaciłam za to, że umarłam raz
dzisiaj, a teraz miałam prawie rozdarte ramię. Zaczynałam wyglądać jak omdlała, w sposób,
w jaki zasypiasz po długim, ciężkim dniu.
Gobliny przesunęły się, więc cały dwór mógł widzieć, co robią. To było przedstawienie,
a co to za przedstawienie bez publiczności. Jeden z mniejszych Czerwonych Kapturów
klęczał obok Miniver. Jego palce bawiły się z uzdrawiającym się ciałem na jej piersi. Dotykał
i łaskotał jej ciało, jakby odtykał genitaliów. Jego dotyk i pieszczota wskazywały na duże
umiejętności, ale jego palce nie były między jej nogami. Jego palce były wewnątrz jej klatki
piersiowej. Pieścił czubek jej serca, jakby to mogło doprowadzić ją do orgazmu.
347
Doyle doniósł mnie do jej głowy.
- Nie pozwól, by cię tak wzięli, Miniver.
- Zabierz ich ode mnie. Zabierz ich ode mnie!
Spojrzałam na Asha i gestem nakazał wszystkim odsunąć się. Ten, który bawił się jej
ciałem odsunął się niechętnie i ścisnął jej piersi odchodząc.
Miniver leżała dysząc na podłodze, z szeroko otwartymi oczami. Patrzyła na Jontego,
nadal stojącego obok niej.
- Każ mu się odsunąć.
- Nie - odpowiedział. – Jestem jej strażnikiem i będę jej bronił. Nie jestem
zainteresowany twoim białym ciałem.
Doyle postawił mnie na nogi, ale tym razem mnie nie utrzymały. Upadłam na kolana
obok niej.
Miniver wyciągnęła do mnie swoją uzdrowioną rękę, w błagalnym geście. W ciągu
uderzenia serca zorientowałam się, że kłamała swoimi oczami i swoim ciałem. Doyle chwycił
jej rękę i odsunął ją, a piorun energii zaskwierczał, uderzając w stół po drugiej stronie sali.
Jonty uwięził jej rękę między swoimi wielkimi kolanami. Potrząsnął głową.
- Chcesz, żebym rozerwał jej rękę?
Pomyślałam, potem potrząsnęłam głową.
- Zwiąż ją i niech ją zabiorą.
- Nie - powiedziała Andais - za to, co zrobiła teraz, myślę, że powinniśmy zobaczyć jej
karę. - Królowa podeszła z szelestem czarnego jedwabiu. Spojrzała w dół na Miniver. – Jesteś
głupia. Nie rozumiesz, że sam fakt, że przeżyłaś i uzdrawiasz się, oznacza, że Meredith nie
jest już dłużej śmiertelna? Patrzyłam na jej śmierć dzisiaj i jak znów zaczęła oddychać.
Straciłaś wszystko, czym jesteś, za nic.
- Kłamstwa - powiedziała.
Andais pochyliła się w dół, dotykając twarzy drugiej kobiety, dziwnie czułą pieszczotą.
- Pragniesz krwi i przemocy. Widziałam to. Wszyscy to widzieliśmy. Starałaś się
zniszczyć mnie za pomocą tego pragnienia. Teraz zobaczymy ciebie niszczoną przez to
pragnienie.
Obróciła się do mnie.
- Widzisz teraz, Meredith? Oferowałaś jej miłosierdzie, a ona starała się zabić cię. Nie
możesz być słaba pomiędzy sidhe, nie, jeśli masz rządzić.- Dotknęła mojej twarzy, tak jak
dotknęła wcześniej twarzy Miniver. – Zapamiętaj tą lekcję, Meredith i wyrzuć miłosierdzie ze
swojego serca, lub sidhe z pewnością ci je wytną, – jej uśmiech był na wpół tęskny, na wpół
348
pełny czegoś, czego nie mogłam odczytać i prawdopodobnie nie chciałam. – Wyglądasz na
zmęczoną, Meredith. Wyciągnęła miecz z mojej ręki. – Weźcie księżniczkę do mojej sypialni
i korzystajcie z mojego łóżka jakby było wasze własne. Przyślę ci Fflur.
Skinęła ręką i sidhe ze złotymi włosami, podobnymi do włosów Minier, podeszła. Fflur
miała skórę jasnożółtą i czarne oczy. Była osobistą uzdrowicielką Andais dłużej niż
pamiętałam.
- Będzie dla mnie zaszczytem zająć się księżniczką. – powiedziała i uroczo dygnęła.
- Tak, tak - powiedziała królowa i odprawiła ją gestem, jakby to było oczywiste i Fflur
nie miała prawdziwego wyboru.
Zostały przyniesione łańcuchy i Miniver krzyknęła, kiedy ją skuto. To było zimne
żelazo i jej ręce mocy nie mogły działać, kiedy to nosiła. Gobliny radziły sobie z metalem
lepiej niż sidhe, pewnie dlatego, że metal działa na magię bardziej niż na siłę.
- Weź ją, Ciemności. Idźcie – odwróciła się i zaczęła iść w stronę tronu.
Kiedy Sholto zorientował się, że wychodzimy, podszedł do drzwi.
- Obowiązkiem sluagh’ów jest ochrona królowej, ale zgodnie z naszą umową, chronimy
również ciebie. – To było prawie przeproszenie, że nie mógł pomóc bardziej tej nocy. Sholto
jest młody jak na króla, miał mniej niż czterysta lat, to sprawia, że jest bardziej skromny niż
większość.
- Nie zawierałam dzisiejszej nocy z nikim żadnych umów - powiedziałam.
- To dobrze, wolałbym nie opuszczać boku królowej dzisiejszej nocy - Spojrzał na nią. –
Sluagh’owie stoją przy Andais, a tutaj nadal siedzą ci, którzy potrzebują przypomnienia.
Miał rację, a ja nagle okazałam się bardziej zmęczona niż zdawałam sobie sprawę. Nie
chciałam więcej polityki dzisiejszej nocy. Żadnych więcej gierek. Moje ramię pulsowało,
wysyłając szarpiący, kręcący ból przez moje ciało, jak małe noże. Mięśnie wydawały się żyć
swoim własnym życiem, tańcząc i drżąc mimowolnie. Zmusiłam się, by nie płakać z bólu, bo
to była słabość, również pomiędzy sidhe.
Fflur dotknęła lekko mojego ramienia i wydała z siebie cichy dźwięk.
- Masz rozerwane mięśnie i ścięgna. Ramię jest zwichnięte. Uszkodzenia delikatnych
tkanek są trudniejsze do uzdrowienia niż uszkodzenia kości. – potrząsnęła głową i znów
wydała ten cichy dźwięk.
- Czy uzdrowi się dzisiejszej nocy? – zapytał Ash.
Fflur spojrzała na goblina, jakby nie chciała odpowiedzieć, ale zrobiła to.
- Nie, nie dzisiejszej nocy. Jest w części człowiekiem i to sprawia, że uzdrawia się
wolniej.
349
Ash uśmiechnął się do mnie.
- Więc opuścimy cię na dzisiejszą noc, Księżniczko. Myślę, że powinniśmy zostać i
zobaczyć, co się jeszcze zdarzy dzisiejszej nocy.
- Jak sobie życzysz - powiedziałam i naprawdę nie dbałam o to, co zrobi. Dotarłam do
punktu, że mogłam skoncentrować się tylko na bólu. Nic innego nie miało znaczenia, mój
świat zawęził się tylko do bólu. Lubiłam odrobinę bólu w pewnych sytuacjach, ale tego bólu
nie mogłam obrócić w przyjemność. To tylko bolało.
Opuściliśmy wielką salę odprowadzani dźwiękami głosów, kiedy Unseelie zaczęli
szeptać między sobą. Była ciekawa jak długo będzie trwało, zanim opis dzisiejszej nocy
dotrze do uszy Króla Światła i Iluzji na Dworze Seelie. Za dwa dni miałam wziąć udział w
bankiecie na moją cześć na tym dworze. Dwa dni na uzdrowienie. Dwa dni na doprowadzenie
do końca negocjacji o sojuszu z goblinami i sluagh’ami. Dwa dni nie wydawały się
wystarczającym czasem na to wszystko.
350
Rozdział 34
Fflur była wielbicielką uzdrawiającego źródła. Przygotowała mi do wypicia kubek
zimnej, czystej wody i ból ustąpił. Rozebrała mnie i zanurzyła moje ramię w wodzie. Nie
uzdrowiło się natychmiast, ale mięśnie przestały rwać i ból przeszedł z rwącego do
męczącego. Mogłam żyć z tym bólem, mogłam z nim spać.
Pokój królowej został w międzyczasie wysprzątany. Nie wiedziałam, jak białe damy
usunęły całą tą krew, a może po prostu nie chciałam wiedzieć.
Galen pomógł mi pozbyć się reszty ubrania. Jego oczy nadal lśniły od łez, które nie
popłynęły. Pochylił się i dotknął ustami mojego czoła.
- Myślałem, że straciłem cię dzisiaj.
Sięgnęłam po niego, ale się odsunął.
- Nie, Merry, wezmę pierwszą wartę. Jeżeli mnie dotkniesz, popłaczę się, a to takie
niemęskie.
Starał się zrobić z tego żart, ale mu się nie udało. Wydawało mi się, że tu chodzi o coś
więcej niż tylko zwykłe martwienie się o to, co się stało, ale nie byłam w stanie wyciągnąć z
niego prawdy.
Doyle przeturlał swoje nagie ciało na środek ogromnego łóżka królowej. Łoże miało
rozmiar większy niż królewski. Używano nazwy rozmiar orgiastyczny, ale nigdy królowej w
twarz. Byłam śpiąca od tego, co dała mi Fflur. Powiedziała, że to pomoże mi zasnąć i
przyspieszy leczenie. Poczułam napływającą senność pochodzącą od napoju i aksamitnego
ciepła ciała Doyle’a.
Mróz pocałował mnie w czoło, to sprawiło, że otworzyłam oczy. Nie pamiętałam,
żebym je zamknęła.
- Pomogę Galenowi na warcie. Ktoś inny teraz bardziej potrzebuje snu obok ciebie. –
Wyraz jego twarzy nie był dąsający się czy dziecinny. Wyglądał, to głupio powiedzieć tak o
kimś, kto liczy sobie wieki, ale wydawało się, jakby dorósł.
Obudziłam się chwilę później, kiedy ktoś wczołgał się obok mnie, przesuwając się
ostrożnie obok mojego zranionego ramienia. Nie znałam tego ciała. Nie mogłam powiedzieć,
jak mogłam być tak pewna, ale znałam mężczyzn, z którymi dzieliłam łóżko, ich dotyk,
zapach ich skóry. To nie był jeden z nich. Otworzyłam oczy i zobaczyłam złotoskórą twarz
Adaira pochyloną nad moją.
- Królowa powiedziała, że jestem twój, jeżeli mnie zechcesz.
351
W jego oczach było coś drżącego, przestraszonego, niepewnego. Tylko Bogini wie, w
jakim nastroju może być królowa po naszym małym przedstawieniu. Nie chciałabym być przy
tym.
- Zostań z nami - wyszeptałam. – Oczywiście, zostań.
Odwrócił się ode mnie i przytulił się do mnie plecami. Przeszedł go dreszcz i dopiero po
chwili zorientowałam się, że płacze. Łóżko poruszyło się, kiedy Rhys przeturlał się na drugą
stronę Adaira, a Kitto położył się w nogach łóżka. Nicca i Sage położyli się ze skrzydłami
zwiniętymi ostrożnie na plecach. Wszyscy dotykaliśmy Adaira, dając mu do zrozumienia
naszymi rękami i ciałami, że jest bezpieczny. Zasnęliśmy wszyscy jak na wielkiej paczuszce z
ciepłych ciał i pocieszających rąk.
Dwie rzeczy obudziły mnie: Adair załkał przez sen i Doyle stał się bardzo nieruchomy
po mojej drugiej stronie. Otworzyłam oczy, ale jego ramię owinięte dookoła mojego pasa
zacisnęło się wystarczająco, by dać mi do zrozumienia, żebym się nie ruszała. Zostałam jak
zamrożona w krzywiźnie jego ciała, z Adairem obok mnie, wydającym ciche, bezsilne
dźwięki.
Królowa stała przy nogach łóżka, patrząc w dół na nas. Nie mogłam odczytać, o czym
myśli, ale wydawało mi się, że to nie były jasne myśli.
Pogłaskałam nagie plecy Adaira, aż łkanie umilkło i zasnął mocniej. Poczułam raczej,
niż zobaczyłam, że Rhys też się obudził. Myślę, że Nicca, Kitto i Sage nadal spali, ich
oddechy były głębokie.
Mróz i Galen stali przy łóżku obok niej, jakby chcieli ją chwycić, ale bali się. Jak
możesz strzec kogoś przed królową? Odpowiedź brzmi: nie możesz, nie tak naprawdę.
Patrzyła na nas i odezwała się cicho, jakby nie chciała obudzić tych, którzy spali.
- Nie wiem, komu bardziej zazdrościć. Tobie z twoimi mężczyznami, czy twoim
mężczyznom skulonym koło ciebie. Skosztowałam twojej mocy i okazało się, że jest słodka
Meredith, bardzo słodka. – Odwróciła głowę, chociaż ja nic nie słyszałam. – Eamon czeka i ci
strażnicy, których wybrałam na noc. – Spojrzała z powrotem na mnie. – Zainspirowałaś mnie
do wybrania ich więcej do mojego łóżka tej nocy.
Ciało Adaira zesztywniało obok mnie i wiedziałam, że chociaż ma zamknięte oczy,
obudził się. Udawał sen w sposób, w jaki robią to małe dzieci. Jeżeli będę udawać
wystarczająco dobrze, złe rzeczy odejdą.
Zachichotała gardłowo, a on podskoczył, jakby ten dźwięk uderzył go, chociaż
wiedziałam, że tak nie jest. Wyszła z pokoju śmiejąc się, ale nikt z nas nie uważał, żeby to
było szczególnie zabawne.
352
Zastanawiałam się, gdzie był Barinthus, Usna, Abloec, a nawet Onilwyn i Amatheon.
Przypuszczali, że są teraz moi, a to znaczyło, że powinnam ich ochraniać. Wysłałam Rhysa
by zapytał o nich. Wrócił chwilę później z nimi wszystkimi, włączając Hawthorne’a, Ivi i
Brii.
- Poprosiłem o królewskie pozwolenie na zabranie wszystkich twoich mężczyzn, a ona
dała wybór tym, których jeszcze nie pieprzyłaś. Wszyscy chcieli przyjść tutaj na noc.
Wyglądał równocześnie na rozbawionego i zmęczonego.
Barinthus popatrzył w dół na łóżko i potrząsnął głową.
- Nie, nawet to łóżko nie pomieści nas wszystkich.
Miał rację, ale i tak pomieściło się na nim więcej osób, niż myśleliśmy. W końcu każdy
znalazł sobie miejsce na noc. Leżałam z tak wieloma ciałami, z jakimi nigdy jeszcze nie
dzieliłam łóżka, kiedy dobiegł mnie głos Amatheona, gdzieś z nóg łóżka, który wydawał się
mówić za wszystkich nowych strażników.
- Dziękuję za wysłanie Rhysa, by nas odnalazł.
- Jesteście teraz moi, Amatheon, na dobre i na złe.
- Na dobre i na złe - powiedział Rhys gdzieś niedaleko.
- To nie jest ludzka ceremonia małżeńska - powiedział Mróz niedaleko drzwi. Jego głos
brzmiał trochę jak zawiedziony.
Doyle przytulił się mocniej do mnie, a ja odprężyłam się w jego uścisku.
- Małżeństwo może zakończyć się rozwodem, lub jedno z małżonków może po prostu
odejść - powiedział Doyle. – Merry bierze swoją odpowiedzialność bardziej poważnie niż
przy małżeństwie.
- Więc co - powiedziałam w ciemność. – To w biedzie i bogactwie?
- Nic o tym nie wiem - powiedział Rhys - ale nie wydaje mi się, żeby podobało mi się
być biednym.
- Dobranoc Rhys - powiedziałam.
Zaśmiał się.
Gdzieś z pobliża drzwi odezwał się Galen.
- W zdrowiu i chorobie, dopóki śmierć nas nie rozłączy.
W tych słowach było coś pocieszającego, a równocześnie złowrogiego.
Głos Onilwyna dobiegł z ciemności, wystarczająco odległy bym wiedziała, że nie zdołał
znaleźć sobie miejsca na łóżku.
- Wiec tak po prostu przywiązałaś się do nas, do naszego losu, by nas ochraniać.
353
- Ochraniać was tak, ale nie wpływam na wasze przeznaczenie, Onilwyn. Wasze
przeznaczenie, jak każdego innego, jest wasze własne. I nikt nie może nim kierować.
- Królowa mówi, że nasze przeznaczenie jest w jej rękach - powiedział tym cichym
głosem, którego używa się w ciemności, kiedy ludzie zaczynają zapadać w sen.
- Nie - powiedziałam. – Nie chcę niczyjego przeznaczenia. To za duża
odpowiedzialność.
- Czy to właśnie nie oznacza bycie królową? – zapytał.
- To oznacza, że mam wpływ na los moich ludzi, ale przy osobistych wyborach twoje
przeznaczenie należy do ciebie. Masz wolną wolę, Onilwyn.
- Naprawdę w to wierzysz? – zapytał.
- Tak - powiedziałam i wtuliłam moją twarz w krzywiznę szyi Adaira. Pachniał jak
świeżo ścięte drzewo. Mój dotyk nie sprawił, żeby się poruszył. Zastanawiałam się, co Andais
zrobiła mu poza ścięciem włosów.
- Czy monarcha absolutny, który wierzy w wolną wolę, to nie jest sprzeczne z
zasadami? – zapytał Onilwyn.
- Nie - powiedziałam, chowając twarz w skórę Adaira – nie jest. Nie jest sprzeczne z
moim zasadami. – Mój głos zaczynał ciągnąc się z potrzeby snu.
- Myślę, że polubię twoje zasady - powiedział Onilwyn, a jego głos również był ciężki.
- Zasady, tak - powiedział Rhys - ale prace domowe są do dupy.
- Prace domowe! – powiedział Onilwyn. – Sidhe nie wykonują prac domowych.
- Mój dom, moje zasady - powiedziałam.
On i kilku innych, którzy nadal nie spali, zaczęło protestować.
- Wystarczy - odezwał się Doyle - Zrobicie to, co księżniczka wam każe.
- Lub co? – zapytał głos którego nie rozpoznałam.
- Lub zostaniecie odesłani z powrotem pod czułą opiekę królowej.
Zapadła cisza, gęsta i nieco nerwowa.
- Seks musi być lepszy, niż cholernie dobry, jeżeli oczekuje się po mnie, że będę mył
okna – myślę, że to był Usna.
- Jest - powiedział Rhys.
- Zamknij się Rhys - powiedział Galen.
- No, przecież to prawda - odrzekł.
- Wystarczy - powiedziałam. – Jestem zmęczona i jeżeli mam się czuć na tyle dobrze,
by robić cokolwiek z kimkolwiek, muszę się przespać.
354
Zapadła więc cisza, przerywana tylko przez ciche odgłosy, jakie wydają ciała, kiedy
poruszają się pod prześcieradłem.
- Jak dobry? – Rozległ się głos Ivi, cichy i odległy.
- Bardzo… - odpowiedział Rhys spod drzwi.
- Dobranoc Rhys - powiedziałam - i dobranoc Ivi. Śpijcie już.
Prawie usnęłam zagubiona pomiędzy podwójnym ciepłem Doyle’a i Adaira, kiedy
usłyszałam szepty. Wiedziałam z tonu głosu, że jednym z nich był Rhys i pomyślałam, że
drugim jest pewnie Ivi. Mogłam ich okrzyczeć, ale sen owinął się wokół mnie, jak ciepły
gruby koc. Gdybym upierała się przy ich uciszaniu, nigdy nie usnęlibyśmy. Jeżeli Rhys chce
dzielić się z Ivi gawędami o seksie, niech sobie gada, o ile nie muszę słuchać szczegółów.
Ostatni dźwięk jaki słyszałam, to był zduszony i bardzo męski śmiech. Zapytałam się
następnego ranka, jakie to erotyczne gawędy opowiedział Rhys swojej męskiej widowni.
Przysiągł naszą najbardziej uroczystą przysięgą, że nie skłamał, ani nie przesadził. Wierzę
mu, ale przyrzekłam sobie nigdy więcej nie pozwolić mu zasiedzieć się przy plotkowaniu z
kimś, kto nie dzielił ze mną łóżka. Jeżeli nie będę ostrożna, da mi reputację, jakiej nikt, nawet
bogini płodności nie sprosta. Rhys mówi mi, że jestem za skromna. Odpowiadam mu, że
jestem tylko śmiertelniczką, a jak śmiertelna kobieta może zaspokoić pożądanie szesnastu
nieśmiertelnych sidhe?
- Śmiertelna? Jesteś tego pewna? – Powiedział patrząc na mnie.
Odpowiedź szczera brzmi nie, ale jak stwierdzić, czy jest się nieśmiertelnym? Mam na
myśli, że przecież nie czuję różnicy? Czy nieśmiertelny nie powinien czuć się inaczej?
Wydaje mi się, że powinien. Poza tym, jak sprawdzić teorię?