Caroline Anderson
Zacznijmy od nowa
Rozdział 1
Nick Davidson był samotny.
Nie to, że sam. Do tego już przywykł. Był sam od lat, odkąd uznał klęskę
swojego fatalnego małżeństwa.
Teraz po raz pierwszy czuł się samotnie. I to jeszcze nie wszystko. Jego duma
leżała w gruzach.
Zawsze był przekonany, że gdyby naprawdę chciał, odzyskałby Jennifer.
– Cóż, stary, byłeś w błędzie – mruknął do siebie.
Powiódł wokół obojętnym spojrzeniem.
Typowy pokój w typowej przyszpitalnej rezydencji – czysty, nieciekawy,
nieokreślony. Przypominał pokój w Audley, gdzie spędził ostatnie dwa miesiące,
próbując swoich szans u Jennifer.
Strata czasu. W Wigilię Bożego Narodzenia wyszła powtórnie za mąż, za
człowieka, dla którego Nick, wbrew swoim chęciom, żywił najwyższy szacunek. A
Tim, syn Nicka, zamieszkał z nimi. To bolało. Wszystko inne – ona u boku
Andrew, miłość w jej oczach, gdy składali sobie przysięgę – wbrew obawom Nicka
właściwie nie bolało. Tylko Tim.
Zamrugał oczami, próbując skupić się na oględzinach pokoju, który co najmniej
na kilka miesięcy miał stać się jego domem. Potem albo dostanie tę pracę na stałe,
albo ruszy dalej.
Dom. Zbyt szumna nazwa dla tej pustawej ciasnej celi. W dodatku dusznej.
Wszystkie one były albo za gorące, albo za zimne. Otworzył okno.
Był przenikliwie zimny wieczór sylwestrowy. Na kwadratowym dziedzińcu,
wokół zamarzniętej fontanny, śpiewała i tańczyła grupka wczesnych balowiczów.
Jak tak dalej pójdzie, pomyślał zgryźliwie, o jedenastej będą już nie do użytku i
stracą to, co najlepsze.
Zamknął okno, żeby nie słyszeć ich śpiewów i rzucił się na łóżko. Sprężyny
zaprotestowały głośnym jękiem.
O, nie! Jeszcze w dodatku łóżko, które nie da mu zmrużyć oka!
W korytarzu usłyszał czyjeś głosy. Ktoś się śmiał, dobiegły go jakieś wesołe
słowa o przyjęciu.
Cóż, jego nikt nie zaprosi, bo nikt go nie zna. I tak zresztą nie był w nastroju do
zabawy.
Postanowił pokazać się na ortopedii. Wciągnął sweter, schował portfel i
wyszedł na korytarz.
Coś miękkiego, delikatnie pachnącego uderzyło go w pierś. Odruchowo
wyciągnął ręce.
To była smukła dziewczyna, o szczupłych, kruchych pod jego dłońmi barkach,
promiennych zielonych oczach i twarzy okolonej burzą lśniących złocistych loków.
Odchyliła się roześmiana.
– O, przepraszam!
– Cała przyjemność po mojej stronie – odparł z lekkim uśmiechem.
– Och! – Twarz zabarwił delikatny rumieniec, uśmiech przygasł, po czym
pojawił się znowu. Robiły jej się od tego dołeczki w policzkach. Trochę zdyszana
kontynuowała: – Nazywam się Cassie, Cassie Blake. Jesteś nowy, prawda?
Widziałam, jak się wprowadzałeś.
– Starszy asystent na ortopedii, Nick Davidson.
– No to pewnie będziemy się często spotykać. Jestem tam instrumentariuszką.
Na razie ciao! – Pomachała mu palcami w geście pożegnania. Nagle się odwróciła.
– A tak przy okazji, co dzisiaj porabiasz?
– Nic, zupełnie nic. – Potrząsnął głową. – Myślałem, żeby przejść po
oddziałach i się przedstawić.
– Ależ tam prawie nikogo nie ma! Wszyscy są na przyjęciu. Chodź i ty. Ja mam
dyżur, więc będę tylko wpadać i wypadać, ale jeśli chcesz, to poznam cię z
kolegami.
Nagle perspektywa samotnej wędrówki po szpitalu wydała się Nickowi
odstręczająca. Uśmiechnął się szeroko.
– Idę. Zaczekaj sekundę, tylko się przebiorę.
Obrzuciła szybkim spojrzeniem jego sweter i dżinsy i potrząsnęła głową.
Jasnozłote loki zatańczyły. Samotność cofnęła się o krok przed jej ciepłym,
zachęcającym uśmiechem.
– Chodź, tak jest dobrze.
I oto znalazł się w barze. Ściskał czyjeś dłonie, zapominał nazwiska, niemal
zanim jeszcze padły, śmiał się i opowiadał dowcipy, przekrzykując narastający
harmider, aż za kwadrans dwunasta znów podeszła do niego Cassie. Twarz miała
zatroskaną.
– Wiesz, który to jest Trevor Armitage?
– Nazwisko jakbym tu gdzieś słyszał. – Zmarszczył brwi. – A jak on wygląda?
– Niski blondyn z wąsami. Asystent z ortopedii. Mamy cały tłum połamańców z
wypadków, a on nie odpowiada na beeper. Typowe! Niech go cholera!
– Hmm... zdaje się, że widziałem, jak szedł do w. c. Poczekaj, sprawdzę.
Rzeczywiście, w męskiej toalecie rozciągnięty na podłodze leżał głupkowato
uśmiechnięty wąsaty blondyn.
– Ty jesteś Trevor? – spytał Nick.
– Może... A bo csso? – wybełkotał.
– Nic, nic, bracie. – Nick wyprostował się. – Ty już nie będziesz dziś
potrzebny.
Cassie czekała pod drzwiami. – I co?
– Nie do użytku.
– O, cholera! Wiesz, co będziesz robić przez najbliższych kilka godzin?
– Operować? – Uśmiechnął się.
– Jesteś trzeźwy?
– W każdym razie bardziej niż on. Od dziesiątej piłem tylko wodę mineralną, a
przedtem wszystkiego dwa drinki.
– Wspaniale. Chodź, zespół czeka. Kiedy oficjalnie zaczynasz pracę?
Nick spojrzał na zegarek.
– Za jakieś sześć minut.
– Doskonale.
– O rany... On jest nie-sa-mo-wi-ty.
– Hmm?
Cassie spróbowała oderwać oczy od lustra i od sylwetki Nicka w zielonym
stroju chirurgicznym. Krótkie rękawy odsłaniały szczupłe, umięśnione ręce pokryte
ciemnymi włosami. Takie same włosy wyłaniały się z wycięcia bluzy pod szyją.
Wydawały jej się tak jedwabiste. Ciekawe, jakie są w dotyku...
– Co? – Drgnęła, jak przyłapana na gorącym uczynku, i spojrzała na koleżankę.
– Przepraszam, Mary-Jo, mówiłaś coś?
– Mówiłam, że jest niesamowity. – Mary-Jo zachichotała. – Metr osiemdziesiąt
prawdziwego mężczyzny!
– No, może, jeśli jest w twoim typie... – Cassie pospiesznie upchnęła włosy pod
czepkiem, starając się nie słuchać cichego śmiechu Mary-Jo.
– O tak, jest... Ciekawe, czy ma kogoś? Muszę się dowiedzieć. – Mary-Jo
przećwiczyła przed lustrem uśmiech i mrugnęła do Cassie. – Byłoby zbrodnią
zmarnować tyle testosteronu.
– Jesteś okropna – roześmiała się Cassie.
– Nie, jestem normalna. Tobie też przydałby się od czasu do czasu mały
zastrzyk testosteronu. Zresztą, z okazji Nowego Roku będę wspaniałomyślna. Weź
go sobie w prezencie.
– Dziękuję, nie skorzystam – odparła sucho Cassie.
– Nie mów potem, że ci nie proponowałam. – Mary-Jo wzruszyła ramionami. –
Ale moja hojność ma swoje granice, a on jest naprawdę fenomenalny... !
Fenomenalny? To za mało, pomyślała Cassie. Przyglądała mu się całe
popołudnie, jak wnosił rzeczy do pokoju, a potem to spotkanie – och! Po zderzeniu
z jego szeroką piersią niebezpiecznie wzrosło jej ciśnienie, ale do tej pory powinno
było już wrócić do normy!
A teraz ma z nim pracować. Pojęcia nie miała, jak jej się to uda. Ilekroć
spojrzała w tamtą stronę, jego postać wypełniała bez reszty jej pole widzenia i
wprawiała serce w przyspieszony rytm.
Bóg raczy wiedzieć, co w nim jest takiego nadzwyczajnego. Niespecjalnie
wysoki – jakieś metr osiemdziesiąt z niewielkim kawałkiem. Niezbyt atletycznie,
chociaż harmonijnie zbudowany. W sumie dość przeciętny, może tylko z
wyjątkiem oczu. Tak, to te oczy, ich zadziwiający, zniewalający i czysty błękit. A
może to te spadające na czoło jedwabiste ciemne włosy albo ten chłopięcy
uśmiech, trochę nadąsany, pełen wdzięku?
Potrząsnęła głową, aby otrzeźwieć i aż podskoczyła na dźwięk łagodnego
niskiego głosu tuż przy uchu:
– OK?
Zmusiła się, żeby spojrzeć w jego piękne oczy w lustrze. Skinęła głową.
– Chodźmy więc. Pacjent czeka.
Zdążyła już przedstawić go reszcie zespołu. Teraz patrzyła, jak obejmuje
dowództwo. Przyjrzał się zdjęciom rentgenowskim i potrzaskanej kości
piszczelowej w polu operacyjnym. Oczyścił ranę i zbliżył do siebie końce kości.
Teraz skupił się na naczyniach krwionośnych. Cassie patrzyła zafascynowana.
Pracował szybko i efektywnie, maksymalnie oszczędzając sąsiednie tkanki.
Widziała, jak inni chirurdzy czyścili podobne rany, tak że potem trzeba było
kłaść przeszczep skóry. Ale nie on. On był spokojny, dokładny i bez reszty
skupiony, pochłonięty swoim zadaniem. Cassie uświadomiła sobie, że z łatwością
przewiduje, jakich narzędzi będzie potrzebował i podaje mu je w tej samej
sekundzie. Ich mózgi i ręce zestroiły się, jakby grali w orkiestrze, jakby byli
jednością, jakby pracowali razem od lat. Bez komplikacji, bez przestojów, bez
słów, poza absolutnym minimum.
W porównaniu z tym, jak się pracowało z Trevorem, to było coś cudownego.
Nick był niebywale logiczny i metodyczny – po prostu bardzo jej odpowiadał.
O tym jednak myśleć nie chciała. Pracowała już kiedyś z chirurgiem, który jej
„odpowiadał”. Niestety, okazało się, że odpowiada także komuś innemu, a tym
kimś była jego żona. To doświadczenie było bolesne i choć minęły już trzy lata,
nieufność pozostała. Och, miewała randki, ale z nikim nie łączyło jej nic
poważnego, nic... intymnego. Z nikim, od czasu Simona.
Nick przesunął się odrobinę; stali teraz bardzo blisko siebie. Spróbowała się
odsunąć, ale nie mogła tego zrobić, nie zmieniając położenia wózka z narzędziami.
Zmuszona więc była stać tak dalej, biodro w biodro z nim, rozpaczliwie świadoma
ciepła jego ciała i delikatnego ucisku uda.
Wyciągnął rękę. Cassie na ślepo chwyciła coś z wózka i wcisnęła mu w dłoń.
Mary-Jo syknęła, a Nick westchnął ostentacyjnie.
Oczy Cassie powędrowały w kierunku jego twarzy. Ku jej zdumieniu płonęła
wściekłością i pogardą. Przerażona spojrzała na przedmiot, który trzymała w ręce.
Był to skalpel.
– Niby jak mam tym szyć, do jasnej cholery?
Na dźwięk jego ostrego głosu fala czerwieni zalała jej dekolt i wypełzła na
policzki.
– Przepraszam, zamyśliłam się – wymamrotała bezradnie.
– To widać. Chciałem...
– Wiem – przerwała, sięgając po zestaw do szycia.
Mruknął pod nosem coś, czego nie dosłyszała.
Z pewnością nie będzie go prosić, żeby powtórzył. Przygryzła wargi. Jego
nagana zabolała ją.
Jeśli natychmiast się nie skoncentruje, nie będzie miał z niej wielkiego pożytku
– ani Nick, ani pacjent!
Operacja dłużyła się w nieskończoność, ale wreszcie stan naczyń i unerwienia
zadowolił Nicka i chory odjechał do sali pooperacyjnej.
Gdy Nick rozmawiał z anestezjologiem o następnym zabiegu, sprawdziła
narzędzia, odprowadziła wózek i ściągnęła rękawiczki. Ręce jej się trzęsły i sama
nie wiedziała, czy to na skutek bliskości jego ciała, czy też jest to reakcja na jego
gniew. Czekała ją długa noc.
Była rzeczywiście długa, co do minuty wypełniona pracą. Jak słusznie
zauważył Nick, najtrudniejsze zadanie miał anestezjolog – pacjenci nie byli na
czczo, kilku wchodziło we wstrząs. Ale i tak zamieniłaby się z nim w każdej
sekundzie. Wszystko byłoby lepsze, niż stać biodro w biodro z człowiekiem,
którego wybuch tak ściął ją z nóg.
Fakt, zasłużyła. Choć przewinienie nie było znów aż tak wielkie. Ale wytrąciło
go z równowagi. Jej nie. Jej równowaga leżała w gruzach na długo przedtem,
inaczej nigdy by się tak nie wygłupiła. Gwałtowny gniew Nicka, nie mówiąc już o
wzgardzie, zaskoczył ją. A tak im się dobrze pracowało...
Stan kolejnego pacjenta pogarszał się. Ciśnienie spadało. Nick potrząsnął
głową.
– Nic tu po mnie. Krwawienie z uda jest stosunkowo niewielkie. Ktoś musi mu
zajrzeć do brzucha.
– Śledziona? – mruknął anestezjolog.
– Tak sądzę. On prowadził, prawda? Przypuszczam, że ma krwotok
wewnętrzny. Możemy poprosić kogoś z chirurgii miękkiej?
Ted, dyżurny chirurg, pojawił się natychmiast. W ciągu kilku minut umył się i
otworzył brzuch.
– Ajajaj, splenektomia – mruknął. – Ładny początek roku!
Pospiesznie przetaczano krew. Po podwiązaniu naczyń zaopatrujących
śledzionę stan chorego zaczął się szybko poprawiać. Chirurg zerknął na Nicka.
– Co masz zamiar zrobić z tym udem?
– Muszę gwoździować. To paskudne złamanie spiralne. Wolałbym zastosować
wyciąg, ale końce będą się ześlizgiwać przy każdym jego poruszeniu.
– Krążenie wyrównane – zameldował anestezjolog.
– Możesz robić swoje – rzekł Ted. – J a już najtrudniejszą część skończyłem.
Tylko uprzedź mnie, kiedy będziesz chciał stuknąć młotkiem, żebym przy
wstrząsie nie wbił gościowi igły w aortę.
Pracowali zgodnie, czekając jeden na drugiego. Kiedy wreszcie skończyli i
pacjenta zabrano, wyszli z sali operacyjnej do pokoju wypoczynkowego
przeznaczonego dla personelu bloku.
– Jesteś nowy, co? – spytał Ted, mierząc Nicka wzrokiem.
– Można tak powiedzieć. – Nick uśmiechnął się szeroko do Cassie.
Najwyraźniej zapomniał o przykrym incydencie. – Właściwie miałem zacząć we
wtorek, ale formalnie mój kontrakt wchodzi w życie pierwszego stycznia, czyli
należę do zespołu od – zerknął na zegar – jakichś sześciu godzin.
– Już szósta? – spytała Cassie z niedowierzaniem. W drzwiach pojawiła się
głowa sanitariusza.
– To tyle, kochani. Na froncie panuje spokój.
– Dzięki Bogu. – Mary-Jo z głębokim westchnieniem zrzuciła gumowe buty,
skuliła się na krześle i zaczęła rozcierać stopy.
Jak ona to robi, że nawet w takiej sytuacji wygląda elegancko, zastanawiała się
Cassie. A jeszcze bardziej zdziwiło ją, że Nick zdawał się w ogóle tego nie
zauważać. Zamiast podziwiać Mary-Jo, zwrócił się do niej akurat wtedy, gdy jej
usta rozdarło szerokie ziewnięcie.
On także ziewnął, ukazując komplet równych, lśniących białych zębów, po
czym zachichotał.
– Ciekawe, dlaczego ziewanie jest takie zaraźliwe – powiedziała wesoło.
– Mhm. Masz ochotę na śniadanie? Boja konam z głodu. Wczoraj wieczorem
nie zdążyłem dorwać się do jedzenia i teraz zjadłbym konia z kopytami.
Żołądek Cassie zaburczał wyczekująco. Położyła sobie rękę na brzuchu i
zaśmiała się.
– Zostałam zdemaskowana! Teraz nie mogę zaprzeczyć.
– No proszę, twoje ciało cię zdradza – zauważył leniwie.
Zarumieniła się. Co jeszcze może zdradzać jej ciało oprócz wyczerpania i
głodu? O Boże, czyżby on wiedział, o czym myślała, kiedy podała mu niewłaściwe
narzędzie?
Nick rozprostował nogi i wstał. Wyciągnął do niej rękę.
– Chodź, zrzućmy te przebrania i poszukajmy czegoś do zjedzenia.
Po kilku minutach spotkali się, już odświeżeni. Co prawda Nickowi przydałoby
się golenie, a makijażowi Cassie nieco więcej uwagi, ale jak na taką noc i tak
wyglądali całkiem przyzwoicie.
Jego nie skrywany podziw podczas śniadania w ponurej stołówce zaskoczył ją.
Napotkawszy jego badawczy wzrok, zastygła z widelcem w powietrzu.
– Mam plamę na nosie? – zażartowała, chcąc przełamać napięcie.
– Nie przypuszczałem, że wspólny posiłek może mieć w sobie tyle erotyzmu –
wyznał.
Fala gorąca zalała jej policzki. Odłożyła widelec.
– Nie bądź śmieszny.
– A jestem?
Jego spojrzenie paliło. Odgryzł kęs grzanki i zlizał okruszyny z warg. Serce
Cassie zatrzepotało dziwnie. Próbowała znaleźć ucieczkę w kawie.
– Jesteś piękna. Zakrztusiła się.
– A ty jesteś stuknięty.
Kąciki jego ust uniosły się, jeden nieco wyżej od drugiego, co nadało jego
pociągłej twarzy wygląd odrobinę piracki.
– Nie sądzę.
– Wyglądasz jak pirat – rzuciła odruchowo. Nachylił się do niej. Włosy opadły
mu na czoło.
Świerzbiły ją palce, żeby je odgarnąć.
– To jest twoje skrywane marzenie? – szepnął.
– Dać się porwać i wywieźć na dalekie morza, pozwolić skazać na seksualną
niewolę w rękach despotycznego króla piratów?
Prychnęła nieelegancko.
– Mam wrażenie, że to raczej twoje skrywane marzenie.
– Rozszyfrowałaś mnie. – Jego uśmiech miał odcień złośliwości. – Jedz.
Obiecuję, że nie będę się gapić.
Ale Cassie straciła apetyt. Jego miejsce zajął inny, od dawna tłumiony głód.
– Nie mam ochoty. – Odsunęła krzesło i rzuciła okiem na zegarek. – Nie opłaca
się już iść do łóżka.
– Na widok uniesionych brwi Nicka zapragnęła odgryźć sobie język.
– No, nie wiem.
Przyglądała mu się, usiłując nie zwracać uwagi na łomot serca i opływającą
całe ciało gorącą falę krwi.
– Odprowadzę cię do pokoju. – Wstał.
– Nie ma potrzeby.
– Ależ jest. Jeszcze nie wiem, gdzie sypiasz. Jak w takim razie mogę się
oddawać swoim skrywanym marzeniom?
– Właśnie o to mi chodzi – odparowała, ale serce biło jej coraz szybciej.
Czuła, że musi uciekać.
– Po prostu pójdę za tobą – przekomarzał się.
Zachichotała.
– Wierzę, że mógłbyś to zrobić. Dobrze, odprowadź mnie do drzwi, ale
uprzedzam, że do środka nie wejdziesz.
– Jasne.
Gdy przemierzali korytarze, szpital budził się do życia. Nowa zmiana spiesznie
podążała na swoje posterunki, sprzątaczki szykowały się do szturmu, który jak
zwykle wypadał w porze największego ruchu. W części mieszkalnej zamieszanie
było jeszcze większe. Trzaskały drzwi, szumiała woda, dudniło radio, ktoś się
śmiał, ktoś skacowany i spragniony kilku godzin zapomnienia błagał o ciszę.
– To już tu – powiedziała Cassie i oparła się plecami o drzwi. – Moje
mieszkanie, a raczej mieszkanko. Jest naprawdę zbyt małe, żeby można je było
nazwać mieszkaniem, ale póki co, to mój dom. Przynajmniej jest o niebo czystszy i
tańszy niż nora, którą mogłabym wynająć w Londynie. – Boże, co ja plotę,
pomyślała gorączkowo. Jak go się teraz pozbędę? Spróbujmy prosto z mostu.
Zmusiła się, żeby spojrzeć w jego leniwe, wszystkowiedzące oczy. – Dzięki za
śniadanie. Do widzenia.
– Ale jeszcze nie wiadomo, czy jesteś bezpieczna. Może okazać się, że zgubiłaś
klucze albo że w środku jest włamywacz...
– Niezły chwyt, doktorze Davidson. Do miłego.
– Tylko pół minuty. – Uśmiechnął się rozbrajająco. – Chciałbym ci jeszcze coś
powiedzieć.
– Nie możesz mi tego powiedzieć tutaj?
– To trochę drażliwy temat. Chodzi o twoją... hmm... wpadkę w sali
operacyjnej.
Otworzyła gwałtownie, wciągnęła Nicka do środka, zamknęła drzwi i oparła się
o nie plecami.
– Przepraszam cię za tamto. Byłam...
– Roztargniona? – podsunął uczynnie. – To tak jak ja. Zdaje się, że jestem ci
winien przeprosiny. Przykro mi, że straciłem panowanie nad sobą. Zachowałem się
dość niesympatycznie, a wszystko przez to, że byłem...
– Roztargniony? – podpowiedziała.
Kąciki jego ust drgnęły.
– Strasznie. Nie mogłem myśleć o niczym innym, tylko o tym, że czuję twoje
ciało tuż przy sobie. W dodatku ile razy próbowałem się odsunąć, ty się
przysuwałaś...
– Nic podobnego! To ja próbowałam się odsunąć, a ty się przysuwałeś! – Fala
gorąca zalała jej policzki.
– Mogłaś przecież przesunąć wózek. Tak czy owak przepraszam, że napadłem
na ciebie przy wszystkich.
Zamrugała oczami. Jak to? Spodziewała się jeśli nie porządnej bury, to
przynajmniej łagodnej wymówki, w każdym razie nie czegoś, co wyglądało na
najzwyklejsze przeprosiny! A przy tym ten głos, miękki, pieszczotliwy, niczym
miły aksamit.
Nick odwrócił się i zaciekawiony zaczął się rozglądać po pokoju, który był
zarazem sypialnią i salonem.
Ale trafił, pomyślała w przypływie zakłopotania. Kaloryfer zdobiły suszące się
majteczki: jedwabie i koronki, jej największa słabość. Z płonącymi policzkami
pospiesznie zgarnęła je do szuflady. Nick pilnie oglądał karty świąteczne udając, że
nie dostrzega jej zakłopotania.
– Hmm... – odchrząknęła i zamilkła.
Jak go spławić, zanim zrobi z siebie kompletną idiotkę?
Jakby czytając w jej myślach, wyprostował się.
– Już idę. Jeszcze tylko jedno... – Podszedł do niej, wyciągając jedną z kart. –
Widzisz?
Obrazek przedstawiał gałązkę jemioły. Pojęła, do czego zmierza, ale było już za
późno, żeby się wymknąć, a zresztą nie wiedziała, czy na pewno chce.
– Szczęśliwego Nowego Roku – zamruczał i trzymając kartę wysoko nad głową
w jednej ręce, drugą objął Cassie, przyciągnął do siebie i nachylił się do jej ust.
Wrażenie było elektryzujące. Jego wargi, tak miękkie i jędrne zarazem, bicie
jego serca tuż przy jej sercu. Wydała cichy okrzyk, a on wpił się w jej usta jeszcze
mocniej. Karta opadła na podłogę. Ujął jej twarz obiema dłońmi i nie było już nic
prócz jego żaru i jej aż bolesnego pragnienia, by się z nim stopić. Zarzuciła mu ręce
na kark i przez sweter poczuła, jak drgają napięte mięśnie.
– Cassie – jęknął.
Jedna wprawna ręka mocniej przygarnęła jej biodra, a druga objęła pierś. Drżał.
Cassie wygięła się w łuk w rozpaczliwym pragnieniu, by nie zostało między nimi
nawet najmniejszej szczelinki. Nie miała siły go odepchnąć. Jej umysł skapitulował
bezwarunkowo przed gwałtownym żądaniem ciała. W tej chwili pragnęła tylko
tego mężczyzny ze śmiejącymi się oczami i zręcznymi, o, jak zręcznymi ustami.
Nagle te usta oderwały się od jej warg. Oparł policzek na jej głowie, a dłonią
czule pogładził potargane loki.
– Och, Cassie – powiedział łagodnie i odsunął się. Wargi miał nabrzmiałe,
włosy zmierzwione, oczy pociemniałe. – Miałaś rację – głos drżał mu lekko. – Nie
powinnaś była mnie wpuszczać.
I wyszedł. Drzwi zamknęły się cichutko. Oszołomiona, przysiadła na brzegu
łóżka.
Próbowała zanalizować to, co się stało, ale mózg odmówił jej posłuszeństwa.
Tonęła w emocjach, rozbudzone ciało wibrowało, a do jej świadomości przeniknęła
jedynie głucha, bolesna tęsknota, która przez cały dzień nie pozwoliła jej zasnąć.
Rozdział 2
Nick nie mógł ochłonąć ze zdumienia.
Fakt, już blisko rok nie był z kobietą. Tak długi post nie zdarzył mu się od
czasu college’u. Ale mimo wszystko...
Rzucił się na łóżko. Gapiąc się w sufit, odtwarzał w myślach wydarzenia
ostatnich godzin.
Zaczęło się oczywiście w sali operacyjnej. Ciepło i miękkość jej ciała,
nieznaczny ruch biodra, subtelna woń włosów... A może nie? Może to się zaczęło
już w chwili zderzenia na korytarzu, gdy przez chwilę czuł delikatny ucisk jej
piersi i ten sam zapach opanował jego nozdrza, podrażnił zmysły?
Wciąż jeszcze czuł smużkę tego zapachu na swoim swetrze. Zamknął oczy i
westchnął. Przepełniał go bolesny ciężar.
Nie ma się co oszukiwać. Tylko jedno mogłoby przynieść mu ulgę. Co się z
nim dzieje? Nawet w swoim najgorszym okresie nie rzucał się ot tak do łóżka z
kobietą, którą ledwo znał. Za stary już jest, żeby jak nastolatek przeżywać burze
hormonalne i nie móc zapanować nad reakcją ciała, wszechogarniającym
pożądaniem.
Potrzebował
prawdziwego
związku,
pełnego,
dojrzałego,
zrównoważonego, o podstawach znacznie głębszych niż tylko seks.
Przetoczył się na brzuch. Tak, jego rozum to wszystko wie. Gdyby jeszcze
tylko wytłumaczyć ciału.
Próbował – przez dwie godziny. Potem poszedł na oddział. W dyżurce
pielęgniarek siedział Trevor. Blady, ale nie stropiony, chłeptał czarną kawę. Rzucił
Nickowi zbolałe spojrzenie.
– Słyszałem, że odwaliłeś kawał znakomitej roboty.
– Cóż, ktoś musiał, skoro ciebie nie można było nawet dopuścić w pobliże
pacjenta.
– No tak, tak. Wiesz, stary, na twoim miejscu zatrzymałbym to dla siebie.
Rozumiesz, układy rodzinne... Nie byłoby mądrze ze strony nowicjusza zaczynać
od rozsiewania oszczerstw. – Dźwignął się i jęknął mimo woli. – Kiedyś ci się
odwdzięczę.
– To nie będzie potrzebne. Lubię być trzeźwy, kiedy mam dyżur.
– Zdaje się, że nie słyszałeś, co powiedziałem.
– Owszem, słyszałem i bardzo mi się to nie spodobało. Mnie nie nastraszysz.
Nie obchodzi mnie, z kim jesteś spokrewniony. Jeśli jeszcze raz nawalisz, złożę
raport.
Trevor zaśmiał się pogardliwie.
– Umieram ze strachu. Przepraszam.
Nick odprowadził go wzrokiem. Wstręt i złość walczyły w nim o lepsze z
gniewem. Bardziej niż ludzi posługujących się protekcją nienawidził tylko
pogróżek z ich strony.
Zamienił z pielęgniarką kilka słów na temat pacjentów, a potem aż do zmroku
spacerował po wyludnionych ulicach wokół szpitala. Wreszcie wrócił do siebie i
wyczerpany rzucił się na łóżko. Może teraz zdoła zasnąć.
Ale słaby zapach perfum Cassie wciąż sączył się z jego ubrań i dręczył go
wspomnieniem słodyczy i miękkości.
Czy nigdy nie znajdzie spokoju? Pozostało mu tylko jedno. Poznać ją bliżej – i
to szybko.
Cassie zaniechała w końcu wysiłków, żeby zasnąć i robiła sobie właśnie
herbatę, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
Otworzyła i cofnęła się zaskoczona.
– Nick!
Uśmiechnął się z zakłopotaniem i podał jej bukiet kwiatów.
– To dla ciebie.
Wzięła je zmieszana i podejrzliwie spojrzała na mokre łodygi.
– Skąd je wziąłeś?
– Z oddziału. – Jego uśmiech był zaraźliwy, ale starała się nie poddawać.
– Powinnam ci kazać je odnieść.
– Nie ma sensu. Właścicielka została już wypisana i poszła do domu. Mogę
wejść?
Odsunęła się i spojrzała na kwiaty. Były piękne, mieniły się kolorami jak
klejnoty. Pokój aż pojaśniał. No to co, że wziął je z oddziału? Rozbawiła ją jego
czelność.
– A zatem czemu zawdzięczam te... ? – zrobiła gest w stronę kwiatów.
– Jestem ci winien przeprosiny. Rzuciłem się na ciebie jak nadpobudliwy
uczniak. Przepraszam.
Boże wielki, on się naprawdę zaczerwienił! Cassie ukryła uśmiech.
– Nie przejmuj się. Właśnie robiłam herbatę, napijesz się?
Sprawiał wrażenie zdziwionego, jakby spodziewał się, że go wyrzuci. Pewnie
powinna. Wetknęła kwiaty do zlewu, opłukała ręce i wytarła w dżinsy. Bóg raczy
wiedzieć, gdzie podziała się ściereczka.
– Tak czy nie?
– Co? – Oderwał zamglony wzrok od jej bioder.
– Herbata.
– Tak, chętnie. – Znowu się zaczerwienił.
– Jaką lubisz?
Podniósł na nią zdumione oczy i po chwili je zamknął.
– To chyba jednak nie był dobry pomysł – mruknął.
Odwrócił się, ale zatrzymała go, kładąc mu dłoń na ramieniu.
– Nick? Dlaczego przyszedłeś?
Westchnął i znów zwrócił się do niej. W jego błękitnych, jasnych i
przejrzystych oczach malowały się sprzeczne uczucia.
– Chciałem cię lepiej poznać. Myślałem o tobie cały dzień. Tak bardzo cię
pragnę, że jestem bliski szaleństwa. A przecież mamy razem pracować. Myślałem,
że jeśli posiedzimy razem, porozmawiamy, dowiemy się czegoś o sobie, może
jakoś ochłonę i będziemy mogli... do diabła, sam już nie wiem. Masz jakiś pomysł?
– Nie. – Potrząsnęła głową, podbita jego uczciwością. – Ja czuję to samo.
Idiotyczne, prawda?
Uśmiechnęła się niepewnie, wyczekująco. Nick poczuł, że jego napięcie nieco
zelżało.
– Absolutnie – przytaknął. – Z mlekiem, bez cukru.
– Siadaj.
Spojrzał na łóżko, nie posłane, zaledwie trochę przygładzone, bez wątpienia
przesiąknięte znajomym zapachem, i wybrał jedyne krzesło.
– A więc. – Podała mu kubek i wyciągnęła się na łóżku. – Co chciałbyś
wiedzieć?
– Wszystko. Cokolwiek. Ile masz lat?
– Dwadzieścia osiem.
– Naprawdę? – Uniósł brwi. – Nie wyglądasz na tyle.
– Nie mów do mnie jak do osiemdziesięcioletniej pacjentki – przycięła
żartobliwie.
– Trafiony. Co jeszcze? Gdzie się szkoliłaś?
– Westminster. A ty?
– Barts. Znałaś Simona i Jodie Reeve’ow?
To kompletnie nieoczekiwane pytanie przyprawiło ją o gęsią skórkę. Zdołała
odpowiedzieć, ale własny głos dziwnie brzmiał w jej uszach.
– Przez jakiś czas pracowałam z Simonem. Z Jodie spotkałam się tylko raz.
Ten raz, kiedy przyszła błagać, żeby Cassie nie rozbijała ich małżeństwa;
małżeństwa, o którego istnieniu nie miała pojęcia.
– Rozeszli się trzy lata temu. Simon dostał się w łapy jakiejś pozbawionej
skrupułów jędzy.
Powstrzymała odruch, żeby mu powiedzieć, że nie była pozbawiona skrupułów,
tylko bezgranicznie, ślepo, głupio zakochana w podstępnym gadzie i notorycznym
kłamcy. Ale tylko skinęła głową i szybko zmieniła temat.
– No a ty? Ile masz lat?
– Trzydzieści trzy. Byłaś już kiedyś zamężna?
– Nie. A ty? Jesteś żonaty?
– Nie. – Potrząsnął głową. Już nie. Ale nie czuł się jeszcze na siłach zagłębiać
w szczegóły. Rana była zbyt świeża. Znów skierował rozmowę na jej sprawy. –
Kochasz kogoś? Jest ktoś w twoim życiu?
Pomyślała o Simonie. Kiedyś go kochała, ale to już minęło. Może zresztą nie
było to prawdziwe uczucie?
– Nie, nie ma nikogo poważnego. To znaczy, szczerze mówiąc, w ogóle nikogo.
– Za jej smutnym uśmiechem kryła się samotność. – A w twoim?
Tylko Tim, pomyślał, ale jej nie o to chodziło, a skoro nie był w stanie mówić o
Jennifer, to tym bardziej o synku.
– Nie. Jestem, jak to się mówi, wolnym strzelcem.
– Zatwardziały kawaler – zażartowała. Uśmiechnął się nieznacznie.
– Coś w tym rodzaju. Co robisz wieczorem?
– Nic. Czemu pytasz?
– Chodź ze mną na kolację.
– To nie jest dobry pomysł, Nick.
– Nic się za tym nie kryje, przysięgam.
– Nie będzie pocałunku na dobranoc?
Przez chwilę panowało pełne napięcia milczenie.
– Najwyżej jeden maleńki.
– A potem następny i następny, i zanim się obejrzę...
– Dobrze, więc nie będzie.
– Słowo?
– Słowo. – W jego spojrzeniu pojawiła się melancholijna wesołość.
– Wobec tego o siódmej. Nie chcę wracać zbyt późno. Jutro muszę być w
formie; mam rodzinny obiad.
– W porządku. Ja też chciałbym się wyspać. Wpadnę po ciebie.
Wstał. Ona także zeskoczyła z łóżka. – Hmm... mam się bardzo wystroić?
Dżinsy czy suknia balowa?
– Mam wybierać spośród tych dwóch możliwości?
– Może znajdzie się jakieś pośrednie rozwiązanie – odparła ironicznie.
Zawahał się, po czym rzucił jej badawcze spojrzenie.
– Lubisz tańczyć?
– Tańczyć?
– Tak. No wiesz, kręcić się przy muzyce.
– Uwielbiam tańczyć!
– Świetnie. Pójdziemy potańczyć. Włóż coś – zatoczył rękami szerokie koło –
odpowiednio wystrzałowego.
– Odpowiednio wystrzałowego. Rozumiem. W porządku, zmykaj. Skoro
idziemy tańczyć, potrzebuję więcej czasu na przygotowania.
Uśmiechnął się i puścił oko.
– Nie mogę się wprost doczekać.
Serce waliło jej jak młotem, a dłonie miała zimne i wilgotne. Wygarnęła z szafy
wszystkie swoje ciuchy i przerzucała je z rosnącą desperacją. Jedyna, ale to jedyna
rzecz, w której wyglądałaby tak, jak sugerował Nick, praktycznie nie miała góry i
niewiele na dole. Czarna obcisła sukienka, której stanik idealnie obejmował jej
drobne piersi, żebra i talię, a obficie marszczona na biodrach spódniczka była
szokująco krótka. Dotąd nie miała okazji jej nosić. Do tego błyszczące rajstopy i
pantofelki na wysokich obcasach. Gotowe. Mogła przetańczyć całą noc i to właśnie
zamierzała zrobić!
Gdy po raz ostatni obracała się przed lustrem, usłyszała kroki za drzwiami, a
potem energiczne pukanie.
Otworzyła i natychmiast zapomniała o zdenerwowaniu.
Wyglądał rewelacyjnie. Nawet zmęczony i rozczochrany po długiej nocy na
bloku operacyjnym wydawał jej się pociągający, ale teraz, wykąpany, ogolony, w
śnieżnobiałej koszuli, krawacie i wieczorowym garniturze, był wprost
oszałamiający. Stał w drzwiach z rozdziawionymi ustami – zupełnie jak ona.
Wzięła się w garść.
– Wejdź, proszę.
– Ach... hmm... – Odchrząknął i pokręcił głową. – Wyglądasz... Jesteś gotowa?
Przytaknęła.
– Więc chodźmy. Taksówka czeka na dole.
Pojechali do klubu, w którym Cassie jeszcze nigdy nie była, ale w którym
Nicka najwyraźniej dobrze znali. Pewną ręką poprowadził ją do restauracji.
– Nick, miło mi cię widzieć. Jak było w Suffolk? – Świetnie, Carlo. Pozwól, to
Cassie Blake. Jest niezwykła. Mam nadzieję, że znajdziesz dla nas jakieś
romantyczne miejsce.
– Ty jak zwykle romantyczny. – Carlo mrugnął do Cassie. – Dawno znasz tego
faceta?
– Jakieś dwadzieścia cztery godziny.
– Ach, miłość od pierwszego wejrzenia. Mój najlepszy stolik jest do waszej
dyspozycji...
Jedli i rozmawiali, ale co jedli i o czym mówili, Cassie nie umiałaby
powiedzieć. Była całkowicie pochłonięta Nickiem. Wszystko inne przestało istnieć.
A potem poprowadził ją na parkiet i tańczyli, tańczyli godzinami.
Jak niewiarygodnie lekko było z nim tańczyć! Poruszał się płynnie, z
wdziękiem, idealnie z nią zestrojony. Zupełnie jak na bloku operacyjnym,
pomyślała. Przewidywali swoje ruchy, jakby tańczyli razem od lat. Narzucał coraz
trudniejsze, wymyślniejsze kroki, a ona dostosowywała się bez najmniejszego
potknięcia. Gdy zabrzmiała powolna melodia, wtuleni w siebie kołysali się
łagodnie, zaczarowani muzyką i tym, co widzieli w swoich oczach.
Wreszcie poprowadził ją z powrotem do stolika i poprosił Carla, żeby
sprowadził taksówkę.
– Chciałaś się wcześnie położyć – powiedział ze skruchą.
Ku swemu zdumieniu stwierdziła, że jest już trzecia nad ranem. Wcale tego nie
czuła.
– Nie szkodzi – szepnęła.
W oczach miała gwiazdy. Nie czuła nawet cienia niepokoju, wątpliwości,
wahania.
Gdy wysiedli pod bramą szpitala, Nick zwrócił się do niej:
– Lepiej, żebym nie szedł z tobą do pokoju. Dałem ci pewną obietnicę, a mam
przeczucie, że mógłbym jej nie dotrzymać.
Pogłaskała go po ramieniu i przesunęła dłoń tam, gdzie gwałtownym rytmem
biło jego serce. Jej serce waliło jeszcze szybciej, jak oszalałe, aż trudno jej było
oddychać. Poczuła suchość w gardle, ale zdołała przemówić łagodnie:
– A jeśli zwolnię cię z tej obietnicy?
– Cassie...
– Chodź.
Wsunęła dłoń w jego rękę. Silne palce zacisnęły się w opiekuńczym geście.
Ogarnęła ją fala szczęścia.
Będzie cudownie. On będzie delikatny, czuły. Żar wzajemnej namiętności stopi
resztki rezerwy i będzie tylko...
– Muszę jeszcze wziąć coś z mojego pokoju – powiedział miękko.
Spiesznie szli korytarzem, nie mogąc się doczekać, aż będą sami.
W drzwiach pokoju czekała na niego kartka. Gdy ją czytał, na jego twarzy
odmalowała się konsternacja.
– O, cholera...
– Co się stało?
– Nie wiem czemu, ale wzywają mnie na blok.
– Trevor – stwierdziła posępnie. – Znowu.
– Cassie, tak mi przykro... Zwalczyła rozczarowanie.
– Cóż, innym razem. – Muszę iść...
Odprowadzała go wzrokiem, gdy długimi krokami przemierzał korytarz, aż
zniknął za zakrętem.
Ponieważ Nowy Rok wypadł w sobotę, poniedziałek był zwyczajowo dniem
wolnym od pracy i dopiero we wtorek szpital zaczął funkcjonować normalnie.
Także dopiero we wtorek Cassie znów zobaczyła Nicka – rano, na bloku
operacyjnym.
Gdy wszedł, serce zamarło jej na chwilę, a potem znów żywo zabiło. Ruszył
prosto do niej, a w oczach jaśniał mu uśmiech.
– Cześć.
– Cześć. Co porabiałeś?
– Pracowałem – odparł śmiejąc się. – Wygląda na to, że zraziłem sobie Trevora.
Ilekroć go wzywają, odpowiada, żeby zawołać mnie i się zmywa.
– Nie trafia cię szlag? Tylko dlatego, że jego ojciec jest grubą rybą, uważa, że
może robić, co mu się żywnie podoba.
– A kim jest jego ojciec? – zainteresował się Nick.
– Stary Armitage? Głównym kardiochirurgiem, no i szychą w zarządzie.
– Ach, teraz rozumiem! Próbował mnie postraszyć, żebym nie rozpowiadał, że
upił się na dyżurze.
– Powiedziałem mu, że nie jestem bojaźliwy, a on znowu się urwał. Chyba
powinienem złożyć na niego raport.
– Nie rób tego, jeśli ci życie miłe. W przeciwnym razie kontrakt może ci się
nagle skrócić albo pensja skurczyć, albo twoje łóżka wyparują.
– To się jeszcze okaże – mruknął Nick z niesmakiem. – Dobrze, bierzmy się do
pracy. Tu mamy plan na rano. Przyjemne, spokojne zabiegi: staw biodrowy,
artroskopia i kciuk.
– Ale nudy!
– I bardzo dobrze! Po takim weekendzie chętnie się ponudzę. Do zobaczenia na
sali.
Zniknął w męskiej szatni, a Cassie dokończyła mycia i weszła do sali
operacyjnej.
Pierwszą pacjentką była trzydziestosiedmioletnia kobieta. Czekało ją
wszczepienie protezy stawu biodrowego. W dzieciństwie przebyła chorobę
Perthesa, a w dodatku w wieku jedenastu lat była operowana z powodu złamania
szyjki kości udowej wskutek niefortunnego upadku z drzewa. Teraz, po dwudziestu
sześciu latach, po kilku ciążach, cały staw biodrowy nadawał się już tylko do
wymiany.
Gdy Nick i Cassie oglądali zdjęcia, w drzwiach pojawiła się uśmiechnięta twarz
Milesa Richardsona, konsultanta ortopedii.
– No, jak tam nasz nowy? Słyszałem, że młody Armitage źle się czuł w
weekend i musiałeś przejąć dyżur. Przykro mi. Sam bym to zrobił, ale mnie nie
było; pojechałem do teściów.
– Nic nie szkodzi, panie doktorze. Nie mam nic przeciwko zaczynaniu od skoku
na głęboką wodę.
– Dobry chłopak. Zadowolony z operacji? Niezły bigos, sądząc ze zdjęć. Długo
czekała, zanim się – zdecydowała. No dobra, czas na oddział. Do zobaczenia.
Drzwi się zamknęły. Nick z uśmiechem zwrócił się do Cassie.
– Zaczynamy?
Tak jak poprzednio, praca z nim sprawiała jej prawdziwą przyjemność. Byli
idealnie zgrani. Doskonała harmonia ciał i umysłów. Gdy wymieniali spojrzenia
znad masek, wiedziała, że on czuje to samo. Ale teraz, gdy nie kryli już swoich
uczuć, było jej jakoś łatwiej. Napięcie zelżało. To był po prostu element pracy z
nim, tak samo jak zapach jego mydła i głębszy, naturalny zapach jego skóry –
ciepły, jakby z nutką piżma.
Skończyli staw biodrowy, potem artroskopię stawu kolanowego młodego
amatora futbolu. Ostatni przypadek okazał się zastarzałym złamaniem kości
łódkowatej, która się nie zrosła, co spowodowało utratę ruchomości kciuka. Trwało
to dość długo, ale Nick się nie spieszył. Skończył dopiero, gdy był naprawdę
zadowolony.
– Przepraszam, ale to było trudniejsze, niż się spodziewałem – wyjaśnił całemu
zespołowi.
Odpowiedział mu szmer uznania. Wszyscy zaczęli się rozchodzić.
Cassie zachichotała.
– O co chodzi?
– Trevor powiedziałby, że nie ma już czasu i poszedłby na lunch. Pacjent
musiałby czekać do następnego dnia. Chociaż nie, on skończyłby wcześniej niż ty,
bo nie bawiłby się tak z tym biodrem, a już kciukiem zupełnie by się nie
przejmował.
– I to mu uchodzi na sucho? – mruknął Nick.
– Jemu wszystko uchodzi na sucho. Słyszałeś Richardsona? „Źle się czuł”!
Zeszli do stołówki na kanapkę i kawę. Zasiedli w kącie z nogami
wyciągniętymi i opartymi nawzajem na swoich krzesłach. Zadowoleni, żuli w
milczeniu. Nagle Cassie podniosła głowę.
– Zobacz, to właśnie stary Trevora. Ten siwy, z łysinką, brzuchaty, w
granatowym garniturze.
Nick przyjrzał mu się uważnie. Skinął głową.
– Dzięki. Zapamiętam.
Powiedział to zimnym tonem, jakiego jeszcze u niego nie słyszała. Nawiedziło
ją złe przeczucie.
– Nick? Bądź ostrożny, proszę. On może zrujnować twoją karierę.
– Ta nadęta purchawka? – zaśmiał się Nick. – Moja kariera opiera się na
solidnych podstawach, Cassie. Nie martw się, nie zrobię niczego pochopnie. Ja też
mam swoje kontakty. Tylko nie lubię ich wykorzystywać. A teraz co do
dzisiejszego wieczoru...
– Dzi...
– Tak jest: dzisiejszego wieczoru. Co byś powiedziała na spokojną kolację w
jakimś bistro? Żadnych szaleństw. Jestem jeszcze zmęczony po weekendzie. Przez
te trzy dni odwaliłem porcję pracy na tydzień.
– Więc jesteś pewien, że chcesz...
– Absolutnie. Brakowało mi ciebie.
– Mnie też ciebie brakowało. Śmieszne, co? Przecież ledwo cię znam.
– Bardzo się cieszę. – Jakże serdeczny, kochany jest jego uśmiech. – O której?
– O siódmej?
– Świetnie. Po południu mam obchód z Milesem Richardsonem, ale do szóstej
na pewno skończymy.
– Miles jest bardzo szybki. I bardzo dobry. Muszę powiedzieć, że ty mi go
trochę przypominasz, to znaczy podobnie się z tobą pracuje.
– Czy to znaczy, że do niego też się tak przysuwasz i ocierasz?
Oblała się rumieńcem.
– Ależ skąd! Z tobą też tego nie robię!
– Jasne – droczył się.
Uniosła nogę, którą trzymała na jego krześle, i lekko kopnęła go w udo.
– Auć!
Złapał ją za stopę, zdjął pantofel i połaskotał. Pisnęła. W tej chwili na wolne
krzesło przy ich stoliku opadła Mary-Jo.
– Widzę, dzieci, że się świetnie bawicie.
Nick z ociąganiem przejechał dłonią po grzbiecie stopy Cassie i puścił ją.
Uśmiechnął się do Mary-Jo.
– Cześć. Dzięki za pomoc w czasie weekendu.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Trevor to wstrętny nygus, prawda?
Ciekawe, kiedy dostanie kopa w górę.
– Poczekamy, zobaczymy. – Nick uśmiechnął się tajemniczo i wstał. – To o
siódmej, Cassie.
– Dobrze.
Gdy odszedł, Cassie potrząsnęła głową.
– Mam złe przeczucie co do niego i Trevora, Mary-Jo.
– Tak? Ja też. Odnoszę wrażenie, że pod tym sympatycznym sposobem bycia
kryje się nielichy temperament. Wystarczy wspomnieć, jak nagle na ciebie wsiadł
tamtej nocy na bloku.
Cassie pokraśniała i zajęła się resztkami kawy.
– Zagapiłam się wtedy.
– Mhm. Na jego spodnie.
– Jesteś obrzydliwa, Mary-Jo!
– Nie, po prostu szczera. I zazdrosna. Wygląda na to, że nieźle wam idzie. Dziś
znowu randka?
– Znowu?
– A co? W niedzielę o trzeciej nad ranem zjawił się na bloku w wieczorowym
garniturze. Miał obłęd w oku i prychał jak rozwścieczony kocur. Nie trzeba być
magistrem psychologii, żeby się domyślić, skąd przyszedł! Zresztą – wzruszyła
ramionami – spytałam go.
Cassie jęknęła. Mary-Jo zaśmiała się.
– Hej, nie denerwuj się, dziecinko. Zrobiłam to subtelnie.
– Subtelnie, ty! – Znowu zamieszała ostatnie krople kawy. – No i... co
powiedział?
– Że zabije Trevora, jak tylko go dopadnie. I coś na temat rujnowania jego
życia osobistego. Wymachiwał skalpelem. Zaofiarowałam mu pomoc.
– Chętnie się przyłączę! We własnym żywotnym interesie!
Mary-Jo rzuciła jej przenikliwe spojrzenie.
– To co, widzę, że zanosi się na coś poważnego?
– Nie wiem. Może. Zobaczymy.
Przyjaciółka patrzyła na nią przez chwilę, po czym jej twarz rozjaśnił szeroki
uśmiech.
– Cieszę się, dziecinko. Najwyższy czas.
– No, to na razie tyle. – Miles Richardson zamknął ostatnią historię choroby i
oparł się na krześle. Popatrzył uważnie na Nicka. – Jak sobie radzisz?
– Dobrze. Nie ma problemu.
– Trevor?
Nick spojrzał w przestrzeń. Starannie dobierając słowa, odpowiedział:
– Odnoszę wrażenie, że współpraca z nim nie należy do najłatwiejszych.
– Nadęta ropucha! – prychnął Miles. – Podły chirurg, żaden diagnosta, a w
dodatku podstępny gad. Ale za około trzy tygodnie pozbędziemy się go. Dzięki
Bogu jest u nas tylko na stażu. Myślisz, że zdołasz tyle wytrzymać?
– Jeśli będę go widywał tak często jak dotąd, to może być draka.
Wymienili znaczące uśmiechy. Miles wstał.
– Belinda przykazała mi zaprosić cię na kolację. Nic nadzwyczajnego, domowe
jedzenie, ale jesteś naprawdę mile widziany.
– Eee... – Nick zawahał się. – To bardzo uprzejmie z państwa strony, tylko że
akurat dzisiejszy wieczór mam zajęty.
– Cassie Blake?
– Tak... – Odetchnął głęboko i roześmiał się.
– Ale skąd pan wie?
– Tam-tamy huczą. – Miles mrugnął. – U nas nie da się utrzymać sekretu. Jeśli
tylko masz ochotę, przyjdź z nią. Ale może to ci pokrzyżuje szyki?
Zastanawiał się, czy się nie wykręcić, ale w końcu to jego szef, a Cassie
powiedziała, że go lubi...
– Nie, skądże, dziękuję. Przyjdziemy razem, jeśli oczywiście jest pan pewien,
że żona nie będzie miała nic przeciwko temu.
– Nie, przeciwnie, będzie zachwycona. Cassie to przemiła dziewczyna i
cholernie dobra instrumentariuszka. Najlepsza, z jaką dotąd pracowałem.
– Pogrzebał w kieszeni i wyciągnął wizytówkę.
– Czekamy kwadrans po siódmej. Trafisz? To tuż za rogiem.
– Na pewno. W razie czego spytam kogoś. Dziękuję.
Teraz pozostało mu tylko obwieścić złą nowinę Cassie.
Rozdział 3
– Bardzo cię przepraszam.
Cassie odpowiedziała ciepłym uśmiechem.
– Nie ma za co, naprawdę dobrze się bawiłam. Oni są szalenie mili.
Otoczył ją ramieniem i lekko uścisnął.
– Mimo wszystko wolałbym cię mieć tylko dla siebie.
Do szpitala dotarli wcześnie, tuż po dziesiątej. Gdy stanęli pod jej drzwiami,
Cassie wyczuła w Nicku wahanie.
– Wejdziesz na kawę? – zaryzykowała.
Po chwili, w której zdawał się walczyć ze sobą, skinął głową.
– Dosłownie na moment. Chciałbym z tobą porozmawiać o sobocie.
Otworzyła drzwi, zapaliła światło i zakrzątnęła się koło kuchenki.
– No i co z tą sobotą? – Starała się, żeby to zabrzmiało możliwie
najswobodniej, choć wcale nie czuła się swobodnie.
Miała wrażenie, że jest całkowicie bezbronna. Obawiała się, że wtedy, w
poprzednią sobotę, zachowała się głupio, zbyt pochopnie. Była gotowa dać mu
wszystko, czego by zechciał. Lecz dla niej to, co między nimi kiełkowało, było
czymś niewiarygodnie cennym, czymś, co należało chronić i pielęgnować. Co
będzie, gdy okaże się, że on ma całkiem inne nastawienie? Powinna okazać więcej
rozsądku. To przecież mężczyzna, a mężczyźni, no cóż, w tych sprawach czują i
myślą inaczej niż kobiety. Była pewna, że uznałby jej uczucia za sentymentalne
bzdury. Jest jednak inteligentny i umie postępować z kobietami. Nawet osoba tak
mało doświadczona jak ona musiała to zauważyć. Wiedziała więc, że będzie
prowadził grę zgodnie z regułami i, aby ją zadowolić, włoży romantyczny kostium.
Poczuła na ramionach jego ciepłe dłonie. Odwrócił ją twarzą do siebie. Gdy
zaczął mówić, w jego miękkim głosie dźwięczała szczerość:
– Bóg raczy wiedzieć, jak udało mi się oderwać od ciebie tamtej nocy, tak
bardzo nie chciałem iść. I nie mam pojęcia, co wyprawiałem na bloku. Myślałem
tylko o tobie. Potem doszedłem do wniosku, że może dobrze się stało. Może
gdybym nie musiał cię zostawić, gdybyśmy przyszli tutaj i kochali się, rano
żałowałabyś tego. Sam nie wiem dlaczego, ale to dla mnie ważne. Nie chcę, żebyś
mnie znienawidziła, Cass.
Oniemiała. Nie spodziewała się takich wyznań, niemal spowiedzi. Albo jest
bardzo dobrym aktorem, albo po prostu jest do szpiku kości uczciwy. Jakże
pragnęła mu ufać. Niech piekło pochłonie Simona za to, że zniszczył jej wiarę w
ludzi. Spojrzała mu w oczy. Z ich kobaltowej głębi wyzierało czyste uczucie.
– Nie wydaje mi się, żebym cię znienawidziła, Nick – szepnęła.
– Nie chcę ryzykować.
– Naprawdę. Jestem już dużą dziewczynką i znam siebie. Masz rację, to byłoby
bardzo wcześnie, ale stałoby się, gdybyś nie musiał iść.
– Czy jeszcze się stanie?
– Nie wiem. Może. Chyba tak.
– Och, Cassie – szepnął, przymykając ociężałe powieki.
Pocałował ją najpierw delikatnie, potem coraz goręcej, aż musieli oderwać się
od siebie, żeby zaczerpnąć tchu.
– Muszę iść, dopóki starcza mi charakteru. Jestem tak zmęczony, że
rozczarowałbym cię dzisiaj, a zresztą niema się co spieszyć. – Uścisnął ją z
czułym, tęsknym uśmiechem. – Myśl o mnie.
Odszedł.
Długo patrzyła w drzwi rozważając, czy nie pobiec za nim, aż odezwał się w
niej głos rozsądku. A jeśli nie mówi prawdy? Byłaby głupia, gdyby mu uwierzyła.
To zręczny, utalentowany, czarujący w swej naturalności uwodziciel, który umie
opowiadać bajki.
A jednak to, co mówił, brzmiało tak szczerze...
„Myśl o mnie. „ Czyż mogła myśleć o czymkolwiek innym?
W najbliższy weekend nie miała dyżuru. Nick także. Może i był tylko
uwodzicielem, ale Cassie ku swemu przerażeniu musiała przyznać, że rozpaczliwie
pragnie spędzić te dni razem z nim. Pełna nadziei czekała, aż jej to zaproponuje, ale
na próżno.
W końcu w czwartek wieczorem, nad talerzem spaghetti w okolicznym bistro,
powiedział jej, że wyjeżdża.
– Co drugi weekend spędzam z rodzicami i teraz właśnie przypada ich kolej.
Czuła się zraniona. Miała żal, że nie powiedział jej tego wcześniej, że nie chciał
tego odłożyć, że jej nadzieje na romantyczne sam na sam legły w gruzach.
– Co za obowiązkowość – zauważyła z nutą sarkazmu, która jej samej wydała
się wstrętna. – Jesteś bardzo dobrym synem.
– To coś więcej niż obowiązkowość – odparł spokojnie. – Rodzina jest dla mnie
bardzo ważna.
Miała wrażenie, że go rozczarowała, jakby przez swoją reakcję oblała jakiś
egzamin. Ogarnęła ją wściekłość na samą siebie. Od tej chwili spotkanie się nie
kleiło i Cassie niemal odetchnęła z ulgą, gdy pożegnał ją u drzwi części
mieszkalnej szpitala i poszedł do pacjentów.
Następnego ranka pracowała z Trevorem. Przez cały czas zrzędził i złościł się
na nią i musiała przyznać, że nie bez racji. Nie była w stanie skupić się na pracy.
Spotkała Nicka w porze lunchu, w drzwiach stołówki, i zrobiła wysiłek, żeby
zatrzeć złe wrażenie.
– Kiedy jedziesz?
– Jak tylko skończę na oddziale. Drogi będą pewnie piekielnie zatłoczone.
Przezwyciężyła dumę.
– Baw się dobrze. Przepraszam, że zachowałam się niesympatycznie. Po prostu
miałam nadzieję, że spędzimy trochę czasu razem.
– To byłoby bardzo miłe. – Zawahał się, a potem dotknął jej policzka. –
Zobaczymy, o której uda mi się wrócić w niedzielę. Może jeszcze wyskoczymy na
drinka.
Wiedziała, że twarz jej się rozjaśnia i nie mogła nad tym zapanować.
– Cudownie.
– Nie obiecuję. Zobaczę, co się da zrobić.
– Dobrze.
Zdawało jej się, że chciał ją pocałować, ale nagle uprzytomnił sobie, gdzie są.
– Ciao.
– Do zobaczenia w niedzielę.
Patrzyła za nim nieco podniesiona na duchu, a gdy się odwróciła, natknęła się
na Trevora, który obserwował ją oparty o drzwi.
– Jaka wzruszająca scena. Zastawiasz sidła na nowego, Cassandro? Niezbyt to
przezornie z twojej strony pokazywać się w jego towarzystwie.
– W czyim towarzystwie mam się pokazywać? W twoim? Nie wiem, czy
zdołałabym zmazać taką plamę na honorze.
Ze złości wystąpiły mu na twarz czerwone plamy, ale ona była zbyt
rozdrażniona, żeby bawić się w dyplomację. Niech go diabli! Dużo ją obchodzi,
kim jest jego tatuś!
Było już prawie wpół do ósmej, gdy Nick zajechał pod dom Jennifer i Andrew
w Suffolk. Rozświetlony, wyglądał tak przytulnie i zachęcająco. Ale Nick nie
odczuwał najmniejszej chęci, żeby tam wchodzić. Nic dziwnego, zważywszy, że to
dom jego eks-żony i jej obecnego męża. Gdyby nie Tim, wołami nie dałby się tam
zaciągnąć.
Otworzył mu Andrew. Uśmiechnął się na powitanie, ale w jego oczach czaiło
się napięcie. Najwyraźniej sytuacja dla nikogo nie była łatwa.
– Wejdź. Tim jest w łazience. Próbował podejrzeć borsuki w norze i cały się
utytłał, więc Jennifer poszła zrobić z nim porządek. Napijesz się czegoś?
– Dziękuję, nie. Zaraz musimy ruszać, bo inaczej Tim bardzo późno pójdzie
spać.
– Duży ruch?
– A czy w Londynie w piątek wieczorem może być inaczej? – zaśmiał się
gorzko Nick.
– Niewiele o tym wiem; unikam Londynu jak ognia. Ale co kto lubi.
– Mam wrażenie, że już przestałem to lubić, że mieszkam tam i pracuję tylko z
przyzwyczajenia. No bo... – Zatoczył ręką po przytulnym salonie. W kominku
żarzyły się szczapy, na wygodnych krzesłach wylegiwały się koty, ściany
ozdabiały obrazy. – Kominek, dom. A mój cały majątek to parę kartonów z
ubraniami i książkami i pięcioletni samochód.
– I Tim.
– Tak. Choć tu mój wkład był minimalny. – Nick zaśmiał się, a w jego śmiechu
zabrzmiał ton wzgardy dla samego siebie. – Kilka chwil uniesienia i Jen jest
uwiązana do końca życia. – Westchnął i palcami przeczesał włosy. – Przepraszam,
to było niesmaczne.
– Nie ma za co. Wiem, co masz na myśli, ale niepotrzebnie minimalizujesz
swoją rolę. Łożyłeś przecież na jego utrzymanie i dzięki temu Jennifer nie musiała
pracować, kiedy był mały. Gdyby nie to, mógłbyś bez trudu kupić dom.
– Gdybym chciał. Ale nigdy dotąd nie przywiązywałem do tego wagi. Zresztą,
cóż mi po pustych murach? Dom to coś więcej.
– Nie wiem, co ci powiedzieć, Nick. Jestem z twoją żoną, twoim synem... Dają
mi tyle radości, choć ty pewno wolałbyś tego nie słyszeć.
Nick napotkał współczujące spojrzenie ciemnych oczu. Poczuł ból pod
powiekami. Odwrócił głowę, odetchnął głęboko i zamrugał.
– Cieszę się – mruknął. – Przepraszam. Po prostu czasem czuję się taki...
– Pusty?
– Tak. Jak dom do wynajęcia. Ale to nie twoja wina. Jennifer i ja nigdy nie
pasowaliśmy do siebie.
Tim to co innego. Przedtem nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo chcę go
mieć przy sobie.
– On też za tobą tęskni. Po świętach mówił tylko o tobie. Tak jakby dopiero cię
odkrył.
– Dużo rozmawialiśmy, chyba po raz pierwszy w życiu. Chciałbym dać mu z
siebie wszystko, wynagrodzić te lata, kiedy ledwo wiedziałem, że jest na świecie.
Szkoda, że mieszkam tak daleko.
Andrew poprawił drwa na kominku. Patrzył w ogień.
– Wiesz, Nick, jeśli chcesz kupić dom, to teraz już nie musisz płacić na jego
utrzymanie.
– Owszem, muszę. – Zabrzmiało to trochę ostrzej, niż chciał.
Andrew skinął z szacunkiem głową.
– Tak. Tak, oczywiście. Odkładamy to na konto. Kiedy dorośnie, będziecie
mogli wspólnie zdecydować... O, już są – Tato!
Tim rzucił się Nickowi w ramiona, oplótł go rękami i ukrył twarz na jego piersi.
Potem puścił go i skakał wokół niego z błyszczącymi oczami.
– Znaleźliśmy borsuczą norę i Andrew powiedział, że jeśli będę bardzo cicho,
to może uda mi się zobaczyć, jak wchodzą i wychodzą, ale w lesie było błoto i
mama kazała mi się umyć.
Nick z czułością rozwichrzył mu czuprynę i nad jego głową spojrzał na
Jennifer. Uśmiechała się, ale z pewnym przymusem, wyraźnie niespokojna. Gdy
odpowiedział uśmiechem, odprężyła się i twarz jej złagodniała. Pocałował ją w
policzek.
– Cześć. Dobrze wyglądasz.
Jej wzrok pofrunął do Andrew, a policzki zabarwił ciepły rumieniec. Boże, jak
ona go kocha, pomyślał Nick.
– I dobrze się czuję. Przepraszam za zwłokę. Tim wyglądał odrażająco.
– Nie szkodzi. No jak, synu, rzeczy gotowe?
– Jedziemy do babci i dziadka?
– Mhm. Chodź, czas na nas.
Przez całą drogę Nick słuchał paplania Tima, jak to on i Andrew zrobili to, a
potem on i Andrew zrobili tamto, a mama i Andrew byli tu czy tam, i serce mało
nie pękło mu na myśl o tym, co stracił.
Weekend dłużył się niemiłosiernie. Sobotę Cassie spędziła z rodzicami, ale w
niedzielę rano uciekła do szpitala tłumacząc się, że ma dużo sprzątania i prania.
Naprawdę Uczyła, że może Nick wróci wcześniej. Posprzątała, poprała i snuła się
zabijając czas. Godziny upływały powoli. To było bez sensu. Oczywiście, że Nick
nie przyjedzie tak wcześnie! Najwcześniej może się go spodziewać o siódmej.
Ale postanowiła być gotowa na szóstą.
O piątej była już wykąpana, włosy miała umyte i ułożone. Włożyła legginsy i
luźny sweter. Nie chciała wyglądać na zbyt wyszykowaną. On przecież zachował
się dość niezobowiązująco. Pewnie dlatego, że za bardzo go naciskała. Mężczyźni
tego nienawidzą. O Boże!
O dziewiątej uznała, że Nick nie przyjdzie. O dziesiątej przebrała się w nocną
koszulę. Jedwab i koronki, czysta ekstrawagancja – to prezent od matki. Nalała
sobie wina i zwinęła się na łóżku przed telewizorem z pudełkiem czekoladek.
Pukanie do drzwi trochę ją zaskoczyło. Zsunęła się z łóżka, wciągnęła stary
szlafrok i poszła otworzyć.
– Nick!
Wyglądał okropnie: zmęczony, spięty i tak bardzo wzruszający. Zawahał się.
– Już się położyłaś... Przepraszam. Jest bardzo późno.
– Nic nie szkodzi. Oglądałam telewizję. Napijesz się czegoś? Mam otwarte
białe wino.
– Dziękuję, chętnie.
Zgarnęła swoje rzeczy z krzesła, a on opadł ciężko na sam brzeg, ze zwieszoną
głową. Nalała wina i usiadłszy na łóżku przyglądała mu się, zmartwiona.
– Coś się stało?
– Nic. – Podniósł głowę i uśmiechnął się sztucznie. – Co się miało stać?
– Nie wiem. Jesteś taki zmęczony, smutny...
– Wszystko w porządku. Tęskniłem za tobą.
– Ja też. Myślałam, że już nie przyjdziesz.
– Mało brakowało. Nie byłem pewien, czy mój widok o tej porze cię ucieszy.
– Bardzo mnie ucieszył.
Chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, po czym Nick wstał, wyjął jej kieliszek z
ręki, odstawił i przyciągnął ją do siebie.
Pocałunek był długi i namiętny. Gdy Nick w końcu podniósł głowę, w jego
oczach malowało się pytanie.
Z twarzy Cassie wyczytał odpowiedź.
Drżącymi rękami zdjął z jej ramion szlafrok. Czubkami palców obrysował linię
koronki na jej dekolcie. Dotarł do ramiączek i zsunął najpierw jedno, potem drugie.
– Jesteś taka piękna – szepnął zdławionym głosem.
Oczy mu pałały, oddychał szybko, gwałtownie.
Poczuła, że kolana odmawiają jej posłuszeństwa. Dłonie Nicka powędrowały
wzdłuż jej tułowia, pociągając za sobą koszulę coraz niżej, przez łagodny łuk
bioder, aż ześliznęła się na podłogę.
– Cassie... – jęknął.
Sięgnęła po jego sweter i zdjęła go, a potem dotknęła suwaka u dżinsów.
Chciał chwycić jej dłoń, zrobić to sam, ale powstrzymała go. Pragnęła go
rozebrać, powoli, centymetr po centymetrze. Było w tym coś niezwykle
podniecającego...
Dłuższą chwilę stali, patrząc sobie w oczy, po czym wszelkie bariery runęły.
Przywarła do niego, jakby szukając oparcia, by nie zginąć w szaleńczej burzy,
która się rozpętała.
A gdy burza ustała, zwinęła się w kłębek z głową na jego ramieniu i zasnęła.
Nick od paru minut stał przy łóżku i patrzył na Cassie.
Ze splątanymi włosami, ustami czerwonymi i nabrzmiałymi od pocałunków, z
ognistym znakiem na piersi, z której spijał jej słodycz, była prześliczna. Chciał
zostać, przespać noc w jej objęciach, ale nie mógł jej narażać na złośliwe szpitalne
plotki.
I tak czuł się winny, że posłużył się nią w taki sposób, ale po prostu nie był w
stanie znieść samotności w tę właśnie noc.
Ofiarowała mu się tak wspaniałomyślnie. Widząc ją teraz skuloną we śnie, nikt
by nie pomyślał, że to ta sama szalona, bezwstydna dziewczyna, którą zaledwie
przed godziną trzymał w ramionach.
Która z nich była prawdziwa? Śpiąca królewna czy czarownica? Intuicja
mówiła mu, że ta pierwsza, ale doświadczenie...
Westchnął. Pobożne życzenia! A jednak...
Okrył ją starannie, zgasił światło i wymknął się cicho, zamykając za sobą
drzwi.
Cassie była urażona. Urażona, zraniona, zdezorientowana. Jak go powitać, gdy
znów spotkają się na bloku? Czy udawać, że nic się nie stało, czy rzucić mu się w
ramiona i wyszlochać cały ból, którego doznała, gdy po przebudzeniu stwierdziła,
że go nie ma?
To nie byłoby mądre. Trzeba ocalić resztki godności!
Mary-Jo już tam była. Jej oczy badawczo omiatały twarz Cassie jak dwa
reflektory. Ona nie miałaby w tej sytuacji najmniejszego problemu, to pewne. Ale
Cassie nie mogła prosić jej o radę. Nie w tej sprawie.
Uśmiechnęła się pogodnie udając, że nie dostrzega ciekawości przyjaciółki. Ale
Mary-Jo nie należała do naiwnych.
– Udany wieczór?
– Dziękuję, wspaniały.
– No i jaki on jest?
Zaczerwieniła się i uciekła z oczami. Pytanie było pozornie niewinne i gdyby
zadał je ktokolwiek inny, Cassie wzięłaby je za dobrą monetę. Ale to przecież
Mary-Jo, wścibska jak mało kto. Co powiedzieć? Fantastyczny? Przechodzi moje
najśmielsze wyobrażenia?
– Pilnuj swojego nosa, M-J.
Mary-Jo zaśmiała się, bynajmniej nie stropiona. W tej samej chwili do pokoju
wszedł Nick. Cassie skupiła całą uwagę na umywalce. Mary-Jo natychmiast to
zauważyła.
– Oho, twój luby już przyszedł. No to znikam.
– Tylko spróbuj – zagroziła Cassie. Ale Mary-Jo oddaliła się chichocząc.
– Nick stanął przy sąsiedniej umywalce i zaczął myć ręce aż do łokci. Pod
strugami wody włosy na przedramionach były gładkie i lśniące. Dlaczego robiło to
na niej takie wrażenie? Na miłość boską, przecież to tylko ręce!
– Cześć. – Jego głos zabrzmiał szorstko.
Cassie zakręciła kran i sięgnęła po papierowy ręcznik.
– Dzień dobry.
Tylko spokojnie, powiedziała sobie. Miło i po przyjacielsku, i bez histerii.
Jakby nic wielkiego się nie stało – miejmy nadzieję, że wyglądasz przekonująco!
– Ciekawe dziś mamy zabiegi – zauważyła błyskotliwie.
– Mam gdzieś zabiegi – mruknął. – Co do dzisiejszej nocy...
– Dzisiejszej nocy? Ach tak, no i cóż takiego? Posłał jej groźne spojrzenie.
– Cassie – ostrzegł.
Zmusiła się, żeby spojrzeć mu w oczy.
– Co tu może być do powiedzenia?
Zacisnął szczęki.
– Cholernie dużo – warknął – ale nie tutaj. Porozmawiamy wieczorem. Gdzie
chcesz iść?
– Skąd wiesz, że nie jestem zajęta?
Odskoczył od umywalki i wbił w nią płonący wzrok.
– Cassie, do cholery, tylko bez gierek! – warknął. – O której i gdzie?
Zrozumiała, że trzeba spasować.
– O ósmej, u mnie.
– O siódmej.
– Siódma trzydzieści.
– Załatwione. Dobra, zaczynamy przedstawienie.
– Mówiła prawdę – zabiegi były ciekawe. A raczej byłyby, gdyby mogła im
poświęcić należną uwagę. Ale gdzieś w głębi duszy tliła się iskierka radości, że
Nick tak zareagował. Jeśli się wściekł, to znaczy, że nie jest mu obojętna.
Niczego więcej nie potrzebuje.
Nick musiał się maksymalnie skoncentrować. Ręka, którą miał operować, była
paskudnie zmiażdżona. Wypadek zdarzył się przed dziesięcioma dniami, w
Sylwestra. To, że Richardson dał mu tę operację, było z jego strony komplementem
i dowodem zaufania. Nick nie chciał go zawieść.
Stawy międzypaliczkowe palca środkowego od strony grzbietowej były
dosłownie odarte z tkanek miękkich. Najłatwiej byłoby amputować palec, ale Nick
myślał o tym niechętnie. Wyjątkowo brzydkie spiralne złamanie palca
wskazującego, obejmujące także płytkę paznokciową, z uszkodzeniem nerwu.
Gdyby się okazało, że pacjent nie odzyska władzy w tym palcu, środkowy byłby
bardzo potrzebny do zachowania chwytu przeciwstawnego.
W strasznym stanie były też nerwy i ścięgna przebiegające przez kanał
nadgarstka. W miarę jak operacja się przedłużała, Nick zaczął powątpiewać, czy
wiara Milesa w jego umiejętności była uzasadniona.
Tak długo już siedział zgarbiony. Wyprostował się i odrzucił głowę do tyłu,
chcąc rozluźnić mięśnie grzbietu.
– W porządku?
Zamrugał powiekami. Cassie. Pracowali w takiej harmonii, że prawie
zapomniał ojej obecności.
Podniósł wzrok. Jej oczy uśmiechały się ciepło znad maski.
– Tak, w porządku. Ależ to długo trwa.
– Dobrze idzie, naprawdę. Mogło być znacznie gorzej.
Chwila zwątpienia minęła. Odpowiedział uśmiechem.
– Racja. No dobra, rzućmy okiem na ten palec wskazujący. W końcu będę
musiał coś z nim zrobić.
Znów pochylił się nad poszarpaną dłonią. Otarł się przy tym udem o kolano
Cassie. Dziwnie go to uspokoiło. Pozostał już w tej pozycji.
Z trudem mieściło jej się w głowie, że można wykonywać tak skomplikowaną
operację i jednocześnie flirtować. A jednak Cassie była przekonana, że nie
przypadkiem oparł się udem o jej kolano. Doznała niemal ulgi, gdy wreszcie
skończył zabieg i mogła się odsunąć.
Nickowi też najwyraźniej ulżyło. Uznawszy, że zrobił już z ręką wszystko, co
tylko możliwe, ułożył ją na szynie w pozycji, w której nie była narażona na
przykurcz i zesztywnienie stawów, po czym wstał i spojrzał na zegar.
Właśnie minęło południe.
– Wielkie nieba – zdumiał się. – Czyżby zajęło mi to trzy godziny?
Pozostała już tylko artroskopia, z którą uporał się błyskawicznie.
– Przynajmniej to mi szybciej poszło – zażartował.
Anestezjolog roześmiał się szeroko.
– Gdyby nie twój perfekcjonizm, bylibyśmy już po lunchu.
– Cóż miałem robić, amputować tę rękę?
– Chyba lepiej nie. Miles jest na tym punkcie trochę przeczulony.
– Wyszli z sali operacyjnej i zaczęli się przebierać. – Trevor by tak zrobił –
powiedziała Cassie zamyślona.
– Co by zrobił?
– Amputowałby tę rękę, a na pewno środkowy palec. On nie ma cierpliwości do
rekonstrukcji. Miles musi bardzo uważać, co mu daje.
Nick zamarł z ubraniem w ręku.
– Nie do wiary. Ten facet to jakiś mafiozo.
– Mafiozo? – Cassie zaśmiała się głucho. – Przy Trevorze i jego tatusiu mafia
to kółko różańcowe. – Obejrzała się przez ramię. – Wieczorem powiem ci więcej.
– Dobrze. A więc do zobaczenia o siódmej.
– O siódmej trzydzieści.
Odpowiedział jej uśmiech, nieco nadąsany i jakże podniecający!
– Może się zdarzyć, że przyjdę za wcześnie.
Rozdział 4
Zapukał do drzwi o siódmej piętnaście. W jednej ręce trzymał butelkę
czerwonego wina, w drugiej bukiet żonkili – tym razem opakowany.
Radość zaróżowiła jej policzki. Zanurzyła nos w kwiatach, napawając się
słodkim zapachem. Rzuciła mu figlarne spojrzenie.
– Czy to przeprosiny, że przyszedłeś za wcześnie?
– A przyszedłem za wcześnie? – spytał niewinnie.
– Owszem. Zrób przynajmniej coś pożytecznego i otwórz wino, a ja dokończę
chili.
Zajrzał jej przez ramię do garnka.
– Prawdziwe mięso? – spytał z nadzieją w głosie.
– A czego oczekiwałeś, soczewicy?
– Nauczyłem się nie oczekiwać niczego. Dzięki temu unikam rozczarowań.
Pachnie wspaniale.
Oparł podbródek na jej ramieniu i obserwował, jak miesza sos. Tymczasem ona
zastanawiała się nad jego słowami. Dlaczego miałby niczego nie oczekiwać?
Wygląda raczej na człowieka, który potrafi postawić na swoim, ale przecież pozory
często mylą. Jakie rozczarowania miał na myśli?
On jednak najwyraźniej skierował uwagę na co innego. Wtulił twarz w jej
szyję.
– Miałeś otworzyć wino – przypomniała mu zdławionym głosem.
– Mhm... Twoja skóra ma cudowny smak...
– Nick...
Podała mu korkociąg, lecz on zgasił płomień pod chili i przyciągnął ją do
siebie. Roześmiała się, zaskoczona.
– Nie jesteś głodny?
– Jestem. – W oczach miał żar. – Jestem bardzo głodny. Od drugiej nad ranem
marzę, żeby cię przytulić. Wątpię, żebym był w stanie zachowywać się grzecznie
podczas kolacji, ale szkoda też, żeby się zmarnowała. Niech zaczeka.
Jego usta były ciepłe, miękkie, przekonujące. Zanim zdążyła zebrać myśli,
leżeli na łóżku. Nick jeszcze mocniej oplótł ją ramionami.
– Przepraszam, że zostawiłem cię w nocy samą. Myślałem po prostu, że lepiej
będzie nie wytaczać się rano z twojego pokoju. Każdy szpital to...
– Plotkarskie gniazdo?
– Coś w tym rodzaju. – Podźwignął się na łokciu i palcem obrysowywał łuk jej
twarzy. – Miałaś mi coś powiedzieć o Trevorze.
– O Trevorze? Ach, tak. Mam na ten temat swoją teorię. Widzisz, wydaje mi
się, że jego ojciec ma na sumieniu coś, czym on go teraz szantażuje.
– Przyjemna rodzinka – mruknął Nick z twarzą przytuloną do jej ciepłej skóry.
Przesunął językiem po zagłębieniu nad obojczykiem.
– To zły człowiek, Nick... Uważaj na niego.
– Do diabła z nim – szepnął i zamknął jej usta gorącymi wargami.
Dużo, dużo czasu upłynęło, zanim zjedli chili, i jeszcze więcej, zanim Nick ją
opuścił. Gdy senna mościła się w łóżku, pościel pachniała jeszcze wodą kolońską
zmieszaną z wonią jego skóry. Cassie wtuliła nos w kołdrę i westchnęła głęboko.
Cudowny...
Zasnęła z uśmiechem na ustach. Gdy się obudziła rano, jej wzrok padł na
porzucone, zwiędłe kwiaty. Cisnęła je do kosza, ale nie wszystkie. Kilka włożyła
między
kartki
starego
podręcznika
pielęgniarstwa,
przeklinając
swój
sentymentalizm.
– Jak ci idzie z Davidsonem? On bardzo cię chwali.
Cassie dziękowała Bogu, że maska chirurgiczna zakrywała prawie całą jej
twarz, a przenikliwy jazgot piły zagłuszał słowa Milesa, tak że mogli je usłyszeć
tylko stojący najbliżej.
– Jest bardzo dobry – odparła, ignorując mruganie Mary-Jo.
– Ta ręka to był kawał znakomitej roboty, sam bym tego lepiej nie zoperował.
Zajdzie daleko, o ile dostatecznie długo usiedzi w jednym miejscu. Niespokojny
duch z niego. Masz, wrzuć to do wiadra.
Bez zmrużenia oka chwyciła odciętą nogę. Przywykła do Milesa i jego
zwyczaju szokowania ludzi. Kończył amputację, a ona, sprawnie podając
narzędzia, nici i gaziki, dumała nad jego pytaniem.
Prawdę mówiąc nie wiedziała, jak jej idzie z Nickiem. Pozornie bardzo dobrze,
a w gruncie rzeczy niewiele więcej o nim wie teraz niż przy pierwszym spotkaniu.
Mało mówił o sobie, a zgoła nic o swojej przeszłości. Nauczyła się przewidywać
jego nastroje i dostosowywać się do nich, a on także okazywał jej podobną
wrażliwość. Potrafił rozpogodzić ją, gdy była smutna i dzielił jej wesołość, gdy
wszystko szło dobrze. Pod jego wpływem gorycz i podejrzliwość, które zaszczepiło
jej postępowanie Simona, powoli ustępowały, a w ich miejsce rodziła się ufność,
ale nie była jeszcze gotowa odkryć przed nim swoich uczuć.
Właściwie nie była nawet gotowa przyznać się do nich przed samą sobą. Lecz
coraz trudniej było je tłumić. Gdy leżeli obok siebie w ciemnościach, przychodziły
jej namyśl słowa, które ją przerażały.
Obawiała się go kochać, a już myśl, że miałaby się odsłonić, narazić na
cierpienie, budziła w niej śmiertelny lęk.
Milczała więc i modliła się, by nic nie zburzyło jej zaufania.
Tego wieczora Nick przyszedł wcześniej. Pienił się ze złości.
– Niech szlag trafi tego bałwana! Tak spartaczył artroskopię, że za kilka lat
facet będzie potrzebował protezy! Ja go chyba kiedyś zabiję!
Nie trzeba było jasnowidza, żeby zgadnąć, kogo ma na myśli. Cassie otworzyła
lodówkę i wyjęła wino.
– Napijesz się?
– Co? Nie, dziękuję, mam dyżur. Cholerny idiota. Wyciął tyle łękotki, że staw
został praktycznie bez osłony!
Zamknęła lodówkę i z kieliszkiem w dłoni skuliła się na łóżku. Nick musi to z
siebie wyrzucić. Trzeba mu na to pozwolić. Obserwowała go uważnie. Był
naprawdę wściekły. Czuło się to w każdym jego ruchu, w postawie, w głosie.
– Może byś usiadł? – wtrąciła po chwili łagodnie.
– Bo zaraz dostaniesz udaru.
– Ty chyba nie słyszysz, co mówię! – napadł na nią.
– Facet nadaje się do odstrzału. On jest po prostu groźny! To cud, że jeszcze
nikogo nie uśmiercił, ale tak się to skończy, jeśli ktoś nie zrobi z nim porządku. To
znaczy, tak się nie skończy, boja mam tego dosyć. Idę do Milesa z oficjalną skargą,
a jeśli on nie przedstawi sprawy zarządowi, ja to zrobię. Takie rzeczy nie mogą
uchodzić na sucho. I nie będą, dopóki ja mam w tej sprawie coś do powiedzenia.
Nie ma sensu go powstrzymywać. Może do rana trochę ostygnie. Zeskoczyła z
łóżka i nalała mu herbaty.
– Masz, wypij. I tak nie możesz teraz nic zrobić, więc po prostu się uspokój. Z
Milesem porozmawiasz jutro.
– Przepraszam. – Przestał biegać po pokoju i odetchnął głęboko. – Ale tak mnie
rozwścieczył...
– Zauważyłam – powiedziała z uśmiechem, a on też się zaśmiał i potrząsnął
głową.
– Jeszcze raz przepraszam, kochanie. Chodź tu. Muszę cię przytulić.
Kochał ją tak czule, jakby wraz z gniewem wypaliła się w nim wszelka
namiętność, a pozostała sama łagodność. A potem przygarnął ją do piersi i
westchnął.
– Och, Cass, jesteś naprawdę niezwykła.
– Ty też nie jesteś taki najgorszy – odparła lekko, ale głos jej się załamał i
cieszyła się, że w ciemności nie widać łez.
Później wezwano go do szpitala i już nie wrócił, ale rano zatelefonował.
– Idę do Milesa – powiedział.
Serce jej zamarło. Tego dnia miała pracować z Trevorem. Cała nadzieja, że nie
dowie się o niczym wcześniej niż w porze lunchu.
Trevor przyszedł spóźniony – i wściekły. Widocznie Miles zdążył mu już coś
powiedzieć. Parł naprzód jak burza, a ona siłą powstrzymywała się, żeby czegoś
nie wtrącić, gdy rzucał pod adresem powierzonych jego opiece pacjentów obelgę
za obelgą.
Odetchnęła, kiedy skończył i – odwrotnie niż zazwyczaj – zaczęła
błyskawicznie zbierać się do wyjścia. Na ogół lubiła po pracy posiedzieć jeszcze
trochę na bloku i pogadać z ludźmi, ale dziś chciała się stamtąd jak najszybciej
wydostać.
Trevor oczywiście przyłapał ją przy wyjściu. Próbowała go ominąć, ale chwycił
ją za ramię i pociągnął pod ścianę.
– Uprzedzałem cię, żebyś trzymała się od niego z daleka – warknął
złowieszczo. – Mówiłem ci, że głupio robisz, ale ty wiesz swoje, co, ty mała żmijo?
W każdym razie pamiętaj, że ja cię ostrzegałem.
Po tych słowach puścił ją, a kiedy go mijała, poczuła zapach whisky. Ależ to
chyba niemożliwe? Chyba nawet Trevor nie odważyłby się pić na bloku, i to rano.
W stołówce zastała Milesa i Nicka pogrążonych w rozmowie.
– Mogę się przyłączyć? – spytała cicho.
– Ależ oczywiście. – Nick podniósł głowę. – Jak było?
– Parszywie. – Skrzywiła się. – W dodatku zdaje mi się, że pił.
Miles westchnął ciężko.
– Rozmawiałem z nim, ale niestety niewiele mogę zrobić. On balansuje na
granicy błędu w sztuce. Nie zrobił jeszcze nic tak jaskrawego, żebym mógł go
dopaść. W tej sytuacji powinniśmy śledzić każdy jego ruch i czekać. Jeszcze tylko
kilka dni, potem przechodzi do oddziału pomocy doraźnej.
Nick wzniósł oczy w górę.
– Niech Bóg ma w swojej opiece pacjentów ambulatoryjnych!
– Zawsze mogą zgłosić się do innego oddziału albo wręcz do swojego lekarza
domowego.
– Wszyscy troje zaczęli się śmiać i atmosfera nieco się rozluźniła. W końcu, jak
słusznie zauważył Miles, za kilka dni Trevor zejdzie im z drogi i problem zniknie.
Na ten weekend przypadał wyjazd Nicka. Cassie tęskniła. Zastanawiała się, czy
przyjdzie kiedyś taki dzień, że Nick zaproponuje, by z nim pojechała albo
przynajmniej opowie jej, jak spędził czas.
Poprzednim razem nawet o tym nie wspomniał, co natychmiast wzbudziło jej
podejrzenia. Czyżby coś ukrywał? Może żonę?
Poczuła mdlący strach. Chyba nie przytrafi jej się dwa razy pod rząd to samo.
Rzecz jasna najlepiej go po prostu spytać, ale nie była pewna, czy chce usłyszeć
odpowiedź...
Nie, nic złego się nie dzieje. To tylko wyobraźnia podsycana przez ból, jaki
sprawił jej Simon, i wrodzoną powściągliwość Nicka.
W końcu trzeba uczciwie przyznać, że i ona nie powiedziała mu o sobie zbyt
wiele. Na przykład o Simonie. Jeśli w szafie Nicka jest jakiś trup, ma prawo
zachować to w tajemnicy. Zresztą może nawet lepiej nie wiedzieć. Po kolejnej
klęsce chyba nie starczyłoby jej sił, żeby zacząć jeszcze raz.
Pogoda była ohydna. Padał deszcz ze śniegiem. Nick musiał jechać bardzo
wolno, miał więc mnóstwo czasu na rozmyślania zarówno o Timie, jak i o Cassie.
Ona jeszcze nie wiedziała o Timie, choć ich znajomość trwała już trzy tygodnie.
Najwyższy czas, żeby jej napomknąć, że ma syna. Problem polegał na tym, że im
dłużej zwlekał, tym trudniej mu było poruszyć ten temat.
Miał zamiar powiedzieć jej dziś. Tyle że przy takiej pogodzie na pewno wróci
bardzo późno, a ma przed sobą cały dzień na bloku.
Powie jej rano. Nie, kiepski pomysł. W takim razie wieczorem, przy kolacji.
Pójdą gdzieś... Nie, błąd. Muszą mieć możliwość swobodnej rozmowy. Wobec
tego u niej. Tylko czy sam na sam z nią, taką ciepłą i zmysłową, zdoła się
skoncentrować?
I jak zacząć?
Na zakręcie wpadł w poślizg. Zdjął nogę z gazu i wyprowadzając samochód
obiecał sobie, że jutro powie jej na pewno; jeśli tylko dojedzie cały.
Dobrymi chęciami piekło wybrukowane. Dojechał bardzo późno i zobaczył się
z Cassie dopiero w poniedziałek rano na bloku, a do wieczora opuściła go odwaga.
Zapukał do jej drzwi o szóstej. Otworzyła mu z głową owiniętą w ręcznik i w
swoim starym szlafroku.
– Tak wcześnie?
– Nie mogłem dłużej wytrzymać – wyznał i wziął ją w ramiona.
Boże, jaki piękny zapach, taki świeży, kwiatowy. Włosy miała jeszcze
wilgotne.
– Tęskniłam za tobą – szepnęła niskim, zmysłowym głosem.
Przepadł z kretesem. Ach, po co komu rozmowa? Później też można
rozmawiać...
To był zwariowany tydzień. Normalny tok pracy całkowicie zdezorganizowała
grypa. Wiele operacji spadło z planu, ponieważ pacjenci nie kwalifikowali się do
ogólnego znieczulenia. A z drugiej strony było mnóstwo świeżych złamań
spowodowanych upadkiem na śliskiej ulicy, przede wszystkim u ludzi starszych.
Ich rekonwalescencja trwała z reguły bardzo długo. Zazwyczaj takich pacjentów
przenoszono na oddział geriatryczny, ale tym razem nie dało się tego zrobić, bo
geriatria zapełniona była staruszkami z infekcjami dróg oddechowych. W
rezultacie ortopedia została zablokowana. Trzeba było odłożyć kolejne planowe
zabiegi. Na bloku operacyjnym zrobiło się dużo wolnego czasu.
Nick miał oczywiście dość pracy na oddziale, ale Cassie tydzień się dłużył.
Nieraz godzinami nie było nic do zrobienia – poza rozmyślaniem. A tymczasem
gdzieś w głębi duszy zaczęło kiełkować maleńkie ziarenko podejrzenia...
Miesiączka się spóźniała. Przynajmniej tak jej się zdawało, bo nie zawsze
miesiączkowała regularnie, a że nie miała potrzeby pilnować terminów, nie
zapisywała dat. Była jednak prawie pewna, że ostatnią miesiączkę miała około
Bożego Narodzenia, a gdy minął tydzień, jej podejrzenie przerodziło się w
pewność.
Tylko raz, na samym początku, nie zadbali o środki zapobiegawcze. Później to
był już prawie rytuał. Ale raz wystarczy i oto w jej łonie rosło dziecko – ich
dziecko. Może powinna się martwić, w końcu sytuacja była daleka od ideału, ale
jakoś nie mogła. Dni mijały, a nowe życie, które w sobie nosiła, napełniało ją coraz
większą radością.
Tylko jedno mąciło jej szczęście.
Pragnęła dzielić je z Nickiem, a nie była pewna, jak przyjmie tę niespodziankę.
W tym świetle jego tajemnicze weekendy nabrały zupełnie innej wagi. Nie mogła
wszak wykluczyć, że spędza je z żoną i dziećmi.
Tak czy owak nie będzie mogła ukrywać swego stanu w nieskończoność, ale na
razie postanowiła mu nie mówić. Wstrzyma się, aż będzie miała absolutną
pewność. Wtedy wyczeka odpowiedniej chwili i powie...
W ostatni poniedziałek stycznia, gdy weszła na blok, trwało tam jakieś
zebranie.
– Co się dzieje? – Cassie spytała przyjaciółkę.
– Zamykają nas – odparła krótko Mary-Jo.
– Co? Dlaczego?
– Nie ma już wolnych łóżek ortopedycznych, więc nie będzie roboty. Ergo,
nasza sala operacyjna zostaje zamknięta do odwołania. Nas rozparcelują po
szpitalu, zgodnie z zapotrzebowaniem, i będziemy dostawać pełne wynagrodzenie,
ale gdyby się to przeciągało, zostaniemy zredukowani.
Cassie opadła na krzesło. Zakręciło jej się w głowie. Tylko nie to, nie teraz!
Jeśli ją zredukują, straci zasiłek macierzyński, a co gorsza, urlop i gwarancję
powrotu do pracy. Może nie będzie tego potrzebować, ale jeśli Nick nie zechce
wziąć na siebie odpowiedzialności za dziecko...
Właśnie się pojawił i podszedł prosto do niej. Przykucnął i ujął jej dłonie.
– Cass? Właśnie się dowiedziałem. Panie Boże, dopomóż, zabiję sukinsyna.
– Kogo?
– Trevora! Możesz być pewna, że to jego sprawka.
– Niemożliwe. – Potrząsnęła głową. – Nie wierzę.
Przypomniała sobie, jak Trevor odgrażał jej się na korytarzu tego dnia, kiedy
Miles udzielił mu nagany. Ale przecież...
– Myślę, że się mylisz – powiedziała. – Rzeczywiście w tym tygodniu nie
mieliśmy pracy...
– W tym tygodniu! Nigdy dotąd nie słyszałem, żeby zamknięto salę operacyjną
dlatego, że przez jeden tydzień było mało pracy. A zresztą wcale nie było tak mało.
Planowe zabiegi spadły, ale za to w nocy, na ostro, operowaliśmy prawie non stop.
– Zauważyłam. – Uśmiechnęła się tęsknie. Ileż to razy, gdy budziła się w nocy,
jego przy niej nie było.
– Ale mimo wszystko...
– Chodź. – Pociągnął ją za rękę. – Pójdziemy na kawę.
Na samą myśl o kawie zabulgotało jej w żołądku, ale poszła z nim do stołówki.
Zamówiła herbatę. Niewiele jej to pomogło. Nick przyjrzał jej się ze
zmarszczonymi brwiami.
– Dobrze się czujesz? Jesteś trochę blada.
Udało jej się uśmiechnąć.
– Jestem po prostu zaskoczona. Zastanawiam się, gdzie mnie skierują. Od lat
nie pracowałam na oddziale.
– To nie potrwa długo. – Nick uścisnął jej rękę. – Miles jest wściekły. Dzisiaj
ma spotkanie z zarządem i może coś się wyjaśni. Bądź cierpliwa.
Była. Przypadła jej nocna zmiana na internie. Po trzech nocach przewracania z
boku na bok chorych po udarach i przyklejania na nowo elektrod od
kardiomonitorów, które odkleiły się pacjentom w czasie snu, była wyczerpana,
rozdrażniona i mdliło ją z każdą chwilą bardziej. Nick też był zmęczony. Widywali
się coraz rzadziej.
– Jesteśmy jak okręty, które mijają się w nocy – powiedział znużonym głosem
w czwartek wieczorem. Siedział na jej łóżku i patrzył, jak przebiera się na dyżur. –
Mam wrażenie, że wieki minęły odkąd trzymałem cię w ramionach.
Poczuła ucisk w gardle.
– Bo minęły – odparła.
Podniósł się i przytulił ją do piersi.
– Ach, kochanie. Może następny tydzień będzie łatwiejszy.
Wyswobodziła się z jego objęć mówiąc, że musi się pospieszyć, ale naprawdę
obawiała się wybuchnąć płaczem.
Muszą znaleźć czas na rozmowę. Na przykład w weekend.
– Może spędzimy razem sobotę? – zaproponowała z nadzieją w głosie.
– Nie mogę. – Twarz mu się wydłużyła. – To jest mój weekend z rodzicami.
Przepełniła ją gorycz i irytacja.
– Ale ja cię potrzebuję – powiedziała desperacko. – Nie możesz tego przełożyć?
Tylko ten jeden raz?
Odwrócił wzrok.
– Bardzo mi przykro, ale to naprawdę niemożliwe.
Wygląda, jakby czuł się winny, uprzytomniła sobie z przerażeniem. Jakby coś
ukrywał...
– Muszę już iść – mruknęła i wymknęła się.
W drodze na oddział nie odstępował jej lęk. Tak, on na pewno coś ukrywa. I
strasznie się bała, że wie, co to jest.
Musi powiedzieć. Nie może jej dłużej zwodzić, karmić półprawdami i wykręcać
się. W końcu przecież chce, żeby poznali się z Timem.
Czemu nie powiedział jej o Timie zaraz na początku? Jak mógł myśleć, że
Cassie jest taka jak wszystkie? Ona jest inna. Słodka, uczciwa, kochająca. Nie
powiedziała mu, że go kocha, ale czytał to w jej oczach.
Nie był jeszcze pewien, a chciał być, w stu procentach, że ona jest tą jedną
jedyną, stworzoną dla niego. Zanim się bardziej zaangażuje, chciałby się
dowiedzieć, jaki jest jej stosunek do dzieci. Bo teraz zrozumiał, że syn jest dla
niego najważniejszy na świecie i za nic nie naraziłby go na najmniejszą przykrość.
Pójdzie i odszuka ją na oddziale. Powie jej, że w spokojniejszej chwili chce z
nią porozmawiać. I wszystko się wyjaśni.
Otworzył drzwi i na korytarzu zobaczył Trevora.
– Ach, co za zbieg okoliczności! Możemy zamienić kilka słów na osobności?
Może tutaj? – I minąwszy Nicka wszedł do pokoju Cassie. Omiótł go wzrokiem.
Wszędzie leżały rzeczy Nicka. – Sympatyczne mieszkanko, prawda? Ona umie
stworzyć przyjemną atmosferę. Fakt, że często przyjmuje gości.
Nick obrzucił go twardym spojrzeniem. Nie podobał mu się ten facet ani jego
insynuacje.
– Czego chcesz, Armitage?
– Nic takiego. Chciałem cię ostrzec. Uważaj zamknięcie sali operacyjnej za coś
w rodzaju strzału w powietrze. Nikt nie stanie mi na drodze do kariery, ani ty, ani
Miles Richardson; nikt i nic. Uznałem, że powinienem postawić sprawę jasno. To
byłoby prawie wszystko. Pozostaje jeszcze Cassie.
– Co z Cassie? – spytał Nick, choć wiedział, że po Trevorze nie może się
spodziewać niczego dobrego.
– To też tylko ostrzeżenie. Ona jest trochę... no wiesz. Trochę luźnych
obyczajów, jak to się mówi. Ja osobiście nie dotknąłbym jej nawet metrowym
kijem, ale jak widać nie wszyscy jesteśmy tak wybredni.
Wziął spośród rzeczy Cassie dezodorant Nicka i podrzucił wysoko. Nick złapał
go jedną ręką, nie odrywając wzroku od Trevora.
– Niedobrze mi się robi na twój widok – powiedział ze spokojem, który nie
wróżył nic dobrego. – Wynoś się, póki jeszcze jesteś w stanie chodzić.
Trevor powoli ruszył do drzwi. Jeszcze raz się odwrócił.
– Oczywiście nie musisz mi wierzyć na słowo. Możesz zapytać Simona
Reeve’a.
Wyszedł. Nick został, bezmyślnie patrząc w ścianę.
Simon Reeve? Dlaczego miałby pytać Simona Reeve’a? Chyba że... na pewno
nie. To nie mogła być Cassie. A może?
Nie, tylko nie ona, nie jego Cassie, mądra, piękna, uczciwa dziewczyna o
świetlistych oczach, łagodnym śmiechu i ciepłym, łaknącym ciele.
Zamknął oczy, by nie widzieć razem jej i Simona i potrząsnął głową.
– Nie – szepnął. – Nie Cassie. To niemożliwe. To tylko ten łajdak próbuje
namieszać.
Ale skąd by wiedział, że Cassie zna Simona? Bo to nie było po prostu ślepe
trafienie, tego Nick był pewien. A jeśli Trevor wie tyle, to może wie i coś, czego
nie wie Nick: kim była kobieta, która zburzyła małżeństwo Simona i Jodie.
Nagle wstał. Do diabła z Trevorem. Jest obrzydliwy. To nie mogła być Cassie.
Gdyby miała romans z Simonem, powiedziałaby mu przecież. Chyba że ona też ma
swoje sekrety.
Rozdział 5
Weekend bez Nicka był długi, samotny i pełen wątpliwości.
Cassie czekała na niego w niedzielę wieczorem, ale się nie zjawił. Nie
wiedziała, czy tak późno przyjechał, czyjej unika.
Rano miała silniejsze niż kiedykolwiek nudności, ale ponieważ wieczorem
niczego nie jadła, zrobiła sobie grzankę, daremnie usiłując stłumić bunt żołądka.
Grzanka poskutkowała do chwili, gdy Cassie dowiedziała się, że została
skierowana na oddział ortopedyczny, gdzie ma zastąpić siostrę Crusoe, która w
czasie weekendu pośliznęła się na lodzie i upadła na plecy, doznając urazu
kręgosłupa, a teraz leżała unieruchomiona na wyciągu.
– Ależ ja nie dam rady! – jęknęła bezradnie, ale przełożona tylko się
uśmiechnęła.
– Oczywiście, że dasz sobie radę. Przecież Sheila jest na miejscu i odpowie na
każde twoje pytanie. Jej głowa nie ucierpiała.
W tym właśnie był cały problem. Siostra Crusoe była fanatyczką ustalonego
porządku i nie tolerowała żadnych odstępstw. Ale Cassie nie zdawała sobie sprawy,
że jest też zdolna do głębokiego współczucia.
– Wyglądasz okropnie, dziewczyno – powiedziała jej otwarcie. – To chyba nie
najlepsze miejsce dla ciebie.
– Więc co robimy? Wstanie pani i weźmie się do pracy? – spytała Cassie.
Siostra Crusoe roześmiała się.
– Dasz sobie radę, jestem przekonana. Tylko, na miłość boską, nie krępuj się
pytać. Jill jest świetna i Sue też niezła. Zresztą, prawdę mówiąc, nie potrzeba tu
wielkiego przygotowania ortopedycznego. Przynajmniej połowa roboty to typowa
geriatria.
Cassie uśmiechnęła się, słysząc lekceważenie w jej głosie.
– Ja raczej lubię starszych pacjentów. Mają o wiele bardziej filozoficzne
podejście do choroby niż młodzi.
– Cóż im, biedakom, pozostaje. Tak czy owak pamiętaj, że tu jestem i nudzę się
piekielnie, więc korzystaj śmiało, dobrze?
– Na pewno skorzystam, nie ma obawy. Możemy sobie teraz powtórzyć rozkład
zajęć?
Pół
godziny
później
Cassie
siedziała
za
zawalonym
wydrukami
komputerowymi biurkiem oddziałowej. Przypuszczała, że Nick pojawi się prędzej
czy później i sama nie wiedziała, czy ma się z tego cieszyć. Po całym tygodniu
wmawiania sobie, że na pewno jest żonaty, bała się stanąć z nim twarzą w twarz.
Ale w końcu kiedyś trzeba będzie przekroczyć ten próg.
– Cassie... Nie spodziewałem się zobaczyć cię tutaj.
To on. Też nie wyglądał na uszczęśliwionego, co jeszcze bardziej ją
przygnębiło. Ale jeśli jej podejrzenia są słuszne, lepiej mieć to już za sobą. Zmusiła
się do uśmiechu.
– Cześć. Jak weekend?
– Dobrze – odparł po chwili wahania, nie patrząc na nią. – Jak sobie radzisz?
– Och, jakoś to będzie... Na razie najprostsze rzeczy wydają mi się nie do
pokonania, ale wierzę, że w końcu się przyzwyczaję.
Zapadła niezręczna cisza, przerywana jedynie pobrzękiwaniem monet, którymi
Nick bawił się w kieszeni.
– Słuchaj, Cassie, musimy porozmawiać – powiedział po chwili. – Masz dzisiaj
czas?
– Tak. Kiedy tylko zechcesz. – Poczuła nagły strach.
– O siódmej? Skinęła głową.
– Świetnie. W takim razie do zobaczenia o siódmej.
– Do zobaczenia.
Wcale nie świetnie, ale najwyższy czas poznać fakty. Może dzisiaj...
Na szczęście reszta dnia upłynęła jej bardzo pracowicie, nie miała więc czasu
na rozmyślania. Kiedy już się wciągnęła, stwierdziła, że to całkiem przyjemna
praca.
– Miła odmiana pozajmować się trochę ludźmi, a nie uśpionymi ciałami –
zwierzyła się w spokojniejszej chwili siostrze Crusoe. – Już zapomniałam, jak to
kiedyś lubiłam.
– Cieszę się. Łatwiej mi tu leżeć, kiedy wiem, że ty nad wszystkim panujesz. A
przy okazji: pan Jones jest strasznie zdenerwowany. Może byś z nim
porozmawiała?
– Już rozmawiałam. Trochę się uspokoił, dostał premedykację i jest senny.
Gorzej z panią Truman. Ciągle się martwi o dzieci.
– A widziałaś te dzieci? – prychnęła siostra Crusoe. – Gdybyś ty miała takie, też
byś się martwiła. Kolczyki gdzie tylko się da i te dziwaczne fryzury, jeśli to w
ogóle można nazwać fryzurami. Licho wie, co oni tam bez niej wyprawiają. Ten
ich ojczulek też nieciekawy. Nic dziwnego, że dysk jej wypadł; po tylu latach
obsługiwania wszystkich tych darmozjadów!
– Może ona po prostu lubi czuć się potrzebna?
– Potrzebna? Raczej wykorzystywana. Nieszczęsna idiotka. No, ale po
laminektomii przynajmniej przez kilka dni nie będzie miała do nich głowy.
Umilkła i Cassie pomyślała, że wygląda na zmartwioną.
– A jak pani się czuje? – spytała cicho.
Siostra Crusoe westchnęła.
– Och, obolała, zmęczona bezczynnością. Nie jestem stworzona do leżenia i do
roli posłusznej pacjentki.
– Może dzięki temu będzie pani jeszcze lepszą pielęgniarką – uśmiechnęła się
Cassie. – To pouczające doświadczenie znaleźć się po drugiej stronie. Pamiętam,
jak będąc jeszcze uczennicą spadłam ze schodów i złamałam rękę. Zadziwiające, o
ileż bardziej boli własna ręka!
Siostra Crusoe roześmiała się.
– Jak to przyjemnie wreszcie z kimś porozmawiać! Mój zespół trochę się mnie
boi, a pacjenci nie chcą się spoufalać, więc na ogół nikt się do mnie nie odzywa. Na
szczęście niedługo odwiedziny.
Zabrzmiało to tak smutno, że Cassie postanowiła częściej do niej zaglądać.
– Mam prośbę – powiedziała w przypływie natchnienia. – Muszę ułożyć grafik
dyżurów, a nie znam jeszcze dobrze personelu. Nie zechciałaby mi pani pomóc,
jeśli przyniosę tu wszystko co trzeba?
– Z przyjemnością. – Siostra Crusoe aż się rozpromieniła. – Ale teraz zajrzyj do
pani Truman. Ona potrzebuje cię bardziej niż ja.
Rzeczywiście, pani Truman potrzebowała Cassie. A potem, ledwo zdążyła
zanieść Sheili Crusoe papiery, musiała się zająć panem Jonesem. Potem znowu
pani Truman wróciła z bloku operacyjnego...
Gdy wreszcie udało jej się dotrzeć do pokoju siostry Crusoe, grafik był ułożony.
– Och, pani to zrobiła! Mam nadzieję, że goście nie poczuli się urażeni?
Siostra Crusoe uciekła spojrzeniem w bok, a po chwili przywołała na twarz
wymuszony uśmiech.
– Dzisiaj nie mogli przyjść. Nie ma zmartwienia. Pewnie są bardzo zajęci.
Teraz wszyscy są wiecznie zajęci.
Cassie mruknęła coś niewyraźnie i zatroskana wróciła do dyżurki.
– Masz kłopoty? – Na sąsiednie krzesło opadła uśmiechnięta Sue Bannister.
– Och... właściwie nic takiego. – Cassie westchnęła. – Chodzi o siostrę Crusoe.
Jest taka samotna i smutna. Nikt do niej nie przyszedł.
– Hmm... i w weekend też nikogo nie było. Nic dziwnego. Nie ma
najłatwiejszego usposobienia. Okropna zrzęda. Pracować z nią to prawie jak z
ajatollahem Chomeinim. Nie zazdroszczę ci. Stale pod jej okiem.
– Jak dotąd jest w porządku – odparła Cassie niepewnie.
– Miałaś szczęście – prychnęła Sue. – Oby tylko jej nie przeszło. No, muszę
lecieć. Do jutra!
Pomachała jej wesoło i zniknęła w drzwiach. Cassie została, żując koniec
ołówka i zastanawiając się, w co się wplątała.
Nick przyszedł późno. Gdy w końcu zapukał do drzwi, Cassie pieniła się ze
złości.
i Najpierw, przekonana, że chce jej powiedzieć, iż jest żonaty i między nimi
wszystko skończone, usiadła i czekała jak baranek ofiarny.
Gdy minęła siódma, zaczęła się złościć, a za kwadrans ósma, kiedy to właśnie
się zjawił, dyszała wściekłością.
– O, jesteś – zauważyła sarkastycznie.
– Przepraszam – powiedział znużonym głosem.
– Lepiej późno niż wcale. Chciałeś ze mną o czymś porozmawiać.
Westchnął i potrząsnął głową.
– Posłuchaj, dzisiaj niestety nic z tego. Mamy młodego mężczyznę, którego
ciężarówka prawie przecięła na pół. Jest w potwornym stanie. Teraz zajmują się
nim chirurdzy ogólni, a potem będę musiał zobaczyć, co się da zrobić z jego
miednicą i kośćmi udowymi. Jeśli oczywiście dożyje. Nie mam pojęcia, ile to może
potrwać.
– Kto z tobą pracuje?
– Bóg raczy wiedzieć. Jakaś Alice. Dlaczego pytasz?
Spojrzała mu w oczy. Jej gniew się ulotnił.
– Chcesz, żebym poszła do tego zabiegu? Alice jest dobra, ale gdybyś wolał
pracować ze mną...
– Naprawdę mogłabyś to zrobić? Nigdy nie pracowałem z tą dziewczyną, a
mając ciebie u boku czułbym się znacznie pewniej. To będzie i tak bardzo trudne.
Mimo wyczerpania, Cassie, prawdziwa profesjonalistka, nie mogła zawieść go
w takiej sytuacji. – Idę.
Ten młody człowiek był rzeczywiście w okropnym stanie. Gdy weszli do sali
operacyjnej, leżał na stole. Ramiona i stopy okrywały zielone serwety. Reszta, od
klatki piersiowej po łydki, była doprawdy trudna do rozpoznania.
– Co stwierdziłeś? – zwrócił się Nick do Teda, młodego konsultanta
chirurgicznego, z którym już kiedyś pracował.
Ted westchnął.
– Może raczej powiem, czego nie stwierdziłem. Śledziona i wątroba jakimś
cudem całe. Lewa nerka stłuczona, ale cała, prawa zupełnie w porządku. To by
było wszystko.
Nick skrzywił się.
– Ukrwienie kończyn?
– Hmm. Lewa tętnica udowa poszła. Trzeba będzie poprosić naczyniowca, żeby
położył przeszczep. No i mam nadzieję, że chłopak ma już tyle dzieci, ile chciał.
Jeszcze tylko rozległe pęknięcie jelita i pęcherz przecięty równiutko na pół. Poza
tym nic mu nie jest.
– Miejmy nadzieję, że pożyje dostatecznie długo, żeby docenić, jakie miał
szczęście – rzekł zgryźliwie Nick i zwrócił się do Cassie: – Gotowa?
– Jak zawsze – odparła cicho.
Nick przyjrzał jej się uważnie znad maski.
– Dobrze się czujesz?
– Tak, tylko na chwilę mnie zemdliło. Niezbyt ładnie to wygląda, prawda?
– Jak tylko załatam jelito, od razu będzie lepiej – wtrącił się Ted. – Nick, rzuć
no okiem na te odłamki. Miednica pękła wzdłuż spojenia łonowego i gałęzie się
rozeszły. – Wskazał ostre fragmenty kości sterczące do jamy brzusznej. – Coś z
tym trzeba zrobić.
– Ty już się za niego bierz. Ja zacznę od prawej kości udowej. Nie chcę ruszać
lewej, dopóki przeszczep nie będzie gotowy. Może będziemy pracować razem.
Najpierw ty, po tobie ja, żeby oszczędzić mu jeszcze jednego cięcia.
– Myślisz, że jedna blizna więcej zrobi mu jakąś różnicę?
– Rzeczywiście, chyba nie. No więc do roboty.
Trwało to przeraźliwie długo. Nick i Ted pracowali ramię w ramię do późnej
nocy. Przez pewien czas towarzyszył im chirurg naczyniowy, który przyszedł
zoperować tętnicę udową, a po nim urolog, który zajął się pęcherzem. Pęcherz
postanowiono
tymczasowo
zdrenować.
Nick
ciągle
mordował
się
z
rozkawałkowaną miednicą. Cassie obserwowała jego skupienie, zmęczenie, nad
którym panował żelazną wolą, zimną krew. Bolały ją nogi, plecy, ciągłe nudności
odbierały jej siły, ale towarzyszyła mu przy każdej czynności, podawała narzędzia,
zanim zdążył poprosić, odgadując instynktownie, czego będzie potrzebował.
Raz czy dwa, gdy anestezjologa zaniepokoił ogólny stan pacjenta, musieli
przerwać zabieg i podczas jednej z tych przerw Nick przyjrzał się Cassie spod
zmarszczonych brwi.
– W porządku?
– Mhm. Jestem tylko zmęczona. Chyba mam niski poziom cukru we krwi.
– Idź zjeść jakiś batonik – poradził, a jej żołądek zareagował odruchem buntu.
Wydała nieartykułowany dźwięk i umknęła do łazienki. Mary-Jo nadeszła tuż
za nią, prychając z dezaprobatą. Gdy Cassie wyprostowała się, przyjaciółka
spojrzała jej prosto w oczy.
– Kiedy?
– Co kiedy? – Próbowała zyskać na czasie.
– Och, daj spokój! – Mary-Jo wzniosła oczy w górę.
Cassie westchnęła i oparła się o ścianę.
– Przepraszam. Na początku października. Boże, ależ podle się czuję. Muszę
coś zjeść, tylko nie wiem co.
– Mam zwykłe herbatniki. Nie są słodkie. Spróbuj.
Cassie wzięła herbatnik i powolutku obskubywała brzegi. Po chwili poczuła się
lepiej.
– Chcesz iść się położyć? Ja cię zastąpię. To już długo nie potrwa.
– Nie. – Cassie potrząsnęła głową. – Zostanę. On mnie prosił. Zrobię to.
– Czy on wie? – Mary-Jo przyglądała jej się badawczo.
– Nie, jeszcze nie. Miałam mu dziś powiedzieć.
– Aha. No, jeśli opinia o nim jest zasłużona, to powinien sam się domyślić.
Wystarczy na ciebie spojrzeć.
Wróciły do sali. Jasne, niebieskie oczy Nicka śledziły wyraz jej twarzy.
– Lepiej?
Kiwnęła głową. Oby tylko Mary-Jo nie miała racji!
– Dobrze, można kontynuować.
Odetchnęła z ulgą i skupiła całą uwagę na chorym. Wkrótce skończyli. Nick
poszedł z pacjentem do sali pooperacyjnej, a Cassie powlokła się do swojej
„rezydencji”. Zdążyła się właśnie rozebrać i włożyć nocną koszulę, kiedy usłyszała
pukanie do drzwi.
Nick stał oparty o ścianę. Twarz miał pobrużdżoną, na policzkach cień zarostu,
a oczy płonęły mu dziwnym blaskiem.
– Bardzo jesteś zmęczona? – spytał cicho.
– Tak, ale wiem, że nie zasnę. Wejdziesz? Wszedł za nią i ostrożnie zamknął
drzwi.
– Dzięki za pomoc.
– Nie ma za co.
– Biedaczysko.
– W jakim jest stanie?
Nick wzdychając potarł i tak zmierzwione włosy.
– Ciągle jedną nogą po tamtej stronie. A właściwie i połową drugiej. A ty? Już
dobrze?
Uśmiechnęła się i skinęła głową.
– Tak, w porządku.
Rozmowa się urwała. Nagle Cassie uprzytomniła sobie, że oczy Nicka goreją
pragnieniem. Gdzieś głęboko w niej także rozgorzał płomień. Wyciągnęła rękę. W
kilka sekund później leżeli nadzy na łóżku, spleceni, złączeni chciwymi ustami.
Nick podniósł głowę i zajrzał jej głęboko w oczy.
– Tęskniłem za tobą.
– Ja też za tobą tęskniłam.
Drżał cały, a gdy w nią wszedł, poczuła łzy pod powiekami. Tak bardzo
pragnęła mu o wszystkim powiedzieć, ale było coś, co ją powstrzymywało, jakiś
ważny powód, który wszechogarniające zmęczenie zatarło w jej pamięci. A potem
wszystko straciło znaczenie, wszystko, prócz ciężaru jego ciała, żaru ust, czułości
twardych rąk. Namiętność rosła. Cassie zaczął wciągać jakiś szaleńczy wir. Nagle
Nick zesztywniał i wygiął się w łuk, a twarz mu stężała.
A gdy tylko i w niej ucichła burza, przemówił opornymi wargami,
schrypniętym głosem, jakby ktoś wyrywał z niego te słowa:
– Kocham cię, Cassie...
Łzy trysnęły jej z oczu.
– Och, Nick, ja też cię kocham. Och, najdroższy...
Uścisnął ją konwulsyjnie, a gdy ją całował, zauważyła, że i jego policzki są
mokre. Sama już nie wiedziała, czyje to łzy...
Ułożył się na boku, przytulił ją do siebie, a w sekundę potem już spał.
Cassie leżała wpatrzona w sufit. Przypomniała sobie, dlaczego nie mogła
powiedzieć mu o dziecku.
On jest żonaty i właśnie tego wieczoru zamierzał jej to wyznać.
Tuż przed świtem kompletnie wyczerpana zapadła w sen, a gdy się przebudziła,
Nicka nie było. Za czajnik zatknięta była kartka papieru, a na niej jedno zdanie:
„Kocham cię. N. „
Nie mogła powstrzymać łez. Przycisnęła liścik do brzucha, nisko, tam gdzie
spoczywało ich dziecko, i zapłakała nad swoim szaleństwem.
– Mamy kłopoty z panią Truman – mówiła pielęgniarka schodząca z nocnego
dyżuru podczas odprawy o ósmej trzydzieści. – Nie toleruje żadnych opiatów i
wymiotuje po narkozie. Ma też silne bóle. Doktor Davidson wzywał anestezjologa
na konsultację, ale w tej chwili niewiele da się zrobić.
– Może dać jej coś z kodeiną? – podsunęła Cassie.
– Może, pytanie tylko, czy zdoła ją utrzymać w żołądku. Nie może dostać nic
doustnie, dopóki wymioty nie ustąpią.
– Nie dostaje leków przeciwwymiotnych?
– Bez efektu. No i jest jeszcze problem zaparcia. Biedactwo, za parę dni
poczuje się znacznie lepiej, ale na razie możemy jej zaoferować czopki, laktulozę i
wsparcie psychiczne.
Cassie uśmiechnęła się.
– A jak pozostali?
Pan Jones po wszczepieniu protezy stawu biodrowego czuł się znacznie lepiej,
szczęśliwy, że ma to już za sobą. Ból też się zmniejszył. Siostra Crusoe – bez
zmian. Znudzona, obolała, opuszczona.
Po porannym obchodzie Cassie wpadła do niej na pogawędkę. Wzięła sobie
filiżankę gorącej wody i kilka biskwitów do poskubania.
– Jak sobie radzisz?
– Chyba nieźle – uśmiechnęła się Cassie. – Przypuszczam, że odkryje pani
mnóstwo rzeczy, których nie zrobiłam, ale nikt nie umarł z zaniedbania, a to już
coś.
Siostra Crusoe odpowiedziała uśmiechem, aczkolwiek dość ponurym.
– A co mówi personel o starej czarownicy? Wyobrażam sobie, jak się cieszą, że
choć na trochę mają mnie z głowy.
Uśmiech Cassie przybladł.
– Właściwie... mmm...
– No, wykrztuszę to, dziewczyno. Wiem, że utopiliby mnie w łyżce wody.
– Nie. – Cassie potrząsnęła głową. – Uważają, że pani jest ostra, ale to dlatego,
że pani dużo wymaga. I myślę, że zaczynają zdawać sobie sprawę, ile pani dla nich
zrobiła. – To ostatnie było trochę naciągane, ale Cassie czuła się usprawiedliwiona
troską o dobro pacjentki.
Siostra Crusoe pokraśniała i uciekła spojrzeniem w bok.
– Tere-fere. Nie opowiadaj bajek. Mówią, że ciągle się czepiam. – Przyjrzała
się swoim dłoniom, po czym znów podniosła oczy na Cassie. – Ciekawe, czy
jeszcze kiedyś będę zdolna do pracy na oddziale? Ortopedia jest ciężka. Tyle
dźwigania... Przypuszczam, że dadzą mi jakieś biurowe zajęcie w przychodni lub
coś w tym rodzaju.
Cassie wyczuła w tych słowach lęk i w głowie zakiełkowało jej ziarno
podejrzenia.
– Od kiedy ma pani kłopoty z kręgosłupem?
Kobieta rzuciła jej zimne spojrzenie.
– Bystra jesteś, co? Od lat. Stąd to poganianie, pilnowanie i ujadanie na ludzi,
stąd te góry papierkowej roboty: żebym miała się czym zająć, skoro prawdziwym
pielęgniarstwem już nie mogę.
– Nonsens. Jestem pewna, że można bardzo dużo zdziałać w pielęgniarstwie
bez forsownego dźwigania.
– Nie. – Siostra Crusoe z wolna pokręciła głową. – To nie fair w stosunku do
innych. Chyba powinnam zrezygnować, ale gdy się nie ma na świecie nic poza
pracą, trudno się zdecydować na taki krok...
Miękkie serce Cassie wyrywało się do niej. Sięgnęła po jej dłoń i uścisnęła.
– Może to wcale nie będzie potrzebne. Muszę już iść, mam mnóstwo pracy.
Proszę leżeć i odpoczywać.
– A mam inne wyjście?
Wymieniły uśmiechy i Cassie, głęboko zamyślona, wróciła na oddział, gdzie
czekało już nowe przyjęcie.
– Cieszę się, że jesteś ze mną – powiedziała do Sue Bannister. – Od lat nie
pracowałam na ortopedii.
– Zawsze do usług. Współczuję ci z powodu zamknięcia sali operacyjnej.
– Mmm. – Cassie nie podjęła tematu, ale Sue nie dawała za wygraną.
– Brakuje ci tego, prawda? Słyszałam, że byłaś tam w nocy, od ósmej do
trzeciej rano. A teraz tutaj. W końcu padniesz! Wyglądasz na wykończoną.
– Jestem wykończona. Ale to jeden z wątków bogatej tkaniny życia.
– Ja mogłabym się bez niego obejść – prychnęła Sue. – Nigdy nie lubiłam
szycia. Ale poważnie, widać, że jesteś zmęczona, a dzisiaj jest jeszcze Jill. Po
lunchu mogłabyś iść się zdrzemnąć.
– Żeby siostra Crusoe zobaczyła, że nie daję sobie rady? Nie ma mowy.
Wszystko będzie w porządku.
Tak całkiem w porządku nie było, ale po lunchu żołądek trochę się uciszył.
Znalazła spokojną chwilę i przysiadła w gabinecie oddziałowej. Że też jest ciągle
taka śpiąca...
– Cassie?
Podniosła głowę i zamrugała powiekami.
– Nick! Przepraszam, chyba zasnęłam.
Grzała się w cieple jego uśmiechu – dopóki sobie nie przypomniała. Jej ciałem
wstrząsnął zimny dreszcz.
– Wracam właśnie z OIOM-u, od Philipa Stephensona. Ma się zupełnie nieźle.
Oczywiście jeszcze śpi, ale wydaje się już trochę silniejszy. Byli tam jego rodzice,
rozmawiałem z nimi i dowiedziałem się, jak to się stało. Myślałem, że może
będziesz ciekawa, no i oczywiście chciałem cię zobaczyć.
Jego chłopięcy uśmiech chwytał ją za serce. Ale stłumiła uczucia i
skoncentrowała się na jego słowach.
– No więc, jak to się stało?
Patrzył na nią przez chwilę. Westchnął.
– Okazuje się, że dziecko, dziewczynka wybiegła zza barierki na jezdnię, akurat
kiedy nadjeżdżała ciężarówka. On chciał ją złapać, ale mu się wymknęła, więc
przeskoczył przez barierkę, chwycił małą i odrzucił do matki, właśnie gdy
ciężarówka na niego najechała. Kierowca hamował, ale miał za mało czasu. Po
prostu wgniótł go w tę barierkę.
– Straszne. Czy to było jego dziecko?
Nick potrząsnął głową.
– Nie, on nie ma żony ani dzieci, ani nic takiego w perspektywie, na ile się
zorientowałem. Biedak.
Pomyślałem o nas. O nocy. Mike Hooper jest optymistą i twierdzi, że on
jeszcze wróci do normalnego życia, ale jeśli nie? Jeśli nigdy nie będzie mógł się
kochać?
Na wspomnienie ekstazy kradzionych godzin w ramionach Nicka Cassie
zaschło w gardle. Skuliła się i ciasno objęła ramionami.
– Są w życiu większe sprawy niż seks.
– Oczywiście. W naszej ostatniej nocy też było coś więcej. – Pogłaskał ją czule
po policzku. – Kochanie, musimy porozmawiać. Mam ci tyle do powiedzenia...
– Cassie, możesz mi pomóc rozdawać leki... ? Och, przepraszam.
Jill Taylor stała w drzwiach, najwyraźniej targana wewnętrzną walką między
ciekawością a dobrym wychowaniem. Nick opuścił dłoń i mrugnął nieznacznie.
– Wracaj do pracy. Do zobaczenia.
Skinęła głową i przeszła obok niego. Każdym nerwem odbierała bliskość jego
silnego, muskularnego ciała, teraz osłoniętego ubraniem. Zarazem miała
świadomość, że bystre oczy Jill dostrzegły zdradziecki rumieniec, który wypełzł na
jej policzki.
Wspólnie z Jill roznosiła leki, a tymczasem Nick badał swoich pacjentów. Przy
łóżku pani Truman spotkali się znowu. Nick delikatnie uścisnął dłoń chorej.
– Jak się pani teraz czuje? – Och, tak boli...
– A nudności? Zmniejszyły się trochę?
– Tak, chyba tak, ale ten ból...
– Dobrze. Siostro Blake, podajmy pani podwójny Tylex i zobaczymy.
Wpisał coś do karty, uśmiechnął się do pacjentki i zniknął. Sprawdziwszy
zlecenia Cassie stwierdziła, że dołożył także lek uspokajający. Podała chorej
tabletki i ruszyła dalej, do młodej dziewczyny z połamanymi rękami. Nie minęło
kilka minut, jak Nick ją tam odszukał.
– Mogę cię prosić na słówko?
– Naturalnie. – Odeszła od łóżka i zbliżyła się do niego. – Co takiego?
– Dziś wieczorem... nie wiem jak ty, aleja mam straszny deficyt snu. Możemy
porozmawiać jutro? Cassie zaśmiała się głucho.
– Możemy spróbować.
– Głowa do góry, niedługo weekend.
– Masz dyżur.
– Tak, ale myślę, że uda mi się wyrwać na trochę. Słuchaj, muszę iść.
Zobaczymy się jutro.
I może wreszcie dotrzemy do sedna, pomyślała Cassie z goryczą.
Ale nie było im to pisane. Następnego ranka, ledwo Nick zdążył przyjść na
oddział i zaczął badać pacjentów, odezwał się sygnał wywoławczy. Przeprosiwszy
podszedł do telefonu.
– Davidson przy telefonie. Tak, dziękuję. – Rzeczowy ton w jego głosie ustąpił
miejsca przerażeniu. – Jen? Co się stało?
Cassie spojrzała. Krew odpłynęła mu z twarzy. Stał nieruchomo, jak
skamieniały, tylko zaciśnięte szczęki drgały.
– Kiedy? Jak to nie wiesz? Co z ciebie za matka? Przepraszam, przepraszam,
Jen, nie chciałem tego powiedzieć. O Boże! Gdzie on jest? Dobrze, zaraz
przyjeżdżam. Powiedz mu, że jadę, powiedz, że go kocham... – Głos mu się
załamał, zacisnął usta, starając się opanować.
Gdy odłożył słuchawkę, w jego oczach była rozpacz. Skierował na Cassie nie
widzące spojrzenie.
– Mój syn... spadł z drzewa. Ma pękniętą czaszkę i nie wiadomo, czy mózg nie
jest uszkodzony.
Rozejrzał się bezradnie i znów spojrzał na Cassie.
– Poszukasz Milesa? Ja muszę jechać...
Złapała go, gdy biegł korytarzem w kierunku głównego wyjścia.
– Nick, stój!
– Nie mogę. Muszę być przy nim...
Zrównała się z nim i chwyciła go za rękę. Zatrzymał się. Oczy miał dzikie, w
twarzy lęk. Nie może jechać w takim stanie.
– Nick, uspokój się. Tak nigdzie nie pojedziesz – przemówiła stanowczo. –
Idziemy do ciebie, zrobię ci kawy, a ty się spakujesz. Będziesz musiał przecież
zostać tam kilka dni.
Zaciągnęła go do jego pokoju, pchnęła w stronę szafy i nastawiła wodę.
– Pakuj się – rozkazała.
Kiwnął głową. Zaczął wyciągać rzeczy i upychać je w torbie. Potem jednym
haustem wypił parującą kawę i wstawił kubek do zlewu. Zwrócił się do niej.
– Cassie, ja...
– Idź już.
Uścisnął ją szybko i wyszedł. Opadła na brzeg łóżka i bezmyślnie wpatrzyła się
w ścianę.
A więc miała rację. Jest żonaty.
Ta świadomość przyniosła jej jakby odrobinę ulgi.
Rozdział 6
Nick nie pamiętał, jak dojechał na miejsce. Pierwsze, co dotarło do jego
świadomości, to widok synka, którego bladość podkreślał granatowy siniec w
okolicy skroniowej i cień rzęs na prawie białych policzkach. Jennifer i Andrew
czuwali przy nim. Wstali, by przywitać się z Nickiem.
– Co z nim?
Jennifer bezradnie rozłożyła ręce.
– Śpi. Pęknięcie czaszki jest pewne, ale czekamy jeszcze na wynik tomografii
komputerowej, czy nie ma krwawienia. Boże, to wszystko moja wina...
Po jej twarzy potoczyły się grube łzy. Andrew uspokajającym gestem położył
jej rękę na ramieniu.
– Bzdury. Jeśli ktoś tu zawinił, to ja. Ja go zachęcałem, żeby obserwował te
przeklęte borsuki. Powinienem był zauważyć, że dostał obsesji na ich punkcie.
Nick spojrzał w pełne łez oczy Jennifer.
– Nie mam prawa krytykować was. Prawdziwym winowajcą jestem ja.
Powinienem być przy nim, a tymczasem nawet nie mieszkam w tym samym
mieście...
Jennifer bez słowa objęła go i uściskała. Ponad jej głową Nick napotkał
współczujące oczy Andrew.
– Wkrótce dowiemy się czegoś więcej. Czekamy też na neurologa.
– Jakie jest wstępne rozpoznanie?
– Nie wiem. Może po prostu silny wstrząs mózgu, ale był bardzo senny i
oszołomiony. Poza tym hipotermia. Tylko Bóg raczy wiedzieć, jak długo
przebywał na dworze. Może całą noc? Na szczęście nie była bardzo zimna.
W tej chwili nadszedł neurolog. Poprosił ich do gabinetu oddziałowej.
– Mamy wyniki. Są dobre. Nie ma śladu krwiaka nadoponowego, a tego się
najbardziej obawialiśmy. Kość skroniowa jest pęknięta, toteż trzeba było brać pod
uwagę uszkodzenie tętnicy, ale do tego na szczęście nie doszło. Koniec końców
miał chłopak szczęście.
– Więc dlaczego jest taki senny i zdezorientowany? – Nick zachrypł ze
zdenerwowania.
– Ale daje się dobudzić. Proszę pamiętać, że całą noc siedział na drzewie,
czekając na borsuki. Jest po prostu bardzo zmęczony. A poza tym zmarzł. To
wystarczy, żeby sprawiał wrażenie półprzytomnego. Będziemy go jeszcze
obserwować, ale jesteśmy przekonani, że uraz mózgu można wykluczyć.
Dało się słyszeć pukanie i w drzwiach ukazała się głowa pielęgniarki.
– Przepraszam, chciałam tylko powiedzieć, że chłopiec się obudził.
Wszyscy troje rzucili się do drzwi, ale neurolog ich zatrzymał.
– Bardzo proszę, najpierw tylko matka.
Drzwi się zamknęły. Nick odwrócił się i walnął pięścią w ścianę.
– Za chwilę wejdziesz – powiedział łagodnie Andrew.
– Muszę go zobaczyć...
– Wiem. Proszę, napij się kawy. Dają tu zupełnie przyzwoitą.
Nick wziął ofiarowany kubek i zrezygnowany usiadł na krześle.
– Nie mogę pozbyć się myśli, że gdybym był przy nim...
– Przestań szukać winnych. My też mieliśmy taki odruch, ale prawda jest taka,
że to Tim powinien był mieć więcej rozumu. Po prostu zrobił głupstwo.
– Taak... – Nick bezmyślnie kręcił kubkiem i wpatrywał się w resztki kawy na
dnie. – A więc co dalej?
– Ty mnie pytasz? – zaśmiał się dobrotliwie Andrew. – Przecież jesteś
lekarzem.
– Nie teraz. Teraz jestem tylko ojcem.
Na twarzy Andrew odmalował się wyraz bólu i Nick się zawstydził.
– Przepraszam, to był cios poniżej pasa. Wiem, że traktujesz go jak własnego
syna.
– Ale jednak on nie jest moim synem i to nie jest bez znaczenia.
– Więc?
– Więc przynajmniej jeszcze dobę zostanie na obserwacji, a potem go wypiszą.
Przypuszczam, że będzie miał kilka tygodni zwolnienia ze szkoły, ale powinien
szybko wrócić do formy. Może mieć najwyżej przemijającą amnezję. Zobaczymy.
W tej chwili wszedł szeroko uśmiechnięty neurolog.
– Wszystko będzie dobrze. Chłopiec jest co prawda obolały i ma nudności, poza
tym trochę oszołomiony i niewiele pamięta, ale na tyle świadomy, że wie, jacy
jesteście na niego źli.
– Źli? I to jeszcze jak! – zaśmiał się Andrew. – Możemy już wejść?
– Pyta o ojca. To, zdaje się, pan? – neurolog zwrócił się do Nicka, a on poczuł,
że jego dusza, przed chwilą jeszcze zimna i martwa, zaczyna wracać do życia.
– Tak, ja. Dziękuję.
Wszedł i powoli zbliżył się do łóżka syna. Z kredowobiałej twarzy spojrzały na
niego wielkie oczy barwy spłukanego deszczem nieba.
– Cześć, tato – zabrzmiał cieniutki głosik.
Nick stłumił gwałtowne pragnienie, by porwać go w objęcia i zmiażdżyć w
uścisku.
– Cześć, mały. Co to za spadanie z drzew, co?
– Chciałem podejrzeć borsuki. Musiałem zasnąć. Głupio, nie?
– Troszeczkę. Zraniłeś się jeszcze gdzieś? Tim potrząsnął głową i skrzywił się.
– Nie ruszaj głową. Pewnie pęka z bólu. Przysiadł na brzegu łóżka, pochylił się
i złożył na policzku Tima delikatny pocałunek.
– Biedactwo. Ale wkrótce będziesz jak nowy.
– Mama też tak mówi.
– Zmartwiłeś ją. Wszystkich nas zmartwiłeś.
– Wiem. Przepraszam – szepnął chłopiec. Nick delikatnie uścisnął jego palce.
– Już się tym nie martw. Odpoczywaj i zdrowiej.
Powieki dziecka opadły. Nick wstał i, nieco skrępowany, uśmiechnął się do
Jennifer.
– Zostawię was na chwilę samych. Przydałby mi się łyk świeżego powietrza.
Poszedł na parking, wsunął się do samochodu i pojechał przed siebie, w otwartą
przestrzeń. Tam, samotny, z dala od ciekawych spojrzeń, oparł głowę na
kierownicy i z ulgą zapłakał.
Wieczorem Tim poczuł się lepiej. Był jeszcze senny, ale kiedy nie spał, zdawał
się bardziej ożywiony i nudności też się zmniejszyły. Za to Jennifer była blada i
wyczerpana.
– Jedź do domu – zaproponował Nick. – Ja zostanę z Timem na noc, bo niestety
jutro muszę wracać.
– Musisz? Będzie mu ciebie brakowało.
– Nie chcę. – Nick przymknął oczy. – Tysiąc razy wolałbym zostać, ale mamy
w tej chwili trudności kadrowe. Jeśli mnie nie będzie, nie będzie komu zrobić
planowych zabiegów. Ale mogę tu być do wpół do siódmej rano.
– Naprawdę mógłbyś zostać? Tak bym się chciała wyspać. Czuję się zupełnie
wypompowana.
– To widać. – Nick przyjrzał się jej krytycznie. – Tak mizernie wyglądałaś
tylko wtedy, kiedy byłaś w ciąży z Timem.
Roześmiała się nerwowo i uciekła spojrzeniem.
– Właśnie miałam ci powiedzieć, ale nie wiedziałam jak zacząć...
Gdy znaczenie tych słów dotarło do Nicka, zalała go fala czułości. Ujął jej dłoń
i podniósł do ust.
– Wspaniale. Zawsze przecież chciałaś mieć więcej dzieci. A Andrew będzie
cudownym ojcem.
– Bałam się, żeby ci nie zrobić przykrości – powiedziała z ulgą.
– Nie zrobiłaś. Zazdroszczę wam, ale to co innego. – Uśmiechnął się gorzko. –
Zabawne, jak człowiek zaczyna sobie cenić to, co stracił, prawda? Patrzę teraz na
Tima i zastanawiam się, dlaczego spędzałem z nim przedtem tak mało czasu. – Z
żalem spojrzał na twarz śpiącego synka. – Przecież nie dlatego, że go nie
kochałem. Po prostu nie byłem jeszcze gotowy.
– A teraz jesteś?
– Tak, tak mi się wydaje. Właściwie ja też miałem zamiar coś ci powiedzieć.
– Spotkałeś kogoś?
– Mam nadzieję – przytaknął. – Jeśli zechce ze mną jeszcze rozmawiać.
Próbowałem znaleźć odpowiedni moment, żeby jej powiedzieć o Timie, ale zanim
zdążyłem to zrobić, ty zadzwoniłaś, a ona akurat była przy tym. Mam się teraz z
czego tłumaczyć.
– Jestem pewna, że sobie poradzisz – zaśmiała się Jennifer. – Zawsze miałeś
dar przekonywania.
Ale Nick jej nie zawtórował. Gdzieś w głębi duszy czaiło się złe przeczucie.
– Obyś miała rację. Teraz już za późno, żeby powiedzieć jej to w inny sposób.
– Zadzwoń do niej.
– Nie. – Pokręcił głową. – Muszę porozmawiać z nią osobiście. Tak będzie
lepiej. W końcu trudno, żebym jej się oświadczał przez telefon, prawda?
Telefon nie dzwonił przez cały wieczór, toteż gdy Cassie o ósmej następnego
ranka wkroczyła na oddział, była zaskoczona, zobaczywszy tam Nicka.
Zaskoczona, zszokowana i niezdolna zapanować nad sercem, które aż podskoczyło
z radości.
– Cassie – przemówił ciepłym tonem, przerwawszy rozmowę z kolegami i
ruszył prosto do niej. – Kochanie, ja...
Obronnym gestem wyrzuciła przed siebie rękę.
– Nie. – Cofnęła się, chcąc zachować dystans, także uczuciowy. – Jak się
czuje... twój syn?
– Będzie zdrów. Cassie, ja muszę z tobą porozmawiać.
Zmusiła się, żeby spojrzeć mu w oczy.
– Nie tutaj, nie teraz. Wieczorem. O siódmej?
Skinął głową i wrócił do przerwanej rozmowy.
Cassie zajęła się odprawą.
Dzień toczył się wolnym rytmem, ale wreszcie nadszedł wieczór, a wraz z nim
do drzwi Cassie zapukał Nick. Otworzyła mu i odwróciła się. Wszedł i sam
zamknął je za sobą. Dłuższą chwilę milczał i wpatrywał się w nią oczami bardziej
niż kiedykolwiek niebieskimi. Malowała się w nich uczciwość: taka sama, jaką
widziała kiedyś w oczach Simona. Boże, czy ona nigdy się niczego nie nauczy?
– Przepraszam, Cassie – zaczął w końcu. – Powinienem był ci powiedzieć
wcześniej.
– Wcześniej? Powiedziałabym, że dużo wcześniej. Na przykład zanim do
czegokolwiek między nami doszło. A ty utwierdzałeś mnie w przekonaniu, że mnie
kochasz...
– Ależ kocham cię!
– O, tak – szydziła. – I sądzisz, że ja w to uwierzę? Skąd mam wiedzieć, że to
nie jest następne kłamstwo?
– Ja nie kłamałem. – Zacisnął szczęki.
– Nie? „Jadę do rodziców”. To nie było kłamstwo?
– Cassie, pozwól mi wyjaśnić...
– Wyjaśnić? Co wyjaśnić? Że masz syna, o którym nie uznałeś za stosowne mi
napomknąć, żonę, której istnieniu zaprzeczałeś? Nie wyobrażam sobie, jak można
to wyjaśnić!
Odwróciła się do niego tyłem, ale złapał ją za ramię i szarpnął ku sobie.
– Do jasnej cholery, wysłuchajże mnie, kobieto!
– Nie chcę. Niedobrze mi się robi na twój widok. Jesteś kłamcą, oszustem. Idź
do diabła razem z twoimi sekretami!
– I kto tu mówi o sekretach? A co powiesz o Simonie Reevie?
Krew odpłynęła jej z twarzy.
– Kto ci powiedział o Simonie? – wyszeptała.
– Nieważne. Czy to prawda?
Tak zimnego głosu jeszcze u niego nie słyszała. Wstrząsnął nią dreszcz.
– Tak, to prawda – przyznała ledwo słyszalnie.
Cofnął się ze stężałą twarzą.
– Ty dziwko – syknął. – I pomyśleć, że ja ci ufałem! Jesteś taka sama jak
wszystkie!
Oczy jej zapłonęły.
– W takim razie jesteśmy kwita, prawda? Bo ja także ci ufałam, ale teraz
koniec! Wynoś się!
Drzwi zamknęły się, jeszcze zanim przebrzmiało echo tych słów.
Następnego dnia miała na oddziale mnóstwo pracy. Unikała Nicka, a on
bynajmniej jej tego nie utrudniał. Raz czy dwa napotkała jego wzrok. Malowała się
w nim pogarda. A więc nie zależy mu na niej, okłamywał ją. Dobrze, że to już
koniec.
W pracy była ciągle zajęta, ale w weekend miała dość czasu na myślenie.
Wciąż od początku analizowała ich związek. Szukała jakiegoś wytłumaczenia,
usprawiedliwienia dla jego postępowania, ale niczego takiego nie znalazła.
W poniedziałek rano, gdy weszła do gabinetu oddziałowej, zastała go przy
telefonie.
– Jak tam poranne nudności, Jen? – pytał.
Cassie, zmrożona, zamarła w drzwiach.
Zaśmiał się ciepło, najwyraźniej w odpowiedzi swojej rozmówczyni, lecz nagle,
odwróciwszy się, zobaczył Cassie i uśmiech zniknął z jego twarzy. Szybko
zakończył rozmowę i odłożył słuchawkę.
– Przepraszam. Czy nie przeszkadzam?
– Czuj się jak u siebie – odparła lodowato.
– Chciałem z tobą porozmawiać.
– Nie mam ci nic do powiedzenia.
– Ale ja mam, więc bądź łaskawa zamknąć się i wysłuchać! Chodzi o Philipa
Stephensona.
Zmarszczyła brwi. Nie mogła oderwać myśli od tej uwagi o porannych
nudnościach. Jennifer też? Nieźle mu idzie, pomyślała ogarnięta histerią.
– Kogo?
– Stephensona, tego chłopaka, któremu ciężarówka zaparkowała na miednicy.
Dziś przechodzi z OIOM-u na oddział i chcę ci powiedzieć, co z nim trzeba robić.
Cassie zapiekły policzki.
– Przepraszam – mruknęła. – Mów.
– Ciągle jeszcze ma silne bóle. Pielęgnacja jest skomplikowana, bo to musi być
sprytna kombinacja unieruchomienia z poruszaniem tym, co może się poruszać.
Nie można zmieniać jego pozycji, ale gimnastyka oddechowa i kończyn dolnych
zmniejsza zagrożenie zakrzepicą. To oczywiście największe niebezpieczeństwo.
– Dostaje heparynę?
– Tak. I trzeba ściśle przestrzegać zasad antyseptyki. Nie daj Boże teraz
infekcji. Prawdę mówiąc nie zazdroszczę ci tego zadania, ale on i tak jest dobrym
pacjentem. Nie użala się, choć na pewno trudno mu wytrzymać taki ból. Bardzo
dzielnie znosi wszystkie zabiegi. Ja na jego miejscu nie zdobyłbym się na tyle
cierpliwości.
Nie wątpię, pomyślała Cassie, bynajmniej nie rozbawiona.
– Kiedy go przenosicie?
– Niedługo. Powinien być w pojedynczym pokoju i pod wzmożonym
nadzorem. To nie znaczy, że trzeba bezustannie nad nim stać, ale po prostu mieć go
na oku ze względu na ryzyko zatoru.
– Myślę, że to się da zrobić. A co mówi urolog?
– Na razie zostawił mu jeszcze cewnik nadłonowy, ale w tym tygodniu chce
operować i spróbować zrekonstruować cewkę. Czekamy, aż zmniejszy się obrzęk.
Zresztą sądzę, że Mike tu przyjdzie i sam ci powie, co i jak. Trzeba ciągle płukać
pęcherz, no i od czasu do czasu skrzep zatyka cewnik, ale i tak jest lepiej, niż się
spodziewaliśmy. Mike jest dobrej myśli.
Cassie pomyślała o sponiewieranym ciele, nad którym pracowali całą noc.
Dziwne, że w ogóle przeżył. A to, że powoli zdrowieje, to już istny cud.
– W porządku, przygotujemy pokój – powiedziała.
Nick tylko kiwnął głową i zostawił ją samą.
Dzięki przyjściu Philipa będzie miała jeszcze mniej czasu na rozpamiętywanie
swojego nieszczęścia. Bo była nieszczęśliwa, głęboko, nie do zniesienia, i ciągle
jeszcze bardzo zakochana.
Philipa przywieziono w godzinę później. Cassie zaskoczyła jego spokojna
determinacja i odwaga. Niewiele spał, ale najwyraźniej nie miał także ochoty na
rozmowę. Po prostu cicho leżał.
Mamy ze sobą coś wspólnego, pomyślała. On też cierpi w milczeniu.
Wkrótce zjawił się Mike Hooper, urolog. Wyjaśnił, jak trzeba przepłukiwać
pęcherz i jak ważna jest w tym przypadku aseptyka oraz dokładne prowadzenie
bilansu płynów.
– Jeśli coś przeoczycie i skrzep zatka cewnik, a ktoś akurat zabierze się za
płukanie pęcherza i napełni go płynem, moja dobra robota pójdzie na marne, a ja
będę co najmniej rozczarowany waszymi umiejętnościami.
Cassie odwzajemniła uśmiech.
– W takim razie muszę się naprawdę postarać.
– Poradzisz sobie. Jesteś cholernie dobrą instrumentariuszką, więc ufam, że nie
dobijesz go teraz fatalną pielęgnacją. A tak na marginesie: on nie wie wszystkiego
na temat swoich obrażeń, więc z ewentualnymi pytaniami odsyłaj go do mnie,
dobrze? Wprawdzie jeszcze o nic nie pytał, ale w końcu to zrobi, a urazy, których
doznał, mogą mieć wpływ na sferę seksualną. Wszystko oczywiście zależy od
rozmiaru uszkodzeń nerwów i od regeneracji. Jak dotąd jestem dobrej myśli.
– Nie sądzę, żeby w tej chwili to było dla niego najważniejsze. – Cassie
uśmiechnęła się blado.
– Pewnie masz rację, ale gdy zobaczy przy sobie ładną dziewczynę, może stać
się ważne. Musimy uważać, czy nie ma objawów depresji, bo bez względu na
rezultat czeka go długa i trudna droga.
Przez resztę poranka Cassie czytała historię choroby i sprawdzała sprzęt wokół
łóżka. Phil, pogrążony w stoickim milczeniu, wpatrywał się w ścianę. Od czasu do
czasu zagadywała do niego, ale rozmowa go męczyła i chyba wolał leżeć
spokojnie. Przyszedł fizjoterapeuta, poćwiczył z nim bierne ruchy rąk i nóg,
oklepał klatkę piersiową i zalecił ćwiczenia oddechowe co pół godziny. Po
południu w drzwiach stanęła niepewnie młoda kobieta z kwiatami.
– Czym mogę służyć? – spytała Cassie.
– Mmm... czy to jest pan Philip Stephenson?
– Tak. Pani jest jego krewną?
– Nie, nie. On... uratował moją córkę i chciałam mu podziękować. Do tej pory
nie mogłam go odwiedzić, bo był w zbyt ciężkim stanie. Powiedziano mi, że jest
już na oddziale, ale nie sądzę, żeby zechciał mnie widzieć. Proszę mu to dać i
powiedzieć... że...
Urwała zdenerwowana. Cassie uścisnęła jej rękę.
– Chwileczkę, spytam go. Bardzo się nudzi, może odwiedziny go ucieszą. Jak
się pani nazywa?
– Linzi. Linzi Wadę.
Cassie wsunęła się do pokoju i podeszła do łóżka.
– Phil? Przyszła do ciebie pewna młoda kobieta: Linzi Wade. To jej dziecku
uratowałeś życie. Chyba chciała ci podziękować.
Roześmiał się gorzko.
– O Boże, przecież to bez sensu. Za co ona mi chce dziękować? To był po
prostu odruch, każdy by zrobił to samo.
– Wcale nie. Większość ludzi wrosłaby w ziemię. Ty nie.
– Tak, i oto skutki! – zaśmiał się znowu. – Mam nauczkę, żeby nie udawać
bohatera.
Cassie ścisnęła go za rękę.
– Mów co chcesz, a ja i tak uważam, że byłeś bardzo dzielny.
Poczerwieniał i odwrócił wzrok.
– Musiałem. Nie mogłem dopuścić, żeby ten dzieciak...
– Nie mogłeś. Więc jak, wpuścić ją?
Odetchnął głęboko i skinął głową.
– Dobrze, ale tylko na chwilę. I... siostro?
– Tak?
– Proszę tu zostać. Na wypadek, gdyby to się okazało zbyt trudne.
– Oczywiście.
Ale nie okazało się. Linzi ze wszystkich sił starała się panować nad sobą, choć
nie zdołała ukryć, że stan Philipa ją zaszokował. To z kolei zestresowało Philipa.
Wizyta trwała tylko kilka minut. Wychodząc Linzi odwróciła się w drzwiach.
– Czy mogę jeszcze przyjść? Może później, w tygodniu? Może mogłabym coś
przynieść?
Na jego twarzy pojawił się przelotny uśmiech.
– Tak. Może. – Powieki mu opadły. Cassie wyprowadziła gościa.
– Jest zmęczony. Musi dużo wypoczywać.
– Czy będzie chodził?
Cassie pomyślała o poszarpanym ciele, które Nick tak długo składał, i o
odwadze Phila.
– Chyba tak. Kiedyś.
Linzi pokiwała głową.
– Przyjdę w piątek. To jest mój numer telefonu. Gdyby czegoś potrzebował,
proszę dzwonić.
Cassie odprowadziła ją wzrokiem. Biedaczka. Jakie brzemię winy musi
dźwigać. Ale może ten kontakt pomoże im obojgu.
Ciekawe, kto pomoże jej?
Przy herbacie spotkała się z Mary-Jo. Przyjaciółka przyjrzała się jej pytająco.
– Co się stało? Nie widziałam cię parę dni. Wyglądasz jak z krzyża zdjęta.
– On jest żonaty – odparła po prostu.
– Co?
Cassie opowiedziała całą historię. Potem wróciła na oddział, pozostawiwszy
Mary-Jo kipiącą gniewem.
Za chwilę wszedł Nick. Mary-Jo poderwała się z miejsca i ruszyła do ataku.
– Czy wiesz, że jesteś łajdakiem? – spytała bez żadnych wstępów.
– Co?
– Och, nie udawaj! Wy, faceci, jesteście wszyscy tacy sami. Żaden nawet się
nie zająknie o żonie. Ale ona zasługuje na coś lepszego, zwłaszcza teraz. Tylko że
takim jak ty jedno dziecko mniej czy więcej nie robi różnicy.
– Dziecko? Jakie dziecko?
– Boże, nie dosyć, że kłamczuch, to jeszcze ślepy! – Mary-Jo wzniosła oczy w
górę. – Ona jest w ciąży, rybeńko. Z tobą. I co masz zamiar z tym zrobić?
Nie miał pojęcia. Ale poczuł, że przepełnia go radość. Radość i straszna,
bolesna świadomość, że oto jeszcze jedno dziecko będzie rosło bez niego.
– Nie – powiedział do siebie. – Tym razem nie.
Zostawił Mary-Jo osłupiałą i z zamętem w głowie wrócił do kliniki.
O szóstej wiedział już, co ma robić. Jako że był to dzień Świętego Walentego,
w szpitalnym kiosku znalazło się kilka wymęczonych róż.
Kupił jedną, kazał ładnie opakować i, spokojny i zdecydowany, ruszył do
Cassie.
Pukanie do drzwi zaskoczyło ją całkowicie.
Otworzyła i bezmyślnie popatrzyła na Nicka. W końcu cofnęła się, ściągając
mocniej poły szlafroka.
– Wejdź...
Przedstawiała sobą żałosny widok. Nie uczesana, oczy czerwone od płaczu.
Nick był ostatnią osobą, której chciałaby się pokazać w takim stanie. Ale z jego
twarzy wyczytała, że nie odejdzie, dopóki nie powie tego, co ma do powiedzenia.
Podniosła więc głowę, starając się opanować.
Podał jej różę. Powąchała ją, ale nie poczuła żadnego zapachu.
– Czego chcesz? – spytała drżącym głosem.
– Porozmawiać.
– Myślałam, że powiedzieliśmy już sobie wszystko.
– Najwidoczniej nie. Kilka godzin temu napadła na mnie Mary-Jo, nazwała
mnie łajdakiem i spytała, co mam zamiar zrobić w sprawie dziecka.
Cassie w panice wpatrzyła się w jego twarz.
– Dziecka?
– Tak, dziecka. Naszego: twojego i mojego.
– A czym ono się różni od twojego i Jennifer?
– Tim jest już duży. Ma siedem lat.
– Nie chodzi mi o Tima, jeśli tak ma na imię twój syn, tylko o to, przez które
ma teraz poranne nudności. Trzeba przyznać, że nieźle sobie radzisz. Nie
zaprzeczaj – rzuciła widząc, że marszczy brwi i wzdycha z irytacją. – Słyszałam,
jak rozmawiałeś z nią przez telefon.
– Jennifer nie jest moją żoną, Cassie. To dziecko nie ma ze mną nic wspólnego.
Cassie gwałtownie opadła na krzesło, usiłując zrozumieć to, co jej powiedział.
– Jak to?
Nick usiadł naprzeciwko i ujął jej dłonie. Westchnął.
– Była moją żoną. Pobraliśmy się dziewięć lat temu, kiedy byłem jeszcze
studentem, a od czterech lat jesteśmy rozwiedzeni. W Boże Narodzenie wyszła
powtórnie za mąż. Tim mieszka z nimi. A ja co drugi weekend zabieram go do
swoich rodziców.
Ulga.
– A ja myślałam, że jesteś żonaty. Że cały czas mnie okłamywałeś.
Zaczerwienił się, ale nie odwrócił wzroku.
– Bo tak było. Właściwie nie tyle cię okłamywałem, co nie mówiłem całej
prawdy. Chciałem ci powiedzieć, ale jakoś nie mogłem znaleźć odpowiedniego
momentu. A potem zdarzył się ten wypadek...
– Wyobrażałam sobie Bóg wie co.
– To zrozumiałe. Usłyszeć to, co ty usłyszałaś, i w taki sposób...
– Mogłeś mi powiedzieć. Do cholery, Nick, jeśli to miało dla ciebie takie
znaczenie, to czemu mi nie powiedziałeś?
– Oj, miało! – zaśmiał się głucho. – Może nawet zbyt duże. Ale żeby to
zrozumieć, trzeba chyba samemu stracić dziecko. Dlatego przyszedłem. Nie jestem
w stanie przeżyć tego jeszcze raz, Cassie. Jeszcze jedno moje dziecko z dala ode
mnie, żyjące osobnym życiem. Nie zniósłbym tego.
Słysząc determinację w jego głosie, odruchowo przesunęła dłoń w dół brzucha,
jakby chciała je zasłonić.
– Więc co proponujesz? – szepnęła.
– Żebyśmy się pobrali.
– A jeśli odmówię?
– To będę walczył w sądzie o opiekę nad dzieckiem. I nie przegram.
Umknęła oczami przed jego palącym spojrzeniem.
– A jeśli ja nie chcę wyjść za ciebie?
– To sprawię, że zechcesz. – Jego głos złagodniał, nabrał pieszczotliwego tonu.
– Posłuchaj, Cassie. Przeżyłem już jedno nieudane małżeństwo i nie mam zamiaru
tego powtarzać. Nie pożałujesz. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby
uszczęśliwić ciebie i nasze dziecko.
W jego głosie brzmiała szczerość i nie wątpiła, że mówi prawdę. Gdyby jeszcze
robił to dla niej, a nie tylko dla dziecka.
– Kiedy chcesz wziąć ślub? – spytała martwo.
– Jak najszybciej. W przyszłym tygodniu. Chciałbym, żebyś najpierw poznała
Tima i moich rodziców. Jadę tam w ten weekend. Mogłabyś pojechać ze mną.
– Nick, muszę się zastanowić...
– Ja nie zmienię zdania. Więc?
– Więc co?
– Wyjdziesz za mnie?
Cassie nieraz się zastanawiała, co by czuła, gdyby ktoś się jej oświadczył.
– Tak – powiedziała znużonym głosem. – Wyjdę za ciebie, Nick.
I niech Bóg ma nas troje w swojej opiece, pomyślała.
Rozdział 7
Następnego dnia Cassie uczyła Phila Stephensona posługiwać się pompą
infuzyjną z petydyną, aby mógł sam regulować prędkość przepływu leku
przeciwbólowego, gdy znienacka wyrósł przy nich Nick. Objął ją ramieniem i
pocałował w policzek.
– Czy moja narzeczona dobrze się tobą opiekuje, Phil?
Cassie o mało nie zapadła się pod ziemię. Całą poprzednią noc, gdy odesłała
Nicka do jego mieszkania, żeby móc spokojnie wszystko przemyśleć, powtarzała
sobie, że to musiał być sen, a oto on jest obok, najzupełniej realny i zdecydowany
spalić za sobą mosty.
Phil wodził oczami od jednego do drugiego i w końcu zatrzymał je na Cassie.
– Naprawdę chcesz wyjść za tego cyrkowca? – spytał żartobliwie.
– Nie ustaliliśmy jeszcze daty – odparła z wymuszonym uśmiechem.
– Ale to będzie któregoś dnia w przyszłym tygodniu – włączył się Nick. – Nie
mogę jej dać za dużo czasu, bo się rozmyśli.
– Nie pleć głupstw – mruknęła Cassie, a on roześmiał się i uściskał ją.
Potem wziął historię choroby i zwrócił się do Phila:
– Jak sobie radzisz?
– Jak wy to mówicie? Tak jak można oczekiwać w tych okolicznościach.
– Ja bym powiedział, że radzisz sobie dużo lepiej, niż można by oczekiwać w
tych okolicznościach. Boli?
– Jak cholera.
– No tak. To urządzenie powinno ci pomóc. Co ciekawe, pacjenci, którzy sami
sobie dawkują leki przeciwbólowe, w rezultacie często biorą ich znacznie mniej,
dzięki temu, że mogą zawsze zadziałać we właściwej chwili. A jeśli to nie
wystarczy, mamy jeszcze w zanadrzu bardziej radykalne środki, aż do znieczulenia
zewnątrzoponowego włącznie. Rzućmy teraz okiem na rany. Hmm. Nieźle. Obrzęk
się zmniejsza, nie ma śladu infekcji. Poruszaj stopami, Phil.
– I co jeszcze? – burknął żartobliwie, ale wykonał polecenie, a nawet lekko
nimi pokręcił, tak jak uczyli na fizjoterapii.
Na górnej wardze wystąpiły mu kropelki potu, ale nie poddał się. Nick skinął
głową.
– Świetnie, doskonale. Po prostu bardzo dobrze. Wkrótce staniesz na nogi.
– Naprawdę? – W głosie Phila brzmiało powątpiewanie.
– No pewnie. Nie masz zaburzeń czucia...
– Ty mi to mówisz?! – prychnął Phil, a Nick zachichotał. – Przepraszam. Nie
chciałem być niewdzięczny. Wiem, że miałem ogromne szczęście, że w ogóle
przeżyłem, nie mówiąc już o tym, że będę chodził i... i tak dalej. Strach pomyśleć,
jak to wszystko wygląda.
Nick śledził go bacznie.
– Rozmawiałeś z Mikiem Hooperem?
Phil wbił wzrok w sufit i odetchnął chrapliwie.
– Nie. Nie śmiałem się przyjrzeć i nie śmiałem pytać. Nie jestem pewien, czy
chcę wiedzieć.
Nick położył mu rękę na ramieniu.
– Będzie dobrze. Czy Mike Hooper mówił ci o czwartku?
– Że znów idę na blok? Tak, powiedział, że chce „popracować nad tkankami
miękkimi”. Domyślam się, że kiedy trzasnęła mi miednica, to i owo poszło w
strzępy.
– Zgadza się. Szczegółowe wyjaśnienia pozostawię Mike’owi. Czy łóżko jest
wygodne?
– Ujdzie. Nie przysparza mi cierpień, ale też trudno byłoby powiedzieć, że jest
mi wygodnie!
– Przykro mi, stary, robimy, co możemy, ale to potrwa. Niemniej ból powinien
się za kilka dni zmniejszyć.
Nick okrył Phila i wyszedł, pożegnawszy Cassie przelotnym pocałunkiem.
Cassie pilnie zajęła się poprawianiem pościeli. Unikała wzroku Phila, ale gdy
podeszła dostatecznie blisko, nieśmiało ujął jej rękę.
– Masz szczęście – powiedział ciepłym tonem, – Oboje jesteście
szczęściarzami.
– Dziękuję – mruknęła i uścisnąwszy jego dłoń, wyszła z pokoju.
– Hej, gratulacje!
Z dyżurki machała do niej Sue Bannister. Cassie z wymuszonym uśmiechem
ruszyła w jej kierunku.
– Słyszałam, że ty i Nick w przyszłym tygodniu zakładacie obrączki. Chcesz
zmienić grafik? Mogłabym wziąć za ciebie weekend.
– Nie, nie trzeba – odparła Cassie nieco zbyt skwapliwie. Sue przyjrzała się jej
ze zdziwieniem.
– Macie zamiar wyjechać później?
– Nawet się jeszcze nad tym nie zastanawialiśmy. Tak nagle to wypadło.
Przepraszam na chwilę.
Uciekła do kuchenki, zamknęła za sobą drzwi i opadła na stołek. A niech go!
Powiedziała przecież, że potrzebuje czasu do namysłu, a on już wszystkim
rozpowiedział. Co prawda za kilka tygodni dla każdego, kto zechce jej się
przyjrzeć, stanie się oczywiste, skąd ten pośpieszny ślub. Właściwie im wcześniej
się dowiedzą, tym mniej podejrzanie będzie to wyglądać.
– A niech sobie myślą co chcą – mruknęła do siebie.
W tym momencie drzwi się otworzyły.
– Tu jesteś? Właśnie się dowiedziałem. Wierzę, że będziecie bardzo szczęśliwi,
moja droga Cassie. – Miles Richardson ujął ją za łokieć, cmoknął w policzek i
mrugnął. – Tak nagle. Mam nadzieję, że nie byłaś na tyle nieprzezorna, żeby zajść
w ciążę, co?
Cassie poczerwieniała i umknęła wzrokiem w bok.
– Prawdę mówiąc, istotnie jestem w ciąży.
– Och! Przepraszam, nie chciałem być wścibski. Ale skoro już o tym mowa,
wyglądasz mizernie. Kiedy?
– W październiku.
– Mhm. No cóż, zdarzają się gorsze wypadki. Grunt, żeby to nie był jedyny
powód. Belinda też była w ciąży, kiedy się pobieraliśmy, ale po trzydziestu latach
ciągle dużo do siebie czujemy. Czasem po prostu człowiekowi potrzebny jest
impuls.
Dobrze by było, pomyślała.
– A więc – ciągnął napełniając czajnik – gdzie zamierzacie się urządzić? Mam
wrażenie, że twoje mieszkanko jest trochę za małe dla trojga.
– Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy. Dopiero wczoraj podjęliśmy decyzję.
– Aha. Co myślisz o parterze z ogródkiem? Pewien facet w naszym bliskim
sąsiedztwie wynajmuje. Sam mieszka głównie za granicą, ale nie chce, żeby dom
stał pusty. Poprzedni lokatorzy wyprowadzili się parę miesięcy temu, a on na razie
nikogo nowego nie szukał, ale za kilka tygodni znów wyjeżdża. Mam mu szepnąć
słówko? Nie przypuszczam, żeby żądał dużo. Chyba zależy mu raczej na tym, żeby
mieć tam kogoś pewnego. Więc jak?
– Dziękuję. Powiem Nickowi.
– Co powiesz Nickowi?
Jak na komendę odwrócili głowy.
– O wilku mowa – rzekł Miles. – Być może znalazłem wam mieszkanie. Cassie
ci później opowie. Możemy pogadać chwilę o Stephensonie?
Cassie patrzyła za nimi, gdy odchodzili, zatopieni w rozmowie, ciemna głowa
Nicka nachylona ku siwiejącej Milesa. Miles miałby się nie domyślić! Inna rzecz,
że takiego sekretu i tak długo się nie utrzyma. Będzie też musiała powiedzieć
matce. Ale tę rozmowę miała zamiar odwlec jak najdłużej.
Mieszkanie było wspaniałe. Jasne i przestronne, z osobnym wejściem,
parkingiem i prześlicznym ogrodzonym murem ogródkiem. Aż dziw, że coś
takiego znalazło się w Londynie, a w dodatku kosztowało połowę tego, co
powinno. Zdecydowali się od razu.
– Dobrze nam tam będzie, prawda? – zagadnął Nick w drodze powrotnej.
– Piękne mieszkanie – odparła wymijająco.
Szczerze mówiąc nie wyobrażała sobie, że gdziekolwiek będzie im dobrze.
Gdyby nie perspektywa walki o dziecko, nigdy nie przystałaby na takie
małżeństwo.
Jej odpowiedź widocznie go zadowoliła, bo ciągnął:
– Chciałem coś kupić, ale nie byłoby mnie stać na nic takiego, nawet w
przybliżeniu. A ogród będzie wspaniały dla maluszka. I Tim może do nas
przyjeżdżać.
Ujął jej dłoń i przyjrzał się jej uważnie.
– Postarasz się żyć z Timem w przyjaźni, prawda? To dla mnie bardzo ważne.
Tak bardzo go kocham, a w przeszłości popełniłem wobec niego niewybaczalne
błędy. Teraz staram się to naprawić i bardzo bym nie chciał, żeby coś stanęło nam
na drodze.
Odsunęła się usztywniona.
– Nie mam najmniejszego zamiaru stawać na drodze tobie i twojemu synowi.
– Nie nadymaj się, Cass. Przez długi czas nie miałem z nim kontaktu. Chcę ci
tylko wyjaśnić, co to dla mnie znaczy.
W jego głosie odbiło się echo minionego cierpienia i Cassie złagodniała. Jedno
jest pewne: on będzie kochał to dziecko. Gdyby jeszcze mogła mieć pewność, że
będzie kochał ją...
W czwartek rano Phil pojechał na blok na rekonstrukcję cewki moczowej i
pęcherza, dzięki czemu Cassie po raz pierwszy od wielu dni mogła wpaść do
siostry Crusoe.
– Słyszałam, że wychodzisz za Nicka Davidsona.
– Tak. We środę.
– Dobry wybór. To świetny chirurg. Cieszy się wielkim uznaniem.
Przerobiłyśmy z Sue grafik, a Miles w czwartek zastąpi Nicka w klinice, więc
macie oboje wolne od lunchu we środę do piątku rano. Przykro mi, że nie dłużej,
ale tak nagle z tym wyskoczyliście, że tylko do siebie możecie mieć pretensję.
Przypuszczam, że jeszcze się nie zastanawiałaś, w co się ubierzesz?
Istotnie. Nawet nie sądziła, że znajdzie czas, żeby się tym zająć.
– Może czarne legginsy i różowa bluza – zasugerowała ironicznie, ale siostra
Crusoe nie dawała się łatwo zbyć.
– Idź po zakupy – poleciła. – Sue i Jill zostaną na posterunku.
– Nie mogę. Phil wraca z bloku operacyjnego. Siostra Crusoe zmiażdżyła ją
wzrokiem.
– A Sue i Jill sobie nie poradzą?
– Przepraszam, oczywiście, że sobie poradzą. Po prostu czuję się
odpowiedzialna za jego pielęgnację – tłumaczyła się zaczerwieniona Cassie.
– Ale nie jesteś. Rób, co ci każę. Jill powie ci, gdzie szukać. Brała ślub we
wrześniu i dokładnie przestudiowała zagadnienie. A zanim pójdziesz, mogłabyś
poprawić mi łóżko?
Cassie pomogła jej przewrócić się na bok i wygładziła prześcieradło.
Zauważyła przy tym, że skóra w okolicy krzyżowej jest mocno zaczerwieniona i
starta.
– Czy nie mogłaby pani więcej leżeć na boku? Skóra z tyłu jest bardzo
podrażniona. Odleżyna pogrzebałaby moją zawodową reputację.
– No tak, to miejsce jest trochę bolesne, ale na boku nie mogę się sama
dźwignąć i mam mniejszą swobodę ruchów, więc najczęściej leżę na wznak i
staram się o tym nie myśleć. To rzeczywiście głupio z mojej strony.
– A może poleżałaby pani na brzuchu?
– Z moim biustem? – roześmiała się siostra Crusoe. – Na razie dajmy temu
spokój. Idź po zakupy.
Pokonana, wyszła poszukać Jill Taylor.
– Siostra Crusoe ma podrażnioną skórę na kości krzyżowej. Położyłam ją na
boku, ale boję się, że zrobi jej się odleżyna. Możesz rzucić na to okiem?
– Jasne. Wiesz co, zamienię jej materac; dam jej taki bez plastiku. To powinno
pomóc. A co do ślubu...
Cassie jęknęła w duchu. Nie dadzą jej spocząć, już widać.
– Kazano mi się zwrócić do ciebie po poradę, gdzie kupić ślubny strój, ale jakoś
nie mam ochoty na białe tiule. Masz inny pomysł?
Jill obrzuciła ją badawczym spojrzeniem.
– Mogę ci zadać jedno pytanie? Bierzesz ślub z najseksowniejsze,
najzabawniejszym, najprzystojniejszym doktorem, jaki przekroczył progi tego
szpitala przez ostatnie pięćdziesiąt lat, a sprawiasz wrażenie jakbyś miała stanąć
przed plutonem egzekucyjnym. Dlaczego?
– Naprawdę? – Cassie unikała jej wzroku. – To wszystko stało się tak nagle.
Poza tym chyba wszystkie panny młode mają tremę.
Jill nie wyglądała na przekonaną, ale nie podjęła tematu. Napisała coś na
skrawku papieru i podała go Cassie.
– Spróbuj tam. Mają mnóstwo fantastycznych rzeczy, które powinny się
zmieścić w twoim budżecie. No, chyba że masz jakieś dochody, o których nie
wiemy.
– Chciałabym – zaśmiała się Cassie. – Dziękuję, Jill. Pójdę tam i się rozejrzę.
Rzeczywiście, było tam mnóstwo fantastycznych rzeczy, ale Cassie miała tak
mieszane uczucia wobec całej ceremonii, że wyszła z pustymi rękami. Poszła do
kawiarni i zamówiła herbatę z cytryną, której nie była w stanie wypić. W końcu
wzięła wodę z lodem i zwykłą niesłodką bułkę. Gdy już zaśmieciła okruchami cały
stolik, uznała się za pokonaną i ruszyła w drogę powrotną do szpitala.
Formalnie była już po pracy, ale poszła na oddział i zajrzała do Phila. Senny,
ale przytomny, uśmiechnął się na jej widok.
– Hej, jak się czujesz?
– Uwierzysz, jeśli ci powiem, że wszystko mnie boli? – Możesz przecież dostać
coś przeciwbólowego – powiedziała, ale Jill, która siedziała przy łóżku, roześmiała
się.
– Więcej? Już i tak przedawkował. Po prostu się pieści, prawda, Phil?
– Tak, słusznie – przytaknął z niezbyt szczerym uśmiechem.
Cassie ścisnęła go za rękę.
– Świetnie sobie radzisz. Jutro przychodzi Linzi, prawda?
– Może. Nie wiem, czy będę miał siłę na wizyty. Przed chwilą odesłałem
rodziców.
– Zobaczymy, jak się będziesz czuł. Może jutro nastrój ci się poprawi. No to na
razie.
Poszła do siebie i w rozpaczy zaczęła przerzucać ciuchy. Nic. Nic, co by się
choć w najmniejszym stopniu nadawało.
Ktoś zapukał do drzwi. Otworzyła i ujrzała Nicka. Pomachał jej przed nosem
kluczami.
– Co to jest?
Podrzucił je i złapał w powietrzu, po czym z wesołym uśmiechem schował do
kieszeni.
– Klucze do mieszkania. Naszego nowego domu. Możemy się wprowadzić w
weekend.
– Myślałam, że to twój weekend z Timem.
– Tak jest i właśnie chcę, żebyś pojechała ze mną i żebyście się poznali. Ale
Tim nie jest jeszcze na tyle zdrowy, żeby jechać do moich rodziców, więc po
prostu spędzimy sobotę u Jennifer i Andrew. Do rodziców możemy wpaść w
drodze powrotnej, a potem całą niedzielę będziemy mieć na urządzanie się. Co o
tym sądzisz?
Patrzyła na jego ciemne włosy, zmierzwione nad czołem, nie ogoloną brodę,
lekki uśmiech i serce ścisnęło jej się z miłości. Trudno będzie to znieść. Wiedziała
przecież, choć Nick starał się zatrzeć ten niewątpliwy fakt, że ich małżeństwo to
farsa. Nagle środa wydała jej się przeraźliwie bliska i poczuła niepokój na myśl o
utracie niezależności.
– Dobrze, ale ja zatrzymam kilka swoich rzeczy i do ślubu zostanę tutaj. To
będzie lepiej wyglądało – dodała słabo.
Nick prychnął.
– Naprawdę myślisz, że kogoś to obchodzi?
– Mnie obchodzi – odparła twardo. Wzruszył ramionami.
– Jak chcesz. Co robisz wieczorem?
– Będę próbowała znaleźć coś do ubrania na tę wielką uroczystość.
Zdziwił się.
– Chyba możesz wypożyczyć suknię ślubną?
– Białą z falbankami? Nie sądzę, żeby była odpowiednia.
Miała na myśli charakter ich małżeństwa, nie ciążę, ale Nick najwidoczniej
zrozumiał ją inaczej i roześmiał się.
– Bo to pierwsze dziecko ukryte pod ślubną suknią? To twój dzień, powinnaś
się wystroić!
– Nie chcę.
– Nie? No cóż, ty w ogóle nie chciałaś małżeństwa, prawda? Czasem robimy
różne rzeczy wbrew sobie. Musisz się jakoś z tym pogodzić, Cass, boja nie dam ci
wyboru. Będę z moim dzieckiem, czy ci się to podoba, czynie. A ty albo będziesz z
nami, albo sama.
– A jeśli sąd nie przyzna ci opieki nad dzieckiem? Rzadko przyznaje sieją ojcu.
Uniósł brwi.
– Chcesz spróbować?
Długo wytrzymała jego wzrok, ale w końcu odwróciła głowę. Serce waliło jej
jak szalone.
– Nie, nie. Weźmiemy ślub we środę, ale nie oczekuj ode mnie, że wystąpię w
atłasie i koronkach i będę udawać ekstatyczną pannę młodą.
– Musisz być tak cholernie zrezygnowana, Cassie?
– Przykro mi. – Oczy jej płonęły. – Ale tak się składa, że nie lubię być
szantażowana. A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałabym się położyć.
Chwilę patrzył na nią w milczeniu, po czym z ciężkim westchnieniem odwrócił
się i wyszedł, cichutko zamykając za sobą drzwi.
Wolałaby, żeby nimi trzasnął.
Sobota nadeszła aż za szybko. Przez całą drogę do Suffolk Cassie, siedząc u
boku Nicka, nie odezwała się ani słowem.
Zjechali z szosy na wąską alejkę wśród wysokich żywopłotów, aż dotarli do
podjazdu malowniczego domku o witrażowych oknach i różowych ścianach.
Nawet o tej porze roku ogród był feerią kolorów. Żonkile, narcyzy i krokusy
zgodnie kiwały główkami na wietrze.
– Och, jaki piękny! – zachwyciła się Cassie odruchowo.
Nick zacisnął szczęki.
– Piękny, piękny. Nie rób sobie apetytu. Ja przez wiele lat nie będę sobie mógł
na nic takiego pozwolić.
Jeśli każde głupstwo będzie ich tak wyprowadzać z równowagi, całe to
małżeństwo stanie się jedną wielką udręką.
– Czemu jesteś taki cholernie drażliwy – zaczęła, ale nagle do ogrodu wybiegł
szczuplutki chłopczyk z rozwianymi włosami.
Nick rozpromienił się w uśmiechu.
W tym jest sedno. Mały chłopiec, tak bardzo kochany, który rośnie rozdzielony
z ojcem. Jej sercem targnęło współczucie. Jak to możliwe: widzieć się z nim raz na
dwa tygodnie, odwozić go w niedzielę wieczorem i żegnać na kolejne czternaście
dni?
Opiekuńczym gestem przesunęła dłonią po brzuchu. Na pewno nie odda
dziecka Nickowi. I na pewno nie zażąda, żeby on się go wyrzekł, tak jak wyrzekł
się Tima. Wątpliwości, jakie dotąd mogła żywić, pierzchły. Wyjdzie za Nicka, tak
jak zostało postanowione, i będzie się starać, ze wszystkich sił będzie się starać, bo
stawka jest zbyt duża.
W środę o czternastej wzięli skromny ślub w obecności rodziców i kilku
najbliższych przyjaciół. Potem pojechali do szpitala, zabrali resztę dobytku Cassie i
udali się do wynajętego mieszkania.
Wyglądało pięknie. Na stole stały kwiaty i butelka szampana w lodzie, ale
Cassie ledwo to zauważyła.
Była kompletnie oszołomiona.
Pani Davidson. Cassie Davidson.
Usiadła ciężko na kwiecistej kanapie i bezmyślnie wpatrzyła się w ogród,
obracając wokół palca cienką, złotą obrączkę.
Mężatka. Boże wielki, czy każda się tak czuje?
Weekend minął jej jak w gorączce. Najpierw spotkanie z Timem, jego matką i
jej mężem: oboje przemili, nie zadawali krępujących pytań. Bardzo dobrze się
czuła w ich towarzystwie. Potem, w drodze powrotnej, rodzice Nicka, a w
niedzielę, po przeprowadzce, jej rodzice. Wymyci i przebrani pojechali do nich do
Hampstead.
Rodzice
czynili
heroiczne
wysiłki,
żeby
wyglądać
na
uszczęśliwionych, ale Cassie widziała, że nie są i chciało jej się płakać.
Sofa zaskrzypiała. To Nick usiadł na poręczy i zaczął powoli, leniwie masować
jej ramiona.
– Odpręż się – poprosił łagodnie.
– Nie mogę – odszepnęła.
Kucnął przed nią i ukrył jej zimne dłonie w swoich.
– Wszystko będzie dobrze, Cassie, obiecuję.
Niebieski blask jego oczu przyciągał ją z niepowstrzymaną siłą. Usta miał tak
ciepłe, skwapliwe, a ręce tak delikatne. Chwycił ją w ramiona i zaniósł do sypialni.
– Będzie dobrze – szepnął znowu.
Rozbierał ją powoli, muskając wargami wyłaniającą się skórę. Dotykał jej
ostrożnie, jak świętości. Przez chwilę zdawało jej się, że przestał oddychać, ale
potem przyszło głębokie westchnienie. Zamknął oczy.
– Zmieniłaś się – rzekł miękko. – Schudłaś, ale piersi masz pełniejsze.
Pogładził palcami wgłębienie wzdłuż biodra. Pochylił głowę i przesunął po nim
ustami. Targnął nią dreszcz.
– Zimno? – spytał. Potrząsnęła głową.
– Nie, nie zimno.
– Powiedz, że mnie pragniesz – zażądał.
– Pragnę cię. – Głos uwiązł jej w gardle.
– Boże, Cassie...
Pieścił ją, aż nie mogąc już tego znieść, zaczęła błagać o litość.
– Powiedz to jeszcze raz – wyrzekł przez zaciśnięte zęby.
– Pragnę cię! Nick, proszę! – załkała.
Wtedy ją wziął, drżąc z wysiłku, by trzymać na wodzy dzikie porywy, aż w
końcu doprowadził ich oboje na skraj absolutnego zapomnienia.
Cassie przywarła do niego, uspokajając się z wolna, rozkoszując się dotykiem
jego skóry, twardością mięśni i biciem jego serca tuż przy swoim.
Może to małżeństwo nie będzie jednak tylko farsą? Skoro potrafią kochać się
tak, jak przed chwilą, to on musi przecież coś do niej czuć. Co do jednego nie miała
wątpliwości: że ona wciąż go kocha.
Rytm oddechów zwolnił tempo i wyrównał się. Nick uniósł się na łokciu jednej
ręki, a drugą opiekuńczym gestem pogładził jej brzuch.
– Nie zawiedziesz się na mnie – szepnął żarliwie.
Głęboko w jej duszy coś pękło. A więc chodzi mu o dziecko, nie o nią. Tylko o
dziecko...
Zamknęła oczy, chcąc powstrzymać łzy, ale trysnęły spod zaciśniętych powiek.
Nick scałowywał je, lecz na ich miejsce natychmiast napływały nowe, więc
tylko obejmował ją, aż się wreszcie wypłakała. Potem kochali się jeszcze raz i w
końcu, wyczerpana, zasnęła w jego ramionach.
Rozdział 8
W ciągu kolejnych trzech tygodni Cassie ogarniały mieszane uczucia.
Nick był dla niej dobry, czuły i opiekuńczy. Dzielili sie pracami domowymi,
gotowali na zmianę. Ich noce były długie, niespieszne, swobodne. Wzlatywała na
wyżyny, o jakich nigdy jej się nie śniło. Komuś z zewnątrz ich małżeństwo mogło
się wydawać idealne, ale dla Cassie miało jedną wadę, która przekreślała wszystko:
Nick jej nie kochał. Prawda, wykonywał stosowne gesty, ale nie mówił, że ją
kocha, Wiedziała, że jego troska o nią jest w gruncie rzeczy tylko troską o dziecko.
Mieszkanie miało sielankowe otoczenie. W ogrodzie śpiewały ptaki i
wschodziły kwiaty. Czasem, w spokojniejszej chwili, Cassie stawała na małym
tarasie i wdychała wilgotne, pachnące powietrze. Co rano przylatywał tu rudzik w
poszukiwaniu robaków. Wkrótce oswoił się z nią i gdy przemawiała do niego,
przekrzywiał główkę i nasłuchiwał. W całym tym zamęcie to była jej mała oaza,
którą się rozkoszowała, Pewnego wieczoru, w tydzień po ślubie, Nick spotkał ją
tutaj, jak stała w gasnącym świetle, przyglądając się nabrzmiałym pączkom na
gałęziach.
– Hej! Co tak studiujesz?
– Pączki wiśni. Jak minął dzień?
– Powiedziałbym, że dość dramatycznie.
– Phil?
– Nie, nie Phil. Charles Armitage został wezwany na przesłuchanie.
– Ojciec Trevora? Coś takiego!
– Mhm. Zdaje się, że narobił malwersacji.
– Czy Trevor wiedział o tym?
– Prawdopodobnie tak. Co jest na kolację? Konam z głodu.
– Lasagne i sałatka. A skąd ty się dowiedziałeś?
– No wiesz, poczta pantoflowa nie próżnuje. Poza tym mam swoje tajne
powiązania.
Zdziwiona, uniosła brwi.
– Mam wujka w Whitehall. Kilka tygodni temu, kiedy Trevor zrobił się zbyt
bezczelny i zdradził się, że miał coś wspólnego z zamknięciem naszej sali
operacyjnej, zadzwoniłem do niego. Zdaje się, że starego Armitage’a już wtedy
mieli na oku, ale okazuje się, że nie był jedyny. Z tego co słyszałem, maczała w
tym palce połowa zarządu.
Cassie usiadła i wlepiła w niego zdumione spojrzenie.
– Ależ to okropne! Takie szacowne osobistości!
– Okazuje się, że wcale nie szacowne. A wracając do Trevora, pozostali
członkowie zarządu mają zamiar przeanalizować jego działalność zawodową i kto
wie, czy go nie zawieszą. Straciłaś całkiem interesujący dzień.
– Na to wygląda. A jak tam Phil?
– Robi postępy. Dzisiaj po raz pierwszy się wysiusiał i wprawiło go to w
ekstazę.
Roześmieli się oboje.
– Wyobrażam sobie. Musiał odczuć wielką ulgę, gdy zobaczył, że to działa.
Zrobiłeś dobrą robotę, Nick. Możesz być z siebie dumny.
Zaczerwienił się.
– Chodźmy na kolację, jeśli jest gotowa. Mogą mnie w każdej chwili wezwać;
mam dyżur pod telefonem.
– Powinieneś się nauczyć przyjmować komplementy – pouczyła go żartobliwie,
rozstawiając talerze.
– A więc jak sądzisz, dostaniemy z powrotem naszą salę?
– Być może. Co za cudowny zapach. Muszę powiedzieć, że mi ciebie brakuje.
Jesteś cholernie dobrą instrumentariuszką, Cassie. Ciebie nigdy nie musiałem o nic
prosić.
Teraz ona się zaczerwieniła.
– Jesteśmy po prostu zgrani. Ja wcale nie jestem taka dobra. Pamiętasz, jak
dałam ci skalpel zamiast igły?
– Cud, że to zauważyłem – zaśmiał się dobrodusznie. – Tak mi wtedy
zawróciłaś w głowie. Ale naprawdę jesteś dobra.
– Po prostu staram się uważać na to, co robisz – wzruszyła ramionami.
– I właśnie dlatego jesteś dobra. Nie tylko ja to mówię, ale każdy, kto z tobą
pracował.
– Przesadzasz.
– No i kto teraz nie potrafi przyjąć komplementu?
– zażartował, po czym skupił całą uwagę na posiłku.
– Ojej! – wymamrotał z pełnymi ustami. – Dobra pielęgniarka, dobra kucharka i
seksbomba. Szczęściarz ze mnie!
Cassie roześmiała się, skrępowana. Gdyby jeszcze on ją naprawdę kochał,
byłaby taka szczęśliwa. Grzebała widelcem w talerzu, aż Nick przerwał jedzenie.
– Zjedz trochę, Cass. Jesteś co dzień chudsza. Naprawdę powinnaś więcej jeść.
Pomyśl o dziecku.
Odsunęła talerz.
– Och, do diabła z dzieckiem! – wybuchnęła.
Zalewając się łzami uciekła i zamknęła się w łazience. Nick gwałtownie
zabębnił w drzwi.
– Cassie? Otwórz, kochanie.
– Nie. Nie chcę z tobą rozmawiać. Usłyszała pełne irytacji westchnienie.
– Co znowu źle zrobiłem, do cholery? Otwórz te przeklęte drzwi!
– Nie.
– Cassie... o, psiakrew!
Ona też usłyszała sygnał, a potem jego głos w jadalni. Po kilku minutach znów
zbliżył się do drzwi łazienki.
– Cass, muszę iść. Jakiś wypadek. To może potrwać. Proszę, otwórz drzwi.
Zanim wyjdę, muszę się przekonać, czy wszystko w porządku.
Podniosła się ociężale z brzegu wanny i odsunęła zasuwkę. Nick zmarszczył
brwi i kciukiem otarł jej łzy.
– Idź do łóżka. Potrzebujesz odpoczynku.
– Dobrze. Przepraszam za tę histerię.
Otoczył ją ramieniem i lekko uścisnął.
– Nic się nie stało. Ciąża dziwnie wpływa na kobiety, a ty się stanowczo
przepracowujesz. Zrelaksuj się. Chyba nie chcesz zaszkodzić dziecku.
Dziecko, nic tylko dziecko. Odprowadziła go wzrokiem, po czym naciągnąwszy
obszerny sweter, wyszła do ogrodu. Usiadła w ciemnościach na kamiennych
schodkach tarasu. Pod furtką przeszedł jeż i teraz buszował pod liśćmi. Cassie
obserwowała go, zastanawiając się, czy to samiczka, czy może też jest w ciąży i jak
się z tym czuje. Siedziała tak długo, aż przemarzła do szpiku kości, ale trudno.
Potrzebowała wytchnienia.
W ten weekend Nick po raz pierwszy przywiózł do nich Tima.
– Tu jest ogród! – wykrzyknął chłopiec z entuzjazmem.
W sobotę od rana był już na nogach i zwiedzał.
– W bluszczu jest gniazdo strzyżyka – poinformował ich przy śniadaniu. – I
chyba macie jeża.
– Mamy – odparła Cassie. – Przechodzi wieczorem pod furtką i szpera po
krzakach.
– Tylko nie dawajcie mu mleka – ostrzegł Tim surowo. – To przesąd, że one je
lubią. Najbardziej lubią karmę dla kotów.
– Będziemy musieli dopisać ją do listy zakupów. – Nick mrugnął do Cassie. –
No dobrze, co dziś robimy?
– Idziemy na spacer?
Był piękny wiosenny dzień. Nick kroczył obok Cassie z uśmiechem pełnym
dumy.
– Za rok o tej samej porze będziemy prowadzić wózek – powiedział miękko. –
Czy to nie cudowne?
– Uhm – mruknęła Cassie niezobowiązująco.
Miała wątpliwości, czy to będzie takie cudowne, gdy cała uwaga Nicka,
skupiona teraz na niej, nagle przeniesie się na dziecko.
Weekend minął aż za szybko. Tim odjechał do mamy, uzyskawszy od Cassie
obietnicę, że będzie dawała jeżowi karmę dla kotów.
Gdy Nick wrócił, leżała jeszcze w łóżku. Wśliznął się pod kołdrę, wziął ją w
ramiona i czule pocałował.
– Cudownie przyjęłaś Tima. Dziękuję ci – szepnął.
– To była sama przyjemność. On jest przemiły.
– Niestety, długo trwało, zanim to doceniłem – wyznał. – Ale chyba świetnie
się tu czuł. Powiedział mi, że cię lubi.
– Cieszę się.
– Jesteś zmęczona, Cassie?
– Trochę. Czemu pytasz?
– Zbyt zmęczona na miłość?
Pogłaskała go po policzku. Gdybyż to naprawdę była miłość, pomyślała
smutno.
– Nie, nie jestem zbyt zmęczona.
– To dobrze, bo jesteś mi bardzo potrzebna. Wyciągnęła do niego ramiona.
Pieszczoty Nicka były gwałtowne, jakby walczył z rozpaczą, i Cassie zrobiło się go
tak żal, że omal nie zapłakała.
Potem leżał, zamknięty w sobie, patrząc w sufit. Cassie uniosła się na łokciu.
– Coś cię dręczy, Nick? – szepnęła.
– Nienawidzę go odwozić – rzekł posępnie. – To nie do zniesienia. Cass,
musimy coś zrobić, żeby nam się udało. Drugi raz czegoś takiego nie przeżyję.
Opadła na łóżko i położyła mu dłoń na piersi.
– Nie będziesz musiał – przyrzekła.
Phil Stephenson robił fantastyczne postępy. Na swoim następnym dyżurze
Cassie zastała go, jak siedział w łóżku i czytał gazetę.
– O, cześć. Zdaje się, że coraz bardziej jesteś dawnym sobą.
– Taak... – Uśmiechnął się rozleniwiony i odłożył gazetę. – Rzeczywiście,
sprawy mają się lepiej. Nie boli mnie już tak bardzo, no i w ogóle. Teraz dokucza
mi głównie nuda. A wyobraź sobie, że wczoraj Linzi przyprowadziła tu Annę. I
kiedy ją zobaczyłem i uświadomiłem sobie, że gdyby nie ja, to dziecko by zginęło,
poczułem, że gra była warta świeczki. – Westchnął. – Wiesz, Cassie, to taka miła
dziewuszka, a jej ojciec nie chce o niej słyszeć. Porzucił Linzi. Powiedział, że jej
nie kocha i że ich związek nie ma sensu.
Cassie zaczęła pilnie kartkować zlecenia. Oto druga strona medalu.
– Przynajmniej uczciwie postawił sprawę – mruknęła.
– O tak, bardzo uczciwie! Wyniósł się do Australii i nie przysyła złamanego
grosza! Łajdak!
– Jak ona sobie radzi?
– Pracuje w domu. Pisze na maszynie, na komputerze, głównie kiedy Anna śpi
albo jest w klubiku. Mówi, że jest ciężko, ale bywają dużo gorsze sytuacje.
Cassie, która przeanalizowała chyba wszystkie możliwe rozwiązania, mogła
tylko przytaknąć. Zanotowała wyniki Phila na karcie gorączkowej.
– Świetnie idzie. Za kilka tygodni chyba się ciebie pozbędziemy.
– Mhm. Jest może w pobliżu Mike Hooper?
– Nie wiem, ale mogę się dowiedzieć. Chciałbyś z nim porozmawiać?
– Tak... To nic pilnego, ale jeśli go spotkasz, powiedz, że mam do niego
sprawę.
– Oczywiście.
Zostawiła go i poszła do siostry Crusoe. Po czterech tygodniach
unieruchomienia nie tylko nie nastąpiła u niej poprawa, ale wręcz się pogorszyło.
Teraz już i w prawej nodze odczuwała drętwienie i mrowienie, a lewa bolała ją tak,
że nie mogła spać. Tomografia komputerowa wykazała poważne uszkodzenie
piątego kręgu lędźwiowego i pierwszego krzyżowego i Miles zdecydował się na
laminektomię. Cassie przyszła podać premedykację. Zastała siostrę Crusoe
pozornie opanowaną, ale wyraźnie spiętą.
– Lepiej, że będzie pani miała to za sobą – próbowała ją pocieszyć. – To już za
długo trwało.
– Wiem – westchnęła siostra. – Ale mam okropnego stracha.
– Niepotrzebnie. Przecież pani wie, że ból można łatwo opanować.
– Tak, właśnie będę miała okazję przekonać się o tym osobiście – odparła z
żartobliwą nutą w głosie. Cassie poklepała ją po ręku.
– Niech pani spróbuje się przespać.
– Ba, gdybym mogła! Nie jestem w stanie znaleźć wygodnej pozycji. Już nie
pamiętam, kiedy się ostatnio porządnie wyspałam.
– Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Przynajmniej dziś ma pani
zapewnione parę godzin nieświadomości.
Wymieniły uśmiechy i Cassie poszła zająć się papierkową robotą. Wróciła już
zastępczyni oddziałowej, Angela Newbold, i przejęła jej poprzednie obowiązki.
Cassie trudno było się przyzwyczaić do spełniania poleceń, w dodatku poleceń
osoby młodszej od siebie. Rozpaczliwie tęskniła za blokiem operacyjnym.
Toteż była uszczęśliwiona, gdy w czasie lunchu Nick odciągnął ją na bok, żeby
jej powiedzieć, że odzyskają swoją salę.
– Fantastycznie! Kiedy?
– Nie wiem. Może dopiero na początku kwietnia, ale w każdym razie niedługo.
– To by było za trzy tygodnie.
– Coś około tego. Jak się czujesz? Jadłaś już lunch?
– Jadłam sałatkę i owoce.
– Do diabła, Cassie, to tyle co kot napłakał! Zjedz-że coś solidnego.
Zaszkodzisz dziecku.
Wzięła głęboki wdech i policzyła do dziesięciu.
– Nick, z dzieckiem jest wszystko w porządku. Przestań się trząść.
– Ale...
– Żadne ale.
– Cassie, sprawiasz wrażenie... nie wiem, jak to określić. – Zmierzył ją
zatroskanym spojrzeniem. – Wyczerpanej. Jesteś taka blada. Czemu nie weźmiesz
sobie paru dni urlopu?
– Nick, posłuchaj, co mówię. Wszystko jest w porządku. Ze mną i z dzieckiem.
Z obojgiem. A teraz przestań krakać.
– Ale...
– Nick! – rzuciła ostrzegawczo.
Wyciągnął przed siebie ręce w obronnym geście.
– Przepraszam! Przepraszam, ja tylko chciałem...
– Wiem, co chciałeś. Muszę już iść. Do zobaczenia.
Pocałowała go w policzek, na wypadek gdyby ktoś im się przyglądał, i z
ciężkim sercem wróciła na oddział. Dziecko, dziecko i jeszcze raz dziecko!
A ja?! – miała ochotę krzyknąć, ale nie zrobiła tego, trochę z obawy, by nie
wyjść na kompletną idiotkę, a trochę dlatego, że Nick miał dużo racji. Jest
odpowiedzialna za to dziecko i zazdrość o nie to absurd. A na tym właśnie polegał
jej problem. Całkiem po prostu. Była zazdrosna o miłość Nicka do ich nie
narodzonego jeszcze dziecka.
W następnych tygodniach Cassie posługiwała się pracą jak środkiem
znieczulającym. Celowo maksymalnie angażowała się w problemy pacjentów, żeby
oderwać myśli zarówno od mdłości, jak i od bolesnej miłości do Nicka.
Zwłaszcza z siostrą Crusoe było nie najlepiej. Cierpiała dotkliwie, a że miała
dużą nadwagę, pielęgnacja jej była bardzo trudna. Cassie starała się dźwigać jak
najmniej, ale nie mogła zwalać wszystkiego na koleżanki. Stanęła przed takim
samym problemem jak niegdyś siostra Crusoe i rozwiązywała go w identyczny
sposób. Zrobiła się wybuchowa, nie cierpiała się za to, a w końcu i tak dźwigała.
Gdy przyszedł weekend, który Nick miał spędzić z Timem, była zupełnie
wykończona.
– Odwołam wizytę – zaproponował Nick w piątek po południu.
Cassie potrząsnęła głową. Wiedziała, jak bardzo czekał na te dni i jak tęsknił za
synem.
– Nie. Przywieź go. On nie sprawia żadnych kłopotów.
– Ale będziesz miała więcej pracy. Choćby gotowanie. Już ja cię znam. Jeśli on
tu będzie, nie odpoczniesz.
– To weź go do rodziców. Musisz się z nim zobaczyć.
Nick zawahał się, targany wątpliwościami.
– Nie mam ochoty zostawiać cię samej.
– Nie bądź niemądry. Wszystko będzie dobrze. Cały dzień przeleżę w łóżku.
Albo posiedzę w ogrodzie. Naprawdę, nic mi nie będzie. Proszę. Musisz pojechać.
W końcu, choć niechętnie, do ostatniej chwili przynaglany przez Cassie,
pojechał. Odetchnęła dopiero wtedy, kiedy zadzwonił wieczorem, już od rodziców,
zapytać, jak się czuje.
Bolał ją krzyż. Zrobiła sobie ciepłą kąpiel, po czym położyła się i niemal
natychmiast zasnęła.
Tuż przed świtem obudził ją tępy ból w dole brzucha. Z sercem w gardle
zapaliła światło i odrzuciła kołdrę. Krwawiła.
– O Boże! – westchnęła.
Zadzwoniła po lekarza. Przyjechał już po siódmej. Zaledwie rzucił na nią okiem
i wystawił skierowanie do szpitala. Karetka dotarła pół godziny później. W krótkim
czasie Cassie znalazła się na ginekologii. Przyjął ją lekarz, którego znała z
widzenia.
– Trzeba jeszcze zrobić usg, ale raczej nie ma wątpliwości. Który to tydzień?
– Dwunasty – odparła znużonym głosem.
– No tak. Poronienia samoistne często występują w tym właśnie okresie. Czy
mąż jest z panią?
– Nie, wyjechał.
– Czy mamy się z nim skontaktować?
– Nie. – Potrząsnęła głową.
– Jest pani pewna? Może lepiej by się pani czuła, mając go przy sobie.
– To niemożliwe – odparła stanowczo.
Chciała najpierw sama ogarnąć myślami to, co się stało. Bo straciła nie tylko
dziecko. Runął fundament ich małżeństwa. Straciła także Nicka. Odwróciła twarz
przed współczującym spojrzeniem lekarza.
Po chwili przyszedł sanitariusz, którego także znała z widzenia. Zabrał ją do
pracowni usg.
Kazano jej wypić kilka szklanek letniej wody. Gdy już poczuła, że musi
natychmiast zeskoczyć z wózka i biec do toalety, wwieziono ją do środka i
rozpoczęto badanie.
– Tak, łożysko się oddzieliło, widzi pani?
Spojrzała i zobaczyła maleńką postać, wyraźnie zarysowaną na zamazanym
obrazie monitora. Lekarz pokazał jej fragmenty łożyska, ale Cassie to nie
interesowało. Widziała tylko swoje dziecko.
– Czy mogę dostać zdjęcie? – spytała cicho.
– Zdjęcie? Ale... – Spojrzał na jej ściągniętą twarz i skinął głową. – Tak,
oczywiście. Przepraszam.
Nacisnął guzik i po chwili podał Cassie polaroidową fotografię.
– Dziękuję – szepnęła.
Sanitariusz, gwiżdżąc wesoło, odwiózł ją na oddział, a ona przez całą drogę
wpatrywała się w zdjęcie.
Potem zabrano ją na blok operacyjny, gdzie odessano to, co pozostało z jej
ciąży i wyłyżeczkowano jamę macicy. Gdy się przebudziła, nie czuła bólu i nie
miała już dziecka.
Resztę dnia przeleżała wpatrzona w ścianę. Na noc dostała środek nasenny.
Rano zjawił się konsultant.
– Jak się pani czuje?
– Chyba dobrze – wzruszyła ramionami. – Fizycznie nie najgorzej.
– A psychicznie? Odwróciła głowę.
– Nie najlepiej.
– No tak. Jeśli pani chce, może pani iść do domu. Czy mąż panią odbierze?
Cassie uprzytomniła sobie, że nie pozwolą jej wyjść samej. Zarazem czuła, że
nie zniesie czekania na Nicka tutaj. Skłamała więc:
– Jest w domu, ale mamy uszkodzony telefon. Pojadę taksówką.
– Jest pani pewna, że to dobre rozwiązanie?
Przytaknęła, chyba dość przekonująco, bo poklepał ją po dłoni i wstał.
– W razie silnej depresji proszę zwrócić się do swojego lekarza, to pani coś
przepisze. Ale na pewno zdaje pani sobie sprawę, że smutny nastrój po takim
przejściu jest rzeczą naturalną.
– Tak, oczywiście. – Cassie przygryzła wargę i skinęła głową. – Dziękuję.
Sekretarka oddziału zamówiła dla niej taksówkę, pielęgniarka pomogła jej się
ubrać i zawiozła na wózku do wyjścia.
Mieszkanie wydało jej się ciasne jak cela więzienna. Wyszła na taras,
przysiadła na kamiennych schodkach i wpatrzyła się w kwiat wiśni. Było zimno,
ale to jej nie obchodziło. Nic jej już nie obchodziło.
Nie mogła przestać myśleć o tym, że dziecko umarło, bo nie słuchała głosu
swojego ciała i za dużo pracowała. Powinna była przerwać pracę, nie dźwigać,
więcej jeść. Nick miał rację. Zlekceważyła dobre rady, a teraz było za późno.
Dlaczego, ach, dlaczego go nie słuchała? Albo siebie samej? Czy dlatego, że
nienawidziła tego dziecka? Czy naprawdę była tak zazdrosna, że podświadomie
szukała sposobności, by pozbyć się go?
Objęła kolana rękami i jęcząc cichutko, kołysała się powoli w przód i w tył.
– Co ja zrobiłam? Co ja zrobiłam? O Boże, przebacz mi...
O piątej usłyszała trzaśniecie drzwi i nawoływanie Nicka. Nie odpowiedziała.
Cóż mogła powiedzieć?
– Cassie? Co ty tu robisz? Zmarzniesz na kość! Długo tu siedzisz? Cass? –
Kucnął przed nią i ujął jej zziębnięte dłonie. Głos miał nabrzmiały troską. – Co ci
jest, Cassie? Wyglądasz okropnie.
– Wcześnie wróciłeś – zauważyła bezbarwnym głosem.
– Tima rozbolała głowa. Cassie, co z tobą? Co się stało?
Potrząsnęła głową, niezdolna przemówić. Otoczył ją ramieniem i podźwignął.
– Chodź do środka. Jesteś zimna jak lód. To nie wyjdzie na dobre ani tobie, ani
dziecku.
– Jemu już nie zaszkodzę – szepnęła drżącym głosem.
– Co? Co to znaczy, Cassie?
Wprowadził ją do mieszkania, zamknął drzwi i łagodnie posadził na sofie.
– A teraz wytłumacz.
Spojrzała w jasne, niebieskie oczy. Jej oczy wypełniły się łzami.
– Przykro mi. Wiem, jak go pragnąłeś, ale tak będzie chyba lepiej. I tak nic by
nam z tego nie wyszło. Bez miłości...
– Cassie, ja nic nie rozumiem. Co będzie lepiej?
Usłyszała w jego głosie rozpaczliwą nutę i zamknęła oczy. Przemówiła głucho,
beznamiętnie:
– Nie ma już dziecka, Nick. Zabiłam je. Przepraszam.
– Zabiłaś? Co się stało, Cassie? Mów, do diabła!
Wyciągnął rękę, ale go odepchnęła.
– Nie dotykaj mnie. Zostaw mnie w spokoju. Chcę być sama.
Podniósł się powoli i poszedł do sypialni. Po chwili wyszedł.
– Co tu się dzieje, do cholery? Tam jest pełno krwi. Byłaś u lekarza?
– Wczoraj miałam abrazję – odpowiedziała tym samym głuchym tonem.
Usłyszała krótki, gwałtowny wdech. Po chwili Nick odezwał się znowu. Głos
miał spokojny.
– Powinnaś leżeć w łóżku. Poczekaj tutaj.
Słyszała, jak krząta się po sypialni, zmienia pościel.
Potem wprowadził ją, rozebrał i położył do łóżka. Przyniósł herbatę, którą
posłusznie wypiła.
– Śpij – powiedział.
– Dokąd idziesz?
– Do salonu. Prześpię się na sofie. Gdybyś czegoś potrzebowała, to zawołaj.
Zamknął drzwi. Została sama. Z własnej winy, powiedziała mu przecież, że
chce być sama, a teraz wiedziała, że wcale nie chce.
Pragnęła mieć go przy sobie, pragnęła, żeby ją przytulił, pocieszył, że nic
takiego się nie stało. Ale oczywiście to byłaby nieprawda: stało się. Jedyny powód
ich związku przestał istnieć.
Rozdział 9
Następnego dnia Nick długo nie mógł się wybrać do pracy. W nocy prawie nie
spał. Wciąż na nowo analizował jej słowa. Było oczywiste, że obwiniała się za to
poronienie. Ale jak mógł ją pocieszyć, skoro nie dopuszczała go do siebie?
Gdy rano wszedł do sypialni, wyglądała strasznie. Była biała jak płótno, przez
co ciemne sińce pod oczami były bardziej widoczne. Nie chciał jej zostawiać
samej. Postawił telefon przy łóżku i powiedział, żeby zadzwoniła, gdyby poczuła
się gorzej.
Wzdrygnęła się, gdy ją pocałował. Serce w nim zadrżało. Czyżby jego czułości
były jej aż tak niemiłe? Gdy się kochali, nigdy nie odniósł takiego wrażenia, ale
może to było co innego. Może tylko pociągał ją fizycznie, ale nie chciała jego
miłości? Może znosiła to tylko ze względu na dziecko? W takim razie ich
małżeństwo stało pod wielkim znakiem zapytania.
Z ciężkim sercem pojechał do szpitala. Pewną ulgę przyniosła mu praca, gdy
musiał skoncentrować się na technicznych szczegółach zabiegów i z konieczności
oderwać myśli od dręczącego tematu. W porze lunchu zadzwonił do Cassie.
Powiedziała, że czuje się dobrze, choć jej głos temu przeczył. Nie mógł jednak
wyrwać się z pracy, żeby się przekonać, więc tylko wydobył od niej kolejną
obietnicę, że zatelefonuje, gdyby czegoś potrzebowała, i wrócił do kliniki.
Skończył właśnie swoje zajęcia i miał wracać do domu, gdy wezwano go do
izby przyjęć. Klnąc na to opóźnienie, zbiegł na dół.
– Podobno coś dla mnie macie – zwrócił się do pielęgniarki.
– Tak, w drugim boksie. Jest tam doktor Armitage.
– Dobrze. – Nick wszedł do boksu, gdzie Trevor właśnie kończył badanie. –
Dobry wieczór. Mam coś obejrzeć?
– Ach, to ty. Tak, nogę. Pani Peters się przewróciła i zdaje się, że poszła szyjka
kości udowej.
– Pani Peters? – Nick z uśmiechem pochylił się nad starszą panią. – Nazywam
się Davidson, jestem ortopedą. Rozumiem, że pani upadła. Czy bardzo panią boli?
– O, tak. Bardzo, bardzo, a stale ktoś mną szarpie.
– Proszę się uspokoić, zaraz pani pomożemy. Mamy jakieś zdjęcia, doktorze
Armitage?
Trevor ruchem głowy wskazał negatoskop. Nick uważnie przyjrzał się
zdjęciom.
– Aha. Rzeczywiście, jest złamanie i trochę osteoporozy. Myślę, że wszczepimy
protezę. No cóż, proszę pani, narobiła pani sobie bigosu w stawie biodrowym, więc
teraz trzeba panią przyjąć do szpitala i dać nowy staw. Zgoda?
– Och, cudownie – westchnęła. – Od dwóch lat jestem na liście oczekujących i
miałam jeszcze rok przed sobą. Hm... – Przysunęła się bliżej. – A może, skoro już
tu jestem, wymieniłby pan od razu i drugi?
Nick zaśmiał się.
– Sądzę, proszę pani, że na razie jeden wystarczy. No dobrze, pójdę
przygotować przyjęcie. Do zobaczenia.
Trevor odprowadził go do drzwi.
– Przykro mi z powodu tej operacji. Chciałeś wyrwać się wcześniej?
– Tak, dziś rzeczywiście mógłbym się bez niej obejść.
– Rozumiem, chciałeś wrócić do Cassie. Moje kondolencje z powodu dziecka. –
Urwał i po chwili podjął. – Trzeba przyznać, że trochę to dziwne, że najpierw za
ciebie wyszła, a potem się go pozbyła. To znaczy albo jedno, albo drugie, prawda?
No, ale dziecko byłoby dla niej kulą u nogi.
Nick zesztywniał.
– Co chcesz przez to powiedzieć, Armitage?
– Cassie... Nie masz co jej pytać, bo oczywiście zaprzeczy, ale czy jesteś
pewien, że wiesz, co się stało? Spędzasz tyle czasu poza domem... Bo to wiadomo,
co ona wtedy robi?
Nick rzucił się na niego, ale Trevor zasłonił się rękami i uskoczył. Po chwili
szybko odwrócił się i odszedł. Nick stał jak przymurowany.
On kłamie. Kłamie na pewno, bo ta druga możliwość była zbyt ohydna, żeby
brać ją pod uwagę. A jednak Cassie powiedziała, że zabiła dziecko. Sądził, że
przypisuje sobie winę za poronienie, ale może próbowała mu w ten sposób
powiedzieć, że przerwała ciążę.
– Psiakrew!
– Słucham?
Podniósł głowę i napotkał zdumione spojrzenie pielęgniarki.
– Nic, nic. Przepraszam. Chciałbym się teraz wziąć za staw biodrowy pani
Peters. Czy może pani przygotować dokumenty i przesłać ją na blok? Ja idę się
myć. Aha, i proszę zawiadomić oddział.
– Zrobione. Będzie na bloku za dziesięć minut.
Półtorej godziny później zaszył ranę operacyjną i wybiegł ze szpitala. W głowie
mu huczało.
Wciąż na nowo przebiegał myślami ich rozmowę z poprzedniego wieczora i
uparcie nasuwał mu się jeden wniosek: Trevor mógł mieć rację.
Za chwilę się dowie, choćby się waliło i paliło.
Cassie siedziała w salonie, tępo wpatrzona w telewizor. Wyłączył go
gwałtownie i stanął z nią twarzą w twarz. Serce waliło mu jak młotem.
– Czy zabiłaś moje dziecko? – spytał z trudem panując nad głosem.
Wzdrygnęła się jak od uderzenia. – Co?
– Słyszałaś, co powiedziałem – warknął. – Czy zabiłaś moje dziecko?
Odpowiadaj, do cholery!
Powoli opuściła głowę.
– Przepraszam – szepnęła. – O mój Boże, przebacz mi...
Po kredowobiałej twarzy stoczyły się wielkie łzy. Rzęsy zatrzepotały i nowe łzy
wytrysnęły spod zaciśniętych powiek.
– Przepraszam – szlochała. – Och, Nick, tak bardzo, bardzo przepraszam...
– Zabiję cię, ty podła dziwko, przysięgam, że cię zabiję!
Chwycił ją za poły szlafroka i szarpnięciem poderwał na równe nogi.
– Jak mogłaś?! – wykrzyczał jej w twarz i odepchnął brutalnie.
Nie zwracając uwagi na jej krzyk, gdy upadła, wbiegł do sypialni. Wyciągnął
walizkę i zaczął się pakować. Usłyszał, że drzwi się otwierają.
– Co robisz?
– Odchodzę. Muszę wyjść, zanim zrobię coś, czego mógłbym żałować. Resztę
rzeczy wezmę innym razem.
Wychodząc, rzucił klucze na telewizor i zatrzasnął za sobą drzwi.
Cassie wróciła do pracy po tygodniu. Ale takiego tygodnia nie chciałaby
przeżyć nigdy więcej.
Nick nie dał znaku życia. W końcu musiała porzucić nadzieję.
Wiedziała, że spotkają się w szpitalu, ale na razie nie chciała się nad tym
zastanawiać. Właściwie to już było bez znaczenia. W środku była martwa.
Za kilka dni otwierano salę operacyjną ortopedii, ale Cassie była pewna, że
Nick użyje wszelkich możliwych wpływów, by tam nie wróciła.
Phila Stephensona zastała w dobrej formie. Od jego wypadku minęło już
siedem tygodni. Robił nadzwyczajne postępy, ale stale był zniecierpliwiony, że to
tak długo trwa. Poszła go odwiedzić w nadziei, że zobaczy w końcu jakąś znajomą
twarz, z której nie wyczyta wiadomego pytania. Lecz natychmiast została odarta ze
złudzeń.
– Cześć! Lepiej się czujesz? Przyjmij, proszę, wyrazy współczucia...
– Och. – Jej uśmiech przygasł. – A więc wiesz.
– Tak. Naprawdę bardzo mi przykro. To musiało być dla ciebie ciężkie
przeżycie.
Odwróciła głowę. W oczach wezbrały łzy. – Przepraszam. Niech to diabli, nie
chciałem... Masz. – Podał jej chusteczkę.
Wydmuchała nos i otarła policzki.
– To ja przepraszam. Czasem po prostu...
– Rozumiem. – Westchnął ciężko. – Wiesz, prawdopodobnie nie będę już mógł
mieć dzieci. Nawet zakładając, że całość będzie jako tako funkcjonować,
nasieniowody są prawie na pewno pozarastane.
Przysiadła na brzegu łóżka i spojrzała mu w oczy.
– Przykro mi. Nie wiedziałam. To znaczy... wiedziałam, że jest takie
niebezpieczeństwo, ale Mike Hooper był dobrej myśli.
– No cóż, jeszcze nie przesądził sprawy, ale nie jest już takim optymistą. Ale i
tak miałem szczęście. Ocaliłem skórę, a poza tym gdyby nie ten wypadek, nie
spotkałbym Linzi. – Zaśmiał się sucho. – Nieszczególny moment, żeby się
zakochać, co? Cóż mogę jej zaofiarować? Pokiereszowane ciało, z którego
najprawdopodobniej niewiele będzie mieć pożytku, i zawód pod znakiem
zapytania.
Phil był reporterem. Ta praca wymagała szybkości. Jakiekolwiek ograniczenie
fizyczne mogło położyć kres jego karierze.
– Mógłbyś sprzedać jakiemuś pismu swoją historię. Do końca życia nie
musiałbyś pracować.
– Nie sądzę, żeby mi aż tyle zapłacili – zachichotał.
– A Linzi? Jak ona to widzi?
– Nie wiem, naprawdę. Trzymałem swoje uczucia w tajemnicy, bo, jak ci już
mówiłem, tak śmiesznie mało mam jej do zaoferowania, że nie byłoby w porządku
wywierać na nią jakąś presję. Za nic w świecie nie chciałbym, żeby zgodziła się
wyjść za mnie z poczucia winy.
– A może ona też się w tobie zakochała? W końcu nie musi tu przychodzić, a
ciągle przychodzi.
Wyraz jego twarzy świadczył, że nie ma wielkiej nadziei.
– Może czuje się winna – powtórzył posępnie. – Och, nie wiem. Gdybym
chociaż miał pojęcie, w jakim będę stanie, kiedy to wszystko się skończy!
Cassie ścisnęła go za rękę i wstała.
– Czas pokaże. Musisz czekać. Przecież jest coraz lepiej. No, miło mi cię było
zobaczyć.
Obrzucił ją krytycznym spojrzeniem.
– Nie miej mi za złe tej uwagi, ale wyglądasz jak śmierć na chorągwi.
– Ale czuję się dobrze. Wolę być tutaj, pracować. Muszę sobie jakoś poradzić.
Siedziała właśnie nad stertą wydruków komputerowych, gdy wszedł Nick.
– Przepraszam – rzekł, patrząc przez nią jak przez szybę i podniósł słuchawkę
telefonu.
– Nie przeszkadzaj sobie – mruknęła.
Starała się nie zwracać na niego uwagi, tak samo jak on nie zwracał uwagi na
nią. Ale obrzuciła go ukradkowym spojrzeniem i zdumiała się, jak źle wyglądał.
Nagle ich oczy się spotkały. Po dłuższej chwili Nick odwrócił wzrok, a ona,
opuściwszy głowę, wpatrzyła się w litery i cyfry pozbawione w tej chwili wszelkiej
treści. Nikt nigdy nie patrzył na nią w taki sposób, z taką nie skrywaną nienawiścią.
Sięgnęła po swoją kawę, ale ręce tak jej się trzęsły, że zalała sobie cały wydruk.
– Cholera!
Porwała garść chusteczek higienicznych i bezskutecznie próbowała oczyścić
papiery. W końcu zmięła wszystko w dużą kulę i cisnęła ją w drugi koniec pokoju.
Nick przyglądał jej się zimno.
– Cóż to, czyżby wyrzuty sumienia tak wytrącały cię z równowagi? – spytał
ironicznie.
Patrzyła na niego dłuższą chwilę. Jakże bolało ją serce!
– Ty mnie chyba serdecznie nienawidzisz – szepnęła.
– Mało powiedziane! – prychnął. – Będziesz tu cały dzień?
Skinęła głową.
– W czasie lunchu chcę pojechać do mieszkania i zabrać resztę rzeczy.
Spuściła wzrok. Nie była w stanie na niego patrzeć.
– Dobrze.
Drzwi zamknęły się cicho. Z westchnieniem wróciła do komputera, próbując
zmusić go do wyjawienia swoich sekretów.
Salę operacyjną otwierano zaraz po Wielkanocy, ale Cassie nie znalazła się na
liście personelu. Nic dziwnego. Przełożona pielęgniarek powiedziała jej, że ma
zostać na ortopedii do powrotu siostry Crusoe, a potem, jeśli zechce, będzie mogła
wrócić na blok.
Od Mary-Jo Cassie słyszała, że jej miejsce zajęła Alice i że Nickowi źle się z
nią współpracuje.
– I bardzo dobrze – mruknęła.
Mary-Jo przyglądała się przyjaciółce z troską w oczach.
– Co się z wami stało? Dopóki nie poroniłaś, byliście tacy szczęśliwi.
– Czyżby? – Cassie zaśmiała się głucho. – Chyba oboje po prostu udawaliśmy.
Bez dziecka wszystko straciło sens.
– Biedactwo. A ja myślałam, że dla ciebie to naprawdę było to.
– Bo dla mnie było. Ale dla Nicka... To wszystko z powodu jego syna. Nie
mógł znieść myśli, że miałby przejść przez to całe piekło z kolejnym dzieckiem.
Uważał, że mniejszym złem będzie małżeństwo. Ale to nie zdałoby egzaminu. On
mnie po prostu nie kochał.
– Och, trele-morele!
– Co?
– Oczywiście że cię kochał. – Mary-Jo wzruszyła ramionami. – I założę się, że
ciągle jeszcze kocha. Patrzy na ciebie jak na coś najcenniejszego na świecie.
Cassie odpowiedziała gorzkim śmiechem.
– Gdybyś zobaczyła, jak teraz na mnie patrzy, na pewno byś tak nie myślała.
On mnie nienawidzi, M-J. Nienawidzi z całej duszy. Obwinia mnie za to
poronienie. Z początku myślałam, że ma rację. Ale mój lekarz twierdzi, że w
dwunastym tygodniu poronienia są stosunkowo częste i że nie mam powodu czuć
się winną.
– Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? Na miłość boską, Cassie, nie mówże o
tym tak, jakbyś przerwała ciążę!
– Ale ja się rzeczywiście forsowałam, nawet kiedy kiepsko się czułam.
Powinnam była wziąć zwolnienie, ale tak mało było ludzi...
– A kiedy jest dużo?! – prychnęła Mary-Jo. – Lekarz ma rację, Cassie. To nie
twoja wina. Przestań się zadręczać. Słuchaj, muszę lecieć. Uważaj na siebie. Jesteś
bardzo blada. Uciekam, bo jeszcze się spóźnię i Nick rzuci we mnie narzędziem.
– Nie wątpię, że trzęsiesz się ze strachu.
– Jak galareta. Pa.
– Pa.
Cassie odprowadziła ją wzrokiem. A więc Nick zrobił się taki nieznośny w
pracy? Świadomość, że on też jest nieszczęśliwy, przyniosła jej ponurą satysfakcję.
W następnym tygodniu z hukiem wyszły na jaw sprawki Charlesa Armitage’a i
jego kumpli. Śledztwo dobiegło końca, a jego rezultatem była między innymi
decyzja o zamknięciu z końcem kwietnia kilku oddziałów szpitala. Pacjentów
zaczęto stopniowo przenosić do innych placówek. Poważnej redukcji miała ulec
między innymi ortopedia. Ich sala operacyjna, dopiero co otwarta, miała zostać
zamknięta, tym razem na dobre. Cały personel pielęgniarski stracił pracę.
Co do lekarzy, Miles Richardson odchodził na wcześniejszą emeryturę, a Nick
został na bruku. Miles powiedział mu o tym w piątek, tuż przed jego wyjazdem do
Suffolk.
– Przykro mi, chłopie. Nie wiem, gdzie pójdziesz, ale będę szczęśliwy, mogąc
ci służyć najlepszymi referencjami. Jesteś świetny. To naprawdę cholerna strata.
Wzruszony pochwałą Milesa Nick odchrząknął.
– Dziękuję, panie doktorze.
– Nie „panuj” mi, Nick. Będzie mi brakowało ciebie i Cassie. Przykro mi z
powodu tej ciąży. A jeszcze bardziej mi przykro, że wam się nie ułożyło. Ale może
kiedy ona przyjdzie do siebie...
– Chyba najlepiej będzie, jeśli każde z nas pójdzie swoją drogą. Przepraszam,
ale trochę się śpieszę. Zabieram dziś Tima na weekend.
Opuściwszy Milesa, ruszył korytarzem w kierunku wyjścia. Nagle się
zatrzymał. Przy drzwiach stała Cassie. Przyglądała mu się niepewnie.
– Nick? – zagadnęła.
Spojrzał na nią. Boże, jak ona wygląda! Chuda i wymizerowana, pusty wzrok.
Może poczucie winy jest wystarczającą karą?
– Słyszałam, że straciłeś pracę. Przykro mi.
– Ty też straciłaś swoją. Co teraz zrobisz?
– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Coś się znajdzie. Jedziesz do Tima?
– Tak.
Pogrzebała w kieszeni i wyciągnęła kopertę.
– Czy możesz mu to dać? Przyglądał się jej podejrzliwie.
– Po co ci korespondencja z moim synem?
– Och, na miłość boską, gdybym knuła jakiś podstęp, mogłabym przecież
posłać to pocztą. Napisałam mu o jeżu. Ma małe. Myślałam, że chciałby wiedzieć.
Głos jej się załamał. Nick powoli wziął list.
– Przekażę. Dziękuję, że o nim pomyślałaś.
Odwróciła się i odeszła. Patrzył za nią z ciężkim sercem.
– Dlaczego, Cassie, dlaczego? – szepnął. – Mogło być tak pięknie...
W niedzielę, gdy Nick odwiózł Tima, zamiast uciekać do Londynu został na
kolacji z Jennifer i Andrew. Tim leżał już w łóżku, a oni gawędzili w kuchni. Nick
opowiedział im o stracie pracy i o Cassie. Oboje byli zaszokowani.
– Myślałam, że zabrałeś wtedy Tima do swoich rodziców, bo Cassie źle się
czuła, a nie... Och, Nick!
– Szare oczy Jennifer były pełne ciepła i współczucia.
– Och, kochany!
Przykryła jego dłoń swoją i uścisnęła. Lecz Nick wyrwał jej rękę, gwałtownie
wstał i wbił puste spojrzenie w okno.
– Zostaw go – powiedział cicho Andrew.
– Przepraszam – westchnął po chwili Nick. – Nie jestem dobry w
przyjmowaniu kondolencji.
– Mogę to zrozumieć – mruknął Andrew. – Słuchaj, pamiętasz, jak mówiłeś, że
nie zależy ci już na Londynie?
– Tak, pamiętam. Szczerze mówiąc, nie ma dla mnie znaczenia, gdzie będę
pracował. A co, masz jakąś propozycję?
– Michael Barrington odchodzi na stanowisko konsultanta do Ipswich. Jak na
razie jego miejsce jest wolne.
Nick wodził wzrokiem od jednego do drugiego.
– I nie miałbyś nic przeciwko temu? To znaczy, nie przeszkadzałoby ci, że tu
jestem?
– Jakoś przeżyję. – Andrew uśmiechnął się nieznacznie. – Natomiast znam
jednego faceta, który byłby absolutnie uszczęśliwiony.
Po raz pierwszy od wielu tygodni w sercu Nicka zapłonął promyk nadziei.
– Cudownie byłoby mieć Tima tak blisko. Musiałbym tylko zaczarować
dyrekcję.
– Nie sądzę, żebyś miał z tym wielkie problemy. Mayhew wciąż bardzo dobrze
cię wspomina. Pogadam z nim i powiem, żeby do ciebie zadzwonił.
– Chyba powinienem po prostu złożyć podanie. Jennifer roześmiała się.
– Chcesz tę pracę czy nie?
Przyglądał jej się chwilę, po czym kąciki warg uniosły mu się w uśmiechu.
– Tak. Tak, chcę! Koniecznie z nim porozmawiaj. Powiedz mu, że jestem do
wzięcia.
– A... – Jennifer zawahała się. – Co z Cassie?
Twarz Nicka stężała.
– Co z Cassie? Z Cassie koniec, Jen. Skończone. Nie ma o czym mówić.
Rozdział 10
– Jesteś proszona na blok operacyjny.
– Co? – Cassie w osłupieniu odłożyła wydruk komputerowy i wlepiła wzrok w
Angelę. – Ja?
– Tak, ty. Mają tam jakiś skomplikowany przypadek, a twój mąż rzucił piłę i
oświadczył, że nie jest w stanie pracować z Alice. Kazał wezwać ciebie.
– Co za zaszczyt – mruknęła Cassie. – Poradzicie sobie beze mnie?
– Mam nadzieję – rzekła sucho Angela. – Nie ma ludzi niezastąpionych, moja
droga. Idź już, bo z tego co słyszałam siostra Crusoe przy nim to anioł!
Cassie śmiechem pokryła zdenerwowanie.
– To tylko pogróżki. W gruncie rzeczy jest bardzo spokojny.
– Aha, spokojny! Zwłaszcza kiedy kopie wózek w drugi koniec sali!
– O Boże! – Cassie popchnęła stertę papierów w stronę Angeli. – W twoje ręce,
siostro oddziałowa.
– Dzięki. Moje ulubione zajęcie. Czy to aby nie ty go napuściłaś?
– Możesz mi wierzyć, że wolałabym zostać tutaj!
Na bloku operacyjnym wszyscy chodzili na paluszkach.
– Nareszcie! – ryknął Nick. – Czemu tak długo?
– Kłania się teoria względności. Kiedy czekasz, czas się wlecze. Jak to miło być
tak oczekiwaną!
Odburknął coś niewyraźnie i dodał, że skoro już tu jest, mogłaby się
pospieszyć.
W szatni zastała wyciągnięte na krzesłach Alice i Mary-Jo.
– Oho, przybyły posiłki. No to bawcie się dobrze, moje miłe – rzekła Alice z
filozoficznym spokojem.
– Ja idę lizać rany zadane mojej ambicji.
Cassie włożyła sterylne ubranie i podeszła do umywalki.
– Gotowa?
– Myję się! Uspokój się, Nick.
– Jak mogę się uspokoić? Mam na stole pacjenta ze zmiażdżonym barkiem i
muszę operować w asyście kompletnych nieuków! Rusz się, do cholery!
Osuszyła ręce serwetą i rzuciła ją do kosza. – Dobrze. Fartuch, maska,
rękawiczki i do roboty.
– Ja naprawdę wiem, co trzeba robić – powiedziała do oddalających się pleców
Nicka.
Z ciężkim westchnieniem ubrała się do końca i weszła do sali.
Zdążyła już zapomnieć, jak to jest stać tak blisko niego. Odsunęła się trochę, a
on rzucił jej znad maski groźne spojrzenie.
– Czemu stoisz metr ode mnie? Jak możesz stamtąd widzieć, co robię? Wróćże
na miejsce, kobieto!
Musiała zmobilizować całą swoją wolę, ale wzięła głęboki wdech i stanęła przy
jego boku.
– Teraz lepiej – burknął, a za chwilę dźgnął ją łokciem w klatkę piersiową. –
Nie stójże mi na drodze!
– warknął.
Mary-Jo zachichotała.
Cassie straciła panowanie nad sobą. Całe to napięcie spowodowane jego
bliskością, koniecznością powściągania emocji wybuchło w niepowstrzymanym
śmiechu. Nick wbił w nią palące spojrzenie.
– Co cię tak bawi? – syknął.
– Ty! – powiedziała otwarcie. – Jesteś po prostu śmieszny!
Odetchnął głęboko i rozejrzał się po twarzach wokół siebie.
– Przepraszam. Możemy kontynuować?
Odpowiedziało mu zbiorowe westchnienie ulgi.
Od tej chwili już się nie odzywał, jeśli nie liczyć próśb o narzędzia i
sporadycznych uwag skierowanych do anestezjologa. Po około godzinie skończył.
Cassie zaczęła liczyć gaziki, a on zaszył ranę.
Gdy wyszli, zwrócił się do niej z niepewnym uśmiechem.
– Dzięki. Zdaję sobie sprawę, że naszą znajomość trudno nazwać udaną, ale
chcę, żebyś wiedziała, że jesteś najlepszą instrumentariuszką, z jaką kiedykolwiek
pracowałem.
Z trudem powstrzymała się, żeby nie wybuchnąć płaczem.
– Dziękuję – odparła drżącym głosem i uciekła do szatni.
– W porządku? – spytała łagodnie Mary-Jo.
– Przeżyję. Muszę już wracać na oddział. Mało nas tam ostatnio.
Przyszła w samą porę. Fizjoterapeutka postanowiła po raz pierwszy
spionizować Phila Stephensona. Wspólnie pomogły mu przełożyć nogi przez
krawędź łóżka i zsunąć się na brzeg.
Właśnie miał przenieść ciężar ciała na stopy, gdy Cassie rzuciła okiem na drzwi
i ujrzała w nich Linzi.
Wpatrywała się w nogi Philipa. Twarz miała kredowobiałą.
– O Boże! – wyszeptała.
Cassie przyjrzała się Philipowi. Miednicę miał nadal unieruchomioną, nogi
cienkie, wychudzone, uda i brzuch całe w pomarszczonych bliznach. Znów
przeniosła wzrok na Linzi. Opierała się ciężko o framugę. Była wstrząśnięta.
– Och, Phil – szepnęła drżącym głosem i po policzkach spłynęły jej wielkie łzy.
Jej dłoń powędrowała do ust. Stłumiwszy krzyk, odwróciła się i uciekła.
– Pójdę po nią – zaproponowała Cassie. Philip przytrzymał ją zaskakująco
silnie. Jego twarz była jak martwa.
– Nie. Niech idzie.
– Ona wróci, Phil.
– Nie, Cassie. Nie sądzę. Widziałaś jej twarz? Żadne poczucie winy nie
przezwycięży wstrętu.
Nieoczekiwanie odepchnął się od brzegu łóżka i uczepił się Cassie i
fizjoterapeutki.
– Pomóżcie mi – warknął.
W jego głosie dźwięczał taki ból, że Cassie mało serce nie pękło.
Powoli obeszli pokój i odprowadzili go do łóżka.
– Świetnie – powiedziała wesoło fizjoterapeutka. – Wkrótce będziesz biegał.
Odwrócił głowę. Fizjoterapeutka wzruszyła ramionami i spojrzała pytająco na
Cassie.
– Zostanę – zasygnalizowała pielęgniarka samymi wargami i zwróciła się do
niego.
– Jak się czujesz, Phil?
– A jak myślisz?
– Słuchaj, to był po prostu chwilowy szok. Na pewno przez to żelastwo.
– Bądź uczciwa, Cassie. Popatrz na mnie. Czy ty byś mnie chciała?
Spojrzała mu w oczy.
– Gdybym cię kochała, nie miałoby to dla mnie znaczenia. Nic nie miałoby
znaczenia. W miłości tak już jest.
– Ty i Nick zerwaliście ze sobą?
– Tak. – Odwróciła wzrok.
– Przykro mi. Wiem, jak go kochałaś. Ciągle go kochasz, prawda?
– Tak. – Skinęła głową. – Ciągle go kocham i chyba zawsze będę go kochać.
– Ach, Cassie – westchnął ciężko Phil. – Dlaczego musiałem spotkać Linzi
teraz, gdy tak mało mogę jej zaofiarować?
Mówił zdławionym głosem, a na jego poduszkę spadła samotna łza.
– Niezła z nas para, co Phil?
Podała mu chusteczkę, którą na moment przycisnął do oczu. Uśmiechnął się
blado.
– Przepraszam. – Odetchnął głęboko i uścisnął jej dłoń. – Co zamierzasz teraz
zrobić ze swoim życiem?
– Nie wiem. Co mogę zrobić? Pozbierać się i zacząć od nowa. Nie mam innego
wyjścia. A ty?
– On ożeni się ze mną. Przynajmniej taką mam nadzieję – usłyszeli.
Phil odwrócił się ku drzwiom. Na jego twarzy malowało się niedowierzanie.
– Linzi?
Cassie zsunęła się z brzegu łóżka i wymknęła się na korytarz, cichutko
zamykając drzwi. Obok niej przystanęła Sue.
– Co to ma znaczyć? Linzi wchodzi, potem wybiega, potem wpada z
powrotem... Co się dzieje?
– Zdaje się, że właśnie mu się oświadczyła.
– Jak romantycznie! – rozmarzyła się Sue. – Uwielbiam szczęśliwe
zakończenia, a ty?
Cassie odpowiedziała wymuszonym uśmiechem.
– Ciekawe, czy nie znalazłoby się jeszcze jakieś jedno... – powiedziała cicho.
Tego samego dnia koło południa Miles wezwał Nicka do swojego gabinetu.
– Siadaj, siadaj. Kawy?
– Chętnie, dziękuję.
Miles postawił przed nim kubek i opadł na krzesło.
– Słyszałem, że urządziłeś na bloku małą scenę.
– Tak. – Nick westchnął ciężko. – Przepraszam.
Niesłusznie wydarłem się na Alice. To nie była jej wina.
– Ja cię rozumiem. Kto raz pracował z Cassie, nie chce pracować z nikim
innym. Prosiłem, żeby ją przenieść z powrotem na blok, ale podobno jest na razie
niezbędna na oddziale.
– Ja też prosiłem, ale mojej opinii nikt nie bierze pod uwagę. Wszyscy myślą,
że po prostu chcę być z żoną.
– A chcesz? – Miles obrzucił go badawczym spojrzeniem.
Nick drżącą ręką zamieszał kawę. – Tak. Chcę.
– To czemu nie spróbujesz tego naprawić?
– Ponieważ ona zabiła moje dziecko – rzekł cicho.
– Bzdura! Co ty pleciesz?
– To nie było poronienie. Ona przerwała ciążę.
– Nonsens, Nick. Znam Cassie od lat. Coś podobnego nawet nie przeszłoby jej
przez myśl. Dlaczego tak sądzisz?
– Sama się do tego przyznała.
Miles był wyraźnie wstrząśnięty.
– Coś takiego. Biedactwo. Musiało się z nią dziać coś bardzo złego.
– To moja wina. Zmusiłem ją do małżeństwa. Nie dałem jej wyboru.
– A teraz nie możesz jej wybaczyć?
Spojrzał na swoje ręce, ręce, którymi ją pieścił, przytulał, a w końcu odepchnął.
– To już nie o to chodzi. Ona nie może wybaczyć sobie. To ją zabija. Ale
wkrótce zejdę jej z drogi i wtedy może wróci do równowagi. Staram się o miejsce
w Suffolk.
– Tak, o tym też chciałem z tobą porozmawiać. Tamtejszy konsultant, Mayhew,
dzwonił do mnie. To wprawdzie niemal formalność, ale chce, żebym ci dał
referencje. I co mam mu napisać o twoim zachowaniu na bloku operacyjnym?
– Nie wiem. – Nick nie zareagował na uśmiech Richardsona. – Napisz mu, że
coś mnie napadło. Nieważne. Wszystko nieważne...
Głos mu się załamał.
– Miles... jaja kocham.
– Więc powiedz jej to. Idź do niej, porozmawiaj. Nigdy nie jest za późno, żeby
przebaczyć, Nick, sobie i drugiemu człowiekowi. Proszę, spróbuj. Najwyżej się nie
uda.
Nick zaśmiał się gorzko.
– To wszystko, co masz mi do powiedzenia?
– Powiedz, widzisz jakiś inny sposób?
– Nie. – Wstał. – Masz rację. Nie ma innego sposobu. Muszę spróbować. Nie
mam nic do stracenia.
Gdy zadzwonił dzwonek u drzwi, Cassie siedziała w ogrodzie i rzucała
okruszyny rudzikowi. Otworzyła i osłupiała.
– Nick? Co cię sprowadza?
Miał ze sobą róże i frezje. Wyczuła ich zapach, zanim podał jej bukiet.
– Chciałem z tobą porozmawiać. Mogę wejść?
Gdy brała kwiaty, trzęsły jej się ręce, aż papier szeleścił.
– Rozgość się. Wstawię je tylko do wody.
Poszła do kuchni. Napełniła wodą stary dzbanek.
Ułożyła kwiaty, nastawiła wodę w czajniku, umyła kilka kubków, wytarła ręce.
Dopiero po chwili z bijącym sercem wróciła do salonu. Nick stał przy biurku i
pilnie się czemuś przyglądał.
– Co to jest? – W jego głosie brzmiało napięcie. Serce Cassie zamarło.
– Zdjęcie usg.
– Dziecka? Przytaknęła.
– Wiem, że nie powinnam tego trzymać, ale to wszystko, co mi zostało...
Chwilę patrzył na zdjęcie, po czym odłożył je i skierował wzrok na nią.
– Przerwałaś tę ciążę, Cassie?
– Co? – Krew odpłynęła jej z twarzy. – Co ty wygadujesz, Nick?
– Odpowiedz!
– Nie! Oczywiście, że nie! Na Boga, Nick, skąd ci to przyszło do głowy?
– Przecież sama powiedziałaś, że zabiłaś dziecko!
– Bo za ciężko pracowałam, nie odpoczywałam, za mało jadłam, ale nigdy... o
Boże, Nick, nie! Jakże mogłabym z zimną krwią zamordować nasze dziecko? Jak
mogłeś w ogóle coś takiego pomyśleć?
– Trevor – powiedział chrapliwie. – Trevor tak powiedział, a ja mu uwierzyłem.
Sugerował, że dziecko byłoby ci przeszkodą w przyjemnym spędzaniu czasu, gdy
mnie nie ma. Uwierzyłem mu. Och, Cassie, co ja zrobiłem? Czy zdołasz mi
kiedykolwiek wybaczyć?
– Kiedy ci to powiedział?
– W poniedziałek, tuż przed moim powrotem do domu.
– Jak mogłeś uwierzyć?
– Spytałem cię, czy zabiłaś dziecko, a ty powtarzałaś tylko, że bardzo
przepraszasz. Co miałem myśleć?
– Powiedziałam tak, bo byłam udręczona poczuciem winy. Co za straszliwe
nieporozumienie!
Podeszła do okna i wpatrzyła się w ciemniejący ogród.
– Czemu dziś przyszedłeś?
– Żeby ci powiedzieć, że cię kocham, że ci przebaczyłem i zapytać, czy ty
możesz przebaczyć sobie i wrócić do mnie. Myślę, że to ostatnie jest aktualne, choć
okazuje się, że to ja muszę cię błagać o przebaczenie.
Położył dłonie na jej ramionach i przyciągnął do siebie. Głos mu drżał.
– Kocham cię, Cassie. Nie mogę żyć bez ciebie. Czy dasz mi jeszcze jedną
szansę? Tak bardzo cię potrzebuję. Jesteś całym moim światem, Cassie. Odezwij
się do mnie, kochanie.
Umilkł, a ona wtuliła twarz w jego ramię.
– I jacie kocham. Och, Nick, tak za tobą tęskniłam – wyszlochała.
Ich usta spotkały się i pocałunek przekreślił długie tygodnie cierpienia.
Później, gdy leżeli objęci w łóżku, Nick powiedział Cassie o pracy w Suffolk.
– Byłbym bliżej Tima. Mógłbym chodzić na różne szkolne imprezy, widywać
się z nim w dni powszednie. Z dala od niego czuję się samotnie. Nie wiem tylko,
jak ty się zapatrujesz na wyprowadzkę z Londynu.
Cassie przywarła do niego jeszcze ciaśniej.
– Nieważne, gdzie będę mieszkać, byle z tobą. Wiem, jak bardzo tęsknisz za
Timem. Między innymi dlatego zgodziłam się wyjść za ciebie, bo widziałam, jaki
ból sprawia ci rozłąka z dzieckiem.
– Rozłąka z tobą też sprawiła mi straszny ból. Boże, chyba nigdy w życiu nie
byłem taki nieszczęśliwy. Kiedy pomyślę, że zostawiłem cię tu samą, po stracie
dziecka, że napadłem na ciebie jak furiat...
– Przestań – przerwała, chcąc być sprawiedliwa. – Gdybym postąpiła tak, jak
myślałeś, miałbyś pełne prawo. Ja w każdym razie uważałam, że na to zasługuję.
– Bzdura, Cassie. To ja powinienem był cię powstrzymać, żebyś się nie
przemęczała.
– Przecież próbowałeś. Aleja przyjmowałam to tak, jakby chodziło ci o dziecko,
tylko o dziecko. A chciałam, żebyś mnie kochał dla mnie samej.
Jego oczy nigdy nie były tak błękitne.
– Ależ ja cię kochałem, Cassie. Zakochałem się w tobie już wtedy, gdy wpadłaś
na mnie na korytarzu, gdy pierwszy raz cię dotknąłem. Nie chciałem tego,
szczególnie odkąd zdałem sobie sprawę, że to ty rozbiłaś małżeństwo Jodie i
Simona, ale nie mogłem ci się oprzeć.
Zdumiona, szeroko otworzyła oczy.
– Nie miałam z tym nic wspólnego. Oni rozeszli się na długo potem, jak się
dowiedziałam, że w ogóle jest żonaty.
– Nie wiedziałaś?
– Oczywiście, że nie! Doprawdy, za kogo ty mnie masz, Nick?
– Przepraszam – westchnął ciężko. – Przez całe lata wybierałem sobie kobiety,
które nie chciały się angażować uczuciowo, którym wystarczała ta odrobina, jaką
mogłem im dać i nie oczekiwały niczego więcej. A teraz, kiedy wreszcie spotkałem
prawdziwą, ciepłą, uczciwą dziewczynę, nie umiem z nią postępować. – Uścisnął
jej palce. – Kochałem Jennifer. Ona jest taka jak ty: dobra, szlachetna, uczciwa.
Lecz ja potraktowałem ją jak śmieć. Teraz ma to, na co zasługuje i naprawdę się z
tego cieszę, ale ponieważ już od tak dawna nikomu na mnie nie zależało, po prostu
nie śmiem w to uwierzyć. Tak zgorzkniałem, że nie umiem się poznać na
autentycznej uczciwości.
– Jakbym siebie słyszała! Kiedy Jodie przyszła mnie prosić, żebym dała spokój
Simonowi, byłam przerażona. Nie miałam pojęcia, że jest żonaty. Więc kiedy się
dowiedziałam o Timie, od razu uznałam, że okłamujesz mnie tak samo jak on.
Myślałam sobie: „Dwa razy ten sam błąd! Ależ się znam na ludziach, nie ma co!”.
– Rzeczywiście. Leżysz ze mną w łóżku. To chyba nie najlepiej o tobie
świadczy – zaśmiał się.
Uniosła się na łokciu i zajrzała mu w oczy.
– Czy możemy zacząć od nowa? Żadnych kłamstw, żadnych sekretów, jeśli
czegoś nie rozumiemy, pytamy. Dobrze?
– Och, Cassie, niczego bardziej nie pragnę. – Porwał ją w ramiona i czule
pocałował. – Kocham cię. Przepraszam, że nie umiałem ci tego okazać, ale to się
zmieni. Od zaraz.
– No dobrze. Masz tę pracę.
Nick uścisnął wyciągniętą nad biurkiem dłoń Mayhewa.
– Dziękuję. Bardzo się cieszę.
– Świetnie. Jest tylko jedna kwestia. – Tak?
– Współpraca z instrumentariuszkami.
– Ach, tak... – Nick odchrząknął. – To się więcej nie powtórzy. Widzi pan,
panie doktorze, zapomniałem powiedzieć, że mogę przyjąć tę pracę tylko pod
pewnym warunkiem.
Mayhew pytająco uniósł brwi.
– Przychodzę z własną instrumentariuszką.
– A czy jest jakiś szczególny powód, dla którego ta właśnie instrumentariuszką
jest ci niezbędna?
– Tak. – Nick uśmiechnął się szeroko. – To moja żona.
– No cóż – Mayhew spojrzał na jakiś papier na swoim biurku. – Sądzę, że w
interesie bezpieczeństwa publicznego lepiej będzie przyjąć także twoją żonę, Nick.
Nawet zdaje mi się, że właśnie w tej chwili ma rozmowę z przełożoną pielęgniarek.
A więc witam w zespole.
Nick roześmiał się szczerze i głośno, jak nie śmiał się od dawna.
– Dziękuję. Bardzo dziękuję.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Cieszę się, że wracasz.
– I ja się z tego cieszę.
– Oczywiście zdajesz sobie sprawę, że cały personel żeński będzie zdruzgotany
na wieść, że wracasz z żoną?
– Trudno. Czy mogę teraz po nią pójść? Chciałbym ją panu przedstawić.
– Zdaje się, że już czeka.
Nick otworzył drzwi. Za nimi stała Cassie. Na jej wargach igrał uśmiech.
– Ty żmijko – powiedział. – Umawialiśmy się przecież, że nie będzie więcej
sekretów.
– To należy do kategorii niespodzianek.
– Dostałaś?
– Oczywiście. A ty?
– Ja nie.
– Co?!
– No dobrze, dostałem – ustąpił. – Powiedziałem, że możemy pracować tylko
razem i tak bardzo chcieli zatrudnić ciebie, że zgodzili się i na mnie. – Musnął jej
wargi pocałunkiem. – Gratulacje.
– I vice versa.
– Stanowimy nadzwyczajny zespół.
– Mhm.
– Kocham cię.
– Twój nowy szef na nas patrzy. Chciałabym go poznać.
Nick sięgnął ręką do tyłu i zamknął drzwi.
– Później. Na czym to stanęliśmy... ?