Stuart Anne Walentynki (1999) 01 Czy o tym marzyłaś, kochanie unlocked

background image

1

Anne Stuart

Czy o tym marzyłaś,

kochanie?

background image

2

ROZDZIAŁ PIERWSZY

kropne są te Walentynki! Najbardziej przygnębiające święto
w roku - westchnęła Emma 0'Bannion, wpatrując się w rzędy

czerwonych kart z serduszkami, wypełniających ogromny

regał na ścianie księgarni.

- E, chyba przesadzasz - zganiła ją przyjaciółka. - Ty akurat nie

powinnaś narzekać. Masz nie jednego chłopaka, ale dwóch. Obaj są
przystojni, czarujący, niebiedni - obaj szaleją na twoim punkcie.

Dostaniesz dwa bukiety, dwie kartki, dwa pudła czekoladek. A na

dodatek obaj nie mają nic przeciwko temu, że jest ich dwóch.

- Prawda, że są bardzo rozsądni? Rozsądni, praktyczni,

romantyczni... Aż człowiekowi robi się mdło. Może oddam ci jednego?

Marnie roześmiała się głośno.

- A którego dostanę?

- Wybór należy do ciebie. Dla mnie to bez różnicy.
- Oj, Emma, Emma - upomniała ją przyjaciółka. - Nie powinnaś tak

wybrzydzać. Nie czujesz, że czas ucieka? Powinnaś już dawno się
zakochać. Dziewczyno, co się z tobą dzieje?

Emma spojrzała na przyjaciółkę i westchnęła samokrytycznie.

- Masz rację. Chyba mi odbija. Zarówno Philip, jak i James byłby

wspaniałym mężem i idealnym ojcem. Obaj uszczęśliwiliby każdą

kobietę. Sama nie wiem, co ze mną jest.

- Ja wiem. W tym roku kończysz trzydziestkę. Wchodzisz w trudny

okres, Emmo. Co oczywiście nie znaczy, że masz odrzucać oświadczyny

wspaniałych konkurentów.

- Niczego nie odrzucam. Ja po prostu... nudzę się. Umieram z

nudów, rozumiesz?

- W ich towarzystwie? - spytała Marnie z niedowierzaniem.
- W ogóle. W życiu. Ja... nie wiem, pragnę przygód, namiętności,

piratów, gangsterów i Jamesa Bonda razem wziętych! Coraz bardziej

czuję, że praktyczny i zaradny makler w trzyczęściowym garniturku to

O

background image

3

zdecydowanie nie dla mnie.

- No, to chodźmy na piętro.

- Po co?

- Dział z romansami jest piętro wyżej. Znajdziesz ich wszystkich w

książkach.

Emma spojrzała krzywo na przyjaciółkę.

- Ja nie żartuję, Marnie. Mam dość Philipa i Jamesa i mam dość

książkowych przygód. Mam dość bycia grzeczną dziewczynką.

- Co więc zamierzasz z tym zrobić? Jest jakiś pirat na horyzoncie?
- Luc Dubois.

- Powtórz wolniej.

- Luc Dubois. Mieszka w moim budynku. Nie wiem, kiedy się

wprowadził, ale wiem, że to bardzo tajemniczy mężczyzna. Tak mówi

pan Hassan, nasz dozorca. Jego nazwiska nie ma nawet na skrzynce na
listy.

- Hassana?

- Och, Luca Dubois, naturalnie!
- To skąd wiesz, jak się nazywa?

- Hassan mi powiedział. Jezu, Marnie, powinnaś go zobaczyć! Jest

po prostu wspaniały. Zawsze ubiera się na czarno, ma długie ciemne
włosy, wzrok, którym cię rozbiera, i najbardziej zmysłowe usta, jakie w

życiu widziałam. I wciąż chodzi smutny. Musi być chyba handlarzem
narkotyków. Albo tajnym agentem.

- Znam takich. Pewnie się nie goli i jedzie od niego wódą na

kilometr.

- Nie - Emma uśmiechnęła się z rozmarzeniem - pachnie kawą. Raz

jechałam z nim windą i prawie zemdlałam z wrażenia. On, oczywiście,

całkowicie mnie zignorował.

- Więc po co zawracasz sobie nim głowę? Jak taki zadbany, to

pewnie jest gejem. Połowa facetów w tym mieście to homoseksualiści.

Skoro jest zabójczo przystojny, świetnie się ubiera...

- Boże, Marnie, ty nic nie kapujesz! To Francuz!

- I co z tego?

RS

background image

4

- Francuz może dobrze wyglądać, nawet jeśli nie jest gejem.
- Ale co ci po takim smutasie?

- Myślę, że on ma złamane serce.

- A ty chcesz go pocieszyć? Oprzytomniej, Emmo.
- No jasne, że nie pragnę go tak na serio. - Emma roześmiała się z

pozorną beztroską. - Jeszcze nie zwariowałam. Może to dziwne, ale

sprawia mi przyjemność marzenie o facecie, którego nigdy nie zdobędę.

- Kto wie?

- Nie, nie. On mnie unika. Pewnie dlatego, że patrzę na niego jak

cielę. A ja naprawdę nigdy nie widziałam równie zmysłowych ust.

- Przyznaj się, to dla niego ta walentynka.

Emma sięgnęła po walentynkową kartkę, która przedstawiała

reprodukcję prerafaelickiego obrazu, na którym kochankowie trwali w

miłosnym uścisku, podczas gdy złote litery nad ich głowami układały się
w prosty komunikat: „BĘDZIESZ MÓJ!"

- Idealna, prawda?

- Może więc weźmiesz dwie?
- Trzy - poprawiła Emma. - Tylko że Philip i James dostaną inne. Ta

będzie dla tajemniczego sąsiada od cichej wielbicielki.

Mamie gwizdnęła cicho.
- Będziesz mój? To zupełnie nie w twoim stylu, Emmo. Nigdy nie

byłaś taka... hm, bezpośrednia. Naprawdę chcesz powiedzieć jakiemuś
nieznajomemu facetowi, że będzie twój, tak po prostu?

- Ona wyraża to, co do niego czuję. Przynajmniej czysto

teoretycznie. Poza tym wysłanie walentynki jest całkowicie bezpieczne,
nie pociąga za sobą żadnych nieprzyjemnych następstw.

- Chciałaś powiedzieć: seksu? Emma zignorowała ten komentarz.

- O rany, Marnie, mówiłam ci przecież, że tak naprawdę to wcale go

nie pragnę. To fantazja, marzenie, gra wyobraźni, rozumiesz? Chyba

mam prawo na taką zabawę dla dorosłych. Anonimowa walentynka,

wyzywający napis, może kwiaty - a wszystko od tajemniczej kobiety.

Będzie mu miło, zdziwi się, ale nigdy się nie dowie, kto wysłał mu te

prezenty.

RS

background image

5

- Nie chcesz więc, żeby wiedział?.
- Oczywiście, że nie! - z przekonaniem odparła Emma. - Sądzisz, że

potrafiłabym zainteresować się na serio kimś takim?

- Przed chwilą mówiłaś...
- A ty powiedziałaś, że to smutas i bandzior! Nawet jego niezwykła

uroda mnie nie przekona. Umarłabym ze strachu, gdyby się dowiedział,

że ta kartka jest ode mnie. A gdyby zadzwonił... nie zniosłabym chyba
takiego wstydu.

- Naprawdę?
- Przecież mnie znasz. Patrzę na życie realnie, w głowie mam

wszystkie klepki, a karierę zawodową zaplanowaną na długie lata.

Jestem poważną prawniczką, pracuję w kancelarii i jeśli mi się

poszczęści, to zanim skończę trzydzieści pięć lat, zostanę pełnoprawnym

partnerem. Ja potrzebuję mężczyzny, który by mnie wspierał i rozumiał
moje potrzeby, a nie kogoś takiego, jak ten Francuz, który z pewnością

miejsce kobiety widzi wyłącznie w domu.

- Jeśli naprawdę jest taki przystojny, to może warto dać się w nim

zamknąć?

- Nie sądzę. - Emma szybko wybrała jeszcze dwie walentynki. - Te

wyślę do Philipa i Jamesa. Co o nich sądzisz?

- Banalne.

- Powiedziałabym, że spokojne i stonowane.
- Praktyczne, jak oni sami. Rozumiem, że skoro postanowiłaś oddać

się niebezpiecznym flirtom, odsuwasz na jakiś czas decyzję, który z

twoich oddanych adoratorów godny jest twojej ręki?

- Och, nie! - Emma zaprzeczyła gwałtownie. - Odbiło mi, ale tylko

trochę. Zobaczę, który wymyśli bardziej romantyczną walentynkową

niespodziankę, James czy Philip, i wtedy ostatecznie zadecyduję. Choć
prawdę mówiąc, nie spodziewam się rewelacji. Obaj są słodcy, ale

niewiele mają wyobraźni.

- A więc trzy dni. Z niecierpliwością będę oczekiwać na twój

werdykt Daj mi znać, chętnie pocieszę odrzuconego.

- A może zainteresujesz się moim seksownym sąsiadem?

background image

6

- Nie, dziękuję. Nie szukam ani pirata, ani gangstera. Emma

roześmiała się.

- Jak zwykłe trochę przesadziłam. On nie jest taki straszny. Jeśli

chcesz wiedzieć, to powiem ci, że Luc wygląda mi raczej na
bezrobotnego aktora. On dla zabawy przyjął tę dramatyczną pozę, a ja

dla zabawy będę go podrywać. Taka niewinna gra.

- Skoro tak, to powodzenia. Na twoim miejscu uważałabym tylko,

aby twój Luc nie domyślił się, od kogo pochodzi kartka.

- Na tym właśnie polega cała zabawa. Nie martw się, umiem

zachować bezpieczny dystans. Nie wpakuję się w żadną aferę. Po za tym

założę się, że ten mój pirat okazałby się po bliższym poznaniu

nieszkodliwym misiaczkiem. Z facetami tak bywa.

Wcale nie wygląda na nieszkodliwego, myślała Emma godzinę

później, otwierając drzwi swojego apartamentu. Budynkiem, w którym
mieszkała, zarządzał pan Hassan i tylko on wiedział, jak obchodzić się ze

skrzypiącą windą. Luc Dubois mieszkał samotnie na najwyższym piętrze,

lecz poza jednym jedynym razem, kiedy to wspólnie zjeżdżali na parter,
nigdy nie używał windy i zawsze wchodził po schodach. Dziś na drzwiach

windy, już trzeci raz w tym miesiącu, wisiała tabliczka informująca, ze

dźwig jest zepsuty, toteż Emma zmuszona była pokonać pieszo pięć
pięter, by dostać się do mieszkania.

I właśnie tutaj, na klatce schodowej, spotkała pomiędzy trzecim a

czwartym piętrem Luca Dubois. Szedł na dół i jak zwykle nie zwrócił na

nią uwagi. Gdy się mijali, spojrzał tylko na nią beznamiętnie swym

smutnym wzrokiem, a potem poszedł dalej.

Widziała go przelotnie, zdążyła jednak odnotować, że ubrany jest -

oczywiście - na czarno: czarne dżinsy, czarna koszula, czarna kurtka

Nawet gumka, którą związał długie włosy, była czarna. Na oko miał
około czterdziestu lat, dziesięć więcej niż ona. Pomimo ciężkich butów

poruszał się dziwnie cicho.

Już miała go zagadnąć, ale po chwili zniknął za rogiem i Emma mogła

jedynie westchnąć z rozmarzeniem. Ten mężczyzna był ucieleśnieniem

jej marzeń - przystojny, seksowny, nieco wyniosły...

RS

background image

7

Ciekawe, jaką zrobi minę, gdy dostanie bukiet, który zamówiła dla

niego po drodze z pracy. Dała się ponieść fantazji i wybrała w kwiaciarni

białe róże z lekko zaróżowionymi końcami płatków - jednocześnie

romantyczne i zmysłowe, niemal tak samo sugestywne, jak owa
walentynka, którą zdążyła już zresztą wysłać.

A jeśli Luc Dubois odgadnie, kto stoi za tym żartem, przebiegło jej

nagle przez myśl. Nie wyglądał na kogoś, kto zna się na żartach. Te
piękne usta nie były skore do uśmiechu, choć z pewnością nadawały się

do nie mniej ciekawych rzeczy.

Nie, na pewno niczego się nie domyśli, pocieszyła się szybko i zaczęła

mocować z licznymi zanikami, mającymi zapewnić jej bezpieczeństwo w

sercu Manhattanu.

Kto wie, może jutro prześle mu jeszcze czekoladki?

Luc wślizgnął się w rząd foteli w zaciemnionej kinowej sali i po chwili

usiadł w jednym z nich. Przed nim, na ekranie, jakaś nie znana para

zmagała się ze sobą w małżeńskim łożu, sapiąc i wzdychając, jednak

jemu obce były te uniesienia. Nie przyszedł tu na film. Cierpliwie czekał,
uważny i skupiony, aż wreszcie usłyszał ciche kroki Maureya.

Nie musiał się odwracać, by wiedzieć, że to on. Wyczułby Maureya

wszędzie. I nie tylko Maureya. Ktokolwiek stanąłby za jego plecami, Luc
był w stanie momentalnie określić jego płeć, wiek, narodowość i

orientację seksualną. Taki efekt przyniosło długie szkolenie i lata służby.

- Mów - polecił po francusku.

- Ktoś nie chce, abyś się wycofał, przyjacielu - odpowiedział

Maurey. - Ten ktoś cię szuka.

- Kto?

- Nie jestem pewien. Gallais sądzi, że to jakaś młoda kobieta, ale on

zawsze był sentymentalny. Przypuszczam raczej, że to któryś z naszych
dawnych znajomych, z Algierii. Ktoś, kto chce zemsty. Wielu osobom

zaszedłeś za skórę.

- Dlaczego myślisz, że mnie namierzyli? - zapytał Luc, nie odrywając

wzroku od wijących się na ekranie ciał.

- Nie myślę, wiem. Wciąż pracują dla nas najlepsi wywiadowcy,

RS

background image

8

wielu sam zatrudniałeś. Nie wszystko jeszcze jest jasne, ale jedno wiemy
na pewno: wiedzą, że jesteś w Stanach, i chcą cię dopaść za wszelką

cenę.

- Co proponujesz?
- Na twoim miejscu wróciłbym do Francji, a resztę zostawił nam.

- Nie ma potrzeby. Po piętnastu latach w departamencie umiem

zatroszczyć się o siebie.

Wyczuł, że Maurey wzrusza ramionami. Zazwyczaj w miejscach

publicznych starali się ograniczać gestykulację do minimum, ale w
zaciemnionej kinowej sali mogli sobie pozwolić na odrobinę

naturalności.

- Wciąż uważam, że powinieneś wrócić. Ktoś za tobą łazi, a my nie

możemy cię dostatecznie chronić.

- Trudno. Powrót nie wchodzi w grę. Tam byłoby jeszcze gorzej, a tu

mogę znaleźć chociaż odrobinę spokoju. Nie pamiętasz, że chciałem

rozpocząć nowe życie?

- Pamiętam. Nie wiem tylko, czy ludzie tacy jak my mogą się

kiedykolwiek wycofać. Ostrzegałem cię jeszcze w zeszłym roku.

Luc niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w ekran.

- A jednak zamierzam się wycofać - powiedział po chwili. - Powtórz

Gallaisowi, żeby się o mnie nie martwił. Poradzę sobie. Ale dziękuję za

przestrogę.

- Powtórzę.

- A ty wracaj do domu.

- Nie wiem. Szykuje mi się dużo wolnego czasu...
- Nie musisz mnie śledzić.

- Nie martw się, nie będę przeszkadzał. Powiedziałem, że szykuje mi

się dużo wolnego czasu. W końcu jeśli ktoś da sobie radę, to na pewno
ty. Gdybyś jednak mnie potrzebował, będę w pobliżu.

Luc westchnął z rezygnacją. Przekonywanie Maureya byłoby stratą

czasu. Trzydzieści lat pracy w tajnym departamencie wykształciło w tym

człowieku stanowczość i nieustępliwość. A także umiejętność

dyskretnego działania. Maurey z pewnością będzie się trzymał z daleka i

RS

background image

9

tylko ktoś tak doświadczony, jak Luc zdoła wyczuć jego nieustającą
obecność. Cholera, prawdziwy anioł stróż...

Akcja filmu osiągnęła punkt kulminacyjny, co aktorzy obwieścili

widzom zgodnym okrzykiem rozkoszy. Luc intuicyjnie wyczuł, że jego
towarzysz opuszcza kino, sam zaś opadł wygodnie na fotel i zamknął

oczy.

Rozmowa z Maureyem nie była niespodzianką. Nigdy nie śmiał

przypuszczać, że uda mu się bez komplikacji odejść z departamentu. Ale

nie na darmo był mistrzem w swoim fachu. Przez ostatnie kilkanaście lat
znajdował wyjście z wielu pozornie beznadziejnych sytuacji, więc i z tą

jakoś sobie poradzi.

Opuścił opustoszałe kino, postawił kołnierz kurtki i pieszo przeszedł

kilka przecznic dzielących go od budynku, w którym mieszkał. Już

dziesięć lat temu kupił tę kamienicę przy Wschodniej Trzydziestej
Siódmej; dokładnie wtedy, gdy po raz pierwszy pomyślał o tym, że

przyjdzie czas, kiedy trzeba będzie się wycofać. Przez cały ten czas ludzie

zarządzający budynkiem nie mieli pojęcia, kto jest jego właścicielem, ani
też, że to on sam zajmuje apartament na najwyższym piętrze. Zatrudnili

dozorcę, zbierali czynsze i wpłacali pieniądze na konto w szwajcarskim

banku. Luc miał święty spokój.

Oczywiście, starał się zapewnić tu sobie maksimum bezpieczeństwa.

Mechanizm windy ustawił tak, aby dojeżdżała tylko do piątego piętra.
Zainstalował kamery monitorujące wnętrze, aby wiedzieć, kto wchodzi i

wychodzi z budynku. Przez rok trzymał się na baczności i oto teraz, gdy

sądził już, że może nieco odetchnąć, zjawił się Maurey z niepokojącą
wiadomością. Co za licho?

Większość z dwudziestu trzech mieszkańców była niegroźna. Starzy i

młodzi, o różnych kolorach skóry, w związkach lub nie, dwóch
homoseksualistów - sprawdził życiorysy ich wszystkich i był pewien, że

to zwyczajni, niewinni Amerykanie.

Jedyną osobą, wobec której miał pewne wątpliwości, była kobieta

mieszkająca piętro niżej. Jej dokumenty były w porządku - pochodziła z

małego miasteczka w stanie Maryland, miała dwie zamężne siostry, a jej

RS

background image

10

rodzice pędzili spokojny żywot emerytów. Ona sama miała trzydzieści
lat, łagodne rysy twarzy, miękkie brązowe włosy i kuszące usta. Była

ładna, choć jemu nie podobał się sposób, w jaki się ubierała - nie

pasował do delikatnej cery i nie podkreślał drobnej, lecz bardzo kobiecej
figury. Emma - bo tak właśnie miała na imię - pracowała jako prawniczka

w firmie doradczej i niby nie było nic niepokojącego w jej przeszłości i

teraźniejszym życiu, a jednak....

A jednak Emma nie miała kochanków i to właśnie nie dawało mu

spokoju. Dlaczego, do licha? Przecież była ładna, pociągająca; prawdę
mówiąc, jemu się podobała. Czyżby miał wypaczony gust?

No tak, umawiała się z dwoma facetami o nieskalanej opinii, co też

sprawdził, ale, o ile mu było wiadomo, nie łączył jej z nimi seks. Ani z

nimi, ani z nikim innym. Czy to nie dziwne?

Gdyby częściej chodziła do kościoła, dałoby się to wytłumaczyć.

Gdyby miała jakieś bolesne doświadczenia z przeszłości - również. Nic

jednak w jej życiu nie tłumaczyło takiej postawy - trzeba przyznać

interesująco odmiennej od postawy większości kobiet, które spotkał w
swym życiu. Emma czytała książki z dziedziny prawa bądź biografie

słynnych ludzi, codzienne gazety i magazyny o modzie. Żadnych

powieści szpiegowskich, co mogło być interesujące, choć nie był pewien,
czy ten akurat fakt ma jakiekolwiek znaczenie.

Z drugiej jednak strony, była właścicielką najbardziej seksownej

bielizny, jaką zdarzyło mu się widzieć. Pod ponurymi, szarymi albo

granatowymi kostiumami nosiła brzoskwiniowe, śliwkowe i szkarłatne

jedwabie. Dla kogo to wszystko? Dla jakiegoś tajemniczego, nie znanego
mu kochanka?

No właśnie, jeśli było w jej życiu coś, czego dotąd nie odkrył, Luc

mógł mieć prawdziwe problemy. Coraz bardziej niepokoiła go ta
tajemnicza lokatorka i coraz bardziej był skłonny wiązać jej obecność ze

swoją osobą i tym, co powiedział mu Maurey.

Tym bardziej że Emma mieszkała tu od niedawna. Wprowadziła się

dziewięć miesięcy temu i niemal natychmiast zaprzyjaźniła się z

Hassanem. Ciekawe, prawda? Zwykle jego lokatorzy nie spoufalali się z

RS

background image

11

dozorcą.

Tak, instynkt, dzięki któremu Luc przeżył sytuacje, z których

teoretycznie nie powinien wyjść żywy, nakazywał mu strzec się Emmy

O'Bannion. Ta kobieta udawała, że go ignoruje, a jednak przyglądała mu
się bacznie, gdy na nią nie patrzył. Nie narzucała mu się, lecz czuł, że

szuka sposobności, by go niby przypadkiem spotkać. Zbyt wiele przeżył,

żeby zbagatelizować wszystkie te fakty.

Wszedł do holu, powitał dozorcę. Hassan majstrował właśnie przy

windzie, uniósł jednak głowę i uśmiechnął się uprzejmie na jego widok.
Świetnie się nadawał na to stanowisko - wdowiec, uczciwy,

kompetentny. Zarządcy budynku pieczołowicie sprawdzili jego

przeszłość, podobnie zresztą zrobił Luc. Z początku zastanawiał się

nawet, czy nie wtajemniczyć Hassana w swe sprawy, ale ostatecznie

zrezygnował.

- Dobry wieczór, panie Dubois - odezwał się dozorca. - Jest dla pana

przesyłka.

Luc zamarł. Nikt nie przysyłał mu paczek. Miał ochotę wybiec tylnymi

drzwiami, zanim bomba eksploduje, ale nie ruszył się z miejsca. Nie

może przecież uciec, narażając na śmierć niewinnych ludzi,

zamieszkujących ten budynek. To w końcu jego lokatorzy.

- Gdzie?

- W kantorku. Przyniosę ją panu.
Hassan zniknął na moment z miną psotnego krasnoludka. Po chwili

pojawił się znowu z ogromnym bukietem w dłoni.

Długie róże. Białe, lekko różowe płatki.
Ukochane kwiaty Nicole.

Luc zamarł. Wziął bukiet od dozorcy, zajrzał dyskretnie między łodygi.

Nic. A więc to tylko ostrzeżenie. Pierwsze ostrzeżenie. Ktoś o nim
wiedział i szykował na niego zasadzkę.

- Od kogo są te kwiaty? - zapytał odrobinę zachrypniętym głosem,

który wcale nie zdziwił Hassana.

- Nie wiem. Może jest bilecik?

Luc ani przez chwilę nie uwierzył, że dozorca nie szukał wcześniej

RS

background image

12

kartki z nazwiskiem ofiarodawcy. Ludzie z natury są wścibscy, a
mężczyźni nieczęsto otrzymują tak romantyczne bukiety.

- Będziesz mój - przeczytał głośno, po czym spojrzał na Hassana i

uśmiechnął się lekko do niego. - Zdaje się, że mam tajemniczą
wielbicielkę.

- Niedługo Walentynki - odparł Hassan. - Mam nadzieję, że wkrótce

dowie się pan, kim ona jest.

- Dowiem się - zapewnił go Luc. - Może być pan pewien, że się

dowiem.







RS

background image

13

ROZDZIAŁ DRUGI

astępny wieczór był wprawdzie chłodny, lecz pogodny. Emma
żwawym krokiem wracała z pracy, humor bowiem jej

dopisywał. Realizacja planu szła nadspodziewanie gładko.

Udało jej się dostarczyć za pośrednictwem kuriera romantyczną

przesyłkę (w przeddzień Walentynek wolała nie powierzać jej

przeciążonej poczcie) i teraz zastanawiała się, jak zareagował jej
tajemniczy sąsiad.

Czy podobały mu się kwiaty? Czy poczuł dreszczyk emocji? Czy

telefonował do przyjaciółek, aby dowiedzieć się, która z nich mogła je
mu przysłać?

Ano właśnie, ciekawe, jak też wyglądają jego kontakty z kobietami.

Emma była prawie pewna, że nie sprowadzał ich do swego mieszkania -

z góry nigdy nie dochodziły żadne hałasy, a mieszkał tu przecież już od

dość dawna.

Dozorca otworzył jej drzwi i uśmiechnął się szeroko.

- Witam, panienko. Czy nie za zimno na wieczorne spacery?

Powinna bardziej pani o siebie dbać.

- Chciałam trochę się zrelaksować. - Podziękowała uśmiechem, po

czym wzięła od dozorcy podaną jej pocztę.

Przemiły człowiek z tego Hassana, pomyślała. Jego poprzednik

siedział wciąż w swoim mieszkaniu, a wychodził tylko na wyraźne prośby

lokatorów. Hassan natomiast był zawsze na posterunku, uśmiechnięty,
pomocny, skory do pogawędki.

Przypominał jej dziadka Louie'go, z którym jeszcze jako zbuntowana

nastolatka mogła przegadać cały wieczór.

- Pani sąsiad właśnie wyszedł - poinformował ją Hassan

konspiracyjnym szeptem. - A ja pomyślałem sobie, że może będzie pani
chciała podarować mu także i to. - Wskazał pudełko czekoladek

ekskluzywnej firmy, leżące pod stosem gazet na stoliku.

- Och, co za cudo! - zachwyciła się Emma. - Skąd pan je ma?

N

RS

background image

14

- Ktoś przysłał je dla lokatorki, która właśnie się wyprowadziła.

Wyjechała do Kalifornii, więc nie ma mowy, żeby dotarły do niej przed

Walentynkami. Zmarnują się, jeśli nie skorzysta pani z okazji i nie

podaruje ich swojemu wybrańcowi.

- Ależ z pana romantyczna dusza.

- Mam dużo uznania dla młodych dam, które biorą sprawy we

własne ręce. - Mrugnął do niej porozumiewawczo. - Poza tym wydaje mi
się, że jesteście dla siebie stworzeni. Pan Dubois jest przystojny i bardzo

miły, ale trochę zbyt sztywny i poważny. Potrzeba mu kogoś takiego, jak
pani, kogoś z fantazją.

- Och, nie dostanie mnie tak łatwo - odparła żartobliwie. - Zresztą

to tylko niewinna gierka.

Dozorca pokiwał głową.

- Skoro tak pani uważa.
- Nic innego nie wchodzi w grę.

- Więc mam mu nie dawać tych czekoladek?

Emma spojrzała z westchnieniem na ogromne pudło. Była w rozterce.

Czy powinna wzmocnić efekt i do bukietu dołożyć słodkości, czy też

zachować pyszne czekoladki dla siebie? Ani James, ani Philip nie

zdobędą się na nic więcej poza standardową bombonierką z
supermarketu.

- Chyba sama się na nie skuszę...
- A czy tak piękna kobieta nie dostanie od swoich wielbicieli całej

masy równie wspaniałych czekoladek? - zapytał Hassan, jakby chciał jej

podpowiedzieć inne rozwiązanie.

- Takich na pewno nie. - Wzięła pudło i pogłaskała je czule.

- Cóż, rozumiem. Wszyscy mamy swoje słabości. Nie można od

każdego wymagać silnej woli i żelaznej konsekwencji w liczeniu kalorii.
Jeśli jednak zdecyduje się pani przesłać je panu Dubois, jestem do usług.

Emma roześmiała się serdecznie.

- Widzę, że ma pan dar przekonywania, panie Hassan.

- Niczego nie narzucam - odparł z miną niewiniątka - ja tylko...

- Wiem, bawi pana ta moja intryga, niech pan się przyzna.

RS

background image

15

- Sama pani powiedziała, że ze mnie romantyczna dusza.
- Dobrze. Proszę więc zanieść je panu Dubois z wiadomością, że

pochodzą od tajemniczej wielbicielki.

Dopiero gdy Emma przekroczyła próg swego niewielkiego mieszkania,

nabrała pewności, że jednak nie zdecyduje się wrócić po pudełko

wybornych czekoladek. Pokusa była wielka, lecz towarzyszyła jej

świadomość, że gdyby zabrała je do siebie, zjadłaby pewnie od razu co
najmniej połowę, a potem cierpiałoby jej sumienie (i oczywiście żo-

łądek). Poza tym jeśli stać ją na wysyłanie kosztownych prezentów
nieznajomemu przystojniakowi, mogła sobie sama kupić pudełeczko

przysmaków - na wszelki wypadek sporo mniejsze od tego, które

pokazał jej Hassan.

Wpadła też na pomysł nowego testu, który miałby rozstrzygnąć, kto

jest bardziej wart jej uwagi - James czy Philip. W zeszłym roku nie wysilili
się szczególnie, teraz więc zmuszeni będą podwoić swoje wysiłki. Jeśli

więc któryś zafunduje jej czekoladki takie jak te, Emma spojrzy na niego

życzliwiej.

Zapaliła lampę i podeszła do okna. Na dworze padał śnieg.

Przewiesiła płaszcz przez krzesło, rzuciła pocztę na stół, siadła w swoim

ulubionym fotelu na wprost okna. Uwielbiała siedzieć w nim i patrzeć na
migoczące u jej stóp neonami i światłami miasto. Może to dziwne, ale

właśnie wtedy czuła się bezpieczna i spokojna. Kochała miejski zgiełk,
zakorkowane ulice, zatłoczone chodniki. Metropolia pobudzała ją do

życia, była pożywką jej umysłu, energią dla ducha.

Ale zabijała jej duszę.
Nagle dostrzegła w dole sylwetkę Luca Dubois. Rozpoznała go od razu

po tym szczególnym sposobie, w jaki się poruszał - energicznie, szybko,

lecz zarazem miękko i z wdziękiem, niczym kot polujący na zdobycz. Luc
przemierzył szybko chodnik przed wejściem do budynku, zniknął w

środku i mniej więcej po minucie usłyszała przez drzwi jego ciche kroki

na klatce schodowej.

Z początku były niewyraźne, później bliższe, kiedy zaś przechodził

obok jej drzwi, serce Emmy ścisnęło się boleśnie i trwożnie zarazem.

background image

16

Zaraz jednak kroki zaczęły się oddalać i po chwili całkiem ucichły.

Westchnęła i podniosła się z fotela. Miała ochotę włączyć płytę ze

smutnymi piosenkami Edith Piaf, ale pomyślała, że choć ona nie słyszy

Luca z góry, to wcale niewykluczone, że do niego dochodzą odgłosy z jej
mieszkania. Nie bardzo wiedziała dlaczego, ale wolała, żeby się nie do-

myślił, w jakim jest nastroju.

A nastrój Emma miała teraz podły. Uświadomiła sobie nagle, że do

Walentynek, na które tak czekała, został jeden dzień. Że już pojutrze jej

zabawa w cichą wielbicielkę dobiegnie końca. Nagle pomysł ten wydał
jej się raczej żałosny niż zabawny. Marnie sądzi, że jej przyjaciółka jest

postrzelona, pan Hassan uważa, że lokatorka z czwartego piętra idzie na

całość, a ona, Emma, jest po prostu... samotna.

A co sądzi o tym wszystkim Luc Dubois? Cóż, prawdopodobnie jest

zaskoczony, zaintrygowany, może nawet trochę zaniepokojony. I tak
jednak niczego się nie dowie o ofiarodawczyni, ta bowiem nigdy nie

odważy się na to, by wyjść z ukrycia. Zamiast tego spędzi Walentynki ze

swoimi adoratorami - lunch zje z Jamesem, kolację z Philipem. Jej
romans z sąsiadem pozostanie nigdy nie zrealizowaną fantazją, zabawą

wyobraźni. Po Walentynkach wybierze ostatecznie jednego z dwóch

poczciwych, choć nudnych kandydatów na męża i ułoży sobie z nim
wygodne życie. Czy to takie straszne? W końcu w życiu należy kierować

się rozsądkiem i nie tracić czasu na nierealne marzenia.

Zamknęła oczy. Zaczęła żałować, że tak łatwo pozbyła się czekoladek.

Może powinna zbiec na dół i odebrać je dozorcy, zanim...

Nie, i tak jest już za późno. Luc pewnie zdążył już otworzyć eleganckie

pudełko i wyjeść najsmaczniejsze czekoladki - te pomarańczowe i te z

musem czekoladowym - między zdjęciem butów, odsłuchaniem

automatycznej sekretarki i nastawieniem wody na herbatę.

Ech, głupio postąpiła. Mogła mieć te pyszności tylko dla siebie.

Marnie ma rację - kompletnie jej odbiło.

Luc wyrzucił pudło do kosza. Przez chwilę miał zamiar przekazać

czekoladki Maureyowi do analizy, lecz ostatecznie uznał, że nie jest to

potrzebne. I tak miał stuprocentową pewność, że zostały zatrute. Nazwa

RS

background image

17

substancji bądź narkotyku nie miała większego znaczenia, skoro Luc
wiedział już, kto na niego czyha. Pozostawało tylko rozstrzygnąć, dla-

czego...

Niewątpliwie miało to jakiś związek z Nicole. To właśnie w Dzień

świętego Walentego, dokładnie pięć lat temu, próbowała go zabić. Jego

ukochana żona, oddana partnerka, bezlitosna i przebiegła podwójna

agentka o mały włos podcięłaby mu gardło ostrym jak brzytwa nożem.
Dobrze, że nigdy nie zaufał jej do końca.

Teraz Nicole już nie żyła. Dzięki Bogu, nie zginęła z jego ręki. Prawie

zapomniał o tamtych wydarzeniach, aż do chwili, gdy otrzymał białe

róże, które Nicole tak uwielbiała. Tego ostrzeżenia nie mógł zignorować.

A teraz ta bombonierka...

Uśmiechnął się pobłażliwie. Kimkolwiek był człowiek, któremu

powierzono zadanie zlikwidowania Luca Dubois, najwyraźniej nie
docenił jego możliwości. Kwiaty, czekoladki, kobiety, dawne

wspomnienia - nic nie uśpi jego czujności. Dowie się, kto stoi za tymi

żałosnymi próbami, a potem przekaże sprawę Maureyowi. Resztą
zajmie się departament.

Z kieszeni skórzanej kurtki wyciągnął ozdobną kopertę. Nie została

przysłana pocztą, lecz doręczona przez kuriera. Hassan nie umiał
wprawdzie powtórzyć nazwy firmy, ale Luc miał swoje sposoby, by

dowiedzieć się, której z firm kurierskich zlecono to zadanie, a potem
zidentyfikować przebiegłego nadawcę.

Rozdarł kopertę, obejrzał słodki widoczek, przeczytał napis nad

głowami ściskającej się pary: ,,BĘDZIESZ MÓJ!".

Zobaczymy, pomyślał, po czym stanął nieruchomo i słuchał, jak

Emma krząta się w swoim mieszkaniu poniżej. Pewnie widziała go, jak

wchodzi. Słuchała jego kroków na schodach. Uważa, że go dostanie, że
będzie jej, że zostanie jej ofiarą. Niedoczekanie!

Nie miał pojęcia, czy ktoś zlecił jej to zadanie, czy też kieruje nią jakiś

osobisty motyw. To drugie wcale nie było mniej prawdopodobne -

Nicole wprawdzie nie miała rodziny, ale byli z pewnością ludzie, którzy z

przyjemnością pomściliby jej śmierć, nawet po pięciu latach.

RS

background image

18

W każdym razie teraz był już pewien, że jego sąsiadka mieszka tu od

pół roku po to tylko, by go zabić. Aż dziwne, że do tej pory udawało jej

się skutecznie kamuflować, a gdy zaczęła działać, od razu popełniła kilka

dziecinnych błędów. Na przykład kwiaty - ustalenie, skąd pochodzą,
okazało się nadspodziewanie łatwe. Kobieta albo nie umiała zacierać

śladów, albo chciała, by się o niej dowiedział. Może w swoim

przytulnym gniazdku planowała zastawić na niego pułapkę? Może
planowała akcję na czternastego lutego, tak jak przedtem Nicole?

Byłoby to nawet zgodne z kobiecym charakterem, który nawet u
najtwardszych agentek ujawniał się poprzez nieco melodramatyczne

sytuacje.

Jeśli tak, to nie pozostawało nic innego, jak tylko siedzieć spokojnie i

obserwować, jak Emma nieporadnie zastawia na niego swe sidła. Ale to

nie było w stylu Luca Dubois. Lepiej niż w obronie czuł się w kontrataku.
Zanim powiadomi Maureya i odda mu stery w ręce, sam się dowie, kim

naprawdę jest Emma O'Bannion i dlaczego chce go zabić.

Trzynasty i na dodatek piątek - nic dziwnego, że winda nie działa, a

dozorcy ani śladu, myślała Emma, pokonując pieszo schody. W pracy

przeżyła dzisiaj istne piekło, ze skrzynki pocztowej wyjęła same

rachunki, a do tego bolały ją stopy i miała olbrzymią ochotę na coś
słodkiego. Jej adoratorzy oczywiście znów się nie popisali - przysłali po

południu do biura dwie bombonierki, ale standardowe, zwykłe, prosto z
supermarketu, nie to, co tamte. Emma nie raczyła odebrać ich nawet od

sekretarki.

Otworzyła po kolei trzy zamki w drzwiach, weszła do środka, zrzuciła

pantofle i sięgnęła do włącznika światła.

Zanim jednak zdążyła je zapalić, ktoś zaszedł ją nagle od tyłu, uwięził

w niedźwiedzim uścisku i zdusił krzyk w jej ustach dłonią w skórzanej
rękawiczce.

Usiłowała opanować panikę. Wzięła kiedyś udział w kilku lekcjach

samoobrony i zapamiętała, że przede wszystkim musi zachować spokój i

nie prowokować napastnika. Mężczyzna na razie tylko ją trzymał, nie

zrobił jeszcze krzywdy, ale przecież wszystko było możliwe...

RS

background image

19

- Jeśli zaczniesz krzyczeć - wyszeptał jej do ucha - złamię ci kark.
Rozpoznała głos i natychmiast ścierpła jej skóra. Nie takie słowa

spodziewała się usłyszeć z ust Luca Dubois.

- Będziesz krzyczeć? - spytał cicho.
Potrząsnęła przecząco głową, a wtedy powoli odsłonił jej usta, w

każdej chwili gotów znów zacisnąć dłoń, gdyby zechciała wzywać

pomocy. Kto jednak mógłby jej pomóc? Pani Madigan wyjechała na
Florydę, Andrewsowie wybrali się w morską podróż. Nikt nie zdołałby jej

nawet usłyszeć.

- Czego chcesz? - spytała drżącym głosem.

- Chcę wiedzieć, dla kogo pracujesz.

Emma zdziwiła się. Dlaczego interesowała go jej praca?

- Pracuję w firmie doradczej. Jestem prawnikiem.

- Nie kłam. - Jego głos był zimny i surowy. Francuski akcent

dodawał mu tylko grozy. - Wiem, co chcesz zrobić. Gadaj: kto cię

wynajął?

No tak, westchnęła Emma, a więc domyślił się wszystkiego.
- Nikt nie wynajął...

- Mów prawdę, dziecino! - Znów ścisnął ją mocniej.

- Kiedy... Proszę posłuchać. To był tylko żart. Nie miałam żadnych

złych planów, naprawdę. Wydawało mi się, że Walentynki to dobra

okazja...

- Bardzo dobra! - Zacisnął palce na jej szyi. - Tylko że jeśli będziesz

kłamać, to ich nie doczekasz!

- Nie kłamię - wyszeptała z trudem. - Ja... chciałam pana

sprowokować... zaintrygować. Sądziłam, że Francuzi lubią intrygi...

- Nie wszyscy.

No nie, co ja w nim widziałam, pomyślała Emma. Za grosz poczucia

humoru, a do tego maniery jaskiniowca. I to ma być Francuz?

- Proszę... Jeśli mnie pan puści, jeśli zapalimy światło, ja... ja

wszystko wyjaśnię. Może we Francji nie znacie tej tradycji, ale u nas...

- Bardzo interesowałaś się Francją, prawda? - znów nie pozwolił jej

dokończyć.

RS

background image

20

- Francją? Owszem, lubię Francję. To przepiękny kraj, ale...
- Zamknij się! - wycedził przez zęby. - Albo mówisz na temat, albo w

ogóle. Znam takie jak ty. - Popatrzył na nią morderczym wzrokiem. -

Byłem mężem jednej z nich. Gładkie słówka, niewinna mina, słodkie
ciałko. Ale i tak wszystko mi powiesz. Mam swoje sposoby.

Boże, teraz dopiero mam za swoje, myślała Emma z rosnącym

przerażeniem. Trzeba było słuchać Mamie, nie igrać z obcym facetem.
Przecież wiadomo, że nowojorczycy to świry, że najnormalniej

wyglądający mężczyzna może okazać się psychopatą. Nie ma co,
wybrała sobie niezły obiekt do wzdychali.

- Proszę posłuchać - powiedziała spokojnie, pamiętając, że pod

żadnym pozorem nie wolno jej zdenerwować wariata. - Nie znam

pańskiej żony, a sprowadziłam się tu długo przed panem...

- Wiem, piętnastego sierpnia ubiegłego roku. Śledziłaś mnie.
Emma westchnęła, policzyła w myślach do pięciu, a potem wyrzuciła

z siebie, mocno już zirytowana:

- Daj mi wreszcie powiedzieć do końca i przestań powtarzać te

bzdury! Nie śledziłam cię i nie jestem dla ciebie żadnym zagrożeniem.

Czekoladki, kwiaty - to był żart, rozumiesz? Głupi żart, przyznaję, ale

tylko żart. Może masz jakąś obsesję, co? Zapalmy światło i... - nie
zdążyła dokończyć, bowiem Luc rozluźnił na moment uścisk i sięgnął po

coś do kieszeni marynarki. Emma otworzyła usta do krzyku, zaraz jednak
poczuła ukłucie w szyję, a potem ogarnęła ją ciemność.

Nie była ciężka. Nie wiedząc dlaczego, nie rzucił jej na podłogę, lecz

delikatnie ułożył na miękkim dywanie. Starając się nie nadepnąć na nią
w ciemności, poszukał włącznika i zapalił światło w przedpokoju.

Przyjrzał się uważnie jej twarzy. Była blada, z pewnością pod

wpływem wstrzykniętego narkotyku. Powinna spać co najmniej sześć
godzin, miał więc sporo czasu, by się rozejrzeć. Tknięty niepokojem,

podniósł jej powieki i zajrzał w rozszerzone źrenice. Do licha, jeśli źle

obliczył dawkę, dziewczyna może się wcale nie obudzić. Niby nie

powinien się tym przejmować, w końcu chciała go zabić, a jednak poczuł

w duszy niepokój. Jakoś nie potrafił już działać z taką bezwzględnością,

background image

21

jak kiedyś. Chyba nie umiałby spokojnie patrzeć, jak to piękne ciało
umiera z przedawkowania.

Cholera, może Maurey miał rację? Może stracił już dawny instynkt i

teraz potrzebuje opieki i wsparcia?

Położył dłoń na jej piersi. Biło powoli, ale równo, oddech też był

miarowy. Uff, na szczęście...

Zauważył, że Emma ma na sobie skąpy jedwabny biustonosz, który

ledwie zakrywał jej krągłe piersi. Uśmiechnął się do siebie. Od chwili,

gdy przeszukał jej mieszkanie po raz pierwszy i znalazł kolekcję
frywolnej bielizny, nurtowało go pytanie, jak te kawałki jedwabiu i

koronek wyglądają na jej ciele.

Musiał przyznać, że wyglądały całkiem przyzwoicie.

Szybko przeszukał bezwładne ciało. Kobieta nie miała przy sobie

broni, co bardzo go zdziwiło. Zwykle agenci byli dobrze uzbrojeni lub
świetnie wyszkoleni w walce wręcz. Tymczasem Emma O'Bannion

wykazała całkowity brak tej umiejętności. Może to też część jej gry?

Zostawił ciało na podłodze i zaczął szukać czegoś, co mógł przeoczyć

podczas poprzedniej wizyty. Jeśli chodzi o kamuflaż, to Emma była

prawdziwą mistrzynią - mało kto mógłby nabrać podejrzeń odnośnie jej

działalności na podstawie wyglądu tego najzwyklejszego pod słońcem
nowojorskiego apartamentu. No proszę, nawet on nie znalazł nic - ani

broni, ani urządzeń do podsłuchu. Dosłownie nic.

Zaklął pod nosem i wyjrzał przez okno. Znów zaczął padać gęsty

śnieg. Nie szkodzi, jego wóz pokona drogę w każdych warunkach.

Zarzucił kobiecie płaszcz na ramiona i raz jeszcze spojrzał w jej twarz

niewiniątka. Była taka ładna, taka delikatna, taka bezbronna.

Zapomniałby pewnie, że chciała go zabić, gdyby nie przekonał się kiedyś,

jak okrutne potrafią być kobiety o takim wyglądzie. Wtedy również były
Walentynki.

RS

background image

22

ROZDZIAŁ TRZECI

ajpierw chciał ją zawinąć w koc i wrzucić do bagażnika,
szybko jednak zmienił zdanie. Noc była zimniejsza niż

przypuszczał. Istniało też niebezpieczeństwo, że spaliny

dostaną się do bagażnika i jego ofiara się udusi. To, że ułożył ją

bezpiecznie na przednim siedzeniu, nie świadczyło wcale o jego słabym

charakterze. Była mu przecież potrzebna żywa, by mogła odpowiedzieć
na nurtujące go pytania.

Miał własne wejście do budynku - metalową drabinę w pochyłym

korytarzu prowadzącym do pralni, pozostałości z czasów, gdy budynek
był prywatną rezydencją. Przerzucił więc ciało przez ramię, ruszył

pochyłym korytarzem, wyszedł na zewnątrz i nie zauważony przez
nikogo wsiadł do samochodu.

Jechał pewnie i szybko pomimo złej pogody. Skierował się ku New

Jersey, potem skręcił na Pensylwanię, następnie wjechał na wiejską
drogę, która z każdym kilometrem stawała się coraz węższa. Śniegu

wciąż przybywało. Emma leżała na siedzeniu obok, pogrążona w
narkotycznym śnie, a jej wiotkie, uśpione ciało przesuwało się

bezwładnie na zakrętach. Usiłował nawet przymocować ją do fotela

pasem bezpieczeństwa, lecz w końcu dał za wygraną i pozwolił, aby

leżała z głową na jego udach. Prawdę mówiąc, rozpraszało go to trochę.

Zanim dojechali do celu, którym była opuszczona stara farma, prawie

świtało. Już na podjeździe, jakieś sto metrów od zabudowań, zatrzymała
ich potężna śnieżna zaspa, toteż ostatni odcinek Luc pokonał pieszo,

brnąc w śniegu z Emmą w ramionach.

Główny budynek nie nadawał się jeszcze do zamieszkania, jedynie

stajnię zdążył doprowadzić do jako takiego stanu. Mimo to Luc pchnął

drzwi, wszedł do środka, położył Emmę na łóżku. W pokoju panował
lodowaty mróz, ale od małego piecyka wnętrze ogrzało się dość szybko.

Znalazła się nawet kołdra, którą można było okryć wciąż nieprzytomną,

choć nie tak już bladą Emmę.

N

RS

background image

23

Luc już dawno kupił tę farmę i należące do niej sto akrów ziemi.

Spędził tu wiele tygodni, ukrywając się przed prześladowcami,

dochodząc do sił po wykonaniu kolejnych zadań, bądź po prostu

odpoczywając. Od kiedy odszedł z departamentu, był tu tylko kilka razy.
To miejsce wydawało się idealne do przeprowadzenia małego

prywatnego śledztwa 0'Bannion musi z kimś współpracować i ta osoba

wkrótce zorientuje się, że coś poszło źle. Wtedy zacznie ich szukać.

Mógł użyć kajdanek lub sznura, by ją unieruchomić, zdecydował się

jednak związać ją jedwabnymi krawatami, których używał, gdy
przebierał się za nobliwego francuskiego biznesmena. Jedwab był miękki

i jednocześnie niezwykle wytrzymały. Jeśli Emma będzie się szamotać,

węzły tylko się zacisną.

W pokoju robiło się coraz cieplej. Luc zrzucił skórzaną kurtkę, zdjął

ciężkie buty. Poczuł, jak ogarnia go zmęczenie. Położył się obok swej
prześladowczym na szerokim, podwójnym łóżku i natychmiast zasnął.

Ból. Ramiona, nadgarstki, kolana, kostki - wszystko przeszywał ostry

ból. Bolało ją również serce, bijące nieregularnie w piersi. Emma chciała
dotknąć dłonią czoła, ale nie mogła ruszyć ręką. Coś krępowało jej

ruchy.

Nie była w domu. Ten pokój inaczej pachniał. Nie czuła delikatnej

woni pot-pourri, lecz ostry zapach skóry i czarnej kawy. Było zbyt

ciemno, by mogła zorientować się, gdzie jest, zdała sobie jedynie
sprawę, że leży przywiązana do łóżka, oszołomiona i całkowicie

bezbronna.

Spokojnie. Najpierw powinna sobie przypomnieć, co stało się

poprzedniego wieczoru. Wróciła późno do domu, weszła do mieszkania

i...

Zaniepokojona, odwróciła gwałtownie głowę. Tak! Obok niej leżał Luc

Dubois! Jego długie rzęsy rzucały lekki cień na opalone policzki.

Powinien się ogolić, pomyślała, nieświadoma tego, jak niedorzeczna to

myśl w tej sytuacji. Kanciasta twarz o wydatnych kościach policzkowych

była teraz łagodna i spokojna, nos duży, niezbyt prosty, najwyraźniej

kiedyś złamany, natomiast zmysłowe usta...

RS

background image

24

Och, nie, to niebezpieczny wariat!
Jak można myśleć, że ma zmysłowe usta!

Szarpnęła się i chciała krzyknąć, jednak w tej samej chwili usłyszała

jego lekko kpiący głos:

- Nie trudź się. W promieniu kilku mil nie ma żywej duszy. Nikt cię

nie usłyszy, a mnie taki krzyk działa na nerwy. Chyba nie chcesz mnie

zdenerwować, cherie?

- Cherie? - powtórzyła ze złością. - Ty... ty bandyto! Dlaczego mnie

tu przywiozłeś? Gdzie jesteśmy? Znajomi zaczną mnie szukać i wcześniej
czy później znajdziesz się za kratkami, Francuziku! Nawet nie zdążysz się

obejrzeć!

- Nikt cię nie znajdzie - odparł krótko.

- Nie możesz mnie tak po prostu porwać i sądzić, że ujdzie ci to na

sucho.

- Mogę. Mam w tej kwestii doświadczenie. I nie kręć się. Tylko

zaciskasz węzły.

Emma starała się ukryć strach. Podniosła głowę i śmiało spojrzała

Lucowi w oczy. Nie wyglądał na obłąkanego. Sprawiał raczej wrażenie

spokojnego, opanowanego i całkowicie panującego nad sytuacją.

- Gdzie jesteśmy? - zdecydowała się na pytanie.
- U mnie, na wsi. Okolica Bucks County w Pensylwanii...

- Wiem, gdzie jest Bucks County - warknęła. - Dlaczego mnie tu

przywiozłeś?

Usiadł na łóżku i popatrzył na nią ze śmiertelną powagą. Od tego

spojrzenia poczuła się całkowicie bezbronna. Zaczęła ją nagle dręczyć
nieprzyjemna myśl, że pod kocami spódniczka podwinęła się jej aż do

bioder, a guziki jedwabnej bluzki są rozpięte. Ponieważ miała

unieruchomione ręce, nic nie mogła zrobić, gdyby więc...

- Jesteś tu, bo cię przywiozłem - Luc przerwał jej myśli. - Oczekuję

od ciebie kilku odpowiedzi, a tutaj nikt nie będzie przeszkadzał nam

rozmawiać.

Wciąż był poważny i surowy, w jego oczach nie było śladów

obłąkania, ale wiadomo przecież, że szaleńcy w najstraszniejszych

RS

background image

25

momentach potrafią zachować zimną krew. Co też takiego chciał jej
zrobić? Zabić, zgwałcić, pociąć na kawałki? Niestety, przychodziły jej do

głowy same najczarniejsze scenariusze.

- Powiem wszystko, co chcesz, tylko nie rób mi krzywdy. -

Popatrzyła na niego błagalnie. - Ja... tak bardzo boję się bólu.

- Czyżby? - Uniósł sceptycznie brwi.

- Nikt nie lubi bólu.
- Znam takich, którzy lubią.

Zaniemówiła na moment. Przeraziła się jeszcze bardziej.
- Czy mógłbyś chociaż... rozwiązać mi ręce? - poprosiła, starając się,

by jej głos brzmiał normalnie i nie sprowokował go do niczego. - Bardzo

mnie boli, a oprócz tego muszę...

- Co musisz?

Spojrzała na niego potulnie, w głębi duszy czuła jednak do swego

oprawcy wyłącznie nienawiść. Za porwanie groziła kara śmierci. Jeśli

skażą go na krzesło elektryczne, sama z przyjemnością naciśnie przycisk!

- Muszę pójść do ubikacji.
- Oczywiście - odpowiedział. - Rozumiem takie potrzeby. Przyniosę

ci nocnik.

- Nie!
- Nie chcesz?

- Proszę... - Spróbowała się do niego uśmiechnąć. - Naprawdę

muszę pójść do ubikacji. Obiecuję, że nie będę starała się uciec.

Luc przez chwilę milczał, wreszcie sięgnął do jej nadgarstka i z

zadziwiającą łatwością rozwiązał skomplikowany węzeł. Emma usiadła i
natychmiast poczuła rwący ból zdrętwiałych mięśni. Zaczęła

rozwiązywać więzy u stóp, ale szło jej to wolniej niż Lucowi. Ze

zdziwieniem spostrzegła, że skrępował ją jedwabnymi krawatami. Co za
dziwactwo! A może jakaś perwersja...

- Nie mam pojęcia, czemu uważasz, że ci zagrażam - powiedziała,

gdy wreszcie oswobodziła także i nogi. Milczał, więc dodała: - Wydajesz

się zaznajomiony z takimi sytuacjami. Pewnie lubisz podobne przygody.

Znów odpowiedziało jej jedynie głuche milczenie.

RS

background image

26

- W każdym razie powinieneś wiedzieć, że w moich planach wobec

twojej osoby nie było niczego, co mogłoby cię niepokoić - powtórzyła i

spuściła nogi z łóżka. - Gdzie jest łazienka?

Wciąż milcząc, wskazał głową róg w głębi pomieszczenia. Teraz

dopiero Emma zorientowała się, że są w niewielkim pokoju, prawie

nieumeblowanym, z kilkoma parami drzwi. Podniosła się, lecz

zdrętwiałe nogi nie zdołały jej utrzymać. Upadła, tłukąc się boleśnie.

Luc nadal nie ruszał się z miejsca.

- Trochę potrwa, zanim narkotyk przestanie działać - wyjaśnił

beznamiętnie.

- Po co mi go dałeś?

- Żebyś się nie broniła. Jak inaczej mógłbym cię tu przywieźć?

No proszę, panno 0'Bannion, wreszcie ma pani swojego pirata i swoje

przygody, pomyślała gorzko Emma. Czy ta sytuacja nie przyprawia cię o
dreszczyk emocji, czy nie czujesz perwersyjnej przyjemności? W końcu

marzyłaś o tajemniczym gangsterze od ponad miesiąca, chciałaś być

uprowadzoną przez awanturnika księżniczką. Czy właśnie o tym
marzyłaś, kochanie?

Cóż, zdaje się, że fikcja marzeń po raz kolejny okazała się bardziej

atrakcyjna od rzeczywistości.

I tak dobrze, że jak dotąd była cała i zdrowa. Luc nie torturował jej i

nie gwałcił.. W ogóle nie wyglądał zresztą na owładniętego pożądaniem.
Porwanie z namiętności nie wchodziło w grę. Czego więc od niej chce,

do licha? Przecież wcześniej całkiem ją ignorował, unikał jej wzroku,

uciekał przed nią.

Udało jej się wstać i na drżących nogach dotrzeć do łazienki.

Zatrzasnęła za sobą drzwi i odetchnęła głęboko. Potem wyjrzała przez

niewielkie okienko, żeby zorientować się w porze dnia. Świtało.
Ośnieżone pola oświetlało pierwsze, nieśmiałe światło brzasku. I wciąż

sypał gęsty śnieg, toteż ucieczka nie wchodziła w grę. Luc Dubois zabrał

jej buty, a gdyby nawet je miała i udało się jej jakoś stąd wydostać, sama

z pewnością daleko by nie zaszła.

Kiedy wróciła do pokoju, stał przy krześle. Wskazał je niewielkim

RS

background image

27

nożem, który trzymał w dłoni, i powiedział:

- Siadaj. Mogę znów przywiązać cię do łóżka, ale sądzę, że wolisz

krzesło.

- A czy musisz w ogóle mnie wiązać? Jeśli spróbuję uciec i tak mnie

dogonisz. Masz moje buty.

Przeszedł ją zimny dreszcz i dopiero teraz zorientowała się, że ma

rozpiętą bluzkę. Natychmiast zakryła wstydliwie piersi. Do diabła,
dlaczego akurat wczoraj założyła ten przezroczysty koronkowy

biustonosz?

Zaczęła zapinać guziki drżącymi palcami, Luc jednak uśmiechnął się

tylko i powiedział:

- Nie trudź się. I tak zaraz je rozepnę. Zignorowała go. Spuściła

wzrok i dalej zapinała kolejne guziczki, które były irytująco nieposłuszne

jej palcom.

- Siadaj! - huknął nagle jej prześladowca i stuknął krzesłem o

podłogę.

Natychmiast go posłuchała. Całe szczęście, że zdążyła już zapiąć

bluzkę pod szyję. Usiadła i spojrzała na niego prowokująco.

- Czego jeszcze pan zażąda?

- Ręce do tyłu!
- Po co?

- Ja tu zadaję pytania! To ja cię porwałem, nie pamiętasz?
- Nie dajesz mi o tym zapomnieć.

- Na twoim miejscu byłbym grzeczny, dziecino. No, już! Ręce do

tyłu, zanim się zdenerwuję.

- Nie chcę...

- Ale ja chcę. Ze związanymi rękoma nie będziesz się niepotrzebnie

kręcić. Nie chciałbym, żebyś przez przypadek zrobiła sobie krzywdę.

Emma zagryzła wargi, wykonała jednak jego polecenie. Skrępował jej

ręce krawatem, nawet niezbyt mocno, ale wystarczająco, żeby nie

mogła sama się uwolnić. Potem odsunął się i popatrzył na nią jak

artysta, który ocenia swoje dzieło. Jego oczy były szare, źrenice

zwężone, nie mogła z nich niczego wyczytać.

RS

background image

28

- Dla kogo pracujesz? - odezwał się wreszcie.
- Już mówiłam, dla małej firmy doradczej. Specjalizujemy się w

podatkach dochodowych... - umilkła, bo zbliżył się do niej i podstawił

pod jej brodę lśniący nóż. Jeszcze chwila i usłyszała dźwięk spadającego
na podłogę guzika.

- Nie kłam! Kto cię przysłał?

- Nikt.
- Nikt? - Dłoń z nożem wykonała niewielki ruch i drugi guzik spadł

na podłogę. - Przysłałaś mi kwiaty. Białe róże. Dlaczego?

- Dla żartu.

- Nie rozbawiło mnie to.

Zamknęła na moment oczy, aby nie dostrzegł w nich łez. Czuła się

upokorzona, zagrożona, bezbronna. Boże, co za piekło!

- Wkrótce Walentynki - zaczęła objaśniać jak dziecku. -

Postanowiłam wcielić się w rolę tajemniczej wielbicielki. Naprawdę tylko

dla żartu. Nie słyszałeś o takich kawałach? O anonimowych prezentach,

o liścikach miłosnych?

Uśmiechnął się ponuro.

- To nie był miłosny liścik.

- Był. Ta kartka, pamiętasz? Niewinna gierka. Wiem, byłam głupia i

naiwna, myśląc, że ty... - urwała, bojąc się dokończyć rozpoczęte zdanie.

- Że ja? - podpowiedział i zaraz kolejny guzik wylądował na

podłodze.

- Dość tej zabawy - zaprotestowała, czując, że bluzka rozchyliła się

niebezpiecznie. - Zaczynam tracić cierpliwość, panie Dubois!

- Ja już dawno ją straciłem. Odpowiadaj na pytania! Co o mnie

pomyślałaś?

- Że jesteś... - przełknęła ślinę, po czym dokończyła przez ściśnięte

gardło: - ...że jesteś przystojny. I romantyczny. Tajemniczy. Chciałam dla

zabawy wysłać ci kilka anonimowych prezentów. Zaintrygować cię i

obserwować reakcję.

- Kiepsko nauczyli cię kłamać. - Roześmiał się i odciął czwarty guzik.

- A zatrute czekoladki?

RS

background image

29

- Nie były zatrute!
- Czyżby?

- Dlaczego tak sądzisz? Przecież ich nie próbowałeś. Gdyby były

zatrute, a ty byś je zjadł, leżałbyś teraz martwy.

- Więc przyznajesz, że chciałaś mnie zabić.

- Teraz zrobiłabym to z największą rozkoszą! Ostatni guzik broniący

jej przyzwoitości padł pod nożem Luca i bluzka rozchyliła się całkowicie,
odsłaniając koronkowy biustonosz.

- Dlaczego wybrałaś mój budynek? Dlaczego wprowadziłaś się

piętro niżej i obserwowałaś mnie przy każdym spotkaniu?

- Nieprawda! Z początku nawet nie wiedziałam, że ktoś nade mną

mieszka. Poza tym, to wcale nie jest twój dom, draniu. Ma swojego

właściciela, dozorcą jest pan Hassan, a ja mam takie samo prawo tam

mieszkać, jak ty...

- To jest mój dom. Ja jestem jego właścicielem - powiedział powoli i

dotknął jej szyi zimnym ostrzem noża. Było to jak dziwna, bezbolesna

pieszczota. Ciarki przeszły jej po plecach, wstrzymała oddech, nie mogła
jednak nic zrobić, wiec patrzyła tylko, jak nóż sunie powoli ku jej

piersiom, wsuwa się pod tasiemkę, łączącą miseczki biustonosza, a

potem przecina szybkim ruchem delikatny materiał.

- To wcale nie jest śmieszne! - zaprotestowała oburzona. - Zdajesz

sobie sprawę, ile zapłaciłam za ten biustonosz? Twoje szczęście, że nie
mogę się ruszyć, bo udusiłabym cię gołymi rękami!

- Uważaj, żebym ja cię nie udusił! - Luc również uniósł się gniewem.

- Zostałaś porwana, grożę ci nożem, a ty wściekasz się o głupi
biustonosz!

- Jest bardzo dobry! I bardzo drogi! - Spuściła wzrok, widząc, jak Luc

przygląda się jej małym, krągłym piersiom.

- A właściwie był...

- I tak nie był ci do niczego potrzebny.

- Uważaj! - zasyczała, dotknięta ta uwagą. - Uważaj, bo... bo cię

zabiję!

- O, wreszcie zaczynasz mówić na temat. Dlaczego chcesz mnie

RS

background image

30

zabić?

- Bo mnie porwałeś, groziłeś mi nożem, zniszczyłeś mój ulubiony

biustonosz i na dodatek molestowałeś mnie seksualnie!

- Nie molestowałem.
- Obraziłeś mnie!

- Chciałem tylko powiedzieć, że masz piękne piersi i nie

potrzebujesz biustonosza.

Speszyła ją ta uwaga. Znów odwróciła wzrok.

- Słuchaj, zmieńmy już temat. Nie jesteś zainteresowany ani mną,

ani moim biustem. Nie musisz niczego udawać i próbować mnie

nastraszyć. I tak wiem swoje. Jak mam cię przekonać o swojej

niewinności?

- O niewinności? Przyznałaś przed chwilą, że chciałaś mnie zabić.

Najwyraźniej się z nią drażnił, lecz tym razem nie pozwoliła się

sprowokować.

- Mam ochotę zabić wiele osób, które mnie wkurzają

- odparła niespodziewanie spokojnym głosem. - Ale na szczęście

brakuje mi odwagi. Jestem potwornym tchórzem, panie Dubois.

- Wiec mam uwierzyć, że to wszystko był tylko żart? Że spojrzałaś

na mnie, zakochałaś się od pierwszego wejrzenia i...

- Nie zakochałam się! - znów straciła panowanie nad sobą. -

Spodobałeś mi się, pomyślałam, że jesteś atrakcyjny, a potem... No,
wiesz, ludzie miewają różne fantazje...

- Udowodnij mi to wszystko.

- To znaczy? - Spojrzała na niego zdumiona.
- Skoro rozpalam twoją wyobraźnię, zobaczmy, jak zareagujesz,

kiedy marzenia staną się rzeczywistością.

Wystraszyła się. Usiłowała odwrócić głowę, ale Luc przytrzymał jej

twarz i nie wypuszczając noża z dłoni, wycisnął na jej ustach zaborczy

pocałunek.

- Nie widzę, byś drżała z podniecenia - powiedział chłodno po

chwili.

- Kto inny by się domyślił, że porwanie i uwięzienie nie wprawia w

RS

background image

31

romantyczny nastrój. Mam związane ręce, a to, co nazywasz
pocałunkiem, być może działa na inne kobiety, ale nie na mnie.

Patrzył na nią długo i z uwagą. Nagle sięgnął do krzesła i rozwiązał

krępujące jej nadgarstki więzy. Emma schwyciła rozchyloną na piersiach
bluzkę i chciała uciec, on jednak pochwycił ją w ramiona i przycisnął

mocno do siebie.

- Zobaczymy, co powiesz na to.

RS

background image

32

ROZDZIAŁ CZWARTY

mma O'Bannion stała jak sparaliżowana. Patrzyła na niego ze
strachem w oczach, jednak nie poruszyła się ani nie zrobiła

żadnego gestu, żeby się obronić. Prawniczka? Nieśmiała

dziewczyna, która postanowiła zrobić mu walentynkowy kawał? Gdy

widział, jak stoi przed nim z rozchełstaną bluzką i rozszerzonymi w

panice źrenicami, gotów był prawie w to uwierzyć.

Doskonale jednak pamiętał, jak przebiegłe potrafią być kobiety. Jak

przekonująco potrafią grać.

Położył sobie jej ręce na szyi, nóż odrzucił na łóżko. Objął ją w talii,

przyciągnął do siebie i najdelikatniej, jak potrafił, dotknął ustami jej ust.

Wciąż była nieruchoma, wciąż patrzyła nań niczym zahipnotyzowana,
przywarł więc do niej biodrami, by poczuła ogarniające go pożądanie.

O, tak, pożądał jej. Cokolwiek o niej myślał, jego ciało pragnęło

zespolić się z nią, nie zważając na nic. Nieważne, że podniecenie mogło
uśpić jego czujność, nieważne, że przeszkodziłoby w walce, gdyby jego

ofiara postanowiła przejść do kontrataku. Nieważne wreszcie, że już raz
dał się zwieść kobiecym wdziękom - wdziękom Nicole, która złamała mu

potem serce swą zdradą. Całe szczęście, że to nie on wykonał wyrok. Nie

wiedział, czy byłby w stanie ją zabić.

Zabili ją jej towarzysze. Po raz kolejny udowodnili, jak bezlitośnie

organizacje terrorystyczne traktują niekompetencję swoich członków.

Kobieta, którą trzymał teraz w swoich ramionach, była lepsza od

Nicole. Lepsza w udawaniu bezbronnego niewiniątka i chyba

piękniejsza. Tak, na pewno piękniejsza. Wciąż stała nieruchomo jak
manekin. Usta miała miękkie i wilgotne, ale nieruchome i desperacko

zaciśnięte. Ciekawe, jak daleko będzie musiał się posunąć, by uznała, że

musi udać nieco podniecenia. Ciekawe, na ile się zdobędzie, by uwierzył
w jej wersję wydarzeń. Ciekawe wreszcie, jak długo on sam będzie miał

ochotę tak się z nią bawić.

Pocałował ją za uchem. Smakując językiem delikatną skórę, poczuł

E

RS

background image

33

dreszcz przeszywający jej ciało. Dotknął wargami miejsca, w którym
wyczuć mógł jej przyspieszony puls, i nagryzł zębami skórę.

Drgnęła i stłumiła mimowolne westchnienie, jednak wciąż była

napięta i sztywna.

Twarda sztuka, pomyślał. Niemal słyszał pulsowanie jej krwi,

wyraźnie czuł drżenie mięśni. Wiedział, że działa na nią ta pieszczota,

jednak mimo to Emma wciąż trwała w biernym oporze. Do licha, tylko
najlepsi agenci potrafią tak panować nad fizjologią swego ciała!

Gdy przesunął wargami po nasadzie jej szyi, poruszyła się nerwowo, a

nieruchome dotąd palce zacisnęły się na jego ramionach. Luc

uśmiechnął się triumfująco, wsunął powoli dłoń w jej bujne włosy, a

potem znów dotknął ustami jej ust. Nie spieszył się, nie naciskał. Chciał

się przekonać, jak długo ta przewrotna kobieta będzie w stanie się mu

opierać.

Niedługo. Jej wargi rozchyliły się nagle, zaczerpnęła powietrzą, a

potem poddała mu się, pozwalając, by wsunął język głębiej, dalej; by

dotknął nim jej języka i rozpoczął wraz z nim upojny, miłosny taniec.

Luc mruknął z zadowoleniem. Przeciągnął dłońmi po szczupłych

plecach, potem po pośladkach. Głaskał je przez chwilę, czując, jak

napinają się pod jego dotykiem, aż wreszcie podciągnął do góry krótką
spódniczkę i przywarł do jej łona wypełnionymi gorącym pulsowaniem

lędźwiami. Chciał czuć ją blisko, jak najbliżej, pożądał jedwabistej
gładkości jej nóg, marzył, by oplotła go nimi i oddała mu się bez oporu.

Podniósł głowę i spojrzał na nią przymglonym wzrokiem. Miała

przymknięte oczy, rozkosz malowała się na jej twarzy. Wymruczała coś,
jakby domagając się kolejnej porcji pieszczot, on zaś skwapliwie uniósł ją

do góry i nie zwlekając, przeniósł na łóżko.

Była tak piękna, tak zniewalająca w tej swojej pełnej oddania pozie,

że natychmiast uklęknął przy niej, by czym prędzej pozbawić jej ubrania

i móc zanurzyć się w niej niczym w kielichu rozkoszy. Westchnął błogo,

sięgnął do suwaka spódnicy - i w następnej chwili poczuł zimne ostrze

noża, który Emma przycisnęła mu do gardła.

Nie poruszył się. Kuszące spojrzenie Emmy O'Bannion w jednej chwili

RS

background image

34

straciło cały swój zmysłowy urok.

- Zejdź ze mnie - zażądała ostrym głosem - albo naprawdę cię

zabiję!

Luc nie poruszył się nawet. Widział, że ręce jej się trzęsą, czuł, jak

ostry nóż drasnął lekko mu szyję. Wciąż nie miał pewności, kim jest ta

dziewczyna, ale wiedział już, że nie ma absolutnie żadnego

doświadczenia ani odpowiedniego przeszkolenia. Intuicja podpowiadała
mu, że Emma nie zraniłaby nawet muchy. Jej ruchy były zbyt nerwowe,

zbyt nieporadne. A przecież groziła mu tylko nożem. Gdyby przyszło jej
zabić z zimną krwią... Nie, z pewnością nie dałaby rady.

Mógł obezwładnić ją w mgnieniu oka, ale zamiast tego posłusznie się

z niej zsunął. Nie chciał, by zauważyła ranę, którą niechcący mu zadała.

Wprawdzie to tylko niewielkie skaleczenie, ale był pewien, że

wystarczyłoby do tego, by Emma wpadła w panikę. A przecież na razie
nie miał powodu jej straszyć, na to przyjdzie jeszcze pora.

Gdy usiadła i szybkim ruchem obciągnęła spódnicę, skrzywił się

odruchowo. Miała tak długie, tak piękne nogi, że mógłby na nie patrzeć
bez końca. Widząc, jak nie może sobie poradzić z zawiązaniem bluzki na

piersiach, uśmiechnął się i już miał zaoferować, że potrzyma broń, aby

mogła posłużyć się obiema rękoma, ostatecznie jednak zrezygnował.
Chyba nie doceniłaby tego gestu.

W końcu zawiązała węzeł w talii, odsłaniając tym samym uroczy

fragmencik płaskiego brzucha, i spytała, usiłując nadać swemu głosowi

twarde i zdecydowane brzmienie:

- Gdzie jest telefon?
- A do kogo chcesz zadzwonić, dziecino?

- Na policję, to chyba jasne. Choć nie wiem, czy nie powinnam

wezwać karetki ze szpitala psychiatrycznego. Mam do czynienia z
wariatem!

- Przykro mi, tu nie ma telefonu - odparł spokojnie Luc. Miał co

prawda aparat komórkowy w samochodzie, ale nie zamierzał jej o tym

mówić.

Zagryzła usta. Zdaje się, że próbowała odpowiedzieć sobie w myślach

RS

background image

35

na niełatwe pytanie: jak jednocześnie grozić mężczyźnie nożem i przed
nim uciekać? Luc wciąż pozwalał jej sądzić, że boi się poruszyć, a ona

panuje nad sytuacją. Może więcej z niej wyciągnie w ten sposób?

- Gdzie są moje buty? - zapytała.
- W samochodzie. Mam ci je przynieść?

- Nie! Nie ruszaj się. - Popatrzyła przez ramię przez okno, na

rozjaśniające śnieżny pejzaż światło poranka. Kolejny błąd, żaden
wyszkolony agent nie pozwoliłby sobie na taką chwilę nieuwagi.

- Jeśli pożyczysz moje buty, sama będziesz mogła sobie przynieść

pantofle z samochodu - podpowiedział grzecznie.

- Jasne. A ty w tym czasie uciekniesz.

- Żałowałabyś? Zaskoczyło ją to pytanie.

- Nie - odparła po chwili namysłu. - Wolę, żebyś trzymał się ode

mnie z daleka. Jeśli mi to obiecasz, nawet nie wniosę na ciebie skargi.

Wzruszyła go swoją naiwnością. Ktoś taki nie tylko nie był zdolny do

dokonania zabójstwa, ale sam mógłby być łatwym celem w olbrzymim,

groźnym mieście, jakim był Nowy Jork.

- Nic ci nie mogę obiecać, Emmo...

- Cicho! Gdzie są te twoje buty? - Machnęła żałośnie nożem przed

jego twarzą. - Mów!

- Spokojnie, dziecino. Leżą przed tobą.

Schyliła się, nie spuszczając zeń wzroku. Wzięła jego ciężkie buty i

zaczęła je zakładać. Nagle poczuła coś wewnątrz, wyjęła szybko stopę i

zapytała:

- A to co?
- Nóż.

Zajrzała do środka i wydobyła z buta długi, wąski sztylet. Potem

podniosła drugi but, z którego wyciągnęła cienką linkę.

- A to? - Spojrzała na Luca z przerażeniem.

- A to inny drobiazg na specjalne okazje.

- Boże, co z ciebie za potwór? Jesteś wynajętym mordercą?

- Hm...

- Terrorystą?

RS

background image

36

- Niezupełnie.
- Więc kim?

- Emerytem.

- Co?!
- Emerytowanym agentem pewnego departamentu francuskiego

rządu. Nazwa i tak ci nic nie powie, mało kto ją zna.

- Jesteś szpiegiem!
- Daj spokój. Przecież powiedziałem, że jestem emerytem.

- Siadaj! - zażądała, wskazując krzesło.
- Po co?

- Teraz ja wydaję polecenia, jasne? Chcę sprawdzić, czy masz

jeszcze przy sobie jakąś broń.

Luc westchnął ciężko i poradził jej dobrotliwie:

- Powinnaś najpierw związać mi ręce.
- Cicho! Sama wiem, co mam robić! - Podniosła z podłogi jeden z

jedwabnych krawatów, którymi przedtem była skrępowana, i zbliżyła się

niepewnie do Luca. - Ręce do tyłu!

Złożył ręce za oparciem krzesła, a ona skrępowała go przy pomocy

czegoś, co ledwo przypominało węzeł. Tym razem już niczego jej nie

podpowiadał. Po co ma się biedactwo niepotrzebnie denerwować?

Stanęła przed nim z groźną miną, podczas gdy on zdążył już

oswobodzić dłonie, choć wciąż trzymał je grzecznie za plecami.

- Przekonamy się teraz, jaki masz arsenał - zapowiedziała.

- Brzmi obiecująco. Powinnaś chyba zacząć od stóp...

- Dobry pomysł.
Niestety, aby go zrealizować, musiała przed nim uklęknąć. Nie miał

nic przeciwko temu. Odłożyła nóż, dotknęła jego nogi i szybko odkryła

przymocowany paskiem do kostki płaski pistolet. Na drugiej nodze
znalazła pochwę ze sztyletem, identycznym jak ten w bucie. Luc rozparł

się wygodniej na krześle, czekając z uśmiechem na dalszy ciąg rewizji.

Gdy dotykała ostrożnie zewnętrznej strony jego ud, znów ogarnęło

go podniecenie. Przymknął oczy i wciągnął głośno powietrze, by nie

miała wątpliwości, co czuje. Teraz był już rozluźniony i bawił się tą

RS

background image

37

sytuacją, uwierzył bowiem, że Emma rzeczywiście jest tym, za kogo się
podaje. Nie miała powodu kłamać tak długo. Jeśli naprawdę chciałaby

go zabić, już dawno by to zrobiła. Okazji nie brakowało.

Podniosła się, chcąc obmacać jego tors, lecz nagle zawahała się,

spłoszona i wystraszona. Zdała sobie chyba sprawę, że popełniła błąd.

Wciąż klęcząc pomiędzy jego nogami, była zupełnie bezbronna. Gdyby

zechciał, zacisnąłby wokół niej nogi, a ona znalazłaby się w potrzasku.

Obezwładniłby ją, nie sięgając nawet po żaden ze swych noży czy

pistoletów.

Nagle obok pożądania jej osoba wzbudziła w nim współczucie i

dziwną, trudną do wytłumaczenia czułość. Przypomniał sobie odgłosy,

które dobiegały często z jej mieszkania - słodki, dźwięczny, nieco

fałszujący głos, którym śpiewała stare rockowe standardy i operowe arie

- i ku swemu zdziwieniu zrozumiał, że zawsze podświadomie tęsknił do
tej miłośniczki opery i klasyki rocka. Poczuł zapach potraw, które

gotowała, woń perfum, unoszącą się w holu - i uzmysłowił sobie, że to

właśnie o niej marzył podczas bezsennych nocy, o dziewczynie zarazem
prostej i zagadkowej, zwyczajnej i niezwykłej, pięknej, ale pięknem,

które trzeba samemu odkryć i w którym trzeba się rozsmakować.

Nade wszystko jednak pojął, że powinien się nią zaopiekować. Tak,

właśnie on, Luc Dubois. Emma 0'Bannion była tak bezpośrednia, tak

szczera, że aż naiwna. Zbyt łatwo było ją skrzywdzić. Jeśli nie zajmie się
nią ktoś porządny i przyzwoity, dziewczyna będzie płakać po nocach w

poduszkę. Luc nie chciał, by płakała.

Jej drobne palce dotknęły jego szyi. Emma poczuła wilgoć i cofnęła

szybko rękę.

- Co to?

- Krew - odparł i uśmiechnął się do niej jak gdyby nigdy nic. Chciała

się odsunąć, ale przytrzymał ją kolanami.

- Nie skończyłaś jeszcze rewizji. Zostały przynajmniej trzy

przedmioty. Poszukaj ich dobrze.

Parsknęła.

- Miło mi, że mnie informujesz!

RS

background image

38

Odchylił się do tyłu, by mogła go przeszukać. Ciekawe, czy wyczuła

jego podniecenie. Na pewno, trudno byłoby je przeoczyć. Dowodem

było choćby to, że robiła wszystko, by nie dotknąć jego bioder. Kolejny

błąd. Każdy profesjonalista sprawdziłby najpierw pas i jego okolice.

- Więc powiedz mi, Emmo... Chyba mogę tak do ciebie mówić?

- Proszę bardzo. - Podniosła mu koszulkę, odsłaniając nóż

przytroczony do boku. - Możesz mi mówić, jak ci się tylko podoba. I tak
nie zobaczymy się już więcej.

- Powiedz mi więc, Emmo, dlaczego wysyłasz nieznajomemu

prezenty i anonimowe listy, choć masz aż dwóch adoratorów?

Popatrzyła na niego wzburzona.

- Co jeszcze o mnie wiesz?

- Więcej niż myślisz. Od co najmniej roku spotykasz się z dwoma

facetami, prawda? Myślisz nawet o poślubieniu jednego z nich, ale
wciąż nie możesz się zdecydować. Nie sypiasz z żadnym...

- A to skąd możesz wiedzieć?

- Przecież mieszkam nad tobą. Mam dobry słuch.
- Ja nigdy ciebie nie słyszę.

- Bo ja nie hałasuję. Wiem za to, że przy sprzątaniu śpiewasz

operowe arie. Niestety, dość kiepsko.

- To nie słuchaj. - Spojrzała na niego ostro. - Śpiewam dla siebie.

- Oczywiście.
- I zamierzam wyjść za mąż.

- Za jednego z tych facetów? Nie sądzę.

Emma wzruszyła tylko ramionami i zignorowała tę uwagę. Znalazła na

jego drugim boku fiolkę wypełnioną brunatną cieczą i spytała

podejrzliwie:

- Co to?
- Uważaj. To najbardziej niebezpieczna broń. Nie otwieraj.

Bał się, że z przekory jednak otworzy, ale na szczęście zdrowy

rozsądek przeważył.

- Powiesz mi, co jest w środku?

- Sam nie wiem, jak to się nazywa. W każdym razie trzymasz w dłoni

RS

background image

39

truciznę.

Ostrożnie odstawiła fiolkę na bok, popatrzyła na niego przez chwilę w

milczeniu, wreszcie odezwała się, wyraźnie zaintrygowana porzuconym

uprzednio wątkiem:

- Dlaczego sądzisz, że nie wyjdę za mąż?

- Wyjdziesz, ale nie za żadnego z tych fagasów. Z żadnym nie

sypiasz, a skoro oni nie mają nic przeciwko temu i skoro nie przeszkadza
im, że spotykasz się z oboma, to żadnemu z nich tak naprawdę na tobie

nie zależy. Tobie potrzebny jest mężczyzna, który nie może bez ciebie
żyć, dziecino. Którego skręca z pożądania na sam twój widok. Który

przyprawia cię o drżenie i doprowadza do utraty zmysłów. Masz

niemałe potrzeby, Emmo.

Zauważył, że jej skóra znów pokryła się gęsią skórką, więc zacisnął

wokół niej nogi. Delikatnie i niezbyt gwałtownie, żeby jej nie wystraszyć,
na tyle jednak mocno, by mogła wyraźnie poczuć na sobie jego gorące

uda. Nie wiedział, skąd wzięła się u niego tak intensywna reakcja; nie

miał pojęcia, skąd ta namiętność, którą poczuł nagle do tej dziewczyny.
Pojmował tylko, że jej pragnie coraz mocniej, że wszystko inne przestaje

mieć dla niego znaczenie, a liczy się tylko Emma, jej łagodna twarz,

delikatne dłonie, długie nogi, drobne piersi i oczy, które sprawiają, że
gotów jest oddać za nią życie.

Te właśnie oczy spojrzały teraz na niego z niepokojem. Emma

zorientowała się, że jest uwięziona, wciąż jednak nie chciała przyznać się

do porażki.

- To wszystko? - spytała z wysiloną beztroską.
- O co pytasz?

- Nie masz nic więcej?

- Nie. Ach, jeszcze tylko to. - Oswobodzonymi wcześniej rękoma

podwinął koszulkę i sięgnął za pasek dżinsów. Wyciągnął płaski pistolet i

położył go na jej dłoni.

- Jest ciepły.

- Gorący. Ogrzałem go własnym ciałem.

Odsunęła się od niego. Nie zaprotestował. I tak nie miała dokąd

RS

background image

40

uciec.

Podniósł się z krzesła, stanął na wprost niej. Emma wciąż nie ruszała

się z miejsca. Patrzyła na niego zdezorientowana i czekała.

- Co teraz zrobisz? - spytała niepewnie.
- Rozbiorę się - odparł i zdjął czarną, bawełnianą podkoszulkę. Krew

z draśniętej nożem szyi zabrudziła mu tors, bał się więc, że dziewczyna

zemdleje, ona jednak zbladła tylko trochę i wyszeptała:

- Nie chciałam...

- Wiem. Noża używasz tylko w kuchni, prawda? - Wyciągnął do niej

rękę. - Czy teraz możesz mi pomóc?

- To podstęp, Dubois - zaprotestowała nieśmiało. - Pamiętasz

chyba, czy masz tu apteczkę, czy nie.

Schwycił ją za nadgarstek, przyciągnął lekko do siebie.

- Nie mówię o takiej pomocy.
- Czego więc chcesz? - spytała, patrząc na niego z obawą.

- Pocałuj, wtedy przestanie boleć - wyszeptał, po czym wyciągnął

ręce i najspokojniej w świecie zaczął rozwiązywać związane w supeł poły
jej bluzki.

- Luc... - szarpnęła się, ale bez przekonania.

- Cii... Nie ruszaj się. Tylko pogorszysz sprawę.
- Dlaczego to robisz?

- Kiedy kocham się z kobietą po raz pierwszy, lubię, żeby była

zupełnie naga.

- Po raz pierwszy?

Wiedział, że Emma zadaje te pytania celowo, żeby opóźnić to, co i tak

było nieuchronne. Jemu jednak nie chciało się z nią kłócić ani jej

ponaglać. Nie musiał przecież się spieszyć. Rozwiązał węzeł i zsunął z jej

ramion bluzkę oraz to, co pozostało z biustonosza.

- Cudownie... - wyszeptał. - Po prostu wspaniale - dodał jeszcze, po

czym przytulił ją do siebie, by poczuć nagie piersi Emmy na swoim

torsie.

RS

background image

41

ROZDZIAŁ PIĄTY

oże, co ja wyprawiam?
Dlaczego pozwalam mu na to wszystko?

Emma znała odpowiedź na te pytania.

Rozbierał ją i pieścił mężczyzna, wobec którego jeszcze przed chwilą

czuła strach i obrzydzenie. Który porwał ją, który groził jej nożem i

któremu nieobca była brutalna przemoc, a który mimo to wciąż budził w
niej niepojętą fascynację. Sądziła naiwnie, że uda mu się go

przechytrzyć, on jednak cały czas panował nad sytuacją. Bawił się tylko

jej kosztem, podczas gdy jedyne, czego pragnął, to się z nią przespać.

A jednak mimo wszystko nie mogła zaprzeczyć, że jej to schlebiało.

Mało tego, czuła się pobudzona, rozpalona, głodna jego dotyku. Choć
wiedziała, że to szalone, że to być może jakaś odrażająca perwersja,

zamierzała pozwolić mu na wszystko!

Zamiast myśleć o tym, jak się wydostać z tej pułapki, martwiła się

tym, iż tak dawno się z nikim nie kochała, że zapomniała chyba, jak się

to robi. Obawiała się, jak wypadnie w oczach szpiega, mężczyzny, który z
niej drwił i który zdawał się czerpać tępą, samczą satysfakcję ze swej

przewagi.

To było takie ohydne, takie upokarzające. Nie mogła nawet próbować

go zniechęcić, leżąc sztywno niczym manekin, jak podczas ostatniej

nocy, którą spędziła z mężczyzną. Niestety, Larry Talbot, ów wybranek z

kancelarii „Kelton & Kelton", który zaliczał po kolei wszystkie prawniczki
wyższego szczebla, był w porównaniu z Lukiem Dubois zaledwie mizerną

namiastką prawdziwego mężczyzny.

A może z nią było coś nie tak? Może nie miała ochoty sypiać z

Philipem ani z Jamesem nie dlatego, że gorzko rozczarowała się w

stosunku do męskiej uczciwości, lecz dlatego że podświadomie tęskniła
do mocniejszych wrażeń niż te, który byli jej w stanie zapewnić dobrze

ułożeni koledzy po fachu? Na Boga, czy jej przeznaczeniem była nie

miłosna finezja, lecz brutalny gwałt dokonany przez bezwzględnego

B

RS

background image

42

gladiatora? Ale jaki gwałt, kiedy sama była gotowa pozwolić mu na
wszystko!

Och, lepiej by było, gdyby zabił ją którąś ze swych wyrafinowanych

broni. Na przykład pistoletem, tym ciepłym... „Ogrzałem go własnym
ciałem..."

- Puść mnie - zażądała gwałtownie.

- Dlaczego?
- Nie chcę tego.

- Dlaczego? - zapytał znowu, przesuwając opuszkami palców po

gładkiej skórze jej ramion. Na jej nieszczęście i zgubę, było to aż nazbyt

przyjemne.

- Prowadzę spokojne życie, nie chcę iść do łóżka ze szpiegiem -

odparła, choć zdawała sobie sprawę, jak żałośnie musi to brzmieć w jej

ustach. I rzeczywiście - Luc uśmiechnął się kpiąco i powiedział łagodnie
jak do dziecka:

- To chyba nie jest prawdziwy powód.

- Jak to nie jest?
- Po prostu. Nie mówisz prawdy, Emmo. Czego się boisz naprawdę?

- Nie zabawiaj się w psychoanalityka. Jeśli chcesz, bym to

powiedziała inaczej, to proszę uprzejmie: Nie sypiam z nieznajomymi,
panie Dubois. Odwieź mnie natychmiast do domu, wynajmę sobie nowe

mieszkanie i oboje zapomnimy o całej sprawie.

- Po co uciekać, kiedy możesz wprowadzić się od razu do

mieszkania przyszłego męża. Zakładając, oczywiście, że nie będziesz na

tyle głupia, żeby zdecydować się na jednego z tych cymbałów.

- Głupia? - Zadrżały jej usta. Nie mogła już dłużej znieść jego słów i

jego bliskości. Miała go dosyć, nienawidziła go teraz bardziej, niż wtedy

gdy groził jej nożem. Błyszczące ostrze nie było tak groźne, jak to ciało,
gorące, twarde, napięte w oczekiwaniu na sygnał, jeden jedyny impuls,

iskrę, dającą ogień, w którego płomieniach przeznaczone jej było

spłonąć.

- Chyba nie boisz się seksu? - spytał nagle z błyskiem

niedowierzania.

RS

background image

43

- To moja sprawa, czego się boję.
Puścił ją nieoczekiwanie. Emma pomyślała, że może zrezygnował z

oziębłej partnerki i postanowił nie zawracać sobie nią więcej głowy, ale

ta myśl rozdrażniła ją jeszcze bardziej. Łzy napłynęły jej do oczu.
Odwróciła się, by poszukać czegoś do okrycia. Była o krok od ataku

histerii. Ostatnie dwanaście godzin wyczerpało ją zupełnie.

Nagle Luc schwycił ją mocno i przycisnął plecami do siebie.
- To dlatego z nimi nie sypiasz? - wyszeptał wprost do jej ucha.

- Powiedzmy, że nie jestem w tym dobra. - Dziękowała Bogu, że nie

musi patrzeć mu w twarz, mówiąc te słowa. - Jedne kobiety to potrafią,

inne nie. Tym drugim pozostają tylko marzenia...

- Bzdura - roześmiał się. - Po prostu nie spotkałaś dotąd

odpowiedniego mężczyzny.

- Nie wmawiaj mi, że ty nim jesteś - wysiliła się na sarkazm.
- Jestem - odparł z pewnością, od której przeszył ją kolejny dreszcz.

- Sama mnie wybrałaś, Emmo. Instynkt podpowiedział ci, że to właśnie

ja.

- Brad Pitt też mnie podnieca, ale nie sądzę, że się z nim prześpię.

- Podniecam cię? - podchwycił od razu.

- Daj spokój. Nie jestem nawet w twoim typie. Będę leżeć i płakać...
- Och, Emmo... - westchnął, nie zrażony jej sceptycyzmem. - Nie

rozumiesz, że żaden mężczyzna nie oprze się takiemu wyzwaniu? -
Przesunął powoli dłońmi po jej odkrytym brzuchu. - Jesteś taka słodka,

taka delikatna. - Przycisnął ją mocniej do siebie, a ona poczuła na

pośladkach jego napiętą męskość. Ostatkiem sił powstrzymała się od
błogiego westchnienia. - Czy czujesz, jak na mnie działasz? Czy wiesz, jak

bardzo pragnę poznać twoje ciepło, twój smak...

Zadrżała, więc natychmiast odwrócił ją do siebie i korzystając z chwili

słabości, sięgnął zachłannie ustami do jej warg. Emma instynktownie

oddała pocałunek, pozwoliła mu się lekko unieść, rozchylić kolanem

uda. On zaś zamruczał z zadowoleniem i pocałował ją znowu.

- Nie myśl o niczym - poprosił szeptem. - Po prostu daj się ponieść.

Emmie chciało się płakać. Rozpaczliwie próbowała znaleźć w sobie

RS

background image

44

siły, by odeprzeć ten zdradziecki atak, lecz ciało nie chciało jej słuchać.
Zagubiła się w odurzającym smaku pocałunków, chłonęła z niezwykłą

intensywnością każdy dotyk, każde naprężenie twardych mięśni pod

swoimi dłońmi, które już rozpoczęły gorączkową wędrówkę po mocnych
ramionach i torsie nie chcianego kochanka.

Kochanek zaś kołysał nią lekko w powolnym i zmysłowym rytmie,

jakby wiedział, że musi dać jej czas, że musi pozwolić rozsmakować się w
rozkoszach, dać się poprowadzić coraz bardziej głodnym zmysłom.

Pozwalał więc głaskać się i ściskać, drapać i przytulać. Uśmiechał się przy
tym delikatnie, może z satysfakcją, a może z triumfem, bo przekonał się

właśnie, że jej pragnienie jest silniejsze niż przypuszczał i że on jest w

stanie je zaspokoić.

Nagle puścił ją i odsunął się nieco. Emma zachwiała się na drżących

nogach, serce waliło jej jak oszalałe. Odczekał chwilę, a potem
powiedział cicho:

- Na łóżku będzie wygodniej.

Zamarła, oprzytomniała na chwilę, zaraz jednak myśli o tym, że

oddanie mu siebie żywej, jest być może bardziej przerażające niż

oddanie mu życia, wyparły inne - kuszące, niepokojące myśli o tym, jak

wielką rozkosz proponuje jej Luc, jak bardzo ona jest tej rozkoszy
spragniona, jak niewiele liczy się wszystko inne wobec tego, co jest tak

blisko, o krok, na wyciągnięcie ręki.

Uległa tym podszeptom. Drżącymi, niezdarnymi palcami rozpięła

suwak u spódnicy, podczas gdy on ani jej nie pomagał, ani nie poganiał.

Patrzył tylko swymi nieprzeniknionymi oczami i czekał, jakby chciał, żeby
to ona wykonała pierwszy krok. Jakby jeszcze bardziej chciał uwypuklić

jej słabość. A może odwagę - tego nie była już pewna.

Spódnica opadła na podłogę. Emma została w samych tylko

jedwabnych majteczkach. Luc wciąż jej nie dotykał, choć teraz widziała

już, jak oczy ciemnieją mu z pożądania.

- Połóż się - poprosił łagodnie.

Posłuchała. Poruszała się wolno, niemal jak we śnie. Usiadła na skraju

materacu, potem ułożyła się na boku z rękoma wzdłuż ciała. Teraz nie

RS

background image

45

mogła się już wycofać.

Zamknęła oczy i czekała. Postanowiła udawać, że to wszystko nie

dzieje się naprawdę, że to jedynie sen, z którego zaraz się obudzi, że nie

poczuje ani bólu, ani poniżenia.

I rzeczywiście - nie czuła bólu. Czuła zręczne dłonie Luca, który

masował jej łydki, potem kolana, wreszcie uda. Gdy na moment przestał

ją pieścić, jęknęła cicho, a wówczas on zaczął smakować wargami jej
skórę. Znów na moment przerwał. Usłyszała, jak zdejmuje spodnie. Bała

się na niego spojrzeć, leżała więc tylko i czekała na to, co będzie dalej.

Dalej zaś były kolejne pieszczoty, kolejne części ciała, poddające się

jego zaczarowanym dłoniom, szepty, zaklęcia i kojące słowa w obcym jej

języku. Nie przeszkadzało jej, że ich nie rozumie. Rozumiały je jej zmysły,

słuchało ciało, które z instynktowną ufnością poddawało się woli francu-

skiego kochanka.

Gdy poczuła obok siebie jego rozpalone ciało, wciąż jeszcze bała się

nań spojrzeć. Otworzyła oczy, dopiero gdy pieszczoty ustały.

- Teraz lepiej - powiedział Luc, wpatrując się w nią rozmarzonym

wzrokiem.

- Lepiej?

- Rozluźniłaś się. Jest ci przyjemnie. Czujesz rozkosz i czekasz na

jeszcze. Nie powinnaś udawać, że jestem ci wstrętny i obcy. Jestem

kochankiem z twoich marzeń, pamiętasz? Ten kochanek właśnie chce
dać ci szczęście. Czy nie o tym marzyłaś, kochanie?

- Mhm. Tacy kochankowie wiedzą, co do nich należy.

- Ja również. - Wsunął ostrożnie dłoń między jej nogi. - Przecież

dobrze o tym wiesz. Dlatego mnie pragniesz. I dlatego jesteś gotowa

mnie przyjąć, już teraz, za chwilę...

Chciała zaprzeczyć. Pragnęła skryć twarz, udać, że go nie słyszy. On

jednak roześmiał się niespodziewanie i przygarnął ją mocno do siebie.

- Biedne, nieśmiałe dziecko. Musisz nauczyć się odwagi. W miłości

trzeba być odważnym i umieć sięgać po to, czego się chce - powiedział i

jakby na potwierdzenie swych słów znów zniewolił ją namiętnym

pocałunkiem.

RS

background image

46

A potem Emma wtuliła twarz w jego ramię i od razu poczuła się

bezpieczna. On zaś dalej dotykał ją i pieścił tak cudownie, że chciało jej

się płakać; albo krzyczeć, by zrobił wreszcie to, do czego tak tęskniło jej

ciało. Teraz nie panowała już nad sobą. Słyszała bicie jego serca, czuła
drżenie mięśni. Przestało ją obchodzić, czy Luc chce od niej czegoś

więcej niż tylko tej jednej chwili rozkoszy. Liczyła się jedynie ta potężna,

narastająca fala, które wzbierała w niej powoli, leniwie, lecz
nieuchronnie. Gdy zaś eksplodowała nagle, bez ostrzeżenia, z ust Emmy

wyrwał się zduszony krzyk, który Luc natychmiast ugasił czułym
pocałunkiem.

- Dopiero zaczęliśmy, Emmo - powiedział później, gdy ochłonęła i

zdołała otworzyć oczy.

Popatrzyła na niego przez płynące z oczu łzy - łzy szczęścia.

Dostrzegła lekki zarost, jaki pokrył jego brodę. Wyciągnęła dłoń, by
pogłaskać go po policzku.

- Dziękuję, Luc.

- Widzisz? Warto być odważnym.
- Jestem odważniej sza niż myślisz - powiedziała i nie czekając, aż

zmieni zdanie lub się wystraszy, klęknęła między jego kolanami.

Jęk zaskoczenia, jaki wydobył się z ust kochanka, był dla niej równie

miłą niespodzianką, jak nieznany dotąd smak mężczyzny. Zaskoczył ją

swą gładkością i siłą. Ku swemu zdumieniu, znów poczuła narastającą
żądzę, tym większą, im bardziej Luc zdawał się pragnąć ostatecznego

ukojenia.

Wysunął się z niej szybko, przewrócił ją na plecy i po chwili poczuła

go w sobie z zachwytem. Krzyknęła zaskoczona własnym szczęściem, a

wówczas Luc zamarł na chwilę i spytał troskliwie:

- Bolało?
Potrząsnęła przecząco głową.

- Ja... nie spodziewałam się...

- Ja też, Emmo - uśmiechnął się szeroko. - Nie myślałem, że będzie

tak cudownie.

- Nieziemsko... Poruszył się w niej lekko.

RS

background image

47

- Podoba ci się?
- Tak.

- Chcesz jeszcze?

- Mhm.
I Luc poprowadził ją do kolejnego spełnienia. Był idealnym

kochankiem. Odgadywał wszystkie jej potrzeby, wspaniale wyczuwał

rytm i umiał pieścić tak, aby sięgnęli po ostateczną rozkosz w tej samej
niemal chwili. Potem zaś nie opuścił jej, lecz był z nią jeszcze długo,

całując ją i szepcząc kojąco do ucha.

Gdy wreszcie jego oddech się uspokoił, Emma pomyślała, że zasnął.

Chciała wysunąć się z jego objęć, obejmował ją jednak tak mocno, że nie

pozostało jej nic innego, jak leżeć w słodkich okowach silnych ramion i

sycić się ciepłem i poczuciem bezpieczeństwa.

Dziwne, prawda? Czuła się bezpieczna w ramionach mężczyzny, który

ją uprowadził i maltretował. Tak, wiedziała, że musiała zajść jakaś

pomyłka, na skutek której posądził ją o najgorsze rzeczy, ale mimo

wszystko poruszyła się niespokojnie, gdy przypomniała sobie to
upokarzające przesłuchanie.

- Co się stało? - spytał nieoczekiwanie Luc, nie otwierając oczu.

- Nic - odparła zmieszana.
- Zostań tu, Emmo.

- Nigdzie się nie wybierałam.
- Świetnie. - Władczym gestem położył dłoń na jej biuście. Nie

chciała tego, a jednak znów poczuła przypływ pożądania. Piersi

zafalowały, stwardniały, uniosły się lekko do góry.

Usta Luca rozciągnęły się w łobuzerskim uśmiechu.

- Jeszcze tyle przed nami, Emmo.

- Jeszcze? - roześmiała się, widząc jego szczęśliwą minę - Kiedy

będziesz miał wreszcie dość?

- Ciebie? Nigdy.

Chwilę trwało, zanim dotarł do niej sens jego słów.

- Nigdy?

- Nigdy - zapewnił żarliwie. - Pogódź się z tym, Emmo. Jesteśmy

RS

background image

48

sobie przeznaczeni. Tak chce twoje ciało i tego pragnie twoje serce.
Jedynie rozum może cię od tego odwieść, ale jak na razie raczej się nim

nie kierujesz. I całe szczęście.

Hm, nie była pewna, czy właśnie to chciała usłyszeć. Gdyby jednak

rzeczywiście kierowała się rozumem, szykowałaby się teraz do ślubu z

Jamesem lub z Philipem. Czy to na pewno lepsza perspektywa?

Wciąż wydawało jej się to niedorzeczne i wciąż nie była pewna, czy

wszystko dzieje się naprawdę, a jednak coraz bardziej skłonna była

uwierzyć, że Luc Dubois naprawdę może być mężczyzną jej życia.

I coraz bardziej skłonna była mu zaufać.

Cóż, albo naprawdę zwariowała, albo... zakochała się w nim na amen!







RS

background image

49

ROZDZIAŁ SZÓSTY

iedy Emma obudziła się kilka godzin później, pokój zalewało
dziwne, brzoskwiniowe światło, odbijające się od śniegu.

Usiadła na łóżku, otuliła się prześcieradłem. Luc leżał obok

niej, pogrążony w głębokim śnie. Emma przyjrzała mu się z zadumą. Oto

on - jej pirat, gangster i szpieg w jednej osobie. Zapewnił już jej tyle

wrażeń, ilu nie doświadczyła przez ostatnie dziesięć lat. Wprawdzie nie
wszystkie były przyjemne, ale warto było przejść udrękę „wstępnej

rozmowy", by później móc się cieszyć doznaniami godnymi rajskich

rozkoszy.

Nie mogła oderwać od niego wzroku. Zaczęła liczyć blizny na jego

ciele: dwa wyraźne ślady po postrzałach, jeden na ramieniu, drugi na
boku. Nie brakowało też innych szram, wgłębień i zadrapań. Te

„pamiątki" po nieprzyjemnych, brutalnych przeżyciach w połączeniu z

niewinnym wyrazem jego uśpionej twarzy sprawiały, że Luc ją pociągał i
fascynował jeszcze bardziej. Miała ochotę wtulić się w niego i odurzyć

się ostrym zapachem jego skóry.

Pomyślała jednak o prysznicu i wymknęła się cichutko z łóżka.

Nigdy nie chodziła nago, nawet po własnym mieszkaniu, więc teraz

chciała owinąć się prześcieradłem. Zrezygnowała wszakże, gdy

zorientowała się, że musiałaby je wyciągnąć spod śpiącego kochanka.

Może to i lepiej? Skoro po raz pierwszy w swoim życiu porzuciła wstyd i

nieśmiałość, nie powinna krępować się własnej nagości.

Przeszła do łazienki, odkręciła wodę. Stanęła pod ciepłym

strumieniem i pozwoliła mu spływać swobodnie po skórze. Nie spieszyła
się. Prysznic pobudzał jej ciało, odprężał, wypełniał błogim ciepłem. Gdy

w pewnej chwili usłyszała dobiegający z pokoju hałas, zadrżała na myśl o

tym, że to zapewne Luc obudził się właśnie i za chwilę dołączy do niej w
łazience.

Luc jednak się nie pojawił, toteż Emma wytarła się szybko i owinęła

olbrzymim białym ręcznikiem. Ostrożnie otworzyła drzwi i znów znalazła

K

RS

background image

50

się w pokoju.

Hałas musiał być tylko złudzeniem, bowiem Luc wciąż leżał w łóżku,

pogrążony w głębokim śnie. Kołdrę nasunął na siebie tak wysoko, że

wystawały spod niej jedynie jego ciemne włosy. Emma uśmiechnęła się
na ten widok i zachęcona kuszącym zarysem ciała pod kołdrą, chciała

ponownie wsunąć się do ciepłej pościeli, gdy nagle znów dobiegł ją jakiś

podejrzany dźwięk, jakby głuche puknięcie albo odgłos korka,
wyciąganego z butelki.

Stanęła niczym sparaliżowana i zaczęła nasłuchiwać z niepokojem.

Spojrzała raz jeszcze na przykrytego kołdrą kochanka i dopiero teraz

dotarło do niej, co mogło się stać.

- Luc? - wyszeptała z przerażeniem.

Zamiast niego zobaczyła przed sobą wysokiego mężczyznę, który

wyłonił się nagle z mroku z pistoletem w dłoni. Lufa pistoletu osłonięta
była tłumikiem, a mężczyzna zdawał się Emmie dziwnie znajomy.

- Obawiam się, że Luc już pani nie odpowie, panno O'Bannion -

odezwał się nieznajomy i dopiero wtedy go rozpoznała.

- Pan Hassan? - Nie mogła w to uwierzyć. Nie chciała też przyjąć do

wiadomości, że mężczyzna, w ramionach którego spędziła ostatnie kilka

godzin, nie żyje. - Co... co pan mu zrobił?

- W końcu się na nim zemściłem.

- Boże, za co? Dlaczego?
- Nieważne. Nie będę ci niczego tłumaczyć, bo nie warto. Nie

spędzimy razem zbyt wiele czasu.

Emma zacisnęła kurczowo palce na ręczniku.
- Mnie też pan zabije?

- Oczywiście.

- Odnajdą pana!
- Kto? - roześmiał się szczerze. - Policja? Jestem równie dobrze

wyszkolony, jak Dubois. I tak jak on mam swoje słabości. Jedną z nich

była Nicole, moja ukochana żona. Gdyby nie Luc, żyłaby do dziś.

Obiecałem sobie, że go znajdę, choćbym miał poświęcić na to resztę

życia. Zabrało mi to pięć lat, ale każdy dzień wart był tej chwili.

RS

background image

51

- I to Luc zabił pańską żonę?
- Prawie. Ożenił się z nią. Niestety, Nicole nie doceniła go. Sądziła,

że jest mniej ostrożny. Gdy odkrył, że jest podwójną agentką, wydał ją w

ręce ludzi, którzy nie znają litości.

- A pan? Czy pan zna to uczucie?

Hassan wzruszył ramionami i uśmiechnął się drwiąco.

- Litość to oznaka słabości. Czy sądzisz, ptaszyno, że jestem słabym

człowiekiem? Wytrzymam wszystko. Wytrzymałem nawet to, że Nicole

zabili moi ludzie. Nie wykonała zadania - musiała zginąć. Proste,
prawda?

- Wiec dlaczego jego pan zastrzelił, a nie ich?

- Bo to on ją posiadł. Miał moją Nicole, rozumiesz? Była głupia,

zakochała się w nim, tak jak ty. Podobno Francuzi mają opinię

wspaniałych kochanków. Właściwie to powinnaś być mi wdzięczna -
znów uśmiechnął się z cynizmem.

- Wdzięczna? - Emma wciąż była tak wstrząśnięta, że nawet nie

zdołała się oburzyć.

- Gdybym nie popchnął cię w jego ramiona, nie zakosztowałabyś

nigdy takich rozkoszy, co? To ty miałaś mnie do niego doprowadzić. Nie

byłem jednak pewien, jak cię w to wplątać. Z początku chciałem cię
zabić i spowodować, by to on został oskarżony o morderstwo. Miałem

już nawet pewien plan... No, ale potem zauważyłem twoje zaintere-
sowanie osobą tego Francuzika i po prostu nie mogłem tego nie

wykorzystać. Jesteś naiwna, ptaszyno. Łatwo było tobą manipulować.

- I za to mam panu podziękować?
- A dlaczego nie? Zdążyłaś się nacieszyć kochankiem, jakiego nigdy

nie miałaś, a umrzesz, nim następny zdąży to zepsuć. Nie każdy ma

okazję zakończyć życie w takim momencie. Powiedz, czujesz go jeszcze
w sobie, co? Dobrze ci zrobił? Słodko umierać, kiedy nogi ci jeszcze drżą

po tej zabawie?

- Niech pan przestanie!

- Już, już. Zaraz skończymy. Odsuń się tylko od okna, ptaszyno.

- Dlaczego?

RS

background image

52

- Bo zamierzam spędzić tu noc, a nie chcę, żeby przez

podziurawione szyby wpadało zimno. Jutro podpalę tę budę i wracam

do miasta.

- Będzie pan spał obok naszych martwych ciał?
- Nie jestem wybredny. Do miasta daleko, a droga jest trudna.

Mogę spać z trupami. Ale nie bój się - zarechotał - nie będę się do ciebie

dobierać!

Emma nic nie odpowiedziała, nie dlatego jednak że brak jej było słów

na komentarz, lecz z powodu cienia, który mignął nagle za Hassanem w
rogu pokoju.

W jej serce wstąpiła nagła nadzieja. Nie była pewna, czy to

wyobraźnia podsuwa jej takie obrazy, czy też rzeczywiście dostrzegła tak

dobrze znaną jej sylwetkę o zwinnych, kocich ruchach. Instynkt

podpowiadał jej to drugie.

Ale jeżeli to naprawdę Luc, to kto leży pod kołdrą?

Spojrzała odruchowo w stronę łóżka, Hassan natychmiast podążył za

jej wzrokiem.

- Tylko nic nie kombinuj - ostrzegł ją poważnie. - Co, chcesz

zobaczyć go przed śmiercią? A możesz masz ochotę się do niego

położyć? Jeszcze chwila, nie bądź taka napalona. No, odsuń się od okna!

Emma wiedziała, że gdy się poruszy, Hassan do niej strzeli. Musiała

spróbować przeciągnąć rozmowę tak długo, by Luc miał czas
przygotować się do ataku. Jeśli to oczywiście Luc. A jeśli nawet to tylko

złudzenie, to i tak nie miała nic do stracenia.

- A... a... a czy...?
- A-a. Ze strachu się jąkasz czy z podniecenia? - Hassan znów

roześmiał się gardłowo. - Ale cię podrajcowało! Zaraz się przekonasz,

jaki twój ogier jest sztywny. Cały sztywny!

- A czy mogę się ubrać? - spytała wreszcie. - Nie mam ochoty leżeć

nago na podłodze, nawet po śmierci.

- Powiedziałem przecież, że nie będę się do ciebie dobierał - odparł

Hassan. - Na golasa bardziej będziesz do niego pasować.

- Proszę... - uśmiechnęła się najładniej jak umiała.

RS

background image

53

- Nie! - Hassan wyraźnie stracił ochotę do żartów. - Odsuń się,

powtarzam po raz ostatni! Pamiętaj, że możesz zginąć szybko, jak twój

byczek, albo umierać długo, w wielkim bólu. Nie ryzykuj.

- Kiedy ja...
- No dobra, sama tego chciałaś. - Hassan pokręcił ze

zniecierpliwieniem głową. Podniósł pistolet i Emma z przerażeniem

zdała sobie sprawę, że za chwilę zginie.

- Rzuć broń, Hassan! - usłyszała nagle i po chwili z cienia wyłonił się

Luc. Napastnik odwrócił się, zaskoczony, a wówczas ona, nie wahając się
ani chwili, rzuciła się na niego i wytrąciła mu z ręki broń, która wypaliła,

nie robiąc na szczęście nikomu krzywdy.

Hassan odepchnął ją od siebie, zaraz jednak doskoczył doń Luc i

zdzielił go pięścią w twarz z potężną siłą.

- To za zmuszanie Nicole do prostytucji... - Znów go uderzył. - To za

jej śmierć... A to za to, że mnie chciałeś zabić. - Huknął go ponownie

między oczy, aż głowę Hassana odrzuciło bezwładnie do tyłu. - To za

twoją zbrodniczą organizację... A to za Emmę! - Tym razem pięść
wylądowała na żołądku niedoszłego mordercy, który zgiął się w pół i

opadł z jękiem na kolana.

Emma chwyciła ręcznik i owinęła się nim pospiesznie, nie przestając

patrzeć, jak Luc krępuje jej prześladowcę tymi samymi jedwabnymi

krawatami.

- Boże, Luc...

- Spokojnie, kochana, już po wszystkim.

- Ale... Kto leży w łóżku?
Uniósł głowę i uśmiechnął się do niej, jakby udało mu się zrobić dobry

kawał.

- Lalka. Jedna z wielu pożytecznych zabawek, jakie pozwolili mi

wziąć na pożegnanie z departamentu. Pierwszy raz ocaliła mi życie.

- Czy wiesz, że on... chciał mnie zabić?

- Tak, i zrobiłby to, gdybym w porę nie zareagował. I gdyby nie ty.

Dlaczego na niego skoczyłaś?

- Bałam się, że cię zrani.

RS

background image

54

Luc podszedł do niej i popatrzył jej prosto w oczy.
- Chodź, zabiorę cię do miasta - powiedział. - Pod łóżkiem jest

ubranie. Będzie na ciebie za duże, ale przynajmniej nie zmarzniesz.

- A co z Hassanem?
- Zajmie się nim Maurey, mój przyjaciel. Sądzę, że jest tu gdzieś w

pobliżu.

- Zabije go?
Luc wzruszył ramionami.

- Nie wiem. Obchodzi cię to?
Popatrzyła na łóżko, na kołdrę przeszytą dwiema kulami.

- Chyba nie - odparła, wciąż przejęta grozą, a potem wzięła ubranie,

poszła do łazienki i ubrała się szybko, jakby chciała jak najszybciej

opuścić to miejsce.

Gdy weszła z powrotem do pokoju, Hassan leżał przywiązany do

łóżka, z wściekłym wyrazem twarzy, szarpiąc się i złorzecząc. Luc

natomiast uśmiechnął się na jej widok i zapytał:

- Gotowa?
Przytaknęła i spojrzała mu w oczy z miłością. Powinien się ogolić,

pomyślała, patrząc na jego policzki. Długim włosom przydałaby się

wizyta u fryzjera, a jemu samemu - kobieta, która by go kochała i o
niego dbała. Emma była gotowa wziąć na siebie te obowiązki.

- Maurey będzie tu za kilka minut - oznajmił. - Chodź, zaniosę cię do

samochodu.

- Umiem chodzić - zaprotestowała.

- Śniegu jest po kolana, a ty nie masz butów. Podszedł do niej,

zrobiła krok w tył. Zatrzymał się i spojrzał na nią zdziwiony.

- Co się stało?

- Chciałabym wiedzieć, dokąd jedziemy.
- A dokąd chcesz?

Dokądkolwiek, byle z tobą, odparła w myślach.

- No tak, chyba wiem, co jest grane - powiedział Luc, nie

doczekawszy się odpowiedzi. - Spędziłaś upojną noc z tajemniczym

nieznajomym i tyle ci wystarczy. Resztę życia zamierzasz oddać jakiemuś

RS

background image

55

rozsądnemu i dobrze ułożonemu nudziarzowi. Zaszalałaś, ale teraz
doszłaś do siebie, przemyślałaś wszystko i postanowiłaś powiedzieć:

„Dzięki, do widzenia, nigdy cię nie zapomnę...".

- Nieprawda.
- Nie?

- Nie - powtórzyła. - Czy ktoś jeszcze będzie cię ścigał? Wzruszył

ramionami.

- Całkiem możliwe. Choć raczej nie Hassan. To płatny zabójca.

Traktuje zlecone zadania jak zwykły biznes. Tacy nie mszczą się i nie
szukają potem tych, którzy ich wykiwali.

- A inni?

- Nie martw się. Mam opiekunów. Teraz też dostałem ostrzeżenie,

że ktoś na mnie czyha. Niestety, sądziłem, że to ty,

- I miałeś rację. Manipulował mną twój wróg. Nic dziwnego, że

mnie podejrzewałeś.

- Nieważne. - Znów wzruszył ramionami. Milczał chwilę, wreszcie

spojrzał na nią przenikliwym wzrokiem i zapytał: - Wciąż nie
odpowiedziałaś na moje pytanie. Dokąd mam cię zawieźć"?

- Do Nowego Jorku. Do twojego mieszkania - odpowiedziała. - Do

twojego łóżka.

Na ustach Luca zaigrał lekki uśmiech.

- Naprawdę?
- Naprawdę.

- Więc zmieniłaś zdanie na temat tych nudziarzy?

- A jeśli bym tego nie zrobiła?
- Spróbowałbym na ciebie wpłynąć - odparł chełpliwie. - Widzisz,

gdybym był porządnym facetem, odesłałbym cię z powrotem do

jednego albo drugiego adoratora. Ale ja jestem zimnym draniem i
okropnym egoistą i nie mam zamiaru się tobą z nikim dzielić. Przede

wszystkim czuję jednak, że jestem ci po prostu bezwzględnie potrzebny.

- A niby do czego? - uśmiechnęła się.

- A kto będzie kochał cię każdego dnia aż do utraty sił? Kto będzie

kołysał cię do snu, a każdy nowy dzień znów zaczynał od miłości? Poza

RS

background image

56

tym muszę powstrzymać cię przed robieniem tak głupich rzeczy, jak
wysyłanie listów miłosnych nieznajomym i trucie ich czekoladkami...

- Nie były zatrute!

- A skąd je wzięłaś?
- Od Hassana... Boże! Czy on...?

- Sama widzisz. Tylko ja zapewnię ci bezpieczeństwo. Potrzebujesz

mnie, Emmo...

- Tak, żeby miał mnie kto kochać - dokończyła za niego. - Ale

wspólne życie to coś więcej, Luc - dodała poważnie. - To wzajemne
zobowiązania, odpowiedzialność...

Milczał, a ona z zapartym tchem czekała, co odpowie. Miała

świadomość, że oto ważą się jej losy. Pustka czy szczęście? Miłość czy

rozpacz?

Spojrzała mu w oczy, a wtedy Luc wziął w dłonie jej twarz i wyszeptał

powoli, jakby składał słowa przysięgi:

- Chcę się z tobą ożenić, Emmo, dać ci dzieci i kochać cię do końca

życia. Wiem, że to wszystko może wydawać ci się szalone, sam czuję to
samo. Potrzebuję jeszcze wiele czasu, by dobrze cię poznać. Ale nie

odmawiajmy sobie tej miłości, tylko dlatego że przyszła nagle i że jest

jak z bajkowego romansu...

- Boże, zaraz się porzygam! - przerwał mu Hassan, nie mogąc

najwyraźniej znieść tych czułych wyznań. - Wynoście się stąd albo mnie
zastrzelcie!

- Widzisz? - Luc uśmiechnął się do ukochanej. - Nawet jego to razi.

Nie wierzy w cuda, biedaczyna. Nie wierzy w przeznaczenie i nie wierzy
w miłość. Nie sądzisz, że ludzie powinni czytać więcej romansów?

- Tak - odpowiedziała krótko.

- Tak?
- Tak - powtórzyła. - Zwariowałam, ale trudno. Muszę być z tobą.

Kocham cię i nie zostawię cię do końca życia... jeśli oczywiście mnie

zechcesz.

- Litości! - zawył Hassan. - Nie katujcie mnie więcej!

Luc delikatnie ucałował powieki Emmy, całkowicie ignorując jego

RS

background image

57

wrzaski. Potem spojrzał na nią rozkochanym wzrokiem i odparł:

- Zechcę, Emmo. Jeśli zaś ty zechcesz, będziemy mieć mnóstwo

dzieci...

- Będziemy. - Pocałowała go w usta i pozwoliła wziąć się na ręce.
Skrępowany Hassan wciąż wściekał się i miotał na łóżku, a był niczym

demon zła, który nie może znieść tego, że w walce o ludzkie dusze

znowu zwycięża Miłość. Bluźnił, złorzeczył, jednak ani jedno jego słowo
nie miało mocy, by zniszczyć szczęście dwojga serc, które tak

niespodziewanie się odnalazły. Zaraz zresztą Luc zamknął kopniakiem
drzwi do chaty i nic już nie zakłócało spokoju kochanków.

Poniósł Emmę do poobijanego pickupa, ułożył ją ostrożnie na

siedzeniu, a następnie przypiął pasem i sam zajął miejsce za kierownicą.

Potem objął ją ramieniem i ruszyli powoli przed siebie. Zegar na tablicy

rozdzielczej wskazywał cztery minuty do północy. Za dwieście
czterdzieści sekund miał się rozpocząć czternasty dzień lutego.

- Wszystkiego najlepszego z okazji Walentynek - odezwała się

Emma.

- Walentynki? - Luc roześmiał się sceptycznie. - Zwykle ich nie

obchodzę.

- Od dzisiaj będziesz, kochanie. Czy sądzisz, że zdarzyłoby się to

wszystko, gdyby nie święty Walenty?

RS


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
01 Czy Świadkowie Jehowy powinni być lojalni wobec publikacji Brooklynu
1999 01 Szkola konstruktorowid Nieznany
01 Czy to zbieg okoliczności czy zaplanowane akcje
01 Czy to grzech (2)
01 Czy Świadkowie Jehowy powinni być lojalni wobec publikacji Brooklynu
McCaffrey Anne Jeźdźcy Smoków 01 Jeźdźcy Smoków
Robillard Anne Szmaragdowi Rycerze 01 Ogień z nieba
Żabiński Jan CZY O TYM WIECIE
2010 10 01 Czy mężczyźni i kobiety myślą tak samo
2014 07 01 Czy składki emerytalne można dziedziczyć
Stuart Anne Upadły anioł
Okultyzm, magia, horoskopy, wróżby… Czy rzeczywiście są tak groźne, jak powiadają niektórzy Czy z ty
Mccaffrey Anne Jeźdzcy Smoków 01 Jeźdzcy Smoków
1999 01 Cyfrowa linia dozorowa − przystawka do centrali alarmowej
Okultyzm, magia, horoskopy, wróżby… Czy rzeczywiście są tak groźne, jak powiadają niektórzy Czy z ty

więcej podobnych podstron