Anne-Lise Boge
Saga
Grzech Pierworodny
część 5
KsięŜycowa noc
ROZDZIAŁ 1
Bóle porodowe uderzyły w Mali pod koniec lutego. Stała właśnie, przygotowując
południowy posiłek, gdy poczuła je niczym cios w krzyŜ. PoniewaŜ nie oczekiwała dziecka
przed końcem marca, a Ŝadne objawy nie zapowiadały, Ŝe dzieje się coś szczególnego, dopiero
po chwili zrozumiała, co to moŜe oznaczać. Po śmierci Johana, inaczej niŜ w pierwszych
miesiącach ciąŜy, nawet nie chorowała. Od czasu do czasu czuła zmęczenie i lekki ból w
krzyŜu, ale to przecieŜ nic dziwnego w tym stanie.
Oparła się o stół i próbowała oddychać normalnie. Powoli ból minął, ale ona nadal
stała pochylona, spływając potem.
- Coś się dzieje? - spytała Ane, zauwaŜając nagle jej pozycję. - Chyba nie jesteś chora?
Mali powoli wyprostowała się i spojrzała na nią.
-
BoŜe drogi! - wykrzyknęła Ane. - Wyglądasz jak zjawa! Co się stało, Mali? PrzecieŜ
chyba nie dziecko...?
-
Nie wiem - odparła Mali, przyjmując wyciągniętą dłoń Ane. - MoŜliwe, Ŝe tylko...
Nowy ból uderzył ją w plecy, niemal ścinając z nóg.
- PomóŜ mi, Ingeborg, zrób miejsce na kanapie! Musimy ją tam połoŜyć, przynajmniej
na razie - rzuciła zdenerwowana Ane, pomagając Mali przejść na miejsce. -Jak się czujesz?
Mali spojrzała na Ane. Jak to dobrze, Ŝe nadal słuŜy w Stornes po BoŜym Narodzeniu,
mimo Ŝe wyszła za Aslaka i przeniosła się z nim do własnej zagrody. Zawsze czuła coś innego
względem Ane niŜ Ingeborg. Nie Ŝeby miała coś do zarzucenia tej drugiej, nie. Ingeborg była
młodsza i stale rozpraszały ją róŜne sprawy, między innymi męŜczyźni. Ane interesował
tylko Aslak, poza tym była silna, lojalna i nie narzekała. Mali zdała sobie sprawę, Ŝe nie
spytała jej jeszcze, czy aby nie jest w ciąŜy. Brała pod uwagę taką moŜliwość, która nie
oznaczała przecieŜ odejścia Ane ze Stornes. Tak brzmiała umowa, którą zawarli jeszcze za
Ŝ
ycia Johana: działka ziemi w zamian za to, Ŝe Ane pozostanie w słuŜbie.
-
Gdzie jest Sivert? - spytała nerwowo Mali.
-
Ubrałam go i wysłałam na dwór - odparła Ingeborg, patrząc na panią ze strachem w
oczach. - MęŜczyźni wrócili właśnie z lasu, a on chciał pomóc wyprzęgać konie.
-MoŜe powinnam przejść na strych, zanim oni tu wejdą - stwierdziła Mali, podnosząc
się z trudem. - Nie chcę przestraszyć Siverta, a i oni nie...
Urwała nagle, gdy przeszył ją nowy skurcz. Nie miała juŜ wątpliwości: to są skurcze
porodowe. Poród się zaczął, i to miesiąc wcześniej, niŜ Mali oczekiwała. Dziecku, które
niemal cudem utrzymało się w niej, mimo Ŝe chorowała i była bita przez Johana, nagle
zaczęło się spieszyć do wyjścia na świat. Więc moŜe jednak je stracę, pomyślała
oszołomiona. PrzecieŜ nie moŜe być donoszone. A przedwcześnie urodzone dziecko w środku
zimy...
Drzwi się otwarły i wszedł Havard, a tuŜ za nim Sivert.
- Co się stało? - spytał Havard, podchodząc do kanapy. - Zachorowałaś, Mali?
Ujął jej lodowatą dłoń w swoją i spojrzał zaniepokojony. Sivert przydreptał za nim i
objął ją za szyję.
- Co to, mamo? LeŜysz?
Mali zdjęła jego ramiona i odsunęła delikatnie. Musi wziąć się w garść! Uśmiechnęła
się i poklepała syna po zaczerwienionym od mrozu policzku.
-
Wygląda na to, Ŝe dzidziusiowi zaczęło się spieszyć, by cię poznać - powiedziała. -
Nie zostanie w moim brzuchu na zawsze, wiesz przecieŜ.
-
Ale... - Havard odwrócił się w stronę Ane. - Czy to nie za wcześnie?
Ane pokiwała głową i spojrzała znacząco w stronę Siverta.
- Nie powinniśmy go przestraszyć - powiedziała cicho do Havarda. - Ale tak, jest za
wcześnie i według mnie nie całkiem normalnie. Kiedy Sivert przychodził na świat, tak nie
było. MoŜe ja się za bardzo na tym nie znam, ale na pewno jest za wcześnie.
Mali przywarła nagle do ręki Havarda, bo nowy skurcz sprawił, Ŝe aŜ stęknęła.
Havard ukląkł przy kanapie, objął Mali. Gdy juŜ się rozluźniła, otarł dłonią jej spoconą twarz.
- Sprowadźcie akuszerkę i lekarza - polecił, nie odwracając się. - Nastaw wodę,
Ingeborg. A ty, Ane, pomóŜ przejść Mali do sypialni. Tu nie jest dobre miejsce dla kobiety,
która ma rodzić.
Sivert stał za plecami Havarda, wpatrzony w matkę przestraszonymi, wielkimi
oczami.
- Nic takiego się nie dzieje, Sivert - powiedziała Mali uspokajająco. - Właśnie w ten
sposób rodzą się dzieci. Ale to i tak potrwa jakiś czas, więc moŜe Gudmund zawiózłby cię do
Innstad, co ty na to? MoŜesz tam zostać i pobawić się z Olausem i dziewczynkami...
-Ja się nie bawię z dziewczynami - rzucił Sivert dumnie, zapominając na chwilę, Ŝe się
boi o matkę.
-
No to pobawisz się z Olausem - powiedziała Mali, unosząc się na łokciu. - Ubierz
go, Ingeborg, i zadzwoń do Innstad. Jestem pewna, Ŝe Margrethe go przyjmie, ale zadzwoń.
Powiedz Gudmundowi, by w drodze powrotnej zabrał akuszerkę.
-
Nie, to pochłonie zbyt duŜo czasu - sprzeciwił się Havard. - Ja po nią pojadę.
Mali chciała protestować, ale gdy napotkała jego pełne lęku spojrzenie, zmilczała.
-
Wszystko pójdzie dobrze, Havard - zapewniła cicho. - Nie musisz się...
-
To duŜo przed czasem, a ty... Nie chcę, Ŝeby ci stało się coś złego - wyszeptał tak
cicho, Ŝe tylko ona go słyszała. -1 dziecku teŜ nie, oczywiście. Ale ty, Mali...
Zanim zdołała mu odpowiedzieć, nowy skurcz przeszedł przez nią niczym fala
powodziowa. Mali z całej siły przywarła desperacko do Havarda.
- To naprawdę toczy się zbyt szybko – powiedziała Ane i z niepokojem patrzyła, jak
Mali z trudem łapie powietrze. - PrzecieŜ skurcze nie są takie silne od samego początku,
prawda?
Mali opadła na oparcie, blada i zlana potem.
- Jedźcie juŜ z Sivertem - rzuciła cicho do Ane. - I masz rację, to idzie zbyt szybko. To
nie jest normalne.
Ingeborg wzięła chłopca na kolana i zaczęła mu wkładać ciepłe ubranie. Przekazała
pozdrowienia z Innstad i Ŝe oczywiście mogą go tam przyjąć.
- Ale twoja siostra była zaniepokojona, gdy powiedziałam, dlaczego chcemy przysłać
do niej Siverta. Pytała, czy nie potrzebujesz pomocy i czy ma przyjechać.
Mali z trudem wstała i oparła się cięŜko o Havarda. Odruchowo spojrzała w stronę
pieca. Ane zdąŜyła juŜ postawić na ogniu duŜy kocioł z wodą.
-
Masz rację, potrzebuję akuszerki bardzo szybko -zwróciła się do męŜczyzny, nie
odpowiadając na pytanie Ingeborg. - Dobrze, Ŝe po nią pojedziesz. Ale czy jest w domu? -
zaniepokoiła się nagle.
-
Tak, jest - odparła Ane. - Dzwoniłam do niej, siedzi gotowa i czeka na wóz. Doktor
teŜ przyjedzie, ale nie tak zaraz.
-
Nie tak zaraz - powtórzył Havard z przekąsem. -DlaczegóŜ to?
-
Pewnie jest zajęty - mruknęła Mali. - To u niego normalne. NajwaŜniejsza jest
akuszerka. Niech Gudmund wstąpi po Johannę z Viken, gdy juŜ odwiezie Siverta. Będę pod
dobrą opieką, jeśli one obie przyjadą. Chodźmy na górę, Ane, zanim mnie znów złapie.
Pochyliła się nad Sivertem, pocałowała go i pogłaskała po włosach. Powiedziała, by
był grzeczny. Przez głowę przeleciała jej myśl, Ŝe moŜe go juŜ nigdy nie zobaczyć. Myśl ta
sprawiła, Ŝe nogi się pod nią ugięły i musiała złapać się oparcia krzesła, na którym siedziała
Ingeborg z malcem. PrzecieŜ aŜ tak źle nie musi pójść, pomyślała, czując jednak, jak strach
ś
ciska ją za gardło. Bo przecieŜ nie działo się normalnie, to pewne.
Pocałowała syna jeszcze raz, przytuliła, czując łzy pod powiekami. Ujęła Ane pod
rękę i poszła w kierunku drzwi.
- Tylko nie zamęcz konia, Havard - rzuciła przez ramię. - Na pewno będzie dobrze -
dodała z przekonaniem, którego wcale nie czuła. Ane zamknęła za nimi drzwi.
Na górze nic nie było przygotowane do porodu, więc Mali usiadła na krześle, a Ane
zaczęła wyciągać z szuflad i szaf to, co potrzebne. Pod koc i prześcieradła podłoŜyła warstwę
gazet. Wreszcie Mali z trudem weszła do łóŜka. W ostatniej chwili, jak się okazało, gdyŜ po
kolejnym skurczu poczuła, Ŝe coś mokrego spływa jej po nogach.
-BoŜe jedyny, dopomóŜ - wykrztusiła, podnosząc się na łokciach, gdy skurcz zelŜał. -
Czy to krew, czy odeszły wody?
Gdy spojrzała po sobie, stwierdziła, Ŝe po prześcieradle rozlała się krew zmieszana z
wodami płodowymi. Przez chwilę panika zupełnie ją sparaliŜowała. Opadła na łóŜko, zakryła
ramieniem twarz i zaczęła płakać.
- Mali, no co ty - powiedziała bezradnie Ane i spróbowała ją objąć. - Nie płacz, bo nie
wiem, co robić. Ty zawsze byłaś taka silna. Nie płacz, słyszysz?
Słowa słuŜącej powoli docierały do otumanionej głowy Mali. Przetarła wierzchem
dłoni twarz. Wiedziała, Ŝe Ane ma rację: jeśli się podda, panika ogarnie takŜe Ane. Wszyscy
przywykli, Ŝe to Mali zachowuje spokój i rozsądek, Ŝe to ona rozwiązuje wszelkie problemy.
Wzięła z rąk Ane mokrą szmatkę i przetarła swoją gorącą, zalaną łzami twarz.
- Spokojnie, Ane - powiedziała ochrypłym szeptem, biorąc tamtą za rękę i ściskając
lekko. - Ja po prostu... Ale juŜ będzie dobrze, chociaŜ wiem, Ŝe nie wszystko jest tak, jak
powinno. Na pewno jest za wcześnie, jesteśmy w środku mroźnej zimy, no i poród idzie za
szybko. Trudno będzie utrzymać dziecko przy Ŝyciu, musimy to sobie powiedzieć. O ile
przyjdzie Ŝywe na świat - dodała powoli.
- Ale tobie nic nie grozi, Mali? - spytała Ane gorączkowo, patrząc na panią ze
strachem w oczach. - To znaczy... Nie, nie powinnam tego mówić, ale się boję - wyszeptała
przeraŜona. - Nawet jeśli dziecko umrze, to ty nie... Tobie nic nie grozi, prawda? - dodała
błagalnym tonem.
Mali zamknęła oczy. To właśnie ją gnębiło. Czuła jednak, Ŝe jest silna i ma Ŝelazną
wolę przeŜycia, choćby dla Siverta. Myśl, Ŝe mógłby zostać zupełnie sam w Stornes, była nie
do zniesienia. Więc niezaleŜnie od tego, jak trudne mogą się okazać najbliŜsze godziny, ona
musi trzymać się Ŝycia. Dla Siverta, powtarzała.
Wzdrygnęła się, gdy uświadomiła sobie, Ŝe zupełnie nie bierze pod uwagę nowego
dziecka, Ŝe nie myślała, jak to z nim będzie, gdyby ona umarła. Dobry BoŜe, oby nie
spowodowała śmierci dziecka swoimi złymi myślami! PrzecieŜ pragnęła go! Ale czy
naprawdę?
Drzwi się otworzyły i weszła zdenerwowana Beret.
- Co tu się znowu dzieje? - spytała nienaturalnie wysokim głosem. - Nikt nic mi nie
mówi, choć rozumiem, Ŝe coś się stało. Takie zamieszanie na dziedzińcu... A gdy spytałam
Ingeborg, to...
Ane, która właśnie zmieniała prześcieradło pod Mali, wzdrygnęła się, jakby została
przyłapana na knowaniu przeciw starej gospodyni.
- Nie chciałam cię niepotrzebnie straszyć - powiedziała Mali, unosząc się lekko, by
pomóc Ane. - Jest za wcześnie i miałam nadzieję, Ŝe to fałszywy alarm. śe minie, jeśli się
połoŜę. Ale obawiam się, Ŝe jednak się zaczęło.
Beret podeszła do łóŜka i zauwaŜyła stos mokrych, zakrwawionych prześcieradeł na
podłodze. Oczy rozszerzyły się jej ze strachu.
-
Czy wody juŜ odeszły? I ty krwawisz? BoŜe jedyny, będzie jeszcze jedna tragedia -
zaczęła lamentować.
-
JuŜ i tak jest źle, więc chociaŜ ty przestań krakać! -rzuciła Mali ostro. - Oczywiście,
jest za wcześnie, wody odeszły i trochę krwawię, a bóle są za silne i za częste. MoŜe nie jest
najlepiej, Beret. Ale ani dziecko, ani ja jeszcze nie umarliśmy!
Beret stała jak sparaliŜowana, wpatrzona w synową. Po chwili opadła na krzesło i
ukryła twarz w dłoniach.
- Tak czekałam na to dziecko - wyszeptała. - Straciłam i męŜa, i syna w ciągu jednego
roku, i nie wiem, czy jestem w stanie znieść jeszcze jedną stratę. Myślałam, Ŝe w tym
maleństwie przetrwa coś z Johana, a tak...
Mali nie chciało się odpowiadać, Ŝe tu chodzi takŜe o jej Ŝycie, a nie tylko o
wytęsknionego przez Beret następcę Johana. Ale chwycił ją kolejny skurcz, silniejszy od
poprzednich. Zwinęła się, stękając z bólu i rozpaczy. Ane stała, nie wiedząc, co ma robić.
Beret nagle się ocknęła, odsunęła słuŜącą i przytrzymała Mali, starając się pomóc przetrwać
ten ból. Gdy minął, pozwoliła synowej opaść na poduszki i otarła mokrą szmatką jej spoconą
twarz. JuŜ się uspokoiła, tylko w oczach pozostał strach.
- Kiedy wreszcie będzie akuszerka? - spytała Beret, patrząc na Ane. - Zejdź na dół i
zobacz, czy nie jadą. Boję się, Ŝe to juŜ zaraz! DołóŜ do pieca. Musimy mieć duŜo gorącej
wody - rzuciła.
Ane wybiegła, a Beret zmoczyła szmatkę i ponownie otarła czoło Mali, która leŜała,
na wpół drzemiąc, zupełnie wyczerpana. Mali miała wraŜenie, Ŝe kolejne skurcze rozrywają
jej ciało, i czekała na skurcze parte.
Wtedy juŜ pójdzie szybko, pocieszała się blado. Zmówiła modlitwę, by akuszerka
przybyła, zanim to nastąpi. Pomoc samej Beret i Ane nie wystarczy, tyle wiedziała.
Pierwszy skurcz party i akuszerka nadeszli jednocześnie. Mali trzymała się
kolumienek przy oparciu łóŜka i bezskutecznie próbowała powstrzymać bóle. W jej
otumanionej głowie powstała myśl, Ŝe moŜe uda jej się to wszystko opóźnić, jeśli się postara.
Ale skurcz przypominał osunięcie się zbocza w górach. Spiął jej brzuch, który stwardniał
niczym kamień i bezlitośnie przesuwał dziecko w dół. Mali poddała się i zawyła z bólu i ze
strachu.
- No, no, Mali, juŜ jestem - powiedziała akuszerka i oderwała jej dłonie od
kolumienek, gdy skurcz minął.
Mali otworzyła oczy. Pot sprawiał, Ŝe widziała jak przez mgłę. Schwyciła dłoń
połoŜnej i przywarła do niej.
-
Dzięki Bogu, Ŝe jesteś - wyszeptała. - Tak się boję. Wszystko idzie nie tak, za
wcześnie i za szybko...
-
Za wcześnie i za szybko, to prawda - potwierdziła akuszerka, ocierając jej pot. -
DuŜo wiesz o porodach, więc nie będę owijać w bawełnę. śycie dziecka jest zagroŜone, to
pewne. Wiesz, Ŝe ja zawsze walczę o dziecko, ale jeśli będę miała wybierać pomiędzy jego
Ŝ
yciem a twoim, to...
-
Co ty mówisz! - zaprotestowała Beret. - Nie chcesz ratować dziecka Johana? Ja
straciłam...
-
Będę ratowała oboje, jeśli dam radę - odparła kobieta, wpatrując się w Beret. - Ale
najwaŜniejsze w takiej sytuacji nie jest ratowanie dziecka, które moŜe będzie na wpół Ŝywe.
Albo juŜ martwe. - Otarła twarz Mali i dodała: - Musisz zdawać sobie sprawę, Ŝe jeśli urodzi
się Ŝywe, to i tak nie ma duŜych szans. A jedno jest pewne, Ŝe bez matki i jej pokarmu na
pewno jest stracone. Ja zawsze się staram i o dziecko, i o matkę, teraz teŜ. Ale powinnaś...
-
Nie mogę -jęknęła Beret. - To dziecko ma być pociechą za syna, którego straciłam.
Nie zniosę, jeśli i ono...
-
UwaŜam, Ŝe powinnaś zejść na dół - rzuciła akuszerka ostro. - Tutaj nikomu nie
pomagasz, a najmniej Mali, chyba tyle rozumiesz. Przyślij tu Ane.
-
Chcę tu być - zaprotestowała Beret. - Ja chcę...
-
Będzie, jak ja chcę. - Niemal popchnęła starszą panią w stronę drzwi. - Nastaw kawę
i weź się w garść! Tu nie chodzi o twoje Ŝycie.
Zanim otworzyła, weszła Johanna z Viken, wnosząc ze sobą chłód mrozu.
- Dzięki Bogu - odetchnęła akuszerka, wypychając jednocześnie Beret na korytarz. -
Nikogo bardziej nie chciałam widzieć - mówiła, pomagając staruszce zdjąć szal. - Nie jest
dobrze, a jeszcze ta Beret...
Krzyk bólu Mali powstrzymał ich dalszą rozmowę. Kobiety podbiegły do jej łóŜka.
- Nie dam rady - wykrztusiła rodząca, na wpół unosząc się z posłania. - Nie
wytrzymam tego. JuŜ nie mogę. Chcę umrzeć!
-Jeszcze czego! - rzuciła akuszerka, wymierzając Mali policzek. - Masz walczyć,
dziewczyno! Nie chcę słyszeć więcej ani jednego słowa, Ŝe nie dasz rady czy nie chcesz,
Ŝ
ebyś wiedziała. Walcz!
Mali opadła na plecy, oszołomiona.
- Masz w sobie więcej siły niŜ ktokolwiek inny, przecieŜ wiesz - mówiła dalej kobieta.
- UŜyj jej teraz! Same nie damy rady, jeśli nie pomoŜesz.
Mali widziała tylko szarą, niewyraźną sylwetkę mówiącej. Była potwornie zmęczona.
Skurcze sprawiały taki ból, Ŝe strach przed następnym powodował u niej mdłości. Poród
Siverta teŜ był trudny, ale nie do porównania z tym, który przeŜywała teraz.
Sivert, pomyślała otępiała. Jej syn nie moŜe zostać sierotą! Miał tylko ją, bo został
spłodzony w grzechu i tajemnicy. JuŜ i tak jego Ŝycie było trudne, a jeśli jeszcze by teraz
umarła...
- PomóŜcie mi obie - wyszeptała, chwytając akuszerkę za rękę. - Nie poddam się,
obiecuję.
-No, wiedziałam - mruknęła pod nosem kobieta i pogłaskała Mali po policzku. -
PomoŜemy wszystkie trzy.
Silne skurcze parte następowały szybko po sobie i po półgodzinie dziecko przyszło na
ś
wiat. Niebieskoliliowy kształt wyskoczył razem z resztką wód i krwią. Mali nie chciała
nawet spojrzeć. Opadła na posłanie i czuła, Ŝe unosi się gdzieś pod sufitem. Bóle ustały,
panowała cisza. Powoli uświadamiała sobie, Ŝe nie powinno być tak cicho. Dziecko zwykle
krzyczy... Powoli obróciła głowę, ale nic się nie zmieniło. A więc ono nie Ŝyje, pomyślała
zrezygnowana. MoŜe to i lepiej, wszystkim byłoby tak łatwiej.
Nagle zrozumiała, Ŝe nigdy nie pragnęła tego dziecka, dziecka Johana, tylko Ŝe nigdy
nie odwaŜyła się do tego przyznać. To nie było dziecko miłości, tylko dziecko poczęte
przemocą i rosnące przez pierwsze miesiące w brzuchu dręczonej matki. Jaki człowiek z
niego wyrośnie, zwłaszcza jeśli jego ojcem jest Johan? Mali oblizała spieczone, popękane
wargi i oddała się błogiemu uczuciu unoszenia się ponad łóŜkiem, bez odczuwania bólu.
Nagle ciszę przerwał słaby płacz dziecka. Mali wzdrygnęła się. Z trudem otworzyła oczy i
uniosła się na łokciach. Pokój wirował wokół niej, poczuła, Ŝe zaraz zwymiotuje. Jakaś szara
postać zbliŜyła się do niej: akuszerka z zawiniątkiem w ramionach.
- Oto twój syn, Mali - rzekła cicho, wzruszona. - Biedny chudziaczek, nie wygląda
najlepiej po tej cięŜkiej drodze na świat. Ale chłopak musi być wytrzymały, bo przeŜył.
UwaŜam, Ŝe Bóg ma w tym jakiś cel. MoŜe za wcześnie tak mówić, ale czuję w dziwny
sposób, Ŝe mały da radę. Nie naleŜy do tych, którzy się od razu poddają, o nie.
ZłoŜyła tłumoczek w ramiona połoŜnicy. Mali przetarła piekące oczy i spojrzała na
dziecko, na jego malutką, czerwonosiną twarzyczkę, na główkę zdeformowaną przez zbyt
gwałtowny poród, na małe piąstki zaciekle bijące powietrze.
-
Czy jest normalnie zbudowany? - wyszeptała, ogarnięta nagłym strachem.
-
Całkowicie! Główka wróci do normy za kilka dni. Pomyśl, przez co jego ciało
niedawno przeszło!
Tak, właśnie, pomyślała Mali i pogładziła palcem pomarszczoną twarzyczkę.
Mały był tak niepodobny do Siverta! Sivert urodził się duŜy, ładny i z masą czarnych
włosów. Ten tutaj był chudy, prawie siny i z kilkoma jasnymi kosmykami na łysej główce.
Był tak podobny do Johana, Ŝe Mali poczuła gęsią skórkę. Nagle ogarnęły ją mdłości i zanim
ktokolwiek zareagował, zwymiotowała na łóŜko, po czym zaczęła cicho płakać. Łzy kapały
na noworodka. Akuszerka szybko go odebrała i wytarła najgorsze. Nie było czasu na zmianę
ubrania, bo kobiety dostrzegły, Ŝe zaczęła krwawić. Akuszerka rzuciła się do ugniatania
brzucha Mali, która straciła przytomność.
Ile czasu upłynęło, nie wiedziała. Powoli uniosła powieki.
- Dzięki Bogu! - wyszeptała akuszerka. - Bałam się, Ŝe nie wrócisz. Minął kwadrans...
Ciepłymi, delikatnymi dłońmi zdjęła z niej wilgotną, śmierdzącą koszulę i rzuciła na
stos prześcieradeł. Mali leŜała, rozkoszując się ciepłem wody, którą ją myto, tym, Ŝe ktoś o
nią dba. Nagle przypomniała sobie o dziecku. Dostrzegła Johannę siedzącą z becikiem blisko
pieca.
-
ś
yje jeszcze? - spytała niepewnie.
-
ś
yjecie oboje, ty i dziecko, i to jest naprawdę cud -odparła akuszerka. Pot perlił jej
się na czole. - Nie dawałam wam wielkich szans, gdy cię zobaczyłam. Ale powtarzam to, co
zawsze o tobie mówiłam: Ŝe nie jesteś taka jak inne kobiety, Mali Stornes. To dlatego ten
maluch jeszcze Ŝyje. Coś odziedziczył po matce, to pewne, choć na oko podobny najbardziej
do ojca. Beret będzie szczęśliwa - zachichotała. - Tak bardzo pragnęła drugiego Johana! No, o
ile mały przeŜyje.
Mali ponownie dostała synka i przystawiła go do wezbranej pokarmem piersi. LeŜała,
patrząc na małego, gdy nagle jakby coś zimnego złapało ją za gardło i zaczęło dusić
strachem, rozpaczą i gryzącym poczuciem winy. To jest takŜe jej syn, myślała z desperacją.
Ona obdarzy go ciepłem i miłością, której Johan nigdy nie zaznał. Wyrośnie na dobrego i
szczęśliwego chłopca. Myśl, Ŝe on nigdy nie otrzyma dziedzictwa, które właściwie to jemu
powinno przypadać, odepchnęła. Spróbowała skłonić małego do ssania, ale był tak osłabiony,
Ŝ
e sutek wypadał mu z ust, a on zasypiał. Mali zrozumiała, Ŝe jest bardzo słaby i Ŝe upłyną
dni, a moŜe tygodnie, zanim poczują pewność, Ŝe przeŜyje.
Gdy po raz pierwszy dali jej w ramiona Siverta, serce jej przepełniła miłość tak
wielka, jakiej nigdy wcześniej nie znała. Teraz chciała jedynie spać...
Gnębił ją wstyd i poczucie winy. PróŜno oczekiwała ciepłej fali macierzyńskiej
miłości. Zamknęła oczy, próbując wywołać w sobie ciepłe uczucia do nowo narodzonego, ale
czuła tylko pustkę. Wybuchła płaczem. Co się z nią dzieje? Co z niej za matka, Ŝe nie umie
kochać własnego dziecka?
-
Ja... nie wiem, czy jestem w stanie go kochać - za-szlochała, chwytając akuszerkę za
rękę. - Nie wiem, czy... Nic nie czuję...
-
No, no, juŜ. To normalne, Ŝe tak się czujesz po tak trudnym i cięŜkim porodzie -
odpowiedziała akuszerka uspokajającym tonem, głaszcząc Mali po potarganych włosach. -
Oczywiście, Ŝe kochasz synka, ale jesteś teraz wyczerpana. Nie, nie powinnaś się obawiać,
Mali, Ŝe nie masz w sobie miłości macierzyńskiej. Nie ma lepszej matki niŜ ta, którą ma
Sivert Stornes! - Pogłaskała ją po policzku i uśmiechnęła się. - To przyjdzie, przyjdzie.
Naprawdę? - pomyślała Mali zmęczona. Naprawdę?
ROZDZIAŁ 2
Mali zadziwiająco szybko stanęła na nogi. Niektóre kobiety leŜałyby tygodniami po
tak cięŜkim porodzie. Ona, mimo Ŝe nie czuła się jeszcze zupełnie sprawna, wstała po
niecałym tygodniu.
Nie mogła juŜ leŜeć sama na poddaszu z chudym, niemrawym niemowlęciem przy
boku. Czuła, jakby w ścianach wokół nich tkwiła pogarda i potępienie, co powodowało w niej
stałe poczucie winy i wstydu. Bo niezaleŜnie od tego, jak bardzo próbowała, nie umiała
wywołać w sobie uczuć macierzyńskich. Przeciwnie: z kaŜdym mijającym dniem czuła coraz
większą pustkę i rozpacz. Nie miała apetytu i źle spała, co nie wpływało dobrze na jej
pokarm.
Gdy się urodził Sivert, jej piersi przepełniało mleko. Teraz było go coraz mniej. W
panice próbowała wyciskać mleko z obolałych piersi, by pomóc małemu. Słyszała, Ŝe
pokarmu jest więcej, gdy piersi są dokładnie opróŜniane. Ale mały źle ssał i nie wyglądało, by
cokolwiek przybierał na wadze. Mali wydawało się, Ŝe wręcz chudł. Z płaczem ugniatała
piersi, próbując skłonić syna do ssania. Jeśli ma umrzeć, niech umrze od razu, pomyślała
pewnego dnia, gdy był wyjątkowo niemrawy i gdy pierś coraz wysuwała mu się ze słabych
ust. Patrzenie na synka, bardziej nieŜywego niŜ Ŝywego, było dla niej torturą, której nie mogła
juŜ znieść.
Wieczorem po narodzinach odbył się domowy chrzest. Uznano to za konieczne, skoro
mały był tak słaby. Mali domyślała się, Ŝe nikt nie dawał mu szansy przeŜycia choćby
tygodnia. Zwłaszcza Beret nie potrafiła się opanować. Gdy weszła zobaczyć małego,
rozpłakała się głośno.
-
Zupełnie, jakbym widziała Johana! - szlochała, gładząc noworodka. - Bóg wysłuchał
moich próśb!
-
Jeśli masz takie dobre stosunki z Panem Bogiem, poproś, by mały przeŜył - rzuciła
akuszerka. - Ani z nim, ani z jego matką nie jest najlepiej, powinnaś to wiedzieć.
Beret opadła na krzesło i załamała ręce.
- On nie moŜe umrzeć - wyszeptała. - Stornes znów ma Johana w tym dziecku,
widzicie przecieŜ? To zupełnie niepojęte, Ŝe bracia mogą być aŜ tak niepodobni - dodała
nagle. - Ten jest jak skóra zdjęta z ojca, a Sivert...
Tak, na pewno jeszcze usłyszymy to wiele razy, jeśli on przeŜyje, pomyślała Mali
zmęczona. Bo słowa Beret były prawdą. Długo moŜna by szukać bardziej niepodobnych do
siebie dzieci. Ale teraz nie miała sił na dyskusję. Wymyśli coś na zamknięcie ludziom ust
później, jeśli będzie potrzeba.
- Oczywiście dostanie imię ojca - rzuciła Beret w trakcie przygotowań do ceremonii.
Mali spodziewała się, Ŝe nie da się tego ominąć. Tak powinno być i w propozycji
Beret nie było nic dziwnego. Ale myśl, Ŝe miałaby znów jakiegoś Johana przy sobie, była dla
Mali nie do zniesienia. Z tym imieniem wiązało się tyle złego. MoŜe łatwiej pokocha syna,
jeśli nie będzie nosił imienia ojca? Ale tego nie mogła powiedzieć na głos.
Wpadła na pomysł nadania mu dwóch imion, mimo Ŝe było to rzadkością. Poza Brit -
Mali w Innstad nie było innych przypadków. Jej narodzinom towarzyszyły szczególne
okoliczności. Teraz jest podobnie, pomyślała Mali.
- Oczywiście, Ŝe otrzyma imię ojca - rzekła cicho, nie patrząc na Beret. - Ale skoro
moŜe być moim ostatnim dzieckiem, chciałabym, by nosił takŜe imię mojego ojca.
Chciałabym go nazwać Ola Johan.
Beret utkwiła w niej niedowierzające spojrzenie.
-
Ola Johan? To nie będzie nazwanie go po Johanie. A z twoim ojcem... - Wstała i
podeszła do okna. - Na pewno znów wyjdziesz za mąŜ - rzuciła po chwili. -Czuję, Ŝe będziesz
miała więcej dzieci, ale juŜ nie będą naszej krwi. MoŜesz nazywać je, jak chcesz, ale ten ma
mieć imię ojca. Nie uwaŜam, by to podlegało dyskusji.
-
Jak moŜesz wiedzieć, czy będę miała więcej dzieci - odparła Mali cicho. - Jeśli
nawet, skąd wiadomo, Ŝe to będą synowie? A on przecieŜ nie stanie się mniej synem swego
ojca, gdy dostanie jeszcze imię Ola.
-To dziwne nosić dwa imiona, wiesz przecieŜ dobrze - rzuciła Beret ostrym tonem. -
Jeśli juŜ, to niech będzie Johan Ola. Imię ojca powinno być pierwsze.
Ale akurat tego Mali chciała uniknąć. Jeśli będzie Ola Johan, będzie mogła nazywać
go Ola, choć wiedziała, Ŝe nie będzie to mile widziane. Ale tę walkę stoczy we właściwym
czasie. Teraz musiała przeprowadzić swoją wolę, zanim nadjedzie Nikolai, by ochrzcić
dziecko. Imię, które mu nada, wpisze do księgi parafialnej.
Otrzyma! imiona Ola Johan Stornes. Beret miała zaciśnięte usta, gdy Nikolai polał
wodą święconą główkę małego w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. MoŜliwe, Ŝe w ogóle
nie było się o co kłócić, pomyślała Mali. Biedaczek był tak słaby, Ŝe mało prawdopodobne,
by przeŜył noc. Ale dla Beret miało to znaczenie, nawet gdyby umarł. Bo od tej pory będzie
miał imię Ola Johan Stornes, a tego Beret nie chciała.
-
Cudowne? - powtórzyła Mali z niedowierzaniem. -Dlaczego?
-
Ja myślę, Ŝe to cud, Ŝe ten mały szkrab Ŝyje - odparła Ane. - Miał cięŜki poród, twoje
Ŝ
ycie teŜ było zagroŜone. To było straszne. Nawet akuszerka nie dawała mu wiele szans. I
sądzę, Ŝe się uratował. Naprawdę jest w nim coś niezwykłego, coś... nieziemskiego - rzuciła,
rumieniąc się. - Nic złego nie mam na myśli - dodała szybko. - To cud, Ŝe Ŝyje.
-
Tak, zgadzam się - odparła Mali spokojnie. - To cud, Ŝe on Ŝyje, mimo Ŝe jeszcze nic
nie wiadomo. Ale jest twardy...
Mimo Ŝe Mali nie odzyskała jeszcze w pełni sił, wstanie z łóŜka dobrze jej zrobiło.
Kładła się do karmienia z małym kilka razy w ciągu dnia, ale poza tym było mu dobrze w
kołysce stojącej w pobliŜu pieca.
Siverta pochłaniał nowy braciszek. Stał często, zapatrzony w stworzenie leŜące w
kołysce i płaczące od czasu do czasu. Dla Siverta Ola Johan było zbyt długim i trudnym
imieniem, wymyślił więc krótsze: „Oja". Mali uznała, Ŝe tak było najlepiej, i wkrótce
wszyscy na dworze nazywali małego Oja. Wszyscy poza Beret. Ona konsekwentnie mówiła
Ola Johan, z naciskiem na drugie imię, co sprawiało, Ŝe pierwsze stawało się niemal
niesłyszalne. Ale Mali przyjmowała to spokojnie. Sivert nieświadomie rozwiązał za nią ten
problem.
Zarówno Ane, jak i Ingeborg często podchodziły do kołyski, by spojrzeć na dziecko.
Parobcy zerknęli raz czy drugi, ale bez entuzjazmu. Rzucili tylko, Ŝe podobny do ojca. Nawet
oni mogli to przyznać, mruknęli.
- Tak, trzeba być ślepym, by tego nie widzieć - powiedziała Ane, pochylając się nad
kołyską. - To cudowne dziecko.
MęŜczyzną najbardziej zainteresowanym noworodkiem był Havard. Gdy Mali kładła
się na kanapie i ktoś miał podać jej syna, często on to robił. OstroŜnie wyjmował Oję z
kołyski i przenosił do matki.
- MoŜna by pomyśleć, Ŝe nic innego nie robiłeś, tylko opiekowałeś się takimi
maluchami - rzuciła z uśmiechem Mali pewnego razu. - Rzadko męŜczyźni mają odwagę
wziąć na ręce noworodka. MoŜe masz gdzieś takiego na boku? - zaŜartowała.
Havard nie odpowiedział, przekazał tylko małego Mali i patrzył na nich powaŜnymi
oczami.
- TeŜ uwaŜam, Ŝe to mały twardziel - powiedział cicho. - Uparty jak ojciec, i tak
podobny, Ŝe... – Przerwał i przeczesał dłonią włosy. - Jesteś teraz szczęśliwa, Mali? - spytał,
przysiadając na skraju kanapy, tak blisko, Ŝe Mali z wraŜenia poczuła pot spływający po
plecach. - Cieszysz się, Ŝe masz coś po męŜu?
Mali zerknęła na niego.
- Miałam juŜ Siverta - rzuciła. - Więc i tak mam coś po Johanie, nawet jeśli ten mały...
Havard spojrzał na Mali i pogłaskał Oję po główce tak, Ŝe jego ciepłe palce dotknęły
jej dłoni.
- Sivert... zupełnie nie jest podobny do Johana. Zapominam, Ŝe to jego syn! Ale ten
tutaj... Zupełnie niczym wcielenie Johana. Myślałem, Ŝe moŜe ty...
Mali nerwowo otuliła małego kocykiem, unikając spojrzenia Havarda. On zbyt wiele
rozumie, pomyślała z lekką paniką. Przypomniała sobie, Ŝe kiedyś mu powiedziała, Ŝe
wystarczy jej jedno małŜeństwo, Ŝe nie zniesie, by znów kolejny męŜczyzna nad nią panował.
Havard najwyraźniej o tym nie zapomniał i zapewne rozumiał, Ŝe Oja nie był owocem
miłości. Ale Sivert... Co miał na myśli, mówiąc to o Sivercie? Sugerował, Ŝe Sivert nie jest
dzieckiem Johana?
-Jestem wdzięczna za obu synów, których mam z Johanem - powiedziała cicho,
patrząc mu w oczy. - Są niepodobni, to prawda, ale krew w nich płynie ta sama.
Havard uśmiechnął się i pogładził ją przelotnie po policzku.
-
Nie miałem nic innego na myśli - zapewnił. - Chciałem tylko wiedzieć, czy jesteś
teraz szczęśliwa. Czy to waŜne dla ciebie, Ŝe ten malec jest tak podobny do swego ojca, gdy
jego juŜ nie ma na świecie?
-
Wygląd nic dla mnie nie znaczy - odparła Mali cicho. - Do kogo jest podobny albo
nie. Wszystkich innych niezwykle to zajmuje. Ale moŜe to normalne, gdy rodzą się synowie
na dworach, wtedy ma to znaczenie. To bzdury - dodała. - On jest tym, kim jest!
-
Ale czy jesteś szczęśliwa?
Pokiwała głową, nie patrząc na niego. Havard wstał i wyszedł.
Gdy Mali mogła juŜ usiąść do jedzenia razem z innymi przy stole, wszystko zaczęło
jej bardziej smakować. Jednak nadal chudła. Havard nie spuszczał z niej zaniepokojonego
spojrzenia, ale Mali nic nie mówiła. Siedziała w kącie kanapy z szalem owiniętym wokół
siebie i małego Oi i przysłuchiwała się rozmowom.
Nadal mówiono ó poŜarach, które dotknęły w styczniu Bergen i Molde. Gorsza sytuacja
była w Bergen, ale i tak w Molde ponad tysiąc osób pozbawione zostało dachu nad głową.
Ogień w Bergen zaprószyli dwaj męŜczyźni, idący z zapaloną świeczką przez podcienie
oberŜy Berstad. W Molde przyczyną był piorun. Gudmund powyrywał z gazet zdjęcia i artykuły.
Sivert nie mógł się nimi nasycić, choć zdjęcia oglądał z ukrytym lękiem. Policzki mu pałały.
-
Nie wolno chodzić z nieosłoniętym ogniem - powiedział pewnego popołudnia, gdy
rozmowa ponownie zeszła na poŜary. - Tak mówi mama.
-
No i widzisz, ile mama miała racji - odparł Havard, biorąc chłopca na kolana. -
Pomyśl, jaki to był poŜar, i to przez tych dwóch panów ze świeczką.
Unikał tematu pioruna, który spowodował poŜar w drugim mieście, pewnie po to, by
Sivert nie zaczął się bać burzy, myślała Mali. Ale Sivert jednak to pamiętał.
-
Czy piorun jest niebezpieczny? - spytał, bawiąc się włosami Havarda. - Często
widziałem pioruny. I słyszałem grzmoty.
-
Nie, nie powinieneś bać się ani pioruna, ani grzmotu - odpowiedział męŜczyzna. -
Rzadko powodują poŜar. Oczywiście, czasem się zdarza, ale nie moŜemy bać się
wszystkiego, co moŜe być niebezpieczne. Zapomnimy wtedy, jak to dobrze jest Ŝyć.
-
UwaŜasz, Ŝe dobrze jest Ŝyć? - upewniał się chłopiec powaŜnym tonem.
-
Tak, najczęściej tak uwaŜam - uśmiechnął się Havard, burząc czuprynę małego. -
Teraz na przykład uwaŜam, Ŝe to wspaniale, Ŝe twoja mama juŜ się dobrze czuje i moŜe
siedzieć z nami w pokoju, jak kiedyś.
Sivert uśmiechnął się szeroko, zeskoczył z kolan męŜczyzny i podszedł do matki
półleŜącej na kanapie. PołoŜył się blisko niej, przytulił buzię do becika braciszka i poklepał
go. Nagle spojrzał na Mali.
- Ale kochasz mnie jeszcze, mamo? - spytał powoli. - Nie kochasz tylko Oi, prawda?
Mali objęła syna i przytuliła go, chowając twarz w jego ciemnych lokach. Jej serce
przepełniała miłość, którą jakŜe pragnęła odczuwać takŜe wobec młodszego syna. A nadal nie
czuła nic i to ją przygnębiało.
-
No co ty, Sivercie Stornes? - Uśmiechnęła się i pocałowała krągły policzek
pierworodnego. - Kocham cię tak bardzo, Ŝe nie wiem. Nie jest tak, Ŝe moŜemy kochać tylko
jedną osobę. W naszym sercu jest miejsce dla wielu. Ty zawsze będziesz w nim miał miejsce
tylko dla siebie, którego ci nikt nie odbierze. A teraz Oja ma teŜ swoje miejsce - dodała, nie
patrząc na Havarda.
-
Czy tata miał teŜ swoje miejsce? - spytał Sivert, owijając wokół palca pasmo jej
włosów.
Mali tak zaskoczyło to pytanie, Ŝe prawie się wzdrygnęła. Zadziwiające, nad czym ten
mały się zastanawiał, pomyślała, ukrywając płonące policzki we włosach syna.
-
Tak, miał - odparła cicho.
-
Ale teraz to miejsce jest wolne - zastanawiał się Sivert - bo on nie Ŝyje. Powinniśmy
znaleźć kogoś na to miejsce, nie uwaŜasz?
Na krótki moment Mali napotkała iskrzące spojrzenie niebieskich oczu Havarda i
poczuła dziwną słabość. Czuła, Ŝe nadal płoną jej policzki z dziwnego zaŜenowania. Gdy
Sivert się rozkręci... Potargała mu włosy i odparła z uśmiechem:
- Gdy kogoś takiego znajdziesz, daj mi znać. Ale wiesz, nie zapomina się tak łatwo
tych, którzy odeszli. W jakiś sposób zawsze mamy ich w swoich sercach, tak jak babcię. Nie
zapomniałeś jej, prawda?
Sivert pokręcił głową w zamyśleniu i spojrzał na matkę.
- Nie, ale myślę, Ŝe mam całkiem duŜe serce, bo mam w nim wiele osób - oświadczył
z powagą.
-
Wierzę ci - uśmiechnęła się Mali. - Tacy dobrzy chłopcy jak ty zwykle mają duŜe
serca.
-
Ty teŜ masz duŜe serce, Havard? - zainteresował się Sivert.
-
Tak, chyba teŜ mam - potwierdził męŜczyzna. - Od kiedy przybyłem do Stornes, ty
masz w nim całkiem spore miejsce. Ale jeszcze zostało trochę miejsca, co najmniej na jedną
osobę - dodał, zerkając na Mali.
Ona nie odwzajemniła jego spojrzenia, przygładziła tylko nerwowym ruchem włosy.
- Zaraz nam znikniesz - rzucił pewnego dnia Havard, obejmując Mali w talii. - Mogę
cię objąć w pasie dwiema dłońmi. Powinnaś jeść, skoro karmisz jeszcze kogoś.
Mali aŜ drgnęła pod dotykiem jego ciepłych, silnych dłoni. Obawiała się teŜ, Ŝe ktoś
ich zobaczy.
-
Jakoś to będzie - odparła, wywijając się z jego rąk.
-
O co chodzi? Boisz się mnie?
Mali poczuła, Ŝe robi się jej gorąco. Unikała jego wzroku.
- Nie, nie boję się - zapewniła. - Ale nigdy nie wiadomo, co inni pomyślą...
- Ty się tego boisz? - spytał Ŝartobliwie, ujmując ją pod brodę i obracając jej twarz ku
swojej. - Nie wierzę ci.
Przytrzymał jej spojrzenie na krótką chwilę, w czasie której Mali czuła, jakby tonęła w
jego błękitnych oczach. Znów ogarnęła ją przedziwna potrzeba przytulenia się do niego, do
jego szczupłego, silnego i ciepłego ciała. Zapragnęła poczuć obejmujące ją ramiona Havarda i
uwierzyć, Ŝe ktoś się nią zaopiekuje.
Bez słowa odwróciła się gwałtownie, ale serce biło jej mocno, a nogi miała dziwnie
słabe. Havard zajmował spore miejsce w jej sercu, przyznawała, ale przecieŜ juŜ od dawna.
Jednak coś zaczynało się zmieniać, musiała to przyznać, choć za bardzo nie rozumiała co.
PrzeraŜało ją to. Pewnie dlatego, Ŝe czuła się ogólnie osłabiona i wyzuta z sił. Wtedy łatwo
pomylić przyjaźń z innymi uczuciami, pomyślała. Tak się nie powinno stać. Tak się nie moŜe
stać...
Chudy, drobny Oja trzymał się Ŝycia. Stopniowo zaczął lepiej ssać, co spowodowało,
Ŝ
e Mali miała więcej pokarmu. Gdy kalendarz wskazywał marzec, wszyscy zauwaŜyli, Ŝe
mały przybrał na wadze. Niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło, ale Mali zaczęła wierzyć w
słowa akuszerki, Ŝe mały da sobie radę. Zasinienie, które utrzymywało się całkiem długo,
znikło i Oja stał się róŜowy jak inne niemowlęta. Nawet wyrosło mu więcej włosów. Miał
duŜe, ciemne oczy, których spojrzenie przenikało Mali na wskroś. Widziała w nim wyrzut, Ŝe
nie kocha go jak Siverta. W takich chwilach, gdy leŜała z synkiem na poddaszu, a on
wpatrywał się w nią, płakała z ustami przy jego główce.
- PrzecieŜ kocham cię, Oja - szeptała. - Będę cię kochać. Jesteś niewinnym
biedactwem, a ja twoją mamą. Jeśli się tylko lepiej poznamy...
Jego małe paluszki złapały kosmyk jej włosów i pociągnęły. Naprawdę jest silniejszy,
pomyślała, rozluźniając jego chwyt. Otarła łzy, które spadły na jego główkę, i z
westchnieniem opadła na posłanie. Jakoś to będzie, pomyślała. Akuszerka miała rację, powrót
do siebie po tak gwałtownym porodzie wymaga czasu. To normalne, powiedziała. Mimo to
Mali odczuwała zawsze jakiś niepokój, Ŝe nie kocha Oi wystarczająco mocno. LeŜała,
obserwując światło księŜyca na belkach sufitu, i zastanawiała się, za co moŜe być to kara.
Wreszcie mogli zacząć przyjmować gości w Stornes. Sąsiedzi czekali z
niecierpliwością, by zobaczyć nowe dziecko. Jednak ani Mali, ani Oja nie byli dostatecznie
silni, by przyjąć wszystkich naraz. Najpierw przybyli najbliŜsi z Buvika i Innstad, pozostali
mieli jeszcze poczekać.
Matka Mali wzruszyła się, gdy usłyszała, Ŝe wnuka nazwano takŜe na cześć dziadka
ze strony matki. Mali poprosiła ją jednak, by nie mówiła o tym w obecności Beret.
-
Kochanie - przestraszyła się matka. - Nie podobało jej się to?
-
Chciała, by chłopiec nosił tylko imię Johana - odparła Mali. - Niczego innego nie
moŜna było oczekiwać.
-
No to powinnaś tak zrobić. - Matka rozejrzała się wokół z obawą, czy nikt ich nie
słyszy. - Nie warto draŜnić Beret, tyle przeszła...
-
Ale ja chciałam, by mały nosił takŜe imię mojego ojca - powiedziała z naciskiem
Mali. - I tak jest za późno, juŜ jest po domowym chrzcie i juŜ ma imię, z którego będzie
dumny, gdy dorośnie. - Mali miała na myśli głównie „Ola"... - JuŜ się zresztą ułoŜyło, bo od
kiedy Sivert zaczął na niego mówić Oja, wszyscy tak mówią. Oprócz Beret, ale na to nic nie
poradzę. Matka stała, patrząc na małego w kołysce.
- Co słychać u ojca? - spytała Mali. - Jak się wam mieszka w nowym domu?
Nowy dom w Buvika skończono przed jesienią i rodzice przeprowadzili się przed
BoŜym Narodzeniem. Odremontowano teŜ i zmodernizowano stary dom, i najstarszy brat
Mali wprowadził się tam z Ŝoną, Anną. Wzięli ślub tydzień po porodzie Mali, więc
oczywiście nie była na weselu, ale cieszyła się na myśl, Ŝe pojedzie złoŜyć Ŝyczenia
nowoŜeńcom i obejrzy nowe porządki w obejściu.
- Jeszcze to do nas nie dociera - odparła matka z uśmiechem. - Nie moŜna tak po
prostu odzwyczaić się od Ŝycia w starym domu. Ale mamy teraz łatwiej, no i tak blisko do
swoich. Anna Bjarnego jest dla nas taka miła! Naprawdę Bjarne znalazł dobrą Ŝonę. Myślę,
Ŝ
e wszystko będzie dobrze.
- A ojciec? - powtórzyła Mali, zerkając na ojca, który rozmawiał z Havardem. - Jak
się ma?
ZauwaŜyła od razu po ich wejściu, Ŝe ojciec schudł i nie wydawał się zdrowy. Jego
twarz przybrała jakiś szarawy odcień i Mali słyszała, Ŝe szybko oddycha. Wspomniała swoją
wizytę przedświąteczną w zeszłym roku, gdy ojciec z takim zapałem pokazywał jej, gdzie
zbuduje ich nowy dom. JuŜ wtedy domyśliła się, Ŝe ma problemy z sercem. Dotrzymała
jednak obietnicy i nic nikomu nie powiedziała. Jego stan raczej się nie pogorszył,
przynajmniej nic takiego nie słyszała. W tym roku nie była u nich przed świętami z powodu
mrozu i swojej ciąŜy. Ciekawa była, czy ojciec dotrzymał obietnicy i poszedł do lekarza.
-
Tak jak zwykle - odparła matka, gładząc wnuczka po policzku. - MoŜe za duŜo
pracuje. Mówiłam mu, Ŝe nie jest juŜ młody, ale on nie słucha. Wiesz, jaki jest. Ale niepokoi
mnie to, Ŝe często jest zmęczony i zdyszany.
-
Był u lekarza?
-
Kto, ojciec? - Matka zaśmiała się cicho. - Słyszałaś, by ojciec kiedykolwiek poszedł
do lekarza? Nie, ojciec nie ma zaufania do wiedzy lekarskiej. Mówi: „Ten, kto idzie do
doktora, za dwa tygodnie nie Ŝyje". Jest o tym przekonany, więc nie da się go zmusić...
Nie poruszały więcej tego tematu, lecz Mali lękała się o ojca. Niepokoiła ją teŜ
Margrethe. Siostra wydawała się wesoła i w dobrej formie, ale jak na kobietę, która za kilka
tygodni ma termin porodu, miała zbyt mały brzuch. Ale moŜe to dlatego, Ŝe pamiętała ją z
ostatniej ciąŜy, gdy jej brzuch mieścił bliźnięta. MoŜe oznacza to tylko, Ŝe będzie miała jedno
dziecko?
-
Jak się masz po tym wszystkim? - spytała Margrethe, pomagając w sprzątaniu stołu
po kawie. - Jesteś za szczupła. Czy w ogóle coś jesz?
-
Oczywiście, Ŝe tak - uśmiechnęła się Mali. - JuŜ mi o wiele lepiej. Ale tym razem nie
było łatwo, o nie. Nikt nie ma apetytu, gdy chodzi i się zamartwia, czy dziecko przeŜyje.
Znasz ten stan? Oja naprawdę był w słabej formie, bałam się o niego.
-
A jest juŜ taki słodki - odrzekła siostra. - Ale doprawdy, jakŜe podobny do ojca! AŜ
przeszedł mnie dreszcz, gdy go zobaczyłam.
Ja tak mam ciągle, pomyślała Mali, zmywając filiŜanki.
- Jak się czujesz? - spytała, spoglądając na młodszą siostrę. - Wkrótce twoja kolej, co?
Przez twarz Margrethe przebiegł cień. Nerwowym ruchem przygładziła włosy.
- Co się dzieje? - Mali objęła ją.
-Nie, pewnie nic takiego... ale trochę krwawiłam w zeszłym tygodniu. Myślałam, Ŝe to
znak zbliŜającego się porodu, ale nic się nie działo. Pewnie to nic takiego? - spytała, patrząc
na starszą siostrę z nadzieją.
Mali zrobiło się gorąco. Krwawienia zawsze oznaczały coś powaŜnego, tyle
wiedziała.
- Czujesz ruchy? - spytała, kładąc dłoń na brzuchu siostry.
-Ja... tak sądzę - szepnęła Margrethe, zwracając na nią oczy pełne łez. - Ale nie jestem
pewna. Wcześniej było bardziej ruchliwe, ale moŜe teraz ma mniej miejsca, nie uwaŜasz?
-
MoŜe i tak - odparła Mali, choć wiedziała, Ŝe to nieprawda. - Sądzę, Ŝe Bengt
powinien zawieźć cię do akuszerki. Badanie pod koniec ciąŜy nie zawadzi.
-
O nie, nie chcę go niepokoić! - zaprotestowała siostra. - On i tak się boi, Ŝe coś ze
mną moŜe się stać, wiesz, jaki on jest...
-
Tak, wiem. Dlatego powinien jeszcze chętniej cię do niej zawieźć - powiedziała Mali
spokojnym tonem. -Prawdopodobnie wszystko jest w porządku, ale warto sprawdzić. Jeśli coś
się dzieje, lepiej to wiedzieć wcześniej niŜ...
-
Coś się dzieje... - powtórzyła Margrethe, wpijając wzrok w Mali. Oczy jej błagały o
pocieszenie, lecz Mali nie umiała kłamać. Zycie siostry znaczyło dla niej więcej, niŜ gdyby
miała odjechać stąd z fałszywą nadzieją.
-
Nie mówię, Ŝe coś się dzieje złego - powiedziała, gładząc siostrę po policzku. - Chcę
tylko, Ŝebyś się zbadała. Jeśli nie dla mnie, zrób to dla Bengta i trójki dzieci, które juŜ macie.
Oni cię potrzebują, wiesz przecieŜ.
- O czym tak szepczecie?
ś
adna nie zauwaŜyła, Ŝe podszedł do nich Bengt. Margrethe aŜ podskoczyła i
zaczerwieniła się po czoło. Patrzyła na Mali błagalnym spojrzeniem, by nic nie mówiła.
- Chciałabym, byś zawiózł Margrethe do akuszerki, Bengt - rzekła Mali.
Margrethe jakby zapadła się w sobie.
Bengt spojrzał na Ŝonę z przestrachem i objął ją.
-
Co takiego? - spytał cicho. - Coś się dzieje złego? Nic nie mówiła...
-
Zapewne nie - odparła Mali. - Ale mówię właśnie Margrethe, Ŝe najwyŜej
przejedziecie się na próŜno. PrzecieŜ to nic takiego, prawda, Bengt?
-
Oczywiście, Ŝe pojedziemy, skoro Mali tak mówi. Ale nic nie mówiłaś, Ŝe...
-
To nic takiego - zapewniła Margrethe cicho. Mali czuła, Ŝe jest na nią zła. - To Mali
uwaŜa...
-
Mali nam zawsze pomagała - rzekł Bengt spokojnie. - Zrobimy tak, jak mówi. Ona
chce naszego dobra, przecieŜ wiesz, moja Margrethe. Ja teŜ tego chcę. Jesteś dla mnie
najdroŜszą osobą na całym świecie - powiedział, przytulając mocno Ŝonę.
Margrethe uśmiechnęła się i spojrzała na niego rozjaśnionymi oczami.
- Skoro tak chcesz - powiedziała cicho.
Mali była spocona i wymęczona, gdy juŜ wszyscy odjechali. Zostawiła sprzątanie i
zmywanie w rękach Ane i Ingeborg i podeszła do stołu, przy którym siedział Sivert i Havard.
Chłopiec bawił się drewnianym konikiem, którego wystrugał dla niego Gudmund.
- Czas do łóŜka - powiedziała, targając włosy synkowi. - Chodź, pójdę z tobą.
Ale Sivert nie chciał się jeszcze kłaść.
- A jeśli cię zaniosę na górę razem z konikiem? - spytał Havard. - Moglibyśmy zrobić
mu stajnię pod kołdrą, Ŝeby spał dziś z tobą.
Taka propozycja spotkała się z lepszym przyjęciem. Mali czuła, Ŝe to ona powinna
połoŜyć Siverta, jednak nie zaprotestowała. Była tak zmęczona... Nogi miała niczym z
ołowiu. Dlatego siedziała tylko na stołku przy oknie, podczas gdy Havard zdjął z Siverta
odświętne ubranie i okrył go kołdrą. Gdy usłyszała, Ŝe konik ma juŜ stajnię i Ŝe powiedzieli
mu dobranoc, wstała sztywno i podeszła do łóŜka.
- Śpij dobrze - powiedziała cicho i pocałowała syna. - Dobrej nocy tobie i konikowi.
-Czy Havard moŜe mnie jeszcze kiedyś połoŜyć spać? - spytał Sivert, nadal obejmując
ją za szyję. - Ja lubię Havarda, mamo.
- Tak, wszyscy go lubimy - odparła Mali. - Ale Havard...
- Chętnie połoŜę cię jeszcze kiedyś spać, Sivert - powiedział męŜczyzna - o ile twoja
mama teŜ tu będzie.
Mali odwróciła się i spojrzała na niego, na iskrzące spojrzenie niebieskich oczu, na
miły uśmiech, mocne białe zęby. BoŜe, dopomóŜ, pomyślała, wspierając się na oparciu łóŜka,
on staje się zbyt bliski... Ale nic nie powiedziała.
-
Mamo, czy on moŜe...
-
Tak, chyba tak - odrzekła cicho. - Ale teraz juŜ śpij, synku.
Na korytarzu Havard złapał ją za ramię i przytrzymał mocno.
-
Nie chcesz, bym kładł go spać?
-
To nie to, Havard - odpowiedziała. - Ja się bardzo cieszę, Ŝe on... Ŝe ty... Aleja się...
-
Boisz się, tak? Boisz się, Ŝe zbyt się tu zadomowię?
Mali nie była w stanie spojrzeć mu w oczy, stała tylko, mnąc palcami kołnierzyk.
MoŜliwe, Ŝe nie jego się bała, ale siebie samej. Ostatnio czuła się tak słaba i pozbawiona
woli... Gdy uniósł jej twarz ku górze, chciała uciec. Ale nogi miała niczym przyklejone do
podłogi.
- Wszyscy potrzebujemy trochę ciepła w Ŝyciu, Mali - wyszeptał. - Nawet ty. MoŜliwe,
Ŝ
e ty nawet więcej niŜ inni, bo nie sądzę, Ŝebyś otrzymywała je ostatnio. Nie będę się
narzucał, obiecałem i dotrzymam tej obietnicy. Widzę tylko, Ŝe jesteś zmęczona i samotna, i
Ŝ
e potrzebujesz kogoś. A ja jestem twoim przyjacielem, sama tak powiedziałaś.
Mali chciała coś odpowiedzieć, ale nie mogła wydobyć ani jednego słowa. Jej oczy
wypełniły łzy. On miał rację. To właśnie było tak trudne z Havardem, Ŝe rozumiał więcej, niŜ
powinien. Gdy jego usta dotknęły miękko jej ust, wsparła się o niego. Zamknęła oczy i
napawała się ciepłem jego ciała. Jego dłonie objęły ją w talii i przytuliły mocniej. Przez
chwilę stali tak, mocno przytuleni. Jego usta nie Ŝądały więcej, dłonie trzymały ją mocno, ale
i delikatnie. Nagle Mali opamiętała się i chciała się uwolnić z uścisku.
- Mali, Mali - wyszeptał z ustami przy jej włosach. - Czego się tak obawiasz? Ja chcę
tylko twojego dobra.
Chciała mu odpowiedzieć, ale gdy uniosła twarz, jego usta znów znalazły jej usta.
Tym razem Ŝądały więcej, tak samo jak dłonie. Gładziły ją po plecach, po głowie, mocniej
przycisnęły. Mali nagle poczuła, Ŝe Havard jest podniecony, i gwałtownie zaczerpnęła
powietrza. DrŜące ciepło rozeszło się po jej podbrzuszu i poczuła, Ŝe mleko płynie jej z
piersi. Czy to byłoby złe, gdyby ona...
- Tego nie było w umowie, Havard - rzuciła nagle, łapiąc go za ręce i odsuwając się.
Nie odpowiedział, przeczesał tylko włosy palcami. Patrzył na nią. Nadal jest zbyt
szczupła, pomyślał, lecz poza tym jeszcze piękniejsza niŜ wcześniej: prosta i giętka niczym
trzcina, ze wspaniałymi włosami i ciemnymi oczami.
- Czy będę mógł to powtórzyć? - spytał cicho.
Odwróciła się gwałtownie, chciała mu ostro odpowiedzieć. Jej uczucia były jednym
wielkim chaosem.
- Mam na myśli, czy będę mógł połoŜyć Siverta spać - dodał z uśmiechem.
Mali podeszła do schodów. Dogonił ją, zanim postawiła stopę na najwyŜszym stopniu,
i dotknął lekko jej ramienia.
- Jesteś na mnie zła? - rzucił cicho.
Odwróciła się i spojrzała na niego. Pogłaskała go po policzku i powoli pokręciła
głową.
-
Pewnie powinnam, ale nie jestem - powiedziała. -Nie jest łatwo złościć się na ciebie,
Havard. Ale my...
-
Mamy umowę - dokończył za nią. - Nie zapomniałem o niej, mimo Ŝe najchętniej...
Tej nocy Margrethe urodziła martwą dziewczynkę.
ROZDZIAŁ 3
Wraz z kwietniem nadeszło upragnione ciepło i słońce. Półsenne muchy tłukły się o
szyby, potok za pralnią bełkotał pod lodem, wielkie pranie leŜało rozłoŜone do wybielenia na
resztkach śniegu niczym spadłe z nieba anioły. Lód i śnieg topniały w oczach. Pod
nasłonecznionymi ścianami budynków bywało tak ciepło, Ŝe i okrycia głowy, i wierzchnie
warstwy ubrania lądowały na ławce.
Mali siedziała przy spiŜarni z twarzą zwróconą ku słońcu. Oparta o ścianę,
rozkoszowała się ciepłem, które wypełniało jej ciało. I zranioną, samotną duszę, dodała w
myślach i poczuła napływające łzy. O wiele łatwiej jej przychodziły od czasu urodzenia Oi,
sama nie wiedziała, dlaczego. MoŜe dlatego, Ŝe nadal miała wyrzuty sumienia, Ŝe nie dość
kocha tego malca. Kochała go, oczywiście. JuŜ urósł i nabrał ciała, uśmiechał się do niej.
Czuła coś do niego, to pewne. Ale nie dawało się tego porównać z wszechogarniającą,
nieziemską miłością do Siverta, na pewno nie.
Długo sobie powtarzała, Ŝe miłość nadejdzie sama, Ŝe - jak mówiła akuszerka - nie
było jej łatwo po tak cięŜkim porodzie. Ale to nieprawda, myślała. Czuła, Ŝe Oja jest bardziej
synem Johana niŜ jej, zwłaszcza ze względu na podobieństwo. PrzecieŜ nic na to nie mógł
poradzić, biedaczek. Byle nie stał się do niego podobny z charakteru! O to Mali chciała
najbardziej zadbać. Wydobędzie z niego najlepsze cechy, weźmie go pod swoje skrzydła,
będzie o niego walczyła i go broniła, bo jest za niego całkowicie odpowiedzialna. Ale kochać
go tak naprawdę, bez Ŝadnych zastrzeŜeń, jak Siverta, nigdy nie potrafi. Ta świadomość ją
prześladowała.
Siedziała tak, na wpół drzemiąc w słońcu. AŜ podskoczyła, gdy dobiegł ją odgłos sań
zajeŜdŜających na dziedziniec. Gdy przymruŜyła oślepione światłem oczy, rozpoznała
Margrethe i Olausa. Sivert teŜ ich dostrzegł z okna izby i słyszała, Ŝe Ane z trudem udaje się
go ubrać. Mali wstała i podeszła na powitanie siostry.
- AleŜ miło, Ŝe przyjechaliście - powiedziała, zsadzając Olausa. - Biegnij do domu,
Sivert juŜ się ubiera!
Margrethe podjechała do ściany stodoły i uwiązała konia.
- Nie chcesz wprowadzić go do środka? - spytała Mali.
- Nie, na słońcu jest ciepło, niech sobie stoi - odparła Margrethe, zeskakując z sań. -
Nie zostaniemy zresztą długo. Jest juŜ kwiecień i nasi mali dziedzice niedługo mają urodziny.
Pomyślałam, Ŝe moŜemy porozmawiać, jak je urządzić. No i jeszcze mama. W maju skończy
pięćdziesiąt lat!
Mali przyjrzała się siostrze. JuŜ minął miesiąc, od kiedy tak nieoczekiwanie urodziła
nieŜywą córkę. Mali dowiedziała się dopiero następnego dnia, a pojechała do niej po kilku
dniach. Margrethe leŜała w łóŜku, oczywiście bardzo przygnębiona. Wszyscy pogrąŜeni byli
w smutku, Ŝe dziecko, na które tak czekali, nie Ŝyło. Ale tak juŜ się działo w Ŝyciu. Do
rzadkości naleŜały przypadki, gdy wszystkie urodzone dzieci przeŜywały. Mali powiedziała
to siostrze. Chciała teŜ napomknąć, Ŝe powodem mogło być zbyt szybkie zajście w ciąŜę po
bliźniaczkach, lecz dała spokój. DołoŜyłaby siostrze wyrzutów sumienia, a przecieŜ nie była
tego tak pewna. Takie rzeczy po prostu się zdarzają.
-
Jak się masz? - Mali objęła siostrę. - Czujesz się juŜ lepiej?
-
Trochę tak - przyznała Margrethe powoli. - Ale co noc śni mi się córeczka, której nie
dane było Ŝyć. Czy to moja wina...?
-
Twoja wina? - Mali przytuliła ją. - Oczywiście, Ŝe nie twoja, co za głupstwa! Tak się
czasem zdarza, i juŜ. Tak naprawdę obie jesteśmy szczęściarami. PrzecieŜ to istny cud, Ŝe
bliźniaczki przeŜyły. Tak jak Oja. Nie, to nie twoja wina, nie powinnaś tak myśleć ani przez
chwilę!
-
Ale to było... Powinniśmy dłuŜej odczekać z Bengtem...
-
PrzecieŜ są takie, które zachodzą w ciąŜę co roku -rzuciła Mali. - MoŜe nie
wszystkie dzieci przeŜywają, to prawda. Nawet gdybyś urodziła tylko jedno dziecko, teŜ nie
byłoby pewne, Ŝe dorośnie. To zaleŜy od wielu rzeczy, wiesz.
Margrethe spojrzała na nią oczami pełnymi łez.
-
Tak chciałam z tobą o tym porozmawiać - szepnęła. - Było mi potem tak źle...
-
Ale Bengt chyba nic ci nie powiedział...
-O nie, Bengt był dla mnie bardzo dobry, powiedział, Ŝe najwaŜniejsze, Ŝe ja
przeŜyłam. śe moŜe z dzieckiem było coś nie tak, i moŜe lepiej, Ŝe nie Ŝyło. śe moŜemy mieć
więcej dzieci.
Tak, na pewno moŜecie, pomyślała Mali, ale lepiej trochę z tym poczekać.
Powiedziała to Margrethe ostatnio, ale to przecieŜ było ich Ŝycie i ich wybór.
Sivert i Olaus wybiegli z impetem na dwór.
-
Ulepimy bałwana przy spiŜarni! - zawołał Sivert. -Ane powiedziała, Ŝe da nam
marchew na nos, jak będzie gotowy!
-
My siedzimy przy pralni! - krzyknęła za nimi Mali. - Jeśli nas nie będzie, znaczy, Ŝe
weszłyśmy do środka. O ile chcesz posiedzieć trochę na słońcu - zwróciła się do siostry. -
Znajdę jakiś pled, Ŝebyś nie zmarzła.
-
Chętnie posiedzę na słońcu - odparła Margrethe. -To wspaniałe, Ŝe wreszcie jest
ciepło. I jasno.
-
Właśnie o tym samym myślałam - rzekła Mali. -To była długa i cięŜka zima.
-
Tak, ja nie powinnam pewnie narzekać w porównaniu z tym, co ty przeszłaś, Mali -
powiedziała Margrethe. - Najpierw stary Sivert, potem Johan. Ja nie wiem, co bym zrobiła,
gdybym straciła Bengta. Chyba bym teŜ umarła!
Mali nie odpowiedziała, wyjęła pledy i rozłoŜyła przy nasłonecznionej ścianie pralni.
-
Ty zawsze byłaś najsilniejsza z nas sióstr - mówiła dalej Margrethe. - No, Eli jest
silna, na pewno, ale ty... Jakbyś wszystko potrafiła znieść. Jak to robisz?
-
Ty teŜ jesteś silna - zaprotestowała Mali. - Pewnie nie znalazłaby się druga
dziewczyna, która jak ty wyjechałaby z domu, gdyby odkryła, Ŝe jest w ciąŜy. To musiał być
dla ciebie straszny rok, ale przetrwałaś! Więc nie opowiadaj mi, kto tu jest najsilniejszy,
dobrze?
Margrethe odgarnęła włosy.
- Tak, nie chciałabym, Ŝeby taki rok się powtórzył - westchnęła. - Gdy o tym myślę,
sama nie rozumiem, jak temu podołałam. Wiesz, chodziło o wstyd, który przyniosłabym ojcu
i matce... Nie widziałam innej drogi. Ale w końcu wróciłam do domu, bo juŜ nie mogłam
dalej. No i teraz jest mi cudownie, ale ty...
Odwróciła się w stronę siostry, która siedziała z zamkniętymi oczami, oparta o ścianę.
- Wiem, Ŝe to nie moja sprawa, ale zaczęłam się zastanawiać... Ten twój ślub z
Johanem został tak szybko postanowiony. Czy ty... byłaś z nim szczęśliwa?
Mali poczuła, jak oblewa ją fala gorąca. Im mniej mówiło się o dawnych czasach, tym
lepiej, pomyślała.
-
Masz całkowitą rację, Ŝe to nie twoja sprawa - odparła, nie otwierając oczu - tylko
moja. Wyszłam za niego z własnej woli i pozostałam jego Ŝoną aŜ do jego śmierci. Czy
byłam z nim szczęśliwa, dotyczyło tylko jego i mnie. Czym właściwie jest szczęście? MoŜna
być szczęśliwym, mimo Ŝe nie jest się tak szaleńczo zakochanym jak ty i Bengt. Nie Ŝałuję
wam tego szczęścia, ale uwaŜam, Ŝe nie kaŜdemu jest przeznaczone, sama wiesz. Miałam
dobrego męŜa, jestem panią duŜego dworu, mam syna, którego kocham ponad wszystko. To
teŜ jest szczęście...
-
Masz dwóch synów...
Mali poczerwieniała i, zakłopotana, poprawiła włosy.
-
Tak, nie zapomniałam o Oi - zaśmiała się nerwowo. - Oczywiście, Ŝe nie. Ale był
tak słaby i mały, źle ssał... Starałam się za bardzo do niego nie przywiązywać, bo nie byłam
pewna, czy przeŜyje. Pewnie wytworzyłam jakiś dystans wobec niego, na wypadek gdyby
umarł. Byłoby mi cięŜko, tak szybko po śmierci jego ojca... - dodała, czując, jak płoną jej
policzki od własnego kłamstwa.
-
Ja tak nie czułam przy bliźniaczkach – zamyśliła się Margrethe. - Wiedziałam, Ŝe
mogą umrzeć, mimo to kochałam je aŜ do bólu. Nie mogłam nic poradzić, tak było. Nie
umiem wytworzyć dystansu jak ty.
Mali nie odpowiedziała. Odwróciła płonącą wstydem twarz od siostry. Nie miałaby
Ŝ
adnego problemu z miłością do Oi, gdyby był synem Jo, myślała często. Nie przynosiło to
ulgi jej wyrzutom sumienia... Traktowała Oję jako dziecko poczęte przez gwałt. Pewnie tak
było. Jednak nie rozumiała, dlaczego czuje wobec niego tak mało. PrzecieŜ w pierwszym
okresie Ŝycia w Stornes marzyła o dziecku z Johanem!
Jednak nienawiść do Johana rosła w niej wraz z upływem lat. Pogarda wobec niego,
poniŜenie, któremu ją poddawał, to wszystko coś w niej zmieniło. Gdyby jednak to było tylko
to, moŜe by bardziej kochała jego dziecko. Ale Johan zabił Jo i jednocześnie zabił coś w niej.
Ona zawsze będzie kochała Jo i jego dziecko. Ich troje: Jo, Sivert i ona, stanowiło całość. Tak
często myślała tej zimy. Wiedziała, Ŝe to źle wobec Oi, ale nie mogła na to poradzić: on nie
naleŜał do nich...
-
MoŜe tak się stało, bym dała radę przez to przejść -powiedziała Mali cicho,
odwracając się do siostry. - Dopiero teraz mogę odwaŜyć się myśleć, Ŝe Oja przeŜyje. Ale jest
coś szczególnego przy pierworodnym - dodała. - Ja w kaŜdym razie tak czuję bez względu na
to, czy to źle, czy dobrze.
-
A moŜe? - zamyśliła się Margrethe. - Ja chyba teŜ czuję do Olausa coś szczególnego.
Oczywiście, kocham teŜ dziewczynki, ale Olaus, tak... - Oczy siostry przybrały marzący
wyraz i Margrethe posłała Mali nieśmiały uśmiech. - Prawie zawsze przychodzi mi na myśl...
Poczerwieniała gwałtownie. Mali poklepała ją po policzku.
-
Cieszę się, Ŝe jesteś szczęśliwa, Margrethe - rzekła. -śe się odnaleźliście z Bengtem.
Mało kto tak do siebie pasuje jak wy.
-
Ale ty nie chcesz wyjść znów za mąŜ...
-
W kaŜdym razie nie spieszy mi się - odparła Mali. -Teraz mam tak dobrą pomoc w
gospodarstwie, Ŝe nie potrzebuję męŜa. Ale co się kiedyś zdarzy, nie wiem. Nie myślę o tym.
- Wielu myśli o tobie, wiem - rzuciła Margrethe, zerkając szelmowsko na siostrę. -
Słyszałam o takim i innym...
-
Na razie ja nikogo nie chcę - ucięła Mali. - Nie wyjdę za mąŜ tylko dlatego, by mieć
męŜa. Bo i po co?
-
Nie, ty nie - odpowiedziała siostra, wstając. - Ale ty nie jesteś jak inne kobiety.
Jesteś niemal zbyt silna, Mali. Nikogo nie potrzebujesz.
Mali takŜe wstała i zaczęła strzepywać pledy. Rzuciła je na ławkę w pralni i zamknęła
drzwi. Objęła siostrę za ramiona.
- Potrzebuję moich dzieci, ciebie i mojej rodziny. Nie moŜesz w to nigdy wątpić,
Margrethe – oświadczyła z powagą. - Ale moŜe nikogo więcej, to prawda. W kaŜdym razie
na pewno nie męŜa.
Lubię być wolna, chciała dodać, i nie chcę męŜa, który moŜe mi rozkazywać,
wyŜywać się i dręczyć. Ale nie dodała. Siostrę by to zszokowało i zrozumiałaby, Ŝe Mali było
ź
le z Johanem, w łóŜku i poza nim. Najlepiej, jak o tym nie wspomni.
W niedzielę czternastego maja Brit Buvik skończyła pięćdziesiąt lat. Dzień ten
obchodziła w Buvika cała rodzina, dorośli i dzieci. Eli i Johannes przyjechali z małym
Martinusem, pyzatym chłopczykiem podobnym do matki. Miał juŜ dziesięć miesięcy i był
mistrzem raczkowania. Eli po ciąŜy nie straciła dodatkowych kilogramów, ale nie wydawało
się, by to jej przeszkadzało. Sprawiała wraŜenie zrównowaŜonej i spokojnej.
Z Innstad przyjechali Bengt z Margrethe ze swoją trójką. Pękali z dumy, patrząc na
swojego ruchliwego trzylatka i śliczne dziewczynki. Mali przyjechała z synami i Havardem.
Nie chciała jechać taki kawał drogi sama. Havard zaofiarował się, Ŝe ją podwiezie. Nie
zostanie na przyjęciu, lecz przyjedzie po nich wieczorem. Ale oczywiście Brit nie zgodziła się
na to i zaprosiła Havarda, by został. Mali nie podobało się to. Wolała, by nikt nie pomyślał, Ŝe
Havard uzyskał inną pozycję w Stornes niŜ przewidziana w umowie. Jednak jej mama była
zachwycona. Nie ukrywała, Ŝe cieszyłaby się, gdyby Mali wyszła za tego przystojnego,
porządnego i czarującego zarządcę.
- Ojej, jaki on miły, ten Havard - szepnęła do Mali z uśmiechem. -1 jaką ma rękę do
twoich dzieci! Jeszcze nie widziałam męŜczyzny, który by...
Mali uściskała matkę, powstrzymując w ten sposób jej dalsze słowa.
-
Znam jego zalety, mamo - powiedziała. - Jestem wdzięczna, Ŝe pracuje w Stornes.
Ale nic poza tym.
-
Ale moŜe będzie - odparła matka, wodząc spojrzeniem za Havardem. - Potrzebujesz
męŜa, dziecko.
Mali nie odpowiedziała, nie chciała psuć świątecznego nastroju.
W Buvika zrobiło się bardzo porządnie po rozbudowie i remoncie. Matka z dumą
pokazała jej ich nowy dom, a cięŜarna Anna oprowadziła po reszcie domu. śe teŜ w Buvika
zapanował taki dobrobyt, pomyślała Mali, rozglądając się wokół. Bardzo się cieszyła,
zwłaszcza ze względu na matkę i ojca. Nigdy nie zapomni czasów, gdy ojciec znalazł się na
skraju bankructwa, a matka, wychudła, z niepokojem wypatrywała nowego dnia. Długi,
niepewność jutra... Nie, nie mogła wtedy podjąć innej decyzji, bo pewnie miałaby więcej
istnień ludzkich na sumieniu.
Po obiedzie Mali wzięła wózek z Oja i ruszyła w dół ścieŜką, by uśpić małego. Oja
poza domem, gdy nie miał swojej kołyski, najlepiej spał w wózku. Majowy dzień był cichy i
ciepły. Pszczoły brzęczały, rumianki bielały na łące. Gdy dotarła na koniec zbocza, zawróciła,
bo zobaczyła nadjeŜdŜający wóz konny z powoŜącym męŜczyzną.
- CzyŜby to... Mali?
Odwróciła się. Ten głos... Spojrzała na męŜczyznę. Ciemnowłosy, przystojny, z
opadającą na czoło grzywką, którą odgarniał w sposób, który zaczął jej kogoś przypominać.
- To ty, Magnar! - powiedziała, zatrzymując się. - Minęło tyle lat...
Zeskoczył z kozła. Gdy się zbliŜył, Mali dostrzegła, Ŝe lata pozostawiły ślad na jego
przystojnej twarzy. Sprawiał wraŜenie przycięŜkiego, uwydatnił mu się brzuch. Ale jego oczy
były prawie takie same, te same, które wywoływały u niej zmysłowe sny. Teraz jego
spojrzenie było wilgotne i nieco nieostre.
Kiedyś chciała mu się oddać, w kaŜdym razie marzyła, by zrobił coś jeszcze poza
pocałunkami i niezgrabnymi, zbyt mocnymi pieszczotami. On jako pierwszy dotknął i
całował jej nagie piersi...
Gdy zbliŜył się, poczuła jego wódczany oddech.
W samym środku niedzieli! Co się z nim stało, skoro robił coś takiego, i to pewnie nie
po raz pierwszy, sądząc po wyglądzie. Odsunęła się, złapała za rączkę wózka i chciała iść
dalej.
- Nie spiesz się tak bardzo, skoro spotykamy się po latach, Mali - powiedział, kładąc
dłoń na jej ramieniu. - Myślałem duŜo o tobie...
Mali spojrzała mu w oczy. Nie wyglądał na szczęśliwego, choć miał Ŝonę i dzieci.
- Ja teŜ o tobie myślałam - rzuciła lekkim tonem. - Tak juŜ jest, gdy jest się młodym i
zakochanym. Ale tak nagle odszedłeś. Nie byłam wystarczająco dobra dla twoich rodziców,
prawda? Albo znalazłeś inną?
Magnar kopał kamyki leŜące przy drodze i odgarnął nieposłuszną grzywkę.
-
Raczej... rodzice - mruknął. - Twojemu ojcu się wtedy nie wiodło i powiedzieli, Ŝe...
-
AleŜ Magnar - powiedziała Mali spokojnie. - To było tak dawno temu. Wszystko juŜ
zapomniane!
Spojrzał na nią. Słońce sprawiło, Ŝe jej jasne włosy zaświeciły niczym złoto, a oczy
wydawały mu się większe i ciemniejsze, niŜ pamiętał. Była tak ładna, Ŝe aŜ przeszedł go
dreszcz. Spojrzał na jej bluzkę, na wypełniające ją piersi, przypomniał sobie, Ŝe kiedyś ich
dotykał i całował. Poczuł fizyczne podniecenie i postawił stopę na kamieniu, by je ukryć.
- I tak dobrze wyszłaś za mąŜ, Mali - rzucił. - Pani w Stornes... Tak, mogę zrozumieć,
dlaczego Johan cię chciał, nawet bez posagu. Ale miałaś być moja... - dodał z błyskiem w
oku.
- Słyszałam, Ŝe masz Ŝonę i kilkoro dzieci – zauwaŜyła lekkim tonem. - Więc teŜ nieźle ci
się ułoŜyło. A moŜe nie, skoro czuć od ciebie wódkę w niedzielne przedpołudnie?
-
Ja chciałem ciebie - powtórzył, nie zwaŜając na jej słowa, nie spuszczając z niej
spojrzenia. - Ale nie jest za późno, Mali. Jeszcze czas, by dostać to, czego wtedy nie
dostałem. Słyszałem, Ŝe owdowiałaś, a ja...
-
A ty jesteś Ŝonaty - ucięła Mali chłodno. - Poza tym wszystko się zmieniło. Czas
zrobił swoje. Ale miło było cię zobaczyć. Powodzenia - powiedziała, odwracając się.
Nagle poczuła, Ŝe chwycił ją wpół. Puściła wózek, bo Magnar uniósł ją z ziemi i
pociągnął za kwitnący krzak głogu przy drodze. Rzucił na ziemię i przygniótł sobą. Czuła
jego gorące, Ŝądające usta, podczas gdy dłonie rozrywały jej bluzkę, aŜ guziki pryskały na
boki. Przez chwilę Mali jakby sparaliŜowało. Lekki wiatr owiał jej nagie piersi, poczuła usta
Magnara wokół jednego sutka. Przez sekundę przeszedł ją słodki dreszcz, jednak nagle
ocknęła się i wbiła kolano między jego nogi. Magnar jęknął i zsunął się z niej. Zerwała się,
zebrała bluzkę w garść i przejechała drŜącą dłonią przez włosy.
- Ty wstrętna świnio - zasyczała, kopiąc go. - Co z ciebie za człowiek? Co ty sobie
myślisz, Ŝe tak po prostu moŜesz...
-
Sama tego chciałaś - wyszlochał. - Czułem to!
-
Chyba masz zbyt bujną wyobraźnię, Magnar - rzuciła Mali lodowatym tonem. - Nie
chciałabym cię, nawet gdybyś był ostatnim męŜczyzną na ziemi. Nic o tym nie mów, to i ja
nie powiem. Ale jeśli usłyszę jakieś plotki, wiedz, Ŝe cię usadzę. Pamiętaj, Ŝe nie jestem juŜ
biedną Mali Buvik. Jestem panią w Stornes! Więc uwaŜaj, ty obrzydliwcze.
Złapała za wózek i zaczęła szybko iść w górę. W połowie drogi usłyszała za sobą
tętent kopyt. Zwolniła i obejrzała się powoli. Serce czuła w gardle, biło jak szalone. Co on
sobie wyobraŜa? Czy ona w jakiś sposób go zachęciła? Nie, wiedziała, Ŝe nie. On musiał
postradać rozum! Wiedziała z gorzkiego doświadczenia, Ŝe pijani tracą hamulce...
Próbowała przygładzić włosy i dokładniej zasłonić piersi, jednak zbyt wiele guzików
odpadło. Musi poprosić Annę, by poŜyczyła jej bluzkę. Powie jej, Ŝe... Właśnie, co jej powie?
-
Bałem się o ciebie. Długo cię nie było. Mali wzdrygnęła się. Był to głos
Havarda.
-
Co się stało? - spytał, obróciwszy ją ku sobie. Otworzył szeroko oczy, gdy dostrzegł
jej zniszczoną
bluzkę i rozczochrane włosy.
- Co się stało? - powtórzył zmienionym głosem, pełnym niedowierzania, strachu i
jakby gniewu.
- Ja... spotkałam dawnego znajomego - wyjąkała Mali. - Znałam go, gdy byłam młoda,
i... - I co, wróciliście do dawnych sztuczek? Mali wymierzyła mu policzek.
- Co ty sobie myślisz! - rzuciła wściekła. - Był całkiem... Zresztą, niewaŜne, to nie
twoja sprawa. Idź sobie, nie chcę cię widzieć! - dodała drŜącymi ustami.
Nagle wybuchła płaczem. Była w szoku, czuła się zbrukana. Wszystkie wspomnienia
nocy z Johanem stanęły jej przed oczami. Padła na kolana, zanosząc się płaczem.
- Mali, Mali, wybacz mi - wyszeptał Havard, podnosząc ją i przytulając. - Ja tak nie
myślałem, tylko... straciłem głowę, gdy zrozumiałem, Ŝe ktoś mógłby...
Mali oparła się o niego i płakała.
- Zrobił ci coś?
Pokręciła głową, co sprawiło, Ŝe warkocz całkiem się rozluźnił i włosy rozsypały się
złocistą kaskadą po jej plecach. Havard dostrzegł jej półnagie piersi i ostroŜnie połoŜył na
jednej dłoń.
- Nie, Havard - szepnęła Mali. - Nie...
Pochylił się i wziął w usta jej sutek, a dłonie zatopił w jej włosach. Mali stała na
drŜących nogach. Wsparła się o Havarda. Ktoś musi się mną zaopiekować, pomyślała
otępiała, ktoś taki jak on, dla kogo coś znaczę i kto chce mojego dobra. Jego usta odnalazły
jej usta, ciepłe dłonie pieściły jej piersi. Jak dobrze, pomyślała, dobrze i bezpiecznie. Dlatego,
Ŝ
e to Havard.
Odstawił wózek ze śpiącym Oja pod drzewo, wziął ją na ręce i ruszył w kierunku łąki.
Niech to się stanie, pomyślała Mali zmęczona i zamknęła oczy. Czuła pulsowanie podbrzusza
i rozchodzącą się stamtąd falę ciepła. Nagle Oja zaczął rozdzierająco płakać. Podziałało to na
Mali jak kubeł zimnej wody. Wysunęła się z ramion Havarda i podbiegła do wózka.
DrŜącymi rękami wyjęła dziecko i zaczęła kołysać. Oja uspokoił się szybko i Mali ostroŜnie
go odłoŜyła. Nadal drŜącymi, lodowatymi dłońmi Mali poprawiła włosy i bluzkę, spinając ją
srebrną broszą, którą miała przy szyi. Cały czas czuła obecność Havarda za swoimi plecami,
jednak jej nie dotykał. W końcu wzięła szal z wózka i otuliła się nim. Wystarczy. Poprosi
Annę o poŜyczenie bluzki, choć nadal nie wiedziała, jak wytłumaczy swój wygląd. Ale coś
jeszcze wymyśli. Schwyciła rączkę wózka i zaczęła pchać go pod górę.
- Daj mi - rzucił Havard cicho. - Przykro mi, Ŝe... Ale jest mi trudno, Mali. Jesteś
taka...
Spojrzała mu w oczy. Były pełne skruchy.
- Nie powinieneś tego robić - powiedziała. – Mam do ciebie zaufanie, Havard. Jeśli
nie dajesz rady, powinieneś się wyprowadzić ze Stornes.
Pokiwał głową powoli. Spojrzeniem prosił o wybaczenie.
- Ja... Jesteś najładniejsza na świecie... Ale nie powinienem tego robić. Obiecałem...
Mali patrzyła na niego. Miała świadomość, Ŝe wina nie leŜy tylko po jego stronie,
choć bez wątpienia wykorzystał fakt, Ŝe była w szoku, przestraszona i zrozpaczona. Nie wie,
co by się stało, gdyby Oja nie zaczął płakać. Oboje byli winni. Nie uspokoiło jej to, wręcz
przeciwnie: zaniepokoiło bardziej, niŜ chciała przyznać. Jej ciało nie było tak nieczułe, jak
myślała.
-
Mogę popchać wózek? - spytał.
-
Dobrze - powiedziała, ujmując rączkę po swojej stronie. -1 zapomnijmy o tamtym...
Pokiwał głową, unikając jej wzroku. Przebywanie z nią tak blisko okazało się dla niego
trudniejsze, niŜ myślał, gdy godził się na pracę w Stornes. Czuł się chory z tęsknoty i
poŜądania, z miłości, o której nie sądził, Ŝe nim zawładnie. Mali była tak blisko, a jednak
nieosiągalna. Jak długo zdoła tak Ŝyć? MoŜe naprawdę będzie musiał opuścić Stornes, jeśli tak
będzie najlepiej dla nich obojga?
Mali jakby czytała w jego myślach. Zatrzymała się nagle i spytała:
- Zostaniesz w Stornes, Havardzie? Potrzebuję cię, wiesz przecieŜ.
Havard pokiwał głową. Tak, zostanie, skoro ona go o to prosi. Nie zawiedzie jej i nie
pozwoli, by inny męŜczyzna zajął jego miejsce. Ale ona nie rozumiała chyba, jakiej ofiary
wymagała. Dziwiło go to, bo przecieŜ nie była złym człowiekiem.
- Dziękuję - powiedziała i poklepała go po przyjacielsku po dłoni.
Poszli dalej.
ROZDZIAŁ 4
Trwała pełnia lata. Dni były ciepłe i pełne woni, długie wieczory zachwycały grą
kolorów na powierzchni fiordu i nad ciemnymi górami, noce były jasne i ciche. Plony
zapowiadały się wspaniale. Wszystko rosło w oczach.
W Stornes praca szła zwykłym rytmem, mimo braku gospodarza. Havard dawał sobie
ś
wietnie radę. Ciągle w ruchu, planował robotę i dbał o wszystko. Wszyscy go doceniali i
lubili, bo nigdy nie okazywał wyŜszości. Miał szczególną cechę: sprawiał, Ŝe ludzie dobrze się
czuli w jego towarzystwie, nawet w trakcie intensywnej pracy. Szedł za tym szacunek wobec
niego jako człowieka. Nie zabiegał o to, ale tak po prostu było.
Czasami Mali stwierdzała, Ŝe nigdy wcześniej nie panował w gospodarstwie lepszy
porządek. Co piątek siadali z Havardem nad rachunkami i planowali zadania na nadchodzący
tydzień, mimo Ŝe Mali nie uwaŜała tego za niezbędne. Była całkowicie przekonana, Ŝe
Havard zna się na robocie, do której był zatrudniony.
- Ty rozumiesz to o wiele lepiej niŜ ja - powiedziała, gdy pewnego piątku wszedł do
kuchni z naręczem papierów i ksiąg rachunkowych. - Sam to zrób, mam do ciebie zaufanie,
wiesz przecieŜ. Wszystko idzie dobrze, kaŜdy to widzi. To dzięki tobie - dodała.
Ale on trzymał się swego. Chciał, by brała udział w planowaniu, by pokazać jej i
wszystkim, Ŝe to ona tu rządzi, Ŝe jest tego świadom i to respektuje. Mali zrozumiała, Ŝe
waŜne jest dla niego, by nikt nie mógł powiedzieć, Ŝe pozwala sobie na zbyt wiele. Ze nie
przekracza granic umowy.
- Zróbmy to razem - odparł. - MoŜliwe, Ŝe kiedyś będziesz zadowolona, Ŝe umiesz
planować i prowadzić rachunki. Nie jest pewne, Ŝe będę tu na gospodarstwie całą wieczność -
dodał, nie patrząc na nią.
Nie rozmawiali o tym, co wydarzyło się wtedy w Buvika. Havard był miły, towarzyski
i pracowity i tak samo chętnie zajmował się Sivertem. Tylko wobec niej zwiększył dystans. A
moŜe sobie to tylko wyobraziła? Ale czuła, Ŝe nie moŜe juŜ do niego iść ze wszystkimi
problemami, Ŝe on nie chce przebywać z nią zbyt blisko. Właściwie go rozumiała. Nie moŜna
mieć wszystkiego. Po wydarzeniu w Buvika wiedziała, Ŝe Havard nie zadowoli się juŜ
okruchami. Jeśli ma coś mieć, to albo wszystko, albo nic.
Zdarzało się, Ŝe czuła na sobie jego spojrzenie, gdy wydawało mu się, Ŝe ona nie
patrzy. Jednak gdy spoglądała na niego, udawał, Ŝe jest zajęty czymś innym. Niech i tak
będzie, pomyślała. Potrzebowała dobrego pracownika i zarządcy, i to jej zapewniał. Mogła
się obejść bez zaufania i bliskości pomiędzy nimi. Rozumiała, Ŝe jemu nie jest łatwo. Sama
tęskniła za jego ciepłem, uściskiem, moŜe za łagodnym pocałunkiem na poddaszu. Gdy tego
juŜ nie otrzymywała, czuła, jak było to dla niej waŜne - o ile sama mogła ustanawiać granice.
Czuła się wtedy Ŝywa i kochana, serce biło mocniej, a nawet ogarniała ją gorąca i dziwna
tęsknota, do której nie chciała się sama przed sobą przyznać. Bo nadal nie chciała wychodzić
za mąŜ, choć pewnie nikt nie rozumiał, dlaczego. Nie brakowało męŜczyzn, którzy chętnie
widzieliby się w tej roli. Ale sama myśl, Ŝe miałaby znów ulec woli męŜczyzny, sprawiała, Ŝe
okrywała się gęsią skórką, choć wyczuwała, Ŝe małŜeństwo z Havardem byłoby inne niŜ z
Johanem.
Mimo to nigdy nie będzie tak, jakby tego pragnęła. Nadal marzyła o Jo, choć myślała
o nim rzadziej. Na zawsze miał swoje miejsce w jej sercu. Wszystkich męŜczyzn
porównywała z nim i Ŝaden nie wytrzymywał tego porównania, nawet Havard. Nikt nie mógł
równać się z Jo, myślała Mali, siedząc oparta o ścianę szopy nad morzem. Znów zaczęła tu
przychodzić, choć przysięgała w dniu śmierci Jo, Ŝe nigdy tego nie zrobi. W tym dniu, w
którym sama o mało nie wskoczyła do fiordu... Ale nawet Mali musiała przyznać, Ŝe czas, o
ile nie leczy - to przynajmniej zabliźnia ranę. Wtedy daje się Ŝyć...
Sivert cały dzień był w ruchu, zwykle trzymając się Havarda. Mały wyciągnął się
bardzo przez ostatnią zimę, pomyślała Mali, patrząc na syna skaczącego po kępach trawy i
kamieniach. Miał w sobie zwinność kota. Gdy stanął w słońcu i uśmiechnął się do niej
szarozielonymi, iskrzącymi oczami, z widocznymi mocnymi, mlecznymi zębami, z ciemnymi
włosami w szalonym nieładzie, coś aŜ ją kłuło. Był tak podobny do Jo! I w przeciwieństwie
do Oi, który ledwo róŜowiał w słońcu, skóra Siverta była złocistobrązowa na długo przed
nocą świętojańską.
Oja świetnie się rozwijał, jak juŜ zaczął jeść i mógł przebywać na dworze. Mali sama
nie wierzyła, Ŝe ten róŜowiutki, jasnowłosy niemowlak o krągłych policzkach był tym samym
chudziakiem, którego urodziła w lutym i któremu mało kto dawał szanse Ŝycia.
Oja był powaŜniejszym dzieckiem niŜ Sivert, juŜ teraz mogli to stwierdzić. Sivert
gaworzył i uśmiechał się do wszystkich, natomiast Oja najpierw oceniał, długo wpatrując się
w nową osobę ciemnymi oczami. Uśmiechał się rzadko.
- Johan teŜ był taki jako dziecko - mówiła Beret, patrząc na wnuka błyszczącymi
oczami. - To niesamowite, jaki on jest do niego podobny. To dla mnie zbawienie, Ŝe on
przeŜył.
Nadal okazywała, Ŝe kocha Siverta, ale on nawet nie mógł się równać z Oja. Beret
zawsze była przy niemowlęciu, nosiła je na ręku, brała na kolana i śpiewała piosenki. Jeśli obie,
Mali i Beret, podeszły do jego kołyski, Oja wyciągał rączki do babci. Nie Ŝeby Mali Ŝałowała
Beret tego pocieszenia, które najwyraźniej stanowił dla niej wnuk, ale jednak odczuwała w
takich razach jakieś ukłucie.
Sivert pochłonięty był zbieraniem chrustu i drew na wielkie ognisko świętojańskie,
które zgodnie z tradycją mieli rozpalić na cyplu przy Stornes. Pomagały mu dzieci z
pozostałych dworów i zagród. To Havard wpadł na pomysł zajęcia tym dzieci. Niemało soku
poszło na ugaszenie pragnienia malców, umorusanych kurzem i Ŝywicą. Wszyscy mówili o
wieczorze, gdy będą mogli zostać tak długo, jak zechcą, zapalą wielkie ognisko i będą jedli
tyle ciastek i pili tyle soku, ile zmieszczą. Takie wspaniałości nie zdarzały się zbyt często.
-
Będą teŜ kanapki - pochwalił się Sivert gromadce dzieci. Mali słyszała go przez
otwarte okno salonu. -Nie tylko ciastka, nie.
-
Moja mama upiecze herbatniki - odezwało się któreś.
-
Dasz spróbować? - spytał Sivert. - Dam ci wtedy kanapkę.
Mali nie dosłyszała odpowiedzi, bo nadszedł Havard i zaczął chwalić dzieci za dobrze
wykonaną pracę.
- To chyba będzie największe ognisko, jakie kiedykolwiek rozpalono w Stornes - rzekł
Havard. - AleŜ to będzie noc świętojańska, mówię wam!
Przez lata ognisko świętojańskie na cyplu Stornes stało się tradycją w okolicy. Dorośli
i dzieci z dworów i zagród spotykali się tam, niosąc koszyki z jedzeniem. Oczywiście, o ile
pogoda pozwalała. A jeśli nawet pogoda nie zdołała zagnać niektórych do domu, czyniły to
meszki. W łagodne, wilgotne letnie wieczory potrafiły doprowadzić ludzi do szaleństwa.
Małe, niemal niewidoczne, nagle były wszędzie: we włosach, w uszach i pod powiekami, pod
ubraniem. Czasami było ich tak wiele, Ŝe tworzyły obłok nad głową. Nic nie dawało
odganianie: były wszędzie. Tak, meszki potrafiły zepsuć więcej wieczorów świętojańskich
niŜ zła pogoda, myślała Mali.
Ale wszystkie oznaki na niebie i ziemi zapowiadały piękny wieczór. Sivert juŜ od rana
szalał z podniecenia. Co kwadrans pytał, która godzina, aŜ wreszcie Mali wysłała go, by
posprzątał w szopie na drewno. Skrzywił się, ale przynajmniej zniknął. Gdy Mali po jakimś
czasie wyszła do niego, nie znalazła go w szopie. Siedział na duŜym kamieniu przy
strumieniu za pralnią i puszczał łódki z kory. Pokręciła głową, ale uśmiechnęła się. To było
dla niego tak typowe. Nie miał zamiłowania do pracy, uznawał ją za nudną. Istniało tyle
zabawniejszych zajęć! Oprócz puszczania łódek lubił chodzić po łące i zbierać dla niej kwiaty
albo leŜeć na sianie w stodole i obserwować jaskółki, które lepiły gniazda wysoko pod
dachem. Zawsze wiedział, w którym gnieździe są juŜ młode. Czasem przychodził do niej,
płacząc, z nieŜywym pisklęciem, który zbyt wcześnie odwaŜyło się na skok i kończyło na
klepisku stodoły. Wtedy Mali musiała odłoŜyć swoje zajęcia, znaleźć kartonik i pójść z
synem na pogrzeb. Na tyłach domu Sivert urządził mały cmentarzyk, gdzie oprócz piskląt
grzebał martwe myszy czy rozjechane dŜdŜownice i stawiał na ich grobach koślawe krzyŜe.
Jego niezwykła więź ze wszystkimi Ŝywymi stworzeniami stawała się z kaŜdym rokiem
mocniejsza, zauwaŜyła Mali.
Po zakończeniu obrządku w oborach ludzie zaczęli napływać w kierunku cypla
Stornes. Był niezwykle ciepły i piękny letni wieczór, tak jasny, Ŝe niemal nie warto było
zapalać ogniska. Jednak, oczywiście, zapalono je zgodnie z tradycją i ku radości dzieci, takŜe
tych najmłodszych, aby miały czas się nim nacieszyć, zanim zasną.
Mali siedziała razem z Margrethe, Bengtem, Ane i Aslakiem. Rozglądała się trochę za
Havardem, ale go nigdzie nie dostrzegała. Dziwne, pomyślała, nic nie mówił, Ŝe go nie
będzie. Właściwie w ogóle nie wspominał o wieczorze...
- Jak się macie, nowoŜeńcy, tam pod lasem? - spytała Margrethe, spoglądając na Ane.
Ane poczerwieniała i zaczęła kręcić źdźbło trawy w palcach. Aslak uśmiechnął się
bezradnie.
-
Dobrze - odparta w końcu Ane. - Urządziliśmy się...
-
Słyszałam, Ŝe nie ty będziesz w tym roku na letnim pastwisku? - pytała dalej
Margrethe. - To pierwszy raz od wielu lat, mówiła Mali.
Aslak objął ramieniem Ane i odchrząknął.
-Mali obiecała, Ŝe Ane zostanie na gospodarstwie tego lata. Mnie to nie martwi, o nie.
Inaczej widziałbym ją tylko w niedziele, no i...
- Tak, na pewno byłoby ci trudno - zaśmiał się Bengt dobrodusznie. - Najlepiej
przecieŜ mieć Ŝonę w łóŜku kaŜdej nocy, zgadzam się!
Aslak poczerwieniał i spuścił wzrok. Nadal mocno obejmował Ane. Mali pochwyciła
jej spojrzenie i nagle zrozumiała to, nad czym zastanawiała się przez ostatnie tygodnie. Ane
jadła mniej niŜ zwykle, była blada mimo słońca i częściej biegała do wychodka.
- MoŜe jesteś cięŜarna, Ane? - spytała, dotykając jej ramienia. - Jak się tak zastanowię,
wszystko by na to wskazywało. Ale jakoś na to nie wpadłam, dopiero teraz...
Ane spojrzała na nią promiennymi oczami i z rumieńcami na policzkach. Potem
zerknęła na Aslaka i splotła swoje palce z jego.
-
Tak, jest - obwieścił dumnie Aslak. - Więc tym lepiej, Ŝe nie pojedzie na pastwisko.
To cięŜka praca i baliśmy się, Ŝe coś mogłoby się stać...
-
Nigdy bym cię nie wysłała na pastwisko w tym stanie! - Mali poklepała Ane po
plecach. - AleŜ wspaniałe wiadomości w ten wieczór świętojański. Gratuluję wam obojgu!
Tak, to wielka zmiana dla was, no i dla nas w Stornes. Ale zostaniesz z nami, Ane, jak
obiecałaś? Dziecko będziesz mogła zabierać ze sobą, przecieŜ kołyska jest wolna.
-
O tak, oczywiście, Ŝe zostanę w Stornes - rzuciła Ane szybko. - PrzecieŜ mamy
umowę. A dla dziecka będzie dobrze mieć towarzystwo Siverta i Oi. Nie mogłoby być lepiej!
-
Kiedy go oczekujesz, Ane? - spytała Margrethe. -Bo nic po tobie nie znać. Choć
rzeczywiście nie widuję cię zbyt często - dodała z uśmiechem.
-
Myślę, Ŝe to będzie podarunek na BoŜe Narodzenie - odparła Ane. - Wspaniały
podarunek. O ile wszystko dobrze pójdzie - dodała, zerkając na Margrethe.
Na pewno pomyślała o jej martwym noworodku, albo i o gwałtownym porodzie Mali,
którego była świadkiem. Takie przeŜycia zostają w pamięci kobiety, która ma przed sobą
pierwszy poród.
- Zajmiemy się tobą, Ane - uśmiechnęła się Mali uspokajająco. - Wszystko pójdzie
dobrze.
Nagle dostrzegła spojrzenie, które Margrethe posłała Bengtowi. Było tak pełne
słodyczy i czułości, Ŝe Mali juŜ wiedziała, Ŝe prawdą jest to, czego się obawiała.
-
Ty teŜ jesteś brzemienna - powiedziała cicho, patrząc na siostrę.
-
Zostałaś jasnowidzem, czy co? - spytał Bengt, ale czuła, Ŝe był lekko zaŜenowany. -
Skąd wiesz? My dopiero się zaczęliśmy domyślać...
-Nie, ja...
Mali przerwała. Miała wielką ochotę krzyczeć. Czy oni nie mogą trochę bardziej
panować nad sobą? Pewnie nie, pomyślała, skoro są nadal tak zakochani. PrzecieŜ sama
straciła rozsądek, gdy Jo przybył do Stornes. Wiedziała, Ŝe to, co robi, to grzech, ale nic jej
nie mogło powstrzymać. To samo się powtórzyło, gdy niespodziewanie odwiedził ją jesienią
na pastwisku. Oddała mu się w dzikiej ekstazie, nie bacząc na konsekwencje. Więc moŜe nie
jestem ani trochę lepsza od Margrethe, pomyślała. Raczej gorsza. Konsekwencje tego
ostatniego razu były... śmiertelne. Bo siostra jest przynajmniej Ŝoną tego, z którym śpi. Ale
Margrethe będzie miała dziecko przed upływem roku po stracie poprzedniego!
- Nie mieliśmy takiego zamiaru - tłumaczyła się młodsza siostra, a policzki jej
płonęły. - Ale skoro ty... Nie, to nie będzie dla nas boŜonarodzeniowy podarunek. Dziecko
urodzi się pod koniec stycznia, tak sądzę.
O BoŜe jedyny, o czym oni myśleli? PrzecieŜ Margrethe będzie wycieńczona.
Oczywiście, jest zdrowa i młoda, ale niemal bez przerwy w ciąŜy! Wzdrygnęła się. Gruźlica
znów zbierała ofiary w pobliskich wsiach, a imała się najsłabszych... Mali nagle poczuła dłoń
siostry na ramieniu.
- Nie bądź zła...
- Nie jestem zła - odpowiedziała Mali, otaczając młodszą ramieniem. - Dlaczego
miałabym być zła? Wiem przecieŜ, jak kochacie swoje dzieci. I jesteście młodzi i zdrowi.
Nie, nie jestem zła - dodała. - Jeśli juŜ, to tylko się o ciebie niepokoję, Ŝe będziesz
wymęczona...
- Zaopiekuję się nią - obiecał Bengt. - Ona będzie juŜ tylko dla ozdoby, naprawdę.
Co ty tam wiesz, pomyślała Mali. Młoda gospodyni w duŜym dworze, z trójką małych
dzieci, która miałaby być tylko dla ozdoby! To niemoŜliwe. Nie, wszyscy męŜczyźni są tacy
sami. Gdy juŜ znajdą się w łóŜku, myślą tylko tym, co mają między nogami, a nie głową!
Iskry strzelały z wielkiego ogniska tak, Ŝe musieli się odsunąć. śar buchał. Pęki iskier
wylatywały w niebo za kaŜdym razem, gdy na pół wypalona belka padała na ziemię. Dzieci
piszczały z radości. Mali próbowała nadąŜyć spojrzeniem za Sivertem, ale było to
niemoŜliwe.
Biegał, umorusany i podniecony, zbierał patyki i dorzucał do ogniska w nadziei, Ŝe
wieczór się nigdy nie skończy.
Jedna z przechodzących obok dziewcząt z Oppstad włoŜyła Mali na głowę wianek z
rumianków, dzwonków i Ŝółtych traw.
- Naprawdę dla mnie? - spytała Mali z uśmiechem. - Jest dla mnie zbyt ładny. To ty
powinnaś go nosić, młoda i śliczna.
-
Nie, to dla ciebie, bo moŜe wyjdziesz za mąŜ - zaśmiała się dziewczyna. - Moja
mama mówi, Ŝe dziewczyna, która ma wianek na głowie w wieczór świętojański, wyjdzie za
mąŜ przed końcem roku.
-
No, to mamy się na co cieszyć - zaśmiał się Bengt. -Zobaczymy, czy w Stornes
będzie wesele na święta. To miła perspektywa!
Mali nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się do dziewczyny i zostawiła wianek na
głowie. Nie wierzyła w przesądy, więc mogła go zatrzymać. śaden wianek nie spowoduje, Ŝe
wyjdzie za mąŜ!
-
Chyba cieszycie się na próŜno - rzekła. - Zamierzam być wolna i swobodna, by
pomagać choćby w przyjmowaniu waszych dzieci na świat.
-
MoŜesz dać radę obu sprawom - uśmiechnął się szwagier. - Właściwie nie
rozumiem, dlaczego jeszcze jesteś wolna, skoro jesteś co najmniej tak samo ładna jak twoja
siostra, a to niemało - dodał, patrząc na nią z nieskrywanym podziwem.
Bo była ładna w tym wianku. W blasku ogniska jej włosy lśniły niczym stare złoto, a
skóra sprawiała wraŜenie złocistego jedwabiu. Wiele spojrzeń śledziło jej postać:
wyprostowaną jak świeca, wąską w talii i z bujnym biustem. Właściwie nigdy nie wyglądała
piękniej, pomyślał Bengt, i to pomimo tego, co przeszła przez ostatni rok.
Mali poczuła, Ŝe się rumieni z radości i zaŜenowania. Rzadko myślała o swoim
wyglądzie, ale gdy Bengt ją pochwalił, poczuła, Ŝe to miłe.
- Ja teŜ powinnam chyba tego chcieć - rzuciła lekko. - Ale nie chcę, i mówię to jasno.
A teraz moŜe zmienimy temat?
Wtedy dostrzegła Havarda. Szedł wzdłuŜ brzegu razem z Laurą Granvold, córką we
dworze Oppstad. Była duŜo młodsza od swojego brata, Edvarda, który miał juŜ Ŝonę i dzieci.
Jej narodziny były duŜą niespodzianką i radością dla rodziców. Ile mogła mieć lat,
zastanawiała się Mali. Siedemnaście, osiemnaście? I jakim cudem Havard spacerował właśnie
z nią? Uświadomiła sobie, Ŝe Havard zawarł duŜo znajomości, od kiedy zaczął pracować w
Stornes, i Ŝe często bywał z jakimiś sprawami w Oppstad. Ale Ŝeby spacerować z Laurą w
taki wieczór? Coś skurczyło jej się w brzuchu. Na widok tych dwojga, dziewczyny od czasu
do czasu otaczanej ramieniem przez męŜczyznę. Mali oblała się Ŝarem, choć nie wiedziała,
dlaczego. PrzecieŜ Havard, jako kawaler, mógł sobie być, z kim chciał. Jej nic do tego. Mimo
to... Mali nie mogła oderwać od nich spojrzenia.
-
No proszę, oto Havard - Bengt wskazał dłonią. -I ma ze sobą kobietę. Wygląda na
to, Ŝe na noc świętojańską - zaśmiał się.
-
Bengt! - upomniała go Ŝona Ŝartobliwym tonem. -Nawet jeśli idzie razem z Laurą, to
niekoniecznie znaczy, Ŝe on... Ŝe on... A moŜe jest coś między nimi, Mali?
Mali wzdrygnęła się.
- Ja o niczym nie wiem - odparła, unikając wzroku siostry. - W ogóle nie wiem, z kim
Havard się widuje w czasie wolnym. W kaŜdym razie znalazł sobie niezłą dziewczynę -rzucił
Bengt. - Laura wyrosła na całkiem ładną pannę, to pewne. Ale jest strasznie młoda.
- I ty to mówisz! - zaśmiała się Margrethe. - Ja byłam młodsza, kiedy ty...
Bengt zaczerwienił się gwałtownie i zaczął częstować wszystkich ciastkami. Havard i
Laura dotarli do cypla i zaczęli podchodzić w górę.
-
To tu jest przyjęcie, widzę - zauwaŜył Havard wcale niezmieszany. - Znajdzie się
miejsce dla nas?
-
Oczywiście, oczywiście - powiedział Bengt, przesuwając się. - Mamy miejsce, ciastka
i sok. Czekamy na kawę. Peder Plassen gotuje wielki czajnik kawy, podobno czarnej jak
smoła. - Mrugnął do Havarda. - Ale nie odmówisz czegoś przezroczystego dolanego do niej,
prawda?
-
No nie, to naleŜy do nocy świętojańskiej -uśmiechnął się Havard. - A ty zostałaś
panną młodą? -powiedział, dotykając wianka Mali. - Gdzie jest ten szczęśliwiec? Ci, z
którymi tu siedzisz, mają juŜ Ŝony, o ile wiem.
Mali zalała się rumieńcem. Gwałtownym ruchem zerwała wianek z głowy.
- Dostałam go - oznajmiła. - Mówią, Ŝe ta, która ma wianek w czasie nocy
ś
więtojańskiej, wyjdzie za mąŜ przed końcem roku? Więc pewnie on bardziej pasuje tobie -
dodała z lekką ironią w głosie i włoŜyła wianek na głowę Laury.
Laura zaśmiała się, zaŜenowana, ale poprawiła wianek spoczywający na jej długich,
rozpuszczonych włosach. Ona naprawdę ładnie wyrosła, zauwaŜyła Mali.
Nie jest juŜ dziewczynką, ale dojrzałą młodą kobietą o wspaniałych kształtach
rysujących się pod niebieską sukienką.
Laura rzuciła szelmowskie spojrzenie na Havarda. Było w nim tyle uczucia i czułości,
Ŝ
e Mali aŜ przeszedł dreszcz.
-
Jest mi w nim ładnie? - spytała cicho, dotykając dłoni męŜczyzny.
-
Ładnie - uśmiechnął się Havard. - Jest ci ładnie i z wiankiem, i bez - dodał, urywając
jeden rumianek z jej wianka i zatykając go w dziurkę koszuli.
Miał wiele rozpiętych guzików, niemal aŜ do pasa, widać było jego złocistą skórę. A
moŜe nie zapiął koszuli po tym, jak ją zdjął? - pomyślała Mali nagle. Myśl, Ŝe moŜe on
kochał się z Laurą gdzieś na brzegu morza, zanim tu przyszli, sprawiła, Ŝe Mali osłabła. A
przecieŜ nic jej do tego! Jednak czuła zazdrość palącą jej serce, mimo Ŝe gdyby chciała
Havarda, mogłaby go mieć w kaŜdej chwili, na pewno przed dzisiejszym wieczorem. On
nigdy nie ukrywał, Ŝe jej pragnie, a ona go odrzucała. Teraz czuła, Ŝe go pragnie, o ile nie
musiałaby wychodzić za niego za mąŜ.
Ale niech tam! Nigdy nie odda swej wolności, nie po tym, co przeŜyła. Bo wszystkim
chodzi o małŜeństwo, Havardowi takŜe. A tego ona nie chciała. Zresztą, wygląda na to, Ŝe i
tak za późno Ŝałować, pomyślała, zerkając z ukosa na Laurę, przytuloną do torsu Havarda. A
niech tam, pomyślała ponownie, ale poczuła łzy napływające do oczu.
Powoli zapadał zmrok. Góry pałały w łunie zachodzącego słońca. W wodach fiordu
odbijały się puchate obłoczki o złotych i purpurowych brzegach. Ognisko dogasało.
- CóŜ, poszukam Siverta i idę do domu - rzuciła Mali nagle i wstała. -1 tak siedziałam
za długo. Beret opiekuje się Oja, a miałam go nakarmić jakiś czas temu.
-
Tak, a my poszukajmy Olausa - zgodziła się Margrethe. - Dawno powinien być w
łóŜku, no ale wieczór świętojański jest tylko raz do roku.
Siostry podeszły razem do ogniska. Sivert nie chciał nawet słyszeć o powrocie, mimo
Ŝ
e był tak zmęczony, Ŝe ledwo stał na nogach. To samo było z Olausem.
Mali wzięła syna na ręce i powiedziała stanowczo, Ŝe juŜ koniec wieczoru. Wszyscy
idą do domu, i koniec dyskusji. Sivert na tyle dobrze ją znał, Ŝe rozumiał, Ŝe na nic protesty.
Uwiesił się, cięŜki i zmęczony, na jej szyi i popłakiwał.
Mali poŜegnała się z obecnymi i ruszyła w kierunku domu. Gdy była w połowie drogi,
usłyszała za sobą czyjeś kroki. Obejrzała się, lekko przestraszona. To był Havard. Sam.
-
Pomyślałem, Ŝe potrzebujesz pomocy w niesieniu Siverta - powiedział. - Jest dla
ciebie za cięŜki.
-
Dam sobie radę - rzuciła, ruszając dalej. - A ty masz kogoś, kto czeka, byś go
odprowadził do domu.
-
Naprawdę?
Usłyszała po jego głosie, Ŝe się uśmiecha, a ona miała ochotę odgryźć sobie język za
to, Ŝe się zdradziła ze swoją zazdrością. Nagle poczuła, Ŝe coś spoczęło na jej włosach.
Zatrzymała się i dotknęła. Był to wianek.
- To twój wianek, o ile wiem - przypomniał. - Uznałem, Ŝe powinnaś go dostać z
powrotem. PołóŜ go pod poduszką, to przyśni ci się ten, za którego wyjdziesz za mąŜ. Moja
mama tak mówiła.
Bez pytania wziął z jej ramion Siverta, przytulił i zaczął iść. Mali stała jeszcze chwilę,
skubiąc więdnący juŜ wianek. Ruszyła dalej z wiankiem w dłoni. Nie chciała, by Beret ją
zobaczyła przystrojoną.
Tej nocy Mali śnił się Havard. Nadszedł brzegiem morza. Miał rozpiętą koszulę i
uśmiechał się do niej iskrzącymi, niebieskimi oczami i mocnymi, białymi zębami.
Na przyzbie letni wiatr bawił się przywiędłymi kwiatami wianka.
ROZDZIAŁ 5
W dni poprzedzające wyjście ludzi i zwierząt na letnie pastwisko w Stornes wrzała
praca. Ingeborg z wypiekami na twarzy biegała tam i z powrotem. Za nią chodziła Ane,
tłumacząc, pouczając i upominając.
-
Nigdy mi to nie wyjdzie - narzekała Ingeborg. - Czy nie moŜesz jednak pojechać,
Ane?
-
Nie, ona na pewno nie moŜe - odparła Mali stanowczo. - A ty, jeśli się tylko
uspokoisz, zrozumiesz, Ŝe dasz radę. Nie będziesz tam sama. Są jeszcze trzy dziewczyny do
pomocy z innych gospodarstw. Weź się w garść, dziewczyno - dodała bez specjalnej nadziei.
Załadowano wielki wóz, który miał przewieźć ładunek przez łąki i bagna. Latem na
pastwisko mieli przychodzić ludzie po masło i sery, a zanosić jedzenie i inne rzeczy, których
dziewczyny mogły potrzebować. Jednak najwaŜniejsze rzeczy miały pojechać właśnie tym
pierwszym transportem.
- Ja teŜ jadę, ja teŜ jadę - triumfował Sivert rozgłośnie. - Jestem duŜy, pozwolili mi. A
ty jesteś mały i musisz zostać w domu - zwrócił się do leŜącego w kołysce Oi. - Ale opowiem
ci wszystko, gdy wrócę. O ile nie będziesz spał - dodał. - Ty ciągle śpisz.
-
Tak, my z Olą Johanem zostaniemy tu, by pilnować domu - uśmiechnęła się Beret. -
Masz rację, on jest za mały. A ja za stara.
-
Tak, jesteś za stara, babciu - potwierdził chłopiec. Spojrzał na nią z zastanowieniem.
- Za trudno by ci było iść. I myślę, Ŝe byłabyś za cięŜka dla Simy. Boja będę jechał na Simie,
jest do mnie przyzwyczajona.
-Tak, od ciebie moŜna usłyszeć słowa prawdy -przyznała Beret, gładząc go po głowie.
W ciągu ostatniego roku wiele osób zwracało uwagę na wiek Beret, pomyślała Mali,
zerkając na teściową. Jej twarz wychudła, w ciemnych włosach pojawiły się siwe pasma. Ale
nadal trzymała się prosto, a sokole spojrzenie i ostry język były nadal w uŜyciu, choć nie tak
często jak kiedyś.
-
Tam jest daleko, więc lepiej, jak zostaniesz w domu - mówił dalej Sivert z troską w
głosie. - Powinnaś opiekować się Oja. On nawet nie umie sam jeść.
-
AleŜ ty jesteś, Sivercie - rzekła Beret, posyłając wnukowi jeden z jej nader rzadkich
uśmiechów. - Zupełnie niepodobny do ojca, ale i tak niezły...
-
Dlaczego nie jestem podobny do ojca? - spytał malec, spoglądając na babkę
powaŜnie.
Mali pakowała właśnie chleb i resztę jedzenia do skrzynki przy stole kuchennym i
udawała, Ŝe nie słucha, ale serce waliło jej coraz mocniej.
-
Dlaczego, dlaczego - odparła Beret wymijająco. -Tego się nie wie. Jesteś bardziej
podobny do matki, po prostu tak jest.
-
A to źle? - spytał Sivert, wspinając się babci na kolana i sięgając po broszę, którą
miała pod szyją.
Beret zaśmiała się, gładząc go po plecach.
-
Nie, to nic złego. Poza tym jesteś teŜ podobny do mnie, gdy byłam mała. TeŜ miałam
ciemne włosy, jak ty. Nie, to nic złego, Ŝe nie jesteś podobny do ojca. I tak jesteś moim
wnusiem. Ale Oja... - Spojrzała w kierunku kołyski. - Oja wygląda zupełnie jak tata, gdy był
mały.
-
Bardziej kochasz Oję? - spytał Sivert. Broda zaczynała mu się trząść. - Nie kochasz
mnie juŜ?
Beret powróciła wzrokiem na wnuka siedzącego na jej kolanach, na jego złocistą
skórę, ładne szarozielone oczy i ciemne, kręcone włosy. Coś było w nim znajomego,
przypominał jej kogoś... MoŜe tylko zdjęcie jej samej z dzieciństwa? Na pewno był ładny,
pomyślała, gładząc go po krągłym policzku. Ładny i bystry.
- Jesteś na pewno podobny do taty w tym, Ŝe jesteś takim jak on mądralą. No i
oczywiście, Ŝe cię kocham - dodała miłym tonem. - PrzecieŜ dobrze o tym wiesz, mały
Cyganie!
Mali aŜ się wzdrygnęła, a serce skoczyło jej do gardła. „Cygan", skąd Beret przyszło
do głowy, by go tak nazwać? Ręce zaczęły jej się tak trząść, Ŝe aŜ upuściła chleb na ziemię.
Szybko kucnęła, kryjąc się za skrzynią. PrzecieŜ to nic nie znaczy, starała się uspokoić.
PrzecieŜ tak się czasem mówiło o chłopcach, którzy zachowywali się podobnie jak Sivert, z
jego pomysłami i dokazywaniem. Beret na pewno to miała na myśli, a nie Cyganów.
Mimo to Mali zrobiło się nieprzyjemnie.
Wczesnym lipcowym rankiem ruszył w góry całkiem spory pochód zwierząt i ludzi.
Rosa perliła się jeszcze na trawach, a drzewa lasu przy Inndal rzucały długi cień. Krowy
zatrzymywały się coraz, by zjeść pęk soczystej trawy, więc parobcy i pastuszkowie często
musieli zbaczać na mokradła, by je wygonić.
Gudmund byt odpowiedzialny za transport towarów, pozostali za zwierzęta. Havard
prowadził Simę, którą obciąŜono dwoma workami i Sivertem. Chłopiec się- I dział wysoko
jak ksiąŜątko, obserwując i komentując wszystko, co zobaczył.
-
Nie ma odwrotu - powiedziała Ingeborg do Mali. -Okropnie się boję, Ŝe nie
poradzę sobie tak dobrze jak Ane - zaczęła znów narzekanie.
-
Nikt tego nie oczekuje - odparła Mali uspokajająco, nie licząc juŜ, który to raz. - Nie
w pierwszym roku. Ale jestem pewna, Ŝe dasz sobie świetnie radę. Zobaczysz, w przyszłym
roku będziecie się kłócić z Ane, która z was ma jechać. To cięŜka praca, ale nie znam Ŝadnej
dziewczyny, której się to nie spodobało. śyje się tam swobodnie, to coś innego niŜ codzienna
praca na gospodarstwie. Jestem więcej niŜ pewna, Ŝe spodoba ci się taka odmiana.
-
A Ane jest w ciąŜy - Ingeborg zerknęła z ukosa na Mali.
Nowina rozeszła się po dworze juŜ jakiś czas temu i wiadomo było, Ŝe to teŜ było
powodem, by Ane nie jechała.
-
W przyszłym roku nie będzie mogła jechać z niemowlakiem - dodała.
-
Tak, masz rację - rzekła Mali. - Więc pewnie i ty pojedziesz w przyszłym roku, o ile
sama nie znajdziesz j męŜa i nie zajdziesz w ciąŜę, zanim się zdąŜymy obejrzeć!
Ingeborg zaróŜowiła się lekko. Mali wiedziała, Ŝe dziewczyna nie odmówiłaby
Ŝ
adnemu z adoratorów, zwłaszcza Ŝe nie miała ich wielu. Ingeborg nie była brzydka, ale do
piękności nie naleŜała. Silnie zbudowana, z brązowymi włosami ściągniętymi do tyłu cienkim
warkoczykiem. Zupełnie pozbawiona była wdzięku, tego szczególnego promieniowania, które
przyciągało męŜczyzn do kobiety. Ale wyróŜniała się pracowitością, więc ten, który by ją
zechciał, miałby na pewno dobrą gospodynię. A przecieŜ na pewno są tacy męŜczyźni, dla
których jest to waŜniejsze niŜ wygląd. Poza tym ona wcale nie była brzydka, tylko pospolita i
ze skłonnością do narzekania. ChociaŜ męŜczyźni nie lubili narzekań...
-
Tak, będą was odwiedzać, wiem - uśmiechnęła się Mali. - UwaŜaj tylko!
-
Nie, mnie na pewno nie - stwierdziła Ingeborg.
- Patrz na to jaśniej, to pomoŜe - westchnęła Mali. Przeszła do przodu i dogoniła Simę.
Pociągnęła Siverta lekko za stopę.
-
Co słychać u wodza? - spytała. - Widziałeś jakiegoś niedźwiedzia czy inne dzikie
zwierzę?
-
Nie, tylko zająca - odparł syn, patrząc na nią rozjaśnionymi oczami. - I widziałem
duŜy, stary korzeń, który wyglądał zupełnie jak troll, ale nie był trollem -dodał uspokajającym
tonem. - To był tylko korzeń, prawda, Havard?
-
Tak, to na pewno był tylko korzeń - uśmiechnął się Havard. - Ale Sivert ma rację:
wyglądał jak troll.
Havard zdjął koszulę i słońce połyskiwało na jego spoconej skórze. Jest dobrze
zbudowany, pomyślała Mali, zerkając na szerokie barki, muskularne ramiona, płaski brzuch i
wąskie biodra. Szła tak blisko, Ŝe czuła jego zapach. To był zapach potu, lecz z domieszką
ziół, ciepła... Zapach męŜczyzny, pomyślała, odsuwając się od niego.
- UwaŜam, Ŝe powinnaś iść z nami przez most, aby Havard mógł uwaŜać, byś nie
wpadła do wodospadu - Sivert odezwał się tonem mądrali znad grzywy Simy. -W
wodospadzie mieszka wodnik, mówiła Ane, a on musi zebrać dziesięć ładnych kobiet.
-
Naprawdę Ane tak powiedziała? - spytała Mali z uśmiechem.
-
Tak, masz rację, Sivert - powiedział Havard. - Musimy uwaŜać na twoją mamę.
Wodnik nie mógłby zna- I leźć ładniejszej kobiety, gdyby ona wpadła do wody.
Mali odwróciła się, zarumieniona, ale nic nie odpowiedziała.
Za kaŜdym razem, gdy Sivert mógł wybrać się w góry, był szczególnie
podekscytowany. Jego oczy dostrzegały najdrobniejsze szczegóły, a usta się nie zamykały.
-
Chyba musisz mieć zamęt w głowie - zwróciła się Mali do Havarda. - Kiedy juŜ
zacznie mówić...
-
Nic nie szkodzi - uśmiechnął się Havard. - UwaŜam, Ŝe to wspaniale, gdy dziecko
ma taką radość; z przyrody. Większość jej nie zauwaŜa, ani dorośli, ani dzieci nie widzą tej
wspaniałości wokół nich. MoŜliwe, Ŝe dlatego, Ŝe w niej wyrośli i się przyzwyczaili. A Sivert
jest inny. Ciekawe, skąd to ma, ale jest naprawdę wyjątkowy.
Mali pokiwała głową. Otarła pot z czoła. Słońce grzało, było duszno. MoŜe owieje nas
wiatr od morza, gdy dojdziemy wyŜej, pomyślała Mali, dotykając guzików bluzki. Zerknęła
ukosem na Havarda i rozpięła trzy najwyŜsze.
- Nie wiedziałem, Ŝe będziesz iść na pastwisko -rzekł Havard. - Mogłaś sobie na to
pozwolić?
- Tak, chciałam się upewnić, Ŝe Ingeborg da radę się urządzić. To jej pierwsze lato -
odpowiedziała Mali. - Poza tym chciałam, by Sivert teŜ przeŜył taką wyprawę. On zresztą
cieszyłby się z kaŜdej wyprawy - dodała, przytrzymując gałąź, która wystawała na drogę. -
Chcę jeszcze sprawdzić moroszkowe miejsca, zanim zaczną dojrzewać.
To było tylko pół prawdy. Oczywiście, Ŝe czuła odpowiedzialność za Ingeborg, Ŝe
chciała dać Sivertowi wyprawę na letnie pastwisko, na którą się cieszył juŜ od dawna. Ale
najwaŜniejsze było pragnienie ujrzenia miejsca, w którym zginął Jo. Potrzebowała tego od
czasu, gdy go wtedy przynieśli.
Jakiś czas myślała, by zrezygnować, Ŝe to, co minęło, powinno spoczywać w spokoju.
Ale czuła palącą potrzebę dotarcia do tego miejsca po to, by się poŜegnać z Jo. Gdyby istniał
jakiś grób, który by mogła odwiedzać, byłoby inaczej. Nawet nie wiedziała, gdzie jest jego
grób, i nie mogła o to nikogo spytać. On umarł z jej powodu, dlatego chciała się z nim
poŜegnać tam, pod urwiskiem. Czuła, Ŝe nie zazna spokoju, póki tego nie zrobi, Ŝe to nie było
tylko Ŝyczenie, ale i powinność.
Wczesnym rankiem, zanim ktokolwiek wstał, poszła zerwać wielki bukiet polnych
kwiatów. Zaniosła je do pokoju i uplotła wianek, skrapiając go gorącymi łzami. Ukryła go w
starej poszewce, którą wzięła ze sobą. PrzecieŜ mogła mieć coś na wypadek, gdyby znalazła
jagody.
Myśl o samotnej wycieczce do urwiska wprawiała ją w drŜenie. Nie wiedziała, co
poczuje, gdy tam się znajdzie. Ale nie miała wyboru. To była ostatnia rzecz, którą mogła
zrobić dla męŜczyzny, którego kochała ponad wszystko i którego doprowadziła do śmierci.
Nie znała lepszego miejsca, w którym mogłaby połoŜyć wianek i błagać o wybaczenie, niŜ to,
w którym umarł. MoŜe sama odnajdzie tam spokój. Ale pewna nie była...
Z komina letniej zagrody Innstad unosił się dym, gdy wreszcie dotarli na miejsce.
Mali wiedziała, Ŝe ich transport wyruszył poprzedniego dnia. Trzy pozostałe zagrody miały
zostać obsadzone najpóźniej do jutra. Pastuszkowie pognali dalej krowy i owce. Zwierzęta
takŜe poczuły wolność, biegały, ryczały i beczały, aŜ trudno je było utrzymać w stadzie.
ś
aden z pastuszków nie wątpił, Ŝe one takŜe cieszą się ze swobody na letnim pastwisku przez
dwa miesiące. Chcieli je pognać jak najdalej przed pierwszym wieczorem w letniej stajni.
Sivert twierdził, Ŝe moŜe pójść z nimi i poganiać zwierzęta, ale Mali się sprzeciwiła.
- Oni idą daleko - wyjaśniła. - Ale za parę lat moŜesz popracować jako pastuszek przy
naszych zwierzętach. Potrzeba takich jak ty, którzy nie boją się ani niedźwiedzi, ani trolli -
dodała, ukrywając uśmiech.
Sivert uznał jej argumenty. Parobcy z Havardem zaczęli zdejmować bagaŜe z wozu.
Ingeborg rozpaliła w piecu, wstawiła wodę na kawę i zaczęła przygotowywać posiłek.
-
No, to ja idę - rzuciła Mali. - Mam ze sobą jedzenie, zjem po drodze. To kawał
drogi, więc ruszam.
-
Naprawdę chcesz iść całkiem sama? - zaniepokoił się Havard. - PrzecieŜ moŜesz
spotkać niedźwiedzia albo rosomaka...
-
Jeśli pastuszkowie mogą chodzić sami, to ja teŜ -odparła, unikając jego spojrzenia. -
No i chyba nie sądzisz, bym chciała zdradzać komukolwiek, gdzie są moje pola moroszek.
Sama szukałam ich parę lat. Wrócę późno, więc moŜecie zacząć schodzić, zanim wrócę.
Sama trafię do Stornes.
Widziała, Ŝe Havardowi nie podobało się takie rozwiązanie, ale juŜ nic nie
powiedział. Sivert jednak złapał ją za spódnicę i nagle zaczął marudzić, Ŝe teŜ chce z nią iść.
Wytłumaczyła mu, Ŝe to cięŜko i daleko, ale Ŝe gdy będzie starszy, weźmie go ze sobą. Na
szczęście mały gaduła szybko znalazł inne, interesujące rzeczy na pastwisku i osoby, które
mógł zaczepić. Poza tym w dole drogi usłyszeli porykiwania i pokrzykiwania. Kolejna grupa
dochodziła na miejsce.
-
Ojej! - zawołał Sivert. - Idą następni!
-
UwaŜaj na niego, dobrze? - poprosiła Mali Havarda. - Miałam prosić o to Ingeborg,
ale ona jest dziś zbyt rozbiegana, bym mogła na niej polegać. Zabierzesz go do domu
wieczorem z Simą, a tam zajmie się nim Ane, juŜ z nią rozmawiałam. Beret nie spuszcza oczu
z Oi, więc o niego jestem spokojna.
-
Oczywiście, zajmę się nim - odparł Havard. - Ale jak długo zamierzasz tam być? Nie
sądziłem, Ŝe moŜesz na tak długo zostawić Oję, skoro...
Zerknął na jej piersi i lekko się zaczerwienił. Mali teŜ. Dłonią zebrała rozchyloną
bluzkę.
- Zrobiłam tak, Ŝe on... ma mleko - rzuciła lekko zawstydzona. - Poza tym zaczął juŜ
jeść inne rzeczy. Beret da radę równie dobrze jak ja.
Havard pokiwał głową.
-
To jak długo zamierzasz tam być? - powtórzył pytanie. - Dziś mamy czas, więc
moŜemy na ciebie poczekać, w kaŜdym razie Sivert i ja. Gudmund musi zaraz wracać, ale...
-
Havard, juŜ nieraz byłam w górach - powiedziała Mali. - Miło, Ŝe o mnie myślisz,
ale teŜ jedź. Nie wiem, ile mi to zajmie, na pewno kilka godzin - dodała wymijająco. - Ale nie
lubię pilnować czasu, gdy jestem w górach.
W zamieszaniu, które powstało, gdy zwierzęta i ludzie z Oppstad zjawili się na
pastwisku, Mali znikła niepostrzeŜenie.
Szła tak, by jak najszybciej zniknąć z pola widzenia ludzi na pastwisku. Ominęła
Seterhaugen i zniknęła za nim. Przed nią otworzył się krajobraz zwieńczony szczytem
Stortind. Nie wydawało się, by to daleko, ale Mali wiedziała, Ŝe to złudzenie. Droga była
trudna i wiodła przez gęste zarośla i rozległe bagna.
Usiadła na kamieniu i aŜ do pasa rozpięła bluzkę. Było ciepło, a ona szła szybko. Nie
obawiała się, Ŝe kogoś spotka, o tej porze roku nikt nie chodził w góry. Dopiero jesienią wielu
chodziło zbierać dojrzewające moroszki, najcenniejsze ze wszystkich rodzajów jagód. Od
kiedy Mali zamieszkała w Stornes, chodziła zbierać moroszki do wąskiej doliny leŜącej
między Stortind a górami po jej drugiej stronie, oddzielającymi ich od Innvik, miejscowości
leŜącej przy końcu drugiego ramienia fiordu. Ale znalazła teŜ inne miejsca, na przykład u
podnóŜa Aksla, mniejszego szczytu łączącego się ze Stortind. Mimo Ŝe nigdy nie była na
szczycie Ŝadnej z tych gór, wiedziała, Ŝe ścieŜka na szczyt Stortind wiedzie wzdłuŜ Aksla.
Wyjęła chleb i zabrała się do jedzenia, spoglądając w górę. Stortind skąpany w
promieniach słońca zawsze ją zachwycał. Wzrok jej przeszedł wschodnim stokiem. U
podnóŜa Aksla było urwisko. PogrąŜone w cieniu, sprawiało ponure wraŜenie. Mali przeszedł
dreszcz. Spory kawałek w górę urwiska znajdowała się duŜa, płaska półka. To pewnie tam
zatrzymał się Johan z Jo, bo stamtąd schodziło urwisko. Nikt nie przeŜyłby upadku z takiej
wysokości.
Jakim sposobem Johan zrzucił Jo? Ta myśl nie dawała Mali spokoju od czasu tamtego
fatalnego popołudnia. Jego nienawiść musiała być bezgraniczna, myślała, a jedzenie rosło jej
w ustach. Nienawiść, złość i podłość. I to ona je wyzwoliła, ona i jej miłość, którą czuła do
Jo. I grzech, który popełniła, którego rezultatem jest Sivert. Ale mimo to...
Nawet jeśli ktoś tak bardzo nienawidzi, ma w głębi sumienia jakąś granicę, której nie
przekroczy: nie odbierze komuś Ŝycia. Ale Johan jej nie miał. Gdy ujrzał Jo i Siverta razem
na łące i w końcu zrozumiał prawdę o tym, którego przez cały czas uwaŜał za syna, nie
potrafił zapanować nad sobą. Tylu osób wtedy nienawidził: Jo, jej i nawet pewnie Siverta,
owocu tej miłości, o którą zawsze zabiegał, a której nawet nie posmakował. Babcia to
wiedziała, wiedziała, Ŝe Johan ma w sobie pokłady zła, znała mroczne zakamarki w duszy
wnuka. Dlatego tak bardzo bała się tego, co moŜe się stać. Mali cieszyła się, Ŝe babcia nie
doŜyła chwili, w której nienawiść, której tak się bała, doprowadziła do tragedii.
Mali strzepnęła okruchy i poszła dalej. Często napotykała spore bagna, które musiała
okrąŜać, co przedłuŜało jej trasę. Spojrzała na słońce i oceniła, Ŝe dochodzi druga. Tamci
pewnie juŜ wracają do domu, pomyślała. I dobrze. Nie będzie pewnie miała ochoty do
rozmowy po tym, co zamierza zrobić. Dobrze, Ŝe będzie długo szła z powrotem. Byle nie tak
długo, by zaczęli się zastanawiać, co tak naprawdę robiła w górach.
Serce waliło jej cięŜko w piersiach, gdy dotarła na dno urwiska, w cień. Gdzieś tutaj
musiał upaść Jo. Przeszła tam i z powrotem, spojrzała w górę na wystającą półkę i
spróbowała wyobrazić sobie, gdzie mógł spaść.
Nagłe zatrzymała się. Coś błysnęło pomiędzy kamieniami. Ukucnęła, sięgnęła dłonią i
znalazła scyzoryk: mały, gładki, ładny scyzoryk w srebrnej oprawie. Podniosła, obróciła na
wszystkie strony i przycisnęła do ust.
To był scyzoryk, który często widziała w dłoniach Jo. Opowiadał, Ŝe wymienił się na
niego dawno temu. Sam wyrył inicjały „J. K.". Mali nie wiedziała, co oznacza „K'\ Nagle
uświadomiła sobie, Ŝe nigdy nie spytała go o nazwisko.
Siedziała tak, gdy nagle ogarnął ją płacz. Padła na kamienie i oddała się tęsknocie,
rozpaczy, smutkowi i gniewowi. Powinna z nim pojechać, myślała. Ktoś, kogo spotkało to
niepojęte szczęście napotkania wielkiej miłości, nigdy nie powinien pozwolić jej odejść.
Nigdy, bez względu na cenę. Ale ona to zrobiła, pozwoliła, by odeszła miłość razem z Jo.
Nagle uklękła i zaczęła krzyczeć dziko, z gorzką świadomością, Ŝe juŜ nigdy nie odzyska
tego, co straciła z własnej winy.
- Jo! Jo! - wołała rozpaczliwie. - Jo! Jo!
Od ciemnych gór odbiło się echo i wołało: Jo, Jo, Jo...
Powoli otworzyła poszewkę i wyjęła wianek. Nie był juŜ świeŜy i ładny jak rano,
niektóre płatki się pozaginały. Postarała się go poprawić, oderwać zwiędłe główki. Przytuliła
wianek do piersi.
- Kocham cię - wyszeptała powoli, ze spojrzeniem zwróconym na jasne niebo. -
Kocham cię bardziej niŜ jakiegokolwiek człowieka, byłam i jestem twoja. Ale nie mogłam się
odwaŜyć. Nie mogłam... Znów wstrząsnął nią szloch.
- Wybacz mi, Jo. Wybacz! - wyszeptała i przetarła dłonią gorącą, mokrą twarz.
To ty nie chciałaś, odezwał się w niej jakiś głos. Nie chciałaś wystarczająco mocno.
Wtedy nie pozwoliłabyś mu odejść. Nawet tego ostatniego razu, gdy przyszedł do ciebie na
pastwisko i pokazałaś mu jego syna, nie pojechałabyś z nim, nawet gdyby był wolny. Bo nie
kochałaś go wystarczająco mocno. Chciałaś mieć wszystko: i jego, i Stornes. Ale nikt nie
dostaje wszystkiego za darmo.
- To nieprawda - spierała się sama ze sobą. - To nie dlatego...
Ale juŜ sama nie wiedziała.
Dlaczego wybrałaś Johana i Stornes, pytał wewnętrzny głos, skoro kochałaś Jo ponad
wszystko? Bo... bo... Nie, nie mogła juŜ o tym myśleć.
Powoli zaczęła zbierać kamienie i układać z nich mały kopczyk. PołoŜyła na nim
wianek, splotła dłonie i odmówiła Ojcze nasz. Gdy wstawała, wzięła mały kamyk. Weźmie go
ze sobą. Kamyk i scyzoryk. Wstała na nogi, sztywna i zmarznięta. Gdy przyszła, była
spocona. Teraz marzła tak, Ŝe aŜ szczękała zębami. Nie tylko dlatego, Ŝe siedziała w cieniu.
To był chłód, który pochodził zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz.
Przez moment stała i patrzyła na kopczyk i wianek, którym szarpał wiatr. Zerknęła
znów na pogrąŜone w cieniu urwisko. Wzrok przesłaniał jej łzy. Wiedziała, Ŝe jest tu po raz
ostatni, Ŝe coś przekreśliła. To, co zostanie jej ze smutku i tęsknoty, będzie Ŝyło w niej.
Odwróciła się gwałtownie i zaczęła wracać.
ROZDZIAŁ 6
Fala upału uderzyła w Mali, jak tylko wyszła z cienia wielkiej góry na otwartą
przestrzeń. Mimo to marzła nadal. Szła, potykając się, na cięŜkich nogach. Czuła się całkiem
pusta, zlodowaciała i śmiertelnie zmęczona. Tak jakby chwila, którą spędziła w miejscu
ś
mierci Jo, wyssała z niej wszystkie siły.
Było zadziwiająco bezwietrznie, nawet najlŜejszy powiew nie dochodził z gór. Mali
spojrzała na słońce i dostrzegła, Ŝe przysłoniła je lekka mgiełka. Wzdrygnęła się, gdy
uświadomiła sobie, jak nisko stoi. Musi być co najmniej czwarta, pomyślała w panice i
zaczęła biec. Straciła poczucie czasu. Przyszło jej nagle na myśl, Ŝe mogą zacząć jej szukać.
Ź
le stanęła i upadła jak długa. LeŜała tak, z twarzą pośród mchów, i czuła, jakby miała
ciało z ołowiu. Nie była w stanie się podnieść. Znów opanował ją płacz. LeŜała niczym
nieŜywa i płakała w głos. Nigdy nie przypuszczała, Ŝe aŜ tak mocno to przeŜyje. Gdy ujrzała
miejsce śmierci Jo, miniona tragedia stanęła jej przed oczami. Blizny po ranach na jej duszy
popękały i czuła, Ŝe krwawią obficie. Czuła niezmierzony smutek, większy nawet niŜ wtedy,
gdy dowiedziała się o śmierci Jo. Wtedy rozpacz mieszała się z nienawiścią do Johana. Wtedy
jakby nie mogła pojąć prawdy, nie chciała jej przyjąć. Musiała chronić siebie i Siverta w
czasie dni, które potem nastąpiły. I nocy. Tych straszliwych nocy...
Dopiero dziś dotarł do niej wymiar tragedii, do jakiej doszło w tych górach. Widok
ciemnego, kamienistego urwiska wbił jej się w pamięć. Miała nadzieję, Ŝe to będzie jak
odwiedzenie grobu ukochanego i poŜegnanie się z nim na zawsze. śe gdy połoŜy kwiaty i
powspomina Jo, zazna ukojenia. Zamiast tego z jeszcze większą mocą wypłynęła na
powierzchnię rozpacz. Nie wiedziała, czy będzie w stanie to unieść.
Straciła poczucie, jak długo tak leŜała. Powoli wstała, otrzepała się z grubsza i ruszyła
dalej. Seterhaugen wydawało się tak odległe, a od niego było daleko do szop. No i jeszcze w
dół do Stornes. Czuła przemoŜną chęć połoŜenia się w mchu i pozostania na miejscu,
przespania wszystkiego. Zapomnieć, pomyślała, ocierając łzy. Chciała spać, a przede
wszystkim zapomnieć. Ale wspomnienia prześladowały ją niczym koszmar, gdy tak szła
przez mokradła, w przemoczonych butach i z coraz cięŜszym skrajem spódnicy.
Przez cały czas stał jej przed oczami Jo: jego brązowe, szczupłe ciało, iskrzące
szarozielone oczy i promienny uśmiech. JakŜe go kochałam, pomyślała z bólem, kochałam
ponad wszystko. Pozwoliła mu odjechać nie dlatego, Ŝe myślała o sobie, wręcz przeciwnie.
PrzecieŜ poświęciła miłość, by chronić innych! Gdyby to tylko dotyczyło jej samej, więcej
niŜ chętnie wyrzekłaby się wszystkiego. Ale wplątani w to byli jeszcze inni. Babcia teŜ tak
powiedziała: Ŝe wiele niewinnych osób musiałoby przez nią cierpieć.
To dlatego odmówiłam, myślała, ocierając wciąŜ płynące łzy, dlatego poświęciłam i
Jo, i miłość. Tak, jak się poświęciła, mówiąc „tak" Johanowi. Nie było to zgodne z jej wolą,
ale uczyniła to dla rodziny.
Wszystko robiła dla innych i dlatego wszystko straciła. Wszystko oprócz Siverta. Myśl
o synu przeszyła ją niczym strzała. Poczuła, Ŝe kocha ponad wszystko to dziecko miłości.
Tylko on jej pozostał po miłości jej Ŝycia. On i pierścionek. A teraz jeszcze scyzoryk,
pomyślała, gładząc chłodny metal.
Gdy okrąŜyła Seterhaugen, była tak zmęczona, Ŝe się słaniała. Nagle uświadomiła
sobie, Ŝe ktoś ku niej idzie. ZmruŜyła piekące, zapłakane oczy, lecz widziała tylko
niewyraźną sylwetkę. Przez chwilę wydawało się jej, Ŝe to Jo, i wyciągnęła rękę w jego
stronę. Ale Jo przecieŜ nie Ŝyje, nie Ŝyje...
- Co, u licha, wyprawiasz? - spytał Havard z bliska. - Wiesz, która godzina? Nie
rozumiesz, Ŝe się o ciebie boimy, Ŝe juŜ myślałem, Ŝe...
Zatrzymał się i wpatrzył w Mali. Dostrzegł, Ŝe ma brudną twarz i zapłakane oczy.
Włosy się rozpuściły i otaczały złocistą chmurą jej głowę. Bluzkę miała rozpiętą do pasa, a
brzeg spódnicy tak cięŜki, Ŝe ciągnął się po ziemi. Na chwilę pochwycił spojrzenie Mali i aŜ
się wzdrygnął. Nigdy nie widział tak bezdennego smutku. Wyglądało, Ŝe w oczach ukochanej
nie ma juŜ Ŝycia.
- AleŜ Mali - powiedział cicho. - Moja Mali, co się stało?
Wściekłość, która się w nim gotowała, wyparowała w sekundę. Wypełniło go
współczucie. Wyciągnął do niej ramiona, a ona w nie wpadła. Havard stracił równowagę,
nieprzygotowany na taki impet, i upadli, turlając się po mchu. LeŜał, obejmując jej szczupłe
ciało wstrząsane łkaniem.
- Spotkałaś kogoś? - spytał przestraszony, odgarniając jej włosy z twarzy. - Ktoś
zrobił ci krzywdę?
Pokręciła głową przecząco, ale tylko wtuliła się mocniej i nie przestawała płakać.
- Ale co się dzieje? Jesteś całkiem... Powiedz, co się dzieje, Mali, na pewno nikogo
nie spotkałaś?
- Tylko dawne duchy - wykrztusiła ledwo dosłyszalnie.
Nie zrozumiał, co ma na myśli, lecz nadal ją obejmował. Mali powoli przestała płakać.
Spróbował uwolnić się od jej ramion zaciśniętych na jego karku, lecz nie puszczała.
- Nie zostawiaj mnie, Havardzie - wyszeptała z desperacją. - Nie mam nikogo, i ja...
Nie mam nikogo, Havardzie...
Havard poczuł jej miękkie ciało wtulone w jego ciało, jej gorący oddech owiewający
mu szyję, jędrne piersi naciskające na jego tors.
- Mali...
Odchyliła głowę i spojrzała na niego. Potem przyciągnęła jego twarz do swojej i
pocałowała dziko, z desperacją. Dłonie rozpoczęły wędrówkę pod jego koszulą, gładziły
brzuch i plecy, rozpięły pasek i powędrowały w dół, aŜ stęknął z podniecenia.
Coś się z nią stało w tych górach, pomyślał znów, tylko nie wiedział co. Musiało to
być jednak coś, co nią wstrząsnęło, poniewaŜ zachowywała się jak szalona. Bo ta kobieta,
która wczepiła się w niego i niemal prosiła, by ją wziął, nie była tą samą dumną, silną Mali,
jaką znał. Tą, która trzymała go na odległość i nigdy nie traciła panowania nad sobą...
Posłał Gudmunda w drogę, gdy wszyscy zjedli, rozładowali ładunek i wnieśli
wszystko do szopy. Nadjechali teŜ z Oppstad. Havard zaczął rozwaŜać, czy nie wrócić juŜ z
Sivertem, ale ten biegał zadowolony między przybyszami i nie chciał słyszeć o powrocie.
-
PrzecieŜ nie moŜemy schodzić, zanim mama nie wróci, prawda? - spytał.
-
Ona powiedziała, Ŝe powinniśmy tak zrobić - odpowiedział Havard. - Ona ma do
przejścia długą drogę. To potrwa, wiesz.
-
PrzecieŜ moŜemy tu zostać - Sivert patrzył na niego prosząco. - Mama się strasznie
ucieszy, Ŝe na nią zaczekaliśmy.
Havard poddał się. Wiedział, Ŝe nie zaznałby spokoju, gdyby wrócił. JuŜ wtedy zaczął
niespokojnie wypatrywać w górę ścieŜki. Sivert tymczasem beztrosko biegał od szopy do
szopy, częstowany smakołykami.
W miarę upływu godzin Havard stawał się coraz bardziej niespokojny.
-
Mali miała być tak długo? - spytała Ingeborg. - Sądziłam, Ŝe tylko zajrzy na pole
moroszek...
-
Raczej to właśnie robi - odparł Havard szorstko. -Ale miała się nie spieszyć. Nie tak
często ma wychodne, prawda?
-
Byle tylko coś się jej nie stało - powiedziała Ingeborg z troską w głosie. - Nie
powinna iść sama...
Havard pomógł przybyszom rozładować wozy, wypił duŜo kawy i usiłował
zachowywać spokój. Ale jego wzrok coraz to biegł ku wzgórzu Seterhaugen. To stamtąd
powinna się zjawić, pomyślał po raz kolejny.
W końcu nawet Sivert się zmęczył.
- Dlaczego mama nie wraca? - spytał, wdrapując się na kolana Havarda i wkładając
kciuk do ust. JuŜ dawno tego nie robił.
- Tego nie wiem - odparł Havard, targając mu czuprynę. Chciał go uspokoić. - Ale wyjdę
jej naprzeciw. Ty zostań z Ingeborg, a ja zaraz ją znajdę. Na pewno nie jest daleko.
I poszedł, z bijącym sercem, tak zaniepokojony i rozgniewany, Ŝe aŜ z trudem oddychał.
Jak ona mogła tak zapomnieć o czasie! Do tego stopnia nie przejmować się innymi! PrzecieŜ
musiała rozumieć, Ŝe Sivert zacznie o nią pytać. No i dawno juŜ powinna być w Stornes i
nakarmić Oję.
A moŜe coś się stało... Sama myśl go osłabiła. Kochał ją juŜ od tylu lat. Pragnął jej od
czasu, gdy wyszła za Johana. Odchodził od zmysłów z zazdrości, widząc tego męŜczyznę
obejmującego ją z miną właściciela i patrzącego na nią z poŜądliwością. Tego, który mógł
wziąć ją do sypialni, kiedy tylko chciał. Mógł jej dotykać, posiadać, mógł ją mieć nagą przy
sobie...
Myśl o nich dwojgu w łóŜku niejednej nocy odbierała mu sen. Długi czas trzymał się
od Mali z dala, dopóki nie dostrzegł, Ŝe pomiędzy małŜonkami nie układa się najlepiej.
Odgrywali swoje role dobrze, ale Havard domyślał się prawdy po fragmentach pijackiej gadki
Johana w czasie wieczorów z jego ojcem.
- Jest babą z piekła rodem - słyszał Johana uŜalającego się nad sobą. - Tej dziewczyny
nigdy nie dostajesz, Oddleivie, ją musisz brać siłą, Ŝeby coś z tego było. Jest zimna jak lód,
mimo Ŝe dałem jej wszystko: wspaniałe gospodarstwo, dobrobyt, nazwisko. Wariuję, boją
mam, mogę z niej zerwać ubrania i ją wziąć, ale nie mogę jej mieć. Nigdy jej mieć! Nigdy,
słyszysz? LeŜy tylko pode mną jak kłoda drewna...
Havard słyszał potem „dobre" rady ojca i czerwienił się ze wstydu. Jeśli Johan poszedł
za tymi radami, Havard mógł dobrze zrozumieć chłód w spojrzeniu Mali, gdy patrzyła na
męŜa, i oczywistą niechęć wobec jego dotyku. Myślał przez jakiś czas, Ŝe ona tego nie
wytrzyma, ale dała radę: dumnie wyprostowana i z uniesionym czołem. Tylko jej oczy
stawały się mroczniejsze z kaŜdym rokiem, ciemne i pełne czegoś, co przypominało
nienawiść. No i on sam zaczął jej dotykać w przelocie, gdy spotykali się gdzieś na zewnątrz w
czasie przyjęć. Trzymała go na dystans, ale czuł, Ŝe ceni go jako przyjaciela. Ale on nie chciał
nim być. I powoli dochodziło do sytuacji, które dawały mu nadzieję... Gdy ona teŜ oddychała
szybciej...
Szedł przez mokradła, przypominając sobie kaŜdą z tych scen. Mógł wtedy jej
dotknąć, przytulić, dotknąć jej piersi i nawet całować. Po czymś takim leŜał długo w nocy i
wyobraŜał sobie, Ŝe ją bierze, czuł jej delikatne ciało, bujne piersi... Ale nigdy nie wydarzyło
się nic więcej.
Gdy Johan zmarł, ucieszył się. Teraz mogła nadejść jego kolej. Pochodził z dobrego
rodu i miał jej co zaoferować. Poza tym nie czuł do niej tylko poŜądania. Kochał ją aŜ do
bólu. Gdy otrzymał propozycję pracy w Stornes, był przekonany, Ŝe była to moŜliwość
konkurów, zanim inni dostaliby szansę. Zamiast tego otrzymał kontrakt i informację, Ŝe Mali
nie zamierza wychodzić za mąŜ ani za niego, ani za nikogo innego. To go prawie przerosło.
Najpierw chciał odmówić. Ale pomyślał, Ŝe jeśli będzie na miejscu, to ona właśnie do
niego przyjdzie, gdy będzie potrzebowała czułości od męŜczyzny. Kochał ją juŜ od tak
dawna, Ŝe nauczył się cierpliwości. Jego ojciec tłumaczył mu, Ŝe nie moŜe pracować jako
parobek u tej „zarozumiałej wdowy". Musi myśleć o tym, kim jest!
Ale dla niego nie miało to znaczenia. Jedyne, co się liczyło, to Mali. Na początku
myślał o małŜeństwie z nią, potem juŜ rzadziej. To przyjdzie samo, myślał, jeśli w końcu
będzie mógł obdarzyć ją tą bezgraniczną miłością, którą czuł. Bo jeśli da jej czułość, ciepło i
przyjaźń, moŜliwe, Ŝe z czasem ona go teŜ pokocha. Ta nadzieja sprawiła, Ŝe został w
Stornes.
-
Marznę - wyszeptała Mali, pociągając go na siebie. -Marznę i nie mam nikogo -
powtórzyła ze szlochem.
-
Masz mnie - odpowiedział, gładząc ją po policzku. - Ile razy ci juŜ mówiłem, Ŝe
jestem twój?
-
Kochasz mnie?
-
Tak ~ potwierdził, dotykając ustami jej policzka. -Zawsze kochałem. Dla mnie nie
ma nikogo innego poza tobą, ale ty nie chciałaś...
Nie pamiętał, kto zaczął pierwszy ściągać ubranie, pamiętał tylko, Ŝe oboje szybko
oddychali. Jej usta były uchylone, miękkie i chętne, a gdy pochylił się ku jej piersiom,
wygięła się ku niemu.
Gdy podciągnął jej spódnicę, Mali nie protestowała. Pozwoliła, by zdjął jej bieliznę, i
nawet pomogła mu w tym. Havard puścił ją i ukląkł. Zdarł z siebie koszulę i rozpiął spodnie.
Przez chwilę zatrzymał się i patrzył na nią, półnagą, leŜącą przed nim. Łzy wypełniły mu
oczy. To było wspaniałe. Tyle marzył o tej chwili, śnił i niemal stracił nadzieję, Ŝe ona
nadejdzie...
-Mali...
- Nic nie mów! - powiedziała, pociągając go na siebie. - Bierz mnie! Kochaj...
Spojrzała na niego i dostrzegła jego wypełnione łzami oczy. Przez chwilę myślała, Ŝe
to źle, Ŝe go wykorzystuje. Lubiła go, zawsze go lubiła, ale go nie kochała. To nie było w
porządku. Ale odsunęła od siebie tę myśl. Mówiła prawdę: nie miała nikogo. To, co przeŜyła
tego dnia na dnie urwiska, gniotło ją niczym cięŜki głaz. Nie miała nikogo. Nie sądziła, Ŝe
będzie kogokolwiek potrzebować, ale tęsknota za Jo i utracona miłość pozostawiły w niej
przeogromną pustkę; pustkę, którą ktoś musiał zapełnić. Nadarzył się Havard...
Wszedł w nią z jękiem rozkoszy. Była wilgotna i gładka, oddychała szybko. Jej dłonie
objęły jego pośladki i docisnęły, jakby chciała, by wszedł jak najgłębiej. ZbliŜenie nie miało
w sobie nic ze słodyczy i delikatności, tak jak marzył. Zamiast tego rozwinęło się w szalony
galop ukrywanych, gorących pragnień, nad którymi Ŝadne z nich nie miało kontroli. Mali
pospieszała go jeszcze bardziej, jej paznokcie orały mu plecy, a podbrzusze unosiło się ku
niemu wygięte w łuk. Było w tym coś z desperacji, pomyślał, ale to była jego ostatnia myśl.
Wszystko zniknęło poza intensywnym uczuciem Ŝądzy i miłości, dziwnej wdzięczności, która
wyciskała mu łzy z oczu. Z przytłumionym stęknięciem i iskrzącym światłem pod powiekami
eksplodował w niej.
Przez długą chwilę tylko leŜeli, on nadal uniesiony nad nią. Wreszcie podparł się na
jednym łokciu i spojrzał na nią. Mali leŜała z zamkniętymi oczami i spod powiek płynęły jej
łzy.
-Czemu płaczesz, kochanie? - spytał, całując jej miękkie usta. - Nie moŜesz teraz
płakać. Coś cię bolało?
Pokręciła powoli głową. Uniosła powieki i spojrzała na niego. AŜ się wzdrygnął, gdy
zobaczył wyraz jej oczu.
- Nie chciałaś tego?
Mali pogładziła go po twarzy i przyciągnęła do siebie.
-
Chciałam - szepnęła mu do ucha. - To ja tego chciałam.
-
Ja zawsze tego chciałem - odpowiedział. - Ciebie chciałem. I Ŝe mogłem...
Odsunęła go i usiadła. Obciągnęła spódnicę i zaczęła zapinać bluzkę. Włosy zasłoniły
jej twarz.
-Kocham cię - wyszeptał, obejmując dłońmi jej twarz. - To nie tylko dlatego, Ŝe cię
pragnąłem... Kocham cię, Mali.
- Wiem - odparła, unikając jego spojrzenia. – Jesteś dobrym człowiekiem, Havardzie,
o wiele lepszym niŜ ja. Boja... nie sądzę, Ŝebym mogła kogoś jeszcze pokochać.
Odczuł te słowa jak uderzenie w brzuch. Wpatrzył się w nią, całkiem zaskoczony.
-
To dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego pozwoliłaś, bym...
-
Potrzebowałam cię - odpowiedziała cicho.
-
Potrzebowałaś mnie - powtórzył. - Co masz na myśli? śe ja... Ŝe to nic dla ciebie nie
znaczyło, poza tym, Ŝe...
Wzięła go za dłoń, przyłoŜyła ją do ust i ucałowała gorącymi wargami. Jej oczy
płonęły czymś, czego nie rozumiał.
- To znaczyło dla mnie więcej, niŜ moŜesz pojąć - zapewniła cicho. - Ale wiem, co do
mnie czujesz, i moŜe to nie było właściwe, Ŝe ci pozwoliłam... Ale tak cię potrzebowałam -
powtórzyła powoli. - Czy nie moŜemy zostawić tego na jakiś czas, Havardzie? Nie pytaj mnie
o nic, bo nie mam dla ciebie odpowiedzi.
Wstała, uporządkowała ubranie, na wpół odwrócona. Zebrała włosy i upięła kilkoma
szpilkami, które udało jej się znaleźć w gęstwinie włosów. Powoli zaczęła schodzić w dół.
Havard stał i patrzył za nią. W sercu czuł chaos. Dopiero co był szczęśliwy, sądził, Ŝe
ona wreszcie zrozumiała, Ŝe go kocha. śe dlatego mu się oddała. Ale teraz rozumiał, Ŝe to nie
miłość nią powodowała, Ŝe to coś innego. Czy kobiety mogą być takie? Porządne, darzone
szacunkiem kobiety? Ta myśl nie dawała mu spokoju. Gdy dogonił Mali, wziął ją za rękę.
-
Nie będę o nic pytał - powiedział. - Rozumiem, Ŝe mnie nie kochasz, ale Ŝe mimo to
mnie potrzebujesz. Stało się tak, bo nawet ty potrzebujesz teraz ciepła, bo inaczej byś
zamarzła. Nie pytam - powtórzył. - Po prostu sądzę, Ŝe tak jest.
-
Jesteś mi najbliŜszy zaraz po Sivercie - szepnęła, gładząc go po policzku. -
Rozumiem, Ŝe moŜesz sądzić, Ŝe cię wykorzystałam, Ŝe ja... Ŝe jestem...
Zerknęła na niego, rumieniąc się. Nie odpowiedział jej od razu. Ona nie chce za niego
wyjść, tyle rozumiał. Ale nie rozumiał tego, Ŝe kobieta taka jak Mali mogła się oddać z takim
zapamiętaniem, ale bez miłości. Lecz najwyraźniej tak było. Spojrzał na nią. Poczuł ssanie w
podbrzuszu i przemoŜną chęć połoŜenia jej znowu w mech, czy chciała, czy nie. Ale wiedział,
Ŝ
e tego nie zrobi. Nie wbrew jej woli. Nie tak, jak robił to Johan. Jednocześnie wiedział, Ŝe
jeśli będzie go jeszcze chciała - czy potrzebowała, jak mówiła - to on ją przyjmie.
To na pewno nie było w porządku dla Ŝadnego z nich. Czuł, Ŝe to niegodne, Ŝe ona go
wykorzystuje bez miłości. Ale on ma czas, bo nie pragnie Ŝadnej innej. Nawet okruchy od
Mali były lepsze od czegokolwiek innego, choć czul, Ŝe to trochę zawstydzające. Niegodne.
Dla nich obojga...
Nagle uderzyła go myśl, Ŝe ona mogła zajść w ciąŜę. Co wtedy zrobi? Chyba nie
zabije nienarodzonego dziecka, poczętego z rozkoszy?
Spojrzał na nią i uświadomi! sobie, Ŝe wcale jej nie zna.
ROZDZIAŁ 7
Beret nie Ŝałowała surowych słów, gdy Mali w końcu dotarła do Stornes z Havardem i
Sivertem. Wyszła do nich, by powiedzieć, co sądzi, zwłaszcza o Mali.
-
O czym, u licha, myślałaś, dziewczyno? - spytała, ciskając gromy z oczu. - Całkiem
zapomniałaś, Ŝe masz jeszcze jedno dziecko?
-
Przepraszam - wyszeptała Mali. - Poszłam za daleko, a potem...
Beret popatrzyła na nią, na jej rozczochrane włosy, mokrą spódnicę i zabłocone buty.
Nawet dla niej było jasne, Ŝe Mali pada ze zmęczenia. Ale było w niej coś jeszcze, pomyślała
Beret, jakaś rezygnacja, której nigdy wcześniej u niej nie widziała.
-
No juŜ dobrze, bałam się o was - powiedziała nieco spokojniej. - Gudmund wrócił
juŜ tak dawno, no i przecieŜ jest Ola Johan... Zresztą dał sobie radę na mleku, które zostawiłaś
- dodała z oporem.
-
Dziękuję. Jestem pewna, Ŝe dobrze się nim zajęłaś. Był w najlepszych rękach.
Przepraszam za kłopot i Ŝe cię przestraszyłam. Nie chciałam...
Mali poczuła na sobie wzrok Ane, gdy dawała Sivertowi kolację.
- Jesteś taka blada - zauwaŜyła słuŜąca, przechodząc koło niej po raz któryś. - Nie
jesteś aby chora? Nic ci się chyba nie stało?
- Nie, jestem tylko strasznie zmęczona - odpowiedziała, nie patrząc Ane w oczy. -
Głupio zrobiłam, Ŝe poszłam tak daleko, ale... Czas mi jakoś przeleciał. Nie wyglądało tak
daleko, ale się pomyliłam. To było dalej, niŜ przypuszczałam.
Ane pokiwała głową i juŜ nie pytała, ale Mali czuła, Ŝe ona swoje wie.
-
Beret była zła - rzuciła Mali. - Rozumiem ją. Ale z Oja wszystko poszło dobrze,
prawda?
-
Beret była zachwycona - uśmiechnęła się Ane. -To był dla niej dzień spełnionych
marzeń. Miała Oję tylko dla siebie, mogła mu śpiewać i nosić, ile chciała. Nie, nie było
Ŝ
adnych kłopotów. Pod koniec stała się niespokojna, gdy tak długo nie wracaliście. MoŜe nie
lubi cię najbardziej na świecie, ale jesteś matką jej wnuków i panią w Stornes. Ona nie Ŝyczy
ci źle, juŜ nie.
Mali udało się w końcu połoŜyć Siverta po opowiedzeniu mu po raz kolejny, jak to
zabłądziła, ile duŜych bagien musiała okrąŜyć i Ŝe czas po prostu jej uciekł. To dlatego
wróciła tak późno.
-
Bałem się, Ŝe cię porwał niedźwiedź - powiedział Sivert, patrząc na nią
zmęczonymi oczami. - Albo troll -dodał, mruŜąc powieki.
-
No chyba nie troll. - Mali pocałowała syna. - PrzecieŜ trolli nie ma, dobrze wiesz.
A niedźwiedź... Nie, ja musiałam wrócić - powiedziała, przykładając policzek do policzka
chłopca. - Myślałeś, Ŝe nie wrócę? Nigdy, Sivercie, nigdy.
-
Ale następnym razem pójdę z tobą - zarzucił jej ręce na szyję. - Havard teŜ
powiedział, Ŝe potrzebujesz kogoś, kto się będzie tobą opiekował. My, męŜczyźni...
-
Tak, oczywiście - uśmiechnęła się Mali. - Wy, męŜczyźni...
-
To Havard cię znalazł - mruknął Sivert i ziewnął rozgłośnie. - Havard cię uratował.
Mali poczuła, Ŝe się rumieni. Tak, to Havard ją znalazł. Ale czy uratował, to inna
sprawa.
Sivert zasnął, zanim dośpiewała do końca pierwszą kołysankę. Wstała sztywno i
podeszła do okna. Gdy ich nie było, przybył tabor cygański. Podobno był juŜ u nich,
powiedziała Ane. Mali oblała się potem, gdy to usłyszała. A jeśli jest wśród nich siostra Jo?
Mimo Ŝe zmęczona do granic, Mali poszła do stodoły. Co zrobi, jeśli będzie tam jego siostra,
nie wiedziała. Jeśli zobaczy Siverta...
Ale to nie był tabor Karolinę. Mali rozpoznała niektórych starszych, ale reszty nie.
- To ty jesteś Mali Stornes, prawda?
Mali wzdrygnęła się i obróciła. Za nią stał jeden z tych starszych męŜczyzn, którego
znała z widzenia.
- Tak, to ja - odparła z rezerwą.
- Karoline prosiła mnie, bym przekazał ci wiadomość, Ŝe ciotka Jo nie Ŝyje. Umarła w
zimie na zapalenie płuc, no i była stara - powiedział. - I tak nie przyszła do siebie po tym, co
zdarzyło się z Jo. On tu pracował kilka lat temu i w zeszłym roku spadł z urwiska. Był wtedy
razem z gospodarzem, prawda?
Mali pokiwała głową.
- Wiele osób Ŝałowało Jo - dodał męŜczyzna. – Był świetnym towarzyszem, jednym z
najlepszych. Jego wdowie teŜ było cięŜko...
- Rozumiem - powiedziała Mali. - To był straszny wypadek. Pozdrów Karolinę ode
mnie. Spotkałam ją tylko raz, gdy jej tabor był w Innstad, i nie znam jej zbyt dobrze. Nie
wiesz, czy będzie tu tego lata?
Wtedy będzie musiała usunąć jej z oczu Siverta, pomyślała. On uwielbiał Cyganów i
spędzał z nimi duŜo czasu. Mali nie mogła go powstrzymywać, to wzbudziłoby podejrzenia.
Ale zawsze się bała, gdy przybywał tabor, bała się, Ŝe ktoś dostrzeŜe podobieństwo Siverta
do nich, bała się pytań, na które nie mogła odpowiedzieć.
Przez chwilę pomyślała, Ŝe skoro ciotka Jo nie Ŝyje, nie ma się czego bać. Zresztą
nigdy nie musiała, bo ona kochała Jo równie mocno, jak babcia ją. To takŜe dlatego
pokazała jej Siverta tego dnia, gdy zginął Jo. Teraz się cieszyła, Ŝe to zrobiła. Była jednak
pewna, Ŝe więcej osób niŜ Karolinę dostrzeŜe podobieństwo między dziedzicem Stornes a
Jo.
Ale przecieŜ nie mogła ukrywać syna przed wszystkimi taborami pojawiającymi się
w okolicy, więc juŜ tak musiało być, pomyślała zmęczona. Podejrzenie, Ŝe Sivert mógłby
być synem Jo, jednego z nich, takŜe dla nich było tak niewiarygodne, Ŝe nigdy by go nie
wypowiedzieli. W kaŜdym razie nie w Stornes. A o czym rozmawiali gdzie indziej, to ich
sprawa. Cyganie nie rozpowiadali plotek. Nigdy nie słyszała, by mówili coś
nieprzychylnego o gospodarzach, u których się zatrzymywali, mimo Ŝe na pewno słyszeli i
widzieli niejedno. Wtedy straciliby moŜliwość ponownej gościny. Byli zaleŜni od
schronienia i pracy, którą dostawali w gospodarstwach. Na utratę tego nie mogli sobie
pozwolić.
Mali poszła do sypialni po czyste ubrania. Stanęła w otwartym oknie. Jej spojrzenie
skierowało się w kie- I runku szopy na łodzie. W sercu poczuła głuchy ból. To juŜ minęło,
pomyślała. Dziś ostatecznie poŜegnała się z Jo, marzeniami i miłością. Czy to dlatego tak
bezwstydnie oddała się Havardowi? Wspomnienie tego, co wydarzyło się na Seterhaugen,
wprawiło jej serce w szybsze bicie. Była zrozpaczona, spragniona do szaleństwa kogoś, kto
mógłby jej dać ciepło i pocieszenie. I sprawiło jej to przyjemność, mimo całego bólu. Nadal
nie rozumiała, czemu tak wykorzystała Havarda, jak mogło jej to przyjść na myśl po tym, jak
poŜegnała się z Jo? Ale nie miała takiego zamiaru, jeśli w ogóle moŜna mówić o
jakimkolwiek zamiarze z jej strony. Teraz czuła, jakby zdradziła Jo na jego grobie. A Havard
był taki miły... Nie powinna jednak wykorzystywać jego uczucia wobec niej. Rozumiała, Ŝe z
jego strony to powaŜne. A jeśli znów się zdarzy...
Ale Mali nie sądziła, by to znów się wydarzyło. Za bardzo lubiła Havarda i nie chciała
wyrządzić mu krzywdy. Takim zachowaniem jak dziś krzywdziła go, bo wiedziała, Ŝe on to
traktował powaŜnie, a ona nie. Dlatego powinna trzymać się od niego z daleka. Jeśli znów
odda się męŜczyźnie i moŜe nawet za niego wyjdzie, powinien to być ktoś, kto obudzi w niej
poŜądanie, tak jak Jo. Sprawi, Ŝe zapomni o czasie i przestrzeni. A taki Havard nie był. Był
dla niej tak dobry tam w górach, widziała, Ŝe płakał. Zasługiwał na kogoś lepszego niŜ ona.
Powie mu to i przeprosi za to, co zrobiła. Poprosi, by zapomniał, bo to się juŜ nie powtórzy. I
jeśli jeszcze będzie potrzebowała męŜczyzny, lepiej, by znalazła innego.
A jeśli wydarzenie z gór będzie miało skutki? Ta myśl przyszła jej do głowy dopiero
teraz i wstrząsnęła nią. Minione lata przekonały ją, Ŝe z trudem zachodzi w ciąŜę, skoro
dopiero po tak długim czasie doczekała się potomka Johana. Ale z Jo...
Pot wystąpił jej na czoło i zacisnęła nerwowo dłonie. PrzecieŜ to nie mogło się
zdarzyć? Nadal karmi Oję piersią, więc jest chroniona. Do pewnego stopnia. PrzecieŜ były
kobiety, które rodziły dzieci rok po roku i karmiły jedno, póki następne nie przejmowało
piersi. PrzecieŜ tak było z Margrethe. Nie była bezpieczna mimo dziecka u piersi.
Zrobi sobie napar, pomyślała. Wśród rzeczy, których się nauczyła od Johanny, był
napar, który mógł „oczyścić macicę", jak mówiła stara. Z wahaniem podzieliła się recepturą z
Mali, bo dla Johanny kaŜde Ŝycie było święte. Ale zdawała sobie sprawę, na co mogły być
naraŜone biedne dziewczyny ze strony bogatych gospodarzy i silnych męŜczyzn. Często
brano je siłą i nie miały nikogo, by je obronił. W takich wypadkach zdarzało się, Ŝe Johanną
robiła im ten napar, jeśli biedaczki zdąŜyły powiedzieć jej na czas. Działał dzień lub dwa po
gwałcie, potem juŜ nie. Właściwie Mali nie wiedziała, czy on rzeczywiście działa, ale musiała
spróbować.
BoŜe jedyny, pomyślała, ocierając spocone czoło. Musiała dziś chyba postradać
rozum...
Mali wzięła duŜe wiadro gorącej wody i poszła do pralni. Napełniła ceber wodą,
wykąpała się i umyła włosy. Ciepła woda ukoiła ból zmęczonych mięśni, więc siedziała w
niej długo, aŜ niemal zasnęła. Zerwała się, gdy usłyszała głosy na podwórzu. Zamoczyła w
wodzie brudne ubrania i włoŜyła czyste.
Powiedziała wcześnie wszystkim dobranoc, unikając wzroku Havarda, wzięła Oję z
kołyski i poszła na poddasze. Gdy nakarmiła i przewinęła małego, a on zasnął przy niej,
leŜała bezsennie i patrzyła w sufit. Miała w sobie niepokój, który nie dawał jej zasnąć. W
końcu wstała, owinęła się szalem i usiadła przy oknie. Ze stodoły dobiegała muzyka
skrzypiec. Mali siedziała tak, z głową w dłoniach, i słuchała kuszących tonów, czuła zapach
morza i letniej nocy, i wspominała.
Dostrzegła Havarda, który szedł przez ogród z koszulą w ręku i ręcznikiem
przewieszonym przez szyję. Najwyraźniej on teŜ poczuł potrzebę umycia się po długim dniu
w górach, pomyślała. Nagłe zdecydowała się, Ŝe porozmawia z nim powaŜnie. Jeśli ma to
zrobić, nie było powodu, by czekać. MoŜe nie wypadało iść do męskiej sypialni, mając na
sobie tylko koszulę nocną i szal, ale nie było wiele miejsc, w których mogła z nim rozmawiać
na osobności. Dookoła ludzkie oczy i uszy.
Co by powiedziano, gdyby zobaczono ją, jak idzie do sypialni Havarda, wolała nie
wiedzieć. Ale to było mało prawdopodobne. Ona sama poszła na górę juŜ dwie godziny temu,
a dawno nie słyszała ani Beret, ani słuŜących. Na pewno juŜ śpią, więc jeśli będzie cicho...
Uchyliła drzwi i nasłuchiwała kroków Havarda na schodach. Gdy usłyszała, Ŝe
zamyka za sobą drzwi sypialni, przebiegła na bosaka, zapukała i wśliznęła się do środka.
Havard siedział na stołku i zdejmował buty. Mali połoŜyła palec na ustach, by nic nie
powiedział. W domu było tak cicho...
- Pomyślałam, Ŝe skoro my... Chcę z tobą porozmawiać - wyszeptała. - MoŜe nie
wypada wchodzić do sypialni męŜczyzny w ten sposób, ale trudno znaleźć miejsce, by
pogadać w cztery oczy. Więc...
Nie odpowiadał, siedział tylko i patrzył na nią. Jego twarz chowała się w cieniu, więc
nie widziała go dobrze. Ale oczy dostrzegała. Były ciemne i iskrzące. A moŜe to tylko odbicie
ś
wiatła? Nie zaciągnął zasłon i światło księŜyca oświetlało wnętrze pokoju.
Muzykę skrzypiec słychać tu było jeszcze wyraźniej, bo okno wychodziło na stronę
stodoły. Mali poznała melodię, był to powolny walc, ale nie znała jego tytułu.
- Powinnam z tobą porozmawiać - powtórzyła cicho, otulając się ciaśniej szalem. - To,
co dziś zrobiłam, Havardzie... nie powinnam...
Nie mogła dalej mówić i spojrzała na niego bezradnie. On wstał powoli, zsunął na
podłogę ręcznik i koszulę i zrzucił buty. Podszedł do niej. To nie było światło księŜyca,
pomyślała, czując, jak mocno bije jej serce, jego oczy naprawdę iskrzą w półmroku!
- Havardzie, co robisz...
PołoŜył palec na jej ustach. Zdjął z niej szal, mimo Ŝe usiłowała go przytrzymać. Ale
była dziwnie słaba.
- Czy tańczyłaś kiedyś nago w świetle księŜyca, Mali Stornes? - wyszeptał prosto w jej
ucho, muskając ustami jej policzek.
Nie była w stanie odpowiedzieć, stała tylko i czuła serce bijące w gardle. Havard był
inny niŜ zwykle, takiego go nie znała.
-
Tańczyłaś? - powtórzył.
-
Havardzie, ja chciałam...
-
A ja chcę zatańczyć z tobą w świetle księŜyca -przerwał jej z uśmiechem i objął
ramionami.
Nie wiedziała, jak to się stało, ale zdjął z niej koszulę. Nie protestowała. Nie wiedziała
nic poza tym, Ŝe czuła podniecenie, gdy przyciągnął ją nagą do siebie i zaczął się z nią
obracać w powolnym walcu. Jego usta nakryły jej usta, a dłonie pieściły tak, Ŝe aŜ wzdychała
z rozkoszy.
PrzecieŜ to nie tak miało być, pomyślała zmieszana, próbując się wyzwolić.
Przyciągnął ją mocniej, jednocześnie zrzucił spodnie i przytulił ją mocno do swojego nagiego,
ciepłego ciała. Pomyślała o tym, co chciała mu powiedzieć: Ŝe ani nie chce, ani moŜe... śe to,
co zdarzyło się w górach, nie moŜe się powtórzyć. śe nie jest męŜczyzną, który sprawia, Ŝe
drŜy z poŜądania. Tak myślała. Teraz stała na nogach tylko dlatego, Ŝe on ją trzymał.
Bez słowa podniósł ją i połoŜył na łóŜku. Jego usta muskały jej ciało niczym skrzydła
motyla i sprawiły, Ŝe drŜała z takiego podniecenia, jakiego doświadczyła wcześniej w nocy z
Jo nad morzem. Jego język stawał się na zmianę twardy i miękki, bawił się jej sutkami,
schodził w dół brzucha, dalej po wewnętrznej stronie ud... Gdy rozsunął jej nogi, poddała się
z westchnieniem. Przyjęła go z niewysłowioną radością i pozwoliła na to, co chciał. śe teŜ on
tak umie, pomyślała oszołomiona i wplątała palce w jego włosy. Były nadal wilgotne po
kąpieli w morzu, czuła smak soli, gdy lizała go po szyi i torsie.
Gdy wreszcie w nią wszedł, jęknęła z rozkoszy. PołoŜył dłoń na jej usta i szepnął
„cicho” do jej ucha. Poruszał się powoli i leniwie, pozwalał jej rozkoszować się kaŜdym
pchnięciem. Wreszcie ujął jej pośladki i wbijał się mocniej, aŜ stęknęła. Światło księŜyca
igrało na suficie. Mali zamknęła oczy i pozwoliła się porwać lawie dzikiego i zmysłowego
poŜądania. Nigdy nie sądziła, Ŝe to jej się jeszcze przydarzy...
Gdy odzyskała oddech, walc się skończył. Na wietrze szeleściły liście gruszy
przytulonej do ściany domu. Chyba wiatr zmienił kierunek, pomyślała Mali leniwie.
- Mali... - Havard przyciągnął ją do siebie i zbliŜył usta do jej czoła. - Mali, chcesz...
Nagle odzyskała jasność umysłu i zaczęła szukać czegoś do okrycia nagiego ciała.
BoŜe jedyny, znów to zrobili! I tym razem nie wyniknęło to z potrzeby pocieszenia, lecz z
dzikiej Ŝądzy. Uwiódł ją tak, jak nigdy nie przypuszczała, Ŝe potrafi. Jej ciało ją zdradziło i
przystało na szaleństwo. Jaką kobietą była naprawdę? Ladacznicą?
- Mali... - poczuła jego głos niczym powiew w uchu. - Kocham cię, wiesz o tym. I
teraz... Chcesz...
PołoŜyła dłoń na jego ustach i przyciągnęła jego głowę do swoich piersi.
Skrzypce znów zaczęły grać. Muzyka wpadła przez otwarte okno razem z zapachem
morza i wodorostów.
- Nie pytaj mnie, Havardzie - wyszeptała Mali. – Nie pytaj...
ROZDZIAŁ 8
Lipiec przeszedł w sierpień. Dni były ciepłe i pełne letnich zapachów, a pola zboŜa
zaczęły przebłyskiwać złotem, mimo Ŝe do Ŝniw pozostał jeszcze miesiąc.
Pewnego popołudnia Mali farbowała wełnę w pralni. Nagle dostrzegła cień, który padł
na podłogę przez otwarte drzwi. Odwróciła się gwałtownie i spojrzała prosto w oczy Havarda.
Rumieniec zalał jej twarz i spuściła wzrok.
Od czasu szalonej nocy w jego sypialni obchodzili się z dala jak dwa kocury.
Zachowywali się normalnie, ale często czuła na sobie jego spojrzenie. Nigdy jednak o nic nie
pytał ani niepotrzebnie nie dotykał. Po prostu był taki jak zawsze: uśmiechnięty, pracowity i
miły dla wszystkich.
Przynajmniej Sivert kochał go na pewno, pomyślała Mali z goryczą. Ale rozumiała, Ŝe
jest to łatwe, o ile się przed tym nie broni.
Bała się, Ŝe on odejdzie ze Stornes, skoro mu znów odmówiła. Jednak pozostał.
Płynęły dni, a Ŝadne z nich ani słowem nie wspomniało tej nocy. Ale czasami, gdy ich dłonie
się zetknęły przy podawaniu półmiska przy stole, Mali zalewała się rumieńcem. Jak jakaś
płocha dziewczyna, upominała się w myślach, usiłując ukryć drŜenie rąk.
- Strasznie gorący dzień na farbowanie wełny - powiedział Havard, wchodząc do
pralni.
Miał mokre włosy, a krople wody lśniły jeszcze na jego twarzy. Otaczał go zapach
słonej wody. Na pewno kąpał się w morzu, pomyślała Mali.
-
JuŜ dawno to postanowiłam - rzuciła Mali. - Muszę robić takie rzeczy w dni, kiedy
nie mam więcej zajęć. No i poza tym dobrze dziś wyschnie.
-
Lepiej poszłabyś ze mną się wykąpać - uśmiechnął się.
Odwróciła się i zaczęła mieszać w garze, w którym farbowała się wełna. Nie chciała
patrzeć mu w oczy. Nagle poczuła jego dłoń na karku i zesztywniała.
-
Co robisz? - spytała, gdy obrócił ją ku sobie. - Nie powinieneś...
-
Chcę tylko zobaczyć, jak dziś wyglądasz - powiedział, odgarniając jej włosy ze
spoconego czoła. - Unikasz mnie, jakbym zaraŜał dziwną chorobą. PrzecieŜ nie moŜesz się
mnie bać - dodał, zaglądając jej w oczy.
-
Nie boję się ciebie - rzuciła Mali dziwnie zdyszana i wzięła go za rękę, by się
uwolnić. - Dlaczego miałabym się ciebie bać? - Serce biło jej jak oszalałe, czuła się osłabiona.
- PrzecieŜ powiedziałam, Ŝe nie chcę... nie chcę wychodzić za mąŜ.
- Ja o to nie pytałem, prawda?
Jego błękitne oczy iskrzyły.
-
Nie... - Mali nie udało się uwolnić od jego dłoni i stali nadal blisko siebie. - Nie, nie
pytałeś, ale sądziłam, Ŝe...
-
ś
e znów się oświadczę - dokończył za nią. - Nie, coś ty? Ja dostałem juŜ odpowiedź
na to pytanie.
Objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Zamknęła oczy, zanim jego usta dotknęły jej
ust. Wiedziała, Ŝe to nastąpi, i wiedziała, Ŝe nie będzie w stanie temu zapobiec. I nie będzie
chciała...
Jego usta zsunęły się na jej szyję, ku rozpiętej bluzce. Powoli rozsunął bluzkę na boki
i dotknął jej piersi. Mali gwałtownie nabrała powietrza i spróbowała się uwolnić.
- Nie chcę tego, Havardzie - wyszeptała. - Tak nie moŜna, ja nie chcę...
Nie zwracał uwagi na jej słowa, tylko rozsunął bluzkę jeszcze szerzej. Gdy poczuła na
sutkach jego ciepły oddech, z ust jej wyrwał się jęk. Nogi dziwnie osłabły i nie myśląc, co
robi, splotła dłonie na jego karku.
- Havardzie, nie chcę - wyszeptała ochryple i przycisnęła się do niego z całej siły. - Nie
chcę...
-Tak, tego właśnie chcesz - powiedział cicho. -Oboje tego chcemy.
Nie pamiętała, jak to się stało, ale w pralni zapadł półmrok. Chyba zamknął drzwi,
pomyślała oszołomiona.
Wziął ją na ręce i zaniósł na ławę. Próbowała się podnieść, ale połoŜył ją z powrotem.
Nie gwałtownie, ale stanowczo. LeŜała, patrząc na niego. Dłonie Havarda weszły pod jej
spódnicę, wtedy połoŜyła na nich swoją dłoń.
- Nie - wyszeptała cicho, unosząc się ku niemu.
- Dlaczego mówisz „nie", kiedy masz na myśli „tak"? - wyszeptał wprost do jej ucha.
Nie potrafiła odpowiedzieć. I nagle jakby puściła w niej tama. Poddała się całkowicie,
i nawet pomagała ściągnąć mu ubranie. Nie mogła się doczekać, kiedy w nią wejdzie. Nigdy
jeszcze nie czuła tak zwierzęcego poŜądania, które nie potrzebowało słów ani uprzednich
pieszczot. Była wilgotna i chętna, wygięła się ku niemu, gdy wreszcie w nią wszedł. Nigdy
nie było lepiej, pomyślała, jęcząc z rozkoszy, nigdy...
Gdy on juŜ opadł na nią, przejęła inicjatywę. Jej łono nadal było nienasycone i nie
chciało zakończyć przyjemności. Jej usta odnalazły jego usta, a dłoń odszukała jego wiotką
męskość. Efekt był taki, jakby dotknęła go Ŝywym ogniem.
- Co robisz? - stęknął, zesztywniały od jej dotyku. - Mała wiedźmo! Czy to nie ty nie
chciałaś?
- Chcę - wyszeptała Mali zdyszana. - Chcę więcej!
Zaśmiał się, pokazując mocne, białe zęby, i pochylił się nad nią. Z jego mokrych
włosów kapała morska woda na jej twarz. Ugryzł ją lekko w szyję, w pełne piersi i sterczące
sutki, aŜ traciła oddech z rozkoszy. Jego męskość w jej dłoni znów stała się twarda jak skała.
- Wpuść mnie - wyszeptał.
Mali cofnęła rękę i otworzyła się przed nim niczym kwiat ku wiosennemu słońcu.
Po wszystkim Havard zsunął się na kolana przy ławie i obejmował ją, dopóki nie
odzyskali równego oddechu. Odwróciła głowę, znów zaŜenowana. Jaką kobietą była, Ŝe
wyczyniała takie rzeczy? Albo wyjdzie za niego za mąŜ, albo będzie się trzymała od niego z
daleka. Ale nie była w stanie trzymać się od niego z daleka, nie w takiej sytuacji. Jej własne
poŜądanie gubiło ją, gdy tylko on jej dotykał. No to w takim razie go kocha? MoŜliwe, Ŝe tak,
ale niewystarczająco. Nie na tyle, by go poślubić i poŜegnać marzenie...
LeŜała, zastanawiając się, jak teraz będzie w stanie spojrzeć mu w oczy. Co powie.
Ale on nie czekał. Przelotnie musnął ustami jej policzek i zanim się zorientowała, zniknął.
Drzwi pralni zostawił uchylone.
Mali unikała jego spojrzenia podczas kolacji. Była zawstydzona i zmieszana. Mimo to
nie Ŝałowała tego, co zdarzyło się w pralni. Sama myśl o Havardzie sprawiała, Ŝe zalewała się
rumieńcem. Ale przecieŜ to nie moŜe trwać! A jeśli ktoś się dowie? Mimo Ŝe Beret i pewnie
wszyscy inni uwaŜają, Ŝe byłoby w porządku, gdyby wyszła za Havarda, to na pewno nie
uznają za właściwe, jeśli ciągle będzie lądowała z nim w łóŜku. To nie uchodziło, i Mali
wiedziała o tym bardzo dobrze.
Dlatego trzeba połoŜyć temu koniec, pomyślała Mali, rzucając ukradkowe spojrzenie
na Havarda. Przeszył ją słodki dreszcz, gdy ujrzała jego opaloną, przystojną twarz, włosy
wyblakłe na słońcu, wraŜliwe usta. I jego dłonie... Zadziwiało ją, Ŝe jego przywykłe do pracy
dłonie mogły być takie... Delikatne i odwaŜne zarazem. Nigdy nie podejrzewała, Ŝe on
wiedział tak wiele o kobietach i o tym, co moŜe sprawiać im przyjemność. W kaŜdym razie
jej, pomyślała i znów zalał ją rumieniec. Pochyliła się niŜej nad talerzem.
Wiedziała, Ŝe nie wszystkie kobiety są takie jak ona. MoŜe to ona miała silniejszy
popęd niŜ inne, taki, nad którym nie panowała - o ile ktoś potrafił ją rozpalić. Nie, musi z tym
skończyć! To nieprzyzwoite i niegodne.
Nagle Havard uniósł wzrok i ich oczy się spotkały. Mali aŜ upuściła łyŜkę z wraŜenia i
zanim się po nią schyliła, on juŜ zdąŜył ją jej podać.
- Dziękuję - powiedziała cicho, unikając jego spojrzenia.
Nie odpowiedział, ale wyczuła, Ŝe się uśmiecha.
Tego wieczora Sivert bardziej niŜ zwykle opierał się przed pójściem spać. JuŜ było późno,
gdy Mali powiedziała stanowczo, Ŝe juŜ dosyć i Ŝe ma iść na górę.
-
Ale ja jeszcze tylko...
-
Nie, zrobisz to jutro - ucięła Mali i wzięła go za rękę. - JuŜ noc.
-
A Oja jeszcze leŜy w kołysce - protestował. -A przecieŜ jest mały. Dlaczego jego nie
kładziesz?
-
On śpi duŜo w ciągu dnia, przecieŜ wiesz - odpowiedziała. - Takie maluchy często
jedzą i duŜo śpią. Ja go kładę, gdy ty juŜ śpisz. No chodź juŜ, Sivert. - Mali zaczynała tracić
cierpliwość. Pociągnęła go za rękę i podniosła z podłogi, gdzie siedział wśród zabawek.
-
Ja nie chcę... - marudził. Dolna warga zaczęła mu się trząść. - Nie chcę...
-
A jeśli ja będę twoim koniem i zaniosę cię do łóŜka? - wtrącił Havard. - MoŜesz
siedzieć na moim grzbiecie.
-
Tak, jeśli Havard mnie połoŜy, to tak - powiedział Sivert, rzucając matce spojrzenie
pełne triumfu.
Wiedziała, Ŝe nie powinna na to pozwolić. Nawet jeśli Havard połoŜy Siverta do
łóŜka, ona i tak będzie musiała tam pójść, by pocałować synka na dobranoc. A na pewno nie
chciała znaleźć się sam na sam z Havardem, a zwłaszcza nie przy sypialni. Mimo to pokiwała
głową.
- Przyjdę za chwilę powiedzieć ci dobranoc - rzuciła. - I masz być w łóŜku! Ale
później nie chcę słyszeć o takim zachowaniu jak teraz. Nawet nie próbuj.
Havard wsadził Siverta na plecy i poszli na górę, pogrąŜeni w rozmowie. Mali
popatrzyła za nimi, kręcąc głową. Sivert wkraczał chyba w wiek przekory. Wszyscy narzekali
na dzieci w tym wieku i chyba tylko ona miała nadzieję, Ŝe Siverta to ominie. Myliła się.
-
Według mnie to dobrze, Ŝe Sivert tak się przywiązał do Havarda - odezwała się Ane,
gdy zostały same. -Całkiem zastąpił Johana.
-
Nie wiem, na ile to dobre - odparła Mali. - A jeśli odejdzie, jak zniesie to Sivert?
-
Ale przecieŜ nie odchodzi, prawda? - przestraszyła się Ane. - Wydaje się, Ŝe dobrze
mu w Stornes. Sam ciągle to powtarza.
-
PrzecieŜ moŜe nadejść dzień, kiedy znajdzie sobie kobietę i będzie chciał się Ŝenić -
rzuciła Mali, zaczynając sprzątać po Sivercie. - Zobaczymy wtedy tylko podeszwy jego
butów!
-
Tak, wiele chętnie by go przyjęło - westchnęła Ingeborg znad zmywania. - Jest tak
strasznie miły i przystojny - dodała z westchnieniem tęsknoty w głosie.
-
Sama go weź, Mali - uśmiechnęła się Ane. - Nietrudno dostrzec, Ŝe patrzy na ciebie
przychylnie.
-
Głupstwa - rzuciła Mali, rumieniąc się.
-
Na pewno nie - poparła Ane Ingeborg. - Sama widziałam!
-
Ja nie chcę wychodzić za mąŜ - ucięła Mali. - Chyba powiedziałam to jasno.
-
Tak, powiedziałaś to zaraz potem, jak Johan umarł -odparła Ane. - MoŜe dlatego, Ŝe
byłaś wtedy zdenerwowana. PrzecieŜ moŜna zmienić zdanie. A Havard...
-
Ale ja nie zmieniłam zdania - Mali objęła Ane. -Po prostu nie chcę znów wychodzić
za mąŜ. Ale jeśli juŜ, to masz rację, Ŝe Havard byłby dobrym kandydatem z wielu względów.
Ale kto powiedział, Ŝe on mnie chce?
-
Jeśli w to wątpisz, to jesteś ślepa - uśmiechnęła się Ane. - Na oboje oczu. Dobranoc!
Mali miała nadzieję, Ŝe Havard zejdzie na dół, ale juŜ nie mogła dłuŜej czekać.
- Zerknij na Oję - poprosiła Ingeborg. - Skoczę tylko powiedzieć Sivertowi dobranoc.
I zniknęła za drzwiami, z bijącym sercem i lodowatymi dłońmi.
Zatrzymała się na chwilę przed pokojem Siverta. Z wewnątrz dobiegał niski głos
Havarda i jasny śmiech jej syna, ale nie dosłyszała, o czym rozmawiają. Otworzyła drzwi i
weszła. Dwie pary oczu wpatrzyły się w nią, aŜ ze zmieszania zaczęła skubać skraj fartucha.
- No dobrze - powiedziała, unikając wzroku męŜczyzny. - Widzę, Ŝe Havardowi udało się
wpakować cię do łóŜka.
- I opowiedział mi dwie przygody - obwieścił Sivert z jaśniejącymi oczami. - Spotkał
niedźwiedzia, wiedziałaś, mamo? Naprawdę wielkiego niedźwiedzia, i on...
- Nie, nie wiedziałam - przerwała mu Mali i podeszła do łóŜka. - On nie opowiada mi
wszystkiego.
Havard potargał czuprynę małego i wstał z krzesła. Mali uwaŜała, by nie dotknąć
męŜczyzny, gdy pochyliła się nad synem i ucałowała jego krągły, ciepły policzek.
- Śpij dobrze, synku - powiedziała cicho. - Ale bądź pewny jednego: Havard ma inne
rzeczy do roboty niŜ cię kłaść, więc tak nie będzie zawsze. Nic nie pomogą płacze - dodała
tonem ostrzeŜenia. - Nie chcę Ŝadnego marudzenia.
Sivert oplótł ramionami jej szyję i Mali poczuła jego ciepły oddech przy swoim uchu.
- Ale czy nie będzie mógł...
-Tak, czasem - odparła. - Gdy będzie miał czas i gdy będzie chciał.
- On chce - oświadczył chłopiec triumfująco. - Powiedział mi to. Prawda, Ŝe chcesz,
Havardzie?
- Pewnie, Ŝe chcę - rzucił męŜczyzna. - Ale to mama decyduje, wiesz przecieŜ.
Mali, nadal pochylona nad łóŜkiem, miała nadzieję, Ŝe Havard wyjdzie przed nią. Ale
stał nadal. W końcu uwolniła się z ramion syna i wyprostowała.
- Dobranoc - powtórzyła. - Spij dobrze.
Havard otworzył przed nią drzwi i przytrzymał. Nie mogła uniknąć otarcia się o niego
w przejściu. Poszła szybko korytarzem.
-
Dziękuję za pomoc - rzuciła przez ramię. - To było miłe z twojej strony.
-
Nie, ja sam tego chciałem - odparł, stojąc zadziwiająco blisko niej. - Lubię Siverta.
Jest dobrym chłopcem i sądzę, Ŝe dobrze mu robi przebywanie z męŜczyzną po tym, jak
stracił swojego ojca.
-
Tylko nie zapominaj, Ŝe nie jesteś jego ojcem -burknęła Mali, zatrzymując się i
odwracając ku niemu. -To waŜne dla was obu.
-
Nie musisz mi o tym przypominać - odparł spokojnie. - Czego się obawiasz, Mali?
Nie moŜesz tak po prostu odpręŜyć się i cieszyć Ŝyciem, a nie czuwać, czy ktoś nie wchodzi
na twoje terytorium? Ja nigdy nie zrobię niczego, czego ty nie chcesz, i nie będę cię męczył
pytaniami. Ale nie moŜesz zapobiec, by Sivert mnie pokochał, bo juŜ to zrobił. Dla niego nie
stanowi to problemu - dodał z naciskiem w głosie.
-
Nie chciałam być niewdzięczna - powiedziała Mali, spuszczając oczy. - Pomagasz
nam wszystkim, Havardzie, i ja się bardzo cieszę, Ŝe Sivert miał w tobie oparcie w tym czasie.
Bardziej się boję o to, by nie cierpiał, gdy odejdziesz - dodała, nerwowo poprawiając włosy.
-
Ja nie mam planów, by stąd odejść - odparł. - Chyba Ŝe ty będziesz tego chciała.
-
Ja nie chcę - rzuciła Mali, podnosząc na niego wzrok. - Ale nie moŜemy dalej... To
znaczy, powinniśmy...
-
Co powinniśmy? - spytał, a w oczach pojawił się błysk.
-
Powinniśmy przestać...
Zalała się rumieńcem i poszła w kierunku schodów. Nagle poczuła jego dłoń na
ramieniu. Obrócił ją ku sobie.
-
Czy ja kiedykolwiek zrobiłem coś, czego ty sama nie chciałaś? - spytał, stojąc blisko
niej. Ujął jej podbródek i uniósł do góry, by spojrzeć jej w oczy. - Zrobiłem?
-
Nie - szepnęła Mali. - Nie, ja tego nie mówiłam. Ale powinniśmy...
-
Tak, to zrozumiałem - odparł, odsuwając się. -Chciałem tylko wiedzieć, Ŝe nie
sprawiłem ci jakiejś przykrości.
Mali powoli pokręciła głową.
- Nie utrudniaj, Mali - powiedział Havard spokojnie. - Daj sobie prawo do Ŝycia. Bo o
to tu chodzi, by Ŝyć... śyć teraz, Mali.
Jego dłoń pogładziła jej policzek, po czym Havard obrócił się i poszedł do swojej
sypialni.
ROZDZIAŁ 9
Tej jesieni był urodzaj czarnych jagód. Sivert ciągle wracał z umorusaną buzią i
dłońmi, bo nie trzeba było daleko odejść, by je znaleźć. Poza tym często udawało mu się
zwabić którąś ze słuŜących, by poszła z nim dalej, i wracał do domu z pełnym brzuchem i
jagodami nawleczonymi na źdźbła traw. Mali zauwaŜyła, Ŝe nawet Havard po zakończonej
pracy czasem chodził z nim do lasu. Stała wtedy i patrzyła za nimi, za wysokim męŜczyzną i
małym chłopcem, i serce wypełniała jej wdzięczność wobec Havarda, Ŝe poświęcał swój czas
jej synowi. Mimo Ŝe miał prawo być niezadowolony, Ŝe wszystko dzieje się na jej warunkach.
Ale nie dawał tego poznać ani jej, ani ludziom na gospodarstwie, ani zwłaszcza Sivertowi.
Coraz częściej uderzało Mali, jak on jest miły, tak zupełnie bezinteresownie miły. Wprawiało
ją to w onieśmielenie i przelotne wyrzuty sumienia. MoŜe... moŜe mogłaby... Ta myśl
przechodziła jej coraz częściej przez głowę.
Mali zadzwoniła do Margrethe i zaproponowała, by któregoś przedpołudnia zrobiły
sobie wolne i z synami poszły na jagody do lasu. Mogą wziąć ze sobą jedzenie i sok i spędzić
milo czas. Wiedziała, Ŝe Sivert uwielbiał takie wyprawy, a poza tym mogła nazbierać jagód
na przetwory, dobre do naleśników i na chleb w czasie zimy. Margrethe nie odmówiła.
Dzień był słoneczny i bezwietrzny, powietrze przejrzyste. W słońcu czuło się ciepło,
ale w cieniu dawało się zauwaŜyć, Ŝe nadchodzi jesień. Ale wkrótce Mali zaczynała być
wdzięczna za kaŜdy odcinek cienia, gdy tak szli wzdłuŜ łąk i pól. Rozpięła bluzkę i odgarnęła
włosy z wilgotnego czoła.
- Jak ci idzie? - spytała, odwracając się do siostry. - Nie za cięŜko?
Margrethe zatrzymała się i uśmiechnęła.
-
AleŜ skąd! Czuję się tak sprawna jak nigdy. Ten maluch dobrze się obchodzi ze
swoją mamą - powiedziała, gładząc się po lekkim zaokrągleniu brzucha.
-
Dobrze to słyszeć - Mali odpowiedziała uśmiechem. -Widać po tobie, Ŝe jesteś zupełnie
inna niŜ w ostatniej ciąŜy.
To nie był czczy komplement. Margrethe stała, oświetlona sierpniowym słońcem. Jej
jedwabista skóra zyskała złocisty blask po lecie, włosy błyszczały, grube i gładkie, błękitne
oczy promieniały. Mali chętnie przyznała, Ŝe siostra wyglądała ładniej niŜ kiedykolwiek. T na
bardziej szczęśliwą, jeśli to w ogóle moŜliwe w jej związku z Bengtem.
Margrethe jakby czytała w jej myślach.
- Jeśli się zastanawiasz, jak nam jest razem, mogę tylko powiedzieć, Ŝe kaŜdy dzień
jest jak w raju. Zwłaszcza teraz - dodała, zalewając się rumieńcem. - Nie musimy juŜ myśleć,
Ŝ
e mogę zajść w ciąŜę, i nie musimy... no wiesz, uwaŜać...
Mali zaśmiała się i objęła młodszą siostrę.
-
Ech, wy dwoje! - westchnęła. - Ale cieszę się z twojego kaŜdego dnia w raju. Bardzo
się cieszę, Ŝe zeszliście się z Bengtem.
-
A ty? - spytała Margrethe i spojrzała na siostrę badawczo. - Nadal twierdzisz, Ŝe nie
chcesz Ŝadnego męŜczyzny?
-
Mam Havarda - rzuciła Mali, odwracając się i zaczynając iść. - Trudno o lepszego
gospodarza od niego.
-
Tak, wiem, ale ja mam na myśli męŜczyznę... do łóŜka.
Mali cieszyła się, Ŝe jest odwrócona do siostry plecami, bo nie tylko ciepło słońca
sprawiło, Ŝe poczerwieniała aŜ po szyję.
-
MoŜesz sądzić, co chcesz, ale daję radę bez tego -odparła, choć tchu jej brakło, gdy
tak kłamała.
-
Ale Havard... - Margrethe nie chciała tak łatwo się poddać - mógłby się nadać do
czegoś więcej niŜ tylko jako zarządca. Jest przystojny i dobry. A ty zawsze go lubiłaś, tak
mówiłaś.
Mali nie odpowiedziała, tylko parła w górę. Ich synkowie byli juŜ daleko przed nimi.
- No i Havard jest w ciebie zapatrzony – mówiła Margrethe coraz bardziej zdyszana. -
Wszyscy to widzą, a on tego nie ukrywa. Jak on moŜe chodzić koło ciebie codziennie i nie...
Mali zatrzymała się i odwróciła.
- Nie mówmy więcej o tym - ucięła. - W Stornes idzie zupełnie dobrze w tym układzie
z Havardem. I juŜ.
-Nie, ja nie chciałam się wtrącać - broniła się siostra. - Chcę po prostu, Ŝebyś była
szczęśliwa...
- No i jestem - zaśmiała się Mali w nieco wymuszony sposób.
- Ale nie zdarza się, Ŝe... Ŝe chcesz... Ŝe masz ochotę... - Margrethe wsparła rękami
krzyŜ i wpatrzyła się w starszą siostrę.
-
Nie, nic nie zauwaŜyłam - odpowiedziała, nie patrząc jej w oczy. - Mam wszystko,
czego pragnę.
I to przecieŜ prawda, pomyślała z ironią, ale nikt nie musi wiedzieć, Ŝe Havard
posłuŜył jej nie tylko za zarządcę. Nawet Margrethe. Porządne kobiety nie robią tak jak ona.
Ale teraz to juŜ koniec, tak postanowiła. Lepiej skończyć, póki zabawa jeszcze trwa.
Gdy weszły do lasu pod wysokie jodły, ujrzały, Ŝe rosnące pod nimi jagodowiska pełne
są dojrzałych jagód. Sivert i Olaus zapiszczeli z radości i rzucili się na kolana w środek tej
wspaniałości. Zrywali garściami jagody i pakowali do ust, nie zwracając uwagi, Ŝe jedzą teŜ
listki. Mali i Margrethe usiadły na polance, oparły się o pień większego drzewa i zaczęły
wyciągać jedzenie.
- Powinni zaraz coś zjeść - uśmiechnęła się Mali, obserwując małych łakomczuchów.
- Inaczej nic dziś nie zjedzą poza jagodami.
Margrethe patrzyła na nich jaśniejącymi oczami.
-
AleŜ czas leci - powiedziała. - Zobacz, jak wyrośli. KtóŜ by pomyślał, Ŝe kaŜda z
nas osiądzie na dwóch z największych gospodarstw w Inndalen, wyjdzie dobrze za mąŜ,
urodzi dzieci... Jak to nigdy nie wiadomo, co się zdarzy - dodała z zamyślonym spojrzeniem.
-
No i dobrze - ucięła Mali. - Dobrze, Ŝe nie wiemy nic o przyszłości. Powinniśmy brać
dany dzień takim, jaki jest.
Margrethe spojrzała na nią zdziwiona, ale nic nie odpowiedziała. WyłoŜyły
zawiniątka z jedzeniem i otworzyły butelki z sokiem.
- Chodźcie, chłopcy, jedzenie! - zawołała Mali. - Powinniście coś zjeść, zanim
napchacie się jagodami.
Gdy nie uzyskała odpowiedzi, wstała i spojrzała w ich kierunku. Ciemno- i jasnowłosa
głowa pochylone były nad jagodowiskiem. Obaj chłopcy byli tak zajęci pochłanianiem jagód,
Ŝ
e niemal ze sobą nie rozmawiali.
- Chodźcie! - powtórzyła. - Potem będziecie mogli zbierać, ile chcecie. Jeszcze nie
wracamy do domu.
Zobaczyła, Ŝe Olaus się podnosi i mówi coś do Siverta. Ten odwrócił się i spojrzał na
matkę, ale potem coś przykuło jego wzrok. Mali zobaczyła, jak pochyla się nad korzeniem
leŜącym na słońcu. Nie zdąŜyła usiąść, gdy dziki wrzask poderwał je na równe nogi. Sivert
stał z lewą ręką wyciągniętą przed siebie i krzyczał.
- Co się stało? - krzyknęła Mali, biegnąc ku niemu. - Uderzyłeś się?
Nie odpowiedział, nadal szlochając. Olaus odsunął się od niego, patrząc wielkimi
oczami.
-
Co się stało? - spytała zdyszana Mali, gdy do nich dobiegła. - Co się mu stało,
Olaus?
-
To nie był patyk - powiedział mały. - On się ruszał.
Mali schwyciła rękę Siverta. PowyŜej łokcia widniały dwa wyraźne, czerwone ślady
po ugryzieniu. Uświadomiła sobie, Ŝe to ugryzienie węŜa. Ten korzeń to była Ŝmija! Poczuła
ogarniający ją paniczny strach i złapała Siverta w objęcia.
Ze Ŝmijami nie ma Ŝartów, zwłaszcza gdy ukąszą dzieci oraz gdy zranią tak wysoko jak
Siverta. Tyle pamiętała. W dodatku to lewa ręka! BliŜej do serca, mówili ludzie.
-
Co się stało? - spytała Margrethe, gdy dotarła do nich. - Sivert się uderzył?
-
Nie. Ugryzła go Ŝmija - rzuciła Mali ochrypłym głosem i spojrzała na siostrę z
rozpaczą.
-
ś
mija - powtórzyła Margrethe z niedowierzaniem. - Gdzie?
Mali pokazała jej ramię syna, gdzie widniały dwie czerwone dziurki. Ramię zaczynało
juŜ puchnąć.
- BoŜe drogi, co robić? Jesteśmy tak daleko od domu...
Olaus zrozumiał, Ŝe dzieje się coś złego, i teŜ zaczął płakać. Objął nogi matki i
zanurzył twarz w jej spódnicę. Wzięła go na ręce, próbując uspokoić.
-
No juŜ... - powiedziała cicho. - Siverta ugryzła...
-
To był patyk - zaszlochał Olaus. - śywy patyk! Mali otrząsnęła się z szoku. Przez
chwilę czuła się
sparaliŜowana strachem i niezdolna do Ŝadnej decyzji. Teraz uniosła spódnicę i urwała
pas materiału z halki.
-
Co ty robisz? - Margrethe spojrzała na siostrę, jakby ta postradała zmysły.
-
Trzeba przewiązać ramię powyŜej ugryzienia - rzuciła Mali, obwiązując mocno
ramię Siverta. - Wtedy jad się nie przemieszcza. Przynajmniej nie tak szybko - dodała. -
Słyszałam, Ŝe moŜna zrobić nacięcie, wyssać truciznę, ale nie wiem, jak to zrobić. Nigdy tego
nie przeŜyłam - dodała bezradnie. - Zresztą nie mam nic ostrego, a i tak bałabym się
pogorszyć sprawę.
Spuchnięte ramię, dodatkowo przewiązane płóciennym paskiem, najwyraźniej bolało
Siverta, bo płakał rozdzierająco. Gdy usłyszał słowa Mali o nacięciu, wpadł w histerię.
-
Nie tnij mnie, mamo! - zaszlochał. - Nie tnij!
-
Nie, nie będę - Mali otarła jego zapłakaną twarz. -Oczywiście, Ŝe nie, kochanie -
wyszeptała zrozpaczona i przytuliła go. - Zbierz rzeczy i schodź sama - rzuciła do Margrethe.
- Ja biegnę z nim na dół. Musi jak najszybciej jechać do lekarza po surowicę, bo inaczej...
Nie skończyła, tylko wzięła syna na ręce i pobiegła. To była cięŜka i długa droga.
Popłakujący Sivert wisiał jej cięŜko na szyi. Objął ją prawą ręką tak mocno, Ŝe prawie dławił.
Był teŜ cięŜki, a teren nierówny. Gdy w końcu dotarła do letnich obór, zatrzymała się na
chwilę, by złapać oddech. Była zlana potem, włosy się rozpuściły i otaczały ją chmurą.
Ledwo trzymała się na nogach. Jednak gdy zerknęła na lewe ramię syna, rzuciła się naprzód.
Ramię spuchło jeszcze bardziej i zaczęło sinieć. Sivert oddychał nierówno i walczył o kaŜdy
oddech.
Mali stękała z wysiłku i strasznego zmęczenia. BoŜe, musi się udać, pomyślała z
desperacją. Słyszała o ludziach ugryzionych przez węŜa, którzy przeŜyli. Ale teŜ o takich,
zwłaszcza dzieciach, którym się nie udało. Kiedy dotrą do lekarza? Nie wiedziała, skąd miała
siły, ale biegła chyba najszybciej w Ŝyciu.
Havard stal na podwórzu, rozsiodłując konia, gdy wbiegła. PrzeraŜony upuścił
wszystko, co miał w rękach, i podbiegł do niej.
- Co się dzieje? - spytał, patrząc w jej oszalałe oczy. - Co jest, Mali?
Odebrał od niej Siverta, a Mali osunęła się na ziemię. Nie mogła złapać oddechu, by
cokolwiek powiedzieć, ale nie było to potrzebne. Havard dostrzegł rękę Siverta i zrozumiał
wszystko.
- Cholera cięŜka - zaklął i przytulił chłopca. - Musimy jechać do doktora - powiedział,
oddając go Mali. - Siedźcie tu spokojnie, a ja...
Pobiegł do domu, zanim skończył zdanie. Wrócił z finką, a Ane za nim.
- Znajdź Gudmunda i powiedz, Ŝe ma zaprząc konia do wozu - rzucił do słuŜącej.
Pochylił się nad Sivertem i pogłaskał go po buzi.
- WąŜ wpuścił w ciebie jad - powiedział spokojnie. -Pojedziemy do doktora, a on da ci
coś, co zabije jad węŜa. Ale teraz muszę wyciągnąć z twojej ręki jak najwięcej tego jadu.
Rozumiesz?
Sivert wpatrzył się w niego wielkimi oczami.
- Zrobię małe nacięcie w skórze - mówił dalej Havard - i wyssę wszystko, co się da.
To moŜe trochę boleć, ale jesteś juŜ duŜym chłopcem, prawda? Zniesiesz to?
Sivert chciał zaprotestować, lecz spokojny głos Havarda podziałał na niego. Wolno
pokiwał głową, ale gdy zobaczył ostrze finki, zmienił zdanie. Próbował ukryć się u Mali, ale
nie zdąŜył. Havard złapał go za ramię i zrobił nacięcie pomiędzy śladami ugryzienia. Pochylił
się nad ranką, ssał i wypluwał, ssał i wypluwał. Sivert płakał wniebogłosy i wyrywał się, ale
Mali trzymała go mocno.
-
A jeśli masz jakąś ranę w ustach? - wyszeptała przeraŜona, patrząc na męŜczyznę. -
Wtedy jad cię zatruje!
-
Dam sobie radę - uciął. - Tu chodzi o Siverta. Aha, opaliłem nóŜ - dodał.
Wstał i podbiegł do Gudmunda, który zaprzągł konia. Ane podeszła do Mali i otuliła
kocem Siverta. LeŜał z półprzymkniętymi oczami i oddychał nierówno, ale juŜ nie płakał.
Oczy Ane rozszerzyły się, gdy zobaczyła ramię chłopca.
- Zmoczę szmatkę - rzuciła. - MoŜe pomóc na opuchliznę.
Opuchlizna to jedno, pomyślała Mali. Ona nie była niebezpieczna, tylko jad, który juŜ
dostał się do krwi. Pytanie, ile jadu udało się wyssać Havardowi. Mali kołysała syna i
próbowała się do niego uśmiechnąć, ale wyszedł jej tylko dziwny grymas.
-
Tyle zamieszania, widzisz? - powiedziała z udawanym spokojem. - Ale ten wąŜ
wpuścił w ciebie jad, to dlatego ręka ci spuchła i cię boli, i dlatego Havard starał się go
wyssać. Chciał ci pomóc. Ale doktor ma lekarstwo, które jest mocniejsze od jadu, i dlatego
teraz do niego pojedziemy. Będzie dobrze...
-
Boli... - Sivert znów zaczął popłakiwać. - Ja muszę...
Zanim skończył, zwymiotował wprost przed siebie. Mali próbowała się odsunąć, ale
większość granatowego strumienia wylądowała na niej. Gdy Ane nadbiegła ze szmatką, uŜyły
jej do czyszczenia ich obojga.
-
Gdzie jest Ingeborg? - spytała Mali. - Zawołaj, by przyniosła więcej ręczników.
Mogą nam się przydać po drodze.
-
Dzwoniła do doktora - odparła Ane. - Jest w gabinecie i wie, Ŝe jedziecie.
Nadbiegł Havard i wziął Siverta na ręce.
- Siadaj do wozu - polecił Mali. - Zawiń go w koc, bo moŜe mieć dreszcze. No i
trzymaj się mocno - dorzucił. - Będę ostro gonił konia.
Dzień przechodził w wieczór. Zachodzące słońce barwiło góry na czerwono, a lekki
wietrzyk przynosił przez okno zapach morza i wodorostów. Mali siedziała przy łóŜku Siverta
od czasu, kiedy wrócili od lekarza.
Starszy pan zmarszczył brwi z zastanowieniem, gdy ujrzał spuchnięte ramię, lecz nie
powiedział wiele. Ranę przemył i opatrzył, a Sivert dostał dawkę surowicy.
- Będzie dobrze, prawda? - spytała Mali cicho, patrząc na lekarza błagalnie.
- Powinno być - odparł. - Chłopak wygląda na silnego. Ale dawno nie widziałem tak
gwałtownej reakcji na ukąszenie Ŝmii. Czy jest uczulony?
- Niczego nie zauwaŜyłam...
W drodze do domu trzymała syna w ramionach i modliła się. Tylko nie Sivert, błagała,
tylko nie Sivert. Ale dławił ją potworny strach, gdy głaskała go po rozpalonym j czole i
słyszała świszczący, urywany oddech. Musiała uŜyć wszystkich sił, by nie płakać. On nie
moŜe się bać, i pomyślała, zagryzając usta do krwi.
-
Jak z nim? - spytał Havard, odwracając się ku nim.
-
Nie wiem - odparła cicho, patrząc na niego z rozpaczą. - Tak się boję, Havard.
-
Będzie dobrze - rzucił. - Musi być dobrze - dodał przez zaciśnięte zęby i pogonił
konia.
Beret zaglądała kilka razy na poddasze, siadała i patrzyła bezradnie.
-
Wyzdrowieje, prawda? - spytała słabym głosem.
-
Jeszcze nie wiadomo - odparła Mali cicho. - Zobaczymy. Ale doktor powiedział,
Ŝ
e surowica powinna zadziałać przez wieczór. O ile zadziała...
-
Ja się zajmuję Oja - powiedziała Beret. - Ale zejdź na dół go nakarmić, gdy
będziesz mogła.
-
Tak, ale nie odejdę od Siverta. Lepiej przynieś mi Oję, tu go nakarmię.
Wzdrygnęła się, gdy drzwi się otworzyły. To był Havard. Zaglądał juŜ wiele razy.
Stanął przy łóŜku bez słowa i patrzył na chłopca. Mali odszukała jego dłoń i uścisnęła.
- Dziękuję. Nie wiem, co bym zrobiła...
- Wtedy Gudmund albo ktoś inny by ci pomógł -przerwał jej Havard.
Mali pokręciła powoli głową i przycisnęła jego dłoń do ust.
- Nie, nikt nie zrobiłby tego, co ty - powiedziała, a łzy spływały po jego dłoni. - Nie
przeŜyję, jeśli stracę Siverta - dodała zduszonym głosem. - Nie przeŜyję... On jest dla mnie
najdroŜszy...
- Rozumiem, ale go nie stracisz - odparł Havard, obejmując jej ramiona. - JuŜ mu
lepiej.
Mali spojrzała na niego.
-
Lepiej? Skąd wiesz? PrzecieŜ tylko leŜy i...
-
JuŜ nie jest gorący i śpi spokojnie. Oddycha normalnie, a to znaczy, Ŝe jad przestaje
działać. Najgorsze minęło! Ręka będzie go bolała przez kilka dni, ale to wytrzyma. Najgorsze
minęło - dodał z przekonaniem.
Mali połoŜyła dłoń na czole syna. Było ciepłe, ale nie gorące i spocone jak wcześniej.
MoŜe na chwilę sama zasnęła, bo nie zauwaŜyła, Ŝe on śpi spokojnie. Oddychał równo i
niemal niesłyszalnie, a puls bił regularnie pod skórą szyi.
Mali powoli opadła na łóŜko i załkała bezgłośnie. Całym jej ciałem wstrząsał szloch.
Havard ukląkł przy niej, objął ją i głaskał uspokajająco po plecach.
- No juŜ, juŜ, Mali - wyszeptał. - Jesteś wykończona, dlatego tak reagujesz. Uspokój
się - dodał, gdy zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła do niego.
Trwali tak, aŜ się uspokoiła. W końcu wyprostowała się i przetarła dłonią zapłakaną
twarz. Wpatrzyła się w jego oczy i wzięła go znów za rękę. Ale nic nie powiedziała. Siedzieli
tak razem długo, czas się jakby zatrzymał. Powoli zapadał zmrok. Nagle Sivert otworzył
oczy.
- Dlaczego tu siedzicie w nocy? - spytał, patrząc na nich zaspanym wzrokiem. - Chcę
ciasta...
Zanim Mali dobiegła do niego z kawałkiem ciasta, znów zasnął.
-No, moŜesz się teraz połoŜyć - powiedział Havard. - Potrzebujesz tego. Z Sivertem
juŜ dobrze. A Beret wzięła Oję do siebie na noc, miałem ci przekazać.
-
Nie odejdę od niego. Chcę tu zostać.
-
To ja przy nim posiedzę - odparł Havard spokojnie. - Jesteś wykończona, blada jak
duch. Ja tu posiedzę i zawołam cię, jakby co.
Mali nagle poczuła, jak potwornie jest zmęczona. Powoli wstała, niezdecydowana.
- Idź juŜ - pogonił ją. - OkaŜ mi zaufanie, co?
I poszła, niechętnie i osłabiona strachem. W sypialnie zrzuciła nieświeŜe ubranie,
półprzytomna umyła się i padła na łóŜko. Sen ogarnął ją szybko i przyniósł jakŜe oczekiwany
spokój dla duszy i odpoczynek dla obolałego ciała.
Obudziła się gwałtownie, gdy ktoś jej dotknął. To Havard okrywał ją kołdrą. Nie
zrobiła tego przed zaśnięciem, pomyślała zmieszana i poczuła, Ŝe marznie. Odkryła wtedy, Ŝe
nie tylko o tym zapomniała. Była naga.
-
Coś się stało? - spytała, otulając się kołdrą.
-
Nie, Sivert śpi spokojnie. Nie ma gorączki i oddycha normalnie. Nie musisz się juŜ
niepokoić, Mali. Wszystko jest w porządku.
Zarzuciła mu ręce na szyję z wdzięczności i pocałowała. Czuła ogromną potrzebę
podziękowania temu człowiekowi, który uratował jej syna.
- PołóŜ się obok mnie - wyszeptała.
-
Chciałem wracać do siebie - rzucił Havard wymijająco. - JuŜ niedługo czwarta,
powinienem się przespać choć kilka godzin, zanim...
-
MoŜesz spać jutro cały dzień, jeśli chcesz - uśmiechnęła się Mali, przepełniona
szczęściem, i pociągnęła go ku sobie. - Och, Havardzie, Havardzie...
Nagle zaczęła gwałtownie ściągać z niego koszulę i rozpinać pasek. On połoŜył dłoń
na jej ręce i zatrzymał ją.
- Nie wiesz, co robisz, Mali - powiedział cicho. -Najlepiej będzie, jak pójdę.
Ale ona się nie poddała. Oddech Havarda stał się szybki. On nie spuszczał z niej
wzroku. Gdy juŜ leŜał nagi obok niej, ustami gładziła jego tors, płaski brzuch... Przytrzymał
ją za włosy, gdy chciała zejść niŜej.
-Ja tego chcę - wyszeptała cicho, spoglądając na niego. - Chcę, Havardzie.
Powoli uniosła się i połoŜyła na nim. Nigdy tego wcześniej nie robiła, nie z własnej
woli, pomyślała mgliście. Pochyliła się nad nim, pocałowała delikatnie w usta i ocierała się
swoim gorącym, nagim ciałem o jego ciało.
- BoŜe - wyszeptał. - Mali, co ty robisz...
Pomogła mu dostać się na miejsce i powoli zaczęła się poruszać. Jego dłonie
odgarnęły jej włosy i ujęły jej pełne piersi. JuŜ nie mógł leŜeć spokojnie, tylko wychodził jej
na spotkanie kaŜdym pchnięciem. Mali odrzuciła głowę do tyłu i łapała oddech z rozkoszy,
tracąc świadomość, gdzie jest. Wreszcie osunęła się na niego.
Po chwili Havard zebrał ubranie i bez słowa zniknął za drzwiami. Mali włoŜyła
koszulę nocną i wśliznęła się do pokoju Siverta. Havard miał rację, od razu to zauwaŜyła.
Chłopiec spał spokojnie i mocno. PrzeŜyje! Pochyliła się i pocałowała synka ostroŜnie, by go
nie obudzić. Wróciła do swojego łóŜka. Pachniało Havardem, pomyślała, naciągając kołdrę.
Havardem i kochaniem. Zalała ją fala gorąca na wspomnienie tego, co robili, ale odwróciła
się na bok i zamknęła oczy. Ten męŜczyzna uratował Siverta!
ROZDZIAŁ 10
Wrzesień zaczął się ulewnymi deszczami i wiatrem burzącym fale fiordu.
Wszyscy myśleli o zboŜu. Było juŜ dojrzałe i musiało zostać zŜęte przed pierwszymi
przymrozkami. Gdy udawało się skończyć inne prace i zboŜe dojrzało, starali się rozpoczynać
Ŝ
niwa juŜ w sierpniu. Wrzesień bywał kapryśny. Mógł przynieść zarówno nocne przymrozki,
jak i pełne słońca dni niczym w lecie.
Padało całymi dniami. Havard wychodził na pola od razu po śniadaniu, by zobaczyć,
czy deszcz i wiatr nie wyrządziły szkód w ciągu nocy, czy dojrzałe zboŜe nie wyległo. Wtedy
plony byłyby wątpliwe. Ale na szczęście kierunek wiatru był korzystny i zboŜe stało, choć
kłosy były cięŜkie od deszczu.
- Tak, dziś teŜ stoi - powiedział Havard, gdy wrócił pewnego dnia na obiad. - Ale
pogoda powinna się juŜ odmienić. Nie moŜemy duŜo dłuŜej czekać.
Podszedł do okna i spojrzał na fiord i cięŜką mgłę schodzącą nisko po zboczach gór.
- O tej porze zwykle zaczyna wiać od lądu - powiedział bardziej do siebie. - W domu
w Gjelstad ojciec zawsze mówił, Ŝe moŜna czekać spokojnie, gdy pada na początku września,
choć zboŜe jeszcze niezŜęte. Mawiał, Ŝe niedźwiedź nie chodzi spać na mokrym mchu.
-
Jaki niedźwiedź? - spytał od razu Sivert, obejmując go za nogi. MęŜczyzna wziął go
na ręce.
-
ś
aden konkretny - odparł, targając mu włosy. - Ale wiesz, Ŝe misie robią sobie
legowisko, w którym śpią całą zimę. A mokry mech się do tego nie nadaje. Więc my teraz
czekamy na pogodę, by zebrać zboŜe, a niedźwiedź czeka, by wysechł mech na jego
legowisko.
-
A czym się przykrywa?
-
Niczego nie potrzebuje. Ma gęste futro i ono mu wystarcza.
-
Wieczorem jest pełnia - rzucił Gudmund, podchodząc do okna. - Pogoda zmienia się
przy pełni, więc moŜemy mieć nadzieję, Ŝe teraz teŜ. JuŜ dłuŜej nie moŜna z taką pogodą -
dodał, drapiąc się w głowę.
Tej nocy Mali przebudziła się, nie wiedząc czemu. Oja spał przy niej spokojnie, w
domu panowała cisza. Uświadomiła sobie, co ją obudziło. Wiatr. Uderzenia wiatru od lądu
unosiły firanki. JuŜ nie padało.
Wstała i podeszła do okna. Zapatrzyła się na niezwykły widok. Wiatr rozgonił mgłę i
chmury, jedynie małe, uparte chmurki unosiły się przy szczytach gór oblanych światłem
księŜyca. Czarne wody fiordu połyskiwały srebrem. ZboŜe było uratowane, westchnęła z ulgą
Mali i wróciła do ciepłego łóŜka.
To zupełnie inny świat, pomyślała Mali, gdy rano wyszła na dół z Oja na ręku. Przez
dłuŜszy czas słoty musiała rano zapalać lampy, by zrobić śniadanie. Teraz pierwsze
promienie słońca lśniły w oknach. Z mokrych pól unosiła się mgła. Gdy uchyliła drzwi i
wyjrzała, było tak pięknie, Ŝe aŜ westchnęła. Kolory jesieni płonęły na łąkach i na drzewach,
a Stortind przybrał białą czapę na szczycie. Wrzesień to piękny miesiąc, zawsze tak uwaŜała.
-
Ani o dzień za wcześnie - stwierdził Havard, gdy usiedli do stołu. - Dziś damy zboŜu
wyschnąć w słońcu, a jutro zaczynamy Ŝąć.
-
Czyli uda się uratować zbiory i w tym roku - powiedziała Mali, spoglądając na
niego. - Prawda?
Ich spojrzenia zetknęły się na chwilę i Mali, jak zwykle, poczerwieniała. Trzymała się z
dala od niego po tamtej nocy, gdy zaciągnęła go do łóŜka, a i on nie wspomniał o niej
słowem. Zachowywał się normalnie, ale Mali czuła czasem jego spojrzenie na plecach, gdy
szła z Sivertem na górę.
- Tak, prawda - potwierdził z uśmiechem. – Wiatr od lądu daje dobrą pogodę i suche
powietrze, więc jesteśmy uratowani. O ile się nie odmieni w czasie tych dwóch tygodni. Tyle
czasu potrzebujemy, co najmniej. - Skinął głową w kierunku Ane, która podeszła z
dzbankiem kawy. - Potomek rośnie, jak widzę – uśmiechnął się. - Dobrze się czujesz?
Ane zarumieniła się i zerknęła na niego z nieśmiałym uśmiechem. MęŜczyźni rzadko
pytali o zdrowie cięŜarne słuŜące. Ale Havard był inny niŜ wszyscy męŜczyźni, pomyślała
Mali.
-
Dobrze, dziękuję - odparła Ane. - Czuję się w pełni sił. I mam nadzieję, Ŝe nadal tak
będzie - dodała, zerkając na Mali.
-
Ale nie musisz się przemęczać - powiedziała Mali. -Czeka nas zaraz duŜo cięŜkiej
pracy, mycie i strzyŜenie owiec, potem ubój. Będziesz się oszczędzała przez tę jesień, Ane.
JuŜ umówiłam się z dziewczyną z okolic Buvika, Ŝe przyjdzie tu z pomocą od przyszłego
miesiąca. Ale miejsce w tym domu jest nadal twoje - dodała, widząc niepewność w oczach
słuŜącej. - MoŜesz tu być, jak długo chcesz, i wrócić, gdy juŜ powrócisz do sił po porodzie.
Dziecko moŜesz zabierać ze sobą, juŜ ci mówiłam. PrzecieŜ kołyska jest wolna.
Ane uśmiechnęła się z wdzięcznością.
-
Nie tak źle pracować w Stornes, co? - rzucił Havard z uśmiechem. - Pani tutaj jest
szczodra.
-
Tak, na pewno - potwierdziła Ane.
Tylko Mali odczytała aluzję w słowach Havarda i zaczerwieniła się, gdy spojrzał na
nią. Zaraz potem wstał, a Ane i Ingeborg zaczęły sprzątać ze stołu.
- Dziś ostrzymy sierpy - rzucił do Mali - a potem zawozimy stojaki na pola, by juŜ
czekały. Jutro pracujemy cały dzień, choć to sobota - dodał, patrząc na parobków. - Szkoda,
Ŝ
e nie moŜemy skorzystać z niedzieli, jak juŜ doczekaliśmy się pogody.
Stojaki na zboŜe róŜniły się od tych na siano tym, Ŝe miały pozostawione kawałki
gałęzi na dole po to, by pierwszy snop nie dotykał ziemi i nie gnił. Zwykle na jednym stojaku
mieściło się siedem snopów.
Dla kobiet były to teŜ pracowite dni, bo to one szły za męŜczyznami Ŝnącymi zboŜe,
wiązały je w snopy i kładły na stojaki. Mali pomyślała, Ŝe poprosi Beret, by zaopiekowała się
Oja, bo Sivert na pewno pójdzie w pole ze wszystkimi. Ane będzie pracowała krócej, za to
zajmie się gotowaniem.
Piątek był dniem prania i pieczenia chleba. Chlebem Mali zajmowała się osobiście, a
pranie pozostawiała słuŜącym. Gdy ciasto rosło, Mali wykorzystywała czas na tkanie. Tkała,
kiedy tylko miała okazję. Ale pani domu z dwojgiem dzieci nie zawsze było łatwo znaleźć
wolną chwilę, mimo Ŝe tkanie stawało się dla niej coraz waŜniejsze. Zdawała sobie sprawę, Ŝe
ma uzdolnienia w tym kierunku, i coraz bardziej ją to fascynowało. JuŜ miała gotowe trzy
duŜe kilimy, choć nie za bardzo wiedziała, co z nimi zrobić. Na ścianie salonu juŜ nic więcej
nie mogło się zmieścić. Ale zawsze moŜe dać je w prezencie z waŜniejszej okazji.
Tkanie stało się dla niej czymś więcej niŜ przyjemnością. Stało się czymś, co musiała
robić, prawie jak powołanie, pomyślała z uśmiechem. Goście, gdy przyjeŜdŜali do Stornes,
prosili, by mogli zobaczyć jej prace. Mali czuła wtedy zaŜenowanie, lecz ku jej radości i
zaskoczeniu ludzie kupowali i zamawiali u niej wyroby. I nie szczędzili słów pochwały, co
rzadkie u ludzi z tych stron.
Pewnego razu, gdy tkała w pokoju na poddaszu, przyszedł do niej Havard. Jedna z
krów miała się cielić, ale coś go zaniepokoiło i zamierzał dzwonić po weterynarza, lecz
najpierw chciał spytać ją o zdanie.
-
Ale oczywiście, Ŝe dzwoń - rzuciła Mali, nie przerywając pracy, choć palce jej
zadrŜały. - PrzecieŜ wiesz, czy to konieczne.
-
Mamy umowę o współpracy - odparł spokojnie. -PrzecieŜ ją podpisywałem,
prawda?
Tak, to prawda, podpisali umowę przed BoŜym Narodzeniem. Ale od tamtej pory
wiele się zmieniło, i to pod wieloma względami. JuŜ nie musiała myśleć o pracy w
gospodarstwie, bo wszystkim bez specjalnego wysiłku zajmował się Havard. Byłaby całkiem
bezradna, gdyby on zniknął.
-
Zdolna jesteś - powiedział, stojąc za nią. - Mama zawsze cię chwaliła, pamiętam.
-
To ona pierwsza dała mi spróbować tkania na krosnach - rzuciła Mali. - Beret nie
dopuszczała mnie nawet do tkania dywaników, gdy tu przybyłam. Teraz teŜ nie jest
zachwycona moimi pracami, ale juŜ nic nie mówi.
-
Pewnie zrozumiała, Ŝe to na wiele się nie zda - zaśmiał się Havard. - To, czego
chcesz, po prostu robisz - dodał.
Mali czuła jego bliskość tak intensywnie, Ŝe aŜ spociły jej się dłonie.
-
Co masz na myśli? - spytała, nadal się nie odwracając.
-
Tylko to, co powiedziałem.
-
Z tkania na pewno nie zrezygnuję - rzuciła Mali. -Jestem wdzięczna twojej matce, Ŝe
mnie nauczyła. Nauczyłam się teŜ wiele od babci. Bez niej bym nie tkała, to pewne. A twoja
matka to dobry człowiek, tak w ogóle.
-W przeciwieństwie do mojego ojca, prawda? - zaśmiał się Havard cicho. - Tak,
zgadzam się z tobą w pełni.
Przez krótką chwilę Mali zastanawiała się, co ma na myśli, ale nie spytała. O pewne
rzeczy lepiej nie pytać i o nich nie mówić.
Ustalili z Havardem, Ŝe zadzwoni po weterynarza, i zaraz potem wyszedł z pokoju,
nawet jej nie dotykając. Mali czuła jednak, Ŝe chciała tego, choć to nie miało sensu.
- Mali, telefon! - zawołała Ane, aŜ echo poszło po schodach.
Mali wstała od krosien, zebrała spódnicę i zeszła po schodach.
-
Tak, słucham.
-
Mówi Knut Rostad, dyrektor banku w Ora - odezwał się głos w słuchawce. - Czy
rozmawiam z Mali Stornes?
-
Tak, to ja - odpowiedziała Mali, czując ogarniający ją niepokój. CzegóŜ mógł od niej
chcieć dyrektor banku? PrzecieŜ dbali o porządek w rachunkach i nie mieli Ŝadnych zatargów
z bankiem. Ojciec, pomyślała nagle. BoŜe jedyny, a moŜe coś z Buvika? MoŜe ojciec wziął
poŜyczkę na nowy dom, albo... Ale przecieŜ nie dzwoniliby wtedy do niej. Ona nie moŜe być
odpowiedzialna za ekonomiczne decyzje ani ojca, ani braci.
-
Proszę mnie posłuchać - mówił dalej. - Mieliśmy dzisiaj zebranie i jednym z
tematów była dekoracja lokalu naszego banku. Na razie nie przywiązywaliśmy do tego zbyt
duŜej wagi, przyznaję. Ale uznaliśmy, Ŝe musimy go jakoś ozdobić, a komitet uwaŜał, Ŝe
powinniśmy takŜe wspierać miejscową sztukę. I wtedy padło pani nazwisko. Pani tka kilimy,
prawda?
Mali zadrŜała: z ulgi, Ŝe to nic złego, i z radości, Ŝe dyrektor banku jest
zainteresowany jej pracami! To niewiarygodne.
-
Halo, słyszy mnie pani?
-
Tak, tak - odchrząknęła Mali. - Po prostu jestem... To taka niespodzianka - dodała.
Dyrektor zaśmiał się.
- Pani juŜ sprzedawała swoje kilimy, prawda? Nakrycie ołtarza w kościele to pani
dzieło, słyszałem. Czy byłoby moŜliwe, by ktoś z komitetu przyjechał do Stornes i obejrzał
pani prace? Wtedy zdecydowalibyśmy, czy weźmiemy coś z gotowych, ale raczej
zamówilibyśmy coś nowego.
-
Oczywiście, moŜecie państwo przyjechać, zapraszam.
-
Zadzwonię w takim razie w przyszłym tygodniu -powiedział dyrektor. -1 umówimy
się na wizytę jeszcze przed sobotą. Czy to pani odpowiada?
Przez moment Mali pomyślała o Ŝniwach, ale przecieŜ taka wizyta nie potrwa długo, a
moŜliwe, Ŝe do końca przyszłego tygodnia i tak skończą. A takiej okazji nie mogła stracić.
- Tak, oczywiście - odparła. - I dziękuję. To dla mnie zaszczyt - dodała, czując dumę i
radość.
- Ja teŜ dziękuję, do usłyszenia. - Dyrektor Rostad odłoŜył słuchawkę.
Mali stała przez chwilę i tylko się uśmiechała. W końcu otworzyła drzwi salonu. Ane
nakrywała tam do obiadu, a Ingeborg sprzątała na poddaszu.
- Chyba ciasto na chleb juŜ przerosło - rzuciła Ane, odwracając się do gospodyni. - Co
się stało? Dlaczego tak się uśmiechasz?
Mali objęła w pasie Ane i okręciła ją wokół siebie w radosnym tańcu.
-Dzwonił dyrektor banku w 0ra - powiedziała. -Chcą przyjechać i zamówić u mnie
kilim do powieszenia w banku. No, jeśli im się spodobają moje prace - dodała.
-
Coś takiego! - Ane spojrzała na nią zaskoczona. -I to w banku! Wspaniale, Mali!
Będziesz sławna!
-
Nie, no nie wiem - odparła, zakasując rękawy, by wyrobić ciasto. -1 tak miło, Ŝe
zadzwonił. PrzecieŜ to jeszcze nic nie znaczy. Ci miastowi są dziwni...
-
Nie, na pewno zamówią - stwierdziła Ane stanowczo. - Jesteś zbyt skromna.
Słyszałam nieraz, co ludzie mówią o twoich kilimach. Ale Ŝeby tacy oficjele się nimi
zainteresowali... Nie, wspaniale! śadna nie usłyszała, Ŝe ktoś wchodzi.
- Co tu się dzieje? - spytała Beret ostro. – Słychać was aŜ w sieni.
-Dzwonił dyrektor banku w 0ra - odparła Ane z uśmiechem. - Chcą zamówić u Mali
kilim do przystrojenia lokalu. Czy to nie cudowne?
Beret uniosła brwi. Zaimponowało jej, Ŝe dzwonił sam dyrektor banku, ale nie dała
tego po sobie poznać. Nigdy nie mogła pogodzić się z tym, Ŝe Mali tka i Ŝe to zajmuje jej
czas. Mali wiedziała jednak, Ŝe ona jej po prostu zazdrości i niechętnie widzi, Ŝe synowa
odnosi sukcesy na tym polu.
- Przyszłam tylko po to, by zobaczyć, czy zdąŜyłaś juŜ upiec chleb - rzuciła, wpatrując
się w Mali. – Chcę z tobą porozmawiać.
O co moŜe jej chodzić? - zastanawiała się Mali, wyrabiając osiem duŜych bochenków
i układając je w formach. Ostatnio panował pomiędzy nią a teściową spokój, nie miała
pojęcia, o co moŜe jej chodzić. Zostawiła chleby do wyrośnięcia i umyła ręce.
- Nie sądzę, by nasza rozmowa trwała długo - rzuciła do Ane. - Ale w razie czego
wstaw je do pieca, dobrze? No i spojrzyj na dzieci - dodała, zerkając na Oję śpiącego w
kołysce. Za mało czasu mu poświęca, przemknęło jej przez myśl. Często zostawia go pod
opieką Beret lub Ane, ale to z powodu obowiązków! Ale moŜe nie tylko. Dla Siverta zawsze
miała czas i rzadko powierzała go obcym.
Westchnęła. Oja stanowił dla niej źródło wyrzutów sumienia. Musi coś z tym zrobić,
pomyślała.
Beret siedziała w bujanym fotelu i robiła na drutach.
- Siadaj - wskazała na kanapę.
Mali posłuchała, choć poczuła lekki niepokój. Beret nie była w najlepszym nastroju i
na pewno nie będzie jej chwaliła.
- Wiesz, Ŝe byłam zadowolona, gdy powiedziałaś, Ŝe nie chcesz znów wychodzić za
mąŜ - zaczęła starsza pani. - W kaŜdym razie nie od razu. Sądziłam, Ŝe to dlatego, Ŝe...
chciałaś uczcić pamięć Johana. I wydawało mi się, Ŝe dobrym rozwiązaniem było
sprowadzenie Havarda. On jest mądry i pracowity, nadal tak uwaŜam. - Przerwała i
zadzwoniła drutami. - Ja na pewno się starzeję - mówiła dalej, wpatrując się w Mali - ale
jeszcze nie jestem ani ślepa, ani głucha, mimo Ŝe tak pewnie sądzisz. Słyszałam niejeden raz,
Ŝ
e byłaś u Havarda w sypialni!
Mali poczerwieniała gwałtownie i spuściła wzrok. Nienawidziła uczucia, Ŝe jest u
Beret na cenzurowanym. Ale Beret z pewnością nasłuchiwała wszelkich odgłosów z sypialni
od pierwszego dnia, kiedy Mali przybyła do Stornes, a teraz jej sypialnia na poddaszu nie
była tak bardzo odległa od sypialni Havarda. Powinna była o tym pamiętać...
-
Co ja robię, to moja sprawa - rzuciła. - Jestem dorosła.
-
Ale rozsądku nie masz - odparła Beret gwałtownie. - Co ludzie powiedzą na to, Ŝe
wdowa ze Stornes spędza noce...
-
To ty musiałabyś to im powiedzieć - przerwała Mali. -Nie słyszałam, by ktoś we
dworze...
-
A co mieliby mówić? To słuŜący, wiesz dobrze. Ale oni teŜ słyszą i widzą. Na pewno
o tym wiedzą!
-
Co wiedzą? - Mali spojrzała na teściową wyzywająco.
-
ś
e pani ze Stornes to nic innego tylko bezwstydna dziewka! - prychnęła Beret. -
Sprowadzisz wstyd na dwór i nas wszystkich. Nie myślisz nawet o dzieciach? Nie chcę, by
ktoś powiedział, Ŝe synowie Johana...
Mali nic nie odpowiedziała. Nawet nie wiedziała za bardzo, co ma odpowiedzieć. Do
pewnego stopnia rozumiała oburzenie teściowej. To, Ŝe była w łóŜku z Hazardem, i to
niejeden raz, nie uchodziło. Sama to musiała przyznać, choć nie cierpiała, gdy ją
krytykowano, a szczególnie gdy robiła to Beret. Ona chyba specjalnie nie spała, by czuwać,
czy na poddaszu nie dzieje się nic zdroŜnego.
-
Co na to powiesz? - spytała ostro Beret, a jej druty zadźwięczały.
-
Nic - odparła Mali. - To... to się nie powtórzy.
-
Jest tylko jedna rzecz, którą moŜesz zrobić, zanim będzie z tego skandal -
powiedziała Beret. - Wyjdź za Havarda. To odpowiedni kandydat. Ja przeŜyję fakt, Ŝe to on
zajmie miejsce Johana, byle stało się to w przyzwoity sposób.
-
Ale ja mówiłam, Ŝe nie chcę...
-
UwaŜaj, co mówisz, Mali Stornes - rzuciła Beret cicho i groźnie. - JeŜeli chodzisz z
nim do łóŜka, to mam nadzieję, Ŝe rozumiesz, Ŝe powinnaś za niego wyjść. Nie chcemy, byś
coś jeszcze zniszczyła tu we dworze. Synowie Johana nie będą mieli puszczalskiej matki, to jest
jasne.
-
Zniszczyłam? - spytała Mali drŜącym głosem. - Co masz na myśli, mówiąc, Ŝe coś
zniszczyłam? Wiesz, Ŝe to nieprawda. Wręcz przeciwnie, nigdy nie...
-MoŜna zniszczyć ludzi - odparła Beret, patrząc złym spojrzeniem na Mali. Mali
wstała, zdenerwowana.
-
Coś jeszcze?
-
Nie, ale liczę na to, Ŝe zrozumiałaś, co masz robić. A właściwie co z ciebie za
kobieta, by iść do łóŜka z zarządcą? MoŜna zacząć się zastanawiać...
Mali poczuła, Ŝe zalewa ją fala gorąca. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, było, by Beret
zaczęła się „zastanawiać". Wyszła, nieco za mocno zamykając za sobą drzwi. Brakło jej
oddechu ze strachu, złości i uczucia przekory. Nie chce wychodzić za mąŜ, nawet za
Havarda! Ale rozumiała, Ŝe nie powinna juŜ mu się oddawać. Nie miała usprawiedliwienia.
Będzie trzymała dystans właściwy dla wdowy ze Stornes. MoŜe gdy sytuacja się j uspokoi,
Beret odstąpi od swego pomysłu małŜeństwa. PrzecieŜ tylko Beret wiedziała...
Uderzyło ją ponownie, Ŝe nie powinna niedoceniać teściowej. śyły w stanie swego
rodzaju zawieszenia broni, od kiedy umarł Johan i Havard przybył na gospodarstwo. Powinna
jednak wiedzieć, Ŝe ona wykorzysta kaŜdą okazję do skrytykowania Mali. Od tej pory nie
będzie miała do niej zaufania, zwłaszcza jeśli chodzi o męŜczyzn. To nie było dobre, bo jeśli
Beret zwątpi w moralność Mali, w najgorszym wypadku moŜe zacząć patrzeć , badawczym
wzrokiem na Siverta...
Co za chaos, pomyślała Mali, odgarniając włosy z czoła spoconymi dłońmi. Czas
pomoŜe, musi mieć taką nadzieję. Przez moment poŜałowała, Ŝe juŜ nigdy nie będzie mogła
przytulić się do Havarda. JuŜ nigdy nie pozwoli sobie na ciepło, bliskość i rozkosz. Ale to
musi się skończyć, pomyślała i wróciła do salonu.
Przy obiedzie Ane z szerokim uśmiechem wspomniała, Ŝe dzwonił sam dyrektor
banku.
- No, wreszcie ktoś zauwaŜył twoje prace - powiedział Havard. - Jesteś bardzo zdolna,
mówiłem ci.
Mali poróŜowiała z radości i zerknęła na niego. Havard uśmiechnął się do niej, sięgnął
po jej dłoń i uścisnął.
- Gratuluję - powiedział. - To wspaniałe.
Mali poczuła ciepło płynące z ręki, którą tak dobrze znała, i zarumieniła się. Cofnęła
dłoń. Wspomnienie słów Beret sprawiło, Ŝe bała się dotyku Havarda.
-
Dziękuję, ale jeszcze nie wiadomo, czy coś z tego będzie - broniła się. - MoŜliwe, Ŝe
nawet nie zadzwonią.
-
Na pewno będzie - zapewnił ją Havard. - Rostad nie zawraca ludziom głowy bez
powodu, na pewno zadzwoni.
Gdy następnego wieczora Mali połoŜyła Siverta spać i szła korytarzem poddasza,
drzwi do pokoju Havarda uchyliły się. MęŜczyzna wyszedł, odświeŜony, w białej koszuli i
odświętnych spodniach. Był tak przystojny, Ŝe Mali aŜ zakłuło w sercu.
-AleŜ ładnie wyglądasz w sobotę - powiedziała. PrzecieŜ mogła z nim chyba
rozmawiać, nawet na korytarzu poddasza. Beret tego nie powinna jej mieć za złe.
- Człowiek powinien się stroić, gdy wychodzi - odparł z uśmiechem Havard,
zamykając drzwi.
Mali poczuła jakby uderzenie w Ŝołądek. Sądziła, Ŝe przebrał się na wieczór tutaj.
Wcale się nie spodziewała, Ŝe on mógłby gdzieś wyjść.
Po wieczorze świętojańskim, który spędził z Laurą z Oppstad, nie wyglądało na to, by
z kimś wychodził. ZajeŜdŜał czasem do Innstad, jak mówiła Margrethe. Dobrze dogadywał
się z Bengtem. Zdarzało się, Ŝe nie było go wieczorem, ale przecieŜ się nad tym nie
zastanawiała.
Sądziła, Ŝe... Tak, co właściwie sądziła? śe Havarda zadowolą chwile, które czasem
mu poświęcała? śe tak go fascynowała, Ŝe wystarczały mu te rzadkie razy, gdy oddawała mu
się, za kaŜdym razem zaznaczając, Ŝe to ostatni raz? Po tym miał prawo robić to, co chce,
zwłaszcza teraz, gdy nie mogła sobie pozwolić nawet na jego uścisk. -Idziesz na zabawę? -
spytała, usiłując zachować spokój, choć serce biło jej w gardle.
- Zabawę? Nie, idę na spotkanie z kimś - odpowiedział, przeciągając dłonią przez
włosy. - Ale moŜe będzie wesoło, kto wie?
Uśmiechnął się, aŜ błysnęły białe zęby.
Mali zebrała spódnicę i zaczęła schodzić po schodach.
- Nie, właściwie to nie moja sprawa - rzuciła, choć wszystko w niej się burzyło.
Myśl o Havardzie z jakąś inną sprawiła, Ŝe czuła niechęć i coś, co przypominało...
zazdrość, pomyślała zdziwiona.
- Tak, to prawda. To nie twoja sprawa.
Gdy doszli do drzwi na dole, złapał ją mocno za łokieć i odwrócił ku sobie. Usiłowała
się wyrwać, ale trzymał ją mocno.
- Jesteś na mnie zła? - spytał z dobroduszną ironią w głosie.
Zdenerwowało ją, Ŝe najwyraźniej ją przejrzał.
-
Zła? - spytała. - Nie mam przecieŜ powodu. Dlaczego tak uwaŜasz?
-
Wydajesz się zdenerwowana - powiedział, odgarniając luźne kosmyki włosów z jej
twarzy. - No, to idę.
-
Pozdrów, jeśli to ktoś znajomy - rzuciła, czując, Ŝe chętnie odgryzłaby sobie za to
język.
-
Dobrze, pozdrowię - odparł z uśmiechem. - Doprawdy pozdrowię.
Mali leŜała bezsennie. Myślała o słowach Beret. Gdyby teściowa niczego nie
zauwaŜyła, pewnie znów wylądowałaby w łóŜku Havarda. Musiała to przyznać, mimo Ŝe
stale się zastrzegała, Ŝe to ostatni raz. Ale on rozbudził w niej instynkty, które nią targały,
pomyślała, czerwieniejąc. Teraz musiała się pilnować.
Za kaŜdym razem, gdy usłyszała jakiś odgłos, sztywniała. Czy to drzwi? Czy Havard
wrócił? Ale to był tylko wiatr. Nie opuszczała jej myśl o tym, gdzie i z kim on był. Czy moŜe
nadal spotykał się z Laurą? JeŜeli nawet tak, miał do tego prawo. Do kochania, kogo chce. Ona
nie miała mu nic do zaoferowania, ciągle mu to powtarzała. Oddawała mu się z poŜądania. Nie
chciała za niego wychodzić, ale kochać się z nim chciała. Nie moŜna mieć wszystkiego!
A moŜe była puszczalska, jak twierdziła Beret? Prześladowało ją to. Powinna przecieŜ
zrozumieć, Ŝe Hazardowi na dłuŜszą metę to nie wystarczy. Więc moŜe i dobrze, Ŝe znalazł
sobie kogoś. Uciszy to wszystkie plotki na ich temat.
Zerwała się, gdy usłyszała wołanie Siverta.
- Co się dzieje? - spytała, pochylając się nad jego łóŜkiem.
Zarzucił jej ręce na szyję i przytulił się mocno.
-
Wielki niedźwiedź chciał mnie zjeść - zaszlochał. -Stał tam przy oknie! Błyszczały
mu oczy...
-
Ś
niło ci się - szepnęła Mali. - Nie ma tu Ŝadnego niedźwiedzia, wiesz przecieŜ. Śniło
ci się, mój mały.
Uwolniła się delikatnie z jego objęć i podeszła do okna.
-
JuŜ sobie poszedł - mruknął chłopiec.
-
Nigdy go tu nie było - uśmiechnęła się matka. -Śniło ci się tylko. Śpij juŜ, posiedzę
przy tobie.
-
Zaśpiewaj mi - poprosił cienkim głosikiem. - Zaśpiewaj jedną piosenkę.
Mali okryła go kołdrą i pocałowała. Zaczęła śpiewać piosenkę, którą najbardziej lubił.
Zanim skończyła, on zasnął. Pogłaskała go po policzku i wyszła cicho.
Wyrwał jej się zdławiony krzyk, bo za drzwiami stał człowiek. W ciemności nie
wiedziała, kto to.
-
Cicho - powiedział Havard, kładąc dłoń na jej ustach. - Obudzisz cały dom.
-
To dlaczego mnie straszysz? - wyszeptała zła. - Nie wiedziałam, Ŝe tu będziesz w
ś
rodku nocy.
-
Słyszałem, Ŝe woła cię Sivert, więc czekam, by powiedzieć ci dobranoc - wyszeptał.
Mali zadrŜała. W korytarzu było zimno, a ona stała w samej koszuli. Ale drŜała nie
tylko z zimna. Myśl, Ŝe Beret mogła wszystko słyszeć, wzbudzała w niej strach.
-
Marzniesz - stwierdził Havard, przyciągając ją do siebie. - Chodź do mnie, to cię
ogrzeję.
-
Nie dostałeś wszystkiego, czego chciałeś, w ten jeden wieczór? - spytała przez
zaciśnięte zęby. - Nie myśl sobie, Ŝe ja chcę...
Ale chciała. Gdy jego dłonie zaczęły sunąć po jej ciele, zarzuciła mu ręce na szyję i
pozwoliła się podnieść. Zapomniała o Beret i jej groźbach. Havard zaniósł ją na swoje łóŜko,
zrzucił ubranie i połoŜył się obok niej.
- Masz pozdrowienia - szepnął jej do ucha.
Mali zesztywniała i usiłowała się odsunąć, ale przytrzymał ją.
- Od twojej siostry i Bengta - dodał, draŜniąc się z nią. - śałowali, Ŝe nie przyjechałaś.
Mali wpatrzyła się wielkimi oczami w pochyloną nad nią twarz.
- Byłeś w Innstad? - spytała bez tchu. - Nie byłeś razem z...
Nie odpowiedział. Jego usta przykryły jej usta. Mali zamknęła oczy z westchnieniem.
Zdjął z niej koszulę i poczuła chłodne, wrześniowe powietrze. Sutki jej zesztywniały.
-Havard, ja...
- Co mówisz? - mruknął koło jej policzka.
Nie skończyła. Prawie powiedziała, Ŝe go kocha. śe wyjdzie za niego, bo nie zniesie
myśli, Ŝe on znajdzie inną. No i z powodu Beret. Czy nasłuchiwała pod ich drzwiami?
Całkiem moŜliwe...
Palce Havarda odnalazły najwraŜliwsze miejsce, a ona przykryła usta dłonią, by nie
jęczeć głośno z rozkoszy. Więc i tak mu tego nie powiedziała, zamiast tego przyciągnęła go
do siebie gwałtownie i ofiarowała usta i ciało. Miłość poczeka...
ROZDZIAŁ 11
Pogoda trzymała się przez kolejne tygodnie. Wrześniowe dni były klarowne niczym
kryształ, a wspaniałość jesiennych barw oszałamiała. ZboŜe schło na stojakach i juŜ po ledwo
czternastu dniach zaczęli je zwozić do stodoły. Snopy układali w dawny sposób: ciasno przy
ś
cianie i kłosami w dół, jedne na drugich. W ten sposób ani ptaki, ani myszy nie mogły się
częstować cennym ziarnem. Póki trwała ładna pogoda, mieli jeszcze duŜo innych prac w polu.
Dopiero gdy zaczynały padać porządne deszcze i potok przy pralni wzbierał, włączali koło
wodne i wyciągali młockarnię. Wtedy oddzielali ziarno od słomy i zsypywali je do worków,
które potem przewozili do spichrza i wysypywali do większych zbiorników. Późną jesienią,
albo nawet wczesną zimą, dzwonili do młyna i umawiali się na mielenie mąki.
Sivert był ciągle razem ze wszystkimi: i na polu, i w stodole. WciąŜ chciał być tam,
gdzie coś się działo. Jak zwykle zadawał masę pytań, co czasem irytowało pracujących.
Zwykle przyczepiał się do Havarda, ale on wykazywał wobec niego anielską cierpliwość.
- Znajdź sobie teraz coś do roboty, Sivercie - powiedziała Mali pewnego dnia, gdy
ładowali snopy na wóz. -Havard nie ma czasu, by...
- Nie, ja sam powiem, kiedy nie będę miał dla niego czasu - przerwał jej Havard, nie
patrząc na nią.
Od czasu tej sobotniej nocy, gdy znów znalazła się z nim w łóŜku, Mali chodziła jak
po rozŜarzonych węglach. Bała się, Ŝe Beret coś zauwaŜyła. Ale, jak na razie, nic nie
powiedziała. Albo czekała, Ŝe ogłoszą ślub.
Ś
lub coraz częściej gościł w myślach Mali nie dlatego, Ŝe Beret o nim wspomniała,
ale Ŝe sama zaczynała się czuć jak byle dziewka. Poza tym zastanawiała się, co by było,
gdyby pewnego dnia Havard rzucił pracę w Stornes. To równałoby się katastrofie, choć
pewnie znalazłaby innego zarządcę. Nie brakło przecieŜ kawalerów równie dobrego
pochodzenia jak Havard, którzy nie tracili nadziei, Ŝe dostaną i wdowę ze Stornes, i dwór.
W końcu nadal była wolna, a Havard nadal pracował jako rządca.
Ale nikt nie mógł go zastąpić, pomyślała Mali, pod ; Ŝadnym względem. Jak by to
przeŜył Sivert, który po i śmierci Johana przelał na Havarda całe zaufanie i miłość. Nie mogła
na coś takiego naraŜać swojego dziecka. A jeśli chodzi o nią...
Sama myśl o ślubie kłuła ją boleśnie, choć jednocześnie coś cięŜkiego i słodkiego
rozlewało się po jej ciele. Ona teŜ nie chciała go stracić, to musiała uczciwie przyznać. Nie
zniosłaby myśli, Ŝe ma inną kobietę, nie po tych szalonych chwilach, które ze sobą spędzili.
Chciałaby przeŜyć ich więcej, czuła to, gdy zawadzała o niego spojrzeniem lub gdy
przypadkiem dotykała. Czerwieniała wtedy jak uczennica i miękły jej kolana. Czy to była
miłość?
Ale przecieŜ Jo... Jo i to, co przeŜyli razem. To zawsze Ŝyło gdzieś w jej sercu.
I tak mijały tygodnie, a ona chodziła niepewna i niespokojna.
Dyrektor banku miał przybyć do Stornes razem z trzema innymi osobami. Mali niemal
nie wierzyła własnym uszom, gdy zadzwonił. Głos jej drŜał lekko, gdy ustalała termin.
Zleciła Ane i Ingeborg sprzątanie i pieczenie, a sama przeniosła gotowe prace z poddasza do
pralni. U powały wisiała tam w grubych zwojach ufarbowana wełna. Mali czuła się
podniecona jak mała dziewczynka i wiele razy sprawdzała, czy wszystko wygląda jak naleŜy
- To zrobi wraŜenie, na pewno - odezwał się za jej plecami Havard tego popołudnia,
gdy oczekiwali gości. - Jesteś zdolna, Mali.
Jak zwykle pochwała ucieszyła ją i zmieszała. Ale Havard nigdy nie mówił niczego
innego niŜ to, co myśli.
-
Naprawdę? - spytała, odwracając się ku niemu. -Nie jestem szkolona, i ja...
-
Nie wszyscy muszą się uczyć z ksiąŜek - odrzekł, biorąc w rękę mniejszy kilim,
który przewiesiła przez poręcz. - Niektórzy, jak ty, po prostu mają to w sobie.
-
Dziękuję - powiedziała cicho, biorąc go za rękę. -Potrzebowałam takich słów teraz,
bo czuję, jakbym miała motyle w brzuchu - uśmiechnęła się.
Nagle Havard objął ją za szyję i przyciągnął do siebie.
- To ty jesteś najpiękniejszym motylem – zapewnił cicho, patrząc jej w oczy. -
Gdybym mógł, złapałbym cię i trzymał w dłoni, choć tak się nie robi z motylami, bo
umierają. Nie, one powinny przyjść z własnej woli.
Mali stała i czuła jego zapach, jego ciepło...
- Nie moŜemy...
- Czego nie moŜemy? Zawsze mówisz, Ŝe nie moŜemy, ale gdy cię dotknę, to...
-
PrzecieŜ wiesz - Mali przerwała. - Ja nie chcę...
-
Dlaczego aŜ tak nie chcesz się wiązać? Czy małŜeństwo z Johanem było aŜ tak złe?
-
To nie twój problem - rzuciła zdyszana, próbując się uwolnić. - To moja sprawa.
Gdy ją puścił, stała, patrząc na niego. Tęsknota aŜ w niej wolała, ale nie mogła jej
usłuchać. Kolejny raz.
- Havardzie...
Patrzyła na niego nadal. Dlaczego tak się broni? PrzecieŜ go lubiła, nawet kochała,
poŜądała go prawie ciągle. Gdyby się zgodziła, rozwiązałoby to tyle problemów. Jednak coś
ją powstrzymywało.
Nagle zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała gwałtownie. Przycisnęła się do niego i
wplątała dłonie w jego włosy. DrŜała.
- UwaŜam, Ŝe powinnaś się zdecydować, czego chcesz, Mali Stornes - powiedział,
zdejmując z karku jej ręce. - Bardzo cię kocham, wiesz przecieŜ. Ale nie mogę być dla ciebie
zabawką, po którą sięgasz, kiedy chcesz. Nie zniosę tego dłuŜej.
Poczerwieniała ze wstydu. Znów zachowała się nieprzystojnie, pomyślała i odwróciła
się od niego.
-
Nie chciałam - szepnęła. - Przykro mi...
-
Mali, Mali...
Jego ramiona objęły ją od tyłu. Mali oparła się o niego. Odwrócił ją do siebie i
pocałował długim, gorącym pocałunkiem, który sprawił, Ŝe straciła oddech. Jego ręce zaczęły
wędrówkę po jej ciele, a ona odchyliła głowę do tyłu i jęknęła. Ktoś otworzył drzwi pralni, i
odskoczyli od siebie jak oparzeni. To była Ane.
- NadjeŜdŜają ci z banku - rzuciła, patrząc na nich badawczo. - Nie słyszałaś powozu?
- Nie, ja... Drzwi były zamknięte, a my rozmawialiśmy o...
Mali spojrzała bezradnie na Havarda.
- Rozmawialiśmy o sztuce - rzeki z uśmiechem. - Ale wpuśćmy ich teraz do Mali, a
my chodźmy do domu, Ane.
I poszli.
Rostad i jego towarzystwo, męŜczyzna i dwie kobiety, nie szczędzili pochwał.
Chodzili po pralni i oglądali wszystko, co utkała. Zwłaszcza jedna z kobiet dopytywała się o
techniki, jakich uŜywała Mali.
-
Tak, nie znam się na tym - powiedziała, biorąc w ręce bardziej wyszukaną robotę -
ale moja babka tkała podobne rzeczy. To przypomina mi jeden z jej wzorów...
-
To się nazywa tęczowe łóŜko - wyjaśniła Mali, zarumieniona. - Na spodzie technika
krzyŜykowa, a wierzch -jak nazwa wskazuje - inspirowany tęczą.
-
A to? - spytał dyrektor.
-
To jest kapa na łóŜko - wytłumaczyła Mali. - Kładzie się ją albo osobno na futrzak,
albo naszywa na niego. MoŜna ją teŜ kłaść na fotel bujany, zwłaszcza zimą. Częściej spotyka
się je na północy regionu.
-
Lubi pani kolory - odezwała się druga z kobiet, stojąca przed kilimem. - Szczególnie
niebieski, jak widzę. Widywałam juŜ wcześniej kilimy, ale nigdy nie widziałam tak
niewiarygodnych odcieni niebieskiego. Jak je pani uzyskuje?
Przez moment Mali przypomniały się wszystkie nocniki opróŜniane do kadzi, w której
uzyskiwała niebieski barwnik, i poczerwieniała.
- Wolałabym o tym nie mówić - odparta. - Nie chcę być nieuprzejma, ale...
-
Nie, nie, oczywiście - zaśmiał się dyrektor. - Rozumiemy przecieŜ, Ŝe chce pani
zachować swoje tajemnice. Ale muszę przyznać, Mali Stornes, Ŝe jest pani o wiele
zdolniejsza, niŜ przypuszczałem, mimo Ŝe słyszałem duŜo dobrego o pani pracach. Ale to
wszystko zaimponowało mi. Co wy na to?
Pozostali byli z nim zgodni, i po półgodzinie ustalono zamówienie.
- Pani zdecyduje o motywie - powiedział Rostad. - Pani jest artystką, więc jestem
całkowicie przekonany, Ŝe będzie dobrze. Doprawdy, nie przypuszczałem, Ŝe jest pani aŜ tak
zdolna - dodał, posyłając jej spojrzenie, w którym poza podziwem dla jej prac było coś
jeszcze.
Gdy pili kawę w salonie, weszła Beret. Rostad wstał, z galanterią ujął starszą panią za
rękę i ukłonił się lekko.
- Tak, słyszałem, Ŝe ostatnio mieliście tu duŜo zmartwień. Ale widzę, Ŝe jakoś się
ułoŜyło. No i jestem pod wraŜeniem prac pani Mali.
Beret zacisnęła usta, ale nie zaprotestowała. Przyjęła propozycję wypicia kawy z
gośćmi. Pewnie po to przyszła, pomyślała Mali, by się mogła pochwalić, Ŝe piła kawę z
dyrektorem banku, a nie po to, by wysłuchiwać pochwał pod adresem synowej.
W dniu, kiedy całe zboŜe znalazło się pod dachem, Mali przyniosła ze spiŜarni
kiełbaski na obiad, mimo Ŝe to był środek tygodnia. UwaŜała, Ŝe wszyscy zasłuŜyli na
nagrodę. Pracowali cięŜko i nie narzekali na późne godziny, ani parobcy, ani słuŜące.
Wszyscy bali się, Ŝe pogoda moŜe się zmienić i zniszczyć plony. Mali uwaŜała, Ŝe dobrą
pracę naleŜy nagradzać. Mało kto słyszał o takim daniu w czasie tygodnia, lecz Mali była
przekonana, Ŝe to się opłaci.
- AŜ na korytarzu pachnie niedzielnym obiadem - powiedział Havard, który pierwszy
zjawił się na obiad. - Wielkie nieba, kiełbaski i tłuczone ziemniaki w środę?
Mali zarumieniła się i biegała tylko między kuchnią a stołem z półmiskami. Ane
odpowiedziała za nią.
-To Mali postanowiła - rzekła, z coraz większym trudem manewrując swoim
rosnącym brzuchem. - Mówi, Ŝe zasłuŜyliśmy na lepszy obiad, nawet we środę, bo dobrze
pracowaliśmy.
-
Nie, zawsze dobrze pracujecie - rzuciła Mali, nie podnosząc wzroku. - Dziś po
prostu zwieźliście zboŜe, więc...
-
Nie, ja nie mam nic przeciwko takiemu obiadowi -powiedział Gudmund, patrząc
łakomie na półmiski z kiełbaskami i parującymi ziemniakami. - Wspaniałe rzeczy!
Havard podszedł do zlewu, by umyć ręce, i otarł się w przelocie o biodro Mali. Ona aŜ
podskoczyła.
-
Co się tak boisz? - spytał cicho, by tylko ona słyszała. - Ostatnio się nie bałaś, o ile
pamiętam?
-
Cicho - szepnęła, zerkając do tyłu. - Nie chcę, by się domyślili...
-
Chyba za późno, Mali - powiedział, nie zakręcając kranu. Ona zbyt głośno
przestawiała garnki. - Nikt tu nie jest głupi, nie sądzisz chyba? Wszyscy mają oczy i uszy.
Niemal upuściła półmisek z wraŜenia
- Co masz na myśli? Słyszałeś, by ktoś...
Havard nie odpowiedział, tylko spokojnie wytarł ręce. Gdy mijał Mali, połoŜył na
chwilę dłoń na jej piersi i zaraz podszedł do stołu. Mali stała w miejscu z bijącym sercem i na
miękkich nogach.
-Czułam zapach kiełbasek, ale nie mogłam w to uwierzyć - rzekła Beret, zanim jeszcze
zamknęła za sobą drzwi. - Co teŜ się tu dzieje? PrzecieŜ dziś mamy środę, o ile wiem?
-
Jest okazja do świętowania - odpowiedziała Ane, zerkając na Mali.
-
Co takiego świętujesz? - spytała Beret, świdrują Mali zaciekawionym spojrzeniem.
- Jakieś nowiny?
-
Tak, przecieŜ dziś zwieźliśmy całe zboŜe - odparł Mali. - Dzięki temu, Ŝe wszyscy
cięŜko pracowali prze ostatnie tygodnie. W ogóle mamy szczęście do pracowników w
Stornes, więc pomyślałam, Ŝe...
Beret zacisnęła usta.
-Tutaj zawsze mieliśmy dobrych pracowników -rzuciła. - Ale z tego powodu nie
marnotrawimy ni dzielnego jedzenia. To jeden z powodów dobrobytu tym gospodarstwie.
-Na pewno nie zbiedniejemy, jeśli zjemy dziś na obiad kiełbaski - powiedziała Mali. -
Sądziłam, Ŝe zjesz dziś z nami - dodała, udając, Ŝe nie zauwaŜa niechętnego spojrzenia
teściowej. Pewnie zawiodła się, Ŝe nie ogłosili ślubu. - PrzecieŜ ty teŜ się do tego
przyczyniłaś, Beret. Co bym zrobiła, gdybyś nie zajmowała się Oja?
- No tak. Opieka nad Olą Johanem to czysta przyjemność - odparła Beret udobruchana
i podeszła do kołyski, gdzie Oja leŜał wsparty o dwie poduszki, by mógł
obserwować, co się dzieje.
Mali wspomniała, Ŝe Siverta w tym wieku nie moŜna juŜ było utrzymać w kołysce.
Kręcił się tak, Ŝe bała się, Ŝe wypadnie. Oja był spokojniejszy. Siedział sobie, byle miał w
łapce coś do gryzienia. Gdy Beret do niego podeszła, rozjaśnił się w uśmiechu i wyciągnął do
niej rączki. Beret bez wahania wzięła go na ręce.
-
AleŜ on jest podobny do ojca, ten Ola Johan -uśmiechnęła się, przykładając twarz do
jego buzi. - Jesteś moim wnusiem. Moją pociechą - dodała, zerkając z ukosa na Mali.
-
A ja, babciu? - spytał Sivert, pociągając ją za spódnicę. - Ja nie jestem twoim
wnusiem?
Beret poczerwieniała i pogłaskała go szybko po głowie.
- Oczywiście, Ŝe jesteś - powiedziała. - Ale juŜ jesteś duŜy. No i nie jesteś tak
podobny do ojca - dodała, odwracając się.
W Mali się zagotowało. Dlaczego ona zawsze musi to powtarzać? Sivert zawsze potem
smutniał i pytał, dlaczego babcia tak mówi. Mali nigdy nie umiała podać dobrego
wytłumaczenia. Poza tym wszyscy zaczynali się wtedy wpatrywać w obu chłopców z nowym
zainteresowaniem i wynajdywać róŜnice pomiędzy nimi. Musi w końcu o tym porozmawiać z
Beret, postanowiła zirytowana.
Wreszcie zasiedli do stołu. Jedzenie bez wątpienia wszystkim smakowało. Sivert
pałaszował, aŜ wreszcie stęknął i połoŜył się na ławie.
-
Siedź grzecznie, Sivercie - upomniała go Mali. -Nie kładziemy się przy stole.
-
Ale ja tak się najadłem, Ŝe nie mogę siedzieć - poskarŜył się chłopiec.
-
To nie powinieneś tyle jeść - odparła Mali spokojnie. - Usiądź.
-
To nic takiego - rzuciła Beret, patrząc na nią dziwnie. - Są gorsze rzeczy niŜ
kładzenie się przy stole...
Znowu zaczyna, pomyślała Mali, czując, jak palą ją policzki. Tak, Beret łatwiej
zniesie, Ŝe Sivert kładzie się przy stole, niŜ Ŝe ona kładzie się do łóŜka z Havardem! Udała
jednak, Ŝe nie słyszy.
- Usiądź - syknęła do Siverta, który wreszcie usłuchał.
Gdy Mali sprzątała ze stołu, chowając resztki do misek, które miała zanieść do
piwnicy, nagle ogarnęła ją fala mdłości, a zimny pot wystąpił na czoło. Zmieszana, przetarła
dłonią czoło i napiła się wody. Ale nudności nie ustępowały, a dodatkowo poczuła taki zawrót
głowy, Ŝe aŜ oparła się o ścianę. Wzięła szybko kilka misek i wyszła na dwór. MoŜe to jakaś
zaraza, pomyślała, odstawiając naczynia, choć nie słyszała, by w okolicy ktoś chorował, a
takie wieści rozprzestrzeniały się szybko. Zapach jedzenia uderzył ją nagle i rzuciła się do
wyjścia. Nie dobiegła nawet do pralni, gdy zaczęła wymiotować.
Zgięta wpół oparła się o ścianę pralni. Gdy wreszcie była w stanie się wyprostować,
przed oczami pojawiły jej się mroczki i wydało jej się, Ŝe trawa faluje. Ponownie ogarnęła ją
fala mdłości. ZdąŜyła schować się za pralnię, gdzie ostatnie resztki obiadu wylądowały
między gałęziami. Na koniec pluła tylko Ŝółcią. Zeszła na płaski kamień przy strumieniu i
przetarła twarz zimną wodą, przepłukała usta i umyła ręce.
CóŜ ona podała na ten obiad, pomyślała, siadając na kamieniu. PrzecieŜ nie
zwymiotowałaby od razu po dobrym obiedzie! Oby kiełbaski nie okazały się zepsute, bo
wtedy wszyscy by się pochorowali. Zerknęła za siebie, czy nie ma nikogo w drodze do
ustępu, jednak zbocze zasłaniało jej widok. I dobrze, bo znaczyło to, Ŝe jej teŜ nikt nie
widział. Miała nadzieję, Ŝe to tylko chwilowa niedyspozycja, a kiełbaski były dobre. PrzecieŜ
zostały i uwędzone, i ugotowane, i nikt wcześniej z ich powodu nie chorował! To na pewno...
Nagle oprzytomniała. DrŜącymi, lodowatymi dłońmi zakryła twarz i jęknęła. Pozostali
na pewno się nie pochorują, bo jedzenie było dobre. To z nią jest coś nie tak! Jest znowu w
ciąŜy!
Gdy raz to sobie uświadomiła, nie wątpiła dłuŜej. Myślała o takiej moŜliwości
wcześniej, nawet za pierwszym razem na pastwisku w lipcu. Pocieszała się wtedy, Ŝe nadal
karmi Oję, a to chroni przed ciąŜą. A potem po prostu zapomniała, wierząc, Ŝe jest
bezpieczna.
Nadal karmiła Oję piersią, ale tylko rano i wieczorem. Miała juŜ mniej pokarmu, ale
przecieŜ nadal karmiła! Nie mogła zajść w ciąŜę! MoŜe to jednak nie to, pomyślała
zrezygnowana. Po porodzie nie miała krwawienia, co wydawało jej się dziwne, bo po
Sivercie wróciło po czterech miesiącach. Oja niedługo kończy osiem miesięcy. Oczywiście te
sprawy róŜnie wyglądały u róŜnych kobiet, niektórym miesiączka wracała po kilku
miesiącach, u innych mógł minąć i rok. Dlatego nie przychodził jej na myśl inny powód.
Który to mógł być miesiąc? Nie miała pojęcia. Jeśli zaszła w ciąŜę juŜ po pierwszym
razie, byłby to drugi miesiąc. Przy poprzednich ciąŜach zaczynała się czuć źle dopiero po
miesiącu. Skoro nie mogła tego obliczyć według krwawienia...
Siedziała, zatopiona w myślach, i nie usłyszała, Ŝe ktoś nadchodzi.
- Co się dzieje?
Mali aŜ podskoczyła, gdy usłyszała za sobą głos Havarda.
- Tak nagle wyszłaś...
- Ja... źle się poczułam - odparła, nie odwracając się. - To pewnie kara za to, Ŝe
odwaŜyłam się podać kiełbaski w środku tygodnia - zaŜartowała, próbując się zaśmiać.
Wyszedł jej bardziej szloch niŜ śmiech. Oparła głowę o podciągnięte kolana. Poczuła,
Ŝ
e Havard usiadł koło niej.
-
Chora jesteś? - spytał, obejmując ją ramieniem. -Jesteś blada jak kreda - dodał,
odgarniając jej wilgotne włosy. - Czoło masz gorące. Masz gorączkę?
-
Nie - ucięła Mali. - Po prostu jedzenie mi nie posłuŜyło. MoŜe się zdarzyć kaŜdemu
- dodała ostrym tonem.
Nie odpowiedział. Nadal ją obejmował. Mali zreflektowała się, Ŝe powinna juŜ
wracać, bo inaczej zaczną jej szukać. Gdyby zobaczyli ją siedzącą tak z Havardem, mieliby
powody do plotek. Poczuła, Ŝe w całej swojej rozpaczy musi się uśmiechnąć: przecieŜ plotki i
tak wkrótce powstaną, gdy wdowa ze Stornes zacznie chodzić z coraz większym brzuchem!
Uświadomiła sobie, Ŝe nie moŜe do tego dopuścić. Nie moŜe ściągnąć takiego wstydu ani na
siebie, ani na synów, ani na Stornes! Musi jak najszybciej wyjść za Havarda. Jeśli ktoś się
doliczy, Ŝe dziecko zostało poczęte przed ślubem, nie będzie z tego sprawy, gdy juŜ i tak będą
małŜeństwem.
Zerwała długie źdźbło trawy i zaczęła je nerwowo obracać w palcach.
- Havardzie, ja...
Spojrzała na niego. Jak ma mu to powiedzieć? Poczuła się nagle jak prostaczka.
Havard był kimś do zaspokajania jej potrzeb, zawsze to powtarzała. A teraz będzie musiała
poprosić go, by się z nią oŜenił! Nie wątpiła, Ŝe nadal ją kocha. Ale zdawała sobie sprawę, Ŝe
wolałby usłyszeć jej zgodę na małŜeństwo, gdyby nie był to jedyny sposób uratowania jej
czci. Teraz teŜ tego pragnęła: by powiedzieć mu „tak", zanim wiedziała to, co wie. Bo
przecieŜ go kocha! Na swój sposób...
- Co tam? - spytał Havard, unosząc jej podbródek. - Wyglądasz jak mała dziewczynka
przyłapana na kłamstwie.
Nie mógł tego lepiej ująć, pomyślała Mali, zalewając się rumieńcem. Właśnie tak się
czuła.
- Ja... jestem w ciąŜy.
Zapadła cisza. Havard puścił ją i zapatrzył się w potok. Mali nagle poczuła strach
ś
ciskający jej gardło. A jeśli on jej nie zachce?
- To dlatego się źle poczułaś? - powiedział w końcu, spoglądając na nią. - Wygląda na
to, Ŝe ja pierwszy mogę ci pogratulować.
Wyczuła w jego głosie jakiś ton, który ją zaniepokoił. -Nie mogliśmy spodziewać się
niczego innego -mruknęła cicho.
-
To raczej ty się tego nie spodziewałaś - odparł, rzucając kamyki do potoku. - Pewnie
miałaś nadzieję, Ŝe będziesz miała w łóŜku, kogo chcesz, bez Ŝadnych problemów. Bo to teraz
jest dla ciebie problem, czy nie to starasz się mi powiedzieć.
-
Problem... - szepnęła Mali. - Ja... miałam nadzieję, Ŝe ty...
-
ś
e będę skakał z radości? - spytał spokojnym tonem. - śe będę dziękować ci na
kolanach, Ŝe wreszcie stałem się powaŜnym kandydatem na męŜa, a nie tylko tym, którego
czasem wypoŜyczasz sobie do łóŜka? PrzecieŜ nie chciałaś ślubu, prawda?
Mali pochyliła głowę i zapłakała. Wszystko, co mówił, to prawda, ale nie sądziła, Ŝe to
powie. Nie w ten sposób. I Ŝe spojrzy na to z tej strony. Ale przecieŜ tak było! Uświadomiła
sobie, Ŝe on tak musiał się czuć: dobry na kochanka, a nie na męŜa.
- Nie płacz - objął ją. - Kochanie moje, nie płacz. Wiem, byłem zbyt ostry, ale...
Przytuliła twarz do jego szyi. -Masz do tego prawo - wyszlochała. - Zachowywałam
się jak... jak...
- To przecieŜ nie tylko twoja wina - powiedział, gładząc ją po plecach. - Sam mogłem
nad sobą bardziej panować, ale... Wiesz, Ŝe ja zawsze... śe nie chciałem nikogo innego, tylko
ciebie.
Siedzieli przez chwilę, ciasno przytuleni, nie mówiąc nic.
- Wiedz w kaŜdym razie, Ŝe nigdy nie chodziło mi o gospodarstwo - rzucił Havard. -
Czułbym do ciebie to samo, gdybyś nadal mieszkała w Buvika.
Uniosła ku niemu zapłakaną twarz i spojrzała mu w oczy. Włosy jej się rozpuściły, a
na policzki wróciły kolory.
-Wiem, kim jesteś, Havardzie - powiedziała cicho. -W tym wypadku nie masz się
czego wstydzić, to ja... Ale wiedz jedno, Ŝe nie wylądowałabym w twoim łóŜku, gdybym do
ciebie nic nie czuła. Musisz mi wierzyć. Ale po Johanie... - Przełknęła ślinę. Łzy nadal
płynęły po jej twarzy. - Nie sądziłam, Ŝe będę się czuła na siłach wyjść za kogokolwiek za
mąŜ - wyszeptała. - O tylu rzeczach nie wiesz... Myślałam poza tym, Ŝe nie mam w sobie
uczuć, które ty... Ale ty nie jesteś taki jak Johan - dodała gwałtownie i wtuliła w niego twarz.
Jej ciałem wstrząsał rozpaczliwy płacz.
- Mali, moja Mali - powiedział Havard, odsuwając ją. - Spójrz na mnie.
Popatrzyła na niego przez zasłonę łez i dostrzegła, Ŝe jego oczy błyszczą radością.
Radością i miłością.
-
Czy ty... kochasz mnie jeszcze trochę mimo to? -wyszeptała, obejmując go za szyję.
- OŜenisz się ze mną, mimo Ŝe ja...
-
Właśnie dlatego - uśmiechnął się. - Dlatego, Ŝe ty jesteś Mali, na dobre i na złe.
Zawsze wiedziałem, Ŝe nie jesteś słodka i naiwna, ale kochałem cię od pierwszego lata, gdy
przybyłaś do Gjelstad. Miałem nadzieję, Ŝe poprosisz mnie o pomoc po śmierci Johana. śe
moŜe mnie zechcesz. Ale rozumiem. Pewnie masz gorzkie wspomnienia. PrzeŜyłaś więcej
złego niŜ...
Pochylił się i pocałował delikatnie. Odgarnął jej włosy. Spojrzenie jego jaśniało.
- Nosisz moje dziecko - wyszeptał ochrypłym ze wzruszenia głosem. - To cud!
Skoczył na równe nogi, pociągając ją za sobą. Obrócił wokół siebie, krzycząc z
radości jak chłopak. Mali zakręciło się w głowie. Przytrzymała się go mocno, by nie upaść.
- OŜenisz się ze mną? - spytała, patrząc mu w oczy.
Zaśmiał się, spoglądając na nią figlarnie.
- Muszę się zastanowić...
-
Havardzie! Mówię powaŜnie! - powiedziała Mali, mierzwiąc mu włosy. - Chcesz...
-
No pewnie, dziewczyno - zaśmiał się, przytulając ją mocno. - No pewnie!
ROZDZIAŁ 12
W sobotę osiemnastego listopada Mali po raz drugi wyszła za mąŜ.
Dzień był pogodny i chłodny. Gdy rano odsłoniła zasłony, aŜ westchnęła z zachwytu.
Po dniach pochmurnych i zamglonych nagły mróz pokrył wszystko szadzią. Blade słońce
błyszczało w milionach kryształków lodu, zupełnie jakby natura przez całą noc stroiła się na
ten wielki dzień. To musi być dobry znak dla tego małŜeństwa, pomyślała Mali.
Nowinę przyjęto wszędzie z wielką radością.
-
Czekałam na to, tak - rzuciła podniecona Ingeborg znad zmywania. - Wiedziałam, Ŝe
wcześniej czy później to nastąpi.
-
Skąd taka pewność? - spytała Mali, która karmiła łyŜeczką Oję. - PrzecieŜ mówiłam,
Ŝ
e...
-
Ale często słyszałam was... - Ingeborg poczerwieniała i spojrzała na Mali
przeraŜona. - Nie, nie podsłuchiwałam, ale gdy w domu jest tak cicho, Ŝe...
Teraz poczerwieniała Mali i pochyliła się nad talerzem kaszki. A więc Havard miał
rację, Ŝe wszyscy w gospodarstwie muszą o nich wiedzieć. Mali myślała, Ŝe tylko Beret, ale się
myliła.
- PrzecieŜ nie tylko ja śpię na poddaszu - rzuciła Mali. - Nie wiem, o czym mówisz.
Ingeborg nie odpowiedziała, zmywając dalej. Ale w oczach miała iskierki śmiechu.
Beret przyjęła nowinę aprobującym skinieniem głowy w stronę Havarda i chłodnym
spojrzeniem skierowanym do Mali. Widać było jednak, Ŝe cieszy się, Ŝe synowa posłuchała
jej rady.
- Chcielibyśmy, by ślub odbył się jeszcze przed świętami - rzuciła Mali, bawiąc się
nerwowo serwetką na stole. - Wiemy, Ŝe to gorący okres, ale jeśli uwiniemy się z wełną i
ubojem, damy radę. Bo ani Havard, ani ja nie chcemy duŜego wesela - dodała. - Tylko obie
rodziny.
- PrzecieŜ się nie spieszy - zaprotestowała Beret, nieświadoma prawdy. - Ślub w
ś
rodku uboju, topienia świec i czyszczenia wełny? PrzecieŜ tak się nie robi!
- Ale my tak zrobimy - obwieścił Havard, ściskając dłoń Mali. - Wszystko będzie
dobrze, Beret. ZdąŜymy ze wszystkim przed świętami.
Beret zacisnęła usta i oparła się w fotelu.
-Wydawać by się mogło, Ŝe wam się spieszy -stwierdziła, wbijając spojrzenie w Mali.
- MoŜe macie powody?
Mali poczerwieniała i spuściła wzrok.
- Pragnąłem tego, od kiedy tu przybyłem – wyznał Havard z rozbrajającym
uśmiechem - Więc gdy Mali w końcu się zgodziła, ja ustaliłem datę. Gdyby to całkiem ode
mnie zaleŜało, ślub mógłby być i jutro - zaśmiał się. - Nie chcemy długo czekać. Poza tym
Mali nie chce zamieszania. Jest przecieŜ wdową.
Beret pokiwała głową, ale dobrze przypatrzyła się Mali. Nie całkiem uwierzyła
tłumaczeniu Havarda, ale dała juŜ spokój. Mali westchnęła bezgłośnie i z wdzięcznością
uścisnęła dłoń męŜczyzny.
Sivert był zachwycony. Uwiesił się na szyi Havarda, a buzia mu się nie zamykała.
- To zostaniesz tu na zawsze - paplał zadowolony. - Będziesz mógł mnie kłaść spać
tak często, jak chcesz, bo juŜ nie tylko mama będzie rządzić, prawda?
Havard zaśmiał się.
-
To juŜ wiesz, jak to działa? - spytał, burząc włosy chłopca. - Tak, będę cię kładł
częściej spać. Ale nie myśl, Ŝe mama juŜ nie będzie miała nic do powiedzenia. Będziemy
decydować wspólnie. Tak jest najlepiej.
-
Ale będziesz moim ojcem, Havardzie? - spytał Sivert powaŜnym tonem. - Bo ja nie
mam ojca. On jest gwiazdką na niebie.
-
Nie, ty masz ojca - odparł Havard spokojnie, napotykając spojrzenie Mali. - Johan
jest twoim ojcem, mimo Ŝe nie Ŝyje. WaŜne jest, byś wiedział, czyim jesteś synem. Wszyscy
musimy to wiedzieć. Johan jest twoim ojcem. Ja mogę spróbować nim być dla ciebie.
Chciałbym tego.
-
Ja teŜ! - Sivert zarzucił mu ręce na szyję. - Chcesz, by Havard był moim nowym
ojcem, prawda, mamo?
-
Tak, chcę - odparła Mali. - Nie mógłbyś mieć nikogo lepszego, to pewne.
Myślała o słowach Havarda, Ŝe waŜne jest wiedzieć, czyim jest się synem. Nie czuła
się z tym dobrze. Nie powinna wchodzić w to małŜeństwo z tyloma tajemnicami. Ale nie
widziała innej drogi. Co się stało, to się nie odstanie. Nawet Havardowi nie mogła
opowiedzieć o Jo, i nie wszystko o Ŝyciu z Johanem. Niech przeszłoś pozostanie przeszłością.
Powinna postarać się z wszystkich sił o dobre Ŝycie z Havardem. MoŜe wreszcie nastanie
spokój?
Tego wieczora Havard przyszedł do jej sypialni. Ma przełoŜyła Oję do kołyski, a
Havard połoŜył się do jej łóŜka.
-
PrzecieŜ jeszcze nie mamy ślubu - wyszeptał przytulając się do jego ciepłego,
szczupłego ciała. PrzecieŜ to grzech...
-
Trochę grzechu więcej czy mniej juŜ nie robi róŜnicy - zaśmiał się Havard,
wsuwając rękę pod jej koszulę nocną. - Sądziłaś, Ŝe poczekam do nocy poślubnej?
Mali nie odpowiedziała, tym bardziej Ŝe zakrył jej usta swoimi ustami i całował.
Ciepłe dłonie pieściły jej sutki, gładziły po brzuchu i rozsunęły uda.
- Czy mogę zaszkodzić dziecku? - spytał nagle, zaniepokojony.
Mali pokręciła głową z bijącym sercem. Przebiegło jej przez myśl, przez co przeszedł
Oja, gdy rósł w jej brzuchu... Gładziła plecy i jędrne pośladki Havarda. Uniósł się na łokciach
i spojrzał na nią.
- Wiesz, jak ja... wiesz, Ŝe nigdy nie sądziłem, Ŝe do kogokolwiek będę czuł to, co do
ciebie - powiedział cicho. - Dla mnie istniałaś tylko ty, zawsze. Nikogo bym tak nie pokochał.
Mali nie odpowiedziała. Nie mogła powiedzieć mu tego samego, i to nie ze względu
na Johana. Chodziło o Jo, o którym Havard nie wiedział. Dla niej istniał tylko Jo, aŜ do teraz.
Myślała właśnie tak jak Havard, Ŝe nikogo nie jest w stanie pokochać tak jak Jo. Czuła, Ŝe
nadal tak jest, mimo Ŝe drŜała z podniecenia pod dłońmi innego męŜczyzny.
Wyciągnęła ręce za głowę i dała ściągnąć z siebie koszulę. W migającym świetle
ś
wiecy klęczał nad nią i przyglądał się jej, nagiej. Jego dłonie gładziły kaŜdy fragment jej
ciała. Pochylił się i zasypał ją deszczem pocałunków. Całował wnętrze jej ud, aŜ jęknęła,
łapiąc go za włosy. Powoli rozchylił całkiem jej uda i dotknął językiem jej najintymniejszego
punktu.
Nigdy nie lubiła, gdy robił to Johan. Teraz leŜała, otwarta, i chciała, by nigdy nie
przestał. Nagle język wszedł do wnętrza jej ciała. Wzdrygnęła się, tego nie znała. Ale wkrótce
zalała ją rozkosz, zniknęło poczucie czasu i miejsca, w uszach szumiało.
Gdy wreszcie wszedł w nią, przyciągnęła jego głowę i pocałowała mocno. Całowała
własne soki, pomyślała. Objęła go nogami i oddała się ekstazie.
Mali nie chciała włoŜyć swojej pierwszej sukni ślubnej. Zamówiła krawca, który uszył
jej prostą, czarną sukienkę z dobrej wełny. Kupiła teŜ nowy, duŜy koronkowy kołnierz. Nic
starego nie wejdzie z nią w to małŜeństwo. W kaŜdym razie nic z ubrania, pomyślała z ironią.
- Dlatego pytam ciebie. Mali Stornes: czy chcesz pojąć...
Nagle przypomniał jej się poprzedni ślub, ten straszny dzień, kiedy chciała krzyczeć
„nie", a nie mogła. A przecieŜ było to przed okropną nocą poślubną, która obróciła jej
małŜeństwo w ruinę, zanim jeszcze przetrwało dobę.
Tym razem odpowiedziała „tak" pewnym, jasnym głosem. Gdy ksiądz nakazał im
podać sobie ręce znak tej obietnicy, którą złoŜyli wobec Boga i lud uniosła wzrok na
Havarda. Ogarnęła ją ciepła fala radości i uścisnęła jego dłonie. Będzie go kochała i
szanowała, pomyślała, on na to zasługuje. Lepszego męŜczyzny nie mogła dostać, skoro Jo
nie Ŝył. Tym razem wszystko pójdzie dobrze, jeśli tylko uda się nie wracać do przeszłości.
Gdy pochód weselny wyjechał z lasu, ujrzeli przed sobą całą dolinę Inndalen
roziskrzoną słońcem odbijającym się w kryształkach lodu. Nawet Stortind miał na sobie jakby
welon. Wody fiordu były spokojne, flaga na maszcie Stornes ledwo się poruszała na słabym
wietrze.
- Teraz Stornes jest nasze - powiedziała Mali, przytulając się do Havarda. - Ty jesteś
panem Stornes.
Powoli pokiwał głową. Patrzył na bogate gospodarstwo rozciągające się przed nimi.
- Tak, chyba tak - powiedział. - Ale nigdy nie będzie całkiem moje. Będę je dobrze
prowadził, póki starczy mi sił, ale dziedzica ma juŜ zapewnionego. Wiesz o tym. Jeśli
mielibyśmy syna, nie będzie miał praw dziedziczenia. To Sivert jest dziedzicem, a po nim
Oja.
Mali skubnęła swój szal i podciągnęła derkę. TeŜ o tym myślała. Mimo Ŝe wyszła teraz
za Havarda, będzie tak, jak zawsze chciała: jej półcygańskie dziecko odziedziczy Stornes.
Gdyby małŜeństwo mogło cokolwiek pod tym względem zmienić, nie wyszłaby za mąŜ, w
ciąŜy czy nie. Bo cena, którą zapłaciła za prawo Siverta do Stornes, była zbyt wysoka.
WyŜsza niŜ cokolwiek innego.
-
Jest ci z tym źle? - spytała, zerkając na niego. - Nie czujesz się panem we własnym
dworze?
-
Nie, to nie tak - uśmiechnął się, całując ją w zimny czubek nosa. - MoŜliwe, Ŝe
czułbym się gorzej, gdyby to na gospodarstwie mi zaleŜało. Ale tak nigdy nie było. To ciebie
zawsze chciałem. Będziemy nim zarządzać razem. Wykarmimy i te dzieci, które nam się
urodzą.
-Dzieci? - podchwyciła Mali. - Nie wystarczy to jedno, które juŜ jest w drodze?
-
Powinno się przyjmować to, co się dostaje - uśmiechnął się Havard zaczepnie. -
PrzecieŜ jest to całkiem prawdopodobne, biorąc pod uwagę, co robimy...
-
Ech, Havardzie - zaśmiała się Mali, rumieniąc się. - PrzecieŜ nie moŜemy stawać w
zawody z Bengtem i Margrethe!
Wzięła jego dłoń i przyłoŜyła do zimnego policzka. W głębi duszy czuła lekki
niepokój. Nie chciała mieć więcej dzieci. Troje na pewno wystarczy. Ale poniewaŜ wydawało
się, Ŝe z Havardem łatwo zachodzi w ciąŜę, musiała brać to pod uwagę. Porozmawia z Johanną,
czy nie ma jakiegoś naparu, który zapobiegałby poczęciu. A moŜe po prostu powinni trzymać
na wodzy swoje chęci i ograniczać się do bezpiecznych okresów? Mali wciągnęła w płuca
zimne powietrze i pozwoliła, by troski uleciały z wiatrem.
- Jesteś teraz szczęśliwa?
Havard ujął ją pod brodę i zajrzał w oczy z powagą.
-
Tak, jestem - odparła. - Dziękuję Bogu, Ŝe mogę być szczęśliwą panną młodą.
-
Przedtem nie byłaś?
-
Nie - powiedziała cicho. - To pierwszy raz.
Wesele było przyjemne, zupełnie inne niŜ to z Johanem. Na radość Mali cieniem kładł
się jedynie fakt, Ŝe po jej lewej stronie przy stole siedział jej nowy teść.
Ruth Gjelstad mówiła, Ŝe od razu, kiedy się dowiedziała, była szczęśliwa, Ŝe się
pobierają. Gdy zdejmowali z siebie okrycia w korytarzu, Ruth objęła Mali, wzruszona do łez.
-
ś
e teŜ w końcu została z was para - rzekła. - Nie wiem, czy wolałabym widzieć inną
na twoim miejscu.
-
A ja wiem - wtrącił pan z Gjelstad. - Ta dziewczyna nie jest taka, jaka się wydaje.
Ale dwór jest apetyczny - dodał ze śmiechem. - A ty trzymaj ją mocno w cuglach od
pierwszego dnia - trącił łokciem syna. - Ta klaczka, z którą masz teraz ciągnąć wóz, powinna
chodzić na krótkich wodzach.
Mali bała się, Ŝe Havard odpowie coś ostro ojcu, ale tak się nie stało. Sama nawet się
zaśmiała, choć najchętniej uderzyłaby tego złośliwca. Zrozumiała, Ŝe w Ŝaden sposób nie
powinna draŜnić teścia. Nie miała pojęcia, ile on wiedział i ile zła chciał jej zadać, nawet
mimo tego, Ŝe została jego synową.
Przez krótką chwilę ich spojrzenia się zetknęły. W jego małych, złych oczach była
Ŝą
dza, która ją przeraziła. Wiedziała, Ŝe nadal zaciągał na siano niejedną dziewkę. Chyba nie
zamierzał dobierać się do Ŝony własnego syna? Tak, on mógł, pomyślała Mali. Po nim moŜna
się było wszystkiego spodziewać.
Nagle ogarnął ją strach. A jeśli on czekał z ujawnieniem tego, co wiedział, aŜ do jej
ś
lubu z Havardem? Jeśli wiedział coś o Sivercie, powie to właśnie teraz: Ŝe dziedzic Stornes
to bękart! Cygańskie dziecko, a nie syn Johana, jak wpisano w księdze parafialnej. śe biedny
Johan został oszukany, tak jak wszyscy inni. To, Ŝe zniszczyłby tym samym małŜeństwo Mali
i Havarda, nie miało dla niego znaczenia. On chciał ją zniszczyć, tego chciał zawsze.
Mimo to nie mogła uwierzyć, Ŝe byłby w stanie to zrobić. Jeśli naprawdę wiedział coś
o Sivercie i udałoby mu się odebrać jego prawo do dziedziczenia, to przecieŜ następny byłby
Oja, a nie Havard. Ale gospodarz Gjelstad na pewno o tym nie myślał. Jego myślom
przyświecał jeden cel: uderzyć w nią i jej cygańskie dziecko.
ZadrŜała i weszła do odświętnie przystrojonej izby.
Sprzątnęli po kawie, by moŜna było potańczyć. Nie zaproszono tak wielu gości, jak
zwykle na weselach w duŜych dworach, więc gdy przybysze rozdzielili się na dwie izby,
zostało sporo miejsca na tańce. Normalnie tańczono by w stodole, ale teraz zimno na to nie
pozwalało. Beret zmarszczyła brwi, gdy o tym wspomnieli, ale nie protestowała.
- Czy mogę prosić...?
Przed Mali pojawił się Havard z wyciągniętą rękę.
- Ale przecieŜ Trygve nie zaczął jeszcze grać! -uśmiechnęła się Mali, dając się
podnieść z krzesła. -PrzecieŜ nie moŜemy zacząć tańczyć bez muzyki!
- Będzie muzyka - stwierdził Havard, obejmując ją w talii. - Powiedziałem mu, Ŝe
chcę zatańczyć pierwszy taniec z moją Ŝoną. On czeka.
Mali uśmiechnęła się do Havarda. Pięknie wyglądał w ciemnym garniturze i
ś
nieŜnobiałej koszuli z wysokim kołnierzykiem. Skórę miał nadal ogorzałą po lecie. Jego
oczy wydawały się jeszcze bardziej niebieskie niŜ zwykle, a gęste włosy lśniły w blasku lamp.
Poczuła ciepło i dziwną słabość, gdy poprowadził ją do zamaszystego polsa.
Późno wieczorem Mali poszła na poddasze zajrzeć do synów. Oja zasnął juŜ wcześniej,
lecz Sivert mógł zostać na dole tak długo, jak chciał. Zmęczony zasnął w końcu na kanapie i
zaniesiono go na górę. Mali stanęła nad jego łóŜkiem i patrzyła na uśpionego chłopca. Spał
mocno, z wypiekami na policzkach, rozczochrany i nadal w odświętnej koszuli. Nie chciała
go budzić, by ją zdjąć.
Zerknęła do pokoju przyszykowanego dla niej i Havarda. Widok ustrojonego łóŜka
sprawił, Ŝe przeszedł ją dreszcz. JuŜ niedługo będą mogli tu przyjść... W drugim łóŜku spał
Oja. Mali westchnęła i pogłaskała go po włoskach. JuŜ wkrótce będzie spał sam, pomyślała.
Ona chętniej będzie dzieliła łoŜe z Havardem niŜ z synem Johana. A gdy urodzi się dziecko,
Oja przeniesie się do pokoju Siverta.
Przetarła twarz nad miską z wodą i poprawiła włosy. Nagle ktoś otworzył drzwi i Mali
odwróciła się.
-
Havardzie...
-
Pomyślałem sobie, Ŝe jako jego ojciec...
Mali zesztywniała, patrząc na Oddleiva Gjelstada. Pewnie zauwaŜył, Ŝe wyszła, i
poszedł za nią.
- Co tu robisz? - syknęła. - Wynoś się!
Zanim się zorientowała, popchnął ją na łóŜko i przygniótł sobą. Jego dłonie zaczęły
grzebać pod jej halkami. Przez krótką chwilę Mali leŜała sparaliŜowana strachem. Potem
zaczęła go odpychać, ale stary był silny, silniejszy, niŜ przypuszczała. LeŜał na niej, zionąc
alkoholem, a jego palce brutalnie wpijały się w jej intymne części ciała.
-
Co robisz? - stęknęła. - Zwariowałeś!
-
Zawsze miałem na ciebie ochotę - wydyszał prosto w jej ucho. - Tamtego lata udało
ci się, ale tym razem nie przepuszczę. Dlaczego ja nie miałbym cię mieć, skoro dopuszczasz
tylu innych? PrzecieŜ nie spałaś tylko z Johanem i moim synem, choć biedny Johan chciał w
to wierzyć. Havard teŜ wierzy, Ŝe jest twoim drugim. - Zaśmiał się ochryple, trzymając w
Ŝ
elaznym uścisku jedną dłonią obie jej ręce nad głową Mali. - Ale ty i ja wiemy, Ŝe było ich
więcej, prawda, Mali? - śmiał się z diabelskim błyskiem w oku.
Mali poczuła, Ŝe ciemnieje jej w oczach. Próbowała się wyrwać, ale jej opór dodawał
mu tylko podniecenia i nieludzkich sił. Podciągnął jej spódnicę i halki i zaczął ściągać jej
majtki.
Później nie wiedziała, skąd wzięła na to siły, ale udało jej się zgiąć kolano i uderzyć
go w krocze. Wrzasnął, puścił ją i zwinął się z bólu. Mali zwinnie wyskoczyła z łóŜka,
podbiegła do komody i złapała cięŜki świecznik. Zgasiła świeczkę i podeszła do męŜczyzny.
- Jeśli mnie tylko dotkniesz, zabiję cię – wysyczała zdyszana. - I nie sądź, Ŝe się nie
odwaŜę. Zabiję cię. Powinnam to zrobić dawno temu!
Zsunął się z łóŜka, zgięty wpół i z obiema rękami wciśniętymi między nogi. Musiałam
go dobrze trafić, pomyślała. Gdy uniósł twarz, był blady, a oczy lśniły iście diabelską mocą.
Mali aŜ się cofnęła.
-
Jesteś piekielną babą - wyszeptał ochryple. - Myślisz, Ŝe uda ci się ze wszystkim.
Ale tu się przeliczyłaś, Mali Stornes. Ja cię w końcu dorwę.
-
Co z ciebie za człowiek? - spytała Mali cicho. - Naprawdę chciałeś mnie zgwałcić w
dzień mojego ślubu z twoim synem?
Uniosła w górę świecznik, gdy Gjelstad zrobił krok w jej stronę.
- Ty nie jesteś człowiekiem - syknęła. - Jesteś diabłem wcielonym. Sprawię, Ŝe
Havard...
-Chyba będzie lepiej dla ciebie trzymać Havarda z dala - zachichotał złośliwie. - Bo
jeśli powiesz o tym choćby słowo, powiem wszystkim, co ja wiem. I wtedy to nie ja wyjdę na
tym najgorzej, sama wiesz najlepiej...
Mali poczuła, jak ściska jej się gardło.
-Nie wiem, co miałbyś opowiedzieć...
-
Mały dziedzic śpi dobrze? - spytał, wbijając w nią złe spojrzenie. - Nie niszcz jego
snu ani dziedzictwa, Mali. To byłoby bardzo źle...
-
Wyjdź. - Odsunęła się, by mógł przejść. - Znikaj z mojego Ŝycia, ty diable. I nie
próbuj nigdy więcej, bo nigdy mnie nie dostaniesz. Nigdy.
-
Nie mów tak - rzucił. - MoŜe jedna przysługa warta drugiej, gdy dojdzie co do
czego...
Mali stała z bijącym głośno sercem, gdy wyszedł. Czuła się zbrukana i otępiała ze
strachu.
On coś wiedział, tyle zrozumiała. Ale jak wiele? I czy naprawdę chce zniszczyć tylu
ludzi, w tym i własnego syna, by zmusić ją do padnięcia na kolana?
Nie, on sugerował rodzaj „handlu". Nie, nigdy! Nigdy nie odda się temu staremu
wieprzowi. Raczej go zabije!
Z trudem się uspokoiła. Gdy wróciła na dół, podeszła do siostry i szwagra.
-
Twój mąŜ myślał, Ŝe uciekłaś, i to przed nocą poślubną - uśmiechnął się Bengt.
-
Nie, byłam u dzieci - odparła, wykręcając lodowate palce. - No i trochę się
ogarnęłam, bo przecieŜ powinnam się podobać mojemu męŜowi, zwłaszcza dziś -uśmiechnęła
się z trudem.
-
O to moŜesz być spokojna - rzekła Margrethe, patrząc na nią z podziwem. - Jesteś
piękna niczym obraz. Mali odwzajemniła jej uśmiech i rozejrzała się po izbie. Kilka par
tańczyło, inni siedzieli i rozmawiali. Najstarsi goście juŜ opuścili wesele.
-
Zmarzłam na tym poddaszu - zwróciła się Mali do Bengta. - Nie masz łyczka czegoś
mocniejszego, szwagrze? Podejrzewam, Ŝe trzymasz coś w zanadrzu.
-
Pierwszy raz słyszę, byś prosiła o coś takiego -uśmiechnął się Bengt, wyciągając na
wpół pustą butelkę. - Ale pamiętam, ślub szarpie nerwy - dodał, obejmując Ŝonę i klepiąc ją
po wypukłym brzuchu.
Mali wzięła butelkę i pociągnęła porządny łyk. AŜ zakaszlała, bo trunek był mocny.
Jednak wódka wlała w nią ciepło i ukoiła nerwy. Po jeszcze jednym łyku oddała butelkę.
- Dzięki, potrzebowałam tego - powiedziała. - No, idę szukać męŜa.
Ale to Havard pierwszy ją znalazł. Gdy poczuła nagle ramiona obejmujące ją w talii,
wzdrygnęła się i obróciła gwałtownie, przeraŜona, czy nie ujrzy twarzy teścia.
- Co się dzieje? - spytał Havard, przyciągając ją do siebie. - Ty drŜysz! Wyglądasz jak
osaczona sarna.
Mali przytuliła się do niego na moment.
- Chyba zaczynam być zmęczona - wyznała cicho. – To był długi dzień i ja... tęsknię za
łóŜkiem - dodała, ściskając jego dłoń.
Była to prawda, choć on odczytał ją inaczej, bo uśmiechnął się i pogładził po plecach
swymi ciepłymi dłońmi. Oczywiście, Ŝe go pragnęła, takŜe tej nocy. Jednak najbardziej
marzyła w tej chwili, by móc się do niego przytulić i poczuć bezpiecznie. I mieć świadomość,
Ŝ
e on ją kocha bez względu na wszystko. Ale czy nadal by ją kochał, gdyby jego ojciec
rozpuści! swoje rewelacje? Czy Havard stałby u jej boku, gdyby dowiedział się, Ŝe jego Ŝona
puściła się z Cyganem, a potem sprawiła, Ŝe wszyscy uwierzyli, Ŝe Sivert pochodzi z rodu
Stornes? śołądek podszedł jej do gardła, gdy przypomniała sobie incydent na poddaszu. Nie
chciała myśleć o groźbach teścia.
- Tak, jesteś zmęczona, widzę - szepnął Havard. - Zaraz sobie pójdziemy, ale najpierw
chcę zatańczyć z moją Ŝoną na dobranoc. Dasz radę?
Pokiwała głową, a on podszedł do skrzypka i powiedział mu coś. Wrócił do niej, objął
jedną ręką w talii, a drugą ujął jej lodowatą dłoń. Rozległa się muzyka, a on poprowadził ją w
powolnym walcu.
Dopiero po chwili Mali zorientowała się, Ŝe juŜ wcześniej go tańczyli. Spojrzała w
oczy Havarda, a on uśmiechnął się przebiegle.
- Nasz walc - szepnął. - Pamiętasz?
Pokiwała głową powoli i przytuliła się do niego całym ciałem. Ostatnim razem, gdy
go tańczyli, była naga...
-
Och, Havardzie - szepnęła, patrząc na niego ze łzami w oczach. - Tak cię kocham.
Obiecaj mi, Ŝe zawsze będziesz ze mną, niewaŜne, co się stanie. Ja cię potrzebuję.
Obiecujesz, Havardzie?
-
Obiecuję - odparł cicho. - Nie wyobraŜam sobie, Ŝe mógłbym cię kiedykolwiek
opuścić.
Bo nie wiesz wszystkiego, pomyślała Mali. Oparła głowę o jego ramię i znów poczuła
strach jak twardą kulę w Ŝołądku. Nie wiesz wszystkiego...
ROZDZIAŁ 13
Pomimo zamieszania związanego ze ślubem stało się tak, jak Havard powiedział:
zdąŜyli ze wszystkim przed świętami BoŜego Narodzenia.
Mięso zasolono, świece wytopiono, a czyszczenie wełny przeszło weselej niŜ zwykle.
Odbyło się w tym roku w Oppstad, kilka tygodni po ślubie Mali. Oczywiście ślub był
głównym tematem rozmów. Wszystkie kobiety cieszyły się, Ŝe Mali ma nowego męŜa.
- I to jakiego męŜa! - uśmiechnęła się Margrethe. -Trudno o takiego drugiego jak
Havard Gjelstad. Nie, Havard Stornes - poprawiła się. - Przyjął przecieŜ nazwisko od
gospodarstwa? Taki jest zwyczaj, prawda?
- Tak, zrobił to - powiedziała Mali. - Nie wiem, czy jego ojciec był tym zachwycony,
bo nadal uwaŜa, Ŝe Havard to jeden z Gjelstadów. Ale taki jest zwyczaj. No i jest dobrym
człowiekiem - dodała.
Jedyną osobą, która nie brała udziału w tej rozmowie, była Laura, najmłodsza córka w
Oppstad. Siedziała nad swoją robotą z pochyloną głową. Mali wspomniała wieczór
ś
więtojański, gdy Havard nadszedł brzegiem morza, otaczając ramieniem Laurę. Pamiętała
gorące spojrzenia, które dziewczyna mu posyłała, i nagle zastanowiła się, co zaszło wtedy
między nimi.
Havard, gdy go ostroŜnie wypytywała, mówił, Ŝe nic takiego. MoŜe dla niego nie, ale
z jej strony mogło to być powaŜne. Dziewczyna schudła, zauwaŜyła Mali kątem oka.
- Co u ciebie? - spytała ją Mali, gdy w przerwie piły kawę. - Jakie masz plany?
Przez chwilę ich spojrzenia zetknęły się i Mali uderzył chłód bijący z oczu młodej
kobiety.
-MoŜna mieć róŜne plany - rzuciła Laura. - Ale zdarza się, Ŝe nie idzie tak, jak się
planuje. A co będę robiła? To chyba nie twoja sprawa.
Mali poczerwieniała.
-
Nie zamierzałam do niczego się wtrącać - odparła cicho. - Ale zrozumiałam, Ŝe... Jesteś
jeszcze młoda, Lauro...
-
A co to ma do rzeczy? - ucięła dziewczyna. - Ty i tak zawsze przeprowadzisz swoją
wolę, Mali. Powinnam to wiedzieć. Popełniłam błąd, nie przypuszczałam, Ŝe postanowiłaś go
wziąć za męŜa. Wszyscy mówili, Ŝe nie chcesz wychodzić za mąŜ.
-
Jeśli chcesz powiedzieć, Ŝe zabrałam ci Havarda, to nieprawda - odparła Mali. - Nie
wiedziałam, Ŝe ty... według słów Havarda nie było między wami... niczego.
-
Doprawdy?
Laura utkwiła w Mali wzrok i odrzuciła na plecy długie włosy.
-
Tak, tak mówił Havard - dodała Mali bezradnie. -Powiedział, Ŝe...
-
Sądzisz, Ŝe powiedziałby ci o nas, skoro mógł dostać ciebie i Stornes na dokładkę?
Musiałby być głupi. Ja nie mam Ŝadnego dworu do zaoferowania. Miałam tylko... tylko siebie
- dodała, rumieniąc się.
Mali nie odpowiedziała. Poczuła tylko ssącą niepewność. Wstała. Co ta dziewczyna
wygadywała? Sugerowała, Ŝe ona i Havard...
To nie mogła być prawda! Mali podeszła do zlewu, drŜącymi rękami wzięła szklankę i
nalała zimnej wody.
Chyba nie mógł z nią się przespać? PrzecieŜ by nie skłamał. Poza tym to jeszcze
dziewczyna, pomyślała, rzucając spojrzenie na postać na krześle. Wyładniała, Mali zauwaŜyła
to juŜ wtedy. Była ładna, kształtna i kusząca. Ale czy Havard...
I tak nie miała z tym nic wspólnego, upomniała się w myślach. Był wtedy wolny i miał
prawo robić, co chce. Nagle aŜ ją zamroczyło. Jeśli był z Laurą na trawie czy gdzie tam,
dziewczyna mogła być w ciąŜy! Nie, byłoby juŜ po niej widać, pomyślała, przesuwając mokrą
dłonią po czole. A moŜe? ZaleŜy, jak długo oni... byli razem. Mogli być, dopóki ona nie
odkryła, Ŝe jest w ciąŜy!
Ale on przecieŜ powiedział... Tak, co on właściwie powiedział? Mali poczuła palącą
zazdrość. Odprowadziła Laurę wzrokiem, gdy ta wstała pozbierać filiŜanki po kawie. Była
szczupła w talii, nic nie było znać. Ale po niej teŜ nie było nic znać! Młode dziewczyny, które
jeszcze nie rodziły, długo mogły chodzić szczupłe, nawet do czwartego miesiąca. Musiała go
o to znów spytać, pomyślała. Musiała to wiedzieć, choć zdawała sobie sprawę, Ŝe nie
powinna. To, co było pomiędzy nimi, to juŜ przeszłość.
Gdy połoŜyli się do łóŜka, Havard przyciągnął ją do siebie i odgarnął jej włosy.
- Co z tobą? - spytał. - Nie jesteś taka jak zwykle, od kiedy wróciłaś z Oppstad. Źle się
czujesz?
Mali leŜała przez chwilę, milcząc. Czuła, Ŝe nie powinna pytać Havarda o Laurę, bo to
jego sprawa. A gdyby tak on spróbował wypytywać ją? Nie podobałoby jej się to, o nie!
Mimo to zazdrość i niepewność nie dawały jej spokoju.
-
Nie, dobrze - odparła, przytulając się do niego. -Ale ja... ja...
-
Powiedz wreszcie - uśmiechnął się. - Coś cię gryzie, widzę to.
-
Spotkałam Laurę - zaczęła Mali powoli, wtulając twarz w jego szyję, by nie widział
jej rumieńców. -I ona... nie była zadowolona, Ŝe to ja za ciebie wyszłam.
Nie odpowiedział, leŜał tylko, obejmując ją. Mali w końcu odsunęła się i spojrzała na
niego. On patrzył na nią spokojnie.
- Wiem, Ŝe nic mi do tego - mruknęła Mali z zaŜenowaniem. - Byłeś wtedy kawalerem
i mogłeś robić to, co chciałeś. Aleja widziałam wtedy w noc świętojańską, gdy przyszedłeś z
Laurą, Ŝe ona...
Zamilkła, nie wiedząc, jak ma spytać o to, co ją najbardziej gnębiło. Havard
bynajmniej jej nie pomagał.
-
Laura chyba myślała wiele o tobie - mówiła dalej, bawiąc się guzikiem koszuli, w
której spal. - Powiedziała, Ŝe... Zasugerowała, Ŝe wy dwoje... Ŝe wy...
-
A co to jest właściwie? - spytał nagle. - Przesłuchanie?
-
Nie, nie, to nie tak, ale...
-
Sądziłem, Ŝe juŜ rozmawialiśmy o Laurze - powiedział. -1 masz rację, to nie twoja
sprawa. Ale rozumiem, o co chcesz spytać: czy ją miałem, czy nie. A co za róŜnica? Nie
zdradziłem cię w kaŜdym razie, bo niezaleŜnie od tego, co się między nami zdarzyło, było to,
zanim uznałaś mnie za odpowiedniego kandydata na męŜa!
Mali dosłyszała irytację w jego głosie i skuliła się. -1 pytałaś mnie juŜ o to raz.
Powiedziałem ci wtedy, Ŝe między nami nie było nic powaŜnego. Ale co, nie wierzysz mi?
Chcesz szczegółów?
- Nie, wierzę - wyszeptała, zarzucając mu ręce na szyję. - Nie powinnam pytać, ale
ja... chyba jestem zazdrosna - dodała, czując łzy pod powiekami.
Havard leŜał chwilę bez słowa. Potem uniósł się na łokciu i spojrzał na nią.
- Zazdrosna - mruknął, ujmując jej podbródek i zmuszając, by na niego spojrzała. -
Nie wiem, Mali. MoŜe tylko chcesz mieć kontrolę nad wszystkim. Nie podoba ci się myśl, Ŝe
mógłbym mieć Laurę.
- Pomyślałam tylko, Ŝe jeśli ona... jeśli jest...
- W ciąŜy - dokończył. W jego oczach coś zabłysło, nie wiedziała, czy złość, czy
rozbawienie. - Nie jest - rzekł spokojnie. - Więc skandalu nie będzie, a juŜ z pewnością nie z
tego powodu. A teraz nie chcę więcej o tym mówić - uciął. - Laura Granvold jest
przeszłością. W kaŜdym razie dla mnie. Powinna więc być przeszłością i dla ciebie.
Mali leŜała bez ruchu i czuła łzy spływające po policzkach. Słowa Havarda bolały. A
moŜe jednak jej nie kochał? Bo dlaczego by tak mówił?
PrzecieŜ wiedziała, Ŝe miał przed nią inne kobiety, świadczyły o tym jego
umiejętności w łóŜku. Coś innego byłoby nienormalne, skoro jest tak przystojny! Wcześniej
nie zastanawiała się nad tym. Ale ta Laura...
Ta zarozumiała młódka, pomyślała Mali z niechęcią. Nie chciała, by Havard
porównywał ją z tą ładną i szczupłą dziewczyną, która moŜe nawet była dziewicą. A ona...
Dziewictwa na pewno nie mogła mu ofiarować.
AŜ się wzdrygnęła, gdy poczuła jego dłoń wsuwającą się pod koszulę nocną. Chciała
się odsunąć.
- Ale z ciebie gąska - wyszeptał z uśmiechem. – Czy naprawdę moŜesz być zazdrosna
o taką dzierlatkę jak Laura? Nie sądziłem, Ŝe w ogóle moŜesz być zazdrosna...
Jego usta przykryły jej usta, dłonie powędrowały wzdłuŜ brzucha, po okrągłych
biodrach i rozdzieliły jej uda. Mali oddała się pieszczotom, choć właściwie nie chciała.
Powinien jej odpowiedzieć, pomyślała. Ale on wiedział, jak ją podniecić, by tylko wzdychała
z tęsknoty, by go poczuć jak najbliŜej. I gdy wreszcie, jakby od niechcenia, wszedł w nią,
pękła w niej tama. Przeszła ją fala najwyŜszej rozkoszy, zanim jeszcze zdąŜył się poruszyć.
Oszalała z podniecenia zaplotła na nim nogi i przyciągnęła go mocno do siebie. Nigdy
jeszcze nie była tak chętna, tak rozgrzana. Uświadomiła sobie, Ŝe to właśnie z powodu Laury
i myśli, Ŝe oni robili to razem. Widok ich nagich, splecionych ciał stanął jak Ŝywy w jej
wyobraźni. Niemal słyszała jęki Laury, niemal widziała Havarda, jak rozdziela jej uda, jak...
Uniosła się i przewróciła na niego, zaczęła pieścić jego ciało, ustami skubała i ssała
jego brodawki, aŜ wzdychał z przyjemności. Czubkiem języka dotknęła jego męskości, a
wtedy aŜ się wzdrygnął, przerzucił ją na prześcieradło i połoŜył na niej. Nigdy jeszcze ich
jazda nie była bardziej szalona! Gdy wreszcie opadł obok niej, zdyszany. Mali z uśmiechem
pogładziła go po policzku.
- Jestem wystarczająco dobra, wiem - wyszeptała równie zdyszana.
Zaśmiał się i przyciągnął ją do siebie. Sięgnął po jej włosy i rozpostarł nad nimi
niczym zasłonę.
- To tego się bałaś? Nikt nie jest lepszy, wiesz o tym, ty huldro - powiedział cicho. -
Nie chcę Ŝadnej innej. Dla mnie istniejesz tylko ty, teraz i zawsze.
Mali westchnęła i przesunęła ustami po szyi Havarda. A niech tam tę Laurę, pomyślała
leniwie, cała miękka i ciepła z rozkoszy.
- Nigdy zresztą jej nie miałem - wyszeptał w jej ucho. - Nigdy. Jak mogłaś tak myśleć,
gąsko!
Dwa tygodnie przed BoŜym Narodzeniem przyszła do Stornes nowa słuŜąca, która
miała pomagać do czasu, gdy Ane wróci po porodzie. Nazywała się Sigrid. Pochodziła z
małego gospodarstwa z głębi fiordu. Była wysoką, szczupłą dziewczyną o ciemnych, gęstych
włosach i szarych oczach.
Ingeborg martwiła się, jak będzie się jej pracować z kimś innym niŜ Ane, ale wkrótce
okazało się, Ŝe znalazły wspólny język. Sigrid była pogodna i często się śmiała. Emanowała
dobrym humorem od pierwszego dnia, choć czuła pewnie na sobie szacujące spojrzenie Ane.
Ane była jeszcze w Stornes, choć juŜ bardzo cięŜka i z bolącym krzyŜem. Nie pracowała juŜ
tak dobrze, więc Mali cieszyła się z nowej słuŜącej, choć tego nie powiedziała.
- No, moŜesz juŜ wziąć wolne, Ane – powiedziała Mali, gdy juŜ pokazały Sigrid jej
łóŜko w pokoju Ingeborg. - Odpocznij przed porodem.
- Mogę zostać jeszcze kilka dni - zaprotestowała Ane. - Lepiej, jeśli ja wprowadzę
Sigrid w obowiązki. Boję się być sama w domu. A jeśli się zacznie, gdy Aslaka nie będzie?
Co zrobię?
- Myślałam o tym - rzekła Mali. - ZauwaŜysz, Ŝe się zaczyna, zanim jeszcze będzie się
spieszyło. Jeśli będziesz sama, wywieś płachtę na kiju. Widzę stąd twój dom, więc przyjdę.
To uspokoiło Ane. Po trzech dniach pobytu Sigrid Ane została juŜ w domu. Pomimo
Ŝ
e domownikom z początku brakowało Ane, wszystko poszło dobrze i z Sigrid. Była
pracowita i szybka. Mali zauwaŜyła, Ŝe Gudmund nie moŜe oderwać od niej oczu, i
pomyślała, Ŝe musi mieć na niego oko. Nie mieli juŜ więcej miejsca na nowe domy dla
słuŜby, i nie chciała tracić dobrego parobka, gdyby musiał się Ŝenić. MoŜe to stałoby się
szybko, bo nigdy nie widziała, by Gudmund aŜ tak potykał się o własne nogi, gdy tylko Sigrid
się do niego uśmiechała.
Dwa dni przed Wigilią Mali pomagała przy narodzinach duŜej i zdrowej dziewczynki
w małym domku Ane i Aslaka. Wszystko poszło dobrze, a akuszerka była zadowolona i z
dziecka, i z matki. Pewnie małej uda się przetrwać zimę. Trudno było o szczęśliwszych
rodziców niŜ Ane i Aslak, pomyślała Mali, kładąc dziewczynkę w ramiona matki.
-
Nie wiedziałam, Ŝe to aŜ tak się czuje - powiedziała Ane ze łzami w oczach. - Czy
ona to nie cud?
-
Największy cud, o jakim wiem - potwierdził Aslak grubym ze wzruszenia głosem. -
Będziemy o nią dbać jak o skarb, zawsze.
Styczeń zaczął się straszliwą niepogodą. Wiatr gwizdał w kominach i szarpał
okiennicami. Śnieg padał nieprzerwanie. Mało kto odwaŜył się wyjść na zewnątrz. MęŜczyźni
nie jeździli do lasu przez kilka dni, więc wykorzystywali wolne chwile na naprawę narzędzi i
inne zajęcia, na które zwykle nie mieli czasu.
W piecu palono na okrągło i Mali musiała ciągle pilnować, by Oja się nie oparzył.
Zaczął chodzić w święta, wcześniej, niŜ oczekiwała. Beret nie posiadała się z dumy i nie
szczędziła słów pochwał, jak on jest podobny do ojca i jak to Johan teŜ był mądry i zręczny
jako malec. To moŜe wtedy był mądry, pomyślała Mali złośliwie. No, gospodarzem był
dobrym, musiała przyznać. Pewnie dlatego, Ŝe miał dobry wzór w swoim ojcu.
Oja spał nadal w sypialni Mali i Havarda, ale najczęściej osobno. Mali otulała go
dobrze i zostawiała w jednym łóŜku, a sama szła do łóŜka Havarda. Ale w noce niepogody
wstawała nieraz, by sprawdzić, czy mały jest okryty i czy nie marznie.
Zdarzało się, Ŝe w tych nocnych godzinach stawała nad nim i wpatrywała się w niego,
kucała i odgarniała jasnobrązowe włoski z jego czoła. Wyładniał przez ten niecały rok,
zauwaŜyła. Buzia stała się okrągła, a oczy jasnoniebieskie. Gdy się uśmiechał i wyciągał do
niej rączki, czuła w sercu ciepło. Przytulała go i całowała w szyję, a on gulgotał z radości.
Oczywiście, Ŝe go kochała. Choć bardziej kochała tylko pierworodnego...
Pewnego wieczoru, gdy szykowali się spać, ktoś zapukał mocno w drzwi. Mali
poderwała się, przestraszona. Kto mógł przybywać w tak straszną niepogodę? Strach ścisnął
ją za gardło. Zanim zdąŜyli otworzyć, do środka wpadł Bengt. Był zaśnieŜony od stóp do
głów i szczękał zębami z zimna.
- AleŜ Bengt! - Mali podbiegła do niego. - Co się stało? Dlaczego przyjeŜdŜasz tak
późno? Nie mogłeś zadzwonić? - Nagle przypomniała sobie o stanie Margrethe i pobladła. -
Coś z Margrethe, tak? Dlaczego nie dzwoniłeś? - prawie krzyczała.
- Telefon nie działa - odparł. - Wiatr musiał zerwać przewody. Musisz nas uratować i
tym razem, Mali. Twoja siostra ma juŜ skurcze, a nie mogę sprowadzić ani akuszerki, ani
doktora. Ledwo tu dojechałem...
Mali zrobiło się gorąco. Ech, te porody na Innstad! Czy wszystkie muszą przypadać
na najczarniejszą zimę? Odwróciła się do Havarda.
-
Muszę...
-
Oczywiście, Ŝe musisz jechać - powiedział. - Powiem Ingeborg, by czuwała nad
dziećmi. Ja jadę z wami. MoŜe się przydam, choć nie wiem, do czego. Ale pojadę.
-
Naprawdę? - Bengt uścisnął dłoń szwagra. - To wspaniale. Tym razem będziesz i
akuszerką, i doktorem, Mali. Jesteś naszą jedyną nadzieją...
Mali nigdy nie zapomni tej nocy. Margrethe zapłakała z ulgi i wdzięczności, gdy
teściowa wprowadziła Mali do jej sypialni.
-
O, Mali, Mali - wyszlochała, spocona i blada. - Co zrobimy?
-
Co zrobimy? - powtórzyła Mali, przytulając siostrę. - Zrobimy wszystko, by
przyszedł na świat nowy mieszkaniec Innstad, o ile wiem.
-
Ale akuszerka i doktor...
- Tym razem damy sobie radę bez nich - powiedziała Mali spokojnie, mimo Ŝe serce
waliło jej ze strachu. PrzecieŜ akuszerką nie była, choć pomagała przy kilku porodach.
Jeśli ma się udać, wszystko musi pójść normalnie, a dziecko musi być silne i zdrowe.
ś
aden słabeusz nie przetrwa tak cięŜkiej zimy. Bo jak Margrethe przeŜyłaby śmierć jeszcze
jednego dziecka, Mali wolała nie myśleć.
Jedna ze słuŜących weszła dołoŜyć drew do pieca i uciekła, rzuciwszy przeraŜone
spojrzenie na Margrethe wyjącą z bólu podczas kolejnego skurczu.
-
Nie dam rady - wyszeptała Margrethe, ściskając dłoń Mali. - Nie dam rady...
-
Bzdury - ucięła Mali, odchyliła kołdrę i zbadała siostrę. - Wszystko idzie, jak naleŜy,
zaraz powinny przyjść skurcze parte. Wtedy nie moŜesz mówić, Ŝe nie dasz rady. Musisz dać
radę! Słyszysz, musisz!
Nie wiadomo, czy faza rozwarcia przebiegła zbyt szybko, czy dziecko było większe
niŜ zwykle, w kaŜdym razie skurcze parte niczego nie dały poza nowymi krzykami
Margrethe.
- Sprowadź Bengta, Halldis - rzuciła Mali, odgarniając włosy i prostując obolałe
plecy.
ZauwaŜyła, jak starsza pani skurczyła się w sobie, i przypomniała sobie ostatni raz,
gdy o to poprosiła. Wtedy Bengt miał się poŜegnać z rodzącą Eline.
- Nie chodzi o jej Ŝycie, Halldis - powiedziała spokojnie. - Potrzebuję Bengta, by
dodał jej odwagi. Ona się poddaje, a tego jej nie wolno.
Wkrótce nadszedł Bengt, blady i spięty.
- Damy radę, Bengt - powiedziała Mali uspokajającym tonem i poklepała go po
ramieniu. - Usiądź za Margrethe w łóŜku i obejmij ją. Gdy nadejdą skurcze, pomóŜ jej przeć.
Rozumiesz? Ona potrzebuje twojej siły. Pomocy...
Nic nie odpowiedział, zdjął tylko buty i wszedł do łóŜka Ŝony. Margrethe spojrzała na
niego nieprzytomnie.
- PrzecieŜ nie uchodzi, by mąŜ był przy...
-
NiewaŜne, co uchodzi — odparł i delikatnie odgarnął włosy z jej spoconego czoła. -
Zrobimy tak, jak Mali kaŜe, i na pewno będzie dobrze.
Mali zerknęła na niego i uśmiechnęła się przelotnie. Dorósł z latami ten Bengt,
musiała przyznać. Nie był juŜ tym samym przeraŜonym biedakiem, którego wezwała do
umierającej Eline. Teraz zrobiłby wszystko, o co by go poprosiła, byle uratować Margrethe.
Taka była siła miłości...
Blade światło poranka zaczęło przenikać przez zasłony, gdy Margrethe urodziła syna.
Mali schwyciła go, zacisnęła pępowinę i szybko przecięła. Zaniosła dziecko na stolik przy
piecu i wytarła ze śluzu i krwi, po czym uniosła za nóŜki głową do dołu i dała klapsa w
pośladki. W odpowiedzi otrzymała wściekły krzyk.
-
Dziecko Ŝyje - wyszeptał Bengt i przytulił twarz do twarzy Margrethe. - Słyszysz,
dziecko Ŝyje!
-
Tak, Ŝyje - zaśmiała się Mali w glos. - Macie duŜego, zdrowego chłopaka z silnymi
płucami. Złośnik z niego, przekonacie się!
Owinęła noworodka w ciepły kocyk i połoŜyła w ramiona Margrethe, której łzy
spływały po policzkach.
-
O, Mali, Mali, jak mam ci dziękować - wyszeptała, łapiąc ją za dłoń. - Bez ciebie...
-
To ty wykonałaś całą robotę - odparła Mali z uśmiechem. - No i ty teŜ byłeś bardzo
potrzebny, Bengt. Naprawdę dorosłeś przez te lata.
Ich oczy spotkały się na chwilę ponad głową połoŜnicy. Pomyśleli o tym samym.
Potem Bengt uśmiechnął się do niej z wyrazem szczęścia w niebieskich oczach.
- Dziękuję - wyciągnął dłoń do jej dłoni. - Z ciebie teŜ wspaniała kobieta, Mali. JuŜ
wielu w naszej wiosce ma za co ci dziękować. Przybyłaś do nas jako obca i na pewno nie
było ci lekko na początku, to wiem. Ale teraz jesteś jedną z nas. Tak mówią wszyscy.
Ciekawe, jak długo to potrwa, pomyślała Mali, sprzątając zakrwawione prześcieradła.
Jeśli kiedykolwiek ktoś ze wsi się dowie, co ona zrobiła, nie będzie juŜ jedną z nich. Odwrócą
się do niej plecami i zaczną gadać, Ŝe wreszcie dostała to, na co zasługuje. W kaŜdym razie
większość. Nie, nigdy nie będzie jedną z nich.
ZadrŜała i odsunęła strach od siebie.
Nagle wyprostowała się i połoŜyła dłoń na brzuchu. Stała tak, z niewidzącym
spojrzeniem skierowanym jakby w głąb siebie, nasłuchując czegoś, co tylko ona mogła
usłyszeć.
Dziecko, które nosiła, poruszyło się.