background image

Anne-Lise Boge 

 

 

 

 

Saga 

Grzech Pierworodny 

 

 

 

część 5 

KsięŜycowa noc 

 

background image

ROZDZIAŁ 1 

Bóle  porodowe  uderzyły  w  Mali  pod  koniec  lutego.  Stała  właśnie,  przygotowując 

południowy  posiłek,  gdy  poczuła  je  niczym  cios  w  krzyŜ.  PoniewaŜ  nie  oczekiwała  dziecka 

przed końcem marca, a Ŝadne objawy nie zapowiadały, Ŝe dzieje się coś szczególnego, dopiero 

po  chwili  zrozumiała,  co  to  moŜe  oznaczać.  Po  śmierci  Johana,  inaczej  niŜ  w  pierwszych 

miesiącach  ciąŜy,  nawet  nie  chorowała.  Od  czasu  do  czasu  czuła  zmęczenie  i  lekki  ból  w 

krzyŜu, ale to przecieŜ nic dziwnego w tym stanie.  

Oparła  się  o  stół  i  próbowała  oddychać  normalnie.  Powoli  ból  minął,  ale  ona  nadal 

stała pochylona, spływając potem. 

- Coś się dzieje? - spytała Ane, zauwaŜając nagle jej pozycję. - Chyba nie jesteś chora? 

Mali powoli wyprostowała się i spojrzała na nią. 

-

 

BoŜe drogi! - wykrzyknęła Ane. - Wyglądasz jak zjawa! Co się stało, Mali? PrzecieŜ 

chyba nie dziecko...? 

-

 

Nie wiem - odparła Mali, przyjmując wyciągniętą dłoń Ane. - MoŜliwe, Ŝe tylko... 

Nowy ból uderzył ją w plecy, niemal ścinając z nóg. 

- PomóŜ mi, Ingeborg, zrób miejsce na kanapie! Musimy ją tam połoŜyć, przynajmniej 

na razie - rzuciła zdenerwowana Ane, pomagając Mali przejść na miejsce. -Jak się czujesz? 

Mali spojrzała na Ane. Jak to dobrze, Ŝe nadal słuŜy w Stornes po BoŜym Narodzeniu, 

mimo Ŝe wyszła za Aslaka i przeniosła się z nim do własnej zagrody. Zawsze czuła coś innego 

względem Ane niŜ Ingeborg. Nie Ŝeby miała coś do zarzucenia tej drugiej, nie. Ingeborg była 

młodsza  i  stale  rozpraszały  ją  róŜne  sprawy,  między  innymi  męŜczyźni.  Ane  interesował 

tylko  Aslak,  poza  tym  była  silna,  lojalna  i  nie  narzekała.  Mali  zdała  sobie  sprawę,  Ŝe  nie 

spytała  jej  jeszcze,  czy  aby  nie  jest  w  ciąŜy.  Brała  pod  uwagę  taką  moŜliwość,  która  nie 

oznaczała  przecieŜ  odejścia  Ane  ze  Stornes.  Tak  brzmiała  umowa,  którą  zawarli  jeszcze  za 

Ŝ

ycia Johana: działka ziemi w zamian za to, Ŝe Ane pozostanie w słuŜbie. 

-

 

Gdzie jest Sivert? - spytała nerwowo Mali. 

-

 

Ubrałam go i wysłałam na dwór - odparła Ingeborg, patrząc na panią ze strachem w 

oczach. - MęŜczyźni wrócili właśnie z lasu, a on chciał pomóc wyprzęgać konie. 

-MoŜe powinnam przejść na strych, zanim oni tu wejdą - stwierdziła Mali, podnosząc 

się z trudem. - Nie chcę przestraszyć Siverta, a i oni nie... 

Urwała nagle, gdy przeszył ją nowy skurcz. Nie miała juŜ wątpliwości: to są skurcze 

porodowe.  Poród  się  zaczął,  i  to  miesiąc  wcześniej,  niŜ  Mali  oczekiwała.  Dziecku,  które 

niemal  cudem  utrzymało  się  w  niej,  mimo  Ŝe  chorowała  i  była  bita  przez  Johana,  nagle 

background image

zaczęło  się  spieszyć  do  wyjścia  na  świat.  Więc  moŜe  jednak  je  stracę,  pomyślała 

oszołomiona. PrzecieŜ nie moŜe być donoszone. A przedwcześnie urodzone dziecko w środku 

zimy...  

Drzwi się otwarły i wszedł Havard, a tuŜ za nim Sivert. 

- Co się stało? - spytał Havard, podchodząc do kanapy. - Zachorowałaś, Mali? 

Ujął  jej  lodowatą  dłoń  w  swoją  i  spojrzał zaniepokojony.  Sivert  przydreptał  za  nim i 

objął ją za szyję. 

- Co to, mamo? LeŜysz? 

Mali zdjęła jego ramiona i odsunęła delikatnie. Musi wziąć się w garść! Uśmiechnęła 

się i poklepała syna po zaczerwienionym od mrozu policzku. 

-

 

Wygląda na to, Ŝe dzidziusiowi zaczęło się spieszyć, by cię poznać - powiedziała. - 

Nie zostanie w moim brzuchu na zawsze, wiesz przecieŜ. 

-

 

Ale... - Havard odwrócił się w stronę Ane. - Czy to nie za wcześnie? 

Ane pokiwała głową i spojrzała znacząco w stronę Siverta. 

- Nie powinniśmy  go przestraszyć - powiedziała cicho do Havarda. - Ale tak, jest za 

wcześnie  i  według  mnie  nie  całkiem  normalnie.  Kiedy  Sivert  przychodził  na  świat,  tak  nie 

było. MoŜe ja się za bardzo na tym nie znam, ale na pewno jest za wcześnie. 

Mali  przywarła  nagle  do  ręki  Havarda,  bo  nowy  skurcz  sprawił,  Ŝe  aŜ  stęknęła. 

Havard ukląkł przy kanapie, objął Mali. Gdy juŜ się rozluźniła, otarł dłonią jej spoconą twarz. 

-  Sprowadźcie  akuszerkę  i  lekarza  -  polecił,  nie  odwracając  się.  -  Nastaw  wodę, 

Ingeborg. A ty, Ane, pomóŜ przejść Mali do sypialni. Tu nie jest dobre miejsce dla kobiety, 

która ma rodzić. 

Sivert  stał  za  plecami  Havarda,  wpatrzony  w  matkę  przestraszonymi,  wielkimi 

oczami. 

-  Nic  takiego  się  nie  dzieje,  Sivert  -  powiedziała  Mali  uspokajająco.  -  Właśnie  w  ten 

sposób rodzą się dzieci. Ale to i tak potrwa jakiś czas, więc moŜe Gudmund zawiózłby cię do 

Innstad, co ty na to? MoŜesz tam zostać i pobawić się z Olausem i dziewczynkami... 

-Ja się nie bawię z dziewczynami - rzucił Sivert dumnie, zapominając na chwilę, Ŝe się 

boi o matkę. 

-

 

No  to  pobawisz  się  z  Olausem  -  powiedziała  Mali,  unosząc  się  na  łokciu.  -  Ubierz 

go,  Ingeborg, i zadzwoń do Innstad. Jestem pewna, Ŝe Margrethe go przyjmie, ale zadzwoń. 

Powiedz Gudmundowi, by w drodze powrotnej zabrał akuszerkę. 

-

 

Nie, to pochłonie zbyt duŜo czasu - sprzeciwił się Havard. - Ja po nią pojadę. 

background image

Mali chciała protestować, ale gdy napotkała jego pełne lęku spojrzenie, zmilczała. 

-

 

Wszystko pójdzie dobrze, Havard - zapewniła cicho. - Nie musisz się... 

-

 

To  duŜo  przed  czasem,  a  ty...  Nie  chcę,  Ŝeby  ci  stało  się  coś  złego  -  wyszeptał  tak 

cicho, Ŝe tylko ona go słyszała. -1 dziecku teŜ nie, oczywiście. Ale ty, Mali... 

Zanim  zdołała  mu  odpowiedzieć,  nowy  skurcz  przeszedł  przez  nią  niczym  fala 

powodziowa. Mali z całej siły przywarła desperacko do Havarda. 

- To naprawdę toczy się zbyt szybko – powiedziała Ane i z niepokojem patrzyła, jak 

Mali  z  trudem  łapie  powietrze.  -  PrzecieŜ  skurcze  nie  są  takie  silne  od  samego  początku, 

prawda? 

Mali opadła na oparcie, blada i zlana potem. 

- Jedźcie juŜ z Sivertem - rzuciła cicho do Ane. - I masz rację, to idzie zbyt szybko. To 

nie jest normalne. 

Ingeborg  wzięła  chłopca  na  kolana  i  zaczęła  mu  wkładać  ciepłe  ubranie.  Przekazała 

pozdrowienia z Innstad i Ŝe oczywiście mogą go tam przyjąć.  

- Ale twoja siostra była zaniepokojona, gdy powiedziałam, dlaczego chcemy przysłać 

do niej Siverta. Pytała, czy nie potrzebujesz pomocy i czy ma przyjechać. 

Mali  z  trudem  wstała  i  oparła  się  cięŜko  o  Havarda.  Odruchowo  spojrzała  w  stronę 

pieca. Ane zdąŜyła juŜ postawić na ogniu duŜy kocioł z wodą. 

-

 

Masz  rację,  potrzebuję  akuszerki  bardzo  szybko  -zwróciła  się  do  męŜczyzny,  nie 

odpowiadając  na  pytanie  Ingeborg.  -  Dobrze,  Ŝe  po  nią  pojedziesz.  Ale  czy  jest  w  domu?  - 

zaniepokoiła się nagle. 

-

 

Tak, jest - odparła Ane. - Dzwoniłam do niej, siedzi gotowa i czeka na wóz. Doktor 

teŜ przyjedzie, ale nie tak zaraz. 

-

 

Nie tak zaraz - powtórzył Havard z przekąsem. -DlaczegóŜ to? 

-

 

Pewnie  jest  zajęty  -  mruknęła  Mali.  -  To  u  niego  normalne.  NajwaŜniejsza  jest 

akuszerka. Niech Gudmund wstąpi po Johannę z Viken, gdy juŜ odwiezie Siverta. Będę pod 

dobrą opieką, jeśli one obie przyjadą. Chodźmy na górę, Ane, zanim mnie znów złapie. 

Pochyliła  się  nad  Sivertem,  pocałowała  go  i  pogłaskała  po  włosach.  Powiedziała,  by 

był grzeczny. Przez głowę przeleciała jej myśl, Ŝe moŜe go juŜ nigdy nie zobaczyć. Myśl ta 

sprawiła, Ŝe nogi się pod nią ugięły i musiała złapać się oparcia krzesła, na którym siedziała 

Ingeborg z malcem. PrzecieŜ aŜ tak źle nie musi pójść, pomyślała, czując jednak, jak strach 

ś

ciska ją za gardło. Bo przecieŜ nie działo się normalnie, to pewne. 

Pocałowała  syna  jeszcze  raz,  przytuliła,  czując  łzy  pod  powiekami.  Ujęła  Ane  pod 

rękę i poszła w kierunku drzwi. 

background image

- Tylko nie zamęcz konia, Havard - rzuciła przez ramię. - Na pewno będzie dobrze - 

dodała z przekonaniem, którego wcale nie czuła. Ane zamknęła za nimi drzwi. 

Na  górze  nic  nie  było  przygotowane  do  porodu,  więc  Mali  usiadła  na  krześle,  a  Ane 

zaczęła wyciągać z szuflad i szaf to, co potrzebne. Pod koc i prześcieradła podłoŜyła warstwę 

gazet. Wreszcie Mali z trudem weszła do łóŜka. W ostatniej chwili, jak się okazało, gdyŜ po 

kolejnym skurczu poczuła, Ŝe coś mokrego spływa jej po nogach. 

-BoŜe jedyny, dopomóŜ - wykrztusiła, podnosząc się na łokciach, gdy skurcz zelŜał. - 

Czy to krew, czy odeszły wody? 

Gdy spojrzała po sobie, stwierdziła, Ŝe po prześcieradle rozlała się krew zmieszana z 

wodami płodowymi. Przez chwilę panika zupełnie ją sparaliŜowała. Opadła na łóŜko, zakryła 

ramieniem twarz i zaczęła płakać. 

- Mali, no co ty - powiedziała bezradnie Ane i spróbowała ją objąć. - Nie płacz, bo nie 

wiem, co robić. Ty zawsze byłaś taka silna. Nie płacz, słyszysz? 

Słowa  słuŜącej  powoli  docierały  do  otumanionej  głowy  Mali.  Przetarła  wierzchem 

dłoni twarz. Wiedziała, Ŝe Ane ma rację: jeśli się podda, panika ogarnie takŜe Ane. Wszyscy 

przywykli, Ŝe to Mali zachowuje spokój i rozsądek, Ŝe to ona rozwiązuje wszelkie problemy. 

Wzięła z rąk Ane mokrą szmatkę i przetarła swoją gorącą, zalaną łzami twarz. 

-  Spokojnie,  Ane  -  powiedziała  ochrypłym  szeptem,  biorąc  tamtą  za  rękę  i  ściskając 

lekko.  -  Ja  po  prostu...  Ale  juŜ  będzie  dobrze,  chociaŜ  wiem,  Ŝe  nie  wszystko  jest  tak,  jak 

powinno.  Na  pewno  jest  za  wcześnie,  jesteśmy  w  środku  mroźnej  zimy,  no  i  poród  idzie  za 

szybko.  Trudno  będzie  utrzymać  dziecko  przy  Ŝyciu,  musimy  to  sobie  powiedzieć.  O  ile 

przyjdzie Ŝywe na świat - dodała powoli. 

-  Ale  tobie  nic  nie  grozi,  Mali?  -  spytała  Ane  gorączkowo,  patrząc  na  panią  ze 

strachem w oczach. - To znaczy... Nie, nie powinnam tego mówić, ale się boję - wyszeptała 

przeraŜona.  -  Nawet  jeśli  dziecko  umrze,  to  ty  nie...  Tobie  nic  nie  grozi,  prawda?  -  dodała 

błagalnym tonem. 

Mali  zamknęła  oczy.  To  właśnie  ją  gnębiło.  Czuła  jednak,  Ŝe  jest  silna  i  ma  Ŝelazną 

wolę przeŜycia, choćby dla Siverta. Myśl, Ŝe mógłby zostać zupełnie sam w Stornes, była nie 

do zniesienia. Więc niezaleŜnie od tego, jak trudne mogą się okazać najbliŜsze godziny, ona 

musi trzymać się Ŝycia. Dla Siverta, powtarzała. 

Wzdrygnęła  się,  gdy  uświadomiła  sobie,  Ŝe  zupełnie  nie  bierze  pod  uwagę  nowego 

dziecka,  Ŝe  nie  myślała,  jak  to  z  nim  będzie,  gdyby  ona  umarła.  Dobry  BoŜe,  oby  nie 

background image

spowodowała  śmierci  dziecka  swoimi  złymi  myślami!  PrzecieŜ  pragnęła  go!  Ale  czy 

naprawdę? 

Drzwi się otworzyły i weszła zdenerwowana Beret. 

- Co tu się znowu dzieje? - spytała nienaturalnie  wysokim  głosem.  - Nikt nic mi nie 

mówi,  choć  rozumiem,  Ŝe  coś  się  stało.  Takie  zamieszanie  na  dziedzińcu...  A  gdy  spytałam 

Ingeborg, to... 

Ane,  która  właśnie  zmieniała  prześcieradło  pod  Mali,  wzdrygnęła  się,  jakby  została 

przyłapana na knowaniu przeciw starej gospodyni. 

-  Nie  chciałam  cię  niepotrzebnie  straszyć  -  powiedziała  Mali,  unosząc  się  lekko,  by 

pomóc  Ane.  -  Jest  za  wcześnie  i  miałam  nadzieję,  Ŝe  to  fałszywy  alarm.  śe  minie,  jeśli  się 

połoŜę. Ale obawiam się, Ŝe jednak się zaczęło.  

Beret  podeszła  do  łóŜka  i  zauwaŜyła  stos  mokrych,  zakrwawionych  prześcieradeł  na 

podłodze. Oczy rozszerzyły się jej ze strachu. 

-

 

Czy wody juŜ odeszły? I ty krwawisz? BoŜe jedyny, będzie jeszcze jedna tragedia - 

zaczęła lamentować. 

-

 

JuŜ i tak jest źle, więc chociaŜ ty przestań krakać! -rzuciła Mali ostro. - Oczywiście, 

jest za wcześnie, wody odeszły i trochę krwawię, a bóle są za silne i za częste. MoŜe nie jest 

najlepiej, Beret. Ale ani dziecko, ani ja jeszcze nie umarliśmy! 

Beret  stała  jak  sparaliŜowana,  wpatrzona  w  synową.  Po  chwili  opadła  na  krzesło  i 

ukryła twarz w dłoniach. 

- Tak czekałam na to dziecko - wyszeptała. - Straciłam i męŜa, i syna w ciągu jednego 

roku,  i  nie  wiem,  czy  jestem  w  stanie  znieść  jeszcze  jedną  stratę.  Myślałam,  Ŝe  w  tym 

maleństwie przetrwa coś z Johana, a tak... 

Mali  nie  chciało  się  odpowiadać,  Ŝe  tu  chodzi  takŜe  o  jej  Ŝycie,  a  nie  tylko  o 

wytęsknionego  przez  Beret  następcę  Johana.  Ale  chwycił  ją  kolejny  skurcz,  silniejszy  od 

poprzednich.  Zwinęła  się,  stękając  z  bólu  i  rozpaczy.  Ane  stała,  nie  wiedząc,  co  ma  robić. 

Beret nagle się ocknęła,  odsunęła słuŜącą i przytrzymała Mali, starając się pomóc przetrwać 

ten ból. Gdy minął, pozwoliła synowej opaść na poduszki i otarła mokrą szmatką jej spoconą 

twarz. JuŜ się uspokoiła, tylko w oczach pozostał strach. 

-  Kiedy  wreszcie  będzie  akuszerka?  -  spytała  Beret,  patrząc  na  Ane.  -  Zejdź  na  dół  i 

zobacz,  czy  nie  jadą.  Boję  się,  Ŝe  to  juŜ  zaraz!  DołóŜ  do  pieca.  Musimy  mieć  duŜo  gorącej 

wody - rzuciła. 

Ane  wybiegła,  a  Beret  zmoczyła  szmatkę  i  ponownie  otarła  czoło  Mali,  która  leŜała, 

na wpół drzemiąc, zupełnie wyczerpana. Mali miała wraŜenie, Ŝe kolejne  skurcze rozrywają 

background image

jej ciało, i czekała na skurcze parte.  

Wtedy  juŜ  pójdzie  szybko,  pocieszała  się  blado.  Zmówiła  modlitwę,  by  akuszerka 

przybyła, zanim to nastąpi. Pomoc samej Beret i Ane nie wystarczy, tyle wiedziała. 

Pierwszy  skurcz  party  i  akuszerka  nadeszli  jednocześnie.  Mali  trzymała  się 

kolumienek  przy  oparciu  łóŜka  i  bezskutecznie  próbowała  powstrzymać  bóle.  W  jej 

otumanionej głowie powstała myśl, Ŝe moŜe uda jej się to wszystko opóźnić, jeśli się postara. 

Ale  skurcz  przypominał  osunięcie  się  zbocza  w  górach.  Spiął  jej  brzuch,  który  stwardniał 

niczym kamień i bezlitośnie przesuwał dziecko w dół. Mali poddała się i zawyła z bólu i ze 

strachu. 

-  No,  no,  Mali,  juŜ  jestem  -  powiedziała  akuszerka  i  oderwała  jej  dłonie  od 

kolumienek, gdy skurcz minął. 

Mali  otworzyła  oczy.  Pot  sprawiał,  Ŝe  widziała  jak  przez  mgłę.  Schwyciła  dłoń 

połoŜnej i przywarła do niej. 

-

 

Dzięki  Bogu,  Ŝe  jesteś  -  wyszeptała.  -  Tak  się  boję.  Wszystko  idzie  nie  tak,  za 

wcześnie i za szybko... 

-

 

Za  wcześnie  i  za  szybko,  to  prawda  -  potwierdziła  akuszerka,  ocierając  jej  pot.  - 

DuŜo  wiesz  o  porodach,  więc  nie  będę  owijać  w  bawełnę.  śycie  dziecka  jest  zagroŜone,  to 

pewne.  Wiesz, Ŝe  ja  zawsze  walczę  o  dziecko,  ale  jeśli  będę  miała  wybierać  pomiędzy  jego 

Ŝ

yciem a twoim, to... 

-

 

Co  ty  mówisz!  -  zaprotestowała  Beret.  -  Nie  chcesz  ratować  dziecka  Johana?  Ja 

straciłam... 

-

 

Będę  ratowała  oboje,  jeśli  dam  radę  -  odparła  kobieta,  wpatrując  się  w  Beret.  -  Ale 

najwaŜniejsze w takiej sytuacji nie jest ratowanie dziecka, które moŜe będzie na wpół Ŝywe. 

Albo juŜ martwe. - Otarła twarz Mali i dodała: - Musisz zdawać sobie sprawę, Ŝe jeśli urodzi 

się  Ŝywe,  to  i  tak  nie  ma  duŜych  szans.  A  jedno  jest  pewne,  Ŝe  bez  matki  i  jej  pokarmu  na 

pewno jest stracone. Ja zawsze się staram i o dziecko, i o matkę, teraz teŜ. Ale powinnaś... 

-

 

Nie mogę -jęknęła Beret. - To dziecko ma być pociechą za syna, którego straciłam. 

Nie zniosę, jeśli i ono... 

-

 

UwaŜam,  Ŝe  powinnaś  zejść  na  dół  -  rzuciła  akuszerka  ostro.  -  Tutaj  nikomu  nie 

pomagasz, a najmniej Mali, chyba tyle rozumiesz. Przyślij tu Ane. 

-

 

Chcę tu być - zaprotestowała Beret. - Ja chcę... 

-

 

Będzie, jak ja chcę. - Niemal popchnęła starszą panią w stronę drzwi. - Nastaw kawę 

background image

i weź się w garść! Tu nie chodzi o twoje Ŝycie. 

Zanim otworzyła, weszła Johanna z Viken, wnosząc ze sobą chłód mrozu. 

-  Dzięki  Bogu  -  odetchnęła  akuszerka,  wypychając  jednocześnie  Beret  na  korytarz.  - 

Nikogo  bardziej  nie  chciałam  widzieć  -  mówiła,  pomagając  staruszce  zdjąć  szal.  -  Nie  jest 

dobrze, a jeszcze ta Beret... 

Krzyk bólu Mali powstrzymał ich dalszą rozmowę. Kobiety podbiegły do jej łóŜka. 

-  Nie  dam  rady  -  wykrztusiła  rodząca,  na  wpół  unosząc  się  z  posłania.  -  Nie 

wytrzymam tego. JuŜ nie mogę. Chcę umrzeć! 

-Jeszcze  czego!  -  rzuciła  akuszerka,  wymierzając  Mali  policzek.  -  Masz  walczyć, 

dziewczyno!  Nie  chcę  słyszeć  więcej  ani  jednego  słowa,  Ŝe  nie  dasz  rady  czy  nie  chcesz, 

Ŝ

ebyś wiedziała. Walcz! 

Mali opadła na plecy, oszołomiona. 

- Masz w sobie więcej siły niŜ ktokolwiek inny, przecieŜ wiesz - mówiła dalej kobieta. 

- UŜyj jej teraz! Same nie damy rady, jeśli nie pomoŜesz.  

Mali widziała tylko szarą, niewyraźną sylwetkę mówiącej. Była potwornie zmęczona. 

Skurcze  sprawiały  taki  ból,  Ŝe  strach  przed  następnym  powodował  u  niej  mdłości.  Poród 

Siverta teŜ był trudny, ale nie do porównania z tym, który przeŜywała teraz. 

Sivert,  pomyślała  otępiała.  Jej  syn  nie  moŜe  zostać  sierotą!  Miał  tylko  ją,  bo  został 

spłodzony  w  grzechu  i  tajemnicy.  JuŜ  i  tak  jego  Ŝycie  było  trudne,  a  jeśli  jeszcze  by  teraz 

umarła... 

-  PomóŜcie  mi  obie  -  wyszeptała,  chwytając  akuszerkę  za  rękę.  -  Nie  poddam  się, 

obiecuję. 

-No,  wiedziałam  -  mruknęła  pod  nosem  kobieta  i  pogłaskała  Mali  po  policzku.  - 

PomoŜemy wszystkie trzy. 

Silne skurcze parte następowały szybko po sobie i po półgodzinie dziecko przyszło na 

ś

wiat.  Niebieskoliliowy  kształt  wyskoczył  razem  z  resztką  wód  i  krwią.  Mali  nie  chciała 

nawet  spojrzeć.  Opadła  na  posłanie  i  czuła,  Ŝe  unosi  się  gdzieś  pod  sufitem.  Bóle  ustały, 

panowała  cisza.  Powoli  uświadamiała  sobie,  Ŝe  nie  powinno  być  tak  cicho.  Dziecko zwykle 

krzyczy...  Powoli  obróciła  głowę,  ale  nic  się  nie  zmieniło.  A  więc  ono  nie  Ŝyje,  pomyślała 

zrezygnowana. MoŜe to i lepiej, wszystkim byłoby tak łatwiej. 

Nagle zrozumiała, Ŝe nigdy nie pragnęła tego dziecka, dziecka Johana, tylko Ŝe nigdy 

nie  odwaŜyła  się  do  tego  przyznać.  To  nie  było  dziecko  miłości,  tylko  dziecko  poczęte 

background image

przemocą  i  rosnące  przez  pierwsze  miesiące  w  brzuchu  dręczonej  matki.  Jaki  człowiek  z 

niego  wyrośnie,  zwłaszcza  jeśli  jego  ojcem  jest  Johan?  Mali  oblizała  spieczone,  popękane 

wargi  i  oddała  się  błogiemu  uczuciu  unoszenia  się  ponad  łóŜkiem,  bez  odczuwania  bólu. 

Nagle  ciszę  przerwał  słaby  płacz  dziecka.  Mali  wzdrygnęła  się.  Z  trudem  otworzyła  oczy  i 

uniosła się na łokciach. Pokój wirował wokół niej, poczuła, Ŝe zaraz zwymiotuje. Jakaś szara 

postać zbliŜyła się do niej: akuszerka z zawiniątkiem w ramionach. 

-  Oto  twój  syn,  Mali  -  rzekła  cicho,  wzruszona.  -  Biedny  chudziaczek,  nie  wygląda 

najlepiej  po  tej  cięŜkiej  drodze  na  świat.  Ale  chłopak  musi  być  wytrzymały,  bo  przeŜył. 

UwaŜam,  Ŝe  Bóg  ma  w  tym  jakiś  cel.  MoŜe  za  wcześnie  tak  mówić,  ale  czuję  w  dziwny 

sposób, Ŝe mały da radę. Nie naleŜy do tych, którzy się od razu poddają, o nie. 

ZłoŜyła  tłumoczek  w  ramiona  połoŜnicy.  Mali  przetarła  piekące  oczy  i  spojrzała  na 

dziecko,  na  jego  malutką,  czerwonosiną  twarzyczkę,  na  główkę  zdeformowaną  przez  zbyt 

gwałtowny poród, na małe piąstki zaciekle bijące powietrze. 

-

 

Czy jest normalnie zbudowany? - wyszeptała, ogarnięta nagłym strachem. 

-

 

Całkowicie!  Główka  wróci  do  normy  za  kilka  dni.  Pomyśl,  przez  co  jego  ciało 

niedawno przeszło! 

Tak, właśnie, pomyślała Mali i pogładziła palcem pomarszczoną twarzyczkę. 

Mały był tak niepodobny do Siverta! Sivert urodził się duŜy, ładny i z masą czarnych 

włosów.  Ten  tutaj  był  chudy,  prawie  siny  i  z  kilkoma  jasnymi  kosmykami  na  łysej  główce. 

Był tak podobny do Johana, Ŝe Mali poczuła gęsią skórkę. Nagle ogarnęły ją mdłości i zanim 

ktokolwiek  zareagował,  zwymiotowała  na  łóŜko,  po  czym  zaczęła  cicho  płakać.  Łzy  kapały 

na noworodka. Akuszerka szybko go odebrała i wytarła najgorsze. Nie było czasu na zmianę 

ubrania,  bo  kobiety  dostrzegły,  Ŝe  zaczęła  krwawić.  Akuszerka  rzuciła  się  do  ugniatania 

brzucha Mali, która straciła przytomność. 

Ile czasu upłynęło, nie wiedziała. Powoli uniosła powieki. 

- Dzięki Bogu! - wyszeptała akuszerka. - Bałam się, Ŝe nie wrócisz. Minął kwadrans... 

Ciepłymi,  delikatnymi  dłońmi  zdjęła  z  niej  wilgotną,  śmierdzącą  koszulę i  rzuciła  na 

stos  prześcieradeł.  Mali  leŜała,  rozkoszując  się  ciepłem  wody,  którą  ją  myto,  tym,  Ŝe  ktoś  o 

nią dba. Nagle przypomniała sobie o dziecku. Dostrzegła Johannę siedzącą z becikiem blisko 

pieca. 

-

 

ś

yje jeszcze? - spytała niepewnie. 

-

 

ś

yjecie oboje, ty i dziecko, i to jest naprawdę cud -odparła akuszerka. Pot perlił jej 

się na czole. - Nie dawałam wam wielkich szans, gdy cię zobaczyłam. Ale powtarzam to, co 

zawsze  o  tobie  mówiłam:  Ŝe  nie  jesteś  taka  jak  inne  kobiety,  Mali  Stornes.  To  dlatego  ten 

background image

maluch jeszcze Ŝyje. Coś odziedziczył po matce, to pewne, choć na oko podobny najbardziej 

do ojca. Beret będzie szczęśliwa - zachichotała. - Tak bardzo pragnęła drugiego Johana! No, o 

ile mały przeŜyje. 

Mali ponownie dostała synka i przystawiła go do wezbranej pokarmem piersi. LeŜała, 

patrząc  na  małego,  gdy  nagle  jakby  coś  zimnego  złapało  ją  za  gardło  i  zaczęło  dusić 

strachem,  rozpaczą  i  gryzącym  poczuciem  winy.  To jest takŜe jej syn, myślała z desperacją. 

Ona  obdarzy  go  ciepłem  i  miłością,  której  Johan  nigdy  nie  zaznał.  Wyrośnie  na  dobrego  i 

szczęśliwego  chłopca.  Myśl,  Ŝe  on  nigdy  nie  otrzyma  dziedzictwa,  które  właściwie  to  jemu 

powinno przypadać, odepchnęła. Spróbowała skłonić małego do ssania, ale był tak osłabiony, 

Ŝ

e sutek wypadał mu z ust, a on zasypiał. Mali  zrozumiała, Ŝe jest bardzo słaby i Ŝe upłyną 

dni, a moŜe tygodnie, zanim poczują pewność, Ŝe przeŜyje. 

Gdy  po  raz  pierwszy  dali  jej  w  ramiona  Siverta,  serce  jej  przepełniła  miłość  tak 

wielka, jakiej nigdy wcześniej nie znała. Teraz chciała jedynie spać... 

Gnębił  ją  wstyd  i  poczucie  winy.  PróŜno  oczekiwała  ciepłej  fali  macierzyńskiej 

miłości. Zamknęła oczy, próbując wywołać w sobie ciepłe uczucia do nowo narodzonego, ale 

czuła tylko pustkę. Wybuchła płaczem. Co się z nią dzieje? Co z niej za matka, Ŝe nie umie 

kochać własnego dziecka? 

-

 

Ja... nie wiem, czy jestem w stanie go kochać - za-szlochała, chwytając akuszerkę za 

rękę. - Nie wiem, czy... Nic nie czuję... 

-

 

No,  no,  juŜ.  To  normalne,  Ŝe  tak  się  czujesz  po  tak  trudnym  i  cięŜkim  porodzie  - 

odpowiedziała  akuszerka  uspokajającym  tonem,  głaszcząc  Mali  po  potarganych  włosach.  - 

Oczywiście,  Ŝe  kochasz  synka,  ale  jesteś  teraz  wyczerpana.  Nie,  nie  powinnaś  się  obawiać, 

Mali,  Ŝe  nie  masz  w  sobie  miłości  macierzyńskiej.  Nie  ma  lepszej  matki  niŜ  ta,  którą  ma 

Sivert Stornes! - Pogłaskała ją po policzku i uśmiechnęła się. - To przyjdzie, przyjdzie. 

Naprawdę? - pomyślała Mali zmęczona. Naprawdę?  

background image

ROZDZIAŁ 2 

Mali  zadziwiająco  szybko  stanęła  na  nogi.  Niektóre  kobiety  leŜałyby  tygodniami  po 

tak  cięŜkim  porodzie.  Ona,  mimo  Ŝe  nie  czuła  się  jeszcze  zupełnie  sprawna,  wstała  po 

niecałym tygodniu. 

Nie  mogła  juŜ  leŜeć  sama  na  poddaszu  z  chudym,  niemrawym  niemowlęciem  przy 

boku. Czuła, jakby w ścianach wokół nich tkwiła pogarda i potępienie, co powodowało w niej 

stałe  poczucie  winy  i  wstydu.  Bo  niezaleŜnie  od  tego,  jak  bardzo  próbowała,  nie  umiała 

wywołać w sobie uczuć macierzyńskich. Przeciwnie: z kaŜdym mijającym dniem czuła coraz 

większą  pustkę  i  rozpacz.  Nie  miała  apetytu  i  źle  spała,  co  nie  wpływało  dobrze  na  jej 

pokarm. 

Gdy  się  urodził  Sivert,  jej  piersi  przepełniało  mleko.  Teraz  było  go  coraz  mniej.  W 

panice  próbowała  wyciskać  mleko  z  obolałych  piersi,  by  pomóc  małemu.  Słyszała,  Ŝe 

pokarmu jest więcej, gdy piersi są dokładnie opróŜniane. Ale mały źle ssał i nie wyglądało, by 

cokolwiek  przybierał  na  wadze.  Mali  wydawało  się,  Ŝe  wręcz  chudł.  Z  płaczem  ugniatała 

piersi,  próbując  skłonić  syna  do  ssania.  Jeśli  ma  umrzeć,  niech  umrze  od  razu,  pomyślała 

pewnego  dnia,  gdy  był  wyjątkowo  niemrawy  i  gdy  pierś  coraz  wysuwała  mu  się  ze  słabych 

ust. Patrzenie na synka, bardziej nieŜywego niŜ Ŝywego, było dla niej torturą, której nie mogła 

juŜ znieść. 

Wieczorem po narodzinach odbył się domowy chrzest. Uznano to za konieczne, skoro 

mały  był  tak  słaby.  Mali  domyślała  się,  Ŝe  nikt  nie  dawał  mu  szansy  przeŜycia  choćby 

tygodnia.  Zwłaszcza  Beret  nie  potrafiła  się  opanować.  Gdy  weszła  zobaczyć  małego, 

rozpłakała się głośno. 

-

 

Zupełnie, jakbym widziała Johana! - szlochała, gładząc noworodka. - Bóg wysłuchał 

moich próśb! 

-

 

Jeśli masz takie dobre stosunki z Panem Bogiem, poproś, by mały przeŜył - rzuciła 

akuszerka. - Ani z nim, ani z jego matką nie jest najlepiej, powinnaś to wiedzieć. 

Beret opadła na krzesło i załamała ręce. 

-  On  nie  moŜe  umrzeć  -  wyszeptała.  -  Stornes  znów  ma  Johana  w  tym  dziecku, 

widzicie  przecieŜ?  To  zupełnie  niepojęte,  Ŝe  bracia  mogą  być  aŜ  tak  niepodobni  -  dodała 

nagle. - Ten jest jak skóra zdjęta z ojca, a Sivert... 

Tak,  na  pewno  jeszcze  usłyszymy  to  wiele  razy,  jeśli  on  przeŜyje,  pomyślała  Mali 

background image

zmęczona.  Bo  słowa  Beret  były  prawdą.  Długo  moŜna  by  szukać  bardziej  niepodobnych  do 

siebie  dzieci.  Ale  teraz  nie  miała  sił  na  dyskusję.  Wymyśli  coś  na  zamknięcie  ludziom  ust 

później, jeśli będzie potrzeba. 

- Oczywiście dostanie imię ojca - rzuciła Beret w trakcie przygotowań do ceremonii. 

Mali  spodziewała  się,  Ŝe  nie  da  się  tego  ominąć.  Tak  powinno  być  i  w  propozycji 

Beret nie było nic dziwnego. Ale myśl, Ŝe miałaby znów jakiegoś Johana przy sobie, była dla 

Mali  nie  do  zniesienia.  Z  tym  imieniem  wiązało  się  tyle  złego.  MoŜe  łatwiej  pokocha  syna, 

jeśli nie będzie nosił imienia ojca? Ale tego nie mogła powiedzieć na głos. 

Wpadła na pomysł nadania mu dwóch imion, mimo Ŝe było to rzadkością. Poza Brit -

Mali  w  Innstad  nie  było  innych  przypadków.  Jej  narodzinom  towarzyszyły  szczególne 

okoliczności. Teraz jest podobnie, pomyślała Mali. 

-  Oczywiście,  Ŝe  otrzyma  imię  ojca  -  rzekła  cicho,  nie  patrząc  na  Beret.  -  Ale  skoro 

moŜe  być  moim  ostatnim  dzieckiem,  chciałabym,  by  nosił  takŜe  imię  mojego  ojca. 

Chciałabym go nazwać Ola Johan. 

Beret utkwiła w niej niedowierzające spojrzenie. 

-

 

Ola  Johan?  To  nie  będzie  nazwanie  go  po  Johanie.  A  z  twoim  ojcem...  -  Wstała  i 

podeszła do okna. - Na pewno znów wyjdziesz za mąŜ - rzuciła po chwili. -Czuję, Ŝe będziesz 

miała więcej dzieci, ale juŜ nie będą naszej krwi. MoŜesz nazywać je, jak chcesz, ale ten ma 

mieć imię ojca. Nie uwaŜam, by to podlegało dyskusji. 

-

 

Jak  moŜesz  wiedzieć,  czy  będę  miała  więcej  dzieci  -  odparła  Mali  cicho.  -  Jeśli 

nawet, skąd wiadomo, Ŝe to będą synowie? A on przecieŜ nie stanie się mniej synem swego 

ojca, gdy dostanie jeszcze imię Ola. 

-To dziwne nosić dwa imiona, wiesz przecieŜ dobrze - rzuciła Beret ostrym tonem.  - 

Jeśli juŜ, to niech będzie Johan Ola. Imię ojca powinno być pierwsze. 

Ale  akurat  tego  Mali  chciała  uniknąć.  Jeśli  będzie  Ola  Johan,  będzie  mogła  nazywać 

go  Ola,  choć  wiedziała,  Ŝe  nie  będzie  to  mile  widziane.  Ale  tę  walkę  stoczy  we  właściwym 

czasie.  Teraz  musiała  przeprowadzić  swoją  wolę,  zanim  nadjedzie  Nikolai,  by  ochrzcić 

dziecko. Imię, które mu nada, wpisze do księgi parafialnej. 

Otrzyma!  imiona  Ola  Johan  Stornes.  Beret  miała  zaciśnięte  usta,  gdy  Nikolai  polał 

wodą święconą główkę małego w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. MoŜliwe, Ŝe w ogóle 

nie  było  się  o  co  kłócić,  pomyślała  Mali.  Biedaczek  był  tak  słaby,  Ŝe  mało  prawdopodobne, 

by przeŜył noc. Ale dla Beret miało to znaczenie, nawet gdyby umarł. Bo od tej pory będzie 

miał imię Ola Johan Stornes, a tego Beret nie chciała. 

-

 

Cudowne? - powtórzyła Mali z niedowierzaniem. -Dlaczego? 

background image

-

 

Ja myślę, Ŝe to cud, Ŝe ten mały szkrab Ŝyje - odparła Ane. - Miał cięŜki poród, twoje 

Ŝ

ycie  teŜ  było  zagroŜone.  To  było  straszne.  Nawet  akuszerka  nie  dawała  mu  wiele  szans.  I 

sądzę, Ŝe się uratował. Naprawdę jest w nim coś niezwykłego, coś... nieziemskiego - rzuciła, 

rumieniąc się. - Nic złego nie mam na myśli - dodała szybko. - To cud, Ŝe Ŝyje. 

-

 

Tak, zgadzam się - odparła Mali spokojnie. - To cud, Ŝe on Ŝyje, mimo Ŝe jeszcze nic 

nie wiadomo. Ale jest twardy... 

Mimo Ŝe Mali nie odzyskała jeszcze w pełni sił, wstanie z łóŜka dobrze jej zrobiło. 

Kładła  się  do  karmienia  z  małym  kilka  razy  w  ciągu  dnia,  ale  poza  tym  było  mu  dobrze  w 

kołysce stojącej w pobliŜu pieca. 

Siverta  pochłaniał  nowy  braciszek.  Stał  często,  zapatrzony  w  stworzenie  leŜące  w 

kołysce  i  płaczące  od  czasu  do  czasu.  Dla  Siverta  Ola  Johan  było  zbyt  długim  i  trudnym 

imieniem,  wymyślił  więc  krótsze:  „Oja".  Mali  uznała,  Ŝe  tak  było  najlepiej,  i  wkrótce 

wszyscy na dworze nazywali małego  Oja. Wszyscy  poza  Beret. Ona konsekwentnie mówiła 

Ola  Johan,  z  naciskiem  na  drugie  imię,  co  sprawiało,  Ŝe  pierwsze  stawało  się  niemal 

niesłyszalne.  Ale  Mali  przyjmowała  to  spokojnie.  Sivert  nieświadomie  rozwiązał  za  nią  ten 

problem. 

Zarówno Ane, jak i  Ingeborg  często podchodziły do kołyski, by spojrzeć  na dziecko. 

Parobcy zerknęli raz czy drugi, ale bez entuzjazmu. Rzucili tylko, Ŝe podobny do ojca. Nawet 

oni mogli to przyznać, mruknęli. 

- Tak, trzeba być ślepym, by tego nie widzieć - powiedziała Ane, pochylając się nad 

kołyską. - To cudowne dziecko.  

MęŜczyzną  najbardziej  zainteresowanym  noworodkiem  był  Havard.  Gdy  Mali  kładła 

się  na  kanapie  i  ktoś  miał  podać  jej  syna,  często  on  to  robił.  OstroŜnie  wyjmował  Oję  z 

kołyski i przenosił do matki. 

-  MoŜna  by  pomyśleć,  Ŝe  nic  innego  nie  robiłeś,  tylko  opiekowałeś  się  takimi 

maluchami  -  rzuciła  z  uśmiechem  Mali  pewnego  razu.  -  Rzadko  męŜczyźni  mają  odwagę 

wziąć na ręce noworodka. MoŜe masz gdzieś takiego na boku? - zaŜartowała. 

Havard  nie  odpowiedział,  przekazał  tylko  małego  Mali  i  patrzył  na  nich  powaŜnymi 

oczami. 

-  TeŜ  uwaŜam,  Ŝe  to  mały  twardziel  -  powiedział  cicho.  -  Uparty  jak  ojciec,  i  tak 

podobny, Ŝe... – Przerwał i przeczesał dłonią włosy. - Jesteś teraz szczęśliwa, Mali? - spytał, 

background image

przysiadając  na  skraju  kanapy,  tak  blisko,  Ŝe  Mali  z  wraŜenia  poczuła  pot  spływający  po 

plecach. - Cieszysz się, Ŝe masz coś po męŜu? 

Mali zerknęła na niego. 

- Miałam juŜ Siverta - rzuciła. - Więc i tak mam coś po Johanie, nawet jeśli ten mały... 

Havard spojrzał na Mali i pogłaskał Oję po główce tak, Ŝe jego ciepłe palce dotknęły 

jej dłoni. 

-  Sivert...  zupełnie  nie  jest  podobny  do  Johana.  Zapominam,  Ŝe  to  jego  syn!  Ale  ten 

tutaj... Zupełnie niczym wcielenie Johana. Myślałem, Ŝe moŜe ty... 

Mali nerwowo otuliła małego kocykiem, unikając spojrzenia Havarda. On zbyt  wiele 

rozumie,  pomyślała  z  lekką  paniką.  Przypomniała  sobie,  Ŝe  kiedyś  mu  powiedziała,  Ŝe 

wystarczy jej jedno małŜeństwo, Ŝe nie zniesie, by znów kolejny męŜczyzna nad nią panował. 

Havard  najwyraźniej  o  tym  nie  zapomniał  i  zapewne  rozumiał,  Ŝe  Oja  nie  był  owocem 

miłości.  Ale  Sivert...  Co  miał  na  myśli,  mówiąc  to  o  Sivercie? Sugerował,  Ŝe  Sivert  nie  jest 

dzieckiem Johana? 

-Jestem  wdzięczna  za  obu  synów,  których  mam  z  Johanem  -  powiedziała  cicho, 

patrząc mu w oczy. - Są niepodobni, to prawda, ale krew w nich płynie ta sama. 

Havard uśmiechnął się i pogładził ją przelotnie po policzku. 

-

 

Nie  miałem  nic  innego  na  myśli  -  zapewnił.  -  Chciałem  tylko  wiedzieć,  czy  jesteś 

teraz szczęśliwa. Czy to waŜne dla ciebie, Ŝe ten malec jest tak podobny do swego ojca, gdy 

jego juŜ nie ma na świecie? 

-

 

Wygląd nic dla mnie nie znaczy - odparła Mali cicho. - Do kogo jest podobny albo 

nie. Wszystkich innych niezwykle to zajmuje. Ale moŜe to normalne, gdy rodzą się synowie 

na dworach, wtedy ma to znaczenie. To bzdury - dodała. - On jest tym, kim jest! 

-

 

Ale czy jesteś szczęśliwa? 

Pokiwała głową, nie patrząc na niego. Havard wstał i wyszedł.  

Gdy  Mali  mogła  juŜ  usiąść  do  jedzenia  razem  z innymi  przy  stole,  wszystko  zaczęło 

jej  bardziej  smakować.  Jednak  nadal  chudła.  Havard  nie  spuszczał  z  niej  zaniepokojonego 

spojrzenia,  ale  Mali  nic  nie  mówiła.  Siedziała  w  kącie  kanapy  z  szalem  owiniętym  wokół 

siebie i małego Oi i przysłuchiwała się rozmowom. 

Nadal mówiono ó poŜarach, które dotknęły w styczniu Bergen i Molde. Gorsza sytuacja 

była  w  Bergen,  ale  i  tak  w  Molde  ponad  tysiąc  osób  pozbawione  zostało  dachu  nad  głową. 

Ogień  w  Bergen  zaprószyli  dwaj  męŜczyźni,  idący  z  zapaloną  świeczką  przez  podcienie 

oberŜy Berstad. W Molde przyczyną był piorun. Gudmund powyrywał z gazet zdjęcia i artykuły. 

Sivert nie mógł się nimi nasycić, choć zdjęcia oglądał z ukrytym lękiem. Policzki mu pałały. 

background image

-

 

Nie  wolno  chodzić  z  nieosłoniętym  ogniem  -  powiedział  pewnego  popołudnia,  gdy 

rozmowa ponownie zeszła na poŜary. - Tak mówi mama. 

-

 

No  i  widzisz,  ile  mama  miała  racji  -  odparł  Havard,  biorąc  chłopca  na  kolana.  - 

Pomyśl, jaki to był poŜar, i to przez tych dwóch panów ze świeczką. 

Unikał tematu pioruna, który spowodował poŜar w drugim mieście, pewnie po to, by 

Sivert nie zaczął się bać burzy, myślała Mali. Ale Sivert jednak to pamiętał. 

-

 

Czy  piorun  jest  niebezpieczny?  -  spytał,  bawiąc  się  włosami  Havarda.  -  Często 

widziałem pioruny. I słyszałem grzmoty. 

-

 

Nie,  nie  powinieneś  bać  się  ani  pioruna,  ani  grzmotu  -  odpowiedział  męŜczyzna.  - 

Rzadko  powodują  poŜar.  Oczywiście,  czasem  się  zdarza,  ale  nie  moŜemy  bać  się 

wszystkiego, co moŜe być niebezpieczne. Zapomnimy wtedy, jak to dobrze jest Ŝyć. 

-

 

UwaŜasz, Ŝe dobrze jest Ŝyć? - upewniał się chłopiec powaŜnym tonem. 

-

 

Tak,  najczęściej  tak  uwaŜam  -  uśmiechnął  się  Havard,  burząc  czuprynę  małego.  - 

Teraz  na  przykład  uwaŜam,  Ŝe  to  wspaniale,  Ŝe  twoja  mama  juŜ  się  dobrze  czuje  i  moŜe 

siedzieć z nami w pokoju, jak kiedyś. 

Sivert  uśmiechnął  się  szeroko,  zeskoczył  z  kolan  męŜczyzny  i  podszedł  do  matki 

półleŜącej  na  kanapie.  PołoŜył  się  blisko  niej,  przytulił  buzię  do  becika  braciszka  i  poklepał 

go. Nagle spojrzał na Mali. 

- Ale kochasz mnie jeszcze, mamo? - spytał powoli. - Nie kochasz tylko Oi, prawda? 

Mali  objęła  syna  i  przytuliła  go,  chowając  twarz  w  jego  ciemnych  lokach.  Jej  serce 

przepełniała miłość, którą jakŜe pragnęła odczuwać takŜe wobec młodszego syna. A nadal nie 

czuła nic i to ją przygnębiało. 

-

 

No  co  ty,  Sivercie  Stornes?  -  Uśmiechnęła  się  i  pocałowała  krągły  policzek 

pierworodnego. - Kocham cię tak bardzo, Ŝe nie wiem. Nie jest tak, Ŝe moŜemy kochać tylko 

jedną osobę. W naszym sercu jest miejsce dla wielu. Ty zawsze będziesz w nim miał miejsce 

tylko dla siebie, którego ci nikt nie odbierze. A teraz Oja ma teŜ swoje miejsce - dodała, nie 

patrząc na Havarda. 

-

 

Czy  tata  miał  teŜ  swoje  miejsce?  -  spytał  Sivert,  owijając  wokół  palca  pasmo  jej 

włosów. 

Mali tak zaskoczyło to pytanie, Ŝe prawie się wzdrygnęła. Zadziwiające, nad czym ten 

mały się zastanawiał, pomyślała, ukrywając płonące policzki we włosach syna. 

-

 

Tak, miał - odparła cicho. 

-

 

Ale teraz to miejsce jest wolne - zastanawiał się Sivert - bo on nie Ŝyje. Powinniśmy 

znaleźć kogoś na to miejsce, nie uwaŜasz? 

background image

Na  krótki  moment  Mali  napotkała  iskrzące  spojrzenie  niebieskich  oczu  Havarda  i 

poczuła  dziwną  słabość.  Czuła,  Ŝe  nadal  płoną  jej  policzki  z  dziwnego  zaŜenowania.  Gdy 

Sivert się rozkręci... Potargała mu włosy i odparła z uśmiechem: 

-  Gdy  kogoś  takiego  znajdziesz,  daj  mi  znać.  Ale  wiesz,  nie  zapomina  się  tak  łatwo 

tych, którzy odeszli. W jakiś sposób zawsze mamy ich w swoich sercach, tak jak babcię. Nie 

zapomniałeś jej, prawda? 

Sivert pokręcił głową w zamyśleniu i spojrzał na matkę. 

- Nie, ale myślę, Ŝe mam całkiem duŜe serce, bo mam w nim wiele osób - oświadczył 

z powagą. 

-

 

Wierzę  ci  -  uśmiechnęła  się  Mali.  -  Tacy  dobrzy  chłopcy  jak  ty  zwykle  mają  duŜe 

serca. 

-

 

Ty teŜ masz duŜe serce, Havard? - zainteresował się Sivert. 

-

 

Tak, chyba teŜ mam - potwierdził męŜczyzna. - Od kiedy przybyłem do Stornes, ty 

masz w nim całkiem spore miejsce. Ale jeszcze zostało trochę miejsca, co najmniej na jedną 

osobę - dodał, zerkając na Mali. 

Ona nie odwzajemniła jego spojrzenia, przygładziła tylko nerwowym ruchem włosy. 

- Zaraz nam znikniesz - rzucił pewnego dnia Havard, obejmując Mali w talii. - Mogę 

cię objąć w pasie dwiema dłońmi. Powinnaś jeść, skoro karmisz jeszcze kogoś. 

Mali aŜ drgnęła pod dotykiem jego ciepłych, silnych dłoni. Obawiała się teŜ, Ŝe ktoś 

ich zobaczy. 

-

 

Jakoś to będzie - odparła, wywijając się z jego rąk. 

-

 

O co chodzi? Boisz się mnie? 

Mali poczuła, Ŝe robi się jej gorąco. Unikała jego wzroku. 

- Nie, nie boję się - zapewniła. - Ale nigdy nie wiadomo, co inni pomyślą... 

- Ty się tego boisz? - spytał Ŝartobliwie, ujmując ją pod brodę i obracając jej twarz ku 

swojej. - Nie wierzę ci. 

Przytrzymał jej spojrzenie na krótką chwilę, w czasie której Mali czuła, jakby tonęła w 

jego  błękitnych  oczach.  Znów  ogarnęła  ją  przedziwna  potrzeba  przytulenia  się  do  niego,  do 

jego szczupłego, silnego i ciepłego ciała. Zapragnęła poczuć obejmujące ją ramiona Havarda i 

uwierzyć, Ŝe ktoś się nią zaopiekuje. 

Bez  słowa  odwróciła  się  gwałtownie,  ale  serce  biło  jej  mocno,  a  nogi  miała  dziwnie 

słabe.  Havard  zajmował  spore  miejsce  w  jej  sercu,  przyznawała,  ale  przecieŜ  juŜ  od  dawna. 

background image

Jednak  coś  zaczynało  się  zmieniać,  musiała  to  przyznać,  choć  za  bardzo  nie  rozumiała  co. 

PrzeraŜało  ją  to. Pewnie  dlatego,  Ŝe  czuła  się  ogólnie  osłabiona  i  wyzuta  z sił. Wtedy  łatwo 

pomylić przyjaźń z innymi uczuciami, pomyślała. Tak się nie powinno stać. Tak się nie moŜe 

stać... 

Chudy, drobny Oja trzymał się Ŝycia. Stopniowo zaczął lepiej ssać, co spowodowało, 

Ŝ

e  Mali  miała  więcej  pokarmu.  Gdy  kalendarz  wskazywał  marzec,  wszyscy  zauwaŜyli,  Ŝe 

mały przybrał na wadze. Niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło, ale Mali zaczęła wierzyć w 

słowa  akuszerki,  Ŝe  mały  da  sobie  radę.  Zasinienie,  które  utrzymywało  się  całkiem  długo, 

znikło  i  Oja  stał  się  róŜowy  jak  inne  niemowlęta.  Nawet  wyrosło  mu  więcej  włosów.  Miał 

duŜe, ciemne oczy, których spojrzenie przenikało Mali na wskroś. Widziała w nim wyrzut, Ŝe 

nie  kocha  go  jak  Siverta.  W  takich  chwilach,  gdy  leŜała  z  synkiem  na  poddaszu,  a  on 

wpatrywał się w nią, płakała z ustami przy jego główce. 

-  PrzecieŜ  kocham  cię,  Oja  -  szeptała.  -  Będę  cię  kochać.  Jesteś  niewinnym 

biedactwem, a ja twoją mamą. Jeśli się tylko lepiej poznamy... 

Jego małe paluszki złapały kosmyk jej włosów i pociągnęły. Naprawdę jest silniejszy, 

pomyślała,  rozluźniając  jego  chwyt.  Otarła  łzy,  które  spadły  na  jego  główkę,  i  z 

westchnieniem opadła na posłanie. Jakoś to będzie, pomyślała. Akuszerka miała rację, powrót 

do  siebie  po  tak  gwałtownym  porodzie  wymaga  czasu.  To  normalne,  powiedziała.  Mimo  to 

Mali  odczuwała  zawsze  jakiś  niepokój,  Ŝe  nie  kocha  Oi  wystarczająco  mocno.  LeŜała, 

obserwując światło księŜyca na belkach sufitu, i zastanawiała się, za co moŜe być to kara. 

Wreszcie  mogli  zacząć  przyjmować  gości  w  Stornes.  Sąsiedzi  czekali  z 

niecierpliwością,  by  zobaczyć  nowe  dziecko.  Jednak  ani  Mali,  ani  Oja  nie  byli  dostatecznie 

silni,  by  przyjąć  wszystkich  naraz.  Najpierw  przybyli  najbliŜsi  z  Buvika  i  Innstad,  pozostali 

mieli jeszcze poczekać. 

Matka  Mali  wzruszyła  się,  gdy  usłyszała,  Ŝe  wnuka  nazwano  takŜe  na  cześć  dziadka 

ze strony matki. Mali poprosiła ją jednak, by nie mówiła o tym w obecności Beret. 

-

 

Kochanie - przestraszyła się matka. - Nie podobało jej się to? 

-

 

Chciała,  by  chłopiec  nosił  tylko  imię  Johana  -  odparła  Mali.  -  Niczego  innego  nie 

moŜna było oczekiwać. 

-

 

No  to  powinnaś  tak  zrobić.  -  Matka  rozejrzała  się  wokół  z  obawą,  czy  nikt  ich  nie 

słyszy. - Nie warto draŜnić Beret, tyle przeszła... 

background image

-

 

Ale  ja  chciałam,  by  mały  nosił  takŜe  imię  mojego  ojca  -  powiedziała  z  naciskiem 

Mali.  -  I  tak  jest  za  późno,  juŜ  jest  po  domowym  chrzcie  i  juŜ  ma  imię,  z  którego  będzie 

dumny, gdy dorośnie. - Mali miała na myśli głównie „Ola"... - JuŜ się zresztą ułoŜyło, bo od 

kiedy Sivert zaczął na niego mówić Oja, wszyscy tak mówią. Oprócz Beret, ale na to nic nie 

poradzę. Matka stała, patrząc na małego w kołysce. 

- Co słychać u ojca? - spytała Mali. - Jak się wam mieszka w nowym domu? 

Nowy  dom  w  Buvika  skończono  przed  jesienią  i  rodzice  przeprowadzili  się  przed 

BoŜym  Narodzeniem.  Odremontowano  teŜ  i  zmodernizowano  stary  dom,  i  najstarszy  brat 

Mali  wprowadził  się  tam  z  Ŝoną,  Anną.  Wzięli  ślub  tydzień  po  porodzie  Mali,  więc 

oczywiście  nie  była  na  weselu,  ale  cieszyła  się  na  myśl,  Ŝe  pojedzie  złoŜyć  Ŝyczenia 

nowoŜeńcom i obejrzy nowe porządki w obejściu. 

-  Jeszcze  to  do  nas  nie  dociera  -  odparła  matka  z  uśmiechem.  -  Nie  moŜna  tak  po 

prostu  odzwyczaić  się  od  Ŝycia  w  starym  domu.  Ale  mamy  teraz  łatwiej,  no  i  tak  blisko  do 

swoich. Anna Bjarnego jest dla nas taka miła! Naprawdę Bjarne znalazł dobrą Ŝonę. Myślę, 

Ŝ

e wszystko będzie dobrze. 

-  A  ojciec?  -  powtórzyła  Mali,  zerkając  na  ojca,  który  rozmawiał  z  Havardem.  -  Jak 

się ma? 

ZauwaŜyła  od  razu  po  ich  wejściu,  Ŝe  ojciec  schudł  i  nie  wydawał  się  zdrowy.  Jego 

twarz przybrała jakiś szarawy odcień i Mali słyszała, Ŝe szybko oddycha. Wspomniała swoją 

wizytę  przedświąteczną  w  zeszłym  roku,  gdy  ojciec  z  takim  zapałem  pokazywał  jej,  gdzie 

zbuduje  ich  nowy  dom.  JuŜ  wtedy  domyśliła  się,  Ŝe  ma  problemy  z  sercem.  Dotrzymała 

jednak  obietnicy  i  nic  nikomu  nie  powiedziała.  Jego  stan  raczej  się  nie  pogorszył, 

przynajmniej nic takiego nie słyszała. W tym roku nie była u nich przed świętami z powodu 

mrozu i swojej ciąŜy. Ciekawa była, czy ojciec dotrzymał obietnicy i poszedł do lekarza. 

-

 

Tak  jak  zwykle  -  odparła  matka,  gładząc  wnuczka  po  policzku.  -  MoŜe  za  duŜo 

pracuje. Mówiłam mu, Ŝe nie jest juŜ młody, ale on nie słucha. Wiesz, jaki jest. Ale niepokoi 

mnie to, Ŝe często jest zmęczony i zdyszany. 

-

 

Był u lekarza? 

-

 

Kto, ojciec? - Matka zaśmiała się cicho. - Słyszałaś, by ojciec kiedykolwiek poszedł 

do  lekarza?  Nie,  ojciec  nie  ma  zaufania  do  wiedzy  lekarskiej.  Mówi:  „Ten,  kto  idzie  do 

doktora, za dwa tygodnie nie Ŝyje". Jest o tym przekonany, więc nie da się go zmusić... 

Nie  poruszały  więcej  tego  tematu,  lecz  Mali  lękała  się  o  ojca.  Niepokoiła  ją  teŜ 

Margrethe. Siostra wydawała się wesoła i w dobrej formie, ale jak na kobietę, która za kilka 

tygodni  ma  termin  porodu,  miała  zbyt  mały  brzuch.  Ale  moŜe  to  dlatego,  Ŝe  pamiętała  ją  z 

background image

ostatniej ciąŜy, gdy jej brzuch mieścił bliźnięta. MoŜe oznacza to tylko, Ŝe będzie miała jedno 

dziecko? 

-

 

Jak się masz po tym wszystkim? - spytała Margrethe, pomagając w sprzątaniu stołu 

po kawie. - Jesteś za szczupła. Czy w ogóle coś jesz? 

-

 

Oczywiście, Ŝe tak - uśmiechnęła się Mali. - JuŜ mi o wiele lepiej. Ale tym razem nie 

było  łatwo,  o  nie.  Nikt  nie  ma  apetytu,  gdy  chodzi  i  się  zamartwia,  czy  dziecko  przeŜyje. 

Znasz ten stan? Oja naprawdę był w słabej formie, bałam się o niego. 

-

 

A jest juŜ taki słodki - odrzekła siostra. - Ale doprawdy, jakŜe podobny do ojca! AŜ 

przeszedł mnie dreszcz, gdy go zobaczyłam. 

Ja tak mam ciągle, pomyślała Mali, zmywając filiŜanki.  

- Jak się czujesz? - spytała, spoglądając na młodszą siostrę. - Wkrótce twoja kolej, co? 

Przez twarz Margrethe przebiegł cień. Nerwowym ruchem przygładziła włosy. 

- Co się dzieje? - Mali objęła ją. 

-Nie, pewnie nic takiego... ale trochę krwawiłam w zeszłym tygodniu. Myślałam, Ŝe to 

znak zbliŜającego się porodu, ale nic się nie działo. Pewnie to nic takiego? - spytała, patrząc 

na starszą siostrę z nadzieją. 

Mali  zrobiło  się  gorąco.  Krwawienia  zawsze  oznaczały  coś  powaŜnego,  tyle 

wiedziała. 

- Czujesz ruchy? - spytała, kładąc dłoń na brzuchu siostry. 

-Ja... tak sądzę - szepnęła Margrethe, zwracając na nią oczy pełne łez. - Ale nie jestem 

pewna. Wcześniej było bardziej ruchliwe, ale moŜe teraz ma mniej miejsca, nie uwaŜasz? 

-

 

MoŜe  i  tak  -  odparła  Mali,  choć  wiedziała,  Ŝe  to  nieprawda.  -  Sądzę,  Ŝe  Bengt 

powinien zawieźć cię do akuszerki. Badanie pod koniec ciąŜy nie zawadzi. 

-

 

O nie, nie chcę  go niepokoić! - zaprotestowała siostra. - On i tak się boi, Ŝe coś ze 

mną moŜe się stać, wiesz, jaki on jest... 

-

 

Tak, wiem. Dlatego powinien jeszcze chętniej cię do niej zawieźć - powiedziała Mali 

spokojnym tonem. -Prawdopodobnie wszystko jest w porządku, ale warto sprawdzić. Jeśli coś 

się dzieje, lepiej to wiedzieć wcześniej niŜ... 

-

 

Coś się dzieje... - powtórzyła Margrethe, wpijając wzrok w Mali. Oczy jej błagały o 

pocieszenie,  lecz  Mali  nie  umiała  kłamać.  Zycie  siostry  znaczyło  dla  niej  więcej,  niŜ  gdyby 

miała odjechać stąd z fałszywą nadzieją. 

-

 

Nie mówię, Ŝe coś się dzieje złego - powiedziała, gładząc siostrę po policzku. - Chcę 

tylko, Ŝebyś się zbadała. Jeśli nie dla mnie, zrób to dla Bengta i trójki dzieci, które juŜ macie. 

Oni cię potrzebują, wiesz przecieŜ. 

background image

- O czym tak szepczecie? 

ś

adna  nie  zauwaŜyła,  Ŝe  podszedł  do  nich  Bengt.  Margrethe  aŜ  podskoczyła  i 

zaczerwieniła się po czoło. Patrzyła na Mali błagalnym spojrzeniem, by nic nie mówiła. 

- Chciałabym, byś zawiózł Margrethe do akuszerki, Bengt - rzekła Mali. 

Margrethe jakby zapadła się w sobie. 

Bengt spojrzał na Ŝonę z przestrachem i objął ją. 

-

 

Co takiego? - spytał cicho. - Coś się dzieje złego? Nic nie mówiła... 

-

 

Zapewne  nie  -  odparła  Mali.  -  Ale  mówię  właśnie  Margrethe,  Ŝe  najwyŜej 

przejedziecie się na próŜno. PrzecieŜ to nic takiego, prawda, Bengt? 

-

 

Oczywiście, Ŝe pojedziemy, skoro Mali tak mówi. Ale nic nie mówiłaś, Ŝe... 

-

 

To nic takiego - zapewniła Margrethe cicho. Mali czuła, Ŝe jest na nią zła. - To Mali 

uwaŜa... 

-

 

Mali nam zawsze pomagała - rzekł Bengt spokojnie. - Zrobimy tak, jak mówi. Ona 

chce  naszego  dobra,  przecieŜ  wiesz,  moja  Margrethe.  Ja  teŜ  tego  chcę.  Jesteś  dla  mnie 

najdroŜszą osobą na całym świecie - powiedział, przytulając mocno Ŝonę. 

Margrethe uśmiechnęła się i spojrzała na niego rozjaśnionymi oczami. 

- Skoro tak chcesz - powiedziała cicho. 

Mali  była  spocona  i  wymęczona,  gdy  juŜ  wszyscy  odjechali.  Zostawiła  sprzątanie  i 

zmywanie w rękach Ane i Ingeborg i podeszła do stołu, przy którym siedział Sivert i Havard. 

Chłopiec bawił się drewnianym konikiem, którego wystrugał dla niego Gudmund. 

- Czas do łóŜka - powiedziała, targając włosy synkowi. - Chodź, pójdę z tobą. 

Ale Sivert nie chciał się jeszcze kłaść. 

- A jeśli cię zaniosę na górę razem z konikiem? - spytał Havard. - Moglibyśmy zrobić 

mu stajnię pod kołdrą, Ŝeby spał dziś z tobą. 

Taka  propozycja  spotkała  się  z  lepszym  przyjęciem.  Mali  czuła,  Ŝe  to  ona  powinna 

połoŜyć  Siverta,  jednak  nie  zaprotestowała.  Była  tak  zmęczona...  Nogi  miała  niczym  z 

ołowiu.  Dlatego  siedziała  tylko  na  stołku  przy  oknie,  podczas  gdy  Havard  zdjął  z  Siverta 

odświętne ubranie i okrył go kołdrą. Gdy usłyszała, Ŝe konik ma juŜ stajnię i Ŝe powiedzieli 

mu dobranoc, wstała sztywno i podeszła do łóŜka. 

- Śpij dobrze - powiedziała cicho i pocałowała syna. - Dobrej nocy tobie i konikowi. 

-Czy Havard moŜe mnie jeszcze kiedyś połoŜyć spać? - spytał Sivert, nadal obejmując 

ją za szyję. - Ja lubię Havarda, mamo. 

background image

- Tak, wszyscy go lubimy - odparła Mali. - Ale Havard... 

- Chętnie połoŜę cię jeszcze kiedyś spać, Sivert - powiedział męŜczyzna - o ile twoja 

mama teŜ tu będzie. 

Mali  odwróciła  się  i  spojrzała  na  niego,  na  iskrzące  spojrzenie  niebieskich  oczu,  na 

miły uśmiech, mocne białe zęby. BoŜe, dopomóŜ, pomyślała, wspierając się na oparciu łóŜka, 

on staje się zbyt bliski... Ale nic nie powiedziała. 

-

 

Mamo, czy on moŜe... 

-

 

Tak, chyba tak - odrzekła cicho. - Ale teraz juŜ śpij, synku.  

Na korytarzu Havard złapał ją za ramię i przytrzymał mocno. 

-

 

Nie chcesz, bym kładł go spać? 

-

 

To nie to, Havard - odpowiedziała. - Ja się bardzo cieszę, Ŝe on... Ŝe ty... Aleja się... 

-

 

Boisz się, tak? Boisz się, Ŝe zbyt się tu zadomowię? 

Mali  nie  była  w  stanie  spojrzeć  mu  w  oczy,  stała  tylko,  mnąc  palcami  kołnierzyk. 

MoŜliwe,  Ŝe  nie  jego  się  bała,  ale  siebie  samej.  Ostatnio  czuła  się  tak  słaba  i  pozbawiona 

woli...  Gdy  uniósł  jej  twarz  ku  górze,  chciała  uciec.  Ale  nogi  miała  niczym  przyklejone  do 

podłogi. 

- Wszyscy potrzebujemy trochę ciepła w Ŝyciu, Mali - wyszeptał. - Nawet ty. MoŜliwe, 

Ŝ

e  ty  nawet  więcej  niŜ  inni,  bo  nie  sądzę,  Ŝebyś  otrzymywała  je  ostatnio.  Nie  będę  się 

narzucał, obiecałem i dotrzymam tej obietnicy. Widzę tylko, Ŝe jesteś zmęczona i samotna, i 

Ŝ

e potrzebujesz kogoś. A ja jestem twoim przyjacielem, sama tak powiedziałaś. 

Mali  chciała  coś  odpowiedzieć,  ale  nie  mogła  wydobyć  ani  jednego  słowa.  Jej  oczy 

wypełniły łzy. On miał rację. To właśnie było tak trudne z Havardem, Ŝe rozumiał więcej, niŜ 

powinien.  Gdy  jego  usta  dotknęły  miękko  jej  ust,  wsparła  się  o  niego.  Zamknęła  oczy  i 

napawała  się  ciepłem  jego  ciała.  Jego  dłonie  objęły  ją  w  talii  i  przytuliły  mocniej.  Przez 

chwilę stali tak, mocno przytuleni. Jego usta nie Ŝądały więcej, dłonie trzymały ją mocno, ale 

i delikatnie. Nagle Mali opamiętała się i chciała się uwolnić z uścisku. 

- Mali, Mali - wyszeptał z ustami przy jej włosach. - Czego się tak obawiasz? Ja chcę 

tylko twojego dobra. 

Chciała  mu  odpowiedzieć,  ale  gdy  uniosła  twarz,  jego  usta  znów  znalazły  jej  usta. 

Tym  razem  Ŝądały  więcej,  tak  samo  jak  dłonie.  Gładziły  ją  po  plecach,  po  głowie,  mocniej 

przycisnęły.  Mali  nagle  poczuła,  Ŝe  Havard  jest  podniecony,  i  gwałtownie  zaczerpnęła 

powietrza.  DrŜące  ciepło  rozeszło  się  po  jej  podbrzuszu  i  poczuła,  Ŝe  mleko  płynie  jej  z 

piersi. Czy to byłoby złe, gdyby ona... 

- Tego nie było w umowie, Havard - rzuciła nagle, łapiąc go za ręce i odsuwając się. 

background image

Nie  odpowiedział,  przeczesał  tylko  włosy  palcami.  Patrzył  na  nią.  Nadal  jest  zbyt 

szczupła,  pomyślał,  lecz  poza  tym  jeszcze  piękniejsza  niŜ  wcześniej:  prosta  i  giętka  niczym 

trzcina, ze wspaniałymi włosami i ciemnymi oczami. 

- Czy będę mógł to powtórzyć? - spytał cicho. 

Odwróciła  się  gwałtownie,  chciała  mu  ostro  odpowiedzieć.  Jej  uczucia  były  jednym 

wielkim chaosem. 

- Mam na myśli, czy będę mógł połoŜyć Siverta spać - dodał z uśmiechem. 

Mali podeszła do schodów. Dogonił ją, zanim postawiła stopę na najwyŜszym stopniu, 

i dotknął lekko jej ramienia. 

- Jesteś na mnie zła? - rzucił cicho. 

Odwróciła  się  i  spojrzała  na  niego.  Pogłaskała  go  po  policzku  i  powoli  pokręciła 

głową. 

-

 

Pewnie powinnam, ale nie jestem - powiedziała. -Nie jest łatwo złościć się na ciebie, 

Havard. Ale my... 

-

 

Mamy umowę - dokończył za nią. - Nie zapomniałem o niej, mimo Ŝe najchętniej... 

Tej nocy Margrethe urodziła martwą dziewczynkę. 

background image

ROZDZIAŁ 3 

Wraz  z  kwietniem  nadeszło  upragnione  ciepło  i  słońce.  Półsenne  muchy  tłukły  się  o 

szyby, potok za pralnią bełkotał pod lodem, wielkie pranie leŜało rozłoŜone do wybielenia na 

resztkach  śniegu  niczym  spadłe  z  nieba  anioły.  Lód  i  śnieg  topniały  w  oczach.  Pod 

nasłonecznionymi  ścianami  budynków  bywało  tak  ciepło,  Ŝe  i  okrycia  głowy,  i  wierzchnie 

warstwy ubrania lądowały na ławce. 

Mali  siedziała  przy  spiŜarni  z  twarzą  zwróconą  ku  słońcu.  Oparta  o  ścianę, 

rozkoszowała  się  ciepłem,  które  wypełniało  jej  ciało.  I  zranioną,  samotną  duszę,  dodała  w 

myślach i poczuła napływające łzy. O wiele łatwiej jej przychodziły od czasu urodzenia Oi, 

sama  nie  wiedziała,  dlaczego.  MoŜe  dlatego,  Ŝe  nadal  miała  wyrzuty  sumienia,  Ŝe  nie  dość 

kocha  tego  malca.  Kochała  go,  oczywiście.  JuŜ  urósł  i  nabrał  ciała,  uśmiechał  się  do  niej. 

Czuła  coś  do  niego,  to  pewne.  Ale  nie  dawało  się  tego  porównać  z  wszechogarniającą, 

nieziemską miłością do Siverta, na pewno nie. 

Długo  sobie  powtarzała,  Ŝe  miłość  nadejdzie  sama,  Ŝe  -  jak  mówiła  akuszerka  -  nie 

było jej łatwo po tak cięŜkim porodzie. Ale to nieprawda, myślała. Czuła, Ŝe Oja jest bardziej 

synem  Johana  niŜ  jej,  zwłaszcza  ze  względu  na  podobieństwo.  PrzecieŜ  nic  na  to  nie  mógł 

poradzić,  biedaczek.  Byle  nie  stał  się  do  niego  podobny  z  charakteru!  O  to  Mali  chciała 

najbardziej  zadbać.  Wydobędzie  z  niego  najlepsze  cechy,  weźmie  go  pod  swoje  skrzydła, 

będzie o niego walczyła i go broniła, bo jest za niego całkowicie odpowiedzialna. Ale kochać 

go  tak  naprawdę,  bez  Ŝadnych  zastrzeŜeń,  jak  Siverta,  nigdy  nie  potrafi.  Ta  świadomość  ją 

prześladowała. 

Siedziała tak, na wpół drzemiąc w słońcu. AŜ podskoczyła, gdy dobiegł ją odgłos sań 

zajeŜdŜających  na  dziedziniec.  Gdy  przymruŜyła  oślepione  światłem  oczy,  rozpoznała 

Margrethe i Olausa. Sivert teŜ ich dostrzegł z okna izby i słyszała, Ŝe Ane z trudem udaje się 

go ubrać. Mali wstała i podeszła na powitanie siostry. 

-  AleŜ  miło,  Ŝe  przyjechaliście  -  powiedziała,  zsadzając  Olausa.  -  Biegnij  do  domu, 

Sivert juŜ się ubiera! 

Margrethe podjechała do ściany stodoły i uwiązała konia. 

- Nie chcesz wprowadzić go do środka? - spytała Mali. 

- Nie, na słońcu jest ciepło, niech sobie stoi - odparła Margrethe, zeskakując z sań. - 

Nie zostaniemy zresztą długo. Jest juŜ kwiecień i nasi mali dziedzice niedługo mają urodziny. 

background image

Pomyślałam, Ŝe moŜemy porozmawiać, jak je urządzić. No i jeszcze mama. W maju skończy 

pięćdziesiąt lat! 

Mali  przyjrzała  się  siostrze. JuŜ  minął miesiąc,  od  kiedy  tak  nieoczekiwanie  urodziła 

nieŜywą  córkę.  Mali  dowiedziała  się  dopiero  następnego  dnia,  a  pojechała  do  niej  po  kilku 

dniach. Margrethe leŜała w łóŜku, oczywiście bardzo przygnębiona. Wszyscy pogrąŜeni byli 

w  smutku,  Ŝe  dziecko,  na  które  tak  czekali,  nie  Ŝyło.  Ale  tak  juŜ  się  działo  w  Ŝyciu.  Do 

rzadkości  naleŜały  przypadki,  gdy  wszystkie  urodzone  dzieci  przeŜywały.  Mali  powiedziała 

to siostrze. Chciała teŜ napomknąć, Ŝe powodem mogło być zbyt szybkie zajście w ciąŜę po 

bliźniaczkach, lecz dała spokój. DołoŜyłaby siostrze wyrzutów sumienia, a przecieŜ nie była 

tego tak pewna. Takie rzeczy po prostu się zdarzają. 

-

 

Jak się masz? - Mali objęła siostrę. - Czujesz się juŜ lepiej? 

-

 

Trochę tak - przyznała Margrethe powoli. - Ale co noc śni mi się córeczka, której nie 

dane było Ŝyć. Czy to moja wina...? 

-

 

Twoja wina? - Mali przytuliła ją. - Oczywiście, Ŝe nie twoja, co za głupstwa! Tak się 

czasem  zdarza,  i  juŜ.  Tak  naprawdę  obie  jesteśmy  szczęściarami.  PrzecieŜ  to  istny  cud,  Ŝe 

bliźniaczki przeŜyły. Tak jak Oja. Nie, to nie twoja wina, nie powinnaś tak myśleć  ani przez 

chwilę! 

-

 

Ale to było... Powinniśmy dłuŜej odczekać z Bengtem... 

-

 

PrzecieŜ  są  takie,  które  zachodzą  w  ciąŜę  co  roku  -rzuciła  Mali.  -  MoŜe  nie 

wszystkie dzieci przeŜywają, to prawda. Nawet gdybyś urodziła tylko jedno dziecko, teŜ nie 

byłoby pewne, Ŝe dorośnie. To zaleŜy od wielu rzeczy, wiesz. 

Margrethe spojrzała na nią oczami pełnymi łez. 

-

 

Tak chciałam z tobą o tym porozmawiać - szepnęła. - Było mi potem tak źle... 

-

 

Ale Bengt chyba nic ci nie powiedział... 

-O  nie,  Bengt  był  dla  mnie  bardzo  dobry,  powiedział,  Ŝe  najwaŜniejsze,  Ŝe  ja 

przeŜyłam. śe moŜe z dzieckiem było coś nie tak, i moŜe lepiej, Ŝe nie Ŝyło. śe moŜemy mieć 

więcej dzieci.  

Tak,  na  pewno  moŜecie,  pomyślała  Mali,  ale  lepiej  trochę  z  tym  poczekać. 

Powiedziała to Margrethe ostatnio, ale to przecieŜ było ich Ŝycie i ich wybór. 

Sivert i Olaus wybiegli z impetem na dwór. 

-

 

Ulepimy  bałwana  przy  spiŜarni!  -  zawołał  Sivert.  -Ane  powiedziała,  Ŝe  da  nam 

marchew na nos, jak będzie gotowy! 

-

 

My siedzimy przy pralni! - krzyknęła za nimi Mali. - Jeśli nas nie będzie, znaczy, Ŝe 

weszłyśmy  do  środka.  O  ile  chcesz  posiedzieć  trochę  na  słońcu  -  zwróciła  się  do  siostry.  - 

background image

Znajdę jakiś pled, Ŝebyś nie zmarzła. 

-

 

Chętnie  posiedzę  na  słońcu  -  odparła  Margrethe.  -To  wspaniałe,  Ŝe  wreszcie  jest 

ciepło. I jasno. 

-

 

Właśnie o tym samym myślałam - rzekła Mali. -To była długa i cięŜka zima. 

-

 

Tak, ja nie powinnam pewnie narzekać w porównaniu z tym, co ty przeszłaś, Mali - 

powiedziała  Margrethe.  -  Najpierw  stary  Sivert,  potem  Johan.  Ja  nie  wiem,  co  bym  zrobiła, 

gdybym straciła Bengta. Chyba bym teŜ umarła! 

Mali nie odpowiedziała, wyjęła pledy i rozłoŜyła przy nasłonecznionej ścianie pralni. 

-

 

Ty  zawsze  byłaś  najsilniejsza  z  nas  sióstr  -  mówiła  dalej  Margrethe.  -  No,  Eli  jest 

silna, na pewno, ale ty... Jakbyś wszystko potrafiła znieść. Jak to robisz? 

-

 

Ty  teŜ  jesteś  silna  -  zaprotestowała  Mali.  -  Pewnie  nie  znalazłaby  się  druga 

dziewczyna, która jak ty wyjechałaby z domu, gdyby odkryła, Ŝe jest w ciąŜy. To musiał być 

dla  ciebie  straszny  rok,  ale  przetrwałaś!  Więc  nie  opowiadaj  mi,  kto  tu  jest  najsilniejszy, 

dobrze? 

Margrethe odgarnęła włosy. 

- Tak, nie  chciałabym, Ŝeby taki rok się powtórzył -  westchnęła. - Gdy  o tym myślę, 

sama nie rozumiem, jak temu podołałam. Wiesz, chodziło o wstyd, który przyniosłabym ojcu 

i  matce...  Nie  widziałam  innej  drogi.  Ale  w  końcu  wróciłam  do  domu,  bo  juŜ  nie  mogłam 

dalej. No i teraz jest mi cudownie, ale ty... 

Odwróciła się w stronę siostry, która siedziała z zamkniętymi oczami, oparta o ścianę. 

-  Wiem,  Ŝe  to  nie  moja  sprawa,  ale  zaczęłam  się  zastanawiać...  Ten  twój  ślub  z 

Johanem został tak szybko postanowiony. Czy ty... byłaś z nim szczęśliwa? 

Mali poczuła, jak oblewa ją fala gorąca. Im mniej mówiło się o dawnych czasach, tym 

lepiej, pomyślała. 

-

 

Masz całkowitą rację, Ŝe to nie twoja sprawa - odparła, nie otwierając oczu - tylko 

moja.  Wyszłam  za  niego  z  własnej  woli  i  pozostałam  jego  Ŝoną  aŜ  do  jego  śmierci.  Czy 

byłam z nim szczęśliwa, dotyczyło tylko jego i mnie. Czym właściwie jest szczęście? MoŜna 

być  szczęśliwym,  mimo  Ŝe  nie  jest  się  tak  szaleńczo  zakochanym  jak  ty  i  Bengt.  Nie  Ŝałuję 

wam  tego  szczęścia,  ale  uwaŜam,  Ŝe  nie  kaŜdemu  jest  przeznaczone,  sama  wiesz.  Miałam 

dobrego męŜa, jestem panią duŜego dworu, mam syna, którego kocham ponad wszystko. To 

teŜ jest szczęście... 

-

 

Masz dwóch synów... 

Mali poczerwieniała i, zakłopotana, poprawiła włosy. 

-

 

Tak,  nie  zapomniałam  o  Oi  -  zaśmiała  się  nerwowo.  -  Oczywiście,  Ŝe  nie.  Ale  był 

background image

tak słaby i mały, źle ssał... Starałam się za bardzo do niego nie przywiązywać, bo nie byłam 

pewna,  czy  przeŜyje.  Pewnie  wytworzyłam  jakiś  dystans  wobec  niego,  na  wypadek  gdyby 

umarł.  Byłoby  mi  cięŜko,  tak  szybko  po  śmierci  jego  ojca...  -  dodała,  czując,  jak  płoną  jej 

policzki od własnego kłamstwa. 

-

 

Ja  tak  nie  czułam  przy  bliźniaczkach  –  zamyśliła  się  Margrethe.  -  Wiedziałam,  Ŝe 

mogą  umrzeć,  mimo  to  kochałam  je  aŜ  do  bólu.  Nie  mogłam  nic  poradzić,  tak  było.  Nie 

umiem wytworzyć dystansu jak ty. 

Mali  nie  odpowiedziała.  Odwróciła  płonącą  wstydem  twarz  od  siostry.  Nie  miałaby 

Ŝ

adnego problemu z miłością do Oi,  gdyby był synem Jo, myślała często. Nie przynosiło to 

ulgi  jej  wyrzutom  sumienia...  Traktowała  Oję  jako  dziecko  poczęte  przez gwałt.  Pewnie  tak 

było.  Jednak  nie  rozumiała,  dlaczego  czuje  wobec  niego  tak  mało.  PrzecieŜ  w  pierwszym 

okresie Ŝycia w Stornes marzyła o dziecku z Johanem! 

Jednak  nienawiść  do Johana  rosła  w  niej  wraz  z upływem  lat.  Pogarda  wobec  niego, 

poniŜenie, któremu ją poddawał, to wszystko coś w niej zmieniło. Gdyby jednak to było tylko 

to, moŜe by bardziej kochała jego dziecko. Ale Johan zabił Jo i jednocześnie zabił coś w niej. 

Ona zawsze będzie kochała Jo i jego dziecko. Ich troje: Jo, Sivert i ona, stanowiło całość. Tak 

często myślała tej zimy. Wiedziała, Ŝe to źle wobec Oi, ale nie mogła na to poradzić: on nie 

naleŜał do nich... 

-

 

MoŜe  tak  się  stało,  bym  dała  radę  przez  to  przejść  -powiedziała  Mali  cicho, 

odwracając się do siostry. - Dopiero teraz mogę odwaŜyć się myśleć, Ŝe Oja przeŜyje. Ale jest 

coś szczególnego przy pierworodnym - dodała. - Ja w kaŜdym razie tak czuję bez względu na 

to, czy to źle, czy dobrze. 

-

 

A moŜe? - zamyśliła się Margrethe. - Ja chyba teŜ czuję do Olausa coś szczególnego. 

Oczywiście,  kocham  teŜ  dziewczynki,  ale  Olaus,  tak...  -  Oczy  siostry  przybrały  marzący 

wyraz i Margrethe posłała Mali nieśmiały uśmiech. - Prawie zawsze przychodzi mi na myśl... 

Poczerwieniała gwałtownie. Mali poklepała ją po policzku.  

-

 

Cieszę się, Ŝe jesteś szczęśliwa, Margrethe - rzekła. -śe się odnaleźliście z Bengtem. 

Mało kto tak do siebie pasuje jak wy. 

-

 

Ale ty nie chcesz wyjść znów za mąŜ... 

-

 

W kaŜdym razie nie spieszy mi się - odparła Mali. -Teraz mam tak dobrą pomoc w 

gospodarstwie, Ŝe nie potrzebuję męŜa. Ale co się kiedyś zdarzy, nie wiem. Nie myślę o tym. 

-  Wielu  myśli  o  tobie,  wiem  -  rzuciła  Margrethe,  zerkając  szelmowsko  na  siostrę.  - 

Słyszałam o takim i innym... 

-

 

Na razie ja nikogo nie chcę - ucięła Mali. - Nie wyjdę za mąŜ tylko dlatego, by mieć 

background image

męŜa. Bo i po co? 

-

 

Nie,  ty  nie  -  odpowiedziała  siostra,  wstając.  -  Ale  ty  nie  jesteś  jak  inne  kobiety. 

Jesteś niemal zbyt silna, Mali. Nikogo nie potrzebujesz. 

Mali takŜe wstała i zaczęła strzepywać pledy. Rzuciła je na ławkę w pralni i zamknęła 

drzwi. Objęła siostrę za ramiona. 

-  Potrzebuję  moich  dzieci,  ciebie  i  mojej  rodziny.  Nie  moŜesz  w  to  nigdy  wątpić, 

Margrethe – oświadczyła z powagą.  - Ale moŜe  nikogo więcej, to prawda. W kaŜdym razie 

na pewno nie męŜa. 

Lubię  być  wolna,  chciała  dodać,  i  nie  chcę  męŜa,  który  moŜe  mi  rozkazywać, 

wyŜywać się i dręczyć. Ale nie dodała. Siostrę by to zszokowało i zrozumiałaby, Ŝe Mali było 

ź

le z Johanem, w łóŜku i poza nim. Najlepiej, jak o tym nie wspomni. 

 

W  niedzielę  czternastego  maja  Brit  Buvik  skończyła  pięćdziesiąt  lat.  Dzień  ten 

obchodziła  w  Buvika  cała  rodzina,  dorośli  i  dzieci.  Eli  i  Johannes  przyjechali  z  małym 

Martinusem,  pyzatym  chłopczykiem  podobnym  do  matki.  Miał  juŜ  dziesięć  miesięcy  i  był 

mistrzem raczkowania. Eli po ciąŜy nie straciła dodatkowych kilogramów, ale nie wydawało 

się, by to jej przeszkadzało. Sprawiała wraŜenie zrównowaŜonej i spokojnej. 

Z  Innstad  przyjechali  Bengt  z  Margrethe  ze  swoją  trójką.  Pękali  z  dumy,  patrząc  na 

swojego ruchliwego trzylatka i śliczne dziewczynki. Mali przyjechała z synami i Havardem. 

Nie chciała jechać taki kawał drogi sama. Havard zaofiarował się, Ŝe ją podwiezie. Nie 

zostanie na przyjęciu, lecz przyjedzie po nich wieczorem. Ale oczywiście Brit nie zgodziła się 

na to i zaprosiła Havarda, by został. Mali nie podobało się to. Wolała, by nikt nie pomyślał, Ŝe 

Havard  uzyskał  inną  pozycję  w  Stornes  niŜ  przewidziana  w  umowie.  Jednak  jej  mama  była 

zachwycona.  Nie  ukrywała,  Ŝe  cieszyłaby  się,  gdyby  Mali  wyszła  za  tego  przystojnego, 

porządnego i czarującego zarządcę. 

- Ojej, jaki on miły, ten Havard - szepnęła do Mali z uśmiechem. -1 jaką ma rękę do 

twoich dzieci! Jeszcze nie widziałam męŜczyzny, który by... 

Mali uściskała matkę, powstrzymując w ten sposób jej dalsze słowa. 

-

 

Znam  jego  zalety,  mamo  -  powiedziała.  -  Jestem  wdzięczna,  Ŝe  pracuje  w  Stornes. 

Ale nic poza tym. 

-

 

Ale moŜe będzie - odparła matka, wodząc spojrzeniem za Havardem. - Potrzebujesz 

męŜa, dziecko. 

background image

Mali nie odpowiedziała, nie chciała psuć świątecznego nastroju. 

W  Buvika  zrobiło  się  bardzo  porządnie  po  rozbudowie  i  remoncie.  Matka  z  dumą 

pokazała jej ich nowy dom, a cięŜarna Anna oprowadziła po reszcie domu. śe teŜ w Buvika 

zapanował  taki  dobrobyt,  pomyślała  Mali,  rozglądając  się  wokół.  Bardzo  się  cieszyła, 

zwłaszcza  ze  względu na  matkę  i ojca.  Nigdy  nie  zapomni  czasów,  gdy  ojciec  znalazł  się  na 

skraju  bankructwa,  a  matka,  wychudła,  z  niepokojem  wypatrywała  nowego  dnia.  Długi, 

niepewność  jutra...  Nie,  nie  mogła  wtedy  podjąć  innej  decyzji,  bo  pewnie  miałaby  więcej 

istnień ludzkich na sumieniu. 

Po  obiedzie  Mali  wzięła  wózek  z  Oja  i  ruszyła  w  dół  ścieŜką,  by  uśpić  małego.  Oja 

poza domem, gdy nie miał swojej kołyski, najlepiej spał w wózku. Majowy  dzień był cichy i 

ciepły. Pszczoły brzęczały, rumianki bielały na łące. Gdy dotarła na koniec zbocza, zawróciła, 

bo zobaczyła nadjeŜdŜający wóz konny z powoŜącym męŜczyzną. 

- CzyŜby to... Mali? 

Odwróciła  się.  Ten  głos...  Spojrzała  na  męŜczyznę.  Ciemnowłosy,  przystojny,  z 

opadającą na czoło grzywką, którą odgarniał w sposób, który zaczął jej kogoś przypominać. 

- To ty, Magnar! - powiedziała, zatrzymując się. - Minęło tyle lat... 

Zeskoczył z kozła. Gdy  się zbliŜył, Mali dostrzegła, Ŝe lata pozostawiły  ślad na jego 

przystojnej twarzy. Sprawiał wraŜenie przycięŜkiego, uwydatnił mu się brzuch. Ale jego oczy 

były  prawie  takie  same,  te  same,  które  wywoływały  u  niej  zmysłowe  sny.  Teraz  jego 

spojrzenie było wilgotne i nieco nieostre. 

Kiedyś  chciała  mu  się  oddać,  w  kaŜdym  razie  marzyła,  by  zrobił  coś  jeszcze  poza 

pocałunkami  i  niezgrabnymi,  zbyt  mocnymi  pieszczotami.  On  jako  pierwszy  dotknął  i 

całował jej nagie piersi... 

Gdy zbliŜył się, poczuła jego wódczany oddech.  

W samym środku niedzieli! Co się z nim stało, skoro robił coś takiego, i to pewnie nie 

po  raz  pierwszy,  sądząc  po  wyglądzie.  Odsunęła  się,  złapała  za  rączkę  wózka  i  chciała  iść 

dalej. 

- Nie spiesz się tak bardzo, skoro spotykamy się po latach, Mali - powiedział, kładąc 

dłoń na jej ramieniu. - Myślałem duŜo o tobie... 

Mali spojrzała mu w oczy. Nie wyglądał na szczęśliwego, choć miał Ŝonę i dzieci. 

- Ja teŜ o tobie myślałam - rzuciła lekkim tonem. - Tak juŜ jest, gdy jest się młodym i 

zakochanym. Ale tak nagle  odszedłeś.  Nie  byłam  wystarczająco  dobra  dla  twoich  rodziców, 

background image

prawda? Albo znalazłeś inną? 

Magnar kopał kamyki leŜące przy drodze i odgarnął nieposłuszną grzywkę. 

-

 

Raczej... rodzice - mruknął. - Twojemu ojcu się wtedy nie wiodło i powiedzieli, Ŝe... 

-

 

AleŜ Magnar - powiedziała Mali spokojnie. - To było tak dawno temu. Wszystko juŜ 

zapomniane! 

Spojrzał  na  nią.  Słońce  sprawiło,  Ŝe  jej  jasne  włosy  zaświeciły  niczym  złoto,  a  oczy 

wydawały  mu  się  większe  i  ciemniejsze,  niŜ  pamiętał.  Była  tak  ładna,  Ŝe  aŜ  przeszedł  go 

dreszcz.  Spojrzał  na  jej  bluzkę,  na  wypełniające  ją  piersi,  przypomniał  sobie,  Ŝe  kiedyś  ich 

dotykał i całował. Poczuł fizyczne podniecenie i postawił stopę na kamieniu, by je ukryć. 

- I tak dobrze wyszłaś za mąŜ, Mali - rzucił. - Pani w Stornes... Tak, mogę zrozumieć, 

dlaczego  Johan  cię  chciał,  nawet  bez  posagu.  Ale  miałaś  być  moja...  -  dodał  z  błyskiem  w 

oku. 

- Słyszałam, Ŝe masz Ŝonę i kilkoro dzieci – zauwaŜyła lekkim tonem. - Więc teŜ nieźle ci 

się ułoŜyło. A moŜe nie, skoro czuć od ciebie wódkę w niedzielne przedpołudnie?  

-

 

Ja  chciałem  ciebie  -  powtórzył,  nie  zwaŜając  na  jej  słowa,  nie  spuszczając  z  niej 

spojrzenia.  -  Ale  nie  jest  za  późno,  Mali.  Jeszcze  czas,  by  dostać  to,  czego  wtedy  nie 

dostałem. Słyszałem, Ŝe owdowiałaś, a ja... 

-

 

A  ty  jesteś  Ŝonaty  -  ucięła  Mali  chłodno.  -  Poza  tym  wszystko  się  zmieniło.  Czas 

zrobił swoje. Ale miło było cię zobaczyć. Powodzenia - powiedziała, odwracając się. 

Nagle  poczuła,  Ŝe  chwycił  ją  wpół.  Puściła  wózek,  bo  Magnar  uniósł  ją  z  ziemi  i 

pociągnął  za  kwitnący  krzak  głogu  przy  drodze.  Rzucił  na  ziemię  i  przygniótł  sobą.  Czuła 

jego  gorące,  Ŝądające  usta,  podczas  gdy  dłonie  rozrywały  jej  bluzkę,  aŜ  guziki  pryskały  na 

boki. Przez chwilę Mali jakby sparaliŜowało. Lekki wiatr owiał jej nagie piersi, poczuła usta 

Magnara  wokół  jednego  sutka.  Przez  sekundę  przeszedł  ją  słodki  dreszcz,  jednak  nagle 

ocknęła  się  i  wbiła  kolano  między  jego  nogi.  Magnar  jęknął  i  zsunął  się  z  niej.  Zerwała  się, 

zebrała bluzkę w garść i przejechała drŜącą dłonią przez włosy. 

-  Ty  wstrętna  świnio  -  zasyczała,  kopiąc  go.  -  Co  z  ciebie  za  człowiek?  Co  ty  sobie 

myślisz, Ŝe tak po prostu moŜesz... 

-

 

Sama tego chciałaś - wyszlochał. - Czułem to! 

-

 

Chyba masz zbyt bujną wyobraźnię, Magnar - rzuciła Mali lodowatym tonem. - Nie 

chciałabym cię, nawet gdybyś był ostatnim męŜczyzną na ziemi. Nic o tym nie mów, to i ja 

nie powiem. Ale jeśli usłyszę jakieś plotki, wiedz, Ŝe cię usadzę. Pamiętaj, Ŝe nie jestem juŜ 

biedną Mali Buvik. Jestem panią w Stornes! Więc uwaŜaj, ty obrzydliwcze. 

Złapała  za  wózek  i  zaczęła  szybko  iść  w  górę.  W  połowie  drogi  usłyszała  za  sobą 

background image

tętent  kopyt.  Zwolniła  i  obejrzała  się  powoli.  Serce  czuła  w  gardle,  biło  jak  szalone.  Co  on 

sobie  wyobraŜa?  Czy  ona  w  jakiś  sposób  go  zachęciła?  Nie,  wiedziała,  Ŝe  nie.  On  musiał 

postradać rozum! Wiedziała z gorzkiego doświadczenia, Ŝe pijani tracą hamulce... 

Próbowała przygładzić włosy i dokładniej zasłonić piersi, jednak zbyt wiele guzików 

odpadło. Musi poprosić Annę, by poŜyczyła jej bluzkę. Powie jej, Ŝe... Właśnie, co jej powie? 

-

 

Bałem  się  o  ciebie.  Długo  cię  nie  było.  Mali  wzdrygnęła  się.  Był  to  głos 

Havarda. 

-

 

Co się stało? - spytał, obróciwszy ją ku sobie. Otworzył szeroko oczy, gdy dostrzegł 

jej zniszczoną 

bluzkę i rozczochrane włosy. 

-  Co  się  stało?  -  powtórzył  zmienionym  głosem,  pełnym  niedowierzania,  strachu  i 

jakby gniewu. 

- Ja... spotkałam dawnego znajomego - wyjąkała Mali. - Znałam go, gdy byłam młoda, 

i... - I co, wróciliście do dawnych sztuczek? Mali wymierzyła mu policzek. 

-  Co  ty  sobie  myślisz!  -  rzuciła  wściekła.  -  Był  całkiem...  Zresztą,  niewaŜne,  to  nie 

twoja sprawa. Idź sobie, nie chcę cię widzieć! - dodała drŜącymi ustami. 

Nagle wybuchła płaczem. Była w szoku, czuła się zbrukana. Wszystkie wspomnienia 

nocy z Johanem stanęły jej przed oczami. Padła na kolana, zanosząc się płaczem. 

-  Mali,  Mali,  wybacz  mi  -  wyszeptał  Havard,  podnosząc  ją  i  przytulając.  - Ja  tak  nie 

myślałem, tylko... straciłem głowę, gdy zrozumiałem, Ŝe ktoś mógłby... 

Mali oparła się o niego i płakała. 

- Zrobił ci coś? 

Pokręciła  głową,  co sprawiło, Ŝe warkocz całkiem się rozluźnił i włosy rozsypały  się 

złocistą  kaskadą  po  jej  plecach.  Havard  dostrzegł  jej  półnagie  piersi  i  ostroŜnie  połoŜył  na 

jednej dłoń. 

- Nie, Havard - szepnęła Mali. - Nie... 

Pochylił  się  i  wziął  w  usta  jej  sutek,  a  dłonie  zatopił  w  jej  włosach.  Mali  stała  na 

drŜących  nogach.  Wsparła  się  o  Havarda.  Ktoś  musi  się  mną  zaopiekować,  pomyślała 

otępiała, ktoś taki jak on, dla kogo coś znaczę i kto chce mojego dobra.  Jego usta odnalazły 

jej usta, ciepłe dłonie pieściły jej piersi. Jak dobrze, pomyślała, dobrze i bezpiecznie. Dlatego, 

Ŝ

e to Havard. 

Odstawił wózek ze śpiącym Oja pod drzewo, wziął ją na ręce i ruszył w kierunku łąki. 

Niech to się stanie, pomyślała Mali zmęczona i zamknęła oczy. Czuła pulsowanie podbrzusza 

i rozchodzącą się stamtąd falę ciepła. Nagle Oja zaczął rozdzierająco płakać. Podziałało to na 

background image

Mali  jak  kubeł  zimnej  wody.  Wysunęła  się  z  ramion  Havarda  i  podbiegła  do  wózka. 

DrŜącymi rękami wyjęła dziecko i zaczęła kołysać. Oja uspokoił się szybko i Mali ostroŜnie 

go odłoŜyła. Nadal drŜącymi, lodowatymi dłońmi Mali poprawiła włosy i bluzkę, spinając ją 

srebrną broszą, którą miała przy szyi. Cały czas czuła obecność Havarda za swoimi plecami, 

jednak  jej  nie  dotykał.  W  końcu  wzięła  szal  z  wózka  i  otuliła  się  nim.  Wystarczy.  Poprosi 

Annę  o  poŜyczenie  bluzki,  choć  nadal  nie  wiedziała,  jak  wytłumaczy  swój  wygląd.  Ale  coś 

jeszcze wymyśli. Schwyciła rączkę wózka i zaczęła pchać go pod górę. 

-  Daj  mi  -  rzucił  Havard  cicho.  -  Przykro  mi,  Ŝe...  Ale  jest  mi  trudno,  Mali.  Jesteś 

taka... 

Spojrzała mu w oczy. Były pełne skruchy. 

-  Nie  powinieneś  tego  robić  -  powiedziała.  –  Mam  do  ciebie  zaufanie,  Havard.  Jeśli 

nie dajesz rady, powinieneś się wyprowadzić ze Stornes.  

Pokiwał głową powoli. Spojrzeniem prosił o wybaczenie. 

- Ja... Jesteś najładniejsza na świecie... Ale nie powinienem tego robić. Obiecałem... 

Mali  patrzyła  na  niego.  Miała  świadomość,  Ŝe  wina  nie  leŜy  tylko  po  jego  stronie, 

choć bez wątpienia wykorzystał fakt, Ŝe była w szoku, przestraszona i zrozpaczona. Nie wie, 

co  by  się  stało,  gdyby  Oja  nie  zaczął  płakać.  Oboje  byli  winni.  Nie  uspokoiło  jej  to,  wręcz 

przeciwnie:  zaniepokoiło  bardziej,  niŜ  chciała  przyznać.  Jej  ciało  nie  było  tak  nieczułe,  jak 

myślała. 

-

 

Mogę popchać wózek? - spytał. 

-

 

Dobrze - powiedziała, ujmując rączkę po swojej stronie. -1 zapomnijmy o tamtym... 

Pokiwał głową, unikając jej wzroku. Przebywanie z nią tak blisko okazało się dla niego 

trudniejsze,  niŜ  myślał,  gdy  godził  się  na  pracę  w  Stornes.  Czuł  się  chory  z  tęsknoty  i 

poŜądania,  z  miłości,  o  której  nie  sądził,  Ŝe  nim  zawładnie.  Mali  była  tak  blisko,  a  jednak 

nieosiągalna. Jak długo zdoła tak Ŝyć? MoŜe naprawdę będzie musiał opuścić Stornes, jeśli tak 

będzie najlepiej dla nich obojga? 

Mali jakby czytała w jego myślach. Zatrzymała się nagle i spytała: 

- Zostaniesz w Stornes, Havardzie? Potrzebuję cię, wiesz przecieŜ. 

Havard pokiwał głową. Tak, zostanie, skoro ona go o to prosi. Nie zawiedzie jej i nie 

pozwoli,  by  inny  męŜczyzna  zajął  jego  miejsce.  Ale  ona  nie  rozumiała  chyba,  jakiej  ofiary 

wymagała. Dziwiło go to, bo przecieŜ nie była złym człowiekiem. 

- Dziękuję - powiedziała i poklepała go po przyjacielsku po dłoni. 

Poszli dalej. 

background image

ROZDZIAŁ 4 

Trwała  pełnia  lata.  Dni  były  ciepłe  i  pełne  woni,  długie  wieczory  zachwycały  grą 

kolorów  na  powierzchni  fiordu  i  nad  ciemnymi  górami,  noce  były  jasne  i  ciche.  Plony 

zapowiadały się wspaniale. Wszystko rosło w oczach. 

W Stornes praca szła zwykłym rytmem, mimo braku gospodarza. Havard dawał sobie 

ś

wietnie  radę.  Ciągle  w  ruchu,  planował  robotę  i  dbał  o  wszystko.  Wszyscy  go  doceniali  i 

lubili, bo nigdy nie okazywał wyŜszości. Miał szczególną cechę: sprawiał, Ŝe ludzie dobrze się 

czuli w jego towarzystwie, nawet w trakcie intensywnej pracy. Szedł za tym szacunek wobec 

niego jako człowieka. Nie zabiegał o to, ale tak po prostu było. 

Czasami  Mali  stwierdzała,  Ŝe  nigdy  wcześniej  nie  panował  w  gospodarstwie  lepszy 

porządek. Co piątek siadali z Havardem nad rachunkami i planowali zadania na nadchodzący 

tydzień,  mimo  Ŝe  Mali  nie  uwaŜała  tego  za  niezbędne.  Była  całkowicie  przekonana,  Ŝe 

Havard zna się na robocie, do której był zatrudniony. 

- Ty rozumiesz to o wiele lepiej niŜ ja - powiedziała, gdy pewnego piątku wszedł do 

kuchni z naręczem papierów i ksiąg rachunkowych. - Sam to zrób, mam do ciebie zaufanie, 

wiesz przecieŜ. Wszystko idzie dobrze, kaŜdy to widzi. To dzięki tobie - dodała. 

Ale  on  trzymał  się  swego.  Chciał,  by  brała  udział  w  planowaniu,  by  pokazać  jej  i 

wszystkim,  Ŝe  to  ona  tu  rządzi,  Ŝe  jest  tego  świadom  i  to  respektuje.  Mali  zrozumiała,  Ŝe 

waŜne  jest  dla  niego,  by  nikt  nie  mógł  powiedzieć,  Ŝe  pozwala  sobie  na  zbyt  wiele.  Ze  nie 

przekracza granic umowy. 

-  Zróbmy  to  razem  -  odparł.  -  MoŜliwe,  Ŝe  kiedyś  będziesz  zadowolona,  Ŝe  umiesz 

planować i prowadzić rachunki. Nie jest pewne, Ŝe będę tu na gospodarstwie całą wieczność - 

dodał, nie patrząc na nią. 

Nie rozmawiali o tym, co wydarzyło się wtedy w Buvika. Havard był miły, towarzyski 

i pracowity i tak samo chętnie zajmował się Sivertem. Tylko wobec niej zwiększył dystans. A 

moŜe  sobie  to  tylko  wyobraziła?  Ale  czuła,  Ŝe  nie  moŜe  juŜ  do  niego  iść  ze  wszystkimi 

problemami, Ŝe on nie chce przebywać z nią zbyt blisko. Właściwie go rozumiała. Nie moŜna 

mieć  wszystkiego.  Po  wydarzeniu  w  Buvika  wiedziała,  Ŝe  Havard  nie  zadowoli  się  juŜ 

okruchami. Jeśli ma coś mieć, to albo wszystko, albo nic. 

Zdarzało  się,  Ŝe  czuła  na  sobie  jego  spojrzenie,  gdy  wydawało  mu  się,  Ŝe  ona  nie 

patrzy.  Jednak  gdy  spoglądała  na  niego,  udawał,  Ŝe  jest  zajęty  czymś  innym.  Niech  i  tak 

będzie,  pomyślała.  Potrzebowała  dobrego  pracownika  i  zarządcy,  i  to  jej  zapewniał.  Mogła 

background image

się obejść bez zaufania i bliskości pomiędzy nimi. Rozumiała, Ŝe jemu nie jest łatwo. Sama 

tęskniła za jego ciepłem, uściskiem, moŜe za łagodnym pocałunkiem na poddaszu. Gdy tego 

juŜ nie otrzymywała, czuła, jak było to dla niej waŜne - o ile sama mogła ustanawiać granice. 

Czuła  się  wtedy  Ŝywa  i  kochana,  serce  biło  mocniej,  a  nawet  ogarniała  ją  gorąca  i  dziwna 

tęsknota, do której nie chciała się sama przed sobą przyznać. Bo nadal nie chciała wychodzić 

za  mąŜ,  choć  pewnie  nikt  nie  rozumiał,  dlaczego.  Nie  brakowało  męŜczyzn,  którzy  chętnie 

widzieliby się w tej roli. Ale sama myśl, Ŝe miałaby znów ulec woli męŜczyzny, sprawiała, Ŝe 

okrywała  się  gęsią  skórką,  choć  wyczuwała,  Ŝe  małŜeństwo  z  Havardem  byłoby  inne  niŜ  z 

Johanem. 

Mimo to nigdy nie będzie tak, jakby tego pragnęła. Nadal marzyła o Jo, choć myślała 

o  nim  rzadziej.  Na  zawsze  miał  swoje  miejsce  w  jej  sercu.  Wszystkich  męŜczyzn 

porównywała z nim i Ŝaden nie wytrzymywał tego porównania, nawet Havard. Nikt nie mógł 

równać  się  z  Jo,  myślała  Mali,  siedząc  oparta  o  ścianę  szopy  nad  morzem.  Znów  zaczęła  tu 

przychodzić,  choć  przysięgała  w  dniu  śmierci  Jo,  Ŝe  nigdy  tego  nie  zrobi.  W  tym  dniu,  w 

którym sama o mało nie wskoczyła do fiordu... Ale nawet Mali musiała przyznać, Ŝe czas, o 

ile nie leczy - to przynajmniej zabliźnia ranę. Wtedy daje się Ŝyć... 

Sivert  cały  dzień  był  w  ruchu,  zwykle  trzymając  się  Havarda.  Mały  wyciągnął  się 

bardzo  przez  ostatnią  zimę,  pomyślała  Mali,  patrząc  na  syna  skaczącego  po  kępach  trawy  i 

kamieniach.  Miał  w  sobie  zwinność  kota.  Gdy  stanął  w  słońcu  i  uśmiechnął  się  do  niej 

szarozielonymi, iskrzącymi oczami, z widocznymi mocnymi, mlecznymi zębami, z ciemnymi 

włosami w szalonym nieładzie, coś aŜ ją kłuło. Był tak podobny do Jo! I w przeciwieństwie 

do  Oi,  który  ledwo  róŜowiał  w  słońcu,  skóra  Siverta  była  złocistobrązowa  na  długo  przed 

nocą świętojańską. 

Oja świetnie się rozwijał, jak juŜ zaczął jeść i mógł przebywać na dworze. Mali sama 

nie wierzyła, Ŝe ten róŜowiutki, jasnowłosy niemowlak o krągłych policzkach był tym samym 

chudziakiem, którego urodziła w lutym i któremu mało kto dawał szanse Ŝycia. 

Oja  był  powaŜniejszym  dzieckiem  niŜ  Sivert,  juŜ  teraz  mogli  to  stwierdzić.  Sivert 

gaworzył i uśmiechał się do wszystkich, natomiast Oja najpierw oceniał, długo wpatrując się 

w nową osobę ciemnymi oczami. Uśmiechał się rzadko. 

-  Johan  teŜ  był  taki  jako  dziecko  -  mówiła  Beret,  patrząc  na  wnuka  błyszczącymi 

oczami.  -  To  niesamowite,  jaki  on  jest  do  niego  podobny.  To  dla  mnie  zbawienie,  Ŝe  on 

przeŜył. 

Nadal  okazywała,  Ŝe  kocha  Siverta,  ale  on  nawet  nie  mógł  się  równać  z  Oja.  Beret 

zawsze była przy niemowlęciu, nosiła je na ręku, brała na kolana i śpiewała piosenki. Jeśli obie, 

background image

Mali i Beret, podeszły do jego kołyski, Oja wyciągał rączki do babci. Nie Ŝeby Mali Ŝałowała 

Beret  tego  pocieszenia,  które  najwyraźniej  stanowił  dla  niej  wnuk,  ale  jednak  odczuwała  w 

takich razach jakieś ukłucie. 

Sivert  pochłonięty  był  zbieraniem  chrustu  i  drew  na  wielkie  ognisko  świętojańskie, 

które  zgodnie  z  tradycją  mieli  rozpalić  na  cyplu  przy  Stornes.  Pomagały  mu  dzieci  z 

pozostałych dworów i zagród. To Havard wpadł na pomysł zajęcia tym dzieci. Niemało soku 

poszło  na  ugaszenie  pragnienia  malców,  umorusanych  kurzem  i  Ŝywicą.  Wszyscy  mówili  o 

wieczorze,  gdy  będą  mogli  zostać  tak  długo,  jak  zechcą,  zapalą  wielkie  ognisko  i  będą  jedli 

tyle ciastek i pili tyle soku, ile zmieszczą. Takie wspaniałości nie zdarzały się zbyt często. 

-

 

Będą  teŜ  kanapki  -  pochwalił  się  Sivert  gromadce  dzieci.  Mali  słyszała  go  przez 

otwarte okno salonu. -Nie tylko ciastka, nie. 

-

 

Moja mama upiecze herbatniki - odezwało się któreś.  

-

 

 Dasz spróbować? - spytał Sivert. - Dam ci wtedy kanapkę. 

Mali nie dosłyszała odpowiedzi, bo nadszedł Havard i zaczął chwalić dzieci za dobrze 

wykonaną pracę. 

- To chyba będzie największe ognisko, jakie kiedykolwiek rozpalono w Stornes - rzekł 

Havard. - AleŜ to będzie noc świętojańska, mówię wam! 

Przez lata ognisko świętojańskie na cyplu Stornes stało się tradycją w okolicy. Dorośli 

i  dzieci  z  dworów  i  zagród  spotykali  się  tam,  niosąc  koszyki  z  jedzeniem.  Oczywiście,  o  ile 

pogoda  pozwalała.  A  jeśli  nawet  pogoda  nie  zdołała  zagnać  niektórych  do  domu,  czyniły  to 

meszki.  W  łagodne,  wilgotne  letnie  wieczory  potrafiły  doprowadzić  ludzi  do  szaleństwa. 

Małe, niemal niewidoczne, nagle były wszędzie: we włosach, w uszach i pod powiekami, pod 

ubraniem.  Czasami  było  ich  tak  wiele,  Ŝe  tworzyły  obłok  nad  głową.  Nic  nie  dawało 

odganianie:  były  wszędzie.  Tak,  meszki  potrafiły  zepsuć  więcej  wieczorów  świętojańskich 

niŜ zła pogoda, myślała Mali. 

Ale wszystkie oznaki na niebie i ziemi zapowiadały piękny wieczór. Sivert juŜ od rana 

szalał  z  podniecenia.  Co  kwadrans  pytał,  która  godzina,  aŜ  wreszcie  Mali  wysłała  go,  by 

posprzątał  w szopie na  drewno.  Skrzywił  się,  ale  przynajmniej  zniknął.  Gdy  Mali  po  jakimś 

czasie  wyszła  do  niego,  nie  znalazła  go  w  szopie.  Siedział  na  duŜym  kamieniu  przy 

strumieniu za pralnią i puszczał łódki z kory. Pokręciła  głową,  ale uśmiechnęła się. To było 

dla  niego  tak  typowe.  Nie  miał  zamiłowania  do  pracy,  uznawał  ją  za  nudną.  Istniało  tyle 

zabawniejszych zajęć! Oprócz puszczania łódek lubił chodzić po łące i zbierać dla niej kwiaty 

background image

albo  leŜeć  na  sianie  w  stodole  i  obserwować  jaskółki,  które  lepiły  gniazda  wysoko  pod 

dachem.  Zawsze  wiedział,  w  którym  gnieździe  są  juŜ  młode.  Czasem  przychodził  do  niej, 

płacząc,  z  nieŜywym  pisklęciem,  który  zbyt  wcześnie  odwaŜyło  się  na  skok  i  kończyło  na 

klepisku  stodoły.  Wtedy  Mali  musiała  odłoŜyć  swoje  zajęcia,  znaleźć  kartonik  i  pójść  z 

synem  na  pogrzeb.  Na  tyłach  domu  Sivert  urządził  mały  cmentarzyk,  gdzie  oprócz  piskląt 

grzebał  martwe  myszy  czy  rozjechane  dŜdŜownice  i  stawiał  na  ich  grobach  koślawe krzyŜe. 

Jego  niezwykła  więź  ze  wszystkimi  Ŝywymi  stworzeniami  stawała  się  z  kaŜdym  rokiem 

mocniejsza, zauwaŜyła Mali. 

Po  zakończeniu  obrządku  w  oborach  ludzie  zaczęli  napływać  w  kierunku  cypla 

Stornes.  Był  niezwykle  ciepły  i  piękny  letni  wieczór,  tak  jasny,  Ŝe  niemal  nie  warto  było 

zapalać ogniska. Jednak, oczywiście, zapalono je zgodnie z tradycją i ku radości dzieci, takŜe 

tych najmłodszych, aby miały czas się nim nacieszyć, zanim zasną. 

Mali siedziała razem z Margrethe, Bengtem, Ane i Aslakiem. Rozglądała się trochę za 

Havardem,  ale  go  nigdzie  nie  dostrzegała.  Dziwne,  pomyślała,  nic  nie  mówił,  Ŝe  go  nie 

będzie. Właściwie w ogóle nie wspominał o wieczorze... 

- Jak się macie, nowoŜeńcy, tam pod lasem? - spytała Margrethe, spoglądając na Ane. 

Ane  poczerwieniała  i  zaczęła  kręcić  źdźbło  trawy  w  palcach.  Aslak  uśmiechnął  się 

bezradnie. 

-

 

Dobrze - odparta w końcu Ane. - Urządziliśmy się... 

-

 

Słyszałam,  Ŝe  nie  ty  będziesz  w  tym  roku  na  letnim  pastwisku?  -  pytała  dalej 

Margrethe. - To pierwszy raz od wielu lat, mówiła Mali. 

Aslak objął ramieniem Ane i odchrząknął. 

-Mali obiecała, Ŝe Ane zostanie na gospodarstwie tego lata. Mnie to nie martwi, o nie. 

Inaczej widziałbym ją tylko w niedziele, no i... 

-  Tak,  na  pewno  byłoby  ci  trudno  -  zaśmiał  się  Bengt  dobrodusznie.  -  Najlepiej 

przecieŜ mieć Ŝonę w łóŜku kaŜdej nocy, zgadzam się! 

Aslak poczerwieniał i spuścił wzrok. Nadal mocno obejmował Ane. Mali pochwyciła 

jej spojrzenie i nagle zrozumiała to, nad czym zastanawiała się przez ostatnie tygodnie. Ane 

jadła mniej niŜ zwykle, była blada mimo słońca i częściej biegała do wychodka. 

- MoŜe jesteś cięŜarna, Ane? - spytała, dotykając jej ramienia. - Jak się tak zastanowię, 

wszystko by na to wskazywało. Ale jakoś na to nie wpadłam, dopiero teraz... 

Ane  spojrzała  na  nią  promiennymi  oczami  i  z  rumieńcami  na  policzkach.  Potem 

background image

zerknęła na Aslaka i splotła swoje palce z jego. 

-

 

Tak, jest - obwieścił dumnie Aslak. - Więc tym lepiej, Ŝe nie pojedzie na pastwisko. 

To cięŜka praca i baliśmy się, Ŝe coś mogłoby się stać... 

-

 

Nigdy  bym  cię  nie  wysłała  na  pastwisko  w  tym  stanie!  -  Mali  poklepała  Ane  po 

plecach.  -  AleŜ  wspaniałe  wiadomości  w  ten  wieczór  świętojański.  Gratuluję  wam  obojgu! 

Tak,  to  wielka  zmiana  dla  was,  no  i  dla  nas  w  Stornes.  Ale  zostaniesz  z  nami,  Ane,  jak 

obiecałaś? Dziecko będziesz mogła zabierać ze sobą, przecieŜ kołyska jest wolna. 

-

 

O  tak,  oczywiście,  Ŝe  zostanę  w  Stornes  -  rzuciła  Ane  szybko.  -  PrzecieŜ  mamy 

umowę. A dla dziecka będzie dobrze mieć towarzystwo Siverta i Oi. Nie mogłoby być lepiej! 

-

 

Kiedy  go  oczekujesz,  Ane?  -  spytała  Margrethe.  -Bo  nic  po  tobie  nie  znać.  Choć 

rzeczywiście nie widuję cię zbyt często - dodała z uśmiechem. 

-

 

Myślę,  Ŝe  to  będzie  podarunek  na  BoŜe  Narodzenie  -  odparła  Ane.  -  Wspaniały 

podarunek. O ile wszystko dobrze pójdzie - dodała, zerkając na Margrethe. 

Na pewno pomyślała o jej martwym noworodku, albo i o gwałtownym porodzie Mali, 

którego  była  świadkiem.  Takie  przeŜycia  zostają  w  pamięci  kobiety,  która  ma  przed  sobą 

pierwszy poród. 

-  Zajmiemy  się  tobą,  Ane  -  uśmiechnęła  się  Mali  uspokajająco.  -  Wszystko  pójdzie 

dobrze. 

Nagle  dostrzegła  spojrzenie,  które  Margrethe  posłała  Bengtowi.  Było  tak  pełne 

słodyczy i czułości, Ŝe Mali juŜ wiedziała, Ŝe prawdą jest to, czego się obawiała. 

-

 

Ty teŜ jesteś brzemienna - powiedziała cicho, patrząc na siostrę. 

-

 

Zostałaś jasnowidzem, czy co? - spytał Bengt, ale czuła, Ŝe był lekko zaŜenowany. - 

Skąd wiesz? My dopiero się zaczęliśmy domyślać... 

-Nie, ja... 

Mali  przerwała.  Miała  wielką  ochotę  krzyczeć.  Czy  oni  nie  mogą  trochę  bardziej 

panować  nad  sobą?  Pewnie  nie,  pomyślała,  skoro  są  nadal  tak  zakochani.  PrzecieŜ  sama 

straciła rozsądek,  gdy Jo przybył do Stornes. Wiedziała, Ŝe to, co robi, to grzech, ale nic jej 

nie mogło powstrzymać. To samo się powtórzyło, gdy niespodziewanie odwiedził ją jesienią 

na pastwisku. Oddała mu się w dzikiej ekstazie, nie bacząc na konsekwencje. Więc moŜe nie 

jestem  ani  trochę  lepsza  od  Margrethe,  pomyślała.  Raczej  gorsza.  Konsekwencje  tego 

ostatniego  razu  były...  śmiertelne.  Bo  siostra  jest  przynajmniej  Ŝoną  tego,  z  którym  śpi.  Ale 

Margrethe będzie miała dziecko przed upływem roku po stracie poprzedniego! 

-  Nie  mieliśmy  takiego  zamiaru  -  tłumaczyła  się  młodsza  siostra,  a  policzki  jej 

płonęły.  -  Ale  skoro  ty...  Nie,  to  nie  będzie  dla  nas  boŜonarodzeniowy  podarunek.  Dziecko 

background image

urodzi się pod koniec stycznia, tak sądzę. 

O  BoŜe  jedyny,  o  czym  oni  myśleli?  PrzecieŜ  Margrethe  będzie  wycieńczona. 

Oczywiście, jest zdrowa i młoda, ale niemal bez przerwy w ciąŜy! Wzdrygnęła się. Gruźlica 

znów zbierała ofiary w pobliskich wsiach, a imała się najsłabszych... Mali nagle poczuła dłoń 

siostry na ramieniu. 

- Nie bądź zła... 

-  Nie  jestem  zła  -  odpowiedziała  Mali,  otaczając  młodszą  ramieniem.  -  Dlaczego 

miałabym  być  zła?  Wiem  przecieŜ,  jak  kochacie  swoje  dzieci.  I  jesteście  młodzi  i  zdrowi. 

Nie,  nie  jestem  zła  -  dodała.  -  Jeśli  juŜ,  to  tylko  się  o  ciebie  niepokoję,  Ŝe  będziesz 

wymęczona... 

- Zaopiekuję się nią - obiecał Bengt. - Ona będzie juŜ tylko dla ozdoby, naprawdę. 

Co ty tam wiesz, pomyślała Mali. Młoda gospodyni w duŜym dworze, z trójką małych 

dzieci, która miałaby być tylko dla ozdoby! To niemoŜliwe. Nie, wszyscy męŜczyźni są tacy 

sami. Gdy juŜ znajdą się w łóŜku, myślą tylko tym, co mają między nogami, a nie głową! 

Iskry strzelały z wielkiego ogniska tak, Ŝe musieli się odsunąć. śar buchał. Pęki iskier 

wylatywały w niebo za kaŜdym razem, gdy na pół wypalona belka padała na ziemię. Dzieci 

piszczały  z  radości.  Mali  próbowała  nadąŜyć  spojrzeniem  za  Sivertem,  ale  było  to 

niemoŜliwe.  

Biegał,  umorusany  i  podniecony,  zbierał  patyki  i  dorzucał  do  ogniska  w  nadziei,  Ŝe 

wieczór się nigdy nie skończy. 

Jedna  z  przechodzących  obok  dziewcząt  z  Oppstad  włoŜyła  Mali  na  głowę  wianek  z 

rumianków, dzwonków i Ŝółtych traw. 

- Naprawdę dla mnie? - spytała Mali z uśmiechem. - Jest dla mnie zbyt ładny. To ty 

powinnaś go nosić, młoda i śliczna. 

-

 

Nie,  to  dla  ciebie,  bo  moŜe  wyjdziesz  za  mąŜ  -  zaśmiała  się  dziewczyna.  -  Moja 

mama mówi, Ŝe dziewczyna, która ma wianek na głowie w wieczór świętojański, wyjdzie za 

mąŜ przed końcem roku. 

-

 

No,  to  mamy  się  na  co  cieszyć  -  zaśmiał  się  Bengt.  -Zobaczymy,  czy  w  Stornes 

będzie wesele na święta. To miła perspektywa! 

Mali  nie  odpowiedziała.  Uśmiechnęła  się  do  dziewczyny  i  zostawiła  wianek  na 

głowie. Nie wierzyła w przesądy, więc mogła go zatrzymać. śaden wianek nie spowoduje, Ŝe 

wyjdzie za mąŜ! 

background image

-

 

Chyba  cieszycie  się  na  próŜno  -  rzekła.  -  Zamierzam  być  wolna  i  swobodna,  by 

pomagać choćby w przyjmowaniu waszych dzieci na świat. 

-

 

MoŜesz  dać  radę  obu  sprawom  -  uśmiechnął  się  szwagier.  -  Właściwie  nie 

rozumiem, dlaczego jeszcze jesteś wolna, skoro jesteś co najmniej tak samo ładna jak twoja 

siostra, a to niemało - dodał, patrząc na nią z nieskrywanym podziwem. 

Bo była ładna w tym wianku. W blasku ogniska jej włosy lśniły niczym stare złoto, a 

skóra  sprawiała  wraŜenie  złocistego  jedwabiu.  Wiele  spojrzeń  śledziło  jej  postać: 

wyprostowaną jak świeca, wąską w talii i z bujnym biustem. Właściwie nigdy nie wyglądała 

piękniej, pomyślał Bengt, i to pomimo tego, co przeszła przez ostatni rok. 

Mali  poczuła,  Ŝe  się  rumieni  z  radości  i  zaŜenowania.  Rzadko  myślała  o  swoim 

wyglądzie, ale gdy Bengt ją pochwalił, poczuła, Ŝe to miłe. 

- Ja teŜ powinnam chyba tego chcieć - rzuciła lekko. - Ale nie chcę, i mówię to jasno. 

A teraz moŜe zmienimy temat? 

Wtedy  dostrzegła  Havarda.  Szedł  wzdłuŜ  brzegu  razem  z  Laurą  Granvold,  córką  we 

dworze Oppstad. Była duŜo młodsza od swojego brata, Edvarda, który miał juŜ Ŝonę i dzieci. 

Jej  narodziny  były  duŜą  niespodzianką  i  radością  dla  rodziców.  Ile  mogła  mieć  lat, 

zastanawiała się Mali. Siedemnaście, osiemnaście? I jakim cudem Havard spacerował właśnie 

z  nią?  Uświadomiła  sobie,  Ŝe  Havard  zawarł  duŜo  znajomości,  od  kiedy  zaczął  pracować  w 

Stornes,  i  Ŝe  często  bywał  z  jakimiś  sprawami  w  Oppstad.  Ale  Ŝeby  spacerować  z  Laurą  w 

taki wieczór? Coś skurczyło jej się w brzuchu. Na widok tych dwojga, dziewczyny od czasu 

do  czasu  otaczanej  ramieniem  przez  męŜczyznę.  Mali  oblała  się  Ŝarem,  choć  nie  wiedziała, 

dlaczego. PrzecieŜ Havard, jako kawaler, mógł sobie być, z kim chciał. Jej nic do tego. Mimo 

to... Mali nie mogła oderwać od nich spojrzenia. 

-

 

No  proszę,  oto  Havard  -  Bengt  wskazał  dłonią.  -I  ma  ze  sobą  kobietę.  Wygląda  na 

to, Ŝe na noc świętojańską - zaśmiał się. 

-

 

Bengt! - upomniała go Ŝona Ŝartobliwym tonem. -Nawet jeśli idzie razem z Laurą, to 

niekoniecznie znaczy, Ŝe on... Ŝe on... A moŜe jest coś między nimi, Mali? 

Mali wzdrygnęła się.  

- Ja o niczym nie wiem - odparła, unikając wzroku siostry. - W ogóle nie wiem, z kim 

Havard się widuje w czasie wolnym. W kaŜdym razie znalazł sobie niezłą dziewczynę -rzucił 

Bengt. - Laura wyrosła na całkiem ładną pannę, to pewne. Ale jest strasznie młoda. 

- I ty to mówisz! - zaśmiała się Margrethe. - Ja byłam młodsza, kiedy ty... 

background image

Bengt zaczerwienił się gwałtownie i zaczął częstować wszystkich ciastkami. Havard i 

Laura dotarli do cypla i zaczęli podchodzić w górę. 

-

 

To  tu  jest  przyjęcie,  widzę  -  zauwaŜył  Havard  wcale  niezmieszany.  -  Znajdzie  się 

miejsce dla nas? 

-

 

Oczywiście, oczywiście - powiedział Bengt, przesuwając się. - Mamy miejsce, ciastka 

i  sok.  Czekamy  na  kawę.  Peder  Plassen  gotuje  wielki  czajnik  kawy,  podobno  czarnej  jak 

smoła.  -  Mrugnął  do  Havarda.  -  Ale  nie  odmówisz  czegoś  przezroczystego  dolanego  do  niej, 

prawda? 

-

 

No  nie,  to  naleŜy  do  nocy  świętojańskiej  -uśmiechnął  się  Havard.  -  A  ty  zostałaś 

panną  młodą?  -powiedział,  dotykając  wianka  Mali.  -  Gdzie  jest  ten  szczęśliwiec?  Ci,  z 

którymi tu siedzisz, mają juŜ Ŝony, o ile wiem. 

Mali zalała się rumieńcem. Gwałtownym ruchem zerwała wianek z głowy. 

-  Dostałam  go  -  oznajmiła.  -  Mówią,  Ŝe  ta,  która  ma  wianek  w  czasie  nocy 

ś

więtojańskiej, wyjdzie  za mąŜ przed końcem roku? Więc pewnie on bardziej pasuje tobie - 

dodała z lekką ironią w głosie i włoŜyła wianek na głowę Laury. 

Laura  zaśmiała  się,  zaŜenowana,  ale  poprawiła  wianek  spoczywający  na  jej  długich, 

rozpuszczonych włosach. Ona naprawdę ładnie wyrosła, zauwaŜyła Mali.  

Nie  jest  juŜ  dziewczynką,  ale  dojrzałą  młodą  kobietą  o  wspaniałych  kształtach 

rysujących się pod niebieską sukienką. 

Laura rzuciła szelmowskie spojrzenie na Havarda. Było w nim tyle uczucia i czułości, 

Ŝ

e Mali aŜ przeszedł dreszcz. 

-

 

Jest mi w nim ładnie? - spytała cicho, dotykając dłoni męŜczyzny. 

-

 

Ładnie - uśmiechnął się Havard. - Jest ci ładnie i z wiankiem, i bez - dodał, urywając 

jeden rumianek z jej wianka i zatykając go w dziurkę koszuli. 

Miał wiele rozpiętych guzików, niemal aŜ do pasa, widać było jego złocistą skórę. A 

moŜe  nie  zapiął  koszuli  po  tym,  jak  ją  zdjął?  -  pomyślała  Mali  nagle.  Myśl,  Ŝe  moŜe  on 

kochał  się  z  Laurą  gdzieś  na  brzegu  morza,  zanim  tu  przyszli,  sprawiła,  Ŝe  Mali  osłabła.  A 

przecieŜ  nic  jej  do  tego!  Jednak  czuła  zazdrość  palącą  jej  serce,  mimo  Ŝe  gdyby  chciała 

Havarda,  mogłaby  go  mieć  w  kaŜdej  chwili,  na  pewno  przed  dzisiejszym  wieczorem.  On 

nigdy  nie  ukrywał,  Ŝe  jej  pragnie,  a  ona  go  odrzucała.  Teraz  czuła,  Ŝe  go  pragnie,  o  ile  nie 

musiałaby wychodzić za niego za mąŜ. 

Ale niech tam! Nigdy nie odda swej wolności, nie po tym, co przeŜyła. Bo wszystkim 

chodzi o małŜeństwo, Havardowi takŜe. A tego ona nie chciała. Zresztą, wygląda na to, Ŝe i 

tak za późno Ŝałować, pomyślała, zerkając z ukosa na Laurę, przytuloną do torsu Havarda. A 

background image

niech tam, pomyślała ponownie, ale poczuła łzy napływające do oczu. 

Powoli  zapadał  zmrok.  Góry  pałały  w  łunie  zachodzącego  słońca.  W  wodach  fiordu 

odbijały się puchate obłoczki o złotych i purpurowych brzegach. Ognisko dogasało.  

- CóŜ, poszukam Siverta i idę do domu - rzuciła Mali nagle i wstała. -1 tak siedziałam 

za długo. Beret opiekuje się Oja, a miałam go nakarmić jakiś czas temu. 

-

 

Tak,  a  my  poszukajmy  Olausa  -  zgodziła  się  Margrethe.  -  Dawno  powinien  być  w 

łóŜku, no ale wieczór świętojański jest tylko raz do roku. 

Siostry podeszły razem do ogniska. Sivert nie chciał nawet słyszeć o powrocie, mimo 

Ŝ

e był tak zmęczony, Ŝe ledwo stał na nogach. To samo było z Olausem. 

Mali wzięła syna na ręce i powiedziała stanowczo, Ŝe juŜ koniec wieczoru. Wszyscy 

idą do domu, i koniec dyskusji. Sivert na tyle dobrze ją znał, Ŝe rozumiał, Ŝe na nic protesty. 

Uwiesił się, cięŜki i zmęczony, na jej szyi i popłakiwał. 

Mali poŜegnała się z obecnymi i ruszyła w kierunku domu. Gdy była w połowie drogi, 

usłyszała za sobą czyjeś kroki. Obejrzała się, lekko przestraszona. To był Havard. Sam. 

-

 

Pomyślałem,  Ŝe  potrzebujesz  pomocy  w  niesieniu  Siverta  -  powiedział.  -  Jest  dla 

ciebie za cięŜki. 

-

 

Dam  sobie  radę  -  rzuciła,  ruszając  dalej.  -  A  ty  masz  kogoś,  kto  czeka,  byś  go 

odprowadził do domu. 

-

 

Naprawdę? 

Usłyszała po jego głosie, Ŝe się uśmiecha, a ona miała ochotę odgryźć sobie język za 

to,  Ŝe  się  zdradziła  ze  swoją  zazdrością.  Nagle  poczuła,  Ŝe  coś  spoczęło  na  jej  włosach. 

Zatrzymała się i dotknęła. Był to wianek. 

-  To  twój  wianek,  o  ile  wiem  -  przypomniał.  -  Uznałem,  Ŝe  powinnaś  go  dostać  z 

powrotem. PołóŜ go pod poduszką, to przyśni ci się ten, za którego wyjdziesz za mąŜ. Moja 

mama tak mówiła. 

Bez pytania wziął z jej ramion Siverta, przytulił i zaczął iść. Mali stała jeszcze chwilę, 

skubiąc  więdnący  juŜ  wianek.  Ruszyła  dalej  z  wiankiem  w  dłoni.  Nie  chciała,  by  Beret  ją 

zobaczyła przystrojoną. 

Tej  nocy  Mali  śnił  się  Havard.  Nadszedł  brzegiem  morza.  Miał  rozpiętą  koszulę  i 

uśmiechał się do niej iskrzącymi, niebieskimi oczami i mocnymi, białymi zębami. 

Na przyzbie letni wiatr bawił się przywiędłymi kwiatami wianka.  

background image

ROZDZIAŁ 5 

W  dni  poprzedzające  wyjście  ludzi  i  zwierząt  na  letnie  pastwisko  w  Stornes  wrzała 

praca.  Ingeborg  z  wypiekami  na  twarzy  biegała  tam  i  z  powrotem.  Za  nią  chodziła  Ane, 

tłumacząc, pouczając i upominając. 

-

 

Nigdy  mi  to  nie  wyjdzie  -  narzekała  Ingeborg.  -  Czy  nie  moŜesz  jednak  pojechać, 

Ane? 

-

 

Nie,  ona  na  pewno  nie  moŜe  -  odparła  Mali  stanowczo.  -  A  ty,  jeśli  się  tylko 

uspokoisz, zrozumiesz, Ŝe dasz radę. Nie będziesz tam sama. Są jeszcze trzy dziewczyny do 

pomocy z innych gospodarstw. Weź się w garść, dziewczyno - dodała bez specjalnej nadziei. 

Załadowano  wielki  wóz,  który  miał  przewieźć  ładunek  przez  łąki  i  bagna.  Latem  na 

pastwisko mieli przychodzić ludzie po masło i sery, a zanosić jedzenie i inne rzeczy, których 

dziewczyny  mogły  potrzebować.  Jednak  najwaŜniejsze  rzeczy  miały  pojechać  właśnie  tym 

pierwszym transportem. 

- Ja teŜ jadę, ja teŜ jadę - triumfował Sivert rozgłośnie. - Jestem duŜy, pozwolili mi. A 

ty jesteś mały i musisz zostać w domu - zwrócił się do leŜącego w kołysce Oi. - Ale opowiem 

ci wszystko, gdy wrócę. O ile nie będziesz spał - dodał. - Ty ciągle śpisz. 

-

 

Tak, my z Olą Johanem zostaniemy tu, by pilnować domu - uśmiechnęła się Beret. - 

Masz rację, on jest za mały. A ja za stara. 

-

 

Tak, jesteś za stara, babciu - potwierdził chłopiec. Spojrzał na nią z zastanowieniem. 

- Za trudno by ci było iść. I myślę, Ŝe byłabyś za cięŜka dla Simy. Boja będę jechał na Simie, 

jest do mnie przyzwyczajona. 

-Tak, od ciebie moŜna usłyszeć słowa prawdy -przyznała Beret, gładząc go po głowie. 

W ciągu ostatniego roku wiele osób zwracało uwagę na wiek Beret, pomyślała Mali, 

zerkając na teściową. Jej twarz wychudła, w ciemnych włosach pojawiły się siwe pasma. Ale 

nadal trzymała się prosto, a sokole spojrzenie i ostry język były nadal w uŜyciu, choć nie tak 

często jak kiedyś. 

-

 

Tam jest daleko, więc lepiej, jak zostaniesz w domu - mówił dalej Sivert z troską w 

głosie. - Powinnaś opiekować się Oja. On nawet nie umie sam jeść. 

-

 

AleŜ ty jesteś, Sivercie - rzekła Beret, posyłając wnukowi jeden z jej nader rzadkich 

uśmiechów. - Zupełnie niepodobny do ojca, ale i tak niezły... 

-

 

Dlaczego  nie  jestem  podobny  do  ojca?  -  spytał  malec,  spoglądając  na  babkę 

powaŜnie. 

background image

Mali  pakowała  właśnie  chleb  i  resztę  jedzenia  do  skrzynki  przy  stole  kuchennym  i 

udawała, Ŝe nie słucha, ale serce waliło jej coraz mocniej. 

-

 

Dlaczego,  dlaczego  -  odparła  Beret  wymijająco.  -Tego  się  nie  wie.  Jesteś  bardziej 

podobny do matki, po prostu tak jest. 

-

 

A  to  źle?  -  spytał  Sivert,  wspinając  się  babci  na  kolana  i  sięgając  po  broszę,  którą 

miała pod szyją. 

Beret zaśmiała się, gładząc go po plecach.  

-

 

Nie, to nic złego. Poza tym jesteś teŜ podobny do mnie, gdy byłam mała. TeŜ miałam 

ciemne  włosy,  jak  ty.  Nie,  to  nic  złego,  Ŝe  nie  jesteś  podobny  do  ojca.  I  tak  jesteś  moim 

wnusiem. Ale Oja... - Spojrzała w kierunku kołyski. - Oja wygląda zupełnie jak tata, gdy był 

mały. 

-

 

Bardziej kochasz Oję? - spytał Sivert. Broda zaczynała mu się trząść. - Nie kochasz 

mnie juŜ? 

Beret  powróciła  wzrokiem  na  wnuka  siedzącego  na  jej  kolanach,  na  jego  złocistą 

skórę,  ładne  szarozielone  oczy  i  ciemne,  kręcone  włosy.  Coś  było  w  nim  znajomego, 

przypominał  jej  kogoś...  MoŜe  tylko  zdjęcie  jej  samej  z  dzieciństwa?  Na  pewno  był  ładny, 

pomyślała, gładząc go po krągłym policzku. Ładny i bystry. 

-  Jesteś  na  pewno  podobny  do  taty  w  tym,  Ŝe  jesteś  takim  jak  on  mądralą.  No  i 

oczywiście,  Ŝe  cię  kocham  -  dodała  miłym  tonem.  -  PrzecieŜ  dobrze  o  tym  wiesz,  mały 

Cyganie! 

Mali aŜ się wzdrygnęła, a serce skoczyło jej do gardła. „Cygan", skąd  Beret przyszło 

do głowy, by go tak nazwać? Ręce zaczęły jej się tak trząść, Ŝe aŜ upuściła chleb na ziemię. 

Szybko  kucnęła,  kryjąc  się  za  skrzynią.  PrzecieŜ  to  nic  nie  znaczy,  starała  się  uspokoić. 

PrzecieŜ tak się czasem mówiło o chłopcach, którzy zachowywali się podobnie jak Sivert, z 

jego pomysłami i dokazywaniem. Beret na pewno to miała na myśli, a nie Cyganów. 

Mimo to Mali zrobiło się nieprzyjemnie. 

Wczesnym  lipcowym  rankiem  ruszył  w  góry  całkiem  spory  pochód  zwierząt  i  ludzi. 

Rosa  perliła  się  jeszcze  na  trawach,  a  drzewa  lasu  przy  Inndal  rzucały  długi  cień.  Krowy 

zatrzymywały  się  coraz,  by  zjeść  pęk  soczystej  trawy,  więc  parobcy  i  pastuszkowie  często 

musieli zbaczać na mokradła, by je wygonić. 

Gudmund  byt  odpowiedzialny  za  transport  towarów,  pozostali  za  zwierzęta.  Havard 

prowadził  Simę,  którą  obciąŜono  dwoma  workami  i  Sivertem.  Chłopiec  się-  I  dział  wysoko 

background image

jak ksiąŜątko, obserwując i komentując wszystko, co zobaczył. 

-

 

Nie  ma  odwrotu  -  powiedziała  Ingeborg  do  Mali.  -Okropnie  się  boję,  Ŝe  nie 

poradzę sobie tak dobrze jak Ane - zaczęła znów narzekanie. 

-

 

Nikt tego nie oczekuje - odparła Mali uspokajająco, nie licząc juŜ, który to raz. - Nie 

w pierwszym roku. Ale jestem pewna, Ŝe dasz sobie świetnie radę. Zobaczysz, w przyszłym 

roku będziecie się kłócić z Ane, która z was ma jechać. To cięŜka praca, ale nie znam Ŝadnej 

dziewczyny, której się to nie spodobało. śyje się tam swobodnie, to coś innego niŜ codzienna 

praca na gospodarstwie. Jestem więcej niŜ pewna, Ŝe spodoba ci się taka odmiana. 

-

 

A Ane jest w ciąŜy - Ingeborg zerknęła z ukosa na Mali. 

Nowina  rozeszła  się  po  dworze  juŜ  jakiś  czas  temu  i  wiadomo  było,  Ŝe  to  teŜ  było 

powodem, by Ane nie jechała. 

-

 

W przyszłym roku nie będzie mogła jechać z niemowlakiem - dodała. 

-

 

Tak, masz rację - rzekła Mali. - Więc pewnie i ty pojedziesz w przyszłym roku, o ile 

sama nie znajdziesz j męŜa i nie zajdziesz w ciąŜę, zanim się zdąŜymy obejrzeć! 

Ingeborg  zaróŜowiła  się  lekko.  Mali  wiedziała,  Ŝe  dziewczyna  nie  odmówiłaby 

Ŝ

adnemu z adoratorów,  zwłaszcza Ŝe nie miała ich wielu.  Ingeborg nie była brzydka,  ale do 

piękności nie naleŜała. Silnie zbudowana, z brązowymi włosami ściągniętymi do tyłu cienkim 

warkoczykiem. Zupełnie pozbawiona była wdzięku, tego szczególnego promieniowania, które 

przyciągało  męŜczyzn  do  kobiety.  Ale  wyróŜniała  się  pracowitością,  więc  ten,  który  by  ją 

zechciał,  miałby  na  pewno  dobrą  gospodynię.  A  przecieŜ  na  pewno  są  tacy  męŜczyźni,  dla 

których jest to waŜniejsze niŜ wygląd. Poza tym ona wcale nie była brzydka, tylko pospolita i 

ze skłonnością do narzekania. ChociaŜ męŜczyźni nie lubili narzekań... 

-

 

Tak, będą was odwiedzać, wiem - uśmiechnęła się Mali. - UwaŜaj tylko! 

-

 

Nie, mnie na pewno nie - stwierdziła Ingeborg. 

- Patrz na to jaśniej, to pomoŜe - westchnęła Mali. Przeszła do przodu i dogoniła Simę. 

Pociągnęła Siverta lekko za stopę. 

-

 

Co  słychać  u  wodza?  -  spytała.  -  Widziałeś  jakiegoś  niedźwiedzia  czy  inne  dzikie 

zwierzę? 

-

 

Nie,  tylko  zająca  -  odparł  syn,  patrząc  na  nią  rozjaśnionymi  oczami.  -  I  widziałem 

duŜy, stary korzeń, który wyglądał zupełnie jak troll, ale nie był trollem -dodał uspokajającym 

tonem. - To był tylko korzeń, prawda, Havard? 

-

 

Tak, to na pewno był tylko korzeń - uśmiechnął  się Havard.  - Ale Sivert  ma rację: 

wyglądał jak troll. 

Havard  zdjął  koszulę  i  słońce  połyskiwało  na  jego  spoconej  skórze.  Jest  dobrze 

background image

zbudowany, pomyślała Mali, zerkając na szerokie barki, muskularne ramiona, płaski brzuch i 

wąskie  biodra.  Szła  tak  blisko,  Ŝe  czuła  jego  zapach.  To  był  zapach  potu,  lecz  z  domieszką 

ziół, ciepła... Zapach męŜczyzny, pomyślała, odsuwając się od niego. 

-  UwaŜam,  Ŝe  powinnaś  iść  z  nami  przez  most,  aby  Havard  mógł  uwaŜać,  byś  nie 

wpadła  do  wodospadu  -  Sivert  odezwał  się  tonem  mądrali  znad  grzywy  Simy.  -W 

wodospadzie mieszka wodnik, mówiła Ane, a on musi zebrać dziesięć ładnych kobiet. 

-

 

Naprawdę Ane tak powiedziała? - spytała Mali z uśmiechem. 

-

 

Tak,  masz  rację,  Sivert  -  powiedział  Havard.  -  Musimy  uwaŜać  na  twoją  mamę. 

Wodnik nie mógłby zna- I leźć ładniejszej kobiety, gdyby ona wpadła do wody. 

Mali odwróciła się, zarumieniona, ale nic nie odpowiedziała. 

Za  kaŜdym  razem,  gdy  Sivert  mógł  wybrać  się  w  góry,  był  szczególnie 

podekscytowany. Jego oczy dostrzegały najdrobniejsze szczegóły, a usta się nie zamykały. 

-

 

Chyba  musisz  mieć  zamęt  w  głowie  -  zwróciła  się  Mali  do  Havarda.  -  Kiedy  juŜ 

zacznie mówić... 

-

 

Nic  nie  szkodzi  -  uśmiechnął  się  Havard.  -  UwaŜam,  Ŝe  to  wspaniale,  gdy  dziecko 

ma taką radość; z przyrody. Większość jej nie zauwaŜa, ani dorośli, ani dzieci nie widzą tej 

wspaniałości wokół nich. MoŜliwe, Ŝe dlatego, Ŝe w niej wyrośli i się przyzwyczaili. A Sivert 

jest inny. Ciekawe, skąd to ma, ale jest naprawdę wyjątkowy. 

Mali pokiwała głową. Otarła pot z czoła. Słońce grzało, było duszno. MoŜe owieje nas 

wiatr  od  morza,  gdy  dojdziemy  wyŜej,  pomyślała  Mali,  dotykając  guzików  bluzki.  Zerknęła 

ukosem na Havarda i rozpięła trzy najwyŜsze. 

- Nie wiedziałem, Ŝe będziesz iść na pastwisko -rzekł Havard. - Mogłaś sobie na to 

pozwolić? 

- Tak, chciałam się upewnić, Ŝe Ingeborg da radę się urządzić. To jej pierwsze lato - 

odpowiedziała  Mali.  -  Poza  tym  chciałam,  by  Sivert  teŜ  przeŜył  taką  wyprawę.  On  zresztą 

cieszyłby się z kaŜdej wyprawy - dodała, przytrzymując gałąź, która wystawała na drogę. - 

Chcę jeszcze sprawdzić moroszkowe miejsca, zanim zaczną dojrzewać. 

To  było  tylko  pół  prawdy.  Oczywiście,  Ŝe  czuła  odpowiedzialność  za  Ingeborg,  Ŝe 

chciała  dać  Sivertowi  wyprawę  na  letnie  pastwisko,  na  którą  się  cieszył  juŜ  od  dawna.  Ale 

najwaŜniejsze  było  pragnienie  ujrzenia  miejsca,  w  którym  zginął  Jo.  Potrzebowała  tego  od 

czasu, gdy go wtedy przynieśli. 

Jakiś czas myślała, by zrezygnować, Ŝe to, co minęło, powinno spoczywać w spokoju. 

Ale czuła palącą potrzebę dotarcia do tego miejsca po to, by się poŜegnać z Jo. Gdyby istniał 

jakiś  grób,  który  by  mogła  odwiedzać,  byłoby  inaczej.  Nawet  nie  wiedziała,  gdzie  jest  jego 

background image

grób,  i  nie  mogła  o  to  nikogo  spytać.  On  umarł  z  jej  powodu,  dlatego  chciała  się  z  nim 

poŜegnać tam, pod urwiskiem. Czuła, Ŝe nie zazna spokoju, póki tego nie zrobi, Ŝe to nie było 

tylko Ŝyczenie, ale i powinność. 

Wczesnym  rankiem,  zanim  ktokolwiek  wstał,  poszła  zerwać  wielki  bukiet  polnych 

kwiatów. Zaniosła je do pokoju i uplotła wianek, skrapiając go gorącymi łzami. Ukryła go w 

starej poszewce, którą wzięła ze sobą. PrzecieŜ mogła mieć coś na wypadek, gdyby znalazła 

jagody. 

Myśl  o  samotnej  wycieczce  do  urwiska  wprawiała  ją  w  drŜenie.  Nie  wiedziała,  co 

poczuje,  gdy  tam  się  znajdzie.  Ale  nie  miała  wyboru.  To  była  ostatnia  rzecz,  którą  mogła 

zrobić  dla  męŜczyzny,  którego  kochała  ponad  wszystko  i  którego  doprowadziła  do  śmierci. 

Nie znała lepszego miejsca, w którym mogłaby połoŜyć wianek i błagać o wybaczenie, niŜ to, 

w którym umarł. MoŜe sama odnajdzie tam spokój. Ale pewna nie była...  

Z  komina  letniej  zagrody  Innstad  unosił  się  dym,  gdy  wreszcie  dotarli  na  miejsce. 

Mali  wiedziała,  Ŝe  ich  transport  wyruszył  poprzedniego  dnia.  Trzy  pozostałe  zagrody  miały 

zostać  obsadzone  najpóźniej  do  jutra.  Pastuszkowie  pognali  dalej  krowy  i  owce.  Zwierzęta 

takŜe  poczuły  wolność,  biegały,  ryczały  i  beczały,  aŜ  trudno  je  było  utrzymać  w  stadzie. 

ś

aden z pastuszków nie wątpił, Ŝe one takŜe cieszą się ze swobody na letnim pastwisku przez 

dwa miesiące. Chcieli je pognać jak najdalej przed pierwszym wieczorem w letniej stajni. 

Sivert twierdził, Ŝe moŜe pójść z nimi i poganiać zwierzęta, ale Mali się sprzeciwiła. 

- Oni idą daleko - wyjaśniła. - Ale za parę lat moŜesz popracować jako pastuszek przy 

naszych  zwierzętach.  Potrzeba  takich  jak  ty,  którzy  nie  boją  się  ani  niedźwiedzi,  ani  trolli  - 

dodała, ukrywając uśmiech. 

Sivert  uznał  jej  argumenty.  Parobcy  z  Havardem  zaczęli  zdejmować  bagaŜe  z  wozu. 

Ingeborg rozpaliła w piecu, wstawiła wodę na kawę i zaczęła przygotowywać posiłek. 

-

 

No,  to  ja  idę  -  rzuciła  Mali.  -  Mam  ze  sobą  jedzenie,  zjem  po  drodze.  To  kawał 

drogi, więc ruszam. 

-

 

Naprawdę  chcesz  iść  całkiem  sama?  -  zaniepokoił  się  Havard.  -  PrzecieŜ  moŜesz 

spotkać niedźwiedzia albo rosomaka... 

-

 

Jeśli pastuszkowie mogą chodzić sami, to ja teŜ -odparła, unikając jego spojrzenia. - 

No  i  chyba  nie  sądzisz,  bym  chciała  zdradzać  komukolwiek,  gdzie  są  moje  pola  moroszek. 

Sama  szukałam  ich  parę  lat.  Wrócę  późno,  więc  moŜecie  zacząć  schodzić,  zanim  wrócę. 

Sama trafię do Stornes. 

background image

Widziała,  Ŝe  Havardowi  nie  podobało  się  takie  rozwiązanie,  ale  juŜ  nic  nie 

powiedział. Sivert jednak złapał ją za spódnicę i nagle zaczął marudzić, Ŝe teŜ chce z nią iść. 

Wytłumaczyła  mu,  Ŝe  to  cięŜko  i  daleko,  ale  Ŝe  gdy  będzie  starszy,  weźmie  go  ze  sobą.  Na 

szczęście  mały  gaduła  szybko  znalazł  inne,  interesujące  rzeczy  na  pastwisku  i  osoby,  które 

mógł zaczepić. Poza tym w dole drogi usłyszeli porykiwania i pokrzykiwania. Kolejna grupa 

dochodziła na miejsce. 

-

 

Ojej! - zawołał Sivert. - Idą następni! 

-

 

UwaŜaj na niego, dobrze? - poprosiła Mali Havarda. - Miałam prosić o to Ingeborg, 

ale  ona  jest  dziś  zbyt  rozbiegana,  bym  mogła  na  niej  polegać.  Zabierzesz  go  do  domu 

wieczorem z Simą, a tam zajmie się nim Ane, juŜ z nią rozmawiałam. Beret nie spuszcza oczu 

z Oi, więc o niego jestem spokojna. 

-

 

Oczywiście, zajmę się nim - odparł Havard. - Ale jak długo zamierzasz tam być? Nie 

sądziłem, Ŝe moŜesz na tak długo zostawić Oję, skoro... 

Zerknął  na  jej  piersi  i  lekko  się  zaczerwienił.  Mali  teŜ.  Dłonią  zebrała  rozchyloną 

bluzkę. 

- Zrobiłam tak, Ŝe on... ma mleko - rzuciła lekko zawstydzona. - Poza tym zaczął juŜ 

jeść inne rzeczy. Beret da radę równie dobrze jak ja. 

Havard pokiwał głową. 

-

 

To  jak  długo  zamierzasz  tam  być?  -  powtórzył  pytanie.  -  Dziś  mamy  czas,  więc 

moŜemy na ciebie poczekać, w kaŜdym razie Sivert i ja. Gudmund musi zaraz wracać, ale... 

-

 

Havard,  juŜ  nieraz  byłam  w  górach  -  powiedziała  Mali.  -  Miło,  Ŝe  o  mnie  myślisz, 

ale teŜ jedź. Nie wiem, ile mi to zajmie, na pewno kilka godzin - dodała wymijająco. - Ale nie 

lubię pilnować czasu, gdy jestem w górach. 

W  zamieszaniu,  które  powstało,  gdy  zwierzęta  i  ludzie  z  Oppstad  zjawili  się  na 

pastwisku, Mali znikła niepostrzeŜenie. 

Szła  tak,  by  jak  najszybciej  zniknąć  z  pola  widzenia  ludzi  na  pastwisku.  Ominęła 

Seterhaugen  i  zniknęła  za  nim.  Przed  nią  otworzył  się  krajobraz  zwieńczony  szczytem 

Stortind.  Nie  wydawało  się,  by  to  daleko,  ale  Mali  wiedziała,  Ŝe  to  złudzenie.  Droga  była 

trudna i wiodła przez gęste zarośla i rozległe bagna. 

Usiadła na kamieniu i aŜ do pasa rozpięła bluzkę. Było ciepło, a ona szła szybko. Nie 

obawiała się, Ŝe kogoś spotka, o tej porze roku nikt nie chodził w góry. Dopiero jesienią wielu 

chodziło  zbierać  dojrzewające  moroszki,  najcenniejsze  ze  wszystkich  rodzajów  jagód.  Od 

background image

kiedy  Mali  zamieszkała  w  Stornes,  chodziła  zbierać  moroszki  do  wąskiej  doliny  leŜącej 

między Stortind a górami po jej drugiej stronie, oddzielającymi ich od  Innvik, miejscowości 

leŜącej  przy  końcu  drugiego  ramienia  fiordu.  Ale  znalazła  teŜ  inne  miejsca,  na  przykład  u 

podnóŜa  Aksla,  mniejszego  szczytu  łączącego  się  ze  Stortind.  Mimo  Ŝe  nigdy  nie  była  na 

szczycie Ŝadnej z tych gór, wiedziała, Ŝe ścieŜka na szczyt Stortind wiedzie wzdłuŜ Aksla. 

Wyjęła  chleb  i  zabrała  się  do  jedzenia,  spoglądając  w  górę.  Stortind  skąpany  w 

promieniach  słońca  zawsze  ją  zachwycał.  Wzrok  jej  przeszedł  wschodnim  stokiem.  U 

podnóŜa Aksla było urwisko. PogrąŜone w cieniu, sprawiało ponure wraŜenie. Mali przeszedł 

dreszcz.  Spory  kawałek  w  górę  urwiska  znajdowała  się  duŜa,  płaska  półka.  To  pewnie  tam 

zatrzymał  się  Johan  z  Jo,  bo  stamtąd  schodziło  urwisko.  Nikt  nie  przeŜyłby  upadku  z  takiej 

wysokości. 

Jakim sposobem Johan zrzucił Jo? Ta myśl nie dawała Mali spokoju od czasu tamtego 

fatalnego popołudnia. Jego nienawiść musiała być bezgraniczna, myślała, a jedzenie rosło jej 

w ustach. Nienawiść, złość i podłość.  I to ona je  wyzwoliła, ona i jej miłość, którą czuła do 

Jo. I grzech, który popełniła, którego rezultatem jest Sivert. Ale mimo to... 

Nawet jeśli ktoś tak bardzo nienawidzi, ma w głębi sumienia jakąś granicę, której nie 

przekroczy: nie odbierze komuś Ŝycia. Ale Johan jej nie miał. Gdy ujrzał Jo i Siverta razem 

na  łące  i  w  końcu  zrozumiał  prawdę  o  tym,  którego  przez  cały  czas  uwaŜał  za  syna,  nie 

potrafił  zapanować  nad  sobą.  Tylu  osób  wtedy  nienawidził:  Jo,  jej  i  nawet  pewnie  Siverta, 

owocu  tej  miłości,  o  którą  zawsze  zabiegał,  a  której  nawet  nie  posmakował.  Babcia  to 

wiedziała,  wiedziała,  Ŝe  Johan  ma  w  sobie  pokłady  zła,  znała  mroczne  zakamarki  w  duszy 

wnuka.  Dlatego  tak  bardzo  bała  się  tego,  co  moŜe  się  stać.  Mali  cieszyła  się,  Ŝe  babcia  nie 

doŜyła chwili, w której nienawiść, której tak się bała, doprowadziła do tragedii. 

Mali strzepnęła okruchy i poszła dalej. Często napotykała spore bagna, które musiała 

okrąŜać,  co  przedłuŜało  jej  trasę.  Spojrzała  na  słońce  i  oceniła,  Ŝe  dochodzi  druga.  Tamci 

pewnie  juŜ  wracają  do  domu,  pomyślała.  I  dobrze.  Nie  będzie  pewnie  miała  ochoty  do 

rozmowy po tym, co zamierza zrobić. Dobrze, Ŝe będzie długo szła z powrotem. Byle nie tak 

długo, by zaczęli się zastanawiać, co tak naprawdę robiła w górach.  

Serce waliło jej cięŜko w piersiach,  gdy dotarła  na dno urwiska, w cień.  Gdzieś tutaj 

musiał  upaść  Jo.  Przeszła  tam  i  z  powrotem,  spojrzała  w  górę  na  wystającą  półkę  i 

spróbowała wyobrazić sobie, gdzie mógł spaść. 

Nagłe zatrzymała się. Coś błysnęło pomiędzy kamieniami. Ukucnęła, sięgnęła dłonią i 

background image

znalazła  scyzoryk:  mały,  gładki,  ładny  scyzoryk  w  srebrnej  oprawie.  Podniosła,  obróciła  na 

wszystkie strony i przycisnęła do ust. 

To był scyzoryk, który często widziała w dłoniach Jo. Opowiadał, Ŝe wymienił się na 

niego  dawno  temu.  Sam  wyrył  inicjały  „J.  K.".  Mali  nie  wiedziała,  co  oznacza  „K'\  Nagle 

uświadomiła sobie, Ŝe nigdy nie spytała go o nazwisko. 

Siedziała  tak,  gdy  nagle  ogarnął  ją  płacz.  Padła  na  kamienie  i  oddała  się  tęsknocie, 

rozpaczy,  smutkowi  i  gniewowi.  Powinna  z  nim  pojechać,  myślała.  Ktoś,  kogo  spotkało  to 

niepojęte  szczęście  napotkania  wielkiej  miłości,  nigdy  nie  powinien  pozwolić  jej  odejść. 

Nigdy,  bez  względu  na  cenę.  Ale  ona  to  zrobiła,  pozwoliła,  by  odeszła  miłość  razem  z  Jo. 

Nagle  uklękła  i  zaczęła  krzyczeć  dziko,  z  gorzką  świadomością,  Ŝe  juŜ  nigdy  nie  odzyska 

tego, co straciła z własnej winy. 

- Jo! Jo! - wołała rozpaczliwie. - Jo! Jo! 

Od ciemnych gór odbiło się echo i wołało: Jo, Jo, Jo... 

Powoli  otworzyła  poszewkę  i  wyjęła  wianek.  Nie  był  juŜ  świeŜy  i  ładny  jak  rano, 

niektóre płatki się pozaginały. Postarała się go poprawić, oderwać zwiędłe główki. Przytuliła 

wianek do piersi. 

-  Kocham  cię  -  wyszeptała  powoli,  ze  spojrzeniem  zwróconym  na  jasne  niebo.  - 

Kocham cię bardziej niŜ jakiegokolwiek człowieka, byłam i jestem twoja. Ale nie mogłam się 

odwaŜyć. Nie mogłam... Znów wstrząsnął nią szloch. 

- Wybacz mi, Jo. Wybacz! - wyszeptała i przetarła dłonią gorącą, mokrą twarz. 

To  ty  nie  chciałaś,  odezwał  się  w  niej  jakiś  głos.  Nie  chciałaś  wystarczająco  mocno. 

Wtedy  nie  pozwoliłabyś  mu  odejść.  Nawet  tego  ostatniego  razu,  gdy  przyszedł  do  ciebie  na 

pastwisko i pokazałaś mu jego syna, nie pojechałabyś z nim, nawet gdyby był wolny. Bo nie 

kochałaś  go  wystarczająco  mocno.  Chciałaś  mieć  wszystko:  i  jego,  i  Stornes.  Ale  nikt  nie 

dostaje wszystkiego za darmo. 

- To nieprawda - spierała się sama ze sobą. - To nie dlatego... 

Ale juŜ sama nie wiedziała. 

Dlaczego wybrałaś Johana i Stornes, pytał wewnętrzny głos, skoro kochałaś Jo ponad 

wszystko? Bo... bo... Nie, nie mogła juŜ o tym myśleć. 

Powoli  zaczęła  zbierać  kamienie  i  układać  z  nich  mały  kopczyk.  PołoŜyła  na  nim 

wianek, splotła dłonie i odmówiła Ojcze nasz. Gdy wstawała, wzięła mały kamyk. Weźmie go 

ze  sobą.  Kamyk  i  scyzoryk.  Wstała  na  nogi,  sztywna  i  zmarznięta.  Gdy  przyszła,  była 

background image

spocona. Teraz marzła tak, Ŝe aŜ szczękała zębami. Nie tylko dlatego, Ŝe siedziała w cieniu. 

To był chłód, który pochodził zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz. 

Przez  moment  stała  i  patrzyła  na  kopczyk  i  wianek,  którym  szarpał  wiatr.  Zerknęła 

znów na pogrąŜone w cieniu urwisko. Wzrok przesłaniał jej łzy. Wiedziała, Ŝe jest tu po raz 

ostatni, Ŝe coś przekreśliła. To, co zostanie jej ze smutku i tęsknoty, będzie Ŝyło w niej. 

Odwróciła się gwałtownie i zaczęła wracać.  

background image

ROZDZIAŁ 6 

Fala  upału  uderzyła  w  Mali,  jak  tylko  wyszła  z  cienia  wielkiej  góry  na  otwartą 

przestrzeń. Mimo to marzła nadal. Szła, potykając się, na cięŜkich nogach. Czuła się całkiem 

pusta,  zlodowaciała  i  śmiertelnie  zmęczona.  Tak  jakby  chwila,  którą  spędziła  w  miejscu 

ś

mierci Jo, wyssała z niej wszystkie siły. 

Było  zadziwiająco  bezwietrznie,  nawet  najlŜejszy  powiew  nie  dochodził  z  gór.  Mali 

spojrzała  na  słońce  i  dostrzegła,  Ŝe  przysłoniła  je  lekka  mgiełka.  Wzdrygnęła  się,  gdy 

uświadomiła  sobie,  jak  nisko  stoi.  Musi  być  co  najmniej  czwarta,  pomyślała  w  panice  i 

zaczęła biec. Straciła poczucie czasu. Przyszło jej nagle na myśl, Ŝe mogą zacząć jej szukać. 

Ź

le stanęła i upadła jak długa. LeŜała tak, z twarzą pośród mchów, i czuła, jakby miała 

ciało  z  ołowiu.  Nie  była  w  stanie  się  podnieść.  Znów  opanował  ją  płacz.  LeŜała  niczym 

nieŜywa i płakała w głos. Nigdy nie przypuszczała, Ŝe aŜ tak mocno to przeŜyje. Gdy ujrzała 

miejsce śmierci Jo, miniona tragedia stanęła jej przed oczami. Blizny po ranach na jej duszy 

popękały i czuła, Ŝe krwawią obficie. Czuła niezmierzony smutek, większy nawet niŜ wtedy, 

gdy dowiedziała się o śmierci Jo. Wtedy rozpacz mieszała się z nienawiścią do Johana. Wtedy 

jakby  nie  mogła  pojąć  prawdy,  nie  chciała  jej  przyjąć.  Musiała  chronić  siebie  i  Siverta  w 

czasie dni, które potem nastąpiły. I nocy. Tych straszliwych nocy... 

Dopiero  dziś  dotarł  do  niej  wymiar  tragedii,  do  jakiej  doszło  w  tych  górach.  Widok 

ciemnego,  kamienistego  urwiska  wbił  jej  się  w  pamięć.  Miała  nadzieję,  Ŝe  to  będzie  jak 

odwiedzenie  grobu  ukochanego  i  poŜegnanie  się  z  nim  na  zawsze.  śe  gdy  połoŜy  kwiaty  i 

powspomina  Jo,  zazna  ukojenia.  Zamiast  tego  z  jeszcze  większą  mocą  wypłynęła  na 

powierzchnię rozpacz. Nie wiedziała, czy będzie w stanie to unieść. 

Straciła poczucie, jak długo tak leŜała. Powoli wstała, otrzepała się z grubsza i ruszyła 

dalej. Seterhaugen wydawało się tak odległe, a od niego było daleko do szop. No i jeszcze w 

dół  do  Stornes.  Czuła  przemoŜną  chęć  połoŜenia  się  w  mchu  i  pozostania  na  miejscu, 

przespania  wszystkiego.  Zapomnieć,  pomyślała,  ocierając  łzy.  Chciała  spać,  a  przede 

wszystkim  zapomnieć.  Ale  wspomnienia  prześladowały  ją  niczym  koszmar,  gdy  tak  szła 

przez mokradła, w przemoczonych butach i z coraz cięŜszym skrajem spódnicy. 

Przez  cały  czas  stał  jej  przed  oczami  Jo:  jego  brązowe,  szczupłe  ciało,  iskrzące 

szarozielone  oczy  i  promienny  uśmiech.  JakŜe  go  kochałam,  pomyślała  z  bólem,  kochałam 

ponad  wszystko.  Pozwoliła  mu  odjechać  nie  dlatego,  Ŝe  myślała  o  sobie,  wręcz  przeciwnie. 

PrzecieŜ  poświęciła  miłość,  by  chronić  innych!  Gdyby  to  tylko  dotyczyło  jej  samej,  więcej 

background image

niŜ  chętnie  wyrzekłaby  się  wszystkiego.  Ale  wplątani  w  to  byli  jeszcze  inni.  Babcia  teŜ  tak 

powiedziała: Ŝe wiele niewinnych osób musiałoby przez nią cierpieć.  

To  dlatego  odmówiłam,  myślała,  ocierając  wciąŜ  płynące  łzy,  dlatego  poświęciłam  i 

Jo, i miłość. Tak, jak się poświęciła, mówiąc „tak" Johanowi. Nie było to zgodne z jej wolą, 

ale uczyniła to dla rodziny. 

Wszystko robiła dla innych i dlatego wszystko straciła. Wszystko oprócz Siverta. Myśl 

o  synu  przeszyła  ją  niczym  strzała.  Poczuła,  Ŝe  kocha  ponad  wszystko  to  dziecko  miłości. 

Tylko  on  jej  pozostał  po  miłości  jej  Ŝycia.  On  i  pierścionek.  A  teraz  jeszcze  scyzoryk, 

pomyślała, gładząc chłodny metal. 

Gdy  okrąŜyła  Seterhaugen,  była  tak  zmęczona,  Ŝe  się  słaniała.  Nagle  uświadomiła 

sobie,  Ŝe  ktoś  ku  niej  idzie.  ZmruŜyła  piekące,  zapłakane  oczy,  lecz  widziała  tylko 

niewyraźną  sylwetkę.  Przez  chwilę  wydawało  się  jej,  Ŝe  to  Jo,  i  wyciągnęła  rękę  w  jego 

stronę. Ale Jo przecieŜ nie Ŝyje, nie Ŝyje... 

-  Co,  u  licha,  wyprawiasz?  -  spytał  Havard  z  bliska.  -  Wiesz,  która  godzina?  Nie 

rozumiesz, Ŝe się o ciebie boimy, Ŝe juŜ myślałem, Ŝe... 

Zatrzymał  się  i  wpatrzył  w  Mali.  Dostrzegł,  Ŝe  ma  brudną  twarz  i  zapłakane  oczy. 

Włosy  się  rozpuściły  i  otaczały  złocistą  chmurą  jej  głowę.  Bluzkę  miała  rozpiętą  do  pasa,  a 

brzeg spódnicy tak cięŜki, Ŝe ciągnął się po ziemi. Na chwilę pochwycił spojrzenie Mali i aŜ 

się wzdrygnął. Nigdy nie widział tak bezdennego smutku. Wyglądało, Ŝe w oczach ukochanej 

nie ma juŜ Ŝycia. 

- AleŜ Mali - powiedział cicho. - Moja Mali, co się stało? 

Wściekłość,  która  się  w  nim  gotowała,  wyparowała  w  sekundę.  Wypełniło  go 

współczucie.  Wyciągnął  do  niej  ramiona,  a  ona  w  nie  wpadła.  Havard  stracił  równowagę, 

nieprzygotowany na taki impet, i upadli, turlając się po mchu. LeŜał, obejmując jej szczupłe 

ciało wstrząsane łkaniem. 

-  Spotkałaś  kogoś?  -  spytał  przestraszony,  odgarniając  jej  włosy  z  twarzy.  -  Ktoś 

zrobił ci krzywdę? 

Pokręciła głową przecząco, ale tylko wtuliła się mocniej i nie przestawała płakać. 

-  Ale  co  się  dzieje?  Jesteś  całkiem...  Powiedz,  co  się  dzieje,  Mali,  na  pewno  nikogo 

nie spotkałaś? 

- Tylko dawne duchy - wykrztusiła ledwo dosłyszalnie. 

Nie  zrozumiał,  co  ma  na  myśli,  lecz  nadal  ją  obejmował.  Mali  powoli  przestała  płakać. 

background image

Spróbował uwolnić się od jej ramion zaciśniętych na jego karku, lecz nie puszczała. 

- Nie zostawiaj mnie, Havardzie - wyszeptała z desperacją. - Nie mam nikogo, i ja... 

Nie mam nikogo, Havardzie... 

Havard poczuł jej miękkie ciało wtulone w jego ciało, jej gorący oddech owiewający 

mu szyję, jędrne piersi naciskające na jego tors. 

- Mali... 

Odchyliła  głowę  i  spojrzała  na  niego.  Potem  przyciągnęła  jego  twarz  do  swojej  i 

pocałowała  dziko,  z  desperacją.  Dłonie  rozpoczęły  wędrówkę  pod  jego  koszulą,  gładziły 

brzuch i plecy, rozpięły pasek i powędrowały w dół, aŜ stęknął z podniecenia. 

Coś  się  z  nią  stało  w  tych  górach,  pomyślał  znów,  tylko  nie  wiedział  co.  Musiało  to 

być  jednak  coś,  co  nią  wstrząsnęło,  poniewaŜ  zachowywała  się  jak  szalona.  Bo  ta  kobieta, 

która wczepiła się w niego i niemal prosiła, by ją wziął, nie była tą samą dumną, silną Mali, 

jaką znał. Tą, która trzymała go na odległość i nigdy nie traciła panowania nad sobą...  

Posłał  Gudmunda  w  drogę,  gdy  wszyscy  zjedli,  rozładowali  ładunek  i  wnieśli 

wszystko do szopy. Nadjechali teŜ z Oppstad. Havard zaczął rozwaŜać, czy nie wrócić juŜ z 

Sivertem, ale ten biegał zadowolony między przybyszami i nie chciał słyszeć o powrocie. 

-

 

PrzecieŜ nie moŜemy schodzić, zanim mama nie wróci, prawda? - spytał. 

-

 

Ona  powiedziała,  Ŝe  powinniśmy  tak  zrobić  -  odpowiedział  Havard.  -  Ona  ma  do 

przejścia długą drogę. To potrwa, wiesz. 

-

 

PrzecieŜ moŜemy tu zostać - Sivert patrzył na niego prosząco. - Mama się strasznie 

ucieszy, Ŝe na nią zaczekaliśmy. 

Havard poddał się. Wiedział, Ŝe nie zaznałby spokoju, gdyby wrócił. JuŜ wtedy zaczął 

niespokojnie  wypatrywać  w  górę  ścieŜki.  Sivert  tymczasem  beztrosko  biegał  od  szopy  do 

szopy, częstowany smakołykami. 

W miarę upływu godzin Havard stawał się coraz bardziej niespokojny. 

-

 

Mali  miała  być  tak  długo?  -  spytała  Ingeborg.  -  Sądziłam,  Ŝe  tylko  zajrzy  na  pole 

moroszek... 

-

 

Raczej to właśnie robi - odparł Havard szorstko. -Ale miała się nie spieszyć. Nie tak 

często ma wychodne, prawda? 

-

 

Byle  tylko  coś  się  jej  nie  stało  -  powiedziała  Ingeborg  z  troską  w  głosie.  -  Nie 

powinna iść sama... 

Havard  pomógł  przybyszom  rozładować  wozy,  wypił  duŜo  kawy  i  usiłował 

zachowywać  spokój.  Ale  jego  wzrok  coraz  to  biegł  ku  wzgórzu  Seterhaugen.  To  stamtąd 

powinna się zjawić, pomyślał po raz kolejny.  

background image

W końcu nawet Sivert się zmęczył. 

-  Dlaczego  mama  nie  wraca?  -  spytał,  wdrapując  się  na  kolana  Havarda  i  wkładając 

kciuk do ust. JuŜ dawno tego nie robił. 

- Tego nie wiem - odparł Havard, targając mu czuprynę. Chciał go uspokoić. - Ale wyjdę 

jej naprzeciw. Ty zostań z Ingeborg, a ja zaraz ją znajdę. Na pewno nie jest daleko. 

I poszedł, z bijącym sercem, tak zaniepokojony i rozgniewany, Ŝe aŜ z trudem oddychał. 

Jak  ona  mogła  tak  zapomnieć  o  czasie!  Do  tego  stopnia  nie  przejmować  się  innymi!  PrzecieŜ 

musiała  rozumieć,  Ŝe  Sivert  zacznie  o  nią  pytać.  No  i  dawno  juŜ  powinna  być  w  Stornes  i 

nakarmić Oję. 

A moŜe coś się stało... Sama myśl go osłabiła. Kochał ją juŜ od tylu lat. Pragnął jej od 

czasu,  gdy  wyszła  za  Johana.  Odchodził  od  zmysłów  z  zazdrości,  widząc  tego  męŜczyznę 

obejmującego  ją  z  miną  właściciela  i  patrzącego  na  nią  z  poŜądliwością.  Tego,  który  mógł 

wziąć ją do sypialni, kiedy tylko chciał. Mógł jej dotykać, posiadać, mógł ją mieć nagą przy 

sobie... 

Myśl o nich dwojgu w łóŜku niejednej nocy odbierała mu sen. Długi czas trzymał się 

od  Mali  z  dala,  dopóki  nie  dostrzegł,  Ŝe  pomiędzy  małŜonkami  nie  układa  się  najlepiej. 

Odgrywali swoje role dobrze, ale Havard domyślał się prawdy po fragmentach pijackiej gadki 

Johana w czasie wieczorów z jego ojcem. 

- Jest babą z piekła rodem - słyszał Johana uŜalającego się nad sobą. - Tej dziewczyny 

nigdy nie dostajesz, Oddleivie, ją musisz brać siłą, Ŝeby coś z tego było.  Jest zimna jak lód, 

mimo  Ŝe  dałem  jej  wszystko:  wspaniałe  gospodarstwo,  dobrobyt,  nazwisko.  Wariuję,  boją 

mam, mogę z niej zerwać ubrania i ją wziąć, ale  nie mogę jej mieć. Nigdy  jej mieć!  Nigdy, 

słyszysz? LeŜy tylko pode mną jak kłoda drewna...  

Havard słyszał potem „dobre" rady ojca i czerwienił się ze wstydu. Jeśli Johan poszedł 

za  tymi  radami,  Havard  mógł  dobrze  zrozumieć  chłód  w  spojrzeniu  Mali,  gdy  patrzyła  na 

męŜa,  i  oczywistą  niechęć  wobec  jego  dotyku.  Myślał  przez  jakiś  czas,  Ŝe  ona  tego  nie 

wytrzyma,  ale  dała  radę:  dumnie  wyprostowana  i  z  uniesionym  czołem.  Tylko  jej  oczy 

stawały  się  mroczniejsze  z  kaŜdym  rokiem,  ciemne  i  pełne  czegoś,  co  przypominało 

nienawiść. No i on sam zaczął jej dotykać w przelocie, gdy spotykali się gdzieś na zewnątrz w 

czasie przyjęć. Trzymała go na dystans, ale czuł, Ŝe ceni go jako przyjaciela. Ale on nie chciał 

nim być. I powoli dochodziło do sytuacji, które dawały mu nadzieję... Gdy ona teŜ oddychała 

szybciej... 

Szedł  przez  mokradła,  przypominając  sobie  kaŜdą  z  tych  scen.  Mógł  wtedy  jej 

dotknąć, przytulić, dotknąć jej piersi i nawet całować. Po czymś takim leŜał długo w nocy i 

background image

wyobraŜał sobie, Ŝe ją bierze, czuł jej delikatne ciało, bujne piersi... Ale nigdy nie wydarzyło 

się nic więcej. 

Gdy Johan zmarł, ucieszył się. Teraz mogła nadejść jego kolej. Pochodził z dobrego 

rodu  i  miał  jej  co  zaoferować.  Poza  tym  nie  czuł  do  niej  tylko  poŜądania.  Kochał  ją  aŜ  do 

bólu.  Gdy  otrzymał  propozycję  pracy  w  Stornes,  był  przekonany,  Ŝe  była  to  moŜliwość 

konkurów, zanim inni dostaliby szansę. Zamiast tego otrzymał kontrakt i informację, Ŝe Mali 

nie zamierza wychodzić za mąŜ ani za niego, ani za nikogo innego. To go prawie przerosło. 

Najpierw chciał odmówić. Ale pomyślał, Ŝe jeśli będzie na miejscu, to ona właśnie do 

niego  przyjdzie,  gdy  będzie  potrzebowała  czułości  od  męŜczyzny.  Kochał  ją  juŜ  od  tak 

dawna,  Ŝe  nauczył  się  cierpliwości.  Jego  ojciec  tłumaczył  mu,  Ŝe  nie  moŜe  pracować  jako 

parobek u tej „zarozumiałej wdowy". Musi myśleć o tym, kim jest! 

Ale  dla  niego  nie  miało  to  znaczenia.  Jedyne,  co  się  liczyło,  to  Mali.  Na  początku 

myślał  o  małŜeństwie  z  nią,  potem  juŜ  rzadziej.  To  przyjdzie  samo,  myślał,  jeśli  w  końcu 

będzie mógł obdarzyć ją tą bezgraniczną miłością, którą czuł. Bo jeśli da jej czułość, ciepło i 

przyjaźń,  moŜliwe,  Ŝe  z  czasem  ona  go  teŜ  pokocha.  Ta  nadzieja  sprawiła,  Ŝe  został  w 

Stornes. 

-

 

Marznę  -  wyszeptała  Mali,  pociągając  go  na  siebie.  -Marznę  i  nie  mam  nikogo  - 

powtórzyła ze szlochem. 

-

 

Masz  mnie  -  odpowiedział,  gładząc  ją  po  policzku.  -  Ile  razy  ci  juŜ  mówiłem,  Ŝe 

jestem twój? 

-

 

Kochasz mnie? 

-

 

Tak  ~  potwierdził,  dotykając  ustami  jej  policzka.  -Zawsze  kochałem.  Dla  mnie  nie 

ma nikogo innego poza tobą, ale ty nie chciałaś... 

Nie  pamiętał,  kto  zaczął  pierwszy  ściągać  ubranie,  pamiętał  tylko,  Ŝe  oboje  szybko 

oddychali.  Jej  usta  były  uchylone,  miękkie  i  chętne,  a  gdy  pochylił  się  ku  jej  piersiom, 

wygięła się ku niemu. 

Gdy podciągnął jej spódnicę, Mali nie protestowała. Pozwoliła, by zdjął jej bieliznę, i 

nawet pomogła mu w tym. Havard puścił ją i ukląkł. Zdarł z siebie koszulę i rozpiął spodnie. 

Przez  chwilę  zatrzymał  się  i  patrzył  na  nią,  półnagą,  leŜącą  przed  nim.  Łzy  wypełniły  mu 

oczy.  To  było  wspaniałe.  Tyle  marzył  o  tej  chwili,  śnił  i  niemal  stracił  nadzieję,  Ŝe  ona 

nadejdzie... 

-Mali... 

background image

- Nic nie mów! - powiedziała, pociągając go na siebie. - Bierz mnie! Kochaj...  

Spojrzała na niego i dostrzegła jego wypełnione łzami oczy. Przez chwilę myślała, Ŝe 

to  źle,  Ŝe  go  wykorzystuje.  Lubiła  go,  zawsze  go  lubiła,  ale  go  nie  kochała.  To  nie  było  w 

porządku. Ale odsunęła od siebie tę myśl. Mówiła prawdę: nie miała nikogo. To, co przeŜyła 

tego  dnia  na  dnie  urwiska,  gniotło  ją  niczym  cięŜki  głaz.  Nie  miała  nikogo.  Nie  sądziła,  Ŝe 

będzie  kogokolwiek  potrzebować,  ale  tęsknota  za  Jo  i  utracona  miłość  pozostawiły  w  niej 

przeogromną pustkę; pustkę, którą ktoś musiał zapełnić. Nadarzył się Havard... 

Wszedł w nią z jękiem rozkoszy. Była wilgotna i gładka, oddychała szybko. Jej dłonie 

objęły jego pośladki i docisnęły, jakby chciała, by wszedł jak najgłębiej. ZbliŜenie nie miało 

w sobie nic ze słodyczy i delikatności, tak jak marzył. Zamiast tego rozwinęło się w szalony 

galop  ukrywanych,  gorących  pragnień,  nad  którymi  Ŝadne  z  nich  nie  miało  kontroli.  Mali 

pospieszała  go  jeszcze  bardziej,  jej  paznokcie  orały  mu  plecy,  a  podbrzusze  unosiło  się  ku 

niemu wygięte w łuk. Było w tym coś z desperacji, pomyślał, ale to była jego ostatnia myśl. 

Wszystko zniknęło poza intensywnym uczuciem Ŝądzy i miłości, dziwnej wdzięczności, która 

wyciskała mu łzy z oczu. Z przytłumionym stęknięciem i iskrzącym światłem pod powiekami 

eksplodował w niej. 

Przez długą chwilę tylko leŜeli, on nadal uniesiony nad nią. Wreszcie podparł się na 

jednym łokciu i spojrzał na nią. Mali leŜała z zamkniętymi oczami i spod powiek płynęły jej 

łzy. 

-Czemu  płaczesz,  kochanie?  -  spytał,  całując  jej  miękkie  usta.  -  Nie  moŜesz  teraz 

płakać. Coś cię bolało? 

Pokręciła powoli głową. Uniosła powieki i spojrzała na niego. AŜ się wzdrygnął, gdy 

zobaczył wyraz jej oczu. 

- Nie chciałaś tego? 

Mali pogładziła go po twarzy i przyciągnęła do siebie. 

-

 

Chciałam - szepnęła mu do ucha. - To ja tego chciałam. 

-

 

Ja zawsze tego chciałem - odpowiedział. - Ciebie chciałem. I Ŝe mogłem... 

Odsunęła go i usiadła. Obciągnęła spódnicę i zaczęła zapinać bluzkę. Włosy zasłoniły 

jej twarz. 

-Kocham  cię  -  wyszeptał,  obejmując  dłońmi  jej  twarz.  -  To  nie  tylko  dlatego,  Ŝe  cię 

pragnąłem... Kocham cię, Mali. 

- Wiem - odparła, unikając jego spojrzenia. – Jesteś dobrym człowiekiem, Havardzie, 

o wiele lepszym niŜ ja. Boja... nie sądzę, Ŝebym mogła kogoś jeszcze pokochać. 

Odczuł te słowa jak uderzenie w brzuch. Wpatrzył się w nią, całkiem zaskoczony. 

background image

-

 

To dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego pozwoliłaś, bym... 

-

 

Potrzebowałam cię - odpowiedziała cicho. 

-

 

Potrzebowałaś mnie - powtórzył. - Co masz na myśli? śe ja... Ŝe to nic dla ciebie nie 

znaczyło, poza tym, Ŝe... 

Wzięła  go  za  dłoń,  przyłoŜyła  ją  do  ust  i  ucałowała  gorącymi  wargami.  Jej  oczy 

płonęły czymś, czego nie rozumiał. 

- To znaczyło dla mnie więcej, niŜ moŜesz pojąć - zapewniła cicho. - Ale wiem, co do 

mnie czujesz, i moŜe to nie było właściwe, Ŝe ci pozwoliłam... Ale tak  cię potrzebowałam - 

powtórzyła powoli. - Czy nie moŜemy zostawić tego na jakiś czas, Havardzie? Nie pytaj mnie 

o nic, bo nie mam dla ciebie odpowiedzi. 

Wstała,  uporządkowała  ubranie,  na  wpół  odwrócona.  Zebrała  włosy  i  upięła  kilkoma 

szpilkami, które udało jej się znaleźć w gęstwinie włosów. Powoli zaczęła schodzić w dół. 

Havard stał i patrzył za nią. W sercu czuł chaos. Dopiero co był szczęśliwy, sądził, Ŝe 

ona wreszcie zrozumiała, Ŝe go kocha. śe dlatego mu się oddała. Ale teraz rozumiał, Ŝe to nie 

miłość  nią  powodowała,  Ŝe  to  coś  innego.  Czy  kobiety  mogą  być  takie?  Porządne,  darzone 

szacunkiem kobiety? Ta myśl nie dawała mu spokoju. Gdy dogonił Mali, wziął ją za rękę. 

-

 

Nie będę o nic pytał - powiedział. - Rozumiem, Ŝe mnie nie kochasz, ale Ŝe mimo to 

mnie  potrzebujesz.  Stało  się  tak,  bo  nawet  ty  potrzebujesz  teraz  ciepła,  bo  inaczej  byś 

zamarzła. Nie pytam - powtórzył. - Po prostu sądzę, Ŝe tak jest. 

-

 

Jesteś  mi  najbliŜszy  zaraz  po  Sivercie  -  szepnęła,  gładząc  go  po  policzku.  - 

Rozumiem, Ŝe moŜesz sądzić, Ŝe cię wykorzystałam, Ŝe ja... Ŝe jestem... 

Zerknęła na niego, rumieniąc się. Nie odpowiedział jej od razu. Ona nie chce za niego 

wyjść, tyle rozumiał. Ale nie rozumiał tego, Ŝe kobieta taka jak Mali mogła się oddać z takim 

zapamiętaniem, ale bez miłości. Lecz najwyraźniej tak było. Spojrzał na nią. Poczuł ssanie w 

podbrzuszu i przemoŜną chęć połoŜenia jej znowu w mech, czy chciała, czy nie. Ale wiedział, 

Ŝ

e tego nie zrobi. Nie wbrew jej woli. Nie tak, jak robił to Johan. Jednocześnie wiedział, Ŝe 

jeśli będzie go jeszcze chciała - czy potrzebowała, jak mówiła - to on ją przyjmie. 

To na pewno nie było w porządku dla Ŝadnego z nich. Czuł, Ŝe to niegodne, Ŝe ona go 

wykorzystuje  bez  miłości.  Ale  on  ma  czas,  bo  nie  pragnie  Ŝadnej  innej.  Nawet  okruchy  od 

Mali były lepsze od czegokolwiek innego, choć czul, Ŝe to trochę zawstydzające. Niegodne. 

Dla nich obojga... 

Nagle  uderzyła  go  myśl,  Ŝe  ona  mogła  zajść  w  ciąŜę.  Co  wtedy  zrobi?  Chyba  nie 

zabije nienarodzonego dziecka, poczętego z rozkoszy? 

Spojrzał na nią i uświadomi! sobie, Ŝe wcale jej nie zna. 

background image

ROZDZIAŁ 7 

Beret nie Ŝałowała surowych słów, gdy Mali w końcu dotarła do Stornes z Havardem i 

Sivertem. Wyszła do nich, by powiedzieć, co sądzi, zwłaszcza o Mali. 

-

 

O czym, u licha, myślałaś, dziewczyno? - spytała, ciskając gromy z oczu. - Całkiem 

zapomniałaś, Ŝe masz jeszcze jedno dziecko? 

-

 

Przepraszam - wyszeptała Mali. - Poszłam za daleko, a potem... 

Beret popatrzyła na nią, na jej rozczochrane włosy, mokrą spódnicę i zabłocone buty. 

Nawet dla niej było jasne, Ŝe Mali pada ze zmęczenia. Ale było w niej coś jeszcze, pomyślała 

Beret, jakaś rezygnacja, której nigdy wcześniej u niej nie widziała. 

-

 

No  juŜ  dobrze,  bałam  się  o  was  -  powiedziała  nieco  spokojniej.  -  Gudmund  wrócił 

juŜ tak dawno, no i przecieŜ jest Ola Johan... Zresztą dał sobie radę na mleku, które zostawiłaś 

- dodała z oporem. 

-

 

Dziękuję.  Jestem  pewna,  Ŝe  dobrze  się  nim  zajęłaś.  Był  w  najlepszych  rękach. 

Przepraszam za kłopot i Ŝe cię przestraszyłam. Nie chciałam...  

Mali poczuła na sobie wzrok Ane, gdy dawała Sivertowi kolację. 

-  Jesteś  taka  blada  -  zauwaŜyła  słuŜąca,  przechodząc  koło  niej  po  raz  któryś.  -  Nie 

jesteś aby chora? Nic ci się chyba nie stało? 

-  Nie,  jestem  tylko  strasznie  zmęczona  -  odpowiedziała,  nie  patrząc  Ane  w  oczy.  - 

Głupio zrobiłam, Ŝe poszłam tak daleko, ale... Czas mi jakoś przeleciał. Nie wyglądało tak 

daleko, ale się pomyliłam. To było dalej, niŜ przypuszczałam. 

Ane pokiwała głową i juŜ nie pytała, ale Mali czuła, Ŝe ona swoje wie. 

-

 

Beret  była  zła  -  rzuciła  Mali.  -  Rozumiem  ją.  Ale  z  Oja  wszystko  poszło  dobrze, 

prawda? 

-

 

Beret  była  zachwycona  -  uśmiechnęła  się  Ane.  -To  był  dla  niej  dzień  spełnionych 

marzeń.  Miała  Oję  tylko  dla  siebie,  mogła  mu  śpiewać  i  nosić,  ile  chciała.  Nie,  nie  było 

Ŝ

adnych kłopotów. Pod koniec stała się niespokojna, gdy tak długo nie wracaliście. MoŜe nie 

lubi cię najbardziej na świecie, ale jesteś matką jej wnuków i panią w Stornes. Ona nie Ŝyczy 

ci źle, juŜ nie. 

Mali udało się w końcu połoŜyć Siverta po opowiedzeniu mu po raz kolejny, jak to 

zabłądziła,  ile  duŜych  bagien  musiała  okrąŜyć  i  Ŝe  czas  po  prostu  jej  uciekł.  To  dlatego 

wróciła tak późno. 

-

 

Bałem  się,  Ŝe  cię  porwał  niedźwiedź  -  powiedział  Sivert,  patrząc  na  nią 

background image

zmęczonymi oczami. - Albo troll -dodał, mruŜąc powieki. 

-

 

No chyba nie troll. - Mali pocałowała syna. - PrzecieŜ trolli nie ma, dobrze wiesz. 

A  niedźwiedź...  Nie,  ja  musiałam  wrócić  -  powiedziała,  przykładając  policzek  do  policzka 

chłopca. - Myślałeś, Ŝe nie wrócę? Nigdy, Sivercie, nigdy.  

-

 

Ale  następnym  razem  pójdę  z  tobą  -  zarzucił  jej  ręce  na  szyję.  -  Havard  teŜ 

powiedział, Ŝe potrzebujesz kogoś, kto się będzie tobą opiekował. My, męŜczyźni... 

-

 

Tak, oczywiście - uśmiechnęła się Mali. - Wy, męŜczyźni... 

-

 

To Havard cię znalazł - mruknął Sivert i ziewnął rozgłośnie. - Havard cię uratował. 

Mali  poczuła,  Ŝe  się  rumieni.  Tak,  to  Havard  ją  znalazł.  Ale  czy  uratował,  to  inna 

sprawa. 

Sivert  zasnął,  zanim  dośpiewała  do  końca  pierwszą  kołysankę.  Wstała  sztywno  i 

podeszła  do  okna.  Gdy  ich  nie  było,  przybył  tabor  cygański.  Podobno  był  juŜ  u  nich, 

powiedziała Ane. Mali oblała się potem, gdy to usłyszała. A jeśli jest wśród nich siostra Jo? 

Mimo Ŝe zmęczona do granic, Mali poszła do stodoły. Co zrobi, jeśli będzie tam jego siostra, 

nie wiedziała. Jeśli zobaczy Siverta... 

Ale to nie był tabor Karolinę. Mali rozpoznała niektórych starszych, ale reszty nie. 

- To ty jesteś Mali Stornes, prawda? 

Mali wzdrygnęła się i obróciła.  Za nią stał jeden z tych starszych męŜczyzn, którego 

znała z widzenia. 

- Tak, to ja - odparła z rezerwą. 

- Karoline prosiła mnie, bym przekazał ci wiadomość, Ŝe ciotka Jo nie Ŝyje. Umarła w 

zimie na zapalenie płuc, no i była stara - powiedział. - I tak nie przyszła do siebie po tym, co 

zdarzyło się z Jo. On tu pracował kilka lat temu i w zeszłym roku spadł z urwiska. Był wtedy 

razem z gospodarzem, prawda? 

Mali pokiwała głową. 

- Wiele osób Ŝałowało Jo - dodał męŜczyzna. – Był świetnym towarzyszem, jednym z 

najlepszych. Jego wdowie teŜ było cięŜko...  

-  Rozumiem  -  powiedziała  Mali.  -  To  był  straszny  wypadek.  Pozdrów  Karolinę  ode 

mnie.  Spotkałam  ją  tylko  raz,  gdy  jej  tabor  był  w  Innstad,  i  nie  znam  jej  zbyt  dobrze.  Nie 

wiesz, czy będzie tu tego lata? 

Wtedy będzie musiała usunąć jej z oczu Siverta, pomyślała. On uwielbiał Cyganów i 

spędzał z nimi duŜo czasu. Mali nie mogła go powstrzymywać, to wzbudziłoby podejrzenia. 

Ale zawsze się bała, gdy przybywał tabor, bała się, Ŝe ktoś dostrzeŜe podobieństwo Siverta 

do nich, bała się pytań, na które nie mogła odpowiedzieć. 

background image

Przez  chwilę  pomyślała,  Ŝe  skoro  ciotka Jo  nie Ŝyje,  nie  ma  się  czego  bać.  Zresztą 

nigdy  nie  musiała,  bo  ona  kochała  Jo  równie  mocno,  jak  babcia  ją.  To  takŜe  dlatego 

pokazała jej Siverta tego dnia, gdy zginął Jo. Teraz się cieszyła, Ŝe to zrobiła. Była jednak 

pewna, Ŝe więcej osób niŜ Karolinę dostrzeŜe podobieństwo między dziedzicem Stornes a 

Jo. 

Ale przecieŜ nie mogła ukrywać syna przed wszystkimi taborami pojawiającymi się 

w  okolicy,  więc  juŜ  tak  musiało  być,  pomyślała  zmęczona.  Podejrzenie,  Ŝe  Sivert  mógłby 

być  synem  Jo,  jednego  z  nich,  takŜe  dla  nich  było  tak  niewiarygodne,  Ŝe  nigdy  by  go  nie 

wypowiedzieli. W kaŜdym razie nie w Stornes. A o czym rozmawiali  gdzie indziej, to ich 

sprawa.  Cyganie  nie  rozpowiadali  plotek.  Nigdy  nie  słyszała,  by  mówili  coś 

nieprzychylnego o gospodarzach, u których się zatrzymywali, mimo Ŝe na pewno słyszeli i 

widzieli  niejedno.  Wtedy  straciliby  moŜliwość  ponownej  gościny.  Byli  zaleŜni  od 

schronienia  i  pracy,  którą  dostawali  w  gospodarstwach.  Na  utratę  tego  nie  mogli  sobie 

pozwolić. 

Mali  poszła  do  sypialni  po  czyste  ubrania.  Stanęła  w  otwartym  oknie.  Jej  spojrzenie 

skierowało się w kie-   I  runku szopy na łodzie.  W sercu poczuła  głuchy  ból. To juŜ minęło, 

pomyślała.  Dziś  ostatecznie  poŜegnała  się  z  Jo,  marzeniami  i  miłością.  Czy  to  dlatego  tak 

bezwstydnie  oddała  się  Havardowi?  Wspomnienie  tego,  co  wydarzyło  się  na  Seterhaugen, 

wprawiło  jej  serce  w  szybsze  bicie.  Była  zrozpaczona,  spragniona  do  szaleństwa  kogoś,  kto 

mógłby jej dać ciepło i pocieszenie. I sprawiło jej to przyjemność, mimo całego bólu. Nadal 

nie rozumiała, czemu tak wykorzystała Havarda, jak mogło jej to przyjść na myśl po tym, jak 

poŜegnała  się  z  Jo?  Ale  nie  miała  takiego  zamiaru,  jeśli  w  ogóle  moŜna  mówić  o 

jakimkolwiek zamiarze z jej strony. Teraz czuła, jakby zdradziła Jo na jego grobie. A Havard 

był taki miły... Nie powinna jednak wykorzystywać jego uczucia wobec niej. Rozumiała, Ŝe z 

jego strony to powaŜne. A jeśli znów się zdarzy... 

Ale Mali nie sądziła, by to znów się wydarzyło. Za bardzo lubiła Havarda i nie chciała 

wyrządzić  mu  krzywdy.  Takim zachowaniem jak  dziś  krzywdziła  go, bo wiedziała,  Ŝe  on  to 

traktował  powaŜnie,  a  ona  nie.  Dlatego  powinna  trzymać  się  od  niego  z  daleka.  Jeśli  znów 

odda się męŜczyźnie i moŜe nawet za niego wyjdzie, powinien to być ktoś, kto obudzi w niej 

poŜądanie, tak jak Jo. Sprawi, Ŝe zapomni o czasie i przestrzeni. A taki Havard nie był. Był 

dla niej tak dobry tam w górach, widziała, Ŝe płakał.  Zasługiwał  na  kogoś  lepszego  niŜ  ona. 

Powie mu to i przeprosi za to, co zrobiła. Poprosi, by zapomniał, bo to się juŜ nie powtórzy. I 

jeśli jeszcze będzie potrzebowała męŜczyzny, lepiej, by znalazła innego. 

A jeśli wydarzenie z gór będzie miało skutki? Ta myśl przyszła jej do głowy dopiero 

background image

teraz  i  wstrząsnęła  nią.  Minione  lata  przekonały  ją,  Ŝe  z  trudem  zachodzi  w  ciąŜę,  skoro 

dopiero po tak długim czasie doczekała się potomka Johana. Ale z Jo...  

Pot  wystąpił  jej  na  czoło  i  zacisnęła  nerwowo  dłonie.  PrzecieŜ  to  nie  mogło  się 

zdarzyć?  Nadal  karmi  Oję  piersią,  więc  jest  chroniona.  Do  pewnego  stopnia.  PrzecieŜ  były 

kobiety,  które  rodziły  dzieci  rok  po  roku  i  karmiły  jedno,  póki  następne  nie  przejmowało 

piersi. PrzecieŜ tak było z Margrethe. Nie była bezpieczna mimo dziecka u piersi. 

Zrobi  sobie  napar,  pomyślała.  Wśród  rzeczy,  których  się  nauczyła  od  Johanny,  był 

napar, który mógł „oczyścić macicę", jak mówiła stara. Z wahaniem podzieliła się recepturą z 

Mali,  bo  dla  Johanny  kaŜde  Ŝycie  było  święte.  Ale  zdawała  sobie  sprawę,  na  co  mogły  być 

naraŜone  biedne  dziewczyny  ze  strony  bogatych  gospodarzy  i  silnych  męŜczyzn.  Często 

brano je siłą i nie miały nikogo, by je obronił. W takich wypadkach zdarzało się, Ŝe Johanną 

robiła im ten napar, jeśli biedaczki zdąŜyły powiedzieć jej na czas. Działał dzień lub dwa po 

gwałcie, potem juŜ nie. Właściwie Mali nie wiedziała, czy on rzeczywiście działa, ale musiała 

spróbować. 

BoŜe  jedyny,  pomyślała,  ocierając  spocone  czoło.  Musiała  dziś  chyba  postradać 

rozum... 

Mali  wzięła  duŜe  wiadro  gorącej  wody  i  poszła  do  pralni.  Napełniła  ceber  wodą, 

wykąpała  się  i  umyła  włosy.  Ciepła  woda  ukoiła  ból  zmęczonych  mięśni,  więc  siedziała  w 

niej  długo,  aŜ  niemal  zasnęła.  Zerwała  się,  gdy  usłyszała  głosy  na  podwórzu.  Zamoczyła  w 

wodzie brudne ubrania i włoŜyła czyste. 

Powiedziała  wcześnie  wszystkim  dobranoc,  unikając  wzroku  Havarda,  wzięła  Oję  z 

kołyski  i  poszła  na  poddasze.  Gdy  nakarmiła  i  przewinęła  małego,  a  on  zasnął  przy  niej, 

leŜała  bezsennie  i  patrzyła  w  sufit.  Miała  w  sobie  niepokój,  który  nie  dawał  jej  zasnąć.  W 

końcu  wstała,  owinęła  się  szalem  i  usiadła  przy  oknie.  Ze  stodoły  dobiegała  muzyka 

skrzypiec. Mali siedziała tak, z głową w dłoniach, i słuchała kuszących tonów, czuła zapach 

morza i letniej nocy, i wspominała. 

Dostrzegła  Havarda,  który  szedł  przez  ogród  z  koszulą  w  ręku  i  ręcznikiem 

przewieszonym przez szyję. Najwyraźniej on teŜ poczuł potrzebę umycia się po długim dniu 

w  górach,  pomyślała.  Nagłe  zdecydowała  się,  Ŝe  porozmawia  z  nim  powaŜnie.  Jeśli  ma  to 

zrobić,  nie  było  powodu,  by  czekać.  MoŜe  nie  wypadało  iść  do  męskiej  sypialni,  mając  na 

sobie tylko koszulę nocną i szal, ale nie było wiele miejsc, w których mogła z nim rozmawiać 

na osobności. Dookoła ludzkie oczy i uszy. 

background image

Co  by  powiedziano,  gdyby  zobaczono  ją,  jak  idzie  do  sypialni  Havarda,  wolała  nie 

wiedzieć. Ale to było mało prawdopodobne. Ona sama poszła na górę juŜ dwie godziny temu, 

a dawno nie słyszała ani Beret, ani słuŜących. Na pewno juŜ śpią, więc jeśli będzie cicho... 

Uchyliła  drzwi  i  nasłuchiwała  kroków  Havarda  na  schodach.  Gdy  usłyszała,  Ŝe 

zamyka za sobą drzwi sypialni, przebiegła na bosaka, zapukała i wśliznęła się do środka. 

Havard siedział na stołku i zdejmował buty. Mali połoŜyła palec na ustach, by nic nie 

powiedział. W domu było tak cicho... 

-  Pomyślałam,  Ŝe  skoro  my...  Chcę  z  tobą  porozmawiać  -  wyszeptała.  -  MoŜe  nie 

wypada  wchodzić  do  sypialni  męŜczyzny  w  ten  sposób,  ale  trudno  znaleźć  miejsce,  by 

pogadać w cztery oczy. Więc... 

Nie odpowiadał, siedział tylko i patrzył na nią. Jego twarz chowała się w cieniu, więc 

nie widziała go dobrze. Ale oczy dostrzegała. Były ciemne i iskrzące. A moŜe to tylko odbicie 

ś

wiatła? Nie zaciągnął zasłon i światło księŜyca oświetlało wnętrze pokoju. 

Muzykę  skrzypiec  słychać  tu  było  jeszcze  wyraźniej,  bo  okno  wychodziło  na  stronę 

stodoły. Mali poznała melodię, był to powolny walc, ale nie znała jego tytułu. 

- Powinnam z tobą porozmawiać - powtórzyła cicho, otulając się ciaśniej szalem. - To, 

co dziś zrobiłam, Havardzie... nie powinnam... 

Nie  mogła  dalej  mówić  i  spojrzała  na  niego  bezradnie.  On  wstał  powoli,  zsunął  na 

podłogę  ręcznik  i  koszulę  i  zrzucił  buty.  Podszedł  do  niej.  To  nie  było  światło  księŜyca, 

pomyślała, czując, jak mocno bije jej serce, jego oczy naprawdę iskrzą w półmroku! 

- Havardzie, co robisz... 

PołoŜył palec na jej ustach. Zdjął z niej szal, mimo Ŝe usiłowała go przytrzymać. Ale 

była dziwnie słaba. 

- Czy tańczyłaś kiedyś nago w świetle księŜyca, Mali Stornes? - wyszeptał prosto w jej 

ucho, muskając ustami jej policzek. 

Nie  była  w  stanie  odpowiedzieć,  stała  tylko  i  czuła  serce bijące w gardle. Havard był 

inny niŜ zwykle, takiego go nie znała. 

-

 

Tańczyłaś? - powtórzył. 

-

 

Havardzie, ja chciałam... 

-

 

A  ja  chcę  zatańczyć  z  tobą  w  świetle  księŜyca  -przerwał  jej  z  uśmiechem  i  objął 

ramionami. 

Nie wiedziała, jak to się stało, ale zdjął z niej koszulę. Nie protestowała. Nie wiedziała 

nic  poza  tym,  Ŝe  czuła  podniecenie,  gdy  przyciągnął  ją  nagą  do  siebie  i  zaczął  się  z  nią 

obracać w powolnym walcu. Jego usta nakryły jej usta, a dłonie pieściły tak, Ŝe aŜ wzdychała 

background image

z rozkoszy. 

PrzecieŜ  to  nie  tak  miało  być,  pomyślała  zmieszana,  próbując  się  wyzwolić. 

Przyciągnął ją mocniej, jednocześnie zrzucił spodnie i przytulił ją mocno do swojego nagiego, 

ciepłego ciała. Pomyślała o tym, co chciała mu powiedzieć: Ŝe ani nie chce, ani moŜe... śe to, 

co zdarzyło się w górach, nie moŜe się powtórzyć.  śe nie jest męŜczyzną, który sprawia, Ŝe 

drŜy z poŜądania. Tak myślała. Teraz stała na nogach tylko dlatego, Ŝe on ją trzymał. 

Bez słowa podniósł ją i połoŜył na łóŜku. Jego usta muskały jej ciało niczym skrzydła 

motyla i sprawiły, Ŝe drŜała z takiego podniecenia, jakiego doświadczyła wcześniej w nocy z 

Jo  nad  morzem.  Jego  język  stawał  się  na  zmianę  twardy  i  miękki,  bawił  się  jej  sutkami, 

schodził w dół brzucha, dalej po wewnętrznej stronie ud... Gdy rozsunął jej nogi, poddała się 

z westchnieniem. Przyjęła go z niewysłowioną radością i pozwoliła na to, co chciał. śe teŜ on 

tak  umie,  pomyślała  oszołomiona  i  wplątała  palce  w  jego  włosy.  Były  nadal  wilgotne  po 

kąpieli w morzu, czuła smak soli, gdy lizała go po szyi i torsie. 

Gdy  wreszcie  w  nią  wszedł,  jęknęła  z  rozkoszy.  PołoŜył  dłoń  na  jej  usta  i  szepnął 

„cicho”  do  jej  ucha.  Poruszał  się  powoli  i  leniwie,  pozwalał  jej  rozkoszować  się  kaŜdym 

pchnięciem.  Wreszcie  ujął  jej  pośladki  i  wbijał  się  mocniej,  aŜ  stęknęła.  Światło  księŜyca 

igrało  na  suficie.  Mali  zamknęła  oczy  i  pozwoliła  się  porwać  lawie  dzikiego  i  zmysłowego 

poŜądania. Nigdy nie sądziła, Ŝe to jej się jeszcze przydarzy... 

Gdy  odzyskała  oddech,  walc  się  skończył.  Na  wietrze  szeleściły  liście  gruszy 

przytulonej do ściany domu. Chyba wiatr zmienił kierunek, pomyślała Mali leniwie. 

- Mali... - Havard przyciągnął ją do siebie i zbliŜył usta do jej czoła. - Mali, chcesz...  

Nagle  odzyskała  jasność  umysłu  i  zaczęła  szukać  czegoś  do  okrycia  nagiego  ciała. 

BoŜe  jedyny,  znów  to  zrobili!  I  tym  razem  nie  wyniknęło  to  z  potrzeby  pocieszenia,  lecz  z 

dzikiej Ŝądzy.  Uwiódł  ją  tak,  jak  nigdy  nie  przypuszczała,  Ŝe  potrafi.  Jej ciało  ją  zdradziło  i 

przystało na szaleństwo. Jaką kobietą była naprawdę? Ladacznicą? 

-  Mali...  -  poczuła  jego  głos  niczym  powiew  w  uchu.  -  Kocham  cię,  wiesz  o  tym.  I 

teraz... Chcesz... 

PołoŜyła dłoń na jego ustach i przyciągnęła jego głowę do swoich piersi. 

Skrzypce  znów  zaczęły  grać.  Muzyka  wpadła  przez  otwarte  okno  razem  z  zapachem 

morza i wodorostów. 

- Nie pytaj mnie, Havardzie - wyszeptała Mali. – Nie pytaj... 

background image

ROZDZIAŁ 8 

Lipiec  przeszedł  w  sierpień.  Dni  były  ciepłe  i  pełne  letnich  zapachów,  a  pola  zboŜa 

zaczęły przebłyskiwać złotem, mimo Ŝe do Ŝniw pozostał jeszcze miesiąc. 

Pewnego popołudnia Mali farbowała wełnę w pralni. Nagle dostrzegła cień, który padł 

na podłogę przez otwarte drzwi. Odwróciła się gwałtownie i spojrzała prosto w oczy Havarda. 

Rumieniec zalał jej twarz i spuściła wzrok. 

Od  czasu  szalonej  nocy  w  jego  sypialni  obchodzili  się  z  dala  jak  dwa  kocury. 

Zachowywali się normalnie, ale często czuła na sobie jego spojrzenie. Nigdy jednak o nic nie 

pytał ani niepotrzebnie nie dotykał. Po prostu był taki jak zawsze: uśmiechnięty, pracowity i 

miły dla wszystkich. 

Przynajmniej Sivert kochał go na pewno, pomyślała Mali z goryczą. Ale rozumiała, Ŝe 

jest to łatwe, o ile się przed tym nie broni. 

Bała  się,  Ŝe  on  odejdzie  ze  Stornes,  skoro  mu  znów  odmówiła.  Jednak  pozostał. 

Płynęły dni, a Ŝadne z nich ani słowem nie wspomniało tej nocy. Ale czasami, gdy ich dłonie 

się  zetknęły  przy  podawaniu  półmiska  przy  stole,  Mali  zalewała  się  rumieńcem.  Jak  jakaś 

płocha dziewczyna, upominała się w myślach, usiłując ukryć drŜenie rąk. 

-  Strasznie  gorący  dzień  na  farbowanie  wełny  -  powiedział  Havard,  wchodząc  do 

pralni. 

Miał  mokre  włosy,  a  krople  wody  lśniły  jeszcze  na  jego  twarzy.  Otaczał  go  zapach 

słonej wody. Na pewno kąpał się w morzu, pomyślała Mali. 

-

 

JuŜ dawno to postanowiłam - rzuciła Mali. - Muszę robić takie rzeczy w dni, kiedy 

nie mam więcej zajęć. No i poza tym dobrze dziś wyschnie. 

-

 

Lepiej poszłabyś ze mną się wykąpać - uśmiechnął się. 

Odwróciła się i zaczęła mieszać w garze, w którym farbowała się wełna. Nie chciała 

patrzeć mu w oczy. Nagle poczuła jego dłoń na karku i zesztywniała. 

-

 

Co robisz? - spytała, gdy obrócił ją ku sobie. - Nie powinieneś... 

-

 

Chcę  tylko  zobaczyć,  jak  dziś  wyglądasz  -  powiedział,  odgarniając  jej  włosy  ze 

spoconego  czoła.  -  Unikasz  mnie,  jakbym  zaraŜał  dziwną  chorobą.  PrzecieŜ  nie  moŜesz  się 

mnie bać - dodał, zaglądając jej w oczy. 

-

 

Nie  boję  się  ciebie  -  rzuciła  Mali  dziwnie  zdyszana  i  wzięła  go  za  rękę,  by  się 

uwolnić. - Dlaczego miałabym się ciebie bać? - Serce biło jej jak oszalałe, czuła się osłabiona. 

- PrzecieŜ powiedziałam, Ŝe nie chcę... nie chcę wychodzić za mąŜ. 

background image

- Ja o to nie pytałem, prawda? 

Jego błękitne oczy iskrzyły. 

-

 

Nie... - Mali nie udało się uwolnić od jego dłoni i stali nadal blisko siebie. - Nie, nie 

pytałeś, ale sądziłam, Ŝe... 

-

 

ś

e znów się oświadczę - dokończył za nią. - Nie, coś ty? Ja dostałem juŜ odpowiedź 

na to pytanie. 

Objął ją w talii i przyciągnął do siebie.  Zamknęła oczy, zanim jego usta  dotknęły jej 

ust. Wiedziała, Ŝe to nastąpi, i wiedziała, Ŝe nie będzie w stanie temu zapobiec. I nie będzie 

chciała... 

Jego usta zsunęły się na jej szyję, ku rozpiętej bluzce. Powoli rozsunął bluzkę na boki 

i dotknął jej piersi. Mali gwałtownie nabrała powietrza i spróbowała się uwolnić. 

- Nie chcę tego, Havardzie - wyszeptała. - Tak nie moŜna, ja nie chcę... 

Nie zwracał uwagi na jej słowa, tylko rozsunął bluzkę jeszcze szerzej. Gdy poczuła na 

sutkach  jego  ciepły  oddech,  z  ust  jej  wyrwał  się  jęk.  Nogi  dziwnie  osłabły  i  nie  myśląc,  co 

robi, splotła dłonie na jego karku. 

- Havardzie, nie chcę - wyszeptała ochryple i przycisnęła się do niego z całej siły. - Nie 

chcę... 

-Tak, tego właśnie chcesz - powiedział cicho. -Oboje tego chcemy. 

Nie  pamiętała,  jak  to  się  stało,  ale  w  pralni  zapadł  półmrok.  Chyba  zamknął  drzwi, 

pomyślała oszołomiona. 

Wziął ją na ręce i zaniósł na ławę. Próbowała się podnieść, ale połoŜył ją z powrotem. 

Nie  gwałtownie,  ale  stanowczo.  LeŜała,  patrząc  na  niego.  Dłonie  Havarda  weszły  pod  jej 

spódnicę, wtedy połoŜyła na nich swoją dłoń. 

- Nie - wyszeptała cicho, unosząc się ku niemu.  

- Dlaczego mówisz „nie", kiedy masz na myśli „tak"? - wyszeptał wprost do jej ucha. 

Nie potrafiła odpowiedzieć. I nagle jakby puściła w niej tama. Poddała się całkowicie, 

i nawet pomagała ściągnąć mu ubranie. Nie mogła się doczekać, kiedy w nią wejdzie. Nigdy 

jeszcze  nie  czuła  tak  zwierzęcego  poŜądania,  które  nie  potrzebowało  słów  ani  uprzednich 

pieszczot.  Była  wilgotna  i  chętna,  wygięła  się  ku  niemu,  gdy  wreszcie  w  nią  wszedł.  Nigdy 

nie było lepiej, pomyślała, jęcząc z rozkoszy, nigdy... 

Gdy  on  juŜ  opadł  na  nią,  przejęła  inicjatywę.  Jej  łono  nadal  było  nienasycone  i  nie 

chciało  zakończyć  przyjemności.  Jej  usta  odnalazły  jego  usta,  a  dłoń  odszukała  jego  wiotką 

męskość. Efekt był taki, jakby dotknęła go Ŝywym ogniem. 

- Co robisz? - stęknął, zesztywniały od jej dotyku. - Mała wiedźmo! Czy to nie ty nie 

background image

chciałaś? 

- Chcę - wyszeptała Mali zdyszana. - Chcę więcej! 

Zaśmiał  się,  pokazując  mocne,  białe  zęby,  i  pochylił  się  nad  nią.  Z  jego  mokrych 

włosów kapała morska woda na jej twarz. Ugryzł ją lekko w szyję, w pełne piersi i sterczące 

sutki, aŜ traciła oddech z rozkoszy. Jego męskość w jej dłoni znów stała się twarda jak skała. 

- Wpuść mnie - wyszeptał. 

Mali cofnęła rękę i otworzyła się przed nim niczym kwiat ku wiosennemu słońcu. 

Po  wszystkim  Havard  zsunął  się  na  kolana  przy  ławie  i  obejmował  ją,  dopóki  nie 

odzyskali  równego  oddechu.  Odwróciła  głowę,  znów  zaŜenowana.  Jaką  kobietą  była,  Ŝe 

wyczyniała takie rzeczy? Albo wyjdzie za niego za mąŜ, albo będzie się trzymała od niego z 

daleka. Ale nie była w stanie trzymać się od niego z daleka, nie w takiej sytuacji. Jej własne 

poŜądanie gubiło ją, gdy tylko on jej dotykał. No to w takim razie go kocha? MoŜliwe, Ŝe tak, 

ale niewystarczająco. Nie na tyle, by go poślubić i poŜegnać marzenie... 

LeŜała,  zastanawiając  się,  jak  teraz  będzie  w  stanie  spojrzeć  mu  w  oczy.  Co  powie. 

Ale  on  nie  czekał.  Przelotnie  musnął  ustami  jej  policzek  i  zanim  się  zorientowała,  zniknął. 

Drzwi pralni zostawił uchylone. 

Mali unikała jego spojrzenia podczas kolacji. Była zawstydzona i zmieszana. Mimo to 

nie Ŝałowała tego, co zdarzyło się w pralni. Sama myśl o Havardzie sprawiała, Ŝe zalewała się 

rumieńcem. Ale przecieŜ to nie moŜe trwać! A jeśli ktoś się dowie? Mimo Ŝe Beret i pewnie 

wszyscy  inni  uwaŜają,  Ŝe  byłoby  w  porządku,  gdyby  wyszła  za  Havarda,  to  na  pewno  nie 

uznają  za  właściwe,  jeśli  ciągle  będzie  lądowała  z  nim  w  łóŜku.  To  nie  uchodziło,  i  Mali 

wiedziała o tym bardzo dobrze. 

Dlatego  trzeba  połoŜyć  temu  koniec,  pomyślała  Mali,  rzucając  ukradkowe  spojrzenie 

na  Havarda.  Przeszył  ją  słodki  dreszcz,  gdy  ujrzała  jego  opaloną,  przystojną  twarz,  włosy 

wyblakłe na słońcu, wraŜliwe usta. I jego dłonie... Zadziwiało ją, Ŝe jego przywykłe do pracy 

dłonie  mogły  być  takie...  Delikatne  i  odwaŜne  zarazem.  Nigdy  nie  podejrzewała,  Ŝe  on 

wiedział tak wiele o kobietach i o tym, co moŜe sprawiać im przyjemność. W kaŜdym razie 

jej, pomyślała i znów zalał ją rumieniec. Pochyliła się niŜej nad talerzem. 

Wiedziała,  Ŝe  nie  wszystkie  kobiety  są  takie  jak  ona.  MoŜe  to  ona  miała  silniejszy 

popęd niŜ inne, taki, nad którym nie panowała - o ile ktoś potrafił ją rozpalić. Nie, musi z tym 

skończyć! To nieprzyzwoite i niegodne. 

Nagle Havard uniósł wzrok i ich oczy się spotkały. Mali aŜ upuściła łyŜkę z wraŜenia i 

background image

zanim się po nią schyliła, on juŜ zdąŜył ją jej podać. 

- Dziękuję - powiedziała cicho, unikając jego spojrzenia. 

Nie odpowiedział, ale wyczuła, Ŝe się uśmiecha.  

Tego  wieczora  Sivert  bardziej  niŜ  zwykle  opierał  się  przed  pójściem  spać.  JuŜ  było  późno, 

gdy Mali powiedziała stanowczo, Ŝe juŜ dosyć i Ŝe ma iść na górę. 

-

 

Ale ja jeszcze tylko... 

-

 

Nie, zrobisz to jutro - ucięła Mali i wzięła go za rękę. - JuŜ noc. 

-

 

A Oja jeszcze leŜy w kołysce - protestował. -A przecieŜ jest mały. Dlaczego jego nie 

kładziesz? 

-

 

On śpi duŜo w ciągu dnia, przecieŜ wiesz - odpowiedziała. - Takie maluchy  często 

jedzą i duŜo śpią. Ja go kładę, gdy ty juŜ śpisz. No chodź juŜ, Sivert. - Mali zaczynała tracić 

cierpliwość. Pociągnęła go za rękę i podniosła z podłogi, gdzie siedział wśród zabawek. 

-

 

Ja nie chcę... - marudził. Dolna warga zaczęła mu się trząść. - Nie chcę... 

-

 

A  jeśli  ja  będę  twoim  koniem  i  zaniosę  cię  do  łóŜka?  -  wtrącił  Havard.  -  MoŜesz 

siedzieć na moim grzbiecie. 

-

 

Tak, jeśli Havard mnie połoŜy, to tak - powiedział Sivert, rzucając matce spojrzenie 

pełne triumfu. 

Wiedziała,  Ŝe  nie  powinna  na  to  pozwolić.  Nawet  jeśli  Havard  połoŜy  Siverta  do 

łóŜka, ona i tak będzie musiała tam pójść, by pocałować synka na dobranoc. A na pewno nie 

chciała znaleźć się sam na sam z Havardem, a zwłaszcza nie przy sypialni. Mimo to pokiwała 

głową. 

-  Przyjdę  za  chwilę  powiedzieć  ci  dobranoc  -  rzuciła.  -  I  masz  być  w  łóŜku!  Ale 

później nie chcę słyszeć o takim zachowaniu jak teraz. Nawet nie próbuj. 

Havard  wsadził  Siverta  na  plecy  i  poszli  na  górę,  pogrąŜeni  w  rozmowie.  Mali 

popatrzyła za nimi, kręcąc głową. Sivert wkraczał chyba w wiek przekory. Wszyscy narzekali 

na dzieci w tym wieku i chyba tylko ona miała nadzieję, Ŝe Siverta to ominie. Myliła się.  

-

 

Według mnie to dobrze, Ŝe Sivert tak się przywiązał do Havarda - odezwała się Ane, 

gdy zostały same. -Całkiem zastąpił Johana. 

-

 

Nie wiem, na ile to dobre - odparła Mali. - A jeśli odejdzie, jak zniesie to Sivert? 

-

 

Ale przecieŜ nie odchodzi, prawda? - przestraszyła się Ane. - Wydaje się, Ŝe dobrze 

mu w Stornes. Sam ciągle to powtarza. 

-

 

PrzecieŜ moŜe nadejść dzień, kiedy znajdzie sobie kobietę i będzie chciał się Ŝenić - 

rzuciła  Mali,  zaczynając  sprzątać  po  Sivercie.  -  Zobaczymy  wtedy  tylko  podeszwy  jego 

butów! 

background image

-

 

Tak, wiele  chętnie by  go przyjęło -  westchnęła  Ingeborg znad zmywania.  - Jest tak 

strasznie miły i przystojny - dodała z westchnieniem tęsknoty w głosie. 

-

 

Sama go weź, Mali - uśmiechnęła się Ane. - Nietrudno dostrzec, Ŝe patrzy na ciebie 

przychylnie. 

-

 

Głupstwa - rzuciła Mali, rumieniąc się. 

-

 

Na pewno nie - poparła Ane Ingeborg. - Sama widziałam! 

-

 

Ja nie chcę wychodzić za mąŜ - ucięła Mali. - Chyba powiedziałam to jasno. 

-

 

Tak, powiedziałaś to zaraz potem, jak Johan umarł -odparła Ane. - MoŜe dlatego, Ŝe 

byłaś wtedy zdenerwowana. PrzecieŜ moŜna zmienić zdanie. A Havard... 

-

 

Ale ja nie zmieniłam zdania - Mali objęła Ane. -Po prostu nie chcę znów wychodzić 

za mąŜ. Ale jeśli juŜ, to masz rację, Ŝe Havard byłby dobrym kandydatem z wielu względów. 

Ale kto powiedział, Ŝe on mnie chce? 

-

 

Jeśli w to wątpisz, to jesteś ślepa - uśmiechnęła się Ane. - Na oboje oczu. Dobranoc!  

Mali miała nadzieję, Ŝe Havard zejdzie na dół, ale juŜ nie mogła dłuŜej czekać. 

- Zerknij na Oję - poprosiła Ingeborg. - Skoczę tylko powiedzieć Sivertowi dobranoc. 

I zniknęła za drzwiami, z bijącym sercem i lodowatymi dłońmi. 

Zatrzymała  się  na  chwilę  przed  pokojem  Siverta.  Z  wewnątrz  dobiegał  niski  głos 

Havarda  i  jasny  śmiech  jej  syna,  ale  nie  dosłyszała,  o  czym  rozmawiają.  Otworzyła  drzwi  i 

weszła. Dwie pary oczu wpatrzyły się w nią, aŜ ze zmieszania zaczęła skubać skraj fartucha. 

- No dobrze - powiedziała, unikając wzroku męŜczyzny. - Widzę, Ŝe Havardowi udało się 

wpakować cię do łóŜka. 

- I opowiedział mi dwie przygody - obwieścił Sivert z jaśniejącymi oczami. - Spotkał 

niedźwiedzia, wiedziałaś, mamo? Naprawdę wielkiego niedźwiedzia, i on... 

- Nie, nie wiedziałam - przerwała mu Mali i podeszła do łóŜka. - On nie opowiada mi 

wszystkiego. 

Havard  potargał  czuprynę  małego  i  wstał  z  krzesła.  Mali  uwaŜała,  by  nie  dotknąć 

męŜczyzny, gdy pochyliła się nad synem i ucałowała jego krągły, ciepły policzek. 

- Śpij dobrze, synku - powiedziała cicho. - Ale bądź pewny jednego: Havard ma inne 

rzeczy do  roboty  niŜ cię kłaść, więc tak nie będzie zawsze. Nic nie pomogą płacze  - dodała 

tonem ostrzeŜenia. - Nie chcę Ŝadnego marudzenia. 

Sivert oplótł ramionami jej szyję i Mali poczuła jego ciepły oddech przy swoim uchu. 

- Ale czy nie będzie mógł... 

background image

-Tak, czasem - odparła. - Gdy będzie miał czas i gdy będzie chciał. 

- On chce - oświadczył  chłopiec triumfująco. - Powiedział mi to. Prawda, Ŝe chcesz, 

Havardzie?  

- Pewnie, Ŝe chcę - rzucił męŜczyzna. - Ale to mama decyduje, wiesz przecieŜ. 

Mali, nadal pochylona nad łóŜkiem, miała nadzieję, Ŝe Havard wyjdzie przed nią. Ale 

stał nadal. W końcu uwolniła się z ramion syna i wyprostowała. 

- Dobranoc - powtórzyła. - Spij dobrze. 

Havard otworzył przed nią drzwi i przytrzymał. Nie mogła uniknąć otarcia się o niego 

w przejściu. Poszła szybko korytarzem. 

-

 

Dziękuję za pomoc - rzuciła przez ramię. - To było miłe z twojej strony. 

-

 

Nie, ja sam tego chciałem - odparł, stojąc zadziwiająco blisko niej. - Lubię Siverta. 

Jest  dobrym  chłopcem  i  sądzę,  Ŝe  dobrze  mu  robi  przebywanie  z  męŜczyzną  po  tym,  jak 

stracił swojego ojca. 

-

 

Tylko  nie  zapominaj,  Ŝe  nie  jesteś  jego  ojcem  -burknęła  Mali,  zatrzymując  się  i 

odwracając ku niemu. -To waŜne dla was obu. 

-

 

Nie musisz mi o tym przypominać - odparł spokojnie. - Czego się obawiasz, Mali? 

Nie moŜesz tak po prostu odpręŜyć się i cieszyć Ŝyciem, a nie czuwać, czy ktoś nie wchodzi 

na twoje terytorium? Ja nigdy nie zrobię niczego, czego ty nie chcesz, i nie będę cię męczył 

pytaniami. Ale nie moŜesz zapobiec, by Sivert mnie pokochał, bo juŜ to zrobił. Dla niego nie 

stanowi to problemu - dodał z naciskiem w głosie. 

-

 

Nie  chciałam  być  niewdzięczna  -  powiedziała  Mali,  spuszczając  oczy.  -  Pomagasz 

nam wszystkim, Havardzie, i ja się bardzo cieszę, Ŝe Sivert miał w tobie oparcie w tym czasie. 

Bardziej się boję o to, by nie cierpiał, gdy odejdziesz - dodała, nerwowo poprawiając włosy. 

-

 

Ja nie mam planów, by stąd odejść - odparł. - Chyba Ŝe ty będziesz tego chciała.  

-

 

Ja nie chcę - rzuciła Mali, podnosząc na niego wzrok. - Ale nie moŜemy dalej... To 

znaczy, powinniśmy... 

-

 

Co powinniśmy? - spytał, a w oczach pojawił się błysk. 

-

 

Powinniśmy przestać... 

Zalała  się  rumieńcem  i  poszła  w  kierunku  schodów.  Nagle  poczuła  jego  dłoń  na 

ramieniu. Obrócił ją ku sobie. 

-

 

Czy ja kiedykolwiek zrobiłem coś, czego ty sama nie chciałaś? - spytał, stojąc blisko 

niej. Ujął jej podbródek i uniósł do góry, by spojrzeć jej w oczy. - Zrobiłem? 

-

 

Nie - szepnęła Mali. - Nie, ja tego nie mówiłam. Ale powinniśmy... 

-

 

Tak,  to  zrozumiałem  -  odparł,  odsuwając  się.  -Chciałem  tylko  wiedzieć,  Ŝe  nie 

background image

sprawiłem ci jakiejś przykrości. 

Mali powoli pokręciła głową. 

- Nie utrudniaj, Mali - powiedział Havard spokojnie. - Daj sobie prawo do Ŝycia. Bo o 

to tu chodzi, by Ŝyć... śyć teraz, Mali. 

Jego  dłoń  pogładziła  jej  policzek,  po  czym  Havard  obrócił  się  i  poszedł  do  swojej 

sypialni.  

background image

ROZDZIAŁ 9 

Tej  jesieni  był  urodzaj  czarnych  jagód.  Sivert  ciągle  wracał  z  umorusaną  buzią  i 

dłońmi,  bo  nie  trzeba  było  daleko  odejść,  by  je  znaleźć.  Poza  tym  często  udawało  mu  się 

zwabić  którąś  ze  słuŜących,  by  poszła  z  nim  dalej,  i  wracał  do  domu  z  pełnym  brzuchem  i 

jagodami  nawleczonymi  na  źdźbła  traw.  Mali  zauwaŜyła,  Ŝe  nawet  Havard  po  zakończonej 

pracy czasem chodził z nim do lasu. Stała wtedy i patrzyła za nimi, za wysokim męŜczyzną i 

małym chłopcem, i serce wypełniała jej wdzięczność wobec Havarda, Ŝe poświęcał swój czas 

jej synowi. Mimo Ŝe miał prawo być niezadowolony, Ŝe wszystko dzieje się na jej warunkach. 

Ale  nie  dawał  tego  poznać  ani  jej,  ani  ludziom  na  gospodarstwie,  ani  zwłaszcza  Sivertowi. 

Coraz częściej uderzało Mali, jak on jest miły, tak zupełnie bezinteresownie miły. Wprawiało 

ją  to  w  onieśmielenie  i  przelotne  wyrzuty  sumienia.  MoŜe...  moŜe  mogłaby...  Ta  myśl 

przechodziła jej coraz częściej przez głowę. 

Mali  zadzwoniła  do  Margrethe  i  zaproponowała,  by  któregoś  przedpołudnia  zrobiły 

sobie wolne i z synami poszły na jagody do lasu. Mogą wziąć ze sobą jedzenie i sok i spędzić 

milo czas. Wiedziała, Ŝe Sivert uwielbiał takie wyprawy,  a poza tym mogła nazbierać jagód 

na przetwory, dobre do naleśników i na chleb w czasie zimy. Margrethe nie odmówiła. 

Dzień był słoneczny i bezwietrzny, powietrze przejrzyste. W słońcu czuło się ciepło, 

ale  w  cieniu  dawało  się  zauwaŜyć,  Ŝe  nadchodzi  jesień.  Ale  wkrótce  Mali  zaczynała  być 

wdzięczna za kaŜdy odcinek cienia, gdy tak szli wzdłuŜ łąk i pól. Rozpięła bluzkę i odgarnęła 

włosy z wilgotnego czoła. 

- Jak ci idzie? - spytała, odwracając się do siostry. - Nie za cięŜko? 

Margrethe zatrzymała się i uśmiechnęła. 

-

 

AleŜ  skąd!  Czuję  się  tak  sprawna  jak  nigdy.  Ten  maluch  dobrze  się  obchodzi  ze 

swoją mamą - powiedziała, gładząc się po lekkim zaokrągleniu brzucha. 

-

 

Dobrze to słyszeć - Mali odpowiedziała uśmiechem. -Widać po tobie, Ŝe jesteś zupełnie 

inna niŜ w ostatniej ciąŜy. 

To nie był czczy komplement. Margrethe stała, oświetlona sierpniowym słońcem. Jej 

jedwabista  skóra  zyskała  złocisty  blask  po  lecie,  włosy  błyszczały,  grube  i  gładkie,  błękitne 

oczy promieniały. Mali chętnie przyznała, Ŝe siostra wyglądała ładniej niŜ kiedykolwiek. T na 

bardziej szczęśliwą, jeśli to w ogóle moŜliwe w jej związku z Bengtem. 

Margrethe jakby czytała w jej myślach. 

background image

-  Jeśli  się  zastanawiasz,  jak  nam  jest  razem,  mogę  tylko  powiedzieć,  Ŝe  kaŜdy  dzień 

jest jak w raju. Zwłaszcza teraz - dodała, zalewając się rumieńcem. - Nie musimy juŜ myśleć, 

Ŝ

e mogę zajść w ciąŜę, i nie musimy... no wiesz, uwaŜać...  

Mali zaśmiała się i objęła młodszą siostrę. 

-

 

Ech, wy dwoje! - westchnęła. - Ale cieszę się z twojego kaŜdego dnia w raju. Bardzo 

się cieszę, Ŝe zeszliście się z Bengtem. 

-

 

A ty? - spytała Margrethe i spojrzała na siostrę badawczo. - Nadal twierdzisz, Ŝe nie 

chcesz Ŝadnego męŜczyzny? 

-

 

Mam  Havarda  -  rzuciła  Mali,  odwracając  się  i  zaczynając  iść.  -  Trudno  o  lepszego 

gospodarza od niego. 

-

 

Tak, wiem, ale ja mam na myśli męŜczyznę... do łóŜka. 

Mali  cieszyła  się,  Ŝe  jest  odwrócona  do  siostry  plecami,  bo  nie  tylko  ciepło  słońca 

sprawiło, Ŝe poczerwieniała aŜ po szyję. 

-

 

MoŜesz sądzić, co chcesz, ale daję radę bez tego -odparła, choć tchu jej brakło, gdy 

tak kłamała. 

-

 

Ale  Havard...  -  Margrethe  nie  chciała  tak  łatwo  się  poddać  -  mógłby  się  nadać  do 

czegoś  więcej  niŜ  tylko  jako  zarządca.  Jest  przystojny  i  dobry.  A  ty  zawsze  go  lubiłaś,  tak 

mówiłaś. 

Mali nie odpowiedziała, tylko parła w górę. Ich synkowie byli juŜ daleko przed nimi. 

- No i Havard jest w ciebie zapatrzony – mówiła Margrethe coraz bardziej zdyszana. - 

Wszyscy to widzą, a on tego nie ukrywa. Jak on moŜe chodzić koło ciebie codziennie i nie... 

Mali zatrzymała się i odwróciła. 

- Nie mówmy więcej o tym - ucięła. - W Stornes idzie zupełnie dobrze w tym układzie 

z Havardem. I juŜ. 

-Nie,  ja  nie  chciałam  się  wtrącać  -  broniła  się  siostra.  -  Chcę  po  prostu,  Ŝebyś  była 

szczęśliwa... 

- No i jestem - zaśmiała się Mali w nieco wymuszony sposób.  

-  Ale  nie  zdarza  się,  Ŝe...  Ŝe  chcesz...  Ŝe  masz  ochotę...  -  Margrethe  wsparła  rękami 

krzyŜ i wpatrzyła się w starszą siostrę. 

-

 

Nie, nic nie zauwaŜyłam - odpowiedziała, nie patrząc jej w oczy. - Mam wszystko, 

czego pragnę. 

I  to  przecieŜ  prawda,  pomyślała  z  ironią,  ale  nikt  nie  musi  wiedzieć,  Ŝe  Havard 

posłuŜył jej nie tylko za zarządcę. Nawet Margrethe. Porządne kobiety nie robią tak jak ona. 

Ale teraz to juŜ koniec, tak postanowiła. Lepiej skończyć, póki zabawa jeszcze trwa. 

background image

Gdy weszły do lasu pod wysokie jodły, ujrzały, Ŝe rosnące pod nimi jagodowiska pełne 

są  dojrzałych  jagód.  Sivert  i  Olaus  zapiszczeli  z  radości  i  rzucili  się  na  kolana  w  środek  tej 

wspaniałości. Zrywali garściami jagody i pakowali do ust, nie zwracając uwagi, Ŝe jedzą teŜ 

listki.  Mali  i  Margrethe  usiadły  na  polance,  oparły  się  o  pień  większego  drzewa  i  zaczęły 

wyciągać jedzenie. 

- Powinni zaraz coś zjeść - uśmiechnęła się Mali, obserwując małych łakomczuchów. 

- Inaczej nic dziś nie zjedzą poza jagodami. 

Margrethe patrzyła na nich jaśniejącymi oczami. 

-

 

AleŜ  czas  leci  -  powiedziała.  -  Zobacz,  jak  wyrośli.  KtóŜ  by  pomyślał,  Ŝe  kaŜda  z 

nas  osiądzie  na  dwóch  z  największych  gospodarstw  w  Inndalen,  wyjdzie  dobrze  za  mąŜ, 

urodzi dzieci... Jak to nigdy nie wiadomo, co się zdarzy - dodała z zamyślonym spojrzeniem. 

-

 

No i dobrze - ucięła Mali. - Dobrze, Ŝe nie wiemy nic o przyszłości. Powinniśmy brać 

dany dzień takim, jaki jest. 

Margrethe  spojrzała  na  nią  zdziwiona,  ale  nic  nie  odpowiedziała.  WyłoŜyły 

zawiniątka z jedzeniem i otworzyły butelki z sokiem.  

-  Chodźcie,  chłopcy,  jedzenie!  -  zawołała  Mali.  -  Powinniście  coś  zjeść,  zanim 

napchacie się jagodami. 

Gdy nie uzyskała odpowiedzi, wstała i spojrzała w ich kierunku. Ciemno- i jasnowłosa 

głowa pochylone były nad jagodowiskiem. Obaj chłopcy byli tak zajęci pochłanianiem jagód, 

Ŝ

e niemal ze sobą nie rozmawiali. 

-  Chodźcie!  -  powtórzyła.  -  Potem  będziecie  mogli  zbierać,  ile  chcecie.  Jeszcze  nie 

wracamy do domu. 

Zobaczyła, Ŝe Olaus się podnosi i mówi coś do Siverta. Ten odwrócił się i spojrzał na 

matkę,  ale  potem  coś  przykuło  jego  wzrok.  Mali  zobaczyła,  jak  pochyla  się  nad  korzeniem 

leŜącym  na  słońcu.  Nie  zdąŜyła  usiąść,  gdy  dziki  wrzask  poderwał  je  na  równe  nogi.  Sivert 

stał z lewą ręką wyciągniętą przed siebie i krzyczał. 

- Co się stało? - krzyknęła Mali, biegnąc ku niemu. - Uderzyłeś się? 

Nie  odpowiedział,  nadal  szlochając.  Olaus  odsunął  się  od  niego,  patrząc  wielkimi 

oczami. 

-

 

Co  się  stało?  -  spytała  zdyszana  Mali,  gdy  do  nich  dobiegła.  -  Co  się  mu  stało, 

Olaus? 

-

 

To nie był patyk - powiedział mały. - On się ruszał. 

Mali  schwyciła  rękę  Siverta.  PowyŜej  łokcia  widniały  dwa  wyraźne,  czerwone  ślady 

po ugryzieniu. Uświadomiła sobie, Ŝe to ugryzienie węŜa. Ten korzeń to była Ŝmija! Poczuła 

background image

ogarniający ją paniczny strach i złapała Siverta w objęcia. 

Ze Ŝmijami nie ma Ŝartów, zwłaszcza gdy ukąszą dzieci oraz gdy zranią tak wysoko jak 

Siverta. Tyle pamiętała. W dodatku to lewa ręka! BliŜej do serca, mówili ludzie. 

-

 

Co się stało? - spytała Margrethe, gdy dotarła do nich. - Sivert się uderzył? 

-

 

Nie.  Ugryzła  go  Ŝmija  -  rzuciła  Mali  ochrypłym  głosem  i  spojrzała  na  siostrę  z 

rozpaczą.  

-

 

ś

mija - powtórzyła Margrethe z niedowierzaniem. - Gdzie? 

Mali pokazała jej ramię syna, gdzie widniały dwie czerwone dziurki. Ramię zaczynało 

juŜ puchnąć. 

- BoŜe drogi, co robić? Jesteśmy tak daleko od domu... 

Olaus  zrozumiał,  Ŝe  dzieje  się  coś  złego,  i  teŜ  zaczął  płakać.  Objął  nogi  matki  i 

zanurzył twarz w jej spódnicę. Wzięła go na ręce, próbując uspokoić. 

-

 

No juŜ... - powiedziała cicho. - Siverta ugryzła... 

-

 

To  był  patyk  -  zaszlochał  Olaus.  -  śywy  patyk!  Mali  otrząsnęła  się  z  szoku.  Przez 

chwilę czuła się 

sparaliŜowana strachem i niezdolna do Ŝadnej decyzji. Teraz uniosła spódnicę i urwała 

pas materiału z halki. 

-

 

Co ty robisz? - Margrethe spojrzała na siostrę, jakby ta postradała zmysły. 

-

 

Trzeba  przewiązać  ramię  powyŜej  ugryzienia  -  rzuciła  Mali,  obwiązując  mocno 

ramię  Siverta.  -  Wtedy  jad  się  nie  przemieszcza.  Przynajmniej  nie  tak  szybko  -  dodała.  - 

Słyszałam, Ŝe moŜna zrobić nacięcie, wyssać truciznę, ale nie wiem, jak to zrobić. Nigdy tego 

nie  przeŜyłam  -  dodała  bezradnie.  -  Zresztą  nie  mam  nic  ostrego,  a  i  tak  bałabym  się 

pogorszyć sprawę. 

Spuchnięte  ramię,  dodatkowo  przewiązane  płóciennym  paskiem,  najwyraźniej  bolało 

Siverta, bo płakał rozdzierająco. Gdy usłyszał słowa Mali o nacięciu, wpadł w histerię. 

-

 

Nie tnij mnie, mamo! - zaszlochał. - Nie tnij! 

-

 

Nie,  nie  będę  -  Mali  otarła  jego  zapłakaną  twarz.  -Oczywiście,  Ŝe  nie,  kochanie  - 

wyszeptała zrozpaczona i przytuliła go. - Zbierz rzeczy i schodź sama - rzuciła do Margrethe. 

- Ja biegnę z nim na dół. Musi jak najszybciej jechać do lekarza po surowicę, bo inaczej... 

Nie  skończyła,  tylko  wzięła  syna  na  ręce  i  pobiegła.  To  była  cięŜka  i  długa  droga. 

Popłakujący Sivert wisiał jej cięŜko na szyi. Objął ją prawą ręką tak mocno, Ŝe prawie dławił. 

Był  teŜ  cięŜki,  a  teren  nierówny.  Gdy  w  końcu  dotarła  do  letnich  obór,  zatrzymała  się  na 

chwilę,  by  złapać  oddech.  Była  zlana  potem,  włosy  się  rozpuściły  i  otaczały  ją  chmurą. 

Ledwo trzymała się na nogach. Jednak gdy zerknęła na lewe ramię syna, rzuciła się naprzód. 

background image

Ramię spuchło jeszcze bardziej i zaczęło sinieć. Sivert oddychał nierówno i walczył o kaŜdy 

oddech. 

Mali  stękała  z  wysiłku  i  strasznego  zmęczenia.  BoŜe,  musi  się  udać,  pomyślała  z 

desperacją.  Słyszała  o  ludziach  ugryzionych  przez  węŜa,  którzy  przeŜyli.  Ale  teŜ  o  takich, 

zwłaszcza dzieciach, którym się nie udało. Kiedy dotrą do lekarza? Nie wiedziała, skąd miała 

siły, ale biegła chyba najszybciej w Ŝyciu. 

Havard  stal  na  podwórzu,  rozsiodłując  konia,  gdy  wbiegła.  PrzeraŜony  upuścił 

wszystko, co miał w rękach, i podbiegł do niej. 

- Co się dzieje? - spytał, patrząc w jej oszalałe oczy. - Co jest, Mali? 

Odebrał od niej Siverta, a Mali osunęła się na ziemię. Nie mogła złapać oddechu, by 

cokolwiek  powiedzieć,  ale  nie  było  to  potrzebne.  Havard  dostrzegł  rękę  Siverta  i  zrozumiał 

wszystko. 

- Cholera cięŜka - zaklął i przytulił chłopca. - Musimy jechać do doktora - powiedział, 

oddając go Mali. - Siedźcie tu spokojnie, a ja... 

Pobiegł do domu, zanim skończył zdanie. Wrócił z finką, a Ane za nim. 

- Znajdź Gudmunda i powiedz, Ŝe ma zaprząc konia do wozu - rzucił do słuŜącej.  

Pochylił się nad Sivertem i pogłaskał go po buzi. 

- WąŜ wpuścił w ciebie jad - powiedział spokojnie. -Pojedziemy do doktora, a on da ci 

coś,  co  zabije  jad  węŜa.  Ale  teraz  muszę  wyciągnąć  z  twojej  ręki  jak  najwięcej  tego  jadu. 

Rozumiesz? 

Sivert wpatrzył się w niego wielkimi oczami. 

-  Zrobię małe nacięcie  w skórze - mówił dalej  Havard - i wyssę wszystko, co się da. 

To moŜe trochę boleć, ale jesteś juŜ duŜym chłopcem, prawda? Zniesiesz to? 

Sivert  chciał  zaprotestować,  lecz  spokojny  głos  Havarda  podziałał  na  niego.  Wolno 

pokiwał głową, ale gdy zobaczył ostrze finki, zmienił zdanie. Próbował ukryć się u Mali, ale 

nie zdąŜył. Havard złapał go za ramię i zrobił nacięcie pomiędzy śladami ugryzienia. Pochylił 

się nad ranką, ssał i wypluwał, ssał i wypluwał. Sivert płakał wniebogłosy i wyrywał się, ale 

Mali trzymała go mocno. 

-

 

A jeśli masz jakąś ranę w ustach? - wyszeptała przeraŜona, patrząc na męŜczyznę. - 

Wtedy jad cię zatruje! 

-

 

Dam sobie radę - uciął. - Tu chodzi o Siverta. Aha, opaliłem nóŜ - dodał. 

Wstał i podbiegł do Gudmunda, który zaprzągł konia. Ane podeszła do Mali i otuliła 

background image

kocem  Siverta.  LeŜał  z  półprzymkniętymi  oczami  i  oddychał  nierówno,  ale  juŜ  nie  płakał. 

Oczy Ane rozszerzyły się, gdy zobaczyła ramię chłopca. 

- Zmoczę szmatkę - rzuciła. - MoŜe pomóc na opuchliznę. 

Opuchlizna to jedno, pomyślała Mali. Ona nie była niebezpieczna, tylko jad, który juŜ 

dostał  się  do  krwi.  Pytanie,  ile  jadu  udało  się  wyssać  Havardowi.  Mali  kołysała  syna  i 

próbowała się do niego uśmiechnąć, ale wyszedł jej tylko dziwny grymas.  

-

 

Tyle  zamieszania,  widzisz?  -  powiedziała  z  udawanym  spokojem.  -  Ale  ten  wąŜ 

wpuścił  w  ciebie  jad,  to  dlatego  ręka  ci  spuchła  i  cię  boli,  i  dlatego  Havard  starał  się  go 

wyssać.  Chciał  ci  pomóc.  Ale  doktor  ma  lekarstwo,  które  jest  mocniejsze  od  jadu,  i  dlatego 

teraz do niego pojedziemy. Będzie dobrze... 

-

 

Boli... - Sivert znów zaczął popłakiwać. - Ja muszę... 

Zanim  skończył,  zwymiotował  wprost  przed  siebie.  Mali  próbowała  się  odsunąć,  ale 

większość granatowego strumienia wylądowała na niej. Gdy Ane nadbiegła ze szmatką, uŜyły 

jej do czyszczenia ich obojga. 

-

 

Gdzie  jest  Ingeborg?  -  spytała  Mali.  -  Zawołaj,  by  przyniosła  więcej  ręczników. 

Mogą nam się przydać po drodze. 

-

 

Dzwoniła do doktora - odparła Ane. - Jest w gabinecie i wie, Ŝe jedziecie. 

Nadbiegł Havard i wziął Siverta na ręce. 

-  Siadaj  do  wozu  -  polecił  Mali.  -  Zawiń  go  w  koc,  bo  moŜe  mieć  dreszcze.  No  i 

trzymaj się mocno - dorzucił. - Będę ostro gonił konia. 

Dzień  przechodził  w  wieczór.  Zachodzące  słońce  barwiło  góry  na  czerwono,  a  lekki 

wietrzyk przynosił przez okno zapach morza i wodorostów. Mali siedziała przy łóŜku Siverta 

od czasu, kiedy wrócili od lekarza. 

Starszy pan zmarszczył brwi z zastanowieniem, gdy ujrzał spuchnięte ramię, lecz nie 

powiedział wiele. Ranę przemył i opatrzył, a Sivert dostał dawkę surowicy. 

- Będzie dobrze, prawda? - spytała Mali cicho, patrząc na lekarza błagalnie. 

- Powinno być - odparł. - Chłopak wygląda na silnego. Ale dawno nie widziałem tak 

gwałtownej reakcji na ukąszenie Ŝmii. Czy jest uczulony? 

- Niczego nie zauwaŜyłam... 

W drodze do domu trzymała syna w ramionach i modliła się. Tylko nie Sivert, błagała, 

tylko  nie  Sivert.  Ale  dławił  ją  potworny  strach,  gdy  głaskała  go  po  rozpalonym  j  czole  i 

background image

słyszała  świszczący,  urywany  oddech.  Musiała  uŜyć  wszystkich  sił,  by  nie  płakać.  On  nie 

moŜe się bać, i pomyślała, zagryzając usta do krwi. 

-

 

Jak z nim? - spytał Havard, odwracając się ku nim. 

-

 

Nie wiem - odparła cicho, patrząc na niego z rozpaczą. - Tak się boję, Havard. 

-

 

Będzie  dobrze  -  rzucił.  -  Musi  być  dobrze  -  dodał  przez  zaciśnięte  zęby  i  pogonił 

konia. 

Beret zaglądała kilka razy na poddasze, siadała i patrzyła bezradnie. 

-

 

Wyzdrowieje, prawda? - spytała słabym głosem. 

-

 

Jeszcze  nie  wiadomo  -  odparła  Mali  cicho.  -  Zobaczymy.  Ale  doktor  powiedział, 

Ŝ

e surowica powinna zadziałać przez wieczór. O ile zadziała... 

-

 

Ja  się  zajmuję  Oja  -  powiedziała  Beret.  -  Ale  zejdź  na  dół  go  nakarmić,  gdy 

będziesz mogła. 

-

 

Tak, ale nie odejdę od Siverta. Lepiej przynieś mi Oję, tu go nakarmię. 

Wzdrygnęła  się,  gdy  drzwi  się  otworzyły.  To  był  Havard.  Zaglądał  juŜ  wiele  razy. 

Stanął przy łóŜku bez słowa i patrzył na chłopca. Mali odszukała jego dłoń i uścisnęła.  

- Dziękuję. Nie wiem, co bym zrobiła... 

- Wtedy Gudmund albo ktoś inny by ci pomógł -przerwał jej Havard. 

Mali pokręciła powoli głową i przycisnęła jego dłoń do ust. 

- Nie, nikt nie zrobiłby tego, co ty - powiedziała, a łzy spływały po jego dłoni. - Nie 

przeŜyję,  jeśli  stracę  Siverta  -  dodała  zduszonym  głosem.  -  Nie  przeŜyję...  On  jest  dla  mnie 

najdroŜszy... 

-  Rozumiem,  ale  go  nie  stracisz  -  odparł  Havard,  obejmując  jej  ramiona.  -  JuŜ  mu 

lepiej. 

Mali spojrzała na niego. 

-

 

Lepiej? Skąd wiesz? PrzecieŜ tylko leŜy i... 

-

 

JuŜ nie jest gorący i śpi spokojnie. Oddycha normalnie, a to znaczy, Ŝe jad przestaje 

działać. Najgorsze minęło! Ręka będzie go bolała przez kilka dni, ale to wytrzyma. Najgorsze 

minęło - dodał z przekonaniem. 

Mali połoŜyła dłoń na czole syna. Było ciepłe, ale nie gorące i spocone jak wcześniej. 

MoŜe  na  chwilę  sama  zasnęła,  bo  nie  zauwaŜyła,  Ŝe  on  śpi  spokojnie.  Oddychał  równo  i 

niemal niesłyszalnie, a puls bił regularnie pod skórą szyi. 

background image

Mali powoli opadła na łóŜko i załkała bezgłośnie. Całym jej ciałem wstrząsał szloch. 

Havard ukląkł przy niej, objął ją i głaskał uspokajająco po plecach. 

- No juŜ, juŜ, Mali - wyszeptał. - Jesteś wykończona, dlatego tak reagujesz. Uspokój 

się - dodał, gdy zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła do niego. 

Trwali  tak,  aŜ  się  uspokoiła.  W  końcu  wyprostowała  się  i  przetarła  dłonią  zapłakaną 

twarz. Wpatrzyła się w jego oczy i wzięła go znów za rękę. Ale nic nie powiedziała. Siedzieli 

tak  razem  długo,  czas  się  jakby  zatrzymał.  Powoli  zapadał  zmrok.  Nagle  Sivert  otworzył 

oczy.  

- Dlaczego tu siedzicie w nocy? - spytał, patrząc na nich zaspanym wzrokiem. - Chcę 

ciasta... 

Zanim Mali dobiegła do niego z kawałkiem ciasta, znów zasnął. 

-No,  moŜesz  się  teraz  połoŜyć  -  powiedział  Havard.  -  Potrzebujesz  tego.  Z  Sivertem 

juŜ dobrze. A Beret wzięła Oję do siebie na noc, miałem ci przekazać. 

-

 

Nie odejdę od niego. Chcę tu zostać. 

-

 

To ja przy nim posiedzę - odparł Havard spokojnie. - Jesteś wykończona, blada jak 

duch. Ja tu posiedzę i zawołam cię, jakby co. 

Mali nagle poczuła, jak potwornie jest zmęczona. Powoli wstała, niezdecydowana. 

- Idź juŜ - pogonił ją. - OkaŜ mi zaufanie, co? 

I  poszła,  niechętnie  i  osłabiona  strachem.  W  sypialnie  zrzuciła  nieświeŜe  ubranie, 

półprzytomna umyła się i padła na łóŜko. Sen ogarnął ją szybko i przyniósł jakŜe oczekiwany 

spokój dla duszy i odpoczynek dla obolałego ciała. 

Obudziła  się  gwałtownie,  gdy  ktoś  jej  dotknął.  To  Havard  okrywał  ją  kołdrą.  Nie 

zrobiła tego przed zaśnięciem, pomyślała zmieszana i poczuła, Ŝe marznie. Odkryła wtedy, Ŝe 

nie tylko o tym zapomniała. Była naga. 

-

 

Coś się stało? - spytała, otulając się kołdrą. 

-

 

Nie, Sivert śpi spokojnie. Nie ma gorączki i oddycha normalnie. Nie musisz się juŜ 

niepokoić, Mali. Wszystko jest w porządku. 

Zarzuciła  mu  ręce  na  szyję  z  wdzięczności  i  pocałowała.  Czuła  ogromną  potrzebę 

podziękowania temu człowiekowi, który uratował jej syna. 

- PołóŜ się obok mnie - wyszeptała.  

-

 

Chciałem  wracać  do  siebie  -  rzucił  Havard  wymijająco.  -  JuŜ  niedługo  czwarta, 

powinienem się przespać choć kilka godzin, zanim... 

background image

-

 

MoŜesz  spać  jutro  cały  dzień,  jeśli  chcesz  -  uśmiechnęła  się  Mali,  przepełniona 

szczęściem, i pociągnęła go ku sobie. - Och, Havardzie, Havardzie... 

Nagle zaczęła gwałtownie ściągać z niego koszulę i rozpinać pasek. On połoŜył dłoń 

na jej ręce i zatrzymał ją. 

- Nie wiesz, co robisz, Mali - powiedział cicho. -Najlepiej będzie, jak pójdę. 

Ale  ona  się  nie  poddała.  Oddech  Havarda  stał  się  szybki.  On  nie  spuszczał  z  niej 

wzroku. Gdy juŜ leŜał nagi obok niej, ustami gładziła jego tors, płaski brzuch... Przytrzymał 

ją za włosy, gdy chciała zejść niŜej. 

-Ja tego chcę - wyszeptała cicho, spoglądając na niego. - Chcę, Havardzie. 

Powoli  uniosła  się  i  połoŜyła  na  nim.  Nigdy  tego  wcześniej  nie  robiła,  nie  z  własnej 

woli,  pomyślała  mgliście.  Pochyliła  się  nad  nim,  pocałowała  delikatnie  w  usta  i  ocierała  się 

swoim gorącym, nagim ciałem o jego ciało. 

- BoŜe - wyszeptał. - Mali, co ty robisz... 

Pomogła  mu  dostać  się  na  miejsce  i  powoli  zaczęła  się  poruszać.  Jego  dłonie 

odgarnęły jej włosy i ujęły jej pełne piersi. JuŜ nie mógł leŜeć spokojnie, tylko wychodził jej 

na  spotkanie  kaŜdym  pchnięciem.  Mali  odrzuciła  głowę  do  tyłu  i  łapała  oddech  z  rozkoszy, 

tracąc świadomość, gdzie jest. Wreszcie osunęła się na niego. 

Po  chwili  Havard  zebrał  ubranie  i  bez  słowa  zniknął  za  drzwiami.  Mali  włoŜyła 

koszulę  nocną  i  wśliznęła  się  do  pokoju  Siverta.  Havard  miał  rację,  od  razu  to  zauwaŜyła. 

Chłopiec spał spokojnie i mocno. PrzeŜyje! Pochyliła się i pocałowała synka ostroŜnie, by go 

nie  obudzić.  Wróciła  do  swojego  łóŜka.  Pachniało  Havardem,  pomyślała,  naciągając  kołdrę. 

Havardem  i  kochaniem.  Zalała  ją  fala  gorąca  na  wspomnienie  tego,  co  robili,  ale  odwróciła 

się na bok i zamknęła oczy. Ten męŜczyzna uratował Siverta! 

background image

ROZDZIAŁ 10 

Wrzesień zaczął się ulewnymi deszczami i wiatrem burzącym fale fiordu. 

Wszyscy myśleli o zboŜu. Było juŜ dojrzałe i musiało zostać zŜęte przed pierwszymi 

przymrozkami. Gdy udawało się skończyć inne prace i zboŜe dojrzało, starali się rozpoczynać 

Ŝ

niwa juŜ w sierpniu. Wrzesień bywał kapryśny. Mógł przynieść zarówno nocne przymrozki, 

jak i pełne słońca dni niczym w lecie. 

Padało całymi dniami. Havard wychodził na pola od razu po śniadaniu, by zobaczyć, 

czy deszcz i wiatr nie wyrządziły szkód w ciągu nocy, czy dojrzałe zboŜe nie wyległo. Wtedy 

plony  byłyby  wątpliwe.  Ale  na  szczęście  kierunek  wiatru  był  korzystny  i  zboŜe  stało,  choć 

kłosy były cięŜkie od deszczu. 

-  Tak,  dziś  teŜ  stoi  -  powiedział  Havard,  gdy  wrócił  pewnego  dnia  na  obiad.  -  Ale 

pogoda powinna się juŜ odmienić. Nie moŜemy duŜo dłuŜej czekać. 

Podszedł do okna i spojrzał na fiord i cięŜką mgłę schodzącą nisko po zboczach gór. 

- O tej porze zwykle zaczyna wiać od lądu - powiedział bardziej do siebie. - W domu 

w Gjelstad ojciec zawsze mówił, Ŝe moŜna czekać spokojnie, gdy pada na początku września, 

choć zboŜe jeszcze niezŜęte. Mawiał, Ŝe niedźwiedź nie chodzi spać na mokrym mchu. 

-

 

Jaki niedźwiedź? - spytał od razu Sivert, obejmując go za nogi. MęŜczyzna wziął go 

na ręce. 

-

 

ś

aden  konkretny  -  odparł,  targając  mu  włosy.  -  Ale  wiesz,  Ŝe  misie  robią  sobie 

legowisko,  w  którym  śpią  całą  zimę.  A  mokry  mech  się  do  tego  nie  nadaje.  Więc  my  teraz 

czekamy  na  pogodę,  by  zebrać  zboŜe,  a  niedźwiedź  czeka,  by  wysechł  mech  na  jego 

legowisko. 

-

 

A czym się przykrywa? 

-

 

Niczego nie potrzebuje. Ma gęste futro i ono mu wystarcza. 

-

 

Wieczorem jest pełnia - rzucił Gudmund, podchodząc do okna. - Pogoda zmienia się 

przy  pełni,  więc  moŜemy  mieć  nadzieję,  Ŝe  teraz  teŜ.  JuŜ  dłuŜej  nie  moŜna  z  taką  pogodą  - 

dodał, drapiąc się w głowę. 

Tej  nocy  Mali  przebudziła  się,  nie  wiedząc  czemu.  Oja  spał  przy  niej  spokojnie,  w 

domu  panowała  cisza.  Uświadomiła  sobie,  co  ją  obudziło.  Wiatr.  Uderzenia  wiatru  od  lądu 

unosiły firanki. JuŜ nie padało. 

Wstała  i  podeszła  do okna.  Zapatrzyła  się  na  niezwykły  widok.  Wiatr  rozgonił  mgłę  i 

chmury,  jedynie  małe,  uparte  chmurki  unosiły  się  przy  szczytach  gór  oblanych  światłem 

background image

księŜyca. Czarne wody fiordu połyskiwały srebrem. ZboŜe było uratowane, westchnęła z ulgą 

Mali i wróciła do ciepłego łóŜka. 

To zupełnie inny świat, pomyślała Mali, gdy rano wyszła na dół z Oja na ręku. Przez 

dłuŜszy  czas  słoty  musiała  rano  zapalać  lampy,  by  zrobić  śniadanie.  Teraz  pierwsze 

promienie  słońca  lśniły  w  oknach.  Z  mokrych  pól  unosiła  się  mgła.  Gdy  uchyliła  drzwi  i 

wyjrzała, było tak pięknie, Ŝe aŜ westchnęła. Kolory jesieni płonęły na łąkach i na drzewach, 

a Stortind przybrał białą czapę na szczycie. Wrzesień to piękny miesiąc, zawsze tak uwaŜała. 

-

 

Ani o dzień za wcześnie - stwierdził Havard, gdy usiedli do stołu. - Dziś damy zboŜu 

wyschnąć w słońcu, a jutro zaczynamy Ŝąć. 

-

 

Czyli  uda  się  uratować  zbiory  i  w  tym  roku  -  powiedziała  Mali,  spoglądając  na 

niego. - Prawda? 

Ich spojrzenia zetknęły się na chwilę i Mali, jak zwykle, poczerwieniała. Trzymała się z 

dala  od  niego  po  tamtej  nocy,  gdy  zaciągnęła  go  do  łóŜka,  a  i  on  nie  wspomniał  o  niej 

słowem.  Zachowywał  się  normalnie,  ale  Mali  czuła  czasem  jego  spojrzenie  na  plecach,  gdy 

szła z Sivertem na górę. 

- Tak, prawda - potwierdził z uśmiechem. – Wiatr od lądu daje dobrą pogodę i suche 

powietrze, więc jesteśmy uratowani. O ile się nie odmieni w czasie tych dwóch tygodni. Tyle 

czasu  potrzebujemy,  co  najmniej.  -  Skinął  głową  w  kierunku  Ane,  która  podeszła  z 

dzbankiem kawy. - Potomek rośnie, jak widzę – uśmiechnął się. - Dobrze się czujesz? 

Ane zarumieniła się i zerknęła na niego z nieśmiałym uśmiechem. MęŜczyźni rzadko 

pytali  o  zdrowie  cięŜarne  słuŜące.  Ale  Havard  był  inny  niŜ  wszyscy  męŜczyźni,  pomyślała 

Mali. 

-

 

Dobrze, dziękuję - odparła Ane. - Czuję się w pełni sił. I mam nadzieję, Ŝe nadal tak 

będzie - dodała, zerkając na Mali. 

-

 

Ale  nie  musisz  się  przemęczać  -  powiedziała  Mali.  -Czeka  nas  zaraz  duŜo  cięŜkiej 

pracy,  mycie  i  strzyŜenie  owiec,  potem  ubój.  Będziesz  się  oszczędzała  przez  tę  jesień,  Ane. 

JuŜ  umówiłam  się  z  dziewczyną  z  okolic  Buvika,  Ŝe  przyjdzie  tu  z  pomocą  od  przyszłego 

miesiąca.  Ale  miejsce  w  tym  domu  jest  nadal  twoje  -  dodała,  widząc  niepewność  w  oczach 

słuŜącej. - MoŜesz tu być, jak długo chcesz, i wrócić, gdy juŜ powrócisz do sił po porodzie. 

Dziecko moŜesz zabierać ze sobą, juŜ ci mówiłam. PrzecieŜ kołyska jest wolna. 

Ane uśmiechnęła się z wdzięcznością. 

-

 

Nie tak źle pracować w Stornes, co? - rzucił Havard z uśmiechem. - Pani tutaj jest 

background image

szczodra. 

-

 

Tak, na pewno - potwierdziła Ane. 

Tylko  Mali  odczytała  aluzję  w  słowach  Havarda  i  zaczerwieniła  się,  gdy  spojrzał  na 

nią. Zaraz potem wstał, a Ane i Ingeborg zaczęły sprzątać ze stołu. 

-  Dziś  ostrzymy  sierpy  -  rzucił  do  Mali  -  a  potem  zawozimy  stojaki  na  pola,  by  juŜ 

czekały. Jutro pracujemy cały dzień, choć to sobota - dodał, patrząc na parobków. - Szkoda, 

Ŝ

e nie moŜemy skorzystać z niedzieli, jak juŜ doczekaliśmy się pogody. 

Stojaki  na  zboŜe  róŜniły  się  od  tych  na  siano  tym,  Ŝe  miały  pozostawione  kawałki 

gałęzi na dole po to, by pierwszy snop nie dotykał ziemi i nie gnił. Zwykle na jednym stojaku 

mieściło się siedem snopów. 

Dla kobiet były to teŜ pracowite dni, bo to one szły za męŜczyznami Ŝnącymi zboŜe, 

wiązały je w snopy i kładły na stojaki. Mali pomyślała, Ŝe poprosi Beret, by zaopiekowała się 

Oja,  bo  Sivert  na  pewno  pójdzie  w  pole  ze  wszystkimi.  Ane  będzie  pracowała  krócej,  za  to 

zajmie się gotowaniem. 

Piątek był dniem prania i pieczenia chleba. Chlebem Mali zajmowała się osobiście, a 

pranie pozostawiała słuŜącym. Gdy ciasto rosło, Mali wykorzystywała czas na tkanie. Tkała, 

kiedy  tylko  miała  okazję.  Ale  pani  domu  z  dwojgiem  dzieci  nie  zawsze  było  łatwo  znaleźć 

wolną chwilę, mimo Ŝe tkanie stawało się dla niej coraz waŜniejsze. Zdawała sobie sprawę, Ŝe 

ma  uzdolnienia  w  tym  kierunku,  i  coraz  bardziej  ją  to  fascynowało.  JuŜ  miała  gotowe  trzy 

duŜe kilimy, choć nie za bardzo wiedziała, co z nimi zrobić. Na ścianie salonu juŜ nic więcej 

nie mogło się zmieścić. Ale zawsze moŜe dać je w prezencie z waŜniejszej okazji. 

Tkanie stało się dla niej czymś więcej niŜ przyjemnością. Stało się czymś, co musiała 

robić,  prawie  jak  powołanie,  pomyślała  z  uśmiechem.  Goście,  gdy  przyjeŜdŜali  do  Stornes, 

prosili,  by  mogli  zobaczyć  jej  prace.  Mali  czuła  wtedy  zaŜenowanie,  lecz  ku  jej  radości  i 

zaskoczeniu  ludzie  kupowali  i  zamawiali  u  niej  wyroby.  I  nie  szczędzili  słów  pochwały,  co 

rzadkie u ludzi z tych stron. 

Pewnego  razu,  gdy  tkała  w  pokoju  na  poddaszu,  przyszedł  do  niej  Havard.  Jedna  z 

krów  miała  się  cielić,  ale  coś  go  zaniepokoiło  i  zamierzał  dzwonić  po  weterynarza,  lecz 

najpierw chciał spytać ją o zdanie. 

background image

-

 

Ale  oczywiście,  Ŝe  dzwoń  -  rzuciła  Mali,  nie  przerywając  pracy,  choć  palce  jej 

zadrŜały. - PrzecieŜ wiesz, czy to konieczne. 

-

 

Mamy  umowę  o  współpracy  -  odparł  spokojnie.  -PrzecieŜ  ją  podpisywałem, 

prawda? 

Tak,  to  prawda,  podpisali  umowę  przed  BoŜym  Narodzeniem.  Ale  od  tamtej  pory 

wiele  się  zmieniło,  i  to  pod  wieloma  względami.  JuŜ  nie  musiała  myśleć  o  pracy  w 

gospodarstwie, bo wszystkim bez specjalnego wysiłku zajmował się Havard. Byłaby całkiem 

bezradna, gdyby on zniknął. 

-

 

Zdolna jesteś - powiedział, stojąc za nią. - Mama zawsze cię chwaliła, pamiętam. 

-

 

To  ona  pierwsza  dała  mi  spróbować  tkania  na  krosnach  -  rzuciła  Mali.  -  Beret  nie 

dopuszczała  mnie  nawet  do  tkania  dywaników,  gdy  tu  przybyłam.  Teraz  teŜ  nie  jest 

zachwycona moimi pracami, ale juŜ nic nie mówi. 

-

 

Pewnie  zrozumiała,  Ŝe  to  na  wiele  się  nie  zda  -  zaśmiał  się  Havard.  -  To,  czego 

chcesz, po prostu robisz - dodał. 

Mali czuła jego bliskość tak intensywnie, Ŝe aŜ spociły jej się dłonie. 

-

 

Co masz na myśli? - spytała, nadal się nie odwracając. 

-

 

Tylko to, co powiedziałem. 

-

 

Z tkania na pewno nie zrezygnuję - rzuciła Mali. -Jestem wdzięczna twojej matce, Ŝe 

mnie nauczyła. Nauczyłam się teŜ wiele od babci. Bez niej bym nie tkała, to pewne. A twoja 

matka to dobry człowiek, tak w ogóle. 

-W  przeciwieństwie  do  mojego  ojca,  prawda?  -  zaśmiał  się  Havard  cicho.  -  Tak, 

zgadzam się z tobą w pełni. 

Przez krótką chwilę Mali zastanawiała się, co ma na myśli, ale nie spytała. O pewne 

rzeczy lepiej nie pytać i o nich nie mówić. 

Ustalili  z  Havardem,  Ŝe  zadzwoni  po  weterynarza,  i  zaraz  potem  wyszedł  z  pokoju, 

nawet jej nie dotykając. Mali czuła jednak, Ŝe chciała tego, choć to nie miało sensu.  

- Mali, telefon! - zawołała Ane, aŜ echo poszło po schodach. 

Mali wstała od krosien, zebrała spódnicę i zeszła po schodach. 

-

 

Tak, słucham. 

-

 

Mówi  Knut  Rostad,  dyrektor  banku  w  Ora  -  odezwał  się  głos  w  słuchawce.  -  Czy 

rozmawiam z Mali Stornes? 

-

 

Tak, to ja - odpowiedziała Mali, czując ogarniający ją niepokój. CzegóŜ mógł od niej 

background image

chcieć dyrektor banku? PrzecieŜ dbali o porządek w rachunkach i nie mieli Ŝadnych zatargów 

z bankiem. Ojciec, pomyślała nagle. BoŜe jedyny,  a moŜe  coś z Buvika? MoŜe ojciec wziął 

poŜyczkę na nowy dom, albo... Ale przecieŜ nie dzwoniliby wtedy do niej. Ona nie moŜe być 

odpowiedzialna za ekonomiczne decyzje ani ojca, ani braci. 

-

 

Proszę  mnie  posłuchać  -  mówił  dalej.  -  Mieliśmy  dzisiaj  zebranie  i  jednym  z 

tematów była dekoracja  lokalu naszego banku.  Na razie nie przywiązywaliśmy do tego zbyt 

duŜej  wagi,  przyznaję.  Ale  uznaliśmy,  Ŝe  musimy  go  jakoś  ozdobić,  a  komitet  uwaŜał,  Ŝe 

powinniśmy takŜe wspierać miejscową sztukę. I wtedy padło pani nazwisko. Pani tka kilimy, 

prawda? 

Mali  zadrŜała:  z  ulgi,  Ŝe  to  nic  złego,  i  z  radości,  Ŝe  dyrektor  banku  jest 

zainteresowany jej pracami! To niewiarygodne. 

-

 

Halo, słyszy mnie pani? 

-

 

Tak, tak - odchrząknęła Mali. - Po prostu jestem... To taka niespodzianka - dodała. 

Dyrektor zaśmiał się. 

-  Pani  juŜ  sprzedawała  swoje  kilimy,  prawda?  Nakrycie  ołtarza  w  kościele  to  pani 

dzieło,  słyszałem.  Czy  byłoby  moŜliwe,  by  ktoś  z  komitetu  przyjechał  do  Stornes i obejrzał 

pani  prace?  Wtedy  zdecydowalibyśmy,  czy  weźmiemy  coś  z  gotowych,  ale  raczej 

zamówilibyśmy coś nowego. 

-

 

Oczywiście, moŜecie państwo przyjechać, zapraszam. 

-

 

Zadzwonię w takim razie w przyszłym tygodniu -powiedział dyrektor. -1 umówimy 

się na wizytę jeszcze przed sobotą. Czy to pani odpowiada? 

Przez moment Mali pomyślała o Ŝniwach, ale przecieŜ taka wizyta nie potrwa długo, a 

moŜliwe, Ŝe do końca przyszłego tygodnia i tak skończą. A takiej okazji nie mogła stracić. 

- Tak, oczywiście - odparła. - I dziękuję. To dla mnie zaszczyt - dodała, czując dumę i 

radość. 

- Ja teŜ dziękuję, do usłyszenia. - Dyrektor Rostad odłoŜył słuchawkę. 

Mali stała przez chwilę i tylko się uśmiechała. W końcu otworzyła drzwi salonu. Ane 

nakrywała tam do obiadu, a Ingeborg sprzątała na poddaszu. 

- Chyba ciasto na chleb juŜ przerosło - rzuciła Ane, odwracając się do gospodyni. - Co 

się stało? Dlaczego tak się uśmiechasz? 

Mali objęła w pasie Ane i okręciła ją wokół siebie w radosnym tańcu. 

-Dzwonił  dyrektor  banku  w  0ra  -  powiedziała.  -Chcą  przyjechać  i  zamówić  u  mnie 

kilim do powieszenia w banku. No, jeśli im się spodobają moje prace - dodała. 

-

 

Coś  takiego!  -  Ane  spojrzała  na  nią  zaskoczona.  -I  to  w  banku!  Wspaniale,  Mali! 

background image

Będziesz sławna! 

-

 

Nie,  no  nie  wiem  -  odparła,  zakasując  rękawy,  by  wyrobić  ciasto.  -1  tak  miło,  Ŝe 

zadzwonił. PrzecieŜ to jeszcze nic nie znaczy. Ci miastowi są dziwni... 

-

 

Nie,  na  pewno  zamówią  -  stwierdziła  Ane  stanowczo.  -  Jesteś  zbyt  skromna. 

Słyszałam  nieraz,  co  ludzie  mówią  o  twoich  kilimach.  Ale  Ŝeby  tacy  oficjele  się  nimi 

zainteresowali... Nie, wspaniale! śadna nie usłyszała, Ŝe ktoś wchodzi. 

- Co tu się dzieje? - spytała Beret ostro. – Słychać was aŜ w sieni. 

-Dzwonił dyrektor banku w 0ra - odparła Ane z uśmiechem. - Chcą zamówić u Mali 

kilim do przystrojenia lokalu. Czy to nie cudowne? 

Beret  uniosła  brwi.  Zaimponowało  jej,  Ŝe  dzwonił  sam  dyrektor  banku,  ale  nie  dała 

tego  po  sobie  poznać.  Nigdy  nie  mogła  pogodzić  się  z  tym,  Ŝe  Mali  tka  i  Ŝe  to  zajmuje  jej 

czas.  Mali  wiedziała  jednak,  Ŝe  ona  jej  po  prostu  zazdrości  i  niechętnie  widzi,  Ŝe  synowa 

odnosi sukcesy na tym polu. 

- Przyszłam tylko po to, by zobaczyć, czy zdąŜyłaś juŜ upiec chleb - rzuciła, wpatrując 

się w Mali. – Chcę z tobą porozmawiać. 

O co moŜe jej chodzić? - zastanawiała się Mali, wyrabiając osiem duŜych bochenków 

i  układając  je  w  formach.  Ostatnio  panował  pomiędzy  nią  a  teściową  spokój,  nie  miała 

pojęcia, o co moŜe jej chodzić. Zostawiła chleby do wyrośnięcia i umyła ręce. 

-  Nie  sądzę,  by  nasza  rozmowa  trwała  długo  -  rzuciła  do  Ane.  -  Ale  w  razie  czego 

wstaw  je  do  pieca,  dobrze?  No  i  spojrzyj  na  dzieci  -  dodała,  zerkając  na  Oję  śpiącego  w 

kołysce.  Za  mało  czasu  mu  poświęca,  przemknęło  jej  przez  myśl.  Często  zostawia  go  pod 

opieką Beret lub Ane, ale to z powodu obowiązków! Ale moŜe nie tylko. Dla Siverta zawsze 

miała czas i rzadko powierzała go obcym. 

Westchnęła. Oja stanowił dla niej źródło wyrzutów sumienia. Musi coś z tym zrobić, 

pomyślała. 

Beret siedziała w bujanym fotelu i robiła na drutach. 

- Siadaj - wskazała na kanapę. 

Mali posłuchała, choć poczuła lekki niepokój. Beret nie była w najlepszym nastroju i 

na pewno nie będzie jej chwaliła. 

-  Wiesz,  Ŝe  byłam  zadowolona,  gdy  powiedziałaś,  Ŝe  nie  chcesz  znów  wychodzić  za 

mąŜ  -  zaczęła  starsza  pani.  -  W  kaŜdym  razie  nie  od  razu.  Sądziłam,  Ŝe  to  dlatego,  Ŝe... 

chciałaś  uczcić  pamięć  Johana.  I  wydawało  mi  się,  Ŝe  dobrym  rozwiązaniem  było 

sprowadzenie  Havarda.  On  jest  mądry  i  pracowity,  nadal  tak  uwaŜam.  -  Przerwała  i 

zadzwoniła  drutami.  -  Ja  na  pewno  się  starzeję  -  mówiła  dalej,  wpatrując  się  w  Mali  -  ale 

background image

jeszcze nie jestem ani ślepa, ani głucha, mimo Ŝe tak pewnie sądzisz. Słyszałam niejeden raz, 

Ŝ

e byłaś u Havarda w sypialni! 

Mali  poczerwieniała  gwałtownie  i  spuściła  wzrok.  Nienawidziła  uczucia,  Ŝe  jest  u 

Beret na cenzurowanym. Ale Beret z pewnością nasłuchiwała wszelkich odgłosów z sypialni 

od  pierwszego  dnia,  kiedy  Mali  przybyła  do  Stornes,  a  teraz  jej  sypialnia  na  poddaszu  nie 

była tak bardzo odległa od sypialni Havarda. Powinna była o tym pamiętać... 

-

 

Co ja robię, to moja sprawa - rzuciła. - Jestem dorosła. 

-

 

Ale  rozsądku  nie  masz  -  odparła  Beret  gwałtownie.  -  Co  ludzie  powiedzą  na  to,  Ŝe 

wdowa ze Stornes spędza noce... 

-

 

To  ty  musiałabyś  to  im  powiedzieć  -  przerwała  Mali.  -Nie  słyszałam,  by  ktoś  we 

dworze... 

-

 

A co mieliby mówić? To słuŜący, wiesz dobrze. Ale oni teŜ słyszą i widzą. Na pewno 

o tym wiedzą! 

-

 

Co wiedzą? - Mali spojrzała na teściową wyzywająco. 

-

 

ś

e  pani  ze  Stornes  to  nic  innego  tylko  bezwstydna  dziewka!  -  prychnęła  Beret.  - 

Sprowadzisz  wstyd  na  dwór  i  nas  wszystkich.  Nie  myślisz  nawet  o  dzieciach?  Nie  chcę,  by 

ktoś powiedział, Ŝe synowie Johana... 

Mali nic nie odpowiedziała. Nawet nie wiedziała za bardzo, co ma odpowiedzieć. Do 

pewnego  stopnia  rozumiała  oburzenie  teściowej.  To,  Ŝe  była  w  łóŜku  z  Hazardem,  i  to 

niejeden  raz,  nie  uchodziło.  Sama  to  musiała  przyznać,  choć  nie  cierpiała,  gdy  ją 

krytykowano, a szczególnie gdy  robiła to  Beret.  Ona chyba specjalnie nie spała, by  czuwać, 

czy na poddaszu nie dzieje się nic zdroŜnego. 

-

 

Co na to powiesz? - spytała ostro Beret, a jej druty zadźwięczały. 

-

 

Nic - odparła Mali. - To... to się nie powtórzy. 

-

 

Jest  tylko  jedna  rzecz,  którą  moŜesz  zrobić,  zanim  będzie  z  tego  skandal  - 

powiedziała Beret. - Wyjdź za Havarda. To odpowiedni kandydat. Ja przeŜyję fakt, Ŝe to on 

zajmie miejsce Johana, byle stało się to w przyzwoity sposób. 

-

 

Ale ja mówiłam, Ŝe nie chcę... 

-

 

UwaŜaj, co mówisz, Mali Stornes - rzuciła Beret cicho i groźnie. - JeŜeli chodzisz z 

nim do łóŜka, to mam nadzieję, Ŝe rozumiesz, Ŝe powinnaś za niego wyjść. Nie chcemy, byś 

coś jeszcze zniszczyła tu we dworze. Synowie Johana nie będą mieli puszczalskiej matki, to jest 

jasne. 

-

 

Zniszczyłam? - spytała  Mali drŜącym  głosem. -  Co masz na myśli, mówiąc, Ŝe coś 

zniszczyłam? Wiesz, Ŝe to nieprawda. Wręcz przeciwnie, nigdy nie... 

background image

-MoŜna  zniszczyć  ludzi  -  odparła  Beret,  patrząc  złym  spojrzeniem  na  Mali.  Mali 

wstała, zdenerwowana. 

-

 

Coś jeszcze? 

-

 

Nie,  ale  liczę  na  to,  Ŝe  zrozumiałaś,  co  masz  robić.  A  właściwie  co  z  ciebie  za 

kobieta, by iść do łóŜka z zarządcą? MoŜna zacząć się zastanawiać... 

Mali poczuła, Ŝe zalewa ją fala gorąca. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, było, by Beret 

zaczęła  się  „zastanawiać".  Wyszła,  nieco  za  mocno  zamykając  za  sobą  drzwi.  Brakło  jej 

oddechu  ze  strachu,  złości  i  uczucia  przekory.  Nie  chce  wychodzić  za  mąŜ,  nawet  za 

Havarda!  Ale  rozumiała,  Ŝe  nie  powinna juŜ  mu się  oddawać.  Nie  miała  usprawiedliwienia. 

Będzie  trzymała  dystans  właściwy  dla  wdowy  ze  Stornes.  MoŜe  gdy  sytuacja  się  j  uspokoi, 

Beret odstąpi od swego pomysłu małŜeństwa. PrzecieŜ tylko Beret wiedziała... 

Uderzyło  ją  ponownie,  Ŝe  nie  powinna  niedoceniać  teściowej.  śyły  w  stanie  swego 

rodzaju zawieszenia broni, od kiedy umarł Johan i Havard przybył na gospodarstwo. Powinna 

jednak  wiedzieć,  Ŝe  ona  wykorzysta  kaŜdą  okazję  do  skrytykowania  Mali.  Od  tej  pory  nie 

będzie miała do niej zaufania, zwłaszcza jeśli chodzi o męŜczyzn. To nie było dobre, bo jeśli 

Beret zwątpi w moralność Mali, w najgorszym  wypadku moŜe zacząć patrzeć , badawczym 

wzrokiem na Siverta... 

Co  za  chaos,  pomyślała  Mali,  odgarniając  włosy  z  czoła  spoconymi  dłońmi.  Czas 

pomoŜe, musi mieć taką nadzieję. Przez moment poŜałowała, Ŝe juŜ nigdy nie będzie mogła 

przytulić  się  do  Havarda.  JuŜ  nigdy  nie  pozwoli  sobie  na  ciepło,  bliskość  i  rozkosz.  Ale  to 

musi się skończyć, pomyślała i wróciła do salonu. 

Przy  obiedzie  Ane  z  szerokim  uśmiechem  wspomniała,  Ŝe  dzwonił  sam  dyrektor 

banku. 

- No, wreszcie ktoś zauwaŜył twoje prace - powiedział Havard. - Jesteś bardzo zdolna, 

mówiłem ci.  

Mali poróŜowiała z radości i zerknęła na niego. Havard uśmiechnął się do niej, sięgnął 

po jej dłoń i uścisnął. 

- Gratuluję - powiedział. - To wspaniałe. 

Mali poczuła ciepło płynące z ręki, którą tak dobrze znała, i zarumieniła się. Cofnęła 

dłoń. Wspomnienie słów Beret sprawiło, Ŝe bała się dotyku Havarda. 

-

 

Dziękuję, ale jeszcze nie wiadomo, czy coś z tego będzie - broniła się. - MoŜliwe, Ŝe 

nawet nie zadzwonią. 

background image

-

 

Na  pewno  będzie  -  zapewnił  ją  Havard.  -  Rostad  nie  zawraca  ludziom  głowy  bez 

powodu, na pewno zadzwoni. 

Gdy  następnego  wieczora  Mali  połoŜyła  Siverta  spać  i  szła  korytarzem  poddasza, 

drzwi  do  pokoju  Havarda  uchyliły  się.  MęŜczyzna  wyszedł,  odświeŜony,  w  białej  koszuli  i 

odświętnych spodniach. Był tak przystojny, Ŝe Mali aŜ zakłuło w sercu. 

-AleŜ  ładnie  wyglądasz  w  sobotę  -  powiedziała.  PrzecieŜ  mogła  z  nim  chyba 

rozmawiać, nawet na korytarzu poddasza. Beret tego nie powinna jej mieć za złe. 

-  Człowiek  powinien  się  stroić,  gdy  wychodzi  -  odparł  z  uśmiechem  Havard, 

zamykając drzwi. 

Mali  poczuła  jakby  uderzenie  w  Ŝołądek.  Sądziła,  Ŝe  przebrał  się  na  wieczór  tutaj. 

Wcale się nie spodziewała, Ŝe on mógłby gdzieś wyjść. 

Po wieczorze świętojańskim, który spędził z Laurą z Oppstad, nie wyglądało na to, by 

z  kimś  wychodził.  ZajeŜdŜał  czasem  do  Innstad,  jak  mówiła  Margrethe.  Dobrze  dogadywał 

się  z  Bengtem.  Zdarzało  się,  Ŝe  nie  było  go  wieczorem,  ale  przecieŜ  się  nad  tym  nie 

zastanawiała. 

Sądziła,  Ŝe...  Tak,  co  właściwie  sądziła?  śe  Havarda  zadowolą  chwile,  które  czasem 

mu poświęcała? śe tak go fascynowała, Ŝe wystarczały mu te rzadkie razy, gdy oddawała mu 

się,  za  kaŜdym  razem  zaznaczając,  Ŝe  to  ostatni  raz?  Po  tym  miał  prawo  robić  to,  co  chce, 

zwłaszcza teraz,  gdy  nie  mogła  sobie  pozwolić  nawet  na  jego  uścisk.  -Idziesz  na  zabawę?  - 

spytała, usiłując zachować spokój, choć serce biło jej w gardle. 

-  Zabawę?  Nie,  idę  na  spotkanie  z  kimś  -  odpowiedział,  przeciągając  dłonią  przez 

włosy. - Ale moŜe będzie wesoło, kto wie? 

Uśmiechnął się, aŜ błysnęły białe zęby. 

Mali zebrała spódnicę i zaczęła schodzić po schodach. 

- Nie, właściwie to nie moja sprawa - rzuciła, choć wszystko w niej się burzyło. 

Myśl  o  Havardzie  z  jakąś  inną  sprawiła,  Ŝe  czuła  niechęć  i  coś,  co  przypominało... 

zazdrość, pomyślała zdziwiona. 

- Tak, to prawda. To nie twoja sprawa. 

Gdy doszli do drzwi na dole, złapał ją mocno za łokieć i odwrócił ku sobie. Usiłowała 

się wyrwać, ale trzymał ją mocno. 

- Jesteś na mnie zła? - spytał z dobroduszną ironią w głosie. 

Zdenerwowało ją, Ŝe najwyraźniej ją przejrzał. 

background image

-

 

Zła? - spytała. - Nie mam przecieŜ powodu. Dlaczego tak uwaŜasz? 

-

 

Wydajesz się zdenerwowana - powiedział, odgarniając luźne kosmyki włosów z jej 

twarzy. - No, to idę. 

-

 

Pozdrów,  jeśli  to  ktoś  znajomy  -  rzuciła,  czując,  Ŝe  chętnie  odgryzłaby  sobie  za  to 

język. 

-

 

Dobrze, pozdrowię - odparł z uśmiechem. - Doprawdy pozdrowię. 

Mali  leŜała  bezsennie.  Myślała  o  słowach  Beret.  Gdyby  teściowa  niczego  nie 

zauwaŜyła,  pewnie  znów  wylądowałaby  w  łóŜku  Havarda.  Musiała  to  przyznać,  mimo  Ŝe 

stale  się  zastrzegała,  Ŝe  to  ostatni  raz.  Ale  on  rozbudził  w  niej  instynkty,  które  nią  targały, 

pomyślała, czerwieniejąc. Teraz musiała się pilnować. 

Za  kaŜdym  razem,  gdy  usłyszała  jakiś  odgłos,  sztywniała.  Czy  to  drzwi?  Czy  Havard 

wrócił? Ale to był tylko wiatr. Nie opuszczała jej myśl o tym,  gdzie i z kim on był. Czy moŜe 

nadal spotykał się z Laurą? JeŜeli nawet tak, miał do tego prawo. Do kochania, kogo chce. Ona 

nie miała mu nic do zaoferowania, ciągle mu to powtarzała. Oddawała mu się z poŜądania. Nie 

chciała za niego wychodzić, ale kochać się z nim chciała. Nie moŜna mieć wszystkiego! 

A moŜe była puszczalska, jak twierdziła Beret? Prześladowało ją to. Powinna przecieŜ 

zrozumieć, Ŝe Hazardowi na dłuŜszą metę to nie wystarczy. Więc moŜe i  dobrze, Ŝe znalazł 

sobie kogoś. Uciszy to wszystkie plotki na ich temat. 

Zerwała się, gdy usłyszała wołanie Siverta. 

- Co się dzieje? - spytała, pochylając się nad jego łóŜkiem. 

Zarzucił jej ręce na szyję i przytulił się mocno. 

-

 

Wielki niedźwiedź chciał mnie zjeść - zaszlochał. -Stał tam przy oknie! Błyszczały 

mu oczy... 

-

 

Ś

niło ci się - szepnęła Mali. - Nie ma tu Ŝadnego niedźwiedzia, wiesz przecieŜ. Śniło 

ci się, mój mały. 

Uwolniła się delikatnie z jego objęć i podeszła do okna. 

-

 

JuŜ sobie poszedł - mruknął chłopiec. 

-

 

Nigdy go tu nie było - uśmiechnęła się matka. -Śniło ci się tylko. Śpij juŜ, posiedzę 

przy tobie. 

-

 

Zaśpiewaj mi - poprosił cienkim głosikiem. - Zaśpiewaj jedną piosenkę.  

Mali okryła go kołdrą i pocałowała. Zaczęła śpiewać piosenkę, którą najbardziej lubił. 

Zanim skończyła, on zasnął. Pogłaskała go po policzku i wyszła cicho. 

background image

Wyrwał  jej  się  zdławiony  krzyk,  bo  za  drzwiami  stał  człowiek.  W  ciemności  nie 

wiedziała, kto to. 

-

 

Cicho - powiedział Havard, kładąc dłoń na jej ustach. - Obudzisz cały dom. 

-

 

To  dlaczego  mnie  straszysz?  -  wyszeptała  zła.  -  Nie  wiedziałam,  Ŝe  tu  będziesz  w 

ś

rodku nocy. 

-

 

Słyszałem, Ŝe woła cię Sivert, więc czekam, by powiedzieć ci dobranoc - wyszeptał. 

Mali  zadrŜała.  W  korytarzu  było  zimno,  a  ona  stała  w  samej  koszuli.  Ale  drŜała  nie 

tylko z zimna. Myśl, Ŝe Beret mogła wszystko słyszeć, wzbudzała w niej strach. 

-

 

Marzniesz  -  stwierdził  Havard,  przyciągając  ją  do  siebie.  -  Chodź  do  mnie,  to  cię 

ogrzeję. 

-

 

Nie  dostałeś  wszystkiego,  czego  chciałeś,  w  ten  jeden  wieczór?  -  spytała  przez 

zaciśnięte zęby. - Nie myśl sobie, Ŝe ja chcę... 

Ale  chciała.  Gdy  jego  dłonie  zaczęły  sunąć  po  jej  ciele,  zarzuciła  mu  ręce  na  szyję  i 

pozwoliła się podnieść. Zapomniała o Beret i jej groźbach. Havard zaniósł ją na swoje łóŜko, 

zrzucił ubranie i połoŜył się obok niej. 

- Masz pozdrowienia - szepnął jej do ucha. 

Mali zesztywniała i usiłowała się odsunąć, ale przytrzymał ją. 

- Od twojej siostry i Bengta - dodał, draŜniąc się z nią. - śałowali, Ŝe nie przyjechałaś. 

Mali wpatrzyła się wielkimi oczami w pochyloną nad nią twarz. 

- Byłeś w Innstad? - spytała bez tchu. - Nie byłeś razem z... 

Nie odpowiedział. Jego usta przykryły jej usta. Mali zamknęła oczy z westchnieniem. 

Zdjął z niej koszulę i poczuła chłodne, wrześniowe powietrze. Sutki jej zesztywniały. 

-Havard, ja... 

- Co mówisz? - mruknął koło jej policzka. 

Nie skończyła. Prawie powiedziała, Ŝe go kocha. śe wyjdzie za niego, bo nie zniesie 

myśli,  Ŝe  on  znajdzie  inną.  No  i  z  powodu  Beret.  Czy  nasłuchiwała  pod  ich  drzwiami? 

Całkiem moŜliwe... 

Palce  Havarda  odnalazły  najwraŜliwsze  miejsce,  a  ona  przykryła  usta  dłonią,  by  nie 

jęczeć głośno z rozkoszy. Więc i tak mu tego nie powiedziała, zamiast tego przyciągnęła go 

do siebie gwałtownie i ofiarowała usta i ciało. Miłość poczeka... 

background image

ROZDZIAŁ 11 

Pogoda  trzymała  się  przez  kolejne  tygodnie.  Wrześniowe  dni  były  klarowne  niczym 

kryształ, a wspaniałość jesiennych barw oszałamiała. ZboŜe schło na stojakach i juŜ po ledwo 

czternastu dniach zaczęli je zwozić do stodoły. Snopy układali w dawny sposób: ciasno przy 

ś

cianie  i  kłosami  w  dół,  jedne  na  drugich.  W  ten  sposób  ani  ptaki,  ani  myszy  nie  mogły  się 

częstować cennym ziarnem. Póki trwała ładna pogoda, mieli jeszcze duŜo innych prac w polu. 

Dopiero  gdy  zaczynały  padać  porządne  deszcze  i  potok  przy  pralni  wzbierał,  włączali  koło 

wodne i wyciągali młockarnię. Wtedy oddzielali ziarno od słomy i zsypywali je do worków, 

które  potem  przewozili  do  spichrza  i  wysypywali  do  większych  zbiorników.  Późną  jesienią, 

albo nawet wczesną zimą, dzwonili do młyna i umawiali się na mielenie mąki. 

Sivert  był  ciągle  razem  ze  wszystkimi:  i  na  polu,  i  w  stodole.  WciąŜ  chciał  być  tam, 

gdzie  coś  się  działo.  Jak  zwykle  zadawał  masę  pytań,  co  czasem  irytowało  pracujących. 

Zwykle przyczepiał się do Havarda, ale on wykazywał wobec niego anielską cierpliwość. 

-  Znajdź  sobie  teraz  coś  do  roboty,  Sivercie  -  powiedziała  Mali  pewnego  dnia,  gdy 

ładowali snopy na wóz. -Havard nie ma czasu, by... 

- Nie, ja sam powiem, kiedy nie będę miał dla niego czasu - przerwał jej Havard, nie 

patrząc na nią. 

Od czasu tej sobotniej nocy, gdy znów znalazła się z nim w łóŜku, Mali chodziła jak 

po  rozŜarzonych  węglach.  Bała  się,  Ŝe  Beret  coś  zauwaŜyła.  Ale,  jak  na  razie,  nic  nie 

powiedziała. Albo czekała, Ŝe ogłoszą ślub. 

Ś

lub coraz częściej gościł w myślach Mali nie dlatego, Ŝe Beret o nim wspomniała, 

ale  Ŝe  sama  zaczynała  się  czuć  jak  byle  dziewka.  Poza  tym  zastanawiała  się,  co  by  było, 

gdyby  pewnego  dnia  Havard  rzucił  pracę  w  Stornes.  To  równałoby  się  katastrofie,  choć 

pewnie  znalazłaby  innego  zarządcę.  Nie  brakło  przecieŜ  kawalerów  równie  dobrego 

pochodzenia jak Havard, którzy nie tracili nadziei, Ŝe dostaną i wdowę ze Stornes, i dwór. 

W końcu nadal była wolna, a Havard nadal pracował jako rządca. 

Ale  nikt  nie  mógł  go  zastąpić,  pomyślała  Mali,  pod  ;  Ŝadnym  względem.  Jak  by  to 

przeŜył Sivert, który po i śmierci Johana przelał na Havarda całe zaufanie i miłość. Nie mogła 

na coś takiego naraŜać swojego dziecka. A jeśli chodzi o nią... 

Sama  myśl  o  ślubie  kłuła  ją  boleśnie,  choć  jednocześnie  coś  cięŜkiego  i  słodkiego 

rozlewało  się  po  jej  ciele.  Ona  teŜ  nie  chciała  go  stracić,  to  musiała  uczciwie  przyznać.  Nie 

zniosłaby  myśli, Ŝe  ma inną  kobietę,  nie po tych  szalonych  chwilach,  które  ze  sobą  spędzili. 

background image

Chciałaby  przeŜyć  ich  więcej,  czuła  to,  gdy  zawadzała  o  niego  spojrzeniem  lub  gdy 

przypadkiem  dotykała.  Czerwieniała  wtedy  jak  uczennica  i  miękły  jej  kolana.  Czy  to  była 

miłość? 

Ale przecieŜ Jo... Jo i to, co przeŜyli razem. To zawsze Ŝyło gdzieś w jej sercu.  

I tak mijały tygodnie, a ona chodziła niepewna i niespokojna. 

Dyrektor banku miał przybyć do Stornes razem z trzema innymi osobami. Mali niemal 

nie  wierzyła  własnym  uszom,  gdy  zadzwonił.  Głos  jej  drŜał  lekko,  gdy  ustalała  termin. 

Zleciła Ane i Ingeborg sprzątanie i pieczenie, a sama przeniosła gotowe prace z poddasza do 

pralni.  U  powały  wisiała  tam  w  grubych  zwojach  ufarbowana  wełna.  Mali  czuła  się 

podniecona jak mała dziewczynka i wiele razy sprawdzała, czy wszystko wygląda jak naleŜy 

- To zrobi wraŜenie, na  pewno - odezwał się za  jej plecami Havard tego  popołudnia, 

gdy oczekiwali gości. - Jesteś zdolna, Mali. 

Jak  zwykle  pochwała  ucieszyła  ją  i  zmieszała.  Ale  Havard  nigdy  nie  mówił  niczego 

innego niŜ to, co myśli. 

-

 

Naprawdę? - spytała, odwracając się ku niemu. -Nie jestem szkolona, i ja... 

-

 

Nie  wszyscy  muszą  się  uczyć  z  ksiąŜek  -  odrzekł,  biorąc  w  rękę  mniejszy  kilim, 

który przewiesiła przez poręcz. - Niektórzy, jak ty, po prostu mają to w sobie. 

-

 

Dziękuję - powiedziała cicho, biorąc go za rękę. -Potrzebowałam takich słów teraz, 

bo czuję, jakbym miała motyle w brzuchu - uśmiechnęła się. 

Nagle Havard objął ją za szyję i przyciągnął do siebie. 

-  To  ty  jesteś  najpiękniejszym  motylem  –  zapewnił  cicho,  patrząc  jej  w  oczy.  - 

Gdybym  mógł,  złapałbym  cię  i  trzymał  w  dłoni,  choć  tak  się  nie  robi  z  motylami,  bo 

umierają. Nie, one powinny przyjść z własnej woli. 

Mali stała i czuła jego zapach, jego ciepło... 

- Nie moŜemy...  

- Czego nie moŜemy? Zawsze mówisz, Ŝe nie moŜemy, ale gdy cię dotknę, to... 

-

 

PrzecieŜ wiesz - Mali przerwała. - Ja nie chcę... 

-

 

Dlaczego aŜ tak nie chcesz się wiązać? Czy małŜeństwo z Johanem było aŜ tak złe? 

-

 

To nie twój problem - rzuciła zdyszana, próbując się uwolnić. - To moja sprawa. 

Gdy  ją  puścił,  stała,  patrząc  na  niego.  Tęsknota  aŜ  w  niej  wolała,  ale  nie  mogła  jej 

usłuchać. Kolejny raz. 

- Havardzie... 

background image

Patrzyła  na  niego  nadal.  Dlaczego  tak  się  broni?  PrzecieŜ  go  lubiła,  nawet  kochała, 

poŜądała go prawie ciągle. Gdyby się zgodziła, rozwiązałoby to tyle problemów. Jednak coś 

ją powstrzymywało. 

Nagle zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała gwałtownie. Przycisnęła się do niego i 

wplątała dłonie w jego włosy. DrŜała. 

-  UwaŜam,  Ŝe  powinnaś  się  zdecydować,  czego  chcesz,  Mali  Stornes  -  powiedział, 

zdejmując z karku jej ręce. - Bardzo cię kocham, wiesz przecieŜ. Ale nie mogę być dla ciebie 

zabawką, po którą sięgasz, kiedy chcesz. Nie zniosę tego dłuŜej. 

Poczerwieniała ze wstydu. Znów zachowała się nieprzystojnie, pomyślała i odwróciła 

się od niego. 

-

 

Nie chciałam - szepnęła. - Przykro mi... 

-

 

Mali, Mali... 

Jego  ramiona  objęły  ją  od  tyłu.  Mali  oparła  się  o  niego.  Odwrócił  ją  do  siebie  i 

pocałował długim, gorącym pocałunkiem, który sprawił, Ŝe straciła oddech. Jego ręce zaczęły 

wędrówkę po jej ciele, a ona odchyliła głowę do tyłu i jęknęła. Ktoś otworzył drzwi pralni, i 

odskoczyli od siebie jak oparzeni. To była Ane. 

- NadjeŜdŜają ci z banku - rzuciła, patrząc na nich badawczo. - Nie słyszałaś powozu? 

- Nie, ja... Drzwi były zamknięte, a my rozmawialiśmy o... 

Mali spojrzała bezradnie na Havarda. 

-  Rozmawialiśmy  o  sztuce  -  rzeki  z  uśmiechem.  -  Ale  wpuśćmy  ich  teraz  do  Mali,  a 

my chodźmy do domu, Ane. 

I poszli. 

Rostad  i  jego  towarzystwo,  męŜczyzna  i  dwie  kobiety,  nie  szczędzili  pochwał. 

Chodzili po pralni i oglądali wszystko, co utkała. Zwłaszcza jedna z kobiet dopytywała się o 

techniki, jakich uŜywała Mali. 

-

 

Tak, nie znam się na tym - powiedziała, biorąc w ręce bardziej wyszukaną robotę  - 

ale moja babka tkała podobne rzeczy. To przypomina mi jeden z jej wzorów... 

-

 

To się nazywa tęczowe łóŜko - wyjaśniła Mali, zarumieniona. - Na spodzie technika 

krzyŜykowa, a wierzch -jak nazwa wskazuje - inspirowany tęczą. 

-

 

A to? - spytał dyrektor. 

-

 

To jest kapa na łóŜko - wytłumaczyła Mali. - Kładzie się ją albo osobno na futrzak, 

albo naszywa na niego. MoŜna ją teŜ kłaść na fotel bujany, zwłaszcza zimą. Częściej spotyka 

background image

się je na północy regionu. 

-

 

Lubi pani kolory - odezwała się druga z kobiet, stojąca przed kilimem. - Szczególnie 

niebieski,  jak  widzę.  Widywałam  juŜ  wcześniej  kilimy,  ale  nigdy  nie  widziałam  tak 

niewiarygodnych odcieni niebieskiego. Jak je pani uzyskuje? 

Przez moment Mali przypomniały się wszystkie nocniki opróŜniane do kadzi, w której 

uzyskiwała niebieski barwnik, i poczerwieniała.  

- Wolałabym o tym nie mówić - odparta. - Nie chcę być nieuprzejma, ale... 

-

 

Nie,  nie,  oczywiście  -  zaśmiał  się  dyrektor.  -  Rozumiemy  przecieŜ,  Ŝe  chce  pani 

zachować  swoje  tajemnice.  Ale  muszę  przyznać,  Mali  Stornes,  Ŝe  jest  pani  o  wiele 

zdolniejsza,  niŜ  przypuszczałem,  mimo  Ŝe  słyszałem  duŜo  dobrego  o  pani  pracach.  Ale  to 

wszystko zaimponowało mi. Co wy na to? 

Pozostali byli z nim zgodni, i po półgodzinie ustalono zamówienie. 

-  Pani  zdecyduje  o  motywie  -  powiedział  Rostad.  -  Pani  jest  artystką,  więc  jestem 

całkowicie przekonany, Ŝe będzie dobrze. Doprawdy, nie przypuszczałem, Ŝe jest pani aŜ tak 

zdolna  -  dodał,  posyłając  jej  spojrzenie,  w  którym  poza  podziwem  dla  jej  prac  było  coś 

jeszcze. 

Gdy pili kawę w salonie, weszła Beret. Rostad wstał, z galanterią ujął starszą panią za 

rękę i ukłonił się lekko. 

-  Tak,  słyszałem,  Ŝe  ostatnio  mieliście  tu  duŜo  zmartwień.  Ale  widzę,  Ŝe  jakoś  się 

ułoŜyło. No i jestem pod wraŜeniem prac pani Mali. 

Beret  zacisnęła  usta,  ale  nie  zaprotestowała.  Przyjęła  propozycję  wypicia  kawy  z 

gośćmi.  Pewnie  po  to  przyszła,  pomyślała  Mali,  by  się  mogła  pochwalić,  Ŝe  piła  kawę  z 

dyrektorem banku, a nie po to, by wysłuchiwać pochwał pod adresem synowej. 

W  dniu,  kiedy  całe  zboŜe  znalazło  się  pod  dachem,  Mali  przyniosła  ze  spiŜarni 

kiełbaski  na  obiad,  mimo  Ŝe  to  był  środek  tygodnia.  UwaŜała,  Ŝe  wszyscy  zasłuŜyli  na 

nagrodę.  Pracowali  cięŜko  i  nie  narzekali  na  późne  godziny,  ani  parobcy,  ani  słuŜące. 

Wszyscy  bali  się,  Ŝe  pogoda  moŜe  się  zmienić  i  zniszczyć  plony.  Mali  uwaŜała,  Ŝe  dobrą 

pracę  naleŜy  nagradzać.  Mało  kto  słyszał  o  takim  daniu  w  czasie  tygodnia,  lecz  Mali  była 

przekonana, Ŝe to się opłaci. 

- AŜ na korytarzu pachnie niedzielnym obiadem - powiedział Havard, który pierwszy 

zjawił się na obiad. - Wielkie nieba, kiełbaski i tłuczone ziemniaki w środę? 

Mali  zarumieniła  się  i  biegała  tylko  między  kuchnią  a  stołem  z  półmiskami.  Ane 

background image

odpowiedziała za nią. 

-To  Mali  postanowiła  -  rzekła,  z  coraz  większym  trudem  manewrując  swoim 

rosnącym  brzuchem.  -  Mówi,  Ŝe  zasłuŜyliśmy  na  lepszy  obiad,  nawet  we  środę,  bo  dobrze 

pracowaliśmy. 

-

 

Nie,  zawsze  dobrze  pracujecie  -  rzuciła  Mali,  nie  podnosząc  wzroku.  -  Dziś  po 

prostu zwieźliście zboŜe, więc... 

-

 

Nie,  ja  nie  mam  nic  przeciwko  takiemu  obiadowi  -powiedział  Gudmund,  patrząc 

łakomie na półmiski z kiełbaskami i parującymi ziemniakami. - Wspaniałe rzeczy! 

Havard podszedł do zlewu, by umyć ręce, i otarł się w przelocie o biodro Mali. Ona aŜ 

podskoczyła. 

-

 

Co się tak boisz? - spytał cicho, by tylko ona słyszała. - Ostatnio się nie bałaś, o ile 

pamiętam? 

-

 

Cicho - szepnęła, zerkając do tyłu. - Nie chcę, by się domyślili... 

-

 

Chyba  za  późno,  Mali  -  powiedział,  nie  zakręcając  kranu.  Ona  zbyt  głośno 

przestawiała garnki. - Nikt tu nie jest głupi, nie sądzisz chyba? Wszyscy mają oczy i uszy. 

Niemal upuściła półmisek z wraŜenia 

- Co masz na myśli? Słyszałeś, by ktoś... 

Havard  nie  odpowiedział,  tylko  spokojnie  wytarł  ręce.  Gdy  mijał  Mali,  połoŜył  na 

chwilę dłoń na jej piersi i zaraz podszedł do stołu. Mali stała w miejscu z bijącym sercem i na 

miękkich nogach. 

-Czułam zapach kiełbasek, ale nie mogłam w to uwierzyć - rzekła Beret, zanim jeszcze 

zamknęła za sobą drzwi. - Co teŜ się tu dzieje? PrzecieŜ dziś mamy środę, o ile wiem? 

-

 

Jest okazja do świętowania - odpowiedziała Ane, zerkając na Mali. 

-

 

Co takiego świętujesz? - spytała Beret, świdrują Mali zaciekawionym spojrzeniem. 

- Jakieś nowiny? 

-

 

Tak, przecieŜ dziś zwieźliśmy całe zboŜe - odparł Mali. - Dzięki temu, Ŝe wszyscy 

cięŜko  pracowali  prze  ostatnie  tygodnie.  W  ogóle  mamy  szczęście  do  pracowników  w 

Stornes, więc pomyślałam, Ŝe... 

Beret zacisnęła usta. 

-Tutaj  zawsze  mieliśmy  dobrych  pracowników  -rzuciła.  -  Ale  z  tego  powodu  nie 

marnotrawimy ni dzielnego jedzenia. To jeden z powodów dobrobytu tym gospodarstwie. 

-Na pewno nie zbiedniejemy, jeśli zjemy dziś na obiad kiełbaski - powiedziała Mali. - 

Sądziłam,  Ŝe  zjesz  dziś  z  nami  -  dodała,  udając,  Ŝe  nie  zauwaŜa  niechętnego  spojrzenia 

teściowej.  Pewnie  zawiodła  się,  Ŝe  nie  ogłosili  ślubu.  -  PrzecieŜ  ty  teŜ  się  do  tego 

background image

przyczyniłaś, Beret. Co bym zrobiła, gdybyś nie zajmowała się Oja? 

- No tak. Opieka nad Olą Johanem to czysta przyjemność - odparła Beret udobruchana 

i  podeszła  do  kołyski,  gdzie  Oja  leŜał  wsparty  o  dwie  poduszki,  by  mógł 

obserwować, co się dzieje. 

Mali  wspomniała,  Ŝe  Siverta  w  tym  wieku  nie  moŜna  juŜ  było  utrzymać  w  kołysce. 

Kręcił  się  tak,  Ŝe  bała  się,  Ŝe  wypadnie.  Oja  był  spokojniejszy.  Siedział  sobie,  byle  miał  w 

łapce coś do gryzienia. Gdy Beret do niego podeszła, rozjaśnił się w uśmiechu i wyciągnął do 

niej rączki. Beret bez wahania wzięła go na ręce. 

-

 

AleŜ on jest podobny do ojca, ten Ola Johan -uśmiechnęła się, przykładając twarz do 

jego buzi. - Jesteś moim wnusiem. Moją pociechą - dodała, zerkając z ukosa na Mali. 

-

 

A  ja,  babciu?  -  spytał  Sivert,  pociągając  ją  za  spódnicę.  -  Ja  nie  jestem  twoim 

wnusiem? 

Beret poczerwieniała i pogłaskała go szybko po głowie. 

-  Oczywiście,  Ŝe  jesteś  -  powiedziała.  -  Ale  juŜ  jesteś  duŜy.  No  i  nie  jesteś  tak 

podobny do ojca - dodała, odwracając się. 

W Mali się zagotowało. Dlaczego ona zawsze musi to powtarzać? Sivert zawsze potem 

smutniał  i  pytał,  dlaczego  babcia  tak  mówi.  Mali  nigdy  nie  umiała  podać  dobrego 

wytłumaczenia. Poza tym wszyscy zaczynali się wtedy wpatrywać w obu chłopców z nowym 

zainteresowaniem i wynajdywać róŜnice pomiędzy nimi. Musi w końcu o tym porozmawiać z 

Beret, postanowiła zirytowana. 

Wreszcie  zasiedli  do  stołu.  Jedzenie  bez  wątpienia  wszystkim  smakowało.  Sivert 

pałaszował, aŜ wreszcie stęknął i połoŜył się na ławie. 

-

 

Siedź grzecznie, Sivercie - upomniała go Mali. -Nie kładziemy się przy stole. 

-

 

Ale ja tak się najadłem, Ŝe nie mogę siedzieć - poskarŜył się chłopiec. 

-

 

To nie powinieneś tyle jeść - odparła Mali spokojnie. - Usiądź. 

-

 

To  nic  takiego  -  rzuciła  Beret,  patrząc  na  nią  dziwnie.  -  Są  gorsze  rzeczy  niŜ 

kładzenie się przy stole...  

Znowu  zaczyna,  pomyślała  Mali,  czując,  jak  palą  ją  policzki.  Tak,  Beret  łatwiej 

zniesie,  Ŝe  Sivert  kładzie  się  przy  stole,  niŜ  Ŝe  ona  kładzie  się  do  łóŜka  z  Havardem!  Udała 

jednak, Ŝe nie słyszy. 

- Usiądź - syknęła do Siverta, który wreszcie usłuchał. 

Gdy  Mali  sprzątała  ze  stołu,  chowając  resztki  do  misek,  które  miała  zanieść  do 

background image

piwnicy, nagle ogarnęła ją fala mdłości, a zimny pot wystąpił na czoło. Zmieszana, przetarła 

dłonią czoło i napiła się wody. Ale nudności nie ustępowały, a dodatkowo poczuła taki zawrót 

głowy, Ŝe aŜ oparła się o ścianę. Wzięła szybko kilka misek i wyszła na dwór. MoŜe to jakaś 

zaraza,  pomyślała,  odstawiając  naczynia,  choć  nie  słyszała,  by  w  okolicy  ktoś  chorował,  a 

takie  wieści  rozprzestrzeniały  się  szybko.  Zapach  jedzenia  uderzył  ją  nagle  i  rzuciła  się  do 

wyjścia. Nie dobiegła nawet do pralni, gdy zaczęła wymiotować. 

Zgięta wpół oparła się o ścianę pralni. Gdy  wreszcie była w stanie się wyprostować, 

przed oczami pojawiły jej się mroczki i wydało jej się, Ŝe trawa faluje. Ponownie ogarnęła ją 

fala  mdłości.  ZdąŜyła  schować  się  za  pralnię,  gdzie  ostatnie  resztki  obiadu  wylądowały 

między  gałęziami.  Na  koniec  pluła  tylko  Ŝółcią.  Zeszła  na  płaski  kamień  przy  strumieniu  i 

przetarła twarz zimną wodą, przepłukała usta i umyła ręce. 

CóŜ  ona  podała  na  ten  obiad,  pomyślała,  siadając  na  kamieniu.  PrzecieŜ  nie 

zwymiotowałaby  od  razu  po  dobrym  obiedzie!  Oby  kiełbaski  nie  okazały  się  zepsute,  bo 

wtedy  wszyscy  by  się  pochorowali.  Zerknęła  za  siebie,  czy  nie  ma  nikogo  w  drodze  do 

ustępu,  jednak  zbocze  zasłaniało  jej  widok.  I  dobrze,  bo  znaczyło  to,  Ŝe  jej  teŜ  nikt  nie 

widział. Miała nadzieję, Ŝe to tylko chwilowa niedyspozycja, a kiełbaski były dobre. PrzecieŜ 

zostały i uwędzone, i ugotowane, i nikt wcześniej z ich powodu nie chorował! To na pewno... 

Nagle oprzytomniała. DrŜącymi, lodowatymi dłońmi zakryła twarz i jęknęła. Pozostali 

na pewno się nie pochorują, bo jedzenie było dobre. To z nią jest coś nie tak! Jest znowu w 

ciąŜy! 

Gdy  raz  to  sobie  uświadomiła,  nie  wątpiła  dłuŜej.  Myślała  o  takiej  moŜliwości 

wcześniej,  nawet  za  pierwszym  razem  na  pastwisku  w  lipcu.  Pocieszała  się  wtedy,  Ŝe  nadal 

karmi  Oję,  a  to  chroni  przed  ciąŜą.  A  potem  po  prostu  zapomniała,  wierząc,  Ŝe  jest 

bezpieczna. 

Nadal karmiła Oję piersią, ale tylko  rano i wieczorem. Miała juŜ mniej pokarmu, ale 

przecieŜ  nadal  karmiła!  Nie  mogła  zajść  w  ciąŜę!  MoŜe  to  jednak  nie  to,  pomyślała 

zrezygnowana.  Po  porodzie  nie  miała  krwawienia,  co  wydawało  jej  się  dziwne,  bo  po 

Sivercie wróciło po czterech miesiącach. Oja niedługo kończy osiem miesięcy. Oczywiście te 

sprawy  róŜnie  wyglądały  u  róŜnych  kobiet,  niektórym  miesiączka  wracała  po  kilku 

miesiącach, u innych mógł minąć i rok. Dlatego nie przychodził jej na myśl inny powód. 

Który to mógł być miesiąc? Nie miała pojęcia. Jeśli zaszła w ciąŜę juŜ po pierwszym 

razie,  byłby  to  drugi  miesiąc.  Przy  poprzednich  ciąŜach  zaczynała  się  czuć  źle  dopiero  po 

miesiącu. Skoro nie mogła tego obliczyć według krwawienia... 

Siedziała, zatopiona w myślach, i nie usłyszała, Ŝe ktoś nadchodzi. 

background image

- Co się dzieje? 

Mali aŜ podskoczyła, gdy usłyszała za sobą głos Havarda. 

- Tak nagle wyszłaś... 

-  Ja...  źle  się  poczułam  -  odparła,  nie  odwracając  się.  -  To  pewnie  kara  za  to,  Ŝe 

odwaŜyłam się podać kiełbaski w środku tygodnia - zaŜartowała, próbując się zaśmiać. 

Wyszedł jej bardziej szloch niŜ śmiech. Oparła głowę o podciągnięte kolana. Poczuła, 

Ŝ

e Havard usiadł koło niej. 

-

 

Chora  jesteś?  -  spytał,  obejmując  ją  ramieniem.  -Jesteś  blada  jak  kreda  -  dodał, 

odgarniając jej wilgotne włosy. - Czoło masz gorące. Masz gorączkę? 

-

 

Nie - ucięła Mali. - Po prostu jedzenie mi nie posłuŜyło. MoŜe się zdarzyć kaŜdemu 

- dodała ostrym tonem. 

Nie  odpowiedział.  Nadal  ją  obejmował.  Mali  zreflektowała  się,  Ŝe  powinna  juŜ 

wracać, bo inaczej zaczną jej szukać. Gdyby zobaczyli ją siedzącą tak z Havardem, mieliby 

powody do plotek. Poczuła, Ŝe w całej swojej rozpaczy musi się uśmiechnąć: przecieŜ plotki i 

tak  wkrótce  powstaną,  gdy  wdowa  ze  Stornes  zacznie  chodzić z coraz większym  brzuchem! 

Uświadomiła sobie, Ŝe nie moŜe do tego dopuścić. Nie moŜe ściągnąć takiego wstydu ani na 

siebie,  ani  na  synów,  ani  na  Stornes!  Musi  jak  najszybciej  wyjść  za  Havarda.  Jeśli  ktoś  się 

doliczy, Ŝe dziecko zostało poczęte przed ślubem, nie będzie z tego sprawy, gdy juŜ i tak będą 

małŜeństwem. 

Zerwała długie źdźbło trawy i zaczęła je nerwowo obracać w palcach. 

- Havardzie, ja... 

Spojrzała  na  niego.  Jak  ma  mu  to  powiedzieć?  Poczuła  się  nagle  jak  prostaczka. 

Havard  był  kimś  do  zaspokajania  jej  potrzeb,  zawsze  to  powtarzała.  A  teraz  będzie  musiała 

poprosić go, by się z nią oŜenił! Nie wątpiła, Ŝe nadal ją kocha. Ale zdawała sobie sprawę, Ŝe 

wolałby  usłyszeć  jej  zgodę  na  małŜeństwo,  gdyby  nie  był  to  jedyny  sposób  uratowania  jej 

czci.  Teraz  teŜ  tego  pragnęła:  by  powiedzieć  mu  „tak",  zanim  wiedziała  to,  co  wie.  Bo 

przecieŜ go kocha! Na swój sposób... 

- Co tam? - spytał Havard, unosząc jej podbródek. - Wyglądasz jak mała dziewczynka 

przyłapana na kłamstwie. 

Nie mógł tego lepiej ująć, pomyślała Mali, zalewając się rumieńcem. Właśnie tak się 

czuła. 

- Ja... jestem w ciąŜy. 

Zapadła  cisza.  Havard  puścił  ją  i  zapatrzył  się  w  potok.  Mali  nagle  poczuła  strach 

ś

ciskający jej gardło. A jeśli on jej nie zachce? 

background image

- To dlatego się źle poczułaś? - powiedział w końcu, spoglądając na nią. - Wygląda na 

to, Ŝe ja pierwszy mogę ci pogratulować. 

Wyczuła w jego głosie jakiś ton, który ją zaniepokoił. -Nie mogliśmy spodziewać się 

niczego innego -mruknęła cicho. 

-

 

To raczej ty się tego nie spodziewałaś - odparł, rzucając kamyki do potoku. - Pewnie 

miałaś nadzieję, Ŝe będziesz miała w łóŜku, kogo chcesz, bez Ŝadnych problemów. Bo to teraz 

jest dla ciebie problem, czy nie to starasz się mi powiedzieć. 

-

 

Problem... - szepnęła Mali. - Ja... miałam nadzieję, Ŝe ty... 

-

 

ś

e  będę  skakał  z  radości?  -  spytał  spokojnym  tonem.  -  śe  będę  dziękować  ci  na 

kolanach,  Ŝe  wreszcie  stałem  się  powaŜnym  kandydatem  na  męŜa,  a  nie  tylko  tym,  którego 

czasem wypoŜyczasz sobie do łóŜka? PrzecieŜ nie chciałaś ślubu, prawda? 

Mali pochyliła głowę i zapłakała. Wszystko, co mówił, to prawda, ale nie sądziła, Ŝe to 

powie. Nie w ten sposób. I Ŝe spojrzy na to z tej strony. Ale przecieŜ tak było! Uświadomiła 

sobie, Ŝe on tak musiał się czuć: dobry na kochanka, a nie na męŜa. 

- Nie płacz - objął ją. - Kochanie moje, nie płacz. Wiem, byłem zbyt ostry, ale... 

Przytuliła  twarz  do  jego  szyi.  -Masz  do  tego  prawo  -  wyszlochała.  -  Zachowywałam 

się jak... jak... 

- To przecieŜ nie tylko twoja wina - powiedział, gładząc ją po plecach. - Sam mogłem 

nad sobą bardziej panować, ale... Wiesz, Ŝe ja zawsze... śe nie chciałem nikogo innego, tylko 

ciebie. 

Siedzieli przez chwilę, ciasno przytuleni, nie mówiąc nic. 

- Wiedz w kaŜdym razie, Ŝe nigdy nie chodziło mi o gospodarstwo - rzucił Havard. - 

Czułbym do ciebie to samo, gdybyś nadal mieszkała w Buvika. 

Uniosła ku niemu zapłakaną twarz i spojrzała mu w oczy. Włosy jej się rozpuściły, a 

na policzki wróciły kolory. 

-Wiem,  kim  jesteś,  Havardzie  -  powiedziała  cicho.  -W  tym  wypadku  nie  masz  się 

czego  wstydzić,  to  ja...  Ale  wiedz  jedno,  Ŝe  nie  wylądowałabym  w  twoim  łóŜku,  gdybym  do 

ciebie  nic  nie  czuła.  Musisz  mi  wierzyć.  Ale  po  Johanie...  -  Przełknęła  ślinę.  Łzy  nadal 

płynęły  po  jej  twarzy.  -  Nie  sądziłam,  Ŝe  będę  się  czuła  na  siłach  wyjść  za  kogokolwiek  za 

mąŜ  -  wyszeptała.  -  O  tylu  rzeczach  nie  wiesz...  Myślałam  poza  tym,  Ŝe  nie  mam  w  sobie 

uczuć, które ty... Ale ty nie jesteś taki jak Johan - dodała gwałtownie i wtuliła w niego twarz. 

Jej ciałem wstrząsał rozpaczliwy płacz. 

- Mali, moja Mali - powiedział Havard, odsuwając ją. - Spójrz na mnie.  

Popatrzyła  na  niego  przez  zasłonę  łez  i  dostrzegła,  Ŝe  jego  oczy  błyszczą  radością. 

background image

Radością i miłością. 

-

 

Czy ty... kochasz mnie jeszcze trochę mimo to? -wyszeptała, obejmując go za szyję. 

- OŜenisz się ze mną, mimo Ŝe ja... 

-

 

Właśnie  dlatego  -  uśmiechnął  się.  -  Dlatego,  Ŝe  ty  jesteś  Mali,  na  dobre  i  na  złe. 

Zawsze wiedziałem, Ŝe nie jesteś słodka i naiwna, ale kochałem cię od pierwszego lata,  gdy 

przybyłaś  do  Gjelstad.  Miałem  nadzieję,  Ŝe  poprosisz  mnie  o  pomoc  po  śmierci  Johana.  śe 

moŜe  mnie  zechcesz.  Ale  rozumiem.  Pewnie  masz  gorzkie  wspomnienia.  PrzeŜyłaś  więcej 

złego niŜ... 

Pochylił się i pocałował delikatnie. Odgarnął jej włosy. Spojrzenie jego jaśniało. 

- Nosisz moje dziecko - wyszeptał ochrypłym ze wzruszenia głosem. - To cud! 

Skoczył  na  równe  nogi,  pociągając  ją  za  sobą.  Obrócił  wokół  siebie,  krzycząc  z 

radości jak chłopak. Mali zakręciło się w głowie. Przytrzymała się go mocno, by nie upaść. 

- OŜenisz się ze mną? - spytała, patrząc mu w oczy. 

Zaśmiał się, spoglądając na nią figlarnie. 

- Muszę się zastanowić... 

-

 

Havardzie! Mówię powaŜnie! - powiedziała Mali, mierzwiąc mu włosy. - Chcesz... 

-

 

No pewnie, dziewczyno - zaśmiał się, przytulając ją mocno. - No pewnie!  

background image

ROZDZIAŁ 12 

W sobotę osiemnastego listopada Mali po raz drugi wyszła za mąŜ. 

Dzień był pogodny i chłodny. Gdy rano odsłoniła zasłony, aŜ westchnęła z zachwytu. 

Po  dniach  pochmurnych  i  zamglonych  nagły  mróz  pokrył  wszystko  szadzią.  Blade  słońce 

błyszczało w milionach kryształków lodu, zupełnie jakby natura przez całą noc stroiła się na 

ten wielki dzień. To musi być dobry znak dla tego małŜeństwa, pomyślała Mali. 

Nowinę przyjęto wszędzie z wielką radością. 

-

 

Czekałam na to, tak - rzuciła podniecona Ingeborg znad zmywania. - Wiedziałam, Ŝe 

wcześniej czy później to nastąpi. 

-

 

Skąd taka pewność? - spytała Mali, która karmiła łyŜeczką Oję. - PrzecieŜ mówiłam, 

Ŝ

e... 

-

 

Ale  często  słyszałam  was...  -  Ingeborg  poczerwieniała  i  spojrzała  na  Mali 

przeraŜona. - Nie, nie podsłuchiwałam, ale gdy w domu jest tak cicho, Ŝe... 

Teraz  poczerwieniała  Mali  i  pochyliła  się  nad  talerzem  kaszki.  A  więc  Havard  miał 

rację, Ŝe wszyscy w gospodarstwie muszą o nich wiedzieć. Mali myślała, Ŝe tylko Beret, ale się 

myliła. 

- PrzecieŜ nie tylko ja śpię na poddaszu - rzuciła Mali. - Nie wiem, o czym mówisz. 

Ingeborg nie odpowiedziała, zmywając dalej. Ale w oczach miała iskierki śmiechu. 

Beret  przyjęła  nowinę  aprobującym  skinieniem  głowy  w  stronę  Havarda  i  chłodnym 

spojrzeniem  skierowanym  do  Mali.  Widać  było  jednak,  Ŝe  cieszy  się,  Ŝe  synowa  posłuchała 

jej rady. 

-  Chcielibyśmy,  by  ślub  odbył  się  jeszcze  przed  świętami  -  rzuciła  Mali,  bawiąc  się 

nerwowo  serwetką  na  stole.  -  Wiemy,  Ŝe  to  gorący  okres,  ale  jeśli  uwiniemy  się  z  wełną  i 

ubojem, damy radę. Bo ani Havard, ani ja nie chcemy duŜego wesela - dodała. - Tylko obie 

rodziny. 

-  PrzecieŜ  się  nie  spieszy  -  zaprotestowała  Beret,  nieświadoma  prawdy.  -  Ślub  w 

ś

rodku uboju, topienia świec i czyszczenia wełny? PrzecieŜ tak się nie robi! 

-  Ale  my  tak  zrobimy  -  obwieścił  Havard,  ściskając  dłoń  Mali.  -  Wszystko  będzie 

dobrze, Beret. ZdąŜymy ze wszystkim przed świętami. 

background image

Beret zacisnęła usta i oparła się w fotelu. 

-Wydawać by się mogło, Ŝe wam się spieszy -stwierdziła, wbijając spojrzenie w Mali. 

- MoŜe macie powody? 

Mali poczerwieniała i spuściła wzrok. 

-  Pragnąłem  tego,  od  kiedy  tu  przybyłem  –  wyznał  Havard  z  rozbrajającym 

uśmiechem  -  Więc  gdy  Mali  w  końcu  się  zgodziła,  ja  ustaliłem  datę.  Gdyby  to  całkiem  ode 

mnie  zaleŜało,  ślub  mógłby  być  i  jutro  -  zaśmiał  się.  -  Nie  chcemy  długo  czekać.  Poza  tym 

Mali nie chce zamieszania. Jest przecieŜ wdową. 

Beret  pokiwała  głową,  ale  dobrze  przypatrzyła  się  Mali.  Nie  całkiem  uwierzyła 

tłumaczeniu  Havarda,  ale  dała  juŜ  spokój.  Mali  westchnęła  bezgłośnie  i  z  wdzięcznością 

uścisnęła dłoń męŜczyzny. 

Sivert był zachwycony. Uwiesił się na szyi Havarda, a buzia mu się nie zamykała. 

-  To  zostaniesz  tu  na  zawsze  -  paplał  zadowolony.  -  Będziesz  mógł  mnie  kłaść  spać 

tak często, jak chcesz, bo juŜ nie tylko mama będzie rządzić, prawda? 

Havard zaśmiał się. 

-

 

To  juŜ  wiesz,  jak  to  działa?  -  spytał,  burząc  włosy  chłopca.  -  Tak,  będę  cię  kładł 

częściej  spać.  Ale  nie  myśl,  Ŝe  mama  juŜ  nie  będzie  miała  nic  do  powiedzenia.  Będziemy 

decydować wspólnie. Tak jest najlepiej. 

-

 

Ale będziesz moim ojcem, Havardzie? - spytał Sivert powaŜnym tonem. - Bo ja nie 

mam ojca. On jest gwiazdką na niebie. 

-

 

Nie,  ty  masz  ojca  -  odparł  Havard  spokojnie,  napotykając  spojrzenie  Mali.  -  Johan 

jest twoim ojcem, mimo Ŝe nie Ŝyje. WaŜne jest, byś wiedział, czyim jesteś synem. Wszyscy 

musimy  to  wiedzieć.  Johan  jest  twoim  ojcem.  Ja  mogę  spróbować  nim  być  dla  ciebie. 

Chciałbym tego. 

-

 

Ja  teŜ!  -  Sivert  zarzucił  mu  ręce  na  szyję.  -  Chcesz,  by  Havard  był  moim  nowym 

ojcem, prawda, mamo? 

-

 

Tak, chcę - odparła Mali. - Nie mógłbyś mieć nikogo lepszego, to pewne. 

Myślała o słowach Havarda, Ŝe waŜne jest wiedzieć, czyim jest się synem. Nie czuła 

się  z  tym  dobrze.  Nie  powinna  wchodzić  w  to  małŜeństwo  z  tyloma  tajemnicami.  Ale  nie 

widziała  innej  drogi.  Co  się  stało,  to  się  nie  odstanie.  Nawet  Havardowi  nie  mogła 

opowiedzieć o Jo, i nie wszystko o Ŝyciu z Johanem. Niech przeszłoś pozostanie przeszłością. 

Powinna  postarać  się  z  wszystkich  sił  o  dobre  Ŝycie  z  Havardem.  MoŜe  wreszcie  nastanie 

spokój? 

background image

Tego  wieczora  Havard  przyszedł  do  jej  sypialni.  Ma  przełoŜyła  Oję  do  kołyski,  a 

Havard połoŜył się do jej łóŜka. 

-

 

PrzecieŜ  jeszcze  nie  mamy  ślubu  -  wyszeptał  przytulając  się  do  jego  ciepłego, 

szczupłego ciała. PrzecieŜ to grzech... 

-

 

Trochę  grzechu  więcej  czy  mniej  juŜ  nie  robi  róŜnicy  -  zaśmiał  się  Havard, 

wsuwając rękę pod jej koszulę nocną. - Sądziłaś, Ŝe poczekam do nocy poślubnej? 

Mali  nie  odpowiedziała,  tym  bardziej  Ŝe  zakrył  jej  usta  swoimi  ustami  i  całował. 

Ciepłe dłonie pieściły jej sutki, gładziły po brzuchu i rozsunęły uda. 

- Czy mogę zaszkodzić dziecku? - spytał nagle, zaniepokojony. 

Mali pokręciła głową z bijącym sercem. Przebiegło jej przez myśl, przez co przeszedł 

Oja, gdy rósł w jej brzuchu... Gładziła plecy i jędrne pośladki Havarda. Uniósł się na łokciach 

i spojrzał na nią. 

- Wiesz, jak ja... wiesz, Ŝe nigdy nie sądziłem, Ŝe do kogokolwiek będę czuł to, co do 

ciebie - powiedział cicho. - Dla mnie istniałaś tylko ty, zawsze. Nikogo bym tak nie pokochał. 

Mali nie odpowiedziała. Nie mogła powiedzieć mu tego samego, i to nie ze względu 

na Johana. Chodziło o Jo, o którym Havard nie wiedział. Dla niej istniał tylko Jo, aŜ do teraz. 

Myślała  właśnie  tak  jak  Havard,  Ŝe  nikogo  nie  jest  w  stanie  pokochać  tak  jak  Jo.  Czuła,  Ŝe 

nadal tak jest, mimo Ŝe drŜała z podniecenia pod dłońmi innego męŜczyzny. 

Wyciągnęła  ręce  za  głowę  i  dała  ściągnąć  z  siebie  koszulę.  W  migającym  świetle 

ś

wiecy  klęczał  nad  nią  i  przyglądał  się  jej,  nagiej.  Jego  dłonie  gładziły  kaŜdy  fragment  jej 

ciała.  Pochylił  się  i  zasypał  ją  deszczem  pocałunków.  Całował  wnętrze  jej  ud,  aŜ  jęknęła, 

łapiąc go za włosy. Powoli rozchylił całkiem jej uda i dotknął językiem jej najintymniejszego 

punktu. 

Nigdy  nie  lubiła,  gdy  robił  to  Johan.  Teraz  leŜała,  otwarta,  i  chciała,  by  nigdy  nie 

przestał. Nagle język wszedł do wnętrza jej ciała. Wzdrygnęła się, tego nie znała. Ale wkrótce 

zalała ją rozkosz, zniknęło poczucie czasu i miejsca, w uszach szumiało. 

Gdy  wreszcie  wszedł  w  nią,  przyciągnęła  jego  głowę  i  pocałowała  mocno.  Całowała 

własne soki, pomyślała. Objęła go nogami i oddała się ekstazie. 

Mali nie chciała włoŜyć swojej pierwszej sukni ślubnej. Zamówiła krawca, który uszył 

jej  prostą,  czarną  sukienkę  z  dobrej  wełny.  Kupiła  teŜ  nowy,  duŜy  koronkowy  kołnierz.  Nic 

starego nie wejdzie z nią w to małŜeństwo. W kaŜdym razie nic z ubrania, pomyślała z ironią. 

background image

- Dlatego pytam ciebie. Mali Stornes: czy chcesz pojąć... 

Nagle  przypomniał  jej  się  poprzedni  ślub,  ten  straszny  dzień,  kiedy  chciała  krzyczeć 

„nie",  a  nie  mogła.  A  przecieŜ  było  to  przed  okropną  nocą  poślubną,  która  obróciła  jej 

małŜeństwo w ruinę, zanim jeszcze przetrwało dobę.  

Tym  razem  odpowiedziała  „tak"  pewnym,  jasnym  głosem.  Gdy  ksiądz  nakazał  im 

podać  sobie  ręce  znak  tej  obietnicy,  którą  złoŜyli  wobec  Boga  i  lud  uniosła  wzrok  na 

Havarda.  Ogarnęła  ją  ciepła  fala  radości  i  uścisnęła  jego  dłonie.  Będzie  go  kochała  i 

szanowała,  pomyślała,  on  na  to  zasługuje.  Lepszego  męŜczyzny  nie  mogła  dostać,  skoro  Jo 

nie Ŝył. Tym razem wszystko pójdzie dobrze, jeśli tylko uda się nie wracać do przeszłości. 

Gdy  pochód  weselny  wyjechał  z  lasu,  ujrzeli  przed  sobą  całą  dolinę  Inndalen 

roziskrzoną słońcem odbijającym się w kryształkach lodu. Nawet Stortind miał na sobie jakby 

welon. Wody fiordu były spokojne, flaga na maszcie Stornes ledwo się poruszała na słabym 

wietrze. 

- Teraz Stornes jest nasze - powiedziała Mali, przytulając się do Havarda. - Ty jesteś 

panem Stornes. 

Powoli pokiwał głową. Patrzył na bogate gospodarstwo rozciągające się przed nimi. 

-  Tak,  chyba  tak  -  powiedział.  -  Ale  nigdy  nie  będzie  całkiem  moje.  Będę  je  dobrze 

prowadził,  póki  starczy  mi  sił,  ale  dziedzica  ma  juŜ  zapewnionego.  Wiesz  o  tym.  Jeśli 

mielibyśmy  syna,  nie  będzie  miał  praw  dziedziczenia.  To  Sivert  jest  dziedzicem,  a  po  nim 

Oja. 

Mali skubnęła swój szal i podciągnęła derkę. TeŜ o tym myślała. Mimo Ŝe wyszła teraz 

za  Havarda,  będzie  tak,  jak  zawsze  chciała:  jej  półcygańskie  dziecko  odziedziczy  Stornes. 

Gdyby  małŜeństwo  mogło  cokolwiek  pod  tym  względem  zmienić,  nie  wyszłaby  za  mąŜ,  w 

ciąŜy  czy  nie.  Bo  cena,  którą  zapłaciła  za  prawo  Siverta  do  Stornes,  była  zbyt  wysoka. 

WyŜsza niŜ cokolwiek innego.  

-

 

Jest ci z tym źle? - spytała, zerkając na niego. - Nie czujesz się panem we własnym 

dworze? 

-

 

Nie,  to  nie  tak  -  uśmiechnął  się,  całując  ją  w  zimny  czubek  nosa.  -  MoŜliwe,  Ŝe 

czułbym się gorzej, gdyby to na gospodarstwie mi zaleŜało. Ale tak nigdy nie było. To ciebie 

zawsze  chciałem.  Będziemy  nim  zarządzać  razem.  Wykarmimy  i  te  dzieci,  które  nam  się 

urodzą. 

-Dzieci? - podchwyciła Mali. - Nie wystarczy to jedno, które juŜ jest w drodze? 

background image

-

 

Powinno  się  przyjmować  to,  co  się  dostaje  -  uśmiechnął  się  Havard  zaczepnie.  - 

PrzecieŜ jest to całkiem prawdopodobne, biorąc pod uwagę, co robimy... 

-

 

Ech, Havardzie - zaśmiała się Mali, rumieniąc się. - PrzecieŜ nie moŜemy stawać w 

zawody z Bengtem i Margrethe! 

Wzięła  jego  dłoń  i  przyłoŜyła  do  zimnego  policzka.  W  głębi  duszy  czuła  lekki 

niepokój. Nie chciała mieć  więcej dzieci. Troje na pewno wystarczy. Ale poniewaŜ wydawało 

się, Ŝe z Havardem łatwo zachodzi w ciąŜę, musiała brać to pod uwagę. Porozmawia z Johanną, 

czy nie ma jakiegoś naparu, który zapobiegałby poczęciu. A moŜe po prostu powinni trzymać 

na  wodzy  swoje  chęci  i  ograniczać  się  do  bezpiecznych  okresów?  Mali  wciągnęła  w  płuca 

zimne powietrze i pozwoliła, by troski uleciały z wiatrem. 

- Jesteś teraz szczęśliwa? 

Havard ujął ją pod brodę i zajrzał w oczy z powagą. 

-

 

Tak, jestem - odparła. - Dziękuję Bogu, Ŝe mogę być szczęśliwą panną młodą. 

-

 

Przedtem nie byłaś? 

-

 

Nie - powiedziała cicho. - To pierwszy raz.  

Wesele było przyjemne, zupełnie inne niŜ to z Johanem. Na radość Mali cieniem kładł 

się jedynie fakt, Ŝe po jej lewej stronie przy stole siedział jej nowy teść. 

Ruth  Gjelstad  mówiła,  Ŝe  od  razu,  kiedy  się  dowiedziała,  była  szczęśliwa,  Ŝe  się 

pobierają. Gdy zdejmowali z siebie okrycia w korytarzu, Ruth objęła Mali, wzruszona do łez. 

-

 

ś

e teŜ w końcu została z was para - rzekła. - Nie wiem, czy wolałabym widzieć inną 

na twoim miejscu. 

-

 

A ja wiem -  wtrącił pan  z Gjelstad. - Ta dziewczyna nie jest taka, jaka się wydaje. 

Ale  dwór  jest  apetyczny  -  dodał  ze  śmiechem.  -  A  ty  trzymaj  ją  mocno  w  cuglach  od 

pierwszego dnia - trącił łokciem syna. - Ta klaczka, z którą masz teraz ciągnąć wóz, powinna 

chodzić na krótkich wodzach. 

Mali bała się, Ŝe Havard odpowie coś ostro ojcu, ale tak się nie stało. Sama nawet się 

zaśmiała,  choć  najchętniej  uderzyłaby  tego  złośliwca.  Zrozumiała,  Ŝe  w  Ŝaden  sposób  nie 

powinna  draŜnić  teścia.  Nie  miała  pojęcia,  ile  on  wiedział  i  ile  zła  chciał  jej  zadać,  nawet 

mimo tego, Ŝe została jego synową. 

Przez  krótką  chwilę  ich  spojrzenia  się  zetknęły.  W  jego  małych,  złych  oczach  była 

Ŝą

dza, która ją przeraziła. Wiedziała, Ŝe nadal zaciągał na siano niejedną dziewkę. Chyba nie 

zamierzał dobierać się do Ŝony własnego syna? Tak, on mógł, pomyślała Mali. Po nim moŜna 

background image

się było wszystkiego spodziewać. 

Nagle  ogarnął  ją  strach.  A  jeśli  on  czekał  z  ujawnieniem  tego,  co  wiedział,  aŜ  do  jej 

ś

lubu z Havardem? Jeśli wiedział coś o Sivercie, powie to właśnie teraz: Ŝe dziedzic Stornes 

to bękart! Cygańskie dziecko, a nie syn Johana, jak wpisano w księdze parafialnej. śe biedny 

Johan został oszukany, tak jak wszyscy inni. To, Ŝe zniszczyłby tym samym małŜeństwo Mali 

i Havarda, nie miało dla niego znaczenia. On chciał ją zniszczyć, tego chciał zawsze. 

Mimo to nie mogła uwierzyć, Ŝe byłby w stanie to zrobić. Jeśli naprawdę wiedział coś 

o Sivercie i udałoby mu się odebrać jego prawo do dziedziczenia, to przecieŜ następny byłby 

Oja,  a  nie  Havard.  Ale  gospodarz  Gjelstad  na  pewno  o  tym  nie  myślał.  Jego  myślom 

przyświecał jeden cel: uderzyć w nią i jej cygańskie dziecko. 

ZadrŜała i weszła do odświętnie przystrojonej izby. 

Sprzątnęli  po  kawie,  by  moŜna  było  potańczyć.  Nie  zaproszono  tak  wielu  gości,  jak 

zwykle  na  weselach  w  duŜych  dworach,  więc  gdy  przybysze  rozdzielili  się  na  dwie  izby, 

zostało  sporo  miejsca  na  tańce.  Normalnie  tańczono  by  w  stodole,  ale  teraz  zimno  na  to  nie 

pozwalało. Beret zmarszczyła brwi, gdy o tym wspomnieli, ale nie protestowała. 

- Czy mogę prosić...? 

Przed Mali pojawił się Havard z wyciągniętą rękę. 

-  Ale  przecieŜ  Trygve  nie  zaczął  jeszcze  grać!  -uśmiechnęła  się  Mali,  dając  się 

podnieść z krzesła. -PrzecieŜ nie moŜemy zacząć tańczyć bez muzyki! 

-  Będzie  muzyka  -  stwierdził  Havard,  obejmując  ją  w  talii.  -  Powiedziałem  mu,  Ŝe 

chcę zatańczyć pierwszy taniec z moją Ŝoną. On czeka. 

Mali  uśmiechnęła  się  do  Havarda.  Pięknie  wyglądał  w  ciemnym  garniturze  i 

ś

nieŜnobiałej  koszuli  z  wysokim  kołnierzykiem.  Skórę  miał  nadal  ogorzałą  po  lecie.  Jego 

oczy wydawały się jeszcze bardziej niebieskie niŜ zwykle, a gęste włosy lśniły w blasku lamp. 

Poczuła ciepło i dziwną słabość, gdy poprowadził ją do zamaszystego polsa.  

Późno wieczorem Mali poszła na poddasze zajrzeć do synów. Oja zasnął juŜ wcześniej, 

lecz Sivert mógł zostać na dole tak długo, jak chciał. Zmęczony zasnął w końcu na kanapie i 

zaniesiono  go  na  górę.  Mali  stanęła  nad  jego  łóŜkiem  i  patrzyła  na  uśpionego  chłopca.  Spał 

mocno, z wypiekami na  policzkach, rozczochrany  i nadal  w odświętnej koszuli. Nie chciała 

go budzić, by ją zdjąć. 

Zerknęła  do  pokoju  przyszykowanego  dla  niej  i  Havarda.  Widok  ustrojonego  łóŜka 

sprawił,  Ŝe  przeszedł  ją  dreszcz.  JuŜ  niedługo  będą  mogli  tu  przyjść...  W  drugim  łóŜku  spał 

background image

Oja. Mali westchnęła i pogłaskała go po włoskach. JuŜ  wkrótce  będzie  spał  sam,  pomyślała. 

Ona chętniej będzie dzieliła łoŜe z Havardem niŜ z synem Johana. A gdy urodzi się dziecko, 

Oja przeniesie się do pokoju Siverta. 

Przetarła twarz nad miską z wodą i poprawiła włosy. Nagle ktoś otworzył drzwi i Mali 

odwróciła się. 

-

 

Havardzie... 

-

 

Pomyślałem sobie, Ŝe jako jego ojciec... 

Mali  zesztywniała,  patrząc  na  Oddleiva  Gjelstada.  Pewnie  zauwaŜył,  Ŝe  wyszła,  i 

poszedł za nią. 

- Co tu robisz? - syknęła. - Wynoś się! 

Zanim  się  zorientowała,  popchnął  ją  na  łóŜko  i  przygniótł  sobą.  Jego  dłonie  zaczęły 

grzebać  pod  jej  halkami.  Przez  krótką  chwilę  Mali  leŜała  sparaliŜowana  strachem.  Potem 

zaczęła  go  odpychać,  ale  stary  był  silny,  silniejszy,  niŜ  przypuszczała.  LeŜał  na  niej,  zionąc 

alkoholem, a jego palce brutalnie wpijały się w jej intymne części ciała. 

-

 

Co robisz? - stęknęła. - Zwariowałeś! 

-

 

Zawsze miałem na ciebie ochotę - wydyszał prosto w jej ucho. - Tamtego lata udało 

ci się, ale tym razem nie przepuszczę. Dlaczego ja nie miałbym cię mieć, skoro dopuszczasz 

tylu innych? PrzecieŜ nie spałaś tylko z Johanem i moim synem, choć biedny Johan chciał w 

to  wierzyć.  Havard  teŜ  wierzy,  Ŝe  jest  twoim  drugim.  -  Zaśmiał  się  ochryple,  trzymając  w 

Ŝ

elaznym uścisku jedną dłonią obie jej ręce nad głową Mali. - Ale ty i ja wiemy, Ŝe było ich 

więcej, prawda, Mali? - śmiał się z diabelskim błyskiem w oku. 

Mali poczuła, Ŝe ciemnieje jej w oczach. Próbowała się wyrwać, ale jej opór dodawał 

mu  tylko  podniecenia  i  nieludzkich  sił.  Podciągnął  jej  spódnicę  i  halki  i  zaczął  ściągać  jej 

majtki. 

Później nie wiedziała, skąd wzięła na to siły, ale udało jej się zgiąć kolano i uderzyć 

go  w  krocze.  Wrzasnął,  puścił  ją  i  zwinął  się  z  bólu.  Mali  zwinnie  wyskoczyła  z  łóŜka, 

podbiegła do komody i złapała cięŜki świecznik. Zgasiła świeczkę i podeszła do męŜczyzny. 

- Jeśli mnie tylko dotkniesz, zabiję cię – wysyczała zdyszana. -  I nie sądź, Ŝe się nie 

odwaŜę. Zabiję cię. Powinnam to zrobić dawno temu! 

Zsunął się z łóŜka, zgięty wpół i z obiema rękami wciśniętymi między nogi. Musiałam 

go dobrze trafić, pomyślała. Gdy uniósł twarz, był blady, a oczy lśniły iście diabelską mocą. 

Mali aŜ się cofnęła. 

-

 

Jesteś  piekielną  babą  -  wyszeptał  ochryple.  -  Myślisz,  Ŝe  uda  ci  się  ze  wszystkim. 

Ale tu się przeliczyłaś, Mali Stornes. Ja cię w końcu dorwę. 

background image

-

 

Co z ciebie za człowiek? - spytała Mali cicho. - Naprawdę chciałeś mnie zgwałcić w 

dzień mojego ślubu z twoim synem? 

Uniosła w górę świecznik, gdy Gjelstad zrobił krok w jej stronę. 

-  Ty  nie  jesteś  człowiekiem  -  syknęła.  -  Jesteś  diabłem  wcielonym.  Sprawię,  Ŝe 

Havard...  

-Chyba  będzie  lepiej  dla  ciebie  trzymać  Havarda  z  dala  -  zachichotał  złośliwie.  -  Bo 

jeśli powiesz o tym choćby słowo, powiem wszystkim, co ja wiem. I wtedy to nie ja wyjdę na 

tym najgorzej, sama wiesz najlepiej... 

Mali poczuła, jak ściska jej się gardło. 

-Nie wiem, co miałbyś opowiedzieć... 

-

 

Mały dziedzic śpi dobrze? - spytał, wbijając w nią złe spojrzenie. - Nie niszcz jego 

snu ani dziedzictwa, Mali. To byłoby bardzo źle... 

-

 

Wyjdź.  -  Odsunęła  się,  by  mógł  przejść.  -  Znikaj  z  mojego  Ŝycia,  ty  diable.  I  nie 

próbuj nigdy więcej, bo nigdy mnie nie dostaniesz. Nigdy. 

-

 

Nie  mów  tak  -  rzucił.  -  MoŜe  jedna  przysługa  warta  drugiej,  gdy  dojdzie  co  do 

czego... 

Mali  stała  z  bijącym  głośno  sercem,  gdy  wyszedł.  Czuła  się  zbrukana  i  otępiała  ze 

strachu. 

On  coś wiedział, tyle  zrozumiała.  Ale jak  wiele?  I  czy  naprawdę  chce  zniszczyć  tylu 

ludzi, w tym i własnego syna, by zmusić ją do padnięcia na kolana? 

Nie,  on  sugerował  rodzaj  „handlu".  Nie,  nigdy!  Nigdy  nie  odda  się  temu  staremu 

wieprzowi. Raczej go zabije! 

Z trudem się uspokoiła. Gdy wróciła na dół, podeszła do siostry i szwagra. 

-

 

Twój mąŜ myślał, Ŝe uciekłaś, i to przed nocą poślubną - uśmiechnął się Bengt. 

-

 

Nie,  byłam  u  dzieci  -  odparła,  wykręcając  lodowate  palce.  -  No  i  trochę  się 

ogarnęłam, bo przecieŜ powinnam się podobać mojemu męŜowi, zwłaszcza dziś -uśmiechnęła 

się z trudem. 

-

 

O  to  moŜesz  być  spokojna  -  rzekła  Margrethe,  patrząc  na  nią  z  podziwem.  -  Jesteś 

piękna  niczym  obraz.  Mali  odwzajemniła  jej  uśmiech  i  rozejrzała  się  po  izbie.  Kilka  par 

tańczyło, inni siedzieli i rozmawiali. Najstarsi goście juŜ opuścili wesele. 

-

 

Zmarzłam na tym poddaszu - zwróciła się Mali do Bengta. - Nie masz łyczka czegoś 

mocniejszego, szwagrze? Podejrzewam, Ŝe trzymasz coś w zanadrzu. 

background image

-

 

Pierwszy raz słyszę, byś prosiła o coś takiego -uśmiechnął się Bengt, wyciągając na 

wpół pustą butelkę. - Ale pamiętam, ślub szarpie nerwy - dodał, obejmując Ŝonę i klepiąc ją 

po wypukłym brzuchu. 

Mali  wzięła  butelkę  i  pociągnęła  porządny  łyk.  AŜ  zakaszlała,  bo  trunek  był  mocny. 

Jednak wódka wlała w nią ciepło i ukoiła nerwy. Po jeszcze jednym łyku oddała butelkę. 

- Dzięki, potrzebowałam tego - powiedziała. - No, idę szukać męŜa. 

Ale to Havard pierwszy ją znalazł. Gdy poczuła nagle ramiona obejmujące ją w talii, 

wzdrygnęła się i obróciła gwałtownie, przeraŜona, czy nie ujrzy twarzy teścia. 

- Co się dzieje? - spytał Havard, przyciągając ją do siebie. - Ty drŜysz! Wyglądasz jak 

osaczona sarna. 

Mali przytuliła się do niego na moment. 

- Chyba zaczynam być zmęczona - wyznała cicho. – To był długi dzień i ja... tęsknię za 

łóŜkiem - dodała, ściskając jego dłoń. 

Była to prawda, choć on odczytał ją inaczej, bo uśmiechnął się i pogładził po plecach 

swymi  ciepłymi  dłońmi.  Oczywiście,  Ŝe  go  pragnęła,  takŜe  tej  nocy.  Jednak  najbardziej 

marzyła w tej chwili, by móc się do niego przytulić i poczuć bezpiecznie. I mieć świadomość, 

Ŝ

e  on  ją  kocha  bez  względu  na  wszystko.  Ale  czy  nadal  by  ją  kochał,  gdyby  jego  ojciec 

rozpuści! swoje rewelacje? Czy Havard stałby u jej boku, gdyby dowiedział się, Ŝe jego Ŝona 

puściła  się  z  Cyganem,  a  potem  sprawiła,  Ŝe  wszyscy  uwierzyli,  Ŝe  Sivert  pochodzi  z  rodu 

Stornes? śołądek podszedł jej do gardła, gdy przypomniała sobie incydent na poddaszu. Nie 

chciała myśleć o groźbach teścia. 

- Tak, jesteś zmęczona, widzę - szepnął Havard. - Zaraz sobie pójdziemy, ale najpierw 

chcę zatańczyć z moją Ŝoną na dobranoc. Dasz radę? 

Pokiwała głową, a on podszedł do skrzypka i powiedział mu coś. Wrócił do niej, objął 

jedną ręką w talii, a drugą ujął jej lodowatą dłoń. Rozległa się muzyka, a on poprowadził ją w 

powolnym walcu. 

Dopiero  po  chwili  Mali  zorientowała  się,  Ŝe  juŜ  wcześniej  go  tańczyli.  Spojrzała  w 

oczy Havarda, a on uśmiechnął się przebiegle. 

- Nasz walc - szepnął. - Pamiętasz? 

Pokiwała  głową  powoli  i  przytuliła  się  do  niego  całym  ciałem.  Ostatnim  razem,  gdy 

go tańczyli, była naga... 

-

 

Och,  Havardzie  -  szepnęła,  patrząc  na  niego  ze  łzami  w  oczach.  -  Tak  cię  kocham. 

Obiecaj  mi,  Ŝe  zawsze  będziesz  ze  mną,  niewaŜne,  co  się  stanie.  Ja  cię  potrzebuję. 

Obiecujesz, Havardzie? 

background image

-

 

Obiecuję  -  odparł  cicho.  -  Nie  wyobraŜam  sobie,  Ŝe  mógłbym  cię  kiedykolwiek 

opuścić. 

Bo nie wiesz wszystkiego, pomyślała Mali. Oparła głowę o jego ramię i znów poczuła 

strach jak twardą kulę w Ŝołądku. Nie wiesz wszystkiego... 

background image

ROZDZIAŁ 13 

Pomimo  zamieszania  związanego  ze  ślubem  stało  się  tak,  jak  Havard  powiedział: 

zdąŜyli ze wszystkim przed świętami BoŜego Narodzenia. 

Mięso zasolono, świece wytopiono, a czyszczenie wełny przeszło weselej niŜ zwykle. 

Odbyło  się  w  tym  roku  w  Oppstad,  kilka  tygodni  po  ślubie  Mali.  Oczywiście  ślub  był 

głównym tematem rozmów. Wszystkie kobiety cieszyły się, Ŝe Mali ma nowego męŜa. 

-  I  to  jakiego  męŜa!  -  uśmiechnęła  się  Margrethe.  -Trudno  o  takiego  drugiego  jak 

Havard  Gjelstad.  Nie,  Havard  Stornes  -  poprawiła  się.  -  Przyjął  przecieŜ  nazwisko  od 

gospodarstwa? Taki jest zwyczaj, prawda? 

- Tak, zrobił to - powiedziała Mali. - Nie wiem, czy jego ojciec był tym zachwycony, 

bo  nadal  uwaŜa,  Ŝe  Havard  to  jeden  z  Gjelstadów.  Ale  taki  jest  zwyczaj.  No  i  jest  dobrym 

człowiekiem - dodała. 

Jedyną osobą, która nie brała udziału w tej rozmowie, była Laura, najmłodsza córka w 

Oppstad.  Siedziała  nad  swoją  robotą  z  pochyloną  głową.  Mali  wspomniała  wieczór 

ś

więtojański,  gdy  Havard  nadszedł  brzegiem  morza,  otaczając  ramieniem  Laurę.  Pamiętała 

gorące  spojrzenia,  które  dziewczyna  mu  posyłała,  i  nagle  zastanowiła  się,  co  zaszło  wtedy 

między nimi. 

Havard, gdy go ostroŜnie wypytywała, mówił, Ŝe nic takiego. MoŜe dla niego nie, ale 

z jej strony mogło to być powaŜne. Dziewczyna schudła, zauwaŜyła Mali kątem oka. 

- Co u ciebie? - spytała ją Mali, gdy w przerwie piły kawę. - Jakie masz plany? 

Przez  chwilę  ich  spojrzenia  zetknęły  się  i  Mali  uderzył  chłód  bijący  z  oczu  młodej 

kobiety. 

-MoŜna  mieć  róŜne  plany  -  rzuciła  Laura.  -  Ale  zdarza  się,  Ŝe  nie  idzie  tak,  jak  się 

planuje. A co będę robiła? To chyba nie twoja sprawa. 

Mali poczerwieniała. 

-

 

Nie zamierzałam do niczego się wtrącać - odparła cicho. - Ale zrozumiałam, Ŝe... Jesteś 

jeszcze młoda, Lauro... 

-

 

A co to ma do rzeczy? - ucięła dziewczyna. - Ty i tak zawsze przeprowadzisz swoją 

wolę, Mali. Powinnam to wiedzieć. Popełniłam błąd, nie przypuszczałam, Ŝe postanowiłaś go 

wziąć za męŜa. Wszyscy mówili, Ŝe nie chcesz wychodzić za mąŜ. 

-

 

Jeśli chcesz powiedzieć, Ŝe zabrałam ci Havarda, to nieprawda - odparła Mali. - Nie 

wiedziałam, Ŝe ty... według słów Havarda nie było między wami... niczego. 

background image

-

 

Doprawdy? 

Laura utkwiła w Mali wzrok i odrzuciła na plecy długie włosy. 

-

 

Tak, tak mówił Havard - dodała Mali bezradnie. -Powiedział, Ŝe... 

-

 

Sądzisz, Ŝe powiedziałby ci o nas, skoro mógł dostać ciebie i Stornes na dokładkę? 

Musiałby być głupi. Ja nie mam Ŝadnego dworu do zaoferowania. Miałam tylko... tylko siebie 

- dodała, rumieniąc się.  

Mali  nie  odpowiedziała.  Poczuła  tylko  ssącą  niepewność.  Wstała.  Co  ta  dziewczyna 

wygadywała? Sugerowała, Ŝe ona i Havard... 

To nie mogła być prawda! Mali podeszła do zlewu, drŜącymi rękami wzięła szklankę i 

nalała zimnej wody. 

Chyba  nie  mógł  z  nią  się  przespać?  PrzecieŜ  by  nie  skłamał.  Poza  tym  to  jeszcze 

dziewczyna, pomyślała, rzucając spojrzenie na postać na krześle. Wyładniała, Mali zauwaŜyła 

to juŜ wtedy. Była ładna, kształtna i kusząca. Ale czy Havard... 

I tak nie miała z tym nic wspólnego, upomniała się w myślach. Był wtedy wolny i miał 

prawo  robić,  co  chce.  Nagle  aŜ  ją  zamroczyło.  Jeśli  był  z  Laurą  na  trawie  czy  gdzie  tam, 

dziewczyna mogła być w ciąŜy! Nie, byłoby juŜ po niej widać, pomyślała, przesuwając mokrą 

dłonią  po  czole.  A  moŜe?  ZaleŜy,  jak  długo  oni...  byli  razem.  Mogli  być,  dopóki  ona  nie 

odkryła, Ŝe jest w ciąŜy! 

Ale  on  przecieŜ  powiedział...  Tak,  co  on  właściwie  powiedział?  Mali  poczuła  palącą 

zazdrość.  Odprowadziła  Laurę  wzrokiem,  gdy  ta  wstała  pozbierać  filiŜanki  po  kawie.  Była 

szczupła w talii, nic nie było znać. Ale po niej teŜ nie było nic znać! Młode dziewczyny, które 

jeszcze nie rodziły, długo mogły chodzić szczupłe, nawet do czwartego miesiąca. Musiała go 

o  to  znów  spytać,  pomyślała.  Musiała  to  wiedzieć,  choć  zdawała  sobie  sprawę,  Ŝe  nie 

powinna. To, co było pomiędzy nimi, to juŜ przeszłość. 

Gdy połoŜyli się do łóŜka, Havard przyciągnął ją do siebie i odgarnął jej włosy. 

- Co z tobą? - spytał. - Nie jesteś taka jak zwykle, od kiedy wróciłaś z Oppstad. Źle się 

czujesz? 

Mali leŜała przez chwilę, milcząc. Czuła, Ŝe nie powinna pytać Havarda o Laurę, bo to 

jego  sprawa.  A  gdyby  tak  on  spróbował  wypytywać  ją?  Nie  podobałoby  jej  się  to,  o  nie! 

Mimo to zazdrość i niepewność nie dawały jej spokoju. 

-

 

Nie, dobrze - odparła, przytulając się do niego. -Ale ja... ja... 

-

 

Powiedz wreszcie - uśmiechnął się. - Coś cię gryzie, widzę to. 

-

 

Spotkałam Laurę - zaczęła Mali powoli, wtulając twarz w jego szyję, by nie widział 

jej rumieńców. -I ona... nie była zadowolona, Ŝe to ja za ciebie wyszłam. 

background image

Nie odpowiedział, leŜał tylko, obejmując ją. Mali w końcu odsunęła się i spojrzała na 

niego. On patrzył na nią spokojnie. 

- Wiem, Ŝe nic mi do tego - mruknęła Mali z zaŜenowaniem. - Byłeś wtedy kawalerem 

i mogłeś robić to, co chciałeś. Aleja widziałam wtedy w noc świętojańską, gdy przyszedłeś z 

Laurą, Ŝe ona... 

Zamilkła,  nie  wiedząc,  jak  ma  spytać  o  to,  co  ją  najbardziej  gnębiło.  Havard 

bynajmniej jej nie pomagał. 

-

 

Laura  chyba  myślała  wiele  o  tobie  -  mówiła  dalej,  bawiąc  się  guzikiem  koszuli,  w 

której spal. - Powiedziała, Ŝe... Zasugerowała, Ŝe wy dwoje... Ŝe wy... 

-

 

A co to jest właściwie? - spytał nagle. - Przesłuchanie? 

-

 

Nie, nie, to nie tak, ale... 

-

 

Sądziłem, Ŝe juŜ rozmawialiśmy o  Laurze  - powiedział. -1 masz rację,  to nie twoja 

sprawa.  Ale  rozumiem,  o  co  chcesz  spytać:  czy  ją  miałem,  czy  nie.  A  co  za  róŜnica?  Nie 

zdradziłem cię w kaŜdym razie, bo niezaleŜnie od tego, co się między nami zdarzyło, było to, 

zanim uznałaś mnie za odpowiedniego kandydata na męŜa! 

Mali  dosłyszała  irytację  w  jego  głosie  i  skuliła  się.  -1  pytałaś  mnie  juŜ  o  to  raz. 

Powiedziałem  ci  wtedy,  Ŝe  między  nami  nie  było  nic  powaŜnego.  Ale  co,  nie  wierzysz  mi? 

Chcesz szczegółów? 

-  Nie,  wierzę  -  wyszeptała,  zarzucając  mu  ręce  na  szyję.  -  Nie  powinnam  pytać,  ale 

ja... chyba jestem zazdrosna - dodała, czując łzy pod powiekami. 

Havard leŜał chwilę bez słowa. Potem uniósł się na łokciu i spojrzał na nią. 

-  Zazdrosna  -  mruknął,  ujmując  jej  podbródek  i  zmuszając,  by  na  niego  spojrzała.  - 

Nie wiem, Mali. MoŜe tylko chcesz mieć kontrolę nad wszystkim. Nie podoba ci się myśl, Ŝe 

mógłbym mieć Laurę. 

- Pomyślałam tylko, Ŝe jeśli ona... jeśli jest... 

-  W  ciąŜy  -  dokończył.  W  jego  oczach  coś  zabłysło,  nie  wiedziała,  czy  złość,  czy 

rozbawienie. - Nie jest - rzekł spokojnie. - Więc skandalu nie będzie, a juŜ z pewnością nie z 

tego  powodu.  A  teraz  nie  chcę  więcej  o  tym  mówić  -  uciął.  -  Laura  Granvold  jest 

przeszłością. W kaŜdym razie dla mnie. Powinna więc być przeszłością i dla ciebie. 

Mali leŜała bez ruchu i czuła łzy spływające po policzkach. Słowa Havarda bolały. A 

moŜe jednak jej nie kochał? Bo dlaczego by tak mówił? 

PrzecieŜ  wiedziała,  Ŝe  miał  przed  nią  inne  kobiety,  świadczyły  o  tym  jego 

umiejętności  w  łóŜku.  Coś  innego  byłoby  nienormalne,  skoro  jest  tak  przystojny!  Wcześniej 

nie zastanawiała się nad tym. Ale ta Laura... 

background image

Ta  zarozumiała  młódka,  pomyślała  Mali  z  niechęcią.  Nie  chciała,  by  Havard 

porównywał  ją  z  tą  ładną  i  szczupłą  dziewczyną,  która  moŜe  nawet  była  dziewicą.  A  ona... 

Dziewictwa na pewno nie mogła mu ofiarować. 

AŜ się wzdrygnęła, gdy poczuła jego dłoń wsuwającą się pod koszulę nocną. Chciała 

się odsunąć. 

- Ale z ciebie gąska - wyszeptał z uśmiechem. – Czy naprawdę moŜesz być zazdrosna 

o taką dzierlatkę jak Laura? Nie sądziłem, Ŝe w ogóle moŜesz być zazdrosna... 

Jego  usta  przykryły  jej  usta,  dłonie  powędrowały  wzdłuŜ  brzucha,  po  okrągłych 

biodrach  i  rozdzieliły  jej  uda.  Mali  oddała  się  pieszczotom,  choć  właściwie  nie  chciała. 

Powinien jej odpowiedzieć, pomyślała. Ale on wiedział, jak ją podniecić, by tylko wzdychała 

z  tęsknoty,  by  go  poczuć  jak  najbliŜej.  I  gdy  wreszcie,  jakby  od  niechcenia,  wszedł  w  nią, 

pękła w niej tama. Przeszła ją fala najwyŜszej rozkoszy, zanim jeszcze zdąŜył się poruszyć. 

Oszalała z podniecenia zaplotła na nim nogi i przyciągnęła go mocno do siebie. Nigdy 

jeszcze nie była tak chętna, tak rozgrzana. Uświadomiła sobie, Ŝe to właśnie z powodu Laury 

i  myśli,  Ŝe  oni  robili  to  razem.  Widok  ich  nagich,  splecionych  ciał  stanął  jak  Ŝywy  w  jej 

wyobraźni. Niemal słyszała jęki Laury, niemal widziała Havarda, jak rozdziela jej uda, jak... 

Uniosła  się  i  przewróciła  na  niego,  zaczęła  pieścić  jego  ciało,  ustami  skubała  i  ssała 

jego  brodawki,  aŜ  wzdychał  z  przyjemności.  Czubkiem  języka  dotknęła  jego  męskości,  a 

wtedy  aŜ  się  wzdrygnął,  przerzucił  ją  na  prześcieradło  i  połoŜył  na  niej.  Nigdy  jeszcze  ich 

jazda nie była bardziej szalona! Gdy wreszcie opadł obok niej, zdyszany. Mali z uśmiechem 

pogładziła go po policzku. 

- Jestem wystarczająco dobra, wiem - wyszeptała równie zdyszana. 

Zaśmiał  się  i  przyciągnął  ją  do  siebie.  Sięgnął  po  jej  włosy  i  rozpostarł  nad  nimi 

niczym zasłonę. 

- To tego się bałaś? Nikt nie jest lepszy, wiesz o tym, ty huldro - powiedział cicho. - 

Nie chcę Ŝadnej innej. Dla mnie istniejesz tylko ty, teraz i zawsze. 

Mali westchnęła i przesunęła ustami po szyi Havarda. A niech tam tę Laurę, pomyślała 

leniwie, cała miękka i ciepła z rozkoszy. 

- Nigdy zresztą jej nie miałem - wyszeptał w jej ucho. - Nigdy. Jak mogłaś tak myśleć, 

gąsko! 

Dwa  tygodnie  przed  BoŜym  Narodzeniem  przyszła  do  Stornes  nowa  słuŜąca,  która 

miała  pomagać  do  czasu,  gdy  Ane  wróci  po  porodzie.  Nazywała  się  Sigrid.  Pochodziła  z 

background image

małego gospodarstwa z głębi fiordu. Była wysoką, szczupłą dziewczyną o ciemnych, gęstych 

włosach i szarych oczach. 

Ingeborg martwiła się, jak będzie się jej pracować z kimś innym niŜ Ane, ale wkrótce 

okazało się, Ŝe znalazły wspólny język. Sigrid była pogodna i często się śmiała. Emanowała 

dobrym humorem od pierwszego dnia, choć czuła pewnie na sobie szacujące spojrzenie Ane. 

Ane była jeszcze w Stornes, choć juŜ bardzo cięŜka i z bolącym krzyŜem. Nie pracowała juŜ 

tak dobrze, więc Mali cieszyła się z nowej słuŜącej, choć tego nie powiedziała. 

-  No,  moŜesz  juŜ  wziąć  wolne,  Ane  –  powiedziała  Mali,  gdy  juŜ  pokazały  Sigrid  jej 

łóŜko w pokoju Ingeborg. - Odpocznij przed porodem. 

-  Mogę  zostać  jeszcze  kilka  dni  -  zaprotestowała  Ane.  -  Lepiej,  jeśli  ja  wprowadzę 

Sigrid w obowiązki. Boję się być sama w domu. A jeśli się zacznie, gdy Aslaka nie będzie? 

Co zrobię? 

- Myślałam o tym - rzekła Mali. - ZauwaŜysz, Ŝe się zaczyna, zanim jeszcze będzie się 

spieszyło. Jeśli będziesz sama, wywieś płachtę na kiju. Widzę stąd twój dom, więc przyjdę. 

To uspokoiło Ane. Po trzech dniach pobytu Sigrid Ane została juŜ w domu. Pomimo 

Ŝ

e  domownikom  z  początku  brakowało  Ane,  wszystko  poszło  dobrze  i  z  Sigrid.  Była 

pracowita  i  szybka.  Mali  zauwaŜyła,  Ŝe  Gudmund  nie  moŜe  oderwać  od  niej  oczu,  i 

pomyślała,  Ŝe  musi  mieć  na  niego  oko.  Nie  mieli  juŜ  więcej  miejsca  na  nowe  domy  dla 

słuŜby,  i  nie  chciała  tracić  dobrego  parobka,  gdyby  musiał  się  Ŝenić.  MoŜe  to  stałoby  się 

szybko, bo nigdy nie widziała, by Gudmund aŜ tak potykał się o własne nogi, gdy tylko Sigrid 

się do niego uśmiechała. 

Dwa dni przed Wigilią Mali pomagała przy narodzinach duŜej i zdrowej dziewczynki 

w  małym  domku  Ane  i  Aslaka.  Wszystko  poszło  dobrze,  a  akuszerka  była  zadowolona  i  z 

dziecka,  i  z  matki.  Pewnie  małej  uda  się  przetrwać  zimę.  Trudno  było  o  szczęśliwszych 

rodziców niŜ Ane i Aslak, pomyślała Mali, kładąc dziewczynkę w ramiona matki. 

-

 

Nie wiedziałam, Ŝe to aŜ tak się czuje - powiedziała Ane ze łzami w oczach. - Czy 

ona to nie cud? 

-

 

Największy cud, o jakim wiem - potwierdził Aslak grubym ze wzruszenia głosem. - 

Będziemy o nią dbać jak o skarb, zawsze. 

Styczeń  zaczął  się  straszliwą  niepogodą.  Wiatr  gwizdał  w  kominach  i  szarpał 

okiennicami. Śnieg padał nieprzerwanie. Mało kto odwaŜył się wyjść na zewnątrz. MęŜczyźni 

background image

nie jeździli do lasu przez kilka dni, więc wykorzystywali wolne chwile na naprawę narzędzi i 

inne zajęcia, na które zwykle nie mieli czasu. 

W  piecu  palono  na  okrągło  i  Mali  musiała  ciągle  pilnować,  by  Oja  się  nie  oparzył. 

Zaczął  chodzić  w  święta,  wcześniej,  niŜ  oczekiwała.  Beret  nie  posiadała  się  z  dumy  i  nie 

szczędziła słów pochwał, jak on jest podobny do ojca i jak to Johan teŜ był mądry i zręczny 

jako  malec.  To  moŜe  wtedy  był  mądry,  pomyślała  Mali  złośliwie.  No,  gospodarzem  był 

dobrym, musiała przyznać. Pewnie dlatego, Ŝe miał dobry wzór w swoim ojcu. 

Oja  spał  nadal  w  sypialni  Mali  i  Havarda,  ale  najczęściej  osobno.  Mali  otulała  go 

dobrze  i  zostawiała  w  jednym  łóŜku,  a  sama  szła  do  łóŜka  Havarda.  Ale  w  noce  niepogody 

wstawała nieraz, by sprawdzić, czy mały jest okryty i czy nie marznie. 

Zdarzało się, Ŝe w tych nocnych godzinach stawała nad nim i wpatrywała się w niego, 

kucała  i  odgarniała  jasnobrązowe  włoski  z  jego  czoła.  Wyładniał  przez  ten  niecały  rok, 

zauwaŜyła. Buzia stała się okrągła, a oczy jasnoniebieskie. Gdy się uśmiechał i wyciągał do 

niej  rączki,  czuła  w  sercu  ciepło.  Przytulała  go  i  całowała  w  szyję,  a  on  gulgotał  z  radości. 

Oczywiście, Ŝe go kochała. Choć bardziej kochała tylko pierworodnego... 

Pewnego  wieczoru,  gdy  szykowali  się  spać,  ktoś  zapukał  mocno  w  drzwi.  Mali 

poderwała się, przestraszona. Kto mógł przybywać w tak straszną niepogodę? Strach ścisnął 

ją  za  gardło.  Zanim  zdąŜyli  otworzyć,  do  środka  wpadł  Bengt.  Był  zaśnieŜony  od  stóp  do 

głów i szczękał zębami z zimna. 

-  AleŜ  Bengt!  -  Mali  podbiegła  do  niego.  -  Co  się  stało?  Dlaczego  przyjeŜdŜasz  tak 

późno? Nie mogłeś zadzwonić? - Nagle przypomniała sobie o stanie Margrethe i pobladła. - 

Coś z Margrethe, tak? Dlaczego nie dzwoniłeś? - prawie krzyczała. 

- Telefon nie działa - odparł. - Wiatr musiał zerwać przewody. Musisz nas uratować i 

tym  razem,  Mali.  Twoja  siostra  ma  juŜ  skurcze,  a  nie  mogę  sprowadzić  ani  akuszerki,  ani 

doktora. Ledwo tu dojechałem... 

Mali  zrobiło  się  gorąco.  Ech,  te  porody  na  Innstad!  Czy  wszystkie  muszą  przypadać 

na najczarniejszą zimę? Odwróciła się do Havarda. 

-

 

Muszę... 

-

 

Oczywiście,  Ŝe  musisz  jechać  -  powiedział.  -  Powiem  Ingeborg,  by  czuwała  nad 

dziećmi. Ja jadę z wami. MoŜe się przydam, choć nie wiem, do czego. Ale pojadę. 

-

 

Naprawdę?  -  Bengt  uścisnął  dłoń  szwagra.  -  To  wspaniale.  Tym  razem  będziesz  i 

background image

akuszerką, i doktorem, Mali. Jesteś naszą jedyną nadzieją... 

Mali  nigdy  nie  zapomni  tej  nocy.  Margrethe  zapłakała  z  ulgi  i  wdzięczności,  gdy 

teściowa wprowadziła Mali do jej sypialni. 

-

 

O, Mali, Mali - wyszlochała, spocona i blada. - Co zrobimy? 

-

 

Co  zrobimy?  -  powtórzyła  Mali,  przytulając  siostrę.  -  Zrobimy  wszystko,  by 

przyszedł na świat nowy mieszkaniec Innstad, o ile wiem. 

-

 

Ale akuszerka i doktor... 

- Tym razem damy sobie radę bez nich - powiedziała Mali spokojnie, mimo Ŝe serce 

waliło jej ze strachu. PrzecieŜ akuszerką nie była, choć pomagała przy kilku porodach. 

Jeśli ma się udać, wszystko musi pójść normalnie, a dziecko musi być silne i zdrowe. 

ś

aden  słabeusz  nie  przetrwa  tak  cięŜkiej  zimy.  Bo  jak  Margrethe  przeŜyłaby  śmierć  jeszcze 

jednego dziecka, Mali wolała nie myśleć. 

Jedna  ze  słuŜących  weszła  dołoŜyć  drew  do  pieca  i  uciekła,  rzuciwszy  przeraŜone 

spojrzenie na Margrethe wyjącą z bólu podczas kolejnego skurczu. 

-

 

Nie dam rady - wyszeptała Margrethe, ściskając dłoń Mali. - Nie dam rady... 

-

 

Bzdury - ucięła Mali, odchyliła kołdrę i zbadała siostrę. - Wszystko idzie, jak naleŜy, 

zaraz powinny przyjść skurcze parte. Wtedy nie moŜesz mówić, Ŝe nie dasz rady. Musisz dać 

radę! Słyszysz, musisz! 

Nie  wiadomo,  czy  faza  rozwarcia  przebiegła  zbyt  szybko,  czy  dziecko  było  większe 

niŜ  zwykle,  w  kaŜdym  razie  skurcze  parte  niczego  nie  dały  poza  nowymi  krzykami 

Margrethe. 

-  Sprowadź  Bengta,  Halldis  -  rzuciła  Mali,  odgarniając  włosy  i  prostując  obolałe 

plecy. 

ZauwaŜyła,  jak  starsza  pani  skurczyła  się  w  sobie,  i  przypomniała  sobie  ostatni  raz, 

gdy o to poprosiła. Wtedy Bengt miał się poŜegnać z rodzącą Eline. 

-  Nie  chodzi  o  jej  Ŝycie,  Halldis  -  powiedziała  spokojnie.  -  Potrzebuję  Bengta,  by 

dodał jej odwagi. Ona się poddaje, a tego jej nie wolno. 

Wkrótce nadszedł Bengt, blady i spięty. 

-  Damy  radę,  Bengt  -  powiedziała  Mali  uspokajającym  tonem  i  poklepała  go  po 

ramieniu. - Usiądź za Margrethe w łóŜku i obejmij ją. Gdy nadejdą skurcze, pomóŜ jej przeć. 

Rozumiesz? Ona potrzebuje twojej siły. Pomocy... 

Nic nie odpowiedział, zdjął tylko buty i wszedł do łóŜka Ŝony. Margrethe spojrzała na 

background image

niego nieprzytomnie.  

- PrzecieŜ nie uchodzi, by mąŜ był przy... 

-

 

NiewaŜne, co uchodzi — odparł i delikatnie odgarnął włosy z jej spoconego czoła. - 

Zrobimy tak, jak Mali kaŜe, i na pewno będzie dobrze. 

Mali  zerknęła  na  niego  i  uśmiechnęła  się  przelotnie.  Dorósł  z  latami  ten  Bengt, 

musiała  przyznać.  Nie  był  juŜ  tym  samym  przeraŜonym  biedakiem,  którego  wezwała  do 

umierającej  Eline.  Teraz  zrobiłby  wszystko,  o  co  by  go  poprosiła, byle  uratować  Margrethe. 

Taka była siła miłości... 

Blade światło poranka zaczęło przenikać przez zasłony, gdy Margrethe urodziła syna. 

Mali  schwyciła  go,  zacisnęła  pępowinę  i  szybko  przecięła.  Zaniosła  dziecko  na  stolik  przy 

piecu  i  wytarła  ze  śluzu  i  krwi,  po  czym  uniosła  za  nóŜki  głową  do  dołu  i  dała  klapsa  w 

pośladki. W odpowiedzi otrzymała wściekły krzyk. 

-

 

Dziecko  Ŝyje  -  wyszeptał  Bengt  i  przytulił  twarz  do  twarzy  Margrethe.  -  Słyszysz, 

dziecko Ŝyje! 

-

 

Tak, Ŝyje - zaśmiała się Mali w glos. - Macie duŜego, zdrowego chłopaka z silnymi 

płucami. Złośnik z niego, przekonacie się! 

Owinęła  noworodka  w  ciepły  kocyk  i  połoŜyła  w  ramiona  Margrethe,  której  łzy 

spływały po policzkach. 

-

 

O, Mali, Mali, jak mam ci dziękować - wyszeptała, łapiąc ją za dłoń. - Bez ciebie... 

-

 

To ty wykonałaś całą robotę - odparła Mali z uśmiechem. - No i ty teŜ byłeś bardzo 

potrzebny, Bengt. Naprawdę dorosłeś przez te lata. 

Ich  oczy  spotkały  się  na  chwilę  ponad  głową  połoŜnicy.  Pomyśleli  o  tym  samym. 

Potem Bengt uśmiechnął się do niej z wyrazem szczęścia w niebieskich oczach.  

-  Dziękuję  -  wyciągnął  dłoń  do  jej  dłoni.  -  Z  ciebie  teŜ  wspaniała  kobieta,  Mali.  JuŜ 

wielu  w  naszej  wiosce  ma  za  co  ci  dziękować.  Przybyłaś  do  nas  jako  obca  i  na  pewno  nie 

było ci lekko na początku, to wiem. Ale teraz jesteś jedną z nas. Tak mówią wszyscy. 

Ciekawe, jak długo to potrwa, pomyślała Mali, sprzątając zakrwawione prześcieradła. 

Jeśli kiedykolwiek ktoś ze wsi się dowie, co ona zrobiła, nie będzie juŜ jedną z nich. Odwrócą 

się do niej plecami i zaczną gadać, Ŝe wreszcie dostała to, na co zasługuje. W kaŜdym razie 

większość. Nie, nigdy nie będzie jedną z nich. 

ZadrŜała i odsunęła strach od siebie. 

Nagle  wyprostowała  się  i  połoŜyła  dłoń  na  brzuchu.  Stała  tak,  z  niewidzącym 

background image

spojrzeniem  skierowanym  jakby  w  głąb  siebie,  nasłuchując  czegoś,  co  tylko  ona  mogła 

usłyszeć. 

Dziecko, które nosiła, poruszyło się.