PODZIĘKOWANIA
Chciałabym podziękować wszystkim, którzy wspierali mnie podczas pisania.
Dziękuję zarówno wszystkim blogowiczom, jak i czytelnikom z Facebooka, którzy
pozytywnymi komentarzami motywowali mnie do dalszego pisania. To dzięki Wam
odważyłamsięwydaćtęksiążkę.DZIĘKUJĘ!
Również wielkie podziękowania należą się moim bliskim – przyjaciołom
i rodzinie. Dziękuję Katarzynie Góralczyk, Ewelinie Tomkowiak, Dominice
Bielińskiej, Weronice Tryc, Roksanie Jakimowicz, które zawsze we mnie wierzyły
imotywowałymniedoskończeniaksiążki.Podrzucałymipomysły,kiedymojawena
raptowniesięulatniała.
A najbardziej dziękuję mojej mamie i braciom, którzy uszczęśliwieni
świadomością, iż w końcu moje bazgroły ujrzą światło dzienne, zaczęli opowiadać
o tym każdej napotkanej osobie. Dziękuję Wam, że ze mną wytrzymaliście, gdy
musieliście się mierzyć z moim nerwowym zachowaniem spowodowanym
niemożnością znalezienia odpowiednich słów do przedstawienia jakieś sytuacji
wksiążce.Jestemwdzięcznazapomociwsparcie,którymizakażdymrazemmnie
obdarzaliście.
ItowłaśnieWamwszystkimdedykujętęksiążkę.
ROZDZIAŁ1
Bum,bum,bum.
Gdybyjeszczebardziejprzekręciłatencholernyregulator,zcałąpewnością
pospadałybymiwszystkierzeczyzpółek.Przeztęidiotyczniełupiącąmuzykęnie
mogłamsięskupićnaczytaniustaregoromansidławswoimulubionymczerwonym
fotelu.Smarkula,któraparędnitemuświętowałaswojąosiemnastkę,nieliczysięz
tym,żemieszkawblokuzsąsiadami.Nawetpolicjaniebyławstaniejejuspokoić.
Niedość,żenamaksapuszczahardrocka,tojeszczezachowujesięjaknastoletnia
zdzira,którapodnieobecnośćrodzicówsprowadzadodomuchłopakówzdredami,
wrurkach,wjednejdłonitrzymającychblanta,awdrugiejpiwo.Zresztąjej
rodziceniesąlepsi,bopodnieobecnośćcórkirobiątrójkącikzmałoletnimi
dziewczynami.
Dobra,terazzachowałamsięjakstarababcia,rozumując,jakbymbyłaowiele
starsza,niżjestem.Mamniecowięcejlatodniej,ściślejmówiąc–dwadzieścia
dwa,alenawetwjejwiekuniebyłamtaka…
Trzask.
Zezmrużonymizgniewuoczamispojrzałamwlewąstronęnaswójtelefon,
któryterazleżałnapodłodze,zamiastnadrewnianejszafcetużobokmnie.Tegoto
jużzawiele.Gówniaraniemaprawaroznosićmojegomieszkania.W
ostateczności,jeślinieposłuchamojegorozkazu,zadzwoniędowładzmiejskich.
Porazkolejnyzresztą.
Wstałamwkurzonaiściskającksiążkęwjednejdłoni,przytrzymującpalcem
stronę,naktórejskończyłamczytać,powędrowałamwstronędrzwi.Otworzyłamje
zrozmachemizeszłamwdółschodówpostarej,spróchniałejklatceschodowej.
Jużnakilometrśmierdziałoalkoholemiażsięwzdrygnęłam,gdywciągujednej
sekundyprzemknęłomiprzezmyślwspomnienieniechcianejprzeszłości.
*
–Idźdoswejmatki,młodasuko!–zawołałfacet,którysiedziałnabrązowej
kanapieprzytelewizorze,popijająctaniewinozeszklanki.Zauważyłmnie,gdy
właśniewychodziłamnapaluszkachzeswojegopokoju,kierującsięwstronę
kuchni.Odwczorajnicniejadłam,dlategopostanowiłamwyjśćwieczoremz
ukrycia,abyzwinąćzchlebakastarąkromkęchleba.
–Pewniejestnaswojejulicyipieprzysięzklientami.Dołączdoniej,bo
zapewneitakwprzyszłościpójdzieszwjejślady.
Dopieroteraznaniegospojrzałamizatrzymałamsię,zbitaztropujego
słowami.
Wiedziałam,żeojciecbyłpijanyizachwilę,jeśliniezniknęzjegopola
widzenia,ruszynamnieimniepobije.Nierazwszkolepytali,skądmambliznyi
siniaki.Alemama,zawszekiedybyławzywanadowychowawczyni,mówiła,żepo
prostuniebyławstaniemnieupilnowaćnaplacuzabaw.Aja?Jazawsze
milczałam.Każdywiedział,żemałomówię,oilewogólekiedykolwieksię
odzywam.Aleniktniepodejrzewał,żeżycieośmioletniegodzieckaniejesttakie
kolorowe,jakmalujejemojamamusia,którawrzeczywistościczęstomniezostawia
zamkniętąwpokoju.
–Nacosięgapisz,gówniaro?–zagaiłojcieciodstawiłzhukiemszklankę
informując,żezarazwstanie.
Spuściłamnatychmiastowowzrokispojrzałamnaswojeszarebalerinkii
brązowąkoszulęnocną,którąniekiedyubierałamdoszkołyjakostrójdzienny.
Rodziceniemieliwystarczającopieniędzyichęci,abykupowaćminoweubrania.
Koleżankizklasycodzienniechodziływinnychciuchach.Zazdrościłamimtakiego
życia,alepocieszałamsięmyślą,żemamwogólecoubrać.
Kątemokajużwidziałam,żetatasięporuszył,więcniezwracającuwaginaswój
ubiór,pobiegłampędemwstronędrzwifrontowych,złapałamzaklamkęi
uciekłamzdomu.Biegłamprzezmały,zaniedbanyogródek.Wyskakującz
załzawionymioczaminagłówną,otejporzepustą,ulicę,skierowałamsięwstronę
wąskiegoprzejściamiędzydwomarozsypującymisięblokami.Zagłębiwszysięw
ciemność,ominęłamnaoślepśmierdzącypojemniknaśmieci,któregopołożenie
znałamnapamięć.Niezwracałamuwaginato,żezkażdymnastępnymkrokiem
lądujęwcorazwiększejkałuży.Chciałamjaknajszybciejuciecodtegocuchnącego
alkoholemdomuizobaczyćsięzmamą,któraprzynajmniejnasekundęmnie
przytuliimożliwe,żezaopiekujesięmnąprzezresztęwieczoruinocy.
Przebiegającprzezprzejście,natrafiłamnaszerokąulicę.Tutajpowinnam
znaleźćmamusię.Znałamdrogęnapamięć,więcskręciłamwlewo,ocierając
wierzchemdłonimokryodłezpoliczek.Szłamwzdłużchodnika,omijającjuż
większyruchuliczny,ażwkońcuprzystanęłamnaskrzyżowaniu.Wnaszej
dzielnicyniebyłowieluświatełdrogowych,ajakjużbyły,tozniszczoneprzez
wandaliniedziałały,dlategorozejrzałamsięwobiestrony,sprawdzając,czyjakiś
samochódnieprzejeżdża,bybezpiecznieprzejśćprzezulicę.Zauważyłamkątem
oka,żeludziezaczęlisięinteresowaćmojąosobą.Byłamprzecieżnawpół
rozebranym,mimojesiennejpory,dzieckiem.Gdyprzejechałjużostatni
samochód,zaczęłambiecwprawąstronę,abygapiestracilimniezoczu.Nie
chciałamlitości,niepotrzebowałamjej.
Gdywkońcudotarłamdociemnejulicy,gdzietylkonielicznelatarnieoraz
szyldysklepówoświetlałydrogę,zwolniłamkroku.Zaczęłamrozglądaćsięw
poszukiwaniuznajomejtwarzy,leczzauważyłamtylkostarsze,niekompletnie
ubranekobiety,któreopierałysięościanyzpapierosamiwustach.Mężczyźni
przystawaliispoglądalinanie,bezwstydnieprzesuwającwzroknaledwozakryte
intymneczęściciała.Zmarszczyłambrwiipowędrowałamdalej.
Wkońcuusłyszałamjakieśgłosywzaułkuigdytamspojrzałam,zniesmakiem
iprzestrachemzrobiłamparękrokówwtył.
–Tak,suko…głębiej…–mówiłmężczyzna.Opierałsięobudynekzwysuniętym
doprzodupodbrzuszemidżinsamiosuniętymidokolan.Blondwłosykobiety,
któraklęczałanaprzeciwniego,byłyowiniętemiędzyjegopalcami.Facetzawęził
uściskizacząłrytmicznieruszaćbiodrami,wbijającswojegopenisadoustkobiety.
Dobrzeznałamtenwidok,alezanicniemogłamdoniegoprzywyknąć.Tempo
narzucaneprzezniegocorazbardziejprzyspieszało,amłodakobietazaczynała
powolisiękrztusić.Onjednakniezważałnaniąidążyłdoswojegospełnienia.
–Otak,dziwko…Dobrze…Zarazdojdęipołknieszwszystko–oznajmiłcoraz
bardziejochrypłymgłosem.Wkońcujegoruchystałysięmocniejsze,pochwili
znieruchomiał.Onazaś,ledwooddychając,spełniłajegorozkazigdywyciągnęłaz
ustjegojużzwiotczałegopenisa,wstała.Wyciągnęłanerwowodłoń,czekającna
swązapłatę.Mężczyznaniespiesznymiruchamischowałswójczłonekdospodnii
zapiąłrozporek,apotempasek.Ztylnejkieszeniwyciągnąłmałyplikbanknotówi
wręczyłjej.
–Mamo?–Dopieroterazbyłamwstaniesięodezwać.Kobietanadźwiękmojego
głosuodrazusięodwróciłaipoprawiłaswojąkrótką,beżowąbluzkę,orazjeszcze
krótsządżinsowąspódniczkę.Uśmiechnęłasięipomałupodeszładomnie,a
stukotobcasówonierównościchodnikaponiósłsięechempozaułku.
–Kochanie,wszystkodobrze?–zapytałaczule,klękającprzymnieicałując
mniewczoło.
Niepachniałazbytprzyjemnie,więczrobiłamkrokwtył.Nielubiłamjejwtakim
stanie.
Pokiwałamgłową.Wyczuła,aprzynajmniejdomyśliłasię,żeojciecznowupijei
wygoniłmniezdomu,więcbezsłowawyprostowałasięizłapałamniezarękę,
ciągnącprzezjezdnięnadrugąstronęulicy.
–Mamusiamusipracować,alewróciłajużMargett,więccięprzezjakiśczas
przypilnuje.
–Przystanęłyśmyprzywielkim,oświetlonymbudynku,skądwychodziłojeszcze
więcejnawpółrozebranychkobiet.Nielicznimężczyźni,którzymieliwejściówkę,
podchodzilidoochroniarza,któryposprawdzeniuważnościdokumentu,wpuszczał
ichdośrodka.
–Nicholas!–zawołaładowielkiegoolbrzymaubranegonaczarno.Miałjasną
ceręorazłysągłowę.Zmarszczyłbrwi,nierozpoznającgłosumojejmamyi
przesunąłwzroknanas.
Dopierowtedyjegotwarznabrałaprzyjaznegowyrazu.
–Cześć,maleńka–przywitałsięzemnąipomachałręką.Uczyniłamtosamoi
spojrzałamnamamę.Onaodwróciłasięniecierpliwiewstronęswojegozaułkai
pociągnęłamniewstronęochroniarza.
–Nicholas,możeszjązaprowadzićdoMargett?–zapytałabłagalnie.Wypuściła
mojąrączkę,więcodrazuzrobiłamkrokwstronękolegimamy.Znałamgo,więc
czułamsięprzynimbezpiecznie.Wiem,żeobroniłbymniebezproblemu.Jużparę
razytakzrobił.
Mężczyznaprzygarnąłmniewielkimramieniemdosiebietak,żemusiałam
przytulićsiędojegobiodra.Byłwielki,każdymusiałtoprzyznać.
–Jasnasprawa,Katty.–Zgodziłsięnajejprośbę.
–Dziękuję,dziękuję…–zawołałamama,robiącjużkrokwtył.Zwróciławzrokna
mnieidodała:–Mamusiaciękocha.Iprzyjdziepociebieniedługo.
Kiwnęłamgłową,aonasięuśmiechnęła.Nicholasposłuszniezamknąłbramkęi
oznajmiłmężczyznom,żekażdy,ktoniezaczekananiegoiprzekroczytenpróg,
wylądujewrowiezeskręconymkarkiem.Zauważyłam,żeprzejęlisięjegogroźbą,
bojegogłosbrzmiałbardzoszczerze.Spojrzałamjeszczeraznamamę,aleonajuż
stanęłaprzyswoimzaułkuiwypatrywałaklientów,ustawiającsięwprzedziwną,
nibyseksownąpozę.
PoprowadziłmniewgłąbbudynkudoMargett,którabyładlamnieniczym
babcia.
Wiedziałam,żenajakiśczasmamspokójznerwami.Iktowie,możewsalonie
przygrachplanszowychspotkamDavida,zktórymbawięsięzazwyczaj,kiedysię
tupojawiam.
*
Ibyłwtedyrzeczywiście,aledalszyciągtegodniapamiętamjakprzezmgłę.
Przeztowspomnieniezebrałasięwemniezłośćigdyjużzeszłamnaparter,
zacisnęłamdłoniewpięści.Nawetjeśliplanowałambyćdlasąsiadkichoćtrochę
miła,mojauprzejmośćwyparowałarazemzmojąprzeszłością.
Zcałejsiływaliłamwdrzwi,dopókinieotworzyłamiichczarnowłosasmarkula,
któramiałanasobiewięcejkosmetykówniżjakakolwiekdrogeriawasortymencie.
–Jeśli,dokurwynędzy,niewyłączysztejswojejpojebanejmuzyki,wparujędo
twojegomieszkaniaizdemolujęwszystkotak,jaktyrobisztozmoim
mieszkaniem.Łącznieztwoimizębami.–Wycedziłam,awjejobojętnych
wcześniejoczachzauważyłamiskierkęstrachu.
Kiwnęłapowoligłowąiniezamykającdrzwi,powędrowaładoodtwarzacza
muzyki.Pochwilizaległabłogacisza.
Otowłaśniemichodziło.
ROZDZIAŁ2
–PannoJesson,proszędomojegobiura.–Usłyszałammęski,stanowczy
głospochodzącyześciennegogłośnika,znajdującegosięnademną.Wzdrygnęłam
sięiwciągujednejsekundyprzedoczamiprzeleciałymiwszelkieprzewinienia,za
któremogłabymtrafićdoszefa.
Alejednakżadneznichniebyłozwiązanezpracą.Posłuszniezlekkodrżącymi
nogamiwstałam,zostawiającprzedkomputeremwszelkiepapiery,nadktórymi
aktualniepracowałam.Wyszłamzzakrzesłaiskierowałamsiędoszklanego
pomieszczeniazamoimbiurkiem.Wstrzymałamoddech,gdyzapukałam,i
pociągnęłamnatychmiastzaklamkę.
Biuroniebyłodużeanizadbane.Staremebleustawionopoobustronach,zaś
biurkoznajdowałosięwsamymcentrumpomieszczenia,przedoknem.Białe
ścianybyłyporysowane,abrązowawykładzinajużniecostarta.Szefsiedziałna
krześleiprzyglądałmisię,jakbełkoczęsłowapowitaniaizasiadamnieufniew
wyznaczonymmiejscuprzednim.Jegosrogatwarzpatrzyłanamnieprzenikliwie,
jakbychciałodczytaćcoś,cokryjesiępodmojąmaską.
Zmarszczyłambrwi,aonzrobiłtosamo.Jegołysinapołyskiwaławdziennym
świetle,astary,brązowy,niedopasowanygarniturdodawałmuwięcejlat.
Poprawiłamsięnakrześleizałożyłamnogęnanogę.
–Chciałpanzemnąporozmawiać?–zapytałam.
–Oczywiście,pannoJesson.Dlategozostałapaniwezwana–powiedział,jakby
tobyłooczywiste.Noibyło,alenadalniewyjaśnił,ocochodzi,amoje
zdenerwowaniewciążrosło.
Rozparłsięwygodnienafoteluipoparuciągnącychsięwnieskończoność
sekundachspoglądanianamniezabrałgłos.
–PannoJesson,jakmniemam,podobasiępanipracatutaj–zasugerował
oschle.
–Oczywiście,panieFillon–zgodziłamsię.
–Acopaninato,żebyprzeskoczyćnanastępnystopieńipracowaćwterenie?–
Uniósłjednąbrew,czekającnaodpowiedź.Głośnowciągnęłampowietrzeinie
wypuszczałamgoprzezjakiśczas,dopókiniedoszłydomniejegosłowa.
Poprawiłamsięnakrześleiściągnęłambrwi.
–Mógłbypantosprecyzować?–zapytałamniepewnie.Niechciałam
mylniezinterpretowaćjegopropozycji.Znającszefa,możnanawetpomyśleć,że
„następnystopień”tonicinnegojakrozdawanieulotek.Oawansieżadenz
pracownikównawetnieśmiałśnić.
–Oczywiście,pannoJesson.Wiem,żepanibardzosiępodobapracawbiurze
przykomputerzeiprzywielkichstosachnotatek.Naszagazetajestpopularna,a
panimałerubryczkiciesząsiępopularnością–powiedział,przekrzywiającustaw
takisposób,żektośmógłbysobiepomyśleć,żesięuśmiechnął,leczkażdy
wiedział,żeuśmiechniebywauniegowidywany.–NiedawnopaniNotridem
przeszłanaemeryturę,zapewnepanitowie,ibrakujenamjednegoredaktora.Nie
ukrywam,niebardzobyłempewnytego,czypodołapanitemuzadaniu,aledam
panijednąszansę.Jedną,któraalbootworzydlapanidrzwidowielkiejkariery,
albojebezpowrotniezamknie.Totylkozależyodpani,pannoJesson–powiedział
spokojnieipochyliłsięnadbiurkiem,kładącłokcienablacie.–Dampanidwa
zadania.Niestety,jednegopaniNotridemniezdążyławykonać,jestemjednak
pewien,żedapanisobieradę.Mianowicie,proszęoszczegółowywywiadz
biznesmenemChristopheremLindaggo.Itonapojutrzerano.Drugiezadaniemoże
ibędzietrudniejsze,aletotylkozależyodpanipomysłowości.Mapanimiesiącna
znalezienieodpowiedniegotematuinapisanieartykułuokładkowego.Nieobchodzi
mnieto,czybędzieosamochodach,oproblemachrodzinnych,czyo
seksgwiazdach.Topaniwybieratemat,aleostrzegam,musibyćnaprawdędobry.
Mapanidużepolemanewru.–Zmarszczyłgniewniebrwi,przezcozjeżyłymisię
włosynakarku.
–Oczywiście–odparłammocnozaskoczona.
–Czylipanizgadzasięnaawans,pannoJesson?–zapytałformalnie,niepatrząc
jużnamnie,izacząłprzeszukiwaćumowywswoimwielkimstosiepapierów
leżącychnabiurku.
–Tak–zgodziłamsięcicho,zamroczonajegopropozycją.
Pracowałamwtejfirmiejużdwalataiowszem,chciałamzawszeawansowaćna
wyższestanowisko,aleniepodejrzewałam,żeudamisiętoakuratwtym
wydawnictwie.Szefzawszestaranniewybierałpracownikówiwylewałichzdnia
nadzień,jeślimucośsięniepodobało.
Nawetpięciominutowespóźnieniebyłokarane.Byłsurowy,aletotylkodlatego,
żegazetabyładlaniegonajważniejsząrzecząwcałymżyciu.Nawetzżoną,jeśli
wierzyćplotkom,musiałsięprzeztorozwieść.
Aterazjazostałamawansowananatakwysokiestanowisko.Uśmiechnęłam
sięszczęśliwa,gdywyciągnąłwkońcuplikpapierów.
–Przeczytajipodpisz–oznajmiłkrótkoiodebrałtelefon,któregodźwięk
właśnierozbrzmiałwpomieszczeniu.
ROZDZIAŁ3
Następnegodniastawiłamsiępunktdwunastaprzywielkimbiurowcupana
ChristopheraLindaggo.Niebardzowiedziałam,kimonbył,dlategoodrazupo
wczorajszympowrociedodomuprzeczytałamwWikipediijegobiografię.Był
młodymbiznesmenem,wwiekudwudziestujedenlatstanąłnaczele
najbogatszychosóbwAmeryce.Byłwłaścicielemniezliczonychfirm,którezawsze
stawałysięnumeremjeden.Zkomentarzywynikało,żebyłzaborczyiniezbyt
towarzyski.Byłnadalkawalerem,choćzapewnewielekobietchciałobyznaleźćsię
ujegoboku.
Zauważywszyjegozdjęcie,wcalesięniezdziwiłam.Byłmasywnejbudowy,
choćnieprzesadnie.
Możnasiędomyślić,żepodidealniedopasowanymgarnituremkryjesię
wyrzeźbione,wyćwiczonewsiłowniciało.Jegoponuryzazwyczajwyraztwarzy
idealniepodkreślałykościpoliczkoweiśredniejwielkościusta.Gęstebrwi,które
kontrastowałyzbrązowymioczami,byłytakiegosamegokoloru,jakjegobrązowe,
lekkoprzystrzyżonewłosy.Wiedziałam,żeniebyłzbytrozmowny,anitymbardziej
skłonnyudzielićwywiaduobcejosobie,dlategomusiałamuzbroićsięw
cierpliwość.Niechciałam,żebymniewybiłzrytmupodczaspracy.Naszczęścieto
spotkaniebyłojużzaplanowaneoddłuższegoczasu,więcszefzadzwoniłtylkoz
informacją,żewzastępstwiezapaniąNotridemprzyjdęja.
Iwłaśnieterazstałamwmurowanaprzedobrotowymidrzwiamibiurowca,siląc
sięnachoćcieńuśmiechuipróbujęuspokoićwaląceznerwówserce.
Ajeślimisięnieuda?Jeślizrobięjakąśgafę,izostanębezpracy?
Damradę.Dużowżyciuprzeszłaminiemamzamiarupoddawaćsięprzeztak
błahąsprawę.
Sprawdziłamwkieszeniswojejbeżowejmarynarki,czymamkartkęz
pytaniami,któremiałamzadaćpanuLindaggo.Powyczuciumałegozagięcia
stwierdziłamzulgą,żejąmam.
Weszłamwobrotowedrzwiipochwiliprzeniosłamsiędoprzestronnego
pomieszczenia,gdzienakorytarzuszwendalisięsamikrawaciarze.Zeswoimi
aktówkamiwędrowalialbodowyjścia,albodowindpodrugiejstronie,starannie
omijającsiebienawzajem.Nasamymśrodkuszaro-białejsaliznajdowałsiępunkt
informacjiijednocześnierecepcja.Podeszłamwtamtąstronędomłodejblondynki
wokularachoczarnejoprawie,którasiedziałaprzedkomputeremwswoim
galowymstroju.
Gdyzjawiłamsięobokniej,podniosłagłowę.
–Wczymmogępomóc?–zapytałachłodno,przezcomojatremawzrosła.
–NazywamsięClarissaJesson–oznajmiłamażzbytgłośno.–Przyszłam…
–Ach,tak.–Przerwałami,unoszącsłuchawkęodtelefonuiwystukując
jednocześniekilkacyfr.Pochwiliciszyponowniezabrałagłos.–Dzieńdobry,panie
Lindaggo,przyszłapaniJessoni…dobrze.Oczywiście.–Odstawiłasłuchawkęi
spojrzałanamniebeznamiętnie.–Proszęskierowaćsiędowindyipojechaćna
dwudziestedrugiepiętro.PanLindaggopanioczekuje.
ROZDZIAŁ4
Wdech,wydech.Wdech,wydech…„Claro,wyluzuj”–upomniałamsiebie.
Doskonalesobiezdawałamsprawęztego,żebędzietopięcio-,góra
dziesięciominutowarozmowa,podczasktórejodczytamtylkopytaniazkartki,a
mójrozmówcabędzieprzeztenczasnawijałjaknajętyosobie.Janawetniemuszę
niczegopamiętać,bowkońcuwzięłamzesobą…
Usłyszałamkrótkiigłośnydzwoneksygnalizujący,żestanęliśmyna
dwudziestymdrugimpiętrze.
Drzwiodwindyotwierałysiępowoli,ajaażzamarłamwbezruchu.Napewno
wzięłamzesobądyktafon?Sprawdziłamszybkodrugąkieszeńswojejmarynarkii
stwierdziłamzulgą,żetegotakżeniezapomniałam.Zrobiłamkrokwprzód,
wypuszczająccichopowietrzezpłuc.
Będziedobrze,Clarisso.Będziedobrze.
Ręceupuściłamwzdłużciałairozprostowałamswojąfioletową,ołówkową
spódniczkęnawypadek,gdybywidocznebyłyjakieśzagięcia.Możeniebyłam
stylowoubrana,bomojeciuchynigdyniewidniałynafirmowychidrogich
wystawachsklepowych,alewtymczułamsięwygodnieiprofesjonalnie.Miałamdo
tegojeszczeżółtawąkoszulę,zapiętąnaostatniguzikorazczarneszpilki,na
którychpotrafiłamchodzić.Wdzieciństwiezawszepodkradałammamiebutyi
próbowałamwnichspacerować,zastanawiającsię,czykiedykolwiekstaćbędzie
mnienatakiewysokieobuwie.
Bozawszewmawianomi,żewprzyszłościniczegonieosiągnę.
*
–Mamo…Mamusiu…–Próbowałamdobudzićją,alespałajakzabitanawielkim
łóżkuzespraną,różowo-pomarańczowąpościelą.Nawetniewysiliłasię,abypo
pracyumyćsięiprzebrać,więcleżałananimkompletnieubrana,oiletakmożna
nazwaćjejpółnagistrój.Miałajużrozmazanymakijaż,aczarnekreskizpowiek
zabarwiłyjejpoliczki,jakbydopierocopłakała.
Różowabluzka,któraosłaniałajejwielkibiust,byłaniecopognieciona,akrótka
czarnaspódniczkapowędrowaławgórę,odsłaniającjejnagipośladek.Czarne
szpilkizawiązywanenakostcemiaławciążnastopach,alepodeszwy,jak
zauważyłam,byłycałeufajdanebłotem.Blondrozpuszczonewłosymiaław
nieładzie,porozrzucanewewszystkiemożliwestronynapościeli,ajejklatka
piersiowanierównomiernieunosiłasięiopadała.
Wstałamcicho,zrezygnowana.Chciałam,bymipomogławpracydomoweji
nauczyłaliczyć.Możeinawetbymizrobiłajakiśzjadliwyposiłek,bowlodówce
tymrazemnickompletnieniebyło,opróczpiwaiwódki.Nastolestałotylkotanie
wino,którejużwczorajojciecotworzył.
Znowuzostałamznimsamnasam,aletymrazem,gdytylkousłyszałam,że
zaczynazbliżaćsiędomojegopokoju,bywszcząćawanturę,natychmiast
schowałamsiędoszafyizakryłamciuchami.
Naszczęścieranowyszedłdopracy,więcmogłamprzezparęgodzinswobodnie
chodzićpodomu,pókiniewróci.
Alenadalbyłamgłodna.
Odwróciłamsięizauważyłamswojeodbiciewwielkimlustrzegarderoby.Byłam
jaknaswójwiekprzesadniewychudzonaidobrzeotymwiedziałam.Różowa
sukienka,którabyłabledsza,niżwchwiligdyjądostałam,ipoplamiona,zwisała
midokolan.Czarne,podziurawionebalerinki,którebyłydlamnieojedenrozmiar
zaduże,wyglądałymakabrycznie.Amojedługieblondwłosy,które
odziedziczyłampomamie,byłyjużtrochęprzetłuszczone.
Przymknęłamoczyispróbowałamniepatrzyćnasiebiejaknapotwora.Zdjęłam
swojebucikiiodstawiłamjenabok.Podeszłamdoszafyiodsuwającjednąstronę
garderobylustrzanej,spojrzałamsięnakolekcjębutównaobcasiemojejmamy.
Jużnasamichwidokzaświeciłymisięzeszczęściaoczy.Wyjęłamjednąturkusową
paręiprzyłożyłamjąsobiedozimnychstóp.
–Niedotykajich,dziecko–warknęłamamapółprzytomnie,ajaodskoczyłamod
nichjakoparzona.–Nanietrzebazapracować.Zmykajdoswojegopokoju.
*
Stanęłamwpółkrokuwkorytarzu,kiedyśmignęłomikolejnewspomnienie.
Zacisnęłammocnozębyipięści,abysięchoćtrochęopanować,aletonie
pomogło.Zamknęłamoczyiskoncentrowałamsięnaregularnychoddechach,
którecorazbardziejmniedobijały.Niechciałamskompromitowaćsięprzed
wywiadem,przedwielkimbiznesmenemświatowejklasy.
Jedyne,comusiałam,tooddalićswojewspomnieniajaknajdalejodtegożycia,
odswojejpracyzawodowej.Terazstaćmnienatakiebuty,anawetnalepsze.Nie
wyglądamjakpieprzonadziwka,któradbatylkoosiebie.Niezachowujęsięjak
ostatniazimnasuka,którażałujenawetkromkichlebaswojemujedynemu
dziecku.Niejestem…
–Wszystkodobrze,proszępani?–Usłyszałammęskiiwładczygłos,
rozchodzącysięechempocałymwąskimkorytarzu,naktórymciąglestałamjak
wmurowana.Przeszedłmniedreszcz.
Powoliotworzyłamoczyiujrzałamdobrzezbudowanegomężczyznę,którystał
parękrokówodemnie.Byłubranywszary,trzyczęściowygarnitur,oidealnie
dopasowanymkroju.
Jegobrązoweoczywwiercałysięwemnie,agęstebrwiwykrzywiłysięw
oczekiwaniunaodpowiedź.Wyglądałjeszczeprzystojniejniżnazdjęciach.Kości
policzkoweidealniepodkreślałyrysyjegotwarzy,azawyrzeźbienietakiegonosa
każdyrzeźbiarzchciałbyzabić.
Włosy,choćniecopotargane,mieniłysięlekkodziękiświatłupadającemunańz
okna.Mówiącwprost,wyglądałjakmodel.Modelświatowejklasy.Niejakjakiś
biznesmen,którycałedniespędzawswoimbiurze.
Zamknęłamjeszczerazoczyiwzięłamostatniuspokajającyoddech.
Postawiłamkrokwprzódiprzyklejającdoustsztuczny,zawodowyuśmiech,
wyciągnęłampowolidłońwgeścieprzywitania.
–PanLindaggo,tak?–zapytałam,kiedyuchwyciłniecozdziwionymojąrękę.
Kiwnąłgłowąiprzekrzywiłkącikustwuśmiechu.Zabrakłomitchu,bonatwarzy
uwidoczniłsięsłodkidołekwpoliczku.Cholera,tenfacetmiałzbytdużyurok
osobisty.Odchrząknęłam,abynieujawnićswoichmyśli,poczymprzedstawiłam
się.–JestemClarissaJesson.Jakpanwie,zjawiłamsiętu,byprzeprowadzićz
panemwywiaddogazety„YourTime”.Niezajmęwielepańskiegocennegoczasu,
zadamtylkokilkapodstawowychpytańdotyczącychpańskiejdziałalnościoraz
kilkapytańosobistych,jeślipanpozwoli,dlaubarwieniaartykułu.
ROZDZIAŁ5
Nie,tojużniedorzeczność.
–Alemówięci,żetojestnajlepszewyjście–oznajmiłmójprzyjacielpodrugiej
stroniesłuchawki.Zdenerwowałemsięjeszczebardziej,alenieproszonamyślnie
dawałamispokoju.
Zdawałemsobiesprawę,żezjednejstronymarację,alezdrugiej,przecież
dobrzewiedział,żenieinteresowałamnieopiniainnych.Byłemchamskii
arogancki,idobrzemiztym.Niechtabloidydadząsobiespokójzmoimżyciem
prywatnym.
Wziąłemmocnyidługiwdech.Opiniapublicznamnienieobchodziła,ale
wiedziałem,żemojadziałalnośćosobistawiążesięzfirmą,afirmaze…mną.Więc
żebyutrzymaćsięnarynku,musiałemwoczachinnychbyćidealny.Dobrezdanie
omniewpływanarozwójfirmy,a…przezmojąalienacjęrujnujęją.Coprowadzi,
niestety,downiosku,żekonieczniemuszęsięzmienić.
Wzdrygnąłemsięnasamąmyślotym.Nielubięzmieniaćsiędlakogoś.Nie
lubięzmieniaćsiędlasprawfinansowych.Pieniądztotylkopieniądz,toprzecież
niewszystko,alezatofirmabyładlamniewszystkim.
–Jesteśtamjeszcze?–zapytałFlorenco.Obróciłemsięnaskórzanymfotelui
wbiłemwzrokwwidokzzaszyby.Wielkapanoramamiastajużdawnorozbłysław
blaskusłońca,aleztejwysokościniemożnabyłodostrzecludzibiegającychpo
ulicach.Zamiastnichszłymrówki,którepowolnymiruchamizmierzałydoswojego
celu.
–Tak,jestem–odpowiedziałemsucho.
–Uh.Jużmyślałem,żepopełniłeśsamobójstwo.–Zaśmiałsiękrótkoswoim
niskimgłosem.–Wiesz…Udawajinnegotylkoprzezjakiśczas,ażsprawa
umilknie.–Poradził.
Usłyszałempodrugiejstroniesłuchawkiszelestpapierów,więczulgąchciałem
zaproponowaćkoniecrozmowyzpowodujegobrakuczasu,aleodezwałsię
powtórnie.–Słuchaj,Chris,mamdużopapierkowejroboty.Niejestemswoim
szefem,więctenzjebzwyższejrangimniezabije,jeślinieukończętegogówna
dzisiaj.
Zaśmiałemsięmimowoli.
–Więc…–Zamilkłnachwilę,abyskoncentrowaćsięnaposzukiwaniach–Zrób,
jakuważasziodezwijsięjeszczewieczorem.
Wymamrotałemjakieśsłowapożegnaniairozłączyłemsię.
Zawszenazywałmnie„zjebemzwyższejrangi”,ajasięztegośmiałem.Został
moimprzyjacielemszmatczasutemu,kiedyjakogówniarzebawiliśmysięw
zaglądaniedziewczynompodspódnice.Gdymojafirmasięrozkręciła,zatrudniłem
gojakoprezesajednejzmoichsiedzib.
Dobrzesięsprawowałjakopracownik–byłsolidny,apodyktycznytak,jakja,i
mimonaszejprzyjaźnidobrzewiedział,żekażdedanemuzadaniemaskończyćw
określonymterminie.
Idlategomiałemświadomośćtego,żemuszępodążyćzajegoradąisię
zmienić.
Sprawiaćwrażeniedżentelmenaświatowejklasy,któryprzejmujesięlosami
innych.
Zzamyśleniawyrwałmniedźwięktelefonu,więcodwróciłemsięnafotelui
uniosłemdouchasłuchawkę.
–Lindaggo–rzekłemsucho.
–Dzieńdobry,panieLindaggo,przyszłapaniJessoni…
Jesson,Jesson,Jesson…Ach,tak.Towłaśnietadziennikarka,któraprzyszław
zastępstwiezgazety„YourTime”,abyprzeprowadzićzemnąwywiad.Idealniesię
złożyło,żeakuratterazprzyszła,kiedywszelkiemediazaczęłyrozpowiadaćo
moimapodyktycznymichamskimcharakterzeniepasującymdoszefawielkiej
firmy.
Mnóstwomyśliprzemknęłomiprzezgłowęiwkońcustwierdziłem,żepomysł
Florencawypali,jeślifaktycznieruszętyłekipostawięsiebiedogórynogami,
zaczynającoddzisiaj,awłaściwietoodteraz.Dziennikarkanapiszeomnie
przemiłyartykuł,ajaniebędęmusiałjużnigdywięcejpokazywaćswojego
sztucznegouśmiechu,jaktorobiąkobietynakonkursach,,MissWorld”.
Chrząknięciemprzerwałemwypowiedźsekretarki,poczymodezwałemsię
surowymgłosem:
–Podeślijjądomnie.
–Dobrze.Oczywiście–odpowiedziała.
Wstałemzfotela,poprawiłemswójszary,trzyczęściowygarnituripodszedłem
dookna,splatającręcezaplecami.
Lubiłempatrzećnapanoramęmiasta,gdybyłempogrążonywproblemach.
Czułemsięwtedyjakpanwszechświata,któryposiadawładzęnadwszystkim.
Zdawałemsobiesprawęztego,żesamstanowiłemdlasiebiekłopot,bosamsobie
gostwarzałem.
Itakwłaśniebyłotymrazem.
Gdybymwcześniejzacząłsięprzejmowaćopiniąinnych,możeniemusiałbym
niczegozmieniaćwswoimzachowaniu.Lubięinnymisterować,aniebyć
sterowanymprzezinnych.
Ateraznatowłaśniewychodziło.
Odwróciłemsięiruszyłemzponurymimyślamiwstronędrzwi.Pokażę,że
mimoswojejwysokiejposady,wżyciuspołecznymniejestemapodyktycznym
dupkiem,którywysługujesiępracownikami.Pokażę,żesammogęwstaćzfotelai
przywitaćsięzmoimgościem,zamiastposyłaćponiegoswojąasystentkę.
Chociażwzasadziezawszetakrobiłem.
Nieważne,cobyłowcześniej,ważne,cobędziepóźniej,czyteraz.Możedzięki
temumojeobligacjewdrapiąsięnasamszczyt,ajabędęuważanyza
najporządniejszegobiznesmenaświata.Florencosammówiłmi,żeopiniainnych
dobrzedziałałanafinanseirozwójfirmy.Nietwierdzę,żeprzezmojąsurowość
zostanębankrutem,alezapomocąotwartościbyłbymbardziejtolerowanyprzez
innychludzi.Ibardziejtolerowanabyłabymojafirma,rzeczjasna.
Pomałychkroczkachdocelu.
IpierwszymmoimmalutkimkroczkiembędziepannaJesson.
Otworzyłemnaościeżdrzwi,amojedwiemłodeasystentki,którejeszczeprzed
chwiląsiedziałyprzybiurkach,stanęłynabaczność.
–Proszępana,właśnieotrzymałamwiadomośćzrecepcji,żepannaJesson…
Uciszyłemjąręką,niezatrzymującsięiniespoglądającwichstronę.Szedłem
nadalprzedsiebieposzerokim,bladożółtymkorytarzu.Gdzieniegdziewkątach
postawionebyłydonicezpaprotkami,anaścianachwisiałyobrazy
przedstawiającemartwąnaturę,pędzlamiejskichmalarzy.Oprócztego,ibiurek
asystentek,którerozstawionebyłypojednejidrugiejstroniemoichdrzwiod
gabinetu,resztaholubyłapusta.Znajdowałasiętamoczywiścieczarnaskórzana
kanapadlaoczekującychnawizytę,alerzadkobyłaużywana,gdyżzazwyczaj
gościeczekalinanaszespotkaniewpoczekalnidwadzieściadwapiętraniżej.
–Samponiąpójdę–warknąłem.
Kątemokaprzyuważyłem,żeskinęłygłowąizasiadłyznowuprzed
komputerami,wracającdoswojejpracy.
Maszerowałemniespiesznie,ażwkońcuskręciłemwlewąstronękorytarza,
gdzieznajdowałysięwindy.Akuratnatrafiłemnamoment,kiedydrzwizaczęłysię
zamykać,aprzednimiprzystanęłamłodablondwłosakobieta,którazaczęła
wygładzaćswojąfioletową,ołówkowąspódnicę.Niespodziewałemsiędziennikarki
wtakimwieku.Raczejmyślałem,żeznowubędęrozmawiałzjakimśrozpadającym
sięjużciałem,alboprzynajmniejzzaniedbanąkujonką,którejnagwałtpotrzebny
byłbyfacet,cobyjąrozruszał.
Aleniespodziewałemsiętakiejblondśliczności,która…Któraco?Rozświetliła
swojąosobącałepomieszczenie?Przezktórązaschłomiwgardleizacząłemsię
zastanawiać,ileczasuupłynęłoodmojejostatniejnocyzkobietą?Nie,tobybyło
banalneprzedewszystkimdlatego,żetakobietanapierwszyrzutokanie
wyglądałatakcudownie.Niebyłazbyteleganckoubrana,anizbytzadbana.Nie
mówięomarkowychciuchach,leczodobrzedobranymkrojuikolorystyce.
Fioletowaspódniczkaibeżowamarynarka?Litości!Dotegomiałatrochęza
jasnącerę,jaknaswojąurodę.Włosybyłytrochęponiszczoneizcałąpewnościąz
miłąchęciązobaczyłybysięzfryzjerem.
Ale…O,diabli.Takobietacośwsobiemiała,bostanąłemjakwrytyibez
słowazacząłemsięwniąwpatrywać.Jakjakiśgłupek.Tymczasemonaze
spuszczonągłowąwyglądałana„zawieszoną”.Pochwilizacisnęłapięściizaczęła
nerwowodygotać.Powstrzymałemchęć,abypodejśćdoniejijąuspokoić,
przytulającdoswejpiersi.Cholera,Chris!Przecieżdopierocojązobaczyłeś!Nawet
oficjalniesięnieznacie!Aleczułem,żemojeciałozchęciąbysięzniązapoznało.
Zmarszczyłembrwi,przerażonyswoimzachowaniem.Kobietanadalstała
jakwmurowana,ajejkłykcieodzaciskaniajużzbielały.Poczułemlekkieukłuciew
sercu,jakbycośsięwemnieobudziło.Jakieśnoweuczucie.Litość?Żal?Smutek?
Ciekawość?
Tak,tomusibyćciekawość.Zawszebyłemciekawski.Izcałąpewnością
interesowałomnieto,dlaczegotakobietastoinaśrodkukorytarzaidostajeczegoś
nakształtatakupaniki.
Aintuicjamipodpowiadała,żepowodemniebyłoprzeprowadzeniezemną
wywiadu.
–Wszystkodobrze,proszępani?–zapytałem,zanimzdałemsobiesprawęz
tego,żetesłowawypłynęłyzmoichust.
ROZDZIAŁ6
Po krótkiej chwili, która ciągnęła się w nieskończoność, pomaszerowaliśmy wąskim korytarzem w
stronęjegobiura.Musiałamgoprzekonywać,żepoprostutremamniewzięła,alezauważyłam,żemimo
skinięciagłowy,nieuwierzyłmi.Cóż,byłpierwsząosobą,któranieuwierzyławmojekłamstewka.
A propos pana Chrisa Lindaggo, nie podejrzewałam, że ten antypatyczny biznesmenwyjdzie mi na
powitanie.Myślałam,żewyślejakąśzeswychasystentek,które,nawiasemmówiąc,właśniemijaliśmy.
Przywitałamjeskinięciemgłowy,amężczyznazająłsięotwieraniemdrzwi.
Wchodzącdowielkiegogabinetu,raptowniewciągnęłampowietrze.Owszem,byłamprzygotowanana
to,żebędzietowielkiepomieszczeniewzimnychkolorach,ale…Dodiabła!
Tenpokójbyłwiększyniżcałemojemieszkanie!
Zauważywszymojąreakcję,panLindaggouśmiechnąłsięszerokoizamiastskierowaćsięwstronę
biurka,naktórymleżałastertapapierów,powędrowałwkierunkuczarnej,skórzanejkanapywkształcie
litery,,L”.Poszłamzanim.
Usiadłnamniejszejczęściirozsiadłsięwygodnie,pokazującruchemręki,żebymrównieżuczyniłato
samo.Zważywszynato,żeitakczułambliskośćjegociała,choćstałamparękrokówdalejijakgłupia
się na niego gapiłam, podeszłam prawie na drugi koniec kanapy i jak mała myszka w grupie kotów
skuliłam się. Wyjęłam dyktafon i kartkę z pytaniami, i odchrząknęłam, podnosząc na niego wzrok.
Postarałamsię,abymójwyraztwarzyigłoszabardzoniezdradzałytremy.
–Czymogłabymnagraćnasząrozmowę?
*
Wdech,wydech…
Wyskoczyłamzbiurowcajakoparzona.Naszczęścietamęczarniasięjużzakończyłainiebędęmiała
więcej do czynienia z Panem Hipnotyzerem. Zadałam wszystkie pytania z kartki, którą na szczęście
miałamiszybkosięznimpożegnałam.Chciałmniejeszczezaprowadzićdowindy,alezbytimpulsywnie
rzekłam,żesamadoniejtrafię.
Nie podejrzewałam, że tak będzie. Nie podejrzewałam, że jakiś milioner tak wyprowadzi mnie z
równowagi. Z facetami umiałam sobie radzić, bo trzymałam ich na daleki dystans. Nigdy nie miałam
chłopaka, mimo że zdarzało mi się parę razy całować z kimś na imprezach. Jak jeszcze na takowe
chodziłam.
Pozatymnigdyżadenmężczyznaniewytrąciłmniezrównowagi.Niereagowałamnaichwygląd,bo
wiedziałam,żewgłębiduszysąpotworami.Licząsiętylkozwłasnymipragnieniami,zwłasnymżyciem
izwłasnymzdaniem.Kobietnieszanujątak,jakwfilmachromantycznych,aletraktująjetak,jakbyza
karępojawiłysięnatymświecie.Byliświniamiwkażdymcalu.
Takjakmójojciec.
Stwierdziłam, że do pracy przejdę parę ulic na piechotę, gdyż musiałam przewietrzyć trochę mój
umysł.Skręciłamzabiurowcemwprawoipodążałamdalejzaludnionymchodnikiem,przepychającsię
przezludzi.
Nie lubiłam, gdy nie miałam trzeźwości umysłu. A przy panu Chrisie Lindaggo straciłam ją
kompletnie.Niewiem,czyzadziałałataknamniejegouroda,czyemanującyzniegoseksapil.
Jegooczywkolorzebrązu,któremieniłysiępodwpływemświatła,azczasemnawetzmieniałysię
wprawieczarnepociski,hipnotyzowałymniezakażdymrazem,gdynaniegospojrzałam.
Gdymówił,jegoustaporuszałysiętakkusząco,żezcałąswojąsiłąpróbowałamodciągnąćodnich
wzrok.Mimożewyglądałnawyluzowanego,itakwidaćbyłojegopozycję.Amożepowodembyłoto,że
wpowietrzuczućbyłoelektryzująceładunkiczegoś,czegoniebyłamwstanieokreślić?
Niewiem.Iniechcęwiedzieć.Wiemtylkojedno,żewtamtymczasietrzymałamsiętwardoczarnej
skórykanapy,bynieoderwaćsięodsiedzenia,niewskoczyćnajegokolanainiepocałowaćgo.Muszę
omijaćzdalekatakichfacetów.Aprzedewszystkimjego.
Skręciłam w lewo, przechodząc przez jezdnię i pomaszerowałam w stronę drugiegobiurowca.
Zostało mi tylko parę przecznic do pokonania, ale stopy już pulsowały od moich ulubionych czarnych
szpilek.
Wpewnymmomencienogaprzekrzywiłamisięipofrunęłamwprostprzedsiebie.
Wprostwczyjeśpokaźneramiona.Uniosłamwzrokiażzachłysnęłamsiępowietrzem.
Mężczyznalekkopomógłmiutrzymaćrównowagęispojrzałnamojebuty.
– Podejrzewam, że ciężko się w nich chodzi. – Uśmiechnął się i po chwili spojrzał na mnie.
Zmarszczyłnachwilębrwi,jakbycośmuzaświtało,alepochwilijegotwarzprzybrałaneutralnywyraz.
–Nicpaniniejest?
– David? – zapytałam z nadzieją. Nie mogłam uwierzyć, że mogłabym się zobaczyćznowu z moim
dawnymprzyjacielem.ByłtownukMargett,chłopak,zktórymbawiłamsięzaczasów,gdymojamatka
pracowałajakodziwka.
Nadalbyłuroczyiprzystojny.Byłmulatemopiwnychoczachiczarnychwłosach.
Zawszebyłzaokrąglonynatwarzyitakmuzostało,chociażpojegoposturzewidać,żezacząłchodzić
nasiłownię.Mierzyłniecałemetrdziewięćdziesiąt,więcmusiałamzadrzećdelikatniegłowę,bynaniego
spojrzeć.Itenuroczypieprzyknapoliczku…Właśnieponimgopoznałam.
– Słucham? – Znowu zmarszczył swoje czarne brwi. Przestudiował dokładnie mojąrozpromienioną
twarz, a gdy już mnie rozpoznał, cofnął się nieznacznie o krok, by zobaczyć mnie w całej okazałości.
Uśmiechnąłsięradośnie.–O,wmordę.Niewierzę!Clarissa?
Kiwnęłam głową i krzyknęłam z zaskoczenia, gdy nagle wziął mnie w objęcia i okręciłmną jak
szmacianąlalkąostoosiemdziesiątstopni.
Gdymniepostawił,zaśmiałamsięradośnie.
–Jakzwyklepełenenergii–oznajmiłamwesołoiklepnęłamgowramię.
– Nie wierzę! Nie widzieliśmy się parę lat! – Wykrzyknął, uśmiechając się od ucha do ucha i
pokazującswojenieskazitelniebiałezęby.Dopieroterazzauważyłam,żemiałnasobieczarnygarnitur.A
więc on także znalazł sobie jakąś biurową pracę. Zresztą tak jak wszyscy z tego miasta. Przynajmniej
większość.
–Owszem.Alesięzmieniłeś…–powiedziałam,taksującgowzrokiem.
– A jak ty! No nie wierzę, nie wierzę… Panna Clarissa… A może już Pani Clarissa? – Znacząco
poruszyłbrwiami,ajasięzaśmiałam.
–Nie,nieijeszczeraznie.Nadaljestempanną.Inadalniąbędę.
– Nigdy nie mów nigdy, skarbie – powiedział, a jego pieszczotliwe słowo przypomniało mi, jak w
dzieciństwiebawiliśmysięwdom.Jabyłamjegożoną,onmoimmężem.–Cotutajporabiasz?Pracujesz,
mieszkasz?–zapytał.
–Tak,itak.Idęwłaśniedopracy,aty?
–Jawłaśniezostałemwysłany,bydostarczyćdokumentydoszefunia.Słuchaj,niemamterazzadużo
czasu,alemożedaszmiswójnumer,towtedysięzgadamyi…
–Jasne–zgodziłamsię,przerywającmu.
Podyktowałam mu swój numer i pocałowałam go na pożegnanie w policzek. Zerknęłamza nim, gdy
biegłzabiurowiec,aonzanimominąłzakręt,odwróciłsięimipomachał.
Odmachałammuizaczęłampodążaćwswojąstronęjużzuśmiechemnatwarzy.
ROZDZIAŁ7
Gdywróciłamzpracyjakiśczaspóźniej,odrazupowędrowałamwstronęmojegoulubionego
czerwonegofotela.Nieobchodziłomniejużto,żenaniosępiaseknawyblakłybeżowydywan,alenie
miałamzamiaruterazściągaćszpilek.Miałamzamiarwyciągnąćprzedsiebienogiizamknąćoczy.
Popowrociedofirmyzdyktafonem,naktórymbyłnagranywywiad,poprosiłamszefaowolnena
resztędnia.Poodsłuchaniunagraniabyłtakradosny,żeminatozezwolił.Powiedziałrównież,żedobrze
sięspisałam,couniegojestrzadkością.Gdyzaśjasłuchałamswojegoprzerażonegogłosu,wytrąconego
zrównowagi,chciałamniezwłocznieuciec.OdpowiedzipanaLindaggobyłyprotekcjonalneiwyniosłe,
alemimoto,wjakiśswójidiotycznysposób,kulturalneiżyczliwe.Jazaśkuliłamsię,jakbyprzykładał
mipistoletdoskroni.
Zdjęłamżakietirzuciłamgonapodłogę.Poczułamnieprzyjemnegorąco,którerozgrzałocałemoje
ciało.Zdawałobysię,żewłaśniebyłamwpieklealbowsamymśrodkupiekarnika.
Nieważne,wjakimmiejscu,ważne,żemuszęterazwyrzucićzpamięciwszystkiemojemyśliz
dzisiejszegodnia.Musiałamzapomniećowszystkichnieprzyjemnościach,inaczejznowupojawiąsię
mojeatakipaniki.
Zamknęłamponownieoczyizaczęłamliczyćodstuwdół.
*
Trzask.
Usłyszałamzamykanedrzwi.Przestraszonaiobudzonaskoczyłamnarównenogi.Stopypulsowałymi
odnieściągniętychbutów,asercełupałomizestrachu.Jużmiałamrozejrzećsiępopokojuw
poszukiwaniunarzędziaobronyprzedwłamywaczem,gdynagleusłyszałamgłos.
–Clarisso,jesteśtu?–odezwałasięChloe.
Odetchnęłamzulgąirzuciłamsięzpowrotemnafotel.Policzyłamdotrzechidopierowtedy
odpowiedziałam.
–Niemamnie.
Mojanajlepszaprzyjaciółkazaśmiałasięiweszładosalonu,podchodzącdomnie.Narękachmiała
swojąślicznątrzyletniącóreczkęoimieniuRosalie,którabyłaubranawróżowąsukieneczkę,białe
rajstopki,czarnepantofelkiibiałyberecik.Ciemne,długieigęstewłosyodziedziczyłapomamie.
Pulchneiuroczepoliczkiniestetydostałaposwoimpochrzanionymojcu.
Chloepostawiłaswojącóreczkęnanogiizgrabniesięwyprostowała.Byłastarszaodemnieotrzy
lata,aleniewyglądałajakdwudziestosześcioletniakobieta,któramiałajużdziecko.
Byławysoka,szczupłaiopalona,jakbydopierocowróciłazWyspKanaryjskich.Zarównojej
profesjonalnieułożoneczarnewłosy,jakiidealnymakijażpodkreślającybrązoweoczy,sprawiały,że
wyglądałanaosobęuzależnionąodkosmetyczki.Ataknaprawdęsamabyłaautorkątychcodziennych
porannychczynności.
Nosiłaczerwonąekskluzywnąsukienkę,któraopinaładelikatniesylwetkęwrazzjejatutami.Czarne
wysokieszpilkiwyglądałynadrogie.Niktniemusiwiedzieć,żeChloetoprofesjonalistkawszukaniu
cudownychprzecenwsklepach.
Rosaliepuściłaswojąmamęipodbiegładomnie,rzucającsięwobjęcia.Zaśmiałamsię.
–Cześć,kochana.Przepraszam,żeweszłam,ale…–ZaczęłaChloe,siadającnaprzeciwkomniena
kanapie.–Dzwoniłamdotwojejfirmyipowiedzieli,żezrobiłaśsobiewolneprzezresztędnia.
Dzwoniłamwięcdociebie,alenieodbierałaś.Więcpodeszłamdotwojegomieszkaniazmłodą,alegdy
pukałam,tonieotwierałaś,więc…
–Wybacz,musiałamprzysnąć.–PrzyznałamsięiwzięłamRossnakolana.
–Takteżmyślałam.–Uśmiechnęłasięiodgarnęłakosmykwłosów,któryzabłądziłnajejpoliczku.–
Właśnie,jaksięudałwywiad?
Natychmiastowosięspięłam.
–Dobrze–odparłamsuchoizaczęłambawićsiępuklemczarnychwłosówRosalie.
Przyjaciółkazauważyłamojąwymijającąodpowiedź,więcuniosłabrew.
–Dobrze?–zapytała,ajakiwnęłamgłową.–Możejakieśszczegóły?Jesttakprzystojnyjakna
zdjęciach?
Oczywiście,Chloeitejejzainteresowaniawyglądemzewnętrznym.
–Yhym–odparłamkrótko.„Jestjeszczebardziejprzystojnyniżnazdjęciach”–dodałamwmyślach.
–„Yhym”?„Yhym”?!–Oburzyłasię,aprzezjejtongłosumusiałampodnieśćgłowęinanią
spojrzeć.–Czytymiczegośniemówisz?Cosięstało?
–Nic–rzekłam,alewiedziałam,żetakłatwonieodpuści.Niechciałam,bysiędowiedziała,żebył
pierwszymfacetem,którywytrąciłmniezrównowagi,więcmusiałamszybkowymyślićinnąpilną
sprawę.–Miałamprzynimatakpaniki.
Tawiadomośćjązaskoczyła,jeszczebardziejniżmnie.Zachłysnęłasiępowietrzemizamrugałaparę
razy.
–Słucham?–zapytała,niedowierzając.–Przecieższmatczasuichniemiałaś…
–Wiem.Właściwietodwadnitemumiałammigawkęzprzeszłości,gdytasąsiadka-dziwkawłączyła
nacałyregulatormuzykę.Alegdydzisiajweszłamnakorytarz,napiętrzeLindaggo,miałamkolejne
wspomnienie,aletymrazemzlekkimatakiempaniki.Noimiałamniefart,bo…Onmnienatym
przyłapał.
–Nocośty!–Nadalbyłazszokowana.–Comówił?Zareagowałjakoś?
–No…Nibyzapytał,czydobrzesięczuję.Wtedywzięłamsięwgarść,nieodpowiedziałammu,tylko
sięprzedstawiłam.Jednakpóźniejjeszczesiępodpytywał,więcoznajmiłammu,żetobyłatylkotrema.
–Uwierzył?
–Nieobchodzimnieto.Nawetjeślinie,toniemójproblem.Wkażdymrazienatymzakończyłsię
tematmojegoatakupaniki.Niejegozasranyinteres–warknęłamgłośniej,niżzamierzałam.Chloe
zachichotała.
–Itoprzeznawrótatakówtakjesteśdoniegonastawiona?
Cholera.Chloepowinnasięzastanowićnadpracądziennikarki,bojestbardzodobraw
rozpracowywaniuczłowieka.Wydęłamusta.
–Mniejwięcej–odpowiedziałamwymijającoinatychmiastzmieniłamtemat.
PrzytuliłammałąRoss,którawłaśniebawiłasięmoimidługimipalcami.–Przyniosłaśtumoją
księżniczkę,żebymsięniązaopiekowała?
Przyjaciółkaszerokootworzyłaoczyizerknęłanaswójsrebrnyzegarek.Wstałagwałtowniei,
podchodzącdonas,ucałowałanaszegłowy.
–Tak,tak…Cholera,naśmierćzapomniałam,żesięspieszę.Popilnujeszjejgodzinkę?
Mamklientaimuszęgooprowadzićpodomu.Mojamamajestzajęta,aniemogęzesobąjejzabrać,
botoważnaosoba.
–Jasne,niemasprawy–zgodziłamsięzuśmiechem.
–Awieczorkiempójdziemynapodrywdojakiegośklubu.
Skinęłamgłową,leczjużnieztakimentuzjazmem.Nielubięimprez,nielubiępodrywu,nielubię,gdy
Chloestawiawszystkiesprawyjasnoiniemamnicdogadania.Dlategowłaśniewyszła,zanimzdążyłam
cokolwiekpowiedzieć.
*
ParęgodzinpóźniejwyszłamzmieszkaniaipowędrowałamwstronębaruLizotta.
Ubranabyłamwmałączarnąitegosamegokoloruszpilkizakostkę.Byochronićsięprzedjesiennym,
nocnymwiatrem,nałożyłamczarny,długipłaszcz.Poprawiłamkołnierzischowałamręcewkieszenie.
Skręciłamwbocznąulicęipowędrowałamparęprzecznicnapiechotę.Zadecydowałam,żemimo
ciemnościprzejdęsię,podrodzezachodzącdobankomatu,bywybraćpieniądzeprzedspotkaniemz
Chloe,którajużczekałanamniewbarze.Wkieszeniwymacałamswojąkomórkęidotknęłamdelikatnie
palcemklawiszznumerem„1”,aby,wrazieniebezpieczeństwa,szybkopołączyćsięzprzyjaciółką.
Zawszetakrobiłam,wimięzasady:„Przezornyzawszeubezpieczony”.
Światłauliczneoświetlałymidrogę,leczkiedydotarłamdonajbliższegobankomatu,zaklęłamw
myślach.Wewnęce,którąmożnanazwaćzaułkiem,zdemolowanolatarnię,więcmusiałampokonaćswój
lękprzedciemnościąibrnąćwczerń,abydotrzećdoautomatu.
Kiedynadrżącychnogachprzeszłamparękroków,odwróciłamsięzasiebie,chciałamprzekonaćsię,
czyżadenseryjnymordercanieczaisięzamną.Zulgąstwierdziłam,żejestemsamawtymciemnym
zaułku.Powolisięodwracającsięgnęłamdotorebkipoportfel,lecznaglezaskoczyłamnieczarna
sylwetkastojącanaprzeciwmnie.
Jużchciałamkrzyczeć,alemężczyznapokaźnejbudowy,zkominiarkąnagłowie,zakryłswoją
ogromnąrękąmojeustaijednocześnieprzyparłmniedomurowanej,zimnejściany.
Zaczęłamsięwyrywać.Nadaremnie.Poczułamnaswoimbiodrzejegoerekcjęiażzadławiłamsię
swoimniemymkrzykiem,gdyzacząłwpychaćswojąwolnądłońpomiędzymojeuda.
Zcałychsiłzłączyłamnogi,leczonzłatwościąsięgałdalej.Niemiałamnasobierajstop,więcjego
rękaodrazudotknęłamoichkoronkowychmajtek.Zdławiłampłacz,choćłzyitakzaczęłypłynąćpo
moichpoliczkach.
Kiedygwałcicielbrutalniezadarłmójpłaszczdogóry,zamknęłamoczyicichoszlochałamwjego
dłoń,którąnadalprzyciskałmojątwarz.Raptem,kiedypomyślałam,żewszystkotoźlesięskończy,
wylądowałamnakolanachnabetonowymizabłoconymchodniku,anapastnikzniknąłzmojegopola
widzenia.
ROZDZIAŁ8
Nadalklęczącwkałuży,zaczęłamcichołkać.Nerwypuściły,acałeciałozaczęłosiętrząść.Czułam
się,jakbymojemięśniezanikły,więcniemiałamsił,abywstaćiuciec.Jeszczenie.
Ztrudemotarłamwierzchemzabłoconejdłonioczy,abyzobaczyć,kimbyłmójwybawca.Usłyszałam
przekleństwa i odgłosy bijatyki. Wyobrażałam sobie, że to dzielnicowy policjant, ale po chwili, kiedy
usłyszałamstękigwałciciela,stwierdziłam,żemundurowyniebyłbywstaniepowalićgoryla.Użyłbyz
całąpewnościąnienaładowanegopistoletu.
Dlategopodniosłamztrudemgłowęizobaczyłam,żesześćmetrówdalejleżynapastnik,ledwożywy,
anadnimpochylasięniektoinnyjakLindaggo.ChrisLindaggo.
Zaczęłam jeszcze bardziej dygotać, gdy zorientowałam się, że on go zatłucze na śmierć i to
dosłownie. Należało mu się, ale przez myśl przelatywały mi bolesne wspomnienia, a razem z nimi
narastałatakpaniki.
–Suko,będzieszmiałazaswoje.–Wgłowiezaszumiałmigłosojca.
Nie,nie,nie.Tylkoniewspomnienie.
–Aty,małapieprzonadziwko,skończyszwprzyszłościjakona.
Zastygłamwbezruchu,czekającnakolejnewspomnienie.Łzymimowolniezaczęłyminapływaćdo
oczu, po czym w nadmiernej ilości ściekać po policzkach. Serce dudniło i kołatało tak mocno, aż
poczułambólwpiersi.
–Patrzsię,patrz.Zobacz,jakityskończysz.
Zaraz po tym usłyszałam stłumiony odgłos pistoletu. Drgnęłam i przeniosłam wzrok na Chrisa.
Wstałamszybkonarównenogi,choćnadalsiętrzęsłam,agłosdrżałmilekkozestrachu.
–PRZESTAŃ!–krzyknęłamnajgłośniej,jaksiędało,choćitakniezbytdonośnie.
Poskutkowało,gdyżmężczyznazastygłiprzeniósłswójwzroknamnie.
Dopiero teraz zauważyłam, że nie był tradycyjnie ubrany, jak na biznesmena światowej klasy
przystało.Miałnasobiejasnejeansy,aczarnysweter,który,moimzdaniem,niepasowałdopogody,ale
świetnie eksponował jego wysportowaną sylwetkę, dodawał mu uroku. Lecz, gdy nasze spojrzenia się
skrzyżowały, zauważyłam, że w jego oczach czaiła się troska, co jeszcze bardziej spotęgowało atak
paniki.Musiałamstąduciec.Teraz.Natychmiast.
Niemówiącnicwięcej,odwróciłamsięinaszpilkachzaczęłambiecprzedsiebie.
Usłyszałam głuche wołania, ale nie zwlekałam i przemierzałam ulice, nie rozglądając się. Nie
obchodziłomnienawetto,żesamochód,czyjakaściężarówka,mnierozjedzie.Gorzejjużbyćniemogło.
Przebiegłamprzezjezdnięiwylądowałamnachodniku.Biegłamnajszybciej,jakpotrafiłam,aleprzez
swojeobuwiezdawałomisię,żenawetstaruszkamożemnieprześcignąć.
Wołanianieustawały,byłycorazgłośniejsze.Niespodziewałamsiętego,żepobiegniezamną.
Pomimotegopróbowałamjaknajbardziejoddalićsięodniego.Oddalićsięodwspomnień.
Oczywiście wszystko poszło na marne, bo chwile później poczułam, że ktoś łapie mnie za łokieć i
okręcaostoosiemdziesiątstopni.Nadalmiałamwiotkiemięśnie,więcbezwiedniewylądowałamwjego
ramionach.Omiótłmniejegomęski,piżmowyzapach,którymogłabymczućcodziennieitużpotejmyśli,
która,zezgroządodam,żemisiępodobała,zapadłaciemność.
*
Cholerajasna,terazzemdlała.
Utrzymałemjąwobjęciach,choćniepowiem,byłociężko.Zmęczyłamnienietylkogonitwazanią,
leczrównieżto,żemusiałemzmasakrowaćtegofrajera.Dolichazewszystkim.
Terazbędęmusiałzadzwonićdoswojegoprawnikaiwezwaćgliny.
Alebyłowarto.Gdyzobaczyłem,jakidziesobieswobodniedociemnegozaułka,odrazuposzedłem
za nią. Owszem, zawsze troszczyłem się o bliskich, ale zdziwiłem się, że wbrew sobie zacząłem
troszczyć się i o nią, o jej bezpieczeństwo. Gdy zaś pół minuty później dostrzegłem, że została
przygwożdżona do ściany, nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że właśnie skopałem tego
skurwysynanaśmierć.
Przynajmniejmamnadzieję,żenaśmierć.Należałomusię.
Przykucnąłem trochę, aby złapać ją za nogi i wziąć ją na ręce, lecz wtedy z jej kieszeni wypadł
telefon.Złapałemgoisprawdziłemostatnispispołączeń,przytrzymującClarissębarkiemiwolnądłonią.
Ostatnie połączenie zostało zrealizowane do „Chloe”, więc bez zastanowienia wcisnąłem zieloną
słuchawkę.
Poparusygnałachkobietaodebrała.
–Dojasnejcholery,Claro.Gdzieśtysiępodziała?!–warknęłanamnie,ajazmarszczyłembrwi.–
Czekamnaciebieodpółgodziny!
Odchrząknąłem,przerywającjejkrzyk.
–Wybaczmi,alenastąpiłwypadek.
Kobietaraptownieumilkłaiusłyszałemwtlemuzykę.Zgadłem,żejestwpobliskimklubie.
–Clarissazostałanapadnięta–wyjaśniałemdalej,nieczekającnaodzew.
–Orany!Gdzieonajest?Nicjejsięniestało?
–Właśniezemdlała.Chciałbymzawieźćjądodomu,aleniebardzowiem,gdzie…
–Jużidę,jużidę.–Usłyszałem,jakcośszeleściipodłuższejchwilimuzykazaczęłacichnąć.Zcałą
pewnościąwyszłazbaru.–Gdziejesteście?
–NaroguMansteriGolden.
–Zadosłownieminutębędę.
I rozłączyła się, a ja schowałem telefon do swojej kieszeni. Złapałem Clarissę pod nogi i
podrzuciłemją,abystabilnieutrzymaćjąnarękach.
*
–Claro,Claro…Obudźsięwkońcu,bociępierdolnęzarazpatelnią.–Usłyszałamprzytłumionygłos
ipomałuotworzyłamoczy.
Ujrzałamprzedsobąznanątwarzidopieropochwiliuzmysłowiłamsobie,żejesttoChloe.Widać
było, że miała opuchnięte od płaczu powieki. Ubrana była w czarną sukienkę, przez co od razu sobie
przypomniałam, że miałam się z nią spotkać. Po upływie sekundy powróciły do mnie obrazy zaułka,
napaduiratunku…Lindaggo.
Mojeoczyraptowniezaszłymgłąizaszkliłysię.Pochwilidostałamatakudrgawek.
– Już ciiii, ciii… Wszystko jest dobrze. Jesteś w domu. Bezpieczna. – Uspokajała mnie, a ja
mimowolniezaczęłamłkać.Przyjaciółkaprzytuliłamnie,pozwalającwypłakaćsięwjejramię.
ROZDZIAŁ9
Opadłemtyłkiemnafotelipoczułem,jakmięśniezapadająsięwskóręsiedzenia.Czułemsię
okropnie.Byłemnietylezmęczony,coprzygnębiony.Choćpowiekizamknęłysięsame,pochwilije
otworzyłem,boprzedoczamizobaczyłemtwarzdziennikarki.Jejtuszdorzęs,którywrazzełzami
zaznaczyłścieżkęnapoliczkach.Bezradnośćiból,którykryłsięwjejwzroku.
Wdzięczność,ijednocześnienienawiśćdomnie.Jejzapach,gdystraciłaprzytomnośćwmoich
ramionach…
Nie,dość.Niemogłemmyślećtakotejnieznanejmikobiecie.Pomogłemjejinatymkoniec.
Wezwałempolicję,zadzwoniłemdoprawnikaigdyprzeprowadzązniąrozmowę,wszystkosięzakończy.
Tensukinsynpójdziezakratki,aonabędziedalejżyćwswoimświecie.
Ajawswoim.
Wstałemzfotelaipodążyłemwkierunkuokna,chowającręcewkieszenie.Zerknąłemnapanoramę
miasta,abysięuspokoić,aletoprzypomniałomitylko,żeparęulicstądmieszkadziennikarka,którateraz
leżywłóżkuiktórejpomagaprzyjaciółka.Czyjużsięobudziła?Czywszystkopamięta?Doznałajakiejś
krzywdy?
Przekląłempodnosem,gdyrozbrzmiałtelefonleżącynabiurku.Obróciłemsięnapięciei
przemierzającparękroków,złapałemzasłuchawkę.
–Lindaggo–warknąłemostrzejniżzazwyczaj.
–O,kuźwa,stary.Cotyrobiszotejporzewpracy?–odezwałsięFlorencopodrugiejstronie.
Jeszczerazprzekląłempodnosemispojrzałemnazegarek,którywskazywałjużdwudziestątrzecią
trzydzieści.
–Zadługogadać–rzekłemkrótkoiznowuwtopiłemsięwskórzanesiedzenie.
–Tomożeprzyszklancewhiskywbarze?–zapytał,ajazwdzięcznościzapropozycjęcicho
mruknąłem.
–Dobra,tozachwilewidzimysięwnaszymbarze.Dozobaczenia,tygrysie.
*
Wszedłemdośrodkaprzezszklanedrzwiiskierowałemsięwstronędrewnianegobaru.
Mojemięśnienadalprzezadrenalinękurczyłysię,więcmusiałemzaciskaćpięści,abyktokolwieknie
zauważyłtegostanu.Niedość,żemiałemproblemzmediamiimoim„samolubnym”zachowaniem,to
terazdziennikarzebędąmielilepszytematdonapisaniaomnie.
Jużwidziałemwmyślachnagłówkijutrzejszejgazety:„Sławnybiznesmenzmasakrowałczłowieka”,
„NiewinnymężczyznależywstaniekrytycznymwszpitalupobityprzezC.
Lindaggo”.Takmediadziałają–wszystkoprzekręcąostoosiemdziesiątstopni.
Miałemochotęwcośuderzyć,aleniebyłobytomądre,zważywszynato,żebyłemwmiejscu
publicznym.Ludziepatrzylinamnieodchwiliwejściadociemnegopomieszczeniaijużsłyszałem
odgłosyprzedzierającesięprzezgłośnąmuzykę:„CzytotenChrisLindaggo?
Coonturobi?”.Gdybywiedzieli,żeczęstotuprzesiaduję,zapewneniemiałbymchwili
wytchnienia.Kątemokazauważyłemmałoletniepiękności,któreubrałysięwkrótkiesukienki,
odsłaniającedziewięćdziesiątprocentciała.Jużwidziałem,jakjednadrugąszturchai,przerywającswój
erotyczno-zmysłowytaniec,zaczęłyzuśmiechemszeptaćsobiedoucha.
Gdybyniefakt,żejestembardzowkurzony,napewnobymdonichpodszedłizaprosiłnadrinka,
chociażniewątpliwienieosiągnęłyjeszczepełnoletności.Azakończyłobysiętotak,żeobudziłbymsięw
jakimśhotelurazemztrzemagołymidziewczynkamii,regulującwcześniejrachunek,zniknąłbymw
mgnieniuokabezpożegnania.
Takibyłem,zanimsprawypotoczyłysięwodwrotnymkierunku.Terazwidziałemtylkoblondynkę,
otulonąprześcieradłemzaksamitu,lubnawetkaszmiru,ajejdelikatnaskórawołałaby,abymjądotykał.
Kawałekpokawałeczku.Jejdelikatnezaróżowioneusta,lekkoopuchnięteponocnychzabawach,
zachęcałybydopocałunków.Ajejniesfornewłosy,porozrzucanepopoduszce,przypominałyby,cosię
działoparęgodzintemu.
Niechtoszlag!Przeklętadziennikarka.
Poprawiłemdyskretniespodnie,którestałysięnaglezaciasne.Minąłemwygłodniałespojrzenia
nastolatekiskierowałemsięprostodobaru.Zasiadłemnawysokimkrześleobrotowymizawołałem
barmana,któryniezwłoczniepodałmiwhiskyzlodem.Odrazuwypiłemdodnaipoprosiłemonową
porcję.
–Hola,chłopie.Jeszczesięupijesziminicniewyjaśnisz.–Usłyszałemzasobągłosiniemusiałem
sięodwracać,abywiedzieć,dokogonależy.
Florencousiadłobokmnieizamówiłto,coja.Upiłmałegołyka,poczymskierowałsiękumnie.
–Noterazgadaj,cojestgrane.Szczerzepowiem,niewyglądasznajlepiej.
Przewróciłemoczamiizłapałemmocniejszklankę.Opowiedziałemwszystko,poczynającod
wywiadu,dziennikarki,którąpodprowadziłemnieprzytomnądoklatki,apóźniejojejprzyjaciółce,która
przejęłajązmoichrąk,kończącnatym,żebędęmiałprzesraneuglin.Nooczywiście,jeśliprawniknie
uratujemnieodoskarżeń.Noiżemuszęutajnićtoprzedmediami,bobędęjużdnem.
Florencosięzakrztusił.
–Nieźleciidziezmienianiesięnalepsze–oznajmiłześmiechem.
–Towszystkoprzeztęprzeklętądziennikarkę!
–Niewińjejzato.Mogłeśjejnieratować.Aleuratowałeśijesteśwjejoczachbohaterem,niczym
rycerzwzbroi,nabiałymkoniu.–Zakpiłsobie.
–Żebytylko.Potymwszystkim…Niezapomnęjejwzroku.Wjejoczach,gdypatrzyłanamnie,
widziałemodrazęistrach.–Wyznałemcichoizamówiłemkolejnąwhisky.
–Odrazę?–Zdziwiłsię.Wzruszyłemramionami,boniewiedziałemdokładnie,coodpowiedzieć.
Samniemiałempojęcia,dlaczegotaknamniepatrzyła.Nieoczekiwałemodniejtego,żenaglerzucimi
sięnaszyjęzpodziękowaniem,aległupie„dziękuję”wystarczyłoby.
Dojasnejcholery!
Podskoczyłem,gdypoczułemwibracjenaudzie.Sięgnąłemdokieszeniiwyjąłemzniejnokię,która
nienależaładomnie.Pochwili,gdysięskoncentrowałem,przypomniałemsobie,żewłaścicielką
komórkijestdziennikarka.Bezzastanowieniawcisnąłemzielonąsłuchawkęizatkałemdrugieucho,aby
cokolwiekusłyszeć.
–ChrisLindag…
–Nowkońcu!Dzwonięporazsetny!–odezwałasiękobietapodrugiejstroniesłuchawki.–Czy
byłbyśtakhonorowyioddałClarissietelefon?Zaczynapanikować.
Nachwilęucichłemizastanawiałemsię,jakuniknąćspotkania,alewkońcustwierdziłem,żeniebędę
takimtchórzem.
–Gdziemamodnieść?
Usłyszałemadresiszybkozanotowałemsobiegowgłowie.Rozłączyłemsięischowałemkomórkę
ponowniewkieszenispodni.
–Cojest?–zapytałprzyjaciel.
–Muszęoddaćjejtelefon.Idzieszzemną,czyzostajesz?
–Zostaję.
*
Wszedłemdospróchniałejklatki,chociażwolałbymuciecstądjaknajszybciej.Niedość,żewygląd
niezadowalałmoichoczu,tojeszczeodórpleśnikompletnierozwaliłmojenozdrza.
Spojrzałemnaschody,którymimiałemiśćdogóry,isercenaglepodeszłomidogardła.Jakmożna
mieszkaćwtakiejruderze,gdzieledwościanysiętrzymaływpionie,apodestyjużbyłypołamane?
Gdybywszedłtutajsanepid,natychmiastwziąłbybudynekdorozbiórki.Zresztąbudyneksamjużsię
rozpadał.
Stanąłemnajednymschodkuijużpożałowałem,żesiętupojawiłem.Natychmiastzarządziłbym
ewakuacjęiprzeniósłludzidonowych,lepszychdomów.JakClarissamogłatumieszkać?Zmiłąchęcią
zaprosiłbymjądosiebie,byzamieszkaławmoimpokojugościnnym.
Niezasługujenatakiemieszkanie,powinnabyćtraktowanajakksiężniczka,aniejakkopciuch.
Wszczególnościzważywszynato,cosięwydarzyłoparęgodzintemu.
Trzymającsięnadalkiwającejporęczy,wszedłemnapierwszepiętroi,szukającnazielonkawych
drzwiachnumeru„20”,zapukałem.
Otworzyłamijejciemnowłosaprzyjaciółka,którazuśmiechemnatwarzymnieprzywitała.
Wyciągnąłemzkieszenikomórkęiwręczyłemjejdorąk.Podziękowałagrzecznie.
–Jaksięonaczuje?–zapytałemzciekawości.
–Nienajlepiej,alemogłobyćgorzej–odpowiedziałazesmutkiemizrobiłakrokdotyłu.
–Możewejdzieszdośrodkaiczegośsięnapijesz?
Jużmiałemzrobićkrok,gdynaglezdałemsobiesprawę,żeniepowinienemwchodzić.
NieznamClarissyiwłaściwienieobchodzimniejejlos.Aprzynajmniejniepowinienmnie
obchodzić.Dlategozdziwiłemsię,gdyzauważyłemusiebienieznanemidotądodczucia.Nigdyoobcych
sięnietroszczyłeminieczułempotrzeby,żebyimpomóc.Aterazniedość,żesamowolnieją
uratowałem,tojeszczemiałemochotęwejśćdojejspróchniałegomieszkanianadrinkaizatroszczyćsię
onią.Imożenawetzaprosićjądoswojegodomu,abyniekryłasięwtakniebezpiecznymmiejscujakto.
Niemogłemsobiepozwolićnazmianę.Niemogłemsobiepozwolićnatakiemyśli.Więcznamysłem
zrobiłemkrokwtył,uważając,bypodestniezałamałsiępodmoimciężarem.
–Dziękujęzazaproszenie,alejestemwłaściwiezajęty–odparłem,aonazesmutkiemkiwnęła
głową.–ProszępozdrowićClarissę.
Powiedziawszyto,odwróciłemsięizacząłemschodzićposchodach.Pochwiliusłyszałemciche
zamykaniedrzwi.Odetchnąłemzulgą.
ROZDZIAŁ10
Włożyłamgłowępodpoduszkęistarałamsięopanowaćdygocząceciało.
Możeipostąpiłwłaściwie,odnoszącmitelefon,aleniebyłamzachwyconatym,żezobaczył,gdzie
dokładnie mieszkam. Intuicja podpowiadała mi, że będzie mnie odwiedzał za każdym razem, kiedy
przyjdzie mu na to ochota. Nienawidziłam, kiedy obcy ludzie znali mój adres zamieszkania. Nie
wstydziłam się oczywiście tego, w jakim potwornym budownictwie mieszkam. Ludzi nie powinno
obchodzićto,żeniestaćmnienalepszelokum.Wkońcuniekażdyrodzisiębogatyiniezdobywatakich
doświadczeńzawodowychjaktencholernyChrisLindaggo.
Westchnęłam,czująculgę,gdyusłyszałamzamykanedrzwiijednąparęstóp,którapodążaławmoją
stronę.Niewszedł…Niewszedł.Nacałeszczęście.
Tylkodziwnebyłoto,żepoczułamlekkieukłucierozczarowania.
–Clarisso,możeszjużwyjśćspodpoduszki–odezwałasięChloe,siadającnaskrajumojegołóżka.–
Nie ma go. Zaprosiłam, ale nie wszedł. – Przyznała się, a ja raptownie usiadłam, spoglądając na nią
zaskoczona.
–Jaktogozaprosiłaś!?–warknęłam.
–Normalnie.Kulturawymaga,byzaprosićrycerzanaherbatę.–Zaśmiałasięiwręczyłamidorąk
komórkę.
Zabrakłomisłów.Poczułamwzbierającygniew.Aleniedlatego,żegozaprosiła.Raczejdlatego,że
jego małe EGO nie miało odwagi wejść do takiej obskurnej meliny jak ta. Niech wybaczy mi, że nie
mieszkamwapartamenciezwidokiemnamorze.Wolęjużpatrzećzoknanaprzechodniówikonteneryze
śmieciami.Nieopływamwluksusy,aonpowinientozaakceptować,aprzynajmniejzrozumieć.
Cholernybogacz.
–Wszystkook?–zapytałaztroskąChloe,głaszczącmniepogłowie.
Wyburczałamjakieśsłowoiwstałamzdrżącyminogami,zmierzającdołazienki.
Wszelkie przekleństwa cisnęły mi się na język, ale zapiłam je zimną pomarańczową herbatą, która
stałanastolikuobokłóżka.
Niech sobie nie myśli, że mu podziękuję za uratowanie życia. Niech sobie nie myśli, że może tak
bezkarniewkraczaćdomojegożycia.Miałamgocholerniedość.
Trzasnęłamdrzwiamiodłazienkiiodkręciłamzimnąwodęwzlewie,abyochłodzićtrochępiekącąz
wściekłościtwarz.
*
– Jesteś pewna, że dasz radę iść do pracy? – zapytała przyjaciółka, stawiając przede mną na stole
gorącąkawęzmlekiemicukrem.
Nadal byłam nieco roztargniona po wczorajszym ataku, ale nie mogłam zaprzepaścić takiej
zawodowejszansy.Dopierocodostałamawans.Nawetlądującynamniemeteorytniespowodujetego,
że opuszczę teraz jeden dzień w pracy. W każdej chwili szef,Pan-Okropny-Fillon, może zastąpić mnie
innympracownikiem,którybardziejsiędotegonadaje.
Ajaniemogędotegodopuścić.
Kiwnęłamgłowąistarałamsięuspokoićdrżąceręce.Złapałamkubekiupiłammałyłykkawy.Była
gorąca,przezcooparzyłamsięwsamczubekjęzyka.
Odstawiłamgoiprzeklęłam.
–Jakchcesz,mogęzadzwonićdopracyiwyjaśnić,dlaczegonieidziesz–zaproponowała.
– Chcesz, żeby wywalił mnie na zbity pysk? – zapytałam z uniesionym głosem. – On mnie wywali,
Chloe.Powinnaśjużwiedzieć,jakionjest.Pracadziennikarkiniejesttaka,jakinne.Dyspozycyjnośćjest
niezmiernieważnawtejdziedzinie.–Burknęłamiwstałamzkrzesła,idącdołazienki.
Łazienkaniebyłazbytduża,alewystarczałomiejscanaprysznic,toaletę,zlewimałąpralkę.Koło
niej stał brodzik z brudnymi ciuchami, który już krzyczał, bym w końcu zrobiła to cholerne pranie.
Zaniedbałam ostatnio obowiązki domowe, co nie było moją winą. Ledwo miałam czas na sen, a praca
jestważniejszaniżdom.Boprzecieżstracęmieszkanie,jeśliniebędępłacićczynszu.
Przyjaciółkapodążyłazamnąbezsłowaipatrzyła,jakotworzyłamlustro,wyjmujączniegokredkę
dooczuitusz.
–Powinnaśpotraktowaćsińcepodoczamikorektorem–stwierdziła,ajatylkokiwnęłamgłową.
*
– No, w końcu! – Podszedł do mnie szef, kiedy weszłam drewniano-szklanymi drzwiami do firmy.
Podskoczyłam raptownie, gdy usłyszałam jego głos. Poczułam się, jakbym czekała na decyzję kary
śmierci, ale jeszcze bardziej się zmieszałam, kiedy uraczył mnie pierwszy raz uśmiechem. Uniosłam
brew,zatrzymującsięwmiejscu.–Czekałemnaciebie.
Podszedłiobjąłmnieramieniem.Widziałamkątemokazaskoczonespojrzenialudzi,comniewcale
nie zdziwiło. Szef zawsze był chamski i wredny dla swoich pracowników, a uśmiech na jego twarzy
pojawiałsiętylkowtedy,kiedywylewałludzinazbitypysk.
Pociągnąłmniewstronęswojegobiura.
– Dzisiaj twój artykuł trafił na pierwsze strony gazet! – wykrzyknął radośnie, przez co jeszcze
bardziejzdziwiłamsię.–Gratulacje!Sondażepodają,żetonajlepszyartykuł,odkiedypowstałanasza
gazeta!
Klasnąłszczęśliwiedłońmi,ajapodskoczyłam.
– Ludzie wykupili już prawie wszystkie gazety, a jest dopiero godzina dziesiąta! Biją się o nie w
kioskachinaprzedmieściachmiasta.SąciekawihistoriiChrisaLindaggoitwoichzaborczychpytań!
Otworzyłam usta ze zdziwienia. Próbowałam coś powiedzieć, ale nie mogłam wydusić z siebie
żadnegosłowa.Złapałmniezaramiona,patrzącwoczy.
–Gratuluję!Niemogęsiędoczekać,byprzeczytaćtwójartykułokładkowy.–
Uśmiechnąłsięszerzej,ajatylkozdołałamkiwnąćgłową.–Pokładamwtobiewielkienadzieje!
Otworzyłdrzwiodswojegobiuraigestemzaprosiłmniedośrodka.Weszłam,niebardzowiedząc,
czyusiąść,czynadalstaćnaśrodkupomieszczenia.Podpowiedziałmi,odsuwającmikrzesło,naktóre
niezwłocznieopadłamcałymciałem.
Wszystkozaszybkosiędziało,zaszybko.
PanFillonusiadłnaprzeciwmnieirozłożyłsięwygodniewswoimfotelu,splatającpalceikładąc
dłonienabiurku.Westchnąłzuśmiechem,patrzącwciążnamnie.
– Clarisso… Panno Jesson. Jestem zachwycony pani pracą. Chyba pierwszy raz w historii naszej
gazety. – Stwierdził powoli. – Chciałbym móc jakoś się odwdzięczyć, więc… Ma pani dzisiaj wolny
dzień. Proszę go przeznaczyć na rozsądne rzeczy, bo oczekuję od pani kolejnego wielkiego artykułu
światowej klasy. Niech pani zastanowi się poważnie nad artykułem. Wyślę za to dzisiaj małe newsy,
którepowinnaśrozbudować,abypojawiłysięwgazeciezadwadni.
Kiwnęłamgłową,nadalniewierząc.Wpatrywałamsięwniego,najegopaskudniezniszczonąprzez
zmarszczkitwarzistarałamsię,abymójgłosniedrżałtak,jakcałemojeciało.
–Dobrze.–Tylkotylezdołałamwydusić.
Któż by pomyślał, że moje życie tak się raptownie zmieni. Najpierw dostałam awans, potem
spotkałam mężczyznę, który staje się przyczyną moich ataków paniki, a jednocześnie ratuje mnie przed
gwałtem,anakoniecdostajępochwałęodaroganckiegoisamolubnegoszefa,bomójwywiadtrafiana
pierwszestronygazet.
Nieprzypuszczałam,żesprawyprzybiorątakiobrót.Niepodejrzewałam,żecokolwiekjeszczemnie
zdziwi.Aleto…Tojużprzegięcie.
Kiwnęłamjeszczerazgłową,nacowstałzkrzesłaizłapałmniezarękę,potrząsającnią.
–Towtakimraziejeszczerazdziękujęzatakudzielonywywiad–odezwałsięipuściłmojądłoń.–
Możeszjużodejśćicieszyćsiędniem.
*
Wyszłamnaświeżepowietrze,odktóregozakręciłomisięwgłowie.Odnadmiaruwrażeńzabrakło
mipowietrza,agdydawkatlenudostałasiędomoichpłuc,omalniezasłabłam.
Zadużowszystkiego.Zaszybkotowszystkosiędzieje.
Skręciłamwprawo,gdyobrazsięjużustabilizował,iuśmiechnęłamsięsamadosiebie.
Któż by pomyślał, że w tak krótkim czasie poprawię sobie samopoczucie? Nic by mnie już nie
zdziwiło. Najgorsze jest to, że teraz wrócę do pustego mieszkania, gdzie cisza zawieje w puste ściany.
Chloe zapewne poszła już po córkę, a stamtąd od razu do pracy. Z całą pewnością zostałaby, gdyby
wiedziała,żezostanęzwolnionanaresztędnia.Alenawetniezamierzałamdoniejdzwonićijejotym
informować.
Podskoczyłam nagle, gdy w mojej kieszeni zaczął wibrować telefon. Z czarnego płaszcza
wyciągnęłam komórkę i zdziwiłam się, zobaczyłam bowiem nieznajomy numer, z którego wysłano mi
wiadomość.
David.
Namychustach,kiedyodczytałamSMS,ponowniezagościłuśmiech:
Spotkamysięteraz?KnajpauGuttiego?Dx
Niezwłocznieodpisałammu,zakręciwszywdrugąstronę.
Ok.Będęzadosłownie5min.Cxx
ROZDZIAŁ11
KnajpauGuttiegozostaławybudowanawzacisznymmiejscu,nieopodalmiejscowegoparku.Biały
namiotprzedbudynkiempozwalałnazjedzenieposiłkuiwypicieporannejkawynaświeżympowietrzu,
aleniestetyniechroniłodnałykaniasięspalinsamochodowych,botużobokznajdowałasięulica.Mimo
tegoknajpasłynęłaznajlepszychwtymmieścieśniadańilunchów,abiznesmeniprzychodzilitu
najczęściej,abydokończyćdokumentacjęprzyjedzeniu.
Wbudynkuznajdowałsiębar,anacałejpowierzchnibyłyporozstawianestoliki.
Właścicielpostarałsię,abywszystkopomalowanowspokojnychbarwach,bymożnabyłosię
zrelaksowaćnietylkosmakiemnawetzwykłejkanapkizindykiem,któranotabenebyłarewelacyjna–
niebowgębie–aletakżepoto,żebymelancholicyzaczerpnęlitchu,upajającsięwidokiemmałego
wodospadunaściennego,czyswawolnymirysunkaminasuficie.
Przekraczającprógnamiotu,odrazuzauważyłamkątemokajakiśruch.Zwróciłamsięwprawąstronę
iodrazuuśmiechzagościłnamojejtwarzy,przezcomimowolnieprzyspieszyłamtempa.
Davidstałnaddwuosobowymstolikiemzdwomakawami.Miałnasobieidealnieskrojony
dwuczęściowygarnitur,ajegopieprzyknalewympoliczkuodrazuprzywiałmojepozytywne
wspomnieniazdzieciństwa.Czarnewłosybyłynieskazitelniezaczesanedotyłu,ajegobrązoweoczy
iskrzyłysięuśmiechem.
Podeszłamdoniegoiuścisnęłamgoznieskrywanąradością.Potemusiadłamnakrześle.
Spojrzałamnafiliżankęiuniosłambrew.
–Mamnadzieję,żenieprzeszkadzacito,żezamówiłemzaciebie.Pomyślałem,żejeślimieliśmy
podobnegustawdzieciństwie,topijesztaką…
–Tak.Dziękuję–odrzekłam,przerywającjegotłumaczenie.
–Zamówiłemdobrą?–zapytał,ajauniosłamkawęiupiłamłyk.Pochwili,kiedypoczułamidealnie
zaparzonyaromat,zmlekiemijednąkostkącukru,mimowolimusiałamsięuśmiechnąć.
–Idealną–odpowiedziałam,aonwybuchnąłśmiechem.
–Chceszcośzjeść?–zapytałponownie,ajapokręciłamgłową.Przezdzisiejszesensacjenapewno
nicnieprzejdziemiprzezgardło.Nasamąmyślojedzeniuskręciłomniewżołądku.
–Nie,jadłamrano–skłamałam.–Lepiejgadaj,cotamuciebie!
Ontylkoprychnąłizrozkosznymidołeczkamiwpoliczkachzacząłopowiadaćmicałyswójżyciorys.
*
Byłampełnazachwytu.Wiedziałam,żeDavidwyjdzienaprostą,alenieprzypuszczałam,żeażtak.
Okazałosię,żejestszefemwielkiejfirmybukmacherskiej,gdziezarabiamiesięcznietyle,żemożeztymi
pieniędzmiwyżyćprzezdwalatawzupełnychluksusach.Zarządzafinansami,pracownikamii
ideologiami,choćmanadsobąjednegoprzełożonego,doktóregozwracasięzawsze,abydokończyć
formalności.Jaksięokazało,niemazeswoimszefemproblemów,bosięznimprzyjaźni.Mówiłtakże,
żetofajnygośćoniezbytdobrymguściecododziewczyn.
Zaśmiałamsię,kiedyopowiedziałmi,żepewnegorazuwybralisięzprzyjaciółmidolokalu,gdziepo
północyzajmowalimiejscetranswestyci.Jedenzkumpliprzylizałsiętymsposobemzfacetem,choćo
tymniewiedział,bobyłtotalniepijany.Dziękitemuuświadomiłsobie,żejestgejem.Odtamtegoczasu
ichpaczkasięzmniejszyła,niedlatego,żenietolerująhomoseksualizmu,aledlatego,żetamtenkoleś
wieczoramichodzidoklubówgejowskichiniemadlanichczasu.
Opowiedziałtakże,żezakochałsięrazwdziewczynie,którakochałatylkojegopieniądzeijego
pozycję.Dotego,jaksiępóźniejokazało,posiadałatakżenarzeczonego.Zerwałzniąnatychmiastowo,
zostawiającjąnalodzie.
Jazaśwyjaśniłammu,jakmojeżyciesiępotoczyło,omijającszczegóły,abyniedostaćponownego
atakupaniki.Powiedziałammuomoimawansieiwywiadzie,omijającdyskretnienazwiskomojego
„klienta”,któremogłobywywołaćumnieagresywnąreakcję.
Pogratulowałmiizapytałpóźniej,czywmoimżyciuznalazłsięjakiśmężczyzna.Niechciałamsię
przyznawać,alewyznałammu,żemężczyznunikamjakognia.
–Jaktonie?–zapytałzirytacją.Przełknęłamgulęformującąsięwmoimgardle.–Czemuunikasz
facetów?–Dopytywałsię.Kiedynieodpowiadałamitylkozerkałamnatalerzzresztkamiciasta,które
zamówiliśmyjakiśczaswcześniej,pokręciłgłowąiwestchnąłciężko.–Clarisso,wiesz,żeniewszyscy
facecisątacyjaktwójojciec?
Kiwnęłamtylkogłową,aleniemogłamniczsiebiewydusić.Przyjacielzauważyłto,więczręcznie
zmieniłtematnacośmniejstresującego.
Pojakichśdwóchipółgodzinach,któreprzeminęłyjakzbiczastrzelił,odezwałsięjegotelefon.
Przekląłiprzeprosiłnamoment,odbierającpołączenie.
–Cojest,dupku?–zapytałdosłuchawki,ajasięzaśmiałam.Ładnie…Totaktraktujeprzyjaciół?
–JestemterazzdawnąprzyjaciółkąwknajpieuGuttiego.Niemożeszchwilęzaczekać?
–zapytał,ajajużmiałampowiedzieć,żeniemusiodwoływaćswoichplanów,aleprzerwałmi
gestemdłoni.–Nodobra…Jeślimusisz.Czekam–oznajmiłisięrozłączył.
–Cośsięstało?–zapytałamztroską,aontylkosięuśmiechnął.
–Mamnadzieję,żenieprzeszkodzicito,żezachwilęprzyjdziemójprzyjaciel.Jestwokolicy,a
musimidaćdokumenty,któremamwypełnić.Przyjdzietylkonamoment,boitakjestzabiegany.
–Jakchcesz,tomogęjużiśćdodomu.Wspokojurozwiążecie…
–Cicho–przerwałmiispojrzałnamojądłoń,którajużchwytałatorebkę.Posłuszniejąpuściłam.–
Dajspokój,tozajmietylkochwilkę.Spokojniedopijeszkawęiwtedyciępuszczę.–Puściłmioczko,a
jasięzaśmiałam.
–Jakzawszeniemożnaciodmówić,racja?
–Cóż,pewnerzeczysięumnieniezmieniły.–Roześmiałamsięwodpowiedzi.Spojrzałponadmoją
głowąiuśmiechnąłsięszerzej.–Noniewierzę.Seriobyłeśwokolicy.–Wstałiwyciągnąłrękęw
geścieprzywitania.–Tojestmojaprzyjaciółka,ClarissaJesson.
Odwróciłamgłowę,abyprzywitaćsięznieznajomym,alemójuśmiechzamarłwpółdrogi.Postaćtak
zupełniemiznanainieznanaprzyprawiłamnieoponownedreszcze.
Cholera,toChrisLindaggo.
ROZDZIAŁ12
Wciągnęłam raptownie powietrze i poczułam, jak w płucach kumulują się wszelkiespaliny
pochodzące z ulicy. A może to była tylko moja złość? Zresztą nieważne, co to było, bo i tak
spowodowałotoumnieszczękościskinerwowedrganiepowieki.
Wstałamtakszybko,żezhukiemprzewróciłosięzamnąkrzesło.Mężczyźni,którzystaliobokmnie,
chcieli je złapać, ale było już za późno. Wszystkie pary oczu z całej knajpy zwróciły się w naszym
kierunku,ajaprzełknęłamgulkęformującąsięwmoimgardle.
Coon,dojasnejcholery,turobi?!Jakimsposobemjesttymszanownymprzyjacielemmojegokumpla
zdzieciństwa?!Ijakimprawemgapisięteraznamnie,jakbyzobaczyłducha?!
Racja,samasięnaniegotakpatrzyłam,zprzerażeniemwoczach.Doznałamnieprzyjemnegouścisku
wżołądkuipoczułam,jakbymmiałazarazznerwówzwymiotować.
Gdybyniefakt,żestałamsparaliżowana,patrzącwjegobrązoweoczyipodziwiającjegodoskonałą
sylwetkę, kryjącą się pod szarym, trzyczęściowym garniturem z czarnym, lekko związanym krawatem,
szukałabymprzedmiotu,doktóregomogłabymzwrócićdopierocozjedzoneciasto.
CholernyLindaggo.
–Podejrzewampotychspojrzeniach,żejużsięznacie?–oznajmiłretorycznieDavidFlorenco,który
spoglądałtonamnie,tonaChrisa.Zaśmiałsięcichoipokręciłzniedowierzaniemgłową.–Nopatrzcie,
jakiświatjestmały…
Jestmały,jakcholera.Alemężczyznastojącynaprzeciwmnie,któryjeszczenawetniemrugnął,był
wielkijakskurczybyk.Dominowałtak,żepowietrzezaczęłosięelektryzowaćigdybyniefakt,żewłaśnie
odchrząknąłispuściłwzrok,zcałąpewnościąstałabymjakwrytaażdosamegorana.
Amożeijeszczedłużej.Rozejrzałamsięzatorebką.
–Tak,znamysię.PannieJessonudzielałemwywiadujakiśczastemu–oznajmiłispojrzałnaswojego
przyjaciela.Jegomowaciałaraptowniesięzmieniłaiznowustałsiętwardymbiznesmenem,któregotak
nienawidzę.
– Pannie Jesson? – David przeniósł wzrok na mnie z niedowierzaniem i jednocześnie z
rozbawieniem. – Chcesz twierdzić, że traktujesz ją jak podwładnego? CHŁOPIE! To jest Clara, moja
przyjaciółkazdzieciństwainiemówdoniej,jakbymiałazpięćdziesiątlat.–Zaśmiałsię,alekątemoka
zauważyłam, że Chrisowi wcale nie było do śmiechu. Cóż, zapewne moja nienawiść nie jest
jednostronna.Niechmówidomnie,jakchce.Itakpostaramsię,bymgowięcejwżyciuniewidziała.
Podniosłamtorebkęizrobiłamkrokwtył,nieomalprzewracającdrugiekrzesło.
–Wybacz,David–powiedziałampospiesznieiprzeniosłamnaniegowzrok.Uniósłpytającobrew,na
co ja podjęłam wątek. Odchrząknęłam, aby mój głos zabrzmiał prawdziwie. – Zapomniałam, że mam
jeszczecośdozałatwieniawpracy.
–Serio?–Zdziwiłsięizanimzdążyłcokolwiekpowiedzieć,weszłammuwsłowo.
–Serio.Muszęsporządzićjeszczeraport,zanimbędęmiaładzieńwolny.–Skłamałamiodwróciłam
wzrok,spoglądającnanadjeżdżającysamochód,którypochwilizniknąłzarogiem.
– Zapomniałam kompletnie o tym, a nie chciałabym, by wylali mnie z pracy. Cóż, obiecuję, że to
nadrobimywnajbliższymczasie.
Kiwnął głową, ale widać było, że nie był z tego zadowolony. Kątem oka widziałam, jak Chris
Lindaggozniecierpliwieniemmarszczybrwi,przezcomójpulspodskoczyłdo80uderzeńnaminutę,za
szybko. Chciałam otworzyć torebkę, by wyjąć pieniądze za lunch, ale David powstrzymał mnie ruchem
ręki.
– Zwariowałaś? Ja płacę. – Spojrzałam na niego i widać było, że nie ma o czymdyskutować.
Cmoknęłamgoszybkowpoliczekipobiegłamwstronęwyjścia,wostatniejchwilimówiącstojącemu
nadalChrisowi„Dowidzenia”.
Patrzący się na mnie mężczyzna odpowiedział coś niezrozumiałego, po czym usłyszałam tylko, jak
zaczynadyskusjęzFlorenco.
*
–Coto,dokurwynędzy,miałobyć?–wycedziłprzezzębyFlorenco.
Rozsiadłem się wygodnie na krześle, na którym przed chwilą siedziała Clarissa,i zaczerpnąłem
powietrza.Dopierogdyposzła,uświadomiłemsobie,żewstrzymywałemoddech.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi. – Skłamałem i starałem się unikać wzroku mojegoprzyjaciela.
Wiedziałem, że się wkurzył od razu po reakcji Clarissy, po tym, jak niefortunnie zwaliła krzesło, ale
starałsięprzyniejogarnąćiniewybuchnąć.Wiedziałemtakżedoskonale,żezmiłąchęciązatłukłbymnie
na śmierć, bo wykurzyłem stąd jego dawną przyjaciółkę. Ale powinien zrozumieć, że nic złego nie
zrobiłem.
– Jak to nie rozumiesz? Możesz mi łaskawie wytłumaczyć, czemu zareagowała na ciebie tak, jak
reagujetylkowampirnaczosnek?–zapytałizasiadłzhukiemnakrześle.Nawetnieprzejmowałsiętym,
żeludzienadalsięnanasgapili.–Spałeśznią?!–dodał,ajaażpodskoczyłemnakrześle.
–Co?!
–Cholera.Wiedziałem!–powiedziałiwalnąłpięściąwstół.Jużniebyłomowyotym,abyklienci
knajpyprzestalisięnanasgapić.Nawetprzechodniezaglądaliprzezpłot,byzobaczyć,ktotakunosigłos.
Zacisnąłempięściizęby,poczymwycedziłemzgniewemsłowa,którychzapewneitakniezrozumie
mójprzyjaciel.
– Do jasnej cholery, nie spałem z nią! – warknąłem, a on uniósł brew. Zauważyłem, że po moim
wyznaniulekkosięopanował.
– To w takim razie, o co w tym wszystkim chodzi? – zapytał już w miarę spokojnie, choć nadal w
powietrzuczućbyłozłość.
Rozparłem się wygodnie na krześle, poprawiając marynarkę, i wziąłem paręuspokajających
wdechów. Przyjaciel spokojnie czekał na wyjaśnienia, a ja musiałem zebrać myśli w całość, aby
powiedziećmucoś,bezżadnychaluzji,żebysiębardziejniewkurzył.
–Jessonprzeprowadzałazemnąwywiad…
–Tojużwiem.–Przerwałmi,ajaburknąłem:
–Jeślichceszwiedzieć,tonieprzerywaj.–Kiwnąłgłowąniezbytzadowolony.
Wypuściłem głośno powietrze. – No więc… Później uratowałem ją przed gwałcicielem, a później
oddałemjejtelefon,aleodebrałagojejprzyjaciółka.Iodtegomomentumnienienawidzi–wyznałembez
tchuizamknąłemoczy.
Tak szczerze, to sam jej nie rozumiałem. Nie uważałem, że miałaby wskoczyć od razu w moje
ramiona za to, że uratowałem jej życie, ale przynajmniej powinna jakoś być mi wdzięczna, a nie mnie
nienawidzić.Owszem,odsamegopoczątkudziwniesięzachowywała;kiedypierwszyrazjązobaczyłem,
przedwindąłapałają„trema”.Niewiem,cosiędziałowjejgłowie,aleczułemcałymsobą,żezniąjest
cośniewporządku.
Izemną,kiedytakobietastoitużobokmnie.
–Tobyłaona?Tojąuratowałeśprzedgwałtem?Tooniejmówiłeśwbarzewieczorem?
– zapytał z niedowierzaniem. Pokręcił głową, wcale na mnie nie patrząc, jakby nie przyjmowałdo
siebietejwiadomości.–Coza…Nicmikompletnieniemówiłanatentemat.–Westchnął.–Zataiłato
przedemną…
–Niebyłosięczymchwalić–oznajmiłemkrótkoizajrzałemwfiliżankęstojącąprzedemną.Zaschło
miwgardle,aleniemiałemodwagiprzywszystkichwypićczyjejśkawy.Aprzedewszystkimjejkawy.
Chociażbardzokorciło.
– Jasne, że nie ma czym. Ale, do jasnej cholery, powinna mi o tym przynajmniejwspomnieć! –
warknął, a ja od razu przeniosłem wzrok z filiżanki na niego. Wyglądał na poirytowanego. – Cóż,
przynajmniejsięnacośprzydałeś.
–Słucham?–zapytałem,niebardzowiedząc,ocomuchodzi.
–Dziękitobie,stary,idziękijejzdolnościomdoprowadzeniawywiadu,dostałaawans–oświadczył,
ajazmarszczyłembrwi.
Cóż,faktycznie.Przynajmniejnacośsięjejprzydałem,bonajwyraźniejratunekprzedgwałcicielem
nicnieznaczy.Niemniejjednakpowinnaokazaćjakąśwdzięczność.
–Dawajmitepapiery–nakazałDavid,zmieniająctemat.
Faktycznie.Zapomniałem,żeprzyszedłemzezłożonymiwmarynarcedokumentami.
ROZDZIAŁ13
Pobiegłampędemdomieszkaniaizatrzasnęłamzasobądrzwinawypadek,gdybyktokolwiek
zamierzałmniegonić.Oddychałamniemiłosiernieciężko,awklatcepiersiowejpoczułamskurcz.Nie
byłamwdobrejkondycji,adotegoprzezcałądrogęzdawałomisię,żektośzamnąidzie.Nie
zastanawiającsię,biegłamcotchu.Teraz,kiedymiałamtowszystkozasobą,pomyślałam,żebyłato
scenarodemzksiążkikryminalnej.
Oparłamsięodrzwiizaczęłamcichołkać.Nerwywzięłygórę.Niewiedziałam,zjakiegopowodu
łzyzaczęłymipłynąćniczymwodospad,aleczułam,jaknawspomnienietwarzyChrisaściskasięmoje
serce.Nienawidziłamgo,nienawidziłamuczucia,któregoprzynimdoznawałam.
Czujęzakażdymrazem,jak…
…jakwracajądomniewspomnieniazdzieciństwa.
*
–Wiesz,cocipowiem,gówniaro?–zapytałojciec,zwracającnamnieuwagę,gdystarałamsiępo
cichuwyjśćzpokojuipójśćdokuchni,kradnąckromkęchleba.–Twojamatkatoladacznica,aty
pójdzieszwjejślady.
Mimożewielerazytosłyszałam,zabolało.Stanęłamjakwrytanaśrodkupokojudziennego,w
którymsiedziałprzedtelewizoremmójtata,ipoczułam,jakoczyzaczynająmnieszczypać.Nie
chciałamprzynimsięrozryczeć,aleniemogłampowstrzymaćzbliżającychsięłez.
–Niebecz,gówniaro–warknąłinieznaczniepoprawiłsięwswoimfotelu.–Powinnaśznaćswoją
przyszłość.Nieznajdziesznigdziefaceta,którychciałbyztobąbyć.Anawetjeśli,będziecięgwałciłi
dbałtylkooswojepotrzeby,takjakjatorobięztwojąmatką.Takichdziwekjakwysięnieszanuje.
Żyjecietylkodlatego,abynaszaspokajać.
Niemogłampowstrzymaćłez,którezaczęłyniczymstrumieńpłynąćpomoichpoliczkach.
Zakryłamtwarzwdłoniach,abyniebyłotegotakwidać,chociażwgłębiduszywiedziałam,żeon
towidzi.Usłyszałampochwili,jaksięśmiejeijakdrzwiodsypialnisięotwierają.
–Jakśmiesztakmówićnaszejcórce?!–zapytałamama,stającobokmnieikładącdłońna
ramieniu.
Ojcieczwróciłsięodrazuwjejstronę,wstającoburzonyizwalającprzyokazjipilotodtelewizora
naciemnozielonydywan.
–Cośtypowiedziała,dziwko?
Mamaprzełknęłagłośnoślinęistarałasięspokojnieodezwać.
–Niemówjejotakichrzeczach–powiedziała.
–Kwestionujeszmojesłowa?Mamcięnauczyćszacunku?–krzyknął,ajanatonjegogłosu
podskoczyłam.Zacząłzimpetemsiędoniejzbliżaćipoczułam,jakcałydomzacząłsiętrząśćpod
wpływemjegociężaru.Mamapopchnęłamniemocnowkierunkupokoju,ajadoniegopodbiegłam,
szybkozamykającdrzwi.Jednakżezajrzałamjeszczerazprzezlufcikizauważyłam,jakmojamama
stoiwyprostowana,czekającnamocneuderzeniepięściwtwarz.
Zamknęłamdrzwi.
*
–Ocknijsię!–Usłyszałamwołanie,alebyłamzbytsparaliżowana,byotworzyćoczy.
Zaczęłamgłośnołkać.
–Dojasnejcholery,ocknijsię!–Poczułamuderzeniewtwarz.Niebyłozamocne,alewystarczające,
bymspojrzałasięnasprawcęincydentu.
Chloe.
Zaczęłamdygotaćipochwiliuzmysłowiłamsobie,żejestemzpowrotemwswoimbezpiecznym
mieszkaniu.Zdalekaodskurczybyka.Zdalekaoddzieciństwa.Zdalekaodwspomnień.
–Wdech,wydech.Wdech…–instruowałaprzyjaciółka,trzymającmniewobjęciach.
Spełniłamjejpolecenie,alesercenadalbiłomijakoszalałe.Usłyszałamwoddalicichyśmiechi
dopiero,gdyobrazstałsięwyraźniejszy,zauważyłam,jakmałaRosspodbiegadoparapetuichwyta
swojegomisia,któregozostawiłaumnieostatnimrazem.
Znajdowałamsięwswoimmieszkaniu.Jużwszystkodobrze.
–Jużlepiej?–zapytałaChloe,gładzącmojewłosy.
Kiwnęłampowoligłowąizauważyłam,żeniesiedzęjużpoddrzwiami,aleparęmetrówdalej,pod
komodą.Zmarszczyłambrwiispojrzałamnaswojączarnowłosąprzyjaciółkę,któratylkowzruszyła
rękoma.
–Gdynieotwierałaś,myślałam,żejesteśnadalwpracy.Aleusłyszałam,jakpłaczeszpoddrzwiami,
więczaczęłamkrzyczeć,żebyśotworzyła.Ajaktoniezadziałało…Cóż.Maszzamekdowymiany.
Otworzyłamszerokooczyizprzerażeniemstwierdziłam,żeonanieżartuje.Drzwibyłynaswoim
miejscu,alezamekiparęodłamkówdrewnaznajdowałysięnaziemi.
–Jestemagentemhipotecznym.–Wzruszyłaramionami.–Nawszelkiwypadekmusiałamnauczyćsię
otwieraćdrzwibezużywaniaklucza.
Pokręciłamgłowązdezaprobatą,alechwilępóźniejsięroześmiałam.Przytuliłamsiędoniejzcałej
siły.
–Dziękuję,żejesteś.
–Potomniemasz,mała.–Zachichotała.
*
UsiadłyśmynamoimłóżkuiRossodrazuusadowiłasięnapoduszkach.Miałanasobieróżowe
dresy,wktórychuroczowyglądała,jakmałoletniasportsmenka.Włosybyłyzwiązanewwarkocz.
Chloeusiadłaobokmnieipogładziłamojekolano.
–Atakwłaściwie,czemudostałaśatakupaniki?
Niechciałamodpowiadać,ajaksiępóźniejokazało,wcaleniemusiałam.Mojaprzyjaciółka
porozumiewałasięzemnąbezsłów,nawetwtedy,takjakwtymprzypadku,gdyunikałamjejwzroku.
Zaśmiałasięironicznie,poczympokręciłagłową.
–Tochybajakiśżart,prawda?–Pokręciłamgłową,aonaznowuzachichotała.–Gdziegowidziałaś?
–Spotkałamsięzestarymprzyjacielemzdzieciństwa,tymDavidem.I…–Przełknęłamgłośnoślinęi
zwilżyłamustajęzykiem,gdyżzrobiłysięstraszniesuche–Isięokazało,żeonprzyjaźnisięztym
palantem,któryakuratwtrakcienaszegospotkaniamusiałprzekazaćmujakieśzasranedokumenty.–
Stwierdziłamostrzej,niżzamierzałam.Chloetozauważyłaiwestchnęłateatralnie.
–Amnieciekawi,czemuciąglenasiebiewpadacie.–Zaśmiałasię,ajawalnęłamjąłokciemwbok.
–Albo,czemuakuratprzynimdostajesztegopopieprzonegoataku.
Puknęłamjąjeszczeraznaznak,żebynieprzeklinałaprzydziecku.Odrazuzakryłaustadłoniąi
ponownieprzeklęła,aletymrazemniewypuszczajączustżadnegosłowa.SpojrzałamnamałąRoss,
któranaszczęściebyłazajętaukładaniemmoichpoduszek.
–Atakwogóleprzyszłaś,bo…?–zagaiłam.
–Takpoprostu.Niemiałyśmycorobić,więczadzwoniłamdobiura,aleciebieniebyło.
Powiedzieli,żeznowudostałaśwolne.Czemumi,taknotabene,otymniewspomniałaś?–zwróciła
siędomnie,ajazaczęłamsiębawićswoimipalcami,spuszczającwzrok.
–BoodrazunapisałdomnieDavid,agdyjużbyłamwolna…Samamnieznalazłaś–
odpowiedziałam.
–Rozumiem.–Zaśmiałasięipoklepałamniepokolanie,wstajączłóżka.–Cóż,wiszęcinowy
zamek.ZabioręzesobąRoss,pójdędosklepuicigokupię.
–Zostań!–Wstałamraptownie,ażzakręciłomisięwgłowie.Jeszczetrochębyłomisłabo,ale
starałamsięniepokazywaćtegoprzyniej.Przyjaciółkabyłanadopiekuńcza.–Niezostanęsamawdomu,
przyniedomkniętychdrzwiach,więczostańtuzmłodą,ajapójdę.
Uniosłabrew.SpojrzałaniepewnienaRoss,któranadalukładałapoduszki,anastępniepołożyłana
jednejznichswojegomisiainaciągałakołdrę,abygoprzykryć.
Natenwidoksięuśmiechnęłam.
–Rozumiem,żechceszmniezmojąmałąkruszynązostawićnapastwęlosu?–Zapytałaześmiechem.
–Nocóż,wierzęwciebie,poradziszsobie.Pozatym…–Uśmiechnęłamsięsłabo.–Przydamisię
świeżepowietrze,arazemniemożemywyjśćizostawićmieszkania.Totylkokwestiapięciuminut,
obiecuję.
–Obiecujesz?–dopytała,nacokiwnęłamgłową.Westchnęłaciężkoipoklepałaswojekolana.–No
dobra.Więcwramachrekompensatykupiszmiimłodejczekoladę.
Zaśmiałamsięiposzłampopłaszcz,wiszącywsalonienawieszaku.Pomachałamimiwyszłam,
przymykającdrzwi,któreitakpozostałyotwarte.
ROZDZIAŁ14
Osłoniłamsiępłaszczem,gdyżmimodośćwysokiejtemperaturywiatrsięwzmógł.Mojewłosylatały
wówczaswkażdąmożliwąstronę,adółnakryciaunosiłsię.Spuściłamgłowę,gdyskręciłamwprawą
stronębudynku,bounoszącysięwpowietrzupiasekzacząłzimpetemobijaćsięomojątwarzilądować
boleśniewoczach.
Całe szczęście, że sklep majsterkowicza był tylko parę przecznic dalej. Nie musiałam marnować
pieniędzy ani na taksówkę, ani na metro. Choć moje stopy wciąż w wysokich obcasach nie za bardzo
cieszyłysięztego,jakoszczędzamswojąkasę.
Skręciłamtymrazemwlewo,przechodzącprzezulicęnazielonymświetle.Wiatrtrochęsięuspokoił,
alenienatyle,abymmogławspokojuspojrzećprzedsiebie.Widziałamtylkokątemoka,jakkierowca
białegomercedesa,któryzatrzymałsięnaczerwonym,spoglądanamnieodgórydodołu.Gdybymmogła
puścićpłaszcz,zcałąpewnościąpokazałabymmuśrodkowypalec.
Niespodziewałamsię,żejeszczebardziejznienawidzęmężczyzn.Poincydenciezpróbągwałtuna
samą myśl o bliższym z nimi kontakcie czuję, jak wymioty biorą górę. Florenco miałrację, żebym nie
zrażałasiędowszystkichfacetówtylkozewzględunamojegookrutnegoojca.
Aleconatoporadzić,żetakwłaśniejest?Przechodzętraumęzdzieciństwaidoskonalewiem,żenie
jestemjedyną,któramiałatakieprzeżycia.Aterazjeszczetanapaść.Aletojaplanujęsobieprzyszłośći
napewnowiem,żewmoimżyciuniezagościżadenprzedstawicielpłcimęskiej.
Gdybymójprzyjacieldowiedziałsięopróbiegwałtu,zcałąpewnościąniemiałbytakiegozdaniao
mnie.Nochyba,żejużwieodtegocholernegoChrisaLindaggo.
Mimowolniepoczułam,jaknasamowspomnienieonimkurcząmisięmięśnie.
Zacisnęłam mocniej płaszcz. Dobra, muszę przyznać chociaż przed sobą, że Chris nie jest taki zły.
Uratował mnie przed tym przestępcą, oddał osobiście mi komórkę i przede wszystkim zadzwonił do
mojej przyjaciółki, gdy wpadłam w tarapaty. Do tego okazał się dobrym klientem, dzięki któremu
dostałamawansiuznanieszefa.
Aletowszystko.Posiadatylkowysokistatus,dużepieniądze,własnąfirmęiniespotykanąurodę,ale
nicwięcej.Wiem,żewśrodkujestsamolubnympustakiem,podobnymdomojegoojca.Każdyfacetma
tengen.Władczy,aroganckii…
DOŚĆ. Nie zamierzam o nim więcej myśleć. Ani o Chrisie, ani o tym skurczybyku,dzięki któremu
terazplanujęsobiestarośćprzysiedmiukotachisamotnychczterechścianach.
Oilebędziemniestaćnaichkupno.
Przestałowiać,kiedyweszłamdosklepuprzezrozsuwaneautomatycznieszklanedrzwi.
Pomieszczenie było dość duże, choć przez gęsto porozmieszczane półki niewiele było miejsca na
swobodne poruszanie się. Podeszłam do kasy, witając się ze znajomą kasjerką, która na mój widok
rozweseliłasię.
– Kochana! Co tam u ciebie słychać? – zapytała uroczo rudawa Alice, która była znana w całym
mieście jako chochlik. Jej oczy koloru niebieskiego iskrzyły się radością i szczerze powiedziawszy,
odkąd poznałam ją parę lat temu, ani razu nie widziałam jej smutnej, czy zrozpaczonej. Nieraz przy
kawcegawędziłyśmysobieuniejwpracynietylkooksiążkach,aletakżeotym,jakpowinnamtraktować
własneżycie.
„Tak, jakby jutra miało nie być, złotko. Śmiej się ze wszystkiego nawet wtedy, kiedy upadniesz” –
mawiała.
Alejestem,jakajestem,inawet,choćprzyjęłamtęradędoserca,nigdyzniejnieskorzystałam.Nie
potrafiłam.
Alicebyłastarszaodemnieojakieśdziesięćlat,alezachowywałasię,jakbybyłaodemniemłodsza.
Ubierałasięmłodzieżowo,amężczyźniodwiedzalijejsklep,międzyinnymipoto,abyumówićsięznią
naherbatęczykawę.Jejentuzjazmoczarowywałnietylkodzieci,leczistarszeosobychodząceolasce.
– Wszystko po staremu – odparłam, nie chcąc podejmować dłuższej rozmowy. Chloemnie zatłucze,
jeśli dojdę do domu później, niż obiecałam. – Właściwie to ja tylko na krótko, bo zostawiłam drzwi
otwarte – wyznałam i odwróciłam się w kierunku regałów, dając jej znać, że potrzebuję pomocy w
wyborze.
–Tak?Czemuniezamknęłaś?–Uniosłabrew,ajaautomatyczniesięzaczerwieniłam.
– Cóż… – Podjęłam się odpowiedzieć, delikatnie mijając się z prawdą. – Zasnęłam, a Chloe
przestraszyłasię,żenieotwieram,więcwyważyładrzwi.IwszystkojestOK,aleniestetymuszękupić
nowąklamkęizamek.
Alice po chwili ciszy wybuchnęła głośnym śmiechem, przez co paru klientów wyłoniło się zza
regałówizzaciekawieniempatrzyłownasząstronę.Uciszyłamją,mówiącdalej:
–Więcchciałabymciępoprosić,abyśpomogłamiwybraćjakiśodpowiednizamek.
Pomożesz?–zapytałam.–Nachwilęprzerwała,alenadalześmiechemnamniepatrzyła.
–Jasne.–Zachichotałaiprzeszłaprzezladę,kierującsięwstronęregałów.Szłamtużzanią.–Nie
mogęsobiewyobrazić,jaknaszakochanaChloemajstrujeprzytwoichdrzwiach.
Musiałotośmieszniewyglądać.Wieszmoże,czyktośtonagrał?–Roześmiałasię,ajatrzepnęłamją
delikatniewrękę.
– Nie śmiej się, nie moja wina, że zasnęłam. – Wytknęłam jej język, gdy odwróciła się w moim
kierunku.
–Jasne.Wieszco?ChybazacznęcięnazywaćŚpiącąKrólewną.–Przewróciłamoczami,nacoona
znowuzareagowałaśmiechem.Pochwilizaśprzystanęłaprzyzamkachiklamkachiwskazałananieręką.
Zmierzyłamodgórydodołuregałi,szczerzepowiedziawszy,niewiedziałam,któryznichwybrać.
Dla mnie wszystkie wyglądały identycznie, choć różniły się ceną. Spojrzałam na Alice, która z
zaciekawieniem patrzyła na mnie, jak próbuję połapać się w tych rzeczach. Po chwili westchnęła,
zwróciłasiędopółekiwyciągnęłajedenzkartoników,poczymposzładokasy,ajapodreptałamtużza
nią.
– Nigdy nie nauczysz się majsterkować, prawda? – Zaśmiała się. – Jak zamierzaszzmienić zamek,
blondyneczko?–Odwróciłatwarzwmoimkierunkuipuściładomnieoczko.
–Alice–warknęłamześmiechem.–Możeijestemblondynką,aledamsobiejakośradę.
Jest tam instrukcja obsługi? – zapytałam zainteresowana i nieco speszona. Odpowiedziała mi
uśmiechem.
–Aco,zamierzaszuczyćsięotwieraćizamykaćdrzwi?ToraczejprzydasięChloe.–Zachichotała.–
Na ulotce jest podana strona internetowa, na której widnieje instrukcja, jak przymocować zamek do
drzwi.Szukajwzakładce„dlablondynek”.
– Alice! – Fuknęłam, stając naprzeciw kasy, w chwili kiedy rudowłosa kasjerka przeszła na drugą
stronęladyiskasowałapudełeczko.
–Ojtam,przepraszam.Wiesz,żeśmiejęsięzewszystkiego.–Posłałamioczko.–Dobra,wyskakujz
kasy,laleczko–oznajmiłaiprzeniosłaswójwzroknadmojeramię,patrzącnaklienta,któryczekałtużza
mnąwkolejce.Zauważyłamjedynie,żemężczyznastanąłkrokzamnąiAlicepoczerwieniała.
Wow,zapewnetojedenztychjejadoratorów.
Jużmiałamsięgnąćdotorebki,gdyzdałamsobiesprawę,żetakowejnieposiadam.
Zagniewanazacisnęłamzęby.Cholera,zostawiłamjąwdomu.
Przeszukałam szybko kieszenie, ale nie znalazłam żadnych drobniaków. Wprawdziezamek z klamką
niebyłdrogi,aleokazałosię,żewogóleniemamprzysobieżadnejgotówki,więcitakniestaćmniena
niego.
Przeklęłam na głos i podniosłam głowę na Alice, która nagle ucichła zapatrzona w klienta za mną,
cała zaczerwieniona i z głupkowatym uśmiechem na twarzy. Moje serce zabiło mocniej i zaklęłam
ponownie,gdyzorientowałamsię,cotooznacza.
Znamjużtęreakcję,ażzabardzo.
–Jazapłacęzatępanią–oświadczyłLindaggo,przewracającmójświatdogórynogami.
Zwróciłam twarz w jego stronę i przeklęłam po raz enty, gdy zobaczyłam, że przygląda mi się
badawczo,wyciągającrękęzkartąkredytowąwstronęmojejznajomej.
ROZDZIAŁ15
Wtejchwilicieszyłemsię,żepracujęwtakimzawodzie,dziękiktóremupotrafięprzybraćkamienny
wyraztwarzyinieokazywaćswoichuczuć.Tamałablondyneczka,którapatrzyłanamnieoczami
pełnymizłościinieufności,potrafiłabymniesamymwzrokiempowalićnaziemięispowodować,żebym
skuliłsięzbólu.
Alenie,niedamsobiepopalić.
Chociażwłaśniewtejchwili,gdybezsłówpokazałami,żeubolewa,żekiedykolwieksię
spotkaliśmy,pożałowałemswojejwspaniałomyślności.Poczułemsię,jakbyzachwilęmiaławyciągnąć
zzaplecównóżimniezadźgać.
Wostatniejchwili,kiedyjużchciałemwycofaćdłoń,rudakasjerkawyciągnęłamizniejkartę.
Oczywiścieprzesadniedotykającprzytymmojejręki.
Clarissajednakzauważyłatoirzuciłasięwjejkierunku.
–Nie!–Wyrwałajejzdłoniplastikowyprostokątispojrzałasięnamnie.–Niebędziepanzamnie
płacił!
Nodobra,jednakchybaniepotrafięstaćjakkamień.Uniosłembrew.
–Nibydlaczego?–zapytałemgłupioiodrazupożałowałem,żespytałem.
–Jaktodlaczego?–krzyknęła.–Możeiśpipannapieniądzach,alejaniejestemnapanałasce.
Samazapłacę.
–Niewzięłaśtorebki–przypomniałemoschle,aonasięzaczerwieniła.
–Dodomumamniedaleko.
–Więczapłacę,aprzynajbliższymspotkaniupanimiodda.Wkońcuitakczęstonasiebiewpadamy
–stwierdziłemispojrzałemnakasjerkę,kiwającjejgłową,abyzabrałajejkartęijednaksfinalizowała
rachunek.
LeczClarabyłazaszybka,bogdykasjerkawysunęłasięwjejstronęzzalady,onazrobiłaunik,
cofającsięparękroków.Rudapadłazimpetemnablatizawyłaześmiechu.
–Lalka,dawajtękartę–powiedziaładoniej.–Jakfacetchcepłacić,toniechpłaci.
Niebyłotozbytprzyzwoiciepowiedziane,stałemwkońcutużobok,alemusiałemsięzniązgodzić.
Kiedystanąłemzaniąwkolejce,zauważyłem,jakszukałapieniędzy.Szybkozdałemsobiesprawę,żeich
przysobieniema.Niedziwięsię,że,zważywszynaostatnieprzeżycia,zapominawziąćzdomu
najważniejszerzeczy.Alesamfakt,żeponownietaurocza,choćmuszęprzyznać–wrednablondynka,
musipójśćdodomuiwrócićdosklepu,nadodatekwtychoszałamiającychszpilkach,wktórychnogi
sięgająażposamksiężyc…
Przełknąłemgulę,któraniespodziewanieuformowałamisięwgardleizdałemsobiesprawę,że
bezwstydniezacząłemsięjejprzyglądać,mierzącjąwzrokiemodgórydodołu.
Clarissa,kiedytozauważyła,zarumieniłasięistanęłajakwrytazwyciągniętądłonią,wktórej
trzymałamojąkartę.Grafitowaspódnicaidealnieeksponowałajejzgrabneciało,ajasnakoszula,która
byławłożonawciemnymateriałopinającywprostdekoncentrującebiodra,byłatrochępognieciona.Ado
tegoczarnypłaszczitejejczarneszpilki…
Zamrugałemkilkakrotniewybityzrytmu.Niewiedziałem,dlaczegoprzyniejtakszybkosię
rozpraszam,alewiedziałemdoskonale,żetoniewróżynicdobrego.Florencoparęgodzintemu
przypomniałmi,żebymjeszczebardziejpostarałsiępoprawićswójwizerunekizasugerowałmi,żebym
zacząłodjegoprzyjaciółkizdzieciństwa.Szczerzepowiedziawszy,samniewiedziałem,cojamam
takiego,dojasnejcholery,zrobić,abytapłochliwablondynkamniepolubiła,aleczułem,żeDavidma
rację.Musiałemwyciągnąćdoniejdłońwramachkompromisu,aledomyślałemsię,żegdytozrobię,ona
wyciągnienóżiodetniemicałąrękę.
Wrednablondynka.
–Pozwólmizapłacić–poprosiłemcicho,patrzącjejgłębokowoczy.Wiem,żeniejestemobojętny
kobietom.Właściwiekażdalgniedomnieodrazu,gdytylkokiwnępalcem.Alezdawałemsobiesprawę
ztego,żeClarissajestinna.Gdybychciałamniedotknąćpalcem,totylkopoto,żebymniezepchnąćw
przepaść.
Alekumojemuzdziwieniuonanadalnieodpowiadała,tylkopatrzyłanamniezwyrazembóluw
oczach.Zauważyłem,jakpowoliopuszczadrżącądłoń.Cojaplotę?Onacałasiętrzęsła.
Trzęsłasięjakgalareta.Mimożepatrzyławciążnamnie,niebyłaobecna.Przeszywałamnie
wzrokiemiczułem,żeniewidzimnie,tylkocośinnego.Cośprzerażającego.
–Nie–szepnęłaicofnęłasięokrok,jakbychciałaodkogośucieclubczegośuniknąć.
Czułem,żetoniemiodpowiada,tylko…Tylko…Właściwieniebyłemwstaniestwierdzić,komu.
Nikogo,opróczmnieikasjerki,orazklienta,którywłaśniewychodziłzesklepu,niebyło.
Zauważyłem,jakrudaopanowałaswojediabelskieuśmieszkiistanęławyprostowanazlękiemw
oczach.
–Nie.–Usłyszałemponownieizacisnąłempięści,ażzbielałymikłykcie.Niepodobałomisięto,co
widzę,iczułem,żeniejestzniądobrze.Sercezaczęłowalićmijakdzikie,kiedytakbezradnie
patrzyłem,jaknaglezaczynapłakać.
Zarazpotemwylądowałanaziemi,przyciskającsobiedłoniedooczu,zktórychpłynęłyłzy.
Nieczekającanichwilidłużejinierozmyślajączawiele,runąłemwjejkierunku.
Ekspedientkawybiegłazzaladyitakżeukucnęłaobokmnie,aletojawziąłemClarissewobjęciai
położyłemjejgłowęnaswoimbarku.
–Cojejjest?–Zapytałaprzerażona,alejapokręciłemtylkogłową.
–Weźmojąkartęizapłać–zakomenderowałem,aonakiwnęłagłową.–Jazaprowadzęjądodomu.
–Wieszgdzie?–Wstałaszybkoipobiegładokasy,patrzącwciążnamnieioczekującodpowiedzi.
KiwnąłemtylkogłowąipodłożyłemrękępodkolanaClarissy.Cichokazałemjejsiebieobjąć,coku
mojemuzdziwieniuuczyniła.Poczułemprzyjemneciepłojejciała,ażzakręciłomisięwgłowie.Powoli
wstałem,trzymającjąnarękach.Podszedłemdorudej,którawłożyłamimojąkartędokieszeniczarnej
marynarkiiprzewiesiłaprzezdłońsiatkęzmałympudełkiem.
Usłyszałempochwili,kiedyprzechodziliśmyprzezrozsuwaneautomatyczniedrzwi,jakClarissa
cichoszlochawmojąszyję.
Cóż,nietegosięspodziewałem,kiedypowędrowałemzaniądotegosklepu.
ROZDZIAŁ16
Zaniosłemjąnarękachażdojejmieszkania.Byłalekka,choćmusiałemprzyznać,żezmęczyłemsię,
wchodzączniąposchodach.
Całądrogęwtulałasięwmojąszyję,cichoszlochając.Przechodniespoglądaliwniemymzdziwieniu
na nas, a ja zacząłem przewidywać, że zapewne jutro cały świat dowie się, jak światowej klasy
biznesmenniósłnarękachprzeciętnąblondynkę.
Choćdoprzeciętnościbyłojejdaleko.
Za cholerę nie wiedziałem, co się z nią dzieje. Czułem w sercu, że coś złego, ale najbardziej nie
mogłemprzebolećtego,żeuszczęśliwiłmniefaktnoszeniajejnarękach.
Wypłakiwałasięwmojeramię,choćnapewnoniebyłategoświadoma.Zauważyłem,zastanawiając
się nad tym całą drogę, że urwał jej się film i z całą pewnością nie jest pewna w tej chwili
rzeczywistości.
Kiedy podszedłem do drzwi z numerem dwadzieścia, zamierzałem pociągnąć za klamkę, ale
zauważyłem, że drzwi są uchylone. Uniosłem brew i przypomniawszy sobie, co takiego kupowała w
sklepie,odrazusięzdenerwowałem.
Jaktomożliwe,żezostawiłamieszkanieotwarteibeznadzoru?
Następnie, kiedy już zamierzałem kopniakiem je otworzyć, przeleciała przeze mnie iskierka
niepokoju.
Aco,jeśliktośsięwłamał?
Bezzastanowieniakopnąłemrozsypującesiędrzwiiwszedłemdośrodka,przemierzającwzrokiem
jejmałemieszkanie.Gdybymznalazłwnimwłamywacza,nieobchodziłobymniejuż,żeznalazłbymsię
potemwwięzieniuzazmasakrowaniezwłok.Leczpochwili,kiedydomoichoczudotarłobrazpokoju,
ażzaniemówiłem.
Cholera,mójgabinetbyłodniegowiększy!
Momentpóźniej,kiedyzzadrugichdrzwi,zapewneprowadzącychdosypialni,wyszłaprzestraszona
czarnowłosa kobieta, którą pamiętałem ze spotkania po incydencie z napadem, zdziwiłem się. Nie
przypuszczałem,żektokolwiekuniejbędzie.Ucieszyłemsię,żeniejesttakąbezmyślnąkobietą.
–Dojasnejcholery,cosięstało?–zapytaławystraszona,kiedypoznałamojątwarz.
Podbiegładomnieipogłaskałajejwłosy.–Maatak?
Atak?Myślałem,żesięprzesłyszałem,alepomyślawszytrochę,zdałemsobiesprawę,żetowszystko
bywyjaśniało.
Atakpaniki.Nicinnego.
– Możesz położyć ją na łóżku? – poprosiła i wskazała na sąsiedni pokój. Kiwnąłem głową i
pomaszerowałemwewskazanymkierunku.
Wchodząc do małego pomieszczenia, już nie byłem zdziwiony faktem, że łóżko, choć było
dwuosobowe,ledwostarczyłobynadwieosoby.Dodiabła!Przecieżniedałbymradynatymsięwyspać.
Pokój,chociażnienależałdonajładniejszychinajczystszych,miałswójosobistyurok.
Czuć było, że Clarissa właśnie tutaj spędza większość swojego wolnego czasu, bo ciepło tego
miejscabyłonamacalne.
Przechodzącprzezprógiwidząccoś,czegosięniespodziewałem,musiałemzrobićkrokdotyłu,tym
samymwpadającnaczarnowłosąkobietę,idącątużzamną.
Nie ze względu na niski standard, lecz przez dziecko, które bawiło się na łóżku. Serce zaczęło
galopować,kiedypomyślałem,żenależyonododziennikarki.Spojrzałemnajejtwarz,któranadalbyła
wemniewtulonaiponownieprzeniosłemwzroknaczarnowłosądziewczynkę,któraniemiaławięcejniż
czterylata.
Dopiero po chwili mój mózg zaczął funkcjonować i rejestrować fakty. Młoda nie należała do
blondynki,tylkodojejprzyjaciółki.Niewiedzącczemu,ucieszyłemsięztegoiodetchnąłemgłęboko.
– Możesz…? – Kobieta, która nadal stała za mną, popchnęła mnie lekko, abym nietarasował
przejścia.Postąpiłemkrokdoprzoduipołożyłemnieprzytomnąnałóżku,ajejprzyjaciółkapodeszłana
drugąstronęłóżkaiwzięłaswojącórkęnaręce.
–Cosięstałozciocią?–zapytaładziewczynka,wpatrującsięwClarissę.
–Nic,kochanie.Ciociajestzmęczona–zapewniłaipostawiłająnaziemi.–Ross,idźdodrugiego
pokojuisiępobaw.
Pokiwałagłowąibezzastrzeżeńzniknęłazadrzwiami.ZaśClarissa,któranadalkurczowotrzymała
się mojej szyi, nie chciała mnie puścić. Ukląkłem na podłodze i nie wiedząc za bardzo, co zrobić, aby
zwolnić z uścisku moją szyję, pogłaskałem czule jej policzek. Po moich palcach przeszły małe iskierki
rozładowań elektrycznych, jak sądzę, i ku mojemu zdziwieniu dziewczyna mnie puściła, po czym
wyglądałatak,jakbyśniłaoczymśprzyjemnym.
–Okurwa.–Usłyszałemzasobągłosiprzeniosłemwzroknaczarnowłosąkobietę.
Wpatrywałasięwnaszdziwiona,przezcopoczułemsięniezręcznieiwstałem.
– O co chodzi? – zapytałem i zdałem sobie sprawę, że mój głos jest straszniezachrypnięty.
Odchrząknąłem.
– O nic, muszę się napić – powiedziała i skierowała się w stronę drzwi. Przystanęła na chwilę,
spoglądającnamnieidodała.–Chceszwina?
KiwnąłemgłowąispojrzałemnaClarissę.Wtulałasięterazwpoduszkęiwidaćbyło,żezapadław
głęboki sen. Atak paniki zniknął tak szybko, jak się pojawił. Ale jedno pytanie krążyło wciąż w mojej
głowie:Copowodujeuniejatakpaniki?
–Coznią?–zapytałem,niespuszczającjejzoczu.
–Zostawimyją.Szczerzepowiedziawszy,pierwszyrazwidzę,żetaksięuspokoiła.
Zawszewybudzałasięzataku,ateraz…–Westchnęłaipokręciłagłową.–Niewierzę,żezasnęła.
*
Kiedy po chwili poszliśmy bez słowa do małego salonu, gdzie aneks kuchenny rozdzielałdwa
pomieszczenia,usiadłemwygodnienawysokimkrześle,tużprzydrewnianejpłycie.
Chloe przypomniała mi swoje imię i otworzyła lodówkę, wyciągając z niej zimne wino i z szafki
wiszącej na ścianie dwa kieliszki. Położyła je tuż przede mną i odwracając się ponownie tyłem,
szarpnęłazaszufladę,którawpołowiedrogisięzacięła,iwyjęłakorkociąg.Jużchciałaprzyłożyćgodo
korkaodwina,alejąpowstrzymałem.
–Daj,jatozrobię–powiedziałem,aonaposłuszniemigoprzekazała.Zauważyłem,żeręcejejsię
trzęsą,alestarałasiętenfaktprzedemnąukryć.
–Palisz?–zapytałaznienacka,ajauniosłembrew.
–Nie–odparłempochwili.–Wprawdziepopalam,ale…
– Masz szluga? – Przerwała mi, a ja zmarszczyłem ponownie brwi. Musiałem przyznać, że nie
wyglądała zarówno na palącą kobietę, jak i na matkę. Jej wizerunek pasował bardziej do dobrej i
porządnejbizneswoman,którawszystkotrzymawryzach.
Poklepałem się po kieszeniach marynarki, której jeszcze nie zdjąłem, i wyczułem małą paczuszkę.
Wyciągnąłem i wyłożyłem na ladę. Niezwłocznie wybrała z paczki jednego papierosa i, wydobywszy
zapalniczkę z szuflady, odpaliła. Zaciągnęła się natychmiastowo, wydmuchując dym z papierosa, i
podeszładopobliskiegookna,abyjeotworzyć.
–Claramniezabije,jakwyczuje,żewdomusiępaliło–stwierdziłacicho,poczymdodała–poza
tymnielubięprzydzieckupalić.
Odwróciłem się niezwłocznie, spoglądając na dziewczynkę, która siedziała na czerwonym fotelu i
rozmawiała ze swoim niewielkim misiem. Uśmiechnąłem się na ten widok. Nie pamiętam za wiele z
dzieciństwa, bo większość czasu spędzałem razem z ojcem, który uczył mnie zarządzania. O zabawach
niebyłomowy.
–Lubiszdzieci?–zapytałaznienacka,ajaażsięzakrztusiłem.
Odwróciłem się w jej kierunku i wziąłem do ręki korkociąg i wino. Po paru chwilach rozkoszny
dźwięk puszczającego korka rozległ się po pomieszczeniu. Odstawiłem wszystko, po czym nalałem do
kieliszkówciemnoczerwonegonapoju.
–Niezabardzo–przyznałem,niepatrzącjejwoczy.
–Takmyślałam.Aleniezachowujeszsięjakjakiśpsychicznywichobecności–stwierdziłaiuniosła
naczynie,przechylającjedoust.
Upiłemłykiwkońcuzdołałemwyrzucićzsiebiegnębiącemniepytanie:
–CzemuClarissamaatakipaniki?
WodpowiedziChloezaciągnęłasięmocniejpapierosem.
ROZDZIAŁ17
Usłyszałamcicheodgłosyrozmówiskrzywiłamsię.
Jaktomożliwe,żeotakwczesnejporzeChloewparowaładomojegodomuimnienawetnie
obudziła?Zawszetakrobiłaitobrutalnie,zazwyczajpuszczającgłośnomuzykęzradia,lubwłączając
telewizor.
Mamnadzieję,żeprzynajmniejzaparzyłamikawę.
Jednakpochwili,kiedyzorientowałamsię,żemęskigłosdochodzącyzsalonunienależydomałej
Ross,doznałamolśnienia.Przypomniałamsobie,żeniejestjużranek,tylkowieczór.
Aostatnie,copamiętam,towyprawadosklepu,gdziespotkałam…
Poczułamciepłedreszczeprzeszywającemojeciało.Zdałamsobiesprawę,żeówmęskigłosnależy
doLindaggo.Dlaczegoontubył?Ktogozaprosił?Ijaksięznalazłamwdomu,śpiącwswoimłóżku?
Atakpaniki–podpowiedziałmirozum.
Raptownieoblałamsięrumieńcemiprzykryłamgłowękołdrą.Gdybytobyłoprawdą,narobiłabym
sobiewielkiegowstydu.Biznesmenświatowejklasybyłbywówczasświadkiemmojegopopieprzonego
zachowania.Jeśliwcześniejtwierdził,żeprzezswojewrednezachowaniejestemwalnięta,byłam
ciekawa,coterazomniepomyślał.
NagległosystałysięwyraźniejszeizamiastsłyszećśmiechRossirozmowydwóchosób,usłyszałam
dodatkowodwamęskie.
„Ktoto?”–zapytałamsamąsiebieiciaśniejotuliłamsiękołdrą.Miałamnadzieję,żeniezrobiliz
mojegomałegomieszkaniajakiejśposiadówki.Sąsiedzizcałąpewnościąbędąterazmyślećomnietak,
jakotejpyskatejsmarkuli,któramieszkapiętroniżej.
NagleusłyszałamgłosChloe,któraoznajmiłatamtymosobom,żemnieobudzi,idomoichuszu
chwilępóźniejdoszłykrokiidźwiękotwieranychdrzwi.
–Kochanie,śpisz?–zapytałaiweszładośrodka,odrazupodchodzącdomojegołóżkaiściągając
kołdręzmojejgłowy.–Panowiepolicjancidociebie.
Odkryłamsięcałkowicieipoczułam,jakcałakrewodpływamiztwarzy.Bladaspojrzałamnanią,
szukałamjakiejśoznakiżartu.
–Chcącięprzepytaćwsprawietegogwałciciela–wyjaśniłaiwstała.
Pochwiliijatouczyniłam,ociągającsięnieco.WyjrzałamzadrzwiimoimoczomukazałsięChris,
ubranywbiałąkoszulęzczarnąmarynarkąijeansowejasnespodnie.Obokniegostalidwajstarsi
mężczyźniwpolicyjnychstrojachizminątakpobladłą,jakbymielidoczynieniazdiabłem,któryzaraz
miałbyzabraćichdoswojegokrólestwa.
–Jakto,docholery,możliwe,żedopieroteraztujesteście?!–strofowałichLindaggo.
Widaćbyło,nietylkopowyrazietwarzy,aletakżepogestykulacji,żebyłmocnowkurwiony.
Choćtosłowonieoddajewpełnijegostanu.–Cowyrobiciecałymidniami?!Kobieta,któramogła
miećtraumędokońcażycia,chce,abytenskurwysynbyłjużosądzonyizakratkamiodsiadywał
dożywocie,awycowtejsprawierobicie?!Gnijeciezaswoimibiurkamiiścigacietylkoosoby,które
przejdąnaczerwonymświetle.
–Proszęsięuspokoić.Przyszliśmydopiero,jakmieliśmywolną…
–Nieinteresujemnie,zjakiegopowoduprzyszliściedopieroteraz!–Przerwałim,ajaażmusiałam
złapaćrękęChloe.Niechciałabymbyćteraznamiejscutychpolicjantów.–Byłotrzebanatychmiastpo
napadzieprzyjśćdoposzkodowanej!Złożęskargęnawasządomniemanąpracę,bomusiciedostać
jakiegośkopanarozpęd!
–Chris…–powiedziałaostrzegawczymtonemmojaprzyjaciółka.Odwróciłsięzfuriąwoczachw
nasząstronęizauważyłamkątemoka,jakChloewskazujemugłowąnamojądłoń,ściskającąkurczowo
jejramię.Kiedyjegowzrokpodążyłwewskazanymkierunku,jakoparzonająpuściłam.
Lindaggowziąłgłębokiwdechispojrzawszynapolicjantów,machnąłrękąwmojąstronę.
–Proszę,zajmijciesięterazrobotą.Jaidęzapalić–oznajmiłipodszedłdoaneksukuchennegopo
swojąpaczkęfajek.–Zarazbędę–dodałipochwilizniknąłzadrzwiami,lekkotrzaskając.
Dopieroterazzorientowałamsię,żezamekiklamka,którekupiłamuAlice,sąidealniezamontowane
jużnaswoimmiejscu.Pytaniakłębiłysięwmojejgłowie,alepochwilinawszystkieodpowiedziałam
jednymsłowem.
Awłaściwieimieniem–Chris.
–Czymożemyzająćchwilkę?–skierowałdomniepytaniejedenzpolicjantówzłysiejącąsiwą
czupryną.Jegogłosjeszczedrżałznapięcia,którywywołałprzedchwiląbiznesmen.Kiwnęłamgłową,
boniebyłamwstanienicpowiedzieć.
Niemiałambladegopojęcia,czemuLindaggotakmocnozareagowałnamojąsprawę.Nie
wiedziałam,czemubyłtakzły.Ikompletnieniespodziewałamsiętego,żetakprzeklinaipali.
Możeiwyjdęteraznaosobęmyślącąstereotypami,alebiznesmenpowinienbyćjaknajbardziejw
porządku.Wkażdymaspekcieżycia.
Cóż,zawiodłamsię.
Chloepoprowadziłaichnakanapę,amnie,przekręcającnajpierwmójczerwonyfotelwdrugą
stronę,abymtwarząbyłazwróconadorozmówców,najednoosobowesiedzenie.Samazaśzasiadłana
podłokietnikupomojejprawejstronie.
–CzyChrisLindaggojestzpaniąjakkolwiekzwiązany?–Zabrzmiałopierwszepytanie,aja
dostałamnieprzyjemnychdreszczy.
–Nie–rzekłamkrótko,oschlej,niżzamierzałam.
–Wtakimraziecoonturobi?–zapytałdrugi,niecobardziejzarośniętynagłowieniżpoprzednik.
Chloenabrałamocnopowietrzawpłucaipowiedziała:
–Przepraszambardzo.Oilewiem,niejesttopowiązaneznapadem.Awięcproszęstawiaćpytania
winnymkierunku.
Noświetnie,teraztoonabędziestawiaćpodścianąpolicjantów.Choćzjednejstronysięucieszyłam
–niebędązadawaćtakmasakrycznychpytańnatematbiznesmena.
–Poprostuzaktwynika,żeChrisLindaggobyłświadkiemincydentuisprawcąpoważnychobrażeń
napastnika.
–Działałwobroniekobiety!–krzyknęłaChloe,apolicjancinatonjejgłosuażpodskoczyli.–To,że
nigdywasniematam,gdziejesteściepotrzebni,tochybaprzyczynatego,dlaczegobandziorjestwtakim
stanie!Przynajmniejjedenmężczyznaznalazłsiętam,gdzietrzeba!
–Niejesteśmywstaniewszystkiegoprzypilnować–odrzekłłysawy,ajaprzewróciłamoczami.–
Dobrze,wtakimraziechciałbymsiędowiedzieć,czyznałapaninapastnika.
–Oczywiście,żenie–odpowiedziałam.–Nawetniewidziałamjegotwarzy!Miałkominiarkęna
głowie.
–Amożepanikrokpokrokuopisaćcałązaistniałąsytuację?Jaktosięwszystkopotoczyło?
Chloezłapałamniezadłońipoczułam,jaknieprzyjemnedreszczeprzechodząpocałymmoimciele.
Uścisnęłamjejrękęiprzypominającsobiewydarzeniazwczorajszejnocy,zaczęłamprzełykaćzdławiony
szlochikawałekpokawałkuopowiadać.
*
Odpaliłemjeszczenastępnego.
Wiatrwiałnazachód,przezcomusiałemskryćsięwspróchniałejklatceschodowej,abyogieńminie
zgasł.Ponowniewróciłemnabetonoweschodyinaświeżepowietrze,gdziepoczęściśmierdziało
dymemtytoniowymikonteneramiśmieci.
Niemógłbymtutajmieszkać.
Wkurwiłemsięmiędzyinnymitym,żeprzyszlijakgdybynigdynic.Jakbymielizamknąćzakratkami
śmieciarza,któryniewcelowałwkubełnaśmieci.Zarabiająpieniądze,siedzączabiurkiemiobżerając
siępączkami.Powinniniemalżeodrazuprzyjśćdoposzkodowanej!Dojasnejcholery,nawetnie
widzieli,wjakimonabyłastanie!Mielitylkomojezeznaniaizakrwawionądłoń,którąobiłemtamtemu
ryj.Gdybymniebyłsławny,napewnonieuwierzylibymnie,tojazamiastniegowylądowałbymza
kratkami.
Wydmuchałemdymizamknąłemoczy.
Jaktomożliwe,żekobietaztakąprzeszłościątrafianadalwtakiegówno?Chloeopowiedziałami
pokrótcehistorięjejdzieciństwa.Jużnasamowspomnienietegobyłemoburzony.Jakmożnatak
traktowaćswojejedynerodzonedziecko?Gdybyjejojciecniepowiesiłsięwceli,zcałąpewnościąja
bymgozabił.Abyłemskłonnydotego.
Cholera,jaktomożliwe?Czemunaglestałasiędlamnietakważna?Byłempewien,żenaszedrogi
sięrozejdątużpowywiadzie,aleloszdecydowałinaczej.Ijaktomożliwe,żewprzeciągudwóchdni,
odkądpierwszyrazjązobaczyłem,spotykamjąniemalżenakażdymkroku?Dobra,spotkaniewsklepie
niebyłoprzypadkowe,aletoniemojawina,żegdyjązobaczyłem,mojenogisameobrałykierunek.Ale
reszta?
Istneszaleństwo.
Możezaimponowałamitym,żejesttakachłodnainielgniedomnietak,jak90%dziewczyn.Może
tojejniewinnywyglądlubsposób,wjakiokazywała,żeniechcemojejpomocy.Imożliwe,żetoja
chciałemzmienićsięwoczachspołeczeństwa,wykorzystującdziennikarkęjakonarzędziedo
metamorfozy?Iintuicyjnienaprawdęsięzmieniłem?
Podskoczyłem,kiedytelefonzacząłwibrowaćwmojejkieszeni.Wyciągnąłemgozespodnii
spojrzawszynaekran,naktórymwidniałoimięizdjęciemojegoprzyjaciela,odebrałem.
–Tak,David?
–Stary,tyznówniewhumorze?–zapytał,ajatylkoprzytaknąłem.–Cóż,terazmaszpowóddo
uśmiechu.Alenajpierwzapytam:CosięstałozClarissąwsklepie?
–Kiedy?–dopytałem,dającsobieczasnaodpowiedź.Jaktomożliwe,żewtakkrótkimczasie
Florencodowiedziałsięotym?Przecieżstałosiętozaledwietrzygodzinytemu!
–Nodzisiaj,jakiśczastemu–odrzekł.
–Zasłabła–skłamałem.Niemiałemzamiarumówićmuprawdy,nawetjeślijesttojegoprzyjaciółka.
Domyślałemsię,żeblondynkaniechciałaby,żebyktokolwiekotymwiedział.Pozatym,jakbynie
patrzeć,niekłamałem,tylkomijałemsięzprawdą.Wjakimśsensiewkońcuzasłabła,czyżnie?
–Todobrze.Bonawaszeszczęściejakiśdziennikarzbyłwpobliżuipstryknąłzdjęcie,jak
wychodziszzClarissąnarękach.Zapytałkasjerkę,cosięstało,aonapowiedziała,żejejkoleżanka
poczułasięźle,a–cytuję–ChrisLindaggozachowałsięjakrycerznabiałymkoniuizaniósłjąna
rękach,opłacającwpierwzaniąrachunek.Toprawda,stary?–zapytałnakoniec,ajapoczułem,że
sztywnieję.Niechciałem,żebyktokolwiekotymwiedział.
–Ta–odparłemkrótko.
–Matole!Tysięciesz!Mówiłemci,żemusiszwypaśćnamiłegofaceta,żebytwojeakcjeweszłyna
samszczyt,ateraz…Wyjdziesznajeszczemilszego,niżmiałemzamiarciebiestworzyć!Jutrotęsytuację
opisząwgazetach.Mójkupelztamtejredakcjimnieotympoinformował–powiedziałuradowany.
–Ta,cieszęsię–odrzekłemsuchoiprzygasiłempetabutem.–Dobra,muszękończyć.
Jestemzajęty.
–Nodobra.Dozobaczeniajutrowpracy.Przyjdęzszampanem.
Potychsłowachrozłączyłemsięiwszedłemdoklatki,idącwprostdojejmieszkania.
ROZDZIAŁ18
Przekręciłamsięniecierpliwiewfotelu,kiedyChriswszedłdomieszkania,jakdosiebie.
Policjanci, którzy wysłuchali mojej historii, zapisywali coś w swoich czarnych notatnikach. Zaś
Chloe,któranadalsiedziałacierpliwieinicniemówiła,kiedyściskałamjejrękę,wspominającbolesne
zdarzenie, odwróciła się w stronę wchodzącego mężczyzny i kiwnęła mu głową na znak, że już prawie
koniec.
–Towszystko?–zapytałamniepewnieiusłyszałam,jakmójgłosnadalpodwpływemnerwówdrży.
Powstrzymywałamwciążpłacz,spowodowanywizjąwczorajszegonapaduipróbygwałtu.Wiedziałam,
żebędęmiałaurazdokońcażycia.
– Oczywiście – potwierdził łysawy funkcjonariusz i wstał wraz z kolegą, chowając niewielki
zeszycik do kieszeni. – Jeśli będzie cokolwiek wiadomo w sprawie napadu, zadzwonimy do pani na
numer telefonu, który pani nam podała. Wezwanie do sądu na rozprawę zostanie nadesłane pocztą.
Dowodemwtejsprawiebędązeznaniapani,jakiświadka–panaLindaggo.
Kiwnęłam tylko głową. Policjanci grzecznie się pożegnali, ale gdy przechodzili tuż obok Chrisa,
staralisięniepatrzyćwjegokierunku.Onsamwpatrywałsięwnichzezłościąwoczach.
Mężczyźnizamknęlizasobądrzwi,ajadopieroterazodetchnęłamzulgą.Chloemnieprzytuliła.
– Już po wszystkim. Ten skurczybyk dostanie za swoje. – Uspokoiła mnie i zaczęła głaskać moje
włosy. Starałam się nie rozpłakać przy Lindaggo, choć ledwie siępowstrzymywałam. Czułam jego
namacalnąobecność,jakbyzajmowałswojąosobącałepomieszczenie.Brakowałomipowietrza.
Łapczywie wzięłam wdech i niepewnie spojrzałam na mężczyznę, który stał tuż przy drzwiach.
Zauważyłam,żeontakżesięwemniewpatrywał.Wśrodkucałasięzagotowałam.
Czułam, że to nie z powodu gniewu czy żalu. To raczej z powodu czegoś pochodzącego z mojego
serca,alegdytylkootympomyślałam,odrazuodwróciłamwzrok.
Usłyszałam,jakChrisodkaszlnąłipodszedłdoaneksukuchennego.
–Maciemożejeszczetrochęwina?–zapytał,ajaodrazuspojrzałamnaChloe.
„Jeszcze?” – powtórzyłam w myślach i przeniosłam wzrok na przyjaciółkę, która niemo
odpowiedziałaswoimwyrazemtwarzy.Pilirazemitobezemnie?
Nofakt,wkońcuprawdopodobniedostałamatakupaniki.Choćzastanawiałomnie,dlaczegopierwszy
razwżyciuprzytymurwałmisięfilmizasnęłam.Jakdotejpory,nigdyniezdarzyłomisięusnąćprzy
wspomnieniachiataku.Nigdy.
Ateraz?
Może jednak nie dostałam przy nim napadu paniki? Choć nie wiedziałam, jaka innaprzyczyna
nakłoniłagodowizytywmoimmieszkaniu.Ostatniecopamiętam,toscena,jakodwracającsiędotyłuw
sklepieuAlice,zauważyłamjegotwarz,apochwilikłóciłamsięznimoto,ktozapłacizamojezakupy.
Apotemsięobudziłamwswoimłóżku.
–Jasne–odpowiedziałamuprzyjaciółkaiodchyliłasięnieznacznie.–Otwórzlodówkęipolewej
stronienapółeczceznajdzieszjeszczejednowino.
Kiwnął głową i odwrócił się tyłem do nas. Znalazł je bezproblemowo i nie czekając na dalsze
instrukcje,wyciągnąłzszufladykorkociągiotworzyłalkohol.Przekrzywiłgłowę,spoglądającwmoim
kierunku.
–Clarisso,teżcinalać?–zapytał,ajawodpowiedzikiwnęłamgłową.
Nagle napadła mnie niepokojąca myśl. Było zbyt cicho, nie słyszałam od dłuższej chwili żadnego
śmiechuanihałasu.Odwróciłamsięnerwowo,przeszukującwzrokiemcałepomieszczenie.Gwałtownie
wstałamprzestraszonabrakiemmałejosóbki.
–GdzieRoss?–Przelęknionazapytałamprzyjaciółki.
Chloezachichotała.
– U dziadków. Zostawiłam cię na chwilę samą i zaprowadziłam ją do nich, bostwierdziłam, że
zostajęuciebienanoc–odparłaiwzruszyłaramionami.
–Samą?–Podkreśliłam,niebardzowiedząc,czytosłowooznacza„Samąwczterechścianach,ale
wdrugimpomieszczeniuzChrisem”,czyraczej„Kompletniesamąwmieszkaniu,boChriswyszedł”.
–Nonie,Chriszostałizamontowałcizamek–odparłajakgdybynigdynic,alezauważyłamtengłupi
uśmieszek,któryzmiłąchęciązmazałabymzjejtwarzy.
Doigrałasię.Wnocy,jakbędziemyKOMPLETNIESAME,uduszęjąpoduszką.
Odwróciłamsięwstronęmężczyzny,przyktórymczułamsięcorazbardziejnieswojo.
Podniosłamnaniegowzrokizauważyłam,żezgrabniedodwóchdłoniwziąłtrzykieliszkiwina,nie
uroniwszyprzytymnawetkropli.Podałnampojednym,przyczymniechcącynaszepalcesięzetknęły,a
pomojejskórzenatychmiastprzeszedłprąd.
–Dziękuję–powiedziałamcicho.
Chris szczerze się zaśmiał, rozładowując napięcie. Uśmiechnięty spojrzał na mnie i mrugnął.
Wyglądałprzytymnietylkoprzystojnie,aleteżisłodko,ażzakręciłomisięwgłowie.Jegomęskatwarz,
która wpatrywała się z uśmiechem we mnie, nadawałaby się do wszelkich czasopism o
najprzystojniejszych facetach na świecie. Nie mogłam uwierzyć, że taki facet znalazł się w moim
okropniemałymmieszkaniuizajmujeswojąosobą,swoimcudowniewyrzeźbionymciałem,prawiecałe
pomieszczenie.
Musiałamusiąśćwfotelu,gdyżnogizrobiłysięmiękkiejakzwaty.
– Za co? – zapytał – Za podanie kieliszka? Za zamontowanie zamka? Czy za to, że byłem we
właściwymczasieiwłaściwymmiejscu,kiedyzemdlałaś?
Zabrakłomitchu.Przynimtylkostraciłamprzytomność?Niedostałamatakupaniki?
Wgłębiduchauśmiechnęłamsiędosiebie.Cóżzaszczęściemniespotkało,żenienarobiłamsobie
przynimażtakiejsiary.
– Tak. – Tylko tyle zdołałam z siebie wydusić. On ponownie się uśmiechnął, przez co kompletnie
straciłamirozum,imowę.
Usiadłnaprzeciwnas,nabrązowejkanapie,ispojrzałnieznacznienaChloe.Onajakoparzonawstała
ichwiejnymruchemzrobiłaparękrokówwtył.
–Cholera–zapiszczałaizaczęłarozprostowywaćnogi.–Ostatniraztaksiedzę.Nogimizdrętwiały.
Zaśmiałam się mimowolnie. Nagle zdałam sobie sprawę, że przez ostatnie przeżycia nie miałam
okazjidośmiechu.JedynieprzyDavidziechichotałam,aletonietosamo.
–Nocóż.Zostałopółbutelki,ztego,cowidzę,więcchybamuszęrozprostowaćnogiiskoczyćdo
sklepu–oznajmiłaispojrzałanamnie.–Przykromi,kochana.Mamochotęsięupić.
Uniosłam brew i znowu się zaśmiałam, a Chris mi zawtórował. Poczułam, że rumienię się, ale nie
przejmowałamsiętym.Przynajmniejdopókiniezdałamsobiesprawy,żezostanęznimsamnasam.
Zaczerwieniłamsięjakburak.
*
Chloezatrzasnęłazasobądrzwiiwidaćbyło,żejużjesttrochępodpita.Niebyłemwstaniejednak
się na niej skoncentrować, gdyż kiedy zostałem sam na sam z blondynką siedzącą naprzeciw mnie,
zelektryzowałosiępowietrze.
Poprawiłemsięnasofieiodkaszlnąłem.
–Chloejestwstaniejeszczedużowypić?–zapytałem,kiedyciszazaczęładudnićwuszach.
–Nie–odpowiedziałaochryple,poczymodchrząknęła.–Wypijejeszczelampkęipójdziespać.Całą
nocmamjązgłowy.–Zachichotałaniemalżenerwowo.
Kiwnąłem głową, nie odrywając od niej oczu. Clarissa siedziała oparta o czerwony fotel i zaczęła
obracaćwpalcachkieliszekzwinemtakdelikatnie,jakbytrzymaławdłoniachpłatekróży.Miałabladą
cerę,ajejrozpuszczonewłosybyływnieładzie,zapewnejeszczepodrzemce.
Oczyjednakbyłyzamglone,jakbybłądziłamyślamigdzieindziej.Miałemnadzieję,żekolejnyatak
panikisięnieszykuje.
Podniosłanamniewzrokigdyzobaczyła,żebadawczojejsięprzyglądam,odrazuodwróciłagłowę
i wypiła wino do dna. Przynajmniej wiedziałem, że czuje się tak niezręcznie jak ja. Powietrze, które
unosiłosięwśródnas,nadalstraszniesięelektryzowałoi,gdystanąłemprzyniej,abyprzejąćjejpusty
kieliszek,któryzwdzięcznościąpodała,omalsięniepotknąłem.
Podszedłemdoblatu,gdziestałowino,idolałemsobieorazjejciemnoczerwonegotrunku.Cieszyłem
się,żeClarissaniezaczęłapanikowaćanidostawaćataku,kiedyzostaliśmysami.Miałemnadzieję,że
nie wybuchnie przy pytaniu, które od początku cisnęło mi się na język, kiedy Chloe opowiedziała mi
niecooniej.
– Dlaczego nie udasz się ze swoim problemem do terapeuty? – zapytałem, po czymugryzłem się w
język.Powolnymruchemodstawiłemwinoiprzekręciłemsięwjejkierunku,abyzbadaćjejreakcję.
Twarz Clary raptownie pobladła i od razu zauważyłem, jak w jej oczach zbierała się złość.
Zdawałemsobiesprawę,żetrafiłemwjejczułypunkt,alemusiałemsiętegodowiedzieć.
Pogodziłem się już z tym, że nie mogę przejść obok niej obojętnie, między innymi z powodu jej
dzieciństwa,októrymwiedziałemjużwystarczającodużo.Sukinsynabymzadźgał.Zresztąmatkaniebyła
lepsza.
–Skądwiesz…?–odpowiedziałacicho,choćniecoszorstko,pytaniemnapytanie,domyślającsię,iż
przyjaciółkazdradziłajejsekrety.Byłamocnowkurzona.
–Powinnaśsiędomyślić,żebędęchciałsiędowiedziećprawdypotym,jakdostałaśprzymnieataku
–oznajmiłemspokojnie.Pochwili,kiedyzobaczyłem,żejejtwarzrobisięjeszczebledsza,askórana
policzkachzaczynasięczerwienić,pragnąłemcofnąćczas,abytopytanieniepadłozmoichust.Jednak,
kiedy nadal bez słowa wpatrywała się we mnie ze złością i zdziwieniem zarazem, stwierdziłem, że
gorzej być nie może i zapytałem ponownie. – Dlaczego nie chodzisz do terapeuty? Jeśli chcesz, mogę
umówićcięzmoimznajomym…
– PRZESTAŃ! – krzyknęła i wstała, zasłaniając uszy i zamykając przy tym oczy. Już myślałem, że
dostajeatakupaniki,leczpochwilispojrzałanamnieizaczęłagwałtowniegestykulować.–Przestańo
tymgadać!Niechcęotymsłyszeć.Tomojasprawa!
Podskoczyłem i poczułem, jak wzbiera we mnie gniew. Oczywiście, to była jej sprawa, ale… Do
jasnejcholery!Onamusicośztymzrobić.Niemogłempozwolić,abyjejurazpsychicznytrwałdokońca
życia. Chloe mi zdradziła, że Clarissa miała traumę spowodowaną terapiami tych wszystkich
psychologów,doktórychchodziławdzieciństwie–odkiedyznalazłasięwdomudziecka.Cowięcej,
wiedziałemdoskonale,żepanMark,przyjacielmojejrodziny,potrafiłbyjejpomóc.
– Chyba nie chcesz… – Zacząłem, robiąc parę kroków w jej stronę, ale przerwała mi przesadnym
machnięciemręki.Dałosięzauważyć,żewśrodkucałasięgotuje.
–Skończnatychmiast!–warknęłaizrobiłaparękrokówwtył,kierującsięjeszczebliżejściany.Za
sobązostawiłemkieliszki,bozacząłempowolnymiruchamizbliżaćsiędoniej.
–Dojasnejcholery!–krzyknąłem,aonaażpodskoczyła.–Niepozwolęcisamejsiebiezadręczać!
Niewidzisz,żedławisztewspomnieniawsobie?Nieobchodzimnie,jakiegowdzieciństwienabrałaś
uprzedzeniadopsychologów,aleznamkogoś,ktocipomoże!–Dokończyłemistanąłemniecałymetrod
niej.
Zauważyłem, kiedy zrównała się wreszcie ze ścianą, jak jej klatka piersiowa ciężko wznosi się i
opada.Czułem,żezabolałyjąmojesłowa,jednakjużnicniemogłemztymzrobić.
Mogłemjedyniepatrzećnajejwilgotneodpowstrzymywanegopłaczuoczy.
–Niechcę,żebyśmipomagał!–fuknęła,ajazrobiłemkrokwprzód,zostawiającmiędzynamimałą
odległość.–Czemutorobisz…
–Niewiem–oznajmiłemszczerze.Niewiedziałem,dlaczego,dojasnejcholery,chcęjejpomóc.Nie
wiedziałem,dlaczegosiędoniejzbliżałemniczymćmadoognia.Niewiedziałem,dlaczegonadaljestem
wjejmieszkaniu.Iniewiedziałem,dlaczegoniemogłemprzestaćoniejmyśleć.
Anajbardziejniewiedziałem,dlaczegomojedłonie,gdyzobaczyłem,jakpierwszejejłzyspływają
po policzkach, objęły twarz, a całe ciało przylgnęło do jej ciała, nie zostawiając ani centymetra
odległościmiędzynimi.Clarissazprzestrachemspoglądaławmojeoczy,aja,jakzahipnotyzowany,nie
mogłemoderwaćodniejwzroku.
Kciukami starłem pojedyncze łzy i zaczerpnąłem powietrza, czując jej zapach. Gniew gdzieś
wyparował,ustępującmiejscaniesamowitemupożądaniu.Jejskórabyłatakaksamitna,żemiałemochotę
całować każdy zakamarek ciała Clarissy. A, przesunąwszy wzrok niżej na jej usta, które delikatnie
otworzyła,stwierdziłemzbólem,żeniedamradyprzeżyćbezdotykujejwarg.
Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, złapałem jej dłonie w swoje ręce i przycisnąłem je nad
naszymigłowamidościany.Zaskoczonapisnęła,jednakżeniezaprotestowała.Czułem,żeczekanamój
następnyruch,pozwalającprzedrzećmisięprzezgranice,któredotejporywytyczała.Patrzyłanamnie
swoimibłękitnymioczami,którenietylkosięzamgliły,aletakżepociemniały.
Mojespodniestałysięzadziwiającociasne,kiedyprzylgnąłemdojejciała.Clarissabyłaniższaode
mnie o jakieś dziesięć centymetrów, przez co, kiedy jęknęła z rozkoszy, jej oddech na mojej szyi
spowodowałdreszcz.Widziałem,jakniepatrzyjużwmojeoczy,tylkonausta,ajęzykprzejeżdżapowoli
i zmysłowo po dolnej wardze. Na ten obraz jęknąłem i pochyliłem głowę, aby zaatakować jej lekko
zaróżowioneusta.Leczgdyjużmiałemtozrobić,zzamgłydoznańusłyszałemgłosdochodzącynieopodal
nas.
– O cholera! – krzyknęła Chloe. – Nie chciałam wam przeszkadzać, ale… Chyba już to zrobiłam –
powiedziała zdziwiona i patrząc się nadal na Clarissę, zauważyłem, że otrząsnęła się z pożądania i
chciałasięwycofać,jednakżeścianajejtouniemożliwiła.
Zrobiłemkrokwtył,uwalniającją.
–Mogęwyjśćnachwilę,jeślichcecie…–kontynuowała,alejejprzerwałem.
– Nie – zadecydowałem i przerywając kontakt wzrokowy z blondynką o niesamowiciezmysłowych
ustach,którazaczęłanerwoworozmasowywaćswojenadgarstki,zwróciłemsięwkierunkubrunetki.–Ja
jużwychodzę.
Podążając w kierunku drzwi, omijając Chloe, spojrzałem jeszcze raz na Clarissęi dodałem na
odchodnym:.
–Zastanówsięnadtym.–Apotychsłowachotworzyłemdrzwiiwyszedłem.
ROZDZIAŁ19
Ocholera.
GdybymwtymmomencieniemusiałazachowywaćkamiennejtwarzyprzyChloe,zcałąpewnością
padłabymwłaśnienaziemięizaczęłabympiszczećjakjakaśnastolatka.Niebyłamtylkoprzekonana,czy
zpowodutego,żeChriszainteresowałsięmojąosobą,czydlatego,żebyłamwkurzona,żesiędomnie
zbliżył.Amożepowodembyłobyto,żejednaknicsięniewydarzyło?Jednowiedziałamnapewno.Nogi
miałamjakzwaty,aprzeznadmiaremocjizaczęłomisiękręcićwgłowie.Musiałamusiąść.
Nieprzypuszczałam…Właściwietonigdybymniepomyślała,żeChrisLindaggo,PanApodyktyczny
DupekiBiznesmenZasranejKlasy,wzbudziwemniepragnienia,jakichdotądnieznałam.Przezułamek
sekundy,który,szczerzemusiałabymwyznać,ciągnąłsięwnieskończoność,pragnęłam,abymnie
pocałował.Abympoczułanaswoichustachsmakiciepłojegowarg.Abyjegojęzykzatańczyłtangoz
moim,aręcezaczęłypieścićmiejsca,którenaglestałysięzłaknionejegodotyku.Nawet,jeślijużnie
czułamjegoobecnościwswoimmałymmieszkaniu,zapachpozostał.Taksamoodczuwałamciąglejego
dotyk,jakbymjeszczetkwiłaprzyciśniętaprzezjegogorąceciałodościany.
Gdypoczułam,jakrozbudzonyprzywieradomojegobrzucha,cieszyłamsię,żemnietrzyma.
Roztopiłamsięnatychmiasttak,żegdybymniepuścił,otrzeźwiałabymzpożądaniainapewno
wylądowałabymnapodłodze.Czułam,jaknasamowspomnienietegosutkiboleśniemitwardniały.
–Owmordę!–Usłyszałamczyjśgłosiażpodskoczyłam,kiedysobieprzypomniałamoobecności
mojejprzyjaciółki.
Chloewypuściłaześwistempowietrzeioparłasięciężkoodrzwi.Spojrzałanamnieiwidaćbyło,
żejestnadwyrazzdziwiona.Cóż…Samabyłamzszokowana.
–Nieprzypuszczałam,żewy…Żeon…ity…–Pokręciłagłowąinaułameksekundyzakryłatwarz
dłońmi,poczymhisteryczniesięzaśmiała.Zełzamiwoczachirozradowanymuśmieszkiemspojrzałana
mnie.–Kochana,głupiomiprzyznać,alenasamwaszwidokzrobiłomisięmokro.
Zachichotałamnerwowoizbyłamjejwypowiedźmachnięciemręki.Podeszłamdoaneksukuchennego
iłapiączapełnykieliszek,przechyliłamgoiwypiłamdodna,lekkosiękrzywiąc.
–Jaktosięstało…?–zapytała,ajatylkowzruszyłamramionami.
Jaktosięstało?Samaniewiedziałam.Byłambardzonaniegozła,topamiętałam.
Kłóciłamsięznim,apóźniejmojazłość,którajużsięgałazenitu,przerodziłasięwpożądanie.
Jakzłapałmojątwarzwswojedużedłonie,niemalstraciłamgruntpodnogami.Gestbyłtak
nerwowy,ajednocześnieczuły,żepozbawiłmniemowy.Alegdyspojrzałamwjegooczy,apotemna
jegousta…Zmysłoweusta,którezcałąpewnościąbędąnawiedzaćmniewsnach…
Kompletniestraciłamwtedypoczucierzeczywistości.
Cóż,przynajmniejterazwiem,jaksięczująosobychorenasklerozę.
–Aczemupowiedział„zastanówsięnadtym”?–dopytywałasię,idącwmojąstronę.
Położyłałokcienawysokimblacieipodparłarękomagłowę,patrzącnamniewyczekująco.Jej
czarnewłosy,któreterazmiałarozpuszczone,byłyniecopotargane.Pooczachzaśdałosięzauważyć,że
jestjużtrochępijana.
Ponowniewzruszyłamramionami,bosamaniebyłampewna.Niebyłampewna,czychodziłomuoto,
comiędzynamisięwydarzyło,czyraczejonasząrozmowęprzedtym,jaksięnamnierzucił.
Przypomniawszysobie,żepowinnamobrazićsięnaprzyjaciółkę,spojrzałamnanią,marszczącbrwi.
–Cholera,Chloe.Jakmogłaśmuwyznać,że…–Przerwałamimachnięciemręki.
Odepchnęłasięodblatuizrobiłakrokwtył.
–Wiesz,żemamdługijęzor,aonjeststrasznie…Strasznie…–Próbowałaprzypomniećsobie
słowo,pstrykającjednocześniepalcami.Jednakpochwiliześmiechempokręciłagłowąiuniosłaręcew
geściepoddania.–Sorry,przeztącałąscenęniejestemwstaniemyśleć.–Zachichotała,ajajej
zawtórowałam.–Wiesz,onnietylkojestpiekielniegorącymciachem,aletakżejesttaki…Nowiesz.
Dążącydocelu.
Uniosłambrewispojrzałamsięnaniązezdziwieniem.Cotomadorzeczy?Najwyraźniejzauważyła
mojąminę,więcprychnęłaizaczęławyjaśniać.
–Noniepowieszchyba,żeniezauważyłaś,iżobrałsobienowycel.–Pokręciłamgłową,
zaprzeczając,aonauniosłabrwi.–Serio?Kurde,przecieżodrazudasiętozauważyć,kochana.
Nowymcelemjesteśty,złotko.Niewidziałaś,jaksiępatrzynaciebie?Jaksięociebietroszczy?
Szkodatylko,żeniewidziałaśjegoprzejętejminy,jakwniósłcięnawłasnychrękachdomieszkania,
kiedywtulałaśsięwjegoszyję.
Zarumieniłamsię.Niechciałamsłyszeć,cojeszczewyprawiałamznimpodczasswojejumysłowej
nieobecności.Tobyłciosponiżejpasa.Niekopiesięleżącego.
–Alenieważne.Poprostu,kiedyzacząłsięwypytywaćotwójatakpaniki,początkowomilczałam.
Aleonbył…Właśnie!Zaborczy!Tegosłowaszukałam!–Klasnęławdłonierozradowana.–Nowięc
stałsięzaborczy,agdyspojrzałamwjegooczy,któreażiskrzyłyopiekuńczością,niemogłamutrzymać
językazazębami.Cholera!Żebyświdziała,jaksięwkurzył,gdyusłyszałotwojejprzeszłości.
Przeszłymniedreszcze,kiedywyobraziłamsobiejegorozwścieczonąminę.Domyślałamsię,a
właściwiewiedziałamjuż,doczegojestzdolny,gdyjestwkurzony.Nietylkoumiejętniepotrafił
pracowaćmózgiem,aletakżeswoimirękami.Przestałmniejużdziwićjegonaskoknapolicjantów.
Niewiedziałamdlaczego,aleChrisjeszczebardziejzacząłmniekręcić.Wiedziałam,żeniejestemz
jegoligiiniemamyszansnawspólnąprzyszłość.Niewystraszyłsięmojejprzeszłościijakopierwszy
prawiezdobył„następnąbazę”,okrytądotejporybetonowymmuremmoichlęków.
GdybyChloeniewróciłazeskleputakszybko,napewnozobaczyłabynaswinnychokolicznościach.
Raptownie,zdającsobiesprawę,żeniewidziałamjejzbutelkąwina,gdywchodziła,spojrzałamna
jejdłonie.
–Gdzietybyłaśwsklepie,żeniedalicitowaru?–zapytałam,aonauniosłabrew,niewiedząc,oco
michodzi.
Pochwilisobieprzypomniałaizaśmiałasię.
–Kiedybyłamwsklepie,okazałosię,żeniewzięłampieniędzy–powiedziałaiwzruszyła
ramionami.Podeszładotorebki,którawisiałanawieszakutużobokdrzwi,iwyciągnęłazniejwypchany
portfel.–Widzisz?Nietylkotobiezapominasięonajważniejszychrzeczach.–Posłałamioczko.–Za
pięćminutbędę.
Otworzyładrzwiipochwilijezamknęła,zostawiającmniesamą.
Wpanującejprzezchwilęciszyusłyszałamdźwiękwiadomoście-maildochodzącyzlaptopa
znajdującegosięwmoimpokoju.Podskoczyłam,kiedysobieprzypomniałam,żeszefmiałpodesłaćmi
małenewsy,któremiałysięznaleźćwgazeciezaparędni.
Przeklęłampodnosem,zdającsobiesprawęzfaktu,żemuszęzająćsiętymjeszczedzisiaj,abyjutro
jeoddać.Czyligodzinazżyciawyrwana.Wiedziałam,żeChloezajmiesięprzeztenczassobą,alesam
fakt,żeonabędziepićimalowaćpaznokcie,podczaskiedyjabędęzajmowaćsiępracą,wzbudziławe
mniezłość.
Dobra,zrobiętonajszybciej,jakmogę.
Biegiemudałamsięwstronępokojuiwłączyłamwyświetlaczekranu,wchodzącniezwłoczniew
wiadomośćodszefa.
ROZDZIAŁ20
Zokropnymbólemgłowyzbiegłamposchodachiwdrodzezaczęłamzapinaćpłaszcz.
Musiałamwkońcuzapamiętać,żebyniepićdzieńprzedpracą,bonietylkomojakondycjafizyczna,
ale także intelektualna przekracza próg zerowy i leci w dół. Nie byłam w stanie skoncentrować się na
jakimkolwiekproblemieinawetprzyporannejtoaleciepodczasmyciazębówzapominałamoporuszaniu
ręką.Podczasrozczesywaniawłosówtaksięzdenerwowałam,żewyciągnęłamwkońcuzszufladygumkę
i niedbale związałam je w koński ogon, który teraz kołysał się, ocierając o moją szyję i powodując
dreszcze.
Gdywyszłamzklatki,zatrzymałamsięizerknęłamukradkiemdotorebki,czyabynapewnowszystko
wzięłamzesobą.Odetchnęłamzulgąiskierowałamsięwstronępracy,zastanawiającsię,czylepiejnie
byłoby w takim stanie jechać taksówką. Jednak po namyśle zdecydowałam, że pójdę pieszo. Zajdę po
drodze do kawiarni po coś pobudzającego na cały dzień w pracy. W gardle miałam Saharę i ledwo
mogłam przełykać ślinę. Lecz najgorsze było to, jak słońce świeciło mi w oczy, które i tak ledwo
funkcjonowały.
Cholerny Lindaggo. Gdyby nie doszło do tego całego niespodziewanego wydarzenia,gdybym nie
znalazłasięmiędzyciałemChrisaaścianą,toniemusiałabymwlaćwsiebietylewina,copoprzedniego
wieczoru.Małotego–gdybympotrafiłaspokojniezasnąć,aniecałąnocprzerzucaćsięzjednejstronyna
drugą,wspominającjegooczybłądzącepomojejtwarzy,kiedymojaprzyjaciółkaspałajakzabitaobok,
czułabymsięzpewnościąlepiej.
Kręciło mi się jeszcze w głowie, ale starałam się iść jak profesjonalistka. W końcu nie nadaremno
awansowałmnieszef,którywostatnimczasiezmieniłsięzgburowategotypawbardzorozradowanego,
przemiłego faceta. Cóż, całe szczęście, że wczoraj dokończyłam pracę nad newsami przed wypiciem
kolejnejbutelkiwina.
Pozamówieniuwpobliskiejkawiarnikawyzmlekiemnawynos,skierowałamsięwstronęredakcji.
Zostałoparęminutdrogiitylkotyleczasumiałamnato,abysięchoćtrochęożywić.Wypijającdużyłyk
napoju kofeinowego, przeklęłam na głos. Mogliby chociaż na kubku umieścić informację, że podają
wrzątek. Przez brak etykiety oraz przez dzisiejsze problemy z logicznym myśleniem, cały język mi się
sparzył.
Cholera,tylkotegojeszczebrakowało.
Po paru przekleństwach, które jeszcze wyszły z mojego gardła, skręciłam w kierunku budynku i
weszłamdośrodka.Myślałam,żetymrazembędzienormalnie,anietakjakwczorajszegodnia.Jednakże,
kiedyzobaczyłampierwszebiurkazpracownikami,jużzorientowałamsię,żewszyscyzaczęlipracować
napełnychobrotach.Jeszczewiększychniżdotychczas.Nawetnieprzywitalisięzemną,choćdałosię
zauważyć,żespoglądająnamniezzaekranówzniemymzainteresowaniem.
Ocochodzi?Pozazdrościlimiposadyiterazniechcąmiećzemnąwogóledoczynienia?
Uniosłambrewipodeszłamdodrzwiszefa.Niewiedziałamkonkretnie,jakiemamnadziśzadanie,
alenieukrywam,żezmiłąchęciąposzłabymporobićzdjęcianaświeżympowietrzu.Niewyobrażałam
sobie,żebymmusiałasiedziećprzedekranemzbolącymioczamiiusiłującskoncentrowaćsięnazadaniu.
Pozatymniemiałamochotyczućnasobiewzrokuobecnychtuludzi,takjakteraz.
Zapukałami,kiedyusłyszałamcichewarknięcie:„Wejść!”,pociągnęłamzaklamkę.
Szefazastałamznowuwzaniedbanymbrązowymgarniturze.Siedziałzwiększymzarostemiwiększą
łysiną na głowie niż wcześniej. Przynajmniej teraz bardziej zwracałam uwagę na jego wygląd, co
zapewnebyłospowodowanekacem.Jegoworypodoczamiodzwierciedlałynietylkobraksnu,aletakże
ilośćzmartwień,zktórymisięborykał.
Podniósłgłowęznadstertypapierówikiwnąłtylkogłową,abymusiadłanaprzeciwko.
Spełniłamniemepolecenieipoczułam,jaknerwywbijająmisięwprzełyk,powodując,żejedyne,o
czymterazpomyślałam,towymioty.
–Jaksięczujesz,pannoJesson?–zapytałcicho,spoglądającsmutnymwzrokiemwmoimkierunku.
Poczułam się nieprzyjemnie, wiedząc, że on wie, że przyszłam po alkoholu do pracy. Na początku
mojej praktyki, kiedy zaczął głosić swoje zakazy i nakazy, które dotyczyły pracy w wydawnictwie, od
razuzaznaczył,żemamzakazpiciaprzedpójściemdopracy,abymmiałajasnośćumysłupodczasroboty.
Iterazsiędoigrałam.
–Wmiarędobrze–odparłam,przełykającślinę.
Kiwnąłgłowąiwyjąłzszufladyznajdującejsiępojegoprawejstroniegazetęnaszegowydawnictwa.
Położył przed sobą, ale nie zdążyłam zauważyć artykułu z pierwszej strony, bo położył na nią swoje
wielkieizaniedbanedłonie.
–Maszjakieśproblemyzezdrowiem?–zapytał,ajauniosłambrew.
–Niee…–odpowiedziałamprzeciągle,boniewiedziałamkonkretnie,ocomuchodzi.
Jakby czytając mi w myślach, podał gazetę, ukazując pierwszą stronę, a ja aż zaczerpnęłam
powietrza.
ZdjęciezokładkiukazywałonietylkoChrisaLindaggo,aletakżeimnie,wtulającąsięwjegoszyję,
gdyonwychodziłzesklepuzemnąnarękach.Zdjęciebyłoidealniezrobione,jakbyktośtylkoczekałna
nas.Uchwyciłmoment,kiedydostałamatakupaniki,któregoniepamiętam.Naszczęścieniewidaćbyło
dokładniemojejtwarzy,tylkojego,pełnątkliwościitroski,minę.
Natenwidoknietylkożołądekmisięścisnął,aleteżiserce.
–Czyłączywascokolwiekopróczprzeprowadzonegowywiadu?–zadałkolejnepytanie,jednakżeja
niemogłamoderwaćwzrokuodgazety.
–Nnie…–zająknęłamsięipokręciłamgłową.–Paręrazyprzypadkowosięspotkaliśmyi…Nicnas
niełączy.
Spojrzałammuwoczy,aonkiwnąłgłową.
*
– Siema, padalcu – przywitał się Florenco, zamykając drzwi od mojego biura. Podszedłdo mnie
natychmiastirzuciłmiprzedoczygazetę.Wiedziałem,cozobaczę,aleniemiałemnatyleodwagi,byto
ujrzeć.–Widzisz?Mówiłem,żewydadzą.–Zaśmiałsięimrugnąłdomnie.–Tymójwielkibohaterze–
zakpiłizasiadłnakrześlenaprzeciwko.
Przewróciłemoczamiispuściłemwzroknaokładkę.Cholera,niejestnajlepiej.Niejestnajlepiejdla
Clarissy.
– Co się stało z moją przyjaciółeczką? – zapytał, spoglądając na mnie. Spojrzałem na niego i
rozłożyłemsięwfotelu.
– Mówiłem ci, że źle się poczuła i zasłabła. – Wzruszyłem ramionami. Starałem się wyglądać jak
najnormalniej, jednakże w środku cały skręcałem się na myśl o tym, co tam zaszło wtedy i chwilę
później,gdyzostałemzniąsamnasam.
–Ta?Acotamrobiłeś?–Poruszyłbrwiamitak,żejużwiedziałem,iżwpadłempouszy.
Davidznałmniejakwłasnąkieszeńidoskonalezdawałsobiesprawę,żejawtakichmiejscachsię
niepokazuję.
–Niemaszczegośdoroboty?–zagaiłem,omijającpytanie.Zmarszczyłembrwi,kiedysięzaśmiał.
– Tak myślałem! Miałem całą noc na rozmyślania i w ten sposób doszedłem, skądu ciebie taka
zmiana.–Prychnąłipokręciłgłową.–Wkońcutynigdynieratujeszwtensposóbkobiet,acowięcej,
niechodziszdosklepudlamajsterkowiczów!Przecieżwysyłaszzawszeswoichbiednychpracowników,
żebyrobilizakupyzaciebie.
–Źleztobą,jeślimyśliszomniewnocy–odparłem.–Możechceszzrobićsobiewolne?
– Kochanie, nie zmieniaj tematu. – Ponownie poruszył brwiami i zaśmiał się. – Czy ty aby nie
zabujałeśsięwmojejprzyjaciółeczcezdzieciństwa,Romeo?
Parsknąłemzpogardą,aleitakwidziałem,żenieoszukamDavida.Acodopierosiebie.
Pokręciłemgłowąizacząłemprzeglądaćpapiery,nadktórymitkwiłemjużparęgodzin,choćwcale
niemiałemdotegogłowy.Mojemyślizaprzątałaciągletadziennikarka.
–Jakwidzisz,mamrobotę–oznajmiłem,niepatrzącnaniego.–Wracajrównieżdoswojej.
–Wiedziałem!–Klasnąłwdłoniezadowolonyiwstał,kierującsięześmiechemwstronędrzwi.
ROZDZIAŁ21
Chociażzdołałamopanowaćniezręcznąsytuacjęzszefem,nadalzastanawiałamniepewnarzecz.Pan
Fillonniewyglądałnajlepiejiwidaćbyło,żebyłstrasznieprzemęczony.
Rozmowa,którąprzeprowadziliśmy,niemiałażadnejdynamikiizakazów,jaktozawszebywało.
Problemembyłoto,żejegooczy,które,choćzawszezdawałysięmówić:„Jestemśpiącyizmęczony.Nie
wchodźmiwdrogę”,terazmówiłytylkojedno–„Zabijmnie”.Poprosił,cobyłowręczniesamowite,
żebymprzejęławpołowiejegoobowiązkiizajęłasiętelefonowaniemwsprawiewywiadówzróżnymi
firmami,któredopierocopowstaływnaszymmieście,anastępniewybrałaparęosóbznaszego
wydawnictwa,abywustalonymterminieprzeprowadziłyreportaże.Gdyjużskończętorobić,miałam
wejśćbezzapowiedzidojegogabinetuiwtedypowiemi,czyzwolnimniedodomu,czyjednakdami
kolejnezajęcie.
Dziękitejrozmowieodzyskałamjasnośćumysłuikacraptowniezniknął.Zdjęciezgazetytakżedało
mipopalić,aprzeztoniedałamradymyślećoniczyminnymniżoChrisie.
Przypominałamisięsytuacjazwczorajszegowieczoru,przezcoczułamwbrzuchuściskającenerwy.
Ludziezpracyzaczepialimniespojrzeniami,jednakżeniktnieodezwałsięanisłowem.
Wporzelunchuwstałamzkrzesłaiposzłampoinformowaćszefa,żerobięsobiegodzinnąprzerwę,
pytającjednocześnie,czychciałbycośzmiasta.Onwpierwpokręciłgłową,alepochwilizdecydował,
żebymkupiłamuczarnąkawęzjednąkostkącukru.
Wychodzączfirmy,spojrzałamnasłońce,któreakuratprzesłaniałapojedynczamałachmura.
Powietrzeniebyłoświeżeprzezwszystkiesamochodowespaliny,jednakżeczućjeszczebyłoprzyrodę.
SkierowałamsięwstronęknajpyuGuttiego,abyprzekąsićchoćkawałekciasta.Przezostatnią
godzinępustyżołądekniedawałmispokojuiużalałsięnadtym,żegozaniedbałam.
Dopieroteraz,kiedymiałamjużwiększośćrobotyzasobą,mogłamwspokojuodetchnąćizająćsię
swojąosobą.
Wyciągnęłamzpłaszczatelefonizadzwoniłamdoprzyjaciółki,którejzostawiłamnowekluczedo
mieszkania.Okazałosię,tużprzedwyjściemdopracy,żewzestawiebyłtylkojedenkompletiChloe
zadecydowała,żezostaniejeszczechwilę,apóźniejprzejdziesię,abydorobićdodatkowe.Ostatnimi
czasyczęstoumnieprzesiadywała,dlategolepiejbyłoby,gdybymogławchodzićbezdręczeniamniepo
nocach.
–Mów–odezwałasiępotrzecimsygnaleswoimwrednymgłosem,nacosięzaśmiałam.
–Kacykwciążcięmęczy?–zapytałam,aonazajęczaławodpowiedzi:
–Nawetniewieszjak!Musiałamjednegoklientazranaspławić.Powiedziałammu,żespotkamysię
albodzisiajwieczorem,albojutro.Iwybrałdzisiejszepopołudnie,botylkowtedymaczasobejrzeć
mieszkanie.Ateraz,dojasnejcholery,jadęsamochodemdodrugiegoklienta,astamtąddotego
porannegofrajera,którynieliczysięztym,żekobietawzłymstaniechceprzełożyćtermin.
–Wtakimstanieprowadzisz?–Zdziwiłamsię.Usłyszałamprychnięcie.
–Kobito,jakmniezatrzymają,użyjęswojegoseksapilu,byniesprawdzalimniealkomatem.–
Przerwałanachwilę,poczymdodała:–Chociaż,patrzącterazwlusterkunasiebie,stwierdzam,żemój
seksapilposzedłdodiabła.
Zaśmiałamsięgłośno,przezcoprzechodniespojrzelinamniedziwnie.
–Nieśmiejsię.Cóż,coprawdanieczujęworganizmiepromili,alemamzaburzeniawidzenia.Ado
tego…Cholerniechcemisiępićcochwila!–zawyła,podkreślającostatniesłowa.–Czekaj,kochana.
Muszęsięnachwilęrozłączyć,boparkujęiidępokawę.Bezniejanikrokudalej…
–OK,zadzwońpóźniej–zaproponowałam,śmiejącsięzniej.
–Jasnasprawa,kochana.–Potychsłowachrozłączyłasię,ajaschowałamtelefondokieszeni.
Zakolejnymzakrętemmoimoczomukazałasięknajpa,wktórejzazwyczajjadałamlunch.Ostatnim
razembyłamtutajwczoraj,kiedyspotkałamsięzDavidemi…Chrisem.
Odrazuodsunęłamodsiebiewspomnieniaiweszłampodnamiot,kierującsięwstronęwolnego
stolikanaświeżympowietrzu.Zasiadłaminiemalżenatychmiastpodeszładomniemłodakelnerkaz
białym,ciasnozwiązanymnabiodrachfartuchem,pytającozamówienie.
Poprosiłamokawęikawałekciastaśmietankowego.
Usłyszałamdzwonekswojegotelefonu,więcwyjęłamgozkieszenipłaszczaiwcisnęłamzieloną
słuchawkę.
–Niemusiszdomnieodrazudzwonić,Chloe–powiedziałamnaprzywitanie,aleskręciłomnie
natychmiastwżołądku,gdyusłyszałampodrugiejstronieniezręcznąciszę.
Domyśliłamsię,żenierozmawiamzprzyjaciółką.
–Cześć–powiedziałpoprostumęskigłos,aja,gdytylkogorozpoznałam,stopniałamnakrześle.
–Cześć–odpowiedziałam,niemogącwydobyćzsiebieanijednegosłowawięcej,zaintrygowana
niespodziewanymtelefonemodChrisa.
–Jaksięczujesz?–zapytałcicho.Zanimodpowiedziałam,zachłysnęłamsiępowietrzemi
odkaszlnęłam.
–Dobrze–odparłamipoprawiłamsięnanagleniewygodnymkrześle.–Aty?
Wodpowiedzizaśmiałsięcicho,przezcoprzyjemnedreszczeprzeszłymipoplecach.Dodiabła,
jakionmiałseksownyśmiech.
–Widziałaśzapewnejużdzisiejszegazetyztwojegowydawnictwa–stwierdził,ajakiwnęłam
głową.Pochwiliwmyślachprzeklęłam–robięzsiebieidiotkę,bowkońcuonmnieniewidziiniewie,
żegestempotwierdziłam.Leczkiedychciałamsięodezwać,przerwałmi.
–Chciałemtylkousłyszeć,jaksobieztymwszystkimradzisz.
–JestOK–oznajmiłamzgodniezprawdą.
–Todobrze…–odparłcichoizapadła,kumojemuzdziwieniu,niekrępującacisza.
Wmiędzyczasiekelnerkapodeszłazmoimzamówieniemipostawiłajebezsłowanastolikuprzede
mną.Wyjęłamzkieszenipogniecionybanknotipodałamjej,wciążtrzymającprzyuchukomórkę.
–Nowięc…zastanowiłaśsię?
Zastanowiłamsię…Nadczym?Pamiętamwczorajsząsytuację,kiedywychodzączmojego
mieszkania,powiedziałnaodchodnym„Zastanówsięnadtym”,aleszczerze,wogólesięnadtymnie
zastanawiałam.Międzyinnymidlatego,żeniepowiedziałkonkretnie,ocochodzi.Czymówiło
terapeucie,czyozaistniałejsytuacji?
Nasamowspomnienieotym,jakjegopotężneiciepłeciałoprzyciskałomniedościany,poczułam,
jakmojepoliczkisięzaczerwieniły.Afakt,żejegoczłonekbyłnadwyrazzainteresowanymojąskromną
osobą,wzbudzałwemniepożądanie.
–Clarisso?–Wyrwałmniezzamyślenia,ajaażpodskoczyłam,kiedyusłyszałamjegogłos.
–Tak,tak…–powiedziałamochryple,poczymodchrząknęłamipoprawiłamsięnakrześle.–
Znaczy…Nie.Niezastanowiłamsię.
Mimożeniewidziałamgo,czułam,jakpodczaskrótkiejciszyChrisuśmiechasiędosiebie.Zdawało
misię,żewiedziałdokładnie,oczymwłaśniemyślałam,przezcomojepoliczkiosiągnęłyjuż
makabrycznąbarwęrozpalonegożelaza.
–Wyślęcijegonumerizadecydujesz.Moglibyściespotykaćsięwjegobiurze,alerówniedobrze
możeszsięznimspotykaćusiebie,byśczułasiębezpieczniej–powiedział,przezcomimowolnie
uśmiechnęłamsię.Poczułam,jaksercezaczynamocniejuderzać,kiedyuzmysłowiłamsobie,żeChrissię
omnietroszczy.Troszczysięomojebezpieczeństwo.
Cóż,wychodzinato,żeniejesttakimaroganckimdupkiem,zajakiegogouważałam.
–Dobrze–odparłamcichoiznowunastałagłuchacisza.–Gdziejesteś?–zapytałampochwili,
dociekając,skąddochodząodgłosysamochodówpodrugiejstroniesłuchawki.Jednakżepochwili
przeklęłamsamąsiebiezaswojąciekawość.
–Trzystolikidalej,przedtobą–oznajmiłnajzwyczajniejnaświecie.Przestraszonapodniosłam
raptowniewzrokiażtelefonwypadłmizrękinakolana,kiedyujrzałamChrisaLindaggoprzedsobą,
siedzącegonakrześleipopijającegospokojnieswojąkawę.
ROZDZIAŁ22
Myślałem,żezarazparsknęśmiechem,wypluwająccałązawartośćustnastolik,gdyzauważyłemjej
reakcję. Telefon opadł jej na nogi, kiedy zorientowała się, iż cały czas ją obserwowałem. Patrzyła na
mniezprzerażeniemwoczach,cojeszczebardziejmnieśmieszyło.
Niedyskretniesiędoniejuśmiechnąłem.Postawiłempustąfiliżankęprzedsobąischowałemtelefon
dokieszonkinapiersi.Wstałemzkrzesłaiwziąwszyzoparciamarynarkę,skierowałemsiędoniej.
Zauważyłem,jakztrudemprzełykaślinę.
–Naprawdęmnieniewidziałaś?–zapytałem,kiedyzbliżyłemsięwystarczającoblisko.
Zasiadłemnaprzeciwniej.
Pokręciła powoli głową, zarzucając przy tym swoim blond ogonem na boki. Zamrugała parę razy i
odchrząknęła.Dałosięzauważyć,żejestzaskoczonamojąobecnością.Pochwilinajejpoliczkiwpłynął
rumieniec,ajaposłałemjejuśmiech.
–Dlaczegozadzwoniłeśzamiastnormalniedomniepodejść?–odezwałasię.
–Powcześniejszejreakcjiwolałemdopytaćsiętelefonicznieoterapeutę–wyznałemiwzruszyłem
ramionami.Kiedynicnieodpowiedziała,tylkonadalsięwemniewpatrywała,zapytałem:–Czekaszna
telefonodChloe?
Jak na zawołanie zabrzęczał jej telefon, a ona podskoczyła. Odebrała komórkę, starając się nie
patrzećwmoimkierunku.
Rozmawiała nieco spięta, ale po chwili rozluźniła się i szczerze się zaśmiała. Gdy do mych uszu
doszedł jej melodyjny głos, po całym ciele przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Bardzo chciałem, aby
zawsześmiałasię,zbylepowodu,botakładniewtedywyglądała,aniewielkiezmarszczkiwkącikach
oczupowodowały,żesamchciałemsięuśmiechnąć.
Cozresztąuczyniłem.
Kiedy spojrzała na mnie, od razu się zarumieniła i przeniosła wzrok na biały budynek knajpy
naprzeciwko,apóźniejwstronęulicy,staranniemnieunikając.Domyślałemsię,jaknaniądziałam,w
szczególności po tym, jak zadzwoniłem do niej, gdy tylko zauważyłem ją wchodzącą do knajpy u
Guttiego.Wtedybezzastanowieniawyciągnąłemkomórkęiwybrałemjejnumer.
Clarissazaśmiałasięponownie,poczympożegnałasięirozłączyła.
–Nigdywięcejniedamjejalkoholu–powiedziała,chowającurządzeniedokieszenipłaszcza.
–Czemużto?–zapytałem,aonawodpowiedziparsknęłaśmiechemipokręciłagłową.
– Zachowuje się na kacu jak totalna idiotka – wyznała. – Z samego rana odmówiłaspotkanie z
klientemiprzełożyłajenapopołudnie.Jechaładodrugiego,alezatrzymałasięnakawę.Terazdzwoni,że
ustaliła z nimi inny termin obejrzenia mieszkania, bo musi się spotkać z Jerrym, starym znajomym ze
studiów,wjegofirmie.
–Agdziepracuje?
–Kto?Jerry?Jestnotariuszem.Nieznamgo,alesłyszałam,żejestdobry.Ifajny,jakokumpel.Ale
tak zapracowany, że nie miałam jeszcze okazji go poznać. – Wzruszyła ramionami i upiła łyk swojej
ostudzonejkawy.
Uniosłembrew,zastanawiającsię,skąduniejtakarozmowność.Jeszczeparęsekundtemuniemogła
namniespojrzećiwymówićżadnegosłowa,ateraz?…Coprawda,niepatrzyławtejchwilinamnie,
tylkozamyślonymwzrokiemprzeszywałapowietrze.Alesamfakt,żeraptowniezdołałaskładnieułożyć
całezdanie.Ba!Nawetparęzdań,tosamowsobiebyłozadziwiające.
– Coś się stało? – zapytałem i zmarszczyłem brwi. Wyrwała się z zamyślenia i zdziwiona na mnie
spojrzała.
– Nie, czemu tak uważasz? – W odpowiedzi wzruszyłem ramionami, ale gdy miałem się odezwać,
dodała. – Po prostu… Dziwnie się zachowuje. Rzadko kiedy pije, a wczoraj chciała się uchlać…
Powiedziała mi, z jakiego powodu, ale i tak to do niej niepodobne. Do tego opuściła paru klientów, a
przecieżpracabyłaijestdlaniejnajważniejsza–rzekłaiodetchnęłagłęboko.–Zresztą…Wiem,żenic
przedemnąnieukrywa.Możetonic,ale…
– Nie możesz po prostu jej zapytać? – spytałem, a ona pokręciła głową i głośno mlasnęła,
zaprzeczając.
–Gdybychciałamicośwyznać,wyznałabyodrazu.Poprostumożetotenwiek,wktórymmasięjuż
wszystkiegodosyć…
Przemilczałemtękwestię,aonaznowupogrążyłasięwmyślachidopiłaswojąkawę.
Spojrzałemnazegarekiwmyślachprzekląłem.Miałemumówionespotkaniedokładniezapięćminut,
ale nawet gdybym teraz wyruszył, spóźniłbym się. Wyjąłem więc iPhone’a i wystukałem krótką
wiadomośćdoswojejsekretarkizpoleceniem,żemawszystkimumówionymnadziśinteresantomwysłać
e-mail z informacją o przełożeniu terminu spotkania na jutro. Nie oczekiwałem odpowiedzi, bo
wiedziałemdoskonale,żekażdymójrozkazzostajezawszespełniony.
Schowałem iPhone’a do kieszeni na piersi i spojrzałem na Clarissę, która zamglonym, a zarazem
zamyślonym wzrokiem patrzyła w przestrzeń. Intuicja podpowiadała mi, że nie tylko przyjaciółką się
przejmuje,aletakżecośinnegociążynajejsercu.
– Czegoś mi nie mówisz, prawda? – zagadnąłem, a ona z przestrachem spojrzała na mnie takim
wzrokiem,jakbymwłaśnieoznajmił,żezabiłemjejmatkę.
Pokręciłarytmiczniegłowąiwlepiławzrokwpustąfiliżankę.Widziałem,jaktętnicanajejodkrytej
szyiszaleńczymtempempulsuje,oraz,jaknerwowostarałasięprzełknąćślinę.
– Clarisso… – Pochyliłem się nad stołem i położyłem swoją dłoń na jej dłoni. Drgnęła lekko przy
dotyku,jednakniezabrałaręki.–Możeszmizaufać.Cocięjeszczetrapi?
Przez dłuższy czas odpowiadała mi tylko cisza oraz dźwięk przejeżdżającychsamochodów. Nie
przerywałem kontaktu fizycznego ani nie odrywałem od niej wzroku, chociaż ona nie odwzajemniała
spojrzenia. Zacząłem powolnymi ruchami masować punkt między kciukiem a palcem wskazującym i
zauważyłem, że pod wpływem tego nie tylko głębiej oddycha, ale także się odpręża. Przymknęła na
chwilęoczyipoparusekundachprzeniosławzroknamojątwarz,spoglądającmigłębokowoczy.
–Bojęsię–wyznałacicho,jakbywstydziłasięnawetsamaprzedsobąprzyznaćdotego.
–Czego?–zapytałem.Onawestchnęła,zamykającpowieki.
–Iśćdoterapeuty.
Niewiedziałem,conatoodpowiedzieć,więcująłemwswojeręcejejdłoń.Poczułem,jakponownie
zadrżała,aletakjakwcześniej,nieodsunęłasię.Wzięłaparęgłębokichoddechówispojrzałanamnie.
Widziałem,jakdławiwsobienietylkowspomnienia,aletakżeistrach,iłzy,irozpacz.
– Mowy nie ma, żebym poszła tam sama – powiedziała powoli, a gdy już miałem sięodezwać,
kontynuowała. – Chciałabym Chloe tam zabrać, ale widzisz, jak teraz jest. Nie wiem, jak zareaguję na
twojegokolegę,bojakdobrzewiesz,bojęsiętychwszystkichpsychologów.
Wdzieciństwie…–Przerwałanachwilę,przymykającoczy,poczymjeotworzyła.Iskrzyłwnichból.
–Wdzieciństwieniktminieumiałpomóc.Zawszebyłoźle.Ciąglerozmawialiotym,coczułam,kiedy
widziałam ojca strzelającego do matki. Jak przez kolejne dwa dni bez światła, wody i jedzenia
siedziałamschowanawszafiepodubraniami,czekającnaniewiadomoco.Jakzaczęłamkrzyczeć,kiedy
policjantpróbowałmniestamtądwyciągnąć.Ireakcję,kiedysiędowiedziałam,żeprzedrozprawąojciec
powiesił się w więzieniu. Które dziecko by się cieszyło? Ale ja płakałam z radości, dopiero potem z
żalu.
–Czemuzżalu?–wycedziłemprzezzęby.Takiskurczybykjakonniezasługiwałnawetnajednąłzę.
Clarissaparsknęłaśmiechempełnymgoryczy.Pokręciłagłowąiwzruszyłaramionami.
–Niewiem.Naprawdępotylulatachniemiałamnawetpojęcia,czemuzanimpłakałam.
Może ze świadomości, że zostałam sama na świecie? – Znowu cicho się zaśmiała, jednakże po
krótkiej chwili odchrząknęła i spojrzała beznamiętnie na ulicę. – Ale wracając do tematu, nie mam
pojęcia,jakzareagujęnakolejnegospecjalistę,któryminiepomoże.Muszętamiśćzkimś,kto…
– Ja mogę iść – wypaliłem, zanim dokończyła. Szczerze powiedziawszy, miałem zamiar z nią iść i
przynajmniejpoczekaćwsąsiednimpokoju.Niedałbymradyznieśćmyśli,żeniebędęprzyjejpierwszej
wizycie.Jestemcholernieciekawskimczłowiekiem.Tymlepiejdlamnie,żeChloezostawiwspokoju.
Wiem,żedoterapeutywchodzisiępojedynczo,alezewzględunato,żejestemnietylko„przyjacielem”
Clarissy,aletakżestarymznajomympsychologa,możeudamisięwejśćznią.
Clarissa raptownie na mnie spojrzała i szukała w moich oczach cienia ironii. Ale nie wypatrzyła
niczego poza śmiertelną powagą. Miała lekko rozchylone usta, ale przymknęła je po chwili, kiedy
musiałaciężkoprzełknąćślinę.
–Żartujesz?–zapytała,ajatylkopokręciłemgłową.–Aleprzecież…
–Itakmiałemzamiarzatobąpójść–wyznałem,przerywającjej.–Proszę,pozwólmiztobąbyć.
Nie zastanawiała się długo. Trzymałem nadal dłoń Clary w swoich i zacząłem powoli masować
zewnętrzną stronę kciukami. Widziałem, jak napięcie ponownie znika, a powieki walczyły, aby się nie
zamknąć.
Pochwilipodniosłemjejrękędoustidelikatniejąpocałowałem.Jejreakcjąbyłcichyjękidrżenie.
ROZDZIAŁ23
Gdywychodziłamzpracy,byłajużgodzinapiętnasta.Czułam,jakżołądekskręcamisięwśrodku.
KiedytylkoChrisodwiózłmniedofirmyswoimczarnymmercedesemiweszłamdobudynku,
natychmiastzaczęłamsiebieprzeklinać.Zdałamsobiesprawęztego,żetenmężczyzna–rekinbiznesu–
kompletnienademnązapanował.Myśliiuczuciaciąglekrążyływokółjegoosobyinawetracjonalne
myślenieposzłowniepamięć.Niemiałamzamiaruiśćdoterapeutysama,aniznikiminnym,alebyłam
świadomatego,żejestmionpotrzebny.Inietylkospecjalista,aletakżeiLindaggo.
Zanimwyszłamnadwór,zapięłampłaszczjeszczewkorytarzu.Chrispowinienjużczekaćprzed
moimwydawnictwem,aleniespecjalniesięspieszyłamnaspotkanie.Mieliśmyodrazuudaćsiędojego
kolegi,alewtymstanie–drżąceręce,sercewgardle–jakośniemiałamchęcikogokolwiekwidzieć.
Byłamzdumiona,żezaproponowałmiswojetowarzystwo.Wkońcuwiedziałam,żeonniema
wystarczającodużoczasuwciągudnia,gdyżjakoprezesiszefwszystkichszefówmaobowiązek
prowadzićbiznesowespotkania.Dlaczegozawaliłwszystkieobowiązki,abyzaopiekowaćsię
osieroconą,psychicznąkobietą,którejtaknaprawdęniezna?
Cóż,alenaszeciałasięznają.Gdymniedotykał,czułam,jakrozpływamsiępodjegodłonią.Gdy
znaleźliśmysięwjegosamochodzie,natychmiastotoczyłonaselektryzującepowietrze.Uczuciebyło
niemaltakie,jakbyktośmniedusił.Napożegnanieinstynktowniechciałampocałowaćgowpoliczek,ale
podwpływemtejmyślizarumieniłamsięiwysiadłamszybciej,niżbyłotomożliwe.Usłyszałamzasobą
głos,któryoznajmił,żemamdaćznać,jakskończę,iwtedyodrazupojedziemydoMarka.
Aterazminęłapiętnasta.Szefkazałmiiśćdodomu,bojużwykonałamswojezadania.
Onsampowiedział,żelecicośzałatwić,ijeśliniewszystkopójdziepojegomyśli,jutrobędęmiała
nawałroboty,doczegomamsiępsychicznieprzygotować.Kiwnęłamnatogłowąiwyszłambezsłowa.
Takjakteraz,przekraczającprógdrzwiwejściowych.
Takjakmyślałam,Chrisczekałwswoimsamochodziezaparkowanymprzykrawężniku.
Modliłamsię,abynogi,któreterazbyłyniczymzwaty,ustabilizowałysięirobiłyintuicyjniekrokza
krokiem.
Bojasamaniebyłamwstaniemyśleć,kiedywypatrywałmniezzaprzyciemnionychszyb.
Gdypodeszłamdoauta,otworzyłamdrzwiidopieroterazzauważyłam,żeChrisrozmawiaprzez
telefonkomórkowy.Oznajmiłpochwili,żekończy,ajaprzeztenczaszapięłampas.
–DzwoniłemdoMarka–powiedziałizmieniłbieg,wycofującmercedesa.–Powiedział,że
przesunąłjednąwizytę,żebynaswbićwswójgrafik.Musimysięniecopospieszyć,bopotemma
ważnegoklienta.
Kiwnęłamtylkogłową,niezdolnacokolwiekodpowiedzieć.Gdytylkozobaczyłamuśmiechnajego
twarzy,uspokoiłamsię.Ajegodłoniepołożonenakierownicysprawnieprowadzącepojazd,wymijające
zręczniezatrzymanesamochodysprawiły,żeniemalnatychmiastpoczułampożądanie.Kiedy
przyspieszył,niezważającnainnesamochodyjadąceoboknas,niemaljęknęłam.
*
Mark,przyjacielrodzinyLindaggo,byłstarszy,niżprzypuszczałam.Miałgęste,siwewłosy,ajego
twarzpokrywałyzmarszczki.Byłmasywnejbudowy,aniecozadużybrzuchzakrywałidealnie
dopasowanymgarniturem.Niewiedziałamdlaczego,aleniemalnatychmiastpozyskałmojezaufanie.Był
miły,nienalegał,abympowiedziaławięcej,niżchciałam,alejegoświdrującywzrokkazałmimówić
wszystkopokolei.
Iwyszłonato,że,pojegomyśli,opowiedziałamoddeskidodeskicałąhistorię.
Niedałosięporównywaćgozinnymimoimiterapeutamizdzieciństwa.Widać,żebyłdobrywswoim
fachuipolatachdoświadczeniachdoskonalewiedział,jakmipomóc.Chrismiałrację–dałamsobie
radę.Siedziałciągleobokmnieitrzymałmojądłoń.Napoczątkusercewaliłominiemiłosiernie,ale
potemsamazaczęłammówić,jakbymniemogłapowstrzymaćjęzyka.Ściskałamcochwilęjegorękę,a
onwciszytakżewszystkiegowysłuchiwał.
Markpoprawiłsięwswoimfoteluizałożyłnogęnanogę,zapisującsobiecośwnotatkach.
–Mówisz,żekiedypodłuższejprzerwiedostałaśpowtórnyatakpaniki?–zapytał.
–Najpierwmiałam…Bodajżeczterydnitemumigawkęwspomnień.Późniejatakpaniki–wyznałam
spokojnie.
–Wieszmoże,czymbyłspowodowany?Czyczymśsięzdenerwowałaś?Czycokolwiekprzypomniało
ciodzieciństwie?–dopytywałsię,ajawestchnęłam.
Opowiedziałammuogówniarze,którapuszczałagłośnomuzykę.Gdywybiegłamnaklatkę,poczułam
smródalkoholuitomiprzypomniałoscenęzdawnegożycia.Potemtremawzięłagórę,kiedyszłam
przeprowadzićwywiadzChrisemLindaggo.Przypomniałamsobie,żewtedypatrzyłamnaswojeobcasy,
atoskojarzyłomisięzmojąmatką.Potemdostałamataku,kiedynamnienapadłgwałciciel.
Marksłuchałuważnie,obracającwpalcachdługopis.Kiwałgłowącojakiśczas,poczymzapisywał
sobiecośwswoimczarnymnotesie.
–Mówiłaś,żedostałaśwczorajjeszczejednegoatakupaniki.Czymbyłotospowodowane?
Zaniemówiłam.AkuratwtejchwiliwolałabymChrisawyprosićzadrzwi,żebytegoniesłyszał.
Raptowniepoczułam,jakmojepoliczkiosiągająmakabrycznieczerwonegokoloru,adotykLindaggobył
niepokojącociepły.
Drgnęłam.
–Boo…–Przeciągnęłamsylabęiwestchnęłamciężko.–Chrissięnamniepatrzył–wyznałampo
chwiliizamknęłamoczy,żebyniewidziećzaintrygowanegospojrzeniamojegoznajomego.
–Jakto…„Siępatrzył”?–dopytywałMark,ajaprzeklęłamwmyślach.Zmiłąchęciąnietylko
zakopałabymsięwziemi,aletakżezabiłamojegoterapeutę.
–Noo…–Zaczęłaminawetwgardlepoczułam,jakszybkobijemiserce.–Patrzyłsięnamnie.
–Wjakisposób?Todoprowadziłodonastępnegoataku?
–Tak–odpowiedziałamciężkoiwestchnęłam.Wbrewsobieuścisnęłammocniejdłońmojego
towarzysza.„Razkozieśmierć”–pomyślałam.–Mierzyłmnie–rzekłam,alezauważyłamdziwne
spojrzenieMarka,więcsiępoprawiłam.–Toznaczy,nieźle.Mierzyłmniezgórydodołu,jakbyoceniał
towar.Znaczy…–Westchnęłamciężko–Pozytywnie.Poprostutaksowałmniewzrokiem.Ajasobiew
tymczasieprzypomniałam,jakmierzylimniekliencimojejmatki.Niektórzyznichbylinawetpedofilami
inierazochroniarzburdelumojejmamymnieratowałitłukłichtak,żewięcejsięniepokazywali.
–Dotykalicię?–wycedziłprzezzębyChris.Pierwszyrazodezwałsięigdybyniefakt,żewyczuć
możnabyłojegoosobęwtymdużympomieszczeniu,zcałąpewnościąwystraszyłabymsię,przypominając
sobie,żeontujest.
–Nie–odparłam.–Aleniektórzywygadywaliświństwa.Jakjużsiędomnieprzybliżali,Nicholas
ichodpychałitrzaskałtepaskudnemordy–dodałamiusłyszałam,jakChriszulgąwzdycha.
–Icosięstałopotym,jaksobietoprzypomniałaś?–zapytałMark.
–Niewiem.Urwałmisięfilm,pierwszyrazwżyciu,iobudziłamsięwłóżku–stwierdziłami
poprawiłamsięnasofie.
Terapeutakiwnąłgłowąizacząłcośzapisywaćwswoimnotatniku.Ciszadudniławjegogabinecie,
wktórymbiałeścianyozdabiałyobrazyprzedstawiającemartwąnaturę.Poprawejstronieprzy
drewnianychdrzwiachmieściłsięregałzksiążkamizfilozofiiipsychologii,apodrugiejstroniestała
jeszczeleżankaidużyfotel.Mynatomiastznajdowaliśmysiępośrodkupomieszczenia,gdziejeszczeza
namistałobiurkozpojedynczymkrzesłem.
PochwiliMarkodchrząknąłispojrzałnietylkonamnie,alenaChrisa.
–Mamdlawaspropozycję–oznajmił,ajajużwiedziałam,żetoewidentniemisięniespodoba.
ROZDZIAŁ24
–Chybasobieżartujesz!–OburzyłasięChloeiopadłanasofę.
–Ciszej,bomłodąobudzisz–wyszeptałam,aonatylkomachnęłaręką.
Nastał już wieczór, kiedy moja przyjaciółka ze swoją córką przyszły w odwiedziny. Ross była już
śpiącaizasnęłauswojejmatkinarękach,więczaniosłyśmyjądomojejsypialni.Kiedyprzebrałyśmyją
wpiżamę,którąostatnimrazemumniezostawiła,położyłyśmymałąpodkołdrę.
Samanienajlepiejjeszczefunkcjonowałam,alezauważyłam,żeChloewyglądałajeszczegorzejode
mnie.Miałacienisteworypodoczami,copodkreślałanienaturalniebladacera.Jednakzamiastzapytać,
cozniąjest,opowiedziałamjejoterapeucieijegofatalnympomyśle.
Usiadłam na fotelu i przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej. Co prawda, byłam już wykąpana i
przebranawdwuczęściowąbiałąpiżamęwczerwonekropki,alewizytaprzyjaciółkispowodowała,że
niepołożyłamsięjeszczespać.
–Jakimprawemonnalega,byśtozrobiła?–wycedziłaprzezzębyipochwiliprychnęła.
–Jasama,stawiającsięnatwoimmiejscu,bymtegoniezrobiła.Niemiałabympsychy.
– Wiem. Ale rozmawiałam później z Chrisem i… Podjęłam decyzję – wyznałam,przyciągając do
siebiejeszczebardziejnogi.SpojrzałamnaChloe,badającjejreakcję.
Uniosłabrwiiotworzyładelikatnieustazaskoczonamojąwypowiedzią.
–Chybaniepowieszmi,że…
Kiwnęłamtylkogłową,przerywającjej.
–Jutropopracy…–Zaczęłam.–MamdaćChrisowiznać,aonpodjedziepomnieirazemwyruszymy
domojegostaregodomu,abyuporaćsięzewspomnieniami.
*
Godzinywpracyupływałyniemiłosierniewolno.PanFillonpowiedziałmi,żemuszędzisiajprzejąć
trzyczwartejegoobowiązkówzewzględunato,żemajeszczecośdozałatwienia,apozatymniejestw
stanie ze wszystkim sam się uporać. Gdybym miała szczerze stwierdzić, wyglądał fatalnie, mizernie,
jakby nie spał parę nocy. Miał strasznie podkrążone oczy, a usta były zaciśnięte w wąską linię. Widać
było,żepodupadłnazdrowiu.Nicwięcejniepowiedział,aleczułamwsercu,żemuszędaćzsiebiesto
dziesięć procent, aby był ze mnie dumny i nie martwiłsię o własne wydawnictwo. Czułam się
zaszczycona,żeswojeobowiązkiakuratmniepowierzył,wtensposóbokazawszyzaufanie.
Jużdochodziłagodzinaosiemnasta,ajadopierowyłączyłammonitoriwstałamzkrzesła.
Wyciągnęłam z torebki komórkę, która była przewieszona przez oparcie, i wybrałam numer Chrisa.
Ażwstydbyłoprzyznać,żeznałamjegonumernapamięć.Cyferkiciąglewidniałyprzedmoimioczami.
–Tak,Clarisso?–odezwałsiępodrugiejstroniesłuchawki,anadźwiękmojegoimienia,musiałam
ponownieusiąśćnakrześle.Nogizrobiłymisięmiękkiejakzwaty.
–Ee…–zająknęłamsię.–Nojawłaśnieskończyłampracęi…
–Towtakimraziezapięćminutbędę–oświadczył,nacotylkoprzytaknęłamisięrozłączyłam.Sam
dźwiękjegogłosupowodowałciepłemrowieniewmoimpodbrzuszu.
Westchnęłamciężko.
Nieprzypuszczałam,żezauroczęsięwChrisem.Widziałamgoprzezcałyczasprzedswoimioczami,
a na swoim ciele czułam jego dotyk. Nawet praca nie mogła wymazać z pamięci jego twarzy. Jego
uśmiech,oczy…
Tocud,żejakojedynymężczyznapotrafiłsiędomniezbliżyć.Aprzecieżnasamympoczątkunaszej
znajomości napotkał spore trudności. Uważałam go za zgorzkniałego i samolubnego bogacza, a jednak
potrafił przekonać mnie do siebie. Nie wiadomo dlaczego, ale nie bałam się tego, że mnie zrani. Choć
wszystkobyłomożliwe.Byłpierwszymfacetem,którydowiedziałsięomoichatakachpanikiinieuciekł.
NawetDavidniewiedziałomojejzniszczonejpsychice.
Podskoczyłamraptownie,kiedyusłyszałamdźwięktelefonu.Spojrzałamnawyświetlacz.
–Tak,Chloe?
–Chciałamsiętylkodowiedzieć,czyjesteściewdrodze–odezwałasięspokojnie,awtlesłychać
było,jakRossśpiewarazemzbajkowymstworemzkreskówki.
–Nie,dopieroskończyłampracę,aleChrisjużjedzie–odparłamiwstałamzkrzesła,podchodzącdo
czarnegowieszakaniedalekomojegobiurkaiściągajączniegopłaszcz.
–Dopiero?–Zdziwiłasię.–Nodobra,będęczekać.Idęmałązanieśćdodziadków,apóźniejzajadę
domarketu,zrobićzakupy.Podjadędociebie,jakwrócicie–oznajmiłajakbyformalniesuchymgłosem,
ajatylkoprzytaknęłam.–Chcęwiedziećwszystko–dodała.
–Dobra,dobra.Odezwęsię,jakbędziemywracać–obiecałam,agdyusłyszałampodrugiejstronie
zgodę,rozłączyłamsięischowałamtelefondokieszenipłaszcza.
W podskokach zmieniłam buty na czarne kozaki za kostkę i podciągnęłam jeansy bardziej na tyłek,
zaciskając mocniej brązowy pasek. Poprawiłam białą koszulę i wygładziłam nierówności materiału,
chowającjewspodnie.Podbiegłamdomałegolustrazbrązowąramą,którebyłopowieszonenaścianie
obok biurka. Wyjęłam z torebki czerwoną szminkę i szybko przejechałam nią usta, mlaskając na
zakończenie.
Niewyglądałamażtakkoszmarnie,alemojeoczyzdradzałyzmęczenie.Potraktowałamjetuszemdo
rzęs,abynadaćimgłębi.
Z oparcia krzesła ściągnęłam średniej wielkości czarną torebkę i zawiesiłam sobie na ramię.
Zapięłamguzikipłaszcza,azwieszakaściągnęłamkremowyszalik,któryzawiązałamsobienaszyi.
Kompletnieubranaruszyłamwkierunkudrzwi,żegnającsięzredaktoremdyżurnym,Anastasią,która
wyłoniłasięznadmonitoraipoprawiwszyokularynanosie,machnęłamiręką.
Zeszłam po schodach i otworzyłam drzwi. Zimne powietrze owiało moje ciało, alenatychmiast się
rozgrzałam, gdy zobaczyłam, jak Chris niemal z piskiem opon podjeżdża swoim czarnym mercedesem
pod wydawnictwo. Przestraszona nieco jego gwałtownościąpodskoczyłam, na co on w odpowiedzi
triumfalniesięuśmiechnął.
„Impotent intelektualny” – pomyślałam ze śmiechem. Otworzyłam drzwi i zasiadłam na miejscu
pasażera.
– Gotowa na przejażdżkę? – zapytał, racząc mnie niesamowitym uśmiechem swojejnieskazitelnej
twarzy.
Kiwnęłam głową zauroczona jego przystojną postacią. Nie był ubrany w garnitur, jak to miał w
zwyczaju, tylko w ciemne jeansy, białą koszulkę i czarną skórzaną kurtkę. Na nogach zaś, zamiast
eleganckichlśniącychpółbutów,miałsportowebuty.
Uniosłam brew, zauważając jego metamorfozę i poczułam, jak w środku cała sięroztapiam. Nie
przypuszczałam,żemożebyćjeszczeprzystojniejszy.
–Skądtakamina?–odezwałsię,ajaodrazuoderwałamodniegowzrok,choćmuszęprzyznać,że
ciężkobyło,izaczęłamzapinaćpas.
–Niepomyślałabym,żebiznesmentaksięubiera–odpowiedziałamcicho,alewystarczającogłośno,
byusłyszał.
Zaśmiałsię.
–Cóż,wielurzeczymusiszsięjeszczeomniedowiedzieć–odparłizanimzdążyłamsięodezwać,
nacisnąłpedałgazu,ajawsiąkłamwskórzanesiedzenie.
ROZDZIAŁ25
Zatrzymaliśmysięwznajomejmiokolicy.Nerwowyskurczżołądkadałosobieznać,aleChristo
zauważyłiuspokajającopołożyłswojądłońnamoimudzie.Natychmiastpoczułamciepłedreszcze
przepływająceprzezciało,ażsięwzdrygnęłam.Spojrzałamprzestraszonanamojegotowarzysza,aon
tylkokiwnąłgłową.
–Clarisso,daszradę–powiedział.Niewiedziałamdlaczego,alejegogłoskoiłmojenerwy.
Przymknęłamoczyipochwilipoczułamdelikatnydotykjegorękinamoimpoliczku.
Zdałamsobiesprawę,żeoczyzaczęłymniepieciniemalbyłampewna,żezarazpopłynąznichłzy.
–Niedamrady–odparłamcicho,zdziwionaswojąstanowczością.Wówczasonprzestałgładzićmój
policzekizłapałmniezadłoń.
–Pamiętaj,żeciąglejestemztobą.Niccisięniestanie–rzekł,ajanatychmiastmuuwierzyłam.
Ścisnęłamjegodłońikiwnęłamgłową,otwierającoczy.Wpatrywałsięwmojątwarzizauważyłamw
jegooczachnietylkotroskę,aletakżezapewnieniebezpieczeństwa.
„Wjegooczachmogłabymutonąć”–stwierdziłamwmyślach.Odpięłampas,puszczającjegorękęi
chciałamwysiąść,jednakpowstrzymałmnieruchemdłoni.Wysiadłpierwszy,obchodząccałysamochód
iotwierającmidrzwi.Zaśmiałamsięzjegogestu,aonteatralniesięukłonił.
–Idotegojeszczedżentelmen…–szepnęłam,aonpuściłmioczko.
Zatrzasnąłsamochód,włączającalarmikumojemuzdziwieniuująłmojądłońwswoją,splatając
naszepalcezesobą.Niewyrwałamjejzuścisku,alepoczułamsięzawstydzona.
Publicznie,niewiedzącczemu,okazywał,żejesteśmyrazem.Aprzecieżniejesteśmy.Jednakdzięki
temupoczułamsiębezpieczniej,wiedziałam,żeChrisbyłobokmnie.
–Gdziejesteśmy?–zapytał,ajadopieroterazzorientowałamsię,żeweszliśmynachodniki
podążamywprzeciwnąstronę,niżpowinniśmy.Pociągnęłamgowprzeciwnymkierunku,nacosię
zaśmiał.
–Clarisso,tuZiemia.–Zażartował,nacojalekkogopopchnęłam.Reakcjąbyłjeszczewiększy
śmiech.
Spojrzałamnaosiedle,którepamiętamzczasówswojegodzieciństwa.Wokołoniedałosięzauważyć
aniżywejduszy,jednakzapaloneświatławpokojachmówiły,żedzielnicabyłazamieszkana.Poprawej
stronieznajdowałysięjednorodzinnedomymoichbyłychsąsiadów,zaśpodrugiej,zaulicą,widniały
stareblokimieszkalne.Toprzezniewsamejpiżamieprzebiegałamwkierunkuburdelumojejmatki.
Nadalstałytamkonteneryześmieciami.Paręmetrówdalejznajdowałsięmójdom,którytakniechętniei
zewstrętemwspominałam.Totammójojcieczamordowałmatkę,strzelającdoniejpistoletemnamoich
oczach.Totamodbywałysięscenyrodemzhorroru.Totamtrwaływieczneawantury,przezktóremam
urazażdotejpory.
–Clarisso,spokojnie.Domstoipusty,nikogotamniebędzie.–UspokajałmnieChris,ajadopiero
terazzdałamsobiesprawęztego,żemocnozaczęłamściskaćjegodłoń.Sercełomotałowpierśjak
opętane,amojeciałozaczęłoznerwówdygotać.
Iwłaśnieterazstwierdziłam,żetozładecyzjaipowinniśmyzawrócić,prostododomu.
Stanęłamjakwrytaiszarpnęłamgowstronęsamochodu,onjednakprzyciągnąłmniewswoje
ramiona.Objął,ajawtuliłamgłowęwjegopierś.Popoliczkachraptowniepopłynęłyłzy.Wplótłpalce
wmojewłosyizacząłmnieuspokajać.
–Claro,cicho–szepnął.–Jestemztobą.Nicciniebędzie.Damyradę.–Jegogłosukoiłtrochęmoje
nerwy.Wierzyłammu,alenadalchciałamstąduciec.
Jegociałobyłocudownieciepłe,przezcoprawierozpłynęłamsięwjegoobjęciach.
Przytrzymywałmniesilnymiramionami,chciałamzatracićsięwnichnawieczność.Niewiedziałam
dlaczego,alejeślichodziłooChrisa,mogłabymznimzrobićwszystkoto,codotądnapawałomnie
lękiem.
Ajednąztychrzeczybyłoodwiedzeniekoszmarnegomiejscazdzieciństwa.
–Dobrze–odparłam,awodpowiedzipoczułam,jakjegoustazostawiająśladnaczubkumojej
głowy.Światwokółmniezawirowałodtejmałejpieszczoty.Byłamjużabsolutniepewnatego,żebez
niegoniedamradysprostaćwyzwaniu.
–Towdrogę–powiedziałcicho,odsuwającmnieodsiebie.Poczułamsiępusta.Jednakszybko
złapałmojądłoń,itakjakwcześniej,splótłnaszepalcezesobą.Ruszyłprzedsiebie,ciągnącmnieza
sobą.Wolnąrękąotarłampozostałościłez.
Pochwilizatrzymaliśmysięprzedstarymjednopiętrowymdomem,którybyłwfatalnymstanie.
Zżółkłeścianybudynku,naktórymprzejawiałysięzacieki,niemalnatychmiastspowodowałynawrót
atakupaniki.JednakobecnośćChrisajeunicestwiłaitylkowstrzymałampowietrzewystarczającodługo,
abyzakręciłomisięwgłowie.
–Oddychaj.–Usłyszałam.Wykonałampolecenie,aonotworzyłzardzewiałąfurtkęiprzepuściłmnie
przodem,nadaltrzymajączarękę.–Kotku,podajmikluczedomieszkania.
Pieszczotliwesłowo,którewyszłozjegoust,niemalnatychmiastspowodowało,żestraciłam
poczucierzeczywistości.Kotku?Niemiałampojęcia,czemutakdomniepowiedział,alepoczułam,jak
zaczynamsięrumienić.Niebyliśmyparą,takichpieszczotliwychsformułowańużywajątylkozakochani.
Tylkozakochanitrzymająsięzaręce.Dziwne…Powiedziałtotakswobodnie,żenieodebrałamtegoźle,
raczejnaturalnie,jakbywymawiałtaksłodkiesłówkaniemalżeciągle.Alesposób,wjakito
powiedział…
–Klucze–powtórzyłiuśmiechnąłsiędomnie.Kiwnęłamgłowąipuszczającnachwilęjegodłoń,
zaczęłamposzukiwaćwtorebcekluczy.
Wczorajwieczoremwyjęłamjezkartonupobutachschowanegogłębokowszafie.Chloepomagała
miuporaćsięzposzukiwaniami,bonapoczątkunawetzapomniałam,gdziejeschowałam.Pojakiejśpół
godziniewkońcujeznalazłyśmyipołożyłyśmysięwetrójkęspać.
Przyjaciółkastwierdziła,żeniebędziebudzićcórki,więcbezproblemowozaproponowałamjej
nocleg.RanozawiozłaRossdodziadków,potemmniedopracyizajęłasięswoimisprawami.
WkońcuwygrzebałamwtorebcekluczeidrżącymirękomawręczyłamChrisowi.
Podeszliśmypoddrzwi,pochwiliznalazłodpowiednie,włożyłdozamkaiprzekręcił.Zarazpotem
usłyszeliśmycicheskrzypienieiciemnepomieszczeniestanęłoprzednamiotworem.
*
–Mamusiu,wróciłam–powiedziałam,wchodzącdoszerokiegosalonu.
Wróciłamwłaśniezeszkołyimiałamnaplecachponiszczonyniebieskitornister.Nieusłyszałam
odpowiedzi,więcpomaszerowałamdoswojegopokojuiściągnęłamgo,kładącostrożniekołoswojego
łóżka.
Byłopopołudnie,więctatabyłjeszczewpracy.Mamapowinnawtejchwilispaćponocnej
robocie,jednakniechciałamwchodzićdoniejijejobudzić.Więcspokojnieusiadłamnaskrzypiącym
materacuiwpatrywałamsiębeznamiętniewścianę,niemającniclepszegodoroboty.
Niemiałamżadnychzabawek.Poostatniejawanturze,kiedypobiegłamdomamy,dopracy,aby
tatamnieniebił,wróciłamdopustegopomieszczenia,wktórymniebyłożadnegośladupomoichparu
lalkachimisiach,któredostałamwprezencieodsąsiadów.Nieuroniłamjednakanijednejłzy,byłam
dotegoprzyzwyczajona.
Nagleusłyszałam,jakdrzwitrzasnęłyipochwiliodgłosgłośnychkrokówrozległsiępocałym
domu.Podciągnęłamnogidoszczupłejiwychudzonejklatkipiersiowej,bojącsię,żeojciecwparujedo
mojegopokoju.Zaczęłamkołysaćsięnerwowowprzódiwtył,nadstawiłamuszu,rejestrująckażdy
krok.
Tatazacząłwrzeszczećnamamę.Głośnekrzykirozchodziłysiępocałymdomu.Dreszczeprzeszły
przezmojeciało.Chciałamzamknąćdrzwiodpokoju,jednakstrachsparaliżowałminogi,którenadal
miałamprzyciągniętedoklatkipiersiowej.Zwróciłamgłowęwstronęsalonuizauważyłamojca,
stojącegonadłóżkiem,wktórymleżałamama.
–Dziwko,nawetobiaduniejesteśwstaniezrobić!–krzyknął,awodpowiedziusłyszałamszloch.
Pochwiliwidziałam,jakpochylasięiłapiezawłosymamę.Wyciągnąłjątakzłóżkaiwyszedłdo
salonu,patrzącmiwoczy.Jużzdalekazauważyłam,żebyłpijany.Czerwonaceraoznaczała,żeznowu
niebyłwpracy,tylkozeswoimiznajomymi,ipopijałwtymczasiealkohol.
Zniknęlimizoczu,kiedyskierowalisięwstronękanapy.Instynktowniestanęłamnanogiiwyszłam
zpokoju,abyzobaczyć,jakpotocząsięsprawy.Pchnąłmamęnasofę,aonaszlochaładalejiprosiła,
abysięuspokoił.Jednakonnieposłuchał,tylkozzapasawyjąłczarnypistoletiwymierzyłwmatkę,
któraażdźwignęłasięzłóżka,byspojrzećwlufę.
–Suko,będzieszmiałazaswoje–wysyczałojciec.Natenwidokzaszlochałamicofnęłamsięo
krok,zasłaniającustadrżącądłonią.
Usłyszawszymójgłos,ojcieczwróciłtwarzwmoimkierunku.Wjegooczachujrzałamnietylko
upojeniealkoholowe,aleistneszaleństwoifurię.
–Aty,mała,pieprzonadziwko,skończyszwprzyszłościjakona–warknąłispojrzałponowniena
mamę,którazaczęłabezgłośniekrzyczeć.
–Patrzsię,patrz.Zobacz,jakityskończysz–dodał,poczymnacisnąłnaspustiusłyszałamhuk,
poktórympodskoczyłam.
Niezwracającnanicuwagi,pobiegłamdoswojegopokojuipodeszłamdookna,abytamtędy
wyjść.Wgardleczułamstrachiłzy.Jednakpojegootwarciuszybkozdecydowałamsięschowaćdo
wysokiejgarderobianejszafyizakryćsięciuchami,byojciecmnieniezauważył.
*
–Ciii,słonko.–Usłyszałamznajomygłos.Mójmózgdopieroterazzarejestrował,żewtulałamsięw
czyjeściepłeciało.Wspomnieniasięrozmazałyizniknęływjednejchwili.
Chrisgłaskałmniepogłowieiuspokajał.Otworzyłamoczyizobaczyłam,żeniestoimyjużprzy
wejściudodomu,tylkowmoimstarympokoju.Ścianywyglądałytaksamo,jakjeostatnimrazem
zapamiętałam.Łóżkostałoniepościelone,apopodłodzewalałysięmojestarerzeczy.
–Wszystkojestdobrze.Nikogojużtuniema.Jesteśmytylkomy–odezwałsięmójtowarzysz.
Drgnęłam,kiedyzłożyłnaczubkumojejgłowydelikatnypocałunek.Ukoiłtymmójatak.
Jeszczebardziejsięwniegowtuliłamizamknęłamoczy,rozkoszującsięchwilą.Zrobiłampochwili
krokdotyłu,abyotoczyćwzrokiemcałepomieszczenie.Atakpanikiminął,awspomnieniastałysiętylko
przeszłością.
*
Nawetwnajśmielszychwyobrażeniachniespodziewałamsiętego,żezostaniemywtymmiejscu
ponadgodzinę.Zespokojemwgłosieiumyśleopowiadałammuoniektórychwydarzeniachzminionego
życia.Słuchałuważnieizzainteresowaniem,przezcopoczułam,żezbliżyliśmysiębardziejdosiebie.
Nadodatekonsamprzeniósłsiędoswojejprzeszłościipodzieliłsięniązemną.
Jaksięokazało,jegożycietakżeniebyłokolorowe.Matkazmarłatużpoporodzie,aojciecbył
zagorzałymfanembiznesu.Samprowadziłfirmę,uczącmałoletniegoChrisawszystkichtaktykisztuczek,
abywtensposóbzapewnićmupierwszemiejsce.Właściwienieuczył,tylkotresował,zakazujączabaw,
przezcoChriszostałpozbawionydzieciństwa.Ojcieczmarłwwiekupięćdziesięciulatnatrzecizawał,
kiedyjegosynledwoskończyłdziewiętnaście.
Przejąłfirmęiwbiłsięnasamszczyt,conieudałosiętacie,aoczymonzawszemarzył.Przed
śmiercią,jakbyprzeczuwając,żezbliżasięjegokoniec,wręczyłChrisowirodzinnyzłotysygnet.
Dotejporyleżywjegoapartamencie,wsejfie.
PrzezrozmowęzChrisemzapomniałamoswoichtraumatycznychprzeżyciachipoczułamsiępierwszy
razswobodniewmoimdomu.Możenienatyle,byponownietuzamieszkać,jednakowielepewniej,niż
sięspodziewałam.
Siedzieliśmyprzymetalowymzardzewiałymdwuosobowymstoliku.Zewzględunato,żedobre
piętnaścielatminęło,odkądktokolwiektubył,niemiałamdozaoferowanianawetherbaty–wszystko
byłospleśniałeistare.AleChrisowitonieprzeszkadzało.Powiedział,żemożemytuzostaćnawetna
noc,jeślitylkozechcę.Jednakstwierdziłam,żezachwilęstądpójdziemy.
Ucichłnachwilę,spoglądającnaswojedłoniepołożonenastoliku.Spochmurniałidałosię
zauważyć,żeczymśbyłzafrasowany,leczkiedychciałamjużzapytać,comuchodzipogłowie,odezwał
się.
–Clarisso,muszęcicośpowiedzieć–oznajmiłponuro,ajaażzatrzymałamwpłucachpowietrze.
Niespodobałmisiętonjegogłosu.Zauważyłmojąminę,więcodrazusięuśmiechnął,lecz
niewystarczająco,żebymnieuspokoić.–Spokojnie.Poprostu…Muszęcicośwyznać.Wiem,żemożeci
siętoniespodobać,bowjakimśsensiejesteśztymzwiązana.
Czekałamwciszy,któranaglezaczęładudnićwścianach.Amożebyłatomojakrewwuszach?Nie
byłampewna.Wtejchwiliniebyłamzdolnadomyślenia.Bałamsię,żejegosłowamniezraniąigo
stracę.Nieukrywam,iżbyłwtymmomencienajważniejszymdlamnieczłowiekiem.Zabiłabymsię,
gdybyokazałsiętylkoprzelotnymznajomym.
Gdynieodpowiadałam,westchnąłciężkoispojrzałmigłębokowoczy,byupewnićsię,czyabyna
pewnowszystkozrozumiem.Kiwnęłamtylkogłową.
–Przedtymjakciępoznałem…–zaczął,ajapoczułamskurczserca.Byłamniemalżepewna,żechce
mipowiedziećoswojejnarzeczonej,októrejniemiałampojęcia.Jednakszybkozdałamsobiesprawę,
żesprawajestinna.…–Miałemmałyproblem.Nieukrywam,żezmieniłemsię,odkądciępoznałem,ale
byłemwcześniejzgorzkniałymdupkiem,podobnymdoojca.Liczyłasiędlamnietylkofirma,która
zresztąpodupadała–wyznał,patrzącnamnieisprawdzającmojąreakcję.Kiwnęłamciężkogłową,aby
kontynuował.–Przezto,żeludziezaczęlinamniezwracaćuwagę,nienawynikimojegobiznesu,
przestalimiufaćistraciłemwieluklientów.Davidjednakzaproponował,akuratprzedtwojąwizytą,
żebymsięnajakiśczaszmieniłiudawałinnego.Wiesz…Miłego,sympatycznego,aniedupka.
Zamilkłnachwilę,ajapoczułam,jakcałyświatzacząłwirować.Takjaksięobawiałam,wyznał,że
jesttylkoidealnąiluzją,którarozproszysię,gdytylkowszystkoskończysiępojegomyśli.Sercemi
zamarłoipoczułam,żezaczęłymnieszczypaćoczy.Chriszauważywszyto,natychmiastwstałipodszedł
domnie,klękającnabrudnej,zdartejpodłodzeikładącswojedłonienamoichkolanach.Zignorowałam
ciepłedreszcze,któremnieprzeszłypociele,ichciałamwyrwaćsięzjegodotyku,leczmnie
powstrzymał.
–Dajmidokończyć,proszę–odezwałsięponownie,nacopomoimpoliczkupopłynęłasamotnałza.
Otarłjąswoimpalcem.–Tonietak,jakmyślisz.
Jasne.Ilerazysłyszałamtentekstwfilmach?Kobietanakrywaswojegomężawłóżkuzinną,aonna
to„Tonietak,jakmyślisz”.Przecież,dojasnejcholery,wszystkojestczarnonabiałym!Jakmogłabym
siępomylić?
–Oczywiście,muszęsięprzyznać,żechciałem,byśbyłamoimpierwszymcelem.
Dlategosampodszedłempociebiedowindy,niewysyłająctakjakzawszeswoichpracowników.
Przezmójmózgprzemknęłyniepokojącemyśli.Wiedziałam,żeniemożebyćidealny.
Myślałam,żemógłbystracićautorytet,gdybyświatdowiedziałsięozwiązkuzbiednąkobietą.
Atusięokazuje,żezyskałbynaznaczeniu,boświatoczekujeodniegohonoru.Natowychodzi,że
tylkodlategouratowałmnieprzedgwałcicielem?Tylkodlategoodniósłmójtelefonponapaści?Tylko
dlategozaniósłmniedodomupoatakupaniki?Itylkodlatego,żechciałstaćsięwoczachwszechświata
bohaterem,zaproponowałmiterapeutę?
Znienawidziłamgowjednejsekundzie,gdyuzmysłowiłamsobie,żeniezaproponowałmipodróżyw
rejonymojegodzieciństwaprzezprzyjaźń,alewyłącznieprzezwyrachowanie.Cozałajdak!
–Tydraniu!–krzyknęłamiwyrwałamsięzjegouścisku,niezwłoczniewstająciodsuwającsięod
niego.–Jakmogłeś?!
–Clarisso,tonie…
–Skończ!–Podniosłamrękę,powstrzymującgoprzedrobieniemkrokówwmojąstronę.
Posłuszniesięzatrzymał.Cieszyłamsięchociaż,żegłosmisięniełamał,mimopłynącychzoczułez.
–Myślałam,żecośdlaciebieznaczę,jeślichciałeśprzeżyćzemnąprzełomowechwilemojegożycia–
krzyknęłamnaniego,nacoChrisrozczesałpalcamiswojewłosywnerwowymgeście.
–Dojasnejcholery!Oczywiście,żeznaczysz!
–Ile?!Miliony?Notak,botylkodziękimnieodzyskaszponownieswojąreputację.
Dalej…–Ponaglałamgonietylkosłowami,alerównieżgestemrąk.–Dzwońdowszystkich
reporterówoznajmić,żeuratowałeśbiednąkobietęiwyleczyłeśzatakówpaniki.Zrobiązciebie
bohatera,bowkońcutylkotegochcesz…Jawszystkopotwierdzę,otosięniebój.
–Claro!–krzyknąłizrobiłdwaciężkiekrokiwmojąstronę.Cofnęłamsię,opierającsięobrudny
blat.Wjegooczachpłonąłogień.–Znaczyszowielewięcej,dojasnejcholery!
Mówiłemcinapoczątku,żesiędziękitobiezmieniłemi…
–Niegadajmibzdur,Chris–warknęłam.–Jesteśtaki,jakinnifaceci.Uważasz,żekobietymożna
ranić,aonenicsobieztegoniezrobią,boniemająuczuć.Żekobietytotylkorzecz…
–Nie!–Przerwałmiipodszedłdomnie.Powstrzymałamgoruchemdłoni,jednakonanidrgnął.
Spojrzałmigłębokowoczyiniemalzałkałam,gdyzobaczyłamwnichuczucie.–Chceszwiedzieć,ile
dlamnieznaczysz?Chceszwiedzieć,jakbardzosięzmieniłemprzezciebieprzezteparędni?
Nieczekającnamojąodpowiedź,przytknąłswojeustadomoich,czymspowodował,żestraciłam
gruntpodnogami.Objąłmniewtaliiiprzyciągnąłdosiebietakblisko,żenawetmikroskopijne
stworzenieniebyłobywstanieprzeznassięprzecisnąć.Ująłmojądłońiodsuwającsiędelikatnie,
położyłjąnaswoimsercu.
Stopniałam.
Jegosercebiłostrasznieszybko.Podpalcamipoczułamprzyjemneciepło,przezktórejęknęłam,aon
skorzystałzokazjiiwtargnąłjęzykiemwmojeusta.Zakręciłomisięwgłowie,więcrękoma
przytrzymałamsięjegoszyi.Chriszaśprzejechałdłońmipomoichpośladkachiłapiączauda,
podciągnąłmniedogóry.Posadziłnabrudnymblacie,rozchylającmenogi.
Wszedłodrazumiędzynieijeszczebardziejpochłonąłwnętrzemoichust,wywołująckolejnyjęk.
Poczułamjegoerekcję,przezcoprzeszłaprzezemniefalapożądania.
Kumojemuzdziwieniuprzerwałpocałunekispojrzałpociemniałymwzrokiemwmojeoczy.
–Claro,naprawdęznaczyszdlamniebardzowiele.Wszystkosięzmieniło,odkądcię…
Tymrazemtojauciszyłamgopocałunkiem,aonjęknąłzrozkoszy.
ROZDZIAŁ26
Wracaliśmyjużdodomu.Śmiechtowarzyszyłnamprzezcałądrogę.KiedyChrisniemusiałzmieniać
biegu,jegorękalądowałanamoimkolanie,ajagłupkowatosięuśmiechałam.
Zresztą on sam nie był lepszy. Kiedy patrzyłam na drogę, gdy staliśmy na czerwonym świetle, on
wpatrywał się we mnie, mówiąc: „Cieszę się, że cię mam” i kradł mi pocałunek, po czym wracałdo
prowadzenia,takżesięuśmiechając.Czułamsięjakwśnie,wktórymznalazłamksięciazbajki.Wyznał
mi, że spodobałam mu się od samego początku, między innymi dlatego, że nie byłam taka łatwa jak
większośćdziewczyn.Miałamwsobie„tocoś”,przezktóreniemógłspokojniezasnąć,bozawszemiał
przedoczamimojątwarz.Uśmiechnęłamsię,mówiąc,żetosamomniespotkało.
Do domu jechaliśmy niecałą godzinę, gdyż Chris prowadził jak opętany. Kiedy byliśmy niedaleko
naszegomiasta,zadzwoniłamdoChloezinformacją,żejużwracamy.
–Toświetnie!Idęjeszczedocałodobowegoniedalekomnie,boniezdążyłamzajechaćdomarketu.
Rodzicemniezagadalinaśmierćidopierowychodzę–powiedziała,ajasięzaśmiałam.
–Ucałujichodemnie–przykazałam,aonatylkoprychnęła.
–Oczywiście,jużprzywejściuimprzekazałam.Wieszco?Czasemsięzastanawiam,czynaprawdę
niejesteśmojąsiostrą.Onicięchybabardziejkochająniżmnie.–Usłyszałamwtleśmiechjejmatki.–
A,noimamdowassprawę,kochani–dodała.–Akumulatormipadł,możeciepomniepodjechać,pod
sklepcałodobowyobokrodziców?Jestjużciemno,aniechcępoulicachsamachodzić.
– Jasne, nie ma problemu – odparłam, przypominając sobie napastnika, który na mnie niedawno
napadł.
–Todobrze,więcjakośzasiedemminutbędęgotowa.
Przytaknęłam i rozłączyłam się, informując Chrisa o zmianie planów. Przedtemzaprosiłam go do
siebienakawęlubwino,aonzmiłąchęciąprzyjąłzaproszenie.Czułam,żecałabyłamrozpromieniona.
Niemamniedosyć,mimożewidziałcałkiemniedawnomójatakpaniki.
Zajechaliśmynaulicę,gdziemieściłasiędwupiętrowakamienica,wktórejmieszkalirodziceChloe.
Niestety, po prawej stronie, gdzie stał sklep, nie było miejsca do parkowania, więc musieliśmy
zaparkowaćpoprzeciwnejstronie.Zauważyliśmy,żeprzyjaciółkadopierozeszłaikierujesięwstronę
oświetlonegoznakuznapisem„TAXI24”,więcodpięłampasizłapałamzaklamkę.
–Wyjdęnazewnątrz,abynaszauważyła–powiedziałam,aonkiwnąłgłowąiuczyniłtosamo.
Przeszłam parę kroków i stanęłam przed maską samochodu, mając przed sobąnieskazitelnie
przystojnego Chrisa. Oparł dłonie na moich biodrach i podszedł bliżej tak, że dotknęliśmy się
miednicami. Spojrzał mi głęboko w oczy, przez co usiadłam na aucie, bo ugięły się pode mną nogi.
Zauważyłtoicichosięzaśmiał.
–Nieśmiejsię–warknęłam.Raptowniezamilkłiposłałmiswójcudownyuśmiech.
–Jaksobieżyczysz,piękna–oznajmiłizłożyłnamoichustachdłuższypocałunek.Jegociepłewargi
musnęłymoje,powodując,żeponownieroztopiłamsię.Zastanawiałamsię,czykiedykolwiekzareaguję
inaczej,choćwiedziałam,żeraczejniejesttomożliwe.
–Zakochańce!–krzyknęłarozradowanaChloe,wychodzączesklepuzpustymirękoma.
Zaśmialiśmysięobojegłosempełnymszczęścia.Spojrzałamnaprzyjaciółkęiuchwyciłamjejwzrok,
któryzuśmiechemwpatrywałsięwnaszeprzytulonedosiebiepostacie.
Widaćbyło,żeniewyglądałazadobrze.Nawetwnocydałosięzauważyć,żemiałaciemneworki
pod oczami, a jej twarz zmizerniała. Rozpięta czarna, skórzana kurtka i czerwona zwiewna bluzka nie
ukrywałytego,żebardzoschudłaostatnimiczasy.
Chciałamżartobliwieodpowiedziećprzyjaciółce,alezanimzdążyłam,onazrobiłakrok,wchodzącna
ulicę,iwjednejchwilijużjejniebyło.
Samochód, który jechał z niezwykłą prędkością, potrącił czarnowłosą kobietę i nawet się nie
zatrzymał. Chloe nie zdążyła krzyknąć, bo w ciągu nanosekundy przeleciała metr nad ciemnozielonym,
starym i zabłoconym jeepem, po czym z niesamowitym hukiem wylądowała na ulicy całkowicie
rozłożona.
Bezzastanowieniadoniejpodbiegłamiklęknęłamnadjejciałem.Krewrozlewałasięnaboki,aja
nie byłam pewna, z jakiego miejsca wycieka. Miała przymknięte oczy, ale zauważyłam, że z trudem
jeszczeoddycha.Włosyprzykleiłysiędotwarzy,zktórejsączyłasięciemnoczerwonaciecz.Nogiiręce
miałakompletniezmiażdżoneipołamane.
Natenwidokpoczułam,jakserceściskamisięzbólu.
Mojaprzyjaciółka…
–Chloe–zaszlochałam,aonacichojęknęła.
Zamoimiplecamiusłyszałampiskoponizauważyłamkątemoka,żeChriswsiadłdoswojegoautai
wyjechał,wciskającgazdodechy,goniącsprawcęwypadku,któryuciekał.
– Proszę pani! Karetka jest już w drodze! – zawołał kasjer, wybiegając ze sklepu i kucając obok
mnie.Zaczęłamdelikatniegłaskaćprzyjaciółkępopoliczkach,odgarniającjejwłosyztwarzy.
– Słyszysz, Chloe? Trzymaj się. Wszystko będzie dobrze… Będzie dobrze… – powtarzałam,
próbującsamauwierzyćwtesłowa.Zmoichoczuzaczęłylaćsięłzy.
*
Cozadrań.
Zadługoniemyślałem,kiedyzdałemsobiesprawę,żetrzebazłapaćsprawcę.Wsiadłemnatychmiast
do auta i w drodze, kiedy na liczniku widniała już prędkość stu kilometrów na godzinę, zapiąłem pas.
Wiedziałem,żenakońcuulicyskręciłwlewoijechałwłaśnieprostąidługądrogąwstronęautostrady.
Chciałuciec,ajaniemogłemnatopozwolić.Musiałemgozłapać.
Strzałka na liczniku wskazywała coraz większą liczbę, a ja starałem się zmniejszyć odległość
dzielącąmnieodtegosukinsyna.Jakdostanęgowswojeręce,będziejużtrupem.
Zabijęskurwiela,zanimodezwiesięchoćsłowem.
Niewidziałemkierowcy,alemarkaikolorjegosamochoduutkwiłymigłębokowpamięci.Więcgdy
skręciłemwlewo,wstronęulicyodługościmniejwięcejpięciusetmetrów,ponownieprzyspieszyłem,
zobaczywszyjegocholernegojeepa.
Cozaidiociżyjąnatymświecie?Jakktośtakbezmyślniemógłpotrącićniewinnąkobietęinawetsię
niezatrzymać?Gdybyprowadzącyautobyłpijany,niejechałbytakprosto.Niewiedziałemdlaczego,ale
intuicjapodpowiadałami,żetoniebyłpoprostuzbiegokoliczności.
Wiele nie dzieliło mnie od samochodu sprawcy, ale on już zdążył skręcić w prawo, pomiędzy
murowanymikamienicami,itylkoniedużaodległośćdzieliłagodopokonaniaostatniegoodcinkaterenu
zabudowanego.Wystarczyłobymutylkowybićsięnagłównąulicęinastępniepokonaćkilkasetmetrów,
abydojechaćdoautostradyikompletniezniknąć.
Niemogłemdotegodopuścić,więczpiskiemoponskręciłemulicęwcześniej,jadącnaskróty.Mimo
kocichłbówdodałemgazuiniemalprzeleciałemprzezcałąjezdnię,zbliżającsiędorozwidleniadrogi,
którą jechał uciekinier. Nie zauważyłem, żeby jeszcze przejeżdżał, więc zanim cokolwiek pomyślałem,
wcisnąłem pedał aż do dechy i nie zamierzałem skręcić, tylko jechać ciągle prosto, mimo kamiennicy,
którabyłanaprzeciwmnie.
Trasatrwałajeszczetylkodwiesekundy.Mojaintuicjazadziałała,bogdytylkometrydzieliłymnie
dokońcaulicy,usłyszałemciężkiodgłossilnikadochodzącyzmojejlewejstrony.
Gdy jeep wyłonił się, ja już wyjechałem z uliczki i walnąłem z impetem w boczne drzwi
ciemnozielonego samochodu. Okręciliśmy się o dziewięćdziesiąt stopni i wylądowaliśmy na chodniku,
obijającsięodwupiętrowybudynek,zktóregopoleciałgruz.
Moja poduszka powietrzna szybko wyskoczyła, więc zanim wysiadłem, musiałem sięz nią uporać.
Drzwiodstronykierowcybyłyzmiażdżone,więcodpiąłempasiprzemieściłemsięwstronęsiedzenia
pasażera,ciągnączaklamkęiradzącsobieznastępnąpoduszką.
Wysiadłszy z samochodu, otarłem ciepłą ciecz, która powoli zaczęła płynąć po czole. Byłto pot
pomieszany z krwią. Podczas stłuczki musiałem uderzyć głową w kierownicę, choć przez adrenalinę,
którabuzowaławcałymmoimciele,tegoniepoczułem.
Chwiejnym krokiem, bo raptownie zakręciło mi się w głowie, udałem się w kierunku bardziej
poniszczonegosamochodu.Okręciłsiętak,żetylkotyłemdotykałkamieniczki,alezatomiejscepasażera
byłokompletniezdewastowane,gdyżwjechałemwnieswoimautem.
Otaksowałemswojegomercedesaistwierdziłem,żenadajesiętylkoiwyłączniedokasacji.
Podszedłem do mężczyzny, który leżał na kierownicy z zakrwawioną głową,i otworzyłem drzwi.
Odpiąłemmupasiłapiączakołnierz,wyciągnąłemgozsamochodu,rzucającnaśrodekulicy.
Mężczyznabyłmożewmoimwieku.Miałdłuższe,zaniedbane,brązowewłosy,anaswojejokropnej
gębie tygodniowy zarost. Ubrany był w dziurawe jeansy i brązową jeansową kurtkę, którą zakrywał
zżółkłyT-shirt.
Wyglądał jak ćpun i psychol, tego byłem pewien. Pierwszy raz widziałem tego człowieka na oczy.
Mężczyznaoddychałciężkoijęknąłpochwili,skręcającsięzbóluikładącsięnaswojąprawąstronę,
twarządomnie.Nieotwierałoczu.
Rozpędziłem się i kopnąłem go z całej siły w brzuch, aż jęknął i plunął krwią na asfaltową drogę.
Powtórzyłemtęczynność.Apotemznowuiznowu…
ROZDZIAŁ27
Minioneprzeżyciapamiętamjakprzezmgłę.Chwiloweotrząśnięcieipowrótdorzeczywistości
nastąpiłytakszybko,apóźniejwszystkoponowniezniknęło…
*
Byłamwszpitalu.Poznałampotym,jakpielęgniarkiilekarzelatalipogłównymniebieskimholuz
salidosali,zkartamipacjentówiwbieguprzeglądaliwszystkiezamieszczonetaminformacje.
Gdywzrokiempowędrowałamzajednymznich,zauważyłam,jakChrissiedziobokmniez
plasterkiemprzyklejonymdoskroniiuważniemisięprzygląda.Widaćbyło,żebyłzmartwiony,alenie
byłampewnaczym.
Obokmniezauważyłambrunetkę,którejnieznałam.Stałanaprzeciwmnieitakżebacznienamnie
patrzyła.Kucnęłaidotknęłamniedelikatniewkolano.
–Dobrzesięczujesz?–zapytała,ajakiwnęłamtylkogłową.Niemiałanasobiestrojulekarskiego,
więcpodejrzewam,żebyłaodwiedzającą.Jejdotykspowodował,żepoczułamwsercuulgęidopiero
terazzdałamsobiesprawęztego,czymsięmartwiłam.
SpojrzałamnaChrisa,którypołożyłdłońnadrugimkolanie,alenieznalazłamuniegożadnej
odpowiedzi.Wzrokiempowędrowałamzajegoręką.Zauważyłam,żekobietaraptowniezniknęła,nie
żegnającsię.
–Wszystkodobrze?–zapytał,ajaponownieprzytaknęłam.
Znienackazjawiłsięstarszylekarzzpołyskującąnagłowiełysinąistanąłoboknas.Chrispowstał,
przerywającdotyk,alejaniemiałamnatylesiły,abyuczynićpodobnie.
–Przykromi–powiedziałdoktorpoważnie,patrzącnamężczyznęstojącegonaprzeciwniego.–Nie
udałonamsięjejuratować.
Potemznowunastałaciemność.
*
–Kochanie,obudźsię.–Usłyszałamgłosidopieroterazzauważyłam,żesiedziałamwnieznajomym
aucie.PrzeniosłamwzroknaChrisa,którytrzymającręcenakierownicy,zaparkowałpoddwupiętrowym
blokiem,wktórymmieszkalirodzicemojejprzyjaciółki.Nastałjużranekizzabudynkupowoli
wychodziłosłońce.–Zapnijpłaszcziwyjdźzsamochodu–powiedziałtakpowoli,bymzrozumiała.
Wyglądałnazmęczonegoizmartwionego.Jegooczy,którepatrzyłynamojątwarz,byłyopuchniętei
zaczerwienione.Niewiedziałam,coumknęłomiprzeztenczas,kiedyspałam,alebardzomnieto
zaniepokoiło.
Posłuszniewyszłamistanęłam,czekającnaswojegomężczyznę.Zamknąłsamochód,włączającalarm,
idopieroterazzauważyłam,żezmieniłauto.Zamiastczarnegomercedesanakrawężnikuzaparkowane
byłobiałeBMW.
Podszedłdomniezsiatkąwrękuiująłmojądłoń.Zaprowadziłmniewgłąbklatkischodowej,ale
papierowatorebkaprzywiaładomniewspomnienie,któregoniemogłamjednakzrozumieć.
–Comaszwtejsiatce?–zapytałamgo,aontylkospochmurniałjeszczebardziej.Zanim
odpowiedział,pokonaliśmyparęschodkówidopieroteraznamniespojrzał.
–RzeczyChloe.Zaniesiemyjejrodzicom.
*
Znowuodzyskałamprzytomnośćumysłu,aletymrazempoczułam,jakrzeczywistośćwracanaswoje
miejsce.Minioneprzeżycianadalmajaczyłyjakzamgłą,jakbyokazałysiętylkosnem.Jednakbólw
sercuiwyglądChrisa,którytrzymałmniezarękę,uświadomiłmnie,żewszystkobyłoprawdą.Bolesną
prawdą.
Straciłamprzyjaciółkę.
Goryczprzepełniłamioczyiponowniepoleciałyznichłzy.Zauważywszyto,mójtowarzysz
przyciągnąłmniedosiebieimocnoprzytulił.Ciepłojegociałaiotucha,którązakażdymrazemmi
dawał,podtrzymywałamnieprzyżyciu.Jegokojącygłosprzypominałmi,żemusiałambyćsilna.
–JesteśgotowanaspotkaniezJerrym?–zapytałpochwili,ajakiwnęłamgłową,chociażniebyłam
pewna,zjakiegopowodudoniegoprzyszliśmy.Jeśliznaleźliśmysięwtymmiejscu,zcałąpewnością
mieliśmywtymjakiścel.
Chwilęmizajęło,zanimprzypomniałamsobieotym,jakChrisodbierałwszpitalurzeczyzmarłej
Chloe.Wnichbyłakartka,napisanawłasnoręcznieprzezprzyjaciółkę,zinformacją,żebywrazie
wypadku,niezwłoczniezadzwonićdojejznajomego,Jerry’ego.Takwięcuczyniłizostałpoinformowany
otym,żemamystawićsiępopołudniuwjegobiurze.Zapisałsobieadres,poczympowizycieujej
rodziców,pojechaliśmydoniego.
Drgnęłamnerwowoiotarłamwierzchemdłoniłzy.Odsunęłamsiędelikatnieodniego,aon
pocałowałmnieczulewczoło.Tengestspowodował,żeponowniezapiekłymnieoczy,jednaknie
mogłamsobiepozwolićteraznaemocje.
Staliśmyprzybrązowychdrzwiachidopieroterazzauważyłam,żestoimywholupoczekalniwjakimś
budynku.Chriszapukałdelikatnie,poczym,gdyusłyszałzaproszenie,pociągnąłzazłotąklamkę.
Wwielkimczarno-białymgabineciepierwsze,codałosięzauważyć,towielkie,ciemnemetaliczne
biurko,zaktórymsiedziałniecostarszyodemniemężczyzna,oblondwłosachiniewielkimzaroście.Na
naszwidokkulturalniewstałigestemwskazał,byśmyzasiedlinakrzesłachnaprzeciwniego.Chrispodał
murękę,ajaopadłamnasiedzenie.Poczułamsiębezsilnaizrujnowanapsychicznie.Jednak,kiedy
mężczyznazacząłmówić,ponowniepoczułam,żeodzyskałamzdolnośćracjonalnegomyślenia.
–Przykromizpowodustraty–powiedziałformalnie,choćdałosięzauważyć,żesamtomocno
przeżywa.Jegooczybyłyzmęczoneiprzepełnionesmutkiem.Poprawiłswojąmarynarkę,poczym
rozłożyłwcześniejprzygotowanepapierynabiurku.–Chloezadzwoniładomniedwadnitemuiprosiła
ospotkanie–wyznał,poczymprzerwał,abypochwycićnaszespojrzenia.
Chriskiwnąłmugłową,ajaujęłamjegodłoń,abyotrzymaćtrochęwsparcia.–Powiedziałamio
swoichprzeżyciachiprosiła,abymzająłsiępewnąsprawą,nawypadekgdybycośjejsięstało.
Oswoichprzeżyciach?Nierozumiałam,ocochodziło,bochoćostatnimiczasyspędzałamznią
niemalkażdąchwilę,niemówiłami,żeprzejmujesięjakąśsprawą.
Jerryzauważyłmójwzrok,więcwyjąłzestertypapierówkopertęimijąpodał.
Uchwyciłamwdrżącądłoń,jednakniemiałamodwagi,byjąotworzyć.
–Powiedziała,żebymdałcinajpierwtenlist.Wszystkiewyjaśnieniawnimznajdziesz.
SpojrzałamnieufnienaChrisa,aleontylkokiwnąłgłową.Puściłamjegorękęispojrzałamna
niepokojącą,białąkopertę.Przełknęłamślinęipohamowałamłzy.
WśrodkuznajdowałasięśnieżnakartkaformatuA4,naktórejjawiłysięzdanianapisaneniebieskim
długopisem.Zdalekamogłabympoznać,żetopismomojejprzyjaciółki,iwłaśnietospowodowało,że
niekontrolowanałzapoleciałanastronę.
Powolizaczęłamczytać.
ROZDZIAŁ28
DrogaClarisso,
jeślitoczytasz,tozapewnejużpomnie.Ciężkojestpisaćotakichrzeczach,kiedyjeszcze chodzę
potejziemiżywa,alemuszętojakośprzetrawić.
MuszęCicośwyznać.Zewzględunato,żeznamCiękopęlatiwiem,jakbardzowrażliwajesteśi
jakiciężarwspomnieńdźwigasznabarkach,niechciałamCięniepokoić.Ostatnioznowu masz ataki
paniki,ajaniechciałam,abyśprzezemniechodziłabardziejzdołowana.Mamnadzieję,żeporadzisz
sobiezfaktem,żejużmnieniema,alepamiętaj,żemnietakłatwoniespławisz.ZawszebędęwTwoim
sercu i będę wciąż wspierać Cię w trudnych chwilach. Będę Twoim aniołem stróżem, a zarazem
podglądaczem,jaktomamwzwyczaju.
Wracającdosednasprawy,muszęCicośpowiedzieć.PamiętaszDerecka?OjcaRoss.
Zadzwonilidomnieparędnitemuzeszpitalapsychiatrycznegozinformacją,żezniegouciekł.
Wciążgoszukają,aletensukinsynniezostawiaposobieżadnegośladu.Niktgoniewidział,nikto
nimniesłyszał.
Ale za to ja dostaję od niego wiadomości. A właściwie pogróżki na kartkach (niczym z jakiegoś
filmu kryminalnego), na których przyklejone są litery wycięte z gazet. Znajdziesz je w moim
mieszkaniu, w prawej szufladzie biurka. Idź z nimi na policję, bo ja nie mogłam. W nich znajdziesz
groźby,żejeślidoniosę,mampożegnaćsięzRoss,bojązabije.Sukinsyn.
Za pierwszym razem oczywiście nie uwierzyłam, ale później, gdy podeszłam pod komendę,
doigrałam się. Po prawej stronie zauważyłam w zaułku jakąś postać i już byłam w stu procentach
pewna,żeonmamnieciąglenaoku.Spanikowałam,itojak.
Teraz już znasz przyczynę, dla której tak często u Ciebie przesiaduję. Nie chcę zostawiać Ross,
odkądwiedziałam,żeijąmogęstracić.Gdysięmadziecko,niedbasięowłasneżycie.
Mamnadzieję,żewczasie,kiedytoczytasz,uniejwszystkodobrzeiżezłapaliścieDerecka.Czuję,
żezbliżająsięmojeostatniedni,dlategopostanowiłamcośztąsprawązrobić.
Po dłuższym zastanowieniu przypomniał mi się Jerry, który pracuje jako notariusz. Zadzwoniłam
właśniedoniegoimadaćmiznaćzachwilę,októrejmogęsięuniegozjawić.Jestemskacowana,ale
niebezmyślna,więcwolętozałatwićjaknajszybciej.
Tak w ogóle, jak tam z Chrisem? Może Ci tego nie powiedziałam, a może i tak, ale wiedz, że
pasujeciedosiebie.Zrobiłamnanimparętestówizdałwszystkiepozytywnie.Niedość,żeokazał się
dobry,tozawszemożnananiegoliczyć.Skądtowiem?Cóż…
Kiedyspałaśpoatakupaniki,specjalniezaniosłamRossdodziadków,bochciałamsięprzekonać,
jak zagospodaruje dalej czas. Wcześniej otworzyłam wino, więc ciekawiłam się, czy usiądzie z
kieliszkiem przy telewizorze, czy jak jakiś psychopata usiądzie na Twoim łóżku i zacznie Ci się
przyglądać jak śpisz, bez Twojego pozwolenia. Albo Cię zostawi i pójdzie do swojej nudnej pracy. A
cóżzastałam,wracając?Naprawionąklamkę.
DbaoTwojebezpieczeństwo.
Drugą próbą było palenie przy dziecku. Gdyby nie przejmował się obecnością młodej, nie
spojrzałbytakwspółczująconaRoss.Odpowiedziałzgodniezprawdą,żenielubizabardzodzieci,ale
cóżsiędziwić,jeślizcałąpewnościąniemiałznimidoczynienia.Widziałamjednakspecyficznybłysk
wjegooczach,więcprzekażmu,żesamsiebieokłamuje.
Noitrzeciąpróbąbyłoto,jakopowiedziałammuoTwoimprzeszłymżyciuiTwojej poniszczonej
psychice – bez urazy. Z całą pewnością większość facetów poczułaby wobec Ciebie jakiś strach i
staralibysięwjakiśsposóbniezauważalniezniknąć,bojącsiędźwigaćrazemzTobątenciężar,aleon
okazałsięzupełnieinny.Zjajami.Gdyzauważyłamjegominępełnąprzejęciaideterminacji,byjakoś
Cipomóc,odrazuwiedziałam,żetowłaśnieTen.
Imamnadzieję,żesięniepomyliłam.
Ponownie rozminęłam się z głównym tematem. Wiesz, że bardzo Cię kocham i naprawdę
traktowałamCięjakczłonkarodziny.Zresztąmoirodzicerównież.Iprzynajmniejmampewność,żepo
tym,jakzniknę,zawszebędzieszmiałaich.
Wramachostatniejwolichciałabymocośpoprosić–stądtenlist.Rossjeststrasznieprzywiązana
doCiebieiwiem,żeczuje,jakbyśbyłajejdrugąmamą.Noipoprawdziejesteś.
Twojemieszkanieniejestwnajlepszymstanie,alemamnadzieję,żezbiegiemczasucośwymyślisz.
Alepamiętaj,żezawszemożeszwprowadzićsiędomnie,albomojemieszkaniesprzedajiprzenieśsię
bylegdzie,obojętnie.
Ale ponownie wracając do sedna sprawy, chciałabym, abyś prawnie zajęła się opieką nad Ross.
Stała się drugą mamą i wychowała ją tak, jak należy. Kochaj ją całym sercem i okazuj jej uczucia.
Przeganiaj wszystkich chłopaków, którzy będą za nią latali. Powiedz jej o „miesięcznym cyklu”, a
później – jak skończy, przynajmniej (!) pięćdziesiąt lat – co to jest współżycie seksualne. Bądź jej
matką przy ślubie i przy rodzeniu pierwszego dziecka. Przy nastoletnichwybrykach i fochach. Przy
pierwszymzłamanymsercu,jakipierwszejzłamanejręce.Bądźzawszeprzyniejisłuchaj,comaCi
doopowiedzenia.
Wiem, że mogę na Ciebie liczyć. Zawsze, odkąd tylko się poznałyśmy, byłaś moją najlepszą
przyjaciółką.ZkażdymproblememdoCiebieprzychodziłamiproszę,niemiejurazy,żetymrazemnie
przyszłam. Czułam, jak moja historia się kończy, więc robiłam, co w mojej mocy, żeby zapamiętać
Ciebieuśmiechniętąirozmarzoną(oChrisie),aniemartwiącąsięmną.Mamnadzieję,żemnietakże
dobrzezapamiętasz.
Teraz, gdy skończysz czytać ten list, uważnie słuchaj Jerry’ego. Załatwiłam z nim wszelkie
formalności i tylko jedna sprawa sądowa dzieli Cię od zakończenia wszelkich moich spraw. Bez
problemuprzyznająCiopiekęnadRoss,więcsięnieprzejmuj.
Dobra, muszę już od Ciebie wychodzić i pakować się do samochodu, żeby w końcu dojechać do
klientów.
Kocham Cię i o tym nie zapominaj. Nie płacz, nie przywróci to mojego życia. Ale pamiętaj, że
zawszebędęprzyTobie.
UcałujodemnieMałąiChrisa.
Kochająca
ChloeSandras
*
Kolejne łzy spadały na kartkę, aż w końcu ją złożyłam i podałam Chrisowi. Po tym, jak poczułam
suchość w gardle, dopiero zorientowałam się, że czytałam na głos. Jerry posłusznie podał mi wodę w
plastikowymkubeczku,choćumknęłamichwila,kiedywstał.
Przechyliłam pojemnik i niemal wszystko wypiłam jednym łykiem. Notariusz odebrał ode mnie
zgniecionykubeczekiwrzuciłdokosza.
–Czymogęjużmówić?–zapytał,ajakiwnęłamgłową.
ROZDZIAŁ29
Wszystkodziałosięstanowczozaszybko.Pogrzeb,któryzorganizowanyzostałdzieńponaszej
wizycieunotariusza,byłpiękny.Przyszłowieleosób,ajaprzezwiększośćczasuniosłamnarękach
zapłakanąRoss.Kiedyjużniemogłamustać,Chrisprzejmowałjąiprzytulałdoswojejszyi.Młoda
szybkooswoiłasięznowymwujkiem,takjakiwujekszybkooswoiłsięzobcymdotąddzieckiem.
Chloebyłachowanawlśniącejczarnejtrumnie.Zamówiliśmyspecjalnienażyczeniedużynagrobek
zezdjęciemiwygrawerowanymisłowamisymbolizującyminasząmiłość.Mieligopostawićtydzieńpo
pogrzebie,boterazziemiabyłazaświeża.
Stypaodbyłasięwnajlepszejrestauracji–Chriswszystkoopłacił,ajaniepotrafiłamsięnie
zgodzić.Okazałsięnadwyrazdobroduszny,bonawetzorganizowałpodwózkędlaponadstu
pięćdziesięciuosób,któreprzybyłynapogrzebbezsamochodu.RodzinaiprzyjacieleChloebardzogo
polubili.Rodzicezaproponowalimu,abywpadłwweekendnaobiadzemnąimałą.
Nieprzypuszczałam,żeChrisbędzienadalzemną,chociażterazwpakieciemiałtakżeiRoss.Nasz
związekmusiałbyćnaprawdętrudny,wkońcudźwigałbrzemięnietylkomojejponiszczonejpsychiki,
aleiciągłemojeodrywaniesięodrzeczywistościiopiekowaniesiędzieckiem.
Stałamsięmamą,aonojcem.Małaciąglepytałasię,kiedyjejmamusiawróciodaniołków,ajanie
miałambladegopojęcia,cojejodpowiedzieć.Chrisopowiadał,jaktocudowniejestwNiebie.Miał
zamiarkupićspecjalneksiążkizilustracjamiiczytaćjejprzedsnem,abysięniezadręczałamyślą,że
mamiejesttamźle.
Szczerzepowiedziawszy,nadawałsiędoroliojca.Jegoczuływzroknietylkobyłkierowanywmoją,
aletakżewdziewczynkistronę.Jegośmiech,opiekuńczegesty…Jeszczeniedawnoniepodejrzewałabym
gooto.Czułam,żetowłaśnieznimchciałabymspędzićresztężycia.Żetylkoonbędziezawszeprzy
mniepodczasnajgorszych,jakinajlepszychchwil.Żechcętenuśmiechwidziećzawsze,kiedysię
obudzę.Możeiniebyłamzaawansowanawsprawachmiłosnych,alemiałamnosadofacetów.Doniego
lgnęjakćmadoognia.Iczuję,żewcalesięniesparzę…
*
Niewierzyłamwłasnymuszom,kiedyusłyszałamodChrisa,żezadzwoniłdomojegowydawnictwai
poinformowałszefa,iżnieprzyjdędopracyzpowodustratyprzyjaciółki.Caływeekendprzesiedziałam
wswoimmieszkaniu,opiekującsięRossiodwiedzającjejdziadków.
Wtychdniachzadzwoniładomniepolicjaioznajmiła,żegwałciciel,którymniezaatakował,był
wielokrotniekaranyiścigany.Zgwałciłczterykobiety,alegonieznaleźli,ażdochwili,kiedyzostał
pobityprzezLindaggo.Mielimupodziękowaćosobiście,nacoochoczoprzytaknęłam.Paręgodzin
późniejponowniezadzwonilizinformacją,żejeszczeprzeztrzydniDereckbędzieleżałwszpitalu,a
późniejwyślągodowięzieniaozaostrzonymrygorze.Okazałosię,żeudawałtylkopsychicznego,abynie
byćkaranymzapobicia.Wszelkiewezwaniadosądudostanędrogąpocztową.
Chriswłaśnieczekałnamniepodklatką,przyswoimbiałymBMW.Zmartwiłamsię,kiedysię
dowiedziałam,żejegosamochódposzedłdokasacji.Aleonsiętymnieprzejmował,bociągle
powtarzał,że:„Pieniądzetoniewszystko,choćstaćmnienanowysamochód”.Drwiłzemnie,kiedynie
chciałamprzyjąćodniegopieniędzyzakawę.Nielubiłam,jakstawiałmiwszystko,nacomiałam
ochotę.
–Kochanie,odwróćsię–powiedziałamdoRoss,gdywyszłyśmynaklatkę.Zamknęłamdrzwi,a
późniejkucnęłam,abyzapiąćróżowąkurteczkęażpodsamąszyję.Nałożyłamjeszczenagłowętego
samegokoloruczapkęzwizerunkiemHelloKitty,poczymzłapałamjązarączkęizaczęłyśmyschodzić
poschodach.
Kiedywyszłyśmynaświeżepowietrze,odrazuzauważyłamChrisa,dziękiktóremumiałam
zagwarantowanąpalpitacjęserca.Szczerzeuśmiechnąłsięopartyosamochódiotworzyłtylnedrzwiczki.
Rosspuściłamojąrękęipodbiegładoniego,aonzłapałjąwlocieiucałował.Natenwidok
rozpromieniłamsię.
–Mała,zobacz,cocikupiłem–powiedział.
Przechyliłamgłowę,żebyrównieżzobaczyć,iomalnieugięłysiępodemnąnogizwrażenia.Ztyłu
autanietylkodałosięzauważyćnowyfotelikdziecięcydosamochodu,aletakżeślicznego,małegoyorka
terriera,któryspałwtulonywbeżowykocyk.Słowodaję,żeniebyłwiększyniżmojadłoń.
KiedyRosspisnęłazeszczęścia,szczeniakpodniósłdelikatniegłówkę,alepóźniejponowniewłożył
jąwfałdkimateriału,niemalnatychmiastzasypiając.
–Podobasię?–zapytałzadowolony,aonawodpowiedziuścisnęłajegoszyję.
Pochwilipuściłjądosamochoduizapiąłpas.Zamknąłdrzwiiodwróciwszysięwmoimkierunku,
mrugnął.Podszedłpowolnymkrokiemidopieroterazzobaczyłam,żemanasobienajzwyklejszejeansyi
szarysweter.Jednakemanowałazniegotakaenergiaiseksapil,żenawetwtakimstrojuprzyprawiał
mnieoszybszebicieserca.
Gdystanąłnaprzeciw,złapałmniewtaliiiprzyciągnąłdosiebie,przybliżającswojeustadomoich.
Jednak,kiedyjużmyślałam,żezłożynanichpocałunek,odezwałsiętakcichymgłosem,żechwilęzajęło
mizastanowieniesię,czyprzypadkiemjegosłowatoniebyłwymysłmojejwyobraźni.
–Mamdlaciebieofertęniedoodrzucenia–oznajmił,ajatylkozamrugałam.Zaśmiałsięzmojej
reakcjiizmieniłpozycję,wtulającsięwmojąszyję.–Aleoniejopowiempotwojejpracy.Wsiadaj,
zawiozęcię.
Kiwnęłamgłową,aonzłożyłnamoimpoliczkuprzelotnypocałunek.Puściłmiponownieoczkoiujął
mojądłoń,prowadzącwstronędrzwi.
ROZDZIAŁ30
Dwamiesiącepóźniej…
*
Zdumiewającebyłoto,żesięwkońcuwyspałam.Otworzyłamoczyispojrzałamnapustebiałełóżko,
które stało na środku sypialni. Spałam jak zabita i nawet nie słyszałam, jak Chris wstawał. Ostatnimi
czasykażdyodgłosmniebudził,aleteraznareszcienieusłyszałamnawetRoss,którazapewnejużsięz
nimbawiławnaszymsalonie.
Czas szybko leciał. Chociaż nadal czułam kłujący ból w sercu na wspomnienie mojej zmarłej
przyjaciółki,toitakzdnianadzieńcorazlepiejsobieradziłamztąświadomością.
PrzedewszystkimpomagałmiwtymChris,któryzawszebyłprzymnie.Dokońcażycianiezapomnę
jego stanowczości, gdy dwa miesiące temu zaproponował mi, abym wprowadziła się do jego dużego
domu razem z Ross. Mówił, że ma już zaplanowany wystrój jej pokoju i jest w trakcie kupowania
większejszafy,abyśmypomieścilitamwspólnierzeczy.Napoczątkuniebyłamtegopewna,aleniedał
miwyboru,samwyjąłtorbęizacząłnaspakować.
Wypowiedziałamparędnipóźniejumowęuwłaścicielamieszkaniaijużniemusiałamschodzićpo
spróchniałej,starejklatce,tylkopokrętychschodachwdomuChrisa.
Młoda coraz lepiej dawała sobie radę ze świadomością, że jej mamusi nie ma. Miała wszystkiego
poddostatkiem,azChicą,trzyipółmiesięcznymyorkiem,spędzałaniemalkażdąchwilę.Śmialiśmysięna
początku,kiedychciałasięzniąkąpać,apotemwybuchałapłaczem,żejejniepozwalaliśmy,aleszybko
przywykła do naszych zasad. Ciągle się śmiała i mówiąc szczerze, Chris okazał się jeszcze większym
dzieckiemniżona.„Sprzeczał”sięwsklepie,jakąkolejkękupić,bomójmężczyznachciałwkształcie
ósemki, a Ross zwykłe koło. Oczywiście młoda tak kochała z nim dyskutować, że Światowej Klasy
Biznesmenjednakprzegrywałizawszebyłotak,jakonachce.
Nazgodękupowalisobielody.
Jazaśniemiałamtyleczasu,byspędzaćznimiwszystkiechwile.Chriszabierałjąnawetdoswojej
pracy,ajacałymidniamiprzesiadywałamzabiurkiemwswojejfirmie.PanFillonwyznałmijakiśczas
temu, że idzie na operację. Okazało się, że miał niezłośliwego raka, dlatego tak bardzo zmizerniał.
Zapłaciłdwarazywięcej,abydostaćsięszybciejnasalęoperacyjnąidwatygodnietemunapisałmi,że
już wraca do zdrowia, a gdy znowu podejmie się pracy, przejmie moje obowiązki, abym zrobiła sobie
miesiącurlopupłatnego.
Idlategodzisiajmogłampospaćdłużej.
Wstałam z łóżka i ściągnęłam z krzesła biały, satynowy szlafrok. Założyłam goi zawiązałam pasek,
abyRossniewidziałabielizny,wktórejzasnęłam.Dotyktejmiękkiejtkaninyodrazuspowodował,że
poczułamdreszczenacałymciele.Wzięłamzestolikagumkęizwiązałamsobiewłosywkok.Następnie
podeszłamdodrzwiijeotworzyłam.
Dom Chrisa, a właściwie już nasz, był ogromny. Na początku czułam się jak księżniczka, jednak
szybko się przyzwyczaiłam. Był z piętnaście razy większy od mojego wynajmowanego wcześniej
mieszkania,dlategoniekiedygubiłamsięwnim.
Wyszłamzpomieszczeniaiskręciłamdopokojuobok,kiedydomoichuszudoszłyodgłosyśmiechu.
Zapukałamdobiałychdrzwizróżowymnapisem„Princess”iweszłam.
Chris siedział na podłodze w czarnym dresie i białej bluzce, trzymając w dłoni lalkę Barbie. Zaś
Ross właśnie otwierała domek dla lalek i wyciągnęła zza siebie granatowy samochodzik. Gdy mnie
spostrzegli,maławystrzeliłazmiejsca,podbiegładomnieiprzytuliłasiędomoichbioder.
Mójmężczyznawstałzziemiipowolnymkrokiempodszedłdomnie,całującwpoliczek.
Nawettenmałydotykspowodował,żeugięłysiępodemnąnogi.Zaśmiałsięcichozmojejreakcjii
cofnąłsięokrok,abyzmierzyćmniewzrokiem.Takjakmyślałam,jegooczyzatrzymałysiędłużejprzy
klatcepiersiowejinaglepoczułam,jakbymbyłazupełnienaga.
Zarumieniałamsię.
–Kochanie,śniadanienadolejużpodane,myjużzjedliśmy–powiedział,ajasięuśmiechnęłam.Na
samąmyślojedzeniuzaburczałomiwbrzuchu.–Zejdźnadółdokuchni,apotemzacznijsięszykować,
dziśsąrozprawy.
Kiwnęłam głową i przypomniałam sobie, że o czternastej, a potem o piętnastej trzydzieści mamy
wizytęwsądziewsprawietamtegonapaduizabójstwamojejprzyjaciółki.Rossmieliśmynaparęgodzin
zanieśćdodziadków.Zawszesięcieszyli,kiedymieliopiekowaćsięnią.
Spojrzałam na zegarek ścienny w kształcie czarnego kotka i aż się przeraziłam, gdy zobaczyłam, że
jestgodzinajedenasta.Niepamiętałamdnia,kiedyspałamdotakpóźna.
Rossodsunęłasięodemnie,ajasiępochyliłamipocałowałamjąwczubekgłowy.
Cmoknęłam przelotnie Chrisa i wyszłam z pokoju, podążając przedpokojem w stronę krętych
schodówprowadzącychnadół.Pochwilizeszłamponichiprzezwielkisalonprzeszłamdodrzwiod
kuchniijadalni.
Oniemiałam, gdy zobaczyłam na stole wielką porcję kolorowych kanapek i szklankę soku
pomarańczowego,którastałaobokwazonupełnegoczerwonychróż.Podeszłamdokrzesłaiusiadłamna
nimpowoli.
Dopieroterazzauważyłam,żepolewejstronie,obokbukietu,leżynamałym,białymtalerzukoperta,
a pod nią coś czarnego. Wzięłam ją w drżące dłonie i otworzyłam, zauważywszy czarny napis, który
głosił:„KochamCię”.Uśmiechnęłamsięszczerze,jednakpochwilizastygłam,spostrzegającpudełeczko
natalerzyku.Niepokojącomałeiczarne.
Szybkimruchemchwyciłamje.Sercewaliłominieubłaganie,awustachpoczułamsuchość.
– Otworzysz w końcu? – Usłyszałam radosny głos i dopiero teraz zauważyłamw drzwiach Chrisa z
Rossnarękach.
Jak na komendę otworzyłam i natychmiast pisnęłam z zaskoczenia. W środku znajdowałsię
pierścionek z wieloma świecącymi oczkami, prawdopodobnie brylantowymi. Westchnęłam i poczułam,
jakzoczupoleciałymiłzy.Zanimpomyślałam,nałożyłamgonaserdecznypaleciskoczyłamnarówne
nogi,biegnącwstronęmojegonarzeczonego.
Chrispuściłmałąnaziemięizłapałmniewlocie.Przycisnęłamswojewargidojegoust.
Onzaśprzerwałpocałunek,postawiłmnienapodłodze,niewypuszczającmniezobjęć.
–Wyjdzieszzamnie?–zapytałpoważnie,ajanadobreskryłamsięwłzach.Niepotrafiłamwydobyć
zsiebiesłowa,więcdopieropochwili,kiedyminęłasuchośćwgardle,odpowiedziałam.
–Ajakżebyinaczej?–odparłam,aonsięroześmiał,całującmniedoutratytchu.
***