Maureen Child
Skandal w wyższych sferach
PROLOG
1968
Spencer Ashton oparł się wygodnie w brązowym,
skórzanym fotelu i pozwolił sobie na uśmiech. Odkąd
opuścił Nebraskę, w krótkim czasie zaszedł daleko.
Dla niego jednak wciąż nie dość daleko.
Uśmiech na jego ustach przygasł, gdy podszedł do
okna. Zobaczył palmy, symbol Kalifornii, które przy
pominały mu, jak bardzo jego obecne życie różniło się
od poprzedniego.
Przyjrzał się swojemu odbiciu w błyszczącej szybie.
Znał swoje zalety tak samo dobrze jak konto w ban
ku. Wyrównał rachunki, żeby być uczciwym, przynaj
mniej wobec siebie.
Był młody, dość przystojny i bardzo ambitny. Do
tychczas wszystko to działało na jego korzyść. Zale
dwie trzy lata w Banku Inwestycyjnym Lattimer i oto
siedzi tutaj, w narożnym gabinecie. Zapracował sobie
na to. Pochlebiał Johnowi Lattimerowi, mówił zawsze
to, co należało, był wszędzie, gdzie było trzeba, i uczył
się. Nauczył się dość, by wiedzieć, że nigdy już nie
chce pracować dla kogoś.
Chciał mieć wszystko.
Chciał, żeby od człowieka, jakim był, do tego, jakim'
jest teraz, dzieliły go lata świetlne. Jeśli nawiedzało go
chwilami poczucie winy z tego powodu, że porzucił
młodą żonę i dzieci, otrząsał się błyskawicznie. Bar
dzo rzadko wspominał Sally. Kto ma czas na takie rze
czy? Wspinał się w górę i szkoda było czasu na wszyst
ko, co stawało na drodze do sukcesu.
Postanowił, że nie będzie się oglądał wstecz. Prze
szłość dla niego nie istnieje. Zacznie wszystko od no
wa. Może iść tylko do przodu. Bank Inwestycyjny
Lattimer to dobry krok w tym kierunku, ale pewnego
dnia będzie to Bank Inwestycyjny Ashton.
Już to sobie wyobrażał. Wszyscy, którym się nie
udało, będą się go bali i będą go podziwiali. Perso
nel będzie się starał wkupić w jego łaski, a konkuren
ci będą drżeli, żeby im nie podstawił nogi. Jego dom
będzie dwa razy większy od domu Lattimera i zadba
o to, żeby nie mieć wśród personelu nikogo tak am
bitnego jak on sam.
- Władza - mruknął do siebie, spoglądając przez
okno na drzewa kołyszące się od popołudniowego
wiaterku. - Wszystko sprowadza się do władzy. I do
tego, co człowiek jest skłonny zrobić, żeby ją zdobyć.
- Spencer!
Na dźwięk głosu swojego szefa wstał natychmiast.
Lattimer miał ohydny zwyczaj, żeby nigdy nie pukać.
Doprowadzało to Spencera do szału, ale nie miał zamia
ru tego okazywać, w każdym razie jeszcze nie teraz.
- John - uśmiechnął się przyjaźnie, jakby nigdy
nie wyobrażał sobie Lattimera sprzedającego na ulicy
ołówki za „co łaska". - Miło cię widzieć.
Spojrzał na młodą kobietę przytuloną do ramienia
szefa. John wypchnął ją przed siebie i powiedział:
- Chcę, żebyś poznał Caroline, moją córkę. - Mrug
nął do niej. - Moje jedyne dziecko i oczko w głowie.
Córka? Dlaczego nigdy nie słyszał, że ten stary pi
rat ma dziecko?
Umysł Spencera zaczął błyskawicznie pracować.
Caroline Lattimer była niebrzydka, choć nie oszoła
miająca. Miała ładne, zielone oczy, dobrą figurę oraz
ogładę i pewność siebie kobiety wychowanej w dobro
bycie. Bez wątpienia była ulubienicą tatusia i Spen
cer, który nigdy nie przegapiał nadarzającej się okazji,
uśmiechnął się do niej zachęcająco.
Odchyliła głowę i spojrzała na niego z zaintereso
waniem.
-Panno Lattimer - powiedział, ujmując jej dłoń
w obie ręce. - Bardzo mi miło panią poznać.
- Tata dużo mi o panu opowiadał - odpowiedziała
miłym, spokojnym głosem.
Nieśmiała, pomyślał. Mimo że, jako całkiem ładna
córka bogatego ojca, mogła mieć spore powodzenie,
jej wrodzona nieśmiałość powodowała, że nie miała
zbyt wiele doświadczeń z mężczyznami. Działało to
wyraźnie na jego korzyść.
Spencer przetrzymał jej rękę w swojej dłoni nieco
dłużej i pogładził kciukiem jej skórę. Uśmiechnęła się,
a on już planował, jak ją uwieść. W głowie pracował
mu kalkulatorek, który obliczał, ile czasu zajmie prze
konanie jedynego dziecka Lattimera, aby się w nim
zakochało. Chyba niewiele, jeśli będzie odpowiednio
zagrywał. A później? No cóż, wejście do rodziny szefa
to nie taki zły pomysł. W końcu istnieje wiele sposo
bów zdobywania władzy.
A kiedy ją zdobędzie, nigdy z niej nie zrezygnuje.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Obecnie
- Co to znaczy, że nie ma panny młodej? - Megan
Ashton powstrzymała chęć rzucenia się na siostrę.
Paige była tylko posłańcem przynoszącym złe wia
domości.
- To znaczy, że nie możemy jej znaleźć - odpowie
działa szeptem siostra, rozglądając się na wszystkie
strony. - Nigdzie.
- Wspaniale. - Megan uśmiechnęła się wystudiowa
nym uśmiechem do gości zapełniających mały salon.
Nie powinni zauważyć jej niepokoju. Na to nie może
sobie pozwolić.
Chwytając siostrę za łokieć, poprowadziła ją przez
pokój i obie wyszły przez szklane drzwi na werandę.
Gdy były już na zewnątrz, Megan ściągnęła siostrze
z głowy słuchawki i ścisnęła je w dłoni.
- Sprawdzałaś w ogrodzie?
Paige nabrała głęboko powietrza r wypuściła je
szybko.
- Uff. Sprawdzaliśmy wszędzie, nawet w każdej to
alecie na parterze. Nigdzie jej nie ma. I obawiam się,
że nie będzie.
- Co masz na myśli?
- Zostawiła suknię ślubną w pokoju panny młodej
- westchnęła Paige.
- Boże! - Megan poczuła, że zaczyna ją ogarniać pa
nika, ale szybko zwalczyła to uczucie.
Była głównym organizatorem imprez w rodzinnym
przedsiębiorstwie Winnice i Wytwórnia Win Ashto-
nów i jeszcze nigdy jej się nie zdarzyło, żeby jakaś im
preza się nie udała. I ta nie będzie pierwszą. Musi po
myśleć. Tylko prędko.
Spojrzała na młodszą siostrę. Jasnobrązowe wło
sy Paige rozwiewał wiatr, a w jej oczach malowało się
przygnębienie. Była rodzinnym geniuszem. Zrobiła li
cencjat w wieku dziewiętnastu lat i kontynuowała stu
dia biznesowe na Uniwersytecie Kalifornijskim. Te
raz przyjechała pomagać starszej siostrze i Megan nie
wiedziała, jak by sobie bez niej poradziła.
Paige wzięła się pod boki i zacisnęła pięści. Spojrza
ła na hol, w którym goście weselni czekali na ceremo
nię. Miała się rozpocząć za kilka minut.
- I co teraz zrobimy?
- Nie będziemy panikować.
- Świetnie. A jak to zrobimy?
- Nie mam pojęcia - mruknęła Megan i poprawiła
kosmyk jasnych włosów, który wysunął się z jej po
rządnie związanego końskiego ogona.
Tragedia - pomyślała. - No, prawie tragedia. Co to
za kobieta, która ucieka z własnego ślubu piętnaście
minut przed uroczystością? I co ja mam teraz powie
dzieć panu młodemu?
Paige jakby odgadła myśli siostry.
- Ja nie będę powiadamiać pana młodego, że jego
narzeczona dała nogę.
Megan skrzywiła się.
Simon Pearce, niedoszły pan młody, multimilioner,
nie przyjmie tej wiadomości spokojnie. Zaplanował
ten ślub starannie jak inwazję i zawalenie się tych pla
nów w ostatniej chwili będzie dla niego klęską porów
nywalną z epidemią cholery.
Megan zaczęła masować punkt nad nosem, ale
lekki ból głowy rozwinął się już w prawdziwą migre
nę.
Współpracowała z Simonem Pearce'em od ponad
miesiąca. Był diabelnie przystojny i potwornie irytu
jący. Wydawał rozkazy i oczekiwał, że ludzie będą je
natychmiast wykonywali.
Zajmował się wszystkimi sprawami związanymi ze
ślubem i z weselem i sam decydował o każdym szcze
góle. Aż do dzisiejszego ranka Megan ani razu nie wi
działa panny młodej. Prawdę mówiąc, nie dziwiła się
tak bardzo, że uciekła. Nie miała jednak ochoty osobi-
ście powiadamiać pana Wiem Wszystko Najlepiej, że
został wystawiony do wiatru.
Zapach oceanu i chłodny marcowy wiatr ochłodzi
ły nieco jej palące policzki, ale wciąż miała ściśnięty
żołądek.
- To by było na tyle - stwierdziła Paige i oparła się
o kamienną balustradę. Przechyliła głowę i spytała. -
Więc co mam robić, szefowo?
Megan prawie się roześmiała. Szefowo! Siostra nie
przyjmowała od nikogo rozkazów, podobnie jak ona
sama, co było zapewne cechą rodzinną.
Przypomniała sobie rozmowę z ojcem, jaką odbyła
dwa dni temu. Następny, który lubi wydawać rozkazy
i oczekuje, że wszyscy będą je wykonywali. Teraz jed
nak nie miała czasu martwić się tym, co powie Spen
cer Ashton, gdy się dowie, że nie zgadza się z jego naj
nowszymi planami.
- To nie może być prawda - mruczała do siebie,
chodząc tam i z powrotem i stukając obcasami po po
sadzce z kamieni rzecznych. - Potrawy się grzeją, tort
jest cudowny, muzycy stroją instrumenty od pół go
dziny. - Wyrzuciła ręce w górę w geście rozpaczy. -
Reporterzy czyhają, ksiądz czeka wewnątrz i przytu
puje z niecierpliwości, a pan młody pewnie rozgryza
kostki lodu ze swojego drinka. Dlaczego ta kretynka,
panna młoda, mi to zrobiła?
- Myślę - zauważyła Paige - że nie myślała o tobie.
- Racja — zgodziła się z siostrą. Kilka razy powoli
wciągnęła i wypuściła powietrze, żeby się uspokoić,
ale zaraz wróciła do tematu. - W porządku, musimy
sobie jakoś z tym poradzić.
- To znaczy?
- Idź do gości i pokręć się tam. Zagaduj i uśmiechaj
się, na miłość boską!
- Jasne - Paige odsunęła się od balustrady. - A co
potem?
- Potem - Megan założyła z powrotem słuchawki
od telefonu - czekaj. Porozmawiam z panem młodym,
powiem mu, co się stało, i niech zdecyduje, jak chce
to załatwić.
- Lepiej, że to będziesz ty, a nie ja.
- Pewnie dlatego zarabiam taką kasę, co?
Simon Pearce spojrzał na swój złoty zegarek po raz
kolejny w ciągu ostatnich dziesięciu minut. Zgodnie
z programem powinien wejść do sali pięć minut temu,
a teraz zbliżać się do powiedzenia „tak".
Postukał nerwowo w szkiełko zegarka i próbował
powstrzymać zbliżającą się wściekłość. Jedno opóź
nienie spowoduje następne w dzisiejszym planie uro
czystości, a to byłoby niedopuszczalne.
- Mam się zorientować, co się dzieje?
Jego przyjaciel i asystent, Dave Healy, chciał być po
mocny.
- Nie, zaczekamy jeszcze minutę, a potem zadam
kilka pytań.
Dave wzruszył ramionami.
- To twój pogrzeb.
- Miałeś na myśli ślub?
- Wszystko zależy, jak na to spojrzeć.
- Masz rację.
Dave nie był zachwycony tym, że przyjaciel chciał
poślubić Stephanie. On sam ożenił się szczęśliwie ze
swoją ukochaną dziewczyną ze studiów i wciąż uwa
żał, że ślub powinien mieć coś wspólnego z miłoś
cią.
Simon był innego zdania. Uważał, że miłość tylko
przeszkadza i komplikuje sprawy. Lepiej podejść do
małżeństwa jak do połączenia dwóch firm.
Podszedł do okien wychodzących na basen i ogro
dy. Była wczesna wiosna i jeszcze nie wszystkie drze
wa miały liście, ale wzdłuż ścieżki do basenu kwitły
kolorowe kwiaty.
Myślał o Stephanie Moreland, z którą w tym mo
mencie miał brać ślub. Znali się od kilku miesię
cy i kiedy Simon oświadczył się sześć tygodni temu,
przyjęła go z godnością.
Takiej właśnie reakcji oczekiwał i tego szukał
w kandydatce na żonę. Elegancka, inteligentna i wy
starczająco bogata, żeby nie musiał podejrzewać, że
chodzi o jego pieniądze. Nie było wprawdzie między
nimi iskrzących wybuchów namiętności, ale gdy byli
razem, Simon był zadowolony.
Potrzebował żony głównie po to, żeby mu pomaga
ła w interesach. Istniało kilka firm hołdujących starym
zasadom, że partner nieżonaty jest mało wiarygodny.
Ze Stephanie przy boku mógłby spokojnie planować
dalszy rozwój Pearce Industries.
- I dlatego - mruknął do siebie, po raz kolejny pa
trząc na zegarek - ten ślub musi się odbyć.
Gdy otworzyły się za nim grube, dębowe drzwi, Si
mon odwrócił się. Do pokoju weszła organizatorka wese
la. Jego przenikliwe spojrzenie zatrzymało ją w miejscu.
Megan była wysoką blondynką o chłodnych, zie
lonych oczach i ograniczonym zapasie cierpliwości.
Niejeden raz w ciągu ostatniego miesiąca widział, jak
przygryzała wargi, żeby czegoś nie powiedzieć, gdy
nie zgadzała się z jego pomysłami dotyczącymi orga
nizacji ślubu i wesela. Musiał jednak przyznać, że była
sprawną organizatorką i pewnie dlatego Ashtonowie
zatrudniali ją w swym majątku.
Jednak w tym momencie wyglądała tak, jakby
chciała się znaleźć zupełnie gdzie indziej.
Jedną z ważnych umiejętności w biznesie jest pra
widłowe odczytywanie wyrazu twarzy przeciwnika.
Sądząc po zaciśniętych ustach młodej damy i jej prze
rażonym spojrzeniu, nie miała dla niego dobrej wia
domości.
- Panie Pearce...
- W czym problem? - spytał rzeczowo.
Weszła do pokoju i zamknąwszy za sobą drzwi spoj
rzała niepewnie na asystenta.
Widząc jej wahanie, Simon zapewnił:
- Może pani mówić swobodnie przy panu Healym.
- W porządku - odpowiedziała. Odchrząknęła, wy
prostowała się i oznajmiła. - Przykro mi, proszę pana,
ale pana narzeczona znikła.
- Słucham?!
- Pani Moreland opuściła tę posiadłość - odpowie
działa ze spokojem, nie przerażając się jego wybu
chem.
- To niemożliwe.
- A jednak.
Simon poczuł ogarniającą go wściekłość, ale posta
nowił się opanować. Złość niczego nie rozwiąże.
- Dzwoniła pani na jej telefon komórkowy?
- Tak - odpowiedziała Megan i znów zerknęła nie
pewnie na Dave'a. - Nie odbiera, ale na poczcie głoso
wej nagrała, że wyjechała z kraju i nie będzie jej przez
kilka miesięcy.
Wyjechała z kraju! Simon usiłował sobie przypo
mnieć ostatnią rozmowę z narzeczoną. Mówiła coś,
że chciałaby się przenieść na jakiś czas do Londynu,
ale nie potraktował tego poważnie. Miał zbyt wiele
spraw na głowie, aby móc wyjechać gdzieś daleko.
Wygląda na to, że Stephanie postanowiła wyjechać
bez niego.
Włożył ręce do kieszeni i zaczął intensywnie myśleć.
Tak starannie wybrał narzeczoną, był przekonany, że
nadają na tych samych falach. Małżeństwo bez nie
potrzebnych emocji. Idealne połączenie dwóch rodzin
dla wspólnego interesu.
A teraz został porzucony. Niemodne słowo, ale
właściwe.
Odejście Stephanie było niewątpliwie ciosem osobi
stym, ale Simon nie czuł bólu. Jej zniknięcie wywołało
u niego raczej wściekłość niż załamanie. Nie udawał,
nawet przed sobą, że to małżeństwo byłoby małżeń
stwem z miłości. Teraz zastanawiał się tylko, jakie bę
dą konsekwencje tego faktu, gdy sprawa niedoszłego
mariażu stanie się głośna.
Taki skandal może opóźnić jego połączenie z Fun
dacją Derry o całe tygodnie, a nawet miesiące. Starszy
Derry był gotów do negocjacji tylko z odpowiedzial
nymi, żonatymi kontrahentami. Simon nie zdąży już
znaleźć innej odpowiedniej żony.
Niech to szlag... Takie rzeczy nie zdarzały się Si
monowi Pearce'owi i teraz też się nie zdarzą. On ni
gdy nie przegrywa.
- Przepraszam pana - odezwała się Megan, a on
znów zwrócił wzrok w jej kierunku. - Jeśli powie mi
pan, co mam powiedzieć gościom, mogę to załatwić.
Przyjrzał się jej, nie po raz pierwszy zresztą w ciągu
ostatniego miesiąca, i stwierdził, że jest urocza. Blond
włosy gładko zaczesane w koński ogon, duże, zielone
oczy, które teraz wprawdzie były poważne, ale pamię
tał, jak błyskały w nich iskierki humoru. Była inteli
gentna, wykształcona, z dużą kulturą osobistą. W cią
gu tego miesiąca wielokrotnie podziwiał, jak ciężko
potrafi pracować i jak potrafi być skuteczna. Nosi
ła nawet mniej więcej ten sam rozmiar co Stephanie.
Jednym słowem, była idealna.
A on, co musiał szczerze przyznać, znalazł się w roz
paczliwej sytuacji.
- Prawdę powiedziawszy, Megan, chciałbym cię
prosić o zupełnie inną przysługę.
Zaciekawiona patrzyła to na niego, to na Dave'a.
Simon zrozumiał i poprosił przyjaciela:
- Zostaw nas samych na chwilę, dobrze?
- Jasne. - Dave przeszedł przez pokój i wychodząc,
zamknął za sobą drzwi.
- O jaką przysługę chodzi? - spytała natychmiast
Megan.
- Tylko ty możesz mi pomóc - powiedział Simon,
obserwując ją dokładnie, aby właściwie ocenić jej re
akcję. - Chciałbym, żebyś mnie poślubiła.
ROZDZIAŁ DRUGI
Megan miała dwadzieścia pięć lat i już od trzech lat
była odpowiedzialna za organizowanie imprez w ro
dzinnej posiadłości. Myślała, że przez ten czas zaliczy
ła już wszystko. Organizowała przyjęcia w ogrodzie,
wiktoriańskie herbatki, zabawy dla córki senatora,
a nawet obchody urodzin najstarszej członkini lokal
nego towarzystwa patriotycznego.
Jednak po raz pierwszy zdarzyło jej się usłyszeć
oświadczyny porzuconego pana młodego.
Skrzywiła się, potrząsnęła głową i przyłożyła dłoń
do ucha, jakby nie dosłyszała.
- Czy pan jest wariatem?
- Na co dzień nie.
- Jakoś mnie to nie pociesza.
Uśmiechnął się, a ona próbowała nie zwracać uwagi
na nagłą zmianę, jaką w sobie poczuła. Dziwna reak
cja i zupełnie bez sensu, ale była przekonana, że każda
kobieta, stojąc tak blisko tego mężczyzny, odczułaby
magnetyczne przyciąganie.
Miał prawie dwa metry wzrostu, gęste, falujące,
czarne włosy, które były modnie ostrzyżone tak, aby
wyglądały na niestrzyżone. Jego oczy miały kolor let
niej mgły, a cała twarz wyglądała, jakby została wy
rzeźbiona z dębu przez natchnionego rzeźbiarza. Był
chodzącym apelem do żeńskich hormonów.
- Chciałbym, żebyś za mnie wyszła - powiedział,
spoglądając na zegarek, a potem na nią. - Tak szybko,
jak to możliwe.
Zaśmiała się krótko.
- Małżeństwo? Chyba pan żartuje.
Jego szare oczy pociemniały, gdy się w nią wpatry
wał, i czuła, jak ten wzrok przenika ją aż do szpiku
kości.
- Ja nigdy nie żartuję.
- Szkoda - wymamrotała Megan przekonana, że to
jest jakiś głupi dowcip. - Byłby pan w tym dobry.
To się nie dzieje naprawdę, pomyślała, nagle ma
rząc o tym, żeby jego asystent wrócił do pokoju. Bo
jeżeli Simon Pearce mówił poważnie, to był to idio
tyczny pomysł.
- Niech pan posłucha...
- Mów mi Simon.
- Raczej nie, proszę pana.
- Megan - przerwał jej natychmiast. - Potrzebuję
żony. Muszę się ożenić dzisiaj do wieczora.
- Alę dlaczego?
- Co dlaczego?
- Dlaczego taki pośpiech z tym ślubem?
- Nieważne.
- Bardzo ważne, jeśli to ja miałabym być panną
młodą.
Westchnął, znów spojrzał na zegarek i zapiął ma
rynarkę.
- Dobrze, powiedzmy, że mężczyzna żonaty wyda
je się ludziom, z którymi prowadzę interesy, bardziej
ustabilizowany.
- To jacyś Neandertalczycy?
Jeden kącik jego ust uniósł się w górę i Megan mia
ła nadzieję na uśmiech. W ciągu ostatniego miesiąca
widziała go zniecierpliwionego, znudzonego, udręczo
nego, ale uśmiechniętego - po raz pierwszy zaledwie
kilka minut temu. Może zachowywał tę potężną broń
na sytuacje beznadziejne.
- Są... konserwatywni - wyjaśnił.
- To pechowo i bardzo dziwnie, ale mam nadzieję,
że pan wie...
- Megan - znów jej przerwał.
Musiała się pohamować, żeby nie wybuchnąć. Czy
ludzie zawsze mu na to pozwalają?
- Niegrzecznie jest przerywać.
- Zgadzam się - kiwnął głową - ale bardzo się spie
szę i chciałbym, żebyś wysłuchała mojej propozycji,
zanim ją odrzucisz.
Nie szkodzi, jeśli sobie pogada, pomyślała. Poza
tym informację o tym, że narzeczona go zostawiła,
przyjął znacznie lepiej, niż się spodziewała.
- Słucham.
- Potrzebuję żony - powiedział - a ty doskonale pa
sujesz.
- Bo jestem kobietą?
- To niewątpliwie krok we właściwym kierunku.
- Wszystko razem idiotyczne.
Zza zamkniętych drzwi doszły ją dźwięki kwarte
tu smyczkowego wynajętego, aby przygrywać gościom.
Na zewnątrz promienie słońca oświetlały posiadłość
Ashtonów i przedostawały się przez okna, kładąc ma
lownicze cienie na posadzce. A tu, w tym pokoju, jakiś
wariat przedstawiał jej szaleńczy pomysł.
- Niezupełnie - zaoponował. - Małżeństwa z roz
sądku zawierano od stuleci.
- Tak, i co się potem działo? Ile z tych kobiet koń
czyło na zamknięciu w wieży albo skuciu łańcuchami
w lochach? - Megan marzyła, żeby ten jego asystent,
czy ktokolwiek to był, wrócił nareszcie.
Westchnął niecierpliwie.
- W moim domu nie ma lochów, przysięgam.
-Aha.
- Dam ci, co zechcesz, jeśli wyświadczysz mi tę
przysługę.
- To coś więcej niż przysługa - obruszyła się. - Przy
sługa to wyprowadzenie psa czy nakarmienie rybek...
- Pieniądze? - wabił. - Ile by to mogło być?
- Spytam mojego alfonsa - rzuciła obrażona.
Natychmiast zorientował się, że popełnił błąd
i uniósł ręce w geście przeprosin.
- Przepraszam, przepraszam. To czym cię mogę
skusić?
- Proszę pana...
- Muszę wziąć ślub, Megan. Są tam reporterzy, ka
mery telewizyjne. Nie uda mi się ich uniknąć, a plot
ki na temat porzuconego narzeczonego bardzo za
szkodzą moim interesom. - Podrapał się po policzku
i nagle wydał jej się bardziej... ludzki niż dotychczas.
- Przez taki skandal moja matka może się znaleźć
w szpitalu.
Megan wzdrygnęła się na samą myśl. W porządku,
nie chodzi mu tylko o interesy. Czuła się z tego powo
du jednocześnie i lepiej, i gorzej. Przecież nie będzie
wychodziła za mąż za obcego faceta tylko po to, żeby
jego matka nie poszła do szpitala.
Chociaż jakiś głos mówił jej, że jej własny ojciec
poślubił nieznajomą ze znacznie bardziej merkantyl
nych powodów.
W jednej chwili przypomniała sobie scenę, która
rozegrała się w pokoju jej ojca dwa dni wcześniej.
- Masz już dwadzieścia pięć lat, Megan - powiedział,
patrząc na nią, jakby była koniem, którego miał za-
miar kupić. Megan miała niemal wrażenie, że będzie
sprawdzał stan jej uzębienia, ale nie powiedziała tego
głośno, bo Spencera Ashtona i tak interesowała tylko
jego własna opinia. - I czas, żebyś wyszła za mąż.
Zbierała się w sobie, żeby coś odpowiedzieć, ale nic
nie przychodziło jej do głowy. Wyjść za mąż? Nawet
z nikim nie chodziła przez ostatni rok.
- A ponieważ twój gust, jeśli idzie o mężczyzn, jest
dość nieprzewidywalny, pozwoliłem sobie znaleźć ci
odpowiedniego męża.
- Słucham?
- Męża, Megan. Chyba znasz to słowo.
- Doceniam to, tato, ale...
- William Jackson - powiedział Spencer i rozparł
się wygodnie w olbrzymim, skórzanym fotelu. - Syn
senatora Jacksona.
- Willie? - zdumiona podeszła bliżej do biurka, dzi
wiąc się, że jeszcze stoi na nogach. - Chcesz, żebym
wyszła za Williego Jacksona?
- Senator Jackson zgodził się, że jeśli nasze dzieci
się pobiorą, przyspieszy pewną ustawę, która pomoże
w moich interesach tu, na Wybrzeżu.
Więc o to chodziło. Jak zwykle - o najważniejszą
rzecz w jego życiu.
- Więc ty załatwisz Williemu żonę, a senator da ci
Kalifornię?
Nieprzyjemny grymas wykrzywił ojcu twarz, a ona
poczuła lodowaty kamień w żołądku. Zawsze tak było.
Całe życie starała się zasłużyć na aprobatę ojca, ale ni
gdy jej się to nie udawało. Ale Willie Jackson?
- Mogłaś gorzej trafić. Jest przyzwoitym młodym
człowiekiem z dobrej rodziny.
- Jest idiotą - wypaliła Megan. - Milutkim idiotą.
- Dosyć tego. - Spencer wyprostował się w fotelu
i oparł łokcie na perfekcyjnie posprzątanym blacie
biurka. - William Jackson jest dla ciebie odpowied
nim mężczyzną.
- Tato, on jeździ na zjazdy science-fiction ze swoim
psem. - Ojciec skrzywił się. - W identycznych kostiu
mach - dodała.
- Więc mu pomożesz wydorośleć.
- Nie zrobię tego.
Boże, naprawdę to powiedziała? Ale musi gdzieś
być granica. Jeśli teraz nie zachowa się jak dorosła,
skończy na małżeństwie z Williem i na naszywaniu
cekinów na pelerynce jego psa.
- Porozmawiamy o tym, gdy będziesz się zachowy
wać rozsądniej.
- Zachowuję się rozsądnie.
- Nie, a teraz możesz wyjść.
Nie spojrzał na nią więcej, tylko zaczął wyjmować
jakieś papiery. Jakby wszystko było załatwione i jakby
zgodziła się na to małżeństwo.
Megan przestała wspominać i powróciła do teraź
niejszości. Ojciec nie ustąpi. Chyba że będzie już za
mężna.
- Potraktujmy to jako propozycję biznesową - po
wiedział Simon.
- Biznesową.
- Dostaniesz wszystko, czego chcesz.
Czy wariactwo jest zaraźliwe? Czy poważnie roz
waża możliwość poślubienia Simona Pearce'a? Tak,
bo w tym przypadku to ona będzie stawiała warunki,
a poza tym będzie mogła udowodnić ojcu, że nie mo
że wyjść za Williama Jacksona.
Poza tym, czy to byłoby bardzo nieprzyjemne?
Simon był cudowny, bogaty i trochę zwariowany.
Ale są różne rodzaje wariactwa: można być zwariowa
nym jak Simon lub jak Willie.
- Czy masz psa? - spytała nagle.
- Co takiego? - Zmarszczył brwi. - Nie.
- Dobrze - odetchnęła. - To dobrze.
- Jeśli tak uważasz - mruknął. Z jego spojrzenia wy
wnioskowała, że też uważa ją za lekko stukniętą.
- Ale mam kilka warunków.
- Słucham - skinął głową.
Zaczęła mówić szybko, żeby nie móc się już wyco
fać z tej kretyńskiej decyzji.
- Musimy być małżeństwem przez cały rok.
- Rok?
- Tak. - Przez ten czas zdąży znaleźć żonę dla Wil
liego.
Myślał przez chwilę, po czym skinął głową.
- Zgoda.
- Poza tym nikt nie może się dowiedzieć, że jestem
zastępstwem w ostatniej chwili. - Zaczęła nerwowo
chodzić po pokoju. - Nie obchodzi mnie, jak to wy
tłumaczysz: że nas poniosło, miłość od pierwszego
wejrzenia, cokolwiek. - Obróciła się i spojrzała na nie
go. - Nie chcę, żeby twoi przyjaciele i rodzina uważali
mnie za żonę zastępczą.
- Miłość od pierwszego wejrzenia? - uśmiechnął się
lekko.
- Mogło się tak zdarzyć.
- Skoro tak sądzisz. - Skrzyżował ręce na piersiach
i spytał. - To wszystko? Żadnych innych warunków?
Jeśli ma to naprawdę zrobić, musi to rozegrać właś
ciwie. Nie chce, żeby jej ludzie współczuli, że mąż ją
zdradza.
- Oczekuję, że w czasie trwania naszego małżeństwa
będziesz mi wierny. Żadnych skoków w bok.
Zmrużył oczy.
- Ja nie oszukuję i oczekuję tego samego od ciebie.
Wytrzymała jego spojrzenie i skinęła głową.
- Zgoda.
- W porządku. Jeszcze coś?
- Nie. Myślę, że wszystko omówiliśmy.
Simon był zaskoczony. Myślał, że będzie chciała
pieniędzy. Dużo pieniędzy. Szczerze mówiąc, chętnie
by zapłacił. Zastanawiał się, czym go jeszcze zasko
czy.
- Więc umowa stoi? - spytała, podchodząc i wycią
gając prawą rękę.
- Niezupełnie. Ja też mam pewien warunek.
- Mianowicie?
- Jeśli mamy być małżeństwem przez rok i żadne
z nas nie może się... spotykać z nikim innym, to musi
to być rzeczywiste małżeństwo.
- To znaczy?
- Wiesz chyba, o czym mówię. Jeśli się umawiam,
nie oszukuję.
- Ja też nie.
- W porządku, ale nie mam zamiaru żyć cały rok
bez seksu.
Chciała wysunąć rękę z jego dłoni, ale przytrzymał
ją silniej. Ona żyła ostatni rok bez seksu i nie zwięd
ła ani nie umarła, ale może taki mężczyzna jak Simon
Pearce nie potrafi być bez kobiety dłużej niż kilka dni.
Uniosła głowę i powiedziała odważnie:
-W porządku, to chyba rozsądne. Powiedzmy, raz
w miesiącu?
Roześmiał się.
- Dwa razy dziennie.
Uniosła brwi ze zdumienia.
- Jesteś królikiem?
Uśmiechnął się i pomyślał, że rok z nią będzie
znacznie ciekawszy, niż byłoby małżeństwo ze Ste
phanie. Przez cały czas znajomości Stephanie ani razu
go nie zadziwiła ani nie rozśmieszyła.
Megan była zupełnie inna. Wiedział oczywiście, że
nie zgodzi się na seks dwa razy dziennie, ale dobry ne
gocjator zaczyna od najwyższej stawki.
- Więc miałabyś problem z dwa razy dziennie?
Skinęła głową.
- Można tak powiedzieć. A raz na trzy tygodnie?
Pokręcił głową.
- Raz dziennie.
Zmrużyła oczy i zaoferowała:
- Raz na dwa tygodnie.
- Co drugi dzień.
- Pewnie łatwiej by mi się myślało, gdybyś puścił
moją rękę.
- Podoba mi się twoja ręka.
- Dobra, Simon, raz w tygodniu.
Dawno się tak świetnie nie bawił przy negocjacjach.
Jego nagłe małżeństwo mogło się okazać znacznie cie
kawsze, niż mógł przypuszczać.
- Trzy razy w tygodniu.
- Dwa.
- Zgoda.
- Jeszcze jedno - powiedziała, wyrywając rękę. - Noc
poślubna. Mam nadzieję, że nie zamierzasz zaczynać
już dzisiaj?
Kiedy patrzył na nią, właśnie tego pragnął. Choć
na ogół nie był mężczyzną, którym rządzą hormony,
chciał dotykać jej skóry i zerwać z niej tę atrakcyjną,
czarną spódniczkę i jedwabną, białą bluzkę.
- Może najpierw moglibyśmy się trochę lepiej po
znać? - W jej uśmiechu krył się jakiś podstęp. - Po
wiedzmy, sześć miesięcy?
- Czy to następne negocjacje? Zaczynasz wysoko.
- Szybko się uczę.
Bawiło go to mimo wszystko.
- A może tydzień? Jeden tydzień - powtórzył.
Myślała dłuższą chwilę, po czym powoli skinęła
głową.
- Jeden tydzień.
Jej zielone oczy błyszczały, a kiedy oblizała suche
wargi i przełknęła, Simon wziął głęboki oddech, że
by się uspokoić. Dlaczego nie zwrócił na nią uwagi
przez cały miesiąc? Jak mógł nie zauważyć tych oczu?
Tych ust?
Żeby nie dać po sobie niczego poznać, spojrzał na
zegarek.
- Powinnaś iść się przebrać w suknię ślubną. Po
wiem księdzu, że będziemy gotowi za pięć minut.
Smętnie pokręciła głową.
- Naprawdę masz fioła na punkcie punktualności?
- To jedna z moich zalet.
- Albo wad.
Znowu się uśmiechnął. Teraz już mógł sobie na to
pozwolić. Klęskę zamienił w triumf.
- Megan, będziesz miała cały rok, żeby poznawać
moje wady, ale teraz...
- Jasne: ubierz się i weź ślub.
Kiedy doszła do drzwi, obejrzała się przez ramię.
- Mam nadzieję, że jesteś świadomy tego, w co nas
pakujesz.
Wyszła, a Simon przekonywał samego siebie, że wie,
co robi. Przecież zawsze wie.
ROZDZIAŁ TRZECI
Odsunięto wiśniowe draperie i przedpołudniowe
słońce wdzierało się przez kryształowo czyste okna
wysokie od sufitu do podłogi.
Na białych krzesłach ustawionych wzdłuż wąskiego
przejścia siedziała zaledwie garstka gości. Na końcu
sali stał pastor z otwartą Biblią, a obok niego wysoki
i przystojny Simon.
Megan szła przez salę za swoją siostrą, Paige, ubra
ną tak jak stała: w jasnożółtą bluzkę i czarną spódnicz
kę. Idąc powoli, miała czas zastanowić się nad stanem
własnego umysłu.
Była w cudzej sukni ślubnej, i choć bardzo ładnej,
to nie takiej, jaką sama by dla siebie wybrała. Kremo
wa koronka okrywała ręce i dekolt, a na ciele czuła
miły chłód jedwabiu.
Za chwilę poślubi cudzego narzeczonego wobec
świadków, których nie zna. A za tydzień znajdzie się
w łóżku z mężczyzną, który będzie jednocześnie i nie
znajomym, i jej mężem.
Zakręciło jej się w głowie, więc przestała myśleć.
Jedyną osobą z rodziny Megan obecną na tej uro
czystości była Paige, która próbowała jej to szaleństwo
wyperswadować. Megan była jednak pewna swojej
decyzji. W dodatku była przekonana, że gdyby mia
ła wybierać między stukniętym Williem a Simonem
Pearce'em, z pewnością wybrałaby Simona.
Paige zatrzymała się u szczytu przejścia i Megan,
nawet na nią nie spoglądając, wiedziała, że patrzy na
Simona i posyła mu spojrzenie typu: „Zrań moją sio
strę, a zginiesz". Uśmiechnęła się zadowolona, że Paige
jest po jej stronie.
Rodzina i przyjaciele poprzedniej narzeczonej wy
szli. Pozostali goście już się zrelaksowali i byli gotowi
na nowe wrażenia.
Gdy stanęła obok Simona, poczuła jego palce na
swojej prawej dłoni. Ciepłe, pomyślała. Ciepłe, silne
i... dające pewność.
Pastor zaczął coś mówić, ale nie słuchała. Czuła
się tak, jakby się znajdowała poza swoim ciałem. Nie
wiedziała oczywiście, na czym to polega, ale jak ina
czej wytłumaczyć tę lekkość w głowie, dzwonienie
w uszach i zamazany obraz?
- Tak - powiedział Simon, a jego głęboki głos odbił
się echem po całej sali.
Jej kolej.
Megan skoncentrowała wzrok na pastorze, zauwa
żyła krople potu na jego czole i zaczęła się zastanawiać,
czy on też jest tak zdenerwowany jak ona. Jeszcze go
dzinę temu omawiała z nim ostatnie szczegóły. Oczy
wiście żadne z nich nie miało wówczas pojęcia, że to
ona będzie narzeczoną.
- Ja, Megan Ashton - powtarzała słowa przysięgi.
Stojący obok niej Simon zamarł. Ashton? Tak jak
Winnice i Wytwórnia Win Ashtonów oraz dziesiątki
innych firm należących do rodziny?
Zastanawiał się, dlaczego mu nie powiedziała, po
czym doszedł do wniosku, że współpracował z nią
przez miesiąc, ale nawet nie przyszło mu do głowy, że
by spytać ją o nazwisko. Nie wydawało mu się to waż
ne. Była po prostu Megan, organizatorką imprez.
Patrzył na kobietę, która obiecywała wierność jemu
i tylko jemu i dopiero teraz zrozumiał, dlaczego nie
dawała się skusić do małżeństwa pieniędzmi.
Zdał sobie sprawę, że to zastępcze małżeństwo
będzie bardziej skomplikowane, niż mu się wyda
wało. Od dawna był ulubieńcem fotoreporterów
polujących na znane osoby, ale Simon Pearce, któ
ry poślubił jedną ze spadkobierczyń majątku Ashto
nów, to dopiero łakomy kąsek! Jej rodzina była
równie znana jak jego i mieliby wielką uciechę, gdy
by się dowiedzieli, że to małżeństwo jest nie do koń
ca prawdziwe.
- Możesz pocałować pannę młodą.
Obrócił się w stronę Megan. Wszyscy ich obserwo-
wali, ale on widział tylko jej błyszczące, zielone oczy.
Widział w nich poczucie humoru, nieufność i odro
binę żalu.
- Masz jakieś wątpliwości? - szepnął, unosząc rękę,
żeby założyć jej za ucho niesforny kosmyk włosów.
Odpowiedziała równie cicho:
- Nie jedną i nie dwie, i nie trzy.
Uciszył ją w najlepiej sobie znany sposób. Nachylił
się do jej ust, przerywając jej w pół zdania. Wtedy wy
darzyło się coś nieoczekiwanego.
Poczuł dziwny przypływ gorąca, a kiedy spojrzał na
nią, była zdziwiona tak samo jak on. Czegoś podob
nego nie czuł od... Właściwie nigdy. Nie sądził, żeby
to było właściwe.
Przewidywał najbardziej typowe małżeństwo z roz
sądku, a tymczasem zanosiło się na komplikacje. Po
całował ją po raz drugi i natychmiast poczuł, jak prze
szywa go uczucie podobne do błyskawicy. Megan
zadrżała, jakby odczuła to samo.
Zapomniał, gdzie są i że są sobie obcy. Tulił ją do
siebie, zapamiętując się w tym pocałunku, czuł jej cie
pło i zapach, a ona przylgnęła do niego, obejmując go
rękami.
Oklaski. Śmiech. To powoli przywróciło go do rze
czywistości. Zakończył pocałunek i spojrzał na nią. Jej
skóra nabrała rumieńców, oczy błyszczały jeszcze bar
dziej. Pragnął jej jak jeszcze nigdy niczego w życiu.
Zacisnął zęby i cofnął się powoli. W ten sposób od
dalał się nie tylko fizycznie od niej, ale też od utra
ty kontroli, co traktował jak zagrożenie. Nigdy mu się
nie zdarzyło stracić panowania nad sobą i kontroli
nad sytuacją.
Uśmiechnął się, wziął ją za rękę i obrócił się w stro
nę gości, którzy już się tłoczyli, żeby im złożyć życze
nia.
- Wszystko przebiega planowo, więc się nie martw,
przynajmniej o przyjęcie - poinformowała ją Paige.
- Dziwnie się czuję, że to nie ja biegam, żeby wszyst
kiego dopilnować - wyznała Megan.
Paige spojrzała na nią zdumiona i pokręciła głową.
- Dziwnie się czujesz, że to nie ty pilnujesz imprezy,
a nie czujesz się dziwnie, będąc żoną faceta, którego
nie znasz?
- No, dobra - przyznała Megan, której wzrok prze
ślizgnął się po grupce gości, żeby zatrzymać się na mę
żu. - To też jest dziwne.
- Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłaś.
- Ja też nie, ale lepsze to niż ten biedny Willie.
- Tata by cię nie zmusił do poślubienia go - upie
rała się Paige.
- Nie znasz ojca? - Megan spojrzała na nią ostro.
- No, może tak. - Siostra na wszelki wypadek za
kryła mikrofon, który miała przyczepiony do słucha-
wek, i szepnęła: - Ale co powie teraz, kiedy się dowie,
co zrobiłaś?
O tym Megan w ogóle nie chciała myśleć. Już czuła
ucisk w żołądku, przeczuwając tę awanturę. Ale teraz
nawet ojciec nie może jej zmusić do małżeństwa, sko
ro jest już mężatką.
Przyłożyła dłoń do żołądka i zaczęła głęboko oddy
chać. Na ogół pomagało to zwalczyć uczucie mdłości
w przypadku konfrontacji z ojcem.
- Tak - odezwała się Paige do mikrofonu - zaraz
tam będę.
- Coś się stało?
- Nic takiego, z czym nie mogłabym sobie sama pora
dzić - uspokoiła ją siostra. - Drobna awaria w kuchni.
Megan skinęła głową i powstrzymała się, żeby nie
pobiec i nie rozwiązać problemu osobiście. Odkąd za
jęła się organizowaniem przyjęć i imprez na terenie
rodzinnej posiadłości, wyrobiła sobie dobrą markę, bo
dbała o każdy szczegół i nigdy nie zawiodła.
- Masz zamiar się schować? - zaskoczył ją głos Si
mona.
- Często się tak skradasz?
- Nie skradam się, tylko chodzę.
- To chodź głośniej - odparowała i starała się pa
trzeć poza nim na gości.
- Czas na zdjęcia - powiedział, chwytając ją pod
łokieć.
- Simon, nie sądzę, że powinniśmy...
- Prawdziwe małżeństwo - szepnął jej wprost do
ucha. - Pamiętasz?
- Racja.
Najpierw szczęśliwa para młodych wyszła na ze
wnątrz, żeby zadowolić przedstawicieli mediów. Słychać
było pstrykanie aparatów, kręcenie kamer i wykrzyki
wane przez reporterów pytania. Simon nieustająco się
uśmiechał i obejmował Megan ramieniem na wypadek,
gdyby stchórzyła i chciała uciec.
Nie zrobiła tego i musiał przyznać, że wywiązała się
ze swego zadania doskonale, z uroczym uśmiechem
pozując do zdjęć. Stephanie nie poradziłaby sobie tak
dobrze w tej sytuacji, pomyślał Simon.
Później weszli do środka, gdzie odbyła się sesja
zdjęciowa z gośćmi składającymi życzenia, a Simon
wciąż obejmował ją ramieniem, perfekcyjnie odgry
wając rolę zakochanego pana młodego.
Jego matka, drobna, elegancka kobieta z doskonale
ostrzyżonymi siwymi włosami, w błękitnym kostiu-
miku, osuszyła załzawione oczy i serdecznie uściska
ła Megan.
- Moja droga, pięknie wyglądasz.
- Dziękuję, pani Pearce.
- Proszę, mów do mnie Phoebe. Jestem pewna, że
zostaniemy przyjaciółkami.
Megan poczuła się strasznie. Phoebe była miła,
a Megan ją oszukiwała. Ją i wszystkich innych.
Starała się powiedzieć coś sympatycznego i jedno
cześnie zastanawiała się, dlaczego Simon nie wyjaśnił
wszystkiego, choćby własnej matce.
- Phoebe, tak mi przykro, że się wcześniej nie po
znałyśmy, ale wszystko odbyło się tak nagle.
- Nie szkodzi, kochanie - przerwała jej tak, jak to
robił Simon, i teraz Megan wiedziała już, po kim to
odziedziczył. - Wiesz, nigdy nie lubiłam Stephanie.
Ma takie zimne oczy. A ty - przerwała i pogładziła
ją po policzku - masz dobre oczy i śliczny uśmiech.
Wiem, że mój syn będzie z tobą bardzo szczęśliwy.
Czy poczucie winy może człowieka zabić?
Następne godziny minęły jej w kompletnym zamro
czeniu. Podano obiad, tort i nikt ani razu nie wspo
mniał, że panna młoda została podmieniona w ostat
niej chwili.
Grupka ludzi obecnych na uroczystości przybyła
z powodu Simona, który wyraźnie miał jeszcze więk
szą władzę niż jej ojciec, jak zauważyła Megan. Nikt
nawet okiem nie mrugnął z powodu zmiany panny
młodej.
Gdy przyjęcie się zakończyło, Megan znalazła się
w pokoju przeznaczonym dla panny młodej, żeby się
przebrać. Czuła się jak aktorka, która po skończonym
występie przebiera się, żeby pójść do domu. Wtedy
wszedł Simon.
- Hej! - Schwyciła suknię ślubną, którą właśnie
zdjęła, i osłoniła się nią jak niewinna panienka z epo
ki wiktoriańskiej; - Przepraszam bardzo!
- Nie szkodzi - powiedział bezczelnie i wszedł do
środka.
Megan spojrzała z wściekłością.
- Chciałabym się przebrać - powiedziała, widząc, że
on nie zamierza się ruszyć.
-Jesteśmy małżeństwem, Megan - przypomniał
i usiadł w fotelu obok drzwi.
- Nawet się nie znamy - powiedziała i weszła do
sąsiadującej z pokojem łazienki, wciąż osłaniając się
suknią ślubną.
- Od czegoś trzeba zacząć.
- Ale nie, kiedy się przebieram.
- Dobrze, zamknę oczy.
- Nie wierzę ci - wystawiła głowę przez drzwi.
- Kiepski początek dla szczęśliwego małżeństwa.
Megan sięgnęła szybko po swoją spódnicę i bluzkę.
Wkładając je prędko, powiedziała:
- Przecież to nie jest zwykłe małżeństwo.
- Mogłoby być - odpowiedział.
Wyjrzała zza drzwi. Miał oczy zamknięte. Przynaj
mniej tyle.
- Twoja mama mnie lubi - oznajmiła.
- Mówisz tak, jakby to było coś złego.
- Oszukujemy ją. Bardzo mi się to nie podoba.
- Wyjaśnię jej wszystko.
- Dobrze, bo ona jest bardzo miła.
Megan skończyła się ubierać, włożyła swoje czar
ne pantofle na wysokich obcasach i poczuła się tro
chę pewniej. Wyszła zza przymkniętych drzwi łazien
ki i odezwała się:
- Możesz już otworzyć oczy.
Przeszedł przez pokój i stanął przed nią.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że jesteś z rodziny
Ashtonów?
Przechyliła głowę na bok i spojrzała na niego.
- Pracowałam z tobą przez miesiąc, Simon. To nie
był sekret.
- Ale nie powiedziałaś.
- Bo nie pytałeś.
- Racja - przyznał. Rozpiął marynarkę i włożył ręce
do kieszeni. - Należało. W każdym razie, skoro nazy
wasz się Ashton, sprawy trochę się komplikują.
- Dlaczego?
- Gazety będą się jeszcze bardziej interesowały na
szym małżeństwem. Chyba to rozumiesz.
Nie pomyślała o tym, ale zapewne miał rację. Przy
zwyczaiła się od dziecka, że media interesowały się jej
ojcem i trochę o tym zapomniała, ale teraz uświado
miła sobie, że będąc córką jednego znanego człowieka,
a żoną drugiego, stała się łakomym kąskiem dla foto
grafów i reporterów.
- To tylko na rok - przypomniała.
- Tak, ale tym bardziej musimy prezentować obraz
prawdziwego małżeństwa. - Cofnął się, wyjrzał przez
okno, a potem znów spojrzał na nią. - Podróż poślub
na na Fidżi to dobry początek. - Spojrzał na zegarek.
- Mamy akurat dość czasu, żebyś zdążyła się spakować.
Nie musisz dużo zabierać. Zatrzymamy się po drodze
w Paryżu na zakupy.
Taka oferta poruszyłaby większość kobiet, ale Me
gan nie należała do większości.
- Fidżi? - pokręciła głową. - Przepraszam, ale nie
mogę.
- Co to znaczy, nie mogę? Przecież zgodziłaś się grać
tę rolę?
- Małżeństwo, tak, ale miesiąc miodowy? Mam swo
ją pracę!
Zaśmiał się.
- Pracę? Pracujesz dla swojej rodziny.
Megan spoważniała. Nie lubiła, gdy ktoś uważał, że
zepsuta panienka bawi się w urządzanie przyjęć.
- Moja praca jest dla mnie bardzo ważna - powie
działa uroczyście - i jestem dobra w tym, co robię.
W ciągu najbliższych dwóch tygodni mam dwa we
sela i przyjęcie na szesnaste urodziny. Nie mogę wyje
chać. I nie chciałabym, nawet gdybym mogła.
- Naprawdę? - zmrużył oczy. - A dlaczegóż to?
- Dlatego, Simonie - powiedziała, podchodząc tak
blisko, że dotknęła go palcem wskazującym w żołądek
- że mogę być zastępczą panną młodą, mogę iść do
ślubu w wymyślonej przez kogo innego sukni ślubnej
i zmusić się do założenia pierścionka przeznaczonego
dla kogoś innego, ale za nic nie pojadę w podróż po
ślubną innej kobiety.
- Co jest złego w tym pierścionku?
Nic nie zrozumiał, co jej specjalnie nie zdziwiło.
Spojrzała na niego.
- Nie jest mój - odpowiedziała, patrząc na szero
ką, złotą obrączkę z za dużym brylantem otoczonym
szmaragdami.
Nigdy w życiu nie wybrałaby czegoś takiego i fakt,
że musi go nosić, będzie nieustannym przypomina
niem, że to małżeństwo nie jest prawdziwe. Poślubiła
nieznajomego, którego ktoś jej zostawił.
- Nie lubisz brylantów?
Wydawał się tak zdumiony, że prawie się roześmia
ła.
- Każda kobieta lubi brylanty, ale nie lubię żółtego
złota, nie lubię takich wielkich pierścionków, które
o wszystko zahaczają, i nie lubię szmaragdów.
Zmarszczył brwi.
- Mógłbym...
- Nie szkodzi. - Tym razem ona mu przerwała. -
Nie ma znaczenia. Powiedziałam, że dotrzymam sło
wa i dotrzymam, ale nie mam zamiaru jechać w po
dróż poślubną, i to na Fidżi, z nieznajomym.
Na dłuższą chwilę zapanowała ponura cisza, którą
w końcu przerwał Simon.
- Dawno już nikt nie miał odwagi tak się ze mną
spierać.
Megan zaśmiała się i ruszyła do drzwi.
- Witam w twoim nowym świecie.
- Dokąd idziesz? - spytał.
- Wracam do pracy. Muszę sprawdzić szczegóły ślu
bu i wesela w przyszłym tygodniu.
Kiedy wyszła, Simon został sam. Słyszał tylko do
chodzący z daleka stukot jej obcasów.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Chyba naprawdę jesteś stuknięta. - Paige oparła
się o ścianę w gabinecie Megan i objęła się ramiona
mi. - Najpierw wychodzisz za mąż za obcego face
ta, a potem odmawiasz wyjazdu w podróż poślubną
na Fidżi?
Megan rzuciła okiem na siostrę, po czym wróci
ła spojrzeniem na ekran monitora. Minęły zaledwie
dwie godziny od ślubu i wciąż nie mogła uwierzyć, że
to się odbyło naprawdę. Tylko krzykliwy pierścionek
na palcu był tego dowodem.
Starała się nie myśleć o tym, na co się zgodziła. Mo
że Simon wykorzystał jej słabszy dzień. Gdyby dała
sobie trochę czasu na przemyślenie, może jej decyzja
byłaby inna? Jednak wtedy w dalszym ciągu pozostał
by problem ojca i planowane małżeństwo z Williem.
- Mam pracę, Paige. Nie mogę tak sobie wyjechać
na dwa tygodnie.
- Jasne, nikt inny nie ma odpowiednich kwalifika
cji, żeby wykonać kilka telefonów i dopilnować firmy
cateringowej.
Megan westchnęła i rozsiadła się wygodniej w fo
telu. Jej gabinet mieścił się za główną salą recepcyj
ną, na parterze rezydencji. Stworzyła tu swój własny
świat. Ściany były lekko różowe, w odcieniu cegieł ko
minka, i wisiały na nich delikatne obrazy impresjoni
stów. Meble były w kobiecym stylu, ale nie przesło
dzone. Pokój był ciepły i sympatyczny, zupełnie różny
od reszty domu Ashtonów, który urządzony był głów
nie na pokaz.
Z pokoju przechodziło się do kuchni, z której chwi
lami dobiegał szczęk naczyń. Przez okno widziała
trawnik, podjazd i basen na końcu podjazdu. W tej
chwili obok basenu stał jej świeżo poślubiony mąż
z telefonem komórkowym przy uchu.
Paige podeszła do okna i znów spojrzała na sio
strę.
- Spójrz na niego, Megan. Jest cudowny. Kto by nie
chciał znaleźć się z nim na wyspie, kiedy zdejmie ten
pięknie skrojony, elegancki garnitur?
- Na przykład ja - wypaliła natychmiast Megan.
Wstała od biurka i podeszła do siostry. - Zgoda, przy
znaję, że miło na niego spojrzeć.
- Miło? Jest super.
- Masz rację. - Przypomniała sobie jego pocałunek.
Czuła się jak w elektrowni podczas jakichś wyłado
wań. Iskry, błyski, napięcie elektryczne przenikające
całe ciało. - Ale to nie ma znaczenia.
Przez moment zaczęła żałować swojej umowy co
do braku seksu przez pierwszy tydzień. Paige ma rację.
Jestem stuknięta.
- W każdym razie - westchnęła Paige - wciąż uwa
żam, że powinnaś jechać na Fidżi.
- Nie mogę.
- Rozumiem - ucięła siostra. - W każdym razie
musisz się stąd wynieść, zanim ojciec wróci, chyba
że chcesz, aby data twojego ślubu i śmierci zbiegła się
w jedną smutną rocznicę.
Na jakiś czas wyparła to z pamięci. Jednak wizja re
akcji ojca na wieść, że zniweczyła jego marzenia do
tyczące rodzinnych związków z senatorem Jacksonem,
przeraziła ją. Natychmiast poczuła skurcz w żołądku.
Jako mała dziewczynka bardzo pragnęła, żeby ojciec
kiedyś powiedział: „Megan, jestem z ciebie dumny".
- Nie mówiąc już o mamie - dokończyła Paige.
- Coraz lepiej.
Dlaczego tego nie przemyślała? Teraz czeka ją prze
prawa z obojgiem rodziców i tłumaczenie im, dlacze
go nawet nie zostali zaproszeni.
- Więc co masz zamiar zrobić?
Megan spojrzała na siostrę, podbiegła do biurka,
wyjęła z szuflady torebkę i stanęła przy drzwiach.
- Mam zamiar posłuchać twojej rady i wynieść się
stąd. Jak najprędzej.
Simon Pearce nie należał do mężczyzn, których
można lekceważyć. Nie miał więc zamiaru pozwalać
na to, żeby ignorowała go świeżo poślubiona żona.
Ożenił się z córką Ashtonów. Czy to oznacza, że musi
być uprzejmy w stosunku do Spencera Ashtona? Spen
cer miał opinię wygłodzonego rekina i zasady moralne
bandyty okradającego ubogie staruszki w kościele.
Przycisnął mocniej do ucha telefon, żeby usłyszeć,
co mówi Dave Healy.
- Simon, jeśli nie jedziesz na Fidżi, jak planowałeś,
to dlaczego nie miałbyś odbyć spotkania z firmą Fran
klina?
Cztery tygodnie pracował ciężko, żeby mieć teraz
czas na podróż poślubną, i nie chciał z tego zrezyg
nować.
- Bo niezależnie od tego, czy wyjedziemy z Megan,
czy nie, muszę przynajmniej sprawiać wrażenie, że je
steśmy szczęśliwą parą nowożeńców.
- Naprawdę uważasz, że to dobry pomysł?
Simon zastanawiał się nad tym, odkąd się dowie
dział, jakie Megan nosi nazwisko.
Ciekawe, jakie było prawdopodobieństwo tego, że
by zupełnie przypadkowo poślubić kobietę, której na
zwisko było bardziej znane niż jego? Media będą za
nimi gonić przez najbliższe tygodnie. Może nawet
w jego dębach ukryje się jakiś paparazzi z teleobiekty
wem wycelowanym w dom.
Udało mu się jakoś wyłgać, mówiąc, że na ślub zde
cydowali się spontanicznie i dlatego nie było rodziców
Megan. Wyjaśnił też jakoś, skąd w takim razie wzięła
się jego matka, ale sprawy będą się komplikować. Po
trzebuje co najmniej kilku dni, żeby omówić wszyst
ko z Megan i nauczyć się, jak trzymać wspólny front.
W przeciwnym razie podstęp szybko wyjdzie na jaw.
- To jedyny pomysł. Nie ma już odwrotu. Jesteśmy
małżeństwem i musimy sobie radzić z problemami.
Dave westchnął ciężko i Simon prawie się
uśmiechnął.
- Dobra, to ja sobie poradzę z Franklinem, a ty so
bie radź z tą młodą damą.
Simon schował komórkę i zaczął się przyglądać fa
sadzie pretensjonalnej rezydencji. Słyszał, że dom, gdy
należał do rodziny Lattimerów, był znacznie mniejszy.
Dopiero gdy przejął go Spencer, dobudował dwa duże
skrzydła, na których postawił cylindryczne wieżyczki,
i w ten sposób zamienił ładny wiejski dom w niegu-
stowny pałac. Wydawał się równie „ciepły" jak jego
zimne, marmurowe podłogi.
Ruszył do głównego wejścia, żeby wreszcie odszu
kać swoją żonę i rozpocząć życie w tym fałszywym
małżeństwie.
Co należy spakować na okoliczność małżeństwa? -
zastanawiała się Megan, wchodząc do garderoby. Mo-
że wprawdzie przysłać po resztę rzeczy, jeśli rzeczywi
ście będzie mężatką przez cały rok, ale coś musi zabrać
na najbliższe dni. Tylko co?
Zdjęła część ubrań z wieszaków i położyła na łóżku,
na którym stała otwarta walizka. Od lat pakowała się
sama, mimo że matka utrzymywała, że to zadanie dla
pokojówki. Megan nie lubiła niespodzianek. Musiała
wiedzieć, co ma, a czego nie ma.
Działała szybko i sprawnie, myśląc jednocześnie, co
jeszcze. Kosmetyki, szczotki do włosów. Czy jej mąż
ma suszarkę do włosów? Lepiej zabrać swoją. Była
tak zajęta, że nie usłyszała, kiedy do pokoju weszła jej
matka.
- Czy zechciałabyś to wyjaśnić?
Lila Jensen Ashton miała czterdzieści dziewięć lat
i wciąż była pięknością. Miała rude włosy sięgają
ce brody, które swój naturalny wygląd zawdzięczały
częstym wizytom w ulubionym salonie, Ubrana była
w kremowy garniturek ożywiony szkarłatną, jedwab
ną bluzką. W uszach i na przegubach dłoni błyszczało
złoto. Dzięki diecie, na którą składały się kawa i sałat
ki, miała figurę równie szczupłą jak wtedy, gdy zosta
ła sekretarką Spencera Ashtona. Błękitne oczy zauwa
żały wszystko.
- Cześć, mamo - Megan wyprostowała się i przygo
towała na konfrontację z matką. Kochała ją, ale wie
działa, że Lila równie dobrze mogła nie mieć dzieci.
Nie, żeby ich nie kochała, ale jej instynkt macierzyń
ski był bardzo powierzchowny i pozostawiała wycho
wanie Megan, Paige i Trace'a kolejnym nianiom. - Nie
słyszałam, kiedy weszłaś.
- Nic dziwnego - odpowiedziała Lila, wskazując na
walizkę. - Jesteś zajęta czym innym.
- Tak, chciałam ci powiedzieć, ale cię nie było i...
- Zdajesz sobie sprawę z tego, na jakiej pozycji mnie
to stawia?
Megan wzięła głęboki oddech.
- Wiem, że ojciec będzie zmartwiony, że nie wyjdę
za Williego, ale...
- Nie obchodzi mnie reakcja twojego ojca - prze
rwała jej natychmiast.
Ludzie wciąż mi przerywają, pomyślała Megan.
Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłam?
- Przykro mi, mamo.
Było jej przykro z wielu powodów, może głównie
z tego, że nigdy nie były z matką blisko.
- Gdybyś chciała, żebym wiedziała o twoim „ślubie",
powiedziałabyś. Chcę wiedzieć, od jak dawna to pla
nowałaś?
-No...
Cholera, tego nie omówili z Simonem.
Czy ma powiedzieć rodzinie prawdę, że jest żoną
zastępczą? A potem przez rok znosić ich porozumie
wawcze spojrzenia? Ale żeby przeżyć wściekłość ojca,
musi go jakoś przekonać, że sprawa toczyła się od kil
ku tygodni. Najpierw jednak musi przekonać matkę.
Wiedziała, że ich małżeństwo od łat istniało tylko na
papierze i Lila będzie usatysfakcjonowana, jeśli plany
męża legną w gruzach.
- To było dość nagłe - zaczęła Megan, wmawiając
sobie, że przynajmniej nie kłamie. - Właściwie, zupeł
nie zawrócił mi w głowie.
Lila uniosła jedną brew.
- Trudno mi w to uwierzyć, Megan. Nigdy nie byłaś
zbyt spontaniczna. Ale stało się. Czy wyobrażasz sobie,
jak będę wyglądała w oczach moich przyjaciół?
- Co takiego?
- Przecież to wyszło tak, jakbyś nie chciała widzieć
własnej matki na swoim ślubie. Jak mam im to wy
jaśnić?
- Nie chciałam ci sprawić przykrości, mamo. - Me
gan czuła, że wbija sobie paznokcie w rękę.
Matkę nie obchodziło, że jej córka wyszła za czło
wieka, którego ona nawet nie poznała. Chodziło tylko
o to, jak spojrzą na to panie z towarzystwa.
Megan nie powinna być rozczarowana, bo miała
czas się do tego przyzwyczaić. Lila urodziła wpraw
dzie troje dzieci, ale natychmiast przekazywała je w rę
ce kogoś, komu płaciła za opiekę nad nimi. A Megan
ciągle w głębi serca marzyła o odrobinie miłości.
- W ogóle o mnie nie pomyślałaś. - Lila zmarszczy-
ła się leciutko, co, biorąc pod uwagę liczbę zastrzy
ków upiększających, które pobrała, było wszystkim,
co mogła wykonać. - Myślałam, że zasługuję na
odrobinę szacunku.
- Masz rację.
Ciekawe, że w rozmowach i utarczkach z licznymi
wykonawcami, a także z rodzeństwem, Megan świet
nie sobie radziła i potrafiła postawić na swoim. Jed
nak w przypadku rodziców zawsze czuła się jak mała
dziewczynka, która chce być grzeczna i łagodzić na
pięcia.
- Zbyt mało i zbyt późno. - Lila poprawiła niena
ganną fryzurę. - Mam nadzieję, że wiesz, co robisz,
Megan.
- Wiem.
- Na pewno? - Na moment w jej oczach pojawi
ło się coś w rodzaju sympatii? Zrozumienia? Cokol
wiek to było, natychmiast znikło. - Zastanawiam się,
czy zdajesz sobie sprawę, że opuszczasz dom jednego
władczego człowieka, żeby pójść do drugiego bardzo
podobnego?
Czy Simon był podobny do jej ojca? Współpraco
wała z nim przez ostatnie tygodnie i trochę go pozna
ła. Był bogaty i miał władzę, ale nie zauważyła u niego
chłodu tak typowego dla jej ojca. Podjęła decyzję pod
wpływem impulsu i sama też się zastanawiała, czy nie
wpadła z deszczu pod rynnę.
- Życzę ci szczęścia, Megan - zakończyła Lila i wy
szła wyprostowana, całą swoją postawą manifestując
niezadowolenie.
- Nieźle poszło - westchnęła Megan i padła na
łóżko.
Bolała ją głowa i ściskało w żołądku. Nie tak so
bie wyobrażała dzień swojego ślubu - kłótnia z matką,
unikanie ojca, pakowanie w samotności rzeczy, żeby
szybko uciec z rodzinnego domu...
Boże, Megan, a czego ty się spodziewałaś? Zaśmiała
się krótko, odetchnęła głęboko, żeby uspokoić żołądek,
a kiedy nie pomogło, rozejrzała się po znanym otocze
niu, żeby z czegoś zaczerpnąć trochę spokoju.
Jej pokój nie zmienił się specjalnie przez te wszyst
kie lata, podczas których w nim mieszkała, poza tym
że zamiast lalek na półkach pojawiło się mnóstwo
ukochanych książek. Ściany były jasnozielone, co
stanowiło wyłom w ulubionej przez jej matkę kolo
rystyce beżowej. Drzwi na jej prywatny balkon były
otwarte i delikatny marcowy wiatr poruszał cienki
mi firankami.
Ten jeden pokój w całym domu oznaczał wygodę.
Dom. Bezpieczeństwo. Tu uciekała przed kłótniami
rodziców, tu płakała, kiedy ojciec ją powiadomił, że
zapłacił jej ostatniemu chłopakowi, żeby zniknął z jej
życia. Tu marzyła, że będzie kiedyś miała kogoś bli
skiego. Męża. Rodzinę.
Teraz miała męża i wszystko było nie tak, jak sobie
wymarzyła. Mogła się jeszcze wycofać. Co ją obchodzi,
że media będą sobie używały na dwudziestoczterogo
dzinnym małżeństwie Simona Pearce'a?
Przypomniało jej się jednak, że grozi jej małżeń
stwo z Williem. Poza tym dała słowo, a danego słowa
jeszcze nie złamała. Nigdy w życiu.
- Ciężki dzień?
Podniosła głowę i zobaczyła stojącego w drzwiach
Simona. I nagle poczuła, jakby na burzliwym morzu
ktoś zrzucił jej łódź ratunkową.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Dom Simona nie był tak wielki jak ich rezydencja,
ale jej żaden nie dorównywał.
Z zewnątrz stanowił kanciastą konstrukcję z sza
rego drewna i szkła. Wyglądał nowocześnie i trochę
nieprzystępnie i w ogóle nie pasował do łagodnych,
zielonych wzgórz. Jednak wnętrze było zaskakująco
inne.
Wewnątrz dom Simona był ciepły i przytulny. Idąc
w stronę schodów, Megan zaglądała do mijanych po
kojów. Błyszczące drewniane podłogi, miękkie sofy
i fotele, pastelowe dywaniki, wypolerowane drewnia
ne meble, lampy od Tiffany'ego rzucające miłe, ciepłe
światło. Wszystko to z myślą o wygodzie.
Jakże było to odmienne od atmosfery panującej
w rezydencji jej rodziców, w której naczelną zasadą,
jakiej dzieci musiały się nauczyć, było: „Nie dotykaj".
Spojrzała na Simona, który wnosił jej walizkę po
schodach. Ich balustrada była drewniana, a wyrzeź
bione gałęzie i kwiaty wyglądały, jakby miały zaraz
ożyć. Na jasnożółtych ścianach zawieszono obrazy,
a schody pokryto kremowym chodnikiem. Stojący
u ich stóp zegar tykał rytmicznie.
- Ładnie tu - powiedziała nieprzekonująco, głównie
po to, żeby przerwać ciszę.
- Dziękuję - odpowiedział.
U szczytu schodów skierował się na prawo. Megan
szła tuż za nim przez jasny hol. Kiedy wszedł do głów
nej sypialni, stanęła w drzwiach i po prostu patrzyła.
Pokój, bardzo męski w wystroju, zdominowany był
przez olbrzymie łoże rozmiarów małego boiska. Po
myślała, że to bardzo dobrze, bo będzie mogła odsu
nąć się na swój brzeg, a Simon będzie daleko od niej.
W każdym razie przez najbliższy tydzień.
A kiedy tydzień się skończy? Poczuła dreszcz i po
stanowiła przestać o tym myśleć.
Rozejrzała się po pokoju. Jedną ścianę stanowiły
okna, przez które roztaczał się cudowny widok na ca
łą dolinę, na drugiej znajdował się kominek, nie roz
palony, a przed nim mała kanapka.
Weszła do pokoju w momencie, gdy Simon rzucił
jej walizkę na łóżko, i zerknęła do łazienki. Kilometry
kafelków w kolorze nieba i wanna, w której zmieściła-
by się cała drużyna piłkarska po meczu na olbrzymim
łożu. Co za skojarzenia!
- Lepiej się czujesz?
Otrząsnęła się z rozmyślań i zerknęła na obserwu
jącego ją mężczyznę.
- Lepiej niż kiedy?
Usta mu zadrgały, jakby powstrzymywał uśmiech.
- Kiedy opuszczaliśmy twój dom, nie byłaś zbyt ra
dosna.
- Super, dzięki. Każda panna młoda chciałaby coś
takiego usłyszeć.
- Posłuchaj - powiedział, wkładając ręce w kiesze
nie i podchodząc do niej. - Wiem, że to był trudny
dzień...
- Ciekawy.
Podchodził coraz bliżej, aż stanął w odległości kil
ku centymetrów. Poczuła zapach jego wody toaletowej,
bardzo męski, od którego zrobiło jej się miękko w ko
lanach. Musi się wziąć w garść. Hipnotyzował ją spoj
rzeniem. Nie mogła odwrócić wzroku. Nie chciała.
Minęło kilka chwil i znów zaskoczyła ją panująca
tu cisza. U nich w domu zawsze coś się działo. Ludzie
rozmawiali, krzyczeli, z pokoju jej albo Paige dobie
gała muzyka, a z pokoju Trace'a głośne sprawozdania
sportowe.
Tutaj, gdyby otworzyła okno, usłyszałaby, jak rośnie
trawa. Trochę ją to przeraziło.
- Czy tu zawsze jest tak cicho? - spytała.
Przechylił głowę, jakby nasłuchiwał, po czym wzru
szył ramionami.
- Chyba tak, a dlaczego?
- Nie uważasz, że to trochę niesamowite?
Zaśmiał się krótko i nieco chrapliwie, jakby nie był
przyzwyczajony do śmiechu. Megan wcale by się nie
zdziwiła, gdyby tak było, a szkoda, bo gdy się śmiał,
coś pięknego działo się z jego oczami i ustami, i...
Mniejsza z tym.
- Boisz się duchów? - spytał.
- Nie, po prostu nie jestem przyzwyczajona do ta
kiej ciszy.
- Przyzwyczaisz się - zapewnił.
- Albo coś zrobię, żeby tak nie było.
Uniósł jedną brew, przyglądając się jej.
- To będzie ciężki rok, co?
Po raz pierwszy od rana Megan się uśmiechnęła.
- Żebyś wiedział.
Simon przyglądał się, jak jego świeżo upieczona
żona kręci się po kuchni. Zdumiało go, że wygląda,
jakby była tu od dawna zadomowiona. Przebrała się
w jasnozielony podkoszulek i białe szorty, które pod
kreślały piękne, opalone nogi.
- Myślałem, że nikt z rodziny Ashtonów nie potrafi
nawet włożyć kromki chleba do tostera.
Spojrzała na niego przez ramię, przeglądając zawar
tość lodówki.
- Moje rodzeństwo i ja wcześnie nauczyliśmy się ra
dzić sobie w kuchni.
Trzymając w objęciach bekon, jajka i torby z jarzy-
nami, popchnęła biodrem drzwi lodówki. Ułożyła ca
ły towar na blacie w środku kuchni i stanęła uśmiech
nięta naprzeciw Simona.
Dlaczego nigdy wcześniej nie zauważył tego uśmie
chu? Przecież pracowali razem kilka tygodni. Nagle
go oświeciło. Po prostu praca z nim nie skłania niko
go do uśmiechu.
- Nie mówię, że jesteśmy rewelacyjnymi szefami
kuchni - ciągnęła Megan, wbijając jaja do miseczki
do ubijania - ale mając do dyspozycji kuchnię, nie
umrzemy z głodu.
- Mama was nauczyła? - spytał, pamiętając, jak jego
matka uważała, że musi się nauczyć gotować, bo nie
chce się wstydzić przed jego żoną, że wychowała ta
kiego bezradnego faceta.
Megan roześmiała się.
- Przepraszam - wykrztusiła, ścierając ser do ubi
tych już jajek. - Sama myśl o mojej matce wchodzącej
z własnej i nieprzymuszonej woli do kuchni rozśmie
sza mnie do łez. - Wzruszyła ramionami. - Kucharka
nas nauczyła, całą naszą trójkę. Dużo czasu spędzali
śmy w kuchni. Wiesz, po szkole albo latem...
- Lubiłaś to - stwierdził. Widział po jej oczach, że
tak było.
- Pewnie. Które dziecko nie lubi robić bałaganu
i bawić się ogniem?
Znów się uśmiechnęła, a on znów poczuł to dziwne
rozczulenie, ale prędko przypomniał sobie, że przecież
ich małżeństwo nie jest prawdziwe. Ten układ zakoń
czy się za rok. Ale to chyba nie znaczy, że póki co nie
może mieć z tego przyjemności.
Megan tymczasem znalazła w jednej z szuflad nóż
i zabrała się za jarzyny. Sprawnymi ruchami poszatko-
wała paprykę, pieczarki i rozdrobniła brokuły. Sięgnę
ła na półkę po patelnię z miedzianym dnem.
Przy tej okazji uniosła się jej koszulka i Simon zoba
czył pępek i gładką, opaloną skórę. Musiał zacisnąć dło
nie w pięści, żeby nie przyciągnąć dziewczyny do siebie.
Zamiast tego nagle wstał i podszedł do lodówki.
- Chcesz piwo?
Megan spojrzała z ukosa.
- Pytasz córkę Ashtonów, właścicieli winnicy, czy
chce piwo?
- Tak.
Skinęła głową.
- Chciałam się upewnić. Owszem, chcę.
Uśmiechnął się do siebie, gdy przechodziła do
ośmiopalnikowej kuchenki, żeby postawić na niej
patelnię. Wrzuciła kawałek masła, a gdy się roztopi
ło, wlała jajka z serem i warzywami.
- Posłuchaj - powiedziała i pociągnęła łyk piwa. -
Nie chciałabym, żebyś się przyzwyczaił do takiej ob
sługi. Robię pyszny omlet, ale to nie znaczy, że tak bę
dzie codziennie.
Trzymając piwo w dłoniach, patrzył na nią. Duże,
zielone oczy błyszczały w świetle lamp, pachniała la
tem i uśmiechała się jak diablica. Czuł, że go zamęczy.
Jak mógł się zgodzić na tydzień bez seksu! Kto powie
dział, że trzeba się poznać, zanim się pójdzie z kimś
do łóżka? A coś mu mówiło, gdy na nią patrzył, że
seks z nią jest cudowny.
Gdy się w końcu odezwał, mówił znacznie ostrzej
szym tonem, ale to była jej wina. Dlaczego tak roz
kosznie wygląda?
- Mam kucharkę, Megan. Nie ożeniłem się z tobą
dla twoich talentów kulinarnych.
Uśmiech zgasł na jej twarzy, wypiła jeszcze spory łyk
piwa i odstawiła butelkę. Rozmieszała zawartość patelni,
zmniejszyła temperaturę i spojrzała na Simona.
- Jeżeli masz kucharkę, to dlaczego ja to robię?
- Bo dałem jej i gospodyni dwa tygodnie wolnego.
Przecież miałem być na Fidżi, pamiętasz?
- A, racja. - Zerknęła na patelnię i zadowolona ze
swojej działalności podeszła do niego. - Więc przez
następne dwa tygodnie będziemy tu tylko ty i ja?
- Tak.
- Sami?
- Tak.
Westchnęła.
- Mam nadzieję, że umiesz zadzwonić i zamówić
pizzę?
- Myślę, że sobie z tym poradzę - uśmiechnął się
Simon.
Megan skinęła głową.
- W takim razie jakoś przeżyjemy.
Megan leżała w ciemności i obserwowała grę świat
ła księżycowego na suficie. Dziwne.
Owinęła swoją krótką, jedwabną koszulkę ciaś
niej wokół ud i przewróciła się na drugi bok, żeby
przyjrzeć się Simonowi z profilu. Ponieważ jednak
znajdował się po drugiej stronie łóżka o wymiarach
kontynentu europejskiego, nie było to łatwe. Zasta
nawiała się, czy on też nie śpi, czy jest w piżamie,
czy może... nagi? Zastanawiała się, dlaczego się
zastanawia i czy od nadmiaru takich rozmyślań nie
można oszaleć.
- Nie śpisz, prawda?
Jego niski głos tak raptownie przerwał ciszę, że Me
gan prawie podskoczyła.
- Przepraszam, przestraszyłeś mnie.
- Dlaczego? - Usłyszała rozbawienie w jego głosie.
- Przecież wiesz, że tu jestem.
- Tak, ale to łóżko jest takie wielkie, że twój głos za
brzmiał jak z sąsiedniego hrabstwa.
- Lubię mieć dużo miejsca - odpowiedział.
Wpatrywała się w oświetlony księżycem sufit i usi
łowała nie dochodzić przyczyny, dla której lubił mieć
tyle miejsca. Czy chciał tu pomieścić kilka panienek
naraz?
Jakby odgadując jej myśli, dodał:
- Bardzo się wiercę we śnie.
- Aha - nie wydawała się specjalnie przekonana.
Jedwabne prześcieradła zaszeleściły i poczuła, że
jedno jest przeciągane w jego stronę. Ułożyła się na
baczność, chcąc je przytrzymać.
...- Boisz się? - spytał.
- A powinnam? - odpaliła i zamiast w sufit zaczęła
się wpatrywać w okno i rozgwieżdżone niebo. - Prze
cież obiecałeś, że dasz mi tydzień.
- Obiecałem.
- I dotrzymujesz słowa?
- Dotrzymuję - stwierdził, chociaż prześcieradło
znów zaszeleściło i naciągnęło się.
Wiedziała, że się przybliżył. Wprawdzie w łożu
tych rozmiarów niepozorne przysuwanie się na jej
skraj łóżka mogło mu zabrać całą noc, ale i tak Me
gan wstrzymała oddech.
- Więc nie będziesz się tu zakradał po nocy?
- Zakradał? - powtórzył i mogła się założyć, że jego
głos był teraz bliżej. - Nie, ale posuwał się, tak.
- Więc przestań.
Przesunęła się jeszcze bardziej na brzeg łóżka, ale za
moment już cała jej prawa część będzie wisiała w po
wietrzu i to dopiero będzie zabawny widok.
- Denerwujesz się?
Tak, był zdecydowanie bliżej, czuła jego wodę toa
letową i od tego zapachu coś dziwnego działo się w jej
wnętrznościach. To z powodu ciemności, tłumaczy
ła sobie. W ciemnościach wszystko jest inne. Widoki.
Zapachy. Instynkty.
Wiedziała o tym, bo instynkt podpowiadał jej
teraz, żeby przesunąć się w jego kierunku, a nie
odsuwać. Czuła to już od kolacji. Kiedy siedzieli
naprzeciwko siebie przy piwie i omlecie było tak...
przytulnie. Każdy jego uśmiech powodował lekki
zawrót głowy.
A teraz byli sami, w łożu o rozmiarach oceanu,
i musiała walczyć z tym instynktem. W każdym ra
zie próbowała.
- Dlaczego mam się denerwować?
- No wiesz, jesteśmy małżeństwem - odpowiedział
i tym razem był już na wyciągnięcie ręki.
Nie wyciągnęła jej.
- Tak - zgodziła się, przytrzymując prześcieradło
przy sobie, chociaż próbował je ściągnąć. - Ale zgo
dziliśmy się, że nie będzie seksu przez pierwszy ty
dzień.
- Kto mówi o seksie? - spytał.
- To o czym mówisz?
- Tylko o tym - przysunął się, ale jej nie dotknął
- żeby być bardzo blisko.
Megan roześmiała się i jej nerwowość znikła
w mgnieniu oka.
- Mamo, nie słyszałam takiego tekstu od początku
liceum.
Przestał się przysuwać i odezwał się nieco obrażo
nym tonem:
- Słucham?
Dziwne, ale ten ton pomógł jej się zrelaksować i na
reszcie obróciła się, żeby na niego spojrzeć, niemal
twarzą w twarz.
- Blisko? - spytała z uśmiechem. - Chcesz po pro
stu być blisko? Czy to jest z tych tekstów: „Nie musi
my nic robić, tylko cię obejmę" albo: „Nie zrobię nic,
czego nie będziesz chciała"?
Skrzywił się.
- Po prostu nie musimy spać na krawędziach łóżka
po to, żeby nie uprawiać seksu.
- Racja - zgodziła się Megan, przypatrując się jego
twarzy na tyle, na ile było to możliwe w świetle księ
życa. Szare oczy były ocienione i nic nie można było
z nich wyczytać. - Myślę, że mogę się powstrzymać,
i ciebie też.
Zauważył, że stara się, żeby czegoś nie powiedzieć,
więc wziął głęboki oddech i stwierdził:
- Nie musisz się obawiać. Nie biorę kobiet siłą.
W porządku, uraziła go, chociaż nie miała takie
go zamiaru, ale naprawdę wkraczał na jej terytorium
i fakt, że jej to nie przeszkadzało, był wyjątkowo iry
tujący.
- Nie to miałam na myśli.
- A co?
- Po prostu... nie miałam niczego na myśli, okay?
- Okay.
Wsunął sobie poduszkę pod głowę, westchnął i za
mknął oczy. Patrzyła na niego przez kilka sekund, po
czym szepnęła:
- Co robisz?
Otworzył jedno oko.
- Mam zamiar spać.
- A nie uważasz, że mógłbyś się przesunąć na swoją
stronę tego kontynentu?
- Nie, tak mi wygodnie.
Patrzyła na niego jeszcze przez chwilę, ale nie ot
wierał oczu, a po kilku sekundach usłyszała równy,
głęboki oddech. Spał.
- Cóż - mruknęła - chociaż jednemu z nas jest wy
godnie.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Następne dwa dni minęły w pośpiechu.
Megan udawało się uniknąć konfrontacji z ojcem
tylko dlatego, że nigdzie go nie było. Wyjechał z po
siadłości, zanim przyszła do pracy, a wrócił po jej wy
jeździe. To powinno było ją uspokoić, ale miało do
kładnie odwrotny skutek. Czuła się jak indyk przed
Świętem Dziękczynienia, który czeka, aż dopadnie go
siekiera.
A Simon wcale jej nie pomagał.
W pracy nie mogła odetchnąć, bo była zbyt zajęta
i czujnie wyglądała ojca. W „domu" też nie, bo Simon
był wszędzie.
W każdym razie tak to odczuwała.
Kiedy poszła popływać w basenie, przy wyjściu cze
kał na nią z ręcznikiem. Gdy wybrała się na spacer po
ogrodzie, był tuż za nią. Kiedy usiłowała spać w tym
gigantycznym łożu, układał się na ukos, żeby być obok
niej, co gwarantowało, że nie zmruży oka.
Jednak dziś wieczorem, po raz pierwszy od swe
go błyskawicznego ślubu, Megan miała cały drewnia-
no-szklany dom tylko dla siebie. Simon pracował do
późna. Zostawił jej wiadomość na automatycznej se
kretarce, że nie wie, kiedy wróci. Czuła się odrobinę
rozczarowana, ale tłumaczyła to sobie tym, że zdążyła
się już przyzwyczaić, że chodzi za nią krok w krok.
Żeby udowodnić sobie, że cieszy ją samotność, puś
ciła głośno płytę z klasycznym rock and rollem, któ
rą słychać było w całym domu. Potem udała się do
głównej łazienki, wlała do wanny mnóstwo płynu do
kąpieli i odkręciła wodę. Piana o zapachu jaśminu wy
pełniła wannę, a lustra zaparowały.
Megan zrzuciła z siebie ubranie i zostawiła na pod
łodze. Potem wzięła butelkę musującego wina, które
przyniosła z rodzinnych zapasów, i nalała sobie do
kieliszka. Po pierwszym łyku uśmiechnęła się i ode
tchnęła z ulgą.
Spojrzała w lustro, spięła włosy na czubku głowy
i wciąż się uśmiechając, weszła do królewskiej wan
ny. Kieliszek ustawiła na brzegu. Woda jeszcze się na
lewała, gdy Megan usadowiła się w wannie. Poczuła,
jak odchodzi z niej napięcie ostatnich dni. Chłodne
wino, gorąca woda i zapach jaśminu. Wszystko, czego
kobiecie trzeba do szczęścia.
- No - mruknęła przy następnym łyku - może nie
wszystko.
I oczywiście jej myśli powędrowały do człowieka,
który został jej mężem. Ostatnio często jej się to zda-
rzało. Kiedy rozmawiała przez telefon z dostawcami,
bazgroliła w notatniku imię Simona, kiedy prowadziła
w biurze przyszłą pannę młodą, przypominała sobie
swoje przejście przez salę ślubną i minę Simona, gdy
ją potem pocałował.
Jej ciało zareagowało nerwowo, więc zanurzyła się
głębiej w wodzie. Oczywiście to wszystko dlatego, że
śpisz co noc obok całkiem nagiego faceta, tłumaczy
ła sobie.
Przypomniał jej się poranek po ślubie, gdy Simon
odrzucił kołdrę i przeszedł przez pokój zupełnie na
gi, i jęknęła. Musiała wówczas całą siłą woli powstrzy
mać się, żeby go nie zawołać i nie zaprosić z powro
tem do łóżka.
Do diabła.
Upiła kolejny łyk wina, żeby ulżyć suchemu gardłu.
Nie pomogło.
Zakręciła kurki i teraz słyszała tylko cichutki chlu
pot wody na swojej skórze i dobiegające z poko
ju dźwięki muzyki. Uniosła głowę i wpatrywała się
w ciemne niebo za oknem. Kiedy po raz pierwszy bra
ła tu prysznic, obawiała się, że daje darmowy pokaz
jakiemuś właścicielowi teleskopu, ale Simon zapewnił
ją, że są na szczycie wzgórza, w samym środku trzy
dziestu akrów ziemi, więc w łazience na pierwszym
piętrze ma absolutną swobodę.
Teraz Megan musiała przyznać, że bycie nagą przy
nie zasłoniętym oknie wywoływało rozkoszne uczu
cie.
- Albo wypiłam za dużo, albo za mało - mruknęła,
patrząc na butelkę, stojącą na blacie z dala od wanny.
- Cholera!
- Spragniona?
- Ups! - zawołała Megan i wślizgnęła się pod pianę,
wpatrując się w drzwi. Stał w nich uśmiechnięty Si
mon. - Przestraszyłeś mnie na śmierć!
Wyprostował się i zdjął marynarkę, którą wrzucił
do sypialni.
- Usłyszałabyś mnie, gdybyś nie włączyła tak głoś
no muzyki.
Wysunęła rękę i zgarnęła na siebie jeszcze trochę
piany.
- Mogłeś coś powiedzieć.
- Powiedziałem.
- No, dobra.
Uśmiechnął się i chwycił butelkę.
- Jeszcze wina?
- Poproszę - wysunęła rękę, uważnie obserwując
stan piany.
- Chętnie bym ci towarzyszył, jeśli pozwolisz.
- Jasne - odpowiedziała, zauważając, że w butelce
jest dostatecznie dużo wina.
Napełnił jej kieliszek, a po chwili przyniósł drugi
dla siebie. Nalał sobie po brzegi i spróbował.
- Niezłe.
- Dziękuję w imieniu Winnic i Wytwórni Win
Ashtonów - uniosła kieliszek. - To nasze najbardziej
popularne wino - mówiła, żeby nie dopuścić do mil
czenia. - Ludzie kupują je beczkami. Co ty wypra
wiasz?
Simon odstawił kieliszek na blat i zaczął rozpinać
koszulę, którą już wysunął ze spodni.
- Simon! - Megan obserwowała jednocześnie jego
i znikającą warstwę piany.
- Będę ci towarzyszył - odpowiedział, rozpiął pa
sek od spodni i suwak. - Przecież powiedziałaś, że nie
masz nic przeciwko temu.
- Miałam na myśli towarzystwo w piciu wina - wy
jaśniła, unosząc kieliszek. - Wina!
Wziął do ręki swój kieliszek i przyglądał mu się do
kładnie.
- Nie zmieścimy się tu oboje.
- Bardzo śmieszne.
- Za to tam jest mnóstwo miejsca - wskazał głową
na wannę.
Megan zaczerpnęła powietrza, a gdy to nie po
mogło, pociągnęła łyk wina. Nie przypuszczała, że...
A teraz on...
Rozebrał się szybko i rzucił rzeczy na podłogę, gdzie
leżały już jej ubrania. Megan zamknęła oczy, mówiąc
sobie, że tak będzie bezpieczniej. Zerknęła jednak, bo
nie mogła się opanować. Ciekawe, czy jakakolwiek ko
bieta oderwałaby wzrok od takiego ciała, jakie miał
Simon.
Był wysoki i smukły, ale dobrze umięśniony. Miał
szeroką, opaloną klatkę piersiową z lekkim tylko
meszkiem ciemnych włosów. Jego biodra były wąskie,
nogi długie, a jego... Musiała przełknąć następny łyk
wina.
Simon wziął do ręki swój kieliszek i wszedł do wan
ny. Skrzywił się i syknął.
- Nie wiedziałem, że chcesz się tu żywcem ugoto
wać.
Wzruszyła ramionami i zagarnęła na siebie jeszcze
trochę piany.
- Lubię gorącą wodę.
- Jest różnica między gorącą a ukropem - mruknął
i usadowił się ostrożnie naprzeciwko niej.
Szybko się przyzwyczaił do temperatury i chociaż
zwykle nie był amatorem pachnącej piany i w ogó
le kąpieli w wannie, musiał przyznać, że poczuł się
teraz wspaniale. Miał ochotę na coś nowego i inte
resującego.
- Myślałam, że będziesz do późna pracował.
- Pracowałem - odpowiedział wściekły na sie
bie. Miał zamiar zostać dłużej, ale jak można siedzieć
w pracy, kiedy myśli cały czas krążą wokół „siedzenia"
pewnej interesującej kobiety? To mu się nigdy nie zda-
rzało. Simon Pearce miał wszystko pod kontrolą, pa
nował nad swoim światem.
Napił się jeszcze wina i zanurzył aż po szyję, po
czym spojrzał na swoją żonę, która przewróciła jego
świat do góry nogami i przyprawiała go o szaleństwo.
- I jak było w pracy? - spytała.
- Świetnie.
- U mnie też.
Zmarszczył brwi.
- Rozmawiałaś już z ojcem?
- Nie - odpowiedziała, starając się odsunąć tę myśl.
- Nie wiem, na co czeka.
- Może nie jest aż tak zmartwiony, jak przypusz
czasz.
Zaśmiała się krótko, ale nie było w tym śmiechu
radości.
- Uwierz mi, że to nie to.
- Więc na co czeka?
- Żeby wzmóc napięcie - mruknęła. - Tak działa
Spencer Ashton. - Upiła trochę wina. - Zbić przeciw
nika z tropu to jego pierwsza zasada. Używa jej nawet
w stosunku do rodziny. Co ja mówię, przede wszyst
kim w stosunku do rodziny. Zawsze tak było. Zamiast
przestać się czymś przejmować, boję się i szaleję na
długo przed tym, zanim ojciec przykręci śrubę.
Simon przywołał swoje wspomnienia z dzieciństwa
i porównał ich rodziców, zwłaszcza ojców. Jego był cu-
downym facetem - dobrym ojcem, oddanym mężem
i uczciwym biznesmenem. Trudno go będzie naśla
dować. Może dlatego tak długo nie decydował się na
małżeństwo, a kiedy podjął tę decyzję, wybrał kobie
tę, która nie oczekiwała miłości. Nie znosił rozwodów,
a tymczasem jego małżeństwo z Megan było z góry
skazane na rozwód po roku.
Pomyślał jednak, że ma jeszcze bardzo dużo czasu,
a w tej chwili znajduje się w wannie ze swoją żoną.
Chyba nie może nic poradzić na jej kłopoty, ale
przy odrobinie wysiłku może sprawić, by o nich tro
chę zapomniała. Wyciągnął nogi i stopą dotknął jej
biodra.
Podskoczyła, co dało mu szansę na przelotne, ale
jakże podniecające zerknięcie na jej piersi. Megan za
raz zanurzyła się z powrotem.
- Hej, gdzie moja przestrzeń osobista!
- Megan, przecież to jest wanna - zaczął powoli. -
Nie ma tu miejsca na przestrzeń osobistą.
- To jest duża wanna - wbiła w niego zmrużone
oczy.
- Dość duża - zgodził się.
Teraz już jej oczy zmieniły się w szparki.
- Dość duża na co?
- Na różne rzeczy.
- Dobra, koniec kąpieli - oznajmiła i dodała: - Za
mknij oczy.
Uśmiechnął się i sięgnął po swój kieliszek.
- Nie sądzę.
- Co takiego?
- Jeśli chcesz teraz wyjść z wanny, będziesz miała
publiczność.
Wzięła głęboki oddech, a Simon pomyślał, że gdyby
wzrok mógł zabijać, byłby zimnym trupem.
- Chyba nie jesteś dżentelmenem?
- Nie.
Coraz lepiej się bawił.
Wymamrotała coś, czego pewnie lepiej było nie sły
szeć, i spojrzała na swój szlafrok wiszący prawie dwa
metry dalej. Kombinowała, ile mąż zdąży zobaczyć,
jeśli teraz wyskoczy.
- A może byśmy po prostu posiedzieli i zrelaksowali
się? - spytał, przysuwając się nieco bliżej.
- Przysuwasz się - zauważyła.
- Kto? Ja?
Naprawdę dawno się tak dobrze nie bawił.
Megan wysączyła swoje wino do końca i podała mu
kieliszek.
- Jeszcze.
Simon sięgnął ręką po butelkę i nalał do obu kielisz
ków, a odstawiając ją, znowu się bliżej przysunął.
Ona zachowywała się jak niewinna dziewica, on jak
złoczyńca z kreskówek. Bardzo mu się to podobało.
- Znów się przysuwasz. Dlaczego?
- Poważnie?
- Dobra, wiem dlaczego. Ale zgodziliśmy się na ty
dzień, żeby się lepiej poznać.
- Gdzie można się lepiej poznać, jak nie w wannie?
- Nie wiem... może na kręglach?
Zachichotał, prześlizgnął się, żeby znaleźć się obok
niej, i przyciągnął ją do siebie.
- Nie jesteśmy odpowiednio ubrani na kręgle.
Przysunął się bliziutko i pospiesznie dotknął ustami
jej warg. Serce zaczęło mu bić niespokojnie szybko.
- Simon - zaczęła i oparła głowę o jego ramię. Spoj
rzała mu w oczy. - Umówiliśmy się...
- Umówiliśmy się, bez seksu.
- Przestań mi przerywać.
Uśmiechnął się.
- Przepraszam. Co chciałaś powiedzieć?
- No... - Spojrzała mu w oczy. - O czym?
Odstawił swój kieliszek na szeroki brzeg wanny
i wsadził rękę do wody. Chciał jej dotknąć. Musiał
poczuć pod palcami tę jedwabistą skórę. Pragnął tego,
jak jeszcze niczego w życiu.
Dotknął jej piersi, a Megan jęknęła i wygięła się,
wylewając resztę wina do wanny.
- Simon...
- To nie jest seks - szepnął i ledwo go było słychać
poprzez plusk wody, gdy się poruszyła. - To tylko do
tykanie.
- Tak - westchnęła - ale... Simon... nie przestawaj.
Jej głos rozpalił jego ciało i emocje. Wsunął drugą
rękę pod wodę i przesuwał leciutko wzdłuż jej ciała,
a Megan prężyła się pod jego dotykiem i jęczała.
Starał się opanować i skupić tylko na podziwianiu
jej aksamitnej skóry i cudownych wypukłości i wklęś
nięć ciała. Poczuł, że jej ręka obejmuje jego głowę, jak
by się bała, że przestanie, ale on nie mógł przestać. Nie
chciał. Chciał więcej, chciał wszystkiego.
Zacisnęła ręce na jego szyi, tak że czuł jej paznok
cie na karku, gdy przytulała go do siebie. Jęknęła i wy
krzyknęła jego imię, a on poczuł, jak wstrząsnął nią
dreszcz spełnienia.
Megan miała pomarszczoną skórę, siniaka na kola
nie od uderzenia o wannę i naciągnięty mięsień szyi.
I nigdy nie czuła się lepiej.
Skakała w dół po schodach owinięta w gruby, zielo
ny szlafrok. Było jej miło i ciepło i powinna się wsty
dzić tego, jak spędziła ostatnią godzinę, ale wcale się
nie wstydziła.
W końcu jest mężatką i jeśli ma ochotę, żeby mąż
doprowadził ją aż do gwiazd i z powrotem na ziemię,
a wszystko to w wannie o rozmiarach basenu... Chcia
łaby wrócić na górę do tej wanny i zacząć wszystko od
nowa.
- Megan, jesteś bezwstydna - mruknęła do siebie.
- Ale masz szczęście.
Simon był wciąż na górze, zmywając z siebie jaśmi
nową pianę, a ona skierowała się do kuchni, żeby wy
jąć talerze i następne wino. Jej genialny mąż zamówił
już pizzę, a ona czuła się tak głodna, że mogłaby po
chłonąć cały samochód dostawczy.
Była już w holu, gdy usłyszała dzwonek. Stanęła
w miejscu i obróciła się w kierunku drzwi.
- Nieźle. Powiedzieli, że poniżej pół godziny i nie
oszukali.
Pobiegła przez hol, ale nie udało jej się poślizgać na
błyszczącej podłodze, bo miała wilgotne stopy. Posta
nowiła zrobić to w najbliższym czasie w skarpetach.
Dzwonek zabrzmiał ponownie, a ona zdziwiła się, dla
czego facetowi od pizzy tak się spieszy.
Zawołała na górę:
- Przynieś portfel, mój książę, bo facet z pizzą już
jest!
Otworzyła drzwi i stanęła oko w oko ze swoim oj
cem.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Simon zbiegł na dół ubrany tylko w spodnie, któ
re wciągnął szybko, gdy usłyszał wołanie Megan. Już
wyjmował dwadzieścia dolarów, żeby zapłacić za pizzę,
kiedy zobaczył wchodzącego Spencera Ashtona. Sta
nął jak wryty w połowie schodów.
- Co ty wyprawiasz? - krzyknął Spencer do córki,
nie zauważając, lub nie chcąc zauważyć, schodzącego
Simona. Nie dając Megan szansy, sam sobie odpowie
dział. - Naprawdę uważasz, że pozwolę się tak trakto
wać? Że pozwolę na to, żebyś próbowała mi się prze
ciwstawić?
- Nie próbowałam ci się przeciwstawiać - odpowie
działa i cofnęła się.
Simonowi włączyło się ostrzegawcze światełko
i uruchomił się jego instynkt opiekuńczy.
- Czekałem, aż ci rozum wróci - ryknął Ashton do
córki, a jego głos odbił się echem. - Dwa dni. Dwa dni,
Megan, a ty nie przyszłaś przeprosić.
- Przeprosić? - powtórzyła.
- W końcu zrozumiałem, że to nie nastąpi.
- Cieszę się, że zrozumiałeś, tato. - Megan wypro
stowała się, uniosła głowę i odgarnęła włosy z twarzy.
Simon poczuł dumę. Wyglądała jak królowa, nawet
w tym zielonym płaszczu kąpielowym.
- Wręcz przeciwnie. Niczego tu nie rozumiem. -
Spencer zmrużył oczy i skrzywił się. - Twoje nagłe
małżeństwo to nic innego, jak działanie zbuntowane
go dziecka.
- Dziecka?
- Posłuchaj mnie, Megan - wymierzył w nią palec
jak surowy nauczyciel. - Spakuj swoje rzeczy, jedzie
my do domu. Jutro zabiorę się do unieważnienia two
jego małżeństwa i za tydzień wszyscy o nim zapomną.
Senator Jackson jest mi winien przysługę, więc może
to przyspieszyć.
- Żebym mogła wyjść za jego syna? - Megan zacis
nęła pięści i opuściła ręce.
- Oczywiście. Tak jak planowaliśmy. - Spencer spoj
rzał na zegarek, jakby już poświęcił na tę sprawę zbyt
dużo czasu.
Simon zacisnął zęby. Żadne z Ashtonów nie zauwa
żało, że on stoi i słucha. Miał odruch, żeby zbiec na
dół i pomóc Megan, ale ciekaw był, co ona powie.
- Nie mogę tego zrobić - powiedziała, a jej głos
z każdym słowem brzmiał pewniej. - Nie zrobię tego.
Spencer Ashton był tak zdumiony, jakby to jego
pies się odezwał i kazał mu nieść patyk
- Słucham?
- Powiedziałam, że nie opuszczę mojego męża.
- Twojego męża - prychnął. - Nawet nie znasz te
go człowieka.
- Znam go od sześciu tygodni, tato - przysunęła się
bliżej. - Poznaliśmy się w naszej posiadłości, kiedy or
ganizowałam...
Simon uśmiechnął się. Nie zdobyła się na to, żeby
przyznać, że poznali się, ponieważ organizowała jego
ślub z inną.
Do licha, przecież ona ujęła się za nim! Niewiele
znał takich osób. Lubił ją za to, mało tego, szanował.
Nie zmieniało to faktu, że miał ochotę wykrzyczeć te
raz jakieś słowa zachęty, ale nie chciał jej rozpraszać.
- Jestem mężatką, tato - powiedziała - i musisz się
z tym pogodzić. Simon jest moim mężem i tak już po
zostanie.
To właśnie chciał usłyszeć. Simon odchrząknął
i zszedł niżej. Dopiero teraz go zauważyli.
- Miło, że pan wpadł - uśmiechnął się krzywo do
Spencera i stanął obok Megan.
Spencer zaczął sapać, twarz mu pociemniała.
- To nie jest wizyta towarzyska.
- Więc może mi pan wyjaśni, dlaczego jest pan
w moim domu i krzyczy na moją żonę? - Objął Me
gan ramieniem.
- Twoją żonę! - Spencer mało nie prychnął i zwrócił
się już wyłącznie do Simona. - Jestem tu po to, żeby
zakończyć tę maskaradę. Megan jest zaręczona z sy
nem mojego starego przyjaciela i zamierzam dopro
wadzić to małżeństwo do skutku.
Simon zaśmiał się. Wiedziała że w ten sposób albo
uspokoi, albo rozwścieczy swego przeciwnika, ale by
ło mu wszystko jedno. Nie spodobał mu się Spencer
Ashton. Słyszał wiele złego na jego temat i dotąd trzy
mał się od niego z daleka. Teraz upewnił się, że była
to słuszna decyzja.
- Ponieważ Megan jest już mężatką, nie widzę sensu
tej wizyty. Marnuje pan swój i nasz czas.
- Zapominasz, z kim masz do czynienia, Pearce. -
Spencer szalał z wściekłości. - Megan jest moją córką
i zrobi, co jej każę. Sprawa zostanie załatwiona.
- Chwileczkę, tato - Megan objęła Simona w talii,
jakby trzymała talizman. - Zrobię, co ja będę chcia
ła. Nie jestem już dzieckiem i nie będziesz mi urzą
dzał życia.
- Co powiedziałaś?
Simon pomyślał, że gdyby głos Ashtona był jeszcze
odrobinę zimniejszy, plułby kostkami lodu.
- Powiedziałam, że nie wyjdę za Williego. Jestem
żoną Simona i nic na to nie poradzisz.
Simon uścisnął jej ramię na dowód solidarności
i przeniósł wzrok z profilu żony na pałającego wście
kłością mężczyznę.
- Ma pan odpowiedź. To załatwia wszelkie sprawy,
które mógł pan mieć w tym domu, więc może pan już
sobie pójdzie?
Spencer uniósł brwi w zdumieniu.
- Prosisz mnie, żebym wyszedł?
- Nie - poprawił go Simon. - Każę panu wyjść.
- Ty skurwysynu! Jeżeli myślisz, że możesz...
Megan westchnęła.
- Tato...
Simon odsunął ją za siebie. Nie marzył o tym, że
by jego pięść wylądowała na twarzy teścia, ale jeśli bę
dzie do tego zmuszony, wolał, żeby jego żona nie była
na linii ognia.
W tym momencie przed domem zatrzymał się ko
lejny samochód, na którego dachu migotało światełko
dostawcy pizzy.
- Przyjechał nasz obiad.
Simon wykorzystał moment nieuwagi Spencera
i schwycił go pod łokieć, żeby odprowadzić za drzwi.
Ten jednak wyrwał się, spojrzał z wściekłością na cór
kę i warknął do jej męża:
- To jeszcze nie koniec.
- To już dawno koniec. - Simon miał dosyć.
Z władczymi ludźmi miał do czynienia codziennie.
Przyzwyczajony był do arogancji, o którą zresztą i je
go obwiniano. Umiał rozładować sytuację, umiał się
ugiąć, gdy było to konieczne. Jednak nigdy, przenigdy
nie przyszła mu chęć, by dać komuś w twarz. Aż do
tej chwili.
- Radzę, żeby pan poszedł do domu - mruknął
przez zaciśnięte zęby, tak żeby tylko Spencer go sły
szał. - I niech pan więcej nie przychodzi do mojego
domu zastraszać moją żonę.
Simon miał nadzieję, że Ashton go uderzy, ale on
się kontrolował.
- Halo! - odezwał się za Spencerem chłopak, który
przywiózł pizzę. - Ktoś tu zamawiał pizzę?
- My - odpowiedział Simon, nie patrząc na chło
paka, lecz zwracając się do ojca Megan. - Czy to
jasne?
- Jasne, Pearce - wyrzucił z siebie, jakby chciał
splunąć.
Simon uśmiechnął się kwaśno.
- Dziękuję, że pan wpadł.
- Ale bryka - cmoknął dostawca pizzy na widok
sportowego, europejskiego samochodu Ashtona.
- Spływaj - Simon omal nie popchnął chłopaka.
- Spoko! - chłopak, nieco przerażony, wręczył piz
zę i powiedział: - Osiemnaście dziewięćdziesiąt pięć,
bez napiwku.
- Dobrze - Simon wręczył zdumionemu dostaw
cy dwadzieścia pięć dolarów i zamknął za nim drzwi.
Obrócił się, spojrzał Megan w oczy i nie wiedząc, co
powiedzieć, stwierdził: - Pizza świetnie pachnie.
Ona odwzajemniła spojrzenie, po czym uśmiech
nęła się szeroko.
- Mój bohater.
Należało się roześmiać, bo ona z pewnością powie
działa to żartem, ale te dwa słowa sprawiły, że zrobiło
mu się ciepło koło serca. Nigdy jeszcze nie był niczy
im bohaterem i bardzo mu się to spodobało.
- Twojemu ojcu to przejdzie, Megan.
Pokręciła głową, ale wciąż się uśmiechała.
- Nie przejdzie, ale nie szkodzi. Już nie. Cieszę się,
że jest po tej konfrontacji. Chciałam ci tylko powie
dzieć, że dałabym sobie radę sama. Robiłam to od lat.
- Wiem - odpowiedział i przełożył pudełko z pizzą
do drugiej ręki. Czuł, że Megan przygotowuje się do
sporu, a tymczasem on nie potrafił wytłumaczyć, dla
czego się wtrącił. Przekonanie, że musi bronić swojej
żony, było najsilniejszym uczuciem, jakiego doświad
czył. - Po prostu nie mogłem tak stać i patrzyć, jak ob
rywasz za małżeństwo, które było moim pomysłem.
Zaśmiała się.
- Nie zaciągnąłeś mnie do ołtarza siłą. Jak powie
działam swojemu ojcu, sama o sobie decyduję. Gdy
bym nie chciała za ciebie wyjść, nie zrobiłabym tego.
Podeszła bliżej. Chociaż woń włoskich przypraw
i sosu pomidorowego była wyraźna, zdołał też poczuć
zapach jaśminowej pianki, który wciąż utrzymywał się
na jej skórze.
- Chciałem pomóc - powiedział, przezwyciężając
gulę w gardle, którą poczuł na myśl o tym, co chciał
by teraz robić z Megan.
- Wiem - odpowiedziała, podchodząc jeszcze bliżej.
Patrzył w te wyraziste, zielone oczy. - Dlatego ci dzię
kuję. Nigdy nikt nie stanął w mojej obronie. Bardzo
mi się to podobało.
Znów się uśmiechnęła, a on nie mógł pojąć, jak to
możliwe, że zwykły uśmiech sprawia mu tyle radości
i wywołuje uczucie ciepła w sercu.
- Nie pozwolę, żeby on, czy ktokolwiek inny, mówił
do ciebie w ten sposób.
- To też wiem - stwierdziła i dotknęła jego policzka. -
I świetnie się czuję z tym, że mam kogoś, kto stoi za mną
murem. To znaczy, nie czułam takiej potrzeby, by mieć
swojego rycerza, ale gdy się pojawił, byłam zadowolona.
- Tak?
- Tak. - Wspięła się na palce i pocałowała go
w usta tak, że nogi się pod nim ugięły. Gdy skończyła,
uśmiechnęła się i schwyciła pudełko z pizzą. - Chodź,
mój bohaterze, idziemy jeść.
Przypatrywał się jej, gdy szła przez hol, i na wi
dok zarysu jej pośladków pod płaszczem kąpielowym
wszystko napięło się w nim aż do bólu. Skoro chciała
mieć bohatera, to on nim będzie, chociaż zamiast jeść
pizzę, wolałby pochłaniać ją.
Następne dni minęły im szybko i zbliżał się koniec
pierwszego wspólnego tygodnia. Nerwy Megan napię
te były do granic wytrzymałości. Nie mogła spać, pra
cowała całymi dniami, a wieczorami wracała do pu
stego domu.
Od tego wieczoru, gdy odbyli wspólną kąpiel w pia
nie, a Simon stanął w jej obronie, trzymał się od niej
z daleka, jakby żałował, że stworzyli jedną drużynę
i że stał się jej jednorazowym bohaterem.
Pracował do późna, a kiedy wracał, wślizgiwał się
po cichu do łóżka i spał na swojej połowie. Doprowa
dzało ją to do szału, jeszcze większego niż wtedy, kie
dy przysuwał się do niej po kryjomu. Wstawał o świ
cie i wychodził z domu, zanim ona wzięła prysznic.
Megan rzuciła okiem na zamknięte frontowe drzwi
i wiedziała, że jeszcze go nie ma. Otworzyła, weszła
do holu i idąc, słuchała stukotu swoich obcasów w pu
stym domu.
I jeszcze to, pomyślała. Rozmyślała cały dzień o tym,
co zobaczyła, co usłyszała i co zrobiła. Teraz musiała
rozważyć, jak o tym wszystkim powiedzieć Simonowi.
Ożenił się ze mną, żeby uniknąć skandalu, a nie
spodziewał się, że z mojego powodu weźmie udział
w innym. Była przekonana, że rodzina Ashtonów nie
będzie się starała tuszować sprawy. Wcześniej czy póź
niej media dowiedzą się o wszystkim i nie dadzą spo
koju nikomu z rodziny.
- Oh, Boże. - Megan przystanęła i zaczęła rozcierać
skronie, żeby zlikwidować ból głowy, który trwał już
całe popołudnie. Nic nie pomogło.
- Megan?
Obróciła się na dźwięk głosu Simona. Właśnie
wszedł do domu, postawił skórzaną teczkę i podszedł
do niej.
- Co się dzieje?
- Hmm, chyba nie potrafię zachować pokerowej
twarzy, co?
- Nie bardzo. - Kącik ust miał nieco podniesiony,
ale nie doszedł do pełnego uśmiechu. - Opowiadaj.
No i proszę. Czekała cały dzień, żeby z nim poroz
mawiać, a teraz miała ściśnięte gardło.
- Nie wiem, od czego zacząć.
Wziął ją za rękę i zaprowadził do salonu. Zapalił
światło, które rozproszyło cienie.
Stały tam naprzeciwko siebie kanapy, między nimi
dębowy stolik do kawy, a na nim niebieski, kobaltowy
wazon z bukietem białych goździków i stokrotek, któ
re Megan przyniosła dzień wcześniej. Patrząc na ten
radosny bukiecik, poczuła się jeszcze gorzej.
Puściła rękę Simona i zaczęła chodzić po pokoju.
Musiała się ruszać.
- Megan, co się dzieje?
- Przede wszystkim, skandal - wyrzuciła z siebie.
Nie potrafiła tego subtelniej ująć.
- Co...
- Już ci tłumaczę - powiedziała i zdała sobie sprawę,
że teraz ona przerywa jemu. Pokręciła głową ze zdzi
wienia i ciągnęła dalej.
- Przyszła dzisiaj do naszej rezydencji kobieta, która
nazywa się Anna Sheridan.
- I...?
- I - powtórzyła Megan, zwlekając. - Przyszła po
rozmawiać z moją matką. Na temat siostrzeńca.
- Siostrzeńca twojej matki?
- Nie, Swojego.
- Anna ma siostrzeńca?
- Przecież właśnie powiedziałam. Przepraszam, to
przez to, że przez całe popołudnie bałam się powie
dzieć ci o tym i jednocześnie koniecznie chciałam
mieć to już za sobą, a teraz, kiedy już jesteś i mogę ci
powiedzieć, to nic nie mówię, co jest kompletną głu
potą i... Boże, muszę wziąć oddech.
Przerwała, zaczęła łapać powietrze, przyłożyła rękę
do piersi i poczuła łomotanie serca.
- Megan, co się, do diabła, dzieje? - Simon położył
dłonie na jej ramionach i poczuła, jak jego ciepło do
ciera w najzimniejsze zakątki jej duszy.
- Już do tego dochodzę. No więc siostrzeniec An
ny Sheridan, Jack, prawie niemowlę, nie ma jeszcze
dwóch lat. Miała zdjęcie. Słodki chłopaczek. Rude
włoski, zielone oczka, miły uśmiech.
Skrzywił się.
- A ty nie znosisz dzieci? To zdjęcie przypomniało
ci traumatyczne przeżycia z dzieciństwa?
Żartował. Starał się być miły.
- Nie, nic w tym rodzaju. - Spojrzała mu w oczy. -
Mały Jack jest moim przyrodnim bratem.
- Co?
- Mój ojciec - wymówiła to słowo z goryczą - miał
romans. Prawdopodobnie powinnam powiedzieć -
kolejny romans. W każdym razie miał romans z sio
strą Anny, Alyssą. Alyssa zmarła po urodzeniu Jacka
i wychowywała go Anna.
- Do licha...
- No właśnie. - Megan odwróciła się, żeby popa
trzeć przez okno, ale zobaczyła tylko swoje własne
odbicie i stojącego tuż za nią Simona. Czy żałował, że
poślubił właśnie ją? Raczej tak. Trudno mu się dziwić.
- W każdym razie Anna pojawiła się w rezydencji, szu
kając, nie wiem, pieniędzy, pomocy, uznania dziecka?
- I co się stało?
- To, czego się można było spodziewać. Ojca nie by
ło, za to była mama.
- I?
Popatrzyła na twarz Simona na szybie. Jakoś łatwiej
było mówić do jego odbicia, niż patrzeć mu w oczy.
- I moja matka właściwie ją wyrzuciła. Boże. - Za
mknęła oczy, żeby już nie patrzeć nawet na to odbi-
cie, a wtedy znów ujrzała matkę. Zobaczyła jej zacię
tą twarz i usłyszała pozbawiony jakichkolwiek uczuć
ton głosu. Megan od dawna wiedziała, że jej matka
nie ma w sobie ciepła, ale to... - Jej głos był lodowaty.
Kazała Annie Sheridan wynosić się i powiedziała, że
nie chce słyszeć o tym, cytuję: „bękarcie". Jeżeli Anna
będzie próbowała jeszcze raz przyjść, oskarży ją o wy
łudzanie.
- Nie wiem, co powiedzieć.
- W porządku - odpowiedziała i w końcu otworzy
ła oczy. - Ja też nie. - Odwróciła się do męża i popa
trzyła na niego. - Pierwsze, co pomyślałam, to: „Nowy
skandal. Ale Simon się ucieszy". W końcu ożeniłeś się
ze mną po to, żeby skandal nie dotknął twojej rodzi
ny i interesów.
- Tak się zdarza w życiu, Megan. Skandale wybu
chają.
Przechyliła głowę, przyglądając mu się.
- Nie tak mówiłeś tydzień temu.
- Może dorastam? - Wzruszył ramionami.
Zaśmiała się.
- Świetnie. Może nie dotkną cię skandale mojego
ojca. Miejmy nadzieję.
- Jest jeszcze coś, Megan, coś, co martwi cię bardziej
niż dziennikarze, tak?
- Tak. - Męczyło ją to cały dzień i musiała w końcu
powiedzieć. - Simon, nie mogłam znieść tego, jak mo-
ja matka potraktowała tę kobietę. Nigdy nie była spe
cjalnie ciepłą osobą, ale nie uważałam jej też za zupeł
nie wyzutą z uczuć. Jednak dzisiaj... Przeraziłam się,
że ja też mogę się taka stać. Obudzę się któregoś dnia
i mój głos będzie podobny do jej i też będę zdolna do
takiej podłości.
- Nie będziesz.
- Powiedziałeś to za szybko. Nie zastanawiałeś się
nad tym.
- Nie musiałem.
Tak bardzo chciała mu wierzyć! Tylko skoro człowiek
dziedziczy po rodzicach kolor włosów czy oczu, to czy
nie może też odziedziczyć zimnego serca i pustej duszy?
A właściwie dlaczego jest taka strasznie poetycka?
- Mam nadzieję, że masz rację. Z powodu tych
obaw dogoniłam Annę i poradziłam jej, żeby zwróci
ła się o pomoc do Caroline Sheppard. - Zaśmiała się
gorzko. - Jeżeli jakakolwiek kobieta potrzebuje pomo
cy z powodu okrucieństwa mojego ojca, to powinna
się udać do Caroline.
- Nie rozumiem.
- Nic dziwnego. Caroline była żoną mojego ojca.
Posiadłość należała do jej rodziny. Później mój ojciec
rozwiódł się z nią, żeby ożenić się z moją matką i... te
raz Caroline jest żoną Lucasa Shepparda, i...
- I prowadzą Winnice Louret - wtrącił Simon, który
zaczynał rozumieć.
- Tak - potwierdziła Megan. - Śmiertelni wrogowie
naszej winnicy i wytwórni. Słuchaj, to brzmi jak kiep
ski serial.
Podszedł do niej, położył dłonie na jej ramionach
i rozmasował, jakby chciał ją rozgrzać.
- Życie rodzinne jest skomplikowane.
- Zwłaszcza w niektórych rodzinach...
- Udało ci się zrobić coś dla Anny. To było bardzo
miłe z twojej strony.
- Może - powiedziała i pokręciła głową. - Mam na
dzieję, że Caroline jej pomoże, ale chodzi o to, że nie
wiem, czy zrobiłam tak dlatego, że uważałam to za
słuszne, czy dlatego, że chciałam być milsza niż moja
matka. Smutne, co? Nie wiem. Wiem tylko, że zrobi
łam za mało. Przecież ten chłopczyk jest synem mo
jego ojca.
- Zrobiłaś więcej niż twoja matka.
- I czuję się, jakbym zdradziła rodzinę. - Nawet nie
chciała myśleć o tym, jak ojciec przyjąłby wiadomość,
że włączyła się do pomocy siostrze jego kochanki i jej
nieślubnemu dziecku. To by dopiero była scena. Mog
ła tylko liczyć na to, że skoro ojciec się do niej nie od
zywa, to i w tej kwestii będzie milczał. - Co za historia
- westchnęła i oparła głowę na piersi Simona.
Otoczył ją ramionami i przytulił do siebie. Przez
ostatnie dni trzymał się od niej z daleka, wiedząc, że
z trudem może się przy niej kontrolować. A teraz trzy-
mał ją w ramionach i bardzo chciał pocieszyć. Myśl
o tym, żeby zacałować każdy kawałek jej ciała i zagłę
bić się w niej bez pamięci ustępowała miejsca czuło
ści i delikatności.
Bardzo jej współczuł, bo wiedział doskonale, co to
znaczy być rozdartym między tym, co uważane jest za
obowiązek, a tym, co samemu uważa się za słuszne.
On spełniał obowiązek wobec rodziny od momen
tu śmierci ojca, to znaczy od czasu, kiedy skończył sie
demnaście lat. Miał szczęście, że lubił to, co robił, ale
robiłby to, nawet gdyby tego nienawidził.
Rozumiał, co znaczy lojalność wobec rodziny i wie
dział, co Megan czuła, narażając się na krytykę i od
sunięcie od niej.
Był z niej dumny.
- Więc miałaś kiepski dzień.
Nie uniosła nawet głowy, tylko westchnęła.
- Można tak powiedzieć.
- Dobrze zrobiłaś, Megan.
- Mam nadzieję - przyznała i spytała po chwili. -
Co będzie, jeżeli będę taka jak moja matka, Simon?
- Mówiła prawie szeptem i ledwo ją słyszał poprzez
głośne bicie swego serca. - Taka zimna, nieczuła?
- Nie będziesz. - Schwycił ją za ramiona, odsunął
od siebie i spojrzał jej w oczy. - Jesteś najbardziej cie
płą kobietą, jaką znam. Upartą, czasem irytującą - do
dał z lekkim uśmiechem - ale ciepłą.
- Irytującą?
Uśmiechnął się od ucha do ucha.
- To powinno być twoje motto. - Spoważniał, wi
dząc jej zmartwioną minę. - Postąpiłaś właściwie, Me
gan. Zawsze postępujesz właściwie. Powinnaś bardziej
wierzyć swojemu instynktowi.
Spojrzała na niego i poczuł moc tych zielonych
oczu. Wyczytał w nich nadzieję, ale również pasję
i pożądanie.
- Wierzyć swojemu instynktowi?
- To dobry instynkt - odpowiedział i pogładził ją
po włosach, miękkich i gęstych. Pragnął jej bardziej
niż czegokolwiek w życiu.
- Więc uwierzę. Zacznę od zaraz. - Obróciła się
w jego stronę, wspięła na palce, objęła go za szyję i po
całowała tak długo i gorąco, że Simonowi wydało się,
że płoną mu włosy.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Oficjalnie tydzień jeszcze się nie skończył, ale Me
gan to nie obchodziło. Objęła Simona za szyję i ca
łowała jak szalona. W tym pocałunku było wszystko
- jej serce i dusza, pragnienie i potrzeba. Chciała, żeby
wiedział, jak bardzo go pragnie, jak go potrzebuje.
Po minucie zdała sobie sprawę, że on w ogóle nie
reaguje. Stoi sztywno i zachowuje się i wygląda jak fi
gura woskowa przedstawiająca Simona Pearce'a.
Kiedy nareszcie dotarło to do jej świadomo
ści, oderwała się od niego i popatrzyła. W jasnym
świetle lampy jego szare oczy wydawały się ciemne
i niebezpieczne. Poczuła skurcz w żołądku, w płu
cach zabrakło jej powietrza, a łomot własnego serca
ogłuszał ją.
Simon patrzył ponad jej głową, w ścianę.
- Halo! - zawołała. - Jest tam ktoś?
Przełknął ślinę i spuścił wzrok, by na nią spojrzeć.
Jego szare oczy miały teraz kolor chmury przed letnią
burzą. Nie ruszył się, żeby jej dotknąć, a ona oderwała
się od niego jak żywa peleryna.
- Wiesz - powiedziała Megan - przegapiłeś całkiem
niezły pocałunek.
- Nie przegapiłem, wierz mi.
Przekrzywiła głowę i znów objęła rękami jego szyję.
- Więc dlaczego się nie włączyłeś? Pocałunek jest
znacznie przyjemniejszy, jeśli dwie osoby biorą w nim
udział.
Oddychał głęboko, a przez wykrochmaloną, białą
koszulę czuła bicie jego serca.
- Tydzień jeszcze się nie skończył - wycedził przez
zaciśnięte zęby.
- Co? - Nie mogła w to uwierzyć.
- Powiedziałem, że tydzień skończy się dopiero ju
tro. Taką mieliśmy umowę.
- Więc nie masz zamiaru nic zrobić, póki tydzień
oficjalnie się nie skończy?
- Taka była umowa.
Nie wydawał się zbyt szczęśliwy z tego powodu, ale
zdecydowany. Z jednej strony, miło było wiedzieć, że
ma do czynienia z mężczyzną, który dotrzymuje sło
wa, jednak z drugiej...
Przeczesała mu włosy palcami.
- Chodzi o to - szepnęła, rozdzielając słowa drob
nymi pocałunkami - że... ja... nie... chcę... czekać...
Jęknął.
Naprawdę jęknął. Megan nigdy niczego tak nie
pragnęła, jak w tej chwili Simona Pearce'a.
Był wysoki, silny i pewny siebie. Niezbyt łatwy we
współżyciu, ale wiedziała już to, co powinna. Był ho
norowy. Bardzo staroświeckie słowo, ale pożytecz
na cecha. Nie bał się jej ojca - to kolejna dobra rzecz.
I traktował ją, jakby miała własny rozum, co okazało
się bardzo pociągające.
A jednym palcem potrafił zrobić z jej ciałem to, co
nie udało się żadnemu mężczyźnie.
- Megan - powiedział sztywno. - Miałaś kiepski
dzień, jesteś zmartwiona, nieszczęśliwa.
- Simon. - Uśmiechnęła się. - Przestań być taki
cholernie rozsądny.
Spojrzał na nią tak, że poczuła ogień w każdym
centymetrze kwadratowym swego ciała.
- Upewnij się, czy tego chcesz.
Pokręciła głową.
- Jeżeli upewnię się jeszcze bardziej, zacznę cię ofi
cjalnie atakować.
- Słusznie - stwierdził. Nachylił głowę, przywarł do
jej ust i odwzajemnił pocałunek takim samym, jakim
ona przed chwilą obdarzyła jego.
Ich języki połączyły się i przyciągnął ją do siebie tak
mocno, że zaczęła się obawiać, czy będzie w stanie oddy
chać. Jednak jakaś jej część nie zwracała na to uwagi, by
le tylko całował ją dalej. Nic innego nie było ważne.
Tydzień temu nie uwierzyłaby, że może się tak czuć.
Tydzień temu spojrzałaby na Simona jak na zupełnie
obcego człowieka, najwyżej jak na rozwiązanie kwestii
Williego Jacksona.
Tego wieczoru był już kimś zupełnie innym. Sta
nął w jej obronie, stworzyli zespół. Pocieszał ją, śmiał
się z nią i złościł ją. Był w jej myślach cały czas i w jej
snach każdej nocy.
Jego ręce wędrowały po jej plecach w górę i w dół
i jedyne, o czym myślała i czego pragnęła, to czuć je
na swojej skórze, czuć jego ciepło, dotyk każdego pal
ca, który sprawiał, że szybowała coraz wyżej i wyżej.
Oderwał się od jej ust i teraz jego wargi błądziły po jej
szyi, wywołując dreszcze rozkoszy.
- Simon...
- Koniec z gadaniem - szepnął w jej szyję. - Teraz
tylko odczuwanie.
- Tak - odpowiedziała gwałtownym skinieniem gło
wy. - Chcę czuć, jak najwięcej.
- Dobrze, bardzo dobrze. - Jego usta powędrowały
jeszcze niżej, do nasady szyi. Miała nadzieję, że pozosta
ną tam trochę dłużej, najlepiej na zawsze. Potrafiły czy
nić cuda. - Pragnę cię - szepnął zduszonym głosem.
- Ja też, ja też cię pragnę - przytaknęła, dotykając go
nieprzytomnie i marząc, żeby jego garnitur i koszula
znikły w czarodziejski sposób.
- Teraz?
- Tak - odpowiedziała Megan, która już nie mogła
i nie chciała myśleć. Było w niej tylko pragnienie. -
Teraz.
Jego ręce znalazły się między ich ciałami i zręcznie
zaczęły rozpinać guziki jej jasnozielonej bluzki.
- Szybciej - ponaglała, dziwiąc się, co ją tak pali we
wnątrz.
Schwycił brzegi bluzki i rozerwał, a guziki rozpry
sły się po wszystkich kątach. Ściągnął materiał z jej ra
mion i po chwili tylko biustonosz oddzielał jego ręce
od jej ciała. Uporał się z nim szybko i poczuła na pier
siach jego dłonie, a potem usta.
Simon nie czuł już nic poza swoim pożądaniem.
Musi ją mieć. Nie myślał o niczym innym, tylko o tym,
całymi dniami, które wydawały mu się latami
Co noc leżała na wyciągnięcie ręki, a była nieosią
galna. Każdego dnia próbował wypełnić myśli pracą,
a tymczasem każdej minuty, każdej godziny myślał
o Megan. Zadręczał się tymi myślami.
Dziś rano pocieszał się, że jeszcze jeden dzień
i wszystko to się skończy. Kiedy się z nią prześpi, zato
pi w niej, nasyci, będzie mógł wrócić do swojego zwy
kłego trybu zajęć i wszystko wróci do normy.
Teraz jednak, kiedy ją obejmował, czuł jej dłonie
i słyszał westchnienia, wiedział, że jego pragnienie, za
miast się nasycić, będzie się potęgowało. Ukląkł przed
nią, rozpiął suwak w spódniczce i zsunął na podłogę,
a po chwili zsunął też skrawek czarnej koronki i sta
nęła przed nim naga.
Gdy kładł ją na miękkim dywanie, poczuł, że
wstrząsają nią dreszcze. Prędko pozbył się ubrania.
Kiedy przywarł do jej nagiego ciała, był jak nieprzy
tomny. Przyciągnęła jego twarz. Jej gorące, ruchliwe
usta współgrały z ruchami ich ciał.
Przerwał pocałunek, spojrzał w jej zielone oczy i za
topił się w ich głębi.
A kiedy znów zaczęła drżeć, nachylił się do jej ust
i, całkowicie połączeni, podążyli wspólnie do spełnie
nia.
Megan bolały plecy.
Była pewna, że ma odciśnięty ślad dywanu na po
śladkach.
W nogach czuła skurcz.
A gdyby on chciał się ruszyć, pewnie by go zabiła.
Jednak poruszył się, starając się uwolnić z jej ciała.
Przytrzymała go.
- Nie - ostrzegła. - Nie ruszaj się.
Zaśmiał się krótko i jego ciepły oddech dotknął jej
szyi.
- Jeżeli się nie ruszę, to cię rozgniotę.
- Jestem silniejsza, niż wyglądam - zapewniła, przy
mykając oczy, by bardziej rozkoszować się tym, że czu
je go w sobie.
Uniósł się na łokciach i spojrzał w jej twarz.
- Nie przenieślibyśmy się na górę? - spytał z uśmie
chem. - Wiesz, tak naprawdę do łóżka.
- Hmm - mruknęła, kołysząc biodrami. Dobrze, że
nie tylko ona odczuwa palące płomienie wokół siebie.
- Może później.
- Zgoda - odpowiedział, pieczętując to długim po
całunkiem.
- To było naprawdę niesamowite, Simon - powiedzia
ła, gdy tylko miała wolne usta. - Po prostu niesamowite.
- Tak - przyznał. - Tak to można ująć.
Megan była trochę obolała, ale w przyjemny spo
sób. Całe jej ciało przenikała radość, a umysł był spo
kojny.
- Myślisz, że moglibyśmy znów spróbować?
Zaśmiał się.
- To propozycja?
- A musi być? - Pogładziła go po plecach.
Nabrał powietrza, ścisnął ją mocniej i poturlali się
po dywanie...
-Och, Simon...
Dwie godziny później leżeli w poprzek swego
ogromnego jak kontynent łoża. Pomiędzy nimi znaj
dowały się resztki zjedzonego w pośpiechu posiłku,
a oni przekazywali sobie wypitą do połowy butel
kę wina.
Megan przyłożyła usta do butelki, przechyliła ją
i wypiła duży łyk cierpkiego wina, po czym uśmiech
nęła się i przemówiła oficjalnym tonem.
-Wino o zdecydowanym smaku, w pełni dojrzałe,
jednak z ledwie dostrzegalną nutą młodego.
Simon wziął od niej flaszkę i też upił spory łyk
- Cierpkie, a jednak na swój sposób słodkie. Smak
wyrazisty, ale nienachalny.
- Nieźle - podsumowała Megan, z podziwem kiwa
jąc głową. - Musiałeś być na jakichś degustacjach.
- Kilka razy - odpowiedział, kładąc się na poduszkach
opartych o zagłówek łóżka. Uniósł kolano i oparł na nim
łokieć. - Ale żadna nie była tak niezobowiązująca.
- Niezobowiązująca? - spytała Megan i przetoczyła się
po materacu, aż znalazła się tuż obok niego. Nie mog
ła wytrzymać ani chwili w oddaleniu, choćby najmniej
szym. Musiała go dotykać, gładzić ręką całe jego ciało.
Ułożyła się na jego szerokiej i doskonale umięśnio
nej piersi. Czuła każdą swoją kostkę, każdy mięsień
zmęczony i wiotki jak przegotowany makaron. Nigdy
jeszcze nie była tak słaba po uprawianiu seksu, a jed
nocześnie tak bardzo pragnęła robić to jeszcze.
- Uważam, że jesteśmy w bardzo odpowiednich
strojach - powiedziała.
Przesunął dłonią po jej pośladkach, pogłaskał, a ona
niemal mruczała z zadowolenia, prężąc się pod jego
dotykiem.
Doprawdy, kto by pomyślał, że ten sztywny i zasad
niczy Simon Pearce ma tyle ukrytych talentów? Ten
człowiek był czarodziejem. Wyprawiał z jej ciałem ta
kie rzeczy, o których nawet jej się nie śniło. Prowadził
ją szybciej i na takie szczyty rozkoszy, jakich sobie na
wet nie wyobrażała.
A ona wciąż chciała jeszcze. Serce kołatało jej
w piersiach; Chciała, żeby i on jej pragnął.
- Jeżeli będziemy utrzymywać takie tempo, to się
pozabijamy - zażartował, nie ustając w pieszczotach.
Megan nie ruszała się. Bała się ryzykować, że Si
mon przestanie jej dotykać. Spojrzała na niego przez
ramię.
- Są mniej przyjemne sposoby zakończenia życia.
-To prawda.
Oczy mu pociemniały i nawet w skąpym świet
le lampki zauważyła napięcie na jego na twarzy,
a w oczach błysk pragnienia.
Zaschło jej w ustach, za to inne części ciała zwil
gotniały w oczekiwaniu. Nie miała zielonego pojęcia,
w co się pakuje, zgadzając się na to krótkoterminowe
małżeństwo z Simonem Pearce'em. A gdyby miała?
- Muszę cię znów mieć - usłyszała jego szept.
Przymknęła oczy i skupiła się na ogarniającym ją
ponownie niezwykłym uczuciu. A gdyby miała poję
cie? Nie czekałaby aż tydzień.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Nie obchodzi mnie, czy korporacja Peabody'ego
wycofa się z umowy - Simon oparł się w fotelu za
biurkiem i spojrzał na swego asystenta.
Dave Healy pokręcił głową z niedowierzaniem, po
czym nachylił się, nadstawiając ucha.
- Słucham? Mógłbyś to powtórzyć?
- Śmieszne. - Simon uśmiechnął się krzywo. - Na
prawdę, Dave. Jeśli ten stary baran chce się wycofać,
to jego sprawa. Niech sobie znajdzie kogoś innego, kto
będzie tolerował te jego staroświeckie pomysły na te
mat tego, jak należy tworzyć spółkę.
Promienie porannego słońca wpadały ukosem
przez ścianę okien za biurkiem Simona i rysowały jas
ne pasy na stalowoszarym dywanie. Dave Healy stał
na jednym z takich pozłoconych pasów, trzymając
w ręku tekturową teczkę.
- Nigdy nie przypuszczałem, że coś takiego od cie
bie usłyszę.
- Prawdę mówiąc, ja też nie.
Simon oparł łokcie na czarnym, błyszczącym blacie
biurka. Gdy David mówił, jego myśli wędrowały. Za
uważył, że odkąd Megan wkroczyła w jego życie, zda
rza mu się to coraz częściej.
Ostatnie dni były dla niej bardzo trudne. Prasa peł
na była doniesień o skandalu Ashtona i Megan de
nerwowała się każdym nowym artykułem. Nieślubne
dziecko Ashtona było interesującą wiadomością i każ
dy reporter w ich stanie starał się ująć sprawę od innej
strony i znaleźć jeszcze coś ciekawego.
Wiedział, że Megan bardziej martwi się o niego i je
go interesy niż o siebie i doceniał ten fakt, choć stale
jej powtarzał, że nie powinna.
Oczywiście skandale były szkodliwe dla interesów,
zwłaszcza gdy miało się do czynienia z kimś takim jak
Manfred Peabody, stary głupiec, który byłby chyba
najszczęśliwszy, gdyby żył w wiktoriańskiej Anglii.
Na razie ten skandal nie dotknął Simona i jego ro
dziny i firma Pearce Industries była bezpieczna. Spen
cer Ashton był idiotą, ale nie był w stanie zaszkodzić
Simonowi, chyba tylko w ten sposób, że ten stary cap
miał niszczący wpływ na Megan.
Uświadomił sobie, że jeszcze dwa tygodnie temu
nie przyszłoby mu do głowy, że mógłby coś takiego
odczuwać. Teraz wszystko się zmieniło. Megan była
jego żoną i nikt, ani Peabody, ani nikt inny nie będzie
insynuował, że zrobiła coś złego, tylko dlatego, że po
chodziła z Ashtonów.
Megan. Ostatnio wszystko mu się z nią kojarzy
ło. Nie spodziewał się, że to tymczasowe małżeństwo
będzie czymś innym niż małżeństwem z rozsądku.
A jednak bardzo szybko stawało się czymś innym...
Ona penetrowała każdy zakątek jego dotychczasowe
go życia. Na to się nie nastawił.
- Simon!
- Co? - zamrugał powiekami i spojrzał na Dave'a,
który kręcił głową i śmiał się.
- Gdzie się, do diabła, podziały ta wola silna jak stal
i stuprocentowa koncentracja, z powodu których Si
mon Pearce jest osobnikiem budzącym grozę na całej
kuli ziemskiej?
Zaśmiał się krótko, wstał i wsadził ręce w kieszenie.
Wzruszył ramionami, spojrzał na Dave'a i przyznał:
-Nie wiem.
Przyjaciel w zamyśleniu pokiwał głową.
- Czas najwyższy.
- Co to ma znaczyć?
- To znaczy - powiedział David, wkładając teczkę
pod pachę - że za długo żyłeś wyłącznie dla tej firmy.
- Simon zmarszczył się, ale nie protestował. Nie było
sensu, bo przyjaciel miał zupełną rację. - Takie życie,
żeby tylko jeść, spać, oddychać i pracować jest bardzo
niezdrowe - podsumował David.
Simon prychnął i obszedł biurko. Na przeciwle
głej ścianie srebrny zegar odmierzał godziny. Czekał,
kiedy nareszcie będzie mógł iść do domu i być znów
z Megan. Do diabła, naprawdę stracił poczucie rzeczy-
wistości. Przysiadł na skraju biurka.
- Niezdrowe - mruknął. - I to mówi człowiek, któ
ry uważa frytki za jarzynę.
David zaśmiał się, ignorując tę ostatnią złośliwość.
- Chodzi mi o to, że tobie też należy się normalne
życie, a nigdy go nie miałeś.
- Mam życie.
- Firma się nie liczy.
- Zawsze była najważniejsza - powiedział cicho Si
mon.
- Aż do teraz - zauważył David. Podszedł bliżej
i klepnął przyjaciela po plecach. - Megan jest dla cie
bie dobra. Cieszę się, że ją masz.
- Na razie. Umowa była na tymczasowe małżeństwo.
David zaśmiał się i ruszył do drzwi prowadzących
do jego gabinetu. Zatrzymał się na chwilę i spojrzał
na szefa.
- Czy to nie ty zawsze mówiłeś, że umowy są po to,
żeby je renegocjować?
Dave już wyszedł, a Steve zastanawiał się, czy to
miała być sugestia, czy wyzwanie. Zacisnął dłonie na
czarnym blacie biurka i wpatrując się w zegar, myślał
gorączkowo. Czy jego małżeństwo z Megan na pew
no musi być tymczasowe? Czy chce więcej? Nie był
pewien.
Jedyne, czego był pewien, to tego, że bardzo pragnął
Megan teraz, w tej chwili. Jutro było zbyt odległe, że
by się nim martwić, a wczoraj zbyt puste, żeby warto
było o nim pamiętać.
- Charlotte, ja chyba oszaleję.
Megan chodziła tam i z powrotem po głównym po
koju domku gościnnego, w którym mieszkała jej kuzyn
ka. Pokoje były malutkie, ale pięknie utrzymane, z drew
nianą, błyszczącą podłogą i belkami pod sufitem. Był to
jednopoziomowy budyneczek z drewna i kamienia. Gdy
Megan była małą dziewczynką, uważała go za domek
z bajki, w którym mieszkają wróżki i krasnoludki i w któ
rym jest wszystko, o czym dziecko może zamarzyć.
Teraz było to po prostu mieszkanie jej kuzynki.
Charlotte Ashton nigdy nie miała ochoty mieszkać
w głównym domu i wolała własne towarzystwo w tym
przytulnym domku. Poza tym tuż za domkiem znajdo
wały się cieplarnie, co było bardzo wygodne dla osoby
odpowiedzialnej za ozdoby kwiatowe na wszystkich
uroczystościach odbywających się w rezydencji i na
terenach wokół niej.
- Zaraz mi wytrzesz dziurę w podłodze - zauważyła
Charlotte spokojnie.
- Przepraszam, po prostu... - Megan przystanęła
i bezradnie rozłożyła ręce.
- Musisz chodzić, gdy się denerwujesz, wiem.
Charlotte przysiadła na ciemnoróżowej kanapie,
przyciskając do siebie ozdobną poduszkę. Długie,
ciemne włosy opadały jej aż za ramiona niczym je
dwabna peleryna, którą od czasu do czasu potrząsała
dla większego efektu. Była drobna, bardzo spokojna
- zupełne przeciwieństwo Megan.
Może dlatego tak dobrze się rozumiały.
W końcu Megan odetchnęła głęboko i opadła na fo
tel. Poduszki otuliły ją jak przyjacielskie ramię.
- Gazety są pełne ojca i jego ostatniego... nawet nie
wiem, jak to nazwać.
- Epizodu - podpowiedziała Charlotte.
- Można i tak. - Megan pokręciła głową i założyła za
ucho jasny kosmyk. - Reporterzy sterczą pod bramą,
rzucają się na każdy wyjeżdżający samochód, wydzwa
niają, prześladują klientów, którzy przychodzą tylko na
degustacje win. - Zaczerpnęła powietrza. - Wczoraj ja
kaś ekipa telewizyjna tak zdenerwowała pewną szesna
stolatkę, której urządzaliśmy urodziny, że dziewczyna się
popłakała. - Żachnęła się, przypominając sobie natręt
nego reportera i kamerzystę, którzy gonili dziewczyny,
sądząc, że się czegoś dowiedzą. - Mama nie chce o tym
mówić, Trace zajmuje się wyłącznie pracą, Paige udaje,
że wszystko jest w porządku, a ojciec odmawia komen
tarzy. Dziś rano powiedział mi tylko, że ponieważ stanę
łam po stronie męża, sprzeciwiając się ojcu, nie należy
mi się żadne wyjaśnienie.
Przypomniała sobie tę scenę w gabinecie ojca i za
stanowiła się, jak w ogóle mogła przypuszczać, że za
interesuje go jej opinia. Po chwili dodała:
- A Simon...
- Co, Simon?
- Nie wiem - przyznała Megan i pomyślała, że właś
nie to ją najbardziej niepokoi. Simon nie odezwał się
ani słowem na temat ostatnich wydarzeń związanych
z jej ojcem. Nie poruszał tego tematu od tamtego wie
czoru, kiedy sama mu o tym powiedziała, a potem...
Na samo wspomnienie zrobiło jej się gorąco. - Nie
mam pojęcia, co robić, Charlotte. Co mam robić? To
wszystko jest takie skomplikowane.
Kuzynka zamyśliła się.
- Wiesz, że nie jestem wielbicielką twojego ojca,
Megan.
- Wiem i może właśnie dlatego przyszłam do ciebie.
Wszyscy w domu chodzą na paluszkach, jakby się bali
popełnić gafę, a to przecież ojciec zachował się okrop
nie wobec nas.
- Odnoszę wrażenie, że to wszystko strasznie cię za
skoczyło - zaczęła Charlotte i sięgnęła po swoją fili
żankę z herbatą stojącą na stoliczku obok.
- A twoim zdaniem nie powinno?
Kuzynka upiła łyk herbaty.
- Nie obwiniam cię o to, że nie chciałaś dopuścić
do siebie prawdy o swoim własnym ojcu, Megan, ale
ja wiedziałam od lat, że temu człowiekowi nie można
ufać. Absolutnie.
Megan pomyślała, że powinna czuć się urażo
na i bronić ojca. Zawsze tak było, zawsze tłumaczy
ła przed ludźmi zachowanie Spencera, jego postawę,
sposób traktowania innych, aż w końcu stało się to jej
drugą naturą.
Niestety, dłużej tak nie mogła. Nie potrafiła już na
wet siebie przekonać, że był ojcem, o jakim zawsze
marzyła. W ciągu ostatnich dwóch tygodni opadły jej
klapki z oczu i zobaczyła go nie takim, jakiego chciała,
ale takim, jaki był naprawdę.
Człowiek, który potrafił omotać każdą ze swoich
żon. Majstrował im dzieci, a potem odchodził. Do
niej odzywał się najwyżej monosylabami, a pamiętne
go wieczoru oskarżył ją o sprzeniewierzenie się jego
woli. Nie, nie będzie bronić Spencera. Już nie.
- Boże - szepnęła. - Masz rację.
Przyznała to głośno po raz pierwszy. Może chwila
mi tak myślała, ale nigdy przedtem nie była tak nie
lojalna, żeby to głośno powiedzieć. W ciągu ostatnich
dwóch tygodni zmieniło się nie tylko jej życie uczu
ciowe.
Uśmiechnęła się do siebie, gdy zdała sobie spra
wę, że przestała szukać akceptacji ojca. Może wresz
cie zrozumiała, że nigdy się jej nie doczeka. A może
jeszcze coś...
Chyba zrozumiała też, że ważniejsze od zdobycia
akceptacji ojca jest zaakceptowanie samej siebie. Wy
prostowała się w fotelu i pomyślała o tym przez mo
ment. Odczuła drobną satysfakcję i uśmiechnęła się.
Charlotte spojrzała na nią znad filiżanki i jej ciem
nobrązowe oczy zalśniły w świetle popołudniowego
słońca.
- Wszystko będzie dobrze z tobą, prawda?
- Wiesz - powiedziała powoli Megan. - Zaczynam
myśleć, że tak.
- Cieszę się.
- Dzięki.
- Mam też własny powód do radości, bo teraz, kie
dy przyjęłaś wreszcie prawdę o swoim ojcu, mogę ci
coś powiedzieć.
Mówiła to bardzo poważnie, ze skupioną twarzą,
i Megan odruchowo nachyliła się w jej stronę.
- Co takiego? Czy coś się stało?
- Nie. Po prostu...
- Charlotte...
Wzięła głęboki oddech, wypiła łyk herbaty, chcąc
nabrać siły do tego, co chciała powiedzieć.
- Wiesz, że twój ojciec zawsze twierdził, że moja
matka umarła?
- Tak.
Rodzicami Charlotte byli David, młodszy brat
Spencera, i Mary Mały Gołąbek Ashton pochodząca
z plemienia Siuksów. Gdy David i Mary zmarli, Spen
cer przywiózł ich dzieci, Walkera i Charlotte, do swo
jej posiadłości, by z nimi zamieszkały.
- Ja w to nie wierzę - powiedziała Charlotte cichutko.
- Uważasz, że twoja matka żyje?
- Muszę to sprawdzić. Muszę wiedzieć na pewno.
Walker uważa, że zwariowałam, ale coś mi w środku
mówi, żeby nie wierzyć w wersję twojego ojca.
Czy ojciec naprawdę mógłby skłamać na temat
śmierci Mary Mały Gołąbek? - zaczęła się zastanawiać
Megan. Po chwili doszła do wniosku, że tak, o ile taka
wersja była mu do czegoś potrzebna.
Wyciągnęła rękę do kuzynki poprzez stolik. Schwy
ciła ją mocno.
- Dowiedz się, Charlotte. A jeśli będziesz potrzebo
wała pomocy, daj mi znać.
Phoebe Pearce uśmiechnęła się do swojej synowej
i wstała na powitanie, gdy ta przeciskała się przez za
tłoczoną restaurację.
Megan była bardzo spięta, ale Ashtonowie od ma
łego byli uczeni, jak trzymać nerwy na wodzy. Z przy
klejonym do twarzy uśmiechem nachyliła się, by po
całować tę drobną kobietę w policzek.
- Bardzo miło z twojej strony, że zaprosiłaś mnie na
kolację.
- Nonsens. - Teściowa machnęła ręką, po czym usiad-
ła z powrotem i ułożyła popielatoperłową serwetkę na
kolanach, chroniąc garniturek z zielonego jedwabiu. -
Kiedy się dowiedziałam, że Simon będzie dziś do późna
pracował, stwierdziłam, że to świetna okazja, żebyśmy
się spotkały we dwie na babskie pogaduszki.
Babskie pogaduszki, pomyślała Megan. Czy będzie
się mnie czepiała?
Phoebe wydawała się całkiem miła, ale Megan odczu
wała wyrzuty sumienia, że poślubiła jej syna z nieuza
sadnionych powodów. Wiedziała jednak, że Simon do
trzymał słowa i wyjaśnił mamie prawdziwą sytuację.
- Napijesz się czegoś, kochanie?
- Wina, bardzo chętnie - odpowiedziała grzecznie
Megan.
- Oczywiście. - Phoebe znów się uśmiechnęła i ski
nęła na czekającego w pobliżu kelnera. - Mogłam być
pewna, że przedstawicielka rodziny Ashtonów bę
dzie wolała wino. - Powiedziała coś szybko kelnerowi
i znów zwróciła się do Megan. - Zamówiłam pyszne
chardonnay, które na pewno będzie ci smakowało.
- Dziękuję. - Megan żałowała, że wino nie stoi już
teraz przed nią, bo wyschło jej w gardle, a zdenerwo
wanie potęgowało się.
Musiała zacząć mówić, żeby się przekonać, że
wszystko z nią w porządku.
- Lubię chardonnay, a wszyscy mówią, że w tym ro
ku będzie urodzaj.
- Nie wiedziałam, że twoja rodzina butelkuje ten ga
tunek.
- Nie - odpowiedziała Megan szybko, wdzięczna za
rozmowę na neutralny temat - ale uprawiamy wino
grona i produkujemy trochę sami.
- Oczywiście. Taka produkcja wina musi być bar
dzo ciekawa.
- Szczerze mówiąc, ja akurat winiarstwem nie bar
dzo się zajmuję. - To jej brat, Trace, zarządzał tą częś
cią majątku i mógłby powiedzieć Phoebe wszystko na
temat win. Megan i Paige, poza pomocą w winobra
niu w dzieciństwie, nie miały nic wspólnego z winiar
stwem. - Organizuję imprezy i...
- Wiem, kochanie, ale mimo wszystko jesteś tam
i w jakiś sposób cię to dotyczy. Winnice są takie fa
scynujące: związane z przyrodą, zawsze zależne od po
gody.
Megan uśmiechnęła się.
- Czasami są mniej fascynujące. Zwłaszcza kiedy jest
się dzieckiem i musi się pomagać w winobraniu, dostaje
się skurczu mięśni i robią się pęcherze na palcach.
Podczas gdy Megan mówiła o wszystkim i o niczym,
podszedł kelner i nalał im wina. Potem podał im me
nu, a kiedy już zamówiły, znów zniknął.
Postanowiła przestać tak bezsensownie gadać, a za
miast tego zaczęła się rozglądać po zatłoczonej restau
racji. Wszystkie stoliki, w liczbie kilkunastu, okryte
były białymi obrusami i na każdym stał nieduży wa
zonik ze świeżymi, wiosennymi kwiatami.
Od strony śnieżnobiałego fortepianu, przy którym
siedziała młoda kobieta w różowej sukni, dochodziły
delikatne dźwięki muzyki klasycznej.
Wszystko było piękne. Phoebe była bardzo miła.
Dlaczego więc Megan czuła się niepewnie?
- Chciałam z tobą porozmawiać sam na sam - za
częła teściowa.
No tak, pomyślała Megan, o to jej chodziło.
- Tak?
- Na temat Simona. - Oczy starszej pani rozbłysły
radością. - Jako jego matka muszę ci pogratulować
i powiedzieć, że bardzo jestem szczęśliwa z powodu
waszego małżeństwa.
- Naprawdę?
- Zmiana, jaka w nim zaszła w ciągu ostatnich
dwóch tygodni, to prawdziwy cud.
- Słucham?
Tego się Megan nie spodziewała. Co więcej, wca
le by się nie zdziwiła, gdyby wobec rozprzestrzenia
jących się płotek na temat jej ojca, Phoebe zażądała
zerwania wszelkich stosunków Megan z Simonem.
Teściowa wysunęła rękę i nakryła jej dłoń swoją.
- Kochanie, zrobiłaś z nim coś cudownego. - Zmie
szana Megan po prostu na nią patrzyła. - Wczoraj
jadłam z nim obiad i był tak zrelaksowany jak jesz-
cze nigdy. Uśmiechnięty, rozbawiony. - Znów się
uśmiechnęła i mrugnęła. - Wcale mnie nie popędzał
z obiadem, żeby już móc wrócić do pracy.
Megan pokręciła głową.
- Nie sądzę, żeby to było z powodu czegokolwiek,
co zrobiłam...
- Ależ tak. - Phoebe uśmiechnęła się do kelnera,
który właśnie ustawił przed nimi zamówione dania,
a kiedy odszedł, ciągnęła dalej; - Mężczyzna, który
jest szczęśliwy w domu, jest zadowolony we wszyst
kich innych okolicznościach.
- Phoebe - wtrąciła szybko Megan, nim tamta zdą
żyła jej przerwać. - Wiem, że Simon powiedział ci
prawdę na temat naszego małżeństwa.
-Oczywiście.
- Więc wiesz, że nie jesteśmy...
- Zakochani? - dokończyła za nią teściowa i Megan
musiała zagryźć zęby i przeczekać kolejne wtrącenie
się. - Nie byłabym tego taka pewna, moja droga...
Próbowała zaprzeczać, ale nie udało jej się zbyt wie
le powiedzieć.
- Doprawdy, Phoebe...
- Megan, znam mojego syna znacznie dłużej niż
ty. I mogę śmiało powiedzieć, że nigdy nie widziałam
go takiego jak teraz. Jak gdyby nareszcie odnalazł coś,
czego mu brakowało, a o czym nie wiedział. To jesteś
ty, moja droga.
Serce Megan na moment zamarło, ale nie mogła so
bie pozwolić na to, by tak od razu uwierzyć teściowej,
która twierdziła, że między nią i Simonem dostrzega
miłość. A to jest po prostu chemia.
Małżeństwo, które rozpoczęło się od układu bi
znesowego, nie może się przekształcić w nic innego,
prawda? Żadne z nich nie szukało miłości, wchodząc
w ten układ z rozsądku. Żadne nawet nie powiedzia
ło tego słowa.
Jednak teraz, gdy wymówiła je Phoebe, wydawało
się, że wszystkie umowy są nieważne. Odczarowała to
słowo. Miłość. Czy to możliwe? Czy to jest coś, co Me
gan może brać pod uwagę?
Jej serce wyprawiało różne fikołki. W głowie mia
ła zamęt, gdy próbowała sobie wyobrazić siebie za rok
żegnającą się z Simonem. Uczuła ostry ból w piersiach.
Jeśli myśl o opuszczeniu go była tak bolesna już po
dwóch tygodniach, jak to będzie po roku? Boże!
Phoebe myliła się zapewne co do uczuć Simona.
Wydawało się, że nie chciał od niej niczego innego
poza tym, co zadeklarował na początku. Nie myliła
się natomiast co do jednego - w niezrozumiały dla
niej samej sposób przez ostatnie dwa tygodnie Megan
Ashton Pearce zakochała się w swoim własnym mężu.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Trzeci tydzień małżeństwa Megan różnił się zasad
niczo od dwóch poprzednich.
Przez pierwsze dwa tygodnie Megan i Simon mieli
cały wielki dom do wyłącznej dyspozycji. Mieli trochę
czasu, żeby się przyzwyczaić do siebie i do faktu, że są
małżeństwem, i mieli też czas na inne rzeczy. Na mnó
stwo innych rzeczy.
Pierwsza ich noc, kiedy się kochali, rozpoczęła se
rię kolejnych zdumiewających nocy, o jakich Megan
nawet się nie śniło. Kochali się praktycznie w każdym
pomieszczeniu, a raz nawet na schodach. Spędzali
wspólnie czas pod prysznicem i na intymnych posił
kach we dwoje w kuchni. Byli sami w wielkim domu
i nie musieli się starać o zachowanie prywatności ani
o to, czy ktoś usłyszy ich rozmowy.
Teraz wszystko się zmieniło. Kucharka zatrudnio
na na stałe zawładnęła kuchnią, więc nie było mowy
o nocnych wyprawach do lodówki, pokojówki kręciły
się po wszystkich pokojach, więc niemożliwe stały się
sesje na kanapie, a obecność zatrudnionego na peł-
nym etacie ogrodnika uniemożliwiała miłosne sceny
na trawie pod krzewami.
Zresztą i tak nie było na to szans, zauważyła Me
gan. Simon spędzał coraz więcej czasu w pracy, a co
raz mniej w domu. Wyjeżdżał wcześnie rano i często
wracał o dziesiątej wieczorem albo jeszcze później.
Zupełnie jakby unikał przebywania w domu, a raczej
- przebywania z nią.
Dom, chociaż pełen łudzi, wydawał jej się pusty bez
Simona. Mimo tego, co powiedziała tydzień temu jego
matka, Megan była pewna, że jej mąż żałuje teraz tego
czasowego małżeństwa. Trochę ją serce bolało, ale po
stanowiła o tym nie myśleć. Nie miała prawa być ura
żona ani rozczarowana.
To małżeństwo było w tej chwili takie jak na po
czątku. Umowa: pozory plus dobry seks. Nikt nie mó
wił o tym, że będą żyli długo i szczęśliwie, nie padło
też słowo „miłość". Nikt, łącznie z nią, nie przewidział,
że uczucia mogą się zmienić.
Przystanęła przy szerokich oknach wychodzących
na ogród i na wzgórze, które opadało łagodnie ku doli
nie. Usiadła na wyłożonym poduszkami szerokim pa
rapecie i patrzyła na zapadającą ciemność. Nie chcia
ło jej się zapalać świateł w sypialni, ale w kominku tlił
się ogień, bardziej dla atmosfery niż ciepła, i płomie
nie odbijały się w szybie. Na wypielęgnowany trawnik
padały ukośnie promienie księżyca.
Oparła głowę o ścianę i patrzyła w ciemność, pod
czas gdy jej myśli wirowały niespokojnie. Gazety wciąż
miały na celowniku rodzinę Ashtonów. Jakoś nigdzie
indziej nie pojawił się ostatnio żaden skandal i nikt
nie przejął ich miejsca na pierwszych stronach. Spen
cer odciął się od wszystkich, odmawiając rozmów na
temat Alyssy Sheridan i chłopca. Simon zapewniał
Megan, że kłopoty jej ojca go nie obchodzą, ale czy
może mu wierzyć?
- To moja wina - mruknęła, wodząc palcem po szy
bie. - Kto, do diabła, kazał mi się zakochiwać we włas
nym mężu?
Idiotyczne. Simona miłość nie interesowała. Wyra
ził się jasno tego dnia, gdy się tak pospiesznie pobra
li. Chciał tylko ochronić swoją rodzinę i firmę przed
skandalem. Roczne małżeństwo. Wyłącznie biznes.
Jednak skandal i tak ich dopadł i Simon... Przecież
widziała to wyraźnie. Odsuwał się od niej. Czuła to.
Nawet gdy byli w tym samym łóżku, gdy ją obejmował
czy wchodził w nią, czuła, że się od niej oddala. Nie
wiedziała, jak to powstrzymać i czy w ogóle powinna
próbować.
Nie mogła do tej całej biedy dodać jeszcze tego, że
się w nim po prostu zakochała...
- No, super - powiedziała, zsuwając się z poduszek
na parapecie - moje życie to jedna wielka impreza.
- Czy jestem zaproszony?
Odwróciła głowę w stronę drzwi. Stał w nich Simon
z marynarką przewieszoną przez jedno ramię, rozluź
nionym krawatem i odpiętym górnym guzikiem ko
szuli. Wyglądał na zmęczonego i udręczonego, a jed
nocześnie cholernie przystojnie.
Zaczęła się zastanawiać, czy kiedykolwiek przyzwy
czai się do tego, że samo patrzenie na niego sprawia jej
taką przyjemność. Jedno spojrzenie tych jego zamglo
nych, szarych oczu i Megan zamienia się w galaretę.
Oczywiście nie musi mu tego mówić.
Odchrząknęła.
- Słucham?
- Powiedziałaś, że twoje życie to jedna wielka im
preza - powtórzył jej słowa, wchodząc do pokoju i za
mykając za sobą drzwi. - Spytałem więc, czy jestem
na nią zaproszony.
Jak mógł nie wiedzieć, że on był tą imprezą! Jak
ona ma przeżyć z nim cały rok i nie wygadać się, co
czuje? Chciałaby być lepszą kłamczuchą albo lepszą
aktorką.
Odetchnęła głęboko, kazała swoim nerwom uspo
koić się i zmusiła się do uśmiechu. Musi wymyślić ja
kiś sposób, żeby fakt, że go kocha, pozostał jej osobi
stą tajemnicą.
Jednak teraz, gdy był w domu, wszystkie przemyśle
nia i zmartwienia znikły, pozostawało tylko niespokoj
ne serce i spragnione ciało. Może jej nie kocha, a na-
wet w myślach się oddala, jednak z pewnością wciąż
jej pragnie. Więc w tej chwili nie będzie się martwiła
o jutro, tylko skoncentruje się na dzisiaj.
- Jasne, że jesteś zaproszony - powiedziała i bez
głośnie podeszła do niego boso po miękkim dywanie.
Zsunęła suknię, która opadła na podłogę. Została tyl
ko w jasnozielonej koszulce i majtkach w tym samym
kolorze. Wieczorne powietrze chłodziło jej skórę, ale
nie czuła tego. Jak mogła odczuwać zimno, kiedy spo
czywał na niej gorący wzrok Simona?
Uniósł brew, przyglądając się jej, gdy się zbliżała.
- A jaka to impreza?
Nawet jego głos był głęboki i seksowny. Poczuła,
że reaguje na niego tak, że fala gorąca ogarnia każdą
cząstkę jej ciała. Światło ognia z kominka odbijało się
w jego oczach.
- Impreza pod hasłem: „Jest późno, a ja tęskniłam
za tobą".
Zmarszczył czoło i rzucił marynarkę na brzeg łóżka.
- Nie chciałem przyjść tak późno, ale...
Megan pokręciła głową, wyciągnęła rękę i położyła
palec na jego ustach.
- Nie szkodzi. Najważniejsze, że jesteś.
Uniósł kącik ust i coś mignęło radośnie w jego
oczach.
- Zdążyłem?
- Prawdę mówiąc, jesteś gościem honorowym.
- Tak? - spytał i pozwolił się zaciągnąć na ich szero
kie łoże. - A co mogę dostać?
- Mnie.
Megan rozpięła mu koszulę i zdjęła krawat. Ściągnę
ła koszulę i przesunęła dłońmi po jego piersi. Wstrzy
mał oddech, a ona uśmiechnęła się do siebie zadowo
lona, że tym z pewnością mogła zwrócić jego uwagę.
Nie mogła mu powiedzieć, że go kocha, ale mogła mu
to pokazać.
Przycisnęła usta do jego szyi i westchnęła głęboko,
podczas gdy jego dłonie powędrowały pod jedwabną
haleczkę.
- Jak dobrze cię dotykać - szepnął, rozwichrzając
swym oddechem jej włosy. - Zawsze tak dobrze cię
dotykać.
- Cieszę się - odpowiedziała i nie przestawała go ca
łować, coraz niżej, na piersiach.
Jęknął, przycisnął ją do siebie i znów opadli na łóżko.
Uniosła głowę i spojrzała na niego. Twarz miał
ściągniętą, a oczy koloru ciemnego dymu wyrażały
pożądanie. Przynajmniej tyle, skoro nie może mieć
jego miłości. Na razie.
Teraz, w tym momencie, Simon Pearce jej potrze
bował. Pragnął. I tylko to się liczyło.
- Nie wiem, co ze mną robisz - wyznał, odgarnia
jąc włosy z jej twarzy. Głos miał przytłumiony, jakby
dźwięki z trudem przechodziły przez ściśnięte gardło.
- Ale myślę o tobie cały czas.
To już coś. Myślał o niej, pragnął jej. Nie była to mi
łość, ale coś była
- Z tego też się cieszę.
- Muszę cię mieć, Megan.
- Jestem tu. - Znów go pocałowała, leciutko pocią
gając zębami dolną wargę.
- Za daleko - jęknął i przekręcił ją, aż znalazła się
pod nim. - Zdecydowanie za daleko.
Po kilku sekundach leżała zupełnie naga. Jego dło
nie, palce, usta, były wszędzie. Dotykał jej, a wybuchał
płomień. Całował, a płonął ogień piekielny. Smakował
- całym ciałem wstrząsały eksplozje.
Megan zwijała się na prześcieradle spragniona bar
dziej niż za pierwszym razem. Wciąż nie miała go do
syć. Za każdym razem chciała więcej.
Czy to była miłość? Ta porażająca potrzeba, żeby
być z nim, pod nim, częścią jego. Zastanawiała się.
A jeśli tak, jak będzie mogła kiedykolwiek żyć bez
tego?
Na chwilę, gdy Simon oderwał się od niej, żeby
ściągnąć z siebie resztę ubrania, jej myśli odbiegły od
tego tematu. Obserwowała go w świetle kominka i na
pawała się tym widokiem. Nigdy nie sądziła, że kiedyś
przeżyje coś takiego, takie głębokie uczucie, i ogarnia-
ła ją rozpacz na myśl, że miałaby żyć z kimś, kto nie
czuje tego samego.
Natychmiast był z powrotem, okrywając jej ciało
pocałunkami. Dotyk jego skóry na jej skórze był jak
magia. Jego ręce były wszędzie, a ona chciała jeszcze
i jeszcze. Chciała go całego. Był tylko on i ta chwila.
- To szaleństwo - mruczał z ustami przy jej szyi. - Bez
przerwy czuję twój zapach. Słyszę w snach twoje wes
tchnienia. Cały czas widzę przed sobą twoją twarz.
Uśmiechnęła się do tych słów, schowała je głęboko
w sercu, aby ją grzały, gdy dopadnie ją okrutna rze
czywistość. Gdy on już odejdzie, a ona zostanie sa
ma i będzie musiała sobie przypomnieć, że miłość nie
wchodziła w zakres umowy.
- Weź mnie, Simon - szepnęła. - Całą.
Podniosła biodra w górę. Przytrzymał jej ręce nad
głową, ich usta połączyły się, języki roztańczyły, a cia
ła poruszały się w rytmie starym jak świat. Gdy po
czuła pierwsze targające nią wstrząsy, usłyszała jedno
cześnie, jak Simon szepcze jej imię.
Później, gdy leżała obok niego w ciemności rozjaśnio
nej nieco przygasającym ogniem i obserwowała go śpią
cego, zaczęła się zastanawiać, czy przeżyłaby jego stratę.
- Nowe kontrakty są już w drodze. - Dave stanął
przed biurkiem Simona i czekał na odpowiedź.
- Świetnie. Daj mi znać, kiedy dotrą.
- Hej - zniecierpliwił się Dave. - Pohamuj ten wy
buch entuzjazmu. To niezdrowe na serce.
Simon westchnął i uśmiechnął się krzywo.
- Lepiej?
- Wcale nie.
- Już bardziej nie mogę.
- Co się dzieje, Simon?
Dobre pytanie, pomyślał. Tylko jaka może być od
powiedź?
Całymi dniami starał się być jak najbardziej zajęty,
żeby odgonić myśli o Megan, całymi nocami starał się
być z nią i w niej. Jaka w tym logika? Zawsze była jego
mocną stroną, panował nad wszystkim.
- Nie wiem. Kiepski nastrój, to wszystko. - Sięgnął
po srebrne wieczne pióro i przysunął do siebie stos
dokumentów. - Najlepsze, co możesz zrobić, to trzy
mać się z daleka.
Na te słowa Dave przysunął sobie fotel, usadowił się
wygodnie, wyciągnął nogi i powiedział:
- Gadaj.
- O czym?
- O Megan, oczywiście.
- To nie ma nic wspólnego z Megan.
- Jasne - zaśmiał się Dave, kręcąc głową.
- A kim ty jesteś? Wujek Dobra Rada dla nieszczę
śliwie zakochanych?
- Skądże, ale nie masz nikogo innego.
- Masz rację. - Simon odchylił się w fotelu, odrzucił
pióro i przeciągnął dłonią po włosach tak mocno, że
mógłby je wyrwać. - No, dobra. Ona mnie doprowa
dza do szaleństwa.
- To świetnie.
- Może dla ciebie, dla mnie nie.
- Dlaczego?
- Bo ja się nie zajmuję miłością, do diabła.
- A kto mówi o miłości? - David znów się wyszcze
rzył i oczy mu rozbłysły.
- Jeżeli będziesz się śmiał, to przysięgam, że cię za
łatwię.
- Nie śmieję się, tylko cieszę.
- Dobrze mieć przyjaciół, którzy dzielą twój ból.
Dave rozłożył ręce.
- Robię, co mogę.
- Zrobiłeś już dosyć. - Simon wstał zza biurka i za
czął chodzić po pokoju. Nie mógł usiedzieć spokojnie.
- To wszystko twoja wina - mruknął.
- A co ja takiego zrobiłem?
- To ty powiedziałeś, że powinienem trochę pożyć.
I że Megan jest dobra dla mnie.
- Przyznaję się do winy.
Simon zaczął chodzić po pokoju szybciej, jakby
chciał uciec od własnych myśli, ale nie mógł uciec ani
dostatecznie szybko, ani dostatecznie daleko.
- Zacząłem się zastanawiać, ale to też niedobrze. Im
dłużej myślałem, tym bardziej dochodziłem do wnios
ku, że się w niej zakochałem.
- To wspaniale! - Dave rzucił się z gratulacjami, ale
Simon prychnął:
- Nie miałem tego w planie.
- Daj spokój z planem, Simon - powiedział Dave. -
Nareszcie kogoś znalazłeś i uważam, że to wspaniale.
- Tak, wspaniale! - Simon nagle stanął. - Ja nie chcę
być zakochany. Miłość to chaos, a ja nie znoszę chaosu.
- Witaj w zwyczajnym świecie, Simon. Nikt nie ma
wszystkiego pod kontrolą cały czas.
- A ja mam - nie ustępował. - W każdym razie
miałem. - Dave zachichotał. Simon spojrzał na niego
groźnie. - I znów będę miał.
- Chciałbym to zobaczyć.
- Posłuchaj, Dave, zaraz ci wytłumaczę. Wymyśli
łem to dziś przed południem. Megan musi po prostu
wyznać pierwsza, że mnie kocha. Wtedy znów będę
miał wszystko pod kontrolą.
- Jesteś stuknięty!
- Ale to ma sens. - Teraz, kiedy już się podzielił tą
myślą z przyjacielem, zapalał się do niej coraz bar
dziej. - Pomyśl tylko: ten, kto pierwszy się odezwie,
traci władzę. Jeżeli to się sprawdza w biznesie, czemu
nie w miłości? Zeskanowała i przerobiła pona.
- Bo w miłości nie chodzi o to, żeby udowodnić
swoją wyższość.
- Jasne. Pamiętasz, jak zaskoczyłeś Peggy tym tygo
dniowym wyjazdem na Hawaje w zeszłym roku?
- To co innego. - Dave usztywnił się.
- Powiedziałeś, że teraz ty pierwszy podejmiesz ta
kie romantyczne działania i zdobędziesz punkty.
Dave zaczął masować sobie kark.
- Jest jakaś luka w tym rozumowaniu.
- Nie, nie ma - odpowiedział Simon, wracając za
biurko. - Zobaczysz. Kocham Megan. I wiem, że ona
mnie też kocha. - Przerwał, pomyślał przez moment,
a później skinął głową. - Tak. Naprawdę mnie kocha.
I muszę jakoś to z niej wycisnąć, zanim ja to powiem.
Czy to musi być takie trudne?
Dave spojrzał z politowaniem.
- Ale on jest naszym ojcem, Megan - powiedzia
ła Paige, przemierzając hol. - Oczywiście, że będę go
wspierać. Ty też powinnaś.
- Próbowałam. Wiesz, że próbowałam.
Megan pokręciła głową i poszła za młodszą siostrą.
Ich obcasy stukały o marmurową podłogę. Wiedziała,
że Paige jej nie słucha, że nie chce jej słuchać. Było jej
żal siostry. Zawsze były sobie bliskie, ale teraz, gdy wy
buchł ten skandal z powodu małego Jacka, wszystko
w rodzinie zawirowało i każdy opowiadał się po czy
jejś stronie. One z siostrą znalazły się po przeciwnych
stronach barykady.
- Naprawdę - marudziła obrażona Paige. - Słucha
jąc ciebie i Trace'a, można by pomyśleć, że ojciec był
jakimś potworem.
Z każdym krokiem Megan czuła dotkliwszy ból
głowy. Trace. Jej starszy brat. Miała satysfakcję, wie
dząc, że myśli tak samo jak ona.
Przechodząc przez salę, odruchowo sprawdzała, czy
wszystko jest jak należy przed mającym się odbyć na
zajutrz przyjęciem weselnym. Okrągłe stoliki, każdy
na dziesięć osób, z jasnobrzoskwiniowymi obrusami
i krzesła okryte pokrowcami w takim samym kolorze.
Na każdym stole stał wazonik, do którego jutro zo
staną włożone herbaciane różyczki. Przy najdłuższej
ścianie ustawiono mniejsze stoliki dla państwa mło
dych i najbliższej rodziny, a po przeciwnej stronie po
zostawiono miejsce do tańczenia.
Lekki powiew wiatru dochodzący przez otwarte drzwi
werandy przynosił woń róż. Wszystko było w porządku.
Cokolwiek działo się z Megan i wokół niej, nie przeszka
dzało jej w wypełnianiu obowiązków. Przyznała zresztą
sama przed sobą, że nic innego nie miała do roboty.
Doszły do szerokich, podwójnych drzwi i Paige ob
róciła się do niej. Megan spojrzała na upartą twarz
siostry i chciała westchnąć. Ona w końcu przyjęła do
wiadomości, że ich ojciec nie był takim człowiekiem,
jak by chciała, ale siostra najwyraźniej wciąż miała na
dzieję. I nie była w tym odosobniona.
Ich matka, Lila, nie chciała nawet rozmawiać na te
mat nieślubnego syna Spencera. Co więcej, nie uważała,
żeby cokolwiek było nie w porządku. Ślepo wierzyła, że
jej życie jest doskonałe, tak jak zawsze utrzymywała.
Oczywiście kuzynka Charlotte nigdy nie lubiła oj
ca Megan ani mu nie ufała, ale brat Charlotte, Walker,
był prawą ręką Spencera. Oboje, Walker i Paige, twier
dzili, że wszystko się ułoży. Że człowiek, którego tak
zawzięcie bronili, wcale obrony nie wymaga.
A Megan miała już dość wyjaśniania.
- Okay - powiedziała, podchodząc do siostry. - Prze
praszam, nie będziemy już więcej rozmawiać o tacie?
Paige uśmiechnęła się i położyła dłoń na ramieniu
siostry.
- Dzięki. I zobaczysz, tata wszystko wyjaśni i plotki
ucichną, gdy gazety znajdą kogoś innego, o kim będą
się rozpisywać.
- Mam nadzieję, że masz rację - odpowiedziała Me
gan, która wcale nie miała specjalnej nadziei.
Przeczuwała, że jeśli chodzi o ojca, może być tylko
gorzej, a nie lepiej. Chciała wierzyć, że siostra się nie
załamie, gdy w końcu pozna jego prawdziwe oblicze.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Przez następne kilka dni Megan była bardzo nie
spokojna. Jakby czekała, aż ktoś rzuci drugim butem.
Spacerowała po winnicy, a słońce grzało ją w plecy.
Uwielbiała zapach winorośli i świeżej ziemi. Uwielbia
ła chodzić wzdłuż równiutkich rzędów i obserwować
zawiązujące się owoce. Dawało jej to poczucie stało
ści i ciągłości. Jednak tym razem było to za mało, aby
mogła się pozbyć wrażenia, że nadciąga kryzys.
- Dobra - mruknęła do siebie, sprawdziwszy, czy
nie ma w pobliżu kogoś, kto mógłby obserwować mó
wiącą do siebie wariatkę. - Zaczynasz za bardzo dra
matyzować, Megan. Odpuść trochę.
Ale jak?
Nawet nie czytając gazet i nie oglądając telewizji,
zdawała sobie sprawę, że rodzina była w kłopotach,
a osobą odpowiedzialną za te kłopoty był jej ojciec.
- Hej, mówienie do siebie to niezdrowy objaw.
Obróciła się błyskawicznie i zahaczyła nogą o wy
stający korzeń. Na szczęście podtrzymał ją jej starszy
brat.
- Dzięki - powiedziała. - Następnym razem, gdy bę
dziesz chciał mnie zaskoczyć, zrób to, jak będę boso.
Trace uśmiechnął się, a Megan nie mogła się po
wstrzymać, by nie odwzajemnić uśmiechu. Był bar
dzo przystojny, wysoki, dobrze zbudowany, miał tak
samo jak ona zielone oczy, jasnobrązowe włosy, a gdy
się uśmiechał, ustawiała się kolejka pań rozpływają
cych się z zachwytu.
- Mniejsza o ciebie - zażartował - ale uważaj na wi
nogrona, okay?
Przykląkł, obejrzał powykręcaną winorośl, jakby
chciał sprawdzić, czy Megan jej nie uszkodziła.
- Miło wiedzieć, że wino jest ważniejsze ode mnie.
- No, jakby z twojej pięknej główki dało się zrobić
moszcz, to byłaby inna mowa. - Wstał i dotknął pal
cem czubka jej nosa.
Megan poczuła przypływ miłości do tego starsze
go brata, którego zawsze uwielbiała, nawet w dzie
ciństwie, kiedy dla rozrywki chował jej zabawki. Ale
stawał w jej obronie i był gotów jej wysłuchać czy do
radzić, nawet jeśli nie prosiła o radę.
Dzisiaj jednak bardzo jej pragnęła. Może właśnie
dlatego wybrała się do winnicy, bo podświadomie
chciała się zbliżyć do brata i porozmawiać z kimś, kto
ją zrozumie.
- Dlaczego tak spoważniałaś? - Przystanął i pokiwał
głową. - Aha, widziałaś dzisiejszą gazetę.
Skandal w wyższych sferach 137
- Przestałam czytać gazety prawie dwa tygodnie
temu.
- Więc nie wiesz.
- Boże, co znowu?
Trace objął ją ramieniem i szli obok siebie.
- Jednemu z reporterów znudził się już temat nasze
go przyrodniego braciszka...
- I... - Aż się bała zapytać.
- I - brat westchnął, ze zdenerwowania czy obrzy
dzenia - prawdopodobnie w szafie naszego ojca gra
suje jeszcze niejeden szkielet.
Megan przystanęła i spojrzała na niego.
- Opowiadaj.
- Nie spodoba ci się to.
- Z pewnością.
Skinął głową.
- Okazuje się, że nasz ojciec był żonaty, zanim po
ślubił Caroline Lattimer Sheppard. Z kobietą o nazwi
sku Sally Barnett.
Megan przymknęła oczy.
- Niewątpliwie zaskakujące, ale cóż to jest w porów
naniu z posiadaniem nieślubnego dziecka i ukrywa
niem tego faktu?
- Ponieważ, droga siostrzyczko - Trace spojrzał
jej prosto w oczy - ojciec nie postarał się o rozwód
z pierwszą żoną.
Megan zachwiała się, jakby ją ktoś uderzył w brzuch.
Na szczęście brat wciąż ją obejmował.
- Jak to możliwe? Co za człowiek robi coś takiego?
- Myślę, że znasz odpowiedź.
- O, Boże - szepnęła. - Jeśli nie rozwiódł się z pierw
szą żoną, to jego małżeństwo z Caroline było niele
galne, a w takim razie również rozwód był nielegalny
i małżeństwo z naszą matką, i...
- Właśnie. A to oznacza, między innymi, że ta win
nica poprzez Caroline może powrócić do rodziny
Sheppardów.
- Masz rację - przyznała Megan. - Ojciec dostał ją
w umowie rozwodowej, ale jeśli nie było małżeństwa
i rozwodu...
- To nie było też umowy.
- Boże, Trace, możemy stracić naszą posiadłość,
winnicę i wytwórnię?
- Na to by wyglądało.
- Jestem idiotką.
- Cóż za odkrywcze stwierdzenie. - Brat odzyskał
poczucie humoru.
Oparła głowę o jego ramię.
- Chcę cię prosić o radę.
- Zawsze chętnie mówię innym, co mają robić.
- Chodzi o to, że nie wiem, co zrobić z Simonem.
- Twoim mężem? O czym ty mówisz?
Przystanęła, a on spojrzał na nią zatroskany.
- Bałam się, że skandal związany z małym Jackiem
fatalnie się odbije na interesach Simona. A teraz jesz
cze to. Nie wiem, co robić. Nie chciałabym Simona
w to wciągać.
- Jest twoim mężem.
- No tak, ale... - Nie, nie chciała mu opowiadać nie
zwykłej historii ich małżeńskiej decyzji, więc zmieniła
temat. - Martwię się też o Paige, bo ona tak ufa ojcu...
W oczach Trace'a pojawił się smutek.
- Będzie musiała się z tym pogodzić jak my wszyscy.
Ja dowiedziałem się pięć lat temu, jaki nasz ojciec po
trafi być nieuczciwy.
- Pięć lat temu? Co się stało?
- Nie wracajmy do tego. Było, minęło. Straciłem
wtedy jedyną kobietę, którą naprawdę kochałem.
- Och, Trace - pogłaskała go po policzku, bo wie
działa, że nic więcej nie da się zrobić.
On znów westchnął i uśmiechnął się lekko.
- Nie wiem, co jest między tobą a twoim mężem,
ale jeśli miałabyś wybierać między rodziną a głosem
serca, wybierz serce.
- Pani Pearce, może jakiś komentarz dla naszych
czytelników?
- Złotko, uśmiechnij się do kamery!
- Jak się człowiek czuje, kiedy ojciec zrobił go bę
kartem?
Megan zacisnęła zęby i patrzyła wprost przed siebie.
Myślała, że jeśli opuści posiadłość Ashtonów, uwolni
się od reporterów, tymczasem co najmniej kilkunastu
z samochodami i kamerami okupowało podjazd pro
wadzący do domu Simona.
Zrujnują go. Zrujnują człowieka, który popełnił
błąd, żeniąc się z córką Ashtona.
Nie patrz na nich, powtarzała sobie. Nie dawaj im
satysfakcji, że widzą, jak płaczesz czy stukasz ręką
w kierownicę z bezsilności.
- Hej, a co twój mężuś myśli o twoim tatusiu? - za
wołał kolejny reporter, starając się zajrzeć przez okno
samochodu.
Zahamowała nagle, wysunęła głowę i zawołała:
- Nie mieszaj do tego mojego męża!
Niski, łysy mężczyzna z chytrym uśmieszkiem po
kręcił głową.
- Nie da rady. Simon Pearce też jest z pierwszych
stron gazet, a kiedy się go połączy z aferami Ashtonów,
to dopiero jest sprzedaż!
Aparaty poszły w ruch, mikrofony zostały włączo
ne, ekipy telewizyjne ustawiły się na pozycjach. Me
gan mogłaby przysiąc, że poczuła, jak ziemia się pod
nią zatrzęsła.
Simon.
Pierwsze strony.
Związany z Ashtonami.
Boże!
- A więc - spytał reporter, uznając jej milczenie za
zgodę na rozmowę z prasą - co pani na to? Co „ideal
nie czysty" Simon Pearce ma do powiedzenia na temat
rodzinnej afery?
Wzięła głęboki oddech i już miała im powiedzieć:
„Idźcie do diabła", ale wyobraziła sobie tę scenę w wie
czornych wiadomościach telewizyjnych i zmieniła za
miar.
- Bez komentarza - rzuciła i przycisnęła gaz.
Z przyjemnością patrzyła na rozpierzchających się
reporterów, ale radość trwała krótko.
Musi dokonać wyboru, o którym rozmawiała z bra
tem.
Zanim Simon dotarł do domu, było już po dziesią
tej. Czuł się jak po dziesięciu rundach walki stoczo
nej z mistrzem wagi ciężkiej. Rzucił teczkę na ziemię,
oparł się o drzwi i przymknął oczy. Co za dzień.
Reporterzy snuli się po biurze w nadziei na jakiś
wywiad. Telefony wyłączono, a David spędził więk
szość dnia na uspokajaniu ich klientów i warczeniu
na wszystkich, którzy oczekiwali komentarzy na te
mat ostatnich rewelacji dotyczących Spencera Ashto-
na. Ponadto na końcu podjazdu do domu reporterzy
rozbili sobie obóz.
Simon powinien być wściekły.
Jego firma była pod obstrzałem, reporterzy go osa
czali, a jego rodzina została wplątana w brzydką sytua
cję opisywaną na pierwszych stronach gazet.
A jednak...
Przez cały dzień myślał tylko o tym, jak to wszyst
ko wpłynie na Megan. Na myśl o niej oderwał się od
drzwi.
- Megan!
Jego wołanie odbiło się echem w pustce. W całym
dużym domu nie było śladu nikogo. Wydawało się,
jakby Megan i cała służba znikli. Wszedł na schody.
Pewnie siedzi gdzieś sama i płacze.
Miał ochotę pójść i powiedzieć Spencerowi Ashto-
nowi, jakim jest kretynem, że tak rani swoją córkę.
Chciał znaleźć wszystkie grożące Megan smoki i po
konać je. Chciał... po prostu chciał ją kochać i chciał,
żeby ona kochała jego.
Co za głupi pomysł, żeby ją przeczekać, aż pierwsza
wyzna mu miłość. Sam powinien jej powiedzieć, jaki
z niego szczęściarz, i przyznać, że bardzo pragnie, aby
to małżeństwo było prawdziwe.
Jego kroki brzmiały wyjątkowo głośno w panują
cych w domu ciszy i pustce. Wbiegł po schodach, po
konując po dwa stopnie naraz, żeby jak najszybciej
znaleźć się w sypialni. Otworzył drzwi i serce w nim
zamarło. Ani śladu Megan. Popędził do łazienki. To
samo. Nigdzie jej nie było.
Spojrzał na błyszczące turkusowe kafelki, półkę i za
uważył, że nie ma na niej kremów ani żadnych kosmety
ków, szczotki do włosów, nawet szczoteczki do zębów.
- To jeszcze nic nie znaczy - mruknął do siebie. -
Zupełnie nic.
Nie odeszłaby tak bez słowa.
Jednak niepokój wkradał się do jego serca i rozry
wał duszę. Przecież to duży dom, pocieszał się. Może
być wszędzie.
- Megan?
Zbiegł z powrotem na dół. Czuł pulsujący ból
w skroniach, serce waliło mu jak młotem.
W końcu ją zobaczył. Stała w otwartych drzwiach
i patrzyła na niego z bólem w oczach, ale z determi
nacją na twarzy.
- Megan.
Ruszył w jej stronę, ale cofnęła się, kręcąc głową.
- Nie, Simon. Nie utrudniaj tego. Żadnemu z nas.
Utrudniaj? Co mogło być trudniejszego od jego
rozpaczy, gdy nie mógł jej znaleźć?
- O czym ty mówisz?
- Odchodzę.
- Dokąd? - Tylko tyle mógł powiedzieć.
- Nie ma znaczenia. - Jej zielone oczy wypełniały
się łzami. - Przepraszam. Przepraszam za to wszystko,
za te historie z moim ojcem, w które zostałeś wpląta
ny. Przepraszam.
Podszedł bliżej, ale ona znowu się cofnęła, aż stanę
ła na ganku. Widział zarys jej sylwetki na tle ciemnoś
ci. Nie próbował podejść bliżej.
- Nie masz za co przepraszać.
Zaśmiała się, ale w tym śmiechu brzmiała gorycz.
- Należę do rodziny Ashtonów. Okazuje się, że to
zupełnie wystarczający powód do przeprosin.
- To nie ma związku z tobą, Megan - zapewnił ją Si
mon, który bardzo chciał, żeby weszła do domu, gdzie
mogliby porozmawiać.
Pokręciła głową i wyprostowała się.
- Spakowałam się.
Ogarnęła go panika, kolana się pod nim ugięły.
- Spakowałaś? Dlaczego?
- Odchodzę, Simon. Muszę. Widziałeś tych repor
terów. - Otworzył usta, żeby jej przerwać, ale nie po
zwoliła na to. - Nieprędko się stąd wyniosą. Te spra
wy z moim ojcem mogą przybrać jeszcze gorszy obrót.
Nie chcę pogrążać twojej rodziny razem z moją. Nie
zrobię tego.
- Nie sądzisz, że to ja powinienem zdecydować?
- Nie, już podjęłam decyzję. Kiedy się pobieraliśmy,
zawarliśmy umowę: żadnych skandali. Pamiętasz?
Uśmiechnęła się smutno i zobaczył w jej oczach po
żegnanie.
- Megan, nie rób tego.
- Podpiszę dokumenty rozwodowe, kiedy tylko bę-
dą gotowe. - Odwróciła się i ruszyła przed siebie. -
Do widzenia, Simon.
Nie mógł się ruszyć. Chciał za nią biec i przyprowa
dzić z powrotem. Ścisnąć ją tak mocno, żeby już nigdy
nie mogła od niego odejść. Nagle jednak poczuł, że
ma nogi z kamienia i może jedynie stać.
I stał tak sam, w wielkim domu, w którym gościła
już tylko pamięć o niej, a ją pochłonęły ciemności.
Jego plan się nie powiódł. Nie powiedziała pierw
sza, że go kocha, więc odeszła, nie wiedząc, jak bardzo
on kocha ją.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Ukrywanie się w rodzinnej posiadłości nie było naj
rozsądniejszym pomysłem ze strony Megan. To było
jak ukrywanie się przed rekinami poprzez nurkowa
nie na Wielkiej Rafie Koralowej.
Posiadłość Ashtonów sprawiała wrażenie średnio
wiecznej twierdzy w czasie oblężenia. Nie wpuszczano
nikogo prócz rodziny, odwołano wszystkie wyciecz
ki i imprezy. Reporterzy wciąż zbierali się za bramą.
Wynajęci strażnicy trzymali ich na odległość, co nie
oznaczało, że nie próbowali przeprowadzić wywiadu
albo zrobić zdjęcia komuś wychodzącemu czy wcho
dzącemu głównym wejściem.
Opuściła Simona przed dwoma dniami i wróci
ła do domu, bo nie miała pomysłu, dokąd mogłaby
pójść. Żałosne. Jedyne miejsce, w którym chciała być,
to przy Simonie, a ponieważ nie mogła, to co za róż
nica, gdzie mieszka?
Tutaj była przynajmniej chroniona na tyle, że
nie musiała mieć do czynienia z mediami. Char
lotte zaprosiła ją do swojego domku, bo Megan
nie mogła znieść myśli o ponownym zamieszkaniu
z rodzicami. Za to Charlotte, która głównie zajmo
wała się swymi roślinami i cieplarnią, zapewniała jej
dużą swobodę.
Teraz, póki wspomnienia o Simonie trochę nie
zblakną, powinna znaleźć sobie dużo zajęć. Jakieś
dwadzieścia czy trzydzieści lat powinno wystarczyć...
Rzuciła się na miękki, wygodny fotel w saloniku
kuzynki.
- Może byś mi pomogła w cieplarni? - spytała Char
lotte, która właśnie weszła do pokoju. - Oderwiesz się
trochę od tych rozmyślań.
Megan westchnęła i pogładziła ją po ręce.
- Dziękuję, ale obie wiemy, że Matka Natura nie lu
bi, kiedy się do niej wtrącam. Po dziesięciu minutach
usłyszałabyś, jak twoje rośliny wołają o pomoc. Prze
szkadzałabym ci tylko.
- Nie szkodzi - uśmiechnęła się kuzynka.
- Doceniam to. - Megan spojrzała na nią z wdzięcz
nością. W jej ciemnych oczach widziała troskę. - Ale
jestem teraz kiepskim towarzystwem. Może pójdę na
spacer albo coś takiego.
- Możesz się wybrać na przejażdżkę samochodem.
Do własnego domu. Do męża.
- Nie mogę. Nie mogę go wciągać w to bagno.
Charlotte przechyliła głowę i wpatrywała się przez
dłuższą chwilę w kuzynkę, zanim spytała:
- Dlaczego uważasz, że go wciągasz? Może powin
naś dać mu szansę, żeby sam zdecydował?
- Załóżmy, że bym to zrobiła i załóżmy, że zdecy
dowałby się ze mną zostać. W wyniku tej decyzji stra
ciłby klientów, a jego rodzina ucierpiałaby z powodu
tego, co się dzieje w mojej rodzinie. I co wtedy? Jak
długo trzeba by czekać, żeby nie mógł znieść nawet
mojego widoku? - Pokręciła głową. - Nie, dziękuję.
Mój sposób jest lepszy i szybszy.
- Megan...
Uniosła rękę, a potem rozcierała bolące miejsce
w piersiach, ale nie pomogło. Nic już nie pomoże. Ni
gdy. Powinna się przyzwyczaić, bo już całe życie bę
dzie musiała znosić taki ból. Wstała, uścisnęła kuzyn
kę i odsunęła się.
- Naprawdę, doceniam to, co próbujesz robić.
- Ale odczep się? - spytała Charlotte z uśmiechem.
Megan udało się odwzajemnić uśmiech.
- Coś w tym rodzaju.
- W porządku - kuzynka stanęła w drzwiach pro
wadzących do wymuskanego ogrodu - ale jeśli się
rozmyślisz i będziesz chciała pogadać, to czekam.
Megan została sama i wyszła frontowymi drzwia
mi na kamienną ścieżkę, na której pojawiały się pla
my słońca prześwitującego przez liście okolicznych
drzew. Poszła dalej przez wypielęgnowany trawnik
wzdłuż kolorowych klombów. Mimo otaczającego ją
piękna, czuła się jak zamknięta w ciemnym pokoju,
a co gorsza wiedziała, że nie ma wyjścia. Sytuacja by
ła beznadziejna.
Simon spędził ostatnie czterdzieści osiem godzin
na próbach dostania się do posiadłości Ashtonów.
Strażnicy przy głównej bramie nie przepuszczali ni
kogo. Za każdym razem, gdy dzwonił, oświadczano
mu uprzejmie, ale stanowczo, że rodzina Ashtonów
aktualnie nie przyjmuje żadnych telefonów.
- Nawet od mężów - mruknął do siebie ponuro
i popatrzył na najbardziej krzepkiego ochroniarza,
który ustawił się przed jego samochodem. Wyglądał
jak słup w okularach przeciwsłonecznych.
Zacisnął bezsilnie dłonie na kierownicy i usiłował
zachować spokój. Najchętniej przedarłby się przez
tych wszystkich strażników, dostał do środka i prze
wrócił wszystko do góry nogami, żeby tylko znaleźć
Megan.
Przeciągnął dłonią po twarzy. Nawet się nie ogo
lił. Od czasu, gdy żona opuściła go dwa dni temu, nie
mógł myśleć o niczym i nikim, jak tylko o niej.
Dlaczego jej nie zatrzymał? Kiedy jednak znów
był w stanie się ruszyć, ona już odjechała w ciemność
i stracił szansę. Stracił szansę, żeby jej powiedzieć, że
ją kocha, potrzebuje i nie może bez niej żyć. A ona
musi się nauczyć żyć z tą świadomością.
- Świetnie. Wspaniały plan - powiedział sobie
zniesmaczony. - Idealny sposób, żeby zdobyć kobietę,
to powiedzieć jej, co ma robić.
Był w kiepskim nastroju, choć nieco lepszym niż
godzinę temu. Zadzwoniła do niego Charlotte, kuzyn
ka Megan, i zadała mu jedno pytanie:
- Kochasz ją?
Kiedy potwierdził, zaprosiła go i obiecała, że jakoś
przeprowadzi przez ochronę, tylko musi cierpliwie cze
kać. Nie było to jednak łatwe teraz, gdy był tak blisko.
W końcu jeden ze strażników kiwnął mu głową i ot
worzył bramę, żeby przepuścić samochód. Pełen nie
pokoju jechał zgodnie z instrukcją Charlotte w stronę
jej małego domu.
Co będzie, jeśli Megan nie zechce go wysłuchać?
Musi go wysłuchać. Musi mu uwierzyć.
Megan oparła się o pień drzewa i patrzyła na roz
ciągające się przed nią winnice. Zerwała jedną trawkę
i pracowicie ją skubała. Chciała nie myśleć o niczym
i przymknęła oczy, ale natychmiast zaczęła myśleć
o Simonie. Wyobraziła go sobie tuż obok, poczuła je
go zapach i zapragnęła natychmiast znaleźć się w jego
ramionach. Jak będzie mogła żyć bez niego?
- Niełatwo z tobą porozmawiać.
Otworzyła oczy i obejrzała się za siebie. Simon. Tu
taj. Wyglądał dosyć ponuro, zwłaszcza z dwudniowym
zarostem. Ubrany był w dżinsy, wymięty, biały pulo
wer i czarne tenisówki. Gdy podszedł bliżej, zauważy
ła w jego oczach jakiś niepokojący błysk Wstała z tra
wy, żeby móc spojrzeć mu w oczy.
- Nie mamy o czym rozmawiać - powiedziała ła
godnie, napawając się jego widokiem.
Wydawało jej się, że minęły nie dwa dni, ale tygo
dnie, a nawet miesiące, od czasu, gdy go ostatnio wi
działa i dotykała.
- To ty tak uważasz.
- Simon...
- Ty już swoje powiedziałaś, Megan. Teraz moja ko
lej. - Ścisnął mocno trzymaną w dłoni gazetę. - Dwa
dni temu nie dałaś mi szansy. Wyłożyłaś swoje racje
i znikłaś.
- Musiałam tak zrobić - zaczęła oponować i łzy na
płynęły jej do oczu. Postanowiła za wszelką cenę nie
płakać przed nim i zachować resztki godności.
- Twoim zdaniem.
- Zgodnie z naszą umową - przypomniała. - Pamię
tasz? Żadnych skandali. No i masz największy skandal
w mojej rodzinie.
- Myślisz, że mnie to w ogóle obchodzi? - Simon
podszedł bliżej, tak blisko, że czuł jej oddech. Przez
dwa dni myślał tylko o tym, żeby z nią porozmawiać,
a teraz chciał ją schwycić, potrząsnąć, a potem cało
wać aż do utraty zmysłów. - Naprawdę myślisz, że
mnie cokolwiek obchodzi, co się dzieje z twoją rodzi
ną? - Pokręcił głową. - Me, źle to zabrzmiało. Obcho
dzi mnie to, co ciebie rani i krzywdzi, Megan.
- Więc lepiej sobie idź - szepnęła.
Wziął głęboki oddech i przyznał.
- Trochę dzisiaj wariuję.
- Zauważyłam.
Usta mu zadrżały.
- Megan, kiedy odeszłaś...
- Musiałam...
- ...prawie mnie to zabiło.
- Och, Simon.
- Nie mogę cię stracić, Megan. Nie stracę cię. - Wrę
czył jej gazetę. - Masz, czytaj.
- Co to jest?
- Przeczytaj, potem porozmawiamy.
Gdy czytała pierwszą stronę „Timesa", obserwował
wyraz jej twarzy.
- Nie rozumiem - szepnęła, nie patrząc na niego.
- Więc przeczytaj głośno.
„Pearce przemówił. Simon Pearce, w wywiadzie
udzielonym specjalnie dla naszej gazety, stwierdził, że
jego żona, Megan Ashton Pearce, jest dla niego naj
ważniejszą osobą na świecie. Zapewnił naszego repor
tera, że on i jego żona będą wspierać jej rodzinę w tym
trudnym dla niej okresie".
- Jasne? - upewnił się, tym razem łagodnym gło
sem, jakby chciał obłaskawić płochliwą sarnę.
Spojrzała na niego pięknymi, zielonymi oczami peł
nymi łez, a na jej ustach pojawił się cień uśmiechu.
- Och, Simon, nie wiem, co powiedzieć.
- Nie rozumiesz, Megan? Kocham cię. Dawno po
winienem ci to powiedzieć. Byłem idiotą. Chciałem,
żebyś ty powiedziała to pierwsza, bo mógłbym kon
trolować sytuację. Bzdura, oczywiście, bo od chwili,
gdy powiedziałem „tak", straciłem wszelką kontrolę.
I wcale nie chcę jej odzyskać. Chcę tylko ciebie.
- Simon, ja też cię kocham, ale nie chciałam nic
mówić, bo uzgodniliśmy się, że nasze małżeństwo jest
tymczasowe.
- Nic nie jest tymczasowe z nami, Megan. Gdybym
miał sto lat, żeby cię kochać, byłoby jeszcze za mało.
Pogładziła jego policzek.
- Odeszłam tylko dlatego, żeby ci nie zaszkodzić.
Schwycił jej rękę i pocałował środek dłoni.
- Jedyne, co może mi zaszkodzić, to twoje odejście.
Wtuliła się w jego ramiona.
- Więc czeka cię szczęśliwe życie, bo nigdzie nie od
chodzę.
Spojrzał na nią.
- Wiesz, to dobrze, że wracasz ze mną do domu.
- Naprawdę? - Przechyliła głowę. - A dlaczego
niby?
- Nie przyszło pani do głowy, pani Pearce, że może
pani być w ciąży?
Megan spojrzała na niego zaskoczona.
- Wiesz, że nie pomyślałam o tym.
On też przedtem nie myślał, ale kiedy znalazł się
sam w pustym domu, wyobraził sobie, jak wspaniale
byłoby wracać do domu pełnego dzieci.
- A ja myślałem ostatnio...
- I? - Patrzyła na niego, a jej oczy przepełnione by
ły miłością.
- I mam nadzieję, że jesteś. A jeśli nie, będziemy
musieli dalej próbować.
- Ciężka praca - odpowiedziała, poważnie kręcąc
głową, ale rozpromieniona uśmiechem.
- Pani - wziął ją za ręce - wszyscy ci to powiedzą.
Simon Pearce uwielbia ciężką pracę.
Zaczęli zataczać kółka, aż padli na gęstą, chłodną
trawę.