PROLOG
Zbocze wzgórza rosiła lekka mżawka. Oprócz delikatnego szumu kropel deszczu popołudniową
ciszę mąciły tylko sporadyczne krzyki peko-peko. Żałosne kwilenie dużego, błękitnoskórego,
skrzydlatego gada niosło się daleko po spokojnej tafli jeziora i długo odbijało się echem od skał,
zanim w końcu milkło.
- Wygląda na to, że dzikie koty ruszyły na łowy - mruknął do siebie Inkwizytor Loam Redge.
Uśmiechnął się pod nosem na myśl o smukłych sylwetkach zwinnych, złotopłowych bestii,
przemykających bezszelestnie wokół Samotni. Peko-peko nie były jedyną zwierzyną, na którą
polowały te potężne drapieżniki. Plasowały się ledwie na początku długiej listy ich potencjalnych
ofiar.
Ubrany w pelerynę mężczyzna stał samotnie na kamiennym balkonie i przyglądał się w
milczeniu spokojnej tafli jeziora i otaczającym je pagórkom, podziwiając zachód słońca
oblewający okolicę łagodnym różowym blaskiem. Jak tylko słoneczna kula zniknęła za
horyzontem, wszystko wokół skrył półmrok. Niebo mieniło się teraz odcieniami szarości: od
brudnej bieli po stalowosiny. Barwy nakładały się na siebie, więc niepodobna było stwierdzić,
gdzie jeden kolor przechodzi w drugi - Nie minęło dużo czasu, nim rozpadało się na dobre, więc
Inkwizytor rzucił ostatnie spojrzenie na migoczące daleko na wschodzie światła Moenii i wrócił
do środka. Niecierpliwym gestem strzepnął krople z peleryny, jakby kontakt z deszczem w jakiś
dziwny sposób mógł ją skazić, a potem przygładził gęstą brązową czuprynę i wyprężył dumnie
pierś.
Nikt nie wiedział, ile tak naprawdę ma lat, a Redge wolał to zachować w sekrecie. Tajemnice
były w Imperium rzadkim luksusem, on zaś miał zamiar utrzymać ich tyle, ile zdoła.
Inkwizytor Loam Redge był jedną z nielicznych osób, które czerpały niekłamaną przyjemność z
wypełniania własnych obowiązków. Odnajdywanie istot wrażliwych na Moc, torturowanie ich i
pozbawianie nędznych żywotów było jednym z jego życiowych celów, a prócz tego dawało mu
nieopisaną satysfakcję. Był bardzo dobry w tym, co robił; nawet gdy przytłaczał go nawał roboty,
sprawiał wrażenie, jakby właśnie rozbawił go jakiś przedni dowcip. Przez wszystkie lata
wykonywania zawodu ta złośliwa uciecha odcisnęła piętno na jego twarzy, żłobiąc ledwie
zauważalne bruzdy w kącikach jego szarych oczu. Poza kurzymi łapkami twarz Redge'a była
dziwnie gładka: wyglądał na trzydzieści lat, ale równie dobrze można mu było dać
pięćdziesiątkę.
Kiedy już się upewnił, że wygląda należycie schludnie, wyszedł z komnaty i ruszył przed siebie
korytarzem wyłożonym purpurowym, lamowanym złotem dywanem. Wykładzina była tak gruba
i puszysta, że ledwie słyszał odgłos MSE-6, który w pewnym momencie przemknął koło jego
stóp. W Samotni pełno było tych małych, czarnych, trapezoidalnych robocików, tak samo jak na
niezliczonych okrętach i imperialnych placówkach, jak galaktyka długa i szeroka. Odkąd stojące
na skraju bankructwa Rebaxan Columni zaoferowało je po okazyjnej cenie imperialnym,
wszędzie aż się od nich roiło. Marynarka cierpiała akurat na niedobór robotów, więc długo się nie
namyślali: zakupiono ich miliony.
Myszobot zatrzymał się kilka kroków od Inkwizytora, wyciągnął uzbrojony w ściereczkę
chwytak i zaczął pieczołowicie polerować niewidoczne smugi na marmurowej ścianie. Redge
poświęcił chwilę na podziwianie, jak automat pastwi się
nad i tak już lśniącą porażającym blaskiem powierzchnią, ale wkrótce zreflektował się i podjął
wędrówkę, powiewając połami peleryny. Robocik skojarzył mu się z pewnym gatunkiem małego
insekta i troszkę go to wyprowadziło z równowagi.
Poza nim w korytarzu nie było żywej duszy, więc Inkwizytor mógł się w spokoju napawać
przepychem Samotni Imperatora Palpatine'a na Naboo. Rodzinna planeta byłego Kanclerza
Republiki była spokojnym, zielonym miejscem; podmokłe, bagniste tereny graniczyły tu z
porośniętymi bujną roślinnością połaciami równin i pasmami malowniczych wzgórz. Redge
uważał, że sielankowe widoczki Naboo mają kojący wpływ na skołatane nerwy, i rozumiał, że to
właśnie z tego powodu Imperator wybrał to miejsce, a nie, jak powszechnie uważano, z jakichś
sentymentalnych patriotycznych pobudek. Podczas licznych wojaży do Theed, Moenii, Kaadary,
Dee'ja Peak czy innych mieścin tej spokojnej planety Inkwizytor Redge nie miał jeszcze okazji
podróżować siecią strumieni i kanałów, przecinających głębokie warstwy wodnego świata,
chociaż słyszał z dobrego źródła, że można było swobodnie przemieszczać się po całej planecie,
nie wychyliwszy ani razu głowy na zewnątrz. Planował, że pewnego dnia sprawdzi prawdziwość
tej informacji osobiście - albo wyśle po jej potwierdzenie któregoś z zaufanych asystentów. Kto
wie, co za licho czai się pod powierzchnią tego zielonego świata? Naboo, znana przystań
artystów i architektów, równie dobrze mogła przyciągać i inne, mniej pożądane kategorie istot:
męty i rzezimieszków.
Od czasu osiedlenia się w Samotni Imperator nie miał zbyt wiele problemów z lokalną ludnością.
O ile Redge wiedział, dotychczas nie pokazali się tu żadni Rebelianci. A trzeba przyznać, że
dokładał wszelkich starań, żeby być na bieżąco. Królowa Kylantha poprzysięgła - i wielokrotnie
udowodniła - swoją lojalność wobec Palpatine'a. Mimo to Inkwizytora irytowało, że do tej pory
ten babsztyl nie rozwiązał Rady Królewskiej Naboo ani nie wprowadził żadnych znaczących
zmian w strukturach demokratycznego rządu. Jeżeli była naprawdę oddana sprawie, dlaczego nie
zdecydowała się ułatwić wszystkim życia i pozbyć tej całkowicie zbędnej biurokracji? Czy
kierowała nią zwykła próżność, chęć zachowania nic nieznaczącego tytułu, czy może było w tym
coś więcej? Dręczyły go te pytania i stanowczo zbyt często nie dawały mu spać w nocy.
Redge skręcił za róg i znalazł się w przestronnej, wysoko sklepionej sieni - wystarczająco dużej,
żeby spokojnie zmieściło się w niej kilka pułków żołnierzy. Podobnie jak w prowadzącym do
niej korytarzu, ściany były tutaj z żyłkowanego różowego i brązowego marmuru. Pokrywały je
krwisto-złote gobeliny, podobne do tych wyściełających liczne hole Samotni. Na wypolerowaną
posadzkę tu i ówdzie padały plamy światła, rzucanego przez złociste, cylindryczne lampy
podwieszone u stropu. Pod ścianą naprzeciwko stało dwóch osobistych strażników Imperatora,
ubranych w szkarłatne szaty. Strzegli wejścia do prywatnych komnat samego Palpatine'a. Jak
kamienne posągi lub krwawe zjawy, strażnicy trwali bez ruchu na swoich posterunkach; ani
drgnęli. Nie byli jednak jedynymi żywymi istotami w sali: pod misternie rzeźbioną ścianą, w
pobliżu niewielkiego terminala komputerowego, stało dwóch szturmowców. W przeciwieństwie
do Redge'a, byli wyraźnie rozluźnieni: jeden opierał się niedbale o ścianę, co, zważywszy na fakt,
że był od stóp do głów zakuty w lśniący plastoidowy pancerz, było nie lada sztuką, jego kolega
zaś sprawiał wrażenie niewiele bardziej zdyscyplinowanego. Żaden nie odwrócił się w stronę
Redge'a, więc pewnie go nie zauważyli. Inkwizytor przysunął się bliżej, żeby usłyszeć, o czym
rozmawiają.
- Mówię ci - zaszemrało z głośników komunikatora szturmowca opartego o ścianę. - Jeżeli
jeszcze się nie zabrali do budowy nowej, to już nie zaczną.
- Minął dopiero rok - stwierdził drugi. Przefiltrowany przez system komunikacji głos trzeszczał
od wyładowań. Chyba przydałby mu się gruntowny przegląd, uznał Redge. - Naprawa takiego
cacka musi trochę potrwać.
- No, nie wiem - mruknął z powątpiewaniem ten pierwszy. - Według mnie, jeśli do tej pory nie
odbudowali Gwiazdy Śmierci, to pewnie sobie odpuścili. A to już o czymś świadczy.
- Co masz na myśli? - spytał drugi. Mimo zakłóceń w jego głosie słychać było wyraźny niepokój.
Jego towarzysz odepchnął się od ściany i przestąpił z nogi na nogę.
Chodzą plotki, że Rebelianci nie śpią. Podobno jest ich coraz więcej i rosną w siłę. Jeżeli zdołali
zniszczyć broń takiego kalibru jak Gwiazda Śmierci, to nie warto ich oceniać pochopnie.
Szczerze? Sądzę, że Imperator coś przed nami ukrywa... - Nawet przez transmiter było słychać,
że zniżył głos prawie do szeptu. - .. .i to całkiem sporo - dokończył.
- Przez takie gadki możesz szybko trafić do piachu - ostrzegł go kompan.
- Albo w inne, mniej przyjemne miejsce - dopowiedział Redge, wychodząc z cienia.
Przyłapani na gorącym uczynku żołnierze zamarli i natychmiast stanęli na baczność. Inkwizytor
wprost uwielbiał stosować taką technikę: ściąć przeciwnika z nóg, zaatakować z zaskoczenia i
pastwić się nad bezbronną ofiarą.
- S... sir - zająknął się pierwszy szturmowiec. - Eee... nie widziałem, kiedy pan wszedł, i... i...
Domyślam się - skwitował Redge, napawając się widocznym zakłopotaniem żołnierza.
Postanowił trochę się nad nim poznęcać, więc przez chwilę nic nie mówił, zmuszając go, żeby
podjął rozpaczliwą próbę wybrnięcia z sytuacji.
- Pan raczy wybaczyć, sir, nie miałem na myśli nic zdrożnego, chciałem tylko wyjaśnić koledze
moje obawy co do...
- Nie kłopocz się tłumaczeniem, żołnierzu — przerwał mu oschle Redge. - Doskonale wiem, co
próbowałeś wyjaśnić swojemu koledze. - Wskazał podbródkiem drugiego szturmowca. -
Uważasz, że nasz Imperator coś przed wami tai? Że wciska wam ciemnotę, że się tak wyrażę?
-- Ja tylko...
- Milczeć! - warknął Redge. Po niedawnej łagodności nie został żaden ślad. - Wiecie wszystko,
co powinniście wiedzieć, tak samo jak cała reszta. Służyć Imperatorowi to znaczy ufać mu
bezgranicznie i nie podawać w wątpliwość żadnych jego decyzji.
Szturmowcy milczeli. Inkwizytor wiedział, że za bardzo się bali, żeby wykrztusić choć słowo.
Ich strach sprawił, że zrobiło mu się cieplej na sercu, a kąciki ust uniosły się w błogim
zadowoleniu. Odprężył się, jednak nie do końca.
- Tylko że - przyznał dobrotliwie - na swój prosty sposób w jednym, żołnierzu, masz rację.
- Sir? - bąknął drugi szturmowiec, rozpaczliwie próbując' wybrnąć z opresji.
- To jeszcze nie koniec tej wojny - odparł Redge. - Mamy dość siły i władzy, żeby zmiażdżyć
Rebelię, bez dwóch zdań. Jednak Rebelianci to pokrętne i chytre istoty. Całkiem jak
wachlarzowate rawle, potrafią uwić sobie wygodne gniazdka na najwyższych szczeblach władzy,
przyczaić się i czekać na najlepszy moment. Dopiero kiedy wywabimy ich z kryjówek i
zniszczymy tych, którzy chowają się pośród nas, przystrojeni w cudze piórka, będziemy mogli
mówić o zwycięstwie - dokończył z emfazą.
Zanim jednak zdołał dodać coś więcej, atmosfera w komnacie zmieniła się nieznacznie, ale
wyczuwalnie. Redge'owi zjeżyły się włosy na karku i zrozumiał nagle z niezachwianą pewnością,
że drzwi do komnaty Imperatora się otworzyły.
Odwrócił się plecami do szturmowców, zupełnie o nich zapominając, i patrzył, jak z głębokiego
cienia wynurza się wysoka, czarno ubrana postać. Kiedy się do niego zbliżała, czuł narastający
chłód, pełznący od żołądka w górę kręgosłupa, aż w końcu zakręciło mu się w głowie. Był
wrażliwy na Moc, więc potęga istoty w czerni prawie ścięła go z nóg.
Postać od stóp do głów zakrywał czarny jak noc pancerz, rozświetlony jedynie kilkoma diodami,
mrugającymi niebiesko i czerwono na panelu podtrzymywania życia - w miarę jak właściciel
ekwipunku oddychał, panel punktował błyskami uderzenia jego serca. Twarz zakrywała mu
upiorna maska oddechowa, stanowiąca część hełmu i upodabniająca jego głowę do czerepu
jakiegoś mrocznego bóstwa. Zbliżył się bezszelestnie do Inkwizytora, powiewając połami czarnej
peleryny. Wyglądał wypisz, wymaluj jak skrzydlaty drapieżnik szukający ofiary.
Kątem oka, na wpół świadomie, Redge zauważył, że w przytłaczającej obecności Czarnego
Lorda żołnierze wyprężyli się jeszcze bardziej. Nie zdążył zarejestrować nic więcej, zanim padł
na kolana w służalczym ukłonie.
- Mój panie, Lordzie Vader - wyszeptał z należnym szacunkiem.
- Powstań, Inkwizytorze - rozkazał Lord Vader dudniącym, głębokim basem. Przerwy między
zdaniami punktował mechaniczny oddech, trudny do pomylenia z jakimkolwiek innym
odgłosem. - Wstań i chodź ze mną.
Redge wstał z taką samą gracją, z jaką uklęknął. Z trudem oparł się chęci strzepnięcia peleryny.
Nie chciał, żeby Czarny Lord Sithów uznał go za przesadnie przejmującego się swoim wyglądem
fircyka. Wyprężył się i podniósł dumnie podbródek, ale i tak musiał zadzierać głowę, żeby
zajrzeć w maskę mierzącego dwa metry Vadera. Zanim ruszył za nim, odwrócił się w stronę
szturmowców.
- Skoro macie dość wolnego czasu na myślenie o głupotach, postaram się, żeby przeniesiono was
do placówki, która na pewno zapewni wam więcej... rozrywki. Może coś w systemie Hoth? -
rzucił z namysłem. - Chyba nie wysłaliśmy tam jeszcze wielu ludzi. Zgłosicie się do dowódcy
swojego garnizonu po nowe przydziały. Wasza służba w tym miejscu dobiegła końca. - Odwrócił
się na pięcie i pospieszył za Lordem Vaderem, obmyślając po drodze, w jakie piekielne miejsce
wysłać niesubordynowanych żołnierzy.
Minęło kilka niezręcznych - oczywiście tylko dla Redge'a - chwil, zanim odważył się zagadnąć
sunący przed nim bezszelestnie cień.
- Tak, mój panie?
- Imperator żąda informacji o twoich postępach - odparł głucho Vader.
Redge z całej siły starał się utrzymać równy krok. Potęga Ciemnej Strony promieniowała od
mrocznego Lorda przytłaczającymi falami.
- Inkwizytorze? - powtórzył Vader, kiedy Redge nie odpowiadał.
- Mój panie... - zająknął się Loam. - Doskonale rozumiem, jakie znaczenie ma dla nas ta misja...
- Czyżby? - prychnął Vader. Redge mógłby przysiąc, że w mechanicznym głosie słychać lekkie
rozbawienie. - Miło, że się rozumiemy.
- To znaczy, miałem na myśli - zaczął się plątać Inkwizytor - że w pełni dociera do mnie waga
moich obowiązków z nią związanych...
- Naprawdę, Inkwizytorze? - zdziwił się Vader. Zatrzymał się, zanim skręcili w następny
korytarz. W ciszy panującej wokół słychać było tylko rzężenie oddechu Czarnego Lorda i Redge
poczuł się nagle dziwnie nieswojo. Darth Vader był jedyną istotą, która potrafiła wyprowadzić go
z równowagi i wprawić w zakłopotanie.
- Czy naprawdę zdajesz sobie sprawę - zadudnił złowróżbnie Lord Sithów po dłuższej chwili - co
się stanie, jeśli holokron trafi w ręce Rebeliantów?
Redge przełknął głośno ślinę.
- Tak, mój panie. Sądzę, że wiem, co to oznacza. Jeżeli Rebelia zdoła odnaleźć to urządzenie...
zważywszy na wciąż rosnącą liczbę ich sympatyków... i przeniknąć w nasze szeregi... - plątał się.
- Imperium może się znaleźć w poważnym niebezpieczeństwie.
Vader przyglądał mu się przez chwilę, zanim wycelował w niego oskarżycielsko obleczony
czarną rękawicą palec.
- I co zamierzasz w związku z tym? - spytał gniewnie.
- Lordzie Vader, przydzieliłem do tej sprawy moich najlepszych ludzi - zameldował pospiesznie
Inkwizytor. - Szkoliłem ich osobiście przez wiele lat i jestem pewien, że nikt nie wypełni tego
zadania lepiej niż oni. Nie zawiedziemy - zapewnił gorliwie, usiłując zapanować nad drżeniem
głosu.
Vader przypatrywał mu się przez chwilę w milczeniu, po czym odwrócił się na pięcie i podjął
marsz. Jego ciężkie kroki tłumiła gruba warstwa wykładziny w korytarzu. Inkwizytor zawahał się
na chwilę, ale zaraz ruszył za nim.
- Incydent z Gwiazdą Śmierci na pewno się nie powtórzy - rzucił. Inkwizytor doskonale zdawał
sobie sprawę, że to nie było wyznanie: Vader po prostu głośno myślał. Stwierdzał fakt. Nie
odważył się jednak odezwać, choćby po to, żeby potwierdzić myśli Lorda Sithów. - Skoro te
plany wyciekły z naszej sieci i wpadły w ręce tych przeklętych Rebeliantów... - Głos Vadera
odbijał się przez długą chwilę od ścian opustoszałego korytarza, zanim zamilkł.
Czarny Lord zacisnął lewą dłoń w pięść i Redge odczuł ten gest jak uścisk miażdżący jego
struchlałe serce. Przed oczami zamajaczyły mu ciemne plamy, a serce zaczęło bić jak oszalałe. Z
rozwagą zwolnił kroku i zauważył, lekko zdezorientowany, że Vader nawet nie przystanął;
widocznie nie przejmował się utratą towarzystwa. Redge przycisnął dłoń do piersi, próbując
uspokoić skołatane nerwy. Czuł się tak, jakby nagle zwalił się na niego fambaa, przygniatając go
do ziemi swoim ciężarem. Kręciło mu się w głowie, ledwie stał na nogach... gdy nagle złe
samopoczucie ustąpiło, jak za sprawą czarodziejskiej różdżki. Loam Redge oparł się o ścianę i
spróbował odetchnąć głębiej, zanim znowu spróbuje dogonić Vadera, który nawet na chwilę nie
przystanął.
- Inkwizytorze? - warknął w końcu Czarny Lord.
- Tt.. .tak, mój panie? - zająknął się Loam, próbując dojść do siebie.
- "Najlepsi ludzie, mówisz? - spytał Vader.
- Tak, mój panie - przyznał Redge. Z każdą chwilą odzyskiwał pewność siebie. - Agent, o którym
mówię, na pewno nie zawiedzie.
Darth Vader odwrócił się na pięcie i zmierzył go zimnym wzrokiem.
- Inkwizytorze, powinieneś doskonale wiedzieć, że w Imperium nie istnieje pojęcie porażki.
Dobrze by było, gdybyś o tym pamiętał. - Znów wycelował w niego czarny palec, a potem
odwrócił się i pomaszerował dalej. Niepokojące syczenie jego sztucznie podtrzymywanego
oddechu cichło, w miarę jak się oddalał. Dopiero kiedy Lord Sithów zniknął mu z oczu, Redge
uświadomił sobie, że sam odruchowo wstrzymuje oddech. Wypuścił powoli powietrze, zawrócił i
skierował się do wnęki z widokiem na przylegające do twierdzy lądowisko. Spojrzał przelotnie
na strzeżony przez AT-ST osobisty prom Imperatora, po czym oparł czoło o chłodny marmur
ściany i westchnął. Jego myśli dryfowały swobodnie od sprawy holokronu do jego podwładnego
i z powrotem - do otwartej groźby Vadera. Wiedział aż za dobrze, ile zależało od powodzenia tej
misji. Znów westchnął i z ciężkim sercem zapatrzył się w noc. . Lało jak z cebra.
Siedząca na leśnym poszyciu młoda kobieta objęła ramionami podciągnięte pod brodę kolana i
podniosła wzrok na czyste nocne niebo. Na pierwszy rzut oka nie wyróżniała się niczym
szczególnym. Ubrana w luźną bluzę i spodnie w kamuflażowych kolorach lasu, z włosami
splecionymi w gruby warkocz, wyglądała jak przeciętna dziewczyna podziwiająca gwiazdy po
długim, wypełnionym ciężką pracą dniu. Gdyby jednak ktoś zadał sobie trud, żeby przyjrzeć się
lepiej jej twarzy, na pewno zastanowiłby go wyraz jej ciemnych oczu, a także coś w jej? pozie.
Chociaż sprawiała wrażenie znużonej i przytłoczonej ciężarem trosk, emanowała spokojem i
dostojeństwem.
Jej tytuły nie miały już żadnego znaczenia, ale Leia Organa, senator nieistniejącego rządu i
księżniczka ze zniszczonej planety, nie straciła nic ze swojej godności ani oddania sprawie, o
którą walczyła. Niezłomna wola pozwalała jej przetrwać wszystkie trudne chwile Sojuszu.
Chociaż miała ledwie dwadzieścia lat, czuła się całe wieki starsza. Dźwigała brzemię
odpowiedzialności z podniesionym czołem i niezachwianą determinacją. Służący pod jej
rozkazami żołnierze i dowódcy nie mogli się nadziwić odwadze i hartowi ducha księżniczki,
która potrafiła zachować kamienną twarz w każdej, choćby nawet beznadziejnej sytuacji. Leia
Organa wiedziała, że nie może sobie pozwolić na okazywanie strachu, jednak zdarzało się,
szczególnie w chwilach takich jak ta, w najczarniejszych godzinach nocy, kiedy duch upada i
znika cała nadzieja, że ogarniały ją wątpliwości i lęk. W takich momentach, jeśli tylko było to
możliwe, wykradała się w jakieś ustronne miejsce, żeby odetchnąć świeżym powietrzem -
zamiast wielokrotnie filtrowaną atmosferą tajnej bazy czy statku kosmicznego. Dotknąć ziemi,
popatrzeć na gwiazdy - te proste czynności zawsze ją uspokajały i pokrzepiały. Przypominały, że
jest częścią większej całości i że istnieje porządek wszechrzeczy, którego powinna przestrzegać.
Świadomość, że jest cząstką tego systemu, przywracała jej wiarę i dawała siłę do walki. Zawsze,
od dziecka, wolała w takich chwilach być sama, ale ostatnio to się zmieniło.
W pobliżu coś zaszeleściło, ale Leia nie sięgnęła po blaster. Przechyliła tylko głowę na ramię,
przymknęła oczy i uśmiechnęła się ciepło; wiedziała, kto nadchodzi.
Wkrótce obok niej przykucnął jasnowłosy chłopak, ubrany podobnie jak ona. W słabym świetle
gwiazd widziała, że on również się uśmiecha, jednak w jego niebieskich oczach widniał też cień
troski. Nie był już tym samym naiwnym młokosem, którego poznała wiele miesięcy temu. Nosił
w sobie jakiś smutek i coś jeszcze, czego nie umiała określić - chociaż to wrażenie pogłębiało się
z każdym dniem. Wiedziała, że Lukę Skywalker codziennie lepiej poznaje mistyczne ścieżki
Mocy i uczy się, jak być Jedi. I wiedziała też, że to niełatwe zadanie.
- Późno już - odezwał się Luke.
Leia uprzytomniła sobie z pewnym zdziwieniem, że nie spytał jej, czemu siedzi tu sama, z dala
od bazy Rebeliantów. W ciągu kilku ostatnich miesięcy odkryła u niego tę samą potrzebę
obcowania ze światem, na którym akurat przebywali - poczucia jego prawdziwej natury chociaż
przez chwilę. Zdumiewało ją, że w chwilach takich jak ta nie czuje w jego obecności
skrępowania, wręcz przeciwnie - jego towarzystwo sprawiało jej radość. Czasem spędzali całe
godziny, siedząc w milczeniu. Więź, która połączyła ją z młodym Skywalkerem, była dla niej
czymś nowym, dziwnym i nie do końca zrozumiałym.
- Wiem — szepnęła.
- Co cię trapi? - spytał Luke.
Westchnęła. Nie miała mu za złe, że pyta, bardziej ją martwiło, że rzeczywiście jest późno. Tylko
z jedną osobą mogłaby podzielić się dręczącymi ją obawami, ale w tej chwili od tego kogoś,
przebywającego na misji w tymczasowej bazie Rebeliantów na Korelii, dzieliły ją lata świetlne.
Czasem, w przypływie szczerości, przyznawała się przed sobą, że naprawdę
martwi się o tego przemytnika, który do nich przystał. Jego obecność przyprawiała ją najczęściej
o dziwny dreszcz. Przy Luke'u zaś czuła się, jakby znała go od małego.
- Wiele jeszcze zostało do zrobienia - powiedziała w końcu, próbując nie okazać zmęczenia.
- Tyle już jednak za nami - przypomniał jej łagodni Luke. - Samo zniszczenie Gwiazdy Śmierci
to nie lada sukces.
- Racja - zgodziła się. - To duże zwycięstwo i ogromna motywacja dla Sojuszu, bo dzięki niemu
wiele istot, które wcześniej się bały albo nie mogły zdecydować, po której sta nąć stronie,
uwierzyło w nas i w to, że może nam się udać. Ale nie możemy zapominać, że to tylko jeden
krok, a kosztował tyle istnień... - westchnęła gorzko.
- Zgoda - przyznał Luke. - Imperium jednak w końcu upadnie. A wiesz dlaczego? Bo pokłada
więcej wiary w technologię niż w ludzi. Nie dociera do nich, że w tym wszystkim decydującą
rolę odegrają istoty żywe, z którymi z determinacją próbują się rozprawić, i że w końcu to one
zadecydują o wyniku tej wojny.
Leia przyjrzała mu się z namysłem. Przez chwilę w jego głosie słychać było tę samą naiwną
wiarę, która tak ją w nim urzekła, kiedy się poznali; zdawałoby się, że sam mógł dać radę całemu
Imperium. Uśmiechnęła się, podbudowana.
- Wiem o tym - powiedziała. - I chyba właśnie dlatego ta misja wydaje mi się taka trudna.
- Holokron? - spytał Luke, chociaż znał odpowiedź.
- Tak. Zapisane w nim nazwiska mogą przechylić szalę zwycięstwa na naszą stronę. Tak jak
powiedziałeś, naszym największym atutem są ci, którzy dążą do tego samego celu co my. Jeżeli
ta lista wpadnie w ręce imperialnych... To będzie oznaczać nie tylko pewną śmierć dla tych istot,
ale i wyrok na nas. Potrzebujemy tych ludzi tak samo, jak potrzebowaliśmy wtyczek w samym
sercu Imperium, żeby zniszczyć Gwiazdę Śmierci. Musimy mieć informacje bezpośrednio ze
źródła.
Luke przysunął się do niej bliżej.
- Wysłałaś po niego naszych najlepszych ludzi, prawda?
Tak - odparła Leia. Już nie próbowała ukryć zmęczenia i troski. - Zgadza się, wy słałam jeszcze
jedną osobę... Pewnie na próżno, możliwe, że na pewną śmierć. Kolejną... - Ukryła twarz w
dłoniach i zamknęła oczy. Nawet pokrzepiające ramię Luke'a Skywalkera nie zdołało zmniejszyć
ciężaru brzemienia, które przyszło dźwigać Leii Organie, księżniczce ze zniszczonego
Alderaanu.
ROZDZIAŁ 1
- Dokąd mam iść? - krzyknęła przez ramię Dusque Mistflier i odwróciła się, szukając w tłumie
wzrokiem swojego kolegi. Panował tu taki zgiełk, że ledwie słyszała własne myśli.
- Chyba mamy miejsca kawałek dalej, po lewej! - odkrzyknął jej kompan.
Mimo nieopisanego gwaru kilka zaciekawionych osób spojrzało w stronę źródła dźwięku. Głos
Tendaua Nandona był co najmniej osobliwy i komuś nieosłuchanemu z mową Ithorian trudno
było sobie nawet wyobrazić istotę wydającą podobne odgłosy. Minęło wiele miesięcy, zanim
Dusque nauczyła się rozumieć dziwną melodię ich języka.
Przedstawicieli rasy Nandona, zwanych pogardliwie Młotogłowymi, wyróżniał słuszny wzrost
(Tendau mierzył prawie dwa metry) i spłaszczona głowa osadzona na długiej, wygiętej szyi.
Charakterystyczną cechą Ithorian, która nadawała ich mowie owo dziwne brzmienie, były dwie
pary ust - w skrócie można powiedzieć, że nadawali stereo. Część istot, słysząc basie w takim
dziwnym wydaniu, czuła się zakłopotana, a już kompletnie bezradna, kiedy przychodziło im
słuchać ojczystego języka Młotogłowych.
Dusque kiwnęła Nandonowi głową i nadal przeciskała się przeztłum.Odsunęłazoczukosmyki
długich, sięgającychprawie
do pasa ciemnoblond włosów i kolejny raz zaklęła pod nosem. Dlaczego, do cholery, ich nie
spięła? Ale Dusque Mistflier nie znosiła się nad sobą użalać. Uważała, że to typowo babskie
zachowanie, a być kobietą, jak przekonywała się każdego dnia, nie było w Imperium łatwo. To
dlatego starała się wyglądać i zachowywać tak niekobieco, jak tylko umiała. Ostatnio zaczęła się
nawet zastanawiać nad obcięciem włosów. W głębi duszy przeczuwała, że to właśnie płeć była
powodem, dla którego jej kariera stała w miejscu i nie mogła rozwinąć skrzydeł. Wystarczającym
na to dowodem była ostatnia misja, którą jej powierzono.
Jasne, powtarzała sobie, dołączyłam do imperialnego oddziału bioinżynierów ledwie kilka
miesięcy temu, ale chyba należy mi się odrobina szacunku!
Przełożeni za nic jednak mieli jej zdanie i w ten oto sposób trafiła na piękną, spokojną Naboo
jako przedstawiciel Imperium na imprezie dla treserów i hodowców zwierząt sponsorowanej
przez kasyno. Nie był to szczyt jej marzeń. Tak naprawdę przypuszczała, że zadanie pobrania
próbek genetycznych i zbadania reakcji tresowanych zwierząt zlecono jej dlatego, że większość
starszych kolegów uznała je za poniżej ich godności. Pewnie, nowe doświadczenie niewątpliwie
ją czegoś nauczy - doskonale zdawała sobie z tego sprawę - ale chociaż wielokrotnie się nad tym
wszystkim zastanawiała, trudno było jej w tym znaleźć jakieś jasne strony.
Orle Gniazdo leżało na rogatkach Moenii. Dopiero co je otwarto, ale już reklamowało się jako
jedna z najlepszych jaskiń hazardu w galaktyce. Przedzierając się przez tłum Bothan, Rodian,
ludzi, koreliańskich handlarzy zwierząt i innych gości z dziesiątków planet, Dusque musiała
przyznać, że w sloganie reklamowym jest część prawdy - kasyno przyciągnęło imponującą rzeszę
klientów z najodleglejszych zakątków galaktyki. Obok budynku wzniesiono specjalną arenę,
ustawiono setki krzeseł i prowizorycznych stolików do gry, wokół których nieustannie kłębiła się
gromada przedstawicieli najrozmaitszych ras. Jak zauważyła, prawie wszystkie miejsca były
zajęte, a pod trybunami tłumy widzów walczyły o lepsze pozycje.
Jako oficjalna delegacja, ona i jej towarzysz mieli zapewniony wstęp do wewnętrznej strefy dla
VIpów.
Namierzyła z przodu dwa miejsca i zaczęła ostrożnie manewrować w ich stronę. Wiedziała, że
Nandon ma problemy z poruszaniem się po płaskim terenie, więc odruchowo zwolniła kroku. Nie
chciała, żeby czuł się traktowany specjalnie, ale rozumiała, że jest mu ciężko. Ithorianie spędzali
większość czasu w swoich latających miastach dryfujących nad Ithorem i rzadko kiedy stawiali
stopę na lądzie swojej pięknej ojczyzny, więc zazwyczaj nie czuli się zbyt dobrze na statkach i w
żadnym środowisku innym niż ich naturalne. Mimo to kilku żądnych przygód przedstawicieli tej
spokojnej rasy wybrało los podróżników i odważyło się na międzygwiezdne wojaże - i właśnie
jedną z nich był Tendau Nandon. Niestety, to, że zdobył się na taki krok, w żaden sposób nie
zmniejszało związanych z tym niedogodności.
Dusque ciągle uczyła się nowych rzeczy o jego rasie. Już na samym początku obcowania z
Ithorianinem przyswoiła sobie lekcję o ich ogromnym umiłowaniu i poszanowaniu natury. Czcili
każdą formę życia na rodzinnej planecie, którą nazywali Matką Dżunglą. A skoro tak wysoko
cenili sobie ekologię, nic dziwnego, że tak wiele z tych istot, zafascynowanych życiem w każdej
postaci, wybierało zawód biologa czy bioinżyniera. Nandon zaś był jednym z najlepszych
biologów, jakich Dusque poznała w swojej karierze. Była mu wdzięczna, bo jako jedyny zgłosił
się na ochotnika, żeby towarzyszyć jej w tej misji, co czyniło ją w miarę znośną.
Chociaż w tłumie roiło się od istot z najdalszych zakątków galaktyki, ich dwójka i tak zwracała
na siebie uwagę. O głowę niższa od Nandona, szczuplutka Dusque spróbowała zamaskować
kobiece kształty workowatymi spodniami i luźną bluzą. Na widok jej stroju Nandon cmoknął z
dezaprobatą. On także zdawał sobie sprawę z konieczności zachowania pozorów, więc ubrał się
stosownie do okazji - włożył nawet specjalną szarfę, którą nosił tylko podczas wyjątkowych
uroczystości. Kiedy kazał jej zmienić strój na odpowiedniejszy, parsknęła śmiechem, tak
rozbawiła ją mina, jaką zrobił, gdy poinformowała go, że nie ma żadnych sukienek.
- Jaki z nich pożytek? - spytała go, wzruszając ramionami, a w jej szarych oczach zamigotały
psotne ogniki. - Ani w tym biegać, ani się wspinać. Po co miałabym wozić ze sobą kiecki?
- Ale one nie mają służyć do biegania ani wspinania! - jęknął Nandon.
- Nie wyobrażam sobie ciebie w sukience, chociaż muszę przyznać, że ta szarfa bardzo ładnie
podkreśla srebrzysty kolor twojej skóry - zażartowała i oboje wybuchnęli śmiechem. Po raz nie
wiadomo który Dusque westchnęła w duchu: jakie to szczęście, że znalazła kogoś takiego wśród
ponurych kolegów z pracy. Chociaż jednak w towarzystwie Ithorianina czuła się swobodnie, to w
sterylnych wnętrzach laboratorium, w którym pracowała, ciągle miała wrażenie, że jest intruzem.
- No to jesteśmy - westchnęła i usiadła, starając się nie okazywać zdenerwowania.
- Mogło być gorzej - pocieszył ją Nandon, widząc jej zbolałą minę.
- Niby jak?
- Mogło dalej padać - zauważył, wywołując uśmiech na jej twarzy. Był takim niepoprawnym
optymistą! Wszędzie dostrzegał jasne strony. Cóż, właściwie nie mogła się z nim nie zgodzić:
całą noc lało jak z cebra. Ziemia jeszcze do końca nie przeschła, ale kiedy usiedli, ich krzesła nie
ugrzęzły zbyt głęboko w błocie. I dobrze, bo zapowiadał się długi wieczór.
Co prawda, to prawda, powtórzyła sobie. Tendau ma rację. Jesteśmy bioinżynierami. To nasza
praca. Z westchnieniem wyjęła datapad i rysik, by przygotować się do sporządzania notatek. Nie
pierwszy raz zastanawiała się, co przyniesie los, dokąd doprowadzą ją wybory, jakich dokonała.
Dusque Mistflier była najmłodsza z licznego rodzeństwa. Notorycznie rozpieszczana przez
wszystkich dookoła, dorastała na ojczystym Talusie pod czujnym okiem czwórki braci.
Asystowała im podczas wszystkich chłopięcych zabaw, dopóki nie była na tyle duża i silna, że
sama mogła brać w nich udział: biegała, wspinała się i budowała tajne kryjówki. Żarty i docinki
braci zahartowały ją i uczyniły znacznie twardszą niż większość jej rówieśniczek. Mała Dusque
znosiła wszystko
z zaciśniętymi zębami, bo za wszelką cenę chciała udowodnić chłopcom, że jest godna, by być
członkiem ich bandy. Nie mazała się. Nigdy. Skoro jej bracia nie płakali, to dlaczego ona miała
być gorsza?
ich ojciec ciężko pracował w małym przedsiębiorstwie produkującym części do statków. Nie był
to jeden z działających w systemie koreliańskim molochów, ale firma prosperowała całkiem
nieźle, a ojciec lubił swoją pracę. Matka spędzała większość czasu, zajmując się domem i
opatrując zadrapania i stłuczenia swojej małej czeredy. Ich rodzina wiodła prosty, ale szczęśliwy
i spokojny żywot. Niestety, sielanka nie trwała długo.
Chociaż Dusque była wtedy dzieckiem, pamiętała doskonale, jak imperialni zaczęli dawać się we
znaki pracownikom na Talusie. Pamiętała, jak jej ojciec wracał do domu skrajnie wyczerpany i
przygnębiony świadomością, komu i czemu służą statki, które buduje. Jej rodzice rozmawiali o
tym wiele razy do późna w nocy i mała Dusque często wykradała się z łóżka, żeby podsłuchać, o
czym mówią. Kiedy poruszali ten temat, zawsze prędzej czy później pojawiały się łzy i wyrzuty,
jednak najgorszy był paraliżujący wszystkich strach. Nawet ona czuła, że jej rodzice się boją. W
ich domu powoli, ale nieuchronnie narastało napięcie, aż w końcu nadszedł dzień, w którym jej
tata nie wrócił z pracy.
Matce powiedziano, że zasłabł w zakładzie i zanim koledzy wezwali medyka, było już za późno.
Jego serce się poddało, po prostu nie wytrzymał. Od tej chwili życie Dusque się zmieniło. Bez
ojca, który scalał ich rodzinę, stopniowo jej fasady zaczęły pękać, by w końcu legnąć w gruzach.
Matka dziewczyny nigdy nie doszła do siebie po śmierci męża i nie minęło wiele czasu, a został z
niej ledwie cień osoby, którą kiedyś była. Ciągle zajmowała się domem, ale snuła się po nim
bezwolnie, zupełnie jakby straciła chęć do życia. Gasła w oczach. Patrząc na to, co dzieje się z jej
matką, Dusque złożyła sobie uroczystą przysięgę: nigdy nie pozwoli, żeby z nią stało się to samo,
nieważne, jak wysoką cenę przyjdzie jej za to zapłacić. Obiecała sobie też, że nigdy nie przy
wiąże się do nikogo tak jak do własnej
rodziny, bo utrata bliskich za bardzo bolała. Nie chciała więcej tak cierpieć.
Jej dwóch najstarszych braci rzuciło studia i poszło w ślady ojca - zaczepili się w stoczni.
Widziała, jak ciężka praca postarza ich przedwcześnie, więc z tym większą determinacją
przykładała się do nauki, żeby tylko nie skończyć tak jak oni. Kiedy kończyła odrabiać lekcje, a
panująca w domu grobowa atmosfera stawała się nie do zniesienia, wykradała się z ich małego
mieszkanka do lasu, w którym - wydawałoby się, całe wieki temu, w innym, szczęśliwszym
świecie - buszowali i beztrosko się bawili. Z dnia na dzień coraz bardziej zamykała się w sobie.
Uciekała od ludzi i spędzała długie godziny na badaniu zwyczajów występujących w okolicy
zwierząt. Wkrótce zaczęła przedkładać ich towarzystwo nad towarzystwo ludzi. ; Uznała, że
zwyczaje i zachowanie tych pierwszych są znacznie łatwiejsze do zrozumienia i bardziej
przewidywalne niż przedstawicieli jej rasy. Najmłodszy z jej braci zaciągnął się do imperialnej
armii, bo chciał zostać pilotem i żeglować pośród gwiazd. Był tak samo zdeterminowany, by
osiągnąć swój cel, jak ona, jednak służył tylko kilka miesięcy. Zginął w wypadku podczas
szkolenia. Wtedy po raz pierwszy od śmierci ojca Dusque była świadkiem ataku furii, o jaką
nigdy nie podejrzewałaby własnej matki.
Kobieta zachowywała się jak rozwścieczone zwierzę. Ten jeden raz ujawniła światu, jak głęboka
była jej nienawiść do Imperium. Obwiniała je o śmierć swojego męża i syna. Jej gniew wypalił
się jednak równie szybko, jak wybuchł, i znów stała się tylko cieniem kobiety, którą była
dawniej. Wkrótce Dusque z doskonałymi wynikami skończyła szkołę i postanowiła zostać
bioinżynierem. Stwierdziła, że dzięki temu osiągnie dwa najważniejsze cele życia: będzie mogła
dalej poznawać zwyczaje zwierząt i opuści ojczystą planetę. Wolała nawet nie myśleć, jak bardzo
jej decyzja wstrząsnęła matką - wszak wybrała służbę Imperium - ale nie mogła postąpić inaczej.
Następnych kilka lat poświęciła na dokończenie zaawansowanych studiów, które otworzyły
Dusque furtkę do świata nauki, a dokładniej bioinżynierii. Jedynie jej wiedza z zakresu
chemii organicznej wymagała uzupełnienia. Cała reszta przychodziła jej bez trudu - miała do
tego wrodzony dryg, a prowadzenie badań w terenie sprawiało jej czystą radość. Wiedzę o
sposobach przetrwania, zastawianiu pułapek, polowaniu i rozpoznawaniu terenu miała we krwi.
Brylowała w swojej erupie. Skończyła studia jako druga pod względem wyników w nauce, a jej
sukcesy przyciągnęły uwagę kilku wysoko postawionych imperialnych naukowców. W
połączeniu ze znakomitymi referencjami wystawionymi przez jej opiekuna pozwoliło jej to
osiągnąć upragniony cel - dostała posadę bioinżyniera.
Wkrótce jednak spostrzegła, że odstaje od złożonej właściwie z samych mężczyzn grupy
pracowników, że jest traktowana inaczej i chociaż okres studiów ma już za sobą, wciąż musi
wszystkim wkoło udowadniać, że jest coś warta. Bardzo ją to denerwowało. Jej przełożonym był
starszy inspektor Willel, który nie ufał jej ani za kredyta i zawsze przydzielał do głupich zadań,
które mógł wykonać byle praktykant. Znosiła to jednak bez słowa skargi i wypełniała jedną
idiotyczną misję za drugą, aż do znudzenia. Znalazła nawet kilka sposobów na urozmaicenie
sobie mało interesujących zadań, chociaż jej szefostwo nie miało pojęcia o tych
nadprogramowych wypadach. Niezależnie jednak od tego wciąż zajmowała się najprostszymi
pracami. Jedynym wnioskiem, jaki zdołała wyciągnąć z tej sytuacji, było, że oto utknęła w
pułapce świata, w którym o wszystkim decydowali mężczyźni. Większość jej kolegów grzała
swoje wygodne stołki od dziesięcioleci i wszystko wskazywało na to, że nie ma co liczyć na
specjalne zmiany w tym skostniałym systemie. Czasem myślała sobie z goryczą, że zamieniła
życie bez perspektyw na łonie rodziny na karierę bez perspektyw w szeregach Imperium. A
miejsce, w którym właśnie się znalazła, było na to kolejnym dowodem.
- Chyba zaraz się zacznie - szepnął jej na ucho Tendau, przerywając niewesołe rozmyślania.
Dusque otrząsnęła się z zadumy i spojrzała w kierunku wskazanym przez Ithorianina.
Na arenie pojawiła się właśnie drobna zielona postać w galowych szatach. Zmierzała
najwyraźniej do centrum zbiegowiska.
Po łuskowatej skórze, wypustkach na głowie i wydłużonym - ryjku badaczka poznała, że to
Rodianin. Nie była zaskoczona, widząc przedstawiciela tej rasy szykującego się do wygłoszenia
przemowy. Wiedziała, że kilku klanom udało się umknąć; spod czujnego oka Wielkiego
Protektora i uciec ze zniszczonej ; Rodii. Większość przedstawicieli tej rasy wykazywała wybitne
zdolności aktorskie; jakiś czas temu Dusque miała okazję' oglądać występ wędrownej trupy
złożonej z Rodian i była pod naprawdę dużym wrażeniem. Mieli jednak w sobie coś...
niepokojącego. Trudno było wyczytać cokolwiek z ich wielofasetkowych oczu, a ona przykładała
dużą wagę do tego, co ; widziała w oczach innych. »
Mówca odchrząknął i postukał zakończonym przyssawką; palcem w nadajnik przyczepiony do
peleryny.
<
- Witam wszystkich zgromadzonych tu w ten wspaniały wieczór ~ przemówił z namaszczeniem.
- Nazywam się Eban Trey i mam zaszczyt być waszym gospodarzem podczas dzisiejszych
uroczystości. To cudownie gościć was wszystkich w najwspanialszym kasynie Środkowych
Rubieży - Orlim Gnieździe! Wielkie otwarcie naszej jaskini hazardu uświetni seria wyjątkowych
pokazów, zorganizowanych specjalnie dla was. Już za chwilę oddamy tę scenę we władanie
plejadzie egzotycznych stworzeń. Większości z nich pewnie nigdy nie widzieliście, a już z
pewnością nie mieliście - i może nigdy już nie będziecie mieli - okazji oglądać w jednym miejscu
i w tym samym czasie! Zobaczycie niepowtarzalne, jedyne w swoim rodzaju widowisko - bestie
będą walczyć tylko dla was, póki nie zostanie wyłoniony najlepszy zawodnik! Jednak... - zawiesił
dramatycznie głos - .. .to nie koniec atrakcji. Jak tylko zwycięzca odbierze nagrodę, nastąpi
oficjalne otwarcie kasyna. A każdy z pierwszych stu gości otrzyma od nas bonus w postaci stu
kredytów!
Po tych słowach w tłumie zawrzało. Rodianin, z mistrzowskim wyczuciem chwili, skłonił się
głęboko i wycofał ze sceny. Dusque poruszyła się niespokojnie na swoim krześle i westchnęła
boleśnie. Punktowce oświetlające arenę zgasły, podkreślając tajemniczą atmosferę, i goście
zamilkli. Ciszę
przerywały teraz jedynie odgłosy dobiegające z pobliskich bagien. Kilka sekund później światła
rozbłysły znowu, pulsując rytmicznie wszystkimi kolorami tęczy. Siedząca na wschodniej stronie
platformy dziewczyna widziała, jak na scenę wprowadzani są pierwsi zawodnicy.
Pochód otwierał zaskakujący widok: na grzbiecie błękitno-różowego cupasa wjechała na arenę
błękitnoskóra Twi'lekanka. Cupasy, jak wiedziała Dusque, pochodziły z Tatooine. Z wyglądu
przypominały tauntauny. Spokojne i powolne, nie były szczególnie inteligentną rasą, dlatego sam
fakt, że dosiadająca stworzenia Twi'lekanka bez trudu nim kierowała, zasługiwał na podziw.
Badaczka zauważyła, że głowoogony treserki są ciasno owinięte wokół szyi zwierzęcia. Może
właśnie dzięki temu z taką łatwością sobie z nim radziła? Dusque zapisała skrzętnie to
spostrzeżenie. Postanowiła, że zastanowi się nad tym później, kiedy - jak dobrze pójdzie - zbierze
więcej informacji.
Po tej niezwykłej parze na scenie pojawił się Wookie, prowadząc małe stadko kłapouchych
squalli. Na ten widok kilka osób na widowni parsknęło śmiechem; Dusque także nie zdołała się
powstrzymać. Chichoty ucichły jednak jak nożem uciął, kiedy Wookie odrzucił do tyłu głowę i
zaryczał gniewnie. Przerażający dźwięk sprawił, że nawet ona wyprostowała się na swoim
krześle i zamknęła usta.
Za Wookiem na arenę wmaszerowało kilkunastu treserów ze swoimi pupilami, okrążając powoli
scenę. Kalamarianie nieśli na ramionach wiciowce o długich, zwisających kończynach.
Trandoshanie jechali na dzikich szablozębnych kotach, a za nimi kroczyli ludzie z drapieżnymi
motylami, prężącymi się na swoich łańcuchach. Było jeszcze wiele innych zdumiewających
stworzeń. Dusque zapisywała wszystko z najdrobniejszymi szczegółami.
- Nie widziałem tylu zwierząt w jednym miejscu od Coruscańskich Targów Hodowców! -
szepnął jej na ucho Tendau.
- Ani ja - potwierdziła. - A skoro już o tym mowa, nie zdziwiłabym się, gdybyśmy zobaczyli tu
kilku z tamtejszych wystawców. Na pewno nie przegapiliby takiej okazji.
Ithorianin pokiwał głową.
- Racja.
Większość zgromadzonych wyglądała na zamożnych tury; stów. Wędrowali leniwie między
stolikami do gry. Widać było że fortuna jest dziś wieczór kapryśną panią i zmienia swoich
faworytów jak rękawiczki. Dusque rozglądała się ciekawie do okoła, dopóki nie napotkała
wzrokiem pary wpatrujących się w nią natarczywie oczu. Miały ten sam ciemny, prawie czarny
kolor, co włosy mężczyzny. Zanim zdążyła zauważyć coś więcej, odruchowo odwróciła głowę.
Będąc z zawodu obserwato rem, czuła się dziwnie nieswojo pod taksującym spojrzeniem
nieznajomego.
Zmieszana, skupiła całą uwagę na scenie, na którą właśnie wprowadzano dzika zucca i szczura
womp. Obydwa stworzenia pochodziły z Tatooine i Dusque przypomniała sobie, że na tym
właśnie miała polegać pierwsza runda: walki toczyły zwierzęta z tych samych planet.
- Dzik jest większy - mruknęła do Nandona - ale nie da rady siekaczom wompa.
- Chcesz się założyć? - dobiegł zza jej pleców czyjś głos. - Ja stawiam na dzika.
Nie zadała sobie nawet trudu, żeby odwrócić głowę.
- To szybko zbiedniejesz - prychnęła. Wiedziała, co mówi, a ten mądrala wkrótce będzie miał
okazję sam się o tym przekonać.
Kiedy właściciele zwierząt spuścili je z uwięzi, bestie skoczyły sobie do oczu. Dusque wiedziała,
że chociaż dzik jest masywniejszy, brakuje mu sprawności szczura. Za każdym razem, kiedy
zucca szarżował i już-już miał zatopić w gryzoniu imponujące szable, womp bez trudu uskakiwał
na bok. Potężny; knur nie miał zaś szans umknąć ostrym jak brzytwy siekaczom przeciwnika.
Jego skóra była gruba, ale nie na tyle, żeby wytrzymała ataki zwinnego stworzenia. Kiedy dzik
próbował się otrząsnąć i przymierzał do ataku na nowo, szczur robił unik - z gracją, jakby od
niechcenia. Przegrana dzika była tylko kwestią czasu i rzeczywiście wkrótce bestia zwaliła się na
ziemię bez życia, Z boku sceny pojawił się właściciel wompa i przywołał zwierzę do siebie.
Gryzoń karnie usłuchał, zaszczycając swojego przeciwnika ostatnim pogardliwym spojrzeniem.
Na arenę wyszedł sędzia, żeby dokonać oględzin przegranego, a chwilę później treser zajął się
truchłem zwierzęcia, próbując usunąć je z widoku. Womp został ogłoszony zwycięzcą i przeszedł
do następnej rundy. Dusque wszystko skrzętnie zanotowała.
Słyszała, jak pechowy gracz za jej plecami klnie pod nosem. Cisnął garść zakładów na ziemię i
kopnął je ze złością. Tendau nachylił się do ucha koleżanki.
- Jestem pod wrażeniem - wyraził swoje uznanie.
- To było oczywiste. - Dusque wzruszyła ramionami. - Wynik był od początku przesądzony.
- Nie to miałem na myśli - sprostował Nandon. - To nadzwyczajne, że nie powiedziałaś mu: „A
nie mówiłam?" - Kątem oka widziała, że uśmiecha się do niej dolną parą ust. Odwzajemniła
uśmiech.
Następnych kilka rund nie różniło się zbytnio od pierwszej i badaczka nie dowiedziała się
właściwie o zachowaniu uczestniczących w walkach zwierząt niczego, o czym nie wiedziałaby
wcześniej. Chociaż robiła dobrą minę do złej gry i próbowała nie dać niczego po sobie poznać, w
miarę upływu godzin coraz bardziej ją mdliło na widok okrucieństwa, którego była świadkiem.
Patrzyła, jak przedstawiciele wspaniałych, dostojnych ras są rozszarpywani na strzępy ku uciesze
gawiedzi, dla kilku marnych kredytów. Jedyny wniosek, jaki jej się nasuwał, to że całe
widowisko jest gorzkim potwierdzeniem rangi wartości wyznawanych przez Imperium.
Niezdolna patrzeć dłużej na tę bezmyślną rzeź, zaczęła znowu rozglądać się po otaczającym ją
tłumie. Zauważyła, że im krwawsza i bardziej okrutna staje się walka, tym większy entuzjazm
wzbudza w widzach. Większość z nich wstała z miejsc; kurczowo zaciskali w garści swoje
żetony i zakłady. Część pomstowała głośno albo dopingowała swoich faworytów, nie
przebierając w słowach. A obrzeża areny (pod pretekstem pilnowania, żeby na teren imprezy nie
dostał się przyciągnięty zapachem krwi któryś z zamieszkujących pobliskie
bagna drapieżników) cały czas dyskretnie patrolował niewiel ki garnizon imperialnych
szturmowców. Jak wszędzie, i tutaj Imperium zaznaczało swoją obecność. Wodząc wzrokiem po
twarzach otaczającego ją tłumu, Dusque napotkała to samo natarczywe spojrzenie
obsydianowych oczu.
Kiedy nieznajomy podniósł dłoń, jej ręka odruchowo powędrowała do ust. Przez chwilę
wydawało jej się, że tamten chce jej dać jakiś znak i zastanowiła się przelotnie, jak powinna
zareagować, ale mężczyzna tylko odgarnął z czoła włosy. Nie spuszczał z niej oczu i dziewczyna
znowu uciekła wzrokiem w bok. ;
- To już prawie koniec - mruknął Nandon. - Zostało tylko kilka najtwardszych sztuk.
Dusque wbiła wzrok w ekran datapada, żeby skupić się na notatkach. Ostatnimi zwierzętami były
malkloc z Dathomiry i śmig zabójca z Lok. Ogromna samica malkloca wygrała wszystkie
dotychczasowe pojedynki miażdżącą przewagą - dosłownie. Większa niż tauntaun, miała
imponująco umięśnione' ciało o długiej szyi. Dusque pamiętała ze studiów, że malkloce stały
prawie na samym końcu łańcucha pokarmowego organizmów zamieszkujących ich rodzinną
Dathomirę - z tej prostej' przyczyny, że były największe. Przetrwać starcie z przedstawicielem tej
rasy miał szanse tylko dorosły i naprawdę silny samiec rankora. Na szczęście dla reszty populacji
planety bestie były roślinożerne; większość czasu spędzały na radosnych przechadzkach po lesie
i przeżuwaniu ogromnych ilości listowia, zupełnie nie interesując się otoczeniem. Jednak ta tutaj
samica została specjalnie wyszkolona. Wypełniała z morderczą skutecznością każde polecenie
swojego tresera, podobnie jak reszta wywoływanych na arenę zwierząt. Jeden jej krok oznaczał
dla przeciwnika śmierć - czaszki i kości nieszczęśników pękały miażdżone masywnymi łapami.
Tym razem jednak ciężar nie dawał jej przewagi nad rywalem.
Po przeciwnej stronie Trandoshanka wprowadzała właśnie na arenę swojego pupila -
największego śmiga, jakiego Dusque kiedykolwiek widziała. Te pochodzące z planety Lok
stworzenia miały grubą, twardą skórę i niezwykle ostre dzioby, a rozpiętość ich skrzydeł
przewyższała wzrost rosłego samca
rasy Wookie. Niewiele żywych istot mogło ujść cało z pojedynku z tymi skrzydlatymi gadami.
- Tak naprawdę jedyną szansą malkloca - szepnął jej Tendau na ucho - jest fakt, że śmig ucierpiał
podczas walki z piaskową panterą w poprzedniej rundzie. - Wskazał paskudną ranę na długim,
srebrzystym skrzydle latającej bestii.
- Poza tym śmigi zazwyczaj polują stadami - dodała Dusque.
Ithorianin pokiwał głową, ale zaraz odwrócił wzrok na dźwięk sygnału oznaczającego
rozpoczęcie walki. Badaczka wiedziała, że Nandon tak samo jak ona ledwo znosi rozgrywające
się przed ich oczami krwawe igrzyska. Wybierając karierę biologów, nigdy nie przypuszczali, że
z racji zawodu przyjdzie im oglądać podobne okrucieństwa.
Walka dobiegła końca stosunkowo szybko. Malkloc natarł na przeciwnika, ale źle obliczył punkt
ataku i w chwili kiedy jego ciężkie stopy minęły śmiga dosłownie o włos, latający gad poderwał
się w powietrze. Zatoczył niezgrabnie koło, wylądował na plecach zwalistego przeciwnika,
zatopił szpony w jego grzbiecie i odrzucił głowę do tyłu. Kiedy już solidnie wczepił się w skórę
samicy, opuścił z impetem dziób, wbił go w jej szyję i zaczął pić krew zwierzęcia.
Dusque odwróciła wzrok, żeby na to nie patrzeć, i niefortunnie spojrzała prosto w oczy
nieznajomego, który - jak się okazało - wciąż natarczywie się jej przyglądał. Tym razem
wytrzymała jego spojrzenie, dopóki ni z tego, ni z owego mężczyzna nie puścił do niej oka.
Zakłopotana, nie wiedziała, jak się zachować. Podejrzewała, że powinna być oburzona i jakoś
zareagować, a w najgorszym razie ostentacyjnie zignorować zaczepkę, ale... była jak
sparaliżowana. Poczuła, że ze wstydu pieką ją policzki, jednak zanim przywołała się do
porządku, widownią wstrząsnęły gromkie brawa i Dusque odruchowo się odwróciła, żeby
sprawdzić, co się dzieje.
Malkloc padł właśnie bez życia na ziemię, a właścicielka śmiga wystąpiła z tłumu i próbowała
odwołać krwawego zwycięzcę od zwłok przeciwnika.
Kiedy badaczka pozbierała myśli, odwróciła się i rozejrzała w poszukiwaniu tajemniczego
nieznajomego, ale ten zniknął. Pospiesznie przebiegła wzrokiem tłum, jednak nigdzie go nie;
było. Na widok jej zdenerwowania Ithorianin położył jej dłoń na ramieniu. Rumieniec na twarzy
towarzyszki na pewno nie uszedł jego uwagi.
-
Wszystko w porządku? - spytał.
Minęła dobra chwila, zanim wykrztusiła:
-
Nn... nie wiem.
ROZDZIAŁ 2
W chwili ogłoszenia oficjalnych wyników tłum dosłownie oszalał. Jak na komendę, wszyscy
zaczęli się cisnąć przy wejściu do kasyna. Dusque oczami duszy widziała pchającą ich do środka
żądzę kredytów. Kilku guzdrzących się widzów wydawało okrzyki zaskoczenia i oburzenia, bo
tłum naparł na nich, popychając i szturchając. Niebawem jednak nawet ci najbardziej ślamazarni
popędzili za resztą, gnani owczym pędem.
Dziewczyna spakowała notes, zarzuciła na plecy niewielki plecaczek i zwinnie przeskoczyła nad
odgradzającą przejście barierką. Obejrzała się przez ramię na towarzysza.
- Chciałabym zebrać jeszcze trochę materiału do badań - wyjaśniła. - To nie potrwa długo. -
Wiedziała, że Tendau kiepsko zniósłby wizytę na pokrytej kałużami krwi arenie. Taka
perspektywa również jej nie wprawiała w zachwyt, ale znała siebie na tyle dobrze, żeby wiedzieć,
że nie zemdli jej na widok krwawego pobojowiska.
Stanęła z boku, daleko od podestu, na którym porzucono byle jak zwłoki zabitych podczas walk
zwierząt. W pobliżu kręcił się samotny treser któregoś ze stworzeń i garstka pracowników
przymierzających się do rozbiórki prowizorycznych trybun. Zauważyła, że właściciel głaszcze
czule bok martwego
wriksa. Nie zwracał na nią uwagi, za to wkrótce podszedł do niej jeden z robotników.
- Dusque Mistflier - przedstawiła się i pokazała przepustkę. Jak zawsze, widok jej dokumentów
skutecznie powstrzymał delikwenta od zadawania niewygodnych pytań i zapewnił
nieograniczony dostęp do wszystkiego, czego potrzebowała.
- Jest pani imperialnym bioinżynierem, prawda? - rzucił mężczyzna. - Pewnie czuje się pani tu
trochę nie na miejscu?
Zignorowała pytanie i minęła go bez słowa. Oddychając przez usta, żeby nie czuć zapachu krwi,
odgarnęła z oczu włosy, sięgnęła do torby po instrumenty i zabrała się do pobierania próbek krwi
i tkanki od martwych zwierząt. Kiedy już zgromadziła i zabezpieczyła cały materiał DNA,
wytarła ręce aseptyczną ściereczką i zawróciła w stronę Nandona. Zanim uszła kilka kroków,
ktoś ją zawołał: treser wriksa. Zatrzymała; się i zaczekała na niego.
Po tatuażach i szczątkowych rogach porastających nagą czaszkę poznała, że ma do czynienia z
Zabrakiem. Na pierwszy ; rzut oka było widać, że jest załamany śmiercią pupila.
- Mogę w czymś pomóc? - spytała grzecznie.
- Widziałem, że brałaś próbki od mojego wriksa - wychrypiał Zabrak przez ściśnięte gardło. - Ile
chcesz za jego sklonowanie?
- Przykro mi - odparła nieco zaskoczona jego pytaniem. - Nie mam do takich operacji
odpowiedniego sprzętu. Poza' tym... nie uznaję czegoś takiego jak klonowanie - dodała. Kiedy
istota umiera, powinna pozostać martwa.
Zabrak najwyraźniej nie przyjął do wiadomości jej odmowy.,
- Wiem, że ty i tobie podobni robicie takie rzeczy - warknął gniewnie, tracąc nad sobą
panowanie. - Szwendacie się po całej galaktyce, zbieracie cały genetyczny chłam, jaki wpadnie
wam w ręce, a potem lecicie z wywieszonym jęzorem do swoich laboratoriów, byle szybciej móc
się do niego dobrać. Grzebiecie w nim i robicie, na co wam przyjdzie ochota albo jak wam
Imperator rozkaże, bez mrugnięcia okiem! Tak, tak, moja pani - złapał ją za rękę - sklonujesz go
dla mnie... i to teraz!
Zanim mu się wyszarpnęła, jak spod ziemi wyrosło obok dwóch pracowników ochrony,
gotowych interweniować.
- No już, rączki przy sobie - rzucił nieznoszącym sprzeciwu tonem ten sam pracownik, któremu
wcześniej pokazała identyfikator. - Lepiej nie drażnij tej pani. Wiesz, kim jest? Tknij ją, a to
ciebie trzeba będzie klonować - zażartował nerwowo.
Dusque w mig odgadła przyczynę jego niepokoju: kątem oka dostrzegła kierujący się w ich
stronę patrol szturmowców. Zabrak też zauważył, co się święci. Odepchnął ochroniarza.
- Ta, masz rację - burknął. - Nie warto zawracać sobie nią głowy. Ani żadnym z nich!
Naukowcy! - Wypluł z pogardą. - Są sto razy gorsi niż te wszystkie obrzydliwości, które
majstrują w swoich norach! - Prychnął i wrócił do opłakiwania martwego wriksa.
Niewiele myśląc, Dusque także odeszła i - już nie niepokojona przez nikogo - wróciła do
Tendaua. Ithorianin sprawiał wrażenie zatroskanego, więc przywołała na twarz szeroki uśmiech i
przewróciła oczami. Chociaż jednak próbowała zlekceważyć cały incydent, słowa Zabraka wciąż
dźwięczały jej w uszach. Wiedziała aż za dobrze, że wielu z jej przełożonych dopuszcza się w
swoich laboratoriach dokładnie tego, o co oskarżał ją właściciel martwego zwierzęcia.
Eksperymentowali i manipulowali materiałem genetycznym, naruszając naturalny ład
wszechrzeczy - a wszystko to w imię Imperatora, jak z dumą powtarzali. Dusque cały czas
powtarzała sobie, że przecież jest tylko zwykłym ksenobiologiem, zbierającym próbki do badań i
dokumentującym zachowania zwierząt, ale mimo to nie mogła się oszukiwać: miała niejakie
pojęcie, chociaż dość mętne, o tym, do czego są wykorzystywane niektóre z jej próbek. Mimo to
czasem łatwiej było nie dopuszczać tej prawdy do siebie.
- Wszystko w porządku? - spytał Tendau, kiedy znalazła się przy nim.
- Tak, jasne - zapewniła go skwapliwie. - Nic mi nie jest. Tamten Zabrak... po prostu był trochę
roztrzęsiony po śmierci swojego ulubieńca. Na jego miejscu, gdybym choć trochę przejmowała
się losem mojego pupila, nigdy nie zgłosiłabym go do tak idiotycznego konkursu.
- Żądza kredytów potrafi czasem bardzo skutecznie oślepić - zauważył flegmatycznie Tendau. -
Ale pamiętaj też, że każdemu zdarza się po prostu popełnić błąd.
Podniosła głowę i spojrzała na niego zaskoczona, ale wy; trzymał jej wzrok. Przypatrywał się jej
spokojnie łagodnymi ' brązowymi oczami.
- Cóż, chyba starczy już tego moralizowania - dodał po dłuższej chwili. - Godzina jeszcze młoda,
więc skoro wszy scy ci pomyleńcy wepchali się już do środka, sami pójdziemy sprawdzić, co tam
dają?
- No, nie wiem... - wymamrotała, próbując się wykręcić ale na próżno; znała ten stanowczy
wyraz twarzy i wiedziała że nie zdoła się wykpić.
- Dopiero co zaszło słońce - argumentował Nandon. Wskazał długim ramieniem wejście do
kompleksu. - Dlaczego nie mielibyśmy spróbować szczęścia?
?
Pokręciła z uśmiechem głową.
- Nigdy nie dajesz za wygraną, co?
Wzięła go pod rękę i ruszyli do kasyna.
Dusque osłoniła dłonią oczy; musiała je zmrużyć w oślepiającym świetle pulsujących
reflektorów. W kasynie wrzało jak w ulu. Gdy tylko weszli do środka, ich zmysły zaatakowała'
orgia barw, kakofonia dźwięków i mieszanka egzotycznych zapachów.
Główna sala była po brzegi wypełniona podnieconymi graczami, z których część tłoczyła się
przy ustawionym pod przeciwległą ścianą rządkiem automatów do lugjacka, piszczących , i
świergoczących natrętnie. Do prawie każdej maszyny ustawiła się pokaźna kolejka. Badaczka
przyglądała się grze przez chwilę i doszła do wniosku, że jej amatorzy zdecydowanie więcej
tracą, niż zyskują, jednak co chwila któryś z graczy wydawał okrzyk radości, poprzedzany
głośnym dzwonkiem wygranej i grzechotem wypluwanych przez maszynę kredytów.
Po prawej stronie wirowały co najmniej trzy spinnerpity. Wokół każdego stołu kłębiły się grupki
graczy, stawiających żetony na swoje szczęśliwe numerki. Dusque zauważyła, że
niektórzy z gości zerkają dyskretnie na ekrany komputerowych notesów - nie wiedziała, czy grają
jakimś specjalnym systemem, czy może sprawdzają, ile kredytów zostało na ich kontach
bankowych. Nie próbowała nawet zgadywać, ile gracze zostawią pieniędzy podczas samego
uroczystego otwarcia.
- Moje dziecko - wyrwał ją z zamyślenia głos Tendaua - nie masz ochoty w coś zagrać?
- Niekoniecznie - mruknęła i poklepała uspokajającym gestem jego dużą dłoń. - Nie bawi mnie
bezmyślne trwonienie kredytów.
- Widziałem, jak patrzysz na stoliki - nie ustępował jej towarzysz. - Nie krępuj się. No, dalej -
zachęcił ją. - Baw się dobrze. - Nachylił się do jej ucha i szeptem dodał: - Jestem pewien, że nikt
nie będzie miał nic przeciwko, jeśli wliczymy potencjalne straty w poczet niezbędnych
wydatków.
Na chwilę ją zamurowało, ale zaraz uśmiechnęła się szeroko. Niejeden raz zdarzało im się
wspólnie odrobinę naginać zasady.
- No dobra. - Dała w końcu za wygraną. - A ty? Chyba nie zamierzasz zostawić mnie tu samej?
- Ależ skąd, moja droga - uspokoił ją. - Zdaje mi się jednak, że gdzieś w pobliżu mignął mi
Mastivo, wiesz który... ten coruscański handlarz. Chciałbym z nim zamienić kilka słów.
- Pozdrów go ode mnie, dobrze?
- Jak sobie życzysz. Zobaczymy się później - obiecał i wmieszał się w rozgorączkowany tłum.
Dusque pomyślała z lekkim rozbawieniem, że na odchodnym powinien jeszcze poklepać ją po
głowie i wręczyć kilka kredytów na słodycze. Tak naprawdę nie miała mu jednak za złe, że tak
jątraktuje. Wiedziała, że po prostu się o nią troszczy.
Ruszyła w stronę jednego ze stołów ze spinnerpitami i od niechcenia rzuciła żeton kredytowy na
przypadkowe pole - bardziej dla przyjaciela niż dla siebie. Kiedy koło się zatrzymało, z
zaskoczeniem stwierdziła, że wygrała. Z uśmiechem zgarnęła wygraną. Chociaż celowo ubrała
się tak, żeby nie zwracać na siebie uwagi, wyczuwała na sobie taksujące spojrzenia co najmniej
kilku kręcących się w pobliżu mężczyzn. Bez ithoriańskiego towarzysza u boku czuła się
nieswojo.
Chcąc się pozbyć natrętów, zmieniła stolik. Ku swojemu zdziwieniu znów wygrała! Przeszedł ją
dreszczyk emocji. Musiała przyznać, że gra ją wciągnęła.
Mając kieszenie pełne kredytów, z lekką nieufnością przyjęła od jakiegoś nieznajomego
dziwnego, niebieskiego drinka i ostrożnie upiła łyk. Smakował... osobliwie. Cokolwiek do niego
dodano, nieźle odurzało. Zmarszczyła czoło, skrzywiła się lekko i odstawiła szklankę na
najbliższe wolne siedzenie.. Zawsze starała się zachować trzeźwy osąd, niezależnie od sytuacji, i
dziś też nie zamierzała robić odstępstwa od reguły. Obeszła kilka następnych stolików, ale
zaczęła ją boleć głowa. Wcześniej zauważyła na tyłach kompleksu kilka salek, w których
panował stosunkowo mniejszy gwar niż w całym kasynie więc skierowała się w tamtą stronę,
licząc na chwilę wytchnienia. Potrzebowała spokoju.
Kiedy stanęła w drzwiach jednego z pomieszczeń, okazało się jednak, że wypełnia je komplet
zasiadających przy stoliku graczy. Trzymali w dłoniach karty, a naprzeciwko nich siedział
krupier. Nie wiedziała, w co grają, ale wszyscy mieli bardzo poważne i skupione miny, co zresztą
wyjaśniało, dlaczego w porównaniu z resztą pomieszczeń było tu tak spokojnie. Przystanęła i
zauważyła, że krupier wciska jakiś guzik. Na ten sygnał gracze sprawdzili swoje karty. Kilku z
nich wyłożyło po jednej lub więcej z własnych puli na specjalne pole przed rozdającym, a reszta
siedziała bez ruchu, z kamiennymi twarzami.
Na środku stołu leżał niewielki stos płytek, który przyciągnął uwagę dziewczyny. Domyślała się,
że to stawiane w grze sztony, ale te tutaj nie przypominały jej żadnych, które widziała wcześniej.
Na pewno nie były to zwykłe kredyty, o które grano w innych salach kasyna. Zmarszczyła z
namysłem brwi, ale nie odważyła się zapytać: śmiertelnie poważne miny graczy sugerowały, że
lepiej im nie przeszkadzać. Gra tak ją wciągnęła, że nie zauważyła mężczyzny, który w pewnej
chwili stanął obok.
- Witaj, ślicznotko - zagadnął, lecz Dusque wciąż nie zwracała na niego uwagi.
Tak ją przestraszył, że prawie podskoczyła. Odwróciła się gwałtownie w stronę nieznajomego.
-
Eee... dobry wieczór - bąknęła spłoszona.
-
Pozwól, że się przedstawię - rzucił szarmancko ciemnoskóry elegant. - Nazywam się
Lando Calrissian. A ty jesteś...?
Dusque przeklęła w duchu Tendaua za to, że namówił ją na wizytę w kasynie. I pomyśleć, że
mogła teraz spokojnie siedzieć w swoim pokoju, zagrzebana po uszy w dokumentach...
Mężczyzna koło niej był przystojny i miał nienaganne maniery, ale jak na jej gust był przesadnie
wymuskany i zbyt pewny siebie. Widziała takich już nieraz.
-
Dusque Mistflier - przedstawiła się z uroczym uśmiechem i natychmiast odwróciła z
powrotem do stolika, mając nadzieję, że ten cały Lando pojmie aluzję i da jej spokój. Wszystko
jednak wskazywało na to, że facet zaliczał się do gatunku namolnych.
-
Wybacz śmiałość, ale widzę, że zainteresował cię sabak. Co powiesz na partyjkę? -
Calrissian wskazał szerokim gestem stół.
Zignorowała zaproszenie, ale nie omieszkała skorzystać z okazji i spytać o grę.
-
Chyba łapię zasady, ale nie rozpoznaję żetonów dokładanych do puli - powiedziała. - O
co oni grają?
Jej nowy znajomy uśmiechnął się szeroko, odsłaniając garnitur śnieżnobiałych zębów.
-
Mawiają, że jeśli ktoś zadaje pytania, nie powinien grać. - Roześmiał się perliście, ale w
jego głosie nie było złośliwości. Dusque odwzajemniła uśmiech.
-
No to chyba masz odpowiedź na swoją propozycję - zripostowała.
-
Przede wszystkim - podjął Lando, przysuwając się do niej bliżej - żetony różnią się od
siebie wartością. Widzisz ten tam, niebieski? - Wskazał jedną z płytek na stoliku.
Kiwnęła głową.
-
Symbolizuje statek - wyjaśnił, a dziewczyna głośno zaczerpnęła tchu.
-
Grają o statek?! - zdumiała się.
-
Tak.
-
To... głupota! - wypaliła. - Kto przy zdrowych zmysłach ryzykowałby utratę statku? -
Odwróciła się do przystojniaka,
czekając na wyjaśnienia, ale Lando uparcie milczał. Przy jego ciemnej karnacji trudno było
stwierdzić na sto procent, ale mogłaby przysiąc, że odrobinę się zarumienił.
- Hm, no cóż - odchrząknął w końcu, rozkładając bezradnie ręce. - Czasem gra jest warta
świeczki, szczególnie kied; gracz liczy na układ Idioty. Jakie są szanse, że dwóch zawodni ków
zbierze go w tym samym rozdaniu? - dodał nieco ciszej > jakby mówił sam do siebie, ale Dusque
i tak nie zwracała na niego uwagi.
Przyglądała się, jak jeden z graczy, Wookie, odkrywa swoje karty. Na ten widok reszta zaczęła
ciskać swoje płytki na stół nie kryjąc rozczarowania. Było dla niej oczywiste, że Wookie wygrał.
Potężny, owłosiony humanoid sięgnął po piętrzący się na środku stos żetonów i zagarnął
wszystko do siebie, szczerząc imponujące uzębienie w szerokim uśmiechu.
;;
Wyglądało na to, że gra dobiegła końca, więc Dusque od'« wróciła się, żeby zerknąć do głównej
sali. Poszukała wzrokiem Tendaua i wkrótce go znalazła - stał kawałek dalej, w pobliżu jednego
z automatów do lugjacka. Pomachała, żeby zwrócić na; siebie jego uwagę, ale był bez reszty
pogrążony w rozmowie z jakąś Bothanką. Dusque przyjrzała jej się uważnie, ale nie rozpoznała.
Na pewno nie była jedną z treserek z areny. Ciekawe, kto to taki? - zastanowiła się.
- Przyjaciel? - spytał uprzejmie Lando.
- Tak - odparła z roztargnieniem. - Chyba skoczę się przywitać. Dzięki za wyjaśnienia co do
sabaka - dodała, wietrząc szansę na pozbycie się niechcianego towarzystwa.
Lando sięgnął po jej dłoń, podniósł delikatnie do ust i ucałował szarmancko. Badaczka
uśmiechnęła się zdawkowo.
- Zobaczymy się później? - spytał z nadzieją Lando.
- Może - wymamrotała i wyminęła go, kierując się do głównej sali i z trudem powstrzymując
chęć wytarcia ręki o spodnie. Kiedy jednak rozejrzała się znowu w poszukiwaniu Nandona i jego
rozmówczyni, nie było po nich śladu. Dziwne. Jak mogła tak szybko stracić ich z oczu?
- Pewnie chce mnie w ten sposób skłonić, żebym przestała się alienować - mruknęła do siebie
pod nosem. - Hej, jeszcze
tego brakowało. Stoję na środku zatłoczonej sali i gadam sama do siebie - skarciła się i parsknęła
krótkim śmiechem.
- Sądzę, że możemy szybko coś na to zaradzić - odezwał się dźwięczny, głęboki głos tuż za nią.
- Lando, doceniam twoją troskę, jednak... - zaczęła, ale jak tylko stanęła oko w oko z osobnikiem,
którego wzięła za Calrissiana, zaniemówiła. Naprzeciw niej stał nie kto inny jak czarnooki sąsiad
z trybun, który przyglądał się jej tak natarczywie całkiem niedawno, podczas walk na arenie. -
Ojej... - wykrztusiła zakłopotana.
Był od niej wyższy prawie o głowę, miał gęste, ciemne brwi i takie same włosy. Teraz, kiedy
mogła przyjrzeć mu się nieco lepiej, dostrzegła ostre rysy twarzy i pionową bruzdę dzielącą na
pół mocno zarysowany podbródek. Nie miał wielu zmarszczek, ale ogorzała, zmęczona twarz
sugerowała, że sporo przeszedł. Dusque postawiłaby wszystkie kredyty, którymi miała wypchane
kieszenie spodni, że spędzał dużo czasu na powietrzu. Był ubrany podobnie jak ona: w zwykły,
niewyróżniający się niczym szczególnym, ale wygodny strój - całkowite przeciwieństwo
elegancji Landa Calrissiana.
Pomyślała, że na pewno nie pracuje w biurze, wypełniając druczki czy wciskając guziki - co to,
to nie. Na pierwszy rzut oka było widać, że ciężko pracuje.
Przeniosła wzrok na jego usta: nieznajomy uśmiechał się do niej uprzejmie. Dopiero teraz do niej
dotarło, że gapi się na niego o wiele za długo, niż dopuszczają zasady dobrego wychowania.
Skrępowana spuściła wzrok.
- No, no - podjął nieznajomy. - Niedobrze. Od mówienia do siebie samej przeszłaś do milczenia.
To kiepsko wróży. - Przechylił głowę na ramię i uśmiechnął się krzywo. - Szczęście dopisuje?
- Słucham? - bąknęła, nie bardzo wiedząc, co jej rozmówca ma na myśli.
Ciemnowłosy najwyraźniej się tym nie przejął; złapał ją za rękę i ostrożnie, ale stanowczo
pociągnął za sobą w głąb kasyna. Była tak otumaniona, że nie protestowała. Uścisk
nieznajomego był pewny, silny. Czuła stwardniałą skórę jego dłoni
i pomyślała przelotnie, że przynajmniej nie pomyliła się co d tego, że pracuje fizycznie.
-
Chwileczkę. - W końcu ochłonęła na tyle, że udało jej się zatrzymać. - Gdzie mnie
ciągniesz? - Nie miała ochoty być prowadzona za rączkę jak dzieciak.
Nieznajomy odwrócił się i spojrzał jej w oczy.
-
Jesteśmy w kasynie, a ty przyszłaś się tu rozerwać, mam rację?
-
Hm, ja... - zająknęła się. - Tak naprawdę to przyszłam bo... - Nie dał jej dokończyć. Bez
słowa pociągnął ją w stronę jednego ze stolików do spinnerpita, najwyraźniej za nic mając jej
zdanie.
-
Trudno - mruknął. - W takim razie czuj się porwana.
Kiedy znaleźli się przy stole, przyjmujący zakłady Twi'lek
kiwnął głową w stronę porywacza Dusque.
-
A jednak wrócił pan do nas?
Ciemnowłosy uśmiechnął się drapieżnie i podniósł do góry dłoń swojej wybranki.
-
Znalazłem swoją maskotkę, więc teraz nic mnie nie powstrzyma! - ogłosił triumfalnie.
Zerknął na Dusque. - Jaki jest twój ulubiony kolor?
Pytanie zbiło ją z tropu; wykrztusiła z trudem:
-
Czerwony.
Nieznajomy mrugnął do niej i rzucił garść kredytów na pole
które nieświadomie dla niego wybrała.
-
Koniec przyjmowania zakładów - ogłosił Twi'lek.
Wbrew niej samej, Dusque udzielił się entuzjazm graczy
Czując się dziwnie nieswojo w towarzystwie człowieka, który sprowadził ją tu siłą, na przemian
chciała i nie chciała, żeby? wygrał. Tak czy siak, uznała, że w końcu i tak się od niej odczepi.
Mimo to jakaś jej cząstka wcale nie była pewna, czy chce, żeby dał jej spokój. Z trudem zebrała
myśli i uciszyła podszepty własnego ego.
-
Czerwony wygrywa! - ogłosił krupier i ciemnowłosy obdarzył Dusque promiennym
uśmiechem.
-
A nie mówiłem? - zawołał radośnie. - Wiedziałem, że przyniesiesz mi szczęście!
Badaczka na wpół świadomie oczekiwała, że pocałuje ją w rękę z tą samą sztuczną galanterią, co
Lando, ale się przeliczyła.
- Wybierzesz jeszcze raz?
- Dwadzieścia siedem - odparła niepewnie.
Znów ten krzywy uśmieszek. Nieznajomy odwrócił się do krupiera.
- Dwadzieścia siedem - powtórzył. Z niedowierzaniem i konsternacją Dusque spostrzegła, że
znów wygrali. Cóż, tak naprawdę w rezultacie wygrało siedem kolejnych kolorów i numerów,
które wybrała.
Starczy tego dobrego, stwierdziła w końcu. Zdecydowana przerwać tę serię dziwnych zbiegów
okoliczności, postawiła z premedytacją na podwójne zero i uśmiechnęła się złośliwie, kiedy jej
tajemniczemu porywaczowi zrzedła mina. Szybko jednak wziął się w garść.
- Słyszałeś, co pani powiedziała - rzucił do krupiera. - Wszystko na zielony.
- Zdaje pan sobie sprawę, sir, jakie jest prawdopodobieństwo wygranej w takim układzie? -
spytał ostrożnie Twi'lek. - Proszę mi wybaczyć, ale sporo pan ryzykuje...
- Skoro mówi „zielony", ma być zielony - wszedł mu w słowo ciemnowłosy nieznoszącym
sprzeciwu głosem.
- Koniec zakładów - oznajmił krupier zgromadzonym wokół stołu. Dopiero teraz Dusque
zauważyła, że od czasu rozpoczęcia ich szczęśliwej passy otaczający ich tłum znacznie zgęstniał,
ale nie przejęła się tym zbytnio. Wbrew sobie nie mogła oderwać oczu od wirującego talerza.
Przeszedł ją dreszcz podniecenia. Nieświadomie wstrzymując oddech, przyglądała się w
napięciu, jak kulka toczy się i podskakuje na polach.
- Zwalnia - poinformował krupier, chociaż było to widoczne gołym okiem. W jego głosie także
było słychać źle maskowane emocje.
Kulka zatrzymała się na numerze dwadzieścia osiem, na czarnym polu.
Dusque poczuła się lekko rozczarowana, ale chociaż wszyscy inni patrzyli na jej partnera ze
współczuciem, ona posłała mu
zjadliwy uśmieszek. Czarnooki uśmiechnął się w odpowiedzi» ale zanim któreś z nich zdążyło
coś powiedzieć, rozległo się głuche stuknięcie i widzowie wydali zbiorowe westchnienie.
Badaczka oderwała wzrok od świeżo upieczonego bankruta i spojrzała na koło. Jakby nigdy nic
kulka spoczywała w komorze oznaczonej dwoma zerami. Zielonej. Wbrew wszelkim regułom
prawdopodobieństwa Dusque znów wybrała właściwy numer.
- Wygrana liczba to podwójne zero - ogłosił osłupiały Twi'lek.
- To... nieprawdopodobne - wyszeptała równie oszołomiona Dusque.
Wlepiła zaskoczony wzrok w swojego towarzysza gry, ale; po chwili coś przyciągnęło jej uwagę:
kątem oka zauważyła^ jak do twi'lekańskiego krupiera podchodzi Gunganka. Dobrze ubrana,
poważna, była bez wątpienia kimś z zarządu kasyna. Nachyliła się dyskretnie i szepnęła
pracownikowi coś na ucho,; Twi' lek pokiwał skwapliwie głową i Gunganka odeszła na bok.;
- Sir - zwrócił się do szczęśliwego zwycięzcy krupier, wyraźnie skrępowany. - Zważywszy na
wysokość pańskiej' wygranej, jestem zmuszony wypłacić panu całość kwoty i podziękować za
dalszy udział... - Popatrzył niepewnie na swoją; szefową w poszukiwaniu wsparcia. Widać było,
że się denerwuje, ale niepotrzebnie: kompan Dusque przyjął informację bez mrugnięcia okiem, a
nawet uśmiechnął się pobłażliwie. >
- Podlicz mnie, dobry człowieku - rzucił od niechcenia, zupełnie jakby to on sam zaproponował
taki układ. - Moja pani jest już zmęczona grą - ogłosił. - To była jej ostatnia partia. Prawda, moja
droga? - Puścił do Dusque oko.
- Tak - powiedziała dziewczyna, zresztą zgodnie z prawdą. - Nie mam ochoty dłużej grać.
- W takim razie państwo pozwolą za mną - zaprosił ich krupier. W jego głosie słychać było
wyraźną ulgę.
- Ależ oczywiście - zgodził się zwycięzca. - Moja droga? - Podał dziewczynie ramię i razem
ruszyli w stronę wyjścia.
- Chyba starczy mi już wrażeń na dziś - odezwała się, próbując w miarę delikatnie uwolnić się od
towarzystwa tajemniczego nieznajomego.
On jednak z szelmowskim uśmiechem nachylił się do jej ucha i szepnął:
- A może dasz się namówić na ostatnich, pożegnalnych kilka chwil pod gwiazdami? Piękny
mamy dziś wieczór. Podziwianie rozgwieżdżonego nieba byłoby jego idealnym zakończeniem.
Co ty na to?
Kiedy poczuła na szyi jego gorący oddech, zadrżała. Wiedziała, że nie powinna przyjmować
propozycji, jednak coś w tym dziwnym mężczyźnie ją fascynowało, trudno było zaprzeczyć. A
przecież nawet się jej nie przedstawił! Po namyśle postanowiła jednak zaryzykować. W razie
czego sobie poradzi, stwierdziła.
Dusque Mistflier zdawała sobie sprawę, że według ogólnie przyjętych standardów uchodzi za
atrakcyjną (przynajmniej dla przedstawicieli ras humanoidalnych). Nie pierwszy raz ktoś
próbował ją namówić na małe sam na sam. Właściwie nie miała nic przeciwko temu, nie mogła
jednak przeboleć, że mężczyźni traktowali ją przeważnie jak ładną, ale pustą lalę. Zupełnie ich
nie obchodziło, że jest naukowcem. Mimo to... wbrew sobie miała nadzieję, że tajemniczy
nieznajomy okaże się taki sam jak większość mężczyzn, z którymi miała do czynienia. Dlaczego?
Prawda była taka, że nie mogła go rozgryźć, a przecież szczyciła się umiejętnością odczytywania
bez trudu intencji innych. Ciemnowłosy hazardzista był dla niej całkowitą zagadką. Intrygował ją
- i to bardziej niż mogłaby się spodziewać, a to ją niepokoiło.
- Nie zaszkodzi zerknąć od czasu do czasu w niebo - przyznała wymijająco. Po jej słowach
uśmiech nieznajomego stał się szerszy.
I tu cię mam! - pomyślała z satysfakcją.
Młody człowiek położył jej delikatnie dłoń na plecach i poprowadził przez tłum w stronę
wyjścia.
Kiedy mijali bar, Dusque zauważyła, że część okupujących go gości jest już nieźle podochocona.
Darmowe drinki dawno się skończyły, ale raczej nie zniechęciło to co wytrwalszych klientów. W
pobliżu dwaj osobnicy kłócili się zajadle - najwyraźniej o kredyty. Zalany w trupa Kalamarianin
odwinął
się właśnie, żeby dobitnie wyrazić swoje zdanie tylko odrobinę mniej wstawionemu kompanowi,
usiłującemu rozszyfrować ich wspólny rachunek, ale źle wymierzył i zatoczył się prosto na
Dusque. Za późno zauważyła, co się dzieje i w d sperackim odruchu spróbowała odsunąć się z
drogi potężnej istoty. Zdawało się, że Kalamarianin zaraz na nią runie, kiedy jej towarzysz
błyskawicznie interweniował - jednym ruchem umięśnionego ramienia zatrzymał go w
bezpiecznej odległości.
- A zzzoo to ma znażyźźź? - wybełkotał Kalamarianin.
- Uważaj, co robisz, dobrze ci radzę - odparł chłodno ciemnowłosy chłopak. W jego głosie
pobrzmiewała groźba i najwyraźniej badaczka nie była jedyną osobą, która to zauważyła, Nieco
trzeźwiejszy przyjaciel amatora trunków, który najwyraźniej zachował resztki zdrowego
rozsądku, złapał kumpla od kielicha za ramię i odciągnął go na bok.
- Przepraszam za niego - mruknął. - To chyba od nadmiaru... atrakcji... - zaczął go holować na
drugi koniec baru.
- Nic ci się nie stało? - spytał czarnooki.
- Nie, wszystko w porządku - zapewniła go Dusque.
Reszta drogi upłynęła im bez dalszych przygód. Kiedy
wreszcie znaleźli się pod gołym niebem, badaczka odrzuciła głowę do tyłu, przymknęła oczy i
odetchnęła powoli, głęboko. Ból głowy minął jak ręką odjął; chłodne, nocne powietrze koiło i
wyciszało zmysły. Kiedy otworzyła oczy, zorientowała się, że nie tylko oni wyszli zaczerpnąć
świeżego powietrza. Pod marmurowymi arkadami przechadzało się jeszcze kilku gości.
Spacerująca w pobliżu para wybuchnęła śmiechem - radosnym, intymnym. Od razu było słychać,
że dzielą sekret przeznaczony tylko dla uszu ich dwojga, nikogo więcej.
- Chyba zanosi się na deszcz - odezwała się Dusque po dłuższej chwili. Uporczywe milczenie
towarzysza wprawiało ją w zakłopotanie. - Raczej nie zobaczymy dziś wielu gwiazd.
- Może znajdę coś, co zainteresuje cię znacznie bardziej niż gwiazdy. - Chłopak zajrzał jej
głęboko w oczy. - Chodź. - Złapał ją za rękę i odciągnął kawałek, w pobliże okolonej krzewami i
altankami fontanny. Kiedy znaleźli cichy kąt, z dala od
niepowołanych oczu i uszu, nieznajomy odwrócił się do niej i rozejrzał wokół czujnie.
Jeśli tylko spróbuje czegoś głupiego... - przemknęło Dusque przez myśl. W razie potrzeby umiała
się obronić.
- Słuchaj, nie wiem, kim jesteś i przykro mi, jeżeli sądzisz, że... - zaczęła, ale czarnooki przerwał
jej w pół zdania.
- To ja powinienem cię przeprosić - powiedział szeptem. W jego zachowaniu zaszła wyraźna
zmiana. Już nie był lekko narwanym amantem, sztuczna poza znikła bez śladu, całkiem jakby
ostrożnie zdjął maskę. - Pozwól, że wszystko ci wyjaśnię - dodał, zupełnie zbijając ją z tropu.
Rzucił znowu ukradkowe spojrzenia na boki. - Nazywam się Finn Darktrin i nie jestem tym, za
kogo mnie bierzesz.
- Słucham?
- Właściwie to nie powinienem w ogóle z tobą rozmawiać. Bardzo ryzykuję - westchnął. - Gdyby
ktoś nas podsłuchał... już po mnie. - Wcześniejszą brawurę zastąpił zwykły ludzki lęk. Widząc
jego nagły brak pewności siebie, badaczka skoncentrowała się i nadstawiła uszu, w równym
stopniu zaciekawiona, co przerażona.
- O czym ty mówisz?
Chłopak o imieniu Finn złapał Dusque za rękę i zajrzał jej głęboko w oczy.
- Jestem Rebeliantem - wyjaśnił stłumionym szeptem. - Szpiegiem.
Gdyby nie to, że trzymał jej rękę w stalowym uścisku, byłaby mu się wyrwała. Nie wierzyła
własnym uszom, ale śmiertelnie poważny wyraz twarzy Darktrina dowodził, że nie żartował. Jak
przez mgłę dotarło do niej, że to nie może być chytra sztuczka obliczona na pozyskanie jej
zainteresowania. Nie zwabił jej tutaj na romantyczną schadzkę, nie miała co do tego wątpliwości.
Mówił serio. Oblała ją fala ulgi, ale gdzieś w głębi serca poczuła ukłucie rozczarowania.
- Co takiego? - powtórzyła. Ciekawość zaczął nieubłaganie wypierać strach. Złapała się na tym,
że ogląda się nerwowo przez ramię i sprawdza, czy nikogo nie ma w pobliżu; wyglądało jednak
na to, że są sami.
- Bardzo żałuję, że nie mamy więcej czasu, żebym wszystko spokojnie wytłumaczył - powiedział
przepraszającym tonem Finn. - Naprawdę, bardzo mi przykro, wierz, Ale czas działa na naszą
niekorzyść. Musimy się spieszyć.
- To może powiedz mi wreszcie, czego chcesz? - zaproponowała.
- Od ciebie zależy powodzenie mojej misji. Tylko ty możesz mi pomóc - wyszeptał nerwowo.
- Że co?! - żachnęła się Dusque. - Przecież nawet cię nie znam! - Czuła, jak jej puls gwałtownie
przyspiesza. Ja? - powtórzyła w myśli niezbyt przytomnie. Ja jestem mu do czegoś potrzebna?
- To z powodu tego, kim jesteś - wyjaśnił ze zniecierpliwieniem. - Posłuchaj mnie, proszę,
uważnie. Zadanie, które mi powierzono, ma dla Sojuszu ogromne znaczenie. Możliwe, że zaważy
na losach galaktycznej wojny domowej. A ja mogę je wypełnić tylko z twoj ą pomocą...
- No dobrze, ale na czym miałoby to polegać? - spytała, zniżając głos do szeptu i odruchowo
podchodząc bliżej Finna. •
- Pracujesz dla Imperium jako bioinżynier, do tego jesteś jedną z najlepszych w swoim fachu, a
to oznacza, że masz wolną rękę, jeśli chodzi o podróżowanie po galaktyce. Na widok twoich
papierów nikt nie zadaje pytań, wszystkie drzwi stoją przed tobą otworem. A co najważniejsze -
dodał, wpatrując się ; w nią z napięciem - masz dostęp do tych planet, do których zechcesz. To
dlatego jesteś nam potrzebna.
- Ach, tak? - wykrztusiła.
- Chcę cię prosić, żebyś pozwoliła mi podróżować ze sobą w charakterze twojego asystenta.
Polecono mi znaleźć urządzenie, w którym zapisane są nazwiska kilku wysoko postawionych
osób... i to jak najszybciej. Imperium wie o jego istnieniu i jestem pewien, że teraz nie próżnują.
Idę o zakład, że już wysłali na jego poszukiwanie własnych agentów. Jeżeli polecę z tobą, nikt
nie będzie niczego podejrzewał. Śmigniemy tam i z powrotem i wrócimy, zanim ktokolwiek się
spostrzeże - argumentował.
-
Aha - mruknęła, próbując ukryć rozczarowanie. No tak, czego ja się, głupia,
spodziewałam? - zganiła się w myśli. Mam po prostu robić za przykrywkę...
Finn mocniej ścisnął jej rękę — może wyczuł, że się waha? - i dodał:
-
Wiem, że się zgodzisz. Jesteś wrażliwa i masz dobre serce.
Dusque wyszarpnęła rękę z uścisku.
-
Czyżby? - spytała ostro, chyba bardziej ze strachu niż z oburzenia. - A dlaczego sądzisz,
że miałabym sympatyzować z Rebelią?
-
Wiem co nieco o tobie - powiedział cicho. - Słyszałem, co spotkało twoją rodzinę.
-
Nic nie wiesz! — syknęła gniewnie. - Nie wiesz nic o mnie, a tym bardziej o mojej
rodzinie! Nie znasz mnie!
- Nie doceniasz Sojuszu, ot, co! - rzucił drwiąco. - Naprawdę myślisz, że zwróciłem się do ciebie
ot, tak, na chybił trafił? Naprawdę uważasz, że poprosiłbym o to samo każdego z twoich
kolegów? - Niebezpiecznie podniósł głos. - Chyba zasługuję na trochę więcej wiary, dziewczyno.
Dusque ochronnym gestem skrzyżowała ręce na piersi, ale nie ustąpiła. Przyglądała mu się
nachmurzona.
- Twój ojciec pracował dla Imperium - podjął znużonym głosem Darktrin. - I spójrz tylko, jak to
się skończyło dla twoich bliskich. Ta praca go zabiła. Nie potrafił się pogodzić z tym, co robił.
Powoli opuściła ramiona; zgarbiła się i zapadła w sobie jak balon, z którego nagle uszło
powietrze. Gniew ustąpił - słowa Finna podziałały na nią jak kubeł zimnej wody.
- Jego śmierć oznaczała też praktycznie koniec dla twojej matki - ciągnął bezlitośnie. - Umarła
razem z nim. Sama wiesz, że nigdy naprawdę nie doszła do siebie. Twój brat - jego słowa
smagały coraz mocniej - zginął z powodu kiepskiego wyposażenia maszyn szkoleniowych. To
był gwóźdź do trumny waszej matki, chyba nie zaprzeczysz? A drugi brat...
- Przestań! - zawołała bliska łez.
- Jak sobie życzysz. W takim razie zajmijmy się twoją osobą - zaproponował gładko. - Uczysz
się, idziesz na studia i dostajesz pracę, która - jak się okazuje - znacznie odbiega od twoich
wyobrażeń o wymarzonym zawodzie.
- Bzdury gadasz! - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- Czyżby? - Podniósł drwiąco brwi. - A co powiesz o tamtej misji na Tatooine?
- O czym ty mówisz?
- Pytam, co się stało z dwiema próbkami tkanki sarlacca, które miałaś dostarczyć? Gdzie się
podziały?
- Nie zostały odpowiednio zabezpieczone i nie przetrwały transportu - wymamrotała, czując, jak
palą ją policzki.
- Całkiem wiarygodna bajeczka - parsknął Finn. - Jest tylko jedno małe „ale": to kłamstwo.
Przypuszczam, że dopadły cię nagłe wyrzuty sumienia po tym wszystkim, co Imperium zaczęło
wyprawiać z DNA różnych istot, grzebiąc w ich kodzie i krzyżując je ze sobą, tworząc potwory
zdolne zadawać niewyobrażalny ból, niszczyć na ogromną skalę... Jak myślisz? - Zawiesił na
chwilę głos. - Ile niewinnych istot mogłyby zabić?
- To nie mój interes - bąknęła. Dlaczego on na siłę budzi w niej poczucie winy?
- Co ty powiesz? - spytał kpiąco. - Mam wrażenie, że gnębi cię to bardziej, niż jesteś skłonna
przyznać przed kimkolwiek... nawet przed sobą. A co ze śnieżnymi ślimakami z Alzoca III? Co z
zakończoną fiaskiem próbą udoskonalenia arachnidów bojowych z Caridy? Ze szponiastymi
dinko z Proximy Dibal, z...
- Dosyć! - zawołała.
- Fakt, dosyć - zgodził się i rozejrzał czujnie dookoła. - To chyba wystarczające powody, żeby
Sojusz się tobą zainteresował. Obserwowaliśmy cię od jakiegoś czasu. A teraz jesteś nam
potrzebna.
- Jako przykrywka? - burknęła. - Nic poza tym?
- Mniej więcej.
Dusque pokręciła powoli głową. Przeszło jej przez myśl, że oto jeszcze raz powtarza się stara
historia: znów jest traktowana jak byle kto. A przecież jest naukowcem! Facet wie, że
pobrałam próbkę tkanki sarlacca, pomyślała, ale nie ma pojęcia, jak trudno było ją zdobyć -
nawet mu to nie przyjdzie do głowy!
- A więc tylko tyle dla was znaczę? - spytała gorzko. - Chcecie, żebym nadstawiała za was karku,
ryzykując ściągnięcie na siebie gniewu Imperium, tylko po to, żebyś mógł sobie pohasać po
galaktyce? Nic z tego.
- Dlaczego?
- Nie wierzę, że w ogóle o to pytasz! - Naprawdę ją zaskoczył. - Po tym wszystkim, co przed
chwilą sam powiedziałeś? - Zaczęła wyliczać, odginając palce: - Imperium pozbawiło mnie
rodziny. Nie pozwolę, żeby zabrali mi coś więcej! Mam pracę. Jestem bezpieczna. - Odwróciła
się na pięcie z zamiarem zakończenia tej bezsensownej rozmowy, ale nim uszła dwa kroki, Finn
złapał ją za ramię i odwrócił z powrotem do siebie.
- Bezpieczna?! - parsknął, ale zaraz się zreflektował, mieli być cicho. Nie mogli niepotrzebnie
zwracać na siebie uwagi. - Chowanie głowy w piasek nazywasz bezpieczeństwem? Jeżeli my
zauważyliśmy, co robisz, a raczej czego nie robisz, to na pewno nie potrwa długo, zanim twoi
imperialni przełożeni odkryją to samo. O ile już nie odkryli. A kiedy to się stanie... - zawiesił
głos - raczej nie będą wyrozumiali. Lepiej
o tym pamiętaj.
Dusque pokręciła tylko głową - nie mogła wykrztusić słowa.
- Czy naprawdę nie rozumiesz - ciągnął Finn, podchodząc bliżej - że bierność nie gwarantuje
bezpieczeństwa? Imperium poluje nie tylko na Rebeliantów! Niedokonanie wyboru oznacza, że
wybierasz śmierć.
Zanim zdołała coś odpowiedzieć, złapał ją mocno za ramiona, przyciągnął do siebie i przywarł
do jej ust w namiętnym pocałunku. Oszołomiona, poddała się pieszczocie, ale w jeszcze większe
osłupienie wprawił ją fakt, że odpowiedziała na pocałunek - jakby jej ciało samo podjęło decyzję.
Przez chwilę zapomniała, kim jest i gdzie się znajduje, jednak błysk bieli
i szczęk plastoidowej zbroi sprowadził ją szybko na ziemię. Zbliżał się do nich patrol
szturmowców.
Odepchnęła Finna, szybkim ruchem otarła usta dłonią, podniosła hardo podbródek i spojrzała mu
w oczy z pogardą.
- Czy teraz też byłam dla ciebie tylko przykrywką? - spytała z wyrzutem. Mimo panującego
półmroku dostrzegła, że jej towarzysz ma dziwnie udręczony wyraz twarzy, a to wytrąciło; ją z
równowagi jeszcze bardziej niż nieoczekiwany pocałunek i Nie wiedziała, co o tym wszystkim
myśleć. Ten dziwny człowiek działał jej na nerwy, a jednocześnie wprawiał w zakłopotanie.
'
- Muszę już iść - bąknęła, ale Finn nie pozwolił. Złapał ją znowu za rękę i spytał szeptem:
- Czy mogę liczyć na twoją pomoc?
Dusque pokręciła nieprzytomnie głową i odeszła, nie oglądając się za siebie.
- Nie wiem - odpowiedziała tak cicho, że nie mógł tego słyszeć nikt poza nią samą.
ROZDZIAŁ 3
Tendau Nandon niespiesznie przechadzał się po kasynie. Dusque zniknęła mu z oczu już jakiś
czas temu, ale przypuszczał, że po prostu wróciła do swojego pokoju w hotelu. Pokręcił smutno
głową, o mało nie zawadzając przy tym o zwisający nisko żyrandol. Kasyna nie projektowano
raczej z myślą o jego rasie, chociaż - sądząc po dobiegających zewsząd radosnych okrzykach -
przedstawiciele innych gatunków czuli się tu świetnie.
A może po prostu są już zbyt pijani? - przeszło mu przez myśl.
W miarę jak wieczór upływał, w środku tłoczyło się coraz więcej gości. Grupki zbite wokół
spinnerpitów i kolejki do lugjacka urosły do imponujących rozmiarów. Wesoły gwar sugerował,
że co najmniej jedna czwarta klienteli wygrała małe fortuny, ale raczej byli już na tyle
znieczuleni, że byle co wprawiało ich w euforię. Kiedy zgiełk wzmógł się do takiego stanu, który
kazał Nandonowi przypuszczać, że nie może być już głośniej, zauważył, że za nalargonem w
pobliżu baru sadowi się muzyk. Dostroił instrument i zaczął grać piosenkę, która wydała się
Ithorianinowi dziwnie znajoma. W tej samej chwili obok niego jak spod ziemi wyrosła
twi'lekańska tancerka i zaczęła popis tańca. Wyglądało na to, że improwizuje. Chociaż
atmosfera była radosna, w powietrzu wisiało prawie wyczuwalne napięcie.
Nandon postanowił spojrzeć po raz ostatni przed snem na nocne niebo. Kiedy wychodził przez
dwuskrzydłowe drzwi, potknął się i o mało nie upadł - w progu ktoś leżał. Przestra szył się, że
osobnik jest ranny, ale kiedy się rozejrzał, zobaczył wokół więcej podobnych delikwentów.
Widocznie część gości ululała się tak skutecznie, że padali nieprzytomni tam, gdzie stali.
Lawirując ostrożnie między ciałami, Tendau zobaczył, kierującą się w stronę kasyna Dusque.
Uśmiechnął się na je* widok, ale kiedy dokładniej przyjrzał się twarzy przyjaciółki,' uśmiech
zniknął z obojga jego ust bez śladu.Dziewczyna szła ze spuszczoną głową i z przymkniętymi
oczami, co jakiś czas nerwowo pocierając skronie. Była tak' rozkojarzona, że mało brakowało, a
minęłaby go, nawet nie zauważając. Kiedy Tendau wyciągnął długie ramię i ostrożnie dotknął jej
dłoni, prawie podskoczyła. Miała tak przerażoną; minę, że trudno było powiedzieć, które z nich
jest bardziej zaskoczone.
- Wszystko w porządku? - spytał z troską.
Nie odpowiedziała od razu i Nandon przyjrzał się uważniej | jej bladej w świetle neonu kasyna
twarzy. Złotobrązowe włosy miała dziwnie zmierzwione, policzki niezdrowo zarumienione, a
oczy lśniły jej od łez. Chociaż Nandon zdawał sobie sprawę, jak podatne na zmiany nastrojów są
ludzkie istoty płci żeńskiej, stan przyjaciółki poważnie go zaniepokoił. Nigdy dotąd nie widział
Dusque Mistflier tak wzburzonej.
Znał ją już od dłuższego czasu i pamiętał, że kiedy się spotkali, nie mógł wyjść z podziwu, jak
sumiennie podchodzi do swoich obowiązków. Sam nie miał zbyt imponującego stażu w służbie
Imperium, więc koledzy traktowali go z dystansem. Poza tym był jedynym Ithorianinem w
grupie, dlatego nie miał złudzeń, że zawsze będzie w pewnym sensie odszczepieńcem. Pewnie
właśnie z tego powodu szybko zaprzyjaźnił się z nową pracownicą laboratorium, młodziutką
Dusque. Przewidywał, że jako jedyną kobietę w ich zespole czeka ją długa droga, zanim koledzy
po fachu obdarzą ją zaufaniem i uznają za jedną z nich. Była pilna, pracowita i niezwykle
systematyczna. Szybko przekonał się też, że nie pozwala sobie na popełnianie głupich błędów.
Poświęcała się pracy bez reszty. A tym, co najbardziej go w niej ujęło, był stosunek do stworzeń,
którymi się zajmowała.
Kiedy pobierała próbki DNA od uśpionych zwierząt, kiedy przekradała się do ich barłogów czy
nor, żeby poznawać ich zwyczaje, działała tak pewnie i naturalnie, jakby nigdy nie robiła nic
innego. Miała niezwykłe wyczucie. Przebywając na łonie natury, była w swoim żywiole.
Zachowywała się znacznie swobodniej niż podczas kontaktów z przedstawicielami własnej rasy.
Wydawała się wtedy taka spokojna, wyciszona. A teraz... Prawdę mówiąc, nie poznawał jej.
Sięgnął do czoła dziewczyny i ostrożnie odgarnął opadający na oczy kosmyk włosów. Wydawało
się, że ten dotyk nieco ją uspokoił; przymknęła powieki i westchnęła cicho.
- Co się stało? - spytał łagodnie.
Wzruszyła ramionami.
- Nic - mruknęła. - Chyba po prostu jestem przemęczona. Jeśli nie masz nic przeciwko, pójdę już
spać... - Odwróciła się, by odejść, ale Nandon nie dał się tak łatwo spławić.
- Skoro już wracasz, zatrzymaj się na chwilę w środku i wypij coś ze mną - zaproponował. -
Jestem pewien, że dobrze ci to zrobi. - Nie zamierzał dać za wygraną, dopóki nie dowie się, co
takiego wytrąciło jego koleżankę z równowagi.
Dusque uśmiechnęła się blado. Widać było, że błądzi myślami gdzieś daleko, ale po dłuższej
chwili kiwnęła niepewnie głową. Wiedział, że zgodziła się tylko po to, żeby go uspokoić.
- Przypuszczam, że odmowa nie wchodzi w grę? - zażartowała z przymusem.
- W twoim przypadku na pewno - odparł ze śmiertelną powagą.
Parsknęła krótkim śmiechem i machnęła lekceważąco dłonią.
- Spokojna głowa. Wszystko w porządku, naprawdę - zapewniła go. - Ale masz rację: małe co
nieco dobrze mi zrobi przed snem.
Tendau skinął głową i wskazał jej drogę do lokalu. Przy drzwiach musieli ominąć pijanego w
sztok Trandoshanina, tarasującego przejście. Kiedy weszli do środka, odprowadzani cichym
sykiem zasuwanych skrzydeł, ich uszy natychmiast: zaatakował hałas. Nandon zauważył, że
Dusque odruchowo' chowa głowę w ramiona, jakby panujący w środku zgiełk ją' przytłaczał.
Szybko ją dogonił i wziął pod rękę. Przez chwilę się wahała, ale w końcu przyjęła pomoc i
pozwoliła się zaprowadzić do baru. Ithorianin nachylił się w jej stronę, żeby go lepiej usłyszała.'
- Coś do picia, coś na ząb... i już nas tu nie ma, zgoda? - szepnął. '
- Zgoda - przytaknęła niemrawo, ale tym razem jej uśmiech był odrobinę bardziej naturalny.
>
Bar okupowało ze dwudziestu gości. Nandon zauważył, że * kiedy rozglądali się w poszukiwaniu
wolnych miejsc, kilku klientów zmierzyło jego towarzyszkę wzrokiem pełnym aprobaty. Niby
nic dziwnego, ale ciągle nie mógł do tego przywyknąć. Jak większość Ithorian, darzył naturę
ogromną czcią i dostrzegał piękno we wszystkim, co żywe. Trudno było odmówić Dusque urody,
ale Tendauowi robiło się przykro za każdym razem, kiedy widział, jak niewiele osób dostrzega w
niej coś więcej poza ładną buzią. Rozumiał też, że Dusque zdaje sobie z tego sprawę i nie jest jej
z tym lekko. Nieważne, jak ciężko pracowała, wszystko i tak rozbijało się zawsze o barierę płci.
Zauważył, że ostatnio jego przyjaciółka z niezdrowym uporem stara się o przydział do coraz
trudniejszych misji. Przypuszczał, że w ten sposób chce udowodnić przełożonym, na co ją stać, i
pokazać, że fakt bycia kobietą nie ma żadnego wpływu na jakość i rzetelność wypełniania
powierzonych jej obowiązków. Bał się jednak, że ta rosnąca potrzeba stawiania czoła
niebezpieczeństwu wpędzi ją w końcu w naprawdę poważne tarapaty, a jego nie będzie wtedy w
pobliżu, żeby jej pomóc.
Pod ścianą naprzeciwko zobaczył wolny stolik i wskazał go Dusque. Kiwnęła głową. Kiedy droid
kelner przyjął ich zamówienia i odszedł, jeszcze raz spróbował się dowiedzieć, co ją trapi.
- Gdzie zniknęłaś? Wszędzie cię szukałem - spytał z lekkim wyrzutem.
- A, włóczyłam się tu i tam - odparła wymijająco. - Rozglądałam się po okolicy, pewnie zresztą
tak samo jak ty. - Wzruszyła ramionami.
- Próbowałaś szczęścia w którejś z gier?
- Tak. - Jego uwadze nie umknął towarzyszący tym słowom gorzki grymas. - A ty? Co
porabiałeś?
- Cóż - powiedział z namysłem. - Byłem tu i tam, trochę się przyglądałem...
- Widziałeś się z Mastivo? Pozdrowiłeś go ode mnie?
- Nie - pokręcił głową. - Nie mogłem go znaleźć. Tak naprawdę nie spotkałem chyba nikogo z
naszych znajomych.
- Aha - mruknęła nieprzytomnie. - Zupełnie nikogo? - Hm,.. Dobierała słowa dziwnie ostrożnie,
jakby nie wiedziała, co powiedzieć, i Ithorianin zachodził w głowę dlaczego. Dusque była jedną z
najbardziej szczerych i bezpośrednich osób, jakie znał. Nigdy nie owijała w bawełnę, a teraz była
skryta i małomówna.
Wkrótce wrócił droid z ich zamówieniem i Dusque całkiem zamilkła. Kiedy sięgała po swoją
porcję melona, Tendau zauważył, że ukradkiem omiata wzrokiem pomieszczenie, jakby się za
kimś rozglądała. Zastanawiał się, kogo szuka i czy robi to świadomie. To wzmogło jego
niepokój, więc postanowił spróbować innego sposobu.
- Jestem pod wrażeniem. Gospodarze zatroszczyli się dosłownie o wszystko - zmienił temat. -
Sprowadzili nawet muzyka z nalargonem. I to całkiem przyzwoitego.
- Rzeczywiście - przytaknęła. - Próbowałam rozpoznać ten kawałek, ale jest trochę za głośno.
Mam jednak wrażenie, że odkąd go słucham, ból głowy trochę zelżał.
- Dźwięki nalargonu słyną ze swoich kojących właściwości - przyznał. Wyglądało na to, że
muzyka i jedzenie nieco ją uspokoiły. - Opowiesz mi, co się stało? - zagadnął znów ostrożnie.
Podniosła głowę znad przekąski i spojrzała na niego z ukosa. Miał wrażenie, że zastanawia się
nad czymś głęboko. W końcu
pochyliła się lekko w jego stronę i przygryzła wargę. Zaobserwował u niej ten tik już wcześniej -
robiła tak, kiedy coś wytrąciło ją z równowagi. Już miała coś powiedzieć, gdy do jej uszu
doleciał strzępek prowadzonej w pobliżu rozmowy. Zacisnęła usta i pokręciła głową.
- Nie tutaj - mruknęła.
Ithorianin stwierdził, że najlepiej będzie, jeśli pozwoli wydarzeniom rozwijać się we własnym
tempie. Siedzieli przez chwilę, nie odzywając się do siebie ani słowem. Byli chyba jedynymi
milczącymi klientami w gwarnym kasynie; wszyscy wokół śmiali się i rozmawiali. Powie mi,
kiedy uzna za stosowne, postanowił Nandon.
Na prawo od nich stała grupka treserów stworzeń występujących wcześniej na arenie i Tendau
nadstawił uszu: jeden z właścicieli przegranych zwierząt przestał ubolewać nad stratami, jakie
ponieśli, i zaczął dyskusję o nowościach na rynku - plotkowali o wzmacnianych ochronnych
rękawicach, sprzęcie do tresury i odżywkach dla pupili. Po chwili Nandon znów skupił uwagę na
Dusque, nadal jednym uchem podsłuchując rozmowy treserów, na wypadek gdyby trafiły się
jakieś pożyteczne informacje. Tendau Nandon potrafił uszanować i docenić punkt widzenia
innych istot - nawet jeśli diametralnie różnił się od jego własnych poglądów.
- Zapomnij o tym - mówiła jedna z treserek, Zabraczka. - Nigdy nie uda się ich oswoić. Te
nietoperze to najdziksze stworzenia w galaktyce!
- Bzdura! - parsknął jego kolega. - Pewnie słabo się starałaś.
Zabraczka spojrzała na niego zmrużonymi w szparki oczami, powoli ściągnęła z lewej dłoni
rękawicę, a potem położyła łokieć na stole i potrząsnęła mu dłonią przed samym nosem.
Brakowało w niej dwóch palców.
- Wierz mi - warknęła. - Starałam się wystarczająco.
To wyraźnie zbiło jej rozmówcę z tropu; z zakłopotaniem spuścił wzrok.
- Z borglami nie ma żartów - dodała Zabraczka. - Są niewyobrażalnie złośliwe. Złe do szpiku
kości. Może dlatego, że cały czas tkwią w tych jaskiniach, w ciemności...
- Czy one nie pochodzą przypadkiem z Rori? - zainteresował się jej kolega. Tendau zauważył, że
traktuje teraz treserkę z dużo większym szacunkiem.
- Nie wiem. - „Trzy Palce", jak ochrzcił ją Nandon, wzruszyła ramionami. - O tym księżycu
Naboo krąży tyle plotek... Nie mam pojęcia, czy jakiś fachowiec by to potwierdził.
- Co masz na myśli? - spytał jej rozmówca.
- No cóż, nie jestem specem od historii - odparła Zabraczka - ale słyszałam mnóstwo różnych,
czasem wzajemnie się wykluczających teorii o Rori. Nie wiadomo dokładnie, kto skolonizował
księżyc, ani które gatunki są rdzenne, a które zostały tam sprowadzone. Podobno pierwotni
koloniści Naboo osiedlili się najpierw właśnie tam, ale planeta okazała się tak niegościnna, że
czym prędzej stamtąd zwiali i trafili tutaj. Inni mówią, że najpierw zjawiła się na Rori grupka
osadników, węszących w poszukiwaniu bogatych złóż przyprawy. Trudno powiedzieć, która
wersja jest prawdziwa.
- Jeśli o mnie chodzi - wtrącił jej kolega - to słyszałem, że pierwotnie Rori zamieszkiwali
Gunganie i to oni zbudowali tam pierwszą osadę.
- Widzisz? To tylko potwierdza moją teorię - stwierdziła Trzy Palce. - Nikt nie zna prawdy.
- Ja też słyszałam wersję z poszukiwaczami przyprawy - szepnęła Dusque do Tendaua.
Ithorianin spojrzał na przyjaciółkę, zaskoczony. Nie wiedział, że ona także przysłuchuje się
rozmowie treserów. Kiedy jednak zobaczył, z jaką uwagą patrzy na Zabraczkę, doszedł do
wniosku, że nie daje jej spokoju myśl o zwierzęciu, którego podobno nie da się oswoić.
- Moim zdaniem - dodała Trzy Palce, nieświadoma, że jej słowa trafiają nie tylko do uszu, dla
których są przeznaczone - ktoś powinien lepiej się temu wszystkiemu przyjrzeć. Wiem skądinąd,
że żyje tam naprawdę sporo niezwykłych stworzeń. Szkoda, że tak mało wiadomo o tym
księżycu...
- Ona ma rację - szepnęła Dusque i Nandon poruszył się niespokojnie na krześle. Miał niejasne
przeczucie, że wie, do czego zmierza jego przyjaciółka. - Gdyby udało się pobrać
próbki tkanki od niektórych zamieszkujących ten księżyc zwierząt i gdyby się okazało, że
pochodzą z innej planety, możnaby zweryfikować teorię o kolonistach - dodała.
- Fakt - bąknął Tendau. - Ale równie dobrze mogłoby powstać jeszcze więcej spekulacji.
- Nawet sprzeczne dane mają wartość dla nauki - zauważyła rozsądnie dziewczyna.
Nandon był w rozterce. Z jednej strony cieszył się, że jego przyjaciółka zachowuje się znów jak
dawniej, z drugiej - ten niezdrowy błysk w jej oczach mocno go niepokoił. Nie znał prawda
Zabraczki, ale baba wyglądała na twardą sztukę. Skoro straciła podczas konfrontacji z borglem
dwa palce... Wolał nie myśleć, czym się może skończyć spotkanie z tymi wściekłymi
nietoperzami dla Dusque.
- Racja, każdy strzępek informacji jest przydatny - przy znał ostrożnie. - No dobrze. Co
kombinujesz? - spytał w końcu, zrezygnowany.
- Hm... - zaczęła, przechylając niewinnie głowę na ramię. - Skoro już tu jesteśmy, dlaczego nie
mielibyśmy przyjrzeć się tej sprawie bliżej?
Tendau westchnął w duchu. Tego się właśnie obawiał.
- Problem w tym, że chyba nie zdążymy dostać od naszych przełożonych zgody na misję -
zauważył bez entuzjazmu. - Gdybyśmy mieli się tam wybrać, złamalibyśmy regulamin...
Dusque wyprostowała się na swoim krześle i spojrzała na niego z urazą. Jej reakcja znowu dała
mu do myślenia: co takiego wydarzyło się dziś wieczór, co sprawiło, że zachowywała się tak
nieufnie?
- A od kiedy tak się przejmujesz regulaminem? - prychnęła i skrzyżowała ręce na piersi. - Boisz
się, że ktoś nas śledzi? dodała, zniżając głos do szeptu i znowu obrzucając salę ukradkowym
spojrzeniem.
- Znasz mnie przecież - powiedział Nandon. Po jego słowach twarz Dusque troszkę złagodniała.
- Masz rację, przepraszam - wymamrotała. - Chyba po prostu zaskoczyło mnie, że chciałbyś
zrezygnować z tak interesującej wyprawy ze strachu przed górą. To do ciebie niepodobne.
Tendau westchnął.
- Wiesz przecież, jak trudno mi się poruszać po twardym gruncie - przypomniał jej. - Nawet tutaj,
chociaż jest w miarę płasko, mam z tym problemy. A ta dwójka, którą podsłuchiwaliśmy,
wspominała, że Rori nie jest zbyt gościnnym miejscem. Nie będę mógł ci dotrzymywać kroku.
Będę cię tylko spowalniał.
- Mogę lecieć sama. - Dusque wzruszyła ramionami. - Muszę to zrobić - dodała zaraz. - Byle
dalej od tego... tego całego tłumu. Chyba... - zająknęła się. - Chyba potrzebuję trochę przestrzeni.
- Przez chwilę sprawiała wrażenie, że chce dodać coś jeszcze, ale w końcu pokręciła tylko głową.
Znowu wydawała się przygnębiona, jakby coś nie dawało jej spokoju.
- Nawet gdybym się zgodził - powiedział z namysłem Tendau - to nie jesteśmy na tyle bogaci,
żeby pozwolić sobie na taką podróż.
Chociaż argument brzmiał rozsądnie, kąciki ust Dusque uniosły się w psotnym uśmiechu. Znał
ten uśmiech aż za dobrze. Widział u niej tę minę za każdym razem tuż przed tym, jak wyciągała
asa z rękawa i zaskakiwała przełożonych. Tym razem było podobnie - sięgnęła do kieszeni i
wysypała na stół garść różnokolorowych żetonów. Lśniły jak odłamki tęczy.
- Chyba wystarczy, jak myślisz? - rzuciła z niewinną miną.
Tendau westchnął i zwiesił głowę. Wiedział już, że przegrał.
Ubzdurała sobie, że poleci na ten księżyc i nie miał złudzeń, że jeżeli on odmówi, to nawet się na
niego nie obejrzy. Westchnął jeszcze raz, ale miał ochotę parsknąć śmiechem.
Dusque odchyliła się na oparcie krzesła i powoli pokręciła głową. Nawet w panującym gwarze
Tendau słyszał trzask kręgów jej szyi, a to zaniepokoiło go jeszcze bardziej. Co takiego ją gnębi?
Cóż, cokolwiek to jest, wyprawa będzie chyba najlepszym sposobem, żeby się tego dowiedzieć.
- Chciałabym po prostu się stąd wyrwać - powiedziała cicho Dusque. - Tutaj cały czas mam
wrażenie, że ktoś się na mnie gapi. Chciałabym poczuć prawdziwą ziemię pod stopami i
zobaczyć niebo nad głową. Choć przez chwilę... - dodała błagalnie.
- W porządku - zgodził się Ithorianin.
Dusque poderwała głowę z oparcia i spojrzała na niego nieufnie.
- Naprawdę? - spytała z niedowierzaniem, przez które przebijała ostrożna radość.
Tendau pokiwał powoli głową.
- Kiedy chcesz lecieć?
- Pierwszym rejsem?
- Wystarczy nam czasu na zgromadzenie sprzętu? - zaniepokoił się.
- Mam ze sobą plecak. Zabrałam też parę dodatkowych rzeczy. - Wyraźnie się ożywiła. Teraz,
kiedy miała cel, na którym mogła się skupić, z każdą chwilą odzyskiwała pewność siebie. - Całą
resztę powinniśmy dostać bez trudu w mieście przekonywała. - Niedaleko portu kosmicznego
widziałam centrum zaopatrzenia. Myślę, że znajdziemy tam wszystko, co będzie nam potrzebne.
- Przesunęła po blacie kilka kredytów. - Obok był terminal dla podróżnych. Zerknęłam przy
okazji na tablicę lotów. Wygląda na to, że na Rori jest codziennie co najmniej kilka rejsów. Nie
powinniśmy mieć chyba problemów z kupieniem biletów. Zobaczysz - nalegała. - Będziemy z
powrotem, zanim się obejrzysz. - Widział, jak stara się opanować rozpierający ją entuzjazm. - Na
pewno nie masz nic przeciwko? - zreflektowała się na koniec.
- Dla ciebie wszystko, moje dziecko - zapewnił ją. - Apoza tym, kto wie, co nas tam czeka?
- No właśnie! - Dusque prawie podskoczyła na krześle. - W takim razie do zobaczenia o świcie. -
Wstała i zaczęła przedzierać się w stronę wyjścia. Nandon odprowadzał ją wzrokiem, dopóki nie
zniknęła mu z oczu.
- Kto wie, co nas tam czeka - powtórzył pod nosem. - Kto wie?
ROZDZIAŁ 4
- Gdzie jesteś? - zawołała Dusque, próbując nie okazywać niepokoju.
Tkwienie po kolana w zimnym bagnie nie należało do najmilszych sposobów spędzania czasu.
Nie mogła uwierzyć, że zgubiła Tendaua. Nadal nie odpowiadał, a do jej serca zaczął powoli
wsączać się lodowaty strach.
Przybyli na Rori ledwie kilka godzin temu. Na księżycu Naboo były - jak się okazało - dwa
miasta. Wybrali to nazwane imieniem człowieka, który - według oficjalnych przekazów - założył
tu pierwszą kolonię: Narmle. Niewielka osada szybko urosła do rozmiarów całkiem sporego
miasta, dorabiając się nawet hotelu i centrum medycznego. Dusque pomyślała, że wybudowanie
tego ostatniego, chociaż niezbyt imponujących rozmiarów, było bardzo rozsądnym posunięciem.
Szpital w miejscu takim jak to był bardzo przydatny - oczywiście pod warunkiem, że potencjalny
pacjent nie odniósł obrażeń zbyt daleko od centrum. Od drugiego miasta, zwanego Restuss,
Narmle dzieliły grząskie, porośnięte trzciną i sitowiem moczary. Właściwie to cały księżyc był
pokryty błotem i zarośnięty gęstą dżunglą.
- Już rozumiem, dlaczego Narmle w końcu odpuścił sobie plan kolonizacji tego miejsca -
powiedziała do Tendaua, kiedy
przybyli na miejsce. - Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam na tak paskudnej planecie!
Zasnute chmurami niebo potęgowało ponure wrażenie, jakie zrobiły na nich przestrzenie
mokradeł i powykręcane drzewa.
Tendau parsknął śmiechem.
- Po pierwsze, to księżyc, nie planeta - poprawił ją. - A po drugie, jesteś na tyle młoda, że „nie
pamiętam, kiedy" brzmi, w twoich ustach trochę dziwnie. - Uśmiechnął się do niej ciepło.
Zanim wyruszyli na poszukiwania borgli, zasięgnęli najpierw języka w porcie kosmicznym.
Przed odlotem z Moenii Dusque zaczepiła okaleczoną Zabraczkę z zamiarem wypytaj nia o
nietoperze, ale jak tylko Trzy Palce zorientowała się, że, ma do czynienia z imperialną badaczką,
nabrała wody w usta.;
- A czemu cię to interesuje? - burknęła podejrzliwie.
- Podsłuchałam, jak rozmawiałaś ze swoim kolegą wczoraj; wieczór. Zgadzam się z tobą, że ktoś
powinien zająć się sprawą Rori - wyjaśniła Dusque.
- Podsłuchiwałaś?! - warknęła Zabraczka, wyraźnie wkurzona. Spojrzała na Dusque spode łba.
Od tej chwili jeszcze ostrożniej dobierała słowa i niechętnie udzielała wyjaśnień. dlatego
dziewczyna szybko się poddała. Rozumiała, że kobieta^ ma jej za złe naruszenie prywatności.
Dopiero co na własnej skórze przekonała się, jak to jest być przez kogoś nagabywanym.
Po przybyciu na Rori próbowali dowiedzieć się czegoś' o borglach i ich środowisku naturalnym.
Garstka tubylców/ którzy w ogóle zgodzili się z nimi rozmawiać (dopiero kufel czy dwa
rozwiązywały im języki), mówiła prawie szeptem, z wyraźnie wyczuwalnym strachem.
Wyglądało na to, że borgle - podobnie zresztą jak kilka innych występujących tu gatunków - nie
cieszyły się dobrą reputacją wśród mieszkańców.;! A to nie wróżyło zbyt dobrze.
- Nigdy nie słyszałem, żeby kogoś, no wiecie, wykończyły czy coś - wybełkotał nieźle już wlany
Rodianin. - Sąpo prostu takie, no, złe jakieś... cholera je wie.
Nikt inny nie potrafił im powiedzieć nic konkretniejszego; uzyskali tylko informację, gdzie mogą
szukać jaskiń, które zamieszkują te - zdawałoby się - mityczne potwory. Wszystko wskazywało
na to, że będą zdani na siebie.
Upewniwszy się, że mają cały potrzebny sprzęt, Dusque uznała, że mogą ruszać. Tak naprawdę
poza przyborami do pobierania tkanek i racjami żywnościowymi nie mieli zbyt dużo bagażu.
Zarzuciła plecak, przytroczyła do uda niewielki, ale groźnie wyglądający twilekański sztylet i
związała włosy w praktyczny węzeł. Kiedy była już pewna, że jest gotowa do drogi, podeszła do
Tendaua.
- Jesteś pewien, że chcesz iść? - spytała nie wiadomo który raz. - Mógłbyś zostać tutaj, w
Narmle. W razie potrzeby mamy przecież komunikatory. Bylibyśmy w kontakcie...
- I co niby miałbym tu robić? - prychnął Ithorianin. - Wydawało mi się, że jesteśmy zespołem. A
poza tym, gdybym puścił cię samą, kto by cię pilnował? - Uśmiechał się, ale Dusque zmarszczyła
czoło i wydęła wargi.
- A czemu niby ktoś miałby mnie pilnować? - burknęła. - Nie trzeba mi zmieniać pieluch.
Nandon spoważniał.
- Miałem na myśli - dodał z lekką urazą w głosie - że nie będzie przy tobie nikogo, kto by
czuwał, żebyś się nie wpakowała w kłopoty.
Na chwilę zapanowało między nimi niewygodne milczenie, w końcu Dusque przerwała
niezręczną ciszę.
- A kiedy to niby wpakowałam się w kłopoty? - spytała zaczepnie.
Tendau podniósł rękę i, zaginając długie, wiotkie palce, zaczął wyliczać:
- Na Tatooine, na Yavinie...
- No dobrze już, dobrze! - parsknęła i podniosła ręce w geście kapitulacji. - W porządku,
wygrałeś. - Pozbierała jego ekwipunek i, nie zważając na protesty kolegi, zapakowała do swojego
bagażu, żeby uwolnić go od zbędnego balastu, który opóźniałby ich wędrówkę. Z pewnym
zdziwieniem zauważyła wśród jego rzeczy krótki blaster typu CDEF. Nie widziała, żeby Nandon
kiedykolwiek nosił ze sobą broń - no, może poza surwiwalowym nożem. Przyjrzała mu się
ukradkiem.
- Mam mieszane uczucia - westchnął Ithorianin. - Lepiej; się przygotować na najgorsze.
- Dobry pomysł - mruknęła. Widok broni wyprowadził ją| z równowagi. Cóż, to nic nie znaczy,
powtarzała sobie w myśli: W rękach odpowiedniej osoby każda broń może być zabójczo
skuteczna... Jednak czarna, lśniąca powierzchnia blastera wydała jej się dziwnie złowróżbna,
mroczna.
>
Wkrótce opuścili Narmle i zapuścili się w dzikie ostępy Rori. Przez jakiś czas kierowali się
chaotycznymi wskazówkami, których udzielił im pijany Rodianin - szli na południowy wschód.
Pogrążeni we własnych myślach, maszerowali w milczeniu, nie odzywając się do siebie ani
słowem. Szare, ponure niebo nie nastrajało do rozmowy, jednak im dalej się zapusz' czali, tym
bardziej Dusque się odprężała.
Mając pod stopami twardy grunt, niewystawiona na wścibskie spojrzenia obcych, czuła się, jakby
dostała skrzydeł. Jedno tylko nie dawało jej teraz spokoju - Tendau. Z każdym kro^ kiem Dusque
uświadamiała sobie, co takiego ją niepokoi. Nie chodziło o jego zachowanie, tego była pewna -
po prostu z niezrozumiałego powodu straciła do niego zaufanie. A sam fakt, że nie wiedziała, o
co chodzi, wyprowadzał ją z równowagi,! Minęło trochę czasu, nim w końcu podjęła decyzję:
mogła rozwiać wątpliwości tylko w jeden sposób. Zatrzymała się w pół: kroku i odwróciła w
stronę Nandona.
- Co się stało? - spytał, jak zawsze czujny. - Zobaczyłaś coś?
- Nie, nic - bąknęła. - Tak mi tylko przyszło do głowy, że, to dobre miejsce na pobranie kilku
próbek... W końcu po to tu' przyszliśmy, prawda? '
- Prawda - zgodził się, ale jak Dusque przypuszczała, głównie dlatego, że był zmęczony.
Podziwiała jego hart ducha. Chociaż na pierwszy rzut oka było widać, że ma dość, wiedziała, że
nie usłyszy od niego ani słowa skargi. Zawstydziła się - jak w ogóle kiedykolwiek mogła w niego
zwątpić?
Nie wiedziała, czy to z powodu dręczącego ją poczucia winy nastąpił ten nagły przypływ
szczerości, ale w końcu wyrwało jej się pytanie, które od jakiegoś czasu nie dawało jej spokoju:
- Tendau, jesteś imperialnym bioinżynierem, prawda?
Ithorianin przerwał dokonywanie pomiarów i wstał. Miał
dziwną minę, jakby nie był pewien, czy to ma być żart.
- Przecież wiesz, kim jestem - odezwał się wreszcie. - Dlaczego pytasz?
W rumowisku, które badał, nie było żywej duszy. Dusque zdjęła z ramion plecak, rzuciła go na
ziemię i usiadła, opierając się plecami o skałę. Dotyk chłodnych kamieni był cudownie kojący.
Zaprosiła przyjaciela gestem, żeby usiadł obok niej.
Jak tylko Ithorianin usadowił się w miarę wygodnie, spojrzał na nią z namysłem.
- Chodzi o wczorajszy wieczór? - spytał.
Badaczka uśmiechnęła się smutno.
- Jak zwykle, strzał w dziesiątkę - przyznała. - Naprawdę tak łatwo mnie przejrzeć?
- Moje dziecko - zaczął Tendau. - Nie chodzi o to, że umiem cię rozgryźć. Jesteś po prostu jedną
z najuczciwszych osób, jakie znam. A wczoraj wieczorem nie byłaś sobą. Coś... albo ktoś cię
przestraszył, to było widać gołym okiem. Nie ukrywam, że przykro mi patrzeć, jak się męczysz. -
Skłonił głowę i położył dłoń na szerokiej piersi. - Byłaś okropnie roztrzęsiona. Powiesz mi, skąd
to pytanie?
Dusque spuściła oczy. Znów ścisnęło ją w gardle ze strachu. To właśnie ten całkiem nowy strach
wszystko zmienił, przewrócił cały jej świat do góry nogami. Uklękła i zaczęła grzebać w plecaku.
- Skoro zrobiliśmy sobie postój - stwierdziła - to skorzystajmy z okazji. - Znalazła swój
niezbędnik i już po chwili grzali zziębnięte ręce przy ogniu. Wszechobecna wilgoć zaczynała
dawać im się we znaki, a Dusque wiedziała, że jeżeli ona marnie znosi podróż, to Ithorianin na
pewno czuje się jeszcze gorzej, chociaż stara się tego nie okazywać. - Jesteś świetnym
obserwatorem - westchnęła cicho. - Jak zawsze zresztą. Rzeczywiście, wczorajszego wieczoru
coś się wydarzyło.
- Chcesz o tym porozmawiać? - spytał łagodnie Tendau. Czy nie bardzo?
Dusque wiedziała, że pyta, bo wyczuwa jej zakłopotanie. Ta delikatność utwierdziła ją jednak w
przekonaniu, że jeśli miała; komuś zaufać, to tylko jemu.
- Dziękuję - powiedziała. Nandon uśmiechnął się do niej i taktownie milczał, czekając, aż będzie
gotowa mówić. - Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się nad tym, co robimy? - podjęł wreszcie.
- To dlatego spytałaś mnie czy jestem imperialnym inżyni~ rem? - Kiwnęła głową, a on nie
odpowiedział od razu. Przez kilka długich chwil patrzył w ogień. - Wiesz, cały czas biję się z
myślami - wyznał w końcu. - Od zawsze marzyłem, żeby móc podziwiać Matkę Dżunglę w jej
licznych wcieleniach To właśnie dlatego porzuciłem mój rodzinny statek-miasto chciałem
podróżować pośród gwiazd. A podczas tych podróży zostałem, jak to się mówi, rekrutowany do
służby Imperium. Początkowo nie było źle.
Dusque pokiwała ze zrozumieniem głową. Wiedziała, co miał na myśli.
- A teraz? - spytała cicho.
Tendau westchnął ciężko.
- Teraz... jest inaczej.
- Dlaczego? - W duchu liczyła, że jego odpowiedź wyjaśni kilka spraw.
- Wydawało mi się - podjął smutno Tendau - że Imperiu zostawi nas w spokoju. Zawsze
wyznawałem zasadę, że natura sama obiera najwłaściwsze dla niej drogi, więc należy jej na to
pozwolić. Jednak po Bitwie o Yavin... nie mogliśmy być dłużej neutralni. Imperium zostawiło na
Ithorze garnizon szturmowców. Skazili naszą planetę niczym zaraza, tak samo jak tyle innych
światów... To właśnie wtedy przejrzałem na oczy. - Urwał i znowu zapatrzył się w ogień. Tym
razem mil czał dłużej niż poprzednio. - Wierzę w Matkę Dżunglę - Powiedział w końcu. - I w to,
że choroby są częścią jej wielkiej tajemnicy, jej planu, służą konkretnemu celowi, tak jak głód i
walka o terytorium. Każde z tych zjawisk może się wydać
postronnemu obserwatorowi okrutne, ale tak naprawdę jest nieodłączną częścią pewnego cyklu,
który ciągle się powtarza. Kiedy ktoś zaczyna ingerować w ten naturalny porządek, wszystko
może wymknąć się spod kontroli. Teraz wiem, że to Imperium zakłóciło równowagę w
galaktyce. A przywrócenie właściwego stanu rzeczy jest obowiązkiem każdej istoty rozumnej.
Tak więc - westchnął - odpowiedź na twoje pytanie brzmi: jestem biologiem, który pracuje dla
Imperium. Nie wiem jednak, jak długo jeszcze wytrzymam. Rozumiesz, co mam na myśli?
Dusque milczała jakiś czas, rozważając w duchu jego słowa i porównując jego odczucia z
własnymi.
- A co może przywrócić galaktyce równowagę? - spytała wreszcie cicho.
Ithorianin uśmiechnął się do niej smutno.
- Nie znam odpowiedzi na twoje pytanie, dziecko, chociaż chciałbym móc ci odpowiedzieć.
Mogę powiedzieć tylko tyle, że każdego z nas czeka długa droga, zanim na jej końcu będzie
musiał podjąć tę jedną, jedyną, najważniejszą decyzję. Nawet jeśli łączy nas wspólne
przeznaczenie, ścieżki, które nas do niego doprowadzą, nie muszą być takie same.
Chociaż nie było jej zimno, Dusque podciągnęła kolana pod brodę i otoczyła je ramionami.
- A skąd mamy wiedzieć, którą drogę wybrać?
Tendau przysunął się bliżej i pogłaskał ją delikatnie po głowie. Natychmiast przypomniał jej się
ojciec - taki sam gest był jedyną fizyczną manifestacją uczucia, jaką jej okazał, jedyną czułością,
na jaką kiedykolwiek się zdobył. Zalała jąnagła fala tęsknoty za domem, ale stłumiła żal w
zarodku.
- Kiedy przyjdzie na to czas - powiedział cicho Tendau - będziesz wiedziała.
- Spotkałam wczoraj kogoś - wyznała Dusque, wiedziona nagłym impulsem.
Nandon o nic nie pytał, skinął tylko głową.
- Powiedział, że reprezentuje Sojusz - dodała, zniżając głos do szeptu, chociaż jak okiem sięgnąć
w pobliżu nie było żywej duszy. - Mówił, że potrzebuje mojej pomocy. - Spojrzała na
przyjaciela błagalnie. - On... oni... - zająknęła się. - Wiedzą o mnie... różne rzeczy.
Ithorianin znowu pokiwał głową.
- Musisz wiedzieć, że w galaktyce mało co udaje się zachować w tajemnicy. Pamiętaj o tym,
moje dziecko. A poza tym dodał - spójrz chociażby na nas: nasza praca polega właśnie na
odkrywaniu sekretów, i to na najbardziej pierwotnym, biologicznym szczeblu. Wszyscy jesteśmy
na szkiełku gigantycznego mikroskopu - zażartował smutno. - Każdy z nas jest pod obserwacją,
w mniejszym lub większym stopniu.
Dusque poruszyła się niespokojnie.
- Chyba byłam zbyt pewna siebie - westchnęła. - A tymczasem cały czas mieli mnie pod lupą.
Wydawało się, że w pracy nikt mi nie patrzy na ręce, że mogę robić, co mi się żywnie podoba, bo
nikogo tak naprawdę to nie obchodzi. A najgłupsze, że chyba podobało mi się bycie
niewidzialną.
- Cóż, takie jest życie - skwitował refleksyjnie Ithorianin. Ja też popełniałem błędy.
Przedkładałem własne pragnienia nad potrzeby innych. Ciebie jednak nie zauważali głównie ze
strachu. Willel boi się, bo przeczuwa, że szybko możesz go przegonić. Jesteś lepsza od niego, co
spędza mu sen z powiek.
- Co więc mam robić? - spytała bezradnie.
- To ty decydujesz, z czym możesz żyć, a z czym nigdy się nie pogodzisz.
|
- Ty także podjąłeś taką decyzję? - zainteresowała się. Widziałam, że wczoraj wieczór z kimś
rozmawiałeś... - Urwała. Natychmiast ogarnęły ją wyrzuty sumienia, że szpiegowała, ale
Ithorianin nie sprawiał wrażenia urażonego.
- Moje dziecko - westchnął tylko. - Robimy to, co do nas należy, i sami wybieramy, z czym
przyjdzie nam żyć. Tylko natura musi trwać w równowadze. Wszystko, co nienaturalne; powinno
zostać wyeliminowane, inaczej zapanuje chaos.
Dusque czuła, że nie dowie się od niego już nic więcej. Nie mógł przecież podjąć za nią decyzji i
powiedzieć jej, co ma robić. Dał jej jasno do zrozumienia, że każdy musi dokonać własnych
wyborów. Zaczęła rozgarniać patykiem żar ogniska, żeby je zgasić. Miała sobie za złe, że tak
łatwo przestawiła się
na wygodne, uproszczone postrzeganie rzeczywistości. Jasne, ufała swojemu przyjacielowi, ale
czy naprawdę ktoś musiał jej mówić, co ma robić? A może po prostu od tak dawna przywykła do
wypełniania poleceń, że nie potrafiła już sama o sobie decydować? Pokręciła z westchnieniem
głową i sięgnęła po plecak. Tendau pomógł jej włożyć szelki; uśmiechnęła się mimowolnie.
- Dzięki - rzuciła przez ramię. - Za wszystko.
- Moje dziecko, kiedy przyjdzie czas, odnajdziesz własną drogę - zapewnił ją. - Zobaczysz
wszystko jak na dłoni. Zaufaj mi, tak będzie.
- Wierzę ci.
- A teraz, skoro skończyliśmy filozofować, znajdźmy te nietoperze - zaproponował.
Ruszyli przed siebie, przez gąszcz i moczary.
Początkowo odnajdywanie ścieżki pośród drzew było proste, jednak do czasu. W miarę jak
zagłębiali się w dżunglę, zarośla gęstniały; coraz trudniej było przedzierać się przez kurtynę
pędów i krzewów. Szare niebo tylko z rzadka prześwitywało zza rozłożystych koron drzew.
Dusque poczuła się klaustrofobicznie. Przez grubą warstwę listowia przebijało się coraz mniej
promieni słonecznych i już wkrótce zaczęli tracić się nawzajem z oczu. Aby temu zaradzić,
Dusque postanowiła iść przodem i torować drogę dla Tendaua. Gęste, wilgotne powietrze
utrudniało oddychanie, każdy wdech i wydech kosztował ją wiele wysiłku. Już niedługo
zmęczenie porządnie dało im się we znaki. Co gorsza, wyglądało na to, że kierując się podanymi
przez miejscowych wskazówkami, wpakowali się w sam środek grzęzawiska.
Trudno byłoby je obejść, więc nie mieli wyboru: musieli się jakoś przeprawić przez moczary.
Dusque ruszyła przodem, trzymając ręce wysoko nad głową, a Tendau za nią. Na podmokłym
gruncie radził sobie znacznie lepiej niż na ubitej ziemi.
- Nienawidzę moknąć - mruknęła pod nosem dziewczyna.
Słońce powoli zachodziło, ale w panującym na bagnach
półmroku nie robiło to dużej różnicy. Kiedy uszli już dobry kawałek, Dusque zauważyła tańczące
nad powierzchnią wody
małe świetlne punkciki i mimo zmęczenia uśmiechnęła się, zachwycona zjawiskiem: pewnie
spotkali jakiś tutejszy gatunek świetlików. Było ich około setki. Wirowały i krążyły nad taflą w
urzekającym tańcu. Widok był tak cudowny, że na chwil« zapomniała o całej galaktyce. Kiedy
się w końcu zorientowała, że Tendau nie podziela jej fascynacji, rozejrzała się zaniepokojona.
Ithorianina nie było nigdzie w pobliżu. To właśnie wtedy dotarło do niej, że zniknął jej z oczu. ?
- Tendau? - zawołała i z trudem odwróciła się w grząskim błocie, rozgarniając gęste sitowie.
Wyciągnęła swój twi'lekański sztylet i zaczęła gorączkowo wycinać kępy roślinności.
Przedzierała się z chlupotem i mlaskaniem przez zarośla® płosząc owady, które z nerwowym
brzęczeniem wylatywały ze swoich kryjówek. W ślad za nią wzbijały się w powietrze całe ich
chmary.
- Tendau! - krzyknęła znowu, obawiając się najgorszego. ?
- Tutaj! - Odpowiedź nadeszła z oddali, gdzieś z lewej strony.
Zaczęła mozolnie brnąć w kierunku, z którego - jak jej się zdawało - dobiegał głos przyjaciela: w
stronę pobliskiej kępy drzew. Wreszcie trafiła na kawałek twardego gruntu i zaczęła się wspinać
na korzenie, kiedy silna dłoń złapała ją za nadgarstek i pomogła wydostać z błota.
- Chyba znalazłem ich siedlisko - mruknął Tendau. - A przynajmniej wygląda tak jak to, o
którym zeszłej nocy mówiła Zabraczka. - Polecił jej gestem, żeby szła za nim.
Na brzegu bagniska, w zboczu niewielkiego pagórka, ziała głęboka jama. Dusque pokręciła z
podziwem głową. Niesamowite, że jej przyjaciel wypatrzył to miejsce - tak skrzętnie
zakamuflowane naturalną roślinnością, w dodatku przy kiepskim świetle.
- Masz dobre oko - pochwaliła go. - Byłam tak pochłonięta podziwianiem świetlików, że nawet
nie zauważyłam, kiedy mi zniknąłeś.
- Wybacz.
- Nic się nie stało. Wiedziałam, że w razie czego znalazłbyś mnie bez trudu. - Puściła do niego
oko.
Odpięła od pasa niewielką halogenową lampę, włączyła, podniosła nad głowę i gęstniejącą
szarówkę rozświetlił snop światła. Kiwnęła głową na znak, że jest gotowa i razem ruszyli w
stronę wylotu jaskini.
Wejście było na tyle szerokie, że mogłoby się w nim zmieścić całe stado stworzeń. Nie zauważyli
na razie nic podejrzanego, mimo to Dusque zatrzymała się na chwilę, żeby zbadać podmokły
teren u stóp zbocza, na wypadek gdyby znaleźli jakieś ślady zostawione przez zamieszkujące
grotę formy życia. Gestem wskazała Tendauowi, żeby szedł za nią. Trzymali się blisko siebie.
Przedsionek jaskini był przestronny i wysoko sklepiony. Z sufitu zwisało parę stalaktytów.
Badaczka odruchowo potarła ramiona, bo ze środka powiało chłodem. Gdzieś z daleka dolatywał
nieregularny odgłos kapiącej wody i - co jakiś czas - głuchy łoskot. Poza tym było cicho, nie
słyszeli żadnych oznak życia. W bladym świetle latarki Dusque zobaczyła kilka rozgałęzień
prowadzących w różnych kierunkach. Obeszła teren, przystając przed każdą z odnóg, dopóki nie
znalazła tej, z której wylatywał prąd powietrza. Pomachała na Tendaua ręką: to był jeden z ich
umówionych znaków, które ustalili zaraz na początku współpracy. Razem zagłębili się w boczny
tunel.
Każdy odgłos odbijał się głośnym echem od ścian jaskini; trudno było zachować absolutną ciszę i
nie zdradzić swojej obecności zamieszkującym jaskinię istotom - jeżeli rzeczywiście coś tutaj
żyło. Na szczęście buty Dusque były z miękkiej skóry, o mocnych podeszwach i dobrze chroniły
stopy nawet w najtrudniejszym terenie. Dzięki nim poruszała się w miarę bezszelestnie. I chociaż
Nandonowi trudniej się było skradać, stąpał równie cicho. W jaskini było tak ciemno, że nawet
mimo latarki musieli obmacywać ściany, żeby nie stracić orientacji w terenie. Przejście było
pełne załomów i wyjątkowo nieregularne, a mrok jeszcze wszystko pogarszał - czasem trudno
było stwierdzić, gdzie jest góra, a gdzie dół. W połączeniu z ciasnotą było to bardzo
nieprzyjemne. Chwilami Dusque kręciło się w głowie, a w miarę jak schodzili w głąb pieczary,
dopadały ją coraz większe wątpliwości. Nigdzie nie było śladu życia: nic,
tylko skały. Skały i tunele. Już miała się odwrócić i powiedzieć Tendauowi, że powinni wracać,
kiedy z lewej strony, z głębi korytarza doleciał dziwny odgłos. Podniosła rękę, dając
Ithorianinowi znak, żeby się zatrzymał i nasłuchiwał. W gęstym mroku zobaczyła, że pochyla
głowę i kiwa potwierdzająco. Potem podniósł dłoń i poruszył lekko palcami: to był następny z
ich umówionych znaków. Oznaczał trzepot skrzydeł.
Powoli, ostrożnie skręciła za róg, a Nandon za nią. W bladym świetle, jakieś dziesięć metrów
dalej, zobaczyli krążące w górze skrzydlate stworzenie. Dusque nie widziała zbyt dobrze' ale
stwierdziła, że rozpiętość skrzydeł zwierzęcia dorównuje jego wzrostowi, a głowa jest uzbrojona
w groźnie wyglądający dziób. Znaleźli borgla! Kołował nad niewielkim kopczykiem. Dusque i
Tendau stali bez ruchu i przyglądali się, jak nietoperz nurkuje raz za razem w stronę stosu, a
potem wzbija się znóv w powietrze. W końcu zakończył swój dziwny taniec i znikną| w głębi
korytarza. Odczekali chwilę, zanim odważyli się odetchnąć nieco swobodniej. Nic nie
wskazywało na to, że stwór zamierza wrócić, więc ostrożnie podkradli się bliżej.
Dusque przyklękła i przyjrzała się obiektowi zainteresowania nietoperza: wyglądało na to, że są
to szczątki squalla. Te pochodzące z Chandrili małe futrzaste ssaki miały długie uszy i poruszały
się wielkimi susami. Widocznie trafili na resztki posiłku borgla. Wokół walało się więcej
podobnych szczątków. ' Dusque przesunęła dłonią po szyi martwego zwierzątka i po* czuła coś
mokrego. Podniosła rękę do światła i zmarszczyła brwi - na jej palcach lśniła krew. Ciekawe,
pomyślała. Zakrwawiona szyja, czyli najprawdopodobniej rozszarpana tętnica, ale, wokół ciała
nie było wiele krwi, ledwie kilka lśniących plamek. To mogło oznaczać tylko jedno: borgl, który
zabił squalla, nie jest zwykłym drapieżnikiem, ale hematofagiem - istotą, która żywi się krwią
swoich ofiar. Dusque pokazała Nandonowi zakrwawioną dłoń, co oznaczało: „Musimy być
ostrożni!", , a potem wstała i ruszyła w głąb tunelu.
Gdzieś po prawej rozległ się szeleszczący dźwięk, przypominający trzepot skrzydeł. Dziewczyna
cofnęła się pod ścianę, potem zrobiła kilka kroków naprzód i ostrożnie wyjrzała zza
załomu korytarza. Kawałek dalej kłębiło się małe stadko skrzydlatych stworzeń. Przypominały
to, które widzieli wcześniej, jednak były od niego zdecydowanie mniejsze. Z miejsca za zakrętem
Dusque miała na nie świetny widok.
Nie było mowy o pomyłce - mieli przed sobą małe borgle. Miały błoniaste skrzydła i pokryte
futrem ciała, wydłużone pyski i spiczaste uszy. Dusque nie zauważyła, czy ich łapy są uzbrojone
w pazury, ale zakładała, że tak. Uznała, że wie, dlaczego na razie nikt nie zdołał ich oswoić: to
przez to, że żywiły się krwią. Jeżeli w ogóle istniała szansa na wyszkolenie tak agresywnego
stworzenia, należało je zacząć tresować w bardzo młodym wieku, możliwie jak najwcześniej.
Jedno z piskląt w grupie wydało nagle z siebie wysoki skrzek i poleciało w głąb korytarza. Kiedy
reszta ruszyła za nim, badaczka postanowiła zaryzykować.
Uwolniła ramię z uścisku Tendaua i powoli podkradła się do miejsca, nad którym przed chwilą
latały małe borgle. Na podłodze odkryła resztki czegoś w rodzaju nieporządnego gniazda. Młode
już odleciały, ale Dusque z radością odkryła walające się tu i ówdzie kępki puchatego futra.
Szybko wyjęła pojemniczki na próbki i umieściła w nich sierść zwierząt; pokazała Tendauowi
podniesiony triumfalnie kciuk i zaczęła się wycofywać. W pewnej chwili kątem oka zauważyła
ostry błysk - w świetle jej latarki, w niszy na przeciwległym krańcu tunelu coś zalśniło.
Zaciekawiona, podeszła bliżej i stanęła u wylotu następnej odnogi korytarza, schodzącej pod
kątem w dół. Miała przed sobą przedmiot, który przyciągnął jej uwagę - była to kość, ogołocona
do czysta z resztek tkanki. W głębi tunelu zobaczyła ich więcej. Do tej pory nie natrafili w
jaskiniach na żadne żywe stworzenie poza nietoperzami (o dziwo, nie było tu nawet owadów),
więc uznała to za interesujące. Skoro borgle żywiły się krwią, kości musiało zostawić inne
zwierzę... Ale co tu mogło żyć oprócz nietoperzy? - zachodziła w głowę. Wreszcie głód wiedzy
wziął górę nad rozsądkiem i Dusque postanowiła zaryzykować mały rekonesans. Obejrzała się na
Nandona; Ithorianin stanowczo pokręcił głową: „Wracaj!", ale dziewczyna tylko wskazała wylot
tunelu i zniknęła w środku.
Na skórze czuła teraz silniejszy powiew chłodnego powietrza - widocznie korytarz był z drugiej
strony otwarty. Latarka nie na wiele się tu przydawała - ciemność była tak gęsta, że zdawała się
pochłaniać światło. Poczuła dreszcz strachu; włoski na karku stanęły jej dęba. Postanowiła
jeszcze raz przemyśleć plan, który kazał jej się aż tu zapuścić, gdy nagle poczuła silne uderzenie.
%
Tłumiąc okrzyk zaskoczenia, odwróciła się i zobaczyła, że to tylko Tendau wpadł na nią w
ciemność. Chociaż nie mógł tego zobaczyć, uśmiechnęła się z ulgą i podjęła wędrówkę w głąb
szybu. Z przyjacielem u boku czuła się dużo lepiej, jednak jej pewność siebie malała z każdą
chwilą, w miarę jak trafiali na więcej kości. Nie miała pojęcia, jak duża jest jaskinia,; ale szczątki
były teraz dosłownie wszędzie. Żałowała, że przed zapuszczeniem się w labirynt nie pomyśleli z
Nandonem o zamaskowaniu wydzielanych przez ich ciała zapachów. Po chwili w ciemności
rozległ się odgłos przypominający łopot skrzydeł - i oboje jak na komendę zamarli.
W przeciwieństwie do trzepotu błoniastych skrzydeł borgli, ten dźwięk był bardziej powolny,
głośniejszy, wręcz majestatyczny. Właściciel tych skrzydeł musiał być blisko. Dusque czuła się
rozdarta między chęcią ujrzenia go a narastającym strachem. W końcu pokręciła głową. Po co
właściwie zostałaś naukowcem? - spytała siebie w duchu. Chyba po to, żeby poznawać nowe
istoty i uczyć się ich zwyczajów. Nie zamierzała stchórzyć - nie w takiej chwili. Przywołała się
do porządku i zrobiła kilka kroków w mrok, cały czas trzymając się blisko ściany. Wiedziała, że
Tendau jest tuż za nią. Po chwili wyczuła, że ściana się kończy; teraz ich oczom ukazał się
upiorny widok. W nikłym świetle latarki pośrodku pieczary bielił się stos kości, prawie tak
wysoki jak Dusque, na oko o średnicy ośmiu metrów. Na szczycie odrażającego kurhanu siedział
ogromnych rozmiarów borgl. Dusque natychmiast podskoczyło tętno, a myśli kłębiły się jej w
głowie jak oszalałe. Bestia musiała mierzyć co najmniej pięć metrów. Chociaż poza wielkością
przypominała zwykłe nietoperze, miała jedną uderzającą cechę, która zdecydowanie odróżniała
ją od mniejszych pobratymców: jej ślepia, jadowicie żółte, były pełne nienawiści. Wzrok stwora
był tak intensywny, że prawie hipnotyzował. Jak przez mgłę do Dusque zaczęło docierać,
dlaczego Zabraczka twierdziła, że borgle to wcielone zło. Sięgnęła za siebie, poszukała dłoni
Ithorianina i ścisnęła ją z całej siły. Stała jak sparaliżowana, niezdolna się ruszyć, a po jej głowie
krążyła jedna uparta myśl: czy te nagie kości to resztki pożywienia siedzącego na nich stwora?
Kiedy Tendau spróbował ją odciągnąć, zmutowany nietoperz wydał z siebie przenikliwy skrzek,
na który ze wszystkich stron odpowiedział trzepot setek skrzydeł. Nandon szarpnął ją mocniej i
Dusque w końcu otrząsnęła się ze stuporu. Odwróciła się i razem z Ithorianinem puścili się
biegiem przed siebie. Niewielki blaster Nandona i jej sztylet na nic by się nie przydały przeciwko
gromadzie rozwścieczonych borgli.
Biegli co sił w nogach, byle dalej, byle naprzód. Dusque złapała Tendaua za rękę i pociągnęła za
sobą, zwiększając tempo. Płuca paliły ją żywym ogniem, ale strach dodawał sił i pompował w
żyły adrenalinę, która uskrzydlała. Kiedy już jej się zdawało, że czuje we włosach szpony bestii,
zobaczyła w oddali słaby blask - wylot tunelu! Ten widok jeszcze bardziej ich zmobilizował;
chociaż wydawało się to niemożliwe, zaczęli biec jeszcze prędzej. Gnali co tchu, ostatnie metry
pokonując długimi susami. Kiedy dopadli do wyjścia, siłą rozpędu wytoczyli się z jaskini,
przekoziołkowali w dół zbocza i legli bez sił, próbując złapać oddech. Każde trzymało broń w
pogotowiu, ale pościg nie nadchodził.
W końcu Dusque przewróciła się na plecy i westchnęła z ulgą. Napięcie zaczęło opadać, a wraz z
nim adrenalina; niespodziewanie wezbrała w niej fala niepohamowanego śmiechu. Nie mogła się
dłużej powstrzymywać i już po chwili chichotała na cały głos, a Tendau razem z nią. Śmiali się
do rozpuku, dopóki nie zabrakło im tchu. Wtedy Dusque przekręciła się na bok, podparła na
łokciu i spojrzała na przyjaciela poważnie.
- Widziałeś, jaki był wielki? - spytała.
- Trudno było nie zauważyć. Ledwie się mieścił w grocie!
Dusque uśmiechnęła się, ale nie było jej już wesoło.
- Chyba zauważyłeś, że ta bestia w jakiś sposób wydawała się... zła do szpiku kości -
powiedziała, marszcząc brwi. Brakowało jej słów, żeby wyrazić okrucieństwo i złośliwość
emanujące od ogromnego borgla.
,
- Racja - zgodził się Tendau. - To nie był zwykły nietoperz tylko jakaś mutacja, a na dokładkę
wyjątkowo wredna. Czasem zło widać na pierwszy rzut oka, nie sądzisz? - Spojrzał na nią
przenikliwie swoimi mądrymi oczami.
- Tak - przyznała cicho. Dobrze wiedziała, o czym mówi. Przeważnie łatwo poznać, że coś jest
złe. Ale bywa też, że to wcale nie takie oczywiste. - Uklękła i sprawdziła w plecaku^ czy próbki
pobrane z gniazda przetrwały ich szaleńczą ucieczkę. Pojemniki były w nienaruszonym stanie,
więc kamień spadł jej z serca: przynajmniej ich wyprawa nie poszła całkiem na marne. -
Gdybyśmy tylko mogli pobrać materiał od tamtego stwora... - westchnęła.
- Naprawdę mnie zadziwiasz, moje dziecko. - Tendau pokręcił z niedowierzaniem głową. - To
niewiarygodne! Przecież ! mało brakowało, a stalibyśmy się obiadem tego potwora. Wstał i
wygładził swoją bluzę. - No, koniec tego dobrego,i w tył zwrot. Wracamy, zanim wpędzisz nas w
prawdziwe tarapaty.
ROZDZIAŁ 5
Kiedy wąskie pasma chmur zaróżowiły się od zachodzącego słońca, Dusque i Tendau byli już na
obrzeżach Narmle. Chociaż przygoda w jaskini była wyczerpująca, nie spieszyli się zbytnio z
powrotem. Rozradowana zdobyciem próbek Dusque nie mogła się oprzeć pokusie - zatrzymali
się na chwilę przy małej kolonii gryzoni, którą zauważyła po drodze, kiedy szli do jaskini.
Podczas gdy zbierali razem materiał do badań, z oddali dobiegł niski, gardłowy warkot.
-
Słyszałeś? - spytała cicho Dusque.
-
Co?
-
Chyba ktoś... coś nas śledzi - zająknęła się.
-
Jesteś pewna? Spokojnie, moje dziecko - powiedział łagodnie Nandon. - Chyba oboje
jesteśmy trochę przemęczeni.
-
Naprawdę coś słyszałam - syknęła zniecierpliwiona. - Chodźmy stąd, szybko!
-
Skoro tak mówisz... - Nandon wzruszył ramionami. Spakowali sprzęt i ruszyli przed
siebie.
Ciche warczenie powtarzało się regularnie, a kiedy ustało, zamiast ulgi Dusque ogarnęły złe
przeczucia. Zanim zdążyła się podzielić swoimi obawami z przyjacielem, usłyszała przejmujący
pisk. Dopiero po chwili dotarło do niej, że to ona krzyczy.
Prosto na nich szarżował z zarośli wielki szablozęby kot.. Na oko ważył ze cztery razy tyle, co
Dusque. Z paszczy sterczały mu dwa pokaźne kły, od których te ogromne drapieżniki wzięły
swoją nazwę. Stworzenie miało piaskowożółte futro, ! niezwykle długi ogon i silne łapy, ale
skóra pokrywająca umięśnione ciało była wyliniała i pełna blizn. Dusque i Nandon bez
zastanowienia rzucili się szukać kryjówki. Badaczce udało się' na czas schronić w kępie drzew,
ale Ithorianin nie miał tyle« szczęścia.
Kocur od razu rzucił się w jego stronę. Dusque zauważyła, że Tendau sięga po broń, ale
zdenerwowanie i strach całkiem go sparaliżowały. Zwierzę było tuż-tuż. Dusque zrozumiała, że
ma tylko jedną szansę. Na widok przyjaciela w niebezpieczeństwie zadziałała instynktownie:
płynnym ruchem wyjęła sztylet i ruszyła na kocura. Jednym skokiem wylądowała mu na
grzbiecie i natychmiast otoczyła kark bestii ramieniem, zakładając blokadę. Zaskoczenie
zadziałało na jej korzyść - zwierzę odwróciło uwagę od Tendaua i skupiło się bez reszty na
siedzącym mu na karku intruzie. Zaczęło się miotać jak dziki tauntaun, próbując zrzucić
nieproszonego gościa. Dusque usiłowała dosięgnąć sztyletem gardła drapieżnika, ale kocur był
szybszy i zacisnął uzbrojoną w imponujące kły szczękę na jej i przedramieniu. Krzyknęła z bólu,
jednak jakimś cudem nie wypuściła ostrza z dłoni. Straciła po chwili równowagę i puściła sierść
zwierzęcia. Kot zwinnie zrzucił ją z grzbietu i dziewczyna przeleciała spory kawałek, zanim
wylądowała z impetem na skraju polany. Rozwścieczona bestia natychmiast rzuciła się w jej
stronę. Badaczka przetoczyła się na plecy i kiedy zwierzę już miało zatopić kły w jej ciele,
podniosła sztylet do ciosu.
Kątem oka zdążyła jeszcze zauważyć, jak Tendau wyszarpuje blaster z kabury, przyklęka i bierze
kocura na cel, ale zaraz wszystko przysłoniła szeroko rozwarta paszcza bestii, zbliżająca się do
jej twarzy. Niewiele myśląc, wycelowała sztylet w sam środek. Wiedziała, że nie na wiele się to
zda, ale instynkt przetrwania wziął górę. Nagle w powietrzu pojawiła się czerwona mgiełka,
rozległ się głuchy ryk... i ciało olbrzymiego kota zwaliło się na Dusque, wyciskając jej z płuc
resztki powietrza. Nie wiedziała nawet, czy zraniła kocura. Stęknęła głucho i jak przez mgłę
usłyszała - a może tylko jej się zdawało? - strzał z blastera. W końcu uświadomiła sobie, że jeżeli
szybko nie wydostanie się spod ciężkiego cielska, po prostu się udusi. Spróbowała zrzucić z
siebie kota - bezskutecznie. Coraz trudniej było jej oddychać, przed oczami zaczęły latać
kolorowe plamy; kręciło jej się w głowie.
I wtedy kot powoli się poruszył.
- Dusque? - dobiegło jej uszu gdzieś z bardzo, bardzo daleka.
Resztką sił, odruchowo pchnęła bestię, aż ciało zaczęło się przesuwać, a kiedy łeb zwierzaka
opadł na bok, pojawiła się głowa Ithorianina. Sapiąc z wysiłku, ściągał z niej drapieżnika. Kot
jest martwy, uprzytomniła sobie Dusque. Chociaż miała unieruchomione ręce, wciąż mogła
poruszać nogami; wierzgnęła z całej siły, pomagając Nandonowi uwolnić ją spod cielska.
Stęknęła z wysiłku i zepchnęła swojego niedoszłego oprawcę na ziemię. Wspólnymi siłami
zdołali odsunąć kocie truchło na tyle, żeby mogła się spod niego wygramolić.
- Jak się czujesz? - spytał Tendau z troską. Dusque uklękła i przeciągnęła dłonią po krwawiącym
przedramieniu.
- Nic mi nie będzie - mruknęła i uśmiechnęła się niewesoło. - A przynajmniej mam taką nadzieję.
Dobry strzał - pochwaliła.
- Wybacz, że nie byłem szybszy - przeprosił Tendau. - Poczekaj tu na mnie. Pójdę tylko po twój
plecak i zaraz się tobą zajmę - powiedział, wskazując na jej rękę.
Podwinęła rękaw i obejrzała ranę. Nie wyglądała poważnie.
- Nie ma potrzeby - zawołała za Ithorianinem. - To tylko draśnięcie. Chyba ta kocica była sama. -
Machnęła ręką w stronę zwłok.
Nandon wrócił z jej bagażem i zaczął go przetrząsać.
- Też mi się zdaje, że polowała samotnie - potwierdził jej opinię. - Gdyby było inaczej, reszta już
by tu była. - Przyjrzał
się krytycznie jej zakrwawionej bluzie. - Przyciągnąłby je zapach krwi.
- Pewnie masz rację - mruknęła Dusque. Patrzyła, jak jej przyjaciel ostrożnie rozkłada na ziemi
zestaw do udzielania! pierwszej pomocy. Usiadła ze skrzyżowanymi nogami i wyciągnęła do
niego pokiereszowaną rękę. Tendau oczyścił delikatnie ranę i założył opatrunek. |]
Reszta drogi do Narmle i Moenii upłynęła im bez niespodzianek. Mimo bolącej ręki Dusque
cieszyła się każdą chwilą ich spokojnej wędrówki przez dziewiczy gąszcz. Kiedy jednak znowu
znaleźli się w mieście, wątpliwości, które wcześniej uparcie próbowała odsunąć na dalszy plan,
zaatakowały ze zdwojoną siłą. Po raz kolejny dotarło do niej, jaka z niej; szczęściara, że ma u
boku takiego kompana jak Nandon. Tak dzielnie mnie wspiera, pomyślała z wdzięcznością. Tak
bardzo się cieszę, że go znam... Jak mu się odwdzięczyć? Co mogę dać mu w zamian? Traktuję
jego wsparcie jak coś normalnego* nie zawracając sobie tym głowy i nie kłopocząc się
odwzajemnianiem jego życzliwości. Pracuję dla Imperium, a jednak nie wierzę w ich slogany ani
trochę bardziej niż w postulaty ' Sojuszu, zastanowiła się. Na wspomnienie Rebelii jej myśli •
powędrowały znów do ciemnowłosego agenta. Darktrin nie dawał jej spokoju od chwili, kiedy po
raz pierwszy ich spojrzenia się spotkały.
i Może... - przyszło jej do głowy, może po prostu jest
tak, jak mówił Finn: kiedy nie podejmuję ryzyka, życie przecieka ; mi między palcami...? Kim w
takim razie jestem, co po mnie zostanie? - zastanawiała się.
Port kosmiczny był zatłoczony istotami czekającymi na lot powrotny na Naboo. Kiedy badaczka
rozejrzała się wokół, rozcierając z roztargnieniem zranione ramię, zauważyła, że otaczające ją
istoty są w większości zmęczone i przerażone. Domyśliła się, że przybyły na Rori głównie w
poszukiwaniu przygód i gorzko się rozczarowały. Uświadomiły sobie swoją pomyłkę i teraz
wracają do smutnej rzeczywistości, do galaktyki, którą znają. A jednak, pomyślała, próbowały:
podjęły wyzwanie, zaryzykowały. Cóż, przynajmniej nie będą mogły
sobie zarzucić, że nic nie zrobiły, żeby zmienić otaczającą ich rzeczywistość. Nie będą mieli do
siebie pretensji.
Lot promem nie trwał długo, ale przez całą drogę Dusque dręczyły ponure myśli. Zdała sobie
sprawę, że chociaż oskarżała własną matkę o chowanie głowy w piasek, o zamknięcie się w
sobie, może ona właśnie robiła to samo...? Może nadszedł czas, żeby wybrać? Czuła się
rozpaczliwie rozdarta.
- Co robić? - spytała swoje smutne odbicie, wpatrujące się w nią z transpastalowego iluminatora
promu, ale tamta druga Dusque milczała. Postanowiła pomilczeć razem z nią.
Kiedy prom wylądował, rozpętało się istne pandemonium. Pasażerowie wysypywali się ze środka
i mieszali ze strumieniem nowych podróżnych, niemogących się doczekać ekscytującej
wyprawy. Poszturchiwana i popychana, badaczka zrozumiała, dlaczego ponad uroki cywilizacji
przedkłada obcowanie z naturą - nawet jeśli oznacza to konieczność uciekania przed podjęciem
decyzji. Na zewnętrznych terenach portu roiło się od przedstawicieli najrozmaitszych klas i ras,
obładowanych wszystkimi możliwymi rodzajami bagażu. Niektórzy uwolnili z klatek i pudeł
swoich pupili, żeby zwierzęta zażyły trochę ruchu. W pobliżu jednego z pasażerów, nie oddalając
się zbytnio, krążył oswojony peko-peko. Jego niebieska skóra lśniła pięknie w promieniach
porannego słońca. Dusque przyszło do głowy, że na Naboo te dumne stworzenia traktowano
bardziej jak trofea niż żywe istoty. Tylko Gunganie trzymali je w charakterze zwierząt
domowych.
Obserwacja latającego gada tak ją pochłonęła, że kiedy wreszcie wróciła do rzeczywistości i
rozejrzała się wokół, po Nandonie nie było śladu. Znów go zgubiła! Zarzuciła plecak na ramiona
i wytężyła wzrok, ale Ithorianin jakby zapadł się pod ziemię. Obracała się bezradnie wkoło,
potrącana przez spieszące się istoty, próbując wyłowić z tłumu przyjaciela. Specjalnie się nie
martwiła, raczej była ciekawa, gdzie tym razem się podziewa. W pewnej chwili wydało jej się, że
w oddali mignęła głowa ciemnowłosego Rebelianta, Finna. Serce zabiło jej mocniej i odruchowo
wyciągnęła szyję, żeby go wypatrzyć, ale widok zasłonił Gunganin prowadzący za lejce
falumpaseta.
Zwierzę było prawie cztery razy większe od Dusque, do tego objuczone bagażami i pakunkami.
Wspięła się na palce, próbując dostrzec coś ponad grzbietem czworonoga, ale na próżno. Kiedy
stworzenie i jego właściciel ją minęli, nigdzie w pobliżu nie było nikogo, kto chociaż trochę
przypominałby Darktrina. Rozejrzała się wśród morza głów i uznała, że widocznie jej się
przywidziało - wmówiła sobie, że go widzi, bo nie mogła przestać o nim myśleć. Nagle w tłumie
się zakotłowało i naparła; na nią fala podróżnych. Zaskoczona usiłowała złapać równowagę.
Zmarszczyła brwi, niepewna, co się dzieje. W pobliżu rozległy się krzyki, a po chwili przez
wrzawę przebił się charakterystyczny tupot stóp w podkutych butach. Do zamieszania dołączył
jeszcze ryk silników odlatującego promu. Statek wystartował ze swojego stanowiska tak
niespodziewanie, że kilka stojących w pobliżu osób dosłownie ścięło z nóg, w tym i Dusque. Z
zaskoczeniem stwierdziła, że leży na brzuchu*, a oczy jej łzawią od gryzącego pyłu. Odgarnęła z
twarzy włosy; i zamrugała kilkakrotnie. Kiedy obraz nabrał ostrości, jakieś dziesięć metrów dalej
zobaczyła Tendaua. Otaczali go szturmowcy. Słońce, które na chwilę przedarło się przez
wiecznie zasnuwające niebo Moenii chmury, odbijało się oślepiającymi blaskiem od ich białych
pancerzy. Zmrużyła oczy, żeby lepiej widzieć: ciemno ubrany imperialny oficer (najwyraźniej z
Biura Bezpieczeństwa) czytał coś Ithorianinowi z trzymanego ; w ręku komputerowego notesu.
Tendau nie próbował uciekać. > Stał spokojnie, jakby nigdy nic.
Dusque nie miała jednak tyle cierpliwości. Zerwała się na nogi i zaczęła przedzierać w jego
stronę. Było to o tyle trudne, że przewrócone przy starcie promu istoty właśnie gramoliły się
niezgrabnie, a ci, którzy wstali, na widok rozgrywającej się w pobliżu sceny zaczęli się cofać -
byle dalej od imperialnych żołnierzy. Kilka osób puściło się pędem do bramek, chcąc jak
najszybciej wydostać się z portu. Dusque była jednak wzburzona i nie miała nastroju na
uprzejmości. Parła przed siebie jak taran: najpierw o mało nie przewróciła drobnej Bothanki
niosącej kosz owoców, a kiedy trafiła na zwartą ścianę gapiów, złapała stojącego na jej drodze
Rodianina i bez ceregieli
spróbowała odepchnąć go na bok. Tłum jednak zgęstniał już do tego stopnia, że zielonoskóry po
prostu nie miał się gdzie odsunąć. Odwrócił się do dziewczyny i zmierzył ją groźnym
spojrzeniem wielofasetkowych oczu.
- Uważaj no trochę! - warknął.
- Muszę się tam dostać! - odpowiedziała gniewnie i wspięła się znowu na palce, chcąc coś
dojrzeć przez gęsty szpaler ciał.
- Wcale nie musisz - odburknął Rodianin. - Wierz mi. Mają nakaz aresztowania i stracenia tego
Młotogłowego.
- Co takiego?! - wykrzyknęła Dusque. - Co on wam zrobił? Co to ma znaczyć? - Cały czas
próbowała się przedostać bliżej Nandona, ale na próżno. Jakby przeczuwając nadchodzące
zagrożenie, tłum zaczął się powoli wycofywać. Na plac wkroczyła następna grupa szturmowców,
by oddzielić kordonem Ithorianina i jego zbrojną eskortę od zbiegowiska.
- Podobno to zdrajca - wyjaśnił obojętnie Rodianin. - Sprzedawał komuś jakieś informacje. A
może kupował? Cholera go tam wie. - Odwrócił się i wyciągnął szyję, żeby lepiej widzieć.
Zmartwiała ze zgrozy dziewczyna patrzyła, jak imperialny oficer kończy czytać - najwyraźniej
akt oskarżenia - i opuszcza komputerowy notes. Na jego znak dwaj żołnierze chwycili Ithorianina
pod ręce. Nie protestował, kiedy wlekli go pod ścianę. Pochód zamykał trzeci szturmowiec,
uzbrojony w karabin blasterowy E-11.
- O, nie... - jęknęła cicho Dusque i zaczęła odsuwać otaczające ją istoty, próbując się dostać na
plac, ale im bardziej napierała, tym mocniej spychano ją do tyłu. W pewnej chwili podchwyciła
wzrok Tendaua: pokręcił lekko swoją wielką głową, a potem zwiesił ją smutno. Dusque
krzyknęła i naparła mocniej na masę ciał oddzielającą ją od przyjaciela - na tyle skutecznie, że
wreszcie udało jej się wystawić jedną rękę przez rząd szturmowców. Pomachała nią rozpaczliwie
w górę i w dół. W ich prywatnym języku oznaczało to śmiertelne zagrożenie: „Stop! Zatrzymaj
się!", mówił znak.
Strach i wściekłość prawie odebrały jej rozum. Zupełnie nie myślała o niebezpieczeństwie - o
stojących przed nią żołnierzach ani o tym, że są uzbrojeni.
- Nic nie rozumiesz! - wrzasnęła dziko do oficera. - To jakaś koszmarna pomyłka!
Mężczyzna spojrzał obojętnie w stronę tłumu, przechylił głowę i spróbował namierzyć osobę,
która ośmieliła się pod nieść na niego głos. Jego ręka powędrowała do kabury, ale Dusque była
zbyt zaaferowana, żeby to zauważyć. Znów otwo rzyła usta, ale zanim zdążyła krzyknąć,
poczuła, że wokół jej talii owija się silne ramię. Ktoś pociągnął ją do tyłu - tak gwał townie, że
stęknęła z zaskoczenia i bólu. Zaczęła się szarpać! próbując uwolnić z uścisku - przecież musi
tam wrócić! Musi ratować Tendaua! - ale na próżno.
W niemym przerażeniu patrzyła, jak dwaj szturmowcy^ którzy odprowadzili jej przyjaciela pod
ścianę, odstępują na bok, ale niezbyt daleko - na wypadek gdyby w ostatniej chwili strzeliło coś
skazańcowi do głowy. Niepotrzebnie: Ithorianin tylko podniósł oczy i spojrzał w niebo. Trzeci z
żołnierzy stanął twarzą do jeńca i wycelował w niego swój blaster.
- Gotów - bardziej stwierdził, niż spytał.
Dusque opadła z sił, nogi się pod nią ugięły i gdyby nie podtrzymujące ją ramię, pewnie by się
przewróciła.
- Nie... - wyszeptała przez łzy, wpatrzona szeroko otwartymi oczami w Nandona.
- Teraz - rzucił beznamiętnie oficer.
Tłum umilkł. Zapanowała grobowa cisza.
Ithorianin spojrzał w oczy stojącego przed nim żołnierza. Rozrzucił szeroko ramiona.
Szturmowiec wystrzelił tylko raz: powietrze przeszył czerwony promień z blastera, trafiając
Tendaua prosto w pierś. Ciałem Ithorianina wstrząsnął dreszcz, zanim upadło na kamienne płyty
dziedzińca. Zadrżał krótko, a potem znieruchomiał - już na zawsze.
Dusque krzyknęła boleśnie i zgięła się w pół, jakby to ją dosięgnął strzał. Szybko się jednak
wyprostowała z gniewnym okrzykiem. Otarła szybko ramieniem zapłakaną twarz i już miała się
rzucić w stronę oficera, ale ramiona - teraz dwa - trzymały mocno. Poderwały ją z ziemi i uniosły
dalej od obiektu jej nienawiści. Szamotała się na próżno, a kiedy wreszcie udało jej się odwrócić
twarzą do napastnika, znalazła się oko
w oko z Finnem Darktrinem. Tak ją to zdumiało, że na chwilę przestała wierzgać; rebeliancki
agent wykorzystał ten fakt i odciągnął ją jeszcze kawałek, torując sobie drogę przez gapiów do
wyjścia z portu.
- Co ty wyprawiasz? - wykrztusiła w końcu z zamętem w głowie.
- Musimy się stąd wydostać - wyjaśnił jej stłumionym szeptem, ani na chwilę nie rozluźniając
chwytu.
Dusque wyszarpnęła się wreszcie z jego objęć i rzuciła w stronę tłumu z zaciętą miną. Wyglądała
jak demon zemsty. Finn jednym susem znalazł się przy niej. Złapał ją za ramiona i odwrócił ku
sobie.
- Jeśli natychmiast się stąd nie wyniesiemy - powtórzył wzburzony - oboje nas czeka śmierć, nie
rozumiesz? Chyba nie chcesz, żeby twój przyjaciel zginął na darmo?
Dusque miała wrażenie, że śni jakiś koszmar. Przed oczami wciąż miała scenę śmierci Tendaua.
Odetchnęła głęboko, wypuściła powoli powietrze i dała się Finnowi wyciągnąć z portu. Po
drodze mijali istoty, które stały w miejscu, wyciągając szyje, żeby mieć lepszy widok na jej
martwego przyjaciela. Pewnie dziękowały losowi, że to nie na nie trafiło. Oddalili się wreszcie na
względnie bezpieczną odległość. Badaczka dostrzegła terminal biletowy i nieliczne gromadki
podróżnych, pogrążone w rozmowie i spokojnie popijające drinki w oczekiwaniu na odlot ich
statków.
Mijając ich, nie mogła oprzeć się natarczywej myśli: jakie to niesprawiedliwe, że tak sobie tu
siedzą, nie mając pojęcia, że ona przed chwilą straciła przyjaciela. Już na zawsze... Tak naprawdę
jeszcze nie całkiem do niej dotarło, że Tendau nie żyje. Nie mogła też zrozumieć, jak to się stało,
że Finn znalazł się w pobliżu w samą porę, żeby przyjść jej z pomocą. Nagle zrobiło jej się
gorąco. Podniosła dłoń do czoła, ogarnięta gwałtownym atakiem klaustrofobii, ale Darktrin nie
pozwolił jej się zatrzymać.
Kiedy opuścili teren portu, wyrwała mu się wreszcie i przystanęła, żeby nabrać tchu.
Naprzeciwko tętniła życiem gwarna kantyna, a Finn pociągnął ją za sobą do środka. Dusque nie
doszła jeszcze do siebie na tyle, żeby zaprotestować. Na razie
łatwiej jej było wypełniać jego rozkazy niż roztrząsać to, czego właśnie była świadkiem. Kiedy
jednak minęli wejście do kantyny, zatrzymała się i pokręciła głową.
- Tylko nie tutaj... - jęknęła. Nie miała ochoty znaleźć się w hałaśliwym otoczeniu, gdzie
zbieranina mieszkańców galaktyki śmiała się i rozmawiała jakby nigdy nic.
- Masz rację - mruknął Finn. - Za duży tłok. Nigdy nie wiadomo, na kogo moglibyśmy trafić.
Przeszli na tyły budynku. Port leżał na peryferiach miasta - dalej ciągnęła się tylko brukowana
droga, prowadząca na mokradła, więc wystarczyło, że skręcili za róg, żeby znaleźć się w
bezpiecznym miejscu, gdzie nikt nie mógł ich podsłuchać. Dusque oparła się plecami o kamienną
ścianę i przymknęła oczy. Spod jej powiek wreszcie spłynęły na policzki długo wstrzymywane
łzy. Przez długą chwilę trwała w bezruchu, a kiedy w końcu otworzyła oczy, na jej twarzy
malowała się niezachwiana determinacja.
- Z drogi - warknęła do swojego towarzysza. W głowie kłębiły jej się sprzeczne myśli. Musiała
dać upust hamowanym emocjom, a Darktrin doskonale się do tego nadawał, zwłaszcza że akurat
był pod ręką.
Finn nie dał się jednak łatwo spławić. Zamknął jej ramię w stalowym uścisku, ale po chwili
zreflektował się i poluzował chwyt.
- A co, masz jakiś plan? - spytał zaczepnie. - Gdzie się wybierasz? Naprawdę uważasz, że
możesz tam wrócić? I co zrobisz?
- Musi być jakaś sprawiedliwość - oświadczyła stanowczo. - Musi. A poza tym chcę się
dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi...
- Posłuchaj mnie uważnie - wycedził przez zaciśnięte zęby i przysunął się do niej tak blisko, że
mogłaby policzyć mu rzęsy. - Dla imperialnych sprawiedliwości właśnie stało się zadość. Jeśli
tam wrócisz, potraktują cię tak samo jak twojego kumpla.
- O czym ty mówisz?! - wybuchła. - Co ty w ogóle wiesz?! To ma być sprawiedliwość - śmierć
bezbronnego Ithorianina?
Finn rozejrzał się, sprawdzając, czy w pobliżu na pewno nie ma żadnych niepowołanych
świadków. Kiedy był pewien, że nikt ich nie podsłucha, podjął:
- Twój przyjaciel spiskował z bothańskimi szpiegami. Zdradził Imperium.
- Że co?! - Dusque pokręciła głową. - Ale on przecież jest... był - poprawiła się - naukowcem!
Jedyne, co ujawniał, to sekrety natury... W życiu by nie... - W tej samej chwili przed oczami
stanęła jej scena z kasyna, kiedy Nandon rozmawiał z nieznajomą. Przypomniała sobie, że nie
wyjaśnił jej, kim była ani skąd się znali. A teraz... teraz już za późno. Czy to znaczyło, że jej
przyjaciel był zamieszany w jakieś szemrane sprawki?
Wyglądało na to, że nie zdoła przekonać Finna o niewinności Tendaua.
- Cóż, w oczach Imperium był zdrajcą - powiedział smutno Darktrin. - Sama widzisz, że nawet
jego stanowisko nie uchroniło go od losu zdrajcy... - Spojrzał na nią znacząco i Dusque
przypomniała sobie natychmiast ich rozmowę. Ostrzegał ją wtedy, że jej praca nie może
zagwarantować anonimowości ani tym bardziej bezpieczeństwa. Na razie wszystko wskazywało
na to, że miał rację... przynajmniej w przypadku jej przyjaciela. Czy ją także mógł spotkać
podobny los?
- Jeśli nawet ci się chwilowo upiekło - dodał Finn - to głowę daję, że ciebie też wkrótce
oskarżyliby o szpiegostwo.
- To przecież bzdura! - jęknęła. Na usta cisnęło jej się tyle pytań... Niech ten koszmar się już
skończy, chcę się obudzić! - błagała w myśli.
Puścił ją wreszcie i westchnął.
- Pracowałaś właściwie tylko z nim, cały czas, przeważnie w terenie. Powiedz, jak mogliby cię
nie podejrzewać? Czy w twoim laboratorium ktokolwiek stanąłby w twojej obronie, wstawiłby
się za tobą i przysiągł, że jesteś niewinna? Potwierdził twoją wierność wobec Imperium?
Dusque spuściła głowę. Wiedziała, że gdyby wróciła do swojego sterylnego laboratoryjnego
światka, nikt z jej kolegów nie zechciałby świadczyć na jej korzyść. Dotarło do niej, że tak
naprawdę nie zrobiła w całej swojej karierze nic, co potwierdzałoby jej lojalność ideałom, które
teoretycznie wyznawała.
- Raczej nie - przyznała w końcu, zrezygnowana. - Nie ma nikogo takiego. Tak naprawdę to
jestem pewna, że kilka osób z radością by się mnie pozbyło... - Wróciła myślami do wieczoru,
który - jak sobie ze smutkiem uświadomiła - był ostatnim wieczorem spędzonym z jej jedynym
przyjacielem. Przypomniała sobie jego słowa: mówił, że natura sama wie najlepiej, jaką ścieżkę
obrać, niezależnie od ceny, jaką czasem przychodzi za to zapłacić. Uświadomiła sobie, że do tej
pory nigdy nie myślała w taki sposób. - A poza tym uważaj, co przy mnie mówisz - mruknęła
ostrzegawczo. - Wcale nie jestem taka niewinna, jak ci się zdaje.
Finn spojrzał na nią zakłopotany, cofnął się o krok i przeczesał dłonią zmierzwioną czuprynę.
- Chcesz powiedzieć, że spiskujesz z Sojuszem? - spytał niepewnie.
- Nie o to chodzi - rozwiała jego wątpliwości. - Ale mam na sumieniu inne, wcale nie lepsze
sprawki.
- To wszystko nie ma znaczenia - stwierdził. - Teraz liczy się tylko, żeby wydostać się z tego
bagna w jednym kawałku. W przeciwnym razie dorwą cię, i to szybko. Wierz mi.
Dusque zmarszczyła brwi i obrzuciła krytycznym spojrzeniem swoje podarte i brudne ubranie.
Dotarło do niej nagle, że nie ma nic poza tymi szmatami i plecakiem na grzbiecie. Wszystkie jej
rzeczy, tak samo jak Tendaua, zostały w Orlim Gnieździe, za miastem.
- A co z moim sprzętem? - spytała. Wiedziała, że to głupie pytanie, ale w tej chwili skupianie się
na konkretnych, praktycznych sprawach wydawało się najlepszym wyjściem, bo dzięki temu nie
musiała myśleć o koszmarze, w którym na razie tkwiła po uszy. - Wszystko zostało w naszym...
w moim - poprawiła się szybko, próbując przełknąć gulę, która nagle utknęła jej w gardle -
pokoju.
- Nie ma na to czasu. - Pokręcił głową. - Musimy się stąd wynosić, i to szybko. Nie powinniśmy
się zanadto zbliżać do miasta. - Pociągnął ją za sobą, ale Dusque nie miała zamiaru nigdzie się
ruszać. - Nie mamy czasu - powtórzył z naciskiem. - Czy naprawdę nie dociera do ciebie, w jak
poważnej jesteśmy sytuacji? Nie masz wyboru! - Nie krył rozdrażnienia.
Zmierzyła go chłodnym wzrokiem.
- Mylisz się - rzuciła oschle. - Mam wybór.
Ciemne oczy chłopaka spochmurniały.
- Faktycznie, masz. Możesz przyłączyć się do Rebelii albo zostać tu i dać się zabić.
- Gdyby wszystko było takie proste... - Nagle nie była już taka pewna, co ma robić.
- Nie ma prostych wyborów - powiedział Finn. - Chodź ze mną - dodał. - Chcesz chyba uczcić
pamięć Młotogłowego. - Dusque się zjeżyła, słysząc potoczne określenie rasy Ithorian. - Nawet
jeśli mi nie ufasz ani nie wierzysz w to, co reprezentuję, zrób to... właśnie ze względu na sposób,
w jaki go potraktowali. Możesz się zemścić.
Spróbowała stłumić strach. Miała mętlik w głowie, nie potrafiła zdecydować, co o tym
wszystkim sądzić. Musiała jednak przyznać, że słowa Finna brzmią rozsądnie. Przynajmniej to
jedno jej zostało: zemsta. Skoro nie mogę dla ciebie zrobić już nic innego, powiedziała do
Ithorianina w myśli, to może zdołam cię pomścić. Chociaż tyle.
- W porządku - stwierdziła w końcu. - Chodźmy. - Złożyła swój los w ręce Finna, zaufała mu.
Ale tylko na razie, pomyślała.
ROZDZIAŁ 6
Finn szedł przodem, trzymając się blisko zabudowań. Od strony bagien dochodziło tęskne
kwilenie peko-peko. Dusque na wpół świadomie zaczęła się zastanawiać, jak daleko od nich
znajduje się zwierzę - według jej szacunków, jakieś dwadzieścia metrów. Zupełnie jakby
uczestniczyła w wyprawie po skrzydlatego gada.
To już przeszłość, uświadomiła sobie z nagłym bólem.
Port kosmiczny był bliżej, niż myślała.
]
- Widzę prom. - Finn zatrzymał się i dał znak, żeby zrobiła to samo. - Chyba będziemy musieli
kawałek podbiec. Dasz radę? - spytał.
Dusque miała mieszane uczucia. Taka troska nawet
się jej podobała, ale jednocześnie była wkurzająca.
- Tak - powiedziała.
- No to naprzód. - Puścił się biegiem przez brukowany ' plac. Przeskoczyli kilka schodków i
pędem przebili się przez gromadę pasażerów. O dziwo, nikt nie zwracał na nich uwagi. Może
najwyżej jeden podróżny raczył ich zaszczycić obojętnym spojrzeniem. Kiedy torowali sobie
drogę przez kłębiący się w hali głównej tłum, do Dusque dotarło, jak perfekcyjnie Finn wybrał
odpowiedni moment: nikt nie przejmował się ich pośpiechem, bo prom odlatywał dosłownie za
moment. Po drodze wyminął ich zaaferowany trandoshański lekarz.
Darktrin zwolnił odrobinę - tylko na tyle, żeby rzucić sprawdzającemu bilety droidowi
protokolarnemu ich karty pokładowe - i w ostatniej chwili, równo z Trandoshaninem, wpadli na
prom. Dusque opadła ciężko na siedzenie, zapięła pas i dopiero rozejrzała się wokół.
Współpasażerowie byli zbieraniną różnych gatunków. Poza lekarzem i nimi większość wyglądała
na szemrane typy. Niektórym za cały bagaż służyła wymyślna broń, której przeznaczenia Dusque
wolała się nie domyślać, inni wyglądali na myśliwych albo łowców nagród. Uprzytomniła sobie,
że nawet nie wie, dokąd lecą - wnioskując z wyglądu pasażerów, nie było to raczej zbyt miłe
miejsce. Postanowiła spytać o to Finna, jak tylko wystartują, ale przedtem na chwilę, tylko na
momencik, musiała zamknąć oczy...
Po nie wiadomo jak długim czasie poczuła, że ktoś zawzięcie potrząsa ją za ramię. Była taka
zmęczona... Spróbowała zignorować natręta, ale im bardziej starała się od niego odsunąć, tym
bardziej gorączkowo ją szarpał.
- Dobrze, już dobrze, Tendau - wymamrotała i machnęła ręką. - Spakuję obóz, obiecuję. Daj mi
tylko jeszcze trochę...
- Jesteśmy na miejscu - szepnął jej do ucha Finn i ścisnął za rękę.
Niespodziewany dotyk i obcy, a jednak dziwnie znajomy głos sprawiły, że natychmiast
otworzyła szeroko oczy. Zamrugała, żeby usunąć spod powiek resztki snu, i rozejrzała się
dookoła. Była na pokładzie statku. Większość pasażerów już wysiadła, poza nimi mało kto został
w środku.
- Szybko zleciało - mruknęła.
Po raz pierwszy, odkąd się spotkali, Finn obdarzył ją szczerym, ciepłym uśmiechem.
- Skąd wiesz? - spytał. - Przespałaś przecież całą drogę. - Wstał i wyciągnął do niej rękę. - Nie
przejmuj się - dodał uspokajająco. - Po tym wszystkim, co przeszłaś...
Dusque odwróciła głowę. Nie chciała jego pomocy. Ogarnęło ją nagłe poczucie winy: jak w
ogóle mogła odpoczywać? Przecież straciła przyjaciela! Czy nie powinna go opłakiwać, zamiast
zasypiać jak dziecko przy pierwszej okazji?
- Dzięki, poradzę sobie - burknęła. Wzięła torbę, wstała i wymaszerowała ze statku, nie oglądając
się za siebie.
- Uparciuch - mruknął Finn i powlókł się za nią do wyjścia!*
Zanim jeszcze poczuła gorący podmuch, jej nozdrza wypełnił charakterystyczny zapach.
Wyskoczyła ze statku i zmrużyła oczy w oślepiających promieniach słońca. Nie czekając na
Darktrina, ruszyła raźnym krokiem przed siebie i wkrótce znalazła się w miejscu, z którego miała
doskonały widok na okolicę* Osłoniła oczy dłonią i szybko się rozejrzała. W powietrzu wisiała
pylista mgiełka; powiew ciepłego wiatru mierzwił jej włosy. •
Teren był falisty: góry ciągnęły się aż po horyzont, do widocznej z tego punktu rozległej kotliny.
Zza wzgórz właśnie wyjrzało słońce, barwiąc niebo i szczyty na złoto i różowo. Dokładnie
naprzeciwko wyjścia z promu wisiał most, prowadzący do sporej osady - budynki, wzniesione
głównie z piaskowca i innych dostępnych na miejscu materiałów, znakomicie wta* piały się w
otoczenie. Dusque wciągnęła głęboko powietrze' i skrzywiła się odruchowo, wyczuwając
charakterystyczny^ trudny do pomylenia z czymkolwiek fetor Wszystko stało się jasne, kiedy
zerknęła w dół: most wisiał nad rzeką, ale w korycie zamiast wody płynęła siarka. Dziewczyna
oparła ręce na biodrach i odwróciła się do obserwującego ją Finna.
- No i co? - rzuciła zaczepnie.
Darktrin podszedł do niej.
- Nawet nie spytasz, gdzie jesteśmy?
- Na Lok - parsknęła. - To przecież oczywiste.
- Skąd wiedziałaś? - zdumiał się. - O ile wiem, nigdy tu nie byłaś...
- Jestem biologiem, to po pierwsze - rzuciła. - I to naprawdę dobrym. - Wzruszyła ramionami. W
jej głosie nie było pychy. - To, że tu nigdy nie byłam, nie oznacza, że nie wiem nic o samej
planecie.
Finn podniósł brwi.
- Jestem pod wrażeniem.
- Siarka - wyjaśniła krótko Dusque, wskazując kanał płynący w dole.
Chłopiec uśmiechnął się i kiwnął z uznaniem głową.
- Trochę tu cuchnie, nie sądzisz?
Przytaknęła i uśmiechnęła się lekko.
- To z powodu siarki kimogile wytworzyły sobie taką grubą skórę. Widziałam co prawda tylko
jej próbkę, ale wierz mi, to coś niesamowitego! Nie mogły lepiej dostosować się do środowiska.
- Nie mówiąc już o tym, że są najbardziej jadowitymi stworami w galaktyce i jeśli mają apetyt,
mogą połknąć całego Wookiego - dodał znacząco Finn. - Mam nadzieję, że podczas naszej
wizyty nie natkniemy się na żadnego z nich.
Teraz to Dusque była zaskoczona.
- Skąd tyle o nich wiesz?
- Bywałem na Lok - wyjaśnił.
- To dlatego tu przylecieliśmy?
Kiwnął głową.
- Musiałem cię zabrać z Naboo. Chociaż to miejsce nie należy do najprzyjemniejszych, na pewno
jesteśmy tu bezpieczniejsi niż na którymś ze światów kontrolowanych przez Imperium.
Dusque zobaczyła, jak jakieś trzydzieści metrów dalej z kamiennego kopca wypełza kolcowąż.
Zwierzę zamarło na chwilę, by zaraz błyskawicznie zaatakować jednego z miejscowych
nielotów. Ptak był martwy, nim upadł na ziemię. Dusque przyglądała się chwilę w milczeniu, jak
gad rozwiera szeroko szczęki, żeby pożreć ofiarę, a potem przeniosła spojrzenie na kompana.
- Masz rację - zgodziła się cicho. - Zdecydowanie nie nazwałabym tego miejsca przyjemnym.
Dlaczego akurat ta planeta?
- Mam tu pewne... znajomości.
- Sojusz ma tu swoją bazę? - zdziwiła się. Wiedziała, że Rebelianci muszą się ukrywać przed
przenikliwym wzrokiem Imperium, ale żeby na Lok? To przecież zapadła dziura. Dusque
kopnęła leżącą u jej stóp czaszkę jakiegoś małego padlinożercy i pokręciła sceptycznie głową.
Rebelianci musieli być naprawdę zdesperowani, żeby szukać schronienia pośród węży i
szkieletów...
- Nie - zaprzeczył Finn. - Nie ma tu Rebeliantów. Historia mojego... kontaktu w tym miejscu
sięga nieco dalej niż związki z Sojuszem. Pracowałem kiedyś dla kogoś, kto tu rezyduje.
- Dla kogo? - spytała.
Zanim odpowiedział na jej pytanie, rozejrzał się ukradkiem i upewnił, że są sami.
- Dla Nymy. To jego forteca.
- Chyba znam to nazwisko - powiedziała z namysłem. Minęła dobra chwila, zanim ją olśniło. -
Czy to przypadkiem nie ; ten pirat, który napada na transportowce na Koreliańskim Szlaku
Handlowym?
- Skąd o tym wiesz? - zdumiał się Darktrin.
- Przejął parę ładunków, które miały do nas dotrzeć - wyjaśniła. - Kiedy próbowałam dociec, co
się stało z przesyłką, znalazłam w raportach jego imię. Przez niego miałam poważne kłopoty z
realizacją mojego projektu. - Zerknęła na Finna spode łba. Całkiem sporo nasłuchała się o Nymie
i o tym, do czego jest zdolny, a przynajmniej, o co go oskarżano. Czy to możliwe, żeby ten
stojący przed nią smarkacz pracował nie tylko jako tajny agent Rebelii, ale także utrzymywał
kontakty z najgorszymi szumowinami w tej części galaktyki, znanymi z plądrowania szlaków
hiperprzestrzennych Światów Jądra? Ciekawe, w co jeszcze był zamieszany. I w co ją właśnie
wpakował...
Zresztą nieważne. Nie chodziło tylko o to, że wciągnął ją w ten cały ambaras. Koniec końców,
musiała mu przyznać rację: praca osób takich jak ona i Tendau nie gwarantowała
bezpieczeństwa. Nie mogli liczyć na immunitet. Sama wybrała taki los, a teraz zdecydowała się
zaufać temu chłopakowi. Już nie miała wyboru: musiała podążyć drogą, którą ją poprowadzi.
- To znaczy, że wiesz, czego się po nim spodziewać - dodał Finn, przypatrując się jej uważnie. -
A skoro już o statkach mowa, to facet dysponuje całkiem niezłą flotą. Możliwe, że będziemy
mogli skubnąć od niego jakiś transport.
- Czemu Nym miałby nam pomagać, skoro, jak się domyślam, nie popiera Sojuszu?
- Powiedzmy, że jest mi winien przysługę... i że pora wyrównać rachunki.
-
Skoro mowa o statku, to przysługa była pewnie niemała - domyśliła się.
-
Rzeczywiście - przyznał bez uśmiechu. - Może kiedyś ci
o tym opowiem.
-
Upomnę się. - Dusque puściła do niego oko. - No dobrze, żarty żartami, ale dokąd się w
ogóle wybieramy?
-
Na Korelię - wyjaśnił Finn. - Ale to nie będzie koniec naszej podróży. Szczerze
powiedziawszy, nawet nie wiem, gdzie potem wylądujemy...
-
Co takiego? - Dusque przyjrzała mu się podejrzliwie.
-
Bo wiesz... - Przez chwilę dobierał ostrożnie słowa - .. .to ze względów bezpieczeństwa.
-
Mamy być bezpieczni, nie wiedząc, gdzie lecimy? - parsknęła.
-
Nie my. - Wzruszył ramionami. - Chodzi o bezpieczeństwo Sojuszu. Jeśli nam się nie uda,
nie pociągnie to za sobą następnych ofiar.
-
Nie rozumiem. - Dusque zmarszczyła brwi. - Każdy, kto się do was przyłącza, doskonale
wie, że ryzykuje własne życie
i życie swoich bliskich...
-
Nie rozumiesz - westchnął Darktrin. - Nie wiesz, do czego jest zdolne Imperium.
-
Niestety, wiem. - Spojrzała na niego chmurnie. - A mimo to jestem tutaj. I jestem gotowa
zaryzykować.
Przyglądał się jej w milczeniu, a kiedy ciepła bryza rozwiała włosy Dusque, odgarnął niesforne
kosmyki z jej szarych oczu. Gest był tak zaskakująco czuły, że dziewczynie zrobiło się nieswojo.
-
To nie ma znaczenia - powiedział cicho. - Każdy w końcu zdradza tych, których kocha, i
przechodzi na stronę Imperium. Nie mamy wyboru. - Uśmiechnął się smutno.
-
Nieprawda - zaprotestowała żywo. - Chodzi o to, że czasem po prostu wybieramy źle.
Zastanowił się nad jej słowami. Może po prostu nie spodziewał się, że Dusque weźmie wszystko
tak poważnie? Pewnie oceniał ją tak samo pochopnie jak wszyscy inni. Cóż, jeśli tak, to czeka go
niespodzianka, uznała. Jeżeli jest szansa, żeby
pomścić Tendaua... nie zawaha się zapłacić każdej ceny, nieważne jak wysokiej.
Przedłużające się milczenie stawało się krępujące.
- No to... gdzie mamy szukać tego całego Nyma? - przerwała je w końcu.
- Chodź. - Finn ruszył przodem. Badaczka doszła do wnio* sku, że na tej planecie nie ma
potrzeby specjalnie się masko wać. Pośród renegatów i uchodźców czuła się zaskakująco
bezpiecznie. Niepokoiła ją tylko jedna rzecz.
- A co, jeżeli wyznaczą nagrodę za moją głowę? - spytała, kiedy przeprawiali się przez most
wiodący do kompleksu ka*| miennych zabudowań, który, według słów Finna, był twierdzą
gwiezdnego pirata.
- Nie będzie problemu - mruknął obojętnie, opędzając się przed wyjątkowo dużą muchą.
Dusque zacisnęła usta.
- Wygląda na to, że Nym jest ci winien dużo większą przysługę, niż myślałam - rzuciła cierpko.
- Hm, cóż... - Finn obejrzał się przez ramię. - Nie chodzi o przysługę. Po prostu wydaje mi się, że
cena za twoją głowę nie będzie za wysoka. - Na widok jej miny parsknął śmiechem.
- Miły jesteś, nie ma co - fuknęła. - Ach, to poczucie humoru łowców nagród!
- Och, daj spokój. Pospiesz się trochę - przynaglił ją, nie ' przestając chichotać.
Kiedy wędrowali pośród budynków, natknęli się na grupę myśliwych przygotowujących się do
łowów. Większość z nich miała na sobie fragmenty pancerzy i różnego rodzaju zbroje.
Sprawdzali właśnie stan ekwipunku i broń. Stojący w pobliżu Kalamarianin liczył zapas strzałek
z lecepaniną i oglądał groźnie wyglądające sidła. Część łowców przyprowadziła ze sobą
oswojone zwierzęta: obok jednego krążył potężny gurkot, a trochę dalej Bothanka karmiła małą
banthę sucharami wyjmowanymi z sakwy.
Od grupy oderwał się uzbrojony po zęby mężczyzna i skierował w ich stronę. Dusque przełknęła
głośno ślinę. Wypolerowany napierśnik osiłka lśnił w słońcu. Darktrin oparł pozornie niedbałym
gestem dłoń na biodrze i dziewczyna domyśliła się,
że pod peleryną musi mieć ukrytą broń. Odetchnęła z ulgą. Świadomość, że nie są bezbronni,
była pokrzepiająca.
Nieznajomy zatrzymał się, zmierzył ich bezceremonialnie wzrokiem od stóp do głów i skinął
Finnowi głową. Zatrzymał spojrzenie na Dusque nieco dłużej, niż wypadało. Normalnie
poczułaby się obrażona, ale tym razem nie mogła sobie pozwolić na okazywanie oburzenia.
Doskonale zdawała sobie sprawę, że lepiej zanadto się nie wychylać.
- Szukamy chętnych do naszego zespołu - przemówił myśliwy. - Masz ochotę do nas dołączyć?
Finn zrobił krok naprzód.
- Nie dziś, przyjacielu - powiedział. - Jesteśmy trochę... zajęci.
Łowca ustawił swoją pikę w taki sposób, że zatarasował im przejście. Był sporo wyższy od
Finna; podkreślał to, patrząc na niego z góry z wyraźną pogardą.
- Nie ciebie pytałem - warknął. - Mówiłem do tej damy, a poza tym nie jestem twoim
przyjacielem. - W jego głosie słychać było otwartą groźbę.
Dusque z pewnym zaskoczeniem zauważyła brak reakcji ze strony Finna. Osiłek przysunął się
bliżej i pochylił nad nią, cały czas opierając się o pikę.
- No? - spytał. - To jak będzie?
Zanim zdążyła odpowiedzieć, Darktrin błyskawicznym kopniakiem podciął drzewce broni
natręta. Mężczyzna stracił równowagę i upadł prosto na twarz, a Finn doskoczył do niego, usiadł
mu okrakiem na plecach i sięgnął po ukrytą broń. Przystawił mały blaster do głowy leżącego.
- Powiedziałem, że jesteśmy zajęci - wycedził. - To dotyczy także tej pani. Zrozumiano?
Upokorzony na oczach własnych towarzyszy łowca kiwnął tylko głową.
- I bardzo dobrze - ucieszył się Finn. Wstał, płynnym ruchem schował broń do kabury, skinął
Dusque głową i pomógł zawstydzonemu osiłkowi wstać. Na odchodnym rzucił przez ramię: -
Aha, jeszcze jedno. Otóż jestem twoim przyjacielem, bo gdyby było inaczej, już byś nie żył.
Szybkim krokiem ruszył przed siebie. Wyraźnie czuł się : jak u siebie w domu. Dusque uznała, że
musiał tu bywać dość często i że zna okolicę jak własną kieszeń. Skręcali, kluczy^ li i zawracali
mnóstwo razy, aż wreszcie zatrzymali się przed kantyną.
- Jeśli jest na miejscu - wyjaśnił Finn - znajdziemy go tutaj. - Otworzył i przytrzymał jej drzwi, a
potem wszedł za nią do środka.
Minęło trochę czasu, zanim ich oczy przyzwyczaiły się do panującego we wnętrzu półmroku.
Pod ścianą samotny Bith grał na ślizgorogu. Obok stał nalargon, ale nigdzie nie było śladu po
drugim muzyku. Pewnie jeszcze za wcześnie, uznała Dusque. Reszta kapeli na pewno zjawi się
później. Bithowii* rzadko podróżowali po galaktyce samotnie, zazwyczaj trzymali się w grupie.
Postrzegali dźwięki w podobny sposób, jak inni kolory, co czyniło z nich wspaniałych muzyków,
jednak za swoje usługi kazali sobie słono płacić. Dusque stwierdziła, że skoro Nym zatrudnia
Bithów, musi być bardzo bogaty. Wokół baru kręciło się kilku Zabraków. Dusque nadstawiła
uszu i usłyszała fragment ich rozmowy: mówili o zwierzętach Tak samo jak grupa, którą
niedawno spotkali, wybierali się na | łowy, jednak w przeciwieństwie do tamtych zamierzali
schwytane zwierzęta szkolić, nie zaś zabijać dla skór, kłów czy poroży. Prawie żałowała, że nie
może im towarzyszyć. Lok była planetą o trudnych warunkach geograficznych i surowym
klimacie; Dusque była zachwycona, jak przemyślnie pozwalała swoim mieszkańcom dostosować
się do jej praw i przetrwać.
Finn okrążył bar i skierował się do stolików na tyłach pomieszczenia. Sala była pustawa i Dusque
pomyślała, że nie dopisało im szczęście, bo gospodarza nie ma na miejscu, ale Finn wskazał jej
dyskretne drzwi na tyłach lokalu. Wąskim, ciemnym korytarzykiem zapuścili się dalej w głąb
kantyny. Dziewczyna z ulgą powitała panujący tutaj chłód.
Skręcili za róg i znaleźli się w przestronnym pomieszczeniu. Powietrze było tu gęste od
aromatycznego dymu, a przy małym stoliku w kącie siedziało kilku mężczyzn, pogrążonych w
rozmowie. Na drugim końcu pokoju, w rytm muzyki, której
nie słyszał chyba nikt poza nią samą, wiła się leniwie skąpo ubrana Twi'lekanka. Obok, w
pogrążonej w półmroku wnęce, na naturalnie utworzonej ławie z piaskowca spoczywał ten,
którego szukali. Finn podszedł do niego, a Dusque posłusznie podreptała za nim.
Trudno było jednoznacznie określić wiek pirata. Mógł mieć równie dobrze czterdzieści, co
czterysta lat. Siedział mocno przygarbiony, ale Dusque dawała mu co najmniej dwa metry
wzrostu. Zielona skóra opinała imponująco umięśnione ciało, a wysunięte łuki brwiowe rzucały
głębokie cienie na błyszczące czerwone oczy. W miejscu, w którym u ras humanoidalnych bywa
nos, widniał ledwie zarys szerokich nozdrzy, zakończonych po obu bokach zwisającymi aż na
pierś, mięsistymi wypustkami. Kilka podobnych, ale grubszych macek spływało piratowi z głowy
na ramiona. Ubrany był we fragmenty pancerza, na biodrach nosił dwie kabury z blasterami, a
przez pierś miał przewieszony bandolier z zapasową amunicją. Siedział swobodnie, całkiem
rozluźniony, i popijał z dużego kufla coś, co wyglądało na vasariańską brandy. Od czasu do
czasu kiwał z uznaniem głową w stronę twi'lekańskiej tancerki. Dusque zauważyła, że wybrał
sobie idealne miejsce: na tyłach kantyny, ale z dobrym widokiem na salę i tuż obok
zamaskowanego wyjścia. U jego stóp leżał zwinięty w kłębek kusak. Pokryte częściowo
pancerzem, podobne do psa zwierzę było śmiertelnie groźnym przeciwnikiem, ale raz oswojone
strzegło swego pana i wypełniało wszystkie jego polecenia, wierne aż do śmierci. Nym gładził
grzbiet pupila z roztargnieniem; ich zdawał się nie zauważać, Dusque jednak nie dała się zwieść
pozorom. Na pierwszy rzut oka było widać, że mająprzed sobą kogoś, kogo nie należy
lekceważyć.
Na widok Finna pirat uśmiechnął się zdawkowo. Jego krwistoczerwone oczy patrzyły chłodno.
- Finn! - mruknął bez szczególnego entuzjazmu. - Cóż to cię do mnie sprowadza, mój chłopcze? -
Zmierzył Dusque wzrokiem: uważnie, ale bez cienia namolności, z jaką przyglądał się jej tamten
nieszczęsny łowca. - Widzę, że w zdecydowanie lepszym towarzystwie niż ostatnio! - dodał z
lekkim
rozbawieniem zielonoskóry pirat i zaprosił ich gestem, żeby usiedli.
Finn przysunął sobie krzesło, odwrócił je tyłem do przodu i usiadł okrakiem, zaplatając ramiona
na oparciu. Dusque także usiadła i czekała cierpliwie, aż jej towarzysz się odezwie,,, Co chwila
łapała się na tym, że gapi się na Nyma z otwartymi) ustami. Wyglądał naprawdę imponująco, a
intrygował ją tym bardziej, że wciąż nie potrafiła rozszyfrować jego rasy.
- Głodna jesteś, czy co? - spytał w końcu, łypiąc na nią groźnie. - Wyglądasz, jakbyś zamierzała
połknąć mnie w całości - zażartował.
Dusque poczuła, że się rumieni. Powinnam się bardziej pilnować, skarciła się w myśli.
Finn już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale nie dała mu dojść do głosu; w końcu ją olśniło. ;
- Przepraszam - powiedziała, lekko skrępowana. - Ja nigdy... to znaczy... Nie przypuszczałam, że
będę miała tyle; szczęścia, żeby zobaczyć na żywo Feeorina...
Nym prześwidrował ją przenikliwym wzrokiem. Kątem oka Dusque zauważyła, że Finn wierci
się niespokojnie na swoim krześle. Czyżby niechcący palnęła jakąś głupotę? W końcu to pirat
przerwał niezręczną ciszę - odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął serdecznym, dudniącym
śmiechem. Kiedy wreszcie ; się uspokoił i złapał oddech, skinął jej głową z uznaniem.
- Nikt do tej pory nie powiedział, że spotkanie ze mną było dla niego szczęśliwe! - parsknął i
znowu zaczął chichotać. W końcu przeniósł spojrzenie na Finna. - Naprawdę, to nieporównanie
lepsze towarzystwo niż to, w jakim zjawiłeś się tu ostatnim razem. A teraz, kiedy już
rozerwaliście mnie w ten nudny poranek, mów, czego chcesz. - W głosie olbrzyma nie było już
ani śladu rozbawienia.
- Chcę cię prosić o przysługę. - Darktrin spojrzał prosto w płonące czerwienią oczy. - Potrzebuję
statku.
Nym odchylił się na oparcie i przez chwilę gładził z namysłem podbródek.
- To spora przysługa - stwierdził w końcu. - Do czego ci statek?
- Muszę dotrzeć do Światów Jądra - wyjaśnił Finn. - Nie mogę ci powiedzieć nic więcej.
- Naprawdę? Bo ja odnoszę wrażenie, że masz mi sporo do opowiedzenia. - Nym zerknął spod
oka na Dusque, najwyraźniej postanawiając zmienić taktykę. - Czemu, u licha, zadajesz się z tym
żwirojadem? - spytał dziewczynę.
Nie czekała, aż Finn się odgryzie.
- Znalazłam się w niewłaściwym miejscu w nieodpowiednim czasie. - Wzruszyła ramionami i
posłała piratowi krzywy uśmieszek. Czuła, że nie może dać mu się wodzić za nos.
Feeorin odwzajemnił uśmiech i kiwnął głową.
- Mniejsza o to. Po co ci ten statek? - zagadnął znowu Finna. - Chodzą słuchy, że marny z ciebie
pilot...
- Co takiego?! - obruszył się Darktrin. Sądząc po satysfakcji na twarzy Nyma, pirat wiedział, że
trafił w czuły punkt. Jeden zero dla niego. - Wiesz, że jestem w tym dobry! - warknął Finn.
- Może jako drugi pilot, ale sam? - Nym zacmokał z namysłem. - Miałbyś problemy z
pilotowaniem blaszanej balii. Wiesz, że do tego trzeba mieć dryg.
Finn zacisnął szczęki. Dusque zastanawiała się, co też mu chodzi po głowie, jaką obmyśla
ripostę, a jednocześnie podziwiała go za to, że nie dał się ponieść nerwom.
- Nieważne, co o mnie myślisz... potrzebuję dwuosobowego statku - wycedził, akcentując
dobitnie każde słowo. - Poza tym chciałbym ci przypomnieć, że jesteś mi winien przysługę.
- Niestety, tak się fatalnie składa, że nie mam statku, jakiego potrzebujesz. - Nym upił łyk swojej
brandy.
- Co to znaczy „nie masz"? - oburzył się Darktrin. - Na Lok wala się całe mnóstwo wraków! Na
pewno znajdziesz parę, które...
- Nie znajdę - wszedł mu w słowo pirat. - A przynajmniej nie na chodzie. Podczas ostatniej akcji
na Koreliańskim Szlaku Handlowym wystąpiły pewne komplikacje. Ale to nie twój interes.
- Jak to nie... - zaczął Finn, ale Nym znów mu przerwał denerwująco spokojnie:
- To, że chwilowo nie mam statków na zbyciu, nie oznacza, że nie zapewnię ci transportu. Mogę
załatwić podwóz tobie i twojemu uroczemu ładunkowi. - Uśmiechnął się do Dusque. - No, chyba
że wolałabyś trochę zabawić u mnie moja piękna? Opowiedziałbym ci kilka ciekawych rzeczy
o mojej rasie...
- To bardzo kusząca propozycja, ale... - nie dała się zbić z tropu Dusque. Wyciągnęła dłoń i
ostrożnie podsunęła ją kusakowi pod nos, pozwalając, żeby ją obwąchał. Kiedy miała pewność,
że zwierzę nie zrobi jej krzywdy, poklepała je czule po grzbiecie. Najwyraźniej zrobiło to
wrażenie na Nymi
i Finnie. Obaj wyglądali na zdziwionych, że bestia tak spokojnie przyjęła pieszczotę. - Ale może
innym razem - dokończyła, starając się, żeby w jej głosie słychać było odpowiednią dawkę żalu. -
Mam parę spraw do załatwienia, a on jest mi do tego potrzebny. - Wskazała kciukiem kompana.
- A więc innym razem - mruknął Nym i puścił do niej oko.' Znów odwrócił się do Darktrina. -
Załatwię wam transport, ale pod pewnym warunkiem...
'
- Stawiasz warunki? - Darktrin aż się żachnął. - Po tym, co się wydarzyło na Dathomirze? A jak
tam twoje wojny z Szarym Szponem? Zapomniałeś już?
Dusque wstrzymała oddech i podniosła brwi, zdziwiona.
- Tamten konflikt nie ma tu nic do rzeczy - warknął Nym. - I dobrze o tym wiesz.
- Więc to tak? - rzucił Finn. - Świetnie. Chodź, Dusque. Poszukamy kogoś uczciwszego, z kim
można dobić targu. - Wstał i podał jej dłoń. Badaczka zerknęła na Nyma. Na twarzy pirata
malował się drwiący uśmieszek. Domyślała się dlaczego: stary wyga doskonale wiedział, że nie
mają do kogo zwrócić się o pomoc - i że Finn także zdaje sobie z tego sprawę.
Mimo wszystko... tacy jak Nym zawsze czegoś chcą, uświadomiła sobie. Tylko ciągła pogoń za
kolejnymi zachciankami gna ich do przodu. Samo pragnienie jest dla nich uczuciem
wspanialszym od posiadania. Cóż, teraz muszą się tylko dowiedzieć, na czym Feeorinowi
zależy...
- Szkoda, że nie możemy ubić interesu - westchnęła smutno.
-
Interesy nie mają z tym nic wspólnego - mruknął pirat. - Zawsze chętnie zrobię dobry
interes.
Finn powoli usiadł z powrotem; jego całe ciało emanowało czujnością i napięciem - nie zostało
śladu z poprzedniego luzu. Najwyraźniej nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.
-
Czego chcesz? - zagadnął Nyma nieufnie.
Pirat wyciągnął się na kamiennym oparciu i leniwie podrapał swojego kusaka za uchem.
-
Jest coś, co mógłbyś dla mnie zrobić... - powiedział z namysłem.
-
Co mianowicie? - Finn nie starał się nawet ukryć rozdrażnienia.
-
Na północ stąd jest pewien kanion - zaczął Feeorin. - Obozuje w nim banda piratów. Mają
coś, co do mnie należy. Chcę to odzyskać.
-
Co to takiego? - spytała rzeczowo Dusque.
-
Fragment mapy nadprzestrzeni. Potrzebuję jej do mojej... kolekcji. - Uśmiechnął się
drapieżnie. - Jeżeli ją dla mnie zdobędziecie, dopilnuję, żebyście dotarli tam, gdzie chcecie, cali i
zdrowi. Bez zadawania niewygodnych pytań.
-
Ilu jest tych piratów? - westchnął Darktrin.
Nym skrzywił się lekceważąco.
-
Trzech, może czterech. Dla ciebie to pestka.
Następne pytanie nasuwało się automatycznie, jednak Finn
był na tyle mądry, żeby go nie zadać: dlaczego stary pirat nie wyprawi się po mapę sam?
Odpowiedź była równie oczywista: banda była wyjątkowo niebezpieczna.
Darktrin wypuścił powoli powietrze.
-
No dobra, wchodzę w to. Ale pamiętaj, Nym, ostatni raz dobijam z tobą targu.
Pirat uśmiechnął się krzywo, oparł głowę o chropawą ścianę i przymknął oczy.
-
Nie pierwszy raz słyszę takie pogróżki. - Ziewnął. - I jestem pewien, że nie ostatni.
Kierujcie się na północ, przez płaskowyż, a potem prosto w dół, do kanionu - wyjaśnił. - Na
pewno ich znajdziecie. I lepiej dla was, żebyście wrócili z mapą.
Finn skinął głową i wstał, a za nim Dusque. Spotkanie z piratem dobiegło końca. Ruszyli do
wyjścia, ale nim uszli kilka kroków, zatrzymał ich głos Nyma:
- Wyjdźcie tylnymi drzwiami. - Wskazał im kciukiem przejście, które badaczka zauważyła
wcześniej. - I nie krępujcie się, jeżeli uznacie, że przyda wam się coś ze sprzętu w moim
magazynku. Jestem pewien, że znajdziecie tam coś dla siebie. - Uśmiechnął się zdawkowo i z
powrotem poświęcił całą uwagę tancerce, która od chwili, kiedy weszli do komnaty ani na
moment nie przerwała swojego popisu.
Stojąca bliżej wyjścia Dusque sięgnęła do klamki, ale Finn zagrodził jej drogę do drzwi. Pewna,
że znaleźli się już poza zasięgiem słuchu pirata, parsknęła żartobliwie:
- Chyba naprawdę jestem dla ciebie kimś ważnym, skoro zawsze się pchasz, żeby mnie osłaniać.
Finn spojrzał na nią, marszcząc brwi.
- To oczywiste, że jesteś - potwierdził, ale miała wrażenie* że zrobił to machinalnie. W jego
obecności czuła się coraz bardziej zakłopotana. Nie wiedziała, jak ma go traktować ani co
o nim myśleć.
Ciemnym wąskim korytarzykiem doszli do pomieszczenia
wypełnionego bronią. Pod jedną ścianą stała pokaźna kolekcja karabinów i pistoletów
blasterowych, obok leżały stosy amunicji. Naprzeciwko dostrzegli równie imponujący arsenał
noży;
i mieczy; nie zabrakło też zestawu wnyków i sideł. Ostatnią ze" ścian zajmowały niezbyt liczne
ubrania. Dusque natychmiast ruszyła w tamtą stronę i zaczęła buszować wśród najróżniejszych
elementów uzbrojenia i odzieży maskującej. Obrzuciła krytycznym wzrokiem masywny
napierśnik i odrzuciła go na bok: za* ciężki, uznała. Na tym upalnym, wulkanicznym świecie
potrze»' bowała czegoś zdecydowanie lżejszego. W końcu znalazła przewiewny, jasny
kombinezon i zaczęła się przebierać. Od razu poczuła na sobie wzrok. Obejrzała się przez ramię -
Finn stał przy blasterach, ale zamiast wybierać sobie broń, gapił się na nią. Wytrzymała jego
spojrzenie, dopóki nie spuścił oczu, zawstydzony.
Znów to samo! - pomyślała ze złością. Jak może być tak bezczelny?
Ubrała się szybko, ze starych rzeczy zostawiając sobie tylko buty. Dobrała jeszcze parę
rękawiczek z cienkiej skórki i gogle o zabarwionych na brązowo szkłach, które ochronią jej oczy
przed oślepiającym blaskiem tutejszego słońca. Potem podeszła do ściany z nożami i wybrała
lekki jednoręczny miecz. Zamarkowała kilka ciosów, sprawdzając jego ciężar i chwyt na
rękojeści. Broń była doskonale wyważona i świetnie leżała w dłoni. Zastanowiła się przelotnie,
skąd też Nym wytrzasnął takie cacko. Na koniec upatrzyła sobie niewielki nóż, wsunęła go w
cholewkę buta i - z poczuciem, że nie jest już bezbronna - rozejrzała się w poszukiwaniu Finna.
Najwyraźniej w pewnej chwili przestał jąpodglądać, bo zdążył już wybrać sobie kilka rzeczy z
kolekcji Nyma: trzymał w ręku karabin blasterowy, a ciemny płaszcz zamienił na lekką bluzę i
spodnie z podobnego materiału. Przez pierś przewiesił sobie na krzyż dwa bandoliery z amunicją;
całości dopełniały skórzane rękawice.
- Jeszcze coś... na wypadek, gdybyśmy trafili na więcej kolcowęży... albo czegoś gorszego -
mruknęła Dusque. Szperała pośród ubrań, dopóki nie znalazła przyciemnianego wizjera. Rzuciła
go Finnowi, który bez trudu złapał gogle w powietrzu.
- Przydadzą ci się - poinformowała go. - Dzięki nim nie oślepniesz, a poza tym łatwiej zauważysz
lokalną faunę, zanim rzuci ci się do gardła.
Darktrin podrzucił wizjer do góry i spojrzał na nią z rozbawieniem.
- Jak miło z twojej strony! - parsknął. - Ach, to poczucie humoru biologów... - odgryzł się za jej
wcześniejszy przytyk, ale bez protestu założył wizjer na głowę. - Chodźmy - przynaglił ją i
wyszli prosto w palące słońce Lok.
ROZDZIAŁ 7
- Jak tam? - zawołał do niej Finn.
Maszerowali już jakiś czas. Słońce zaczęło się chylić ku ? zachodowi, ale wciąż panował
potworny skwar. Ziemia pod stopami Dusque była spieczona i gorąca. Dziewczyna miała
wrażenie, że żar przenika do mięśni i pali je żywym ogniem. Jednak zamiast się poddać, im
trudniejsze i bardziej okrutne były warunki, tym zacieklej stawiała im czoło i z tym większym
uporem parła naprzód.
Przez większość czasu milczeli; woleli zachować ciszę, żeby nie zdradzić swojej obecności. Po
drodze Dusque wypatrzyła kilka rzadkich gatunków węży i ptaków, a także mnóstwo dziwnych
pustynnych roślin; niektórych nigdy wcześniej nie widziała. Żałowała, że nie ma z nią kogoś,
komu mogłaby je pokazać... kogoś, kto dzieliłby z nią zachwyt tymi cudami natury.
Tendaua zatkałoby z wrażenia na widok tutejszej fauny i flory, pomyślała tęsknie. Kiedy jej
myśli powędrowały do brutalnie zamordowanego przyjaciela, ścisnęło ją w gardle, a oczy
zapiekły od łez. Nieważne, co zrobił, nie zasługiwał na taką okropną śmierć - rozstrzelanie na
środku ulicy, na oczach tłumu. Nawet samym sposobem przeprowadzenia egzekucji Imperium
chciało odrzeć go z resztek godności. Ale Dusque
widziała, że Ithorianin pogodził się ze śmiercią z odwagą i honorem. Tego nikt nie mógł mu
odebrać.
Zapłacą mi za to, poprzysięgła sobie.
Sądząc po kącie nachylenia otaczających ich skalnych ścian, schodzili już do kanionu. Niebo
pokryły różowawe cętki, a ognista kula słońca Lok rozlewała się drgającą plamą tuż nad
horyzontem. W końcu temperatura zaczęła opadać. Badaczka odetchnęła z ulgą, chociaż dobrze
wiedziała, że już wkrótce upał zastąpi dojmujący chłód, a wraz ze zmianą temperatury wyjdą na
żer nocne drapieżniki.
Na widok jednego z przydrożnych kopców przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Wyprzedziła
Finna i zboczyła w stronę pagórka. Kiedy od usypiska dzieliło ją już tylko kilka metrów,
zatrzymała się i wyjęła z plecaka jedną z zabranych z arsenału Nyma pułapek. Przełożyła sidła do
lewej ręki i zaczęła się pomału wspinać, dopóki nie dotarła do samego szczytu. Ostrożnie,
zupełnie jakby miała do czynienia z odbezpieczonym detonatorem termicznym, zaczęła
zdejmować z wierzchu kopca mniejsze kamyki, aż znalazła to, czego szukała.
Pod spodem, zwinięta w kłębek dla zachowania ciepła, leżała kolcożmija. Chłodne wieczorne
powietrze spowolniło już metabolizm gada, wprowadzając go w coś w rodzaju hibernacji.
Zwierzę było uśpione tak głęboko, że nawet nie zauważyło, że naruszono jego schronienie.
Dusque już miała sięgnąć po swój łup, kiedy usłyszała kroki nadchodzącego Finna. Nie oglądając
się, podniosła ostrzegawczym gestem dłoń. Darktrin zatrzymał się w pół kroku, kątem oka
zauważyła jednak, że zbliża rękę do kabury na biodrze.
Sięgnęła po niewielki kamyk i cisnęła nim w legowisko, tuż obok głowy żmii. Niemrawe z braku
ciepła zwierzę zareagowało dużo wolniej, niż gdyby to było za dnia. Dusque wiedziała, że ma
tylko jedną szansę. Jak tylko stworzenie podniosło głowę, zacisnęła dłoń w rękawiczce na jego
szyi, starannie unikając kontaktu z jadowitymi kolcami porastającymi jego grzbiet.
Błyskawicznym ruchem wyszarpnęła gada z gniazda i wrzuciła w sidła. Kiedy miała pewność, że
żmija nie wydostanie się z pułapki, schowała siatkę z powrotem do plecaka,
a potem usiadła. Ze zdziwieniem zauważyła, że mimo chłodnego wiatru porządnie się spociła. «
Finn opadł na ziemię obok niej. Co jakiś czas zerkał nieufnie w stronę plecaka, jakby się
spodziewał, że kolcożmija może: w pewnej chwili z niego wypełznąć i rzucić mu się do gardła.
- Po co ci ona? - spytał podejrzliwie. - Nie bawimy się w zbieranie próbek, szukamy piratów
Nyma.
Upewniwszy się, że plecak jest zamknięty jak należy, Dusque zarzuciła go sobie na plecy, wstała
i skierowała się z powrotem na szlak.
- Nigdy nie wiadomo, kiedy coś może ci się przydać - rzuciła przez ramię. Finn ruszył za nią i
dogonił ją po kilku krokach. Pokiwał głową, ale nie wyglądał na przekonanego. Na szczęście o
nic już nie pytał, a Dusque cieszyło, że nie kwestionuje jej decyzji, chociaż nie do końca rozumie
pobudki, którymi się kieruje.
Kiedy dotarli do kanionu, zmierzchało. W oddali, zza wschodniego zbocza rozpadliny wyglądał
ogromny księżyc. Na tle jego bladej tarczy wyraźnie rysowały się dwa kształty: jeden był bez
wątpienia sporym namiotem, o charakterystycznej, kanciastej sylwetce i wycelowanych w niebo
ostrych załomach dachu; drugi wyglądał podobnie, był jednak zdecydowanie mniejszy. Obie
konstrukcje stały blisko siebie, na szczycie wzniesienia. Ktokolwiek zakładał obozowisko,
najwyraźniej celowo wybrał najlepszy punkt obserwacyjny w okolicy. Koczujący tam mieli
znakomity widok we wszystkich kierunkach, co znacznie utrudniało podejście niepostrzeżenie.
Finn i Dusque wycofali się pod ścianę kanionu i przykucnęli.
- Piraci - mruknął Darktrin.
Przytaknęła ruchem głowy.
- Którędy pójdziemy? - Gdy tylko wypowiedziała pytanie, dotarło do niej, że bezwiednie zaufała
mu na tyle, żeby zdać się na jego decyzję przy wyborze trasy.
Finn poszperał w plecaku i wyciągnął elektrolornetkę. Pomanipulował przy kontrolkach,
podniósł urządzenie do oczu, osłonił wizjer ręką i przez jakiś czas przyglądał się uważnie
obozowi i okolicy. W końcu przysunął się do Dusque i podał jej lornetkę.
- Zobacz sama. - Machnął ręką w stronę obozowiska. - Jest ich dwóch, a przynajmniej tylu
widziałem. Obaj coś piją. Widzisz?
Rzeczywiście, przy ognisku grzały się dwie postacie: jedna kucała koło ognia - widocznie
dorzucała drew - druga zaś opierała się swobodnie na tyczce podtrzymującej namiot i piła
łapczywie z butelki. Dusque nie widziała zbyt wyraźnie tego przy ognisku, ale nie miała
wątpliwości, że ten, który stoi, to Nikto. Na oko dorównywał wzrostem Finnowi, a sądząc po
żółtawym odcieniu skóry, łagodnych wyrostkach brwiowych i prawie całkowitym braku rogów,
mieli do czynienia z przedstawicielem M'shento'su'Nikto, czyli odłamu rasy z południa Kintan.
Na potylicach mieli krótkie tchawki oddechowe, a pod skórą niewiele mięśni, przez co wyglądali
dziwnie tępo. Często brano ich za idiotów albo niedorozwiniętych. Nic bardziej mylnego.
Niktowie potrafili być śmiertelnie niebezpieczni, tym bardziej że mało która rasa dorównywała
im uporem.
- Wydawało mi się, że Nym wspominał o trzech, a nawet czterech - mruknęła Dusque, oddając
kompanowi elektrolornetkę.
- Owszem, tak twierdził. - Finn wsunął urządzenie do sakwy. - Ale przyglądałem się obozowisku
dosyć długo i nie zauważyłem reszty. A ty?
- Też nie. - Wzruszyła ramionami. - Tak czy inaczej, musimy zachować szczególną ostrożność.
Ci Niktowie z południa potrafią wykryć wibracje za pomocą tchawek. Mogą nas usłyszeć, zanim
zobaczą.
- Hm, sprytne - stwierdził Finn. - Sprawdźmy w takim razie, którędy najlepiej się do nich
podkraść. - Wyjął znowu lornetkę i przyjrzał się okolicy. Jakieś dwadzieścia metrów na północ, u
podstawy wzniesienia, pasło się niewielkie stadko wyjątkowo dużych snorbali. Dusque podążyła
za jego spojrzeniem i ucieszyła się na widok zwalistych przeżuwaczy, ryjących w ziemi
rozszczepionymi ryjami w poszukiwaniu pożywienia.
- To się może udać - przyznała. - Pod warunkiem że pokierujemy je we właściwym kierunku.
- Jeszcze jedna rzecz, zanim zaczniemy.
- O co chodzi?
- Nie dyskutujemy z tymi typami, dobrze? Wchodzimy i załatwiamy ich. Wahanie oznacza
śmierć.
- Rozumiem - zapewniła go, chociaż wcale nie była tego taka pewna. - Ale skąd mamy wiedzieć,
że to ci, których szukamy?
Darktrin westchnął.
- Nym i ja... nie zgadzamy się w pewnych kwestiach, ale wiem na pewno, że nie kazałby nam
szukać banthy w polu. Opisał dokładnie drogę i wskazał ten obóz, więc to muszą być ci. Nie
może być mowy o pomyłce.
- Skoro tak mówisz... - Wzruszyła ramionami, wcale nieprzekonana. - Prowadź.
- Nie widzę innej możliwości - dodał Finn i Dusque zastanowiła się, czy próbuje w ten sposób
uspokoić ją, czy samego siebie.
Ruszył przodem, schylony nisko, a ona ubezpieczała tyły. Kiedy byli jakieś dziesięć metrów od
pasącego się stada, rozdzielili się i zaczęli okrążać zwierzęta z dwóch stron. Kiedy jeden ze
snorbali podniósł głowę, Dusque zorientowała się, że nie zostało im wiele czasu. Pomachała do
Finna i zaczęła podkradać się do stworzeń, nie starając się ukryć swojej obecności. Widziała, że
jej kompan, podchodzący z przeciwnej strony, robi to samo. Zwierzęta zastrzygły uszami i
zaczęły kierować się w stronę stoku, porykując z cicha.
Razem z Finnem popędzali je powoli w stronę obozu piratów, skradając się ostrożnie za nimi. Na
szczęście tupot ciężkich zwierząt znakomicie zagłuszał ich kroki. Kiedy byli mniej więcej
piętnaście metrów od obozowiska, Darktrin dał znak i skoczyli naprzód, skutecznie siejąc
popłoch pośród stada, które od razu przeszło w chaotyczny galop. Skorzystali z zamieszania i
hałasu, jakiego narobiły zwierzęta, żeby przekraść się na obrzeża obozu. Mogli teraz zobaczyć,
jak mieszkańcy obozowiska reagują na niespodziewany atak. Wszystko szło po ich myśli.
Obydwaj
Niktowie - okazało się, że drugi z piratów jest przedstawicielem tej samej rasy - zerwali się na
równe nogi i patrzyli zdziwieni, jak zwierzęta galopująprzez ich obozowisko. Kiedy tabun
snorbali zaczął zbiegać w dół po drugiej stronie stoku, pirat, który wcześniej dokładał do ognia,
sięgnął po blaster. Serce w piersi Dusque tłukło się niespokojnie. Zamarła, przygotowując się na
strzał... Nikto jednak wycelował w stronę oddalającego się stada. Wypalił, trafiając jedno ze
zwierząt, i obaj piraci zarechotali złośliwie. Pierwszy ze zbirów zmrużył oko i strzelił jeszcze raz.
Jego koleżka nie chciał być gorszy i też chwycił za blaster. Dusque zdała sobie sprawę, że zostało
im już mało czasu. Trzeba działać. Machnęła ręką w stronę piratów. Darktrin zmarszczył czoło,
ale domyślił się, co zamierza, jak tylko sięgnęła do swojego plecaka. Uśmiechnął się krzywo,
pokiwał głową, wycelował i czekał na jej znak. Niewiele myśląc, Dusque otworzyła pułapkę i
cisnęła jej zawartość w strzelających piratów.
Rozwścieczona żmija wyprysnęła z pułapki jak sprężyna i natychmiast zatopiła kły w policzku
Nikta stojącego bliżej namiotu. Pirat wrzasnął i spróbował się pozbyć atakującego intruza, ale
kolcożmija owinęła się wokół niego, najwyraźniej nie zamierzając rozluźnić uścisku.
Rozpaczliwe krzyki kompana zaalarmowały drugiego z piratów, który do tej pory był tak
zaabsorbowany zabawą ze snorbalami, że zapomniał o całym świecie. Zdezorientowany opuścił
blaster i odwrócił się w stronę towarzysza, a wtedy Finn wycelował i strzelił.
Bandzior nie miał szans na odparcie niespodziewanego ataku; Darktrin był zabójczo celny. Jeden
z pierwszych strzałów dosięgnął piersi pirata, a impet trafienia obrócił jego ciało wokół własnej
osi. Zanim upadł na ziemię, był już martwy. Finn skierował natychmiast lufę w stronę drugiego z
piratów, ale nie było to potrzebne: śmiertelnie ukąszony Nikto słaniał się na nogach. Po kilku
sekundach padł na kolana, a potem runął twarzą na ziemię. Umarł szybko, ale nie bezboleśnie -
jad żmii paraliżował powoli wszystkie mięśnie jego ciała. Dusque wstała i z przerażeniem
patrzyła, jak z twarzy pirata ucieka życie. Kolcożmija oswobodziła trupa ze swoich objęć i
odpełzła w mrok, w poszukiwaniu ciepłej nory.
Badaczka uklękła przy martwym piracie, Finn zaś podszedł : do konstrukcji obok namiotu, którą
wcześniej dostrzegli przez makrolornetkę. W blasku ognia rozpoznał duży zapieczętowany
kontener.
- Widocznie strzegli łupu, czekając, aż ktoś się po niego zgłosi - stwierdził. - W środku musi być
nasza mapa. Daj mi chwilę, to złamię kod.
Dusque kiwnęła głową.
Podczas gdy Darktrin rozgryzał szyfr zamka, przyglądała się zwłokom ukąszonego Nikto.
Targały nią sprzeczne uczucia. Rozumiała, że gdyby nie zaatakowali pierwsi, pewnie byłaby już
martwa, ale mimo wszystko dręczyła ją świadomość, że to ona przyczyniła się do śmierci pirata.
Powtarzała sobie, że musiała to zrobić, bo walczyła o przetrwanie; nie zdążyła się jeszcze pozbyć
wyrzutów sumienia, kiedy ktoś silnym ciosem powalił ją na ziemię.
Napastnik coś wybełkotał jej do ucha i już miał zabrać jej broń, kiedy nagle ciężar ustąpił.
Zaskoczona spojrzała w górę i zobaczyła, że Nikto zatacza się, potrząsając gwałtownie głową,
jakby próbował pozbierać myśli. Najwidoczniej to Finn usłyszał, że nadchodzi trzeci z piratów i
w porę zareagował. Zdążył też chyba złamać kod skrzyni, bo kontener był otwarty, a ze środka
wystawały tylko nogi Darktrina, grzebiącego w ogromnym kufrze. Dusque nie miała nawet sił,
żeby krzyknąć i go ostrzec.
Nikto szybko się otrząsnął, dał susa, złapał Finna za kostki i wywlókł ze skrzyni. Chłopak był tak
zaskoczony, że nie zdążył nawet sięgnąć po blaster. Pirat przydeptał mu ręce ciężkimi buciorami,
a kiedy upewnił się, że skutecznie unieruchomił przeciwnika, zaczął go okładać pięściami po
głowie - systematycznie, raz z jednej, raz z drugiej strony. Popełnił jednak zasadniczy błąd:
zapomniał o Dusque. Dziewczyna poderwała się na nogi i rzuciła w stronę walczących. Może i
była rozbrojona, ale to wcale nie oznaczało, że bezbronna.
Bez namysłu skoczyła napastnikowi na plecy i wczepiła się w niego. Nikto ledwie zwrócił uwagę
na takiego przeciwnika. I źle zrobił.
Dusque doskonale znała budowę jego rasy, włącznie ze słabymi punktami. Wytrzymała cios w
żebra, którym poczęstował ją pirat, a potem zacisnęła dłonie, najmocniej jak umiała, na dwóch
krótkich tchawkach sterczących z jego potylicy. Minęła dobra chwila, nim ogarnięty amokiem
Nikto zorientował się, co robi bezczelna istota uczepiona jego pleców - a kiedy to do niego
dotarło, było już za późno. Szybko opadał z sił - atakował z coraz mniejszą zaciekłością, jego
ruchy stały się chaotyczne i nieskoordynowane. Resztką energii obejrzał się na Dusque, a potem
przelazł nad leżącym bezwładnie Finnem i dał desperackiego nura do metalowego kontenera.
Dusque skrzywiła się boleśnie, kiedy rąbnęła plecami o zimny, ostry kant, ale nie zwolniła
uścisku. Pozbawiony dopływu powietrza pirat sięgnął za siebie i wczepił palce w twarz i ręce
napastniczki. Ostatnim, rozpaczliwym szarpnięciem zdołał uwolnić tchawki z morderczego
uścisku. Nie wypuszczając jej rąk z silnego chwytu, podniósł dziewczynę nad głową i cisnął nią o
ziemię. Dusque jak przez mgłę widziała, jak staje nad nią, podnosi ręce, splata palce obydwu
dłoni i szykuje się do zadania ostatecznego ciosu... Nie zdążył go zadać, bo nagle jego głowa
przekrzywiła się z niepokojącym trzaskiem pod dziwnym kątem, ramiona opadły bezwładnie na
boki i runął na dziewczynę. Oszołomiona, przygnieciona jego ciężarem Dusque nie wiedziała, co
się stało.
Zanim zdołała się otrząsnąć, ujrzała nad sobą pokaleczoną twarz Finna. Półprzytomna mogła
tylko patrzeć, jak jej towarzysz ściąga z niej ciało pirata, a potem klęka ostrożnie obok, ujmuje ją
pod ramiona i powoli sadza. Pokręciła głową, a kiedy Finn delikatnie obmacał jej zmaltretowane
ciało, skrzywiła się, bo ten natrafił na bolesne miejsce na plecach.
- Boli? - spytał z troską Finn.
- Owszem - przyznała. - Ale to nic takiego. - Rozłożyła ramiona i spróbowała wyprostować
kręgosłup. Zerknęła na Darktrina przez splątane kosmyki, zasłaniające jej oczy, i zauważyła
potężny siniec pod jego lewym okiem. Na szczęście poza tym nie miał poważniejszych obrażeń.
Darktrin przyjrzał się jej, marszcząc czoło.
- Jesteś pewna? - spytał znowu.
Dusque wstała. Ledwie trzymała się na nogach, ale odmówiła przyjęcia pomocy.
- Nic mi nie będzie - zapewniła go ze sztuczną beztroską. —' A co z tobą? - Ostrożnie dotknęła
jego nabrzmiałego policzka. Wzdrygnął się, szarpnął głową i odsunął delikatnie jej rękę.
- Bywało lepiej - przyznał, uśmiechając się przy tym szelmowsko. - Ale bywało też znacznie
gorzej. - Przyjrzał się jej z taką miną, że Dusque nie mogła się nie uśmiechnąć.
- Znalazłeś mapę? - spytała tylko po to, żeby przerwać krępującą ciszę.
- Byłem już blisko - odparł i wskazał kciukiem na martwego Nikto. - Ale Pan Przystojniak trochę
mi pomieszał szyki. - Stanął nad trupem i pokiwał z uznaniem głową. - To było naprawdę sprytne
z twojej strony, zwłaszcza że jest ciut większy niż ty... - Odwrócił się z powrotem do skrzyni, na
szczęście dla Dusque, bo nie zauważył, jak się czerwieni. Czuła się dziwnie. Pierwszy raz w jej
karierze naukowej pochwalił ją ktoś inny niż Tendau. Podekscytowana zerknęła ponad
ramieniem Finna, żeby zobaczyć, co jest w kontenerze.
Światło księżyca migotało na metalowych ozdobach i odbijało się w fasetkach drogich kamieni.
Dusque zauważyła też blastery i inną, egzotyczną broń, a także stos jakichś dokumentów i
kredyty. Finn wyrzucił na zewnątrz kilka notesów komputerowych i innych przedmiotów,
głównie magazynków do broni i części uzbrojenia.
- Znalazłem tu czipy z danymi - zawołał. - Sprawdzę je w moim datapadzie! - Po chwili krzyknął
triumfalnie: - Mam! - oznajmił jakiś czas później. - Tylko ten jeden ma wgrane mapy. Lepiej,
żeby to było to, czego szukamy...
Wygramolił się ze skrzyni, trzymając w ręku czip. Dusque z zaskoczeniem spojrzała na swoją
dłoń, kiedy Finn wsunął do niej kartę. - Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć minę Nyma,
kiedy mu to dasz - wyjaśnił, uśmiechając się krzywo. Dusque wsunęła nośnik danych do sakwy u
pasa, a potem odnalazła swoje sidła i miecz. Nie lubiła zostawiać po sobie bałaganu. Na koniec
zasypała ognisko rabusiów kilkoma garściami
piachu; rozgarnęła jeszcze żar i przydeptała tlące się resztki, żeby mieć pewność, że wszystko
zgasło. Kiedy skończyła, odwróciła się i poszukała wzrokiem Finna. Stał w pobliżu i uważnie ją
obserwował.
- Mamy prezent dla Nyma, więc lepiej wracajmy po naszą nagrodę - stwierdził.
Zaczęli schodzić w dół stoku, powoli i ostrożnie. Dusque przypuszczała, że Darktrin utrzymuje
wolne tempo ze względu na nią. To prawda, cała była obolała, ale z każdym krokiem mniej
utykała. Podobała jej się troskliwość Finna, a także to, że kiedy zobaczył, jak dobrze już sobie
radzi, narzucił odpowiednio szybsze tempo.
Poza żerującymi po zmroku perlekami w drodze powrotnej nie spotkali żywej duszy. Niebo było
czyste, a na horyzoncie wzeszedł drugi księżyc. A może to inna planeta? Dusque nie miała
pojęcia. To Tendau zawsze był dobry z astronomii.
W oddali majaczyła ponura bryła twierdzy Nyma. Badaczka zastanawiała się, ilu zbrodni w
swojej karierze pirata dopuścił się Feeorin. O mało nie podskoczyła, kiedy nagle z ciemności
wyskoczył gurk i zaczął biec w jej stronę z rozpostartymi ramionami, wyjąc potępieńczo.
Sięgnęła po miecz, ale szybko opuściła broń, bo stwierdziła, że włochaty humanoid to młodziak;
pewnie dlatego straszył ich krzykiem. Zaalarmowany Finn już miał sięgnąć po blaster, ale dała
mu znak, że wszystko w porządku. Minęła spokojnie małego, ale nie schowała broni, dopóki nie
weszli za kamienny mur opasujący twierdzę.
Chociaż był środek nocy, wewnątrz panował spory ruch. Wyglądało na to, że o tej porze z osady
wyrusza, a także wraca z łupem więcej grup łowców i myśliwych niż za dnia. Istoty wszelkich
ras, żądne trofeów i uzbrojone po zęby, gromadziły i sprawdzały ekwipunek przed wyprawą w
poszukiwaniu przygody, chociaż widziały, jak inni wracają do twierdzy pokrwawieni, ranni i
często z pustymi rękami. Dusque przypomniała sobie, jak ona sama się czuła, wyruszając na
podobne eskapady, podniecona perspektywą tropienia i poznawania zwyczajów egzotycznych
zwierząt. Może to właśnie podobne wyzwania sprawiają, że te wszystkie istoty wciąż na nowo,
z uporem narażają się na ryzyko? - zastanawiała się. Czy to chęć sprawdzenia granic swoich
możliwości? Zauważyła grupę, którą spotkali z Finnem tuż po przybyciu na Lok. Paru osób
brakowało, w tym osiłka, któremu Darktrin przetrzepał skórę. Przeszedł ją dziwny dreszcz.
Podbiegła kilka kroków, żeby dogonić idącego przodem towarzysza.
W kantynie było tłoczno i głośno. Zjawiła się już reszta zespołu Bithów; wokół rozbrzmiewał
gwar rozmów i melodyjne dźwięki muzyki. W sali roiło się od przedstawicieli rozmaitych
gatunków - panował taki ścisk, że Dusque i Finn mieli problem z utorowaniem sobie drogi przez
rozochocony tłum. Badaczkę zadziwiał panujący tu nastrój: wszyscy goście byli podnieceni i
rozgorączkowani, jakby bali się, że to ich ostatnia okazja do zabawy przed tym, co szykuje im los
na tym niegościnnym, wulkanicznym świecie.
Zdołali się przecisnąć obok pary sprzeczających się zajadle Wookiech i znaleźli się w sali, gdzie
rezydował Nym. Tak jak poprzednio, pirat zasiadał na podwyższeniu w kamiennej niszy, z
kusakiem zwiniętym w kłębek u jego stóp. Jednak tym razem nie był sam. Obok na krześle
siedział mężczyzna, a naprzeciwko nich rozparł się rosły Wookie.
Na pierwszy rzut oka było widać, że człowiek i Feeorin zaciekle się kłócą - najwyraźniej o
interesy. Na widok gości przerwali rozmowę. Wyglądało na to, że osiągnęli wreszcie kompromis.
Mężczyzna wstał i zmierzył Dusque badawczym wzrokiem, a potem spojrzał pytająco na Nyma.
Nieznajomy był szczupły; Dusque trudno było ocenić, ile ma wzrostu, bo stał niedbale,
przygarbiony, jakby traktował wszystkich i wszystko z przymrużeniem oka. Badaczka
przypuszczała, że robi to specjalnie, żeby uśpić czujność. Ten brązowooki szatyn był nawet
dosyć przystojny, jak na ludzkie standardy, chociaż lekko zaniedbany. Można mu było dać jakieś
trzydzieści standardowych lat. Miał na sobie zwykły kombinezon pilota, ale Dusque otworzyła
szeroko oczy ze zdumienia, kiedy zobaczyła na jego czarnych spodniach krwistoczerwone
koreliańskie lampasy. Takiego wyróżnienia nie widywało się często.
- I jak, Finn? - przerwał ciszę Nym. - Masz moją mapę? - Przeniósł spojrzenie szkarłatnych oczu
na Dusque. Dziewczyna minęła pilota i położyła na stole przed piratem zdobyty czip. Feeorin
pokiwał z uznaniem głową i schował nośnik danych - nie sprawdzając nawet jego zawartości - do
kieszeni bluzy. Dusque nie wiedziała, czy to oznaka zaufania, czy po prostu Nym nie chciał
zdradzać swoich tajemnic w obecności mężczyzny i Wookiego.
- Brawo - stwierdził pirat z satysfakcją. - A teraz muszę dotrzymać swojej części umowy. Na
moim prywatnym lądowisku czeka na was obiecany transport. Polecicie z Kalamarianinem, a
Han i Chewie będą was eskortować. Wygląda na to, że obracacie się w tych samych kręgach -
dodał znacząco.
Mężczyzna o imieniu Han skinął Finnowi głową i mrugnął do Dusque, a Wookie zaryczał na
powitanie i wstał, prezentując imponującą posturę w całej okazałości. Han odwrócił się z
powrotem do pirata i odchrząknął.
- Zapewniam cię, Nym - zaczął, najwyraźniej nawiązując do poprzedniej rozmowy - że mówię
poważnie. Dobrze byś wyszedł na współpracy z Sojuszem, a nam naprawdę przydałaby się twoja
pomoc. Mamy mnóstwo dobrze płatnej, chociaż przyznaję, ciut ryzykownej roboty dla takich jak
ty...
Pirat pokręcił stanowczo głową.
- Już o tym rozmawialiśmy, Solo. Znasz moje zdanie i raczej nie zanosi się na to, żebym miał je
zmienić.
Teraz to Han pokręcił głową z rozczarowaniem.
- Wiem, co myślisz - westchnął. - Mnie też się tak wydawało, ale szybko się przekonałem, że się
mylę. Uważasz, że będziesz tu sobie wygodnie siedział, zamknięty w swojej bezpiecznej fortecy,
i że nikt nie ośmieli się ciebie zaczepić? Cóż, prędzej czy później przekonasz się na własnej
skórze, że jesteś w błędzie. Imperium cię znajdzie i zamknie ci cały ten kram. - W jego głosie
była prawdziwa pasja. Nonszalancja i poza lekkoducha znikły bez śladu.
Zapadła cisza, a skoro nikt nie miał już nic do dodania, Han odwrócił się na pięcie i ruszył do
wyjścia. Nie pożegnał się
z piratem, rzucił mu tylko ostatnie, na wpół rozżalone, na wpół gniewne spojrzenie przez ramię.
- Pakujcie manatki - mruknął do Dusque i Finna. - Zabieramy się stąd.
Wookie powlókł się za Hanem. Dusque pokręciła z niedowierzaniem głową, bo dotarło do niej,
jak bardzo rozmowa pirata i Solo przypomina tę, którą wcześniej sama odbyła z Darktrinem.
Ciekawe, że stale trafiała na pełnych poświęcenia osobników, wierzących głęboko w sprawę, o
którą walczył Sojusz Rebeliantów. Zastanowiła się, jakim cudem tak długo unikała uwikłania w
ten konflikt - zamknięta na trzy spusty w swoim laboratorium, całkiem jak Nym w swoim forcie.
To było prawie jak więzienie - nie tyle fizyczne, ile w celi własnego umysłu.
- Finn - rzucił Nym, zanim wyszli. - Jesteśmy kwita, jasne? Pilot zabierze cię, dokąd chcesz, ale
pamiętaj: to moja ostatnia przysługa dla ciebie. I dla Sojuszu.
Finn zasalutował mu niedbale.
- Jasne - przytaknął i wyszedł.
- Żegnaj, moja piękna - rzucił Nym pod adresem Dusque z przesadną galanterią. - Mam nadzieję,
że jeszcze się kiedyś spotkamy.
Puściła do niego oko, czym wprawiła w osłupienie zarówno pirata, jak i samą siebie.
- Kto wie? Nigdy nic nie wiadomo. Galaktyka jest pełna niespodzianek. Ach, jeszcze jedno! -
Poklepała niedbałym gestem przytroczony do pasa miecz. - Chyba zostawię go sobie na
pamiątkę. Bardzo się do niego przywiązałam. Będzie mi o tobie przypominał. - Uśmiechnęła się
bezczelnie.
Całą drogę na lądowisko w uszach brzmiał jej rubaszny śmiech Feeorina. Nie znała się na
statkach, ale niewielki frachtowiec, który czekał na nich na lądowisku, wydawał się w sam raz na
ich potrzeby. Obok niego stał Kalamarianin.
- Mam nadzieję, że pilotuje lepiej, niż wygląda - mruknęła Dusque na widok obszarpanego stroju
i pordzewiałej broni ziemnowodnej istoty.
- Ja też - westchnął Finn. - Ale skoro Nym za niego ręczy, musi być jednym z najlepszych.
Kiedy Kalamarianin ich zauważył, machnął płetwiastą dłonią, zapraszając ich na pokład statku.
- Może to i nie liniowiec, ale swoje potrafi - wyseplenił z dumą. -A z eskortą w postaci „Sokoła"
nasz lot będzie przyjemnym spacerkiem.
W ciasnym wnętrzu panował niemiłosierny bałagan. Ledwo udało im się przecisnąć do siedzeń
przez sterty pudeł i złomu. Kiedy byli już przypięci, w kabinie rozległ się głos Kalamarianina:
- Peralli do „Sokoła". Ładunek zabezpieczony. Jesteśmy gotowi do startu.
- Przyjąłem - nadeszła przerywana trzaskami na linii odpowiedź. Dusque zastanowiła się
przelotnie, kiedy system łączności na tej łajbie przechodził ostatnio przegląd. - „Sokół", bez
odbioru.
- Trzymajcie się mocno! - zawołał do nich pilot. - Będzie trochę trzęsło!
Silnik maszyny obudził się do życia. Faktycznie, zatrzęsło, a Dusque chwyciła się kurczowo
poręczy swojego fotela. Wystartowali i obrali kurs na Korelię. Zerkając ukradkiem na Finna,
badaczka zastanawiała się, co też przyniesie im los...
ROZDZIAŁ 8
- No to jesteśmy w nadprzestrzeni - poinformował Peralli, na wypadek gdyby przeoczyli moment
skoku. - Teraz macie trochę czasu dla siebie. Aha, Nym przysłał wiadomość. Mówi - machnął
błoniastą łapą w stronę Dusque - żebyś wybrała sobie coś z tej tutaj skrzyni. Twierdzi, że
powinnaś mieć coś lepszego na pamiątkę po nim niż ten lichy ogon gumaseta, cokolwiek to
znaczy. - Wzruszył ramionami i wrócił do sterowni,
- Ciekawe, co za niespodziankę przyszykował dla ciebie Nym - mruknął Finn. Rozpiął uprząż
ochronną i podszedł do wskazanego przez pilota kontenera, a Dusque za nim.
- Zajrzyjmy do środka i sprawdźmy - zaproponowała.
Finn szarpnął za metalowy pierścień przymocowany do wieka
i otworzył skrzynię. Ich oczom ukazała się imponująca kolekcja blasterów - wszystkie nowiutkie
i błyszczące. Dusque przypomniała sobie broń, jaką nosił Tendau - pamiętała, że było w niej coś
nieuchwytnie złowrogiego, niczym zapowiedź zdrady.
- No, no, całkiem nieźle - wymamrotał Darktrin, buszując pośród lśniących luf i rękojeści.
Wyciągał po kolei różne rodzaje blasterów i sprawdzał poziom zasilania. Dziewczyna była pod
wrażeniem swobody, z jaką radził sobie z każdym pistoletem i karabinem; z łatwością rozkładał
je na części i składał znowu po sprawdzeniu.
- No to jak? - spytał, kiedy zakończył inspekcję.
- Chyba wszystko mi jedno - bąknęła zakłopotana. - Tak naprawdę nie widzę między nimi
różnicy.
- Nigdy nie posługiwałaś się bronią palną? - zdziwił się Finn.
- Wiesz... ze względu na charakter mojej pracy nie była mi nigdy potrzebna. - Wzruszyła
ramionami. - Dobrze radzę sobie z nożem, znam się trochę na szermierce i sztukach walki, ale to
wszystko. - Spuściła głowę, podświadomie spodziewając się, że ją wyśmieje. Pewnie uważa ją
teraz za ofiarę losu. Tymczasem Darktrin znów ją zaskoczył.
- No to lepiej naprawmy ten błąd, póki mamy czas - powiedział bez śladu kpiny czy niechęci w
głosie. - Chodź.
Posłusznie podeszła bliżej, a Finn wyjął ze skrzyni kilka różnych modeli blasterów. Podał jej
dwa, a dwa inne włożył sobie pod pachę. Odsunął na bok zaśmiecające pokład kawałki złomu i
oczyścił im ścieżkę do niewielkiego stołu pod grodzią. Położył blastery na blacie i polecił jej
gestem zrobić to samo. Ułożył je starannie jeden obok drugiego, potem wziął pierwszy z lewej -
długi, o wąskiej lufie - i podsunął Dusque, żeby mogła mu się dobrze przyjrzeć.
- To blaster sportowy - wyjaśnił. - Ten dzynks z przodu, przed spiralą chłodzącą na lufie, to
celownik. Jest lekki i łatwo go ukryć. Proszę - zachęcił ją. - Zobacz sama.
Wzięła broń z jego rąk i zważyła w dłoni. Rzeczywiście, pistolet był leciutki, nie ważył więcej
niż surwiwalowy nóż. Kiedy przyglądała się broni, Finn podszedł bliżej.
- Jego mankamentem jest stosunkowo słaba moc. Poza tym szybko zużywa ogniwa energetyczne,
a do tego ręczna optyka oznacza większy margines błędu. Tak naprawdę to broń na pokaz,
bardziej dla arystokracji - zakończył.
- A więc jest niezbyt użyteczny? - oceniła Dusque.
- Nie oceniaj go pochopnie - przestrzegł ją Finn. - Można w nim szybko wymienić ogniwo, a jeśli
potrzebujesz czegoś, co można łatwo ukryć... - Urwał, nachylił się w jej stronę i wskazał mały
ukryty przycisk nad spustem. - Popatrz na to. - Kiwnęła głową i zamarła, czując go tak blisko
siebie. - Kiedy
go naciśniesz, całość rozłoży się na trzy części: rękojeść z magazynkiem, główny korpus i lufę.
Spróbuj.
Okazało się, że blaster demontuje się naprawdę łatwo. "Nie czekając na instrukcje, bez problemu
złożyła z powrotem broń.
- Cóż, rzeczywiście poręczny - stwierdziła, próbując nie okazywać, jak bardzo ucieszył ją wyraz
aprobaty na twarzy Finna.
Młody mężczyzna zabrał jej broń i podał następny blaster.
- To DH-17 - objaśnił i przysunął się jeszcze bliżej.
- Cięższy niż poprzedni -zauważyła.
- Owszem - potwierdził. - Ma też większy zasięg, a ogniwo starcza na dłużej niż w tamtym. -
Ujął jej dłonie. Jego ręce były ciepłe i silne.
- Bezpiecznik - wyjaśnił - jest tuż nad spustem. Czujesz?
- Tt... tak - zająknęła się, wyczuwając przycisk pod palcem. - Czy to ogniwo? - spytała,
wskazując na element umieszczony obok spustu, za lufą.
- Tak. - Skinął głową, wyraźnie zadowolony, że jest taka pojętna. Uwolnił jej dłonie z uścisku i
cofnął się o krok. - W tamtym modelu było w rękojeści. Tutaj demontaż wymaga trochę więcej
zachodu, ale kiedy nabierzesz wprawy, nie będziesz miała z tym najmniejszego problemu.
- Za i przeciw? - spytała krótko.
- Można tym przestrzelić zbroję szturmowca, ale nie kadłub statku, więc jest przydatny podczas
walki na pokładzie. Ma też tryb ogłuszający. Normalnie to półautomat, ale ten został
podrasowany na automat. Widzisz? - Wskazał modyfikacje. - Minusem jest to, że bardzo szybko
zużywa ogniwa, a jeśli się nie uważa, można nawet przegrzać elementy obudowy. Poza tym jego
posiadanie jest właściwie nielegalne dla personelu cywilnego, przynajmniej w większości...
- Aha. - Dusque wysunęła ramię, jakby do kogoś mierzyła. Finn stanął za nią i zamknął palce na
jej dłoni, pomagając nakierować broń. Drugą ręką ustawił prawidłowo jej głowę.
- Celownik jest automatyczny - wyjaśnił - więc nie musisz nic regulować. Widzisz różnicę?
Zadrżała lekko, kiedy poczuła na plecach dotyk jego ciała. Trudno jej było się z tym pogodzić,
ale nie mogła się oszukiwać: między nimi iskrzyło, a to ją w równym stopniu przerażało i
ekscytowało.
- Widzę - przyznała po dłuższej chwili. Finn jakiś czas milczał, a potem wrócił do rozłożonego
na ławie arsenału. Nie miała wątpliwości, że trzymał jej dłoń dłużej, niż to było konieczne.
Skupił całą uwagę na blasterach, ale wydawał się dziwnie roztargniony. Obserwująca go kątem
oka Dusque zastanowiła się przelotnie, czy nie próbuje ukryć zdenerwowania. Kiedy wybrał
następny blaster, rozpoznała go: już taki widziała, zresztą całkiem niedawno.
- Pilot drugiego statku, Han Solo, miał taki sam - zauważyła.
Finn uśmiechnął się szeroko.
- Brawo! - pochwalił ją. - Widzę, że bardzo dobrze mu się przyjrzałaś - dodał zaraz. Mogłaby
przysiąc, że w jego głosie był cień zazdrości. Musiała przyznać, że odrobinę jej to schlebiało.
- No, wprost nie mogłam od niego oczu oderwać! - rzuciła z niewinną miną i zauważyła, jak
nerwowo zaciska szczęki. Mało brakowało, a parsknęłaby śmiechem. Kiedy nie zareagował,
zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie przesadziła. Chciała powiedzieć, żeby załagodzić
sytuację, ale zanim zdążyła otworzyć usta, Darktrin nagle uśmiechnął się do niej, chociaż nie był
to już jego dawny swobodny uśmiech.
- Tak czy inaczej - powiedział, jakby ostatniej wymiany zdań w ogóle nie było - DL-44 to ciężki
pistolet blasterowy - wyjaśnił i rzucił jej broń. Fakt, sporo ważyła; Dusque musiała ją złapać
oburącz. Zastanawiała się, czy Finn jest na nią zły.
- Rzeczywiście - potwierdziła. - Ale dam radę utrzymać go jedną ręką.
Darktrin kiwnął głową.
- Racja, tak jest lepiej nim strzelać. To broń zaprojektowana z myślą o walce na krótki dystans.
Zużywa ogniwa zasilające jeszcze szybciej niż DH-17. Ma jednak - pochylił się w jej stronę i
wskazał guziczek na rękojeści - bardzo przydatne
urządzenie. To ustrojstwo wibruje, kiedy kończy się ogniwo, więc wiesz, że czas sięgnąć po
następne. Ta zabawka ma też jedną zasadniczą wadę. Żeby zrobić z niej dobry użytek, trzeba' być
naprawdę niezłym strzelcem. Tak czy inaczej, zawsze możesz strzelać i mieć nadzieję, że
trafisz... dopóki nie skończy ci się ogniwo. A ten przycisk między rękojeścią a lunetką to' szybkie
zwalnianie zasilania. - Zabrał jej pistolet i podał ostatnią broń: miała znacznie dłuższą lufę niż
poprzednie. - A to z kolei jest karabin blasterowy E-11. Trzymaj.
Dusque z ociąganiem wzięła broń z jego rąk. Miała wraże* nie, że ciągle jest na nią zły.
Widocznie wyczuł jej rozterkę, bo: trochę złagodniał.
- Bierz, nie bój się - zachęcił ją. Karabin był naprawdę ciężki; nie dałaby rady trzymać go jedną
ręką - Ma prawie trzykrotnie większy zasięg niż zwykły blaster.
- Swoje waży - mruknęła. - Do tego trzeba mieć wolne obie dłonie...
- Oczywiście. Mało kto może z niego swobodnie strzelać jedną ręką. Pod lufą masz rozkładaną
kolbę, dzięki której możesz dokładniej wycelować.
Zaczęła majstrować przy mechanizmie, oswajając się z jego działaniem, a Darktrin znów stanął
za nią i otoczył ją ramionami, żeby pomóc. Rozłożył częściowo podstawę.
- A teraz podnieś go i spójrz przez celownik - poinstruował ją.
Faktycznie, różnica była spora.
- Całkiem nieźle - zauważyła.
- Jest sterowany komputerowo - szepnął jej prosto w ucho Finn. Ciepły oddech owionął jej kark i
wstrząsnął nią mimowolny dreszcz. - Dzięki temu widzisz dobrze nawet w najgorszych
warunkach. Nieważne, jak kiepskie jest oświetlenie, nawet kiedy wszystko spowija dym, możesz
dokładnie wycelować. A jeśli chcesz zwiększyć jego stabilność... - wysunął rozkładaną kolbę do
końca i oparł na ramieniu Dusque - .. .otwierasz jądo końca. - Teraz ich ciała ściśle do siebie
przylegały i Dusque nie umiałaby powiedzieć, które z nich drżało, wprawiając w drżenie to
drugie. - Ten tutaj przycisk - dodał
cicho Darktrin - służy do przełączania na tryb ogłuszający. - Dusque ledwie słyszała, o czym on
mówi. Wtuliła się w jego ramiona, zachwycona ciepłem i bezpieczeństwem, jakie dawały. Nie
wiedziała, które z nich puściło broń - dotarło do niej tylko, że karabin z głuchym stukiem upadł
na podłogę. Finn położył jej ręce na ramionach i przyciągnął gwałtownie do siebie. Wstrząsnął
nią dreszcz, kiedy jego urywany, chrapliwy oddech znów połaskotał jej kark...
- Dusque - wyszeptał jej do ucha.
- Finn?
- Ja...
- Tak, Finn? - jęknęła przytłoczona intensywnością uczucia, którego bała się nazwać po imieniu.
- Ja naprawdę... - zająknął się. - To znaczy... nic, nic. Wybacz. - Odsunął ją delikatnie.
Minęła chwila, zanim odzyskała równowagę, w głębi duszy zła na siebie, że dała się tak łatwo
ponieść emocjom. Nachyliła się nad ławą, na której leżała broń, i odetchnęła głęboko.
Kiedy trochę doszła do siebie, zauważyła, że Darktrin przygląda się jej z udręczoną miną.
Wydawał się toczyć ze sobą wewnętrzną walkę. Dusque zastanowiła się, czy gnębi go, że ją
odepchnął, czy też że pozwolił jej zanadto się do siebie zbliżyć. W tej samej chwili z głębi
pamięci napłynęło wspomnienie jego słów - jak mówił o Imperium: że każdy w końcu zdradza
tych, których kocha i przechodzi na jego stronę.
Zaczął coś mówić, ale położyła mu palce na ustach.
- Nic nie mów - szepnęła miękko. - W porządku. Rozumiem. Chodzi o Imperium, zgadza się?
Milczał i patrzył na nią dziwnie pustym wzrokiem. Pomyślała półprzytomnie, że jeszcze chwila,
a utonie w bezkresnej czerni jego oczu. Kiedy w końcu się odezwał, w jego głosie brzmiał chłód.
- Tak - przyznał z ociąganiem. - Chodzi o Imperium.
Jak okropnych zbrodni musiało się dopuścić Imperium wobec niego, a może wobec kogoś, kogo
kochał, skoro w jego słowach było tyle lodowatej nienawiści! Z nagłym strachem uświadomiła
sobie, że chociaż Finn wie o niej właściwie
wszystko, to jego przeszłość jest dla niej zagadką. Opowiedział jej co prawda trochę o sobie na
Lok, ale nadal było tyle \ niedopowiedzeń! ?
- Co się... - zaczęła, ale w tej samej chwili do ładowni zajrzał kalamariański pilot.
^
- Przypnijcie się lepiej z powrotem - poradził im, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy, że
przeszkodził im w rozmowie. - Za moment wyskoczymy z nadprzestrzeni.
- Słyszałaś? - mruknął Finn. Ciekawe, przeszło jej przez myśl, czy się ucieszył, że nie musi
odpowiadać na jej pytanie?
Wróciła do ławy i podniosła DH-17. /
- Chyba wezmę ten - zdecydowała. Nie chciała ciągnąć go za język. Jeżeli będzie gotów z nią
rozmawiać, na pewno to zrobi. Wyszperała w kontenerze pasującą kaburę i bandolier z ogniwami
energetycznymi, przypasała broń i usiadła posłusznie w fotelu, zapinając uprząż.
Przez jedyny panel widokowy w ładowni widziała, jak błękitny wir nadprzestrzeni przechodzi w
srebrzyste gwiezdne smugi, a potem zmienia się w usianą migoczącymi punkcikami < czerń.
Westchnęła z wdzięczności, że ich podróż szczęśliwie dobiega końca, ale ulga była krótkotrwała.
Ni z tego, ni z owego statek zadygotał gwałtownie i szarpnął w jedną, a po chwili w drugą stronę.
Gdyby nie była przypięta, Dusque poleciałaby bezwładnie na gródź, razem z resztą
niezabezpieczonego ładunku. Znów się zakołysali. Dziewczyna dostrzegła w przestrzeni za
iluminatorem promień energii. Ktoś do nich strzelał! «
- Co to ma znaczyć? - zawołał Finn, próbując się wypiąć z uprzęży.
|
- Imperialcy - bąknął Kalamarianin, nie próbując nawet ukryć strachu i napięcia w głosie.
- Niech to szlag! - zaklął Darktrin. - Nigdy dotąd nie kręcili się w tej okolicy! - Udało mu się
wstać dokładnie w tej samej chwili, w której statek zaliczył kolejne trafienie. Impet strzału rzucił
go na podłogę.
- Uważaj! - zdążyła zawołać Dusque, bo nagłe szarpnięcie wyrwało z uchwytów stojącą w
pobliżu skrzynię i posłało ją
prosto na niego. Finn pozbierał się z podłogi i w samą porę zrobił unik: kontener rąbnął w
przeciwległą gródź, a jego zawartość wysypała się na pokład przy akompaniamencie szczęku i
łomotu.
Darktrin najwyraźniej wybierał się do sterowni. Zataczając się i z trudem utrzymując pion, dotarł
do wyjścia. Przez chwilę rozważała, czy nie pójść za nim, ale szybko uznała, że nic tam po niej.
Tylko by mu przeszkadzała. Na statkach znała się tak samo jak na blasterach, czyli w ogóle. Ich
transportem ciskało teraz jak stateczkiem z flimsi na wzburzonej fali oceanu. Badaczka ściskała
kurczowo poręcze swojego fotela, zastanawiając się ponuro, czy jej kompan faktycznie jest takim
dobrym drugim pilotem, jak twierdził na Lok. Między jednym strzałem a drugim do jej uszu
dolatywały strzępki rozmowy ze sterowni.
- Solo? Jak mnie słyszysz? - krzyczał Kalamarianin. - Strzelają do nas!
- Jestem tu trochę zajęty - przyszła odpowiedź z „Sokoła".
Ich statek zarobił następne trafienie, którego siła prawie wyrzuciła Dusque z fotela. Musieli mieć
naprawdę poważne kłopoty. .. Przez chwilę mignęła jej straszna wizja śmierci w pustce kosmosu
- co za głupi koniec tej całej historii! Umrzeć, nie dokonawszy niczego, nie pomściwszy nawet
śmierci przyjaciela. ..
Nie zrobiłam w swoim życiu nic znaczącego, pomyślała gorzko. Ta świadomość bolała i
przerażała ją bardziej niż perspektywa śmierci w kosmicznej przestrzeni.
Usłyszała znowu głos Finna.
- Daj mi komunikator! - zażądał.
- Co jest? - jęknął płaczliwie Peralli, a potem Dusque usłyszała dziwne odgłosy, jakby
szarpaniny. Zaraz jednak zagłuszył je huk nowego strzału. Statek zakołysał się po raz ostatni, a
potem zaczął spadać. Dusque ściskała poręcze fotela tak mocno, że zbielały jej knykcie.
Otworzyła szeroko oczy i wstrzymała oddech; zdawało się jej, że słyszy złowrogi metaliczny
zgrzyt i huk wybuchu, dobiegający gdzieś z wnętrza statku. O, nie! - pomyślała z lękiem. Czy te
odgłosy są prawdziwe, czy ona po prostu ma omamy?
- Finn! - wrzasnęła i zaczęła szarpać się z zapięciem uprzęży. Nagle bardziej niż cała sytuacja
przeraziło ją, że rebelianckiemu agentowi może przydarzyć się coś złego. Zanim zdołała
drżącymi rękami uwolnić się z pasów, oblała ją fala ulgi: ze sterowni dobiegł jego głos.
Domyślała się, że rozmawia z Hanem... Czyżby podawał mu ich pozycję? Uporała się z ostatnim
pasem. Zauważyła, że co prawda spadają coraz szybciej, ale ostrzał ustał.
Złapała za uchwyt na grodzi, żeby utrzymać równowagę, i zaczęła się przedzierać w stronę
sterowni - byle prędzej do Finna. Wokół było pełno gryzącego dymu, a po panelu kontrolnym
pełzały błyskawice wyładowań, plując iskrami. Dusque ścisnęła mocno framugę włazu i
zmrużyła oczy, żeby lepiej widzieć. Na widok zwisającego bezwładnie w fotelu pilota
Kalamarianina zdławiła okrzyk przerażenia: Peralli miał przekrzywiony hełm, a oczy uciekły mu
w głąb czaszki. Był stuprocentowo martwy. Dusque odszukała wzrokiem Darktrina i z ulgą
stwierdziła, że miota się nad pulpitem sterowniczym, próbując zapanować nad statkiem.
- Co się... - wykrztusiła tylko i zamilkła.
- Za późno - wycedził Finn przez zaciśnięte zęby, nie podnosząc wzroku znad konsolety. -
Wszystkie systemy padły.
- Co z „Sokołem"?
- Hanowi udało się uciec - odparł głucho.
Dym zaczął opadać, a kiedy Dusque wyjrzała przez przedni iluminator, nie zauważyła nigdzie w
pobliżu wrogich statków. W dole majaczyła błękitno-zielona kula Korelii. Wyglądała tak
spokojnie, tak malowniczo na tle aksamitnej czerni kosmosu... Rosła w oczach i z każdą sekundą
była coraz bliżej - badaczka uprzytomniła sobie, że cały czas przyspieszają.
- Idź się przypiąć - polecił nieznoszącym sprzeciwu tonem Finn. - Musimy się przygotować na
twarde lądowanie.
Posłuchała. Omijając ostrożnie zaśmiecające przedział szczątki, zaczęła przedzierać się w stronę
foteli. Wszędzie panował potworny chaos. Dookoła walały się stosy broni, pudła i skrzynie, a na
dodatek statkiem znowu zaczęło miotać - najwyraźniej wchodzili właśnie w atmosferę. Dusque
potknęła się
i upadła ciężko. Najszybciej, jak mogła, doczołgała się do fotela. Kiedy już sięgała do poręczy,
statek znowu zadrżał i runęła jak długa na plecy. Zacisnęła zęby, zebrała się w sobie i dała
desperackiego susa w stronę siedzenia, podświadomie rejestrując krzyk Finna:
- Uwaga...!
W tej samej chwili statkiem szarpnęło jeszcze mocniej i poczuła, że szybuje swobodnie. Lot
zakończył się tak samo niespodziewanie, jak się zaczął: uderzyła w coś z impetem, a potem cały
świat utonął w miękkiej czerni.
Jak przez mgłę dotarło do niej, że dryfuje. Było jej ciepło i wygodnie. Czuła się zadziwiająco
swobodnie i spokojnie, tylko gdzieś na obrzeżach świadomości uparcie dźwięczał domagający
się uwagi głos, dobiegający jakby z dna głębokiej studni. Usiłowała go zignorować - przytulna
czerń była zdecydowanie bardziej kuszącą perspektywą niż wsłuchiwanie się w ten natarczywy
krzyk. Spróbowała odsunąć się od niego jak najdalej, ale wtedy jej ciało przeszył przenikliwy
ostry ból. Wraz z nim w mroku pojawiły się kolorowe plamy, którym towarzyszył jęk. Dopiero
po chwili uprzytomniła sobie, że to ona jęczy. Zamrugała z trudem kilka razy i powoli, ostrożnie
otworzyła oczy. Trochę potrwało, zanim udało jej się skupić wzrok, a to, co zobaczyła, wprawiło
ją w osłupienie.
Leżała bezwładnie na podłodze częściowo zdemolowanej sterowni. Nogi i ręce miała wykręcone
pod dziwnymi kątami, przygniecione najrozmaitszym śmieciem i niezidentyfikowanymi
fragmentami metalu i kabli. Jej palce i skórę pokrywała lepka ciecz, a w ustach czuła słony smak
krwi. Spróbowała się poruszyć, ale skrzywiła się z bólu. Uzmysłowiła sobie, że to ostre kłucie w
boku musiało ją wyrwać z omdlenia - ból i ten głos, który nie przestawał gorączkowo powtarzać
jej imienia:
- Dusque!
- T... tu! - zająknęła się. - Tutaj! - powtórzyła, już trochę pewniej.
Przykrywające ją szczątki poleciały na boki i już wkrótce mogła swobodniej odetchnąć.
Wyglądało na to, że nie jest
ciężko ranna - po prostu do tej pory przygniatał ją spory ciężar. Z jej piersi zniknął pokaźny
fragment metalu, chyba obudowa panelu sterowania, i zobaczyła nad sobą Finna. Na jego twarzy
malowały się troska i niepokój. Miał rozcięte czoło i wyglądał na nieźle poturbowanego.
Powitała jego widok z ulgą i wdzięcznością.
,!
Bez słowa zdjął ostatni kawałek przygniatającego ją żelastwa, uwalniając nogi, a potem pochylił
się i wziął ją ostrożnie ; w ramiona. Stłumiła okrzyk bólu, kiedy wyciągał ją ze sterowni i wlókł
w stronę ładowni. Na wpół przytomnie zastanawiała się, dlaczego podniósł ją, nie sprawdzając,
jakie ma obrażenia, ! ale po chwili zrozumiała: kabinę powoli wypełnia woda. Pływało w niej
częściowo zanurzone ciało ich pilota.
- Peralli...-jęknęła.
- Nie żyje - rzucił Finn. Zaniósł ją do ładowni i ułożył - na stole zaskakująco delikatnie; dopiero
potem obmacał ją, sprawdzając obrażenia. Kiedy dotarł do miejsca nad talią, syknęła z bólu.
- Chyba masz złamane żebro - mruknął. - Co najmniej jedno.
|
- Pewnie tak.
- Boli cię coś jeszcze?
Podparła się na jednym łokciu i z trudem podźwignęła do \
pozycji półleżącej. Darktrin próbował ją powstrzymać, ale pokręciła zdecydowanie głową i
odsunęła jego ręce.
- Nie mamy czasu. A ty? Nic ci się nie stało? - spytała z troską.
- Nic mi nie jest - zapewnił ją. - Tylko parę zadrapań. - Odszedł od stołu i zaczął przetrząsać
porozrzucane wokół szczątki.
- Co robisz? - spytała, z niepokojem zerkając na poziom wody w ładowni. Cóż, pomyślała,
przynajmniej Kalamarianin powrócił do swojego naturalnego środowiska...
- Szukam pakietu medycznego, żeby opatrzyć twoje żebra - mruknął. - Musimy szybko się stąd
wydostać.
- Zapomnij o... - zaczęła i syknęła z bólu. - Weź uprząż - poradziła. - Powinna wystarczyć.
Darktrin utorował sobie drogę do jednego z foteli, odciął dwa pasy wydobytym z rękawa nożem i
wrócił do niej. Usiadła i z trudem wyciągnęła ręce na boki. Ból był tak ostry, że zaparło jej dech
w piersi. Pomyślała, że wygląda teraz zupełnie jak Tendau w swoich ostatnich chwilach...
-
Szybko - rzuciła i zacisnęła zęby.
Kiwnął głową i owinął pierwszą taśmę wokół jej piersi. Kiedy zapiął klamrę i zaczął ją zaciskać,
Dusque nie zdołała powstrzymać jęku.
-
Jeszcze mocniej - poleciła z wysiłkiem.
Odetchnął głęboko i spełnił jej prośbę, krzywiąc się na widok jej zbolałej miny. W końcu
dziewczyna odetchnęła z ulgą.
-
Teraz drugi - zarządziła.
Zabrał się do zakładania drugiego prowizorycznego opatrunku.
-
Jak zginął Peralli? - spytała Dusque, byle tylko nie myśleć o obezwładniającym bólu.
Finn milczał długo, zaciskając starannie drugą klamrę.
-
Trafili nas - wyjaśnił w końcu. - Nie mogłem nic zrobić...
Miała dziwne wrażenie, że coś przed nią ukrywa. Czy to
nie on popełnił jakiś błąd, który stał się przyczyną śmierci ich pilota? Przestała się jednak nad
tym zastanawiać, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Uprzytomniła sobie, że w tej chwili nie
martwi się o siebie. Cieszy się po prostu, że Finn żyje i jest mniej więcej cały.
-
Bałem się, że cię stracę - wyznał nagle drżącym głosem i nieśmiało dotknął jej twarzy. -
Już myślałem, że...
-
Ja też się bałam - odparła i uśmiechnęła się do niego z wysiłkiem, mimo bólu. Przycisnęła
ręką opatrunek i na próbę odetchnęła głębiej. - Dam radę - stwierdziła z przekonaniem.
Pomógł jej wstać.
-
Złap się czegoś - poradził. Woda cały czas się podnosiła. - Musimy się stąd wydostać, i to
szybko.
Dusque ostrożnie zeszła ze stołu i sprawdziła jeszcze raz pasy - im więcej się ruszała, tym mniej
jej przeszkadzały. Znalazła w śmieciach swój plecak i zarzuciła go sobie na ramię po zdrowej
stronie ciała. Nigdzie nie widziała miecza, ale
zauważyła walający się pod na wpół oberwaną tablicą blaster. Zapięła sobie kaburę na biodrach i
poszukała wzrokiem ładownicy - leżała niedaleko. Rozejrzała się w poszukiwaniu czegoś, co
warto by ocalić ze statku, ale niewiele tego było.
Finn był już przy włazie. Zorientowała się, że podkłada pod drzwi ładunki. Widocznie się
zablokowały, pomyślała i zaczęła przedzierać się w jego stronę.
- Co teraz? - spytała.
Finn umieścił ostatni detonator i obejrzał się na nią. Wyglądał na mocno zaniepokojonego.
- Poradzę sobie - odpowiedziała, zanim zdążył zadać pytanie.
- Zamierzam wysadzić drzwi - wyjaśnił. - Umieściłem też kilka ładunków w sterowni. Najpierw
wysadzimy tamtą część, a potem zdetonujemy te tutaj. Kiedy do środka wedrze się woda, fala
wypchnie nas na zewnątrz. Cóż, przynajmniej taką mam nadzieję.
Kiwnęła głową.
- Jak tylko wydostaniemy się ze statku, otwórz oczy - poradziła mu - i wypuść z płuc powietrze.
Kieruj się w stronę, w którą wzlecą pęcherzyki.
- W porządku. Złap się czegoś, dobrze?
Chwyciła metalowy wspornik.
- Już. - Odetchnęła szybko parę razy, żeby pozbyć się z płuc resztek dwutlenku węgla, a potem
zaczerpnęła głęboko powietrza. Finn poszedł w jej ślady. Zamknął oczy i uruchomił zapalnik.
Statkiem wstrząsnęła podwójna eksplozja, której siła cisnęła Dusque w głębiny oceanu Korelii.
Znów ogarnęła ją ciemność.
ROZDZIAŁ 9
Pierwszą rzeczą, jaką poczuła, były uderzenia fal miotających jej bezwładnym ciałem. Zamknęła
oczy; nie mogła w żaden sposób pozbyć się zimnej wody, która wypełniała jej nozdrza. Za nic
nie przyznałaby się do tego Finnowi, ale wody - a tym bardziej głębokiej - bała się najbardziej ze
wszystkiego. Miała ochotę krzyczeć - powstrzymywała ją od tego tylko świadomość, że w tej
sytuacji raczej nie wyszłoby jej to na dobre. Zebrała całą siłę woli, żeby stłumić panikę, i
otworzyła oczy: wirowała i kołysała się na wzburzonych falach. Nie potrafiła powiedzieć, gdzie
jest góra, a gdzie dół. Woda wokół niej była spieniona i mętna, nie dało się nic przez nią
zobaczyć, i znowu zaczęła ją ogarniać panika. Zupełnie zapomniała o radzie, którą niedawno dała
przyjacielowi, a kiedy w końcu wypuściła powietrze, nie potrafiła stwierdzić, w którą stronę
uciekają jego pęcherzyki. Na szczęście dostrzegła w pobliżu wrak ich statku. Skupiła na nim
wzrok i po chwili zorientowała się, że wrak maleje jej w oczach z każdą sekundą. W tym
momencie trybiki zaskoczyły i umysł naukowca przezwyciężył panikę.
Jakżeby inaczej! - pomyślała z ulgą, zawstydzona swoim histerycznym zachowaniem. Grawitacja
robiła swoje: statek tonął. A skoro opadał w jednym kierunku, ona powinna płynąć w
przeciwnym.
Zacisnęła zęby i z determinacją wierzgnęła z całej siły. Chociaż bała się oceanu, umiała pływać,
więc pokonała ból i strach i zaczęła kierować się do góry. Perspektywa utonięcia była całkiem
dobrą motywacją.
Jeszcze raz wypuściła trochę powietrza. Pęcherzyki przemknęły jej przed oczami i zniknęły w
górze: oznaczało to, że płynie w dobrą stronę. Pracowała energicznie ramionami i nogami;
niebawem oprócz pulsującego bólu poranionych żeber; dołączył tępy ucisk w piersi. Nie zostało
jej dużo czasu. /
Ból obudził strach, którego już nie zdołała opanować. Wraz z banieczkami powietrza z jej ust
wydobył się niemy krzyk. I Kiedy w ostatnim odruchu desperacji spojrzała w górę, zobaczyła
kilka metrów nad głową skłębione odmęty pokryte pianą. Nadludzkim wysiłkiem odepchnęła się
jeszcze raz, zachłysnęła się spazmatycznie i wynurzyła na powierzchnię. Z całych sił walczyła o
zachowanie przytomności. W oczach jej pociemniało, a po chwili zobaczyła przed sobą
wirowanie świetlistych; punktów.
Zaczerpnęła rozpaczliwie powietrza, łykając przy okazji sporą porcję słonej wody, i zaniosła się
kaszlem. Krztusząc się, > resztką sił i przytomności młóciła rękami, starając się utrzymać na
powierzchni. Żyła! Oddychała! Z każdym haustem powietrza strach ustępował, a panikę wypierał
zdrowy rozsądek. Kiedy w końcu wypluła resztki wody i kaszel ustał, w jej głowie . zaczął się
klarować plan. Płynęła spokojnie, zataczając coraz większe koła i wołając Finna.
- Tutaj! - usłyszała wreszcie i gwałtownie zakręciła w stronę, z której dobiegał głos, modląc się
jednocześnie, żeby to był Darktrin.
Już po chwili pośród fal zobaczyła jego ciemną głowę. A za nią... och, cudownie! To naprawdę
brzeg! Chaotycznie rozgarniała fale, kierując się w stronę Finna, zatrzymując się co jakiś czas,
żeby złapać oddech. Strach ustąpił, ale nadal czaił się w pobliżu, gotów zaatakować w każdej
chwili.
- Dzięki Mocy! - zawołał Finn. Jego słowa zabrzmiały jak najcudowniejsza muzyka. - Już się
bałem, że cię więcej nie zobaczę.
Znowu się zachłysnęła wodą i rozkasłała. Szybko traciła siły.
- Wszystko w porządku? - zaniepokoił się Darktrin.
- W porządku to będzie, jak dotrzemy do brzegu - wykrztusiła, za wszelką cenę starając się
utrzymać głowę nad wodą.
Finn wreszcie zauważył, że Dusque jest na granicy paniki.
- Już niedaleko ~ dodał jej otuchy. - Płyń za mną.
Posłuchała, dostosowując się do jego tempa. Wiedziała,
że młody człowiek specjalnie płynie wolno, żeby jej zbytnio nie nadwyrężać. Tylko raz spytał,
czy nie potrzebuje pomocy, a kiedy odmówiła, nie poruszał już więcej tego tematu. Widziała
jednak, że co jakiś czas odwraca głowę, żeby upewnić się, że za nim nadąża. Chociaż do brzegu
nie było daleko, skręcił, kierując się na pobliskie, sterczące z morza skały. Domyśliła się, że robi
to ze względu na nią. Czuła się jednocześnie zadowolona i oburzona, że daje jej fory.
Wyprzedził ją kawałek, odwrócił głowę i zawołał:
- Dobijemy do tej wysepki i odpoczniemy, co ty na to?
- Mhm - mruknęła, plując wodą. Bała się otworzyć usta, żeby znów się nie zakrztusić. W pobliżu
skałek woda była wzburzona; fale rozbijały się o koralowe rafy i tworzyły zdradliwe wiry. Finn
miał spore trudności z pokonaniem spienionych fal, ale ani na chwilę o niej nie zapominał.
- Złap się czegoś - poradził jej i ruszył w stronę kępy morskiej roślinności. Dusque, chociaż
półprzytomna, zrozumiała, że coś w pozornie rozsądnym planie kompana ją niepokoi; dopiero po
chwili dotarło do niej, o co chodzi. W miejscu takim jak to nie powinno przecież nic rosnąć...
Darktrin już miał się chwycić pływających badyli, więc krzyknęła ostrzegawczo. Odwrócił się na
dźwięk jej głosu, więc nie mógł widzieć, jak łodygi wynurzają się z wody i wyciągają w jego
stronę...
Dusque nie zdążyłaby dopłynąć, żeby mu pomóc, więc sięgnęła po blaster, który - jak miała
nadzieję - wciąż tkwił w kaburze na jej biodrze. Na szczęście był na swoim miejscu.
Wyszarpnęła broń i zwolniła blokadę, tak jak uczył ją Finn na statku.
- Głowa w dół! - wrzasnęła i posłała serię z blastera w stronę wodnego pajęczaka, szykującego
się do ataku na niczego
niespodziewającego się Finna. Raczej przez przypadek niż dzięki jej umiejętnościom blasterowe
strzały dosięgły celu. Paskudztwo z głośnym chlupnięciem zanurzyło się z powrotem w wodzie.
Trudno było stwierdzić, kto jest tym faktem bardziej zaskoczony: ona czy niedoszła ofiara
pajęczaka. Ściskała blaster kurczowo, jakby bała się go schować. Fale rozbijały się wokół niej z
pluskiem, kiedy niezgrabnie, ostatkiem sił, podpływała do przyjaciela.
- Zatrzymajmy się na tych skałach na chwilę - wysapała, gdy tylko do niego dotarła.
- Nawet na dłużej, jeśli chcesz - uśmiechnął się Finn. - Myślisz, że będziemy tu bezpieczni? -
dodał z powątpiewaniem na wspomnienie morskiego potwora.
Dusque była zbyt zmęczona, żeby się zdziwić, że prosi o jej opinię, chociaż wie, że jest ledwie
przytomna.
- Ss... sądzę, że tak - wymamrotała. Finn zaczął wspinać się na skały; rozglądał się wokół i
starannie unikał dotykania martwego cielska odrażającego pajęczaka. Kiedy stał już pewnie,
pomógł Dusque wyjść na brzeg. Skrzywiła się lekko, bo żebra znów dały o sobie znać, ale nie
poskarżyła się ani słowem. W tej chwili nie liczyło się nic poza radością, że w końcu wyszła z
wody. Przez kilka chwil siedzieli bez słowa, dygocząc z wysiłku i zimna. Dokładnie w
momencie, kiedy Finn otworzył usta, żeby coś powiedzieć, morski potwór ożył i rzucił się na
nich.
Zanim Dusque zdążyła użyć blastera, Finn wyjął nóż i cisnął nim w korpus stwora. Zwierzę
wierzgnęło raz i drugi cienkimi odnóżami i padło bez życia, a z rany zaczęła wyciekać czarna
szlamowata ciecz. Darktrin sięgnął, żeby wyciągnąć swoją broń, ale Dusque przytrzymała jego
rękę.
- Uważaj - ostrzegła go. - Ta czarna maź jest trująca.
Ostrożnie wyjął ostrze z ciała stwora, otarł je kawałkiem
materiału oddartym z bluzy i schował do rękawa. Dusque domyślała się, że ma tam jakiś ukryty
mechanizm, w razie potrzeby szybko uwalniający broń.
- Według mnie był już martwy, kiedy skoczył - poinformowała, kiedy już nieco ochłonęli. - Po
prostu pośmiertny skurcz mięśni.
Finn przyjrzał się z odrazą pająkowatej istocie. Miała około metra długości.
-
Co to w ogóle jest? - spytał ze wstrętem.
-
Sidłacz - wyjaśniła Dusque. - Żyją głównie na Talusie, ale na Korelii też je można
spotkać, jak zresztą widać.
-
I mówisz, że ta czarna ciecz jest toksyczna? - Spojrzał na stwora nieufnie. Gdyby nie
obolałe żebra, Dusque parsknęłaby śmiechem. Darktrin zachowywał się zupełnie jak mały
chłopiec, z obrzydzeniem, ale i fascynacją przyglądający się paskudnemu robalowi.
-
Jest trująca - zapewniła. - Te ziemnowodne stworzenia znajdują sobie wygodną kryjówkę
pod wodą i czekają na ofiarę, wystawiając na wabia dwa przednie odnóża. Kiedy jakaś niczego
niepodejrzewająca ryba podpłynie blisko, przebiją ją błyskawicznie jadowitymi kolcami.
-
Chcesz powiedzieć, że o mały włos załatwiłby mnie stwór, który poluje na ryby? - spytał
z niedowierzaniem, ale zaraz kąciki jego ust drgnęły w uśmiechu.
-
Na to wygląda - potwierdziła.
Podniósł wysoko brwi.
-
Czyja wyglądam jak ryba?
Po chwili oboje leżeli na plecach, zaśmiewając się z absurdalnej sytuacji.
-
Ojej... - jęknęła Dusque, usiadła i chwyciła się za bok. Chociaż obolała, poczuła się
znacznie lepiej, kiedy rozładowała napięcie.
-
Dobrze - odezwał się Finn, kiedy już złapał oddech. - Trochę odpoczęliśmy, więc
spróbujmy dotrzeć do brzegu i poszukać pomocy medycznej. Już niedaleko.
Na samą myśl, że trzeba będzie znowu wejść do wody, Dusque prawie zemdliło. Zerknęła w
stronę lądu, próbując ocenić, ile będą musieli przebyć wpław. Wyszło jej, że mniej więcej
piętnaście metrów. Dam radę, postanowiła twardo.
-
Dasz radę - powiedział Finn, jakby czytał jej w myślach.
-
Jasne - mruknęła. - Na pewno.
Zszedł ze skały, a ona za nim - powoli, uważając, żeby nie urazić żeber. Woda wydawała się
zimniejsza niż za pierwszym
razem, ale zacisnęła zęby i uczepiła się kurczowo jednej myśli: już wkrótce będą na suchym
lądzie. Wpatrzona w plażę, zauważyła metaliczny błysk w promieniach zachodzącego słońca. A
może tylko jej się zdawało? Zerknęła na Darktrina - widocznie też coś zauważył, bo zmarszczył
brwi i zwolnił, podwajając czujność. Jak tylko znaleźli się na tyle blisko brzegu, żeby złapać
grunt, młody człowiek stanął i zrobił kilka ostrożnych kroków. Potem zatrzymał się, osłonił oczy
dłonią i zaraz nią pomachał. Dusque spostrzegła, że na lądzie stoi postać wzrostu i postury
dorosłego człowieka, cała zakuta w lśniący pancerz. Postać odpowiedziała salutem na
pozdrowienie Finna. Czyżby na nich czekała?
Darktrin odwrócił się i pomógł Dusque wyjść z wody.
- To twój znajomy? - spytała.
- To droid - wyjaśnił. - Należy do osoby, dla której pracuję.
Zdziwiła się, ale nie skomentowała tego.
- Dzień dobry - przedstawił się droid. - Jestem SeeThreepio, specjalista od kontaktów ludzie-
roboty. - Wykonał coś w rodzaju sztywnego ukłonu.
- Jak nas znalazłeś? - spytał Finn, biorąc Dusque pod rękę.
- Śledziliśmy trajektorię waszego lotu - wyjaśnił droid. - Zostałem wysłany na wszelki
wypadek...
- ...gdyby ktoś z nas przeżył? - przerwał mu Darktrin i wskazał głową na Dusque. - Musimy ją
zabrać do centrum medycznego.
- Nic mi nie będzie - rzuciła prędko. W tej chwili marzyła tylko o jednym: żeby jak najszybciej
oddalić się od wody.
- Tam, dokąd idziemy, mamy kilka wykwalifikowanych Too-Onebee. Są naprawdę biegłe w
swoim fachu - poinformował C-3PO. - Na pewno chętnie panią zbadają, ale muszę uprzedzić, że
do bazy jest stąd dobry kawałek, a droga bywa momentami dosyć trudna.
- Poradzę sobie - mruknęła Dusque, bardziej do Finna niż do droida.
- Wobec tego będziemy szli powoli - zarządził Darktrin i otoczył ją troskliwie ramieniem. Nie
miała nic przeciwko
temu, wręcz przeciwnie - poczuła w brzuchu dziwne łaskotanie...
C-3Po szedł przodem, a oni tuż za nim.
- Ojej, nienawidzę piasku! - narzekał ich przewodnik. - Zawsze potem chrzęści mi w
serwomotorach! - Odwrócił się sztywno i skupił fotoreceptory na Darktrinie. - Czy opowiadałem
już panu, jak kiedyś trafiłem na Tatooine i... - Paplał bez przerwy, chociaż Finn i Dusque ledwie
zwracali uwagę na to, co mówi.
Droga do celu okazała się rzeczywiście długa i żmudna. Parę razy Dusque musiała poprawiać
prowizoryczny opatrunek na piersi, utrzymywali jednak stałe, dość szybkie tempo.
Bywała wcześniej na Korelii, ale w tych okolicach ani razu. Jak zdołała ustalić, rozbili się w
pobliżu Tyreny. C-3PO prowadził ich na północny zachód, w stronę gór, ale kiedy spytała Finna,
ile jeszcze mają do przebycia, odpowiedź ją zaskoczyła i wprawiła w zakłopotanie.
- Nie mam pojęcia - wyznał.
- Nie byłeś tu wcześniej? - zdumiała się.
- Nie zwiedziłem wszystkich baz Rebeliantów, a położenie tej tutaj jest ściśle strzeżoną
tajemnicą... ze względu na osobę, która właśnie tu przebywa - wyjaśnił.
- Nie działa ci to na nerwy? - Pokręciła z niedowierzaniem głową Dusque. - Takie utrzymywanie
wszystkiego w tajemnicy. Czym to się właściwie różni od taktyki Imperium?
Przyglądał się jej przez chwilę z dziwną miną, aż się zlękła, że może go uraziła. Uznała jednak,
że jest zbyt zmęczona i obolała, żeby się tłumaczyć. Westchnęła głęboko, rozkoszując się
przesycającą powietrze wonią lasu.
- Masz rację - westchnął Darktrin po dłuższej chwili. - Obie strony stosują podobne metody i
właśnie to jest największe ryzyko - dodał. - Musisz cały czas wierzyć w to, co robisz, inaczej
nagle lądujesz po drugiej stronie barykady i nie masz pojęcia, jak ani kiedy to się stało.
Nie wiedziała, co powiedzieć. Szli dalej w milczeniu, przerywanym jedynie monotonnym
ględzeniem C-3PO. Nieświadom,
że nikt go nie słucha, droid rozwodził się nad problemami, jakie napotyka w codziennej pracy.
Zamknął się dopiero, kiedy Dusque odkryła sforę posokowców, węszącą między drzewami, i
nakazała im ciszę.
- Chyba że chcecie zostać stratowani - wyjaśniła ponuro.
Kiedy bezpiecznie minęli stado zwierząt, Finn zadowolony
błysnął zębami w uśmiechu. Przez resztę drogi C-3PO wymownie milczał, ale Dusque
postanowiła się nim nie przejmować.
Kiedy wspięli się na kolejne wzgórze, zobaczyła w dole niewielkie skupisko kamiennych
budynków - niziutkich, ledwie wystających ponad poziom gruntu. Sądząc po wcześniejszych
uwagach Finna, obóz był tymczasową placówką Rebeliantów, co zresztą wydawało się rozsądne,
biorąc pod uwagę ich niepewną sytuację. Nie wiedzieli, kiedy przyjdzie im zbierać manatki i brać
nogi za pas. Mimo to obozowisko było częściowo ufortyfikowane. Dziewczyna zauważyła także
kilka patroli nadzorujących okolicę.
Jeden z pełniących wartę żołnierzy rozpoznał C-3PO i pomachał do nich. Dusque zdziwiła się,
widząc, jaki jest młody, ale jeszcze bardziej zaskoczyło ją to, że na ich widok wyraźnie się
ucieszył. Skinęła chłopcu głową, a on uśmiechnął się do niej życzliwie, zasalutował krótko i
wrócił do swoich obowiązków.
Schodzili teraz kamienną ścieżką, która prowadziła - jak się okazało - do jednej z największych
budowli osady. Wokół kręciło się mnóstwo rebelianckich żołnierzy, ale tylko kilku zaszczyciło
ich przelotnym spojrzeniem. Dusque domyślała się, że zostali uprzedzeni o przybyciu gości. Ich
mechaniczny przewodnik pomaszerował prosto do prowizorycznego centrum dowodzenia. Przy
wejściu zaczepił go mały robocik R2, o biało-niebieskiej kopułce. Zaświergotał coś do C-3PO i
zapiszczał pytająco.
Złocisty droid wyraźnie się ożywił.
- Tak - powiedział dobitnie. - To była niezwykle trudna misja, ale udało mi się ich bezpiecznie
przyprowadzić.
Badaczka, rozbawiona, parsknęła krótkim śmiechem, kiedy R2 zabuczał w odpowiedzi coś, co
widocznie uraziło droida
protokolarnego, zaraz jednak skrzywiła się boleśnie: zapomniała o obolałych żebrach.
- Hej, SeeThreepio! - zawołał Finn. - Gdzie jest centrum medyczne?
Droid przestał sprzeczać się z R2, wskazał im kierunek i zaraz wrócił do kłótni. Dusque
domyślała się, że roboty są ze sobą bardzo zżyte i wiele razem przeszły. Wyglądało na to, że
podobne kłótnie były dla nich chlebem powszednim, a fakt, że rebelianccy żołnierze mijali ich,
nie zwracając uwagi na zaciekłą dyskusję, tylko to potwierdzał.
Zanim dotarli do centrum medycznego, Finn oprowadził ją po kompleksie. Była zaskoczona, ile
się tutaj działo, jak wielu ludzi, przedstawicieli obcych ras i robotów spotykali. Nie pamiętała,
żeby w jej laboratorium panował kiedykolwiek taki ruch. W porównaniu z bazą Rebeliantów jej
ostatnie miejsce pracy było takie martwe! Tak, to słowo najlepiej oddawało atmosferę
laboratorium - i ta myśl bardzo ją przygnębiła. Kiedy mijali pomieszczenie wyglądające na biuro,
Finn zatrzymał się i zajrzał do środka. Na widok młodego, ciemnowłosego mężczyzny w
kombinezonie pilota uśmiechnął się szeroko.
- Wedge! - zawołał.
- Finn! - Nieznajomy już chciał wstać, żeby się przywitać, ale Darktrin powstrzymał go gestem
dłoni.
- Spokojnie, stary - powiedział, - Odprowadzę tylko tę panią do centrum medycznego i zaraz
wracam. Musimy pogadać.
Wedge kiwnął głową i usiadł z powrotem za biurkiem, wracając do przerwanej pracy. Dusque
zastanowiło, co sprawia, że Rebelianci są tak skupieni i oddani sprawie, o którą walczą... Czy
kierowała nimi ta sama determinacja, która skłoniła ją do przyłączenia się do Finna po śmierci
Tendaua? Całkiem możliwe, uznała.
- Proszę bardzo. - Darktrin zatrzymał się przed niewielką, ale zaskakująco dobrze wyposażoną
salą szpitalną. Droid medyczny 2-1B przerwał dostrajanie przyrządów i podszedł do nich.
- W czym mogę pomóc? - spytał.
- Mam chyba parę pękniętych żeber - wyjaśniła Dusque. - Mógłbyś to obejrzeć?
- Oczywiście - odparł grzecznie droid. - Proszę usiąść. - Wskazał jej stojącą w pobliżu leżankę.
- Poradzisz sobie? - spytał Finn z troską.
- Tak - zapewniła go. - Leć pogadać ze swoim kumplem. Wygląda na to, że jestem w dobrych
rękach. - Podeszła do łóżka, usiadła, a potem ostrożnie się położyła. Ulga, że dotarli do
bezpiecznego miejsca i że ktoś w końcu się nią zajmie, była ogromna. Całe cierpienie i
zmęczenie, do tej pory skrzętnie maskowane, wypłynęło na twarz. Finn od razu to zauważył i
wyraźnie się zawahał.
- Wrócę za kilka minut - obiecał, a Dusque przymknęła oczy i odetchnęła głęboko.
- Nic mi nie będzie - powiedziała.
Darktrin kiwnął głową i wyszedł.
Kiedy droid skanował jej klatkę piersiową i plecy, śledziła przez otwarte drzwi ruch w
sąsiadującej ze szpitalem centrali. Wszędzie kręcił się personel i jednostki protokolarne, jeździły
podnośniki binarne i różnego rodzaju roboty. Centralne miejsce zajmowała drobna, na biało
ubrana kobieta. Dusque oceniła, że ta energiczna brązowowłosa osóbka jest chyba o głowę niższa
od niej, ale niedostatki we wzroście nadrabiała charyzmą.
Badaczka gapiła się na nią, kiedy 2-IB zaczął opatrywać jej żebra. Ze zdziwieniem zauważyła, że
dziewczyna w bieli nie tylko wydaje rozkazy, ale też sama pomaga w transporcie sprzętu czy
zapasów. Wyglądało na to, że to ona zawiaduje całą bazą. Dusque zachodziła w głowę, kim może
być filigranowa nieznajoma. Spędziła praktycznie całe dorosłe życie w służbie Imperium, ale
nigdy nie spotkała kobiety, która piastowałaby odpowiedzialne stanowisko, a już na pewno nie
tak wysokie, jak ta tutaj. A przecież dowodząca bazą dziewczyna wyglądała na jej równolatkę, a
może nawet była młodsza.
Dusque czuła, że rodzi się w niej całkiem nowe, obce uczucie, którego nie potrafiła nazwać. W
otoczeniu tych wszystkich młodych ludzi - od wartownika przy bramie, który nie chciał umierać
z powodu kaprysu swoich przełożonych i wolał poświęcić życie dla sprawy, w którą wierzył, po
kruchą kobietkę wzbudzającą powszechny szacunek - dotarło do niej, że to
jedyna słuszna droga: poświęcanie się dla ideałów i marzeń. Słowa, które wypowiedział Tendau
na Rori - wydawało jej się, że to tak dawno temu! - nagle nabrały znaczenia i stały się oczywiste.
„Kiedy przyjdzie czas, odnajdziesz własną drogę - zapewnił ją wtedy. - Zobaczysz wszystko jak
na dłoni". Teraz zrozumiała, że miał rację. Znalazła swoją drogę, odkryła swój cel.
- Żebra masz mocno potłuczone, ale nie pęknięte - oznajmił 2-IB, wyrywając ją z zadumy. -
Założę ci opatrunek z bacty, żeby przyspieszyć gojenie.
Westchnęła z ulgą i okazało się, że oddychanie nie sprawia jej już takiego bólu jak przedtem. Nie
wiedziała, co 2-1B jej zaaplikował, ale bardzo jej to pomogło. Jak tylko droid skończył się nią
zajmować, wstała i na próbę wykręciła tułów w obie strony.
Niedługo potem wrócił Finn - minę miał niewesołą, ale rozchmurzył się, widząc, że jego
przyjaciółka jest już na nogach i porusza się z dużo większą swobodą niż poprzednio.
- Jak się czujesz? - spytał.
- Jak nowo narodzona! - poinformowała go radośnie. - A właściwie to nawet lepiej.
Przyjrzał się jej uważnie i Dusque postanowiła podzielić się z nim swoimi przemyśleniami. Musi
dać mu do zrozumienia, że rozumie i podziela jego zapał i oddanie sprawie. Zanim jednak
zdążyła coś powiedzieć, ubiegł ją.
- Bardzo się cieszę - powiedział. - Im szybciej zgłosimy się po rozkazy, tym lepiej. - Zmarszczył
czoło. - Mamy mało czasu...
Sądząc po jego minie, sytuacja była naprawdę poważna, więc ona także szybko spoważniała. Na
sentymenty przyjdzie czas później, uznała.
- Prowadź - rzuciła. Odwróciła się jeszcze, żeby podziękować droidowi medycznemu za pomoc,
a potem ruszyła za rebelianckim agentem.
Długo pokonywali labirynt przejść i pomieszczeń, zanim dotarli na drugi poziom. Na środku sali,
w której się znaleźli, stało urządzenie wyglądające jak duży holoprojektor. Obok
wyświetlacza stała kobieta w bieli, którą Dusque przedtem widziała, a przy rozmaitych
stanowiskach i pulpitach siedziało kilka osób, prawdopodobnie odbierających komunikaty i
wysyłających rozkazy żołnierzom stacjonującym w terenie. Uwagę Dusque zwrócił młody,
jasnowłosy mężczyzna stojący obok kobiety w białej szacie. Sprawiał wrażenie niewiele
starszego niż strażnik, który ich przywitał, a wyblakła od słońca czupryna sugerowała, że spędzał
sporo czasu na świeżym powietrzu. Był ubrany w prostą bluzę i spodnie, a u jego pasa Dusque
spostrzegła dziwne cylindryczne urządzenie. Nigdy wcześniej nie widziała czegoś podobnego.
Zaintrygowało ją to, bo zawsze się szczyciła, że jest na bieżąco z wszelkimi nowinkami
technicznymi. Kiedy podniosła wzrok, zobaczyła, że blondyn wpatruje się w nią przenikliwie
zadziwiająco błękitnymi oczami. W jego spojrzeniu była mądrość, zupełnie niepasująca do tak
młodego chłopca. Przywodziła raczej na myśl wiekowego mędrca, który dużo widział i sporo
wie. Zadrżała mimowolnie, chociaż wcale nie było jej zimno. Oderwała wzrok od młodzieńca,
słysząc słowa biało ubranej dziewczyny.
- Dobrze was widzieć całych i zdrowych - przywitała ich przywódczyni bazy. Wydawała się
sympatyczna i pełna ciepła. - Kiedy Han doniósł nam, że zostaliście zestrzeleni, obawialiśmy się
najgorszego.
- Co z nim? - spytał Finn z troską.
- Nie martw się - uspokoiła go drobna nieznajoma, kładąc mu dłoń na ramieniu. - Nic mu nie jest.
Mało co prawda brakowało, ale razem z Chewiem zdołali uciec imperialnym myśliwcom. Nie
mam pojęcia, jak to zrobili - dodała ze śmiechem - ale ta sterta złomu znowu wyratowała ich z
opresji. - Przez chwilę milczała i w jej milczeniu Dusque wyczuła coś więcej niż tylko
koleżeńską troskę o lekkomyślnego pilota.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że nic ci się nie stało! - kobieta zwróciła się teraz do niej.
- Dziękuję - odparła. - Wybacz, że pytam, ale kim jesteś? - dodała skrępowana.
Ciemnowłosa nieznajoma spojrzała wymownie na Finna.
- Nie powiedziałeś jej? - spytała.
- Nie było sensu wszystkiego wyjaśniać, zanim tutaj nie dotrzemy. - Darktrin wzruszył
ramionami. - Nie wiedziałem, czy w ogóle przeżyjemy...
- Finn i ja znamy się od bardzo dawna - wyjaśniła kobieta. - Nawet nie pamiętam, od kiedy.
Nazywam się Leia Organa - przedstawiła się. - Żałuję, że nie mamy dla siebie więcej czasu, ale...
cóż, tak wyszło. Przykro mi.
- Rozumiem. - Dusque kiwnęła głową. Chyba już słyszała to imię, ale nie mogła sobie
przypomnieć, gdzie i kiedy. - Czy mogę się wam na coś przydać? - spytała nieśmiało. - Imperium
pozbawiło mnie jedynego przyjaciela. Wierzę, że był niewinny. Nie mogę i nie chcę dłużej dla
nich pracować. Nie chcę.
Leia popatrzyła na nią ze współczuciem.
- Słyszeliśmy, co spotkało Tendaua. Bardzo mi przykro.
Dusque wiedziała, że dziewczyna mówi prawdę. Była przywódczynią Sojuszu, dowodziła
żołnierzami, a mimo to nie straciła ludzkich uczuć - potrafiła współczuć i pamiętała, że ci, którzy
giną, to istoty z krwi i kości, nie zaś numerki w datapadzie.
- Nie udało nam się dowiedzieć, dlaczego wydano na niego wyrok, ale, jeśli cię to pocieszy, ty
jesteś czysta. Nikt cię nie ściga - dodała Leia.
- A więc nadal może nam pomóc? - spytał ją Finn.
- Oczywiście - potwierdziła Leia i spojrzała Dusque w oczy. - Jesteś ksenobiolożką, pracowałaś
dla Imperium jako bioinżynier, więc nikt się nie zdziwi, że prowadzisz badania na takiej mało
znanej i słabo zaludnionej planecie. Będziesz mogła działać swobodnie, nie wzbudzając niczyich
podejrzeń. Bardzo potrzebujemy kogoś takiego jak ty. Jesteś naszą jedyną nadzieją. -
Uśmiechnęła się smutno. - Wiemy zresztą, co przydarzyło się twojej rodzinie. Bardzo liczyłam,
że zgodzisz się nam pomóc...
Dusque poczuła się nagle przytłoczona - tak bardzo na nią liczyli! Przypomniała sobie, że
podczas ich pierwszej rozmowy Finn powiedział prawie dokładnie to samo, co teraz Leia. Wtedy
jednak nie rozumiała, o czym mówi. Pamiętała tylko, jak niebezpieczne może być pakowanie się
w tak ryzykowne
przedsięwzięcie. Dopiero kiedy na własne oczy zobaczyła wszystkich działających pod
rozkazami tej młodej kobiety żołnierzy, zrozumiała. Gdyby Leia potrzebowała do tej misji byle
kogo, miała wokół dość rąk do pomocy. A mimo to poprosiła o przysługę ją. Właśnie ją. Dusque
musiała być dla niej ważna. Przez długą chwilę nie mogła ze wzruszenia wykrztusić ani słowa.
-
Skoro tyle przeszłaś, żeby tutaj dotrzeć, to chyba mam rację, prawda? - spytała cicho
Leia.
Dusque Mistflier musiała dokonać wyboru. Wiedziała, że ta jedna chwila przesądzi o całym jej
dalszym życiu. Podjęta teraz decyzja da jej szansę na dokonanie czegoś ważnego, ale też skieruje
ją na drogę, z której nie będzie odwrotu. Mimo to po raz pierwszy w życiu miała całkowitą,
niezachwianą pewność. Nie czuła lęku.
-
Tak, chcę wam pomóc - zgodziła się bez wahania.
Zapadła cisza. Leia przyglądała jej się przez jakiś czas, aż
wreszcie skinęła z szacunkiem głową.
-
Cieszę się - powiedziała po prostu. - Twoi przełożeni nie wiedzą, gdzie jesteś, prawda?
Pokręciła głową.
-
Nie wysyłałam raportów, bo nie chciałam się ujawniać. No i mogło się okazać, że jestem
poszukiwana...
-
Mądra decyzja - pochwaliła ją Leia.
-
I nie musicie się martwić - dodała badaczka zadowolona z uznania. - Nie zniknęłam im z
oczu aż na tak długo, żeby chcieli mnie zacząć szukać.
Leia skinęła głową.
-
Świetnie. A teraz do rzeczy. - Spoważniała. - Lista, którą musimy odzyskać, jest na
Dantooine.
Finn wypuścił głośno powietrze z płuc, a Dusque zastanowiła się, dlaczego do tej pory
wstrzymywał oddech. Może z obawy, że się wycofam? - przemknęło jej przez myśl.
-
Mieliśmy tam kiedyś bazę - wyjaśniła Leia - dopóki ktoś nas nie zdradził. Na szczęście
udało się na czas wszystkich ewakuować. Wszystko przez ten pośpiech... - westchnęła. -
Musieliśmy zostawić i zniszczyć część sprzętu i informacji.
Lista, którą chcemy odzyskać, została zapisana w holokronie przez kilku różnych agentów;
niektórzy z nich zginęli podczas misji. Nikt nie znał wszystkich nazwisk. Zdecydowaliśmy się na
taki krok, żeby chronić wykaz kontaktów przed ujawnieniem. Holokron to jedyny nośnik danych,
w którym spis istnieje jako całość. Nasi ludzie ukryli urządzenie w ruinach starożytnej Świątyni
Jedi na parę dni przed zniszczeniem Alderaana... - przerwała, a w jej oczach pojawił się cień
bólu. - Nastały dla nas mroczne czasy...
Nagle Dusque przypomniała sobie, gdzie już słyszała to nazwisko. Była senator i księżniczka
Leia Organa - jeśli nie zawodziła jej pamięć - pochodziła właśnie z Alderaana. Zerknęła z
podziwem na przywódczynię Sojuszu. Oto stała twarzą w twarz z kobietą, która straciła
wszystko. Spotkała ją nieopisana tragedia, a mimo to znalazła w sobie dość siły, żeby przetrwać i
iść naprzód - z jeszcze większą determinacją.
- Musimy odzyskać tę listę, zanim trafi w łapy Imperium - dokończyła Leia. - Mamy informacje
z dobrego źródła, że wiedzą o wszystkim i wysłali już po nią swoich agentów. Nie ma czasu do
stracenia. Chcę, żebyście odnaleźli holokron i dostarczyli go do bazy. Jeżeli nie uda wam się
donieść go tu bezpiecznie, nie wahajcie się go zniszczyć. Pod żadnym pozorem nie wysyłajcie
nikomu tych informacji. Jeśli nie uda się wam przekazać holokronu osobiście, lepiej, żeby imiona
tych osób pozostały nieznane, a one same żywe, niż żeby wszystko zostało zaprzepaszczone, a
nasi agenci wpadli w ręce Imperium.
Dusque spojrzała na Finna, a potem na Leię.
- Zdobędziemy holokron - obiecała z przekonaniem. - Nie zawiedziemy cię.
- Na obrzeżach bazy, po drugiej stronie, czeka na was prom. Czas ucieka - przynagliła ich
księżniczka. - Musicie już ruszać.
Dusque i Finn byli już przy drzwiach, kiedy dodała cicho:
- I niech Moc będzie z wami.
Kiedy wyszli, Leia westchnęła głęboko. Miała nadzieję, że misja zakończy się sukcesem.
Holokron miał kluczowe
znaczenie dla obalenia Imperatora i przywrócenia pokoju w galaktyce. A jeżeli im się nie uda...
Jedno było pewne: agenci umieszczeni na liście zasługiwali na bezpieczeństwo. Muszą zrobić
wszystko, żeby ich chronić. Leię gnębiła świadomość, że może posłała właśnie dwie kolejne
osoby na pewną śmierć.
Nagle coś jej się przypomniało. Odwróciła się i poszukała wzrokiem Luke'a.
- Czemu nic nie powiedziałeś? - spytała. Chłopiec wydawał się pogrążony w myślach, więc
podeszła bliżej i położyła mu delikatnie rękę na ramieniu. - Coś się stało? Wyczuwasz coś? -
Przyłapała się na tym, że drży.
Przedziwna siła, którą młody farmer z Tatooine poznawał coraz lepiej - i z którą coraz lepiej
sobie radził - przerażała ją i fascynowała zarazem.
Lukę miał zamglony wzrok i nieobecny wyraz twarzy. Kiedy w końcu się do niej odezwał, jego
głos brzmiał dziwnie głucho, jakby dobiegał z bardzo daleka.
- Nie wiem. Nie potrafię tego rozgryźć... - wymamrotał. - Ale mam złe przeczucia. To wszystko.
Leia zastanawiała się z lękiem, w jaką kabałę wpakują się wkrótce ich nowa znajoma i jeden z jej
najstarszych przyjaciół...
ROZDZIAŁ 10
Prom czekał w miejscu wskazanym przez księżniczkę. Przez całą drogę na statek Finn był
dziwnie zamyślony i Dusque zachodziła w głowę, co też go gnębi.
- Co jest? - spytała, kiedy wsiedli na statek.
Darktrin popatrzył ponuro. Jego milczenie doprowadzało dziewczynę do szału. Nie miała
pojęcia, o co mu chodzi.
- Proszę - dodała błagalnie. - Powiedz, co się stało.
Nie wiedziała, czy sprawił to ton jej głosu, czy wyraz twarzy, ale prośba odniosła skutek: Finn się
poddał. Westchnął i przemówił:
- Myślałem o tym, co powiedziałaś księżniczce Leii... To znaczy... Naprawdę tak myślisz?
Mówię o Sojuszu. Nie robisz tego tylko dla Młotogłowego, ale wierzysz w to, o co walczy
Rebelia, mam rację?
Dusque skrzywiła się w duchu, słysząc pogardliwy przydomek, jakim nazwał Tendaua, ale zaraz
go usprawiedliwiła. Pewnie był już świadkiem tylu egzekucji, że musiał się jakoś uodpornić na
śmierć i nabrać dystansu, żeby jakoś sobie z tym wszystkim radzić. Uznała, że Finn naprawdę
potrzebuje potwierdzenia zmiany jej punktu widzenia.
- Kiedy mnie w to wszystko wplątałeś - powiedziała - rzeczywiście z początku chciałam się tylko
zemścić za śmierć
Nandona. Przekonałam się jednak, że miałeś zupełną rację. Po tym wszystkim, co zobaczyłam na
własne oczy i doświadczyłam na własnej skórze, doszłam do wniosku, że Sojusz walczy
o słuszną sprawę. I wierzę w to całym sercem - dokończyła, kładąc dłoń na piersi. - Proszę...
Musisz mi zaufać.
Darktrin najwyraźniej był w rozterce.
- Nie wierzysz mi? - spytała smutno.
Przełknął głośno ślinę.
- Wierzę ci. Teraz już tak. Z początku rzeczywiście myślałem, że pragniesz tylko odwetu za
śmierć przyjaciela. Chciałem to wykorzystać, żeby podsycić twój gniew i skłonić cię, żebyś się
do nas przyłączyła. Nie sądziłem, że naprawdę uwierzysz w idee Sojuszu. Byłem przekonany, że
nasza misja będzie dla ciebie zwykłą przygodą. Ale teraz... - zawiesił głos, odwrócił się do niej
plecami i zajął sprawdzaniem ekwipunku. Dusque uśmiechnęła się. Rozumiała go doskonale.
Teraz i ona miała cel; wiedziała, po co robi to wszystko. Domyślała się, że wprawiła Finna w
zakłopotanie. Postanowiła zostawić go samego
i znaleźć sobie jakieś zajęcie.
Podeszła do najbliższej skrzyni i zaczęła przeglądać sprzęt dostarczony im przez Sojusz. Na
statku mieli wszystko, czego było im potrzeba: ubrania do pracy w terenie, datapady, sprzęt
konieczny do rozbicia obozu i elektrolornetki. Znalazła również pakiet medyczny z podręcznymi
dozownikami stymulantów i całe mnóstwo małych pojemników na próbki. Pomyślała z
rozbawieniem, że gdyby rzeczywiście wybierała się na naukową wyprawę, miała tu wszystko,
czego dusza badacza zapragnie. Rebelianci zadbali dosłownie o wszystko.
Minęło trochę czasu, zanim Finn oderwał się od pracy przy konsoli i kucnął obok burty. Przez
chwilę wodził palcami po płytach poszycia, aż wreszcie znalazł to, czego szukał. Nacisnął
element zwalniający ukryty mechanizm i jedna z płyt odskoczyła. Pokiwał ręką na Dusque, a
kiedy podeszła i zobaczyła, co odkrył, gwizdnęła z aprobatą.
W tajnym schowku mieścił się mały arsenał - zwykłe blastery, karabiny, groźnie wyglądające
noże, a także kilka innych typów broni, których nie rozpoznawała. Był tam również
elektroniczny deszyfrator, komunikatory, zestawy czujników namierzających, a nawet parę
detonatorów termicznych. Spojrzała na przyjaciela i nagle z pełną jasnością dotarło do niej, w co
się pakują.
- Gdyby coś się stało - odpowiedział na jej nieme pytanie - wysadzimy listę... i wszystko inne w
powietrze. Nie zostawimy nic, co mogłoby wpaść w ręce Imperium.
Przełknęła z trudem ślinę. Nie wiedziała, co odpowiedzieć, więc tylko kiwnęła głową.
Niezręczną ciszę przerwało piszczenie komunikatora na konsoli. Odwrócili się oboje w tamtą
stronę. Finn w paru susach dopadł do sterowni, włożył słuchawki i zasiadł w fotelu pilota.
Dusque wzruszyła ramionami, skończyła przegląd ekwipunku i zaczęła przygotowania do lotu.
- Dobrze, ruszajcie - odpowiedział Darktrin nie wiadomo komu i nie wiadomo na jakie pytanie. -
Owszem - dodał chwilę później. - Jesteśmy gotowi. Odezwę się, kiedy go znajdziemy. Darktrin,
bez odbioru. - Zdjął słuchawki i rzucił je na konsolę.
Był wyraźnie zdenerwowany, ale przecież ona też się niepokoiła. Martwiło ją coś jeszcze: Finn
wyglądał, jakby stracił całą wcześniejszą pewność siebie. Od chwili awaryjnego lądowania
statkiem Perallego nabrała też wątpliwości co do jego umiejętności pilota. Może po prostu teraz
był zdenerwowany przed lotem? Czy mogła mu jakoś pomóc?
Zajrzała do sterowni.
- Wiesz, Finn - zagadnęła - nie musisz przede mną wszystkiego ukrywać. Zdaję sobie sprawę z
ryzyka, więc nie ma sensu mnie chronić...
- Wszystko, co robimy, jest ściśle tajne - przerwał jej ostro. - Musisz się z tym pogodzić, czy tego
chcesz, czy nie. Czas na nas. Lepiej się przypnij. - Skoncentrował się bez reszty na rzędach
pokręteł i światełek mrugających na pulpicie sterowniczym, więc Dusque wzruszyła ramionami i
wróciła do ładowni.
- Gotowa? - spytał jakąś minutę później.
- Właśnie się przypinam! - odkrzyknęła. Przeciągnęła paski przez ramiona i klatkę piersiową, a
na koniec zatrzasnęła mocno klamrę.
- Możesz się odpiąć, jak tylko opuścimy studnię grawitacyjną - poinformował ją.
Prom zadygotał lekko i wystrzelił, przecinając warstwę atmosfery. Dusque pomyślała, że pewnie
wkrótce znienawidzi podróże kosmiczne, tak samo jak C-3PO, którego cierpiętniczych opowieści
słuchała jednym uchem.
- Wspaniale - mruknęła pod nosem. - Jeszcze tego brakowało, żebym się zachowywała jak droid
protokolarny!
- Słucham? - zawołał Finn ze sterowni.
- Nic, nic! - odkrzyknęła zakłopotana, że przyłapał ją na mówieniu do siebie.
Wyjrzała przez iluminator i przyglądała się, jak Korelia niknie w oczach - piękna, błękitno-
zielona planeta szybko stała się jednym z licznych świetlnych punkcików znaczących czerń
kosmosu. Światełka migotały i lśniły jak drogie kamienie. Dusque pokręciła z niedowierzaniem
głową, po raz kolejny nie mogąc się nadziwić, że na tylu z nich tętni życie. Zawsze fascynowała
ją różnorodność form życia w galaktyce. Właśnie dlatego wybrała zawód bioinżyniera. Dopiero
teraz jednak zaczęła rozumieć, że powinna być wdzięczna za życie wszystkich istot we
wszechświecie; każde z nich było niezwykłe, niepowtarzalne i cenne. Dawniej była tylko
chłodnym obserwatorem; po ostatnich przejściach stała się prawdziwym uczestnikiem celebracji
istnienia. Była jak wrix, który nagle przestał widzieć wszystko w czerni i bieli, a zaczął
dostrzegać prawdziwe kolory.
- Chodź tutaj. - Finn przerwał jej rozmyślania. Rozpięła pasy i dołączyła do niego w sterowni.
- Wkrótce dotrzemy na Dantooine - poinformował ją. - Mamy mało czasu. - Miała wrażenie, że
nie mówi jej wszystkiego. Może powinien jej zostawić instrukcje, na wypadek gdyby coś się
stało któremuś z nich albo obojgu? Chociaż niechętnie, musiała przyznać, że taki scenariusz jest
bardzo prawdopodobny.
- A więc? - spytała ostrożnie.
- Chciałbym ci pokazać to i owo, żebyś w razie czego mogła popilotować statek, jeśli... - nie
dokończył.
Nie to miała nadzieję usłyszeć, ale rozumiała jego obawy.
- Jasne - powiedziała tylko.
Przez następną godzinę tłumaczył jej w skrócie działanie statku i jego systemów - od tarcz
ochronnych po procedurę wyrzucania ładunku za burtę, jeśli zajdzie taka potrzeba. Dusque
próbowała się skoncentrować, ale z każdą chwilą nabierała przeświadczenia, że to wszystko ją
przerasta. W końcu, pewnie wyczuwając jej rosnącą frustrację, Finn przerwał i wstał od konsoli.
- Pójdę się przebrać i przygotować sprzęt - oznajmił. - Zostawię cię na chwilę samą. Jesteśmy w
nadprzestrzeni, ale możesz jeszcze raz powtórzyć sobie wszystko, czego cię nauczyłem. Jeśli
będziesz chciała o coś zapytać, to krzyknij. - Wyszedł, kierując się na rufę.
Dusque westchnęła i w myśli jeszcze raz powtórzyła sobie wszystko, czego ją uczył. Dowiedziała
się tylu nowych rzeczy, że nabrała dla pilotów większego szacunku. Dawniej przez myśl jej nie
przeszło, że ich praca jest taka trudna. Jasne, gdyby musiała, pewnie udałoby jej się wystartować,
ale raczej nie liczyła na to, że potrafi zrobić cokolwiek poza tym prostym manewrem, nie mówiąc
już o wylądowaniu. Obrzuciła krytycznym spojrzeniem kontrolki. Im dłużej na nie patrzyła, tym
bardziej wydawały jej się skomplikowane. Potarła ze znużeniem powieki. Nagle w sterowni
zabrzmiał pisk alarmu. O mało nie podskoczyła, ale spojrzała na pulpit sterowniczy i z
zadowoleniem stwierdziła, że pamięta, co oznaczał ten sygnał: nadeszła pora wyjścia z
nadprzestrzeni.
Jak spod ziemi wyrósł obok Finn, ubrany w standardowy uniwersalny kombinezon.
- Wkrótce wejdziemy na orbitę - powiedział, zajmując miejsce za konsolą. - Mogłabyś się
przebrać. Mamy jeszcze trochę czasu, zanim trzeba będzie się przypiąć przed lądowaniem.
Po drodze do ładowni ze zdenerwowania zaschło jej w ustach. Już niedługo... Na samą myśl o
czekającym ich zadaniu serce jej nagle przyspieszyło. Kiedy zapinała zamki i zatrzaski
kombinezonu i przypinała do pasa kaburę z blasterem, trzęsły jej się ręce. Powtarzała sobie w
kółko: „Uspokój się!", ale ciało nie chciało jej słuchać. Na koniec wrzuciła do plecaka
kilka ogniw zasilających i przytroczyła do uda nóż. Już miała wyjść, ale kierowana nagłym
impulsem złapała jeszcze ciężki blaster i ukryła go pod peleryną. Uszyto ją z grubego fiberplastu,
więc broń nie powinna być widoczna.
Kątem oka zauważyła ostry błysk i odwróciła się w stronę pomocniczej tablicy kontrolnej. Czy
rzeczywiście na monitorze coś mignęło? Aby się upewnić, jeszcze przez jakiś czas wpatrywała
się uważnie w ekran, i faktycznie błysk się powtórzył. Wyglądało to tak, jakby ktoś ich śledził,
ale starał się trzymać w bezpiecznej odległości.
Popędziła do sterowni.
- Ktoś za nami leci - wypaliła.
- Co? - Darktrin spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Spójrz tylko na radar! - Machnęła ręką w stronę monitora i klapnęła na miejsce drugiego pilota.
Następnych kilka minut upłynęło im na wpatrywaniu się w ekran.
W końcu Finn westchnął i pokręcił głową.
- Nic nie widzę.
- Ale tam coś było! Naprawdę! - upierała się.
- Posłuchaj... - westchnął znowu i położył jej dłoń na ramieniu. - Oboje jesteśmy zmęczeni i
zdenerwowani. Widziałaś pewnie meteor albo spadającą asteroidę... Takie pomyłki są całkiem
częste, uwierz mi. Szczególnie u nowych pilotów.
Skrzyżowała ręce na piersi i wbiła gniewny wzrok w pulpit. Była pewna, że coś widziała! W
końcu zdecydowała, że zamiast wykłócać się z Finnem - w dodatku bez żadnych dowodów na
potwierdzenie jej tezy - będzie uważnie śledzić monitor. Przez jakiś czas wpatrywała się w ekran,
ale nic się nie wydarzyło. W końcu zaczęła sama wierzyć, że tylko jej się zdawało albo że
tajemniczy obiekt był zwykłym kawałkiem skały czy innym kosmicznym śmieciem.
- Obieramy kurs na placówkę imperialną - powiedział Darktrin. - Przygotuj się do lądowania. I
pamiętaj: nikt nas nie śledzi - dodał bez złośliwości.
- Pewnie masz rację - bąknęła. Było jej głupio. - Chyba mi się przywidziało. - Zależało jej
ogromnie, żeby uważał ją za
osobę kompetentną i rozsądną... Jednak coraz bardziej drażnił ją sam fakt, że tak bardzo
przejmuje się tym, co Finn o niej pomyśli.
Kiedy wylądowali, w głośnikach rozległ się komunikat z centrum dowodzenia bazy.
- Przygotujcie się do inspekcji - polecił surowy, bezosobowy głos.
Wymienili spojrzenia.
- Właz otwarty. Jesteśmy gotowi przyjąć was na pokład - odpowiedział centrali Finn i już
wkrótce na płytach poszycia załomotały podkute buty. Dźwięk przypomniał Dusque o
wydarzeniach w porcie kosmicznym w Moenii, kiedy to szturmowcy prowadzili bezbronnego
Tendaua na śmierć. Krew napłynęła jej do twarzy, ale zacisnęła zęby i nie dała nic po sobie
poznać. Darktrin przywołał na twarz wyraz znudzenia, ale w chwili, kiedy szturmowiec wszedł
do sterowni, mrugnął do niej porozumiewawczo. To ją pokrzepiło i uspokoiło. Dużo pewniejsza
siebie, odetchnęła głęboko i spojrzała na zakutego w biały pancerz żołnierza.
- Wszystko w porządku? - spytała, przejmując inicjatywę.
- Sprawdzamy wasz ładunek - zatrzeszczało z głośników hełmu.
Wzdrygnęła się, słysząc metaliczny, bezduszny szczęk. Znowu uderzyło ją, jak nieludzko
Imperium traktuje swoich poddanych. W przefiltrowanym przez system łączności głosie nie było
odrobiny ciepła.
- Wasze pozwolenie - zażądał szturmowiec.
Dusque podała mu dokumenty - własne, prawdziwe, i Finna, spreparowane na potrzeby misji.
Imperialny żołnierz speszył się wyraźnie na widok potwierdzenia, z którego wynikało, że to
Dusque dowodzi ich dwuosobowym zespołem badawczym. Sądząc po jego reakcji, nigdy
wcześniej nie miał do czynienia z kobietą zajmującą takie stanowisko. Kiedy jednak wrócił do
wertowania ich dokumentów, badaczka zaczęła się nerwowo zastanawiać, jak wprawni są
Rebelianci w podrabianiu papierów.
- Wszystko chyba w... - zaczął żołnierz, ale urwał, kiedy odezwał się jego kolega:
- Pozwól no tu na chwilę. Chyba powinieneś rzucić na to okiem.
Serce podeszło Dusque do gardła. Zerknęła ukradkiem na Finna, rozpatrując w myśli
najczarniejsze scenariusze. Bała się, że nie zamknęła porządnie ukrytej skrytki w poszyciu...
Może źle założyła pokrywę i imperialni odkryli ich arsenał? Kiedy któryś z żołnierzy zawołał ją
do ładowni, mdliło ją ze strachu.
- Poproszę panią na chwilę! - To nie była prośba, tylko rozkaz. Darktrin ruszył za nią, ale dała mu
znak, żeby się cofnął.
- Jeśli będzie trzeba, dam sobie radę - szepnęła. - Ty bardziej przydasz się tutaj.
Mogła tylko mieć nadzieję, że jej przyjaciel wie, o co jej chodzi. Jeżeli zostaną zdemaskowani,
ona spróbuje odwrócić uwagę żołnierzy, rzucając się do ucieczki, a wtedy Finn będzie mógł
odlecieć. Dzięki temu przynajmniej jedno z nich będzie bezpieczne. Kiedy uświadomiła sobie,
jak bardzo zmieniło się jej podejście do pewnych spraw, na przykład do perspektywy
poświęcenia własnego życia dla idei, ugięły się pod nią kolana. Nie była już dawną Dusque.
- O co chodzi? - spytała, wchodząc do ładowni. Była dumna z siebie, że zdołała zachować
spokój.
Zobaczyła gromadkę żołnierzy, otaczających coś, co leżało na podłodze, jednak od progu nie
było widać, na co patrzą.
- Proszę nam wyjaśnić - odezwał się ten, który ją zawołał - co to takiego.
Przygryzła lekko wargę i podeszła bliżej, zastanawiając się przelotnie, ile czasu zabierze jej
dotarcie do włazu wyjściowego, zanim zostanie zatrzymana albo postrzelona. Zanim jednak
doszła do konkretnego wniosku, jeden ze szturmowców odwrócił się do niej. W wyciągniętej
ręce trzymał jakiś przedmiot.
Dusque powoli wypuściła powietrze. Zamiast - jak się spodziewała - nielegalnej broni, w okrytej
pancerzem dłoni zobaczyła jedno z narzędzi do pobierania próbek.
- Wygląda groźnie, prawda? - spytała z bladym uśmiechem, starając się nie zdradzać ogromnej
ulgi. - Ten spust
i zakończony szpicem dozownik... To pojemnik na specjalną ciecz.
Szturmowiec przekrzywił głowę i przyjrzał się przedmiotowi jeszcze raz.
-
Na jaką ciecz? - spytał.
-
Proszę spojrzeć. - Wyłuskała przyrząd z jego palców i wyjaśniła wszystko cierpliwie. -
Aha, jeszcze jedno - dodała. - Lepiej uważajcie. Nie chciałabym, żeby któryś z was się tym
pobrudził. To bardzo lepka substancja. Wyjątkowo trudno ją usunąć.
-
Po co wam to? - indagował żołnierz.
-
To narzędzie do konserwowania pobranych tkanek i aplikowania ampułek stymulujących.
Pierwszy raz widzicie coś takiego? - spytała, licząc na to, że brzmi przekonująco.
-
Owszem - potwierdził szturmowiec. - Nigdy nie miałem z czymś takim do czynienia.
Pokiwała ze zrozumieniem głową.
-
Szczerze powiedziawszy, nie jestem zachwycona tą misją. Takie wyprawy nie są dla
kobiet - westchnęła teatralnie i przewróciła oczami.
Żołnierz skinął głową i gestem polecił reszcie zespołu opuścić statek.
-
W takim razie wszystko w porządku - oznajmił. - Nie chciałbym przysparzać pani więcej
kłopotów... pewnie i tak nie jest pani lekko - dodał ciszej.
-
Och, dziękuję - odparła z uroczym uśmiechem.
Kiedy imperialni wyszli, wróciła do sterowni. Na jej widok Finn wstał i pokiwał głową z
aprobatą.
-
No, no... - mruknął wyraźnie pod wrażeniem. - Dobra robota.
-
To nic w porównaniu z tym, co nas jeszcze czeka - prychnęła lekceważąco. - Lepiej
bierzmy się do roboty.
-
Pani przodem - skłonił się z galanterią - Niieustraszona szefowo zespołu!
Dusque sięgnęła po plecak i zanim zarzuciła go sobie na ramię, ostatni raz sprawdziła
ekwipunek. Darktrin zrobił to samo. Upewniwszy się, że mają wszystko, co może im się przydać,
wyszli ze statku i zamknęli właz.
Kiedy Dusque pierwszy raz zobaczyła imperialną bazę, stwierdziła, że wszystko jest tam
obrzydliwie sterylne i sztywne. Szła po centralnym placu, wpatrując się w obłoczki, które z
każdym ich krokiem unosiły się z czerwonawego, pylistego podłoża. Wokół stało kilka niskich
budynków o płaskich dachach, ale w porównaniu z bazą Rebeliantów całe to miejsce sprawiało
wrażenie wymarłego. Było tu tak pusto! Gdzieś w oddali widziała nieliczne osoby, zajęte swoimi
sprawami: kilku szturmowców i Bothanina, który napełniał właśnie jakiś pojemnik odłamkami,
które wyglądały na nieobrobione kamienie szlachetne. Placówka wydała się jej najsamotniejszym
miejscem w galaktyce.
Mijali właśnie punkt obserwacyjny, kiedy dogonił ich umundurowany oficer. Na jego widok
serce podeszło Dusque do gardła. Zauważyła, że Finn wsuwa ukradkiem dłoń za połę peleryny i
powtórzyła jego gest. Chłodny dotyk lufy blastera podziałał kojąco i sprawił, że odzyskała
animusz.
- Chwileczkę. - Zatrzymał ich oficer. - Mamy jeszcze sprawę...
Obróciła się na pięcie i podeszła do żołnierza. Darktrin został jakiś metr z tyłu.
- Nie rozumiem - rzuciła lodowato. - O co znowu chodzi? Zabraliście nam już dość czasu.
Imperialny zagapił się na nią z otwartymi ustami.
- Pracuję dla Imperium jako bioinżynier - dodała. - Możecie być pewni, że po wszystkim zdam
Imperatorowi dokładną relację, jak traktuje się tu jego personel. Jeżeli sądzisz, że na takim
zadupiu możecie sobie pozwolić na każdą bezczelność, to bardzo się mylisz - dokończyła z
pogardą.
- Nn... nie wpisaliście się do bazy - bąknął oficer. Mina wyraźnie mu zrzedła. - Niewiele osób tu
zagląda, a żołnierz, który prowadził inspekcję na waszym statku, widocznie o tym zapomniał...
To... to obowiązkowe.
- Ach tak? Cóż, rozumiem - westchnęła ciężko Dusque. Usiłowała sprawić wrażenie, że pokorne
wyjaśnienia oficera nieco ją udobruchały. - Mam tylko nadzieję, że to nie potrwa długo.
Oficer wyciągnął z kieszeni datapad i rysik i wpisał w komputer ich dane.
-
To wszystko - zapewnił ją z nieśmiałym uśmiechem. Potem zerknął na ekran i zmarszczył
czoło. - Ojej... - zmartwił się.
Odwróciła się do niego z powrotem i spiorunowała go wzrokiem.
-
Co znowu? - warknęła, nie kryjąc zniecierpliwienia.
-
Mm... muszę jeszcze zapisać cel... hm, waszej wizyty - dokończył niepewnie. - Nikt nas
nie uprzedził, że się zjawicie...
-
Jesteśmy częścią grupy naukowej, mającej zbadać różne słabo zaludnione albo w ogóle
nieskolonizowane światy na terenie Zewnętrznych Rubieży - wyjaśniła dobitnie, jakby traciła
resztki cierpliwości.
-
Ale w jakim celu? - nie ustępował oficer.
Dusque przyjrzała mu się spod oka i ze zdziwieniem stwierdziła, że wygląda na autentycznie
zaciekawionego.
-
Szukamy miejsc, w których można by się osiedlać w przyszłości.
-
Aha... rozumiem.
-
Jeśli dobrze rozegracie tę partyjkę sabaka, żołnierzu, może wkrótce zostaniecie
przeniesieni do jakiejś większej placówki. Kto wie? - Spojrzała na niego porozumiewawczo.
Tak jak się spodziewała, na samą wzmiankę o posadzie bez wątpienia bardziej atrakcyjnej niż
praca w zapomnianym przez Imperatora przyczółku na oddalonym od uczęszczanych tras świecie
oficer wyraźnie się ożywił. Nie spojrzał już nawet na notatnik, tylko wyprężył pierś i zasalutował
służbiście.
-
Tak jest, proszę pani, rozumiem. Życzę powodzenia i proszę się do nas zwracać,
gdybyśmy mogli wam w czymś pomóc. - Przyjrzał się jej z namysłem, jakby właśnie sobie o
czymś przypomniał. - Słyszeliśmy o bandach przemytników grasujących na północy. Może
powinniście wziąć ze sobą niewielki oddział szturmowców? Dla ochrony - wyjaśnił.
-
Doceniam waszą troskę, oficerze... - zawiesiła głos.
-
Nazywam się Fuce - pospieszył natychmiast z odpowiedzią. - Komandor Fuce.
~ Tak - podjęła. - Doceniam pańską troskę, komandorze Fuce, ale mam powody, by sądzić, że
pańscy ludzie nie są odpowiednio wyszkoleni w pobieraniu próbek i prowadzeniu obserwacji. W
tej sytuacji tylko by nas spowalniali. Dziękuję za propozycję i ostrzeżenie. Nie omieszkam
poinformować moich przełożonych, jak bardzo okazał się pan pomocny. Jeszcze raz dziękuję.
Fuce pokraśniał i jeszcze raz zasalutował, po czym odwrócił się na pięcie i odmaszerował do
bazy.
Dalsza podróż upłynęła im już bez niespodzianek. Po drodze, poza kilkoma podejrzanymi
typkami kręcącymi się w pobliżu pustawej kantyny, nie spotkali żywej duszy. Miejsce wyglądało
na zapomniane przez Moc i los.
Najwyraźniej wraz z opuszczeniem murów imperialnego kompleksu zostawili za sobą wszelkie
materialne oznaki cywilizacji. Przed nimi rozciągały się pofalowane łagodnie wzgórza i sawanny.
Lawendowa trawa, porastająca bujnie całą planetę, zmieniała krajobraz w niekończące się morze
fioletu. Dusque rozglądała się po okolicy, osłaniając oczy dłonią, kiedy kłębiące się nad nimi
ciemne chmury postanowiły uraczyć ich deszczem. Poczuła na skórze pierwsze ciężkie krople;
wyciągnęła dłoń wnętrzem do góry i uśmiechnęła się do Finna.
- Mamy szczęście - poinformowała go. - Świetnie się składa. Dzięki deszczowi będziemy
niewyczuwalni dla drapieżnych przedstawicieli lokalnej fauny - wyjaśniła. - Zamaskuje nasz
zapach.
- Bardzo się cieszę - powiedział z dziwnym błyskiem w oku. - Wiesz, świetnie sobie poradziłaś z
tym oficerem - dodał. - Naprawdę, jestem pod wrażeniem.
Z zakłopotaniem zdała sobie sprawę, że się rumieni. Spuściła głowę zawstydzona.
- Bałam się - wyznała. - Okropnie. Naprawdę, po raz pierwszy w życiu tak się bałam. Ale nie o
siebie... - zawiesiła na chwilę głos. - Bałam się o osoby z tej listy, którą mamy odnaleźć, o tych
wszystkich w bazie na Korelii, o bezimiennych żołnierzy walczących dla Sojuszu w całej
galaktyce. Ale najbardziej.. . bałam się o ciebie - dokończyła szeptem.
Ujął ją delikatnie pod brodę - jego dłoń była ciepła, a dotyk zaskakująco delikatny. Podniósł jej
głowę do góry, żeby na niego spojrzała.
- Nie mogę uwierzyć, że spotkałem kogoś takiego jak ty - wykrztusił ze ściśniętym gardłem. - I to
właśnie teraz, kiedy nie powinniśmy... - Pokręcił ze smutkiem głową.
- Wiem - przyznała cicho. - To fatalny moment. Ale jeśli nam się uda... - urwała, bojąc się
dokończyć.
Objął ją, przyciągnął do siebie i pocałował. Przez krótką chwilę na tym zacisznym pustkowiu, na
polanie, pod powykręcanymi konarami drzewa biba nie istniała galaktyczna wojna domowa; było
tylko dwoje młodych, spragnionych miłości ludzi.
- Mamy nasze „tutaj" - szepnął Finn, odrywając wargi od jej ust - i mamy nasze „teraz". Nie ma
sensu zastanawiać się nad tym, co będzie jutro. Jutro może nigdy nie nadejść.
Dusque pokręciła głową.
- Musimy wierzyć w jutro - powiedziała z mocą. - Inaczej dziś nie miałoby sensu.
Odsunął się od niej i wbił wzrok w ziemię. Wydawał się dziwnie zmieszany.
- Masz rację - wymamrotał w końcu. - Wybacz. Dałem się ponieść chwili...
- Nie powinieneś przepraszać - zaprotestowała łagodnie.
- Nieprawda - westchnął smutno. - Powinienem. - Nie wyjaśnił jej, co ma na myśli. Odwrócił się
tylko, wyciągnął z plecaka skaner i przyjrzał się odczytom na wyświetlaczu. - Północ północny
wschód - oznajmił krótko. - Nie mamy dużo czasu.
Pełna niejasnych przeczuć ruszyła za nim i razem weszli na bezdroża Dantooine.
ROZDZIAŁ 11
Zostawili bazę imperialną daleko w tyle. Poruszali się szybko, ale z najwyższą ostrożnością.
Lawendowe pola porastały niezliczone gatunki kwiatów i kiedy czasem na chwilę Dusque
udawało się zapomnieć o celu ich misji, nie mogła się opędzić od myśli, że Dantooine jest jedną z
najpiękniejszych planet, jakie kiedykolwiek widziała. Wyglądała jak dziki ogród, w którym
nigdy nie postała ludzka stopa. Za pasmem lawendowych wzgórz horyzont obrębiała misterna
koronka burozielonych stepów. Nawet uporczywa mżawka i odzywające się często grzmoty nie
zdołały popsuć jej nastroju.
Dotarli do niewielkiego kanionu. Dusque była ciekawa, co też zaprząta myśli jej przyjaciela.
Wiedziała, że nie jest mu obojętna i nie mogła zaprzeczyć, że ona też coś czuje do tego
tajemniczego ciemnowłosego Rebelianta. Gdyby nie on, pewnie dałaby się zabić - skończyłaby
jak Tendau. Dzięki niemu uniknęła bezsensownej śmierci, a poza tym Finn dał jej cel: pokazał,
jak może wykorzystać swój gniew i rozpacz. To od niego wszystko się zaczęło i był to
wystarczający powód, żeby traktować go wyjątkowo. Niestety, wszystko wydawało się okropnie
skomplikowane.
Jej rozmyślania przerwał nagle odległy tętent, który szybko narastał. Zwolniła, dając Finnowi
znak, żeby przystanął. Powoli, z najwyższą ostrożnością wspięli się na strome zbocze. Na
szczycie wzgórza położyli się na brzuchach, żeby mieć dobry widok na okolicę. Z prawej strony
zobaczyli galopujące stado jakichś potężnych stworzeń i Dusque przeklęła się w myśli za
lekkomyślność. Mało brakowało, żeby się z nim spotkali.
Nagle zrozumiała, dlaczego jej przyjaciel był podczas ich wędrówki taki milczący i zamknięty w
sobie. Wiedział z doświadczenia, że musi się skupić wyłącznie na ich misji i nie może pozwolić,
żeby coś go rozpraszało. Skarciła się w duchu za to, że myśli nie o tym, o czym powinna, i
nakazała sobie podobne skupienie.
Zwierzęta, które kierowały się w ich stronę, były mniej więcej trzykrotnie wyższe od
przeciętnego człowieka, miały ogromne głowy i długie szyje. Ich ciała były przysadziste, o
ciemnej skórze, jaśniejszej w okolicy brzucha; stonowane pasy czyniły je prawie niewidzialnymi,
kiedy przerywały popas i kładły się w trawie. Trudno było zauważyć leżącego nieruchomo
długoroga w naturalnym środowisku. Jak łatwo się było domyślić, ich nazwa pochodziła od
grzebienia rogów wieńczącego ich wydłużone pyski.
- To pikety długorogi - poinformowała Finna.
Ziemia znowu zadrżała, kiedy jedno ze zwierząt postanowiło się położyć i zdrzemnąć.
Niezgrabnie przewróciło się na bok, jakby powalone niewidzialnym ciosem.
- Chyba się nigdzie nie wybierają - oceniła.
- Czy te stworzenia są groźne?
- Nie, normalnie nie. Można oczywiście trafić na agresywnego osobnika, ale zazwyczaj nie ma
się czego z ich strony obawiać. To spokojne, łagodne przeżuwacze.
- Spore przeżuwacze - prychnął Darktrin. Najwyraźniej odzyskiwał swój dawny humor.
- Owszem - zgodziła się. - Ale skoro nie zamierzają się stąd ruszyć, będziemy zmuszeni je
obejść. Musimy być ostrożni, bo możemy spotkać inne, bardziej niebezpieczne zwierzęta -
ostrzegła go. - Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale te olbrzymy to zwierzyna łowna, nie
drapieżniki.
- Ładne rzeczy - jęknął Finn, przewracając oczami. - Nie wiem, czy chcę zobaczyć to zwierzątko,
które na nie poluje.
13 - Ruiny Dantooine
Ledwie zaczęli schodzić w dół zbocza, ponad nimi przetoczył się wyjątkowo głośny grom.
Odgłosy burzy zagłuszały skutecznie ich kroki. Zeszli prosto na następne stado piketów, a po
lewej, nieco dalej zobaczyli długie, wąskie jezioro. Wyglądało na to, że nie mają wyboru i że
znowu czeka ich kąpiel. Upewnili się, że ekwipunek mają odpowiednio zabezpieczony, i zaczęli
brnąć przez chłodną wodę, trzymając się blisko brzegu.
Kiedy oddalili się już spory kawałek od stada, Finn poklepał Dusque po ramieniu. Dziewczyna
najpierw rozejrzała się czujnie, a dopiero potem zerknęła na towarzysza.
- Może przejdziemy drugą stroną? - zaproponował, wskazując przeciwległy brzeg.
- Ale idąc tędy, możemy je minąć bezpiecznie, nie tracąc czasu - zaoponowała.
- Wiem, ale tamtędy szybciej przedostaniemy się na suchy ląd.
- Mogę dalej iść wodą - obruszyła się.
- To nie potrwa wcale dłużej - uparł się Darktrin i nie czekając na jej odpowiedź, zaczął płynąć
na drugą stronę zbiornika.
Pokręciła zrezygnowana głową i podążyła za nim, wściekła na siebie, że pozwoliła mu postawić
na swoim - i na niego, że udało mu się tego dokonać.
- Miałeś rację. Wybacz - wymamrotała skruszona, kiedy niebawem podał jej rękę i pomógł
wydostać się na brzeg.
- Ocaliłaś nas przed wpakowaniem się prosto w stado tych potworów i jeszcze przepraszasz? -
Finn wyszczerzył zęby w łobuzerskim uśmiechu. - Pójdziemy sobie teraz kawałek trasą
widokową.
Podjęli marsz, kierując się na zachód brzegiem jeziora. Deszcz prawie ustał, ale niebo wciąż
zasnuwały kłęby szarych chmur, zlewających się na horyzoncie z sinymi wzgórzami. Długo nie
spotykali nikogo ani niczego, a jedynym dźwiękiem, który rozpraszał ciszę, było mlaskanie ich
butów na podmokłym podłożu. Wkrótce jednak dostrzegli zwaliste sylwetki na zamglonym
zboczu.
Dusque natychmiast rozpoznała, że to thuny. Naliczyli ich pięć. Każde zwierzę dorównywało
wielkością niewielkiemu
promowi, miało cztery grube nogi i szarą, twardą, pomarszczoną skórę. Jedno z nich podniosło
głowę i spojrzało prosto na nich. Finn westchnął zdumiony. W miejscu nosa stworzenie miało
mięsistą trąbę, a głowę okalały szerokie wachlarze uszu.
Dusque dotknęła ramienia przyjaciela.
-
Możemy spokojnie przejść koło nich - szepnęła. - Pod warunkiem że nie będziemy
wykonywali żadnych gwałtownych ruchów.
Darktrin zmierzył bestie krytycznym spojrzeniem, najwięcej uwagi poświęcając ich ogromnym
stopom.
-
Jesteś pewna?
-
Tak. Będziemy bezpieczni, jeżeli ich nie wystraszymy.
-
Ładna perspektywa - mruknął.
Zaczęli ostrożnie przekradać się między olbrzymami. Dusque nie mogła powstrzymać uśmiechu.
Nigdy wcześniej nie miała okazji przyjrzeć się tym gigantom z bliska i miała ogromną ochotę
dotknąć któregoś z nich. Wyciągnęła w końcu rękę i delikatnie przeciągnęła palcami po boku
jednego ze zwierząt. Zdawało się, że bestia nic nie poczuła, za to stojący w pobliżu thun zaczął
gwałtownie potrząsać głową.
Finn zamarł i chwycił ją za rękę.
-
Wszystko w porządku - szepnęła uspokajająco. - Nic nam nie zrobi. Próbuje po prostu się
ochłodzić.
-
Wachlując się uszami? - spytał podejrzliwie.
-
Coś w tym stylu. Ich uszy są silnie ukrwione i cienkie - wyjaśniła. - Kiedy nimi macha,
chłodzi naczynia krwionośne, a spływająca do reszty ciała krew obniża jego temperaturę.
-
Rozumiem. - Nie sprawiał jednak wrażenia przekonanego, co rozbawiło Dusque.
-
Naprawdę, nic nam nie zrobią! Zobacz. - Wskazała największego osobnika. -
Przywódczyni stada odciąga je w tamtą stronę.
Minęli zwierzęta, a kiedy już znaleźli się w bezpiecznej odległości, przyspieszyli kroku, by
nadrobić stracony czas. Nagle Finn złapał Dusque za rękę.
-
Na ziemię! - syknął i pociągnął ją w stronę pobliskich zarośli.
Zaskoczona spojrzała na niego pytająco, ale tylko przyłożył palec do ust, nakazując milczenie.
Zobaczyła, że wyciąga z kabury blaster i zaczyna się czołgać, trzymając nisko głowę. Machnął na
nią, dając znak, żeby poszła w jego ślady. Też wyciągnęła broń i skuliła się w trawie. Darktrin
spojrzał na jej blaster i zmarszczył brwi.
- Co to za zabawka? - mruknął, nie kryjąc rozbawienia na widok ciężkiego karabinu w jej dłoni. -
Od kiedy to gustujesz w takim kalibrze?
Uśmiechnęła się figlarnie.
- Każda kobieta ma swoje sekrety.
Odwzajemnił uśmiech, ale szybko spoważniał, kierując znowu spojrzenie na podnóże wzgórza.
Gestem polecił Dusque, żeby też popatrzyła w dół. Kiedy go posłuchała, zobaczyła w dole kilka
sylwetek, bez wątpienia ludzkich.
Naliczyła siedem postaci, z czego sześć miało zdecydowanie męską budowę. Chociaż
humanoidalne, osobniki były z pewnością większe i bardziej niezgrabne niż ludzie, silnie
owłosione, ubrane w zwierzęce skóry i futra. Niosły prymitywne narzędzia - pałki i siekiery o
kamiennych ostrzach. Wyglądało na to, że wybrały się na polowanie.
- Chyba będziemy musieli narobić trochę zamieszania - mruknął Finn.
- Dlaczego?
- Nadkładając drogi, straciliśmy czas - wyjaśnił. - Nie możemy znowu pozwolić sobie na
zboczenie z trasy. To za duże ryzyko... - Podniósł blaster i wycelował, ale Dusque
zdecydowanym ruchem odsunęła lufę na bok.
- Nie rób tego! To Dantarianie! - szepnęła gorączkowo. - Z nielicznych przekazów na ich temat
wynika, że to spokojny prosty lud.
Finn zmierzył ją nieufnym wzrokiem.
- Więc twierdzisz, że możemy ich zignorować, ryzykując życie tych, o których ocalenie
walczymy? - spytał.
Zastanowiła się chwilę.
- Uważam - powiedziała w końcu - że jeśli ich zaatakujemy, zachowamy się dokładnie tak jak
siepacze Imperium.
Wszyscy, którzy są na liście w holokronie, chcieli pomóc Sojuszowi, a to oznacza, że
zdecydowali się narażać własne życie dla bezpieczeństwa istot zupełnie im obcych, niezależnie
od rasy. To właśnie dla takich, jak ci tutaj, chcą się poświęcać.
Darktrin zawahał się, ale w końcu opuścił broń.
- Chyba masz rację - westchnął z rezygnacją. - Wybacz. Chciałbym po prostu znaleźć ten
holokron i zwiewać stąd najszybciej jak się da.
- Rozumiem - zapewniła go. - Ja też tego chcę. Ale nie za wszelką cenę.
Na twarzy Finna odbijały się sprzeczne uczucia. Zaczął się czołgać z powrotem, a Dusque za
nim. Żadne z nich nie odezwało się ani słowem, dopóki nie mieli pewności, że Dantarianie ich
nie usłyszą.
- Wygląda na to, że droga będzie dłuższa, niż początkowo zakładaliśmy - odezwał się Darktrin,
kiedy już miał pewność, że mogą bezpiecznie rozmawiać. - Pójdziemy na północ, a potem
skierujemy się na wschód.
- Bądźmy nadal czujni - szepnęła Dusque, próbując sobie przypomnieć wszystko, co wiedziała o
Dantarianach. - Może być ich więcej. Zazwyczaj trzymają się blisko wybrzeża, ale jeśli zapuścili
się na łowy tak daleko w głąb lądu, to pewnie są częścią większej grupy.
Finn w milczeniu skinął głową. Zastanawiała się, czy jest na nią wściekły, bo nie lubi, żeby go
pouczać, czy może sam ma sobie za złe, że tak głupio się wyrwał. Nie odzywał się ani słowem,
kiedy okrążali polujących Dantarian. Wkrótce przyspieszyli kroku, próbując nadrobić stracony
czas. Mżawka prawie ustała, ale niebo wciąż zasnuwał ciężki kobierzec chmur. Dusque też
milczała z uporem, dopiero na widok dziwnego obiektu, który nagle pojawił się na horyzoncie,
bez zastanowienia przerwała ciszę.
- Co to takiego? - spytała.
Mieli przed sobą dziwną płaską budowlę. Kiedy podeszli trochę bliżej, budynek wynurzył się z
mgły, ukazując się im w całej okazałości.
- Hm, cóż, wygląda na to... - westchnął Finn, a ona stwierdziła, że to westchnienie ulgi.
-
Co to takiego? - powtórzyła pytanie, widząc z tyłu więcej podobnych budynków.
-
To stara baza Rebeliantów - wyjaśnił Darktrin, a na widok jej niepewnej miny dodał: -
Opuszczona jakieś dwa lata temu. Chodźmy tam.
-
Wydawało mi się, że mieliśmy nadgonić - przypomniała mu z wyrzutem.
-
Chcę się tylko upewnić, że nie zostało tu nic ważnego - wyjaśnił i zaczął schodzić w
kierunku zabudowań.
-
Ale przecież Leia mówiła, że Imperium już wszystko przeszukało... - zaprotestowała
Dusque. - Nie sądzisz, że jeśli coś tam zostało, już to znaleźli? - Ruszyła jednak za nim, próbując
dotrzymać mu kroku.
-
Nie zawsze wiedzą, gdzie szukać - skwitował.
-
Co się stało, że Rebelianci się stąd wynieśli? - spytała.
-
Słyszałem tylko plotki, ale chętnie powtórzę ci to, co wiem. - Chyba chciał dodać coś
jeszcze, ale zmienił zdanie i skręcił w prawo. Ponad ramieniem Finna Dusque zobaczyła
wilkopodobne stworzenie, przechadzające się tam i z powrotem. Widocznie ich nie wyczuło albo
po prostu nie zwróciło na nich uwagi.
-
Wiesz, co to za zwierzę? - spytał Darktrin zaniepokojony.
Zmrużyła oczy, żeby lepiej widzieć.
-
Wygląda mi na samicę huurtona - stwierdziła. - Chyba poluje, jeśli jest sama. Dobrze by
było, gdybyśmy spróbowali ją ominąć. Huurtony bywają agresywne.
-
Skoro tak mówisz... - zgodził się i ruszył w stronę wyrwy w murze.
Ku zdziwieniu Dusque, osada za obwarowaniem okazała się całkiem spora. Najbliższe budynki
straszyły wybitymi szybami; drzwi były wyważone lub roztrzaskane, a mury objęła w posiadanie
lokalna flora. Panował tu nastrój smutku - miejsce wydawało się opuszczone i ponure.
Dziewczyna na chwilę przystanęła, próbując sobie wyobrazić, jak wyglądała baza, kiedy jeszcze
tętniła życiem.
-
Co tu się wydarzyło? - spytała.
-
Z tego, co wiem, jednostka działała sprawnie przez dość długi czas - zaczął Finn, kiedy
przedzierali się przez ruiny kolonii. - Pewnie dlatego, że nikt tu nie zaglądał. To mało popularna
planeta, zresztą chyba już to zauważyłaś. Nie wiem dokładnie, jak do tego doszło, ani nawet jak i
kiedy Rebelianci się tu osiedlili, ale jakieś półtora roku temu ktoś podrzucił na lecący tu statek
urządzenie naprowadzające. Na szczęście odkryto je w porę i bazę ewakuowano. Te wszystkie
budynki... - zatrzymał się i poklepał ścianę tego, który akurat mijali - ...zostały wzniesione z
prefabrykatów, samouszczelniających się modułów. Takie elementy umożliwiają wygodny i
szybki demontaż, jeśli zajdzie potrzeba.
- A więc skoro Rebelianci wszystko tu zostawili, musiało się stać coś nieprzewidzianego -
zauważyła.
- Podobno - kontynuował Finn - ewakuacja zabrała im mniej niż jeden dzień.
Odetchnęła głęboko, próbując sobie wyobrazić setki, a może tysiące żołnierzy, opuszczających w
pośpiechu kamienne budynki.
- Chyba zwinęli się w samą porę - westchnęła.
- Ponoć imperialni nie mieli pojęcia o tej bazie, dopóki księżniczka Leia nie zdradziła im jej
lokalizacji.
Dusque wbiła w niego zaskoczone spojrzenie.
- Co ty opowiadasz? - wykrztusiła. - Leia nigdy nie zdradziłaby Rebeliantów! Nigdy! -
powtórzyła z mocą. Wiedziała oczywiście, że nie może być stuprocentowo tego pewna, ale... z
drugiej strony nie miała wątpliwości, że rebeliancka księżniczka, tak bardzo oddana sprawie,
nigdy nie dopuściłaby do czegoś takiego.
- Była więziona na Gwieździe Śmierci, superbroni Imperatora - wyjaśnił cicho Finn. -
Torturowali ją, wykorzystując do tego sondę umysłową, ale nic z niej nie wyciągnęli. Nie
zdradziła im współrzędnych bazy, więc spróbowali innej metody: zagrozili, że zniszczą jej
rodzinną planetę, więc podała im lokalizację na Dantooine. - Machnął ręką, wskazując gestem
okolicę.
- Chyba... chyba ją rozumiem - powiedziała Dusque z namysłem. - Ale sam fakt, że zdradziła
swoich, jest dla mnie... czymś okropnym.
- Nie masz racji! - Finn pokręcił zdecydowanie głową. - Ona już wiedziała, że bazę ewakuowano.
Atak imperialnych na Dantooine był tylko kwestią czasu.
Cóż, to zmieniało postać rzeczy. Teraz cała historia zaczęła nabierać sensu.
- Myślała, że dzięki temu zyska na czasie - domyśliła się Dusque.
- No właśnie. A oni mimo to zniszczyli Alderaana.
Dusque pokiwała głową. Teraz, kiedy zaczęła się nad tym zastanawiać, przypomniała sobie, że
naukowcy z jednego z wydziałów jej instytutu pracowali nad jakimś niezwykle ważnym
projektem. Było to mniej więcej rok przed unicestwieniem Alderaana. Kilku z nich zniknęło
nawet ze swojej macierzystej placówki. Chodziły plotki, że oddelegowano ich do nadzorowania
realizacji jakichś ściśle tajnych planów. Czyżby chodziło o...
- Czy jesteś pewna, że moglibyśmy ją potępić - przerwał jej rozmyślania Finn - nawet gdyby
zdradziła Sojusz dla tych, których kochała?
- Nie wiem - wyznała Dusque. - Nie umiem sobie wyobrazić, co zrobiłabym na jej miejscu.
Jednego jestem pewna: że to, co robimy, jest słuszne, i że powinniśmy przedkładać ideały, o
które walczymy, nad nasze uczucia. Podobno kiedy ci, którzy marzą, umierają, ich marzenia
pozostają żywe.
Przedłużające się milczenie Finna nasunęło jej podejrzenie, że pytał nie tylko o jej opinię na
temat wyboru Leii. A może chciał wiedzieć, czy zdradziłaby dla niego Sojusz? Czyżby znów
wystawił ją na próbę? Ogarnął ją strach przed porażką.
- Zahaczymy jeszcze o centrum dowodzenia - postanowił Darktrin - a potem już prosto do celu.
- Dobrze - zgodziła się. - Ale musimy być ostrożni. Lepiej, żebyśmy się nie natknęli na któregoś
z miejscowych drapieżników. Skoro spotkaliśmy jednego huurtona, w pobliżu może być ich
więcej.
- Masz rację. - Uśmiechnął się z uznaniem. - Muszę przyznać, że pracuje się z tobą znacznie
lepiej, niż początkowo przypuszczałem. Nawet mi przez myśl nie przeszło, że jesteś takim
specem od zwierząt.
-
Na tym właśnie polega zawód bioinżyniera - wyjaśniła, próbując nie dać po sobie poznać,
jak bardzo ucieszył jąten komplement. Chyba jednak nie do końca jej się to udało, bo zanim się
odwrócił, mrugnął do niej i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Minęli szereg mniejszych budynków, aż wreszcie stanęli u podnóża schodów wiodących do
centrum dowodzenia. Wszystkie obiekty, które mijali, były pozbawione drzwi - ktoś je wyważył
albo wyrwał z zawiasów. Wystarczyło jedno spojrzenie do środka, żeby przekonać się, jak
brutalnie i bezlitośnie rozprawili się z bazą imperialni żołnierze. Stan tamtych pomieszczeń nie
wróżył niczego dobrego, ale Finn uparł się, żeby mimo wszystko zajrzeć do centrum.
Przy schodach prowadzących na wyższy poziom natknęli się na samicę huurtona z młodymi.
Zaniepokojony Darktrin zatrzymał się i obejrzał na przyjaciółkę.
-
Dopóki będziemy się trzymali z dala od małych - zapewniła go - nie mamy się czego bać.
Myślę, że spróbuje raczej odciągnąć młode dalej od nas.
-
Skoro tak mówisz...
Ostrożnie okrążyli stadko i wkroczyli między budynki. Dusque patrzyła przerażona na
zniszczenia dokonane przez wojska Imperium. Zauważyła cały rząd paneli kontrolnych -
wyrwanych ze ściany i pozbawionych co cenniejszych komponentów, ale nie całkiem
zdewastowanych.
-
Finn! - zawołała. - Zobacz, co tu znalazłam!
Podszedł do niej i przyjrzał się uważnie pozostałościom
urządzeń.
-
To robota imperialnych? - spytała Dusque.
-
Raczej nie. - Powoli pokręcił głową. - Szaber to nie w ich stylu. Po co mieliby rozkradać
sprzęt?
-
A więc kto mógł to zrobić?
Zastanawiał się przez chwilę.
-
Pamiętasz - powiedział w końcu - co mówił oficer o problemach z przemytnikami?
-
Fakt. Myślisz, że to oni?
-
Pewnie tak. I to nie jest jedyny dowód. - Wskazał sąsiadujące z główną salą mniejsze
pomieszczenie. Kiedy Dusque
zajrzała do środka, pomyślała, że musiało się tu dawniej mieścić biuro jakiegoś wyższego rangą
oficera. Stojący na środku pokoju długi stół był przewrócony na bok. Ktoś musiał to zrobić z
ogromną siłą, bo szczątki potrzaskanego blatu zaśmiecały brudny i zniszczony dywan. Ściany
ogołocono ze wszystkiego, z wyjątkiem jednego przekrzywionego obrazu. Chociaż nie było
zimno, dziewczyna mimowolnie zadrżała.
- Co się stało? - spytał Finn. - Chłodno ci?
- Nn... nie - wykrztusiła. - Po prostu chciałabym już stąd wyjść. - Czuła się, jak na
zbezczeszczonym cmentarzu, chociaż, jak twierdził jej towarzysz, nikt tu nie zginął.
Pokiwał głową. Rozumiał, o co jej chodzi.
- Zajrzę jeszcze tylko w jedno miejsce i już nas tu nie ma, dobrze?
- W porządku - zgodziła się. - Ale zaczekam na zewnątrz. W razie czego mamy komunikatory.
Wyszła z budynku, upewniła się, czy niewielkie urządzenie przypięte do jej pasa jest włączone i
działa, a potem ruszyła w stronę platformy obserwacyjnej. Na dole wypatrzyła kilka huurtonów -
widocznie zadomowiły się w ruinach bazy. Widząc te stworzenia kręcące się w pobliżu swoich
legowisk, poczuła się dziwnie pokrzepiona, zupełnie jakby groźne drapieżniki strzegły tego
miejsca, by nikt więcej nie śmiał go sprofanować.
Deszcz ustał już całkiem, ale szybko się ściemniało. Nadciągała dantooińska noc. Dusque zaczęła
się obawiać, że Finn miał rację: nadkładanie drogi nie było dobrym pomysłem. Teraz dotrą do
ruin Świątyni Jedi najwcześniej w środku nocy. A to nie tylko utrudni im poszukiwania, ale i
narazi na atak nocnych drapieżników.
Wreszcie jej towarzysz wyszedł z centrum dowodzenia i dołączył do niej.
- Nic nie znalazłem - oznajmił. Zauważył jej pytający wzrok, ale wzruszył tylko ramionami. -
Możemy ruszać.
- Najpierw popatrz tam, w dół. Stąd jest doskonały widok. - Wskazała majaczące poniżej ruiny. -
Widzisz? Teren od wschodu i północy jest zajęty przez huurtony. Nie możemy tamtędy iść. A
poza tym robi się ciemno...
- Racja. - Finn zadarł głowę i spojrzał w niebo. - Ale przynajmniej już nie pada.
Uśmiechnęła się do niego.
- Chciałam tylko powiedzieć: „Przepraszam, że przeze mnie musimy teraz się tłuc po ciemku" -
rzuciła żartobliwym tonem.
Przyjrzał się jej w milczeniu.
- Nie masz za co przepraszać - powiedział w końcu. - A tak w ogóle, to był mój pomysł, żeby
pójść okrężną drogą i zbadać tę bazę. W tej sytuacji możemy uznać, że oboje ponosimy winę za
opóźnienie, czyli jesteśmy kwita. Co ty na to?
Na widok jego uśmiechu poczuła się nieco lepiej i ze zdecydowanie lżejszym sercem
pomaszerowała za nim przez ruiny wyludnionego kompleksu, prosto do najbliższej wyrwy w
murze. Idąc w dół, musieli kluczyć, żeby ominąć kilka stad huurtonów. Dusque tylko raz
przystanęła i obejrzała się przez ramię, żeby jeszcze rzucić okiem na rebeliancką bazę. Spowita
mgłą, wyglądała jak samotny strażnik, czekający na czasy, kiedy miejsca takie jak to nie będą już
dłużej potrzebne.
Wkrótce skręcili na wschód, kierując się współrzędnymi, które Leia przekazała im, zanim
opuścili Korelię. Teren stawał się coraz bardziej pofalowany i górzysty. Tylko z rzadka porastały
go drzewa biba, stopniowo zastępowane przez iglaki i krzewinki, a wkrótce łąki lawendowej
trawy zaczęły ustępować kępom płożących się paproci.
Zatrzymali się tylko raz, żeby napić się z mijanego strumienia. Korzystając z chwili odpoczynku,
Dusque wzięła latarkę i postanowiła rozejrzeć się w okolicznych zaroślach. Nazbierała trochę
jagód i znalazła nawet jadalny owoc podobny do melona. Podzieliła się swoim znaleziskiem z
Finnem. Kiedy zjedli, siedzieli jakiś czas w ciszy, zastanawiając się, co też ich spotka u celu
podróży. Dusque cały czas była pogrążona w myślach, Darktrin zaś sprawdzał ekwipunek przed
wyruszeniem w dalszą drogę, kiedy z chaszczy wystrzelił nagle w ich stronę ogromny voritor.
Zanim Dusque zdążyła sięgnąć po broń, mrok rozświetliła błyskawica z blastera Finna.
Dosięgnęła ogromnego jaszczura,
a chociaż zatrzymała go tylko na chwilę, ten moment wystarczył: Dusque wyciągnęła pistolet i
zaczęła strzelać. Nawet wspólnym wysiłkiem nie zdołali jednak powstrzymać gruboskórnego
zwinnego gada. Stworzenie wczepiło się szponiastymi łapami w poszycie i rzuciło na
dziewczynę. Badaczka nie dała się jednak zaskoczyć - przyklękła na jedno kolano i znowu
wycelowała. Trafienie w czuły punkt utrudniały dwie potężne płetwy, wyrastające z grzbietu
zwierzęcia, a sytuację pogarszał jeszcze fakt, że Dusque drżały ręce. Ściskała rękojeść blastera
tak mocno, że aż złapał ją skurcz; po chwili dotarło do niej, że przyczyną mrowienia jest wibracja
broni, sygnalizująca niebezpiecznie niski poziom energii w ogniwie. Wdzięczna za lekcję, której
udzielił jej Finn, posłała w stronę voritora ostatnią wiązkę, a potem najszybciej, jak potrafiła,
wysunęła zużyty magazynek i zastąpiła nowym.
Jaszczur rozglądał się czujnie, by nie stracić z oczu ofiary. Machnął grubym ogonem,
przewracając nieprzygotowanego na taki ruch Darktrina. Gad stracił na chwilę zainteresowanie
dziewczyną i zaczął odwracać się w stronę Finna. Dusque uświadomiła sobie z rozpaczą, że nie
pokonają napastnika samymi blasterami. Nie przerywając ostrzału, sięgnęła wolną ręką do
plecaka, a kiedy wymacała przedmiot, którego szukała, krzyknęła do przyjaciela:
- Uciekaj!
Finnowi nie trzeba było dwa razy powtarzać: zerwał się na równe nogi i zaczął biec. Tak jak się
spodziewała, nagły ruch uczynił z niego w oczach jaszczura główny cel, a ona skwapliwie to
wykorzystała. Aktywowała trzymane w dłoni urządzenie i puściła się w pogoń za bestią.
- Biegnij dalej! - krzyknęła znowu do Darktrina. - Nie zatrzymuj się, choćby nie wiem co!
Wycelowała - na tyle dokładnie, na ile dała radę, nie zwalniając - i strzeliła do gada.
Rozwścieczone zwierzę odwróciło się w jej stronę, kłapiąc złowrogo pełną ostrych kłów paszczą.
Dusque wiedziała, że ma tylko jedną szansę. Kiedy jaszczur zaatakował, cisnęła detonator
termiczny prosto w jego rozdziawiony pysk i natychmiast dała nurka w bok, osłaniając głowę
ramionami. Jeśli spudłowała... następną rzeczą, którą poczuje, będą gadzie zęby rozszarpujące jej
ciało. Tymczasem poczuła nagły podmuch eksplozji, a po sekundzie spadł na nią obrzydliwy
deszcz szczątków voritora. W uszach jej dzwoniło; jak przez mgłę słyszała głos Finna, wołający
jej imię. Przetoczyła się na bok i spróbowała zrzucić z siebie paskudne resztki, a kiedy podniosła
wzrok, zobaczyła kuśtykającego w jej stronę Darktrina. Wstała i potrząsnęła głową, próbując się
pozbyć niemiłego dzwonienia w uszach. Myślała, że Finn chce jej pomóc, bo chwycił ją za
ramiona, ale zaraz zrozumiała, że coś jest nie tak, kiedy zaczął nią gwałtownie potrząsać.
- Ty kretynko! - Ledwie go słyszała, chociaż widać było, że krzyczy. - Mogłaś nas zabić!
- Słucham? - zdziwiła się. - Wydawało mi się, że dopiero co zaatakował nas olbrzymi voritor...
- To był detonator klasy A! - wrzasnął Finn. - Te ładunki mają pole rażenia do dwudziestu
metrów! Masz szczęście, widocznie rdzeń z baradium był uszkodzony...
- Słucham? - powtórzyła, częściowo dlatego, że nadal słabo słyszała, ale głównym powodem
było niedowierzanie. Darł się na nią za to, że właśnie ocaliła im życie?!
Finn opamiętał się w końcu.
- To było bardzo ryzykowne - powiedział surowo, ale już spokojniej.
- Nie miałam innego wyjścia - wyjaśniła potulnie. - Przecież sam widziałeś, że nasze blastery nie
wyrządzały mu żadnej krzywdy. Voritory mają wyjątkowo grubą skórę. Są długowieczne, ale
nikt nie wie, ile dokładnie żyją... setki, a może tysiące lat.
Twarz Darktrina stopniowo łagodniała, aż wreszcie pojawił się na niej uśmiech. Dzwonienie w
uszach Dusque trochę zelżało, więc teraz słyszała go nieco lepiej.
- Jesteś niesamowita! Wykład na temat długości życia jaszczura zabójcy tuż po tym, jak o mało
nie wysadziłaś nas w powietrze, to dokładnie to, czego w tej chwili potrzebuję - parsknął i zaraz
roześmiał się głośno.
- Przepraszam - wymamrotała skruszona - ale naprawdę nic innego nie przyszło mi do głowy.
Podszedł bliżej, lekko utykając, i mocno ją przytulił.
- Hej, przecież żyjemy... Jak mógłbym mieć do ciebie pretensje?
- Jesteś ranny - zauważyła.
- To nic takiego. Trzepnął mnie tylko ogonem - mruknął. - Nic mi nie będzie.
Nie wyglądała na przekonaną.
- Mam przy sobie mały pakiet medyczny... - zaczęła.
- Naprawdę, czuję się całkiem nieźle. Muszę się tylko trochę rozruszać i rozchodzić nogę.
- Jak chcesz - westchnęła. - Daleko jeszcze?
- Jeżeli te dane, które przekazała nam księżniczka, są dokładne, za tym wzgórzem powinniśmy
już zobaczyć Świątynię.
Zaczęli wspinać się na zbocze. Dusque obejrzała się i zauważyła, że wokół szczątków jaszczura
zbierają się padlinożercy. Nic na tym surowym, bezlitosnym świecie się nie marnuje, pomyślała
refleksyjnie. W cieniu zawsze czai się ktoś, kto żeruje na niedoli innych. Tak jest wszędzie, nie
tylko tutaj. Myśl, że dzikimi istotami rządzą te same prawa natury, co Imperium i Rebelią, była
dziwnie przygnębiająca. Mimo to Dusque Mistflier była pewna bardziej niż kiedykolwiek, że
jeśli istnieje jakaś nadzieja, trzeba jej szukać w ideach przyświecających Rebelii.
Znowu zaczęło jej szumieć w uszach, więc pokręciła głową. Dopiero co myślała, że już całkiem
odzyskała słuch, ale szum stawał się z każdą chwilą mocniejszy, przechodząc w końcu w głośny
ryk. Kiedy doszła na szczyt pagórka, zrozumiała, że hałas nie jest efektem uszkodzenia słuchu:
po prostu kilkadziesiąt metrów dalej po stromej, nagiej skale spływał potężny wodospad. Jednak
to nie widok ryczącego żywiołu przyprawił ją o dreszcz i zaparł dech w piersiach. Kiedy zza
rzadkich chmur wyjrzała tarcza księżyca, w jego słabym świetle ich oczom ukazał się wysoko
sklepiony łuk i wyszczerbione resztki murów: ruiny Świątyni Jedi.
ROZDZIAŁ 12
- To tutaj - szepnął Finn. - Jesteśmy na miejscu.
Dusque szła ostrożnie za nim, kiedy schodzili po stromiźnie
w dół, w stronę gruzów. Odczuwała podziw i szacunek, chociaż nie wiedziała dlaczego. Z
niegdyś zapewne imponującej budowli nie zostało wiele.
- Jak powstały te budynki? - spytała swojego towarzysza.
- Tak naprawdę nie wiadomo dokładnie. - Darktrin wzruszył ramionami. - Najprawdopodobniej
któryś z dawnych Mistrzów Jedi założył tu akademię parę tysięcy lat temu, ale podobno te ruiny
są jeszcze starsze.
Złapała się na tym, że bezwiednie kieruje kroki w stronę szerokich schodów, prowadzących do
resztek wieży. Zupełnie jakby coś ją przyciągało... Zaczęła się wspinać, nie patrząc pod nogi -
więc kiedy stopa osunęła jej się na szczelinie po brakującym stopniu, młócąc rękami, w ostatniej
chwili złapała równowagę. Nawet to jej jednak nie powstrzymało. Wyrwa w schodach była duża,
więc zaczęła kombinować, jak by ją przeskoczyć. Miała nieodpartą ochotę, żeby wejść do środka,
mimo że z wieży została właściwie tylko podstawa.
- Dusque? - usłyszała wołanie Finna.
Odwróciła się niechętnie i zeszła ostrożnie na dół. Znalazła Darktrina w pobliżu innego
fragmentu ruin. Obchodził teren z przenośnym skanerem w dłoni.
-
Co robisz? - spytała.
-
Holokron ma zamontowany nadajnik. Mam nadzieję, że uda mi się namierzyć sygnał -
wyjaśnił i zatoczył jeszcze jedno koło, zanim się zatrzymał. - Chyba go mam - szepnął
podekscytowany.
-
Gdzie?
Odłożył skaner i odwrócił się twarzą do wodospadu. Wiedziała, co powie, zanim jeszcze
otworzył usta.
-
Tam. - Wskazał spadające z hukiem strumienie wody.
-
Tylko nie to... - jęknęła. - Znowu mamy się kąpać?
-
Ostatni raz, słowo daję - obiecał jej.
Ruszyli przez zasłany gruzami dziedziniec rozciągający się u stóp wieży. Badaczka zadarła
głowę i przyjrzała się ogromnemu łukowi, wznoszącemu się jakieś czterdzieści metrów nad nią.
Przez chwilę wydawało jej się, że w mroku dostrzega dziwne błękitnozielonkawe błyski.
-
Widziałeś? - spytała Finna, wskazując na niebo. - Co się tam świeci?
Spojrzał we wskazanym przez nią kierunku i pokręcił głową.
-
Nic nie widzę - stwierdził.
Dusque przypomniała sobie, jak pokłócili się na statku o obiekt na ekranie pokładowego
komputera.
Jakby czytał jej w myślach, Darktrin dodał:
-
Co oczywiście nie znaczy, że niczego tam nie ma. Rozejrzymy się, jak tylko znajdziemy
naszą zgubę, co ty na to?
-
Dobrze - zgodziła się zadowolona, że tym razem nie zbył jej byle czym.
Ich kroki dźwięczały głucho na opustoszałym dziedzińcu. Zastanawiała się, ile stóp deptało te
kamienne płyty w ciągu minionych wieków. Złapała się na tym, że co chwila ogląda się przez
ramię. Wyludnione miejsce roztaczało aurę niesamowitości.
Kiedy mijali szczątki największej wieży, Finn odwrócił się do niej i zmarszczył brwi.
-
Też to czujesz? - spytał, zniżając głos do szeptu.
Kiwnęła głową.
-
Poczułam, jak tylko weszliśmy między ruiny. Zupełnie jakby ktoś nas obserwował. To
jest jak zapomniany sen... A co z tobą? - Wzdrygnęła się od niespodziewanego dreszczu.
- Po prostu czuję się nieswojo - mruknął. Nie powiedział nic więcej, spojrzał tylko na nią
dziwnie, odwrócił się i wszedł do sadzawki u stóp wodospadu. Zacisnęła zęby i ruszyła za nim.
Lodowato zimna woda ocuciła ją i wyostrzyła zmysły. Nie czuła już na sobie niczyjego wzroku i
z ulgą skupiła się na zadaniu, które ich czekało. Brnąc za Finnem, uświadomiła sobie ze zgrozą,
że będą musieli przedostać się przez strumienie spadającej z hukiem wody na drugą stronę.
Zatrzymała się i zawołała na Finna, żeby zaczekał, ale szum wodospadu zagłuszył jej słowa.
Ciemna sylwetka jej towarzysza zniknęła za ścianą wody. Ze ściśniętym gardłem zrozumiała, że
będzie musiała się przemóc, pokonać strach i pójść za nim.
Zacisnęła mocno powieki, wzięła głęboki oddech i weszła pod lodowate strugi. Wszystko utonęło
w ryku spadającej wody, a jej siła zgięła Dusque wpół. Z trudem zrobiła kilka niepewnych
kroków, ale niebawem poczuła, że może z powrotem otworzyć oczy - znalazła się po drugiej
stronie. Przed sobą zobaczyła skalny występ u wejścia do groty, będącej zapewne częścią
systemu jaskiń. Kawałek dalej dostrzegła Finna - stał na półce i przyglądał się jej z góry, jakby
nigdy nic. Niepewna, czy powinna być dumna z tego, że poradziła sobie sama, czy wściekła na
niego, że jej nie pomógł, podciągnęła się i wgramoliła na skalny gzyms. Sprawdziła, czy jej
ekwipunek jest kompletny, wyżęła mokre włosy i podeszła do Darktrina.
- Jak daleko musimy wejść? - spytała rzeczowo.
- Nie wiem - wyznał z rozbrajającą szczerością. - Wygląda na to, że skaner padł. Pewnie zamókł.
Zerknęła na urządzenie, które trzymał w dłoni. Rzeczywiście, nie działało. A przecież taki sprzęt
projektowano z myślą o warunkach ekstremalnych, bateria zaś powinna starczyć na bardzo
długo.
- Mogę na to zerknąć? - spytała. W pracy ciągle miała do czynienia z podobnym wyposażeniem.
Finn podał jej skaner. Otworzyła tylny panel i przyjrzała się obwodom w świetle latarki. Niektóre
kable wyglądały na rozłączone, więc spróbowała spiąć je z powrotem. Na koniec
umocowała płytkę i spróbowała obudzić urządzenie do życia. Nic z tego. Trzasnęło, błysnęło i
tyle.
- Masz rację - westchnęła. - Pewnie złączki się poprzepalały. - Położyła aparat na ziemi. - Nie
warto nosić ze sobą zbędnego balastu.
- Pewnie już wcześniej się rozregulował, więc trudno powiedzieć, który z ostatnich odczytów był
wiarygodny — mruknął Finn - ale wszystko wskazuje na to, że holokron jest najwyżej kilkaset
metrów pod nami.
Minęła go i zajrzała do wylotu tunelu.
- Chyba nie schodzi zbyt stromo, jak myślisz? Tylko że po względnie płaskim terenie będziemy
szli dłużej.
- W takim razie lepiej ruszajmy.
- Chwileczkę. - Powstrzymała go gestem. - Chcę jeszcze coś sprawdzić.
Czekał cierpliwie, a Dusque grzebała w plecaku i w końcu znalazła to, czego szukała. Leżało pod
ogniwami energetycznymi i pakietami stymulantów. Uśmiechnęła się triumfalnie, kiedy jej palce
natrafiły na dwa znajome metalowe cylindry zakończone pompką. Wyciągnęła je i podała jeden
Finnowi.
- A to co? - spytał, przyglądając się podejrzliwie pojemnikom.
- Znalazłam ich kilka na statku, ale nie byłam pewna, czy je ze sobą wzięłam. Trochę straciłam
głowę, kiedy szturmowcy weszli na pokład - wyjaśniła z zakłopotaniem. - Spryskaj się tym.
Zamaskuje twój zapach.
Nacisnęła dyszę i spryskała się cała płynem z pojemnika. Darktrin obejrzał dozownik, zanim
postąpił tak samo. Kiedy skończyli, podniósł rękę do twarzy i pociągnął nosem.
- Nic nie czuję - stwierdził ze zdziwieniem.
- O to właśnie chodzi - rzuciła. - Miejmy nadzieję, że nikt inny też nic nie poczuje.
Rzuciła swoją pelerynę obok zepsutego skanera. Podczas przeciskania się przez wąskie tunele o
chropowatych ścianach tylko by jej przeszkadzała. Odwróciła się do przyjaciela i dała znak, że
jest gotowa do drogi. Finn też zdjął pelerynę i położył ją obok jej ubrania, po czym sprawdził
swoją broń i upewnił
się, że w razie potrzeby będzie mógł po nią szybko i bez problemu sięgnąć. Wskazał właściwy
tunel, a Dusque posłusznie ruszyła przodem, chociaż zaskoczyło ją, że to ona ma prowadzić.
Tak jak przypuszczali, korytarz schodził w dół stosunkowo łagodnie. Szli powoli, ostrożnie
stawiając kroki, żeby nie odbijały się echem od sklepienia; obmacywali ściany i dokładnie
sprawdzali każdą niszę. Nie mieli pojęcia, gdzie ukryto holokron, więc musieli skrupulatnie
przeszukać każdy centymetr skalnego labiryntu, dopóki się na niego nie natkną. Kiedy huk
wodospadu ucichł, Dusque zauważyła, że głębiej też musi być jakiś zbiornik - słyszała słaby
odgłos kapiących kropli, rozbijających się o podłogę tunelu.
Mogli się tego spodziewać, doszła teraz do wniosku. Jak inaczej mogłaby powstać siatka jaskiń?
Po namyśle odrzuciła jednak tę teorię. Ściany korytarza były chropawe, pełne załomów i kantów,
nie zaś wygładzone przez strumień wody.
Dusque majstrowała przy swojej latarce, próbując poszerzyć snop światła, kiedy znowu usłyszała
kapanie - o tyle dziwne, że dobiegało spod ich stóp. Rozejrzała się i zauważyła, że stoją na czymś
w rodzaju wąskiej kładki. Wyglądało to, jakby część korytarza zapadła się, tworząc mostek.
Kiedy spojrzała w dół, zakręciło jej się w głowie; zamknęła oczy i otworzyła je znowu, ale było
jeszcze gorzej. Monotonia kamiennych ścian nie pozwalała stwierdzić, gdzie jest góra, a gdzie
dół. Na chwilę straciła równowagę i ogarnęła ją nagła panika, ale przywołała się do porządku,
wzięła kilka głębokich wdechów i pomogło. Trochę się uspokoiła i odzyskała pewność siebie.
Rozejrzała się dookoła i stwierdziła, że wszystko wróciło do normy.
- Mąci się w głowie, prawda? - szepnął Finn.
- Jeszcze jak! - parsknęła, czując nagłą ulgę, że nie tylko ją wytrąciła z równowagi osobliwa
perspektywa. Podeszła do krawędzi kładki i spojrzała w dół. W ścianach jaskini ziały liczne
wyloty tuneli. Kątem oka złowiła jakiś ruch w okolicach jednego z nich. Szli dalej, dopóki nie
dotarli do rozwidlenia.
- Co teraz? - spytał Finn.
Dusque przygryzła wargę i spojrzała na boki.
- Chyba najlepiej będzie się rozdzielić - rzuciła z wahaniem.
- Co takiego? - Darktrin był wyraźnie zaskoczony.
- Miałeś rację, twierdząc, że mamy mało czasu - stwierdziła stanowczo. - Musimy przyspieszyć,
a to ostatnia szansa.
- Jesteś pewna? - spytał z powątpiewaniem.
- Tak, absolutnie - potwierdziła. - Gdyby coś się stało albo gdyby któreś z nas trafiło na holokron,
mamy przecież komunikatory - przypomniała.
- W takim razie lepiej sprawdźmy, czy jeszcze działają - mruknął. - Skoro skaner padł...
- Dobry pomysł - zgodziła się i sięgnęli po swoje urządzenia. Obydwa funkcjonowały bez
zarzutu.
- Pójdę w lewo - zaproponowała Dusque. - Proszę, bądź ostrożny. Mam przeczucie, że na dole
coś się czai...
- Ty też uważaj - powiedział Finn. - Nie ryzykuj niepotrzebnie. Mówię poważnie.
- Powinieneś był mi to powiedzieć na Korelii - parsknęła i puściła do niego oko, chociaż nie była
pewna, czy w ciemności to zauważył. Widocznie jednak tak, bo uśmiechnął się do niej
szelmowsko. Błysk jego zębów w mroku skojarzył jej się dziwnie z wyszczerzonymi kłami
drapieżnika.
Kiedy zapuściła się ostrożnie w lewy tunel, wstrząsnął nią nagły dreszcz. Wszystko wydawało się
takie proste, kiedy Finn stał obok, a ona tłumaczyła, że muszą się rozdzielić, ale teraz, w
ciemności, czuła się nieskończenie samotna i słaba. Przez chwilę żałowała swojej decyzji, ale w
głębi duszy rozumiała, że to właściwy wybór. Uświadomiła sobie coś jeszcze: że Finn jej
pozostawił podjęcie decyzji. Tak naprawdę od momentu, w którym opuścili porzuconą
rebeliancką bazę, pozwolił jej kierować ich misją. Nie wiedziała, co było bardziej zaskakujące:
że on to zrobił, czy że ona tak beztrosko się na to zgodziła.
Tyle się zmieniło, pomyślała. Zdawało się, że od wydarzeń na Naboo minęła cała wieczność,
przecież upłynęło dopiero parę dni. Pokręciła z niedowierzaniem głową. Nagle zamarła - wydało
jej się, że słyszy jakiś dźwięk. Początkowo wzięła go za odgłos kapiącej wody, ale nie
przypominało to raczej rytmicznych, miękkich uderzeń kropli rozbijających się o podłogę tunelu.
Przełknęła ślinę i sięgnęła do kabury. Chłodny dotyk metalu odrobinę ją pokrzepił. Chociaż
bacznie się rozglądała, nie widziała nic niepokojącego.
Po dłuższym marszu przestraszyła się, że droga znów się rozwidla, ale okazało się, że korytarz po
prostu był teraz poszerzony o naturalnie uformowany chodnik biegnący obok. Kiedy oświetliła
go latarką, w głębi odnogi coś błysnęło bielą. Ogarnęło ją podniecenie: czyżby znalazła
holokron? Uznała, że byłoby to znakomite miejsce na jego ukrycie - z dala od głównej trasy.
Podeszła bliżej, żeby sprawdzić, czy ma rację.
Szybko jednak nadeszło rozczarowanie, kiedy przekonała się, że tajemniczy obiekt jest czaszką
człekokształtnej istoty. Zaalarmowana rozejrzała się dookoła i zauważyła resztę szkieletu nieco
dalej; kości były dokładnie ogołocone z tkanki. Chociaż znalezisko nie napawało optymizmem,
potwierdzało, że nie byli pierwszymi istotami, które zapuściły się w głąb jaskiń. Sięgnęła po
komunikator i wywołała Finna.
- Masz go? - z głośnika dobiegł podekscytowany głos.
- Nie - westchnęła. - Ale natrafiłam na jakieś szczątki. Humanoida - uściśliła. - Miej oczy i uszy
otwarte.
- Jasne.
Przypięła komunikator z powrotem do pasa i podjęła wędrówkę. Teraz, kiedy okazało się, że w
skalnym labiryncie mogą natrafić na drapieżniki, podwoiła czujność. Wytężała słuch, aby złowić
najlżejszy dźwięk. Okazało się szybko, że miała rację. Nad jej głową rozległ się dziwny szmer.
Zanim zdążyła się dobrze rozejrzeć, z wysoka, z wnęki, której nie zauważyła, runęło na nią spore
stworzenie. Nie zdążyła nawet sięgnąć po broń, a już miała je przed sobą. Stanęła bez ruchu i
wstrzymała oddech.
Zwierzak przewyższał wzrostem i wagą większość gryzoni, które znała. Na ile mogła ocenić z tej
odległości - i w mroku - jego ciało pokrywały kostne płytki. Wydłużony nos sugerował, że
kieruje się głównie zmysłem węchu. Zwierzę podskoczyło, stanęło słupka, prawie depcząc jej po
butach, i zaczęło węszyć. Stała bez ruchu i modliła się, żeby Darktrin nie wybrał tego momentu
na użycie komunikatora.
Szczuropodobna istota nie przestawała węszyć. Dusque zauważyła, że z jej kłapiącej nerwowo
szczęki ścieka coś na ziemię. W zetknięciu z podłogą tunelu ciecz syczała i pieniła się lekko,
jakby wchodziła w reakcję chemiczną ze skałą. Domyśliła się, że to toksyczna ślina -
najwyraźniej silnie żrący alkaloid, dzięki któremu gryzoń trawił i przyswajał tłuszcze. Cóż, to by
wyjaśniało tamten obgryziony do czysta szkielet, pomyślała ponuro. Nieszczęśnik został po
prostu rozpuszczony. Dziewczyna doszła szybko do wniosku, że ma przed sobą jadowitego
quenkera - stwora, którego niewielu widziało, a jeszcze mniej przeżyło takie spotkanie, żeby móc
o nim opowiedzieć. Chociaż sama wolałaby uniknąć bolesnej śmierci, jej natura badaczki kazała
się zastanowić, czy da się zebrać z jej butów dość materiału genetycznego, żeby wystarczyło do
zbadania tego stworzenia, jeśli oczywiście uda jej się ujść z życiem.
Zdawało jej się, że minęła wieczność, zanim quenker wycofał się i zniknął w wylocie pobliskiego
tunelu. Roztrzęsiona, ale szczęśliwa, odetchnęła z ulgą, jednak od razu uprzytomniła sobie, że
czeka ją jeszcze droga powrotna, podczas której będzie musiała jeszcze raz minąć norę
stworzenia. Nie wiedziała, jak długo będzie jeszcze działał aerozol. Czuła się rozdarta między
chęcią ostrzeżenia Firma a obawą, że przyjaciel może być w podobnej sytuacji i pisk
komunikatora wpędzi go w tarapaty. W końcu uznała, że Finn jest dorosły i musi radzić sobie
sam. Zastanowiła się przelotnie, jak musi się czuć księżniczka Leia, decydując o losach tylu istot
każdego dnia, skoro jej samej tak trudno było dokonać wyboru. Skąd ta drobna kobieta czerpała
swoją siłę?
Odetchnęła głęboko i podjęła marsz w głąb tunelu. Musiała przyznać, że to miejsce idealnie
nadaje się do ukrycia przedmiotu, który nie powinien wpaść w niepowołane ręce. Czego
postronne osoby miałyby tu szukać? Poza tym quenkery - a nie miała wątpliwości, że jaskinie
zamieszkiwało więcej tych zwierząt - były znakomitymi naturalnymi strażnikami. Czy podczas
ukrywania holokronu zginął któryś z Rebeliantów? - zastanawiała się. A co, jeśli przyjdzie tu
zginąć jej albo Finnowi? Albo obojgu?
Jeżeli umrę tutaj, zdecydowała, nie zginę przynajmniej na marne. Ktoś będzie o mnie pamiętał,
nieważne, że krótko. Ta myśl podniosła ją na duchu i dodała sił.
Wkrótce tunel skręcił ostro w lewo, dochodząc do przestronnej sali, z której rozchodziły się dwie
nitki korytarza. W załomie ściany bieliły się kości następnej humanoidalnej istoty. W pewnej
chwili Dusque dostrzegła kątem oka jakiś ruch. Z głębi jednego z tuneli dobiegł ten sam dźwięk,
który słyszała wcześniej. Uznała, że nie ma ochoty sprawdzać jego źródła, więc wybrała drugi
korytarz.
Niebawem zauważyła, że nie słyszy już dźwięku kapiącej wody. To mogło oznaczać tylko jedno:
droga, którą wybrała, wkrótce się skończy. Widocznie weszła w ślepy zaułek i zaraz okaże się, że
nie ma tu czego szukać. Wkrótce przekonała się, że miała rację, ale tylko częściowo. Tunel
rzeczywiście się kończył, ale nie był pusty.
Z zaskoczeniem przyjrzała się konstrukcji wzniesionej z trzech kamiennych płyt, trochę
wyższych od przeciętnego człowieka, ustawionej na środku komory. Niemożliwe, żeby to było
uformowane naturalnie - kamienie nie wyglądały na wyciosane z otaczających ścian. Dusque
była pewna, że ktoś je tu ustawił w jakimś celu. Sprawdziła, czy nic się nie czai za płytami,
schowała blaster do kabury i weszła między kamienne bloki.
Pod jednym z nich ułożono krąg kamieni - na tyle małych, że sama dałaby radę je tu przynieść.
W kręgu było małe palenisko, a nad nim coś w rodzaju prymitywnego rusztu. Czyżby jakiś
Dantarianin urządził tu sobie obozowisko? Po namyśle Dusque uznała, że to mało
prawdopodobne. Tubylcy byli prości, ale nie głupi. Raczej nie polowali na quenkery - to było
zbyt ryzykowne. Musiał tu trafić ktoś inny. Zbliżyła dłoń do resztek ogniska - nie wyczuła ciepła,
a więc zgasło dawno temu, ale nie mogła wykluczyć, że ten, kto je rozpalił, kryje się w pobliżu.
Ze zmarszczonym czołem przyglądała się palenisku. Kucnęła, zanurzyła obie dłonie w popiele i
zaczęła rozgarniać ślady żaru. W powietrze natychmiast podniosła się chmura pyłu
i Dusque z trudem powstrzymała kaszel. Nic. Jasne, to był głupi pomysł, stwierdziła i już miała
wstać, kiedy jej palce na coś natrafiły. Złapała to, wyciągnęła z wygasłego ogniska i podniosła na
otwartej dłoni na wysokość oczu. Kiedy delikatnie zdmuchnęła pokrywający powierzchnię
przedmiotu popiół, z wrażenia wstrzymała oddech. W świetle latarki lśnił idealny sześcian, nie
większy od jej dłoni. Zaczęła oglądać go z każdej strony.
Zewnętrzna powierzchnia sześcianu była metalowa, o ażurowych ściankach wytrawionych jakąś
substancją, środek zaś tworzyła kryształowa matryca. Dusque klapnęła na kamień, jakby ktoś
uderzył ją w splot słoneczny. Wiedziała, że to urządzenie jest niezwykle ważne, ale nie
spodziewała się, że będzie takie piękne! Na chwilę zapomniała o całym świecie i przyglądała się
z zapartym tchem koronkowej konstrukcji. Nie wiedziała, ile czasu spędziła na jej podziwianiu. Z
transu wyrwało ją dopiero piszczenie komunikatora. Przez moment nie wiedziała, co się dzieje.
Jeszcze lekko zamroczona odpięła urządzenie od pasa i zanim Finn zdążył powiedzieć choć
słowo, rzuciła do mikrofonu:
- Mam go.
- Jak to? - zdumiał się Darktrin.
- Znalazłam go - powtórzyła Dusque, nie mogąc oderwać od sześcianu oczu.
- Jesteś niesamowita! - W głosie przyjaciela aż kipiał entuzjazm. - W takim razie wracamy.
Chciałem sprawdzić, co u ciebie, bo sam nic nie znalazłem - wyjaśnił.
Dusque już miała się rozłączyć, kiedy przypomniała sobie o jadowitych gryzoniach.
- Finn? - rzuciła do mikrofonu. - Bądź ostrożny. Trafiłam po drodze na quenkera. Podejrzewam,
że może ich tu być więcej.
- Kiepska sprawa - stwierdził.
- Aerozol zadziałał, ale nie wiem, na jak długo jeszcze starczy.
- W porządku. W takim razie spotkamy się przy rozwidleniu korytarzy. Ty też na siebie uważaj.
- Tak jest. Dusque bez odbioru. - Rzuciła ostatnie spojrzenie na holokron i schowała go ostrożnie
do plecaka. Rozejrzała się jeszcze raz po obozowisku, ciekawa, kto mógł tu koczować i co
wiedział o holokronie. Nie wierzyła, że przedmiot znalazł się w palenisku przypadkiem.
Sfrustrowana pomyślała, że oto trafiła na zagadkę, której nigdy nie uda jej się rozwiązać. Ale
zaraz doszła do wniosku, że widocznie tak musi być, więc pogodziła się z tą myślą. Nie oglądając
się za siebie, ruszyła z powrotem.
Po drodze rozglądała się czujnie w poszukiwaniu najmniejszych śladów quenkerów, jednak
żadnego nie spotkała. Nie wiadomo dlaczego czuła coraz większy niepokój. Skoro gryzoni nie
było w pobliżu, musiały polować gdzie indziej i na coś innego. Miała nadzieję, że na istotę
wydającą te dziwne dźwięki, które słyszała wcześniej, jednak niepokój jeszcze się wzmógł, kiedy
usłyszała strzały z blastera.
- Finn! - krzyknęła i puściła się biegiem przed siebie.
Za zakrętem odbite od ścian odgłosy strzelaniny były ogłuszające. Jakieś dwadzieścia metrów
dalej zobaczyła Darktrina. Strzelał raz po raz do trzech otaczających go quenkerów. Z pyska
każdego zwierzęcia kapała żrąca ślina. Na razie utrzymywał je na dystans, ale bestie podchodziły
coraz bliżej. Dusque przyklęknęła na jedno kolano, sięgnęła po blaster i wycelowała w quenkera,
który stał najbliżej.
- Dusque! - zawołał Finn.
Szaleńczo naciskała spust, zasypując stworzenie gradem laserowych promieni. Zastanawiała się
jednocześnie, co takiego w skórze tych upiornych gryzoni czyniło ją odporną na ogień z blastera.
Zwierzę przestało nacierać na Finna i zwróciło się w jej stronę. Jej dzika kanonada przyciągnęła
też uwagę drugiego stwora stojącego bliżej Finna. Dzięki temu zyskał kilka cennych sekund na
przeładowanie broni.
Dusque wydawało się, że minęła cała wieczność, zanim jej wysiłki odniosły skutek. Quenker w
końcu zaczął się chwiać i dygotać. Nie przerywając ostrzału, zbliżyła się ostrożnie, próbując
zachować optymalny zasięg. Trzymała broń oburącz
i strzelała z niej najszybciej, jak potrafiła. Ze strachem pomyślała, że pewnie zaraz wyczerpie jej
się ogniwo. Na szczęście to quenker pierwszy miał dosyć. Przewrócił się na bok i drgnął jeden
jedyny raz, zanim znieruchomiał.
Przeładowała magazynek i zaczęła strzelać do drugiego stworzenia, gdy tymczasem Finn
pakował nieprzerwany strumień laserowej energii w trzecie. Gryzoń, którego atakowała Dusque,
musiał ucierpieć już wcześniej od strzałów, bo kiedy skoncentrowała na nim ogień, podkulił ogon
pod siebie i czmychnął w głąb tunelu. Kątem oka zauważyła, że trzecie zwierzę ledwie trzyma się
na nogach. Oceniła, że Finn nie potrzebuje już jej pomocy: jeszcze kilka strzałów i quenker
powinien paść trupem. Pomyślała ponuro, że nie umiera tylko dlatego, żeby im zrobić na złość.
- Giń, poczwaro! - syknął Finn i bestia posłusznie runęła na bok, jakby dopiero teraz do niej
dotarło, że nie żyje.
Przez chwilę oboje dyszeli ciężko. Dusque cała się trzęsła z wysiłku, ale przepełniała ją radość,
że udało im się pokonać jadowite kreatury. Uśmiechnęła się do Finna i oparła plecami o ścianę
tunelu, żeby złapać oddech. Pierś jej przyjaciela falowała od zmęczenia, ale zanim ochłonął,
kucnął i wyciągnął rękę, żeby dotknąć martwego gryzonia.
- Ostrożnie - przestrzegła go. - Ich ślina jest żrąca. - Ale że ją też skręcało z ciekawości,
przykucnęła i z najwyższą ostrożnością pobrała do specjalnego pojemnika sporą próbkę śliny.
- Czy na tej planecie jest chociaż jedno zwierzę, które nie chce nas zabić? - spytał półżartem
Finn, kiedy skończyła z quenkerem.
- Oczywiście - odpowiedziała z powagą. - Faboole są zupełnie niegroźne. Powinieneś je
zobaczyć: są tak pękate, że wyglądają jak wielkie balony!
Darktrin się roześmiał.
- Daj spokój. Żartowałem!
- Aha - mruknęła. - Wybacz, zboczenie zawodowe. Widocznie to siedzi we mnie zbyt głęboko.
Nie można oszukać natury.
Zamilkł i spoważniał.
-
Chyba masz rację.
-
Lepiej stąd zwiewajmy, zanim zapach krwi przyciągnie następne. - Wskazała martwe
gryzonie.
-
Mógłbym to obejrzeć, zanim pójdziemy? - poprosił cicho.
-
Jasne. - Ona też bardzo chciała jeszcze raz zobaczyć holokron, zupełnie jakby w głębi
duszy nie wierzyła, że naprawdę go znaleźli.
Wyciągnęła sześcian z plecaka i położyła na dłoni. Kryształ i metal zalśniły w świetle latarek.
Finn wyglądał na tak samo zachwyconego kunsztownym przedmiotem, jak ona.
-
Gdzie go znalazłaś? - spytał nabożnym szeptem.
-
W bocznym tunelu. Trafiłam na coś w rodzaju obozowiska i tam go odkryłam. Nie mam
pojęcia, kto mógł tam biwakować.
-
I tak po prostu tam sobie leżał?
-
Nie, nie... był zagrzebany w palenisku, pod popiołem - powiedziała wolno, jednocześnie
zdając sobie sprawę, jak głupio to zabrzmiało.
Spojrzał na nią zaskoczony.
-
Dlaczego tam zajrzałaś?
-
Nie wiem - odpowiedziała speszona, ale zgodnie z prawdą. - Rozumiem, że to
nielogiczne, ale chyba logika nie ma tu nic do rzeczy...
-
Uważam, że masz rację. Uważam też, że najwyższy czas stąd iść.
Podała mu holokron, ale pokręcił głową.
-
Nie, ty go weź.
Posłusznie wsunęła kostkę do plecaka i ruszyli w drogę powrotną. Dusque szło się zdecydowanie
lepiej niż podczas wędrówki w głąb jaskiń, może dlatego, że było jej lżej na duszy po sukcesie
ich misji. Może to dlatego, że teraz nie jestem sama? - pomyślała, zerkając na Finna. W
przeciwieństwie do niej miał znów ponurą minę. No tak, przecież muszą jeszcze stąd odlecieć i
dotrzeć na Korelię, przypomniała sobie. Zupełnie zapomniała, że odzyskanie holokronu nie
gwarantowało bezpieczeństwa listy. Minie jeszcze sporo czasu, nim będą mogli uznać misję za
wypełnioną.
W końcu usłyszeli szum wodospadu. Narastał z każdym krokiem, więc musieli już być blisko.
Dziewczyna odetchnęła z ulgą zadowolona, że po drodze nie spotkali już żadnych quenkerów.
Nie wiedziała, czy tym razem by sobie z nimi poradzili.
Wkrótce zamajaczyła przed nimi ściana wody. Kiedy Dusque stanęła na skraju platformy,
policzki zrosiła jej mgiełka rozpryskujących się kropel. O dziwo, dotyk chłodnej wody na twarzy
był przyjemny, wręcz kojący. Czy to dlatego, że uradowało ją znalezienie holokronu? A może po
prostu czuła ulgę, że wyszli z tego cało? Nieważne. Liczyło się tylko to, że im się udało - i że
dokonali tego wspólnie. Uśmiechnęła się lekko i odwróciła, żeby powiedzieć o tym Finnowi.
Stał kilka metrów za nią z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
Zaniepokojona podeszła w jego stronę.
- Co się stało? - spytała, zbita z tropu.
- Wybacz - bąknął po dłuższej chwili, nerwowo splatając i rozplatając palce. - Naprawdę, tak
bardzo mi przykro...
Coś w jego głosie sprawiło, że przeszedł ją dreszcz. O co mu chodzi? Jedynym powodem tych
dziwnych przeprosin, jaki przychodził jej do głowy, mogła być konieczność ponownej przeprawy
przez wodę, ale przecież poprzednio tak się nie zachowywał... I wtedy usłyszała szczęk
zmienianego magazynka.
- Jeśli nie oddacie mi tego plecaka, będzie wam zaraz naprawdę przykro - powiedział ktoś za jej
plecami. Jednocześnie spojrzeli w stronę źródła głosu akurat w samą porę, żeby zobaczyć kilku
osobników wdrapujących się na skalny występ. Każdy miał broń i trzymał ich na muszce.
ROZDZIAŁ 13
Pierwszy odezwał się bandzior stojący na przodzie. Za nim naliczyli jeszcze trzech. Ten z przodu
był wysoki, ubrany w wyświechtaną kamizelkę i spodnie, a na każdym biodrze nosił zawieszoną
nisko kaburę. Spod podartej czapki sterczały mu pasemka jasnych włosów, zaś w wycięciu
rozchełstanej koszuli prezentował się dumnie srebrny łańcuch, z którego zwisał symbol
przypominający ptasią łapę. Oprych celował z obydwu blasterów w Dusque.
- Głusi jesteście czy jak? - warknął. - Cokolwiek tam znaleźliście, należy do Szarego Szpona i
macie mi to w tej chwili oddać!
Jeden z piratów podszedł bliżej, nie przestając celować z blastera w Finna, który spojrzał na
Dusque bezradnie.
- Słyszałaś, co powiedział? - wydarł się bandyta. - To nasza planeta i wszystko, co na niej, też
jest nasze.
- Poproszę ładnie jeszcze raz - wycedził herszt bandy. - A potem sam sobie to wezmę. Oddajcie
skarb. Nie pozwolę, żeby ktoś mnie bezczelnie okradał!
- Dobrze - zgodziła się Dusque, nie próbując nawet zamaskować drżenia w głosie. - Tylko nie
strzelajcie. - Zaczęła szperać w plecaku.
- Szybciej! - pogonił ją przywódca. Wyraźnie schlebiało mu jej przerażenie, sycił się jej
strachem. - Jeżeli posłuchasz,
obiecuję wam szybką śmierć. - Zarechotał paskudnie. - A jak nie, będziecie mieli dużo czasu na
żałowanie swojego błędu. Jeśli chodzi o mnie, wolałbym to drugie wyjście, ale jestem pewien, że
wy nie. Takie ślicznotki jak ty nie powinny cierpieć.
Dusque gorączkowo przetrząsała plecak, dopóki nie natrafiła na to, czego szukała.
Znieruchomiała, a bandzior z dwoma blasterami skierował lufę jednego z nich na Darktrina.
- Jeśli nie dostanę tego natychmiast, moi kumple zabiją go na twoich pięknych oczach. Nie mam
czasu.
Błyskawicznym ruchem wyciągnęła z plecaka pojemnik i kciukiem podważyła wieczko.
- Proszę bardzo - syknęła i chlusnęła w twarz pirata zawartością fiolki ze śliną quenkera.
Mężczyzna zawył z bólu i wściekłości, upuścił blastery i zaczął gorączkowo trzeć oczy, czym
tylko pogorszył sprawę. Dziewczyna podskoczyła, chwyciła go za poły kamizelki i przyciągnęła
do siebie, a wolną ręką sięgnęła po blaster. Wykorzystując ciało bandyty jako tarczę, zaczęła
strzelać do dwójki stojącej najbliżej wodospadu. Od razu położyła trupem jednego z piratów, ale
drugi był szybszy. Runął na nią, przewrócił na ziemię i Dusque straciła przytomność.
Darktrin skorzystał z zamieszania wywołanego przez przyjaciółkę. Machnął ręką, zwalniając
mechanizm ukryty w rękawie, i już po chwili trzymał w dłoni nóż. Płynnym ruchem wpakował
ostrze pod żebra stojącego obok rzezimieszka. Opryszek był martwy, zanim jeszcze Finn
wyszarpnął broń z powrotem. Kiedy się odwrócił, zobaczył, że ostatni bandzior stoi okrakiem
nad nieruchomym ciałem Dusque. Jej głowa była zanurzona w ścianie wody.
- Zostaw ją! - wrzasnął i skoczył mu na plecy.
Jednym ruchem założył mu blokadę na szyję i odepchnął go od dziewczyny. Zanim obaj wpadli z
impetem do wody, oprych zdążył jeszcze oddać strzał z blastera.
Do Dusque jak przez mgłę dotarło, że może wstać. Gdzieś z daleka doleciał odgłos wystrzału, ale
wszystko zagłuszało dziwne dzwonienie w uszach. Nieporadnie pozbierała się z ziemi i
spróbowała wstać, ocierając z twarzy krople. Była zdezorientowana. Co się stało? Dlaczego jest
mokra? Kiedy udało jej się skupić wzrok, zobaczyła ciała leżące bezładnie u wejścia do jaskini.
Wszystko wskazywało na to, że jest jedyną przytomną istotą w okolicy. Ale dlaczego? Gdzie jest
Finn?
Odwróciła się i poszukała go wzrokiem: leżał kawałek dalej, częściowo zanurzony w
wodospadzie, obok jednego z członków bandy. To ją otrzeźwiło i zmobilizowało do działania.
Nogi miała jak z waty, ale podbiegła do przyjaciela i zaczęła go holować do brzegu. Lewą nogę
miał osmaloną strzałem z blastera, ale poza tym nie doznał chyba żadnych większych obrażeń. Z
trudem wywlokła go z wody i wciągnęła na skalną półkę, a potem sięgnęła do plecaka po pakiet
medyczny.
Obejrzała oparzenie na nodze. Na szczęście nie wyglądało groźnie. Wyjałowiła ranę specjalnym
środkiem antyseptycznym, a potem na najmocniej oparzone miejsca nałożyła opatrunki z bactą.
Już prawie skończyła, kiedy chłopak zaczął odzyskiwać przytomność.
- Cc... co się stało? - wykrztusił, wyraźnie zdezorientowany. Kiedy spróbował wstać,
powstrzymała go delikatnie.
- Poleż jeszcze chwilę - poprosiła.
Skrzywił się lekko, kiedy docisnęła opatrunki do rany.
- Masz holokron? - zapytał.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że w całym tym zamieszaniu nawet tego nie sprawdziła.
Sięgnęła do plecaka i uspokoiła się, wyczuwając palcami znajomy kształt.
- Mam - potwierdziła.
- W takim razie chodźmy. - Głos miał jeszcze słaby.
- Chwila. - Sięgnęła po stymulant. - To pomoże ci stanąć na nogi - wyjaśniła i przystawiła mu do
ramienia końcówkę iniektora. - Zaraz poczujesz się lepiej.
- Możliwe, że ci łajdacy nie byli sami. Nie możemy dłużej zwlekać - powiedział nieco pewniej,
kiedy stymulant zaczął działać. - Bierz holokron i idź sama.
- Nic z tego. - Pokręciła zdecydowanie głową. - I nie próbuj robić z siebie męczennika - rzuciła
półżartem, mając nadzieję, że odwróci jego uwagę od bólu.
-
To się po mnie nie okaże. - Spojrzał na nią mętnym wzrokiem.
Parsknęła krótkim śmiechem, ale on nawet się nie uśmiechnął.
-
Skoro zamierzasz marnować czas, czekając na mnie - westchnął w końcu - to poproszę o
dokładkę.
Zmieniła pojemnik i zrobiła mu drugi zastrzyk.
-
Nie chcę zanadto cię tym szprycować - wytłumaczyła. - Im więcej weźmiesz, tym gorsza
będzie reakcja, kiedy środek przestanie działać.
-
Jeżeli nie wrócę teraz do fonny, to może nie zdąży przestać - odgryzł się i wstał.
Sądząc po zaciśniętych szczękach i ponurym spojrzeniu, nie było sensu się z nim wykłócać.
Objęła Finna w pasie, żeby go podtrzymać. Nie zaprotestował, więc musiało go naprawdę boleć.
-
Pomalutku - ostrzegła.
Ostrożnie zeszli do basenu i pokuśtykali przed siebie, niezgrabnie objęci. Darktrin syknął z bólu,
kiedy zanurzył ranną nogę w zimnej wodzie.
-
Może odpoczniemy? - zaproponowała.
-
Nie. Powinienem ochłodzić ranę.
W głębi duszy podejrzewała, że kłamie, żeby ją uspokoić. Musiała się powstrzymywać, żeby co
kilka metrów nie proponować odpoczynku. Prowadziła go najostrożniej, jak umiała. Na samą
myśl, że może się potknąć i przewrócić, paraliżował ją strach.
-
Nie zapomnij broni - przypomniał jej, zanim weszli w ścianę wodospadu.
-
Nie zapomnę - wymamrotała zła na siebie, że tak bardzo przejęta jego raną prawie
zapomniała o grożącym im wciąż niebezpieczeństwie. Ujęła blaster lewą ręką, Finn trzymał
swoją broń w prawej. Z każdą chwilą wracały mu siły, widziała to wyraźnie. Stymulant działał,
więc po drugiej stronie wodospadu mógł już iść sam, bez jej pomocy. Kiedy wyszli z wody,
stanęli plecami do siebie i starannie zbadali okolicę.
-
Chyba jest czysto - stwierdziła ostrożnie.
- Na to wygląda - zgodził się. Powoli przecięli starożytny dziedziniec. Jedynym dźwiękiem w
ciszy dantooińskiej nocy był odgłos ich kroków. Całkiem się już rozpogodziło i tarcza księżyca
wisiała wysoko na niebie, oświetlając ruiny łagodnym blaskiem. Dusque spróbowała sobie
przypomnieć, ile Dantooine ma księżyców, ale szybko się poddała. Gwiazdy lśniły jasno - tak jak
na wszystkich światach, na których nie musiały konkurować ze światłami miast. Pozwoliła sobie
na chwilę wytchnienia i przez kilka sekund podziwiała po prostu ich piękno.
Kiedy spojrzała w końcu na przyjaciela, zobaczyła, że on też patrzy w gwiazdy. Na jego twarzy
malowała się niezwykła powaga i skupienie. Zanim zdążyła go zapytać, czy wszystko w
porządku, odwrócił się do niej.
- Tędy - powiedział, wskazując na lewo.
Poczuła zakłopotanie. Podczas gdy ona beztrosko gapiła się w niebo, on, ranny, starał się ustalić
ich pozycję. Zastanowiła się, czy naprawdę jest godna zaufania, jakie pokładali w niej
księżniczka i Finn.
Zaczęli iść w ustalonym kierunku - z początku powoli, żeby nie nadwyrężyć rannej nogi
Darktrina, jednak stopniowo zwiększali tempo. Środek działał i Finn radził sobie coraz lepiej.
Dusque przez jakiś czas uważnie nasłuchiwała odgłosów oznaczających, że w pobliżu są
zwierzęta albo ludzie, ale nie zauważyła nic niepokojącego. Zdecydowała się więc zacząć
rozmowę.
- Przepraszam - powiedziała cicho.
- Za co? - zdziwił się.
- Za tamto - mruknęła wymijająco, nie mając ochoty wdawać się w szczegóły.
- Nie rozumiem. Dlaczego miałabyś przepraszać?
Zagryzła wargi.
- Za to, co się stało przy wodospadzie - wyjaśniła. - Próbowałeś mnie ostrzec, a ja nie
domyśliłam się, o co chodzi...
Wciąż wyglądał na zdezorientowanego.
- Wtedy kiedy powiedziałeś, że ci przykro - tłumaczyła. - No wiesz, kiedy próbowałeś mnie
ostrzec przed bandziorami.
Nie zrozumiałam, co masz na myśli. Zawiodłam cię. Przepraszam - powtórzyła.
Finn milczał. Żałowała, że nie wie, o czym on myśli - czy szuka słów, w jakich możliwie
łagodnie mógłby ją skarcić, czy próbuje dać jej do zrozumienia, że nic się nie stało.
Przypuszczała, że jest nią rozczarowany, a kiedy się odezwał, nie rozwiał jej wątpliwości.
- Nie ma o czym mówić - powiedział tylko. - Przed nami długa droga. Zapomnijmy o tym.
Co prawda Dusque wolałaby, żeby wyjaśnił jej dokładnie, o co mu chodzi, żeby mogła
wyciągnąć wnioski i uniknąć na przyszłość podobnych błędów, ale nie było sensu ciągnąć go za
język, więc sobie odpuściła. Na razie, postanowiła jednak. Zapyta go
o to później, kiedy będą mieli więcej czasu i zagrożenie minie.
Chociaż na horyzoncie pojawiło się kilka sinych chmur,
pogoda jak dotąd dopisywała. Było na tyle jasno, że nie musieli oświetlać sobie drogi
halogenowymi latarkami. Stopniowo strome zbocza przeszły w łagodne wzniesienia, a paprocie
i górską roślinność zastąpiły pola lawendowej trawy. Wkrótce tu i ówdzie zaczęły się pojawiać
strzeliste drzewa biba. Oznaczało to, że zbliżają się do imperialnej placówki.
Nagle powietrze przeszył głośny trzask. Zmęczeni i zupełnie nieprzygotowani na następną
potyczkę rozejrzeli się za jakąś kryjówką. Jedynym nadającym się do ukrycia miejscem w
pobliżu było niewielkie skupisko skał. W pośpiechu dotarli do głazów, padli na ziemię i czekali z
bronią w pogotowiu.
Dźwięk się powtórzył - tym razem trzask łamanych gałęzi był jeszcze głośniejszy - i z pobliskich
zarośli wyłonił się olbrzymi jaszczur. Wyraźnie przewyższał wzrostem przeciętnego humanoida.
Zawarczał głucho i potrząsnął dziko łbem. Dusque zauważyła, że trzyma coś w paszczy. Od razu
go zidentyfikowała - to był bol ścigacz. Wyglądał na zabiedzonego i chorego, więc w pierwszej
chwili ucieszyła się, że są bezpieczni, ale zaraz się zorientowała, co stworzenie niesie w pysku:
było to jego własne młode.
Jaszczur potrząsnął głową jeszcze parę razy i cisnął małym o ziemię. Ranne maleństwo wydało
słaby pisk i spróbowało
odpełznąć na bok, żeby ukryć się w zaroślach, ale rodzic natarł na nie brutalnie, podrzucając
wysoko w powietrze jednym z zakrzywionych rogów. Mały bol, teraz już martwy, wylądował
kawałek dalej, w kępie niskich krzewów.
- Czy one są kanibalami? - wyszeptał wstrząśnięty Finn, nie spuszczając wzroku z sapiącego
gniewnie rogatego jaszczura.
- Nigdy - pokręciła głową. - Nawet kiedy przymierają głodem. Ta samica nie zamierza go zjeść.
Wykorzystuje go jako przynętę. Popatrz tylko.
Bol prychnął jeszcze raz i powędrował za pobliskie wzgórze. Unoszący się w powietrzu zapach
krwi już wkrótce przyciągnął drapieżnika: samotnego huurtona. Zwierzę podkradało się z
początku ostrożnie, ale przyspieszyło żądne łatwego łupu. Dopadło do martwego bola i zaczęło
go pożerać z głośnym mlaskaniem. Wtedy ze swojej kryjówki wylazła matka małego, chwyciła
drapieżnika mocną szczęką za kark i potrząsnęła nim - tak samo jak wcześniej własnym młodym.
Huurton zaskamlał żałośnie, ale nie miał szans wyrwać się ze stalowego chwytu kłów samicy. Jej
ostre zęby wbiły się mocno w skórę ofiary, a machnięcie potężną głową w mgnieniu oka skręciło
jej kark. Już za chwilę ciało huurtona zwisło bezwładnie w paszczy jaszczuropodobnego ssaka.
Bol cisnął zdobycz na ziemię i zaczął się posilać.
Finn i Dusque przyglądali się ze zgrozą krwawej uczcie. W końcu chłopak spytał szeptem:
- Czemu to zrobiła?
- Bo umierała z głodu... i jej dziecko też.
- Więc dlatego je zabiła? - W głosie Finna słychać było obrzydzenie.
- Widocznie nie mogła go wyżywić. Jest wycieńczona, a jej młode też nie wyglądało za dobrze.
Wolała je zabić niż pozwolić, żeby zginęło z głodu.
- Ale z premedytacją wykorzystała je jako przynętę!
- Instynkt przetrwania jest u nich silniejszy niż potrzeba chronienia własnego potomstwa -
tłumaczyła cierpliwie Dusque. - To uzasadnione postępowanie dla zachowania gatunku. Zrobiła
to, co musiała... poświęciła dziecko, żeby tylko przeżyć... - urwała. Ofiara samicy przywiodła jej
na myśl poświęcenie Rebeliantów, a to z kolei przypomniało jej, że nadal mają do wypełnienia
misję.
- Chodźmy - szepnęła nagląco. - Dopóki jest zajęta jedzeniem, możemy się bezpiecznie przekraść
obok.
Ominęli ostrożnie posilającego się bola. Samica była tak skupiona na posiłku, że nawet nie
podniosła łba. Przez jakiś czas szli bez słowa. Dusque niepokoiło uporczywe milczenie
przyjaciela, więc w końcu odezwała się pierwsza.
- Nie możesz przestać o tym myśleć, prawda? - spytała cicho.
- Ona zabiła własne dziecko - powiedział głucho. - Nie wyobrażam sobie nic gorszego. To
najgorszy rodzaj zdrady, jaki istnieje.
- Mylisz się - spróbowała mu wytłumaczyć. - Ona nie miała wyjścia. Musiała zrobić wszystko,
żeby przeżyć. A zdrada musi być świadoma i zaplanowana.
Jej słowa wprawiły go w jeszcze gorszy nastrój. Dusque ogromnie żałowała, że nie może poznać
dręczących go myśli. Chciała mu pomóc, jednak wszystko wskazywało na to, że Finn nie
zamierza się z nią dzielić własnymi problemami. Znów pokonali kawałek drogi, nie odzywając
się do siebie ani słowem. Niebawem na horyzoncie pojawił się świetlisty punkt: zbliżali się do
imperialnej bazy.
Finn zatrzymał się i spojrzał na nią ostro.
- Upewnij się, że masz pod ręką broń - polecił.
- Po co? Przecież poprzednio nie robili problemów. Dlaczego mieliby nagle zacząć coś
podejrzewać?
- Tam, przy wodospadzie, też byliśmy pewni, że nic nam nie grozi, pamiętasz? - przypomniał jej
i dziewczyna umilkła. Widocznie ta wpadka przy wejściu do jaskini sprawiła, że zwątpił w jej
umiejętności i spryt. Od początku to podejrzewała. Westchnęła ciężko. Świadomość, że go
rozczarowała, była trudna do zniesienia, a najgorsza była myśl, że opinia Finna liczy się dla niej
bardziej niż sam fakt, że nawaliła.
- Chodzi mi tylko o to, że od chwili, kiedy opuściliśmy bazę, minęło trochę czasu - dodał Finn
łagodniej, jakby czytał
jej w myślach. - Musisz pamiętać, że wszystko się zmienia. Nie możemy sobie pozwolić na
odprężenie i zbytnią pewność siebie. To najszybsza i najłatwiejsza droga do piachu. Nie ufaj
nikomu - zakończył i skupił się na sprawdzaniu swojej broni.
Dusque także zrobiła przegląd własnego blastera, rozmyślając nad jego słowami. Czyżby po
prostu włączył mu się mechanizm obronny, czy to może nadmierna ostrożność? Byli przecież tak
blisko sukcesu. Fakt, przegapiła jego ostrzeżenie przed ludźmi Szarego Szpona, ale wciąż nie
mogła się nadziwić, jakim cudem Finn tak szybko się zorientował, że są w niebezpieczeństwie.
Dusque była doskonałym obserwatorem i wyszkolonym zwiadowcą, miała wyczulony słuch i
doskonały wzrok, a herszt bandy ujawnił się dopiero tuż przed wyjściem z wodospadu. Skąd Finn
wiedział, że mogą się spodziewać napaści?
Pokręciła głową. Tak naprawdę to bez znaczenia, stwierdziła zrezygnowana. On na pewno jest
lepiej wyszkolony. Skoro jakoś przetrwał, musi być dobry w swoim fachu. Miał rację, nie wolno
im ryzykować. Teraz, kiedy lepiej się nad tym wszystkim zastanowiła, dotarło do niej, że ostatni
etap ich misji będzie zarazem etapem najtrudniejszym - chociażby dlatego, że mogą stracić
czujność odurzeni euforią bliskiego sukcesu. Samozachwyt prowadził do lekkomyślności,
niepotrzebnego szarżowania, a stąd już tylko krok do błędu, a w efekcie śmierci. Nie mogła winić
Finna, że starał się trochę ją utemperować. Robił wszystko, żeby ich misja zakończyła się
powodzeniem - i żeby wyszli z niej cało.
Upewniła się, że ogniwo zasilające w jej blasterze jest na swoim miejscu i zaczęła się
zastanawiać, gdzie ukryć broń. Peleryny zostawili u wejścia do labiryntu za wodospadem, razem
z zepsutym skanerem, więc wsunęła blaster za pas i podciągnęła bluzę, żeby zakryć
wybrzuszenie w miejscu rękojeści. Finn zatknął blastery w cholewy butów i wyciągnął nogawki
na wierzch.
- Jestem gotowa - poinformowała go i coś ją nagle zastanowiło. Zauważyła, że odkąd znaleźli
holokron, jej towarzysz powoli, ale systematycznie przejmuje z powrotem dowodzenie
misją. A ona mu się nie sprzeciwiała, pewnie dlatego, że kilkakrotnie wytknął jej błędy i utarł
nosa.
Jest ranny, tłumaczyła sobie, i - jak u zwierzęcia w chwili zagrożenia - biorą w nim górę
pierwotne instynkty. Jednak mimo wszystko troszczy się ojej bezpieczeństwo i o powodzenie
misji, co napełniało ją otuchą. Uznała, że nie może sobie pozwolić na okazywanie słabości i
wytrzyma jego uwagi aż do końca wyprawy.
- W drogę - zarządził Finn i ruszył przodem, kierując się do bazy. Przystanęli tuż za okalającym
kompleks murem.
Było późno, więc przed budynkiem straż pełnił tylko jeden wartownik. Imperialna flaga na
maszcie trzepotała w podmuchach lekkiego wiatru. Wyglądało na to, że poza strażnikiem w
pobliżu nie ma żywego ducha.
- Chyba wszystko w porządku - mruknęła niepewnie Dusque.
- Chyba tak - przyznał Finn, ale w jego głosie słychać było niepokój.
- Widzisz stąd nasz statek?
Wyciągnął szyję.
- Tak... i nie tylko nasz.
Przysunęła się bliżej i wspięła na palce. Chociaż lądowisko obok bazy było słabo oświetlone, nie
było wątpliwości: obok ich statku stała jeszcze jedna jednostka. Oznaczeń i układu skrzydeł nie
sposób było pomylić z niczym innym: to był imperialny prom desantowy. Dusque wypuściła
powoli powietrze.
- Ktoś przyleciał do bazy! - szepnęła.
- Tak. - W głosie Darktrina brzmiał dziwny chłód.
- Może po prostu wymieniają żołnierzy albo coś w tym stylu - zasugerowała, ale Finn tylko
zerknął na nią z ukosa. Wiedziała, że nie ma się co oszukiwać; coś tu było nie w porządku. Na
samą myśl, że to ona przy swoim braku doświadczenia mogła popełnić błąd, który naraził ich
misję na niepowodzenie, przeszedł ją zimny dreszcz. Może zjawili się tu po nią, bo zbadali lepiej
sprawę Tendaua? A może w obecności komandora Fuce'a wyrwało jej się coś, co ich zdradziło?
Nieważne, co zrobiła, nie chciała, żeby za jej błędy płacił Finn, ani
tym bardziej Sojusz. Zdjęła plecak, wręczyła go przyjacielowi i ruszyła w stronę lądowiska.
Darktrin najpierw znieruchomiał, ale zaraz rzucił się za nią, chwycił za ramię i pociągnął z
powrotem w plamę cienia.
- Co ty wyprawiasz? - zganił ją wściekłym szeptem i wcisnął jej plecak.
- Robię to, co muszę - ucięła krótko. - Żebym mogła spojrzeć sobie w twarz.
- Niby dlaczego?
Zajrzała mu głęboko w oczy.
- To moja wina. Widocznie zrobiłam coś nie tak. Pewnie są tu z mojego powodu, bo po prostu
chlapnęłam coś, co nas wkopało. Jeżeli oddam się dobrowolnie w ich ręce, zyskasz trochę czasu i
będziesz mógł uciec. Nie mogę zawieść ciebie ani Sojuszu. Stawka w tej grze jest zbyt wysoka.
- Jeżeli mam się stąd wydostać, to tylko z tobą - powiedział nieznoszącym sprzeciwu głosem.
Zdjął plecak, przykucnął i pociągnął ją za sobą. Pogrzebał w podróżnym worku i wyciągnął trzy
detonatory termiczne.
- Co ty kombinujesz? - spytała z mieszaniną lęku i ciekawości.
- Kilka umieszczonych w strategicznych miejscach ładunków powinno odwrócić ich uwagę -
wyjaśnił z krzywym uśmiechem. - Przeprogramuję mechanizm zapalników czasowych w taki
sposób, że wybuchną po kolei. Dzięki temu zyskamy na czasie.
Zabrał się do manipulowania przy detonatorach, a Dusque rozglądała się czujnie po okolicy. Nie
zauważyła niczego podejrzanego.
- W porządku - odezwał się wreszcie Finn. - Weź jeden detonator i wciśnij zapalnik, kiedy
będziesz w pobliżu kantyny. Podłożę drugi obok terminalu przy centrum medycznym, a ostatni
blisko imperialnego promu. Szybko, idź już! - przynaglił ją.
Dusque pobiegła skulona w stronę kantyny. Kiedy była tuż obok, zajrzała przez uchylone drzwi.
W środku było równie pusto i cicho, jak w całej bazie. Nie zastanawiając się długo, uruchomiła
zapalnik, podłożyła ładunek i puściła się pędem
z powrotem. Widziała, jak Finn wraca biegiem od strony statku. Kiedy się spotkali, padli bez
słowa na ziemię.
- No to teraz czekamy na fajerwerki - mruknął z satysfakcją Darktrin.
Pierwszy wybuchł detonator przy centrum medycznym. Gdzieś w oddali natychmiast zawył
alarm, a z budynku wysypała się grupa żołnierzy. Na ten widok badaczka zmarszczyła brwi. Było
ich znacznie więcej, niż kiedy przybyli do bazy. A to tylko potwierdzało jej podejrzenia: nakryli
ich.
Kilka sekund później eksplodował ładunek w kantynie, posyłając w powietrze fontannę
szczątków. Finn objął ją, osłaniając własnym ciałem przed deszczem płonących kawałków
metalu i drewna. Kiedy zauważył, że część szturmowców pobiegła zbadać nowy wybuch,
skoczył na równe nogi i pociągnął ją za sobą.
- Teraz! - krzyknął.
Ledwie go słyszała przez wycie syren i wtórne wybuchy w centrum medycznym.
Złapał ją mocno za rękę, w drugiej dłoni kurczowo ściskając blaster. Biegł tak szybko, jak
pozwalała mu na to zraniona noga, wlokąc Dusque za sobą. Ona też wyciągnęła blaster i
rozglądała się gorączkowo wokół, przerażona i ogłupiała. Byli już prawie przy statku, kiedy
zobaczył ich jeden ze szturmowców kręcących się pod centrum medycznym.
- Tam są! - rzucił do komunikatora w hełmie na tyle głośno, że go usłyszeli.
Jak na komendę otworzyli ogień. Odgłos strzałów z blastera skutecznie zwrócił na nich uwagę
reszty żołnierzy. Dusque pobłogosławiła opatrzność za to, że wybrała blaster z automatycznym
celownikiem, dzięki któremu nie przeszkadzał jej dym i mrok. Strzelała do wszystkiego, co się
ruszało, szaleńczo naciskając spust, dopóki Finn nie pociągnął jej w stronę imperialnego promu
w poszukiwaniu schronienia.
W całym tym chaosie z drugiej strony statku podkradł się do nich jeden szturmowiec. Darktrin
był całkowicie pochłonięty łamaniem zabezpieczeń statku, a Dusque ostrzeliwaniem grupy
żołnierzy, więc oboje zamarli, kiedy nagle usłyszeli elektronicznie przetworzone warknięcie:
- Rzućcie broń!
Kiedy pierwsze zaskoczenie minęło, badaczka zerknęła przez ramię i zobaczyła, że szturmowiec
trzyma ją na muszce. Nie miała szansy go sprzątnąć, ale mogła własnym ciałem osłonić
przyjaciela.
- W porządku... Nie strzelaj... - powiedziała drżącym głosem, wypuszczając broń. Powoli, jak
najwolniej, podniosła ręce do góry, mając nadzieję, że dzięki temu zapewni Darktrinowi kilka
dodatkowych sekund.
- Tutaj, szybko - rozkazał szturmowiec, wskazując jej gestem, żeby podeszła. Zrobiła krok
naprzód, gdy nagle wydarzyły się dwie rzeczy:
Finn krzyknął: „Mam!", a trzeci, podłożony niedaleko ładunek eksplodował, ścinając ją z nóg i
posyłając szturmowca spory kawałek dalej. Półprzytomna, poczuła, że czyjeś ręce - zakładała, że
Finna - podnoszą ją za poły bluzy i ciągnąw stronę promu.
- W porządku, nie musisz mną tak szarpać - stęknęła. - Tylko nas stąd zabierz - dodała błagalnym
tonem.
Darktrin puścił jej bluzę, spojrzał na nią spode łba i zanurkował do środka. Kiedy silniki promu
obudziły się do życia, dziewczyna wspięła się po rampie i padła jak długa. Zaraz się jednak
podniosła i rąbnęła pięścią w panel kontrolny. Rampa wsunęła się do środka i nim minęło kilka
sekund, systemy statku uszczelniły właz.
- Startuj! - zawołała rozpaczliwie. - Już!
Na ten sygnał Finn pchnął dźwignię i statek poderwał się w górę pod niebezpiecznie ostrym
kątem. Dusque przytrzymała się w ostatniej chwili grodzi i spojrzała przez iluminator na stojącą
w płomieniach imperialną bazę. Malała jej w oczach, w miarę jak oddalali się od Dantooine.
Niebawem opuścili atmosferę i Dusque pozwoliła sobie na ostrożne westchnienie ulgi. Na razie
nic nie wskazywało na to, żeby ktoś ich ścigał. Chwilowo mogli czuć się bezpieczni. Przeszła do
sterowni i opadła ciężko na wolne miejsce przy konsoli. Kiedy zerknęła na Finna, nagle zrobiło
się jej wesoło.
- Udało nam się - powiedziała zdziwiona, jakby sama nie mogła w to uwierzyć. - Naprawdę nam
się udało! To już
koniec! - Na półce nad panelem kontrolnym położyła plecak, tak żeby Finn mógł widzieć leżący
bezpiecznie na samym wierzchu holokron.
- Tak - mruknął i odwrócił się w jej stronę, jednak unikając jej wzroku. - To już koniec.
Zastanawiała się, czemu zabrzmiało to tak smutno.
ROZDZIAŁ 14
Finn pilotował statek, a Dusque wpatrywała się nieobecnym wzrokiem w przestrzeń. Nie tylko
udało im się ujść z życiem, ale i zdobyć holokron, pomyślała. Położyła głowę na oparciu fotela i
oczy same jej się zamknęły. Teraz, kiedy adrenalina opadła, dziewczyna czuła senność, a na jej
twarzy pojawił się błogi uśmiech.
-
Wszystko w porządku? - spytał Darktrin.
Otworzyła oczy i spojrzała na niego.
-
Tak - wymamrotała. - W porządku. - Miała nadzieję, że Finn odwzajemni uśmiech, ale
był dziwnie poważny. Zmarszczyła brwi, zachodząc w głowę, co go znów ugryzło, ale kiedy
zahaczyła spojrzeniem o jego ranną nogę, zobaczyła, że krwawi. Zaniepokoiła się.
-
Chodź, założę ci porządny opatrunek - zaproponowała.
-
Nic mi nie będzie - mruknął. - Nie zawracaj sobie głowy.
-
Jak możesz tak mówić? - oburzyła się. - Poza tym w nadprzestrzeni jesteśmy bezpieczni.
Nikt nas nie śledzi. Mamy czas. Poczujesz się lepiej, jak zrobimy z tym porządek - nalegała.
Zerknął na nią spode łba, ale na szczęście ustąpił.
-
No dobrze - powiedział niechętnie. - Muszę jeszcze tylko sprawdzić jedną rzecz. Idź na
rufę, zaraz przyjdę.
- Tylko nie zwlekaj za długo - poprosiła. Stwierdziła nie pierwszy raz, że mężczyźni mają głupi
zwyczaj upierania się przy swoim zdaniu i odmawiania przyjęcia jedynego rozsądnego wyjścia z
sytuacji. Westchnęła ze zniecierpliwieniem i ruszyła do ładowni. Podczas tego gwałtownego
startu kilka przedmiotów zmieniło swoje miejsce, ale żaden z nich nie wyrządził jakichś
szczególnych szkód. Ustawiła parę kontenerów z powrotem na miejscu i zaczęła się rozglądać za
apteczką. Przypuszczała, że na statku będzie porządny pakiet medyczny, zawierający więcej
sprzętu i leków niż zestaw podróżny, którym posłużyła się przy opatrywaniu rany Finna nad
wodą. Znalazła go rzeczywiście w jednej z szafek.
Położyła pakunek na stoliku i usiadła na szerokiej kanapie obok. Po co na takim małym statku
taki zbytkowny mebel? - zdziwiła się. Może projektant umieścił go tu z myślą o pasażerach,
którzy nie nawykli do podróży w przestrzeni kosmicznej? Może wygodna kanapa miała
odciągnąć ich uwagę od tego, co się działo za iluminatorem i nadać wnętrzu przytulny wygląd?
Tak czy inaczej, w tej chwili bardzo się przydała.
Dusque otworzyła pakiet i wyjęła to, czego potrzebowała. Już miała wołać Finna, kiedy
usłyszała, jak kuśtyka korytarzem. Sądząc po ciężkim chodzie, rana chyba dawała mu się we
znaki. Jeśli szybko jej nie opatrzy, może mu zostać brzydka blizna... Wstała, żeby pomóc mu
dojść, ale machnął tylko lekceważąco ręką.
- Nic mi nie jest - rzucił ze zbolałym uśmiechem na bladej udręczonej twarzy. - Cóż,
przynajmniej na razie - dodał, obrzucając nieufnym spojrzeniem instrumenty, które rozłożyła na
stole. - Dopóki nie zaczniesz się nade mną znęcać.
Pogroziła mu żartobliwie palcem zadowolona, że odzyskał humor i powoli wraca do formy. Była
pewna, że kiedy opatrunek zmniejszy ból, Finn stanie się dawnym sobą.
- Usiądź - poleciła, wskazując kanapę. Ostrożnie opadł na siedzenie i wyciągnął przed siebie
okaleczoną nogę. Dusque przysunęła jeden z pustych kontenerów, usiadła obok, oparła nogę na
pojemniku i obcięła nogawkę spodni tuż nad raną. Skrzywił się lekko.
- Przepraszam - mruknęła i odrzuciła zniszczony materiał na bok. Rana wyglądała gorzej, niż
przypuszczała. Opatrunek z bactą nie dopuścił do zakażenia, ale nic nie pomógł.
- Nie powinnam była pozwolić ci chodzić. - Pokręciła z dezaprobatą głową, przyjrzawszy się
lepiej nodze.
- Nie mieliśmy wyboru - przypomniał jej.
Z westchnieniem sięgnęła po środek dezynfekcyjny. Kiedy zaczęła oczyszczać okolice rany,
Darktrin syknął z bólu; potem złożył głowę na oparciu kanapy i przymknął oczy, zupełnie jak
ona wcześniej - tyle że na jego twarzy nie było śladu uśmiechu. Zaciskał mocno szczęki - widać
było, że bardzo cierpi.
- Tak naprawdę wszystko się do tego sprowadza, prawda? - mruknął pod nosem.
Dusque była tak zajęta opatrywaniem jego nogi, że nie dotarły do niej jego słowa.
- Chodzi o wybory, których dokonujemy. Kiedy już podejmiemy decyzję, musimy się pogodzić z
jej konsekwencjami i nauczyć się z nimi żyć - dokończył szeptem.
Podniosła głowę i spojrzała w jego czarne jak kosmiczna pustka oczy. Wtedy dopiero dotarł do
niej sens tego, co powiedział, i zamarła z podniesioną dłonią.
- Nie zawsze jest tak, jak mówisz - powiedziała cicho. - Czasem możemy wpływać na ostateczny
kształt wydarzeń. Sprawy zaczynają wyglądać zupełnie inaczej, kiedy na horyzoncie pojawia się
coś, co może wszystko zmienić. - Spuściła wzrok, patrząc na ranę. - Jak na przykład teraz -
dodała. - Zostałeś ranny, ale mamy odpowiednie środki, więc możemy temu zaradzić. Twoja rana
się zagoi, nie zostawiając blizn ani żadnych dolegliwości. Czyli mamy wpływ na ostateczny
efekt. - Nałożyła antybiotyk, ale uznała, że maść nie wniknęła dostatecznie głęboko. Otworzyła
znowu pakiet medyczny, przejrzała jego zawartość i sięgnęła po niewielką fiolkę.
- Co to jest? - spytał nieufnie.
- Chromostring - wyjaśniła. - Pozwala wniknąć niektórym lekom głębiej przy jednoczesnej
gwarancji, że nie dojdzie do uszkodzenia nerwów.
- Nieźle się na tym wszystkim znasz - zauważył nie bez podziwu.
Spojrzała na niego i uśmiechnęła się lekko.
- Cóż, wierz mi albo nie, ale czasem zbieranie próbek i pobieranie tkanek bywa dość
niebezpieczne.
Zrewanżował się jej uśmiechem.
Dalej grzebała w pakiecie medycznym, podejmując przerwany wątek:
- Zasadniczo masz rację... to my dokonujemy wyborów i musimy godzić się z ich
konsekwencjami, czasem jednak los daje nam szansę, żeby wszystko zmienić. Spójrz na przykład
na mnie. Miałam poukładane życie, byłam w zgodzie ze sobą, a tymczasem...
- ...wszedłem w nie z buciorami i wszystko zepsułem? - spytał.
- .. .dałeś mi możliwość nowego wyboru - poprawiła go.
- Naprawdę? - Dusque mogłaby przysiąc, że w jego głosie słychać cień goryczy, ale była zbyt
zajęta przetrząsaniem zawartości pakietu, żeby zwrócić na to uwagę.
- A niech to! - zaklęła pod nosem.
- Co się stało?
- Nie ma regeneratora tkanki - westchnęła. - Będziesz się musiał zadowolić kilkoma większymi
opatrunkami z bactą. Jak tylko wrócimy na Korelię, natychmiast zrobimy z tym porządek -
stwierdziła stanowczo i przeszukała pakiet jeszcze raz, na wypadek gdyby coś przeoczyła. -
Byłam pewna, że będzie! - gderała, zakładając na ranę ostatni opatrunek. - No dobra, gotowe. Na
razie z twoją nogą nie jest najlepiej, ale wkrótce na pewno będzie. - Uśmiechnęła się do swojego
pacjenta.
Finn ujął ją delikatnie pod brodę i spojrzał jej w oczy.
- Czasem nie można wszystkiego przewidzieć - powiedział cicho. Chociaż statek miał
automatyczną regulację temperatury, Dusque zadrżała. Dotknęła jego twarzy, przesuwając palce
po szorstkiej, pokrytej kilkudniowym zarostem skórze, i odgarnęła niesforny kosmyk opadający
mu na oczy. Miał tak ciemne tęczówki, że nie mogła rozróżnić, gdzie zaczynają się źrenice. Te
oczy przywodziły jej na myśl bezdenną otchłań. Teraz już
wiedziała, że nigdy wcześniej nie spotkała nikogo podobnego. Tonąc w przepastnych głębiach
jego oczu, nie wiedziała nawet, czy to Finn ją pocałował, czy też ona jego.
Po kilku sekundach, które Dusque wydawały się wiecznością, odsunął ją lekko od siebie.
- Finn... - zaczęła, ale przeszkodził jej dźwięk alarmu dobiegający ze sterowni. Na twarzy
Darktrina pojawił się wyraz ulgi.
- Hm, to... eee... Chyba czas wyskoczyć z nadprzestrzeni - bąknął.
Równie zakłopotana, nie wiedziała, co powiedzieć.
- Chyba na razie tu zostanę - wykrztusiła wreszcie. - Gdybyś mnie potrzebował, zawołaj.
- Jasne - odparł z uśmiechem.
Długo siedziała samotnie, rozmyślając o wszystkim, co się wydarzyło. Kiedy zastanowiła się nad
słowami Finna o wyborach i ich konsekwencjach, zrozumiała, że miał rację: wszystko
sprowadzało się do tego, jaką wybrało się drogę i czy potrafiło się żyć z konsekwencjami
własnych decyzji.
Wróciła myślą do ostatnich kilku dni. Jak bardzo jej życie się zmieniło! Niedawno była pewna,
że wszystko straciła i jej życie nie ma już sensu, ale patrząc z perspektywy czasu, stwierdziła, że
do tej pory prowadziła jałowy, bezcelowy żywot. Zatopiona w rozmyślaniach, kręciła się
bezwiednie na obrotowym krześle; wreszcie zauważyła, zdziwiona, że opuściło ją zmęczenie.
Czuła przypływ energii i zadowolenie z siebie. Jedyną troską, mącącą jej spokój, był Darktrin.
Do tej pory zawsze starała się trzymać ludzi - rodzinę, kolegów w pracy - na dystans. I świetnie
jej to wychodziło. Jedyną osobą, która zdołała przebić się przez ten szczelny pancerz odludka,
był Tendau. A rysa, którą pozostawiła jego śmierć, zmieniła się w pęknięcie, skrzętnie
wykorzystane przez tego dziwnego ciemnowłosego Rebelianta. Nie mogła się oszukiwać:
przyciągał ją jak magnes. Czuła do niego coś więcej niż sympatię, ale bała się nazwać to uczucie
po imieniu.
Musi z nim porozmawiać, postanowiła. Kiedy poczuła, że statek wyskakuje z nadprzestrzeni,
uznała, że to równie dobra
pora na rozmowę, jak każda inna. Wstała i skierowała się do sterowni.
Na widok pochylonego nad konsolą przyjaciela zatrzymała się w pół kroku.
- Finn? - szepnęła.
Stał tyłem do niej. Podeszła bliżej, zajrzała mu przez ramię i zobaczyła holokron: tkwił w
gnieździe na panelu kontrolnym. Tuż obok niewielki monitor wyświetlał pasek postępu.
Sparaliżowana strachem stwierdziła, że chłopak właśnie pobiera zakodowane w holokronie dane
i gdzieś je wysyła...
- Co ty wyprawiasz?! - wykrzyknęła, pokonując kilkoma susami dzielącą ich odległość. Zanim
zdołał się odezwać, wyrwała urządzenie z portu komputera i cisnęła w kąt. Zauważyła, że
Darktrin błyskawicznym ruchem sięga do klawiatury i wciska jakiś przycisk - wiedziała z ponurą
pewnością, po co to robi, więc bez zastanowienia trzasnęła pięścią w konsolę. Nie mogła mieć
jednak pewności, czy transmisja została przerwana.
.- Odbiło ci?! - warknęła gniewnie. - Nie pamiętasz, co powiedziała Leia? Zabroniła nam
przesyłać jakiekolwiek dane zapisane w holokronie bez wyraźnego rozkazu! W razie zagrożenia
mieliśmy go zniszczyć!
Spojrzał na nią z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Dusque nie traciła czasu. Sięgnęła po
filigranowy sześcian i rozejrzała się wokół. Kiedy zobaczyła to, czego szukała - niewielką szafkę
w jednej ze ścian - przyskoczyła do niej, wrzuciła holokron do środka i zatrzasnęła klapkę. Zanim
Finn zdążył zareagować, wystrzeliła holokron w przestrzeń kosmiczną. Potem oparła się o gródź,
przełknęła dławiącą ją w gardle gorycz i spróbowała uspokoić tłukące się gwałtownie w piersi
serce.
- Dlaczego tak głupio ryzykowałeś? - jęknęła roztrzęsiona. Podeszła bliżej i dotknęła jego dłoni. -
Dlaczego, Finn?
Kątem oka zobaczyła błysk na monitorze radaru.
- To pewnie imperialni - wykrztusiła. - śledzą nas! Mogli przechwycić transmisję! I co teraz?!
Cała nasza wyprawa na nic!
Darktrin pokręcił głową.
-
To nie imperialni.
-
Skąd wiesz? - oburzyła się. - Popatrz na radar! Jeśli na ogonie siedzi nam któryś z
imperialnych agentów, nie mamy czasu do stracenia!
Zacisnął zęby i przymknął oczy.
-
To z pewnością nie jest agent Imperium.
Ucichła zaskoczona pewnością w jego głosie.
-
Skąd wiesz? - powtórzyła w końcu zbielałymi wargami.
-
Wiem, że nie może nas śledzić agent Imperium... - zawiesił głos i zaczerpnął głęboko tchu
- .. .bo to ja jestem imperialnym agentem.
Przez moment Dusque czuła się tak samo jak na kamiennej kładce w jaskini: nie wiedziała, gdzie
jest góra, a gdzie dół. Wszystko wokół stało się nierealne, miała wrażenie, że śni. Znów
przełknęła ślinę, przytłoczona nagłym atakiem klaustrofobii.
-
Co takiego? - wymamrotała. Wydawało jej się, że jej własny głos dobiega gdzieś z daleka,
z miejsca oddalonego o całe lata świetlne.
Finn stanął przed nią i popatrzył jej w oczy.
-
Jestem imperialnym agentem - powtórzył cicho.
-
Tt... to niemożliwe! - zająknęła się. - Niemożliwe! - powtórzyła, teraz już głośno, z nutą
histerii. - Uratowałeś mnie, kiedy szturmowcy zabili Tendaua! A kiedy do nas strzelali...
-
Uspokój się i pomyśl rozsądnie choć przez chwilę - warknął, przerywając jej chaotyczny
słowotok. - Jesteś przecież naukowcem! Ruszże więc tym swoim mądrym móżdżkiem...
Pogardliwy ton jego głosu sprawił, że otrzeźwiała.
-
Pamiętasz, że Młotogłowy został aresztowany zaraz po naszym pierwszym spotkaniu,
kiedy powiedziałaś, że nie pozwolisz, żeby Imperium zabrało ci coś więcej, i kiedy mnie
spławiłaś? Naprawdę myślisz, że to zbieg okoliczności? Przypomnij sobie, kto był tuż obok, żeby
odciągnąć cię od całego zamieszania, kiedy twój przyjaciel został zamordowany na twoich
oczach.
Zamrugała gwałtownie, a do oczu napłynęły jej palące łzy.
-
Tt... ty... go zabiłeś... - wyjąkała z niedowierzaniem.
- Nie do końca - rzucił oschle. - Ale tak, to ja wszystko zaplanowałem.
- Ale... ale przecież widziałam, jak w Moenii rozmawiał z jakąś Bothanką, a kiedy go o to
spytałam, zmienił temat!
- A czy to było przedtem, czy po tym, jak zasugerowałem ci, że on może być szpiegiem?
Domyślam się - dodał z satysfakcją - że potem.
Przypomniała sobie, że po ich pierwszym spotkaniu stała się bardziej nieufna wobec wszystkich i
wszystkiego, także wobec ithoriańskiego przyjaciela.
Wróciła myślami do wniosków, które wyciągnęła z egzekucji Tendaua... Teraz okazywało się, że
jego śmierć była bezsensowna i bezcelowa - służyła tylko do tego, żeby odwrócić jej uwagę.
Gapiła się na Finna, niezdolna uwierzyć w to, co słyszy. Ze zgrozą obserwowała wyraz jego
twarzy - wściekłość pomieszaną z pogardą. A przecież to ona powinna być wściekła!
- I co? - parsknęła. - Masz mi za złe, że nie rozgryzłam twojej sprytnej intrygi? Że nie
przejrzałam na oczy? Nie dostrzegłam, że człowiek, w którym się zakochuję, to tylko maska?
Pozory? Że nikt taki nie istnieje?! Możesz sobie pogratulować - dodała gorzko - bo wyszło ci
naprawdę doskonale.
Pod ciężarem jej słów i oskarżycielskiego spojrzenia Darktrin jakby się skulił.
- Czy ty naprawdę jesteś ślepa? - jęknął. Znowu wyglądał jak chłopak, którego znała...
pokochała. - Jak myślisz, dlaczego interesowała mnie twoje lojalność? Pytając, komu chcesz być
wierna, miałem nadzieję, że tylko szukasz zemsty! Miałem nadzieję, że twoja wierność dla
Imperium jest równie silna, jak moja. Sądząc po tym, co mówiłaś...
- Nie myl strachu z lojalnością! - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - I nie próbuj się oszukiwać.
Ty nie jesteś lojalny wobec Imperium. Po prostu się boisz, tak samo jak ja przedtem!
Stała przed nim, zaciskając pięści. Nie mogła uwierzyć w to, co mówi. Prześladujące ją
wspomnienia nieproszone napłynęły.
- Przecież to nie ma sensu. - Pokręciła bezradnie głową. - Jeżeli mówisz prawdę i jesteś agentem
Imperium, to dlaczego
zostaliśmy zaatakowani podczas lądowania na Korelii? Nie wierzę, że zaplanowałeś coś
takiego...
-
To akurat nie było do końca zaplanowane - przyznał niechętnie. - Gdybym leciał sam,
mógłbym spokojnie wysłać sygnał i naprowadzić Imperium na bazę Rebeliantów. Ale wszystko
się skomplikowało.
Dusque wróciła myślą do wypadków nad Korelią - do lądowania awaryjnego i eksplozji.
Przypomniała sobie, że hałasy dobiegały ze sterowni statku, ale strzał nie przebił kadłuba...
-
To ty zabiłeś pilota - powiedziała głucho.
Przytaknął.
-
Nie mogłem ich zmusić, żeby przerwali atak, a potem rozbiliśmy się, zanim zdołałem
cokolwiek zrobić.
-
A kiedy dotarliśmy do bazy - domyśliła się - nie miałeś czasu, żeby się skontaktować ze
swoimi przełożonymi, bo cały czas ktoś był obok.
-
Stwierdziłem, że zaczekam, aż znajdziemy holokron - przyznał. - Wtedy mógłbym
spokojnie przesłać dane Imperium.
-
Wykorzystałeś mnie - wytknęła mu, rozgoryczona - żeby dostać to, na czym ci zależało.
Nie rozumiem tylko jednego: dlaczego nie wydałeś mnie swoim ziomkom wtedy, w bazie? Po co
cała ta maskarada, skoro na miejscu byli - jak się domyślam - twoi mocodawcy? Nie rozumiem...
Milczał.
-
Odpowiedz! - zażądała. - Przecież nie byłam ci już wtedy do niczego potrzebna!
Wyraz jego twarzy zmienił się gwałtownie: teraz malowała się na niej udręka.
-
Nie mogłem - wykrztusił wreszcie.
-
Dlaczego? - spytała znowu.
-
Bo... - Zaczerpnął głośno powietrza. - Bo to byłaś ty! - jęknął. - Właśnie ty - powtórzył po
krótkiej przerwie, już nieco spokojniej. - Byłaś gotowa zginąć, żeby ocalić mnie i Rebeliantów.
Nie mogłem na to pozwolić. Nie mogłem im ciebie wydać!
Dusque zauważyła, że trzęsą mu się ręce. Teraz już nie miał powodu, żeby ją okłamywać. To
wszystko było bez sensu.
- Jeszcze nie jest za późno - dodał po chwili. - Możemy wrócić na łono Imperium, oboje. Powiem
im, że bazę zaatakowali Rebelianci i całe to zamieszanie to ich sprawka. Jeżeli wrócimy z
informacjami, które zapisałem w komputerze - wskazał na konsolę - będziemy bezpieczni. I
będziemy... razem - dokończył cicho. - Proszę...
Dusque miała w głowie kompletny zamęt. Nie mogła jasno myśleć. Była rozdarta, bo wiedziała
doskonale, jak się czuje Finn. Rozumiała, jak to jest żyć w cieniu Imperium, bo dopiero ten
człowiek, który stał przed nią, pomógł jej przejrzeć na oczy. A skoro on zdołał tego dokonać,
pomyślała, może... może jej uda się zrobić dla niego to samo?
- Nie mogę - szepnęła i przysunęła się bliżej. - Nie potrafiłabym. Ale ty też nie musisz tego robić.
Pamiętasz, co mówiłeś o wyborach i ich konsekwencjach? Przecież możesz zmienić swoje życie.
Tu i teraz. Wiem, że Sojusz Rebeliantów wybaczy ci i przyjmie z otwartymi ramionami. Tak
samo Leia. To właśnie ta zdolność do przebaczania, ten niezłomny duch, odróżnia Rebelię od
Imperium. - Widząc wyraz jego twarzy, podeszła jeszcze o krok.
- Pamiętam, jak kazałeś mi iść przodem, tam, przy wodospadzie - ciągnęła - i jak osłoniłeś mnie
własnym ciałem podczas wybuchu w bazie. - Stała przed nim z wysoko uniesioną głową. Dzieliło
ich ledwie kilka centymetrów. - Mów, co chcesz, ale ja wiem, że pokazałeś wtedy swoje
prawdziwe ja. I wiem, że w głębi duszy, tutaj - położyła mu dłoń na sercu - jesteś dobrym
człowiekiem. Wszystko będzie dobrze - szepnęła. - Zaufaj mi.
Nigdy wcześniej nie wydawał jej się bardziej wrażliwy, bardziej kruchy.
Przez chwilę patrzył jej w oczy, a potem objął i przytulił mocno. Pogłaskała go czule po
policzku.
- Wszystko będzie dobrze - szepnęła mu na ucho.
- Przykro mi - odszepnął. - Tak bardzo mi przykro...
Odsunęła się trochę, chcąc mu spojrzeć w oczy. Zdążyła pochwycić jego wzrok, kiedy
zauważyła, że dzieje się coś dziwnego. Zmieszana cofnęła się i dostrzegła ruch jego ramienia.
Spojrzała na prawą dłoń Finna: trzymał w niej zakrwawione ostrze, które zawsze chował w
rękawie. Zupełnie o nim zapomniała. ..
Osłupiała, wyciągnęła do niego rękę.
- Finn, co ty...?
Nie dokończyła pytania; ugięły się pod nią kolana i runęła na pokład, patrząc z niedowierzaniem
na szkarłatną plamę wykwitającą na jej piersi. Dotknęła jej i podniosła palce do oczu - lśniły od
krwi. Spojrzała znów na Darktrina, ale miała trudności ze skupieniem wzroku. Opadła ciężko na
gródź.
- Dlaczego? - To słowo doleciało z daleka, jakby wypowiedziała je inna osoba.
- Przykro mi - powtórzył ledwie słyszalnym szeptem. - Mówiłem ci, że prędzej czy później każdy
zdradza tych, których kocha. To nieuchronne...
Ukląkł przy niej. Przemknęło jej przez myśl, że zamierzają wykończyć, ale... przecież i tak już
była martwa.
- Nie możemy zostać razem - powiedział przez ściśnięte gardło. - Za bardzo boję się Imperium.
Jego słowa zabrzmiały jak osobliwe echo - czy nie to samo powiedziała mu, kiedy spotkali się
pierwszy raz? To było zupełnie jak przedziwny taniec, którego figury powtarzały się aż do końca.
Jednak tym razem to nie ona czuła strach.
Spojrzał jej w oczy i przełknął głośno ślinę. Wyciągnął ku niej rękę, ale nie potrafiła powiedzieć,
czy jeszcze trzyma w niej nóż. Nie zdążył jej dotknąć, bo statkiem gwałtownie szarpnęło.
- Ktoś próbuje wedrzeć się na pokład - usłyszała jeszcze. Finn zerwał się na nogi i pobiegł na
rufę. Słyszała odgłosy uszczelnianego włazu. Statkiem znów zatrzęsło.
Powieki ciążyły jej nieznośnie. Spróbowała wstać - na próżno. Jakaś część jej umysłu nie mogła
uwierzyć, że nie potrafi nawet podnieść ręki. Leżała bez ruchu, resztką świadomości rejestrując
dobiegające sygnały.
Kiedy prom znowu zadygotał, z trudem podniosła powieki. Przed oczami latały jej kolorowe
plamy, ale rozróżniła kilka postaci wchodzących do przedziału. Zdołała zogniskować
wzrok na tyle, żeby stwierdzić, że żadna z nich nie nosi imperialnych insygniów. Jeden z
mężczyzn, młody blondyn, wydał jej się dziwnie znajomy, ale nie potrafiła się skoncentrować,
żeby przypomnieć sobie, skąd go zna.
Dwóch innych ruszyło na tył statku, a znajomy-nieznajomy uklęknął obok i spojrzał na nią
zadziwiająco błękitnymi oczami.
- Znam cię, prawda? - wybełkotała Dusque.
- Nazywam się Lukę Skywalker - wyjaśnił młodzieniec. - Spotkaliśmy się na Korelii. - Miał
łagodny, ale silny głos. Odpiął od pasa jakieś urządzenie i przyłożył do rany w jej piersi.
- Wystrzelono kapsułę ratunkową - poinformował go jeden z ludzi.
Nadludzkim wysiłkiem, przytrzymując się ramienia Luke'a, podźwignęła się do pozycji
siedzącej.
- Musicie go powstrzymać - jęknęła - zanim wróci do bazy... Finn jest... - Opadła bez sił i nie
zdołała dokończyć.
- Niech to szlag! - wyrwało się Skywalkerowi. - Antykoagulant działa za wolno. - Powiedział coś
do jednego z rebelianckich żołnierzy - teraz rozpoznała mundury - i mężczyzna zawrócił, pewnie
na ich macierzysty statek.
- Nieważne - wymamrotała. - Musicie go powstrzymać. Ja się nie liczę... - urwała, bo jej powieki
stały się znów tak ciężkie, że nie mogła utrzymać oczu otwartych.
- Nieprawda - szepnął jej do ucha jasnowłosy chłopiec
o oczach mędrca. Przemknęło jej przez myśl, że może będą to ostatnie słowa, które usłyszy.
Zanim straciła przytomność
i zapadła w aksamitną czerń, pomyślała jednak, że te słowa były warte każdego poświęcenia. -
Nieprawda. Dla nas jesteś bardzo ważna - powtórzył.
ROZDZIAŁ 15
Samotnię Imperatora spowijał ciężki całun gęstej jak mleko mgły. Na balkonie stała samotna
postać. Ubrany w ciemną szatę Finn Darktrin wsłuchiwał się w żałosne zawodzenie peko- -peko.
Ten głos dziwnie kojarzył mu się z kobiecym płaczem. Chociaż mżyło, nie wszedł do środka,
jakby nie widział sensu w chronieniu się przed żywiołem. A może po prostu już nic nie czuł?
- Komandorze Darktrin - rozległ się za jego plecami głęboki złowrogi głos.
Na jego dźwięk Finn odwrócił się, opuścił kamienny balkon i wyszedł na wyłożony puszystym
dywanem korytarz. Oblamowana złotem czerwona wykładzina miała podkreślać przepych
wnętrz, ale jemu kojarzyła się tylko z rzeką krwi. Miał wrażenie, że brodzi w niej po kostki. Na
środku holu stała postać w czarnych szatach: Darth Vader, Czarny Lord Sithów. Jego pancerz
lśnił jak wypolerowany heban, chociaż wydawało się, że zamiast odbijać światło, pochłania je
niczym czarna dziura. Jedynym dźwiękiem oprócz wszechobecnego szumu deszczu był
złowieszczy szmer jego mechanicznego oddechu.
Podczas wieloletniej służby dla Imperium Finn do tej pory tylko kilka razy miał okazję spotkać
Vadera. Podczas tych spotkań trzykrotnie był świadkiem śmierci tych, którzy zawiedli
Czarnego Lorda. A skoro sam został wysłany z misją odnalezienia i dostarczenia Imperium
holokronu Jedi, liczył się z tym, że jego także spotka podobny los. O dziwo, nie czuł strachu. Był
dziwnie otępiały, zupełnie jakby cios zadany Dusque ugodził też w serce jego samego.
- Tak, mój panie? - spytał z należytym szacunkiem.
- Transmisja, którą wysłałeś z pokładu promu, była niekompletna - oznajmił Vader bez zbędnych
wstępów.
Finn spuścił głowę i wbił wzrok w czubki butów.
- Tak, mój panie. Zdaję sobie z tego sprawę. Zawiodłem ciebie, Imperatora i Imperium.
- Otóż to - przyznał Sith, nie kryjąc groźby w głosie.
- Przyjmę każdą karę, jaką uznasz za stosowne mi wymierzyć - powiedział Darktrin, podnosząc
wzrok na maskę, która niczym czarna czaszka skrywała oblicze Czarnego Lorda.
Przez jakiś czas stali tak w milczeniu. Jedynym słyszalnym dźwiękiem było ciężkie echo
oddechu Vadera. Finn złapał się na tym, że podświadomie zaczął oddychać w tym samym
tempie, co Lord Sithów. Nie odwrócił jednak oczu, chociaż przez cały czas czuł na sobie
świdrujący wzrok.
- Lista była niepełna - podjął w końcu Vader, odwracając się na pięcie i ruszając przed siebie -
mamy jednak parę nazwisk. - Przerwał i zaczekał, aż Darktrin do niego dołączy. - Tak więc
można uznać, że misja nie zakończyła się zupełną porażką.
- Co teraz? - spytał cicho Finn.
- Wyślemy paru agentów, którzy zajmą się wyplenieniem rebelianckiej hołoty z naszych
szeregów - odparł Czarny Lord. - Pod twoją nieobecność rekrutowaliśmy sporo nowych ludzi.
Kilku z nich naprawdę dobrze rokuje, a inni... - urwał.
- Inni, mój panie? - podchwycił agent. Tak naprawdę wcale go to nie interesowało, ale czuł się w
obowiązku zapytać.
- .. .jeśli zginąpodczas wypełniania powierzonych im misji, nie będzie to wielka strata -
dokończył Lord Sithów. - Postanowiłem na razie darować ci życie - podjął po chwili. - Jednak
nie zdecydowałem jeszcze, jaką karę poniesiesz za uchybienie, którego się dopuściłeś.
- Rozumiem, mój panie.
- A ja nie rozumiem - rzucił lodowato Vader - dlaczego nie przekazałeś holokronu moim ludziom
w bazie na Dantooine.
- Mój panie - wyjaśnił Finn bez mrugnięcia okiem - nie spodziewałem się, że ta kobieta podłoży
wokół bazy ładunki. Nie byłem na to przygotowany.
- Ach tak - mruknął Czarny Lord. - Ta kobieta, którą zabiłeś na statku...
- Tak - przyznał Darktrin, chociaż ledwie przeszło mu to przez gardło. - Nie spełniła pokładanych
w niej oczekiwań.
- Twierdzisz jednak, że ją unieszkodliwiłeś i nie może już w żaden sposób zagrozić Imperium. -
To było raczej stwierdzenie niż pytanie. - I po części właśnie dlatego wciąż jeszcze żyjesz. A
częściowo dlatego - Vader urwał i sapnął złowrogo - że wyczuwam w tobie duży potencjał.
Pokonali w milczeniu kilka metrów, aż w końcu Czarny Lord przystanął i odwrócił się w stronę
agenta.
- A co z bazą Rebeliantów na Korelii? - spytał. - Wspominasz o niej w swoim raporcie, ale nie
zauważyłem, żebyś podał jej współrzędne...
Finn długo patrzył w obsydianową maskę, zanim się odezwał.
- Powód jest prosty, mój panie. Kiedy dotarłem do obozu Rebeliantów, byli właśnie w trakcie
likwidowania bazy i ewakuacji. Wcześniej księżniczka Leia Organa wspominała, że
przygotowują się do przeniesienia na inną planetę i że wyśle nam jej współrzędne, jak tylko
skontaktujemy się z nią po wypełnieniu misji na Dantooine. Kiedy jednak tamta kobieta zaczęła
podejrzewać, kim naprawdę jestem... Zanim dowiedziałem się, gdzie Rebelianci założyli nową
bazę, musiałem ją zabić.
Vader kiwnął głową.
- Rozumiem - rzucił, a po krótkiej przerwie dodał: - To wszystko, komandorze.
Finn zasalutował i już miał odmaszerować, ale ciekawość wzięła górę. Nie mam nic do stracenia,
pomyślał i odwrócił się do Lorda Sithów.
- Mój panie? - zagadnął z lekką tremą.
- Tak, komandorze? - W mechanicznie przetworzonym głosie słychać było wyraźny chłód.
- Powiedziałeś, że wyczuwasz we mnie potencjał. Co miałeś na myśli?
Vader zrobił kilka kroków w jego stronę i spojrzał na niego z góry.
- Zawsze dobrze służyłeś Imperium - zaczął - jednak teraz coś się zmieniło.
- Tak, mój panie? - Finn zmarszczył z zakłopotaniem czoło.
- Wyczuwam gniew, którego wcześniej w tobie nie było - wyjaśnił Sith. - Płomień, który nie
zgaśnie i oczyści twoją duszę z winy, żebyś mógł jeszcze lepiej służyć Imperium. Jestem skłonny
poczekać, aż to się stanie. Poczekać nie za długo - uściślił surowo, odwrócił się na pięcie i
odszedł.
Darktrin nie wiedział, co o tym myśleć. Ruszył przed siebie, nie myśląc nawet, dokąd idzie.
Włóczył się bez celu, a kiedy w końcu oprzytomniał, stał znowu na balkonie i gapił się
bezmyślnie w zachmurzone ciemniejące niebo.
Vader ma rację, uprzytomnił sobie. Jestem wściekły. Rzecz w tym, że nie - jak sądzi - na
Rebeliantów. I tylko ja znam prawdę, że jestem wściekły na siebie.
Chmury zgęstniały, całkowicie przesłaniając gwiazdy. Agent Darktrin oparł się o chłodną,
kamienną poręcz i zapatrzył w niebo. Nawet kiedy zamknął oczy, widział przed sobą twarz
Dusque. Prześladowała go bez przerwy, nie dawała mu spokoju ani na chwilę.
Podejrzewał, że kiedy opuścił statek w kapsule ratunkowej, na pokład promu wdarli się
Rebelianci. Jeżeli znaleźli ją wystarczająco szybko, to może przeżyła? Tak czy owak, żeby ją
uratować, musieliby wrócić z nią na Korelię, uznał. Rana była zbyt poważna, żeby zdołali ją
wyleczyć za pomocą zwykłego pakietu medycznego. Jedyne, co mógł zrobić, to zapewnić im
trochę czasu. Świadomie okłamał Vadera, nie zdradzając lokalizacji rebelianckiej bazy.
Ofiarował Dusque ten ostatni okruch dobroci, jaka została mu w sercu.
Szare niebo przypominało mu o jej oczach. Cóż, pewnie nigdy się nie dowie, czy przeżyła.
Pogodził się z tym, choć
z ciężkim sercem. Położył na sercu pokrytą bliznami dłoń. Po jego policzku spłynęła samotna łza,
niknąc od razu w strugach deszczu.
Dusque oparła łokcie na poręczy i spojrzała w czyste koreliańskie niebo. Widziała Talusa, a także
kilka innych planet, które umiałaby nazwać, jednak tak naprawdę wcale nie patrzyła na gwiazdy.
Rozgwieżdżone niebo przypominało jej o czarnych oczach Finna i o tym, jak łatwo było się w
nich zatracić. Chociaż zniknął z jej życia, pamiętała jego twarz w najdrobniejszych szczegółach.
Cały czas prześladował ją wyraz jego oczu, kiedy ugodził ją nożem w pierś. Nie mogła go
rozszyfrować i nie dawało jej to spokoju. Z roztargnieniem potarła już prawie zagojoną ranę w
okolicy mostka. Nawet nie zauważyła, kiedy za jej plecami otworzyły się drzwi.
- Czemu stoisz tu po nocy i marzniesz? - usłyszała. - Powinnaś już dawno spać! Musisz
odpoczywać!
Słowa wyrwały Dusque z otępienia. Kiedy się odwróciła, zobaczyła księżniczkę Leię i
zastanowiła się przelotnie, czy ta pełna niespożytej energii kobieta w ogóle kiedyś sypia. Ubrana
w białą szatę, z długimi włosami splecionymi w prosty warkocz, wydawała się bardziej eteryczną
zjawą niż człowiekiem z krwi i kości.
Dusque postanowiła wejść do środka. Nagły podmuch wiatru rozwiał jej złotobrązowe włosy.
- Gdyby nie ty - odezwała się do Luke'a, stojącego obok Leii - pewnie by mnie tu z wami teraz
nie było. - Uśmiechnęła się do niego smutno i ze zdziwieniem zauważyła, że chłopak się rumieni.
A może tylko jej się zdawało?
- Cieszę się, że zdążyliśmy na czas - powiedział.
- Masz rację - potwierdziła Leia. - Nie wiem, czy bez niego wyszłabyś z tego cało.
- No właśnie. - Dusque potarła nerwowo bliznę. - Dlaczego za nami lecieliście? - spytała, żeby
zmienić temat.
- Miałem... przeczucie - wyjaśnił Luke.
- Jego przeczucia zwykle się sprawdzają - dodała przywódczyni Rebeliantów. - Muszę ci się
jednak przyznać, że kiedy
powiedział mi, że wyczuwa coś niepokojącego, pomyślałam najpierw o tobie, nie o Finnie.
Chyba dlatego, że po prostu cię nie znałam. - Wzruszyła ramionami.
Dusque była zakłopotana: księżniczka i była senator jej się tłumaczy?
- W porządku, rozumiem. - Kiwnęła głową. - Mnie też oszukał. Czekałam na konfrontację z
wrogiem, gdy tymczasem wróg był cały czas tuż obok. Przepraszam, że nie udało mi się go
rozszyfrować, zanim użył holokronu do własnych celów. Jak myślicie, co się z nim stało? -
spytała ze ściśniętym gardłem.
- Ślad po nim zaginął, a przynajmniej nasi zwiadowcy niczego się nie dowiedzieli - wyjaśniła
Leia - więc zakładam, że albo zginął podczas ucieczki w kapsule, albo został eksterminowany z
powodu niewypełnienia misji. W innym przypadku już by nas wydał i pewnie nie byłoby w ogóle
tej rozmowy.
- Co teraz? - spytała Dusque, nie mogąc zdecydować, czy słowa Leii ją cieszą, czy smucą.
- Cóż - odchrząknęła księżniczka - udało nam się odzyskać wszystkie informacje zapisane w
pamięci komputera pokładowego. Jak zdołali ustalić nasi najlepsi fachowcy, Darktrin załadował
dane z holokronu do pliku, ale nie zdążył go wysłać Imperium. A przynajmniej nie w całości.
- Czy wiecie, które nazwiska udało mu się przesłać?
- Niestety nie - westchnęła Leia. - Na podstawie transmisji można stwierdzić, ile pakietów
informacji wysłano, ale nasi ludzie nie umieją powiedzieć, które to były pliki.
Dusque pokręciła smutno głową.
- A więc co zrobicie?
- Wyślemy naszych agentów do każdej osoby z tej listy. Nie tylko po to, żeby ich przywrócić do
służby, ale także ostrzec. Nie wiemy, którzy z nich są w niebezpieczeństwie, więc będziemy
musieli skontaktować się ze wszystkimi. To nie będzie łatwe zadanie - westchnęła i pokręciła ze
smutkiem głową. - Agenci z listy są rozproszeni po całej galaktyce...
- Przykro mi, że nie udało mi się zniszczyć holokronu wcześniej...
-
A nie powinno - zapewniła ją księżniczka Organa. - Zrobiłaś, co w twojej mocy.
-
Dusque, postąpiłaś słusznie - dodał Lukę i spojrzał jej w oczy. - Cieszę się, że wyszłaś z
tego cało.
-
Dziękuję - wymamrotała zawstydzona.
Lukę przeniósł wzrok na księżniczkę.
-
Porozmawiamy o wszystkim później, Leio.
-
Oczywiście - przytaknęła.
Kiedy Skywalker wyszedł, przywódczyni Sojuszu spojrzała łagodnie na Dusque mądrymi
brązowymi oczami.
-
Powinnaś już iść spać. - Położyła dziewczynie dłoń na ramieniu. - Wciąż potrzebujesz
odpoczynku. Nie martw się, jestem pewna, że któryś z naszych droidów medycznych usunie ci tę
bliznę. Zobaczysz, nie zostanie po niej nawet ślad.
Dusque podniosła dłoń i dotknęła przez cienki materiał długiej szramy w miejscu, w które
ugodziło ją ostrze imperialnego agenta.
-
Nie - zdecydowała w końcu. - Chcę ją zachować. Będzie mi przypominać, gdzie jest moje
serce.
Przez chwilę obie kobiety milczały.
-
Wiesz, że możesz z nami zostać tak długo, jak zechcesz - odezwała się wreszcie Leia.
Dusque spojrzała na nią z wdzięcznością.
-
Dziękuję. - Wyciągnęła rękę, którą księżniczka zamknęła w uścisku swoich drobnych
dłoni.
-
Nie - poprawiła ją łagodnie. - To ja ci dziękuję. Nie mogłabym być z ciebie bardziej
dumna, nawet gdybyś była moją siostrą.
Dziewczyna spuściła wzrok, wzruszona, a Leia uwolniła jej dłoń i ruszyła w stronę drzwi. Przy
wyjściu odwróciła się jeszcze raz, znowu władcza i dostojna, w stu procentach arystokratka i
przywódczyni.
-
A teraz jazda do łóżka. To rozkaz!
Dusque uśmiechnęła się szeroko, myśląc o tym, jak taktownie umiała się zachować w każdej
sytuacji ta drobna kobieta o wielkim sercu. Zawsze wiedziała, co powiedzieć. Jako senator
musiała być świetnym politykiem...
Dusque Mistflier wyszła znowu na balkon. Jedno się w niej nie zmieniło: wciąż lepiej czuła się
na powietrzu niż w zamkniętym pomieszczeniu. Cieszyła się, że w jej życiu został jakiś stały
element, coś, na co mogła liczyć.
- Ach, Finn, Finn... - westchnęła głośno. Nawet nie próbowała ukryć przepełniającej ją goryczy. -
Nie mogę spojrzeć w niebo, żeby o tobie nie myśleć... - Ścisnęło ją w gardle na przypomnienie o
bólu, jaki jej zadał.
Chociaż nie przyznałaby się do tego przed nikim w galaktyce, przepełniała ją nienawiść - przede
wszystkim do niego. Nienawidziła go za to, że okazał się słaby, że zdradził ją i Sojusz
Rebeliantów, że nie kochał jej na tyle, żeby porzucić Imperium. Jednak o wiele bardziej
nienawidziła siebie - za to, że wciąż go kocha.
- To dzięki tobie jestem teraz tutaj - szepnęła w noc. - Przynajmniej tyle ci zawdzięczam. -
Uśmiechnęła się smutno i pomyślała o tym, co powiedziała Leia: że Darktrin pewnie nie żyje.
Tak naprawdę w to nie wierzyła. Chociaż jego śmierć tłumaczyłaby to, dlaczego imperialne siły
jeszcze nie zaatakowały bazy Rebeliantów, w głębi duszy wątpiła, żeby zginął.
Zerwał się chłodny wiatr, ale nie czuła zimna. Patrzyła w gwiazdy; włosy powiewały jej dookoła
głowy jak ciemnozłota aureola, targane lodowatymi podmuchami. Poza nienawiścią przepełniała
ją też niezachwiana pewność.
- Wiem, że tam jesteś, gdzieś daleko - szepnęła. - A kiedy znowu się spotkamy, oboje będziemy
już wiedzieć, kim naprawdę jesteśmy: ja Rebeliantką, ty zdrajcą. A wtedy niech Moc ma nas w
swojej opiece.
PODZIĘKOWANIA
Chciałabym podziękować Ebanowi Treyowi, mojemu ulubionemu Rodianinowi, za
oprowadzenie mnie po galaktyce, a także mojemu mężowi Rodericowi, najlepszemu testowemu
graczowi, jakiego mogłabym sobie wymarzyć. Specjalne podziękowania należą się także Sue
Rostoni i Hadenowi Blackmanowi za wskazówki i wszystkie pomocne informacje. Pragnę też
podziękować Shelly Shapiro za pokierowanie mną podczas realizacji całego projektu.