background image

LUCY CLARK 

 

Lekarka z małego miasteczka 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 

– Co tu... ? 
Vicky  zwolniła,  spoglądając  na  drogę  przez  brudną  szybę.  Zaczerwieniony  i  wystraszony 

Andrew Anderson, dwunastoletni chłopiec ubrany w ciemną koszulkę i luźne spodnie, zawzięcie 
wymachiwał  rękami.  Gdy  zjechała  na  pobocze  i  zaparkowała  tuż  za  lśniącym,  niebieskim 
jaguarem, podbiegł do jej auta.   

– Pani doktor! – wykrzyknął zdyszany. – Ojej, jak dobrze, że panią widzę! Neila ukąsił wąż, 

trzeba go ratować. Chciałem wezwać karetkę, ale zatrzymałem jednego pana. – Andrew wskazał 
drugie  auto.  –  Powiedział,  że  jest  lekarzem,  kazał  mi  wrócić,  poszukać  kogoś  znajomego  i 
poprosić o wezwanie karetki.   

Vicky wysiadła z samochodu, otworzyła bagażnik i sięgnęła po torbę lekarską oraz składane 

nosze.  Zdawała  sobie  sprawę,  że  ma  coraz  mniej  czasu  na  kąpiel  i  zmianę  ubrania  przód 
popołudniowym spotkaniem, ale taka jest dola wiejskiego lekarza.   

– Rozumiem – oznajmiła.   
Gdy w pośpiechu pokonywali sięgające jej do pasa ogrodzenie z drutu kolczastego, ucieszyła 

się,  że  ma  na  sobie  dżinsy.  Andrew  podniósł  leżący  na  pastwisku  rower  i  biegł  z  nim  po 
wyboistym gruncie.   

– Karetka wyjechała do innego pacjenta, ale niedługo powinna dotrzeć do szpitala. – Vicky 

zauważyła  niespokojną  minę  chłopca.  –  Neil  wyzdrowieje.  Możesz  mi  powiedzieć,  jak  to  się 
stało? Widziałeś tego węża? 

–  Pewnie.  Był  wielki,  brunatny  –  odparł  Andrew.  –  Po  obiedzie  jeździliśmy  na  rowerach. 

Neil  chciał  sprawdzić,  dokąd  prowadzi  ta  ścieżka,  więc  za  wybiegiem  pojechaliśmy  w  busz. 
Potem stanęliśmy przy zwalonym pniu. Neil... – Andrew zadrżał. – Neil wsunął rękę do dziupli i 
wtedy  ugryzł  go  ten  wąż.  Nie  wiedzieliśmy  z  początku,  co  to  było,  ale  kiedy  odskoczyliśmy, 
wyszedł z kryjówki. Był ogromny! 

– Ile czasu minęło od ugryzienia? 
– Chyba z dziesięć minut. Pomyślałem, że szosa jest blisko, więc prędzej zatrzymam jakieś 

auto, niż dojadę do domu. Tamten pan, który jest lekarzem, stanął od razu. Kiedy mu pokazałem, 
gdzie jest Neil, wysłał mnie z powrotem na drogę.   

– Widziałeś ślad po ugryzieniu na ręce Neila? 
–  Tak...  –  Andrew  znów  się  wzdrygnął.  –  On  wyzdrowieje,  pani  doktor?  To  przecież  mój 

najlepszy kumpel.   

– Wszystko będzie dobrze, musimy go tylko szybko zawieźć do szpitala.   
– Jest tam. – Wskazał niewielką polankę w buszu. Neil leżał na ziemi, a obok niego klęczał 

jakiś mężczyzna.   

background image

–  Cześć!  –  Vicky  przywitała  się  z  chłopcem,  którzy  niepewnie  się  do  niej  uśmiechnął. 

Daremnie czekała, aż zajęty bandażowaniem jego ramienia nieznajomy podniesie wzrok i zwróci 
na nią uwagę.   

– Karetka wezwana? – burknął.   
– Jeszcze nie... – zająknęła się, wytrącona z równowagi jego napastliwym tonem.   
–  Czemu,  do  jasnej  cholery?  –  Podniósł  głowę  i  zza  ciemnych  okularów  zmierzył  ją 

taksującym spojrzeniem.   

– Chciałam... najpierw obejrzeć ranę.   
– Jesteś pielęgniarką? – rzucił drwiąco.   
– Nie – odparła. I nim zdążyła wyjaśnić, czym się zajmuje, usłyszała: 
–  W  takim  razie  nie  trać  czasu,  mała,  i  sprowadź  karetkę.  Chyba  wiesz,  skąd  można 

zadzwonić.  –  Gdy  wściekła  Vicky  sięgnęła  po  telefon  komórkowy,  umieszczony  przy  pasku 
dżinsów, dodał: – Mam nadzieję, że twój działa, bo mój odmówił posłuszeństwa.   

Nie reagując na jego słowa, czekała na połączenie.   
– Nicole? Czy karetka już wróciła? – Zamilkła na chwilę. – Świetnie. Powiedz Macowi, żeby 

jak  najszybciej  przyjechał  do  zagajnika  koło  południowowschodniej  granicy  gospodarstwa 
Andersonów.  Brunatny  wąż  ukąsił  Neila  Simpsona.  Potrzebna  będzie  surowica.  –  Wysłuchała 
odpowiedzi przełożonej pielęgniarek i zakończyła rozmowę.   

– Jak długo będziemy czekać na karetkę? 
– Najwyżej dwadzieścia minut – odparła rzeczowo.   
–  Dziękuję  –  mruknął  bez  przekonania  i  dodał:  –  Znajdź  mi  jakiś  patyk,  zrobimy 

prowizoryczne łupki.   

Vicky odetchnęła głęboko i popatrzyła na Neila.   
–  Dobry  pomysł.  –  Uśmiechnęła  się  do  niego.  –  Andrew  i  ja  wybierzemy  dla  ciebie 

najładniejszy kijek w całym zagajniku. Będziesz miał łupki jak się patrzy.   

Gdy Neil się rozchmurzył, skinęła na jego kolegę. Oddalili się we dwójkę na poszukiwanie 

patyka, który powinien być długi i gładki.   

– Dlaczego ten facet jest dla pani taki okropny? – zapytał Andrew. – Przecież oboje jesteście 

lekarzami. Pani też potrafi obandażować ramię.   

Aha, chłopcy spostrzegli niechęć między nią a nieznajomym.   
– Zajął się Neilem, więc trzeba mu pomóc – tłumaczyła, nie chcąc krytykować mężczyzny w 

obecności Andrew. – Mac wkrótce dostarczy  surowicę, potem zawieziemy Neila do szpitala, a 
tam zaopiekują się nim na piątkę z plusem.   

– Dobry? – spytał Andrew, podnosząc z ziemi patyk.   
– Idealny – odparła. – Wygląda ładnie, jest gładki i ma odpowiednią długość. Doskonale się 

spisałeś. – Poklepała chłopca po ramieniu.   

– Ja go znalazłem – oznajmił, podając kijek mężczyźnie. – Pani doktor powiedziała, że jest 

idealny.   

background image

Nieznajomy w końcu podniósł głowę i popatrzył na nią. Wciąż miał na nosie ciemne okulary. 

Rozdrażniona  pomyślała,  że  człowiek  dobrze  wychowany  dawno  by  je  zdjął.  Żałowała,  że  nie 
może popatrzeć mu w oczy i skarcić wymownym spojrzeniem.   

– Dentystka, weterynarz czy lekarka? – zapytał.   
–  To  ostatnie  –  odparła  zaczepnie.  Chyba  wolałby  mieć  do  czynienia  z  przedstawicielką 

wcześniej wymienionych profesji.   

–  Nie  stój  bezczynnie,  pomóż  mi  bandażować  –  burknął.  Poczuła  się  głupio.  Z  irytacją 

zacisnęła  zęby,  uklękła  i  przytrzymała  patyk,  a  nieznajomy  wyjął  z  torby  bandaż  elastyczny  i 
przy pomocy kija unieruchomił ramię.   

– Mama będzie wściekła, prawda, pani doktor? – spytał Neil drżącym głosem, przeczuwając, 

na co się zanosi.   

– Została powiadomiona? – spytał mężczyzna.   
–  Oczywiście  –  przytaknęła  Vicky.  –  Nasza  siostra  przełożona  na  pewno  przekaże 

wiadomość rodzicom.   

Gdy  trzymała  kijek,  nagle  zdała  sobie  sprawę  z  bliskości  nieznajomego.  Spostrzegła 

niewielki  garb  na  jego  nosie  –  zapewne  ślad  po  złamaniu  sprzed  lat  –  i  poczuła  działającą  na 
zmysły woń męskiej wody kolońskiej. Kruczoczarne włosy były krótko  obcięte i  bardzo gęste. 
Poczuła absurdalną ochotę, by je pogłaskać. Wyraziste rysy twarzy świadczyły o zarozumiałości, 
z  którą  już  miała  okazję  się  zetknąć,  natomiast  wargi...  Rozchylił  je  lekko,  bandażując  ramię 
małego pacjenta, a Vicky niespodziewanie zaczęła się zastanawiać, jak by zareagowała, gdyby ją 
pocałował.   

Poczuła  szybsze  bicie  serca,  wyobrażając  sobie,  że  nieznajomy  bierze  ją  w  ramiona.  Na 

moment  przymknęła  oczy  i  westchnęła  cicho.  Dobiegający  z  tyłu  szelest  poszycia  wyrwał  ją  z 
zadumy.  Obejrzała  się  i  zobaczyła  Andrew,  który  stał  na  stercie  gałązek  i  liści.  Była  mu 
wdzięczna, że nieświadomie pomógł jej uwolnić się spod uroku, którym emanował nieznajomy. 
Co ją napadło? Zwykle okazy wała mężczyznom obojętność i chłód. Ten przystojniak był jednak 
wyjątkowo źle wychowany: typowy lekarz z wielkiego miasta! 

Skwapliwie pomogła mu zabandażować ramię Neila, zastanawiając się przy tym, co jeszcze 

przyniesie  ten  dzień.  Przeszedł  ją  dreszcz,  gdy  poczuła  na  dłoni  muśnięcie  jego  palców. 
Zaskoczona  szybko  podniosła  głowę  i  popatrzyła  na  niego,  lecz  był  całkiem  zaabsorbowany 
swoim  zajęciem.  Jej  serce,  które  przed  chwilą  wreszcie  się  uspokoiło,  znowu  zakołatało 
niespokojnie.   

Gdy nieznajomy owinął bandażem górną końcówkę patyka, poczuła ulgę, bo nie potrzebował 

już pomocy, więc mogła cofnąć rękę. Westchnęła głęboko i zawołała do Andrew: 

–  Pomożesz  mi  rozłożyć  nosze?  Przeniesiemy  Neila  na  pobocze,  żeby  Mac  nie  musiał  nas 

szukać.   

– Jasne – odparł.   
Zadanie  nie  było  skomplikowane  i  jedna  osoba  szybko  by  się  z  nim  uporała,  ale  Vicky 

background image

chciała znaleźć chłopcu jakieś zajęcie i skupić się na swych obowiązkach. Kiedy nosze zostały 
przygotowane, odwróciła się do Neila i rzekła z uśmiechem: 

– Teraz czeka nas krótka wędrówka. – Ponownie uklękła obok niego, starając się nie zwracać 

uwagi  na  obecność  kolegi  po  fachu.  Neil  powinien  być  spokojny  i  rozluźniony;  to  utrudni 
przenikanie trucizny do dalszych partii ciała. Odsunęła niesforny kosmyk spadający mu na oczy. 
– Jesteś bardzo dzielny – zapewniła.   

– Czy jad bardzo mi zaszkodzi? – spytał, zagryzając wargi.   
– Mac wkrótce przywiezie surowicę i bez trudu sobie z tym poradzimy.   
– Dlaczego nie ma jej pani w torbie? – wypytywał, bo ciekawość wzięła górę nad strachem.   
– Ja również tego żałuję, ale surowice na jad węży i pająków muszą być przechowywane w 

niskiej temperaturze, na przykład w lodówce.   

– Mam nadzieję, że w twoim szpitalu są odpowiednie preparaty – wtrącił mężczyzna.   
–  Naturalnie,  kolego  –  odparła  i  z  zadowoleniem  stwierdziła,  że  mówi  głosem  równie 

stanowczym jak on. – Na wsi częściej niż w innych rejonach zdarzają się takie wezwania, toteż 
byłoby lekkomyślnie z naszej strony, gdyby ta sprawa została zaniedbana.   

Vicky  skupiła  się  znów  na  Neilu,  szukając  oznak  znużenia  lub  mdłości.  Do  tej  pory  nie 

skarżył się na ból głowy i podobne dolegliwości, a to dobry sygnał.   

–  Mały  jest  pewnie  twoim  pacjentem,  więc  dokończ  teraz  oględziny,  ale  potem  trzeba  go 

położyć na noszach – rzekł mężczyzna.   

Była coraz bardziej zakłopotana. Odwróciła się, by przysunąć torbę, i policzyła do dziesięciu, 

starając się odzyskać spokój.   

– Zmierzę ci puls i poświecę w oczy tak samo jak wtedy, kiedy mama przyprowadziła cię do 

gabinetu  na  badania  okresowe.  Wszystko  jasne?  –  powiedziała  do  Neila,  dotykając  jego 

nadgarstka.   

– Pewnie. Wiem, że to nie boli – odparł śmiało.   
Badanie potwierdziło, że Neil jest spokojny, a puls ma normalny, co opóźniało przenikanie 

jadu do krwioobiegu. Zapewne wystarczą dwa lub trzy zastrzyki z surowicy, aby zneutralizować 
jego  działanie.  Zadowolona  z  oględzin,  nieznacznie  skinęła  głową  nieznajomemu  i  przysunęła 
nosze. Gdy bez trudu podniósł Neila, pod wykrochmaloną białą koszulą dostrzegła jego napięte 
mięśnie. Przyciągał ją niczym magnes i bardzo jej się podobał. Kiedy wstał, obejrzała go sobie w 
całej  okazałości.  Miał  ponad  metr  osiemdziesiąt  wzrostu,  a  drogi  garnitur  znakomicie  się 
prezentował na jego sylwetce.   

– Co z rowerami? – spytał Andrew.   
– Proszę? – Zerknęła w bok i zmarszczyła brwi; była tak oszołomiona, że nie zrozumiała, co 

do  niej  mówi.  –  Aha!  Możemy  je  tu  zostawić,  a  potem  zabierze  je  twój  ojciec.  Teraz  będę 
potrzebowała twojej pomocy. Weźmiesz moją torbę. Dasz radę? 

– Pewnie! – odparł, przekładając ciężar z ręki do ręki.   
– Ruszajmy – mruknął mężczyzna, czekając, aż Vicky ujmie drążki z drugiej strony. – Grunt 

background image

jest nierówny, więc patrz pod nogi – dodał. – Tego nam tylko brakuje, żebyś skręciła kostkę. Jak 
on śmie! 

– Proszę się o mnie nie martwić, kolego – odparła z przesadną uprzejmością. – Przywykłam 

do wiejskich bezdroży, ale wypadki chodzą po ludziach, więc radzę uważać.   

Odwrócił  się,  żeby  na  nią  popatrzeć,  i  ruszył  ku  szosie.  Z  uśmiechem  pogratulowała  sobie 

zręcznej riposty. Zbliżali się do płotu, gdy dobiegł ich odgłos syreny.   

– Jesteśmy uratowani – mruknął kpiąco nieznajomy.   
Właśnie pokonywali ogrodzenie, gdy Mac zaparkował i podbiegł, żeby im pomóc. Otworzył 

tylne drzwi karetki, a gdy umieścili w środku Neila, podał Vicky torbę z surowicą.   

– Łap, skarbie! – powiedział ze szkockim akcentem, zerknął na Neila i dodał: – Cześć, panie 

Simpson.  Nieźle  się  urządziłeś,  co?  –  Jego  słowa  brzmiały  jak  reprymenda,  ale  oczy  mu  się 
śmiały. – Wyjdziesz z tego, dzieciaku. Masz szczęście, że pani doktor od razu przyjechała.   

Vicky  napełniła  strzykawkę,  przetarła  wacikiem  skórę  na  zdrowym  ramieniu  chłopca  i 

zapytała: 

– Gotowy? 
Energicznie  kiwną  głową,  a  potem  skrzywił  się  lekko,  czując  ukłucie.  Pod  czujnym 

spojrzeniem najlepszego kumpla nie mógł okazać słabości. Vicky była z niego dumna.   

–  Dzielny  chłopiec  –  rzekła  z  uśmiechem,  gdy  skończyła  robić  zastrzyk.  Odzyskała  już 

pewność  siebie,  zebrała  swoje  rzeczy  i  popatrzyła  na  Andrew,  którego  najwyraźniej  ogarnęło 
znużenie. Spojrzała porozumiewawczo na Neila.   

– Twój kumpel jest chyba zmęczony. Musiał pojechać rowerem do drogi i wrócić, a ty leżysz 

sobie na noszach jak król. Może obaj pojedziecie karetką do szpitala? To wam poprawi humory.   

– Naprawdę? Ale fajnie! – zawołał Andrew, wdrapał się do środka i usiadł obok przyjaciela. 

Vicky odwróciła się do nieznajomego, który opierał się o maskę lśniącego jaguara.   

–  Dzięki  –  powiedziała,  uśmiechając  się  uprzejmie.  –  Gdyby  nie  natychmiastowa  pomoc, 

ukąszenie skończyłoby się dla Neila długą i ciężką chorobą.   

Skinął głową i wyjął z kieszeni wizytówkę.   
– W razie potrzeby proszę o kontakt.   
Wzięła kartonik, spojrzała na niego przelotnie i schowała do kieszeni. Marzyła tylko o tym, 

by  odjechać  i  uwolnić  się  od  tego  mężczyzny.  Przyglądał  się  jej  przez  chwilę,  potrząsając 
kluczykami.   

– Można tu dobrze zjeść? 
Nie przewidziała takiego pytania i początkowo nie mogła się skupić. Gdy odzyskała jasność 

myśli, odparła: 

–  Oczywiście.  W  naszej  kawiarni  jest  spory  wybór  dań,  a  jej  właścicielka  Faith  Jones  to 

moim  zdaniem  najlepsza  kucharka  w  okolicy.  Nie  sposób  przeoczyć  jej  knajpki.  Dziś  mamy 
dobrą  pogodę,  więc  stoliki  będą  wystawione  na  zewnątrz.  Budynek  jest  pomalowany  różową 
farbą, a na dachu widać drewniany szyld z napisem „Kawiarnia”.   

background image

Zdawała sobie sprawę, że to niepotrzebna paplanina, ale nie mogła przestać mówić. Zbiła ją z 

tropu niespodziewana zmiana nastroju  przybysza. Gdy uśmiechnął  się do niej po raz pierwszy, 
wydało jej się, że nogi ma jak z waty. Nabrała pewności, że wszędzie, gdzie się pojawia ten facet, 
otacza  go  wianuszek  kobiet.  Cofała  się  niezdarnie,  aż  wyczuła  za  plecami  maskę  samochodu. 
Oparła się mocno, żeby nie upaść, i odwróciła wzrok, by nie patrzeć na tego mężczyznę, ale było 
to dla niej wielkie wyrzeczenie. Gdy znów się odezwał, patrzyła na jego usta.   

– Opis jest tak dokładny, że nie mogę zabłądzić.   
– Najpierw trzeba dotrzeć do miasteczka. Proszę jechać za mną, a osiągniemy cel.   
Rozpromienił  się,  słysząc  tę  wieloznaczną  uwagę.  Przystojny,  obdarzony  cudownym 

uśmiechem oraz, jak się przed chwilą okazało, także poczuciem humoru. Kiwnęła mu głową na 
pożegnanie, głęboko przekonana, że nigdy się już nie spotkają.   

 
Gdy  przyjechała  do  szpitala,  Neil  był  już  pod  opieką  siostry  przełożonej  Nicole  Mumford, 

która sprawowała tę funkcję od początku istnienia tej placówki, czyli od dziesięciu lat. Niedawno 
straciła  męża  i  od  tamtej  pory  całą  swą  energię  i  czas  poświęcała  pracy  i  pacjentom.  Zawsze 
wyglądała  poważnie  i  schludnie.  Na  pierwszy  rzut  oka  budziła  zaufanie.  Jej  krótkie,  ciemne 
włosy  lekko  już  posiwiały,  lecz  oczy  pełne  blasku  mówiły  o  tym,  że  zawód  pielęgniarki  to  jej 
powołanie.   

– Syn wyzdrowieje, pani Simpson – zapewniła matkę Neila, gdy stały przed drzwiami jego 

separatki.  –  W  samą  porę  dostał  surowicę,  nie  ma  żadnych  objawów  zatrucia.  –  Obejrzała  się  i 
zobaczyła Vicky. – Mam rację, pani doktor? 

–  Naturalnie  –  odparła  Vicky.  –  Trzeba  jeszcze  zrobić  kilka  zastrzyków.  Chciałabym 

zatrzymać go na obserwację. Rano po obchodzie zdecyduję, co dalej robić.  – Odwróciła się do 
Nicole i wyjęła z kieszeni dżinsów wizytówkę nieznajomego, starając się nie patrzeć na litery i 
cyfry.  Przecież  nic  dla  niej  nie  znaczył.  Oczarował  ją  wprawdzie,  gdy  się  rozstawali,  ale  nie 
darowała mu wcześniejszej zarozumiałości.   

– Włóż to do akt Neila.   
Siostra Nicole zmarszczyła brwi, patrząc na wizytówkę, a Vicky dodała: 
– To jakiś miejski doktorek zatrzymany przez Andrew na drodze. Kiedy się tam zjawiłam, 

właśnie  opatrywał  Neila.  Na  wszelki  wypadek  zostawił  swoje  dane.  –  Popatrzyła  na  panią 
Simpson. – Neil był bardzo dzielny. A Andrew zrobił wszystko, co należało. Zapewniam, że to 
była dla nich prawdziwa nauczka.   

– Oby! – usłyszała w odpowiedzi.   
– Chciałabym go od razu zbadać. – Popatrzyła na zegarek. – Spieszę się, po południu mam 

ważne  spotkanie.  –  Odgarnęła  włosy,  zadowolona,  że  niedawno  obcięła  je  na  pazia.  Była 
okropnie potargana.   

– Ach tak! – Pani Simpson kiwnęła głową. – Przecież dziś odbędzie się licytacja. O której 

zaczynacie? 

background image

– Punkt draga. Muszę pojechać do domu, wziąć prysznic i przebrać się – tłumaczyła Vicky. – 

Nie mam ochoty tam jechać, ale czuję, ze powinnam.   

–  To  przykre,  że  twoja  siostra  zdecydowała  się  na  sprzedaż  gruntu.  Tyle  gospodarstw 

ostatnio zmieniło właściciela.   

– Pani Simpson pokręciła głową.   
–  Nie  chodzi  mi  tylko  o  ziemię.  Jestem  przygnębiona,  bo  pod  młotek  idzie  część  mojego 

dziedzictwa,  rodzinnej  przeszłości.  Czuję  się  tak,  jakby  mnie  okradziono,  ale  siostra  widzi  to 
inaczej.  Niewiele  mogę  zrobić  w  tej  sprawie,  ale  muszę  być  w  ratuszu  na  czas.  –  Wzruszyła 
ramionami i spojrzała na Nicole. – Zajrzymy teraz do pacjenta? 

Dom Vicky stał pod miastem, a ze szpitala można tam było dotrzeć w kwadrans. Dziś jechała 

dziesięć  minut.  Wykąpała  się  i  włożyła  szary  kostium  –  wyglądała  w  tym  stroju  poważnie  i 
godnie, a kolor pasował do jej nastroju. Wyszczotkowała włosy, ożywiła policzki odrobiną różu, 
lekko pomalowała usta, pobiegła do drzwi i ruszyła z powrotem do miasta.   

Za pięć druga spotkała się w drzwiach ratusza ze swą najlepszą przyjaciółką Mary Jamieson i 

pospiesznie  zajęły  miejsca.  Atmosfera  była  przygnębiająca.  Vicky  najchętniej  wyszłaby  z  sali 
aukcyjnej, lecz wiedziała, że musi tu zostać. Westchnęła głęboko i powiedziała sobie, że nie co 
dzień człowiek ma sposobność asystować przy sprzedaży rodzinnej posiadłości.   

– Spróbuj się odprężyć – szepnęła Mary, dotykając jej ramienia. – Strasznie jesteś spięta.   
– O Boże! – jęknęła Vicky.   
– Co się stało? – zapytała Mary, spoglądając w tym samym kierunku.   
–  Jest  tu  Nigel  Fairweather  –  irytowała  się  Vicky,  wskazując  blondyna  siedzącego  w 

pierwszym rzędzie.   

– Mówiłaś chyba, że Leesha nie chciała mu sprzedać swojej części, choć ją nagabywał.   
–  Tak  było.  Mój  szwagier  uznał,  że  lepiej  wystawić  grunt  na  licytację,  żeby  podbić  cenę. 

Domyślałam  się,  że  Nigel  tu  będzie,  ale  miałam  cichą  nadzieję,  że  nim  dojedzie,  piekło  go 
pochłonie.   

Ubawiona Mary zachichotała cichutko.   
– Przez wzgląd na ciebie mam nadzieję, że mu się nie powiedzie. Ostatnio kupił sporo ziemi 

w okolicy.   

– Trzeba przyznać, że nie jest w miasteczku mile widziany  – przyznała Vicky. – Czy dasz 

wiarę, że miał czelność zaproponować mi kupno mojej części? Kiedy mu powiedziałam, że nie 
chcę jej sprzedać, uznał mnie za idiotkę, ale zaproponował wyższą cenę.   

–  Tylko  spokojnie.  –  Mary  znów  poklepała  ją  po  ramieniu.  –  Nie  gorączkuj  się  tak, 

dziewczyno.   

– Ten facet doprowadza mnie do szału! Gdybym miała dość forsy, żeby spłacić Jerome’a i 

Leeshę, sytuacja byłaby zupełnie inna.   

– Ale nie jest – odparła rzeczowo Mary, a Vicky wzruszyła ramionami.   
–  Mama  przewraca  się  w  grobie.  –  Ścisnęła  mocno  dłoń  przyjaciółki.  –  Dzięki,  że  dziś  tu 

background image

przyszłaś. Czuję się pewniej.   

Licytator zastukał młotkiem i aukcja się rozpoczęła. Nigel zaproponował najwyższą cenę.   
– Po raz pierwszy... – usłyszała Vicky.   
– Błagam, niech ktoś da więcej – szepnęła z rozpaczą. Jakby w odpowiedzi na jej modlitwy 

inny mężczyzna w eleganckim garniturze podniósł rękę, podbijając stawkę. Vicky odetchnęła z 
ulgą, a Nigel popatrzył na nią z oburzeniem, po czym zerknął na konkurenta. Licytacja nabrała 
tempa,  lecz  po  chwili  Nigel  zgarbił  się  i  zamilkł.  Licytator  uderzył  młotkiem  po  raz  ostatni. 
Trzecia  część  rodzinnej  własności  została  sprzedana  nieznajomemu  z  drugiego  rzędu.  Vicky  z 
satysfakcją  obserwowała  pokonanego  wroga,  który  jak  burza  wypadł  z  sali.  Miała  nadzieję,  że 
nowy właściciel nie zniszczy wszystkiego jak tamten drań. Gospodarstwa kupione przez Nigela 
po zburzeniu domów i wycięciu drzew straciły swój wyjątkowy charakter i zostały zamienione w 
rolnicze monokultury, gdzie na skalę przemysłową uprawiano winorośl.   

–  Idziemy?  –  zapytała  Mary,  gdy  zebrani  rozchodzili  się  z  wolna.  Kilku  mężczyzn  w 

garniturach otoczyło nabywcę.   

– Za chwilę – odparła Vicky. – To dziwne. Kiedy tu przyjechałam, nie mogłam się doczekać 

końca licytacji, a teraz nie mam ochoty wyjść.   

–  Rusz  się!  –  nalegała  Mary.  Przyjaciółka  nadal  siedziała  nieruchomo,  więc  dodała:  – 

Miałam ci o tym nie mówić, ale Faith Jones organizuje małe spotkanie. Mówi, że to jakby stypa, 
bo poniosłaś bolesną stratę, a obcy się obłowili. Faith urządziła przyjęcie na cześć twojej rodziny, 
więc obiecałam dopilnować, żebyś przyszła.   

–  Ojej!  –  zawołała  Vicky,  wzruszona  serdecznością  znajomych.  –  W  takim  razie  na  co 

czekamy? – Zerwała się i pobiegła w stronę drzwi.   

Mary zatrzymała się niespodziewanie.   
– Proszę, proszę! – szepnęła. – Kto to jest? 
– O kim mówisz? – dopytywała się Vicky, zerkając na boki.   
– Widzisz tego faceta przy drzwiach? Mówię ci, że gdybym nie była mężatką, natychmiast 

padłabym mu w ramiona.   

Vicky po raz pierwszy tego dnia wybuchnęła śmiechem.   
– Uważaj, bo potkniesz się z wrażenia i rzeczywiście padniesz mu do stóp. – Vicky zerknęła 

na mężczyznę, którym zachwycała się Mary. – To on! – szepnęła i nagle zrobiło jej się gorąco.   

–  Znasz  go?  –  wypytywała  zdumiona  Mary,  zielonymi  oczami  obserwując  zakłopotaną 

przyjaciółkę.   

–  I  tak,  i  nie  –  usłyszała  w  odpowiedzi.  –  Widziałam  go  dziś  rano,  gdy  udzielał  pierwszej 

pomocy  Neilowi  Simpsonowi.  Mówiłam  ci  przecież,  że  małego  ugryzł  wąż.  Dlatego 
przyjechałam tu w ostatniej chwili.   

– Chodź – nalegała Mary. – Musimy do niego podejść.   
– Po co? – oburzyła się Vicky, a przyjaciółka uśmiechnęła się z politowaniem.   
–  Ponieważ  w  naszym  miasteczku  od  dawna  nie  pojawił  się  przystojny  nieznajomy,  na 

background image

dodatek do wzięcia.   

–  Trafiłaś  w  dziesiątkę.  Oto  idealny  mąż:  opryskliwy  lekarz  bez  odrobiny  taktu  –  drwiła 

Vicky.   

– Już planujesz ślub? – spytała Mary ironicznie. – Podoba ci cię, prawda? 
–  Mniejsza  z  tym.  –  Vicky  nie  zwracała  uwagi  na  gadaninę  przyjaciółki.  –  Zresztą  skąd 

pewność, że nie jest żonaty? 

– Nie nosi obrączki, głuptasie – odparła Mary.   
– Jak wielu żonatych mężczyzn. Na przykład twój Jeff.   
– Tylko dla bezpieczeństwa, kiedy pracuje na farmie. Ale poza domem zawsze nosi.   
Vicky zachichotała, ubawiona tą rozmową.   
– Tylko jedno ci w głowie, Mary.   
– Chcę, żebyś wyszła za mąż i była szczęśliwa jak ja.   
– Sądzisz, że on jest dla mnie odpowiedni? 
–  Żeby  się  o  tym  przekonać,  musisz  z  nim  porozmawiać.  –  Mary  chwyciła  ją  za  rękę  i 

pociągnęła za sobą. – Cześć! – Wyciągnęła rękę do nieznajomego. – Jestem Mary Jamieson.   

– Miło mi. Witaj, Mary. A to chyba doktor Hansen! 
– Tak – odparła Vicky krótko, oszołomiona jego promiennym uśmiechem.   
–  Wyglądasz  inaczej  niż  rano  –  zakpił  dobrodusznie.  Vicky  poczuła,  że  się  czerwieni,  ale 

dostrzegła komizm sytuacji i odparła rezolutnie: 

– To niesłychane, jak odrobina wody i mydła oraz nowy strój zmieniają kobietę.   
– Co u Neila? 
– Ogląda telewizję i wojuje o jedzenie. Raz jeszcze dzięki za pomoc, doktorze...   
–  Pearce.  Steven  Pearce.  Dla  znajomych  po  prostu  Steve.  Darujmy  sobie  niepotrzebne 

ceremonie – poprosił, ujmując jej dłoń. Ścisnął ją delikatnie i cofnął ramię. Zapadła cisza, którą 
przerwała Mary.   

– Cieszę się z naszego spotkania – powiedziała, a następnie zwróciła się do przyjaciółki:  – 

Pora jechać do Feith, bo inaczej sama tu po nas przyjdzie.   

– Mówisz o Faith Jones? – upewnił się Steven.   
– Tak – odparła Mary, ciągnąc Vicky za ramię.   
– W takim razie zobaczymy się u niej.   
– Zaprosiła cię? – spytała z niedowierzaniem Vicky.   
– Oczywiście. Czemu jesteś taka zdziwiona? 
– Skądże! Chodzi mi...   
– Nie miała pojęcia, jak taktownie wybrnąć z sytuacji.  – To małe miasteczko, wszyscy się 

znają...   

–  A  ja  jestem  tu  obcy  –  wpadł  jej  w  słowo.  –  Poznałem  Faith  w  kawiarni,  wzięła  mnie  w 

krzyżowy ogień pytań. Dzięki za wskazówki, trafiłem od razu.   

– Chcesz pojechać z nami? – zaproponowała Mary.   

background image

–  Dzięki,  ale  muszę  teraz  porozmawiać  z  kilkoma  osobami.  Faith  dała  mi  dokładne 

instrukcje: duży biały dom na rogu trzeciej przecznicy na prawo, tak? 

– Wszystko się zgadza. Do zobaczenia. – Roześmiana Mary siłą wyciągnęła przyjaciółkę z 

sali aukcyjnej.   

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

Faith  Jones  ucieszyła  się,  kiedy  przyjechały.  Wszyscy  goście  mogli  liczyć  na  serdeczne 

przyjęcie, nikt się także nie dziwił, że zaprosiła Stevena Pearce’a. Dobiegająca osiemdziesiątki, 
ale bardzo żywotna Faith zawsze miała słabość do przystojnych mężczyzn.   

– Mam nadzieję, kochanie, że nie przeszkadzają ci moi nowi znajomi. Byli w kawiarni, kiedy 

opowiadałam  o  twoich  okropnych  przejściach.  Zapytali,  czy  mogą  się  do  nas  przyłączyć  i 
osobiście  zapewnić  cię  o  swojej  sympatii.  Gdy  poznałam  także  uroczego  doktora  Pearce’a,  po 
prostu nie mogłam go pominąć.   

Vicky  poczuła  ulgę,  kiedy  się  dowiedziała,  że  oprócz  Stevena  na  przyjęciu  będzie  jeszcze 

kilku  nieznajomych.  Zrobiło  się  jej  ciepło  na  sercu  na  myśl,  że  potrafią  okazać  współczucie  i 
rozumieją ogrom straty. Ta ziemia od trzech pokoleń należała do rodziny Hansenów, którzy od 
lat zajmowali się hodowlą bydła mlecznego. Ojciec Vicky umarł młodo, ale jego żona przysięgła 
sobie,  że  zrealizuje  wspólne  plany.  Doskonale  sobie  radziła  z  prowadzeniem  gospodarstwa  i 
wykształciła  troje  dzieci.  Jerome  uzyskał  stypendium  i  skończył  medycynę,  a  Leesha  w  wieku 
dwudziestu lat wyszła za mąż i przeniosła się do Queensland.   

Vicky, ku wielkiej radości matki, też postanowiła zostać lekarzem, a ponieważ jako jedyna z 

rodzeństwa lubiła życie  na wsi, obiecała, że po  zdobyciu  wykształcenia  będzie praktykować  w 
McLoughlin  Valle.  W  tym  czasie  gospodarstwo  mocno  podupadło,  ale  pani  Hansen  robiła 
wszystko,  by  opłacić  studia  najmłodszej  córki.  Umarła  wkrótce  po  uzyskaniu  przez  nią 
pierwszego stopnia specjalizacji.   

Vicky  uwielbiała  rodzinną  posiadłość  zwaną  Dębową  Doliną  i  uważała  ją  za  jedyny 

prawdziwy  dom.  Jerome  i  Leesha  chętnie  zgodzili  się,  by  dostała  w  spadku  zabudowania  i 
otaczający  je  grunt.  Im  przypadły  w  udziale  pozostałe  części.  Teraz  postanowili  sprzedać  dla 
zysku  swoje  dziedzictwo.  Vicky  nie  liczyła  na  to,  że  zrozumieją  jej  obiekcje  i  rzeczywiście 
pozostali głusi na wszelkie prośby i błagania. Nie mogła nawet marzyć, by zebrać pieniądze na 
spłacenie  rodzeństwa,  bo  wszystkie  oszczędności  przeznaczyła  na  kupno  prywatnej  praktyki  w 
rodzinnej miejscowości.   

Z  uśmiechem  przyglądała  się  znajomym  obecnym  w  domu  Faith.  Frank  Mitchell  właśnie 

kończył rozmowę i skierował się w jej stronę. Wprawnym okiem lekarza od razu zauważyła, że 
lekko utyka.   

–  Przyszliśmy  tu,  żeby  cię  pocieszyć,  dziecinko  –  oznajmił,  całując  ją  w  policzek.  Przez 

wiele lat przyjaźnił się z jej ojcem, a jego lśniące niebieskie oczy i wyjątkowe poczucie humoru 
przypominały jej o dzieciństwie.   

– Dzięki, Frank – odparła. – Nie zapomnij, że jutro musisz się pojawić w moim gabinecie. 

Masz wizytę.   

background image

– Bez obaw – zapewnił, przewracając oczami. – Mavis wciąż robi mi wymówki, bo ostatnim 

razem nie poszedłem. Wzięłyście mnie w dwa ognie, więc jestem bez szans.   

–  Frank,  jeśli  nie  będziesz  regularnie  zjawiać  się  na  kontrolę,  grozi  ci  poważne 

przemieszczenie stawu biodrowego – ostrzegła Vicky.   

–  Przyjdę  na  pewno  –  obiecał  –  i  to  punktualnie.  Słyszałem,  że  mój  prawnuk  Andrew 

wpakował się w kłopoty.   

– Niezupełnie. – Opowiedziała mu, co się zdarzyło tego ranka, i dodała: – Zachował spokój i 

natychmiast sprowadził pomoc, ale teraz, kiedy jest już po wszystkim, czuje się poszkodowany. 
Uważa  Neila  za  szczęściarza,  bo  kazałam  mu  leżeć  w  łóżku  przez  tydzień,  więc  nie  będzie 
chodził do szkoły. Dwunastolatek ma własną logikę.   

– Nic się nie martw, dziecinko. Już ja się postaram, żeby Andrew poczuł się jak prawdziwy 

bohater.   

– Dziękuję.   
Przez chwilę w milczeniu  obserwowali  gości witanych przez Faith. Był  wśród nich Steven 

Pearce, który z uszanowaniem pocałował ją w rękę.   

– Ten wie, jak traktować damę, co? – mruknął Frank.   
– Owszem – przytaknęła. – Doskonale zdaje sobie sprawę, że panie uwielbiają gesty typowe 

dla filmowych amantów. I jak widać, kobiety rzeczywiście mają do niego słabość.   

– Pomyślała, że wcale się im nie dziwi. Steven był wyjątkowo przystojny.   
Rozejrzał się dyskretnie po pokoju, nim popatrzył jej prosto w oczy. Trwali tak przez chwilę, 

a  Vicky  czuła,  że  z  wrażenia  serce  podchodzi  jej  do  gardła.  Dlaczego  mężczyzna,  którego 
dopiero co poznała, wzbudza w niej tak silne emocje? Zawsze była dumna ze swego opanowania 
i odporności na męski urok, ale Steven Pearce... Frank szybko pojął, co oznaczają te spojrzenia, 
przeprosił ją i odszedł, a Steven stanął u jej boku.   

– Byłaś niegrzeczna? – spytał z uśmiechem, który przyprawił ją o szybsze bicie serca.   
–  Skądże  –  odarła  bez  zastanowienia  i  uznała  nagle,  że  ma  dość  analizowania  własnych 

uczuć.   

– W takim razie czemu stoisz w kącie? Sądziłem, że to przyjęcie na cześć twojej rodziny.   
– Owszem. – Wzruszyła ramionami.   
–  W  takim  razie,  skoro  nie  ma  tu  innych  Hansenów,  powinnaś  być  gościem  honorowym, 

prawda? 

–  Zapewne.  Wszystko  zależy  od  punktu  widzenia.  Większość  obecnych  jest  w  podobnej 

sytuacji:  ziemia  należąca  do  ich  rodzin  została  sprzedana.  Można  powiedzieć,  że  przyszliśmy 
tutaj,  żeby  nawzajem  się  pocieszać.  –  Z  westchnieniem  pomyślała  o  przykrościach,  które  ją 
ostatnio spotkały.   

– Rodzinna posiadłość wiele dla ciebie znaczy,  prawda?  – Steven wsunął  ręce w kieszenie 

spodni i pochylił się ku niej lekko.   

–  Owszem.  –  Utkwiła  wzrok  w  opróżnionej  filiżance.  Sama  czuła  się  równie  pusta  jak  to 

background image

naczynie. – Mniejsza z tym; co się stało, to się nie odstanie. Zresztą, nigdy nie jest tak źle, żeby 
nie mogło być gorzej.   

– A mianowicie? 
– Nigel Fairweather chciał kupić ten kawałek gruntu. Na szczęście mu się nie udało.   
– Nigel Fairweather... – powtórzył Steven.   
– Od kilku lat skupuje u nas ziemię. Przez niego okolica traci swój charakter i urok; znikają 

historyczne  pamiątki.  Wszędzie  powstają  winnice:  równe  rzędy  krzewów  sadzonych  pod 
sznurek.   

– Sądziłem, że McLoughlin od dawna słynie z win.   
–  I  miałeś  rację.  Miejscowi  wytwórcy  produkują  wspaniały  trunek,  potrafią  go  sprzedać,  a 

także ściągnąć turystów.   

– Fairweather robi to samo, więc o co chodzi? 
– Prosta sprawa: nie jest tutejszy. Jego zyski do nas nie wracają. Jeśli nadal będzie rozwijał 

swoje przedsiębiorstwo w takim tempie, zniszczy atmosferę tych stron.   

–  Rozumiem.  –  Steven  wolno  pokiwał  głową.  –  Ciekawy  punkt  widzenia.  Bardzo  mnie 

zainteresowałaś.   

– Naprawdę? – spytała Vicky z kpiącym uśmiechem. – Pewnie rzucisz pracę i przeniesiesz 

się tutaj, żeby uprawiać winorośl? 

Gdy wybuchnął śmiechem, od razu poweselała.   
–  Nasze  władze  zachęcają  do  takich  decyzji.  Wystarczy  sprawdzić,  jakie  ulgi  podatkowe 

otrzymują producenci wina.   

– Dlatego Nigelowi tak zależało na kupnie tego kawałka ziemi – podkreśliła.   
– Z twojego tonu wnioskuję, że niezbyt wysoko go cenisz.   
–  A  dlaczego  miałby  zasługiwać  na  uznanie?  To  goniący  za  zyskiem  dorobkiewicz  z 

wielkiego miasta, który nie dba o ludzi i lekceważy ich uczucia.   

– Jest człowiekiem interesu – podkreślił Steven. – Jeżeli mu się powiedzie, zarobi miliony, a 

będzie go interesować wyłącznie stan konta.   

– Znasz osobiście paru milionerów, prawda? 
– Kiedyś marzyłem o takich znajomych. – Wybuchnął śmiechem i wskazał pustą filiżankę. – 

Napijesz się czegoś? 

– Nie, dziękuję.   
– Może kieliszek wina? 
– Wykluczone. Mam dyżur telefoniczny, więc nie mogę pić alkoholu.   
– Nie gniewaj się, że tak mówię, ale nie wyglądasz na lekarkę. Wydajesz się taka młoda! Aż 

trudno uwierzyć, że ukończyłaś studia. – Skrzywił się i dodał: – Zresztą już to pewnie słyszałaś. 
Zdradzi mi pani swój wiek, doktor Hansen? 

– Chyba panu wiadomo, doktorze Pearce, że kobiety się o to nie pyta.   
Pochylił się lekko, zajrzał jej w oczy i powiedział: 

background image

– Powiem ci, ile mam lat, jeśli zdradzisz mi, jak długo żyjesz.   
–  Skończyłam  dwadzieścia  dziewięć  lat.  –  Uśmiechnęła  się  zakłopotana  jego  bliskością, 

wyrzucając sobie, że przy ostatnim słowie omal się nie zająknęła, bo zabrakło jej tchu. Dlaczego 
ten  mężczyzna  tak  łatwo  wytrąca  ją  z  równowagi?  Czym  ją  fascynuje?  Może  uporczywym, 
hipnotycznym spojrzeniem niebieskich oczu? 

–  Rzeczywiście,  nie  dałbym  ci  więcej  niż  trzydzieści  –  przyznał  kpiąco  i  wyprostował  się, 

czekając na jej reakcję.   

Mimo woli wybuchnęła śmiechem.   
– Pochlebiasz mi, Steven. Tego cię uczyli na medycynie? 
– Raczej nie. Mam wrodzony talent.   
– Obiecałeś zdradzić mi swój wiek. – Uśmiechnęła się zadowolona z miłego towarzystwa. – 

Musisz dotrzymać słowa.   

–  Mam  trzydzieści  sześć  łat  –  odparł  i  chciał  coś  dodać,  lecz  nagle  rozległo  się  głośne 

wołanie Faith.   

–  Vicky,  gdzie  jesteś?  –  Goście  zamilkli,  a  Vicky  machinalnie  podała  Stevenowi  pustą 

filiżankę i pobiegła tam, skąd dobiegał głos.   

–  Mary  zasłabła  –  rzuciła  Faith,  chwyciła  ją  za  ramię  i  pociągnęła  do  sypialni,  gdzie  ich 

przyjaciółka leżała na łóżku, trzymając się za brzuch.   

– Skurcze? – zapytała Vicky, dotykając jej czoła. Było rozpalone.   
– Tak – jęknęła boleśnie Mary.   
– Było krwawienie? 
–  Tak  –  powtórzyła  Mary,  zaciskając  powieki.  Na  jej  twarzy  malowała  się  rozpacz.  Vicky 

sięgnęła po telefon komórkowy umieszczony przy pasku i nacisnęła guzik.   

– Jestem u Faith. Natychmiast przyślijcie karetkę. Mary Jamieson grozi poronienie.   
–  Jak  długo  trwa  ciąża?  –  usłyszała  niski  głos  Stevena  i  poczuła  złość.  Po  co  tu  za  nią 

przylazł? 

– Prawie szesnaście tygodni – odparła. Wzięła z półki ręcznik, zmoczyła go w zimnej wodzie 

i położyła na czole Mary, by je ochłodzić. – Już dobrze, jestem przy tobie.   

– Sprowadzę Jeffa i znajdę kogoś do opieki nad dziećmi – powiedziała Faith i zostawiła ich 

samych.   

– Przepraszam cię bardzo... – zaczęła Vicky, nie patrząc na Stevena. Mówiła przyciszonym 

głosem, żeby nie denerwować przyjaciółki. – Zrozum, Mary potrzebuje spokoju.   

–  Naturalnie.  Poprosiłem  Franka,  żeby  tu  nikogo  nie  wpuszczał.  W  takich  przypadkach 

niespodziewanie  może  nastąpić  pogorszenie  –  oświadczył  i  zmierzył  Mary  puls.  –  Nieco 
przyspieszony,  ale  tego  należało  oczekiwać  –  oznajmił,  a  Vicky  kiwnęła  głową.  –  Jak  długo 
będziemy czekać na karetkę? 

–  Kilka  minut  –  mruknęła,  coraz  bardziej  zaniepokojona  stanem  przyjaciółki.  Jej  obawy 

narastały, gdy myślała o możliwych następstwach zasłabnięcia. Co mogło być jego przyczyną? 

background image

Drzwi sypialni nagle się otworzyły i do środka wszedł Mac.   

–  Już  dobrze,  Mary,  kochanie  moje  –  zagadnął.  –  Zaraz  położymy  cię  na  noszach  i 

zawieziemy do szpitala.   

Vicky wsiadła z nimi do karetki, ale odwróciła się jeszcze do Stevena: 
– Dzięki za pomoc. Kiedy dzieje się coś złego, czuję się pewniej, jeśli mogę na kogoś liczyć.   
W  milczeniu  skinął  głową  i  cofnął  się,  a  Mac  zamknął  drzwi  auta.  Po  kilku  minutach 

zatrzymali się przed szpitalem, a Mary przewieziono do izby przyjęć.   

 
– Aha, jesteś wreszcie, Steven. – Jasnowłosy David Malcolm, dyrektor do spraw produkcji w 

winiarni  Sharlock,  przeciął  szpitalny  hol  i  wyciągnął  rękę  do  przyjaciela.  –  Ledwie  zdążyłem 
sfinalizować  transakcję,  a  ty  znikasz,  bo  w  ciągu  godziny  zdążyłeś  się  już  zaprzyjaźnić  z 
tubylcami.   

–  Staram  się,  jak  mogę.  –  Uśmiechnięty  Steven  mocno  uścisnął  mu  dłoń.  –  Raz  jeszcze 

chciałbym  ci  pogratulować.  To  była  mistrzowska  zagrywka.  Podczas  licytacji  Fairweather  nie 
miał żadnych szans.   

–  Muszę  przyznać,  że  mi  się  udało  –  odparł  chełpliwie  David.  –  Chciałem  ci  tylko 

powiedzieć,  że  wszystkie  dokumenty  zostały  podpisane,  opatrzone  pieczęciami  i  przekazane 

kontrahentom.   

– Znakomicie. – Steven z roztargnieniem pokiwał głową.   
–  Wynająłem  już  ekipę,  która  wyremontuje  ten  stary  domek,  lecz  jeśli  mam  być  szczery, 

nadal nie rozumiem, czemu przenosisz się z Adelaide na tę prowincję.   

– Nigdy tego nie pojmiesz – odparł Steven. – Kiedy rozpocznie się sadzenie winorośli? 
–  Za  dwa  tygodnie.  Trzeba  się  spieszyć,  bo  wiosna  to  najlepszy  czas  na  uprawę  ziemi  i 

założenie winnicy. Aha! – dodał David, tknięty nagłą myślą. – Poznałeś już siostrę Jerome’a? Jak 
ona ma na imię? 

– Vicky.   
– Zgadza się. Miałeś sposobność, żeby z nią pogadać? 
– I tak, i nie! 
– Mów jaśniej! 
– Rozmawialiśmy, ale nie o sprzedaży gruntu. – Stevert z ponurym wyrazem twarzy kołysał 

się na piętach w przód i  w tył.  – Muszę nad nią popracować. Nie sądziłem,  że jest tak bardzo 
przywiązana do swojej posiadłości.   

– Jak chcesz ją urobić? 
– Mam asa w rękawie – odpowiedział z tajemniczym uśmiechem.   
– Uważaj, kolego – ostrzegł go pogodnie David. – Skończy się na tym, że dostaniesz więcej, 

niż chcesz wziąć. Pamiętasz tę rudą z Naracoorte? Wystarczył jeden pocałunek i jej stary uznał, 
że jesteście po słowie.   

–  Jak  zwykle  przesadzasz!  –  Steven  zachichotał.  –  Zapewniam  cię,  że  tym  razem  będzie 

background image

inaczej.   

– Naprawdę? Ładna ta Vicky Hansen? 
– Człowieku! – Steven westchnął i oznajmił: – Ona jest cudowna! 
– Trzymam za ciebie kciuki, mój drogi. – David poklepał go po ramieniu. – Oby szczęście ci 

dopisało.  –  Popatrzył  na  zegarek.  –  Muszę  lecieć,  bo  o  piątej  powinienem  być  w  mieście. 
Zostajesz tu... na noc? – Uśmiechnął się porozumiewawczo.   

– Nie sądzę – odparł domyślnie Steven. – Jutro rano muszę przyjąć mnóstwo pacjentów.   
– Informuj mnie na bieżąco, co się dzieje. – David pomachał mu na pożegnanie i ruszył w 

stronę drzwi.   

Steven skinął głową i zajął się swoimi sprawami. Trzeba znaleźć Vicky i sprawdzić, jak się 

czuje Mary, Poszedł korytarzem do pokoju pielęgniarek.   

– Słucham pana – powiedziała uprzejmie Nicole.   
– Nazywam się Steven Pearce...   
 
Badanie  ultrasonograficzne  wykazało,  że  płód  jest  martwy,  jego  czaszka  zdeformowana,  a 

mózg  poważnie  uszkodzony.  Nawet  gdyby  Mary  donosiła  ciążę,  dziecko  nie  miałoby  szans  na 
przeżycie.  Jeff,  zawiadomiony  przez  sąsiadów  o  zasłabnięciu  żony,  natychmiast  przyjechał  do 
szpitala  i  podtrzymywał  ją  na  duchu  podczas  sztucznie  wywołanego  porodu.  Gdy  było  po 
wszystkim, razem opłakiwali utraconego synka.   

Vicky  nie  mogła  sobie  darować,  że  nie  zleciła  badań  prenatalnych,  ale  nie  miała  żadnych 

podstaw  do  niepokoju,  bo  Mary  nie  skarżyła  się  na  przykre  dolegliwości,  a  uporczywe  bóle 
krzyża uznała za nieuchronne w tym stanie. Poprzednia ciąża miała podobny przebieg, a przecież 
wszystko poszło gładko.   

Gdy Jeff i Mary opuścili salę operacyjną i zostali sami w separatce, Vicky poszła do pokoju 

lekarzy. Stając w drzwiach, poczuła zapach świeżo zaparzonej kawy i uśmiechnęła się smutno. 
Nicole  jak  zwykle  zadbała  o  wszystko.  Zamyślona  napełniła  kubek  i  podeszła  do  wygodnej 
kanapy, żeby trochę odpocząć.   

– Och! – Wstrzymała oddech na widok Stevena, który siedział bez ruchu z czasopismem na 

kolanach i uważnie się jej przyglądał. – Jak mogłeś! – burknęła, patrząc na kubek pełen gorącej 
kawy, który trzymała w ręku. – Niewiele brakowało, żebym się poparzyła! 

– Przepraszam – odparł z uśmiechem, który nie pasował do jego pokornego tonu.  – Nicole 

powiedziała mi, że mogę tu na ciebie poczekać.   

–  Ach  tak?  –  mruknęła,  odstawiając  kubek,  i  oparła  dłonie  na  biodrach.  –  Szkoda,  że  nie 

raczyła mi o tym wspomnieć. Tak mnie przestraszyłeś, że omal nie dostałam ataku serca.   

Odwróciła się i podeszła do drzwi. Steven zerwał się i zastąpił jej drogę.   
– Nie złość się na nią – odparł, kładąc dłoń na jej ramieniu. – Sam ją przekonałem, żeby ci 

nic nie mówiła. Przepraszam, Vicky. – Popatrzył jej w oczy ze skruchą. – Bardzo proszę, usiądź i 
wypij kawę. Na pewno dobrze ci zrobi.   

background image

– Czemu tak sądzisz? 
– Wyglądasz na znużoną.   
– Mam złe nowiny. Dziecko Mary umarło, ponieważ mózg był poważnie uszkodzony.   
– Rozumiem...   
– Nieprawda! – przerwała z ogniem w oczach. – Na samym początku ciąży zdarzały jej się 

plamienia,  a  mnie  nie  przyszło  do  głowy,  żeby  skierować  ją  na  usg.  W  czwartym  miesiącu 
straciła dziecko. – Zrozpaczona uderzyła pięścią w oparcie krzesła. – Czemu nie przyjrzałam się 
dziecku? Jak mogłam zlekceważyć objawy? Powinnam zlecić badania prenatalne. Czemu Mary 
nie  wspomniała,  że  miewa  bóle  krzyża?  –  Steven  siedział  bez  słowa  i  nie  przerywał  jej.  –  To 
moja najlepsza przyjaciółka. – Zamilkła na chwilę, a potem dodała: – Jako lekarka zdaję sobie 
sprawę, że nie zdołałabym utrzymać przy życiu tego dziecka.   

– Ale jesteś również człowiekiem – usłyszała jego ciepły głos i poczuła mocny uścisk dłoni. 

– Wiedza medyczna i wysoka technika tego nie zmieni. Lekarze nie są cudotwórcami. Od czasu 
do czasu musimy to sobie uświadomić.   

Gdy postąpiła krok w jego stronę, położył dłonie na jej ramionach, jakby chciał ją pocieszyć. 

Przytuliła głowę do jego piersi, wsłuchana w rytmiczne bicie serca. Zbierało jej się na płacz, ale 
w  jego  objęciach  uświadomiła  sobie,  że  przy  nim  czuje  się  bezpieczna  i  wcale  nie  ma  ochoty 
uwolnić się z uścisku.   

Gdy  odzyskała  spokój,  poszła  do  swego  gabinetu,  żeby  zrobić  notatki  w  karcie  pacjentki  i 

wypełnić  formularze  niezbędne  do  pokrycia  kosztów  leczenia  i  pobytu  w  szpitalu.  Chciała  jak 
najszybciej  uporać  się  z  papierkami,  a  potem  zajrzeć  do  Mary  i  sprawdzić,  jak  się  czuje.  Po 
godzinie odłożyła pióro i poszła do separatki. Nicole i pielęgniarka o imieniu Lydia na zmianę 
czuwały przy chorej.   

Gdy Vicky otworzyła drzwi, Lydia od razu wstała i zostawiła je same. Mary wyglądała na 

zrozpaczoną; puste spojrzenie utkwiła w oknie.   

– Cześć – powiedziała Vicky, podeszła bliżej i dotknęła jej czoła, by sprawdzić temperaturę. 

– Gdzie Jeff? 

–  Pojechał  do  dzieci,  żeby  z  nimi  porozmawiać.  Uznaliśmy,  że  powinny  jak  najszybciej 

dowiedzieć się, co nas spotkało. Nie sądzę, żeby Anita dużo z tego zrozumiała, ale Thomas na 
pewno zapamięta, że stracił braciszka.   

Zamilkła.  Vicky  usiadła  na  łóżku  Mary,  ale  nie  próbowała  namawiać  przyjaciółki  do 

zwierzeń. Obie miały łzy w oczach. Wzięły się za ręce i długo płakały z żalu.   

– Nie wiem, jak ty się czujesz, ale naprawdę mi ulżyło  – rzekła Vicky, gdy wytarły nosy i 

mokre policzki.   

–  Mnie  również  –  odparła  Mary  i  uśmiechnęła  się  lekko  po  raz  pierwszy  od  chwili,  gdy 

straciła synka.   

Kiedy zjawił się Jeff z dwójką dzieci, Vicky dyskretnie opuściła pokój. Wiedziała, że ciepło 

kochającej rodziny to najlepszy lek na wszelkie dolegliwości cielesne i duchowe. Nim wróciła do 

background image

swego gabinetu, zajrzała jeszcze do Neila Simpsona.   

– Nie muszę pytać, jak się czujesz  – stwierdziła, przyglądając mu się uważnie. Siedział na 

łóżku, a przed nim stała ogromna taca z jedzeniem.   

– Całkiem nieźle – odparł, przełykając szybko.   
– Miło mi to słyszeć. Domyślam się, że twoja mama poszła już do domu.   
– No – mruknął, odgryzając następny kęs.   
Vicky z zadowoleniem popatrzyła na kartę pacjenta. Nie zanosi się chyba na powikłania po 

ukąszeniu brunatnego węża.   

–  Widzę,  że  zrobili  ci  badanie  krwi  –  powiedziała,  wieszając  tabliczkę  w  nogach  łóżka.  – 

Jutro będą wyniki, więc zajrzę tu z rana, a tymczasem nie jedz za dużo, bo cię brzuch rozboli. 
Przypomnę siostrze Nicole, żeby o rozsądnej porze wyłączyła telewizor.   

Neil pokiwał głową.   
– Obiecała mamie, że zrobi to punktualnie o ósmej.   
–  W  takim  razie  baw  się  dobrze,  póki  czas.  –  Vicky  wybuchnęła  śmiechem.  –  Dobranoc, 

Neil, pięknych snów.   

Wróciła do swego gabinetu i uzupełniła notatki dotyczące małego Simpsona. Bolała ją głowa 

i oczy.   

– Wyglądasz, jakby przejechał po tobie walec. Podniosła wzrok i spojrzała w niebieskie oczy 

Stevena.   

– Jeszcze tu jesteś? 
–  Zawsze  mówisz  od  razu  to,  co  myślisz?  –  Podszedł  do  biurka,  nie  odrywając  od  niej 

wzroku.   

–  Owszem  –  przyznała  z  wymuszonym  uśmiechem.  –  Wybacz,  ale  jesteś  ostatnią  osobą, 

którą spodziewałam się tu zobaczyć. Byłam pewna, że dawno odjechałeś.   

Zerknął  na  zegarek  i  znów  na  nią  popatrzył.  Gdy  oparł  ręce  na  biurku  i  pochylił  się,  jego 

głowa znalazła się kilka centymetrów od jej twarzy.   

–  Dam  ci  pewną  radę  –  powiedział  cicho  i  łagodnie,  a  Vicky  mimo  woli  zerknęła  na  jego 

usta. – Pamiętaj, że trudno się mnie pozbyć.   

– Czepiasz się jak rzep psiego ogona? – spytała niewinnie, a jego spontaniczny śmiech był 

jak balsam dla jej zbolałego serca.   

– Niezupełnie. Chciałem cię tylko ostrzec, że jeśli pragnę czegoś lub... kogoś...  – Nastąpiła 

znacząca pauza i wymowne spojrzenie prosto w oczy. – Zawsze stawiam na swoim.   

Gdy nerwowo oblizała wargi, pochylił się jeszcze niżej.   
– A o co tym razem chodzi? 
– Marzę o kolacji w towarzystwie pięknej kobiety. Vicky poczuła na policzku jego oddech i 

musiała zebrać wszystkie siły, żeby nie odchylić się tchórzliwie na oparcie.   

–  Rozumiem  –  odparła  zdławionym  głosem.  Odchrząknęła  i  podniosła  głowę,  mierząc  go 

badawczym  spojrzeniem.  –  Jeśli  pragniesz  zawrzeć  znajomość  z  urodziwą  kobietą,  chętnie 

background image

podam  ci  kilka  nazwisk,  chociaż  jestem  pewna,  że  w  mieście  czeka  na  ciebie  długa  kolejka 
ładnych pań.   

Wyprostował się i parsknął śmiechem.   
–  Vicky,  jesteś  naprawdę  wyjątkowa!  Co  za  pomysł!  –  Obszedł  biurko  i  ujął  jej  dłoń.  – 

Pragnę twojego towarzystwa i  dlatego kupiłem  w restauracji waszego znakomitego hotelu  dwa 
posiłki na wynos. Szef kuchni serwuje dziś...   

– Wiem: pieczeń wołową, pieczone ziemniaki, duszoną marchewkę, zielony groszek, cebulę i 

mięsny sos – przerwała mu. – W każdą niedzielę podaje taki zestaw. Często kupuję tam jedzenie.   

Steven skulił ramiona i zwiesił smętnie głowę, udając pokonanego.   
– Wszystkie moje wysiłki, żeby cię oczarować, spełzły na niczym. – Zamilkł na chwilę. – A 

jeśli powiem, że na deser...   

– Świeże ciasto z leśnymi owocami? 
– Czy ten facet co tydzień serwuje to samo? – Z niedowierzaniem pokręcił głową.   
Vicky sięgnęła po torebkę oraz dokumenty, które miała oddać Nicole.   
–  Takie  są  uroki  prowincji,  doktorze  Pearce.  Proszę  się  łaskawie  odsunąć.  Wychodzę  i 

chciałabym zamknąć gabinet.   

– Mam rozumieć, że moja propozycja została przyjęta? 
–  Zważywszy  na  to,  że  zadałeś  sobie  tyle  trudu,  nietaktem  byłoby  ci  odmówić.  Czy  mogę 

wiedzieć, gdzie zjemy te pyszności? 

Steven odchrząknął i wymamrotał coś niezrozumiałe.   
– Proszę? 
– U ciebie.   
Bez  słowa  opuściła  gabinet  i  ruszyła  do  wyjścia.  Steven  w  milczeniu  dreptał  za  nią  aż  na 

parking.   

– Jak daleko jest stąd do twojego domu? – spytał, uznając jej uporczywe milczenie za zgodę.   
– Samochodem dotrzesz tam w kwadrans.   
– Ruszaj, pojadę za tobą.   
Zerknęła na lśniącego jaguara i pokiwała głową.   
– Liczmy dwadzieścia minut, bo musimy nadłożyć drogi. Twoje auto nie jest przystosowane 

do wiejskich kolein.   

Kiwnął głową, przyznając jej rację.   
– Jakaś ty przewidująca! 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

Otworzyła tylne drzwi i weszła do środka. Dom, w którym dorastała, był zadbany i dobrze 

utrzymany. Od razu zrobiło jej się ciepło na sercu, chociaż po śmierci matki nikt jej tu nie witał. 
Wystarczyło jednak rozejrzeć się wokół, aby powróciły radosne wspomnienia.   

Zostawiła Stevenowi otwarte drzwi i poszła do kuchni. Zapaliła światło i zaczęła wyjmować 

talerze  i  kieliszki.  Uśmiechała  się,  nakrywając  obrusem  niewielki,  kwadratowy  stół.  Podczas 
krótkiej  jazdy  do  domu  zastanawiała  się,  czy  mają  zjeść  kolację  w  obszernej  jadalni,  gdzie 
dawniej  cała  rodzina  gromadziła  się  na  wieczorny  posiłek,  czy  zostać  w  kuchni,  gdzie  sama 
zwykle jadała. Kuchnia była pomieszczeniem wyjątkowo przytulnym, więc taki domowy posiłek 
mógł  zanadto  ich  do  siebie  zbliżyć,  ale  Vicky  machnęła  ręką  na  te  wątpliwości:  niech  Steven 
myśli sobie, co chce. Uznała, że do kolacji poda wino, ale o świecach nie ma mowy.   

–  Wejdź!  –  zawołała,  słysząc  pukanie.  Buty  stukały  głośno,  gdy  szedł  po  drewnianej 

podłodze  korytarza.  Odgłosy  ucichły,  kiedy  stanął  w  drzwiach,  trzymając  w  rękach  kartonowe 
opakowanie.  –  Postaw  na  blacie  –  poleciła,  wyjmując  z  szafki  talerze,  po  czym  zajrzała  do 
pudełka.  –  Przełożę  dania  na  talerze  i  odgrzeję  w  mikrofali.  Stojak  z  winem  jest  tam.  – 
Wyciągnęła rękę, nie odrywając się od swego zajęcia.   

– Możesz wybrać spośród kilku gatunków miejscowych czerwonych win. Korkociąg jest w 

tej szufladzie. – Ruchem głowy wskazała kredens.   

– Masz jakieś propozycje? – zapytał, oglądając butelki.   
– Nie, sam zdecyduj.   
Wybrał i odkorkował wino, a potem usiadł przy stole i wodził spojrzeniem za Vicky, która 

postawiła  na  blacie  przyprawy  i  serwetki.  Nie  wiedziała,  że  Steven  zdaje  sobie  sprawę,  jak 
niepewnie  ona  się  czuje,  będąc  z  nim  sam  na  sam  w  swoim  domu  i  przygotowując  dla  nich 
kolację. Popatrzyła na stół i uderzyło ją, że mimo braku świec w kuchni zrobiło się nastrojowo. 
Podniosła głowę i zobaczyła uśmiechniętą twarz Stevena.   

– Wspólna kolacja miała poprawić ci humor, a tymczasem coraz bardziej się denerwujesz.   
– Nieprawda – odparła zbyt pospiesznie. Podszedł bliżej i wziął ją za rękę.   
– Czy moja obecność cię krępuje? 
Na  chwilę  spuściła  oczy,  a  gdy  postanowiła  znów  na  niego  popatrzeć,  usłyszała  pisk 

kuchenki mikrofalowej. Wyrwała dłoń i odwróciła się natychmiast.   

–  W  samą  porę.  Miałaś  szczęście!  –  powiedział  znacząco,  gdy  sięgnęła  po  ściereczkę,  by 

wyjąć  gorące  talerze.  Puściła  mimo  uszu  jego  uwagę  i  skupiła  się  na  tym,  żeby  uniknąć 
poparzenia przy podawaniu kolacji.   

– Jedzmy, póki gorące.   
Obserwowała uważnie Stevena, kiedy nalewał wino.   

background image

–  Na  razie  dam  ci  spokój  –  stwierdził  kpiąco,  gdy  usiadł  po  drugiej  stronie  stołu  –  ale  w 

końcu będziesz musiała odpowiedzieć na moje pytanie.   

– Już zapomniałam, o co ci chodziło. – Starannie rozłożyła serwetkę, unikając jego wzroku.   
–  Nie  martw  się,  znajdę  sposób,  żeby  ci  przypomnieć.  Szczerze  mówiąc,  potrafię  wyczuć, 

kiedy  jesteś  speszona  moją  obecnością.  –  Roześmiał  się  cicho  i  uniósł  kieliszek.  –  Za  miłe 
towarzystwo, dobre jedzenie i przyjemny wieczór, który pozwoli nam lepiej się poznać.   

Bez  słowa  powtórzyła  jego  gest  i  upiła  łyk  wina,  spełniając  toast.  Podczas  kolacji  Steven 

okazał  się  wspaniałym  kompanem.  Wybuchała  śmiechem,  gdy  opowiadał  historyjki  ze  swego 
dzieciństwa.   

–  Moje  siostry  zrobiły  kiedyś  świetną  imprezę,  kiedy  rodzice  pojechali  pod  Melbourne  na 

wesele. Mieli tam przenocować, ale tacie coś zaszkodziło, więc postanowili wrócić. Na szczęście 
mama uprzedziła nas telefonicznie, że zmienili plany. – Steven chichotał, wspominając zdarzenia 
sprzed lat. – W ciągu godziny moje siostry pozbyły się gości i sprzątnęły mieszkanie. Zrobiłem 
zdjęcia i latami je szantażowałem.   

– Domyślam się, że nie pomogłeś w sprzątaniu? 
– Skądże, byłem oburzony, bo nie pozwoliły mi zaprosić kolegów, choć w wieku dziesięciu 

lat uważałem się już za dorosłego.   

– Kiedy przeniosłeś się do Adelaide? 
– Mniej więcej szesnaście lat temu.   
– A reszta twojej rodziny? – zapytała niewinnie.   
– Siostra osiadła niedaleko, a rodzice nadal mieszkają w Melbourne. – Zamilkł na chwilę, a 

potem dodał: – Jill, najstarsza z rodzeństwa, nie żyje od dwudziestu lat.   

– Jakie to smutne. – Vicky odruchowo wyciągnęła rękę i dotknęła jego dłoni.   
–  Takie  jest  życie.  Była  lekarką  i  pracowała  w  Afryce.  Podczas  tamtej  masakry  zginęli 

wszyscy  mieszkańcy  wioski.  Tylko  jeden  człowiek  się  uratował.  Z  czasem  został  moim 
szwagrem  i  od  dziewięciu  lat  jest  szczęśliwym  mężem  Kathryn.  –  Twarz  mu  się  wypogodziła, 
gdy  mówił  o  siostrze.  –  Oboje  są  lekarzami,  zatrudnili  się  w  miejskim  szpitalu  dziecięcym. 
Kathryn  wkrótce  na  pewien  czas  zrezygnuje  z  pracy.  Po  kilku  latach  intensywnego  leczenia 
bezpłodności  zapłodnienie  in  vitro  nareszcie  przyniosło  efekty.  Za  parę  miesięcy  moja  siostra 
urodzi pierwsze dziecko.   

– Na pewno są bardzo szczęśliwi.   
–  Oczywiście.  –  Wytarł  usta  serwetką.  –  Nie  mówmy  już  o  mnie.  –  Zmierzył  Vicky 

badawczym spojrzeniem i mocniej ścisnął jej dłoń. – Opowiedz teraz o sobie.   

Popatrzyła  na  ich  splecione  palce  i  spojrzała  mu  w  oczy.  Znów  poczuła  się  zakłopotana  i 

dlatego wyrwała rękę, jakby się sparzyła, a potem wstała i zaczęła sprzątać ze stołu.   

–  Musisz  przyznać,  że  kolacja  była  smaczna.  W  naszym  hotelu  doskonale  gotują  – 

powiedziała,  unikając  jego  wzroku.  Bez  pośpiechu  zbierała  talerze  i  starannie  układała  je  w 
zmywarce.   

background image

– Racja – przytaknął.   
Od razu się domyśliła, że wyczuł jej zakłopotanie. Pomógł jej sprzątnąć ze stołu, potem bez 

słowa napełnił i włączył elektryczny czajnik.   

– Filiżanka kawy to doskonały pomysł. Dzięki, że o tym pomyślałaś – skomentował kpiąco, 

obserwując, jak Vicky krąży po kuchni niczym ćma wokół płomienia.   

Znieruchomiała  na  moment  i  odważyła  się  znów  na  niego  spojrzeć.  Widząc  jego 

uśmiechniętą twarz, zorientowała się, że z niej żartuje.   

Świadoma,  że  nie  wypada  dłużej  zwlekać  z  odpowiedzią,  dała  za  wygraną.  Właściwie  nie 

miała nic przeciwko temu, żeby opowiedzieć mu o sobie i swojej rodzinie, ale niepokoiło ją to 
ich miłe sam na sam. Gdy byli na szpitalnym parkingu, sądziła, że nie ma się czym przejmować, 
choć wiedziała, że sąsiedzi  na pewno będą plotkować na temat przystojnego Stevena Pearce’a, 
który spędził wieczór u ich pani doktor, ale teraz nie była już tak pewna siebie. ‘ Jutro w pracy z 
pewnością usłyszy wiele podchwytliwych pytań od pacjentów, którzy znali ją niemal od kołyski i 
uważali za swoją, co ich zdaniem usprawiedliwiało mieszanie się w jej prywatne sprawy. Gdzie 
wtedy będzie uroczy doktor Pearce? Zapewne w wielkim  mieście. Z ponurą miną patrzyła, jak 
opiera się o kredens i splata ramiona na piersi.   

–  Czy  to  spojrzenie  jest  przeznaczone  dla  mnie,  czy  błądzisz  gdzieś  myślami?  –  spytał 

kpiąco, a Vicky od razu się zaczerwieniła. Po namyśle szczerze i otwarcie przyznała, że obawia 
się plotek. Opuścił ramiona i podszedł bliżej.   

– Chcesz, żebym sobie poszedł? Ostrzegam, że i tak wrócę niezależnie od tego, co pomyślą 

twoi sąsiedzi. Możesz być tego pewna. Na razie chciałbym dowiedzieć się o tobie czegoś więcej. 
To  cię  przecież  do  niczego  nie  zobowiązuje.  –  Na  jego  twarzy  znów  pojawił  się  ujmujący 
uśmiech. – Po prostu bądźmy przyjaciółmi.   

–  Zgoda  –  odparła  nieśmiało  i  od  razu  poweselała,  po  czym  uścisnęła  dłoń,  którą  do  niej 

wyciągnął. Niespodziewanie znalazła się w jego objęciach.   

– Wszystkim przyjaciołom okazujesz tyle serdeczności? 
–  Oczywiście.  –  Niski,  wibrujący  głos  przyprawił  ją  o  drżenie.  Czajnik  wydał  przenikliwy 

gwizd, a potem sam się wyłączył. Vicky poczuła, że Steven wypuszczają z objęć, więc niechętnie 
się od niego odsunęła.   

–  To  już  reguła,  że  rozdziela  nas  jakiś  dzwonek  albo  pisk  –  zauważył,  stawiając  na  blacie 

filiżanki do kawy. – Przygotowałaś więcej takich efektów dźwiękowych? 

– Nie – odparła z uśmiechem, zdumiona, że czuje się znacznie lepiej po tym, jak ją przytulił. 

– Zjemy na deser po kawałku ciasta? Jaką kawę pijasz? – Czuła na sobie jego wzrok, gdy sypała 
neskę do filiżanek. – Nie mogę podać świeżo zaparzonej, bo mój ekspres jest chyba zepsuty.   

– Proszę z mlekiem, bez cukru.   
Vicky przeszła do przytulnego salonu, niosąc oba kubki, a Steven przyniósł talerz z ciastem. 

Przyglądał  się  regałom  wypełnionym  książkami  i  fotografiom  stojącym  na  obramowaniu 
kominka.  Wokół  starego,  wygodnego  fotela  z  podnóżkiem  leżały  czasopisma  medyczne,  co 

background image

oznaczało, że Vicky tu przesiaduje.   

– Przepraszam za bałagan – powiedziała, zbierając je z podłogi.   
–  Nieważne.  Chodź  tu  i  usiądź  obok  mnie.  Mieliśmy  się  przecież  zaprzyjaźnić  –  odparł,  z 

naciskiem wymawiając ostatnie słowo, i poklepał obicie kanapy. Gdy posłuchała, wziął ją za rękę 
i znów poczuła dziwny dreszcz.   

– Jesteś bardzo wylewny, prawda? 
– Czemu w twoich ustach to określenie brzmi jak zarzut? Cechuje mnie... spora uczuciowość. 

Masz coś przeciwko temu? 

– Tak i nie – odparła szczerze. – Ledwie cię znam, ale czuję, że istnieje między nami jakaś 

więź. Sam wiesz, że próbowałam to zlekceważyć i okropnie się wygłupiłam.   

– Nie zrobiłaś żadnego głupstwa, Vicky. Opowiesz mi o sobie? 
– Co chcesz wiedzieć? – zapytała.   
– Jak długo tu mieszkasz? Kiedy skończyłaś medycynę?  – Ściszył  głos i  dodał  szeptem:  – 

Podzielisz  się  ze  mną  wspomnieniami  o  rodzicach  i  szczęśliwych  chwilach,  które  z  nimi 
spędziłaś? 

Długo  mu  się  przyglądała  i  w  końcu  doszła  do  wniosku,  że  potrafi  zrozumieć  ogrom  jej 

straty. Gdy sam mówił o śmierci siostry, czuła, że bardzo to przeżył.   

– Chcesz poznać koleje losu Vicky Hansen? Zgoda, ale jeśli się zdrzemniesz podczas mojej 

opowieści, dostaniesz kuksańca.   

Jadła ciasto i mówiła o dzieciństwie oraz czasach, gdy na farmie mieszkali Jerome i Leesha.   
– Oboje czuli się skrępowani, żyjąc w miasteczku, gdzie przed sąsiadami nic się nie ukryje. 

Leesha powtarzała często, że nawet gdy kichnie, w całej osadzie słychać komentarze. Dla mnie 
na  tym  polega  urok  tego  miejsca.  Na  początku  studiów  przyjeżdżałam  tu  na  weekendy,  żeby 
pomóc  mamie  w  prowadzeniu  gospodarstwa.  Kiedy  przybyło  mi  nauki,  tęskniłam  za  domem  i 
przysięgałam sobie, że pewnego dnia powrócę w rodzinne strony i będę tu praktykować.   

–  I  dopięłaś  swego  –  powiedział.  –  Podziwiam  ludzi,  którzy  potrafią  określić  cel  i 

urzeczywistnić go mimo trudów i przeciwności.   

–  Dopiero  przed  sześcioma  miesiącami  kupiłam  gabinet  i  przejęłam  praktykę.  Wydałam 

wszystkie oszczędności. Gdybym przewidziała, na co się zanosi, może podjęłabym inną decyzję.   

– A konkretnie? 
–  Chodzi  o  ziemię.  Miałam  nadzieję,  że  rodzeństwo  zamiast  sprzedać  swoją  część,  okaże 

trochę  cierpliwości  i  da  mi  czas  na  uporządkowanie  wszystkich  spraw,  ale  się  myliłam.  Potem 
zjawił się Nigel Fairweather i próbował kupić moją ziemię. Nie mam pojęcia, dlaczego jemu oraz 
innym uczestnikom licytacji tak zależy na tym gruncie.   

–  Sądzę,  że  przyczyną  jest  specyficzny  mikroklimat.  Ta  okolica  przypomina  tereny  nad 

Morzem Śródziemnym i dlatego winorośl udaje się tu wyjątkowo – odparł po chwili namysłu i 
dodał: – Tyle usłyszałem podczas aukcji.   

– Ach tak. Wiem, że klimat jest wyjątkowy łagodny, ale nie sądziłam, że i tu można zakładać 

background image

winnice.   

–  Gdybyś  została  uprzedzona  o  planowanej  sprzedaży,  czy  mimo  wszystko  kupiłabyś 

gabinet? 

–  Raczej  tak.  Doktor  Loveday  zdecydował  się  przejść  na  emeryturę  i  szukał  następcy 

gotowego przejąć po nim przychodnię i pacjentów. Nadal przyjmuje raz w tygodniu i ma  kilku 
podopiecznych,  ale większość mieszkańców chętnie leczy się u mnie. Wierzą, że uporam  się z 
ich dolegliwościami. Mój jedyny kłopot to nadmiar pacjentów. Ledwie sobie radzę.   

– Pora szukać wspólnika? 
– Wkrótce powinnam się tym zająć. Na razie potrafię sprostać wszystkim obowiązkom, ale 

na dłuższą metę to ponad moje siły. Oprócz tego mam dyżury w szpitalu. Nie pomyśl sobie tylko, 
że narzekam – dodała pospiesznie, wywołując uśmiech na twarzy Stevena.   

– Nie przyszło mi to do głowy.   
– Dzisiejszy dzień był dla mnie bardzo trudny. Raz po raz odtwarzałam w pamięci kolejne 

wizyty kontrolne Mary.   

– Przestań się zadręczać. – Steven uścisnął jej dłonie. – Każdy z nas bywa czasem bezradny 

wobec cierpień pacjenta. Taka jest dola lekarza. – Nie protestowała, gdy ją objął. Długo siedzieli 
przytuleni, a Vicky czuła, jak pod wpływem jego czułości powoli odpręża się po trudach całego 
dnia. Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.   

– Dziękuję – szepnęła, świadoma jego bliskości. – Dobrze jest zwierzyć się koledze. – Mimo 

woli popatrzyła na jego usta, spojrzała mu w oczy i znów zerknęła na wargi, zastanawiając się, 
jak by zareagowała, gdyby ją pocałował. Szczerze mówiąc, nie mogła się tego doczekać.   

–  Cała  przyjemność  po  mojej  stronie  –  odparł,  obejmując  dłońmi  jej  twarz.  Przysunął  się 

bliżej,  wolno  pochylił  głowę  i  musnął  wargami  jej  usta.  Wstrzymała  oddech  i  oddała  mu 
pocałunek. Nie mogła się oprzeć pokusie i zapomniała o wszelkich skrupułach. Steven całował ją 
coraz goręcej.  Gdy  głaskał  jej policzki  i objął dłońmi  szyję,  nie była w  stanie ukryć drżenia, a 
gdy dotknął lekko biustu, wydała cichy jęk rozkoszy.   

Najwyraźniej  spodziewał  się  takiej  reakcji,  bo  przytulił  ją  mocniej  i  nie  przerywając 

pocałunku, posadził sobie na kolanach. Przylgnęła do niego, objęła ręką za szyję, a palce drugiej 
ręki wsunęła w jego gęste włosy. Nikt jej tak dotąd nie całował. Dwoje samotnych, obcych ludzi 
pragnęło równie mocno swej bliskości. Pożądanie rozpaliło się w nich i narastało. Vicky miała 
nadzieję, że ta słodka tortura nigdy się nie skończy.   

Stojący w korytarzu stary zegar wybił jedenastą. Słysząc jego uderzenia, Steven niechętnie 

podniósł głowę, lecz nadal obejmował Vicky. Po chwili oboje oddychali regularnie.   

– Nie zdawałem sobie sprawy, że jest tak późno. – Dotknął jej podbródka i delikatnie uniósł 

głowę. Przez chwilę patrzyli na siebie zdziwieni, że wystarczyło kilka pocałunków, aby przestali 
nad sobą panować. – Muszę już iść – powiedział, jakby chciał się usprawiedliwić. – Jutro rano 
mam pacjentów, a czeka mnie jeszcze godzinna jazda, więc lepiej się pożegnam.   

Odsunęła  się,  zakłopotana  gwałtownością  swojej  reakcji.  Steven  najwyraźniej  nie  czuł  się 

background image

skrępowany, bo ujął jej dłoń, raz jeszcze pocałował w usta i pociągnął w stronę drzwi.   

– Odprowadź mnie do samochodu – powiedział, na moment puszczając jej rękę, by włożyć 

kurtkę. Potulnie ruszyła za nim. Gdy zbliżyli się do auta poczuła, że odzyskuje zdrowy rozsądek.   

– Dzięki za dzisiejszy wieczór. Kolacja była świetna i... bardzo przyjemnie spędziłam czas.   
– Przyjemnie? – spytał z niedowierzaniem. – Nie przychodzi ci do głowy inne słowo? 
– Masz rację – przyznała z uśmiechem. – Wieczór był wyjątkowo przyjemny.   
– Musimy to powtórzyć. Mam nadzieję, że wtedy znajdziesz lepsze określenie. – Pocałował 

ją w rękę. – Uważaj na siebie.   

Skinęła głową i dodała: 
– Jedź ostrożnie.   
– Obiecuję. – Usiadł za kierownicą, opuścił szybę i powiedział: – Chodź tu. – Gdy pochyliła 

głowę  i  przysunęła  się  do  okna,  pocałował  ją  w  usta,  jakby  nie  miał  ochoty  jechać.  Kiedy  się 
odsunął, Vicky poczuła, że nogi ma jak z waty. Jego pocałunki były po prostu cudowne.   

–  Wracaj  do  domu  –  rzekł  półgłosem,  uruchamiając  silnik.  –  Wieje  zimny  wiatr,  a 

mieszkańcy tego miasteczka będą mi mieli za złe, jeśli ich lekarka zachoruje.   

Skwitowała  uśmiechem  te  słowa,  mile  zaskoczona  jego  troską,  a  potem  uniosła  rękę  i 

pomachała mu na pożegnanie.   

– Do zobaczenia, Steven.   
– Wrócę tu, Vicky, możesz mi wierzyć.   

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

Następnego ranka wstała wcześnie i pojechała do szpitala, aby zajrzeć do Mary i Neila, nim 

zacznie przyjmować pacjentów. Była pewna, że plotki o Stevenie i wspólnej kolacji już dotarły 
do przyjaciółki, która od razu zacznie wypytywać o szczegóły, więc postanowiła najpierw zajrzeć 
do chłopca. Weszła do separatki, stanęła w nogach łóżka i pokręciła głową.   

– Spałeś dzisiaj, młody człowieku? 
– No – odparł.   
– Kiedy wczoraj cię odwiedziłam, siedziałeś w tej samej pozycji, jadłeś i oglądałeś telewizję. 

–  Uśmiechnęła  się  szeroko.  –  Widzę,  że  używasz  życia,  póki  się  da.  Czyżby  siostra  Nicole 
zapomniała wczoraj wyłączyć telewizor? 

–  Nie,  przyszła  o  ósmej,  nacisnęła  guzik,  choć  obejrzałem  dopiero  połowę  filmu,  i 

powiedziała, że jeśli włączę to pudło po jej wyjściu i przyłapie mnie na oglądaniu, natychmiast 
zadzwoni do mojej mamy. – Zerknął na Vicky z obawą i niedowierzaniem. – Chyba nie mówiła 
poważnie, co? 

–  Wręcz  przeciwnie  –  odparła,  starając  się  zachować  powagę.  –  Mam  nadzieję,  że 

zachowałeś się jak należy i nie włączyłeś ponownie telewizora.   

– Jasne! – Energicznie pokiwał głową. – Mama ciągle powtarza, że okropnie ją przeraziłem, 

a  poza  tym  ma  dodatkowe  obowiązki:  odwiedza  mnie  w  szpitalu,  a  potem  będzie  musiała 
opiekować się mną w domu, bo przez tydzień nie będę chodzić do szkoły. Jest na mnie zła, więc 
lepiej jej nie denerwować.   

– Bardzo słusznie.   
– Naprawdę przez calutki tydzień mogę siedzieć w domu? – Uradowany Neil patrzył na nią 

szeroko otwartymi oczami.   

–  Owszem.  Chciałabym,  żebyś  w  tym  czasie  odzyskał  siły.  Masz  leżeć  w  łóżku  lub  na 

kanapie,  ale...  –  Vicky  zrobiła  efektowną  pauzę  –  siostra  Nicole  zadzwoniła  do  twojej 
nauczycielki, która przygotuje specjalne ćwiczenia, żebyś nie miał zaległości.   

– Ojej, muszę kuć, pani doktor? – jęknął, a Vicky z trudem ukryła rozbawienie.   
–  Nie  jesteś  na  wakacjach.  Gdyby  nie  to,  że  przejeżdżałam  obok  zagajnika  i  od  razu 

udzieliłam ci pomocy, byłbyś poważnie chory i trzeba by cię przewieźć do szpitala w Adelaide 
na dalsze leczenie. Ciekawe, co by na to powiedziała twoja mama. – Neil odchrząknął nerwowo. 
–  Przez  najbliższy  tydzień  musisz  się  oszczędzać.  Nie  wolno  ci  biegać,  odwiedzać  kolegów, 
jeździć  na  rowerze.  Żadnego  wysiłku!  Masz  leżeć  do  góry  brzuchem  i  odpoczywać  przez  cały 
tydzień.  W  piątek  przyjadę  cię  zbadać.  Musisz  słuchać  mamy  i  robić  wszystko,  co  ci  każe. 
Odrabiaj  pracę  domową,  to  zajmie  kilka  godzin  dziennie,  a  kiedy  się  uporasz  z  ćwiczeniami, 
mama na pewno pozwoli ci oglądać telewizję.   

background image

– Doskonała rada – powiedziała Nicole, wchodząc do pokoju. – Twoja mama dzwoniła przed 

chwilą. Wpadnie tu, jak tylko odwiezie do szkoły twoje rodzeństwo. – Zwróciła się do Vicky. – 
Laboratorium w Adelaide koło południa przekaże telefonicznie wyniki badania krwi.   

–  Doskonale.  Proszę  mnie  zawiadomić,  gdy  przyjdą.  Wygląda  na  to,  że  możemy  wypisać 

Neila dziś...   

– Po lunchu – przerwał jej, stropił się i dodał zakłopotany: – Żarcie jest tu pierwsza klasa.   
Vicky parsknęła śmiechem.   
– Ze względu na twoją mamę wypiszemy cię dopiero po lunchu, żeby dzisiaj nie musiała dla 

ciebie gotować.   

– Coś jeszcze, pani doktor? – spytała Nicole.   
–  Nie,  proszę  tylko  zawiadomić  panią  Simpson,  że  w  piątek  wpadnę  i  zbadam  Neila.  Ma 

leżeć przez cały tydzień.   

– Pogroziła mu palcem, żeby wziął sobie do serca jej słowa.   
– Zajrzę jeszcze do Mary, nim zaczną się moje godziny przyjęć. Baw się dobrze, Neil.   
– No pewnie! – Przypomniał sobie o dobrych manierach wpajanych przez matkę i dodał:  – 

Dziękuję za wszystko, pani doktor.   

–  Drobiazg  –  odparła  i  wyszła,  zostawiając  go  pod  opieką  Nicole,  po  czym  skręciła  w 

korytarz,  gdzie  była  separatka  Mary.  –  Słyszałam,  że  noc  miałaś  spokojną  –  powiedziała 
rzeczowo, gdy weszła do środka.   

–  Cieszę  się,  że  przyszłaś.  Nicole  nie  chce  powiedzieć,  kiedy  mnie  wreszcie  wypiszecie. 

Mówi, że wszystko zależy od ciebie.   

– To prawda.   
– Świetnie. Czy to oznacza, że mogę wrócić do domu? 
Vicky  wpatrywała  się  długo  w  kartę,  a  potem  nie  wypuszczając  jej  z  ręki,  skrzyżowała 

ramiona, i z uwagą przyjrzała się pacjentce.   

–  Jestem  twoją  najlepszą  przyjaciółką,  ale  to  wcale  nie  znaczy,  że  wolno  ci  mną 

komenderować.   

– I tu się mylisz – odparta Mary, wiercąc się na łóżku. – Brak mi Jeffa i dzieci.   
–  Wiem.  –  Vicky  raz  jeszcze  popatrzyła  na  kartę,  z  której  wynikało,  że  wszystko  jest  w 

normie. – Szybko odzyskujesz siły, a poza tym zdaję sobie sprawę, że wśród najbliższych od razu 
poczujesz  się  lepiej.  Dobrze,  wypiszemy  cię,  ale  musisz  mi  coś  obiecać.  –  Wycelowała  w  nią 
palec.  –  Nic  na  siłę.  Dopilnuję,  żeby  przez  najbliższe  kilka  dni  przywożono  wam  do  domu 
obiady. Nie ma mowy o sprzątaniu i gotowaniu, nie waż się pomagać Jeffowi w gospodarstwie, 
ani  brać  dzieci  na  ręce.  Jeśli  się  dowiem,  że  nie  przestrzegasz  moich  zaleceń,  każę  cię  tu 
przywieźć i zatrzymam tak długo, aż spokorniejesz.   

– Dobrze, pani doktor – odparła pojednawczym tonem Mary. – Skoro omówiłyśmy już moje 

sprawy, przejdźmy teraz do twoich.   

– Co masz na myśli? – zapytała Vicky, świadoma, że zaczyna się przesłuchanie.   

background image

– Nie udawaj niewiniątka. Słyszałam, że wczoraj miałaś gościa.   
– Owszem.   
– Wkradł się do twojej przytulnej kryjówki i przewrócił wszystko do góry nogami, tak? 
–  Zjedliśmy  razem  kolację.  –  Obojętnie  wzruszyła  ramionami  i  dodała:  –  To  był...  miły 

wieczór.  –  Z  pewnością  Steven  skrzywiłby  się,  słysząc  to  określenie,  skoro  obruszył  się,  gdy 
przyznała, że przyjemnie spędziła z nim czas.   

– Przestań się wygłupiać – skarciła ją Mary. – Najpierw udajesz niewiniątko, a potem robisz 

ze mnie idiotkę. Nie zapominaj, z kim rozmawiasz.   

Vicky na moment wstrzymała oddech, a potem z rezygnacją usiadła na łóżku.   
– Ten wieczór był zupełnie niesamowity, cudowny, romantyczny i...   
Mary mrugnęła do niej porozumiewawczo.   
–  Widzę,  że  Stevenowi  udało  się  przebić  mur,  który  wokół  siebie  zbudowałaś.  To  wam 

wyjdzie na dobre. Kiedy się z nim spotkasz? 

– Nie wiem – wykrztusiła i westchnęła ciężko. – Obiecał tu wrócić, ale...   
– Jakie to romantyczne. Muszę opowiedzieć o tym Jeffowi. Już się nie mogę doczekać! 
–  Z  pewnością  już  wszystko  wie.  Chyba  wszyscy  wiedzą...  Mogę  się  założyć,  że  część 

sąsiadów poszła spać później niż zwykle, bo czekali, kiedy jaguar Stevena pojawi się na głównej 
ulicy, żeby wiedzieć, czy wyszedł ode mnie o przyzwoitej godzinie.   

– Która była? 
– Jedenasta. – Vicky ponownie wzruszyła ramionami. – Nie chce mi się dzisiaj przyjmować 

pacjentów, bo wiem, że będą mnie wypytywać i wszystko się opóźni.   

– Na pewno nie będą mieć do ciebie pretensji.   
– O tak! – Vicky gwałtownie podniosła ręce w geście bezradności. – Darują mi opóźnienie, o 

ile zaspokoję ich ciekawość. – Chwyciła Mary za rękę i z niepokojem pokręciła głową. – Obym 
tylko  potrafiła  zlekceważyć  te  plotki.  Wczoraj  byłam  przekonana,  że  kolacja  sam  na  sam  z 
mężczyzną w moim własnym domu to nic wielkiego, ale okazało się... – Przygnębiona pochyliła 
się i puściła rękę przyjaciółki. – Zobaczymy, jak to się ułoży. Na razie – powiedziała, wstając ze 
szpitalnego łóżka. – Muszę pędzić do pacjentów, bo inaczej wyważą drzwi gabinetu.   

–  Wpadnij  do  nas  wieczorem  po  pracy.  Będziesz  się  mogła  wyżalić;  współczucie  i 

zrozumienie  gwarantowane  –  powiedziała  Mary.  –  Pewnie  Faith  dostarczy  posiłki,  bo  ona  jest 
pierwsza do takich rzeczy, a to oznacza, że jedzenia będzie w bród, więc przyjedź koniecznie.   

– Dobrze – zgodziła się Vicky – ale nie czekajcie na mnie z kolacją, tylko zostawcie jakieś 

danie, które można odgrzać. Chyba nieprędko opuszczę dzisiaj przychodnię.   

 
–  I  co,  dziecinko?  –  powiedział  głośno  Frank  Mitchell,  gdy  wszedł  do  gabinetu  Vicky.  – 

Słyszałem, że postanowiłaś się wczoraj trochę rozerwać.   

–  Owszem,  Frank.  Zdejmij  marynarkę  i  podwiń  rękaw  koszuli,  żebym  mogła  ci  zmierzyć 

ciśnienie.  –  Sięgnęła  po  aparat.  –  Dobrze,  sto  dwadzieścia  na  osiemdziesiąt.  –  Odwróciła  się  i 

background image

wzięła długopis leżący po drugiej stronie biurka, aby zanotować wynik. – Mam wypisać kolejną 
receptę? Chyba kończą ci się lekarstwa.   

–  Tak  –  odparł  z  roztargnieniem.  –  Co  to  za  facet?  Wczoraj  u  Faith  widziałem  go  tylko  z 

daleka. Jest dość wysoki, prawda? 

– Owszem, Frank – przytaknęła, nie podnosząc wzroku, zajęta wypisywaniem recepty. – Czy 

coś się zmieniło od poprzedniej wizyty? Jak się czujesz? 

– Bardzo dobrze, dziecinko.  Podobno twój  chłopak kupił dwa zestawy  na wynos. Jedzenie 

było smaczne? 

–  Oczywiście.  –  Vicky  puściła  mimo  uszu  sugestię  dotyczącą  jej  rzekomego  chłopaka.  – 

Skoro się przekonaliśmy, że twoje serce pracuje jak należy, sprawdzimy biodro.   

Podniosła głowę i wreszcie spojrzała mu w oczy. Omal nie jęknęła, widząc szeroki uśmiech. 

Potwierdziły  się  jej  najgorsze  przeczucia:  wczoraj  miała  trudny  dzień,  ale  dziś  będzie  chyba 
jeszcze  gorzej.  Frank  był  pierwszy  w  kolejce,  a  rejestratorka  Trudy  powiedziała,  że  wszystkie 
numerki zostały już wydane.   

–  Dobrze,  postawmy  sprawę  jasno.  Dania  jak  zwykle  były  pyszne,  Steven  Pearce  jest 

uroczym kompanem i przyznaję, że chciałabym się z nim znowu spotkać. Zadowolony? 

– Pewnie! 
– Ulżyło mi. Czy teraz mogę zbadać twoje biodro? Ściągaj spodnie, zapraszam na leżankę.   
Frank wybuchnął tubalnym śmiechem.   
– Jeśli to samo mówisz w sypialni, mam wrażenie, że ten Pearce nie zadowoli się byle czym i 

szybko tu wróci.   

–  Dzięki,  Frank.  –  Kontynuowała  badanie,  nie  zwracając  uwagi  na  jego  gadaninę.  Gdy 

skończyła, pomogła mu wstać, a gdy się ubierał, zapisała obserwacje. Poczekała chwilę, aż Frank 
usiądzie po drugiej stronie biurka i powiedziała: – Moim zdaniem powinien cię obejrzeć chirurg 
ortopeda.   

– Ale...   
– Wiem. Chcesz powiedzieć, że robiłeś ćwiczenia.   
–  Ostrzegałaś,  że  w  przeciwnym  razie  będzie  ze  mną  krucho,  więc  ćwiczę  codziennie 

wieczorem, tak jak obiecałem.   

–  Wierzę  ci,  Frank,  i  na  razie  nie  ma  mowy  o  żadnej  operacji,  ale  z  upływem  czasu 

niewydolność  stawu  biodrowego  będzie  się  pogłębiała  i  w  końcu  trzeba  go  będzie  zastąpić 
protezą. Możemy jednak zyskać na czasie, chociaż twój stan będzie się z wolna pogarszać.   

– Im wolniej, tym lepiej.   
– Mimo wszystko – dodała z uśmiechem – chciałabym, żebyś poszedł do specjalisty. Szkoda, 

że  nie  mamy  takiego  w  naszym  szpitalu,  ale  niestety,  ortopedzi  zwykle  wolą  przyjmować  w 
prywatnych  gabinetach  i  renomowanych  klinikach.  Sprawdzę,  jak  przedstawia  się  sytuacja  i 
spróbuję ci coś załatwić.   

– Dziękuję.   

background image

–  Jeszcze  za  wcześnie  na  podziękowania.  Mam  drugie  zalecenie:  nie  wolno  ci  obciążać 

stawów i miednicy.   

– Ależ dziecinko...   
– Frank, wiem, że gospodarowanie jest twoją pasją, dlatego nie namawiam cię do całkowitej 

bezczynności,  ale  proszę,  żebyś  okazał  choć  trochę  zdrowego  rozsądku.  Niedługo  skończysz 
osiemdziesiąt trzy lata, więc trudno uznać cię za młodzika.   

– Sam wiem, jak jest – obruszył się, ale pokiwał głową.   
– Wszelkie prace wywołujące ból muszą odtąd wykonywać za ciebie pracownicy. Chyba po 

to ich zatrudniłeś, co? 

Frank obrzucił ją badawczym spojrzeniem, ale usta mu drżały, jakby tłumił śmiech.   
–  A  jeśli  zaboli  mnie  biodro,  kiedy  trzeba  będzie  spełnić  małżeńskie  obowiązki?  Czy  też 

mam poprosić chłopaków, żeby mnie wyręczyli? 

Vicky starała się zachować powagę.   
– Moim zdaniem musisz pogadać o tym z Mavis, tym bardziej że twoi pracownicy są młodzi 

i bardzo przystojni.   

–  Victorio  Hansen!  –  zawołał  z  udawanym  oburzeniem.  –  Twoja  matka  w  grobie  się 

przewraca, jeśli słyszy, co tu wygadujesz! 

Vicky znowu się roześmiała.   
– Szczerze wątpię. Umówię cię ze specjalistą najszybciej, jak to będzie możliwe, ale trzeba 

poczekać  kilka  tygodni,  bo  zapisy  robi  się  z  dużym  wyprzedzeniem,  a  oczekujących  jest 
mnóstwo.   

– Mnie to odpowiada. – Frank podniósł się z krzesła. – Nim wyjdę, jedno ci powiem.   
– Tak? 
– Mam nadzieję, że będzie ci dobrze z tym Stevenem Pearcem. Wszyscy, którzy tam siedzą... 

– wskazał drzwi gabinetu – chętnie by usłyszeli, co między wami zaszło, ale pamiętaj, dziecinko, 
że jesteśmy tacy ciekawi, bo cię bardzo kochamy.   

– Wiem – odparła, wstała i obeszła biurko, żeby go uściskać. – Dzięki, Frank.   
–  Przynajmniej  tyle  mogę  zrobić  dla  córki  swojego  starego  kumpla.  Twój  ojciec  byłby  z 

ciebie dumny, a matka zawsze uważała, że nie ma na świecie lepszej córki.   

– Frank – rzuciła ostrzegawczo, odsuwając się od niego. – Przestań się nade mną roztkliwiać. 

Liczyłam, że znajdę w tobie oparcie.   

– I masz je, dziecinko. Stoimy za tobą murem. – Skinął jej głową na pożegnanie i wyszedł. 

Usiadła  na  krześle  i  ukryła  twarz  w  dłoniach.  Wszyscy  się  tutaj  o  nią  troszczyli,  niekiedy 
przesadnie, zwłaszcza po śmierci matki.   

Usłyszała dzwonek interkomu i głos Trudy: 
– Mogę przysłać następnego pacjenta? 
– Zaczynamy kolejne przesłuchanie – odparła Vicky z rezygnacją.   
Na  drugi  dzień  nie  miała  żadnych  opóźnień  i  po  wyjściu  ostatniego  pacjenta  pojechała  na 

background image

zebranie rady nadzorczej szpitala.   

– Cześć, Brian – przywitała się z lekarzem, który tam pracował i był przewodniczącym rady. 

Rzuciła na stół zabrane z gabinetu dokumenty i opadła na krzesło.   

– Jak się żyje? – zapytał.   
– Nie najgorzej. Co u Annie? Jest poprawa? 
–  Wkrótce  dojdzie  do  siebie.  Mówi  się,  że  pielęgniarki  i  lekarze  to  szczególnie  uciążliwi 

pacjenci, ale moim zdaniem żony lekarzy są pod tym względem jeszcze gorsze.   

– Annie doprowadza cię do szału, co? – powiedziała z uśmiechem Vicky.   
–  Tak.  Ciągle  powtarza:  „Brian,  okaż  mi  trochę  współczucia.  Tego  właśnie  potrzebuję”. 

Przeszła zapalenie płuc i zdaję sobie sprawę, że kaszel okropnie ją męczy, ale to nie powód, żeby 
mi grała na nerwach. Obiecałem naszej córce, że oddam jej wszystkie oszczędności, byłe tylko 
przyjechała do domu na kilka tygodni i zajęła się matką, ale odmówiła! 

– Nie do wiary! – odparła roześmiana Vicky, bo wiedziała, że to żart. Brian i Annie Philips 

od trzydziestu lat byli małżeństwem i bardzo się kochali.   

Wkrótce przybyli inni członkowie rady i zebranie się rozpoczęło. Gdy omówili stałe punkty 

porządku dziennego, przyszła kolej na wolne wnioski i Brian zabrał głos.   

–  Nie  zgłosiłem  tego  wcześniej,  ale  mam  dobre  nowiny  dotyczące  naszych  starań  o 

pozyskanie ortopedy. Od kilku miesięcy robię, co w mojej mocy, aby przekonać znajomego do 
rozszerzenia  praktyki.  Liczyłem,  że  zgodzi  się  regularnie  przyjmować  pacjentów  w  naszym 
szpitalu  i  dopiąłem  swego.  Na  początek  będzie  pracował  raz  w  tygodniu  przez  pół  dnia,  a 
potem... jeszcze zobaczymy. – Uśmiechnął się radośnie do zebranych.   

–  Wspaniale!  –  zawołała  uradowana  Vicky,  a  jej  koledzy  przyjęli  nowinę  z  podobnym 

entuzjazmem. – Czemu wcześniej o tym nie wspomniałeś? 

–  Wolałem  najpierw  wszystko  ustalić  i  mieć  zapisane  czarno  na  białym.  Przygotowałem 

informacje o kandydacie, który jest ortopedą i chirurgiem. – Brian wręczył jej plik kartek. – Mam 
nadzieję, że pół godziny wystarczy na omówienie jego kwalifikacji i  przebiegu pracy. Musimy 
zdecydować, czy nam odpowiada. Potem nastąpi głosowanie.   

– Kto to jest? – spytała Vicky, zaglądając do materiałów.   
– Steven Pearce.   
Zdumiona  otworzyła  usta  i  gapiła  się  na  przewodniczącego.  Trzykrotnie  zamrugała 

powiekami,  nim  dotarły  do  niej  jego  słowa.  Pospiesznie  zamknęła  usta,  ale  było  już za  późno: 
wszyscy  spostrzegli,  że  jest  wytrącona  z  równowagi.  Siedząca  obok  Janet  poklepała  ją  po 
ramieniu i szepnęła: 

– Sama widzisz, moja droga, że to dla ciebie wymarzona okazja, aby złapać męża.   
– Wcale mi na tym nie zależy – warknęła Vicky, ale w tej samej chwili pożałowała ostrego 

tonu. – Wybacz, jestem trochę zbita z tropu.   

– Drobiazg, kochanie. – Janet uśmiechnęła się do niej. – Przed czterdziestoma laty o Dereku i 

o mnie plotkowano, nim zaczęliśmy się umawiać.   

background image

– Ale on nie jest... My przecież... – protestowała Vicky, ale nie była pewna, czemu próbuje 

zaprzeczyć.   

Jednego była pewna: Steven Pearce chce pracować na stałe w jej szpitalu. Leżące przed nią 

dokumenty  stanowiły  widome  potwierdzenie  tego  faktu.  Dlaczego  nie  był  łaskaw  jej  o  tym 
poinformować? 

– Przeczytajcie otrzymane dokumenty, a potem omówimy sprawę – powiedział Brian.   
Vicky  nie  mogła  się  skupić  na  lekturze,  gdy  czytała  o  dokonaniach  Stevena.  Był  starszym 

konsultantem  jednej  z  renomowanych  klinik  w  Adelaide,  prowadził  także  zakrojone  na  dużą 
skalę  badania  dotyczące  rozmaitych  aspektów  chirurgii  i  ortopedii.  Wyniki  prezentowane  na 
konferencjach  naukowych  przyniosły  mu  kilka  prestiżowych  nagród.  Vicky  nabrała  dla  niego 
szacunku.   

– Otwieram dyskusję – powiedział Brian. – Potem będziemy głosować.   
Wymiana  opinii  nie  trwała  długo,  ponieważ  wszyscy  się  zgodzili,  że  pozyskanie  ortopedy 

jest  korzystne  dla  szpitala,  a  Steven  Pearce  to  cenny  nabytek.  Rada  jednogłośnie  uznała,  że 
przyjmuje jego kandydaturę.   

– Wiem od Stevena, że pierwszych pacjentów może u nas przyjąć w przyszłym tygodniu. To 

wszystko na dziś. Dziękuję za przybycie.   

Vicky zebrała pospiesznie swoje rzeczy i natychmiast wyszła, bo nie chciała odpowiadać na 

pytania ciekawskich znajomych. Gdy wrzuciła papiery na tylne siedzenie auta, usłyszała Briana 
wołającego ją po imieniu, więc poczekała, aż podejdzie.   

– Wybacz, że cię wcześniej nie uprzedziłem, ale Steven prosił mnie o dyskrecję.   
– Jak długo się znacie? 
– Kilka lat. Gdy ostatnio pojechałem do miasta, wspomniał, że chciałby przenieść się dalej na 

południe.  Uznałem,  że trzeba  kuć  żelazo,  póki  gorące  i  natychmiast  zacząłem  go  przekonywać, 
aby tutaj osiadł, bo gdzie mu będzie lepiej. Postanowił nadal pracować dzień czy dwa w dużej 
klinice i zachować prywatną praktykę. Na pewno da sobie radę, ma dość zapału i energii.   

– Przyjechał, żeby sprawdzić, jak u nas jest, prawda? 
– Chyba tak. Wspomniał mi, że ma w okolicy coś do załatwienia, i przy okazji postanowił tu 

zajrzeć. – Brian uśmiechnął się serdecznie. – Moim zdaniem pomogłaś mu podjąć decyzję.   

– Ja? 
– Zaprosiłaś go do siebie, więc przekonał się, że na prowincji ludzie są gościnni i życzliwi.   
– Brednie! Co ty gadasz, Brian? Wzruszył ramionami, ale zmienił temat.   
–  W  niedzielę  dość  długo  rozmawiał  z  Nicole  o  naszym  szpitalu,  a  w  poniedziałek  rano 

zadzwonił do mnie i powiedział, że przyjmuje ofertę. W sobotę przyjedzie, żeby dopiąć wszystko 
na ostatni guzik.   

– Dzięki za ostrzeżenie – mruknęła. – Na mnie już czas.   
Pomyślała,  że  Steven  nie  zwierzył  jej  się,  bo  wolał  starannie  przemyśleć  swą  decyzję. 

Rozumiała jego racje, ale nie potrafiła ich przyjąć do wiadomości. Nie oczekiwała, że jej zdradzi 

background image

wszystkie swoje tajemnice, nie mogła jednak zrozumieć, czemu był taki skryty, skoro chodziło o 
najważniejsze życiowe sprawy. Stała się nieufna i zadawała sobie pytanie, co jeszcze przed nią 
ukrywa.   

W  piątek  rano,  gdy  niosła  do  domu  koszyk  pełen  jaj  od  własnych  kur  trzymanych  w 

zagrodzie  na  skraju  obszernego  podwórza,  kątem  oka  zobaczyła  duży  samochód  jadący  drogą 
wzdłuż pola należącego przedtem do jej siostry. Nie wierzyła własnym oczom, gdy podjechał do 
niewielkiego  domku,  stojącego  przy  granicy  dawnego  gospodarstwa  Hansenów.  Od 
pięćdziesięciu  lat  nie  był  zamieszkany,  a  gdy  tam  kiedyś  zajrzała,  okazało  się,  że  wymaga 
poważnego remontu.   

W dzieciństwie mali Hansenowie sprzątnęli trochę to opuszczone domostwo i urządzili tam 

kryjówkę, z czasem jednak całkiem o niej zapomnieli. Po śmierci matki Vicky ani razu tam nie 
była. Teraz grunt został sprzedany.   

Wróciła do siebie wzburzona. Ktoś obcy zamieszka na terenie należącym dawniej do rodziny 

Hansenów! Próbowała się opanować, lecz gdy energicznie postawiła na ławie koszyk z jajkami, 
jedno z nich spadło i rozbiło się o podłogę.   

Popatrzyła z uwagą na białko i  żółtko rozlane wśród szczątków skorupki. Dobra metafora; 

sama czuła się tak, jakby w jej ochronnej skorupie powstała szczelina, przez którą wylewają się 
ukrywane dotąd uczucia.   

Dzwonek  telefonu  wyrwał  ją  z  zamyślenia.  Sięgnęła  po  słuchawkę  pozostawioną  na 

kuchennym stole.   

– Vicky Hansen, słucham.   
– Cześć, tu Molly. Znowu mamy kradzież. – Jej rozmówczyni była weterynarzem. Niedawno 

ktoś włamał się do jej gabinetu i zabrał stamtąd środki odurzające.   

– Kiedy? 
– Chyba dziś w nocy. Tym razem nie było włamania, ale ktoś przeszukał moją torbę i zabrał 

z niej silny lek.   

– Przyjmuję dopiero po południu. – Vicky z westchnieniem pomyślała, że ma z głowy jedyny 

wolny poranek w tygodniu. – Masz trochę czasu? 

– Tylko godzinę. Wpół do jedenastej muszę być w gospodarstwie Mitchellów.   
– Domyślam się, że wezwałaś Daniela. Za kwadrans będę u ciebie. – Przerwała połączenie i 

wytarła  podłogę  ze  szczątków  jajka.  Potem  szybko  przebrała  się  w  granatowe  spodnie  i  białą 
koszulę, narzuciła żakiet, chwyciła torebkę i pobiegła do samochodu.   

Zaledwie kilka kilometrów dzieliło jej  dom od gospodarstwa Molly. Kiedy tam dotarła, od 

razu spostrzegła policyjny samochód Daniela, który dopiero przed rokiem osiadł w dolinie z żoną 
i  dwuletnią  córeczką,  ale  wszyscy  troje  szybko  zostali  uznani  za  swoich.  Policjant  miał  ponad 
metr osiemdziesiąt wzrostu, rudą czuprynę oraz wąsy i z pasją wykonywał swoją pracę.   

–  To  draga  kradzież  –  przypomniała  mu  Molly,  gdy  robił  notatki,  i  z  niedowierzaniem 

pokręciła głową. Miała jasne włosy sięgające ramion, które wiązała w koński ogon.   

background image

–  Czy  ze  szpitala  lub  przychodni  nie  zginęły  ostatnio  leki  o  działaniu  podobnym  do 

narkotyków? – Daniel zwrócił się do Vicky.   

– Nic mi o tym nie wiadomo, ale powinieneś jeszcze porozmawiać z Emmą Travis, która jest 

u nas anestezjologiem. Dam ci jej telefon.   

– Ta buteleczka była pełna. – Molly podała mu puste opakowanie owinięte w chusteczkę do 

nosa. – Złodziej opróżnił ją, używając strzykawki. Znajdziesz na szkle moje odciski palców, ale 
kto wie, może złodziej zostawił swoje? 

–  Miejmy  nadzieję  –  odparł  bez  przekonania  Daniel.  –  Kto  miał  dostęp  do  twojej  torby 

lekarskiej? Zostawiasz ją w samochodzie czy zabierasz do domu? 

Vicky  słuchała  uważnie  zbitej  z  tropu  Molly,  która  odtwarzała  krok  po  kroku  przebieg 

wczorajszej doby. Daniel spisał zeznanie i oznajmił, że zadzwoni do Emmy. Obiecał Molly, że 
wpadnie później, aby sprawdzić, czy nie ma żadnych śladów włamania.   

Wkrótce  pożegnali  się  i  Vicky  pojechała  do  domu.  Przy  wjeździe  na  drogę  wiodącą  przez 

część  gruntu,  który  odziedziczyła  i  sprzedała  Leesha,  skręciła  nagle.  Była  wprawdzie 
niezadowolona, że rodzinna ziemia przeszła w obce ręce, lecz chciała poznać człowieka, który ją 
kupił. Przecież będziemy sąsiadami, myślała, gdy samochód podskakiwał na wyboistej drodze.   

–  Dzień  dobry  –  powiedziała,  wysiadając  z  auta.  –  Co  to?  Przeprowadzka?  –  Ruszyła  w 

stronę dwu mężczyzn, którzy palili papierosy oparci o karoserię białego auta, i wyciągnęła rękę 
na powitanie.   

Uścisnęli jej dłoń, a jeden z nich wyjaśnił: 
– My tylko podłączamy prąd.   
– Mogę zajrzeć do środka? – Wskazała domek, który wyglądał teraz jak nowy. Najwyraźniej 

umknęło  jej,  że  obecni  właściciele  błyskawicznie  zrobili  tu  remont.  Gdy  jeden  z  mężczyzn 
skrzywi! się lekko, pokazała dach swego domu widoczny z miejsca, gdzie stali, i dodała szybko: 
– Tam właśnie mieszkam, więc uznałam, że trzeba wpaść i poznać nowych sąsiadów.   

– Jasne. – Wzruszyli ramionami, uznając jej argumenty za wystarczające.   
Gdy  weszła  do  środka,  od  razu  się  zorientowała,  że  remont  jest  mocno  zaawansowany,  a 

wnętrze  zostało  unowocześnione  i  ciekawie  zaaranżowane.  Ogromne  łoże  z  baldachimem 
zajmowało  sporą  część  sypialni.  Po  usunięciu  ścianki  działowej  sypialnia  i  salon  tworzyły 
przestrzeń zastawioną niezliczonymi pudłami.   

– Proszę, proszę! – Od wejścia dobiegł nagle znajomy głos. – Jak miło, że od razu trafiłaś do 

sypialni. Ciekawość okazała się silniejsza niż skrupuły, prawda, Vicky? 

Odwróciła się powoli i spojrzała w błękitne oczy Stevena Pearce’a.   
– Słucham? – Patrzyła na niego zdumiona. Miała nadzieję, że mimo oszołomienia zrozumie, 

co do niej mówi.   

–  Jak  widzisz,  czeka  mnie  tu  huk  roboty.  –  Gestem  wskazał  pokój  i  oparł  się  niedbale  o 

framugę drzwi.   

– Mam rozumieć, że to jest twój dom? – spytała z rosnącym niedowierzaniem.   

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

– Skoro zatrudniłem się w miejscowym szpitalu jako chirurg ortopeda, uznałem, że najlepiej 

będzie  znaleźć  od  razu  jakieś  lokum.  Miałem  szczęście,  bo  w  tym  samym  czasie  dyrektor  do 
spraw  produkcji  Sharlock  Wine  Company  uznał,  że  ten  dom  nie  powinien  świecić  pustkami. 
Szczęśliwy zbieg okoliczności, ale... – dodał, rozglądając się wokół – remont przebiega wolniej, 
niż planowano.   

Vicky zamrugała powiekami, próbując trochę ochłonąć. W jej głowie zapanował kompletny 

zamęt. Przez cały tydzień z radością i obawą myślała o powrocie Stevena, ale inaczej wyobrażała 
sobie to spotkanie.   

– Znasz jednego z dyrektorów Sharlock Wine? – Słyszała już tę nazwę. Wiedziała, że do tej 

firmy należy teraz ziemia jej siostry.   

–  Oczywiście.  David  to  mój  dobry  kumpel.  –  Pytająco  uniósł  brwi.  –  Masz  jakieś 

zastrzeżenia? 

–  Skądże!  –  odparła,  zaciskając  usta  i  prostując  się  odruchowo.  Przez  chwilę  obserwowała 

Stevena.  Stał  z  rękami  w  kieszeniach  dżinsów  i  wysoko  podniesioną  głową.  Ciekawe,  czy 
powiedział całą prawdę o swoim nowym mieszkaniu.   

Jego  związki  z  ludźmi,  do  których  należała  teraz  ziemia  stanowiąca  dawniej  rodzinną 

własność  Hansenów  były  tylko  przyjacielskie,  ale  zrobiło  jej  się  ciężko  na  sercu,  jakby 
sprzymierzył  się  z  jej  wrogami.  Zdawała  sobie  sprawę,  że  takie  rozumowanie  jest  po  prostu 
śmieszne, lecz mimo to była zirytowana. Wiedziała, że wyraz twarzy przeczy jej zapewnieniom i 
miała nadzieję, że Steven to zauważy.   

– Cieszę się z naszego spotkania. – Wyjął ręce z kieszeni i ruszył w jej stronę. Zaniepokojona 

jego słowami i zachowaniem miała się na baczności.   

– Czyżby? 
– Tak. Chcę cię poprosić o przysługę. Jak widzisz, trwa tu wymiana rur. – Wskazał łazienkę i 

kuchnię.  –  Z  tego  powodu  miejscowe  władze  nie  zgadzają  się  na  zasiedlenie  budynku,  więc 
postanowiłem na kilka tygodni zamieszkać u ciebie.   

– Co takiego?! – Vicky była na niego wściekła.   
–  Zostanę,  póki  nie  zakończy  się  remont,  potem  trzeba  jeszcze  załatwić  formalności  w 

urzędzie  i  tak  dalej.  –  Wzruszył  ramionami,  bezradnie  rozłożył  ręce  i  powiedział  błagalnym 
tonem: – Bardzo proszę, pomóż mi. – Potem mrugnął do niej i dodał z łobuzerskim uśmiechem: – 
Przysięgam, że będę się zachowywać przyzwoicie.   

Stała  pośrodku  sypialni,  próbując  zapanować  nad  uczuciami.  Bezczelnie  wprosił  się  do  jej 

domu  zaraz  po  oświadczeniu,  że  przyjaźni  się  z  jej  osobistym  wrogiem!  Później  jednak  jego 
cudowny uśmiech zbił ją z tropu i machinalnie skinęła głową. Co ma do stracenia? Miasteczko i 

background image

tak trzęsie się od plotek, wiec czemu nie posłuchać głosu natury? 

– Vicky... – Słysząc głos Stevena, ocknęła się z zadumy. – Zapewniam, że cię nie uwiodę. – 

Uniósł  w  górę  dłoń,  jakby  składał  przysięgę.  Dlaczego  nagle  ogarnęło  ją  rozczarowanie?  Nie 
słysząc odpowiedzi, dodał z chytrym uśmiechem: 

–  Chyba  że  będziesz  sobie  tego  życzyła.  –  Oczy  lśniły  mu  radośnie,  więc  odwróciła  się  i 

wyszła z sypialni, by ukryć rumieniec, który zdradzał jej najskrytsze pragnienia. – Moje rzeczy są 
w bagażniku – powiedział Steven.   

Nie przypuszczała, że za nią pójdzie, toteż wzdrygnęła się, słysząc te słowa i przystanęła tak 

nagle, że omal jej nie staranował.   

– Przepraszam – rzekł cicho i objął ją w talii, żeby nie upadła. Podniosła głowę, spojrzała mu 

w oczy i zakłopotanie natychmiast minęło. Wyczuwała znów jakąś więź między nimi i nic więcej 
jej teraz nie obchodziło.   

Mierzył ją wzrokiem, nie wypuszczając z objęć. Do niczego jej nie zmuszał, w każdej chwili 

mogła odejść, ale nie potrafiła się na to zdobyć. Tęskniła za nim i zdawała sobie sprawę, że ma to 
wypisane na twarzy.   

– Chodź tu – mruknął, nim pochylił głowę i pocałował ją w usta. Przymknęła oczy i cieszyła 

się tą chwilą. Przytrzymał dłonią jej kark i wplótł palce we włosy, przyciągając ją bliżej i mocniej 
obejmując.   

Kiedy  się  wreszcie  odsunął,  wolno  otworzyła  oczy,  jakby  nie  miała  ochoty  się  od  niego 

oderwać. Przytuliła głowę do jego piersi, wsłuchana w rytm serca.   

– Szkoda, że moja żona nie wita mnie w ten sposób, kiedy wracam do domu – dobiegł ich z 

tyłu męski głos.   

Vicky pospiesznie wyrwała się z ramion Stevena i zobaczyła elektryków, którzy przyglądali 

się im z rozbawieniem. Powróciło zakłopotanie, więc sięgnęła do kieszeni po kluczyki i pobiegła 
w  stronę  auta,  nie  patrząc  na  żadnego  z  mężczyzn.  Wsiadła,  uruchomiła  silnik  i  z  głośnym 
zgrzytem  wrzuciła  wsteczny  bieg.  Steven  powinien  za  nią  jechać,  ale  nie  czekała  na  niego, 
ponieważ nie chciała być obiektem kpin. Na szczęście elektrycy nie byli tutejsi.   

Zaparkowała na tyłach domu i czekała na gościa, oparta o karoserię. Po chwili zatrzymał się 

obok niej czerwony samochód terenowy marki Rover.   

– Co się stało z jaguarem? – spytała, gdy Steven wysiadł.   
–  Posłuchałem  twojej  rady;  skoro  wyjeżdżam  na  wieś,  potrzebny  mi  będzie  odpowiedni 

środek  lokomocji.  Ale  nie  martw  się  o  jaguara.  Nic  mu  nie  będzie,  bo  został  w  mieście.  No 
proszę, całkiem przypadkowo wyszedł mi kalambur – dodał z uśmiechem.   

Vicky się rozpogodziła i nabrała pewności siebie, bo nie mieli już widowni.   
– Wejdź. – Gestem zaprosiła go do środka. Czuła na sobie jego wzrok, gdy szła przodem w 

stronę  domu  i  dalej  korytarzem  wiodącym  do  kuchni.  Tam  włączyła  elektryczny  czajnik  i 
zapytała: – Napijesz się kawy? 

– Byłbym, zapomniał! 

background image

Odwrócił się i wybiegł  z domu. Nie miała pojęcia, co o tym myśleć, więc stała bez ruchu, 

czekając  na  jego  powrót.  W  końcu  pojawił  się,  niosąc  miękką  torbę  podróżną.  Postawił  ją  na 
podłodze i pochylił się, odsuwając zamek błyskawiczny. Potem wyprostował się i z uśmiechem 
wręczył jej pięknie opakowany upominek.   

– Co to jest? – spytała zaczerwieniona.   
– Lubię dobrą kawę – powiedział, gdy wyjęła z pudełka miedziany ekspres.   
–  Dziękuję  –  odparła  wzruszona  i  przesunęła  palcem  po  gładkiej  powierzchni  naczynia. 

Ucieszyła się, gdy przemknęło jej przez głowę, że jednak myślał o niej w ubiegłym ty godniu. – 
Mimo wszystko na razie nie mogę cię poczęstować dobrą kawą, bo w całym domu nie znajdziesz 
ani jednego ziarenka. Muszę iść do sklepu i sprawdzić, co tam mają.   

– Świeżo mielona. – Steven podał jej złocistą paczkę.   
– Zadbałeś o wszystko, prawda? 
–  Jeśli  chodzi  o  kawę,  nie  zdaję  się  na  przypadek.  Rano  nie  jestem  w  stanie  prawidłowo 

funkcjonować, póki nie wypiję przynajmniej dwu filiżanek.   

–  Będę  o  tym  pamiętać  –  odparła,  umyła  ekspres  i  wytarła  do  sucha.  –  Domyślam  się,  że 

chcesz go teraz wypróbować.   

–  Moim  zdaniem  to  odpowiedni  moment.  –  Z  uśmiechem  oparł  się  o  blat  i  wodził  za  nią 

spojrzeniem,  gdy  krzątała  się  po  kuchni.  Kiedy  skończyła,  wziął  ją  za  rękę  i  poprosił:  – 
Zaprowadź mnie teraz do pokoju, w którym mam zamieszkać, i pokaż mi dom.   

Chwycił  torbę,  nie  puszczając  jej  dłoni.  Była  świadoma,  że  jest  dla  niej  poważnym 

zagrożeniem: najpierw pocałował ją namiętnie, a teraz uparcie trzymają za rękę. Jeżeli to ma być 
przedsmak  kilku  najbliższych  dni  wypełnionych  pocałunkami  i  pieszczotami,  z  pewnością  ona 
nie wyjdzie z tego bez szwanku. Steven był dla niej jak narkotyk, od którego coraz bardziej się 
uzależniała.   

Prowadziła  go  korytarzem,  z  którego  wchodziło  się  do  wszystkich  pomieszczeń  w  starym 

wiejskim domu.   

–  Tu  będziesz  mieszkał.  –  Weszła  do  wygodnej,  skromnie  urządzonej  sypialni,  gdzie  były 

tylko niezbędne sprzęty: szafa, łóżko, komoda, nocna lampka.   

– A gdzie jest twój pokój? – zapytał z uśmiechem.   
– Tam... dalej – wyjąkała i spłonęła rumieńcem, gdy się rozpromienił.   
– Chcesz nasz rozdzielić, Vicky? – zapytał, unosząc brwi.   
–  Łóżko  jest  tu  bardzo  wygodne.  –  Wzruszyła  ramionami  i  wysunęła  dłoń  z  jego  ręki.  – 

Przyniosę ci pościel i ręczniki.   

Odwróciła się pospiesznie, prawie biegiem opuściła pokój i ruszyła do pralni, gdzie trzymała 

czystą bieliznę. Weszła do środka i sięgnęła do szuflad, a potem roztrzęsiona oparła się o ścianę. 
Kiedy trochę ochłonęła, z naręczem pościeli i ręczników wróciła do jego pokoju. Osłupiała, gdy 
otworzyła drzwi i zobaczyła Stevena: był nagi do pasa. Zamknęła oczy, a bielizna wypadła jej z 
rąk.   

background image

–  Vicky...  –  szepnął,  ujął  jej  ręce  i  położył  na  swoim  torsie.  Poczuła  ciepło  jego  skóry  i 

otworzyła oczy. Ani grama tłuszczu, myślała, przesuwając wolno rękami w górę i w dół. Objął 
dłońmi jej twarz i uniósł w górę.   

– Jakie to wszystko skomplikowane – mruknął, nim pochylił się, by pocałować ją łagodnie.   
Ponownie  zamknęła  oczy  i  rozchyliła  wargi,  gdy  poczuła,  że  Steven  przesuwa  po  nich 

językiem, jakby zachęcał i kusił. Wziął ją w ramiona, a gdy opuszkami palców przesuwał po jej 
plecach, dziękowała niebiosom, że tym razem nie mają widowni. Steven budził w niej odczucia, 
o  które  się  dotąd  nie  podejrzewała.  Zapomniała  o  lęku  i  powoli  się  uspokajała,  odzyskując 
pogodę ducha.   

–  Steven  –  szepnęła,  wsuwając  palce  w  jego  włosy.  Słysząc  to,  niechętnie  przerwał 

pieszczoty i wyprostował się powoli, po czym nagle przytulił ją z całej siły.   

– Tak?  – wyjąkała, nie  wiedząc, co się dzieje. Przed chwilą całowali się namiętnie i  nagle 

zmienił zdanie.   

– Cicho – szepnął.   
Długo stali  tak bez słowa. Vicky znieruchomiała, jej ręce opadły bezwładnie wzdłuż ciała. 

Znów usłyszała przyspieszone bicie jego serca, które z wolna odzyskiwało swój zwykły rytm. Po 
kilku minutach Steven roześmiał się posępnie.   

– Przez ciebie zupełnie tracę rozum – powiedział nieswoim głosem.   
– To dobrze czy źle? – spytała cicho. Odsunął ją na długość ramion i odparł: 
– Wszystko się skomplikowało. – Zamilkł na chwilę i dodał: – Teraz wezmę prysznic.   
Przez moment miał taką minę, jakby chciał zaproponować, by się do niego przyłączyła. Gdy 

ramiona mu opadły, poczuła się opuszczona. Zebrała rozsypane na podłodze pościel i ręczniki, a 
potem zaprowadziła Stevena do łazienki.   

– Miłej kąpieli – mruknęła, próbując się opanować. – Całe popołudnie spędzę w przychodni, 

więc zrobię teraz coś do jedzenia, bo inaczej podczas dyżuru będzie mi burczeć w brzuchu.   

– Doskonały pomysł – odparł z radością. – Umieram z głodu.   
Powinna  się  czuć  urażona  tą  nagłą  zmianą  nastroju,  ale  rozbrajający  uśmiech  zatarł 

nieprzyjemne wrażenie i mimo woli poddała się jego zniewalającemu urokowi.   

– Rozumiem. – Energicznie skinęła głową, próbując odzyskać jasność myśli i skupić się na 

prostych czynnościach, które ją czekały.   

Gdy  weszła  do  kuchni,  poczuła  cudowny  zapach  świeżo  zaparzonej  kawy.  Ekspres  był 

prezentem wybranym z myślą o niej, chociaż Steven nie chciał się do tego przyznać. Uśmiechała 
się, krojąc chleb, i  starała się myśleć logicznie, chociaż wątpiła, czy rozum  ma jakąś szansę w 
konfrontacji z uczuciami, które budził w niej Steven. Krojąc ser i warzywa, starała się zapomnieć 
o tym, że on stoi teraz pod jej prysznicem. Przymknęła powieki i oczami wyobraźni ujrzała, jak 
krople wody spływają po jego torsie...   

– Au! – Otworzyła szeroko oczy, upuściła nóż i podniosła palec do ust. – Ależ jestem głupia! 

– Otworzyła szafkę, sięgnęła po apteczkę i wyjęła z niej maść odkażającą i plastry, a następnie 

background image

zabrała się do opatrywania ranki.   

– Co ci  jest?  – zapytał  Steven. Odwróciła się i  zobaczyła, że idzie w jej  stronę, wkładając 

sweter przez głowę. Miał na sobie dżinsy, ale był boso. – Aha, skaleczyłaś się, tak? – dodał, nie 
słysząc  odpowiedzi.  –  Błąd  w  sztuce!  Lekarka  powinna  wiedzieć,  że  nie  wolno  myśleć  o 
niebieskich migdałach,  gdy się trzyma w ręku ostre narzędzie. To prawdziwe szczęście, że nie 
przyszło ci do głowy specjalizować się w chirurgii.   

Zerknęła  na  niego  bez  słowa  i  zajęła  się  opatrywaniem  skaleczenia,  ale  nie  mogła  sobie 

poradzić z kawałkiem plastra, bo końce zlepiły się na dobre.   

– Ja się tym zajmę. – Steven chwycił jej dłoń.   
–  Dam  sobie  radę  –  mruknęła  przez  zęby  i  wyrwała  mu  rękę.  To  wszystko  przez  niego! 

Gdyby się nie panoszył w jej domu, nie pozwoliłaby sobie na taką nieostrożność.   

–  Spokojnie,  Vicky.  –  Przygotował  kolejny  plaster  i  ponownie  ujął  skaleczoną  dłoń.  – 

Niewiele brakowało, żebym musiał zakładać szwy.   

– Przestań mnie pouczać! 
–  Zgoda  –  odparł.  –  Proszę  bardzo,  opatrunek  gotowy.  A  teraz  podaj  kawę,  a  ja  zrobię 

kanapki. Trzeba dopilnować, żebyś dotarła do przychodni na czas.   

Vicky napełniła kubki kawą, pamiętając, że Steven dodaje mleka, ale nie słodzi. Usiadła przy 

stole  i  obserwowała,  jak  sobie  radzi  z  szykowaniem  kanapek.  Początkowo  wydawało  jej  się 
dziwne,  że  taki  mężczyzna  krząta  się  po  jej  kuchni  i  mieszka  w  tym  domu,  ale  po  namyśle 
stwierdziła, że jego obecność wydaje się jej całkiem naturalna.   

– Jedz – polecił, stawiając przed nią talerz.   
Posłuchała,  nagle  zdając  sobie  sprawę,  że  jest  bardzo  głodna;  zajęta  posiłkiem  szybko 

zapomniała o wcześniejszych rozważaniach.   

–  Zupełnie  jak  moja  siostra!  –  Steven  z  niedowierzaniem  kręcił  głową.  –  Wilczy  apetyt  i 

żadnej  nadwagi!  Kathryn  zawsze  mówi,  że  kierowanie  oddziałem  dużego  szpitala  dziecięcego 
ułatwia spalanie kalorii i zachęca do jedzenia.   

– Chyba naprawdę jesteśmy podobne – uznała Vicky.   
– Macie wiele wspólnych cech. Od razu to zauważyłem. Mam tylko nadzieję, że nie jesteś 

wybuchowa.   

– No cóż... – rzekła z uśmiechem.   
Gdy Steven opowiadał o swojej rodzinie, zazdrościła mu, że wszyscy są tak zżyci.  Zawsze 

chciała, by  Leeshę i  Jerome’a łączyła z nią równie silna więź, lecz chociaż bardzo się kochali, 
niewiele mieli ze sobą wspólnego.   

–  Co  tu  dużo  mówić!  –  Rozłożył  szeroko  ramiona.  –  Wiadomo,  Kathryn  jest  ruda.  Żal  mi 

biednego Jacka, kiedy moja siostra ma zły dzień, ale na szczęście on zna sposób, żeby się z tym 
uporać, ot tak... – Strzelił palcami. – Niestety, reszta rodziny jest bezradna.   

– Czasami wybucham – przyznała roześmiana Vicky – ale staram się tłumić złość, chyba że 

ktoś naprawdę wyprowadzi mnie z równowagi.   

background image

– Dziękuję za ostrzeżenie.   
Popatrzyła na zegar, wstrzymała oddech i sięgnęła po następną kanapkę.   
– Jakieś zmartwienie? 
– Skądże, muszę jeszcze odwiedzić Neila Simpsona, nim zacznę przyjmować pacjentów, a w 

piątek jest ich najwięcej.   

– Wcześnie zaczynasz, późno kończysz, co? – Pokiwał głową ze zrozumieniem. – Skąd ja to 

znam? A jednak lubisz to zajęcie, prawda? 

– Uwielbiam! Zawsze chciałam tu praktykować i moje marzenia się spełniły.   
– Tylko dlaczego mieszkasz tak daleko od szpitala i przychodni? 
– Mogę tam dojechać w kwadrans. Moim zdaniem odległość wcale nie jest duża. Założę się, 

że w mieście masz znacznie dalej z domu do pracy.   

–  Naturalnie,  ale  tam  są  inni  lekarze  gotowi  natychmiast  udzielić  pomocy.  W  twoim 

przypadku kwadrans stracony na dojazd do szpitala może kiedyś przesądzić o życiu lub śmierci 
pacjenta.   

– Chcesz powiedzieć, że powinnam mieszkać obok szpitala? – obruszyła się Vicky.   
– Szczerze mówiąc, to wcale nie jest głupi pomysł. Byłabyś stale do dyspozycji pacjentów i 

szybciej mogłabyś udzielać im pomocy.   

–  A  co  z  tym?  Masz  jakiś  pomysł?  –  Gestem  wskazała  kuchnię.  –  To  mój  rodzinny  dom, 

więc jestem do niego bardzo przywiązana.  – Ciepłe uczucia dla Stevena kiełkujące w jej sercu 
niespodziewanie straciły znaczenie. Jak śmie ją krytykować? Co mu do tego, gdzie mieszka? 

– Możesz sprzedać dom – zaproponował.   
– Co? – Zerwała się z krzesła i zaniosła naczynia do zlewu. – Nie brak ci tupetu! Wprosiłeś 

się tutaj, a teraz robisz mi wymówki, bo do szpitala jadę stąd piętnaście minut. Jeśli nie podoba ci 
się mój dom, możesz się wyprowadzić. Nie masz prawa kpić sobie z niego. Tu jestem u siebie! – 
Stanęła przed nim i wzięła się pod boki.   

– Z pewnością szybko znalazłabyś nabywcę. Jestem pewny, że chętni już się tu pojawiali  – 

odparł, nie zważając na jej przemowę.   

Oburzona zacisnęła dłonie w pięści i krzyknęła ze złością: 
– Jak śmiesz w ogóle o tym wspominać? Myślisz, że jestem taka sama jak moja siostra, która 

sprzedała rodzinny spadek? Nieprawda! Rzeczywiście, byli chętni. Nigel Fairweather kilka razy 
proponował mi duże pieniądze.   

– Za mało, żeby zachęcić cię do sprzedaży.   
– Chyba nie rozumiesz, o czym mówię! Nawet gdyby mi dawał całą forsę tego świata, nie 

sprzedam  domu  i  ziemi,  ponieważ  to  moje  dziedzictwo.  Możesz  powiedzieć  temu  swojemu 
kumplowi z Sharlock  Wine, że z Vicky  Hansen  nie ma żartów.  – Wybiegła z pokoju,  a Steven 
został sam przy kuchennym stole.   

Masz odpowiedź, David, pomyślał i skrzywił się, gdy Vicky trzasnęła drzwiami. Podniósł do 

ust kubek z kawą i zastanawiał się, czy mówiła serio, każąc mu się stąd wynieść. Miał nadzieję, 

background image

że  nie  będzie  taka  zasadnicza.  Najlepszy  sposób,  by  się  pozbyła  skrupułów  co  do  ukochanego 
domu, polega na tym, żeby się do niej zbliżyć. Mały romansik to dodatkowy zysk. Vicky była 
warta grzechu i dlatego Steven nie miał nic przeciwko temu, żeby coś się między nimi zaczęło.   

Dzwonek  telefonu  przerwał  mu  rozmyślania.  Z  korytarza  dobiegło  skrzypienie  drzwi  do 

pokoju  Vicky  i  odgłos  kroków.  Bezprzewodowy  telefon  leżał  na  stole,  więc  Steven  sięgnął  po 
niego, gdy Vicky stanęła na progu kuchni.   

– Rezydencja doktor Hansen. Mówi kamerdyner. Podbiegła i wyciągnęła dłoń, ale wykonał 

w powietrzu taki gest, jakby coś zapisywał, więc odwróciła się, chwyciła lezące na blacie notes i 
długopis,  a  potem  rzuciła  je  na  stół.  Proszę  bardzo,  skoro  postanowił  to rozegrać  po  swojemu, 
niech rozmawia.   

Pobiegła do pokoju i wyszczotkowała włosy, wkładając w to więcej energii niż zwykle, bo 

Steven doprowadził ją do furii tą błazenadą. Odłożyła szczotkę i żeby się opanować, zrobiła trzy 
głębokie, powolne oddechy. Potem umalowała usta, sprawdziła, czy koszula i spodnie wyglądają 
świeżo i uznała, że jest gotowa do wyjścia.   

Wciąż  zadawała  sobie  pytanie,  czy  naprawdę  chce,  żeby  się  wyprowadził.  Miała  w  tej 

kwestii  mieszane  uczucia.  Jej  ciało  wolało,  żeby  został.  Rozzłoszczona  własnym 
niezdecydowaniem  pomaszerowała  do  kuchni.  Steven  miał  ponurą  minę  i  notował  coś 
pospiesznie.   

–  Nicole,  kiedy  karetka  tam  dotrze?  –  spytał  i  zapisał  informację.  Milczał  przez  chwilę,  a 

potem  dodał:  –  Możesz  umówić  pacjentów  na  inny  dzień  i  przełożyć  wizytę  domową  u  Neila 
Simpsona? Dobrze, już jedziemy.   

–  O  kogo  chodzi?  –  spytała  cicho,  zapominając  o  wrogości,  gdy  chodziło  o  sprawy 

zawodowe.   

–  Fred  Durrant  wjechał  samochodem  na  drzewo.  Żyje,  ale  jest  poważnie  ranny.  Nicole 

powiedziała,  że  Daniel  i  Mac  za  kilka  minut  dotrą  na  miejsce  wypadku,  a  zatem  minie  pół 
godziny, nim go przywiozą do szpitala.   

– Daniel jest policjantem – wyjaśniła mu. – Gdzie rozbił się Fred? 
– Na ostatnim zakręcie przed swoim gospodarstwem.   
– Szczęście w nieszczęściu, że do miasteczka nie jest stamtąd daleko. – Odetchnęła głęboko, 

by ochłonąć po nagłym wstrząsie i nabrać sił. – Słyszałam, jak mówiłeś, że będzie ci potrzebna 
pomoc.   

– Chcę, żebyś uczestniczyła w operacji. – Steven wstał. – Weź rzeczy, jedziemy do szpitala.   
Minął ją i poszedł do swego pokoju. Po kilku sekundach pojawił się gotowy do wyjścia.   
– Weźmiemy mój samochód – oznajmił, ruszając w stronę drzwi. Vicky poszła za nim bez 

słowa sprzeciwu.   

W  drodze  do  szpitala  sprawiał  wrażenie  zamyślonego,  więc  milczała,  by  mu  nie 

przeszkadzać.  Ofiary  wypadków  samochodowych  potrzebują  zwykle  interwencji  chirurga 
ortopedy, a Steven rozważa zapewne rozmaite opcje i układa plan działania.   

background image

W  szpitalu  panował  pozorny  spokój  –  taka  cisza  przed  burzą.  Gdy  szli  korytarzem 

prowadzącym  do  sali  operacyjnej,  wyczuwało  się  ogólny  niepokój  i  zdenerwowanie.  Kiedy 
Nicole wyszła im naprzeciw, Steven zapytał: 

– Jakie wieści? Mamy już listę obrażeń? 
– Daniel przed chwilą podyktował ją przez radio i powiedział, że Mac dotrze tu za dziesięć 

minut. – Podała mu swoje notatki.   

–  Rany  cięte,  otarcia  na  twarzy,  podejrzenie  urazu  czaszki,  odcinek  szyjny  kręgosłupa 

unieruchomiony gorsetem, złamane oba przedramiona i kość udowa prawej nogi oraz pęknięcie 
jej  główki,  po  prawej  stronie  siniaki  na  klatce  piersiowej  od  uderzenia  w  kierownicę.  –  Raz 
jeszcze popatrzył na wykaz obrażeń. – Ile lat ma Fred? 

– Dziewięćdziesiąt siedem – odparła Vicky.   
Wymienili  porozumiewawcze  spojrzenia  i  oboje  zdali  sobie  sprawę  z  niebezpieczeństwa. 

Żadna  z  wymienionych  dolegliwości  nie  stanowiła  zagrożenia  dla  życia,  ale  dla  pacjenta  w 
podeszłym wieku taka kombinacja mogła być śmiertelna.   

– Mam nadzieję, że Fred jest w dobrej formie – dodał Steven, a Vicky skinęła głową.   
– Często się gimnastykuje, nie pali, tylko raz w tygodniu przychodzi z kumplami do pubu.   
Po chwili namysłu Steven zwrócił się do Nicole: 
– Zakładam, że jego stan jest stabilny.   
– Tak, doktorze. Mac donosi, że puls, ciśnienie krwi oraz wszystkie odruchy są w normie.   
–  Zaraz  po  przyjeździe  karetki  zbadam  go,  a  potem  zrobimy  prześwietlenie.  Poproszę  o 

formularze, wypełnię je od razu.   

– Nie musimy się z tym spieszyć – odparła Nicole, uśmiechając się lekko, jakby chciała dać 

do  zrozumienia,  że  w  mniejszych  szpitalach  nie  ma  takiej  biurokracji  jak  w  klinikach 
akademickich.  –  Proszę  mi  tylko  powiedzieć,  co  należy  prześwietlić,  sama  wszystkiego 
dopilnuję.   

–  Potrzebne  mi  zdjęcie  czaszki,  obu  ramion,  prawego  uda  i  kręgosłupa.  Z  karty  pacjenta 

wnioskuję,  że  trzeba  będzie  wymienić  protezę  stawu  biodrowego,  ale  to  może  poczekać.  Jaką 
grapę krwi ma Fred? 

Nicole sprawdziła w notatkach i karcie pacjenta: 
– Zero plus.   
– Przygotujmy zapas. Vicky, będziesz mi asystować. Kiwnęła głową; wprawdzie od kilku lat 

nie pracowała z ortopedami, ale była pewna, że Steven umiejętnie nią pokieruje, gdy zajdzie taka 
potrzeba.   

– Kto tu jest anestezjologiem? 
–  Ja  –  rzekła  Emma,  stając  w  drzwiach.  Powitała  uśmiechem  Vicky  i  Nicole,  a  potem 

wyciągnęła rękę do Stevena. – Nazywam się Emma Travis. Szkoda, że poznajemy się w takich 
okolicznościach.   

– Dziękujmy Bogu, że mamy tu ortopedę – wtrąciła Nicole, a wszyscy zgodnie przytaknęli.   

background image

Steven  miał  Zacząć  pracę  dopiero  w  poniedziałek  rano,  więc  gdyby  nie  przyjechał  na 

weekend,  Fred  po  udzieleniu  pierwszej  pomocy  zostałby  przewieziony  helikopterem  do 
Adelaide, co ze względu na stres mogłoby się dla niego okazać fatalne w skutkach.   

– Macie tu chirurga? – Steven zwrócił się do Vicky.   
– Tak, ale jest na półrocznym urlopie. Tak się składa, że zrobiłam specjalizację z chirurgii 

ogólnej, więc umiem też postępować z rannymi, ale musiałam schować dyplom do szuflady, bo 
wiejska lekarka rzadko wykorzystuje takie umiejętności. Tak czy inaczej damy sobie radę.   

– Na pewno – odparł z krzepiącym uśmiechem. – Masz dyplom chirurga! Jesteś niezwykła, 

ciągle mnie zaskakujesz.   

– Dzięki. Wszystko gotowe do operacji.   
– Owszem, brak tylko... – Urwał, słysząc zbliżające się wycie syreny, i zawołał: – Nareszcie! 

– Szybkim krokiem ruszył w stronę podjazdu.   

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

Mac  postarał  się,  by  Fred  dotarł  do  szpitala  w  dobrym  stanie.  Na  miejscu  wypadku  podał 

rannemu  środki  przeciwbólowe,  żeby  zmniejszyć  cierpienia;  maska  tlenowa  ułatwiała  mu 
oddychanie.   

– Kilkakrotnie tracił przytomność – tłumaczył Mac – ale stracił niewiele krwi.   
– W porządku – powiedział Steven po zbadaniu pacjenta. – Zróbcie teraz prześwietlenie. Czy 

jego żona przyjechała już do szpitala? 

– Tak – odparła Nicole. – Faith przywiozła ją zaraz po przyjeździe karetki. Czekają w moim 

gabinecie.   

–  Chciałbym  z  nią  porozmawiać.  –  Steven  zerknął  na  Vicky.  –  Mogłabyś  pójść  ze  mną? 

Pewnie ucieszy się na twój widok.   

– Chodźmy. – Vicky skinęła głową.   
W drzwiach Steven odwrócił się do Nicole, która uprzedziła jego prośbę i powiedziała: 
– Dam znać, kiedy zdjęcia będą gotowe.   
– Dziękuję, siostro – rzekł z uśmiechem i wyszedł, a Vicky pospieszyła za nim.   
Faith  dotrzymywała  Dorothy  towarzystwa  w  gabinecie  Nicole.  Na  biurku  panował  idealny 

porządek, a wnętrze mogłoby się wydawać chłodne i ascetyczne, gdyby nie stojący na okiennym 
parapecie  piękny  wazon  z  bukietem  żonkili.  Dwa  kubki  z  herbatą  stały  zapomniane  na  małym 
stoliku, przy którym siedziały obie kobiety, niespokojnie czekające na wieści o rannym.   

–  Dorothy...  –  Steven  uspokajającym  gestem  położył  rękę  na  ramieniu  starszej  pani,  która 

podniosła na niego zaczerwienione oczy.   

– Doktorze, co z nim będzie? Steven przysunął krzesła sobie i Vicky.   
–  Fred  nieźle  zniósł  wstrząs  pourazowy.  Teraz  robią  mu  prześwietlenie,  żebym  mógł 

zaplanować niezbędne zabiegi.   

– Jak to dobrze, że tu jesteś, Steven – wtrąciła Faith, ściskając rękę Dorothy.   
– Oczywiście – przytaknęła skwapliwie ta ostatnia i pokiwała głową, a potem westchnęła i 

zapytała: – I co dalej? 

–  Z  relacji  Maca  i  wstępnego  badania  wynika,  że  trzeba  jak  najszybciej  operować  Freda. 

Kość udowa prawej nogi jest złamana. Do jej zespolenia potrzebny będzie metalowy gwóźdź. To 
prosta metoda, ale po dwóch latach należy go wyjąć.   

Vicky spostrzegła, że Dorothy pochmurnieje, i od razu się domyśliła, co zaraz usłyszy.   
– Fred ma dziewięćdziesiąt siedem lat. A jeśli...  – Dorothy umilkła, ale wszyscy wiedzieli, 

jakie ma wątpliwości.   

– Moim zdaniem brak powodów do niepokoju – zapewniła z uśmiechem Vicky. – Rodzice 

Freda żyli po sto osiem lat, więc i on zapewne nie wybiera się jeszcze na tamten świat. Możesz 

background image

być pewna, że wkrótce  znów pójdzie z kumplami do pubu;  będzie też chrapać obok ciebie tak 
głośno, że przez całą noc nie zmrużysz oka, i zostawiać na podłodze brudne skarpetki.   

– Chyba nie zdołam go już nauczyć, żeby je podnosił. – Smutna twarz Dorothy wreszcie się 

rozjaśniła.   

– Zapewne masz rację – przytaknął Steven. – Teraz nie będzie z niego pożytku, bo złamał 

obie ręce, więc na dwa, może trzy miesiące włożymy je w gips, ale moim zdaniem kości dobrze 
się  zrosną.  Doznał  również  lekkiego  wstrząsu  mózgu,  co  może  powodować  uporczywe  bóle 
głowy,  które  nie  są  groźne,  ponieważ  wystarczy  podać  środki  przeciwbólowe.  Wiem,  że  przed 
kilku  laty  wstawiono  mu  protezę  stawu  biodrowego.  Teraz  chyba  się  przemieściła  i  została 
uszkodzona.  Kiedy  tylko  dostanę  zdjęcia,  będę  w  stanie  powiedzieć  coś  więcej,  ale  z  góry 
uprzedzam, że to może poczekać. Fred ma sporo poważnych obrażeń, więc na razie odłożymy tę 
operację.   

– Jak długo zostanie w szpitalu? – spytała Dorothy.   
–  Dwa  do  czterech  tygodni.  Jak  powiedziałem,  wszystko  zależy  od  tego,  co  wykaże 

prześwietlenie miednicy.   

Rozległo się głośne pukanie do drzwi i do gabinetu weszła Nicole.   
– Mamy już pierwsze zdjęcia.   
–  Dzięki.  –  Steven  zerwał  się  na  równe  nogi.  –  Dorothy,  wrócę  tu  później,  żeby  ci 

powiedzieć, co ustaliliśmy. Jeśli masz jeszcze jakieś pytania, śmiało zwracaj się do mnie lub do 
Vicky.   

– Jak długo potrwa operacja? 
–  Około  godziny,  ale  minie  jeszcze  trochę  czasu,  nim  ją  rozpoczniemy.  Wpadnę  tu  za  pół 

godziny.   

Steven wyszedł z Nicole, ale Vicky jeszcze została.   
–  Dorothy,  nie  muszę  ci  chyba  mówić,  że  możesz  dziś  nocować  w  szpitalu.  Sądzę,  że  dla 

Freda będzie lepiej, jeśli zostaniesz. Potrzebne są wam świeże ubrania i rozmaite drobiazgi. Jeśli 
nie chcesz się stąd ruszać, może Faith poprosi kogoś o przywiezienie waszych rzeczy. Tak czy 
inaczej powinnaś tu być, gdy Fred obudzi się z narkozy, ponieważ twoja obecność podniesie go 
na duchu.   

–  Wiem,  że  przez  wzgląd  na  niego  powinnam  się  opanować,  ale...  jest  mi  tak  ciężko.  – 

Dorothy wytarła nos.   

–  Wiem  –  odparła  Vicky  i  ujęła  jej  dłoń.  Zdawała  sobie  sprawę,  że  jedyny  sposób,  by  jej 

ulżyć, to jak najszybciej pomóc Fredowi. – Muszę już iść, bo Steven potrzebuje mojej pomocy. – 
Spojrzała  na  Faith,  która  uspokajająco  kiwnęła  głową.  –  Zostawiam  cię  pod  dobrą  opieką. 
Wszyscy znajomi pewnie już wiedzą o wypadku i nie odmówią wam pomocy.   

– Biegnij, kochanie, i powiedz Fredowi, że tu jestem i bardzo tęsknię.   
– Obiecuję – odrzekła Vicky i wyszła z gabinetu.   
Ruszyła w stronę umieszczonej od frontu pracowni rentgenowskiej, ponieważ domyślała się, 

background image

że zastanie tam Stevena przed podświetlonym ekranem do analizy klisz. Wyposażenie pracowni 
było nowoczesne, choć szpital znajdował się na prowincji.   

– Co ustaliłeś? – zapytała Stevena.   
–  Chyba  wszystko  w  porządku.  –  Wskazał  zdjęcie  miednicy.  –  Sama  widzisz,  że  proteza 

prawego  stawu  biodrowego  jest  przesunięta.  Wykonano  ją  z  metalu,  więc  na  czarnobiałej 
fotografii widać ją bardzo wyraźnie, za to kości są ciemnoszare. Teraz można zobaczyć, że lekko 
się wygięła i trzeba ją wymienić. Gdyby nastąpiło tylko przemieszczenie, od razu bym się z tym 
uporał.   

– W takim razie kiedy będziesz operować? 
– Wszystko zależy od tego, jak Fred zniesie dzisiejszy zabieg. Chciałbym wymienić protezę 

za tydzień. Jeżeli stan Freda nie ulegnie pogorszeniu, mam siedem do dziesięciu dni, żeby się z 
tym uporać.   

– Daj mi znać, jeśli będę mogła w czymś pomóc. – Vicky zająknęła się, gdy napotkała jego 

wzrok.   

Oboje  zamilkli  na  chwilę.  Po  raz  pierwszy  od  przyjazdu  do  szpitala  byli  tylko  we  dwoje. 

Niebieskie oczy patrzyły na nią tak uporczywie i wymownie, że poczuła znajome pragnienie, by 
rzucić się w jego objęcia. Miała sucho w ustach, a nogi jak z waty.   

–  Vicky  –  szepnął,  wyciągając  do  niej  rękę,  która  opadła,  gdy  do  pokoju  weszła  Nicole  z 

kolejnymi zdjęciami.   

Vicky  utkwiła  wzrok  w  podłodze  i  skarciła  się  surowo  za  to,  że  znów  uległa  potędze 

hipnotycznego  wzroku  Stevena.  Jak  zdołał  tak  ją  omotać,  chociaż  nadal  miała  mu  za  złe 
lekceważącą uwagę na temat jej rodzinnego dziedzictwa? 

Natychmiast wzięła się w garść i skupiła na pracy. Steven umieścił klisze na podświetlonym 

ekranie i we trójkę przyglądali się uważnie czaszce Freda.   

–  Wszystko  w  porządku  –  stwierdził  w  końcu  Steven.  –  Nicole,  muszę  wymienić  protezę 

stawu  biodrowego,  więc  zamów  odpowiedni  model:  ta  sama  firma,  typ  i  rozmiar.  Poprzednia 
chyba dobrze służyła Fredowi, więc nie będziemy eksperymentować.   

– Oczywiście – przytaknęła. – To już ostatnie zdjęcia, więc pójdę teraz do siebie, bo mam 

jeszcze trochę papierkowej roboty.   

Po jej wyjściu Vicky obejrzała z uwagą zdjęcia ramion i powiedziała: 
– Złamania wyglądają niegroźnie.   
– Tak przypuszczałem  – odparł Steven, przyglądając się nadal  czaszce Freda.  – Wystarczy 

założyć gipsowy opatrunek. – Zdjął klisze z ekranu i ułożył je starannie. – Za godzinę zaczynam 
operować. – Popatrzył na zegar. – Dochodzi wpół do trzeciej. Najpierw złożę kość udową. Będę 
musiał  uważać  na  przesunięty  staw  biodrowy,  ale  to  nie  stanowi  większego  problemu.  Potem 
Emma obudzi Freda z narkozy i założymy gips. Pacjent w tym wieku powinien jak najszybciej 
odzyskać przytomność.   

– Muszę przyznać, że od dawna nie mam nic wspólnego z ortopedią, ale jeśli powiesz jasno i 

background image

wyraźnie, czego ode mnie oczekujesz, na pewno sobie poradzę.   

Wystarczył jeden ujmujący uśmiech, by zapomniała o całym świecie.   
– Nie poskąpię ci wskazówek... nie tylko w sali operacyjnej.  – Nim zdążyła odpowiedzieć, 

dodał: – Chodźmy, koleżanko, pora zająć się Fredem.   

Nim  się  umyli  i  przebrali,  Emma  uśpiła  pacjenta  i  teraz  uważnie  obserwowała  monitory  z 

odczytem parametrów.   

– Domyślam się – rzekł Steven do asystujących mu lekarzy i pielęgniarek – że sporo czasu 

minęło, odkąd braliście udział w takiej operacji. Zważywszy na to, że pracujemy razem po raz 
pierwszy,  mogą  się  pojawić  pewne  trudności,  nim  oswoicie  się  z  moją  techniką  i  metodami.  – 
Rozejrzał  się  po  sali.  –  Zapowiadam,  że  nie  toleruję  niedbalstwa.  Wszyscy  mamy  spore 
doświadczenie,  każdy  na  swoim  polu,  ale  jako  zespół  dopiero  zaczynamy.  Jeżeli  pojawią  się 
wątpliwości,  na przykład jaki rozwieracz jest mi  potrzebny  albo  kiedy należy osuszyć ranę, od 
razu pytajcie. Jestem gotowy prowadzić was krok po kroku we właściwym kierunku i udzielać 
potrzebnych  wskazówek.  Nie  róbcie  niczego  bez  porozumienia  ze  mną  i  nie  improwizujcie. 
Szczerze  was  zachęcam,  abyście  podczas  operacji  o  wszystko  pytali.  To  mnie  nie  rozprasza. 
Zaczynamy.   

Popatrzył  na  Vicky  i  kiwnął  głową.  Była  mu  wdzięczna  za  tych  kilka  słów,  ponieważ  gdy 

weszli do sali operacyjnej, wyczuła zdenerwowanie kolegów. Teraz wszyscy uświadomili sobie, 
że szef zespołu jest pełen dobrej woli, odpowie na każde pytanie i chętnie nimi pokieruje.   

Niepotrzebnie  martwiła  się,  gdy  powiedział  jej,  że  ma  mu  asystować.  Okazało  się,  że  nie 

zapomniała  nabytych  przed  laty  umiejętności.  Kiedy  operacja  dobiegła  końca,  Emma  obudziła 
Freda z narkozy i z radością oznajmiła, że wszystkie parametry są w normie.   

Gdy  gipsowe  opatrunki  były  już  na  swoim  miejscu,  rannego  przewieziono  na  oddział 

intensywnej  terapii,  gdzie  miała  przy  nim  dyżurować  pielęgniarka.  W  sali  nie  było  innych 
pacjentów, więc dbał o niego cały personel.   

Vicky  i  Steven  zdjęli  fartuchy  ochronne  i  umyli  ręce.  Z  uwagą  przyglądała  mu  się,  gdy 

ziewał i przeciągał się z ramionami uniesionymi wysoko nad głową.   

– Wiele bym dał za szklankę zimnego piwa – powiedział z uśmiechem.   
–  Naprawdę?  –  spytała  z  ciekawością.  –  Podobno  większość  chirurgów  po  takim  wysiłku 

marzy o herbacie, kawie lub masażu, a ty się domagasz piwa.   

Opuścił ramiona i popatrzył na nią z zainteresowaniem.   
– A więc proponujesz mi masaż? Nie śmiem odmówić! Vicky poczuła, że robi jej się gorąco.   
– Nie miałam na myśli...   
–  Przecież  tylko  żartowałem  –  zapewnił.  –  Idź  do  pokoju  lekarskiego,  wypij  herbatę  i 

odpocznij,  a  ja  porozmawiam  z  Dorothy.  –  Odwrócił  się  i  wyszedł.  Vicky  podeszła  do  drzwi  i 
patrzyła za nim, aż zniknął za zakrętem.   

–  Piwo!  –  mruknęła.  –  Tego  można  było  oczekiwać.  Powinnam  wiedzieć,  że  wszyscy 

mężczyźni są tacy sami – mamrotała, idąc w stronę pokoju lekarek.   

background image

Przebrała się, a potem zajrzała do Freda. Dyżurne pielęgniarki były zadowolone z jego stanu. 

Przejrzała notatki na karcie i odeszła, by nie przeszkadzać im w pracy.   

– Piwo – mruknęła znowu i pokręciła głową.   
–  Słucham?  –  Za  plecami  usłyszała  nagle  głos  Nicole.  Odwróciła  się  i  powiedziała  z 

uśmiechem.   

– Mówiłam o piwie.   
– Tak mi się wydawało, chociaż wiem, że to nie jest twój ulubiony trunek.   
– Racja, za to Steven Pearce jest piwoszem. Wspomniał przed chwilą, że po operacji marzy 

mu się zimny kufel.   

–  I  dlatego  włóczysz  się  po  szpitalu,  mamrocąc  o  piwie?  Vicky  spuściła  oczy,  a  potem 

zerknęła na Nicole.   

– Przyszło mi do głowy, że po pracy mogłabym zaprosić go do pubu. Jest tu nowy i chyba 

nie wie, gdzie warto pójść.   

– Co cię powstrzymuje? – zapytała Nicole, usiłując zachować powagę.   
– Przecież w piątek po południu w pubie jest tłoczno.   
–  Oczywiście.  Faceci  wcześniej  kończą  pracę  i  od  razu  lecą  się  upić.  Wtedy  opatrujemy 

najwięcej drobnych ran i skaleczeń – przytaknęła Nicole. – Próbujesz mi dać do zrozumienia, że 
nie  chcesz,  żeby  widziano  was  razem,  kiedy  popijacie  coś  dobrego,  odpoczywając  po  trudnym 
dniu? 

– Właściwie...   
– Jak wszyscy masz prawo rozerwać się trochę. A poza tym – dodała Nicole z promiennym 

uśmiechem – ludzie wkrótce się zorientują, że Steven z tobą mieszka.   

Zdumiona Vicky otworzyła szeroko oczy.   
– Jak się...   
– Sam mi o tym powiedział. Muszę wiedzieć, gdzie szukać naszych lekarzy.   
– Nie jest tak, jak myślisz – oburzyła się Vicky, a Nicole położyła jej rękę na ramieniu.   
– Mnie nic do tego. Jakie to ma dla was znaczenie, co ludzie mówią i myślą? Jeśli podoba ci 

się ten mężczyzna, idź na całość, bo zasługujesz na odrobinę szczęścia.   

–  Owszem  –  przyznała  z  ociąganiem  Vicky  –  ale  czy  Steven  potrafi  mnie  uszczęśliwić?  – 

Przypomniała sobie ich niedawną rozmowę dotyczącą rodzinnej własności gruntów i natychmiast 
ogarnął ją gniew wywołany jego zupełną bezmyślnością.   

– To bardzo ważne pytanie. – Nicole wybuchnęła śmiechem. – Najpierw idź z nim do pubu, a 

potem będziesz się nad tym zastanawiać. Przecież nie będziecie tam sami.   

– Słusznie, dzięki za radę. – Vicky odwróciła się niepewna, gdzie szukać Stevena.   
– Poszedł się przebrać – podpowiedziała Nicole.   
– Jeszcze raz dziękuję. – Skinęła jej głową i ruszyła w stronę pokoju lekarzy.   
Czekała na zewnątrz, daremnie usiłując pozbyć się wizji półnagiego Stevena. Niemal czuła 

zapach wody kolońskiej, którą skrapiał się po kąpieli. Oparła się plecami o ścianę, przymknęła 

background image

oczy i oddała się upojnym wspomnieniom. Zagryzła wargi, z podejrzaną łatwością przywołując 
smak jego pocałunków.   

–  Chyba  błądzisz  gdzieś  myślami.  Czy  mogę  się  przyłączyć?  –  usłyszała  przy  uchu  cichy 

głos.   

Odskoczyła od ściany, otworzyła szeroko oczy i spojrzała na niego z niedowierzaniem.   
– Ste... Steven – wyjąkała.   
Uniósł brwi i spytał z domyślnym uśmiechem: 
– Spodziewałaś się kogoś innego? 
– Ja? Skądże! 
– W takim razie czekasz tu na mnie – wywnioskował.   
– Tak.   
Nie  rób  z  siebie  idiotki,  strofowała  się  w  duchu.  Nie  brak  ci  rozumu,  więc  czemu 

odpowiadasz monosylabami? 

– Skąd się tu wzięłaś? 
– Pub – odparła i jęknęła w duchu, ponieważ nadal nie była w stanie odpowiedzieć pełnym 

zdaniem. Zacisnęła powieki, westchnęła głęboko i popatrzyła mu prosto w oczy. – Czekam tu, bo 
chcę, żebyś poszedł ze mną do pubu. Napijemy się czegoś, odpoczniemy...   

– Doskonały pomysł! Zajrzę jeszcze tylko do Freda i możemy iść.   
W  sali  intensywnej  terapii  przy  łóżku  rannego  zastali  Dorothy  i  Faith.  Steven  przeczytał 

zapiski na karcie, chwilę pogawędził z paniami i obudził Freda, by sprawdzić odruchy. Wkrótce 
chory zasnął, co po narkozie i operacji było dla niego najlepszą terapią. Steven dał pielęgniarkom 
kilka  wskazówek  i  przez  chwilę  naradzał  się  z  Emmą.  Zrobił  notatkę  na  karcie  Freda,  a  potem 
odwrócił się do Vicky i powiedział: 

– Chodźmy wreszcie do tego pubu.   
– Idziecie się czegoś napić? – zapytała Faith i sięgnęła po torebkę leżącą na krześle. – Mogę 

się przyłączyć? 

– Naturalnie – odparła Vicky nieco zbyt skwapliwie.   
–  Fred  jest  tu  pod  dobrą  opieką  –  wtrąciła  z  uśmiechem  Dorothy.  –  Powinnam  chyba 

uspokoić jego kompanów od kieliszka, że najgorsze minęło.   

Cała czwórka ruszyła bez pośpiechu do stojącego nieopodal  starego budynku z piaskowca, 

gdzie  było  już  sporo  gości.  Kiedy  Dorothy  weszła  do  środka,  zewsząd  odezwały  się 
pokrzykiwania znajomych, którzy pili zdrowie jej męża.   

– Zamknijcie gęby! – wrzasnął stojący za barem John, właściciel pubu. Od razu zrobiło się 

cicho. – I co, doktorku? 

– Fred jest w dobrym stanie – odparł Steven. – Zrobimy mu jeszcze jedną operację, ale jego 

życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.   

–  To  właśnie  chcieliśmy  usłyszeć  –  odparł  John.  –  Zapraszam  do  baru,  proszę  się  czegoś 

napić... na mój koszt.   

background image

– Dziękuję – powiedział Steven.   
Faith  i  Dorothy  przysiadły  się  do  znajomych,  więc  został  sam  z  Vicky  i  pomógł  jej  zająć 

miejsce  na  wysokim  stołku.  Miała  wrażenie,  że  wszyscy  na  nich  patrzą,  ale  gdy  spojrzała 
dyskretnie  po  sali,  przekonała  się,  że  mało  kto  się  nimi  interesuje.  Znajomi  nie  dziwili  się,  że 
przyszła  do  pubu  z  przystojnym  lekarzem,  bo  uznano  ich  za  parę.  Powiedziała  sobie,  że  czas 
usiąść wygodnie i trochę się odprężyć. Wychyliła dwie szklanki zimnego napoju, a Steven sączył 
powoli swoje piwo.   

– Postawić ci drugie? – zapytała, ale pokręcił głową.   
– Zawsze piję tylko jedno, i to lekkie.   
– Na pewno łączy się z tym jakaś historia – domyśliła się, a Steven pokiwał głową.   
–  Podczas  stażu  raz  się  zalałem  i  omal  nie  zrujnowałem  sobie  kariery.  Zmieniłem  wtedy 

nastawienie do alkoholu, a picie nie sprawiało mi już przyjemności.   

–  To  wszystko,  co  masz  mi  do  powiedzenia?  Jeśli  nie  wiadomo,  o  co  chodzi,  na  pewno 

chodzi o kobietę – stwierdziła kpiąco, a Steven wybuchnął śmiechem.   

–  Skąd  wiesz?  To  było  tak.  Po  operacji  trwającej  całą  noc  spotkałem  znajomych  z 

kardiochirurgii... Lepiej od razu powiem, że zaprosiła mnie lekarka, filigranowa blondynka, którą 
chciałem  poderwać.  Koledzy  skończyli  właśnie  nocny  dyżur,  więc  poszliśmy  do  pubu  na 
śniadanie.   

– Ciekawe, co tam można zjeść o tej porze...   
– Będziesz mi stale przerywać czy pozwolisz, żebym dokończył? – skarcił ją Steven.   
– Przepraszam. – Vicky położyła palec na ustach i obiecała, że będzie milczeć.   
– Jeden ze znajomych  miał  się wkrótce ożenić, więc uznaliśmy, że trzeba to  oblać. Byłem 

zmęczony, mało zjadłem, więc szybko się upiłem. Wracając do domu, przypomniałem sobie, że 
w szpitalu zostały moje podręczniki.   

– A kiedy tam poszedłeś, ktoś się zorientował, że jesteś pod wpływem alkoholu.   
– Tym człowiekiem był profesor, u którego odbywałem staż. Niewiele brakowało, żeby mnie 

zwolnił dyscyplinarnie. Potem okazało się, że siostra wstawiła się za mną i dzięki temu dostałem 
tylko naganę z wpisaniem do akt. Profesor uznał, że taka nauczka wystarczy.   

– Dobrze jest mieć wpływową siostrę, prawda? 
–  Ona  rzeczywiście  robi  na  ludziach  wrażenie!  Skończyło  się  tym,  że  poślubiła  mojego 

profesora – dodał z uśmiechem.   

– Muszę przyznać, że sporo jej zawdzięczam. Nie mogłem sobie darować, że ją zawiodłem. 

Bardzo  się  tym  martwiłem.  Do  chwili,  gdy  zdałem  egzamin  specjalistyczny  z  ortopedii  i 
chirurgii, nie tknąłem alkoholu, a potem tylko czasami pozwalałem sobie na coś mocniejszego.   

– A twoja lekarka z kardiochirurgii? – zapytała Vicky i poczuła ukłucie zazdrości na myśl o 

kobiecie, która zainteresowała Stevena.   

– O kim mówisz? – zapytał, marszcząc czoło, jakby daremnie próbował sobie przypomnieć 

dawną znajomą.   

background image

–  Wszystko  jasne.  –  Vicky  roześmiała  się  zadowolona,  że  tamto  zauroczenie  minęło  bez 

śladu.   

– Poznałaś mój mroczny sekret.   
– Tylko jeden, ale warto było posłuchać – odparła z uśmiechem. – Dziękuję.   
Podczas godziny spędzonej w pubie raz po raz ktoś do nich podchodził, by powiedzieć kilka 

miłych słów, a Vicky zrobiło się ciepło na sercu, gdy pomyślała o serdeczności okazywanej sobie 
nawzajem przez mieszkańców doliny. Potem zerknęła na zegarek i jęknęła rozpaczliwie, widząc, 
że dochodzi pół do szóstej.   

– Co się stało? 
– Muszę jechać do Neila Simpsona. Jego matka pewnie szykuje już kolację i wkrótce zapędzi 

małego do łóżka. Nie chcę wieczorem zakłócać im spokoju.   

– W takim razie powinnaś wyruszyć od razu. Proszę.   
– Wręczył jej kluczyki. – Weź mój samochód.   
–  To  potrwa  dłużej,  niż  sądzisz.  Muszę  jeszcze  zrobić  zakupy  i  zajrzeć  do  Mary  – 

tłumaczyła, sięgając po nie z ociąganiem, ale wzruszył tylko ramionami.   

– Nie ma sprawy, ktoś mnie podwiezie do domu – odparł.   
Gdy Vicky niepewnie kiwnęła głową, pochylił się i pocałował ją w usta. Zrobiło się cicho, bo 

goście zamilkli w pół słowa. Vicky najchętniej zapadłaby się pod ziemię.   

–  Waśnie  przypieczętowałeś  swój  los  –  szepnęła  drżącym  głosem,  zaciskając  w  dłoni 

kluczyki do jego auta.   

– Nieprawda! – odrzekł, podnosząc brwi. – Przypieczętowane zostały nasze losy.   

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

Postanowiła  nie  myśleć  o  Stevenie,  ale  łatwiej  było  to  obiecać,  niż  spełnić.  Wstąpiła  na 

chwilę  do  szpitala,  by  wziąć  z  gabinetu  torbę  lekarską  wypełnioną  niezbędnymi  lekami  i 
narzędziami, po czym ruszyła do Simpsonów.   

Matka  Neila  nie  dostrzegła  u  syna  żadnych  niepokojących  objawów  prócz  sporego 

rozdrażnienia.   

– Okropnie daje mi się we znaki – oznajmiła, wichrząc czule jego włosy. – Tak było, jest i 

będzie.   

Gdy mówiła te słowa, z jej oczu można było wyczytać, że bardzo kocha swego urwisa. Vicky 

roześmiała się, zbadała chłopca, a potem starannie zebrała swoje rzeczy i ułożyła je w torbie.   

– Jutro możesz wyjść na podwórko i trochę pobiegać, ale się nie przemęczaj.   
– Dobrze, pani doktor – obiecał uradowany Neil. – Starałem się słuchać mamy, odrobiłem też 

pracę domową.   

– To ci się chwali. – Vicky pokiwała głową i zwróciła się do pani Simpson. – Na mnie już 

pora. W przyszłym tygodniu chciałabym go zbadać, więc zapraszam do przychodni.   

– Umówię się na wizytę.   
Vicky  pożegnała  się  z  Neilem  oraz  jego  rodziną  i  wsiadła  do  terenowego  auta  Stevena. 

Prowadziła je z przyjemnością. Gdyby mogła sobie pozwolić na taki wydatek, dawno kupiłaby 
nowy samochód. Na szczęście stary dobrze się sprawował, więc nie miała powodu do narzekań.   

Spojrzała  na  zegar  wmontowany  w  deskę  rozdzielczą  i  postanowiła  odwiedzić  Mary.  Nie 

wykryła u niej dotąd żadnych objawów depresji poporodowej. Od kilku dni się nie widziały, ale 
codziennie rozmawiały przez telefon. Zaparkowała na podjeździe, chwyciła torbę i podeszła do 
drzwi. Energicznie zapukała dwa razy i weszła do środka, głośno witając domowników.   

– Cześć! – krzyknął Jeff. Weszła do kuchni i ujrzała go w kuchennym fartuchu; mieszał coś 

w garnku. – Przyjechałaś w dobrym momencie, zaraz siadamy do stołu.   

– Dziękuję, ale dziś nie mogę zostać. Chciałam tylko sprawdzić, czy Mary dobrze się czuje. 

Jak sobie radzicie? 

– W ubiegłym tygodniu trochę popłakiwała, ale była dość spokojna – odparł. – Zważywszy 

na okoliczności, bardzo dzielnie zniosła tę stratę. Jestem z niej dumny.   

– Gdyby pojawiły się niepokojące symptomy, daj mi znać.   
– Przyrzekam, że zadzwonię.   
– A ty? Jak sobie radzisz? 
– Oczywiście jestem przygnębiony – odparł, wzruszając ramionami. – Przykro mi z powodu 

Stuarta  i  bardzo  współczuję  Mary,  ale  wydaje  mi  się,  że  mężczyzna  przeżywa  to  inaczej,  bo 
między nim i  dzieckiem nie ma bezpośredniej  więzi,  którą odczuwa matka. Nie byłem  pewny, 

background image

czy  mały  kopał,  chociaż  Mary  twierdziła,  że  się  porusza.  Mówimy  o  nim  całkiem  otwarcie, 
zwłaszcza przy dzieciach, bo naszym zdaniem to jedyny sposób, żeby przeboleć stratę.   

–  Masz  rację.  A  oto  i  moja  pacjentka  –  powiedziała  Vicky,  gdy  Mary  weszła  do  kuchni. 

Uściskały się serdecznie.   

– Czemu zawdzięczamy twój przyjazd? – dopytywała się żartobliwie Mary.   
– Wizyta domowa. Marsz do sypialni, muszę cię zbadać.   
– Daj spokój, Vicky...   
– Nie waż się sprzeciwiać. Jeśli się pospieszymy, Jeff nie będzie czekać na ciebie z kolacją.   
Gdy  weszły  do  pokoju,  Mary  usiadła  na  łóżku,  a  Vicky  sięgnęła  do  torby  po  aparat  do 

mierzenia ciśnienia.   

– Całkiem nieźle. – Kiwnęła głową, gdy skończyła pomiar. – Wynik w normie. Połóż się na 

plecach. – Mary posłuchała i Vicky zmierzyła jej temperaturę, a potem zbadała starannie.   

– Mogę usiąść? – zapytała Mary, gdy Vicky wkładała swoje rzeczy do torby.   
– Tak, badanie skończone. Wszystko w porządku.   
– W takim razie zaczynamy przesłuchanie. – Spoglądała na przyjaciółkę oczami lśniącymi z 

ciekawości. – Opowiedz, jaki on jest.   

– Kto? Steven? – odparła z roztargnieniem Vicky, a Mary zachichotała cichutko.   
– Zawrócił ci w głowie, prawda? Doskonale! Najwyższy czas, żeby się komuś udało.   
– To dla mnie bardzo trudne. – Vicky głośno zatrzasnęła torbę. – Jestem pod jego urokiem, z 

czego on doskonale zdaje sobie sprawę.   

– Czy to źle? Przecież wpadłaś mu w oko.   
–  Chyba  tak.  –  Vicky  usiadła,  próbując  uporządkować  myśli,  a  Mary  jak  zwykle  czekała 

cierpliwie. – Lubię jego towarzystwo, mamy takie samo poczucie humoru. – Przymknęła oczy i 
zaraz  powróciły  wspomnienia.  –  Uwielbiam,  kiedy  mnie  dotyka  i  całuje.  Zapominam  wtedy  o 
całym świecie. – Popatrzyła na Mary. – Do tej pory żaden mężczyzna tak na mnie nie działał! 

– To czemu się denerwujesz? 
– Bo Steven to najbardziej uparty, samowolny, arogancki i denerwujący facet, jakiego znam.   
– Nieźle. – Mary z ciekawością uniosła brwi.   
– Sam wprosił się do mojego domu, a teraz ciągle ma pretensje.   
– Chwileczkę. – Mary podniosła rękę. – Steven Pearce z tobą mieszka? 
– Tak. Rozumiesz, o co mi chodzi? 
– Nic z tego nie rozumiem. Możesz zacząć od początku? 
– Steven miał zamieszkać w domku na gruntach, które sprzedała Leesha, ale wymiana rur nie 

została  skończona  na  czas,  więc  postanowił  zatrzymać  się  u  mnie.  Uznał,  że  to  najlepsze 
rozwiązanie i oznajmił, że się wprowadza.   

– Mogłaś odmówić – wtrąciła Mary.   
– To wcale nie jest takie proste. – Vicky spojrzała jej prosto w oczy i powiedziała wolno: – 

Chciałam,  żeby  u  mnie  został.  Lubię  czuć  jego  obecność,  ale  dziś...  zachował  się  jak  ostatni 

background image

prostak. Najchętniej bym go udusiła.   

– Nieźle.   
– Przestań wygadywać bzdury. – Vicky była wściekła. – Miałam nadzieję, że poradzisz mi, 

jak postąpić.   

–  Dobrze,  dobrze.  –  Mary  wybuchnęła  śmiechem.  –  Uspokój  się  i  pozwól,  że  dokonam 

małego podsumowania. Steven doprowadza cię do szaleństwa, tracisz przy nim zdrowy rozsądek 
i popadasz w zmienne nastroje.   

– Nie... Masz rację – przyznała Vicky.   
– Lubisz jego towarzystwo i uwielbiasz pieszczoty.   
– Tak. – Rozmarzona wolno pokiwała głową.   
– No to wpadłaś.   
– Nie rozumiem.   
– Jesteś zakochana.   
– Nieprawda! – obruszyła się Vicky. – Ledwie go znam.   
– Ale to nie zmienia faktu, że go wybrałaś. – Mary nonszalancko wzruszyła ramionami.   
–  Nie  kocham  Stevena  –  upierała  się  Vicky.  –  Ten  facet...  Wiesz,  do  czego  on  mnie 

namawiał? 

– Nie mam pojęcia, ale na pewno zaraz mi powiesz.   
– Miał  czelność twierdzić, że marna ze mnie lekarka, bo mieszkam  za daleko od szpitala i 

mogę nie zdążyć na czas.   

–  Samochodem  jedziesz  niecały  kwadrans.  –  Mary  zmarszczyła  brwi.  –  Zresztą,  gdzie 

miałabyś zamieszkać? 

– Zdaniem Stevena obok szpitala albo przychodni.   
– Doktor Loveday mieszkał jeszcze dalej, ale to mu w niczym nie przeszkadzało.   
– Właśnie! Steven wyprowadza mnie z równowagi. – Vicky zrobiła ponurą minę i zacisnęła 

pięści.  –  Najpierw  podstępnie  wkrada  się  do  mojego  domu,  a  potem  najspokojniej  w  świecie 
zaczyna mnie pouczać.   

– Może chodzi mu o coś innego – odparła po namyśle Mary.   
– Ale o co? 
–  Jest  całkiem  prawdopodobne,  że  nasz  nowy  lekarz  chce  na  stałe  osiąść  w  tych  stronach. 

Chyba zamierza się ustatkować, założyć rodzinę.   

– Steven? 
–  Znasz  go  lepiej  –  odparła  Mary.  –  Może  próbował  wybadać,  jak  się  zapatrujesz  na 

przeprowadzkę bliżej miasta, co sądzisz o małżeństwie, czy chciałabyś mieć dzieci.   

– Wykluczone. – Vicky energicznie pokręciła głową. – Steven nie nadaje się na męża. Moim 

zdaniem marzy mu się płomienny romans. Teraz mam być jego kociakiem.   

– Przyjmijmy, że masz rację. Czy to ci odpowiada? 
–  Skądże!  Tyle  razy  powtarzałam,  że  mimo  wszelkich  przeciwności  chcę  wyjść  za  mąż  i 

background image

mieć dzieci, ale Steven nie należy do mężczyzn, z którymi można zostać do końca życia.   

– Dlaczego? Skąd ta pewność? 
– To się rzuca w oczy. Idę o zakład, że złamał wiele serc. Nie zamierzam być jeszcze jedną z 

jego wielu zawiedzionych wielbicielek.   

– Na takie deklaracje jest chyba za późno, ponieważ straciłaś dla niego głowę.   
– Naczytałaś się romansów! 
– Nie udawaj niewiniątka – odparła Mary. – Sama masz na swoim koncie kilka złamanych 

serc.   

– To za dużo powiedziane. Utarłam nosa kilku natrętnym adoratorom, to wszystko. Wątpię, 

czy w ogóle mieli serca.   

–  Z  twoich  słów  wynika,  że  Steven  cię  lubi  i  podziwia  –  tłumaczyła  Mary.  –  Osiągnęłaś 

wszystkie cele: skończyłaś studia, masz praktykę lekarską w naszej dolinie. Zrealizowałaś swoje 
plany,  więc  nie  możesz  się  już  nimi  zasłaniać.  Moim  zdaniem  szukasz  wymówki  i  dlatego 
twierdzisz, że Steven nie nadaje się na męża.   

– Powstała między nami pewna więź, ale to wcale nie znaczy, że on planuje małżeństwo. – 

Vicky  wstała  i  zaczęła  chodzić  po  pokoju.  –  Panuję  nad  sytuacją,  więc  między  nami  nic  nie 
było...   

– Czy on jest równie powściągliwy? 
Vicky zastanawiała się przez moment, a potem wyznała: 
–  Owszem.  Gdy  przyniosłam  mu  do  pokoju  ręczniki  i  pościel,  stał  tam  nagi  do  pasa,  w 

dżinsach. – Patrzyła przed siebie rozmarzonym wzrokiem i ciągnęła: – Zaczęliśmy się całować i 
byłam gotowa mu ulec, ale się opamiętał. Gdy zapytałam, co go powstrzymało, usłyszałam, że 
wszystko za bardzo się komplikuje.   

– Widzisz! – Mary uśmiechnęła się triumfalnie. – Z pewnością ma wobec ciebie jakieś plany.   
– Tobie wciąż jedno na myśli, ale chyba trafiłaś w sedno.   
– To znaczy? 
– Wmawiam sobie tylko, że panuję nad sytuacją, ale gdyby Steven chciał ode mnie czegoś 

więcej, natychmiast bym się zgodziła. – Obie długo milczały. Vicky odezwała się pierwsza. – Już 
sama nie wiem, czego chcę. Mam zamęt w głowie.   

Rozległo się pukanie i do sypialni wszedł Jeff.   
– Skończyłyście? Bo dzieci umierają z głodu.   
– Już idę, kochanie. – Mary wstała z łóżka i uśmiechnęła się do niego. – Vicky, zjesz z nami? 
– Dzięki, nie mogę. Mam gościa i muszę się nim zająć.   
– Trzymam kciuki – szepnęła Mary, ściskając ją mocno. Gdy Vicky weszła do domu, zegar 

wybił  ósmą,  a  z  kuchni  dochodziła  woń  smażonego  mięsa  i  czosnku.  Zajrzała  do  środka  i 
zobaczyła Stevena stojącego przy kuchence.   

– Cześć – powiedział z uśmiechem, odwracając się ku drzwiom. Poczuła, że nogi się pod nią 

uginają,  więc  podeszła  bliżej  i  usiadła  na  stołku  przy  kuchennym  blacie.  –  Nie  byłem  pewny, 

background image

kiedy wrócisz, ale uznałem, że pora szykować kolację.   

–  Dziękuję.  –  Obserwowała  w  milczeniu,  jak  sprawdza,  czy  steki  są  już  odpowiednio 

wysmażone.  Czyżby  Mary  trafiła  w  dziesiątkę?  Może  Steven  rzeczywiście  zamierza  się 
ustatkować  i  chce  z  nią  zostać  na  dłużej?  Co  miał  na  myśli,  gdy  powiedział  w  pubie,  że 
przypieczętowane zostały ich losy? 

– Dlaczego siedzisz z założonymi rękami? – Wskazał lodówkę. – Przygotuj sałatkę i pokrój 

chleb. – Zamyślona wzięła się do pracy. Nagle usłyszała tuż przy uchu jego szept: – Uważaj, bo 
się skaleczysz. – Tak ją przestraszył, że omal nie krzyknęła. Upuszczony nóż spadł na kuchenny 
blat.   

– Spokojnie! – Położył jej rękę na ramieniu i obrócił w swoją stronę. – Ja tylko żartowałem. 

Jak się czujesz? 

–  Do...  dobrze  –  wykrztusiła,  podniosła  głowę  i  spojrzała  mu  w  oczy.  Natychmiast 

zrozumiała, że to błąd.   

–  Myślami  byłaś  daleko  –  powiedział,  patrząc  na  nią  badawczo.  –  Czy  Mary  dobrze  się 

czuje? Co z Neilem? 

–  Oboje  wracają  do  zdrowia.  –  Kiedy  stał  tak  blisko,  traciła  zdrowy  rozsądek.  Na  domiar 

złego traktowała każde jego słowo niczym zagadkę wymagającą rozwiązania, w każdym zdaniu 
dopatrywała się ukrytych znaczeń. – Przepraszam – wymamrotała, uwalniając się z jego objęć.   

Wybiegła z kuchni i uciekła do swego pokoju. Oparła się o drzwi i zawstydzona ukryła twarz 

w dłoniach. Kilka razy odetchnęła głęboko, opuściła ramiona, a potem przebrała się w dżinsy i 
bawełnianą koszulkę.   

– Robisz z siebie pośmiewisko – powiedziała na głos, mocno szczotkując włosy. – Zapomnij 

o  rozmowie  z  Mary  i  weź  się  w  garść.  Mniejsza  z  tym,  czy  Steven  chce  ci  coś  dać  do 
zrozumienia,  czy  też  nie.  –  Wycelowała  palec  w  swoje  odbicie.  –  Przestań  analizować  każdą 
uwagę  i  po  prostu  ciesz  się  jego  obecnością.  Doceń,  że  poświęcił  tyle  czasu  i  energii,  żeby 
przygotować kolację.   

Zdecydowanie  skinęła  głową,  przywołała  na  twarz  przyjazny  uśmiech,  otworzyła  drzwi  i 

wpadła na stojącego za nimi Stevena, który właśnie uniósł rękę, by zapukać. Podniosła wzrok i 
natychmiast spoważniała. Jaki przystojny, pomyślała mimo woli.   

– Wszystko w porządku? – spytał zaniepokojony.   
–  Oczywiście  –  zapewniła  nieswoim  głosem,  trochę  zakłopotana  natrętnym  i  czułym 

spojrzeniem jego oczu.   

Patrzyli na siebie przez chwilę, a potem Steven podszedł bliżej i wziął ją w ramiona. Dotknął 

ustami  jej  warg,  a  żar  pocałunku  zmiótł  wszelkie  bariery  wznoszone  dotąd  z  ogromną 
pieczołowitością. Pożądanie ogarnęło  ich z równą siłą. Całowali się jak szaleni, powoli  idąc w 
stronę  łóżka.  Gdy  opadli  na  posłanie,  Steven  podniósł  głowę  i  wyszeptał  jej  imię.  Przymknęła 
oczy, spragniona kolejnego pocałunku i nagle zadrżała, bo zerwał się na równe nogi i wybiegł. 
Leżała  nieruchomo,  zastanawiając  się,  czemu  nagle  przerwał.  Gdy  poczuła  zapach  smażonego 

background image

mięsa, zeskoczyła z łóżka, poprawiła ubranie i pobiegła za nim do kuchni.   

– Zdążyłem w ostatniej chwili. – Z uśmiechem odwrócił się w jej stronę. – Kolacja gotowa.   
–  W  takim  razie  siadajmy  do  stołu!  –  Spojrzała  na  dobrze  wysmażone  steki,  wybuchnęła 

śmiechem i natychmiast się odprężyła. Pospiesznie doprawiła sałatkę, a Steven napełnił talerze. Z 
apetytem zabrali się do jedzenia.   

–  Jak  się  czuje  Fred?  Na  pewno  zajrzałeś  do  niego,  nim  wróciłeś  do  domu  –  powiedziała 

Vicky.   

– Oczywiście! Jego stan jest stabilny i poprawia się stopniowo. Nicole przygotowała w sali 

łóżko dla Dorothy, więc od razu humor mu się poprawił. Mimo dziewięćdziesięciu siedmiu lat 
serce  ma  jak  dzwon.  Sądzę,  że  wkrótce  wyzdrowieje.  Pozbyłem  się  też  obaw  co  do  szybkiej 
wymiany protezy stawu biodrowego.   

– Pyszny stek – oświadczyła, wskazując talerz – chociaż trochę przypalony.   
– Przecież jestem kawalerem! 
– I cóż tego? Czy twój kawalerski stan usprawiedliwia przypalanie potraw? – kpiła.   
–  Tylko  wtedy,  kiedy  jestem...  roztargniony  –  odparł  z  łobuzerskim  uśmiechem,  a  Vicky 

omal się nie zakrztusiła kawałkiem mięsa.   

– Nie poruszajmy... tego tematu.   
– Ach tak! Jesteś zaskoczona, że umiem gotować? 
–  Owszem  –  przyznała  szczerze  i  upiła  łyk  wina.  –  Większość  mężczyzn,  z  którymi...  – 

Umilkła z obawy, że Steven opacznie zrozumie jej uwagę.   

–  Większość  mężczyzn,  z  którymi  się  spotykałaś...  –  podpowiedział,  zachęcając  ją,  by 

dokończyła zdanie.   

– Tak... Niewielu potrafiło coś upichcić. Ich zdaniem, to zajęcie dla kobiety.   
– Nawet  jeśli  pracuje  w pełnym  wymiarze  godzin? Proszę, proszę, to  bardzo samolubnie z 

ich strony.   

– Święte słowa.   
– Ja jestem inny – zapewnił.   
– Zauważyłam.   
– Gotuję, sprzątam, potrafię nawet szyć.   
– Nie zapominaj, mój drogi, że miałam dziś okazję zobaczyć twoje szwy. Jestem pewna, że 

Fred również doceni twój talent.   

– Do tej pory pacjenci się na mnie nie skarżyli – odparł, wyciągnął rękę i ukradł jej z talerza 

małego pomidorka.   

– Jak mogłeś! – obruszyła się, ale było już za późno, żeby dać mu po łapie. Steven roześmiał 

się jak psotny chłopak i ona również poweselała. Nim zjedli kolację, daremnie próbowała sobie 
przypomnieć, kiedy czuła się taka szczęśliwa.   

Potem  wypili  kawę  i  usadowili  się  na  kanapie  w  salonie,  aby  obejrzeć  stary  film  z  Cary 

Grantem w roli głównej.   

background image

– Cała moja rodzina uwielbia czarnobiałe kino sprzed lat – szepnął jej do ucha.   
Kiedy  ją  przytulił,  poczuła  ciepły  oddech  i  omal  nie  straciła  głowy  pod  wpływem  takiej 

bliskości, ale szybko się odprężyła i z radością pomyślała, że jest przy niej mężczyzna, którego 
darzy  uczuciem.  Pochylił  głowę,  żeby  ją  pocałować,  i  w  tej  samej  chwili  zadzwonił  telefon. 
Oboje wydali jęk rozpaczy, a Steven podniósł słuchawkę. Vicky próbowała stłumić irytację; już 
po raz drugi tego dnia ubiegł ją i odebrał telefon, jakby mieszkał u siebie. Po chwili uznała, że dla 
radości przebywania w jego towarzystwie warto przymknąć oko na takie głupstwa. Nie chciała 
psuć miłego nastroju.   

Nie  oddał  jej  słuchawki,  wiec  domyśliła  się,  że  ktoś  dzwoni  do  niego.  Podsłuchiwała 

rozmowę bez najmniejszych oporów i zmarszczyła brwi, gdy się odezwał.   

– Czy w karcie są jakieś uwagi na ten temat? – zapytał.   
– Chodzi o Freda? – spytała cicho, a on pokiwał głową.   
– Trzeba zmienić antybiotyk. Podajcie erytromycynę – polecił. – Mam nadzieję, że mdłości i 

wymioty  ustaną.  Jest  wysypka?  –  Milczał  przez  chwilę.  –  W  takim  razie  obserwujcie  go  i  na 
bieżąco  mnie  informujcie.  Proszę  też  zrobić  w  jego  karcie  notatkę  o  zmianie  leku,  rano  dam 
swoją parafkę. Będę w szpitalu przed siódmą. Do zobaczenia. – Odłożył słuchawkę.   

– Domyślam się, że Fred jest uczulony na część antybiotyków, które mu zapisałeś.   
–  Tak.  –  Steven  pocierał  policzek.  –  Najwyraźniej  amoksycylina  mu  nie  służy,  bo 

wymiotował  i  dostał  lekkiej  biegunki,  ale mam nadzieję, że po zmianie leku wszystkie objawy 
ustąpią. Trzeba podać antybiotyk, żeby nie doszło do infekcji. – Milczał przez chwilę. – Dyżurna 
pielęgniarka sprawia wrażenie bardzo dobrze przygotowanej do zawodu.   

–  To  u  nas  normalne  – odparła  żartobliwie  Vicky.  –  Nazywa  się  Judith Tedesco.  Razem  z 

mężem,  który  jest  pielęgniarzem,  bierze  nocne  dyżury,  odkąd  ich  ostatnia  pociecha  opuściła 
rodzinne gniazdo.   

– No, Vicky, pora spać – wyznał niechętnie. – Wcześnie rano wpadnę na chwilę do szpitala, 

a potem wracam do Adelaide. Wpadłem tu sprawdzić, jak postępuje remont domku.   

– Cieszę się, że przyjechałeś, bo... to dobrze dla Freda – wykrztusiła i poczuła na sobie jego 

badawcze spojrzenie.   

– Oczywiście. W przeciwnym razie musiałabyś zadzwonić do większego szpitala i prosić o 

przysłanie  karetki  albo  helikoptera,  co  jeszcze  bardziej  opóźniłoby  leczenie.  Wiesz,  o  czym 
mówię.  Nadal  sądzę,  że  dla  twoich  pacjentów  byłoby  najlepiej,  gdybyś  zamieszkała  w 
miasteczku.  Jedziesz  tam  prawie  kwadrans,  a  dodaj  jeszcze  pięć  minut  na  włożenie  butów, 
zabranie torby i kluczy, dotarcie do auta.   

–  Już  o  tym  rozmawialiśmy.  –  Vicky  próbowała  zachować  spokój.  Jeśli  Steven  naprawdę 

chce  się  ustatkować,  nie  można  go  spłoszyć.  Z  uwagą  wysłuchała  jego  argumentów,  policzyła 
wolno do pięciu i zapytała: – Czemu tak bardzo nalegasz, żebym się przeprowadziła? 

– Chcę tylko, abyś zrozumiała, że jesteś w tej okolicy jedynym lekarzem ogólnym, a zatem 

powinnaś mieć stały dostęp do aparatury ratującej życie.   

background image

– Cały personel został przeszkolony. Nasze pielęgniarki, no i przede wszystkim Mac  są na 

bieżąco ze wszystkimi nowinkami dotyczącymi udzielania pierwszej pomocy.   

– Jesteś lekarzem, więc nikt oprócz ciebie nie zapisze leków i nie zleci zabiegów.   
– A co z tobą? 
– Nie rozumiem.   
– Zostałeś zatrudniony w naszym szpitalu jako chirurg ortopeda. Gdyby doszło do wypadku, 

podczas  akcji  ratunkowej  przydasz  się  znacznie  bardziej  niż  ja,  bo  posiadasz  umiejętności  i 
doświadczenie,  które  mogą  zdziałać  cuda  dla  ocalenia  ludzkiego  życia.  Dlaczego  postanowiłeś 
zamieszkać w domu, który stoi równie daleko od miasteczka jak mój? 

– Nie osiądę tam na stałe – odparł, a Vicky miała wrażenie, jakby skrzydła rosły jej u ramion.   
–  Nawet  jeśli  to  prowizorka  –  nie  dawała  za  wygraną  –  warto  było  wybrać  lokum  bliżej 

szpitala, bo przecież ciągle mamy tu wypadki. Powiedziałabym, że przyganiał kocioł garnkowi.   

– Zamierzam wkrótce poszukać nowego mieszkania. Zresztą, mniejsza o odległość.   
– W takim razie czemu się czepiasz? – zapytała uradowana. Steven zamierza osiedlić się tu 

na stałe, a to dobra nowina. Czy warto łudzić się nadzieją, że pewnego dnia... rozpoczną wspólne 
życie? 

– Mam zastrzeżenia do tego domu.   
– Co ci się w nim nie podoba? – spytała zirytowana.   
– Po prostu jest dla ciebie za duży.   
Popatrzyła na niego z niedowierzaniem i policzyła do dwudziestu, nim odpowiedziała: 
–  To  jest  moje  miejsce  na  ziemi,  tutaj  wyrosłam,  a  więc  położenie  i  metraż  nie  mają 

znaczenia. W tych pokojach gromadziłam wspomnienia. Kocham ten dom, jest mi niezbędny do 
życia, stanowi jego treść. Potrafisz to zrozumieć? 

– Tak, ale sądzę, że zamiast żyć wspomnieniami, powinnaś spojrzeć w przyszłość.   
–  W  tym  celu  nie  muszę  się  stąd  wyprowadzać.  Chcę  dodać  nowe  wspomnienia  do  tych, 

które już mam. Wychowam w tym domu moje pociechy i jak dawniej będzie tu rozbrzmiewać 
dziecięcy śmiech.   

–  A  co  teraz?  Na  razie  nie  masz  potomstwa,  jesteś  za  to  potrzebna  swoim  pacjentom. 

Wczoraj mówiłaś, że bardzo ci zależało na powrocie do tej doliny, bo pragnęłaś służyć ludziom, 
wśród których wyrosłaś. Nie sądzisz, że jesteś trochę samolubna, upierając się, żeby mieszkać z 
dala od nich? 

Tym razem liczenie na nic się nie zdało. Vicky wstała, pożegnała się chłodno i wyszła. Ze 

złości mocno trzasnęła drzwiami do sypialni, bo Steven wyprowadził ją z równowagi. Chodziła z 
kąta w kąt i oddychała głęboko w nadziei, że łatwiej się uspokoi. Doszła do wniosku, że Mary się 
myli. Steven nie szuka w tym domu przyszłej żony. Jak mogła traktować poważnie tę sugestię? 

Steven wsunął ręce w kieszenie i wzruszył ramionami, gdy wybiegła z pokoju. Miał nadzieję, 

że wreszcie skłoni ją do przeprowadzki, a tymczasem udało mu się tylko rozzłościć ją i zasmucić. 
Podszedł  do  okna  i  popatrzył  w  ciemność  za  szybą.  Czy  wierzył  w  słuszność  swoich 

background image

argumentów?  Czy  naprawdę  sądził,  że  pacjenci  cierpią  na  tym,  że  Vicky  mieszka  daleko  od 
szpitala? Przecież była doskonałą lekarką.   

Zaciągnął  zasłony  i  wyszedł  z  salonu,  by  sprawdzić,  czy  drzwi  frontowe  i  kuchenne  są 

zamknięte na klucz, a potem zgasił światło w pokoju i w korytarzu. Zatrzymał się przed sypialnią 
Vicky i podniósł rękę, by zapukać, bo chciał ją przeprosić. Nasłuchiwał przez chwilę; dobiegło 
go  mamrotanie  i  odgłos  kroków,  jakby  niespokojnie  chodziła  po  pokoju.  Uznał,  że  nie  jest  to 
odpowiednia chwila, by się jej pokazywać.   

Zamieszkał tu, żeby się do niej zbliżyć i dzięki temu łatwiej namówić ją do sprzedaży domu i 

ziemi, a teraz sam wszystko skomplikował. Po długim namyśle postanowił zrezygnować z kupna; 
pieniądze to nie wszystko, a Vicky Hansen mogłaby stać się...   

Sharlock Wine Company będzie czerpać spore zyski z dwu działek już zakupionych, a więc 

nie  musi  zabiegać  o  grunt  Vicky.  Jej  szczerość  i  oddanie  były  dla  Stevena  prawdziwym 
odkryciem.  Żadna  kobieta  tak  go  dotąd  nie  całowała,  a  jej  czułość  poruszała  go  bardziej,  niż 
gotów był przyznać.   

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

–  Jesteś  grzeczną  dziewczynką  –  pochwaliła  Vicky  czteroletnią  Megan,  która  starała  się 

powstrzymać  łzy.  –  Teraz  zastrzyk  w  drugą  rączkę  –  tłumaczyła,  wkłuwając  igłę.  –  Gotowe. 
Byłaś taka dzielna, że zasłużyłaś na cukierka, prawda? 

Megan  pokiwała  głową  i  choć  oczy  miała  pełne  łez,  nie  wybuchnęła  płaczem.  Siedziała 

nieruchomo  na leżance,  aż matka podniosła ją, przytuliła i  ucałowała. Vicky sięgnęła po słój z 
cukierkami.  Była  zadowolona,  że  godziny  przyjęć  dobiegają  końca,  bo  w  poniedziałek  zawsze 
miała wielu pacjentów. Na szczęście poczekalnia była już prawie pusta.   

– Jakiego koloru ma być twój cukierek? – spytała.   
– Poproszę czerwony. – Megan wyciągnęła rączkę po nagrodę.   
– Mam się spodziewać typowych efektów ubocznych, czy może udało się je wyeliminować 

od czasu ostatnich szczepień? – zapytała Sonya McMahon.   

–  Temperatura  może  się  nieco  podwyższyć,  a  wokół  śladu  po  nakłuciu  występuje  czasem 

lekka  opuchlizna,  ale  moim  zdaniem  wszystko  będzie  dobrze,  pod  warunkiem,  że  w  ciągu 
najbliższej doby nie poskąpisz małej uścisków i całusów. Megan była szczepiona, gdy skończyła 
półtora roku, a od tamtego czasu farmaceuci opracowali nowe generacje leków i dlatego bardzo 
bym  się  zdziwiła,  gdyby  temperatura  rzeczywiście  się  podniosła.  Jeśli  coś  cię  zaniepokoi, 
natychmiast do mnie zadzwoń.   

–  Dziękuję.  –  Sonya  odwróciła  się  do  Megan.  –  Już  po  wszystkim,  kochanie  –  rzekła 

uspokajającym głosem. – Chodź, powiemy tatusiowi, jaka byłaś odważna.   

Gdy  wyszły,  Vicky  szybko  zrobiła  notatki,  wdzięczna  niebiosom,  że  większość  matek  w 

okolicy uznała szczepienia ochronne za konieczne. Przez interkom dała znak rejestratorce Trudy, 
żeby wprowadziła Susan Hartford. Po chwili do gabinetu weszła piętnastoletnia dziewczyna; była 
z nią matka.   

– W czym mogę pomóc? – zapytała Vicky, gdy usiadły po drugiej stronie biurka.   
–  Trzeba  powtórzyć  receptę  na  inhalator  –  tłumaczyła  pani  Hartford.  –  Zaczyna  się  ta 

okropna wiosna, jak mówią astmatycy, więc nastąpiło pogorszenie.   

Vicky osłuchała Susie, a następnie zmierzyła pojemność jej płuc. Wynik nie był imponujący.   
– Ile czasu minęło, odkąd używałaś inhalatora? 
–  Pół  godziny  –  odparła  Susie  świszczącym  głosem  i  zaczęła  kasłać,  a  potem  trzykrotnie 

odetchnęła  głęboko,  próbując  się  uspokoić.  Vicky  powtórzyła  badanie  i  tym  razem  wynik  był 
znacznie lepszy.   

– Doskonale – pochwaliła Susie. – Co z inhalacjami? 
– Robimy je codziennie wieczorem – zapewniła pani Hartford.   
– Dobrze. – Vicky pokiwała głową i sięgnęła po recepty. – Zwiększymy dawkę podawanych 

background image

w  ten  sposób  leków  zapobiegawczych,  żeby  w  ciągu  dnia  Susie  rzadziej  używała  inhalatora. 
Mam nadzieję, ze regularnie odkurza pani jej pokój.   

– Jak zwykle – zapewniła pani Hartford. – Wiele z tym zachodu, ale skutki są widoczne.   
–  Dobrze.  –  Vicky  podała  jej  receptę.  –  Zapraszam  na  kontrolną  wizytę  pod  koniec 

przyszłego tygodnia, żeby sprawdzić, czy inhalacje pomogły – zwróciła się do Susie.   

– Dziękuję, pani doktor – odparła uśmiechnięta pacjentka i wraz z matką opuściła gabinet.   
Gdy  tylko  drzwi  się  za nimi  zamknęły,  Vicky  osunęła  się  na  oparcie  krzesła,  a  jej  ramiona 

opadły bezwładnie. Dyżur dobiegł końca; mogła teraz pomyśleć o dzisiejszym wieczorze.   

Sam na sam ze Stevenem... W czasie weekendu niewiele czasu spędzili we dwoje, lecz stale 

był  obecny  w jej myślach.  Z rozrzewnieniem  wspominała sobotni  poranek.  Zaspana weszła do 
kuchni i zastała go tam nad talerzem płatków kukurydzianych. Była pewna, że dawno wyjechał i 
dlatego nie włożyła szlafroka, tylko paradowała po domu w kusej bawełnianej koszulce.   

–  Dzień  dobry  –  powiedział  uwodzicielskim  tonem,  gapiąc  się  na  jej  nogi.  Zadrżała, 

ponieważ  upewniła  się,  że  ilekroć  czuje  na  sobie  jego  wzrok,  popada  w  dziwne  oszołomienie 
nawet wówczas, gdy się na niego złości. – Wyglądasz cudownie, kiedy jesteś zaspana.   

Zakłopotana,  a zarazem  ucieszona jego komplementem, szybko  wzięła się  garść i  zmieniła 

temat.   

– Sądziłam, że już wyjechałeś.   
– Jak widzisz, nadal tu jestem.   
– O tej porze powinieneś już być w szpitalu. Fred zacznie się niecierpliwić.   
–  Widzę,  że  dalej  jesteś  na  mnie  zła.  –  Podszedł  do  niej  z  zaczepnym  uśmiechem.  –  Nie 

zostawiasz mi wyboru.   

– Co masz na myśli? 
–  Skoro  nie  ochłonęłaś  jeszcze  po  naszej  wczorajszej  rozmowie,  muszę  przed  wyjazdem 

naprawić jakoś wyrządzone szkody.   

– A co tu jest do naprawiania? 
–  Twoje  nastawienie.  Nie  mogę  zostawić  cię  samej  na  kilka  dni,  skoro  wiem,  że  będziesz 

uporczywie analizować i rozkładać na czynniki pierwsze moje uwagi dotyczące twojego domu.   

– Dlaczego? 
–  Ponieważ  jestem  bardzo  wrażliwy,  a  tamte  błahostki  nie  są  warte,  żeby  sobie  nimi 

zaprzątać głowę.   

Podszedł bliżej, wiec musiała się cofnąć, aż poczuła za plecami blat. Nie miała dokąd uciec. 

Wolno  przesunął  dłońmi  po  jej  rękach  i  dotknął  ramion.  Przymknęła  oczy,  rozkoszując  się 
odczuciami wzbudzonymi tą pieszczotą.   

–  Nie  złość  się  na  mnie,  Vicky  –  szepnął,  zmuszając  ją,  by  spojrzała  mu  w  oczy.  Potem 

pochylił głowę i pocałował ją w usta.   

Była  zamyślona  i  roztargniona,  gdy  przerwał  ten  pocałunek  i  pożegnał  się  na  kilka  dni. 

Potem  przez  cały  czas  myślała  o  Stevenie.  W  sobotę  miała  dyżur  w  szpitalu,  cotygodniowe 

background image

wizyty  domowe  i  mnóstwo  papierkowej  roboty,  a  gdy  się  uporała  ze  wszystkimi  zajęciami  i 
poszła do łóżka, długo nie mogła zasnąć, wspominając odczucia, które w niej obudził. Myślała o 
nim uporczywie przez całą niedzielę, krzątając się po mieszkaniu i pracując w ogrodzie.  Po raz 
pierwszy od paru tygodni miała czas na domowe zajęcia, ponieważ nie było nagłych wezwań.   

Wzięła pod uwagę argumenty Stevena i zastanawiała się bez emocji, czy łatwiej byłoby jej 

dbać  o  zdrowie  pacjentów,  gdyby  zamieszkała  bliżej  szpitala.  Studia  medyczne  i  praktyka 
lekarska  nauczyły  ją  starannej  analizy  danych  przed  podjęciem  ostatecznej  decyzji,  więc  teraz 
musiała rozważyć wszystkie za i przeciw. A jeśli Steven miał słuszność? 

W  poniedziałek  rano  weszła  do  kuchni,  gdzie  czekała  ją  niespodzianka  jeszcze 

przyjemniejsza  niż  w  sobotni  poranek,  bo  stół  był  już  nakryty  do  śniadania:  kawa,  sok 
pomarańczowy, talerz płatków kukurydzianych. Steven, ubrany w granatowy garnitur, siedział po 
drugiej stronie i jadł.   

– Dobrze spałaś? – spytał na powitanie.   
– To naprawdę ty? – zawołała.   
– Nie, jestem wytworem twojej wyobraźni – odparł z kpiącym uśmiechem.   
– Nie słyszałam, kiedy przyjechałeś.   
– Czekałaś na mnie? 
– Skąd miałam wiedzieć, kiedy przyjedziesz? – odparła urażona i usiadła.   
– Na pewno wypatrywałaś mojego powrotu. – Ponieważ milczała, dodał: – Dotarłem tu po 

drugiej. Już spałaś, więc postanowiłem zrobić ci niespodziankę.   

– Bawiłeś się do północy, co? – Zrobiło jej się ciężko na sercu, gdy pomyślała, że szalał w 

towarzystwie innej kobiety.   

– Uwaga! Zaczynasz pokazywać pazurki – odparł żartobliwie. – Chciałem wrócić wcześniej, 

ale niespodziewanie zadzwonił mój szwagier.   

– Co się stało? 
– Kathryn miała lekkie  skurcze, więc zawieźliśmy ją do szpitala na usg i  morfologię. Gdy 

okazało się, że wyniki są dobre, wróciła do domu.   

– Który to miesiąc? 
– Zaczął się ósmy.   
– Skoro miewa skurcze, powinna się oszczędzać.   
–  Jack  ciągłe  jej  to  powtarza.  Jest  bardzo  zaborczy  wobec  niej  i  dziecka,  ale  po  tym,  co 

przeżył w Afryce, chyba ma do tego prawo.   

– Cieszę się, że Kathryn jest w dobrej formie.   
– Ja również. Jedzmy, bo spóźnimy się do pracy.   
– To twój pierwszy dyżur. Jesteś zdenerwowany? 
– Ja? Skądże! 
Podczas śniadania gawędzili przyjaźnie, ale gdy wyszli z domu i Steven odprowadzał Vicky 

do auta, nagle znalazła się w jego objęciach.   

background image

– Tęskniłaś za mną? – Pochylił głowę i pocałował ją czule. Uradowana łagodną pieszczotą 

przymknęła  oczy  i  oddała  pocałunek.  –  To  pewnie  oznacza,  że  miałem  rację  –  powiedział 
zmienionym głosem, kiedy się wreszcie odsunął. – Jedźmy do miasteczka.   

 
Rozmarzona  Vicky  wyprostowała  się  na  krześle  i  otworzyła  szeroko  oczy.  Serce  biło  jej 

coraz mocniej, gdy wspominała pieszczoty Stevena. Marzyła, by znów jej dotknął. Ukryła twarz 
w dłoniach i mruknęła: 

– Opanuj się, Victorio! Ten facet robi z tobą, co chce. Jesteś wobec niego całkiem bezradna.   
Kiedy  byli  razem,  to  cieszyła  się  z  jego  towarzystwa,  to  znów  wpadała  w  złość.  Po  raz 

pierwszy  doświadczała  takich  skrajności.  Targały  nią  sprzeczne  uczucia,  nad  którymi  nie 
potrafiła zapanować, ale jednego była pewna: chciała jak najszybciej wrócić do domu, żeby się z 
nim zobaczyć.   

Zrobiła notatkę w karcie Susie Hartford, uporządkowała rzeczy na biurku i postanowiła, że 

zrobi Stevenowi gorącą kolację. Poprzednio on usmażył steki, więc kolej na nią. Nie była dobrą 
kucharką, więc zdecydowała się na proste i pożywne spaghetti po bolońsku.   

Położyła  karty  pacjentów  na  biurku  Trudy  i  poprosiła  o  zamknięcie  gabinetu,  po  czym 

pobiegła do sklepu.   

 
– Dzięki za kolację – powiedział Steven, gdy usadowili się na kanapie w salonie.   
– Drobiazg. – Vicky siedziała wyprostowana, jakby kij połknęła.  I co dalej? Czy tak samo 

jak  wtedy  będą  oglądać  film?  Może  podyskutują  o  artykule,  który  wczoraj  przeczytała? 
Przyjemnie byłoby porozmawiać; jest dopiero wpół do dziewiątej, za wcześnie na sen.   

Podczas kolacji wymienili uwagi na temat pacjentów, omówili stan zdrowia Freda. Była to 

ogólna  rozmowa  na  tematy  zawodowe.  Vicky  czuła  się  niepewnie,  ale  to  było  przyjemne 
wrażenie, bo mimo woli oczekiwała, że lada chwila coś się wydarzy... zupełnie jakby unosiła się 
w powietrzu na spadochronie i czekała na moment, kiedy znów dotknie gruntu.   

Poczuła  na  sobie  pełne  niepokoju  spojrzenie  Stevena,  który  wyciągnął  rękę  i  dotknął  jej 

pleców.   

– Odwróć się, zrobię ci masaż – polecił, a ona natychmiast usłuchała. Odprężała się wolno 

pod  wpływem  ciepła  jego  rąk  dotykających  jej  przez  bluzkę.  –  Odpocznij  –  szepnął,  więc 
posłusznie zamknęła oczy.   

Skupiona na rytmicznym oddychaniu nie zwracała już uwagi na ruchy jego rąk. Zadowolona 

i  odprężona,  mimo  woli  powróciła  myślą  do  rozmowy  z  Mary.  Nadal  sądziła,  że  Steven  nie 
nadaje się na męża, ale zadała sobie pytanie, czy warto się tym przejmować. Po chwili doszła do 
wniosku, że to bardzo ważna sprawa. Zawrócił jej w głowie, ale to uczucie nie ma przyszłości.   

Wszystko  albo  nic!  Chciała  namiętności,  zaufania,  miłości,  przyjaźni,  poczucia  wspólnoty. 

Steven był namiętny jak mało kto... i nic więcej. Czy dla chwili zapomnienia warto ryzykować 
szczęśliwą przyszłość? Jak długo potrwa wzajemne zauroczenie i kiedy się wypali, pozostawiając 

background image

po sobie pustkę i pewność, że nic ich nie łączy? Powinna być uczciwa i powiedzieć Stevenowi, 
że przelotny romans nie wchodzi w grę.   

– O czym myślisz? – zapytał tak czule, że zachwiała się w swoim postanowieniu.   
– Nie będziesz zadowolony, gdy odpowiem – szepnęła.   
– Już mam powody do niepokoju, bo znowu jesteś spięta.   
– To prawda. – Odwróciła się i spojrzała mu w oczy, szukając właściwych słów. – Chodzi o 

ciebie i o mnie.   

– Mów śmiało – zachęcił.   
Westchnęła głęboko i postanowiła zaryzykować.   
– Nie będę z tobą romansować, Steven – oznajmiła i zaraz spostrzegła, że drżą mu kąciki ust. 

–  Jeśli  teraz  powiesz,  że  wcale  nie  masz  na  mnie  ochoty,  chyba  dostanę  szału.  –  Znowu 
westchnęła. – Nie waż się ze mnie kpić, bo i tak ledwie się zdobyłam na to wyznanie.   

– Rozumiem – odparł przygnębiony.   
– Chciałabym, ale taki związek mi nie wystarczy. Czekam na mężczyznę, który zostanie tutaj 

ze mną na zawsze. Pragnę wyjść za mąż, mieć dzieci i...   

– Trochę się zagalopowałaś – przerwał. – Najlepsza jest metoda małych kroków. – Pochylił 

się i pocałował ją w usta. – Z mojego lekarskiego doświadczenia wynika, że potrzebujesz teraz 
odpoczynku i dobrej rozrywki. Zaparz kawę, a ja poszukam odpowiedniego filmu, zgoda? 

–  Oczywiście.  –  Westchnęła  i  poszła  do  kuchni.  Machinalnie  wykonywała  dobrze  znane 

czynności,  rozmyślając  o  swym  wyznaniu.  Chyba  mimo  woli  jeszcze  bardziej  wszystko 
skomplikowała.  Po  chwili  zmieniła  zdanie.  Nim  się  zdobyła  na  szczerą  rozmowę,  w  każdej 
chwili groził im nagły  wybuch pożądania. Doskonale zdawała sobie sprawę, jak by zakończyli 
ten wieczór. Była pewna, że gdyby się dzisiaj kochali, Steven zawładnąłby bez reszty jej sercem, 
które pragnęła oddać przyszłemu mężowi.   

Uznała, że nie ma powodu, aby odczuwać zakłopotanie i postanowiła zastosować się do jego 

rady: najlepsza jest metoda małych kroków. Dobrze się stało, że Steven poznał jej zdanie w tej 
materii. Nie miała wątpliwości, że mu się podoba, ale oboje potrzebowali czasu.   

Gdy  przyniosła  kawę  do  salonu,  leżał  na  kanapie  z  pilotem  w  dłoni,  a  telewizor  był 

włączony.   

– Prawdziwy raj dla każdego faceta, co? – spytała, podając mu kubek. – Kawa na życzenie i 

pilot w zasięgu ręki.   

Uśmiechnął  się  i  włączył  magnetowid.  Zdecydował  się  na  „Ściganego”  z  Harrisonem 

Fordem.  Wiedziała,  co  przesądziło  o  jego  wyborze:  w  tym  sensacyjnym  filmie  brak 
romantycznych wątków i scen erotycznych. Gdy seans w domowym kinie dobiegł końca, Steven 
wstał z kanapy i pociągnął za sobą Vicky.   

– Czas do łóżka. – Gdy wstrzymała oddech, wyjaśnił: 
– Nie ma powodu do obaw, zrozumiałem cię. Oboje musimy się wyspać.   
–  Wybierasz  się  jutro  do  Victor  Harbour?  –  spytała,  zastanawiając  się,  czy  pocałuje  ją  na 

background image

dobranoc,  czy  też  od  razu  pójdzie  do  swego  pokoju.  Zapowiedziała,  że  nie  zamierza  z  nim 
romansować, ale to nie oznacza, że ma coś przeciwko jego pocałunkom.   

–  Tak.  Przenocuję  tam,  bo  w  środę  od  rana  będę  operować.  Dzwoniłem  do  rejestracji  i 

dowiedziałem się, że w ambulatorium i na oddziale będzie komplet pacjentów.   

– Sam widzisz, że twoje usługi są po prostu nieodzowne.   
– Zbyt późno zdała sobie sprawę z pewnej dwuznaczności tej uwagi. Gdy Steven obdarzył ją 

zmysłowym uśmiechem i objął, położyła głowę na jego piersi.   

–  Vicky  –  rzekł,  wybuchając  śmiechem  –  jesteś  pełna  sprzeczności.  –  Zajrzał  jej  w  oczy  i 

pocałował  czule.  –  Będę  tu  w  środę  –  dodał  cicho,  wypuszczając  ją  z  objęć.  –  Dobranoc. 
Pięknych snów.   

 
W środę rano obudził ją dzwonek telefonu. W pierwszej chwili pomyślała, że coś się stało 

Stevenowi, i zdenerwowana chwyciła słuchawkę.   

–  Vicky  Hansen.  –  Popatrzyła  na  budzik:  wpół  do  szóstej.  Była  pewna,  że  usłyszy  złe 

nowiny.   

–  Cześć,  mówi  Daniel.  –  Wzdrygnęła  się,  słysząc  ponury  ton  w  jego  głosie.  –  Musisz 

natychmiast przyjechać do Molly.   

– Co się stało? – Wyskoczyła z łóżka i w pośpiechu zaczęła się ubierać.   
– Nasz recydywista znowu włamał się do jej domu. Tym razem przyłapała go, kiedy grzebał 

w szafce z lekami.   

– I co dalej? 
– Zaatakował ją nożem i trafił w ramię, a potem uciekł jej autem. Zawiadomiłem okoliczne 

posterunki, ale wątpię, żeby go złapali.   

– Kiedy to się stało? 
– Przed dwudziestoma minutami. Molly upiera się, że zostanie u siebie. Ma prowizoryczny 

opatrunek, ale moim zdaniem rana jest głęboka i trzeba założyć kilka szwów. Czy mam dzwonić 
po Maca? 

– Na razie nie. Wolałabym  najpierw zbadać Molly, a poza tym jestem najbliżej. Zaraz tam 

jadę. – Odłożyła słuchawkę, chwyciła torbę lekarską oraz klucze i pobiegła do samochodu.   

Gdy wjechała na podwórko, dom Molly był oświetlony jak choinka. Wszystkie lampy były 

zapalone.  Przed  frontowymi  drzwiami  stało  kilka  aut.  Zaparkowała  obok  ciężarówki  Franka 
Mitchella. Przywitała się z Danielem, pomachała Frankowi, który pomagał Mavis przygotować 
śniadanie, i pobiegła do sypialni Molly.   

– Cześć, kochanie – powiedziała cicho, otarła jej łzy i dodała: – Wszystko będzie dobrze.   
– Okropnie się bałam. Zaatakował mnie nożem, więc miałam szczęście, że skończyło się na 

jednej ranie. Byłam zaskoczona jego reakcją. Nie spotkałam dotąd podobnego szaleńca i nigdy 
nie miałam do czynienia z narkomanami.   

– Pokaż mi ramię – poleciła z westchnieniem Vicky. Daniel miał rację: ranę należało zszyć. 

background image

Gdy zakładała opatrunek, rozległo  się pukanie i  do pokoju  weszła Mavis, ciotka Molly, niosąc 
tacę ze śniadaniem.   

– Musisz się napić herbaty i zjeść grzankę – przekonywała. – Przyniosłam ci kawę, Vicky.   
– Nie dacie mi spokoju, póki czegoś w siebie nie wmuszę – mruknęła z rezygnacją Molly.   
Obie  energicznie  pokiwały  głowami.  Vicky  została  ponad  godzinę,  obserwując  ranną 

koleżankę, która po pewnym czasie zapadła w niespokojny sen. Daniel nadal zabezpieczał ślady, 
skrupulatnie  przetrząsając  każdy  kąt,  a  Mavis  szykowała  jedzenie  dla  jego  głodnych 
pomocników.   

Dochodziła ósma trzydzieści, gdy Vicky uznała, że można zostawić Molly pod opieką ciotki, 

i  ruszyła w drogę powrotną. Gdy mijała pola należące do Jerome’a, zobaczyła kilku mężczyzn 
dokonujących  pomiaru  grantów.  Spochmumiała  na  myśl,  że  niedługo  kolejna  część  rodzinnej 
własności pójdzie w obce ręce.   

–  Gdybym  miała  dość  pieniędzy...  –  mruknęła  do  siebie.  Znużona  weszła  do  domu  i 

zadzwoniła do brata, ale go nie zastaławięc zostawiła mu wiadomość. Z pewnością się do niej 
nie odezwie, ponieważ w tej sprawie mieli różne zdania. Ogarnęło ją przygnębienie. Martwiła się 
o Molly, ponieważ włamywacz był na wolności i włóczył się po okolicy. Na domiar złego obcy 
ludzie mieli wkrótce zagarnąć rodzinną ziemię.   

Szkoda, że nie ma tu Stevena. Mogłaby się do niego przytulić, a on zamknąłby ją w mocnym 

uścisku. Spory dotyczące jej domu i ziemi w tym wypadku nie miały znaczenia. Po chwili zdała 
sobie sprawę, że zbytnio się do niego przywiązała.   

– Jest kawa? – dobiegł ją z tyłu znajomy głos.   
– Cześć. – Vicky z uśmiechem obróciła się na krześle.   
– Owszem, chodź i nalej sobie filiżankę.   
Ucieszyła  się  na  jego  widok.  Samotne  dni  dłużyły  jej  się  w  nieskończoność.  Niedawno  ze 

zdziwieniem stwierdziła, że okropnie za nim tęskni.   

W środę wieczorem wrócił z Victor Harbour, a w czwartek rano pojechał do Adelaide, gdzie 

miał  przyjmować  pacjentów  i  przeprowadzić  kilka  operacji.  Zadzwonił  do  niej  między 
zabiegami, by powiedzieć, że wróci dopiero następnego dnia rano. Była z tego powodu bardzo 
rozczarowana,  wręcz  przygnębiona.  Wprawdzie  z  drżeniem  serca  myślała  o  tym,  że  będą 
nocować  pod  jednym  dachem,  bo  oboje  mieli  te  same  pragnienia  i  wysiłkiem  woli  tłumili 
pożądanie, ale wolała tę wewnętrzną walkę niż poczucie osamotnienia, które ją ogarniało, ilekroć 
Steven wyjeżdżał. Do tej pory nie przeszkadzało jej, że mieszka całkiem sama, ale odkąd pojawił 
się  w  jej  domu,  szybko  przywykła  do  wspólnego  oglądania  filmów,  posiłków  we  dwoje  i 
pocałunków na dobranoc. W pojedynkę czuła się nieswojo.   

Pożerała  go  wzrokiem,  gdy  wszedł  do  kuchni  i  sięgnął  po  dzbanek  z  kawą.  Miał  na  sobie 

dopasowane  dżinsy  i  białą  koszulkę  polo.  Serce  kołatało  jej  niespokojnie,  więc  oddychała 
głęboko, próbując się uspokoić.   

– Źle się czujesz? – spytał, siadając po drugiej stronie stołu.   

background image

–  Nic  mi  nie  jest  –  odparła  pospiesznie  i  otworzyła  szeroko  oczy.  Wyrzucała  sobie,  że 

zachowuje się jak mała dziewczynka.   

– Jak spędzasz wolne przedpołudnia? Odchrząknęła i po chwili z zadowoleniem stwierdziła, 

że jej głos brzmi całkiem normalnie.   

– Nic nadzwyczajnego. Śpię dłużej niż zwykle, długo stoję pod prysznicem, bez pośpiechu 

jem śniadanie, a potem trzeba jechać do pracy.   

–  Skąd  ja  to  znam?  –  odparł  żartobliwie.  –  Opowiedz,  co  się  tutaj  wydarzyło  pod  moją 

nieobecność.  W  środę  wieczorem  mówiłaś  o  tej  dziewczynie,  która  jest  weterynarzem.  Ma  na 
imię Molly, prawda? Jak ona się czuje? 

– Dochodzi powoli do siebie. Była załamana, kiedy się okazało, że na razie Daniel nie ma 

szans  na  wykrycie  sprawcy.  Wszyscy  jesteśmy  przerażeni  tym  włamaniem.  Frank  i  Mavis 
wprowadzili się do niej na pewien czas.   

– Jak długo zostaną? 
– Zapewne kilka tygodni. Dobrym pretekstem jest remont ich domu. Tym razem Molly nie 

mogła odmówić, choć jest taka niezależna.   

– Wychodzi na to, że udzieliła im schronienia, gdy chwilowo zostali bez dachu nad głową.   
– Trafiłeś w sedno.   
– Tutaj na prowincji wszyscy są tacy gościnni – dodał z uśmiechem.   
– Sam  się o tym  przekonałeś  – odparła znacząco, a z pozoru niewinne zdanie sprawiło,  że 

uświadomiła  sobie,  co  oznacza  jego  obecność  w  tym  domu  i  jak  wielkie  stanowi  zagrożenie. 
Nagle zrobiło jej się sucho w ustach, więc oblizała je ukradkiem.   

–  A...  co  u  Freda?  Domyślam  się,  że  odwiedziłeś  go  z  samego  rana  –  powiedziała, 

machinalnie wpatrując się w jego usta. Widziała, że się poruszają, ale nie rozumiała słów.   

–  Vicky?  –  W  końcu  dotarł  do  niej  jego  łagodny  głos.  –  W  ogóle  mnie  nie  słuchasz. 

Mówiłem... – Umilkł, gdy wyczytał z jej twarzy, o czym przed chwilą myślała.   

Chwycił Vicky za rękę i pociągnął w swoją stronę. Usiadła mu na kolanach i przytuliła się 

mocno.   

– Karygodne niedopatrzenie – mruknął. – Nie przywitałem się z tobą jak należy.   
– Przestań tyle gadać i po...   
Zamknął jej usta pocałunkiem, spełniając prośbę, której nie zdążyła wypowiedzieć. Poczuła, 

że w jej sercu wzbiera fala miłości, która ogarniają bez reszty, a wszelki opór znika. Całowała go 
coraz  żarliwiej,  czuła  coraz  większą  przyjemność  i  drżała.  Miłość?  Czy  naprawdę  kocha 
Stevena? 

Niespodziewanie  wyrwała  się  z  jego  ramion  i  stała  bez  ruchu,  oddychając  płytko  i 

nieregularnie. To prawda. Jej serce nie kłamało! Zakochała się w Stevenie.   

Widząc wyraz jej twarzy, zerwał się na równe nogi.   
– Vicky, co ci jest? 
–  Nic  –  szepnęła  po  chwili  milczenia,  bo  przez  dłuższy  czas  nie  była  w  stanie  wykrztusić 

background image

słowa. – Ja tylko...  – Zająknęła się, daremnie szukając właściwych słów. Stojący w holu  zegar 
wybił dwunastą trzydzieści, a Vicky znalazła stosowną wymówkę. – Ależ ten czas leci! Muszę 
zaraz  jechać  do  przychodni.  Ty  również  powinieneś  się  pospieszyć,  bo  operujesz  dziś  Freda. 
Nicole mnie zabije, jeśli nie zdążysz.   

Zdawała sobie sprawę, że to bezsensowna paplanina, ale marzyła jedynie o tym, by uwolnić 

się  od  natrętnej  obecności  Stevena  i  schronić  w  swoim  pokoju,  gdzie  będzie  mogła  spokojnie 
przeanalizować swoje myśli i uczucia.   

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

Wymiana protezy stawu biodrowego odbyła się bez żadnych komplikacji. Tak przynajmniej 

twierdził  Steven,  gdy  późnym  popołudniem  zadzwonił  do  gabinetu  Vicky.  Tego  dnia  wszyscy 
pacjenci wypytywali o samopoczucie Freda.   

– Wygląda na to, że skończę wcześniej od ciebie, więc dziś ja przygotuję coś do jedzenia – 

dodał.   

Z obawą pomyślała o kolejnym posiłku i wieczorze we dwoje. Teraz wiedziała, co naprawdę 

czuje i nie miała pojęcia, jak sobie z tym wszystkim poradzi. Dotychczas z trudem opierała się 
Stevenowi, a teraz nie była w stanie niczego mu odmówić.   

– Zgoda – odparła. – Do zobaczenia i dzięki za wiadomości o Fredzie.   
Odłożyła słuchawkę i ukryła twarz w dłoniach. Wystarczyło, że usłyszała przez telefon jego 

głos<  i  od  razu  poczuła  się  wytrącona  z  równowagi.  Straciła  wszelką  nadzieję:  jest  chora  z 
miłości i nigdy się nie wyleczy.   

Przed  siódmą  przyjęła  ostatniego  pacjenta,  uzupełniła  notatki  i  pożegnała  się  z  Trudy. 

Chciała  jak  najszybciej  wrócić  do  domu,  by  zobaczyć  Stevena,  a  zarazem  obawiała  się  tego 
spotkania.  Gdy  weszła  do  holu,  poczuła  miłą  woń  pieczonego  kurczaka  i  zajrzała  do  kuchni, 
gdzie Steven ostrzył nóż, żeby go pokroić.   

–  Zgranie  w  czasie  na  piątkę  z  plusem.  –  Uśmiechnął  się,  a  Vicky  natychmiast  poczuła 

dziwną słabość, więc oparła się o blat. Steven wykorzystał sposobność, żeby skraść jej całusa, a 
potem wrócił do swoich zajęć. – Dziś nie musisz mi pomagać, więc nalej sobie wina i usiądź.   

Ruchem głowy wskazał stół nakryty dla dwojga. Butelka białego wina z doliny chłodziła się 

w  napełnionym  lodem  wiaderku.  Czekała  cierpliwie,  aż  Steven  poda  kolację.  Uspokajała  się 
powoli i z zaciekawieniem słuchała anegdot z jego przeszłości.   

– Kathryn wczoraj o ciebie pytała. Pojechałem do rodziny na lunch, nim zacząłem operować 

– wyjaśnił.   

– Skąd o mnie wie? 
– Wspomniałem, że u ciebie mieszkam i wyjaśniłem, jak do tego doszło, więc zaczęła mnie 

wypytywać.  Taki  ma  charakter.  –  Vicky  była  trochę  zbita  z  tropu  tą  wiadomością,  ale 
postanowiła udawać, że wcale się nie przejęła. – Moja siostra i jej mąż chcieliby przyjechać tu w 
przyszłą niedzielę i zwiedzić dolinę.   

– Na długo? 
– Na jeden dzień. Kathryn miałaby ochotę zostać dłużej, ale odkąd jest w ciąży, woli spać we 

własnym łóżku.   

– Mam nadzieję, że skurcze ustały.   
–  Owszem.  W  przyszłym  tygodniu  minie  siedem  i  pół  miesiąca,  a  potem  zacznie  się 

background image

odliczanie. Kathryn ciągle powtarza, że ani się obejrzy, jak będzie po wszystkim.   

Gdy zjedli kolację i sprzątnęli ze stołu, zaproponowała, żeby dla odmiany poszli na spacer 

zamiast oglądać film.   

– Mamy ładny wieczór.   
–  Jak  możesz  tak  mówić!  –  obruszył  się  Steven.  –  Niebo  jest  zachmurzone,  zanosi  się  na 

burzę i pewnie wkrótce zacznie padać.   

– O tym właśnie mówiłam: cisza przed burzą. – Vicky podeszła do tylnych drzwi i czekała na 

Stevena. – Deszcz po prostu czuje się w powietrzu.   

–  Tak,  okropna  wilgoć,  nie  warto  brać  płaszcza.  –  Steven  zamknął  za  sobą  drzwi.  –  I  tak 

przemokniemy do suchej nitki.   

– Masz rację. – Uradowana chichotała jak nastolatka. Jeszcze bardziej się ucieszyła, gdy ujął 

jej  dłoń  i  zbiegł  po  schodach.  Minęli  kurnik  i  ruszyli  w  stronę  miedzy  dzielącej  pola  sióstr 
Hansen.   

– Jak przebiega remont domku? – zapytała, przypomniawszy sobie nagle o przebudowie.   
– Potrwa jeszcze tydzień, może dziesięć dni. Rozmawiałem z Davidem... Tak ma na imię mój 

znajomy  z  Sharlock  Wine.  Wczoraj  spotkałem  go  w  mieście  –  wyjaśnił.  –  Chcesz  wstąpić  do 
domku i sprawdzić, jak przebiegają prace? 

–  Nie,  dziękuję  –  odparła  po  namyśle.  –  Od  razu  zaczęłabym  myśleć  o  tym,  co  straciłam. 

Widziałam  dziś  geodetów  na  działce  Jerome’a,  więc  zapewne  i  on  przygotowuje  się  do 
sprzedaży.   

– To dla ciebie wielka przykrość, prawda? – Zatrzymał się i objął ją w talii.   
– Rzeczywiście, ale teraz nie chcę o tym mówić, bo jestem szczęśliwa i zadowolona z życia.   
–  I  tak  być  powinno  –  odparł  z  uśmiechem,  przysunął  się  bliżej  i  pocałował  ją  w  usta  tak 

łagodnie  i  czule,  że  się  rozmarzyła.  Ukochany  trzyma  ją  w  ramionach  jak  najdroższy  skarb... 
Miała  nadzieję,  że  delikatna  pieszczota  to  oznaka  jego  uczuć.  A  może...  Czy  śniąc  o  wspólnej 
przyszłości,  nie  buduje  zamków  na  lodzie?  Steven  podniósł  głowę,  ale  nadal  trzymał  ją  w 
objęciach. Przytuliła twarz do jego koszuli i słuchała mocnych uderzeń serca. Odniosła wrażenie, 
że znalazła wreszcie swoje miejsce na ziemi. Powinna go natychmiast przekonać, że są dla siebie 
stworzeni.   

– Steven... – Podniosła wzrok i spojrzała mu prosto w oczy. – Musisz wiedzieć...   
–  Nic  nie  mów  –  szepnął  i  znów  ją  pocałował.  Z  jej  twarzy  mógł  wyczytać  wszystko: 

niepewność, pożądanie i miłość. – Pamiętasz? – dodał. – Metoda małych kroków.   

Niebo przecięła efektowna błyskawica, więc oboje podnieśli głowy, żeby ją podziwiać.   
– Niesamowite, prawda? – Steven nadal ją obejmował.   
– Imponujące – przytaknęła, kiedy niebo ponownie się rozjarzyło.   
– Wkrótce zacznie padać, trzeba wracać.   
Oboje  milczeli,  idąc  w  stronę  domu.  Zatrzymywali  się  od  czasu  do  czasu,  by  podziwiać 

świetliste arcydzieła matki natury. Gdy byli przy schodach wiodących do tylnych drzwi, spadły 

background image

pierwsze krople ulewnego deszczu, który wkrótce zmienił pola w mokradło.   

– Zdążyliśmy w samą porę – powiedział, gdy wpadli do środka.   
Reszta  wieczoru  zeszła  im  na  rozmowie  dotyczącej  kwestii  medycznych.  Mieli  odmienne 

zdania, lecz spierali się  bez złości. Ustalili, że kto  pierwszy  wraca do domu,  ten przygotowuje 
kolację.   

Przez  cały  tydzień  trzymali  się  tej  zasady.  Wieczorami  toczyli  długie  medyczne  dyskusje, 

chodzili na spacery albo oglądali filmy. To były cudowne godziny. Gdy robiło się późno, Steven 
całował ją czule na dobranoc i znikał w swej sypialni.   

Po kilku dniach omal nie zwątpiła w swą kobiecość. Może przestała go interesować? Czyżby 

uznał,  że  mu  się  narzuca?  A  jeśli  uczucie,  którego  wcale  nie  ukrywała,  działa  odstraszająco? 
Oznajmiła  wprawdzie,  że  nie  interesuje  jej  romans,  ale  to  nie  powód,  żeby  całkiem  przestał  ją 
uwodzić.  Każdej  nocy  oddawała  mu  pocałunek  i  szła  do  łóżka  spokojna,  choć  trochę 
oszołomiona, i natychmiast zasypiała.   

 
Spędzili  we  dwoje  kolejne  piątkowe  przedpołudnie.  Gdy  jedli  wczesny  lunch,  zadzwonił 

telefon.   

– Vicky Hansen – powiedziała, odsuwając rękę Stevena, który próbował ukraść jej z talerza 

nie dojedzone ciastko.   

–  Witam.  –  Glos  Nicole  był  spokojny,  ale  wyczuwało  się  w  nim  niecierpliwość.  –  Czy 

zastałam Stevena? 

– Tak – odparła bez śladu zakłopotania. Mieszkańcy doliny z zadowoleniem przyjęli nowinę, 

że  ich  lekarka  i  nowy  ortopeda  mają  się  ku  sobie,  ale  nie  wtrącali  się  w  ich  sprawy,  mimo  że 
niecierpliwie czekali, aż zabrzmią weselne dzwony.   

–  To  dobrze  –  ciągnęła  Nicole.  –  Przed  chwilą  Mac  zawiadomił  mnie,  że  Susie  Hartford 

złamała rękę, jeżdżąc na wrotkach. Ma atak astmy, więc sprawa jest poważna.   

– Nagły upadek spowodował duszności – odparła Vicky. – Na pewno matka albo Mac podali 

lek w inhalatorze.   

– Oczywiście, ale moim zdaniem to nie wystarczy.   
– Rozumiem. Przygotujcie betamethason. Już jedziemy.   
–  Dotrzecie  tu  równocześnie  z  karetką.  Wszystko  będzie  już  przygotowane  do  zabiegu  – 

dodała Nicole spokojnie i rzeczowo.   

Vicky odłożyła słuchawkę, a Steven poderwał się i chwycił kluczyki.   
– Co wiemy? 
–  Susie  Hartford  miała  wypadek  –  tłumaczyła,  gdy  zamknęli  za  sobą  drzwi  i  dopadli 

terenowego rovera. – To piętnastoletnia dziewczynka poważnie chora na astmę. Niedawno była u 

mnie  po  recepty  na  leki,  które  stale  przyjmuje.  –  Wzruszyła  ramionami.  –  Pojemność  płuc 
mniejsza niż zwykle, ale wiosną tak bywa z astmatykami. Złamała rękę i dostała. ..   

– Ataku duszności – wpadł jej w słowo. – Nicole powiedziała coś o złamaniu? 

background image

– Ani słowa.   
– Będziemy w szpitalu, nim przyjedzie karetka? – rzucił opryskliwie, a Vicky domyśliła się, 

o co mu chodzi. Jego zdaniem powinna mieszkać bliżej. Z trudem trzymała nerwy na wodzy, gdy 
jechał po wyboistej drodze, którą zdążył już dobrze poznać.   

–  Przyjedziemy  trochę  wcześniej  albo  jednocześnie  z  karetką.  Wszystko  będzie  dobrze  – 

odparła zirytowana.   

Oboje zamilkli i spochmurnieli.   
Wyprzedzili  karetkę o bezcenne trzy minuty. W tym  czasie Vicky sprawdziła, czy ma pod 

ręką  wszystkie  leki  i  akcesoria  niezbędne  do  opanowania  ataku  duszności,  a  Steven  wypytał 
Nicole o szczegóły dotyczące złamania. Usłyszeli wycie syreny i  wkrótce Susie znalazła się w 
izbie przyjąć. Z trudem chwytała powietrze, choć na twarzy miała maskę tlenową.   

–  Oddychaj  głęboko  –  poleciła  Vicky.  –  Nie  ma  powodu  do  obaw,  świetnie  sobie  radzisz. 

Powoli wciągaj powietrze.   

Przez dziesięć minut robili wszystko, by Susie odzyskała poczucie bezpieczeństwa. Podczas 

ataku  choroby  dla  astmatyka  najważniejszy  jest  spokój.  Vicky  spoglądała  ku  drzwiom,  za 
którymi stała przerażona pani Hartford. W końcu Nicole oznajmiła, że puls i ciśnienie krwi są w 
normie, a pacjentka oddycha swobodnie. Vicky skinęła głową jej matce na znak, że może wejść 
do sali.   

– Susie, przyszła do nas twoja mama – powiedziała cicho. – Jest bardzo dzielna – zwróciła 

się do pani Hartford, w którą Susie wpatrywała się z jawną ulgą.   

– Nigdy się nie poddawaj. Świetnie sobie dajesz radę – odparła pani Hartford i pocałowała 

córkę, która od razu się uspokoiła. Po kilku minutach Vicky mogła zrezygnować z kolejnej dawki 
leków.   

– Moja ręka... – rzekła Susie. Wciąż oddychała płytko pomimo maski tlenowej zasłaniającej 

część twarzy.   

– Boli? – spytała Vicky, zadowolona, że pacjentka stara się mówić, ale tym razem Susie w 

odpowiedzi kiwnęła tylko głową. – Doktor Pearce zaraz się tym zajmie – uspokoiła ją, a Steven 
podszedł bliżej.   

– Cześć, Susie. Nazywam się Steven Pearce. – Gdy spojrzał jej w oczy, na zbolałej twarzy 

pojawił się nieśmiały uśmiech. – Duszności ustąpiły, wiec podam ci teraz środki przeciwbólowe, 
żebyś nie cierpiała. Zbadałem już rękę i wiem, że to proste złamanie, ale na wszelki wypadek ją 
prześwietlimy, a potem założę ci gips.   

Vicky  cofnęła  się  i  obserwowała  Stevena,  który  dodawał  odwagi  ich  pacjentce.  Ta 

życzliwość i chęć niesienia pomocy sprawiły, że stawał się jej coraz bliższy. Serce miała pełne 
miłości. Nagle usłyszała cichy, zatroskany głos Nicole.   

– Przepraszam, co mówiłaś? – spytała z roztargnieniem.   
– Dobrze się czujesz? – Nicole zmarszczyła brwi.   
– Tak. Czemu pytasz? Wyglądam na chorą? – dopytywała się szeptem Vicky.   

background image

– Wybacz, że przerwałam ci rozmyślania. Nie mam zastrzeżeń do twojego wyglądu – odparła 

Nicole z domyślnym uśmiechem.   

– Co to ma znaczyć? – Vicky stała się podejrzliwa.   
– Kochasz Stevena – szepnęła koleżanka. – Zastanawiałam się, kiedy wreszcie uświadomisz 

sobie, co do niego czujesz.   

– To się rzuca w oczy? 
– Kto cię dobrze zna, ten odgadnie.   
– Wspaniale! – odparła z westchnieniem. – To oznacza, że cała okolica zna już mój sekret.   
–  Mniejsza  z  tym.  –  Nicole  roześmiała  się  cicho.  –  Podczas  zakładania  gipsu  Stevenowi 

potrzebna  będzie  twoja  pomoc.  Przygotujmy  wszystko,  a  gdy  Susie  zostanie  przewieziona  do 
pokoju zabiegowego, natychmiast zabierzemy się do pracy.   

Vicky rozejrzała się po sali i zobaczyła, że dziewczynka właśnie opuszczają na szpitalnym 

wózku.  Steven  usiadł  przy  biurku,  żeby  uzupełnić  notatki  w  karcie,  a  gdy  skończył,  podał  ją 
Vicky.   

– Twoja kolej – rzekł z uśmiechem, od którego natychmiast zrobiło jej się ciepło na sercu. 

Przez  całą  wieczność  mogłaby  się  wpatrywać  w  jego  pogodną  twarz.  –  Gdybyś  mnie 
potrzebowała, jestem na radiologii.   

–  Dobrze.  –  Skinęła  głową  i  zabrała  się  do  pisania.  Gdy  wyszedł,  Nicole  współczującym 

gestem położyła jej rękę na ramieniu.   

– To poważna sprawa, tak? 
–  Owszem.  –  Vicky  pokiwała  głową,  niepewna,  co  ma  zrobić.  Czy  powinna  wyznać 

Stevenowi, że go kocha? Może lepiej poczekać, aż on zrobi pierwszy krok. A jeśli...   

– Idę do pokoju zabiegowego. Wkrótce się tam zobaczymy – oznajmiła Nicole.   
Vicky  pospiesznie  uzupełniła  notatki  w  karcie  Susie  i  podpisała  się,  spoglądając 

mimochodem na podpis Stevena – wyraźny i czytelny, co było rzadkością wśród lekarzy. Sama 
miała paskudny charakter pisma.   

Po chwili przeszła do pokoju zabiegowego, by asystować Stevenowi, który zakładał gips na 

złamaną rękę Susie. Gdy odwieziono ją do separatki, postanowił zajrzeć do Freda.   

– Pójdę z tobą – zaproponowała Vicky i we dwoje ruszyli do jego pokoju.   
– Jak dziewczynka? – spytał Fred, gdy stanęli w drzwiach.   
– Czuje się dobrze – odparła. – Atak duszności minął, więc oddycha swobodnie i odpoczywa.   
–  To  dobrze!  –  odparł  Fred  i  uspokojony  opadł  na  poduszki.  –  Obie  z  matką  najadły  się 

strachu.   

–  Masz  rację.  –  Vicky  popatrzyła  na  jego  kartę  umieszczoną  w  nogach  łóżka.  Z 

zadowoleniem uznała, że rokowania są pomyślne.   

– Co u Molly? Jak daje sobie radę? – wypytywał z niespokojną miną.   
– Jest bardzo dzielna. Frank i Mavis na razie dotrzymują jej towarzystwa.   
– Mam nadzieję, że Daniel znajdzie w końcu tego łotra, który ją napadł, i postawi go przed 

background image

sądem.   

Zmartwiony Steven pokręcił głową.   
– Niestety, na to musimy trochę poczekać.   
– Daniel sprawdza każdy ślad, ale takie śledztwo wymaga czasu – dodała Vicky.   
– Święte słowa – przytaknął Fred. – Na szczęście Molly mieszka teraz z wujem i ciotką, więc 

jest bezpieczna i może spać spokojnie.   

Vicky  była  innego  zdania  i  nadal  martwiła  się  o  koleżankę.  Podczas  kolejnych  wizyt 

upewniała się, że choć z pozoru Molly odzyskała równowagę, wcale nie czuje się tak dobrze. Z 
uwagą  obserwowała  jej  reakcje  i  spostrzegła  wiele  niepokojących  objawów.  Wystarczyło,  że 
zaszczekał jeden z psów, a Molly trzęsła się ze strachu.   

Sąsiedzi jak zwykle stanęli na wysokości zadania i czuwali z daleka, starając sieją chronić w 

miarę  swych  możliwości.  Vicky  dowiedziała  się  o  tym  od  Mary,  która  zgodnie  z  jej 
przewidywaniami  dość  szybko  odzyskiwała  dawną  formę.  Oboje  z  Jeffem  pogodzili  się  już  z 
wielką stratą, ale zdawali sobie sprawę, że nie zapomną nigdy o synku.   

 
W  sobotę  od  samego  rana  świeciło  słońce.  Vicky  wiedziała  o  tym,  nim  otworzyła  oczy, 

ponieważ zrobiło się tak jasno, że nie mogła spać. Na domiar złego Steven był blisko, a zarazem 
daleko,  i  ta  świadomość  doprowadzała  ją  do  szaleństwa.  Niewinne  pocałunki  na  dobranoc 
pobudzały jej wyobraźnię, a tęsknota stawała się nie do zniesienia.   

– Dzień dobry – usłyszała niski głos, gdy w szlafroku zeszła do kuchni.   
Z uśmiechem popatrzyła na Stevena. Miał na sobie dżinsy i bawełnianą koszulkę.   
– Jest kawa? – spytała zachrypniętym głosem.   
– Oczywiście. Wcześnie się obudziłaś. Vicky odchrząknęła, napełniając kubki.   
– Źle spałam tej nocy.   
– Ja również – mruknął, przeczesując ręką włosy. Vicky podała mu kawę, wyszła na werandę 

i  usiadła  na  schodach.  Przyłączył  się  do  niej  i  rozglądał  wokół.  Oboje  milczeli,  pogrążeni  w 
zadumie.  Steven  siedział  tuż  obok  Vicky,  która  czuła  ciepło  jego  ciała.  Szybko  zdała  sobie 
sprawę,  że  wiele  ryzykują.  Póki  nie  postanowi,  co  zrobić  z  tą  miłością,  lepiej  trzymać  się  od 
niego z daleka. Przez chwilę szukała odpowiedniego tematu do rozmowy, a potem zapytała: 

– Kiedy przyjedzie twoja siostra? 
– Wpół do dziewiątej. Ostatnio marnie sypia.   
– Tak bywa w jej stanie.   
–  Zgoda,  ale  niełatwo  będzie  zmusić  Jacka,  żeby  wpół  do  ósmej  był  gotowy  do  wyjazdu, 

zwłaszcza że to jedyny dzień, kiedy nie musi być w szpitalu.   

– Sądzisz, że się spóźnią? 
– Nie, Kathryn postawi na swoim, czy to się Jackowi podoba, czy nie.   
– Doskonale. Bardzo chcę ich poznać, ale najpierw obowiązek, a potem przyjemność. Muszę 

pojechać do szpitala i sprawdzić, jak się czuje Susie, a potem czekają mnie dwie wizyty domowe. 

background image

Jeśli się z tym uporam przed przyjazdem Kathryn i Jacka, będę mogła z nimi spędzić cały dzień.   

– Twoi pacjenci na pewno jeszcze śpią – rzekł Steven.   
–  Nie  sądzę.  Zazwyczaj  przyjeżdżam  do  nich  w  sobotę  wcześnie  rano.  Pani  Swaine  to 

staruszka,  ma  paskudny  wrzód  na  nodze.  Pielęgniarki  regularnie  zmieniają  opatrunek,  ale  na 
wszelki wypadek badam ją co tydzień. Drugim pacjentem, którego odwiedzam w sobotę, jest pan 
Matthews, który od trzydziestu lat porusza się na wózku. Miał fatalny wypadek, chyba wpadł pod 
traktor. Nim także opiekują się nasze pielęgniarki. Zarówno on, jak i pani Swaine mają trudności 
z dotarciem do przychodni, więc jeżdżę do nich na kontrolne wizyty.   

– Taka jest dola wiejskiej lekarki – odparł żartobliwie.   
– Owszem, a z tego wniosek, że zamiast tu siedzieć i gadać, muszę wziąć się do pracy.   
Zerwała  się  na  równe  nogi  i  poszła  do  domu.  Stojąc  pod  prysznicem,  skarciła  się  ostro  za 

brak wyczucia w kontaktach ze Stevenem, ale wycierając się, nabrała dla siebie wyrozumiałości i 
nim włożyła ubranie, gotowa była rzucić mu się w ramiona, nie dbając, czy coś do niej czuje.   

– Przestań się wygłupiać – rzekła do swego odbicia w lustrze. – Czekają na ciebie pacjenci, 

więc powinnaś się na nich skupić. – Wiedziała, że łatwiej to powiedzieć, niż wprowadzić w czyn.   

 
Susie  Hartford  była  w  dobrej  formie.  Oddychała  swobodnie  i  przyjmowała  jedynie  leki 

przepisane na stałe, dzięki którym jej organizm funkcjonował teraz jak sprawny mechanizm.   

– Dzisiaj wypiszemy cię ze szpitala – oznajmiła Vicky.   
– Dziękuję – odparła rozpromieniona dziewczynka.   
– Doktor Pearce także jest z ciebie zadowolony, ale prosi, żebyś za sześć tygodni zjawiła się 

u niego. Wtedy zdejmie ci gips. Sam pewnie wczoraj ci o tym wspomniał.   

– Zgadza się – odparła Susie.   
– A zatem wszystko w porządku. – Vicky zapisała swoje obserwacje. – Do mnie przyjdziesz 

za  tydzień,  bo  musimy  sprawdzić,  co  z  twoją  astmą.  A  tymczasem  uważaj,  gdyby  ci  znów 
przyszła ochota pojeździć na wrotkach.   

– Dobrze, pani doktor – odparła z powagą Susie.   
Fred jeszcze spał, gdy Vicky zajrzała do jego pokoju. Sięgnęła po kartę, przeczytała zapiski 

dyżurującej  nocą  pielęgniarki  i  pospiesznie  opuściła  szpital,  żeby  jak  najszybciej  odwiedzić 
stałych pacjentów.   

Bardzo się denerwowała przed spotkaniem z siostrą Stevena, ale starała się o tym nie myśleć. 

Młodsi  bracia  zwykle  liczą  się  bardzo  ze  zdaniem  starszych  sióstr  i  dlatego  mimo  woli 
podejrzewała,  że  ta  wizyta  jest  swego  rodzaju  próbą,  której  Steven  postanowił  ją  poddać,  nim 
zdecyduje się na trwały związek.   

Gdy  wróciła  do  domu,  w  garażu  ujrzała  czarnego  sportowego  jaguara.  Może  cała  rodzina 

Stevena  ma  podobny  gust?  Z  podziwem  oglądała  auto.  Gdy  zabrakło  pretekstu,  by  odwlec 
spotkanie, zdenerwowana i pełna obaw ruszyła ku drzwiom.   

– Otóż i ona – oznajmił Steven, gdy weszła do kuchni.   

background image

Zdobyła się na wymuszony uśmiech, lecz po chwili poweselała, gdy przedstawił jej siostrę i 

szwagra. Kathryn była śliczna, a kasztanowe włosy opadały jej na ramiona.   

– Przepraszam, że wprosiliśmy się do ciebie, ale Steven twierdził, że nie masz nic przeciwko 

naszej  wizycie  –  oświadczyła  bez  żadnych  ceremonii,  a  potem  zasłoniła  usta  ręką  i  dodała 

scenicznym szeptem: – Mężczyźni myślą innymi kategoriami niż my kobiety.   

–  Święte  słowa  –  przytaknął  jej  mąż.  –  Jestem  Jack  Halden.  Wspaniale,  że  cię  wreszcie 

poznaliśmy.   

Był  wysoki, miał ciemne włosy i niebieskie oczy, które łagodniały, ilekroć spoglądał czule 

na żonę. Vicky zmarszczyła brwi i przez chwilę wodziła spojrzeniem po twarzach obu mężczyzn.   

– Jack Halden? Ten słynny neurochirurg? 
– Jesteś sławny, kochanie. Nawet tu cię znają – żartowała Kathryn.   
–  Przepraszam  za  ten  nagły  entuzjazm  –  usprawiedliwiała  się  Vicky  –  ale  Steven  nie 

wymienił  waszego  nazwiska.  Czytałam  artykuły  Jacka  i  uważam,  że  są  bardzo  ciekawe  i 
pożyteczne.   

– Dziękuję! – Jack od razu się rozpromienił. – To wielka radość, że moje obserwacje na coś 

ci się przydały.   

– Ona jest cudowna – powiedziała Kathryn do Stevena. – Po prostu nadzwyczajna! Vicky, 

zyskałaś  dozgonną  sympatię  mojego  męża.  Kiedy  słyszy,  że  jest  wspaniałym  neurochirurgiem, 
natychmiast  dostaje  zawrotu  głowy.  –  Śmiała  się  z  własnego  żartu.  –  Gdybyśmy  nie  byli 
szczęśliwi, natychmiast poczułabym zazdrość.   

– Przecież wiesz, że dla mnie liczysz się tylko ty.  – Jack objął ją ramieniem. – Ale tak się 

składa, że moje obserwacje i wnioski publikuję, żeby się nimi podzielić także z innymi kolegami 
po fachu.   

– Chcecie zwiedzić dolinę? – zapytał Steven.   
–  Oczywiście.  –  Kathryn  wstała.  –  Vicky  zaprowadzi  mnie  do  łazienki,  a  potem  możemy 

jechać. – Pogładziła się delikatnie po brzuchu i ruszyła za panią domu.   

Wędrówkę po miasteczku rozpoczęli od mało uczęszczanej winiarni, którą Vicky najbardziej 

lubiła i dlatego chętnie przedstawiła właścicielom swoich gości. Gdziekolwiek weszli, witano jej 
nowych znajomych jak dobrych przyjaciół. Zorientowała się, że nie tylko Kathryn i Jack bardzo 
się z tego cieszą, lecz także Stevenowi sprawia to przyjemność.   

–  Mam  wspaniałą  okazję,  żeby  dać  się  poznać  mieszkańcom  miasteczka  –  tłumaczył,  gdy 

opuścili czwartą winiarnię i ruszyli w stronę kawiarni Faith na lunch. – Vicky, jestem ci bardzo 
wdzięczny.   

Podczas wędrówki po winiarniach Steven raz spróbował wina, Vicky wybrała inny gatunek, 

ale ich goście nie umoczyli nawet ust.   

– Ja nie piję z oczywistych względów, mój mąż od dawna unika alkoholu, a mimo to cieszę 

się,  że  mogliśmy  zwiedzić  te  piwnice  –  oświadczyła  Kathryn.  –  Ciekawi  mnie  życie  i  praca 
innych  ludzi.  Kupiliśmy  też  parę  butelek  wina  ze  wskazanych  przez  ciebie  roczników  jako 

background image

prezenty dla znajomych. Co do Stevena... – dodała żartobliwie – to stroni od alkoholu z powodu 

pewnej lekarki z kardiologii.   

– Wiem – odparła Vicky. – Opowiadał mi tę historię.   
–  Naprawdę?  –  Zdziwiona  Kathryn  uniosła  brwi.  –  Czy  mówił  ci  również  o  swoich 

narzeczonych,  które  kolekcjonuje  od  lat?  Widzę,  braciszku,  że  teraz  stawiasz  na  szczere 
wyznania.   

– Przestań go zawstydzać, skarbie – wtrącił Jack.   
–  Po  to  ma  starszą  siostrę.  –  Kathryn  wybuchnęła  śmiechem.  –  Zresztą  wie,  że  tylko 

żartowałam. – Strzeliła palcami. – Gdzie ja wsadziłam jego zdjęcia z dzieciństwa? 

– Opamiętaj się – ostrzegł ją Steven z komiczną powagą. – Vicky jest znudzona.   
– Nieprawda! – odparła. – Chętnie obejrzę te fotografie.   
– Poproszę moją matkę, żeby zrobiła dla ciebie odbitki i wysłała pocztą – szepnęła Kathryn, 

a brat popatrzył na nią z wyrzutem.   

Po  lunchu  zajrzeli  do  jeszcze  jednej  piwnicy  z  winem  i  zwiedzili  szpital.  W  domu  zjedli 

wczesną kolację, a potem goście uznali, że czas się pożegnać.   

–  Dzięki  za  ciekawą  wycieczkę  –  rzekła  Kathryn.  –  To  był  wspaniały  dzień.  –  Gdy  Jack 

pomógł jej wsiąść do auta, dodała z chytrym uśmiechem: – Uważaj na mojego brata.   

– Moim zdaniem sam potrafi o siebie zadbać – odparła Vicky, a Kathryn pokręciła głową.   
– Nie o to mi chodziło. Mam nadzieję, że kiedy przyjedziesz do miasta, będzie nas łączyło 

coś więcej niż miła znajomość.   

Gdy • serdecznie żegnani goście odjechali, Steven objął Vicky, przytulił ją i pocałował.   
– To podziękowanie? – spytała, gdy się odsunął.   
–  Mógłbym  skłamać,  że  jestem  ci  wdzięczny  za  życzliwość  okazaną  mojej  rodzinie,  ale 

prawda jest taka, że... po prostu musiałem cię pocałować.   

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 

W  środę  Vicky  przyjęła  mnóstwo  pacjentów,  toteż  z  ulgą  jechała  do  swej  rodzinnej 

posiadłości.  Zastanawiała  się,  czy  Steven  wrócił  już  z  prywatnej  kliniki,  gdzie  miał  dzisiaj 
operować. Zwolniła na polnej drodze, by podziwiać różowości i oranże zachodu słońca. Ostatnio 
pogoda  była  zmienna  –  jak  zwykle  o  tej  porze  roku  na  południu  Australii.  Po  słonecznym  i 
ciepłym dniu następowały burze z piorunami.   

Kątem oka dostrzegła jakiś ruch, więc odwróciła głowę i spojrzała na pole należące do brata. 

Zirytowana  z  całej  siły  nacisnęła  hamulec,  gdy  zobaczyła  stalowoszare  ferrari  Nigela 
Fairweathera  zaparkowane  na  granicy  swojej  ziemi.  Skręciła  w  bok  z  piaszczystej  drogi  i 
podjechała jeszcze kilka metrów, trzęsąc się z wściekłości. Zatrzymała auto i pobiegła rozprawić 
się z intruzem.   

Pół  godziny  później  wpadła  do  domu,  trzaskając  drzwiami,  i  usłyszała  głos  Stevena 

wołającego ją z kuchni. Rzuciła na podłogę kluczyki i torbę, a potem ruszyła do kuchni.   

–  Cześć  –  powiedział,  mieszając  coś  w  garnku.  –  Kolacja  za  chwilę  będzie  gotowa.  Masz 

ochotę na kieliszek... – Umilkł, widząc jej minę. – Co się stało? 

– Mój brat sprzedał ziemię.   
– Rozumiem. – Wyłączy! palnik, otarł ręce, przytulił ją mocno i czekał.   
– Przed chwilą natknęłam się na tego drania Nigela.   
– Czego chciał? 
–  Nie  uwierzysz!  Miał  nadzieję,  że  wstawię  się  za  nim  u  Jerome^  i  zniechęcę  go  do 

sprzedania  gruntu Sharlock  Wine.  –  Wysunęła się z ramion Stevena i  zaczęła chodzić z kąta w 
kąt.   

– Co mu odpowiedziałaś? 
–  A  jak  sądzisz?  Odmówiłam!  Za  nic  na  świecie  nie  pomogłabym  temu  padalcowi.  Nie 

jestem  zachwycona,  że  Sharlock  kupuje  ziemię  Jerome’a,  ale  wolę  takie  rozwiązanie  niż 
sąsiedztwo tamtego złodzieja. – Spojrzała na Stevena i dodała: – Przepraszam, jestem wściekła i 
bezradna, ale nie powinnam psuć ci humoru. Niepotrzebnie tak się awanturuję.   

Steven pokręcił głową.   
– Masz powody, żeby się na mnie gniewać.   
– Dlaczego? 
– Usiądź, Vicky. Muszę ci coś wyznać.   
– Co? – Zmarszczyła brwi.   
– Siadaj, proszę. – Zmusił ją, żeby zajęła miejsce przy stole. – Ta sprawa od dawna nie daje 

mi spokoju. Muszę ci wreszcie powiedzieć całą prawdę.   

– Steven, zaczynam się bać. – Miała złe przeczucia, więc słuchała uważnie jego słów.   

background image

–  Chodzi  o  Sharlock  Wine  Company.  –  Stanął  przed  nią  i  oznajmił  z  kamienną  twarzą:  – 

Jestem dyrektorem i cichym wspólnikiem firmy.   

To był mocny cios. Od razu zrozumiała, co dla niej oznacza ta nowina i ogarnęło ją święte 

oburzenie, a ponadto niedowierzanie, poczucie zawodu i odrzucenia.   

– Wykorzystałeś mnie – powiedziała cicho. – Ty kłamco, oszuście... – Zerwała się na równe 

nogi.  –  Jesteś  podły  jak  Nigel  Fairweather.  Nie!  –  Stanęła  z  nim  twarzą  w  twarz.  –  Postąpiłeś 
znacznie gorzej. On przynajmniej nie ukrywa, że jest draniem, a ty jesteś fałszywy. Jaki miałeś 
plan? Zamierzałeś mnie uwieść i skłonić do sprzedaży? – Mówiła coraz głośniej, bo ogarniał ją 
coraz  większy  gniew.  –  Czy  takie  było  twoje  zadanie?  –  Ostatnie  słowo  zabrzmiało  jak 
przekleństwo.   

– Vicky, strasznie mi przykro. Mylisz się, to nie tak. – Daremnie próbował się bronić. Vicky 

była wściekła i nic jej nie mogło uspokoić.   

– Posłużyłeś się mną, kłamałeś, rozkochałeś mnie w sobie. Zaczęłam patrzeć na świat przez 

różowe  okulary,  a  ty  wylałeś  mi  na  głowę  kubeł  zimnej  wody.  Jak  mogłeś?  Teraz  rozumiem, 
dlaczego tak ci zależało, żebym mieszkała bliżej szpitala. Nie chodziło wcale o dobro pacjentów, 
tylko o moją ziemię. Pilnowałeś interesu firmy! A ja zadawałam sobie pytanie, czy troszczę się 
należycie  o  ludzi,  których  leczę.  Byłam  nawet  skłonna  przyznać  ci  rację  i  szukać  mieszkania 
bliżej miasteczka, bo uznałam twoje argumenty za słuszne! Jak mogłam być taka zaślepiona? Na 
dodatek zwierzyłam się Mary i zapytałam, co o tym myśli. Wiesz, co mi powiedziała?  – Vicky 
roześmiała  się  pogardliwie.  –  Że  namawiasz  mnie  do  przeprowadzki,  bo  chcesz  się  ze  mną 
związać i zamieszkać w domu, który będzie nasz, a nie mój. Och, jakże się pomyliła! A ja byłam 
taka  naiwna.  Nie  masz  żadnych  ludzkich  uczuć,  a  zamiast  serca  nosisz  w  piersi  kalkulator. 
Domyślam się, że zakup całej posiadłości oznacza dla Sharlock Wine krociowe zyski. Niestety, 
będziesz  musiał  zawiadomić  swoich  wspólników,  że  wasz  chytry  plan  spalił  na  panewce. 
Usłyszał to ode mnie tamten drań, a teraz mówię tobie: nie sprzedam mojej ziemi! 

Zapadła cisza. Steven uniósł brwi i zapytał: 
– Skończyłaś? 
–  Tak  –  odparła  spokojniej.  –  Skończyłam,  i  to  na  dobre.  Nie  chcę  mieć  nic  wspólnego  z 

Nigelem Fairweatherem, z Sharlock Wine Company i z tobą. Skreśliłam cię raz na zawsze. – Gdy 
niecierpliwym gestem otarła łzy spływające po policzkach, Steven zrobił krok w jej stronę. – Nie 
waż się do mnie zbliżać! Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Absolutnie nic! Spakuj rzeczy i 
wynoś się z tego domu. To nie moja sprawa, czy masz dokąd pójść. Zejdź mi z oczu! 

Odwróciła  się,  pobiegła  do  sypialni  i  padła  na  łóżko.  Zalała  się  łzami,  ponieważ  była 

strasznie  nieszczęśliwa.  Jak  on  mógł!  Czemu  mężczyzna,  którego  pokochała  całym  sercem, 
okazał się nagle... obcym człowiekiem.   

Gdy  posiedzenie  zarządu  dobiegło  końca,  Steven  został  na  swoim  miejscu  i  czekał,  aż 

wszyscy wyjdą. Uniósł ramiona i przeciągnął się, dając chwilę oddechu zmęczonym mięśniom. 
Vicky wspomniała kiedyś o masażu i miała rację. Zawsze trafiała w sedno. W prywatnej klinice 

background image

przeprowadził dziś kilka operacji, a lista pacjentów była dłuższa niż zwykle. Teraz miał zebranie 
w  biurze  Sharlock  Wine  Company,  które  szczęśliwie  dobiegło  już  końca.  Z  niecierpliwością 
czekał na ten moment.   

– David – zwrócił się do kolegi z zarządu, który zapisał coś w notesie i zbierał swe papiery. – 

Musimy porozmawiać.   

– Kłopoty? 
– I to poważne. – Steven wstał i zaczął spacerować po pokoju, a David rozparł się w fotelu i 

czekał.  –  Chodzi  o  Victorię  Hansen.  –  Ledwie  o  niej  wspomniał,  natychmiast  ogarnęła  go 
tęsknota.   

–  Tak  mi  się  wydawało  –  odparł  z  uśmiechem  David.  –  Mówiłem  ci,  żebyś  zachował 

ostrożność.   

– Co chcesz przez to powiedzieć? – obruszył się Steven, a jego przyjaciel obronnym gestem 

uniósł ręce, – Niech zgadnę: nie sprzeda nam swojej ziemi? 

– Właśnie. Uznałem, że nie będę naciskać. Vicky uważa ten grunt za rodzinne dziedzictwo. 

Szczególnie  ważny  jest  dla  niej  dom.  Ona  bardzo  się  różni  od  swego  rodzeństwa.  Postanowiła 
zatrzymać ziemię i budynki właśnie dlatego, że tamci zdecydowali się oddać część posiadłości w 
obce ręce.   

–  Skoro  masz  pewność,  że  nie  ustąpi,  dajmy  sobie  z  tym  spokój.  –  David  wzruszył 

ramionami.  – Wystarczą nam  pola znajdujące się po obu stronach jej  gruntu.  Warto było zadać 
sobie tyle trudu, żeby je kupić; wiem, że zrobisz z tej ziemi dobry użytek. – Kpiąco uniósł brwi i 
spojrzał badawczo na przyjaciela. – Masz asa w rękawie? 

– Nie będę się uciekać do żadnych sztuczek! – Zirytowany Steven przegarnął włosy palcami. 

– Inna kobieta pewnie dałaby się nabrać, ale nie Vicky. – Pokręcił głową. – W tym wypadku to 
by  jedynie  pogorszyło  sytuację.  Z  nią  trzeba  grać  w  otwarte  karty,  bo  nie  można  jej  niczego 
narzucić. Inne kobiety nie mogą się z nią równać.   

–  Chcesz  powiedzieć,  że  nie  przypomina  tej  rudej  o  czułym  sercu,  którą  poznałeś  w 

Naracoorte? 

– Skądże! Bywa uparta i boleśnie szczera. Potrafi dać się człowiekowi we znaki. – Zacisnął 

pięści,  a  potem  westchnął  głęboko,  próbując  się  uspokoić.  –  Jest  także  uczuciowa,  wrażliwa, 
serdeczna...  –  Steven  zamilkł,  bo  przypomniał  sobie,  jak  wyglądała,  kiedy  ją  całował.  –  I 
namiętna – po chwili dodał z czułością.   

Miał  wrażenie,  że  patrzy  w  ciemne  oczy  rozświetlone  blaskiem  szalonej  niecierpliwości. 

Taka  była  Vicky,  gdy  brał  ją  w  ramiona  i  wsuwał  pałce  w  jej  potargane  włosy.  Usta  miała 
nabrzmiałe od jego pocałunków; oddychała płytko, czekając niecierpliwie na kolejny pocałunek. 
Odnosił wrażenie, że przez nią zwariuje.   

– Bum! Trafiony, zatopiony! – zawołał David.   
– O co chodzi? – Steven popatrzył na niego z roztargnieniem.   
– Zakochałeś się, stary.   

background image

– Ja? – mruknął z niedowierzaniem.   
– Kochasz Victorię Hansen. To szczere i głębokie uczucie; im szybciej się do tego przyznasz, 

tym  większą  masz  szansę  na  szczęśliwe  życie.  –  David  uśmiechnął  się  szeroko  i  pokazał  złotą 
obrączkę. – Każdemu może się przytrafić taka wpadka, kolego.   

– To miłość? – Steven opadł ciężko na fotel.   
– Pewnie. Czy wiesz, co ona do ciebie czuje? 
– O tak! W tej kwestii mam pełną jasność. Kiedy jej powiedziałem, że jestem tu dyrektorem, 

oznajmiła, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego. Uznała mnie za oszusta, kłamcę i... miała do 
tego prawo. Rzeczywiście, paskudnie ją omotałem. Pewnie nigdy mi nie wybaczy.   

–  E  tam!  Kobiety  w  gniewie  rzucają  takie  groźby  –  odparł  lekceważąco  David.  –  Jak 

przedtem było między wami? 

– Cudownie. – Steven uśmiechnął się szeroko. – Stary, ona jest niesamowita.   
– W takim razie co tu jeszcze robisz? 
– Masz rację. – Steven sięgnął po teczkę. – Wybacz, muszę załatwić kilka ważnych spraw. 

Dzięki.   

–  Drobiazg.  Pamiętaj,  że  mam  być  drużbą  na  twoim  weselu  –  odparł  David  i  uścisnął 

wyciągniętą dłoń przyjaciela.   

– Vicky... – Głowę miała ciężką od snu, a w słuchawce, którą trzymała przy uchu, brzmiał 

natarczywy głos Nicole. – Chodzi o Molly. Narkoman znów się do niej włamał, ale tym razem 
sprawa jest poważna.   

Te słowa podziałały na Vicky niczym kubeł zimnej wody. Oprzytomniała w jednej chwili.   
–  Co  się  stało?  –  Wyskoczyła  z  łóżka  i  przytrzymując  słuchawkę  ramieniem,  ubierała  się 

pospiesznie. Zerknęła na budzik: wpół do szóstej.   

– Tym razem miał broń.   
– Strzelał? – krzyknęła rozpaczliwie.   
– Molly fizycznie nie ucierpiała, ale Frank jest ranny. Napastnik postrzelił go w nogę.   
– Gdzie teraz są? 
– W domu  Molly. Przed chwilą dzwonił  do mnie Daniel. Nie wiesz, kiedy Steven  wróci  z 

Adelaide? 

– Miał tu być rano. Pewnie wyruszył przed świtem, więc niedługo przyjedzie.   
–  Miejmy  nadzieję.  Spróbuję  się  z  nim  skontaktować  przez  telefon  komórkowy.  Do 

zobaczenia w szpitalu.   

Po chwili Vicky siedziała już w aucie. Gdy zaparkowała przed szpitalem i chciała otworzyć 

drzwi, obok zatrzymał się czerwony rover. Steven dotarł na czas. Jej serce biło coraz szybciej, ale 
natychmiast przypomniała sobie, dlaczego tu są.   

Naciągnęła kaptur przeciwdeszczowej kurtki i wysiadła, trzymając w ręku torbę.   
– Cieszę się, że zdążyłeś – powiedziała, gdy biegli ku schodom.   
– Ja również. – Z oddali dobiegł stłumiony odgłos wyjącej syreny. – Fajnie, że i Mac wkrótce 

background image

do  nas  dołączy.  Jadę  z  tobą,  ruszaj  za  nim  do  Molly  –  mruknął  ponuro.  –  Trzeba  tam  zrobić 
porządek.   

Gdy  cała  trójka  dotarła  do  jej  domu,  Frank  leżał  na  prowizorycznym  posłaniu  z  koców  i 

poduszek  w  pokoju  na  tyłach  budynku  służącym  jako  magazyn.  Na  szczęście  nikomu  nie 
przyszło  do  głowy,  żeby  go  przenieść.  Steven  zajął  się  nim  natychmiast,  a  Vicky  pobiegła  do 
sypialni Molly, która siedziała pośrodku łóżka okryta kocem, kołysała się w przód i w tył i cicho 
płakała. Vicky zmusiła ją do przełknięcia tabletki, pomogła się położyć i starannie okryła kołdrą. 
Gdy wychodziła z pokoju, wpadła na Faith.   

– Posiedzisz z nią do powrotu Maca? – spytała.   
– Oczywiście. Mavis pojedzie z Frankiem do szpitala, więc ktoś powinien pilnować Molly.   
–  Świetnie.  Dałam  jej  valium,  więc  powinna  spać  co  najmniej  cztery  godziny.  Zbadam  ją, 

kiedy się obudzi.   

Pożegnała Faith i  wyszła przed dom,  gdzie Steven i  Mac wsuwali nosze do karetki. Mavis 

siedziała już w środku i niecierpliwie czekała na odjazd.   

– Możemy ruszać? – zapytał Steven, zwracając się do Vicky. – Będziesz mi potrzebna w sali 

operacyjnej.   

– Jak sobie życzysz. – Obserwowała go, gdy wsiadał do karetki. – Oczywiście, będę z tobą. – 

Te dwuznaczne słowa sprawiły, że uniósł brwi i spojrzał na nią z rozbawieniem.   

W  pierwszej  chwili  nie  zrozumiała,  w  czym  rzecz,  a  potem  dodała  pospiesznie:  –  W  sali 

operacyjnej.   

Gdy spojrzał na nią z uśmiechem, zrobiło jej się gorąco.   
– Jedź ostrożnie – poradził i zamknął drzwi karetki.   
Z  powodu  ulewy  jechali  do  szpitala  pięć  minut  dłużej  niż  normalnie.  Wszystko  było  już 

przygotowane  do  operacji.  Udo  Franka  zostało  natychmiast  prześwietlone,  a  po  wywołaniu  i 
przeanalizowaniu zdjęcia zaczęła się operacja, która przebiegła pomyślnie.   

–  Kula  wyjęta  –  oznajmił  Steven,  a  cały  zespół  dyskretnie  bił  mu  brawo.  –  Teraz  pora 

zadbać, żeby Frank jak najszybciej odzyskał siły. – Założył szwy i opatrunek, a potem dał Emmie 
znak, aby obudziła pacjenta z narkozy.   

Gdy skończyli, Vicky, nie zwracając uwagi na Stevena, pospiesznie zdjęła fartuch i maskę. 

Był  znakomitym  chirurgiem  i  przystojnym  mężczyzną,  zabrał  jej  serce,  ale  nie  musi  go  lubić, 
skoro ją oszukał. Ruszyła w stronę drzwi.   

– Musimy porozmawiać. – Położył jej rękę na ramieniu i zmusił, żeby się odwróciła.   
– Nieprawda – odparła stanowczo. – Zresztą i tak nie mam ci nic do powiedzenia.   
– W takim razie mnie wysłuchaj.   
Targały nią sprzeczne uczucia, a serce kołatało niespokojnie pod wpływem jego dotknięcia i 

przenikliwego spojrzenia. Zachwiała się lekko, ale natychmiast ochłonęła.   

–  Wykluczone.  Muszę  teraz  iść  do  Molly.  Na  pewno  Mac  dawno  ją  tu  przywiózł.  – 

Niechętnie podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. – Zegnaj, Steven.   

background image

Odwróciła się i pobiegła w głąb korytarza, a im dalej odchodziła, tym bardziej krwawiło jej 

serce.   

Gdy w piątek wieczorem  ostatni pacjent wyszedł  z gabinetu, Vicky zdała sobie sprawę, że 

jest  wykończona.  Przez  całe  popołudnie  musiała  odpowiadać  na  pytania  dotyczące  porannego 
incydentu. Usłyszała ciche pukanie i nim zdążyła przywołać na twarz profesjonalny uśmiech, do 
środka wszedł Steven. Chciała mu pokazać drzwi, ale zabrakło jej sił. Patrzyła tylko, jak idzie w 
stronę biurka.   

– Chcesz poznać ostatnie nowiny? – zapytał, siadając po drugiej stronie.   
–  Wszyscy  są  dziś  spragnieni  informacji,  więc  sama  też  chętnie  posłucham.  –  Wzruszyła 

ramionami. – Zaczynaj.   

–  Frank  czuje  się  dobrze,  jego  noga  odzyska  względną  sprawność,  lecz  postrzał  i  zabieg 

pogłębią niedowład stawu biodrowego, a to oznacza, ż wkrótce trzeba go będzie zastąpić protezą. 
–  Vicky  pokiwała  głową,  a  Steven  dodał:  –  Nicole  na  pewno  dzwoniła  do  ciebie,  żeby 
powiedzieć, jak się czuje Molly.   

–  Oczywiście.  Z  Adelaide  przyjedzie  do  nas  psycholog,  doktor  Rolton.  Zgodziła  się 

przyjechać jutro rano. A Molly jakoś się trzyma.   

–  Zajrzałem  do  niej  przed  opuszczeniem  szpitala.  Siedziała  w  łóżku  i  jadła  kolację.  Bez 

apetytu, ale jadła.   

– Dobra wiadomość. Co z tym narkomanem? 
– Jeszcze go nie złapali, ale Daniel... – Urwał, słysząc dzwonek telefonu.   
–  Doktor  Hansen,  słucham  –  powiedziała  znużonym  głosem.  Kilka  razy  wymamrotała  coś 

niewyraźnie,  a  potem  dodała:  –  Tak  sądzę.  Dzięki  za  wiadomość.  –  Znowu  pauza.  –  Tak,  jest 
tutaj. Dobrze. – Odłożyła słuchawkę.   

– To Daniel, prawda? – domyślił się Steven.   
– Owszem. Narkoman nie żyje. Znaleźli go na drodze za farmą Andersona. Leżał w błocie.   
Długo  patrzyli  sobie  w  oczy,  a  otrzymana  przed  chwilą  wiadomość  zmieniła  ich  nastroje. 

Oboje  pomyśleli,  że  ludzkie  życie  jest  krótkie,  więc  każdy  śmiertelnik  powinien  z  niego 
korzystać.   

– Vicky – rzekł cicho Steven. – Musimy porozmawiać.   
– Wiem – przytaknęła – ale nie teraz. Padam z nóg. Zaproponował, by pojechali do niej. Lało 

jak z cebra, gdy posuwała się ostrożnie polną drogą. Czerwony rover sunął za nią. Gdy wjechała 
na podjazd, niebo przecięła błyskawica, potem druga i  kolejna. To było  niezwykłe  widowisko. 
Nagle piorun uderzył w dom, potem błysnął następny. Przerażona Vicky nie wierzyła własnym 
oczom.  Puls  miała  przyspieszony,  w  uszach  jej  szumiało,  a  żołądek  podszedł  do  gardła.  Nie! 
Wjechała  na  podwórko  i  zobaczyła  kłęby  dymu  nad  dachem  od  strony  kuchni.  Zahamowała 
gwałtownie,  wyskoczyła  i  pobiegła  ku  schodom.  Wpadła  do  kuchni,  znieruchomiała  i  przez 
moment  wierzyła, że nic się nie stało, ale  gdy spojrzała na sufit,  zobaczyła farbę łuszczącą się 
pod wpływem wysokiej temperatury.   

background image

– Nie! – krzyknęła na cały głos, podbiegła do kredensu i niezdarnie wygarniała naczynia z 

półek,  nie  zważając  na  szczęk  tłuczonych  kubków  i  talerzy.  Kątem  oka  dostrzegła  stojącego 
nieruchomo Stevena. Powinien jej pomóc! Niech coś poradzi! 

–  Daniel,  pożar  u  Vicky  –  rzucił,  trzymając  przy  uchu  telefon  komórkowy.  Przerwał 

połączenie i pospiesznie ruszył w głąb holu.   

Vicky chwytała wszystko, co jej wpadło w ręce, i wyrzucała przez okno. Po chwili Steven 

pojawił się znowu, podszedł do niej i z ponurą miną pokręcił głową.   

– Płonie cały sufit. Nic się nie da zrobić.   
– Ugasimy. – Wybiegła na podwórko, żeby przynieść ogrodowy wąż. Deszcz zacinał prosto 

w twarz, gdy zgrabiałymi palcami odkręcała kran.   

Steven chwycił jej dłonie i ścisnął je mocno.   
– Posłuchaj mnie – nakazał tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Już za późno. Strumyczek nie 

ugasi pożaru, skoro nawet deszcz go nie zdusił.   

– Ale przecież to mój dom! – Odepchnęła go i wbiegła po schodach.   
– Mamy najwyżej dziesięć minut, potem będzie tu piekło. Bierzmy, co się da! – krzyknął za 

nią.   

– Jasne. – Ruszyła do swego pokoju i łapała wszystko, co jej się nawinęło: ubrania, książki, 

fotografie. Wrzucała je do samochodu i wracała do płonącego domu.   

Steven rzucił się do jadalni, gdzie w kredensie stał pamiątkowy serwis z porcelany. Drewno 

już się rozgrzało, więc poparzyłby sobie palce, gdyby go dotknął. Jako osłony użył chusteczki do 
nosa,  a  porcelanę  otrzymaną  przez  rodziców  Vicky  w  prezencie  ślubnym  układał  na  zdjętej 
pospiesznie osmalonej koszuli. Talerze były gorące, jakby ogrzano je w piecyku.   

Vicky stanęła na progu jadalni i rozejrzała się nerwowo, szukając go wzrokiem. Spojrzała na 

sufit, a potem na Stevena, który starannie układał kruche naczynia.   

–  Zostaw  to!  –  krzyknęła,  ale  bez  słowa  pokręcił  głową.  Przemknęło  jej  przez  myśl,  że 

dopiero teraz zrozumiał, jak wiele znaczy dla niej ten dom ginący w ogniu.   

– Weź to – polecił, gdy podbiegła. – Ja zabieram resztę.   
– Zostaw te skorupy! – zawołała ponownie.   
– Idź! – wrzasnął.   
Chwyciła  serwis  i  wyniosła  go  na  podwórko.  Steven  upewnił  się,  czy  wszystkie  drzwi  są 

zamknięte, bo dzięki temu ogień  wolniej się rozprzestrzeniał. Żar był  nie do zniesienia, a dym 
szczypał w oczy.   

Gdy Vicky położyła na ziemi porcelanę, usłyszała trzask belek stropowych.   
– Steven! – zawołała, ale wiatr stłumił jej głos. – Steven! – wrzeszczała, pędząc po schodach. 

Języki  ognia  lizały  już  ściany,  gdy  wbiegła  do  jadalni.  –  Steven!  –  krzyknęła  ostrzegawczo, 
widząc,  że  belka  nad  jego  głową  lada  moment  runie.  Gdy  upadła  z  hukiem,  pędził  już  ku 
drzwiom, wołając: 

– Wynośmy się stąd! 

background image

Razem  uciekali  z  ognistego  pieca,  którym  był  teraz  dom.  Na  dworze  Steven  oddał  Vicky 

zawiniątko  z  porcelaną  i  osunął  się  na  ziemię,  bo  nogi  się  pod  nim  ugięły.  Podeszła  bliżej  i 
patrzyła na jego tors lepki od potu i sadzy. Uklękła i objęła go, ale gdy chciała pogłaskać jego 
plecy, syknął z bólu. Natychmiast przypomniała sobie, że jest lekarką.   

– Odwróć się – poleciła.   
– Nic mi nie będzie.   
Zaszła go od tyłu i zmarszczyła brwi. Skóra była gorąca i zaczerwieniona.   
– Takie oparzenia nie są groźne, chociaż paskudnie wyglądają – zapewnił.   
– Chodźmy do samochodu. Trzeba schronić się przed deszczem – powiedziała.   
Bez sprzeciwu dał się tam zaprowadzić. W aucie wyjęła z torby lekarskiej maść odkażającą 

oraz  witaminę  E  i  ostrożnie  posmarowała  mu  plecy.  Gdy  skończyła,  odwrócił  się  i  przytulił  ją 
mocno.   

– Tak mi przykro, że straciłaś dom. Teraz wiem, ile dla ciebie znaczył – powiedział cicho.   
Rozpłakała się, ale to nie pożar wycisnął z jej oczu łzy. Omal nie straciła dziś mężczyzny, 

którego  pokochała.  Stojący  w  płomieniach  budynek  to  rodzinna  scheda  pełna  wspomnień  i 
pamiątek, a może tylko sterta desek zbitych gwoździami. Vicky mogła przecież zbudować nowy 
dom, w którym będzie pielęgnować tradycję i budować nowe życie.   

Usłyszeli  wycie  syren;  strażacy  zajęli  się  dogaszaniem  zgliszcz,  a  siedzącym  w  aucie 

pogorzelcom dali koce i gorące napoje.   

– Jedźmy do mnie, żeby się ogrzać – powiedział Steven.   
–  Do  ciebie?  –  Otępiała  Vicky  nie  rozumiała,  o  co  mu  chodzi,  ale  bez  protestu  dała  się 

zaprowadzić do czerwonego rovera. Pospiesznie zapakował do bagażnika wszystkie rzeczy, które 
zdołali uratować. Jazda nie trwała długo. Zaparkował przed domkiem, wziął ją na ręce i wniósł 
do sypialni.   

– Najpierw gorący prysznic, a potem marsz do łóżka. Zrobię ci herbatę i grzankę. Musisz się 

wyspać. – Gdy chciała zaprotestować, dodał: – To są zalecenia lekarza.   

Po  kwadransie  umyta,  rozgrzana  i  najedzona  leżała  w  czystej  pościeli,  a  ciężkie  powieki 

same jej się zamykały. Powoli zapadła w sen.   

– Około pół godziny.   
Obudziła się, gdy dobiegł ją głos Stevena rozmawiającego przez telefon.   
– Chyba już nie śpi, muszę kończyć.   
Otworzyła oczy i rozejrzała się po pokoju. Nie miała pojęcia, gdzie się znajduje.   
– Och, nie! – Przypomniała sobie o wydarzeniach poprzedniego wieczoru i usiadła na łóżku. 

– Mój dom – wyszeptała.   

Steven natychmiast przysunął się do niej i mocno ją objął.   
– Przed chwilą dzwoniłem do Faith i ustaliliśmy, że najlepiej będzie, jeśli zjemy u niej późne 

śniadanie – powiedział.   

Zdziwiona Vicky otworzyła szeroko oczy i popatrzyła na budzik; dochodziła jedenasta.   

background image

Steven  milczał,  gdy  jechali  do  kawiarni,  ale  przez  całą  drogę  trzymał  ją  za  rękę  –  nawet 

wtedy,  gdy  zmieniał  biegi.  Jak  na  ironię  po  wczorajszej  ulewie  dzień  był  słoneczny  i  ciepły; 
spokój po burzy.   

Vicky zdziwiła się, że w lokalu jest pusto. Faith wyszła z kuchni i nad barem wyciągnęła do 

niej ręce.   

– Witaj, kochanie. Tak mi przykro! Wiem, ile znaczył dla ciebie ten dom.   
–  Dzięki,  wiem,  że  wszyscy  mi  współczują  i  naprawdę  to  doceniam  –  odparła,  a  Faith 

poklepała czule jej dłoń.   

–  Na  pewno  jesteście  bardzo  głodni,  więc  zaraz  dostaniecie  solidny  posiłek.  –  Zniknęła  w 

kuchni,  wróciła  z  tacą  pełną  jedzenia  i  znowu  podreptała  na  zaplecze.  Vicky  popatrzyła  na 
Stevena.   

–  To  dziwne...  –  mruknęła  zaniepokojona.  –  O  tej  porze  jest  tu  zwykle  mnóstwo  gości, 

szczególnie w soboty.   

Gdy skończyli, Faith sprzątnęła ze stołu.   
– Och, kochanie! Widzę, że słońce razi  cię w oczy  – szczebiotała nerwowo.  – Steven, czy 

mógłbyś zasłonić okna? – poprosiła i znów wybiegła.   

Wstał posłusznie i zaciągnął roletę. Vicky odruchowo spojrzała na niego i znieruchomiała, a 

widelec z brzękiem wypadł jej z dłoni, gdy ujrzała wielkie, czarne litery układające się w napis:   

 

KOCHAM CIĘ, VICKY. 

 

Z uśmiechem pociągnął w dół drugą roletę, gdzie było napisane:   
 

WYJDŹ ZA MNIE. 

 

Podszedł do niej i ukląkł obok jej krzesła.   
– I cóż? – zapytał.   
Była zdumiona, gdy w jego oczach wyczytała niepewność.   
– Tak – szepnęła. – Kocham cię.   
– Bałem się, że wszystko przepadło – odparł cicho. – Powinienem od razu powiedzieć ci o 

moich związkach z Sharlock Wine, ale zabrakło mi odwagi. Przepraszam.   

– Cicho. – Położyła mu palec na ustach. – Wszystko ci wybaczyłam, kiedy omal nie zginąłeś 

w ogniu. Gdyby sufit się zawalił... Mniejsza o dom, liczysz się tylko ty.   

–  Wyjdziesz  za  mnie?  –  zapytał,  sięgając  do  kieszeni.  Wyjął  z  niej  pierścionek  z 

przepięknym diamentem.   

–  Tak  –  odpowiedziała,  a  Steven  złożył  na  jej  ustach  pocałunek,  który  był  obietnicą 

szczęśliwej przyszłości.   

Usłyszeli  radosne  okrzyki  i  z  kuchni  wysypało  się  mnóstwo  znajomych  i  sąsiadów,  którzy 

background image

czekali na takie zakończenie.   

– A nie mówiłem, że trudno się mnie pozbyć? – Steven znów ją pocałował.   
– I Bogu dzięki – powiedziała cicho, jakby odmawiała modlitwę.