MARGIT SANDEMO
NIEROZWIKŁANA ZAGADKA
Ze szwedzkiego przełoŜyła
ELśBIETA PTASZYŃSKA - SADOWSKA
POL - NORDICA
Otwock
ROZDZIAŁ I
Odd Stein nigdy nie mówił o Lindehede i o tym, co się tam właściwie wydarzyło
przed jedenastoma laty. Gdy ktoś przez przypadek wspomniał o tym miejscu lub spytał o nie
wprost, jego twarz zasnuwał cień, a on sam zupełnie się zamykał.
Był z nim wówczas takŜe Nils Wangen. On teŜ wolał nie wypowiadać się na temat
Lindehede, nawet w Ŝartach. Gdy tylko zagadka z Lindehede stawała się przedmiotem
rozmowy, po prostu się wyłączał.
Odd Stein niemało widział w swojej karierze. Ale kaŜdy policjant wcześniej czy
później natrafia na przypadek, po którym traci ochotę do dalszej słuŜby. Stein rozwikłał
tajemnicę Lindehede, nie odczuwał jednak z tego powodu ani dumy, ani zwykłej zawodowej
satysfakcji.
Po prostu milczał i próbował ukryć jak najgłębiej wspomnienie o tej sprawie.
Było późne wiosenne popołudnie roku 1950, tajemnicze i trochę mroczne. Odd Stein
wracał właśnie do Oslo po wykonaniu zadania, które nadal zaprzątało jego myśli. Czuł się
zmęczony. Dlatego nawet nie zauwaŜył, Ŝe skręcił w drogę, której zawsze konsekwentnie
unikał - drogę biegnącą przez Lindehede. Ostatni raz był tam przed wojną, w 1939 roku.
Kiedy z Nilsem Wangenem, roztrzęsieni, niemal w szoku, wyjeŜdŜali z tej miejscowości, obaj
byli przekonani, Ŝe ich noga juŜ nigdy w niej nie postanie.
Stein zastanawiał się, czy nie zawrócić. Uznał jednak, Ŝe szkoda czasu, a poza tym jest
przecieŜ dorosłym męŜczyzną i niemało widział w Ŝyciu. Zresztą moŜe byłoby dobrze
zobaczyć to miejsce po latach i raz na zawsze pozbyć się złych wspomnień?
Zacisnął zęby i jechał dalej.
Na drodze panował niewielki ruch. Steinowi jechało się dobrze. Zawsze uwaŜał, Ŝe
silnik samochodu najlepiej pracuje w chłodnym i czystym powietrzu wiosennego wieczoru.
To juŜ chyba niedaleko...
Minął tablicę informacyjną: LINDEHEDE.
Ładna nazwa, pod którą kryło się przeraŜające miejsce.
Teraz niewielkie wzniesienie, jeszcze kawałek i...
Odd Stein znalazł się juŜ na wierzchołku wzgórza i teraz jechał drogą w dół.
Nagle, zdziwiony, uniósł lekko brwi.
Pierwsze, co zobaczył, to duŜa, pustawa stacja benzynowa upstrzona kolorowymi
podświetlanymi szyldami. Za nią wyłaniały się szeregiem wysokie domy.
CzyŜby zabłądził?
Musiał nabrać paliwa. Lekko przyhamował i zajechał przed jeden z dystrybutorów.
Wyszedłszy z samochodu przeciągnął się, Ŝeby rozprostować kości zesztywniałe po
długiej podróŜy. Młody chłopak zaczął napełniać bak jego wozu,
- Czy tu nie leŜało kiedyś chłopskie gospodarstwo? - spytał Stein.
Chłopak wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia.
Jakiś tęgi starszy męŜczyzna w luźnym ubraniu z wystającym pod szyją
podkoszulkiem usłyszał pytanie i zbliŜył się do samochodu.
- Tak, chyba ma pan rację - powiedział niewyraźnie. - Stację pobudowano niedawno,
wcześniej było tu podobno jakieś gospodarstwo.
- DuŜo się zmieniło - przerwał mu Stein.
- Owszem. I to w szalonym tempie. Mamy tutaj teraz i przemysł.
Komisarz spojrzał na ulicę, która prowadziła przez gęsto zabudowaną miejscowość.
- Jeśli się nie mylę, tuŜ obok był teŜ cmentarz i mały kościółek.
- Zgadza się. Ale akurat tędy musiała biec droga, no to zbudowali nowy kościół na
drugim końcu Lindehede. Naprawdę elegancki, sam beton, od góry do dołu.
- A cmentarz?
MęŜczyzna uśmiechnął się krzywo.
- Zrównali go z ziemią. Groby chyba najpierw poprzenosili, tak myślę. Ale tamtego
cmentarza dawno juŜ nie ma!
MoŜe to i lepiej, pomyślał Odd Stein.
- A majątek? - spytał, ogarniając wzrokiem dolinę i całkiem nową dzielnicę
eleganckich domków jednorodzinnych.
- Jego teŜ nie ma. Zdaje się, Ŝe z nim wiązała się jakaś podejrzana historia, ale nikt nic
nie wie.
- Nikt - potwierdził krótko Stein.
To właśnie było najdziwniejsze: prasa nigdy się nie dowiedziała, co tak naprawdę
wydarzyło się w Lindehede, bo całą sprawę okryła zmowa milczenia.
Chcąc lepiej widzieć, komisarz przymruŜył oczy.
Poczuł się nieswojo, gdy w gęstniejącym mroku dostrzegł w oddali dwa, trzy wysokie
cienie świerków.
Resztki tamtego Ŝywopłotu...
- Był tam teŜ chyba las - bąknął.
- Zgadza się! Wycięty, prawie co do jednego drzewa. Na jego miejscu stoi teraz duŜa
fabryka, ale jest taka niska, Ŝe stąd jej nie widać. A ten staw to znowu napełnili wodą. Ludzie
mówią, Ŝe zawisł nad nim jakiś zły urok. Ale ja nie znam tej historii. Chyba nikt jej tak do
końca nie zna.
Mógłbyś ją usłyszeć ode mnie, pomyślał Stein. Ale nikt mnie nie zmusi, Ŝebym
kiedykolwiek ją opowiedział.
Jak duŜo zmieniła tu wojna! Wszystko, co się wtedy zdarzyło, naleŜało juŜ do
minionej epoki. To jednak były inne czasy... I zupełnie inny świat.
Dziś Lindehede moŜna by uznać za symbol rozwoju. Zabudowania pochodzące sprzed
wojny zostały zrównane z ziemią. Wysokie, kanciaste betonowe bloki w Ŝaden sposób nie
przypominały dawnego idyllicznego krajobrazu. Wieś licząca od piętnastu do dwudziestu
domów i gospodarstw, a takŜe majątek, po prostu zniknęły. W ciągu zaledwie kilku lat.
Ładnie teraz tu nie było. Mimo to Odd Stein doznał wielkiej ulgi.
Zapłacił za benzynę i ruszył przez owo nowe, nieznane Lindehede.
Jak się okazało, szosa prowadziła obok trzech świerków, które pozostały po dawnym
ciągnącym się kilometr Ŝywopłocie. Wznoszące się ku niebu drzewa majaczyły niczym
widma w wieczornym mroku.
Ś
wierkowy Ŝywopłot...
Stein poczuł ciarki na plecach, dodał gazu. Po chwili Lindehede ze swymi dawnymi
strachami zostało juŜ za nim.
Po kilku kilometrach w wozie komisarza zaczął szwankować zapłon. Coś złego działo
się ze świecą. Muszę wreszcie powaŜnie pomyśleć o wymianie tego samochodu, westchnął
Stein.
Silnik dławił się i parskał. Nie daj Bóg, gdyby miało się okazać, Ŝe nie da się juŜ
jechać dalej. Gdzie ja w ogóle jestem?
Właśnie minął jakąś większą wieś. „Grand Hotel”, głosił szyld, a pod tą nieco
napuszoną nazwą kryła się po prostu dwupiętrowa drewniana buda. Wyglądała jednak dosyć
czysto i schludnie, dlatego Stein zdecydował się w niej zatrzymać. Czuł się zmęczony i nie
miał ochoty spieszyć się z powrotem do Oslo, gdzie czekało go przeprowadzenie rutynowego
dochodzenia w dość banalnej sprawie. Kierowniczkę jakiegoś domu starców podejrzewano o
to, Ŝe pozbawia Ŝycia swoich uciąŜliwych podopiecznych, aby zdobyć ich pieniądze i ująć
sobie nieco pracy. Tego rodzaju oskarŜenia juŜ dawniej stawiano wielu kobietom pełniącym
tę funkcję. Z reguły były to tylko podyktowane zawiścią pomówienia, oznaczały jednak
ciągnące się w nieskończoność przesłuchania, a te nie bawiły Steina ani trochę.
Gdy otrzymał pokój, poprosił portiera o umówienie go z mechanikiem
samochodowym. Potem uznał, Ŝe po trudach dnia naleŜy mu się solidny odpoczynek.
JednakŜe noc okazała się niespokojna dla Odda Steina. Gdy tak leŜał pod spraną
pościelą w „Grand Hotelu”, starając się zasnąć, powróciła cała historia z Lindehede. A kiedy
wreszcie usnął nad ranem, prześladowała go takŜe we śnie: widział upiorne blade twarze, na
których malowało się przeraŜenie, rozpacz albo złość.
Po owej nocy zrozumiał, Ŝe nie uwolni się od tej historii sprzed lat, jeśli nie odtworzy
jej od początku do samego końca, nie pomijając najdrobniejszych szczegółów. MoŜe w ten
sposób wyrzuci ją z pamięci raz na zawsze.
Pozostało jeszcze do wyjaśnienia kilka detali, które zarówno Wangen, jak i on uwaŜali
za mało istotne dla sprawy, i bynajmniej się nie mylili. JednakŜe w ciągu minionych lat Stein
często o nich myślał. Bo choć nie miały większego znaczenia dla rozwiązania zagadki,
sprawiły, Ŝe nie potrafił zapomnieć ani Lindehede, ani przeraŜających wydarzeń, jakie się tam
rozegrały.
Ta historia nie miała Ŝadnych jasnych punktów.
No, moŜe jeden. Ciągłe słowne utarczki Nilsa Wangena z Unni.
Jaki on był wtedy młody, ten Wangen! Po prostu młokos. A on sam? MoŜe miał
dwadzieścia pięć lat? Ale juŜ zdąŜył wyrobić sobie nazwisko.
Uśmiechnął się nieznacznie. Unni... Niewątpliwie atrakcyjna dziewczyna! Na dodatek
o tak ciętym języku, Ŝe nawet Nils Wangen musiał się poddać. NaleŜy współczuć temu, kto
dostał ją za Ŝonę!
Dla Odda Steina cała ta historia rozpoczęła się od zniknięcia młodej dziewczyny
Ingrid Andersen.
Odtwarzał teraz w myślach raport na jej temat sprzed jedenastu lat.
ROZDZIAŁ II
Ingrid Andersen zatrzymała się na skrzyŜowaniu, wyraźnie niespokojna,
niezdecydowana i bezradna. Wtedy właśnie zauwaŜyła ją nadchodząca polną drogą
koleŜanka, która później złoŜyła zeznania. Ingrid była dwudziestojednoletnią blondynką o
dosyć bujnych kształtach, ubraną bez smaku w nieco przyciasny płaszcz i wypłowiały Ŝółty
beret. Jej spojrzenie zawsze zdradzało niepewność. JednakŜe określony typ męŜczyzn
prawdopodobnie uznałby ją za pociągającą - ci, którzy mają słabość do dziewczyn głupiutkich
i ładniutkich.
Ingrid Andersen stanęła właśnie przed dylematem, który przerastał moŜliwości jej
ograniczonego umysłu, opowiadała koleŜanka. Aby zdąŜyć na spotkanie z Reidarem, powinna
była wybrać drogę na skróty przez las. A na to nie miała ochoty.
Bo wtedy musiałaby przejść nad stawem.
Nad czarnym, bezdennym stawem, w którym nikt nie miał odwagi się kąpać.
Odstraszały od niego nie łodygi lilii wodnych oplątujące nogi pływaków i nie odór zgnilizny.
Odstraszało od niego to, Ŝe ciało Ŝadnej z osób, które się w nim utopiły, nigdy nie zostało
odnalezione.
A wielu było takich, co zniknęli w tej tajemniczej głębinie. Wyłącznie samotni
pływacy. Ten staw to jedyne miejsce w Lindehede nadające się do kąpieli, w upalne letnie dni
trudno było oprzeć się pokusie, by nie wskoczyć choć na krótko do wody. Jedyne, co
znajdowano po topielcach, to ich ubrania. LeŜały na mchu, starannie złoŜone albo po prostu
rzucone bezładnie.
(Ale teraz była jesień, kto by tam miał ochotę się kąpać?)
Ostatni raz w ubiegłym roku jakiś młody chłopak.. Zarówno Ingrid, jak i jej
przyjaciółka nie mogły pojąć, Ŝe ktoś okazał się na tyle głupi, by się kąpać w stawie, którego
zła sława była powszechnie znana. Ale wszyscy chłopcy są jednakowi. Zarozumialcy, zawsze
chcą udowodnić, Ŝe niczego się nie boją.
Ingrid przestępowała z nogi na nogę, nie wiedząc, co zrobić. Była juŜ spóźniona, a
Reidar nie naleŜał do tych, co czekają na dziewczynę. Wspaniale wyglądał w tej swojej
czarnej skórzanej kurtce, a jakie miał oczy!
- Pomyśl, on się ze mną umówił. MoŜe juŜ tam na mnie czeka! - jęczała Ingrid. - Za
późno wyszłam! To wszystko przez mamę, musiałam jeszcze wyprowadzić krowy na
pastwisko.
- PrzecieŜ on ma motocykl, mógłby przyjechać do Lindehede - odparła przyjaciółka z
niemiłą logiką, ale Ingrid przeraziła się na samą myśl o tym.
- Reidar w tej naszej dziurze? On nie jest taki! On jest... on jest... po prostu cudowny!
Tak, tak. On rozkazywał, a dziewczyny robiły, co chciał.
- No to idź na skróty! - powiedziała koleŜanka. - Chyba nie masz zamiaru się kąpać?
- Pewnie Ŝe nie, ale to jeziorko jest takie okropne.
- W takim razie zostaje ci dłuŜsza droga naokoło. Jak chcesz, pójdę przez las i powiem
Reidarowi, Ŝe niedługo się zjawisz.
Tego juŜ było za wiele. Prawdopodobnie Ingrid pomyślała to samo co później
policjanci: Ŝe przyjaciółka równieŜ miała ochotę na cudownego Reidara.
- Nie, nie! - wykrzyknęła. - JuŜ pójdę na skróty. Nie mogę pozwolić, by czekał!
Po czym westchnęła i pobiegła.
Jacyś starsi ludzie, którzy wybrali się zbierać grzyby, widzieli Ingrid nieco dalej na
drodze prowadzącej przez las. Obejrzeli się nawet za nią, kiedy mignęła im między drzewami,
a potem się oddaliła. Przez chwilę zastanawiali się nawet, jak się nazywa, ale juŜ po chwili,
na widok kilku okazałych koźlarzy, zupełnie o niej zapomnieli.
Byli ostatnimi, którzy widzieli Ingrid Andersen. Ubranie dziewczyny znaleziono na
brzegu jeziorka. Ona sama przepadła bez śladu.
W komendzie policji w Oslo dzień zaczął się nerwowo.
- Nie! - powiedział stanowczo Odd Stein. - Nie chcę Ŝadnych kobiet w moim
wydziale, nawet bratanicy komendanta.
Właśnie przejął obowiązki szefa wydziału kryminalnego i czuł się z tego bardzo
dumny. Nie bez powodu: był przecieŜ jeszcze bardzo młody.
- Ale ta dziewczyna jest niczego sobie - przekomarzał się z nim Nils Wangen.
- Nie ma Ŝadnej pewności, Ŝe mielibyśmy z niej jakiś poŜytek. Jeśli chce odbyć
praktykę, to niech znajdzie sobie jakieś inne miejsce. Niech wkłada mandaty za wycieraczki
samochodów albo zajmie się alkoholiczkami. U nas, w kryminalnym, nie ma nic do roboty.
- Ale ona juŜ przeszła przez wszystkie inne wydziały - spokojnie zwrócił szefowi
uwagę powolny Håkon Svendsen. - Został jej juŜ tylko nasz. Chyba mierzy całkiem wysoko,
a mówiąc precyzyjniej: to wujek komendant wiąŜe z nią ambitne plany: Ministerstwo
Sprawiedliwości. Specjalistka do spraw policji.
Odd Stein popatrzył na swych podwładnych.
- Dziewczyna? W Ministerstwie Sprawiedliwości? - Westchnął. - Wobec tego ty, Nils,
się nią zajmiesz. Z pewnością zrobisz to chętnie. Albo nie, ona przypadnie tobie, Håkon. Jutro
rano wyjeŜdŜam i zabieram ze sobą Nilsa. Wyjdzie mu na zdrowie, jak popracuje trochę w
terenie, bo niedługo zamieni się nam w ducha wiecznie poszukującego drobnych opryszków
stołecznego półświatka.
W piwnych oczach Wangena pojawił się błysk oŜywienia.
- Coś nowego?
- Owszem, bardzo dziwna historia. Młoda dziewczyna znika bez śladu w leśnym
jeziorku. I nie jest bynajmniej pierwsza. W ciągu ostatnich trzech lat to juŜ piąta ofiara,
oczywiście wcześniej teŜ było kilka. Ludzie twierdzą, Ŝe tym jeziorkiem władają jakieś
pozaziemskie siły. Ale, jak wiecie, ja nie wierzę w takie rzeczy. Tak czy inaczej, zostaliśmy
wezwani przez tamtejszego komendanta. Trochę się wahałem, bo to raczej nie jest nic dla nas.
Skoro jednak w naszym wydziale ma się pojawić jakaś ambitna niewiasta, to wolę juŜ trochę
leśnej mistyki.
W tej samej chwili dał się słyszeć w korytarzu dźwięczny kobiecy głos.
- Och, nie - wymamrotał Odd Stein, zdobył się wszakŜe na powściągliwy uśmiech
skierowany do młodej damy, która właśnie wparadowała do jego gabinetu.
Miała złociste loki opadające aŜ na ramiona i błękitne oczy, których Ŝywy blask
ś
wiadczył i o poczuciu humoru, i o inteligencji. Była wysoka i szczupła, ubrana ze smakiem
w tweedowy kostium i białą bluzkę, sprawiała poza tym wraŜenie osoby bardzo pewnej
siebie.
- A więc to jest nasz wielki Stein - uśmiechnęła się, wyciągając rękę. - No, no, nikt mi
nie powiedział, Ŝe poza wszystkim jest pan teŜ przystojny. Czyli od tej pory będziemy
pracować razem? MoŜe być wesoło. Mam na imię Unni.
Odd Stein wyglądał tak, jakby połknął coś kwaśnego. PrzecieŜ dopiero niedawno objął
stanowisko szefa wydziału, a na dodatek był niezwykle ambitny. Zupełnie nie wiedział, jak
ma się zachować w tej nieoczekiwanej sytuacji.
- Przede wszystkim chciałbym przedstawić moich współpracowników. To jest Håkon
Svendsen, który wprowadzi panią we wszystko, panno...
- Proszę mi mówić Unni! Wszyscy mnie tak nazywają.
- Hm. Właśnie miałem zamiar wyjść, jeśli więc pani pozwoli... Håkon, zajmiesz się...?
Do widzenia, na razie!
Opuścił pospiesznie własny gabinet, czując się tak, jakby uciekał. Wychodząc,
usłyszał jeszcze głos młodej damy:
- Co to za okropny zapach! To przez te nieopróŜnione popielniczki. Jak tu się otwiera
okna?
Stein i Nils Wangen wymienili wymowne spojrzenia, schodząc juŜ po schodach.
Obaj detektywi stali razem z komendantem Bårdsenem nad leśnym jeziorkiem, które
wyglądało wyjątkowo urokliwie i spokojnie w blasku wieczornego słońca, na wpół
przysypane jesiennymi liśćmi o niepowtarzalnych barwach.
- Zarzucaliście sieć?
- Oczywiście - odpowiedział komendant. - Sprowadziliśmy teŜ płetwonurka. Ale
wszystko na nic, jak zwykle.
Odd Stein spojrzał na tajemnicze jeziorko. Pomiędzy dryfującymi na powierzchni
liśćmi połyskiwały czarne oka wody. Jeziorko nie było duŜe, miało kształt nieregularnego
owalu, w najszerszym miejscu mogło liczyć około dwudziestu pięciu metrów. Droga, na
której stali męŜczyźni, biegła zaledwie kilka metrów od brzegu. Po drugiej stronie leŜał pas
ziemi usiany porośniętymi mchem pieńkami po wyciętych drzewach, a tuŜ za nim wznosiła
się ściana mieszanego lasu, w którym dominowały osiki, olchy i świerki.
- Jak wygląda dno?
- Jest bardzo muliste - odpowiedział komendant. - Jak w Loch Ness. Zaledwie kilka
metrów pod powierzchnią woda przypomina szlam, jest czarna i nic przez nią nie widać. A
dno to jedno wielkie błoto.
- I ludzie chcą się w czymś takim kąpać? - zdziwił się Nils Wangen.
- Teraz juŜ nie - odparł komendant, wysoki i szczupły męŜczyzna o smutnych oczach.
Odd Stein obejrzał się za siebie. Po drugiej stronie drogi biegł Ŝywopłot.
Kiedyś było to starannie wypielęgnowane zielone ogrodzenie, ale z czasem drzewa
rozrosły się dziko, tworząc zwartą ścianę.
- Co znajduje się za tym zielonym monstrum? - zapytał Stein.
Bårdsen wzruszył ramionami.
- NiewyobraŜalnie duŜa posiadłość pewnego bogacza. Do samych zabudowań jest
jeszcze kilkaset albo więcej metrów. Nazywamy to majątkiem. Ale nie mam pojęcia, co kryje
się bezpośrednio za tym Ŝywopłotem. Pewnie park albo pola, a moŜe las.
- Czyli ta droga biegnie przez pustkowie? śadnych domów w pobliŜu?
- śadnych.
Znowu odwrócili się w stronę jeziora.
- Czy istnieje lista osób, które tu utonęły?
- Ich nazwiska i daty wypadków mam w głowie.
Odd Stein wyjął kartkę i długopis, a Bårdsen zaczął dyktować.
- Kiedy się to naprawdę zaczęło, nie wiadomo. Pierwsza ofiara, jaką znamy, to Morten
Haug. Utopił się na początku ubiegłego wieku. Podobno był pijany i po prostu wpadł do
wody. Nigdy go nie odnaleziono. Potem jakaś dziewczyna z własnej woli weszła do jeziora i
zginęła. To było na początku naszego stulecia. Nazywała się Marit, nic więcej o niej nie
wiemy. Później długo nic się nie działo. Dopiero trzy lata temu utopiła się kolejna ofiara.
Miała na imię Gunvor. Razem z przyjaciółką, z którą przyjechała tu na wakacje, kąpały się w
jeziorze. Ta druga wróciła na rowerze do hotelu, a Gunvor zamierzała wkrótce do niej
dołączyć. Chciała jeszcze tylko trochę popływać, bo dzień był akurat bardzo gorący. Więcej
jej nie widziano. Oczywiście przeszukaliśmy dno, ale bez efektu.
- Ale ona nie była ostatnia?
- Nie, nie! Następnego lata, czyli dwa lata temu, zrobiło się tak źle, Ŝe nikt nie
odwaŜył się nawet tędy przejść. Uznano, Ŝe to jeziorko w jakiś mistyczny sposób oddziałuje
na ludzi. Pierwsza była Kit Thomassen. Znaleziono jedynie jej ubranie na brzegu. A nie
wspomniała nikomu nawet słowem, Ŝe będzie się kąpać! I tego samego lata...
- Czy to dzieje się tylko latem? - przerwał mu Nils Wangen, niewysoki i energiczny.
- No tak, przecieŜ w zimie nikt się nie kąpie. Poza tym droga, zasypana śniegiem, jest
nie do przebycia. No więc jeszcze w tym samym roku latem zniknęła kolejna wczasowiczka.
W ten sam sposób.
- Młoda? - pytał dalej Stein.
- Trzydziestoletnia kobieta. Niedługo potem przechodził tędy pewien młody chłopak.
Mówi, Ŝe nagle poczuł się jakoś nieswojo i uciekł stąd, ile sił w nogach. Później przez długi
czas nikt nie ośmielił się tu nawet zbliŜyć, aŜ do ubiegłego roku, kiedy znowu utonął młody
chłopak. To jeden z tych bohaterów, co to niczego się nie boją. Przechwalał się na lewo i
prawo, Ŝe moŜe zupełnie sam popływać w jeziorze. No i w tym roku Ingrid Andersen.
Nawiasem mówiąc, jej Reidar ma alibi, moŜemy go więc wykluczyć z kręgu podejrzanych.
Odd Stein podsumował:
- Pierwszy: Morten Haug, dziewiętnasty wiek, druga: Marit na początku dwudziestego
wieku, trzecia: Gunvor trzy lata temu, czyli po mniej więcej trzydziestopięcioletniej przerwie,
i czwarta: Kit Thomassen dwa lata temu.
- To miejscowa piękność - wtrącił komendant.
- W tym samym roku trzydziestoletnia kobieta. To juŜ piąta. Czy ona teŜ była ładna?
- Nie wiem, przyjechała tu tylko na wakacje, nigdy jej nie widziałem.
- I dalej: uwodziciel w zeszłym roku i jako siódma Ingrid Andersen w tym roku.
Stein zamknął swój notatnik.
- Ale z tym młodym chłopcem, który stąd uciekł, chętnie bym porozmawiał. Jak on się
nazywa i gdzie mogę go znaleźć?
- To Per Erik, uczeń, mieszka niedaleko stąd.
- Ile ma lat?
- Wtedy miał piętnaście, czyli teraz siedemnaście. Poza tym...
Odd Stein spojrzał pytająco na komendanta.
- Coś jeszcze?
- Nie, nie, nic takiego. To tylko plotka.
- Chciałbym ją usłyszeć.
- Mortena Hauga, tego pierwszego z utopionych, widziano potem w Ameryce.
Stein pokiwał głową.
- Bardzo prawdopodobne. Mam przeczucie, Ŝe... - przerwał. - Myślę, Ŝe o Mortenie
Haugu moŜemy zapomnieć. Ale ta młoda dziewczyna, Marit... jej przypadek trochę mnie
niepokoi. Czy jest pan pewien, Ŝe zniknęła zupełnie bez śladu?
- Tak. Pamiętam, Ŝe przeszukano wtedy bardzo gruntownie całe jezioro.
Stein z zadowoleniem stwierdził, Ŝe komendant jest bardzo inteligentny, za kaŜdym
razem bowiem doskonale wyczuwał, do czego zmierza stołeczny detektyw.
- Myślę, Ŝe ją teŜ moŜemy pominąć - powiedział. - Mogło ją przecieŜ znieść w
podwodne zarośla i dlatego jej nie znaleziono. Albo moŜe ówczesne metody przeszukiwania
dna okazały się nieskuteczne w tym jeziorze. Myślę, Ŝe powinniśmy się skoncentrować na
pięciu ostatnich ofiarach. Proszę mi powiedzieć, czy w ciągu ostatnich lat był ktoś taki, kto
się tu kąpał i nie utonął?
- O, tak, bo jeśli jest więcej osób, to wtedy nic złego się nie dzieje. Ale od czasu, kiedy
Gunvor przepadła trzy lata temu bez wieści, nikt tu juŜ nie wchodzi do wody. Zaczęto mówić,
Ŝ
e to jezioro jest zaklęte.
Słońce chowało się za horyzontem. Stein, rozejrzawszy się dokoła, poczuł się trochę
nieswojo.
Bårdsen spytał ostroŜnie:
- UwaŜa pan, Ŝe to jest dosyć nowa sprawa?
- Tak. Zaczęło się od Gunvor. Trzy lata temu. Proszę mi powiedzieć, czy istnieje jakiś
związek między tymi pięcioma ofiarami?
- TeŜ się nad tym zastanawiałem i mogę z całą pewnością powiedzieć, Ŝe nie ma
Ŝ
adnego. Niektóre pochodziły stąd, inne spędzały tu tylko wakacje. Większość nie znała się
nawzajem.
- Czyli mamy cztery młode kobiety i jednego młodego męŜczyznę. No i tego chłopca,
który uciekł. Zacznijmy od niego!
Per Erik był szczupłym chłopcem o jasnych włosach i oczach o jak gdyby nieobecnym
spojrzeniu. Grzecznie zgodził się pójść razem z policjantami nad jezioro, ale czuł się tam nie
najlepiej, co wyraźnie dało się zauwaŜyć. Oświadczył jednak, Ŝe absolutnie nie wierzy w
działanie Ŝadnych nadprzyrodzonych mocy.
- Skoro więc jesteś taki sceptyczny - spytał Stein z uśmiechem - to dlaczego wtedy
uciekałeś, gdzie cię oczy poniosą?
Wysiedli z samochodu i szli drogą przez las.
Per Erik sprawiał wraŜenie zakłopotanego.
- Przestraszyłem się - odparł.
- Czego?
- Nie wiem. MoŜe jakiegoś odgłosu. Naprawdę nie wiem.
- Jakiego odgłosu?
Ale Per Erik pokręcił tylko głową. W lesie panował juŜ gęsty mrok. Chłopak, który
nie wierzył w nadnaturalne siły, raz po raz rzucał za siebie lękliwe spojrzenia.
- Czy wiesz, co się mówi o tym jeziorze?
- Jasne.
Właśnie zatrzymali się na brzegu.
- To nam opowiedz - poprosił Odd Stein.
Widać było, Ŝe wspomnienia nie są miłe dla chłopca. Unikał patrzenia na wodę, tak
przeraŜająco nieruchomą w wieczornym mroku. MoŜna by pomyśleć, Ŝe to jakaś Ŝywa istota,
która przyczajona czyha na swoją ofiarę, przeszło przez myśl Steinowi.
Było to zaskakujące odczucie jak na męŜczyznę tak rzeczowego i chłodnego jak Stein.
ZauwaŜył jednak, Ŝe zarówno Bårdsen, jak i Wangen mieli podobne doznania, nie mówiąc juŜ
o chłopcu.
- No więc, szedłem sobie drogą - zaczął Per Erik. - To było w samym środku dnia,
padał deszcz...
- Jak byłeś ubrany? - wtrącił Stein.
Chłopiec zastanowił się przez moment.
- W kurtkę od deszczu z kapturem i w kalosze.
- I miałeś wtedy piętnaście lat - powiedział Stein jakby do siebie. - Mów dalej!
Nils Wangen zerknął na swojego szefa. O co moŜe mu chodzić?
- Kiedy juŜ prawie doszedłem do jeziora, poczułem, Ŝe ktoś mnie obserwuje.
- Tak jak teraz? - przerwał mu nieoczekiwanie Nils Wangen.
- Nie. Znacznie intensywniej.
- A czy nie uwaŜasz, Ŝe mogło ci się tylko tak wydawać? - spytał Bårdsen.
- Tak, oczywiście - odpowiedział Per Erik, kręcąc się nerwowo. - Ale właśnie coś
takiego poczułem.
- Czy uwaŜałeś, Ŝe to jezioro na ciebie patrzy? - spytał Odd.
Chłopiec spojrzał na niego uraŜony, lecz detektyw był jak najbardziej powaŜny.
- PrzecieŜ jezioro nie moŜe nikogo obserwować - wymamrotał pod nosem Per Erik
trochę niepewnie. - Nie wiem, co to było, wiem tylko, Ŝe się potwornie bałem, mimo Ŝe
znalazłem się tutaj w środku dnia.
- Wspomniałeś o jakimś odgłosie?
- No tak - odparł z lekkim wahaniem. - Ale nie potrafię go określić. MoŜe to było coś
w rodzaju szeptu.
- Pojawił się i zniknął po sekundzie?
- Skąd, wręcz przeciwnie! - zaprotestował gwałtownie chłopak. - Słyszałem go cały
czas, kiedy tu przechodziłem. Jakby przybliŜał się i oddalał.
- Jak głosy mówiące szeptem?
- Nie... raczej nie.
- Miałeś kurtkę z kapturem, moŜe to on tak szeleścił - zauwaŜył Nils Wangen.
- TeŜ tak pomyślałem i zsunąłem go z głowy, Ŝeby lepiej słyszeć. I wtedy... tak, teraz
przypominam sobie, jak to brzmiało! A potem nagle ucichło. Rzuciłem się do ucieczki.
- Mówisz, Ŝe po zdjęciu kaptura słyszałeś ten odgłos wyraźniej. Opisz go!
Przypominał szepty?
- Nie. - Per Erik był wyraźnie poruszony, oczy lśniły mu z podniecenia. - Sam nie
wiem, jak mam go określić. Widział pan moŜe kiedyś kota siedzącego na parapecie okna? Jak
siedzi i patrzy sobie na małe ptaszki?
Stein zerknął na niego z niedowierzaniem.
- Nie masz chyba na myśli...? Oczywiście, Ŝe widziałem coś takiego.
- A widział pan, jak takiemu kotu ruszają się szczęki? Słyszał pan to charakterystyczne
zgrzytanie? To właśnie było coś takiego! Tylko o wiele głośniejsze.
Wangen i Stein spojrzeli na siebie. Wangen mimo woli odsunął się o krok od jeziora,
które teraz o zmierzchu przypominało mu pokrytego śluzem potwora. Albo grób przykryty
jesiennymi liśćmi.
Odd Stein w zamyśleniu przyglądał się chłopcu.
- MoŜesz wyświadczyć mi przysługę? Chciałbym, Ŝebyś poszedł w tamto miejsce,
gdzie zakręca droga. Czy ktoś ma moŜe kurtkę od deszczu? Dziękuję, Bårdsen. Czy ona jest z
kapturem? Nie? Szkoda, ale moŜemy go sobie wyobrazić. WłóŜ ją, chłopcze, na siebie, o, tak,
to nic, Ŝe jest trochę za długa. A teraz ruszaj! Jak będziesz wracał, miń nas i idź dalej. Rób
wszystko dokładnie tak, jak dwa lata temu!
Per Erik zawahał się przez chwilę, ale uznawszy widocznie, Ŝe trzech policjantów to
wystarczająca ochrona, oddalił się w kierunku zakrętu.
Zrobiło się juŜ tak ciemno, Ŝe niełatwo było dostrzec sylwetkę chłopca. MęŜczyźni
czuli się nieswojo. Wysoki Ŝywopłot, który biegł wzdłuŜ drogi począwszy od jeziora, dalej
gubił się w nieprzeniknionej głębi lasu. Po drugiej stronie jeziora las trwał w nieprzyjemnej
ciszy i martwym bezruchu.
Trzej męŜczyźni czekali w milczeniu, kiedy Per Erik zawróci i przejdzie obok nich.
- Czy dostrzegacie w nim coś wyjątkowego? - spytał Stein, nie wiedząc zupełnie,
dlaczego mówi przytłumionym głosem. - MoŜe gdyby miał kaptur na głowie...
- Nie - odparł Bårdsen, przyjrzawszy się uwaŜniej chłopcu, który szedł im naprzeciw. -
Wygląda jak kaŜdy młody człowiek Nie róŜni się niczym specjalnym od dzisiejszych
młodych ludzi.
- OtóŜ to! - powiedział Stein. - OtóŜ to! Dwa lata temu liczył sobie lat piętnaście i
prawdopodobnie był jeszcze smuklejszy. PoniewaŜ miał kaptur na głowie, z daleka moŜna go
było równie dobrze wziąć za dziewczynę. Ale kiedy go zdjął, ten odraŜający odgłos prawie
natychmiast ucichł.
- No nie, teraz to juŜ przesadzasz! - powiedział Wangen z przyganą w głosie. -
Twierdzisz, Ŝe jezioro ma oko na dziewczyny? A ten drugi chłopak w zeszłym roku?
- Racja - przyznał Stein. - To były tylko takie fantazje, próba znalezienia jakiegoś
wspólnego motywu. Zapomnijmy o tym!
- Cała ta historia wydaje się właściwie nierealna - rzekł Wangen juŜ bardziej
pojednawczo. - Muszę przyznać, Ŝe nic z niej nie rozumiem.
Wszyscy czterej skierowali się z powrotem do głównej drogi i do samochodów.
Zrobiło się juŜ zbyt ciemno, by móc prowadzić dalsze dochodzenie.
- UwaŜam, Ŝe ten pański z pozoru niedorzeczny pomysł coś jednak w sobie ma - rzekł
w pewnej chwili Bårdsen do Steina. - Kilka razy sam wybrałem się tą drogą, Ŝeby sprawdzić,
czy jezioro rzeczywiście w jakiś sposób przyciąga do siebie ludzi. Nie spostrzegłem jednak
niczego specjalnego. Czułem, rzecz jasna, słaby lęk przed tym miejscem, ale miał on źródło w
mojej własnej wyobraźni.
- Czyli juŜ pan to zrobił - odezwał się Stein z uznaniem. - Bo właśnie myślałem o tym,
Ŝ
eby się tędy przejść, ale pewnie jesteśmy za starzy i za brzydcy dla wielbiącego piękno
małego leśnego jeziorka. Gdybyśmy jednak mieli jakąś odwaŜną dziewczynę...
- Ty chyba całkiem oszalałeś - jęknął Wangen. - Domyślam się, do czego zmierzasz.
Pewnie my ukrylibyśmy się gdzieś w zaroślach i patrzyli, co się stanie?
- No właśnie. Nils...!
Odd Stein zatrzymał się nagle.
- PrzecieŜ mamy naszą ambitną koleŜankę! - rzekł z błyskiem przekory w oku. -
Nieustraszoną bratanicę komendanta. Jak to ona się nazywa?
- Unni?
- Unni, tak! MoŜe poddamy ją próbie? Przekonamy się, ile odwagi i rozumu jest w tej
ładnej osóbce tak spragnionej kariery!
- No dobrze, niech będzie! Tylko musimy zapewnić jej dobrą ochronę, bo w razie
komplikacji wujek komendant raczej nie byłby z nas zadowolony.
Była to decyzja, której mieli później gorzko Ŝałować.
ROZDZIAŁ III
Odd Stein i Nils Wangen wchodzili właśnie do znanego im tak dobrze wydziału
kryminalnego komendy głównej policji w Oslo, gdy do ich uszu dobiegły podniesione głosy.
Zazwyczaj tak łagodny Håkon Svendsen wyrzucał właśnie za drzwi dwóch młodych
policjantów.
- Wynoście się! - wrzeszczał purpurowy na twarzy. - Weźcie się wreszcie za robotę,
zamiast mi się tu obijać!
- Co tu się dzieje? - spytał spokojnie Stein.
- Och, przepraszam, nie miałem pana na myśli - odpowiedział Svendsen, ocierając
rękawem pot z czoła. - Jakie to szczęście, Ŝe pan wrócił. JuŜ nie daję sobie rady z tymi
pielgrzymkami, nie robię nic innego, tylko bez przerwy ich wyrzucam...
- Chwileczkę - chciał wiedzieć Stein - kogo pan wyrzuca i dlaczego?
Svendsen wskazał kciukiem przez ramię do tyłu i szepnął ochryple:
- To wszystko przez nią.
- Ach - powiedział tylko detektyw, co moŜna było zinterpretować na wiele sposobów.
- Jak to dobrze, Ŝe wróciliście wreszcie z tej wycieczki - westchnął Håkon Svendsen.
- Nie jestem pewien, czy to rzeczywiście była wycieczka - odparł gorzko jego
przełoŜony. - Zajmie się pan wszystkimi bieŜącymi sprawami, a my za to uwolnimy pana od
kłopotu i tę nieszczęsną kusicielkę zabierzemy do Lindehede.
- Jeszcze tam wracacie? - nie potrafił ukryć zawodu Håkon. - A tymczasem na biurku
wyrośnie góra papierów wyŜsza ode mnie. Wolałbym...
Nikt jednak nie słuchał jego narzekań.
- Wpadliśmy tylko po to, Ŝeby zabrać kilka rzeczy potrzebnych do prowadzenia
dochodzenia - oświadczył Odd Stein i wchodząc do następnego pokoju, zwrócił się do
powierzonej jego opiece praktykantki: - Unni, na ile powaŜnie traktujesz swoje obowiązki?
Młoda dziewczyna podniosła się zza biurka.
- Na tyle powaŜnie, Ŝe w kaŜdej chwili mogę rzucić to klejenie kopert - odparła, nie
odrywając wzroku od blatu.
Stein zerknął nie bez sceptycyzmu na szczupłą sylwetkę i na długie, lakierowane
paznokcie dziewczyny.
- Czy jesteś odwaŜna? Tylko nie myl odwagi z tupetem.
- Tyle potrafię zrozumieć. Umiem strzelać, ale nie robię tego z zasady. Jeśli chce pan
poznać raporty z przebiegu mojej wcześniejszej praktyki w policji, to moŜna je znaleźć w
wydziale głównym.
Przyjrzał jej się badawczo, po czym westchnął głęboko i nieoczekiwanie spytał:
- Czy chcesz być przynętą dla ludoŜerczego jeziorka w lesie?
W twarzy bratanicy komendanta nie drgnął ani jeden mięsień.
- Pewnie tak to nazywają miejscowi, a w rzeczywistości chodzi o coś zupełnie innego?
Kobiety nie powinny być takie inteligentne, pomyślał Stein.
- No właśnie - odrzekł krótko. - Nils Wangen i ja nie wierzymy w bajki.
- Ani ja - dodała. - Czy mogłabym poznać trochę szczegółów, zanim kupię tego kota
w worku?
Nils Wangen wzdrygnął się na dźwięk słowa „kot”. W kontekście sprawy Lindehede
brzmiało ono niezbyt przyjemnie.
W tym momencie Stein przyznał z niechęcią, Ŝe Unni zdobyła kolejny punkt: nie
powiedziała definitywnie „tak”, dopóki nie dowiedziała się, na co się godzi.
- Szczegóły poznasz potem - rzucił, a przypomniawszy sobie, czego wymaga
grzeczność, spytał z wyszukaną uprzejmością: - Jak ci się tu podoba?
- Wszyscy chłopcy byli dla mnie naprawdę słodcy. Ostrzyli mi ołówki, załatwiali
róŜne sprawy, a nawet zreperowali krzesło...
Stein wykrzyknął gwałtownie:
- Nasi chłopcy mają co innego do roboty niŜ temperowanie ołówków!
Nils Wangen uśmiechnął się do Unni krzywo i rzucił jej porozumiewawcze spojrzenie
za plecami szefa.
- Czy ty teŜ wybierasz się nad to dziwaczne jezioro, mały przyjacielu? - zagadnęła.
Wangen, młodszy i zaledwie kilka centymetrów wyŜszy od bratanicy komendanta,
nieco zbyt gwałtownie skinął głową.
- Wspaniale! Wobec tego będę się tam czuła zupełnie bezpieczna.
Trudno było nie zauwaŜyć ironii w głosie dziewczyny.
Ach, więc to tak? pomyślał Nils Wangen. Chcesz wojny, to ją będziesz miała!
I od tej chwili nie ustawały utarczki między nimi.
Podczas przerwy obiadowej Odd Stein zapoznał Unni ze sprawą Lindehede, unikając
spojrzenia krystalicznie czystych niebieskich oczu dziewczyny. Zupełnie nie zwracał uwagi
na przycinki i złośliwości, jakimi Wangen i Unni cały czas obdarowywali się nawzajem.
Niech się bawią, pomyślał.
- Czyli ja przejdę się nad samym jeziorem, wsłuchując się, jak mnie przyzywa,
podczas gdy ty będziesz leŜał ukryty w lesie, gotów w kaŜdej chwili mnie uratować.
- śadne przyzywanie - sprostował Nils Wangen, który nie mógł oderwać wzroku od
zjawiskowo pięknej dziewczyny - tylko wyczekujące, chciwe zgrzytanie zębami.
- Dzięki, widziałam juŜ w swoim Ŝyciu sporo kotów spragnionych krwi - odparła
sucho. - RównieŜ je słyszałam. Nie musisz się wysilać. Zgadzam się. To moŜe być zabawne.
- Ale zdajesz sobie sprawę, Ŝe moŜesz sobie złamać paznokieć? - ostrzegł Wangen.
- Chyba Ŝartujesz? To niemoŜliwe! Prędzej kark.
- To by było na razie wszystko - bąknął Stein. - O, idzie szeregowy Rosenlund.
- Och, jaki on jest słodki! - wyraziła swój zachwyt Unni. - Przesiedział przy moim
biurku całe dwa dni. Czy nie mógłby pojechać z nami jako moja podpora moralna?
Stein, westchnąwszy, podniósł się z krzesła.
- Wykluczone! Za godzinę bądźcie gotowi. Wyruszamy.
Komendant Bårdsen był jedyną osobą w Lindehede, która znała powód przyjazdu
ekipy z Oslo. Im mniej wtajemniczonych, tym lepiej. PoniewaŜ jednak musiał akurat
wyjechać w teren w innej sprawie, wobec tego dzień później na skrzyŜowaniu dróg pod
Lindehede zatrzymali się tylko Stein, Wangen i Unni.
- Trochę wystraszona? - spytał Stein z wyczuwalną nadzieją w głosie.
- Nawet odrobinę! Nie wierzę w Ŝadne widma ani duchy. ChociaŜ ubiegłej nocy śniło
mi się, muszę przyznać, jakieś ohydne małe jeziorko, które kłapało i zgrzytało w
sadystycznym poŜądaniu i chwytało dziewice, a następnie zjadało je doszczętnie, nie
pozostawiając Ŝadnych śladów.
- Milutka wizja - przyznał Wangen. - Czy opowiedziałaś ten sen Freudowi? Nawiasem
mówiąc: czy ty jesteś dziewicą?
Unni zaczerwieniła się.
- Trochę przesadziłeś - rzuciła ostro. - Poza tym przecieŜ nie wszystkie były
dziewicami. W kaŜdym razie jedna to męŜatka, a druga...
- Czy my przypadkiem nie odbiegamy od tematu? - przerwał im Odd Stein. - Nils,
dajcie spokój tej niedorzecznej gadaninie. Jesteście przecieŜ w pracy! Posłuchaj, Unni,
potrzebujemy piętnastu minut, Ŝeby dotrzeć na koniec lasu za jeziorkiem. Oczywiście,
pójdziemy na skróty. A ty idź spokojnie drogą przez las, dojdź do krzyŜówki na jego skraju i
tam na nas poczekaj. Czy to jasne?
- Tak jest!
- I zwracaj uwagę na kaŜdy najmniejszy szczegół! KaŜdy odgłos, kaŜdy ruch i kaŜde,
jakby to powiedzieć, doznanie.
- Tak jest. Tylko miejcie pistolety w pogotowiu, chłopcy! I przypadkiem nie
spudłujcie, kiedy to groźne jezioro się na mnie rzuci!
ś
arty Ŝartami, ale w tym lesie zniknęło przecieŜ bez śladu pięcioro ludzi.
Stein i Wangen byli juŜ na miejscu, dobrze ukryci wśród drzew. Między liśćmi
widzieli otwartą przestrzeń z małym oczkiem wodnym, na wpół ukrytą drogę, a w tle czarną
ś
cianę świerków, tworzącą wysoki Ŝywopłot.
Nie musieli długo czekać na Unni, która niebawem pokazała się na drodze. ZbliŜała
się do skraju lasu; młoda kobieta wyglądała na całkowicie beztroską i zajętą własnymi
myślami.
- Urocza dziewczyna - szepnął Wangen.
Odd nic nie powiedział.
Kiedy znalazła się przy jeziorku, jej sylwetka odcinała się wyraźnie na tle ciemnego
Ŝ
ywopłotu.
Ani razu nawet nie spojrzała w ich stronę, zauwaŜyli jednak, Ŝe zerknęła na jezioro,
kiedy, nie zatrzymując się ani na sekundę, przeszła obok niego. Po chwili znowu zniknęła w
lesie.
- Idziemy - powiedział cicho Stein. - Na krzyŜówkę po drugiej stronie.
Przedzierali się bezszelestnie przez leśną gęstwinę. Na skrzyŜowaniu czekała na nich
Unni. Znajdowali się teraz na terenie innej gminy, ale nigdzie nie widzieli ani jednego domu.
To chyba gdzieś niedaleko stąd mieszka Reidar, chłopak Ingrid Andersen.
- No i co? - odezwał się Stein.
- Nic! OdraŜające miejsce, ale potwora ani widu, ani słychu.
Odd Stein zacisnął mocno szczęki.
- Oczywiście, moŜna załoŜyć, Ŝe ktoś dla zabawy zostawia swoje ubranie na brzegu, a
sam znika, Ŝeby ludzie myśleli, Ŝe utonął. Mógłbym zrozumieć, gdyby zrobiła coś takiego
jedna osoba, no, moŜe dwie. Ale pięć? Poza tym chyba Ŝadna z nich nie miała powodu, by
zniknąć, wyjechać gdzieś daleko. Co się dzieje, Unni? - zwrócił się do swojej podopiecznej,
widząc w jej oczach lekki niepokój.
- Powiedział pan, Ŝe mam mówić o wszystkim, równieŜ o odczuciach?
- Tak.
- Ale to jest głupie!
- Głupie czy nie, mów!
Ś
ciągnęła brwi.
- Nie naleŜę do strachliwych - zaczęła z lekkim ociąganiem - ale to było jakieś takie
dziwne. - Minęła chwila, zanim zdołała znaleźć odpowiednie słowa. - Sama nie wiem...
Poczułam ciarki na plecach i lodowate zimno. Miałam poczucie, Ŝe ktoś, albo coś, na mnie
czyha. Nie, to właściwie śmieszne. Prawdopodobnie czułam po prostu waszą obecność.
- Czy mogłabyś zrobić to jeszcze raz? Pójść tą samą drogą, tylko w odwrotnym
kierunku?
- Oczywiście.
- Chodzi nam o to, Ŝebyśmy mogli podejść do całej tej sprawy w sposób trzeźwy i
rzeczowy, eliminując ewentualny wpływ emocji i sugestii.
- Chyba nie chce pan powiedzieć, Ŝe wierzy w te bzdury o hipnotycznym działaniu
jeziorka? - spytała Unni lekko rozbawiona. - śe ludzie wskakują do niego, jakby w dziwny
sposób przyciągani. Jeśli o mnie chodzi, jestem przekonana, Ŝe wszystkie rzekome ofiary Ŝyją
gdzieś sobie na jakiejś rajskiej wyspie daleko od północnych zimnych wiatrów i świetnie się
mają. Albo moŜe istnieje jakiś związek między nimi, prawdopodobnie mieli coś do ukrycia i
zniknęli, zrzucając winę na niewielkie, Bogu ducha winne jeziorko.
- Czyli nie wierzysz w to, Ŝe oni nie Ŝyją?
- Absolutnie.
Stein zawahał się przez chwilę.
- Tym razem Wangen i ja nie będziemy stać tak blisko jeziora. Mam ochotę zrobić
mały eksperyment. Chciałbym poznać twoje wraŜenia bezpośrednio, czyli w tej samej chwili,
kiedy ich doznajesz.
- Nie bardzo rozumiem.
- Nils, pokaŜ nam ten aparat, który dostaliśmy od znajomego angielskiego wynalazcy.
Wangen otworzył niewielką skrzyneczkę, która juŜ od dawna wzbudzała ciekawość
Unni.
- To jest mały nadajnik - wyjaśnił Stein, wysuwając antenę i wskazując na kilka
przycisków. - Tak naprawdę to jest niezwykle nowoczesny nadajnik szpiegowski. Istnienie
tego urządzenia trzymane jest w tajemnicy, ale jego wynalazca to mój dobry przyjaciel i
dlatego go dostałem. W samochodzie zaś mam odbiornik, ale jest za duŜy, Ŝeby go nosić. My
nie moŜemy nadawać do ciebie, ty natomiast będziesz mogła wszystko nam relacjonować.
Trzymaj aparat jak najbliŜej ust, ale tak, Ŝeby go nie było widać.
Unni wypróbowała kilka sposobów.
- Mogę iść z rękami skrzyŜowanymi z przodu. Albo nieść go pod pachą.
- Nadajnik nie ma zbyt duŜego zasięgu, dlatego postaram się wjechać samochodem do
lasu tak blisko jeziorka, jak tylko się da - obiecał Stein.
- Ale jak będzie nam przekazywać relację? - zastanawiał się Wangen. - PrzecieŜ nie
będzie szła i mówiła do siebie jak jakaś sklerotyczna staruszka!
To rzeczywiście był problem.
- Mogę śpiewać - oznajmiła nieoczekiwanie Unni. - Bez obawy, mam nie najgorszy
głos, nie rozbolą was uszy.
- Tylko nie wrzeszcz! - ostrzegł ją Nils Wangen.
- Będę nucić najcudowniejsze pieśni miłosne. Jaka jest twoja ulubiona melodia?
„Jimmy Sailor”? Nie, za krótki tekst. Nie martwcie się, coś znajdę. Znowu pójdziecie na
skróty?
- Tak. Potem wjedziemy samochodem do lasu i na ciebie poczekamy.
- Nils, kochanie, masz liść za uchem. Jak Carmen - powiedziała słodko Unni. - A we
włosach pełno sosnowych igieł.
- To bardzo dobrze - odparł powaŜnie Wangen. - Zbieram je sobie do kąpieli.
- To ty się kąpiesz?
- Czasami na BoŜe Narodzenie, w zaleŜności od tego, czy muszę czy nie.
- Idziemy - przerwał im Odd Stein. - Zanim zaczniecie naprawdę obraŜać się
nawzajem. Unni, ruszysz stąd dokładnie o jedenastej trzydzieści.
W chwilę później Wangen i Stein stali juŜ przy samochodzie. Przejechali krótki
odcinek drogi przez las, po czym się zatrzymali i włączyli odbiornik.
Najpierw, jak zwykle na początku, rozległy się trzaski i piski; potem odezwał się głos
Unni, co do sekundy o godzinie 11.30, i to na tyle wyraźnie, Ŝe mogli odróŜnić słowa.
- Wchodzę do lasu. Przez trzy pierwsze minuty nie będę nadawać, bo w tej części lasu
nie ma nic ciekawego.
Wangen pokiwał głową z uznaniem. Zmierzyła czas, idąc tamtędy pierwszy raz.
Sprytna dziewczyna!
Wyłączyli więc odbiornik na dwie i pół minuty po czym uruchomili go znowu.
Po kilkunastu sekundach usłyszeli głos dziewczyny.
- ZbliŜam się teraz do tego miejsca i zaraz przejdę do śpiewu, jeśli nie macie nic
przeciwko temu. Postaram się zachowywać powaŜnie.
I zaczęła śpiewać. Wybrała melodię starej rosyjskiej pieśni ludowej „Wołga, Wołga”.
Czasami nie zgadzały się wiersze, słowa były dzielone nie tak jak trzeba, ale solistka
niewzruszenie śpiewała dalej.
- Wyszłam na wolną przestrzeń - nuciła. - I nie czuję zupełnie nic. Zatrzymam się nad
jeziorem. śeby się przekonać, czy doznam czegoś dziwnego. Myślę jednak, Ŝe to wszystko to
czyste bzdury.
Na moment zapadła cisza. Po chwili Unni rozpoczęła następną zwrotkę.
- Muszę przyznać, Ŝe czuję się jakoś dziwnie. Stein, to jest coś niesamowitego, ale nie
wiem, co tu się tak naprawdę dzieje. O mój BoŜe, słyszę ten dźwięk! Nie, to jest okropne!
Z trudem dopasowywała słowa do rytmu melodii. Mimo zakłóceń wyraźnie słyszeli
przeraŜenie w jej głosie.
- Chyba lepiej stąd pójdę - śpiewała. - Idę brzegiem jeziora. Ale ten dźwięk jest
naprawdę przeraŜający. Nie chcę juŜ tu być. Muszę szybko się stąd wydostać, Ŝeby to... to
jest. Och!
Ten okrzyk nie naleŜał juŜ do piosenki. Stein i Wangen skamienieli.
- Pędź do niej tą drogą! - krzyknął Odd Stein. - Unni!
Ona jednak nie mogła go oczywiście usłyszeć. Nils Wangen był juŜ daleko.
Jej głos przeszedł teraz w niewyraźny szept. Stein zrozumiał, Ŝe musiała trzymać
nadajnik tuŜ przy ustach. JuŜ nie śpiewała.
- Stein! Stein, słyszy mnie pan? - szeptała ogarnięta paniką. - To jakiś obłęd! Muszę
stąd uciekać, i to szybko! To nie jezioro. To Ŝywopłot!
ROZDZIAŁ IV
Dobry BoŜe, pomyślał Stein. Nie wiedział, czy powinien traktować słowa dziewczyny
powaŜnie czy się śmiać. W gruncie rzeczy to wszystko brzmiało dość groteskowo - najpierw
Ŝ
ywe jeziorko, a teraz z kolei Ŝywy Ŝywopłot. Ale cała ta okolica miała w sobie coś
nieopisanie niesamowitego, głos Unni zdradzał bezgraniczny strach, a pięć osób zniknęło
bezpowrotnie i bez śladu. Chyba jednak trzeba podejść serio do tej sprawy.
Był pełen uznania dla dziewczyny, która mimo wszystko na tyle zachowała
przytomność umysłu, Ŝe nie pozbyła się nadajnika.
- Biegnę wzdłuŜ Ŝywopłotu, a to jest cały czas za mną - dyszała przeraŜona. - Zupełnie
jakby cały ten Ŝywopłot Ŝył i chciał mnie schwytać. Straszny, przeraŜający dźwięk.
Nagle z głośnika doszedł jej stłumiony krzyk. Odd Stein zmusił się, by zostać przy
odbiorniku. Miał nadzieję, Ŝe Nils Wangen zaraz dotrze do Unni.
Znowu jej głos. Szeptała gorączkowo poprzez bezradne łkanie:
- Coś mnie ściga, nie wiem co. Na pomoc, ratunku!
Krzyk dziewczyny nagle zamarł jakby rozwiany przez wiatr.
Stein wyłączył odbiornik i puścił się pędem drogą przez las. Biegł tak szybko jak
nigdy dotąd, ale droga wydawała się nieskończenie długa.
Po kilku metrach dostrzegł daleko przed sobą Nilsa, a juŜ po chwili, ku wielkiej uldze,
takŜe Unni, która wpadła prosto w ramiona swego przeciwnika. Gdy Odd Stein znalazł się
przy obojgu, powiedział szybko:
- Chodźcie! Musimy tam pójść. Nie mamy ani sekundy do stracenia.
Po oczach Unni było widać, Ŝe nie chce spełnić tego polecenia.
- Przenigdy! Źle się czuję. Nie chcę tam wrócić.
- Baba! - prychnął Stein, co natychmiast wywołało poŜądaną reakcję.
- W porządku - odparła wściekła. - Pójdę z wami.
Sinozielona ze strachu, dygotała na całym ciele, jakby jej było zimno.
- A nadajnik? Gdzie go masz? - spytał Stein.
- Myślałam, Ŝe to coś zaraz mnie złapie - wyjaśniała, szczękając zębami. - Rzuciłam
go więc daleko przed siebie, Ŝeby nie dostał się w niczyje ręce. Najpierw złoŜyłam antenę.
- To dlatego twój krzyk nagle zrobił się taki przytłumiony - powiedział Stein. -
Postąpiłaś bardzo rozsądnie. Mam tylko nadzieję, Ŝe go teraz odnajdziemy.
Dość szybko dotarli do miejsca, w którym Ŝywopłot biegł juŜ poza linią lasu wzdłuŜ
drogi.
- To tutaj! Tutaj coś nagle znalazło się za mną - wyjaśniła. - Coś, co dotknęło mojego
ramienia.
- Tak blisko? - przerwał jej Stein. - Nie odwróciłaś się, Ŝeby zobaczyć?
- To było ponad moje siły - odparła skruszona. - Poza tym nie mogłam sobie pozwolić
na stratę choćby ułamka sekundy.
- Słusznie. Czy to tutaj rzuciłaś nadajnik? Nils, przeszukaj te zarośla!
Wangen bez trudu znalazł urządzenie, po czym juŜ we trójkę kontynuowali rozmowę
przytłumionymi głosami.
Unni opowiadała:
- Odwróciłam się, kiedy jeszcze byłam parę metrów przed Ŝywopłotem. Ale wtedy
niczego nie zauwaŜyłam.
- Niczego? Chcesz powiedzieć, Ŝe to coś zniknęło?
- Tak. Nils głośno krzyknął w lesie i pewnie właśnie wtedy uciekło.
- Gdzie? Gdzie tu moŜna zniknąć?
- Nie wiem.
- Unni - spokojnie zwrócił się do dziewczyny Wangen - czy ty fantazjujesz?
- Skąd, daję słowo, Ŝe nie! - zapewniła.
- To jasne, Ŝe nie zmyśla - rzekł Stein, który szedł juŜ wzdłuŜ Ŝywopłotu, chcąc
zbadać go dokładnie. - Lepiej mi pomóŜcie, zamiast stać w miejscu i mleć językami.
Przeszukali Ŝywopłot od jednego końca do drugiego, ale nie znaleźli w nim nawet
najmniejszego otworu, przez który moŜna by się prześlizgnąć. TuŜ przy ziemi był suchy i
nieopisanie szczelny. Młode nieduŜe drzewka, które próbowały przebić się do światła, umarły
wskutek braku słońca.
- Opowiedz nam, co słyszałaś za sobą - zwrócił się Stein do Unni.
Dziewczyna nadal się trzęsła. Policjant widział, Ŝe jest juŜ skrajnie wyczerpana, ale
mimo to stara się udowodnić, Ŝe jest równie dobra jak kaŜdy z nich.
- To było tak, jakby ten Ŝywopłot nagle oŜył - zaczęła. - A właściwie to jakby ktoś
spadał z gałęzi na gałąź w tym poplątanym ciemnym gąszczu i wiódł za mną swymi
błyszczącymi, chciwymi oczami.
- Teraz to trochę przesadzasz! - stwierdził zimno Stein. - PrzecieŜ nie widziałaś tych
oczu?
- Nie, nie widziałam - bąknęła potulnie.
Stein zerknął na nią i bez wahania zdecydował:
- Wynosimy się stąd. To miejsce wyraźnie ci nie słuŜy. I tak na razie do niczego nie
dojdziemy. Musimy spróbować rozgryźć to w inny sposób.
Doszli do samochodu, wyjechali z lasu i wrócili do hotelu, w którym się zatrzymali, o
ile w ogóle moŜna było to miejsce nazwać hotelem, raczej letnią kwaterą w chłopskim
gospodarstwie. To właśnie ów budynek miał za parę lat ustąpić miejsca stacji benzynowej.
Gdy gospodyni podawała im obiad, Stein spytał ją od niechcenia:
- Kto jest właścicielem majątku?
- Majątku Lindehede? Tildemowie. Strasznie wytworni ludzie.
W jej głosie dało się wyczuć pewną powściągliwość, jakby miała na myśli to, Ŝe
istnieją róŜne rodzaje wytworności.
- Tildemowie? - powtórzył z namysłem. - Nigdy nie słyszałem tego nazwiska.
- Ja teŜ ich nie znam. Kupili tę posiadłość pięć lat temu, kiedy umarła stara panna
Hahn. Nie zadają się z nikim ze wsi. Nawet nie wiadomo, skąd pochodzą. Ale są wytworni.
- Czy to duŜa rodzina?
Gospodyni obejrzała się za siebie, jakby obawiała się, Ŝe ktoś mógłby ją usłyszeć.
- Ludzie powiadają, Ŝe oni są przeklęci - wyszeptała.
- Jak to przeklęci?
- No nie wiem. Tak czy siak, właściciele majątku to Patrik i Marianne Tildemowie.
Ona musiała być za młodu bardzo piękna, tak mówią ci, którzy widzieli ją z bliska. Mają
dwoje dzieci, syn jest juŜ przystojnym męŜczyzną, a córka nie skończyła chyba jeszcze
dwunastu lat. Mieszka tu teŜ ojciec Patrika, nieprzyjemny stary diabeł, który przesiaduje w
swoim pokoju i na wszystkich wrzeszczy. Poza tym jest teŜ brat właściciela, ale jego nigdy
nie widzieliśmy.
- Mają jakąś słuŜbę?
- Tylko dwoje, Kraussa i jego Ŝonę. Nikt tam nie chce być.
- Dlaczego?
Kobieta znowu zniŜyła głos do szeptu.
- Ludzie mówią, Ŝe nie podoba im się w tym domu. Wszystko jest takie tajemnicze,
jakieś niesamowite. Na kaŜdym kroku nie wolno robić tego albo tamtego, wejść tam albo
siam. Właściciel to trudny do zniesienia typ wojskowego, jego ojciec jest okropny, a syn to
obibok i, mówiąc szczerze, nie przepuści Ŝadnej dziewczynie. Naprawdę Ŝal mi tylko tej miłej
pani Tildem, nie mówiąc juŜ o jej małej córeczce Alice. Ostatnio znowu zamieścili ogłoszenie
w gazecie, Ŝe poszukują pomocy domowej, ale nikogo nie znajdą, mogę dać głowę.
- Mam znajomego, który... - zaczął ostroŜnie Stein. - MoŜe znalazłoby się tam jakieś
zajęcie dla ogrodnika, nie wie pani?
- Chyba nie. Wszystkie męskie roboty wykonuje tam Krauss. Tildem nie wpuszcza
Ŝ
adnego chłopa za bramę, ma ogromne owczarki, które pilnują majątku. To chyba zazdrość,
wie pan!
Stein poprosił o lokalną gazetę i przejrzał ogłoszenia. Znalazł to, które go
interesowało:
„Zatrudnię godną zaufania kobietę jako pomoc domową, a takŜe do opieki nad moim
starym ojcem. Dobre wynagrodzenie. Tildem, majątek Lindehede”.
- Była tam pani kiedyś? - spytał Stein.
- Jeszcze za czasów starszej pani. JuŜ wtedy główny budynek przypominał zamek
duchów, a teraz wygląda pewnie jeszcze gorzej. Ci, co tam byli, mówią, Ŝe Tildemowie
przenieśli się do jednego ze skrzydeł.
Gdy kobieta wróciła do swoich zajęć, na chwilę zapadła cisza.
- Domyślam się, jakie nowe zadanie mnie teraz czeka - zaczęła trochę agresywnie
Unni.
- Właśnie się zastanawiam - odpowiedział jej Stein. - Nie jestem przekonany, czy
powinienem naraŜać młodą niedoświadczoną dziewczynę. Tylko bez protestów. Doceniam
twoje dobre chęci i gotowość współpracy, ale nie masz jeszcze dość praktyki. Wiele bym dał,
Ŝ
ebym ja sam mógł się tam znaleźć, jednakŜe...
- A czy ona nie mogłaby się tam zgłosić tylko jako kandydatka do pracy, a potem w
razie czego się nie zatrudnić? - zaproponował Wangen.
Stein skinął głową.
- To właśnie chciałem powiedzieć. Nawet jeśli tylko się zorientujemy, jak to wszystko
wygląda od środka i co się tam dzieje, to i tak będzie duŜo. Albo moŜe uda ci się wymyślić
jakiś sposób, Ŝebyśmy mogli tam wejść. W tym czasie ja z Nilsem spróbujemy znowu
przypuścić atak na Ŝywopłot. O zmroku, Ŝeby przypadkiem nikt nam nie przeszkodził.
- Naprawdę zdobędziecie się na to? - spytała Unni, robiąc wielkie oczy ze zdziwienia.
- To, co czai się w tym Ŝywopłocie, wszystko jedno co by to było, atakuje jedynie
osoby samotne. I zawsze w biały dzień.
- Co to jest, pana zdaniem?
- Ptaki - oświadczył zdecydowanie Stein. - Albo jeden ptak. Tylko ptaki mogą
poruszać się w ten sposób w tak gęstym Ŝywopłocie. A to, co otarło się o twoje ramię, to
pewnie było ptasie skrzydło. Ptaki umieją teŜ łatwo znikać.
Unni zastanowiła się przez chwilę. Nie wyglądała na przekonaną.
- A ci, co utonęli? Co się z nimi stało?
- Jeszcze nie wiem. Ale mam zamiar do tego dojść. No to co? Wolisz poczekać do
jutra czy moŜe...?
Wyraz twarzy Unni wystarczył za odpowiedź. Poczekałaby nie jeden dzień, ale
najchętniej cały tydzień, wiedziała jednak, Ŝe musi działać jak najszybciej, tego od niej
oczekiwano.
- Pójdę dzisiaj - oświadczyła zdecydowanie.
- Ale musisz coś ze sobą zrobić - stwierdził Stein. - Nie wyglądasz na zahukaną
słuŜącą. A jak przed chwilą słyszeliśmy, syn Tildemów to typ kobieciarza. Musimy
zredukować do minimum twoją atrakcyjność.
- To ja jestem atrakcyjna? - rzuciła kokieteryjnie.
- Najlepiej spytaj o to Nilsa - odparł sucho Stein. - No, to jak? Wchodzisz w to?
Spojrzała na niego, udając zagniewaną, ale po chwili się uśmiechnęła.
- Jak pan sobie Ŝyczy. To moŜe być nawet zabawne.
Gdy Nils Wangen, zrobiwszy rundkę po wsi, w godzinę później wszedł do pokoju,
zastał w nim jedynie Steina i jakąś niezdarną dziewczynę, która sprzątała w pokoju. Miała na
sobie brzydką, za duŜą sukienkę o staromodnym fasonie, włosy z przedziałkiem z boku,
spięte spinką na wysokości jednego ucha, a drugie ucho schowane. Pończochy pościągały jej
się w obwarzanki, stopami w cięŜkich butach zamiatała do środka.
- Dzień dobry - powiedział Wangen. - Czy Unni juŜ poszła?
Gdy dziewczyna wbiła w niego tępy wzrok, nagle ją rozpoznał i wybuchnął
ś
miechem.
- Świetnie, naprawdę wspaniale, Unni! - śmiał się rozbawiony. - Chyba nikomu nie
przyjdzie do głowy, Ŝeby się za tobą uganiać.
- Dowiedziałeś się czegoś ciekawego we wsi? - spytał Stein, wyraźnie dumny ze
swojego dzieła.
- Nie, wszyscy robią się strasznie tajemniczy i milczący, gdy tylko pada pytanie o
majątek. Jedyną osobą, która czasami bywa we wsi, jest pani Krauss, ale ona nigdy nie zniŜa
się do tego, Ŝeby rozmawiać ze zwykłymi śmiertelnikami. Czasami właściciel albo jego syn
przemkną samochodem po drodze do Oslo. Pozostali pokazują się rzadko.
- A czy w majątku nie ma stajni, obory i podobnych rzeczy?
- Owszem, są. Pracuje tam parę osób, ale pod Ŝadnym pozorem nie wolno im
wchodzić na główny dziedziniec. Jedyną osobą, z jaką Tildemowie się kontaktują, jest
Krauss.
- A moŜe udało ci się dowiedzieć, co to znaczy, Ŝe oni są „przeklęci”?
Wangen prychnął zniecierpliwiony.
- Takie tam chłopskie gadanie! Istnieje we wsi jakaś sekta religijna, jej członkowie
twierdzą, Ŝe nad majątkiem Lindehede wiszą ciągle ciemne chmury. To znak potępienia.
- Jest juŜ popołudnie. Czy to nie za późno, Ŝeby tam iść? - spytała Unni.
Stein spojrzał na zegarek.
- Nie, nie sądzę. Podwieziemy cię najbliŜej jak się da, a potem juŜ sama znajdziesz
drogę.
Kilka minut później samochód stał ukryty za gąszczem krzewów w pobliŜu lipowej
alei, która prowadziła do majątku. Dom nie był stąd widoczny, poniewaŜ od tej strony otaczał
go niczym twierdzę nie do zdobycia wysoki mur.
Odd Stein udzielał Unni ostatnich instrukcji.
- Masz, weź ze sobą nadajnik i uŜywaj go najczęściej jak się da. Tylko dobrze go
ukryj! Widziałem plan majątku i wiem, gdzie leŜy główny budynek. Wydaje mi się, Ŝe tutaj
powinniśmy jeszcze bez kłopotu cię odbierać, moŜe tylko trochę słabiej. Połączymy się z
tobą, powiedzmy, za trzy kwadranse, po rozmowie z właścicielami. A jeśli juŜ w tym czasie
stamtąd wyjdziesz, to tym lepiej. No, powodzenia!
Unni próbowała dojrzeć w twarzy Steina choćby cień zwyczajnego ludzkiego
zainteresowania i niepokoju o nią. Niestety, niczego takiego nie dostrzegła.
Patrzyli za nią, gdy szła powoli długą aleją w kierunku bramy. Zatrzymała się przy
niej i, zamieniwszy z kimś kilka słów, została wpuszczona do środka.
Niedługo potem w aparacie odezwał się jej głos.
- Jestem w środku! Idę teraz sama Ŝwirową alejką przez park. Bramę otworzył mi
chyba ten Krauss. Jeśli chcielibyście poznać goryla z wielkim brzuchem piwosza, to
powinniście go zobaczyć. Miał lubieŜne spojrzenie i patrzył na mnie podejrzliwie, ale chyba
dosyć dobrze odegrałam swoją rolę nierozgarniętej wiejskiej gąski, bo mnie wpuścił. Teraz
widzę przed sobą dom. A właściwie domy: główny budynek i dwa skrzydła. O BoŜe, moŜe ja
jednak zawrócę? Czegoś tak paskudnego jak ta stara ruina jeszcze nie oglądałam. W
martwych oknach wiszą jakieś strzępy firanek, a od ścian odpada tynk. Cała ta buda jest
szaroczarna. Weranda niedługo przestanie istnieć. W oknach na poddaszu gnieŜdŜą się
dziesiątki nietoperzy.
Im bardziej oddalała się od odbiornika, tym jej głos robił się coraz słabszy.
- Mam nadzieję, Ŝe będzie ją słychać ze środka - bąknął Odd Stein. - To strasznie
irytujące, kiedy człowiek siedzi tu bezczynnie, a jakaś młoda dziewczyna wykonuje za niego
całą robotę! Muszę się tam jakoś dostać, Nils! Jeszcze nie wiem jak, ale muszę!
Zupełnie jakby usłyszała, co powiedział, rzekła:
- Myślę, Ŝe powinniście być ostroŜni, bo Krauss jest uzbrojony. Ma duŜy sztucer
myśliwski. Ratunku, słyszę jakieś psy! Zawracam, Stein! Szczekają tak, jakby mnie chciały
poŜreć. Ale nigdzie ich nie widać. Tutaj stoją tylko trzy budynki, cała reszta musi być gdzieś
z tyłu. Park jest stary i brzydki. Drzewa wyglądają zupełnie tak jak w ponurych baśniach: są
sękate, mają długie ramiona i oczy, i podobne rzeczy. Krauss powiedział, Ŝe właściciele
mieszkają w prawym skrzydle. Właśnie tam idę. Usłyszymy się za około pół godziny.
Stein wyłączył odbiornik i spojrzał na zegarek.
- To za mało czasu, Ŝeby dojść do Ŝywopłotu. Wobec tego poczekamy tutaj.
Siedzieli w samochodzie, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Wangen był
niespokojny. Nigdy nie lubił takiego bezczynnego siedzenia i czekania nie wiadomo na co.
Co parę minut włączał odbiornik.
- Nie podoba mi się ten więzienny mur - wyjaśnił, widząc karcące spojrzenie Steina.
Gdy minęło pół godziny, Odd Stein sam uruchomił aparat.
- Myślę, Ŝe rozmowa na pewno juŜ się skończyła. I Unni idzie drogą przez park.
Ale w odbiorniku dał się słyszeć tylko jednostajny szum.
- Jeszcze nie włączyła nadajnika - powiedział z niepokojem Wangen.
Odd wyjrzał ostroŜnie z samochodu. Aleja była pusta. Nie szła nią Ŝadna smukła
postać.
- Jakoś to długo trwa - westchnął pięć minut później, gdy odbiornik nadal milczał.
Po kolejnych dziesięciu minutach Nils Wangen spytał zdenerwowany:
- Co robimy? Przypuszczamy atak na tę twierdzę?
Ale Stein fuknął na niego.
- Cicho, coś słychać! Czyjś głos. Nadajnik jest włączony.
Obaj przyłoŜyli uszy do duŜego, nieporęcznego urządzenia, które zajmowało pół
tylnego siedzenia.
- Słyszysz? - wykrzyknął Stein. - To ona!
Z duŜym trudem wyławiali z jednostajnego szumu strzępy wypowiadanych przez Unni
słów.
- MoŜecie juŜ, chłopcy, na dobre wyłączyć odbiornik, bo będę musiała schować
torebkę. Jestem teraz w niewielkim pomieszczeniu na górze we wschodnim skrzydle. Mam
nadzieję, Ŝe mnie słyszycie?
Głos zniknął na kilka sekund w intensywnym szumie, po czym powrócił, ogłuszająco
silny, aŜ wreszcie zamarł znowu.
- Dostałam pracę! - rozległo się po chwili. - Wszyscy tutaj są tacy mili i naprawdę
mnie potrzebują. Pani Tildem niezbędna jest pomoc przy starym teściu, wobec tego
wykorzystałam okazję i zapewniłam panu, Stein, pobyt w majątku. Wspaniale, prawda?
Powiedziałam, Ŝe chętnie przyjęłabym tę posadę, ale mam starego ojca, którego muszę
doglądać. Po krótkiej dyskusji w gronie rodzinnym właściciele przystali na to, Ŝebyś ty, stary,
kochany ojczulku, zamieszkał w zachodnim skrzydle i w kaŜdej chwili, w razie potrzeby,
miał mnie pod ręką. Lepsze juŜ takie rozwiązanie, niŜ gdybym musiała wędrować w tę i z
powrotem do domu. Chcą po prostu, Ŝebym była do dyspozycji o kaŜdej porze dnia i nocy.
Proszę pamiętać, ma pan chorą nogę, prawie nie wstaje pan z łóŜka i jest juŜ sklerotycznym
starcem.
Stein cięŜko westchnął.
- Stary ojciec! Nie mogłaś powiedzieć: brat? No, juŜ dobrze, dobrze. Nie najgorzej to
wymyśliłaś.
- Dasz sobie radę - uśmiechnął się szyderczo Wangen. - A moŜe by się jej udało
przeszmuglować takŜe mnie? Psst, znowu ją słychać.
- ...niech pan pamięta, umówiłam się, Ŝe jeśli nie wrócę do domu dziś wieczorem, to
pan przyjdzie jutro pod bramę o ósmej rano. Więcej opowiem jutro, bo teraz muszę juŜ zejść
na dół i pomóc pani. Chcę jeszcze tylko dodać, Ŝe Krauss patroluje park co godzina z psami, a
na noc są w ogóle spuszczane. Ale poza tym wszyscy sprawiają nawet dosyć miłe wraŜenie.
Właściciel Patrik Tildem to przystojny męŜczyzna po pięćdziesiątce, a syn jest po prostu
cudowny. Nie wiem, którego najpierw mam uwieść: jego czy ojca. Ale po tym, co pan ze
mnie zrobił, nie mam chyba szansy u Ŝadnego.
- Do rzeczy, dziewczyno - powiedział niecierpliwie Stein.
- Pani zaś to zwiędła piękność, z gatunku tych jasnowłosych aniołów, których ciało
szybko traci jędrność i nabiera pulchnych kształtów. Córeczka Alice jest naprawdę słodka,
jestem juŜ z nią zaprzyjaźniona i na pewno uda mi się z niej wyciągnąć trochę sekretów na
temat majątku. Teścia jeszcze nie widziałam. Myślę, Ŝe na ich wszystkie pytania
odpowiedziałam tak, jak na taką nierozgarniętą osobę, jaką tu gram, przystało. Cały czas
staram się wyglądać na niezbyt inteligentną, ale, muszę przyznać, to wcale nie jest łatwe. Wie
pan co, Stein, zaczynam przychylać się juŜ do pańskiej teorii, Ŝe w tym Ŝywopłocie siedziały
po prostu ptaki, a ci, co przepadli bez śladu, zniknęli całkiem dobrowolnie, udając tylko, Ŝe
się potopili. Bo ci moi gospodarze to naprawdę bardzo spokojni, kulturalni ludzie na
poziomie. Trudno się im dziwić, Ŝe pilnują tej swojej posiadłości przed nieproszonymi
gośćmi. Mieszkańcy wioski pod Ŝadnym względem nie dorastają im nawet do pięt. Wołają
mnie. Zobaczymy się jutro! UwaŜaj na siebie, Nils! Przez kilka dni przynajmniej odpoczniesz
od mojego towarzystwa.
Wangen uśmiechnął się i wyłączył odbiornik.
- To brzmi obiecująco. Mówiąc szczerze, wreszcie odetchnąłem. Bo w którymś
momencie wyglądało to trochę niebezpiecznie.
- Owszem. To moŜe rzucimy teraz okiem na Ŝywopłot?
ROZDZIAŁ V
Dziesięć minut później stali w lesie, patrząc na znienawidzony Ŝywopłot, który
wznosił się nad ich głowami niczym góra. Słońce juŜ zachodziło, pozostawiając tylko cienie i
lśniące w wieczornym świetle jeziorko. Zanosiło się na deszcz.
- Tak naprawdę to nie wiemy, czy ten niesamowity dźwięk istnieje, moŜemy polegać
jedynie na słowach innych - odezwał się Stein. - Ale jeśli chcemy posunąć się do przodu,
musimy w nie wierzyć.
Przez chwilę nic nie mówił, po czym mocno klasnął w ręce.
Nie zerwał się ani jeden ptak. śywopłot stał czarny i niemy.
- Masz moŜe w samochodzie siekierę i piłę? - spytał Wangen, wędrując wzdłuŜ gęsto
rosnących świerków.
- Chyba mam. Muszę powiedzieć, Ŝe nie jestem zadowolony z naszych dzisiejszych
dokonań. Zwróciłem tu dziś uwagę na jedno miejsce...
Poszedł jeszcze kawałek dalej, aŜ znalazł się mniej więcej w połowie Ŝywopłotu.
Przykucnął.
- Przyjrzyj się: tutaj i pod Ŝywopłotem - zwrócił się do Wangena. - Widzisz coś?
Nils Wangen teŜ przykucnął.
- Trawa rośnie gorzej w tym miejscu. W środku teŜ. Ziemia jest tu bardziej zbita.
- No właśnie. Jakby ktoś tędy chodził.
Badali ziemię w całkowitym milczeniu. To chyba niemoŜliwe, Ŝeby tędy prowadziła
jakaś ścieŜka, bo drogę zagradzał niewielki uschnięty świerk.
Spojrzeli na siebie. Stein wyciągnął rękę i ostroŜnie chwycił cienki pień. Całe drzewko
zatrzęsło się lekko i nie wiadomo skąd spadł na nich deszcz suchych igieł.
- No proszę! - powiedział Wangen. - Podnieś je!
Odd przechylił lekko świerk i po prostu wyjął go z ziemi. Pień był przepiłowany.
- Popatrz, popatrz! - upajał się swoim odkryciem.
Wreszcie oni teŜ mogli przejść do działania, zamiast powierzać wszystko młodej,
niedoświadczonej amatorce.
OdłoŜyli drzewko na bok, chowając je w Ŝywopłocie. Ogromnie przejęci wślizgnęli
się w niewielki otwór. Suche gałęzie drapały ich po plecach, jakby chciały zaprotestować
przeciwko temu nieoczekiwanemu wtargnięciu, wreszcie jednak mogli się wyprostować.
Zdziwieni rozejrzeli się wokoło.
Nadal znajdowali się w środku Ŝywopłotu. Domyślili się teraz, Ŝe kiedyś, dawno temu,
musiał on tworzyć aleję. Pomiędzy szpalerami ogromnych świerków prawie nie było widać
dawnej drogi dojazdowej. Ale rzędy środkowe były znacznie rzadsze niŜ zewnętrzne, dlatego
obaj męŜczyźni bez trudu mogli się przez nie przedrzeć.
- JuŜ teraz rozumiem: to pewnie tędy, wewnątrz Ŝywopłotu, ktoś szedł wtedy trop w
trop za Unni i wszystkimi pozostałymi - powiedział Wangen. - A kiedy próbuje się biec
między gęsto rosnącymi drzewami, powstaje szelest i świst. MoŜe to był ten dźwięk, który oni
słyszeli?
Stein nie wyglądał na przekonanego.
- Pobiegnij kawałek!
Wangen ruszył przed siebie, a kiedy wrócił, obsypany suchymi igłami, Stein pokręcił
głową.
- To był normalny odgłos, jaki powstaje, kiedy ktoś przedziera się przez gęsty las. Nic
nadzwyczajnego. Poza tym kto by zdąŜył najpierw usunąć świerk, wyjrzeć, dotknąć ramion
Unni - która była dosyć daleko od tego miejsca - a potem wejść do środka i schować się
znowu? Nie, to się nie trzyma kupy. Wiesz co, przedostańmy się na dziedziniec. Lepiej to
zrobić teraz, kiedy psy chodzą razem z Kraussem, niŜ w nocy, gdy są spuszczone i mogą
pojawić się nagle w pierwszym lepszym miejscu.
Wypatrzyli przejście i tak oto znaleźli się na terenie majątku.
W ponurym świetle zmierzchu widzieli park, poszarzały ze starości, z drzewami o
pniach tak potęŜnych, Ŝe Ŝadnego z nich nie zdołaliby objąć nawet dwaj rośli męŜczyźni. TuŜ
przed nimi teren lekko opadał, a po drugiej stronie wznosiło się zbocze zasłaniające wszystko,
co mogło kryć się za nim.
- Nie zapominaj o Kraussie i psach - bąknął Wangen.
- Pamiętam. Nie wiemy, o której odbywa te swoje obchody. Musimy zachowywać się
cicho i pilnie nasłuchiwać.
Zaczęli schodzić na sam dół rozległego zagłębienia, które swym kształtem
przypominało płaską czarę. Ziemię szczelnie okrywała gruba warstwa brązowych liści dębu,
miedzianych jarzębiny, Ŝółtych brzozy i mieniących się róŜnymi kolorami liści klonu.
Z lekkim ociąganiem obejrzeli się za siebie. Znajdowali się juŜ dosyć daleko od
Ŝ
ywopłotu i raczej nie zdąŜyliby do niego dobiec, gdyby na wierzchołku wzniesienia pojawiły
się psy.
- Zobacz! - szepnął Wangen. - Na tym duŜym dębie jest ambonka. W razie czego tam
uciekniemy.
Stein skinął głową. Wiedział, Ŝe dom leŜy gdzieś za wzgórzem, nie wiedział tylko, jak
daleko.
Gdy podnosili i stawiali stopy, suche liście szeleściły rytmicznie.
- Wcale nie tak łatwo poruszać się tu po cichu - mruknął pod nosem Stein. - Ale teraz
doskonale rozumiem, co Unii miała na myśli, mówiąc o drzewach ze świata baśni.
Gdy dotarli na sam szczyt wzniesienia, przystanęli. Na wszelki wypadek woleli się
ukryć za rozłoŜystym dębem.
W oddali, między drzewami, dostrzegli jakiś budynek. Nie byli jednak w stanie
stwierdzić, co się w nim mieści. Z daleka odróŜniali tylko zarys ścian.
- Myślę, Ŝe nie powinniśmy podchodzić jeszcze bliŜej - szepnął Stein. - Musimy mieć
moŜliwość odwrotu. Przejdźmy trochę na prawo!
Przemykali przez park, czujni i skupieni. Po chwili u stóp wzniesienia ujrzeli
czerwone mury i czarne dachy budynków gospodarczych. W tym samym momencie rozległo
się głośne ujadanie psa. Zaraz potem odpowiedział mu drugi.
- Zaczął się obchód. Biegnijmy do Ŝywopłotu - zdecydował Stein.
Pobiegli na przełaj przez park. Psy wprawdzie umilkły, ale przecieŜ nie wiadomo, od
której strony Krauss wyrusza na inspekcję. Słońce dawno juŜ zaszło i o tej porze w ostatnich
dniach października było prawie ciemno.
Akurat gdy znowu rozległo się szczekanie psów, tylko juŜ znacznie bliŜej, Nils
potknął się o coś ukrytego pod warstwą liści. Znajdowali się akurat na niewielkim
wzniesieniu i mogli dostrzec w oddali Ŝywopłot.
- No, wstawaj, niedorajdo - uśmiechnął się Odd, podając koledze rękę.
- Poczekaj! - zatrzymał go Wangen. - Uwięzia mi w czymś stopa. No i przecieŜ korzeń
drzewa nie dzwoni.
Ujadanie psów nieco się oddaliło, jakby znalazły się za domem albo za jakimś innym
budynkiem. Stein ocenił odległość do Ŝywopłotu.
- Chyba zdąŜymy się temu przyjrzeć - uznał. Zaczęli odgarniać liście rękami, cały czas
pilnie nasłuchując, gdzie mogą być psy. Bardzo szybko odkryli, co znajduje się pod liśćmi.
Wangen potknął się o Ŝelazny okrągły uchwyt przytwierdzony do cięŜkiej płyty.
Stein stuknął palcem o metal.
- Tu jest jakiś napis, ale ma juŜ chyba tyle lat, Ŝe prawie go nie widać - powiedział.
Przyklękli na ziemi, próbując odczytać inskrypcję.
- To jakiś grób - stwierdził Nils.
- Chyba coś więcej. DuŜy grobowiec. Jest zadziwiająco stary. Pochodzi z czasów
przed Tildemami, a nawet sprzed pani Hahn.
- Nie sposób odczytać nazwiska. Zobacz! Tu jest jakaś data. A tam jeszcze jedna.
Stein próbował odszyfrować napisy za pomocą dotyku.
- Chyba tysiąc siedemset osiemdziesiąty pierwszy. A ta... teŜ tysiąc siedemset któryś.
- Myślisz, Ŝe moŜemy? Po dwustu latach zakłócać czyjś spokój?
- MoŜemy? Musimy! Nie zdąŜymy się obejrzeć, a zaraz dopadną nas psy!
Wspólnymi siłami unieśli cięŜką kamienną płytę i bez większego trudu odsunęli ją na
bok.
- MoŜna by pomyśleć, Ŝe ktoś często tu zagląda! Tak łatwo nam poszło - dziwił się
Stein, schodząc w dół po wąskich schodkach. - UwaŜaj, są zmurszałe.
W kilka sekund znaleźli się na dole w niskim pomieszczeniu przesyconym zgniłym
zapachem ziemi i czymś jeszcze.
Stein pociągnął nosem.
- Dwustuletnich kości nie powinno być czuć - bąknął.
Nils zasunął płytę.
- Myślisz, Ŝe ktoś zauwaŜy te odgarnięte liście? - spytał z obawą w głosie.
- Tylko wtedy, jeśli znajdzie się dokładnie w tym miejscu. Miejmy nadzieję, Ŝe psy
nas nie wytropią.
Zamilkli. Stali cicho w ciemności i nasłuchiwali. Słyszeli szelest liści, ale nie
bezpośrednio nad ich głowami.
- Krauss z psami jest znacznie dalej, tam gdzie w ogóle nie szliśmy - szepnął Odd. -
Mamy więcej szczęścia niŜ rozumu.
PoniewaŜ nie wiedzieli, czy przez szpary nie będzie widać światła, woleli na razie nie
zapalać latarek. Dawali sobie radę po omacku. Stein wyczuł ściankę jakiejś skrzyni,
wielkością przypominającej trumnę, a kiedy przesunął palce dalej, znalazł jeszcze jedną.
Słyszał, Ŝe Nils teŜ próbuje rozpoznać dotykiem, co ma wokół siebie.
Nagle Wangen zamarł w całkowitym bezruchu. Mimo panujących ciemności Odd
Stein od razu to wyczuł.
- Co się stało?
- Odd - lekko drŜący głos młodego policjanta brzmiał złowróŜbnie. - Odd, chyba nie
jesteśmy tu sami!
- Co masz na myśli?
Głos Nilsa dochodził tuŜ znad posadzki.
- Tu coś jest. Natknąłem się na coś miękkiego. Coś... Zapal latarkę, Krauss z psami
jest juŜ chyba daleko.
Rozbłysło światło, odsłaniając na razie tylko ciemne ściany grobowca. Cztery
kamienne skrzynie stały w ciemności, pokryte pleśnią i mchem.
A między nimi...
- Nils! - powiedział Stein, pomagając koledze wstać. - W tym grobowcu są
pasaŜerowie na gapę!
Po chwili, która Nilsowi wydała się długą godziną, obaj męŜczyźni stanęli
wyprostowani w grobowcu. Wangen czuł, Ŝe robi mu się niedobrze.
- Dwie kobiety - stwierdził krótko Stein. - Jedna leŜy na pewno dłuŜej, ale obie są tutaj
co najmniej od dwóch lat. Starsza jest ubrana w kostium kąpielowy, a ta druga nie ma na
sobie nic. Co ty o tym myślisz, Nils?
- Ta w kostiumie to pewnie ta Gunvor, która zniknęła trzy lata temu, bo ona
rzeczywiście się kąpała.
- Słusznie. Ale druga... Zwłoki są w takim stanie, Ŝe nie potrafię o niej nic bliŜszego
powiedzieć. Prawdopodobnie to jest ta miejscowa piękność, Kit Thomassen, albo tamta
trzydziestoletnia wczasowiczka, która zniknęła zaraz po niej.
Wangen spojrzał na przeraŜające znalezisko.
- To są dwie z ofiar. A gdzie trzy pozostałe? A co z Unni, która właśnie teraz jest
wśród tych kulturalnych ludzi z majątku Lindehede?
Odd Stein zagryzł wargi.
- Chodź, musimy się stąd wydostać, zanim Krauss rozpocznie kolejny obchód.
Wyszli z grobowca, rozsypali liście na płycie, po czym bardzo szybko znaleźli się
przy Ŝywopłocie i przedarli na drogę. Ścięty świerk wetknęli na dawne miejsce.
- Muszę się koniecznie umyć - powiedział Nils. - MoŜe zaryzykujemy i zrobimy to w
jeziorze?
Stein uśmiechnął się krzywo.
- No to zaryzykujmy!
Miło było poczuć się czystym po nieoczekiwanej wizycie w grobowcu. Podczas gdy
Nils tak energicznie płukał ręce, Ŝe aŜ wkoło rozpryskiwała się woda, jego szef wycierał juŜ
palce chusteczką, błądząc gdzieś myślami ze wzrokiem utkwionym w czarnym jak noc lesie.
- Trzy pozostałe...? Jeszcze jedna kobieta, uwodziciel i Ingrid Andersen, która
zniknęła kilka dni temu. Co się z nimi mogło stać?
Nad majątkiem Lindehede zapadła noc. Zasłona cięŜkich chmur rozchyliła się nieco,
ukazując blady i chory księŜyc, ogryziony z boku i pozbawiony mocy. Unni ogarnęła
spojrzeniem swój niewielki pokój. Brązowe tapety ze złotym wzorem, kącik do mycia z
porcelanowym dzbankiem, cięŜkie zasłony i drzwi do drugiego pokoju z szybką przesłoniętą
firanką w kwiatki. Torebkę z nadajnikiem schowała bardzo głęboko w garderobie.
Lekko oszołomiona wszystkim, co wydarzyło się w ciągu ostatniej doby, przymknęła
oczy, pragnąc wreszcie zasnąć. Ale myśli nie dawały jej spokoju.
Ten młody Hugo to fantastyczny, superprzystojny chłopak, ale prawdopodobnie typ
uwodziciela, poza tym chyba trochę lekkomyślny i nieco zwariowany. Wręcz poŜerał ją
wzrokiem. Unni z trudem znosiła to, Ŝe nie moŜe pokazać mu się w swym normalnym
wcieleniu, jako osoba elegancka i dowcipna. Co wcale nie znaczy, Ŝe chciałaby go zdobyć,
ale irytowało ją to, Ŝe musi odgrywać rolę jakiejś nierozgarniętej, niezdarnej gęsi!
Alice... Dwunastolatka, inteligentna i ufna. Natychmiast przylgnęła do Unni, wszędzie
za nią chodziła, pomagała w pracy i objaśniała.
Unni zrobiło się naprawdę Ŝal dziewczynki, gdy ta w którymś momencie wyznała jej z
wyrazem oddania w oczach: „Tak się cieszę, Ŝe jesteś, Unni. Bo wiesz, w domu nikt nie ma
dla mnie czasu. Tata jest taki surowy i wciąŜ zajęty, mama myśli tylko o swoim wyglądzie, a
Hugo ciągle gdzieś jeździ samochodem. Jedynie wujek Sigurd jest naprawdę miły, ale on ma
to swoje, no wiesz”.
Unni czuła się bardzo niezręcznie. Odkryła bowiem, Ŝe Alice jest nieocenionym
ź
ródłem informacji, choć z drugiej strony to nie w porządku wykorzystywać w ten sposób
samotne i prostoduszne dziecko...
Ale ma przecieŜ zadanie do wykonania. I to jest najwaŜniejsze.
Przez chwilę zatrzymała się myślami przy starym Tildemie, lecz szybko je odegnała.
Nie jest przecieŜ pielęgniarką, a ten okropny staruch... Uff! Poza nim wszyscy okazali się
cudowni. Zasnęła.
Firanka w oszklonych drzwiach lekko się poruszyła. Ktoś odchylił ją na dwa palce i na
młodą śpiącą dziewczynę spojrzało czyjeś oko. Przyglądało jej się długo: jasnym włosom
rozrzuconym na poduszce, miękkim kształtom rysującym się pod kołdrą. W tym oku był
błysk, który powinien być obcy kaŜdemu człowiekowi: błysk pogardy. Uśmiech pozbawiony
ciepła. Oczekiwanie czegoś złego.
Unni widziała to oko w półśnie. Nie wiedziała, Ŝe nie śpi, była przekonana, Ŝe widzi je
w koszmarze, który właśnie ją nawiedził.
Mijały minuty, oko wreszcie zniknęło, oddaliły się przytłumione kroki.
Unni ocknęła się, wyrwana nagle ze snu przez jakiś dźwięk. Krzyk? A moŜe
trzaśniecie drzwi?
Spojrzała na zegarek. Dziesięć po dwunastej.
Na palcach podeszła do okna. Wychodziło na dziedziniec, czyli skrzydło zachodnie
miała dokładnie naprzeciwko, a starą, zrujnowaną główną część budynku w załomie na
prawo.
Surowo zabroniono jej tam chodzić, poniewaŜ tamta część domu mogła podobno w
kaŜdej chwili się zawalić. Ale właśnie dostrzegła teraz jakieś słabe światło, migotliwy
płomień na pierwszym piętrze. Po chwili zniknęło, jakby ktoś otworzył i zamknął drzwi.
Unni nie mogła oprzeć się ciekawości. Odd Stein prosił ją wprawdzie, Ŝeby była
ostroŜna aŜ do przesady, ale ta zagadka wymagała wyjaśnienia. Poza tym Stein chwilami
bywał naprawdę nudny. Obłędnie przystojny, wysportowany, o rysach twarzy świadczących o
charakterze i powadze, ale mimo wszystko nudziarz. Wobec tego będzie sam sobie winien, bo
ona nie ma zamiaru być niewolniczo posłuszna męŜczyźnie pozbawionemu wyobraźni.
Wiedziała, Ŝe w majątku Lindehede jest ktoś, kogo jeszcze nie spotkała. Wujek
Sigurd, brat Patrika Tildema. Czasami przemykał przez drzwi niczym cień, jakby nie chciał
być widziany. Unni spojrzała w niebo...
W pierwszej chwili sądziła, Ŝe nad domem zawisła jakaś ciemna chmura. Odkryła
jednak, Ŝe to z jednego z kominów na głównej części budynku, osmalonego i na wpół
zawalonego, unosi się wąską smugą dym. A więc to były te ciemne chmury potępienia nad
majątkiem Lindehede!
KtóŜ to mógł kręcić się o dwunastej w nocy po pustym domu?
Unni podjęła decyzję.
Poddasze spowijały ciemności. Jakieś dziwne przedmioty czaiły się wszędzie wokół
niczym cienie dawno zmarłych istot. Nie, nie, tylko nie to! skarciła się Unni. Lepiej nie
puszczać wodzy fantazji! W świetle dnia te wszystkie dziwolągi okazałyby się pewnie
zwykłymi rupieciami, jakie zwykle gromadzi się na poddaszu. Dotarła do schodów.
Miała nadzieję, Ŝe stopnie nie będą skrzypieć.
Unni była juŜ prawie na dole, gdy stanęła jak wryta. Nad swoją głową usłyszała
szuranie czyichś nóg, któremu towarzyszyło rytmiczne postukiwanie. Stuk - puk i krok, stuk -
puk i krok...
Brzmiało to dość niesamowicie w tym cichym zazwyczaj skrzydle domu. Unni ruszyła
znów przed siebie.
Bez trudu dotarła do drzwi od kuchni, bardzo, bardzo powoli nacisnęła klamkę, Ŝeby
przypadkiem nie zaskrzypiała. Drzwi były zamknięte na zasuwkę. Odsunęła ją i po cichu
wyślizgnęła się na dwór.
Poczuła przeszywające zimno, miała na sobie tylko flanelową koszulę. Nie była
przyzwyczajona do chodzenia boso, zwłaszcza po Ŝwirze, dlatego wykrzywiała twarz w
bolesnym grymasie, stąpając po alejce w stronę głównego budynku.
Nagle przed sobą w ciemności usłyszała przytłumione warczenie. Zapomniawszy o
dojmującym bólu stóp, rzuciła się z powrotem w stronę kuchennych drzwi i zdąŜyła zamknąć
je za sobą dosłownie w tej samej chwili, gdy oparły się na nich cięŜkie łapy rozwścieczonego
psa.
Przeszła szybko przez kuchnię, czując, Ŝe serce wali jej jak młotem, i juŜ miała
otworzyć kolejne drzwi, gdy nagle usłyszała za nimi wzburzony głos.
- Co się dzieje z tymi psami?
Rozpoznała stanowczy głos Patrika Tildema.
Ojej, co ja teraz zrobię? pomyślała zrozpaczona. Obok były jakieś drugie drzwi. Jeśli
dobrze pamiętała, prowadziły do piwnicy. Otworzyła je szybko i w słabym świetle lampy
zawieszonej nad schodkami stanęła oko w oko z męŜczyzną, którego dotąd nie widziała.
Patrzył na nią zimnym wzrokiem zza błyszczących okularów. Znalazła się w pułapce.
ROZDZIAŁ VI
Następnego ranka Odd Stein przyczłapał tuŜ przed ósmą pod bramę. UwaŜał, Ŝe jest
nie najgorzej ucharakteryzowany, choć wiedział, Ŝe młodzi ludzie udający starych nie są w
stanie pozbyć się jednego: blasku oczu. Ciemne okulary nie stanowiły dobrego rozwiązania,
wyglądałyby nienaturalnie i mogły wzbudzić podejrzenia. Dlatego wkroplił sobie do oczu
lekko podraŜniającą spojówki substancję chemiczną, wskutek czego cały czas łzawił i miał
zaczerwienione powieki. Na wyrazistą tęczówkę nie mógł juŜ nic poradzić, uwaŜał jednak, Ŝe
i tak nie jest źle.
Stein lubił grać kogoś innego. Zaliczano go do mistrzów w tej dziedzinie. Bardzo się
cieszył, kiedy udawało mu się wyprowadzić w pole przyjaciół. Utwierdzało go to w
przekonaniu, Ŝe do perfekcji opanował sztukę mistyfikacji. W roli starego męŜczyzny
występował juŜ kilkakrotnie, dlatego nieobce mu były odpowiednie gesty i ton. A tym razem
odczuwał szczególne zadowolenie.
Udając trochę zdezorientowanego, pokuśtykał w stronę władczego wartownika,
trzymającego za obroŜę psa. „Goryl o wielkim brzuchu piwosza”. Tak, to musi być Krauss!
- Unni - wymamrotał Stein bezradnie. - Moja córka... Czy ona jest tutaj? Miałem ją tu
spotkać. O ósmej.
- Nic mi o tym nie wiadomo - odparł szorstko Krauss.
Nadzieja w oczach starca zgasła.
- Przyszła tu wczoraj - bełkotał jeszcze bardziej niepewny. - Miałem ją dzisiaj spotkać.
Mam dla niej jedzenie. Ona tu jest, wiem na pewno.
Krauss pokręcił głową.
Odd Stein zaczął się naprawdę denerwować. Co się stało z Unni? Przed oczami miał
znowu zwłoki dwóch kobiet w grobowcu. Koniecznie musi dostać się do środka!
- Proszę o nią spytać - nalegał uparcie. - Wiem, Ŝe ona tu jest, bo wczoraj
odprowadziłem ją aŜ do alei i widziałem, jak wchodziła za bramę. Szukała pracy. A później
stąd nie wyszła. Niech pan o nią spyta!
Z lekkim ociąganiem, nieco zbity z tropu, Krauss poszedł do swojej budki. Nie mógł
przecieŜ zaprzeczyć, Ŝe wpuścił dziewczynę do środka, skoro ten staruch odprowadził ją aŜ
do alei.
Odd czuł głęboki niepokój. Co się stało? Która część planu zawiodła? Czy Unni
okazała się nierozsądna? Została zdemaskowana? PrzecieŜ ona nic nie wie o znalezionych w
grobowcu dwóch martwych kobietach!
Pilnował się, by nie iść zbyt blisko Kraussa, który mógłby się zorientować, Ŝe jest
przebrany. Najchętniej udawał męŜczyznę około sześćdziesiątki, bo to nie było jeszcze takie
trudne. PoniewaŜ jednak Unni powiedziała, Ŝe jej ojciec jest niedołęŜnym starcem, musiał
pójść na całość i zrobić z siebie prawdziwego dziadka, co mogło się jednak okazać nieco
ryzykowne.
Z parku wyłoniły się dwie osoby. Ku wielkiej uldze Odda, jedną z nich była Unni.
Szatańska dziewczyna! JuŜ nigdy więcej nie weźmie pod swoje skrzydła Ŝadnej
bratanicy szefa! Bez przerwy bowiem umierał ze strachu o nią.
- To ona! - krzyknął drŜącym głosem starego męŜczyzny. - Wiedziałem, wiedziałem,
Ŝ
e tu jest. Unni! Pomachał niezdarnie w jej stronę. Była coraz bliŜej. Razem z nią szła kobieta
w wieku Kraussa, wysoka i gruba, o potarganych, przysypanych siwizną włosach. To
prawdopodobnie jego Ŝona.
Unni zatrzymała się na ułamek sekundy, oniemiała ze zdziwienia. Kto to jest? Czy to
rzeczywiście mógł być Odd Stein? Chyba jednak tak, rozpoznawała zarys jego szczęki i ręce.
Ale poza tym...
Siwa peruka stanowiła świetne dopełnienie zgarbionej sylwetki męŜczyzny, który,
niepewnie stojąc na drŜących nogach, na wszelki wypadek opierał się jeszcze na lasce. Nie
ogolony, zmęczony, wycieńczony - jak on zdołał tego dokonać? Łzawiące oczy, siwe
krzaczaste brwi, na wpół otwarte usta ze źdźbłami tabaki między zębami. A ubranie! Lepiej
nie mówić.
Ale najwspanialsze było zachowanie. Ruchy, spojrzenie, głos...
Doskonały! pomyślała Unni.
- Dzień dobry, ojcze - powiedziała głośno. - Dobrze, Ŝe przyszedłeś. Umówiłam się, Ŝe
będziesz tu mieszkać.
- Nie musisz tak do mnie krzyczeć - mruknął starzec. - PrzecieŜ słyszę nie najgorzej,
dobrze o tym wiesz. Ciągle do mnie krzyczy - wyjaśnił Kraussom. - Wiesz, córeczko, dziś w
nocy znowu przyszli do nas Ŝołnierze. Zaczynają być juŜ trochę natrętni.
- śołnierze? - spytał zaniepokojony Krauss.
Unni szybko wyjaśniła:
- Z czasów kryzysu unijnego w tysiąc dziewięćset piątym roku. Ojciec traci niekiedy
orientację w czasie.
- Dostałem medal - chwalił się dumny Stein. - Dał mi go w ubiegłym tygodniu sam
król Oskar. Chcesz zobaczyć?
- Zabierz go do domu i polecił Krauss, odwracając się do nich plecami.
W drodze przez park nie mieli szansy ze sobą porozmawiać, poniewaŜ cały czas
pilnowała ich pani Krauss. Tak więc Stein dalej fantazjował i bełkotał coś o wojnie unijnej,
Unni zaś odpowiadała ostroŜnie. Stłumiła w sobie przemoŜny impuls, by spytać: „Jak ci się
udało tak zakonserwować, tato?” Nils Wangen umie Ŝartować z samego siebie, w to nie
wątpiła, ale co do Steina nie była pewna. Wiedziała tylko tyle, Ŝe ogromnie go podziwia i Ŝe
doznała wielkiej ulgi, gdy wyraŜono zgodę na jego obecność w majątku Lindehede.
Dopiero gdy znaleźli się w prawie nie umeblowanym pokoju ziejącego pustką
zachodniego skrzydła, pani Krauss wreszcie ich opuściła, wydając na odchodnym polecenie,
by Unni za pół godziny zjawiła się w kuchni.
Policjant szepnął cicho:
- Sprawdź, czy nikt nas nie podsłuchuje!
Unni szybko zrobiła, co jej kazano, nie pomijając sąsiednich pomieszczeń.
- Nie ma nikogo - oznajmiła na koniec.
- W porządku. - Stein usiadł na łóŜku, a jego podopieczna na jedynym w tym pokoju
krześle Roześmiała się.
- Nigdy nie myślałam, Ŝe moja praca będzie polegać na sprawowaniu opieki nad
dwoma starszymi panami naraz.
Odd Stein spojrzał na nią ponurym wzrokiem.
- śebyś się tylko nie waŜyła próbować mnie pielęgnować, myć i temu podobne rzeczy
- burknął. - Sam sobie dam radę.
Unni na próŜno starała się stłumić śmiech.
- No i jakie masz dla mnie nowiny? - spytał Stein.
- Och! - wykrzyknęła przeraŜona. - Niewiele brakowało, a popełniłabym dzisiejszej
nocy straszny błąd. I zaczęła opowiadać o swojej nocnej eskapadzie.
- I tak tam stałam oko w oko z tajemniczym wujkiem Sigurdem, podczas gdy
właściciel wracał z kuchni, a na dworze szalał rozwścieczony pies.
Stein aŜ jęknął, słysząc o tak nierozwaŜnym postępowaniu dziewczyny.
- I co zrobiłaś?
Twarz Unni okryła się rumieńcem.
- Hm, co miałam zrobić? Istniało tylko jedno wyjście. Jąkając się wyjaśniłam, Ŝe
właśnie szukałam ubikacji na zewnątrz i ten okropny pies mnie przestraszył. Właściciel
oznajmił krótko, Ŝe na drugim piętrze znajduje się łazienka z toaletą. „Och, nie, nigdy nie
ś
miałabym z niej korzystać!”, odparłam przeraŜona. Tildem, podobnie jak ja, był wyraźnie
zaŜenowany rozmową na ten temat. Nagle za jego plecami pojawiła się dziedziczka. „Na
poddaszu znajduje się sama ubikacja, przecieŜ pokazałam ci ją dzisiaj”. „Ach”,
wykrzyknęłam, udając strasznie zdziwioną. „Nawet do niej nie zajrzałam, bo myślałam, Ŝe to
szafa na ubrania. Przepraszam!” Potem dygnęłam i pobiegłam na górę do swojego pokoju.
- Sprytnie z tego wybrnęłaś - przyznał Stein. - Ale pamiętaj, Ŝe nie wolno ci się
wybierać na takie wycieczki! Pozostaw je mnie!
- Tak jest, szefie - odparła pokornie. - Ale wie pan, co mi się wydaje? Wuj Sigurd
przyszedł chyba wtedy z głównej części budynku. Jego piwnica i ta we wschodnim skrzydle
są ze sobą połączone. Bo najpierw widziałam światło po prawej stronie, a później spotkałam
Sigurda w drzwiach do piwnicy we wschodnim skrzydle.
- Muszę to sprawdzić - postanowił Stein. - A ty cały czas pozostawaj w kontakcie z
Nilsem.
Oczy dziewczyny zrobiły się okrągłe ze zdziwienia.
- Jak? To niemoŜliwe!
- Umówiliśmy się, Ŝe kaŜdego dnia o piątej po południu będziesz wynosić śmieci.
Pojemniki stoją przy murze, tam gdzie rośnie taki duŜy dąb. Przerzucisz mu przez mur nasz
raport, a on odrzuci do ciebie swój. Tylko nie wolno wam rozmawiać.
- Rozumiem. To się moŜe nawet udać, bo pani Krauss spycha teraz całą robotę na
mnie. - Unni przeciągnęła się, pojękując. - Och, moje biedne plecy. Mam juŜ pęcherze na
rękach, a za paznokciami brud. Najgorszy jest ten staruch. Czy ja jeszcze kiedyś będę
wyglądać jak naleŜy? Aha, mała Alice wypaplała mi coś waŜnego. Powiedziała, Ŝe jej brat
Hugo ma według niej wyjątkowo zły gust, jeśli chodzi o dziewczyny. Właściwie kaŜda jest
dla niego dobra. Wymieniła nazwiska kilku jego znajomych z Oslo, które ona uwaŜała za
strasznie nudne. Poza tym wspomniała, Ŝe jej braciszek miewał teŜ kontakty z dziewczynami
ze wsi. Między innymi z niejaką Kit, bardzo ładną jej zdaniem. Czy jedna z zaginionych
kobiet tak się przypadkiem nie nazywała?
- Kit Thomassen! - potwierdził Odd wyraźnie zainteresowany. - To ciekawe. Widzę,
Ŝ
e muszę ci powiedzieć o naszym odkryciu.
Po czym opisał jej, co udało im się znaleźć w parku. Unni, słysząc relację Steina,
pobladła.
- Czyli jedna z nich to moŜe być Kit Thomassen?
- Bez wątpienia. Musimy o tym wspomnieć Nilsowi w raporcie. On próbuje teraz
nawiązać kontakt z komendantem Bårdsenem, który wyjechał prowadzić dochodzenie w innej
sprawie. To pewnie będzie dla niego szok! No, ale teraz wracaj do kuchni. Od tej chwili
twoim jedynym zadaniem jest przekazywanie raportów Nilsowi i wydobywanie informacji od
tej małej. Oczywiście dyskretnie. I Ŝadnego węszenia na własną rękę, pamiętaj! A kiedy
będziesz szła do mnie z obiadem, to bądź tak miła i nie zapomnij włoŜyć mi dodatkowej
porcji mięsa.
Unni uśmiechnęła się serdecznie.
- Jest pan głodny? Zaraz się tym zajmę.
Dzień minął bez Ŝadnych niespodzianek. Odd Stein siedział spokojnie w swoim
pokoju. Unni przyniosła mu jedzenie, nie miała jednak Ŝadnych wiadomości do przekazania.
Po południu pani Tildem wezwała dziewczynę do salonu. Wschodnie skrzydło było
urządzone z prawdziwym smakiem. śadnego pomieszania stylów: jeśli w pokoju stały
rokokowe meble, to i cała reszta była takŜe w tym stylu. W biedermeierowskim salonie obicia
kanap i foteli wykonane zostały z niebieskiego jedwabiu w pasy, a na ścianach połoŜono
odpowiednie tapety.
Onieśmielona Unni dygnęła przed panią, która siedziała na sofie.
Marianne Tildem przyjrzała się uwaŜnie nowej słuŜącej. Wiem, wiem, wyglądam
okropnie, pomyślała Unni. W czepku nasuniętym na czoło, z obwarzankami na pończochach i
w wykoślawionych do środka butach. Zaraz da mi lekcję.
Lecz pani Tildem nie uczyniła tego. W kaŜdym razie nie w taki sposób, jakiego
spodziewała się Unni.
- Nasuń czepek trochę bardziej na czoło! O tak. Poza tym masz za krótką spódnicę,
musisz ją podłuŜyć.
A to ci dopiero, pomyślała Unni. Ona chce zrobić ze mnie jeszcze większą ofermę.
Nie przeszkadzają jej nawet moje niewyczyszczone buty! CzyŜby się, bała, Ŝe uwiodę jej
syna?
Pani okazała się osobą nerwową. Ciągle paliła i mimo uŜywania fifki dwa palce
prawej ręki miała brązowe. Jej niegdyś lalkowato ładna twarz była teraz zgorzkniała i
pomarszczona. Za duŜo wina, pomyślała Unni, patrząc na spuchnięte powieki Marianne
Tildem. Mimo to w pani Tildem wyczuwało się coś wzruszającego i sympatycznego. Jakiś
rodzaj bezradności, jakby przez całe Ŝycie znajdowała się na niewłaściwym miejscu.
- Zdaje się, Ŝe nie masz zbyt duŜej wprawy w opiekowaniu się chorymi - powiedziała
z wyrzutem, poprawiając jasne włosy ułoŜone w fale.
- Przeciwnie - zapewniła Unni. - Od wielu lat pielęgnuję ojca.
- Masz bardzo starego ojca.
Ratunku, Stein chyba przesadził, pomyślała Unni, Na dobrą sprawę, z takim
wyglądem mógłby równie dobrze udawać jej dziadka.
- Nie był juŜ młody, kiedy przyszłam na świat - wyznała, nie umiejąc wymyślić
niczego mądrzejszego. - Jestem ostatnim dzieckiem. Moje rodzeństwo...
Pani Tildem ściągnęła usta, wskutek czego na jej twarzy ukazały się wszystkie tak
starannie skrywane zmarszczki.
- Dobrze wiesz, Ŝe długo się zastanawialiśmy, czy cię przyjąć. Ale pani Krauss brak
czasu, by zajmować się moim teściem, ja zaś mam naprawdę co innego do roboty.
Ciekawe co? pomyślała Unni. Po prostu ci się nie chce! Ale trudno mieć ci to za złe.
Bo ten twój teść to naprawdę odraŜający typ!
W porządku, myślała, człapiąc na górę z jedzeniem na tacy dla starego Tildema. W
ostateczności mogę się nim zajmować, po to zostałam zatrudniona. Ale w rzeczywistości
spada na mnie jeszcze wiele innych obowiązków. Biegam jak nakręcona od samego rana do
wieczora, wyręczając i panią Tildem, i panią Krauss. A na dodatek muszę jeszcze znosić
wiele upokorzeń ze strony męŜczyzn z tej rodziny. Gdybym tak mogła wyjawić im, kim
naprawdę jestem! Chciałabym widzieć wtedy ich miny! Ale nie ma obawy, wytrzymam. Bo
nie chcę zobaczyć pogardy w oczach Steina. JuŜ ja mu pokaŜę!
Zebrała się w garść i weszła do pokoju starego Tildema.
Siedział pochylony nad szachownicą. Przypominał starą ropuchę i roztaczał wokół
nieprzyjemną woń potu zmieszaną z zapachem fajki.
- Przynoszę jedzenie - rzekła Unni.
- Hm - mruknął. - Jaką to znowu truciznę mi dali? Dobrze wiedzą, Ŝe mój Ŝołądek nie
znosi niczego ostrego, i dlatego przyprawiają wszystko tak mocno. Ta suka doskonale wie, Ŝe
moja chora dwunastnica... Nie, nie tam, tu jest mój stół! Co za głupia gęś! Dlaczego zawsze
przysyłają mi takie nierozgarnięte niezguły!
Unni zacisnęła zęby i wstrzymała oddech, by nie czuć nieprzyjemnego zapachu
starszego pana, gdy stawiała mu jedzenie na wskazanym miejscu.
Gdy tylko znalazła się blisko niego, od razu poczuła jego rękę sięgającą pod spódnicę.
Na szczęście zdołała się zręcznie wywinąć. Obrzydliwy staruch!
Sapnął lubieŜnie, po czym uniósł pokrywkę z miski.
- Ryba! - syknął. - PrzecieŜ dostaję kolki od ryby, dobrze o tym wiedzą. Zabierz to z
powrotem!
- Przykro mi - oznajmiła Unni. - Dziś nie ma nic innego do jedzenia.
Pozrzędził jeszcze chwilę, ale wreszcie zabrał się do jedzenia, mlaszcząc i siorbiąc.
Zdaje się, Ŝe apetyt mu dopisywał.
Unni uporządkowała w tym czasie jego łóŜko, schowała pisma pornograficzne pod
poduszkę i otworzyła okno.
- Czy ty oszalałaś, dziewczyno, chcesz mnie zabić? Zamknij je natychmiast!
Jeśli chcesz Ŝyć w tym zaduchu, proszę bardzo! Na zdrowie! pomyślała Unni.
- Powiedz no mi, czym dziś zajmuje się mój syn?
- Pan Patrik?
- No tak, a któŜ by inny?
Na przykład twój drugi syn Sigurd, pomyślała. Ale moŜe on w ogóle się nie liczy?
- Chyba siedzi w gabinecie.
Starzec prychnął.
- To ci dopiero zajęcie! Myślałem, Ŝe... A, wszystko jedno! Fircyk z niego.
Próbowałem zrobić z niego oficera, ale mi się nie udało. śadnego autorytetu. Nawet kiedy
wypina pierś jak kogut i ściąga surowo brwi. I jeszcze na dodatek wziął sobie za Ŝonę taką
kurę. Ona chce się mnie pozbyć, dobrze wiem, ale juŜ ja jej pokaŜę! Co to za przeklęta
rodzina! Chora, po prostu chora! Jeden gorszy od drugiego. PomóŜ mi się połoŜyć!
Dźwignął się cięŜko z krzesła i sięgnął po swoje kule. Unni ujęła go pod ręce,
pomagając iść. Kule stukały rytmicznie o podłogę.
No jasne! przypomniała sobie nagle. To ich odgłos wtedy słyszałam, nie dochodził
jednak z tego pokoju. Czyli to ty, staruszku, krąŜyłeś nocą po domu. Nie jesteś więc wcale
taki niedołęŜny, jakiego udajesz.
- Trzymaj mnie jak naleŜy - ofuknął ją. - PrzecieŜ nie mogę upaść.
Jesteś za tłusty i na tym tylko polega twój problem, pomyślała Unni, pomagając
staremu Tildemowi połoŜyć się do łóŜka. Następnie wzięła tacę z opróŜnionymi co do
okruszyny talerzami i skierowała się do drzwi.
Po drodze usłyszała jeszcze ciche mamrotanie:
- Myśleli, Ŝe mogą od tego uciec. Ale od czegoś takiego się nie ucieknie. Zło w
zatrutej duszy towarzyszy człowiekowi przez całe jego Ŝycie, gdziekolwiek by się znalazł.
Unni zwlekała z wyjściem, lecz starzec powiedział juŜ chyba wszystko, co leŜało mu
na sercu. Teraz mówił raczej do siebie niŜ do niej i prawie zasypiał.
Unni poczuła nagle, Ŝe cała trzęsie się ze strachu. Zupełnie jakby dopiero teraz do niej
dotarło, jak wielkie grozi jej niebezpieczeństwo. Uzmysłowiła sobie, Ŝe w tym cichym,
tajemniczym Lindehede czai się coś naprawdę groźnego.
A ona, słuŜąca Unni, powinna być bardzo ostroŜna, by nie narazić się temu, kto zabił
dwie młode kobiety i prawdopodobnie uśmiercił teŜ trzy pozostałe ofiary.
ROZDZIAŁ VII
Unni szła po schodach na dół, gdy spotkała Alice, biedne, samotne dziecko.
- Cześć! - przywitała ją dziewczynka. - Pobawisz się ze mną?
- Nie mam teraz czasu - odparła Unni. - Pani Krauss na mnie czeka.
- Ta stara wiedźma? - PrzecieŜ to wariatka!
Unni wybuchła śmiechem.
- Gdzie ty się nauczyłaś takich słów?
- Och, w naszym domu moŜna duŜo się nauczyć.
Tej sposobności Unni nie mogła nie wykorzystać.
- Wiesz co, na chwilkę moŜemy usiąść na schodach i porozmawiać. Zobacz, mam
kawałek sznurka. Jeśli chcesz, poukładamy z niego róŜne wzory.
Usiadła razem z Alice na schodkach i zaczęły tworzyć najrozmaitsze figurki.
- Czy wujek Sigurd zawsze mieszkał z wami? - spytała jakby od niechcenia.
- Nie. Przyjechał tutaj dwa lata temu. Z Australii.
- Czyli wcześniej nigdy go nie widziałaś?
- Nawet o nim nie słyszałam!
- Wygląda na miłego człowieka - skłamała Unni. - Od razu go polubiłam.
- Jest strasznie inteligentny. Prawie geniusz. I na dodatek bardzo sympatyczny. Dał mi
masę prezentów. W zeszłym roku dostałam od niego rower.
- Jeździsz na nim do szkoły?
- Nie, bo teraz mama uczy mnie w domu. UwaŜa, Ŝe nie powinnam zadawać się z
dziećmi ze wsi. Ale wcześniej chodziłam do szkoły.
- Podobało ci się?
Alice wzruszyła ramionami.
- Wszyscy byli okropnie głupi. ChociaŜ paru chłopców mówiło, Ŝe jestem niebrzydka.
Naprawdę, powiedz? - dopytywała się naiwnie.
- Myślę, Ŝe kiedy dorośniesz, będziesz bardzo ładna - udzieliła dyplomatycznej
odpowiedzi Unni. Dziewczynka bowiem była malutka i chuda jak patyk, miała ciągle
zmierzwione włosy i nazbyt duŜe zęby w wąskiej inteligentnej twarzyczce.
Gdy rozległ się gromki głos pani Krauss, Unni, pełna poczucia winy, zerwała się na
równe nogi. Miała jeszcze tyle róŜnych pytań do Alice, wszystkie jednak musiały poczekać.
Odd Stein siedział ukryty za delikatnymi firankami, nie spuszczając z oka dziedzińca i
domu, i straszliwie się nudził. Nic się nie działo. Widział Kraussa z psami, odbywającego co
godzina szybki kontrolny obchód. Czasami dozorca pracował teŜ na klombach. Były trochę
zaniedbane, ale dość ukwiecone jak na tę porę roku. Nie ulegało wątpliwości, Ŝe Tildemom
przydałoby się znacznie więcej ludzi do pracy w majątku. MoŜna było odnieść wraŜenie, Ŝe
nie mają odwagi nikogo zatrudnić. Jedyne osoby, do których mieli zaufanie, to Kraussowie.
Odd Stein pomyślał, Ŝe spotkał w swoim Ŝyciu znacznie milszych słuŜących.
Tak, ten dom chyba rzeczywiście krył w sobie jakąś mroczną tajemnicę. Wiedziały o
niej co najmniej dwie osoby, a moŜe jeszcze więcej.
Widział, jak pan domu chodzi marszowym krokiem po dziedzińcu, a pani krąŜy bez
celu po skraju parku, prawdopodobnie dla zaczerpnięcia świeŜego powietrza. Ich córeczka
jeździła na rowerze, przewracała się i wstawała, poza tym skakała przez skakankę i chyba
bardzo się nudziła.
Nie ulegało wątpliwości, Ŝe nie jest to szczęśliwa rodzina. Nad wszystkimi jej
członkami ciąŜyło bowiem jakieś fatum.
Dwóch osób w ogóle jeszcze nie widział: Hugona i wuja Sigurda. PoniewaŜ nigdzie
nie dało się dostrzec samochodu, Stein domyślił się, Ŝe młody Tildem pewnie pojechał
polować na dziewczęta.
O piątej zobaczył Unni, która szła wyrzucić śmieci. A pół godziny później z piskiem
opon nadjechało przez park sportowe auto. Jego kierowca zahamował przed główną częścią
budynku tak gwałtownie, Ŝe spod opon posypały się kamyki. Syn właściciela wyskoczył
rześko na dziedziniec. Spadkobierca...
Odd zdziwił się trochę, Ŝe Hugo zatrzymał się przed tą starą, majestatyczną budą.
Młody Tildem wyjął z tylnego siedzenia jakiś karton i mniejsze pudełko, po czym pobiegł ku
drzwiom po bliskich zawalenia się schodach. Zapukał i czekał.
Nikt nie odpowiadał. Zapukał ponownie, tym razem mocniej.
Wreszcie drzwi się otworzyły i czyjaś ręka sięgnęła po paczki. Hugo najwyraźniej
musiał być w złym humorze, poniewaŜ postawił kartony na schodach i od razu pobiegł z
powrotem do samochodu, by odprowadzić go na miejsce.
Steinowi bardzo to odpowiadało. Miał nadzieję, Ŝe zobaczy wreszcie, kto mieszka w
tej części budynku.
W drzwiach ukazał się starszy siwowłosy męŜczyzna. Rozejrzał się podejrzliwie
wokoło, zabrał najpierw jedną, potem drugą paczkę i zamknął znowu drzwi na klucz. Odd
zdąŜył przez chwilę na niego popatrzeć.
Twarzy nie rozpoznawał, ale mimo to uznał, Ŝe tego człowieka gdzieś juŜ chyba
widział. Nikt nie potrafi tak do końca zmienić swojej sylwetki czy chodu. Stein zacisnął zęby.
Przed jego oczami przesuwały się błyskawicznie twarze wielu męŜczyzn, tych,
których pamiętał z aresztu w Oslo - hardych i zagubionych, agresywnych i niepewnych.
Znał tego człowieka. Tylko kto to był?
Odd Stein miał się teraz nad czym zastanawiać.
Do salonu we wschodnim skrzydle wpadł jak burza młody Hugo, nie zwracając uwagi
na Unni, która siedziała w kącie, czyszcząc srebro. Podszedł do barku i nalał sobie duŜego
drinka. W tej samej chwili wszedł jego ojciec Patrik Tildem i spojrzał na syna niechętnie.
Uprzedzając atak, młody męŜczyzna wybuchnął:
- Jak długo jeszcze będzie tu mieszkał ten nasz odraŜający wujek? Mam juŜ dość
traktowania mnie jak chłopca na posyłki!
ś
aden z nich nie zwrócił uwagi na Unni. Starała się być niewidzialna i niesłyszalna w
swoim kącie, z którego mogła obserwować cały salon. Tarła i tarła ciągle ten sam widelec, nie
mając odwagi włoŜyć go do szuflady w obawie przed hałasem.
Patrik Tildem był męŜczyzną w kwiecie wieku, przystojnym, o czarnych, mocno
zarysowanych brwiach i z lekką siwizną na skroniach. Rzeczywiście ciekawy typ, ale tak jak
powiedział senior rodu, było w nim coś miękkiego i mało męskiego, mimo Ŝe zawsze starał
się przybierać taki ton, jakby zwracał się do podwładnych mu Ŝołnierzy.
- PrzecieŜ wiesz, Ŝe on dobrze za siebie płaci - odparł ojciec.
- Płaci? A za kaŜdym razem, kiedy go widzisz, trzęsą ci się kolana! Czy ty boisz się
własnego brata? A tak nawiasem mówiąc, czy on rzeczywiście jest twoim bratem? Trzeba
przyznać, Ŝe pojawił się dosyć nieoczekiwanie.
- To juŜ nie potrwa długo - odpowiedział ojciec, a jego stanowczy ton wydał się trochę
nie na miejscu. - Sigurd niedługo skończy swoją dysertację. PrzecieŜ przyjechał tutaj, Ŝeby
móc napisać ją w spokoju.
- Co za bzdury! Wolno mu tu mieszkać, poniewaŜ cię szantaŜuje. Grozi, Ŝe opowie o
twojej...
- Szsz - syknął Patrik Tildem. - Nie wolno ci mówić w ten sposób do ojca! Skąd ty
to...?
- Mam swoje źródła informacji - odparł hardo syn.
Unni usłyszała, Ŝe starszy pan kieruje się w stronę kąta, w którym siedziała. Uciekła
więc czym prędzej, domyślając się, Ŝe gdyby została przyłapana na podsłuchiwaniu w tym
domu, na pewno skończyłoby się to dla niej źle.
Nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie porozmawia ze Steinem. Ciągle jednak
zlecano jej nowe prace. Gdy wreszcie uporała się ze wszystkimi i szła do siebie, w
przedpokoju wpadła prosto na Hugo Tildema.
- Proszę, proszę, kogo my tu spotykamy! - wykrzyknął. - Nowa panienka dziadka!
Muszę przyznać, laleczko, Ŝe masz czym zaimponować. Masz, masz, choć starasz się to
ukryć.
Mnie teŜ się tak wydaje, pomyślała Unni.
Hugo Tildem przyglądał się jej taksującym wzrokiem. Nie zdąŜył się jeszcze przebrać
po powrocie do domu. Unni zastanawiała się, gdzie teŜ mógł spędzić minioną noc. Jego włosy
bowiem wyglądały tak, jakby trafił w nie piorun, a na ubraniu dostrzegła źdźbła siana. Mimo
to sprawiał wraŜenie niepokojąco czarującego z tymi diabelskimi ognikami i lekkim błyskiem
szaleństwa w oczach.
Nim Unni zdąŜyła odpowiedzieć, nieoczekiwanie znalazła się w jego ramionach i
poczuła na swych ustach mocny i brutalny pocałunek, cuchnący starą whisky.
Gdy próbowała się bronić, odpychając się od natręta rękami, do przedpokoju wszedł
Patrik Tildem, który widząc, co się dzieje, wrzasnął:
- Na co ty sobie, nicponiu, pozwalasz? Czy ty nie wiesz, kim jesteś?
Hugo puścił Unni tak gwałtownie, Ŝe aŜ zatoczyła się do tyłu.
Obok Patrika Tildema znalazła się teŜ jego Ŝona, która od razu powiedziała zjadliwie:
- Tym razem to rzeczywiście zaczął twój syn.
Pan domu odwrócił się do niej.
- Mój syn? A czy twoim synem on nie jest? Jeśli zrobi coś szalonego, to wtedy jest
tylko mój. A skąd ty wiesz, kto zaczął?
Hugo zdąŜył juŜ czmychnąć do swojego pokoju. Jego rodzice teŜ wyszli, kłócąc się po
drodze.
Unni drŜącymi rękami wygładziła sukienkę. Trudno było nie zauwaŜyć, Ŝe Patrik
Tildem wziął syna w obronę. CzyŜby nagle zaczął się go bać?
Co za tajemnicę starał się ukryć właściciel Lindehede?
Odd Stein czuł się zmęczony czekaniem i bezczynnością. Kiedy zobaczył na
dziedzińcu małą Alice, postanowił wykorzystać tę szansę. Wiele ryzykował, dzieci bowiem
bywają często znacznie bystrzejsze niŜ dorośli, ale poniewaŜ zaczynało się juŜ ściemniać,
miał nadzieję, Ŝe dziewczynka nie odkryje jego charakteryzacji.
Poczłapał więc po schodach w dół i usiadł na dziedzińcu na ławce.
- Dzień dobry - zagadnął przyjaźnie. - Czy nie widziałaś moŜe mojej córki? Unni?
Mała podeszła bliŜej.
- Przed chwilą była w kuchni.
Uspokoiło to Steina, który chyba nigdy nie denerwował się tak jak w ostatnich dniach,
kiedy odpowiadał za bezpieczeństwo bratanicy szefa. Zdawał sobie oczywiście sprawę z tego,
Ŝ
e przesadza, bo bywał przecieŜ w znacznie większych opałach.
- Chyba musisz czuć się tutaj strasznie samotna - spróbował na początek.
Alice wzruszyła ramionami.
- Och, to nie jest takie straszne. Poza tym przyjeŜdŜają do nas goście. Mojego tatę
często odwiedza dwóch, trzech przyjaciół, którzy ze mną rozmawiają i Ŝartują. Tylko Ŝe
jednego z nich to w ogóle nie rozumiem.
- A to dlaczego?
- Bo on mówi do mnie po niemiecku. Spotykają się tu we trzech i wołają „Sieg heil”
czy coś w tym rodzaju.
Stein zmarszczył brwi. Był zaskoczony, choć z drugiej strony... W Niemczech od
kilku juŜ lat sprawowali władzę narodowi socjaliści, a i tu, w Norwegii, moŜna było spotkać
ludzi, którzy nie kryli sympatii dla niemieckiego nacjonalizmu. Widocznie Patrik Tildem teŜ
do nich naleŜał.
- A co na to twoja mama? Czy podoba jej się, Ŝe oni mają tutaj takie spotkania?
- Ona tylko się cieszy, bo jest pełna podziwu dla wszystkiego, co tata mówi i robi.
Biedna mama, jest taka głupia. Kiedy zostaje sama, od razu zaczyna się Ŝalić. Ale tych miłych
panów to naprawdę lubi, bo dwóch z nich pomogło nam kupić ten majątek. A wujek Sigurd
od razu dostanie pracę w Niemczech, jak tylko skończy tutaj tę swoją dysertację. U
człowieka, który chyba nazywa się Himmler. Zdaje się, Ŝe to ktoś bardzo waŜny. A ten mój
wujek Sigurd jest strasznie mądry. I dowcipny - paplała dziewczynka.
- To on teŜ bywa na tych spotkaniach?
- Czy pan oszalał? On wtedy się ukrywa, bo tata strasznie się boi, Ŝe jego znajomi
dowiedzą się, Ŝe wujek tu mieszka.
- Ty chyba bardzo duŜo wiesz?
- Hm, bardzo lubię podsłuchiwać - przyznała po cichu. - Kiedyś słyszałam, jak tata i
wujek Sigurd się kłócili. Tata był strasznie zły i krzyczał na wujka, Ŝe właściwie to powinien
się stąd wynieść. Nie zrozumiałam, co mówił wujek, bo odpowiadał bardzo cicho, ale i tak
ciarki przechodziły mi ze strachu po plecach.
Dziewczynka miała duŜe zęby i nieco sepleniła. Patrzyła na Steina z ogromną
ufnością. Zawstydził się, kto to słyszał, Ŝeby wypytywać dziecko w ten sposób! Ale ta mała
Alice okazała się nieoceniona. Nieoceniona!
Nagle obejrzała się za siebie.
- O, idzie Unni! Cieszy się pan, prawda? - wykrzyknęła i pobiegła przed siebie,
podczas gdy Odd Stein z trudem podniósł się z ławki, Ŝeby wyjść naprzeciw swojej „córce”.
Myśli nie dawały mu spokoju, nadal nie mógł sobie przypomnieć, kto to jest ten wujek
Sigurd.
- Wyglądasz na trochę rozstrojoną - zauwaŜył Stein, gdy znaleźli się juŜ w jego
pokoju.
- Czy to takie dziwne? - westchnęła Unni. - Ciekawe, jakby się pan czuł, gdyby ktoś
pana całował, a pan miałby w jednej kieszeni fartucha raport Wangena, a w drugiej dwa
skradzione befsztyki.
- Naprawdę nie zamierzam tego sprawdzać - odparł sucho Stein. - Młody Hugo?
- Tak. Przyjemność była wątpliwa.
- Widziałem, kiedy przyjechał do domu. Wyglądał, jakby go ktoś wyciągnął ze stogu
siana.
- Uroki Ŝycia na wsi. Tu jest ta dodatkowa porcja mięsa, o którą pan prosił -
oznajmiła, wyjmując z kieszeni fartucha jakieś zawiniątko w serwetce. - A tu raport Nilsa.
Nawiasem mówiąc, wcale bym się nie zdziwiła, gdyby za którymś razem udało mi się
niechcący zwabić tym gwizdaniem łosia.
Stein, nie zwlekając, zaczął czytać przytłumionym głosem: - „Zidentyfikowano
zwłoki. To były Kit Thomassen i Gunvor Tvedt”. Dokładnie tak jak myśleliśmy - pokiwał
głową detektyw. - „Gunvor Tvedt została zabita strzałem między oczy, natomiast nie moŜemy
ustalić przyczyny śmierci Kit Thomassen. Lekarz sądowy ciągle nad tym pracuje. Zgodnie z
twoją prośbą, posłałem po Håkona Svendsena, który uprzedzi teŜ Karlsena i Rosenlunda...”
- Och, Rosenlund - zapiszczała Unni. - To ten słodki!
- Nawet go nie zobaczysz - odparł Stein najbardziej oschłym na świecie tonem. - Oni
są tylko w pogotowiu, na wypadek gdyby komisarz potrzebował dodatkowego wsparcia.
Czytał dalej: - „Gunvor Tvedt była w pierwszych tygodniach ciąŜy, zdołaliśmy teŜ
ustalić, Ŝe utrzymywała znajomość z niejakim Tildemem w Oslo”. Aha - bąknął Odd Stein. -
Czyli nasz młody Hugo był takŜe i tam?
- W kaŜdym razie to wyklucza z kręgu podejrzanych wujka Sigurda Tildema -
stwierdziła Unni. - Bo on przyjechał tutaj dwa lata temu. Z Australii.
- Kto tak powiedział?
- Alice, moje niezastąpione źródło informacji. Nigdy wcześniej o nim nie słyszała. Ale
proszę mówić dalej!
Odd przez chwilę zatrzymał spojrzenie na Unni.
- Jak ty wyglądasz, coś ty z siebie zrobiła!
Unni wpadła w złość:
- A czyja to wina? Nawiasem mówiąc, to pan teŜ wcale nie wygląda lepiej. Nigdy w
Ŝ
yciu nie spotkałam kogoś równie mało pociągającego!
Zacisnął usta, Ŝeby nie powiedzieć nic niemiłego. Wreszcie wrócił do raportu.
- „Chciałeś trochę informacji o rodzinie Tildemów. Oto co udało mi się ustalić:
Ojciec, stary Tildem, cieszył się niegdyś w Tonsbergu powszechnym szacunkiem. Syn Patrik,
niedoszły kapitan, osiadł z rodziną w Kristiansand, ale i tak Ŝył z pieniędzy ojca. Pięć lat temu
kupił Lindehede. Starsza pani, poprzednia właścicielka majątku, była prawdopodobnie
spokrewniona z Tildemami, ale zdaje się, Ŝe kupno Lindehede słuŜyło ucieczce Patrika z
Kristiansand. Przypuszczalnie po jakimś skandalu, nie mogę jednak dojść, po jakim. Do
transakcji doszło dzięki temu, Ŝe dwaj przyjaciele Tildema zgodzili się być poręczycielami.
To jakieś wpływowe osobistości z Oslo, jeden z nich jest Niemcem, drugi germanofilem”.
Oto i oni. Dziewczynka miała rację - mruknął pod nosem. - „Sprowadzili starego ojca z
Tonsbergu, bo to prawdopodobnie on trzyma rodzinną kasę. Pani Marianne Tildem to dawna
piękność, poza tym mało interesująca. Syn Hugo ma na policji rejestr swoich grzeszków,
zapłacił mandaty za zbyt szybką jazdę i awantury po pijanemu; prawdopodobnie zostanie
przyjęty na uniwersytet, choć nie zrobił wiele w tym kierunku. Córka Alice to jeszcze
dziecko. No i mamy jeszcze szanownych małŜonków Krauss. Sądząc po nazwisku, w ich
Ŝ
yłach płynie krew niemiecka, a na nim ciąŜy wyrok w zawieszeniu za dopuszczenie się
przemocy i niezgodne z prawem uŜycie broni. <Wujek Sigurd> w ogóle nie istnieje. Stary
Tildem miał tylko jednego syna, o dziecku spoza małŜeńskiego łoŜa nic nikomu nie wiadomo.
Pozdrowienia dla twojej podopiecznej. PrzekaŜ jej, Ŝe bez niej mamy tu zabójczy spokój.
Nils”.
- Kolejny komplement - roześmiała się Unni, po czym przystąpiła do zdawania
własnej relacji, i to tak szczegółowej, Ŝe Stein był bliski eksplozji. Nie pominęła Ŝadnej
najdrobniejszej myśli i doznania. Wreszcie zakończyła: - Nie wytrzymam juŜ dłuŜej tego
ohydnego papierosowego smrodu. Rozumiem, Ŝe teraz pan przejmuje pałeczkę? Na razie.
Gdy wyszła, Stein wycedził przez zęby parę nieprzyjemnych słów. Uchylił jednak
trochę okno.
Wciągnął głęboko powietrze. Owszem, nareszcie przyszła kolej na niego, mógł
przystąpić do działania po długim dniu upokarzającej bezczynności.
Nadszedł wieczór. Unni padła na łóŜko, śmiertelnie zmęczona po pracy, do której
przecieŜ nie nawykła. Miała prawo przypuszczać, Ŝe Odd Stein jest z niej zadowolony.
Dobrze jednak wiedziała, Ŝe prędzej doczeka się od niego krytyki niŜ słów uznania.
Nagle wzdrygnęła się.
Firanka w drzwiach prowadzących do sąsiedniego pomieszczenia jakby... Czy to
moŜliwe, Ŝeby się poruszyła?
W jej pokoju panowała całkowita ciemność. Tej nocy nie świecił księŜyc.
PrzeraŜona Unni dostrzegła coś w przeszklonych drzwiach. Coś, co jej się śniło
poprzedniej nocy. W wąskiej szparce między firankami pokazał się słaby promień światła, a
w nim czyjeś błyszczące oko, tak złowrogie i przeraŜające, Ŝe poczuła ciarki na plecach. Nie
przyszło jej do głowy, Ŝeby sprawdzić, co jest za tymi drzwiami, sądziła, Ŝe jest zupełnie
sama na poddaszu. A jeśli da się je otworzyć od drugiej strony?
Unni próbowała opanować panikę, której powoli ulegała. Serce waliło jej jak młotem.
Firanki znowu znalazły się na miejscu, oko zniknęło. Unni usiadła na łóŜku, na zmianę
drŜąc i sztywniejąc ze strachu. NajwaŜniejsze to zachować spokój! Nogi opuścić z łóŜka,
stanąć na podłodze. Tam są drzwi, podejść do nich jak gdyby nigdy nic!
Odd Stein jest w drugim skrzydle domu. ZdąŜysz tam dojść, nie ma Ŝadnego
niebezpieczeństwa. Tylko przemknąć przez poddasze, tak Ŝeby nikt nie usłyszał...
Kiedy otwierała drzwi, klamka lekko zaskrzypiała. Uderzył ją zimny powiew. Na
korytarzu było ciemno, z małego okienka w szczycie domu sączyło się słabe światło.
Widziała z daleka poręcz schodów. Za chwilę jej dotknie...
W tym momencie Unni stanęła jak wryta, wciągnęła głęboko powietrze i z przeraŜenia
przestała oddychać.
W ciemności, jaka zalewała korytarz, usłyszała tuŜ przed sobą dźwięki, jakie mógł
wydawać tylko przyczajony, gotowy do skoku kot.
ROZDZIAŁ VIII
Północ zbliŜała się wolno i z ociąganiem. Odd Stein wstał i zszedł na dół. Następnie
otworzył ostroŜnie drzwi wyjściowe, połoŜył coś na schodkach i poczekał, póki nie usłyszał
odgłosów, które chciał usłyszeć. Wówczas jeszcze raz uchylił drzwi i znowu rzucił kawałek
mięsa.
Postanowił odczekać pół godziny.
Był trochę niespokojny, poniewaŜ mniej więcej godzinę wcześniej do jego uszu
dobiegł gdzieś z głębi domu przytłumiony krzyk - krzyk, który szybko został zduszony.
Musiał przyznać, Ŝe wcale mu się to nie podobało. Cały czas zdawał sobie sprawę z ogromnej
odpowiedzialności za bratanicę komendanta. A to on przecieŜ wpadł na pomysł, Ŝeby zabrać
ją do Lindehede.
Ale ten krzyk mógł przecieŜ oznaczać zupełnie co innego. MałŜeńską kłótnię między
Tildemami. Albo jakiś zły sen, który przyśnił się małej Alice.
Odd Stein był teraz sobą, zmył charakteryzację i załoŜył własne ubranie. Poczuł się
znacznie lepiej, zwłaszcza Ŝe wciąŜ miał w pamięci nieprzyjemny komentarz Unni.
Pół godziny minęło. Niby niewidzialny cień prześlizgnął się przez drzwi, ominął
uśpione psy - wiedział, Ŝe środek działa cztery godziny - i znalazł się przy głównej części
budynku, starej ruinie, która straszyła niczym widmo.
W raporcie przekazanym Wangenowi ustalił porę spotkania na wpół do trzeciej, miał
więc jeszcze sporo czasu. Do tej pory jednak musiał niemało się dowiedzieć.
Ani on, ani Unni nie zdołali jeszcze ustalić, gdzie śpią Krauss i jego Ŝona,
przypuszczali, Ŝe w domku przy bramie. A Krauss z pewnością nie miał nadludzkiej siły!
PoniewaŜ od rana do wieczora był na nogach, wobec tego teraz, zgodnie z wszelkimi
prawami natury, powinien spać, polegając całkowicie na czujności psów.
Tak więc Odd Stein obawiał się spotkania nie z nim, tylko z „wujkiem Sigurdem”.
Zdaje się, Ŝe to on w tym domu jest nocnym markiem, pomyślał.
Tak jak się spodziewał, główne wejście było zamknięte na klucz. Przeszedł więc
naokoło domu i znalazł kilka wejść od tyłu, a zwłaszcza to, które interesowało go najbardziej:
wejście do piwnicy.
Okazało się jednak tak solidnie zamknięte, Ŝe Stein musiał się poddać. Drzwi do
kuchni równieŜ były zaryglowane od wewnątrz, ale drzwi wychodzące na ogród - jak to
często bywa w takich starych domach - po kilku próbach dały się otworzyć.
Tak więc w kwadrans potem Odd Stein uchylił je nieco i znalazł się w niewielkim
korytarzyku przed salonem. I właśnie tam dostrzegł światło dochodzące z pomieszczenia
znajdującego się w środku domu, z pomieszczenia nie mającego w ogóle okien.
Stein zakradł się bliŜej. Nie było sposobu, Ŝeby zajrzeć do środka, ale kiedy tak stał i
zastanawiał się nad następnym krokiem, usłyszał nagle głosy dobiegające z wewnątrz.
Znalazłszy sobie dobrą kryjówkę, wyjął z kieszeni mały aparat podsłuchowy.
Przytwierdził go do ściany i przyłoŜył ucho.
Teraz słyszał głosy bardzo wyraźnie.
- To przecieŜ szaleństwo! - syknął ktoś. - Nie mam teraz co zrobić z tyloma, niedługo
skończę i wtedy od razu wyjeŜdŜam. Do Niemiec.
Steinowi serce podeszło do gardła. Znał ten głos. Teraz juŜ wiedział, kim jest wujek
Sigurd. Poczuł, jak z przeraŜenia oblewa go zimny pot.
Doktor Hundt! Pozbawiony wszelkich skrupułów fanatyk, lekarz, dla którego ludzkie
Ŝ
ycie nic nie znaczy. Skazany za bestialskie zbrodnie, zbiegł i przez długi czas nigdzie się nie
pokazywał. Był tutaj? Czy to przypadkiem nie dwa lata temu zaginął po nim wszelki ślad?
Chyba tak, i to by się zgadzało. Co on znowu kombinował? Czym się zajmował przez te dwa
lata w Lindehede? PrzecieŜ równie dobrze mógł juŜ wcześniej wyjechać do Niemiec i
pracować tam dla Himmlera, szefa policji niemieckiej, o którym wspomniała Alice. Czemu
tego nie uczynił?
Drugi głos coś odpowiedział, dobiegał jednak z większej odległości, jakby osoba
mówiąca znajdowała się w jakimś wykuszu. Stein nie zdołał usłyszeć niczego poza
nieokreślonym bełkotem.
Następnie znowu rozległ się głos „wujka Sigurda”, tym razem przepełniony odrazą.
- Jesteś potworem! Nie moŜesz tego zrobić!
Stein zadrŜał. Jeśli doktor Hundt, uwaŜany za pozbawionego wszelkich uczuć, nazywa
tego drugiego człowieka potworem, to kim on musi być? Jeszcze większym zwyrodnialcem?
I znowu niewyraźny bełkot, i odpowiedz Hundta:
- Grozisz mi? To niezbyt rozsądne z twojej strony! No dobrze, zrobię z tym porządek.
Wracaj teraz do siebie, nie chcę cię tu widzieć. Na początku myślałem, Ŝe nasza współpraca
będzie przebiegać bez zakłóceń, ale zaczynasz napawać mnie coraz większą odrazą. Znikaj
stąd!
Jakieś drzwi otworzyły się i zamknęły. Stein zrozumiał, Ŝe Unni miała rację. Musiało
istnieć ukryte przejście między piwnicami obu części domu, a zejście do niego znajdowało się
chyba za tą ścianą, o którą się opierał.
Wewnątrz zapadła cisza. Hundt jednak mógł się tam nadal znajdować. Po krótkim
namyśle Stein postanowił dokładniej przyjrzeć się domowi. Odbezpieczył rewolwer, wiedział
bowiem, Ŝe w razie zagroŜenia doktor nie zawaha się przed sięgnięciem po broń. Na szczęście
Stein trafił szybko na schody prowadzące na piętro. Stojąc w korytarzu i przypominając sobie
rozkład całego budynku, doszedł do wniosku, Ŝe Hundt musi zajmować dwa albo trzy pokoje
na parterze, łącznie z kuchnią.
Na szczęście stopnie schodów były wyłoŜone miękkim chodnikiem, dostał się więc
bezszelestnie na górę. Chodzenie po nieznanym mieszkaniu zawsze łączy się z pewnym
ryzykiem, poniewaŜ nigdy nie da się przewidzieć, które z desek skrzypią. Na wszelki
wypadek Stein wciągnął skarpetki na buty, po czym zapalił latarkę.
Wąski strumień światła padł na opuszczone pomieszczenie, niemal całkowicie
pozbawione mebli. Prawdopodobnie Tildemowie przenieśli wszystkie uŜyteczne sprzęty do
wschodniego skrzydła. W jednym z pokojów policjant zauwaŜył przeciekający sufit i
zniszczoną przez kapiącą wodę podłogę.
Przechodził z pokoju do pokoju, potem w ten sam sposób sprawdził poddasze. Było
duŜe i nieprzyjemne, między belkami na suficie zwisały nietoperze.
Nic szczególnego nie zauwaŜył, zszedł więc z powrotem niŜej. Przy schodach na
piętrze nastąpiło to, czego się obawiał: zaskrzypiała jedna z desek podłogi.
Natychmiast odskoczył pod ścianę, przycupnął w jakimś niewielkim załomie i czekał.
Ale nic się nie działo. CzyŜby doktor Hundt ogłuchł?
Albo moŜe juŜ go tutaj nie było?
Odd miał ochotę zobaczyć piwnicę. Wiedział jednak, Ŝe tędy nie dostanie się na dół.
Czy ma spróbować wejść do pokoju doktora? Nie, to byłoby zbyt ryzykowne, moŜe on
jednak tam jest, tylko połoŜył się spać. A juŜ na pewno usłyszałby otwieranie drzwi. Stein nie
chciałby stanąć jeszcze raz oko w oko z doktorem Hundtem. Przede wszystkim pragnął się
dowiedzieć, co on tu robi i, co najwaŜniejsze, kim jest jego współpracownik. Ta bestia, której
bał się nawet on.
Odd Stein nie miał wyjścia: musiał przejść do wschodniego skrzydła i od tamtej strony
dostać się do piwnicy pod najstarszą częścią domu. Spojrzał na zegarek. Ma jeszcze trochę
czasu, psy powinny nadal spać.
Unni obiecała, Ŝe drzwi do kuchni zostawi otwarte. Nie wiadomo jednak, czy juŜ po
niej nie znalazła się tam pani Krauss albo ktoś inny.
Stein z łatwością wydostał się na zewnątrz i trafił do drzwi kuchennych we
wschodnim skrzydle. Tu natknął się na pierwszą przeszkodę. Drzwi okazały się zaryglowane
od wewnątrz. No cóŜ, Unni zrobiła na pewno co mogła, to nie jej wina. Zerknął na ogromne
drzewa, wyŜsze od domu, i zastanowił się, czy nie udałoby mu się dostać do środka tą drogą,
ale w chwili, gdy puścił uchwyt przy drzwiach, stwierdził, Ŝe chyba nie wszystko stracone.
Musiał przyznać, Ŝe dziewczyna jest sprytna. Zasuwka bowiem, choć wyglądała na
zamkniętą, ledwie, ledwie zachodziła na futrynę. Wystarczyło kilka razy porządnie szarpnąć
drzwiami, by odskoczyła.
Znalazł się w korytarzu czarnym jak piekielne czeluści. Gdy juŜ zamierzał zapalić
latarkę, usłyszał, Ŝe ktoś nadchodzi, powłócząc nogami. Stein dopadł ściany i po omacku
znalazł na niej jakiś stary płaszcz przeciwdeszczowy. Schował się pod nim, ale niestety nie
zdąŜył juŜ poszukać sobie jakiejś szparki, przez którą mógłby wyglądać, poniewaŜ
nieoczekiwanie otworzyły się drzwi do kuchni. Na szczęście nie zapalono światła w
korytarzu.
Ten ktoś, kto przyszedł, postękiwał cięŜko i szedł niepewnie. Odd przypuszczał, Ŝe ów
niespodziewany gość zaraz wyjdzie na dwór, ale on, o dziwo, otworzył drzwi do piwnicy.
WciąŜ postękując i pojękując, przestąpił próg i zamknął je za sobą. CięŜkie, powolne stąpanie
rozlegało się teraz na dole.
A więc ta droga na razie była odcięta. Odd chciał jak najszybciej dotrzeć do Unni i
wydać jej polecenia by natychmiast, bez chwili zwłoki, wyniosła się z Lindehede. Bo z
doktorem Hundtem to nie przelewki!
Znalazł tylne schody i bez kłopotu, mijając dwa piętra, dostał się na poddasze. Tu
zapalił wreszcie latarkę i odnalazł drzwi do pokoju Unni,
Wyszeptał jej imię. Nikt nie odpowiadał. Pewnie spała biedaczka po całym dniu
męczącej krzątaniny.
Pukanie do drzwi mogło się okazać zbyt ryzykowne. Chwycił zatem za klamkę, mimo
Ŝ
e był przekonany, iŜ dziewczyna zamknęła się na klucz. JednakŜe ku jego wielkiemu
zaskoczeniu drzwi się uchyliły. Co za bezmyślność z jej strony!
Ś
wiatło latarki przesuwało się po pokoju. Na krześle leŜało ubranie Unni, ale łóŜko
było puste, i wyglądało tak, jakby opuszczono je w wielkim pośpiechu.
Odd Stein poczuł, Ŝe robi mu się zimno z przeraŜenia. Dokąd ona mogła...?
Uderzył się w czoło. Co za idiota z niego!
Myślał, Ŝe to stary Tildem błąka się, postękując, po piwnicy. PrzecieŜ Unni
opowiadała, Ŝe stary krąŜy nocami po całym domu. Lecz równie dobrze mógł to być doktor
Hundt dźwigający na plecach Unni! Hundt czy Krauss?
„To przecieŜ szaleństwo! Nie mam teraz co zrobić z tyloma”. „Co z ciebie za potwór”.
„No dobrze, zrobię z tym porządek”.
A wcześniej ten krzyk gdzieś w głębi domu... Czy to naprawdę Unni?
Odd ruszył przed siebie. Spieszył się tak bardzo, Ŝe zapomniał nawet wyłączyć
latarkę.
Nagle stanął jak wryty niedaleko schodów. Poczuł ukłucie w sercu, ogarnął go
nieopisany lęk.
Na podłodze dostrzegł niewielką plamę krwi. Na górnym stopniu schodów leŜał jakiś
skrawek materiału. Odd Stein pochylił się i go podniósł. Był to trójkątny kawałek flaneli ze
ś
miesznej koszuli nocnej, którą specjalnie kupili dla Unni.
ROZDZIAŁ IX
Szybko otrząsnął się z szoku. Zerknąwszy na zegarek, stwierdził, Ŝe juŜ pora udać się
do parku, gdzie przy dziurze w Ŝywopłocie umówiony był z Nilsem Wangenem. Zaczął się
jednak zastanawiać, czy nie byłoby lepiej zejść do piwnicy i spróbować uratować Unni - jeśli
jeszcze nie jest za późno. Głęboko zaniepokojony, skłaniał się ku tej drugiej moŜliwości, gdy
nagle na jednym z niŜszych stopni zauwaŜył jakiś przedmiot.
Wziął go do ręki, zastanawiając się, co to moŜe być, obracał ową rzecz na wszystkie
strony, badał dotykiem i węchem. Gdzie on widział coś takiego ostatnio? Gdzie to było?
AleŜ tak! Przy drodze w lesie, kiedy szukali tego nadajnika, który Unni cisnęła gdzieś
w zarośla. ZauwaŜył wtedy taki sam błyszczący przedmiot na ziemi, wziął go jednak za
zabawkę zgubioną przez jakieś dziecko.
Odd włoŜył ową zagadkową rzecz do kieszeni i zdecydował: nie powinien sam iść do
piwnicy. Zwłaszcza z czymś takim. Z drugiej strony jednak znalezienie tej dziwnej rzeczy
obudziło w nim nadzieję, Ŝe Unni nic złego się nie stało.
Niedługo potem był juŜ przy Ŝywopłocie. Gwizdnął. W odpowiedzi usłyszał podobny
sygnał, a po chwili przez otwór między świerkami do parku weszło trzech męŜczyzn:
Wangen, komendant i jeszcze jeden miejscowy policjant.
- Z Oslo nikt nie mógł przyjechać. Napad na bank, podpalenie i morderstwo to trochę
za duŜo jak na jeden dzień. Zjawią się, jak tylko będą mogli. A to jest asystent komendanta,
Pedersen, niezwykle dyskretny człowiek - powiedział Wangen.
Stein skinął głową na powitanie.
- Pospieszmy się. śycie Unni jest w niebezpieczeństwie.
Gdy biegli przez park, opowiedział im, co się stało. Weszli na dziedziniec, na którym
psy nadal leŜały jak martwe. Na horyzoncie pojawiła się słaba smuga światła zapowiadająca
coraz bliŜszy świt.
- Komendant i Nils Wangen wejdą do głównej części budynku od strony ogrodu -
szepnął Odd Stein. - A Pedersen pójdzie ze mną przez wschodnie skrzydło i piwnice.
Poczekacie chwilę wewnątrz domu, dopóki się nie upewnicie, Ŝe jesteśmy juŜ na dole. Czy na
pewno wiecie, gdzie są drzwi do jego pokoju? Spróbujcie się tam przedostać. Trzymajcie
broń w pogotowiu. Jeśli będzie próbował się bronić, musicie go od razu unieszkodliwić. Ale
chcę go dostać Ŝywego. Tylko miejcie się na baczności, ten człowiek byłby zdolny zabić
własną matkę, gdyby tylko mu się to do czegoś przydało.
Rozstali się. Stein i jego towarzysz wkrótce znaleźli się na schodach do piwnicy we
wschodnim skrzydle, a następnie zeszli do korytarza, w którym znajdowało się wiele drzwi.
Otwierali jedne po drugich, dopóki nie znaleźli tego, czego szukali: długiego tunelu, którego
koniec ginął gdzieś w ciemnościach.
Nie zwlekając, weszli do niego i w ten sposób znaleźli się pod starą główną częścią
budynku.
Tu i ówdzie widać było pozostałości wiekowych sklepień, zmurszałe drzwi
prowadziły do pustych pomieszczeń przesyconych stęchłym zapachem ziemi. Natrafili na
piwnicę, w której kiedyś przechowywano wino, dotarli teŜ do schodów wiodących na górę do
części mieszkalnej.
Nigdzie jednak nie zdołali dostrzec śladu Unni.
- Musi być wyŜej - bąknął Odd. - Chodźmy.
Pokonali schody w kilku susach, starając się poruszać bezszelestnie.
Drzwi nie stawiały oporu. W pokoju, w którym Stein nie tak dawno słyszał dwie
rozmawiające osoby, spotkali pozostałych kolegów.
- Ani śladu - powiedział Nils Wangen.
- Chodźmy na piętro!
- Skoczę na dziedziniec i sprawdzę, czy nikt nie odjechał - zaproponował komendant.
- Chwileczkę! - wykrzyknął Wangen. - Kiedy czekaliśmy na ciebie przy Ŝywopłocie,
słyszeliśmy w oddali jakiś motocykl. Myślicie, Ŝe...?
- Nawet go widziałem - potwierdził komendant Bårdsen. - Zjawiłem się trochę
później. Kiedy wjeŜdŜałem do lasu, minął mnie na drodze.
- Myślicie, Ŝe był stąd? - spytał Odd.
- W kaŜdym razie nadjechał od strony alei.
- Miał kosz z boku?
- Nie, to zwykły motocykl. Było prawie ciemno, ale stałem blisko drogi i dlatego
bardzo wyraźnie widziałem męŜczyznę, który go prowadził. Raczej nie wyglądał na młodego.
I z całą pewnością był sam.
Odd zaczerpnął powietrza.
- Doktor Hundt! Tak, nie ulega wątpliwości. Szukajcie Unni! Szybko!
Stein i Wangen ruszyli przed siebie, komendant zaś wyjął telefon, obudził zaspaną
telefonistkę i zadzwonił do swego kolegi w sąsiednim okręgu, by zablokowano wszystkie
drogi.
Podczas gdy pozostali policjanci przeszukiwali dom od strychu po piwnice, Odd
penetrował kryjówkę doktora Hundta. Jeszcze nigdy do tej pory nie czuł tak dojmującego
niepokoju. Było to doznanie zupełnie mu nie znane. Nie potrafił go zrozumieć.
Wygląd pomieszczeń stanowiących siedzibę Hundta zdradzał, Ŝe zajmowała je osoba
o niezwykłym zamiłowaniu do porządku. Wszystko było starannie poukładane. Na
ogromnym biurku leŜało mnóstwo notatek, które umiałby zinterpretować tylko lekarz albo
naukowiec znający się na medycynie, zwłaszcza Ŝe wiele słów zapisano w postaci
niezrozumiałych skrótów. Odd Stein nie znalazł nic, co mogłoby mu pomóc rozwiązać
zagadkę.
Prawdopodobnie majątek Lindehede słuŜył Hundtowi jako kryjówka, poniewaŜ gdzie
indziej grunt palił mu się juŜ pod nogami.
Milczący miejscowy policjant wrócił pierwszy. Zaraz po nim przyszli pozostali.
- Nic! Absolutnie nic!
Odd Stein wycedził coś przez zęby, po czym ruszył ku drzwiom.
- W porządku! Chodźcie za mną! Przerwiemy błogi sen rodzince Tildem, choć to
przecieŜ środek nocy. Jeden ptaszek juŜ wyfrunął, ale został jeszcze jeden, i to bardziej
niebezpieczny niŜ sam doktor Hundt!
Wrócili do wschodniego skrzydła, zmartwieni i zdenerwowani. Wszyscy mieli dziwne
uczucie, Ŝe Ŝycie Unni wisi na włosku i teraz liczy się kaŜda minuta.
O ile jeszcze w ogóle nie jest za późno.
W szarym świetle brzasku Odd Stein, stojąc przed wystraszonymi członkami rodziny
Tildemów, przemawiał do nich, miotany wściekłością. Jego koledzy przeszukiwali
tymczasem kaŜdy milimetr wschodniego i zachodniego skrzydła i wszystkie pozostałe
zabudowania posiadłości, włącznie z grobowcem. Gdy psy ocknęły się z uśpienia, Krauss
otrzymał polecenie zajęcia się nimi.
Gospodarz był ogromnie wzburzony wtargnięciem policji na teren prywatny, jego
niewysoka i okrągła Ŝona co chwila wycierała nos chusteczką, Hugo zaś miał bladą twarz i
podkrąŜone oczy. Obok nich siedział na krześle stary Tildem, nie mogąc powstrzymać się od
zjadliwych komentarzy na temat policji. Jedyną osobą, której chciano zaoszczędzić tego
wszystkiego, była mała Alice. Dlatego jej nie obudzono.
- Wiedziałem od początku, Ŝe z tą słuŜącą jest coś podejrzanego - prychnął pan domu.
- I pomyśleć, Ŝe miała czelność wkraść się tutaj, wykorzystując naszą Ŝyczliwość.
- Bratanica samego szefa policji! - wykrzyknął Hugo, będący mimo woli pod
wraŜeniem. - Ale nie myślicie chyba, Ŝe coś jej zrobiliśmy? Bo i po co?
- Dlatego, Ŝe w grobowcu w parku leŜały dwa trupy.
- A gdzie mają leŜeć, jeśli nie w grobowcu? - powiedział drwiąco Hugo. - Nawiasem
mówiąc, nigdy o tym nie słyszałem.
Odd zacisnął zęby.
- W pobliŜu Ŝywopłotu zniknęły trzy pozostałe osoby, o tym na pewno musieliście
słyszeć, mimo Ŝe Ŝyjecie tu jakby odcięci od świata. A kaŜda z tych pięciu zaginionych albo
zabitych osób została wystraszona przez określony dźwięk. OdraŜające zgrzytanie zębami
jakby ogromnego kota.
Hugo wstał z miejsca.
- Czego? Kota? - powtórzył ochrypłym głosem, próbując się roześmiać. - Kota? Nie,
tylko nie to, to niemoŜliwe, tylko nie to!
Pozostali patrzyli na niego ze zdumieniem.
- Muszę wyjść - bąknął i rzucił się w stronę drzwi, jakby chciał uciec przed czymś,
czego nie byłby w stanie znieść.
- Zatrzymać go! - krzyknął Odd Stein.
Pedersen, który wracał właśnie do głównej części budynku, puścił się za nim pędem.
Hugo zdąŜył jednak wybiec na dziedziniec, wsiadł do samochodu i ruszył z piskiem opon,
błyskawicznie znikając między drzewami parku.
Pedersen chwycił rower małej Alice i zaczął pedałować jak szalony, Ŝeby dopaść
młodego dziedzica przed zamkniętą bramą.
Nie musiał wcale jechać aŜ tak daleko, nagle bowiem wszyscy usłyszeli potęŜny huk i
brzęk rozsypującego się szkła.
Zapadła przeraŜająca cisza.
Przez okno salonu widać było samochód, który uderzył w jeden z potęŜnych dębów
rosnących w parku i teraz bardziej przypominał stos Ŝelastwa niŜ pojazd.
Pedersen zeskoczył z roweru i podbiegł do auta. W tym czasie Odd dzwonił juŜ po
lekarza.
Dopiero po chwili zauwaŜył, Ŝe Marianne Tildem leŜy nieprzytomna na podłodze.
Prawdopodobnie zemdlała, zanim jeszcze Hugo uciekł.
Nadszedł dzień. W całym domu panowała cisza. Odd otrzymał właśnie wiadomość, Ŝe
Hugo Tildem zmarł w drodze do szpitala.
Marianne Tildem leŜała na kanapie, a jej mąŜ siedział tuŜ przy niej. PogrąŜeni w
smutku, zapomnieli o swarach. Stary Tildem poszedł na górę do siebie, w salonie natomiast
pojawiła się Alice. Usiadła na oparciu kanapy, postukując nerwowo o jej bok jedną nogą.
- Biedna mamusia - powiedziała, sepleniąc. - Czy jest ci smutno? Czy ta okropna
Gunvor znowu zrobiła jakieś głupstwo? A gdzie jest Hugo? On zawsze powtarza, Ŝe
Gunvor...
- Idź do kuchni do pani Krauss, słyszysz, Alice! - powiedział Patrik Tildem.
Dziewczynka wyszła niechętnie z pokoju.
- Przykro mi, Ŝe muszę naprzykrzać się państwu w takiej chwili - odezwał się Odd ze
współczuciem - ale chodzi o Ŝycie młodej dziewczyny. Gdzie ona moŜe być ukryta, panie
Tildem? Nie oskarŜam o to pana, zrobił to z pewnością doktor Hundt. Ale ona musi tu gdzieś
być.
Patrik Tildem przymknął oczy.
- Nie wiem, co ten szatan tu wyczyniał. Zmuszono mnie, Ŝebym go przetrzymał w
Lindehede. Mogę tylko się domyślać, gdzie on mógł ukryć tę młodą dziewczynę.
- Zechce nam pan pokazać to miejsce? Proszę się pospieszyć!
Patrik Tildem, jeszcze nim się podniósł, poklepał Ŝonę po ręce, jakby w ten sposób
chciał ją uspokoić. Następnie prowadząc wszystkich policjantów - oprócz Pedersena, który
został na górze - zszedł do piwnicy pod starą częścią domu.
- Przysięgam, Ŝe nic nie wiedziałem o zwłokach tych dwóch osób w grobowcu -
zapewniał. - Słyszałem oczywiście, Ŝe kilkoro młodych ludzi zniknęło w tym bezdennym
jeziorze, uwaŜaliśmy to jednak za zwykłe wiejskie opowiastki pozbawione jakichkolwiek
podstaw.
Odd zatrzymał się w tunelu.
- Teraz, kiedy nie ma tu pańskiej Ŝony, moŜe pan się chyba przyznać, Ŝe trzy lata temu
Gunvor Tvedt zaszła w ciąŜę nie z pańskim synem, tylko z panem, prawda? Z panem!
Tildem obruszył się.
- Jak pan śmie?
- Owszem, śmiem - odparł krótko Odd. - Alice bąknęła coś, co dało nam wiele do
myślenia, poza tym ustaliliśmy, Ŝe Gunvor Tvedt obracała się w Oslo w tych samych
germanofilskich kręgach co pan i doktor Hundt. To właśnie dlatego rok po całej tej historii
Hundt wymusił na panu, by mógł tu zamieszkać, nieprawdaŜ? Pańska Ŝona jest bardzo
zazdrosna, a pan miał romans z Gunvor.
Tildem spuścił głowę.
- To prawda, wszystko było mniej więcej tak, jak pan to przedstawił. - Wyprostował
się znowu. - Ale ja jej nie zabiłem. Nawet nie wiedziałem, Ŝe zginęła. Na dodatek w
Lindehede!
- A te inne kobiety? Na przykład Kit Thomassen, znał pan ją?
- SkądŜe znowu!
- Mówi się, Ŝe Kit była przez jakiś czas przyjaciółką Hugona.
- Tak, Hugo chyba przyjechał tu z nią parę razy.
Odd spojrzał na Patrika Tildema w zamyśleniu.
- Pana syn zareagował bardzo gwałtownie, gdy wspomniałem o tym dziwnym
zgrzytaniu jakby wielkiego kota. Powiedział: „Nie, tylko nie to, to niemoŜliwe, tylko nie to”.
Co pan o tym myśli?
- Nonsens! - oświadczył krótko Tildem.
- Koszula nocna Unni została rozerwana przez coś, co mogło być pazurem dzikiego
zwierzęcia. Przeszukaliśmy całą posiadłość, ale nie znaleźliśmy najmniejszego nawet śladu
kota. A moŜe jest tu jednak jakiś kot?
- AleŜ skąd! - gospodarz był bardzo wzburzony takim przypuszczeniem.
Ruszyli znowu naprzód.
- Powiedział pan, Ŝe pan wie, gdzie moŜe być ukryta Unni.
- Wiedzieć nie wiem. Ale skoro szukaliście juŜ naprawdę wszędzie... Kiedyś w Oslo
opowiedziałem doktorowi Hundtowi historię tej posiadłości. Bardzo go zaciekawiła. A gdy,
uciekając się do szantaŜu, wprowadził się juŜ tutaj, nalegał, Ŝeby mógł zamieszkać w tej starej
części budynku. Nikt poza Kraussem, który był jego człowiekiem, nie mógł tam wejść. Na
samym początku nocą przyjeŜdŜały tu ogromne cięŜarówki i przywoziły niewyobraŜalne
ilości mniejszych i większych skrzyń, które wszystkie znikały potem we wnętrzu starej części
domu. Mieszkało tam z Hundtem kilku męŜczyzn, ale oni po paru miesiącach opuścili
ukradkiem posiadłość.
Odd pokiwał głową.
- Powiada pan: historia posiadłości?
Znaleźli się teraz w duŜej piwnicy pod głównym budynkiem. Tildem przystanął.
- W pewnej starej ksiąŜce mowa jest o tym, Ŝe Lindehede zostało zbudowane na
miejscu dawnej magnackiej posiadłości, niemal średniowiecznego zamku. JednakŜe
wszystkie przekazy o nim zaginęły. Wieść ludowa głosi, tak piszą autorzy ksiąŜki, Ŝe nadal
moŜna tu zobaczyć sklepienia starych więziennych lochów. We wsi jednak nikt nie słyszał o
Ŝ
adnym zamku.
- To prawda, nigdy nie słyszałem o czymś takim - potwierdził Bårdsen.
Wszyscy jak na komendę podnieśli wzrok na kamienny sufit.
- Te mury pochodzą najwcześniej z siedemnastego wieku - ocenił Odd, który znał się
na historii i architekturze. - Ale raczej z osiemnastego. A to przecieŜ nie średniowiecze.
Zwrócił się do Tildema:
- A nic panu nie wiadomo o jakimś tajemnym przejściu albo czymś w tym rodzaju?
- Nigdy nie badałem tej starej ruiny.
- Obszedłem całą piwnicę - wtrącił Nils Wangen. - W zarysie dokładnie odpowiada
budynkowi nad nią. Nie ma nic więcej poza tym, co tu widać.
- Krauss powinien się lepiej orientować - ostroŜnie wtrącił komendant Bårdsen.
Gospodarz pokręcił głową.
- Nie wydobędziemy z niego ani słowa. Poza tym nie chcę go tu oglądać. Na jego
widok ciarki przechodzą mi po plecach.
Odd pochylił się nad podłogą, po czym przykucnął i zaczął grzebać noŜem w
udeptanej ziemi.
- Popatrzcie - odezwał się po chwili. - Pod ziemią jest kamienny mur. Musimy
poszukać jakiegoś zejścia!
Szukali gorączkowo przez pół godziny, ale nie natrafili na nic podejrzanego. Wreszcie
Odd zaczął przyglądać się dokładniej wielkim beczkom po winie, które stały na
przymocowanych do podłogi cokołach. Na jednym z nich znalazł jakieś ukryte blokady. Gdy
je zwolnił, beczka razem z cokołem dała się bez trudu podnieść do góry, odsłaniając
kamienną klapę w posadzce.
Mimo Ŝe klapa wyglądała masywnie, otworzyli ją z łatwością. Poczuli dziwną woń,
której nie potrafili zidentyfikować.
Kamienne schodki prowadziły na dół w ciemność. Nils Wangen znalazł kontakt i
zapalił światło. Odd odbezpieczył pistolet.
- Doktor Hundt odjechał na motocyklu - powiedział. - Krauss i jego Ŝona są na górze,
podobnie jak reszta rodziny Tildemów. Ale gdzieś w domu znajduje się nadal ten ktoś
nieznany.
Wangen dodał krótko:
- Bestia.
Zeszli do niewielkiego pomieszczenia, które musiało być bardzo stare, poniewaŜ
ludzie Hundta wzmocnili jego strop cementem i grubymi palami.
- Zapewniam pana, Ŝe nie miałem w ogóle pojęcia o tym pomieszczeniu - rzekł
Tildem.
Przed nimi znajdowały się solidne Ŝelazne drzwi zaryglowane drewnianą belką. Odd
Stein usunął ją i pchnął drzwi.
Zapach, jaki buchnął z pomieszczenia, wprost zatrzymał męŜczyzn w miejscu. To nie
była woń ziemi, stęchlizny czy czegoś zgniłego - to zupełnie coś innego, nieoczekiwanego.
Intensywny odór karbolu, eteru i innych chemikaliów, czyli mówiąc krótko: szpital
bez wentylacji.
- Światło! - poprosił Stein.
Znajdowali się w ciemnej i wilgotnej piwnicy, w której ze ścian melancholijnie
ś
ciekały krople wody. śelazne uchwyty na ścianach ze zwisającymi łańcuchami zdradzały, Ŝe
kiedyś mieścił się tu więzienny loch.
Bårdsen zadrŜał.
- Trzeba przyznać, Ŝe w dzisiejszych czasach jesteśmy trochę bardziej humanitarni dla
naszych więźniów - bąknął. - Tu są jeszcze jedne drzwi.
Otworzyli je. Szpitalny zapach stał się wprost nie do wytrzymania. Gdy rozbłysło
ś
wiatło, ujrzeli doskonale wyposaŜone nowoczesne laboratorium o ścianach, suficie i
podłodze wyłoŜonych kafelkami, ze stołem operacyjnym z kompletnym wyposaŜeniem.
- Dysertacja doktora Hundta - odezwał się Wangen. - Ciekaw jestem, do czego mu to
było.
- PrzecieŜ znasz chyba jego specjalność? - spytał Odd dziwnie ochrypłym głosem,
jakby chciał stłumić emocje, jakie nim targały. - Operacje plastyczne. Zmienianie wyglądu
ś
ciganych przestępców. Został zaproszony do współpracy przez nowe niemieckie władze.
Przeszli do następnego pomieszczenia. Było niewielkie i - w odróŜnieniu od duŜego -
nie całe zostało wyłoŜone kafelkami. Ściany pokrywała warstwa wilgoci.
Ale nie to odebrało wszystkim czterem mowę.
- BoŜe drogi! - szepnął po dłuŜszej chwili Tildem. - Coś takiego w moim domu...
Rzędem stały trzy łóŜka, na których leŜało troje ludzi i patrzyło na nich otępiałym
wzrokiem. Młoda dziewczyna całą twarz miała owiniętą szerokim bandaŜem, twarze
pozostałych były zdeformowane i pokryte bliznami.
- Jezus Maria, czy to moŜliwe! - wykrzyknął przeraŜony komendant Bårdsen. - Czy to
moŜe być prawda? Co oni z tobą zrobili?
Chłopak, który musiał być kiedyś ładnym młodzieńcem, nie był w stanie się odezwać.
Dostrzegli łzy w jego oczach.
Odd powiedział szybko:
- Ta dziewczyna z obandaŜowaną twarzą... Czy to moŜe być Ingrid Andersen?
Komendant spojrzał na nią.
- Kolor włosów się zgadza. Oczu teŜ. Tak, to ona.
- Wobec tego trzecia osoba to pewnie ta trzydziestoletnia kobieta, która zniknęła dwa
lata temu. Chyba jest zupełnie odurzona lekarstwami. Ale gdzie jest Unni?
Nils Wangen powiedział z wyraźnym wysiłkiem:
- W laboratorium widziałem piec kremacyjny.
- Nie! - wykrzyknął Odd Stein i wypadł z pomieszczenia.
- Ciemne chmury nad majątkiem Lindehede - powiedział Bårdsen jakby do siebie. - Po
spaleniu w takim urządzeniu niewiele zostaje z człowieka.
Znaleźli Unni w laboratorium, przykrytą brezentową płachtą. LeŜała w swej
flanelowej koszuli w kwiatki, uśpiona jakimiś mocnymi środkami, ale Ŝywa.
- Dzięki ci, BoŜe! - szepnął Odd niemal niesłyszalnie i ostroŜnie obciągnął flanelową
koszulę, która zsunęła się dziewczynie powyŜej kolan.
ROZDZIAŁ X
Odd Stein chciał jak najszybciej przesłuchać Kraussa i jego Ŝonę, sądził, Ŝe w obronie
doktora Hundta oboje gotowi będą wydrapać mu oczy albo - najchętniej - sięgnąć po broń.
Kiedy jednak Odd wyszedł z piwnicy na górę, usłyszał od Pedersena, Ŝe szanowni
małŜonkowie Krauss oddalili się razem z psami. Pedersen nie mógł im przeszkodzić,
poniewaŜ zgodnie z poleceniem pilnował pogrąŜonej w rozpaczy pani Tildem.
- Szczury opuszczają tonący statek! Niech się pan tym specjalnie nie przejmuje - rzekł
Odd do Pedersena. - Kraussom nie moŜemy przedstawić Ŝadnych bezpośrednich zarzutów, ale
oczywiście nie od rzeczy byłoby z nimi porozmawiać. Niech pan poprosi swojego szefa, Ŝeby
uprzedził kolegów w sąsiednich obwodach. Z takimi wielkimi psami niełatwo będzie się im
ukryć.
Małomówny Pedersen odezwał się w zamyśleniu:
- Skąd doktor Hundt wiedział wczoraj w nocy, Ŝe musi uciekać?
Odd Stein zastanowił się przez moment:
- Chyba wpadł na to dzięki psom. PoniewaŜ jest nocnym markiem, pewnie zobaczył je
uśpione. Domyślił się, co w trawie piszczy, i wziął nogi za pas. To jedyne wyjaśnienie.
Komendant i jego ludzie zajęli się ofiarami doktora Hundta. Zawieźli je do
najbliŜszego szpitala, gdzie obiecano przeprowadzić nowe operacje plastyczne w celu
przywrócenia nieszczęśnikom ich poprzedniego wyglądu. Jak stwierdził ordynator, narkotyki
nie poczyniły w organizmach tych trojga ludzi całkowitego spustoszenia, pewne wątpliwości
istniały jedynie co do kobiety, która przeleŜała w laboratorium dwa lata. Zwłaszcza w jej
przypadku urazy psychiczne mogły okazać się powaŜniejsze od fizycznych. Eksperymenty
przeprowadzane przez doktora Hundta były przeraŜające i nie ograniczały się bynajmniej do
twarzy ofiar. Zadanie egzaminacyjne... Z pozostawionych przez Hundta papierów wynikało,
Ŝ
e miał się wykazać swoimi „osiągnięciami” przed wysoko postawionymi zleceniodawcami z
rządzonych przez Hitlera Niemiec. Do czego jednak mogłyby im być przydatne tak potworne
doświadczenia? Komendant nie potrafił tego zrozumieć.
Najmniej ucierpiała Ingrid Andersen. Ale młody chłopak, niegdyś wielki uwodziciel,
obudziwszy się na chwilę z półsnu, z rozpaczą spojrzał na komendanta i ordynatora.
- Nie denerwuj się - uspokoił go lekarz. - Będziesz znowu bardzo ładny.
- Dziękuję - wyszeptał chłopak. - Tylko proszę nikomu o tym nie mówić! Nikomu, a
zwłaszcza rodzicom!
- Obiecujemy. Czy doktor Hundt robił to zupełnie sam? - spytał Bårdsen.
Młody męŜczyzna juŜ trochę się zmęczył.
- Ktoś jeszcze z nim był. Czytał temu komuś na głos, opowiadał o operacjach. Nie
widzieliśmy go nigdy, bo stał zawsze z tyłu. Śmiali się, rozmawiali...
Nie mógł juŜ więcej mówić, po chwili zasnął.
Unni powoli uniosła powieki. LeŜała na łóŜku Steina w zachodnim skrzydle domu.
Patrzyła oszołomiona na niego i Nilsa Wangena. W chłodnych zazwyczaj oczach Odda
dostrzegła coś, czego do tej pory nigdy nie widziała: prawdziwy strach!
Na prośbę policjantów opowiedziała, co ją spotkało: o oku za firanką i o tym, jak
znalazła się na korytarzu.
- Widziałaś to zwierzę? Kota czy co to było?
- Nie. Słyszałam je tylko w ciemności. To był taki sam odgłos jak wtedy przy
Ŝ
ywopłocie. Popędziłam więc jak oszalała w stronę schodów, koszula zahaczyła o poręcz,
szarpnęłam ją, po chwili poczułam tępy ból pod łopatką, krzyknęłam, nogi nie chciały mnie
słuchać, a potem juŜ nic nie pamiętam*
- MoŜemy zobaczyć? Pod łopatką, mówisz. No, nie bądź taka wstydliwa, myślałem, Ŝe
jesteś bardziej wyzwolona.
Unni nie omieszkała odpowiedzieć na tę sympatyczną prowokację:
- Proszę trochę poczekać, a wkrótce się pan przekona.
Gdy się odwrócili, zdjęła koszulę i szybko wślizgnęła się pod prześcieradło. LeŜała na
brzuchu, odsłoniwszy tylko same ramiona. Ani milimetra więcej!
- Hm - mruknął Odd. - Niewielka, ale głęboka ranka, dosyć opuchnięta naokoło.
- Jak po ukłuciu grubej igły? - podsunął Nils.
- Albo tego - rzekł Stein, wyjmując z kieszeni metalową lotkę, podobną do rzucanych
dla zabawy przez chłopców. Ślad na skórze przypominał teŜ trochę ukłucie po zastrzyku. -
Czegoś takiego uŜywa się równieŜ w ogrodach zoologicznych, Ŝeby uśpić dzikie zwierzęta.
Taki „zastrzyk” wystrzeliwany jest z pistoletu. To całkiem nowe urządzenie, jeszcze dosyć
rzadko spotykane. Niewykluczone, Ŝe doktor Hundt je stosował. Coś w tym rodzaju
znalazłem teŜ przy Ŝywopłocie.
- Czy właśnie to musnęło wtedy moje ramię? - spytała Unni.
- Na pewno! Tylko Ŝe wówczas chybiono.
- Myśli pan, Ŝe to sam doktor Hundt?
- Nie, on nie oddalał się tak bardzo od domu. To z pewnością jego pomocnik, to twoje
„złowrogie oko”. Sadysta pierwszej wody, który uwielbia bawić się swoimi ofiarami.
Wzbudzał grozę nawet samego niewzruszonego doktora Hundta. Koniecznie musimy go
znaleźć.
Odd Stein czuł ze zmęczenia piasek w oczach. Ale gdy wchodził do salonu, w którym
znajdowali się państwo Tildem, mimo nieprzespanej nocy umysł miał świeŜy i jasny.
- Kapitanie Tildem, czy mogę porozmawiać z pana Ŝoną w cztery oczy? - spytał.
MęŜczyzna skinął głową i wchodząc do swojego gabinetu, rzucił:
- Proszę pamiętać, Ŝe moja Ŝona jest bardzo osłabiona po przejściach minionej nocy.
- Pani Tildem - zaczął Odd, zwracając się do kobiety, która usiadła teraz na kanapie. -
Kochanek raczej nie byłby zdolny strzelić dziewczynie prosto w twarz. Ale zazdrosna kobieta
mogłaby to zrobić bez skrupułów. Pani jest podobno bardzo zazdrosna, prawda? I kiedy
młoda dziewczyna, promieniejąca urodą i świeŜością, trzy lata temu przyszła do tego domu,
Ŝ
eby porozmawiać z panem Patrikiem, a zastawszy tylko panią, wyznała, Ŝe spodziewa się
jego dziecka, wtedy runął cały świat. Czy tak?
Marianne Tildem siedziała z opuszczoną głową. Milczała.
- Śledziła ją pani i wiedziała, Ŝe kąpie się często ze swoją przyjaciółką w jeziorku.
Przepiłowała więc pani niewielki świerk, Ŝeby móc obserwować jeziorko. Nieraz
opowiadano, Ŝe Ŝadna z osób, która się w nim utopiła, nie została znaleziona. I pewnego dnia
Gunvor Tvedt, której pani nienawidziła z całej duszy, została nad jeziorem całkiem sama.
Wtedy przeczołgała się pani przez Ŝywopłot, strzeliła jej między oczy, ubranie zostawiła na
brzegu, a ją samą zaciągnęła między świerki. W czasie ulubionych spacerów po parku
natrafiła pani kiedyś na zapomniany grobowiec i właśnie w nim ją pani ukryła. Czy mam
rację?
Pani Tildem długo milczała. Wreszcie nagłym ruchem podniosła głowę.
- Tak, ma pan rację. Lecz ani przez sekundę nie Ŝałuję tego, co zrobiłam. Ta dziwka
ukradła mi męŜa. MoŜe tylko od tamtej pory trochę nieswojo mi było, kiedy chodziłam po
parku. WciąŜ pamiętałam o tym grobie, który jakby mnie przyciągał. Ale nie dałam się.
NajwaŜniejsze, Ŝe Patrik był juŜ tylko mój.
Odd czekał jeszcze, kobieta jednak nie zamierzała juŜ nic więcej powiedzieć.
- A jak było z pozostałymi, pani Tildem? Z Kit Thomassen i resztą? Z tym młodym,
ładnym chłopcem? Co panią z nimi łączyło?
Marianne Tildem zaczęła drŜeć.
- PrzecieŜ przyznałam się, Ŝe zabiłam. Jeszcze panu nie wystarczy?
- Nie wystarczy - odparł Odd surowo. - Jest jeszcze wiele pytań, na które nie znam
odpowiedzi Na przykład...
W tym momencie usta Marianne Tildem stały się zupełnie białe i kobieta opadła na
kanapę.
- Jak się pani czuje?
- Wody - wyszeptała. - Czy mogę dostać trochę wody?
Nie było wątpliwości, Ŝe nie udaje.
Odd pospieszył do kuchni. Zastał w niej Alice, która siedziała nieszczęśliwa i
zrezygnowana na krześle, wymachując nogami.
- Szklankę wody, szybko! - poprosił Odd.
Dziewczynka wyjęła szklankę z szafki.
- Biedna mama - szepnęła przygnębiona. - Tak mi jej Ŝal! Pan chyba rozumie, jakie to
trudne być najpierw najpiękniejszą w całej Norwegii, a potem patrzeć bezradnie, jak ciało się
starzeje. Powiedziała mi to pewnego razu, gdy przyglądała się sobie w lustrze. „Nienawidzę
ich wszystkich”, rzekła. „One nie są nawet w połowie tak ładne jak ja, tylko są młode. Na
dodatek takie pewne siebie! Ale ja znowu będę piękna i wtedy one zobaczą!” Robiła się
jednak coraz brzydsza i dlatego coraz bardziej nienawidziła wszystkich młodych i ładnych
kobiet. „Byłabym w stanie je pozabijać”, mówiła. „I zrobię to! Pewnego pięknego dnia to
zrobię!” Byłam wtedy jeszcze mała i niewiele z tego rozumiałam. Ale dziś juŜ rozumiem.
Panie komisarzu, niech pan nie zabiera mi mamusi, bardzo proszę, niech pan tego nie robi -
chlipnęła.
Co miał odpowiedzieć na taką prośbę?
- Idź na górę do swojego pokoju - to jedyne słowa, na jakie się zdobył, wychodząc ze
szklanką wody w ręce. Dziewczynka posłuchała go i poczłapała ku schodom.
Pani Tildem wypiła kilka łyków wody i dalej leŜała na kanapie, zasłaniając sobie
twarz ręką.
Odd Stein powiedział cicho:
- Doktor Hundt wykrył pani tajemnicę, prawda? I zaszantaŜował takŜe panią. Dlatego
mógł tu zostać i wykonywać to swoje nikczemne rzemiosło. A pani mu w tym pomagała.
Pokręciła niemo głową.
- Straszyła ich pani, bo to akurat lubi pani robić...
W słowach wypowiedzianych cicho przez panią Tildem nie było juŜ Ŝadnej nadziei:
- Wszystko mi jedno, co pan mówi. Nic mnie juŜ nie obchodzi.
- Jak pani to robiła?
- Inspektorze Stein, czy jak się tam pan nazywa. Dajmy juŜ temu spokój. Proszę mnie
zabrać na policję czy gdzie pan chce i tam złoŜę pełne zeznanie. Tylko proszę mi jeszcze
pozwolić poŜegnać się z męŜem.
Stein zawahał się przez chwilę.
- Nie mogę tego pani odmówić.
Usiadła na kanapie wyprostowana, zupełnie jakby zaakceptowała juŜ swoją sytuację.
Potem zdecydowanym krokiem weszła do gabinetu męŜa - niewysoka czterdziestopięcioletnia
blondynka, tu i tam zanadto zaokrąglona.
Odd czekał w salonie, i tak nie mogła mu uciec. Słyszał głosy obojga małŜonków,
ciche, ale mimo to wzburzone.
Potem rozległo się głośne, pełne przeraŜenia „Nie!” Tildema i padł strzał. Odd rzucił
się ku drzwiom, ale w tej samej chwili pani Tildem wypadła z nich z pistoletem w dłoni i jak
szalona pobiegła po schodach na piętro.
- Cała rodzina! - krzyczała, a po jej policzkach płynęły łzy. - Cała ta rodzina musi
zostać wytępiona!
Odd w jednej sekundzie znalazł się na schodach, jednakŜe Marianne Tildem, pchana
rozpaczą, okazała się szybsza od niego. Przemknęło mu przez głowę, czy nie powinien
strzelić, ale nagle w drzwiach pojawił się stary Tildem.
- Nie ośmielisz się zabić swojego własnego dziecka, ty potworze! - zawołał. - Jest
bezpieczna w moim pokoju.
Pani Tildem zawahała się przez sekundę. Odd był juŜ przy niej. Wyciągnął właśnie
rękę po pistolet, gdy zdesperowana kobieta nieoczekiwanie skierowała broń ku sobie i
przycisnęła spust. Stein nie mógł zrobić nic więcej, jak tylko chwycić ją wpół, gdy upadała.
- Dlaczego pani to zrobiła? Dlaczego zabiła pani męŜa?
- Nikt inny juŜ go nie dostanie - wyszeptała ostatkiem sił. - Teraz jest tylko mój. Na
zawsze.
- A córka? Chyba nie chciała pani jej zastrzelić?
Głos Marianne Tildem stawał się coraz bardziej niewyraźny.
- PrzecieŜ nie mogę zostawić jej samej na tym świecie - wyszeptała jeszcze. - Powinna
być...
Jej głowa opadła. Pani Tildem nie Ŝyła.
- To jest właśnie najniebezpieczniejsze u samobójców: Zawsze próbują pociągnąć za
sobą innych - powiedział stary Tildem.
- No, moŜe nie zawsze. Ale przynajmniej udało się nam uratować dziewczynkę.
Spojrzeli na siebie nawzajem z ogromnym niepokojem. No bo jak teraz uzyskają
odpowiedzi na wszystkie te zagadki, których jeszcze nie zdołali rozwikłać?
MałŜonkowie Tildem i ich syn zostali pochowani na niewielkim cmentarzu w drugim
końcu Lindehede mniej więcej w tym samym czasie, co dwie ofiary Marianne Tildem:
Gunvor Tvedt i Kit Thomassen. Nikt z zewnątrz się nie dowiedział, co tak naprawdę stało się
z owymi dwiema kobietami. Rozpowszechniono wersję, Ŝe znaleziono je martwe w lesie i Ŝe
ich morderca - który teŜ juŜ nie Ŝył - był psychicznie chory. Pobyt trzech pozostałych osób w
szpitalu trzymano w całkowitej tajemnicy. Zamierzano ujawnić całą prawdę dopiero wtedy,
gdy po przejściu operacji pacjenci będą mogli się pokazać swoim rodzinom.
Starego Tildema umieszczono w domu starców, gdzie niedługo potem zmarł, mała
Alice zaś trafiła do Ŝyczliwych ludzi, którzy obiecali uczynić wszystko, by dziewczynka jak
najszybciej zapomniała tragiczne wydarzenia z Lindehede.
Unni została przewieziona do szpitala w Oslo na obserwację. Środek odurzający
zastosowany przez doktora Hundta nadal jeszcze działał: dziewczyna czuła się dziwnie i
nieswojo, jak twierdziła. Być moŜe jej długi powrót do zdrowia miał swą przyczynę takŜe w
tym, Ŝe w szpitalu odwiedzał ją dzień w dzień młody Rosenlund.
Odd i Nils nigdy nie rozmawiali o Lindehede. Pewnego dnia jednak Stein spytał
obojętnym tonem:
- A co tam z Unni?
Nils Wangen uśmiechnął się szeroko.
- Bardzo dobrze. Racja, przecieŜ miałem cię pozdrowić. Byłem u niej tydzień temu.
Zapomniałem.
- To do ciebie podobne. Tak czy inaczej dziękuję. I ja powinienem ją odwiedzić, ale
wciąŜ mam tyle spraw na głowie...
Wangen uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Powtórzę ci, co powiedziała: „Pozdrów swojego kolegę, wielkiego Steina. Straszny z
niego uparciuch. To taki facet, który nie ma odwagi otworzyć ust jak się naleŜy, tylko cedzi
przez zęby słowa wielkiej wagi. Ale mimo to słodki z niego nudziarz. Uwielbiam go!”
- Co to ma, do diabła, znaczyć! - wykrzyknął zdumiony Stein. - Jak mam to rozumieć?
Jako komplement czy raczej jako zniewagę?
- Jak wolisz.
- Właściwie ta Unni okazała się całkiem rozsądną dziewczyną - przyznał Odd Stein
niechętnie. - Kiedy się z nią spotkasz, przekaŜ jej moje Ŝyczenia powodzenia w karierze.
MoŜe być z niej w przyszłości dobry policjant. Jeśli tylko chce, będzie tu na nią czekać
miejsce, kiedy wyzdrowieje.
Jak na Odda Steina były to słowa niemal najwyŜszego uznania.
- Zdaje się, Ŝe jej karierę diabli wzięli - rzekł Nils.
- Dlaczego? Czy została tak powaŜnie skaleczona tą strzałką?
- Nie strzałką, tylko raczej strzałą Amora. Unni ma zamiar wyjść za mąŜ za naszego
Rosenlunda o pięknych oczach i zrezygnować ze studiów kryminalistycznych na rzecz
zmywania i pieluch.
Odd poczuł się bezradny. Nie potrafił pojąć, dlaczego, słysząc te słowa, doznał bólu,
tak jakby zjadł jakąś palącą truciznę.
- Poza tym Rosenlund ma nad nami, starymi prykami, ogromną przewagę: Jest to
porządny męŜczyzna, który nie pali - oświadczył Wangen.
- Zrezygnować ze wszystkiego, do czego przywykłem, zanim ją poznałem? To
idiotyczne! - mruknął Stein.
Nieoczekiwanie rzucił na stół pudełko zapałek i to samo zrobił z niezapalonym
papierosem.
ROZDZIAŁ XI
Odd Stein obudził się nagle i usiadł na łóŜku.
Gdzie on jest?
Słońce zaglądało do czystego, ale juŜ trochę zniszczonego hotelowego pokoju.
Lindehede? Jest znowu w Lindehede? CzyŜby jakiś koszmarny sen?
Nie! To przecieŜ rok 1950, a on wraca właśnie do domu do Oslo z delegacji. Minęło
juŜ jedenaście lat od chwili, gdy razem z Nilsem wyjeŜdŜał z Lindehede z niemiłym
uczuciem, Ŝe coś nie zostało dokończone. Mimo Ŝe Marianne Tildem przyznała się do winy,
obaj zaliczyli sprawę Lindehede do nielicznych, których nie udało się im wyjaśnić do końca.
Siedział przez chwilę na łóŜku, Ŝeby pozbierać myśli. Spojrzał na zegarek.
NiemoŜliwe! JuŜ prawie południe.
W pokoju był telefon. Odd westchnął i zamówił rozmowę z komisariatem w Oslo.
Spytał o Nilsa Wangena. Chwała Bogu, zastał go w biurze.
- Nils? Czy byłeś zadowolony z naszej roboty w Lindehede?
Po drugiej stronie zapadła cisza. Pauza trwała dosyć długo, po czym nastąpiła krótka
odpowiedź:
- Nie!
Odd Stein znowu westchnął.
- Wczoraj wieczorem przejeŜdŜałem tamtędy. Potem myślałem o tej sprawie przez
całą noc. Będę w Oslo za dwie godziny. MoŜesz na mnie poczekać?
- Jasne - odparł Wangen z przekonaniem.
Nils Wangen przywitał Steina bez zbędnych słów.
- Wiesz co, chodźmy coś zjeść - zaproponował. - Lepiej się myśli, kiedy mózg ma
trochę paliwa.
Po obiedzie Odd opowiedział o nowym i zupełnie nieznanym Lindehede. Następnie
spytał:
- Powiedz mi, Nils, co najbardziej nie dawało ci spokoju w tej sprawie?
Wangen zawahał się przez moment.
- Nie wiem - odparł z ociąganiem. - Coś bardzo dziwnego, coś, co powinniśmy byli
zrobić. Ale oczywiście takŜe pytania, na które nie znaleźliśmy odpowiedzi. Marianne Tildem
odebrała sobie Ŝycie, zanim zdąŜyła nam wszystko wyjaśnić.
- No właśnie! Ciągle jeszcze pozostało tyle znaków zapytania.
- Jak choćby ten Per Erik. Dlaczego akurat jego oszczędzono? I skąd się brał ten
niesamowity dźwięk?
- I dlaczego Tildemowie wynieśli się z poprzedniego miejsca zamieszkania, z
Kristiansand? Dlaczego młody Hugo Tildem zareagował aŜ tak gwałtownie, gdy tylko
usłyszał o tym kocie?
- Po twoim telefonie w południe przez chwilę zająłem się tą sprawą. Okazuje się, Ŝe
Krauss i jego Ŝona wyjechali do Niemiec i tam ślad po nich zaginął. Doktor Hundt pojawiał
się to tu, to tam w Europie i Norwegii w równych odstępach czasu, ale ostatnia plotka głosi,
Ŝ
e się kończy. Rak czy coś takiego. Mieszka gdzieś za granicą.
- Czyli jest tylko jedna osoba, która moŜe nam udzielić odpowiedzi - stwierdził Odd,
kiwając głową.
- Jest juŜ dorosłą kobietą - dodał Nils. - Chyba nie przeŜyje szoku na wspomnienie tej
tragedii?
- Przekonamy się.
Wrócili do komisariatu i od razu przystąpili do Ŝmudnego poszukiwania śladu Alice
Tildem. W ksiąŜce telefonicznej jej nazwisko nie widniało.
Wreszcie, po wielu rozmowach telefonicznych, dotarli do tych serdecznych ludzi,
którzy zajęli się dziewczynką przed laty. Mieszkali w Kongsbergu.
- Alice Tildem? - powtórzył kobiecy głos w słuchawce. - Oczywiście, Ŝe ją pamiętam.
Takich dzieci się nie zapomina... Przebywała u nas tylko pół roku... Nie, nie udało nam się
nawiązać z nią kontaktu. Te straszne przeŜycia spustoszyły jej psychikę... Owszem, gdzieś
mam jej nowy adres.
- Biedna mała - bąknął Wangen, gdy Odd relacjonował mu potem rozmowę. - To
musiał być dla niej straszny szok. Zwłaszcza śmierć matki.
Pod nowym numerem telefonu jakaś kobieta wyjaśniła powściągliwie, Ŝe Alice
Tildem przebywała u nich zaledwie kilka miesięcy.
I skończyło się podobnie jak w poprzedniej rodzinie. Odd, odkładając słuchawkę,
myślał o czymś intensywnie.
- Dziesięć róŜnych domów w ciągu sześciu lat! Jak bardzo samotne musiało czuć się
to dziecko!
Okazało się jednak, Ŝe i dla niej zaświeciło światełko. Alice Tildem zaczęła uczyć się
w szkole wyŜszej i choć jej nie skończyła, chyba bardzo dobrze jej to zrobiło. Później zapisała
się na kurs dla personelu medycznego i wytrwała do końca. Wyglądało na to, Ŝe odnalazła
swoją drogę w Ŝyciu. I wtedy zmieniła nazwisko. Od tamtej pory nazywała się Solveig Dahl.
- Trudno jej się dziwić - westchnął Nils. - Prawdopodobnie pragnęła uciec w ten
sposób od bolesnych wspomnień. A co mówią o niej ludzie?
- Nic - odparł Odd Stein. - Udzielali mi tylko krótkich i rzeczowych wyjaśnień. Zdaje
się, Ŝe Alice zupełnie zamknęła się w sobie i nie udało jej się nawiązać Ŝadnego kontaktu z
innymi. Szczególnie trudno było jej wtedy, gdy w rodzinie znajdowało się choćby jeszcze
jedno dziecko.
- MoŜe powinniśmy spytać o nią Unni. MoŜliwe, Ŝe coś o niej słyszała - zaproponował
Nils.
Odd Stein zacisnął usta. Jego podwładny dodał szybko:
- Unni pracuje teraz w Sądzie NajwyŜszym.
- Co takiego? Myślałem, Ŝe...
- Nie, nie wyszła za mąŜ za Rosenlunda. Bardzo szybko oboje się przekonali, Ŝe Unni
zanadto przewyŜsza go pod względem intelektualnym. A taki brak równowagi zwykle
szkodzi miłości. I dlatego Unni zaczęła wspinać się po stopniach kariery.
- Całkiem rozsądnie - bąknął Odd.
Na chwilę popadł w zadumę. Zamyślony, stukał palcami o blat biurka. Potem ocknął
się i zajrzał do notesu.
- Ostatni adres Alice to jakiś szpital w pobliŜu Oslo. MoŜe się tam wybierzemy.
Przyjął ich dyrektor personalny.
- Nie, Solveig Dahl juŜ u nas nie pracuje. Otrzymała lepszą posadę.
Wangen jęknął cicho. Czy ta ich wędrówka nigdy się nie skończy? MoŜna było
odnieść wraŜenie, Ŝe Alice Tildem bawi się z nimi w ciuciubabkę.
- Czy była dobrą pielęgniarką? - spytał Odd Stein.
- Asystentką - skorygował męŜczyzna. Zawahał się. - Raczej tak. Oczywiście zdarzały
się na nią i skargi, nie była moŜe wystarczająco uprzejma, ale nieprawdopodobnie zdolna.
Mógłby z niej być całkiem dobry lekarz.
- Czy ma pan jej nowy adres?
- Gdzieś tu powinien być...
Zaczął szukać w swojej kartotece.
- Jest! Mam go. No więc, Solveig Dahl przeniosła się do... do Svaleby.
Odd i Nils popatrzyli na siebie, zaskoczeni. Wreszcie Stein zapytał zduszonym
głosem:
- Domyślam się, Ŝe równieŜ tam znalazła sobie podobną pracę.
- Tak, zatrudniła się w jakimś domu opieki czy czymś podobnym.
- Dziękujemy - powiedział. - Dziękujemy za pomoc.
JuŜ przy samochodzie rzekł:
- Muszę zadzwonić w kilka miejsc.
- Do kogo?
- Do Kristiansand. Tildemowie mieszkali tam przed przeniesieniem się do Lindehede.
I do jednej z tych rodzin, z którymi dzisiaj rozmawiałem. Do którejś z większą liczbą
własnych dzieci.
- Musimy się pospieszyć. Niedługo zamykają wszystkie urzędy pocztowe.
Znaleźli budkę telefoniczną. Odd zaczął gorączkowo kartkować ksiąŜkę telefoniczną.
- Naprawdę myślisz, Ŝe Unni wie coś nowego? Nie, to niemoŜliwe. Gdzie jest ksiąŜka
Kristiansand?
- Ale co nam szkodzi ją spytać - nie dawał za wygraną Nils. - Na pewno jeszcze jest w
biurze.
- Naprawdę nie wiem... No dobrze, ale ty będziesz rozmawiać.
Odd Stein wszedł za Nilsem do budki. Zrobiło się w niej dosyć ciasno.
Unni była w biurze, Odd słyszał z daleka jej jasny głos. Stał bardzo blisko Nilsa i
ś
ledził przebieg rozmowy.
- Co za niespodzianka! Nils Wangen! Cześć! Kopę lat. Co u ciebie słychać?
- W porządku. A u ciebie?
- TeŜ dobrze.
- Nie wyszłaś jeszcze za mąŜ?
- Nie, a ty się oŜeniłeś?
- Na razie nie. Ale chyba juŜ niedługo... Posłuchaj, Unni, czy wiesz moŜe coś o...
Przerwała mu.
- A co słychać u twojego szanownego szefa Odda Steina? OŜenił się?
- Nie, on nie ma czasu na takie rzeczy. Całe Ŝycie poświęcił zwalczaniu
przestępczości.
- Daj juŜ spokój tym bzdurom, Nils - ofuknął go Odd. - Dzień dobry, Unni - rzekł do
słuchawki uprzejmie, ale oschle. - Chcielibyśmy spytać cię o kilka szczegółów związanych z
Lindehede. Czy potem nigdy juŜ nie słyszałaś o Alice Tildem?
- O tej małej dziewczynce? Nie, ale muszę przyznać, Ŝe to mnie interesuje. Tylko teraz
mam niestety mnóstwo pracy. MoŜe spotkamy się wieczorem?
Jej głos był miękki i ciepły.
- Ale Nils chyba gdzieś dzisiaj wyjeŜdŜa - powiedział Odd nie bez wahania.
- Wobec tego niech pan przyjdzie sam. Najlepiej do mnie do domu, adres jest w
ksiąŜce telefonicznej. Porozmawiamy sobie teŜ o tym, jak minęły nam te lata.
- Dziękuję za zaproszenie. Postaram się przyjść. Ale to moŜe być późno.
- Nie szkodzi. Jestem cały czas w domu. Serdecznie zapraszam, byłoby miło znowu
pana zobaczyć.
- Mnie równieŜ - odparł krótko. Gwałtownym ruchem odłoŜył słuchawkę, a widząc
szeroki uśmiech na twarzy Nilsa, spytał dosyć szorstkim tonem: - Nie zamówiłeś jeszcze
Kristiansand?
Stein znał bardzo dobrze równieŜ tamtejszego komendanta.
- Witam cię, witam. Mówi Odd Stein. Czy mógłbyś trochę cofnąć się w czasie? Do
roku tysiąc dziewięćset trzydziestego czwartego. JuŜ raz cię pytałem, czy właśnie w tamtym
roku nie wydarzył się u was jakiś skandal, i wtedy twoja odpowiedź brzmiała: nie. Pytam cię
dzisiaj znowu o to samo. Ten skandal mógł dotyczyć dziecka, siedmiolatka?
Obaj stali nadal w budce telefonicznej. Czekali w napięciu, podczas gdy komendant z
Kristiansand przeglądał stare kartoteki.
Po chwili ponownie usłyszeli jego głos.
- Trzydziesty czwarty? Widzę, Ŝe jest tu niemała porcyjka do przejrzenia. Zobaczmy,
co tu mamy... Rabunek, pijacka burda, oszustwo, znowu rabunek. Jakaś awantura, znowu
awantura, ludzie nie umieli Ŝyć spokojnie.
Zamilkł.
- No, co tam? - dopytywał się Stein.
- Poczekaj, poczekaj! Chyba coś znalazłem. Ale rok wcześniej, w trzydziestym
trzecim.
- To nie ma znaczenia!
- Jak widzę, sprawa została umorzona. Zatuszowana. Mały chłopiec o mało nie został
zamordowany przez... BoŜe uchowaj! Przez zaledwie sześcioletnią dziewczynkę. Trzeba
przyznać, to pomysłowe dziecko. Chłopiec został przywiązany do drzewa i tam poddano go
torturom. Na szczęście odnaleziono go w porę. Jest tu jeszcze jakiś dopisek: „Inne dzieci z tej
samej ulicy mówią, Ŝe dziewczynka lubiła je straszyć w jakiś wyjątkowo niemiły sposób”. Jej
rodzice zapłacili jakieś bajońskie grzywny i wynieśli się z miasta.
- Nie poddano jej Ŝadnym badaniom lekarskim?
- Jest tu krótka wzmianka o badaniu psychiatrycznym. „Dziewczynka pozostawała
pod wpływem negatywnego przeŜycia, jakie wywołała u niej wizyta w cyrku, kiedy miała
cztery lata. Była świadkiem cięŜkiego poranienia tresera przez tygrysa. Wspomnienie to
prawdopodobnie na długo utrwaliło się w jej pamięci, naleŜy jednak przypuszczać, Ŝe
solidaryzowała się nie z poszkodowanym, tylko z tygrysem. Poza tym dziewczynka sprawia
wraŜenie bardzo rozsądnej. Nie istnieje ryzyko powtórzenia incydentu”.
- To tyle - powiedział Odd, kończąc rozmowę. - Chciałbym teraz skontaktować się z tą
wielodzietną rodziną, u której mieszkała.
Kobieta chętnie odpowiadała na pytania. Czy moŜna powiedzieć, Ŝe jej dzieci
zachowywały się z rezerwą w stosunku do Alice?
Tak, to prawda, potwierdziła kobieta. Nigdy nie udało jej się ustalić, z jakiego
powodu, ale wie, Ŝe jedno z dzieci nazwało Alice sadystką i odmówiło zabawy z nią. Nic
więcej nie potrafiła powiedzieć, a dzieci akurat nie było w domu.
Stein zadzwonił następnie do komisariatu w Oslo i poprosił do telefonu Håkona
Svendsena.
- Czy ta kierowniczka domu starców, na którą wpłynęło doniesienie to młoda osoba?
- Bardzo młoda. Nie ma dwudziestu pięciu lat.
Na twarzy Odda wyraźnie było widać napięcie.
W budce zrobiło się tak duszno, Ŝe wprost nie dawało się oddychać. Ale Ŝaden z nich
w ogóle o tym nie myślał.
- Powiedz mi, Håkon, czy w oskarŜeniu mowa jest teŜ o sadystycznym zachowaniu?
- Oczywiście. To jeden z głównych zarzutów. Najstarsi pacjenci, a zwłaszcza ci
przykuci do łóŜka, opowiadają jakieś nieprawdopodobne historie. Mówią, Ŝe kierowniczka
straszyła ich, miaucząc jak kot. A właściwie nie miaucząc, tylko skrzypiąc, chrzęszcząc,
zgrzytając zębami czy coś w tym rodzaju. Coś zupełnie obłędnego, no wiesz, jacy są starzy
ludzie, potrafią wymyślić niestworzone rzeczy. PrzecieŜ wielu ludzi zgrzyta zębami i nie ma
w tym nic dziwnego.
- Ale raczej nie w ten sposób - bąknął Odd. - Czy ta kierowniczka nazywa się Solveig
Dahl?
- Tak.
- Gdzie ona teraz jest?
- Właśnie była tu przed chwilą. Chodziło o wprowadzenie jakichś danych do
protokołu. Chyba juŜ wyszła z budynku,
- Zatrzymaj ją, Håkon! I to szybko!
Håkon Svendsen najwyraźniej się zawahał.
- Myślisz, Ŝe to ona... Ŝe ona jest winna? Tych wszystkich morderstw i tych
sadystycznych zachowań?
- Nie mam najmniejszych wątpliwości. Zatrzymaj ją, Håkon, juŜ jedziemy!
Biegli po schodach do swojego biura. Nad miastem zapadł zmrok, na ulicach zapaliły
się latarnie.
- To dlatego Hugo Tildem doznał szoku, kiedy usłyszał o kocie - powiedział Nils. - Bo
oczywiście znał potworną skłonność swojej siostry do naśladowania kotów. Pamiętał teŜ na
pewno epizod z Kristiansand.
- A Marianne Tildem zemdlała, kiedy o tym usłyszała. Nikt jednak nie przywiązywał
do tego wagi, bo przecieŜ parę minut wcześniej Hugo rozbił się o drzewo.
Z kierowniczką domu starców Solveig Dahl spotkali się w gabinecie Steina.
Mimo upływu jedenastu lat obaj policjanci nie mieli wątpliwości, Ŝe to Alice Tildem.
Wyrosła na całkiem ładną kobietę. Urody dodawały jej śnieŜnobiałe mocne zęby i
jasne włosy.
Tylko oczy wzbudzały przeraŜenie. Bił z nich dziwny blask, który w odróŜnieniu od
łobuzerskiego błysku w oczach jej brata emanował złem.
W pierwszej chwili spojrzenie dawnej Alice niczego nie zdradzało, ale, przyjrzawszy
się im bliŜej, nie potrafiła ukryć, Ŝe gdzieś w zakamarkach pamięci odnalazła obraz Steina.
- Widzę, Ŝe sobie nas przypominasz - powiedział zdecydowanie detektyw. - Wiemy
juŜ, Ŝe to ty byłaś asystentką doktora Hundta i Ŝe nawet jego przeraŜałaś. MoŜe zechciałabyś
nam teraz opowiedzieć, jak do tego wszystkiego doszło.
Na twarzy Alice pojawił się drwiący uśmiech.
- Mamy niezbite dowody i takich świadków, Ŝe nie uda ci się uniknąć oskarŜenia o
popełnienie morderstwa w domu starców. Lepiej więc będzie, jeśli opowiesz wszystko od
samego początku, od Lindehede.
- Czy taki superdetektyw jak pan nie potrafi dojść do tego sam? Musi pytać?
- Nie, wcale nie muszę tego robić - odparł Odd. - W parku na wysokim dębie
znajdowała się niewielka ambonka. Przyjmijmy, Ŝe siedziałaś na niej akurat tego dnia, kiedy
twoja matka zabiła swoją rywalkę, Gunvor Tvedt. Powściągałaś swoje skłonności przez dwa,
trzy lata od czasu, gdy omal nie zabiłaś małego chłopca w Kristiansand. Morderstwo, którego
byłaś świadkiem, rozbudziło na nowo twoją chorą wyobraźnię. Nie mogłaś zapomnieć tego,
co zobaczyłaś. W najbliŜsze wakacje twój brat przyjechał do domu z Kit Thomassen. Pewnie
była dla ciebie niemiła, prawda?
W oczach Alice pojawił się lodowaty błysk.
- Była po prostu nie do wytrzymania. „Spływaj stąd, ty smarkulo!”, mówiła. Ale po
pewnym czasie zrozumiała chyba, Ŝe nie jestem wcale Ŝadną smarkulą, o, nie!
- Jak to zrobiłaś?
Nie próbowała juŜ zaprzeczać. Wyglądała raczej na zadowoloną z siebie.
- LeŜałam na czatach ukryta w Ŝywopłocie. Wiedziałam, Ŝe będzie tamtędy
przechodzić. Przygotowałam więc pułapkę na drodze. Potknęła się i upadła. Wtedy ja
wyczołgałam się z zarośli, zarzuciłam jej na szyję cienką linkę, szarpnęłam i juŜ. Bajecznie
proste! A potem zrobiłam tak samo jak mama: wciągnęłam ją między zarośla Ŝywopłotu i
ukryłam w grobowcu.
Odd pokiwał głową.
- Była w takim stanie, Ŝe nie mogliśmy ustalić przyczyny jej śmierci. A potem do
majątku przyjechał doktor Hundt. Oboje rodzice ulegli jego szantaŜowi, choć jedno nie
wiedziało o drugim. Czy to znaczy, Ŝe to ty wyjawiłaś temu niebezpiecznemu
eksperymentatorowi makabryczną tajemnicę twojej matki?
Alice skinęła głową z wyraźną dumą.
- Od razu przypadliśmy sobie do gustu. Doktor Hundt opowiadał mi tyle cudownych
historii, Ŝe i ja nie miałam przed nim sekretów. Pokazałam mu grobowiec. Spytał mnie, czy
nie mam ochoty zarobić trochę pieniędzy - na rower i inne rzeczy, o których marzę.
Mogliśmy współpracować tylko w naszym domu, bo on nie mógł pokazywać się nigdzie poza
murami majątku. Potrzebował trzech młodych ludzi do swojego eksperymentu. Nie musiałam
ich wcale zabijać. Dostałam niewielką strzelbę ze strzałami. Ten otwór w Ŝywopłocie, tuŜ
przy jeziorze, w którym znikali ludzie, był, jego zdaniem, wyśmienitym miejscem.
Alice Tildem opowiadała z oŜywieniem.
- I w ten sposób miałaś moŜliwość się wykazać. Na początku tylko straszyłaś ofiary -
wtrącił Odd.
- PrzecieŜ człowiek musi się jakoś zabawić - prychnęła. - Kiedy byłam mała, mieliśmy
kota, który wydawał z siebie takie śmieszne dźwięki. Umiałam go bardzo dobrze naśladować,
ć
wiczyłam to tak często, Ŝe doszłam wreszcie do absolutnej perfekcji. Miauczałam i
zgrzytałam zębami zupełnie jak kot, tylko znacznie głośniej. Mówię wam, słysząc to ludzie
podskakiwali jak wystrzeleni z procy.
- Asystowałaś przy operacjach doktora Hundta?
- PrzecieŜ musiał mieć kogoś do pomocy. A ja byłam, według niego, bardzo dobra. To
naprawdę wspaniały czas!
- Ale jednej z ofiar pozwoliłaś uciec. Mam na myśli Pera Erika. Dlaczego?
W oczach Alice pojawił się wyraz rozmarzenia.
- Kiedy chodziłam do szkoły we wsi, Per Erik powiedział mi raz, Ŝe będę kiedyś
bardzo ładna. I miał rację. W pierwszej chwili go nie poznałam, bo był w płaszczu od
deszczu.
Okazuje się, Ŝe i w tym monstrum drzemały jakieś uczucia!
- Wiemy dzisiaj aŜ nadto dobrze, dlaczego Himmler i jego ludzie byli zainteresowani
tego rodzaju potworami jak doktor Hundt. Znalezienie trójki pacjentów dla doktora zajęło ci
jednak sporo czasu.
- Nie chciał ich mieć wszystkich naraz. Jego eksperyment był tak szeroko zakrojony,
Ŝ
e po prostu nie mógłby pracować nad więcej niŜ jedną osobą w tym samym czasie.
- A jednak zaatakowałaś Unni.
Alice prychnęła znowu ze złością.
- Wyglądała na strasznie głupią. Miałam ochotę trochę ją podraŜnić. Doktor Hundt
zezłościł się wtedy na mnie.
- A potem pozwoliłaś, Ŝeby matka wzięła na siebie winę za wszystkie twoje zbrodnie.
Zastrzeliła Gunvor Tvedt, to nie ulega wątpliwości. Ale to ty nasunęłaś mi to podejrzenie, co
gorsza, próbowałaś mnie przekonać, Ŝe matka jest zazdrosna o wszystkich młodych ludzi.
Kiedy oskarŜono ją takŜe i o te zbrodnie, których nie popełniła, nie protestowała. Rozumiała
bowiem, Ŝe to ty jesteś winna.
- Nie była zbyt mądra. Pamięta pan, chciała mnie zastrzelić!
- UwaŜała, Ŝe tak będzie najlepiej, i dla ciebie, i dla wszystkich wkoło. No, myślę, Ŝe
pora sprowadzić kogoś, kto umieści cię w więzieniu.
Alice Tildem wzruszyła ramionami.
- Co za róŜnica. I tak zaraz z niego wyjdę.
- Nie sądzę.
- ZaskarŜę wyrok.
- Nic ci z tego nie przyjdzie. PoniewaŜ twoja sprawa trafi do rąk naszej dawnej
wspólnej znajomej Unni. Ona pracuje teraz w Sądzie NajwyŜszym.
- Ona? Ta głupia gęś? - wybuchła Alice. - Nie wierzę!
- MoŜesz nie wierzyć.
Stein zadzwonił po sierŜanta, który miał wyprowadzić podejrzaną.
Niemal w tym samym momencie obaj z Wangenem aŜ podskoczyli. Alice Tildem
wydała z siebie przedziwny dźwięk, przypominający jakiś głęboki skowyt lub coś w tym
rodzaju. Czegoś tak okropnego nigdy dotąd nie słyszeli.
Gdy ujrzała przeraŜoną twarz Nilsa Wangena, roześmiała się głośno, Odd Stein zaś
odwrócił się do niej z uśmiechem pełnym pogardy.
- To przecieŜ Ŝałosne i całkiem niedorzeczne!
Alice Tildem wpadła we wściekłość. Gdy wyprowadzano ją z pokoju, wykrzykiwała
pogróŜki pod adresem Steina.
- Myślisz, Ŝe ona kiedyś wyjdzie? - spytał Nils niemal z lękiem.
- Nieprędko.
- Czy ona jest chora umysłowo?
- Nie, wręcz przeciwnie. Umysł ma bardzo jasny. Ale samouwielbienie, uczuciowy
chłód, aspołeczne zachowania, wszystko to wskazuje na jedno: psychopatka o przestępczych
skłonnościach. Mamy odpowiednie miejsce dla takich.
- Właściwie chyba ten epizod z tygrysem i treserem spowodował to wszystko?
- Nie, on jedynie wyzwolił zło, jakie w niej juŜ tkwiło. Przypomnij sobie słowa
psychiatry, który stwierdził, Ŝe współczuła tygrysowi, a nie rannemu człowiekowi.
Odd Stein, głęboko westchnąwszy, zamknął teczkę z aktami dotyczącymi sprawy
Lindehede.
- Nareszcie! To dlatego ta sprawa ciągle nas męczyła i wydawała się nam
niezakończona. Bo czuliśmy podświadomie, Ŝe coś jeszcze pozostało do wyjaśnienia.
- Trudno uznać jej rozwiązanie za szczęśliwe, ale przynajmniej nie będą nas dręczyć
wyrzuty sumienia. MoŜe zapalimy sobie z tej okazji? Na szczęście nie ma tu Ŝadnej zrzędy,
która zmuszałaby nas do otworzenia okna.
Odd popadł w zadumę.
- Czy ja wiem? Właśnie postanowiłem, Ŝe rzucam palenie.
- Co takiego?
Na twarzy Steina pojawił się niezwykle ciepły uśmiech. Nils nigdy dotąd nie widział
takiego wyrazu twarzy u swojego szefa.
- Czy mógłbyś tu zrobić porządek, Nils? Bo ja trochę się spieszę, wychodzę dziś
wieczorem. Chciałbym jeszcze wpaść do domu, Ŝeby się przebrać. W coś eleganckiego!