Rozdział trzeci
- Zrobiliśmy dla niego wszystko, co mogliśmy.
Wytarłam moje dłonie ręcznikiem, patrząc ze znużeniem na mężczyznę pod
przykryciem, tak bladym, że mógłby być zrobiony z papieru. Jego słabe włosy i
ubrania były jedynymi rzeczami, w których pozostał kolor, a skóra na jego
twarzy ciasno przylegała do jego kości, sprawiając, że wyglądał jak szkielet.
Bandaże zostały zmienione ponownie, włożono wenflon i podałam mu kilka
dawek antybiotyków, aby pomóc mu w walce z gorączką. Zapach – ten
złowieszczy, niepokojący zapach rozkładu i śmierci- nadal trzymał się go
kurczowo, chociaż wielokrotnie szukałam oznak zakażenia. Nie było żadnych,,
które mogłabym zobaczyć, jednak nie to martwiło mnie najbardziej.
Nathan leżał pod prześcieradłami, jedynie jego płytki i urywany oddech
wskazywał, że nadal żyje. Krew plamiła jego usta, sprawiając, że mój żołądek
zacisnął się w węzeł. Smutne, wiedzące oczy Jenny spotkały moje nad
pacjentem. Nie potrzebowałam słyszeć bulgotania w jego klatce piersiowej, aby
wiedzieć. Był zarażony chorobą Czerwonych Płuc. Wirus dopadł również jego.
Ben stał w rogu, patrząc z pod wpół przymkniętych oczu. Nie wiedziałam, jak
mu to powiedzieć.- Ben…
- Jest chory. Głos Bena był wyprany z emocji, jego oczy bez wyrazu.
- Tak mi przykro.- Nie pokazał znaku, że mnie usłyszał.- Będziemy trzymać go
pod obserwacją i zapewnimy mu na tyle komfortowe warunki, na ile możemy,
ale… Przerwałam, nienawidząc się za słowa, jakie za chwilę wypowiem.- Myślę,
że powinieneś przygotować się na najgorsze.
Ben potwierdził pojedynczym, krótkim skinieniem. Przegoniłam stażystki z
pokoju i podeszłam do niego. – Czy miał rodzinę, o którą się obawiasz ?
- Nie.- Ben opadł na krzesło i przebiegł dłońmi po czubku głowy.- Cała jego
rodzina mieszkała tutaj. Odeszli, zanim wyjechaliśmy.- Położyłam dłoń na jego
ramionach, poruszył się odrobinę.- Przepraszam, czy mogłabyś zostawić mnie
na kilka minut ?
- Oczywiście.- Wyszeptałam i wyszłam, zostawiając go samego ze swoim
przyjacielem. Gdy przechodziłam przez drzwi, usłyszałam uderzenie pięści o
poręcz, stłumione przekleństwo i przełknęłam swoje własne łzy frustracji, gdy
drzwi zamknęły się za nami.
*
*
*
Maggie i Jenna wyglądały na zrezygnowane, gdy wróciłam do głównej sali, że
powiedziałam im, aby poszły się trochę przespać.
- Poradzę sobie sama z pacjentami przez kilka godzin.- Powiedziałam, gdy Jenna
zaczęła się sprzeciwiać, chociaż Maggie wyglądała, jakby miała zaraz upaść.
- Przecież nigdzie nie pójdą, wezwę cię, jeżeli będę potrzebowała twojej
pomocy. Odpocznij trochę.
- Jesteś pewna, Kylie ?- Zapytała Jenna, nawet kiedy Maggie udała się po kilka
dodatkowych łóżek na górze. Otworzyłam usta, aby odpowiedzieć i poczułam
delikatny ślad rozkładu unoszący się wokół łóżek wzdłuż ściany. Mój żołądek
wywinął fikołka i zapach zniknął tak szybko, jak się pojawił.
- Nic mi nie będzie.- Zapewniłam Jennę stanowczo.- Połóż się przynajmniej, to
rozkaz.
Wyglądała na niezdecydowaną, ale opuściła pokój razem z Maggie. Kiedy
zniknęły, pośpieszyłam do pani Sawyer, prześlizgując się przez zasłony do jej
łóżka.
Jej skóra była kredowo biała, a słaby zapach rozkładu towarzyszył jej jak
Nathanowi. Gdy spojrzałam na jej twarz, krew ścięła mi się w żyłach. Chociaż jej
klatka piersiowa unosiła się i opadała w płytkich, wyczerpujących oddechach,
jej oczy były na wpół otwarte, a czerwony płyn sączył się z pod powiek.
Tak samo jak u Nathana.
Gdy ścierałam krew z policzka pani Sawyer, jęknęła we śnie, rzucając się na
moją dłoń bez otwierania oczu. Ciche syknięcie wyszło z jej otwartych ust i
zabrałam swoją dłoń z bijącym sercem, aż położyła się nadal nieprzytomna.
Nie poruszyła się ponownie, a około godzinę później obudziłam Jennę, aby
pomogła mi przenieść ciało na nosze i zawieść je do magazynu. Potem,
ponieważ lodówki z piwnicy były pełne, obudziłyśmy Maggie i zaczęliśmy
zadanie przenoszenia wszystkich ciał na działkę z tyłu, stwarzając miejsce dla
przyszłych ofiar. Nie wiedziałyśmy, jak szybko będziemy go potrzebować.
Epidemia zaczęła się kilka godzin później.
Rozpoczęło się od sąsiada pani Sawyer, mężczyzny w średnim wieku, który
uporczywie trzymał się życie i który miałam nadzieję ma szansę na wyjście z
tego. Godzinę lub dwie przed świtem zaczął krwawić z oczu a jego stan nagle się
pogorszył. Dwie godziny później był już martwy. Potem, jeden po drugim,
wszyscy pacjenci płakali krwawymi łzami i kasłali gwałtownie, zmuszając mnie,
Jennę i Maggie do przemykania od łóżka do łóżka, próbując desperacko
powstrzymać napływ choroby. Do czasu, gdy słońce zaczęło wznosić się ponad
puste budynki, połowa naszych pacjentów odeszła, druga połowa ledwo żyła.
Nie miałyśmy nawet czasu, aby ruszyć zwłoki z ich łóżek i przykryć ich
prześcieradłami, gdy umarli. Kiedy nadszedł wieczór liczba ciał pod
prześcieradłami przewyższała liczę żywych. Z każdą śmiercią mój gniew rósł, aż
przeklinałam pod nosem i warczałam na moje biedne stażystki.
W końcu napływ zwolnił. Pacjenci wciąż krwawili z oczu a zapach rozkładu
przenikał pokój, ale zapanowała chwila ciszy w burzy kaszlu, jęków i śmierci.
Gdy słońce zaszło, a światło gwałtownie zmalało, wezwałam Jennę i Maggie do
korytarza. Jenna wyglądała na skraju wyczerpania, Maggie płakała z
wycieńczenia, gdy zawołałam je do siebie walcząc z moją własną frustracją i
pragnieniem uderzenia wszystkich wokół mnie.
- Gdzie jest pan Archer ? – Zapytałam cicho. Nie widziałam nigdy pokoju
pełnego pacjentów ubywających tak szybko i miałam dziwne wrażenie, jakieś
straszne przeczucie. Miałam nadzieję, że się mylę, ale potrzebowałam
odpowiedzi i tylko jedna osoba mogła mi ich udzielić.
- Myślę, że jest w pokoju ze swoim przyjacielem. – Maggie pociągnęła nosem.-
Nie widziałyśmy go przez cały dzień.
Obróciłam się na pięcie i pomaszerowałam do holu. Krew płynąca z oczu,
dziwne ślady ugryzień i zapach rozkładu bez śladu infekcji. Objawy Nathana
rozprzestrzeniły się na moich pacjentów i Ben wiedział, co to było.
On wiedział a ja miałam dosyć ukrywania sekretów. Mniej niż dzień po tym, jak
Ben Archer wszedł mi w drogę ze swoim przyjacielem, miałam pokoje pełne
trupów. Zamierza mi powiedzieć co wie, nawet jeśli będę to musiała z niego
wyciągnąć.
Wkroczyłam do sali, gotowa do walki i zatrzymałam się.
Ben siedział bezwładnie na krześle w rogu, miał zamknięte oczy i chrapał
delikatnie. Wycieńczenie dopadło także i jego. Pomimo mojego gniewu.
Zawahałam się, niechętnie czy go obudzić. Sen był tutaj cennym towarem.
Łapałeś go, kiedy tylko mogłeś i gdzie mogłeś. Nadal, zbudziłabym go właśnie
wtedy, gdybym nie zobaczyła, co działo się z ciałem znajdującym się razem z
nami w tym pokoju.
Nathan leżał nieruchomo na łóżku. Nienaturalnie sztywny. Słaby zapach
rozkładu nadal utrzymywał się wokół niego. Jego skóra miała barwę kredy.
Ruszyłam do jego łóżka i dreszcz przebiegł mi po plecach. Jego oczy były
otwarte, patrzyły niewidzącym wzrokiem w sufit, lecz jego źrenice zmieniły się
na całkowicie białe.
Krzesło stojące w rogu zatrzeszczało, kiedy Ben wstał. Wstrzymałam oddech,
gdy rozbrzmiał odgłos jego kroków po linoleum , a on stanął przy mnie.
Usłyszałam urywany wdech i spojrzałam na niego. Zbladł tak bardzo, że
pomyślałam, że może zemdleć. Wyraz jego twarzy był okropny: żal, gniew,
poczucie winy oraz przerażenie, wszystko na raz. Trzymał się krawędzi ramy
łóżka, kołysząc się na nogach i położyłam swoją rękę, aby go uspokoić.. Mój
gniew zniknął.
- Ben.
Spojrzał na mnie, przerażające, rozgorączkowane spojrzenie w jego oczach a
jego głos był ochrypłym skrzypnięcie, gdy chwycił moje ramię.
- Musimy zniszczyć ciało.
- Co ?
- Natychmiast. Wpatrywał się w zwłoki swojego przyjaciela i wzdrygnął się.
- Proszę, nie zadawaj pytań. Musimy je spalić, szybko. Czy to miejsce ma piec do
spalania śmieci ?
- Ben, o czym ty mówisz ? Uwolniłam ramię z jego uścisku i spojrzałam na
niego.- W porządku, to zaszło za daleko. Co ukrywasz ? Skąd ty i Nathan
przyszliście ? Był chory, prawda ? Ben cofnął się, a mój gniew urósł ponownie.-
Był chory i teraz mam sale pełne martwych pacjentów, ponieważ coś ukrywasz.
Chcę odpowiedzi i powiesz mi wszystko, natychmiast!
- Boże. Jeśli to możliwe, Ben zbladł jeszcze bardziej. Wpatrywał się w hol,
przebiegając palcami po włosach.
- To wszystko jest pokręcone. Przepraszam Kylie. Powiem ci wszystko. Po tym,
jak zniszczymy ciało, powiem ci wszystko, co wiem, przysięgam. Po prostu…
musimy się teraz tym zająć. Chwycił moje ramię. – Pomóż mi, a później powiem
ci cokolwiek zechcesz.
Zacisnęłam pięści, w rzeczywistości powstrzymując się od uderzenia go, aby
spoliczkować jego przystojną twarz. Wzięłam głęboki wdech, aby uspokoić swój
gniew i powiedziałam cichym, spokojnym głosem. – W porządku. Nie mam
pojęcia, o co chodzi i dlaczego chcesz oszpecić swojego przyjaciela, ale pomogę
ci po raz ostatni. A później, Benie Archerze, powiesz mi, co się do diabła dzieje,
zanim opuścisz moją klinikę na zawsze.
Może pokiwał głową, ale ja właśnie pomaszerowałam do holu, walcząc z
nagłym, niewyjaśnionym przerażeniem. Nieznane krążyło wokół mnie, unosiło
się nad zwłokami Nathana, oddział chorych był pełen nowych trupów.
Ciało na stole wyglądało nienaturalnie, ze swoją bladą, napiętą skórą i
niewidzącymi, martwymi oczami. Nie wyglądało już jak człowiek.
Oddział był niesamowicie cichy, gdy weszłam szukając noszy, które zostawiłam
w kącie sali. W ciemnościach ciała leżały pod prześcieradłami na swoich
łóżkach zmieszane z kilkoma nadal żyjącymi.
Jenna spojrzała znad łóżka polowego, miała opadnięte policzki, spuchnięte
oczy. Piorun zalśnił przez plastikowe drzwi wejściowe, rozświetlając pokój na
ułamek sekundy, po czym w dalekiej odpowiedzi rozległ się dźwięk grzmotu.
Coś dotknęło mojego ramienia i podskoczyła prawie na 3 stopy w górę.
Najeżona, odwróciłam się na pięcie, aby spotkać się twarzą w twarz z Benem.
- Przepraszam.- Jego spojrzenie zamigotało w mroku oddziału, po czym wróciło
do mnie.- Po prostu… Jak zamierzamy to zrobić ? Potrzebujesz pomocy w
czymkolwiek ?
Szarpnęłam nosze spod ściany. To, czego potrzebowałam od ciebie było, abyś
powiedział mi, dlaczego tu jesteś, gdy pytałam się za pierwszym razem, nie
kiedy wszyscy moi pacjenci zaczęli krwawić i umierać wokół mnie. Nie
zareagował, zbyt zaabsorbowany obecnym nieszczęściem, aby zauważyć mój
gniew. Westchnęłam. – Przetransportujemy ciało do pustego miejsca. –
Wyjaśniłam pchając łóżko z powrotem do holu, Ben ruszył ze mną. – Gdy tam
dojdziemy, możesz robić cokolwiek chcesz.
- Na zewnątrz ?
- Tak, na zewnątrz. Lepiej zanim nadejdzie burza. Nie zapoczątkuję pożaru
wewnątrz, aby moja klinika płonęła dokoła mnie.
Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, po czym zmienił zdanie i podążył za mną
w milczeniu przez hol. Jedynymi odgłosami w ciemności były dźwięki naszych
kroków i piszczenie kółek noszy.
Spojrzałam na niego. Jego twarz była pusta, pozbawiona emocji, oczy bez
wyrazu, jednak już widziałam to wcześniej. To była maska, spokojna postawa,
przebranie kogoś, komu załamał się świat i kto próbował się nie rozpaść. Mój
gniew opadł nieco. W mojej pracy śmierć była codziennością, ale musiałam
zdawać sobie sprawę, że nie leczyłam tylko pacjentów, leczyłam także członków
rodziny, przyjaciół, ludzi, których kochali.
- Przykro mi z powodu Nathana.- Odezwałam się, próbując brzmieć
współczująco. – To nie była twoja wina, że został ranny, że był chory. Byliście ze
sobą blisko ?
Ben przytaknął żałośnie. – Był moim współlokatorem. – Wymamrotał zwięźle
zamykając oczy. – Wyjechaliśmy razem do Georgetown. Pracowałem nad „
Specjaliści w inżynierii komputerowej”, a on załatwił mi pracę w laboratorium,
w którym pracował. Nigdy nie kręciła mnie biologia. Kiedy wirus uderzył,
laboranci porzucili inne zajęcia, aby pracować nad lekarstwem. Trzymali mnie
do roboty związanej z komputerami, ale Nathan był z nimi z jakiegoś szalonego
powodu. Nie mówił mi za dużo – wszędzie stanowiło tajemnicę, ale słyszałem o
pewnych rzeczach. Ben zadrżał. – Powiedzmy, że w laboratorium zdarzyły się
mroczne rzeczy. Nawet przed tym…-
Zatrzymał się w drzwiach ostatniej sali, z jego twarzy zniknęły ślady koloru.
Mrugając, spojrzałam w miejsce, gdzie stało łóżko Nathana, gdzie leżały jego
zwłoki kilka minut temu.
Materac był pusty.