Autorka – Ninde
Zgoda – jest
Adres - http://nightrain-to-sunset-strip.blogspot.com/p/opowiadanie-1-guns-n-
roses.html
Rozdział 1
estem Jessica. Nie cierpię swojego imienia. Rodzice nadali mi je po jakiejś ciotce, czy coś w tym
stylu. Kumple wołają na mnie Jenny, ponieważ brzmi podobnie, jak Jimmy (Jimmy Page, gitarzysta
Led Zeppelin przyp.red.). Wracam właśnie z odwiedzin u ojca, w Londynie. Dawno mnie tam nie
było. Miałam swoje powody. Starałam się jak tylko mogłam, nie myśleć o tym, co tam zastałam.
Słuchałam jakiś kiepskich zespołów na Walkmanie. Nie lubiłam Abby, więc po kilku piosenkach
wcisnęłam odtwarzacz do plecaka. Wpatrywałam się w widok za oknem: mojemu ukochanemu
słońcu, które teraz chyliło się ku zachodowi. Słyszałam, jak kilka rzędów foteli za mną,
awanturowało się paru chłopaków mniej więcej w moim wieku. Nie zwracałam na nich uwagi.
Nawet się nie obejrzałam. Oddałam się ponurym rozmyślaniom, których tak bardzo unikałam.
Uprzedzałam tatę kilka dni przed przylotem, że mam zamiar go odwiedzić. Nikt nie czekał na mnie
na lotnisku. Myślałam, że może znowu ciężko pracuje. To przecież był jeden z powodów, dlaczego
mama się z nim rozwiodła 3 lata temu. Pojechałam do mieszkania i przekręciłam klucz w zamku.
Po chwili moim oczom ukazał się krajobraz, kilkudniowej libacji. Po podłodze walały się puste
butelki po drogich winach i whisky. Biały puszysty dywan, zmienił się w poplamiony beżowy
chodnik z powypalanymi dziurami. Powoli weszłam do środka. Zamknęłam za sobą drzwi
wejściowe i uchyliłam te od sypialni ojca. Leżał na środku w ubraniu i butach. Spał. Nachyliłam się
nad nim i dotknęłam jego ramienia. Starałam się nie zwracać uwagi na tygodniowy zarost i dawno
nie podcinane włosy. Burknął do mnie coś w stylu: „Dajcie mi święty spokój”. Przysiadłam na
łóżku i szepnęłam:
- Tato, obudź się, przyjechałam zobaczyć, jak się masz. – raczej nie za dobrze, odpowiedziałam
sobie w myślach.
- Odejdź, wracaj tam, skąd przyjechałaś. Nie interesowałaś się mną przez rok to i teraz możesz
odpuścić. – rzucił oschłym, pretensjonalnym tonem. Był kompletnie pijany.
- Ale przecież rozmawialiśmy przez telefon i wszystko było ok. – odpowiedziałam zszokowana.
- Nic nie jest okej! Wyjdź, wracaj do LA! – krzyknął, aż poderwałam się z łóżka.
- Proszę pani, lądujemy, niech pani zapnie pasy – ze wspomnień wyrwała mnie stewardesa.
- Tak, przepraszam – szepnęłam. Byłam bardzo zmęczona i żałowałam, że spędziłam ten czas na
ponurym rozmyślaniu, o tym, co było., zamiast po prostu się wyspać. Przejrzałam się jeszcze w
szybie i stwierdziłam, że mam okropne worki pod oczami. Rozpuściłam włosy i przeczesałam je
sobie na oczy, żeby nikt nie pomyślał, że jestem przedstawicielem gatunku zombie.
Chciałam jak najszybciej wziąć gorący prysznic. Zawsze mnie to odprężało. Poszłam po odbiór
bagażu i ździebko się zdziwiłam. Wydawało mi się, że moja czarna torba miała starannie naszytą na
bocznej kieszeni małą czerwoną pacywkę. Ta miała identyczną, ale przyszytą znacznie bardziej
niechlujnie na środku. Na wszelki wypadek zajrzałam do środka i od razu odrzucił mnie zapach:
typowo barowy wymieszany z wonią męskich perfum. Przerzuciłam torbę przez plecy i wściekła
poszłam do jakiejś informacji. Chciało mi się krzyczeć. Z pękającą od bólu głową, brudna czekałam
w kolejce. Przede mną stało przynajmniej kilkunastu, jak nie kilkudziesięciu sfrustrowanych,
wściekłych ludzi w tym dwóch chłopaków z tego głośnego grona w samolocie. Wzięłam głębszy
oddech i czekałam… 10 minut… 15… po dwudziestu usłyszałam, jak ktoś głośno wydziera się na
obsługę. Ten to by mógł być kurde wokalistą i to jakiegoś mocnego, rockowego zespołu,
pomyślałam. Chłopak był szczupłym rudzielcem średniego wzrostu. Zdecydowanie nie mój typ,
chodź nie mogłam stwierdzić tego tak do końca, bo nie zobaczyłam jeszcze jego twarzy. Kumpel
wyróżniał się od wszystkich burzą czarnych loków na swojej głowie. Trzymał w ręce pakunek. To
on prawdopodobnie był powodem awantury. Zaczęłam przysłuchiwać się ich rozmowie z niemiłą
kobietą w średnim wieku, stojącą za kontuarem:
- Śliczna pani – podlizywał się Rudy – tłumaczymy pani, że musiała zajść jakaś pomyłka. To nie
nasza torba do cholery! – krzyknął i zaczął wykładać jej zawartość. – Uwierzył bym może, gdybym
zobaczył tylko te koszulki, ale przepraszam to! – wyciągnął z wnętrza pakunku biustonosz i rzucił
nim w kobietę. Doskonale znałam tę bieliznę. Miseczkę zdobiła delikatna koronka a ramiączka
przerabiałam parę miesięcy temu, bo ciągle się luzowały, strasznie mnie denerwując. Oburzona
pracownica już nabrała powietrza, żeby odszczeknąć się kolesiowi, ale w tym momencie zaczęłam
biec w ich stronę:
- Przepraszam! – zaczęłam krzyczeć. Kobieta natychmiast spojrzała na mnie, a Rudy z tym
mulatem nawet nie przerwali rozmowy między sobą.
- Wydaje mi się, że panowie mają coś, czego ja szukam. – uśmiechnęłam się grzecznie. Najchętniej
chwyciłabym swoją torbę, wyrwała kobiecie moją część garderoby i uciekła. Ciemny spojrzał na
mnie spod swoich czarnych okularów.
- Gdybym wiedział… - zaczął, ale Rudy wszedł mu w słowo.
- Nie interesuje mnie co byś zrobił! My nadal nie mamy swojej torby, więc… - krzyczał powoli
odwracając się w moją stronę.
- … o cholera – zaszczycił mnie swoim spojrzeniem i odgarnął na bok grzywkę poprawiając przy
tym bandanę. Kobieta zgłupiała i nadal trzymała w powietrzu mój biustonosz. Tylko spokojnie,
powtarzałam w duchu.
- Ja też mam coś, co nie należy do mnie. – uniosłam tryumfalnie torbę.
- O kurwa, Axl patrz – chłopak podszedł do mnie. Oddałam mu ją, a sama szybko zabrałam moją
bieliznę i ściągnęłam z blatu torbę. Wsunęłam biustonosz do bocznej kieszeni i zaczęłam iść w
kierunku drzwi. Ktoś złapał mnie za ramię.
- Chciałem ci ten no… podziękować – uśmiechnął się mulat – nie wierzę, żeby ta tam – wskazał
palcem – nam pomogła. – uśmiechnął się
- Nie no jasne, mi też zależało, żeby odzyskać swoje rzeczy – uśmiechnęłam się i zrobiłam krok do
przodu.
- Pojedziesz z nami do Rainbow, chcemy się odwdzięczyć – zaproponował chłopak.
- Nie, jestem zmęczona i brudna, nie mam humoru i nie chodzę po knajpach z jakimiś szaleńcami,
którzy nie potrafią usiedzieć w spokoju kilku godzin w samolocie.
- Ja nalegam – przysunął się do mnie – Po za tym wcale nie wyglądasz źle, w koszulce jednego z
moich ulubionych zespołów – wyszczerzył swoje białe zęby.
- Sorry, może kiedy indziej – rzuciłam i odeszłam, zostawiając chłopaka w hali.
Czekałam na taksówkę, kiedy z terminalu wyłoniła się grupka z Rudym i Namolnym na czele.
- Może zabierzesz się z nami – krzyknął Mulat.
- Nie dzięki, poczekam – odszczeknęłam krótko.
- Spoko, my nie jesteśmy gwałcicielami – odezwał się Rudy. Cholera ich tam wiedziała, co sobie
myślą.
– Oj, nie daj się prosić – ten z burzą loków zaczął się do mnie zbliżać.
- Dobra, ale odstawiacie mnie grzecznie pod dom, a nie wywoźcie za miasto na jakąś melinę, ok? –
upewniłam się. Przecież to było idiotyczne, nawet gdyby mieli takie zamiary, nie przyznaliby się.
- Jasne Skarbie – objął mnie wcześniej wspomniany chłopak.
- Ej, nie pozwalaj sobie Nieznajomy– no co, taka była prawda, nie miał prawa nazywać mnie
"Skarbem".
- Slash – wyciągnął dłoń.
- Jenny – krótko ją uścisnęłam.
Całe szczęście, że w aucie siedziałam przy oknie. Skupiłam się, na tym, co mijaliśmy. Nikt nie
rozmawiał. Dochodziły do mnie tylko chichoty i szturchania chłopaków.
- No to jesteśmy na miejscu – powiedziałam sucho.
- Szkoda – szepnął Slash, mając nadzieję, że nie usłyszę
- To co, widzimy się w Rainbow – odezwał się Axl
- Przecież mówiłam, że jestem zmęczona. Po za tym, nie mam humoru, chcę pobyć sama. –
dodałam po chwili.
- No dobra, jak chcesz, nic na siłę – Blondyn odezwał się do mnie pierwszy raz. Całą drogę
wpatrywał się w jaśniejące za szybą światła.
Jeszcze raz dzięki, za podwózkę – rzuciłam na odchodne i zamknęłam drzwi auta. Już na klatce
powróciły ponure myśli, o tym, jak potraktował mnie ojciec, co zrobił ze swoim życiem. Rzuciłam
w sypialni torbę, o którą było tyle zachodu, ściągnęłam z siebie wszystkie ubrania i weszłam pod
gorący prysznic. To mi zawsze pomagało. Przebrawszy się w bieliznę, wyciągnęłam z szafki
butelkę Johnego Walkera i wywlekając jeszcze raz wszystko, przepijałam whisky swoimi łzami.
Ojciec nawet nie zapytał się, czy wszystko okej. Może wtedy powiedziałabym mu, że mama zginęła
razem z Ronem w wypadku i dlatego nie mogłam, a raczej nie byłam w stanie odezwać się do niego
przez te minione 10 miesięcy. O, butelka była już pusta. Sięgnęłam jeszcze, po wódkę, która była
zabezpieczeniem, na taki czas, jak ten. Upiłam kilka łyków, nie przejmując się tym, że rano nie
będę w stanie wstać. Chwileczkę, co ja robię?! Zachowuję się dokładnie, tak, jak on. Mój ojciec też
radzi sobie z bólem w ten sposób. Jasna cholera, w złości rzuciłam butelką o ścianę. Rozprysła się
w drobny mak, a ciecz, wolno spływała po ścianie. Złośliwa sąsiadka zastukała w ścianę, a ja
opadłam na poduszki i znów cicho łkałam, sama nie wiem, z bólu, z bezsilności, a może byłam aż
tak pijana?
Rozdział 2
Obudził mnie dzwonek do drzwi. Matko, moja głowa! Wiedziałam, że tak będzie. Wciągnęłam na
siebie, jakąś potwornie wielką bluzkę i zwlekłam się z łóżka podążając do drzwi:
- Daj ktoś normalnym ludziom pospać! – krzyknęłam i przekręciłam klamkę.
- Czy normalni ludzie śpią o 17? – zapytał mój gość. Stanęłam, jak wryta, co on tutaj robił?
- Slash? To już 17? – stałam i nie wiedziałam, co powiedzieć.
- Może wpuścisz mnie do środka? – zapytał i wyszczerzył zęby w uśmiechu
- Jasne, tylko… co cię tu sprowadza? – zapytałam zdezorientowana, czemu ta głowa musi aż tak
boleć. Czekając na odpowiedź, podeszłam do szafki, wyciągnęłam aspirynę. Popiłam ją wodą.
- Myślałem, że już jest „następny raz”. – uśmiechnął się – Paskudnie wyglądasz – dodał po chwili.
- To przez podróż… zawsze tak jest – ucięłam krótko
- Nie wiem, ale przypominasz Stevena po ostrej imprezie w Roxy – starał się opanować śmiech
- No dobra, trochę wczoraj wypiłam, ale mam swoje powody – z każdym kolejnym słowem
mówiłam coraz ciszej.
- Niech zgadnę złamane serduszko? – zapytał chichocząc. Cholernie zabolały mnie jego słowa.
- Co cię to obchodzi?! I wiesz co – dodałam po chwili – Nie mam najmniejszej ochoty na spędzenie
czasu z takim gburem, jak ty! – krzyczałam nie zważając na obolałą głowę, a po moich policzkach
zaczęły spływać łzy.
- Przepraszam, po prostu wczoraj byłaś taka inna… i rozmawiałaś ze mną całkiem inaczej,
wszystko ok? Jenny? – przybliżył się do mnie i najwyraźniej nie wiedział, co ma zrobić – proszę
powiedz mi, co się stało…
- Ja wracałam z Londynu… - wybełkotałam – Tam mieszka mój ojciec… i on… dużo pije, Slash…
od czasu, gdy wyjechałyśmy z mamą… on nie jest sobą. – odetchnęła kilkakrotnie – Ja tylko
chciałam, żeby wiedział… żeby wiedział, czemu się nie kontaktowałam… czemu nie dzwoniłam i
nie przyjechałam… bo widzisz mama miała z Ronem wypadek i oni… 10 miesięcy temu zginęli.-
Nie mogła złapać oddechu i zaczęła uderzać pięściami w ścianę. Slash zawahał się, ale po chwili
objął i pozwolił jej przemoczyć całą swoją koszulkę z Rolling Stones:
- Przepraszam… - szepnęłam i wytarłam łzy w ręce – Nie powinnam… przecież cię nie znam –
wstałam z jego kolan i podeszłam do okna.
- Może jednak się skusisz. Przecież nie każę ci pić – zaproponował.
- No dobra, ale nie na długo – wstałam i bez słowa poszłam do łazienki. Wzięłam prysznic.
Owinąwszy się starannie białym puchowym ręcznikiem, weszłam do sypialni. Slash stał tyłem do
okna, usłyszawszy kroki, szybko się obrócił i głośno zagwizdał. Spłonęłam rumieńcem:
- No dalej, odwróć się! – krzyknęłam. Myślałam, że napotkam jakiś opór, ale bez słowa z powrotem
spoglądał na ulicę. Wyciągnęłam z szafy szorty z białego jeansu. Miały postrzępione nogawki i nity.
Na górę ubrałam czarną, luźną koszulkę na szerokich ramiączkach z podobizną Jimmiego Page’a.
Na dole zawiązałam supełek. Dzięki niemu miałam ładnie podkreśloną talię. Na nogi tradycyjnie
wciągnęłam czarne conversy. Zapięłam na ręce pieszczochę i byłam gotowa:
- Jestem gotowa – oznajmiłam.
- Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby dziewczyna wyszykowała się do wyjścia w 10 minut – obrócił
się i zmierzył mnie wzrokiem - Wyglądasz… o kurde – skomentował.
- Co aż tak źle? – zapytałam rozbawiona.
- Nie no zajebiście. Idziemy? - zapytał.
- Jasne, tylko gdzie? – miałam nadzieję, że gdzieś niedaleko, żebym mogła zmyć się po godzinie do
domu.
- Wiesz, kilka ulic dalej jest klub Rainbow, pamiętasz wczoraj Axl o nim wspominał – przypomniał
mi.
- Ta Ruda wiewióra też tam będzie? – zapytałam zaskoczona.
- Nie wiem, pewnie tak, a co nie przypadł ci do gustu? – bardziej stwierdził, niż zapytał i głośno się
zaśmiał.
- Nie ma w tym nic śmiesznego. Ja znam się na ludziach, a z nim ewidentnie jest coś nie halo. Mam
wrażenie, że za każdym razem, gdy się odzywa chce zranić swojego rozmówcę, jest strasznie
agresywny – zauważyłam, że Slash lekko rozszerzył oczy – Co jest? – zapytałam.
- Nic po prostu trafiłaś w dziesiątkę. Swoją drogą, skąd ty to możesz wiedzieć. Nie widziałaś
przecież ataku szału, jaki Axl potrafi nam zaserwować na próbach – żachnął się.
- Jasne, że nie i nie mam zamiaru. To po prostu widać, jak energicznie gestykuluje, jak zaciska
pięści, jak w jego oczach pojawiają się ogniki złości, naprawdę nigdy tego nie zauważyłeś? –
zapytałam.
- Jakoś nie zwracałem nigdy na to uwagi. A co uważasz o mnie? – Byliśmy już w połowie drogi.
- Jesteś nieśmiały i bierzesz – Spojrzał na mnie szeroko rozwartymi oczyma - Ale czasami –
dodałam po chwili.
- Skąd wiesz? – zapytał po chwili szeptem. Już widzieliśmy charakterystyczny neon.
- Nie trzeba być wróżką – wyszczerzyłam zęby, żeby trochę rozluźnić atmosferę – Wystarczy
spojrzeć na zagłębienie łokcia. Na pewno jeszcze wciągasz, bo masz katar. No chyba, że jesteś
alergikiem – wysłałam mu blady uśmiech.
- Nie, nie jestem – spuścił wzrok. Wchodziliśmy właśnie do klubu. Slash pociągnął mnie za sobą do
stolika w rogu. Siedziało przy nim 4 chłopaków. Każdego z nich widziałam wczoraj na lotnisku.
Rudy wstał, podszedł do mnie i pogłaskał mój policzek. Przymknęłam oczy i zrobiłam krok w tył,
żeby go nie prowokować. Powinien od razu oberwać w tę swoją gębę. Slash delikatnie odsunął go
ode mnie:
- Idę po drinki – rzucił na odchodne. Reszta wybuchła głośnym śmiechem. Obejrzałam się za
chłopakiem. Zacisnął ręce w pięści i zamiast do baru udał się do łazienki. Nie chcę wiedzieć, co tam
robił:
- Jenny, chodź usiąść, czego tak sterczysz – zawołał Slash. Przysiadłam na krawędzi kanapy –
Jenny, to jest Izzy, gitarzysta – wskazał na bruneta popijającego whisky. Skinął głową – Tam jest
Duff, basista – farbowany blondyn wstał i podał mi rękę. Odwzajemniłam gest – To nasz wiecznie
zacieszający perkusista Steven – wskazał na blondyna, który wyszczerzył zęby jeszcze szerzej,
jakby to w ogóle było możliwe. Również się uśmiechnęłam – Ten no, a Axla już poznałaś, on
śpiewa, a przynajmniej się stara. – No a to jest Jenny – przedstawił mnie wszystkim.
- No, jak już się tak oficjalnie poznaliśmy to może wypijemy za naszą nową znajomość. Gdzie jest
ta cholerna Wiewióra! – krzyknął Duff.
- Widziałam, jak szedł do łazienki i chyba nie w celu załatwienia swoich potrzeb – rzuciłam i
zaczęłam bawić się supełkiem koszulki.
- Już ja wiem, kurwa, jakie on potrzeby chce załatwić – Izzy zerwał się z kanapy, przecisnął się
między mną a Slashem i popędził do łazienki. Długo nie wracał. Nie mieliśmy, ani drinków, ani
towarzystwa, ponieważ Duff padł już kwadrans temu, a Steven siedział z jakąś panienką kilka
stolików dalej:
- Ja pierdolę co oni tyle czasu tam robią. Dobra, chodź ze mną – Slash wstał i pociągnął mnie za
sobą w stronę męskich toalet:
- Ja tam nie wejdę – mocno się zaparłam.
- No co ty kurwa… - popatrzył na mnie – Słuchaj nie zostawię cię tutaj, bo przyczepi się do ciebie
jakiś ćpun i będzie chciał wykorzystać, jasne. Po drugie w tej toalecie jest pewne więcej dziewczyn,
niż w damskiej – to mnie chyba przekonało, bo weszłam za nim:
- Axl?! Gdzie ty kurwa jesteś charczący skurwielu! – zawołał mój towarzysz. Do naszych uszu
dochodziły ciche jęki jakiejś pary z ostatniej kabiny. Nie chcieliśmy im przeszkadzać. Zapukałam
do pierwszych drzwi i je uchyliłam, pusto. Slash robił tak z kolejnymi. Otworzył drzwi od czwartej
kabiny i stanął, jak wryty. Podeszłam do niego i zobaczyłam naszą zgubę. Rudzielec leżał na
podłodze, opierając się o muszlę. W ręce sterczała pęknięta igła. Mój kolega najwyraźniej nie
wiedział, jak ma jemu pomóc. Uklękłam i sprawdziłam puls. Nie było z nim tak źle, jak wyglądało.
Wyjęłam z kieszeni chusteczkę i wyciągnęłam z jego ramienia igłę. Chusteczkę przytknęłam w jej
miejsce, ponieważ Axl źle wbił się w żyłę:
No co tak stoisz? – zawołałam do Slasha – Pomóż mi go stąd zabrać! – krzyknęłam.
Rozdział 3
- Slash? Jenny? – zawołał Izzy. Był zasapany a na jego policzkach nadal widniały rumieńce. Jakaś
blondyna przemknęła między nami i wyszła z łazienki.
- Nie pierdol, tylko pomóż – Slash pokazał na nas; nieprzytomny Axl był oparty całym ciężarem na
moim prawym barku. Slash asekurował go, by nie runął na prawo, lub lewo. Izzy podskoczył i
przejął ode mnie Axla. Poszłam przodem i torowałam im drogę:
- Trzeba by wziąć jakąś taksówkę – zawołał za plecami jeden z nich.
- Nie, mieszkam bardzo blisko. Chodźmy – pokazałam im drogę. Wjechaliśmy windą na 7 piętro.
Otworzyłam szeroko drzwi od mieszkania i puściłam ich przodem:
- Połóżcie go na łóżku w sypialni - krzyknęłam za nimi. Przygotowałam miskę z zimną wodą i
ręcznik. Nie wiadomo, co zażył, ale może mieć drgawki i dreszcze. Wcisnęłam do kieszeni plaster i
wodę utlenioną, żeby zdezynfekować nakłucie. Nie uśmiechało mi się, żeby ćpun leżał w moim
łóżku, ale nie było innego wyjścia. Póki nie było zagrożenia życia nie chciałam wzywać karetki.
Lekarz musiałby zawiadomić o wszystkim policję, a Axl miałby problemy:
- Dobra, dzięki za pomoc. Teraz zostawcie mnie z nim sam na sam. Nie potrzebuję obserwatorów –
Axl i tak pewnie będzie spal jeszcze kilka godzin w tym czasie chciałam wziąć prysznic, przebrać
się, coś zjeść i w międzyczasie doglądać, czy nic się nie dzieje.
- Wolałbym nie. Nie wiadomo, co mu odbije – zaprotestował Slash
- Popieram – odezwał się Izzy i po raz pierwszy spojrzał mi w oczy, a nie tak, jak dotychczas,
błądził gdzieś wzrokiem.
- Słuchajcie, nie jestem słodką lalunią. Niczego o mnie nie wiecie,co przeżyłam, w czym brałam
udział. Mam pokończone kursy pierwszej pomocy. Moja koleżanka zaliczyła zjazd w nocnym
klubie, brat był narkomanem i przedawkował w wieku 21 lat. Za każdym razem, gdy koledzy
podrzucali go nawalonego do domu, to ja się nim opiekowałam. Nie spałam i pilnowałam, żeby nie
przestał oddychać. Więc proszę przestańcie mnie oceniać i wyjdźcie – ściszyłam ton głosu do
szeptu i ze wszystkich sil starałam się powstrzymać płacz. Chłopcy spojrzeli po sobie i bez sowa
opuścili moją sypialnię. Zdjęłam Rudemu buty, kurtkę i przykryłam kocem. Zabrałam piżamę i
poszłam do łazienki na wszelki wypadek, zamykając się od środka. Wzięłam szybki prysznic.
Wychodząc spojrzałam na łóżko, Axl nadal spał. W salonie rozmawiali Slash i Izzy. Gdy stanęłam
w drzwiach skupili uwagę na mnie:
- Jenny, sorry, że cię tak potraktowaliśmy, ale wiesz z jakimi dziewczynami mamy na co dzień do
czynienia, rozumiesz chyba, nie? – kiedy Izzy wygłaszał swoją przemowę, Slash obejrzał mnie od
stóp do głów. Miałam wrażenie, że rozbiera mnie wzrokiem:
- Jasne, Izzy. Słuchajcie, chyba nie zostaniecie na noc, prawda? – Spojrzeli się porozumiewawczo
po sobie.
- No nie zostawimy cię z nim samej – odpowiedział Slash.
- A ja, nie mam zamiaru spać w mieszkaniu z 3 niewyżytymi mężczyznami, no sorry, odpada –
stwierdziłam i zaczęłam jeść płatki, które w międzyczasie wsypałam do miski i zalałam mlekiem.
- Samej cię nie zostawimy jeden z nas może sobie pójść, na nic innego się nie zgodzę – upierał się
Slash.
- Słuchaj, Kudłaty. Jesteś u mnie, więc się zachowuj. Gdybym chciała mogłabym was w tej chwili
obu wywalić z mojego mieszkania, ale Axl jest nieobliczalny, więc faktycznie jedne z was mógłby
zostać – poinformowałam moich nowych znajomych, włożyłam talerz do zlewu i poszłam do
siebie. Axl strasznie się rzucał. Tylko jego chory umysł wiedział, co go teraz prześladuje. Nie drgał,
ale strasznie szybko oddychał:
- Axl? Hej, obudź się – lekko potrząsnęłam jago ramieniem. Ocknął się i zasłonił twarz.
- Ej, spójrz na mnie – przycisnęłam jego ramiona do poduszki. Dotarło do niego, że już nie śni.
Zobaczył mnie i natychmiast odepchnął
- Zostaw, nie dotykaj mnie, co ty tutaj kurwa robisz! – zaczął krzyczeć
- Ej, jesteś u mnie w domu. Uważasz, że gdyby nie było z tobą źle, zabrałabym cię do swojego
mieszkania i siedziała przy twoim łóżku, żebyś się kurwa nie udławił własnymi rzygami? Masz
szczęście, że jestem po pieprzonym kursie pierwszej pomocy, bo twoi koledzy nie potrafiliby ci
pomóc. Na drugi raz lepiej wbijaj igłę – na jego twarzy dostrzegłam zmianę, lecz on sam nie chciał
się do tego przyznać – Zdrzemnij się jeszcze, ja idę zobaczyć, który został nas pilnować – rzuciłam
do niego, wychodząc z pokoju.
- A my potrzebujemy niańki? - zapytał się Axl. Widać, że starał się być chociaż trochę milszy.
- Nigdy nie wiadomo – uśmiechnęłam się. Byłam padnięta, ale nie chciałam pokazać nikomu swojej
słabości. Na kanapie siedząc z głową pochyloną do przodu spal Izzy. Mimowolnie uniosłam kąciku
ust. Wyglądał tak dziecinnie, jak nie on. Usiadłam obok i ułożyłam go na lewym oparciu sofy, a
sama przysnęłam na prawym. Obudził mnie dźwięk tłuczonego szkła. Podskoczyłam, jak oparzona:
- Kurwa Axl, co ty odpierdalasz?! – skomentował zachowanie kumpla, Izzy. Dopiero teraz
zauważył, że leżał oparty o mój tyłek i szybko usiadł prosto. Ja również.
- No co, chciałem się tylko napić, przez to kurewskie słońce, które zaraz wypali mi oczy, nic nie
widzę – chyba był szczery, ale cholera go tam wie.
- Dobra, ja to posprzątam, a ty chodź sobie klapnąć – wskazałam palcem swoje miejsce. Nie
protestował. Przypomniałam sobie, co mówił przed chwilą: chciał się napić. Rzuciłam w niego
butelką, a on szybko ją złapał:
- Dzięki – wymruczał niewyraźnie – Nie tylko za wodę, za to, że ten no… chciało ci się mnie targać
i, że się przejęłaś.
- Nie ma za co, po pierwsze to Izzy ze Slashem się męczyli, nie ja. Po drugie kiedyś w moim życiu
była bardzo ważna osoba, która miała podobny problem. Bądź, co bądź nie jesteś nieznajomym,
więc nie miałabym serca tak po prostu odejść – mówiłam w przestrzeń, sprzątając odłamki szkła.
- Hej wszystkim – zawołał uradowany Slash.
- Może byś tak najpierw zadzwonił, albo zapukał – warknęłam. Zachowywał się, jak u siebie. Z
uśmiechem na twarzy, cofnął się i dwukrotnie zapukał.
- Teraz ok? – zapytał.
- Tak – pokazałam mu język.
- Wiecie, co ja chyba idę go Hellhouse. Łeb mi zaraz pęknie, a o ile mi wiadomo, w kanapie są
jeszcze 4 butelki Nightraina, jeśli jeszcze ich nie opróżniłeś – wskazał palcem na Mulata.
- Masz szczęście. Byłem wczoraj tak padnięty, że miałem ochotę tylko na sen – odgryzł się rudemu.
- Ok., miło było Jenny, niańka kończy zmianę – rzucił obrażony Izzy. Widocznie słyszał moją
wczorajszą rozmowę z Axlem.
- No co ty, Izzy. Przecież my tylko żartowaliśmy. Nie bierz tego do siebie – powiedziałam szczerze.
- Spoko - odburknął i wyszedł.
Rozdział 4
Opadłam zrezygnowana na kanapę i odchyliłam głowę najmocniej, jak się dało. Kark niemiłosiernie
bolał mnie po nocy spędzonej na kanapie. Slash przysiadł obok i dotknął mojej szyi. Posłałam mu
wściekłe spojrzenie.
- Ej, chcę ci tylko pomóc, żeby cię nie bolało. Dobrze wiem, jak czuje się człowiek po nocy
spędzonej na kanapie – westchnęłam głęboko – Chodź – dodał po chwili i obrócił tak, że moje nogi
leżały wyprostowane na siedzeniu. Sam usiadł na poręczy sofy tak, żebym mogłam swobodnie
oprzeć się o jego kolana. Boże, jak mi było dobrze. W życiu nie pomyślałabym, że chłopak jest
zdolny do takich gestów
- Dziękuję – szepnęłam z wyraźną ulgą w głosie.
- Nie ma za co – zatrząsł się, hamując śmiech – Grasz? – zapytał po chwili i wstazał palcem na
futerał gitary leżący na najwyższej półce regału.
- Kiedyś – odpowiedziałam – Można powiedzieć w innym życiu – dodałam po chwili ze smutkiem
w głosie.
- Więc czemu przestałaś – drążył temat
- W Londynie było inaczej. Atmosfera była inna, życie też. Chodziłam do szkoły, rodzice całymi
dniami byli w pracy. Popołudniami podłączałam gitarę do wzmacniacza i grałam, żeby zabić nudę.
Nie miałam wielu przyjaciół. Pewnego dnia, mama powiedziała, że się wyprowadzamy. Fajnie,
pomyślałam. Tylko, że pakowałyśmy się same, bez ojca. Złożyła pozew o rozwód. Wzięłam
najpotrzebniejsze rzeczy i już nigdy nie miałam okazji, zostać w Anglii dłużej, niż dwa tygodnie –
westchnęłam , a Slash nie przestawał uciskać w rożnych miejscach mojej szyi – W LA, mama
ciągle pracowała, żeby zarobić, na nasze utrzymanie. Zapisała mnie na masę zajęć pozalekcyjnych,
żebym nie wpadła w złe towarzystwo. Pół roku po naszym przyjeździe znowu się
przeprowadzałyśmy. Tym razem na drugi koniec miasta, do Rona, jej faceta. Nie cierpiał mnie, a ja
jego. Kiedyś w ataku złości chciał rozwalić moją gitarę, ale całe szczęście, zamknięcie strasznie się
zacina i nie mógł jej otworzyć, dlatego tylko pokrowiec wygląda, jakby przeszedł przez niszczarkę.
Uciekłam z domu, a gdy wróciłam, mama kupiła mi to mieszkanie i jednocześnie dała znać, że
mam sobie radzić sama. Po skończeniu szkoły, nie poszłam więc na studia, chodź byłam dobrą
uczennicą, tylko zaczęłam pracę, jako recepcjonistka w jakiejś korporacji. Teraz rozumiesz? –
zapytałam cicho. Nie chciałam mu zrobić takiego wywodu na temat mojego życia, tak wyszło.
Długo się nie odzywał, więc żeby przerwać przytłaczającą ciszę, rzuciłam
- Chcesz ją zobaczyć? – chyba wyrwałam go z jakiś rozmyślań, bo podskoczył i zdezorientowany
odpowiedział
- Ale kogo? Co?
- No gitarę – zaśmiałam się pod nosem.
- Jasne – poderwał się energicznie. Sięgnęłam na palcach, po twarde, czarne i poniszczone
opakowanie i szarpnęłam za zamki. Odwinęłam mój największy skarb z folii bąbelkowej. Był to
Gibson Les Paul w stylu Vintage. Ojciec przerobił go trochę dla mnie u lutnika, który dodał na
pudle podobiznę Jimmiego Page’a. Ojcu udało się wbić na kulisy, jednego z koncertów Led
Zeppelin i obok obrazka, pojawił się nabazgrolony białym flamastrem podpis mojego guru.
Podałam gitarę Slashowi bez słowa, czekając na reakcję. Nie obawiałam się, że zrobi z nią coś
głupiego. Wystarczyło spojrzeć, na niego, gdy przechodziliśmy obok sklepu muzycznego niedaleko
mojego mieszkania. Mimo, że targał na współkę z Izzym nieprzytomnego Axla, wyprostował się i
mierzył spojrzeniem każdy kolejny egzemplarz na wystawie. Stał, jak zahipnotyzowany, wpatrując
się w mój instrument z nabożną czcią. Tego się chyba nie spodziewał. Zachichotałam cicho, żeby
nie wyprowadzić go z transu. Wyglądał przy tym tak śmiesznie. Badał każdy centymetr
kwadratowy gitary. Nagle spojrzał na mnie z niemym pytaniem w oczach:
- No zagraj coś, zagraj. Myślisz, że dałam ci ją do rąk tylko po to, żeby cię torturować – zaśmiałam
się głośno. Przysiadł na kanapie i jego zwinne plance poszły w ruch. Nie liczyło się to, że nie miał
wzmacniacza. W szoku wymacałam siedzenie i delikatnie przysiadłam. Był najlepszym gitarzystą,
jakiego widziałam. Głupio mi było się do tego przyznać, ale spokojnie równał się, jak nie
przewyższał umiejętnościami mojego idola. Złapałam się za głowę. Byłam pewna, że chłopak
będzie sławny i to jak cholera, prędzej, czy późnej. Po kwadransie Slash skończył swój popis,
spojrzał na mnie i parsknął śmiechem. Teraz to zauważyłam, miał piękny uśmiech i hipnotyzujące,
oczy w kolorze gorzkiej czekolady.
- Co? – zapytał zdezorientowany
- Czemu ja nie spotkałam cię wcześniej – rzuciłam ze sztucznie pretensjonalnym tonem – Wydałeś
już płytę ze swoim zespołem?
- Właściwie nasza debiutancka Gunsowska płyta wychodzi za tydzień. W Nowym Jorku
obgadaliśmy szczegóły i dlatego spotkaliśmy się na lotnisku - wyjaśnił. Mnie jednak
zainteresowała nazwa
- Guns? Tak nazywa się wasz zespół? – trochę tandetne, pomyślałam.
- Nie, nazywamy się Guns N’ Roses. To połączenie nazw dwóch zespołów, z których jesteśmy.
- A płyta, jaki będzie nosiła tytuł. Jaka będzie? – dociekałam dalej.
- Ostatecznie wydamy Appetite for Destruction. To mieszanka hard rocka i heavy metalu –
odpowiedział dumnie.
- Mam nadzieję, że pan wokalista za uratowanie swojego tyłka, podaruje mi jeden egzemplarz z
autografami całego zespołu, co? – zrobiłam słodkie oczy, a Slash zawiesił się na chwilę.
- No… jasne – zaskoczył – Wiesz, co jutro mamy próbę. Wpadnij do Hellhouse, to usłyszysz
wszystkie kawałki przedpremierowo – zaproponował, przybliżając się do mnie.
- Może skorzystam, jak tylko wyjaśnisz mi co to ten Hellhouse – wybuchłam śmiechem, a on
odskoczył na swoje wcześniejsze miejsce. No i tak ma być, pomyślałam.
- To nasza sala prób, dom i knajpa. Nasze ulubione miejsce w LA. Masz, jakąś kartkę? Dam ci
adres – bez słowa podsunęłam mu notes i długopis. Coś tam nabazgrolił i oddał – Dobra, to ja lecę,
jeśli Axl faktycznie wypił cześć naszych zapasów, mamy problem.
- Jasne, dzięki za mile popołudnie i masaż – wskazałam na kark – naprawdę pomogło – Gdy
zamknął drzwi, wzięłam do ręki notes i otworzyłam , przeczytać, jaką wiadomość mi zostawił:
1139 N Fuller Avenue
Pamiętaj o przyniesieniu czegoś na "wkupienie się" do towarzystwa
Możes zabrać ze sobą gitarę, to pogramy ze wzmacniaczami
Drzwi na końcu korytarza. Nie wchodź nigdzie, bo chłopaki mogą być zajęci ;)
Zdziwiłam się trochę, czemu nie powiedział mi tego w twarz. Czyżby moje podejrzenia się
potwierdzały i był aż tak nieśmiały. Cholera, z tego wszystkiego nie zapytałam się, na którą godzinę
mam tam być. Prędzej, niż o 15 i tak odpada, będę przecież w pracy. Zjadłam kolację, obejrzałam
jakiś durny program w TV i poszłam spać. Rano czułam się wyśmienicie. Uwielbiam spać w
świeżej pościeli, a tą musiałam zmienić po Axlu. Wzięłam prysznic, ubrałam grafitową spódniczkę
w kolano do kompletu z marynarką i białą koszulą. Na nogi wcisnęłam szpilki. Nie cierpiałam tego
stroju, ale cóż poradzić. Wysoko zapięłam koszulę, żeby szef nie zobaczył mojego skrzydła -
tatuażu na piersi i pojechałam metrem do pracy. Odliczałam minuty do końca zmiany. Chciałam już
wychodzić, kiedy szef powiadomił wszystkich pracowników o jakiejś konferencji, która
przedłużyła się do 17. Miałam ochotę zabić dziada wzrokiem. Nie każdy musiał kochać pracę tak,
jak on. Po co byłam mu potrzebna. Siedziałam i wpatrywałam się w malowane wzory na suficie.
Zaraz po zakończeniu części oficjalnej, zerwałam się z miejsca i pobiegłam na przystanek. Cała
droga cholernie mi się dłużyła. Wpadłam do domu i zgarnęłam z łóżka pierwszą lepszą koszulkę i
spodenki, złapałam za gitarę i popędziłam na wskazany mi adres. Zaszłam jeszcze do
monopolowego po dużą butelkę Danielsa, jako „wkupne” i przeprosiny. Stałam przed budynkiem i
wpatrywałam się w drzwi wejściowe. Teraz nie miałam się już co zastanawiać. Byłam na miejscu,
więc nic nie zaszkodziło wejść, zwłaszcza, że słyszałam ciche pobrzękiwanie gitary. Zapukałam, ale
nikt nie otwierał, więc przekręciłam klamkę i powoli przekroczyłam próg. Byłam w długim
korytarzu. Po prawej i lewej stronie znajdowało się po 3 pary drzwi i jedne, lekko uchylone
naprzeciwko, na samym końcu. To na pewno tam. Lekko je pchnęłam, ale nie weszłam do środka.
Stałam i patrzyłam. Na ogromnym Marshalowskim wzmacniaczu siedział Slash z gitarą w rękach.
Najwyraźniej improwizował. Obok niego stała opróżniona prawie do dna butelka Danielsa.
Postawiłam swoją w korytarzu. Chyba nie potrzebował na razie więcej alkoholu. Zapukałam w
przerwie pomiędzy dwoma dźwiękami. Odwrócił się gwałtownie, zrzucając na podłogę butelkę,
która potłukła się w drobny mak:
- Przepraszam, że tak późno, ale byłam dzisiaj w pracy, potem szef zorganizował konferencję. Nie
zdążyłam się nawet przebrać, pokazałam na ubrania w ręce – rozweselił się na mój widok i
podszedł chwiejnym krokiem i tak był już pijany, pomyślałam, co mi szkodzi – I przyniosłam też
coś na przeprosiny – cofnęłam się i przyniosłam z korytarza whisky.
- Najważniejsze, że przyszłaś – uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Mogłabym się gdzieś przebrać – pokazałam na krępujący moje ruchy, żakiet.
- Jasne, chodź za mną – złapał mnie za rękę i podprowadził pod jedne z drzwi – To mój pokój. Nikt
nie powinien ci przeszkadzać. W razie czego masz w drzwiach zamek – wskazał palcem.
- Dzięki – ścisnęłam jego dłoń i zamknęłam przed nim drzwi. Ciekawe, jaką miał minę. Odłożyłam
na łóżko gitarę. Jak można żyć w takim syfie, zadałam sobie samej pytanie. Zsunęłam spódniczkę i
rajstopy zamieniłam na ciemne jeansowe szorty z czarnym skórzanym paskiem, a wysokie szpilki,
na przybrudzone, żółte trampki. Jęknęłam, gdy zrozumiałam, że zgubiłam po drodze, koszulkę,
którą zabrałam na przebranie. Mam nadzieję, że to nie ta z Kiss. Marynarkę zdjęłam, podwinęłam
rękawy koszuli i rozpięłam 3 guziki ukazując mój tatuaż. Zostawiłam ubrania na jednej kupce,
wyciągnęłam z etui gitarę i poszłam do „Sali prób”, która przypominała bardziej zaplecze jakiejś
knajpy:
- Jesteś już – Kiedy się przebierałam, Mulat posprzątał szkło i zgarnął wszystkie śmieci z kanapy –
O ja pierdole – zareagował na mój widok Slash.
- Cholera, zgubiłam gdzieś po drodze koszulkę – burknęłam pod nosem.
- Tak wyglądasz jeszcze lepiej – podszedł do mnie. Odsunął z twarzy swoje loki. Upajałam się jego
oczami. Ciekawe, jak smakuję jego usta, zastanawiałam się w między czasie. Musnął grzbietem
dłoni moje skrzydło
- Nie myślałem, że stać cię na coś takiego – wyszeptał i przygryzł lekko płatek mojego ucha.
Szczerze mówiąc sama siebie nie poznawałam. Nigdy nie byłam skłonna do takiej bliskości po
tygodniu znajomości, ale jednocześnie miałam wrażenie, że Slash, nie jest kimś nieznajomym.
Wiedziałam, że mimo jego stylu życia, mogę mu zaufać. Ostatecznie oszczędziłam mu mojego
wywodu i rzuciłam żartobliwie:
- Bo ty jeszcze wiele rzeczy o mnie nie wiesz - i przejechałam palcami wzdłuż linii Jego żuchwy.
Rozdział 5
Delikatnie musnął moje usta. Oparłam gitarę o ścianę i wsunęłam dłonie w jego gęste, kręcone
czarne włosy. Wpił się w moje usta, a ja nie pozostałam mu dłużna. Czułam jego zapach
intensywniej, niż kiedykolwiek. Oparłam głowę o jego czoło ciężko wzdychając. Dziwiłam się,
jakim cudem wytrzymałam tak długo i nie rzuciłam się na niego, wtedy w barze. Powoli odpinał
kolejne guziki mojej koszuli i głaskał moje plecy na wysokości talii. Wsunęłam dłonie pod
koszulkę, głaskając tors Mulata. Znów złączyliśmy się w namiętnym pocałunku. Wskoczyłam na
niego, zaciskając nogi na wysokości pasa. Slash zaprowadził nas do swojego pokoju.
Przekluczyłam drzwi, gdy postanowił mnie do nich przygwoździć. Oparł się o nie, przytrzymując
wysoko moje nadgarstki. Całował mó dekolt i brzuch. Powrócił do szyi. Zwolnił uścisk, a ja
wyrwałam z niego swoje dłonie. Ściągnęłam z niego koszulkę i zaczęłam rozpinać pasek. Mulat
zatrzymał swoje palce na zapięciu od stanika i zaprzestał pieszczot.
- Na pewno chcesz to zrobić? – zapytał. Nie miałam zamiaru się wycofać. Pragnęłam go. Pragnęłam
całą sobą. Rockman i wahanie się? W odpowiedzi pocałowałam jego usta i zatrzymałam dłoń na
jego sercu. Nie musiałam długo czekać na reakcję: obrócił mnie tyłem do łóżka i mocno na nie
pchnął, zrzucając uprzednio na podłogę etui mojej gitary. W całym tym bałaganie miał bardzo
miękką i pachnącą pościel. Usiadł na mnie okrakiem i pozbył się moich spodni. Kąciki jego ust
uniosły się ku górze, gdy zauważył mój kolczyk w pępku. Delikatnie go polizał. Rozpięłam jego
spodnie, pomógł mi, samemu je zsuwając. Zdjął mój biustonosz i mocno go odrzucił. Uciskał
delikatnie moje piersi i ssał sutki. Wbijałam palce w jego plecy. Szybkim ruchem przekręciłam się
tak, by siedzieć na nim okrakiem. Podniósł się i całował mnie coraz niżej. Zsunął zębami moją
koronkową bieliznę przejechał palcami po mojej kobiecości. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz.
Poczułam wybuch gorąca. Pozbyłam się bielizny Slasha i ścisnęłam jego męskość. W odpowiedzi
mocno mnie objął a z ust wyrwał mu się cichy jęk. Delikatnie wsunął swoje palce we mnie i powoli
nimi poruszał doprowadzając mnie do euforii. Zaczęłam cicho jęczeć i mimowolnie drgałam.
Chłopak wykorzystał mój moment słabości i znów znalazłam się pod nim. Oparł się czołem o moje
piersi i zdecydowanie wszedł we mnie. Moje ciało pokrywały kropelki potu. Nie byłam w stanie
opanować jęków. Slashowi również było trudno. Czułam, że za chwilę wybuchnie we mnie.
Przysunęłam do moich ust, usta Mulata i złączyliśmy się w namiętnym pocałunku. Obojgu nas
przeszył dreszcz rozkoszy, a wewnątrz siebie poczułam płynny ciepło. Powoli opadliśmy na
poduszki. Przez chwilę słychać było tylko nasze przyspieszone oddechy. Slash delikatnie jeździł
opuszkami palców po moim udzie, w górę i w dół. Ciszę zagłuszył dźwięk gitary. Cholera, ktoś grał
na moim Gibsonie. Zesztywniałam. Najwyraźniej, Mulat wyczuł moje zdenerwowanie, bo szepnął
do ucha:
- Spokojnie, to na pewno Izzy, on wie, jak ma się posługiwać sprzętem – uścisnął moje ramiona.
Odetchnęłam. Trochę.
- Wiesz co, jestem zmęczona, to był naprawdę męczący dzień – przyznałam – Szczególnie ostatnie
chwile – uśmiechnęłam się pod nosem – Jednakże będę spokojniejsza, jak Les Paul, będzie na
widoku, chyba doskonale mnie rozumiesz – wskazałam głową na 4 wypucowane gitary, pod oknem.
Kiwnął głową. Wyplątałam się z jego objęć, pocałowałam szybko w usta i naciągnęłam na siebie
jego koszulkę. Była dla niego luźna, więc ja czułam się w niej, jak w sukience – Zaraz wracam –
rzuciłam wychodząc. Puścił do mnie oczko.
Stanęłam w drzwiach i oparłam się o framugę. Izzy siedział na kanapie i co chwilę przerywał grę,
notując coś na kartce:
- Hej – rzuciłam radośnie. Wyprostował się i spojrzał w moją stronę, przeskakując z przedmiotu, na
przedmiot.
- Dobrze, że przyszłaś, bo nasz kolega zapiłby się na amen. Bał się, że wystawiłaś go do wiatru –
zaśmiał się.
- Przedłużyło mi się w pracy – rzuciłam beznamiętnym tonem – Jak się gra? – zapytałam od
niechcenia.
- To twoja gitara? – zapytał zdziwiony – Żartujesz sobie ze mnie – zamruczał pod nosem.
- To nie żart. Jest moja. Przyniosłam, bo Slash mnie o to prosił. Chciał żebyśmy pograli ze
wzmacniaczami, bo moje zostały w Londynie, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło –
zachichotałam.
- Właśnie widzę – wskazał na mój strój. Spłonęłam rumieńcem – Więc po co tu przyszłaś? – rzucił
coś notując.
- Chciałam sprawdzić, kto gra na moim sprzęcie, bo jestem do niego bardzo przywiązana – oparłam
się o wzmacniacz.
- Yhy… - kiwnął głową, nie przestając pisać. Byłam pewna, że nic nie stanie się mojemu
Gibsonowi, póki Izzy przy nim będzie. Nie chciałam być świnią i przerywać mu pracę. Zapewne
tworzył jakiś nowy utwór – I chciałaś na pewno, żebym ci ją oddał – odpowiedział lekko
zamyślony.
- Nie no, jeśli chcesz możesz na niej grać, ale jak skończysz, weź przynieś ją do pokoju, okej? –
poprosiłam i już miałam wychodzić, kiedy zawołał mnie po imieniu. Obróciłam się, czekając, co
chce mi powiedzieć
- Wierz, jesteś w porządku. Pewnie nie bierzesz takich rzeczy, ale zaproponować mogę, nie? –
wskazał na woreczek z białym proszkiem leżący na stoliku. Jako nastolatka brałam, ale w granicach
rozsądku. Nie chciałam do tego wracać, bo zwykle robiłam później głupie rzeczy.
- Chyba tym razem odmówię. Kiedyś brałam i niezbyt dobrze to wspominam, ale dzięki –
uśmiechnęłam się lekko i wróciłam do sypialni. Slash spał z lokami rozrzuconymi dookoła głowy.
Delikatnie wsunęłam się obok niego i pocałowałam w policzek, nawet się nie poruszył. Szybko
zasnęłam. Obudziło mnie delikatne wsuwanie palców w moje włosy. Szeroko się uśmiechnęłam
- Co, aż tak ci dobrze? – zapyta.
- Tak, żebyś wiedział, że to kurewsko wspaniałe uczucie, być tutaj z tobą – cmoknęłam go w usta,
jednak szybko zakryłam je dłonią, gdy chciał odwzajemnić mój gest – Która godzina?
- 11 – wyszczerzył zęby
- Co?! Ty sobie ze mnie żartujesz prawda? – krzyknęłam i zerwałam się z łóżka. Zaczęłam szybko
się ubierać – Cholera jasna! – mruczałam pod nosem.
- Co się stało? – zapytał Slash i złapał mnie za ramiona
- Jestem spóźniona do pracy, a wiesz co to oznacza? – zapytałam retorycznie – Zwolnienie –
wybiegłam z Hellhouse krzycząc, żeby nie dawał nikomu mojej gitary. Dotarłam do biura w
ekspresowym tempie. Od razu pobiegłam do szefa. Kilkakrotnie zapukałam i stanęłam twarzą w
twarz z moim być, albo nie być w tym mieście. Nie mogłam stracić tej pracy. To by oznaczało
koniec wszystkiego.
- Proszę usiąść – przywitał mnie surowym tonem
- Przepraszam za spóźnienie. Ja… nie mam nic na swoje wytłumaczenie – stwierdziłam spuszczając
głowę.
- Proszę to podpisać – podsunął mi dokument. Wypowiedzenie.
- Panie dyrektorze, a nie dałoby się załatwić tego inaczej, może jakaś nagana, albo odebranie
premii. Naprawdę bardzo zależy mi na tej pracy – kajałam się przed pracodawcą.
- Nie ma mowy. Spóźniła się pani pierwszy raz, to fakt, ale to – szarpnął za moją koszulę, urywając
przy tym 3 guziki i ukazując mój tatuaż – Jest pani ubrana tak samo drugi dzień z rzędu. Utwierdza
mnie w przekonaniu, że nie dba pani o swój wizerunek, a więc i wizerunek mojej firmy. Nie mam
wyjścia. Firma jest dla mnie najważniejsza . Oczywiście dostanie pani pełną wypłatę za ten miesiąc.
- Dobrze, dziękuję. Na przyszłość proszę nie oceniać ludzi po wyglądzie, bo to do niczego nie
prowadzi. Żegnam – nie czekając na odpowiedź mojego byłego szefa, wyszłam na zewnątrz. Przed
budynkiem zdjęłam marynarkę i cisnęłam ją do śmietnika. Nigdy więcej pracy w korporacjach! To
jest cholerny wyzysk. Wolałabym zapieprzać na zmywaku w Mc Donalds, przynajmniej mogłabym
mieć pod fartuchem ulubioną koszulkę. Siedziałam na przystanku, kiedy dosiadła się starsza
kobieta, mniej więcej po 60:
- Do czego to doszło, żeby w biały dzień chodzić w takim negliżu po ulicy – skomentowała mój
wygląd. Miałam dzisiaj wszystkiego dość. Nawet na nią nie spojrzałam. Ścisnęłam naderwany
materiał. Pół godziny później byłam już w swoim mieszkaniu. Odświeżyłam się i przebrałam w
międzyczasie wypijając 3 kieliszki wina. Siedzenie i patrzenie w sufit było jeszcze gorsze, niż
błąkanie się po ulicach. Postanowiłam, że pójdę odwiedzić moich kolegów z „Piekielnego domu”.
Zastałam tam tylko Izziego. Reszta dopinała wszystko na ostatni guzik w związku z jutrzejszą
premierą płyty. Gitarzysta był znowu na haju i nie nadawał się do rozmowy. Usiadłam obok niego i
ukryłam twarz w dłoniach. Izzy bez słowa podał mi strzykawkę załadowaną brązową cieczą.
Chwilę zastanawiałam się nad tym, co robię. Wiedziałam, że heroina potrafi uzależniać już po
pierwszym razie.
- Dobrze, ale tylko połowę Izzy – ścisnęłam ramię paskiem, który wyjęłam ze spódniczki i
wstrzyknęłam połowę dawki, zawahałam się chwilę i docisnęłam tłoczek do końca. Momentalnie
poczułam odprężenie. Chwiejnym krokiem poszłam do sypialni Slasha i runęłam na łóżko. Zanim
zamknęłam oczy spostrzegłam w rogu etui z moją gitarą. Spokojnie zasnęłam.
- Jenny! Ej, spójrz na mnie! – ktoś usilnie próbował wyrwać mnie ze snu.
- Co? – wyszeptałam – Daj mi ktoś, coś do picia – przekręciłam się na łokcie i uniosłam.
Spostrzegłam ciemną, kudłatą głowę na wysokości mojej twarzy.
- Izzy wydukał, żebym sprawdził co z tobą, bo brałlaś. Czemu wzięłaś kurwa to świństwo?!
- A ty, czemu bierzesz? – zapytałam się go, patrząc mu głęboko w oczy
- Ja, to co innego – spóścił wzrok
- Jasne, bierzesz, bo masz na to ochotę. Ja przynajmniej mam powód. Oficjalnie oświadczam ci, że
jestem bezrobotną. Muszę poszukać sobie jakiegoś mieszkania za miastem i znaleźć, jakąś
zastępczą pracę.
- Nie, na pewno nigdzie nie wyjedziesz - objął mnie mocno ramionami
- To co zrobię? Zamieszkam pod mostem? – ukryłam twarz w dłoniach
- Nie, u nas. Mój pokój jest wystarczająco duży dla nas dwóch. Trochę tu ogarnę i da się mieszkać.
Mam nadzieję, że lubisz węże?
- Węże? Kto ma węże? – zapytałam zaciekawiona.
- Ja, a co? Boisz się ich – zachichotał.
- Nie, właśnie w tym rzecz, że lubię gady. W Anglii miałam i węża i dwa żółwie – oświadczyłam, a
jego uśmiech zgasł – No co? – odgarnęłam z jego twarzy loki i spojrzałam mu w oczy.
- Wszystko ok., po prostu nie spodziewałem się, że będę kiedyś z dziewczyną, która będzie lubiła
węże – musnął moją dolną wargę.
- A jesteś? – nie oczekiwałam odpowiedzi, ale w głębi duszy byłam strasznie ciekawa, na czym
stoję. Podniósł mnie do pozycji siedzącej i spojrzał prosto w oczy:
- A Chciałabyś, żebym był? – zapytał tłumiąc śmiech.
- Oczywiście, że tak – wpiłam się w jego usta, a palce wplotłam w jego kruczoczarne włosy. Slash
nie pozostał mi dłużny. Nie przerywając pocałunku, włożył dłonie pod moją koszulkę i kreślił
palcami jakieś wzory.
- Kocham cię – szepnęłam, przygryzając jego dolną wargę. Lekko się do mnie uśmiechnął. Szybko
zerwałam z niego koszulkę. Zrobił to samo. Nachylił się nade mną i głaskał moją twarz sprężystymi
loczkami. Magiczną chwilę przerwało pukanie do drzwi:
- Nie chcę przeszkadzać, ale za 2 godziny robimy imprezę w Roxy, więc moglibyście się
pospieszyć i jakoś ogarnąć – zasugerował Duff krzycząc do nas przez drzwi.
- Spadaj! – rzucił Slash i zajął się zdejmowaniem ze mnie, spodenek. Wtem przypomniałam sobie
bardzo istotną w tym momencie rzecz:
- Slash, przestać – zacisnęłam dłonie na jego nadgarstkach.
- Ale coś nie tak? – zapytał zdziwiony i spojrzał mi w oczy. Przez moment chciałam zlekceważyć,
to co mam mu do powiedzenie, ale było to zbyt ważne i nie mogło czekać, zwłaszcza teraz.
- Przez to wszystko nie wzięłam wczoraj tabletki i obawiam się, że jeśli w tym momencie tego nie
przerwiemy, będziemy mieli kłopot – wyjaśniłam opanowana.
- Wiesz, trochę adrenaliny jeszcze nikomu nie zaszkodziło – przejechał palcami po wewnętrznej
stronie mojego lewego uda.
- To poskacz sobie na bungee, a nie ryzykuj ciążą - podniosłam głos i usiadłam, naciągając na
siebie jego koszulkę. Wstał bez słowa i trzasnął drzwiami od łazienki. Świetnie, niech teraz się
obrazi o to, że nie chcę wpadki. Slash wyszedł, wygrzebał z szuflady, jedną z porządniejszych
koszulek, zgarnął z blatu zegarek i wyszedł. Poszukałam swojego t-shirtu, złapałam w rękę gitarę i
opuściłam Hellhouse z nikim się nie żegnając. Kiedy zbliżałam się do budynku, w którym
mieszkałam, ktoś wykrzyczał moje imię i mimowolnie się odwróciłam. Dwóch mężczyzn zmierzało
w moją stronę:
- Steven? Izzy? Nie powinniście się teraz szykować do Roxy? – zapytałam zdziwiona. Izzy znów
miał przekrwione oczy, ale jego źrenice były już w normie.
- A ty? – zapytał roześmiany, jak zwykle Adlerek.
- To wasza płyta. Niby dlaczego miałabym tam być? – zapytałam ukrywając smutek.
- Bo jesteś dziewczyną gitarzysty z naszego zespołu – parsknął Izzy.
- A po czym tak sądzisz? – zapytałam z czystej ciekawości. Przecież niczego nie widzieli.
- Spędziłaś z nim więcej czasu niż z nami wszystkimi łącznie. Zostałaś na noc w jego sypialni, a w
naszym domu ściany są bardzo cienkie, Jenny – zachichotał Steven.
- To i tak nie zmienia faktu, że to wasza impreza. Muszę już iść – rzuciłam na odchodne i
podążyłam w stronę drzwi wejściowych:
- Idź, Popcorn. Ja zaraz przyjdę – szepnął Izzy i mnie dogonił – Jenny, co jest? – przytrzymał mnie
za ramię.
- A co ma być? Idę do domu – starałam się udawać, że wszystko jest ok.
- Słuchaj, ja nie wiem, co się między wami wydarzyło – chciałam zaprzeczyć, ale wstrzymał mnie
gestem dłoni – I mi to wisi. To są wasze sprawy, ale Slashowi bardzo zależy na tym, żebyś tam
była, jestem tego pewien.
- Raczej zależało… - mruknęłam.
- Jesteś dla niego ważna. Nie traktuje cię, tak jak tych ciź z Rainbow. Wiesz, co odpierdalał, jak
wczoraj nie przyszłaś o czasie?
- Tak naprawdę nikt mi nie powiedział, kiedy mam przyjść – żachnęłam się.
- Dobra, whatever… ale lepiej będzie jak przyjdziesz, chyba, że chcesz być odpowiedzialna za
rozwalenie nam tak ważnego wieczoru – dałam mu kuksańca w brzuch, ale sprawnie odskoczył i
wywrócił oczami – To widzimy się za półtorej godziny w Roxy – zawołał i odszedł w kierunku
monopolowego. Weszłam do windy i wjechałam na swoje piętro. Podniosłam kilka kopert spod
drzwi i znalazłam się we wnętrz mojego mieszkania. Opadłam ciężko na kanapę, przeglądając
korespondencje: reklama, ulotka, zaproszenie na prezentację dmuchanych pontonów (wiosła
gratis!) i zwykła kartka, złożona na cztery. Zamurowało mnie po przeczytaniu treści: Spierdalaj od
niego, szmato! – literki wycięte z gazety przyklejone były w 3 rzędach na całej powierzchni kartki.
Wpatrywałam się w nią może z 10 minut. Skąd ktoś wiedział, że coś czuję do Mulata. Na dobrą
sprawę nie byłam pewna, czy to o niego chodziło. Przecież tak naprawdę, ostrzeżenie mogło tyczyć
się każdego, mojego szefa, ojca, sprzedawcy, z którym flirtowałam w zeszły wtorek. I tej myśli
chciałam się kurczowo trzymać. Poszłam się odświeżyć i łapiąc się za głowę starałam się
skompletować, jakiś strój na dzisiejszy wieczór. Tak, zdecydowałam się pójść. Głownie chciałam
po prostu usiąść gdzieś z boku, przy barze i zamówić drinka, może dwa. Kwadrans później stałam
przed lustrem i poddawałam dogłębnej analizie, to jak wyglądam. Na co dzień nie nosiłam kiecek,
ale co mi tam szkodzi. Sukienka była cała czarna, skórzana, z szerokim złotym zamkiem na
plecach. Opinała mój biust w tak dobry sposób, że nie musiałam ubrać stanika. Już lekko ponad
miesiąc zastanawiałam się nad zafarbowaniem włosów. Moja mama miała kruczoczarne, falowane
włosy. Mi przypadły tyko fale. Kolor odziedziczyłam po ojcu – jasny brąz. Teraz moje długie włosy
były wyprostowane i czarne, jak listopadowa noc. Dobrze, że niedawno kupiłam 10 minutową
farbę, bo inaczej z mojego pomysłu były by nici. We wszystkie 6 dziurek w prawym i 3 w lewym
uchu, włożyłam identyczne złote kuleczki. Rzęsy pokryłam czarną maskarą pogrubiającą i
nałożyłam kilka odcieni cieni: od białego, przez szary, do czarnego. Usta pomalowałam, jasnym
cielistym błyszczykiem, żeby nie przesadzić. Nareszcie przydały się do czegoś te czarne szpilki,
których tak nienawidziłam, a byłam zmuszona nosić do pracy. Pod dom zajechała taksówka.
Miałam do Roxy tylko 15 minut z buta, ale chodzenie po Sunset Strip w takim stroju, było pewnego
rodzaju ryzykiem, na które nie chciałam się narażać. Seksownym krokiem wbiłam na salę.
Pojawienie się mojej osoby, wywołało pogwizdywanie obleśnych facetów po 40 i ćpunów.
Zlekceważyłam to i nie oglądając się na boki przysiadłam na wysokim barowym krześle:
- Zamawiasz coś? – zapytała kelnerka, mniej więcej w moim wieku. Świdrowała mnie wzrokiem.
Całe to zachowanie wywołane moją osobą, trochę mi schlebiało i potrzebowałam tego, raz na jakiś
czas. Poprawiłam moją grzywkę, żeby jeszcze bardziej zakryła moje oczy.
- Może być Tequila, albo nie, daj mi Danielsa – rzuciłam do niej, rozglądając się w poszukiwaniu
Slasha. Tradycyjnie na kanapie w rogu siedział cały zespół, ale mojego Mulata tak nie było.
Wypiłam zamówiony alkohol do końca i poczekałam jeszcze chwilę, ale ani śladu Kudłacza. W
międzyczasie przysiadło się do mnie kilku kolesi, jeden z nich cholernie namolny. Spławiłam
gościa. Postanowiłam, że podejdę do Gunsów i po prostu zapytam się, gdzie On jest:
- Hej Izzy – zawołałam – Nie wierz może, gdzie jest Slash?
- Skąd znasz jego imię, piękna niewiasto – Axl zmierzył mnie wzrokiem, czyżby, mnie nie poznał.
- Nie rób sobie jaj i powiedz, gdzie on jest – zbliżyłam się do Rudego. Może teraz spłynie na niego,
światło Alleluja i skuma, kim jestem.
- Jenny? O kurwa! – Odezwał się Steven.
- No i Adlerek się do czegoś przydał i oświecił szanowne towarzystwo. Uzyskam odpowiedź?
- Po tym, jak wyszłaś, zamknął się z gitarą w pokoju i nie wychodzi – oświadczył Izzy –
Próbowałem go z Duffem namówić na wyjście, ale spławił nas wiązanką przekleństw, których
pozwolisz, przy tobie nie zacytuję.
- Jasne, dzięki – krzyknęłam, kiedy podgłośniono muzykę.
- Zajebiście wyglądasz - przekrzyczał wszystko i wszystkich Adler, skupiając na mnie uwagę.
Machnęłam ręką i wyszłam z klubu. Miałam cel. Musiałam porozmawiać ze Slashem. Oczywiście,
jak to mi, zawsze coś musiało się stać, Na jednej z krzywych płyt chodnikowych złamałam obcas i
szlam teraz po rozgrzanej ziemi boso. Może gdybym była pijana, miałabym to w dupie, ale
teoretycznie na trzeźwo, było to nie do zniesienia. Cieszyłam się, jak nigdy, gdy zniknęłam z pola
widzenia w korytarzy Gunsowskiego domu. Cisnęłam buty i nieśmiało skierowałam się do sali
prób/salonu i cholera wie, czego jeszcze. Widziałam tylko buty i kawałek nogawki spodni. Na
palcach podeszłam do Mulata.
Rozdział 6
Spał. Wokół niego leżały 2 opróżnione do końca butelki po Danielsie. Uklękłam naprzeciwko i
pogłaskałam jego policzek. Przytrzymał moją dłoń, otwierając oczy, ale szybko ją odrzucił.
- Spieprzaj, jeśli szukasz Axla, Duffa, Stevena, albo Izziego, to są w Roxy i oblewają wydanie
naszej płyty. Na pewno któryś chętnie się z tobą zabawi – wpatrywałam się w niego zszokowana.
Zamurowało mnie – Może tak, jak niektórzy pomyliłaś adres i zamiast do klubu, trafiłaś tutaj i tak
mnie to nie obchodzi. Wypierdalaj. – mruknął.
- Kurwa, durniu, byłam w klubie, ale ciebie tam nie było. Czemu nie świętujesz sukcesu z całym
zespołem, tylko samotnie schlałeś się, jak świnia? Co ja ci takiego zrobiłam, że się do mnie nie
odzywasz od rana, co? – wyrzuciłam z siebie wszystkie myśli, jakie narosły w mojej głowie przez
ostatnie kilka minut.
- Jenny – wydusił z siebie.
- Tak. Tylko nie mów mi, że wyglądam zajebiście, albo, że jestem pojebaną dziwną, jak nazwał
mnie przebrzydły, obleśny koleś przy barze, bo się kurwa załamię – zgarnęłam ze wzmacniacza
piwo i wypiłam cale na jednym oddechu, siadając obok Slasha i opierając głowę o głośnik.
- Po prostu mnie zaskoczyłaś, ale wiesz co, ładnie wyglądasz – nawinął na palec, jeden z moich
kosmyków. Zabrzmiało to tak szczerze i niewinnie, bez żadnego podtekstu seksualnego, że
wtuliłam swoją twarz w jego dłoń, najmocniej, jak mogłam, uśmiechając się pod nosem.
- Chciałem cię przeprosić, za to, co zrobiłem rano. Ty zadbałaś o to, żebyśmy nie mieli później
problemu, a ja zachowałem się, jakbyś miała po prostu kaprys, żeby zabronić mi seksu, podniecając
mnie wcześniej do granic możliwości.
- Wszystko jest ok, Slash. Zastanawiam się tylko, czemu nie poszedłeś z chłopakami opijać
waszego sukcesu. Przecież tak cieszyłeś się na tę płytę – położyłam głowę na jego kolanach.
- Nie moglem się bawić, gdy nie byłem pewien, że wszystko z nami będzie w porządku. A
odpowiadając na drugą część twojego pytania, przecie złączyłem się z chłopakami, przynajmniej
telepatycznie.
- Bardzo kurwa śmieszne – rysowałam kółeczka na jego przedramieniu z 5 długich minut.
Poczułam, że cały się rozluźnił, zasnął. Wtuliłam się w niego i zrobiłam dokładnie to samo.
- Ej, co jest?! – zawołałam, gdy przebudziłam się w ramionach Slasha. Chłopak dokądś mnie niósł.
- Ci, śpij skarbie chcę cię zanieść do łóżka – kiwnęłam głową i mocno się w niego wtuliłam. Drzwi
wejściowe się otworzyły i spostrzegłam grupkę ludzi. Robili cholerny hałas.
- Patrzcie, jakie pieprzone gołąbeczki – zawołał Axl.
- Spierdalaj – burknął pod nosem Slash.
- Chciałem tylko poinformować, że będziemy zajęci i proszę nam nie przeszkadzać – zwrócił się
do mnie i Slasha kąśliwym tonem. Mulat nic nie odpowiedział i trzasnął z całej siły drzwiami.
Odłożył mnie na rozgrzebane od rana łóżko i bez słowa podszedł do gramofonu. Włożył jakąś płytę
i odtworzył, najgłośniej jak się dało Led Zeppelin:
- To sobie nie pośpisz, ale lepsze to niż wysłuchiwanie ich jęków – przysiadł obok mnie i pocałował
w czoło.
- I tak już nie zasnę. Która godzina? – zapytałam.
- 5 rano
- To i tak już nie ma sensu zasypiać, ale wiesz, zawsze możemy zrobić to co oni – cmoknęłam go w
usta.
- Uważam, że to całkiem dobry pomysł – uniósł kąciki ust ku górze i odwzajemnił pocałunek.
Dzięki muzyce, która doskonale zagłuszała krzyki naszych sąsiadów i nasze, nie musieliśmy się
hamować, tak jak zwykle. Po wszystkim upadliśmy na poduszki, oparłam się o jego nagi tors i w
połowie Rock n Roll odpłynęłam. Obudziły mnie promienie słońca. Zważywszy na to, że okno
Slasha wychodziło na południe, musiało być późno. Nie chciałam Go obudzić. Delikatnie
wymknęłam się z jego objęć i powoli wstałam z łóżka. Pomiędzy dobrze zakamuflowanym
terrarium, a rządkiem różnokolorowych książek (Slash ma w swoim pokoju książki? Szok)
wygrzebałam czystą, lekko pogiętą kartkę w kratkę, a z podłogi podniosłam obgryziony ołówek.
Nabazgrałam wiadomość następującej treści:
Slash,
Nie chciałam Ciebie budzić. Poszłam do domu, bo nie potrafiłabym miotać się po cudzej
kuchni i łazience (tym bardziej narażona na obecność Axla). Tak, nadal za nim nie przepadam. Po
za tym, do domu mam tylko kawałek, a lubię spacery. Wpadnij do mnie, jeśli chcesz.
~J.
Ubrałam się w swoje ciuchy i po cichu wymknęłam z jego pokoju.
- Wow, hej. Wszystko ok? – Izzy wpadł na mnie, wychodząc ze swojego pokoju.
- Tak, sorry. Muszę chyba przywyknąć do chodzenia u was środkiem korytarza.
- Kurcze świetnie wyglądasz w czarnych włosach. Pasują ci lepiej, niż te naturalne –
skomplementował szczerze z sympatią w głosie. To mnie bardzo cieszyło.
- Mam włoskich przodków – odpowiedziałam. Nastała chwila ciszy. Chciałam już wychodzić, ale
Izzy mnie zatrzymał:
- Wychodzisz, tak bez słowa? Znowu skazujesz nas na humory Slasha – żachnął się
- Zostawiłam mu wiadomość, więc powinno być wszystko ok. Macie dzisiaj próbę?
- Sam nie wiem, jeśli Axl będzie miał dobry humor, to prawdopodobnie tak, ale to wszystko
zmienia się, jak w kalejdoskopie
- Ty też piszesz dla Gunsów piosenki, prawda? – zapytałam
- No tak, a co? – rzucił zainteresowany. Nareszcie wkręcił się w rozmowę.
- Zagraj mi coś kiedyś. Chętnie posłucham. Swoją drogę muszę podpytać Slasha o egzemplarz
waszej płyty, bo na razie chyba jej nie kupię – stwierdziłam ze smutkiem.
- Niby czemu? – szczerze się zdziwił.
- Wylali mnie z pracy – starałam się by brzmiało to dość oczywiście. Nie chciałam okazać tego, że
nie wiem, co mam z sobą za bardzo zrobić – Będę już lecieć. Mam parę spraw do załatwienia –
skłamałam i wyszłam. Po drodze natknęłam się na Duffa. Jeszcze chwila i spotkam po drodze cały
skład Guns N’ Roses. Ucieszył się na mój widok i machnął do mnie ręką, ale postanowiłam nie
podchodzić. Był z „partnerką”, o ile można tak nazwać dziewczynę na jedną noc. Zjadłam u siebie
porządne śniadanie, chodź teraz byłby bardziej czas na lunch. Dwie kanapki z szynką i pomidorem.
W ostatnim czasie nie miałam czasu na tak pracochłonny posiłek. Musiały wystarczyć płatki, albo
zupka z paczki. Zdecydowałam, że pójdę na jakieś zakupy i zrobię dobrą, ciepłą kolację. Może
zaproszę nawet Gunsów. Nie oszukujmy się, ale kiedy oni jedli coś normalnego. Jak tak dalej
pójdzie to ich żołądki przekręcą się na drugą stronę. Wzięłam sobie długą kąpiel, taką z olejkami
relaksacyjnymi, które przywiozłam półtora roku temu z Francji. Pojechałam tam, bo byłam na
wakacjach u ojca. On, pracoholik nie miał mi wiele do zaoferowania, a Londyn znałam, jak własną
kieszeń i nie miałam ochoty kolejny raz oglądać tego samego. Razem z Caroline, moją ówczesną
przyjaciółką, która odbiła mi chłopaka, wsiadłyśmy w samochód i pojechałyśmy tam na cały
tydzień. Ona całkowicie zakochała się w Paryżu. Ja osobiście nie widziałam w nim niczego
nadzwyczajnego. No fakt, architektura pierwsza klasa, ale te szare, brudne ulice? Takiego Paryża
nie znałam. W jednej z ekskluzywnych perfumerii pracował przystojny blondyn. Zadurzyłam się w
nim i przyznam, że chyba z wzajemnością, ale cóż, musiałam wracać. Powinnam być mu
wdzięczna. Dzięki uczuciu, jakim go przelotnie darzyłam, lżej zniosłam, to co później mi Caroline
zrobiła, a wspomnień z naszych kilku randek, nikt mi nie zabierze. Uśmiechnęłam się sama do
siebie. Włosy wysuszyłam i niechlujnie związałam. Tradycyjnie ubrałam szorty i tym razem
zwykły biały t-shirt, który włożyłam w środek. Dodałam czarny pasek zdobiony masą nitów. Nadal
mojemu wyglądowi charaktery. Na nogach oczywiście czarne conversy. Uzbroiłam się w kartkę i
długopis. Chwilę myślałam nad tym, co ugotować. Obowiązkowo na stole musi pojawić się sałatka,
najlepiej z tuńczykiem. Coś ciepłego… może kurczak w ziołach, do tego gorące czosnkowe bułki i
jakieś dobre wino, chodziarz w przypadku chłopaków powinnam się mocniej zabezpieczyć: 2
butelki wódki i Danielsa powinny wystarczyć, tak myślę, cholera. Zabrałam potrzebną sumę
pieniędzy i wyruszyłam na podbój centrum. Wszystko zajęło mi 2 godziny, oczywiście cóż byłaby
ze mnie za kobieta, gdybym nie zajrzała na wyprzedaże. Kupiłam dwa zwykłe czarne topy, za 4
dolary. Na nic innego mnie stać nie jest. Czekam na ostatnią wypłatę z firmy, która powinna być już
za kilka dni. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów doceniłam windę. Gdybym miała z tymi
wszystkimi siatami wchodzić schodami… niewykonalne. Pod drzwiami siedziała jakaś kudłata
postać. Kurde, zapomniałam, o mojej wiadomości. Ciekawe, jak długo ten biedak tutaj siedzi:
- Cholera na śmierć zapomniałam, że miałeś przyjść. Byłam na zakupach – krzyczałam od drzwi
windy. Chłopak zerwał się i pomógł mi z torbami. Chwała mu za to, dostanie ode mnie wieczorem
nagrodę. Otworzyłam drzwi i wskazałam na blat w kuchni. Szybko cisnął torbami:
- Po cholerę ci tyle tego – zapytał zdezorientowany. Szykujesz się na atak kosmitów, czy III wojnę
światową – zapytał, cały czas wpatrując się w siatki.
- Blisko, blisko – uśmiechnęłam się pod nosem – ty i twoje stado wilków jest zaproszone do mnie
na kolację. Dzisiaj wieczorem.
- Skąd taki beznadziejny pomysł? Przecież doskonale wiesz, że oskubiemy cię ze wszystkich
zapasów – podszedł do mnie i musnął moje wargi, swoimi ustami.
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale zlitowałam się nad wami, doceniając dzisiejsze, solidnie
przygotowane śniadanie – cmoknęłam go w usta i zwinnie wyminęłam – Przyznaj się, co dzisiaj
jadłeś? – wskazałam na niego oskarżycielsko palcem i parsknęłam śmiechem.
- Ten, tego… właściwie, to się tak złożyło, że nie miałem jeszcze okazji… - spuścił głowę.
- Z czym zjesz kanapki? – zapytałam, wyciągając z szafki chleb, a z szuflady nóż.
- Naprawdę nie trzeba…
- Lubisz rybę – przerwałam mu wykręcanie się.
- Tak – rzucił krotko i usiadł na krześle, za blatem przypatrując się każdemu mojemu ruchowi.
- Jak sobie obetnę palec to będzie twoja wina – burknęłam pod nosem. Chwilę siedzieliśmy w ciszy,
ale Slash sobie o czymś przypomniał:
- Izzy, kazał ci to przekazać – podał mi kwadratowe, plastikowe opakowanie
- Wasza płyta? Ja mu dzisiaj rano mówiłam, ale nie sądziłam, że… - skakałam, jak głupek –
Podziękuj mu, albo nie, sama mu dzisiaj podziękuję – szepnęłam i zajęłam się robieniem kanapek.
Otworzyłam tuńczyka, którego reszta miała być do sałatki. Drugi kawałek zrobiłam z szynką i
pomidorem. Od razu zauważyłam, że lepiej mu zasmakował. Dobrze wiedzieć.
- Dobra, było zajebiste – ucałował mnie w policzek – Lecę zorganizować chłopaków.
- Czekaj, czekaj. Macie być tutaj nie prędzej, niż o 19, bo się nie wyrobię, zrozumiano – zawołałam
przez ramię, nadziewając kurczaka i wsadzając do brytfanny.
- Jasne, módl się, żeby udało mi się ich tutaj w miarę trzeźwych wszystkich przyprowadzić
- No to trzymam kciuki – nie usłyszał mojej odpowiedzi. Już go tutaj nie było. Nastawiwszy
piekarnik na odpowiednią temperaturę, opłukałam ręce i włączyłam mój prezent na cały regulator.
Olać sąsiadów, pomyślałam. Liczyło się tylko, to co gotowałam i muzyka, której słuchałam. Od
czasu do czasu zdarzyło mi się nawet zakołysać biodrami w rytm muzyki. Właśnie rozpoczął się 9
utwór. Wyjmowałam miskę z szafki, kiedy usłyszałam hipnotyzujący riff. Szkło z hukiem uderzyła
o podłogę, a ja stałam zszokowana. Słyszałam już to. Wiele razy. Wcale nie w tym życiu, tylko tam
w Londynie, kiedy wszystko było malowane w kolorowych barwach. Byliśmy, razem z mamą i tatą
częstymi gośćmi u wujka. Średnio raz na tydzień, chodziliśmy tam z całą rodziną (jeszcze z
Mattem – moim zmarłym bratem). On miał syna, który nigdy nie chciał się do nas dosiąść, albo
chodźmy przywitać. Całymi dniami przebywał na Skate Parku, a z czasem zaczął interesować się
grą na gitarze. Tą melodyjkę, grał tak, często, że wbiła się w moją podświadomość. Przecież to
była, jego melodia… Idiotyczne zbieg okoliczności, nawet nie pamiętałam, jak miał na imię.
Zamiotłam szkło i zajęłam się dalszymi przygotowaniami. Piętnaście po szóstej, wszystko było już
gotowe. Teraz stałam przed największym dylematem: W co się ubrać. Kolacja nie ma być oficjalna,
bo i nie ma takiego powodu. Olałam sprawę i zostałam w tym, co ubrałam na zakupy. Spryskałam
się tylko perfumami, ale nie za mocno, żeby chłopakom ten zapach do ust nie powchodził. Miałam
jeszcze czas na poukładanie wiecznie rozrzuconych po pokojach rzeczy. Ktoś energicznie zapukał
w drzwi, ale nie dokończył bębnić swojej melodii, bo kolejna osoba otworzyła drzwi i wpadła do
środka. Przyszli wszyscy, nawet Axl, chodź ten nie wyglądał na zadowolonego:
- Jakim cudem udało ci się ich wszystkich przyciągnąć – zmierzyłam ich wzrokiem i dodałam po
chwili – trzeźwych?
- Nie musiałem dwa razy powtarzać, jeśli w grę wchodzi jedzenie
- Omal się nie utopiłem, jak zanurzył mogą głowę w wannie z lodowatą wodą – popatrzył wrogo
na swojego kumpla, Duff.
- Slash! – skarciłam chłopaka – Przecież nic na siłę. Błagam niech mi ktoś powie, że już nic więcej
nikomu ten świr nie zrobił – nastała cisza – Dobra siadajcie. Wyjmuję wszystko z piekarnika i
możecie jeść – chłopaki siedzieli w ciszy. Postawiłam jedzenie na stole i wsunęłam się na krzesło
obok Slasha. Na początku bardzo powoli, ale po pięciu minutach, zaczęli jeść coraz zachłanniej. Po
kwadransie pozbierałam puste talerze i włożyłam do zlewu.
- I co smakowało? – rzuciłam odwracając się do chłopaków przodem. Jeden przez drugiego
komplementował mnie i moje dania. Zrobiło mi się strasznie głupio, ale byłam zadowolona.
- Musisz mi dać koniecznie ten przepis na sałatkę – podszedł do mnie Steven.
- A po co ci? Przecież w Hellhouse nie ma niczego oprócz zapasów alkoholu.
- To, że nie mam gdzie gotować , nie oznacza, że tego nie potrafię – uśmiechnął się Adlerek.
- Jenny, on mówi całkiem serio. Jak jeszcze działały dwa palniki w platce, to przygotowywał nam
najlepsze na świecie naleśniki, ale coś się spierdoliło i teraz możemy gotować tylko wodę na kawę
– podzielił się ze mną szczerą opinią Duff. Powstrzymałam wybuch śmiechu i zapisałam
perkusiście składniki.
- A Izzy chciałam ci bardzo podziękować za pożyczenie płyty, jest naprawdę zajebista. Chłopaki
odwaliliście kawał dobrej roboty. Nie wiedziałam Axl – zwróciłam się do chłopaka, patrząc mu
prosto w oczy – że masz taki świetny wokal. Naprawdę szacun – wokalista poczerwieniał na twarzy
i lekko się do mnie uśmiechnął. Wyjęłam płytę z odtwarzacza, włożyłam do pudelka i położyłam
Izziemy na stole, cmokając go w policzek.
- Ale to dla ciebie – oddał mi ją – Ja jej nie potrzebuję, bo gramy te kawałki na co dzień i szczerze
powiedziawszy już mi się lekko znudziły – uśmiechał się Izzy, a ja jeszcze raz go cmoknęłam i
mocno uściskałam.
- A mi nie podziękujesz, że ich tutaj wszystkich sprowadziłem – Slash udawał obrażonego chłopca.
Wyglądało to strasznie zabawnie.
- Z tobą policzę się wieczorem – odpowiedziałam. Chłopaki głośno zagwizdali. Slash skarcił
spojrzeniem każdego z osobna.
- Jak sobie znajdziecie dziewczyny, to też będziecie mieli tak dobrze – przyciągnął mnie do siebie i
usadowił na kolanach.
- Wiesz Jenny, mamy dla ciebie taką propozycję - Slash obrócił nas tak, żebyśmy wszystkich
widzieli – Jutro jedziemy na koncert do Londynu, jeśli chcesz zabierz się z nami – zaproponował.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł – spojrzałam na nasze splecione dłonie.
- Jeśli o mnie chodzi to przyrzekam , że postaram się tobie nie uprzykrzyć życia - Axl odezwał się
pierwszy raz dzisiejszego wieczoru.
- Dzięki, ale to nie o ciebie chodzi. Pamiętasz, co ci mówiłam Slash o mojej ostatniej wizycie –
spojrzałam smutno w jego czekoladowe oczy.
- Spróbuj, może tym razem, będzie lepiej. Zawsze możesz wyjść i wrócić do hotelu, ale po prostu
spróbuj. Jak by co, lot mamy o 11 – cmoknął mnie w policzek.
- Dobra my się będziemy zbierać. Musimy się pożegnać z całym LA – krzyknął Duff.
- Durnie, przecież my lecimy do Wielkiej Brytanii tylko na weekend – strzelił go w tył głowy
Steven.
- Palancie, czy ty naprawdę jesteś tak tępy i nie wiesz, co mam na myśli, czy tylko udajesz – oddał
mu Duff i wstał od stołu – Pa, Jenny, mam nadzieję, że pojawisz się jutro na lotnisku ze Slashem,
bo będzie nam zawracał dupę, zamiast popijać sobie angielskie trunki w barze – Mulat rzucił w
basistę jabłkiem, ten tylko zachichotał i wyszedł, a za nim reszta Gunsow
- Miło był, super gotujesz – pożegnał się Izzy
- Jeszcze raz wielkie dzięki za płytę – posłałam mu buziaka. Zostaliśmy ze Slashem sami.
Rozdział 7
- To co teraz będziemy robić? – zapytał muskając palcem moją dolną wargę.
- Najpierw muszę umyć naczynia, bo jutro będą nadawały się już tylko na śmietnik – cmoknęłam
go w policzek i poderwałam się z jego kolan.
- A gdzie masz gitarę? – zapytał, gdy myłam naczynia.
- W sypialni. Coś tam sobie pogrywam – spóściłam wzrok i skupiłam się na swoim zajęciu. Po
chwili poczułam ciepłe dłonie na swoich biodrach i usta na szyi – Poczekaj, zaraz skończę.
- Możesz skończyć później… - szepnął mi do ucha i wsadził dłonie pod moją koszulkę.
- Ale chcę skończyć teraz. Weź się czymś na chwilę zajmij – rzuciłam i zanurzyłam dłonie po
kolejny talerz. Slash od razu mnie posłuchał. Jego celem stało się doprowadzenie mnie do szewskiej
pasji. Błądził palcami po moich udach, wplatał je w moje włosy, które rozpuścił. W końcu umyłam
i ułożyłam na suszarce te cholerne talerze,chociaż łatwo nie było. Odwróciłam się z uśmiechem i
mocno wpijając się w jego usta, pchnęłam na przeciwległy blat. Zanim się obejrzałam, oboje
staliśmy pozbawiani koszulek. Całował mój dekolt. Odchyliłam głowę do tyłu i przysunęłam jego
twarz jeszcze bliżej. Oddechem pieścił moją skórę. Wtuliłam się w jego szyję, ukrywając twarz w
tych bujnych loczkach. Użył intensywnych perfum. Przygryzłam płatek jego ucha, a on rozpiął mój
stanik, który wylądował na podłodze. Zepchnęłam z blatu stos gazet, pudełko z rachunkami i kosz z
owocami. Slash posadził mnie na nim i całował schodząc coraz niżej: dekolt, brzuch… Rozpiął
moje spodenki i zwinnie zsunął na podłogę. Rozerwał koronkową bieliznę. Szkoda, bardzo lubiłam
ten komplet. Kilkakrotnie musnął językiem moją łechtaczkę, doprowadzając mnie do pierwszej fali
ekscytacji. Szarpnęłam za jego pasek i kolejno spodnie i bokserki wylądowały na stercie naszych
ubrań. Usiadł na mnie okrakiem, a ja podciągnęłam się do pozycji siedzącej i przygryzłam jego
sutek. Niespodziewanie wszedł we mnie. Mocno zadrgałam i wygięłam w łuk. Obejmował mnie w
talii i całował piersi, jedną po drugiej. Nasze jęki było słychać zapewne na korytarzu, ale w tym
momencie żadne z tas się tym nie przejmowało. Położył mnie na chłodnym blacie przyciskając
swoim ciałem i wchodząc we mnie coraz szybciej. Krzyknęłam głośno, a kilka sekund po mnie
Slash. Moje wnętrze wypełniło znajome ciepło, a my szczelnie do siebie przywarliśmy. Wiedziałam
co robię, zamawiając tak szerokie szafki, zaśmiałam się w duchu.
- I po co chciałaś z tym zwlekać, przecież na dobrą sprawę wcale nie wyszliśmy z kuchni i możesz
teraz zmywać te swoje talerze. Wcale by mi to nie przeszkadzało – otworzył kran i chlapnął na
mnie letnią wodą.
- Chodź pod prysznic, a potem posprzątamy bałagan, jakiego narobiliśmy – namiętnie go
pocałowałam.
- Świetny pomysł, oczywiście prysznic, nie sprzątanie – wyszczerzył śnieżnobiałe zęby.
- Bardzo śmieszne – rzuciłam z sarkazmem, ciągnąc za sobą mojego ukochanego. Nasze pieszczoty
pod prysznicem trwały znacznie dłużej, niż te w kuchni. Skupiliśmy się na bliskości i obecności
drugiej osoby. Przebrałam się w pidżamę, na którą składała się dziurawa koszulka z AC/DC i czarne
damskie bokserki. Zabrałam się za podnoszenie tego, co zrzuciliśmy. Slash wkładał rozsypane listy
i rachunki do pudelka.
- Możesz mi wyjaśnić, co to jest? – machnął mi przed nosem listem z pogróżkami, który niedawno
dostałam.
- Nic takiego – wyszarpnęłam kartkę z jego rąk i ukryłam na dnie kartonu.
- Ktoś ci grozi? Jest tego więcej? – złapał mnie za podbródek i zmusił bym spojrzała mu w oczy.
- Nie to pierwszy raz i naprawdę nie wiem, co co chodzi. Nawet nie wiem, kogo mam zostawić w
spokoju – wtuliłam się w niego.
- Może ktoś chciał się na tobie odegrać, nic więcej – zasugerował i pocałował mnie w czubek
głowy.
- Być może – oderwałam się od niego i ułożyłam na szafce wszystko, tak jak powinno być.
- Chodź, pokarzesz mi, co grasz – Slash pociągnął mnie za rękę do sypialni. Wzięłam do rąk gitarę i
pokój wypełnił dźwięk Back In Black i Gunsowskiego Paradise City – I jak? – zapytałam
nieśmiało.
- Musisz mi to zagrać jutro na próbie – przytulił mnie do siebie – Będzie niesamowicie –
przemilczałam to, co do mnie powiedział. Na dobrą sprawę nie byłam jeszcze pewna, czy jadę.
Postanowiłam dać sobie czas na spontaniczne podjęcie decyzji godzinę przed planowanym
wylotem. Zawsze wychodziłam na tym najlepiej.
- Chodź już spać. Muszę wstać o 9, żeby się wyrobić. To dla mnie środek nocy – Slash cmoknął
mnie w policzek, zabierając gitarę. Po chwili wrócił, a ja mocno się w niego wtuliłam, wciągając
zapach papierosów, który został w jego włosach. Obudziły mnie cieple promienie słońca, które
wpadały na moją twarz przez otwarte okno. Chciałam się przytulić do mojego gitarzysty, ale
natknęłam się tylko na kartkę:
Nie chciałem cię budzić. Mam nadzieję, że spotkamy się na lotnisku.
Kocham cię, Slash
Spojrzałam na zegarek. Za piętnaście dziesiąta. W sam raz. Zjadłam płatki. Wzięłam prysznic.
Spięłam włosy klamrą. Spojrzałam w lustro i odpowiedziałam sobie na pytanie, czy chcę jechać.
Mogę spróbować. Dodatkowym lepem, był dla mnie koncert mojego chłopaka. Obiło mi się o uszy,
że Duff mówił coś o całym weekendzie, czyli nie zaszkodzi spakować kilku dodatkowych
ciuszków. W międzyczasie zamówiłam taksówkę. Kończąc pakowanie usłyszałam trąbienie.
Zamknęłam drzwi i pobiegłam na dół. Nie udało nam się ominąć korków i wbiegłam do terminala
z kilkuminutowym opóźnieniem. Gunsów już nie było, ale do startu samolotu miałam jeszcze
dziesięć minut. Po formalnościach i odprawie wpadłam do samolotu, jak burza. Nie miałam czasu
na szukanie klasy biznes. Stewardesa od razu kazała mi usiąść na pierwszym, lepszym miejscu.
Przy wejściu do samolotu pytałam się pracowniki obsługi, czy wsiadała tutaj grupka rockmanów,
jeden z rzucającą się w oczy burzą loków. Odpowiedział twierdząco, więc gdzieś tutaj muszą być.
Po chwili można było odpiąć pasy. Posiedziałam jeszcze chwilkę. Zawsze przy starcie i lądowaniu
towarzyszyły mi krótkotrwałe mdłości. Od startu minęło pół godziny. Zabrałam plecak i
wyruszyłam na poszukiwanie moich kolegów. W pierwszej części klasy biznesowej siedzieli sami
panowie w krawatach i podstarzałe babska w drogich żakietach. Tutaj na pewno ich nie było.
Przeszłam w drugą część samolotu i zobaczyłam znajomo wyglądającego mi blondyna. Stuknęłam
go w ramię:
- Jenny? Jakim cudem… przecież nie było cię na lotnisku. Slash myśli, że go wystawiłaś – rzucił
się na mnie Duff.
- Ej, wyluzuj, najważniejsze, że jest – złapał za ramię blondyna Izzy – Idź do niego. Zamknął się w
łazience, ale spoko, nie ćpa. Bał się, że wykryją coś na lotnisku, więc niczego ze sobą nie zabrał –
uspokoił mnie Stardlin. Przytaknęłam. Zostawiłam plecak na wolnym miejscu obok fotela Slasha i
skierowałam się w stronę toalety. Za drzwiami szumiała woda z kranu. Zapukałam kilka razy, ale
nikt nie otworzył.
- Slash? Otwórz, proszę! – zawołałam. Przekręcił zamek w drzwiach i energicznie weszłam do
środka, zatrzaskując za sobą drzwi. Faktycznie był w rozsypce, ale z mojego powodu?
- Jenny? Co ty tutaj robisz? Jak…? – wpiłam się w jego usta i mocno do siebie przytuliłam. Nie
chciałam już nigdy więcej patrzeć w te smutne oczy.
- Spóźniłam się przez korki, ale wpadłam tutaj, siadając na pierwsze lepsze miejsce, a potem
musiałam chwilę odczekać, bo źle się czułam. Myślałeś, że cię wystawię i nawet się nie odezwę? –
kazałam mu spojrzeć w moje oczy. Po prostu znowu mnie pocałował. – Dobra wychodzimy z tego
śmierdzącego kibla, bo robi mi się jeszcze bardziej niedobrze. Wiesz, jak się o ciebie chłopaki
martwili?! – dalsza część lotu minęła nam na wzajemnym wpatrywaniu się w oczy i
obdarowywaniu pocałunkami. Axl z Izzym odsypiali wczesną pobudkę, a Steven z Duffem popijali
jakiś szlachetny trunek, podrywając stewardesy. Byliśmy wykończeni tak długim lotem. Z powodu
jakiś problemów utknęliśmy na lotnisku w Nowym Jorku na 2h. Ledwo doszliśmy ze Slashem do
hotelu. Nawet nie oglądaliśmy się na resztę. Slash miał jeszcze siłę wziąć prysznic, ale ja od razu
zakopałam się w pościeli i postanowiłam z niej nie wychodzić, aż do rana. Ostatnią rzeczą, jaką
czułam były ciepłe dłonie Slasha, które głaskały moje ramię. Dawno nie wyspałam się tak, jak tutaj.
Od razu czułam się, jak w domu. To powietrze. Zapach mojego miasta. W podskokach wypadłam z
łóżka. Zapomniałam, że obok mnie śpi mój ukochany i szybko odwróciłam się, by zobaczyć czy się
nie obudził. Spał, jak suseł. Zdążyłam wziąć prysznic, ubrać się i zgłodnieć, a mój mężczyzna
zaczął cicho pochrapywać. Dochodziła 10. Najlepiej byłoby spotkać ojca w pracy. Miałabym
gwarancję, że jest trzeźwy i nie zrobi nic głupiego. Chciałam wyjść, znowu zostawiając Slashowi
jakąś krótką wiadomość, ale nauczyłam się lepiej tego nie robić. Nachyliłam się nad nim i zaczęłam
całować po klatce piersiowej.
- Oddam wszystko za taką pobudkę codziennie – Przytulił mnie do siebie i wciągnął pod kołdrę.
- Chętnie bym cię bardziej rozbudziła, ale chcę odwiedzić ojca w pracy – Slash ucałował mnie w
czoło i zwolnił uścisk.
- Jesteś pewna, że chcesz iść sama? – spojrzał mi w oczy.
- Myślałam o tym długo i chyba tak będzie najlepiej – cmoknęłam do w usta i szybko odskoczyłam,
nie wdając się w żadne pieszczoty – Tylko błagam zjedz coś, a nie zaczynasz dzień od szklanki
Danielsa – rzuciłam na pożegnanie. Sama chciałam zjeść na mieście. Kupiłam sobie jakąś surówkę i
złapałam taksówkę:
- Poproszę do centrum – rzuciłam i wzięłam pierwszy widelec zielenizny.
- Przepraszam, ale w mojej taksówce nie wolno jeść – zwrócił mi uwagę kierowca w średnim
wieku.
- Przepraszam, ale wczoraj w nocy przyleciałam ze Stanów i jestem głodna, jak wilk, a w hotelu
podają same dziwactwa, zamiast normalnego jedzenia – zrobiłam słodkie oczka, a kierowca
uśmiechnął się i machnął ręką – Dziękuję – pisnęłam. Droga minęła nam w ciszy. Wysiadłam pod
budynkiem nieopodal Oxford Street i weszłam do środka. Uprzejma recepcjonistka, jeszcze mnie
kojarzyła i bez problemu wpuściła na 5 piętro biurowca. Czyżby tato dostał awans? Zwykle jego
gabinet mieścił się w dziale rachunkowym na 3 piętrze. Stanęłam przed solidnymi olchowymi
drzwiami z tabliczką Kierownik wydziału ds. administracji i rachunkowości. Nieźle zaszalał.
Krótko zapukałam i nieśmiało weszłam do środka. Za biurkiem siedział, tak doskonale mi znany
mężczyzna z idealnie podstrzyżonymi włosami i w nienagannym stroju, bez zarostu i worków pod
oczami.
- Jessica? O boże… - zareagował na moje pojawienie się i zapewne też wygląd. Bardzo
przypominałam mamę w tych czarnych pofalowanych włosach – Jakim cudem… Kiedy
przyleciałaś? Ja chciałem zadzwonić po ostatnim… ale wiesz… - miotał się sam w tym, co chciał
mi powiedzieć. Po prostu podeszłam do niego i mocno przytuliłam, wciągając zapach drogich
perfum. Jak mi tego cholernie brakowało. Jemu chyba też, bo gdy się ode mnie oderwał miał
zaczerwienione oczy.
- Tato, usiądź i powiedz mi, co się ostatnio z tobą dzieje, ale proszę szczerze – spojrzałam mu
prosto w oczy i sama usiadłam na miejscu dla petentów.
- Dziecko, co ty sobie zrobiłaś, tatuaż? – wskazał na moje skrzydło na piersi.
- Oj, nie zmieniaj tematu. Mam tatuaż i coś w tym złego? – zapytałam podirytowana, ale szybko się
opanowałam.
- Nie, no… całkiem fajny. Wracając do mnie. No było mi trochę ciężko po Waszym wyjeździe, ale
często mnie odwiedzałaś, a z mamą mieliśmy dobry kontakt. Kiedy przestałyście się odzywać,
załamałem się.Wpadłem w pracoholizm i alkoholizm. Pewnie ten cały Ron, jest lepszym ojcem,
prawda? – siedziałam z szeroko otwartymi oczami wpatrując się w jego twarz. On nie wiedział o
tym, co wydarzyło się niecały rok temu.
- Tato, nikt do ciebie nie zadzwonił i nie poinformował o tym co się stało? Ja nie byłam w stanie,
ale dziadkowie, ciocia Ana, nikt się nie odzywał?! – teraz niemal krzyczałam a w oczach miałam
łzy.
- Ale dziecko Kochane, co się stało – tato zerwał się z fotela i objął moją twarz – Nie płacz mi tutaj,
tylko mów – powiedział stanowczo.
- Mama z Ronem mieli wypadek niecały rok temu. Oboje zginęli – wtuliłam jego zszokowaną
twarz i zaczęłam cicho szlochać. Po kilkunastu minutach, gdy się od siebie odsunęliśmy, oboje
mieliśmy mokre policzki – Tato, ja bym zadzwoniła wcześniej, ale nie mogłam, nie byłam w stanie.
Zostało mi kilka miesięcy szkoły, a potem dziadkowie od razu zabrali mnie do Włoszech. Jak tylko
stanęłam na nogi, przyjechałam do ciebie. Po tym, co zastałam byłam pewna, że wiesz… ale
najwyraźniej… Jak oni mogli do cholery! Przecież ich błagałam. Wszystko bolało jeszcze bardziej,
jak nie pojawiłeś się na pogrzebie, a ja tak cholernie na ciebie liczyłam. Byłam pewna, że już cię
nie obchodzę – po policzkach spływały mi jeszcze pojedyncze łzy, ale oddech miałam już
ustabilizowany.
- Dziecko kochane, po tym, co mi teraz powiedziałaś. Ja nie jestem w stanie… - schował twarz w
dłoniach.
- Tato, jesteś w pracy. Skup się na niej. Mam propozycję, przyjdź proszę dzisiaj wieczorem,
przypuśćmy za piętnaście dziesiąta do Charlotte Street Hotel pokój 125. Powołaj się na mnie, lub
Saula Hudsona, ok?
- Naszego Saula? – zdziwił się ojciec.
- Jakiego naszego?
- No syna twojej ciotki Oli i mojego brata Anthoniego, nie pamiętasz ich?
- Ich pamiętam, ale tego całego kuzyna, jakoś nie kojarzę. Mój Saul gra w zespole. To czysty zbieg
okoliczności – wzruszyłam ramionami
- Pewnie tak. Od wielu lat nie miałem z nimi kontaktu.. Jasne tak, będę – uśmiechnął się krzywo i
ucałował mnie w czoło.
- Tylko tato, mogę cię o coś poprosić? – złapałam jego dłoń i spojrzałam w oczy. Uśmiechnął się i
kiwnął głową.
- Obiecaj mi, przyrzeknij, że to, co działo się w ostatnim czasie, że już nie wróci. Nie będziesz pił,
dobrze?
- Kochanie, chciałem porozmawiać o tym, później, ale skoro już weszłaś na ten temat. Spotkałem
kobietę, zakochałem się w niej. Sprawiła, że znowu chce mi się żyć – stałam w lekkim szoku, ale
cieszyłam się, że ułożył sobie życie. Niby dlaczego miałby tego nie zrobić.
- Bardzo się cieszę, że w twoim życiu pojawiła się taka osoba – cmoknęłam go w policzek
- Naprawdę? – stał, jak dziecko tłumaczące się przed rodzicem.
- Tak, bardzo. Będę już lecieć, bo mam kilka spraw do załatwienia, także, jak się
wcześnie umówiliśmy, za piętnaście dziesiąta u mnie w hotelu, pa – kiwnęłam do niego
i wyszłam. Jechałam do klubu Marquue, w którym o tej może Gunsi mieli próbę. Już
przed budynkiem słychać było, wydobywającą się z niego muzykę. Weszłam do środka
i stanęłam za filarem, na tyłach sali.
Slash popisywał się na swojej gitarze z bananem, na twarzy, ale myślami był zupełnie
gdzie indziej. Czym on się znowu przejmuje, pomyślałam. Axl na żywo brzmiał jeszcze
lepiej, niż studyjnie. Ten to ma głos! Duff stal gdzieś z tyłu kiwając się na boki. Znowu
pijany? Westchnęłam. Izzy był jakiś inny, ale nie brał i nie pił. Może to muzyka tak na
niego działała. Całkowicie poświęcał się, temu co w tej chwili robił. Pewnie, gdyby
wybuchł pożar, nawet by nie zauważył. Steven oczywiście wyszczerzał się w uśmiechu
i walił, jak dzieciak w te swoje garnki. Chłopaki skończyli grać
My Michelle
, a ja
wyszłam zza filaru głośno klaskając. Slash delikatnie oparł o wzmacniacz swoją gitarę i
podbiegł mnie uściskać – Jak widać wróciłam w jednym kawałku – zażartowałam.
- To wcale nie jest śmieszne, wierz, jak się martwiłem? – zawołał
- Niepotrzebnie – złączyliśmy się w namiętnym pocałunku.
- No dalej, fajnie to wygląda, ale piosenki same się nie zagrają – zawołał zniecierpliwiony Axl.
- Opowiadaj, jak było.Wiewióra – mówiłam tak, by mnie usłyszał – zaraz mnie z tąd wywali.
- Nie pozwalaj sobie, pani Hudson – wrzasnął przez mikrofon. Pokręciłam głową i usiadłam cicho
obok managera zespołu. Po godzinie znudziło mi się wpatrywanie w rozzłoszczonego do granic
możliwości Axla, chodź na początku było to nawet zabawne. Uśmiechnęłam się przepraszająco do
Slasha i spacerem wróciłam do hotelu. Położyłam się na łóżku i rozmyślałam o tym co powiedział
mi ojciec – Czyżby Slash mógł być moim kuzynem? Przecież wtedy my… To jest po prostu
niemożliwe. Jakim cudem spotkalibyśmy się w LA. Przecież on mnie nie cierpiał, a teraz od razu
by się we mnie zakochał? Ktoś wbiegł do pokoju, a ja automatycznie usiadłam i tępo się w niego
wpatrywałam.
- Nie no, jak kurwa z nim nie wytrzymam. Mamy pierwszy koncert, gdzie oficjalnie promujemy
naszą płytę, a ten debil jakieś problemy robi – krzyczał Slash nalewając sobie z barku jakiegoś
alkoholu.
- Axl? Przecież wiesz, jaki jest. Przejdzie mu – pocieszyłam Mulata. Przysiadł obok mnie i mocno
pocałował. Odwzajemniłam gest, nie chcąc robić mu przykrości. Tak naprawdę, myśl, że mogę być
z nim spokrewniona nie dawała mi spokoju. Chłopak muskał dłoniami mój brzuch i rozpiął pasek.
- Slash, nie dzisiaj – rzuciłam.
- Co, te dni? - zapytał zasmucony.
- Tak – Skłamałam. A niby co miałam mu powiedzieć. Nie prześpię się z tobą, bo wydaje mi się, że
jesteśmy spokrewnieni i to byłoby obrzydliwe? Nie miałam pewności, więc niczego nie chciałam
między nami psuć. Chciałam podpytać ojca o jakieś szczegóły i dopiero potem porozmawiać z
moim ukochanym. On w międzyczasie dolał sobie jeszcze jedną szklankę trunku.
- A teraz opowiadaj, co nawyrabiał twój ojciec – spojrzał mi w oczy.
- Właśnie o to chodzi, że nic – streściłam mu całą naszą rozmowę, omijając fakt, że zaprosiłam go
tutaj dziś wieczorem. Będę musiała zerwać się z końcówki ich koncertu, ale jakoś sobie poradzę.
- Ale numer. Ja chyba bym nie zniósł tego, gdyby ktoś okłamywał mnie w takich sprawach. Jak
rodzina może sobie robić coś takiego. Przecież to nieważne, że twoi rodzice nie byli razem. Nikt nie
powinien zabierać twojemu ojcu szansy na przyjazd na pogrzeb jego byłej żony, twojej matki –
kiwnęłam głową, a on znów przysiadł koło mnie i mocno przytulił. Wahałam się, może mu
powiedzieć, ale czy to ważne, dziś a jutro. Chcę być pewna – Pójdziemy się przejść? – zasugerował.
- A wiesz, tak. Dzisiaj mało co widziałam. Tu niedaleko jest taki park, w którym lubiłam
przesiadywać po szkole. Spacerowaliśmy po alejkach. Nawet udzielił mi się jego dobry humor.
- O rany, Jessica! Jak ja cię dawno nie widziałem – mój były. Złapał mnie w ramiona i obkręcił
wokół własnej osi.
- Nie udawaj teraz, że cię interesuję. Miałeś swój czas i go zmarnowałeś – Najpierw zdradza mnie z
moją najlepszą przyjaciółką, a teraz udaje, że jesteśmy nie wiadomo jakimi przyjaciółki – Puść
mnie do cholery. Może nie zauważyłeś, ale jestem tutaj z chłopakiem, więc powstrzymaj się od
takich gestów, ok – wyrwałam się z jego ramion i wróciłam do Slasha.
- Ładnie się po mnie pocieszasz – podszedł do mnie i mojego partnera na odległość kilkudziesięciu
centymetrów – cóż nie myślałem, że będziesz się zadawała z takimi typami. Zawsze byłaś bardzo
delikatna – przejechał lodowatymi palcami po moim tatuażu. Wstrząsnął mną dreszcz. Szybko
odsunęłam jego dłoń – Tatuaż? Nie poznaję cię? Co się z tobą stało? – przysunął się do mnie
jeszcze bliżej, za blisko.
- Życie – odpowiedziałam i zwinnie go wymijając, pociągnęłam za sobą Mulata.
- Może się jeszcze spotkamy? – zawołał za mną. Nic nie odpowiedziałam. Dopiero po paru
minutach zatrzymałam się pod drzewem i usiadłam na ławce.
- Kurwa, jaki tupet – przeklęłam pod nosem.
- Jak długo byliście razem, jeśli mogę wiedzieć – znowu wróciła jego nieśmiałość.
- 3 lata – szepnęłam.
- Szmat czasu. Pewnie zna cię lepiej, niż najlepsza przyjaciółka – odpowiedział.
- Taa, szczególnie teraz, kiedy mnie nawzajem obgadali,a potem poszli ze sobą do łóżka. Ciekawe,
czy nadal są razem – odchyliłam głowę do tyłu zaciągając się upalnym powietrzem, nagrzanym
przez słońce - Możemy już wracać? – zapytałam Slasha, który wpatrywał się we mnie od dobrych
dziesięciu minut.
- Jasne – złapał mnie za rękę i poprowadził w stronę hotelu – Przepraszam – szepnął
- Za co? – zdziwiłam się.
- Nie wiedziałem, że on cię… no wiesz, zdradził – spuścił głowę.
- A skąd mogłeś wiedzieć – wzruszyłam ramionami – Tego, że mam na imię Jessica, też pewnie nie
wiedziałeś, nie? – Kiwnął głową. Od naszego spaceru w parku, Slash cały czas chodził bardzo
zamyślony. Mi już dawno przeszło i nie mogłam doczekać się koncertu i spotkania z ojcem.
- Nad czym tak dumasz? – przysiadłam na skraj łóżka, na którym leżał.
- A tak sobie myślę.. pierdoły – chciał mnie zbyć, a ja nie miałam siły wiercić mu dziury w
brzuchu.
- Czy my czasem nie mieliśmy być na miejscu godzinę przed koncertem? – zapytałam.
- Tak, a co? – znowu nad czymś myślał.
- Jest 19 – spojrzałam na niego spod okularów przeciwsłonecznych, którymi się bawiłam.
- O kurde, to dalej idziemy – popchnął mnie do wyjścia. Szliśmy w ciszy, trzymając się za ręce. Za
kulisami chłopaki układali sobie fryzury i dopinali wszystko na ostatni guzik. Axlowi lepiej nie
wchodzić w drogę. Stanęłam przy ścianie, niedaleko wyjścia na scenę, skąd miałam dobry widok
- Powodzenia – szepnęłam do Slasha, obejmując go w pasie.
- Dzięki – odpowiedział. Cmoknął mnie w policzek i wyszedł na scenę. Teraz ewidentnie miałam
dowód, że coś jest nie tak, ale nie było czasu aby o tym porozmawiać. Chłopaki dawali czadu, a
publika znała wszystkie piosenki. Miałam wrażenie, że skacząc rozwalą salę. Co chwilę Slash
spoglądał na mnie z trudnym do rozkminienia wyrazem twarzy. Wykorzystałam solówkę w
Nightrain i wyszłam do hotelu. Chłopak był wystarczająco zajęty gitarą, by udało mi się sprawnie
zniknąć z jego pola widzenia. Siedziałam w hotelu z lodowatymi dłońmi i ściśniętym żołądkiem.
Ktoś cicho zapukał do drzwi i wszedł do środka.
- Przyszedłeś tato – rzuciłam mu się na szyję. Był znacznie bardziej odprężony i chyba zdążył się
już oswoić z całą sytuacją.
- Powiedz mi kochanie, jak ty się masz. Jak sobie radzisz, ale szczerze – spojrzał mi w oczy i
usadowił na łóżku.
- Szczerze… było ciężko, ale teraz jest już całkiem dobrze. Najgorzej było, kiedy musiałam zdawać
egzaminy, a byłam w totalnej rozsypce. We Włoszech odpoczęłam i nabrałam do wszystkiego
dystansu a ciocia Ana poszukała mi w międzyczasie pracę – nie chciałam mówić, ojcu, że niedawno
ją straciłam.
- Pracę? Nie studiujesz? – był w szoku.
- Po śmierci mamy, syn Rona „zaopiekował się” wszystkim, łącznie z pieniędzmi mamy –
wzruszyłam ramionami.
- Nie mogłaś się zwrócić z tym do mnie? Dziecko kochane – pokręcił głową – masz mi natychmiast
zrezygnować z pracy i zapisać się na studia. Mamy koniec czerwca, może po znajomości, jakaś
uczelnie da radę cię przyjąć. Z jakim wynikiem skończyłaś szkołę?
- Z bardzo dobrym. Z zajęć artystycznych miałam ocenę wzorową. Wiesz przecież, że moje obrazy
trafiły na wystawę, ale od kiedy uciekłam z domu, już nie malowałam.
- Co zrobiłaś? Zaraz… powiedz mi, gdzie i jak żyjesz teraz. Masz kogoś, jakiś przyjaciół, hobby…
- tato złapał się za głowę i intensywnie myślał.
- Aktualnie jestem bez pracy, z której mnie niedawno wylano. Mieszkam w małym lokum w LA,
ale będę musiała przeprowadzić się do moich przyjaciół, bo zabraknie mi na rachunki – wydusiłam
na jednym tchu.
- Dobrze, pomyślmy… - tato postukał butami w podłogę – Na razie twoim problemem jest
znalezienie uczelni, która zechce cię przyjąć. Jeśli się nie uda, to będziemy się martwić potem.
Najwyżej załatwię ci coś tutaj – chciałam mu przerwać, ale wstrzymał mnie gestem dłoni –
Pieniędzmi się nie przejmuj. Siedziałem całymi dniami w pracy i dzięki temu trochę odłożyłem.
- Tato, ja nie mogę…
- Dziecko nie ma, żadnego nie! – mocno go przytuliłam, i poczułam ciepło, którego tak bardzo mi
brakowało.
- Tato, mogę cię o coś zapytać? – kiwnął głową.
- Pamiętasz, mówiłeś coś o moim kuzynie, Saulu. Powiedz mi, co teraz robi ciotka Ola? – zależało
mi na każdej informacji, żebym miała jakąkolwiek podpórkę.
- Razem z moim bratem wyjechali do USA i tam urodziło im się jeszcze jedno dziecko, chyba
dziewczynka. Straciłem z nimi kontakt. Wiem tylko, że rozwiedli się parę lat temu, a ciotka kręci
coś z tym całym Davidem Bowie, ale to może tylko plotki – wzruszył ramionami.
- A ten Saul? Miał jakieś zainteresowania? – ojciec spojrzał na mnie zdziwiony, ale zdecydował się
odpowiedzieć.
- Tutaj jeździł na BMX’ ie, ale co robi teraz, Bóg jeden wie – przytuliłam się do niego jeszcze
bardziej. Potrzebowałam tej siły. Wiedziałam, że czeka mnie dziś wieczorem jeszcze jedna, ciężka
rozmowa – Moja słodka dziecinko, ja będę się już zbierał – zmoknął mnie w czoło.
- Słuchasz Gunsów?
- Jasne, że tak. Przecież mamy podobny gust muzyczny, a oni są świetni. Chciałem być dzisiaj na
ich koncercie, ale skoro chciałaś się ze mną spotkać…
- Tato, trzeba było mi powiedzieć, ja też tam byłam tyle, że wyszłam wcześniej, żeby być tutaj –
pokiwałam z niedowierzaniem głową.
- No widzisz… telepatia – puścił mi oczko – Nie wiadomo skarbie kiedy się znowu zobaczymy –
mocno mnie uściskał.
- Wygospodaruj sobie kilka dni urlopu i przyjedź na pierwszą rocznicę śmierci mamy 13 sierpnia,
co?
- Postaram się – uścisnął mnie jeszcze raz i wyszedł, a ja przyssałam się do koniaku i upiłam kilka
łyków. Ohyda. Czekałam za Slashem do pierwszej w nocy. W końcu poszłam wziąć prysznic i
usłyszałam trzaskanie drzwiami. Szybko wcisnęłam się w pidżamę i wyszłam do niego. Wcale nie
był, aż tak pijany, jak sądziłam.
- Jenny, muszę z tobą porozmawiać, chodź do mnie – przyciągnął mnie do siebie i usiedliśmy w
fotelu
- Ja też – spuściłam głowę.
- To może ja pierwszy – przytaknęłam – Kiedy spotkaliśmy tego kolesia w parku i on odezwał się
do ciebie Jessica, coś mi we łbie zaskoczyło i przypomniało. Odpowiedz mi na jedno pytanie, czy
chodziłaś może z rodzicami na takie niedzielne obiady do kogoś z rodziny, tutaj w Londynie? –
zabrał mi z twarzy moje mokre splątane włosy i kazał spojrzeć w oczy.
- Tak chodziłam i to jest też to, co mam ci do powiedzenia. Kiedy graliście koncert zaprosiłam tutaj
mojego ojca. Rozmawialiśmy nie tylko o mnie, ale też zadałam mu kilka pytać dotyczących jego
brata Anthoniego, który wraz z rodziną wyjechał naście lat temu do Stanów. Podobno kilka lat temu
się rozwiedli, a ciotka Ola pracuje przy kostiumach dał takich, sław, jak David Bowie – Oboje nie
potrzebowaliśmy niczego więcej. Slash pobladł. Ja sama pewnie też nie wyglądałam najlepiej.
Wstałam z jego kolan i usiadłam na łóżku. Ukryłam twarz w dłoniach i podkurczając nogi
kołysałam się w przód i tył. Slash podszedł do mnie i odkrył moją zapłakaną twarz.
- Ej, nie płacz… To nie może być prawda, rozumiesz? Ja w to po prostu nie wierzę – Mocno mnie
przytulił.
- Ale ja wierzę. Pamiętam, jak usłyszałam pierwszy raz riff ze Sweet Child O’Mine. Ja już go gdzieś
słyszałam, nie jednokrotnie. To ty go grałeś, kiedy na dole jedliśmy deser. Nawet nigdy nie zszedłeś
się przywitać, więc dlatego tak skupiałam się na tym, co dzieje się na górze – Slash pocałował mnie
w usta, ale wyrwałam się z jego uścisku.
- Nie! – krzyknęłam i wybiegłam z pokoju.
- Jenny, do jasnej cholery zaczekaj – krzyczał i biegł za mną. W ostatnim momencie wpadłam do
windy i słyszałam już tylko bębnienie pięściami w metalowe drzwi. Wybiegłam z budynku i
oparłam się o mur, głośno szlochając
- Jenny, co się dzieje? – zapytał lekko kołyszący się Izzy – pokazałam mu gestem, żeby do mnie nie
podchodził i histerycznie łapałam powietrze. Zlekceważył mnie i mocno przytulił.
- Chodź ze mną – pociągnął mnie za sobą do hotelu.
- Nie – pokiwałam przecząco głową.
- Dziewczyno powiedz mi, co się stało – pochylił się, by spojrzeć mi głęboko w oczy. Tępo
wpatrywałam się w jego twarz – Dobra, widzę, że nic z ciebie nie wyduszę, idziemy do baru?
Przyciągnął mnie do siebie i zaprowadził do hotelowej restauracji. Usiadłam przy stoliku i oparłam
się policzkiem o chłodny blat – Masz – Izzy postawił przede mną kieliszek wódki. Szybkim ruchem
wlałam sobie trunek do gardła. Paliło, jak diabli, ale w pewnym sensie było to coś, czego
potrzebowałam – Masz jeszcze jeden – pokręciłam głową, ale zrobiłam to, co kazał. Głęboko
odetchnęłam – A teraz powiedz spokojnie co się stało – znowu czułam znajome pieczenie w oczach,
ale odetchnęłam jeszcze raz. Pomogło.
- No bo okazało się, że ja i Slash jesteśmy spokrewnieni – wydusiłam na jednym oddechu i znów
się rozpłakałam.
- Co? To jakaś bzdura – zaśmiał się Izzy i pogłaskał mnie po głowie.
- Nie Izzy – wydukałam – Długo zwlekałam, żeby mu o tym powiedzieć – odetchnęłam głęboko –
Ale teraz mamy oboje pewność, że to prawda. Co ja mam zrobić? – zapytałam go błagalnie.
- Musisz z nim rozmawiać. Dowiedzieć się, jak bliska to rodzina – tłumaczył mi spokojnie,
głaskając po plecach
- On jest synem brata mojego ojca – wyszeptałam.
- O kurwa, a wcześniej was nie oświeciło? – zarzucił gitarzysta.
- On wyjechał z rodzicami, kiedy ja byłam jeszcze mała – leżałam na stoliku.
- Wiesz, że jest tylko jedno wyjście Jenny – ten to wiedział, jak ma mnie pocieszyć.
- Wiem do cholery, ale nie przyjmuję tego do wiadomości, rozumiesz! – zerwałam się z krzesła i
wybiegłam na dwór. Znowu spacerowałam po parku. Wdychałam nocne powietrze i myślałam, co
mam ze sobą zrobić. Chcę być sama. Nie wyobrażam sobie lecieć ze Slashem w jednym samolocie.
Wracam do LA. Raźnie wróciłam do hotelu. Cicho weszłam do pokoju. Slash wypił prawie cały
zapas alkoholu z barku. Zabrałam kartkę z hotelowej papeterii i długopis. Przysiadłam niedaleko
lampki i napisałam list. Nie byłabym w stanie powiedzieć mu tego wszystkiego w twarz. Zapewne
wybuchłabym płaczem ze 3 razy.
Slash,
Nie jestem w stanie wracać z tobą do Los Angeles. Na pewno chciałbyś coś wyjaśnić, a ja nie chcę
na razie nikogo słuchać. Muszę zebrać myśli. To wszystko jest takie nierealne, a ja tak bardzo cię
kocham. Mam nadzieję, że kiedy uda mi się zasnąć wszystko okaże się snem i będzie, jak dawniej.
Nie widzę możliwości, żebyśmy byli razem. Chyba mnie rozumiesz. Proszę, zostaw mnie w
spokoju. Odezwę się, kiedyś, jeśli jeszcze będziesz chciał ze mną rozmawiać.
Jessica
Przyłożyłam kartkę nieopróżnioną do końca butelką wina. Zabrałam swoje rzeczy i opuściłam
hotel. Kupiłam bilety na jutrzejszy lot o ósmej rano i zasnęłam na lotnisku. Zostało 15 minut do
lotu. Przechodziłam właśnie przez odprawę, kiedy ktoś mnie zawołał. Doskonale wiedziałam, kto.
Nie chciałam, bo zobaczył, że w moich oczach wzbierają łzy:
- Jenny! Zaczekaj! Kurwa nie lekceważ mnie! – krzyczał, a ludzie mieli nas za idiotów.
Przestań! Prosiłam cię, żebyś dał mi spokój! – obróciłam się do niego i wykrzyczałam to
najwyraźniej, jak się dało. Nie wiem, co było nie tak w moim wyglądzie, ale ewidentnie
to przekonało go, by przestać biec. Obróciłam się i zniknęłam mu z pola widzenia.
Rozdział 9
Prawie całą drogę przepłakałam na przemian ze spaniem. Obolała, głodna i brudna
wróciłam do
Miasta Aniołów
. W mieszkaniu wzięłam prysznic, zjadłam płatki z jogurtem
i znów położyłam się spać przy szeroko otwartym oknie. Nie pamiętam dobrze
kolejnych kilku dni. Przesiedziałam je w domu, coś tam szkicując i zapijając smutki
winem. Przesłuchałam chyba wszystkie płyty, jakie miałam w domu. Pozbierałam się
po tygodniu użalania się nad sobą. Zrobiłam zakupy i dostałam list od ojca, w którym
przesłał mi sporą ilość pieniędzy i namiary na dobrą uczelnię w LA, która z chęcią
przyjęłaby mnie na historię sztuki współczesnej. Zadzwoniłam do niego i rozmawiałam
grubo ponad godzinę, starając się niczym nie zdradzić, co się ze mną dzieje. Dzisiaj
rano umówiłam się na wizytę u fryzjera. Zawsze, gdy zaczynałam w życiu nowy etap
robiłam coś z włosami. Najpierw czekała mnie rozmowa na uniwersytecie. Byłam
strasznie podekscytowana. Ubrałam się w czarne spodnie, zieloną koszulę i szpilki i
tym samym kolorze. Po południu było już po wszystkim. Rozmowa przebiegła bardzo
pozytywnie i od października mogłam zacząć naukę. Fryzjerka powróciła z moimi
włosami do naturalnego koloru i ścięła je do ramion. Były teraz o połowę krótsze.
Zastanawiałam się, czy spodobałoby się to Slashowi. Matko, po co ja się tak
maltretuję bolesnymi wspomnieniami. Odwiedziłam też profesjonalny sklep dla
malarzy. Kupiłam kilka płócien, komplet farb i kilka pędzli rożnej grubości. Ojca
poprosiłam, żeby przysłał mi mój wzmacniacz i obie sztalugi. Od feralnych wydarzeń
minął lekko ponad miesiąc. Slash najwyraźniej mnie posłuchał i zostawił w spokoju. Na
pierwszą rocznicę śmierci mojej mamy i Rona przyleciał tato. Został na kilka dni i u
mnie nocował. Ciocia Ana chciała go wyprosić z rodzinnej uroczystości, ale jasno
postawiłam sytuację: Jeśli tato wychodzi, ja również. Także nie miała wyjścia i
zostaliśmy oboje. Odbierając ze wspomnianego wcześniej sklepu zamówione tydzień
później pędzle mój wzrok zatrzymał się na obszernym plakacie informującym o
zawieszeniu trasy koncertowej Najlepiej Zapowiadającego się Zespołu Roku – Guns N’
Roses. Może nie chciałam utrzymywać kontaktów ze Slashem, ale los zespołu nadal był
mi bliski. Postanowiłam, że jak najszybciej skontaktuję się z Izzym. On najlepiej mnie
rozumiał i chyba mogłam zacząć go nazywać, przyjacielem. Rano wybrałam się na
spacer i pewna, że o tej porze, każdy z Gunsow śpi, włożyłam pod drzwi kopertę
zaadresowaną na Izziego Stardlina. Napisałam mu, żeby jak najszybciej przyszedł do
mojego mieszkania, bo musimy porozmawiać. Czekałam na niego do południa, ale
stwierdziłam, że nie ma to większego sensu i zabrałam się za malowanie. Kończyłam
nakładać pierwszą warstwę, kiedy ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę! – zawołałam. Rozpoznałam po stukocie obcasów buty Izziego – Jestem w sypialni! –
dodałam.
- Cześć Jenny – zawołał – Malujesz? – dodał po chwili.
- No. Już kiedyś to robiłam – zdjęłam fartuch i odłożyłam pędzle.
- Zaczekasz sekundkę? – zapytałam. Przytaknął. Dokładnie umyłam ręce i rozpuściłam wysoki kok
– Ok, wiesz, chciałam z tobą…
- Ścięłaś włosy? – zapytał zaskoczony.
- No, co w tym takiego dziwnego – zapytałam zaskoczona. Przecież to tylko włosy, odrosną.
- Nic, tylko były cholernie długie. Trochę szkoda, Slashowi tak bardzo się podobały –
przemilczałam jego aluzję.
- Możesz mi powiedzieć, dlaczego zawiesiliście trasę?! – przysiadłam obok niego na łóżku.
- Slash najpierw tygodniami nie wracał z Londynu, a potem ruszył na wyprawę po Stanach w
poszukiwaniu swojego ojca. Z tego co wiem, musi coś jeszcze skonfrontować z matką. Jesienne
tournee powinno się odbyć już bez żadnych problemów. Powiedz lepiej, jak ty się trzymasz –
ścisnął moją dłoń.
- Na początku było kiepsko, ale teraz z każdym dniem jest coraz lepiej. Dzisiaj przyjęli mnie na
studia na wydziale historii sztuki współczesnej – wytrzeszczyłam zęby.
- Gratulacje mała – mocno mnie przytulił.
- Jaka mała? Między nami jest tylko kilka lat różnicy.
- Oj… Whatever. Nadal go kochasz?
- Wiesz Izzy, lubię wspominać to, co było między nami. Jasne, że nadal go kocham, ale to chore,
czuć coś takiego do kogoś z rodziny, w kim płynie taka krew, jak w tobie.
- Dobra Słońce, trzymaj się. Muszę lecieć na próbę, bo mi Axl jaja urwie – cmoknął mnie w
policzek zostawiając sam na sam z chorymi myślami.
Pierwszy tydzień września spędziłam na bieganiu po wszystkich księgarniach w LA i szukaniu
odpowiednich książek. Zaprzyjaźniłam się z dwiema dziewczynami, które uczęszczały na te same
zajęcia, co ja i słuchały podobnej muzyki. Mieszkały na drugim końcu miasta i nie zapuszczały się
w rejony Sunset Strip wieczorami, ale były najfajniejszymi dziewczynami, jakie w życiu spotkałam.
Siedziałam wieczorem nad listą podręczników wykreślając to, co mam, kiedy ktoś energicznie
zapukał do drzwi. Dopijając herbatę wstałam otworzyć mojemu niezapowiedzianemu gościowi.
Wmurowało mnie w podłogę i nie mogłam się ruszyć. Przede mną stał Slash, ale nie ten, którego
poznałam. Nie miał sobie ciemnych ubrań. Nieogolony i najwyraźniej prosto z drogi wpadł do
mnie, tylko, czy my mieliśmy jeszcze o czym rozmawiać?
- Slash? Co ty tutaj robisz? Przecież mówiłam ci, że…
- Mam ci dać spokój, wiem, ale jeśli nie pozwolisz na chwilę rozmowy, wystosuję do ciebie
oficjalne pismo i będę męczył, aż do skutku na rożne sposoby. Musisz wiedzieć o tym, czego ja
dowiedziałem się przez te kilka miesięcy – wydusił z siebie jednym ciągiem.
- Przede wszystkim niczego nie muszę, ale wejdź. Chociaż usiądź, bo chyba dopiero co wróciłeś –
wskazałam dłonią na kanapę.
- Posłuchaj mnie uważnie. Dokopałem się w Londynie do papierów pewnego domu dziecka. Nie
pytaj, jak na to wpadłem. Z tego, co się dowiedziałem wynika, że mój ojciec został adoptowany, a
to oznacza…
- … że nie łączą nas żadne geny – wydusiłam z siebie. Oparłam się o drzwi i zakołysałam.
Słyszałam, jak Slash mnie wola, ale nie byłam już w stanie nic mu odpowiedzieć. Osunęłam się na
podłogę. Chłodne dłonie muskały moją twarz, a ktoś w oddali wypowiadał moje imię. Słyszałam je
coraz wyraźniej, aż w końcu mogłam otworzyć oczy i przekonać się, kto to. Leżałam na kanapie, a
nade mną nachylał się Slash z troską na twarzy.
- Co ty tutaj robisz? Wydawało mi się, że mówiłeś coś o swoim ojcu i cały ciężar spadł mi z serca –
tłumaczyłam mu swoje zachowanie.
- To prawda Jenny. Nie jesteśmy spokrewnieni. Nic mnie nie łączy z twoją rodziną.
Prawdopodobnie adopcja nigdy nie wyszłaby na jaw, gdyby nie choroba mojego ojca. Gdy
dowiedział się całej prawdy, odciął się od was i przyjechał tutaj – poderwał mnie z kanapy i mocno
przytulił.
- Slash? Dla mnie to wszystko za szybko się zmieniło. Potrzebuję trochę czasu, żeby na nowo sobie
to wszystko ułożyć – wytłumaczyłam Mulatowi. Zobaczyłam straszny smutek w jego oczach. Cała
radość po prostu wyparowała. Miałam ochotę mocno go przytulić i już nigdy nie puszczać, ale to
wszystko było tak cholernie trudne.
- Nie kochasz mnie już? Rozumiem, gdybym tylko mógł też zagrzebałbym to uczucie – ukrył twarz
w dłoniach.
- Popatrz na mnie do cholery. Kocham cię, ale postaw się na moim miejscu. Ty próbowałeś to
ratować i nie straciłeś nadziej. Ja ze wszystkich sił starałam się przez te minione 2 miesiące wcisnąć
sobie do głowy, że to chore uczucie. Teraz przychodzisz i mówisz tak po prostu, że możemy być
dalej razem? Daj mi chociaż chwilę.
- Mogę cię o coś prosić? – zapytał nieśmiało
- Jasne – kiwnęłam głową.
- Widzisz, żeby dowiedzieć się tego wszystkiego i upewnić się, że to na 100% prawda olałem trochę
zespól i obawiam się, że gdybym pojawił się w Hellhouse Axl, jak nic by mnie udusił – zaśmiał się
pod nosem
- A tego byśmy oboje nie chcieli, prawda? – parsknęłam śmiechem – Jasne, możesz zostać na noc, a
teraz idź się odświeżyć, bo wyglądasz jak siedem nieszczęść – pokręciłam głową z niesmakiem.
Zabrał swój plecak i poczłapał do łazienki. Dokończyłam porządkować listę i zajęłam się
układaniem farb i pędzli na specjalnie przeznaczonym do tego regale w sypialni. W pomieszczeniu
byłam obecna tylko ciałem, ponieważ duchem błądziłam po zakamarkach mojego mózgu. Nawet
nie usłyszałam, kiedy Slash stanął za mną.
- O Matko, ale mnie przestraszyłeś! Długo tu jesteś? – zapytałam łapiąc się za serce. Pokiwał
przecząco głową.
- Malujesz? Widzę, że sprowadziłaś też swój wzmacniacz – pokiwał z uznaniem.
- I tak nie będę miała czasu na grę, ale niech sobie stoi – Slash uniósł brew – Dostałam się na studia
– wytłumaczyłam. Tego się chyba nie spodziewał.
- Ale przecież mówiłaś, że nie masz pieniędzy – zmarszczyłam czoło. Natychmiast się poprawił –
Cieszę się, cieszę. Na jaki kierunek?
- Historia sztuki współczesnej. Wiesz wtedy, gdy spotkałam się z ojcem w hotelu odbyła się druga
część naszej rozmowy. Powiedziałam mu, że straciłam pracę, on z kolei był zszokowany, że zamiast
na studia poszłam tam. Zawsze miał wobec mnie jakieś ambicje i nie zgodził się, żebym pracowała.
Zasponsorował mi studia i życie tutaj. Mam szansę rozpocząć wszystko od nowa – uśmiechnęłam
się.
- Odpowiedz mi na jedno pytanie, czemu się we mnie zakochałaś. Jak może ci się podobać mój
świat. Żyjesz w zupełnie innych realiach. Fakt, przeszłaś swoje nie zaprzeczam, ale to jest inny
poziom… Nie mogłaś mnie po prostu spławić, gdy do ciebie zarywałem? – wstałam z podłogi i
spojrzałam prosto w jego czekoladowe oczy, odgarniając pojedyncze czarne sprężynki. Powoli
musnęłam jego usta, sprawdzając, czy i on tego chce i pocałowałam go. Stał chwilę, chyba nie za
bardzo wiedząc, jak ma odpowiedzieć, na mój gest, ale coś się w nim odblokowało i całował mnie
teraz tak słodko i czule, że zapomniałam, gdzie jestem. Wszystko wróciło. Jego dotyk ogrzewał
mnie i podniecał, jeszcze bardziej niż przedtem. Sama nie wiem, jak długo staliśmy w takiej
pozycji. Żadne z nas nie odważyło się na kolejny krok. Chyba oboje musimy się przyzwyczaić.
Położyliśmy się spać i patrząc sobie prosto w oczy zasnęliśmy.
Minęły dwa miesiące. Jesteśmy parą. Dla nas obojga ten czas nie był łatwy, ale mówi się, że
prawdziwa miłość przezwycięży wszystko. Za dwa tygodnie Święta Bożego Narodzenia. Chłopaki
zarzekają się, że każdy wierzy w coś tam innego, ale wszyscy równo uśmiechają się na słowo
„Gwiazdka”. Gunsi zakończyli już swoje koncerty i do końca roku mieli wolne. Na wigilię
zapraszam ich do siebie. Potem wylatuję do Londynu na kilka dni. Slash jeszcze nie zdecydował
się, czy ze mną poleci, ale go ładnie przekonam. Chcę spotkać się z ojcem i jego „dziewczyną”. Na
sylwestra muszę być już znowu tutaj, bo jestem zaproszona na Mega Party w Hellhouse. Strach się
bać, ale podejmę to ryzyko i się tam pojawię.
- Sara, masz jakiś pomysł, co kupić bandzie rockmanów pod Choinkę? – zapytałam mojej
przyjaciółki, gdy wybierała perfumy dla swojego chłopaka. Już od dwóch godzin włóczyłyśmy się
po galerii handlowej.
- Przecież to zbyt oczywiste – spojrzała na mnie – Po butelce jakiegoś szlachetnego, mocnego
trunku i wierz mi, że będą zadowoleni.
- Nie sądzisz, że będzie to trochę głupie, jak wszyscy dostaną butelki różniące się tylko kolorem
cieczy i etykietą? – powąchałam kolejny flakonik perfum – Zobacz te – podałam koleżance.
- Idealne. No to ja już prezent mam. Słuchaj, nie masz innego pomysłu, a ten wydaje się najlepszy.
Co Slashowi kupisz perfumy, a Axlowi koszulkę z napisem „Pan i władca”, albo „Człowiek
Skurwiel”. To chyba nie wypali, nie sądzisz? – stałyśmy w kilkumetrowej kolejce do kasy.
- Do tego koszulka z Ramones dla Duffa, komplet zapalniczek z tymi cytatymi laskami dla Izziego,
piekielna książka kucharka dla Stevenka, a dla Axla koszulka z logiem Guns N’ Roses. To z
pewnością podbuduje jego i tak wielkie ego – wybuchłyśmy śmiechem. Cała kolejka się na nas
spojrzała, a to spowodowało jeszcze większy atak głupawki.
- A wiesz już, co postawisz na stole? – szłyśmy obładowane siatami przez parking. Dobrze, że Sara
miała samochód i nie byłyśmy skazane na komunikację miejską.
- No tradycyjnie 12 potraw, ale nie wiem, jak sobie z tym poradzę – pożaliłam się przyjaciółce.
- Ja ci pomogę. Nie mam nic do roboty. Przerwa świąteczna rozpoczyna się 20 nie? No to spokojnie
sobie poradzimy – szczerze się uśmiechnęła. Uwielbiałam ją. Ona jedyna znała całą historię ze
Slashem i bardzo mnie wspierała zanim jeszcze prawda wyszła na jaw.
- A Timon? Nie spędzacie razem świąt? – zdziwiłam się.
- On jedzie do rodziny do Niemczech – rzuciła.
- A ty? – dociekałam.
- Wiesz, jak tam jest zimno? Nie wytrzymałabym takich mrozów. Kocham LA i tutaj jest mi
najlepiej – prowokująco uniosła brodę do góry.
- No to święta spędzisz u mnie – spojrzała na mnie spod ciemnych okularów.
- Akurat. Ty będziesz miała swoich gości…
- Ale w ogóle nie ma innej opcji! – przerwałam jej i włączyłam radio. Sara pomogła mi z
wniesieniem tych wszystkich toreb i dobrym ich ukryciem prezentów, żeby czasem Slashowi nie
udało się ich znaleźć – Wiesz idę teraz do Gunsów, bo próbują jakieś nowe kawałki. Może idziesz
ze mną? – wątpiłam by się zgodziła. Nie przepadała za takim towarzystwem.
- Mam coś jeszcze do załatwienia, więc raczej odpada – pokręciła głową.
- Sara, dobrze wiemy, że nic już dzisiaj nie robisz. Czego się obawiasz, będziesz ze mną. Przecież
lepiej, żebyś ich spotkała wcześniej, a nie dopiero na kolacji. Poznasz mojego Slasha. No chodź –
zrobiłam słodkie oczka.
- Dobra – westchnęła.
Czuliśmy się trochę nieswojo, gdy wokół grasowała banda niewyżytych rockmanów. Przed naszym
przyjściem, skacowany Duff pobił przećpanego Izziego i teraz obaj leczyli swoje obrażenia, jak
najdalej od siebie. O Axlu lepiej nie wspominać. Jego twarz nadal miała kolor dojrzałego pomidora.
Slash przyciągnął mnie i Sarę, oddalając nad od wściekłego rudzielca.
- Przepraszam was za zachowanie tego psychola. Póki mu nie przejdzie, lepiej się do niego nie
zbliżać – wyjaśnił – Ty musisz być Sara – podał dziewczynie rękę.
- Co ty odwalasz? Przecież możesz mieć wstrząśnienie mózgu – krzyknęłam na Duffa i znalazłam
się u jego boku – Sara, idź do Izziego, tego w czarnych włosach i sprawdź jakie ma obrażenie i
ewentualnie, jak je złagodzić, no wiesz… - zagadałam do przyjaciółki – Macie jakieś chusteczki,
wodę utlenioną, plastry? – zwróciłam się do wszystkich, ale spojrzałam na Slasha.
- Jakieś plastry i woda utleniona się znajdą, ale na bandaże nie licz – pokręcił głową i wyjął z
szafki jakiś woreczek, który miał zapewne miał być apteczką.
- Ja jebię, jak mnie łeb napierdziela o i jeszcze jakieś zwidy mam, że mnie piękna dziewczyna
opatruje, a może zjebałem i jestem teraz w niebie, chociaż nie… w niebie by mnie tak wszystko nie
bolało – bredził Izzy
- Nie pieprz i nie kręć się, tylko powiedz, co cię dokładnie boli – nie myślałam, że moja
przyjaciółka jest aż taka konkretna – A tak w ogóle to Sara jestem – przywitała się z gitarzystą.
- Izzy – szepnął i zaklął – Czemu to musi tak boleć?!
- Gdybyś nie wszedł w bójkę z tym o tam – wskazała na Duffa – Pewnie miał byś tylko kaca,
chociaż nie – pokręciła głową – Nie byłeś pijany, ćpasz – stwierdziła.
- Dobra, dosyć kurwa tego pierdolenia, będzie żył, czy mam już kopać rów? – podbiegł do moich
przyjaciół Axl. Nadal się pienił. Slash poruszał się za rudzielcem, jak cień.
- O kurwa – pisnął Mulat.
- Co? – zawołałam, przyklejając właśnie ostatni plaster na łuk brwiowy blondyna.
- Ty widziałaś jego rękę – wskazał na dłoń Izziego – Jeśli nie ma połamanych palców, to jest kurwa
szczęściarzem – pokiwał głową z niesmakiem.
- Zajebię go kurwa – rzucił się na Izziego Axl. Najpierw oberwała w tył głowy Sara, następny cios
przyjęła ręka Izziego, który osłonił dziewczynę. W międzyczasie doskoczyli Slash i Steven.
Obezwładnili rudzielca i wyprowadzili na zewnątrz.
- Wszystko ok? – podniósł głowę mojej przyjaciółki tak, by patrzyła mu prosto w oczy.
- Tak – rzuciła zdecydowanie, ale w oczach miała łzy.
-
Pieprzeni psychopaci - skomentowałam – I pomyśleć kurwa, że chciałam was wszystkich
zaprosić na święta, przecież wy byście się do cholery pozabijali! – warknęłam i zgarnęłam
Sarę. Wyszłyśmy na zewnątrz nie zwracając uwagi na wrzeszczących na siebie Axla,
Stevena i Slasha.
Rozdział 10
– Przepraszam, że cię tam zabrałam.
- Nie no, jest ok. – odpowiedziała Sara.
- To tak, jakbyś udzielała się w wolontariacie w psychiatryku. To samo ryzyko, a może nawet
większe, bo pacjenci przynajmniej biorą leki – pokręciłam głową, a ona zachichotała.
- Ten Izzy, całkiem miły. Tylko szkoda, że niszczy się tym paskudztwem – zmieniła temat.
- Sara, nie zawracaj sobie nim głowy, ok.?Masz Timona. Izzy to mój przyjaciel i nie powinnam tak
mówić, ale on nie jest grzecznym chłopcem i nie tylko uzależnienie od narkotyków ma za uszami.
– Sara spojrzała się na mnie zdziwiona – Nie wiem, czy mogę ci to powiedzieć, ale jesteś mi bardzo
bliska, jak siostra… on jest dilerem – Sara była w szoku i do końca naszego spaceru się do mnie
nie odzywała. Weszłyśmy do mojego mieszkania:
- Powiedz mi, ale szczerze, Jenny, jak ty z nimi wytrzymujesz. Jak możesz z nimi przebywać? –
byłam zaskoczona, tym pytaniem, ale postarałam się na nie odpowiedzieć
- To nie tak, posłuchaj, Slasha kocham i dobrze wiesz, jaki jest, bo dużo ci o nim opowiadałam.
Izzy, nie byłby moim przyjacielem, gdyby był złym człowiekiem… pobłądził, tyle, ale ma cholernie
dobre serce. Duff dużo pije, ale świetnie się z nim rozmawia. Steven gotuje, jeżeli może, a Axl jest
po prostu z nich wszystkich najgorszy. Pewnie ma w sobie coś dobrego, ale ja na razie tego nie
odkryłam – postanowiłam nie mówić przyjaciółce, o tym, jak prawie przedawkował i nocował u
mnie.
- Dobra, jak uważasz. To kiedy się widzimy? – rzuciła oschle.
- Sara… Może po jutrze o 14 pasuje?
- Tak – kiwnęła głową – To do zobaczenia – wyszła nie czekając na moją odpowiedź. Byłam
wściekła na cale Guns N’ Roses. Przecież mówiłam, tłumaczyłam, że chcę przyprowadzić
przyjaciółkę, żeby nie zachowywali się, jak zwierzęta. Zrezygnowana ubrałam swój roboczy fartuch
i postanowiłam dokończyć obraz. Było najpiękniejsze miejsce na świecie. Domek nad jeziorem, na
którym ktoś wybudował długi pomost. Zbiornik wodny otaczały góry. Od wiatru chroniły domek
gęste drzewa, które odcinały dopływ światła i czyniły z tego zwykłego miejsca, coś magicznego.
Chciałam oprawić moje dzieło w ramy i powiesić w saloniku. Kolorystycznie idealnie by tam
pasował. Odcienie błękitu, brązy i zielenie.
- Hej – zawołał za mną Slash, podskoczyłam, jak oparzona.
- Nigdy więcej tak nie rób – syknęłam przez zęby – Jak dostanę kiedyś zawału, to będzie to tylko i
wyłącznie twoja wina.
- Co malujesz? O ja… już skończyłaś, ale cudo.
- Najpiękniejsze miejsce na świecie… – odpowiedziałam rozmarzonym tonem – Z dala od twoich
kumpli – odgryzłam się.
- Oj, oni nie są niczemu winni. Ta bójka to jeszcze nic strasznego. Axl przesadził, przyznaję, ale nie
złość się na Duffa i Izziego. Zresztą ten ostatni i tak ma już niezłą karę. Pojechaliśmy na pogotowie
i na jednym z trzech obitych palców ma szynę na półtora miesiąca – pokręcił głową.
- Przecież on do cholery jest gitarzystą – zakryłam usta dłonią.
- No i tym jest problem. Generalnie to mieliśmy zaplanowany tylko jeden koncert, czyli nie jest tak
źle, ale wiesz, nie może nic tworzyć… znowu się zaćpał – szepnął.
- I wy mu na to pozwoliliście?! Kurwa, jacy wy jesteście nieodpowiedzialni. Mam propozycję, a
właściwie to rozkaz – podeszłam do Slasha i zaczęłam dziukać go w mostek w rytm
wypowiadanych słów – Przyprowadzicie go do mnie pojutrze. Zaczynam przygotowania do świąt,
na które chciałam zaprosić te twoją bandę, ale chyba zrezygnuję z Wiewióry, nie chcę fermentu
chociaż jeden dzień w roku – spojrzałam mu w oczy.
- Zobaczę co da się zrobić, a teraz może byśmy tak… - zaczął Slash
- Rozpakowali zakupy, które przytaszczyłam z Sarą, jesteś taki kochany – zachichotałam i
pociągnęłam go za sobą do kuchni. Tam bawił się owocami, siedząc na blacie. Wyglądało to dosyć
zabawnie. Nie miałam już miejsca w lodówce, więc wstawiłam niektóre produkty do torby
termicznej z lodowatymi wkładami. Powinno przetrzymać. Do kuchni wpadł zasapany Duff
- Kurwa Stradlin zjebał – wydusił na resztce powietrza, jakie zostało mu w płucach – Pić… daj mi
ktoś – rzuciłam puszką Coca Coli, którą miałam pod ręką.
- Co ty pierdolisz? – Slash złapał go za ramiona.
- Nie pierdolę, karetka go zabrała – wydukał
- O kurwa, to jedziemy! – krzyknął Mulat.
- Czekaj – zatrzymałam go gestem dłoni – Masz Duff klucze, jak sobie odsapniesz to zamknij moje
mieszkanie, ale to kurwa na serio zamknij i przyjeżdżaj – złapałam go za ramię.
- Jasne – dopiero teraz można było zauważyć jego przybicie. W szpitalu nie chcieli nam udzielić
informacji, ale w końcu udało nam się wytłumaczyć, że Izzy, a raczej Jeffrey nie ma żadnej rodziny,
oprócz nas. Pod salą siedzieli już Axl ze Stevenem.
- Co z nim? – zapytałam.
- Jest w trakcie płukania żołądka. Cholera wie, ile wziął, ale nie jest chyba aż tak źle, jak nam się
wydawało na początku – odpowiedział Axl. Nawet nie zwracałam uwagi na konflikt pomiędzy
nami. Usiadłam obok i ukryłam twarz w dłoniach. Slash stał pod ścianą naprzeciw mnie i
wpatrywał się w sufit. Axl siedział zdziwiony, że nie uciekam od niego i pociesznie pocierał moje
ramie.
- Tak wiem, wszystko będzie dobrze i w ogóle… Nikt mi nie wciśnie drugi raz z rzędu tego kitu. Z
Mattem też miało być wszystko dobrze, a nie żyje od 4 lat – bezsilnie zapadłam się w fotelu.
- Przestań pieprzyć, słyszysz – wstrząsnął mną Slash – Nic złego Izziemu nie ma prawa się stać,
dobrze wiesz, że Axl nie wybaczyłby mu, że zostawił nas na lodzie z rozkręcającym się zespołem –
pocieszał mnie Slash, starał się z całych sil, ale nie pomagało.
- Siedzieliśmy kwadrans w całkowitej ciszy. Z zabiegowego wyjechało łóżko z Izzym.
Towarzyszyły mu dwie pielęgniarki i lekarz. Był przeraźliwie biały. Zamknęłam oczy, nie chcąc
znowu tego oglądać.
- I co z nim doktorze? – zapytał Slash.
- Cóż jest źle, ale mogło być gorzej. Chłopak jest silny, jednakże również lekko wygłodzony. Nie
brał po raz pierwszy, więc ta dawka nie była dla niego śmiertelna. Po płukaniu żołądka i
odpowiednich lekach powinien dojść do siebie. Na razie jest nieprzytomny i pewnie zostanie tak
przez kilka godzin.
- Możemy do niego wejść? – zapytał.
- Na pewno nie wszyscy… poproszę panią i pana – wskazał na mnie i Stevena. Pewnie wydaliśmy
się lekarzowi najbezpieczniejszym wyborem. Wzięłam głęboki oddech i przekroczyłam próg sali.
Wszystko było białe. Dosłownie. Oprócz czarnych włosów Izziego i czerwonych migających
lampek, nic się nie wyróżniało. Steven wskazał na taboret, żebym najwyraźniej usiadła
- Zrobiłaś się blada, jak ściana – wyjaśnił. Pokiwałam głową. Wpatrywałam się w kościstą dłoń
mojego przyjaciela, w którą był wbity welfron. Na lewej od kilku godzin nałożona była nieszczęsna
szyna. Nie wiem ile czasu minęło, kilka godzin? W każdym razie już świtało. Steven wyszedł z sali
dawno temu. Ja nadal wpatrywałam się w ten sam punkt i chyba nikt nie chciał mi przeszkodzić.
Palce zaczęły delikatnie się poruszać. Wyrwana z transu wpatrywałam się sennie w twarz
przyjaciela. Poruszył powiekami, ale jakby nie mógł ich unieść.
- Izzy? – szepnęłam – Ej, spójrz na mnie – nachyliłam się w jego stronę. Wolno otworzył oczy –
Coś ty czubku znowu wymyślił, co? – po policzku spłynęła mi pierwsza łza. Wpatrywał się we
mnie bez słowa – I pomyśleć, że chciałam cię zaprosić na święta – celowo poruszyłam jakiś
neutralny temat.
- Chciałaś? – zapytał cicho zdziwiony.
- Nie, kurwa tak sobie żartuję, żeby cię wkurwić. Jasne, że tak. Chciałam zaprosić wszystkich, ale z
Axla na razie zrezygnowałam, chyba, że mi się w jakiś sposób zrehabilituje – zaśmiałam się pod
nosem.
- To będę musiał jakiś prezent skombinować – szepnął.
- No ja myślę – puściłam mu oczko – I mam nadzieję, że lepszy, niż ten dzisiejszy. Dobra idę po
lekarza i Gunsów, bo stanę się ich wrogiem numer 1 – pokręciłam głową.
- Oni tutaj wszyscy są? – zawstydził się.
- Jasne,że tak, a myślałeś, że co, będą na dziwkach, kiedy ich przyjaciel leży w szpitalu – rzuciłam
w progu i jednocześnie, ci którzy siedzieli na korytarzy spojrzeli na moją roześmianą twarz – No,
co tak na mnie patrzycie? Idę zawiadomić, że nasza śpiąca królewna się obudziła, a wy
dotrzymajcie jej towarzystwa – chłopaki zerwali się na równe nogi, mimo, że byli cholernie
zaspani.
- Idź się wyspać do domu, co? – zaproponował Slash. Chciałam zaprzeczyć i powiedzieć, że
wszystko jest w porządku, ale zachwiałam się i musiałam na siłę otworzyć oczy. Dobrze, że mój
ukochany mnie podtrzymał – Duff, chodź tu migiem! – zawołał.
- Co? Jenny, wszystko ok? – pokiwałam twierdząco, ale Slash musiał wtrącić swoje trzy grosze.
- Nie, dawaj kluczyki od auta, zawiozę ją do domu, musi się przespać. Aha – zawołał jeszcze – Idź
po lekarza do Izziego ok.? – blondyn przytaknął. Już w aucie odpłynęłam. Przebudziłam się w
windzie, ale Slash kazał mi dalej spać. Nie stawiałam oporu.
Obudziło mnie pukanie do drzwi. Ledwie przytomna poszłam je otworzyć.
- Sara? – zapytałam zdezorientowana.
- No cześć, to od czego zaczynamy? – zatarła ręce.
- Ale co? – oparłam się o blat i włączyłam ekspres do kawy.
- No miałyśmy razem gotować? Czemu ty taka nie wyspana?
- Całą noc i ranek przesiedziałam w szpitalu – przemyłam twarz wodą.
- Co się stało? - złapała mnie za ramiona.
- Izzy przedawkował – rzuciłam, a ona stała zszokowana – Ej, ale jest już przytomny. Myślisz, że
gdyby mu się nie polepszyło, spałabym sobie smacznie tutaj. Muszę do niego pojechać.
- Mogę z tobą? – zapytała z takim wyrazem w oczach, że nie miałam serca jej odmawiać – Dobra to
chodźmy! Zawołała.
- Moment! Najpierw wezmę prysznic i się przebiorę, bo Slash wywali mnie do domu, tak szybko,
jak wejdę do szpitala. Wezwiesz taksówkę i weź mi zalej kawę, co? – zapytałam.
Jestem samochodem, a kawę ci zrobię, jasne – zawołała do mnie, bym ją dosłyszała. W pół godziny
się ze wszystkim wyrobiłyśmy. Na początku siedziałam w sali razem z Sarą, ale postanowiłam
wyjść, gdy napotkałam ich słodkie oczy. Czyżby moi przyjaciele się w sobie zakochali? Ale numer!
Izzy wyszedł ze szpitala nie całe dwa dni przed Wigilią. Zgarnęłam go do siebie. Razem z Sarą
kotłowałyśmy się w kuchni, a on doskonale nas zabawiał. Chyba byśmy bez niego zgłupiały. Gdy
nie udał nam się biszkopt, oferował się, że zje go nawet na pół surowego i na pewno będzie pyszny.
Razem ze Slashem w czwórkę postanowiliśmy, że dopóki Axl nie znormalnieje nie będzie u mnie
mile widzianym gościem. Prace trwały do samej Wigilii i odetchnęłyśmy z Sarą dopiero pół
godziny przed nią. Wystroiłyśmy się w nowe kiecki. Nasi mężczyźni byli już na miejscu i głośno
zagwizdali na nasz widok. Drzwi otworzyły się i do domu wtargnęli nasi kolędnicy. Było ich co
prawda tylko dwóch, ale i tak robili niezły hałas:
- Przybieżeli do butelki we czterech, a odeszli od niej na czterech. Chwała alkoholowi, wódce,
spirytusowi, a spokój przy stole – razem z Sarą złapałyśmy się za głowę.
- Mamy prezenty. Mamy alkohol, a dziewczyny już są, to zaczynamy!
- Dwanaście potraw, mówi wam to coś? – zapytał Slash.
- Wiecie, jak dziewczyny tutaj harowały te kilka ostatnich dni? - skomentował Izzy.
- No jasne, dobra – wszyscy usiedliśmy zadowoleni przy stole. Z chęcią zjedliśmy to, co na nim
było. Jestem pewna, że przez te kilka dni Izzy przytył przynajmniej 4kg, ale to dobrze. Między nim,
a Sarą, było coraz lepiej. Zarówno mnie, jak i Slasha bardzo to cieszyło. Może teraz już wszystko
będzie dobrze. Mimo, że wszyscy byli zachwyceni, mnie trochę gryzło sumienie, że nie ma z nami
Axla. Może jest gnojem, ale nawet gnój nie zasługuje być w święta sam. Po rozpakowaniu
prezentów ( Od Stevena i Duffa dostałam dosyć drogie perfumy, które na dodatek świetnie
pachniały. Mocno ich uściskałam i ucałowałam w policzki. Slash powiedział, że swój prezent
dostanę później. Sara nalegała, żebym przyjęła od niej czerwoną sukienkę, mimo, że tłumaczyłam
jej, że największym prezentem była jej pomoc. Izzy kupił mi jakiś film kryminalny, którego jeszcze
nie widziałam. Skąd on do cholery wiedział, że mam do nich słabość?), pod pretekstem, że muszę
się przejść, bo jestem przejedzona wymknęłam się z domu. Do torebki zapakowałam złote wydanie
koncertu Rolling Stonesów (2cd – VHS i winyl). Kupiłam je jakiś czas temu, ale jeszcze nie
rozpakowałam. Na szczęście. W pojemniki naładowałam sałatki, ryby, mięsa i ciasto. Całe
szczęście, że wszyscy byli pogrążeni w rozmowach i mnie nie zauważyli. Slashowi pokazałam,
żeby był cicho. Chyba domyślił się, co planuję. Bałam się przekroczyć próg Hellhouse. Może
myśli, że wyłącznie ja podjęłam taką, a nie inną decyzję. Uchyliłam drzwi. W jednym z pokoi cicho
grali Aerosmith. Zapukałam muzyka ucichła, a drzwi lekko się uchyliły, ale lokator do mnie nie
wyszedł. Nieśmiało weszłam do środka.
Rozdział 11
A ty nie ze wszystkimi? – siedział do mnie tyłem, zapisując jakieś słowa na poszarzałej
kartce.
- Nie wiedzą, że tutaj jestem – odpowiedziałam i dalej wpatrywałam się w jego plecy.
- To po co przyszłaś – nareszcie spojrzał mi w twarz. Nie patrzył na mnie, tak, jak przy
reszcie. Jego wzrok był znacznie subtelniejszy.
- Chciałam przynieść ci Święta – uśmiechnęłam się niepewnie.
- No to mi je pokaż – zaśmiał się
- Mogę? – wskazałam na biurko. Skinął głową. Rozstawiłam więc wszystkie pojemniki.
Postawiłam przed Axlem talerz ze sztućcami i kubek termiczny z herbatą. Na koniec
wręczyłam mu zapakowane w szary papier wcześniej wspomniane płyty. Najpierw lekko
uniósł kąciki ust ku górze, a potem po jego lewym policzku cicho spłynęła łza. Szybko ją
wytarł, zapewne mając nadzieję, że jej nie zauważyłam
- Ej, czemu płaczesz? Zapytałam
- Wcale nie płaczę.
- Czemu kłamiesz? No dalej mów – starałam się go ośmielić.
- No bo ja nigdy nie miałem takich prawdziwych świąt – zawstydzi się. Teraz naprawdę
zrobiło mi się go szkoda.
- Nigdy nie obchodziłeś Świąt – wytrzeszczyłam oczy.
- Obchodziłem. Najczęściej przy pudełku pizzy i telewizji – odpowiedział. Pokręciłam głową
z niedowierzaniem .
– No dobra – zmieniałam temat – Odpakuj prezent – uśmiechnęłam się. Szybko rozdarł
papier i zaniemówił.
- To dla mnie – zapytał z niedowierzaniem.
- No jasne, że tak – siedziałam obok niego. Chyba chciał mnie przytulić, ale się zawahał.
Mrugnęłam oczami, dając mu przyzwolenie. Gdyby ktoś powiedział mi kiedykolwiek, że
będę tuliła Axla, że Axl będzie tulił się do mnie, nie uwierzyłabym – Dobra, jedz, bo
wystygnie.
- A ty? – zapytał
- Ja już nie mogę. Jestem tutaj wyłącznie towarzysko – zaśmiałam się.
- Jutro lecisz do Londynu, nie? Zabierasz ze sobą Slasha? – zapytał połykając sałatkę
warzywną.
- Rozmawiałam z nim, ale nie uzyskałam odpowiedzi. Nie mam pojęcia o co mu chodzi –
wzruszyłam ramionami.
- No to krótka piłka, jeśli zostaje dzisiaj u ciebie na noc to znaczy, że musiał spakować się
wcześniej. Zajrzyj do jego pokoju i sprawdź – jasne to było bardzo oczywiste, ale Slash miał
chyba jakiś powód, żeby o niczym mi nie mówić.
- Wiesz korci mnie, ale chyba tego nie zrobię. Boże człowieku, ty jedzenia nie widziałeś
przez tydzień na oczy? – jadł tak zachłannie, że połowę upuszczał na koszulkę i podłogę.
Pokiwałam głową z pogardą i zaczęłam mu wycierać materiał chusteczką. Nasze twarze
dzieliło tylko kilka centymetrów. Pochylił się jeszcze bardziej
- Ej, co ty kombinujesz? – odsunęłam się na swoje miejsce – Dobra uciekam, bo nikt oprócz
Slasha nie wie, że wyszłam do ciebie. Smakowało? Prezent się podoba? – zapytałam
- Jasne, jeszcze raz dzięki za wszystko – przytuliliśmy się do siebie – I miłego pobytu w
Londynie.
- Dzięki – odpowiedziałam zaskoczona. Zostawiłam mu to, czego nie zjadł, a puste
pojemniki włożyłam powrotem do torby. Nie mogłam uwierzyć, że dało się z Rudym
normalnie porozmawiać.
- Gdzie ty się podziewałaś – zapytał mnie na wejściu Duff – Chcieliśmy się ze Stevenem
pożegnać, bo za romantycznie się tutaj robi – zmarszczyłam czoło, a on wskazał na
kanapę, na której siedział Izzy. Na nim okrakiem klęczała moja przyjaciółka i namiętnie go
całowała.
- Byłam… na spacerze. Miło mi bardzo, że przyszliście – zwróciłam się do blondynów – Za
prezent też – mocno ich uściskałam. Chłopaki wyszli, a ja po cichu, by nie zdekoncentrować
moich przyjaciół przemknęłam do sypialni, w której czekał na mnie Slash. Podszedł do
mnie z dwoma pudełeczkami: Czernym i czerwonym.
- Byłaś u Axla, prawda? – bardziej stwierdził, niż zapytał. Kiwnęłam twierdząco głową, a on
lekko posmutniał. Złapałam go za podbródek.
- Chyba nie jesteś zazdrosny? – głośno się zaśmiałam, gdy przytaknął – Nie masz przecież
żadnych podstaw - pokręciłam głową – Co tam masz? – zmieniłam temat, a on lekko się
rozpromienił.
- A prezent w zasadzie dwa, a jeśli zechcesz mogą być i trzy – objął mnie wolną ręką w
pasie.
- Pokaż – wyciągnęłam ręce, jak małe dziecko – Podał mi mniejsze czarne pudełeczko.
Wewnątrz był pęk kluczy. Zmarszczyłam czoło.
- Więcej dowiesz się w Londynie – wyjaśnił.
- Czyli ze mną jedziesz? – radośnie pisnęłam.
- No – przytaknął i pocałował mnie w usta. Wplotłam palce w jego włosy – Mm… Jeszcze
jeden prezent. W czerwonym pudełku była śliczna czarna koronkowa koszulka, niemalże
przeźroczysta, ale mi i tak się bardzo podobała. Namiętnie go pocałowałam – Czyli mam
rozumieć, że się podoba – stwierdził, a ja cichutko przytaknęłam.
- A teraz może ja podaruję ci jeszcze jakiś prezent – pociągnęłam go za koszulkę do
łazienki. Tam wzięliśmy nie tylko prysznic. Po wszystkim, jeszcze lekko drżąca, przebrałam
się w mój prezent i położyłam na łóżku, czekając na Slasha. Niestety coś za długo mu tam
schodziło i odpłynęłam w objęcia Morfeusza.
- Śpiochu, czas wstawać – zawołał Slash.
- Od kiedy śpisz krócej ode mnie – otworzyłam jedno oko.
- Nigdy tego nie robię, ale dzisiaj jest sytuacja wyjątkowa. O 10.30 mamy samolot, a która
jest? 9 – szybko poderwałam się z łóżka. Zakręciło mi się w głowie i Mulat musiał mnie
podtrzymać, żebym nie upadła.
- A ty jesteś już spakowany? – rzuciłam niby to od niechcenia.
- Oczywiście – Steven dzisiaj rano przywiózł mi walizkę.
- Wyręczasz się Stevenem? – pokręciłam głową z niedowierzaniem.
- Nie chciałem zostawiać się samej, po za tym Steven wisiał mi przysługę – cmoknął mnie
w czoło.
- Dobra doprowadzę się do porządku, a ty zapakuj do hermetycznej torby tę nienaruszoną
jeszcze pieczeń, ok? Tylko błagam, ostrożnie - po porannej toalecie ubrałam się już
odświętnie. Później nie będzie na to czasu. Strój dobrałam tak, żeby nie ugotować się tutaj
w Los Angeles i nie zamarznąć tam w Londynie. Buty przebiorę w samolocie na rude
kozaki. Na czarne leginsy ubrałam bawełnianą beżową tunikę, a rudy sweter spakowałam
do torby.
- No ładnie Sara – udałam zdegustowaną. Moja przyjaciółka siedziała z Izzym na kanapie.
Oboje byli przykryci wielkim kocem. Slash celowo lustrował ich spojrzeniem, żeby nie mogli
się ubrać, a Izzy odgrażał się, że jak tylko naciągnie spodnie, to go zabije.
- Slash – zawołałam – Daj im spokój. Zabierzemy tylko swoje walizki i uciekamy. Sara, masz
klucze, nie? – rzuciłam na odchodne.
- Jasne – z jej polików cały czas nie schodziły rumieńce
- To zamkniesz za wami mieszkanie – posłałam im buziaki i razem ze Slashem pojechaliśmy
na lotnisko – Trochę kiepsko sobie to wymyśliliśmy nie sądzisz? – siedzieliśmy już w
samolocie.
- Co? – nie za bardzo załapał o co mi chodzi.
- No bo popatrz, dolecimy do ojca akurat na kolację. Nie będzie czasu na nic, nawet, żeby
przemyć twarz w hotelu.
- Nie mamy wynajętego hotelu – wytrzeszczyłam oczy.
- Żartujesz prawda? – pokręcił głową – Przecież to była jedyna rzecz, którą ty miałeś
załatwić. Gdzie my się do cholery zatrzymamy, bo chyba nie u ojca.
- Nie, mamy inne lokum – zakaszlnął, żeby ukryć śmiech.
- Co ty kombinujesz Hudson? – chciałam wycisnąć z niego prawdę.
- Czemu ty jesteś taka niecierpliwa, jutro rano o wszystkim się dowiesz – westchnął. Udając
obrażoną, odwróciłam się w drugą stronę. Po 10 minutach Slash odwrócił moją głową i wpił
się namiętnie w moje usta. Zachichotałam i tak mijał nam lot. W Londynie było piekielnie
zimno. Termometr na lotnisku wskazywał –12 stopni, brrr… Naciągnęliśmy na siebie kurtki i
szybko dobiegliśmy do taksówki. Po 20 minutach byliśmy przed nowym domem mojego
ojca, który wynajmował razem ze swoją nową partnerką. W oknach paliły się światła, a
gdzieś w oddali świeciły lampki choinkowe. Zabraliśmy swoje walizki i podreptaliśmy przez
zaspy do drzwi
- Już jesteście – zawołał mój tato – Jak ja ciebie dawno nie widziałem – przytulił mnie.
- Tato, lekko ponad 5 miesięcy – wywróciłam oczami.
- A to jest pewnie Twój Slash – stwierdził i razem z Moim ukochanym uścisnęli sobie ręce –
No wchodźcie, bo mi zamarzniecie. W środku wszystko było w takich ciepłych barwach. Coś
cudownego. Oboje zdjęliśmy kurtki i przebraliśmy buty. W jadalni krzątała się jakaś
niewysoka blondynka. Stanęłam w drzwiach, a za mną Slash.
- Jessica, prawda? – zapytała z uśmiechem, który szybko zniknął z jej twarzy, gdy
dostrzegła mojego partnera. O co chodzi?
- Może po prostu Jenny – podeszłam uścisnąć jej dłoń. Miała ok. 40, śliczne niebieskie oczy i
naturalne blond włosy.
- Karen. Twój tata ciągle o tobie opowiada. Cieszę się, że nareszcie mogłam cię poznać.
- A to jest Slash, mój chłopak – wypchnęłam Mulata przed siebie. Blondynka z wyraźnym
niesmakiem uścisnęła jego dłoń. Zaczynało mi się to powoli nie podobać, ale cóż
zobaczymy, jak będzie dalej. Wszyscy usiedliśmy do stołu, a Karen poustawiała po brzegi
przeróżne potrawy. Najadłam się, jak nigdy. Wszystko było takie pyszne. Zresztą
podzieliłam się z nią moją opinią. Jest bardzo skromna i nie chciała przyjąć do wiadomości,
że wiele hotelowych kucharzy, jest gorszych od niej. Zostawiłam Slasha z moim ojcem, a z
Karen poszłyśmy pozmywać.
- Kochacie się z tym Slashem, prawda?
- Bardzo – uśmiechnęłam się pod nosem. Chyba nie istnieją takie słowa, którymi mogłabym
wyrazić, kim on dla mnie jest.
- A planujecie coś dalej? – oj, nie podobało mi się, w jakim kierunku idzie ta rozmowa.
- Na pewno z czasem zdecydujemy się na założenie rodziny – rzuciłam wcale nie taka
pewna.
-Tak bez ślubu? – oburzyła się – I z Czarnym? Ty wiesz jakie z tego dzieci będą?! – uniosła
się. To nie jest kurwa jej interes! Nie dość, że zagorzała katoliczka, to jeszcze rasistka. A ja
cholera ateistą jestem o!
- Jeżeli zdecydowalibyśmy się kiedykolwiek na jakiś ślub, to będzie on w stylu żydowskim.
To oficjalnie wyznanie Slasha, ja jestem ateistą – wytarłam ostatni talerz i zostawiłam w
kuchni zszokowaną kobietę. W pokoju siedział tato, ale Slasha nie było
- Tato, czy on coś słyszał? – wydusiłam błagalnie.
- Tylko początki, a potem wyszedł, bo coś dla ciebie szykuje – pokręciłam głową.
- Ciebie też wtajemniczył. Zdradź mi, o co mu chodzi – błagałam.
- Nie ma mowy! Jaka jest Karen? – było to ewidentnie kiepskie pytanie. Miałam mu
powiedzieć prawdę?
- Nie no świetnie gotuje i chyba się nawet o mnie troszczy… Wybacz, ale muszę iść zapalić
– zerwałam się z krzesła. Ojciec trochę się zdziwił. Paliłam rzadko, kiedy mocno się
zdenerwowałam tak, jak teraz. Narzuciłam kurtkę i wyszłam na schodki, na których
znalazłam Slasha i sądząc po tym, że na lotnisku kupowaliśmy nową paczkę, wypalił już
połowę papierosów. Westchnęłam.
- Słyszałeś, prawda – stwierdziłam.
- Częściowo. Nie miałem ochoty wiedzieć, jaki jestem – po raz kolejny zaciągnął się
papierosem, a ja na chwilę sobie go pożyczyłam i zrobiłam to samo.
- Slash, tak ona o tobie twierdzi. Wcale taki nie jesteś – przytuliłam go.
- Nie zaprzeczaj. Przecież jestem mulatem. Jeśli kiedykolwiek urodzisz mi dziecko, to siłą
rzeczy będzie mieć ciemniejszą karnację i nie odziedziczy po tobie błękitnych oczu. Będzie
miało czarne włosy, jeśli jeszcze nie na dodatek pokręcone – ukrył twarz w dłoniach.
- Ale ja właśnie chcę, żeby nasze dziecko takie było, bo cię kocham. Podobają mi się twoje
włosy, oczy, karnacja, usta. Nie jestem jakimś pieprzonym rasistą, tylko normalnym
człowiekiem – objęłam mocno jego szyję, a on wpił się w moje wargi. Od razu zrobiło się
cieplej.
- Dobrze, niech już będzie, ale musimy się zbierać, jeśli chcesz jak najszybciej zobaczyć
swoją niespodziankę – uśmiechnął się do mnie najpiękniej, jak potrafił. Wróciłam do domu
pożegnać się z ojcem. Slash nie miał ochoty na kolejną konfrontację z blondynką. Nasze
bagaże zabrał już do auta i gestem ręki pożegnał się z moim tatą.
- Co to za niespodzianka? – zapytałam. Wynajęty samochód był już ogrzany, więc spokojnie
mogłam zdjąć kurtkę.
- Zobaczysz rano – cmoknął mnie w policzek i podał koc.
- Masz zamiar jechać całą noc? – zdziwiłam się. Przytaknął i wskazał na kubek termiczny z
kawą.
- No dobra, ale jak będziesz chciał się zmienić, to mów – w radio leciały kolędy. Dobrze, że
Slash zaopatrzył się w zestaw naszych ulubionych płyt. Zaczęliśmy od Black Sabbath.
Nawet nie wiem, kiedy przysnęłam.
- Jenny – wyszeptał mi do ucha i przygryzł jego płatek – Jesteśmy na miejscu.
- Już? – wyszeptałam i otworzyłam oczy. Świtało.
- Jeśli chcesz coś zobaczyć, to załóż kurtkę i chodź ze mną – zrobiłam, jak kazał i już po
chwili wspólnie przedzieraliśmy się przez pół metrowe zaspy śniegu.
- Ja wymiękam. Już mam wszystko mokre – z bezsilności w ochach stanęły mi łzy.
- Dobra, wskakuj mi na barana, już tylko kilka metrów – w końcu udało mu się przedrzeć
przez ostatnie iglaki i wyszliśmy na polankę. Biel aż kuła w oczy. Bez słowa Slash mi je
zasłonił.
- Ej, co ty wyprawiasz? – pisnęłam. Pomógł mi zejść z jego pleców i ustawił przodem do
źródła światła. Powoli opuścił ręce i moim oczom ukazało mi się Najpiękniejsze Miejsce na
Świecie. Dokładnie tak. Był to ten sam widok, który namalowałam kilka miesięcy temu, tyle
że wszystko było pokryte warstwą białego puchu – Slash? – pisnęłam. Obróciłam się i
dostrzegłam też identyczną chatkę. Z komina wydobywał się szary dym – Jakim cudem? –
po moich policzkach płynęły łzy.
- Musisz podziękować Sarze. To ona oświeciła mnie, że odkryłaś to miejsce, będąc ze
swoim bratem na zielonej szkole. I to jest mój ostatni prezent – uśmiechnął się i wskazał
palcem na swoje usta. Wskoczyłam na niego. Dzięki bogu, że mnie przytrzymał. Zaczęłam
namiętnie go całować. Rozpiął zamek mojej kurtki i przejechał lodowatym dłońmi po moich
plecach. Powoli, by o nic się nie wywrócić, zaprowadził nas do wnętrze drewnianego
domku. Momentalnie zerwaliśmy z siebie kurtki. Pod komikiem leżała ogromna, puszysta,
biała skóra. Slash chyba też ją zauważył, bo delikatnie mnie na niej położył, a sam usiadł
na mnie okrakiem. Zdarłam z niego gruby czarny sweter i wtuliłam w jego tors. Zawsze
kolor jego skóry kojarzył mi się ze słońcem i ciepłem. On tymczasem powoli, by nie
zahaczyć moimi kolczykami, o materiał, zdjął ze mnie tunikę i gdzieś odrzucił. Uniósł lekko
brew, gdy zauważył, że mam ubraną krwistoczerwoną koronkową bieliznę. Dobrze, że Sara
namówiła mnie na jej zakup. Już ona sobie to dobrze zaplanowała. Ciepłe usta Mulata
krążyły po moim dekolcie i brzuchu. Niemalże czułam jego słodki, gorący oddech. Moje
serce przyspieszało z każdą minutą coraz bardziej. Zwinnie odpięłam pasek i zabrałam się
za rozporek. Wsunęłam chłodne ręce do jego bokserek i co chwilę niby przypadkiem
muskałam jego męskość. Prawie zdarł ze mnie leginsy i przejechał policzkiem, na którym
pojawił się kilkumilimetrowy zarost, po moim podbrzuszu. Mozolnie zdejmował zębami
moją bielizną, a ja coraz bardziej się niecierpliwiłam. Sama rozpięłam stanik, a on zdjął w
międzyczasie spodnie. Zawahał się, ale ostatecznie zostawił bokserki
- Jeszcze się z tobą podroczę – wydusił. Pokręciłam głową z niedowierzaniem i zajęłam
moje usta całowaniem jego torsu. Było nam cholernie dobrze i ciepło. Fale gorąca
buchającego w nas przeplatały się z kominkowym ciepłem. Na moim czole pojawiły się
kropelki potu, które Slash starł słodkimi pocałunkami. Gdy zaczęłam drżeć, wydukałam z
siebie
- Błagam, wejdź już we mnie, bo nie wytrzymam – cicho się jąkałam.
- To puść - zachichotał - Ja właśnie mam taki zamiar – zaśmiał się i zdjął do końca, to co
miał na sobie. Przejechał chłodnym językiem po mojej kobiecości wprowadzając mnie na
granicę obłędu. Zaczęłam się wić i szarpać. Przytrzymał moje biodra i zdecydowanie
wszedł we mnie. Krzyknęłam z podniecenia. W tym momencie nic się dla mnie nie liczyło.
Równie dobrze mogłaby wybuchnął bomba atomowa, a ja jestem pewna, że niczego bym
nie zauważyła.
- Kocham cię – wykrzyczałam i doszłam. Chwile po mnie Slash. Opierałam się o jego tors i
unosiłam się w rytm jego przyspieszonego oddechu, wpatrując w w ogień – Myślisz, że
będziemy mieć kiedyś dzieci? Da się to wszystko pogodzić? – zaskoczyłam go chyba tym
pytaniem, bo uniósł się na łokciach i głęboko odetchnął
- No na pewno kiedyś. Wiesz, jak skończysz studia i znajdziesz pracę, ja w tym czasie też
pewnie osiągnę jeszcze więcej. Wiesz, że Aerosmith jakiś czas temu zaproponowali nam
wspólną letnią trasę? – skutecznie zmienił temat, ale ja jeszcze kiedyś do tego wrócę.
- Wspaniale! – cmoknęłam go w usta – Nie jest ci trochę chłodno? -zapytałam.
- A tobie? – lekko kiwnęłam głową.
- To trzeba było tak od razu. Idziemy pod prysznic, a potem grzecznie do łóżeczka i kilka
łyczków, czegoś rozgrzewającego – puścił mi oczko. Oboje wzięliśmy długą gorącą kąpiel.
W międzyczasie popijaliśmy, a jakże Jacka Danielsa i pieściliśmy różne części naszego
ciała. Pierwsza wyszłam z łazienki. Ubrana w świąteczny prezent od mojego ukochanego
położyłam się wygodnie na łóżku i obserwowałam wnętrze. Naprzeciwko łóżka stała
ogromna dębowa komoda. Na niej drewniany świąteczny stroik. Okno po prawej stronie
ozdobione było ciężkimi białymi zasłonami. Całe wnętrze było białe z wyjątkiem mebli i
podłogi w tym samym odcieniu brązu.
- Wejdź pod kołdrę – szepnął siadając obok mnie - … bo będę zmuszony znowu cię
rozgrzewać, a dobrze wiemy, że wtedy nie potrafię nad sobą zapanować. Szkoda by było
zniszczyć taki ładnie prezent – przejechał opuszkiem po moim prawym udzie. Przeszedł
mnie dreszcz – Widzisz, już masz dreszcze – zachichotał.
- Nie tylko z powodu zimna – cmoknęłam go w żuchwę i zwinnie wskoczyłam pod kołdrę.
- To ja tak na ciebie działam – zaśmiał się – Niemożliwe – pokręcił głową.
- Nie wierzysz w siebie – westchnęłam – Powiedz mi lepiej, jak długo możemy tutaj zostać –
mocno wtuliłam się Slasha.
- Jeszcze pojutrze. Wieczorem mamy samolot. Musimy przecież jeszcze odespać różnicę
czasu, a sylwester tuż tuż – walczył z powiekami.
- Śpij, przecież dopiero wczesny ranek, a ty całą noc nie zmrużyłeś oka – pocałowałam go
w czoło. Zanim się obejrzałam już cicho pochrapywał. Mogłam się wpatrywać w niego
godzinami, a i tak nie miałam dość. Ok. 10, gdy zmęczona byłam fantazjowaniem o
niebieskich migdałach, postanowiłam zwiedzić resztę domu. Narzuciłam biały, puchowy
szlafrok i wyszłam z sypialni. Drzwi wejściowe znajdowały się w salonie. Nie było żadnego
korytarzyka. Na prawo znajdowała się wielka otwarta kuchnia z blatem i barowymi
krzesłami. Na lewo ciągnęły się solidne schody, zaraz sprawdzę dokąd. Salon podzielony
był na dwie części. W pierwszej, przy drzwiach do naszej sypialni stał kominek (przed nim
biała skóra) i dwa wiklinowe fotele. Po lewo dwie kanapy i stolik do kawy. Nie było
telewizora, tylko wielkie stereo. Na piętrze znajdowała się równie duża, jak nasza sypialnia
i mała łazieneczka, z widokiem na zamarzniętą, południową część jeziora. Zaburczało mi w
brzuchu, więc zbiegłam na dół zrobić śniadanie. Przyrządziłam dużą ilość jajecznicy na
bekonie. Do tego kakao i ciepłe tosty z masłem. Dochodziła jedenasta. Ułożyłam wszystko
na drewnianej tacy i zaniosłam pod nos mojemu ukochanemu. Już nie spał.
- Jak ja dawno nie jadłem takiego śniadania – skomentował.
- To musisz częściej bywać w moim mieszkaniu. Lubię tak sobie dogadzać.
- Uważaj, bo potraktuję poważnie twoją propozycję i przywlokę się razem ze Stevenem,
który nie przepościł by takiej okazji.
- Z nim możesz przyjść zawsze – uśmiechnęłam się, a on spoważniał.
- Tylko mi nie mów, że jesteś zazdrosny o swojego kumpla do cholery – pokiwałam głową z
niesmakiem i wyskoczyłam z łóżka.
- No co? – wydusił mieląc w buzi chłodnego już tosta.
- Nie, nic – zabrałam ubrania i poszłam do łazienki. Ubrałam się ciepło. Wygrzebałam z
torby mój szkicownik, kilka ołówków i wyszłam na zewnątrz. Wdrapałam się na malutkie
wzniesienie po prawej stronie domu. Zgarnęłam z ławki pokrywę śnieżną i lekko na niej
przysiadłam. Chciałam utrwalić każdy detal tego widoku, żeby móc przenieść wszystko na
obraz. Nie potrafię powiedzieć, jak długo tam siedziałam. Może półtorej godziny. W każdym
razie przemarzłam do szpiku kości. Jeśli będę chora na planowaną imprezę to będzie to
wyłącznie moja wina. Od północy nadciągały śnieżne chmury a w powietrzy wirowały duże,
mokre płatki śniegu. W domu było tak wspaniale jasno i ciepło. Zrzuciłam przemoczone
buty i lodowate ubrania. Naciągnęłam na siebie sweter Slasha. Ten, który wczoraj miał na
sobie i otuliwszy się szczelnie kocem usiadłam przy kominku, uprzednio wkładają do
adaptera płytę Rolling Stones. Slash zamknął się na górze i coś tam brzękał na swoim
akustyku, toteż przyciszyłam płytę, żeby mu nie przeszkadzać. Podgrzałam sobie wino i
półleżałam na puszystej skórze, kończyłam mój rysunek. Ciepło zadziałało na mnie tak
kojąco iż w końcu zasnęłam.
Slash leżał obok mnie i głaskał po włosach, a ja usilnie starałam się nie okazać mu tego, że
się obudziłam. W końcu kichnęłam i się wydało
- Czy ty czasem nie przeziębiłaś się na tym mrozie? – cmoknął mnie w szyję.
- Chyba nie… - mam taką nadzieję.
- Wiesz, jestem o ciebie cholernie zazdrosny, nawet w momencie, gdy żartujesz z Izzym
- Slash – przeciągnęłam leniwie – Nie masz powodów do zazdrości. Izzy jest moim
najlepszym przyjacielem. Teraz coś kręci ze Sarą. Ona ma chłopaka, ale wiesz, że za nim
nie przepadam. Steven jest po prostu taki pocieszny. Mogę być nie wiadomo jak zła, ale on
zawsze potrafi mnie rozśmieszyć. Kocham tylko ciebie i zapamiętaj to sobie, bo nie mam
zamiaru w kółko robić ci takich wykładów – cmoknęłam go w usta, a on przytrzymał mnie i
namiętnie pocałował. Dłońmi gładził po moich piersiach, lekko je uciskając.
- Chyba nic z tego nie wyjdzie – pokręciłam przepraszająco głową. To nie moja wina, że
akurat teraz dostałam okres.
- A miał być romantyczny weekend – westchnął.
- I jest. Już zapomniałeś, jak bawiliśmy się o świecie? Odbijemy sobie w Nowy Rok –
przysunęłam się do niego.
- Będziemy się pieprzyć o północy? – uniósł lewą brew.
- Jeśli będziesz jeszcze w stanie – zachichotałam. Poszliśmy się przejść. Ostatni raz. Rano
mieliśmy być już w drodze powrotnej do Londynu. Nie ważne, że po pół godzinie chodzenia
po zaspach w kompletnym mroku, byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Potem wzięliśmy
gorącą kąpiel i poszliśmy spać. Dzięki spacerowi na świeżym powietrzu zasnęliśmy w
mgnieniu oka. Szkoda mi było żegnać się z tym miejscem nie wiadomo, na jak długo. Całą
noc sypał śnieg, więc powrót na parking zajął nam dwa razy więcej czasu, niż zakładaliśmy.
Slash w aucie przebrał buty, a ja zostałam w skarpetkach. Podkurczyłam nogi i otuliłam się
kocem.
- Dziękuję, że tutaj przyjechaliśmy – przerwałam ciszę.
- Nie ma za co. Najważniejsze, że jesteś zadowolona – odpowiedziała beznamiętnie.
- Slash? Co się stało? – ewidentnie coś się wydarzyło.
- Nic – zmusił się do uśmiechu, ale nie spojrzał mi w oczy. Ubrałam buty i rzuciłam koc na
tylne siedzenia.
- Chcę poprowadzić – zakomunikowałam.
- Nie ma takiej potrzeby – odpowiedział.
- To pretekst. Zjedź na pobocze, proszę – starałam się mu spojrzeć w oczy. Zrezygnowany
westchnął i stanął przy lesie – Co się stało do cholery? – złapałam go za ramię.
- Już mówiłem, że nic – odburknął i wyszedł z auta. Oparł się o maskę samochodu i zapalił
papierosa, potem kolejnego i następnego. Przeszedł się chwilę wzdłuż drogi i wrócił,
siadając obok mnie. Spojrzał na mnie pytająco, kiedy nie ruszyłam. Znów westchnął -
Chcesz wiedzieć. Proszę bardzo. Trasa z Aerosmith wisi na włosku, kontrakt płytowy też.
Wytwórnia naciska, żebyśmy znów coś wydali, a my nie potrafimy się w sobie zebrać i
wejść do studia. Axl pobił się z kolesiem z Geffen i teraz przesiedzi 48h w pace – wydusił
zrezygnowany nadal unikając mojego wzroku.
Rozdział 12
Wcisnęłam pedał gazu i ruszyłam w drogę. Musieliśmy znaleźć się, jak najszybciej w
Londynie przed planowanym lotem. Jeśli by mi się poszczęściło zespół miałby trzy
problemy z głowy. Jechaliśmy ponad godzinę w kompletnej ciszy. Wcale mi to nie
przeszkadzało.
- Przepraszam – spojrzał mi w oczy. Zerknęłam na niego na chwilę, po czym wróciłam do
patrzenia na drogę
- Ale za co? Powiedziałeś mi, co się stało – odpowiedziałam całkowicie szczerze.
- Niepotrzebnie to przed tobą ukrywałem – pokręcił głową i włączył po cichu radio.
- I tu się zgodzę – podkręciłam głośność. Akurat leciało Hey, Jude Beatlesów. Po dwóch
godzinach byliśmy już w centrum. Zatrzymałam się na parkingu pod firmą ojca – Poczekasz
tutaj chwilę? – Slash nie wiedział, że on tutaj pracuje. Szybko wbiegłam do budynku i
wjechałam na odpowiednie piętro. Spotkałam ojca w korytarzu:
- Tato! – zawołałam.
- Jessica? Myślałem, że już jesteście w LA – mocno mnie uściskał.
- Właśnie wylatujemy i mam też pewną sprawę – zrobiłam słodkie oczka - Tato, nie
oszukujmy się masz wtyczki wszędzie, nie? A jeśli nawet nie, to twój znajomy znajomego
ma – lekko się zawstydził – Mam dwie prośby. Gdybym była na miejscu to sama
postarałabym się to załatwić – opowiedziałam mu w skrócie o siedzącym w areszcie Axlu i
wytwórni, która waha się, czy nie zrobiła błędu podpisując kontrakt z Gunsami. Jako, że
ojciec również jest fanem zespołu, obiecał, że zrobi wszystko, co będzie mógł.
- Z kim ty się tak potajemnie spotykasz? – zażartował Slash.
- A z ojcem. Musiałam się pożegnać. Mamy czas pojechać w jeszcze jedno miejsce? –
Pokiwał głową. Wjechałam do klubu, którego właściciel był moim przyjacielem. On z kolei
miał kontakt z właścicielem klubu, w którym Guns N’ Roses dali świetny koncert.
Wystarczyłoby żeby ten szepnął co nieco managerowi Aerosmith i trasę mieliby w kieszeni.
Rozmawialiśmy z pół godziny, niestety czekał na mnie Slash i samolot. Musieliśmy się
pożegnać, ale obiecałam, że, jak znowu będę w Londynie to się odezwę. Mój chłopak
lustrował mnie spojrzeniem, ale nic nie skomentował. Mało brakowało, żebyśmy spóźnili się
na lot. Ułożyłam się wygodnie w fotelu i chciałam, jak najszybciej zasnąć.
- Coś przede mną ukrywasz – stwierdził.
- Tak, ale nic ci nie powiem, żeby nie zapeszyć – wytknęłam język i przymknęłam oczy.
Slash chyba zrobił to samo. Obudziłam się, gdy za oknami było jasno. Slash słodko spał,
zresztą tak, jak wszyscy. Byłam ciekawa, czy Axl jest już wolny i jak mają się sprawy z
imperium Davida Geffena.
Pod terminal przyjechał po nas Duff. Widząc jego rozpromienioną minę, wiedziałam, że
wszystko jest już ok.
- Slash, kurwa nie uwierzysz! Axla wypuścili, a Geffen zrezygnował ze zrywania kontraktu!
Jeśli wydamy, jakąś epkę, lub singiel i uda nam się coś nią osiągnąć, mamy
międzynarodową trasę!!! – wrzeszczał.
- Ale jakim cudem… - stał zamurowany – Trzeba to oblać! Słyszałaś, Jenny? – zwrócił się do
mnie.
- Wiedziałam, że tak będzie – uśmiechnęłam się. Chciałam jak najszybciej podziękować
ojcu.
- Czy to czasem nie twoja sprawka? – objął mnie w pasie.
- Może trochę – wpiłam się w jego usta.
- Jesteś wielka – wyszeptał mi do ucha. Do mojego mieszkania wjechaliśmy tylko na
moment by zostawić walizki i się odświeżyć. Przebrałam się w obcisłą czarną kieckę bez
żadnych dodatków, ale za to z wielkim dekoltem i czarne szpilki. Zapewne zabaluję w
Hellhouse do rana i nie będę miała czasu wpaść tutaj przebrać się w coś innego na
sylwestrową noc, toteż w torebkę włożyłam czerwoną sukienkę, którą dostałam od Sary i
kilka błyskotek. Wewnątrz piekielnego domu było z 30 osób. Gdzieś na kanapie
dostrzegłam Izziego ze Sarą. Duff już dostawiał się do jakiejś groupie. Slash wiernie trwał u
mego boku, ale widać było, że najlepiej pobiegłby w kierunku whisky:
- No idź – popchnęłam go do przodu. W sumie nie wiedziałam, co mam w tym momencie
ze sobą zrobić. Każdy z Gunsów był czymś zajęty, a ja nikogo po za nimi tutaj nie znałam.
- Cześć – zagadał do mnie wysoki chłopak z bardzo długimi blond włosami. Miał bardzo
dziewczęce rysy twarzy. Z pewnością był to jego wielki atut. Gdybym nie miała Slasha, być
może bym się nim zainteresowała całkiem na poważnie.
- Hej – odpowiedziałam popijając z butelki piwo.
- Nie bawisz się? Nie tańczysz? – zapytał.
- Oprócz szanownych organizatorów nikogo tutaj nie znam – wzruszyłam ramionami.
- Jesteś tu towarzysko, czy może sprowadzili cię tutaj „służbowo”? – przysunął się do mnie.
- Wypraszam sobie kurwa! – krzyknęłam i odepchnęłam go tak, że poleciał na przeciwległą
ścianę.
- Ej, wyluzuj, tylko pytam. Chce wiedzieć, wy warto z tobą rozmawiać – wyjaśnił.
- Jasne, bo przecież, jeśli jestem dziwką, to od razu wciągniesz mnie do łóżka – wyrzuciłam
– Wiesz co, nie mam ochoty z tobą gadać, idę do mojego chłopaka – poszukałam w tłumie
Slasha. Siedział obok Duffa, którego obściskiwała jakaś panna, muskając przy tym udo
Mulata – Dobrze się bawisz? – usiadłam na jego kolanach, nie patrząc nawet na blondynkę.
- A wiesz całkiem fajnie, teraz kiedy już ze mną jesteś – śmierdział alkoholem. Był
kompletnie pijany. Całował mój dekolt, a dłonie włożył pod sukienkę.
- Pamiętasz, co ci mówiłam wczoraj? Lepiej się nie nakręcaj – powoli zdjęłam jego ciepłe
dłonie z moich ud. Chwilę posiedziałam obok, ale atmosfera była dość drętwa. Okazało się,
że chłopak, który rozmawiał ze mną na początku, to Sebastian Bach. Ma swój zespół Skid
Row. Niedawno podpisali kontrakt na płytę i jeszcze w styczniu mają sesję nagraniową.
Poszłam do toalety, a gdy wróciłam Slash był już w objęciach tej cizi. Nawet do niego nie
podeszłam, tylko obróciłam się na pięcie i wyszłam na miasto. Uszłam może z 200 m, kiedy
ktoś wolał mnie skrzeczącym głosem. Axl.
- Dajcie wy mi wszyscy święty spokój! – krzyknęłam. Na drodze pojawił się czarny Harley,
nawet nie zdążyłam zareagować. Na szczęście udało mu się mnie wyminąć o parę
centymetrów. Upadłam na beton i leżałam, jak zahipnotyzowana. Axl krzyczał moje imię i
do mnie podbiegł.
- Boże, Jenny! – zawołał – Nie ruszaj się, bo mogło ci się coś stać.
- Nie – jak by na potwierdzenie uniosłam się na łokciach i pokręciłam przecząco głową – On
mnie nie uderzył – wydukałam każde słowo z osobna.
- To co się stało? – pociągnął mnie na chodnik i usiedliśmy na krawężniku.
- Wyszłam do łazienki, a jak wróciłam to Slash… - westchnęłam – Obmacywał się z jakąś
dziwką – cała drgałam. Złożyło się na to wiele rzeczy: chłód, stres i szok. Axl bez
zastanowienie mocno mnie objął i ucałował w czoło.
- Chodź do domu – Pociągnął mnie za sobą. Widział, że cała szczęka drga mi z zimna, więc
pozwolił mi się w siebie wtulić. Sam nie miał kurtki.
- Chyba nie dam rady tam wejść – pokręciłam głową.
- Idź do mojego pokoju i zamknij się od środka, ok? – przytaknęłam.
Było tak cicho. Ściany wyłożone matą wygłuszającą przepuszczały tylko szum. Znowu ktoś
się bił. Wyjrzałam sprawdzić, co się dzieje. Na środku pokoju, wśród butelek i niedopałków
turlali się Slash z Axlem. Mulat do połowy nagi obkładał Rudzielca, jak w szale, po czym
tylko się dało. Mimo, że Axl aż się pienił, żeby mu przywalić, był mniejszy i chudszy. Nie
miał szans.
- No co tak kurwa patrzycie! – zawołałam do Duffa i Izziego, którzy jeszcze jakoś
utrzymywali się na nogach – Ty też możesz pomóc – wskazałam Bacha. Duff z Izzym
odciągnęli Slasha, ale jako, że byli pijani, nie zwrócili uwagi, kiedy ten nachylił się i rzucił
butelką w głowę Rudego. Szkło rozprysło i poraniło w twarz również wysokiego blondyna ze
Skid Row. Axl osunął się na kolana.
- Ja pierdolę! – usłyszałam krzyk chłopaków. Podbiegłam do poszkodowanego. Ledwo kucał.
Uklękłam nie zważając na wbijające się w moje kolana szkło i ułożyłam jego głowę na
swoim ramieniu.
- Ty i ty – wskazałam na dwójkę ludzi z tłumu, którzy się wszystkiemu przypatrywali –
Weźcie go, ale ostrożnie i połóżcie w tamtym pokoju – Wskazałam na uchylone drzwi.
Chłopak na pół przytomny syknął z bólu. Podniosłam się z kolan i szybko, bez zbędnych
ceregieli wyciągnęłam odłamki szkła ze swoich kolan. Obrzuciłam Slasha pogardliwym
spojrzeniem i poszłam za Axlem. Dopiero, gdy ktoś zapalił lampkę widziałam małe stróżki
krwi ściekające na jego czoło. Posadzili chłopaka i chcieli się zmyć – Czy wy jesteście kurwa
normalni?! – krzyknęłam i przytrzymałam go, by z całej siły nie upadł na łóżko –
Natychmiast śmigać mi po mokry i suchy ręcznik, bo podam was na pieprzoną policję, jako
światków i będą was ciągać po komisariatach, jasne? – zaszantażowałam. Ułożyłam głowę
chłopaka na poduszce i dokładnie się jej przyjrzałam. We włosach było malutkie nacięcie z
odłamkiem szkła i to z niego wypływała krew. Brzegiem suchego ręcznika, który doniosła
mi banda małolatów szybko wyciągnęłam szkiełko i obejrzałam resztę głowy. Wyjęłam
chyba wszystkie odłamki i zmyłam krew z czoła chłopaka. Zasnął. Nie wiedziałam, czy
dobrze robię nie dzwoniąc po karetkę, ale nie zemdlał, więc nic złego nie powinno się stać.
Skuliłam się obok niego i zasnęłam. Ocknęłam się, ponieważ Axl wstał. Nie zdążyłam nic
powiedzieć. Zachwiał się i z powrotem usiadł na łóżku – Człowieku, co ty odwalasz? –
krzyknęłam.
- Błagam ciszej, mam kurwa takiego kaca, jak nigdy, a wcale dużo nie wypiłem – wyszeptał
- To nie kac. Ty możesz mieć wstrząśnienie mózgu po tym pierdolnięciu butelką. Połóż się
i… - nie zdążyłam dokończyć, bo Axle gwałtownie sięgnął po jakiś obskurny wazon stojący
na szafce obok łóżka i zwrócił, to co nie zostało jeszcze strawione – Pomysłowe, teraz
przynajmniej wiem, po co wam te paskudne wazony. Dalej kładź się – poprawiłam
poduszki.
- Muszę mu kurwa zajebać.
- Nie chcę o tym słyszeć. Nikomu dzisiaj nie przyłożysz zrozumiano. Będzie ci musiało
dzisiaj wystarczyć tylko moje towarzystwo – wymusiłam się na uśmiech. W dwa palce
złapałam wazon i wyszłam. Cisnęłam go do śmietnika w kuchni i zabrałam dla Axla jakąś
wodę i paczkę ciastek. Niczego innego nie było. Na korytarzu natknęłam się na Izzyego z
Sarą, którzy nie widzieli po za sobą świata.
- Nic innego tutaj nie ma – wzruszyłam ramionami.
- Chodź siadaj – klepnął miejsce obok – Chcesz? – podał mi pudełko z ciastkami.
- Generalnie rano to ja jem śniadanie… a co mi tak – wzięłam jedno. Siedzieliśmy w ciszy.
Axlowi kilkakrotnie zaburczało w brzuchu. Ja również byłam cholernie głodna. Zerwałam się
z łóżka i stanęłam przy komodzie. Wygrzebałam z pliku winylowych płyt, te które
najbardziej mi się podobały.
- To, to, czy to? – pokazywałam mu każdą po kolei
- Pierwsza – odpowiedział – Włączyłam płytę Aerosmith w gramofonie i stanęłam w
drzwiach. Puścił mi pytające spojrzenie.
- Wrócę zanim skończy się płyta – Axl wybuchł śmiechem. Poszłam do domu. Wzięłam
szybki prysznic i przebrałam się w czarne rurki, plus czarną bluzkę z wielkim rozcięciem na
plecach. Zrobiłam masę kanapek i razem z termosem kawy, której tak nawiasem mówiąc
też zabrakło, ruszyłam na pomoc biednym i skacowanym rockmanom. Gdy wróciłam
właśnie kończył się ostatni utwór – Ha! – krzyknęłam – Dotrzymałam słowa – puściłam
Axlowi jeden z moich ładnych uśmiechów zarezerwowany tylko dla wybranych. Oniemiał i
kilka razy zamrugał. Skoczyłam do kuchni i zabrałam stamtąd kubek z talerzem. Bez słowa
nalałam Axlowi kawy i położyłam na talerzyku stosik kanapek. Każda z czymś innym
- To dla mnie? – szczerze się zdziwił.
- Nie, sobie przyniosłam, a ty będziesz patrzył – ugryzłam kawałek. Nie mogłam w to
uwierzyć, ale chyba wziął to co powiedziałam całkiem serio – Matko, żartowałam.
Smacznego, a ja idę poratować resztę – zabrałam wszystko i poszłam do salonu.
- Dziękuję – rzucił do mnie na odchodne. Zrobiło mi się tak jakoś cholernie miło. W salonie
(o ile można było to tak nazwać, bo pomieszczenie bardziej przypominało pobojowisko)
siedział skacowany Izzy ze Sarą, która mimo wyraźnego bólu głowy wysiliła się na uśmiech
w moją stronę. Na podłodze spał Steven z jakąś laską, a obok Duff. Cała trójka była naga.
Całe szczęście, że leżeli do nas tyłem. Bez słowa wyszarpnęłam spod tyłka przyjaciółki koc
i go na nich narzuciłam. Slash jeszcze słodko drzemał w fotelu. Czekała nas trudna
rozmowa, ale najpierw wszyscy musieli coś zjeść. Postawiłam przed moimi przyjaciółki
termos i duże pudło z kanapkami. Z kuchni przyniosłam talerze i kubki. Po drodze
szturchnęłam w tyłki blondynów. Niech się lepiej pobudzą, bo nic im nie zostanie.
Wygrzebałam z komody listek tabletek przeciwbólowych. To też się przyda.
- Wake up! – krzyknęłam do Slasha.
- Dziewczyno, nie drzej się! O rany, mój łeb! – wcale mu nie współczułam. Dostał za swoje.
- Wstawaj i jedz – rzuciłam oschle. Wróciłam do Axla i jemu też dałam ze dwie tabletki.
- Jenny? Porozmawiaj z nim. Dobrze wiesz, że nigdy by cię nie zdradził. Nawet po pijaku.
Zależy mu na tobie – prawił mi kazanie Axl.
- Tak i obściskiwał się z dziwką. Na pewno bardzo jestem dla niego ważna – rzuciłam z
sarkazmem.
- Był pijany w trupa, a mimo wszystko się z nią nie pieprzył. To w naszym środowisku
bardzo dużo znaczy – tłumaczył.
- Rozumiem, że w taki sposób okazujecie swoim dziewczyną miłość! – niemalże
krzyczałam.
- Jenny, proszę cię tylko, żebyście ze sobą pogadali, bo naprawdę szkoda takiego związku.
- Dobra – westchnęłam – Zobaczę, co da się zrobić – wyszłam z pokoju – Słuchajcie –
zwróciłam uwagę – Macie dopilnować, żeby Axl dzisiaj nigdzie nie łaził, chyba, że do kibla,
zrozumiano? – nie uśmiechało mi się być skazaną na wzrok Slasha, ale po prostu to olałam.
- A ty sama nie możesz go popilnować? – żachnął się Duff.
- Nie, bo mnie tutaj nie będzie – westchnęłam i obróciłam się na pięcie w stronę drzwi.
- Jenny? – zawołał ciepły, lekko chrapliwy głos. Wyszłam przed dom i usiadłam na murku –
Muszę ci coś wyjaśnić – odchrząknął. Obróciłam głowę w drugą stronę – To co wczoraj się
wydarzyło, ja… byłem kompletnie pijany – tłumaczył się Mulat.
- I to automatycznie zwalnia cię z odpowiedzialności – odburknęłam.
- Nie, wcale tak nie twierdzę. Mogłem przewidzieć, że po pijaku będę zachowywać się, jak
świnia. Jednakże nie zrobiłem nic złego, nie pieprzyłem się z tą cholerną groupie – zmusił
mnie, bym mu spojrzała w twarz. Tak bardzo nie chciałam, by widział moje łzy.
- Wiesz, jak się poczułam? – przetarłam oczy – Jak byś mnie zdradził – chciał coś
powiedzieć, ale przytknęłam mu palec do ust – Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, że
jesteście rockmanami. Akceptuję to. W przeciwnym razie, już dawno bym cię rzuciła.
Kocham cię i jestem ci w stanie wybaczyć wszystko, więc proszę, nie nadwyrężaj tego, ok?
– wtuliłam się w jego tors, a on ucałował mnie w czubek głowy. Dopiero teraz czułam, jak
cały jest napięty – Musisz przeprosić Axla i mu podziękować – szepnęłam.
- Przeprosić ok, ale podziękować? Za co? – zbulwersował się.
- Za to, że gdyby nie zgarnął mnie wczoraj z ulicy po tym incydencie z Harleyem,
prawdopodobnie, by mnie coś przejechało. Za tę rozmowę też. Gdyby nie jego namowy,
pewnie bym tutaj tak z tobą nie siedziała – uniosłam głowę tak, by móc się wpatrywać w
jego twarz – I błagam, nie rozbijaj już na jego głowie butelek, bo następnym razem może
się to skończyć mniej kolorowo.
- Rozwaliłem Wiewiórze na łbie butelkę? Ale numer! – zaśmiał się, a ja teatralnie, ale
bardzo lekko uderzyłam go w twarz.
- Od zawsze wiedziałam, że jesteście nienormalni – pokręciłam głową i weszłam do
Gunsowskiego pobojowiska – Wy chcecie urządzić tu dzisiaj jeszcze jedną imprezę?
- Noo – przeciągnął Steven, jak by rozmawiał z kimś opóźnionym w rozwoju.
- To wypadałoby tak tutaj ogarnąć, Adlerku – pogłaskałam go po głowie – Pozabijacie się na
tych butelkach – jak na złość Duff wywinął właśnie orła na środku pokoju.
- Kurwa, kto tutaj to położył. Zajebię! – krzyczał
- Ty – pisnęłam i schowałam się za plecami Slasha. Blondyn obrzucił mnie wściekłym
spojrzeniem i wyszedł – Sara, pomożesz mi? – zawołałam do przyjaciółki. Przytaknęła.
Wyszperałyśmy z szafki duży worek na śmieci. Poprosiłam Slasha, by wyniósł na śmietnik
zapaskudzony dywan, a my zamiotłyśmy podłogę z niedopałków. Nie było sensu jej teraz
myć – Powiesz mi, jak się mają sprawy między tobą, a Izzym? – zapytałam, gdy byłyśmy
same.
- Jest cudowny. Zwłaszcza teraz, kiedy przestał ćpać – jej oczy, jak na zawołanie wypełnił
blask.
- Cieszę się, ale powiedz mi, co zrobisz z Timonem? Przecież wraca z Niemczech za kilka
dni – oparłam się na trzonku miotły i jeszcze raz dokładnie spojrzałam na całą podłogę.
- Jeszcze nie wiem. Między nami bardzo się psuło ostatnimi czasy. Wiesz, jaki on jest. Może
w jednej sekundzie zniszczyć to, co udało się osiągnąć Gunsom i mi (oprócz studiów,
próbowała swoich sił w modelingu) – bezsilnie usiadła na kanapie.
- Sara, jesteś moją przyjaciółką i pamiętaj, że bez względu na to, jaką decyzję podejmiesz,
ja będę cię w tym wspierać – mocno ją uściskałam. W tym momencie Steven z kulejącym
jeszcze Duffem wrócili z siatkami pełnymi alkoholu. Zapowiadał się ciekawy wieczór.
Rozdział 13
Minął rok. Kariera zespołu Guns N’ Roses nabrała jeszcze szybszych obrotów. W lutym zagrali taki
koncert, że wszystkie dziewczyny mdlały z zachwytu (ze mną włącznie). Po trasie z Aerosmith
chłopcy byli rozpoznawalni niemalże na ulicy, w supermarkecie, na lotniskach, wszędzie! Pod
koniec roku udało im się nawet wypuścić kolejną płytę, właściwie to epkę – Guns N’ Roses Lies.
Wszystkim oczy wyszły z orbit, gdy w Wigilię dostaliśmy telefon z wytwórni, że podbija ona
Billboarda. Axl przyrzekł sobie, że urządzi takiego Sylwestra, którego popamiętamy na lata (po
ostatnim zostały tylko ślady sztucznej krwi na ścianach. Biedny Adlerek po pijaku pomylił Nowy
Rok z Halloween). Ani ja ze Slashem, ani Izzy z Sarą (tak, Sara rzuciła tego gnojka Timona, który z
Niemczech wrócił z jakąś wstrętną wywłoką) nie chcieliśmy brać w tym udziału, więc
zaplanowaliśmy sobie wyjazd do mojego Najpiękniejszego Miejsca na Świecie. Mojemu
chłopakowi udało się załatwić termin 30.12-3.01.
- Daleko jeszcze? – wołała Sara
- Czemu ty jesteś taka niecierpliwa – obejrzałam się do tyłu i przewróciłam oczami – Przecież
wiesz, że to miejsce jest warte lekkiego wysiłku, żeby tam dotrzeć – skomentowałam.
- No twój obraz robi wrażenie. Szczególnie ta para na środku pomostu – w lutym udało mi się
namalować widok, który naszkicowałam będąc na miejscu. W domu dodałam jeszcze całująca się
parę. Chciałam jak najlepiej odwzorować mnie i Slasha, chodź w takich proporcjach, trudno
domyśleć się, kto tam stoi. Po pół godzinie przedzierania się przez nieodśnieżoną dróżkę i iglaki
wreszcie ujrzałam, to za czym tak bardzo tęskniłam
- O ja pierdole! – zareagował Izzy. Sara stała, jak zahipnotyzowana, a ja mocno wtuliłam się w
mojego chłopaka.
- To może wy idźcie sobie odegrać obrazową scenę pocałunku, a my idziemy się rozgościć w chacie
– pociągnęłam za sobą Mulata. Biedak targał nasze walizki, ale szybko mu się odwdzięczyłam ;)
Najwyraźniej druga para gołąbeczków też nie mogła się sobą nacieszyć, bo słychać ich było nawet
w naszej łazience. Izzy postanowił, że żadna z nas nie będzie gotować i zamówił catering. Nie
powiem, nawet mi się ten pomysł podobał. Chłopcy dosyć szybko zasnęli, ale cóż się im dziwić,
prowadzili na zmianę, cały czas dyskutując na temat gitarowych solówek (prawdopodobnie jakieś
nowe kompozycje się szykują). Razem z Sarą posiedziałyśmy sobie do 23 nad grzanym winkiem i
również poszłyśmy spać. Rano obudził mnie dźwięk gitary. Ktoś w pobliżu grał piękną balladę.
Przeciągnęłam się w ciepłej, śnieżnobiałej pościeli i wyskoczyłam z łóżka, podążając za źródłem
dźwięku. W salonie była już cała trójka, zajadali się tym, co przywiozła obsługa i pogrywali na
gitarach. Sara cicho podśpiewywała tekst z kartki – Co to za piosenka?
- Don’t Cry – odpowiedział Izzy – Axl napisał tekst jakiś czas temu i postanowiliśmy się za to
zabrać. Jak słychać, to otoczenie wpływa na nas bardzo poetycko. Mamy już ze Slashem całość.
- No to brawo – zaklaskałam kilkukrotnie i wzięłam do ręki kanapkę z szynką i pomidorem. Zeszło
nam kilka godzin. Zrobiliśmy sobie karaoke. Faceci serwowali nam to, czego sobie zażyczyłyśmy, a
my obie tworzyłyśmy najlepszy duet na świecie. Stwierdziliśmy, że chcemy zrobić sobie sylwestra
z ogromnym ogniskiem. Razem z Sarą zajęłyśmy się gastronomią, a Izzy ze Slashem ułożyli wielką
górę drewna. Łuna była pewnie widoczna na kilometr, ale co tam, grunt, że było nam ciepło
(zwłaszcza z odrobiną alkoholu i ukochanym mężczyzną). Słońce zaszło już za górami. Niebo
świeciło milionem gwiazd. Wokół unosił się lekki mróz, ale dzięki naszemu ognisku, było
przyjemnie.
- Chodź ze mną na chwilę – Slash wstał i pociągnął mnie w stronę pomostu. Bez oporu poszłam za
nim. Gdy byliśmy na miejscu spojrzałam na niego rozbawionym wzrokiem – Wiesz, że cię
kocham? – parsknęłam śmiechem.
- Co to za pytanie. Jasne głuptasie, że tak – mocno się do niego przytuliłam. Delikatnie mnie od
siebie odsunął i zrobił krok do tyłu.
- Chcę być z tobą już zawsze. Zabiłbym się, gdyby coś ci się stało, lub z jakiś powodów nie
moglibyśmy być razem – wyznał i sięgnął do tylnej kieszeni spodni – Dlatego – przykucnął na
jedno kolano – Chciałbym cię prosić o rękę – spojrzał na mnie ze łzami w oczach, które były
widoczne dzięki blasku płomieni – Zrobisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? – W głowie
miałam tysiące myśli. Nagle przypomniały mi się wszystkie jego wady, ale jedna myśl górowała
nad tymi czarnymi. Nie mogłabym żyć bez niego.
- Tak – wydusiłam całkowicie przekonana do swojej decyzji. Trzęsącymi się dłońmi, Slash nałożył
na mój palec srebrny pierścionek z masą kryształków wokół. Przypominał bardziej obrączkę.
Złączyliśmy się w długim i namiętnym pocałunku. Z oddali słychać było oklaski, jakimi obdarowali
nas Izzy z Sarą. Było mi tak dobrze. W oddali wybuchały fajerwerki, no tak północ, uśmiechnęłam
się sama do siebie.
Po powrocie do LA Gunsi byli zajęci sesją nagraniową ich nowego dwupłytowego wydawnictwa.
Coś się między nimi psuło. Axl coraz więcej narzucał zamiast proponować. Współczułam Izziemu,
który już powoli nie wytrzymywał tej presji. Nie układało mu się też z Sarą, która cały wolny czas
spędzała z muzykami zespołu Skid Row. Po zakończeniu kolejnego roku akademickiego, Slash
wygospodarował dla nas trochę czasu. Zaszyliśmy się oboje w przytulnej willi 50 km od Miasta
Aniołów i przeżyliśmy najsłodszy weekend na świecie. W lipcu, gdy wszystko w związku z Use
You Illusion było dopięte na ostatni guzik, wyruszyli w trasę. Miałam zobaczyć się z moim
ukochanym dopiero za dwa miesiące, po ich koncercie na Wembley. Cały ten czas malowałam, lub
pomagałam Sarze urządzić jej nowe mieszkanie, o którym tak na marginesie mówiąc, Izzy nic nie
wiedział. Nie podobało mi się to. W połowie sierpnia dopadł mnie jakiś zarazek. Codziennie
wymiotowałam. Byłam osłabiona. Myślałam, że spóźniający się okres jest wynikiem stresu
związanym z całą tą sytuacją, ale lekarz szybko wybił mi ten pomysł z głowy. Siedziałam, jak
zahipnotyzowana w samochodzie mojego ukochanego, który zostawił mi na czas swojej
nieobecności. Ja pierdolę, co myśmy narobili. Przecież brałam te cholerne tabletki! Nie
wytrzymałam i poleciałam do Londynu na ich koncert na Wembley.
Bez problemu dostałam się na zaplecze. Stałam zmęczona przed drzwiami garderoby, na której
widniała kartka z napisem „Slash”. Wzięłam głęboki oddech i weszłam do środka
- Jenny! Ja pierdolę, Jenny! Jak ja za tobą kochana tęskniłem – złączyliśmy się w namiętnym
pocałunku, który trwałby prawdopodobnie godzinę, gdyby nie manager, który wyciągnął z pokoju
Slasha, mówiąc, że już czas. Postanowiłam, że nie będę czekać. Wrzasnęłam najgłośniej, jak
mogłam by przebić się przez ogólny hałas
- Jestem w ciąży Slash! – chłopak zatrzymał się, a gitara omal nie wypadła mu z rąk. Bez słowa
cofnął się i ucałował mnie najintensywniej, jak tylko mógł w tak krótkim czasie. Starł łzę, która
popłynęła po moim policzku, szepnął „Kocham cię” i pobiegł na scenę, na której nowy perkusista
Matt wybijał już rytm. Występ był świetny. Całą uwagę koncentrowałam na Slashu, który z
wyraźnym bananem na gębie grał wszystkie swoje solówki. Po wszystkim zaciągnął mnie do swojej
garderoby
- Siadaj i mów, który miesiąc, wiesz może chłopiec, czy dziewczynka? – był rozpromieniony.
Usiadłam na jego kolanach.
- 6 tydzień. Nie znam jeszcze płci dziecka, ale na razie wszystko jest ok. – cmoknęłam go w
policzek.
- Ja pierdzielę będę ojcem – krzyczał.
- Co? – zawołał Rudy, który podsłuchał co nieco w szparze drzwi – Jenny? Co ty tutaj robisz?
- To, co widać – objęłam Slasha za szyję.
- Ja pierdzielę, ty i dziecko – pokręcił głową rozbawiony Rose.
- A coś ci nie pasuje – rzuciłam ostro.
- Wyluzuj, tylko żartowałem – zaśmiał się głośno – E! Słyszeliście wszyscy, Slash i Jenny będą
mieć dzidziusia! – krzyczał na całe gardło. Jak on mógł mieć jeszcze siłę drzeć japę, po tak długim
zdzieraniu gardła.
- Serio? – między drzwiami i rudą czupryną ukazała się głowa Izziego – Kurcze, też bym tak chciał
– zasmucił się.
- No masz przecież Sarę – szepnęłam.
Powrót był dla mnie bardzo ciężki. Jako , że samolot zaplanowany był na rano, męczyły mnie
okropne mdłości i kilka razy zaliczyłam bliskie spotkanie z samolotowym kiblem. Slash bardzo się
o mnie martwił, ale przekonałam go, że mam tak codziennie i to całkowicie normalne. Pierwszy
tydzień po powrocie przyniósł wiele złych wieści. Sara zostawiła Izziego dla Bolana ze Skid Row.
Wiem, że obiecywałam, że będę ją wspierać, ale w tym momencie przegięła. Wie o mojej ciąży, ale
ja zerwałam z nią wszelkie kontakty. Stardlin często przesiaduje w Hellhouse w towarzystwie Jack
Danielsa, lub po prostu wódki. Cholernie mi go szkoda. Kolejną złą wiadomością dla mnie był
coraz bardziej napinający się grafik mojego ukochanego. Widywałam się z nim coraz rzadziej.
Wróćmy jeszcze na chwilę do Izziego. Ten zrezygnował z kilku kolejnych koncertów zespołu i
zaszył się w jakiejś melinie. Chłopaki próbowali go odszukać, ale na marne. Mój brzuszek był
lekko wypukły, ale z pewnością nie wyglądało to jeszcze na ciążę. W końcówce września zespół
wyjechał na dwu tygodniowe tournee. Ich dwa nowe albumy były kompletnym hitem, a zespół
okrzyknięto mianem „The Most Dangerous Band in the World”. Im oczywiście bardzo to
schlebiało. Coraz bardziej doskwierająca mi samotność zmusiła mnie do pewnych rozmyślań. One
coraz bardziej mnie przerażały, ale dochodziłam do wniosku, że to jedyna słuszna decyzja. Slash
jest najpopularniejszym i najlepszym gitarzystą na świecie. Jest w najlepszym zespole na świecie.
Prowadzi rock ‘n rollowy tryb życia, a ja i moje dziecko mieliśmy mu to zabrać? Przecież
niemożliwym było, żebym zostawała na miesiące sama z dzieckiem, kiedy on bawiłby się i mógł
pieprzyć każdą chudą laskę z płaskim brzuchem i talią osy. Nie oszukujmy się, nie będę tak
wyglądać jeszcze przez bardzo długi czas. Nie wspominając o dwu miesięcznej wstrzemięźliwości
od seksu po porodzie. Nie chciałam tej decyzji podejmować pochopnie, bo mogłam tym skrzywdzić
dwie najważniejsze osoby na świecie: Slasha i nasze nienarodzone jeszcze dziecko. Wybrałam się
do centrum handlowego na zakupy. W sklepie muzycznym spotkałam trzy wielkie fanki zespołu,
który wyzwały mnie z góry na dół, że niszczę temu biednemu chłopakowi życie. Przytomny
sprzedawca, wciągnął mnie na zaplecze sklepu, gdzie siedział, o zgrozo, Izzy. Stałam przed nim
trzęsąca się, jeszcze w szoku. Mocno mnie do siebie przytulił. Kiwał się ze mną w przód i tył,
szepcząc, żebym się uspokoiła. Po 10 minutach moje serce wróciło do normalnego rytmu, oddech
też.
- Boże Izzy, tak bardzo chciałabym z tobą pogadać, ale spieszę się do lekarza. Mam umówioną
wizytę kontrolną. Proszę przyjdź do mnie jutro z rana, dobrze? Ale przyjdź! – upewniłam się.
Dwukrotnie skinął głową. Po południu jeszcze raz, na spokojnie wszystko przemyślałam. Do
powrotu Slasha zostały dwa dni. Bilety mogę zarezerwować telefonicznie. Już wiedziałam, gdzie
chcę się udać. Wybrałam tak dobrze znany mi od dzieciństwa numer. Po kilku sygnałach usłyszałam
tak przyjazny i ciepły mi głos
- Babciu, mam do ciebie ogromną prośbę.
***
Slash,
Zanim pourywasz łby wszystkim naszym znajomym przeczytaj to!
Wierz mi, naprawdę długo zastanawiałam się nad tym, jaką decyzję podjąć. Wydawać się może, że
są tylko dwie opcje. Wóz, albo przewóz, jak to się mówi. Niestety, każda z nich niesie za sobą
jakieś konsekwencje. Jeśli byłoby tak, jak jest teraz. Pomyśl, jaką przyszłość ci to przyniesie. Po
pierwsze jesteś najlepszym gitarzystą. Otwierają się przed tobą niezliczone propozycje. Gracie
masę koncertów. Twoje marzenie się spełniło. Gdzie w tym wszystkim ja, albo dziecko.
Mielibyśmy żyć w rozłące miesiącami, a może zabrałbyś nas ze sobą? Siedziałabym z dzieckiem w
zadymionych kulisach, albo całymi nocami w hotelu, w obawie, że przyjdziesz wstawiony? Nie
zrozum mnie źle. To jest twoje życie i nie mam ci tego za złe, ale ja nie chcę ci go niszczyć. Deptać
twoich planów i marzeń, dlatego wyjeżdżam. Od razu zarzekam sobie, że to jest WYŁĄCZNIE
moje suwerenna decyzja. Nikt mnie nie zmuszał, ani nie otumanił. Nikt nie wie też, gdzie teraz
jesteśmy, więc proszę nie szukaj nas, bo wątpię w powodzenie twojej misji.
Jeśli kiedykolwiek będziesz chciał zobaczyć nasze dziecko, nie chcę ci tego zabraniać. Masz do
tego pełne prawo. Skontaktujesz się ze mną przez mojego ojca, lub prawnika. Spotkamy się w
jakimś określonym, dogodnym dla ciebie punkcie.
Pierścionek zostawiam tobie. Wiesz, że i tak należę do ciebie.
Kocham cię, zapomnij o mnie,
Jenny
Rozdział 14
- Zrozum mnie, Izzy. Ja nie chcę rujnować jego kariery. Przecież on ma zespół, talent i
zobowiązania. Jak ty sobie to wyobrażasz? Odejdzie z Guns N’ Roses, nie pojedzie w trasę, a może
ja pojadę z niemowlakiem i będę go ciągać po zadymionych barach i kulisach? – ostatnie niemalże
wykrzyczałam.
- Jenny, to co zamierzasz zrobić? Co według ciebie jest najlepszym wyjściem? – zapytał
rozgoryczony.
- Najlepiej będzie, jak zniknę z Jego życia. Szybko zapomni, nawał pracy na pewno mu w tym
pomoże. Niczego od niego nie będę chciała, Izzy. Może wrócę do Londynu… - zamyśliłam się.
- Czy ty wiesz, co w ogóle mówisz?! Przecież on cię kocha. Jesteś jego narzeczoną do cholery, to
do czegoś zobowiązuje! Nie możesz tak po prostu zniknąć. To najgorsze wyjście z możliwych! –
jednym ruchem zrzucił wszystko, co stało na kuchennym blacie. Odruchowo zrobiłam 2 kroki do
tyłu. Nie chciałam się do tego przyznać, ale trochę się go bałam. Od kiedy tymczasowo odszedł z
zespołu, ograniczył narkotyki, nie wiadomo, do czego zdolny jest człowiek na głodzie.
- Ja nie pytam się ciebie o zdanie. Myślałam nad tym cholernie długo. Praktycznie, jeszcze zanim
zaszłam w ciążę. Jesteś moim przyjacielem i jedyną osobą, na której mogę polegać. Tylko tobie
powierzam ten sekret. Błagam, nie mów nic Slashowi, nikomu! Przyrzeknij mi to! Tylko o to cię
proszę, Izzy. – ostatnie zdanie wypowiedziałam niemalże szeptem.
- Wiesz o tym, że to cholernie dużo. Będę musiał patrzeć Slashowi w oczy i udawać, że o niczym
nie wiem. Wspierać go, że niedługo wrócisz. Po za tym, kiedy masz zamiar to zorganizować? Jak
On będzie na próbie? A może wyślesz go do klubu, żeby się zabawił, a w tym czasie uciekniesz? –
spytałem
- W zasadzie to, Gunsi zjeżdżają z trasy jutro wieczorem. Za chwilę rozpoczyna się koncert w
Phoenix, więc mam gwarancję, że nie wpadnę na niego na lotnisku. Bilety już mam. Spakowana też
jestem, za chwilę zadzwonię po taksówkę. – Izzy zrobił oczy, jak dwa spodki i musiał podeprzeć się
o szafkę - Ja chciałam się tylko z tobą pożegnać i wtajemniczyć w to wszystko, żebyś chociaż ty
nie musiał się martwić – uśmiechnęłam się lekko.
- Wiesz co, wolałbym o niczym nie wiedzieć. Przynajmniej miałbym czyste sumienie, a boleć
będzie tak samo, Jenny. Odezwiesz się, jak dolecisz? – zapytał delikatnie przytulając ciężarną
przyjaciółkę. Teraz, gdy brzuszek był już lekko widoczny, uważał na każdy swój gest, gdy mnie
dotykał.
- Może nie teraz… za jakiś czas, jak wszystko sobie poukładam, a sprawa nie będzie taka świeża –
wtuliłam się w niego jeszcze bardziej.
- Nie dzwoń po taksówkę, zawiozę się, chcę być przy tobie, jak najdłużej się da – Jenny tylko lekko
przytaknęła. Izzy zaniósł walizki do bagażnika, nie było tego dużo i ruszyli bez słowa w kierunku
LAX. Podroż zajęła im godzinkę. Słuchali piosenek z najnowszej płyty Aerosmith „Get a grip”,
której jeszcze nie zdążyła kupić. Gitarzysta zaparkował jak najbliżej wejścia i pomógł swojej
przyjaciółce z bagażami:
- Czas się pożegnać. Nie wiem, kiedy się zobaczymy… Cholera, jak ja będę za tobą tęskniła –
wtuliłam się w swojego towarzysza.
- Jenny, nie płacz. Pamiętaj, że to była twoja decyzja… - powstrzymał się od jej komentowania.
- Teraz widzisz, dlaczego nie chciałam takich pożegnać. Już dosyć się w swoim życiu naryczałam –
uśmiechnęłam się przez łzy i puściłam jego dłoń udając się na odprawę.
Celem była Florencja, miasto, z którego pochodzili rodzice jej matki. Cały czas miała z nimi
kontakt i nie musiała ich nawet nakłaniać, żeby zgodzili się na jej przylot do Włoch. Podroż trwała
strasznie długo, gdy budziła się co jakiś czas, zawsze wstawała, by rozprostować kości. Gdy Jenny
wylądowała, świtało. Kuzyn Antonio czekał na nią pod budynkiem lotniska.
- Jenny, jaka ty jesteś Bella! – krzyknął i wziął mnie w ramiona. Nie widzieliśmy się 6 lat. Nie
mógł być na pogrzebie rodziców.
- Spokojnie, bo zaraz mnie udusisz – wydusiłam z siebie i mnie puścił – przyjrzałam mu się
dokładnie. Typowa włoska uroda, opalony z lekkim zarostem. Ideał.
- Ty też wyrosłeś. Rany, ale z ciebie ciacho. – uśmiechnęłam się
Po krótkim przywitaniu wsiedliśmy do auta. Czekała mnie godzina jazdy. Dziadkowie mieszkali na
przedmieściach w pięknej, zielonej okolicy, która zawsze była nieodłączną częścią moich
wspomnień z wakacji w okresie dzieciństwa:
- La mia amata nipote – zawołał dziadek, a zaraz za nim, na ganek wyszła babcia. Oboje nic się nie
zmienili. Ściskaliśmy się kwadrans, albo nawet dłużej. Nie ważne, że wszyscy w okolicy jeszcze
spali. Opowiedziałam im o wszystkim, czego mogli nie wiedzieć. Dziadkowi nie spodobało się to,
co zrobiłam. On zawsze stał murem za rodziną i nie mógł przetrawić tego, że chcę wychowywać
moje dziecko samemu. Babcia starała się go uspokoić argumentem, że przecież: Nipote è incinta, i
potrzebuje spokoju. Wyszedł, trzaskając drzwiami, tego bym się po nim nie spodziewała. Babcia
doskonale była we wszystko wtajemniczona już dwa tygodnie temu. Poszłam rozpakować moje
rzeczy do pokoju, który zajmowałam w dzieciństwie i odświeżyć się. Dostatecznie wyspałam się w
samolocie, więc zeszłam do kuchni zrobić śniadanie. Na nic zdały się moje szczere chęci, a nawet
prośby. Babcia chciała przywitać mnie prawdziwym, włoskim śniadaniem. Były więc i świeżę
bułeczki, ser mozarella, szynka parmeńska, jak i suszone pomidory, które uwielbiałam zawsze jeść
do wszystkiego. Nie miałam w ciąży jakiś większych zachcianek, a mdłości już ustępowały, więc
zjadłam obfite śniadanie ze smakiem i podziękowałam. Wyszłam usiąść na schodki. Stąd roztaczał
się niesamowity widok na budzące się do życia miasto. Przed południem poszłyśmy obie na targ,
kupić świeże warzywa i przywitać się z ciocią Silvią (matką Antonio). Obie cichutko rozmawiały o
czymś po włosku. Przynajmniej kilkadziesiąt razy padło moje imię i kilkakrotnie Slasha. Każdy
chwila, gdy wspominały mojego ukochanego, był jak sztylet wbity w serce. Starałam się
relaksować w promieniach słońca wylegując się na krześle, ale było to w takich momentach bardzo
trudne. Gdy wróciłyśmy do domu, pomogłam w przygotowaniach obiadu. Babcia oznajmiła, że nie
ma już nic do roboty, włączyłam w saloniku telewizor i przysiadłam na kanapie, od lat tej samej z
ciemnej skóry. Stwierdziłam, że zapomniałam połowy wyrazów, jakich nauczyłam się w
dzieciństwie. Jutro będę musiała przejść się do księgarni. Przysnęłam. Obudził mnie zapach
Spaghetti, z ostrym sosem pomidorowym. To była jedna, z tych rzeczy, których tak mi brakowało.
Wielokrotnie próbowałam sama je przyrządzić, ale nigdy nie smakowało, tak jak te. Wiadomo,
babcie mają swoje sposoby. Po południu cała rodzina (nawet dziadek) relaksowała się na ganku
popijając wino ( w moim przypadku sok wiśniowy) i plotkowała o tym, co ślina na język
przyniesie. Dzisiaj poszłam spać dosyć wcześnie, ale wiadomo zmiana czasu. Jutro powinno być
już ok.
Tak spędzałam każdy kolejny dzień. Coraz częściej płakałam z powodu rozłąki, ale
wiedziałam, że zrobiłam dobrze. Starałam się nie dopuścić, do słowa tego malutkiego głosiku, który
szeptał, że krzywdzę w tym momencie 2 najważniejsze osoby w moim życiu: to nienarodzone
maleństwo i Slasha. Minął pierwszy miesiąc. On, już pewnie przestał mnie szukać. To dobrze,
pomyślałam. Szybciej zapomni. Nie czytałam gazet i nie oglądałam w telewizji programów
plotkarskich. Nie chciałam wiedzieć, czy coś piszą. Minęły kolejne 3 miesiące. Czułam się jak
ciężarówka. We Włoszech teraz była zima i to ratowało mnie przed omdleniami i totalnym
wykończeniem. Nie wiem, jak poradziłabym sobie w LA. Siedziałam i oglądałam telewizję, tak, jak
codziennie przed obiadem. W wiadomościach mignęło mi dobrze znane zdjęcie. Wychodziliśmy
wtedy z kliniki po pierwszym i jedynym USG z jego udziałem. Niósł mnie na rękach. W tym
momencie, jedna z tych hien zrobił nam zdjęcie. Była to ta sama fotografia, a pod nią podpis:
“Slash è depresso. Beve troppo. Egli farmaci cur di nuovo.” Oczy zaszły mi łzami i uświadomiłam
sobie, co tak naprawdę zrobiłam. Zamiast ratować jego życie, zniszczyłam je. W tym momencie
poczułam mocne kopnięcie, nie takie jak zawsze. Miałam wrażenie, że maluch chciał wykopać
sobie dziurę w moim brzuchu na zewnątrz. Pisnęłam z bólu. Doskoczył do mnie Antonio, który
razem za mną oglądał serwis. Zachwiałam się i runęłam na oparcie fotela. Jak przez mgłę
pamiętam, światła, krzyki, przeraźliwą ciszę. Nie czułam bólu, w ogóle nic nie czułam. Odleciałam.
- Jessica - zawołała postać w bieli – Słyszysz mnie? Otwórz proszę oczy. – rozkazał. Posłusznie
spojrzałam na niego. To był lekarz. Zaświecił mi lampką w oczy i uśmiechnął się.
- Co się stało? – zapytałam zdezorientowana.
- Maluszkowi trochę się pospieszyło na świat – Rozchyliłam usta w szoku i odruchowo złapałam
się za brzuch. Był płaski. Nie zdążyłam wydusić z siebie nawet krzyku, doktor kontynuował
spokojnie – Dziecko owinęło się pępowiną i samo się podduszało. Teraz jest już wszytko dobrze.
Sprawnie przeprowadziliśmy cesarskie cięcie i powitaliśmy na świecie, zdrowego, acz malutkiego i
zasapanego, chłopczyka – uśmiechnął się szczerze.
- Mogę go zobaczyć?! –zapytałam i poderwałam się na łóżku. To był błąd. Zakręciło mi się w
głowie i runęłam na swoją poduszkę.
- Spokojnie, proszę nie wstawać. Nie wolno pani wstawać. Chłopczyk jest teraz w inkubatorze i
zostanie tam przez najbliższe dwa tygodnie. Jutro z samego rana pielęgniarka zawiezie panią na
oddział noworodków. Myślę, że za kilka dni będziesz już w swoim łóżku, Jenny – rozluźnił się i
zwolnił uścisk z moich ramion. Oparłam się wygodnie i przymknęłam oczy.
- Musimy jeszcze uzupełnić dane – odezwała się pielęgniarka – Imię ojca dziecka? – zapytała
służbowo. Wspomnienia bolały. Nie mogłam i nie chciałam zabrać tego Slashowi, więc po chwili
milczenia odpowiedziałam:
- Saul Hudson – pielęgniarka zmieszała się, ale wpisała to, co jej podałam.
- Imię dziecka? - zastanawiałam się nad tym długo. Osobiście bardziej odpowiadała mi wersja dla
dziewczynki: Flora Ola (drugie imię po mamie Saula). Dla chłopaka miałam przygotowane dwie
opcje: David Christopher (drugie imię po moim ojcu), lub Christopher Saul – No więc? – ponaglała
mnie.
- Christopher Saul – odpowiedziałam. Wypełnianie reszty papierów zajęło jakiś kwadrans. Potem
miałam spokój. Wieczorem nie wolno było odwiedzać pacjentów, więc miły doktor, który wpadł do
mnie sprawdzić, czy wszystko gra, wręczył mi kwiaty od moich dziadków. Szczerze mu
podziękowałam i za to i za opiekę nad maluchem. Szybko zasnęłam. Rano obudziła mnie
pielęgniarka (inna, tamta najwyraźniej skończyła swoją zmianę) uprzejma Włoszka z promiennym
uśmiechem. Zabrała mnie na badanie i podwiozła na salę noworodków. Chris ( bo tak będę na niego
wołać), był najpiękniejszym, najcudowniejszym dzieckiem. Miał Jego oczy. Ich kolor mógł się
jeszcze zmienić, ale ten kształt i spojrzenie. Serce okropnie bolało mnie, gdy na niego patrzyłam.
Zrobiłam zdjęcie i musiałam wracać. Bardzo chciałam udokumentować te chwile, żałowałam, że
nie robiłam tego we wszystkich ważnych momentów, gdy byłam z Saulem.
Codziennie rano, przez najbliższy tydzień chodziłam go mojego syneczka. Mogłam już nawet
otwierać inkubator i głaskać go po pięknych malusieńkich rączkach. Nadszedł dzień wypisu. Przy
samochodzie na dole czekał na mnie komitet powitalny z... dziadkiem na czele (przez cały czas,
kiedy tu byłam, nie odzywał się do mnie). Wyściskałam ich wszystkich i wsiadłam do pierwszego
samochodu z ciocią Silvią, wujem Giovannim i Antonio. Dziadkowie pojechali oddzielnie z siostrą
babci (którą nie za bardzo kojarzyłam) i jej nowym facetem. W domu nie rozmawiałam z nimi
wszystkim długo – poszłam szybko spać. Rano zerwałam się z łóżka. Wzięłam prysznic, zjadłam
szybkie śniadanie i pobiegłam do mojego maleństwa. Tak minął mi cały tydzień. Chris był na tyle
zdrowym i dobrze rozwijającym się dzieckiem, że wyszedł ze szpitala kilka dni szybciej, niż na
początku przewidywał lekarz. W takich momentach zrozumie tylko matka, matkę. To nie do
opisanie mieć w domu na wyłączność swoją kruszynę. Nie miałam problemów z wykonywaniem
obowiązków przy maleństwie. W razie czego zawsze była babcia i wianuszek ciotek, kuzynek,
sąsiadek, które znały się na opiece nad niemowlakami tak samo dobrze, jak ona. Cieszyłam się, że
w każdej chwili mogę się zwrócić do nich z problemem i zapytać, czy to normalne, czy nic małemu
nie jest. Nie miałam teraz czasu na nic. Nie oglądałam telewizji, nie rysowałam, nawet muzyki
przestałam słuchać. Każdą wolną chwilę wykorzystywałam na sen, jedzenie i mycie, byle tylko nie
obudzić Chrisa. Któregoś ranka, usłyszałam mocne pukanie do drzwi, ale nawet nie otworzyłam
oczu. W domu babci zawsze był większy ruch niż na dworcu. Postanowiłam jednak wstać, gdy
usłyszałam krzyki. Ewidentnie na dole wywiązała się jakaś awantura. Czy oni zapomnieli o tym, że
w domu śpi małe dziecko? Po cichu zeszłam po schodach. W drzwiach stała ciotka Silvia i
wymachiwała jakąś gazetą. Kilkakrotnie wymieniła moje imię. Czyżby gazety pisały o tym, że
urodziłam? Ale skąd by się o tym dowiedziały?! Babcia z dziadkiem starali się uspokoić swoją
krewną. Mówili coś o niepotrzebnym stresie i czymś, co jest nieważne. Babcia rzuciła jednym
słowem w stronę ciotki, które zrozumiałabym na końcu świata, w każdym języku i jestem pewna,
że wyrwałoby mnie z kamiennego snu i śpiączki: Slash. Podbiegłam do nich, przedzierając się
przez dziadków i wyrwałam gazetę. Na pierwszej stronie włoskiego dziennika widniało lekko
pogięte już zdjęcia mojego ukochanego. Moje oczy przykuł nagłówek: “Slash per overdose di
eroina.”. Dziadek wyrywał mi gazetę z rąk, ale ja już przeczytałam to, co chcieli przede mną ukryć.
- Od kiedy? Kiedy wydano tę gazetę! – krzyczałam. Obudziłam Chrisa. Babcia pobiegła na gorę
uciszyć malucha.
- Wczoraj – powiedział łamaną angielszczyzną.
***
Bella - imię, które w j. włoskim oznacza "piękna"
La mia amata nipote - moja kochana wnuczka
Slash è depresso. Beve troppo. Egli farmaci cura di nuovo - oznacza, że Slash jest w depresji,
dużo pije i znów zaczął brać.
Slash per overdose di eroina - Slash przedawkował heroinę
Rozdział 15
- Dlaczego nic mi nie powiedzieliście do cholery! Przecież to jest ojciec mojego dziecka! Ja
nadal go kocham. Nigdy nie przestałam! – krzyczałam przez łzy. Musiałam tam polecieć.
Musiałam go zobaczyć. Pobiegłam na górę. Omal nie spadłam ze schodów, potykając się o
stopień, ale to nie było teraz ważne:
- Babciu, ja muszę tam polecieć. Muszę go zobaczyć. On nie może umrzeć, rozumiesz! –
krzyczałam. Chris znowu płakał, a ja bezsilnie opadłam na fotel i ukryłam twarz w dłoniach.
Przecież nie zabiorę wcześniaka, który warunkowo wyszedł ze szpitala w wielogodzinną podróż
samolotem w inny region świata.
- Jedź, mia nipote. – rzuciła smutno – Chris zostanie z nami we Florencji – dodała. Rzuciłam jej
zszokowane spojrzenie – No nie patrz tak na mnie. Myślisz, że cię z nim puszczę w tę miejską
dżunglę?! – oburzyła się. Nie myślałam długo. Uściskałam ją i wycałowałam mojego skarba, który
już nie płakał, a zasypiał w ramionach mojej babci. Największym wyzwaniem było załatwienie
biletów, ale i to nie było niemożliwe. Musiałam przy nim być, przynajmniej teraz i nic się nie
liczyło.
Słoneczne LA. Zapomniałam, jak tutaj gorąco. Dobrze, że miałam z Włoch masę zwiewnych,
letnich sukienek, ponieważ wszystkie cieńsze ubrania zostawiłam w domu Gunsów. Nie chciałam
tam wracać, nie teraz. Kupiłam w kiosku, pierwszą lepszą gazetę, żeby dowiedzieć się, w którym
szpitalu leży Saul i złapałam taksówkę. Kazałam się zawieść na miejsce, jak najszybciej się dało z
możliwością dopłaty oczywiście. Kierowca przemierzał ulice Miasta Aniołów, łamiąc wszystkie
możliwe przepisy. Na miejscu rzuciłam w niego kilkoma, zielonymi papierkami i pobiegłam do
drzwi. Nawet nie zauważyłam dwójki facetów stojących w skórach przy drzwiach, zaciągających
się Malboro:
- Przepraszam w jakiej sali leży Saul Hudson? – zapytałam kobietę z recepcji.
- Przepraszam, ale nie wolno mi wpuszczać nikogo, bez zezwolenia jego managera. Czy pani jest
kimś z rodziny? – odezwała się wymuszonym grzecznym tonem.
- W zasadzie tak, jestem jego narzeczoną – odpowiedziałam stanowczo.
- Pf... każdy może tak powiedzieć, a teraz proszę opuścić klinikę, bo zawołam ochronę –
wyszczerzyła swoje krzywe szare zęby. Zrezygnowana wyszłam na zewnątrz i usiadłam na
skrzynce z kwiatami. Zawiesiłam swój wzrok na wejściu, a z moich oczu cicho spływały duże
krople łez. Było mi potwornie gorąco. Nie zdążyłam się przebrać i siedziałam teraz w jeansach i
bluzie, tak, jak w domu we Włoszech. Moją głowę zaprzątał szereg dziwnych i dziwniejszych
myśli. Jednego byłam pewna, nie wybaczę sobie, jeśli jemu coś się stanie, jeśli... umrze.
PUNKT WIDZENIA: GUNSI
- Stary, chodź zapalić, bo porozpierdalasz z nerwów te plastikowe krzesełka – rzucił Duff do Axla.
Izzy siedział w takiej samej pozycji od wczoraj wieczora, może zasnąć? Chuj go tam wie. Axl bez
słowa poszedł w kierunku wyjścia:
- Masz – wcisnąłem mu w dłoń zapalonego papierosa. Rudy zaciągnął się do granic możliwości i
powoli wydychał dym.
- Kurwa Duff, czemu on to zrobił do chuja jebanego! Przecież ma kasę, talent, może mieć każdą
dupę, jaką sobie zamarzy. – zaczął swój wywód Wiewióra.
- Kurwa, ty nigdy tego nie zrozumiesz. On jest zakochany rozumiesz, to. Do granic jebanych
możliwości. Ona jest w ciąży, pewnie za dwa tygodnie urodzi się gdzieś na świecie jego dziecko, a
on kurwa nigdy go nie zobaczy, teraz czaisz! – krzyknął mu do ucha.
- Odpierdol się kurwa, wszyscy dajcie mi spokój – krzyknął depcząc papierosa i wszedł do
budynku mijając się w przejściu z Izzym.
- Stary no nareszcie się ruszyłeś, już myśleliśmy z Rudym, że zamieniłeś się w kamień – zażartował
Duff
- Bardzo kurwa śmieszne – odpowiedział odpalając papierosa.
- Chcesz kawę, idę do bufetu – zaproponował
- Nie, nie mam ochoty – odburknął. Basista nic mu nie odpowiedział, nawet nie nalegał, dziwne.
Stał bez ruchu, aż w końcu Izzy spojrzał mu w twarz
- No co tak stoisz, chciałeś iść po tę kurewską kawę to wypierdalaj .
- Ty Izzy, ja chyba ze zmęczenia jakieś omamy kurwa mam – odpowiedział zszokowany Duff
- Co ty pierdolisz, znowu coś brałeś w kiblu i nie chcesz się przyznać. Wracamy do Slasha –
powiedział zdecydowanie. Duff patrzył na dziewczynę, która na dźwięk imienia “Slash” odwróciła
się w ich stronę i szybko ocierała łzy.
- Kurwa Izzy mówię ci, spójrz na lewo – upierał się basista. Kumpel nawet nie zareagował i już
otwierał drzwi, gdy ktoś zawołał za nim wysokim, damskim głosem:
- Izzy! – Doskonale znał ten głos i jego właścicielkę. Żegnał się z nią na lotnisku. Szybko odwrócił
się i stanął z nią twarzą w twarz:
- Jenny? – szepnął i zmierzył ją wzrokiem. Chwileczkę, czy ona nie powinna być teraz w
zaawansowanej ciąży?
- Ja nie chciałam, naprawdę nie... – czuła, że wszytki wokół wiruje. Przed oczami pojawiły się
mroczki a w uszach słyszała już tylko szum i stłumione wołanie Izziego, chwilę potem i to
zniknęło:
- Jenny! Jenny! – ktoś cicho szeptał jej imię i głaskał po głowie. Powoli otworzyła oczy i zobaczyła
zielono-brązowe tęczówki wpatrujące się w nią z bardzo bliska, a czarne kosmyki błądziły po jej
twarzy.
- Izzy – szepnęła i wtuliła się w niego najmocniej, jak mogła.
- Chodź ze mną – postawił ją na ziemi i powili weszki do kliniki.
- Ale ona mnie nie wpuści, nie jestem nikim ważnym... jestem niewiarygodna dla niej – uparcie
tłumaczyła przyjacielowi.
- Nie pierdol tylko chodź – przeszli koło recepcji nawet się nie zatrzymując.
- Przepraszam, tej pani nie wolno wejść – zawołała
- Spierdalaj – krzyknął i wchodził z Jenny do windy.
- Wiesz, nie przejmuj się tym, ale Axl jest na ciebie trochę zły, przejdzie mu, ale lepiej trzymaj się
od niego na dystans – poinformował przyjaciółkę
- Nie dziwię mu się – szepnęłam i ukryłam twarz w dłoniach. Izzy szybko zmienił temat:
- Ty nie powinnaś być w ciąży? – zapytał poddenerwowany.
- Urodziłam 2,5 tygodnie temu. Chris jest wcześniakiem. – starałam się opanować płacz. Na niego z
pewnością przyjdzie jeszcze pora.
- Tak ma na imię?- zaciekawił się
- Christopher Saul Hudson – szepnęłam
- Ładnie – wymusił uśmiech i przytulił mnie do siebie. Winda otworzyła się i przed nami ukazał się
długi korytarz z rzędami drzwi po prawej i po lewej stronie. Ściany były w kolorze brzoskwini
ładnie pasowały do białych plastikowych krzesełek. Izzy pociągnął mnie za sobą wgłąb. Zatrzymał
się przy przedostatniej sali:
- Możesz wejść, ale poczekaj, aż wyprowadzimy Axla, nie chcesz przecież żadnych kłótni, nie? –
stwierdził i wszedł do środka. Chwila szeptów i z pomieszczenia wyłoniła się ruda czupryna
odwiązana bandaną:
- Co ty tu kurwa robisz! – krzyczał – Wypierdalaj, mało mu krzywdy zrobiłaś! – Izzy
bezceremonialnie wepchnął mnie do środka i zamknął drzwi, odgradzając mnie od furiata.
Wpatrywałam się jeszcze w nie przez chwilę a potem powoli odwróciłam się w stronę łóżka. Na
środku bezwładnie, przykryty cienkim białym materiałem leżał mój ukochany. Wszędzie
podoczepiane miał różne kabelki i rurki: w nosie, na klatce piersiowej, w dłoniach i cholera wie,
gdzie jeszcze. Zrobiłam dwa kroki do przodu. Miał sine i popękane usta, a na twarzy pojawił się już
lekki, czarny zarost. Przysiadłam na taborecie. Nie dotykałam łóżka,bałam się, że zrobię mu jeszcze
więcej krzywdy. Zakryłam twarz dłońmi i cicho łkałam. Nie mogłam mu pomóc, a bierne
wpatrywanie się w jego twarz było najgorsze z tego wszystkiego. Jego serce dziwnie przyspieszyło,
nacisnęłam guzik wzywający pielęgniarkę. Wpadła natychmiast, odsuwając mnie od łóżka.
Sekundę po niej lekarz, który wyrzucił mnie na zewnątrz, aż odbiłam się od przeciwległej ściany:
- Zajebię ją, jeśli on umrze. Mam kurwa nadzieję, że ten dzieciak też umarł, w końcu nie jesteś w
ciąży, nie? – wyszczerzył zęby. Skuliłam się pod ścianą zatykając uszy i kołysałam się w prawo i
lewo. Matt, który przyszedł prawdopodobnie przed chwilą, pomógł Duffowi wyprowadzić
wściekłego do granic możliwości Axla, a Izzy, posadził mnie na krzesło i mocno przytulił: Nie
wiem, ile czasu minęło, w każdym razie dla mnie była to wieczność, wyszedł doktor:
- Teraz powinno być wszystko w porządku. Zwykle tak reaguje organizm, gdy zaczyna się
wybudzać. Mogą państwo do niego wejść, ale pojedynczo – oznajmił.
- Ty wejdź pierwsza – zaproponował Izzy
- Boję się – ścisnęłam jego dłoń
- Przecież nic złego nie zrobisz mu swoją obecnością, dalej wchodź! – rozkazał. Weszłam i nie
spoglądając na bladą twarz Slasha, usiadłam na krześle. Powoli uniosłam wzrok i spojrzałam na
jego oczy, takie same, jak u Chrisa. Rozpłakałam się. Nie zastanawiając się długo chwyciłam jego
dłoń i przytuliłam do twarzy: była lodowata. Złączyłam nasze palce i delikatnie, ją głaskałam.
Pewnie wyda wam się to śmieszne, ale poczułam, jak delikatnie poruszył palcami. Szybko
odłożyłam ją i się odsunęłam. Otarłam łzy, ucałowałam jego szorstki policzek i wyszłam z Sali.
Musiałam zadzwonić do babci. Martwiłam się o mój drugi skarb. Izzy musnął moje ramię,
uśmiechnął się blado i wszedł w moje miejsce. Poszukałam jakiegoś automatu, wrzuciłam kilka
monet i wybrałam numer. Odczekałam 2 sygnały i w słuchawce po drugiej stronie odezwał się
najcieplejszy głos, ten, którego teraz potrzebowałam:
- Ciao - rozpoczęła rozmowę
- Babcia! Jak tam Chris? – nie mogę się popłakać, powtarzałam sobie. Nie mogę pokazał, że jestem
słaba.
- Mały przespał prawie całą noc. Jest aniołkiem, zresztą dobrze o tym wiesz. Powiedz lepiej, jak
tam Slash? – zapytała. Bardzo chciałam ominąć to pytanie.
- No, jakby ci powiedzieć... – czułam, że spływają mi po policzkach pierwsze łzy – Jest okropnie.
On leży tam tak bezwładnie. Ja boje się go nawet dotknąć... – cholera rozpłakałam się na dobre.
Zatkałam słuchawkę, żeby nie słyszała mojego spazmatycznego oddechu.
- Spokojnie. Jestem pewna, że wszystko będzie dobrze, a ja się nie mylę – starała się mnie
pocieszyć. Usłyszałam w słuchawce cichutki płacz:
- Idź do Chrisa babciu, ja sobie tutaj poradzę, nie wiem, jak mi to długo zajmie, ale postaram się
szybko wrócić – poinformowałam
- Nie spiesz się, On cię teraz potrzebuje – stwierdziła.
- Dziękuję – szepnęłam i usłyszałam w słuchawce sygnał. Zwlekłam się z krzesła i poszłam pod
salę Saula. Izzy już wyszedł. Był w bardzo kiepskim stanie:
- Izzy, proszę cię, idź do domu, jesteś tutaj Bóg wie, jak długo – pogłaskałam jego ramię. Kiwnął
głową i wstał:
-Posiedź z nim, ale nie za długo. Przyjedź do nas, prześpij się, weź prysznic – zaproponował.
- Dzięki, ale na razie zostanę tutaj, jak będę zmęczona pójdę do hotelu, mam tam swoje bagaże.
- Jak chcesz – powiedziawszy to ucałował mnie w policzek i wyszedł. Kilka sekund później
siedziałam już przy Jego łóżku i ściskałam Jego dłoń. Nadal czułam w powietrzu Jego perfumy.
Ukryłam twarz w pościeli i nawet nie wiem kiedy usnęłam. Obudziło mnie głaskanie po głowie, ale
w bardzo charakterystyczny sposób. Tylko jedna osoba wiedziała, że nie przeszkadza mi, gdy robi
się to pod włos. Nie, to niemożliwe. Zaraz obudzi się Chris i będę musiała go nakarmić. Zaraz
przecież, ja jestem w LA i Slash, przecież on... Szybko poderwałam głowę do góry. Nie zwracając
uwagi na ból karku, przekręciłam ją na lewo i zobaczyłam coś, o czym marzyłam od miesięcy.
Uśmiechał się do mnie, miał łzy w oczach, ja zresztą też, tylko nie potrafiłam ich opanować i
momentalnie spłynęły po moich policzkach. Chciałam odezwać się pierwsza, ale mnie uprzedził:
- Nie powinnaś przygotowywać się teraz do porodu, zamiast ślęczeć obok mnie – miał straszną
chrypę, pewnie zaschło mu w ustach. Wstałam i podałam mu szklankę wody. Mierzył mnie
wzrokiem od stóp do głów, a na jego coraz bardziej zszokowanej twarzy zaczął się malować wyraz
bólu. Nie wiedziałam o co mu chodzi – Ty... co ty zrobiłaś! – wydusił z siebie. Spojrzałam za jego
wzrokiem. Wpatrywał się w mój brzuch:
- Nie! – krzyknęłam najgłośniej, jak mogłam – Urodziłam Chrisa 2,5 tygodnia temu, czy to
wszystkim wydaje się takie dziwne? Czy dziecko nie może być wcześniakiem?! – zapytałam
oburzona i szybko się opanowałam. Przecież miał prawo się zdenerwować. Odetchnęłam głęboko i
podałam mu szklankę wody. Chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałam:
- Przecież, jak powinnam zawołać lekarza – uderzyłam się teatralnie w głowę i już chciałam
wstawać, ale Slash złapał mnie za rękę:
- Poczekaj chwilę... Chris? To chłopak? – zapytał uradowany.
- Tak – uśmiechnęłam się – Christopher Saul Husdon. Jest do ciebie strasznie podobny, ma twoje
oczy – zamyśliłam się na chwilę.
- Jest tutaj? Gdzie ty w ogóle się podziewałaś – zapytał już bardziej poważnie.
- Nie, został w moimi dziadkami i na razie nie mam zamiaru go tutaj przywozić. Mały urodził się
we Włoszech. Od kilku miesięcy mieszkam we Florencji – oznajmiłam. Saul zrobił oczy, jak dwa
spodki:
- Ja jestem jego ojcem, nie możesz mi zabronić kontaktów! Co, ja ci takiego zrobiłem, że
wyjechałaś! – teraz już krzyczał. Do Sali wszedł lekarz i oburzony mnie z niej wyrzucił, krzycząc,
że powinnam go zawołać, jak tylko pacjent zaczął się wybudzać. Nie słuchałam go. Patrzyłam w
załzawione oczy Saula. Źle mnie zrozumiał, ale teraz nie było czasu na wytłumaczenia. Lekarz
zamknął drzwi, a ja opadłam na białe krzesło. Zauważyłam, że pod ścianą naprzeciw drzwi stoi
Izzy:
-To prawda? – odezwał się zrezygnowany – Chcesz mu zabronić kontaktów z dzieckiem! –
krzyknął i łapiąc za moje ramiona wstrząsnął mną z całej siły.
Rozdział 16
To jest przedostatni rozdział. Ten jutrzejszy będzie ciut dłuższy, niż zwykle, ale nie chciałam
dzielić go na dwa krótkie. I teraz mała propozycja. Mogłabym napisać wam taki bonus w
formie, jakiegoś konkretnego wydarzenia z tego opowiadania oczami chłopaków, bądź
konkretnego członka zespołu. Wybór należy do was.Piszcie w komentarzach.
***
- Nie, Izzy. On mnie źle zrozumiał. Chodziło mi tylko o to, że mały jest wcześniakiem i nie
będę narażała go na niebezpieczeństwo. Przecież we Włoszech jest zima, a tu upały. Po za
tym, jak wyobrażasz sobie kilkugodzinną podróż z noworodkiem. Na dobrą sprawę nawet
mi nie wolno jeszcze podróżować, przecież, ja jestem po cesarce! – cierpliwie wszystko
tłumaczyłam. Przyjaciel zwolnił uścisk i spojrzał na mnie zszokowany:
- Jesteś po operacji?! Czy ty jesteś poważna! Co ty tu robisz! – krzyczał
- Nic mi nie będzie – odburknęłam i w tym momencie z Sali wyszedł doktor. Zmierzył mnie
wzrokiem i pokazał gestem, że mogę wejść. Poderwałam się z krzesła i weszłam do sali.
Saul leżał tyłem do mnie. Nie odzywałam się tylko usiadłam na taborecie i milczałam
wpatrując się tępo we fragment jego nagiego ramienia:
- Dlaczego mi to robisz? – szepnął – Przecież zmieniłem się dla ciebie. Nie piłem już tak
dużo. Przestałem brać, gdy byliśmy razem. Cholernie mi na tobie zależało. Nadal zależy.
Nigdy cię nie zdradziłem – wiedziałam o tym, więc czemu nigdy tego nie doceniłam.
- Dasz sobie coś powiedzieć? – milczał, więc kontynuowałam – Kocham cię. Jesteś ojcem
mojego dziecka. Nigdy przez myśl nie przyszło mi, żeby ograniczyć ci z nim kontakty.
Gdybyś tylko chciał. Nawet gdybym teraz tutaj nie przyjechała. Skontaktowałbyś się przez
mojego prawnika i nie miałabym nic przeciwko, rozumiesz? – zapytałam. Odwrócił się do
mnie i złapał za mój nadgarstek. Odruchowo zacisnęłam swoją drugą dłoń na jego.
- Więc czemu uciekłaś? – zapytał już spokojnie. Miał przekrwione oczy. Nigdy nie
doprowadziłam go do takiego stanu. Moje serce rozpadało się na tysiące kawałków.
- Nie uciekłam. Jesteś gitarzystą w Najniebezpieczniejszym Zespole Świata. Moja ciąża
wszystko by zmieniła. Jak wyobrażałbyś sobie mieszkanie z niemowlakiem i bandą
niewyżytych rockmanów? A trasy koncertowe? Wyjeżdżał byś na kilka miesięcy, zostawiał
mnie z dzieckiem samą i dobrze się bawił? A może zabierałbyś mnie ze sobą, żebym
siedziała z Chrisem na zadymionym backstage’u pomiędzy butelkami Danielsa a
wzmacniaczami? To się nie uda Slash – wytłumaczyłam mu wszystko najjaśniej, jak
mogłam.
- Jenny, dla mnie nie ma niczego ważniejszego niż ty i nasze dziecko. Jeśli nie ma innego
wyjścia, zrezygnuję z kariery. Przecież to i tak nie jest najważniejsze, a za tantiemy w płyt i
to, co zarobiłem będziemy mogli żyć spokojnie przez długie lata – oświadczył.
- Nie zgadzam się! – zerwałam się z krzesła i wyrwałam swoją dłoń z jego uścisku. Trochę
zakręciło mi się w głowie,więc oparłam się o wezgłowie łóżka i kontynuowałam – Nie
pozwolę, żebyś siedział w domu i grał w czterech ścianach na Les Paulu. Przecież gitara
jest dla ciebie tak ważna, jak rodzina, jak ja – Na twarzy Saula pojawiło się oburzenie – Nie,
Slash, nie ma tego, co ukrywać. Przecież to oczywiste i ja w pełni to akceptuję.
- Jenny, chodź tutaj – pokazał gestem, żebym się przybliżyła i pocałował mnie w usta. Był
to najsłodszy pocałunek, jaki można było sobie wyobrazić. Tak strasznie brakowało mi jego
ciepłych ust. Nachyliłam się jeszcze bardziej a on przycisnął mnie do siebie. Zrobiło mi się
słabo i to bynajmniej nie dlatego, że Saul tak dobrze całuje. Oparłam się czołem o jego
klatkę piersiową i usiadłam na krzesło:
- Co ci jest? Zawołam lekarza – już chciał nacisnąć na guzik, ale go powstrzymałam.
- Nie, już mi lepiej. Po prostu przyleciałam tutaj 3 dni temu i od tego czasu chyba nic nie
jadłam, do tego zmęczenie, zmiana stref czasowych, osłabienie po tygodniu spędzonym w
szpitalu... – wymieniałam, głęboko oddychając.
- Czemu tydzień? – zapytał podirytowany, że tak dużo go ominęło. Miał prawo winić o to
mnie, tylko i wyłącznie mnie.
- Widzisz, poród, to, jak trafiłam do szpitala... to wszystko nie było książkowe. Mały urodził
się w 33 tygodniu ciąży, czyli o parę tygodni za wcześnie, on obkręcił sobie wokół szyi
pępowinę i nie było na co czekać, od razu zrobili mi cesarkę. Byłam nieprzytomna i miałam
problemy z oddychaniem, dlatego jestem teraz trochę osłabiona - Slash zakrył oczy
dłońmi. Ujęłam je i pogłaskałam po policzku, lekko się uśmiechając.
- Skoro już jesteśmy przy temacie szpitala... przepraszam, ale muszę o to zapytać, ty
chciałeś się zabić?! – zamknęłam oczy i oddychałam głęboko, czekając na odpowiedź, ale
nie nadeszła. To oznaczało jedno.
- Ok, rozumiem – ścisnęłam jego dłoń i wstałam udając się do wyjścia. Nawet nie próbował
mnie zatrzymać. Oboje potrzebowaliśmy trochę samotności. Postanowiłam że pójdę do
hotelu. 15 minut drogi i byłam na miejscu. Wzięłam prysznic, oglądając czerwoną szramę
na brzuchu. Ciekawe, jak to będzie wyglądało, za pół roku... dwa lata. Zjadłam szybką
obiadokolację i poszłam spać. Byłam padnięta. Rano zadzwonił telefon:
- Halo? – zapytałam zaspana.
- Jenny słuchaj twoja babcia dzwoniła i chce się z tobą skontaktować – powiedział Izzy. No
tak ten numer podałam jej w razie czego. Wiedziałam, że mogę liczyć na mojego
przyjaciela. Ale to oznaczało, że coś się dzieje – Jenny, jesteś tam?
- Tak, już... dzięki – i szybko się rozłączyłam. Kolejny telefon, czekam... 2 sygnały, 3...
- Ciao- usłyszałam głos dziadka.
- Dziadku, babcia chciała się za mną skontaktować, co się stało? – zapytałam niecierpliwie.
- Mały dostał gorączki i Julia (babcia) z Antionio pojechali z nim do szpitala. Już jest
wszystko dobrze i prawdopodobnie jutro Chris będzie w domu, ale woleliśmy ci o
wszystkim powiedzieć. – słuchałam sprawozdania dziadka bardzo uważnie. Strasznie
pragnęłam być we Florencji obok Chrisa. Jeśli ze Saulem będzie wszystko w porządku, lecę
tam jak najszybciej.
- Dziękuję dziadku. Dziękuję wam za wszystko. Postaram się być jak najszybciej w domu –
powiedziałam.
- Już, mia nipote? Załatwiłaś wszystko z tym Sulem? – zapytał zdziwiony.
- Z Saulem dziadku. Tak, już prawie. Dzisiaj znowu do niego jadę porozmawiać i
zobaczymy, co z tego wyniknie. Dobra zbieram się. Trzymaj się, przepraszam za kłopot i
proszę dbajcie o mojego aniołka – pożegnałam się i odłożyłam słuchawkę. Wzięłam zimny
prysznic, ubrałam jedną z kolorowych bawełnianych sukienek, delikatne skórzane sandały
na malutkim obcasie i rozpuściłam włosy. Urosły co najmniej 15 cm i nabrały ciemniejszego
odcieniu. Ułożyłam delikatne fale na ramionach i pobiegłam do szpitala. W recepcji
siedziała miła, drobna pielęgniarka przed 30 i bez problemu wpuściła mnie do środka.
Odwdzięczyłam się szerokim uśmiechem. Zapukałam i nieśmiało weszłam do Sali. Przy
Slashu siedział Axl. Gorączkowo o czymś rozmawiali. Saul spojrzał w moją stronę i szeroko
się uśmiechnął. Zauważyłam, że leżał w innej pościeli, miał na sobie inną piżamę, ogolił się
i miał jeszcze lekko wilgotne włosy. Rudy wstał i wyszedł z sali zahaczając o moje ramię.
Slashowi to się nie spodobało, ale udawałam, jakby nic się nie stało i podeszłam do łóżka,
by się przywitać:
- Hej, świetnie wyglądasz – uśmiechnęłam się. Naprawdę było o niebo lepiej. Karnacją
znowu przypominał Mulata, oczy odzyskały blask a usta już nie były popękane i suche.
Zawahałam się, czy odwzajemni mój gest, ale niepotrzebnie. Przyssał się do mnie jeszcze
silniej, niż wczoraj
- Jenny, pamiętasz, wczoraj zadałaś mi pytanie, czy chciałem się zabić, nie
odpowiedziałem, bo bałem się, jak zareagujesz, ale chyba domyśliłaś się prawdy. Zrobiłem
to, bo nie byłem w stanie znieść myśli, że już cię nie zobaczę, że nie wiem, gdzie jesteś z
naszym dzieckiem. Wiedziałem, że mogę się upominać praw do małego, ale tak strasznie
cię kocham i nie chciałem robić ci niczego na przekór – wtuliłam się w niego z całej siły:
- Proszę obiecaj mi, że cokolwiek się stanie, mi, albo Chrisowi, czy komukolwiek, na kim ci
zależy, nie zrobisz niczego głupiego, proszę Saul – pierwszy raz od niepamiętnych czasów
odezwałam się do niego po imieniu. Zamyślił się na chwilę i odpowiedział po chwili:
- Obiecuję – szepnął i mocno mnie przytulił.
- Wiesz, muszę ci o czymś powiedzieć – spojrzał na mnie bardzo poważnie, jakby chciał
wyłączyć wszystkie emocje – Muszę wracać do Florencji – poinformowałam.
- Myślałem, że już nie wyjedziesz, że już mnie nie zostawisz – odburknął.
- I nie mam zamiaru – szczerze się uśmiechnęłam – Babcia zawiozła Chrisa do szpitala, bo
dostał wysokiej gorączki, bardzo się o niego martwię – Slash poderwał się z łóżka, jakby to
mogło pomóc – Kładź się idioto - rozkazałam i pchnęłam go na poduszki - Już za parę
godzin będzie w domu. Miał zostać tylko na obserwację na noc. Niemniej jednak strasznie
za nim tęsknię – zapadła cisza, więc dodałam po chwili - Chciałabym, żebyś do nas
przyjechał, jak już stąd wyjdziesz i trochę się ogarniesz, będziemy za tobą czekać –
oświadczyłam. W tym momencie nie potrafił już zapanować nad emocjami i mocno mnie
przytulił, odwzajemniłam gest i cmoknęłam go w policzek. W drzwiach stanął Izzy, miał
zamglone spojrzenie, nie mogłam dostrzec jego źrenic:
- Wiesz co, ja już będę lecieć. Mam jeszcze kupę spraw do załatwienia. Zajrzę do ciebie
wieczorem – namiętnie go pocałowałam. Wstałam i zgarnęłam na korytarz gitarzystę – Co
ty odpierdalasz, Izzy! – krzyknęłam, a przechodząca obok pielęgniarka zmierzyła mnie
wzrokiem. Miałam to w tym momencie w dupie – Chodź na zewnątrz – pociągnęłam go
przed budynek, nie protestował:
- Co? – rzucił oschle.
- Ty się jeszcze pytasz?! Od kiedy znowu bierzesz? – gotowało się we mnie ze złości
- Co cię to obchodzi!
- Od kiedy bierzesz? – wysyczałam przez zęby.
- Zacząłem, kiedy Sara mnie rzuciła. Slash wrócił i cię szukał, a ja znałem prawdę, że nie
wrócisz, a przynajmniej tak mi się wydawało – odpowiedział patrząc w przestrzeń
- Wiesz co, mam dla ciebie propozycję. Teraz, nie masz chyba żadnych zobowiązań
zawodowych, nie? Więc zabieram cię ze sobą – zabrzmiało, jak rozkaz.
- Gdzie? Co? – zapytał rozkojarzony i błądził wzrokiem między drzewami.
- Pakuj się, jedziesz ze mną do Florencji, jak tylko załatwię bilety, jutro, góra pojutrze.
- Nie ma mowy – odburknął cicho.
- Bez dyskusji, Izzy. Nie pozwolę, żebyś się niszczył. Slash, jak tylko się pozbiera też
przyleci. Teraz jadę po bilety i pożegnam się z Saulem. Dam ci jeszcze dokładnie znać,
kiedy masz być na lotnisku i nie rób, żadnych numerów, bo jestem gotowa cię uśpić i
przewieść – pocałowałam go w policzek i wsiadłam w taksówkę. Z załatwieniem biletów nie
było wcale takich wielkich problemów. Udało mi się do prawda kupić 2 bilety klasy
turystycznej, ale przynajmniej odpowiada mi godzina – jutro o 13, czyli wieczorem będę
mogła przywitać się z moim skarbem. O 18 odwiedziłam Slasha:
- Hej – uśmiechnęłam się w drzwiach.
- Myślałem, że już dzisiaj nie przyjdziesz. Masz bilety? – zapytał niecierpliwie
- Tak, na jutro o 13 i muszę ci się pochwalić, że zabieram ze sobą kogoś jeszcze – Slash
wyraźnie posmutniał, ale mimo wszystko udawał zainteresowanego. Dał mi znać, żebym
kontynuowała – Izziego. Nie chcę żeby się znów uzależnił – znów odpowiedział mi tylko
kiwnięciem – Co jest? – zapytałam i chwyciłam go za podbródek, zmuszając by spojrzał mi
w oczy.
- Martwię się, że już się nie spotkamy – spuścił wzrok. Mogłam się tego spodziewać, że nie
będzie mi w stanie zaufać tak, jak kiedyś.
- Posłuchaj mnie teraz uważnie. Gdybym tylko mogła, zabrałabym się już teraz, ale dobrze
wiesz, że to jest niemożliwe. Jak już wyjdziesz ze szpitala, też nie będziesz mógł tak od
razu wsiąść w samolot i lecieć w nim kilkanaście godzin, bo to cholernie męczące. Jak tylko
będziesz mógł, zadzwoń do Izziego i daj nam znać, że do nas przylatujesz. Ja będę na
ciebie czekać razem z Chrisem, słyszysz? Będę czekać – namiętnie wpiłam się w jego
wargi.
- Co pani tutaj robi? Koniec odwiedzin – wrzasnęła pielęgniarka.
- Pa, do zobaczenia we Florencji – Slash całował mnie z taką pasją i namiętnością, jak nigdy
dotąd, jakbyśmy już nigdy nie mieli się zobaczyć.
- Proszę wyjść, bo zawołam ochronę – ponaglała nas otyła kobieta w białym fartuchu i
siwymi odrostami na głowie (Coś a’la woźna z mojej poprzedniej szkoły xd). - Już –
krzyknęłam i uścisnęłam jego dłoń. Skierowałam się do wyjścia i już się nie obejrzałam. Nie
mogłam spać. Sama nie wiem, czy faktycznie nie byłam zmęczona, a może już tęskniłam
za Slashem. Być może nie mogłam się doczekać, kiedy zobaczę mojego synka, lub księżyc
wszedł w fazę pełni. Znudzona moimi chorymi, z minuty na minutę dziwniejszymi myślami,
zasnęłam nad ranem.
Rozdział 17 - ostatni
Jeszcze miesiąc temu nie pomyślałabym, że kiedykolwiek założę bloga z opowiadaniem. Co
więcej, że wytrwam do końca. Zwykle takie pomysły w moim przypadku spalały na panewce.
Macie przed sobą ostatni rozdział. Chciałam, naprawdę chciałam, żeby skończyło się jakąś nie
wiadomo jaką tragedią, ale nie potrafiłem zrobić tego naszym bohaterom. Dziękuję wszystkim za
każde małe kliknięcie, które dla mnie ogromnie znaczy, za każdy komentarz, który jest na wagę
złota i cholernie podbudywuje człowieka. Mam nadzieję, że mój kolejny pomysł wypali i już nie
długo znowu będę czytać wasze komentarze ;)
***
Obudziło mnie pukanie do drzwi. Niechętnie zwlokłam się z łóżka i poszłam je otworzyć:
- Izzy? Co ty tutaj...? Chwileczkę, która godzina? – zawołałam i już mi się nie chciało spać.
- Południe. Pomyślałem, że skoro nie zrobiłaś mi nalotu o 10, to coś jest nie tak. Byłem u Slasha,
ale powiedział mi, że pożegnałaś się z nim wczoraj, więc jestem tu.
- Rany boskie, co ja bym bez ciebie zrobiła. Za godzinę mamy samolot! – krzyknęłam. Chwyciłam
w dłonie jakiś dres i wbiegłam do łazienki. W pięć minut byłam ubrana i uczesana. W między
czasie umyłam twarz, zęby, a na rzęsy nałożyłam tusz – Dobra, szybko, idziemy. Jesteś
samochodem? – zapytałam targając walizkę i przekluczając zamek w drzwiach.
- No.. .czekaj pomogę ci z tymi bagażami – Mój przyjaciel zaniósł walizki, a ja dopełniłam
formalności w recepcji. 2 minuty później ruszaliśmy z parkingu.
- Czy my przebijemy się przez te cholerne korki? - rzuciłam zdenerwowana.
- Spokojnie, czym ty się przejmujesz. Jeśli dostanę mandat, to na jaki adres przyjdzie – zaśmiał się
pod nosem, a po chwili do niego dołączyłam. Wcale nie było tak źle, jak sądziłam, Do startu
samolotu zostało jeszcze 15 minut. Ekspresowa odprawa, bieg, i mogliśmy odetchnąć z ulgą,
zapinając pasy:
- Mówiłaś komuś, że przylatuje z tobą? Gdzie ty w ogóle mieszkasz? – odezwał się po pół godzinie
milczenia.
- Mieszkam u dziadków. Nie ma sensu niczego wynajmować, skoro za 2-3 miesiące wracam do LA.
Oni jeszcze o niczym nie wiedzą, ale wierz mi, nie będą mieli nic przeciwko – uśmiechnęłam się i
ścisnęłam jego dłoń.
- Opowiedz mi coś o twoim synku, Christopherze, nie? – obrócił się wygodniej w fotelu w moją
stronę.
- Jest strasznie podobny do Slasha. Ma jego oczy i karnację, ale włoski mu się na razie nie kręcą,
może z czasem – uśmiechnęłam się. Słuchał, jak zahipnotyzowany.
- Masz jego zdjęcie? – zapytał uradowany.
- Nie, a gdybym je ze sobą zabrała, zostawiłabym Slashowi. Po za tym mam tylko kilka. Nie
myślałam o tym. Wiesz, biegałam między szpitalem, a domem, a gdy był już w domu, każdą wolną
chwilę wykorzystywałam na sen, jedzenie, lub mycie – nieznacznie posmutniał – Lepiej się
wyśpijmy, bo nie będzie litości. Chris jest za mały na granie a gitarze, ale tę na nerwach opanował
do perfekcji – zażartowałam, a Izzy parsknął śmiechem. Przysnęłam w rytm lekkiego kołysania
samolotu. Ocknęłam się nad Europą. Było ciemno a niebo spowite było śnieżnymi chmurami.
- Za chwilę lądujemy – usłyszałam komunikat stewardesy.
- Izzy? – szepnęłam mu do ucha. Lekko otworzył oczy – Lądujemy – pisnęłam. Nie mogłam się
doczekać. Żałuję, że nie zadzwoniłam do dziadków, że wracam, ale nie chciałam, żeby znowu
wlekli całą familię na lotnisko. Po przygodzie z Gunsami, o wiele bardziej pilnowałam moich
bagaży. Dopiero teraz zauważyłam, że Izzy zabrał ze sobą dwie gitary
- Chyba masz zamiar ubrać jakąś kurtkę, nie? – spytałam retorycznie.
- Po co, przecież jestem we Włoszech – odpowiedź wydawała się oczywista, ale mój przyjaciel nie
przewidział chyba tego, że mamy zimę.
- Oczywiście, że jesteśmy we Włoszech. Temperatura wynosi, aktualnie 5 stopni, a na zewnętrz
pada śnieg z deszczem – wyszczerzyłam zęby
- Co ty pierdolisz – stanął, jak wryty
- To Europa, luty, zima Izzy... pożyczę ci jakąś bluzę, żebyś nie zamarzł. Masz szczęście, że nie
jesteś tak zbudowany, jak Slash – wyciągnęłam największą bluzę, jaką miałam, jeszcze z czasów
ciąży. Całe szczęście, że była czarna.
- Mam ubrać damską bluzę? – spytał zbulwersowany
- A widzisz tutaj jakiś czynny sklep odzieżowy? No właśnie. Przeziębisz się i zarazisz mi dziecko.
Dalej, ubieraj się, musimy złapać jeszcze jakąś taksówkę – zarządziłam i bez słowa pojechałam ze
swoimi walizkami w stronę wyjścia. Na plecy zarzuciłam sobie brązowy kożuszek. Izzy dołączył
do mnie po chwili, wchodząc do taksówki. Wcisnął między nas dwie gitary. Wolałam już nic nie
mówić. Jechaliśmy w ciszy. Kierowca włączył ogrzewanie, po tym, jak zobaczył czerwony nos
mojego towarzysza. Przełamałam się i potarłam szybkimi ruchami jego ramię. Po pół godzinie
byliśmy na miejscu. Z komina leciał biały dym. W oknach paliły się wszystkie światła. Kierowca
szybko wyciągnął torby i odjechał.
- Ale tu ładnie – zawołał.
- Ale cholernie zimno. Dalej, zabieramy walizki i wchodzimy do środka na gorącą czekoladę
- Albo herbatkę z prądem – szepnął Izzy
- Ja ci dam herbatkę z prądem – zawołałam i bez pukanie weszłam do środka - La mia nonna –
szepnęłam i od razu się do niej przytuliłam. Chwilę zastanawiała się nad tym co tutaj robię z jakimś
obcym mężczyzną, ale ostatecznie mocno mnie wyściskała i wycałowała
- Skarbie, czemu nie zadzwoniłaś, że przyjeżdżasz?
- Wszystko działo się tak szybko. Jak tylko dziadek zadzwonił, że mały był w szpitalu
zdecydowałam się przyjeżdżać – przyjaciel stał z lekko rozwartymi ustami. No tak o niczym mu nie
powiedziałam.
- Babciu, to jest Izzy – wskazałam dłonią chłopaka – Mój najlepszy przyjaciel. Przywiozłam go ze
sobą, bo ma pewne problemy osobiste i potrzebował zmienić otoczenie – babcia przytuliła go, a on
wyszczerzył oczy ze zdziwienia
- Witaj we Florencji Izzy – babcia ciepło się do niego uśmiechnęła.
- A gdzie reszta?
- Dziadek pojechał do cioci Silvi naprawić, jakiś regał, a Antionio wrócił po przerwie na studia –
usłyszałam płacz i pobiegłam na górę. Moje słodkie maleństwo. Mój aniołek. Tak bardzo wyrósł.
Mój największy skarb. Wzięłam go na ręce i od razu się uspokoił. Miał mokro, więc zmieniłam
pieluszkę i owinąwszy go w błękitny kocyk, zniosłam na dół. Izzy siedział, przy kominku okryty
szczelnie kocem, popijając ciepłą herbatę, a babcia śmiała się pod nosem. Usłyszawszy moje kroki
zadał mi retoryczne pytanie
- Dlaczego tutaj jest tak cholernie zimno – i odwrócił się. Momentalnie zmienił się jego wyraz
twarzy. Usiadłam obok niego na puszystym dywanie i odkryłam kocyk, ukazując twarz mojego
aniołka – Ha ha, jaki mix. Slash z twoimi ryzami twarzy – powiedział rozanielonym tonem. Chris
był czarodziejem i miałam na to dowody. Rzucał zaklęcie, na każdego, kto znalazł się w jego
pobliżu.
- Chcesz potrzymać – zapytałam
- No co ty, ogłupiałaś? Przecież, ja zrobię mu krzywdę – podniósł ton głosu i odrobinę się cofnął.
- Słuchaj, gdybym nie była pewna, czy dasz radę nie proponowałabym tego. Dawaj ręce, bez
dyskusji – uśmiechnęłam się i podałam mu mojego synka. Wpatrywał się w niego, jak w obrazek –
Widzisz, wszystko jest ok, nawet się nie skrzywił.
- Jest cudowny – wpatrywałam się w moich dwóch chłopaków i wymyśliłam – Jeśli chcesz możesz
go dzisiaj usypiać, a ja nas rozpakuję.
- Chyba żartujesz, nie potrafię tego – z trudem oderwał wzrok od maluszka i spojrzał na mnie.
- Gwarantuję ci, że wystarczy twoje gitara i głos. Powodzenie misji murowane – zabrałam mu
Chrisa i wstałam – Dalej, chodź za mną. Zaprowadziłam nas do mojej sypialni. Po drodze zabrał
gitarę. Wskazałam na łóżko. Izzy przysiadł na skraju. Położyłam na środku mojego aniołka, i
przykryłam kocem:
- A teraz po prostu graj, ja sobie będę tutaj wchodzić i wychodzić, układając wszystkie rzeczy -
oboje (Izzy i ja) uwinęliśmy się przed 21. Małego przeniosłam do łóżeczka, a Izziego
zaprowadziłam do jednego, z wolnych pokoi.
- Tutaj możesz grać, nawet o 4 rano i nikogo nie obudzisz. Rozgość się, czuj się, jak u siebie.
Wiesz, gdzie jest kuchnia i łazienka, nie?
- Jasne, mamusiu – uśmiechnął się
- Żebyś wiedział, że jestem mamuśką i jestem z tego cholernie dumna – pokazałam mu język i
zostawiłam samego, zamykając drzwi.
- Jessica, chodź do mnie na chwilę na dół. Napijemy się herbaty – poprosiła babcia. Skinęłam
głową i usiadłam w salonie – Jak tam w Los Angeles, ciepło? Spotkałaś swoich znajomych? –
przypomniałam sobie moje spotkanie pierwszego stopnia z Axlem i od razu się wzdrygnęłam.
- Tak, ciepło, bardzo słonecznie.
- A co ze Slashem
- Już jest wszystko dobrze, ale było... – głos mi uwiązł w gardle – fatalnie – w oczach pojawiły się
łzy. Babcia usiadła blisko mnie i przytuliła.
- Opowiedz mi wszystko po kolei – więc mówiłam, o szpitalu i Axlu. O prawdziwej przyczynie
przedawkowania mojego ukochanego i naszej rozmowie, jego podejrzeniach, że usunęłam ciąże,
oraz o tym, że nigdy mnie i dziecka nie zobaczy.
- Babciu, jak on mógł pomyśleć, że ja usunęłam ciążę?! – krzyknęłam, ale zaraz opanowałam
się,żeby nie obudzić maleństwa.
- A nie dałaś mu, ku temu powodów. Wyjechałaś. Nie dawałaś znaku życia, zostawiłaś mu co
prawda list, ale mimo wszystko, mogłaś zmienić zdanie. Kto by pomyślał, że urodziłaś przed
terminem – teraz wszystko zrozumiałam z innej perspektywy i mocno ją przytuliłam.
- I co teraz? Wrócisz do niego? – zapytała. Dając mi wcześniej czas, bym mogla się uspokoić.
- Naturalnie, że tak. Wtedy, gdy tam siedziałam przy nim, zdałam sobie sprawę, że nie potrafię bez
niego żyć, że to “Życie” tutaj to tylko egzystowanie, a nie życie pełną piersią. Przy nim znowu
poczułam się, tak, jak pół roku temu. To wspaniale uczucie. Oczywiście jest jeszcze Christopher,
jego syn. Chcę, żeby widział, jak mały dorasta.
- Więc, czemu go tutaj nie ma?
- Zostanie jeszcze kilka dni w szpitalu, dojdzie do siebie, załatwi sprawy z
zespołem/trasą/wytwórnią i przyleci – uśmiechnęłam się. Nie mogłam doczekać się momentu,
kiedy zobaczy nasze dziecko.
- A ten Izzy, przed czym tutaj uciekł?
- Przez nałogiem, który do niego wrócił w chwili słabości – odpowiedziałam niechętnie
- Alkohol? – zapytała
- Nie, narkotyki – babcia zamyśliła się, a potem odzyskała świadomość.
- A ty tak ufasz mu, że dajesz do rąk twoje dziecko?
- Babciu, jak możesz! – fuknęłam – Bezgranicznie mu ufam. Jest człowiekiem o największym
sercu, jakiego kiedykolwiek poznałam, oprócz Slasha. Dlatego jest moim przyjacielem. Ufam mu
bezgranicznie.
- Dobrze, to chciałam usłyszeć – uśmiechnęła się szczerze.
- Ja już pójdę spać. Zmiana stref czasowych... po za tym nie wiadomo, kiedy Chris się obudzi. Rano
przywitałam się z dziadkiem. Mimo 4 pobudek na mleko i przewijanie, nie byłam tak strasznie
zmęczona, mało tego, bardzo mi brakowało płaczu mojego maleństwa i tych wszystkich zwykłych
czynności – A gdzie babcia? – zapytałam.
- Poszła z twoim przyjacielem do piekarni
- Przecież on nie ma się w co ubrać! Biedak zamarznie – zmartwiłam się.
- Spokojnie, mia nipotina. Pożyczyłem twojemu koledze jakąś kurtkę – usłyszałam w kuchni kroki,
przeplatane gromkim śmiechem.
- Hej, Izzy. Coś ty dzisiaj taki wesoły – ucałowałam przyjaciela w policzek.
- Nie wiem, twoja babcia tak na mnie działa. Panie Rattazi, bardzo dziękuję za kurtkę – oddał
ubranie mojemu dziadkowi.
- Musimy wybrać się na jakieś zakupy dla ciebie. Tu niedaleko jest galeria. 10 minut drogi
- To ja ci może Izzy zostawię tę kurtkę – wtrącił się dziadek.
- Dziękuję panu bardzo – odpowiedział. Byłam przekonana, że gatunek człowieka – Rockman – jest
nieogarniętym stworzeniem. Nie spodziewałabym się takiego grzecznego zachowanie po moim
przyjacielu.
- Zjemy śniadanie i wyruszamy – puściłam mu oczko. Zakupy poszły nam dosyć szybko i mój
przyjaciel zaopatrzony w 2 ocieplane skórzane kurtki, ciężkie trapery i 3 swetry mógł już jakoś
funkcjonować. W domu przebrał się w ciemnozielony sweter na zamek, jedną z kurtek i wyruszył
na podbój miasta. Miałam nadzieje, że jego pierwszymi znajomymi nie będą dilerzy. Od tego dnia
Izzy spędzał większość czasu na mieście. Jako były gitarzysta Najniebezpieczniejszego zespołu na
świecie, grał na akustycznej gitarze w jednym z klubów w zachodniej części miasta. Z każdym
dniem coraz bardziej tęskniłam za Saulem. Minęły 2 tygodnie, a on nie dawał znaku życia.
Zrozumiałabym gdyby nas wystawił. Dzisiaj wieczorem Izzy, poinformował wszystkich
domowników, że wychodzi do klubu, puszczając babci oczko. Miał nadzieję, że niczego nie
zauważę. A niech się pieprzy. Poczłapałam uśpić małego:
- Widzisz mój skarbie – szeptałam Chrisowi do ucha – dzisiaj jest 17 dzień naszego oczekiwania na
Twojego tatę, ale my jesteśmy cierpliwi, bo kochamy tatę, prawda? Nakarmiłam i ukołysałam do
snu mojego aniołka, po czym zeszłam na dół.
- Może przyniesiesz tutaj małego, co? – zasugerował dziadek.
- Dopiero go uśpiłam – odpowiedziałam wpatrując się w ekran. Jak co wieczór siedzieliśmy z całą
rodziną oglądając wiadomości.
- Ale wiesz, tutaj jest cieplej i miałabyś go na oku – zaczęła naciskać babcia.
- Babciu, Chris śpi na górze od samego początku, za kilka tygodni będzie wiosna, jest coraz cieplej,
śpi, nie ma powodu, żeby tutaj z nami był – pod dom zajechał Izzy. Tradycyjnie, muskając
światłami po całym salonie. Czego ty znowu zapomniałeś roztargniony człowieku, zadałam sama
sobie pytanie. Drzwi trzasnęły.
- Co tym razem, gitara, czy stroik? Mówiłam ci, żebyś trzymał wszystko razem!
- Przecież ty doskonale wiesz, że ja zawsze trzymam stroik, zapasowe struny i kostki w etui, nie
tak, jak ten popi..., ten no głupek – Zamurowało mnie na moment, a potem wskoczyłam na mojego
gościa, obejmując go nogami w pasie. Dobrze, że mnie przytrzymał, bo runęłabym, jak długa.
- Slash, Boże,czemu nie zadzwoniłeś – wpiłam się w jego usta. Całowaliśmy się do utraty tchu.
- Czemu wy mnie macie za jakąś ofermę. Gościa ci przywiozłem – dopiero teraz przypomniało mi
się, że za Slashem stoi Izzy, a dziadkowie siedzą w pokoju i wpatrują się w nas rozanielonym
spojrzeniem.
- Dziękuję, dziękuję – przyciągnęłam do siebie Izziego i pocałowałam w czoło – jesteś moim
dłużnikiem.
- To raczej, ja powinienem ci dziękować. Dzięki tobie poznałem Monice – Nic nie wiedziałam o
żadnej Monice, ale to nie było teraz ważne.
- Chodź za mną – pociągnęłam mojego ukochanego na górę. Biegliśmy po dwie schody – Stój! –
zatrzymałam go, a on spojrzał na mnie zdezorientowany – Ciszej, bo go obudzimy, a dopiero co
udało mi się go uśpić, co graniczy z cudem. Izzy jest w tym mistrzem, a Chris uwielbia dźwięk Jego
gitary, ciekawe po kim to ma – cmoknęłam Saula w usta i poprowadziłam do moje sypialni.
Pociągnęłam do barierki łóżeczka i obserwowałam najpiękniejszy widok na świecie. Mały wcale
nie spał. Wpatrywał się w swojego tatę z szeroko otwartymi oczkami i wolno poruszał językiem.
Wzięłam go na ręce i podałam Slashowi pomagając mu odpowiednio ułożyć ręce. Dopiero gdy po
policzku Saula spłynęła łza, zrozumiałam, co chciałam mu zabrać i sama się rozpłakałam.
Przysiadłam na łóżku i ukryłam twarz w dłoniach. Slash ukląkł przy mnie z naszym maleństwem i
spojrzał w oczy:
- Co ja chciałam najlepszego zrobić. Zabrać mojemu ukochanemu synowi ojca, a tobie tego Skarba.
Byłam bez serca. Powinieneś mnie za to znienawidzić – szepnęłam.
- Nie potrafiłbym nigdy znienawidzić matki mojego dziecka, mojej ukochanej, słyszysz? Nigdy –
pocałował mnie w usta a mały nawet nie pisnął, tylko słodko się nam przypatrywał. – Kocham was,
słyszysz? Jesteście najważniejszymi osobami w moim życiu. Nigdy was nie zostawię, nigdy nie
pozwolę wam odejść. Spojrzałam w jego piękne oczy i ponowiłam to, co przed chwilą przerwałam.
~Koniec
Bonus
Tak bardzo za nią tęskniłem. Nie widzieliśmy się miesiąc. Całe pieprzone 31 dni, a przecież ona
zmienia się teraz z dnia na dzień. To takie niesamowite.
- Ej, o czym tak dumasz – szturchnął mnie w bok Duff.
- O Jenny – nie przerwałem mojego wpatrywania się w jeden punkt.
- Ten znowu… za godzinę się z nią zobaczysz. Patrz o tam – wskazał na kilka małych wieżowców –
Jesteśmy już nad LA.
Dlaczego ta cholerna taksówka jechała tak wolno. Miałem wrażenie, że szybciej bym tu po prostu
poszedł pieszo. W mieszkaniu było strasznie cicho.
- Jenny? – zawołałem. Nikt mi nie odpowiedział, może wyszła na zakupy. Przecież na dobrą sprawę
nie powiedziałem jej, o której wracam. Zaniosłem torby do sypialni i chciałem iść pod prysznic, ale
dostrzegłem na starannie zaścielonym łóżku kopertę z moim imieniem. Przysiadłem na jego skraju i
zacząłem czytać .
Nie wierzę, po prostu nie potrafię w to uwierzyć. Jenny odeszła? Zostawiła mnie, o zgrozo, dla
mojego dobra? Przecież to nawet nie jest logiczne.
- Izzy? Przyjeżdżaj do mieszkania Jenny! – krzyczałem do słuchawki.
- Wiesz… teraz to ja nie mogę – coś kręcił.
- Nie pierdol, tylko przyjeżdżaj do cholery! – cisnąłem wściekły telefonem o podłogę. Po
kwadransie wszedł do pokoju chwiejnym krokiem. Znowu brał – Kurwa, jak ty mi możesz pomóc!
- W czym mam ci pomóc – wybełkotał.
- Jenny zniknęła! Zostawiła mi list i pojechała w pizdu. Nawet nie wiem gdzie. Stradlin opuścił
głowę i wpatrywał się w punkt – Nic kurwa nie powiesz?! – strąciłem z blatu wazon, który potłukł
się w drobny mak.
- A co mogę ci powiedzieć? - wstał i po prostu wyszedł. No ja pierdolę, co za ludzie. Na nikim nie
mogę już polegać. Przegrzebałem wszystkie jej rzeczy w poszukiwaniu numeru jej ojca, ale
widocznie miała go tylko w notesie, który ze sobą zabrała. Nie wahałem się nawet przez moment.
Zarezerwowałem telefonicznie bilety. Zostały mi dwie godziny do odlotu. Byłem okropnie
zmęczony, ale nie mogłem kłaść się teraz spać. Jest przecież jeszcze Sara, jej przyjaciółka.
Zabrałem torbę i poszedłem ją odwiedzić. Musi coś wiedzieć. Drzwi otworzył mi jakiś figolas w
samych bokserkach – Jest Sara?
- Ten no… momencik – zniknął za drzwiami pokoju. Niska blondynka wyszła stamtąd owinięta w
prześcieradło.
- Cześć Slash. Boże, tak strasznie chciałabym wszystko wyjaśnić Jenny, ale ona nie odbiera ode
mnie telefonu – wyjaśniła
- Czyli nie masz z nią kontaktu – zapytałem czysto retorycznie i oparłem się o framugę.
- Coś się stało?
- Jenny zniknęła. Zostawiła mi list i wyjechała. Myślałem, że ty, albo Izzy coś wiecie, ale
najwyraźniej… - ukryłem twarz w dłoniach.
- To jedź do Londynu
- Już zarezerwowałem bilety. No nic… sorry, że wam przerwałem – spuściłem głowę i wyszedłem.
Ojciec Jenny nie był mi w stanie pomóc. Albo nic nie wiedział, albo po prostu nie chciał mi niczego
powiedzieć. Byłem też w naszej chacie nad jeziorem, ale jej tam nie było. Poddałem się. To jak
szukanie igły w stogu siana. Przecież ona może być wszędzie. Jakiś tydzień później dostałem
telefon od managera zespołu, że mam natychmiast wykupić bilet i lecieć do Hiszpanii, bo pojutrze
gramy koncert. Nie uśmiechało mi się stanąć przed dziesiątkami tysięcy ludzi i udawać, że
wszystko jest w porządku.
PUNKT WIDZENIA: IZZY
Nie mogłem na niego patrzeć. W telewizji transmitowano ich koncert. Tak strasznie chciałbym mu
powiedzieć prawdę. Dobrze wiedziałem, że Jenny by mnie za to zabiła. Musiałem trzymać język za
zębami. Włożyłem pod niego dwie tabletki ekstazy. Odleciałem.
PUNKT WIDZENIA: SLASH
Wyszedłem na scenę i starałem się zagrać, jak najlepiej. Odciąć się od wszystkiego i oddać swój
umysł gitarze. Zostało tylko kilkadziesiąt minut do końca. Axl kazał zespołowi zagrać Think about
you. Nie wytrzymałem. Po prostu rzuciłem moim Les Paulem o scenę i wybiegłam za kulisy.
Zamknąłem drzwi na klucz i wstrzyknąłem sobie działkę heroiny, wypijając pół butelki Danielsa.
Nareszcie spokój.
Ocknąłem się w pokoju hotelowym. Jakim cudem się tutaj dostałem? Nie wnikam. W Rogu, na
fotelu drzemał Duff. Chciałem stamtąd wyjść, wyrwać się i prawdopodobnie by mi się to udało,
gdybym nie wszedł na puszkę po piwie. Basista podskoczył i zmierzył mnie wzrokiem
- Co ty odpierdalasz? – rzucił.
- Stoję, nie widać.
- Nie o to mi chodzi. Dlaczego znowu bierzesz. Dlaczego zalewasz się w trupa? – krzyczał.
- Chuj cię to obchodzi. Mam kurwa swoje powody rozumiesz?! – rzuciłem krzesłem, które stało
obok drzwi – Ciekawe, jakbyś ty zareagował, jakby twoja narzeczona w dodatku w ciąży cię
zostawiła! – Strąciłem wazon i przewróciłem stolik. Dostałem ataku furii w stylu Axla. Duff złapał
mnie od tyłu i mocno obezwładnił. Nie dbałem o to, że płaczę. To takie żałosne. Przyjaciel mocno
mnie przytulił (coś w stylu sceny z teledysku Fall to pieces – Velvet Revolver).
- Przecież możesz się z nią skontaktować przez prawnika – zasugerował.
- Wiem, ale nie chcę robić jej nic na przekór – ukryłem twarz w dłoniach.
Po tygodniu zakończyła się nasza mini trasa. To był zdecydowanie najgorszy czas w moim życiu.
Nie miałem teraz najmniejszego powodu, by starać się trzymać fason. Chlałem na umór. Ćpałem to,
co znalazłem, albo załatwiłem. Rzadko kiedy grałem. Czasami wpadał do mnie Izzy i starał
pocieszać. Czy on w ogóle za nią nie tęsknił? Nie martwił się o nią? Może tylko tak dobrze to
wszystko ukrywał. Sam coraz częściej ćpał. Jak tak dalej pójdzie, znowu się uzależni, ale czy do
mnie w tym momencie dochodziło słowo „Uzależnienie” – było to dla mnie pojęcie względne i
całkowicie abstrakcyjne.
Coraz rzadziej wychodziłem z Hellhouse. Jeśli już, zmuszał mnie do tego brak alkoholu, lub
narkotyków.
- Chodź z nami – zaproponował Axl po raz setny. Westchnąłem i naciągnąłem na siebie jakąś
wymiętoloną, w miarę czystą koszulkę. Poszliśmy do Whisky. Chłopaki zamówili kilka butelek
Danielsa i wódki. Przyssałem się do jednej z nich. Piłem bardzo dużo, ale wciąż nie traciłem
świadomości. Axl i Duff, już dawno padli. Matt jakoś się trzymał, ale wystarczyłoby tylko dźgnąć
go palcem, by runął, jak długi. Wstałem i chwiejnym krokiem poszedłem w stronę toalet.
Zahaczyłem mojego dilera
- Daj mi wszystko, co masz – rzuciłem.
- Eee… jesteś pewien?
- Kurwa, przecież ci płacę, więc nie pierdol, tylko dawaj – chłopak zmierzył mnie wzrokiem i dał
kilka strzykawek z heroiną, dwie dawki kokainy i garść cukiereczków.
- Coś ty z sobą zrobił człowieku – zawołał za mną, nieco ciszej, mając nadzieję, że nie usłyszę.
Zatrzasnąłem się od środka w jednej z kabin. Zastanawiałem się, jak długo mogę tak ciągnąć. Cała
moja egzystencja ograniczyła się wyłącznie do chlania i ćpania. Wciągnąłem biały proszek.
Zawirowało mi w głowie. Przecież, to takie proste. Nie potrafiłem żyć bez niej. To dla niej się
zmieniłem i prawdopodobnie dlatego jeszcze żyłem. Skoro już jej nie ma, nie widzę powodu, by
żyć, starać się. Czuję się tak kurewsko pusty. Chce mi się krzyczeć z powodu wewnętrznego bólu.
Gdybym mógł, rzuciłbym się pod pociąg, ale przedawkowanie jest o wiele przyjemniejsze. Tak
myślę. Spojrzałem na strzykawkę załadowaną brunatną cieczą. Czy to czasem nie w tym miejscu,
trzy lata temu, ratowaliśmy z Jenny Axla? Co za ironia. Wbiłem w jedną z bardziej widocznych żył
igłę i ścisnąłem tłoczek. Kilka tabletek pod język i kolejna strzykawka wbita w ramię, na pół
świadomie. Nic już nie widziałem. Klatka piersiowa była coraz cięższa, a krew szumiała mi w
uszach. Osunąłem się na podłogę. Jeszcze tylko ostatni oddech i …
Strasznie tu ciemno i zimno. W piekle to raczej gorąco powinno być, nie? Może nie jestem w
piekle. Nie zdziwiłbym się, gdyby nawet diabeł nie chciałby mnie mieć w swoich zastępach. Stała
się jasność. Jestem w jakiejś sali. Kurde, czy ten na łóżku, to czasem nie ja? Ja pierdolę, widzę
siebie. Tylko czemu przy mnie tylu lekarzy i pielęgniarek. Nie żebym miał coś przeciwko. Lubię,
jak kobiety oglądają mój nagi tyłek, ale ci obleśni faceci. Blee. Nad czym oni tak debatują.
Zaglądam jednemu przez ramię, do białej kartki, na której coś notuje, ale nie potrafię tego odczytać.
No tak, pismo lekarzy. Nareszcie wszyscy wyszli. Mogę się sobie ponadziwiać. Rudy przyszedł
mnie odwiedzić, jaka niespodzianka. Kurwa, ale czemu on ma łzy w oczach. Jeszcze nigdy go
takiego nie widziałem. O ja… to się dzieje naprawdę? Ja na serio trafiłem do szpitala. Kurwa, co za
porażka. Nawet zabić się porządnie nie potrafię. Czemu widzę oraz gorzej? Ej, gdzie mnie wciąga.
Znów nic nie widzę.
Jakiś prześwit. Znowu coś zobaczę. Znam ten zapach. Te perfumy. Znów stoję w tym samym roku
sali. Przy łóżku siedzi ona. Dlaczego tutaj siedzi? Gdzie była? Tyle pytań cisnęło mi się do głowy.
Tak bardzo chciałem do niej podejść i dotknąć, pocałować. Robię krok do przodu i nic. Ściana. Nie
mogę się ruszyć. Zaczynam się dobijać, desperacjo walę pięściami w nadnaturalną materię, która
ugina się pod ich naciskiem. Ona dotyka mojej dłoni. Czuję ciepło. I zaciskające się palce. Mrok.
To już zaczyna się robić męczące. Znowu będę w jakimś popapranym wymiarze? Tym razem
wszystko kurewsko mnie bolało. Piekło wewnątrz, uciskało na zewnątrz. Tak strasznie boli, kiedy
oddycham. Nie potrafię się ruszyć. Nie czuję żadnej kończyny. Powoli, ciężko otwieram oczy.
Przekręcam gałkami i szukam czegoś, co nie będzie białe. Jest. Brązowe włosy i blada skóra. Chcę
ją dotknąć, mogę delikatnie poruszyć palcami. Strasznie trudno przełyka mi się ślinę. Co oni ze mną
zrobili. Udało się, potrafię niezdarnie unieść rękę. Muskam jej jedwabiste włosy. Tak bardzo za nią
tęskniłem. Po kilku minutach mogłem już wyważać swoje ruchy. Głaskałem jej głowę pod włos tak,
jak uwielbiała. Poruszyła się nieznacznie, a ja nie przestawałem. Zaraz będę mógł spojrzeć w jej
piękne oczy. W moich zebrały się łzy. Myślałem, że już nigdy jej nie zobaczę. Jej, ani dziecka.
Uniosła głowę i z wyraźnym grymasem na twarzy, ją obróciła. Wpatrywała się we mnie swoimi
zielonymi tęczówkami, które teraz lśniły dzięki jej łzom. Musnąłem dłonią jej policzek.