Kathryn Ross
Wieczory w Londynie
Tłumaczyła
Julia Zawadzka
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Chloe zerknęła znad klawiatury komputera na
stojący na biurku kalendarz. Zostały juz˙ tylko trzy
tygodnie do ślubu jej przyrodniej siostry! Na myśl
o tym poczuła dreszcz lęku, ale zaraz go pokonała.
Tez˙ mi zmartwienie, przeciez˙ w dzisiejszych czasach
mnóstwo kobiet uczestniczy samotnie w róz˙nych
zgromadzeniach towarzyskich. Postanowiła, z˙e nie
będzie się tym przejmować.
Spojrzała na zegarek. Dochodziła czwarta trzy-
dzieści. Zaraz trzeba będzie się zbierać do domu.
Zwykle w piątkowe popołudnia czuła się szczęśliwa,
bo zaczynał się weekend, pełen wspaniałej wolności
i rozmaitych atrakcji. Nile zaprosiłby ją pewnie na
kolację albo do jakiegoś nowego, fajnego baru na
wino...
Ale Nile nalez˙ał do przeszłości, zaręczyny zostały
zerwane. W wieku dwudziestu dziewięciu lat Chloe
znów była sama. Straciła dwa lata dla faceta, który
w jedno popołudnie z księcia z bajki przeobraził się
w quasimoda. Jak mogła być tak głupia? – po raz
setny zadała sobie to samo pytanie.
Tymczasem drukarka wyrzucała przepisane przez
nią listy. Chloe usiłowała się skupić na wyłapywaniu
ewentualnych błędów, by ani chwili dłuz˙ej nie myś-
leć o Nile’u. Jednak łatwiej powiedzieć, niz˙ zrobić,
tym bardziej z˙e przez niego Chloe popadła w tarapaty
finansowe.
Wewnętrzne drzwi prowadzące do sanktuarium
jej szefa otworzyły się i zabrzmiał w nich baryton
Stevena Cavendisha:
– Chloe, czy zawiadomiłaś naszych ludzi w Man-
chesterze, z˙e jutro tam będę?
– Tak, Steven – odparła.
– Aco z panem Steelem? Zajęłaś się tym prob-
lemem w restauracji Waterside?
– Tak, wszystko załatwione. – Chloe wstała, wy-
gładziła spódnicę eleganckiego, czarnego kostiumu
i spróbowała zebrać się na odwagę, by porozmawiać
ze swoim pracodawcą. Od tygodnia czekała na od-
powiednią chwilę. Chciała poprosić go o podwyz˙kę,
ale on wciąz˙ był zajęty.
W ciągu ostatnich miesięcy prowadził trudne ne-
gocjacje w sprawie przejęcia sieci restauracji. Prze-
siadywał w biurze dłuz˙ej niz˙ zwykle, napotykał nie-
przewidziane komplikacje i w rezultacie był w raczej
podłym nastroju. Mimo to Chloe zdecydowała, z˙e nie
moz˙e juz˙ dłuz˙ej zwlekać i przed wyjściem z pracy
postara się z nim porozmawiać.
Zgarnęła listy, które miała mu przedstawić do
podpisu, i zdecydowanym krokiem ruszyła do króles-
twa Cavendisha.
W progu zdumiała się, widząc go nie jak zwykle za
olbrzymim biurkiem, ale wyglądającego przez okno
na londyńskie domy skąpane w srebrzystej poświacie.
4
KATHRYN ROSS
– Właśnie słyszałam prognozę, przewidują opady
śniegu – odezwała się Chloe. – Licz się z tym, z˙e
jutrzejsza podróz˙ na północ moz˙e ci zabrać trochę
więcej czasu.
– Dzięki, Chloe, ale nie sądzę, z˙eby odrobina
śniegu zakłóciła lot mojego odrzutowca.
– Prawdę powiedziawszy, to mówili o burzach
śniez˙nych.
– Doprawdy? Cóz˙, poniewaz˙ prognozy pogody
rzadko się sprawdzają, będę się o to martwił jutro.
– Jak sobie z˙yczysz – powiedziała Chloe, kładąc
listy na biurku. – Powinieneś to podpisać... aha, i John
Hunt pytał, czy zadzwonisz do niego przed szóstą.
Steven nie odpowiedział i dalej kontemplował
widok za oknem. Chloe zauwaz˙yła, z˙e jest bez mary-
narki, którą powiesił na oparciu fotela.
Skupiła na chwilę wzrok na jego wysokiej, bar-
czystej sylwetce. Jak na męz˙czyznę, który spędzał
długie godziny za biurkiem, wyglądał bardzo zdro-
wo. Był silny, sprawny i męski.
Kiedy dwa lata temu, podczas rozmowy na temat
warunków pracy w firmie, zobaczyła go po raz pierw-
szy, uderzyła ją jego znakomita prezencja. Miał kru-
czoczarne, gęste włosy i ciemnobrązowe oczy. Jego
spojrzenie zdawało się przenikać ją na wylot i wpra-
wiało w lekkie zakłopotanie. Odznaczał się chłodną
pewnością siebie człowieka, który ma o sobie dobre
mniemanie i jest świadomy wraz˙enia, jakie wywołuje
jego zmysłowość. Steven Cavendish był równiez˙
maniakiem pracy.
Chloe była zadowolona, z˙e łączą ich wyłącznie
5
WIECZORY W LONDYNIE
sprawy zawodowe. Lubiła dla niego pracować, po-
niewaz˙ sama tez˙ była perfekcjonistką. Po tygodniu
jego wygląd nie wywoływał juz˙ u niej takich emocji,
zresztą w jej z˙yciu był Nile. Chloe, jako osobista
asystentka Stevena, musiała się solidnie przykładać
do swoich obowiązków. I ta wspólna praca znakomi-
cie im się układała.
Teraz zmusiła się, z˙eby oderwać od niego wzrok,
i otworzyła swój terminarz.
– Dzwonił Renaldo, z˙eby powiedzieć, z˙e pewnie
trochę się spóźni, ale powinien tu być koło piątej
trzydzieści.
– Świetnie – odezwał się sucho Steven. – Znowu
będę tu siedział do późnego wieczora.
– Jeszcze jedno, poleciłam, z˙eby te kwiaty dostar-
czono ci do domu w środę wieczorem. Tuzin czer-
wonych róz˙, tak jak sobie z˙yczyłeś.
– Dziękuję.
Widocznie chce te róz˙e wręczyć osobiście, pomy-
ślała Chloe. Ciekawa była, jak się rozwija romans
szefa z jego przepiękną przyjaciółką Helen. W ciągu
dwóch lat zamawiała juz˙ wiele bukietów dla jego
kobiet, ale nigdy nie były to czerwone róz˙e. Od
śmierci z˙ony, która zmarła trzy lata temu, umawiał
się z róz˙nymi kobietami, jednak z˙adna z nich, jeśli
wierzyć biurowym ploteczkom, nie miała tak długie-
go staz˙u jak Helen Smyth-Jones.
Chloe wiedziała z doświadczenia, z˙e na Stevena
nie nalez˙y nigdy wywierać presji ani go ponaglać,
gdyz˙ skutek moz˙e być wówczas zupełnie odwrotny,
więc i teraz nie pozostawało jej nic innego, jak tylko
6
KATHRYN ROSS
cierpliwie poczekać, az˙ zechce podpisać listy i wy-
słuchać jej prośby o podwyz˙kę.
– W przyszłym tygodniu Beth będzie obchodziła
swoje szóste urodziny, prawda? – zauwaz˙yła Chloe
łagodnym tonem, tak by nie zabrzmiało to jak przy-
pomnienie. Akurat o tym, co dotyczyło jego córeczki,
nigdy nie musiała mu przypominać. Dla Stevena
Beth była najwaz˙niejsza w z˙yciu.
– Tak, masz rację. To nadzwyczajne, z˙e tak
o wszystkim pamiętasz – powiedział, odwracając się
od okna i przelotnym spojrzeniem ciemnych oczu
lustrując jej twarz przesłoniętą częściowo okularami,
które zawsze nosiła, i ściągnięte surowo do tyłu
włosy miodowego koloru.
– No cóz˙... po prostu wszystko sobie zapisuję. Na
tym polega moja praca, z˙eby o wszystkim pamiętać
– odparła cicho.
– Tak – pokiwał głową Steven. – To prawda. Ale
czas ucieka, lepiej podpiszę te listy. Powiedz mi
tymczasem, czy John Hunt powiedział ci, o czym
chce ze mną rozmawiać.
– Tak, chciał pogadać o tym, co słychać w Caven-
dish Cuisine Restaurant. John mówi, z˙e szef kuchni
z pewnością jest geniuszem kulinarnym, ale z˙e niezły
z niego świrus.
Steven chrząknął i usiadł za biurkiem.
– Jest kierownikiem restauracji. Płacę mu za to,
z˙eby sam rozwiązywał problemy. Wyślij mu maila
i napisz, z˙eby mi nie zawracał głowy.
W jego głosie zabrzmiała stalowa nuta. Nie tolero-
wał ludzi bezradnych. Chloe pomyślała, z˙e John nie
7
WIECZORY W LONDYNIE
utrzyma się długo w firmie, jeśli nie wykaz˙e się
inicjatywą i stanowczością. Steven Cavendish nie
bawił się w sentymenty, gdy trzeba było zwolnić
marnego pracownika. Czasami wydawało jej się, z˙e
bywa bezwzględny, ale wtedy przypominała sobie,
z˙e gdyby nie umiał ostro grać, nie dorobiłby się
pierwszego miliona w wieku trzydziestu ośmiu
lat.
Podpisawszy ostatni list Steven podniósł wzrok
i zapytał:
– Czy wszystko jest juz˙ gotowe na zebranie za-
rządu w przyszłym tygodniu?
– Tak – odrzekła Chloe, zabierając z biurka listy.
– Zamówiłam tez˙ przekąski w Galley Restaurant.
Trochę kanapek i ciastka z ich własnej piekarni.
– Jak to, nie upieczesz nic sama? – spojrzał na nią,
a w jego oczach zamigotała iskierka przekornego
humoru.
– Zobaczę, co się da zrobić, jeśli mnie zwolnisz
w poniedziałek rano – uśmiechnęła się Chloe.
– Wybacz mi, Chloe – zaśmiał się Steven. – Z
˙
arto-
wałem. Po prostu nie mogę się nadziwić, z˙e zawsze ze
wszystkim zdąz˙asz, na wszystko jesteś przygotowana.
Chloe postanowiła natychmiast skorzystać z oka-
zji, jaka jej się nawinęła.
– Cieszę się, z˙e jesteś zadowolony z mojej pracy,
Steven. Ale jeśli masz chwilkę czasu, chciałabym
z tobą o czymś porozmawiać.
– Śmiało – powiedział jej szef, odkładając pióro
i wskazując fotel naprzeciw siebie. – Masz jakiś
problem?
8
KATHRYN ROSS
– Właściwie nie – odpowiedziała pogodnie, stara-
jąc się nie myśleć o stosie niezapłaconych rachun-
ków, który czekał na biurku w jej domu.
– To dobrze – pokiwał głową Steven. – Ostatnio
mamy tu mnóstwo pracy. Trochę niefortunnie się
składa, bo wkrótce bierzesz ślub – zauwaz˙ył, prze-
kładając papiery na biurku. – À propos, jak postępują
przygotowania? Finalizujecie zakup nowego domu?
– Cóz˙, wpłaciliśmy zadatek... – odrzekła Chloe,
nie bardzo wiedząc, co mu odpowiedzieć. Steven
widocznie nie zauwaz˙ył braku pierścionka zaręczy-
nowego na jej palcu. Pewnie powinna go powiado-
mić, z˙e zaręczyny zostały zerwane i nie będzie kupo-
wała nowego domu... Ale prawie nigdy nie rozma-
wiali o z˙yciu prywatnym, a jeśli juz˙, to bardzo
pobiez˙nie, bez wdawania się w szczegóły.
Chloe po prostu nie mogła się zdobyć na to, z˙eby
mu powiedzieć, z˙e jej narzeczony dał drapaka i zo-
stawił ją ze stertą rachunków za ślub, którego nigdy
nie będzie, a na dodatek wyczyścił ich wspólne konto
bankowe. Stevena interesowała tylko jej praca, a nie
sprawy osobiste, i Chloe była zadowolona z takiego
układu.
Teraz, na przykład, bardziej pochłaniało go szuka-
nie czegoś na biurku, niz˙ czekanie na jej odpowiedź.
– Szukasz czegoś? – zagadnęła.
– Notatek z ostatniego spotkania z Renaldem
– mruknął. – Nie widziałaś ich?
– To ta niebieska teczka pod spodem.
– Dziękuję ci, Chloe – uśmiechnął się do niej.
– Ale o czym to mówiliśmy?
9
WIECZORY W LONDYNIE
– Więc ja...
W tym momencie zadzwonił telefon. Szef wyko-
nał przepraszający ruch ręką i natychmiast podniósł
słuchawkę.
– Steven Cavendish – rzucił szybko.
Chloe oparła się wygodniej w fotelu i starała się
rozluźnić. W tej pracy zawsze tak było, ledwie moz˙na
było odetchnąć, nie wspominając juz˙ o normalnej
rozmowie.
Postanowiła przestać się denerwować. Najwyz˙ej
Steven nie zgodzi się na podwyz˙kę. Całe szczęście
firma, dla której pracowała przed dwoma laty, skon-
taktowała się z nią niedawno i zaproponowała, by
Chloe do niej powróciła. Obiecywano jej pensję
o dziesięć procent wyz˙szą od tej, którą miała u Ca-
vendisha.
Kłopot w tym, z˙e Chloe nie miała ochoty tam wra-
cać. Tu dobrze jej się pracowało. Miała wraz˙enie, z˙e
robi postępy, z˙e z czasem moz˙e awansować i z˙e w ogóle
w tej firmie czeka ją ciekawsza przyszłość. Pensja tez˙
nie była niska i gdyby nie biez˙ące tarapaty finansowe,
nie upominałaby się o podwyz˙kę.
– Zanim odpowiem, będę potrzebował pewnych
informacji – mówił tymczasem Steven. – Zgoda,
proszę zebrać wszystkie wyliczenia, a ja przejrzę
sprawozdanie. Czekam na telefon.
– Kto dzwonił? – zapytała automatycznie Chloe,
gdy Steven połoz˙ył słuchawkę.
– Nic waz˙nego. Telefonowali z księgowości.
Chcą wyjaśnić pewne sprawy dotyczące jednej z re-
stauracji Renalda w Paryz˙u.
10
KATHRYN ROSS
– Przyda im się lista danych, którą wczoraj wy-
drukowałam. Mam ją na biurku.
– Dobrze, ale to moz˙e chwilę poczekać – zauwa-
z˙ył Steven, spoglądając na zegarek. – Renaldo przy-
jedzie tu dopiero o wpół do szóstej.
– Masz rację. Więc chciałam ci tylko powie-
dzieć... – Chloe miała nadzieję skorzystać z chwili
ciszy, ale znowu przerwał jej telefon. Moz˙e powin-
nam do niego napisać, pomyślała. Albo zadzwonić
przez wewnętrzny telefon. Po chwili ogarnęło ją
zniecierpliwienie. Agdyby tak po prostu wręczyć mu
wymówienie i przyjąć ofertę poprzedniej firmy? Tam
przynajmniej od czasu do czasu mogła zamienić parę
słów ze swoim szefem.
W tym momencie zauwaz˙yła, z˙e Steven pobladł
na twarzy.
– Gino, uspokój się – rzucił autorytatywnym to-
nem. – Nie mogę zrozumieć, co mówisz. Czy z Beth
wszystko w porządku?
Chloe, zaniepokojona, z˙e stało się coś bardzo
niedobrego, pochyliła się w fotelu.
– Okej – powiedział po krótkiej chwili, spog-
lądając na zegarek. – Jadę prosto do domu.
Rzucił słuchawkę i sięgnął po marynarkę.
– Przepraszam cię, Chloe, ale to, co mi chciałaś
powiedzieć, będzie musiało trochę poczekać. Muszę
jechać do domu. Dzwoniła Gina, nasza niania.
– Czy Beth dobrze się czuje? – zapytała z troską
Chloe.
– Tak. Chodzi o ojca Giny. Zabrali go do szpitala
i Gina musi do niego pojechać.
11
WIECZORY W LONDYNIE
– Ale masz przeciez˙ jeszcze jedno spotkanie
z Renaldem – obruszyła się Chloe. – Mówił, z˙e to
bardzo pilne.
– Będziesz musiała mnie wytłumaczyć – mruknął
Steven. – Moja matka jest na wakacjach, nie ma
nikogo, kto mógłby popilnować Beth, i...
– To moz˙e ja do niej pojadę? – zaofiarowała się
Chloe spontanicznie.
– Ty? – zdumiał się Steven, sięgając do szuflady
po kluczyki do samochodu.
– Zapewniam cię, z˙e potrafię się zaopiekować
pięcioletnią dziewczynką – fuknęła Chloe. – Ato
spotkanie z Renaldem jest waz˙ne, moz˙e się okazać
tak długo oczekiwanym punktem zwrotnym w spra-
wie przejęcia ich firmy. Więc mój pomysł jest chyba
dobry, nie sądzisz?
Steven przyjrzał się jej przez zmruz˙one powieki.
– Chyba tak – odrzekł po chwili wahania. – Przy-
jechałaś dziś do pracy samochodem?
– Tak – kiwnęła głową Chloe.
Steven włoz˙ył kluczyki z powrotem do szuflady
i zamknął ją.
– Dzięki, Chloe. Naprawdę jestem ci wdzięczny.
Postaram się nie siedzieć tu za długo, z˙eby ci nie
popsuć całego piątkowego wieczoru.
– I tak nic na ten wieczór nie planowałam – po-
wiedziała, podnosząc się z fotela.
Steven usiadł za biurkiem i głęboko odetchnął.
Telefon od Giny bardzo go poruszył. W pierwszej
chwili przestraszył się, z˙e Beth stało się coś złego.
Przypomniał sobie natychmiast inny telefon, kiedy to
12
KATHRYN ROSS
zawiadomiono go o wypadku z˙ony. Właśnie zbliz˙ała
się trzecia rocznica śmierci Stephanie i Steven myślał
o tym od rana. Gdzie się podziały te lata? I czym on je
wypełnił? Przez ten czas z˙ył trochę jak we mgle.
Wspomniał teraz, jak jego matka, osoba zawsze
trzeźwa i rozsądna, zwróciła mu jakiś czas temu
uwagę, z˙e powinien sobie znaleźć z˙onę i matkę dla
Beth, on zaś jej odpowiedział, równie stanowczo, z˙e
nie potrzebuje z˙ony. Ale czasami, w takich chwilach
jak dzisiaj, zastanawiał się, czy matka nie miała racji.
Niełatwo jest samotnie wychowywać dziecko i pro-
wadzić powaz˙ne interesy, a on tak bardzo pragnął,
z˙eby Beth była bezpieczna i szczęśliwa. W zasadzie
jednak, póki co, z˙ycie układało im się gładko i Gina
okazała się świetną opiekunką.
Gdyby bardzo zapragnął znowu się związać na
stałe i oz˙enić, to była przeciez˙ Helen.
Tak, ale Steven od pewnego czasu miał świado-
mość, z˙e ich związek znalazł się na rozdroz˙u. Helen
z˙ądała od niego więcej, niz˙ jej dotąd dawał, a on się
wahał. Sam właściwie nie wiedział dlaczego. Helen
była piękną i inteligentną kobietą i chociaz˙ w jej
stosunku do Beth wyczuwało się pewne napięcie,
chyba trudno było oczekiwać czegoś innego. Nigdy
nie była zamęz˙na, nie miała dzieci i jej z˙ycie koncent-
rowało się przede wszystkim na karierze zawodowej.
Ostatnio wprawdzie odnosił wraz˙enie, z˙e jego przy-
jaciółka stała się swobodniejsza w obecności Beth, ale
w głębi duszy czuł, z˙e nie jest gotów się z nią oz˙enić.
Jego rozmyślania przerwał dzwonek telefonu.
To pracownica księgowości upominała się o listę
13
WIECZORY W LONDYNIE
danych, która, jak mu Chloe powiedziała przed
wyjściem, lez˙ała u niej na biurku. Steven odłoz˙ył
słuchawkę i przeszedł do jej pokoju.
Uśmiechnął się na widok absolutnego porządku na
biurku swojej asystentki. Otworzył górną szufladę,
w której znalazł czystą papeterię, i juz˙ miał ją za-
mknąć, gdy zauwaz˙ył z boku jakiś list. U góry był
nadruk firmy, który wydawał mu się znajomy. Wziął
więc list do ręki, aby go przeczytać.
Okazało się, z˙e jego autorem był dyrektor firmy,
w której Chloe poprzednio pracowała. Z rosnącym
zaniepokojeniem przebiegł oczyma treść listu, z któ-
rego wynikało, z˙e firma się rozwinęła i z˙e chciałaby
z powrotem zatrudnić Chloe, oferując pensję o dzie-
sięć procent wyz˙szą od tej, jaką płacił jej Cavendish!
Steven opadł na krzesło za biurkiem, wciąz˙ wpat-
rując się w list. Czy to o tym Chloe chciała z nim dziś
porozmawiać? Zamierzała złoz˙yć mu wymówienie?
Dopiero w tej chwili zdał sobie sprawę, jak niepowe-
towaną stratą byłoby dla niego odejście Chloe.
Nie, ona nie moz˙e odejść, to jest wprost nie do
pomyślenia!
14
KATHRYN ROSS
ROZDZIAŁ DRUGI
Nad Londynem wisiały nisko gęste chmury pod-
świetlone z˙ółtym blaskiem i odbijające się w jezd-
niach, co przydawało miastu rudawobrązowej po-
światy. Nad gmachami Parlamentu i nad Tamizą
rozpościerał się pas mgły, lecz w tej niezwykłej
scenerii panował całkiem zwyczajny i współczesny,
chaotyczny ruch uliczny, typowy dla piątkowego
wieczoru, kiedy to kaz˙dy pędzi z pracy do domu.
Chloe mieszkała w centrum i normalnie wolała
jeździć do pracy metrem, aby uniknąć korków, ale
dzisiaj akurat miała ochotę na chwilę samotności we
własnym samochodzie. Teraz była szczególnie zado-
wolona, z˙e dokonała takiego wyboru.
Miała wraz˙enie, z˙e upłynęło mnóstwo czasu, za-
nim zdołała się wyplątać z korków i skierować na
południe. Ciekawe, jak Steven sobie radzi z codzien-
nym pokonywaniem tej trasy, pomyślała. Po dłuz˙szej
chwili skręciła do Hemsworth, malowniczej wioski
z krytymi strzechą domami i zielonym skwerem. Tak,
patrząc na to wszystko, moz˙na było zrozumieć, dla-
czego chciał tu mieszkać mimo nuz˙ących dojazdów.
Gdy wjechała na podjazd, w szybko zapadającym
zmroku na szybie samochodu zaczęły osiadać pierw-
sze płatki śniegu. Porośnięty bluszczem dom w stylu
georgiańskim wyglądał zapraszająco, a okna jarzyły
się ciepłym światłem.
Zatrzymała samochód i walcząc z zimnym wiat-
rem, który wciskał jej w oczy i w usta padający coraz
gęściej śnieg, pobiegła do drzwi wejściowych, które
otworzyły się, zanim zdąz˙yła zastukać kołatką.
– Bogu dzięki, z˙e juz˙ jesteś – zawołała Gina,
ubrana do wyjścia w ciepły płaszcz i trzymająca
w ręku wełnianą czapkę i rękawiczki.
– Spieszyłam się, jak tylko mogłam – powiedzia-
ła Chloe, rada, z˙e znalazła się w przytulnym cieple
domu.
– Wiem, Steven dzwonił do mnie i powiedział, z˙e
musi ci to zabrać trochę czasu – westchnęła dziew-
czyna, której łzy migotały w oczach. – Bardzo ci
dziękuję, z˙e przyjechałaś, Chloe. Tak się niepokoję
o tatę.
– Mam nadzieję, z˙e wszystko będzie w porządku.
Gina kiwnęła głową i pospieszyła do drzwi.
– Jeśli będziesz mogła, zadzwoń jutro do Stevena
i daj mu znać, jak się czuje twój ojciec – zawołała za
nią Chloe. Gina, biegnąc do swego samochodu, po-
machała w odpowiedzi ręką, ale jej głos zginął w hu-
czącym wietrze.
Chloe zamknęła drzwi i rozejrzała się po holu.
W głębi dostrzegła Beth, która wyglądała na kom-
pletnie zagubioną. Jej blond loki były potargane,
jakby przed chwilą stała na głowie. Ubrana była
w ogrodniczki i róz˙owy sweterek, jeden bucik miała
na nodze, a drugi zwisał jej z ręki; widocznie właśnie
16
KATHRYN ROSS
usiłowała go włoz˙yć. Chloe była pewna, z˙e mała
chciała pobiec za Giną.
– Witaj, Beth – zawołała, siląc się na wesoły głos.
– Alez˙ zimno na dworze! Cieszę się, z˙e jestem tu
z tobą w tym cieplutkim domu.
– Czy tatuś niedługo przyjedzie? – zapytała dzie-
wczynka, spoglądając na nią powaz˙nymi, niebies-
kimi oczami.
– Tak, całkiem niedługo – odrzekła Chloe, wie-
szając w holu płaszcz. – Ma jeszcze jedno spotkanie,
a tymczasem ja z tobą posiedzę. Jadłaś juz˙ kolację?
Beth potrząsnęła przecząco głową.
– Gina miała mi zrobić kiełbaski z frytkami.
– To brzmi smakowicie. Czy mam to dla nas
przygotować?
– Jeśli chcesz...
– Świetnie. Wobec tego zaprowadź mnie do kuch-
ni.
Chloe nigdy nie była w kuchni Stevena, chociaz˙
kilkakrotnie odwiedzała jego dom i przelotnie pozna-
ła małą Beth. Pomieszczenie okazało się olbrzymie
i trudno w nim było znaleźć najprostsze rzeczy.
Steven wspominał, z˙e ten dom był kiedyś plebanią
i z˙e ściez˙ka w ogrodzie wiodła do malowniczego
kościółka Marii Panny. W tym przytulnym wnętrzu
nietrudno było wyobrazić sobie z˙onę pastora piekącą
smakowite ciasteczka na festyn w miasteczku.
– Gina płakała przed twoim przyjazdem – ode-
zwała się ze smutkiem Beth. – Czy jej tatuś umrze?
– Jest bardzo chory, ale ludzie zdrowieją, kiedy
zaz˙yją odpowiednie lekarstwa.
17
WIECZORY W LONDYNIE
– Albo idą do nieba jak mamusia – oznajmiła
Beth, kopiąc w nogę duz˙ego, kuchennego stołu. – Nie
chcę, z˙eby mój tatuś zachorował i z˙eby go zabrali do
szpitala.
Chloe podeszła do małej i przyklękła przy niej.
– Twój tatuś czuje się świetnie, Beth – powiedzia-
ła uspokajająco. – Musiał jeszcze zostać trochę
w biurze. Ma duz˙o pracy.
– To on nie pojechał do szpitala?
– Nie, kochanie. Jak zwykle odrobinę marudzi,
ale czuje się znakomicie.
Beth zachichotała i rozchmurzyła się.
– Wiesz – odezwała się Chloe, przygotowując
kolację – przypominasz mi postać z pewnej bajki.
Kogoś, kto miał na sobie tylko jeden bucik. Nie
pamiętam tylko, co to była za bajka. Moz˙e ta o trzech
małych myszkach?
– Myszki nie noszą bucików, głuptasku – roze-
śmiała się Beth.
Śmiech dziecka jest zaraźliwy, pomyślała Chloe.
I dopiero później, kiedy zmywała naczynia po kola-
cji, uświadomiła sobie, z˙e przez˙yła kilka godzin,
w ciągu których ani razu nie pomyślała o Nile’u.
Steven, strząsnąwszy z płaszcza śniez˙ny puch,
z uczuciem ulgi zamknął za sobą frontowe drzwi.
Alez˙ się rozpadało, pomyślał. Zapowiada się trudna
noc.
Wchodząc do holu, miał nadzieję zastać Chloe
w salonie. Chciał jak najprędzej porozmawiać z nią
o jej spodziewanym wymówieniu, ale światła były
18
KATHRYN ROSS
zgaszone, a po ogniu w kominku pozostał tylko
czerwony z˙ar.
Kiedy wszedł na górę, zobaczył przez otwarte
drzwi, z˙e w pokoju Beth pali się lampka nocna,
rzucając ciepłe światło na kolorową kołderkę i śpiące
spokojnie dziecko. Podszedł do łóz˙eczka małej, z˙eby
ją utulić i pocałować w policzek. Potem jego wzrok
spoczął na Chloe zwiniętej w fotelu przy łóz˙ku. Ona
takz˙e spała twardym snem.
Stevenowi przemknęło przez myśl, z˙e ostatnio
chyba za wiele od niej wymagał w pracy. Moz˙e nawet
nie dość ją doceniał? Obiecał sobie, z˙e to się musi
zmienić, jeśli tylko uda mu się ją przekonać, z˙eby
została.
We śnie wyglądała tak bezbronnie. Okulary wsu-
nęła na czubek głowy i bez nich wyglądała inaczej niz˙
zwykle. Steven zwrócił uwagę na delikatny owal jej
twarzy, niesamowicie długie, ciemne rzęsy kontrastu-
jące z bladą cerą i na ładnie wycięte usta, na których
gościł delikatny uśmiech. Tak, Chloe jest wyjątkowo
ładna – dlaczego dotąd tego nie zauwaz˙ył?
Gdy wyjmował jej z ręki ksiąz˙eczkę dla dzieci,
która omal jej nie wypadła, zauwaz˙ył po raz pierw-
szy, z˙e dziewczyna nie ma juz˙ na palcu pierścionka
zaręczynowego. Ciekawe, od jak dawna go nie nosi?
Rzeczywiście, pomyślał, w ciągu ostatnich kilku
tygodni Chloe nie była tak promienna jak zawsze.
Gdzieś przepadł jej zwykły, radosny optymizm, który
wywoływał uśmiech równiez˙ na jego twarzy.
– Chloe? – dotknął delikatnie jej ramienia.
– Chloe, obudź się, moja droga.
19
WIECZORY W LONDYNIE
Chloe zatrzepotała powiekami, pod którymi zajaś-
niały jej szafirowe oczy. Jak to moz˙liwe, z˙e Steven
nie zauwaz˙ył dotąd tych cudownych oczu?
– Nile...? – szepnęła nieprzytomnie.
– Nie, to ja, Steven. Jesteś u mnie w domu,
kojarzysz?
– Ach... tak. – Lekki błysk rozczarowania przy-
słoniły natychmiast gęste rzęsy. – Przepraszam, nor-
malnie tak nie zasypiam. To pewnie dlatego, z˙e
ostatnio przez˙yłam kilka bezsennych nocy.
Wyprostowała się, wygładziła spódniczkę i za-
częła szukać czegoś po omacku na poręczach fo-
tela.
– Nie widziałeś gdzieś moich okularów? – zapy-
tała zdezorientowana.
Steven przesunął jej okulary z czubka głowy na
nos, wywołując na policzkach Chloe rumieniec zaz˙e-
nowania.
– Wybacz... jeszcze niezupełnie się obudziłam.
– Przestań mnie przepraszać. To ja powinienem
cię przeprosić, z˙e tak długo kazałem na siebie czekać
– powiedział Steven, przysiadając na brzegu łóz˙ka,
tak z˙e ich kolana prawie się dotykały. – I dziękuję ci,
z˙e zechciałaś tu przyjechać.
– Nie ma za co, naprawdę.
Dziewczyna zauwaz˙yła, z˙e Steven bacznie się jej
przygląda, inaczej niz˙ zwykle, i poczuła się zakłopo-
tana swoim wyglądem. Próbowała uporządkować
palcami włosy i ściągnąć je do tyłu, ale niesforne
kosmyki wciąz˙ się wymykały i okalały jej twarz.
– Która godzina?
20
KATHRYN ROSS
– Dochodzi dziesiąta – odrzekł Steven, zerkając
na swój złoty zegarek.
Chloe znowu spostrzegła, z˙e ciemne oczy szefa,
który nie odrywał od niej wzroku, nabrały jakiegoś
nowego wyrazu. Poza tym siedział tuz˙ przy niej,
nagle więc znalazła się w promieniu jego pociągają-
cej męskości.
Uśmiechnął się do niej i powiedział:
– Zejdźmy na dół, zrobimy sobie drinka.
– Nie, lepiej juz˙ pojadę – powiedziała Chloe,
podnosząc się z fotela. – Mam masę pracy w domu
i chcę wziąć prysznic.
– Nigdzie nie pojedziesz. Jest noc – przemówił do
niej łagodnie. – Pogoda jest po prostu koszmarna
i w podobnym stanie są drogi. Myślałem, z˙e w ogóle
nie dojadę do domu. Będzie mi miło, jeśli przenocu-
jesz w pokoju gościnnym.
– Czyz˙by naprawdę było az˙ tak źle? – zdziwiła się
Chloe, podchodząc do okna i odsuwając zasłonę. Śnieg
padał tak gęsto, z˙e w ogóle nie było widać podjazdu.
– Coś okropnego, prawda? – powiedział Steven.
– Trudno uwierzyć, z˙e mamy juz˙ kwiecień.
– Faktycznie – zgodziła się. – No to chyba na-
prawdę musisz mnie tu dziś ścierpieć.
– Miałem nadzieję, z˙e zostaniesz – powiedział
Steven niz˙szym, a zarazem cieplejszym i miękkim
głosem, którego dotąd nie znała.
– Chloe, chyba nie masz zamiaru złoz˙yć wymó-
wienia?
To zadane znienacka pytanie zaskoczyło ją zu-
pełnie.
21
WIECZORY W LONDYNIE
– Nie rozumiem, czemu pytasz?
– Szukałem wykazu dla księgowości i natrafiłem
w twoim biurku na list od firmy Brittas – wyznał
cicho.
Chloe oblała się rumieńcem na myśl o tym, z˙e
odkrył ten list, zanim zdąz˙yła mu wspomnieć o pro-
pozycji Brittasu.
– Chciałam z tobą o tym porozmawiać po połu-
dniu, ale...
– Więc zamierzasz odejść? – zapytał Steven, pod-
nosząc się z łóz˙ka. – Posłuchaj, obiecuję, z˙e zapłacę
ci więcej, niz˙ oferuje Brittas – oznajmił stanowczo.
– Prawdę mówiąc, nie zamierzałam wręczyć ci
wymówienia – wyznała Chloe. – Chciałam cię tylko
poprosić o podwyz˙kę.
– No to chwała Bogu – odetchnął z ulgą. – Napę-
dziłaś mi niezłego stracha. W poniedziałek z samego
rana wydam księgowej odpowiednie polecenie.
– Dzięki – uśmiechnęła się Chloe. – Kiedy chcia-
łam ci dziś zająć chwilę na tę rozmowę, nie przyszło
mi do głowy, z˙e zakończy się ona w sypialni Beth.
– Tak... to rzeczywiście niezwykły dzień.
– Ajak ci poszło z Renaldem?
– Chyba... nie najgorzej. Ale twarda z niego
sztuka.
– Aprzyniósł te dodatkowe rachunki?
– Tak – odparł Steven, spoglądając na nią z roz-
targnieniem. Nie mógł uwierzyć własnym oczom, z˙e
Chloe tak pięknie wygląda z rozpuszczonymi włosa-
mi opadającymi jej długą falą na ramiona. Złociste
połyski w ciemniejszej masie koloru miodu sprawia-
22
KATHRYN ROSS
ły wraz˙enie, z˙e włosy z˙yją własnym, bujnym z˙yciem.
– Tak... przepraszam cię Chloe – dodał, widząc, z˙e
ona czeka na jego dalsze wyjaśnienia. – Jestem
naprawdę zmęczony, mózg mi się zawiesił po tym
całym dniu.
– Nic dziwnego, przeciez˙ siedziałeś w biurze od
ósmej rano.
– No właśnie. Mam nadzieję, z˙e za dwa tygodnie
będzie juz˙ po wszystkim i uda się wreszcie trochę
odetchnąć.
– Moz˙e zrobię ci kanapkę? – zagadnęła z tros-
ką Chloe, patrząc, jak Steven rozluźnia węzeł kra-
wata.
Steven spojrzał na nią tak, jakby chciał odmówić,
ale po chwili wzruszył ramionami.
– Trudno, chyba muszę dziś pozostać twoim dłuz˙-
nikiem, Chloe.
– Uwaz˙aj, bo cię poproszę o jeszcze jedną pod-
wyz˙kę – roześmiała się, a w jej niebieskich oczach
zamigotały szelmowskie chochliki.
Podeszła na chwilę do łóz˙ka, z˙eby sprawdzić, czy
Beth nadal smacznie śpi. Steven przyglądał się, jak
odsuwa złote loki z czoła małej i pochyla się, by ją
delikatnie pocałować.
Ten czuły gest, tak naturalny i instynktowny,
zaskoczył go. Było coś dobrze mu znajomego
w tym obrazie śpiącego dziecka i czuwającej nad
nim kobiety, coś, co poruszyło go do głębi. Moz˙e to
te złote włosy, które przesłaniały jej twarz... Ste-
phanie tez˙ miała takie długie, ciemnozłote włosy
jak Chloe.
23
WIECZORY W LONDYNIE
– Czy Beth była grzeczna? – zapytał, otrząsając
się z tych myśli.
– O, tak, bardzo. Masz szczęście, to naprawdę
urocze dziecko.
– Cóz˙... chyba tak – wzruszył ramionami Steven.
– Ale ja z pewnością nie jestem obiektywny. – Ile
razy kazała ci czytać bajkę o Szewczyku Dratewce?
– Tylko cztery – zaśmiała się Chloe.
– Widocznie jesteś ode mnie bardziej uległa
– uśmiechnął się do niej. – Ja wysiadam po dwóch
razach.
Chloe zauwaz˙yła, z˙e jego spojrzenie spoczęło na jej
ustach. Ich oczy spotkały się po chwili i wtedy poczuła,
jak przez jej ciało przebiega cudowny, zmysłowy
dreszczyk. Zdziwiło ją to tak, jakby ją nagle poraził
lekki prąd. Zgasiła nocną lampkę przy łóz˙ku Beth,
odwróciła się i ruszyła do holu. Po drodze wyrzucała
sobie, z˙e to wszystko zaistniało w jej wyobraźni.
Steven nigdy przeciez˙ nie zwracał na nią szczególnej
uwagi. Był nieodmiennie uprzejmy i pełen szacunku,
ale Chloe zawsze odnosiła wraz˙enie, z˙e widzi w niej
raczej coś z biurowego mebla niz˙ z kobiety.
Gdy wyszli na podest, zaprowadził ją do jej poko-
ju i otworzył drzwi. Ściany były pomalowane na
jasnoliliowo, a duz˙e, podwójne łóz˙ko przykrywała
biała kapa.
– Gina tu czasami nocuje, kiedy muszę wyjechać
na dłuz˙ej w interesach. Ate drzwi za szafą w ścianie
prowadzą do twojej łazienki. Proszę cię, czuj się jak
u siebie w domu. Moz˙e chcesz teraz wziąć prysznic?
Ja właśnie zamierzam to zrobić.
24
KATHRYN ROSS
– Okej, dziękuję – uśmiechnęła się do niego
Chloe, która znowu poczuła się zakłopota tą nową dla
siebie sytuacją. Dotychczas jej kontakty z szefem
ograniczały się głównie do biura, a teraz, niespodzie-
wanie, miała spędzić noc w jego domu.
– Nie zabawię długo – powiedział Steven i skiero-
wał się do swojego pokoju. Chloe zdecydowała się
nie brać na razie prysznica, skoro i tak nie miała ze
sobą niczego, w co mogłaby się przebrać.
Zaparzyła herbatę, zrobiła kanapki z szynką, po
czym przeszła do salonu i zaczęła przeglądać płyty
CD na stojaku. Zauwaz˙yła, z˙e Steven ma podobny do
niej gust. Wybrała jedną i włączyła odtwarzacz.
Niezapomniane dźwięki romantycznej ballady
dobiegły Stevena w jego pokoju. To była ukochana
piosenka jego z˙ony. Pamiętał, z˙e kiedy się pobrali,
z˙artował z niej, z˙e wciąz˙ nastawia tę balladę.
Znowu ujrzał jej śmiejące się do niego zielone
oczy.
Zdjął marynarkę i krawat, starając się zignorować
dreszcz, który mu przebiegł po plecach. Chloe w ni-
czym nie przypominała jego zmarłej z˙ony. Powie-
dział sobie, z˙e jest po prostu zmęczony i z˙e Stephanie
jest mu teraz wyjątkowo bliska, bo zbliz˙a się rocznica
jej śmierci... i to wszystko.
Chloe nacisnęła przycisk ,,powtórz’’. Bardzo daw-
no nie słyszała tej melodii, która nalez˙ała do jej
ulubionych.
Zastanawiała się, gdzie jest teraz Nile. Mógłby
przynajmniej się z nią skontaktować i porozmawiać
o sprawach finansowych, przeprosić ją...
25
WIECZORY W LONDYNIE
Z rozmyślań wyrwało ją nagłe kliknięcie wyłącza-
nego odtwarzacza.
– Przepraszam cię, Steven... – wybąkała na jego
widok. – Moz˙e ta muzyka przeszkadzała Beth we
śnie?
– Nie, Beth nie obudziłoby nawet trzęsienie zie-
mi. Po prostu – zawahał się lekko – trochę mnie boli
głowa.
– Zaraz naleję herbatę – powiedziała, przecho-
dząc do kuchni. Steven podąz˙ył za nią.
– Chyba potrzebuję czegoś mocniejszego – rzekł,
otwierając kilka szafek. – Mam tu butelkę whisky.
Napijesz się ze mną?
– Dziękuję, ale wolę zostać przy herbacie.
Zauwaz˙yła, z˙e Steven przebrał się w dz˙insy i nie-
bieską koszulę. Pierwszy raz zobaczyła go ubranego
inaczej niz˙ w garnitur i stwierdziła, z˙e świetnie tak
wygląda – młodo, wręcz chłopięco.
– To moz˙e kieliszek czerwonego wina?
– Zgoda – uśmiechnęła się.
Steven połoz˙ył na tacy talerz z kanapkami i po-
stawił kieliszki z winem.
– Przejdźmy moz˙e do salonu – zaproponował.
– Tam będzie nam cieplej.
Chloe usiadła na obitym bladoniebieską skórą
fotelu, podczas gdy on dokładał drew do kominka,
w którym tliły się resztki czerwonego z˙aru. Po chwili
dało się słyszeć wesołe trzaskanie ognia, który roz-
świetlił pokój złocistą poświatą.
– Nie ma to jak prawdziwy ogień w kominku
– powiedziała Chloe z zachwytem.
26
KATHRYN ROSS
– Jest w nim coś romantycznego, prawda? – zgo-
dził się Steven. – Miło jest tak posiedzieć sobie
wieczorem, wpatrując się w płomienie.
Chloe pomyślała, z˙e Steven z pewnością mówi
o tym, jak lubi tu przesiadywać z Helen.
– Boję się, z˙e jutro rzeczywiście nie dam rady
polecieć do Manchesteru – powiedział, uchylając
rąbek zasłony. – Niedługo całkiem nas tu zasypie.
Ale wiesz, właściwie się cieszę. Ten tydzień pracy
dał mi nieźle w kość.
– To prawda – zgodziła się Chloe, zdejmując
okulary i odkładając je na stolik. – Mieliśmy praw-
dziwy kocioł.
– Więc wypijmy za piątek – zaproponował lek-
kim tonem Steve, podając jej kieliszek wina. – I za
moją cudowną osobistą asystentkę, bez której nasze
biuro pogrąz˙yłoby się w totalnym chaosie.
Chloe z uśmiechem pociągnęła łyk wina, które
w jej ustach zdawało się ciepłe i łagodne. Gdy tak
przez chwilę siedzieli w milczeniu, rozejrzała się po
salonie, w którym panował półmrok, doceniając jego
elegancję.
Wszystkie pomieszczenia w tym domu były ob-
szerne, moz˙e dlatego, z˙e zbudowano go w minionej
epoce, kiedy bardziej ceniono przestrzeń niz˙ takie
praktyczne względy jak koszty gruntów. Chloe po-
dziwiała pięknie oprawione akwarele na gładkich,
kremowych ścianach, kominek w stylu Ludwika XV
oraz jego marmurowe obramowanie, a takz˙e ol-
brzymie lustro sięgające stiukowych ozdób u sufitu.
– Masz piękny dom – zauwaz˙yła z uznaniem.
27
WIECZORY W LONDYNIE
– Byłam tu juz˙ wprawdzie kilka razy, ale zawsze po
uszy byliśmy pogrąz˙eni w pracy, nie miałam więc
nawet okazji się rozejrzeć.
– Wiesz, pomyślałem ostatnio, z˙e zanadto cię
obciąz˙am robotą – powiedział Steven.
– Nie bardziej niz˙ inni moi szefowie – uspokoiła
go Chloe.
Patrzył na jej twarz, na której igrało światło
z płonącego kominka. Wyglądała tak młodo i deli-
katnie. Ale gdzie się podział jej pierścionek zaręczy-
nowy?
– Mam nadzieję, z˙e nie zepsułem ci całkiem
weekendu – powiedział jakby mimochodem.
– Niczego specjalnego nie planowałam. Znalaz-
łeś tę listę dla księgowości?
Steven zauwaz˙ył, z˙e ze spraw osobistych skiero-
wała rozmowę na zawodowe. I z˙e często tak robiła.
Była znakomitą asystentką osobistą, chyba najlep-
szą, jaką kiedykolwiek miał. Wiedział, z˙e moz˙e ją
darzyć absolutnym zaufaniem, a zarazem zdawał
sobie sprawę, z˙e Chloe zachowuje wobec niego pe-
wien dystans, większy niz˙ inne kobiety. Chociaz˙
zawsze uwaz˙ał, z˙e sprawy prywatne nalez˙y zosta-
wiać za drzwiami biura, teraz, kiedy wreszcie znalazł
idealną asystentkę, która, w odróz˙nieniu od poprze-
dniej, nie podkochiwała się w nim, zapragnął nagle
porozmawiać z nią o czymś innym niz˙ o pracy.
– Tak, znalazłem. Dziękuję, z˙e pamiętałaś – od-
parł, pociągając łyk wina. – Ale nie mówmy dziś
o pracy. Miałem jej dosyć przez cały tydzień.
– Poniewaz˙ łączy nas właśnie praca, podejrze-
28
KATHRYN ROSS
wam, z˙e moglibyśmy popaść w długie milczenie
– zaśmiała się Chloe, zakłopotana nieco tą jego
propozycją.
Steven zauwaz˙ył, z˙e jej policzki oblał rumieniec.
Nie miał zamiaru przekraczać granic w ich słuz˙-
bowym układzie. Zawsze uwaz˙ał, z˙e nie nalez˙y łą-
czyć interesów z z˙yciem prywatnym. Ale jednocześ-
nie bardzo był ciekaw, co się kryje za profesjonalnym
uśmiechem i pełnym rezerwy zachowaniem Chloe.
– Kto wie, moz˙e jednak mamy ze sobą coś wspól-
nego – powiedział lekkim tonem. – Coś, co trzeba by
dopiero odkryć?
– Jak na przykład upodobanie do starych domów
i dobrego wina? – poddała niefrasobliwie Chloe.
– No widzisz, to z pewnością juz˙ nas łączy.
Uśmiechnęła się na tę z˙artobliwą uwagę.
– Wiesz, trochę dziwnie się czuję, relaksując się
tutaj, w twoim domu – przyznała szczerze. – Ciągle
mi się wydaje, z˙e zaraz zadzwoni telefon albo ktoś
z innego oddziału firmy wpadnie nagle z jakąś pilną
sprawą.
– Właśnie, a ja naiwnie myślałem cztery lata
temu, z˙e kiedy wprowadzę firmę na giełdę, będę
mógł sobie trochę poluzować. Tymczasem jako na-
czelny dyrektor pracuję jeszcze więcej, niz˙ kiedy
byłem jedynym właścicielem.
– Moz˙e taka jest cena sukcesu – uśmiechnęła się
Chloe.
– Moz˙e i tak – kiwnął głową Steven i podniósł do
ust kieliszek.
Chloe zawsze go podziwiała. Steven Cavendish,
29
WIECZORY W LONDYNIE
który nigdy sam nie był kucharzem, osiągnął nad-
zwyczajne powodzenie jako restaurator.
Zaczynał skromnie, jako właściciel małej restau-
racyjki, jednak w ciągu zaledwie roku zatrudnił od-
powiedniego szefa kuchni, zadbał o stylowe urządze-
nie wnętrza i stworzenie niepowtarzalnej atmosfery,
która zaczęła przyciągać londyńczyków pragnących
dobrze zjeść w eleganckim otoczeniu. Pierwsza re-
stauracja Cavendisha odniosła natychmiastowy,
ogromny sukces.
– Pewnie nie powinienem się skarz˙yć – dodał po
chwili. – Po śmierci Stephanie byłem zadowolony,
kiedy musiałem przesiadywać w biurze wiele godzin
dziennie, bo praca odwracała moje myśli od tego, co
się stało. Czasami czułem się tam nawet lepiej niz˙
w domu. Byłem spokojny, bo moja matka opiekowa-
ła się Beth, a będąc w biurze przynajmniej mogłem
z˙yć złudzeniem, z˙e wszystko jest jak dawniej...
– Przez˙yłeś straszne chwile – powiedziała ze
współczuciem Chloe.
– Najgorsze, jakie sobie moz˙na wyobrazić. – I do-
dał po chwili:
– Kupiliśmy ten dom, bo uznaliśmy, z˙e świetnie
się nadaje na dom rodzinny. Jest w nim pięć sypialni
i planowaliśmy je wszystkie zapełnić. Stephanie po-
chodziła z licznej rodziny i ja takz˙e. Oboje pragnęliś-
my tego samego...
– Tak mi przykro, Steven.
– No cóz˙, Chloe, z˙ycie musi toczyć się dalej.
Nauczyłem się jakoś sobie z nim radzić.
Mimo z˙e mówił o tym tak spokojnie, Chloe wie-
30
KATHRYN ROSS
działa, z˙e bardzo trudno mu było pogodzić się ze
stratą z˙ony. Kiedy ponad rok temu zaczęła pracować
w jego firmie, oceniała swego szefa jako człowieka
dość surowego i zachowującego dystans, ale ci pra-
cownicy, którzy znali go dłuz˙ej, mówili, z˙e przed
śmiercią z˙ony był zupełnie innym, otwartym na in-
nych człowiekiem.
Siedząc teraz obok niego przy kominku, Chloe
zdała sobie sprawę, z˙e właśnie odkrywa innego Ste-
vena Cavendisha niz˙ ten, którego znała z biura. I z˙e
w gruncie rzeczy jest on naprawdę sympatycznym
męz˙czyzną, mimo pozornej rezerwy. I w dodatku
bardzo przystojnym... pomyślała, wpatrując się w je-
go arystokratyczny profil, subtelnie rzeźbione rysy,
mocno zarysowaną szczękę i ładnie wycięte usta.
Steven pochwycił jej spojrzenie i zagadnął:
– O czym myślisz?
– Tylko o tym... jakie to musi być straszne, stracić
kogoś, kogo tak bardzo się kocha.
– To prawda – skinął głową Steven, zaskoczony,
z˙e tak łatwo mu się rozmawia z Chloe. Nie zamierzał
otwierać przed nią serca; prawdę powiedziawszy, nie
pamiętał juz˙ nawet, kiedy ostatni raz rozmawiał
z kimś o Stephanie. – Ale nie roztkliwiajmy się
– powiedział, dolewając wina do jej kieliszka. – Ma-
my piątkowy wieczór, jest co świętować.
– Wiesz, jeśli pogoda się nie zmieni, pewnie nie
będziesz mógł polecieć jutro do Manchesteru – za-
uwaz˙yła Chloe, pragnąc zmienić temat, aby ułatwić
Stevenowi oderwanie się od smutnych wspomnień,
i podniosła kieliszek do ust.
31
WIECZORY W LONDYNIE
– Nawet gdyby się poprawiła, i tak trudno by mi
było zdecydować się na wyjazd, bo mam wraz˙enie, z˙e
Gina nie będzie mogła tu jutro przyjechać. Jej ojciec
jest w cięz˙kim stanie.
– Posłuchaj, jeśli jakimś cudem pogoda się po-
prawi, zostanę tu jeszcze jutro i zaopiekuję się Beth.
– Dzięki, Chloe.
– Nie ma o czym mówić. Beth i ja jesteśmy
w bardzo dobrej komitywie. To z˙aden problem.
– Bardzo to miło z twojej strony – uśmiechnął się
Steven – ale co na to powie Nile? I gdzie on teraz jest?
– Nie wiem – uśmiechnęła się Chloe trochę zbyt
promiennie. – Pewnie w jakimś barze ze swoimi
kumplami... – Gdy zauwaz˙yła, z˙e Steven patrzy na
jej dłoń, na palec, na którym nosiła dotąd pierścio-
nek zaręczynowy od Nile’a, dodała chropawym
głosem:
– Odwołaliśmy zaręczyny prawie cztery tygodnie
temu.
– Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? – zmarsz-
czył brwi Steven. – Nie wspomniałaś o tym ani
słowem.
– Chyba sama wciąz˙ usiłuję do tego przywyknąć.
Apoza tym właściwie nie rozmawiamy w pracy
o naszym z˙yciu osobistym, prawda? Nawet o swojej
podwyz˙ce nie bardzo mogłam dziś z tobą pomówić...
– Przepraszam cię, Chloe, naprawdę mam nadzie-
ję, z˙e ten kocioł wreszcie się uspokoi.
– Tak sobie powtarzamy juz˙ od dawna – uśmiech-
nęła się Chloe. – Ale nawał pracy mi nie przeszkadza.
Przynajmniej czas szybciej płynie.
32
KATHRYN ROSS
– To zerwanie z Nile’em było raczej nagłe, praw-
da? Zdaje mi się, z˙e byliście razem dość długo.
– Tak, poznałam go, zanim zaczęłam u ciebie
pracować, przeszło dwa lata temu. Ale pewnie nie
byliśmy dla siebie stworzeni. Takie rzeczy się zda-
rzają – uśmiechnęła się znowu, nadrabiając miną.
Jednak Steven nie dał się nabrać. Zauwaz˙ył bla-
dość jej cery i błysk łez w niebieskich oczach.
– Moz˙e lepiej, z˙e się o tym przekonaliście teraz,
a nie po ślubie – powiedział.
– Tak, tez˙ to sobie powtarzam. Jednak byliśmy ze
sobą juz˙ dość długo i naprawdę myślałam... z˙e Nile
będzie dla mnie odpowiednim męz˙czyzną. Złoz˙yliś-
my juz˙ nawet papiery w urzędzie stanu cywilnego...
– Więc, jeśli to nie jest zbyt osobiste pytanie, co
się właściwie stało? Inna kobieta?
– Nie, chociaz˙ teraz jest juz˙ w tle jakaś kobieta...
– Moz˙e była cały czas, pomyślała Chloe, i Nile
specjalnie się ze mną pokłócił, z˙eby mieć pretekst do
odejścia... z naszymi wspólnymi pieniędzmi.
– Alez˙ z niego kretyn, z˙e z ciebie zrezygnował
– powiedział Steven z mocnym przekonaniem w gło-
sie. – Kompletny idiota.
– Dziękuję ci – powiedziała zaskoczona Chloe.
– Zobaczysz, jeszcze poznasz kogoś innego, za-
kochasz się i podziękujesz swojej szczęśliwej gwieź-
dzie, z˙e nie wyszłaś za Nile’a.
– Nie miałam pojęcia, z˙e taki z ciebie romantyk
– powiedziała Chloe, spoglądając na niego z ukosa.
– Ja tez˙ nie – przyznał Steven z uśmiechem. – Ale
to chyba miła perspektywa?
33
WIECZORY W LONDYNIE
– Czy ja wiem – mruknęła Chloe, potrząsając
głową. – Cała ta gadanina, jak to ziemia usuwa ci się
spod nóg, kiedy kogoś całujesz... to chyba zwykłe
zawracanie głowy.
– Co tez˙ ty mówisz? – zdziwił się Steven.
Chloe przez długi czas myślała, z˙e Nile Flynn jest
właśnie tym odpowiednim dla niej partnerem, z˙e
oboje nadają na tej samej fali. Ale po nagłej kłótni
przed czterema tygodniami odkryła, z˙e nie tylko nie
są na tej samej fali, ale z˙e ich częstotliwości są
kompletnie róz˙ne.
Nile zarzucił jej, z˙e jest za bardzo zaabsorbowa-
na pracą! Śmieszna uwaga – przeciez˙ zawsze pra-
cowała zawodowo. Nie wypomniała mu tego, ale
świetnie pamiętała, z˙e nie skarz˙ył się wcale, gdy
potrzebował jej wsparcia w długim okresie swoich
zawodowych trudności. Przez ponad rok to Chloe
zarabiała na z˙ycie ich obojga. Nie widziała w tym
problemu, uwaz˙ała, z˙e kaz˙de z nich wnosi to, co
moz˙e we wspólną przyszłość i w kupno nowego
domu. O dziwo teraz, kiedy stanął na nogi, miał jej
to za złe.
Kochała go. Moz˙e nie do szaleństwa i wielkich
uniesień, ale cicho, spokojnie i wiernie. I było jej
z tym uczuciem dobrze. Miała wraz˙enie, z˙e oboje
lubią stąpać po pewnym gruncie.
Dlatego ostatnia awantura zupełnie ją zaskoczyła.
Zaczęła się niewinnie. Kiedy Chloe wróciła późno do
domu, Nile zarzucił jej, z˙e nie ma dla niego dość
czasu i z˙e praca jest dla niej waz˙niejsza od niego.
Chloe pozwoliła sobie zauwaz˙yć, z˙e potrzebuje tej
34
KATHRYN ROSS
pracy i musi ją traktować powaz˙nie, na co Nile wpadł
w furię i zaczął się pogardliwie wyraz˙ać o jej zajęciu.
Gdy zaproponowała, z˙eby usiedli i spokojnie poroz-
mawiali, arogancko odrzucił tę sugestię i jak burza
wypadł z mieszkania.
Chloe była pewna, z˙e po tak idiotycznej sprzeczce
Nile zreflektuje się, wróci i porozmawia z nią rozsąd-
nie i spokojnie, ale czekała na próz˙no. Nazajutrz po
powrocie do domu zobaczyła się, z˙e znikły bez śladu
wszystkie jego rzeczy, jakby nigdy tu nie mieszkał.
– Sądziłam, z˙e Nile’owi podoba się moja niezalez˙-
na natura – odezwała się po chwili milczenia. – Ale
widocznie się myliłam. Tak czy owak, wiem od
przyjaciół, z˙e teraz widuje się z kimś innym. I tyle
mam do powiedzenia na temat miłości. Myślę, z˙e
kiedy znowu kogoś poznam, to uczucie znajdzie się
na samym końcu moich oczekiwań.
Steven spojrzał na nią, przymykając oczy, i za-
intrygowany zapytał:
– To jakie priorytety znajdą się na początku two-
jej listy?
– Wzajemny szacunek. I musiałby to być ktoś
o dobrym sercu, z˙yczliwy i troskliwy.
Patrząc na nią, Steven zastanawiał się, czy na jej
liście jest miejsce dla namiętności. Nie mógł się
oprzeć wraz˙eniu, z˙e Chloe, która zawsze stara się
wyglądać jak pozbawiona emocji, ubrana w niena-
ganny kostium asystentka swojego szefa, w gruncie
rzeczy jest kobietą namiętną i fizycznie bardzo atrak-
cyjną.
– No, ale dosyć o mnie – powiedziała Chloe
35
WIECZORY W LONDYNIE
i speszona tym niespodziewanym wyznaniem zmie-
niła temat:
– Agdzie się podziewa Helen?
– Prawie cały tydzień przesiedziała w sądzie.
Prowadziła bardzo powaz˙ną sprawę. Dziś zapadł
wyrok i jej klient został uniewinniony, więc domyś-
lam się, z˙e wszyscy gdzieś na mieście świętują zwy-
cięstwo.
– Pewnie czasem niełatwo wam się dopasować
czasowo. Helen jest taką wziętą adwokatką, a ty
prowadzisz duz˙ą firmę, oboje bardzo duz˙o pracuje-
cie...
– To prawda – zgodził się Steven, ściągając lekko
brwi.
W holu zegar wybił drugą, a jego uderzenia roz-
legły się echem w nocnej ciszy domu.
– Nie miałam pojęcia, z˙e juz˙ tak późno – zdziwiła
się Chloe.
– Ja tez˙ nie. Jak na dwójkę ludzi, którzy rzadko
rozmawiają o swoim prywatnym z˙yciu, całkiem nie-
źle sobie poradziliśmy.
– To prawda – potwierdziła z uśmiechem Chloe.
– Nadrobiliśmy sporo zaległości.
– Miło było tak sobie posiedzieć i pogawędzić
– powiedział Steven, uśmiechając się do niej ser-
decznie.
Sącząc wino, Chloe pomyślała, z˙e Steven jest
w gruncie rzeczy bardzo sympatycznym męz˙czyzną
i chyba nawet trochę romantycznym. No i wybitnie
przystojnym, a jego uśmiechowi wprost nie sposób
się oprzeć. Kłopot w tym, z˙e oni nie są dla siebie. On
36
KATHRYN ROSS
powinien być teraz z Helen, a ona z Nile’em – upo-
mniała się surowo. Poza tym Steven jest przeciez˙ jej
szefem. Co tez˙ jej się roi w głowie! Czyz˙by zupełnie
straciła rozum?
– Chyba pójdę się juz˙ połoz˙yć – rzekła, odstawia-
jąc pusty kieliszek na stolik. Wstała, a Steven uprzej-
mie takz˙e się podniósł, z˙eby ją poz˙egnać.
– Dobranoc, Chloe – powiedział, nie odrywając
od niej oczu. Po krótkiej chwili podszedł do niej
i odgarnął jej z oczu pasemko włosów. Ten intymny
gest sprawił, z˙e ogarnęła ją fala miłego ciepła.
– Ślicznie wyglądasz z rozpuszczonymi włosami
– mruknął. – Powinnaś częściej tak je nosić.
Nagle Chloe zdała sobie sprawę, z˙e on zamierza ją
pocałować. Mogła się usunąć, ale nie była w stanie
zrobić ani kroku. Ogarnęło ją jakieś szaleństwo,
uniosła głowę i pozwoliła, by jego gorące usta spo-
częły na jej wargach.
W jego ramionach czuła się jak nigdy dotąd. Gdy
ją całował, najpierw delikatnie, a potem coraz bar-
dziej namiętnie, przytuliła się do niego całym ciałem,
spragniona jeszcze większej, coraz większej blisko-
ści. Marzyła, by pieścił ją całą, by mogła się w nim
roztopić i juz˙ tak pozostać.
Zarzuciła mu ręce na szyję i jeszcze mocniej
przylgnęła uchylonymi ustami do jego warg. Nagle
poczuła, z˙e Steven podciąga jej bluzkę i dotyka
nagiej skóry. Przeszył ją dreszcz rozkoszy, zaprag-
nęła, z˙eby rozpiął jej bluzkę i pieścił piersi, które nie
mogły się doczekać jego dłoni.
Pomyślała zarazem, z˙e jeśli ta cudowna chwila
37
WIECZORY W LONDYNIE
potrwa dłuz˙ej, nie będzie umiała mu się oprzeć.
Jeszcze moment, a odda mu się cała. Aprzeciez˙ to
byłoby w najwyz˙szym stopniu niewłaściwe. Gdy
sobie to uświadomiła, poczuła się tak, jakby ją oblał
zimny prysznic.
38
KATHRYN ROSS
ROZDZIAŁ TRZECI
Gdy się cofnęła o krok, zakręciło jej się w głowie.
Nikt jej nigdy tak nie całował, nikt nie wywołał w niej
takiej burzy zmysłów. Przeraziła się, z˙e mogła do
tego stopnia stracić panowanie nad sobą.
– Nie powinienem był tego robić – mruknął Ste-
ven zduszonym głosem.
– Nie było to chyba rozsądne – zgodziła się
Chloe, która wciąz˙ nie mogła złapać tchu. – Musimy
przeciez˙ razem pracować... Zapomnijmy o tym, z pe-
wnością to wino tak na nas podziałało i... – Serce
waliło jej tak mocno i gwałtownie, z˙e nie potrafiła
rozsądnie myśleć.
– Powiedzmy, z˙e to była chwila szaleństwa o póź-
nej, nocnej porze – dokończył za nią Steven, który,
w odróz˙nieniu od niej, wydawał się bardzo opa-
nowany.
– Tak, chwila szaleństwa – zgodziła się Chloe.
– Musimy o niej zapomnieć. – Była rada, słysząc, z˙e
jej głos zabrzmiał juz˙ całkiem spokojnie. Nie mogła
pozwolić, by się domyślił, jak wielkie wraz˙enie wy-
warł na niej ten pocałunek, zwłaszcza teraz, kiedy się
przekonała, z˙e dla niego był to tylko mało znaczący
incydent.
Kiedy włoz˙yła okulary, które lez˙ały na stoliku,
poczuła się tak, jakby skryła twarz za maską.
– Moz˙e, zanim pójdę na górę, zaniosę te naczynia
do kuchni? – zagadnęła, udając, z˙e zapomniała juz˙
o tym, co się przed momentem wydarzyło, i koncent-
ruje się na sprawach czysto praktycznych.
– Nie trzeba, sam się tym zajmę. Jeszcze chwilę
tu posiedzę i dokończę wino.
– Wobec tego dobranoc – powiedziała Chloe.
– Dobranoc, Chloe, śpij dobrze.
– Dziękuję, jestem taka padnięta, z˙e z pewnością
odpłynę, gdy tylko przyłoz˙ę głowę do poduszki.
W błogim sanktuarium swojego pokoju Chloe
odetchnęła głęboko i powzięła mocne postanowienie,
by jak najszybciej zapomnieć o tej chwili szaleństwa.
Cudownego szaleństwa...
Wzięła długi, relaksujący prysznic, wślizgnęła się
nago do łóz˙ka, którego chłodna pościel dodatkowo ją
ukoiła, zgasiła nocną lampkę i... na próz˙no usiłowała
zasnąć.
Nie potrafiła zapomnieć tego pocałunku. Tak, bez
wątpienia Steven jest bardzo seksownym męz˙czyzną.
Nile’owi nigdy się nie udało wzbudzić w niej takiej
namiętności jednym tylko pocałunkiem. I cóz˙ z tego?
Steven nigdy się nią nie zainteresuje, mając tak
piękną i elegancką przyjaciółkę jak Helen. Tego
wieczoru po prostu się zapomniał, i tyle.
Usnęła dopiero nad ranem niespokojnym snem,
w którym na zmianę pojawiali się Nile i Steven. Gdy
otworzyła oczy, w pierwszej chwili nie wiedziała,
gdzie się znajduje. Wokół panowała dziwna cisza,
40
KATHRYN ROSS
jakz˙e róz˙na od stałego szumu ulicznego, do którego
przywykła we własnym mieszkaniu.
Po chwili usłyszała tupotanie na schodach
i śmiech małej dziewczynki. W mgnieniu oka po-
wróciła jej pamięć. Zerknęła na zegarek. Było wpół
do dziesiątej. Zaspała...
Właśnie miała odgarnąć kołdrę i wstać, kiedy
nagle otworzyły się drzwi i wpadła przez nie Beth.
– Hej, Chloe – uśmiechnęła się szelmowsko od
progu, niepewna, jakie spotka ją powitanie. Miała na
sobie dz˙insy i gruby, wełniany sweterek, a włosy
związane porządnie w koński ogon.
– Dzień dobry, Beth, cieszę się, z˙e cię widzę
– powiedziała Chloe, otulając się szczelnie kołdrą.
– Juz˙ przestało padać i tatuś mówi, z˙e mogę
ulepić bałwanka.
– Coś podobnego – uśmiechnęła się Chloe. – Moz˙-
na by pomyśleć, z˙e mamy Boz˙e Narodzenie, prawda?
Beth skinęła główką, przysiadła na łóz˙ku i za-
pytała:
– Apomoz˙esz mi go ulepić?
Zanim Chloe zdąz˙yła odpowiedzieć, w drzwiach
pojawił się Steven. On takz˙e ubrany był w dz˙insy
i sweter.
– Beth, przeciez˙ ci mówiłem, z˙ebyś tu nie wcho-
dziła i nie budziła Chloe – upomniał surowo małą.
– Nic nie szkodzi, Steven, i tak juz˙ się obudziłam
– wtrąciła szybko Chloe.
– Dzień dobry, mam nadzieję, z˙e miałaś dobrą
noc?
– Fantastyczną, spałam jak zabita – skłamała.
41
WIECZORY W LONDYNIE
– No to świetnie. Zaraz przygotuję nam śniada-
nie. Zejdź, proszę, kiedy będziesz gotowa.
– Dzięki. Aco z twoją podróz˙ą do Manchesteru?
– Musiałem ją odwołać. Dziś rano nie startowały
samoloty.
Steven wziął Beth za rękę i powiedział:
– Zostawimy teraz Chloe samą, z˙eby się mogła
ubrać.
Mała jednak udała, z˙e go nie słyszy.
– Czy po śniadaniu pomoz˙esz mi ulepić bałwana?
– zapytała jeszcze raz, spoglądając na Chloe duz˙ymi,
niebieskimi oczami.
– Wiesz, będzie z tym kłopot, bo nie jestem
odpowiednio ubrana. Przyjechałam w wiosennym
kostiumie, w którym chodzę do pracy.
– Proszę cię, Chloe...
– No widzisz, ona zupełnie mnie nie słucha – burk-
nął Steven, uśmiechając się pod nosem. – No więc
jak, zostaniesz jeszcze z nami? Prawdę mówiąc, to
i tak na razie nie będziesz mogła się stąd wydostać.
Pługi śniez˙ne jeszcze nie zdąz˙yły oczyścić dróg.
Natomiast gdybyś potrzebowała czegoś ciepłego do
ubrania, to zerknij do szafy. Moja siostra zwykle
zostawia tu trochę ciuchów na zmianę i jestem pe-
wien, z˙e nie miałaby nic przeciwko temu, z˙ebyś sobie
coś poz˙yczyła. Macie podobne figury.
Jednak kiedy Chloe otworzyła szafę, okazało się,
z˙e siostra Stevena nosi ubrania o numer mniejsze.
W końcu natrafiła na parę elastycznych dz˙insów,
w które z trudem się wbiła, podobnie jak w przycias-
ny, niebieski sweter z kaszmiru z głębokim dekoltem,
42
KATHRYN ROSS
podkreślający jej kobiecie kształty. Wyglądała
w nim ponętnie, ale to nie było ubranie w jej stylu.
Chloe, która była szczupła, lecz nie chuda, wolała
stroje mniej obcisłe. Właśnie się zastanawiała, czy
nie dać za wygraną, kiedy rozległo się stukanie do
drzwi.
W progu stał Steven, którego wyraźnie zamuro-
wało na jej widok.
– Świetnie ci w tym stroju – powiedział. – Ale
pospiesz się, proszę, dzwoni Nile.
– Nile!? – wykrzyknęła zdumiona. – Czego on
chce?
– Nie mam pojęcia. Przeciez˙ go nie pytałem.
– No tak, oczywiście – potrząsnęła głową. – Dzi-
wię się, z˙e w ogóle dzwoni, zwłaszcza tu. Nie roz-
mawialiśmy od czasu, kiedy się wyprowadził.
– Rozumiem – powiedział Steven. – Jeśli chcesz
porozmawiać spokojnie, moz˙esz przyjąć telefon
w moim pokoju.
– Dobrze... Dziękuję.
Nie wiedzieć czemu, poczuła się zdenerwowana
przed tą rozmową z człowiekiem, z którym przeciez˙
do niedawna planowała spędzić resztę z˙ycia... Przy-
siadła na brzegu łóz˙ka i podniosła słuchawkę.
– Cześć, kochanie – odezwał się Nile stłumionym
głosem. – Jak się masz?
– Ajak myślisz? Jestem trochę wstrząśnięta two-
im nagłym odejściem, nie wspominając o paru in-
nych niespodziankach, które mi sprawiłeś.
– Przepraszam cię, Chloe. Zaszedłem wczoraj
wieczorem do ciebie i kiedy długo nie odpowiadałaś
43
WIECZORY W LONDYNIE
na dzwonek, otworzyłem drzwi i czekałem na ciebie
w środku. Czekałem tak całą noc, az˙ wreszcie za-
cząłem się niepokoić, czy ci się coś nie stało.
– Cztery tygodnie temu wyniosłeś się z domu,
a teraz nagle się niepokoisz, gdzie ja spędzam noc?
– zapytała zimno, z trudem panując nad sobą. – Nie
rób ze mnie idiotki, Nile.
– Naprawdę się niepokoiłem.
Obdzwoniłem
wszystkich twoich przyjaciół i starałem się dziś rano
skontaktować z twoim szefem. Co ty właściwie ro-
bisz u niego w domu? Przeciez˙ chyba nie pracujecie
w weekend...
– To nie twoja sprawa – ucięła Chloe.
– Nie gniewaj się, proszę... Przykro mi, z˙e tak się
to wszystko stało, naprawdę. Powinienem był usiąść
przy tobie i spokojnie o wszystkim porozmawiać,
zamiast się wściekać i zatrzaskiwać za sobą drzwi.
– Powiedz mi, Nile, czy odszedłeś z powodu
naszej sprzeczki, czy moz˙e raczej tej kobiety, o której
słyszałam?
– Nie odszedłem od ciebie dla innej kobiety – od-
parł szybko.
– Daj spokój. Moi przyjaciele widzieli cię z nią
w zeszłym tygodniu. Urocza brunetka, dwudziesto-
kilkuletnia, moz˙e sobie przypominasz?
Po chwili ciszy Nile odezwał się:
– Więc dobrze, jest ktoś inny, ale to nic powaz˙-
nego – przyznał ostroz˙nie. – Po prostu w tej chwili
potrzebuję tego, co ona ma mi do zaofiarowania. Nie
jest taka silna jak ty. Sonia mnie potrzebuje. I mnie
jest z tym dobrze.
44
KATHRYN ROSS
– Cieszę się, z˙e jesteś zadowolony – zauwaz˙yła
Chloe sarkastycznie.
– Posłuchaj, Chloe, sporo się między nami zmie-
niło. Byłaś prawdziwą podporą, dźwigając wszystkie
nasze cięz˙ary, kiedy miałem kłopoty finansowe i za-
wsze będę ci za to wdzięczny. Ale teraz, kiedy znów
stanąłem na nogi, zrozumiałem coś, czego wcześniej
nie dostrzegałem: tak naprawdę to ty mnie nie po-
trzebujesz. ASonia tak.
– No cóz˙, widocznie pomyliliśmy się, po prostu
do siebie nie pasujemy. Ale czy moz˙esz mi przy
okazji wyjaśnić, dlaczego wyjąłeś wszystkie pienią-
dze z naszego wspólnego konta? Pieniądze, które
odkładaliśmy na nasz ślub?
– Ja je tylko poz˙yczyłem. Zwrócę, kiedy moja
sytuacja się ustabilizuje.
– Wycofałeś z banku całą gotówkę, którą mieliś-
my opłacić róz˙ne rachunki. Mam w domu stos upo-
mnień, z˙e zalegam z płatnościami. Nigdy mi się coś
podobnego nie zdarzyło.
– Chloe... dasz sobie radę. Masz dobrą pracę i jes-
teś silna, jesteś twarda. Aja to wszystko wyprostuję,
kiedy tylko naprawdę mocno stanę na własnych
nogach. Tymczasem musimy się spotkać i wyjaśnić,
co zrobimy z innymi wspólnymi finansami. Z zalicz-
ką, jaką wpłaciliśmy za nasz nowy dom...
– Zaliczka przepadnie, poniewaz˙ transakcja nie
dojdzie do skutku – przerwała mu Chloe.
– Właśnie o to mi chodzi... Pomyślałem sobie, z˙e
moz˙e teraz sam kupiłbym ten dom. Chciałbym wie-
dzieć, czy przepisałabyś na mnie prawa kupna?
45
WIECZORY W LONDYNIE
– Więc to dlatego szukałeś mnie wczoraj wieczo-
rem? I dlatego dzwonisz tu, do mojego szefa?
– No cóz˙, to jest waz˙na sprawa. Nie ma sensu, by
nam obojgu przepadła zaliczka.
Chloe miała mu właśnie przypomnieć, z˙e to ona
sama wpłaciła całą zaliczkę za dom, ale ugryzła się
w język. Na co by się to zdało?
– Byłem juz˙ w banku, gotowi są dać mi własną
hipotekę, tak z˙e mógłbym bez problemu ciebie wyku-
pić – dodał Nile pospiesznie.
– Akiedy zamierzasz to zrobić?
– Juz˙ ci mówiłem, gdy tylko zwrócę ci wszystko,
co ci jestem winien. Ale teraz musimy załatwić
sprawę domu... i to szybko, bo jez˙eli nie wpłacę
następnej raty, wszystko stracę. Chcę, z˙ebyś pod-
pisała pewne dokumenty...
– Pomyślę o tym.
– Jak to, pomyślisz? – zdziwił się Nile, wyraźnie
rozdraz˙niony.
– Atymczasem chcę, z˙ebyś mi zwrócił klucze
– oznajmiła spokojnie Chloe.
– Posłuchaj, Chloe...
Ona jednak odłoz˙yła słuchawkę. Apotem dłuz˙-
szą chwilę siedziała na łóz˙ku z twarzą ukrytą w dło-
niach.
O co on ją oskarz˙ył? O to, z˙e jest silna... Jakby to
była jej wina. Aprzeciez˙ od wczesnej młodości
musiała się uczyć, jak być silną, i nie poczytywała
sobie tego za wadę, lecz za zaletę.
Uwaz˙ała Nile’a za człowieka odpowiedzialnego
i godnego zaufania, takiego, który jej nie skrzywdzi.
46
KATHRYN ROSS
Dlatego w końcu zgodziła się go poślubić. No cóz˙,
popełniła błąd. Duz˙y błąd. Lepiej zapomnij o męz˙-
czyznach i skup się na pracy – powiedziała sobie.
No dobrze, a co z dziećmi? Tak bardzo pragnęła
mieć dzieci, ta potrzeba stale w niej rosła...
– Wszystko w porządku, Chloe? – zagadnął Ste-
ven od progu.
– Tak – uśmiechnęła się blado.
Wszedł do środka i usiadł obok niej na łóz˙ku.
– Jeśli chcesz o tym porozmawiać, to jestem
dobrym słuchaczem.
– Właściwie nie mam nic do powiedzenia, prócz
tego, z˙e mam fatalny gust, jeśli chodzi o męz˙czyzn.
Steven uśmiechnął się na te słowa.
– Myślisz moz˙e, z˙e z˙artuję, ale tak nie jest. Nile’a
obchodzi tylko to, z˙e straci zaliczkę, którą wpłaciliś-
my na kupno wspólnego domu. I jeszcze próbował
udawać, z˙e nie traktuje powaz˙nie związku z tą kobie-
tą, z którą się spotyka, ale coś mi mówi, z˙e jest
inaczej. Myślę, z˙e to z nią chce zamieszkać w domu,
który miał być nasz.
– Jeśli tak, to lepiej ci będzie bez niego, Chloe.
Zasługujesz na kogoś znacznie lepszego.
– No tak – odezwała się Chloe po chwili, siląc się
na uśmiech. – Lada dzień przybędzie na ratunek mój
rycerz w lśniącej zbroi i porwie mnie na swego
rumaka. Dobrze by było, gdyby się tu zjawił jeszcze
przed ślubem mojej siostry.
– Nie wiedziałem, z˙e masz siostrę.
– Mam. Nazywa się Rose, ma dwadzieścia dwa
lata i jest moją przyrodnią siostrą. Jej ślub odbędzie
47
WIECZORY W LONDYNIE
się w maju i dlatego wybieram się do Dublina na
długi weekend.
– Na pewno będziesz się świetnie bawić.
Gdy Chloe pominęła tę uwagę milczeniem, Steven
zapytał łagodnie:
– Moz˙e zejdziesz teraz na śniadanie?
– Chyba niczego nie zdołałabym przełknąć. Tro-
chę mi niedobrze.
– Nie wierzę. Wiem przeciez˙, z˙e twarda z ciebie
sztuka.
Chloe w pierwszej chwili chciała mu wyznać, z˙e
to nieprawda, z˙e ona tylko chce za taką uchodzić, ale
zmieniła zdanie i rzekła, unosząc lekko brodę:
– Moz˙e masz rację.
– Na pewno mam rację. W końcu nie rozsypałaś
się po odejściu Nile’a, nie wzięłaś ani jednego wol-
nego dnia.
– No, jeśli to ma być dowód mojej twardości...
– roześmiała się Chloe.
W tym momencie z dołu dobiegł ich cienki głosik:
– Tatusiu!
Steven podniósł się z łóz˙ka i powiedział:
– Muszę zobaczyć, czego chce Beth. Proszę cię,
zejdź, kiedy będziesz gotowa.
Chloe pozostała jeszcze chwilę na swoim miejscu,
rozglądając się po pokoju. Umeblowany był po męs-
ku, bez zbędnych ozdób. Na komódce stała foto-
grafia. Chloe podeszła bliz˙ej, z˙eby się jej lepiej
przyjrzeć. Zobaczyła bardzo piękną kobietę o dłu-
gich, złotych włosach i oczach koloru morskiej wody.
W ramionach trzymała maleńkie dziecko i czule się
48
KATHRYN ROSS
do niego uśmiechała. Zdjęcie z pewnością przedsta-
wiało z˙onę Stevena i Beth i zostało zrobione tuz˙ po
narodzinach ich córeczki. Chloe zrobiło się przykro na
myśl o tym, jak bardzo się nad sobą uz˙ala z powodu
straty Nile’a... a przeciez˙ jej ból był nieporównywalny
z bólem Stevena. On stracił z˙onę, matkę ich dziecka.
Odstawiła fotografię, zebrała się w sobie i poma-
szerowała do swojego pokoju. Jeszcze raz przejrzała
się w lustrze i zdecydowała, z˙e w oblepiającym jej
figurę swetrze wygląda jednak zbyt prowokująco.
Szybko go zdjęła, poszperała znowu w szafie i znala-
zła w końcu szary sweterek polo, dłuz˙szy i nieco
luźniejszy, o wiele bardziej stosowny i praktyczny
jak na ten chłodny, zimowy dzień. Przed zejściem na
dół uczesała włosy i związała je w koński ogon.
– Siadaj, proszę – Steven wskazał jej przy stole
miejsce koło Beth. – Kawa czy herbata?
– Marzę o kawie.
Steven postawił na stole dwa kubki z wonną,
świez˙o zaparzoną kawą, sok pomarańczowy i nałoz˙ył
na talerz Chloe jajka na bekonie. Podał jeszcze grzan-
ki i dz˙em pomarańczowy.
– Steven, nie dam rady się z tym uporać – popa-
trzyła na niego zdumiona. – Normalnie jadam na
śniadanie tylko płatki.
– My tez˙, ale jest weekend i moz˙emy sobie trosz-
kę pofolgować – uśmiechnął się Steven i zajął miej-
sce naprzeciwko niej. – Poza tym musimy nabrać sił
przed lepieniem bałwana.
Zauwaz˙ył, z˙e Chloe zdjęła atrakcyjny sweter uwy-
datniający świetnie jej kształtną figurę i zamiast
49
WIECZORY W LONDYNIE
niego włoz˙yła jakąś smutną, szarą szmatkę. Włosy
znowu ściągnęła do tyłu, a na nosie miała okulary.
– To jak, pomoz˙esz mi ulepić bałwanka? – zagad-
nęła ją Beth, uśmiechając się prosząco.
– Tak, kochanie, pomogę ci z przyjemnością.
– Rachel, moja najlepsza przyjaciółka, w Boz˙e
Narodzenie ulepiła duz˙ego bałwana i ubrała go
w płaszcz swojego tatusia i w jego kapelusz.
Jak to miło, kiedy tuz˙ obok jest dziecko, od razu
robi się człowiekowi weselej – pomyślała Chloe,
podnosząc do ust kubek z kawą i słuchając szczebiotu
małej.
– Rachel to twoja szkolna kolez˙anka? – zapytała.
– Tak, razem siedzimy. Ona ma dwóch braci
i psa, i... dwie mamusie, prawdziwą i macochę – wes-
tchnęła Beth. – Takiej to dobrze. Ajej mamusia
ma przyjaciela, który nazywa się Pete, ma jasne
włosy i ma lodziarnię.
– Beth, jeśli skończyłaś juz˙ śniadanie, idź po
swoje buciki i przygotuj się do wyjścia – powiedział
Steven, uśmiechając się porozumiewawczo do
Chloe.
Mała natychmiast zsunęła się z krzesła i z tupotem
wybiegła z kuchni.
– Póki pamiętam, chciałem ci powiedzieć – zwró-
cił się Steven do Chloe – z˙e przełoz˙yłem wyjazd do
Manchesteru na następny piątek. I moz˙e będę cię
prosił, z˙ebyś poleciała ze mną.
– Oczywiście – kiwnęła głową Chloe. – Zanotuję
wszystko w kalendarzu w poniedziałek, kiedy tylko
przyjdę do pracy. I dziękuję ci za śniadanie, Steven.
50
KATHRYN ROSS
Było naprawdę pyszne. I obfite. Ledwie mogę się
ruszyć...
Kiedy razem zbierali ze stołu naczynia, Steven
spostrzegł, z˙e Chloe stara się wesoło uśmiechać, ale
w gruncie rzeczy ma smutek w oczach. Rozmowa
z Nile’em najwyraźniej nią wstrząsnęła. Postanowił
jednak nie poruszać tego tematu.
– Opowiedz mi coś więcej o ślubie siostry – po-
prosił.
– Cóz˙, mam wraz˙enie, z˙e to będzie duz˙a i huczna
impreza, a ja mam być główną druhną panny młodej.
Mam nadzieję, z˙e nie wybrali dla mnie jakiejś okro-
pnej sukni. Nie wiem czemu, ale oczyma wyobraźni
widzę róz˙ową szatę z mnóstwem falbanek, w której
będę wyglądała koszmarnie. Ale trudno, niech się
dzieje, co chce. To jest ślub Rose i chcę, z˙eby była
szczęśliwa.
– Nie wiedziałem, z˙e pochodzisz z Irlandii
– wtrącił Steven.
– Bo właściwie pochodzę z Londynu. Mieszkaliś-
my tu, gdy byłam mała, a potem rodzice się rozwiedli
i ojciec przeniósł się do Irlandii. Kiedy mama zginęła
w wypadku samochodowym, pojechałam do Dublina
i zamieszkałam z ojcem i jego z˙oną, Margaret, która
stamtąd pochodzi.
– Tak mi przykro, Chloe. To musiał być dla ciebie
bardzo trudny okres. Ile miałaś wtedy lat?
– Sześć, kiedy tata odszedł, a jedenaście, kiedy
wyjechałam do Irlandii. Nie było mi łatwo, to praw-
da, ale dzieci stosunkowo szybko dochodzą do siebie.
– Masz dobre stosunki z macochą?
51
WIECZORY W LONDYNIE
– Tak, to naprawdę wspaniała osoba – skinęła
głową. – Pomogła mi pogodzić się z wieloma rze-
czami.
Chloe nie powiedziała Stevenowi, jak bardzo trud-
ny był dla niej ten czas. Zwłaszcza po tym, kiedy
odszedł jej ojciec. Patrząc na matkę, dowiedziała się,
co to jest ból, który trzeba jakoś przez˙yć, i nauczyła
się, jak być dzielną i silną. O to właśnie oskarz˙ył ją
Nile – z˙e jest silna. Aona wiedziała z doświadczenia,
z˙e trzeba być silną. Bardzo silną. I tak samodzielną,
jak to tylko moz˙liwe. Takie podejście dawało po-
czucie bezpieczeństwa i nie zamierzała z niego zre-
zygnować ani dla Nile’a, ani dla nikogo innego.
– Chyba masz rację, dzieci są odporne na przykre
przez˙ycia – powiedział Steven. – Mimo to martwię
się o Beth, o to, z˙e mała nie ma matki.
– Wydaje mi się, z˙e całkiem dobrze sobie radzi.
Myślisz, z˙e pamięta swoją mamę?
– Nie – potrząsnął głową Steven. – Pamięta tylko
to, co sam jej powiedziałem. Takie drobiazgi, jak
choćby to, jak bardzo mama ją kochała.
– To nie jest drobiazg – zauwaz˙yła Chloe. Steven
coraz bardziej jej się podobał, ujęła ją głęboko jego
czułość i miłość do córeczki.
– Beth ma szczęście, mając takiego dobrego tatu-
sia, i widać, z˙e ona cię wprost uwielbia. Wczoraj
przez chwilę myślała, z˙e to nie ojca Giny, ale właśnie
ciebie zabrano do szpitala. Pamiętam, z˙e tak samo się
martwiłam o moją mamę.
W tym momencie do kuchni wpadła Beth w gru-
bym, wełnianym szaliku na szyi i wysokich botkach.
52
KATHRYN ROSS
– Wyglądasz wspaniale – roześmiała się Chloe.
– Ale chyba potrzebny ci będzie jeszcze płaszczyk.
Moz˙e pójdę z tobą na górę i coś wybierzemy?
Steven odprowadzał je wzrokiem, kiedy wchodzi-
ły na schody, trzymając się za ręce. Chloe miała
świetne podejście do jego córeczki, bezpośrednie,
niewymuszone i ciepłe, i z pewnością dlatego właś-
nie Beth tak dobrze na nią reagowała...
W ogóle Chloe nieoczekiwanie okazała się skar-
bem, pomyślał Steven ze zdumieniem. Aten wczo-
rajszy pocałunek – po prostu przyprawił go o zawrót
głowy. Do tego stopnia, z˙e marzył, by dziś znowu go
powtórzyć. Chyba Chloe rzuciła na niego jakiś czar...
Tak czy inaczej, w ciągu tego weekendu coś się
między nimi definitywnie zmieniło.
53
WIECZORY W LONDYNIE
ROZDZIAŁ CZWARTY
Ogród przykrywała gruba pierzynka dziewiczego
śniegu. Lez˙ał na nagich, czarnych gałęziach drzew
i na krzewach, dekorując je, podobnie jak okapy
domu, warstwą bielusieńkiego lukru na tle szafirowe-
go nieba.
Chociaz˙ świeciło słońce, w powietrzu czuło się
mroźny powiew. Chloe przytupywała nogami dla
rozgrzewki, przyglądając się, jak Beth kończy lepić
bałwana.
– Jest naprawdę odlotowy – powiedział z po-
dziwem Steven. – Moz˙e tylko przekrzyw mu tro-
chę kapelusz. Będzie wyglądał bardziej zawadia-
cko.
– No, moz˙e nie az˙ tak bardzo – zaśmiała się
Chloe, rozcierając sobie ręce. – Teraz wygląda tak,
jakby miał mocno w czubie.
– Pewnie ci zimno – zauwaz˙ył z troską Steven.
– Powinienem był przynieść ci rękawiczki.
– Nic nie szkodzi, zaraz się rozgrzeję – pocieszyła
go Chloe. – I tak mam na sobie mnóstwo cudzej
garderoby. Mój jest właściwie tylko z˙akiet. Wyglą-
dam w tym wszystkim jak cudak.
– Nieprawda, bardzo ci w tym ładnie – powie-
dział Steven – chociaz˙ bardziej mi się podobał ten
niebieski sweter, który najpierw włoz˙yłaś. À propos,
czy nosisz czasami szkła kontaktowe?
– Czasami. Ale lepiej się czuję w okularach.
– I we włosach związanych z tyłu?
– To prawda. Wyglądają wtedy porządnie.
– ...i jest to praktyczna fryzura – dodał Steven,
uśmiechając się pod nosem.
– Czy miałeś jakieś wiadomości od Giny? – zapy-
tała Chloe, pragnąc zmienić temat.
– Tak, dzwoniła wczesnym rankiem. Stan jej ojca
trochę się poprawił i juz˙ nie jest krytyczny.
– Och, jak się cieszę.
– Tak, to dobra wiadomość. Ale jest i niedobra.
Gina powiedziała, z˙e musi złoz˙yć wymówienie. Chce
się teraz sama opiekować ojcem.
– I odchodzi tak od zaraz?
– Nie, przyjdzie jak zwykle w poniedziałek. Jej
ojciec zostanie przewieziony na jakiś czas do sanato-
rium, bo będzie wymagał specjalistycznej opieki.
Gina po prostu chciała mnie powiadomić moz˙liwie
jak najszybciej, z˙eby mi dać czas na znalezienie
kogoś na jej miejsce.
– To ładnie z jej strony.
– Tak. W ogóle z˙ałuję bardzo, z˙e musi odejść.
Beth bardzo się do niej przywiązała.
– Na pewno znajdziesz kogoś odpowiedniego.
Apoza tym, jak to dobrze się składa, z˙e twoja mama
mieszka niedaleko.
– Tak, mama jest wspaniała, ale nie chcę jej
zanadto obciąz˙ać. Chyba zwrócę się znowu do tej
55
WIECZORY W LONDYNIE
agencji, z której ostatnio korzystaliśmy. Moz˙e ze-
chcesz do nich zadzwonić w poniedziałek?
– Oczywiście. Czy z˙yczysz sobie, z˙ebym naj-
pierw porozmawiała ze wszystkimi kandydatkami
i zrobiła wstępną selekcję?
– Co ja bym bez ciebie począł, Chloe? – uśmiech-
nął się Steven.
– Jestem pewna, z˙e świetnie byś sobie poradził.
– Aja wcale nie jestem tego pewien – powiedział
całkiem powaz˙nym tonem.
Tymczasem Beth odsunęła się o parę kroków
od bałwana, z˙eby ocenić swoje ukończone juz˙
dzieło.
– Chciałabym, z˙eby zawsze padał śnieg – zawoła-
ła radośnie. – Jest cudownie!
– Myślę, z˙e po jakimś czasie by ci się to znudziło
– powiedziała Chloe, pochylając się nad nią i po-
prawiając jej czapeczkę.
– Na pewno nie – zaprotestowała Beth. – Wtedy
przyjez˙dz˙ałabyś w kaz˙dy weekend i razem lepiłybyś-
my bałwana.
– Mam wraz˙enie, z˙e masz juz˙ w niej fankę – ode-
zwał się Steven.
– Tak... – odrzekła Chloe. – Aona we mnie.
– W Beth było coś takiego, z˙e miało się ochotę objąć
ją i przytulić. Kiedy Chloe pomagała jej się ubrać
przed wyjściem do ogrodu i słuchała jej paplaniny,
zaczęła się zastanawiać, jak by to było, gdyby sama
miała takie dziecko jak Beth. I gdyby była z˙oną
takiego męz˙czyzny jak Steven... Gdyby razem tworzy-
li rodzinę. Było to takie przelotne marzenie, zupeł-
56
KATHRYN ROSS
nie nierealistyczne, ale jakz˙e przyjemne. – Ona jest
naprawdę urocza i słodka – dodała.
– Z pewnością – zgodził się Steven nieco cierp-
kim tonem. – Tylko z˙e czasami bywa niegrzeczna. Na
pewno Gina mogłaby o tym coś powiedzieć.
Zanim Chloe zdąz˙yła zareagować, w domu za-
dzwonił telefon i Steven pospieszył go odebrać.
Kiedy wrócił, Beth i Chloe ze śmiechem obrzuca-
ły się śniez˙kami, biegając wokół bałwana. Od razu do
nich dołączył i wkrótce wszyscy troje śmiali się tak
głośno, z˙e nie usłyszeli kobiecego głosu wołającego
Stevena od progu domu. Spostrzegli Helen dopiero
wtedy, gdy śniez˙ka, którą Chloe zamierzała trafić
Stevena, uderzyła ją prosto w brodę.
Widząc, co się stało, Steven zaśmiał się rozba-
wiony, ale jego przyjaciółce bynajmniej nie było do
śmiechu.
– Ach, naprawdę, tak mi przykro, Helen – prze-
prosiła ją natychmiast Chloe, przestraszona oburze-
niem widocznym na jej twarzy. – Fatalnie wycelowa-
łam, ale naprawdę tego nie chciałam.
Helen nie kwapiła się z odpowiedzią, dłuz˙szą
chwilę ocierała twarz rękawem czarnego, kaszmiro-
wego płaszcza, po czym spojrzała na Chloe, mruz˙ąc
lekko ciemne oczy.
– Tatusiu, pobawmy się jeszcze trochę – poprosi-
ła Beth, ciągnąc Stevena za rękę.
– Moz˙e troszkę później, kochanie – uśmiechnął
się do niej Steven. – Ateraz bądź grzeczną dziew-
czynką i przywitaj się z Helen.
– Hej, Helen – mruknęła pod nosem Beth, prze-
57
WIECZORY W LONDYNIE
stępując z nogi na nogę i ledwie unosząc na nią
wzrok. Chloe zauwaz˙yła, z˙e odpowiedź Helen była
równie chłodna. Zupełnie inaczej przywitała Steve-
na, kiedy do niej podszedł. Zarzuciła mu ręce na szyję
i pocałowała prosto w usta.
Chloe, sama nie wiedząc czemu, odwróciła wzrok.
Pocałunek Helen nie był az˙ tak namiętny... zaledwie
czuły i trochę władczy. Moz˙e po prostu uderzyła ją
realność tej sceny. Gdy ujrzała Helen całującą Steve-
na, poczuła, jakby nagle jej dzisiejsze, szalone ma-
rzenia, z˙e mogłaby się stać częścią tej rodziny, roz-
prysły się jak bańka mydlana.
– Moz˙e wejdziemy do środka i zrobimy sobie
drinka? – zagadnął Steven lekkim tonem, odsuwając
się od Helen.
– Świetny pomysł – uśmiechnęła się do niego.
– Powinnam się zbierać – powiedziała Chloe,
idąc za nimi. – Drogi są juz˙ najwyraźniej odśnie-
z˙one.
– O tak – rzekła Helen. – Pługi pracowały od rana
i drogi są czyste. Jeśli chcesz jechać, nie będziemy
cię zatrzymywać.
– Nie jedź, Chloe, proszę cię – zapiszczała Beth,
podnosząc na nią wielkie, niebieskie oczy. – Chcę,
z˙ebyś się jeszcze pobawiła w ogrodzie ze mną i z tatu-
siem.
– Kochanie, Chloe nie ma teraz na to czasu – po-
chylił się nad nią Steven i pogłaskał ją po główce, po
czym spojrzał na Chloe i poprosił:
– Ale napij się z nami kawy, zanim pojedziesz do
miasta.
58
KATHRYN ROSS
Nie czekając na odpowiedź, zniknął w kuchni, a za
nim podreptała Beth.
Chloe zdjęła w holu wysokie buty, odwiesiła
płaszcz i weszła za Helen do salonu. Helen tym-
czasem zdąz˙yła usiąść na kanapie i zaczęła wertować
lez˙ący na stoliku kolorowy magazyn. Obrzuciła zale-
dwie krótkim spojrzeniem Chloe, która usadowiła się
w fotelu przy kominku.
– Pogoda dała nam nieźle w kość, prawda? – za-
uwaz˙yła uprzejmie Chloe, chcąc przerwać milczenie.
– Trudno uwierzyć, z˙e mamy juz˙ kwiecień.
– Rzeczywiście. – Helen nie od razu raczyła
podnieść na nią oczy, a kiedy juz˙ to uczyniła, ob-
rzuciła drwiącym spojrzeniem strój Chloe.
Nic dziwnego, z˙e tak na mnie patrzy, pomyślała
dziewczyna. W poz˙yczonych ciuchach wyglądała
trochę jak przebieraniec, podczas gdy Helen mogła
się poszczycić wykwintną elegancją.
Jej prezencja była po prostu idealna. Nosiła zape-
wne rozmiar ubrań 36, bez wątpienia markowych.
Świetnie skrojona spódniczka lez˙ała bez zarzutu na
płaskim brzuchu i wąskich biodrach i sięgała kolan,
odsłaniając piękne, długie, kształtne nogi w botkach
z miękkiego zamszu.
Gdy znowu zaległo niezręczne milczenie, Chloe
odezwała się powtórnie:
– Steven musiał wczoraj zostać dłuz˙ej w biurze,
więc przyjechałam, z˙eby zaopiekować się Beth, a po-
tem nie mogłam się ruszyć z powodu tej zamieci.
– Tak, wiem. Steven mi mówił. – Helen odłoz˙yła
magazyn, spojrzała na zegarek i stłumiła ziewnięcie.
59
WIECZORY W LONDYNIE
Gdy do pokoju wszedł Steven z tacą i kawą, Helen
nagle się oz˙ywiła.
– Kochanie, tak świetnie się wczoraj bawiliśmy.
Wielka szkoda, z˙e nie mogłeś zostać w mieście.
Poszliśmy do nocnego klubu La Ruba.
– Mówiłem ci, kiedy rozmawialiśmy przez telefon,
z˙e wczorajszy wieczór był trudny. I gdyby Chloe nie
zaofiarowała się z pomocą, to naprawdę nie wiem, jak
bym z tego wszystkiego wybrnął – powiedział łagod-
nie Steven, uśmiechając się do Chloe, gdy podawał jej
filiz˙ankę z kawą, a potem usiadł przy Helen na kanapie.
– Nie ma o czym mówić – powiedziała lekkim
tonem Chloe.
Tymczasem do pokoju weszła Beth i przysiadła na
poręczy jej fotela.
– Fajnie się wczoraj bawiłyśmy, prawda? – zaga-
dnęła ją Chloe.
Mała skinęła głową, zsunęła się z poręczy na
kolana Chloe i zaszczebiotała:
– O tak, grałyśmy w pchełki, a potem Chloe
czytała mi bajkę.
– Uwaz˙aj, z˙ebyś nie potrąciła filiz˙anki, Beth,
kochanie – odezwała się Helen. – Nie chcemy przeciez˙,
z˙eby kawa wylała się na fotel, prawda? Moz˙e usią-
dziesz tu koło mnie? – poklepała miejsce obok siebie.
– Nie – pokręciła głową Beth. – Nie wyleję kawy.
– Więc jak wam upłynął wieczór? – zwrócił się
Steven do Helen.
– Fantastycznie. Piliśmy szampana, tańczyliśmy,
było po prostu super. I Henry Brown zaprosił nas
wszystkich do swojego domu na wsi w Hampshire na
60
KATHRYN ROSS
przyszły weekend. Jest tam strzelnica i moz˙na pojeź-
dzić konno. Co o tym myślisz?
– Przykro mi, Helen, ale w piątek muszę polecieć
w interesach do Manchesteru.
Helen zmarszczyła brwi.
– Ostatecznie moglibyśmy pojechać w sobotę ra-
no...
– Zobaczymy. Na razie mamy problem, bo ojciec
Giny jest powaz˙nie chory.
– Chyba znalezienie kogoś na jej miejsce nie
będzie takie trudne? – zapytała Helen, wyraźnie
niezadowolona.
Chloe pospiesznie dopiła kawę i stwierdziła, z˙e
juz˙ czas się zbierać do wyjścia.
– Steven, pójdę teraz po swoje rzeczy, napraw-
dę muszę juz˙ jechać – powiedziała, delikatnie zsa-
dzając z kolan Beth, która pobiegła za nią do
drzwi.
Gdy je zamknęła, usłyszała wyraźnie, jak Helen
mówi do Stevena:
– Biedna Chloe, jest taka nieciekawa. Naprawdę,
z˙al mi jej.
Chloe nie usłyszała jego odpowiedzi. Ściągnąw-
szy brwi pomaszerowała po schodach na górę. Za
kogo ona się uwaz˙a, ta Helen Smyth-Jones, pomyś-
lała z oburzeniem.
Uznała, z˙e nie warto się przebierać w kostium,
w którym przyjechała, gdyz˙ i tak będzie musiała
uprać poz˙yczone dz˙insy i sweter. Złoz˙yła go więc
i przewiesiła przez ramię, zabrała torebkę i przed
wyjściem z pokoju spojrzała w lustro.
61
WIECZORY W LONDYNIE
,,Naprawdę, z˙al mi jej...’’ Ta drwiąca, niez˙yczliwa
uwaga Helen wciąz˙ pobrzmiewała jej w uszach.
– Z
˙
ałuję, z˙e juz˙ musisz jechać – odezwała się Beth
smutnym głosem. – Chciałabym, z˙ebyś została.
W jej niebieskich oczach było coś tak wzruszają-
cego, z˙e trudno było się jej oprzeć. Chloe podeszła do
niej i uściskała ją.
– Niestety muszę, kochanie – szepnęła – ale jes-
tem pewna, z˙e niedługo znowu się zobaczymy.
Pomyślała, z˙e ciepło, jakim darzy ją ta mała
dziewczynka, przesłoniło z˙al w sercu z powodu uwa-
gi Helen. Są w z˙yciu waz˙niejsze sprawy od wyglądu
i z pewnością lepiej zrobi, koncentrując się nad
ułoz˙eniem dobrej relacji z córeczką Stevena.
Przypomniał się jej w tej chwili Michael Blake, jej
ojczym. Nie wspomniała o nim Stevenowi, opowia-
dając o rozpadzie małz˙eństwa swoich rodziców.
Wolała o nim zapomnieć. Michael był bardzo
przystojny, dobrze wychowany i miał klasę. Matka
Chloe wprost go uwielbiała i zrobiłaby dla niego
wszystko. Chloe mogła się tylko bezradnie przyglą-
dać, jak Michael niszczy jej matkę. Chwilami wyda-
wało się, z˙e cieszy go lęk, jaki w nich obu wzbudzał.
Z pewnością nienawidził Chloe. Sześcioletnia
wówczas dziewczynka nie potrafiła pojąć dlaczego.
Nawet dzisiaj nie umiała zrozumieć, co kieruje po-
stępowaniem takich ludzi jak on. Wiedziała tylko, z˙e
przepędzenie tego koszmaru zajęło jej wiele lat i z˙e
jeszcze teraz, czasami, gdy przymykała oczy, jawiła
jej się postać Michaela Blake’a.
62
KATHRYN ROSS
ROZDZIAŁ PIĄTY
W poniedziałkowy ranek Chloe wyruszyła wcześ-
niej do pracy, z˙eby przygotować wszystko na ze-
branie zarządu o dziewiątej. Właśnie rozkładała wy-
drukowany porządek dzienny na stole w sali kon-
ferencyjnej, kiedy wszedł Steven.
– O rety, czyz˙byś tu nocowała? – zapytał, spog-
lądając na zegarek.
– Przyjechałam dopiero dziesięć minut temu
– uśmiechnęła się.
Steven przyjrzał się jej bliz˙ej. Jak zwykle była
bardzo zadbana. Miała na sobie kremowy kostium
i jedwabną bluzkę w tym samym kolorze, pantofle na
wyz˙szym obcasie niz˙ zwykle, włosy uczesane w koń-
ski ogon, ale luźniej upięte, tak, z˙e kilka wijących się
kosmyków okalało jej twarz, makijaz˙ dyskretny, lecz
znakomicie zrobiony. Mimo to Steven dostrzegł, z˙e
jest mizerna i zmęczona.
– Chyba niezbyt dobrze spałaś?
– Tak... to prawda – odrzekła z wahaniem. – Aty?
Jak ci upłynęła reszta weekendu?
– Bywało lepiej – przyznał, otwierając teczkę
i kładąc na stole swoje notatki. – Próbowałem delika-
tnie uświadomić Beth, z˙e Gina niedługo odejdzie.
Efekt był taki, z˙e strasznie się rozpłakała. Helen
pogorszyła jeszcze sytuację, sugerując, z˙ebym wysłał
Beth do szkoły z internatem.
– Chyba nie zrobiła tego przy Beth? – zapytała
Chloe z przeraz˙eniem w oczach.
– Nie, taka niewraz˙liwa to ona nie jest. Wspo-
mniała mi o tym po cichu w niedzielne popołu-
dnie.
– Chyba nie myślisz o tym powaz˙nie, Steven?
Beth jest jeszcze taka mała!
– Tak, to prawda – potrząsnął głową Steven.
– Powiedziałem Helen, z˙e nie ma o tym mowy. Ona
jednak uwaz˙a, z˙e nie mam racji. Okazuje się, z˙e
Helen i jej brat bardzo wcześnie zostali wysłani do
takiej szkoły i ona uwaz˙a to za świetny pomysł.
– Moz˙e to był dobry pomysł w jej wypadku, ale
przeciez˙ Beth straciła matkę i choćby dlatego w spo-
sób szczególny polega na twojej miłości i poczuciu
bezpieczeństwa, jakie jej dajesz.
– Absolutnie się z tobą zgadzam – rzekł Steven.
– Helen i ja nie rozstaliśmy się wczoraj w zgodzie.
Poszło nie tylko o szkołę z internatem. Helen ma mi
za złe, z˙e nie będę mógł spędzić z nią następnego
weekendu, a przeciez˙ powinna zrozumieć, z˙e nie
mogę wyjechać na wieś i dobrze się bawić, jeśli
w domu zostanie moja smutna, mała córeczka. Wy-
daje mi się, z˙e chyba będziemy musieli się rozstać.
– Przykro mi, Steven, przez˙ywasz rzeczywiście
bardzo trudne chwile – zauwaz˙yła cicho Chloe.
Przez uchylone drzwi zajrzała recepcjonistka.
– Proszę pana, dzwoni pani Smyth-Jones – oznaj-
64
KATHRYN ROSS
miła wesoło. – Poza tym przyszło juz˙ dwóch dyrek-
torów. Czekają w recepcji.
– Dziękuję, przyjmę telefon w swoim gabinecie
– skinął głową Steven, spoglądając na Chloe. – Powi-
nienem z nią porozmawiać. To nie potrwa długo. Czy
zechcesz się zająć naszymi gośćmi?
– Oczywiście. – Odprowadzając go wzrokiem,
Chloe zastanawiała się, po co Helen do niego dzwoni.
Moz˙e chce go przeprosić? Jeśli ma choć odrobinę
oleju w głowie, powinna to zrobić. Steven robi prze-
ciez˙ wszystko, z˙eby jego dziecko było szczęśliwe,
i między innymi za to Chloe go pokochała... czy
raczej – poprawiła się, marszcząc brwi – tak go
polubiła.
Steven wrócił po kwadransie, a tymczasem zjawili
się juz˙ wszyscy członkowie zarządu, których Chloe
wprowadziła do sali konferencyjnej. Kiedy wszedł,
siedzieli przy stole, popijając kawę.
– Przepraszam, z˙e musieli panowie na mnie cze-
kać – powiedział Steven, obchodząc stół i podając
kaz˙demu rękę, po czym usiadł na prezydialnym miej-
scu. Chloe była ciekawa, jak zakończyła się jego
rozmowa z Helen. Mogła tylko mieć nadzieję, z˙e
Steven jej nie ustąpił. Zaraz jednak rozpoczęła się
konferencja i nie było czasu, by się nad tym za-
stanawiać.
Konferencja skończyła się dopiero późnym popo-
łudniem. Gdy Chloe porządkowała notatki, które
robiła w jej trakcie, i zbierała teczki ze stołu, pod-
szedł do niej dyrektor szkockiej filii firmy.
– Chciałem ci powiedzieć, z˙e podziwiam niezwy-
65
WIECZORY W LONDYNIE
kle sprawną organizację tego spotkania, Chloe
– uśmiechnął się do niej ciepło. – Jeśli znudzi ci się
kiedyś praca w Anglii, to zapewniam cię, z˙e w Szko-
cji zawsze będzie czekało na ciebie miejsce w moim
biurze. Ogromnie przydałby mi się taki skarb jak ty.
Zanim zdąz˙yła odpowiedzieć, podszedł do nich
Steven z lekko zmarszczonymi brwiami.
– Wybacz mi, Cliff – powiedział lekkim tonem
– ale nie pozwalamy tu na kaperowanie personelu.
Sam będziesz musiał znaleźć sobie skarb, którego
szukasz.
– Przepraszam cię, Steven – zaśmiał się Cliff.
– To nie było całkiem w porządku, prawda? Ale po
prostu nie mogłem sobie odmówić tej próby. – Mó-
wiąc to, połoz˙ył na stosiku notatek Chloe swoją
wizytówkę. – Zabawię w Londynie jeszcze kilka dni
– powiedział, spoglądając na nią z błyskiem w oku.
Chloe uśmiechnęła się do niego. Cliff Roberts był
miłym facetem, z dziesięć lat starszym od Stevena.
Miał dystyngowany wygląd i szpakowate włosy.
– Dziękuję – odpowiedziała Chloe niefrasobli-
wie. – Wciągnę tę wizytówkę do mojego archiwum.
Gdy kończyła porządki po wyjściu ostatnich go-
ści, do sali konferencyjnej zajrzał Steven.
– Cliff miał rację, naprawdę wszystko zorgani-
zowałaś na medal. Prezentacja była bezbłędna, lunch
doskonały. Ale muszę powiedzieć, z˙e był bezczelny,
próbując cię zwerbować pod moim nosem.
– Nie przesadzaj, Steven – uśmiechnęła się
Chloe. – To sympatyczny człowiek i jego słowa
mi pochlebiły.
66
KATHRYN ROSS
– Więc pozwól, z˙e cię ostrzegę. Cliff Roberts
słynie z tego, z˙e jest kobieciarzem. Rozwiódł się
w zeszłym roku i, jak głosi plotka, ma teraz romans za
romansem. Spostrzegłem, jak nie mógł oderwać od
ciebie oczu.
– Oj, chyba coś sobie wyobraz˙asz – wzruszyła
ramionami Chloe. – Myślę, z˙e on naprawdę szuka
osobistej asystentki.
– Nie bądź naiwna, Chloe – mruknął Steven,
potrząsając głową. – Wiesz, lepiej zniszczę tę jego
wizytówkę.
– O nie, sama się nią zajmę – zaprotestowała
Chloe, trochę juz˙ zirytowana jego uwagami, i scho-
wała wizytówkę do kieszeni z˙akietu. – Nigdy nic nie
wiadomo – dodała, uśmiechając się szelmowsko.
– Moz˙e na przykład Cliff zechce się wybrać na
wesele w Irlandii...
Dzień pracy zbliz˙ał się ku końcowi. Steven próbo-
wał się skupić nad lez˙ącym przed nim sprawozda-
niem, ale myślami i wzrokiem co chwila wędrował
gdzie indziej. Przez lekko uchylone drzwi gabinetu
widział Chloe, która ze słuchawkami na uszach spi-
sywała coś z taśmy, bardzo skoncentrowana. Wpada-
jące przez okno za nią promienie słońca rozświetlały
jej złote włosy, tworząc wokół głowy świetlistą aure-
olę. Wyglądała jak anioł...
Patrząc na nią, Steven przypomniał sobie ich
rozmowę o Cliffie i z˙artobliwą wzmiankę Chloe, z˙e
moz˙e go zaprosi na wesele swojej siostry. Chyba nie
mówiła tego powaz˙nie? Po zerwanych zaręczynach,
67
WIECZORY W LONDYNIE
w trudnym dla siebie okresie, absolutnie nie powinna
się zadawać z takim typem jak Roberts!
Wiedziony jakby magnetycznym impulsem, Ste-
ven wstał i podszedł do jej biurka. Chloe natychmiast
zdjęła słuchawki i powiedziała:
– Przepraszam cię, moz˙e czegoś potrzebowałeś,
a ja cię nie słyszałam przez te słuchawki.
– Nie... – zawahał się Steven, po czym, ku włas-
nemu zaskoczeniu, zapytał:
– Chciałem tylko wiedzieć, czy wybrałabyś się ze
mną po pracy na drinka.
Na widok jej zdumionych oczu dodał pospiesznie:
– Pomyślałem tylko, z˙e skoro jutro masz się spo-
tykać z kandydatkami na nianię dla Beth... moglibyś-
my porozmawiać i ustalić, jakich godzin pracy bym
wymagał i czego bym oczekiwał od takiej opiekunki.
No i przyszło mi do głowy, z˙e moglibyśmy o tym
pogadać przy jakimś relaksującym drinku.
– Och... no dobrze – Chloe spojrzała na zegarek.
– Wprawdzie dziś wieczorem jestem umówiona na
mieście... – Wcale nie była umówiona, powiedziała
tak tylko, chcąc zyskać na czasie, bo jego propozycja
zaskoczyła ją.
– No, jeśli jesteś zajęta... – Steven zmarszczył
brwi, zastanawiając się, gdzie tez˙ ona się wybiera.
Chyba nie zadzwoniła jeszcze do Cliffa Robertsa?
– Mogę ci poświęcić godzinę, jeśli ci to odpowia-
da – rzekła Chloe.
– Godzinę... Dobrze, zgoda – kiwnął głową Ste-
ven i wrócił do swego gabinetu.
Nigdy dotąd nie zaprosił jej na drinka – pomyślała
68
KATHRYN ROSS
Chloe, starając się skupić na pracy. Ponad rok temu,
kiedy poszukiwał opiekunki do Beth, przygotował
dla niej notatkę, w której sprecyzował wszystkie
swoje wymagania dotyczące przyszłej niani.
Po zamknięciu biura wsiedli oboje do windy, aby
zjechać na podziemny parking. Chloe zerknęła na
odbicie Stevena w lustrze. Pod ciemnym płaszczem
zarzuconym na ramiona miał ciemnoszary garnitur,
śniez˙nobiałą koszulę i niebieski krawat, który kontra-
stował z jego ciemnymi włosami i oczami. Był na-
prawdę bardzo, ale to bardzo przystojny.
Gdy pochwycił jej spojrzenie w lustrze, uśmiech-
nął się, a Chloe odwzajemniła uśmiech i szybko
odwróciła wzrok. Steven był przyzwyczajony do
tego, z˙e kobiety patrzą na niego z uwielbieniem, ale
Chloe nie chciała być zaliczona do tej kategorii. Była
wszak jego osobistą asystentką i musiała twardo
stąpać po ziemi, pamiętając, z˙e on jest jej pracodaw-
cą. Dotychczas nigdy nie było z tym problemu.
Steven zawsze zachowywał się tak, jak przystało na
słuz˙bowe relacje, a ona widziała w nim jedynie
swego szefa.
Teraz jednak zaistniała jakby nowa sytuacja. Pod-
czas weekendu Chloe przekonała się, z˙e Steven jest
ciepły i bardzo miły... Amoz˙e sprawił to ten pocału-
nek... ta chwila, którą oboje uznali za szaleństwo...
Sama nie była pewna. Ale ten pocałunek wspominała
raz po raz, zwłaszcza w niewłaściwych momentach,
jak choćby teraz. Powiedziała sobie, z˙e musi się
wziąć w garść. Przeciez˙ nie jest taka głupia, z˙eby
69
WIECZORY W LONDYNIE
się decydować na romans z własnym szefem, w któ-
rego z˙yciu na dodatek jest tak fantastyczna kobieta
jak Helen. Pewnie dziś rano pogodzili się przez
telefon.
Na parkingu Steven odblokował pilotem drzwi
swego czarnego BMW. Gdy do niego podchodzili,
w ciszy głośno rozbrzmiewały ich kroki.
– Chloe, a moz˙e jesteś głodna? – zagadnął ją
Steven, kiedy wsiadali do samochodu. – W pracy
jedliśmy tylko lunch, więc moz˙e wstąpilibyśmy do
Waterside? Co ty na to?
Waterside był jednym z najbardziej ekskluzyw-
nych lokali w sieci restauracji Cavendisha. Chloe
była tam kilkakrotnie w interesach, ale nigdy nie
jadła.
Juz˙ miała się zgodzić na jego propozycję, ale
w porę przypomniała sobie, z˙e mu nakłamała, iz˙
wieczorem jest umówiona.
– Dziękuję, ale mam tylko godzinę...
– W porządku – uśmiechnął się do niej Steven.
Zapalił silnik i wyjechał z parkingu, włączając się we
wzmoz˙ony o tej porze ruch. Śnieg zdąz˙ył juz˙ stopnieć
w wiosennym słońcu i w powietrzu czuło się zapo-
wiedź pięknej pogody.
– Pogodziłeś się z Helen? – zapytała Chloe, przy-
bierając obojętny ton, chociaz˙ w rzeczywistości pali-
ła ją ciekawość.
– Nie – pokręcił głową Steven, rzucając jej prze-
lotne spojrzenie. – Postanowiliśmy się rozstać.
– Och, przykro mi – powiedziała uprzejmie
Chloe, niepewna, czy rzeczywiście mówi to szczerze.
70
KATHRYN ROSS
Bo tak naprawdę jej zdaniem Helen Smyth-Jones nie
zasługiwała na Stevena i Beth.
– Nie ma czego z˙ałować – oznajmił sucho Steven.
– Prawdę mówiąc, chyba od jakiegoś czasu zanosiło
się na to. Moz˙e gdybym był kawalerem, sprawy by
się inaczej ułoz˙yły, ale jestem wdowcem i mam małe
dziecko, i myślę, z˙e nigdy nie byłbym idealnym
partnerem dla Helen. Ona sama tez˙ przyznała, z˙e nie
byłaby dobrą macochą, a gdybym miał się kiedyś
oz˙enić, to właśnie to byłoby dla mnie jednym z naj-
waz˙niejszych priorytetów.
– Tak, naturalnie... – zgodziła się Chloe.
– Ale cieszę się, z˙e moz˙emy zostać przyjaciółmi,
bo mam o niej bardzo dobre zdanie – dodał.
Przez chwilę jechali w milczeniu, az˙ wreszcie
Steven zatrzymał samochód przed lokalnym pubem
,,Pod róz˙ą i koroną’’, tuz˙ niedaleko domu Chloe.
– Odpowiada ci to miejsce?
– Tak, oczywiście.
Z trudem przecisnęli się przez tłumy gości, az˙
wreszcie Steven zauwaz˙ył wolny stolik w rogu sali.
Wokół rozbrzmiewała muzyka z automatu i słychać
było gwar rozmów, a od czasu do czasu odzywały się
dzwonki telefonów komórkowych.
– Usiądź i zajmij miejsce, a ja przyniosę drinki.
Czego byś się napiła?
– Kieliszek białego wina.
Steven ruszył w stronę baru, a Chloe w przeciw-
nym kierunku.
Moz˙e dlatego, z˙e był o głowę wyz˙szy od innych
gości, szybko go obsłuz˙ono. Zauwaz˙yła, z˙e kilka
71
WIECZORY W LONDYNIE
kobiet spoglądało na niego z zainteresowaniem. Po-
grąz˙ona w myślach podskoczyła na dźwięk znajo-
mego głosu.
– Hej, Chloe, nie spodziewałam się zobaczyć cię
tu w dniu pracy. Jak się masz i co tu robisz?
Chloe odwróciła się i zobaczyła, z˙e Gillian, jej
przyjaciółka i sąsiadka z tego samego piętra, przysia-
da się do jej stolika.
– Ach, wpadłam tu tak sobie, pod wpływem im-
pulsu – wyjaśniła z uśmiechem Chloe. – Agdzie
Brian? Nie przyszedł z tobą?
– Gra dzisiaj w piłkę. Przyszłam z Samanthą.
Wiesz, pracuje ze mną w banku. Gdzieś się tu kręci,
ale straciłam ją z oczu. Aty jesteś z Nile’em, prawda?
– Nie – odparła stanowczym głosem Chloe. – To
juz˙ sprawa definitywnie skończona, Gill.
– Naprawdę trudno mi w to uwierzyć. Więc z kim
tu jesteś?
– Tylko z moim szefem. Poszedł do baru po
drinki – powiedziała Chloe, wskazując go dłonią.
– Który to? – zapytała ciekawie Gillian.
– Ten wysoki, z ciemnymi włosami.
– Chyba nie ten fantastyczny adonis? – upewniła
się Gillian, otwierając szeroko oczy.
– Tak, to on – przyznała Chloe. – Przystojny,
prawda?
– No-no – Gillian pokręciła z podziwem głową.
– Wpadliśmy tylko pogadać o interesach – wyjaś-
niła pospiesznie Chloe.
– Doprawdy? No to łap go szybko i nie wypusz-
czaj z rąk. Jest samotny?
72
KATHRYN ROSS
– Tak, ale...
– Nie ma z˙adnego ale, jest niesamowity.
– Przeciez˙ to mój szef, Gill, a poza tym on nie jest
w moim typie... – Chloe przerwała w pół zdania, gdy
pojawił się przed nią kieliszek białego wina. Podnios-
ła wzrok i spojrzała prosto w oczy Stevena, a serce
zabiło jej z˙ywiej.
– Kto nie jest w twoim typie?
– Ach, nikt taki – odpowiedziała Chloe, oblewa-
jąc się rumieńcem. – Steven, to jest moja przyjaciółka
i sąsiadka, Gillian Denton. Gillian, przedstawiam ci
mojego szefa, Stevena Cavendisha.
– Miło mi panią poznać – uśmiechnął się uprzej-
mie Steven do Gillian, która na jego widok roz-
promieniła się i wyraźnie nie zamierzała opuścić ich
stolika. Steven, trzymając w ręku kufel piwa, usiadł
naprzeciwko Chloe.
– Więc to pan jest szefem Chloe? – Gillian po-
chyliła się ku niemu. – To cudowna dziewczyna.
Drugiej takiej szukać w korcu maku.
– Tak, wiem – powiedział Steven z uśmiechem na
widok zakłopotania, które ujrzał na twarzy Chloe.
– Ale ma za dobre serce i czasami marnie na tym
wychodzi – ciągnęła Gillian.
Chloe miała ochotę zapaść się pod ziemię. Czyz˙by
Gillian miała troszkę w czubie?
Gillian zerknęła na nią i puściła do niej oko. Nie,
była zupełnie trzeźwa. Po prostu poczuła, z˙e ma do
spełnienia pewną misję.
– Oczywiście Nile wróci, kiedy tylko zrozumie
swój błąd – powiedziała, nie bacząc na konsternację
73
WIECZORY W LONDYNIE
Chloe. – No, a teraz spadam i dam wam porozmawiać
o interesach – dodała, wstając z miejsca. – Cześć!
– Pomachała im ręką i znikła w tłumie.
– Przepraszam cię za Gillian, straszna z niej gadu-
ła – powiedziała Chloe, podnosząc kieliszek do ust.
– Ale czas ucieka, moz˙e rzeczywiście powiesz mi
teraz, co byś chciał, z˙ebym ustaliła z kandydatkami na
opiekunkę. Zgłosiło się na razie pięć. Cztery Angielki
i jedna ze Skandynawii. Ta ostatnia ma podobno
dobre kwalifikacje i dobrze mówi po angielsku.
– Pewnie jakaś bombowa blondyna – zaśmiał się
Steven. – Ale z˙arty na bok, uroda jest tu mało waz˙na,
niech tylko będzie to jakaś sympatyczna, godna za-
ufania kobieta, która kocha dzieci. To mi zupełnie
wystarczy.
– Ajakie godziny pracy by ci odpowiadały?
Steven nie odpowiedział jednak od razu, wpat-
rywał się w nią tak, jakby była jakimś fascynującym
obrazem.
– To gdzie się właściwie dziś wybierasz? – zapy-
tał niespodziewanie.
– Adlaczego chcesz wiedzieć?
– Nie ma z˙adnego powodu, jestem tylko ciekaw.
– Po prostu... spotykam się z kimś na kolacji, to
wszystko.
Chloe zastanawiała się, co by się stało, gdyby mu
się przyznała, z˙e wcale nie wybiera się na randkę.
Uznała jednak, z˙e lepiej zachować dystans. W końcu
Steven Cavendish jest jej szefem.
– Moz˙e juz˙ pójdziemy? – zagadnął ją Steven.
– Taki tu hałas, z˙e nie mogę zebrać myśli.
74
KATHRYN ROSS
– Zgoda – powiedziała Chloe, dopijając wino.
– Jak daleko stąd do twojego domu? – zapytał,
kiedy byli juz˙ na ulicy.
– Jakieś dziesięć minut. Wiesz, mam pomysł.
Kiedy wrócisz do domu, zanotuj pokrótce na kartce
godziny pracy i to wszystko, czego będziesz wymagał
od niani, a ja to przejrzę z samego rana i będę gotowa
do rozmów. Tak jak to zrobiliśmy poprzednim razem.
– Zgoda.
– Ateraz przejdę się do domu, jest taki piękny
wieczór.
– Odprowadzę cię.
– Nie musisz – rzuciła mu przelotne spojrzenie.
– Wiem, z˙e nie muszę – uśmiechnął się Steven.
– Ale mam ochotę. Poza tym, jak powiedziałaś, jest
piękny wieczór i przyda mi się trochę ruchu.
– No... to fajnie – powiedziała Chloe, wieszając
na ramieniu torebkę i wkładając ręce do kieszeni
płaszcza. Nie mogła zrozumieć zachowania Stevena,
które było dla niej całkiem nowe.
Szli w milczeniu, jakby kaz˙de z nich pogrąz˙one
było w swoim własnym, prywatnym świecie. Wkrót-
ce wyszli na zadrzewiony skwer, przy którym w jed-
nym ze starych domów w stylu georgiańskim miesz-
kała Chloe.
Wreszcie dziewczyna zdecydowała się przerwać
milczenie.
– Czy Gina jest teraz z Beth? – zapytała.
– Tak, złoz˙yła wymówienie z wyprzedzeniem na
cztery tygodnie – odrzekł Steven, po czym nagle
zmienił zupełnie temat:
75
WIECZORY W LONDYNIE
– Czy twoja przyjaciółka miała rację, mówiąc, z˙e
Nile jeszcze do ciebie wróci?
– Nie – odpowiedziała Chloe, przystając pod
drzwiami swojego domu. Na pewno nie.
– Więc to nie z nim się dzisiaj spotykasz?
– Nie. – Chloe potrząsnęła głową i zaczęła szukać
kluczy na dnie torebki.
– Pytam, bo nie chciałbym, z˙eby znowu cię zra-
nił, Chloe, jesteś na to za miłą osobą.
Chloe nie była zachwycona taką diagnozą. Słowo
,,miła’’ odebrała jako trochę puste i przesłodzone.
– No cóz˙, dziękuję ci za to wotum zaufania – po-
wiedziała lekko. – Ale niezbyt dobrze mnie znasz. Na
przykład, nie sądzę, z˙ebym się zgodziła przepisać na
Nile’a mój udział w zaliczce na kupno domu, dopóki
nie spłaci części rachunków, które zostawił na mojej
głowie. Właśnie dlatego zdecydowałam się poprosić
cię o podwyz˙kę... – przyznała. – Narobił niezłego
zamętu, teraz muszę to wszystko jakoś wyprostować.
Steven był pewien, z˙e Chloe świetnie sobie sama
poradzi. Dobrze znał jej zaradność i samodzielność
w pracy, ale wiedział tez˙, jak bardzo boli ją zawód,
który ją spotkał, i zrobiło mu się jej bardzo z˙al.
– Moz˙e mógłbym ci jakoś pomóc? – zapropono-
wał pod wpływem impulsu.
Spojrzała na niego zaskoczona tą ofertą.
– Nie, bardzo ci dziękuję, ale sama się z tym
uporam.
Steven był trochę rozczarowany jej odpowiedzią.
Z rozkoszą ustawiłby tego faceta jak nalez˙y, pomyś-
lał. To dziwne, ale naprawdę był zły na Nile’a. Poza
76
KATHRYN ROSS
tym od lat z˙adna kobieta nie wzbudziła w nim takiego
pragnienia, by się nią zaopiekować.
Gdy Chloe otwierała kluczem drzwi, zapytał:
– Masz jeszcze chwilę czasu, z˙eby mnie zaprosić
na kawę?
Dzwon kościelny po drugiej stronie skweru wybił
właśnie pół godziny. Chloe, prócz jego odgłosu,
usłyszała takz˙e w głębi swego ,,ja’’ ostrzegawczy
dzwoneczek.
– Cóz˙... – zawahała się, podniosła głowę i spoj-
rzała na niego. – Dobrze, ale nie będę cię długo
zatrzymywać... bo nie chcę się spóźnić na kolację
w mieście.
– Obiecuję, z˙e się nie zasiedzę – kiwnął głową
Steven.
77
WIECZORY W LONDYNIE
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Gdy Chloe krzątała się przy parzeniu kawy, Ste-
ven krąz˙ył niespokojnie po salonie. Postał przez
chwilę przy oknie i wyjrzał na niewielki park pośrod-
ku skweru. Niebo poczerwieniało i światło słoneczne
zaczynało przygasać, a we wszystkich oknach wokół
iskrzyły się ogniki lamp.
Po chwili odwrócił się od okna, by się rozejrzeć po
salonie. Panował w nim, jak się tego spodziewał,
wzorowy porządek. Pomarańczowe kanapy i fotele
kontrastowały z jasnymi, stonowanymi kolorami
ścian i dywanów. Na półce nad kominkiem stały
świece i kilka fotografii. Steven podszedł bliz˙ej, by je
obejrzeć.
– Czyje to zdjęcia? – zapytał Chloe, która weszła
z tacą z kawą.
– Na ślubnym zdjęciu jest mój tata z Margaret,
a obok moja mama, kiedy miała 21 lat. Ato moja
siostra Rose.
– Bardzo atrakcyjna dziewczyna – Steven pokrę-
cił z podziwem głową, przyglądając się fotografii,
którą właśnie wziął do ręki.
– Tak, to prawda – uśmiechnęła się Chloe. – I wy-
jątkowo inteligentna. Studiuje w akademii medycz-
nej – dodała z dumą. – Mimo róz˙nicy wieku, no
i faktu, z˙e teraz mieszkamy daleko od siebie, jesteś-
my sobie bardzo bliskie.
– Więc jednak – odezwał się Steven, odstawiając
na półkę fotografię – cieszysz się na swój udział w tej
uroczystości.
– Tak...
Steven wyczuł lekkie wahanie w jej odpowiedzi.
– Akim jest jej przyszły mąz˙?
– Ma na imię Mark. Jest bardzo fajny i miły.
Moim zdaniem, są naprawdę dobrze dobraną parą.
– Więc w czym problem? – zapytał Steven, opie-
rając się o kominek i spoglądając na nią badawczo.
– Zdaje mi się, z˙e masz jakieś opory wobec tego ślubu
i wesela.
– Alez˙ skąd, nie mam z˙adnych oporów – zmarsz-
czyła brwi w odpowiedzi.
– Ajednak coś jest nie tak – ciągnął dalej Steven.
– Moz˙e nie masz ochoty jechać tam sama? Dziś na
przykład wspomniałaś, z˙e moz˙e zaprosisz Cliffa Ro-
bertsa, z˙eby z tobą pojechał!
– To był tylko z˙art. Pewnie, z˙e wolałabym nie
jechać sama, ale nie w tym rzecz. Widzisz, mój tata
o niczym innym nie marzy, jak tylko o tym, z˙ebym
wyszła za mąz˙. I teraz, po zerwaniu moich zaręczyn
z Nile’em, z pewnością zechce mi przedstawić na
weselu cały rząd kandydatów. Naprawdę jest w tej
kwestii bardzo uparty. Jak osioł. Zupełnie bez sensu.
W naszych czasach mnóstwo kobiet woli w ogóle nie
wychodzić za mąz˙. Tata pozostał bardzo staroświecki,
mimo z˙e jest lekarzem i inteligentnym człowiekiem.
79
WIECZORY W LONDYNIE
– No cóz˙, martwi się o ciebie. W końcu to twój
ojciec.
– Nie powinien się martwić. W zupełności wy-
starczy mi moja praca. Nie mam zamiaru zawracać
sobie głowy męz˙czyznami.
– To by była wielka strata – zauwaz˙ył miękko
Steven, odstawiając filiz˙ankę na stolik. Przez mo-
ment Chloe sądziła, z˙e jej gość szykuje się do wyj-
ścia, on jednak podszedł do niej i rzekł:
– Mam pomysł. Co byś powiedziała, gdybym to
ja wybrał się z tobą na ten ślub?
– Nie rozumiem. Dlaczego miałbyś to zrobić?
– zdumiała się Chloe.
– To proste – wzruszył ramionami. – Przyszłaś mi
z pomocą w piątek, kiedy byłem w tarapatach. Teraz
mam okazję, z˙eby ci się zrewanz˙ować. I nigdy nie
byłem w Irlandii.
– Sama nie wiem, co powiedzieć. To trochę nie-
zręczna sytuacja, wszyscy będą się spodziewali, z˙e
przyjadę ze swoim przyjacielem... a ty jesteś moim
szefem...
– To nie znaczy przeciez˙, z˙e nie mogę być twoim
ukochanym. Amoz˙e myślisz, z˙e nie potrafię dobrze
odegrać tej roli?
Chloe spłoniła się, słysząc te słowa.
– Poza tym – ciągnął dalej Steven – w nadchodzą-
cych miesiącach sam jestem umówiony z róz˙nymi
ludźmi na kolacje... i tez˙ nie mam z kim pójść.
– Więc proponujesz, z˙ebyśmy zawarli swego ro-
dzaju umowę?
– Nie musimy chyba spisywać warunków – wzru-
80
KATHRYN ROSS
szył ramionami Steven. – Przestałem juz˙ zbyt dokład-
nie planować swoje z˙ycie. Weźmy chociaz˙by ten
śnieg w miniony weekend. Naprawdę nigdy nie wia-
domo, co człowieka czeka.
– Co masz właściwie na myśli?
– Tylko to, z˙e moglibyśmy sobie nawzajem po-
magać. Ty potrzebujesz męskiego towarzystwa na
wyjazd do Irlandii, ja potrzebuję partnerki, z którą
mógłbym odbyć kilka spotkań towarzyskich. Waz˙na
będzie zwłaszcza kolacja w przyszłym miesiącu.
Będę podejmował wszystkich dyrektorów i kierow-
ników działów i cieszyłbym się, gdybyś zechciała
odegrać rolę gospodyni.
– Steven, jestem pewna, z˙e bez trudu znalazłbyś
taką kobietę. Więc dlaczego akurat ja?
– Adlaczego nie ty? Jesteś najlepszą kandydatką,
jesteś wprowadzona w interesy firmy Cavendish,
inteligentna, śliczna, pełna wdzięku, byłabyś ozdobą
tego spotkania.
– Ale co sobie ludzie pomyślą...
– Wiesz, mało o to dbam i myślę, z˙e ty tez˙ nie
powinnaś się przejmować. Oboje jesteśmy wolni, nie
byłoby w tym nic złego.
– Więc postrzegasz to jako uczciwy, rozsądny
układ, który odpowiadałby nam obojgu – powtórzyła
Chloe.
– Czemu wciąz˙ to podkreślasz? – zapytał Steven,
spoglądając na nią ciekawie. – Czy dlatego, z˙e nie
jestem w twoim typie?
Ach, wprost przeciwnie, pomyślała Chloe, spusz-
czając oczy. Po prostu wiedziała instynktownie, z˙e on
81
WIECZORY W LONDYNIE
potrafi bez trudu sprawić, iz˙ straci panowanie nad
swoimi zmysłami, i z˙e moz˙e łatwo ją zranić. Tego
właśnie się obawiała.
– Moz˙e to ja nie jestem w twoim typie, Steven
– rzekła. – Apoza tym, jesteś moim szefem i prze-
kroczenie granicy między z˙yciem zawodowym a to-
warzyskim mogłoby narazić na szwank nasze sto-
sunki w pracy.
– Jestem gotów z˙yć odwaz˙nie, jeśli i ty będziesz
gotowa. Pocałowaliśmy się w moim domu i świat
jakoś nie przestał się kręcić. – Uśmiechnął się na
widok rumieńca, który oblał jej twarz, i dodał:
– Mam wraz˙enie, z˙e, sądząc po tym pocałunku,
bez trudu by nam przyszło odgrywać rolę zakocha-
nych na weselu w Irlandii.
– Ale przeciez˙ zgodziliśmy się, z˙e to była tylko
chwila szaleństwa.
Moz˙e i tak, pomyślał Steven, ale jakz˙e rozko-
sznego szaleństwa. Szczerze mówiąc, dotąd nie po-
trafił o nim zapomnieć, co nawet trochę przeszka-
dzało mu w pracy.
– Tak, masz rację – potwierdził, po czym pochylił
się nad biurkiem i zdjął jej okulary. – I czuję, z˙e taka
chwila znowu się zbliz˙a – szepnął.
Serce Chloe zabiło tak, jakby miało wyskoczyć
z piersi.
Pocałował ją, najpierw trochę niepewnie, z waha-
niem, ale potem jego pocałunki stawały się coraz
bardziej natarczywe. Chloe zarzuciła mu ręce na
szyję, a on mocno przyciągnął ją do siebie.
Na chwilę oderwał się od niej, z˙eby spojrzeć jej
82
KATHRYN ROSS
w oczy, po czym, widząc w nich namiętność i prag-
nienie, zanurzył palce w jej włosach i rozpiął spinają-
cą je klamerkę, tak z˙e złocistą falą opadły na ramiona.
Przechylił jej głowę do tyłu i znów jął całować,
najpierw w usta, potem w policzki, w czoło i w szyję,
wywołując w niej dreszcze rozkoszy. Gdy połoz˙ył
dłonie na jej piersiach, przesłoniętych tylko cienkim
materiałem bluzki, Chloe natychmiast wypręz˙yła się,
instynktownie reagując na tę pieszczotę.
Z
˙
akiet zsunął się jej z ramion na podłogę, a Steven
zaczął rozpinać guziki jej bluzki. Chloe wiedziała, z˙e
powinna go powstrzymać, ale po prostu nie potrafiła.
Pragnęła go tak bardzo, z˙e to pragnienie zupełnie
zagłuszało głos rozsądku.
Gdy Steven pociągnął ją na kanapę, wzięła głębo-
ki oddech, spojrzała w jego ciemne, rozpalone emo-
cjami oczy, i szepnęła niepewnie:
– Nie powinniśmy tego robić. Przeciez˙ musimy
razem pracować.
– Masz rację – mruknął Steven, zdejmując jej
z ramion bluzkę – ale nie pojmuję, jak to moz˙liwe, by
coś tak złego mogło być tak przyjemne...
– Tak – westchnęła cicho Chloe. – To jest na-
prawdę bardzo przyjemne.
– Wiesz, Chloe Brown – odezwał się Steven
zduszonym głosem – nie potrafię cię rozgryźć. Czuję,
z˙e pod tą maską nieco sztywnej poprawności kryje się
tygrysica. Chyba zawsze to podejrzewałem, ale teraz
wiem na pewno.
– Nic juz˙ nie mów – szepnęła błagalnie. – Po
prostu kochaj mnie...
83
WIECZORY W LONDYNIE
Gdy dłuz˙szą chwilę odpoczywali potem w mil-
czeniu, wciąz˙ mocno objęci, Chloe, zaskoczona włas-
ną reakcją, nie mogła pojąć, jak mogła do tego
stopnia stracić panowanie nad sobą, choć przeciez˙
wciąz˙ sobie powtarzała, z˙e musi zachować rozsądek.
– No i jak sądzisz – odezwał się wreszcie Steven,
odgarniając jej włosy z czoła. – Chyba, patrząc na
nas, nikt nie miałby wątpliwości, z˙e jesteśmy kochan-
kami? Mam wraz˙enie, z˙e naprawdę coś między nami
iskrzy – pokręcił głową, udając, z˙e go to dziwi.
– Tak, rzeczywiście – bąknęła Chloe, odsuwając
się od niego i sięgając po bluzkę, która lez˙ała na
poręczy kanapy. – Ale, rzecz jasna, to był tylko seks.
Ku jej zadowoleniu pokój był juz˙ całkowicie po-
grąz˙ony w ciemności, w której migotały tylko z od-
dali nikłe światła ulicznych latarń. Drz˙ącymi rękami
zapięła bluzkę, świadoma głuchego milczenia, które
nagle zaległo między nimi.
– Rzecz jasna – powtórzył za nią Steven, ziryto-
wany jej nonszalanckim tonem.
– No to w porządku – westchnęła Chloe, jakby
z ulgą. – Dobrze, z˙e jesteśmy zgodni. Nie chciała-
bym, by powstały między nami jakieś nieporozumie-
nia. Ostatecznie przeciez˙ razem pracujemy i nie
pragniemy z˙adnych komplikacji.
Gdy Chloe zapinała suwak spódnicy, Steven, wi-
dząc tylko zarys jej kobiecej sylwetki na tle okna,
zapytał cicho:
– Mam sobie pójść?
– Tak.
– Nie chcesz się spóźnić na randkę, prawda?
84
KATHRYN ROSS
– No tak, zrobiło się bardzo późno...
Przerwał jej ostry dzwonek telefonu.
– No to do zobaczenia jutro – powiedział Steven
i wyszedł, zamykając za sobą drzwi wejściowe.
Telefon dzwonił dalej, a Chloe podeszła do okna,
by odprowadzić wzrokiem Stevena. Po chwili włą-
czyła się automatyczna sekretarka.
– Chloe, myślałem, z˙e porozumieliśmy się
w sprawie finansów – odezwał się Nile zniecierp-
liwionym, podniesionym głosem. – Powiedziałaś, z˙e
pomyślisz o przepisaniu domu na mnie. Czy wiesz,
ile bym stracił, gdybyś nie podpisała tych papierów?
– zapytał wściekły i jeszcze bardziej zirytowany.
– To po prostu śmieszne, Chloe. Jak na bizneswoman,
nie jesteś zbyt rozsądna.
Trafiłeś w samo sedno, skonstatowała Chloe,
uśmiechając się do siebie i patrząc, jak Steven znika
jej z pola widzenia. I tak oto kończy się miłość
– pomyślała z goryczą.
Gdyby dopuściła Stevena do swego z˙ycia, wszyst-
ko skończyłoby się dokładnie tak samo... prawda?
– Moz˙e spotkamy się i porozmawiamy o tym, jak
dwoje dorosłych ludzi? Zadzwonię do ciebie jutro do
pracy – oznajmił Nile i przerwał połączenie.
85
WIECZORY W LONDYNIE
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Gdy zamknęły się drzwi za trzecią kandydatką,
z którą rozmawiała, Chloe skreśliła jej nazwisko
z listy. Dzisiejsze rozmowy nie wypadły dobrze. Jak
dotąd z˙adnej z nich nie powierzyłaby opieki nad
Beth. Mogła tylko mieć nadzieję, z˙e jutrzejsze roz-
mowy przyniosą lepsze rezultaty.
Przeglądając notatki, przypomniała sobie, z˙e Ste-
ven prosił, by do niego zajrzała po tych porannych
przesłuchaniach, ale nie czuła się jeszcze gotowa do
rozmowy z nim. Tyle się ostatnio między nimi wyda-
rzyło, napięcie jakby wisiało w powietrzu, kiedy
znajdywali się w tym samym pomieszczeniu. Całe
szczęście, z˙e Steven cały ranek spędził przy telefonie.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi i do pokoju
wszedł David z wydziału księgowości.
– O, mój Boz˙e, jeszcze tu jesteś? – zdziwił się,
a jego przystojną, chłopięcą jeszcze twarz rozpromie-
nił uśmiech.
– Pewnie z˙e tak, jest dopiero wpół do drugiej.
Przeciez˙ wiesz, z˙e prawie nigdy nie wychodzę na
lunch.
– Jeśli szukasz współczucia, to u mnie go nie
znajdziesz – zaśmiał się David. – Wciąz˙ ci powta-
rzam, z˙e za duz˙o pracujesz. Jak ci leci? – spytał
i oparł się o brzeg biurka.
– Nie najgorzej – odparła Chloe, prostując się
w fotelu i odpręz˙ając. Przywykła do tego, z˙e David
wpadał do niej czasami na pogawędkę, kiedy szedł do
gabinetu Stevena. Miły facet, po trzydziestce. Wszy-
scy w biurze wiedzieli, z˙e spotyka się z Cathy,
recepcjonistką.
– Aco u ciebie?
– Miewałem lepsze dni – skrzywił się David.
– Aszef w jakim dziś humorku?
– Nie umiem powiedzieć. Jest zagrzebany po
uszy w papierach i telefony nie dają mu spokoju, więc
od rana prawie go nie widziałam.
– Wszyscy juz˙ ledwie zipiemy. Oby wreszcie
doszło do podpisania tej umowy z Renaldem, bo
inaczej marne nasze widoki.
– Mogę tylko dodać ,,amen’’ – potwierdziła
z przekonaniem Chloe.
– Posłuchaj, planujemy małą uroczystość w pią-
tek po pracy. Kilkoro z nas chce się wybrać do pubu
na drinka. Moz˙e się do nasz przyłączysz?
– Bardzo bym chciała, ale tym razem nie mogę.
Obiecałam Stevenowi, z˙e polecę z nim do Manches-
teru i pomogę podczas kolejnego zebrania zarządu.
– Steven Cavendish zabiera ci za wiele czasu.
Powiedz mu, z˙e masz przyjaciół, którzy tez˙ cię po-
trzebują.
– Chociaz˙ moz˙e zdąz˙ę – ściągnęła brwi. – Zapy-
tam Stevena, o której wracamy. Moz˙e dołączyłabym
do was trochę później.
87
WIECZORY W LONDYNIE
Z
˙
adne z nich nie usłyszało, z˙e otworzyły się drzwi,
totez˙ zaskoczył ich głos Stevena:
– Będziesz z powrotem dopiero koło dziesiątej
– oznajmił sucho i zmierzył Davida chłodnym wzro-
kiem.
Co go tak zirytowało? – zdumiała się Chloe. David
nie zabawił u niej dłuz˙ej niz˙ dziesięć minut, więc o co
chodzi? Rzucił jej spojrzenie pełne współczucia i ze-
brał dokumenty, które połoz˙ył na chwilę na biurku
Chloe.
– Przyniosłem tylko te zestawienia, o które prosi-
łeś – powiedział, wręczając je Stevenowi.
Steven przejrzał je pobiez˙nie i zmarszczył brwi:
– Brakuje dokumentów z restauracji Gally.
– Bo sam ich jeszcze nie dostałem.
– Więc kiedy będą?
– Jutro.
– Byle z samego rana – rzucił oschle Steven.
Kiedy David zniknął za drzwiami, Steven stał
wciąz˙ przy biurku Chloe i czytał jego sprawozdanie.
Chloe czuła się trochę niezręcznie, gdy znajdował się
tak blisko niej.
– Jak ci poszły dzisiejsze rozmowy? – zagadnął ją
nagle.
– Obawiam się, z˙e nie za dobrze – odarła z niepe-
wnym uśmiechem.
– Moz˙e wstąpisz teraz do mnie?
– Tak, oczywiście.
Kiedy usiedli, Steven zapytał ją krótko:
– Czego chciał David?
– Przyniósł dla ciebie te zestawienia, a poza tym
88
KATHRYN ROSS
wspomniał, z˙e z grupą kolegów wybierają się w piąt-
kowy wieczór na drinka.
– To z nim byłaś umówiona wczoraj wieczorem
na kolację?
– Co? – Chloe zrobiła okrągłe oczy. – Chyba
z˙artujesz?
– Nie, byłem tylko ciekaw.
Zapadła między nimi niezręczna cisza, po czym
Steven odezwał się cicho:
– Musimy porozmawiać o tym, co się wczoraj
wydarzyło.
– Chyba nie ma o czym – powiedziała chłodno
Chloe. – To był seks i nic więcej. Nie moz˙emy
dopuścić, z˙eby ten incydent utrudnił nam stosunki
w pracy.
– Moz˙esz sobie myśleć o mnie, co tylko chcesz,
ale nie przyszedłem do ciebie wczoraj po to, z˙eby się
z tobą kochać.
– Wcale tak nie pomyślałam.
– Więc dlaczego dostrzegam wyrzut w twoich
oczach?
– Niczego ci nie wyrzucam – zmarszczyła brwi
Chloe.
Sama była zaszokowana swoim postępowaniem
minionego wieczoru. Przeciez˙ praktycznie to ona
go błagała, z˙eby się z nią kochał... Teraz niena-
widziła siebie za to, z˙e tak straciła nad sobą kon-
trolę, z˙e mu się tak łatwo oddała, tak... nawet swa-
wolnie.
Musi odzyskać panowanie nad sobą. Jeśli pozwoli
sobie otworzyć się przed męz˙czyzną, tak jak wczoraj
89
WIECZORY W LONDYNIE
przed Stevenem, z pewnością znowu zostanie skrzy-
wdzona.
– Jestem zła na siebie. Najwaz˙niejszą sprawą jest
utrzymanie dobrych stosunków w pracy – oznajmiła.
– Dotąd uwaz˙ałam je za bardzo dobre.
– Ja tez˙, ale muszę przyznać, z˙e wczoraj było mi
z tobą bardzo dobrze i myślę, z˙e tobie tez˙. Chyba z˙e
jest z ciebie bardzo dobra aktorka. I podtrzymuję
swoją propozycję, z˙ebyśmy występowali razem pod-
czas róz˙nych imprez towarzyskich.
– Aja podtrzymuję to, co powiedziałam, z˙e nie
nalez˙y przekraczać granicy między z˙yciem prywat-
nym a zawodowym – powiedziała Chloe, obrzucając
go ostrym spojrzeniem.
– Chyba juz˙ nieraz o tym rozmawialiśmy, Chloe?
W moim przekonaniu, stosunki między nami powin-
ny się rozwijać, a nie słabnąć. Dodam równiez˙, z˙e
podtrzymuję swoją ofertę towarzyszenia ci do Irlan-
dii na ślub siostry.
– Aja zmieniłam zdanie w tej kwestii – rzekła
niepewnym głosem Chloe. – Nie wydaje mi się, z˙eby
to był dobry pomysł.
– Aja myślę, z˙e ten pomysł jest wspaniały – rzekł
Steven, sięgając po stojący na biurku kalendarz.
– O, widzisz, dwudziestego szóstego mam kolację,
na której bardzo chcę, z˙ebyś była, a to duz˙e przyjęcie
w moim domu, o którym ci wspominałem, zapla-
nowałem na koniec maja. Twoja pomoc będzie bez-
cenna.
Chloe milczała.
– Posłuchaj, Chloe, zdaję sobie sprawę, z˙e Nile
90
KATHRYN ROSS
cię skrzywdził i moz˙e nie jesteś jeszcze gotowa na
bliz˙szy związek z kimkolwiek, ale mnie to zupełnie
odpowiada. Nawet bardziej, niz˙ odpowiada. Sam nie
byłbym gotów do wejścia w powaz˙ny związek.
– Oczywiście – zgodziła się pospiesznie. – Apo-
za tym dopiero co rozstałeś się z Helen. Naprawdę,
ostatnia noc nie powinna się była wydarzyć.
– Było cudownie – uśmiechnął się Steven – ale
nie powinniśmy pozwolić, z˙eby ta noc zawaz˙yła na
naszych relacjach w pracy... czy w ogóle w jakiś
sposób stanęła między nami.
– Zgadzam się z tobą – zauwaz˙yła ostroz˙nie Chloe.
– Znakomicie. Awięc uwaz˙amy to za ustalone.
Będziesz mi towarzyszyła podczas kolacji w przy-
szły wtorek, a ja pojadę z tobą na ślub twojej siostry.
– Dobrze, Steven. Niech tak będzie. Ale pamiętaj,
nie będę z tobą spała.
– Jasne – uśmiechnął się do niej niewinnie.
– Awięc umowa stoi. Ateraz moz˙e weźmiemy się do
pracy? Muszę wysłać notatkę słuz˙bową do biura na
Isle of Man – oznajmił rzeczowo.
Chloe pospiesznie wzięła do ręki pióro i notatnik.
– Do pana Jamesa McCorda, w sprawie kosztów
reklamy...
Steven zwykle bardzo szybko dyktował i dzisiej-
szy dzień nie był wyjątkiem.
Gdy na chwilę przerwał, Chloe była juz˙ bliska
podjęcia decyzji, z˙eby pozwolić mu towarzyszyć
sobie do Irlandii. Z pewnością wszystkim by się
spodobał, a jego obecność przynajmniej na jakiś czas
zamknęłaby usta jej ojcu.
91
WIECZORY W LONDYNIE
Kiedy skończył dyktować, Chloe przypomniała
mu:
– Powinieneś dziś zadzwonić do Waterside. Apo-
za tym kierownik Galley prosił, z˙ebyś ocenił ich
pomysł na promocję.
– Dobrze, zrobię to za chwilę – rzekł Steven,
spoglądając na zegarek. – Powiedz mi najpierw,
dlaczego nie podobały ci się te kandydatki na opie-
kunkę do Beth, z którymi dziś rozmawiałaś?
– No cóz˙, ta Szwedka, chociaz˙ naprawdę urodzi-
wa, wydała mi się zanadto zasadnicza. Myślę, z˙e
wciąz˙ by czegoś Beth zabraniała. Druga, pani McAr-
thur, ma chyba obsesję na punkcie czystości. Sama
lubię czystość, ale liczą się przeciez˙ takz˙e uczucia.
Plama z błota na dywanie to nie takie nieszczęście.
– No pewnie. Ata trzecia?
– Pani Reardon to całkiem miła kobieta, ale nie-
stety sama ma trójkę dzieci, i chociaz˙ to juz˙ nastolat-
ki, to z pewnością nie mogłaby pracować dłuz˙ej niz˙
do siódmej. Szkoda, bo to ciepła osoba i chyba
świetna kucharka. Ale nie traćmy nadziei, jutro przyj-
dą jeszcze dwie kandydatki.
92
KATHRYN ROSS
ROZDZIAŁ ÓSMY
Chloe siedziała na ławce w parku i rozwijała z folii
kanapkę z tuńczykiem, który jakoś nie pachniał za-
chęcająco. Chyba za długo trzymała w lodówce ot-
wartą puszkę. Zawinęła wszystko z powrotem i wy-
rzuciła do pojemnika na śmieci.
Nie było juz˙ czasu, by kupić sobie coś w sklepie.
Lada chwila miał się tu pojawić Nile, a ona musiała
wrócić do biura za pół godziny, więc z westchnie-
niem ponownie usiadła na ławce.
W nieśmiałym jeszcze, wiosennym słońcu park
wyglądał przepięknie. Niemal z dnia na dzień roz-
kwitły drzewa wiśniowe, a róz˙nokolorowe tulipany
pochylały na wietrze główki nad sztucznym stawem.
Trudno było uwierzyć, z˙e jeszcze dwa tygodnie temu
wszystko otulała gruba pierzyna śniegu.
W pracy wrzało jak w kotle. Renaldo o mały włos
nie wycofał się z umowy, która miała być podpisana
za dwa tygodnie, tak więc sprawy osobiste zeszły na
dalszy plan. Steven ani słowem nie wspomniał o tym,
co się niedawno wydarzyło w jej mieszkaniu. Pewnie
w ogóle o tym zapomniał. Niestety Chloe nie po-
trafiła zapomnieć. Wspominała te chwile zwłaszcza
wtedy, kiedy Steven był gdzieś w pobliz˙u i gdy
przelotnie spotykały się ich spojrzenia.
W ubiegłym tygodniu po raz pierwszy razem
z nim podejmowała jego gości. Jedna z najlepszych
restauracji dostarczyła wszystko do domu Stevena,
Chloe pozostało tylko pełnić honory pani domu w ja-
dalni i bawić sześciu biznesmenów, co przyszło jej
bez najmniejszej trudności. Na tę okazję sprawiła
sobie nowy, granatowy kostium z białą lamówką
i upięła włosy w luźny węzeł. Steven zaś był znako-
mitym gospodarzem, a gdy wyszli ostatni goście,
odwiózł ją do domu.
Nie wiedzieć czemu, poczuła się troszkę rozcza-
rowana, kiedy przy poz˙egnaniu pod jej domem nie
pocałował jej, uśmiechnął się tylko, jeszcze raz jej
podziękował, powiedział dobranoc, wsiadł do samo-
chodu i odjechał. Przeciez˙ tego właśnie chciała,
prawda?
Z zamyślenia wyrwał ją głos Nile’a.
– Hej, Chloe, przepraszam cię za spóźnienie, za-
trzymali mnie w pracy.
– Nic się nie stało.
– Jak się masz? – zapytał, siadając przy niej.
– Dobrze, a ty?
– Tez˙ dobrze – wzruszył ramionami i sięgnął do
teczki. Przez chwilę Chloe zastanawiała się, czy
moz˙e pamiętał o jej urodzinach i przyniósł kartkę
z z˙yczeniami, ale kiedy wyjął dokumenty, które
miała podpisać, o mało się nie roześmiała głośno na
myśl o swojej naiwności.
– To ładnie, z˙e zgodziłaś się przepisać na mnie
dom, Chloe, naprawdę jestem ci wdzięczny.
Chloe wzięła od niego papiery i zaczęła je przeglądać.
94
KATHRYN ROSS
– Nie musisz ich czytać – powiedział, zdziwiony.
Chloe podniosła wzrok znad dokumentów i ode-
zwała się cicho:
– Dziękuję ci za radę, ale nigdy niczego nie
podpisuję, póki nie przeczytam.
Uwaz˙nie przeczytała wszystko do końca, po czym
złoz˙yła podpis w odpowiednim miejscu.
– Jeszcze raz ci dziękuję – odezwał się szorstko
Nile. – I nie martw się, zwrócę ci te pieniądze, które ci
jestem winien.
Chloe, będąc realistką, świetnie wiedziała, z˙e to
nigdy nie nastąpi, ale machnęła tylko ręką i oddała
mu papiery.
– Z
˙
yczę ci szczęścia w z˙yciu, Nile – powiedziała
z miłym uśmiechem.
– Tak... Ja tobie tez˙ – rzucił pospiesznie i wstał
z ławki.
– Gdzie byłaś? – zagadnął ją Steven, kiedy tylko
weszła do biura.
– Musiałam załatwić pewną sprawę – odrzekła,
wieszając płaszcz.
– Chcesz powiedzieć, z˙e spotkałaś się z Nile’em
Flynnem?
– Skąd wiesz? – spojrzała na niego zdziwiona.
– Dzwonił tu. Miał nadzieję, z˙e cię jeszcze za-
stanie. Chciał uprzedzić, z˙e się spóźni – powiedział
sucho.
– Skoro wiesz, gdzie byłam, to po co pytasz?
– zapytała Chloe z irytacją w głosie.
– Hej, nie złość się na mnie – ostrzegł ją Steven,
95
WIECZORY W LONDYNIE
przysiadając na brzegu biurka. – Nawet na starość
nalez˙y zachować dobre maniery.
– Na starość? – zdumiała się Chloe, patrząc na
niego zmruz˙onymi oczami.
– Ptaszki za oknem ćwierkają, z˙e dziś są twoje
trzydzieste urodziny.
– Naprawdę? – skrzywiła się Chloe. – Pozwę je
do sądu za zniesławienie.
Steven sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynar-
ki i wyjął małe pudełeczko opakowane w ozdobny
papier.
– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin – po-
wiedział.
Gdy Chloe spoglądała z niedowierzaniem na pu-
dełeczko, nie próbując go nawet dotknąć, dodał z bły-
skiem rozbawienia w oku:
– Otwórz, nie bój się, nie wyskoczy z niego z˙aden
diabełek.
– Jestem bardzo wzruszona, z˙e pamiętałeś o mo-
ich urodzinach – bąknęła.
– Pamiętałem tez˙ w zeszłym roku, prawda?
– To prawda – uśmiechnęła się Chloe. Rok temu
kazał jej dostarczyć do pracy piękny bukiet kwiatów.
– Ale naprawdę, nie powinieneś był tego robić – do-
dała, sięgając po paczuszkę.
– Moz˙e nie, ale bardzo chciałem.
Gdy odwinęła papier i otworzyła wieczko, w pro-
mieniach słońca zaiskrzył delikatny diamentowy
krzyz˙yk na cienkim, złotym łańcuszku.
– Jest piękny, Steven. Bardzo ci dziękuję.
– Zapomniałbym o kartce – powiedział Steven
96
KATHRYN ROSS
i podał jej kopertę, którą oparł o kalendarz na jej
biurku.
W środku była reprodukcja ślicznego obrazu
przedstawiającego róz˙e, wydrukowany napis ,,Wszyst-
kiego najlepszego z okazji urodzin’’ i ręczny dopisek:
,,Serdeczności i uściski od Stevena i Beth’’. Kiedy
Chloe zauwaz˙yła, z˙e mała sama napisała swoje imię
i słowo ,,całuski’’, łzy wzruszenia zakręciły jej się
w oczach.
– Nie martw się – uśmiechnął się pocieszająco
Steven. – Z
˙
ycie zaczyna się po trzydziestce...
– Raczej po czterdziestce, tak się w kaz˙dym razie
mówi.
– Niewaz˙ne. Proponuję, z˙ebyś uznała, z˙e dla cie-
bie od trzydziestki zaczyna się szczęśliwy okres.
Ateraz, jeśli pozwolisz, pomogę ci go załoz˙yć – do-
dał, po czym wyjął krzyz˙yk z pudełeczka, podszedł
do Chloe i zapiął jej łańcuszek na szyi. Gdy jej
dotknął, poczuła miły dreszczyk.
– Co robisz dziś wieczorem? – zapytał.
– Gillian chciała, z˙ebym poszła z nią i jej ko-
lez˙ankami na pizzę, ale poprosiłam, z˙eby to prze-
sunęły na następny tydzień, bo przeciez˙ jutro po
południu wylatujemy do Irlandii i muszę się dziś
wieczorem spakować.
– Pakować się we własne urodziny? – uśmiechnął
się ze zgorszeniem Steven.
– Wcześniej nie zdąz˙yłam. Sam wiesz, jaki mamy
teraz młyn w pracy.
– Wiesz co, mam pomysł – powiedział Seven.
– Weź sobie jutro wolny ranek. Poradzę sobie bez
97
WIECZORY W LONDYNIE
ciebie, a i tak sam przyjadę tylko na pół dnia. Wiem,
z˙e jesteś bardzo sumienna w pracy, ale nie trzeba
przesadzać...
– Skoro tak, to bardzo chętnie wybiorę się z tobą
na kolację, Steven – szepnęła.
– No to super. Przyjadę po ciebie o ósmej.
Chloe ubrała się w jasnoniebieską suknię, która
uwydatniała jej figurę, rozpuściła włosy i włoz˙yła
szkła kontaktowe. Przeglądała się właśnie w duz˙ym
lustrze w sypialni, kiedy rozległ się dzwonek.
– Hej, to ja – usłyszała głos Stevena w domofonie.
Od jakiegoś czasu ten głos przyprawiał ją o szybsze
bicie serca.
Przycisnęła guzik i czekała na niego w otwartych
drzwiach.
– Wyglądasz fantastycznie – powiedział z nie-
ukrywanym podziwem.
– Dziękuję.
On tez˙ prezentował się znakomicie w granatowym
garniturze, który wyglądał tak, jakby był szyty na
zamówienie u włoskiego krawca.
– Jesteś juz˙ gotowa? Pytam, bo postawiłem sa-
mochód tuz˙ przy zakazie parkowania, pod samymi
drzwiami. Leje jak z cebra, nie chciałem z˙ebyś
zmokła.
– Jestem gotowa, wezmę tylko torebkę i płaszcz.
Gdy schodzili po schodach, kierując się do wyj-
ścia, uzmysłowiła sobie, z˙e Steven dopiero co rozstał
się z Helen. Przypomniała sobie tez˙, z˙e dzień wcześ-
niej zamówił bukiet czerwonych róz˙, które miały być
98
KATHRYN ROSS
dostarczone do jego domu. Zapewne chciał je tam
wręczyć Helen. Nie odwołał zamówienia, a w jego
domu nie było tych róz˙, kiedy w ubiegłym tygodniu
przyjmował gości na kolacji.
Chloe pocieszała się, z˙e pewnie podarował je
matce albo którejś z sióstr, a moz˙e nawet po prostu
wyrzucił do śmieci, ale ta zagadka nie przestała jej
nurtować. Amoz˙e jednak ofiarował je Helen?
Widząc zadumę na jej twarzy, Steven zapytał:
– Wszystko w porządku?
– Tak... Po prostu myślałam o tym, co mam
zabrać do Irlandii – skłamała.
– Beth pakuje się juz˙ od kilku dni – powiedział
Steven, spoglądając na nią z szerokim uśmiechem.
– Oczywiście zabiera tę ukochaną lalkę, którą jej
podarowałaś na urodziny, kilka pluszowych misiów,
swoją ulubioną ksiąz˙eczkę z bajkami, nową sukienkę
w białe groszki, no i cztery pary bucików.
– Ładna historia – roześmiała się Chloe. – Nie
wiedziałam, z˙e taka z niej mała kokietka. Wygląda na
to, z˙e cieszy się na tę podróz˙.
– To za mało powiedziane. Opowiedziała juz˙
o niej wszystkim, nawet kotu sąsiadów. To bardzo
miło z twojej strony, z˙e ją takz˙e zaprosiłaś do Irlandii.
– Nie ma sprawy. Jest tam duz˙y dom, wszyscy się
pomieścimy. Będą tez˙ dzieci mojej kuzynki Ellie,
które są w podobnym wieku jak Beth. Sara jest
troszkę starsza, a Jane o rok młodsza. Obie będą
niosły kwiaty w orszaku panny młodej.
– Tak czy owak, bardzo ci dziękuję, Chloe – po-
wiedział cicho Steven.
99
WIECZORY W LONDYNIE
– Akto się nią zaopiekuje dziś wieczorem?
– zmieniła temat Chloe.
– Gina. Musiałem prawie stanąć na głowie, z˙eby
ją przekonać. W przyszłym tygodniu porozmawiam
z tymi kandydatkami na nianię, które wydały ci
się w miarę odpowiednie, i podejmę ostateczną de-
cyzję.
– To nie będzie łatwe.
– Wiem, ale jestem ci bardzo wdzięczny za te
wstępne rozmowy. Załoz˙ę się, z˙e wybrałaś najlepsze
z tych, które się zgłosiły.
– Jeśli coś dotyczy Beth, zrobiłabym wszystko,
z˙eby pomóc. Ogromnie ją polubiłam.
Steven rzucił jej przeciągłe spojrzenie, tak jakby
się nad czymś mocno zastanawiał, i po chwili mil-
czenia powiedział:
– Wiesz, uwaz˙am, z˙e powinniśmy regularnie cho-
dzić na kolacje. Ostatecznie to się wiąz˙e z naszą
pracą. Dobrze by było, gdybyśmy co tydzień wizyto-
wali inną restaurację. Powinienem był to wpisać
w twoje obowiązki.
– Cieszę się, z˙e tego nie zrobiłeś – zareagowała
spontanicznie Chloe.
– Dlaczego?
– Bo moja figura by tego nie wytrzymała.
– Myślę, z˙e o to akurat nie musisz się martwić.
Masz świetną figurę. Aha, zapomniałem ci powie-
dzieć, z˙e zabieram cię dziś do Waterside. Mam
nadzieję, z˙e ci to pasuje?
– To najlepsza restauracja w Londynie, więc chy-
ba nie będę protestować – odparła z˙artobliwie Chloe.
100
KATHRYN ROSS
– Ale jeśli chcesz prowadzić badania rynku, to moz˙e
powinniśmy odwiedzać tez˙ restauracje twoich kon-
kurentów?
– Pewnie masz rację, ale dziś chciałbym się zająć
zupełnie innymi badaniami – odezwał się Steven,
rzucając jej uwodzicielskie spojrzenie.
– Masz na myśli kontrolę jakości? – zapytała
Chloe, udając, z˙e nie pojęła aluzji.
– Coś w tym rodzaju. Ale nie rozumiem, dlaczego
tak się zaczerwieniłaś...
Restauracja Waterside znajdowała się nad brze-
giem Tamizy. Nowoczesny budynek w kształcie pół-
kola był całkowicie przeszklony, tak z˙e z kaz˙dego
stolika roztaczał się fantastyczny widok na rzekę. Na
parterze był bar, z którego wychodziło się na taras.
Latem wystawiano tam stylowe ogrodowe stoliki
i krzesła z lakierowanego na biało kutego z˙elaza.
Dwa piętra połączone spiralnymi schodami zajmo-
wały sale restauracyjne. Wnętrza były ciepłe, elegan-
ckie, na wszystkich stolikach stały pięknie ułoz˙one
bukiety kwiatów.
Jamie McDonald, kierownik restauracji, powitał
ich ciepło w drzwiach i wskazał drogę do baru. Chloe
usiadła na wysokim stołku i sącząc z kieliszka char-
donnay, które zamówiła, przysłuchiwała się w mil-
czeniu rozmowie Stevena z Jamiem. Normalnie włą-
czyłaby się do tej rozmowy, ale tego wieczoru jej
myśli błądziły gdzie indziej.
Agdyby się tak jednak zdecydowała na romans ze
Stevenem? – pomyślała, studiując jego profil. Moz˙e
101
WIECZORY W LONDYNIE
by jej to pomogło trochę się rozerwać, pocieszyć,
uleczyć zranione przez Nile’a serce? Ale jednocześ-
nie zdawała sobie sprawę, z˙e ten męz˙czyzna, jak
z˙aden inny, mógłby zupełnie ją zniszczyć.
Tymczasem Steven i Jamie skończyli rozmowę
o interesach i kierownik restauracji zaprowadził ich
na górę do zacisznego stolika w rogu sali, podał
obojgu karty i dyskretnie się wycofał.
– Pewnie umierasz juz˙ z głodu – uśmiechnął się
Steven, spoglądając z uśmiechem na Chloe.
– Nie ukrywam, z˙e jestem trochę głodna. I z˙e
mam problem z wyborem, tyle tu kuszących pro-
pozycji – odrzekła Chloe, przeglądając wielostro-
nicowe menu.
Gdy kelner przyjął ich zamówienia, Steven zapy-
tał cicho, patrząc jej w oczy:
– Czego chciał od ciebie Nile? Czy ty jeszcze coś
do niego czujesz?
– Z
˙
ebym podpisała dokumenty dotyczące zrze-
czenia się moich praw do kupna domu, który miał
być naszym wspólnym – odparła niechętnie. – Wo-
lałabym o tym nie mówić. I nie, nie kocham juz˙
Nile’a. Ta sprawa jest definitywnie zakończona. Nie
kocham nikogo. I naprawdę przestałam juz˙ wierzyć
w miłość.
– Wybacz, jeśli jestem zanadto wścibski, ale czy
tylko Nile tak bardzo cię zranił, czy tez˙ był jeszcze
ktoś inny?
– Nie przypuszczałam, z˙e będziesz mnie tak prze-
pytywał – odpowiedziała chłodno Chloe.
– Wydaje mi się, z˙e skoro mam spędzić weekend
102
KATHRYN ROSS
z twoją rodziną, powinienem wiedzieć o tobie coś
więcej. Nie gniewaj się, proszę, z˙e pytam.
– Nie mam nic więcej do powiedzenia. Pewnie
jeszcze trochę mnie boli rozstanie z Nile’em, i to
wszystko.
Stevenowi jednak trudno było w to uwierzyć. Ktoś
musiał bardzo ją skrzywdzić, skoro nie mogła zdobyć
się na to, by mu zaufać. Nie chciał jednak za bardzo
naciskać.
– Rozumiem, z˙e nie masz ochoty o tym mówić
– powiedział łagodnie. – Ja tez˙ przez długi czas
po śmierci Stephanie nie mogłem o niej mówić.
Ale moz˙e zechcesz mi opowiedzieć trochę więcej
o swojej rodzinie?
Chloe była mu wdzięczna za zmianę tematu.
– No cóz˙, tata jest lekarzem rodzinnym, a Mar-
garet, moja macocha, była jego recepcjonistką. Po-
znali się w pracy.
Steven pomyślał, z˙e Chloe musi ich bardzo ko-
chać, dostrzegł to po ciepłym tonie jej głosu i wyrazie
oczu.
Kelner przyniósł butelkę szampana i napełnił mu-
sującym płynem wysokie, kryształowe kieliszki.
– Wszystkiego najlepszego – powiedział Steven,
podnosząc swój kieliszek. – Z
˙
yczę ci, z˙eby ten nowy
rok z˙ycia przyniósł ci wiele dobrego.
– Dziękuję – uśmiechnęła się do niego Chloe.
– Moz˙e teraz ty mi opowiesz o swojej rodzinie?
– Mój ojciec zmarł pięć lat temu. Mama bardzo
przez˙yła jego śmierć. Byli szczęśliwym małz˙eń-
stwem przez czterdzieści lat.
103
WIECZORY W LONDYNIE
– Czterdzieści lat szczęśliwego małz˙eństwa to
naprawdę wielka sprawa – powiedziała z zadumą
Chloe. – Nie kaz˙dy moz˙e się tym pochwalić.
– To prawda – przyznał Steven. – Ja jestem ich
jedynym synem, ale mam pięć sióstr. Dwie mieszkają
w Ameryce, jedna we Francji, jedna w Holandii.
Tylko Maddi mieszka bliz˙ej, w Kornwalii, i właśnie
ona odwiedza nas najczęściej.
Przy kolacji rozmawiali swobodnie o wszystkim
i o niczym. Steven tak kierował rozmową, z˙eby Chloe
opowiedziała mu o róz˙nych zdarzeniach ze swojego
z˙ycia w Irlandii. Nie pamiętała, kiedy czuła się tak
rozluźniona i beztroska w towarzystwie męz˙czyzny.
Ani się obejrzała, a zjawił się kelner z kawą.
– Dziękuję ci, Steven, to był naprawdę uroczy
wieczór – powiedziała, z˙ałując, z˙e kolacja dobiega
juz˙ końca.
– Ja tez˙ bardzo ci dziękuję – powiedział Steven,
patrząc jej w oczy ciepłym, a zarazem powaz˙nym
wzrokiem. – Cudownie mi się z tobą rozmawiało.
Gdy odwoził ją do domu, Chloe zastanawiała się,
czy powinna go zaprosić do siebie. Bardzo tego
chciała, pragnęła poczuć na sobie jego dłonie i gorące
usta. Kiedy zatrzymał samochód pod drzwiami jej
domu, zagadnęła go lekkim tonem:
– Moz˙e wpadniesz na filiz˙ankę kawy?
Steven zgasił silnik i przez chwilę patrzył na nią
w milczeniu. Ciszę między nimi wypełniało tylko
bębnienie deszczu po karoserii samochodu.
– Nie, dziś nie wpadnę, Chloe. Ale dziękuję ci za
zaproszenie.
104
KATHRYN ROSS
– Nie ma sprawy – powiedziała Chloe, ukrywając
rozczarowanie.
– Do zobaczenia jutro. Przyjadę po ciebie o wpół
do drugiej.
Chloe na próz˙no czekała, z˙e pocałuje ją na dob-
ranoc, więc sama zwróciła się ku niemu i pocałowała
go w policzek. Gdy cofnęła się i chciała wysiąść,
Steven powstrzymał ją, kładąc rękę na jej ramieniu.
Spojrzała mu w oczy i poczuła, z˙e serce wali jej jak
młotem. Po krótkiej chwili Steven pochylił głowę
i pocałował ją w usta. Jego pocałunek był najpierw
delikatny, a potem coraz mocniejszy i bardziej na-
tarczywy.
W pewnym momencie Chloe oderwała się od
niego, wysiadła pospiesznie z samochodu i w szaleją-
cej ulewie pobiegła do drzwi.
105
WIECZORY W LONDYNIE
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Chloe zmyła naczynia po lunchu i obeszła miesz-
kanie, sprawdzając, czy wyłączyła wszystko, co nale-
z˙y. Spakowana walizka stała przy drzwiach, Steven
miał przyjechać lada chwila. Jakz˙e się cieszyła na ten
moment!
Po wczorajszym deszczu skwer wyglądał jak od-
nowiony. Delikatny wietrzyk poruszał lekko kwit-
nącymi gałązkami wiśni, nad którymi rozpościerało
się czyste, lazurowe niebo.
Podziwiając ten piękny, wiosenny widok z okna
i wspominając wczorajszy pocałunek Stevena, Chloe
przemknęło przez myśl, czy aby się w nim nie
zakochała. Ale nie, to niemoz˙liwe. Na to jest zbyt
rozsądna, nie zamierza jeszcze raz narazić się na ból
i rozczarowanie. Więc jak się to dzieje, z˙e serce bije
jej tak mocno, kiedy on jest w pobliz˙u? Dlaczego tak
się cieszy na myśl o tym, z˙e zaraz znów go zobaczy?
Jego BMW właśnie wjechało na skwer. Chloe
odskoczyła od okna i podeszła do lustra, z˙eby spraw-
dzić, czy aby na pewno dobrze wygląda. Po dłuz˙szym
wahaniu postanowiła na podróz˙ ubrać się praktycz-
nie, w dz˙insy, lekką bluzkę i cieplejszy z˙akiet. Włosy
zaczesała do tyłu i włoz˙yła nowe, markowe okulary,
które kosztowały majątek. Pewnie nie powinna ich
kupować, ale były wyjątkowo dobrze dobrane do jej
twarzy i nie potrafiła się im oprzeć.
Gdy otworzyła drzwi, ujrzała Stevena, który ubrał
się w letnie, bez˙owe spodnie i dobraną kolorem
koszulę. Gillian miała rację, pomyślała. Steven jest
fantastycznie przystojny.
– Hej – uśmiechnął się do niej. – Jesteś gotowa?
– Tak – odrzekła, odwzajemniając jego uśmiech.
– No to w drogę – powiedział, wziął jej walizkę
i ruszył w dół po schodach.
Gdy podeszli do samochodu, Chloe ujrzała Beth,
energicznie machającą do niej na powitanie z tylnego
siedzenia.
– Jak się masz, kochanie? – powiedziała, sado-
wiąc się z przodu.
Beth szczebiotała przez całą drogę na lotnisko
Heathrow.
Steven zostawił samochód na wielopiętrowym
parkingu, po czym cała trójka ruszyła w stronę hali
odlotów. Beth uczepiła się mocno ręki Chloe.
– Latałaś juz˙ samolotem, Beth?
– Tak, tatuś zabrał mnie do Disneylandu, ale
niewiele z tego pamiętam. Najlepiej Myszkę Miki.
– Nic dziwnego, z˙e niewiele pamiętasz – wtrącił
Steven. – Miałaś wtedy zaledwie cztery latka. To było
tuz˙ przed tym, jak zaczęłaś u nas pracować, Chloe.
Po oddaniu bagaz˙u i odebraniu kart pokładowych,
przeszli przez bramki kontrolne do holu.
– Moz˙e napiłabyś się kawy? – zapytał Steven.
– Mamy jeszcze godzinę do odlotu.
107
WIECZORY W LONDYNIE
– Tak, chętnie.
– Aja poproszę czekoladę – upomniała się rezo-
lutnie Beth.
Obie z Chloe zajęły miejsca przy stoliku pod
oknem, podczas gdy Steven czekał przy barze na
realizację zamówienia. Gdy Chloe spojrzała w jego
stronę, zobaczyła, jak bardzo atrakcyjna kobieta sto-
jąca obok w kolejce uśmiechnęła się do niego pro-
wokacyjnie, a on odwzajemnił jej uśmiech. Poczuła
w sercu ukłucie zazdrości, całkiem nieracjonalne
i bezsensowne wobec tak banalnego zdarzenia. Była
na siebie wściekła. Przeciez˙ nic do niego nie czuje,
prócz zwykłego pociągu fizycznego, więc skąd ta
zazdrość?
Po chwili Steven przyniósł dla nich obojga kawę,
a dla Beth czekoladę z bitą śmietaną, i usiadł przy
stoliku.
– Pewnie się cieszysz, z˙e znów zobaczysz całą
swoją rodzinę – powiedział.
– Tak, bardzo. Dawno ich nie widziałam.
– Ajak wygląda wasz dom, Chloe? – zapytała
Beth.
– Jest duz˙y, z widokiem na morze. To bardzo
piękna okolica. Niektórzy nawet porównują ją z Za-
toką Neapolitańską we Włoszech.
– I naprawdę w ogrodzie mieszkają krasnale?
– O tak, jest ich całe mnóstwo, ale niełatwo je
zobaczyć, bo strasznie szybko biegają – uśmiechnęła
się Chloe.
– Aco powinnam zrobić, jeśli uda mi się jakiegoś
zobaczyć?
108
KATHRYN ROSS
– Trzeba go złapać za połę płaszczyka i powie-
dzieć swoje z˙yczenie. Musisz jednak być dla niego
bardzo uprzejma... krasnale lubią osoby dobrze wy-
chowane.
– Postaram się – powiedziała Beth z całą powagą,
kiwając głową.
Chloe pochwyciła wzrok Stevena, który przysłu-
chiwał się z uwagą tej rozmowie. Chyba nie jest na
nią zły, z˙e opowiada jego córeczce takie bajeczki?
– Mam nadzieję, z˙e nie będziesz się tam za bardzo
nudził, Steven... – powiedziała.
W odpowiedzi uśmiechnął się szeroko.
– Alez˙ skąd. I sam pewnie spróbuję złapać kilka
krasnali. Moz˙e mi pomogą skłonić Renalda, z˙eby
dziś w końcu podpisał te dokumenty.
– Dziś? – zdziwiła się Chloe.
– Tak, o czwartej trzydzieści transakcja ma wresz-
cie dojść do skutku. Rano zadzwonili do mnie do
biura, z˙e chcą przyspieszyć o tydzień zawarcie umo-
wy o przejęciu.
– Steven, skoro tak, to powinieneś być teraz
w biurze, a nie wyjez˙dz˙ać ze mną do Irlandii – powie-
działa Chloe z przeraz˙eniem w oczach. – Przeciez˙ to
bardzo waz˙ny moment!
– Ale chyba nie waz˙niejszy od ślubu twojej siost-
ry? Chloe, ja zawsze dotrzymuję słowa. Powiedzia-
łem, z˙e z tobą pojadę, więc jadę. Nie muszę być przy
podpisywaniu umów. Wszystko odpowiednio przygo-
towałem, reszta nalez˙y do prawników. Zajmą się tym.
Zresztą posłuchaj, właśnie zapowiadają nasz lot. Za
późno na zmianę decyzji. Lecimy.
109
WIECZORY W LONDYNIE
Po godzinie wylądowali na lotnisku w Dublinie,
szybko odebrali bagaz˙e i wynajęli samochód.
Gdy szli na parking, Beth powiedziała:
– Wiesz, Chloe, ta pani myślała, z˙e jesteś moją
mamusią.
– Która pani, kochanie?
– Ta pani w samolocie. Zapytała, czy chcę sie-
dzieć między mamusią a tatusiem, czy przy oknie.
– Juz˙ rozumiem. To była stewardesa – wyjaśniła
Chloe, poprawiając dziewczynce włoski, które wysu-
nęły się z końskiego ogona. – I pewnie nietrudno było
o taką pomyłkę, bo chyba wyglądamy jak rodzina...
Gdy Chloe podniosła oczy, napotkała wzrok Ste-
vena, który, jak jej się wydawało, dziwnie na nią
spoglądał. Zanim jednak zdąz˙yła go zapytać, o czym
myśli, odwrócił się, zamknął bagaz˙nik białego mer-
cedesa i powiedział:
– Wsiadaj, Beth, i nie zapomnij zapiąć pasa.
Ruszając, zwrócił się do Chloe:
– Czy powinniśmy sprawdzić na mapie, jak doje-
chać do waszego domu?
– Alez˙ nie – roześmiała się Chloe. – Trafiłabym
tam z zamkniętymi oczami.
Dość szybko przejechali przez miasto, omijając
centrum, aby uniknąć wzmoz˙onego o tej porze ruchu,
potem przez most i znaleźli się na drodze biegnącej
wzdłuz˙ wybrzez˙a. Na widok błękitnego morza i róz˙-
nokolorowych domów w stylu georgiańskim Chloe
poczuła w sercu przypływ szczęścia i nostalgii.
– Tędy jeździłam pociągiem do college’u – za-
uwaz˙yła głośno. – Trasa wiedzie częściowo przez
110
KATHRYN ROSS
malowniczą okolicę. Wiecie, to dziwne, ale dopiero
teraz zdałam sobie sprawę, jak bardzo się stęskniłam
za domem.
– Kiedy tu byłaś ostatnio?
– Minęły juz˙ chyba dwa lata... To było tuz˙ przed
poznaniem Nile’a.
– Moz˙e mogłabyś bywać częściej, gdybym cię
nie obciąz˙ał tak bardzo pracą? To przeciez˙ tylko
godzina drogi samolotem.
– To fakt, z˙e czasu nie mam wiele – uśmiechnęła
się Chloe – ale w tym czasie tata odwiedził mnie kilka
razy w Londynie. W zeszłym roku spędził u mnie
tydzień.
– Dlaczego przeniosłaś się z Irlandii do Anglii?
– Po pierwsze, przeniesiono mnie z firmy w Dub-
linie, gdzie pracowałam, do ich głównego biura
w Londynie, a po drugie, chciałam się trochę usamo-
dzielnić.
– Czy to ta firma, która chciała mi cię poderwać?
– Tak. Ale cieszę się, z˙e nie skorzystałam z ich
oferty.
– Ja tez˙ – powiedział Steven z naciskiem. – Na-
prawdę jesteś nieoceniona i nie chciałbym cię stracić.
Pod z˙adnym względem – dodał cicho, spoglądając jej
wymownie w oczy.
Chloe drgnęło lekko serce, gdy to usłyszała.
– Powiedz mi – odezwał się po chwili Steven,
zmieniając temat – co opowiedziałaś ojcu o mnie?
– Niezbyt wiele, nie było na to czasu. I proszę cię,
nie przejmuj się, kiedy zacznie znowu swoją ulubio-
ną gadkę o tym, z˙e powinnam wreszcie wyjść za mąz˙.
111
WIECZORY W LONDYNIE
Nie ma sensu wdawać się z nim w dyskusję, bo to go
tylko bardziej nakręca. Ateraz zwolnij, zaraz będzie-
my na miejscu.
Po chwili Chloe wskazała mu boczną drogę po-
rośniętą z obu stron drzewami, wijącą się wśród
pięknie utrzymanych ogrodów i prowadzącą na stro-
me wzgórze.
Gdy byli juz˙ prawie pod jej domem, Chloe ogar-
nęły wątpliwości, czy dobrze zrobiła, przywoz˙ąc
tutaj Stevena...
112
KATHRYN ROSS
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Gdy samochód zatrzymał się przed frontowymi
drzwiami, Rose wybiegła im na powitanie.
– Jesteście nareszcie, nie mogłam się na was
doczekać – wykrzyknęła, rzucając się na Chloe szyję.
Siostry ściskały się przez dłuz˙szą chwilę, nie mogąc
się sobą nacieszyć, az˙ wreszcie Chloe przedstawiła
Rose Stevena.
– Ogromnie się cieszę, z˙e mogę cię poznać – po-
wiedziała ciepło Rose i od razu pocałowała go w poli-
czek. – Tak wiele o tobie słyszeliśmy.
– Czyz˙by? – zdziwił się Steven. – Mam nadzieję,
z˙e nic złego...
– Wprost przeciwnie.
– Świetnie wyglądasz, Rose – odezwała się
Chloe, chcąc zmienić temat. I rzeczywiście tak było.
Błękitna sukienka uwydatniała idealną figurę jej sios-
try, a przetykane pszenicznymi pasemkami jasne
włosy okalały śliczną twarz o kremowej, delikatnej
karnacji.
– Ty tez˙ – rzekła z uznaniem Rose. – Najwyraź-
niej miłość ci słuz˙y.
Chloe robiła wszystko, aby nie spłonąć rumień-
cem. Szczęśliwie w tym momencie na progu domu
pojawił się ojciec z macochą.
– Cudownie cię znowu wiedzieć, tato – powie-
działa, ściskając go. – Nic się nie zmieniłeś, no, mo-
z˙e przybyło ci trochę siwych włosów...
– Ty tez˙ wyglądasz bardzo ładnie – ucieszył się
Graham Brown.
– Pozwólcie, z˙e przedstawię wam Stevena Ca-
vendisha – zwróciła się Chloe do ojca i Margaret.
Gdy tak stali w cieple zachodzącego słońca i roz-
mawiali o podróz˙y i o pogodzie, Chloe uprzytomniła
sobie, z˙e nie ma wśród nich Beth. Znalazła ją w samo-
chodzie, smacznie śpiącą.
– Beth, kochanie, jesteśmy juz˙ na miejscu – po-
wiedziała, otwierając drzwiczki i delikatnie dotyka-
jąc ramienia dziewczynki.
Beth otworzyła oczy i spojrzała na nią nieprzyto-
mnie. Chloe poprawiła jej włosy i, wciąz˙ zaspanej,
pomogła wysiąść z samochodu. Mała, onieśmielona
widokiem nieznanych osób, przytuliła się do nóg
Chloe.
– Chcesz się napić lemoniady, kochanie? – zaga-
dnęła ją Margaret. – Moz˙e znajdzie się tez˙ w domu
kawałek czekolady dla ciebie?
Beth, zaróz˙owiona od snu i wciąz˙ zdezorientowa-
na, jeszcze mocniej przywarła do Chloe.
– Zaraz poczuje się raźniej, kiedy pozna Sarę
i Jane – powiedziała Rose. – To dzieci mojej kuzynki
– wyjaśniła Stevenowi. – Bawią się teraz w ogrodzie,
pewnie nie usłyszały, z˙e przyjechaliście.
Chloe wzięła Beth na ręce i weszła z nią do domu.
– Jesteś bardzo cięz˙ka – zaśmiała się, spoglądając
na Stevena, który szedł za nią z walizkami. – Wiesz,
114
KATHRYN ROSS
Beth chyba urosła podczas podróz˙y. Jeśli będzie
nadal tak szybko rosnąć, nie dam rady jej unieść...
Wnętrze pięknego, starego domu, z pietyzmem
przywróconego do swej osiemnastowiecznej szla-
chetności, nic się nie zmieniło, odkąd Chloe była tu
ostatni raz. Hol wyłoz˙ony kamienną posadzką prowa-
dził w dół po schodkach do salonu o wdzięcznie
zarysowanych, łukowatych oknach z widokiem na
ogrody schodzące tarasami do morza. Imponującą
klatkę schodową oświetlało wspaniałe okno witraz˙o-
we, rzucając kolorowe plamy na posadzkę i poli-
turowane meble.
Sercem tego domu zawsze była kuchnia, w której
takz˙e nic się nie zmieniło. Gdy tam weszli, poczuli
zapach pieczonych ciast i ujrzeli na kuchni garnki
z gotującymi się na kolację potrawami. Na stole stały
juz˙ rozliczne półmiski, pełne przygotowanych przez
Margaret smakołyków.
Chloe posadziła Beth na krześle przy kominku
i natychmiast włączyła się do pomocy przy parzeniu
herbaty. Telefon w domu dzwonił prawie nieustannie,
wciąz˙ pozostawały jeszcze do ustalenia ostatnie szcze-
góły jutrzejszych uroczystości. Telefonowali przyja-
ciele, prosząc o wskazówki, jak dojechać do kościoła.
– Widzę, z˙e planowanie ślubu i wesela przypomi-
na planowanie kampanii wojennej – uśmiechnęła się
Chloe, spoglądając na długą listę rozlicznych spraw
do załatwienia, którą siostra przytwierdziła magne-
sem do drzwi lodówki.
– Oj tak, i z kaz˙dym dniem robi się goręcej
– westchnęła Rose, składając ręce i wznosząc oczy do
115
WIECZORY W LONDYNIE
góry. – Juz˙ zaczęliśmy się z Markiem zastanawiać,
czyby stąd nie nawiać i nie wziąć cichego ślubu
gdzieś na plaz˙y na Wyspach Karaibskich.
– Chloe, kto tam jest ogrodzie? – zapytała Beth,
klękając na krześle, by wyjrzeć przez okno.
– To dzieci mojej kuzynki Ellie.
– Ellie z samego rana pojechała do Dublina na
zakupy i jeszcze dotąd nie wróciła – wyjaśniła Rose.
– Chodź, Beth – powiedziała Chloe, biorąc małą
za rękę. – Na pewno chcesz poznać Sarę i Jane
i pobawić się z nimi, prawda?
Gdy wróciła po niedługim czasie, trzy dziewczyn-
ki były juz˙ w dobrej komitywie i wesoło chichocząc
pobiegły do domku dla dzieci na końcu ogrodu.
– Wiesz, ten twój szef jest bardzo atrakcyjny
– powiedziała Rose, której wzrok padł właśnie na
ojca i na Stevena zmierzających w stronę domu.
– Posłuchaj, póki jesteśmy same, mama prosiła, z˙e-
bym z tobą uzgodniła, gdzie będziecie spali. Stevena
i ciebie oczywiście umieściłyśmy razem, ale chciała-
bym wiedzieć, czy Beth zechce dzielić pokój z Sarą
i Jane? Okazało się, z˙e jeden z krewnych Marka
chciałby zostać na noc i w takim razie brak nam
będzie osobnego pokoju dla niej. Co o tym sądzisz?
Chloe wiedziała, z˙e powinna powiedzieć: ,,Cóz˙,
oczywiście, z˙e Beth na pewno z przyjemnością zano-
cuje razem z dziewczynkami, ale Steven i ja powin-
niśmy mieć osobne sypialnie’’. Zamiast tego jednak
usłyszała z pewnym zdziwieniem swój głos:
– Myślę, z˙e świetnie to zaplanowałyście.
– Chwała Bogu – odetchnęła z ulgą Rose.
116
KATHRYN ROSS
– Chwała Bogu za co? – zapytał Steven, który
właśnie wszedł do kuchni.
– Z
˙
e się zgadzacie, by Beth nocowała razem
z dziewczynkami naszej kuzynki.
– No jasne, to będzie dla niej atrakcja – uśmiech-
nął się szeroko Steven. – Beth zawsze marzy o towa-
rzystwie rówieśniczek.
– Rose, podejdź do telefonu. Dzwoni Mark – za-
wołała Margaret, stając w drzwiach.
Gdy Rose spiesznie wybiegła z kuchni, Steven
zauwaz˙ył, z˙e Chloe wygląda na lekko zmieszaną.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
– No cóz˙... – zawahała się, spoglądając w jego
ciemne oczy. – Mamy mały problem z sypialniami.
Okazało się, z˙e będzie więcej gości, niz˙ przewidywa-
no, i wobec tego dali nam wspólny pokój.
Gdy Steven nic na to nie odpowiedział, Chloe,
zaz˙enowana i zarumieniona, ciągnęła dalej:
– Moz˙e powinnam porozmawiać z Margaret i po-
wiedzieć, z˙e nie chcemy im sprawiać kłopotu i zano-
cujemy w hotelu...
– Jeśli chcesz – Steven wzruszył ramionami.
– Ale pewnie byłoby im przykro. Tak rzadko cię
przeciez˙ widują. Na pewno woleliby, z˙ebyś nocowała
w domu.
– Więc się zgadzasz?
– Chloe, naprawdę nie widzę problemu. I nie
musisz się z mojej strony niczego obawiać. To, z˙e
będziemy spali w jednym łóz˙ku, nie znaczy, z˙e będę
czegoś od ciebie oczekiwał. Wyluzuj się – powiedział
i z ciepłym uśmiechem spojrzał jej prosto w oczy.
117
WIECZORY W LONDYNIE
– Chloe – zawołała z holu Rose. – Powinnyśmy
juz˙ jechać do krawcowej. Musisz przymierzyć suk-
nię. Pospieszmy się, bo specjalnie na nas czekają.
– Juz˙ lecę, Rose – odpowiedziała Chloe. – Nie-
długo będę z powrotem – zwróciła się do Stevena.
– Aty pewnie zadzwonisz tymczasem do biura, z˙eby
się dowiedzieć, jak poszło podpisanie umowy?
– Tak, kochanie – rzekł Steven, pochylił głowę
i zupełnie niespodziewanie pocałował ją prosto
w usta. – Jesteś niesamowita. Nawet tutaj, z dala od
biura i w tej przedślubnej gorączce o wszystkim
pamiętasz...
– Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, przeciez˙
wiem, jaka to waz˙na sprawa dla twojej firmy.
– Do zobaczenia wkrótce – szepnął Steven, od-
suwając się od niej i odprowadzając ją wzrokiem.
Chloe poczuła, jak przenika ją rozkoszny dreszcz
oczekiwania.
Dopiero wychodząc z kuchni, zdała sobie sprawę,
z˙e Steven pocałował ją zapewne na uz˙ytek wszyst-
kich członków jej rodziny, którzy w drzwiach przy-
patrywali się tej scenie.
– Naprawdę fantastycznie wyglądasz w tej sukni
– powiedziała z podziwem Rose, kiedy parę godzin
później wracały do domu. – I idealnie na ciebie
pasuje. Ajuz˙ się bałam, z˙e pokręcą coś z wymiarami.
– Ty tez˙ wyglądasz rewelacyjnie, Rose. Twoja
suknia jest wprost cudowna. Będziesz najpiękniejszą
panną młodą na świecie.
– Dzięki, Chloe – rzekła Rose, spoglądając na
118
KATHRYN ROSS
siostrę. – Wiesz, przykro mi, z˙e rozstaliście się z Ni-
le’em. Ale mam wraz˙enie, z˙e tak bardzo tego nie
przez˙ywasz.
– Masz rację. Chyba najbardziej ucierpiała moja
duma. Gdy się nad tym zastanawiam, myślę, z˙e to
była mądra decyzja. Nie pasowaliśmy do siebie... Tak
naprawdę, to Nile wyświadczył mi przysługę.
– No tak, Steven jest bardzo atrakcyjny.
– To prawda – roześmiała się Chloe. – Ale nie
wyciągaj pochopnych wniosków, Rose...
– Oczywiście, ale muszę ci powiedzieć, z˙e pa-
miętam, jak o nim mówiłaś, kiedy zaczęłaś pracować
w jego firmie. Zadzwoniłam do ciebie, a w twoim
głosie było coś, czego jeszcze nigdy przedtem nie
słyszałam. Jakaś iskierka, rozumiesz?
– Chyba trochę przesadzasz, Rose – uśmiechnęła
się Chloe. – Łączy nas przede wszystkim praca.
– Oj, chyba nie... Czuję, z˙e to coś znacznie więcej
– powiedziała siostra, zatrzymując samochód przed
domem. – Ateraz zbierzmy wszystkich i jedźmy do
pubu na drinka. I nie martw się o Beth. Ellie obiecała,
z˙e zostanie i popilnuje dzieci.
– Muszę jeszcze zapytać Stevena, co o tym sądzi
– rzekła Chloe, pomagając siostrze wnieść do domu
pudła z sukniami.
Kiedy weszły do salonu, zastały ojca i Stevena po-
pijających kawę.
– Jak poszła przymiarka? – zapytał Steven.
– Znakomicie – wykrzyknęła Rose. – Chloe wy-
gląda fantastycznie w tej sukni.
119
WIECZORY W LONDYNIE
– Chloe zawsze wygląda fantastycznie – dodał
Steven z przekonaniem.
– Och, nie przesadzaj z komplementami – bąk-
nęła Chloe, lekko się czerwieniąc. Zauwaz˙yła, z˙e
przebrał się w czarne dz˙insy i kremową koszulę.
W tym sportowym stroju prezentował się znako-
micie.
– Moz˙e uzgodnimy plany na wieczór? – zagadnę-
ła Rose. – Chloe mówi, z˙e nie moz˙e wybrać się z nami
na drinka do pubu, bo nie chce zostawić Beth samej.
– Naprawdę? – zdziwił się Steven.
– Wiem, z˙e Ellie zgłosiła się do pilnowania dzieci
– wyjaśniła Chloe – ale pomyślałam, z˙e Beth moz˙e
się poczuć niepewnie w nowym miejscu i dlatego...
– Nie będzie problemu – wtrącił Steven. – Beth
jest w swoim z˙ywiole, kiedy bawi się z Sarą i Jane.
Widzę, z˙e czuje się szczęśliwsza niz˙ zwykle. Twoja
kuzynka obiecała, z˙e zadzwoni do mnie na komórkę,
gdyby były jakieś kłopoty. Apub jest podobno tuz˙
obok.
– No to super – uśmiechnęła się Rose. – Szykuj
się, Chloe, a ja tymczasem zadzwonię do Marka,
z˙eby tam na nas czekał.
Niewielki, przytulny pub, w którym unosił się
miły zapach palonego w kominku torfu, był szczelnie
wypełniony gośćmi wciąz˙ jeszcze przybywającymi,
chociaz˙ zbliz˙ała się północ.
– W Londynie juz˙ dawno by zamknęli pub
– zwrócił się Steven do Grahama, który siedział obok
niego.
120
KATHRYN ROSS
– My tu z˙yjemy na większym luzie – uśmiechnął
się Graham.
Z głębi sali rozległy się dźwięki muzyki i nie-
którzy goście zaczęli śpiewać. Steven zauwaz˙ył
z rozbawieniem, z˙e Chloe przyłączyła się do nich.
– Chloe ma fantastyczny głos – powiedział Gra-
ham, nachylając się do Stevena. – Słyszałeś kiedyś,
jak ona śpiewa?
– Niestety nie – odrzekł Steven, który z uwagą się
jej przyglądał. Miała na sobie bladoróz˙ową sukienkę,
której miękka draperia uwydatniała jej świetną, ko-
biecą figurę i brzoskwiniową, zdrową cerę. Na ten
wieczór włoz˙yła szkła kontaktowe, dzięki którym
błękit jej oczu były jeszcze bardziej wyrazisty niz˙
w okularach, a włosy połyskiwały złotem w blasku
ognia.
Gdy piosenka się skończyła, Chloe spojrzała na
Stevena i pochwyciła jego skupione na sobie spoj-
rzenie. Jeszcze niedawno pewnie odwróciłaby szyb-
ko wzrok, ale teraz tego nie uczyniła, przeciwnie,
patrzyła na niego śmiało, z zalotnym uśmiechem.
Steven wbrew swym poprzednim deklaracjom po-
czuł dreszczyk emocji i podniecenia na myśl, z˙e tę
noc mają spędzić w jednym łóz˙ku. Nie potrafił oprzeć
się urokowi Chloe i wiedział, z˙e pragnie jej całym
sobą.
– Widzę, Steven, z˙e moja córka bardzo ci się
podoba – odezwał się Graham,
– Czy mogłaby się komuś nie podobać? – odrzekł
cicho. – Jest taka piękna.
– I szczęśliwsza, i taka rozluźniona, jak juz˙
121
WIECZORY W LONDYNIE
bardzo dawno nie była – dodał po chwili Graham.
– Widzę, z˙e juz˙ się pozbierała po rozstaniu z Nile’em.
Wiem, z˙e go bardzo lubiła, ale to chyba nie była
wielka miłość.
– Czemu tak sądzisz? – zaciekawił się Steven.
– Spędziłem z nimi tydzień w Londynie. – Gra-
ham potrząsnął głową. – Chloe myślała, z˙e potrafi
mnie oszukać, ale ja widziałem, z˙e Nile nie jest w niej
tak naprawdę zakochany i ona tez˙ była tego świado-
ma. Ten związek przypominał bardziej przyjaźń niz˙
miłość.
– Więc dlaczego Chloe chciała za niego wyjść?
– Chyba uwaz˙ała go za solidnego i odpowiedzial-
nego. Widzisz, ona kiedyś przez˙yła wielkie cierpie-
nie, przeszła prawdziwe piekło.
– Co to było takiego?
– Opowiadała ci kiedyś o swoim ojczymie?
– Nie – zmarszczył brwi Steven. – Nawet nie
wiedziałem, z˙e miała ojczyma.
– Wcale mnie to nie dziwi. Wolałaby to wymazać
z pamięci. Chyba tez˙ nie powinienem o tym wspomi-
nać – powiedział Graham i umilkł na chwilę. – Ale
widzę, z˙e bardzo polubiła ciebie i Beth. Odkąd jest
z tobą, coś się w niej zmieniło. Po raz pierwszy
wydaje się, z˙e się otwiera, rozwija jak kwiat... i to
z pewnością dzięki tobie. Ale muszę cię ostrzec,
Steven: bądź ostroz˙ny, nie skrzywdź jej... inaczej
będziesz miał ze mną do czynienia. Ja nie z˙artuję.
Sam czuję się winny, z˙e ją kiedyś opuściłem, zawiod-
łem. Juz˙ nigdy tego nie zrobię.
– Moz˙e zechcesz mi wyjawić coś więcej – po-
122
KATHRYN ROSS
prosił Steven, zwracając się do niego i patrząc mu
prosto w oczy.
– Nie będę się wdawał w szczegóły – odparł
Graham. – Powiem tylko, z˙e moja pierwsza z˙ona po
rozstaniu ze mną związała się z męz˙czyzną, który, jak
sądziłem, był wprawdzie typem czarusia i kobiecia-
rza, ale nie kimś złym. Inaczej nie powierzyłbym mu
Chloe.
Moja z˙ona była piękna i inteligentna – ciągnął po
chwili milczenia. – AMichael był wziętym praw-
nikiem i, z pozoru sądząc, uczciwym obywatelem.
Ale okazało się, z˙e zaprowadził w domu rządy ter-
roru. To był zły człowiek i nierzadko uciekał się do
przemocy. Nie umiem ci wiele więcej powiedzieć, bo
w tym czasie, czego potem bardzo się wstydziłem,
byłem zajęty odbudowywaniem swojego z˙ycia. Po-
znałem Margaret.
– I co było potem?
– Dopiero kiedy przyjechała tu, z˙eby z nami
zamieszkać, wyznała mi, z˙e juz˙ dawno pragnęła
wyrwać się spod kontroli Michaela, ale bała się
o matkę i nie chciała jej zostawiać samej z tym
człowiekiem. Miała wtedy jedenaście lat...
Słysząc to, Steven zrozumiał, dlaczego Chloe była
tak ostroz˙na, pełna rezerwy, a zarazem czułości i em-
patii wobec Beth. Nagle wszystko ułoz˙yło mu się
w głowie i nabrało sensu.
– Nigdy mi wszystkiego nie opowiedziała – ciąg-
nął dalej Graham – i nie wiem, jak bardzo cierpiała,
ale jeszcze przez długie lata prześladowały ją kosz-
marne sny. Ona sama twierdzi, z˙e dawno ma to za
123
WIECZORY W LONDYNIE
sobą, ale czasami nie jestem tego pewien i bardzo się
o nią martwię. Nikomu poza rodziną tego nie opowia-
dałem, Steven, ale chcę, z˙ebyś wiedział. Moz˙e ci to
pomoz˙e lepiej ją zrozumieć.
– O czym to tak powaz˙nie rozprawiacie? – zapy-
tała Chloe, która niepostrzez˙enie podeszła do ich
stolika.
– Ot, takie sobie, męskie rozmowy – odparł Gra-
ham i wstał, z˙eby pójść do baru po drinka.
Chloe wsunęła się na jego miejsce.
– Co on ci takiego opowiadał? – zapytała lekkim
tonem. – Amoz˙e poddał cię przesłuchaniu i chciał
z ciebie wycisnąć, jakie masz wobec mnie zamiary?
– Mówił mi, z˙e masz piękny głos – powiedział
Steven, śmiejąc się.
– Och, tata uwaz˙a, z˙e ja wszystko dobrze robię.
– I chyba ma rację – uśmiechnął się Steven.
– Słuchaj, co byś powiedziała, gdybyśmy się stąd
wymknęli na świez˙e powietrze i wrócili spacerkiem
do domu? – zapytał znienacka.
Spojrzenie jego pociemniałych oczu przyprawiło
ją o bicie serca.
– Tak, chodźmy do domu – odrzekła cicho.
Wracali wiejską drogą pnącą się zboczem wzgó-
rza i skąpaną w srebrzystej poświacie księz˙yca.
– Wygląda na to, z˙e jutro będzie piękny dzień
– zauwaz˙yła Chloe, przerywając milczenie.
– Tak – odpowiedział Steven lakonicznie.
Chloe wydało się, z˙e jest jakby nieobecny i myś-
lami błądzi gdzieś daleko stąd.
– Wszystko w porządku? – zapytała zaniepokojo-
124
KATHRYN ROSS
na. – Na pewno dzwoniłeś do biura. Czy Renaldo
podpisał ostatecznie tę umowę?
– Jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, to tak. – Ste-
ven zatrzymał się na chwilę i spojrzał jej w oczy
z szerokim uśmiechem. – Dziś po południu, o czwar-
tej trzydzieści, firma Cavendish została oficjalnie
połączona w firmą Renalda, co daje nam mniej
więcej sześćdziesiąt nowych restauracji w Europie...
Chloe rzuciła mu się na szyję z okrzykiem radości:
– Awięc udało ci się! Tak bardzo się cieszę,
Steven!
– Przy twojej wielkiej pomocy, Chloe. Nie są-
dzisz, z˙e tworzymy dobrany zespół?
– Chyba tak... – zdąz˙yła powiedzieć, ale Steven
jej przerwał, całując ją mocno w usta, ona zaś przy-
warła do niego całym ciałem i oddała ten pocałunek
gorąco i namiętnie.
Gdy ją wreszcie wypuścił z objęć i zdołał złapać
oddech, odezwał się stłumionym głosem:
– Mamy się z czego cieszyć. Co byś powiedziała
na to, z˙ebyśmy jeszcze trochę poświętowali?
Chloe, której z emocji zakręciło się w głowie,
musiała się na chwilę na nim wesprzeć, szczęśliwa,
z˙e podtrzymują ją jego silne ramiona.
– Wiesz, Steven, chyba nie miałam racji, mówiąc,
z˙e nie powinniśmy ze sobą romansować – szepnęła.
– Bałam się, z˙e to moz˙e źle wpłynąć na nasze
stosunki w pracy, ale teraz widzę, z˙e się myliłam.
W końcu oboje jesteśmy dorośli i wiemy, gdzie są
granice, z˙e to nie jest z˙adna powaz˙na sprawa, i...
– Chloe – przerwał jej Steven. – Ja naprawdę
125
WIECZORY W LONDYNIE
uwaz˙am, z˙e tworzymy dobry zespół. I chciałem cię
zapytać, czy zgodziłabyś się mnie poślubić?
To pytanie zadał tak cicho, z˙e Chloe przez chwilę
zastanawiała się, czy dobrze usłyszała. Dopiero kiedy
cofnęła się o krok i spojrzała mu w oczy, przekonała
się, z˙e się nie pomyliła. Poczuła nagle totalny zamęt
w głowie.
– Wiem, z˙e powinienem cię o to zapytać dwa
tygodnie temu – ciągnął dalej Steven. – Proszę cię,
zamieszkaj ze mną i dziel moje z˙ycie. I powiem ci
jeszcze, z˙e miałaś rację, mówiąc, z˙e powinniśmy
oddzielać nasze z˙ycie prywatne od zawodowego.
Romans nie byłby dla nas odpowiednim wyjściem.
Ale małz˙eństwo, moim zdaniem, miałoby sens.
– Właściwie dlaczego miałoby mieć sens? – za-
pytała zdumiona Chloe, gdy tylko odzyskała głos.
– Bo tworzymy dobrany zespół, a poza tym cudow-
nie radzisz sobie z Beth...
– Oświadczasz mi się dlatego, z˙e nie moz˙esz
znaleźć odpowiedniej opiekunki do dziecka? – pró-
bowała zaz˙artować Chloe.
– Oświadczam ci się dlatego, z˙e nagle zrozumia-
łem, jakim jesteś dla mnie skarbem. I nie chcę cię
stracić.
– Przeciez˙ ledwie mnie w ogóle znasz – prych-
nęła.
– Oczywiście, z˙e cię znam – uśmiechnął się do
niej. – Od prawie dwóch lat. Widywałem cię w róz˙-
nych, bardzo róz˙nych sytuacjach, takz˙e ostatnio – do-
dał znacząco. – Ale mówiąc powaz˙nie, wierz mi, nie
szukam w tobie opiekunki do Beth. Kiedy tylko
126
KATHRYN ROSS
wrócimy do Londynu, z pewnością zatrudnię jedną
z tych, z którymi ostatnio rozmawiałaś. Albo jeszcze
jakąś inną. To nie jest z˙aden problem. Potrzebuję
partnerki... kobiety, z którą dzieliłbym z˙ycie. I przy-
znaję oczywiście, z˙e ta kobieta powinna być absolut-
nie wyjątkową osobą. Ato, z˙e musi mieć dobry
kontakt z moją sześcioletnią córeczką, to chyba oczy-
wiste. I uwaz˙am, z˙e tą kobietą jesteś ty.
– Amiłość? – szepnęła Chloe. – Gdzie w tym
wszystkim jest miłość?
– Sama mówiłaś, z˙e nie wierzysz w miłość – Ste-
ven wzruszył ramionami. – Jestem gotów zgodzić się
z twoją teorią. Dawałaś mi wyraźnie do zrozumienia,
z˙e nie wierzysz w wielkie miłosne porywy i z˙e
związek kobiety z męz˙czyzną, jeśli ma mieć szansę
przetrwania, powinien być dobrze przemyślany, bez
uczuciowych dodatków, i bardziej przypominać part-
nerstwo w interesach.
– Jestem pewna, z˙e tak się nie wyraziłam – za-
protestowała Chloe.
– No, moz˙e nie całkiem tymi słowami – zgodził
się Steven – ale esencja była taka. Więc jak? – zapy-
tał, ujmując ją za ręce. – Co mi odpowiesz?
– Z
˙
e chyba zupełnie straciłeś rozum.
– Chloe, jestem bardzo zamoz˙nym człowiekiem.
Dam ci wszystko, czego zapragniesz, piękny dom,
wygodne z˙ycie... Oczywiście nie chcę cię stracić jako
swojej asystentki, ale będziesz mogła wybrać sobie
taką pracę, jaka ci się spodoba, albo zostać w domu,
jeśli zechcesz. Proszę tylko, z˙ebyś w miarę moz˙ności
zastępowała Beth matkę.
127
WIECZORY W LONDYNIE
– Chcesz się ze mną oz˙enić, bo Beth potrzebuje
matki? Twoje własne szczęście w ogóle nie jest dla
ciebie waz˙ne?
– Juz˙ to samo uczyniłoby mnie szczęśliwym – od-
parł Steven z przekonaniem. – I proszę cię, nie
odpowiadaj mi jeszcze. Przemyśl to spokojnie, dob-
rze? – Mówiąc to, uniósł jej brodę i spojrzał głęboko
w oczy. – Nic na tym nie stracisz. Jeśli mi odmówisz,
nie będę miał do ciebie z˙alu. Nadal będziemy razem
pracować, tak jakbym nigdy ci się nie oświadczył.
Jemu moz˙e uda się o tym zapomnieć, ale jej nie
przyjdzie to tak łatwo, pomyślała Chloe, lecz zanim
zdąz˙yła mu odpowiedzieć, ujrzeli zbliz˙ające się świa-
tła samochodu i usłyszeli szum silnika.
– Hej, moz˙e was podwieźć? – zawołał Mark,
kiedy samochód zrównał się z nimi i zatrzymał.
– Wskakujcie! – zaprosiła ich Rose, która siedzia-
ła obok niego.
– Bardzo chętnie – odrzekł Steven i ująwszy
Chloe za rękę pomógł jej wsiąść.
128
KATHRYN ROSS
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Za nimi przyjechało z pubu jeszcze wielu gości,
tak z˙e dom szybko wypełnił się gwarem. Rose i Mark
zakrzątnęli się wokół drinków, nalewając whisky dla
męz˙czyzn i wino dla kobiet.
– Wiesz, ciągle nie mogę uwierzyć, z˙e jutro będę
męz˙atką – wyznała Rose, podając Chloe kieliszek
białego wina. – Wydaje mi się to nierealne.
Chloe pomyślała, z˙e jej własne z˙ycie tez˙ wydaje
jej się trochę nierealne. Poszukała wzrokiem Stevena
i zobaczyła, z˙e rozmawia na pełnym luzie z Margaret,
tak jakby nic się między nimi przed kilkoma minuta-
mi nie wydarzyło. Po chwili ujrzała, jak Margaret
podeszła do Rose, a do Stevena zwraca się jakaś
atrakcyjna brunetka i wszczyna z nim rozmowę,
kokieteryjnie trzepocząc rzęsami.
Chloe zdała sobie sprawę, z˙e gdyby za niego
wyszła, musiałaby godzić się z podobnymi sytua-
cjami. Nie potrafiłaby z nim z˙yć, wiedząc, z˙e on jej
nie kocha i w gruncie rzeczy chce tylko zawrzeć z nią
pewien układ dla dobra swojej córki. Widząc go
z inną kobietą, Chloe zawsze by się zastanawiała, czy
to tę kobietę właśnie Steven kocha i czy dla niej ją
opuści.
Z przyjemnością słuchała śmiechu Stevena, ciep-
łego, serdecznego. Właściwie wszystko było w nim
ciepłe, cudowne i... tak. Chloe uświadomiła sobie, z˙e
jest w nim zakochana. Ta naga prawda uderzyła ją
znienacka.
– Zakochałam się w Stevenie Cavendishu.
– Przepraszam cię, siostrzyczko, nie dosłysza-
łam, co powiedziałaś? – zapytała Rose, przerywając
rozmowę z przyjaciółką ze szkolnych czasów.
– Nic takiego – odrzekła Chloe. – Nie zwracaj na
mnie uwagi, po prostu jestem trochę zmęczona.
Wiesz, chyba pójdę się juz˙ połoz˙yć – dodała i od-
stawiła kieliszek. – Naprawdę padam z nóg.
– To dobry pomysł – powiedziała Margaret, która
właśnie do nich podeszła. – Rose, ty tez˙ lepiej idź juz˙
spać. Musisz jutro szałowo wyglądać. I pamiętajcie,
dziewczyny, z˙e o dziewiątej macie umówionego fry-
zjera.
Tymczasem Steven na próz˙no usiłował się uwol-
nić od kobiety, która z nim rozmawiała. Jak się
okazało, była to siostra Marka, Anita.
– Widzę, z˙e rozglądasz się za Chloe – uśmiech-
nęła się do niego Margaret, przechodząc koło nich.
– Juz˙ poszła się połoz˙yć.
– Dzięki, Margaret, wobec tego ja tez˙ zmykam.
Dobranoc, Anito.
– Do zobaczenia jutro – powiedziała Anita, wyraź-
nie rozczarowana.
Zmierzając korytarzem do ich pokoju, Steven
postanowił zajrzeć na chwilę do Beth. W pokoju
dziewczynek było ciemno, ale drzwi były uchylone.
130
KATHRYN ROSS
Gdy otworzył je szerzej, w świetle lampy z korytarza
ujrzał Chloe, która siedziała na brzegu łóz˙ka Beth.
– Hej – szepnął, wchodząc do środka. W ciszy
słychać było jedynie spokojne oddechy śpiących
dzieci. Na sąsiednim łóz˙ku lez˙ały na waleta Sara i Jane,
Beth miała własne łóz˙ko. W ramionach tuliła lalkę od
Chloe, na stoliku obok lez˙ała ksiąz˙eczka z bajkami.
Steven nagle zapragnął zamknąć Chloe w swoich
ramionach, chronić ją, odsunąć od niej wszystkie złe
wspomnienia i lęki.
– Chloe, twój ojciec opowiedział mi o twoim
ojczymie, o tym, jak wiele przez niego wycierpiałaś.
Dziwię się, z˙e mi o tym w ogóle nie wspomniałaś.
– Nie powinien był opowiadać ci tej historii – po-
wiedziała ze wzburzeniem w głosie Chloe. – Nie ma
o czym mówić – ucięła, podniosła się z łóz˙ka Beth
i pomaszerowała do ich pokoju.
Nocna lampka ze złocistym abaz˙urem podkreślała
swoim ciepłym światłem przytulne wnętrze sypialni,
w której dominowało wielkie, podwójne łoz˙e.
Gdy Steven wszedł po chwili do środka, zwróciła
się do niego gniewnie:
– Zostaw mnie samą.
– Nie, nie zostawię cię, Chloe – powiedział łagod-
nie. – Przepraszam, jeśli cię zdenerwowałem, wspo-
minając twojego ojczyma.
– To był najgorszy okres w moim z˙yciu, Steven.
Nie chcę, z˙eby mi o nim przypominano.
– Czasami trzeba stawić czoło przeszłości, z˙eby
się od niej uwolnić.
– Próbowałam...
131
WIECZORY W LONDYNIE
– Chloe, czy ty się mnie boisz?
– Alez˙ nie – odrzekła z przekonaniem.
– Ale jesteś na mnie zła?
– Nie, wcale nie – spojrzała mu prosto w oczy.
– Ja się tylko boję... – przyznała wreszcie. Lękała się
uczuć, które tak łatwo potrafił w niej wzbudzić,
i tego, dokąd te uczucia mogą ją zaprowadzić.
– Czego się boisz?
– Małz˙eństwa i wszystkiego, co ono za sobą po-
ciąga – potrząsnęła bezradnie głową.
– Ale przeciez˙ miałaś wyjść za Nile’a...
Chloe chciała Stevenowi powiedzieć, z˙e przy Ni-
le’u nigdy nie czuła tego, co poczuła dzisiaj do niego,
nigdy tak zupełnie nie straciła kontroli nad swoimi
emocjami.
– Wiesz, nie jestem pewna, czy w końcu po-
ślubiłabym Nile’a – szepnęła. – Szczerze mówiąc, to
jeszcze przed naszym zerwaniem zaczęłam mieć
wątpliwości.
– Dlaczego?
– Po prostu bałam się, z˙e popełnię błąd. Widzia-
łam, jakie piekło przez˙ywała moja matka. Czy wiesz,
co to znaczy z˙yć w domu, w którym słychać tylko
krzyki i trzeba przed nimi uciekać, chowając głowę
pod poduszką? – odezwała się drz˙ącym głosem.
– Niby to kochali się, a w końcu to uczucie ich
zniszczyło.
– Chloe, ale nie wszystkie związki są takie.
– Moz˙e masz rację. Ale nie powinieneś mi propo-
nować małz˙eństwa. Do tej pory wszystko dobrze się
między nami układało.
132
KATHRYN ROSS
– Nie, nie zgadzam się z tobą – rzekł Steven.
– Właśnie z˙e tak. Moglibyśmy mieć miły romans,
bez komplikacji. Aty wszystko zepsułeś.
– Nie zgadzam się z tobą – powtórzył Steven,
przyciągając ją do siebie. – Niczego nie zepsułem,
po prostu podniosłem stawkę – powiedział i poca-
łował ją tak delikatnie i czule, z˙e Chloe wreszcie
zrozumiała, iz˙ po prostu go kocha, kocha całym
sercem.
– Chcę się z tobą kochać, Chloe – szepnął. – Bar-
dzo cię pragnę. Ale chcę, z˙ebyś wiedziała, z˙e nie
chodzi mi o jakiś miły epizod. Pragnę czegoś znacz-
nie więcej. Pragnę, z˙ebyśmy razem stworzyli szczęś-
liwą rodzinę.
– Ja tez˙ bardzo cię pragnę – powiedziała Chloe
zduszonym głosem.
Steven objął ją mocno i poprowadził w stronę
wielkiego łoz˙a, które na nich czekało.
Gdy Chloe się przebudziła, pokój był juz˙ skąpany
w słońcu. Uśmiechnęła się i leniwie przeciągnęła.
Otworzyła oczy i zobaczyła Stevena, który przy-
glądał się jej, wsparty na łokciu.
– Dzień dobry, moja piękna pani – uśmiechnął się.
– Jak długo tak mi się przyglądasz? – zapytała
sennym jeszcze głosem.
– Z pewnością nie dość długo – odparł. – Jesteś
taka piękna, z˙e nigdy się na ciebie do syta nie
napatrzę. Kochana, cudowna była ta noc – szepnął.
– Tak, dla mnie tez˙ – uśmiechnęła się Chloe,
której policzki oblały się lekkim rumieńcem...
133
WIECZORY W LONDYNIE
– Lubię, kiedy się rumienisz – powiedział Steven.
– Wyglądasz wtedy jak dziewica w noc poślubną. Co
mi przypomina to, o czym juz˙ rozmawialiśmy. Chloe,
musisz mnie poślubić. Zamierzam zrobić z ciebie
uczciwą kobietę! – zaz˙artował, by nieco złagodzić
powagę swoich słów.
– Steven, przestań mówić o małz˙eństwie – po-
prosiła go Chloe, cała sztywniejąc.
– Przeciez˙ to nie jest niemoralna propozycja
– bronił się Steven i pocałował ją w usta. Chloe
oddała mu pocałunek, ale z pewnym wahaniem.
Nagle z holu dobiegły ich śmiechy i tupotanie
dzieci. Steven podniósł głowę i przez chwilę nasłu-
chiwał, ale zaraz z z˙alem wstał z łóz˙ka i powiedział:
– Pójdę zobaczyć, co porabia Beth.
– Oczywiście – kiwnęła głową Chloe i westchnę-
ła z ulgą.
W kościele, w którym Rose i Mark brali ślub,
unosił się zapach frezji.
Chloe nigdy nie widziała swojej siostry tak pięk-
nej i promiennej jak tego dnia. Gdy ksiądz oznajmił,
z˙e są juz˙ męz˙em i z˙oną, Rose spojrzała Markowi
w oczy z pełnym zaufaniem i miłością. Chloe poczuła
w tym momencie ogromną radość, a zarazem lekkie
ukłucie w sercu, którego sama nie potrafiła sobie
wytłumaczyć.
Gdy wyszli z kościoła, lekki wietrzyk wzbijał
konfetti, które migotało wielobarwną mozaiką na tle
błękitnego nieba, aby potem opaść na młodą parę
134
KATHRYN ROSS
i wszystkich gości. Steven przyglądał się, jak Chloe
usiłuje je z siebie strzepnąć. Nie mógł się na nią
napatrzeć. Wyglądała zachwycająco w tej eleganc-
kiej, niebieskiej, jedwabnej sukni otulającej jej figurę
i odsłaniającej ramiona i długą szyję. We włosy,
upięte na czubku głowy, miała wplecione maleńkie,
białe kwiatki. Gdy poczuła na sobie jego wzrok,
odwróciła głowę, spojrzała mu w oczy i podeszła do
niego.
– Tak pięknie wyglądasz, Chloe – powiedział,
pochylił się i szepnął jej do ucha:
– Nie mogę się doczekać, kiedy będę cię miał
tylko dla siebie. Jak myślisz, kiedy będziemy mogli
wreszcie być sami?
– No... – odrzekła Chloe – chyba nieprędko. Cze-
ka nas obiad w hotelu, potem toasty, a wieczorem
weselne przyjęcie.
– Nie wiem, czy wytrzymam tak długo – zaśmiał
się Steven.
W tej chwili podbiegła do nich Beth, zdyszana
z podniecenia. Wyglądała ślicznie w białej sukience
w róz˙owe róz˙yczki i z rozpuszczonymi lokami za-
czesanymi do tyłu.
– Tatusiu, czy mogę wrócić do domu samocho-
dem razem z Jane i Sarą? – zapytała.
– Dobrze, kochanie, jeśli masz ochotę. Margaret
na pewno nie będzie miała nic przeciwko temu.
Wobec tego my z Chloe pojedziemy sami naszym
samochodem.
Chloe poprosiła Stevena, by skręcił w wąską, pol-
135
WIECZORY W LONDYNIE
ną drogę wysadzaną lipami, która przypominała zie-
lony tunel.
– Jesteś pewna, z˙e to dobra droga? – zapytał
Steven.
– Zaufaj mi, znam te okolice jak własną kieszeń.
Z góry roztacza się naprawdę piękny widok. Myślę,
z˙e mamy jakieś pół godziny przed obiadem. Naj-
pierw będą podawali drinki na trawniku.
Droga przed nimi nagle rozszerzyła się i Steven
ujrzał ze wzgórza, na które wjechali, zapierający dech
widok szafirowego morza odbijającego błękit nieba.
Pod nimi widniała zaciszna zatoczka, której blado-
złoty piasek podmywały fale. Była to zapewne prywat-
na plaz˙a, nalez˙ąca do jedynego widocznego tu duz˙ego,
dwupoziomowego domu przytulonego do skarpy.
– Rzeczywiście, to niesamowity widok.
– Kiedy przyjez˙dz˙ałam tu na wakacje, jeszcze
zanim urodziła się Rose, tata i Margaret zabierali
mnie często na piknik w to miejsce. Często zastana-
wiałam się, kto mieszka w tym domu. Nazywa się
Rajska Przystań – uśmiechnęła się Chloe. – Czy
moz˙esz sobie wyobrazić z˙ycie w rajskiej przystani?
– Myślę, z˙e jeśli się mieszka z odpowiednią oso-
bą, kaz˙de miejsce moz˙e być rajską przystanią.
– Czasami potrafisz mówić cudowne rzeczy
– spojrzała na niego z podziwem Chloe.
– To dlatego, z˙e ty mnie inspirujesz – powiedział,
pochylił się i pocałował ją. – Moglibyśmy stworzyć
naszą własną rajską przystań, gdybyś tylko zgodziła
się zostać moją z˙oną.
– Obiecałeś, z˙e na razie nie będziemy o tym
136
KATHRYN ROSS
mówić – rzekła Chloe. – Dam ci odpowiedź, kiedy
wrócimy do domu.
– To było wczoraj – uśmiechnął się szeroko Ste-
ven, potrząsając głową. – Poniewaz˙ nie zawarliśmy
wtedy ostatecznej umowy, dziś pora renegocjować
warunki.
– Nie ma mowy! Moz˙esz uciekać się do takich
sztuczek z Renaldem, ale ze mną ci się nie uda
– powiedziała powaz˙nym tonem Chloe, w której
oczach Steven dostrzegł jednak wesołe iskierki.
– Apoza tym uwaz˙aj, bo mi zrujnujesz makijaz˙...
– Nie mam zamiaru uwaz˙ać. Jeśli mi natychmiast
nie obiecasz, z˙e za mnie wyjdziesz, wszyscy goście
się domyślą, co robiliśmy przed przyjazdem na lunch
do hotelu.
– Najpierw będziesz musiał mnie złapać – roze-
śmiała się Chloe, zrzuciła szybko pantofle na wyso-
kich obcasach, wyskoczyła z samochodu i, unosząc
ręką długą suknię, pobiegła ściez˙ką wiodącą na plaz˙ę.
Steven popędził za nią, ale biegła szybko, wywi-
nęła mu się zręcznie kilka razy, tak z˙e wcale nie łatwo
mu było ją dogonić.
Kiedy ją wreszcie pochwycił, objął mocno w talii,
z˙eby mu znów nie uciekła, i zaczął całować w usta,
w oczy i w szyję. Chloe zaśmiała się radośnie.
– Poddaję się – powiedziała, zarzucając mu ręce
na szyję. – Mam nadzieję, z˙e uda mi się poprawić
makijaz˙ w hotelowej toalecie.
– Niestety, to jeszcze nie wszystko – zapowiedział
Steven, porwał ją na ręce i poniósł w stronę wody.
– Steven! – wykrzyknęła Chloe z przeraz˙eniem
137
WIECZORY W LONDYNIE
w oczach. – Z
˙
arty z˙artami, ale teraz posuwasz się juz˙
za daleko.
– Decyzja nalez˙y do ciebie – odparł z całym
spokojem Steven, trzymając ją tuz˙ nad wodą, która
obmywała mu czubki butów. – Wyobraź sobie tylko
miny gości weselnych, gdy cię ujrzą przemokniętą do
suchej nitki.
– Steven, nie rób tego, błagam cię...
On zaś pochylił nad nią głowę i pocałował tak
długo i namiętnie, z˙e nie mogła złapać tchu.
– Awięc, jaka jest twoja decyzja? Czy uczynisz
mi ten zaszczyt i zostaniesz panią Cavendish?
Chloe uśmiechnęła się wreszcie do niego z sercem
przepełnionym nieznanym jej dotąd uczuciem szczę-
ścia i pewności i pocałowała go.
– Czy w takiej sytuacji mogłabym odmówić?
– szepnęła.
138
KATHRYN ROSS
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Sześć miesięcy po ich powrocie z Irlandii Chloe
nadal miała wraz˙enie, z˙e wiruje na jakiejś magicznej
karuzeli.
Na jej palcu iskrzył się piękny diament. Steven dbał
o nią, był delikatny i... kochający. Tak, to prawda, z˙e ani
razu jej nie powiedział, z˙e ją kocha, ale Chloe starała się
utrwalić w pamięci ten moment na plaz˙y w Irlandii,
kiedy porwał ją na ręce i okręcał w kółko, całując czule
i namiętnie... Takie były jego oświadczyny i ten mo-
ment chciała zawsze pamiętać.
Tego wieczoru wybierali się do restauracji, z˙eby
omówić szczegóły ślubu, weekend zaś Chloe miała
spędzić w domu Stevena, gdyz˙ oboje chcieli o wszyst-
kim powiedzieć Beth.
Kiedy tylko ona się o tym dowie, nie będzie juz˙
odwrotu. Chloe podzieliła się tą myślą ze Stevenem
i poprosiła o parę tygodni zwłoki. Nie dlatego, z˙e
zamierzała się wycofać, ale po prostu chciała mieć
trochę czasu, zanim sama przywyknie do tej myśli
i wszyscy się dowiedzą o ich planach. Steven nie
protestował. Dlatego tez˙ dopiero poprzedniego dnia
kupili pierścionek, który tak bardzo cieszył Chloe,
gdy tylko chwytała wzrokiem jego blask.
Na jej biurku zadzwonił telefon.
– Tu osobista asystentka Stevena Cavendisha
– powiedziała.
– Hej, Chloe, mówi Helen.
Ten znajomy głos zakłócił jej juz˙ tak dobrze
uporządkowany świat.
– Chyba powinnam ci pogratulować. Steven po-
wiedział mi, z˙e się pobieracie.
– Tak, to prawda – odrzekła Chloe, zastanawia-
jąc się, kiedy Seven widział się ostatnio z Helen
i przekazał jej tę informację. Nic jej o tym nie
wspomniał.
– Z
˙
yczę ci wszystkiego najlepszego w tym ukła-
dzie – powiedziała Helen. – Tak dobrze radzisz sobie
z Beth; Stevenowi ogromnie na tym zalez˙ało. Ateraz
proszę cię, połącz mnie z nim.
Chloe miała wielką ochotę powiesić słuchawkę,
ale wzięła się w garść i rzekła uprzejmie:
– Poczekaj chwilę, sprawdzę, czy jest w gabinecie.
Świetnie wiedziała, z˙e tak, ale nie była pewna, czy
Steven zechce rozmawiać z Helen. Przycisnęła guzik
wewnętrznego telefonu i powiedziała moz˙liwie bez-
namiętnym tonem:
– Steven, dzwoni do ciebie Helen Smyth-Jones.
Po chwili milczenia Steven rzekł:
– Okej, przełącz ją do mnie.
Chloe zastosowała się do jego prośby, po czym
siedziała bez ruchu, wpatrując się w telefon tak, jakby
nagle ujrzała w nim węz˙a. Czego Helen mogła od
niego chcieć? I dlaczego Steven nie wspomniał, z˙e
się z nią widział? Te dziwnie dobrane przez nią słowa
140
KATHRYN ROSS
– ,,Z
˙
yczę ci wszystkiego najlepszego w tym ukła-
dzie’’ – brzmiały jej szyderczo w uszach. Zupełnie
tak, jakby Helen wiedziała, z˙e Steven nie kocha
Chloe, jakby znała warunki jego oświadczyn.
Światełko wskazujące, z˙e połączenie trwa, długo
się paliło, az˙ wreszcie zgasło. Chloe znowu poczuła
mrowienie i swędzenie skóry, które nawiedzało ją juz˙
od ponad tygodnia. Bardzo to było irytujące. Niedaw-
no, gdy Steven zastał ją rozcierającą sobie ramiona,
Chloe zaz˙artowała, z˙e chyba ma na niego alergię.
Jednak postanowiła skonsultować się z lekarzem
i zamówiła wizytę na dzisiejsze popołudnie o piątej
trzydzieści. Szybko skończyła pisanie listów, gdyz˙
zbliz˙ał się czas, kiedy powinna juz˙ wyjść z biura.
Do jej pokoju wszedł Steven i zapytał z roztarg-
nieniem:
– Czy masz te wyniki z Paryz˙a?
– Mam – powiedziała i podała mu odpowiedni
dokument.
– Dzięki... świetnie – rzekł i zamierzał wrócić do
swego gabinetu, kiedy Chloe go zagadnęła:
– Steven?
– Tak?
– Czego chciała Helen?
– Ach, w przyszłym tygodniu chce zaprosić swo-
ich klientów do Waterside i prosiła, z˙ebym poroz-
mawiał z Jamiem i polecił mu zapewnić wyjątkowo
dobrą obsługę... Jakbym nie miał dość innych spraw.
– Potrząsnął niecierpliwie głową. – Powiedziałem jej,
z˙e zadzwonię do restauracji, ale naprawdę nie mam
pojęcia, dlaczego ona sama nie moz˙e tego załatwić.
141
WIECZORY W LONDYNIE
Steve zauwaz˙ył, z˙e Chloe znowu rozciera sobie
ramiona.
– Czy to pieczenie znowu ci dokucza?
– Juz˙ ci mówiłam. Mam na ciebie alergię.
– Nonsens – uśmiechnął się Steven. – Po prostu
płynie w tobie gorąca krew. Ale chyba jednak powin-
naś się poradzić lekarza. Kto wie, moz˙e zaraziłaś się
czymś od Beth, na przykład ospą wietrzną?
– Na pewno nie, juz˙ ją przechodziłam, a poza tym
Beth takz˙e byłaby chora. Ale umówiłam się, z˙e
w drodze do domu wpadnę do doktora Hallowella.
Mam nadzieję, z˙e przepisze mi jakąś maść. To chyba
jednak alergia, moz˙e na proszek do prania.
– Dobrze, z˙e idziesz do lekarza – kiwnął głową.
– Aja muszę w piątek polecieć do Paryz˙a. Chcę
sprawdzić, jak funkcjonuje jedna z naszych nowych
restauracji. Wrócę w sobotę wieczorem. Czy mog-
łabyś zastąpić mnie w biurze i w domu z Beth?
Nowa niania niestety nie moz˙e przyjść na piątek
i sobotę, ma wykupiony bilet na jakieś rodzinne
spotkanie.
– Nie ma sprawy, poradzę sobie.
– Bardzo ci dziękuję, kochanie. Zapakuj więcej
ciuszków, chciałbym, z˙ebyś została trochę dłuz˙ej.
I, oczywiście, weź ze sobą coś szałowego. Kiedy
wrócimy z Paryz˙a, zabieram ciebie i Beth na
lunch.
– Przepraszam? Co takiego powiedziałeś?
– Chyba pamiętasz, z˙e podczas weekendu mamy
powiedzieć Beth o naszych planach? – zapytał z nut-
ką niecierpliwości w głosie.
142
KATHRYN ROSS
– Oczywiście, z˙e pamiętam. Tylko z˙e... powie-
działeś teraz: ,,kiedy wrócimy z Paryz˙a’’.
– Naprawdę? – wzruszył ramionami Steven.
– Chciałem oczywiście powiedzieć: kiedy wrócę.
Chloe odniosła wraz˙enie, z˙e mówiąc to, trochę się
zawahał. Serce zakłuło ją na myśl, z˙e coś przed nią
ukrywa.
Wracając do swego gabinetu, Steven zastanawiał
się, czy to przejęzyczenie ujdzie mu na sucho.
W poczekalni doktora Hallowella Chloe udawała,
z˙e z zainteresowaniem przegląda wyłoz˙one na stoliku
kolorowe magazyny, tak naprawdę jednak nie po-
trafiła się skupić i cały czas pobrzmiewała jej w gło-
wie ostatnia rozmowa ze Stevenem.
Czy to był zbieg okoliczności, z˙e Steven postano-
wił nagle polecieć na noc do Paryz˙a akurat po rozmo-
wie z Helen? To podejrzenie nie dawało jej spokoju.
Alez˙ nie, usiłowała raz po raz to sobie wyper-
swadować. Po prostu się przejęzyczył, a ona od razu
robi z igły widły. Ale jednocześnie Steven jakoś
dziwnie unikał jej wzroku i to równiez˙ było powodem
jej udręki.
Wreszcie recepcjonistka wywołała jej nazwisko
i Chloe niemal z uczuciem ulgi weszła do gabinetu,
zadowolona, z˙e będzie teraz musiała zmienić temat
swoich myśli.
Jednak wkrótce okazało się, z˙e stanęła przed jesz-
cze jednym, zupełnie innym problemem.
143
WIECZORY W LONDYNIE
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Ciąz˙a... Chloe powtarzała sobie to słowo, lez˙ąc
zwinięta na kanapie w swoim mieszkaniu w stanie
bliskim szoku. Zgoda, okres jej się spóźniał, ale to juz˙
się zdarzało. Nie przyszło jej w ogóle do głowy, z˙e
jest w drugim miesiącu ciąz˙y. Przeciez˙ tylko swę-
działa ją trochę skóra, nic więcej. Co to mogło mieć
wspólnego z ciąz˙ą?
Lekarz na podstawie wywiadu powiedział jej, z˙e
jest to prawdopodobnie reakcja hormonalna i polecił
konsultację u ginekologa.
Chloe spojrzała na zegarek. Mniej więcej za go-
dzinę Steven miał po nią przyjechać. Zostało jej juz˙
niewiele czasu, musiała się dobrze zastanowić, co
i jak mu powiedzieć...
Nigdy nie rozmawiali o własnych dzieciach.
Chloe słyszała od niego, z˙e pragnął mieć ich duz˙o ze
Stephanie, ale wiedziała tez˙, z˙e kochał swoją z˙onę.
I nagle poczuła w sercu i w umyśle dojmujący brak
tych dwóch słów – ,,kocham cię’’. Przez kilka tygo-
dni od powrotu z Irlandii nadal z˙yła w świecie
marzeń, powtarzając sobie, z˙e pewnego dnia Steven
ją pokocha... ale co będzie, jeśli się tak nie stanie?
Mogła wprawdzie zaryzykować i wyjść za niego,
mimo z˙e jej nie kochał, ale gdy w grę wchodziło
dziecko, sprawa przedstawiała się zgoła inaczej.
Powinna mieć trochę czasu do namysłu, przynaj-
mniej jedną noc. Ale było juz˙ za późno, Steven
z pewnością jest w drodze do niej. Chloe nie miała
wyjścia, musiała się przygotować do tego wieczoru
najlepiej, jak to tylko moz˙liwe. Wzięła szybki prysz-
nic, włoz˙yła kostium w kolorze ciemnego bzu i roz-
puściła włosy.
Przeglądając się w lustrze, zdziwiła się, z˙e tak
ładnie wygląda – po prostu promiennie. I z˙e chyba
nawet troszeczkę schudła. Jak to moz˙liwe? – za-
stanawiała się.
Czyz˙by lekarz się pomylił?
Steven przyjechał dziesięć minut przed czasem.
Wbiegł na górę po schodach, przeskakując po dwa
stopnie, odświez˙ony i zrelaksowany, w jasnoszarym
ubraniu, w którym prezentował się po prostu fantas-
tycznie.
– Jak ci poszło u doktora Hallowella? – zapytał od
progu.
– W porządku – odrzekła Chloe z nieco wymu-
szonym uśmiechem. – Tak jak przypuszczałam, mam
na ciebie alergię. Doktor kazał nam natychmiast
przerwać wszelkie kontakty, inaczej moz˙e się to
skończyć tragicznie.
– Stanowczo domagam się drugiej opinii najlep-
szego specjalisty – powiedział Steven, uśmiechając
się do niej szeroko. – Nie myśl sobie, z˙e uda ci się
wywinąć od małz˙eństwa.
*
145
WIECZORY W LONDYNIE
W Waterside było tłoczno jak zawsze, ale kierow-
nik sali natychmiast zaprowadził ich do zarezerwo-
wanego stolika.
Studiując kartę, Chloe przypomniała sobie, jak
jedli tu kolację w jej ostatnie urodziny. W najśmiel-
szych marzeniach nie wyobraz˙ała sobie wtedy, z˙e
zaledwie sześć tygodni później będzie tu znów sie-
działa z pierścionkiem zaręczynowym na palcu i... ze
świadomością, z˙e jest w ciąz˙y.
Gdy kelner nalewał szampana, Chloe przemknęło
przez myśl, z˙e nie powinna pić alkoholu, zanim więc
odszedł, zwróciła się do niego:
– Poproszę o butelkę wody mineralnej.
– Juz˙ przynoszę – odrzekł.
Chloe uśmiechnęła się do Stevena i powiedziała:
– Jak Beth sobie radzi z nową nianią?
– Dobrze. Polubiła Paulę. Jak zawsze, dobrze
wybrałaś...
To była ostatnia kandydatka na jej liście i Chloe od
razu się spodobała.
– Ateraz – Steven uniósł swój kieliszek z szam-
panem – wypijmy za nasz czerwcowy ślub.
– Jak to – spojrzała na niego z niedowierzaniem
Chloe – przeciez˙ jest juz˙ połowa czerwca!
– Więc najwyz˙szy czas, z˙ebyśmy ustalili datę.
Chloe nie miała nic przeciwko temu i pomyślała,
z˙e w obecnej sytuacji im szybciej, tym lepiej. Jednak
nie mogła planować niczego konkretnego, dopóki nie
powie mu, co się wydarzyło, a na to nie była jeszcze
gotowa.
Kiedy kelner przyjął ich zamówienie, próbo-
146
KATHRYN ROSS
wała zmienić temat, ale Steven nie dawał za wy-
graną.
– Aco byś powiedziała na lipiec?
– Sama nie wiem...
Z opresji wybawił ją Jamie, który podszedł do ich
stolika i szepnął coś do Stevena.
– Przepraszam cię, Chloe, ale Jamie chce zamie-
nić ze mną parę słów w swoim pokoju. Wybacz, zaraz
wracam.
Popijając wodę mineralną, Chloe biła się z myś-
lami, czy moz˙e powinna jednak wyznać mu swoją
tajemnicę i zobaczyć, jak on na to zareaguje?
Rozmyślania przerwał jej dzwonek komórki Ste-
vena, którą zostawił na stoliku.
Chloe zobaczyła na wyświetlaczu, z˙e dzwoni He-
len. Po sekundzie wahania przycisnęła guzik połą-
czenia.
– Witaj, kochanie, chciałam tylko zamienić parę
słów w związku z Paryz˙em... – zaszczebiotała Helen.
Chloe pod wpływem impulsu rozłączyła rozmowę
i wstrząśnięta siedziała chwilę bez ruchu. Nagle
skojarzyła sobie z tym telefonem przejęzyczenie się
Stevena. Awięc on zabiera Helen do Paryz˙a! Na myśl
o tym przeszył ją zimny dreszcz.
– Ktoś do mnie dzwonił? – wyrwał ją z zadumy
głos Stevena. Chloe nawet nie zauwaz˙yła, z˙e wciąz˙
ściska w ręku jego komórkę.
– Tak – wykrztusiła z trudem.
– Kto?
– Nie wiem – skłamała, oddając mu telefon, który
zaraz znowu zadzwonił.
147
WIECZORY W LONDYNIE
Steven jednak nie odpowiedział, wyłączył tylko
komórkę i odłoz˙ył ją na stolik.
– To z pewnością nie było nic waz˙nego – powie-
dział, spoglądając na nią z uśmiechem. – Chloe, czy
wszystko w porządku? – zaniepokoił się, widząc, z˙e
pobladła.
Słyszała, z˙e mówi do niej, ale jego głos docierał do
niej jakby z daleka.
– Czy moglibyśmy stąd wyjść? – zapytała. – Tro-
chę mi niedobrze.
– Oczywiście – odparł Steven i ruchem ręki przy-
wołał kelnera.
Chloe, która czuła, z˙e musi natychmiast znaleźć
się na świez˙ym powietrzu, nie czekając na Stevena
zeszła na dół i wyszła z restauracji. Było juz˙ ciemno
i siąpił drobny deszczyk. Podeszła do balustrady
i przyglądając się grze świateł odbijających się w rze-
ce, zaczęła się zastanawiać, dlaczego ten incydent
zabolał ją do z˙ywego. Przeciez˙ od początku wiedzia-
ła, z˙e Steven jej nie kocha, z˙e zawiera z nią tylko
pewien układ...
– Chloe, przemokniesz do suchej nitki – odezwał
się Steven, który właśnie przy niej stanął i okrył ją
swoją marynarką. – Co się stało, skarbie?
– Nie mogę za ciebie wyjść, Steven. – Jej głos
zabrzmiał nieoczekiwanie czysto, chłodno i spokoj-
nie. – Przepraszam... po prostu nie mogę. Zmieniłam
zdanie.
– Nie, nie zmieniłaś – potrząsnął głową Steven.
– Po prostu jesteś trochę zdenerwowana, to wszyst-
ko...
148
KATHRYN ROSS
– Steven, mówię powaz˙nie – powiedziała, usiłu-
jąc zsunąć z palca pierścionek zaręczynowy.
– Chodź, kochana, porozmawiamy w samocho-
dzie – powstrzymał ją Steven. – To są zbyt powaz˙ne
sprawy. Zastanów się, co robisz. Potrzebuję cię,
Chloe, i Beth cię potrzebuje... Dlaczego to robisz?
– Ten telefon przed chwilą, to była Helen – wy-
rwało się Chloe, która nie była juz˙ w stanie dłuz˙ej
dusić w sobie prawdy. – Chciała porozmawiać z tobą
o Paryz˙u.
– Dlaczego Helen chciała rozmawiać ze mną
o Paryz˙u? – zmarszczył brwi Steven.
– Mam nadzieję, z˙e ty mi to wyjaśnisz. Daj spo-
kój, Steven, nie rób ze mnie idiotki. Zabierasz ją do
Paryz˙a, czy nie tak?
– Alez˙ skąd! – zdumiał się Steven. – Dziwię się,
z˙e ci to przyszło do głowy.
– Naprawdę? Myślę, z˙e ty ją ciągle kochasz.
Zamówiłeś nawet dla niej czerwone róz˙e, po tym,
kiedy juz˙ niby się rozstaliście. Kwiaciarnia miała je
dostarczyć do ciebie do domu. Przeciez˙ sama to
załatwiałam.
– Ach, te róz˙e! – wykrzyknął Steven. – One wcale
nie były dla Helen, tylko dla mojej siostry Maddi.
Oboje z męz˙em przyjechali do mnie na kilka dni
świętować rocznicę swojego ślubu.
Chloe zrobiło się trochę głupio, z˙e o tym w ogóle
wspomniała.
– Ale pozostaje faktem, z˙e nadal widujesz się
z Helen – powiedziała juz˙ spokojniej. – Nie kłam,
Steven, przeciez˙ słyszałam, co mówiła.
149
WIECZORY W LONDYNIE
Steven wyjął z kieszeni komórkę.
– Nie wiem, czego chciała, ale zaraz to wyjaś-
nimy – powiedział i nacisnął kilka przycisków.
– Hej, Helen, mówi Steven. Dzwoniłaś do mnie
przed chwilą. O co ci chodziło? – zapytał szorstko.
– Aha, rozumiem – potrząsnął głową. – Mogłabyś to
powtórzyć? – poprosił i szybko przyłoz˙ył telefon do
ucha Chloe.
– Kiedy powiedziałeś mi dziś rano, z˙e lecisz do
Paryz˙a, pomyślałam, z˙e moz˙e przywiózłbyś mi stam-
tąd moje ulubione perfumy. Teraz nie moz˙na ich tu
dostać, i...
Steven wycofał telefon, przerwał połączenie
i schował komórkę do kieszeni spodni.
– Jak mogłaś pomyśleć, z˙e widuję się z Helen za
twoimi plecami? – zapytał.
– Przepraszam cię, Steven, bardzo mi wstyd.
Wiem, z˙e jesteś człowiekiem honoru i z˙e uwielbiasz
swoją córkę...
– I uwielbiam moją narzeczoną – przerwał jej
Steven stłumionym głosem. – Nigdy bym cię nie
skrzywdził, Chloe, i nie zniósłbym tego, gdybym cię
miał stracić... Kocham cię.
– Jak to... – wymamrotała Chloe, otwierając sze-
roko oczy ze zdumienia. – Ty mnie kochasz?
– Oczywiście, z˙e cię kocham.
– Och, Steven – zarzuciła mu ręce na szyję. – Ja
tez˙ cię kocham.
Nie bacząc na deszcz, zaczęli się całować i przytu-
lać do siebie tak, z˙e ich serca biły jednym, mocnym,
przyspieszonym rytmem. Dopiero po dłuz˙szej chwili
150
KATHRYN ROSS
Steven wypuścił Chloe z objęć i pociągnął do samo-
chodu.
Gdy siedzieli juz˙ bezpiecznie w środku, zwrócił
się do niej z uśmiechem:
– To o czym my właściwie rozmawialiśmy?
– Mówiłeś mi, jak bardzo mnie kochasz – szep-
nęła Chloe. – Amnie wciąz˙ trudno w to uwierzyć.
– Myślałem, z˙e nie wierzysz w miłość – rzekł
Steven, przekomarzając się z nią.
– Chyba się nawróciłam – zaśmiała się Chloe.
– Aja przez cały czas tak bardzo się pilnowałem,
z˙eby mi się nie wyrwało to słowo na ,,m’’, zwłaszcza
wtedy, kiedy ci się oświadczałem.
– Kochałeś mnie juz˙ wtedy? Aja myślałam, z˙e
zawierasz ze mną po prostu taką praktyczną umowę.
– Nigdy w z˙yciu – potrząsnął głową Steven. – Ba-
łem się tylko, z˙e cię wystraszę. Robiłem wszystko,
z˙eby cię zatrzymać... być z tobą na zawsze... Nie
masz pojęcia, jak bardzo jesteś mi bliska i jakie
wzbudzasz we mnie uczucia. I dodam jeszcze, z˙e
nigdy nie kochałem Helen – powiedział i czule poca-
łował ją w usta. – Nigdy nie czułem do niej tego, co
czuję do ciebie. Ale muszę ci oddać, z˙e w sprawie
Paryz˙a miałaś trochę racji.
Mówiąc to, odsunął się od niej, sięgnął do skryt-
ki w tablicy rozdzielczej samochodu i wyjął z niej
długą kopertę.
– Co to jest? – zainteresowała się Chloe.
– Nasze bilety na samolot i szczegóły podróz˙y.
Do Paryz˙a zabieram ciebie, skarbie. To miała być
niespodzianka, trochę się tylko wygadałem, kiedy
151
WIECZORY W LONDYNIE
powiedziałem ,,my’’. Juz˙ nigdy więcej nie będę pró-
bował wywieść cię w pole. Przyrzekam!
– Tak bardzo cię kocham, Steven, i tak się cieszę.
Ale ja tez˙ mam dla ciebie niespodziankę – dodała
cicho, niemal nieśmiało.
– Co takiego? – dopytywał się Steven.
– No więc... po pierwsze... wspominałeś coś
o ślubie w czerwcu?
– Tak?
– Więc myślę, z˙e to moz˙e dobry pomysł... bo
widzisz... – wzięła głęboki oddech – mam ci coś
waz˙nego do zakomunikowania. Steven, jestem
w drugim miesiącu ciąz˙y. Dzisiaj się dowiedziałam.
Przez moment wyglądał jak poraz˙ony piorunem,
ale zaraz jego twarz opromienił uśmiech bezgranicz-
nego szczęścia.
– Kochanie, to cudownie, wprost trudno mi uwie-
rzyć.
– Nie obawiasz się, z˙e Beth będzie niezadowolona,
z˙e pojawi się jakiś mały braciszek czy siostrzyczka?
– Niezadowolona? – roześmiał się Steven. – Bę-
dzie niesamowicie szczęśliwa, tak jak ja.
Przyciągnął ją do siebie i pocałował mocno, z wiel-
ką miłością.
– Wiesz, chyba jednak znalazłam swoją rajską
przystań – szepnęła Chloe, zamykając oczy.
152
KATHRYN ROSS