background image

 

O UCZUCIACH I INNYCH TRUDNYCH LUDZKICH 
SPRAWACH 
 

JÓZEF AUGUSTYN SJ 

 
 
Spis treści 
 
 
ŚWIAT NASZYCH UCZUĆ 
 
 

 

01. Jak przeżywać negatywne uczucia ?

 

02. Co robić z uczuciem zazdrości ?

  

03. Święty i nie święty gniew

   

04. Cnota odwagi

  

05. Nie opuszcza mnie lęk

 

 

06. Obawy i niepokoje powracają

 

 

07. Nie akceptuję

   

08. W rozmowach czuję się skrępowana

 

09. Czuję się nikomu niepotrzebny

   

10. Niewolnictwo ludzkich opinii

 

 

11. Pragnę podobać się innym

  

12. Ja jestem OK, ty jesteś OK

 

 

13. Przemijanie budzi we mnie smutek

 

14. Zbuntowanie wobec życia

  

15. Podejrzliwość bliźnich na co dzień

 

16. Moja własna podejrzliwość

 

 

17. Bardzo trudne noce

   

18. Czekając na sen

 

 

19. Czy Bóg przemawia przez sny

 

 

20. Szukając prawdy

 

 

21. Przed kim wypowiadać swoje uczucia ?

 

22. Na czym polega prawdziwa szczerość ?

 

23. Pomoc psychologiczna i duchowa

 

 

 
INNE TRUDNE LUDZKIE SPRAWY 
 

background image

 

01. To nie jest przyjemna epoka

 

02. Internet a moralność

  

03. Kościół wobec seksualności

 

 

04. Kto stworzył mózg ?

 

 

05. Zagubienie współczesnego człowieka

 

06. 11 września 2001 roku

 

 

07. Pomagać młodzieży dzisiaj

 

 

08. Nie jesteś sam

  

09. Bieda społeczna i pieniądze

 

 

10. Bieda w rodzinie

 

 

11. Wyznaniowy dialog

  

12. Kapelan w szpitalu

   

13. Zgorszenie

 

 

14. Wzajemne upominanie się

  

15. Jak zachować czystość ?

   

16. Przyjaźń a celibat

 

 

17. Czy jestem zdrajcą ?

  

 

M O T T O  

„ W   ż yc i u   d u c h o w ym   t r z e b a   i ś ć   d o   p r z o d u   b e z   n i e p o k o j u ,   b e z   z n i e c h ę c e n i a   i  
g o r yc z y.   J e ż e l i   c z yn i s z   d o b r o ,   w yc h w a l a j   B o g a   i   d z i ę k u j   M u .   J e ż e l i   z d a r z y  c i  
s i ę   u c z yn i ć   z ł o ,   u p o k o r z   s i ę ,   p o d e j m i j   p o s t a n o w i e n i e ,   p o p r o ś   o   p o m o c   i   i d ź   d o  
p r z o d u   d o b r ą   d r o g ą " .  

(św.  o.  P i o )  

 

 

„Humanizm mówi wiele o Dyscyplinie, Porządku i Kontroli; i ja sam małpowałem le terminy. Nie 

znalazłem jednak żadnej dyscypliny w humanizmie; tylko trochę intelektualnej dyscypliny, studiując 
filozofię. Ale najtrudniejszą sprawą jest dyscyplina i trening emocji: lego właśnie potrzebuje 
nowoczesny świat, lak bardzo potrzebuje, że zaledwie rozumie, co słowa te znaczą: a to jest dostępne 
tylko, jak stwierdziłem, w dogmatycznej religii". 

(Thomas S. Eliot) 

 

„Przed Państwem wspaniała, lecz męcząca podróż; wskakują dziś niejako Państwo do rozpędzonego 

pociągu. Nikt Państwu nie powie, co Państwa czeka. (...) Co do jednego wszak mogę Państwa zapewnić, 
że nie jest to podróż lam i z powrotem. Proszę więc czerpać pewną pociechę z faktu, że choćby jedna czy 
druga siacja okazała się nawet najbardziej nieznośna, pociąg nie przysłanie lam na zawsze. Nigdy zatem 
nie utkną Państwo w szczerym polu - choćby nawet jak się mogło wydawać; bo lo miejsce zaraz odejdzie 
w przeszłość". 

(Josif Brodski) 

 

1. Jak przeżywać negatywne uczucia?

 

      

spis treści

       

powrót

 

 

background image

Przeżywam  wiele  negatywnych  -  nieuporządkowanych  uczuć:  agresję,  lęk, 

zniechęcenie,  depresję.  I  choć  już  od  dłuższego  czasu  pracuję  nad  nimi,  one  ciągle 
powracają. Co robić, by zdobyć wolność od tych uczuć? 

Nie  możemy  zdobyć  wolności  wobec  uczuć.  Możemy  natomiast  być  wolni  „w" 

naszych uczuciach lub też „wobec" naszych uczuć . Nie jest to jedynie drobna zmiana 
językowa.  Jest  to  istotna  różnica  w  podejściu  do  świata  ludzkich  uczuć.  Uczucia 
negatywne  będą  nam  zawsze  towarzyszyły,  aż  do  ostatniego  momentu  życia.  Śmierć 
pozostanie bolesnym - dramatycznym przeżyciem, z którym już dzisiaj kojarzą nam się 
negatywne  uczucia.  Śmierci  nie  da  się  sztucznie  osłodzić.  Jeżeli  nawet  człowiek 
przeżywa  ją  w  duchu  nadziei  i  zaufania,  nie  przestaje  ona  budzić  trudnych  uczuć: 
obawy, lęku, chęci ucieczki. 

Uczucia  negatywne  nabierają  siły  destruktywnej  tylko  wówczas,  kiedy  z  jednej 

strony  zamykamy  się  w  nich  i  poddajemy  się  temu,  do  czego  nas  one  prowadzą,  z 
drugiej  zaś  -  kiedy  usiłujemy  je  za  wszelką  cenę  usunąć  lub  nawet  zniszczyć. 
Wszystkie  uczucia,  także  negatywne,  domagają  się  uznania,  akceptacji,  szacunku.  Są 
one bardzo ważną częścią naszego życia psychicznego i duchowego. 

Negatywne uczucia mają charakter popędowy. Próba wyeliminowania ich z naszej 

świadomości  sprawia,  że  utrwalają  się  one  w  nas  i  pogłębiają.  Gdybyśmy  przez 
dłuższy czas usiłowali niszczyć nasze uczucia, mogłyby one stawać się naszą obsesją. 
Uparcie  powracają  na  pole  naszej  świadomości,  zajmując  coraz  więcej  sił,  czasu  i 
energii,  przede  wszystkim  te  uczucia,  których  usiłujemy  się  pozbyć  za  wszelką  cenę. 
Jednak równie niebezpieczne jest leżące na przeciwległym krańcu bezwiedne poddanie 
się  swoim  nieuporządkowanym  uczuciom,  które  wyraża  się  w  swoistej  ich 
kontemplacji  oraz  w  realizowaniu  ich  potrzeb  i  dążeń.  Uczucia  negatywne  mając 
charakter popędowy są ślepe. Uleganie im może mieć destruktywny charakter zarówno 
w osobistym życiu duchowym i psychicznym, jak też w relacjach z innymi. Człowiek 
ogarnięty  gwałtownymi  uczuciami  gniewu,  zazdrości  czy  zmysłowości,  których  nie 
umie i nie chce kontrolować, bywa niekiedy niebezpieczny dla siebie i innych. 

Zdobywanie  wolności  wobec  nieuporządkowanych  uczuć  wymaga  najpierw 

wydobycia  ich  na  powierzchnię  naszej  świadomości.  Stąd  też  opowiadanie  o  swoich 
negatywnych  odczuciach  jest  ważnym  etapem  w  pracy  nad  nimi.  Jeżeli  tylko  jest  to 
możliwe,  możemy  spontanicznie,  odruchowo  dzielić  się  naszymi  odczuciami  z  jakąś 
bliską  osobą:  rodzicami,  przyjaciółmi,  narzeczoną(-ym),  mężem  czy  żoną.  Trzeba 
jednak uważać, by osób bliskich nie przytłoczyć zbytnio swoimi trudnymi uczuciami. 
Stąd też, oprócz spontanicznej werbalizacji, konieczne byłoby wypowiedzenie naszych 
uczuć negatywnych w sposób zaplanowany, systematyczny wobec osoby, która może 
pomóc  nam  je  rozeznawać,  rozumieć,  porządkować  i  uzdrawiać,  na  przykład  wobec 
przewodnika duchowego lub terapeuty. 

Ważnym  etapem  w  rozeznaniu  i  rozumieniu  naszych  uczuć  jest  uświadomienie 

sobie, skąd się one wywodzą i dokąd nas wiodą. Wypowiadanie uczuć przed bliźnim 
winno nas prowadzić do wypowiadania ich przed Bogiem. Na modlitwie „wylewamy" 
przed Panem całą naszą duszę, także to, co w niej jest pełne ciemności, lęku, gniewu i 
złości.  Uczymy  się  tego,  modląc  się  Psalmami  i  innymi  modlitwami  biblijnymi. 
Otwieranie  całej  duszy  przed  Bogiem  sprawia,  iż  uspokaja  się  ona.  Ojciec  niebieski 
swoim  słowem  wprowadza  porządek  w  świat  naszych  uczuć.  Negatywne  emocje 
wypowiedziane przed człowiekiem i przed Bogiem tracą swoją destruktywną siłę. 

Jeżeli nawet stajemy się wolni wobec naszych negatywnych uczuć, one i tak ciągle 

na  nowo  powracają.  Ten  nieustanny  powrót  nieuporządkowanych  odczuć  i  pragnień 
trzeba  traktować  jako  przejaw  „normalnego"  życia  psychicznego.  Nie  należy  uczuć 
tych  traktować  wyłącznie  jako  przeszkód,  ale  raczej  jako  sygnały  -  znaki  płynące  z 
nieświadomej  części  naszego  „ja",  do  której  nie  mamy  bezpośredniego  dostępu,  ale 
która  mimo  wszystko  odgrywa  w  naszym  życiu  bardzo  ważną  rolę.  Możemy 
prowadzić  swoisty  dialog  z  nieświadomą  częścią  naszego  „ja"  poprzez  rozeznawanie 

background image

własnych  uczuć  czy  też  snów.  O  ile  analiza  snów  bywa  bardzo  trudna,  o  tyle 
interpretacja  uczuć  jest  najczęściej  stosunkowo  prosta.  Uczucia  -  także  te 
nieuporządkowane - są niezwykle cennym „materiałem", za pomocą którego możemy 
odkrywać głębszą prawdę o całym naszym życiu. Poprzez nieuporządkowane uczucia 
Pan  Bóg  pokazuje  nam  te  miejsca  naszego  życia,  które  wymagają  szczególnego 
nawrócenia i przemiany wewnętrznej. 

Uczucia  trzeba  traktować  jako  język,  za  pomocą  którego  psychiczna  sfera  naszej 

osobowości  pragnie  komunikować  się  z  wolnym  i  rozumnym  „ja".  Uczucia  są 
symbolami,  znakami  głębszej  rzeczywistości  psychicznej  i  duchowej.  Uczucia 
negatywne  można  porównać  do  odczucia  somatycznego  bólu.  Ból  jest  na  ogół 
sygnałem,  który  przekazuje  nam  ważne  informacje  o  funkcjonowaniu  naszego 
organizmu. Dzięki niemu możemy troszczyć się o zdrowie całego ciała. Lekceważenie 
przez  dłuższy  czas  bólu,  który  systematycznie  się  powtarza,  może  prowadzić  do 
niebezpiecznej  choroby.  Troska  o  zdrowie  domaga  się,  by  ból  fizyczny  dobrze 
odczytać i reagować na jego sygnały. 

Podobnie  bywa  z  naszym  życiem  psychicznym  i  duchowym.  Częstym  problemem 

bywa  jednak  to,  iż  nie  umiemy  czytać  komunikatów,  które  wysyła  nam  nasza  sfera 
psychiczna. Ponieważ nie rozumiemy języka uczuć, nie jesteśmy w stanie dialogować 
z naszą psychiką. Nie umiejąc zaś  dobrze czytać  w księdze  naszych własnych uczuć, 
nie  będziemy  też  w  stanie  prawidłowo  odczytywać  uczuć  naszych  bliźnich.  Bywamy 
często  swoistymi  analfabetami  uczuciowymi,  co  sprawia,  iż  w  chwilach  silnych  a 
nieuporządkowanych  emocji  dajemy  się  im  ponieść  i  podejmujemy  decyzje,  których 
najczęściej bardzo szybko żałujemy. 

Osobiste życie oraz życie z Bogiem i z ludźmi wymaga od nas kultury uczuciowej. 

Właściwe  traktowanie  wszystkich  naszych  uczuć,  tych  uporządkowanych  i 
nieuporządkowanych,  jest  wielką  sztuką,  której  uczymy  się  nieraz  całymi  latami. 
Umiejętność  obchodzenia  się  z  własnymi  uczuciami  winniśmy  wynosić  z  domu 
rodzinnego.  Jeżeli  nie  nauczyliśmy  się  tej  sztuki  w  dzieciństwie  i  młodości,  z 
niemałym  trudem  trzeba  nam  uczyć  się  jej  w  wieku  dorosłym.  Jest  ona  bowiem 
konieczna do tego, aby nasze życie nie stało się małym piekłem dla nas samych i dla 
innych. 

 

2. Co robić z uczuciem zazdrości ?

 

      

spis treści

       

powrót

 

 

Często  towarzyszy  mi  uczucie  zazdrości.  Ma  ono  charakter  niemal  neurotyczny. 

Czasem  myślę,  że  ktoś  jest  lepiej  traktowany,  ma  większe  względy  niż  ja. 
Wewnętrznie  czuję,  że  to  nieprawda,  jednak  żadne  rozumowe  racje  nie  przemawiają 
do mnie. Jak leczyć się z uczucia zazdrości? 

W  naszej  zachodniej  cywilizacji,  w  której  kult  sukcesu  przybiera  niebotyczne 

wprost rozmiary, zazdrość jest uczuciem, które towarzyszy wielu ludziom, szczególnie 
niepewnym  siebie,  zagubionym,  zakompleksionym,  mającym  ukryte  chore  ambicje. 
Stąd  też  zazdrość  rodzi  się  nie  tylko  na  tle  osobistych  problemów  jednostki,  ale  jest 
także owocem cywilizacyjnej „psychozy sukcesu". 

Warto zwrócić uwagę na zawarte w pytaniu stwierdzenie: „Czasem myślę, że ktoś 

jest  lepiej  traktowany  (...).  Wewnętrznie  czuję,  że  to  nieprawda,  jednak  żadne 
rozumowe racje nie przemawiają do mnie". Jest ono istotne z tego względu, że ukazuje 
wewnętrzne  zmaganie  się  dwóch  sił  oddziałujących  na  osobistą  wolność:  ślepych 
uczuć  oraz  rozumu.  „Racje  rozumowe"  nie  pomagają  przekroczyć  ślepego  uczucia 
zazdrości, ponieważ problem zazdrości nie leży w niewłaściwym myśleniu, ale przede 
wszystkim  w  braku  harmonii  wewnętrznej  oraz  braku  pewnego  wyższego  systemu 
wartości, który przekracza zarówno racje rozumowe, jak i racje uczuciowe. 

Dla  przedstawienia  tego  problemu  posłużmy  się  obrazem  wozu  zaprzężonego  w 

dwa  konie.  U  człowieka  dojrzałego  emocjonalnie  i  duchowo  racje  rozumowe  i  racje 

background image

uczuciowe  wzajemnie  się  dopełniają  i  współpracują  ze  sobą.  Oba  konie  ciągną  wóz 
zgodnie  w  jednym  kierunku.  Jest  to  znak  integracji  ludzkich  emocji  i  rozumu,  wyraz 
dojrzałości  człowieka.  W  człowieku  zaś  niedojrzałym,  znerwicowanym  emocje  są 
oddzielone  od  rozumu  i  nie  są  w  stanie  z  nim  współdziałać.  Te  dwie  siły  zamiast 
współpracować  -  walczą  ze  sobą.  Brak  im  bowiem  wspólnego,  wyższego  punktu 
odniesienia  w  sferze  wartości.  Wyobraźmy  sobie  sytuację,  kiedy  do  jednego  wozu 
zaprzęgamy  dwa  konie,  ale  po  dwóch  przeciwnych  stronach:  jednego  z  przodu, 
drugiego z tyłu. Oba konie popędza ten sam woźnica. Im konie silniejsze, im bardziej 
usiłują ruszyć z miejsca, tym większe niebezpieczeństwo dla wozu, woźnicy i samych 
koni. W tej próbie sił silniejszy koń może zwyciężyć, przeciągając słabszego na swoją 
stronę, ale za cenę połamania mu nóg. 

Jest  to  pewien  obraz  nerwicy  człowieka,  w  którym  toczy  się  nieustanna  walka 

pomiędzy  światem  emocji  a  światem  rozumu.  Jeżeli  wygrywa  rozum,  dławiąc  świat 
uczuć, człowiek staje się nieczuły, twardy, niewrażliwy na innych. Kiedy zaś uczucia 
zwyciężą nad rozumem, człowiek staje się emocjonalnie przewrażliwiony, niestały czy 
wręcz histeryczny. Jeśli rozum i uczucia nie współpracują zgodnie ze sobą, wówczas 
emocjonalność ludzka w jakiś sposób zostaje okaleczona. Nie ma dojrzałego myślenia 
bez  dojrzałego  życia  uczuciowego  i  nie  ma  też  dojrzałej  emocjonalności  bez 
właściwego  rozumowania.  Współpraca  rozumu  i  uczuć  dokonuje  się  w  człowieku  na 
bazie  głębszego  doświadczenia  duchowego.  To  właśnie  wartości  duchowe  integrują 
ludzką osobę i wszystkie jej wewnętrzne energie. 

Jak  zacząć  leczyć  się  z  zazdrości?  Nie  należy  siłowo  niszczyć  uczucia  zazdrości 

poprzez  rozbudowywanie  racji  rozumowych.  Trzeba  najpierw  zrozumieć  swoją 
zazdrość  i  przyjąć  ją  jako  wyzwanie.  Ona  ma  także  swoje  racje.  Zazdrość  bowiem, 
szczególnie  wówczas  kiedy  jest  doświadczeniem  długotrwałym  i  dominującym,  ma 
zwykle  głębokie  korzenie  w  odległej  historii  życia:  w  dzieciństwie  i  okresie 
dojrzewania. 

Zauważmy  także,  iż  zranienie  spowodowane  grzechem  pierworodnym  sprawia,  iż 

zazdrość jest niemal „naturalnym" wyposażeniem człowieka. Św. Augustyn wspomina 
w  Wyznaniach,  iż  widział  na  własne  oczy  zazdrość  niemowlęcia,  które  jeszcze  nie 
umiało mówić, a już było blade ze złości na swego mlecznego brata. 

Neurotyczna zazdrość nie spada jednak na nas w jednej chwili. Ona narasta długo, 

często  właśnie  od  samego  dzieciństwa.  Ma  swoje  korzenie  nieraz  w  całej 
dotychczasowej  historii  życia.  Nierzadko  jest  skutkiem  pewnego  typu  wychowania 
rodzinnego  czy  też  oddziaływania  szkoły,  która  zamiast  uczyć  współpracy  między 
uczniami,  pobudza  ich  zbytnio  do  wzajemnej  rywalizacji.  Można  skazić  duszę 
młodego  człowieka  zazdrością  bądź  to  poprzez  oddziaływanie  na  jego  niezdrowe 
ambicje, bądź poprzez poniżanie go i upokarzanie. 

Głębsza  świadomość  siebie  wyzwala  nas  i  uwalnia  od  najbardziej  zniewalających 

uczuć,  także  od  zazdrości.  Uczucie  zazdrości  opuszcza  człowieka  wówczas,  kiedy 
zaczyna  on  siebie  i  innych  widzieć  realistycznie.  Zazdrość  bowiem  polega  z  jednej 
strony  na  pomniejszaniu  swoich  własnych  osiągnięć,  cech  i  darów,  z  drugiej  zaś  na 
powiększaniu  tych  samych  wartości  u  innych.  Im  zazdrość  jest  większa,  tym  głębiej 
zniekształca  ona  ludzką  rzeczywistość:  własną  i  bliźnich.  Trzeba  więc  uczyć  się 
demaskować w sobie zniekształcenia spowodowane przez zazdrość. Postawa głębokiej 
zazdrości  sprawia,  że  zazdrośnik  wszystko,  co  jest  w  nim  samym  oraz  w  jego 
otoczeniu,  interpretuje  przez  pryzmat  tego  uczucia.  Nieustanne  porównywanie  się  z 
innymi, duch rywalizacji, walka o uznanie, podziw i pierwszeństwo, poniżanie się lub 
też wywyższanie wobec innych - są to owoce ulegania uczuciu zazdrości. Ważne jest, 
aby nie racjonalizować i nie uzasadniać słuszności tego typu reakcji w sobie. 

Jeżeli  głębiej  przeanalizujemy  uczucie  zazdrości,  to  stosunkowo  łatwo 

dostrzeżemy,  że  ma  ono  ścisły  związek  z  potrzebą  i  pragnieniem  miłości.  Ludzie, 
których  dręczy  zazdrość,  czują  się  nieakceptowani,  odrzuceni,  niekochani,  pomijani, 

background image

lekceważeni.  I  tak  na  przykład  uczucia  rywalizacji  i  wzajemnej  zazdrości  pomiędzy 
rodzeństwem rodzą się bardzo łatwo w tych rodzinach, w których dzieci nie czują się 
dość  kochane  przez  swoich  rodziców.  Zazdrość  i  rywalizacja  są  wówczas  w  swej 
istocie walką o „te resztki miłości", które ofiarują rodzice dzieciom. 

Najlepszym  więc  lekarstwem  na  uczucie  zazdrości  jest  doświadczenie  miłości. 

Człowiek  zazdrosny  winien  więc  nie  tyle  walczyć  ze  swoimi  uczuciami  czy  też 
walczyć  z  innymi  o  sukces,  ile  raczej  szukać  miłości:  u  ludzi  i  u  Pana  Boga.  Kiedy 
zaczniemy  doświadczać  miłości,  kiedy  poczujemy  się  kochani,  akceptowani, 
szanowani przez bliźnich, wówczas zazdrość i związana z nią walka o miłość stają się 
bezsensowne. 

Aby  wyleczyć  się  z  zazdrości,  nie  trzeba  więc  ślepo  z  nią  walczyć,  ale  najpierw 

odszukać w sobie te zranienia w miłości, które stają się jej źródłem, i leczyć się z nich. 
Odkrycie  miłości,  ludzkiej  i  Boskiej,  stopniowo  uspokoi  w  zazdrośniku  owo  niena- 
sycalne pragnienie bycia kochanym, zauważonym i docenionym oraz sprawi, iż będzie 
on  w  stanie  pokochać  swoje  własne  życie.  Kochając  zaś  siebie,  dostrzeże  nie  tylko 
swoje  braki,  ale  także  wszystkie  łaski  i  dary,  którymi  jest  ciągle  na  nowo  obdarzany 
przez Boga i ludzi. 

 

3. Święty i nie święty gniew       

spis treści

       

powrót

 

 

Jak  odróżnić  zwyczajny  ludzki  gniew  od  świętego  gniewu?  Jakie  kryteria 

zastosować w rozróżnieniu tych rodzajów gniewu? 

Sam  gniew,  jak  każcie  ludzkie  uczucie,  jest  moralnie  obojętny.  Analizując  go, 

trudno  odkryć  jego  wartość  moralną.  Aby  móc  rozeznać  własny  gniew,  winniśmy  z 
jednej  strony  odkryć  postawę  wewnętrzną,  z  której  się  on  rodzi,  z  drugiej  zaś  - 
rozeznać  jego  owoce  w  codziennym  życiu.  Poznajemy  nasz  gniew  po  jego  skutkach. 
Nie  badając  przyczyn  i  nie  rozeznając  owoców,  możemy  łatwo  pomylić  nasz  ludzki 
gniew, zwyczajne oburzenie wypływające z nieuporządkowanych postaw, ze świętym 
gniewem,  którego  przykład  daje  nam  Jezus  na  kartach  Ewangelii.  Winniśmy  unikać 
taniego  identyfikowania  własnych  odczuć  z  odczuciami  Jezusa  czy  też  wielkich 
świętych  i  mistyków.  Liczy  się  bowiem  nie  tyle  zewnętrzne  podobieństwo  naszych 
przeżyć  z  ich  doznaniami,  ale  przede  wszystkim  najgłębsza  postawa  serca.  To  ona 
decyduje o ocenie moralnej naszych emocji. Ludzkie serce w chwilach gniewu bardzo 
często bywa niepodobne do serca Jezusa czy też Jego świętych. Podchodząc do sprawy 
powierzchownie,  zbyt  pochopnie  stwierdzamy  nieraz,  że  nasz  gniew  jest  święty, 
ponieważ Jezus w podobnych zewnętrznie sytuacjach również odczuwał gniew. 

Kontemplując  uczucia  Jezusa,  które  stosunkowo  często  przywołują  Ewangeliści, 

trzeba  pamiętać,  że  jest  On  Bogiem-Człowiekiem,  najniewinniejszym  z  niewinnych. 
Wszystko w Nim jest pełne ładu i harmonii. Jest święte. Wszystkie uczucia Jezusa są 
odruchem Jego Boskiego Serca rozmiłowanego w Ojcu i oddanego nam „aż do końca". 
Także  Jezusowy  gniew  i  oburzenie  (por.  Mk  3,5;  10,14),  Jego  gwałtowne  słowa 
wypowiadane  do  uczniów  czy  też  do  faryzeuszów  (por.  Mt  16,23;  23,13)  miały  swe 
źródło  w  Jego  Boskiej  świętości.  Wszystkie  uczucia  Jezusa  rodzą  dobre  owoce.  Jego 
ostro  brzmiące  słowa  demaskowały  fałsz  oraz  zakłamanie  i  wzywały  do  prawdy. 
Gwałtowne  reakcje  Jezusa  opisane  w  Ewangeliach  mają  charakter  proroczy  - 
odsłaniają nie tylko Jego człowieczeństwo, ale wskazują także na Jego Bóstwo. 

Gniew Jezusa, jak gniew Jahwe, trwa tylko przez chwilę, a Jego łaskawość - przez 

cale życie (Ps 30,6). Jest on wyrazem zaangażowania w sprawy Ojca: Jego miłości do 
Niego  oraz  do  człowieka.  W  gniewie  Jezusa  nie  ma  nic  destruktywnego.  On  niczego 
nie niszczy, ale wszystkim, co mówi i czyni, buduje. 

Jezus  swoimi  gwałtownymi  emocjami  wzywa  do  nawrócenia  nie  tylko  tych,  do 

których  są  one  bezpośrednio  skierowane,  ale  wszystkich  żyjących  w  zakłamaniu  i 

background image

nieprawdzie.  Możemy  kontemplować  gwałtowne  reakcje  Jezusa  jako  zaproszenie  do 
naszego osobistego nawrócenia. 

Rozeznawanie  naszych  gwałtownych  uczuć  wymaga  od  nas  znajomości  siebie 

samych - naszych wewnętrznych postaw, z których rodzi się gniew, oraz krytycznego 
spojrzenia na jego owoce: wybory, decyzje, słowa i czyny. Nasze gwałtowne reakcje i 
związane z nimi czyny mają zwykle bardzo złożoną motywację. Wypływają nie tylko 
z  nieuporządkowanych  postaw  i  zachowań,  ale  są  częścią  dziedzictwa  grzechu, 
wewnętrznego zranienia, z którym przychodzimy na świat. 

Analizując ludzki gniew, można wyróżnić trzy jego rodzaje: Po pierwsze - może to 

być  nieuporządkowany  gniew  wypływający  z  postaw  naznaczonych  niewiernością  i 
grzechem:  egoizmem,  pychą,  zmysłowością,  zamknięciem  w  sobie,  brakiem 
współczucia dla bliźnich, chciwością, przewrażliwieniem na swoim punkcie itp. Kiedy 
nie przezwyciężamy tego gniewu, rodzi on zawsze zło: raniące słowa, gesty, postawy, 
zachowania. Autorzy natchnieni bardzo surowo oceniają ten rodzaj gniewu: Niemądry 
ujawnia  cały  swój  gniew,  mądry  stara  się  go  uśmierzyć  (...).  Ciężki  jest  kamień  i 
piasek  nie  lekki,  lecz  gniew  głupiego  jest  cięższy  od  obu  (Prz  29,11;  27,3).  Nie  bądź 
skory w duchu do gniewu, bo gniew przebywa w piersi głupców (Koli 7,9). 

Drugim  rodzajem  gniewu  jest  nasze  słuszne  oburzenie,  jakie  powstaje  w  nas  na 

skutek  krzywdy.  Gniew  ten  rodzi  się  z  bólu  i  cierpienia  zadawanego  nam  w  sposób 
niesprawiedliwy  przez  innych.  Kiedy  ktoś  w  sposób  nieuprawniony  ogranicza  naszą 
wolność,  rani  nas  -  gniew  jest  wówczas  objawem  samoobrony:  bronimy  własnej 
autonomii,  wolności  i  godności.  Ludzie  nie  mają  prawa  nas  krzywdzić,  poniżać  czy 
upokarzać.  Owo  słuszne  oburzenie  z  powodu  doznanej  krzywdy  może  być  przez  nas 
wypowiedziane:  możemy  wyrazić  nasz  protest  na  wzór  Jezusa,  który  zwrócił  się  do 
sługi,  kiedy  ten  w  czasie  procesu  spoliczkował  Go:  Jeżeli  źle  powiedziałem, 
udowodnij,  co  było  złego.  A  jeżeli  dobrze,  to  dlaczego  Mnie  bijesz?  (J  18,23).  Jezus 
zaprotestował  przeciwko  niesprawiedliwemu  traktowaniu.  Każdy  z  nas  ma  prawo 
protestować,  kiedy  jest  niesłusznie  karany,  krzywdzony,  upokarzany  albo 
wykorzystywany, kiedy ludzie manipulują nami czy naszą wolnością. Ale i ten rodzaj 
gniewu wymaga wysiłku i wewnętrznej pracy. Bo choć sam odruch owego gniewu jest 
słuszny, to jednak - gdyby nie był przez nas opanowany - może rodzić zło. Upust dany 
słusznemu oburzeniu może łatwo przerodzić się w niechęć, nieżyczliwość, agresję czy 
zemstę. Poddając się temu gniewowi, możemy szukać sprawiedliwości na własną rękę. 
Taką  postawę  reprezentowało  prawo  Starego  Przymierza.  Jeżeli  bliźni  poniesie  jakąś 
(...) szkodę  -  czytamy  w  Księdza Wyjścia  -  wówczas  on odda życie  za  życie, oko za 
oko,  ząb  za  ząb,  rękę  za  rękę,  nogę  za  nogę,  oparzenie  za  oparzenie,  ranę  za  ranę, 
siniec  za  siniec  (Wj  21,23-25).  Bywamy  kuszeni,  aby  wyrównywać  krzywdy, 
wprowadzać  własny ład, naprawiać naruszony przez wroga porządek. Takie szukanie 
sprawiedliwości  nie  przywraca  jej  jednak,  ale  jeszcze  bardziej  niszczy.  Zło  bowiem 
rodzi zło, zemsta rodzi zemstę, gniew rodzi gniew. 

Trzeci  rodzaj  gniewu,  jakiego  doświadczamy,  można  porównać  (z  zachowaniem 

wszystkich  proporcji)  z  gniewem  proroków,  Jana  Chrzciciela  i  Jezusa.  Podobnym 
gniewem pałali nieraz święci oraz mistycy. I w nas rodzi się częste święte oburzenie, 
kiedy  obserwujemy  w  życiu  politycznym,  społecznym  czy  też  kościelnym  postawy 
zakłamania,  nieprawdy,  nieuczciwości  i  niewrażliwości.  Cywilizacja  współczesnego 
świata  naznaczona  relatywizmem  filozoficznym  i  moralnym,  daje  liczne  powody  do 
budzenia się w nas świętego gniewu. Oburzamy się na przykład, kiedy ludzie mający 
wielkie  wpływy  polityczne,  społeczne,  religijne  w  sposób  nieuczciwy  kwestionują 
podstawowe  wartości  ludzkie  i  prawa  moralne:  podważają  instytucje  małżeństwa, 
rodziny,  zacierają  różnice  pomiędzy  kobiecością  a  męskością,  propagują  relatywizm 
etyczny  i  religijny.  Słusznie  oburzenie  budzi  się  szczególnie  wówczas,  kiedy  pod 
przykrywką wprowadzania młodzieży w dorosłe życie instytucje czy też osoby mające 
pomagać  jej  -  demoralizują  ją.  Święty  gniew  budzi  „porządek"  (czy  raczej 

background image

nieporządek)  prawny,  który  zdaje  się  przyznawać  większe  prawa  przestępcy  niż  jego 
ofierze.  Budzi  się  w  nas  nieraz  święte  oburzenie,  kiedy  obserwujemy  pewne  trendy 
sztuki  współczesnej.  Gotowa  jest  ona  „towarzyszyć  człowiekowi  w  odwiedzaniu 
toalety,  gdzie  przecież  jest  w  stanie  poradzić  sobie  sam,  a  pozostawia  go  samego  w 
innych  sytuacjach,  w  ważnych  momentach  życia,  kiedy  rzeczywiście  potrzebuje 
pomocy,  kiedy  czuje  się  zupełnie  bezradny"  (Katarzyna  Jabłońska).  Nasze  oburzenie 
wywołuje  również  freudyzacja  sfery  międzyludzkich  relacji,  która  „wszędzie  tropi 
toksyczne  związki,  neurotyczne  zachowania  i  kompleks  Edypa"  (Katarzyna 
Jabłońska). I choć te odruchy gniewu są słuszne czy nawet święte, to jednak nie są one 
święte świętością Jezusa. Jest to  ludzki  gniew, uwikłany  w  naszą kruchość moralną  i 
duchową. Oburzając się świętym gniewem, pozostajemy ułomnymi ludźmi. 

Nasz  święty  gniew  winien  jednak  rodzić  protest.  Rozeznając  sytuacje  i 

okoliczności, trzeba zabierać glos, bronić podstawowych ludzkich wartości: zdrowego 
rozsądku,  podstawowego  ładu,  świętości  życia,  prawa  do  wolności  religijnej,  do 
prawdy.  Kiedy  bywają  szargane  świętości,  winniśmy  przeciwstawiać  się  temu. 
Winniśmy  też  domagać  się  poszanowania  praw  ludzi  słabych,  wydziedziczonych, 
upokorzonych,  ubogich.  Psalmista  zachęca  nas  do  walki  w  obronie  wiary  i 
sprawiedliwości:  Przypasz  do  biodra  swój  miecz,  swą  chlubę  i  ozdobę!  Szczęśliwie 
wstąp  na  rydwan  w  obronie  wierności  i  łagodnej  sprawiedliwości,  a  prawica  twoja 
niech  ci  pokaże  wielkie  czyny!  Strzały  twoje  są  ostre  -  ludy  poddają  się  tobie  - 
[trafiają]  xv  serce  wrogów  króla.  Tron  Twój,  o  Boże,  trwa  wiecznie,  berło  'Twego 
królestwo - berłem sprawiedliwym (Ps 45,4-7). 

Święty  gniew  nie  daje  nam  jednak  prawa  do  potępiania  ludzi  i  oskarżania  ich. 

Gdybyśmy dali się ponieść naszym emocjom, święty gniew mógłby stać się okazją do 
ataku,  agresji  czy  manipulowania  innymi.  Kiedy  jesteśmy  krzywdzeni  czy  też 
niesprawiedliwie  traktowani,  nie  mamy  prawa  czynić  podobnie.  Kierowani  świętym 
gniewem nie możemy dzielić ludzi na dobrych i złych, wyrokować 

O ich zbawieniu i potępieniu, karać i nagradzać. Święty gniew nie daje nam prawa 

do  świętej  wojny.  Jezus  jej  nie  głosił  i  nie  wzywał  do  niszczenia.  Wręcz  przeciwnie. 
Niesprawiedliwe prześladowania z powodu Jego imienia każe przyjmować cierpliwie i 
z poddaniem się woli Ojca, jak On sam przyjął okrutną mękę i śmierć na krzyżu. Jezus 
wzywał do miłości nieprzyjaciół, do przebaczenia i pojednania. 

Opisane  trzy  rodzaje  gniewu  nie  występują  na  ogół  w  czystej  postaci.  Najczęściej 

nakładają  się  na  siebie,  są  pomieszane.  Do  naszego  słusznego  czy  nawet  świętego 
gniewu dołącza się często gniew wynikający z nieuporządkowanych postaw: lęku 

O  siebie,  pychy,  egoizmu,  frustracji  itd.  Każda  trudna  sytuacja,  która  wywołuje 

nasz gniew, domaga się rozeznania: na modlitwie, w codziennym rachunku sumienia, 
poprzez  sakrament  pojednania,  kierownictwo  duchowe.  Rozeznając  swój  gniew, 
winniśmy  pytać,  ile  w  nim  jest  słusznego  oburzenia  czy  świętego  gniewu,  a  ile 
chaotycznej reakcji. Ponieważ nasz gniew jest tylko ludzkim odruchem, zawsze będzie 
domagał się oczyszczenia. 

Często  bywamy  w  sytuacji,  w  której  jest  nam  trudno  rozeznać  się  w  naszym 

gniewie.  Z  każdym  więc  rodzajem  gniewu  trzeba  stawać  przed  Bogiem  w  całej 
prawdzie, szczerości i otwartości. Psalmiści z zaufaniem wyrażają przed Bogiem swoje 
uczucia  oburzenia  i  gniewu,  domagając  się  od  Niego  obrony  i  sprawiedliwości: 
Wymierz mi, Boże, sprawiedliwość i 

broń  mojej  sprawy  przeciw  ludowi,  co  nie 

zna  litości;  wybaw  mnie  od  człowieka  podstępnego  i  niegodziwego.  Boie,  wybaw 
mnie, w imię swoje, swoją mocą broń mojej sprawy (Ps 43,1; 54,3). Kiedy ujawnia się 
w nas jakiekolwiek pragnienie zemsty, trzeba nam składać je w ręce Boga. On pomoże 
rozwiązać zaistniałe problemy i konflikty z naszymi braćmi. 

Nasz gniew oczyszcza się, kiedy powierzamy go Bogu. To  właśnie w spotkaniu z 

Nim  możemy  rozpoznać  prawdziwe  źródła  naszego  gniewu  i  rozeznać  jego  owoce. 
Duch  Święty,  który  jest  Duchem  prawdy  i  szczerości,  da  nam  światło  dla  poznania 

background image

naszych gniewnych odruchów i reakcji. On sam podpowie nam, które gniewne reakcje 
wypływają  z  pychy  i  łęku,  które  są  słusznym  ludzkim  oburzeniem,  a  które  świętym 
gniewem. Wypowiadając nasz gniew przed Bogiem, stajemy się jednocześnie gotowi 
wypowiedzieć  go  w  kierownictwie  duchowym.  Nieraz  długo  trzeba  nam  trwać  przed 
Ojcem  niebieskim  z  naszym  gniewem,  zanim  staniemy  się  gotowi  z  Jego  inspiracji 
podjąć jakiekolwiek działanie, które mogłoby rodzić dobre słowa i dobre czyny.  
 
4. Cnota odwagi       

spis treści

       

powrót

 

 
W trudnych chwilach opanowuje mnie niekiedy lęk. Pod jego wpływem podejmuję 

czasami  decyzje,  które  później  oceniam  jako  małoduszne.  Jak  można  nauczyć  się 
odwagi, kiedy z natury jest się człowiekiem lękliwym? 

Robiąc  rachunek  sumienia  z  odwagi,  należy  z  pewnością  uwzględnić  naturalne 

„wyposażenie", z którym wchodzimy w życie. Doświadczenia dzieciństwa i wczesnej 
młodości  mają  niewątpliwie  wpływ  na  nasze  postawy  w  życiu  dorosłym.  Nie  bez 
znaczenia  jest  więc  pytanie,  w  jakim  klimacie  wychowawczym  wzrastaliśmy: 
odważnego  stawiania  czoła  trudnościom  czy  też  lękliwego  wycofywania  się  z  nich. 
Rodzice  nastawieni  lękliwie  do  życia  zarażają  nieraz  swoimi  obawami  dzieci.  Ciągłe 
mówienie  o  grożących  niebezpieczeństwach  w  domu,  szkole,  na  podwórku  czy  ulicy 
może młodego człowieka nastawić do życia lękliwie. 

Doświadczenia  wyniesione  z  domu  rodzinnego  odgrywają  ważną  rolę  w 

kształtowaniu naszego charakteru, nie przesądzają jednak o tym, czy jesteśmy odważni 
czy nie. Odwaga jest wyrazem siły moralnej i duchowej człowieka, stąd też decyduje o 
niej nasza wolność, zaangażowanie, twórczy wysiłek, wewnętrzna praca i ofiarność. 

Prawdziwa  odwaga  jest  cnotą,  nawykiem  dzielnego  stawiania  czoła  trudnościom 

życiowym.  Jednak  cnota  odwagi  nie  gwarantuje  nam  odważnego  postępowania  we 
wszystkich  życiowych  okolicznościach.  Każda  skomplikowana  sytuacja  wymaga  od 
nas  odrębnego  zaangażowania,  wewnętrznej  pracy,  wyboru  i  decyzji.  Nie  możemy 
zaplanować  odważnego  zachowania  we  wszystkich  momentach  naszego  życia. 
Wielkość  naszej  odwagi  objawia  się  dopiero  w  czasie  prób,  dotykających  niekiedy 
naszych granic. 

Istotą  odwagi  nie  są  same  szlachetne  czyny,  ale  postawa  serca,  które  oddane  jest 

Bogu  i  ludziom.  To  w  odważnym  sercu  rodzą  się  decyzje  podejmowania  odważnych 
czynów.  Dla  rozeznania  naszej  odwagi  należałoby  postawić  jedno  podstawowe 
pytanie:  Dla  kogo  żyjemy,  komu  poświęcamy  nasze  życie?  Tchórzostwo  jest  zawsze 
pewną formą egoistycznego zatrzymania swojego życia tylko dla siebie. Wycofujemy 
się  lękliwie  z  sytuacji  trudnych,  kiedy  nie  chcemy,  by  to,  co  nasze,  zostało  w  jakiejś 
formie  naruszone:  wygoda  życiowa,  dobra  materialne,  pozycja  towarzyska,  kariera, 
zdrowie. 

Małoduszność rodzi się z zamknięcia we własnym życiu, z uznania go za jedyną i 

najwyższą  wartość.  Zachowanie  swojego  życia  dla  siebie  staje  się  wówczas 
największym  osiągnięciem.  Odwaga  natomiast  jest  wyrazem  dzielenia  się  własnym 
życiem  z  innymi.  Człowiek  odważny  doświadcza,  że  poza  jego  istnieniem  (które  w 
ludzkim wymiarze jest najwyższą wartością) są znacznie większe wartości, dla których 
warto życie to poświęcić. 

Życie stawia nas nieraz w  sytuacjach,  w  których nie ma miejsca na  zastanawianie 

się,  deliberacje,  wybory,  rozważania  za  i  przeciw,  ale  potrzeba  natychmiastowej 
decyzji.  W  takich  chwilach  bardzo  pomocna  jest  cnota  odwagi  -  przyzwyczajenie, 
nawyk  moralny  mężnego  stawiania  czoła  trudnościom.  Cnota  odwagi  stanowi 
fundament  nie  tylko  życia  moralnego  jednostki;  na  niej  oparte  jest  także 
funkcjonowanie społeczności i państw. (Z pewnością także odwagę miał na myśli Jan 
Kochanowski,  pisząc  o  cnocie:  „Cnota  skarb  wieczny;  cnota  klejnot  drogi";  „Cnota 
mój kompas"; „Cnotę miłuj, [...] bo tym państwa stoją"). 

background image

Trzeba  w  tym  miejscu  zaznaczyć,  że  odwagi  nie  uczymy  się  poprzez  sztuczny 

trening.  Celowe  stawianie  się  w  sytuacjach  zagrażających  życiu  tylko  po  to,  aby 
udowodnić sobie własną odwagę, jest niemoralne. Człowiek nie ma prawa wystawiać 
swojego życia na ryzyko z błahych powodów. Odwagi uczymy się przede wszystkim 
poprzez  moralne  wybory.  Rzeczywistą  szkołą  odwagi  jest  ofiarność  i  szlachetność  w 
małych,  zwyczajnych  codziennych  sprawach,  które  wymagają  zmagania  się  z 
własnymi słabościami: egoizmem, małodusznością, schlebianiem sobie. Takie właśnie 
doświadczenie  staje  się  podstawą  odważnego  zachowania  się  w  sytuacjach  trudnych. 
Dzięki  odwadze  możemy  udzielić  pomocy  osobom  będącym  w  potrzebie,  a  także 
dochować wierności Bogu w chwilach prześladowania i pokus. 

Doświadczenie  pokazuje,  że  odwaga  jest  cnotą  ludzi  pokornych.  Subiektywne 

przekonanie o wielkiej odwadze zwykle nie sprawdza się w sytuacjach rzeczywistego 
zagrożenia.  Człowiek  mający  wysokie  mniemanie  o  swojej  odwadze,  deklarujący,  że 
jest gotów poświęcić życie dla innych, często zawodzi w chwilach rzeczywistej próby. 
Jest  on  podobny  do  Piotra  Apostoła,  który  zbyt  lekkomyślnie  deklaruje  Jezusowi,  że 
„odważnie"  poniesie  śmierć  razem  z  Mistrzem.  Człowiek,  który  chwali  się  odwagą, 
najczęściej przecenia swoje siły. Przekonanie o  własnej odwadze zwykle nie pomaga 
zachować się odważnie w sytuacjach zagrożenia. 

Rzeczywistą odwagą częściej odznaczają się ludzie cisi, mający skromne zdanie o 

sobie.  Tak  odbierani  są  również  przez  osoby  postronne,  nie-  znające  ich  dobrze.  Są 
świadomi  nie  tylko  swojej  kruchości  moralnej  i  duchowej,  ale  także  potrafią 
prawidłowo ocenić sytuacje niebezpieczne, w jakich stawia ich życie. 

 Ludzie odważni wiedzą, że najgłębsze źródło ich męstwa w trudnych chwilach leży 

poza  nimi.  Nie  chcą  wykorzystywać  swojej  siły  wewnętrznej,  właśnie  odwagi,  do 
kreowania własnej wielkości. Pragną świadczyć miłość ludziom będącym w trudnych 
sytuacjach i dochować wierności Bogu, mimo pokus i prześladowań. Ludzie odważni 
dziwią  się  nieraz  swojej  postawie:  Skąd  -  będąc  z  natury  tak  lękliwym  -  nagle 
znalazłem  tyle  siły,  by  stawić  czoła  takim  trudnościom.  Odkrywają,  że  odwaga  jest 
darem  i  łaską  samego  Boga.  Dar  odwagi  -  dar  męstwa  jest  jednym  z  darów  Ducha 
Świętego.  Stąd  też  uczymy  się  odwagi  nie  tylko  poprzez  pracę  nad  sobą  i  własnymi 
lękami,  ale  także  poprzez  codzienną  modlitwę  ojej  łaskę  -  zarówno  w  małych 
powszednich  sprawach,  jak  też  w  wielkich  nadzwyczajnych  zagrożeniach  naszego 
życia czy też życia bliźnich. 

  

5. Nie opuszcza mnie lęk       

spis treści

       

powrót

 

 
Nie odstępuje mnie lęk o własne życie i życie bliźnich: mojego męża zagrożonego 

nałogiem, dorastających synów, krzywdzonych dzieci w rodzinie sąsiadów. Jak sobie z 
tym poradzić? 

W naszych lękach może być pewien element troski o siebie i innych. Trzeba jednak 

stawiać  granice  źle  rozumianemu  zatroskaniu.  Nie  możemy  zadręczać  się  złem,  jakie 
istnieje w nas samych, w naszym otoczeniu i na świecie. Rodzice na przykład często 
obawiają się, czy ich dziecko nie wpadnie w złe towarzystwo, nie sięgnie po narkotyki, 
nie rozpije się, nie będzie krzywdzić innych. Jednak nikt tak naprawdę nie jest w stanie 
tego przewidzieć. Na niewiele zda się tanie i sztuczne uspokajanie: „O, na pewno nic 
złego  dzieciom  się  nie  przydarzy,  proszę  się  uspokoić;  pan(-i)  dobrze  wychowalna) 
syna,  to  będzie  dobry  chłopak".  Żaden  człowiek  nie  może  tak  powiedzieć,  ponieważ 
tego  nie  wie.  Możemy  jednak  żywić  taką  nadzieję,  ale  nie  możemy  mieć  pewności. 
Nadzieję tę czerpiemy z Boga i Jego łaski, a nie z obserwacji życiowej. Aby bronić się 
przed  własnymi  i  cudzymi  obawami,  konieczne  jest  zaufanie.  Owocem  zaufania  jest 
nadzieja. Bez zaufania nie da się żyć. 

Jak więc chronić się przed lękami? Modlić się o zaufanie, powierzać Bogu swoje i 

cudze  życie.  Nie  mamy  innej  ochrony.  W  jaki  sposób  Bóg  będzie  nas  chronił, 

background image

pozostaje  Jego  tajemnicą.  Musimy  rezygnować  z  własnych  strategii  obronnych,  nie 
możemy  też  narzucać  Bogu,  jak  ma  się  objawiać  Jego  Opatrzność  w  naszym  życiu. 
Konieczna  jest  również  świadomość,  że  celem  naszego  życia  duchowego  i  naszej 
modlitwy  nie  jest  przede  wszystkim  osiąganie  spokojnego  i  dostatniego  życia. 
Powinniśmy  modlić  się  o  pomyślność  życiową  dla  siebie  i  bliskich,  o  zdrowie, 
mieszkanie,  pracę,  dostanie  się  na  studia,  dodając  jednak  zawsze:  Jeżeli  taka  jest 
Twoja wola. 

Kiedy  Jezus  dowiedział  się,  że  w  Siloam  zawaliła  się  wieża  i  zabiła  osiemnastu 

robotników, nie szukał winnych ani też nie litował się nad zmarłymi i ich rodzinami, 
lecz powiedział do tych, którzy Go słuchali: Jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie 
zginiecie  (Łk  13,3).  Twarda  mowa.  Jezus  mówi  i  nam:  „Wasze  prawdziwe 
bezpieczeństwo jest tylko w Bogu. Tylko w Nim możecie zabezpieczyć swoje życie". 
Trzeba  uczyć  się  radzić  sobie  z  lękami,  pracować  nad  nimi,  przezwyciężać  je.  Zycie 
nasze stanie się wtedy spokojniejsze, ale jego ostateczne bezpieczeństwo i tak zależeć 
będzie tylko od Boga. 

 Piękne świadectwo tego, jak modlić się w zatroskaniu o siebie i bliskich, daje nam 

Etty  Hillesum:  Liczne  małe  troski  o  przyszłość,  które  trawią  najlepsze  twórcze  siły 
człowieka,  należy  stale  zwalczać  niczym  pchły.  Próbujemy  w  myślach  podejmować 
decyzje, które dotyczą nadchodzących dni, ale wypadki przyjmują inny obrót, całkiem 
inny.  Każdy  dzień  ma  dość  własnych  strapień.  Musimy  robić  rzeczy,  które  tego 
wymagają, ale poza tym nie dajmy się zarazić mnóstwem drobnych lęków, zmartwień i 
równie częstym wetom nieufności wobec Boga". 

Jakież  prawdziwe  są  słowa  Etty.  Każdy  dzień  ma  dość  własnej  biedy.  Codziennie 

przed  snem  trzeba  nam  stawać  przed  Bogiem  w  całej  szczerości  i  powierzać  Mu  lęki 
dnia dzisiejszego - swoje i cudze. Nie trzeba jednak myśleć o lękach dnia jutrzejszego. 
Nazajutrz będzie nowy dzień, który przyniesie wprawdzie nowe zagrożenia, ale także i 
nowe łaski, moce i światła. Dosyć ma dzień [każdy] swojej biedy (Mt 6,34). Nie trzeba 
gromadzić  własnych  i  cudzych  lęków.  Jeżeli  będziemy  martwić  się  tylko  o  dzień 
dzisiejszy, będziemy żyć w większym pokoju i radości. Jezus nie każe się nam modlić: 
„Chleba  powszedniego  daj  nam  na  cały  tydzień,  miesiąc  czy  cały  rok".  To  diabeł 
mówi: „O, gdybyś miał chleba na cały rok, zapomniałbyś o przyziemnych sprawach i 
mógłbyś  się  modlić  w  spokoju".  Brak  chleba  ma  swoje  miejsce  w  naszej  modlitwie. 
Bezrobocie,  trudności  materialne,  konflikty  rodzinne,  cierpienia  bliźnich,  niepokój 
wewnętrzny  -  to  sytuacje,  które  mogą  być  okazją  do  szukania  świętości.  Nasza 
świętość jest świętością ludzi, a nie aniołów. 

Wróćmy na zakończenie raz jeszcze do dziennika Etty Hillesum. W lipcu 1942 roku 

na rozpoczęcie dnia modli się, pisząc: „Boże, dodaj mi sił, nie tylko duchowych, ale i 
fizycznych.  Chcę  wyznać  Ci  coś  uczciwie  w  chwili  słabości:  jeżeli  będę  musiała 
opuścić  dom,  nie  będę  wiedziała,  co  robić,  poczuję  się  bezradna.  Nie  mam  jednak 
zamiaru ani przez moment trapić się tym na zapas. Rozprosz te zgryzoty, bo jeśli  i je 
musiałabym taszczyć oprócz innych brzemion, w ogóle nie byłabym w stanie żyć. Całe 
moje ciało odczuwa dziś ogromne zmęczenie i nie mam za wiele energii do pracy. Nie 
wierzę  zbytnio  w  jej  sens,  jeśli  ta  sytuacja  dłużej  potrwa:  groziłaby  mi  -  jak  sądzę  - 
słabość  i  apatia.  Mimo  to  jestem  wdzięczna  za  to,  że  nie  posadziłeś  mnie  za  tym 
spokojnym  biurkiem,  lecz  wsadziłeś  w  sam  środek  cierpienia  i  zgryzot  tych  czasów. 
Sielankowe  życie  z  Tobą  w  przytulnym  gabinecie  nie  byłoby  żadną  sztuką.  Chodzi 
jednak o to, bym nosząc Cię ze sobą, nie uszkodziła Cię i zawsze pozostała Ci wierna, 
tak jak obiecywałam. (...) Nie ma we mnie ani odrobiny goryczy, ani nienawiści. Jest 
za  to  spokój,  który  nie  ma  nic  wspólnego  z  uległością,  jak  również  swoiste  
zrozumienie tych czasów, jakkolwiek dziwnie by to zabrzmiało. Za to właśnie jestem 
bardzo  wdzięczna.  Jeżeli  rozumiemy  ludzi,  musimy  umieć  pojąć  ten  rozdział,  bo 
przecież on bierze swój początek w nas, ludziach. Czasy są takie, jakie są, więc musi 
istnieć możliwość ich zrozumienia, jak wielkie by było czasem nasze osłupienie". 

background image

 

6. Obawy i niepokoje powracają       

spis treści

       

powrót

 

 

Klasyczna  metoda  pracy  nad  uczuciami,  jakiej  nauczyłam  się  w  czasie  terapii, 

rozczarowuje mnie. Podejmowanie refleksji nad moimi emocjami, werbalizowanie ich 
(w  terapii  i  kierownictwie  duchowym)  przynosi  uspokojenie,  ale  bywa  ono 
krótkotrwałe. Po pewnym czasie moje obawy i niepokoje powracają. Ponadto metoda 
ta okazała się zupełnie nieskuteczna w sytuacjach wywołujących bardzo silne uczucia. 
W takich chwilach czuję się zupełnie bezradna. Nie pomagają żadne analizy. Emocje 
mną targają. Czy jest jakaś inna metoda  radzenia sobie z bolesnymi uczuciami, które 
się w nas rodzą? 

Klasyczna  praca  nad  emocjami,  jakiej  uczymy  się  w  czasie  terapii,  nie  traci 

swojego  znaczenia  także  w  najtrudniejszych  sytuacjach  naszego  życia.  Refleksja  nad 
uczuciami i werbalizowanie ich to jedynie skromny początek pracy nad nimi. Analiza 
emocji  daje  nam  pewien  wgląd  w  nie,  ale  niewiele  więcej.  Porządkuje  ona  nasze 
emocje,  jednak  bardziej  w  świecie  rozumu  niż  rzeczywistości  ludzkiego  życia.  Samo 
rozpoznanie  naszych  emocji,  ich  źródeł  oraz  wpływu  na  życie,  nie  daje  nam  siły 
wewnętrznej  do  cierpliwego  znoszenia  ich,  przezwyciężania  i  nabierania  wobec  nich 
dystansu. Nie można uporządkować naszych uczuć w izolacji od całego życia. Stąd też 
winniśmy mówić nie tyle o porządkowaniu samych uczuć, ile o porządkowaniu całego 
życia. Mądre kierowanie uczuciami jest jednym z elementów sztuki kierowania swoim 
życiem. 

Analiza  emocji  ma  swoje  granice.  Kiedy  zostają  one  przekroczone,  rozkładanie 

uczuć  na  czynniki  pierwsze  nie  tylko  nie  pomaga,  ale  może  nawet  przeszkadzać. 
Wpatrywanie się we własne uczucia i tłumaczenie nimi swoich zachowań jest bardziej 
przeszkodą niż pomocą w przyjmowaniu dojrzałej postawy wobec życia. 

Dążenie do wolności wewnętrznej wobec uczuć to istotny element pracy nad nimi. 

Analizujemy własne emocje po to, by je najpierw zrozumieć; zrozumienie zaś ma nam 
pozwolić  nabrać  wobec  nich  nieco  dystansu.  Kiedy  przeżywamy  trudne  emocje, 
winniśmy pytać się nie tyle o to, jak uwolnić się od nich, ale raczej w jaki sposób je 
dźwigać.  Analiza  naszych  uczuć  na  modlitwie  ma  także  swoje  granice.  Jeżeli  stając 
przed Bogiem, więcej myślimy o nas samych i naszych cierpieniach niż o Panu Bogu, 
modlitwa traci swój charakter duchowy i staje się autoanalizą. Miast nabierać dystansu 
wobec naszych uczuć, raczej się w nich pogrążamy. Modląc się, przywołujemy nasze 
problemy nie po to, aby się w nie  wpatrywać, ale by prosić  Boga o siłę i odwagę do 
powierzania Jemu całego naszego życia i dźwigania go mocą Jego łaski. 

Ważnym  sposobem  porządkowania  naszych  uczuć  jest  twórcze  życie.  Kiedy 

dokuczają nam narzucające się silne emocje lęku, gniewu, żalu czy zazdrości, możemy 
sobie  z  nimi  łatwiej  radzić,  prowadząc  aktywne  życie.  Dążenie  do  pogłębienia  życia 
wewnętrznego,  otwarcie  się  na  ludzi  i  świat  przyrody,  poszerzenie  zainteresowań 
intelektualnych, twórczość artystyczna - to doskonałe lekarstwo na nasze narcystyczne 
wpatrywanie się w siebie i własne emocje. Najważniejszym jednak polem twórczości 
jest życie duchowe. Nasze uczucia porządkujemy nie tyle poprzez analizę, ale łącząc je 
ze sferą życia nadprzyrodzonego. Emocjonalność jest tylko jednym z elementów życia 
człowieka. Bynajmniej nie jedynym i nie najważniejszym. Doświadczając sensu i celu 
całego życia, możemy łatwiej odnaleźć także sens naszych trudnych odczuć i przeżyć 
emocjonalnych. Skomplikowane problemy, które napotykamy na naszej drodze życia, 
nie  pomniejszają  go  bynajmniej  i  nie  odbierają  mu  wartości;  stają  się  raczej 
wyzwaniem, okazją do bardziej twórczego i pogłębionego spojrzenia na życie. 
Wielu  ludzi  kultury,  artystów,  myślicieli,  mistyków  tworzyło  wielkie  dzieła  sztuki  i 
literatury  w  trudnych  dla  siebie  chwilach.  W  ten  sposób  dawali  wyraz  nie  tylko 

własnym bolesnym emocjom, ale odnajdywali cel i sens swojej egzystencji, a więc to, 

co jest najistotniejsze dla ludzkiego życia. Odkrycie głębi i sensu życia dawało im moc 
do przetrwania najtrudniejszych momentów. 

background image

 

7. Nie akceptuję..       

spis treści

       

powrót

 

 
Jak  powinna  wyrażać  się  moja  odpowiedzialność  za  Kościół?  Nie  akceptuję 

politycznego  i  ekonomicznego  zaangażowania  Kościoła.  Nie  akceptuję  homilii,  w 
których słyszę tylko to, co powinnam robić, a czego nie, co czytać, czego nie, na kogo 
głosować,  na  kogo  nie.  Nie  akceptuję  zewnętrznego  ceremoniału:  uroczystości, 
procesji,  przywiązania  do  tego,  co  powierzchowne.  Nie  akceptuję  Boga  takiego,  o 
jakim  słyszę  w  Kościele:  wszechmocnego,  wielkiego,  sprawiedliwego  sędziego  - 
przecież  Bóg  jest  tylko  miłością.  Dlaczego  nie  rozwija  się  w  nas  wiary,  nadziei,  nie 
prowadzi do spotkania z Bogiem żywym? Uważam, że krytykowanie duchownych nie 
oznacza  krytyki  Kościoła  Chrystusa.  Może  zmiana  pewnego  typu  myślenia 
doprowadziłaby  do  zaniku  przepaści  między  duchownymi  a  świeckimi  w  Kościele. 
Czy  powinnam  chodzić  do  proboszcza  z  tymi  wszystkimi  problemami  czy  milczeć  i 
cierpieć? 

Słuszny  jest  brak  akceptacji  zaangażowania  politycznego  niektórych  osób  w 

Kościele,  nieprzygotowanych  kazań  czy  też  jakiejkolwiek  manipulacji  ludzką 
wolnością  na  polu  religijnym.  Nie  można  akceptować  umieszczania  na  plakatach 
wyborczych  informacji  o  latach  przepracowanych  w  jakiejś  wspólnocie  religijnej. 
Politycy nie powinni zbijać kapitału politycznego na swoim zaangażowaniu religijnym 
czy też charytatywnym. Słowa Pana Jezusa: Oddajcie więc cezarowi to, co należy do 
cezara, a Bogu to, co należy do Boga (Mt 22,21) posiadają tutaj szczególną wartość. 

Z pewnością w takiej sytuacji nie powinno się milczeć i cierpieć. Nie jest to dobra 

postawa  życiowa.  Zamykanie  się  w  sobie  rodzi  rozgoryczenie,  zniechęcenie,  żal  do 
innych,  wewnętrzny  bunt,  ucieczkę  od  ludzi.  Trzeba  rozmawiać  z  bliźnimi  o  tym,  co 
nas dotyka, boli i rani. 

Kiedy  jednak  wyrażamy  swoje  krytyczne  opinie,  powinniśmy  pamiętać,  że  inni 

także mają prawo do własnych odczuć i poglądów, którym z naszej strony należy się 
również  szacunek.  Krytykowanie  zachowań  i  postaw  innych  ludzi  wymaga  zawsze 
rozwagi,  roztropności,  a  przede  wszystkim  miłosierdzia  wobec  ich  słabości.  Warto 
zauważyć,  iż  brak  akceptacji,  o  którym  mowa  w  pytaniu,  dotyczy  także  sytuacji  i 
spraw będących dla wielu osób wierzących  niezwykle ważnymi, do których mają oni 
prawo. Zabieranie ludziom wierzącym procesji, ceremoniału religijnego, pielgrzymek, 
przepowiadania  o  Bogu  wielkim,  wszechmocnym,  sprawiedliwym  byłoby  wyrazem 
niesprawiedliwości czy nawet przemocy wobec ich religijności, która - choć może nie 
w pełni dojrzała - jest jednak najczęściej szczera i prosta. 

W  pytaniu  kryje  się  wiele  cierpienia,  żalu  do  ludzi,  a  także  brak  zrozumienia  dla 

siebie  i  dla  innych.  Do  wyliczonych  spraw  objętych  brakiem  akceptacji  trzeba  by 
zatem  dopisać  jeszcze  jedną:  „A  przede  wszystkim  nie  akceptuję  własnego  życia 
takim,  jakie  ono  jest  w  tej  chwili".  Kiedy  bowiem  człowiek  nie  akceptuje  swojego 
własnego  życia,  nie  jest  w  stanie  zaakceptować  niczego  na  tym  „łez  padole".  Tej 
bolesnej sytuacji nie można rozwiązać, zwracając się ze swoim rozżaleniem i gniewem 
w  kierunku  innych,  Bogu  ducha  winnych,  ludzi.  Trzeba  raczej  postawić  sobie  kilka 
zasadniczych  pytań:  Co  mnie  tak  bardzo  boli?  Kto  mnie  tak  bardzo  w  życiu  nie 
akceptował, że teraz nie umiem akceptować najprostszych spraw? Jakie doświadczenia 
-  począwszy  od  dzieciństwa  i  okresu  dojrzewania  -  spowodowały  we  mnie  tyle 
wewnętrznego rozżalenia i bólu? 

Pójście  ze  swoimi  problemami  do  doświadczonego  i  spokojnego  księdza  to  dobry 

pomysł  szczególnie  wówczas,  kiedy  ma  się  przekonanie  o  życzliwym  przyjęciu  i 
wysłuchaniu. Od problemów dotyczących świata i Kościoła trzeba by jednak przejść w 
rozmowie z księdzem do swoich własnych. W tej niewątpliwie bardzo trudnej sytuacji 
wewnętrznej doświadczenie duchowe może być ogromnie ważną pomocą na drodze do 
zaakceptowania  siebie  i  innych.  Tylko  człowiek,  który  czuje  się  naprawdę  kochany, 

background image

może  przyjąć  swoje  życie  z  radością,  nawet  jeżeli  jest  ono  naznaczone  cierpieniem. 
Kiedy człowiek wewnętrznie cierpi, prawdziwe ukojenie może przyjść tylko od Boga. 
Jego miłość jest lekarstwem na najgłębsze ludzkie zranienia. 

Prawdziwym  wyrazem  odpowiedzialności  za  Kościół  będzie  najpierw  pełniejsza 

odpowiedzialność  za  swoje  własne  życie  oraz  życie  swoich  najbliższych.  Dopiero 
wówczas,  kiedy człowiek zacznie leczyć swoje rany i choćby minimalnie pogodzi się 
ze swoim życiem, sam Pan Bóg wskaże mu nowe pola odpowiedzialności za Kościół. 
Być może będzie to pomoc osobom, które w życiu były tak samo zranione jak ja. 

  

8. W rozmowach czuję się skrępowana       

spis treści

       

powrót

 

 
W  rozmowach  z  innymi  czuję  się  skrępowana  i  sztuczna.  Powodem  jest  często 

wewnętrzny  lęk.  Towarzyszy  mi  także  kompleks  niższości  i  poczucie  małej 
inteligencji. Jak się z tego wyzwolić, aby być bardziej normalną? 

Po  pierwsze,  trzeba  by  zrezygnować  ze  swoistego  kontemplowania  swoich 

kompleksów,  przejawiających  się  między  innymi  w  zaniżonej  ocenie  swojej 
inteligencji i wątpieniu we własną normalność. Nawet jeżeli mamy wielkie kompleksy, 
to  cóż  z  tego?  Z  kompleksami  czy  też  z  niską  inteligencją  można  być  szczęśliwym  i 
zrobić wiele dobrego dla innych. 

Dobrze jest uświadomić sobie, że wszystkie przeżycia emocjonalne człowieka mają 

zawsze drugą stronę. Kiedy doświadczamy mocno swoich kompleksów niższości, nie 
poświęcajmy im zbyt wielkiej uwagi, ale skierujmy ją raczej na uczucia przeciwne: na 
pychę, stawianie sobie zbyt wysokich wymagań, porównywanie się z najlepszymi itp. 
Czujemy się gorsi, mniejsi, nieinteligentni, ponieważ porównujemy się z niezwykłymi 
ideałami,  które  często  istnieją  jedynie  w  naszej  zalęknionej  i  zakompleksionej 
wyobraźni. Dobrze jest też zadać sobie pytanie: Kiedy ja czuję się lepszy, doskonalszy, 
świętszy,  inteligentniejszy  od  innych?  Ta  właśnie  druga  strona  może  okazać  się 
bardziej wstydliwa. Może też budzić większy lęk i dlatego być bardziej zamaskowana. 
Łatwiej  przyznać  się  do  kompleksu  niższości  niż  do  prymitywnego  nieraz  poczucia 
wyższości,  wygórowanych  ambicji  i  pychy.  Kompleksy  niższości  nie  istnieją  bez 
chorych  ambicji.  Dopiero  dostrzeżenie  obydwu  stron  medalu  pozwala  nam  odkryć 
wewnętrzną równowagę. 

Drugim  elementem  pracy  nad  własnymi  kompleksami  jest  relatywizowanie  obu 

stanów  uczuciowych:  poczucia  niższości  i  poczucia  wyższości,  tak  aby  nie 
koncentrowały  one  naszej  uwagi  na  sobie.  I  chociaż  w  pracy  nad  światem  emocji 
trzeba  być  ich  świadomym,  to  jednak  one  same  nie  mogą  stać  się  zasadniczą  treścią 
naszego  życia.  Celem  życia  nie  są  bowiem  uczucia,  nawet  te  najwznioślejsze  i 
najpiękniejsze,  ale  obiektywne  wartości:  służba,  oddanie  i  miłość  do  Boga  i  do 
człowieka. 

Istnieje  wiele  sposobów  pokonywania  własnych  kompleksów.  Jednym  z  bardziej 

skutecznych  jest  wdzięczność  zarówno  wobec  Boga,  jak  i  ludzi.  Doświadczenie 
wdzięczności  pokazuje  nam,  iż  nie  jesteśmy  aż  tak  wielkimi  nieudacznikami 
życiowymi,  jak  na  to  wskazują  nasze  kompleksy.  Czujemy  się  gorsi,  mniej 
inteligentni,  mniej  zręczni  tylko  dlatego,  że  nie  umiemy  docenić  i  korzystać  z  tych 
darów,  które  posiadamy.  Bezsensownie  więc  oglądamy  dary  innych,  nie  doceniając 
własnych. Zazdrość jest zawsze iluzją, ponieważ każe nam stawać na cudzym miejscu. 
Nie możemy natomiast nigdy być na miejscu innych osób. 

Kompleksu  niższości  pozbywamy  się  dzięki  realistycznemu  patrzeniu  na  nasze 

życie.  Każdy  człowiek  ma  swoje  granice  we  wszystkich  płaszczyznach  życia.  Brak 
akceptacji tych granic staje się źródłem jałowego narzekania na siebie i swoje życie, z 
którego nic nie wynika. To użalanie się nad sobą jest istotą kompleksu niższości. 

Warto w tym miejscu powiedzieć też kilka słów odnośnie roli inteligencji w życiu 

człowieka.  W  naszych  czasach  istnieje  rzeczywiście  swoisty  kult  inteligencji. 

background image

Dzieciom  z  wysokim  ilorazem  inteligencji  zapowiada  się  niezwykłą  karierę. 
Przepowiednie  te  raczej  rzadko  się  sprawdzają.  W  pewnych  środowiskach 
stwierdzenie,  iż  coś  jest  inteligentne,  uchodzi  za  szczyt  komplementu.  Zauważmy 
jednak,  że  także  wysoki  poziom  inteligencji  naznaczony  jest  dwuznacznością. 
Przysłowie  ludowe,  które  stwierdza,  iż  „lepszy  jest  zdrowy  osioł  niż  chory  filozof', 
dobrze  ukazuje  nam  granice  ludzkiej  inteligencji.  Aby  wysoka  inteligencja  nie  była 
wykorzystana przeciwko człowiekowi, winna jej towarzyszyć zdrowa emocjonalność i 
postawa odpowiedzialności. Emocjonalność niedojrzała, niezrównoważona sprawia, iż 
człowiek  wykorzystuje  swoją  inteligencję  zarówno  przeciwko  sobie,  jak  i  przeciwko 
innym.  Wysoka  inteligencja  doprowadza  nieraz  do  tego,  iż  ludzie  stają  się  okrutni 
wobec siebie i innych. Stąd też nie należałoby się zbytnio martwić o poziom własnej 
inteligencji,  ale  raczej  o  dojrzałość  uczuciową  i  moralną.  Nie  chodzi  tutaj  o  chęć 
pomniejszenia daru ludzkiej inteligencji, ale o ukazanie jej względnej wartości. I choć 
sama  inteligencja  jest  zawsze  wielkim  darem,  to  jednak  istnieje  niebezpieczeństwo 
dwuznacznego  korzystania  z  niej.  Człowiek  może  posłużyć  się  bowiem  własną 
inteligencją  przeciwko  sobie.  Niczego  więc  w  ludzkim  życiu  nie  należy 
absolutyzować. Także inteligencji. 

Jeżeli  dzisiaj  jest  tylu  ludzi  zagubionych  psychicznie,  to  nie  z  powodu  braku 

inteligencji,  ale  wskutek  niedorozwoju  emocjonalnego  i  braku  odpowiedzialności  za 
swoje życie. Wielu czuje się nieszczęśliwymi, wpada w depresję, zamyka się w sobie, 
agresywnie  atakuje  innych  nie  z  powodu  niskiego  ilorazu  inteligencji,  ale  z  powodu 
zagubienia emocjonalnego i duchowego. 

Zauważmy,  iż  w  naszym  systemie  kształcenia,  na  wszystkich  poziomach  rozwoju 

człowieka  zbyt  dużo  inwestuje  się  właśnie  w  inteligencję,  w  pamięć,  a  zbyt  mało  w 
dojrzałość  uczuciową  i  moralną.  Cały  świat  uczuć,  świat  ducha  jest  najczęściej 
traktowany  jako  „prywatna  sprawa"  młodego  człowieka.  Kontroluje  i  wzmacnia  się 
przede wszystkim osiągnięcia intelektualne. 

„W rozmowach z innymi czuję się skrępowana i sztuczna". Tu należałoby jeszcze 

dodać:  „Czuję  się  obserwowana,  sądzona,  odrzucana,  niekochana".  Niemal 
natychmiast  przestajemy  być  skrępowani  i  sztuczni,  kiedy  czujemy  się  kochani, 
przyjęci, akceptowani. Skrępowanie jest wyrazem lęku przed odrzuceniem. Minimalne 
choćby  zapomnienie  o  sobie,  wyjście  z  siebie  i  brak  koncentracji  na  sobie  sprawiają 
zwykle,  iż  zaczynamy  dostrzegać  bezzasadność  wielu  naszych  obaw  i  lęków  wobec 
ludzi.  Łatwiej  też  wówczas  zauważamy  osoby,  które  wychodzą  nam  naprzeciw 
poprzez  swoją  akceptację,  życzliwość  i  miłość.  Koncentrujmy  się  nie  tylko  na  tym, 
czego  od  ludzi  nie  otrzymujemy  i  czego  nam  w  życiu  jeszcze  brakuje,  ale  zacznijmy 
się cieszyć tym, co już mamy. 

  W sprawach ludzkiej miłości wyjątkowo prawdziwe okazują się słowa Jezusa: Bo kto 

ma,  temu  będzie  dodane,  i  w  nadmiarze  mieć  będzie;  kto  zaś  nie  ma,  temu  zabiorą 
nawet  to,  co  ma  (Mt  13,12).  Jeżeli  doceniamy  to,  że  mamy  choćby  okruchy  Bożych 

darów,  ludzkiej  miłości,  sukcesu  życiowego,  wówczas  do  tego,  co  już  mamy,  będzie 

nam jeszcze dodane  coś więcej. Jeśli natomiast lekceważymy to, co mamy, nie  tylko 

nie możemy otrzymać czegoś nowego, ale w jakiś przedziwny sposób samo życie odziera nas 

z  tego,  co  już  mieliśmy.  Zamykając  się  na  dary  Boga,  jesteśmy  niezdolni  do  korzystania  z  nich. 

Starajcie się naprzód o królestwo [Boga] i o Jego Sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane 
(Mt 6,33

).

 

 
9. Czuję się nikomu niepotrzebny       

spis treści

       

powrót

 

 

Często  czuję  się  nikomu  niepotrzebny  i  dlatego  łatwo  zamykam  się  w  sobie.  Co 

mogę zrobić w tej sytuacji? 

Kiedy  człowiek  czuje  się  nikomu  niepotrzebny,  niezwykle  pomocna  okazuje  się 

przede  wszystkim  zdolność  odróżniania  obiektywnej  prawdy  od  wyłącznie 
subiektywnego  jej  odczucia.  Zauważmy,  że  często  ludzie  czują  się  nikomu 

background image

niepotrzebni  w  sytuacjach,  w  których  jednocześnie  wielu  oczekuje  od  nich  pomocy, 
wsparcia i życzliwości. 

Jeżeli  jednak  owo  subiektywne  przekonanie  o  byciu  niepotrzebnym  trwa  przez 

dłuższy  czas,  wówczas  -  trzeba  mieć  tego  świadomość  -  jego  źródło  może  tkwić 
głęboko w historii życia człowieka, nieraz sięgającej wczesnego dzieciństwa. Bywa, 

1  to  nierzadko,  że  rodzice,  którzy  nie  są  zadowoleni  ze  swoich  dzieci  (ponieważ 

najczęściej  nie  są  zadowoleni  także  z  siebie  samych,  ze  swojego  małżeństwa,  życia 
zawodowego  itp.),  wypowiadają  otwarcie  swoje  uczucia  frustracji  wobec  nich. 
Niektórzy  rodzice  -  szczególnie  w  chwilach  złości  i  gniewu  -  mówią  wprost  swoim 
dzieciom, że one przeszkadzają im w życiu: w karierze zawodowej, w dochodzeniu do 
większego dobrobytu materialnego lub też w swobodnym cieszeniu się życiem. 

Dziecko widzi siebie tak, jak widzą go jego rodzice. Przeżywa więc siebie i myśli o 

sobie  w  taki  sposób,  w  jaki  przeżywają  go  i  myślą  o  nim  rodzice.  Oto  świadectwo 
dwunastoletniego chłopca przytoczone w książce Brunona Ferrero Dojrzewanie: „Mój 
ojciec za wszelką cenę chce mnie przekonać, abym się poddał kuracji odchudzającej. 
Sądzę, że to dlatego, że jako chłopiec był gruby i wszyscy się z niego wyśmiewali. Ja 
też jestem trochę ciężki, ale nie do tego stopnia. Kiedy jednak ojciec patrzy na mnie w 
ten sposób, zdaje mi się, że ważę ze dwie tony". 

Jeżeli  przez  długi  czas  próbowano  nam  udowadniać,  że  jesteśmy  nikomu 

niepotrzebni i nic nie potrafimy zrobić dobrze, to ważne jest nabranie dużego dystansu 
do tego odczucia i do tej cudzej opinii o nas. Takie „mniemanie" innych jest po prostu 
zwyczajnym kłamstwem. Każdy człowiek jest potrzebny innym, ponieważ sam Bóg w 
swoich  odwiecznych  planach  go  potrzebuje.  Dystansując  się  od  subiektywnego 
odczucia, iż jesteśmy nikomu niepotrzebni, trzeba nam uczyć się jednocześnie, metodą 
małych kroków, dostrzegać, że nasza praca, trud i wysiłek mogą być przydatne wielu 
ludziom. 

Odczucie,  że  jest  się  nikomu  niepotrzebnym,  wypływa  również  z  wielkiej 

koncentracji  na  sobie  i  obserwacji  tylko  siebie.  Odrywając  się  nieco  od  siebie  i  od 
swego  złego  samopoczucia,  trzeba  uczyć  się  słuchać  innych,  otwierać  oczy  na  ich 
potrzeby, pragnienia i oczekiwania. Kiedy człowiek przez długie lata czuje się nikomu 
niepotrzebny,  wówczas  nie  jest  mu  łatwo  -  tak  od  razu  -  dojść  do  przekonania,  że 
prawda  jest  inna.  Musi  mieć  cierpliwość,  aby  móc  siebie  przekonać,  że  bliźni  go 
potrzebują, tak jak on potrzebuje ich. 

Doświadczenie bycia nikomu niepotrzebnym, odrzuconym, ubogim, słabym trzeba 

przeżywać  w  kontekście  wiary.  Właśnie  do  takich  najpierw  przyszedł  Jezus,  z  nimi 
przebywał i do nich kierował swoją naukę. W Ewangelii możemy odnaleźć kilka scen 
spotkania Jezusa z ludźmi, którzy będąc na marginesie życia społecznego, mogli czuć 
się  niepotrzebni.  Zgłębiając  ich  treść,  skoncentrujmy  się  zwłaszcza  na  tych  ubogich, 
biednych  i  odrzuconych,  z  którymi  najpełniej  moglibyśmy  się  utożsamić. 
Kontemplując gesty i słowa Jezusa do nich skierowane, starajmy się dostrzec całą Jego 
miłość  i  troskę  o  nich.  Zauważmy,  jak  bardzo  oni  byli  Mu  potrzebni.  Tak  naprawdę 
tylko  Bóg  może  nas  przekonać,  że  jesteśmy  potrzebni  i  Jemu,  i  ludziom,  do  których 
nas posyła. 

Doświadczenie  bycia  potrzebnym  nie  przychodzi  samo.  Często  nie  jest  też  łatwe. 

Jest  ono  owocem  osobistego  wysiłku.  Możemy  czuć  się  niepotrzebni  innym  także 
dlatego,  że  zbyt  łatwo,  bez  walki,  wycofujemy  się  z  życia,  zamykamy  się  w  sobie, 
poddajemy  się  uczuciom  zniechęcenia,  depresji  i  lęku,  zrywamy  istniejące  więzi  z 
bliźnimi.  Trzeba  też  prosić  Pana  Boga,  aby  móc  uwierzyć,  że  nasze  życie  może  być 
inne. Im szybciej uwierzymy, tym szybciej dostrzeżemy, jak wiele rąk i serc prosi nas 
o pomoc, a my nie udzielamy jej tylko dlatego, że ciągle dręczymy się tym, iż jesteśmy 
nikomu niepotrzebni.  

 

10. Niewolnictwo ludzkich opinii       

spis treści

       

powrót

 

background image

 
Jestem niewolnikiem ludzkich opinii. Jak żyć, aby cudzego zdania nie lekceważyć, 

a jednocześnie nie dać się zniewolić? 

Opinia innych rzeczywiście może nas zniewalać.  Dlaczego nam tak bardzo  zależy 

na ludzkiej opinii? Przyczyn jest wiele, ale zasadniczą jest zawsze troska, aby inni nas 
przyjęli,  akceptowali,  szanowali.  Dobra  opinia  o  nas  jest  nam  potrzebna,  by  móc 
zyskać  zewnętrzne  potwierdzenie,  że  jesteśmy  kochani,  że  nasze  życie  jest  dobre, 
celowe  i  ma  sens.  Nierzadko  źródłem  lęku  przed  złą  opinią  jest  poczucie  mniejszej 
wartości. Tak naprawdę boimy się wówczas,  że inni potwierdzą to  złe przekonanie o 
nas  samych,  które  nosimy  gdzieś  głęboko  w  sobie.  Człowiek,  który  ma  poczucie 
mniejszej  wartości,  któremu  brak  pewności  siebie,  który  myśli,  że  nic  nie  potrafi, 
potrzebuje  dobrej  opinii  innych,  aby  móc  pozytywnie  przeżywać  siebie  i  dobrze  o 
sobie myśleć. Jeżeli wszyscy mówią, że jestem coś wart, to czuję się dobrze, bo mam 
poczucie  swojej  wartości.  Jednak  takie  traktowanie  opinii  innych  wynika  z  wielkiej 
niepewności  siebie.  Im  więcej  mamy  kompleksów  i  bardziej  czujemy  się  niepewni, 
tym bardziej bywamy tyranizowani ocenami innych. Trudno jest nam też zdobyć się na 
wolność wobec ludzkich opinii. 

Oczywiście, nie powinniśmy lekceważyć cudzej opinii. Jest ona ważna i możemy z 

niej  dobrze  korzystać.  Gdybyśmy  naprawdę  słuchali  tego,  co  ludzie  o  nas  mówią  - 
zwłaszcza w momentach konfliktów i nieporozumień  - moglibyśmy się wiele o sobie 
dowiedzieć. To, co inni mówią do nas pod wpływem niekontrolowanych uczuć, często 
jest bardziej prawdziwe od tanich komplementów, na które tak łatwo dajemy się nieraz 
nabierać. I chociaż bardzo nas boli, iż w tych krytycznych słowach nie ma życzliwości, 
to  jednak  jest  w  nich  niejednokrotnie  zawarta  bystra  obserwacja,  ludzka  intuicja  oraz 
dobre  wyczucie  naszych  postaw,  a  także  naszych  najgłębszych  motywacji,  bywamy 
niekiedy przez ludzi uważnie obserwowani. Widzą oni nasze problemy i słabości, ale 
nie  mają  odwagi  powiedzieć  nam  o  nich  wprost.  Potrzeba  dopiero  sytuacji 
konfliktowej, abyśmy mogli usłyszeć wypowiedzianą pod naszym adresem „prawdę w 
oczy".  Gdybyśmy  z  takich  sytuacji  umieli  korzystać  w  sposób  właściwy, 
wiedzielibyśmy  o  sobie  bardzo  dużo.  Często  jednak  zamiast  tego  burzymy  się 
wewnętrznie,  obrażamy,  zamykamy  w  sobie.  I  wówczas  nie  jesteśmy  już  w  stanie 
wsłuchać się w to, co do nas mówią inni. 

Ważne  są  nie  tylko  negatywne  opinie  o  nas,  równie  istotne  są  opinie  pozytywne. 

Trzeba umieć cieszyć się tym, że podobamy się innym, że inni nas kochają, akceptują, 
przyjmują,  chwalą.  Deklaracja:  „Mnie  na  opinii  innych  nie  zależy"  jest  zwykle 
znakiem  zamknięcia  się  w  sobie,  niewrażliwości  wobec  innych  czy  wręcz  pychy. 
Zresztą  takie  stwierdzenia  są  nierzadko  jedynie  pewną  zewnętrzną  przykrywką 
cierpienia  z  powodu  negatywnej  opinii  na  nasz  temat.  Aby  mniej  cierpieć,  człowiek 
stara  się  zlekceważyć  wartość  opinii  ludzkich.  Wielu,  wyrażając  się  lekceważąco  o 
opinii innych, jednocześnie z ciekawością dopytuje, co też ludzie o nich mówią. 

Trzeba  korzystać  z  opinii  ludzkich,  ale  jednocześnie  zdobywać  się  na  wolność 

wewnętrzną wobec nich, wolność, która pozwala rozeznać, na ile opinie te są słuszne. 
Zdarza się bowiem, iż są one tylko częściowo prawdziwe lub wręcz nieprawdziwe. Są 
to  najczęściej  projekcje  problemów  innych  osób  na  naszą  osobę.  Takie  projekcje  są 
zawsze  krzywdzące  i  słusznie  dotykają  i  bolą.  Nie  wyrażają  bowiem  prawdy  o  nas 
samych, ale mówią wiele o cudzych nieuporządkowanych uczuciach wobec nas lub też 
o  jakichś  innych  sprawach.  Nierzadko  drażnią  nas  i  denerwują  u  innych  te  cechy, 
których  nie  akceptujemy  u  siebie.  I  na  odwrót.  Inni  również  mają  tendencje  do 
dostrzegania  w  nas  swoich  nie  zaakceptowanych  cech.  Często  źródłem  negatywnej 
opinii bywa duch niezdrowej rywalizacji czy też zwyczajna ludzka zazdrość. 

Większa  wolność  wobec  ludzkich  opinii  pozwoli  nam  dobrze  się  im  przypatrzeć. 

Najczęściej  bowiem  ludzkie  opinie  nie  są  bezinteresowne.  Zwykle  kryją  się  za  nimi 
ludzkie dążenia i motywacje. Aby móc w sposób właściwy skorzystać z owych opinii, 

background image

trzeba  te  motywacje  odkryć,  ponieważ  one  sprawiają,  iż  opinie  o  nas  bywają 
zniekształcone:  niechętne  i  dlatego  przesadnie  negatywne  lub  też  przeciwnie  -  zbyt 
pochlebne  i  dlatego  przesadnie  pozytywne.  Szkodzić  nam  może  nie  tylko  zbytnie 
przejmowanie  się  opiniami  krytycznymi  i  wrogimi,  ale  także  usypianie  siebie 
pochlebstwami  i  tanimi  komplementami  osób,  które  dobrze  wyczuwają  naszą 
próżność.  

 

11. Pragnę podobać się innym       

spis treści

       

powrót

 

 

Pragnę  podobać  się  innym.  Czuję  jednak,  że  to  przeszkadza  mi  w  życiu.  Zaprząta 

moje  myśli  i  zajmuje  czas.  Czy  jest  to  całkiem  grzeszne  i  złe?  Wiem,  że  Pan  Bóg 
kocha mnie i tak. 

To  dobrze,  że  pragniemy  podobać  się  innym.  Zaniedbywanie  siebie  i  swojego 

wyglądu zewnętrznego, szczególnie u dziewczyny i kobiety, może być niepokojącym 
znakiem  zamknięcia  się  w  sobie,  izolacji,  poczucia  niskiej  wartości,  bierności  wobec 
życia  czy  też  pewnych  tendencji  depresyjnych.  Jednak  tendencja  odwrotna,  a  więc 
przesadna  troska  o  podobanie  się  innym,  również  może  niepokoić,  zwłaszcza  jeśli 
ogranicza się wyłącznie do wyglądu zewnętrznego. 

Chęć podobania się innym może być grzeszna i zła, kiedy człowiek pragnie swoim 

zachowaniem  zewnętrznym  manipulować  innymi,  a  więc  dążyć  do  egoistycznych 
celów,  posługując  się  tym,  co  posiada:  wdziękami  ciała,  ubiorem,  inteligencją, 
osiągniętymi  sukcesami  czy  też  innymi  posiadanymi  zdolnościami.  Troska  o 
podobanie się innym może mieć negatywny charakter także wtedy, kiedy wynika tylko 
z  lęku  przed  odrzuceniem  ze  strony  innych.  Może  mieć  ona  wówczas  formę 
wymuszania na innych zainteresowania własną osobą. 

Kiedy  natomiast  w  chęci  podobania  się  innym  istnieje  pewna  troska  o  to,  aby 

sprawić  bliźniemu  radość  i  przyjemność,  wówczas  chęć  ta  ma  pozytywny  charakter. 
Troszcząc  się  bowiem  o  to,  aby  się  innym  podobać,  przyczyniamy  się  do  wzrostu 
wzajemnej życzliwości, przyjaźni i miłości. O ile nie musimy starać się przypodobać 
Bogu, aby w ten sposób pozyskać Jego miłość - On bowiem dobrze nas zna i ogarnia 
nas  swoją  miłością  bezwarunkową,  niezależnie  od  tego,  jacy  jesteśmy  -  o  tyle  w 
przypadku  ludzkiej  miłości,  która  jest  zawsze  ograniczona,  niedoskonała,  a  przez  to 
także zależna od naszego zachowania, troska o to, by się podobać, pomaga obudzić w 
bliźnim  przyjaźń  i  miłość,  rozwinąć  je  i  podtrzymać.  Miłość  ludzka,  szczególnie  zaś 
miłość  oblubieńcza,  nie  jest  całkowicie  bezinteresowna.  Szuka  ona  zwykle 
atrakcyjnego,  także  w  sensie  erotycznym,  obiektu,  który  mógłby  spełnić  jej  wielkie 
oczekiwania i pragnienia. 

Od  tego,  jakich  sposobów  używa  człowiek,  aby  podobać  się  drugiemu,  zależy 

charakter  jego  miłości.  Możemy  zabiegać  o  to,  aby  podobać  się  przede  wszystkim  w 
sposób zewnętrzny, zmysłowy, fizyczny, ale też możemy troszczyć się, by podobać się 
człowiekowi  głębiej:  emocjonalnie,  intelektualnie,  moralnie,  duchowo.  To  głębsze 
podobanie  się  bliźniemu  nie  rodzi  się  najpierw  z  zajmowania  się  sobą,  ale  wypływa 
przede  wszystkim  z  zainteresowania  się  drugim.  Bardzo  podobamy  się  innym 
wówczas, kiedy ich słuchamy, próbujemy ich rozumieć, pomagać, kiedy wychodzimy 
im naprzeciw, wchodzimy w jakąś głębszą empatię i komunię z nimi. 

Zwykle bywa jednak tak, że kiedy człowiek nie podoba się najpierw sobie samemu, 

to nie wierzy też, iż może spodobać się innym. Ktoś, kto nie akceptuje siebie samego, 
nie  umie  też  przyjąć  akceptacji  innych  i  nieustannie  w  nią  wątpi.  W  takiej  sytuacji 
człowiekowi wydaje się, że musi użyć mocnych zewnętrznych środków, by komuś się 
przypodobać.  Im  głębiej  ktoś  nie  podoba  się  sobie,  tym  bardziej  powierzchownych  i 
prymitywnych  sposobów  używa,  by  spodobać  się  innym.  Jeżeli  ktoś  jest  bardzo 
niezadowolony  z  siebie,  jeśli  czuje  się  okropnie  w  swojej  skórze,  to  winien  najpierw 

background image

uzdrowić  relację  do  samego  siebie.  Podobanie  się  innym  przybierze  wówczas 
naturalne, proste i spontaniczne środki wyrazu. 

Chęć  przypodobania  się  innym  nie  może  jednak  posiadać  charakteru  zniewalania 

ich. Kiedy ktoś usiłuje przypodobać się drugiemu człowiekowi przez odwołanie się do 
jego  namiętności,  także  zmysłowych,  to  takie  działanie  stanowi  manipulację  jego 
wolnością osobistą, która nieraz jest bardzo ograniczona. Relacje z bliźnim nawiązane 
za pomocą dwuznacznych środków mają ten sam charakter, co same środki. Jeżeli na 
przykład  dziewczyna  chce  przypodobać  się  mężczyźnie  wyłącznie  na  płaszczyźnie 
erotycznej,  wówczas  stworzona  między  nimi  więź  będzie  posiadała  taki  właśnie 
charakter. Więź ta może być niejednokrotnie bardzo silna, ale przetrwa ona tak długo, 
jak  długo  trwać  będzie  sama  namiętność.  Kiedy  wygasa  namiętność,  ludzie  nie  tylko 
przestają  się  sobie  podobać,  ale  żywią  najczęściej  do  siebie  wiele  wzajemnych 
niechęci,  urazów  i  żalu.  Wiązanie  się  z  kimś  wyłącznie  na  płaszczyźnie  wspólnie 
żywionej namiętności jest zawsze krzywdą wyrządzaną sobie nawzajem. 

Na koniec - jeszcze jedna bardzo istotna myśl, nawiązująca do kończących pytanie 

słów: „Wiem, że Pan Bóg kocha mnie i tak". Mimo iż - jak już powiedzieliśmy - Pan 
Bóg  kocha  nas  w  sposób  bezwarunkowy,  to  jednak  winniśmy  się  troszczyć  o  to,  aby 
Mu się podobać. Troska ta jest potrzebna przede wszystkim nam samym, gdyż jest ona 
wyrazem pragnienia, aby odpowiedzieć naszą ludzką miłością na Jego bezwarunkową 
miłość. Doświadczenie miłości Boga i człowieka może stać się najgłębszym motywem 
troski o podobanie się innym.  

 

12. Ja jestem OK, ty jesteś OK       

spis treści

       

powrót

 

 
Jezus  w  Ewangelii  powiedział,  że  choć  jesteśmy  źli,  dajemy  przecież  dobre  dary 

swoim dzieciom (por. Mt 7,11). Nie chcę podważać prawdziwości tych stów, ale jak je 
pogodzić z bardzo przecież użyteczną zasadą stosowaną w relacjach międzyludzkich, 
podawaną przez niektórych psychologów: „Ja jestem OK, ty jesteś OK"? 

Zasada  „Ja  jestem  OK,  ty  jesteś  OK"  jest  bardzo  zawężonym  opisem 

psychologicznym  partnerskiej  komunikacji  międzyludzkiej  i  trzeba  ją  interpretować 
wyłącznie  na  tej  płaszczyźnie.  Zasadę  tę  możemy  traktować  jako  pewną  formę 
niepisanej  umowy  społecznej,  w  myśl  której  ludzie  uznają  i  obiecują  sobie  szacunek 
dla  odmienności  własnych  poglądów,  uczuć,  myśli,  doświadczeń.  I  w  tym  sensie 
zasada ta jest rzeczywiście nie tylko bardzo użyteczna, ale także bardzo prawdziwa czy 
wręcz  konieczna  w  życiu  społecznym.  Dlatego  też  nie  powinno  się  jej  traktować 
wyłącznie  jako  pewnego  konwenansu  towarzyskiego,  ale  przede  wszystkim  jako 
przejaw prawa każdego człowieka do szacunku dla swoich własnych odczuć, pragnień 
i  potrzeb.  W  takim  właśnie  znaczeniu  zasada  „Ja  jestem  OK,  ty  jesteś  OK"  jest 
również bardzo ewangeliczna. Jezus sformułował ją nieco inaczej: Nie sądźcie, abyście 
nie  byli  sądzeni  (Mt  7,1).  Jeżeli  bliźni  spotykają  się  z  naszą  życzliwością, 
wyrozumiałością,  tolerancją,  wówczas  najczęściej  spontanicznie  odwzajemniają  te 
uczucia wobec nas. I to jest właśnie sedno owej zasady. 

Zauważmy jednak, iż jest ona mimo wszystko pewnym rozwiązaniem modelowym. 

Zycie najczęściej wybiega jednak poza wszelkie schematy. Stąd też owej zasady nie da 
się stosować w każdej relacji. Muszą ku temu zaistnieć pewne warunki. Jednym z nich 
jest minimalne choćby wyjście naprzeciw bliźniemu. 

Gdybyśmy  jednak  tę  samą  zasadę  w  jej  dosłownym  brzmieniu  przenieśli  na 

płaszczyznę antropologii biblijnej, automatycznie okaże się ona fałszywa. Jezus mówi: 
Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre daty swoim dzieciom, to o ileż 
bardziej Ojciec wasz, który jest  w niebie, da to, co dobre, tym, którzy Go  proszą (Mt 
7,11).  Te  słowa  Jezusa  trzeba  rozumieć  w  kontekście  całej  Biblii.  Nie  przeczą  one 
bynajmniej  zasadzie  „Ja  jestem  OK,  ty  jesteś  OK".  Jezus  bowiem  w  przytoczonych 
słowach  nie  potępia  nas  i  nie  osądza.  Nie  mówi  też,  iż  jesteśmy  „źli"  w  sensie 

background image

„złośliwi". Stwierdza jedynie, iż człowiek nie jest ostatecznym źródłem dobra i swoją 
własną  mocą  nie  jest  w  stanie  go  czynić,  bo  -  jak  czytamy  w  innym  miejscu  -  bez 
Jezusa  w  ogóle  nic  nie  możemy  uczynić  (por.  J  15,5),  niczego  dobrego,  wszelkie 
bowiem dobro pochodzi od Boga, gdyż „tylko Bóg jest dobry" (por. Mk 10,18). 

Zaskakująco  brzmi  pytanie  Jezusa  skierowane  do  bogatego  młodzieńca,  który 

nazwał  Go  „Nauczycielem  dobrym":  Czemu  nazywasz  Mnie  dobrym?  Nikt  nie  jest 
dobry, tylko sam Bóg (Mk 10,18). Przymiotnika „dobry" Jezus nie przypisuje bowiem 
nawet swojej ludzkiej naturze, ale wyłącznie samemu Bogu. Zestawienie dobroci Boga 
z  dobrocią  człowieka  przynosi  właśnie  tak  radykalną  ocenę  Jezusa:  wy  (...)  źli 
jesteście.  Te  słowa  nie  są  jednak  moralnym  osądem  człowieka,  ale  raczej 
antropologicznym założeniem Jego Dobrej Nowiny. 

 

13. Przemijanie budzi we mnie smutek       

spis treści

       

powrót

 

 

Co  robić,  aby  przemijanie  mojego  życia  nie  budziło  we  mnie  smutku  i 

zniechęcenia? 

Trzeba  uznać,  że  przemijanie  jest  podstawowym,  naturalnym  elementem  każdego 

życia  na  ziemi,  podobnie  jak  wszystkie  przemiany  i  procesy  związane  z  życiem 
biologicznym,  psychicznym,  intelektualnym,  duchowym.  Każdy  przejaw  życia  na 
ziemi związany jest z upływem czasu. Jest to integralny element pewnej filozofii, która 
jest konieczna każdemu, niezależnie od wyznawanej religii czy światopoglądu. 

Dla  nas,  chrześcijan,  przemijanie  życia  jest  podstawowym  elementem 

doświadczenia  wiary  w  Boga.  Zycie  pochodzi  od  Boga,  jest  Jego  darem.  Bóg 
dwukrotnie powołuje nas do życia: najpierw do życia ziemskiego, a później do  życia 
wiecznego. Nasze życie trzeba traktować jako wyjście od Boga i zmierzanie ku Niemu. 
Ta  właśnie  świadomość  jest  zasadniczym  źródłem  pozytywnego  stosunku  do 
przemijania.  Budzi  ono  smutek  i  zniechęcenie  szczególnie  wówczas,  kiedy  człowiek 
chciałby  zatrzymać  życie  tylko  dla  siebie  i  używać  go  w  konsumpcyjny  sposób. 
Rozczarowanie  i  smutek  budzi  przede  wszystkim  przemijanie  przyjemności 
związanych z życiem, szczególnie zaś z życiem zmysłowym. Im człowiek więcej goni 
za  przyjemnością,  tym  ona  bardziej  oddala  się  od  niego.  I  to  właśnie  stanowi 
przyczynę smutku. 

Kiedy  życie  ma  wyraźny  i  jasny  cel  oraz  sens,  kiedy  robimy  rzeczy  ważne, 

wówczas  przemijanie  staje  się  oczywistym  elementem  istnienia.  Kiedy  wypełniamy 
swoje dni pracą, służbą, modlitwą, upływający czas przyjmowany jest jako dar, dzięki 
któremu  możemy  robić  rzeczy  dobre  dla  siebie,  dla  bliźnich  i  dla  Boga.  Człowiek, 
który z zaangażowaniem i nie bez trudu pracuje w ciągu dnia, nie dziwi się, iż słońce 
zachodzi.  Jest  to  dla  niego  oczywiste.  Człowiek  zmęczony  całodzienną  pracą  cieszy 
się,  iż  nadchodzi  wieczór  i  będzie  mógł  nieco  odpocząć.  Podobnie  człowiek  ciężko 
nieraz utrudzony życiem cieszy się, że ono przemija. Nie jest to bynajmniej ucieczka 
od życia. 

Życzliwiej  patrzymy  na  przemijanie  szczególnie  wówczas,  kiedy  dotykamy  życia 

od drugiej strony, a mianowicie: trudu, walki, znoju, cierpienia, bólu. Doświadczamy 
nierzadko  prawdziwości  tego,  co  mówi  Księga  Rodzaju  o  człowieku:  mężczyzna 
pracuje w pocie czoła, a kobieta rodzi w bólu (por. Rdz 3,16-19). Człowiek zrodzony z 
niewiasty  dni  ma  krótkie  i  niespokojne  -  mówi  z  odcieniem  goryczy,  ale  i  z  wielkim 
realizmem życiowym Hiob (Hi 14,1). W chwilach cierpienia mamy ochotę powtórzyć 
za  nim  inne  słowa:  Moja  dusza  wstręt  czuje  do  życia  (Hi  10,1).  Wobec  takich 
doświadczeń  przemijanie  wydaje  się  nam  łaskawością  Boga,  który  zabierając  nam 
życie i tchnienie (por. Hi 34,14), wyzwala nas jednocześnie z cierpienia i udręki życia. 

Doświadczeniem,  które  w  sposób  najgłębszy  nadaje  sens  przemijaniu,  jest  miłość 

naznaczona  oddaniem,  służbą  i  ofiarą.  Chodzi  zarówno  o  miłość  ludzką:  miłość 
narzeczeńską,  małżeńską,  rodzicielską,  przyjacielską,  jak  też  nadprzyrodzoną  miłość 

background image

do  Boga.  Narzeczeni,  którzy  się  prawdziwie  i  ofiarnie  kochają,  nie  żałują,  że  czas 
narzeczeństwa przeminął: cieszą się bowiem pełną miłością małżeńską i rodzicielską. 
Małżonkowie-rodzice  również  nie  żałują,  że  starzeją  się:  doświadczają  bowiem 
wielkiej radości ze wzrastania swoich dzieci. Osoby, którym było dane w życiu odczuć 
głębię i pełnię miłości Boga i ludzi, doświadczają sytości życia. Śmierć nie tylko nie 
jest dla nich zagrożeniem, ale wręcz przeciwnie - koniecznym dopełnieniem ludzkiego 
życia i otwarciem się na życie pełniejsze: życie wieczne. „Mógłbym już umrzeć. Dość 
się  już  nażyłem"  -  są  to  piękne  słowa  starego  człowieka,  które  przypominają  słowa 
Symeona  po  spotkaniu  z  Dzieciątkiem  Jezus  w  świątyni  jerozolimskiej:  Teraz,  o 
Władco, pozwalasz odejść słudze Twemu w pokoju, według Twojego słowa (Łk 2,29). 

„Co  robić,  aby  przemijanie  mojego  życia  nie  budziło  we  mnie  smutku  i 

zniechęcenia?".  Może  mniej  zajmować  się  sobą  i  samym  przemijaniem,  a  bardziej 
wychodzić  ku  innym:  ku  bliźnim  i  ku  Bogu.  Zamiast  melancholijnie  myśleć  o 
upływającym  czasie,  trzeba  nam  raczej  „spieszyć  się  kochać  ludzi",  ponieważ  „tak 
szybko  odchodzą"  (ks.  Jan  Twardowski);  i  kochać  Boga,  ponieważ  my  sami  również 
szybko odchodzimy z tej ziemi. 

„W  dniu,  w  którym  śmierć  zapuka  do  twych  wrótni,  cóż  ty  jej  ofiarujesz?  -  pyta 

Rabindranath  Tagore.  -  Postawię  przed  gościem  pełne  naczynie  mojego  żywota:  nie 
puszczę  go  z  próżnymi  rękoma.  Całe  słodkie  winobranie  mej  jesieni,  mych  nocy 
letnich, całe żniwo i wszystkie zyski pracowitego żywota położę przed nią na schyłku 
dni  moich,  gdy  śmierć  zapuka  do  mych  wrótni".  Ofiarowany  nam  w  życiu  czas  jest 
wielkim naczyniem otrzymanym od Stwórcy, które mamy napełniać owocami dobra i 
miłości.  

 

14. Zbuntowanie wobec życia       

spis treści

       

powrót

 

 

Jak leczyć się ze zbuntowania wobec życia? 
Najpierw trzeba przyznać się do przeżywanego wewnętrznie zbuntowania, by móc 

je rozeznać. Odruch buntu może odegrać w naszym życiu emocjonalnym i duchowym 
bardzo  ważną  rolę,  ale  tylko  wówczas,  kiedy  będzie  on  potraktowany  we  właściwy 
sposób.  Przede  wszystkim  należy  rozeznać  sam  bunt:  W  jaki  sposób  jestem 
zbuntowany?  Czy  jestem  zbuntowany  do  wewnątrz  siebie  -  zamykam  się  w  sobie  i 
odcinam od świata? Czy też jestem zbuntowany na zewnątrz - atakuję innych, jestem 
gniewny,  agresywny?  Często  bunt  wyraża  się  w  nieustannym  przechodzeniu  od 
jednego stanu do drugiego: od zamknięcia do gniewu i agresji. 

Określenie,  w  jaki  sposób  jestem  zbuntowany,  jest  bardzo  ważne,  ponieważ  od 

rozeznania  rodzaju  buntu  będzie  zależeć  sposób  leczenia  się  z  niego.  Jeżeli  osoba 
zbuntowana  obraża  się  na  cały  świat  i  chowa  się  w  sobie,  potrzebne  będzie  podjęcie 
ryzyka  otwarcia  się  i  wyjścia  ku  innym.  Kiedy  zaś  buntuje  się  na  zewnątrz,  poprzez 
okazywanie gniewu, niechęci, agresji, wówczas konieczne będzie powstrzymanie tych 
destruktywnych  odruchów.  Cierpiąc,  trzeba  zawsze  pamiętać,  że  również  ludzie,  z 
którymi  żyjemy  na  co  dzień,  bywają  zagubieni,  słabi,  ubodzy  czy  też  zbuntowani, 
podobnie jak  my. Nie możemy nic dobrego zrobić ze stanem buntu, kiedy  w nim się 
pławimy:  oskarżamy  innych,  walczymy  z  nimi,  dokuczamy  im,  odpowiadamy 
agresywnie, zamykamy się w swoim gniewie. 

W leczeniu zbuntowania ważną okolicznością, którą trzeba uwzględnić, jest przede 

wszystkim  wiek.  Bunt  okresu  dzieciństwa  i  dojrzewania  może  być  niegroźnym  i 
przejściowym  „katarem"  emocjonalnym,  który  z  czasem  mija.  Silne  zbuntowanie 
wewnętrzne  w  okresie  życia  dorosłego  może  być  natomiast  znakiem  głębokiego 
zagubienia,  bezradności  i  jednocześnie  postawy  konfliktowej  wobec  innych. 
Wychodzenie  z  takiego  stanu  wymagałoby  zaangażowania  w  pracę  nie  tylko  nad 
własnymi emocjami, ale przede wszystkim nad życiem wewnętrznym. 

background image

Jeżeli człowiek zmuszony jest przez długi czas żyć w ciemnościach, wówczas staje 

się zbyt  wrażliwy na światło. Oczy muszą się do niego przyzwyczajać powoli. Nagłe 
światło sprawia ból. A im jest ono mocniejsze, tym więcej sprawia bólu człowiekowi, 
który  długo  żył  w  ciemnościach.  Kiedy  człowiek  buntuje  się,  światło  prawdy  o  nim 
samym i o jego sytuacji staje się dla niego bardzo bolesne. Jednak już samo przyznanie 
się do buntu i uznanie, że stanowi on problem, jest dobrym punktem wyjścia do jego 
rozwiązania. Człowiek zbuntowany, który jedynie oskarża innych i źródła nieszczęścia 
dopatruje  się  wyłącznie  w  świecie  zewnętrznym,  nie  jest  w  stanie  sam  rozwiązać 
problemu własnego buntu. Potrzebuje pomocy, światła Boga i mądrych ludzi. 

Kiedy  ktoś  przez  wiele  lat  czuje  w  sobie  głęboki  bunt,  wówczas  pierwszym 

krokiem  zmierzającym  cło  jego  przezwyciężenia  powinno  być  znalezienie  jego 
przyczyny.  Bunt  -  szczególnie  wówczas,  gdy  jest  głęboki  -  to  swego  rodzaju  choroba 
emocji i jednocześnie choroba duszy. Narasta ona stopniowo  nieraz przez długi czas. 
Częstym  źródłem  buntu  bywają  głębokie  skrzywdzenia  wyniesione  z  dzieciństwa  i 
okresu  dojrzewania:  brak  poczucia  bezpieczeństwa,  niesprawiedliwe  ograniczanie 
wolności,  manipulowanie,  poniżanie,  wykorzystywanie  emocjonalne  czy  też 
seksualne,  zbytnie  obciążanie  obowiązkami  itp.  Tego  typu  bolesne  doświadczenia 
sprawiają  nieraz,  iż  człowiek  dorosły  nie  umie  przyjąć  swojego  życia.  Usiłuje  -  w 
sposób  zupełnie  nieświadomy  -  brać  odwet  na  innych  za  ten  długotrwały  stan 
skrzywdzenia, poniżenia i wykorzystania, jakiego wcześniej doznał. 

Stan  głębokiego  wewnętrznego  zbuntowania  wymaga  osobistego  zaangażowania  i 

pracy  wewnętrznej  oraz  życzliwej  pomocy  kierownika  duchowego  czy  też  terapeuty. 
Należałoby  najpierw  wydobyć  poczucie  krzywdy,  ujawnić  je,  następnie  „odcierpieć", 
by w końcu oddać je Panu Bogu. 

Najgłębszym duchowym korzeniem buntu jest postawa pychy i wynoszenia się nad 

innych.  Buntowanie  się  wobec  innych  jest  zawsze  próbą  postawienia  się  wyżej  od 
nich.  Najgorszą  formą  buntu  jest  sprzeciwianie  się  Panu  Bogu,  chęć  narzucenia  Mu 
własnej woli. Stąd też najważniejszym lekarstwem na bunt będzie doświadczenie Boga 
jako miłującego Ojca, który może leczyć i naprawiać nasze  życie. W chwilach buntu 
ważne jest także uświadomienie sobie, że nie tylko my cierpimy, ale obok nas cierpią 
również  inni.  Owocem  przezwyciężenia  buntu  jest  zwykle  głębsza  zdolność  do 
rozumienia  drugiego  człowieka,  wrażliwość  na  cudze  cierpienie,  wewnętrzne 
uspokojenie i radość życia.  

 

15. Podejrzliwość bliźnich na co dzień       

spis treści

       

powrót

 

 

Jak  na  co  dzień  radzić  sobie  z  ludzką  podejrzliwością?  Spotykam  się  z  nią  w 

relacjach sąsiedzkich, w miejscu pracy. Sama padam nieraz jej ofiarą. 

Postawa  nieufności  i  podejrzliwości  ma  najczęściej  swoje  źródło  w  wielu 

zranieniach,  jakich  człowiek  doświadcza  w  całym  swoim  życiu.  Ludzie  krzywdzeni 
przez  wiele  lat,  już  od  dzieciństwa  i  wczesnej  młodości,  czują  się  nieustannie 
zagrożeni,  co  sprawia,  że  niemal  każdy,  kto  się  do  nich  zbliża,  bywa  traktowany  jak 
potencjalny  krzywdziciel.  Nieufność  jest  też  niewątpliwie  związana  z  kruchością 
ludzkiego istnienia. W sposób naturalny obawiamy się tego, co zagraża naszemu życiu. 
Pierwotna ufność dziecka otoczonego troską i miłością najbliższych wynika z faktu, iż 
nie  doświadczyło  ono  jeszcze  prawdziwych,  realnych  zagrożeń  życiowych.  Dzieci 
głęboko zranione bywają natomiast bardzo lękliwe i nieufne wobec każdego obcego. 

Przyjęcie  właściwej  postawy  wobec  osób  nieufnych  i  podejrzliwych  wymaga  z 

naszej strony dużej ostrożności. Jeżeli na przykład osoba podejrzliwa zwierza się nam 
z pewną poufałością ze swoich przypuszczeń i urojeń, to trzeba być świadomym, że jej 
podejrzliwość  łatwo  może  obrócić  się  przeciwko  nam.  Wystarczy  nieraz  mała 
niezręczność, brak uwagi, cierpliwości lub jakaś „niewinna" odmowa i sami bywamy 
podejrzanymi.  W  konflikcie  z  takimi  osobami  trzeba  rozeznać  najpierw  stopień 

background image

własnej  nieufności  i  podejrzliwości  wobec  ludzi.  Im  większa  będzie  nasza  własna 
nieufność, tym łatwiej możemy dać się uwikłać w podejrzliwe zachowania osób, które 
nas  otaczają.  Jeżeli  natomiast  będziemy  wolni  od  nieufności,  nie  damy  się  łatwo 
wciągnąć  w  cudze  problemy;  łatwiej  też  będzie  się  nam  bronić  przed  manipulacjami 
osób  podejrzliwych. Osobista wolność  wewnętrzna jest bowiem najważniejszą  bronią 
przeciwko podejrzliwości bliźnich. 

Kiedy  mamy  do  czynienia  z  ludzką  podejrzliwością,  trzeba  najpierw  rozeznać  jej 

rozmiar  i  głębię,  ponieważ  jej  stopień  może  być  bardzo  różny:  od  zwyczajnej 
nieufności, jaką odznacza się wielu ludzi, aż do podejrzliwości paranoicznej, która ma 
charakter  urojeniowy  i  jest  objawem  choroby.  Jeśli  osoba,  w  jakiś  sposób  z  nami 
związana, odznacza się chorobliwą podejrzliwością, zachowanie wobec niej musi być 
bardzo uważne i ostrożne. Nie należy tego typu osób na siłę „sprowadzać na ziemię", 
przekonując,  że  ich  myślenie  ma  charakter  czysto  subiektywny  czy  też  urojeniowy. 
Naszym  zachowaniem  możemy  je  bowiem  głęboko  ranić.  W  takich  sytuacjach  mogą 
poczuć  się  niezrozumiane,  odrzucone  i  poniżone.  „Gdybym  przewidział,  że  pan  tego 
nie  zrozumie,  to  nie  powiedziałbym  o  tym"  -  usłyszał  pewien  terapeuta,  gdy  trochę 
niezręcznie skomentował wyznania osoby bardzo podejrzliwej. 

Jeżeli w spotkaniach z ludźmi podejrzliwymi nie mamy większego doświadczenia, 

należy  ograniczyć  się  jedynie  do  życzliwego  i  akceptującego  słuchania.  To,  czy 
będziemy  w  stanie  zrobić  coś  więcej,  zależeć  będzie  od  wielu  czynników,  w 
szczególności  zaś  od  zaufania,  jakie  zdołamy  wzbudzić.  Powstrzymanie  się  od 
jakiegokolwiek komentarza odnośnie ich chorobliwych i paranoicznych urojeń trzeba z 
naszej  strony  traktować  jako  wyraz  miłosierdzia  i  współczucia.  Rozmawiając  z 
osobami  podejrzliwymi,  nie  możemy  pozwalać  sobie  na  spontaniczność  i  swobodne 
wyrażanie  naszych  myśli  i  odczuć.  Nasze  zachowanie  musi  być  dostosowane  do 
potrzeb  i  możliwości  osób  podejrzliwych.  Wielkim  ciężarem  bywa  dla  nas  nieraz 
zdobywanie  ich  zaufania;  przekonanie  ich,  że  nie  stanowimy  dla  nich  zagrożenia,  a 
przeciwnie -jesteśmy gotowi przyjść im z pomocą. 

Jak  rozumiana  podstawowa  życzliwość  będzie  możliwa  jednak  dopiero  wówczas, 

kiedy sami będziemy wolni wewnętrznie i nauczymy się zachowywać pewien zdrowy, 
naturalny  dystans  wobec  ludzi  podejrzliwych.  W  takich  sytuacjach  trzeba  też  umieć 
odróżnić  własne  problemy  od  problemów  tych  osób.  Nasze  nieuporządkowane 
uczucia, nawet jeżeli nie są wypowiadane, budzą zwykle niepokój, a jego wyrazem są 
chaotyczne reakcje i zachowania osób podejrzliwych. Mogą one wówczas łatwiej nami 
manipulować, posługując się najczęstszą bronią ludzi nieufnych  - oskarżeniami. Brak 
dystansu  i  wolności  z  naszej  strony  sprawia,  że  zaczynamy  się  tłumaczyć, 
usprawiedliwiać, co z kolei pogłębia niepokój osób uwikłanych w podejrzliwość i brak 
zaufania w stosunku do innych. I tak zamyka się błędne koło. 

Spotkania  z  ludźmi  podejrzliwymi  trzeba  traktować  jako  wyzwanie:  im  będziemy 

bardziej  znali  samych  siebie  i  im  bardziej  będziemy  wolni  wobec  bliźnich,  tym 
mniejszym problemem będą dla nas osoby podejrzliwe. Nasza bezradność wobec tego 
typu  ludzi  jest  tak  naprawdę  bezradnością  wobec  siebie  samych.  Kiedy  mamy  do 
czynienia  z  człowiekiem  nieufnym  czy  też  podejrzliwym,  bywa  to  dla  nas  ciężar  i 
krzyż. Należy pamiętać, że nie da się go dźwigać bez Krzyża Jezusa.  

 

16. Moja własna podejrzliwość       

spis treści

       

powrót

 

 

Jak  mogę  pokonywać  moją  podejrzliwość,  która  tak  łatwo  rodzi  się  w  relacjach  z 

bliźnimi?  Wydaje  mi  się  nieraz,  że  moje  dzieci  mnie  okłamują,  choć  nie  mam  na  to 
dowodu. Może jest to moja „matczyna intuicja", a może właśnie podejrzliwość? Czuję, 
że  to  jakaś  choroba  mojej  duszy,  choć  szczerze  muszę  wyznać,  że  coraz  lepiej  ją 
rozumiem. 

background image

Podejrzliwość  jest  rzeczywiście  chorobą  duszy.  Kiedy  jednak  człowiek  jest  jej 

świadom  i  pragnie  się  od  niej  uwolnić,  nie  jest  ona  wówczas  wielkim  zagrożeniem. 
Tylko niezauważana i nie leczona bywa groźna, ponieważ zamyka człowieka w sobie i 
izoluje  go  od  innych.  Ponadto  wprowadza  w  relacje  międzyludzkie  nieszczerość, 
nieżyczliwość, niechęć i brak współczucia. Podejrzliwość bywa też niekiedy okrutna. 
Podpowiada  bowiem  surowe  osądy  i  oskarżenia,  stając  się  często  źródłem  wrogości, 
prowadząc  do  potępienia  i  odrzucenia.  Chroniczny  brak  zaufania  nakłada  na  oczy 
naszych  dusz  grube,  ciemne  szkła,  które  zniekształcają  i  zaciemniają  rzeczywistość, 
powiększając każdą ludzką słabość, a pomniejszając dobro. 

By  móc  przeciwstawić  się  własnej  podejrzliwości,  trzeba  ją  nie  tylko  dostrzegać, 

ale  także  rozeznać  jej  rozmiar  i  głębię:  W  jakich  relacjach  ujawnia  się  moja 
podejrzliwość? Jak  bardzo mnie ona dręczy? Czy uleganie  jej uznaję  za grzech? Czy 
wyznaję  ów  grzech  na  spowiedzi?  Co  do  tej  pory  robiłem,  by  pokonać  moją 
podejrzliwość?  Jeżeli  po  takiej  analizie  stwierdzimy,  iż  nasza  podejrzliwość  jest 
głęboka,  trzeba  najpierw  ustalić  jej  genezę.  Wielką  pomocą  może  okazać  się  w  tym 
kierownictwo duchowe lub - w trudniejszych sytuacjach - nawet terapia. 

Oddzielenie podejrzliwości od  intuicji, o którym jest  mowa  w pytaniu, wydaje się 

ważne.  Osoby  podejrzliwe,  głęboko  zranione,  bywają  obdarzone  wielką  intuicją.  To 
ona  pozwala  im  przeczuć  niebezpieczeństwo.  Problem  polega  jednak  na  tym,  że 
głębokie  lęki  każą  im  powiększać  zagrożenie,  czym  zniekształcają  swoje  widzenie 
drugiego człowieka i sytuacji, którą on stwarza. Samej intuicji nie należy jednak mylić 
z  podejrzliwością.  Kiedy  bowiem  intuicji  towarzyszy  zaufanie  i  otwartość,  staje  się 
ona  ważnym  narzędziem,  z  pomocą  którego  można  lepiej  rozumieć  innych  i 
skuteczniej im pomagać. 

Osoby podejrzliwe powinny nieustannie konfrontować własne odczucie zagrożenia 

z rzeczywistością. Może się to dokonywać zarówno w życzliwej i bezpośredniej relacji 
przyjacielskiej, koleżeńskiej, rodzinnej, jak też w kierownictwie duchowym lub terapii. 
Nie jest natomiast wskazane komunikowanie własnych podejrzeń osobom, których one 
dotyczą. Ludzie bardziej wrażliwi odbiorą je jako oskarżenie, a to może prowadzić do 
niepotrzebnego konfliktu i wzajemnego ranienia się. 

W  pokonywaniu  własnej  podejrzliwości  nie  wydaje  się  również  dobrym 

rozwiązaniem wmawianie sobie (wbrew odczuciom), iż ludzie przez nas podejrzewani 
są niewinni lub nawet święci. Orzekanie 

O  cudzej winie lub jej braku nie jest naszą sprawą; byłoby to wikłanie się - choć w 

innej  formie  -  we  własną  podejrzliwość.  Zamiast  bowiem  badać  własną  duszę, 
usiłujemy analizować stan duszy bliźnich. Uświadamiając sobie własną podejrzliwość 
i  oceniając  ją  jako  chorobę  duszy,  trzeba  nam  godzić  się  ze  swoją  i  bliźniego 
kruchością.  Przekroczenie  podejrzliwości  ma  miejsce  wtedy,  kiedy  w  wolności 
traktujemy bliźnich zarówno, gdy są niewinni, jak i wówczas, kiedy grzeszą. 

Możemy  mówić  o  dwóch  rodzajach  podejrzliwości.  Pierwszy  to  podejrzliwość 

pasywna,  która  każe  nam  zamykać  się  w  sobie  i  uciekać  przed  ludźmi,  by  nas  nie 
zranili.  Takie  zachowanie  dąży  do  stworzenia  bezpiecznego  dystansu  wobec  osób, 
które mogą nam zagrażać. Z kolei drugi rodzaj podejrzliwości ma charakter aktywny: 
popycha  do  agresji  wobec  osób  odbieranych  jako  niebezpieczne.  Chodzi  o 
obezwładnienie  potencjalnego  wroga,  zanim  ten  zdąży  uderzyć.  Tego  typu 
podejrzliwość  bywa  groźna,  staje  się  bowiem  źródłem  nieustannych  konfliktów  i 
napięć. 

Ważnym, choć gorzkim, lekarstwem na własną podejrzliwość jest świadomość, że 

każdy człowiek, nawet najbardziej nam bliski, może nas zranić. Ukochany mąż może 
być niewierny, a najdroższy syn może pewnego dnia sięgnąć po narkotyki. Taka myśl 
nie jest wcale wyrazem krańcowego pesymizmu, ale realistycznego myślenia o życiu; 
ono  sprawia,  iż  nie  zadręczamy  się  niebezpieczeństwami  nieistniejącymi  w  danym 
momencie.  Jeżeli  zdarzają  się  jakieś  nieszczęścia,  to  najczęściej  są  one  inne  od  tych, 

background image

które przewidujemy, które podpowiada nam chora wyobraźnia. Świadomość własnej i 
cudzej  ułomności  sprawia,  iż  nie  wymagamy  od  ludzi  doskonałości  i  nie  żądamy  od 
nich  absolutnej  bezgrzeszności.  Kiedy  daje  znać  o  sobie  ich  ułomność,  naszym 
obowiązkiem  jest  udzielenie  im  pomocy,  a  nie  odsuwanie  się  od  nich.  Antidotum  na 
brak  zaufania  jest  także  świadomość,  że  każde  dobro,  jakiego  doświadczamy  od 
bliźnich, jest łaską, którą poprzez ludzi ofiaruje nam Bóg.  

 

17. Bardzo trudne noce       

spis treści

       

powrót

 

 

Kiedy  przeżywam  bardzo  trudne  chwile  w  życiu,  budzę  się  w  nocy  i  zaraz 

przypominają  mi  się  pewne  bolesne  sytuacje,  mimo  że  wcześniej  -  jak  mi  się 
wydawało  -  sprawa  została  już  załatwiona,  na  przykład  przez  szczerą  rozmowę  z 
osobą, z którą byłem w konflikcie, także z  mojej winy. Te sytuacje męczą mnie i nie 
wiem, co mógłbym jeszcze zrobić, aby o nich zapomnieć i odzyskać spokój. 

Takie reakcje nie są niczym nadzwyczajnym. Jest to raczej zdrowy odruch obronny 

ludzkiej  psychiki.  Kiedy  przeżywamy  konflikty  w  relacjach  z  innymi,  wówczas 
dotykają  one  naszej  emocjonalności  i  nierzadko  głęboko  ją  ranią.  Czujemy  się 
obciążeni  takimi  sytuacjami  i  pamięć  o  nich  nieraz  długo  nas  boli.  Ale  jako  ludzie 
wierzący  -  często  także  pobożni  -  chcemy  rozwiązać  te  sytuacje  szybko,  poprzez 
świadomy  wysiłek  ludzki  i  duchowy.  Stąd  też  modlimy  się,  oskarżamy  się  w 
spowiedzi o niewłaściwe reakcje i uczucia, usiłujemy rozmawiać z osobami, z którymi 
jesteśmy w konflikcie. Czasami wydaje się, że zrobiliśmy już wszystko, aby rozwiązać 
konflikt. Trzeba jednak pamiętać, iż zranienia uczuciowe nie goją się na nasz osobisty 
rozkaz.  Cała  sfera  uczuciowa  ma  swoje  prawa,  które  należy  uszanować.  Gojenie  się 
emocjonalnych  ran  wymaga  nieraz  długiego  czasu.  Jeżeli  w  nocy  spontanicznie 
przypominają się nam bolesne sytuacje przeżywane w ciągu dnia, to znaczy, że są one 
bardzo  ważne  i  nie  należy  ich  lekceważyć.  Sprawy  zostały  rozwiązane  tylko  na 
płaszczyźnie naszego rozumu i woli, natomiast na płaszczyźnie serca i emocji jeszcze 
nie.  Nie  należy  sytuacji  bolesnych  odsuwać  od  siebie  na  siłę.  Byłoby  to  wyrazem 
pewnej  przemocy  wobec  siebie.  Trzeba  powrócić  do  nich  po  raz  kolejny,  ale  może  z 
większym  spokojem.  Dobrze  jest  raz  jeszcze  je  przemyśleć  i  przemodlić,  starając  się 
jednocześnie nabrać do nich większego dystansu. Dobrze jest też porozmawiać o nich 
z osobą przyjazną, która potrafi nas wysłuchać, zrozumieć, coś podpowiedzieć, a może 
nawet trochę pocieszyć. 

Nie  należy  się  też  dziwić  temu,  iż  sytuacje  trudne  tak  bardzo  nas  męczą.  Jest  to 

normalne  i  często  nic  na  to  nie  możemy  poradzić.  Niecierpliwość  wobec  bólu 
powoduje  zwykle,  iż  jeszcze  bardziej  narasta  on  w  naszej  świadomości.  Szczera, 
serdeczna modlitwa, w której wypowiadamy przed Jezusem całe swoje zbolałe serca i 
życie, może być jednym z najważniejszych sposobów wewnętrznego uspokojenia się. 
Nie  należy  się  obawiać,  że  przychodzimy  do  Jezusa  kierowani  bardzo  osobistym 
„interesem":  chęcią  znalezienia  spokoju.  Sam  Jezus  zachęca  nas:  Przyjdźcie  do  Mnie 
wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię.  Weźcie na siebie 
moje  jarzmo  i  uczcie  się  ode  Mnie,  bo  jestem  cichy  i  pokorny  sercem,  a  znajdziecie 
ukojenie dla dusz waszych. Albowiem słodkie jest moje jarzmo, a moje brzemię lekkie 
(Mt  11,28-30).  Nocną  bezsenność  można  natomiast  wykorzystać  w  tym  celu,  by 
powierzać  Jezusowi  to,  co  nas  boli,  i  dzięki  temu  mieć  nadzieję,  że  poranek  będzie 
bardziej radosny. 

 

18. Czekając na sen       

spis treści

       

powrót

 

 

W  ostatnich  dwóch,  trzech  latach  od  czasu  do  czasu  dręczy  mnie  bezsenność. 

Bywa,  iż  budzę  się  w  środku  nocy  i  nie  mogę  zasnąć.  Jeżeli  moje  problemy  nasilają 
się,  zdarza  się,  że  nie  śpię  nawet  do  samego  rana.  Usiłuję  w  tym  czasie  trochę  się 

background image

modlić. Są to raczej doraźne akty strzeliste, trudno mówić o systematycznej modlitwie. 
Zdaję  sobie  sprawę,  że  uzyskana  odpowiedź  nie  rozwiąże  moich  problemów. 
Chodziłoby  mi  raczej  o  sugestie,  jak  lepiej  wykorzystać  bezsenność  dla  życia 
duchowego. 

Pytanie  zdaje  się  sugerować  pewną  rezygnację  i  brak  nadziei  na  wyleczenie  się  z 

bezsenności. Nie trzeba łatwo godzić się na brak snu i usiłować wykorzystywać go w 
celach  duchowych,  ale  raczej  szukać  rzeczywistych  przyczyn  bezsenności  i  w  miarę 
możliwości  zaradzać  im.  Bezsenność  -  podobnie  zresztą  jak  wiele  innych  reakcji 
somatycznych  organizmu  -  może  być  wynikiem  niehigienicznego  stylu  życia,  który  - 
jeżeli  trwa  przez  wiele  lat  -  rodzi  nieustanny  stres,  zmęczenie,  napięcie,  drażliwość. 
Nierzadko  źródłem  bezsenności  bywają  konflikty,  rodzinne  nieporozumienia, 
niesnaski  i  kłótnie.  Miewamy  bezsenne  noce,  oczekując  na  ważne,  stresujące  nas 
wydarzenia:  trudne  spotkania,  egzaminy  itp.  Z  sytuacji  opisanej  powyżej  wynika 
dodatkowe pytanie: Jakie problemy nasiliły się w ostatnich latach? Pomocna mogłaby 
się okazać wizyta u mądrego lekarza, który nie tylko przepisałby tabletki nasenne, ale 
pomógł rozeznać się w problemach i sposobie ich przeżywania. 

I  choć  bezsenność  nie  jest  przyjemna,  to  jednak  nie  należy  z  jej  powodu  zbytnio 

dramatyzować. Nie można zresztą w opisanej sytuacji mówić o bezsenności, ale raczej 
o  trudnościach  ze  snem.  Przesadne  przejmowanie  się  chwilowym  brakiem  snu  może 
bezsenność  potęgować.  Świadomość,  że  mamy  wielkie  trudności  ze  spaniem,  może 
utrudniać  samo  zasypianie.  Victor  E.  Franki  w  konferencji  o  bezsenności  przytacza 
komiczną wręcz sytuację człowieka oczekującego na sen: „Pomyślmy o kimś,  kto na 
gwałt,  kurczowo  usiłuje  zasnąć:  napięcie,  z  jakim  kieruje  swoją  uwagę  na  zaśnięcie, 
samo  je  uniemożliwia.  Może  nawet  się  zdarzyć,  że  ktoś  taki  nagle  budzi  się  z 
osiągniętego już snu z myślą: zdaje mi się, że przed zaśnięciem chciałem jeszcze coś 
załatwić. Racja, chciałem przecież zasnąć". 

Nasilającą  się  i  uporczywą  bezsenność  należałoby  potraktować  jako  wyzwanie 

życiowe.  Być  może  trzeba  ofiarować  sobie  trochę  więcej  odpoczynku,  refleksji  nad 
sobą,  więcej  czasu  na  modlitwę,  systematyczne  kierownictwo  duchowe,  a  nawet 
terapię.  Może  należałoby  także  pomyśleć  o  reformie  życia.  Pomocne  mogłyby  być 
dłuższe  rekolekcje.  Bezsenność  lub  też  większa  skłonność  do  niej  wymaga 
długodystansowego działania, a nie tylko doraźnych przedsięwzięć. 

Ważna  i  pomocna  może  się  okazać  także  w  takiej  sytuacji  analiza  własnych  zajęć 

na dwie, trzy godziny przed snem. W tym czasie - o ile to tylko możliwe 

-  trzeba  unikać  prac  i  rozmów,  które  rodzą  stres,  napięcie  i  zmęczenie.  Miast 

rozwiązywać trudne problemy tuż przed snem, niewątpliwie lepiej byłoby przespać się 
z nimi, zakładając z góry, że powrócimy do nich rano z nowym zapasem sił, energii i 
większą  zdolnością  do  koncentracji.  Pracoholicy  mają  skłonność  do  pracy  aż  do 
momentu  położenia  się  do  łóżka,  co  może  również  uniemożliwiać  im  spokojny, 
odprężający i regenerujący siły witalne sen. 

Czy modlić się w bezsenne noce? Oczywiście, że tak. Sposób modlitwy winien być 

jednak  dostosowany  do  okoliczności.  Zaangażowana  modlitwa  wymagająca  uwagi  i 
napięcia  z  pewnością  nie  będzie  wskazana.  Spokojne-jakby  nieco  pasywne  - 
powierzanie  Bogu  w  aktach  strzelistych  naszego  życia  i  tego,  co  spędza  nam  sen  z 
powiek, może rodzić wewnętrzne uspokojenie i nawet - w jakimś stopniu pomagać w 
samym zasypianiu. Można przywoływać anioła naszego snu, który czuwa nad nami. 

Najważniejsze lekarstwo na naszą bezsenność wskazuje nam jednak Biblia: Słodki 

jest sen robotnika, czy mało, czy dużo on zje, lecz bogacz mimo swej sytości nie ma 
spokojnego  snu  (Koh  5,11).  Jeżeli  Pan  domu  nie  zbuduje,  na  próżno  się  trudzą  ci, 
którzy go wznoszą. Jeżeli Pan miasta nie ustrzeże, strażnik czuwa daremnie (Ps 127,1). 
Bezsenność bywa nieraz daremnym czuwaniem bogacza zatroskanego o siebie i swoje 
mienie  -  rzeczywiste  czy  tylko  pożądane  (por.  Łk  12,1621).  Ów  zbytni  lęk,  przed 
którym  przestrzegał  nas  Jezus,  może  właśnie  uniemożliwiać  nam  spokojny  sen. 

background image

Szukając ludzkiej pomocy w pokonaniu bezsenności czy też trudności ze snem, trzeba 
jednocześnie  powierzać  nasze  życie  Bogu  z  wiarą,  że  On  jest  naszą  jedyną  obroną  i 
naszą  jedyną  tarczą:  Kio  przebywa  pod  osłoną  Najwyższego  i  w  cieniu 
Wszechmocnego  spoczywa,  mówi  do  Pana:  „  Ucieczko  moja  i  Twierdzo,  mój  Boże, 
któremu ufam". (...) Okryje cię swymi piórami i schronisz się pod Jego skrzydła; Jego 
wierność - to puklerz i tarcza. W. nocy nie ulękniesz się strachu ani za dnia - strzały, 
co leci (Ps 91,1-5).  

 

19. Czy Bóg przemawia przez sny?       

spis treści

       

powrót

 

 

Czy możemy powiedzieć, że nasze sny, pełne niepokoju, lęku, gniewu i zagubienia 

wskazują  na  jakąś  prawdę  o  nas,  pozornie  nieraz  spokojnych  i  opanowanych  na  co 
dzień? Czy Bóg może do nas przemawiać przez nasze sny? 

Zarówno  w  Starym,  jak  i  w  Nowym  Testamencie  Bóg  czasami  posługiwał  się 

snami,  by  przekazać  ludziom  swoją  wolę.  To  podczas  snu  Jakub  otrzymał  wielką 
obietnicę:  We  śnie  ujrzał  drabinę  opartą  na  ziemi,  sięgającą  swym  wierzchołkiem 
nieba, oraz aniołów Bożych, którzy się wspinali i schodzili po niej na dół. A oto Pan 
stał nad nim i mówił: „Ja jestem Pan, Bóg Abrahama i Bóg Izaaka. Ziemię, na której 
leżysz,  oddaję  tobie  i  twemu  potomstwu.  (...)  ]a  jestem  z  tobą  i  będę  cię  strzegł, 
gdziekolwiek  się  udasz;  a  potem  sprowadzę  cię  do  tego  kraju.  Bo  nie  opuszczę  cię, 
dopóki  nie  spełnię  tego,  co  ci  obiecuję".  A  gdy  Jakub  zbudził  się  ze  snu,  pomyślał: 
„Prawdziwie  Pan  jest  na  tym  miejscu,  a  ja  nie  wiedziałem"  (Rdz  28,12-13.15-16). 
Znamienne  były  także  sny  Józefa,  syna  Jakuba  -  odsłaniały  one  przyszłość  Józefa  i 
jego  braci.  Ich  znaczenie  stało  się  jasne  dla  nich  dopiero  po  wielu  latach,  gdy 
niespodziewanie  pewnego  dnia  stanęli  przed  Józefem,  którego  wcześniej  sprzedali 
przypadkowym  kupcom,  rozdrażnieni  marzeniami  sennymi  najmłodszego  brata, 
zapowiadającymi jego panowanie nad nimi (por. Rdz 37,5nn ). Bóg przemawia! także 
poprzez  sny  pogańskiego  władcy  Nabuchodonozora,  ale  jedynym  człowiekiem 
zdolnym  do  ich  odczytania  był  Daniel,  odważny  i  wierny  sługa  Jahwe.  Interpretacje 
Daniela zrobiły na królu tak wielkie wrażenie, iż pogański władca oddał chwałę Jahwe, 
mówiąc,  że  jest  On  naprawdę  Bogiem  nad  bogami,  Panem  królów,  który  wyjawia 
tajemnice właśnie przez sny (Dn 2,47). Także Nowy Testament jest pełen snów. Józef, 
mąż  Maryi,  najważniejsze  nakazy  otrzymał  od  Boga  właśnie  we  śnie.  Również  trzej 
Mędrcy  zostali  pouczeni  w  ten  sposób,  aby  do  domu  udali  się  inną  drogą,  omijając 
Jerozolimę  i  pałac  króla  Heroda  (por.  Mt  1,24;  2,12nn).  Ewangelia  św.  Mateusza 
przytacza  z  kolei  tajemniczy  sen  żony  Piłata:  A  gdy  on  [Piłat]  odbywał  przewód 
sądowy,  żona  jego  przysłała  mu  ostrzeżenie:  „Nie  miej  nic  do  czynienia  z  tym 
Sprawiedliwym, bo dzisiaj we śnie wiele nacierpiałam się z Jego powodu" (Mt 27,19). 

Nie  wszystkie  sny  „religijne"  mogą  być  uznane  za  przejaw  działania  Bożego. 

Prorocy przestrzegali także przed fałszywymi interpretacjami snów. Jeremiasz piętnuje 
fałszywych proroków, którzy - odwołując się do snów - prorokują kłamliwie. Oto się 
zwrócę  przeciw  tym,  co  jako  proroctwa  głoszą  sny  kłamliwe  -  wyrocznia  Pana. 
Opowiadają je i zwodzą mój lud kłamstwami i chełpliwością. Nie posłałem ich ani nie 
dawałem polecenia;  w niczym też nie są użyteczni dla tego  narodu  - wyrocznia  Pana 
(Jer  23,32).  Bo  tak  mówi  Pan  Zastępów,  Bóg  Izraela:  Nie  dajcie  się  wprowadzić  w 
błąd  przez  waszych  proroków,  którzy  są  wśród  was,  i  przez  waszych  wróżbitów;  nie 
zwracajcie uwagi na sny, jakie macie (Jer 29,8). Już choćby z powyższych przykładów 
biblijnych widzimy, że problem posługiwania się snami w odkrywaniu działania Boga 
i Jego woli jest bardzo delikatny. 

I  dzisiaj  Fan  Bóg  może  posłużyć  się  snami,  aby  natchnąć  nas  do  określonego 

działania. Możemy być jednak pewni, że obok tego szczególnego znaku, jakim są sny, 
otrzymujemy wiele innych, łatwiejszych do odczytania i bardziej jednoznacznych. Sny 
mogą być jednym z wielu „znaków czasu", wcale nie jedynym i nie najważniejszym. 

background image

Z pewnością możemy powiedzieć, że nasze sny pełne niepokoju o siebie wskazują 

na  jakieś  wewnętrzne  problemy,  których  nie  zawsze  jesteśmy  świadomi.  Sny 
rzeczywiście  oddają  to,  czym  żyjemy  na  co  dzień.  Gustaw  Herling-Grudziński  w 
książce  Inny  świat  opisuje  nocne  koszmary  więźniów  sowieckich  łagrów,  sny  które 
odbijały ich tragiczną egzystencję: „Wystarczyło obudzić się późno po północy 

-  pisze  autor  -  aby  znaleźć  się  już  -  jak  w  sercu  wzbierającej  burzy  -  wśród 

bezładnych  majaczeń  sennych,  nieprzytomnych  okrzyków,  w  których  imię  Boga 
przeplatało  się  z  imionami  wzywanych  nadaremnie  krewnych,  spazmatycznych 
szlochów  i  przeraźliwych  jęków.  Więźniowie  szamotali  się  niespokojnie  we  śnie, 
chwytali się za serce, uderzali wstrząsanymi płaczem ciałami o twarde wyrko pryczy, 
zasłaniali się przed czymś szeroko rozpostartymi dłońmi, powtarzali monotonnie swoje 
pomiłuj". 

Wiele naszych snów jest bardzo łatwych w interpretacji. Jeżeli miewamy sny pełne 

lęków,  to  z  pewnością  w  jakiś  sposób  oddają  one  naszą  codzienność.  Jednak  nie  jest 
już  rzeczą  prostą  wskazać  w  sposób  jednoznaczny,  jakie  konkretne  lęki  kryją  się  za 
poszczególnymi  marzeniami  czy  też  koszmarami  sennymi.  Interpretacja  snów,  obok 
wrażliwości,  psychologicznej  wiedzy  i  intuicji,  wymaga  kompetentnej  pomocy 
psychologicznej.  Tylko  bardzo  doświadczeni  terapeuci  mogą  pomóc  w  odczytaniu 
znaczenia  określonych  marzeń  sennych.  Wobec  wielu  innych  i  oni  będą  bezradni. 
Jeżeli  senne  koszmary  prześladują  nas,  warto  skorzystać  z  porady  doświadczonego, 
mądrego terapeuty. 

Wydaje  się  jednak,  iż  nie  należy  przeceniać  wartości  analizy  marzeń  sennych  w 

pracy  nad  sobą,  szczególnie  zaś  w  pracy  duchowej.  Niektóre  sny  pozwalają  nam  co 
prawda lepiej rozumieć problemy naszej sfery emocjonalnej, ale nie zwiększają przez 
to  naszej  motywacji  w  ich  rozwiązaniu.  Intelektualne  zgłębienie  problemu  nie 
utożsamia  się  z  chęcią,  odwagą  i  siłą  w  ich  rozwiązywaniu.  Ponadto  zbyt  częste  i 
głębokie  analizy  marzeń  sennych  połączone  z  samoobserwacją  mogą  nas 
koncentrować na sferze emocjonalnej, hamując pełniejszy duchowy i moralny rozwój. 

Analiza  naszych  snów  w  pracy  nad  sobą  może  być  użyteczna,  ale  nie  jest  ona 

konieczna. Mamy wiele innych, bardziej jednoznacznych i pewnych dróg, by dotrzeć 
do  naszych  najważniejszych  problemów  wewnętrznych.  Uważne  rozeznanie 
codziennych  reakcji  i  zachowań,  tych  na  jawie,  szczególnie  w  sytuacjach  trudnych, 
może  mieć  tę  samą  wartość,  co  analiza  marzeń  sennych  i  głębokie  rozmowy 
terapeutyczne.  Stąd  też  odwoływanie  się  do  interpretacji  snów  -  choć  może  być  dla 
pewnych osób interesujące, nie wydaje się konieczne. Zawsze zasadniczym miejscem 
poznania siebie dla chrześcijanina jest codzienna modlitwa, w szczególności medytacja 
słowa Bożego oraz rachunek sumienia. 
Pozostaje jednak pytanie: Czy Pan Bóg posługuje się dzisiaj snami? Z pewnością tak. 

Trzeba  jednak  najpierw  bardzo  uważnie  i  wiernie  odczytywać  znaki  obecności  i 

działania Boga, jakie Pan daje nam w ciągu dnia, na jawie. Dopiero wtedy będziemy 

mogli,  podobnie  jak  Jakub  czy  św.  Józef,  przeczuć  Jego  obecność  i  działanie  także 
poprzez  senne  wizje.  Niebezpieczne  bywa  dopatrywanie  się  działania  Pana  Boga  w 
snach,  kiedy  nasza  codzienna  rzeczywistość  na  jawie  bywa  pełna  niewierności  i 
grzechu. 
 
20. Szukając prawdy       

spis treści

       

powrót

 

 

Gdzie szukać pewności, skoro sam nie potrafię poznać prawdy? A kiedy usiłuję ją 

poznać, mam wątpliwości. 

Prawda  jest  wpisana  w  nasze  życie.  Jesteśmy  stworzeni  na  obraz  i  podobieństwo 

Boga,  stąd  też  Jego  prawda  o  Nim  samym  i  o  nas  jest  odbita  w  nas.  Do  pełnego 
poznania prawdy dorasta się jednak powoli, stopniowo i cierpliwie. Całe życie uczymy 
się  szukać  prawdy.  Nasze  doświadczenie  bezradności  wobec  prawdy  jest  dla  nas 
wyzwaniem.  Prawda  bowiem  jest  tajemnicą,  ona  przekracza  ludzkie  możliwości 

background image

poznawcze. Miast dręczyć się własną niezdolnością do poznania prawdy, trzeba raczej 
pobudzać  w  sobie  tęsknotę  za  nią.  Z  niej  zrodzi  się  wołanie  i  modlitwa  o  poznanie 
prawdy. 

Jako  chrześcijanie  wierzymy,  iż  sam  Bóg  objawił  się  nam  poprzez  Stare  i  Nowe 

Przymierze, aby potwierdzić nasze dążenie do prawdy. Szukanie prawdy dokonuje się 
poprzez włączenie się w pochód ludzi poszukujących jej od tysięcy lat. W duchowości 
chrześcijańskiej  pojęcie  prawdy,  podobnie  zresztą  jak  pojęcie  wolności,  nie  istnieje 
jednak  samo  w  sobie.  Jest  ono  integralnie  związane  z  pojęciem  miłości.  Prawda  i 
miłość ściśle się ze sobą łączą. Jezus mówi o sobie: Ja jestem (...) prawdą (J 14,6). Św. 
Jan  Ewangelista  pisze  zaś,  że  Bóg  jest  miłością  (1  J  4,8).  Ten  więc,  który  mówi  o 
sobie, że jest prawdą, jest także miłością. Prawda, którą jest Jezus, to odbicie prawdy 
Ojca, a miłość Jezusa objawia miłość Ojca: Kto Mnie widzi, widzi Tego, który Mnie 
posiał - mówi Jezus (J 12,45). 

Jedno ludzkie życie jest za krótkie, by móc od zera zacząć własną wyizolowaną od 

innych  (od  rodziny,  środowiska  rówieśniczego,  przyjaciół,  społeczeństwa  i  kultury) 
wędrówkę  ku  prawdzie.  Od  zarania  swojego  istnienia  ludzkość  dążyła  do  prawdy. 
Owoce  jej  szukania  utrwala  religia  i  kultura.  Zadaniem  wychowania  w  rodzinie,  w 
szkole  czy  parafii  jest  wprowadzenie  młodego  człowieka  w  sztukę  szukania  prawdy. 
Rodzice  nie  mogą  w  jakiś  mechaniczny  sposób  przekazać  prawdy,  jak  nie  mogą 
przekazać innych ważnych umiejętności, które z takim trudem nabyli w ciągu swojego 
życia,  na  przykład  znajomości  języka  obcego,  zdobytej  wiedzy.  Dziecko  samo,  z  ich 
pomocą,  musi  podjąć  trud  uczenia  się  wszystkiego.  Podobnie  jest  też  ze  sztuką 
szukania  prawdy.  Jednak  im  wcześniej  młody  człowiek  zacznie  uczyć  się  tej  sztuki, 
tym  łatwiej  i  szybciej  ją  nabędzie.  Kiedy  jednak  młodzi  wychodzą  z  domów,  w 
których  nie  było  pielęgnowania  sztuki  szukania  prawdy,  muszą  sami  zatroszczyć  się 
ojej zdobycie. 

Szukania prawdy na gruncie wiary nie można utożsamiać z praktykami religijnymi. 

Faryzeusze  i  uczeni  w  Piśmie  co  prawda  uchodzili  za  ludzi  pobożnych  i  wypełniali 
wiele praktyk religijnych, a jednak Jezus osądza ich bardzo surowo: Wy macie diabla 
za ojca i chcecie  spełniać pożądania waszego ojca. Od początku był on zabójcą  i nie 
wytrwał  w  prawdzie,  bo  prawdy  w  nim  nie  ma.  Kiedy  mówi  kłamstwo,  od  siebie 
mówi,  bo  jest  kłamcą  i  ojcem  kłamstwa  (J  8,44).  Sztuka  szukania  prawdy  wymaga 
postawy  nawrócenia  wewnętrznego:  pokornego  uznania  własnego  grzechu,  wyznania 
go przed Bogiem i Kościołem. Św. Jan Ewangelista pisze: Jeśli mówimy, że nie mamy 
grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy (1 J 1,8). 

Sztuka  szukania  prawdy  wymaga  odejścia  od  świata  w  tym  znaczeniu,  o  którym 

mówi  Jezus  do  uczniów:  Gdybyście  byli  ze  świata,  świat  by  was  kochał  jako  swoją 
własność. Ale ponieważ nie jesteście ze świata, bo fa was wybrałem sobie ze świata, 
dlatego  was  świat  nienawidzi  (J  15,19).  Nie  można  poznać  prawdy,  śledząc  grzech 
świata i tkwiąc w jego mentalności. 

Kiedy  prosimy  Boga  o  poznanie  prawdy,  które  prowadzi  do  poznania  miłości, 

wówczas  spontanicznie  doświadczamy  potrzeby  wewnętrznego  oczyszczenia.  Gdy 
oczy serca, umysłu i duszy są uwikłane w zło, stają się niezdolne do poznania prawdy. 
Stąd też Thomas Merton, amerykański trapista, niedługo po swoim nawróceniu napisał 
o  sobie:  „Moje  usta  oczyściły  się  wreszcie  z  żółtej,  wysuszającej,  słonej  nikotyny; 
wypłukałem  oczy  z  szarych  pomyj  filmów,  tak  że  mój  smak  i  wzrok  były  w  końcu 
czyste.  Wyrzuciłem  książki,  które  plugawiły  moje  oczy".  Oczyszczone  serce,  umysł, 
dusza,  zmysły  poprzez  powierzenie  Bogu  swego  życia,  pozostają  kruche  i  słabe,  ale 
mimo wszystko są zdolne do szukania prawdy. 

„A kiedy usiłuję poznać prawdę, mam wątpliwości?". To oczywiste. Prawdę, której 

szukamy  i  do  której  dochodzimy,  nosimy  w  kruchych,  glinianych  naczyniach.  Oto 
bowiem  jak  glina  w  ręku  garncarza,  tak  jesteście  wy,  domu  Izraela,  w  moim  ręku  - 
mówi  wyrocznia  Pana  (Jer  18,6).  Ponieważ  w  nasze  dążenie  do  prawdy  wkradają  się 

background image

liczne  wątpliwości,  stąd  tak  ważne  jest,  aby  dokonywało  się  ono  we  wspólnocie 
Kościoła, która pomaga nam odnaleźć prawdę i umocnić się w niej.  

 

21. Przed kim wypowiadać swoje uczucia?       

spis treści

       

powrót

 

 

Spychanie  negatywnych  uczuć  do  podświadomości  -  jak  wyczytałam  niedawno  - 

jest  wprost  „niemoralne".  Co  robić,  jeżeli  druga  strona  nie  chce  słuchać  tego,  co  ja 
czuję wobec niej, lub po prostu nie jest w stanie tego wysłuchać? 

Karl Rabner SJ, nawiązując do myśli św. Tomasza z Akwinu, rzeczywiście mówi, 

iż  represja  uczuciowa  jest  „niemoralna",  ponieważ  prowadzi  do  zniekształcania 
ludzkiej  osobowości.  Tak  naprawdę  nie  da  się  nigdy  zdławić  ludzkich  uczuć.  Próba 
dławienia ich jest tylko pewną formą przekształcania. Ale „co robić, jeżeli druga strona 
nie chce słuchać tego, co ja czuję (...), lub po prostu nie jest w stanie tego wysłuchać?". 
Werbalizowanie swoich uczuć, które chroni nas przed uczuciową represją, nie polega 
najpierw na wypowiadaniu ich przed osobą, której uczucia te dotyczą. Niemniej jeżeli 
mamy taką możliwość, trzeba z niej skorzystać. Abyśmy jednak mogli wypowiedzieć 
nasze  uczucia  przed  osobą  zainteresowaną,  potrzebna  jest  postawa  wzajemnej 
szczerości,  otwartości  i  zaufania.  Ponadto  konieczny  jest  pewien  stopień  dojrzałości 
emocjonalnej  obu  stron,  która  przejawia  się  między  innymi  w  wolności  wewnętrznej 
wobec własnych i cudzych przeżyć. 

Jeżeli jednak werbalizacja uczuć wobec osób, których  one dotyczą, jest z jakiegoś 

powodu  niemożliwa,  wówczas  możemy  szukać  innych  okazji  wypowiadania  naszych 
emocji.  Zresztą  oba  sposoby  werbalizacji  nie  wykluczają  się  wzajemnie.  Wprost 
przeciwnie  -  uzupełniają  się.  Możemy  nasze  uczucia  wypowiadać  w  kierownictwie 
duchowym,  w  relacji  przyjaźni,  w  terapii.  Nade  wszystko  zaś  winniśmy  szukać 
szczerych rozmów  z członkami  własnej  rodziny, bliższej i dalszej.  To jest pierwsze i 
zasadnicze środowisko dane nam jako pomoc w chwilach trudnych. 

Trzeba jednak bardzo uważać, aby z wybranego przez siebie powiernika uczuć nie 

zrobić  kozła  ofiarnego,  na  którego  będzie  się  zrzucać  wszystkie  swoje  problemy 
osobiste,  nie  przejmując  się  zbytnio  tym,  co  on  sam  czuje  i  przeżywa.  Werbalizacja 
uczuciowa  posiada  swoje  granice.  Nie  powinna  ona  przeradzać  się  w  nieustanne 
„emocjonalne  wylewanie"  się  przed  bliźnim.  Nie  rozwiążemy  naszych  problemów 
uczuciowych,  jeżeli  będziemy  tylko  o  nich  opowiadać.  Ostatecznie  to  nie  sama 
werbalizacja  rozwiązuje  nasze  problemy  uczuciowe,  choć  jest  ona  konieczna, 
szczególnie  na  początku  procesu  wewnętrznego  uzdrowienia.  Wypowiadanie  uczuć 
przed  drugim  człowiekiem  jest  pewnym  wstępem  do  zwerbalizowania  ich  przed 
Bogiem.  To  właśnie  „modlitewna  werbalizacja"  sprawia,  iż  nie  musimy  niczego 
dławić.  Możemy  bowiem  wszystko  powierzyć  i  oddać  Bogu.  Człowiek  człowiekowi 
może pomóc jedynie określić uczucia nieuporządkowane, zrozumieć je, ale nie weźmie 
całego  ciężaru  jego  życia  na  siebie.  Odpowiedzialność  za  swoje  życie  może  dźwigać 
jedynie sam człowiek z pomocą Boga i ludzi. 

 

22. Na czym polega prawdziwa szczerość?       

spis treści

       

powrót

 

 

Na  czym  polega  otwieranie  się  na  ludzi,  szczerość  wobec  nich?  Czy  wszystko, 

czego  doświadczam,  winie-  nem  mówić  innym?  Jak  szczerze  rozmawiać  z  ludźmi  o 
sprawach konfliktowych? 

Szczerość  wobec  ludzi  nie  polega  na  bezrefleksyjnym  mówieniu  wszystkiego 

wszystkim. Dojrzałej szczerości nie sprzeciwia się bynajmniej dyskrecja w odniesieniu 
do  osobistych  i  cudzych  spraw.  Autentyczna  szczerość  polega  na  otwartości  wobec 
bliźnich w tych sprawach, do których mają oni prawo lub też które w jakiś sposób ich 
dotyczą. 

background image

Otwieranie się przed bliźnim winno dokonywać się w pełnej wewnętrznej wolności. 

Szczerość  i  otwartość  wynikające  z  przymusu  psychicznego  czy  tym  bardziej  z 
przymusu środowiska mają wątpliwą wartość. Niekiedy mogą być wręcz dwuznaczne, 
a  nawet  niszczące.  Wzajemne  zaufanie  pomiędzy  ludźmi  rodzi  się  pod  wpływem 
ofiarowanej  sobie  nawzajem  wolności.  Wolność  jest  jedną  z  zasadniczych  wartości, 
która  łączy  i  jednoczy  ludzi  między  sobą.  Niemożliwa  jest  szczerość  i  zaufanie 
wówczas, kiedy ktoś usiłuje nas ograniczać czy też manipulować naszą wolnością. 

Kiedy  więc  czujemy  wielkie  opory  wewnętrzne,  aby  otworzyć  się  przed 

człowiekiem  w  jakiejś  ważnej  dla  nas  sprawie,  nie  musimy  tego  robić  na  siłę.  Nie 
trzeba  łamać  własnej  wolności.  Nie  powinniśmy  też  zbyt  łatwo  ulegać  presji  osób, 
które za bardzo naciskają na nasze otwieranie się przed nimi w sprawach, którymi nie 
chcemy się dzielić. Nie musimy też czuć się winni, jeżeli szczerość i otwartość są dla 
nas  dużym  problemem.  Pełna  szczerość  i  otwartość  stanowią  wyraz  dojrzałości 
emocjonalnej  i  duchowej,  do  której  dorasta  się  nieraz  przez  długi  czas.  Jest  ona  też 
znakiem wielkiej wolności wewnętrznej, na którą nie zawsze nas stać. Stąd też pełna i 
spontaniczna  szczerość  oraz  otwartość  rodzą  się  w  miarę  naszego  dochodzenia  do 
coraz pełniejszej dojrzałości i wolności wewnętrznej. 

Szczerość  i  otwartość  nie  polegają  najpierw  na  mówieniu  o  sobie  i  o  innych,  ale 

przede  wszystkim  na słuchaniu siebie i  bliźnich. To  właśnie szczere, otwarte  i  wolne 
słuchanie  rodzi  szczere,  otwarte  i  wolne  mówienie.  Jeżeli  nasze  mówienie  do  innych 
nie  będzie  poprzedzone  wysłuchaniem  ich  i  próbą  ich  zrozumienia,  wówczas 
wypowiadane  słowa  mogą  być  nie  tylko  bezużyteczne,  ale  nieraz  nawet  raniące. 
Istnieje  bowiem  taki  rodzaj  otwartości  i  szczerości,  który  nie  wynika  z  pragnienia 
dzielenia  się  z  bliźnim  swoim  doświadczeniem  wewnętrznym,  ale  jest  raczej  pełnym 
napięcia  wyrzucaniem  z  siebie  własnego  niepokoju,  które  może  ich  nieraz  bardzo 
obciążać.  Kiedy  nie  rozeznajemy  naszej  postawy  wobec  siebie  i  innych,  wówczas 
nierzadko  mówimy  do  bliźnich  pospiesznie,  chaotycznie  i  bez  wyczucia.  Taka 
szczerość  nie  liczy  się  z  ich  potrzebami  i  pragnieniami,  ale  narzuca  im  wiele 
informacji,  nieraz  bardzo  obciążających  psychicznie,  których  nie  mają  ochoty  ani 
słuchać,  ani  przyjmować.  I  chociaż  taka  szczerość  może  przynosić  pewną  ulgę  i 
obniżać  ludzkie  stresy,  to  jednak  zawsze  dokonuje  się  to  kosztem  osób,  na  które 
przerzuca się swoje negatywne uczucia. Ten rodzaj szczerości może wiązać się także z 
pewnym  ekshibicjonizmem  emocjonalnym.  Osoby  tego  typu  mówią  bez  większych 
zahamowań o najtrudniejszych sprawach przypadkowym ludziom, nie wyczuwając, że 
to ich krępuje czy też obciąża. 

To, w jakich sprawach i przed kim możemy się szczerze otworzyć, trzeba uważnie 

rozeznać.  O  trudnych  sprawach  powinniśmy  bowiem  mówić  w  sposób  wolny  i 
świadomy, a nie pod wpływem chwilowych emocji, zwłaszcza negatywnych. Pragnąc 
podzielić się z bliźnim osobistym doświadczeniem, należy także dobrze rozeznać, czy 
może on i chce nieść razem z nami nasze bolesne tajemnice. Jeżeli przeczuwamy, że 
przekazane informacje mogą go obciążyć czy też nawet zranić, wówczas powinniśmy 
raczej zaniechać wypowiadania ich. 

„Jak szczerze rozmawiać z ludźmi o sprawach konfliktowych?". Otóż w sytuacjach 

konfliktowych  szczera  i  otwarta  rozmowa  winna  być  dobrze  przemyślana  i 
przygotowana.  Nie  powinna  ona  być  bezrefleksyjnym  wyrzucaniem  z  siebie 
nieuporządkowanych  i  niedojrzałych  uczuć.  Jeżeli  chcemy  szczerze  i  otwarcie 
porozmawiać  z  kimś  w  jakiejś  ważnej  sprawie,  wówczas  musimy  najpierw 
uświadomić  sobie  swoje  uczucia  wobec  tej  osoby  oraz  zapytać,  na  ile  stać  nas  na 
dystans  wobec  tych  uczuć.  Nie  będzie  dobra  taka  rozmowa,  w  której  pozwolimy 
zdominować  się  przez  uczucia  gniewu,  oburzenia,  złości  i  nie  będziemy  zdolni  do 
panowania nad sobą. Rozmowa taka, choć na swój sposób szczera, nie będzie jednak 
pomocna w umocnieniu wzajemnej więzi. 

background image

Kiedy  rozmawia  się  z  bliźnim  o  bolesnych  i  konfliktowych  sprawach,  wówczas 

dobrze  jest  stanąć  przed  nim  w  postawie  pewnej  bezbronności,  podobnie  jak  Jezus 
stanął przed uczniami, umywając im nogi, jak stanął przed sanhedrynem, Piłatem czy 
Herodem.  Stanąć  bezbronnym  to  zrezygnować  z  argumentów,  które  mogą  ranić  i 
upokarzać  bliźniego.  Kiedy  stajemy  przed  bliźnim  w  postawie  bezbronności,  dajemy 
mu do zrozumienia, że nie chcemy go ranić i niszczyć. Poczuje się wówczas przyjęty i 
zaakceptowany. 

Na  rozmowę  o  trudnych  sprawach  trzeba  wybrać  dobry  czas.  Im  trudniejszą 

przewidujemy  rozmowę,  z  tym  większą  uwagą  winniśmy  przygotować  jej  klimat, 
miejsce i czas. 

Każda  trudna  rozmowa  związana  jest  jednak  z  pewnym  ryzykiem.  Kiedy  bowiem 

stajemy  bezbronni  wobec  drugiego,  wówczas  sami  możemy  zostać  zranieni  i 
odrzuceni. Ale jeśli nasz bliźni okaże dobrą wolę i minimalną choćby otwartość, wtedy 
łatwo  rodzi  się  wzajemne  zaufanie.  Szybciej  też  dochodzi  się  do  wzajemnego 
porozumienia i pojednania. Kiedy ludzie stając naprzeciw siebie rezygnują z wrogości, 
nienawiści i lęku, wówczas szybko odkrywają wzajemną dobrą wolę i chęć wzajemnej 
pomocy. 

 

23. Pomoc psychologiczna i duchowa       

spis treści

       

powrót

 

 

Na  ile  pomagając  człowiekowi,  można  korzystać  z  pomocy  psychologii,  a  na  ile 

trzeba  odwoływać  się  do  duchowości?  Jaki  zastosować  klucz,  jaką  metodę  w 
udzielaniu człowiekowi indywidualnej pomocy? 

Psychologia i duchowość odnoszą się do tego samego człowieka. Tak naprawdę nie 

da się w człowieku wydzielić ani czystej psychiki, ani czystej duchowości. Człowiek 
jest  całością.  Istnieje  w  nim  pewna  spójność,  integralność  wewnętrzna.  Rozbicie 
pomiędzy  psychiką  a  duchem,  dezintegracja  wewnętrzna,  jest  zawsze  przejawem 
jakiejś  choroby  człowieka,  która  ujawnia  się  tak  na  poziomie  psychicznym,  jak  i 
duchowym. Każdy rodzaj pomocy udzielanej człowiekowi winien tę istniejącą w nim 
jedność  zakładać  i  do  niej  dążyć.  Gdyby  psycholog  konkurował  z  księdzem  lub 
odwrotnie,  to  zawsze  pierwszą  ofiarą  takiego  podejścia  byłby  sam  człowiek. 
Psycholog,  który  nie  uwzględnia  sumienia  ludzkiego,  jest  nielojalny  wobec  swojego 
pacjenta.  Równie  nielojalny  jest  ksiądz,  który  nie  bierze  pod  uwagę  procesów 
emocjonalnych zachodzących  w człowieku. Naciski  religijne, które pomijają sytuację 
psychiczną  człowieka,  mogą  niekiedy  bardziej  mu  przeszkadzać  w  dochodzeniu  do 
Boga,  niż  pomagać.  Pan  Bóg  stworzył  nie  tylko  duszę  nieśmiertelną,  ale  także 
psychikę i ciało. 

Można  powiedzieć,  iż  kluczem  do  ludzkich  problemów  jest  pełna  prawda  o 

człowieku. To ona właśnie wyzwala. A pierwszą prawdą o człowieku nie jest fakt jego 
cierpienia,  zagubienia,  nieporadności  duchowej  i  emocjonalnej,  ale  odwieczna  i 
osobowa miłość Boga do niego. „Samą istotą egzystencji, istotą tego, co rzeczywiste, 
(...)  jest  miłość  w  sensie  wspólnoty  osób.  (...)  Swe  pierwsze  źródło  ma  [człowiek] 
jedynie  w  tej  miłości.  Istniejemy  przeto  tylko  w  takiej  mierze,  w  jakiej  jesteśmy 
kochani. (...) Można powiedzieć, że jesteśmy (...) zanurzeni w ojcowską miłość. Całe 
stworzenie,  pośród  którego  żyjemy,  wszystkie  byty,  które  spotykamy,  to  wszystko 
pierwotnie  pochodzi  z  nieskończonej  miłości"  (Jean  Danielou  SJ).  Ta  właśnie  miłość 
jest  zasadniczym  kluczem  do  udzielenia  człowiekowi  pomocy.  Odkrycie  tej  miłości, 
przyjęcie  jej  i  życie  nią  to  główna  droga  do  rozwiązania  ludzkich  problemów.  To 
miłość  Boga  jest  ostatecznie  źródłem  zgody  na  siebie  i  na  swoje  życie,  źródłem 
porozumienia i jedności z drugim człowiekiem. 

Jeżeli zaś chodzi o metodę pomocy człowiekowi, to jest nią, jak się wydaje, przede 

wszystkim  naprowadzanie  go  na  odkrywanie  osobistej  historii  życia  jako  „miejsca" 
objawiania  się  miłości.  Miłość  Boga  i  ludzi  przychodzi  w  historii  i  poprzez  historię 

background image

człowieka.  Ale  cała  historia  to  nie  tylko  przeszłość,  to  także  teraźniejszość  i 
przyszłość.  Ludzka  historia  trwa  od  narodzin  aż  do  śmierci.  Zrozumienie  siebie, 
pojednanie z sobą, z bliźnimi, z Bogiem przychodzi poprzez zrozumienie celu i sensu 
swojej historii. 

W tej historii trzeba uczyć się odczytywać wszystko: dar miłości Boga, zwyczajną 

ludzką  przyjaźń  i  miłość  (nawet  jeżeli  są  one  bardzo  niedoskonałe),  wszelkie  dary 
naturalne, doświadczenia duchowe itd.  Ale  z drugiej strony, trzeba  także  zobaczyć w 
niej wszystko to, co jest trudne, bolesne i zawstydzające: zranienia osobiste (zwłaszcza 
zranienia w miłości), osobiste błędy, grzechy, porażki, zagubienia. 

Wejście w historię życia raniłoby nas, gdybyśmy zatrzymywali się tylko na tym, co 

było  w  niej  negatywne.  Jednak  widzenie  swojej  historii  wyłącznie  przez  różowe 
okulary wprowadzałoby nas z kolei w zakłamanie i iluzję. Integralne odczytanie swojej 
historii daje nam klucz do całościowego rozumienia siebie i odnalezienia prawdziwego 
wyjścia  z  naszych  problemów.  Dla  chrześcijanina  wejście  w  historię  życia  dokonuje 
się  przede  wszystkim  poprzez  medytację  słowa  Bożego.  Modlitwa  jest  spotkaniem 
dwóch  historii:  wielkiej  Historii  Zbawienia  z  indywidualną,  osobistą  historią 
człowieka. Jest to włączenie mojej historii w Historię Zbawienia. 

 
 

INNE TRUDNE LUDZKIE SPRAWY 
 
 

„Wydaje  mi  się,  że  tak  dobrze  byłoby  dla  nas  obydwu,  gdybyśmy  mogli  razem  ten  czas  przeżyć  i 

wzajemnie  sobie  pomagać.  Ale  jest  lepiej  właśnie,  że  tak  nie  jest,  że  każdy  z  nas  musi  przejść  przez  to 
samotnie. Jest mi ciężko, że nie mogę Ci teraz w niczym pomóc  - prócz tego, że myślę o Tobie każdego 
ranka  i wieczora, i przy czytaniu Biblii, i wielekroć podczas dnia. O  mnie nie potrzebujesz się zupełnie 
martwić; wszystko idzie nad podziw dobrze i byłbyś zdziwiony, gdybyś mnie odwiedził. Ciągle mi mówią 
tutaj ludzie - co mi, jak widzisz, mocno pochlebia - że ze mnie jakiś spokój promieniuje". 

 

(Dietrich Bonhoełer) 

 

„Mroki bowiem i trudności zarówno duchowe, jak i doczesne, przez które zwykle przechodzą dusze, 

zanim  osiągną  ten  wysoki  stan  doskonałości,  są  tak  głębokie,  że  nie  starczy  mądrości  ludzkiej,  by  je 
pojąć,  ani doświadczenia,  by  je  zdołać  wyjaśnić. I  ten  tylko,  kto  to  przeżywa, będzie je  mógł pojąć,  ale 
nie zdoła objaśnić".  

(św. Jan od Krzyża) 

 

1. To nie jest przyjemna epoka       

spis treści

       

powrót

 

 

Jestem  starszym  człowiekiem.  I  choć  warunki  codziennego  życia  kilkanaście  lat 

temu  były  uciążliwe,  jednak  samo  życie  -  tak  mi  się  zdaje  -  było  spokojniejsze.  Nie 
umiem pogodzić się z tym, co teraz dzieje się w społeczeństwie. Czuję, iż wewnętrznie 
gorzknieję. Jak się przed tym bronić? 

To  prawda  -  świat,  w  którym  żyjemy,  zmienia  się  bardzo  szybko.  Dla  wielu  ludzi 

wychowanych w innych warunkach stał się jakiś obcy. „To nie jest przyjemna epoka - 
mówi Wisława Szymborska. - Wydaje mi się, że większość spraw i rzeczy należy do 
gatunku  jakichś  chorób".  Podobne,  równie  krytyczne  opinie,  wyraża  wiele  starszych 
osób,  które  nie  umieją  pogodzić  się  z  zachodzącymi  zmianami  kulturowymi, 
społecznymi  i  obyczajowymi.  Mimo  wszystko  żyjemy  w  tym  świecie  i  dlatego 
musimy  się  w  nim  odnaleźć.  Winniśmy  również  pamiętać,  iż  zachodzące  obecnie  w 
zachodniej  cywilizacji  zmiany  nie  są  ani  pierwsze,  ani  ostatnie.  Podobne  odczucia 
musiało mieć wielu ludzi w dobie reformacji, rewolucji i przemian politycznych XVIII 
i XIX wieku czy też rewolucji technicznej końca wieku XIX. Dziś jednak największy 
niepokój  wielu  budzi  przede  wszystkim  szerzący  się  relatywizm  moralny  oraz 

background image

zakwestionowanie  przez  niektóre  trendy  cywilizacyjne  potrzeby  życia  religijnego  i 
duchowego. 

Nawet  jeżeli  pewnych  rzeczy  nie  rozumiemy  i  z  licznymi  zjawiskami 

cywilizacyjnymi  trudno  jest  nam  się  pogodzić,  to  w  ocenie  sytuacji  współczesnego 
człowieka  należy  zachować  zdrowy  rozsądek  i  umiar.  Jako  prości  ludzie,  nie  mający 
dostępu  do  wszystkich  informacji,  na  podstawie  których  moglibyśmy  dokonać 
globalnej  oceny  świata:  zagrożeń  czy  szans  cywilizacyjnych,  winniśmy  unikać 
skrajnych  -  pesymistycznych  albo  optymistycznych  -  diagnoz  i  prognoz.  Kiedy  zaś 
słuchamy opinii na temat zachodzących obecnie zjawisk, konieczne jest rozeznanie: na 
podstawie  jakich  źródeł  są  one  formowane,  ile  w  nich  rzeczowej,  opartej  na  faktach 
refleksji,  a  ile  subiektywnych  odczuć  autora.  Nie  należy  zbyt  łatwo  rezygnować  z 
własnego punktu widzenia, nawet jeżeli cudze zdanie wydaje się nam atrakcyjne. 

Niewątpliwie  jednak  żyjemy  na  cywilizacyjnym  zakręcie.  Świadczy  o  tym  przede 

wszystkim  gwałtowność  zachodzących  zmian  oraz  ich  wielka  liczba.  Każdy  -  nawet 
początkujący  kierowca  wie,  że  wchodząc  w  zakręt,  samochód  trzeba  prowadzić  z 
większą  ostrożnością:  mocniej  trzymając  kierownicę,  bez  rozwijania  nadmiernej 
prędkości  i  podejmowania  ryzykownych  decyzji.  Korzystając  z  dorobku  naszej 
cywilizacji, a także tworząc ją przez codzienną pracę - szczególnie  zawodową,  trzeba 
przede  wszystkim  budować  życie  osobiste:  moralne  i  religijne.  Ster  własnego  życia  - 
szczególnie  zaś  właśnie  moralnego  i  religijnego  -  należy  dziś  trzymać  mocniej. 
Konieczna jest także lepsza znajomość drogi, którą chcemy przebyć. Nie powinniśmy 
zbyt pochopnie podejmować ryzykownych decyzji odnoszących się do naszego życia, 
zwłaszcza  w  sferze  moralnej  i  religijnej.  Wielu  młodych  ludzi  często  popełnia  błąd  -
pod  wpływem  środowiska  rówieśniczego  czy  też  liberalnych  mediów  -  rezygnując  z 
podstawowych  wartości  moralnych,  z  praktykowania  swojej  wiary  czy  też  nawet  z 
fundamentalnej ludzkiej uczciwości. 

Właśnie  dzisiaj  -  bardziej  niż  w  poprzednich  dziesięcioleciach  -  konieczne  jest 

przekonanie wewnętrzne, że to Bóg ostatecznie rządzi zarówno całym światem, jak też 
życiem  każdego  z  nas.  W  Jego  Boskich  rękach  są  nasze  losy.  Cała  ludzkość  -  każdy 
człowiek  -  wyszedł  od  Niego  i  do  Niego  zmierza.  Aby  więc  przeciwstawić  się 
destruktywnym trendom współczesnej cywilizacji, trzeba nie tylko ją krytykować czy 
też  dyskutować  o  niej,  ale  przede  wszystkim  w  pokorze  poddać  się  Bogu,  który  nie 
tylko stworzył świat i człowieka, ale ustanowił prawa, którymi winien się on kierować. 
Obowiązują  one  także  w  naszej  cywilizacji.  Kiedy  zaś  człowiek  podda  się  Stwórcy  i 
Boskim  przykazaniom,  w  jego  sercu  „pojawi  się  najwyższa  bojaźń  i  respekt  przed 
Bogiem  - pisze bł. Jan van Ruysbroeck.  - Człowiek taki (...)  szanuje Kościół święty i 
sakramenty, jest skromny w jedzeniu i piciu, w słowach, w odpowiedziach na pytania 
bliźnich, w postępowaniu, w stroju, w najniższych posługach, w pokornym szczerym i 
prostolinijnym zachowaniu. (...) Poprzez pokorę porwane zostają sidła wroga, grzechu 
i  świata,  a  człowiek  staje  się  wewnętrznie  uporządkowany.  (...)  Niebiosa  zostaną  mu 
otwarte, a Bóg nachyli się, by wysłuchać jego modlitwy". Właśnie modlitwa jest tym 
szczególnym lekarstwem na zawirowania cywilizacyjne. Stąd też kiedy rodzą się w nas 
lęki  o  naszą  przyszłość  i  przyszłość  świata,  należy  mocniej  powierzać  losy  własne  i 
ludzkości w ręce Boga. Panie, „miej miłosierdzie dla nas i całego świata" - ta właśnie 
prośba stała się dziś dla wielu źródłem nadziei.  

 

2. Internet a moralność       

spis treści

       

powrót

 

 

Czy  podawanie  nieprawdziwych  informacji  personalnych  w  formularzach 

internetowych  (na  przykład  przy  zakładaniu  bezpłatnej  skrzynki  pocztowej)  jest 
grzechem? 

Problem korzystania z Internetu i poczty elektronicznej ma szerszy wymiar moralny 

i  duchowy.  Można  z  pewnością  powiedzieć,  że  podawanie  nieprawdziwych  danych 

background image

osobowych w jakichkolwiek formularzach jest wyrazem braku przejrzystości moralnej, 
a kiedy wynikają z tego faktu szkody moralne lub materialne, jest także grzechem. By 
rozeznać  wielkość  grzechu,  trzeba  zadać  sobie  kilka  dodatkowych  pytań:  Dlaczego 
ukrywam  swoje  prawdziwe  dane  osobowe,  skoro  jestem  zobowiązany  je  podać? 
Jakimi  motywami  kieruję  się  w  tym  przypadku?  Co  chcę  przez  to  osiągnąć?  Jaki  to 
będzie  miało  wpływ  na  komunikowanie  się  z  innymi  osobami?  Jakie  mogą  z  tego 
wynikać szkody duchowe lub moralne? 

Poczta  elektroniczna  czy  Internet  w  ogóle  to  niezwykle  skuteczne  narzędzia 

przekazywania  informacji  oraz  komunikacji  międzyludzkiej.  W  ciągu  kilku  sekund 
możemy przesiać dosłownie na drugi koniec świata nieograniczoną ilość informacji. I 
to  nie  tylko  tej  zapisanej,  ale  także  dźwiękowej  czy  obrazowej.  Nie  możemy  jednak 
zapominać,  że  Internet  to  jedynie  zimne  narzędzie.  Wielkim  szansom,  jakie  daje, 
towarzyszą  równie  ogromne  niebezpieczeństwa.  Stąd  też  sposób  wykorzystania  jego 
zalet  zależeć  będzie  od  człowieka,  od  jego  intencji  i  zamiarów.  Zostawmy  na  boku 
problem wykorzystania Internetu i poczty elektronicznej przez środowiska przestępcze 
czy  też  ludzi  nieuczciwych,  ponieważ  ocena  moralna  ich  zachowania  jest 
jednoznacznie naganna. I tak na przykład rozpowszechnianie pornografii przez Internet 
staje się źródłem wielu moralnych szkód, szczególnie wśród ludzi młodych. 

Poważnym zagrożeniem dla relacji międzyludzkich jest anonimowość internetowa. 

Wynika  ona  najczęściej  z  lęku  przed  zdemaskowaniem,  z  nie-  szczerości, 
dwuznacznych  motywacji  lub  chęci  uzyskania  przewagi  nad  interlokutorem.  Stąd  w 
komunikacji internetowej tak wiele wzajemnego poniżania, podejrzliwości, oskarżeń i 
lekceważenia  drugiego.  Rubryki  typu  „Waszym  zdaniem",  „Dodaj  twoją  opinię"  są 
tego  najlepszym  przykładem.  Epatują  przemocą,  brakiem  szacunku  dla  innych  i 
wulgarnością. Niektórzy autorzy owych internetowych wypowiedzi dają upust swoim 
nieuporządkowanym  emocjom,  nie  biorąc  przy  tym  żadnej  odpowiedzialności  za 
słowo pisane. Udostępnianie takich opinii przez sieci internetowe wydaje się moralnie 
dwuznaczne.  Gdyby  internauci  byli  zobowiązani  podpisać  się  pełnym  imieniem  i 
nazwiskiem, z pewnością zwracaliby większą uwagę na swoje słownictwo. 

Anonimowe  i  pozbawione  odpowiedzialności  posługiwanie  się  Internetem  grozi 

swoistą  depersonifikacją  komunikacji  międzyludzkiej.  Korzystanie  z  sieci,  podobnie 
jak  w  przypadku  każdego  innego  narzędzia,  wymaga  właściwej  postawy  moralnej  i 
duchowej.  Używanie  poczty  elektronicznej  wymaga  szacunku  i  uważności  wobec 
człowieka, do którego wysyłam informacje. 

Bezpośredni (wizualny, nie  wirtualny) kontakt z drugim człowiekiem, nawet jeżeli 

nie  przedstawimy  się  z  imienia  i  nazwiska,  umożliwia  reakcję  na  wypowiedziane 
słowa  i  pozwala  nam  uwzględnić  osobistą  wrażliwość  oraz  inne  ważne  okoliczności 
wpływające na wzajemny dialog. Kiedy na przykład widzimy człowieka, który bardzo 
się spieszy, nie zatrzymujemy go, by prosić o udzielenie informacji, ponieważ zdajemy 
sobie sprawę, że będziemy mu przeszkadzać. Także w trakcie rozmowy telefonicznej, 
wsłuchując  się  w  ton  głosu,  można  wyczytać  wiele  informacji  o  aktualnym 
usposobieniu  swojego  rozmówcy.  Poczta  elektroniczna  natomiast,  nie  dając  nam 
bezpośredniej możliwości wczucia się w kondycję adresata, sprawia, iż łatwo możemy 
go  zranić.  Informacje  podawane  tą  drogą  winny  być  przekazywane  w  takiej  formie, 
aby  nie  były  przykre  czy  też  obraźliwe  dla  drugiej  strony.  Wszelkie  anonimy 
przesyłane  pocztą  elektroniczną  są  tak  samo  naganne  moralnie,  jak  te,  dostarczane 
pocztą  tradycyjną.  Skoro  nadawca  nie  chce  ponosić  odpowiedzialności  za  napisane 
słowa, nie może zobowiązywać odbiorcy do odpowiedzialności za odpowiedź. Można 
zatem  spokojnie  wyrzucać  anonimy  do  komputerowego  kosza,  nie  czując  się  z  tego 
powodu winnym. 

Wielu zauważa, że listy wysyłane  w kopertach  zdecydowanie  różnią się od listów 

przekazywanych  drogą  elektroniczną.  Niemal  wszystkie  tradycyjne  listy,  jakie 
otrzymujemy,  rozpoczynają  się  i  kończą  zwrotem  grzecznościowym:  „Szanowny 

background image

Panie",  „Droga  Pani",  „Łączę  serdeczne  pozdrowienia"  itp.  Natomiast  listy  wysyłane 
drogą elektroniczną często bywają pozbawione wszelkich form grzecznościowych, co 
sprawia, iż stają się dla wielu ludzi przykre. Stosowanie przez internautów wobec osób 
nieznanych  formy  „ty",  która  nie  jest  przyjęta  w  polskiej  kulturze,  bywa  odbierane  - 
szczególnie  przez  ludzi  starszych  -  jako  przejaw  braku  szacunku.  Anonimowość  i 
nieuwzględnianie  jakichkolwiek  form  grzecznościowych  wobec  adresata  poczty 
elektronicznej sprzyjają niebezpiecznemu zjawisku urzeczowienia drugiego człowieka, 
manipulacji  i  wykorzystywania  go  dla  własnych  celów.  Bliźni  jest  podporządkowany 
wówczas  egoistycznemu  interesowi.  Internet  i  poczta  elektroniczna  nie  zwalniają  nas 
bynajmniej  od  zachowania  kultury,  wrażliwości  wobec  bliźniego  oraz  szacunku  dla 
jego osoby. 

 

3. Kościół wobec seksualności       

spis treści

       

powrót

 

 

Jak jest stosunek Kościoła katolickiego do ludzkiej seksualności? 
Aby  zrozumieć  stosunek  Kościoła  do  ludzkiej  seksualności,  należy  wpisać  go  w 

całą  antropologię  chrześcijańską.  Liczne  pytania  zaczynające  się  od  „Dlaczego 
Kościół...?"  zostają  bez  odpowiedzi,  jeżeli  się  jej  nie  uwzględni.  Władze  Kościoła 
(papieże,  sobory  i  synody)  nie  tworzą  zasad  moralnych  odnoszących  się  do  ludzkiej 
seksualności, ale jedynie je odczytują, odwołując się do bezpośredniego doświadczenia 
naturalnego  (prawo  naturalne),  jak  też  do  doświadczenia  judeochrześcijańskiego 
zapisanego w Biblii i w dwutysięcznej Tradycji Kościoła. Wiele dyskusji (choćby tych 
medialnych)  przedstawicieli  Kościoła  ze  środowiskami  laickimi  na  tematy  seksualne 
kończy  się  najczęściej  na  niczym  właśnie  dlatego,  iż  brakuje  w  nich  wspólnych 
założeń filozoficznych i teologicznych. 

Kościół  docenia  ludzką  seksualność,  postrzegając  ją  jako  bardzo  ważny  element 

ludzkiej  kondycji,  który  musi  być  jednak  wpisany  w  integralne  spojrzenie  na 
człowieka. Współczesne nauczanie Kościoła podkreśla jednak z całym naciskiem, iż o 
istocie człowieka nie decyduje sama jego płeć. Człowiek zraniony w sferze seksualnej 
nie przestaje być w pełni ludzką osobą posiadającą godność i zasługującą na szacunek. 
Integralność  seksualna  człowieka  została  najlepiej  opisana  w  Dekalogu.  Sprawy  płci 
ujęte  są  dopiero  w  szóstym  i  dziewiątym  przykazaniu:  Nie  będziesz  cudzołożył.  (...) 
Nie  będziesz  pożądał  żony  bliźniego  twego  (Wj  20,14.17).  Przykazanie  szóste  i 
dziewiąte jest jednak w pełni zrozumiałe w kontekście pierwszych pięciu przykazań. 

Sformułowanie:  Nie  cudzołóż  tylko  pozornie  posiada  brzmienie  negatywne.  De 

facto  potwierdza  ono  „dobroć"  działania  seksualnego  człowieka  (Bóg  widział,  że 
wszystko,  co  uczynił,  było  bardzo  dobre,  Rdz  1,31),  w  ramach  związku  pomiędzy 
mężczyzną a kobietą zawartego świadomie i dobrowolnie. Dekalog starotestamentalny 
został nie tylko w pełni przyjęty przez Jezusa, ale ponadto na nowo zinterpretowany. 
Do  stwierdzenia,  że  cudzołóstwo  jest  grzechem,  Jezus  dodaje,  że  nawet  każde 
pożądliwe  spojrzenie  na  kobietę  jest  moralnie  naganne  (por.  Mt  5,28).  Ta  nowa 
interpretacja nie jest jednak nowym ograniczeniem, ale wyrazem „nowego", głębszego 
szacunku dla człowieka, jego godności i wolności. 

Może  najwyraźniejszym  znakiem  pozytywnego  podejścia  Kościoła  do  ludzkiej 

seksualności  jest  włączenie  do  kanonu  ksiąg  uznanych  za  natchnione  jednego  z 
najpiękniejszych  w  literaturze  światowej  poematu  poświęconego  ludzkiej  miłości: 
Pieśni  nad  Pieśniami.  Zrepresjonowani  seksualnie  lub  też  zarażeni  współczesną 
erotomanią  (represja  zresztą  nierzadko  kończy  się  właśnie  erotomanią)  nie  jesteśmy 
dziś  w  stanie  należycie  go  odczytać.  Mistycy,  którzy  byli  zawsze  ludźmi  wolnymi  i 
czystymi,  posługiwali  się  nieraz  tym  poematem,  by  opisać  głębię  doświadczenie 
miłości. 

Integralność podejścia Kościoła do ludzkiej seksualności wyraża się także w fakcie 

łącznego  traktowania  dwóch  zasadniczych  celów  działania  seksualnego,  które  w 

background image

sposób naturalny łączą się ze sobą: wzajemnego dopełniania się kobiety i mężczyzny 
w sferze fizycznej, psychicznej i duchowej oraz płodności. Kościół uważa za nieważny 
związek  małżeński,  w  którym  jedna  ze  stron  świadomie  wyklucza  posiadanie  dzieci. 
Kościół  zdecydowanie  odrzuca  także  jakąkolwiek  formę  tak  zwanej  antykoncepcji, 
ponieważ  sprzeciwia  się  ona  właśnie  owemu  naturalnemu  łączeniu  tych  dwu  celów 
wpisanych  w  seksualność.  Także  związki  homoseksualne  zostają  odrzucone  przez 
Kościół z tych samych racji: brakuje w nich wzajemnego dopełniania się, jakie istnieje 
w relacji mężczyzny i kobiety oraz płodności. 

W  związku  z  rozwojem  cywilizacyjnym  powstają  też  nowe  problemy  moralne  w 

sferze ludzkiej seksualności, wobec których Kościół przyjmuje określone stanowisko. 
Zapłodnienie  „in  vitro",  małżeństwa  nie  sakramentalne,  zjawisko  pornografii, 
erotyzacja  w  mediach,  adopcja  dzieci  przez  pary  homoseksualne  -  to  tylko  niektóre 
współczesne problemy związane z ludzką seksualnością, na temat których Kościół się 
wypowiada.  Tak  więc  nauczanie  Kościoła  odnoszące  się  do  ludzkiej  miłości  i 
seksualności pozostaje ciągle żywe. 

Usiłując  zrozumieć  nauczanie  Kościoła  odnoszące  się  do  seksualności,  nie  można 

odwoływać  się  do  opinii  jednego  środowiska  kościelnego,  tym  bardziej  do  jednego 
autora  czy  duszpasterza.  Wiele  osób,  niestety,  utożsamia  opinie  pojedynczych  księży 
w  sprawach  seksualnych  (zarażone  niekiedy  lękiem  lub  też  laksyzmem  moralnym)  z 
nauczaniem całego Kościoła. Wypowiedzi duchownych czy też katechetów muszą być 
zawsze zgodne z oficjalnymi dokumentami Kościoła. W tych zaś wydanych w okresie 
pontyfikatu Jana Pawła II nie ma cienia represyjnego podejścia do seksualności. 

I jeszcze jedna myśl. Kiedy biskup czy ksiądz mówi dzisiaj o zasadach moralnych 

odnoszących  się  do  seksualności,  wówczas  krytyczni  słuchacze  (nie  tylko  zresztą  ci 
młodzi)  od  razu  przytaczają  fakty  nadużyć  seksualnych  wobec  dzieci  i  młodzieży 
„jego  kolegów  po  fachu",  o  których  pełno  w  prasie  ostatnich  lat.  Istnieje  tylko  jeden 
sposób odpowiedzi: potępienie faktów (Jan Paweł II nazwał je zbrodnią) z jednoczesną 
deklarację,  że  nas,  duchownych,  jako  pierwszych  obowiązuje  uczciwość  i  wierność 
wszystkim  zasadom  moralnym,  których  nauczamy.  W  razie  słabości  zaś,  jak  każdy 
inny chrześcijanin, jesteśmy wezwani do szczerego nawrócenia i przemiany życia. 

 

4. Kto stworzył mózg?       

spis treści

       

powrót

  

 

Czym jest neuroteologia? Czy można na serio mówić o niej jako o nauce? 
Kiedy Karl Rahner SJ, jeden z największych teologów minionego wieku, w czasie 

spotkania ze studentami mówił z wielkim zapałem o Panu Bogu, jeden ze słuchaczy - 
by  go  nieco  ostudzić  -  postawił  mu  pytanie:  „A  skąd  ojciec  wie,  ze  Bóg  istnieje?". 
Rahner  miał  odpowiedzieć:  „Ja  nie  wiem,  ja  wierzę,  że  On  istnieje".  Jak  słusznie 
stwierdził  jeden  z  teologów  (choć  brzmieć  to  może  nieco  prowokacyjne),  nie  można 
mówić  w  sensie  dosłownym  o  teologii,  czyli  nauce  o  Bogu,  ponieważ  Bóg  -  będąc 
Istotą  transcendentną  -  wymyka  się  wszelkim  badaniom  naukowym.  Teologia  tak 
naprawdę  wpisuje  się  w  antropologię,  czyli  w  naukę  o  człowieku.  Teologię  możemy 
określić nie tyle jako naukę (w sensie eksperymentalnym) o Bogu, ile raczej naukę o 
badaniu  śladów,  jakie  Bóg,  Istota  niezbadana,  zostawia  w  człowieku.  „Nie  wiemy, 
czym jest Bóg. Wiemy tylko, jak Bóg jest, kiedy On wychodzi nam naprzeciw i kiedy 
odpowiadamy  na  Jego  inicjatywę"  (Byron  L.  Sherwin).  Genialny  teolog,  myśliciel  i 
mistyk żydowski Abraham J. Heschel stwierdza, że „Biblia nie mówi nam nic o Bogu 
samym w sobie; wszystko, o czym opowiada, odnosi się do Jego relacji z człowiekiem. 
Jego własne życie i istota nie są ani opowiedziane, ani odsłonięte". Wszystkie dogmaty 
religijne, co z naciskiem podkreśla się  w teologii chrześcijańskiej, nie tyle odsłaniają 
tajemnicę Boga, ale raczej podają ją do wierzenia i do kontemplacji. 

Oczywiście,  jak  każde  doświadczenie  ludzkie,  tak  i  doświadczenie  religijne, 

mistyczne,  jest  doświadczeniem  wcielonym  to  znaczy  znajduje  swoje  odbicie  w 

background image

ludzkiej somie. Nie tylko zresztą w mózgu. Stąd też nie jest czymś nadzwyczajnym, iż 
neurolodzy  odkrywają,  że  niektóre  obszary  mózgu  są  zaangażowane  w  czasie 
doświadczeń  religijnych  i  mistycznych.  Wielu  mistyków,  opisując  swoje  przeżycia, 
wspominało także o swoich reakcjach somatycznych. I choć doświadczenia religijne i 
mistyczne  zostawiają  ślady  w  ciele  człowieka,  to  jednak  tak  naprawdę  i  one  nie 
podlegają badaniom. Kiedy bowiem osoba medytująca poddaje świadomie swój mózg 
pod  badania,  tym  samym  kwestionuje  już  autentyzm  swojego  doświadczenia 
religijnego.  Nie  można  modlić  się  po  to,  aby  stać  się  obiektem  badań  naukowych. 
Takie  doświadczenie  traci  swój  rzeczywisty,  duchowy  wymiar.  Doświadczenie 
religijne musi  być bezinteresowne. Jezus kwestionuje duchowy charakter „modlitwy" 
wielkich  ekspertów  religijnych,  faryzeuszy,  zarzucając  im,  że  swoje  praktyki 
wypełniają jedynie w tym celu, aby się ludziom pokazać. 

Neuroteologię można uznać za pewną zabawę „naukową", uprawianą zresztą nie od 

dzisiaj.  (Dawniej  używano  pojęcia  fizyko-teologia).  Jest  to  zabawa  mało  szkodliwa, 
jeżeli  nie  przyjmuje  a  priori  żadnych  założeń  i  celów.  „Neurobiolodzy  mogą  co 
najwyżej  przypisać  określoną  aktywność  mózgu.  Twierdzenie  zaś,  że  mózg  jest 
jedynym  źródłem  naszych  doznań,  byłoby  uproszczeniem,  lekceważącym  wpływ 
innych ważnych czynników, takich jak wola, środowisko zewnętrzne, nie wspominając 
już  o  działaniu  łaski  Bożej"  -  zauważa  Kenneth  L.  Woodward,  („Newsweek",  2  XII 
2001).  Ale  kiedy  neurolodzy,  badając  aktywność  mózgu  z  góry  przyjmują  pewne 
założenia  o  charakterze  ideologicznym,  to  ich  „osiągnięcia  naukowe"  mogą  mieć 
dalekosiężne  skutki.  Przykład.  Sharon  Begley  twierdzi,  że  padaczka  skroniowa  - 
„nieprawidłowe  natężenie  aktywności  elektrycznej  w  rejonach  skroniowych  - 
powoduje  skrajne  nasilenie  tego  procesu.  Część  naukowców  uważa,  że  choroba  ta 
może  wywołać  silne  doznania  religijne  -  wizje  czy  głosy,  które  nieobce  były  choćby 
Joannie  d'Arc.  Na  padaczkę  skroniową,  powodującą  obsesje  na  punkcie  duchowości, 
prawdopodobnie  cierpieli  też:  Dostojewski,  święty  Paweł,  święta  Teresa  z  Avila  czy 
Proust"  („Newsweek",  2  XII  2001).  Jeżeli  na  tę  chorobę  prawdopodobnie  mogli 
cierpieć  wielcy  mistycy,  to  tym  bardziej  chorowali  na  nią  sami  założyciele  wielkich 
religii.  A  co  z  takimi  „maniakami"  ludzkości,  jakimi  byli  wielcy  twórcy,  artyści, 
przywódcy  itp.  U  niejednego  można  by  z  dużym  prawdopodobieństwem  stwierdzić 
niemałe odchylenia w mózgu. Neurolodzy idący tym tropem muszą być ostrożni, aby 
historii  ludzkości  nie  uczynić  historią  jednego  wielkiego  domu  wariatów.  Bardzo 
pouczająca lektura Archipelagu Gulag Aleksandra Sołżenicyna pokazuje, że wcale nie 
jest to takie niemożliwe. Jest rzeczą ważną, by człowiek, badając własną świadomość, 
nie stracił po drodze rozumu. 

Wielu spodziewa się, że nauka wyjaśni kiedyś wszystkie tajemnice człowieka. Ale 

wtedy - jak mówi ks. Jan Twardowski - życie straciłoby cały urok i piękno. Zycie jest 
piękne, ponieważ jest owiane tajemnicą. Badania mózgu są rzeczą bardzo pożyteczną, 
ponieważ jego dobra znajomość pomaga w leczeniu groźnych chorób. Wiele zabiegów 
i operacji na mózgu jest dziś istnym cudem techniki i sztuki medycznej. 

„Czy  nasz  mózg  tworzy  Boga,  czy  też  Bóg  stworzył  mózg  -  to  tajemnica,  która 

prawdopodobnie  nigdy  nie  zostanie  wyjaśniona"  -  stwierdza  wielce  uczenie  Sharon 
Begley („Newsweek", 2 XII 2001). Z całą pewnością nigdy nie dowiemy się, czy Bóg 
stworzył  mózg,  ponieważ  nauka  nie  zdoła  o  to  zapytać  Pana  Boga,  a  nawet  gdyby 
zapytała, to nie jest w stanie zarejestrować Jego odpowiedzi. Zostaje nam zatem cień 
nadziei,  że  odkryjemy,  iż  to  mózg  stworzył  Boga.  Byłoby  to  odkrycie  doprawdy 
niezwykłe. Pozostałoby nam tylko jedno małe pytanie: kto zatem stworzył mózg? 

  

5. Zagubienie współczesnego człowieka       

spis treści

       

powrót

 

 

background image

Mówi  się  o  zagubieniu  dzisiejszego  człowieka  spowodowanym  współczesną 

cywilizacją.  Jakie  są  najbardziej  negatywne  cechy  tej  cywilizacji?  Jak  człowiek 
współczesny znosi te zagrożenia i jak na nie reaguje? 

Bądźmy sprawiedliwi. Trzeba najpierw docenić wszystkie osiągnięcia współczesnej 

cywilizacji. Wiele z nich chroni, podtrzymuje, przedłuża ludzkie życie. Jako przykład 
możemy  podać  osiągnięcia  współczesnej  medycyny,  psychologii,  informatyki.  Są  to 
osiągnięcia  tym  bardziej  niezwykłe,  iż  zdobyte  w  bardzo  krótkim  czasie.  Skok 
cywilizacyjny, jaki dokonał się w XX wieku, nie miał sobie równych w całej historii 
ludzkości.  Za  to  przyspieszenie  cywilizacyjne  przychodzi  nam  jednak  płacić  wysoką 
cenę.  Jest  to  bardzo  szeroki  temat  i  dlatego  w  tej  odpowiedzi  można  jedynie  go 
dotknąć.  Ograniczmy  się  więc  do  wymienienia  kilku  negatywnych  przejawów, 
powiedzielibyśmy - „odpadów współczesnej cywilizacji". 

Zauważmy, iż cywilizacja, w której żyjemy, rodzi ciągłe poczucie zagrożenia. Jest 

to zagrożenie powszechne. Wojny i okrucieństwa istniały w historii ludzkości zawsze. 
Dyskusyjną rzeczą byłoby twierdzenie, iż dawniejsze wojny były bardziej brutalne niż 
współczesne.  Można  by  wysunąć  wniosek  wręcz  przeciwny.  Do  okrucieństwa  wojen 
współczesnych  przyczyniły  się  bowiem  nowe  osiągnięcia  techniczne,  nieznane  w 
przeszłości.  To  wielkie  współczesne  wojny  nakręcały  postęp  techniczny.  Pojęcia 
„wojny światowej", „wojny totalnej" zostały stworzone właśnie w naszych czasach. W 
przeszłości  wielu  ludzi  nigdy  nie  widziało  okrucieństwa  wojny.  Dla  nas  jest  to 
„codzienny chleb informacyjny", którego w mediach jest pod dostatkiem. 

I chociaż wojny oglądamy niemal na co dzień na ekranach telewizyjnych, to jednak 

wydają  się  nam  one  odległe.  Nieraz  łudzimy  się,  że  one  nas  nie  dotyczą.  Istnieją 
jednak  inne  zagrożenia,  których  sami  dotykamy:  zatruta  ziemia,  powietrze,  woda. 
Nasza  planeta  w  wielu  miejscach  świata  stała  się  ogromnym  śmietniskiem.  Matka 
ziemia,  zniszczona  rabunkowym  gospodarowaniem,  stała  się  wrogiem  człowieka. 
„Zdrowa  żywność"  jest  dziś  luksusem  dla  ludzi  bogatych.  Ubodzy  muszą  spożywać 
„zatrute owoce". 

Inną negatywną cechą naszej cywilizacji jest ogromny pośpiech. Bywa on niekiedy 

wprost  absurdalny.  Produkujemy  więcej,  żeby  więcej  konsumować.  Im  więcej  i 
szybciej  produkujemy,  tym  więcej  i  szybciej  musimy  konsumować.  Dziś  nie  jest  już 
sztuką produkowanie towarów, ale przede wszystkim ich sprzedawanie. Prawdą jest, iż 
istnieją w Polsce wielkie obszary ubóstwa materialnego. Ale razem z nim współistnieją 
pragnienia takiej konsumpcji, która wykracza daleko poza normalne ludzkie potrzeby. 
Nieraz  bardziej  zżera  nas  pragnienie  bogactwa  i  zmysłowego  użycia  niż  sama 
konsumpcja.  Pośpiech  w  produkcji  i  konsumpcji  sprawia,  iż  wciąż  czegoś  nam 
brakuje,  jesteśmy  „głodni"  i  ciągle  nie  mamy  czasu.  Brak  czasu  stał  się  naszym 
sposobem  na  życie.  Stąd  też,  kiedy  w  naszym  życiu  tworzy  się  dłuższa  przestrzeń 
czasowa, często nie wiemy, co z nią zrobić, ponieważ nie umiemy już żyć normalnie, 
żyć  powoli.  Współczesna  psychologia  stworzyła  pojęcie  tzw.  nerwicy  weekendowej. 
Kiedy nie musimy się spieszyć, czujemy się źle. 

Inną negatywną cechą cywilizacji, w której żyjemy, jest nieustanny hałas, okropny 

huk: środków transportu, maszyn produkcyjnych, muzyki, środków przekazu. Trudno 
nam znaleźć zakątek ciszy i spokoju. 

„Jak  człowiek  współczesny  znosi  te  zagrożenia  i  jak  na  nie  reaguje?".  Trzeba 

powiedzieć,  że  znosi  je  bardzo  źle.  Pojęcia:  stres,  nerwica,  depresja  zrobiły  wielką 
karierę w naszych czasach. Bardzo wielu ludzi żyje w ciągłym zmęczeniu, niepokoju, 
zagubieniu.  Ten  stan  jest  źródłem  wielkiego  cierpienia  psychicznego.  A  kiedy 
człowiek  cierpi,  szuka  lekarstwa.  Odruchowo  więc  sięga  po  różnego  rodzaju  środki, 
które  uśmierzyłyby  nieco  jego  ból.  Najczęściej  są  nimi  środki  odurzające:  narkotyki, 
alkohol,  nadmiar  leków  psychotropowych  czy  uspokajających.  Rolę  środków 
odurzających  mogą  spełniać  także  telewizja,  wideo,  „tania  lektura",  nadużycia 
seksualne. Wszystkie one rzeczywiście dają „jakieś" uspokojenie, ponieważ pozwalają 

background image

na  chwilę  zapomnieć  o  egzystencjalnym  bólu.  Ale  kiedy  kończy  się  ich  działanie, 
pozostawiają  człowieka  z  głębokim  „kacem"  psychicznym  i  duchowym. 
Najmocniejsze  zaś  środki  odurzające  nie  tylko  głębiej  człowieka  stresują,  ale 
jednocześnie  powodują  rozkład  i  destrukcję  jego  osobowości.  Człowiek,  który 
wchodzi w logikę środków odurzających, zmuszony jest korzystać z preparatów coraz 
silniejszych, a tym samym  coraz bardziej destruktywnych. Z  czasem natomiast nawet 
te najsilniejsze już nie tylko nie pomagają, ale zabijają człowieka. Bardzo trudno jest 
określić, ilu ludzi korzysta ze środków odurzających. O ile łatwiej można obliczyć, ilu 
jest  narkomanów  czy  alkoholików,  o  tyle  trudniej  określić  na  przykład  liczbę  osób 
nadużywających leków psychotropowych. 

Często  bywamy  zmyleni  zewnętrznym  zachowaniem  przeciętnego  człowieka  z 

ulicy. Odbieramy go jako zadowolonego z życia i szczęśliwego, a kiedy otwiera przed 
nami swoją duszę, wówczas możemy dostrzec, ile w nim jest niepokoju, zagubienia i 
cierpienia. Kiedy stan zagubienia widać na ludzkiej twarzy, wtedy najczęściej jest już 
za  późno  na  szybką  i  skuteczną  pomoc.  Wówczas  konieczna  jest  dłuższa  i  głębsza 
pomoc terapeutyczna i duchowa. 

Pomoc,  jakiej  możemy  człowiekowi  udzielić,  zależy  nie  tylko  od  posiadanych 

charyzmatów  osobistych,  przygotowania,  doświadczenia,  ale  także  od  ducha 
otwartości  i  ofiarności,  z  jakim  wyjdziemy  mu  naprzeciw.  Nade  wszystko  zaś 
konieczna  jest  wielka  wiara  w  człowieka,  która  pozwala  dostrzegać  w  nim  nie  tylko 
jego ludzkie problemy, potrzeby i cierpienia, ale przede wszystkim dziecko Boga. 

Współczesnemu  człowiekowi  trzeba  najpierw  uświadamiać  jego  sytuację 

egzystencjalną, niebezpieczeństwo zagubienia i niepokój. Możliwe jest to jednak tylko 
wówczas,  kiedy  ma  on  jeszcze  dość  siły,  by  nauczyć  się  mądrze  żyć  w  tym  świecie. 
Kiedy natomiast pogrąży się w zagubieniu i bezsensie, udzielenie mu pomocy staje się 
o wiele trudniejsze. 

 

6. 11 września 2001 roku       

spis treści

       

powrót

 

 

Jak  tragedia,  która  wydarzyła  się  11  września  2001  roku  na  Manhattanie  i  w 

Waszyngtonie, może wpłynąć na nasze życie? 

Tragedia ta  zmieniła nasze spojrzenie na współczesną cywilizację i jej  możliwości 

zapewnienia  człowiekowi  poczucia  bezpieczeństwa  i  szczęścia.  Kolejny  raz  okazało 
się, że nie można stworzyć świata, który byłby „wiecznym karnawałem" (Aleksander 
Sołżenicyn).  Po  koszmarze  Auschwitz,  Hiroszimy  i  Czarnobyla  zapomnieliśmy  na 
chwilę,  iż  niesamowite  możliwości  techniczne,  jakie  ludzkość  wypracowała  w  XX 
wieku,  mogą  służyć  nie  tylko  jej  rozwojowi,  ale  i  -  niestety  -  zagładzie.  Wraz  z 
zawaleniem  się  wież  World  Trade  Center  legły  w  gruzach  wielkie  iluzje  dobrobytu 
płynącego z globalizacji światowej gospodarki i handlu. Jarosław Gowin, komentując 
to  wydarzenie,  pisał:  „Tragedia  ta  uprzytomniła  społeczeństwom  zachodnim,  jak 
iluzoryczny  i  dwuznaczny  jest  cały  postęp  nowoczesności.  Wszystkie  osiągnięcia 
cywilizacyjne,  uprawnienia,  zabezpieczenia,  komfort  i  sytość  to  cienka  błonka,  pod 
którą  kłębi  się  otchłań  zła,  barbarzyństwa  i  szaleństwa.  My,  mieszkańcy  wschodniej 
Europy, wiedzieliśmy to od dawna, »dzięki« komunizmowi, Europejczycy z Zachodu i 
Amerykanie  zapomnieli  natomiast,  że  popiół  w  krematoriach  Auschwitz  jeszcze  nie 
wystygł,  że  nad  lodami  Archipelagu  Gułag  jeszcze  unosi  się  oddech  zamarzających  i 
umierających z głodu (...). Czy życie tysięcy ofiar Osamy ben Ladena było konieczną 
ceną,  aby  spojrzeć  w  oczy  prawdzie,  czym  stał  się  człowiek  po  grzechu 
pierworodnym". 

Retoryka  domagająca  się  natychmiastowej  zemsty,  bezrozumne  obietnice  wojny 

dawane  zranionemu  narodowi  przez  rządzących,  pojedyncze  akty  przemocy  wobec 
przypadkowych,  Bogu  ducha  winnych  wyznawców  Mahometa  ukazują,  że  wszyscy 
żyjemy  w bezpośrednim zagrożeniu ową „otchłanią zła, barbarzyństwa i szaleństwa". 

background image

Z  powodu  nagromadzonych  pokładów  gniewu  tym,  którzy  w  jednej  godzinie  stracili 
całe  poczucie  bezpieczeństwa,  wydaje  się,  że  mogliby  odzyskać  komfort  psychiczny, 
dając  upust  żądzy  zemsty  i  przemocy.  Nawoływanie  do  wojny  jest  dzisiaj  tak  samo 
szaleńcze jak sam zamach terrorystyczny na WTC i Pentagon. 

Szok,  jakiego  świat  doznał  po  zawaleniu  się  dwóch  najbardziej  prestiżowych  dla 

gospodarki  i  światowego  handlu  budowli,  bliźniaków  WTC,  zmusza  do 
przeanalizowania  od nowa podstaw, na których budowana jest zachodnia  cywilizacja. 
Jedno  stało  się  pewne  ponad  wszelką  wątpliwość:  krwiobiegiem  życia  ludzkości  nie 
może  być  produkcja,  handel  i  pieniądz.  Musi  nim  być  wiara  w  Boga  i  budowane  na 
niej miłosierdzie oraz współczucie dla człowieka, szczególnie dla ubogich tego świata. 
Ci,  którzy  w  czasach  bezpieczeństwa  i  dobrobytu  traktowali  religię  z  góry  i 
protestowali, kiedy nawiązywano do niej przy jakiejkolwiek okazji, po tragedii modlili 
się  spontanicznie  i  gromkim  głosem  śpiewali:  „Boże,  błogosław  Amerykę".  Nic 
wstydliwego. 

Należy  uznać  za  cudowny  wręcz  zbieg  okoliczności,  przewidziany  w  planach 

Opatrzności,  że  Jan  Paweł  II  wybrał  się  w  pielgrzymią  podróż  -  nie  prosząc  zresztą 
wielkich  tego  świata  o  odroczenie  wojny  -  do  Kazachstanu  i  Armenii,  krajów,  które 
leżą  w  zapalnym  punkcie  ziemskiego  globu.  Z  tego  właśnie  miejsca  wielki  świadek 
naszych  czasów  raz  jeszcze  wezwał  świat  do  budowania  „cywilizacji  miłości".  I 
chociaż  Papież  potwierdzał  potrzebę  ukarania  winnych  i  ochrony  ludzkości  przed 
szaleńcami,  to  jednak  stanowczo  odżegnywał  się  od  retoryki  zemsty  i  działań 
wojennych,  dokonywanych  choćby  tylko  „metodą  chirurgiczną".  Papież  w  czasie 
swoich 

przemówień  wyrażał  zaniepokojenie  wielką  skalą  przygotowań  do 

bezpośrednich  działań  wojennych.  „Nie  możemy  pozwolić,  aby  to,  co  się  niedawno 
wydarzyło, doprowadziło do dalszych podziałów. 

Z  tego  miejsca  wzywam  chrześcijan  i  muzułmanów,  aby  wznieśli  do  Jedynego  i 

Wszechmogącego  Boga,  którego  wszyscy  jesteśmy  dziećmi,  ogromną  modlitwę,  aby 
wielki dar pokoju mógł zakrólować nad światem" - wołał w Armenii Jan Paweł II. 

Kiedy  11  września  2001  roku  oglądałem  w  telewizji  walące  się  potężne  wieże,  w 

gruzach  których  zginęło  prawie  siedem  tysięcy  ludzi,  spontanicznie  pomyślałem  o 
ewangelicznej wieży, która zwaliła się (...) w Siloam i zabiła osiemnastu robotników. 
Jezus,  przytaczając  ten  fakt,  zadaje  retoryczne  pytanie:  Czy  myślicie,  że  byli  oni 
większymi  winowajcami  niż  inni  mieszkańcy  Jeruzalem  ?  I  sam  odpowiada: 
Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie 
(Łk  13,4-5).  Te  słowa  Jezusa  są  zasadniczym  światłem  na  te  trudne  dni  dla  całej 
zachodniej  cywilizacji  -  dla  każdego  z  nas.  Przestrzegają  przed  szukaniem  zemsty  i 
wzywają do osobistego nawrócenia. 

Atak na WTC  -  jak  słusznie  wielu podkreślało  -  był  między innymi desperackim  i 

obłąkańczym  przypomnieniem  bogatemu  Zachodowi  o  nędzy  i  cierpieniu  ludzkości. 
Wielkie bogactwo budzi zawiść ubogich. Na tej zawiści wzniecano rewolucje, na niej 
też  zbudowana  była  ideologia  komunistyczna.  Do  niej  odwołują  się  także 
ekstremistyczne środowiska islamskie. Tragedia na Manhattanie winna być odczytana 
jako  wyzwanie  do  szukania  sprawiedliwości,  rozumianej  jednak  w  bardzo  szerokim 
sensie. Z jednej strony - świat Zachodu ma prawo być świadkiem sprawiedliwości (nie 
odwetu i zemsty) w stosunku do tych, którzy dokonali w Stanach tej strasznej zbrodni, 
ma  też  prawo  do  słusznej  obrony  poprzez  likwidację  zbrodniczych  organizacji 
terrorystycznych, które cynicznie zapowiadają zagładę cywilizacji Zachodu. Z drugiej 
jednak strony - ludzie żyjący w skrajnej nędzy w wielu krajach świata mają prawo do 
pomocy  tych,  którzy  dorobili  się  niewyobrażalnego  wprost  bogactwa  nierzadko 
przecież ich kosztem. Na świecie nie będzie pokoju, jeżeli będzie istniał tak radykalny 
podział  na  ludzi  bardzo  bogatych  i  skrajnych  nędzarzy.  Kościół,  który  w  Roku 
Jubileuszowym  uznał  przed  Bogiem  i  ludzkością  własny  grzech  podziału  i  niezgody 
oraz wyraził stanowczą wolę dążenia do jedności, może teraz w podzielonej ludzkości 

background image

spełnić  misję  przebaczenia,  pojednania  i  pokoju.  „Jedyną  rywalizacją  między 
wyznawcami  Boga  powinno  być  dążenie  do  jak  największej  wzajemnej  miłości"  - 
powiedział Papież w Armenii. 

Spontanicznie rodzi się pytanie, co winniśmy robić w tej konkretnej sytuacji, skoro 

nie mamy żadnego wpływu na wielką politykę światową i nie możemy decydować ani 
o wojnie, ani o pokoju? Odpowiedź znajdujemy w słowie Bożym, które czytaliśmy w 
25.  niedzielę  zwykłą,  niemal  bezpośrednio  po  tragedii:  Polecam  więc  przede 
wszystkim,  by  prośby,  modlitwy,  wspólne  błagania  (...)  odprawiane  byty  (...)  za 
królów  i  za  wszystkich  sprawujących  władzę,  abyśmy  mogli  prowadzić  życie  ciche  i 
spokojne z całą pobożnością i godnością (1 Tym 2,1-2).  

 

7. Pomagać młodzieży dzisiaj       

spis treści

       

powrót

 

 

Kto ponosi odpowiedzialność za brak moralności i zagubienie młodzieży oraz za to, 

że młodzi ludzie nie widzą często sensu swojego życia? 

Odpowiedzialność za problemy moralne i emocjonalne współczesnej młodzieży jest 

bardzo złożona. W żaden sposób nie jest możliwe wskazanie jednej grupy ludzi, którą 
można by nią obciążyć. Szukając odpowiedzi na to pytanie, należy nie tyle wskazywać 
winnych, ile raczej  usiłować zrozumieć sytuację młodych, aby odkryć, w jaki sposób 
przyjść im z pomocą. 

Sytuację  młodego  człowieka  kształtuje  przede  wszystkim  rodzina.  Oddziaływanie 

cywilizacyjne  na  dzieci  i  młodzież  jest  wtórne  wobec  bezpośredniego  wpływu  ojca  i 
matki.  W  najwcześniejszym  etapie  życia  dziecko  poznaje  cywilizację  poprzez 
rodziców. W ich osobach przychodzi do niego „cały świat". To oni dokonują selekcji i 
wyboru treści, które docierają do dziecka. Stąd bezpośrednie zagrożenie nie wypływa z 
oddziaływania cywilizacyjnego, ale raczej z braku właściwego środowiska rodzinnego. 
Największym  niebezpieczeństwem  dla  młodego  człowieka  jest  dziś  słabość  więzi 
rodzinnych  czy  tym  bardziej  rozbita  rodzina.  Kiedy  dziecko  -  dorastający  miody 
człowiek  -  żyje  w  klimacie  konfliktu,  skłócenia  lub  co  gorsza  niewierności 
małżeńskiej,  jego  obraz  relacji  międzyludzkich  od  samego  początku  zostaje  głęboko 
zniekształcony.  Zranione  doświadczenie  miłości  ojcowskiej  czy  matczynej  rzutuje 
negatywnie  na  obraz  Boga  jako  Dawcy  życia.  Trzeba  pamiętać,  że  dziecko  odkrywa 
miłość  Boga  poprzez  miłość  swoich  rodziców  i  dzięki  niej.  Jezus  mówi:  Jeżeli  „źli 
ojcowie" dają dobre dary swoim, o ileż bardziej udziela ich nam sam Ojciec niebieski 
(por. Mt 7,11). 

Jednak młodzi  ludzie wzrastają i kształtują swoje  charaktery nie  tylko  w rodzinie, 

ale także w środowisku rówieśniczym - formalnym i nieformalnym. Stąd też zrzucanie 
całej  odpowiedzialności  za  problemy  dzieci  i  młodzieży  jedynie  na  rodzinę  byłoby 
niesprawiedliwe.  Rodzice  nie  zawsze  mają  możliwość  kontrolowania  i  korygowania 
wpływu  otoczenia  na  postawy  i  zachowania  swoich  dzieci.  Środowiska  młodzieżowe 
nie  są  bynajmniej  autonomiczne.  Klimat  moralny  i  religijny,  jaki  panuje  wśród  nich, 
kształtowany  jest  przez  dorosłych,  w  szczególności  zaś  przez  wychowawców, 
działaczy młodzieżowych i media. Młodzi często przyjmują „standardy" lansowane dla 
nich  przez  dorosłych.  Młodzież  traktowana  jest  przez  wielki  przemysł  jako  chłonny 
rynek zbytu. Im więcej jest niepewności oraz zagubienia moralnego i religijnego wśród 
niej,  tym  łatwiej  przyjmuje  ona  proponowane  „modele"  życia.  Słabe  więzi  rodzinne 
sprawiają często, że młodzi odwołują się częściej do opinii rówieśników i mediów niż 
do autorytetu rodziców. Wpływ środowiska rówieśniczego i mediów na dzieci mógłby 
być kontrolowany przez nich tylko wówczas, gdyby mieli oni dobry kontakt ze swoim 
potomstwem.  O  ile  w  najwcześniejszym  okresie  życia  to  rodzice  decydują,  z  czym 
dziecko  się  spotyka,  czego  słucha  i  co  ogląda,  to  jednak  już  w  okresie  dojrzewania 
możliwości takiej kontroli są bardzo ograniczone. Rodzice mogą wpływać na dziecko 

background image

jedynie  poprzez  szczere  rozmowy  i  zaufanie.  Stąd  tak  istotne  okazuje  się  nawiązanie 
głębokiej więzi przyjacielskiej rodziców z dziećmi jeszcze przed okresem dojrzewania. 

Bardzo  ważnym  celem  tej  więzi  jest  między  innymi  wykształcenie 

odpowiedzialności  za  własne  życie.  Klimat  cywilizacyjny,  w  jakim  wzrastają  młodzi 
ludzie dzisiaj, winni oni sami traktować nie tyle jako zagrożenie dla siebie, ale raczej 
jako 

zaproszenie 

do  większej  odpowiedzialności  osobistej  oraz  głębszego 

zakorzenienia się w wartościach religijnych i moralnych. Młody człowiek winien być 
świadomy,  iż  w  miarę  dorastania  odpowiedzialność  rodziny,  środowiska 
rówieśniczego,  szkoły,  Kościoła  czy  mediów  zmniejsza  się  na  rzecz  jego  osobistej 
odpowiedzialności. Często zdarza się, iż trudniejsze warunki wzrastania w pierwszym 
okresie  życia  bywają  nierzadko  dla  młodych  bolesnym  bodźcem  do  podjęcia 
większego wysiłku, aby przekroczyć słabości i przykre doświadczenia. 

Młodzi  ludzie  uwikłani  w  różnorakie  słabości  i  błędy  popełnione  w  przeszłości 

przez dorosłych nie mogą czuć się zwolnieni z odpowiedzialności moralnej i duchowej 
za  świat,  w  którym  żyją.  Dorastając,  winni  mieć  świadomość,  że  w  niedługiej 
przyszłości oni sami będą tworzyć cywilizację. 

„Z powodu cząstki, którą każdy z nas swoją postawą ma w (...) złu, przyczyniając 

się  do  zeszpecenia-  oblicza  Kościoła,  pokornie  prosimy  o  przebaczenie"  -  tak  modlił 
się Jan Paweł II w historycznej Mszy św. w Roku Jubileuszowym w pierwszą niedzielę 
Wielkiego Postu. Papież, wspominając błędy i grzechy popełnione przez chrześcijan w 
ciągu  dwudziestu  wieków  istnienia  Kościoła,  prosił  Boga  o  miłosierdzie  dla 
wszystkich  -  żyjących  i  zmarłych.  Podobnie  ludzie  młodzi,  choć  nie  ponoszą 
bezpośredniej  odpowiedzialności  za  błędy  dorosłych,  to  jednak  z  powodu  osobistych 
grzechów,  jakie  popełniają  już  w  młodości,  mają  swój  udział  w  złu,  które  szpeci 
człowieka,  Kościół,  społeczeństwo,  ludzkość  w  ogóle.  Ta  świadomość  pomoże  im 
zrezygnować  z  osądzania  i  oskarżania.  Również  dzięki  niej  łatwiej  przyjmą  postawę 
odpowiedzialności  i  zaangażowania  w  budowanie  najpierw  własnego  życia,  a  później 
życia rodzinnego, społecznego, politycznego oraz Kościoła

.

 

 
8. Nie jesteś sam       

spis treści

       

powrót

 

 

Dlaczego samobójstwo jest niedozwolone? 
Pytanie  dotyczące  samobójstwa  padło  na  spotkaniu  z  licealistami.  Długo 

zastanawiałem  się  nad  tym,  czy  podjąć  się  odpowiedzi  na  to  pytanie,  skoro  dotyczy 
wąskiej  grupy  młodych  ludzi,  którzy  (najczęściej  sobie  jedynie  znanymi  drogami) 
dochodzą  do  granic  życia,  zanim  doświadczą  jego  piękna,  dobroci,  głębi  i  wielkości. 
Pytanie  to  wydało  mi  się  jednak  ważne  dla  nas  wszystkich.  Każdemu  bowiem 
przydarzają  się  chwile,  kiedy  ma  wszystkiego  dość  i  -  jeśli  nawet  nie  chce  w 
jakiejkolwiek formie przerywać swojego życia - to jednak, choć na krótki czas, chętnie 
schowałby się gdzieś, by przeczekać trudne czasy. 

Ponieważ  spotkanie  odbywało  się  poza  zajęciami  szkolnymi,  przyszli  jedynie 

chętni.  Od  samego  początku  spotkania  panowała  atmosfera  skupienia  i  powagi.  Ci 
młodzi  ludzie  chcieli  usłyszeć  odpowiedź  na  pytania,  które  sami  wcześniej  zadali 
anonimowo  i  przesłali  mi  na  kilka  tygodni  przed  zaplanowanym  spotkaniem.  Wśród 
banalnych  pytań  typu:  „Czy  wolno  się  całować?",  które  nastolatki  zadają  każdemu 
księdzu  na  religii,  znalazły  się  poważne,  nawet  bardzo  trudne.  Czułem,  że  za 
niektórymi z nich kryją się wielkie osobiste dramaty: cierpienie, zagubienie, poczucie 
nieszczęścia czy też zaglądająca w oczy rozpacz. Inne pytania odzwierciedlały z kolei 
otwarcie na przyszłość, optymizm, fascynację i ciekawość życia. Dla wielu zebranych 
młodych  ludzi  spotkanie  było  okazją,  by  zapytać  -  choćby  krótko  i  anonimowo  -  o 
swój ważny problem. 

Ponieważ  przytoczone  pytanie  było  anonimowe,  nie  miałem  okazji  zobaczyć 

pytającego  i  spojrzeć  mu  w  oczy,  aby  odgadnąć,  czy  było  ono  tylko  „teoretyczne", 

background image

wypływało z zabawy  w  filozofa, praktykowanej przez niektórych młodych  ludzi,  czy 
też może zrodziła je walka z pokusą targnięcia się na swoje życie. Nie mogąc poznać 
okoliczności,  w  jakich  powstało  to  pytanie,  spróbujmy  odnieść  je  do  dwóch  różnych 
sytuacji, w jakich mogło się ono narodzić, i w ich kontekście udzielić odpowiedzi. 

Najpierw  spróbujmy  sobie  wyobrazić  młodego  człowieka,  który  sam  doprowadza 

się  do  granic  życia  i  śmierci  poprzez  przekraczanie  i  łamanie  wszystkich  barier, 
nakazów  i  zakazów,  jakie  dla  obrony  człowieka  stawiane  są  przez  Boga  i  ludzi. 
Następnie problem samobójstwa odniesiemy do nastolatka doprowadzonego do myśli 
o śmierci przez wielkie krzywdy, jakich doznał od ludzi. Ponieważ życie jawi mu się 
jako  pasmo  wiecznych  cierpień,  wyciąga  wniosek,  iż  lepiej  skończyć  z  sobą,  niż  tak 
bardzo się męczyć. 

Sytuacja  pierwsza.  Młodego  człowieka  rozpiera  nienasycona  chciwość  doznań  i 

wrażeń.  Ponieważ  jest  młody,  wydaje  mu  się,  że  cały  świat  należy  tylko  do  niego. 
Uważa, że jest panem swojego życia. Słowa głupiego bogacza dobrze streszczają jego 
życiowe  plany:  Masz  wielkie  dobra,  na  długie  lata  złożone;  odpoczywaj,  jedz,  pij  i 
używaj!  (Łk  12,19).  Wszystkich  traktuje  z  góry.  Jest  przekonany,  że  wystarczy 
powiedzieć sobie, iż wszystko zależy tylko od niego, a wówczas to, co dla innych jest 
niedostępne, dla niego stoi otworem. Wszelkie granice zostają zniesione, wszystko mu 
wolno.  Nikt  nie  ma  prawa  niczego  mu  nakazywać,  zakazywać  lub  czegokolwiek  od 
niego wymagać czy żądać. 

Z czasem jednak zauważa, że to, co miało być dla niego źródłem nieograniczonego 

szczęścia, staje się źródłem śmiertelnej nudy. Owa łatwość, z jaką wszystko osiąga, nie 
daje  mu  satysfakcji.  Ogarniające  go  w  związku  z  tym  znużenie  sprawia,  że  to,  do 
czego dążył i czego szukał, zaczyna go męczyć. I chociaż zaspokaja wszystkie swoje 
namiętności,  to  jednak  nie  czerpie  z  tego  żadnej  przyjemności.  Zauważa,  że  wraz  z 
pogłębianiem  się  monotonii  narasta  straszny  gniew  na  ludzi.  Im  bardziej  ktoś  jest 
lepszy,  świętszy,  tym  większą  wywołuje  w  nim  złość.  A  to,  co  w  innych  ludziach 
budzi odrazę i wstręt, jemu się podoba. 

Szybko  też  odkrywa,  że  nie  jest  odludkiem,  że  obok  niego  istnieją  jemu  podobni, 

podobnie myślący. I choć lamie wszystkie zakazy i nakazy, to jednak jego odwaga jest 
pozorna.  Bardzo  boi  się  zdemaskowania,  kary,  odrzucenia.  Gdzieś  w  głębi  swojej 
świadomości  wie,  że  robi  coś  dziwnego,  strasznego  i  obrzydliwego.  Żyje  tak  przez 
wiele  tygodni  i  miesięcy.  Z  czasem  rodzi  się  w  nim  beznadzieja  i  rozpacz.  Czuje  się 
osaczony. Wie, że musi z tym skończy, ale nie wie jak. A może odebrać sobie życie? 
Powstaje więc pytanie: „Dlaczego samobójstwo jest niedozwolone?". 

Świadome  i  rozmyślne  paktowanie  ze  złem  kończy  się  często  tragicznie.  Przed 

wielu  ludźmi,  nieraz  w  bardzo  młodym  wieku,  otwiera  się  swoiste  piekło  tylko 
dlatego,  że  dali  się  uwieść  fascynacjom  demonicznym.  Filmy  nakręcane  z  inspiracji 
demonologicznej 

usłane 

są  zwykle  trupami:  tajemniczymi  zabójstwami  i 

samobójstwami. Zapłatą za rozmyślne paktowanie ze złem i ze Złym jest śmierć (por. 
Rz  6,23);  taka,  która  przychodzi  z  nadużycia  narkotyków,  poprzez  cudzą  agresję  i 
gwałt  czy  też  targnięcie  się  na  własne  życie.  Wszystko  to  jest  ciemne,  smutne  i 
tragicznie  bolesne.  Aby  uratować  własne  życie,  młody  człowiek  musiałby  najpierw 
uznać,  że  bardzo  się  zagubił.  Musiałby  też  wyznać  wiarę  w  Tego,  który  jest  Panem 
życia  i  śmierci.  Byłoby  to  możliwe,  gdyby  zaufał  ludziom  i  rozpoczął  wszystko  od 
nowa. 

Druga  sytuacja.  Pytanie  „Dlaczego  samobójstwo  jest  niedozwolone?"  pada  w 

zupełnie innych okolicznościach. Zadaje  je  młody człowiek,  który od dziecka bardzo 
cierpi.  Jego  ojciec  jest  alkoholikiem.  W  dzieciństwie,  kiedy  tata  wracał  do  domu 
pijany,  upokarzał  go  i  znęcał  się  nad  nim.  Teraz  żyją  obok  siebie  we  wzajemnie 
skrywanej  wrogości. Matka  jest osobą zagubioną i wiecznie  nieszczęśliwą. Sama jest 
zbyt  udręczona  własnym  życiem,  aby  móc  interesować  się  życiem  dziecka.  Wobec 
rówieśników  ma  wiele  kompleksów.  Czuje  się  przez  nich  upokarzany.  Jest  też  zbyt 

background image

niezaradny, by odnosić sukcesy w szkole. Wszyscy przyzwyczaili się do tego, że jest 
najgorszy.  Nauczyciele  nie  potrafią  docenić  jego  wysiłków  i  starań.  Tęskni  za 
przyjaźnią,  ale  boi  się  kontaktów  z  innymi.  Ma  wrażenie,  że  wszyscy  go  odrzucają  i 
pogardzają  nim.  Doświadcza  bolesnego  osamotnienia.  Czuje  się  samotny  w  domu  z 
pijanym ojcem i bezradną matką, a także wśród rówieśników. Tęskni za miłością, ale 
tak bardzo boi się odrzucenia, iż woli nie ryzykować znajomości z dziewczyną. Wokół 
niego  jest  wiele  życzliwych  osób,  które  widząc  jednak  jego  wieczny  smutek  i 
posępność - odsuwają się od niego. I chociaż często poniża się we własnych oczach, to 
gdzieś w głębi serca jest zbyt dumny, by prosić o trochę zainteresowania, życzliwości i 
ludzkiego ciepła. Żyje więc na boku i czuje się śmiertelnie samotny. Początkowo szuka 
ucieczki w książkach, ale towarzystwo papierowych bohaterów niewiele go pociesza. 
Uważa się za wierzącego, ale jego religijność jest tak obca życiu, że nie przynosi mu 
praktycznie żadnej ulgi i nie pomaga w rozwiązaniu problemu. 

W  tym  umęczeniu  sobą  i  swoją  samotnością  rodzi  się  pytanie:  Czy  warto  tak  się 

męczyć cale życie? Czy nie lepiej przerwać te męki? Kiedy dopuszcza do siebie takie 
pytania,  ogarnia  go  jakiś  straszliwie  lodowaty  chłód.  Nigdy  nie  myślał  realnie  o 
przerwaniu własnego życia, niczego nigdy też nie planował. Myśl ta jednak przyssała 
się do jego mózgu jak pijawka. Narzuca się w momentach trudnych i staje przed  nim 
jako „diabelskie" pocieszenie: Miałbym wreszcie święty spokój. Gdzieś w głębi swojej 
duszy  plącze  się  myśl,  że  popełniając  taki  straszny  czyn,  mógłby  zemścić  się  na 
wszystkich,  którzy  go  odrzucali,  lekceważyli  i  poniżali.  Nie  obawia  się  wiecznego 
potępienia, ale powstrzymuje go przede wszystkim strach. Hamulcem jest także matka. 
Może bardziej niż strach powstrzymuje go właśnie obawa przed zranieniem jej. „To by 
ją zabiło" - powtarza. 

Przedstawiono  tu  dwa  możliwe  źródła  nieszczęść  młodego  człowieka,  choć  -  jak 

pokazuje  życie  - tylko jedno z nich bywa przeważnie motywem zamachu u na swoje 
życie.  „Dlaczego  samobójstwo  jest  niedozwolone?".  Ponieważ  życie  pozostaje 
wielkim  darem  i  łaską,  także  wtedy,  kiedy  bywa  bardzo  ciężkie.  Aby  pomóc 
myślącemu  o  śmierci  młodemu  człowiekowi,  trzeba  go-w  przenośni  i  dosłownie  -
przygarnąć, przytulić i zachęcić do otwarcia na innych. Jego śmiertelna samotność jest 
nie  tylko  owocem  niesprzyjających  warunków  w  domu,  w  szkole  czy  też  wśród 
rówieśników,  ale  także  jego  izolacji,  w  której  lęk  przed  odrzuceniem  miesza  się  z 
maskowaną  wyniosłością.  Czuje  się  śmiertelnie  samotny,  ponieważ  dokonuje 
nieustannie takiego wyboru. 

Nie  jesteś  sam.  Wokół  ciebie  jest  wiele  bardzo  życzliwych  osób,  które  gotowe  są 

przyjść ci z pomocą. Jeżeli do tej pory nie udzieliły ci jej, to tylko dlatego, że od nich 
uciekałeś  -  oto  słowa,  które  -  w  klimacie  ciepła,  serdeczności  i  akceptacji  -  należy 
skierować  do  zagubionego  młodego  człowieka.  Wraz  z  odkrywaniem  dobrych  ludzi, 
trzeba  mu  pomóc  także  odkryć  dobrego  Boga,  który  jako  pierwszy  otacza  go  swoją 
nieskończoną miłością. 

 

9. Bieda społeczna i pieniądze       

spis treści

       

powrót

 

 

Często  słyszymy,  że  gdyby  były  pieniądze  można  by  zaradzić  bezrobociu, 

bezdomności,  przestępczości,  przemocy  nieletnich  oraz  narkomanii.  Jak  ten  sposób 
myślenia  godzić  ze  słowami  Ewangelii,  które  przestrzegają  przed  bogactwem?  Jezus 
zdaje się mówić, że źródłem nieszczęścia ludzkiego jest raczej nadmiar pieniędzy. 

Jezus nie wzywa do nędzy i nie sławi biedy. Sam doświadczając skrajnego ubóstwa 

z  miłości  do  Ojca  i  ludzi  (Lisy  mają  nory  i  ptaki  podniebne  -  gniazda,  lecz  Syn 
Człowieczy  nie  ma  miejsca,  gdzie  by  głowę  mógł  położyć,  Łk  9,58),  nie  żyje 
bynajmniej w jakieś poniżającej nędzy. Chętnie korzysta z dóbr użyczonych Mu przez 
ludzi bogatych. Zachęca uczniów, aby oni również przyjmowali zaproszenie do stołu, 
ponieważ zasługuje robotnik na swoją zapłatę (Łk 10,7). Św. Paweł zaś, powołując się 

background image

na  znane  przysłowie  cytowane  w  Prawie  Mojżesza  (Nie  zawiążesz  pyska  wołowi 
młócącemu, Pwt 25,4), powtarza tę samą prawdę: Godzien jest robotnik zapłaty swojej 
(1  Tm  5,18;  por.  1  Kor  9,9).  Jezus  nie  zaprzecza  więc  potrzebie  korzystania  z 
pieniędzy  i  środków  materialnych.  Nie  potępia  ludzi  bogatych,  ale  zaprasza  ich,  aby 
zaufawszy Bogu - rozdawali swoje dobra biednym i naśladowali Jego ubóstwo. 

Biblijna  analiza  społeczna  podkreśla,  że  biedni  cierpią  z  powodu  chciwości  oraz 

braku  miłosierdzia  rządzących  i  bogatych.  Również  Jezus  wskazywał,  że  źródłem 
ludzkiej nędzy jest brak współczucia i miłosierdzia. Łazarz leżący u bram bogacza jest 
oskarżeniem  nie  tylko  tego  ostatniego,  ale  wszystkich,  którzy  byli  związani  z  jego 
dworem. Częste podkreślanie przez media, że przyczyną najważniejszych problemów 
społecznych  jest  brak  pieniędzy,  to  nie  tylko  uproszczenie,  ale  także  zwyczajna 
nieprawda.  W  niektórych  dziedzinach  życia  społecznego  ważniejsze  od  pieniędzy 
bywa współczucie i miłosierdzie wobec człowieka. 

Autor Księgi Przysłów modli się do Boga: Proszę Cię (...) nie dawaj mi bogactwa ni 

nędzy, żyw mnie chlebem niezbędnym,  bym syty nie stał się niewiernym i nie rzekł: 
„A któż to jest Pan?" lub z biedy nie zaczął kraść i nie targnął się na imię mego Boga 
(Prz  30,7-9).  Modlitwa  ta  ukazuje  istotę  naszego  stosunku  do  pieniędzy  i  rzeczy 
materialnych.  Po  pierwsze  -  dobra  materialne  są  darem  Boga  otrzymywanym  z  Jego 
łaski.  Jeżeli  korzystamy  z  nich,  winniśmy  jednocześnie  za  nie  Bogu  dziękować.  Bóg 
ofiarowuje nam dostatek nie tylko po to, abyśmy z niego korzystali sami, ale byśmy się 
nim  dzielili.  Księga  Przysłów  uświadamia  nam  ponadto,  że  nadmiar  dóbr  staje  się 
niebezpieczny  dla  duszy  człowieka.  Może  bowiem  pobudzać  ją  do  pychy  i  szukania 
władzy.  Jednak  i  nędza,  która  przyprawia  człowieka  o  udrękę  ciała,  także  bywa 
zagrożeniem dla duszy. Człowiek umęczony głodem, zimnem, chorobami czy innymi 
dokuczliwymi  brakami  traci  poczucie  własnej  wartości  i  godności.  Pod  wpływem 
nędzy zapomina, że zależy od Boga, a bliźni są jego braćmi. Ludzka bieda połączona z 
pychą,  wyniosłością  i  żądzą  władzy  leżała  u  źródeł  krwawych  rewolucji,  które 
przemocą zabierały dobra materialne bogatym, ale bynajmniej nie po to, aby je rozdać 
ubogim.  Obalona  władza  bogatych  była  zastępowana  uciskiem  i  terrorem 
rewolucyjnym. 

Niezwykłe  świadectwo  ewangelicznego  ubóstwa  daje  cytowany  wcześniej 

Aleksander Sołżenicyn w książce pt. Archipelag Gulag. Aby więzień mógł przetrwać 
nieludzki  czas  przymusowej  pracy  w  łagrach,  autor  radzi  mu  przyjąć  dobrowolnie 
skrajne  ubóstwo:  „Własnych  rzeczy  mieć  jak  najmniej,  żeby  później  nie  drżeć  o  nie. 
Nie  trzeba  mieć  walizki,  aby  eskorta  nie  musiała  zgnieść  jej  na  miazgę  przy  wejściu 
[do  wagonu];  nie  trzeba  też  mieć  nowych  butów  ani  modnych  półbucików,  ani 
wełnianego garniturku: w wagonie (...) i tak ci ukradną, odbiorą, zamienią, każą oddać. 
Jeżeli  oddasz  bez  sprzeciwu,  to  upokorzenie  długo  będzie  zatruwać  ci  serce.  Jeżeli 
zabiorą  ci  siłą  -  to  za  twoje  myto,  jeszcze  cię  obito.  (...)  Żadnego  mienia!  Nie  mieć 
niczego!  Uczył  nas  (...)  Chrystus.  (...)  Dlaczegóż  to  nie  chcemy  wmyślić  się  w  sens 
tego  przesłania  opętani  chciwością?  Czy  nie  rozumiemy,  że  posiadanie  gubi  nasze 
dusze?".  

 

10. Bieda w rodzinie       

spis treści

       

powrót

 

 

W  moim  sąsiedztwie  mieszka  rodzina,  która  jest  w  bardzo  trudnej  sytuacji 

materialnej  i  moralnej.  Rodzice  są  bez  pracy,  a  mają  czworo  dzieci.  Brak  im 
podstawowych  środków  do  życia.  Złorzeczą  na  tę  sytuację.  Brakuje  im  jednak 
otwarcia  na  innych,  są  zniechęceni,  bezradni.  Jak  pomóc  im  zgodzić  się  na  własne 
życie? 

Trzeba by im najpierw pomóc nie tyle „godzić się na życie", ile raczej „zbuntować 

się" przeciwko własnej bezradności, bezsilności i życiowej pasywności. Należałoby im 
także pomóc odnaleźć się w tej trudnej sytuacji, pozbierać się psychicznie i duchowo, 

background image

a także - przynajmniej na początku  - pomóc im szukać środków do życia. Przy czym 
nie  tyle  chodzi  o  charytatywną  pomoc  dla  biednej  rodziny,  ile  o  przyjazne, 
bezinteresowne towarzyszenie im. Ludzie znajdujący się w trudnej sytuacji materialnej 
często  czują  się  upokorzeni,  poniżeni,  wyizolowani,  zepchnięci  na  margines  życia. 
Niejednokrotnie  noszą  też  w  sobie  chore  poczucie  winy,  obwiniając  siebie  i  swoich 
najbliższych o trudną sytuację materialną, w której się znaleźli, choć często nie są za 
nią bezpośrednio odpowiedzialni. 

Stąd  też  pomoc  materialna  winna  uwzględniać  sytuację  psychiczną  tych  ludzi.  W 

ich  złorzeczeniu  wyrażać  się  może  nie  tylko  bezradność,  ale  także  urażona  ludzka 
duma.  Trzeba  mieć  ją  na  względzie.  Pomagając  człowiekowi  materialnie,  bez 
odpowiedniego  wyczucia  i  delikatności,  można  go  dodatkowo  upokarzać,  a  przez  to 
pogrążać psychicznie jeszcze głębiej. W udzielaniu pomocy materialnej ważne są nie 
tylko  pieniądze  i  rzeczy  materialne,  ale  także  sposób  ich  przekazania.  Trzeba  tym 
ludziom  dyskretnie  uświadamiać,  iż  szukanie  pomocy  i  wsparcia  materialnego, 
szczególnie  dla  dzieci,  nie  jest  bynajmniej  upokarzające.  Ludzie  ubodzy  materialnie, 
tym  bardziej  rodziny  wielodzietne,  mają  prawo  do  systematycznej  pomocy  ze  strony 
państwa  i  władz  samorządowych.  Tej  pomocy  trzeba  się  domagać,  jeżeli  władze 
zaniedbują swoje obowiązki. 

Z drugiej jednak strony, pomaganie osobom w trudnej sytuacji materialnej nie może 

polegać jedynie na organizowaniu im środków do życia, z których one będą pasywnie 
korzystać.  Chodzi  raczej  o  mobilizowanie  ich  do  działania.  Wszyscy  winniśmy  się 
leczyć  z  roszczeniowej  postawy  wobec  innych,  którą  odziedziczyliśmy  po 
komunizmie.  Żyliśmy  prawie  pół  wieku  w  totalitarnym  systemie,  w  którym  zawsze 
„oni"  byli  odpowiedzialni  za  sprawy  ekonomiczne  i  społeczne,  nas  natomiast 
obowiązywała  wyłącznie  uległość  i  ślepe  niewolnicze  posłuszeństwo  wobec  „ich" 
władzy.  Dziś  trzeba  nam  budzić  w  sobie  świadomość,  że  za  sprawy  społeczne, 
gospodarcze  i  polityczne  odpowiedzialny  jest  w  jakiś  sposób  każdy  obywatel.  I 
chociaż  rodzina  z  czworgiem  dzieci  ma  prawo  domagać  się  odpowiedniej  ochrony  i 
pomocy ze strony samorządu lokalnego i państwa, to jednak nie może ograniczyć się 
wyłącznie do żądań i roszczeń. Złorzeczeniem nie zmieni się swojej sytuacji. 

Udzielona w tym konkretnym przypadku pomoc może polegać także - przynajmniej 

na  samym  początku  -  na  uważnym  i  życzliwym  słuchaniu.  Jest  bowiem  niezwykle 
ważne, aby ludzie ci mogli wypowiedzieć przed kimś swój żal, upokorzenie i odczucie 
wyizolowania. Ktoś musi im pomóc „rozpuścić" gniew i żal, w jakich żyją być może 
już  od  wielu  lat.  Organizując  pomoc  materialną,  towarzysząc  im  życzliwie,  trzeba 
jednocześnie uświadamiać im, że bezsilny gniew jest po prostu stratą ludzkiej energii, 
którą  można  by  przecież  zamienić  na  bardziej  pozytywne  działanie.  Trzeba  by  także 
odwoływać  się  do  ich  rodzicielskiego  poczucia  odpowiedzialności.  Demonstrowane 
przez  rodziców  poczucie  bezsilności  będzie  kształtować  taką  samą  postawę  u  ich 
dzieci. Dobrze byłoby ich przekonać, na ile się tylko da, że nie jest prawdą, iż nic nie 
da się zrobić. Nie żyjemy na pustyni. Wokół nas jest wielu ludzi życzliwych i chętnych 
do pomocy. Trzeba się jedynie na nią otworzyć. Wydaje się, iż życzliwe towarzyszenie 
może  okazać  się  dla  tej  rodziny  o  wiele  większą  pomocą  niż  bezpośrednia  pomoc 
materialna, której organizowaniem winni się zająć najpierw oni sami. 

Oczywiście,  te  i  tym  podobne  rady  będą  miały  sens  tylko  wtedy,  kiedy  ludzie  ci, 

przynajmniej  w  minimalnym  stopniu,  otworzą  się  i  pozwolą  się  wciągnąć  w  dialog. 
Istnieją jednak tak dramatyczne, a niekiedy wręcz tragiczne sytuacje, w których ludzka 
bezradność,  niewiara  w  siebie,  stany  zniechęcenia  i  depresji  są  po  ludzku  nie  do 
przekroczenia. Wtedy może lepiej nie pouczać, nie dawać rad, ale po prostu być, trwać 
z kimś w jego bezradności, pomagając i pocieszając, na ile się da. 

Dla  osoby  pomagającej  ważny  jest  wówczas  nie  tylko  duch  miłości  bliźniego,  ale 

także  duch  wiary  i  nadziei.  Przeżywanie  bowiem  stanu  bezradności,  niemocy, 
zagubienia wobec czyjegoś nieszczęścia  może niszczyć psychicznie i duchowo, jeżeli 

background image

zabraknie ducha wiary. Jeżeli natomiast wzbudzi się w sobie świadomość, iż Pan Bóg 
jest  obecny  i  działa  także  w  największej  nędzy,  wówczas  ta  sama,  po  ludzku 
beznadziejna, sytuacja może stać się głębokim doświadczeniem duchowym. Wszystko 
zależy od ducha wiary. Trzeba też ufać, iż ten duch wiary i nadziei będzie oddziaływał 
także na ludzi zagubionych i stopniowo będzie ich przemieniał.  

 

11. Wyznaniowy dialog       

spis treści

       

powrót

 

 

Czy rozmowy na temat  wiary z przedstawicielami innych wyznań, na przykład  ze 

świadkami Jehowy, są wskazane, czy raczej należy ich unikać? 

Systematyczne i z góry zaplanowane unikanie rozmów z przedstawicielami innych 

wyznań  zamykałoby  nas  w  wyznaniowym  getcie  i  byłoby  sprzeczne  z  duchem 
Kościoła,  który  ze  swej  natury  jest  powszechny.  Sobór  Watykański  II  otworzył 
Kościół  na  szeroki  dialog  z  ludźmi  odmiennych  wyznań  i  religii.  Niektórzy  katolicy 
byli zgorszeni zaproszeniem przez Jana Pawła II do Asyżu przedstawicieli wszystkich 
wyznań  do  wspólnej  modlitwy  o  pokój.  Wydawało  im  się  bowiem,  iż  Papież  tym 
gestem  zrównał  wszystkie  wyznania  i  religie.  Taka  interpretacja  spotkania  w  Asyżu 
jest z pewnością nieprawdziwa. Sobór Watykański II zachęca wiernych do szerokiego 
dialogu z „braćmi odłączonymi", z niechrześcijanami, a także z ludźmi niewierzącymi. 
Do dialogu tego zobowiązani są nie tylko przedstawiciele hierarchii, ale także wszyscy 
wierni. Dialog ten wypływa jednak nie tyle z postanowienia soborowego, ile raczej z 
samej istoty Kościoła,który ze swej natury ma charakter apostolski. 

Dialog  z  przedstawicielami  innych  wyznań  i  religii  nie  wyklucza  bynajmniej 

wierności wobec własnego wyznania, a wręcz je zakłada. Relatywizm wyznaniowy nie 
tylko nie służy dialogowi ekumenicznemu, ale już w samym punkcie wyjścia czyni go 
bezowocnym i jałowym. Prawdziwy dialog religijny może być owocny tylko wówczas, 
kiedy  jest  prowadzony  w  duchu  prawdy  z  obu  stron.  Obok  głębokiego  zakorzenienia 
we  własnej  wierze,  do  dialogu  ekumenicznego  konieczne  jest  wielkie  otwarcie  na 
drugiego  człowieka.  Owocem  prawdziwego  dialogu  wyznaniowego  winno  być  nie 
tylko  głębsze  spotkanie  wyznawców,  ale  także  -  a  może  nawet  przede  wszystkim  - 
głębsze spotkanie z samym Bogiem. Dialog wyznaniowy, który jest prowadzony z całą 
szczerością,  w  duchu  pokory  i  wzajemnego  otwarcia,  jest  zawsze  dialogiem  wiary, 
dialogiem  o  Prawdzie,  która  wyzwala  od  narosłych  w  ciągu  wielu  wieków 
wzajemnych niechęci i uprzedzeń. 

W  kontekście  pytania  o  dialog  ze  świadkami  Jehowy  podkreślmy  jedną  cechę 

dialogu  wyznaniowego:  obustronne  otwarcie  na  szukanie  pełniejszego  rozumienia 
prawdy. Rozpoczynanie dialogu w postawie zamknięcia („Tylko ja mam rację i muszę 
cię zdobyć dla naszej wiary") czyni dialog wyznaniowy bezowocnym. Praktyka zdaje 
się  potwierdzać  taką  właśnie  postawę  u  wielu  świadków  Jehowy.  Ale  i  w  tym 
przypadku  generalizowanie  ocen  może  być  nieprawdziwe  i  krzywdzące.  Także  ze 
świadkiem Jehowy winniśmy starać się rozpoczynać rozmowę bez uprzedzeń i osądów 
wewnętrznych.  Dalibyśmy  najgorsze  świadectwo  wyznawanej  wierze,  jeżeli 
traktowalibyśmy  ludzi  w  sposób  dla  nich  przykry  czy  wręcz  upokarzający.  Szacunek 
należy  się  każdemu  człowiekowi,  nawet  temu,  który  zdaje  się  nam  przeszkadzać  czy 
wręcz narzucać ze swoim „dialogiem religijnym". 

Prowadzenie  dialogu  wyznaniowego  może  być  niebezpieczne  dla  kogoś,  kto  jest 

niepewny  swojej  wiary  i  przeżywa  różnorakie  wątpliwości.  Chodzi  jednak  nie  tyle  o 
wątpliwości  intelektualne,  ile  przede  wszystkim  emocjonalne  i  moralne.  Bylibyśmy 
nieuczciwi wobec własnego sumienia, gdybyśmy dla „ułatwienia" sobie życia lub też z 
powodów  jakichś  wewnętrznych  urazów  do  pojedynczych  ludzi  w  Kościele  czy  też 
uprzedzeń  do  instytucji  kościelnej  zmieniali  wyznanie.  Dotyczy  to  nie  tylko 
przyjmowania przez katolika innej religii, ale także sytuacji odwrotnej. Kiedy człowiek 
wierzący  doświadcza  głębokiego  rozczarowania  własną  wiarą,  wówczas  jego 

background image

pierwszym  obowiązkiem  jest  szukanie  rzeczywistych  przyczyn  tego  rozczarowania. 
Jeżeli  bowiem  przyczyną  kryzysu  wiary  są  osobiste  trudności  emocjonalne,  moralne 
czy  duchowe,  to  zanim  rozpocznie  się  jakikolwiek  dialog  wyznaniowy,  trzeba 
uczciwie  szukać  wyjścia  z  osobistego  problemu  na  tej  płaszczyźnie,  na  której  on  się 
objawia.  

 

12. Kapelan w szpitalu       

spis treści

       

powrót

  

 

Przez kilkanaście dni leżałam w szpitalu. Ponieważ codziennie przychodził kapelan, 

cieszyłam  się,  że  będę  mogła  przyjmować  Komunię  św.  Byłam  jednak  trochę 
zaskoczona wizytami księdza. Z Najświętszym Sakramentem przychodził rano, około 
godziny siódmej. Na korytarzach rozmawiał z personelem i pacjentami. Wielu z tych 
ostatnich było w trakcie toalety porannej, salowe sprzątały. Wszystko odbywało się w 
pośpiechu.  Miałam  poczucie  pewnego  niesmaku.  Rozumiem,  że  szpital  to  wielki 
zakład  pracy,  w  którym  jest  ciągły  ruch.  Wszystko  podporządkowane  jest  trosce  o 
zdrowie  fizyczne  pacjentów.  Ale  przecież  dobrze  wiemy,  że  do  zdrowia  ciała  także 
bardzo  przyczynia  się  spokój  duszy.  Wieczorem,  między  godziną  siedemnastą  a 
dwudziestą, w szpitalu było zwykle bardzo spokojnie. Pacjenci rozmawiali, niektórzy 
oglądali telewizję, inni spacerowali po korytarzach. Pomyślałam - to byłby doskonały 
czas dla kapelana. Nikt by mu nie przeszkadzał, nie musiałby się też spieszyć. Leżałam 
na  sali  z  kobietą,  która  czekała  na  ciężką  operację.  I  choć  starała  się  być  dzielna,  to 
jednak  była  smutna.  Moim  zdaniem,  bardzo  potrzebna  byłaby  jej  nie  tylko  Komunia 
Św.,  ale  również  rozmowa  z  księdzem,  choćby  krótka.  Było  mi  trochę  żal,  że  ta 
szpitalna  okazja  pomocy  duchowej  człowiekowi,  który  cierpi,  jest  niepewny  swojego 
losu - bywa tak marnowana. Jak reformować system posługi kapelanów w szpitalu? 

To  bardzo  trudne  pytanie  nie  tylko  dla  pacjentów,  ale  także  dla  dyrekcji  szpitali, 

pielęgniarek  i  kapelanów.  Może  szczególnie  trudne  dla  ordynariuszy,  prowincjałów  i 
przełożonych  kapelanów,  którzy  posyłają  księży  z  tą  misją.  Jest  ono  jednak  głosem 
licznych wiernych, dla których choroba i pobyt w szpitalu to zazwyczaj bardzo ważne 
doświadczenie  życiowe,  wpływające  nieraz  na  zamianę  stosunku  do  całego  życia. 
Nawet  najmniejsze  zagrożenie  dla  zdrowia  sprawia  bowiem,  iż  odruchowo  robimy 
rachunek  sumienia  i  ponownie  stawiamy  sobie  pytanie  o  cel  i  sens  istnienia.  Ofiarna, 
życzliwa  i  kompetentna  posługa  kapelanów  szpitalnych  może  być  nie  tylko  wielką 
pomocą  w  chorobie,  ale  także  przyczynić  się  do  odnowienia  relacji  z  Bogiem  i 
bliźnimi  w  tych  trudnych  chwilach.  Dla  osób  zaś  ciężko  chorych  i  umierających  ma 
nieraz decydujące znaczenie, ponieważ pomaga im przygotować się na przejście z tego 
świata  do  wieczności.  Niewątpliwie  praca  kapelana  w  szpitalu  wymaga  więc  wiele 
uwagi, poświęcenia i trudu. 

I choć rzeczywiście w dziedzinie posługi duszpasterskiej w polskich szpitalach jest 

jeszcze  bardzo  wiele  do  zrobienia,  to  całościowa  ocena  aktualnej  posługi  kapelanów 
winna  być  sprawiedliwa.  W  pytaniu  opisane  jest  duszpasterstwo  jednego  szpitala, 
którego  ocenę  z  pewnością  można  odnieść  także  do  innych  tego  rodzaju  placówek 
leczniczych. Nie jest ono jednak reprezentatywne dla całego szpitalnictwa w Polsce. W 
wielu  szpitalach  posługa  kapelana  ma  rzeczywiście  miejsce  w  godzinach 
popołudniowych  i  wieczornych.  Dotyczy  to  przede  wszystkim  dużych  szpitali 
wielkomiejskich, gdzie księża jako kapelani pracują zwykle na pełny etat. Do chorych 
w szpitalach niewielkich, małomiasteczkowych ksiądz przychodzi często właśnie rano 
i  zwykle  na  krótki  czas.  Nierzadko  bowiem  po  wizycie  w  szpitalu  ma  wiele  innych 
zajęć duszpasterskich, na przykład katechezę czy pracę w kancelarii. 

Posługa kapelana we wczesnych godzinach rannych bywa rzeczywiście trudna. Ale 

przy  poświęceniu  większej  uwagi  i  serca  ze  strony  duszpasterza  i  pacjentów,  którzy 
korzystają z jego posługi, może być dobrze spełniana. Same zmiany organizacyjne nie 
wystarczą, by podnieść poziom duszpasterstwa  w szpitalu.  Każda posługa  - nie tylko 

background image

zresztą  duszpasterska  -  zależy  od  zaangażowania,  poświęcenia  i  trudu  konkretnej 
osoby.  Stąd  też  w  ramach  istniejącego  duszpasterstwa  szpitalnego  może  zmienić  się 
bardzo  wiele,  jeżeli  ulegnie  zmianie  wewnętrzne  nastawienie  duszpasterzy  oraz 
korzystających  z  ich  posługi  wiernych.  Nie  należałoby  więc  podkreślać  przede 
wszystkim  konieczności  zmian  zewnętrznych.  Chodzi  raczej  o  pogłębienie 
wewnętrznej postawy w odniesieniu do szpitalnej posługi kapelanów i pacjentów. 

Do  sytuacji  opisanej  w  pytaniu  trzeba  podejść  z  dużym  zrozumieniem.  Ksiądz 

kapelan  nie  może  chodzić  po  szpitalu,  nie  rozmawiając  z  personelem  i  chorymi.  Z 
pewnością  Pan  Jezus,  którego  duszpasterz  zanosi  chorym,  „nie  czuje  się  obrażany", 
kiedy  ten  pozdrawia  personel  czy  też  mówi  „Szczęść  Boże"  sprzątającym  salowym. 
Nie da się w szpitalu wprowadzić atmosfery skupienia i ciszy, jaka panuje w świątyni, 
choć oczywiście zachowanie zewnętrzne kapelana winno odpowiadać spełnianej przez 
niego misji. Celem posługi duszpasterskiej w szpitalu jest nie tylko prowadzenie ludzi 
do Boga, ale także tworzenie klimatu pogody ducha, wzajemnej miłości, życzliwości i 
służby. I choć zewnętrzne warunki pełnienia posługi w wielu szpitalach bywają dalekie 
od idealnych, to jednak nie wykluczają one przyjęcia Komunii Św., spowiedzi czy też 
krótkiej rozmowy z księdzem. 

Niestety,  często  w  naszych  szpitalach  -  jak  wynika  z  pytania  -  posługa  kapelana 

ogranicza  się  rzeczywiście  jedynie  do  udzielania  sakramentów  św.  Jednak  nie 
wszędzie.  Istnieje  wielu  zaangażowanych  kapelanów,  którzy  szpital  przemieniają  we 
własną  parafię  i  rozwijają  bogate  formy  duszpasterstwa.  Obok  sprawowania 
codziennej Mszy Św., roznoszenia chorym Komunii św. i spowiedzi, prowadzą nieraz 
długie  rozmowy  duchowe,  proponują  religijną  lekturę,  redagują  szpitalną  gazetkę, 
odprawiają  krótkie  nabożeństwa  itp.  Oczywiście  w  każdym  szpitalu  -  choćby 
najmniejszym  -  jest  zawsze  zbyt  wiele  osób  cierpiących  i  udręczonych,  by  jeden 
kapelan  -  nawet  najbardziej  gorliwy,  mógł  pomóc  wszystkim.  W  wielu  szpitalach  na 
Zachodzie  kapelani  mają  do  pomocy  wolontariuszy  -  osoby  świeckie,  zakonnice  - 
którzy  wraz  z  nim  udzielają  pacjentom  duchowego  wsparcia  i  pomocy.  Ten  rodzaj 
duszpasterskiej posługi w naszych polskich szpitalach przeciera sobie dopiero szlaki. 

Znacznej pomocy, także duchowej, mogą udzielać sobie wzajemnie także pacjenci. 

Rozmowy na tematy religijne i duchowe przestają być - również w Polsce - tabu. Być 
może sąsiadce z pokoju pomogłaby nie tylko rozmowa z kapelanem, ale także z panią 
zadającą pytanie. Jezus przychodzi do szpitala nie tylko poprzez osoby duchowne, ale 
także  przez  każdy  życzliwy  gest  i  słowo:  lekarzy,  pielęgniarek,  salowych,  a  może 
szczególnie  współpacjentów.  Pacjent  pacjentowi  może  nieraz  pomóc  duchowo  nie 
mniej niż ksiądz. 
    I  na  koniec  jeszcze  jedna  myśl  -  może  najważniejsza.  Opisana  w  pytaniu  wizyta 
kapelana szpitalnego, właśnie dlatego, iż pozostawia tak wiele do życzenia, jest niemal 
symboliczna. Ta właśnie bardzo uboga wizyta dobrze wyraża „ubogie" przychodzenie 
Jezusa. Szpital - wielki „zakład" ludzkiego cierpienia - staje się w ten sposób stajenką 
betlejemską, ubogim domkiem nazaretańskim, studnią Jakuba, górą Tabor, Ogrójcem, 
Wieczernikiem,  a  nade  wszystko  Golgotą,  gdzie  Jezus  przychodzi  i  objawia  miłość 
Ojca  do  każdego  człowieka,  szczególnie  zaś  tego  udręczonego  swoim  losem.  Jezus 
cieszy  się,  że  przybywa  do  swoich,  a  swoi  Go  przyjmują,  właśnie  w  takich  trudnych 
warunkach,  jakie  istnieją,  na  miarę  osobistego  ubóstwa,  tak  duszpasterzy,  jak  i 
wiernych - pacjentów. 

  

13. Zgorszenie       

spis treści

       

powrót

 

 

Jak  się  zachować  wobec  kapłana,  który  zachowuje  się  w  sposób  gorszący?  Co  ja, 

jako osoba świecka, mogę w tej sytuacji zrobić? 

Odpowiedź  na  pytanie  zależeć  będzie  od  tego,  o  jaki  typ  zgorszenia  chodzi. 

Zakładamy,  że  osoba  pytająca  nie  należy  do  ludzi,  którzy  gorszą  się  praktycznie 

background image

wszystkim, co nie jest zgodne z ich własnymi odczuciami, z ich wizją Kościoła i osób 
duchownych. Deklarowanie swojego zgorszenia w takiej sytuacji bywa formą nacisku 
na księdza, aby dostosował się do ich oczekiwań. 

Wspólnoty kościelne - diecezjalne i zakonne - mają w swoich strukturach ustalone 

mechanizmy,  które  służą  swoistemu  „samooczyszczeniu".  Dzięki  nim  sytuacje 
gorszące są rozwiązywane na bieżąco, bez potrzeby interwencji osób spoza wspólnoty. 
Ponadto  każda  osoba  duchowna  ma  swojego  wyższego  przełożonego:  biskupa 
ordynariusza,  prowincjała  czy  generała  zakonu,  z  którym  spotyka  się  z  określoną 
regularnością.  W  takim  dialogu  przełożony  podejmuje  zarówno  problemy  osobiste 
podwładnego,  jak  i  problemy  wspólnoty.  Biskup  diecezji  przeprowadza  też  regularne 
wizytacje parafii, które mu podlegają. W trakcie ich trwania wysłuchuje również opinii 
o duszpasterzach. Także środowisko współbraci, kiedy zachodzi taka potrzeba, reaguje 
zazwyczaj  na  gorszące  zachowania  swojego  kolegi.  Najczęściej  nie  istnieje  więc 
konieczność interwencji z zewnątrz, ze strony osób świeckich. 

Zycie  bywa  jednak  bogatsze  niż  wszelkie  zasady,  zwyczaje,  ustalone  normy 

postępowania. Może zdarzyć się więc gorszące zachowanie osoby duchownej, na które 
nie reaguje ani wspólnota, ani przełożeni. Zareagowanie w takiej sytuacji jest wyrazem 
miłości  do  Kościoła.  Zgorszenie  wywołane  przez  osobę  duchowną  stanowi  bowiem 
wielką ranę zadaną wspólnocie Kościoła oraz osobom, które mu zaufały. Gorszącego 
postępowania księdza nie można w żaden sposób porównać z podobnymi słabościami i 
upadkami  ludzi  świeckich.  Odpowiedzialność  kapłana  za  ludzi  powierzonych  jego 
pieczy  zobowiązuje  go  do  udzielania  im  pomocy  duchowej,  moralnej  i  religijnej.  Jak 
może  pełnić  tę  rolę  ktoś,  kto  sam  postępuje  w  sposób  sprzeczny  z  zasadami,  które 
głosi? 

Decyzja  o  interwencji  w  sytuacji  gorszącego  zachowania  się  księdza  bywa 

najczęściej  wielkim  ciężarem  i  wymaga  dużej  roztropności  i  siły  moralnej.  Z 
pewnością  nie  należałoby  podejmować  panicznych  i  nieprzemyślanych  kroków.  Nie 
można też działać na własną rękę. Istotne jest gruntowne rozeznanie wewnętrzne, czy 
sytuacja jest rzeczywiście aż tak groźna, że trzeba interweniować; czy nie wchodzą tu 
w  grę  wyłącznie  subiektywne  domysły  i  skojarzenia  wypływające  z  podejrzliwości  i 
zbytniej  skłonności  do  gorszenia  się  wszystkim  wokoło.  Aby  uniknąć  pochopnych 
działań,  dobrze  byłoby  najpierw  podjąć  rozmowę  z  inną  osobą  duchowną,  do  której 
mamy  zaufanie,  a  która  odznacza  się  mądrością,  roztropnością  i  rozwagą.  Jeżeli 
zostanie  potwierdzona  potrzeba  interwencji,  troska  o  Kościół  i  miłość  do  niego 
wymagają podjęcia odpowiednich kroków. 

Jakich?  Tych,  które  Jezus  zaleca  w  takich  sytuacjach:  Gdy  brat  twój  zgrzeszy 

[przeciw  tobie],  idź  i  upomnij  go  w  cztery  oczy.  Jeśli  cię  usłucha,  pozyskasz  swego 
brata.  Jeśli  zaś  nie  usłucha,  weź  z  sobą  jeszcze  jednego  albo  dwóch,  żeby  na  słowie 
dwóch  albo  trzech  świadków  oparła  się  cala  sprawa.  Jeśli  i  tych  nie  usłucha,  donieś 
Kościołowi. A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak pogani7i i celnik 
(Mt 18,15-17). 

Po  odpowiednim  rozeznaniu  można  usiłować  rozmawiać  wprost  z  samym 

zainteresowanym.  Taka  rozmowa  wymaga  jednak  wielkiej  mobilizacji  duchowej,  nie 
jest bowiem łatwym zadaniem. Bardzo ważny jest jej klimat. Myślę, iż nie należałoby 
jej  podejmować  bez  uprzedniej  dłuższej  modlitwy  za  siebie  oraz  zainteresowaną 
osobę.  W  przekazywaniu  jakichkolwiek  uwag  czy  upomnień  nie  można  kierować  się 
nieuporządkowanymi 

uczuciami: 

oburzeniem, 

gniewem, 

złością. 

Wolność 

wewnętrzna,  rzeczywista  troska  o  większe  dobro,  życzliwość  wobec  osoby  -  oto 
istotne warunki, jakie powinny być spełnione w przekazywaniu drugiemu człowiekowi 
wszelkich upomnień. 

Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź z sobą jeszcze 

jednego  albo  dwóch,  żeby  na  słowie  dwóch  albo  trzech  świadków  oparła  się  cała 
sprawa. Jeżeli zgorszenie jest ewidentne i trwa dłużej, rzeczywiście można odwołać się 

background image

do  autorytetu  innych  osób,  szczególnie  tych,  które  mają  większy  wpływ  na 
zainteresowanego.  Taki  krok  winien  być  jednak  podejmowany  w  klimacie  dyskrecji. 
Plotki,  opowiadanie  innym  o  zgorszeniu,  mogą  być  jedynie  rozsiewaniem  zła. 
Włączanie kolejnych osób musi mieć swój konkretny cel. 

Jeśli  i  tych  nie  usłucha,  donieś  Kościołowi.  Każda  osoba  duchowna  ma  swojego 

przełożonego: może nim być proboszcz, przełożony domu zakonnego, pasterz diecezji 
lub prowincjał zakonu. W razie trwania zgorszenia, po kolejnym głębszym rozeznaniu, 
należałoby się do niego zwrócić. Winien to być jednak ostatni krok z naszej strony. 

Kościół  jest  grzeszny  i  słaby  we  wszystkich  swoich  członkach,  także  w  osobach 

duchownych.  Stąd  też  próba  rozwiązania  problemu  zgorszenia  nie  powinna  być 
traktowana  jako  surowy  osąd  nad  ludźmi,  którzy  -  jak  wszyscy  inni  -  mają  swoje 
problemy, słabości i grzechy. Także wobec osób duchownych przeżywających chwile 
słabości i upadku konieczne jest miłosierdzie. 

Grzechy  wszystkich  ludzi  Kościoła,  nie  tylko  osób  duchownych,  ranią  Kościół  - 

Mistyczne  Ciało  Chrystusa.  Te  rany  są  nieraz  bardzo  bolesne.  Stąd  też  świadomość 
grzechów  osób  duchownych  nie  powinna  w  nas  powodować  odsuwania  się  od 
Kościoła,  ale  wręcz  odwrotnie  -  pobudzać  nas  do  osobistego  nawrócenia  i  osobistej 
miłości do Kościoła. Kościół jest grzeszny nie tylko w innych członkach, ale także we 
mnie  samym.  Cały  Kościół  jest  grzeszny  i  cały  też  jest  wezwany  do  przemiany 
wewnętrznej.  Usiłując  pomóc  innym  przezwyciężyć  grzech,  winniśmy  mieć 
świadomość,  iż  my  sami  jako  pierwsi  potrzebujemy  nawrócenia  i  przemiany.  Ta 
świadomość może sprawić, iż nie będziemy ulegać taniemu gorszeniu się słabościami 
bliźnich, nawet jeśli są to osoby duchowne. 

 

14. Wzajemne upominanie się       

spis treści

       

powrót

 

 

Życie  w  zakonie  to  z  jednej  strony  wspólne  modlitwy  i  praca,  z  drugiej  zaś  - 

rekreacja  i  wypoczynek.  Co  robić,  kiedy  te  ostatnie  zaczynają  być  ważniejsze  od 
modlitwy?  Jak  budować  prawdziwą  wspólnotę  zakonną?  Czy  winniśmy  się  w  niej 
wzajemnie upominać? 

Nie  trzeba  w  życiu  wspólnotowym  wprowadzać  elementu  konkurencji  pomiędzy 

wspólną modlitwą a rekreacją. Wypoczynek może mieć także duchowy charakter. Św. 
Paweł mówi: Przeto czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko na 
chwalę  Bożą  czyńcie  (1  Kor  10,31).  Życie  wspólnotowe  to  jeden  z  najważniejszych 
elementów życia zakonnego. Jest ono podobne do wspólnej kasy - wspólnego mieszka. 
Jeżeli chcemy z niego korzystać, trzeba także do niego wkładać. Taka jest wspólnota, 
jaki  jest  wkład  czy  starania  wszystkich  jej  członków.  Taka  jest  głębia  duchowa 
wspólnoty,  jakie  życie  duchowe  poszczególnych  braci  czy  sióstr.  Jeżeli  większość  z 
nich żyje powierzchownie, banalnie, to podczas rekreacji i przy stole będą dominować 
mało  znaczące  i  dwuznaczne  rozmowy.  Mówimy  na  co  dzień  o  tym,  czym  żyjemy. 
Jednak nie chodzi o zmianę rozmów, a o zmianę życia. Wspólnotę budujemy wszyscy. 
Kiedy  ktoś  narzeka,  że  jest  mu  w  niej  bardzo  ciężko,  że  czuje  się  niekochany, 
nieakceptowany,  wówczas  należałoby  mu  zadać  pytanie:  Co  ty  sam  wnosisz  do 
wspólnoty?  Co  osobiście  robisz,  żeby  było  inaczej?  Co  wrzucasz  do  wspólnego 
mieszka? 

Miłość  wspólnotowa  nie  jest  nigdy  miłością  bezwarunkową  i  bezinteresowną. 

Tylko  Bóg  kocha  nas  taką  miłością.  Natomiast  my  kochamy  siebie  wzajemnie  w 
sposób  warunkowy  i  „interesowny".  Jezus  mówi:  Wszystko  więc,  co  byście  chcieli, 
ieby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie. Albowiem to jest [istota] Prawa i Proroków 
(Mt 7,12). Jest to złota zasada powtarzana od tysięcy lat tak w kręgu kultury greckiej, 
jak  i  judaistycznej.  Jezus  cytuje  ją  tutaj  i  podaje  jako  własną.  Żyjąc  we  wspólnocie, 
trzeba  sobie  nieustannie  powtarzać:  traktujmy  innych  tak,  jak  byśmy  chcieli,  aby  oni 
nas  traktowali.  Naszym  braciom  we  wspólnocie  należy  ofiarować  to,  czego  nam 

background image

brakuje  i  co  sami  chcielibyśmy  otrzymywać.  Jeżeli  szukamy  akceptacji,  podejmijmy 
trud  okazywania  jej  innym.  Jeśli  w  chwilach  trudnych  tęsknimy  za  współczuciem, 
okazujmy  innym  zrozumienie.  Gdy  pragniemy  życzliwości,  bądźmy  wobec  innych 
życzliwi. Kiedy zaś potrzebujemy pomocy, sami pomagajmy. 

Jak mogę innym ofiarować miłość, życzliwość, współczucie, przebaczenie, czyli to 

wszystko, czego mi brakuje? Dajemy bliźnim to, co otrzymujemy od Boga. Kochając, 
jesteśmy  kochani.  Przebaczając,  otrzymujemy  przebaczenie.  Akceptując,  jesteśmy 
akceptowani.  Im  więcej  dajemy,  tym  więcej  otrzymujemy.  Kiedy  rozwijamy  w  nas 
głębokie  pragnienia  miłości  bliźniego,  Bóg  sam  dopełni  w  nas  tego,  czego 
potrzebujemy. 

„Czy we wspólnocie zakonnej winniśmy się wzajemnie upominać?". Wbrew temu, 

co nieraz mogłoby się nam wydawać, wspólnota nie tylko nie kryje naszych słabości, 
aleje  wręcz  objawia.  Chcielibyśmy  nieraz,  by  tuszowała  nasze  błędy.  Kiedy 
zachowujemy  się  w  sposób  dwuznaczny,  nieszczery,  wydaje  nam  się,  że  wspólnota 
winna być tolerancyjna. Jeśli panuje w niej zdrowa atmosfera, dzieje się jednak wręcz 
przeciwnie.  Wytyka  nam  błędy  i  kieruje  na  drogę  nawrócenia.  Wspólnota 
chrześcijańska,  która  maskuje  i  ukrywa  błędy  swoich  członków,  jest  chora. 
Uświadamianie  błędów  nie  może  jednak  służyć  upokorzeniu.  Wspólnota  odkrywa 
przed  nami  istotę  naszych  upadków,  ale  po  to,  aby  je  osłonić  miłosierdziem. 
Napomnienie braterskie jest wyrazem przyjacielskiej i ojcowskiej miłości: kocha syna 
ten,  kto  go  w  porę  karci  (por.  Prz  13,24).  Parafrazując,  możemy  powiedzieć:  miłuje 
brata ten, kto upomina go z miłosierdziem, życzliwością i dyskrecją. 

Powstaje  więc  pytanie,  jak  się  wzajemnie  napominać,  w  jakiej  formie  to  czynić? 

Jest  to  bardzo  ważne  pytanie.  Bezpośrednio  i  wprost  wyrażone  uwagi  -  to  bardzo 
trudne  narzędzie  wzajemnego  pomagania  sobie.  Należy  go  używać  z  wyjątkową 
ostrożnością i wyczuciem. We wspólnocie upominać innych winni najpierw ci, którym 
Kościół  powierza  taką  misję:  przełożeni,  spowiednicy,  kierownicy  duchowi.  Niech 
robią to przede wszystkim oni. 

Można  skutecznie  upominać  braci  i  zapobiegać  złu  nie  wprost,  a  pośrednio,  na 

przykład samemu dając dobry przykład. Dobro bowiem zawsze zatrzymuje zło. Kiedy 
na  przykład  jesteśmy  świadkiem  obmowy,  nasze  milczenie  łub  też  dyskretna  zmiana 
tematu mogą być wyrazem braterskiego upomnienia. Wcale nie trzeba w takiej sytuacji 
być niegrzecznym, reagować ze zgorszeniem, mówić obcesowo: „Przestań obmawiać". 
Należy  pamiętać,  że  zło  zwalcza  się  przede  wszystkim  dobrem,  a  także  i  o  tym,  iż 
wszyscy  potrzebujemy  upomnienia.  W  dawnych  strukturach  zakonnych  tworzono 
pewne  mechanizmy  wspólnotowe,  które  miały  pomagać  we  wzajemnym  wzroście 
duchowym. W jezuickich wspólnotach istnieje na przykład instytucja admoni- tora. Ma 
on  prawo  z  urzędu  napomnieć  przełożonego  wspólnoty.  W  praktyce  admonitorzy 
bardzo rzadko to czynią, ale już sama świadomość, iż jest osoba, która może upomnieć 
także  przełożonego,  tworzy  dobry  klimat.  We  wspólnocie  chrześcijańskiej  nie  ma 
rządzących i rządzonych, panów i służących. 

Wszyscy  są  sługami,  choć  różny  jest  zakres  ich  pracy  i  odpowiedzialności.  Jeżeli 

ktoś  nie  jest  przełożonym,  a  chce  upomnieć  brata,  winien  podjąć  uprzednio  głębokie 
rozeznanie duchowe: porozmawiać ze spowiednikiem, z kierownikiem duchowym, ze 
starszym  i  doświadczonym  bratem.  Jeżeli  upomnienie  miałoby  być  jedynie 
wyrażeniem  własnego  gniewu  i  niezadowolenia  z  brata  czy  siostry,  znacznie  lepsze 
będzie milczenie.  

 

15. Jak zachować czystość?       

spis treści

       

powrót

 

 

Jak w cywilizacji, która niemal na każdym kroku karmi nas erotyzmem, zachować 

czystość myśli, pragnień i ciała? Czy jest to możliwe? Czy nie jesteśmy wręcz skazani 
na upadki i niewierności? 

background image

Rzeczywiście, współczesna cywilizacja eksponuje erotyczną sferę ludzkiego życia. 

W  sposób  szczególny  zaś  reklama  i  film  odwołują  się  do  pożądania  seksualnego,  by 
przyciągnąć  uwagę  widza.  Jan  Paweł  II  wielokrotnie  zabierał  głos  w  tej  kwestii: 
„Wyrażam 

zaniepokojenie 

treścią 

moralną 

bardzo 

wielu 

programów 

rozpowszechnianych  przez  środki  przekazu.  (...)  Przestrzegam  zwłaszcza  przed 
pornografią  i  przemocą,  które  próbuje  się  narzucać  odbiorcom".  Zaś  w  Liście  do 
Rodzin  producentów  pornografii  Papież  pyta:  „O  jakąż  prawdę  może  chodzić  w 
filmach,  przedstawieniach,  w  programach  radiowo-telewizyjnych  zdominowanych  na 
przykład  przez  pornografię?  Czy  jest  to  właściwa  służba  prawdzie  o  człowieku?  Oto 
pytania,  które  trzeba  stawiać  tym,  którzy  pracują  w  tej  dziedzinie  i  są  za  nią 
odpowiedzialni".  Jeżeli  nawet  postawimy  takie  pytania  tworzącym  przemysł 
pornograficzny, na pewno nie usłyszymy zadowalającej odpowiedzi. Stąd też, żyjąc w 
takim  świecie,  konieczne  jest  głębokie  przekonanie  wewnętrzne,  iż  czystość  myśli, 
pragnień  i  ciała  zależy  wyłącznie  od  decyzji  naszego  serca,  a  nie  od  zewnętrznych 
okoliczności. 

Rozważań o czystości nie należy jednak rozpoczynać od refleksji i uwag na temat 

czystości  ciała.  Ta  bowiem  jest  wtórna  wobec  czystości  wewnętrznej.  Flamandzki 
mistyk  bł.  Jan  van  Ruysbroeck  w  refleksji  nad  czystością  wymienia:  czystość  duszy, 
serca  i  ciała.  Czystość  duszy  -  zdaniem  tego  wielkiego  mistyka  -  wyraża  się  przede 
wszystkim w głębokiej jedności z Bogiem oraz w wielkiej wolności wobec wszystkich 
stworzeń  i  zjawisk,  w  tym  również  wobec  seksualności.  Wszystko,  co  człowiek 
otrzymuje  od  Stwórcy,  „dzięki  czystości  duszy,  opuszcza,  aby  spocząć  w  Bogu". 
Czystość  duszy  jest  podstawą  czystości  serca,  która  sprawia,  że  „człowiek  w 
przypadku  każdego  cielesnego  pokuszenia  albo  popędu  natury  zwraca  się  ku  Bogu  z 
wolną wolą, z odnowionym zaufaniem i bez zwątpienia chce z odnowioną wiernością i 
silną  wolą  pozostać  z  Nim"  -  mówi  bł.  Jan  van  Ruysbroeck.  Uleganie  zmysłowości 
sprawia,  iż  serce  przylega  do  pożądliwości  ciała  i  tym  samym  odwraca  się  od  Boga. 
Nie  można  bowiem  w  żaden  sposób  służyć  jednocześnie  Bogu  i  zmysłowym 
pragnieniom  ciała.  Na  czystości  duszy  i  serca  budowana  jest  dopiero  czystość  ciała, 
która  wyraża  się  przede  wszystkim  w  unikaniu  dwuznacznych  moralnie  wyobrażeń  i 
czynów. 

Szukanie czystości ciała bez jednoczesnego dążenia do czystości duszy i serca staje 

się  przedsięwzięciem  beznadziejnym,  ponieważ  nie  możemy  w  żaden  sposób  ukryć 
czy  tym  bardziej  wyeliminować  naszych  podstawowych  potrzeb  seksualnych. 
Zachowanie  czystości  ciała  jest  możliwe  tylko  wówczas,  kiedy  podejmiemy 
wewnętrzne starania o czystość duszy i serca. 

Dramatycznie brzmią pytania: „Czy czystość ciała jest możliwa? Czy nie jesteśmy 

wręcz skazani na upadki i niewierności?". Takie wątpliwości rodzą się bardzo często w 
umysłach młodych ludzi, którzy z jednej strony są głęboko religijni, z drugiej zaś - nie 
radzą  sobie  z  własnym  uwikłaniem  w  niedojrzałość  emocjonalną  i  seksualną.  Nawet 
małe  upadki  wewnętrznie  ich  zniechęcają,  budzą  niewiarę  we  własne  siły  czy  też 
stopniowo prowadzą do zaniedbywania własnych pragnień religijnych. Nieskazitelność 
ciała  jest  konsekwencją  czystości  duszy  i  serca.  Ciało  staje  się  czyste,  kiedy  ulega 
duszy  i  wyraża  najgłębsze  pragnienia  ludzkiego  serca.  Czystość  ciała  nie  jest  więc 
celem samym w sobie, ale zmierza do oglądania Boga. 

Młodzi ludzie muszą sobie uświadomić, że czystość ich serca zależy wyłącznie od 

ich  wolnego  wyboru.  I  chociaż  warunki  zewnętrzne,  w  jakich  żyją,  sprawiają,  iż 
czystość serca i ciała jest wystawiana na próby, to jednak nie jest ona niemożliwa do 
osiągnięcia.  Dzięki  jednoznacznej  wewnętrznej  decyzji  przylgnięcia  do  Boga  i 
pełnienia  Jego  przykazań,  pokusy,  jakie  niosą  pewne  trendy  naszej  kultury,  stają  się 
czymś  zewnętrznym  i  względnym.  Dla  człowieka,  który  doświadcza  choćby  w 
najmniejszym stopniu fascynacji Bogiem i Jego miłością, rezygnacja z dwuznacznych 
moralnie  przeżyć  jest  czymś  prostym  i  oczywistym.  Odrzucenie  wszelkich  wrażeń  i 

background image

bodźców  seksualnych,  jakie  proponuje  nam  cywilizacja  audiowizualna,  nie  jest  jakąś 
wielką  bohaterską  ofiarą,  ale  rozumnym  odejściem  od  tego,  co  zatruwa  wyobraźnię, 
zakłóca  rozumowanie  i  osłabia  wolę.  Odrzucenie  trucizny,  jaką  zawiera  pornografia, 
jest naturalnym wyborem człowieka, który kocha swoje życie i troszczy się 

O  ego  dobro.  Młodzi  ludzie  korzystają  z  pornografii  nie  dlatego,  że  są 

zdemoralizowani i szukają w hedonistyczny sposób wrażeń i doznań, ale tylko dlatego, 
ponieważ zabrakło w ich życiu świadomego wyboru i jednoznacznej decyzji: Człowiek 
rozsądny  trucizny  nie  zażywa.  Czystość  ciała  jest  możliwa  wówczas,  kiedy  czynimy 
Boga  Panem  swojego  życia  i  wierzymy  głęboko,  że  On  sam  daje  nam  łaskę 
podporządkowania  swojej  fizyczności  najgłębszym  pragnieniom  duszy  i  serca.  Ciało 
poddane  duchowi  czyni  ludzkie  serce  bardziej  otwarte  i  wrażliwsze  na  najgłębsze 
wartości  ducha  i  dlatego  może  oglądać  Boga  i  doświadczać  Jego  nieskończonej 
miłości.  

 

16. Przyjaźń a celibat       

spis treści

       

powrót

 

 

Jak przeżywać i tworzyć przyjaźń  w celibacie, by była ona budująca nie tylko dla 

samych  przyjaciół,  ale  także  dla  całej  wspólnoty  kapłańskiej  czy  zakonnej,  w  której 
uczestniczymy na co dzień? 

Kiedy  człowiek  postanawia  zrezygnować  z  narzeczeństwa,  małżeństwa  oraz 

rodzicielstwa, w jego życiu często powstaje pustka, rodzi się bolesna samotność. Aby 
celibat  mógł  być  przeżywany  przez  zakonnika  czy  księdza  pozytywnie,  w  pustą 
przestrzeń  jego  serca  i  umysłu  winno  wejść  doświadczenie  Boga.  Bóg  jednak  nie 
zastąpi  nigdy  w  sposób  fizyczny  drugiego  człowieka.  A  przecież  każdy  pragnie 
ludzkiej bliskości, akceptacji, życzliwości i ciepła. Sam Jezus potrzebował przyjaciół, 
prosił  ich  o  wsparcie.  Kiedy  zaś  zawiedli  Go,  skarżył  się:  Tak  [oto]  nie  mogliście 
jednej  godziny  czuwać  ze  Mną?  (Mt  26,40).  Tym  bardziej  nam,  słabym  ludziom, 
potrzebna jest przyjaźń. 

Należy  jednak  pamiętać,  że  przyjaźń  w  sposób  zasadniczy  różni  się  od  miłości 

erotycznej.  Dojrzała  przyjaźń  nie  jest  nigdy  uczuciem  zawłaszczającym,  nie  dąży  do 
posiadania  drugiego,  jak  ma  to  miejsce  w  przypadku  miłości.  Jeżeli  w  relacjach 
odbieranych  przez  nas  jako  przyjacielskie  dochodzi  do  zawłaszczenia  osoby  (nabycia 
praw  do  emocjonalnego  posiadania),  wówczas  przyjaźń  przeradza  się  w  miłość 
erotyczną. 

We  wspólnocie  zakonnej  czy  kapłańskiej  nikt  nie  może  powiedzieć  do  brata  lub 

siostry:  ty  należysz  tylko  do  mnie,  ty  jesteś  tylko  mój  (moja).  Natomiast  w  miłości 
erotycznej  ludzie  dają  sobie  wzajemnie  prawo  wyłączności.  Narzeczony  „ma  prawo" 
do  szczególnej  relacji  z  tą  jedną  dziewczyną.  I  odwrotnie.  Nie  jest  to  nadużycie.  Nie 
można  tu  mówić  o  literze  prawa  czy  władzy,  ale  jedynie  o  „prawie  miłości".  To 
wzajemna  miłość  daje  ludziom  prawo  do  siebie.  Gdy  jej  brakuje,  prawo  do 
wyłączności,  posiadania  drugiego  przestaje  obowiązywać.  Żądanie  go,  kiedy  we 
wzajemnych stosunkach panuje niechęć lub wrogość, bywa zwykle głęboko raniące. 

Przyjaźń  nigdy  nie  zastąpi  miłości.  Nawet  najtrwalsza  i  najwspanialsza  zawsze 

będzie inna od tej jedynej relacji - miłości, jaka łączy kobietę i mężczyznę. Uczucie to 
rozwija się w sposób intencjonalny, wprost zamierzony. Chłopak, któremu podoba się 
dziewczyna,  mówi  do  niej  bezpośrednio:  „Chcę,  byś  była  moją  dziewczyną",  „Chcę, 
byś była moją narzeczoną", w końcu: „Chcę, byś była moją żoną". Przyjaźni pomiędzy 
ludźmi dorosłymi (przyjaźnie dziecięce mają trochę inny charakter) nie buduje się tak 
intencjonalnie. Najczęściej zawiera się je - można powiedzieć - przy okazji, po drodze, 
w  czasie  twórczej  pracy,  kiedy  rozwijamy  wspólne  zainteresowania.  Właśnie  to  „po 
drodze"  sprawia,  że  przyjaciele  czują  się  wolni.  Do  dwojga  przyjaciół,  których 
fascynuje  to  samo,  którzy  idą  w  jednym  kierunku,  może  dołączyć  ktoś  trzeci, 
czwarty... Autentyczna przyjaźń jest bowiem zawsze otwarta na innych. Przyjaźń jest 

background image

taka, jaki jest wspólny kierunek, w którym podążają przyjaciele; płaszczyzna, na której 
się  spotykają.  Im  szersza  jest  owa  płaszczyzna,  tym  głębsza  przyjaźń.  W  dojrzałej 
przyjaźni także dawanie sobie ciepła, życzliwości i wsparcia emocjonalnego dokonuje 
się  jakby  po  drodze.  Idziemy  razem  w  jedynym  kierunku,  robimy  wspólnie  coś 
ważnego,  a  jednocześnie  pomagamy  sobie  żyć,  wspieramy  się,  także  emocjonalnie. 
Robiąc  to,  nie  potrzebujemy  zapewniać  się  wzajemnie  o  naszej  wierności.  Im 
prawdziwsza  przyjaźń,  tym  dyskretniejsze  bywają  przyrzeczenia.  Górnolotne 
deklaracje przyjaźni bardziej utrudniają niż pomagają w jej rozwoju. 

Natomiast kiedy pomiędzy przyjaciółmi pojawiają się elementy zazdrości o siebie, 

wówczas  jest  to  znak  niedojrzałości  emocjonalnej.  W  takiej  sytuacji  z  pewnością  nie 
należy  zrywać  kontaktów  z  bliską  nam  osobą.  Trzeba  zaistniały  problem  traktować 
jako  życiowe  zadanie.  Aby  móc  je  wykonać,  należy  uznać  najpierw  własną 
niedojrzałość  oraz  szukać  sposobów  jej  pokonania.  Doskonalenie  relacji 
przyjacielskich  nie  przychodzi  samo.  Trzeba  go  szukać,  dążyć  do  niego.  W  jaki 
sposób?  Dając  innym  to,  czego  sami  oczekujemy  od  przyjaciół.  Niedojrzałość 
emocjonalna wyraża się w tym, że człowiek - jak małe dziecko - nastawia się tylko na 
branie: oparcia, poczucia bezpieczeństwa, akceptacji. Małe dziecko ma do tego prawo. 
Z upływem czasu, w miarę naszego dorastania, prawo do brania zaczyna wiązać się z 
obowiązkiem dawania. By móc mówić o prawach, trzeba wypełniać zobowiązania.  

 

17. Czy jestem zdrajcą?       

spis treści

       

powrót

 

 

Jak rozumieć słowa Jezusa: Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony (Mt 10,22)? 

Czy może to znaczyć, iż trzeba wytrwać w zakonie czy też w seminarium duchownym 
mimo wszystko? Osoby, które decydują się na odejście z seminarium czy z zakonu w 
okresie formacji podstawowej, są często oceniane jako słabe, jako zdrajcy... Czy to jest 
słuszne?  Czuję,  iż  nie  stać  mnie  na  radykalizm  życia  zakonnego,  a  nie  chcę  żyć  w 
zakłamaniu. 

Wspomniane  oceny  najczęściej  są  bardzo  krzywdzące.  Każdy  ma  prawo,  o  ile 

możemy  tak  powiedzieć,  do  pomyłki,  także  w  takiej  ważnej  sprawie,  jaką  jest 
powołanie  życiowe.  Surowe  i  niesprawiedliwe  oceny  wobec  osób  rezygnujących  z 
zakonu  czy  z  seminarium  duchownego  w  okresie  formacji  podstawowej  mogą  być 
formą niesprawiedliwego nacisku środowiska, przed którym trzeba się czasami bronić. 
Przed  ostatecznym  przyjęciem  święceń  kapłańskich,  złożeniem  ślubów  zakonnych, 
zawarciem  związku  małżeńskiego  każdy  ma  prawo  -  a  nieraz  nawet  obowiązek  - 
zrezygnować  z  dalszej  drogi,  jeżeli  są  ku  temu  poważne  powody.  Powodów  tych  nie 
musi  się  ujawniać  wszystkim  wokoło.  Rodzina,  przyjaciele,  znajomi  winni  wówczas 
uszanować  tę  decyzję.  Nikogo  nie  można  zmuszać  do  przyjmowania  święceń, 
składania  ślubów  zakonnych  czy  też  do  małżeństwa.  Takie  akty  złożone  pod  presją 
psychiczną  Kościół  uznaje  za  nieważne.  Po  odpowiednim  sądowym  procesie 
kościelnym ich nieważność może zostać oficjalnie potwierdzona. 

W  okresie  próby  ma  się  prawo  zrezygnować  z  seminarium,  z  zakonu  czy  też  z 

narzeczeństwa.  Jednak  decyzje  takie  winny  być  podejmowane  bardzo  rozważnie  i 
uczciwie  zarówno  wobec  Boga  i  własnego  sumienia,  jak  też  wobec  ludzi,  którzy 
niejako z urzędu pomagają nam je rozeznać. Ważnych decyzji życiowych nie powinno 
się  podejmować  na  własną  rękę,  pod  wpływem  chwilowych  wątpliwości  czy 
zniechęcenia.  Rozeznając  sytuację,  trzeba  by  z  jednej  strony  badać  swoje  sumienie  i 
pytać  Boga,  do  czego  nas  naprawdę  powołuje,  z  drugiej  zaś  szczerze  rozmawiać  z 
osobami  kompetentnymi:  przełożonymi,  spowiednikiem,  kierownikiem  duchowym. 
Cofnięcie  decyzji  podjętej  kilka  lat  wcześniej  domaga  się  bardzo  uczciwego 
rozeznania  i  postawienia  sobie  kilku  zasadniczych  pytań:  Dlaczego  chcę  cofnąć  tę 
decyzję?  Czy  od  początku  uczciwie  rozeznawałem  powołanie?  Jakie  są  racje,  dla 
których  chcę  odwołać  moją  wcześniejszą  decyzję?  Czy  jestem  przekonany  o  tym,  że 

background image

była  ona  błędem?  Czy  nie  roztrwoniłem  przypadkiem  powołania  poprzez  brak 
zaangażowania  w  życie  duchowe  oraz  brak  szczerego  dialogu  z  kierownikiem 
duchowym i przełożonymi? 

To  tylko  część  pytań,  na  które  trzeba  sobie  bardzo  szczerze  odpowiedzieć,  aby 

uczciwie rozeznać swoje powołanie.  Autentyczne  zaangażowanie  w sprawy duchowe 
oraz  w  rozeznanie  powołania  jest  istotnym  warunkiem  podjęcia  uczciwej  decyzji.  Z 
podjęciem decyzji o wystąpieniu z zakonu czy seminarium nie należałoby się spieszyć. 
Odpowiedź  na  pytanie,  jak  postąpić  w  konkretnym  przypadku,  wymaga  nieraz 
dłuższego  rozeznania.  Aby  dobrze  zdecydować  o  tak  ważnych  sprawach,  należy 
szukać także głębokiego wejrzenia we własne sumienie przez kierownictwo duchowe 
czy też dłuższe rekolekcje. 

W  przypadku  opisanym  w  pytaniu  konieczne  jest  najpierw  rozeznanie,  czy  jest  to 

rzeczywiście  brak  radykalizmu  ewangelicznego,  czy  też  może  raczej  brak 
rzeczywistego  pragnienia  bycia  kapłanem  lub  zakonnikiem.  Brak  takiego  pragnienia 
przez dłuższy czas, mimo rzeczywistego zaangażowania w modlitwę i życie duchowe, 
może  być  ważnym  znakiem  braku  powołania.  Powołanie  kapłańskie  i  zakonne 
przejawia się między innymi w pochodzącym od Ducha Świętego głębokim pragnieniu 
realizowania tej właśnie drogi życia. 

Nasze  rozważania  dotyczą  okresu  formacji  podstawowej,  będącego  jednocześnie 

okresem  próby  zarówno  dla  kandydata,  jak  też  dla  seminarium  i  zakonu,  które  go 
warunkowo przyjmują. Nikomu przy wstąpieniu nie obiecuje się, że na pewno zostanie 
księdzem  czy  zakonnikiem.  Obie  strony  podejmują  rozeznanie  i  przygotowują  się  do 
podjęcia decyzji. 

Inaczej  trzeba  traktować  te  sytuacje,  w  których  dokonało  się  już  rzeczywiste 

zaangażowanie w kapłaństwo przez przyjęcie święceń czy też w życie zakonne przez 
złożenie  ślubów  wieczystych.  Chęć  rezygnacji  z  kapłaństwa  czy  życia  zakonnego 
trzeba traktować najczęściej jako pokusę ucieczki. Problemy duchowe i emocjonalne, 
które  nie  zostały  rozwiązane  w  trakcie  formacji  podstawowej,  mogą  ujawnić  się  w 
późniejszym  życiu  zakonnym  czy  kapłańskim.  Pragnienie  głębokiego  wewnętrznego 
nawrócenia  i  przemiany,  szczerość  w  kierownictwie  duchowym,  cierpliwość,  otwarty 
dialog z przełożonymi  - oto zasadnicza  droga do rozwiązania istniejących trudności i 
rozwiania wątpliwości. 

 
 
 
 
 
 
 
 

Redakcja: Katarzyna Stokłosa 

Redakcja techniczna: Ewa Czyżowska 

Łamanie: Joanna Lazarów 

Okładka: Pracownia AA 

© Copyright by Józef Augustyn SJ © Copyright by Wydawnictwo M, Kraków 2004 

ISBN 83-7221-839-0 

Wydawnictwo M 

ul. Łukasiewicza 1, 31-429 Kraków teł. (012) 61-77-590 

dz. handlowy (012) 61-77-591, 61-77-592 

www.wydawnictwom.pl

 

e-mail: 

wydawnictwom@wydawnictwom.pl

 

 

Wydawnictwo M Kraków 2004 

background image

 
 


Document Outline