background image

 

 

 

Debbie Macomber

 

Zapominalska 

panna młoda

 

[Wpisz podtytuł dokumentu] 

Harlequin

 

[Wybierz datę] 
 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

 
 
 
 
Harlequin 
Cait  uparcie  wmawiała  sobie,  że  jest  po  uszy  zakochana  w swoim 

szefie.  Kiedy  więc  w jej  biurze  pojawił  się  Joe,  nie  mogła  zrozumieć, 
dlaczego  na  jego  widok  robi  się  jej  gorąco. Wyraźnie  ją  fascynował  i... 
wydawał się dziwnie znajomy. A może już kiedyś się spotkali? 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

 
Tytuł oryginału:  
The Forgetful Bride 
Pierwsze wydanie:  
Harlequin Books 1991 
Przekład:  
Elżbieta Zychowicz 
 
 
 
 
 
 
© 1991 by Debbie Macomber 
© for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin 
Enterprises sp. z o.o., Warszawa 1992 

 

Wszystkie  prawa  zastrzeżone,  łącznie  z prawem  reprodukcji  części 

lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie. 

 

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin 

Enterprises B.V. 

 

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobień-

stwo  do  osób  rzeczywistych  –  żywych  czy  umarłych  –  jest  całkowicie 
przypadkowe.

 

 

Znak  firmowy  wydawnictwa  Harlequin  i znak  serii  Harlequin  Roman-

ce są zastrzeżone.

 

 

Skład i łamanie: PRINT, Warszawa  
Printed in Germany by ELSNERDRUCK 

 

 

ISBN 83–7070–124–8 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

PROLOG 

–  Bez ślubu nie ma mowy. 
Dziesięcioletni Martin Marshall klepnął się ze złością po biodrach. 
–  Mówiłem ci, że się na to nie zgodzi. 
Caitlin  przyglądała  się,  jak  najlepszy  przyjaciel  jej  brata  wyciąga 

z kieszeni  drugą  nalepkę  z zawodnikiem  baseballa.  Jeśli  Joseph  Roc-
kwell chce ją pocałować, wszystko musi odbyć się jak Pan Bóg przyka-
zał.  Mimo  iż  miała  zaledwie  osiem  lat,  wiedziała,  jak  należy  zachować 
się w takiej sytuacji. Spoglądając na lalkę, którą tuliła w ramionach, po-
myślała  instynktownie,  że  Barbie  z pewnością  nie  pochwalałaby  cało-
wania się z chłopcem przed ślubem. 

Martin znów podszedł do niej. 
–  Joe powiedział, że dołoży jeszcze Dona Drysdale'a. 
–  Mówiłam  już,  że  bez  ślubu  nie  ma  mowy.  –  Z wyniosłą  miną  wy-

gładziła plażową sukienkę. 

–  Dobrze  już,  dobrze,  ożenię  się  z nią  –  mruknął  Joe,  idąc  wolnym 

krokiem przez podwórko. 

–  Jak masz zamiar to zrobić? – spytał Martin. 
–  Weź Biblię. 
Jak na kogoś, kto tak bardzo chce ją pocałować, Joseph nie wyglądał 

na specjalnie zadowolonego. Caitlin postawiła wszystko na jedną kartę. 

–  Ślub ma się odbyć w forcie. 
–  W forcie? – wybuchnął Joe. – Wiesz doskonale, że dziewczęta nie 

mają tam wstępu. 

–  Nie wyjdę za chłopca, który odmawia mi wstępu do swego fortu. 
–  Wycofaj się – powiedział Martin. – Ona żąda zbyt wiele. 
Nie musisz dawać mi drugiej nalepki – kusiła Caitlin. Myśl, że byłaby 

pierwszą  dziewczynką  dopuszczoną  do  ich  królestwa,  była  niezwykle 
nęcąca. Dzięki temu zostanie prawdopodobnie zaproszona na przyjęcie 
urodzinowe do Betsy McDonald. 

Chłopcy  wymienili  znaczące  spojrzenia  i zaczęli  szeptać  między  so-

bą, do Caitlin dobiegały tylko strzępy rozmowy. Martin, wyraźnie niezbyt 
zachwycony  ustępstwami  przyjaciela,  kręcił  wciąż  głową,  jak  gdyby  nie 
mógł  uwierzyć,  że  Joseph  poszedł  na  coś  takiego.  Caitlin  zaś  nie  wie-

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

działa, czy może  zaufać Josephowi. W całym sąsiedztwie znany  był  ze 
swej namiętności do płatania różnych figli. 

–  Muszę    nakarmić    dziecko  –  powiedziała,    odwracając  się  i chcąc 

odejść. 

–  W porządku – Joseph zgodził się z widocznym ociąganiem. – Ślub 

odbędzie  się  w forcie.  Udzieli  go  Martin,  pod  warunkiem  iż  nikomu  nie 
zdradzisz, że byłaś w środku, rozumiesz? 

–  Jeśli  to  zrobisz,  ciężko  pożałujesz!  –  dodał  Martin,  rzucając  sio-

strze groźne spojrzenie. 

–  Nikomu nie pisnę ani słowa – obiecała Caitlin. Właściwie nie prze-

szkadzało jej, że musi dochować tajemnicy. Okropnie lubiła sekrety. 

–  Jesteś gotowa? – spytał Joseph. Gdy już uzgodniono warunki, za-

czął się nagle bardzo śpieszyć, co zirytowało Caitlin. Nie podobał się jej 
również mars na jego czole. Pan młody powinien przynajmniej wyglądać 
na szczęśliwego. Chciała mu to powiedzieć, ale w ostatniej chwili ugry-
zła się w język. 

–  Rzecz jasna, musisz się przebrać.  Garnitur, który miałeś na sobie 

w czasie świąt Wielkanocy będzie całkiem odpowiedni. 

–  Co  takiego?  –  wykrzyknął  Joseph.  –  Nie  mam  zamiaru  wkładać 

żadnego garnituru! Posłuchaj, Caitlin, to już koniec moich ustępstw. Al-
bo  biorę  ślub  w tym,  w czym  jestem,  albo  odwołujemy  wszystko! Wes-
tchnęła, wywracając wymownie oczy. 

–  Och, niech ci będzie, ale muszę przedtem iść na chwilę do domu. 
–  Tylko się pośpiesz, dobrze? 
Martin poszedł za nią, zatrzaskując z hukiem drzwi wejściowe. Wziął 

Biblię ze stolika w korytarzu i wybiegł na podwórko. 

Caitlin popędziła do swego pokoju, przejechała szczotką po włosach, 

poprawiła różowe kokardy  w warkoczach,  zgarnęła  swoje ulubione lalki 
i wybiegła z powrotem na podwórko. 

Po  chwili  otworzyła  uroczyście  rozklekotane  drzwi  i powoli,  jak  to 

podpatrzyła  na  ślubie  starszej  kuzynki,  weszła  do  fortu  chłopców  zbu-
dowanego z klatek po owocach i kartonów. 

Przystanąwszy  w wąskim  przejściu,  rozejrzała  się  ciekawie  dookoła. 

I czym tu się przechwalać! Z opowieści Martina  wynikało,  że jest to pa-
łac  o marmurowych  posadzkach  i kryształowych  żyrandolach.  Poczuła 
się odarta z iluzji. Gdyby nie korciło jej tak bardzo, by zobaczyć fort, na-

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

legałaby, by wszystko odbyło się jak należy, w kościele. 

Jej  brat  stał  dumnie  wyprostowany  na  odwróconej  dnem  do  góry 

klatce po jabłkach, przyciskając Biblię do piersi. Minę miał obowiązkowo 
poważną. Caitlin uśmiechnęła się z aprobatą. Przynajmniej on traktował 
całą sprawę serio. 

–  Nie możesz przynosić do fortu lalek – zawołał Joseph. 
–  Z  całą  pewnością  mogę.  Barbie,  Ken,  Paula  i Jane  są  naszymi 

dziećmi. 

–  Naszymi dziećmi? 
–  Oczywiście nie urodziły się jeszcze, na razie są tylko aniołkami, ale 

pomyślałam,  że  powinny  być  tutaj,  byś  mógł  je  zobaczyć.  –  Starannie 
usadziła  lalki  w rządku  na  drugiej  klatce  po  jabłkach,  za  Martinem.  Jo-
seph ukrył twarz  w dłoniach i przez chwilę  zdawał się być bliski zmiany 
decyzji. 

–  Bierzemy ten ślub czy nie? – spytała. 
–  Dobrze  już,  dobrze.  –  Joseph  westchnął  ciężko  i popchnął  Caitlin 

do przodu, trochę zbyt szorstko, jak na jej gust. 

Stanęli  we  dwoje  przed  Martinem,  który  otworzył  na  chybił  trafił 

oprawną  w skórę Biblię, a potem obrzucił wzrokiem Caitlin i swego  naj-
lepszego przyjaciela. 

–  Czy  ty,  Josephie  Jamesie  Rockwell  chcesz  pojąć  Caitlin  Rosę 

Marshall za żonę? 

–  Za  prawowitą  małżonkę  –  poprawiła  Cait.  Pamiętała  te  słowa 

z widowiska telewizyjnego. 

–  Prawowitą małżonkę – powtórzył Martin niechętnie. 
–  Tak. – Caitlin zauważyła, że w głosie Josepha nie było entuzjazmu. 

–  Chyba  jest  tam  coś  o dostatku  i biedzie,  zdrowiu  i chorobie  –  dodał, 
zerkając na dziewczynkę, jak gdyby chciał powiedzieć, że nie jest jedy-
ną osobą znającą słowa przysięgi. 

Martin skinął głową i mówił dalej: 
–  Czy  ty, Caitlin Rose  Marshall,  bierzesz za męża Josepha Jamesa 

Rockwella  i będziesz  przy  nim  w zdrowiu  i chorobie,  w dostatku 
i biedzie? 

–  Poślubię wyłącznie mężczyznę, który jest zdrowy i bogaty. 
–  Nie  możesz  teraz  stawiać  warunków  –  oburzył  się  Joseph.  – 

Wszystko już uzgodniliśmy. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  Po prostu powiedz „tak" – ponaglił ją  Martin  poirytowanym tonem. 

Caitlin  podejrzewała,  że tylko powaga  sytuacji powstrzymała go od do-
dania: „ty zołzo". 

Nie była pewna, czy powinna na to przystać. W wieku ośmiu lat wie-

działa  już,  że  lubi  ładne  rzeczy  i wyobrażała  sobie,  że  po  ślubie  mąż 
zbuduje  dla  niej  zamek  na  skraju  lasu.  Będzie  ją  ogromnie  kochał 
i obsypywał  prezentami  –  jedwabnymi  wstążkami  do  włosów 
i flakonikami  drogich  perfum.  Nakupi  ich  tyle,  że  zabraknie  dla  nich 
miejsca na jej komódce. 

–  Caitlin – wycedził Martin przez zaciśnięte zęby. 
–  Tak – wymówiła uroczyście. 
–  Oświadczam, że od tej chwili jesteście mężem i żoną – powiedział 

Martin, zatrzaskując Biblię. – Możesz pocałować pannę młodą. 

Joseph odwrócił się przodem do Caitlin. Był od niej o kilkanaście cen-

tymetrów wyższy. Jego oczy miały ładny odcień błękitu, który przypomi-
nał poranne niebo po nocnej ulewie. Bardzo jej się podobały. 

–  Jesteś gotowa? – spytał. 
Skinęła głową i zamknąwszy oczy, zacisnęła mocno wargi, skłaniając 

głowę na lewe ramię. W głębi duszy nie miała nic przeciwko temu, żeby 
Joseph  ją  pocałował,  choć  nie  przyznałaby  się  do  tego  za  żadne  skar-
by... cóż, damy nie poruszają takich tematów. 

Minęło  sporo  czasu,  zanim  poczuła  dotyk  jego  warg.  A właściwie 

można by to nazwać pacnięciem. O Boże, pomyślała, tyle hałasu o nic. 

–  I  co?  –  spytał  Martin  przyjaciela.  Otworzywszy  oczy,  Caitlin  spo-

strzegła niezadowoloną minę Josepha. 

–  Wcale nie było tak, jak opowiadał Pete – burknął. 
–  To  na  pewno  wina  Caitlin.  –  Martin  popatrzył  na  siostrę  oskarży-

cielskim wzrokiem. 

–  A właśnie że nie moja, tylko Josepha! – Słowa chłopców zabrzmia-

ły tak, jakby celowo ich oszukała. Jeśli ktoś tu został oszukany, to  wła-
śnie  Cait,  ponieważ  nie  mogła  powiedzieć  Betsy  McDonald,  że  była 
w ich forcie. 

Przez dłuższą chwilę Joseph się nie odzywał. Następnie powoli wyjął 

z kieszeni koszuli nalepkę. Spojrzał na nią z czułością, po czym podał ją 
niechętnie Caitlin. 

–  Proszę – powiedział – jest twoja. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  Chyba nie masz zamiaru jej oddać? Zwłaszcza że Caitlin tak zawa-

liła sprawę! – wykrzyknął Martin. – Pocałunek nie był taki, jak mówił Pe-
te. Mówiłem ci przecież, że to nie dziewczyna, tylko zołza. 

–  Umowa jest umową – powiedział smutno Joseph. 
–  Możesz  zatrzymać  swoją  głupią  nalepkę!  –  Dumnie  podniósłszy 

głowę, Caitlin pozbierała ze złością lalki i ruszyła w stronę wyjścia. 

–  Nie  powiesz  nikomu,  że  wpuściliśmy  cię  do  naszego  fortu,  praw-

da? – krzyknął za nią Martin. 

–  Nie.  –  I tej  obietnicy  z pewnością  dotrzyma.  Żaden  z nich  jednak 

nie wspomniał ani słowem, by nie rozgłaszała w szkole, że ona i Joseph 
Rockwell zostali mężem i żoną. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Po raz trzeci tego popołudnia Cait starła ze złością kurz z blatu swe-

go biurka. Jeśli ten rozgardiasz związany z modernizacją potrwa dłużej, 
drobinki kurzu dostaną się  do jej komputera i zniszczą tak ważne połą-
czenie z nowojorską giełdą. 

–  Musimy to stąd wynieść – usłyszała za sobą niski męski głos. 
–  Przepraszam  pana.  –  Caitlin  zerwała  się  nagle  i rzuciła  pędem 

w stronę  drzwi.  Dość  tego!  Wszyscy  ci  mężczyźni  w kaskach  ochron-
nych spacerujący po biurze, przesuwający sprzęty, sprawiali wystarcza-
jąco dużo kłopotów. Ale dotychczas mogła przynajmniej zamknąć drzwi 
i odizolować się od hałasu. A teraz nawet to będzie niemożliwe. 

–  Zamierzamy  przeprowadzić  tędy  przewody  elektryczne  –  wyjaśnił 

ten  sam  chropawy  głos.  Nie  widziała  warzy  mężczyzny,  ponieważ  stał 
na zewnątrz, u wejścia do jej pokoju, ale zdawało jej się, że jest barczy-
sty. – Wszystko wróci do normy w ciągu tygodnia. 

–  Tygodnia! – Nie będzie mogła obsługiwać swoich klientów, jak ma 

pracować  bez  biurka  i telefonu?  I gdzie  mają  zamiar  ją  upchnąć? 
Z pewnością nie w korytarzu! Nigdy się na to nie zgodzi. 

–  Przykro mi z tego powodu, Caitlin – powiedział Paul Jamison, wśli-

zgując się do jej pokoju obok brygadzisty. 

Na widok jego zabójczego uśmiechu, wywietrzały jej z głowy wszyst-

kie argumenty. 

–  Nie przejmuj się – odrzekła. Mogła teraz służyć za przykład łagod-

ności  i tolerancji.  –  Takie  rzeczy  się  zdarzają,  gdy  firma  rozwija  się  tak 
dynamicznie jak nasza. 

Spojrzawszy  na  siedzącą  w pokoju  po  przeciwnej  stronie  korytarza 

swą najlepszą przyjaciółkę, wzruszyła lekko ramionami, jak gdyby pyta-
jąc:  „Czy  Paul  wreszcie  mnie  kiedyś  zauważy?"  Lindy  uśmiechnęła  się 
do  niej  porozumiewawczo  i skinęła  głową,  by  podtrzymać  ją  na  duchu. 
Ale jakie to miało znaczenie? Paul był świetnym menedżerem, powinna 
dziękować  Bogu  za  możliwość  współpracy  z człowiekiem  tak  utalento-
wanym i zarazem pełnym pomysłów. Firma maklerska Webster, Rodale 
& Missen jest filią najprężniejszej firmy w kraju. Została otwarta niespeł-
na dwa lata temu, a już zdążyła pobić wszelkie rekordy sprzedaży. Zda-

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

niem Caitlin stało się tak dzięki menedżerskim umiejętnościom Paula. 

Szczupły,  ciemnowłosy  i niezwykle  przystojny  Paul  mógłby  być 

przedmiotem  marzeń  każdej  kobiety.  A zwłaszcza  Cait.  Wszystko  jed-
nak  wskazywało  na  to,  że on  nie  widział jej  w podobnie  romantycznym 
świetle. Traktował ją jak ważnego członka zespołu. Jedną  z pracownic. 
Co najwyżej przyjaciela. 

Cait  wiedziała,  że  zwykła  przyjaźń  często  przeradza  się  w romans 

i miała nadzieję, że tak się stanie w ich przypadku. Ustępując bez słowa 
protestu  stolarzom  i elektrykom,  miała  nadzieję  zdobyć  kilka  punktów 
u szefa. 

–  Gdzie  przez  ten  czas  będzie  stało  moje  biurko?  –  spytała,  uśmie-

chając się do niego ciepło. Z przyzwyczajenia podniosła rękę, by odgar-
nąć zabłąkany lok, zapominając, że niedawno obcięła włosy. Był to ko-
lejny daremny wysiłek, by przyciągnąć jeśli nie uczucia, to choćby uwa-
gę  Paula.  Jej  długie  do  ramion,  kasztanowe  włosy  zostały  ostrzyżone, 
poddane trwałej i teraz okalały jej twarz aureolą miękkich loków. 

Wszyscy  w biurze  orzekli,  że  Cait,  która  przedtem  nosiła  starannie 

upięty  kok,  wygląda  szałowo.  Wszyscy,  z wyjątkiem  Paula.  Fryzjer  po-
wiedział  jej,  że  fryzura  bardzo  zmieniła  jej  wygląd  –  chłodną  elegancję 
zastąpił pełen ciepła entuzjazm. A Cait bardzo chciała zasłużyć na taką 
właśnie opinię u Paula. 

Niestety,  on  zdawał  się  nie  zauważać  żadnej  różnicy.  Przynajmniej 

dopóki  Lindy  nie  skomentowała  jej  głośno  w obecności  roztargnionego 
szefa. Dopiero wtedy raczył przyznać, że owszem, coś się w niej zmie-
niło, ale nie był pewien co. 

–  Myślę, że moglibyśmy cię przenieść... – Paul zawahał się. 
–  Pański  gabinet  byłby  chyba  najodpowiedniejszym  miejscem  –  po-

wiedział brygadzista. 

Cait omal nie rzuciła mu się na szyję. Był wysoki mierzył chyba metr 

dziewięćdziesiąt  z okładem  i masywny  niczym  Mount  Rainier,  majesta-
tyczny szczyt, który widziała z okna swego pokoju. Przyjrzała mu się po 
raz pierwszy i uderzyło ją w nim coś dziwnie znajomego. Przypuszczała, 
że jest brygadzistą, ale nie miała pewności. Kręcił się po biurze od rana, 
choć  bez  określonego  rozkładu.  Za  każdym  razem,  gdy  się  pojawiał, 
praca zaczynała wrzeć jak w ulu. 

–  Ach... sądzę, że Cait rzeczywiście może przenieść się na razie do 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

mnie  –  zgodził  się  Paul.  W swych  marzeniach  na  jawie  Cait  powróci 
jeszcze  do  tej  chwili,  tyle  że  w jej  wersji  Paul  spojrzy  na  nią  zdziwiony 
i zachwycony, zbliży wargi do jej warg i... 

–  Proszę pani? 
Cait  otrząsnęła  się  z zadumy  i odwróciła  się  do  mężczyzny,  który 

nieświadomie wyświadczył jej taką przysługę. 

–  Słucham? 
–  Czy mogłaby pani pokazać nam dokładnie, dokąd mamy przenieść 

cały ten kram? 

–  Ależ oczywiście. – Ten jej romantyzm zawsze wpędza ją w kłopoty. 

Wystarczy, że spojrzy na Paula, a głowę ma od razu pełną nadziei, fan-
tazji, traci poczucie rzeczywistości... 

Trzymając  oburącz  stertę  segregatorów,  podążyła  za  robotnikami, 

którzy ustawili jej biurko w rogu przestronnego gabinetu Paula. Po chwili 
wniesiono jej komputer oraz telefon i w piętnaście minut później była już 
pogrążona w pracy. 

Prowadziła 

właśnie 

rozmowę 

telefoniczną 

z jednym 

z najważniejszych  klientów,  gdy  do  gabinetu  wszedł  bez  zapowiedzi 
tamten mężczyzna. W pierwszej chwili Caitlin pomyślała, że szuka Pau-
la. Brygadzista – czy ktokolwiek to był – zawahał się, po czym podniósł-
szy tabliczkę z jej nazwiskiem, uśmiechnął się szeroko, jak gdyby odkrył 
coś  bardzo  zabawnego.  Spróbowała  zignorować  jego  obecność,  prze-
rzucając bezcelowo strony segregatora. 

On  jednak  podszedł  bliżej  i rzucił  tabliczkę  na  blat  jej  biurka.  Gdy 

spiorunowała go wzrokiem, mrugnął do niej bezczelnie. 

Cait  wcale to  nie rozśmieszyło. Jak ten...  ten...  dureń śmie  z nią flir-

tować?! 

Zmierzyła  go  wściekłym  spojrzeniem,  mając  nadzieję,  że  będzie  na 

tyle  dobrze  wychowany  i rozsądny,  by  wyjść.  Ależ  skąd!  Najwyraźniej 
uparł  się,  by  zostać  i działać  jej  na  nerwy.  Prowadziła  więc  dalej  swą 
rozmowę i po zrobieniu kilku notatek, odłożyła słuchawkę. 

–  Życzy pan sobie czegoś? – spytała, patrząc mu w oczy. I znów do-

strzegła w nich wyraźne rozbawienie. To nie miało sensu. 

–  Nie  –  odpowiedział,  szczerząc  zęby  w uśmiechu.  –  Przepraszam, 

że pani przeszkodziłem. 

 Po  raz  drugi  Cait  uderzyło  w nim  coś  znajomego.  Odczekała  kilka 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

minut, po czym pobiegła do Lindy. 

–  Czy znasz przypadkiem jego nazwisko? 
–  Czyje nazwisko? 
–  Tego... faceta, który zmusił mnie do zwolnienia mojego pokoju, nie 

wiem, kim on jest. Myślałam, że brygadzistą, ale... – Zmarszczyła brwi, 
usiłując przy- pomnieć sobie, czy ktoś wspominał jego nazwisko. 

–  Nie  mam  zielonego  pojęcia,  jak  się  nazywa.  –  Lindy  odsunęła  się 

z krzesłem  do  tyłu,  obracając  w palcach  ołówek.  –  Niczego  sobie,  nie 
uważasz? 

–  Wiesz, że dla mnie istnieje tylko jeden mężczyzna  –  uśmiechnęła 

się łagodnie Cait. 

–  Czemu więc pytasz o jakiegoś budowlańca? 
–  Nie...  nie  wiem.  Z jakiegoś  powodu  wydaje  mi  się  znajomy,  poza 

tym  bez  przerwy  uśmiecha  się  do  mnie,  jak  gdyby  wiedział  o czymś, 
o czym  ja  nie  wiem.  Nienawidzę,  gdy  mężczyźni  zachowują  się  w ten 
sposób. 

–  Zapytaj więc kogoś z jego ekipy. Z pewnością powiedzą ci, jak się 

nazywa. 

–  Nie mogę tego zrobić. 
–  Dlaczego? 
–  Mógłby pomyśleć, że się nim interesuję. 
–  A  obie  wiemy,  że  to  absolutnie  niemożliwe – powiedziała  Lindy 

z lekkim przekąsem. 

–  Właśnie.  –  Lindy  i prawdopodobnie  wszyscy  inni  koledzy  biurowi 

znali  jej  uczucia  do  Paula.  Natomiast  sam  szef  zdawał  się  być  ich  cał-
kowicie  nieświadomy.  Pozostało  jej  tylko  czekać,  aż  Kupido  ulituje  się 
i trafi niedomyślnego mężczyznę strzałą prosto w serce. 

–  Chcesz pójść teraz na lunch? – spytała Lindy. Cait skinęła głową. 

Zbliżała  się  druga,  a ona  nie  miała  nic  w ustach  od  śniadania.  Dzień 
maklera  giełdowego  na  West  Coast  zaczynał  się  bladym  świtem.  Cait 
zwykle  była  w biurze  już  przed  szóstą  i pracowała  bez  wytchnienia  do 
zamknięcia giełdy, czyli do pierwszej trzydzieści czasu Seattle. Dopiero 
wówczas robiła przerwę na lunch. 

Mniej  więcej  w połowie swej kanapki  z indykiem, doszła do  wniosku, 

że  ponosi  ją  wyobraźnia.  Facet  pewnie  przyszedł  spytać  o Paula, 
a potem  zmienił  zamiar.  Przecież  przeprosił,  że  przeszkadza  jej 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

w pracy. 

Ale puścił do niej oko. 
 
 
Nazajutrz  pojawił  się  znowu.  Z torbą  na  narzędzia  i w kasku  na  gło-

wie wydawał rozkazy niczym sierżant podczas musztry. Cait przyłapała 
się na tym,  że gapi się  na niego  z niechętną fascynacją. Wiedziała już, 
że jest właścicielem firmy budowlanej, nie była więc zaskoczona. 

Przyjrzawszy mu się, stwierdziła ponownie, że jest bardzo atrakcyjny. 

Wcale  nie  z powodu  wyjątkowej  męskiej  urody,  po  prostu  miał  w sobie 
coś  władczego,  autorytet,  prezencję,  które  zwracały  uwagę,  gdziekol- 
wiek  się  pojawił.  Cait  nie  mogła  zrozumieć,  dlaczego  wydawał  jej  się 
tak... znajomy? 

Gdy przyglądała mu się następnego dnia, odwrócił się nagle, śmiejąc 

się z czegoś, co powiedział jeden z jego podwładnych. Doszła wtedy do 
wniosku, że to jego uśmiech intryguje ją najbardziej. Kiedy co jakiś czas 
rzucał  spojrzenie  w jej  stronę,  Cait  za  każdym  razem  zdawało  się,  że 
jest bardzo bliska odkrycia, kogo jej przypomina. 

–  To  mnie  doprowadza  do  szału  –  przyznała  się  swej  przyjaciółce 

podczas lunchu. 

–  Co mianowicie? 
–  Nie mogę go zlokalizować. 
–  Kiedy już  wreszcie ci się uda, poznaj  nas, dobrze? Chętnie  pode-

rwałabym takiego seksownego faceta. 

A więc Lindy też  zauważyła jego męską  zmysłowość. Nic  dziwnego, 

zauważyłaby ją każda kobieta. 

Po  lunchu  Cait  wróciła  do  biura.  Oczywiście  znów  się  na  niego  na-

tknęła,  ale  mimo  wysiłków  nie  zdołała  go  rozszyfrować.  Wreszcie,  gdy 
się  najmniej  tego  spodziewała,  przeszedł  obok  niej  i znów  bezczelnie 
puścił do niej oko. 

Zaczerwieniwszy się po uszy, Cait utkwiła wzrok w ekranie kompute-

ra. 

–  Ma na imię Joe – oznajmiła Lindy, wchodząc do pokoju w dziesięć 

minut później. – Słyszałam, jak ktoś się do niego tak zwracał. 

–  Joe  –  powtórzyła  w zamyśleniu  Cait.  Nie  przypominała  sobie,  by 

znała kogoś o tym imieniu. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  Coś ci to mówi? 
–  Nie – z żalem pokręciła głową. Gdyby kiedykolwiek przedtem spo-

tkała tego mężczyznę, musiałaby zwrócić nań uwagę. Nie należał do fa-
cetów, których kobiety łatwo zapominają. 

–  Spytaj  go  –  molestowała  ją  Lindy.  –  To  śmieszne,  że  tego  do  tej 

pory  nie  zrobiłaś.  Jeszcze  trochę,  a dostaniesz  fioła  z tego  powodu. 
A potem  –  dodała  z irytującą  logiką  –  gdy  już  go  rozgryziesz,  będziesz 
mogła nas przy okazji poznać. 

–  Nie mogę po prostu podejść i zacząć go wypytywać – odparła Cait. 

Pomysł był kompletnie niedorzeczny. – Pomyśli, że chcę go poderwać. 

–  Zwariujesz, jeśli czegoś nie zrobisz. 
–  Masz  rację  –  westchnęła  Cait.  –  Nie  zasnę  dzisiaj,  jeśli  nie  wyja-

śnię tej sprawy. 

Zostawiwszy Lindy  siedzącą jak na szpilkach  w pokoju,  podeszła do 

niego.  Rozmawiał  właśnie  z jednym  ze  swoich  pracowników.  Skoń-
czywszy rozmowę, odwrócił się do niej ze swym leniwym uśmiechem. 

–  Dzień  dobry  –  powiedziała  lekko  drżącym  głosem.  –  Czy  ja  pana 

znam? 

–  Chcesz  powiedzieć,  że  nie  pamiętasz?  –  spytał  ze  zdumieniem 

i urazą. 

–  Oczywiście.  Choć  przyznaję,  że  uderza  mnie  w panu  coś  znajo-

mego. 

–  Mam nadzieję. Kilka lat temu zdarzyło się między nami coś bardzo 

szczególnego. 

–  Naprawdę? – Nigdy dotąd Cait nie była tak zmieszana. 
–  Hej, Joe, mamy tutaj mały problem! – zawołał jeden z mężczyzn. – 

Mógłbyś na to spojrzeć? 

–  Zaraz  idę  –  rzucił  przez  ramię.  –  Przepraszam,  będziemy  musieli 

porozmawiać później. 

–  Ale... 
–  Pozdrów ode mnie Martina – powiedział, wchodząc do jej dawnego 

pokoju. 

Martin. Cait zupełnie nie przychodziło do głowy, co jej brat mógł mieć 

z tym wspólnego. Przebiegła w myśli listę przyjaciół z dzieciństwa – bez 
skutku. 

I  nagle  ją  olśniło.  No  jasne!  Serce  zaczęło  jej  walić  jak  oszalałe, 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

w uszach  słyszała  łomot  pulsu.  Jak  automat  doszła  do  pokoju  Lindy 
i osunąwszy się na krzesło obok biurka, zagapiła się przed siebie. 

–  No i co? – ponagliła ją Lindy. – Nie trzymaj mnie w niepewności. 
–  Hm, to trudno wyjaśnić. 
–  A więc przypomniałaś go sobie? 
Cait pokiwała głową. Boże, jeszcze jak dokładnie! 
–  Co się stało, na miłość boską? Jesteś blada jak ściana! 
Cait gorączkowo szukała w myślach wyjaśnienia, które nie zabrzmia-

łoby... śmiesznie. 

–  No,  powiedzże  wreszcie  –  nalegała  Lindy.  –  Nie  siedź  tak 

z idiotycznym uśmiechem, jakbyś miała za chwilę zemdleć. 

–  Trzeba się cofnąć o ładne kilka lat. 
–  No to się cofnij, do licha! Mów! 
–  Wiesz  przecież  z własnego  doświadczenia,  że  dzieci  lubią  robić 

różne głupie rzeczy. 

–  Jeśli idzie o mnie, to się zgadzam – powiedziała spokojnie Lindy – 

ale  ty  jesteś  bez  zarzutu.  Od  początku  naszej  przyjaźni  nie  widziałam, 
byś zrobiła cokolwiek bez namysłu. Ani razu. Zanim przystąpisz do dzia-
łania,  zawsze  wszystko  dokładnie  rozważasz.  Nie  potrafię  sobie  wy-
obrazić, że mogłaś kiedykolwiek głupio postąpić. 

–  Raz mi się to zdarzyło – wyznała Cait – ale miałam wtedy zaledwie 

osiem lat. 

–  Cóż takiego mogłaś zrobić w wieku ośmiu lat? 
–  Ja... ja wyszłam za mąż. 
–  Za mąż? – Lindy aż uniosła się z krzesła. – Żartujesz sobie! 
–  Chciałabym, żeby to był żart. 
–  Założę  się  o tygodniową  pensję,  że  twój  mąż  miał  na  imię  Joe.  – 

Lindy uśmiechała się teraz szeroko. 

Cait skinęła głową, próbując odwzajemnić uśmiech. 
–  Czym  ty  się  martwisz?  Na  miłość  boską,  dzieci  zawsze  się  bawią 

w ten sposób! Przecież to nie ma najmniejszego znaczenia. 

–  Ale ja byłam naprawdę nieznośna. Joe i mój brat Martin bardzo się 

ze sobą przyjaźnili. Joe chciał koniecznie wiedzieć, co się czuje całując 
dziewczynę, a ja się uparłam, że najpierw musi się ze mną ożenić. Jak-
by jeszcze tego było mało, zmusiłam ich, by ceremonia zaślubin odbyła 
się w forcie, do którego wstęp mieli wyłącznie chłopcy. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  Widzę,  że  było  z ciebie  niezłe  ziółko,  zresztą  to  normalne 

u większości  ośmioletnich  dziewczynek  w kontaktach  z braćmi.  Dostał 
to, czego chciał, prawda? 

Cait odetchnęła głęboko i ponownie skinęła głową. 
–  I  jak  ci  smakował  pocałunek?  –  spytała  Lindy  dziwnie  gardłowym 

głosem. 

–  Boże  drogi,  naprawdę nie pamiętam  – odrzekła krótko Caitlin, na-

stępnie  dodała  po  chwili  namysłu:  –  A właściwie,  o ile  sobie  przypomi-
nam,  nie  było najgorzej, choć, rzecz jasna, oboje nie mieliśmy  pojęcia, 
jak się to robi. 

–  Lindy,  wciąż tu jesteś?  – spytał Paul,  wchodząc  do  pokoju. Skinął 

przelotnie  głową  w stronę  Cait,  ale  odniosła  wrażenie,  że  ledwie  ją  za-
uważył. W ciągu ostatnich kilku dni pojawiał się tu rzadko, jak gdyby ce-
lowo jej  unikał. Było  to jednak  zbyt  bolesne,  by się  nad tym głębiej  za-
stanawiać. 

–  Właśnie kończę – powiedziała Lindy, spoglądając na Cait ze zmie-

szaną miną. – Obie kończymy. 

–  Dobrze,  dobrze,  nie  chciałem  wam  przeszkodzić.  Zobaczymy  się 

rano. – I wyszedł. 

Cait patrzyła  za  nim, nie umiejąc ukryć swych uczuć.  Odczekała,  aż 

znajdzie się poza zasięgiem jej głosu i westchnęła: 

–  Jest kompletnie ślepy. Co mam zrobić, walnąć go w głowę? 
–  Masz do tego wszystkiego złe podejście – ofuknęła ją Lindy. – Bę-

dziesz pracować z nim w jednym  pokoju jeszcze przez pięć dni. Posta-
raj się, żeby cię zauważył. 

–  Naprawdę się starałam – szepnęła Cait, zniechęcona. Wypróbowa-

ła już wszystkie sztuczki znane kobietom, niestety bez powodzenia. 

 
 
Lindy wyszła z pracy przed nią. Cait włożyła do skórzanej teczki kilka 

ceduł giełdowych, żeby zapoznać się z nimi wieczorem. Lindy miała ra-
cję,  mówiąc,  że  jest  metodyczna  i skrupulatna.  Mogła  być  z tych  cech 
dumna – dobrze służyły jej klientom. 

Ku przerażeniu Cait, Joe dogonił ją i zaczepił. 
–  A więc – powiedział z uśmiechem, doskonale zdając sobie sprawę 

z obecności innych ludzi stłoczonych przy  windzie.  –  Z kim się całowa-

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

łaś przez te wszystkie lata? 

Zarumieniła się jak piwonia. Czy koniecznie musi poniżać ją publicz-

nie? 

–  Przemawia przeze mnie zazdrość. 
–  Bądź tak uprzejmy i przestań! – szepnęła  z wściekłością,  przeszy-

wając  go  wzrokiem.  Ścisnęła  tak  mocno  uchwyt  teczki,  że  aż  palce  ją 
zabolały. 

–  Przypomniałaś sobie? 
Potaknęła  niechętnie,  wpatrując  się  w cyferki  rozbłyskujące  nad 

drzwiami windy i modląc się, by zjechała w rekordowym tempie, zamiast 
zatrzymywać się na każdym piętrze. 

–  Ogromnie się zmieniłaś na korzyść przez te lata. 
–  Dziękuję. – „Szybciej, szybciej!" – ponaglała w myślach windę. 
–  Nigdy bym nie uwierzył, że mała siostrzyczka Martina wyrośnie na 

taką piękność. 

–  Dziękuję – powtórzyła niechętnie. 
–  Jak się miewają nasze dzieci? Nie pamiętam ich imion.  – Gdy  nie 

odpowiedziała od razu, dodał: – Tylko nie mów mi, że zapomniałaś. 

–  Barbie i Ken – wyszeptała. 
–  Rzeczywiście. Teraz sobie przypominam. 
Jeśli do tej pory Joe nie zwrócił na nich uwagi jej kolegów z pracy, to 

zrobił to teraz. Cait mogłaby przysiąc, że nie było w windzie osoby, któ-
ra nie odwróciłaby się, by na nią popatrzeć. 

–  Jak długo zamierzasz mi dokuczać? – spytała ostro. 
–  To zależy – odrzekł Joe z uśmieszkiem, który mogła określić jedy-

nie jako sadystyczny. Zacisnęła zęby. Może jego ta sytuacja bawiła, na-
tomiast  jej  nie  sprawiała  żadnej  przyjemności  perspektywa  stania  się 
pośmiewiskiem całego biura. 

Odetchnęła  z ulgą,  gdy  winda  się  zatrzymała.  Drzwi  się  rozsunęły 

i Cait szybko  postąpiła  w ich kierunku,  zdecydowana uwolnić się od  to-
warzystwa tego denerwującego faceta. 

On jednak podążył za nią, stanęła więc z nim twarzą w twarz, sztyw-

na jakby połknęła kij. 

–  Naprawdę  musisz  to  robić?  –  syknęła  ze  złością,  czując  na  sobie 

ciekawskie spojrzenia ludzi oczekujących na windę. 

–  Chyba nie – wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Chciałem sprawdzić, 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

czy  zdołam cię  wyprowadzić  z równowagi. Nigdy mi się to nie udawało 
w dzieciństwie. Zawsze byłaś taka opanowana. 

–  Posłuchaj, nie lubiłeś mnie wtedy i nie widzę powodu... 
–  Nie lubiłem cię? – zaprotestował tak głośno, że jego słowa usłysze-

li wszyscy wokół. – Przecież ożeniłem się z tobą. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

Cait  miała  wrażenie,  że  serce  przestało  jej  bić.  Zdała  sobie  sprawę, 

że  zarówno  ludzie  w windzie,  jak  i na  zewnątrz  gapią  się  na  nią  z nie 
ukrywaną  ciekawością.  Drzwi  windy  omal  się  nie  zamknęły,  postąpiła 
więc  szybko  krok  naprzód,  wyciągając  ręce,  by  je  przytrzymać.  Czuła 
się jak Samson pomiędzy dwiema marmurowymi kolumnami. 

–  To  wcale  nie  jest  tak  –  poczuła  się  w obowiązku  wyjaśnić  głośno. 

Rozejrzała się błagalnie. Wyglądało na to,  że  najlepszym  wyjściem bę-
dzie powiedzenie prawdy. 

–  Na  wypadek,  gdyby  ktoś  wyciągnął  fałszywe  wnioski,  chcę  wyja-

śnić, że ten pan i ja nie jesteśmy małżeństwem! – wykrzyknęła. – Dobry 
Boże, miałam zaledwie osiem lat! 

Żadnej reakcji. Jak gdyby stała się niewidzialna. Pokonana, opuściła 

ręce  i cofnęła  się  do  windy,  uwalniając  drzwi,  które  zamknęły  się  na-
tychmiast. 

Ignorując  ludzi,  którzy  w dalszym  ciągu  starannie  unikali  jej  wzroku, 

Cait zacisnęła pięści i spojrzała Joemu prosto w twarz. Rysy miała ścią-
gnięte gniewem. 

–  To było świństwo z twojej strony – wymówiła ochrypłym szeptem. 
–  Czemu? Przecież to prawda. 
–  Ośmieszasz się, twierdząc, że się pobraliśmy. 
–  Przykro mi, że traktujesz małżeństwo tak lekko. 
–  Ja...  to  nie  było  legalne.  Nawet  rozmowa  na  ten  temat  jest  niedo-

rzecznością.  Nie  mogę  ponosić  odpowiedzialności  za  coś,  co  zdarzyło 
się tak dawno. 

–  Odgrzewanie  tej  zabawy  teraz  jest...  jest  infantylne  i nie  mam  za-

miaru brać w tym udziału. 

Gdy winda zatrzymała się wreszcie na parterze, Cait wystrzeliła z niej 

jak z procy. Usiłując  zachować resztki  godności, przepchnęła się  przez 
tłum  w holu  w kierunku  drzwi  wyjściowych.  Choć  była  dopiero  czwarta 
po  południu,  zaczynało  się  już  ściemniać,  wysokie  budynki  biurowców 
rzucały długie ciemne cienie. 

Dotarłszy do pierwszego skrzyżowania, odetchnęła  z ulgą. Ani śladu 

Josepha  Rockwella.  Zapaliło  się  czerwone  światło,  przystanęła  więc, 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

mimo iż inni przechodnie przebiegali przez jezdnię, wykorzystując mały 
ruch. Cait zawsze przestrzegała przepisów. 

–  Jak  myślisz,  co  powie  Paul,  gdy  się  o tym  dowie?  –  usłyszała  za 

sobą głos Joego. 

Drgnęła,  zaskoczona,  i spojrzała  na  swego  dręczyciela.  Nie  zasta-

nawiała  się  dotąd  nad  reakcją  Paula.  W gardle  jej  zaschło,  nie  mogła 
wykrztusić  ani  słowa,  w przeciwnym  razie  obsztorcowałaby  Joego 
i kazałaby mu się wynieść do wszystkich diabłów. Zadał jednak pytanie, 
którego nie mogła zlekceważyć. A jeśli Paul usłyszał o jej dawnych sto-
sunkach z Joem i pomyślał, że coś między nimi było? 

–  Jesteś w nim zakochana, prawda? 
Skinęła bez słowa  głową. Na samo  wspomnienie  o Paulu kolana się 

pod nią uginały. Był jej ideałem mężczyzny. Szalała za nim od miesięcy, 
a teraz wszystko to miałoby być obrócone wniwecz przez denerwującą, 
bezsensowną zjawę z przeszłości. 

–  Kto ci o tym powiedział? – warknęła, Nie wierzyła, by Lindy mogła 

ją zdradzić, ale przecież nie rozmawiała o tym z nikim poza nią. 

–  Nikt. Masz to wypisane na twarzy. 
Cait wytrzeszczyła na niego oczy, zrobiło jej się słabo. 
–  Czy... czy sądzisz, że Paul o tym wie? 
–  Może – wzruszył ramionami Joe. 
–  Ale Lindy powiedziała... 
Światło  się  zmieniło  i Joe,  ująwszy  Cait  pod  ramię,  przeprowadził  ją 

przez ulicę. 

–  Co takiego powiedziała Lindy? 
Spojrzała nań, omal się nie wygadawszy, gdy nagle uświadomiła so-

bie,  że  wdaje  się  w rozmowę  ze  swym  wrogiem.  To  właśnie  ten  facet 
wprawił ją  w zmieszanie i poniżył  w obecności  wszystkich pracowników 
biura. 

–  Nieważne.  A teraz,  wybacz...  –  odparła  i z pod-  niesioną  dumnie 

głową ruszyła w dalszą drogę. Uczyniła zaledwie parę kroków, gdy  do-
biegł ją serdeczny śmiech Joego. 

–  Nie zmieniłaś się przez te dwadzieścia lat, Caitlin Marshall. Ani tro-

chę. 

Zacisnąwszy zęby, poszła dalej nie oglądając się. 
 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  Czy myślisz,  że Paul słyszał o tym? –  spytała nazajutrz swą przy-

jaciółkę  przy  pierwszej  nadarzającej  się  okazji.  Nowojorska  giełda  była 
zamknięta tego dnia i Cait nie widziała Paula od rana. Wyglądało na to, 
że celowo jej unika. 

–  Skąd mam wiedzieć? – odrzekła Lindy, wprowadzając jakieś liczby 

do  swego  komputera.  –  Ale  plotka  o twoim  dziecinnym  małżeństwie 
szerzy się lotem błyskawicy. To dowcip dnia. Co wyście zrobili? Ogłosi-
liście je publicznie przed wyjściem z pracy? 

Była tak bliska prawdy, że Cait spuściła oczy ze zmieszaną miną. 
–  Nie pisnęłam ani słowa – zajęła pozycję obronną. – To wina Joego. 
–  Oznajmił  wszystkim,  że  wzięliście  ślub?  –  Kącik  ust  Lindy  drgał 

podejrzanie, jakby się miała za chwilę roześmiać. 

–  Niezupełnie. Zaczął mnie głośno wypytywać o nasze dzieci. 
–  To dzieci też były? 
Cait  z trudem  opanowała  przemożne  pragnienie,  by  zamknąć  oczy 

i policzyć do dziesięciu. 

–  Nie. Przyniosłam na tę uroczystość moje lalki. Posłuchaj, nie mam 

zamiaru  wałkować na  nowo głupiego incydentu, który miał miejsce tyle 
lat  temu.  Bardziej  się  obawiam,  że  Paul  usłyszy  o tym  i wyciągnie  fał-
szywe wnioski. Nic mnie nie łączy z Josephem Rockwellem. Prawdopo-
dobnie  Paul  nie  będzie  się  nad  tym  zastanawiał,  ale  nie  chcę  żadnych 
niedomówień, rozumiesz? 

–  Jeśli  spędza  ci  to  sen  z powiek,  porozmawiaj  z nim  –  doradziła 

Lindy,  nie  odrywając  wzroku  od  ekranu.  –  Najlepiej  stawiać  sprawy 
uczciwie, sama o tym wiesz. 

–  Tak, ale to może być odrobinę żenujące, nie uważasz? 
–  Paul  będzie  cię  szanował  za  to,  że  powiedziałaś  mu  prawdę,  nim 

dotarły doń plotki. Szczerze mówiąc, Cait, wydaje mi się, że robisz z igły 
widły. Nie dopuściłaś się przecież przestępstwa. 

–  Wiem o tym. 
–  Paula z pewnością to ubawi tak samo, jak całą resztę. – Spojrzała 

na Cait, jakby szykowała się do odparcia kolejnych argumentów. 

Cait jednak nie zaprotestowała. Myślała intensywnie nad radą przyja-

ciółki, skubiąc dolną wargę. 

–  Myślę, że masz rację. Paul powinien docenić, że sama mu wyjaśni-

łam całą sytuację, zamiast udawać, że nic się nie stało. – Pomyślała, że 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

wyznanie  mu  prawdy  może  okazać  się  pomocne  pod  wieloma  wzglę-
dami. 

Jeśli Paul coś  do niej czuje, o co się cały czas modliła, mógłby stać 

się  odrobinę  zazdrosny  o jej  stosunki  z Josephem  Rockwellem.  Osta-
tecznie  Joe  jest  atrakcyjnym  mężczyzną.  Wysoki,  muskularny  i,  cóż, 
trzeba przyznać, przystojny. Typ męskiej urody, który podoba się kobie-
tom – nie Cait, oczywiście, lecz innym kobietom. Czy nie wpadł natych-
miast w oko Lindzie? 

Pomysł  szczerej  rozmowy  z szefem  coraz  bardziej  jej  się  podobał. 

Jak  to  było  w jej  zwyczaju,  idąc  do  gabinetu  Paula,  powtórzyła  sobie 
w myśli, co chce mu powiedzieć, po czym spróbowała dodać sobie tro-
chę animuszu. 

–  Nie  pamiętam,  byś  miała  zwyczaj  mówienia  do  siebie.  –  Podsko-

czyła z przestrachu na dźwięk męskiego głosu. – Ale wiele mi umknęło 
przez te lata, prawda, Caitlin? 

–  Co ty tu robisz? – wykrzyknęła. – Czemu uparłeś się, by wszędzie 

za mną łazić? Czy nie widzisz, że jestem zajęta? – Był ostatnią osobą, 
którą miała ochotę w tej chwili widzieć. 

–  Nie  gniewaj  się.  –  Podniósł  ręce  w przepraszającym  geście,  któ-

remu  przeczył  błysk  w niebieskich  oczach.  –  Co  byś  powiedziała  na 
wspólny lunch? 

Potrafił  zaleźć  człowiekowi  za  skórę.  Byłaby  idiotką,  gdyby  chciała 

mieć  z nim  cokolwiek  do  czynienia.  Diabli  wiedzą,  na  co  by  sobie  po-
zwolił,  gdyby  go  choć  trochę  ośmieliła.  Prawdopodobnie  zamówiłby  re-
klamę  lotniczą,  by  obwieścić  całemu  miastu,  że  zawarli  w dzieciństwie 
związek małżeński. 

–  Ustalenie  terminu  lunchu  nie  powinno  ci  chyba  sprawiać  takiej 

trudności – powiedział chłodno. 

–  Mówiłeś serio? 
–  Jasne że tak. Mamy do odrobienia wieloletnie zaległości. 
–  Jestem  po  południu  z kimś  umówiona...  –  Podała  pierwszą  wy-

mówkę,  jaka  jej  przyszła  do  głowy.  Może  i banalną,  ale  za  to  bliską 
prawdy. Planowała bowiem zjedzenie lunchu z Lindy. 

–  No to wybierzmy się razem na kolację. Jestem ciekaw, co słychać 

u Martina. 

–  U Martina – powtórzyła, szukając w myśli innej wymówki. Nie miała 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

dużego  doświadczenia  w takich  sytuacjach.  Owszem,  umawiała  się  na 
randki, ale raczej rzadko. 

–  Słuchaj, jasnooka, nie musisz się obawiać. To nie jest zaproszenie 

na studencką potańcówkę, lecz przyjacielskie spotkanie. Absolutnie pla-
toniczne. 

–  I  nie  wspomnisz  o...  naszym  ślubie  kelnerowi  lub  komukolwiek  in-

nemu? 

–  Przyrzekam.  –  By  udowodnić  czystość  swych  intencji,  polizał  czu-

bek  wskazującego  palca  i uczynił  nim  krzyż  na  sercu.  –  To  sekretna 
przysięga  Martina i moja.  Jeśli któryś  z nas ją  złamał, drugi miał prawo 
wymyślić karę. Obaj zdawaliśmy sobie sprawę, że będzie to gorsze niż 
śmierć. 

–  Niepotrzebna  mi  złamana  przysięga,  Josephie  Rockwell,  by  pod-

dać  cię  torturom.  W ciągu  dwóch  dni  udało  ci  się  zamienić  moje  życie 
w... – przerwała w pół słowa, zauważyła bowiem przechodzącego Pau-
la. Spojrzał na nią i uśmiechnął się życzliwie. 

–  Cześć,  Paul!  –  zawołała,  unosząc  lekko  prawą  rękę.  Tego  ranka 

wyglądał  nadzwyczaj  przystojnie  w trzyczęściowym  ciemnoniebieskim 
garniturze.  Kontrast  pomiędzy  nim  a Joem,  w zakurzonych  dżinsach, 
ciężkich  butach  z cholewami  i z torbą  pełną  narzędzi,  był  tak  uderzają-
cy,  że  Cait  nie  mogła  oderwać  wzroku  od  swego  szefa.  Gdyby  to  Paul 
zaprosił ją na kolację... 

–  Przepraszam  –  powiedziała  uprzejmie,  prześliz-  gując  się  obok 

niego  i idąc  za  Paulem,  który  wszedł  do  gabinetu.  Odczuwała  palącą 
potrzebę rozmowy z nim. Układała sobie w głowie słowa wyjaśnień. 

Joe chwycił ją za ramiona i uniósł lekko. Cait złapała oddech i wlepiła 

weń przestraszone oczy. 

–  Kolacja – przypomniał jej. 
Zamrugała, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. 
–  No  dobrze  –  mruknęła  z roztargnieniem  i podała  mu  swój  adres, 

chcąc jak najszybciej się go pozbyć. 

–  Świetnie. Przyjdę po ciebie o szóstej. – Puścił ją wreszcie i poszedł 

sobie. 

Odczekała  jeszcze  chwilę,  by  się  pozbierać  wewnętrznie,  po  czym 

stanęła w drzwiach gabinetu. 

–  Dzień dobry, Paul – powiedziała. – Czy znajdziesz chwilę czasu na 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

rozmowę ze mną? 

Rzucił na nią spojrzenie sponad sterty segregatorów i uśmiechnął się 

ciepło. 

–  Oczywiście, Cait. Usiądź i czuj się swobodnie. Weszła do gabinetu, 

zamykając za sobą drzwi. 

–  Masz jakiś problem? – spojrzał na nią. 
–  Niezupełnie.  –  Powoli  usiadła  w krześle  naprzeciwko  jego  biurka. 

Teraz,  gdy  zechciał  jej  wysłuchać,  nie  wiedziała  od  czego  zacząć. 
Wszystkie  wyjaśnienia  i dowcipne  powiedzonka,  które  sobie  przygoto-
wała, wyleciały jej z głowy. – Oprocentowanie obligacji samorządowych 
jest ostatnio wyjątkowo wysokie – powiedziała nerwowo. 

–  Utrzymuje się na takim poziomie już od kilku miesięcy – potwierdził 

Paul. 

–  Mhm, wiem. Dlatego tak świetnie idą. 
–  Nie  powiesz  mi,  że  zamknęłaś  drzwi  po  to,  by  rozmawiać 

o obligacjach  –  powiedział  łagodnie  Paul.  –  Jakie  masz  zmartwienie, 
Cait? 

Roześmiała się z przymusem, zastanawiając się, jak mężczyzna mo-

że  być  tak  bystry  w jednych  sprawach,  a tak  ślepy  w innych.  Gdybyż 
okazał  jej  odrobinę  uczucia!  Ale  on  tylko  siedział  naprzeciwko  i czekał. 
Był dość serdeczny, nawet miły, i nic poza tym. Słaba nadzieja, by kie-
dykolwiek zaczęła go obchodzić. 

–  Chodzi o Josepha Rockwella. 
–  Przedsiębiorcę budowlanego, który dokonuje modernizacji? 
–  Tak.  Znałam  go  wiele  lat  temu,  gdy  byliśmy  jeszcze  dziećmi.  – 

Spojrzała na Paula. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. – Mieszka-
liśmy  po  sąsiedzku.  Joe  i mój  brat  Martin  bardzo  się  przyjaźnili.  Joe 
przeprowadził się na przedmieście, gdy byli z Martinem w szóstej klasie 
i więcej o nim nie słyszałam, aż do dziś. 

–  Jaki ten świat jest mały, prawda? – zauważył Paul uprzejmie. 
–  Joe  i Martin  byli  typowymi  chłopakami,  lubiącymi  błaznować 

i płatać figle. 

–  Chłopcy  zawsze  pozostaną  chłopcami  –  zauważył  Paul  bez  entu-

zjazmu. 

–  Tak,  wiem  o tym.  Pewnego  razu  –  zmusiła  się  do  uśmiechu  – 

wciągnęli mnie w swoje wygłupy. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  Do czego cię namówili? Do obrabowania banku? 
–  Niezupełnie.  Joe,  wtedy  zawsze  mówiłam  do  niego  „Joseph",  po-

nieważ doprowadzało go to do szewskiej pasji, oraz Martin mieli przyja-
ciela  o imieniu  Pete,  który  był  o rok  starszy  i część  wakacji  spędził 
u swej ciotki w Peorii, tak, o ile pamiętam była to Peoria... Tak czy owak 
po  powrocie  przechwalał  się,  że  całował  się  z dziewczyną.  Oczywiście 
Martin  i Joe  strasznie  mu  zazdrościli,  postanowili  więc,  że  jeden  z nich 
powinien wypróbować, czy całowanie dziewczyny rzeczywiście jest war-
te zachodu, tak jak opowiadał Pete. 

–  Założę się, że to właśnie ty miałaś być królikiem doświadczalnym. 
–  Zgadłeś!  –  Cait  ucieszyła  się,  że  Paul  nadąża  za  tym  pokrętnym 

tłumaczeniem.  –  Mając  osiem  lat  uchodziłam  za  straszną...  zołzę.  – 
Umilkła  w nadziei,  że  Paul  wtrąci  uwagę  typu:  „Ależ  to  absolutnie  nie-
możliwe!", ponieważ jednak tego nie zrobił, mówiła dalej, trochę rozcza-
rowana jego powściągliwością. – Najwyraźniej zasługiwałam na to mia-
no bardziej niż pamiętam. Uważałam, że całowanie się z chłopcami 

nie  przystoi  grzecznym  dziewczynkom,  jeśli  nie  jest  uświęcone  sa-

kramentem małżeńskim. 

–  Pocałowałaś  zatem  Josepha  Rockwella  –  powie-  dział  Paul 

z roztargnieniem. 

–  Tak, a co gorsza zmusiłam go, by się ze mną ożenił. 
Paul uniósł wysoko brwi. 
–  Teraz,  po  blisko  dwudziestu  latach,  odgrywa  się  na  mnie,  rozpo-

wiadając  wszystkim  dookoła,  że  jesteśmy  małżeństwem.  Doprawdy 
śmieszne! 

Po jej oświadczeniu zapanowała przez chwilę nienaturalna cisza. 
–  Nie bardzo wiem, co powiedzieć – mruknął wreszcie Paul. 
–  Och, nie oczekuję wcale, byś coś powiedział. Uważałam po prostu, 

że powinnam wyjaśnić całą sprawę, to wszystko. 

–  Rozumiem. 
–  Robi to tylko dlatego... cóż, po prostu taki jest Joe. Nawet gdy byli-

śmy  dziećmi,  uwielbiał  takie  zabawy.  Nikt  nie  miał  mu  tego  za  złe, 
a zwłaszcza  dziewczęta, ponieważ  potrafił być bardzo miły... Sądziłam, 
że powinieneś wiedzieć – dodała – gdyby przypadkiem dotarły do ciebie 
jakieś plotki. Nie chciałam, żebyś pomyślał, że coś mnie łączy z Joem. 

Paul  zamrugał  oczami.  Przerywając  niezręczne  milczenie,  Cait  za-

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

częła paplać dalej. 

–  Joe  musiał  rozpoznać  moje  nazwisko  na  tabliczce,  gdy  przenosił 

z pracownikami  biurko  do  twojego  gabinetu.  Był  zachwycony 
i rozbawiony  tym,  że  go  nie  poznałam  i narobił  zamieszania,  pytając 
mnie w obecności mnóstwa osób o nasze dzieci. 

–  Dzieci? 
–  Moje lalki – wyjaśniła szybko Cait. 
–  Joe Rockwell jest świetnym facetem, Cait. Podziwiam twój gust. 
–  Ale  ja  nie  jestem  zaangażowana!  Mój  Boże,  nie  widziałam  go  od 

prawie dwudziestu lat! 

Rozumiem – powiedział wolno Paul. W jego głosie zabrzmiało... roz-

czarowanie.  To  niemożliwe,  musiała  się  przesłyszeć.  Nie  ma  przecież 
najmniejszego  powodu,  by  czuł  się  rozczarowany.  Była  zbyt  zdetono-
wana,  by  zastanawiać  się  w tej  chwili  nad  fiaskiem  swego  planu.  Paul 
okazywał się zawsze kompletnie ślepy, gdy w grę wchodziły jej uczucia. 
Co może jeszcze zrobić, by wreszcie zrozumiał? 

–  Po prostu chciałam cię zapewnić – zaczęła jeszcze raz z tej samej 

beczki – na wypadek, gdyby dotarły do ciebie jakieś plotki, że nic mnie 
nie łączy z Josephem Rockwellem. 

–  Rozumiem  –  powtórzył.  –  Nie  przejmuj  się,  Cait.  Twoje  stosunki 

z Rockwellem nie będą miały wpływu na twoją pracę. 

Wstała  i skierowała  się  do  wyjścia.  Modliła  się,  by  okazał  choć  cień 

zazdrości, cień zainteresowania. Nic. Spróbowała więc jeszcze raz. 

–  Zgodziłam się pójść z nim na kolację. 
Paul zajął się z powrotem papierami, których czytanie mu przerwała. 
–  Przez wzgląd na dawne czasy – dodała. – Nie mam zamiaru spo-

tykać się z nim na stałe. 

–  Baw się dobrze – uśmiechnął się Paul. 
–  Dziękuję.  –  Zamiast  serca  miała  młyński  kamień.  Wyszła 

z gabinetu  Paula,  nie  zastanawiając  się,  dokąd  pójdzie  i z kim  będzie 
rozmawiać. Przez chwilę zapomniała, że nie ma własnego pokoju. Tam, 
gdzie się kiedyś znajdował, pełno było zwojów kabla, drabin i mężczyzn. 
Na szczęście Joe musiał gdzieś wyjść. 

Postanowiła  porozmawiać  z przyjaciółką.  Lindy  uniosła  głowę 

i spojrzała na nią. 

–  No i co? – spytała. – Rozmawiałaś z Paulem?  

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Cait skinęła głową. 
–  Jak ci poszło? 
–  Chyba  dobrze.  –  Przysiadła  na  brzegu  biurka  Lindy,  kołysząc  ryt-

micznie  lewą  nogą  w takt  uderzeń  swego  zranionego  serca.  Powinna 
była  dawno  przyzwyczaić  się  do  rozczarowań,  jeśli  idzie  o Paula,  ale 
każde kolejne niepowodzenie odciskało świeże piętno na jej sponiewie-
ranym „ja". – Miałam nadzieję, że Paul będzie zazdrosny. 

–  A nie był? 
–  Chyba nie. 
–  To niepodobne do Paula, żeby był zazdrosny o małżeństwo zawar-

te w dzieciństwie dla kawału – stwierdziła rozsądnie Lindy. 

–  Wspomniałam  też,  że  wybieram  się  z Joem  na  kolację  –  powie-

działa Cait z markotną miną. 

–  A wybierasz się? Kiedy? – ożywiła się Lindy.–  Dokąd? 
Gdyby to Paul przejawił tyle zainteresowania! 
–  Dziś wieczorem. Nie mam pojęcia, dokąd. 
–  Pójdziesz, prawda? 
–  Chyba  tak.  Nie  bardzo  mam  się  jak  wywinąć.  Nie  da  mi  spokoju, 

póki nie ustąpię. 

–  Posłuchaj, muszę jeszcze skończyć parę rzeczy-  odrzekła  Lindy 

z roztargnionym  uśmiechem.  –  Może  poszłabyś  do  barku  i zajęła  dla 
nas stolik. Dołączę do ciebie za piętnaście minut. 

–  Oczywiście. Co zamówić dla ciebie? 
–  Na razie nie jestem jeszcze zdecydowana. 
–  W porządku, do  zobaczenia  za kilka minut. Często jadały  w barku 

po przeciwnej stronie ulicy. 

Jedzenie było smaczne, obsługa sprawna, a zwykle około trzeciej po 

południu Cait zaczynał doskwierać głód. 

Była  tak  pogrążona  w myślach,  że  nie  zwróciła  uwagi  na  przeszło 

półgodzinne spóźnienie przyjaciółki. 

–  Przepraszam – wysapała Lindy. Wyglądała na ogromnie wzburzo-

ną i dziwnie wstrząśniętą. – Nie przypuszczałam, że te drobiazgi zajmą 
mi  tyle  czasu.  Musisz  umierać  z głodu.  Mam  nadzieję,  że  już  coś  za-
mówiłaś.  –  Zdjęła  płaszcz  i osunęła  się  na  krzesło  z czerwonym  obi-
ciem. 

–  Jeszcze nie – westchnęła Cait. – Tylko herbatę. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Wciąż  była  w raczej  minorowym  nastroju.  Nie  miała  już  wątpliwości, 

że  Paul  nie  żywi  w stosunku  do  niej  żadnych  romantycznych  uczuć. 
Traciła  tylko  czas  i energię.  Brakowało  jej  doświadczenia  w kontaktach 
z płcią  przeciwną.  Od  chwili  ukończenia  college'u  jej  sprawy  sercowe 
wyglądały  raczej  marnie.  Jeśli  tak  dalej  pójdzie,  trzydzieste  urodziny 
powita w stanie wolnym – perspektywa zbyt smutna, by się nad nią za-
stanawiać.  Nie  rozmyślała  dotąd  specjalnie  o małżeństwie  i dzieciach, 
zawsze  bowiem  zakładała,  że  staną  się  nieodłączną  częścią  jej  życia. 
Teraz  przestała  być  tego  pewna.  Nawet  jako  dziecko  widziała  siebie 
w marzeniach jako kobietę  pracującą, lecz otoczoną rodziną.  Mimo  ze-
wnętrznej  otoczki  kobiety  robiącej  karierę  zawodową,  wewnątrz  pozo-
stała tradycjonalistką, tęskniącą do założenia rodziny. 

Musiała liczyć się  z faktem,  że nigdy  nie  wyjdzie  za mąż, jeśli  wciąż 

będzie kochać mężczyznę, który nie odwzajemnia jej uczuć. Jęknęła ża-
łośnie i zobaczyła, że przyjaciółka przygląda jej się z zatroskaną miną. 

–  Pozwól,  że  coś  zamówię  –  powiedziała  szybko  Lindy,  sięgając  po 

jadłospis. – Jestem strasznie głodna. 

–  Myślę,  że  zrezygnuję  dziś  z lunchu  –  mruknęła.  Upiła  łyk  herbaty 

i skrzywiła się. – Niedługo Joe zabierze mnie na kolację. Szczerze mó-
wiąc, nie mam specjalnego apetytu. 

–  To wszystko moja wina, prawda? – spytała Lindy. 
–  Oczywiście że nie. Po prostu jestem realistką. – Rzeczywiście była 

realistką, ale nie w przypadku Paula. – Ale ty zamów coś dla siebie. 

–  Jesteś pewna, że nie masz nic przeciwko temu? 
–  Nie wygłupiaj się. 
–  Wobec tego wezmę sobie kanapkę z indykiem. 
–  Ja poproszę tylko o herbatę. 
–  Lecisz do Minnesoty na święta, czy zmieniłaś plany? 
–  Mmmhmm.  –  Cait  kupiła  bilet  lotniczy  kilka  miesięcy  temu.  Martin 

wraz  z rodziną  mieszkał  niedaleko  Minneapolis.  Po  śmierci  ojca  matka 
Cait  przeniosła  się  do  Minnesoty  i zamieszkała  w pobliżu  Martina,  jego 
żony  i ich  czworga  dzieci.  Cait  starała  się  odwiedzać  ich  przynajmniej 
raz  w roku.  Ostatnio  zahaczyła  o Minnesotę  w sierpniu,  wracając 
z podróży służbowej.  Zwykle spędzała u nich  tydzień  w okolicach świąt 
Bożego Narodzenia. Na giełdzie nie było wtedy ruchu. Skoro już podró-
żowała przez pół Stanów, chciała spędzić więcej czasu z rodziną. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  Którego lecisz?  – spytała  Lindy, choć  Cait  była pewna,  że mówiła 

jej kilkakrotnie. 

–  Dwudziestego  trzeciego.  –  Przez  ostatnie  pięć  lat  wyjeżdżała 

w weekend poprzedzający Gwiazdkę,  w tym  roku jednak Paul  wydawał 
świąteczne przyjęcie, którego za skarby świata nie chciała opuścić. 

Kelnerka  przyjęła  zamówienie  od  Lindy  i przyniosła  wrzątek  na  her-

batę dla Cait. Gdy tylko odeszła, Lindy wygłosiła długą tyradę na temat, 
jak nienawidzi przedświątecznych  zakupów i jaki tłok panuje na ulicach 
o tej  porze roku. Cait  patrzyła  na  nią  zdezorientowana. Taka paplanina 
zupełnie nie była w stylu jej przyjaciółki. 

–  Lindy – przerwała jej – czy coś się stało? 
–  A co się miało stać? 
–  Nie wiem. Trajkoczesz jak nakręcona od dziesięciu minut. 
–  Naprawdę? – Zapadło nagłe niezręczne milczenie. Cait pomyślała, 

że teraz kolej na nią. 

–  Włożę chyba czerwoną aksamitną suknię – powiedziała. 
–  Na kolację z Joem? 
–  Nie – pokręciła głową. – Na przyjęcie świąteczne Paula. 
Lindy westchnęła. 
–  A jak się ubierzesz dzisiaj? 
Pytanie  zaskoczyło  Cait.  Nie  traktowała  spotkania  z Joem  jak  praw-

dziwej  randki.  Chciała  po  prostu  pogadać  o dawnych  czasach.  Nagle 
spojrzała na Lindy, marszcząc brwi, po czym zamknęła oczy. 

–  Martin  jest  pastorem  Kościoła  Metodystycznego  –  powiedziała  ci-

cho. 

–  Wiem – przypomniała jej Lindy. – Powiedziałaś mi o tym, gdy spo-

tkałyśmy się po raz pierwszy. Kiedy to było? Trzy lata temu? 

–  W zeszłym miesiącu minęły cztery. 
–  Co ma do tego wszystkiego zajęcie Martina? 
–  Joseph Rockwell może się dowiedzieć – powiedziała szeptem Cait. 
–  Nie  mam  zamiaru  go  o tym  informować  –  zapewniła  ją  również 

szeptem Lindy. 

–  Muszę wymyślić memu bratu jakiś inny zawód... 
–  Może  adwokat?  –  podsunęła  Lindy.  –  Ale  czemu  nie  możesz  po-

wiedzieć Joemu o Martinie? 

–  Pomyśl tylko! 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  Myślę,  myślę  i nic  mi  nie  przychodzi  do  głowy.  Wątpię,  by  Joemu 

robiło to jakąś różnicę. 

Mógłby to wykorzystać. Nie znasz go tak jak ja. Dokuczałby mi przez 

cały wieczór, mówiąc, że małżeństwo jest ważne, ponieważ Martin, któ-
ry udzielił nam ślubu, naprawdę jest pastorem – i tego rodzaju bzdury. 

–  Nie pomyślałam o tym. 
Lindy sprawiała wrażenie, jak gdyby myślami błądziła gdzieś daleko. 

Cait nie pamiętała jej tak roztargnionej.   Gdyby  nie  znała jej   tak  do-
brze, pomyślałaby, że chodzi o mężczyznę. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

Za  dziesięć  szósta  Cait  w pośpiechu  suszyła  niesforne  loki,  żałując, 

że  w ogóle  obcięła  włosy.  Perspektywa  kolacji  cieszyła  ją  mniej  więcej 
tak samo, jak wizyta u dentysty. Jedyne, czego pragnęła, to mieć ją już 
za  sobą,  wrócić  do  domu  i z twarzą  ukrytą  w poduszce  obmyślać  spo-
sób zwrócenia na siebie uwagi Paula. 

Zmiana  fryzury  nie  odniosła  żadnego skutku. Praca  w nadgodzinach 

też  nie  wywarła  na  nim  spodziewanego  wrażenia.  Cait  zaczynała  my-
śleć, że nie dostrzegłby jej, nawet gdyby stanęła naga na biurku. 

Weszła  do  swego  małego  saloniku  i wygładziła  na  szczupłych  bio-

drach  włóczkowy  sweter  robiony  grubym  ściegiem.  Nie  ubrała  się  spe-
cjalnie  na  tę  okazję,  choć  sweter  był  nowy  i drogi.  Szare  wełniane 
spodnie,  niebieskoszary  golf  oraz  srebrny  naszyjnik  w kształcie  serca 
miały  pasować  do  stylu  Joego.  Spodziewała  się,  że  przyjdzie  po  nią 
w kowbojskich  butach  i dżinsach,  jeśli  nie  w kasku  i z torbą  na  narzę-
dzia. 

O  tak,  Cait  wyczuła  go  przy  pierwszym  spotkaniu.  Joe  Rockwell  to 

typ twardego faceta. Bez  wątpienia prowadzi ciężarówkę o tak grubych 
oponach,  że  przy  wsiadaniu  do  niej  musi  używać  składanej  drabinki. 
Jest  szorstki,  gburowaty  i lubi,  by  jego  kobiety  były  potulne  i uległe. 
W tym przypadku, rzecz jasna, nie ma powodu do zmartwienia. 

Przyjechał  o czasie,  co  zaskoczyło  Cait.  Punktualność  nie  pasowała 

do wizerunku Josepha Rockwella, prostego  budowlańca, jaki   stworzy-
ła  sobie  Cait. 

Westchnęła i z wymuszonym uśmiechem podeszła wolno do drzwi. 
Uśmiech zamarł jej na ustach. Joe stał przed nią, wysoki i czarujący, 

w ciemnym  garniturze  w drobne  prążki  i szarym  jedwabnym  krawacie 
w różowe paski. Klasyczny przykład wyszukanej elegancji. Ten sam fa-
cet,  który  wcześniej  nosił  zakurzone  ubranie  robocze,  zmienił  się  teraz 
nie  do  poznania.  Oczywiście  nie  przypominał  Paula,  ale  był  niezwykle 
przystojnym  mężczyzną  o nieodpartym  wdzięku.  Rzadko  widziała,  by 
ktoś  się  uśmiechał  w taki  sposób.  Oczy  błyszczały  mu  figlarnie,  były 
pełne  ciepła  i życia.  Nietrudno  wyobrazić  go  sobie  z małym  chłopcem 
o takich samych oczach. Cait nie miała pojęcia, skąd nagle przyszła jej 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

do  głowy  taka myśl,  odpędziła ją  więc  szybko,  zanim  zdążyła  zapuścić 
korzenie. 

–  Cześć – powiedział, błyskając uśmiechem. 
–  Witaj. – Nie mogła przestać mu się przyglądać. 
–  Mogę wejść? 
–  Och...  jasne.  Przepraszam.  –  Cofnęła  się  pośpiesznie,  potykając 

się. Dała się kompletnie zaskoczyć. 

–  Miałam się właśnie przebrać – powiedziała szybko. 
–  Wyglądasz świetnie. 
–  W tych starych ciuchach? – Udała, że się śmieje. 
–  Wybacz,  za  chwilę  będę  gotowa.  –  Nalała  mu  filiżankę  kawy,  po 

czym  uciekła  do  sypialni,  ściągając  sweter  przez  głowę  i zatrzaskując 
nogą  drzwi.  Jednym  susem  znalazła  się  przy  szafie,  zrzucając  po  dro-
dze  pantofle.  Przesunąwszy  zawieszone  w równym  rządku  spódnice 
i żakiety,  wyjęła  je  i rzuciła  na  łóżko.  Wszystkie  pasowały  bardziej  do 
biura niż na randkę. 

Jedyną  sukienką  na  specjalne  okazje  była  tamta  z czerwonego  ak-

samitu,  którą  kupiła  na  przyjęcie  świąteczne  wydawane  przez  Paula. 
Opanowała jednak pokusę, by ją włożyć, zostawiając ją dla szefa, który 
zresztą prawdopodobnie i tak jej nie zauważy. 

Zdecydowała  się  na  spódnicę  i różową  bluzkę.  Stroju  dopełniły  pan-

tofelki na średnim obcasie i aksamitna marynarka.  Odetchnęła  głęboko 
i wróciła do salonu po równo trzech minutach. 

–  To  była  rzeczywiście  chwila  –  powiedział  z uznaniem  Joe,  stojący 

przy  kominku  z założonymi  do  tyłu  rękami  i przyglądający  się  umiesz-
czonej tam fotografii w ramce. 

–  Czy to rodzina Martina? 
–  Martin... czemu... tak, to Martin, jego żona i dzieci. – Miała nadzie-

ję, że nie zauważył lekkiego drżenia w jej głosie. 

–  Czworo dzieci. 
–  Tak,  Martin  i Rebecca  postanowili,  że  chcą  mieć  dużą  rodzinę.  – 

Bicie serca powoli się uspokajało, choć Cait  wciąż  odczuwała lekki za-
wrót głowy. W głębi duszy podejrzewała,  że podziałał tak na nią nieod-
party męski wdzięk Josepha. 

Uświadomiła  sobie  ze  zdumieniem,  że  Joe  nie  zrobił  ani  też  nie  po-

wiedział  niczego,  co  mogłoby  wprawić  ją  w zakłopotanie  lub  gniew. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Spodziewała się, że tuż po wejściu zaserwuje całą serię uwag mających 
na celu wyprowadzenie jej z równowagi. 

–  Timmy  ma  dziesięć  lat,  Kurt  osiem,  Jenny  sześć,  a Clay  cztery.  – 

Wyliczyła dzieci kolejno na nie wskazując. 

–  Ładne dzieciaki. 
–  Prawda? 
Cait wręcz rozpierała duma. Głównym powodem corocznych podróży 

do Minneapolis były dzieci Martina. Uwielbiały ją, a ona też miała bzika 
na  ich  punkcie.  Cóż  to  byłaby  za  Gwiazdka  bez  Jenny  i Claya,  wtulo-
nych  w nią, gdy tymczasem jej brat czytał im historię narodzenia Chry-
stusa.  Bez  śpiewania  kolęd  przy  akompaniamencie  gitary  Martina, 
przed  kominkiem,  w którym  wesoło  trzaskał  ogień.  Bez  wieszania  pra-
żonej  kukurydzy  i żurawin  na  przeszło  dwumetrowej  choince  zdobiącej 
zawsze  salon.  Bez  pilnowania  całej  czwórki  w kuchni  podczas  dekoro-
wania ciasta. Caitlin Marshall mogła być oddanym bez reszty pracy ma-
klerem giełdowym z imponującą klientelą, ale gdy przyjeżdżała do domu 
Martina, była ciocią Cait. 

–  Nie umiem wyobrazić sobie Martina z dziećmi – powiedział 

Joe, 

odstawiając ostrożnie fotografię na miejsce. 

–  Spotkał  Rebeccę  na  pierwszym  roku  college'u  i oboje  wpadli  na 

amen. 

–  A ty? – spytał, odwracając się do niej nagle. 
–  Co ja? 
–  Dlaczego nie wyszłaś za mąż? 
–  Hm...  –  Cait  nie  bardzo  wiedziała,  co  mu  odpowiedzieć.  Dla  cie-

kawskich  miała  na  podorędziu  gładką  wymówkę,  intuicyjnie  wiedziała 
jednak, że Joe jej nie  zaakceptuje. –  Nigdy tak naprawdę się nie zako-
chałam. 

–  A Paul? 
–  Zanim  poznałam  Paula  –  sprostowała,  sama  zaskoczona,  że  za-

pomniała  o silnych  uczuciach,  które  żywi  dla  swego  szefa.  Tak  bardzo 
starała się  być uczciwa,  że przeoczyła  rzecz  oczywistą. 

–  Jestem  bardzo  zakochana  w Paulu  –  dodała  wyzywająco,  żeby 

uniknąć jakichkolwiek nieporozumień. 

–  Nie musisz mnie przekonywać, Caitlin. 
–  Wcale  nie  próbuję  cię  o niczym  przekonać.  Jestem  w nim  zako-

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

chana  prawie  od  roku.  Kiedy  zrozumie,  że  również  mnie  kocha,  pobie-
rzemy się. 

Joe  skrzywił  się  i najwyraźniej  miał  zamiar  posprzeczać  się  z nią  na 

ten temat. Uprzedzając go, popatrzyła wymownie na zegarek. 

–  Czy nie powinniśmy już wyjść? 
–  Tak,  myślę,  że  powinniśmy  –  odrzekł  Joe  łagodnie  po  dłuższej 

chwili milczenia. 

Cait poszła po płaszcz do szafy w przedpokoju, świadoma, że Joe ją 

obserwuje.  Odwróciła  się  doń  z uśmiechem,  który  zniknął  z jej  twarzy, 
gdy  spotkały  się  ich  oczy.  Jego  spojrzenie  było  niepokojące  –  dziwnie 
pieszczotliwe i intymne. 

Pomógł  jej  włożyć  płaszcz  i poszli  razem  na  parking,  gdzie  zostawił 

samochód.  I tu  czekała  ją  kolejna  niespodzianka.  Nie  jeździł  ciężarów-
ką, 

lecz 

czarnym 

kabrioletem 

z końca 

lat 

sześćdziesiątych 

w doskonałym stanie. 

Restauracja  należała  do  najelegantszych  w Seattle.  Znana  była 

z wybornych potraw ze skorupiaków i ryb morskich. Cait zamówiła łoso-
sia z rusztu, a Joe krewetki. 

–  Czy pamiętasz, jak postanowiliśmy otworzyć z Martinem własny in-

teres? – spytał Joe, gdy sączyli wino. Cait rzeczywiście pamiętała to la-
to. 

–  Kiosk z lemoniadą. Mogliście wykazać większą pomysłowość. 
–  Może...  ale  wiodło  nam  się  całkiem  nieźle,  dopóki  nieznośna 

ośmioletnia dziewczynka nie popsuła wszystkiego. 

Cait  nie  miała  zamiaru  pozostawić  tego  stwierdzenia  bez  komenta-

rza. 

–  Używaliście spleśniałych cytryn, a dla  zabicia smaku dodawaliście 

zbyt  dużo  cukru.  Poza  tym  kilkakrotne  używanie  papierowych  kubecz-
ków jest niehigieniczne. 

Joe roześmiał się na głos. 
–  Powinienem był wtedy wiedzieć, że będą z tobą same kłopoty. 
–  A  ja  uważam,  że  sami  byliście  winni  wszystkim  kłopotom.  Nie 

chcieliście  mnie  słuchać.  Musiałam  coś  zrobić,  zanim  kogoś  struliście 
tymi cytrynami. 

–  I  dlatego  wywiesiłaś  ogłoszenie:  „Porozmawiajcie  ze  mną,  zanim 

kupicie tę lemoniadę"? Przyznasz, że to było małe świństwo. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  Nawet jeśli tak, to tylko napędziło wam klientów – powiedziała su-

cho  Cait,  wspominając,  jak  jej  plan  spalił  na  panewce.  –  Wszyscy 
chłopcy z sąsiedztwa chcieli spróbować, jak smakuje skażona lemonia-
da. 

–  Byłaś  cholernie  nieznośna,  Cait,  przyznaj  z ręką  na  sercu.  — 

Uśmiechnął się szelmowsko. 

–  Właśnie że nie! To raczej wyście byli... 
–  „Obrzydliwi" – tak zwykłaś z upodobaniem nazywać mnie i Martina. 
–  Robiliście wszystko, co w waszej mocy, by zasłużyć na ten epitet – 

powiedziała, próbując powstrzymać uśmiech. Sięgnęła po kromkę chle-
ba  i zatopiła  w niej  zęby,  by  ukryć  rozbawienie.  Zawsze  sprawiało  jej 
przyjemność droczenie się z Martinem i Joem, choć nigdy by się do te-
go nie przyznała, zwłaszcza w wieku ośmiu lat. 

–  Pikietowanie kiosku z lemoniadą nie było twoim najpaskudniejszym 

podstępem – zauważył złośliwie Joe. 

Cait  omal  się  nie  udławiła.  Powinna  być  na  to  przygotowana.  Skoro 

pamiętał całą historię z lemoniadą, to tym bardziej nie mógł zapomnieć, 
co  się  stało,  gdy  Betsy  McDonald  dowiedziała  się  o incydencie 
z pocałunkiem. 

–  To nie był podstęp – zaprotestowała. 
–  Niemniej  opowiedziałaś  wszystkim  w szkole,  że  cię  pocałowałem, 

choć obiecałaś dyskrecję. 

–  Cała  sprawa  wyglądała  nieco  inaczej.  Przypomnij  sobie  dobrze, 

kazaliście  mi  przyrzec,  że  nie  opowiem  nikomu  o bytności  w waszym 
forcie. Nie wspominali cie nic o pocałunku. 

Joe zmarszczył brwi, jakby chciał pobudzić swą pamięć. 
–  Jak możesz pamiętać takie szczegóły? Przecież to się zdarzyło ty-

le lat temu. 

–  Pamiętam wszystko – powiedziała uroczyście, co było grubą prze-

sadą,  zważywszy,  że  nie  poznała  Joego.  Ale  w tym  przypadku  miała 
absolutną pewność. 

–  Chodziło  wam  przede  wszystkim,  żebym  nie  zdradziła  tajemnicy 

fortu. O pocałunku nie było mowy. 

–  Ale  czemu  musiałaś  powiedzieć  właśnie  Betsy?  Robiła  do  mnie 

słodkie  oczy  od  wielu  tygodni.  Gdy  się  dowiedziała,  że  pocałowałem 
ciebie zamiast niej, wpadła w furię. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  Betsy cieszyła się ogromną popularnością w całej szkole. Zwierzy-

łam się jej, bo chciałam się z nią zaprzyjaźnić. 

–  I sprzedałaś mnie. 
–  Czy wobec tego przyjmiesz moje przeprosiny? 
Pewna,    że  znów  się  z nią  przekomarza,    Cait  uśmiechnęła  się  doń 

czarująco. 

–  Chyba  tak  –  odwzajemnił  uśmiech  Joe,  a błękit  jego  oczu  nabrał 

jeszcze większej głębi. Cait z trudem oderwała od nich spojrzenie. 

–  Jeśli Betsy tak cię lubiła – spytała,  wygładzając serwetkę na kola-

nach – czemu nie pocałowałeś właśnie jej? Pewnie by ci pozwoliła. Nie 
musiałbyś jej przekupywać nalepkami z gumy do żucia. 

–  Żartujesz  sobie!  Gdybym  pocałował  Betsy  McDonald,  to  równie 

dobrze mógłbym podpisać cyrograf na moją duszę – odparł kpiącym to-
nem Joe. 

–  Mężczyźni nawet jako mali chłopcy boją się zobowiązań. 
Joe udał, że nie słyszy jej komentarza. 
–  Wcale nie masz takiej dobrej pamięci, jak myślisz-  czuła    się    w  

obowiązku  uświadomić  mu.  Nie podejrzewała, że może tak dobrze się 
bawić. 

I tym razem Joe nie zwrócił uwagi na jej słowa. 
–  Pamiętam,  jak  Martin  się  uskarżał,  że  sadzasz    swoje  lalki 

w szeregu  i bawisz  się  w szkołę.  Raz  nawet  zmusiłaś  go,  by  wystąpił 
gościnnie w charakterze wykładowcy. Jakim cudem ci się to udało? 

–  Znalazłam  parę  brudnych  dżinsów  wepchniętych  pod  kanapę 

z czymś  zdechłym  w kieszeni.  Mama  sprałaby  go  na  kwaśne  jabłko, 
gdyby je znalazła, tak więc Martin stał się moim dłużnikiem. 

–  Poczciwy  stary  Martin  –  pokiwał  głową  Joe.  –  Był  równie  przejęty 

tą uroczystością, jak ty. Udzielenie nam ślubu stało się punktem zwrot-
nym  w jego  życiu.  Od  tej  chwili  nosił  wciąż  ze  sobą  Biblię,  tak  jak inne 
dzieciaki procę. Byłem niemal pewny, że zostanie misjonarzem. 

–  Martin?  –  zaśmiała  się  nerwowo.  –  Nigdy  w życiu.  Za  bardzo  lubi 

wygody. Nie jeździł nawet pod namiot. 

Joe przyglądał jej się równie badawczo, jak ona jemu. 
–  Zaskakujesz mnie – oznajmił nagle. 
–  Czemu? Czy cię rozczarowałam? 
–  Ależ nie. Po prostu zawsze myślałem, że gdy dorośniesz, będziesz 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

miała gromadkę dzieci. Ciągałaś  wszędzie  ze sobą swoje lalki. Ucisza-
łaś mnie i Martina,  żebyśmy  nie  zakłócili ich snu. Nie mogliśmy się ba-
wić  na  podwórku,  ponieważ  właśnie  wydawałaś  dla  nich  herbatkę.  To 
było  aż  nadto,  by  doprowadzić  dziesięcioletnich  chłopców  do  szaleń-
stwa. Ale  gdy tylko ośmieliliśmy się  poskarżyć, spoglądałaś na nas po-
godnie i z najsłodszym uśmiechem mówiłaś, że powinniśmy być cierpli-
wi, ponieważ to wszystko dla dobra dzieci. 

–  Okropnie  się  przejmowałam  sprawami  macierzyństwa,  prawda?  – 

Słowa Joego poruszyły przykre wspomnienia. Naprawdę bardzo kocha-
ła  dzieci.  Sama  nie  wiedziała,  jak  to  się  stało,  że  minęły  lata  i puściła 
w niepamięć  marzenia.  Teraz  nie  lubiła  za  dużo  myśleć  o mężu 
i rodzinie – o życiu, które ją ominęło. 

–  Powinnam  była  się  domyślić,  że  skończysz  w budownictwie  –  po-

wiedziała, zmieniając temat. 

–  Dlaczego? 
–  Czy to nie ty zbudowałeś Fort? 
–  Martin mi pomagał. 
–  Jasne, schodząc ci z drogi – uśmiechnęła się. – Znam mojego bra-

ta.  Jest  ósmym  cudem  świata,  jeśli  idzie  o stosunki  z ludźmi,  za  to  nie 
można mu dać młotka do ręki. 

Kolacja  była  po  prostu  pyszna,  ale  trzeba  przyznać,  że  dotąd  Cait 

bawiła  się  tak  świetnie,  że  smakowałby  jej  nawet  talerz  suchych  grza-
nek. Potem zamówili dwie filiżanki kawy capuccino i siedzieli rozmawia-
jąc i śmiejąc się, a czas mijał niepostrzeżenie. Cait nie pamiętała, kiedy 
ostatnio śmiała się tak serdecznie. 

Gdy  wreszcie  zerknęła  przypadkiem  na  zegarek,  stwierdziła  ze  zdu-

mieniem, że jest już dobrze po dziesiątej. 

–  Nie miałam pojęcia, że jest tak późno! – wykrzyknęła. – Powinnam 

dawno być w domu. – Wstawała zwykle przed piątą. 

Joe zajął się rachunkiem i podał jej płaszcz. Grudniowa noc była po-

godna i mroźna, na niebie mrugały jasne gwiazdy. 

–  Zimno ci? – spytał, gdy czekali na podstawienie samochodu. 
–  Nie,  ani  trochę.  –  Mimo  to  otoczył  ją  ramieniem,  przyciągając  do 

siebie bliżej. 

Cait  nie  zaprotestowała.  Bliskość  tego  mężczyzny  odczuwała  jako 

rzecz zupełnie naturalną. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Wsiedli do samochodu i dojechali w milczeniu pod dom Cait. Gdy za-

trzymali się na parkingu, przemknęła jej przez głowę myśl, by go zapro-
sić na kawę, zrezygnowała jednak. Wypili już dzisiaj mnóstwo kawy, po-
za  tym  oboje  szli  rano  do  pracy.  Szalę  przeważyła  obawa,  by  Joe  nie 
wyciągnął z zaproszenia fałszywych wniosków. Był starym przyjacielem 
i nie poza tym. I chciała, by tak pozostało. 

Odwróciła się do niego z miłym uśmiechem. 
–  Świetnie się bawiłam. Dziękuję ci bardzo. 
–  Cieszę się, Cait. Musimy to powtórzyć. 
Cait za zdumieniem uświadomiła sobie, że bardzo ją nęci perspekty-

wa  spędzenia  następnego  wieczora  z Josephem  Rockwellem.  Nie  do-
ceniła go. 

–  Jest  jeszcze  coś,  co  chciałbym  ponownie  wypróbować  –  powie-

dział z szatańskim błyskiem w oczach. 

–  Ponownie wypróbować? 
Objął ją i przez chwilę spoglądali na siebie z zapartym tchem. 
–  Nie  wiem,  co  prawda,  czy  mam  szansę  bez  przekupienia  cię  na-

lepkami. 

–  Chcesz mnie pocałować? – przełknęła ślinę Cait.  
Skinął głową, oczy mu nagle pociemniały. 
–  Przez  wzgląd  na  dawne czasy.  – Pogładził  pieszczotliwie jej kark, 

przesuwając delikatnie kciuk ku zagłębieniu szyi. 

–  No  dobrze.  Przez  wzgląd  na  dawne  czasy.  –  Nie  spodziewała  się 

takiej reakcji serca na myśl... o pocałunku z Joem. 

Jego usta były coraz bliżej, czuła ciepły oddech muskający jej skórę. 
–  Tylko  pamiętaj  –  szepnęła,  gdy  niemal  już  dotykał  wargami  jej 

warg. Schwyciła go za klapy marynarki. – Dawne czasy... 

–  Będę pamiętał – powiedział, zamykając jej usta pocałunkiem. 
Westchnąwszy, powoli oplotła ramionami szyję Joego. Pocałunek był 

długi i namiętny. Gdy się skończył, Cait wciąż trzymała się kurczowo je-
go marynarki. 

Joe zanurzył palce w jej krótkich miękkich lokach, powodując żywsze 

krążenie  krwi  w żyłach.  Czuła,  jak  ogarnia  ją  gwałtowne  podniecenie, 
eksplozja ciepła, niepodobna do żadnego ze znajomych doznań. 

Pocałował ją drugi raz... 
–  Tylko pamiętaj... – powtórzyła, gdy oderwał usta od jej warg i sunął 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

nimi po łagodnym łuku jej szyi. 

Joe  kilkakrotnie  wciągnął  głęboko  powietrze,  próbując  uspokoić  od-

dech, zanim spytał ją rwącym się głosem: 

–  O czym mam pamiętać? 
–  Och, proszę, pamiętaj... 
Uniósł  głowę,  wspierając  lekko  dłonie  na  ramionach  Cait,  z twarzą 

tuż przy jej twarzy. 

–  Co jest tak ważnego, że nie wolno mi o tym zapomnieć? 
To  nie  o Joego  chodziło,  lecz  o samą  Cait.  Nie  zdawała  sobie  spra-

wy, że wypowiedziała te słowa na głos. Zmieszana, zamrugała oczami, 
wlepiając wzrok we własne dłonie, byle tylko nie spojrzeć na niego. 

–  Och... że jestem zakochana w Paulu.  
Zapadło kłopotliwe milczenie. 
–  W  porządku  –  odezwał  się  po  chwili  Joe.  –  Jesteś  zakochana 

w Paulu. – Wypuścił ją z objęć. 

Cait zawahała się, speszona. 
–  Jeszcze  raz  dziękuję  za  wspaniałą  kolację.  –  Ujęła  klamkę,  pra-

gnąc uciec, gdzie pieprz rośnie. 

–  W  każdej  chwili  do  usług  –  powiedział  nonszalancko,  zaciskając 

dłonie na kierownicy. 

–  Do zobaczenia wkrótce. 
–  Wkrótce  –  powtórzył.  Wyskoczyła  z samochodu,  pozbawiając  Jo-

ego  szansy  otwarcia  drzwi  po  jej  stronie.  Wiedziała,  że  czeka 
w samochodzie, aż ona wejdzie na klatkę schodową. Wbiegła na podest 
i otworzywszy  drzwi  od  mieszkania,  zapaliła  światło,  dając  mu  znak  że 
dotarła bezpiecznie do domu. 

Następnie  powoli  zdjęła  płaszcz  i schowała  go  starannie  do  szafy. 

Gdy wyjrzała przez okno, Joego już nie było. 

Lindy  pracowała  już  przy  swym  biurku,  gdy  Cait  zjawiła  się  w pracy 

nazajutrz rano. Uśmiechnęła się do niej, przechodząc, ale nie zatrzyma-
ła się na ploteczki. 

Czuła na plecach wzrok Lindy i wiedziała, że przyjaciółka jest ogrom-

nie  rozczarowana.  Na  razie  jednak  nie  była  gotowa  do  rozmowy 
o kolacji  z Josephem  Rockwellem,  obawiała  się  bowiem,  że  nie  zdoła 
uniknąć  wzmianki  o pocałunku.  A chciała  jej  uniknąć  za  wszelką  cenę. 
Oczywiście,  nie  uda  jej  się  zwodzić  przyjaciółki  w nieskończoność,  ale 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

wolała odłożyć rozmowę przynajmniej do końca dnia. 

Była kompletną idiotką, pozwalając Joemu na pocałunek! Wtedy jed-

nak  wydawało  się  to  całkiem  naturalnym  zakończeniem  czarującego 
wieczoru. 

Fakt,  że  pozwoliła  mu  na  to  bez  cienia  protestu,  wprawiał  ją 

w zakłopotanie. Gdyby Paul się o tym dowiedział, mógłby pomyśleć, że 
naprawdę Joe coś dla niej znaczy. A to przecież oczywista bzdura. 

Rankiem w biurze panowała istna gorączka. Kątem oka Cait zanoto-

wała pojawienie się Joego. Rozmawiając z ważnym klientem, obserwo-
wała  równocześnie,  jak  Joe  podchodzi  do  potężnego  brygadzisty,  wyj-
muje  projekt  z długiej  wąskiej  tuby,  rozwija  go  i pochylają  się  nad  nim 
wraz  z dwoma  innymi  mężczyznami.  Nad  czymś  chwilę  dyskutowali, 
następnie  brygadzista  skinął  głową  i Joe  wyszedł,  nie  spoglądając  na-
wet w stronę Cait. 

Poczuła  się  dotknięta.  Mógł  przynajmniej  jej  pomachać  na  przywita-

nie.  Skoro  jednak  chce  ją  ignorować,  to  proszę  bardzo.  Odpłaci  mu 
pięknym za nadobne. 

Gdy wreszcie giełdę zamknięto i gorączka opadła, Lindy natychmiast 

odszukała Cait. 

–  Jak tam twoja wczorajsza randka? 
–  Bawiłam się wspaniale. 
–  Dokąd cię zabrał? Do baru z grillem, tak jak myślałaś? 
–  Szczerze  mówiąc,  nie.  –  Odchrząknęła,  by  pokryć  zmieszanie, 

wywołane  myślą,  że  mogła  w ogóle  coś  takiego  sugerować.  –  Zabrał 
mnie do „Henry's". – Wymówiła te słowa trochę zbyt głośno, zauważyła 
bowiem,  że  do  gabinetu  wchodzi  Paul.  Niestety,  więcej  uwagi  poświę-
ciłby zapewne świeżej farbie na ścianach. 

–  Do  „Henry's"?  –  zawtórowała  jej  Lindy.  –  Naprawdę?  To  jedna 

z najlepszych restauracji w mieście! Musiało go to kosztować fortunę. 

–  Nie mam pojęcia. W mojej karcie nie były podane ceny. 
–  Żartujesz. Nikt mnie dotąd nie zaprosił do tak eleganckiej restaura-

cji. Co zamówiłaś? 

–  Łososia  z rusztu.  –  Przyglądała  się  wciąż  Paulowi,  wypatrując  ja-

kiejś  oznaki  świadczącej  o tym,  że  słucha  ich  rozmowy.  Siedział  przy 
swoim biurku, czytając artykuł, który Cait poleciła mu wcześniej. 

–  I był świetny? – pytała dalej Lindy. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Minęło  parę  chwil,  zanim  Cait  zorientowała  się,  że  Lindy  chodzi 

o łososia. 

–  Wyborny! Od lat nie jadłam tak pysznej ryby. 
–  Co robiliście potem? 
Cait spojrzała na przyjaciółkę. 
–  Skąd  przypuszczenie,  że  cokolwiek  robiliśmy?  Jedliśmy  kolację, 

rozmawialiśmy, a potem odwiózł mnie do domu. Nic się więcej nie zda-
rzyło. Rozumiesz? Nic. 

–  Skoro  tak  twierdzisz  –  powiedziała  Lindy,  przyglądając  jej  się  po-

dejrzliwie. – Czemu więc przyjmujesz pozycję obronną? 

–  Po prostu chcę, by wreszcie do ciebie dotarło, że Joe Rockwell to 

po prostu mój stary przyjaciel i nic poza tym. 

Paul podniósł wzrok sponad artykułu i przeniósł go najpierw na Lindy, 

a dopiero po dłuższej chwili na Cait. 

–  Cześć, Paul – pozdrowiła go wesoło Cait. – Czy ci przypadkiem nie 

przeszkadzamy? Może wyjdziemy na korytarz? 

–  Ależ  nie,  skądże.  Plotkujcie  sobie.  –  Spojrzał  nad  ich  głowami 

w stronę drzwi i wstał. – Cześć, Rockwell. 

–  Czy  przerwałem  wam  zebranie?  –  spytał  Joe,  wchodząc  do  środ-

ka.  Był  ubrany  w swój  nieodłączny  kask  i przybrudzone  dżinsy,  torba 
z narzędziami  też  znajdowała  się  na  miejscu.  Mimo  to  Cait  bez  trudu 
rozpoznała w nim towarzysza wczorajszej wytwornej kolacji. 

–  Nie, nie – odrzekł Paul – po prostu sobie gawędzimy. Wejdź, pro-

szę. Jakieś problemy? 

–  Nic  ważnego.  Chciałbym  tylko,  byś  rzucił  na  coś  okiem  w drugim 

pokoju. 

–  Zaraz tam przyjdę. 
Joe uśmiechnął się chłodno do Cait. 
–  Witaj. 
–  Cześć, Joe. – Serce waliło jej jak młotem. Śmieszne, to na pewno 

ze  zmieszania,  przekonywała  samą  siebie.  Joe  jest  przyjacielem 
z dawnych  lat,  chłopcem  z sąsiedztwa.  To,  że  dała  mu  się  pocałować, 
wcale  nie  oznacza,  że  zaczęło  się  pomiędzy  nimi  coś  romantycznego. 
Im wcześniej to zrozumie, tym lepiej. 

–  Joe i Cait byli  wczoraj  na kolacji – powiedziała  znacząco Lindy do 

Paula. – Zabrał ją do „Henry's". 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  To  miło  –  skomentował  Paul,  wyraźnie  bardziej  zainteresowany 

wykryciem usterek wspólnie z Joem niż omawianiem historii randek Ca-
it. 

–  Bawiliśmy się świetnie, prawda? – mrugnął Joe do Cait. 
–  Owszem, bardzo dobrze – odrzekła sztywno.  
Joe odczekał, aż Paul wyjdzie z pokoju, po czym cofnął  się i  poca-

łował ją   w policzek.  Następnie powiedział   na  tyle   głośno,   by   usły-
szeli  wszyscy w pobliżu:  

– Byłaś wczoraj niesamowita! 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

 

ROZDZIAŁ CZWARTY 

–  Mówiłaś podobno, że nic się nie zdarzyło – powiedziała Lindy, pa-

trząc z natężeniem na czerwoną jak burak Cait. 

–  Bo n i c się nie zdarzyło. – Cait była tak wściekła na Josepha Roc-

kwella,  że  z przyjemnością  kopnęłaby  go  w goleń.  Jak  on  śmiał  powie-
dzieć  coś  tak...  tak  żenującego  przy  Lindy!  Paul  z pewnością  też  to 
usłyszał! 

–  Dlaczego miałby mówić coś takiego? 
–  Skąd  mam  wiedzieć?  –  burknęła  Cait.  –  Jeden  niewinny  pocału-

nek, a on robi z tego... 

–  Pocałował  cię?  –  spytała  ostro  Lindy,  oczy  jej  się  zwęziły.  –  A ty 

przez cały czas mi wmawiasz, że nic między wami nie zaszło! 

–  Na  miłość  boską,  przecież  ten  pocałunek  nie  ma  najmniejszego 

znaczenia! Był absolutnie platoniczny – przez pamięć dawnych czasów. 
– W porządku, trochę przesadziła, ale dla dobra sprawy. 

Pozbierała  swoje  rzeczy  i włożyła  je  do  torebki.  Zatrzasnęła  ją 

i sięgnąwszy po płaszcz, zaczęła szarpać się nerwowo z rękawami. 

–  Miłego  weekendu  – rzuciła sucho, nie  rozumiejąc,  dlaczego tak ją 

irytuje  Lindy.  –  Do  zobaczenia  w poniedziałek.  –  Wymaszerowała 
z pokoju, zatrzymując się na moment przed Joem. 

–  Życzysz sobie czegoś, kochanie? – spytał przymilnym tonem. 
–  Jesteś okropny! 
Joe wyglądał na ogromnie rozczarowanego. 
–  A nie podły i odrażający? 
–  To też. 
Uśmiechnął się od ucha do ucha w dobrze jej znany sposób. 
–  Miło mi to słyszeć. 
Cait  miała  na  końcu  języka  ciętą  ripostę,  ale  się  powstrzymała.  Nie 

ma  zamiaru  wdawać  się  w utarczki  słowne  z Josephem  Rockwellem. 
On  zawsze  musi  mieć  ostatnie  słowo.  Kipiąc  gniewem,  podeszła  do 
windy i niecierpliwie przycisnęła guzik. 

–  Zobaczymy się wieczorem, kochanie! – zawołał Joe, gdy drzwi się 

zamykały, odbierając jej tym samym możliwość zaprotestowania. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Żartował. Musiał żartować! Żaden mężczyzna będący przy zdrowych 

zmysłach nie mógłby się spodziewać, że zaprosi go do domu po kawa-
le, jaki jej wyciął. Nawet taki impertynent, jak Joe Rockwell. 

 
 
Po  powrocie  do  domu  Cait  wzięła  długi  relaksujący  prysznic,  wysu-

szyła włosy i przebrała się w dżinsy i sweter. Piątkowe wieczory upływa-
ły  jej  zwykle  bardzo  spokojnie.  Chrupiąc  precelki,  badała  właśnie  nie-
zbyt zachęcającą zawartość lodówki, gdy usłyszała pukanie do drzwi. 

To nie może być Joe, powiedziała sama do siebie. 
Ale  to  był  Joe,  z ogromną  pizzą  w jednej  ręce  i butelką  czerwonego 

wina w drugiej. 

Cait wlepiła w niego wzrok, niezdolna wykrztusić słowa. 
–  Przybywam z darami – powiedział z ceremonialnym ukłonem. 
–  Posłuchaj,  ty...  ty  idioto,  trzeba  czegoś  znacznie  więcej  niż  pizza, 

by wynagrodzić świństwo, które zrobiłeś mi po południu. 

–  Daj spokój, Cait, potraktuj to lekko. 
–  Lekko?! Ty... ty... 
–  Myślę, że słowo, którego ci zabrakło brzmi: „durniu". 
–  Masz tupet. – Podparła się pod boki, wiedząc, że powinna rozkwa-

sić  mu  nos  drzwiami.  I zapewne  by  to  zrobiła,  ale  pizza  pachniała  tak 
smakowicie, że jej oburzenie nie wytrzymało tej próby. 

–  Dobrze, przyznaję się. – Błękitne oczy Joego wyrażały autentyczną 

skruchę. – Poniosło mnie. Masz rację, jestem idiotą. Pozostało mi tylko 
błagać  cię  o przebaczenie.  –  Uniósł  pokrywkę  pudła  i Cait  zobaczyła 
istne  arcydzieło  –  najgrubszą  i najsmakowiciej  wyglądającą  pizzę,  jaką 
kiedykolwiek  widziała.  Palce  lizać!  Nadzienie  składało  się  co  najmniej 
z dziesięciu kuszących składników, a wszystko to pokrywała gruba war-
stwa gorącego roztopionego sera. 

–  Czy  przyjmiesz  moje  pokorne  przeprosiny?  –  nie  ustępował  Joe 

wymachując pizzą przed jej nosem. 

–  Czy są w niej fileciki anchois? 
–  Na połowie. 
–  Wybaczam ci. – Ujęła go za łokieć i wciągnęła do mieszkania. 
Przeszli do kuchni. Cait wyjmowała z szafki kuchennej talerze, noże, 

widelce, serwetki, przeliczając w myśli jego przestępstwa. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  Nie mogę uwierzyć, że naprawdę to powiedziałeś – wymamrotała, 

kręcąc głową. Ustawiła  wszystko starannie  na stole,  odsuwając na bok 
leżące na nim papiery. – Wytłumacz mi przynajmniej, czemu koniecznie 
musiałeś się tak zachować przy Paulu. Lindy już zaczęła wymuszać na 
mnie zeznania. Czy jesteś  w stanie  wyobrazić sobie, co oni o mnie  po-
myśleli? – Sięgnęła do szafki po kieliszki do wina i ustawiła je obok tale-
rzy. – Nigdy w życiu nie byłam bardziej zakłopotana. 

–  Nigdy?  –  spytał,  otwierając  i zamykając  szuflady  w poszukiwaniu 

korkociągu. 

–  Nigdy  –  powtórzyła  z przekonaniem.  –  I nie  myśl,  że  pizza  jest 

gwarancją trwałego pokoju. 

–  Nie śmiałbym o tym marzyć. 
–  To  na  początek,  ale  jeszcze  długo  będziesz  moim  dłużnikiem  za 

ten wybryk, Josephie Rockwellu. 

–  Będę grzeczny – obiecał z błyskiem w oku. Zręcznie wyciągnął ko-

rek, spróbował wina, po czym napełnił oba kieliszki. 

Cait usiadła w wiklinowym fotelu. 
–  Czy Paul powiedział coś, gdy wyszłam? 
–  Na jaki temat? – Joe wysunął krzesło i usiadł obok niej. 
Cait  nałożyła  na  talerze  po  grubym  kawałku  pizzy,  odcinając  nożem 

ciągnące się pasemka stopionego sera. 

–  Na mój, oczywiście – mruknęła. 
–  Właściwie nie. – Joe podał jej kieliszek wina. 
–  Co to znaczy „właściwie nie"? 
–  Tylko tyle, że był raczej powściągliwy. 
Joe  droczył  się  z nią,  wydzielając  jej  informacje  po  troszeczku 

i czekając  na  jej  reakcję.  Była  jednak  tak  ciekawa,  że  schowała  dumę 
do kieszeni. 

–  Powiedz mi wszystko – zażądała. – Słowo po słowie. 
Joe  miał  usta  pełne  jedzenia,  Cait  musiała  więc  poczekać,  aż  prze-

łknie. 

–  Napomknął chyba, że mu opowiadałaś, iż znamy się od dziecka. 
–  Czy  go  to  obeszło?  Był  zazdrosny?  –  Cait  nie  potrafiła  udać  obo-

jętności. 

–  Paul? Nie, raczej znudzony. 
–  Znudzony – powtórzyła Cait. Przygarbiła się, zawiedziona. – Przy-

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

sięgam, że ten facet nie zauważyłby mnie nawet, gdybym przedefilowa-
ła nago przez jego gabinet. 

–  Świetny  pomysł  i chyba  jedyna  rzecz,  która  mogłaby  zadziałać. 

Proponuję, byś zrobiła próbę generalną w domu. Chętnie ci pomogę, je-
śli myślisz o tym poważnie. – Zabrzmiało to tak niedbale, jakby oferował 
abonament telewizji kablowej. – Po to ma się przyjaciół. Może pomóc ci 
się rozebrać? 

Cait  upiła łyk  wina,  by  ukryć uśmiech.  Joe  nie  zmienił się ani trochę 

przez  dwadzieścia  lat.  Pozostał  kawalarzem,  uwielbiającym  wygłupy 
i dokuczanie. 

–  Bardzo śmieszne. 
–  Hej, wcale nie żartuję. Udaję, że jestem Paulem i... 
–  Obiecałeś, że będziesz grzeczny. Podniósł znacząco brwi. 
–  I będę. Poczekaj trochę. 
Cait czuła, jak krew napływa do jej policzków. Wbiła oczy w talerz. 
–  Joe,  przestań.  Robisz  to  specjalnie,  żebym  się  zaczerwieniła,  a ja 

nienawidzę  się  czerwienić.  Moja  twarz  wygląda  jak  dojrzały  pomidor.  – 
Nałożyła sobie jeszcze jeden kawałek pizzy i odgryzła  spory kęs, prze-
żuwając  go  w zamyśleniu.  – Nie  rozumiem cię.  Za każdym  razem, gdy 
myślę, że cię już rozgryzłam, wycinasz jakiś numer, który mnie całkiem 
zaskakuje. 

–  Na przykład? 
–  Na  przykład 

wczoraj. 

Zaprosiłeś  mnie 

na  kolację,  ale 

w najśmielszych  marzeniach  nie  spodziewałabym  się,  że  zabierzesz 
mnie  do  „Henry's".  Przez  cały  wieczór  zachowywałeś  się  jak  dżentel-
men w każdym calu, a dziś byłeś taki... 

–  Podły i odrażający. 
–  Właśnie. Raz jesteś chodzącym wdziękiem i kulturą, a zaraz potem 

zadręczasz mnie swoimi wygłupami. 

–  Sama powiedziałaś, że jestem dokuczliwym facetem. 
–  Ale ja nie mogę się z tobą spotykać, skoro nie wiem czego po tobie 

oczekiwać. 

–  To właśnie stanowi mój wdzięk. – Sięgnął po drugi kawałek pizzy. 

– Podobno kobiety uwielbiają w mężczyznach właśnie to, że nie wiedzą, 
czego mogą po nich oczekiwać. 

–  Ja  nie  należę  do  tego  rodzaju  kobiet  –  poinformowała  go  natych-

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

miast. – I muszę wiedzieć, na czym stoimy. 

–  Na podłodze. 
Joe, uspokój się, ja wcale nie żartuję. Nie mogę dopuścić, byś mi ro-

bił  takie  afery,  jak  dzisiaj.  Żyłam  sobie  spokojnie  i miło  przez  dwadzie-
ścia  osiem  lat.  Pojawiłeś  się  dwa  dni  temu  i zdążyłeś  zaszargać  mi  re-
putację w miejscu pracy. Nie mogę chodzić dłużej z podniesioną głową. 
Słyszę ludzkie szepty i wiem, że to na mój temat. 

–  Na nasz temat – sprostował. 
–  Jeszcze gorzej. Skoro mają już łączyć moje imię z jakimś mężczy-

zną,  to  wolałabym,  żeby  to  był  Paul.  Jak  długo  jeszcze  potrwa  ta  mo-
dernizacja? 

–  Całkiem niedługo. 
–  Jeśli dalej  będziesz pracować  w takim tempie,  firma Webster, Ro-

dale & Missen zdąży otworzyć filie na Księżycu. 

–  Obiecuję,  że  zapniemy  wszystko  na  ostatni  guzik  przed  końcem 

roku. 

–  Nie wiem, na ile można polegać na twoich obietnicach. 
–  Jestem przecież grzeczny, prawda? 
–  Przypuśćmy.  –  Odsunęła  stertę  papierów  z zasięgu  ręki  Joego, 

który już zaczął w nich grzebać. 

–  Co to jest? – spytał, łapiąc w locie niedużą kartkę. 
–  Lista zakupów świątecznych. Mam zamiar załatwić je jutro. 
–  Powinienem  był  się  domyślić,  że  i w tej  dziedzinie  jesteś  zorgani-

zowana. – W jego ustach zabrzmiało to trochę obraźliwie. 

–  Byłam zorganizowana przez całe życie i raczej się już nie zmienię. 
–  Dlatego chciałem,  żebyś się  rozluźniła. – W dalszym ciągu studio-

wał listę zakupów. – O której się wybierasz? 

–  Sklepy otwierają o ósmej. 
–  Pewnie  zapisałaś  wszystko,  co  zamierzasz  kupić  i o niczym  nie 

zapomnisz. 

–  Oczywiście. 
–  Bardzo  rozsądnie.  –  Jego  uwaga  zdziwiła  Cait.  Skończył  czytać 

i z okrzykiem: „Hej, nie ma mnie na tej liście!", dopisał do niej swoje na-
zwisko. – Czy mam ci podpowiedzieć, co chciałbym dostać? 

–  Wiem już, co ci kupię.  
Uniósł ze zdziwieniem brwi. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  Naprawdę? Tylko proszę, nie powiedz przypadkiem „nic". 
–  Nie, ale będzie to coś odpowiedniego, na przykład kaganiec. 
–  Och, Caitlin, kochanie, ranisz moje serce! – Obdarzył ją jednym ze 

swych szelmowskich uśmiechów. Cait poczuła, że mięknie. A tego wła-
śnie  nie  chciała!  Miała  prawo  być  na  niego  wściekła.  Gdyby  nie  przy-
niósł  pizzy,  zatrzasnęłaby  mu  drzwi  przed  nosem.  Zawsze  miała  sła-
bość do włoskiej kuchni. Jej drugą słabością był Paul. Kochała go. Nikt 
nie  zdawał  się  w to  wierzyć,  ale  wiedziała,  od  chwili  gdy  go  zobaczyła 
po  raz  pierwszy,  że  jej  przeznaczeniem  jest  spędzić  resztę  życia,  ko-
chając  Paula  Jamisona.  Tyle  że  wolałaby  spędzić  ją  raczej  jako  jego 
żona niż pracownica! 

–  A ty już zrobiłeś zakupy? – spytała leniwie. 
–  Jeszcze nie  zacząłem. Co roku mam dobre  chęci,  obiecuję sobie, 

że  starannie  wybiorę  wspaniałe  prezenty  dla  moich  siostrzenic 
i siostrzeńców,  ale  jakoś  nigdy  mi  nie  wychodzi.  Zwykle  wpadam 
w panikę w Wigilię, biegam po sklepach jak szalony i kupuję co popad-
nie. W zeszłym roku zapomniałem o papierze do pakowania. Moja mat-
ka uratowała sytuację. 

–  Nie sądzę, byś posłuchał mojej rady i zaczął wszystko planować? 
–  Nie mam czasu. 
–  A  co  robisz  teraz?  Sporządź  swoją  listę  i zaplanuj  czas  kupienia 

prezentów. 

–  Kochana  Cait,  czyżby  to  było  zaproszenie  do  wspólnego  wypadu 

jutro? 

–  Och... – Nie myślała o tym, ale pomysł nie był zły, pod warunkiem 

że  Joe  będzie  się  przyzwoicie  zachowywał.  –  Bardzo  chętnie,  ale  mu-
sisz przyjąć moje warunki. 

–  Jakie? 
–  Bez  głupich  żartów,  bez  kawałów  w stylu  dzisiejszego,  bez  doku-

czania.  Jeśli  oznajmisz  choć  jednej  osobie,  że  jesteśmy  małżeństwem, 
zostawiam cię na środku ulicy. 

–  Przyjmuję! – Podniósł rękę, po czym uczynił na sercu znak krzyża. 
–  Obliż  najpierw  palce  –  zażądała  Cait.  Natychmiast  po  wypowie-

dzeniu  tych  słów,  zdała  sobie  sprawę,  jak  śmiesznie  zabrzmiały.  Nie 
miała już przecież ośmiu lat. 

Podniósł się z krzesła i wstawił swój talerz do zlewu. Oczy mu błysz-

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

czały. 

–  To okropne, że jesteś taka zakochana w Paulu – powiedział. – Je-

śli  nie  będę  ostrożny,  sam  wpadnę  po  uszy.  –  Po  czym  pocałował  ją 
w policzek i wyszedł. 

Przyciskając  palce  do  policzka,  Cait  wzięła  głęboki  oddech 

i zatrzymała  powietrze  w płucach,  póki  nie  usłyszała,  że  drzwi  się  za-
trzaskują. Dopiero wówczas wypuściła je ze świstem. 

–  Och,  Joe  –  szepnęła.  Naprawdę  za  skarby  świata  nie  chciała,  by 

się w niej zakochał. Owszem, jest przystojny, miły i uroczy, ale przecież 
to  nie  mężczyzna  dla  niej.  Ich  osobowości  różnią  się  krańcowo.  Za- 
chowanie  Joego  trudno  przewidzieć,  zawsze  wyskoczy  z jakimś  nie-
oczekiwanym pomysłem, natomiast życie Cait toczy się jak w zegarku. 

Lubiła go. Wolałaby, żeby tak nie było, ale nic nie mogła na to pora-

dzić.  Choć  przez  jego  ciągłe  wybryki  wyląduje  niedługo  w najbliższym 
szpitalu dla psychicznie chorych. 

Cait zamknęła pudło z resztką pizzy i wstawiła je na najwyższą półkę 

lodówki. Wkładała właśnie brudne naczynia do zmywarki, gdy zadzwonił 
telefon. Szybko umyła ręce i podniosła słuchawkę. 

–  Halo! 
–  Cześć, mówi Paul. 
Cait  była  tak  wstrząśnięta,  że  słuchawka  wyślizgnęła  jej  się  z dłoni. 

Próbując  ją  złapać,  potknęła  się  o otwarte  drzwiczki  zmywarki,  uderza-
jąc golenią o ostrą krawędź. Jęknęła i tłumiąc głośny okrzyk bólu szarp-
nęła ku sobie zwisający kabel. 

–  Przepraszam, przepraszam  –  wyjąkała, gdy  udało jej się  wreszcie 

odzyskać słuchawkę. – Paul, jesteś tam jeszcze? 

–  Tak,  jestem.  Czy  zadzwoniłem  nie  w porę?  Może  nakręcę  do  cie-

bie  później.  Jesteś  sama?  Nie  chciałbym  ci  przerywać  przyjęcia  lub 
czegoś w tym rodzaju. 

–  Ależ  nie,  pora  jest  absolutnie  odpowiednia.  Nie  wiedziałam,  że 

masz mój domowy numer... ale, oczywiście, nic w tym dziwnego. Pracu-
jemy  przecież  razem  prawie  od  roku.  Dokładnie  jedenaście  miesięcy 
i cztery dni. Poza tym mój numer z pewnością jest w kartotece z danymi 
osobowymi. 

Zawahał się. Cait schyliła się, masując uderzone miejsce. Na pewno 

będzie  miała  paskudnego  siniaka,  ale  co  tam  siniak!  Paul  do  niej  za-

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

dzwonił! 

–  Dzwonię, żeby... 
–  Tak, Paul – powiedziała szybko, gdy cisza w słuchawce przeciąga-

ła się zbyt długo. 

–  Chciałem ci tylko podziękować za to, że mi podrzuciłaś ten artykuł 

o spółkach. To bardzo ładnie z twojej strony. 

–  Zawsze  możesz  na  mnie  liczyć.  Czytam  wiele  opracowań  z tej 

dziedziny,  wiesz  o tym.  Ostatnio  było  parę  ciekawych  artykułów  na  ten 
temat. Jeśli cię to interesuje, mogę je przynieść w przyszłym tygodniu. 

–  Chętnie.  Będę  ci  zobowiązany.  Jeszcze  raz  dziękuję,  Cait.  Do  wi-

dzenia. 

Rozłączył się, zanim Cait zdążyła coś odpowiedzieć. Powoli uśmiech 

rozjaśnił jej twarz,  z cichym okrzykiem triumfu podrzuciła słuchawkę do 
góry, złapała ją w powietrzu i odłożyła na widełki. 

 
 
Nazajutrz, wczesnym rankiem, ubrała się i czekała na Joego. 
–  Joe!  –  wykrzyknęła,  otwierając  z rozmachem  drzwi.  –  Mogłabym 

cię ucałować. 

Miał na sobie wypłowiałe dżinsy i brązową skórzaną kurtkę do bioder. 
–  Hej, nie mam nic przeciwko temu – powiedział, otwierając szeroko 

ramiona. 

–  Paul  dzwonił  do  mnie  wczoraj  wieczorem  –  wysapała,  ignorując 

zaproszenie. Nie próbowała nawet zapanować nad podnieceniem. Mia-
ła ochotę skakać do góry z radości i głośno podśpiewywać. 

–  Naprawdę? – Joe wyglądał na zdziwionego. 
–  Tak. Zaraz po twoim wyjściu. Podziękował mi za interesujący arty-

kuł,  który  znalazłam  w jednym  z czasopism  o tematyce  zarządzania  i – 
słuchaj  uważnie!  –  spytał,  czy  jestem  sama...  jakby  to  naprawdę  miało 
dla niego znaczenie. 

–  Czy jesteś sama? – powtórzył Joe, marszcząc brwi. – Co to ma do 

rzeczy? 

–  Nie  rozumiesz?  –  Przy  całej  swej  inteligencji,  Joe  bywał  czasem 

dosyć tępy. – Chciał wiedzieć, czy ty jesteś u mnie. To ma sens, trudno 
zaprzeczyć. Paul jest zazdrosny, tylko sobie tego nie uświadamia. Och, 
Joe, chyba nigdy nie czułam się taka szczęśliwa! 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  I to z powodu telefonu od Paula Jamisona? 
–  Nie  bądź  taki  sceptyczny.  To  przełom,  chwila,  na  którą  czekałam 

od tylu miesięcy. Paul wreszcie mnie zauważył i to dzięki tobie. 

–  Przynajmniej  raz  mnie  doceniłaś.  – Wciąż  nie  wyglądał  jednak  na 

szczególnie wstrząśniętego. 

–  Tak  mi  trudno  w to  uwierzyć  –  mówiła  dalej  Cait.  –  Nie  spałam 

prawie przez całą noc. W jego głosie brzmiała jakaś nuta, której przed-
tem  nie  było.  Taka...  głęboka  i osobista.  Nie  umiem  tego  wyjaśnić.  Po 
raz pierwszy od roku Paul zauważył, że żyję! 

–  Idziemy  po  te  zakupy  czy  nie?  –  przerwał  jej  szorstko  Joe.  –  Do 

cholery  z tym  wszystkim,  Cait,  naprawdę  nie  spodziewałem  się,  że  się 
tak rozpłyniesz z powodu głupiej rozmowy telefonicznej. 

–  To  nie  była  jakaś  tam  rozmowa  –  przypomniała  mu.  Sięgnęła  po 

torebkę  i płaszcz  jednym  zamaszystym  ruchem.  –  To  rozmowa 
z Paulem. 

–  Zachowujesz się jak egzaltowana nastolatka – skrzywił się Joe, ale 

Cait nie zamierzała pozwolić, by jego fochy popsuły jej humor. Paul za-
dzwonił do niej do domu i była pewna, że to początek prawdziwej zaży-
łości. Niedługo pewnie zaprosi ją na lunch, a potem... 

Uśmiechając  się  przez  cały  czas,  wyszła  z mieszkania  i ruszyła 

w kierunku  drzwi  wyjściowych.  Na  zewnątrz  stała  duża  ciężarówka  na 
gigantycznych  oponach.  Dokładnie  taka,  jaką  sobie  wyobrażała,  zasta-
nawiając się nad ewentualnym wehikułem Joego. 

–  To twoja ciężarówka? – spytała. Nie była w stanie powstrzymać się 

od śmiechu. 

–  Coś z nią nie w porządku? 
–  Ależ nie, nie, po prostu tak łatwo przewidzieć twoje zachowanie. 
Wczoraj mówiłaś coś wręcz przeciwnego. 
Joe  otworzył  drzwi,  opuścił  rozkładany  stopień  i pomógł  jej  wdrapać 

się do kabiny. Siedzenie było  zawalone rozmaitymi rupieciami, ale bar-
dzo  szerokie.  Odsunąwszy  wszystko  na  bok,  zapięła  pas.  Tego  ranka 
była tak szczęśliwa, że cały świat wydawał jej się zachwycający. 

–  Może przestaniesz się uśmiechać, zanim ktoś dojdzie do wniosku, 

że przedawkowałaś witaminy – burknął Joe. 

–  Ojej, coś jesteśmy od rana w kwaśnym humorze. 
–  Dokąd jedziemy? – spytał, zapuszczając silnik. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  Do  któregokolwiek  z pasaży  handlowych.  Zdecyduj  sam.  Sporzą-

dziłeś swoją listę zakupów? 

Joe poklepał się po piersi. 
–  Mam ją w kieszeni koszuli. 
–  Świetnie. Wiesz, co masz kupić dla kogo? 
–  Niezupełnie – uśmiechnął się z miną winowajcy. 
–  Pomyślałem sobie,  że będę chodził  za tobą i kradł twoje  pomysły. 

Wiesz, co kupić dla matki? Mam zawsze kłopot z wybraniem czegoś dla 
mojej.  W zeszłym  roku  skończyło  się  na  pokarmie  dla  kotów.  Ma  pięć 
własnych, a dokarmia jeszcze Bóg wie ile przybłęd. 

–  Przynajmniej był to praktyczny pomysł. 
–  Owszem, a poza tym w czasie, gdy wreszcie wziąłem się za świą-

teczne zakupy, jedynym otwartym sklepem był supersam. 

–  O Boże, Joe! – roześmiała się Cait. 
–  Nie  śmiej  się,  byłem  doprowadzony  do  rozpaczy,  a zanim  wyłusz-

czysz  mi  wszystkie  swoje  racje,  powiem  ci,  że  mama  uważała  pokarm 
dla kotów i dwa rostbefy za wspaniałe podarunki. 

–  Jestem  tego  pewna  –  powiedziała  Cait  z uśmiechem.  Odkryła,  że 

często to robi, będąc w towarzystwie Joego. Wyobraziła go sobie kupu-
jącego rostbef dla matki na Gwiazdkę! 

–  Podrzuć mi jakiś pomysł. Moja mama to ciężki przypadek. 
–  Prawdę  mówiąc,  nie  grzeszę  zbytnią  fantazją.  Co  roku  kupuję  dla 

mojej mamy to samo. 

–  Co mianowicie? 
–  Kupony  na  rozmowy  międzymiastowe.  Może  w ten  sposób  dzwo-

nić  do  siostry  w Dubuque  i przyjaciółki  z lat  szkolnych  w Olathe, 
w Kansas. Oczywiście do mnie też dzwoni co jakiś czas. 

–  Dobra,  to  załatwia  sprawę  mamy.  A jaki  prezent  przewidziałaś  dla 

Martina? 

–  Orła z brązu. – Zdecydowała się na ten podarunek w czasie pobytu 

u rodziny latem, gdy uczestniczyła w mszy celebrowanej przez Martina. 
We wstępnej części kazania posłużył się orłami dla zilustrowania sensu 
wiary. 

–  Orła? – powtórzył Joe. – Masz jakiś specjalny powód? 
–  T-tak – odrzekła, nie kwapiąc się do jakichkolwiek wyjaśnień, – To 

długa historia, ale tak się składa, że mam słabość do orłów. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  Może masz dla mnie jakieś inne wskazówki? 
–  Kup papier do pakowania na poświątecznej wyprzedaży. Zapłacisz 

połowę ceny, a przechowasz go bez trudu pod łóżkiem. 

–  Świetny pomysł. Muszę o tym pamiętać w przyszłym roku. 
Joe  wybrał  Northgate,  pasaż  handlowy  znajdujący  się  najbliżej 

mieszkania Cait. Choć  było  zaledwie kilka minut  po  ósmej, parking  za-
czynał się zapełniać. 

Joemu udało się zaparkować tuż przy wejściu. Wyskoczył, by pomóc 

Cait wysiąść z ciężarówki. 

Tym  razem  nie  zawracał  sobie  głowy  opuszczaniem  stopnia,  lecz 

chwycił ją w pasie i podniósł do góry. 

–  Co miałaś na myśli, mówiąc,  że łatwo  przewidzieć moje zachowa-

nie? – spytał, rzucając jej pełne wyrzutu spojrzenie. 

Z rękami na jego ramionach i nogami majtającymi w powietrzu, czuła 

się mała i bezradna. 

–  Nic.  Po  prostu  założyłam,  że  prowadzisz  jedną  z tych  ciężarówek 

na grubych oponach i wyszło na moje. 

–  Czy  masz  coś  przeciwko  mojej  ciężarówce?  –  Rzucił  jej  gniewne 

spojrzenie. 

–  Ależ skąd! Co się z tobą dzisiaj dzieje, Joe? Jesteś okropnie draż-

liwy. 

–  Wcale nie – warknął. 
–  Doskonale. Czy mógłbyś mnie postawić na ziemi? 
–  Jego  duże dłonie ściskały ją  w pasie niemal do bólu, choć Joe ra-

czej nie zdawał sobie z tego sprawy. Nie miała pojęcia, co też mogło go 
tak rozzłościć. Chyba nie telefon od Paula? Nie, to bez sensu. Może, jak 
większość mężczyzn, po prostu nienawidzi robienia sprawunków. 

Powoli postawił ją na asfalcie i niechętnie wypuścił z objęć. 
–  Zróbmy małą przerwę na kawę – zaproponował z ponurą miną. 
–  Przecież dopiero przyjechaliśmy.  
Joe gwałtownie wypuścił powietrze. 
–  Nieważne. Muszę jakoś uspokoić nerwy.  
Skoro  odczuwał  brak  kofeiny  tak  wcześnie  rano,  to  jak  wytrzyma 

przez  następne  kilka  godzin?  Sklepy  są  zatłoczone  o tej  porze  roku, 
a zwłaszcza  w sobotę.  Około  dziesiątej  trudno  się  będzie  gdziekolwiek 
dopchać. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Nim  minęła  dwunasta,  wiedziała  z całą  pewnością:  Joe  organicznie 

nie znosi zakupów świątecznych. 

–  Mam dość – jęknął Joe, odniósłszy po raz trzeci ich łupy do cięża-

rówki. 

–  Ja również – zgodziła się ze śmiechem Cait. – To miejsce zaczyna 

przypominać dom wariatów. 

–  Co  powiesz  na  lunch?  Gdzieś  bardzo  daleko  stąd.  Na  przykład 

w Tybecie. 

Cait znów się roześmiała i ujęła go pod ramię. 
–  To naprawdę doskonały pomysł. 
Na 

zewnątrz 

kilka 

samochodów 

krążyło 

wokół 

parkingu 

w poszukiwaniu  wolnego miejsca. Widząc,  że Joe odjeżdża, trzy  z nich 
ruszyły  pędem,  omal  nie  powodując  kolizji.  Z jednego  wyskoczył  zde-
nerwowany kierowca i zaczął wygrażać pięścią drugiemu. 

–  Niech  żyje  pokój  i życzliwość  –  skomentował  Joe.  –  Przysięgam, 

że święta Bożego Narodzenia  wyzwalają  w ludziach najgorsze instynk-
ty. 

–  I najlepsze – przypomniała mu Cait. 
–  Szczerze  mówiąc,  nie  wiem,  co  zatłoczone  ciągi  handlowe,  prze-

pychanie  się  przez  tłum  i cały  ten  merkantylizm  mają  wspólnego 
z Gwiazdką  –  burknął.  Samochód  jadący  przed  nimi  gwałtownie  zaha-
mował i Joe nacisnął ze złością klakson. 

–  Bardzo wiele, jeśli się nad tym zastanowisz – powiedziała łagodnie 

Cait. – Wyobraź sobie ulice Betlejem, tłumy, hałas... – W ubiegłym roku 
Cait,  wróciwszy  świeżo  z przedświątecznych  zakupów,  zadała  sobie  to 
samo  pytanie.  Tłok  był  wtedy  wręcz  nie  do  zniesienia.  Najpierw 
w Northgate,  gdzie  zrobiła  większość  zakupów,  a potem  na  lotnisku. 
Sea-Tac przypominało mrowisko, wszyscy gdzieś się spieszyli, panował 
nieopisany  hałas.  Egoizm  i grubiaństwo  zdawały  się  wypierać  spokój 
i otuchę. Ale później w noc wigilijną, w ciszy kościoła, wszystko nabrało 
innej  perspektywy.  Pomyślała,  że  podczas  pierwszych  świąt  Bożego 
Narodzenia też były tłumy, panoszyło  się grubiaństwo. Ale pośród tego 
całego  zamieszania,nadeszła  radość,  spokój  i miłość.  I dla  większości 
ludzi wciąż jest tak samo. Gwiazdkowe podarunki, dekoracje, przyjęcia, 
są wyrazem miłości odczuwanej wobec rodziny, przyjaciół. I jeśli nawet 
te  przygotowania  stają  się  czasem  trochę  chaotyczne  –  cóż,  przestało 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

jej to przeszkadzać. 

–  Gdzie chcesz zjeść lunch? – spytał Joe, przerywając jej rozmyśla-

nia. Ledwie się posuwali, tak duży panował ruch na ulicach. 

Spojrzała na niego z pogodnym uśmiechem. 
–  Naprawdę  wszystko  mi  jedno.  W pobliżu  jest  kilka  świetnych  re-

stauracji. Wybierz, ale tym razem to ja cię zapraszam. 

–  O tym, kto płaci, będziemy rozmawiali później. Na razie chciałbym 

się wydostać z tego korka, zanim upłynie całe moje życie. 

–  Nie sądzę, by zajęło to aż tyle czasu. – Uśmiech nie schodził z ust 

Cait. 

–  Ja  również.  –  Joe  odwzajemnił  uśmiech  i spojrzał  jej  głęboko 

w oczy.  Patrzył  tak  przez  chwilę,  która  zdawała  się  być  wiecznością, 
póki  ktoś  za  nimi  nie  zaczął  trąbić  nerwowo.  Joe  spojrzał  przed  siebie 
i dodał gazu, widząc, że samochody nagle ruszyły. 

Cait nie rozumiała, co też Joe znalazł w niej tak fascynującego. Może 

to jej niesforne włosy? Nie czesała ich od wyjścia z domu – pewnie mia-
ła na głowie plątaninę gęstych potarganych loków. Tak była pochłonięta 
szukaniem odpowiednich prezentów dla dzieciaków Martina, że nie wy-
ciągała grzebienia z torebki. 

–  Coś nie w porządku? 
–  Czemu uważasz, że coś jest nie w porządku? 
–  Patrzyłeś na mnie jakoś dziwnie kilka minut temu. 
–  Ach, o to ci chodzi – powiedział, skręcając na parking przy restau-

racji. – Myślę, że dotąd nie doceniłem w pełni, jaka jesteś śliczna – do-
dał chłodnym rzeczowym tonem. 

Cait spłonęła rumieńcem i odwróciła wzrok. 
–  Jestem  pewna,  że  się  mylisz.  Wcale  nie  jestem  taka  ładna.  Cza-

sem przychodzi mi na myśl, że może Paul zauważyłby mnie wcześniej, 
gdybym była atrakcyjniejsza. 

–  Zaufaj  mi,  jasnooka  –  powiedział,  wyłączając  silnik.  –  Jesteś  wy-

starczająco ładna. 

–  Wystarczająco do czego? 
–  A do tego. – Przechylił się przez siedzenie i przylgnął  wargami do 

jej ust. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

–  Lepiej, żebyś tego nie robił – szepnęła Cait, powoli otwierając oczy 

i próbując wrócić do rzeczywistości. 

Jeśli  idzie  o pocałunki,  to  Joe  był  dobry.  Nawet  bardzo  dobry.  Cało-

wał bez porównania lepiej  od  wszystkich mężczyzn,  z którymi miała do 
czynienia ale to nie zmieniało faktu, że była zakochana w Paulu. 

–  Masz  rację  –  mruknął,  otwierając  drzwi  i wyskakując  z ciężarówki. 

– Nie powinienem był tego robić. – Obszedł samochód i szarpnął drzwi 
od jej strony z większą siłą, niż to było potrzebne. 

Cait  zmarszczyła  brwi,  zastanawiając  się  nad  zmiennością  jego  na-

stroju. W jednej chwili tulił ją w ramionach, całując czule, a w następnej 
był popędliwy i drażliwy. 

–  Jestem głodny – burknął, stawiając ją na chodniku. 
–  A gdy burczy mi w brzuchu, zachowuję się czasem niemądrze. 
–  Rozumiem.  –  Następnym  razem,  zanim  się  gdzieś  wybierze 

z Josephem Rockwellem, upewni się, czy zjadł obfity posiłek. 

W restauracji było tłoczno i Joe podał recepcjoniście ich nazwiska, by 

je  dopisał  do  wydłużającej  się  listy  oczekujących.  Siedząc  na  ostatnim 
wolnym krześle, Cait postawiła na kolanach dużą czarną torbę i zaczęła 
w niej grzebać. 

–  Czego  szukasz?  Skarbów?  –  spytał  złośliwie  Joe,  obserwujący  ją 

przez cały czas. 

–  Krakersów  –  odpowiedziała,  przesuwając  wypchaną  torebkę 

i wręczając  mu  do  potrzymania  jakieś  drobiazgi,  podczas  gdy  sama 
kontynuowała poszukiwania. 

–  Krakersów? Po co? 
Popatrzyła na niego przeciągle, jak gdyby poddając w wątpliwość je-

go inteligencję. 

–  Z  oczywistych  powodów.  Skoro  zachowujesz  się  niemądrze,  gdy 

jesteś głodny, mógłbyś zrobić coś głupiego. Szczerze mówiąc, nie mam 
ochoty,  byś  wprawiał  mnie  w zakłopotanie.  Łatwo  mi  wyobrazić  sobie, 
jak stoisz na stoliku i stepujesz. 

–  To jedyny sposób, by zwrócić uwagę kelnera. Dziękuję za pomysł. 
–  O!  –  Ze  zwycięską  miną,  Cait  wyciągnęła  wreszcie  z samego  dna 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

torby dwa miniaturowe ciasteczka w celofanie. – Jedz – nakazała mu – 
zanim wpadnie ci do głowy jakiś szalony pomysł. 

–  Chciałaś powiedzieć, zanim cię znów pocałuję – powiedział niskim 

głosem, pochylając ku niej głowę. 

–  Właśnie  –  odchyliła  się  szybko.  –  Albo  zaczniesz  tańczyć  walca 

z kelnerką czy zrobisz coś równie mądrego. 

–  Musisz przyznać, że byłem bardzo grzeczny przez cały ranek. 
–  Z  jednym  małym  potknięciem  –  przypomniała,  wciskając  mu  kra-

kersy do ręki. – No, jedz. 

Nim  jednak  Joe  zdążył  otworzyć  paczuszkę,  nadeszła  hostessa 

z dwoma jadłospisami pod pachą. 

–  Pan i pani Rockwell. Stolik dla państwa jest już przygotowany. 
–  Pan  i pani  Rockwell  –  syknęła  Cait,  wbijając  gniewny  wzrok 

w Joego. Powinna była wiedzieć, że nie może mu ufać. 

–  Przepraszam panią – powiedziała, wstając gwałtownie i podnosząc 

wskazujący palec. – Ten pan nazywa się Rockwell, a ja Marshall – wy-
jaśniła  cierpliwie.  Nie  miała  zamiaru  pozwolić,  by  Joe  przeciągał  swoje 
wygłupy. – Jesteśmy tylko przyjaciółmi, którzy przyszli  razem na lunch. 
–  Zwężonymi  ze  złości  oczyma  spojrzała  na  Joego,  który  wyglądał  jak 
uosobienie  niewinności.  Wzruszył  ramionami,  jak  gdyby  chciał  powie-
dzieć, że to nieporozumienie zaszło nie z jego winy. 

–  Rozumiem – odrzekła hostessa. – Przepraszam  za nieporozumie-

nie. 

–  Głupstwo.  –  Cait  nie  chciała  robić  z tego  sprawy,  lecz  z drugiej 

strony nie mogła dopuścić, by Joe pomyślał, że mu się upiekło. 

Kobieta zaprowadziła ich do stolika nakrytego lnianym obrusem, sto-

jącego  pośrodku  sali.  Joe  odsunął  krzesło  dla  Cait,  po  czym  szepnął 
coś  hostessie,  która  natychmiast  obrzuciła  ją  współczującym  spojrze-
niem. 

–  Dobrze, teraz przyznaj się, co jej powiedziałeś – spytała półgłosem 

Cait, gdy Joe usiadł naprzeciwko niej. 

Przez  kilka  minut  zdawał  się  być  całkowicie  pochłonięty  czytaniem 

jadłospisu. 

–  Czemu myślisz, że w ogóle jej coś powiedziałem? 
Słyszałam  twój  szept  i widziałam  jej  rzewne  spojrzenie,  jak  gdyby 

chciała przytulić mnie do piersi i zapewnić, że wszystko będzie dobrze. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  No więc, powiedziałem... 
–  Joe, przestań się ze mną bawić w kotka i myszkę. 
–  Dobrze, już dobrze, skoro koniecznie musisz wiedzieć, wyjaśniłem 

jej, że cierpisz na amnezję z powodu urazu głowy. 

–  Amnezję! – powtórzyła na tyle głośno, że przyciągnęła uwagę ludzi 

siedzących przy sąsiednim stoliku. Zgrzytnąwszy zębami, chwyciła swo-
je menu, ściskając je tak mocno, że aż zwinęły się brzegi. Nie było sen-
su  spierać  się  z Joem.  Ten  facet  jest  niemożliwy.  Za  każdym  razem, 
gdy  próbowała  dojść  z nim do  porozumienia,  wycinał jej taki numer,  że 
zaczynała tego żałować. 

–  W jaki inny sposób miałem jej wytłumaczyć fakt, że zapomniałaś, iż 

zawarliśmy związek małżeński? – spytał rozsądnie. 

–  Nie  zapomniałam,  bo  nie  miałam  o czym  zapomnieć  –  poinformo-

wała go przez zaciśnięte zęby, przeglądając menu. – Na miłość boską, 
przecież to nie było nawet legalne! 

Uświadomiła  sobie,  że  przy  ich  stoliku  stoi  kelnerka  z bloczkiem 

i długopisem  w ręku.  Popatrzyła  na  Cait,  potem  na  Joego  i zawodowy 
uśmiech zniknął powoli z jej twarzy. Usta zacisnęły się w wąską kreskę, 
jak gdyby rzeczywiście podejrzewała, że zaplątali się w jakąś nielegalną 
historię. 

–  Och...  –  jęknęła  Cait,  czując  się  po  prostu  idiotycznie.  Odczuwała 

nieprzepartą chęć, by  wszystko wyjaśnić, ale za każdym razem, gdy to 
robiła,  pogarszała  tylko  sprawę.  –  Poproszę  o kanapkę  klubową  –  za-
mówiła, rzucając Joemu mordercze spojrzenie. 

–  Brzmi nieźle. Dla mnie to samo – powiedział, zamykając kartę. 
Kelnerka  przyjęła  zamówienie  i odeszła  szybko,  rzucając  im  przez 

ramię  taksujące  spojrzenie,  jak  gdyby  chciała  dobrze  zapamiętać  ich 
twarze na wypadek, gdyby poszukiwała ich policja. 

–  Zobacz, co narobiłeś! – szepnęła ze wściekłością Cait, gdy kelner-

ka oddaliła się już na tyle, że nie mogła jej słyszeć. 

–  Ja? 
Może była  niemądra, ale to Joe  zaczął tę bzdurną historię pierwszy. 

Nikt  nigdy  nie  wyprowadzał  jej  z równowagi  tak  jak  on.  Nikt  nie  potrafił 
tak skutecznie jej zaszokować. A co gorsze, pozwoliła mu na to. 

Wyprawa  po  zakupy  była  tego  najlepszym  przykładem.  A wszystko 

przez pizzę! Żadna kobieta przy zdrowych zmysłach nie wpuściłaby Jo-

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ego do mieszkania po tym, co powiedział w obecności Lindy. A ona nie 
dość,  że go  zaprosiła do domu, to jeszcze umówiła się na  wspólne ku-
powanie prezentów. Powinna iść na badanie głowy! 

–  Co  się  stało?  –  spytał  Joe,  rozdzierając  paczuszkę  z krakersami. 

Raczej bez sensu, zdaniem Cait, skoro za chwilę miano im podać lunch. 

–  Co  się  stało?  –  wykrzyknęła,  oburzona,  że  w ogóle  śmie  pytać.  – 

A co powiesz na wmawianie hostessie, że doznałam urazu głowy lub na 
pozostawianie kelnerki w przekonaniu, że jesteśmy  handlarzami  narko-
tyków albo osobnikami równie podejrzanego autoramentu. 

–  Proszę.  –  Podał  jej  miniaturowego  krakersa.  –  Zjedz  to, 

a poczujesz się lepiej. 

Cait  szczerze  w to  wątpiła,  wzięła  jednak  ciasteczko,  mrucząc  coś 

pod nosem. 

–  Odpręż się – powiedział. 
–  Odpręż  się  –  przedrzeźniła  go.  –  Jak  to  możliwe,  skoro  mówisz 

i robisz tak żenujące dla mnie rzeczy? 

–  Przepraszam,  Cait.  Naprawdę  mi  przykro.  –  Rzeczywiście  wyglą-

dał  na  skruszonego.  –  Ale  tak  łatwo  cię  zdenerwować,  że  nie  potrafię 
się powstrzymać. 

Kelnerka  przyniosła  kanapki  z grubymi  plastrami  indyka,  szynki 

i najróżniejszymi  rodzajami  sera.  Cait  musiała  niechętnie  przyznać,  że 
po jedzeniu poczuła się o wiele lepiej. Joemu też się wyraźnie poprawił 
humor. 

–  A  więc  –  spytał,  splatając  ręce  na  brzuchu  –  co  zaplanowałaś  na 

resztę popołudnia? 

Cait jeszcze się nad tym nie zastanawiała. 
–  Myślę, że powinnam popakować prezenty, które kupiłam dzisiaj. – 

Ale ta myśl specjalnie jej nie podniecała. Po przygodach z Joem było to 
takie zwyczajne. 

–  Co byś powiedziała na kino? – spytał ni stąd, ni zowąd. – Odnoszę 

wrażenie, że nie wypuszczasz się zbyt często. 

–  Kino? – Cait zlekceważyła uwagę o jej życiu towarzyskim, zwłasz-

cza że miał absolutną rację. Rzadko miała czas na rozrywki. 

–  Oboje  jesteśmy  zmęczeni  walką  z tłumem  –  dodał  Joe.  – 

W pobliżu restauracji jest chyba sześć kin. Pozwalam ci wybrać film. 

–  Zapewne nie zechcesz pójść na żadną love story? 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  Czemu nie, skoro masz ochotę, tylko... 
–  Tylko co? 
–  Tylko  obiecaj  mi,  że  nie  będziesz  oczekiwać  po  mężczyźnie,  by 

plótł takie bzdury, jak ci faceci na ekranie. 

–  Co takiego? 
–  Dobrze słyszałaś. Kobiety napatrzą się na aktorów plotących jakieś 

idiotyzmy, a potem są okropnie rozczarowane, że prawdziwi mężczyźni 
tego nie robią. 

–  Mówiąc o prawdziwych mężczyznach masz na myśli siebie? 
–  Oczywiście.  –  Wyglądał  na  zadowolonego,  potem  nagle  zmarsz-

czył brwi. – Czy Paul lubi romanse? 

Cait  nie  miała  zielonego  pojęcia,  nigdy  bowiem  nie  była  z nim  na 

randce, a w biurze nie rozmawiali na takie tematy. 

–  Przypuszczam, że tak – powiedziała, ocierając usta serwetką. – To 

nie w jego stylu wstydzić się własnych uczuć. 

–  Ohoho! Mała siostra Martina pokazuje pazurki. 
–  Nie pokazuję pazurków, mam po prostu zdecydowane poglądy  na 

pewne tematy. – Sięgnęła po torebkę i wyciągnęła z niej portfel. 

–  Co ty robisz? – spytał Joe. 
–  Płacę  za lunch.  – Wyciągnęła dwudziestodolarowy  banknot.  – Te-

raz moja kolej i nie ma mowy... – Zawahała się, widząc, że mars na czo-
le Joego wyraźnie się pogłębia. – Czy prawdziwy mężczyzna nie może 
pozwolić, by jego przyjaciel płci żeńskiej postawił mu lunch? 

–  Jasne, idziemy – rzucił nonszalancko. 
Cait z trudem udało się ukryć uśmiech. Przypuszczała, że Joe odbie-

rze jej gest jako kompromitujący jego męską dumę. 

Najwyraźniej miała rację. Gdy zbliżali się do kasjerki, Joe wyprzedził 

ją, wyrwał rachunek i rzucił jakieś pieniądze na kontuar. Spojrzał na nią, 
jakby  spodziewał  się  kłótni  w miejscu  publicznym.  Po  zamieszaniu 
w restauracji,  które  już  dziś  wywołali,  Cait  nie  miała  zamiaru  dać  się 
sprowokować. 

–  Joe  –  spytała  gniewnie,  gdy  tylko  wyszli  z restauracji  –  po  co  to 

wszystko? 

–  Dobrze,  wygrałaś.  Możesz  mi  powiedzieć,  że  mam  przestarzałe 

poglądy, ale gdy jestem z kobietą, ja płacę rachunki, niezależnie od te-
go, jak jest wyemancypowana. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  Ale przecież to nie randka. Jesteśmy tylko przyjaciółmi i nawet... 
–  Gwiżdżę na to. Przyjmij to jako przeprosiny za kłopotliwą sytuację, 

w którą cię wpędziłem. 

–  Jesteś szowinistą, Joe. 
–  Wcale nie. Po prostu uznaję pewne... normy. 
–  Ach,  rozumiem.  –  Jego  postawa  nie  powinna  być  dla  niej  niespo-

dzianką.  Stwierdziła  już  przecież  wcześniej,  że  łatwo  przewidzieć,  co 
zrobi i jak się zachowa. 

Trzymając Cait pod  ramię, Joe  poprowadził ją  przez  zatłoczony par-

king w stronę kina. 

Gdy  czekali  w kolejce  po  bilety,  Cait  przyłapała  spojrzenie  Joego, 

utkwione w plakat reklamujący jeden  z  sensacyjnych  filmów – kolejna  
historia o praworządnym policjancie schodzącym na złą drogę. 

–  Zdaje się, że masz większą ochotę na kryminał niż na romans. 
–  Obiecałem  ci  już,  że  to  ty  wybierasz  film  i dotrzymam  słowa. 

Oczywiście, jeśli zdecydujesz się na inny film... – Schował ręce do kie-
szeni  i uśmiechnął  się  do  niej  błagalnie  –  nie  będę  miał  nic  przeciwko 
temu. 

–  Jestem skłonna pójść na inny film, ale pod jednym warunkiem. 
–  Jakim? 
–  Ja płacę za bilety. 
–  Widzę, że znów pokazujesz pazurki.  
Podniosła  ręce i  rozcapierzyła palce w  geście rozzłoszczonej kotki. 
–  Decyzja należy do ciebie. 
–  A co z prażoną kukurydzą? 
–  Możesz kupić, jeśli koniecznie chcesz. 
–  No dobrze, ubiłaś niezły interes.  
Doszedłszy do okienka, Cait kupiła dwa bilety na kreskówkę Disneya. 
–  Disney? – zdumiał się Joe, gdy Cait wręczyła mu bilet. 
–  To chyba niezły kompromis? 
W pierwszym momencie miał minę, jakby chciał się z nią spierać, po 

chwili jednak uśmiechnął się szeroko. 

–  Disney  –  powtórzył.  –  Masz  rację,  to  może  być  niezła  zabawa. 

Mam tylko nadzieję,  że nie  będziemy jedynymi  widzami  w wieku powy-
żej dziesięciu lat. 

Zajęli  miejsca  w tylnej  części  sali,  chrupiąc  prażoną  kukurydzę 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

z dużej torebki. Sala  była pełna, dzieci kręciły się  w tę i z powrotem po 
przejściach. Joe martwił się niepotrzebnie – dorosłych było sporo, choć 
oczywiście większość z nich towarzyszyła swym pociechom. 

Światła przygasły i Cait usadowiła się wygodnie w fotelu, sięgając po 

garść  kukurydzy.  Na  ekranie  pojawiły  się  reklamówki,  ale  hałas  na  sali 
prawie się nie zmniejszył. 

–  Czy dzieciaki ci przeszkadzają? – chciał wiedzieć Joe. 
–  O Boże, nie! Uwielbiam dzieci. 
–  Naprawdę? 
Jego zdziwienie uraziło Cait, popatrzyła nań z wyrzutem. 
–  Rozmawialiśmy już na ten temat – odparła, zlizując sól z palców. 
–  Czyżby? Kiedy? 
–  Już zapomniałeś? Zebrało ci się na wspominki, jak to strasznie lu-

biłam bawić  się lalkami i byłeś pewien, że szybko  wyjdę  za mąż i będę 
miała  dom  pełen  dzieci.  –  Jego  słowa  sprawiły  jej  wówczas  przykrość, 
ponieważ „dom pełen dzieci" był właśnie tym, czego najbardziej pragnę-
ła, a nie wyglądało na to, by miała szybko zrealizować swe marzenie. 

–  Ach tak, teraz sobie przypominam. – Zaczerpnął pełną garść kuku-

rydzy. – Byłabyś fantastyczną matką, wiesz o tym. 

Łzy napłynęły nagle do oczu Cait. Zamrugała szybko powiekami, za-

skoczona, że wzruszyła się z tak głupiego powodu. 

Zaczął się film, widzowie poprawili się w fotelach. Cait skoncentrowa-

ła  uwagę  na  ekranie,  sięgając  co  jakiś  czas  po  omacku  do  torebki 
z prażoną  kukurydzą.  Ich  ręce  zetknęły  się  kilkakrotnie  i niemal  bez 
udziału  jej  świadomości,  ich  palce  splotły  się.  Ten  rodzaj  kontaktu 
z Joem budził poczucie spokoju. Był czymś naturalnym, ale  w tej chwili 
nie  chciała  się  nad  tym  zastanawiać.  Joe  naprawdę  się  nie  zmienił, 
wciąż  był  sympatyczny  i zabawny.  Jeśli  o to  idzie,  ona  też  się  niewiele 
zmieniła... 

Gdy projekcja się skończyła, puścił dłoń Cait. 
Włożyła szybko płaszcz i przewiesiła torbę przez ramię. Gdy  wycho-

dzili  z hałaśliwej,  zatłoczonej sali,  znów  wydało się  rzeczą  zupełnie  na-
turalną, iż wzięli się za ręce. 

Joe  otworzył  kabinę  ciężarówki,  opuścił  składany  stopień  i pomógł 

Cait  wsiąść.  O tej  porze  roku  zaczynało  się  wcześnie  zmierzchać  i na 
ulicy paliły się już jasne, wesołe światła latarń. Wolny placyk po drugiej 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

stronie był teraz pełen choinek. 

–  Kupiłaś już choinkę? – spytał Joe, wskazując ruchem głowy placyk, 

gdy już wsiadł do kabiny i zapuścił silnik. 

–  Zwykle nie ubieram choinki u siebie w domu, ponieważ świąteczny 

urlop spędzam  z Martinem i jego  rodziną... A ty?  Może jest coś, co  zo-
stawiasz  sobie  na  Wigilię  Bożego  Narodzenia?  –  zażartowała.  Było  jej 
przyjemnie wyobrażać sobie, jak Joe czeka do późna w nocy, by udeko-
rować choinkę dla swoich bratanic i bratanków. 

–  Wystarczająco  dużo  kłopotu  sprawia  mi  znalezienie  czasu  na  za-

kupy. 

–  Twoje projekty budowlane są tak absorbujące? – Nie zastanawiała 

się dotąd nad pracą Joego. Słyszała tylko od Paula, że Joe odnosi duże 
sukcesy.  Nie  miała  żadnych  logicznych  podstaw,  by  odczuwać  dumę 
z powodu jego dokonań, niemniej ją odczuwała. 

–  Prowadzenie  własnego interesu to  nie  praca od dziewiątej do  pią-

tej. Jestem na zawołanie przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale 
muszę powiedzieć, że to mi odpowiada, ponieważ kocham moją pracę. 

–  Bardzo się z tego cieszę, Joe, naprawdę. 
–  Czy na tyle, by pomóc mi ubrać moją choinkę? 
–  Kiedy? 
–  W następny weekend. 
–  Bardzo bym chciała – odrzekła, poruszona tym zaproszeniem – ale 

właśnie wtedy odlatuję do Minnesoty. 

–  W porządku – uśmiechnął się Joe. – Może następnym razem. 
Odwróciła się, marszcząc brwi, by ukryć rumieniec. 
Jechali  w milczeniu,  bowiem  Joe  skoncentrował  się  całkowicie  na 

manewrowaniu ciężarówką w dużym ruchu ulicznym. 

–  Podobał mi się  film – powiedziała Cait po  dłuższej chwili,  walcząc 

z przemożną  chęcią,  by  oprzeć  głowę  na  jego  ramieniu.  Usiłowała 
wmówić  sobie,  że  ten  impuls  spowodowany  jest  wyłącznie  ogromnym 
zmęczeniem. Niczym ponadto! 

–  Mnie  również  –  odrzekł  czule.  –  Tylko  następnym  razem  ja  płacę 

za bilety. Zrozumiałaś? 

Następnym  razem.  Znów  to  samo.  Podejrzewała,  że  Joe  zaczyna 

traktować  ich  znajomość  zbyt  poważnie.  Sugerował  już,  że  niedługo 
znów się  zobaczą, mówił o przyszłych randkach, jakby byli  związani  ze 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

sobą od dawna. Niemal jakby byli małżeństwem... 

Rozmyślała wciąż nad tym, gdy Joe wjechał na parking przed jej do-

mem.  Wyskoczył  i zaczął  zbierać  jej  pakunki,  trzymając  je  przed  sobą 
w ramionach  niczym  dziecko.  Cait  wygramoliła  się  sama  z kabiny,  we-
szła na klatkę schodową i otworzyła drzwi do mieszkania. 

Stojąc w przejściu, odwróciła się, by odebrać kilka większych paczek 

z ramion Joego. 

–  Znakomicie się bawiłam – powiedziała wesoło. 
–  Ja też. – Idąc tuż za Cait, wepchnął ją do salonu, po czym zbliżyw-

szy się do kanapy, rzucił na nią resztę pakunków. Zdawał się wypełniać 
sobą cały pokój. 

Żadne z nich nie odezwało się przez kilka minut, ale Cait wyczuwała 

instynktownie,  że  Joe  pragnie,  by  go  zaprosiła  na  kawę.  Myśl  była  ku-
sząca,  lecz  niebezpieczna.  Nie  może  dopuścić  do  tego,  by  robił  sobie 
jakieś nadzieje. Przecież ona jest zakochana  w Paulu. Po raz pierwszy 
od  blisko  roku  Paul  zaczął  ją  dostrzegać.  Nie  wolno  jej  zaprzepaścić 
wszystkiego, angażując się w jakąś historię z Joem. 

–  Dziękuję  ci  za...  dzisiejszy  dzień  –  powiedziała,  zawracając  do 

drzwi,  by go  wypuścić. Joe jednak schwycił ją  za przegub i przyciągnął 
do siebie. Nim zdążyła zaprotestować, znalazła się w jego ramionach. 

–  Mam  zamiar  cię  pocałować  –  powiedział  niskim,  osobliwie  czułym 

głosem. 

–  Naprawdę?  –  Nigdy  jeszcze  nie  działała  tak  na  nią  bliskość  męż-

czyzny, jego muskularne ciało, świeży zapach wody kolońskiej. Jej wła-
sne ciało zareagowało falą mieszanych doznań. Przede wszystkim było 
jej  dobrze  w jego  ramionach.  Nie  była  pewna,  dlaczego  tak  jest,  lecz 
obawiała się analizować swoje uczucia. 

Powoli, leniwie pochylił głowę. Gdy zetknęły się ich wargi, Cait wyda-

ła cichutki jęk. 

Na  chwilę  zapomniała,  że  zamierzała  się  uwolnić,  nim  pocałunek 

stanie się zbyt namiętny. Nim sprawy zajdą zbyt daleko... 

Joe  wyczuł  chyba  jej  determinację,  przesunął  bowiem  dłońmi  po  jej 

plecach  w delikatnej  pieszczocie,  przyciągając  ją  jeszcze  bliżej.  Jego 
usta  rozpoczęły  zmysłową  wędrówkę  po  jej  policzku,  wzdłuż  szczęki, 
potem w dół szyi... 

–  Joe!  –  wymówiła  z jękiem  jego  imię,  niepewna,  co  chce  powie-

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

dzieć. 

–  Hmmm? 
–  Czy  jesteś  znów  głodny?  –  Zastanawiała  się  gorączkowo,  czy  nie 

ma przypadkiem więcej krakersów w torbie. Może to by go powstrzyma-
ło. 

–  Bardzo  głodny  –  odpowiedział  z całą  powagą  niskim  zduszonym 

głosem. – Nigdy nie byłem bardziej głodny. 

–  Zjadłeś przecież lunch i mnóstwo prażonej kukurydzy. 
Zawahał się, po czym powoli uniósł głowę. 
–  Cait, jesteś pewna, że mówimy o tym samym? Och, do diabła, cóż 

to ma za znaczenie? Tylko to ma znaczenie. – Zamknął pocałunkiem jej 
rozchylone wargi. 

Cait poczuła, jak kolana się pod nią uginają, zawisła na nim, chwyta-

jąc  się  kurczowo  jego  marynarki,  jakby  się  spodziewała,  że  za  chwilę 
upadnie.  Co  było  wielce  prawdopodobne,  jeśli  nie  przestanie  jej  cało-
wać... 

–  Joe, proszę cię, dosyć. – Ale to właśnie ona lgnęła do niego. Musi 

coś  zrobić,  i to  szybko,  zanim  straci  całkowicie  zdolność  rozsądnego 
myślenia. 

Wciągnął spazmatycznie powietrze i wymruczał coś, czego nie zdoła-

ła rozszyfrować, ponieważ jego wargi muskały delikatnie jej policzek. 

–  Musimy... porozmawiać – oświadczyła, zaciskając mocno powieki. 

Jeśli nie spojrzy na Joego, będzie w stanie zrobić to, co powinna. 

–  Dobrze – zgodził się. 
–  Zaparzę nam kawy. 
Joe wypuścił ją nagle z objęć z ciężkim westchnieniem i pozbawiona 

podpory  Cait  niemal  upadła  na  oparcie  kanapy.  Musiała  się  pozbierać, 
by  jakoś  dojść  do  kuchni.  Bezwiednie  przesunęła  palcami  po  wargach, 
jakby nawet teraz nie była całkiem pewna, czy Joe nie trzyma jej wciąż 
w ramionach i nie całuje. 

Tym razem nie żartował i nie pajacował. Jego pocałunki były jak naj-

bardziej serio. Tak całuje mężczyzna kobietę, która go bardzo pociąga. 
Kobietę,  z którą  chce  nawiązać  bliższe  stosunki.  Cait  poczuła,  że  cała 
dygocze, nie jest w stanie się poruszyć. 

–  Czy chcesz, żebym to ja zaparzył kawę? 
 Skinęła głową i osunęła się na kanapę. Nie byłaby w stanie utrzymać 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

się na nogach. 

Joe  wrócił  po  kilku  minutach  z dwoma  parującymi  kubkami.  Jeden 

podał  ostrożnie  Cait,  ze  swoim  zaś  usiadł  w drugim  końcu  niebieskiej 
welurowej kanapy. 

–  Chciałaś porozmawiać? 
–  Tak – wykrztusiła Cait. Ze zdenerwowania w gardle ją dławiło i nie 

czuła się na siłach logicznie myśleć i formułować  zdania.  Machnęła tyl-
ko z rezygnacją wolną ręką, co najwyraźniej nie wystarczyło Joemu. 

–  Cait – spytał – co ci jest? 
–  Paul. – Z jej ust wydobył się dziwny pisk. 
–  Co z nim? 
–  Dzwonił do mnie. 
–  Tak, wiem. Mówiłaś mi już o tym. 
–  Czy  ty  nic  nie  rozumiesz?  –  wykrzyknęła,  jej  głos  zabrzmiał  nad-

spodziewanie  czysto.  –  Paul  wreszcie  okazał  mi  trochę  zainteresowa-
nia,  a teraz  ty  mnie  całujesz,  rozpowiadasz  wszystkim  naokoło,  że  je-
steśmy małżeństwem i robisz głupie  rzeczy  w stylu...  – Zamilkła, łapiąc 
głęboki oddech. – Joe, och proszę, Joe, nie zakochaj się we mnie! 

–  Zakochać  się  w tobie?  –  powtórzył  z niedowierzaniem.  –  Caitlin, 

chyba  nie  mówisz  serio.  Nie  obawiaj  się,  to  w ogóle  nie  wchodzi 
w rachubę. Nie ma mowy. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

–  Nie ma mowy? – Cait była pewna, że się przesłyszała. Zamrugała 

kilkakrotnie, jak gdyby to mogło poprawić jej słuch. Albo Joe nisko oce-
nia jej inteligencję, albo jest większym... draniem, niż myślała. 

–  Nie  musisz  się  martwić.  –  Sączył  kawę,  jego  spojrzenie  było  spo-

kojne, bez śladu emocji. – Nie zakocham się w tobie. 

–  Innymi  słowy,  masz  zwyczaj  całowania  niczego  nie  podejrzewają-

cych kobiet. 

–  To nie jest zwyczaj – odparł po namyśle. – Raczej rozrywka. 
–  Wygląda  na to,  że  w moim  przypadku  zaczyna  ci to jednak wcho-

dzić  w nawyk.  – Wzbierał  w niej  coraz  większy  gniew  i zupełnie  nie  ro-
zumiała,  czemu  czuje  się  urażona.  Powiedział  jej  dokładnie  to,  co  pra-
gnęła usłyszeć. Nie spodziewała się, że jej miłość własna dozna takiego 
uszczerbku. Przecież powinien ucieszyć ją fakt, iż Joe nie ma najmniej-
szego zamiaru zaangażować się uczuciowo. 

Ale jej nie cieszył. 
To znaczy, że pocałunki były dla niego przyjemnym interludium. Czas 

upływał mu szybciej i dzięki nim nie nudził się w jej towarzystwie. 

–  Może cię to zaszokuje – mówił Joe obojętnie – ale mężczyzna nie 

musi kochać kobiety, żeby ją całować. 

–  Wiem  o tym  –  powiedziała  ostro  Cait,  usiłując  się  opanować  i nie 

dopuścić do wybuchu wściekłości. 

–  A  ty  przestań  traktować  to  tak  lekko.  Gdybym  nie  była  związana 

z Paulem, mogłabym sobie Bóg wie co pomyśleć. 

–  Nie  wiedziałem,  że  jesteś  związana  z Paulem  –  odparł  nieco  zło-

śliwie. Pochyliwszy się do przodu, oparł łokcie na kolanach,  w irytująco 
swobodnej  pozie.  –  Gdyby  to  była  prawda,  nigdy  nie  umawiałbym  się 
z tobą  na  randkę.  Z mojego  punktu  widzenia  ten  „związek"  jest  raczej 
jednostronny. Czy nie mam racji? 

–  Masz – przyznała niechętnie. 
–  A więc – mówił dalej, odchylając się z powrotem na oparcie kanapy 

i zakładając  nogę  na  nogę  –  czy  pocałunki  sprawiły  ci  przyjemność? 
Nabrałem chyba wprawy od tamtego pierwszego razu? 

–  Czy naprawdę chcesz, żebym wystawiła ocenę? –  spytała  niecier-

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

pliwie. 

–  To  jasne,  że  jestem  znacznie  lepszy,  niż  wówczas,  gdy  byłem 

dzieckiem,  w przeciwnym  razie  nie  byłabyś taka  zmartwiona. – Upił łyk 
kawy, uśmiechając się sympatycznie przez cały czas. 

–  Możesz mi wierzyć, że nie jestem zmartwiona. 
–  Czyżby? – Uniósł wysoko brwi. 
–  Bez  wątpienia  spodziewasz  się,  że  padnę  ci  do  stóp,  pokonana 

twoim męskim wdziękiem. Cóż, jeśli o to właśnie ci chodzi, to twoje nie-
doczekanie! 

Skrzywił  usta  w uśmiechu,  jak  gdyby  wyobraził  ją  sobie  leżącą  na 

podłodze u jego stóp i widok ten sprawił mu przyjemność. 

–  Myślę,  że mamy tu do czynienia  z odwrotnym problemem – może 

to ty zakochałaś się we mnie i po prostu o tym nie wiesz. 

–  Ja 

miałabym 

się 

w tobie 

zakochać? 

– 

parsknęła 

z niedowierzaniem.  –  Kompletnie  ci  odbiło.  Prawdopodobieństwo  jest 
równe zeru. 

–  Dlaczego? Wiele kobiet mówiło mi, że przystojny za mnie skurczy-

byk. I że mam dużo męskiego wdzięku. Mój Boże, jestem dość zamoż-
ny i raczej... 

–  Kto ci o tym mówił? Twoja matka? – postarała się, by słowa te za-

brzmiały sarkastycznie. 

–  Może cię to zdziwi, ale mam sporo wielbicielek.  
Jego słowa dolały tylko oliwy do ognia. Sama nie wiedząc czemu by-

ła na niego tak wściekła, że ledwie mogła usiedzieć w miejscu. 

–  Nie  wątpię,  ale  jeśli  ja  się  zakocham  w mężczyźnie,  to  na  pewno 

nie  z tego  powodu,  że  jest  „przystojnym  skurczybykiem"  –  zacytowała 
ironicznie.  –  Spójrz  na  Paula  –  to  typ  mężczyzny,  który  mnie  pociąga. 
Dla mnie większe znaczenie ma wnętrze człowieka, a nie aparycja. 

Dlaczego więc tak się obawiasz zakochać we mnie? 
–  Wcale się nie obawiam! Cały czas wykręcasz kota ogonem. Zaczę-

łam  w ogóle  ten  temat,  ponieważ  sądziłam,  że  to  ty  zaczynasz  myśleć 
o nas zbyt poważnie. 

–  Wyjaśniłem ci już, że problem nie istnieje. 
–  Słyszałam! – Cait odstawiła kawę. Joe wyprowadził ją z równowagi 

do tego stopnia, że ręce jej się trzęsły. 

–  No  dobrze  –  powiedział  cicho,  spoglądając  na  nią  –  nie  odpowie-

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

działaś na moje pytanie. 

–  Które? 
–  Czy zrobiłem postępy w całowaniu? 
–  Chyba nie mówiłeś serio! 
–  Przeciwnie.  –  Również  odstawił  kawę  i uniósłszy  się  lekko 

z kanapy, chwycił ją w pasie i pociągnął ku sobie. 

Straciwszy równowagę, Cait upadła mu na kolana, zbyt zdziwiona, by 

stawiać opór. 

–  Spróbujmy jeszcze raz – szepnął. 
–  Ach...  –  Cait  była  przerażona  podnieceniem,  które  nią  owładnęło. 

Rozum podpowiadał jej, by uciekała, gdzie pieprz rośnie, natomiast inne 
uczucie,silniejsze  od  rozsądku  czy  ostrożności,  żądało  czegoś  wręcz 
przeciwnego. 

Joe pochylił się ku niej i stłumił słowa protestu pocałunkiem. Powinna 

być sztywna jak kołek w jego  ramionach,  dać mu nauczkę,  na jaką  za-
sługiwał.  Jak  śmiał  uważać,  że  natychmiast  się  w nim  zakocha?!  Jak 
śmiał  insynuować,  że  jest  kimś  w rodzaju...  greckiego  herosa  uwielbia-
nego przez kobiety?! Ale w chwili gdy spotkały się ich usta, Cait zadrża-
ła, doznając jednocześnie wstrząsu i głębokiej przyjemności. 

Wszystko w niej krzyczało, że to nie fair. Nie powinno jej być tak do-

brze z Joem. Są wyłącznie przyjaciółmi. Takiej reakcji mogłaby się spo-
dziewać podczas pocałunku z Paulem. Jeśli ją kiedykolwiek pocałuje. 

Chciała  go  odepchnąć,  zamiast  tego  jednak  jęknęła  cicho.  To  było 

takie  niewiarygodnie  cudowne.  I dziwnie  na  miejscu.  W tej  chwili 
wszystkie obawy zdawały się odpływać w siną dal. 

Nagle Joe przestał ją całować. Podświadome niezadowolenie  z tego 

faktu kazało jej otworzyć oczy. Napotkała wzrok Joego, jego oczy miały 
w tej chwili kolor akwamaryny. 

–  I jaki stopień mi wystawisz? – spytał ochrypłym szeptem, jak gdyby 

mówienie sprawiało mu trudność. 

–  Dobry.  –  Zdobyła  się  zaledwie  na  krótką  odpowiedź,  choć  była 

wściekła, że o to pyta. 

–  Tylko dobry? Pokiwała kilkakrotnie głową. 
–  Myślałem, że jesteśmy lepsi. 
–  My? 
 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  Oczywiście jestem tylko tak dobry, jak moja partnerka. 
–  W-więc jak mnie oceniasz? – Musiała o to zapytać. Jak idiotka sa-

ma wręczyła mu topór i położyła głowę na pieńku. Joe z pewnością wy-
korzysta  okazję,  by  podeptać  jej  miłość  własną  i obrócić  wszystko 
w żart. Nie zniosłaby tego w tej chwili. Spuściła wzrok w oczekiwaniu na 
egzekucję. 

–  Zrobiłaś duże postępy. 
Uniosła  ze  zdziwieniem  jedną  brew.  Nie  wiedziała,  co  na  to  powie-

dzieć. 

Siedzieli oboje w milczeniu. 
–  Sama  wiesz,  Cait  –  powiedział  wreszcie  czule  Joe,  że  jesteśmy 

w tym coraz lepsi. O wiele, wiele lepsi. 

Przytulił głowę do jej czoła.  
– Jeśli nie będziemy ostrożni, jeszcze się we mnie zakochasz. 
 
 
–  Gdzie byłaś przez całą sobotę? – spytała Lindy w poniedziałek ra-

no.  Odnawianie  zostało  zakończone  w piątek  późnym  popołudniem 
i pierwszą rzeczą, jaką Cait zrobiła dzisiejszego ranka, było przeniesie-
nie  rzeczy  z powrotem  do  własnego  pokoju.  –  Dzwoniłam  do  ciebie  co 
najmniej z dziesięć razy. 

–  Mówiłam ci przecież, że wybieram się na przed- świąteczne zaku-

py. Kupiłam też trochę okolicznościowych ozdóbek do mojego pokoju. 

–  Zajęło ci to cały dzień? – Mrużąc podejrzliwie oczy, postawiła tecz-

kę i oparła się o biurko Cait. 

–  Nie spotkałaś się chyba z Josephem Rockwellem?  
Cait  czuła,  jak  zdradziecki  rumieniec  wypełza  na  jej  szyję.  Spuściła 

wzrok, udając, że sprawdza coś w wykazie giełdowego kursu akcji Dow 
Jonesa,  by  zyskać  na czasie i jakoś się pozbierać. Nie mogła się  przy-
znać, jak było naprawdę. 

–  Byłam po prostu na  zakupach  – powiedziała. Żeby  zmienić temat, 

sięgnęła  po  grubą  teczkę  z nazwiskiem  Paula  wypisanym  u góry 
i spytała: – Nie wiesz przypadkiem, jakie plany na dzisiaj ma Paul? 

–  N-nie, nie widziałam go jeszcze. Czemu pytasz?  
Cait uśmiechnęła się promiennie do przyjaciółki. 
–  Zadzwonił  do  mnie  w piątek  wieczorem.  Och,  Lindy,  byłam  taka 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

podniecona,  że  o mało  nie  wyskoczyłam  ze  skóry.  –  Zniżyła  głos 
i rozejrzała  się  dla  upewnienia,  że  nikt  poza  Lindy  jej  nie  słyszy.  –  Na-
prawdę myślę, że chce się ze mną umówić na randkę. 

–  Czy ci to powiedział? 
–  Niezupełnie.  –  Cait  zmarszczyła  brwi.  Spodziewała  się,  że  Lindy 

okaże trochę entuzjazmu. 

–  Po co więc dzwonił? 
Cait odsunęła się z krzesłem i znów się rozejrzała. 
–  Był chyba zazdrosny – szepnęła cicho. 
–  Naprawdę? – Lindy otworzyła szeroko oczy. 
–  Czemu tak cię to dziwi? 
–  Z czego wnioskujesz, że Paul mógł być zazdrosny? 
–  Może  wyolbrzymiam  fakty,  ponieważ  bardzo  chcę  w nie  uwierzyć. 

Ale zadzwonił... 

–  I co powiedział? – naciskała  Lindy,  coraz bardziej ciekawa. –  Mu-

siał mieć chyba jakiś powód. 

–  Och,  tak.  Wspomniał,  że  jest  mi  wdzięczny  za  artykuł,  który  mu 

podsunęłam, oboje jednak wiedzieliśmy, że to wymówka. Myśl o tym, że 
być może jest zazdrosny, nasunęło mi jego pytanie, czy jestem sama. 

–  Mógł spytać cię o to z wielu innych powodów, nie uważasz? 
–  Tak, wiem, ale to ma sens, że chciał wiedzieć, czy Joe jest ze mną 

w mieszkaniu. 

–  A był? 
–  Oczywiście, że nie – odrzekła Cait zgodnie z prawdą. Nie czuła się 

winna z powodu ukrywania faktu, że był u niej wcześniej i że spędzili ra-
zem  niemal  całą  sobotę.  –  Jestem  pewna,  że  to  idiotyczna  uwaga  Jo-
ego  w piątek  była  przyczyną  telefonu  Paula.  Byłam  potwornie  wściekła 
na Joego, ale widzę, że mogę być mu raczej wdzięczna. 

Co to jest? – spytała nagle Lindy, wskazując na grubą teczkę leżącą 

przed Cait. Usta miała lekko zaciśnięte, jak gdyby była zakłopotana lub 
zirytowana – Cait nie miała pojęcia, na co lub na kogo. 

–  To, kochanie, jest klucz do mojej przyszłości z naszym wspaniałym 

szefem. 

Lindy nie odezwała się od razu i wyglądała na jeszcze bardziej zmie-

szaną niż przedtem. 

–  Co masz na myśli? 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Cait nie mogła  oprzeć się  wrażeniu,  że coś jest nie  w porządku z jej 

najlepszą  przyjaciółką.  Najwyraźniej  coś  przed  nią  ukrywała.  Cait  wie-
działa  jednak,  że  Lindy  powie  jej  o wszystkim,  gdy  będzie  gotowa.  Nie 
znosiła, by ją ponaglać i naciskać. 

–  Teczka – podsunęła jej Lindy, gdy Cait wciąż nie odpowiadała. 
–  Ach  tak.  Spędziłam  calutką  niedzielę,  przekopując  się  przez  stare 

czasopisma  z dziedziny  zarządzania  w poszukiwaniu  artykułów,  które 
mogłyby zainteresować Paula. Musiałam się cofnąć o pięć lat. Zrobiłam 
odbitki  artykułów,  które  uważam 

za 

najbardziej 

wartościowe 

i dołączyłam krótką analizę  własną. Chciałabym  dać mu to dzisiaj. Dla-
tego pytałam, czy znasz już jego rozkład dnia. 

–  Niestety nie – mruknęła Lindy. Wyprostowała się, sięgnęła po swo-

ją  teczkę  i udawała,  że  sprawdza  zegarek.  Następnie  uśmiechnęła  się 
uspokajająco  do  Cait.  –  Lepiej  wezmę  się  do  pracy.  Wpadnę  później 
i pomogę ci udekorować pokój, dobrze? 

–  Dzięki. Życz mi powodzenia z Paulem. 
–  Wiesz dobrze, że ci życzę – powiedziała cicho Lindy. 
Gdy  została  sama  Cait  złapała  się  na  tym,  że  spogląda  co  chwila 

w stronę drzwi, czekając, aż stanie w nich Joe. Jego pracownicy byli na 
miejscu od wczesnego ranka, ale mimo dość późnej pory Joe wciąż się 
nie  zjawiał. Dopiero po pewnym czasie uświadomiła sobie,  że to Paula 
powinna wyglądać, nie Joego. To Paul był obiektem jej zainteresowania 
i złościło  ją,  że  Joe  zajmuje  tyle  miejsca  w jej  myślach. Właśnie  zamy-
kano  nowojorską  giełdę,  gdy  na  korytarzu  mignęła  jej  sylwetka  Paula. 
Chwyciwszy pośpiesznie  teczkę, bez  wahania popędziła  w kierunku je-
go  gabinetu.  Okazja  spadła  jej  z nieba  i Cait  miała  zamiar  ją  wykorzy-
stać. 

–  Dzień  dobry,  Paul  –  powiedziała  serdecznie,  stając  w drzwiach.  – 

Czy masz chwilę czasu, czy też wolisz, żebym wpadła później? 

Wyglądał na  zmęczonego, jakby ten dzień  wyczerpał  wszystkie jego 

siły. Serce jej wezbrało świeżą falą miłości. To prawda, że przez krótką 
chwilę nękały ją wątpliwości. Miałaby je każda kobieta, którą choć przez 
moment  trzymał  w objęciach  Joe.  Mógł  być  arogancki,  robić  głupie  ka-
wały, ale miał wdzięk. Teraz jednak, będąc z Paulem, Cait przypomniała 
sobie, kogo naprawdę kocha. 

–  Nie chciałabym sprawiać kłopotu – dodała cicho. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  Wejdź,  proszę,  Cait.  –  Uśmiechnął  się  apatycznie.  –  Mam  chwilę 

czasu. – Wskazał jej gestem krzesło. 

Weszła  do  gabinetu  niemal  w radosnych  podskokach.  Wiedząc,  że 

spędzi  kilka  minut  sam  na  sam  z Paulem,  poświęciła  więcej  czasu  po-
rannej  toalecie.  Obrzucił  ją  spojrzeniem  i uśmiechnął  się,  tym  razem 
jednak Cait pomyślała, że dostrzega w jego oczach błysk uznania. 

–  Czym  mogę  ci  służyć?  Mam  nadzieję,  że  jesteś  zadowolona  ze 

swego pokoju. – Ściągnął lekko brwi. 

Przez moment zapomniała, po co do niego przyszła i wpatrywała się 

weń  bezmyślnie,  póki  jego  wzrok  nie  spoczął  na  trzymanej  przez  nią 
teczce. 

–  Pokój  wygląda  fantastycznie  –  powiedziała  czym  prędzej.  –  Hm, 

przyszłam  do  ciebie,  bo...  –  Zająknęła  się,    po  czym  zaczerpnąwszy 
tchu,  mówiła dalej: 

–  Przejrzałam  w domu  trochę  czasopism  z dziedziny  zarządzania 

i znalazłam kilka artykułów, które mogą cię zainteresować. – Podała mu 
uroczyście teczkę. Wziął ją od niej i otworzył ostrożnie. 

–  O Boże – powiedział, przerzucając strony i przebiegając wzrokiem 

jej notatki – musiałaś spędzić nad tym wiele godzin. 

–  To... drobiazg. – Chętnie zrobiłaby znacznie więcej, by zyskać jego 

uznanie, a w końcu może i miłość. 

–  Nie uda mi się tego przejrzeć w ciągu najbliższych kilku dni. 
–  Och, przecież nie ma pośpiechu. Wspomniałeś, że poprzedni arty-

kuł  był  ci  bardzo  pomocny,  pomyślałam  więc,  że  powinieneś  zapoznać 
się dla porównania z innymi, które dotyczą obecnego stanu rynku. 

–  Dziękuję, to naprawdę bardzo ładnie z twojej strony. 
–  Jestem szczęśliwa, że mogłam to dla ciebie zrobić. Bardzo szczę-

śliwa – dodała z olśniewającym uśmiechem. Ponieważ Paul się nie od-
zywał, Cait wstała z ociąganiem. – Musisz być kompletnie wypompowa-
ny po tylu spotkaniach, nie będę ci dłużej zawracała głowy. 

Była już prawie przy drzwiach, gdy Paul nagle przemówił. 
–  Właściwie wpadłem do pracy tylko po to, żeby zabrać parę rzeczy. 

Idę dziś wieczorem na ważną randkę. 

Cait miała uczucie, że podłoga zapada się pod jej stopami. 
–  Randkę?  –  powtórzyła,  nim  zdążyła  ugryźć  się  w język. 

Z najwyższym trudem udało jej się zapanować nad wyrazem twarzy. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Paul uśmiechnął się z chłopięcym wdziękiem. 
–  Tak, zaprosiłem ją na kolację. 
–  Wobec tego baw się dobrze. 
–  Dziękuję, na pewno  będę.  – Oczy  błyszczały mu podnieceniem.  – 

Och, przy okazji – dodał, wskazując na efekt jej cało niedzielnej pracy – 
dziękuję ci za wysiłek, który włożyłaś w przygotowanie tego materiału. 

–  Proszę bardzo. 
Wróciwszy do swego pokoju, Cait siedziała w zupełnym odrętwieniu. 

Paul  umówił  się  na  randkę.  Nie  oczekiwała,  by  wiódł  życie  pustelnika, 
ale  nigdy  dotąd  nie  wspominał,  że  się  z kimś  spotyka.  Mogłaby  podej-
rzewać,  że  rzucił  tę  uwagę  po  to,  by  wzbudzić  jej  zazdrość,  gdyby  nie 
jego  autentyczna  radość  z tego  powodu.  Poza  tym  Paul  nie  jest  czło-
wiekiem, który potrafiłby udawać. 

–  Cait,  na Boga – powiedziała Lindy,  wchodząc  w chwilę później  do 

jej pokoju – co się stało? Wyglądasz okropnie. 

Cait przełknęła z trudem ślinę i spróbowała się uśmiechnąć. 
–  Rozmawiałam z Paulem i dałam mu zebrane przeze mnie materia-

ły. 

–  Nie docenił twojej pracy? – Lindy wzięła girlandę leżącą na biurku 

Cait i przypięła ją do drzwi. 

–  Jestem  pewna,  że  tak  –  odpowiedziała  Cait.  –  To  na  mnie  nie 

zwraca  uwagi.  Traktuje  mnie  jak  powietrze.  –  Odgarnęła  włosy  z czoła 
i oparła  łokcie  na  biurku,  straszliwie  przygnębiona.  Jeśli  nie  zadziała 
błyskawicznie, straci Paula dla jakiejś kobiety bez twarzy i nazwiska. 

–  Przedtem  też  cię  tak  traktował.  O co  więc  chodzi  tym  razem?  – 

Zawiesiła  na  oknie  srebrny  dzwoneczek,  unikając  wzroku  Cait,  która 
bezmyślnie  obracała  w palcach  ceramiczne  figurki  trzech  mędrców  ze 
Wschodu. 

–  Paul umówił się na randkę i z jego słów wynika, że nie jest to jakaś 

przypadkowa  kobieta.  Musi  być  dla  niego  ważna.  Wyglądał  jak  mały 
chłopiec, któremu dano klucz do sklepu ze słodyczami. 

Wiadomość  ta  najwyraźniej  zaskoczyła  Lindy  nie  mniej  niż  Cait.  Po 

chwili milczenia spytała cicho: 

–  I co masz zamiar z tym zrobić? 
–  O  Boże,  naprawdę  nie  wiem!  –  wykrzyknęła  Cait,  kryjąc  twarz 

w dłoniach. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Lindy wymówiła się czymś i wyszła. Gdy Cait podniosła oczy, przyja-

ciółki  już  nie  było.  Westchnęła  ze  znużeniem.  Przyszła  rano  do  pracy 
w radosnym nastroju, pełna nadziei, a teraz wszystko spaliło na panew-
ce. Nigdy jeszcze nie znajdowała się w stanie takiej depresji. Wiedziała, 
że  najlepszym  antidotum  byłaby  aktywność  fizyczna.  Cokolwiek.  Naj-
gorsze, co mogła zrobić, to pójść do domu i poddać się chandrze. Może 
powinna kupić sobie choinkę i trochę  ozdób. To by jej  zapewne popra-
wiło  nastrój,  a przynajmniej  musiałaby  wyjść  z domu.  Poza  tym,  gdyby 
zadzwonił Joe, nie musiałaby odbierać telefonu. 

Ledwie  zdążyła  o tym  pomyśleć,  gdy  potężna  sylwetka  przesłoniła 

światło drzwi. 

Joe. 
Jaskrawo-pomarańczowy  kask  miał  zsunięty  do  tyłu  na  kowbojską 

modłę.  Obrazu  dopełniały  zakurzone  buty  i torba  z narzędziami,  zwisa-
jąca  nisko  na  biodrze.  Nawet  pozycja,  w jakiej  stał,  z kciukami  założo-
nymi za pas, sugerowała, że szykuje się do ostatecznej rozgrywki. 

–  Cześć, ślicznotko – wycedził, uśmiechając się do niej leniwie. Cait 

mogłaby przysiąc, że zrobił to specjalnie, by zagrać jej na nerwach. Ale 
w jej obecnym nastroju ten numer nie wypalił. 

–  Może znalazłbyś sobie inną ofiarę do swoich wygłupów? 
–  Coś takiego! – Joe pokręcił głową z udawaną rozpaczą. Nie przej-

mując  się  wcale  brakiem  zaproszenia  z jej  strony,  wszedł  i rozwalił  się 
na krześle przy biurku. 

–  Posłuchaj,  Joe,  sam  widzisz,  że  jestem  dziś  marnym  kompanem. 

Idź poflirtować z recepcjonistką, jeśli chcesz kogoś unieszczęśliwić. 

–  Widzę, że pazurki są dziś wyjątkowo ostre. – Pomacał dłońmi klat-

kę piersiową, jak gdyby sprawdzał obrażenia. – Co się stało? – Złośliwe 
błyski w jego oczach zniknęły, gdy dobrze się jej przyjrzał. 

Gdyby  wzrok  mógł  zabijać,  Joe  powinien  dawno  już  paść  trupem, 

uodpornił się jednak na jej spojrzenia. 

–  Skąd  wiesz,  że  nie  przyszedłem  zainwestować  pięćdziesięciu  ty-

sięcy dolarów? – spytał, czując się tu jak w domu. Wziął z jej biurka dłu-
gopis i zaczął się nim bawić. 

Cait nie miała najmniejszej ochoty na żarty. 
–  A przyszedłeś? 
–  Niezupełnie. Chciałem cię prosić... 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  No  to  wynoś  się  stąd.  –  Chwyciła  stertę  papierów  i prasnęła  nią 

o biurko. Ale nieuprzejmość, nawet wobec Joego, nie leżała  w jej natu-
rze.  Walczyła  ze  łzami  i coraz  silniejszą  potrzebą  wyjaśnienia  swego 
zachowania,  przeproszenia  go  za  nie.  Joe  podniósł  się  powoli 
i smyrgnął niedbale długopis. 

–  Niech ci będzie. Skoro chęć poproszenia cię, byś mi pomogła wy-

brać choinkę, jest czymś tak karygodnym... 

–  Idziesz kupować choinkę? 
–  To właśnie powiedziałem – rzucił przez ramię, idąc w stronę drzwi. 
Cały  świat  zwalił  się  nagle  na  jej  barki.  Zachowała  się  jak  ostatnia, 

jędza. Przyszedł,  by ją  włączyć do swych przedświątecznych przygoto-
wań, a ona go przepędziła swym ciętym jęzorem i wyniosłą postawą. 

Cait  nie  była  osobą  skorą  do  łez,  teraz  jednak  z trudem  mogła  nad 

nimi zapanować. Dolna  warga  zaczęła jej drżeć. Czuła się, jakby  znów 
miała  osiem  lat  –  zupełnie  jak  tego  dnia,  gdy  się  okazało,  że  Betsy 
McDonald nie zaprosiła jej na urodzinowe przyjęcie. Tyle że teraz zosta-
ła odrzucona przez Paula. 

Zebrawszy  swoje  rzeczy,  Cait  wrzuciła  papiery  do  teczki 

z nietypowym  dla  niej  lekceważeniem.  Włożyła  płaszcz,  zapięła  go 
szybko i zacisnęła szalik wokół szyi, jakby to był katowski stryczek. 

Joe  rozmawiał  z brygadzistą, który  prowadził  przez cały  dzień swoje 

prace, nie przeszkadzając innym. Zawahał się na widok Cait, przerywa-
jąc rozmowę. Ich oczy się spotkały i choć próbowała ukryć poczucie wi-
ny,  raczej  jej  się  to  nie  udało.  Postąpił  krok  w jej  kierunku,  ona  jednak 
zadarła głowę do góry, zbyt dumna, by przyznać się do swoich uczuć. 

Przeszła obok niego, starając się patrzeć wszędzie, byle tylko nie na 

niego. 

Krępy  brygadzista  wyraźnie  chciał  wrócić  do  przerwanej  rozmowy, 

ale Joe nie zwracał na niego uwagi, wpatrując się w Cait przymrużony-
mi oczyma. Czuła jego badawczy wzrok tak wyraźnie, jak gdyby jej do-
tykał. Nie mogąc znieść tego dłużej, odwróciła ku niemu twarz. Broda jej 
się trzęsła, mimo iż usiłowała się opanować. 

–  Cait! – zawołał. 
Szła  szybkim  krokiem  w stronę  windy,  obawiając  się,  że  nie  zdoła 

zachować  resztek  godności  i wybuchnie  płaczem.  Nie  odezwała  się, 
pewna, że mówiąc cokolwiek, zrobi z siebie jeszcze większą idiotkę niż 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

zwykle.  Nie  miała  pojęcia,  co  ją  popchnęło  do  powiedzenia  Joemu 
wszystkich  tych  okropnych  rzeczy.  To  przecież  nie  on  sprawił  jej  przy-
krość, ona zaś odegrała się na nim za swe niepowodzenia. 

Powinna była  się  spodziewać,  że ucieczka jest niemożliwa.  Niemal  

biegnąc  korytarzem,  minęła recepcję i zatrzymała się przed windą. 

–  Nie  masz  zamiaru  odezwać  się  do  mnie?  –  spytał  Joe,  który  na-

stępował jej na pięty niczym pies gończy. 

–  Nie.  –  Wpatrywała  się  z napięciem  w cyferki  rozbłyskujące  nad 

drzwiami  windy,  która  poruszała  się  z denerwującą  powolnością.  Jesz-
cze trzy piętra i droga ucieczki stanie otworem. 

–  Co było obraźliwego w zaproszeniu cię do pomocy w zakupie cho-

inki? – spytał. 

Niemal płacząc, machnęła ręką w nadziei, że zrozumie, iż w tej chwili 

nie  jest  zdolna  do  jakichkolwiek  wyjaśnień.  Gardło  miała  ściśnięte,  od-
dychała  z trudem.  Łzy  gromadziły  się  jej  pod  powiekami,  wszystko  za-
częło się zamazywać przed oczyma. 

–  No, powiedz – nie dawał jej spokoju. Spróbowała przełknąć ślinę. 
–  I  tak  nie  zrozumiesz.  –  Czemu,  och,  czemu  ta  winda  jedzie  tak 

wolno? 

–  A może jednak? 
–  Miała  dwa  wyjścia:  poddać  się  i wszystko  wyjaśnić  lub  stać  tak 

i kłócić  się.  Pierwsze  było  łatwiejsze,  gdyż  szczerze  mówiąc  Cait  nie 
miała siły walczyć z nim. Westchnęła głęboko i powiedziała: 

–  Zaczęło  się  od  tego,  że  przygotowałam  dla  Paula  analizę  artyku-

łów... 

–  Mogłem się domyślić, że Paul ma z tym coś wspólnego – mruknął 

Joe pod nosem. 

–  Siedziałam nad tym mnóstwo godzin, włożyłam tyle serca i... i... nie 

wiem, czego się spodziewałam, ale... 

–  Co  się  stało?  Jak  się  zachował  Paul?  Cait  otarła  oczy  wierzchem 

dłoni. 

–  Jeśli  masz  zamiar  bez  przerwy  mi  przerywać,  nie  widzę  sensu 

mówienia czegokolwiek. 

–  Szefie? –  zawołał  ze  zniecierpliwieniem brygadzista. Właśnie wte-

dy  otworzyły się drzwi  windy, odsłaniając gromadkę ludzi. Gapili się na 
Cait i Joego, który chwycił ją za łokieć, nie pozwalając wejść do środka. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  Josephie!  –  syknęła.  –  Puść  mnie  natychmiast!  –  Uznając,  że  ma 

przewagę,  zawołała:  –  Ten  mężczyzna  stosuje  przemoc!  –  Jeśli  miała 
nadzieję,  że  rycerz  w błyszczącej  zbroi  pośpieszy  jej  na  ratunek,  prze-
żyła bolesne rozczarowanie. Mogłoby się zdawać, że nikt nie słyszał jej 
słów. 

–  Proszę  się  nie  przejmować,  jesteśmy  małżeństwem.–Joe 

uśmiechnął się do wszystkich ze zniewalającym wdziękiem. 

–  Szefie? – powtórzył głośno brygadzista. 
–  Macie wolne na resztę dnia! – odkrzyknął Joe. 
–  Powiedz chłopcom, że mogą pójść po gwiazdkowe prezenty. 
–  Niech się upewnię – na dzisiejszy dzień koniec roboty? Myślałem, 

że mamy cholernie napięty plan? 

–  Tak jest – powiedział głośno Joe, gdy drzwi windy się zamknęły. 
Cait  chyba  nigdy  w życiu  nie  była  w takim  centrum  zainteresowania. 

Oczy wszystkich były utkwione w nich obojgu i jedyne, co jej pozostało, 
to stać z wysoko podniesioną głową. 

Gdy napięcie stało się nie do zniesienia, Cait odwróciła się twarzą do 

reszty pasażerów. 

–  Nie jesteśmy małżeństwem – oznajmiła. 
–  Owszem, jesteśmy – nie dał się zbić z tropu Joe.– Po prostu o tym 

zapomniała. 

–  Nieprawda  i jeśli  ośmielisz  się  pleść  znów  duby  smalone 

o amnezji... 

–  Ależ, kochanie... 
–  Przestań  natychmiast,  Josephie  Rockwell!  Nikt  ci  nie  wierzy.  Wy-

starczy jedno spojrzenie na nas, by wiedzieć, kto tu mówi prawdę. 

Winda  zatrzymała  się  wreszcie  na  parterze  i Cait  odetchnęła  z ulgą. 

Drzwi się rozsunęły. Pierwsze  wyszły  z windy  dwie kobiety.  Zatrzymały 
się na moment i obrzuciły Joego pełnym zrozumienia wzrokiem. 

–  Czy ona często to robi? – spytał jakiś mężczyzna z wyraźnym roz-

bawieniem. 

–  Niestety tak – odpowiedział Joe, biorąc Cait pod rękę i prowadząc 

ją przez  hol. Spróbowała się  wyswobodzić, trzymał ją jednak mocno.  – 
Widzi pan, poślubiłem zapominalską pannę młodą. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Cait  nerwowo  wygładziła  na  biodrach  czerwoną  aksamitną  suknię. 

Z sercem bijącym jak szalone, czekała na przyjazd Joego. Spędziła całe 
godziny na przygotowaniach do świątecznego przyjęcia w domu Paula. 
Ściskało ją w dołku ze zdenerwowania. 

Ona,  tajemnicza  kobieta,  z którą  Paul  umówił  się  na  randkę, 

z pewnością  tam  będzie.  Cait  miałaby  pierwszą  okazję,  by  otaksować 
rywalkę.  Przejrzała  się  w lustrze  niezliczoną  ilość  razy,  próbując  obiek-
tywnie  ocenić  swoje  szanse  u Paula,  jeśli  idzie  o wygląd.  Suknia  była 
szałowa. Włosy bez skazy. Reszta względnie doskonała. 

Zadźwięczał dzwonek u drzwi i Cait dosłownie pofrunęła przez pokój, 

by je otworzyć. 

–  Wiesz jaki jesteś, Josephie Rockwell? 
–  Spóźniony? – podsunął jej. 
–  Dokuczliwy  –  udała,  że  nie  słyszy.  –  Dokuczliwy  tyran.  Żałuję,  że 

się  w ogóle  zgodziłam,  byś  zabrał  mnie  na  przyjęcie  Paula.  Nie  wiem, 
co mi przyszło do głowy. 

–  Bez wątpienia miałaś nadzieję zapędzić mnie pod jemiołę – powie-

dział z mrugnięciem, które miało sugerować, że da się łatwo namówić. 

–  Najpierw porywasz mnie i zmuszasz, bym kupowała z tobą choinkę 

– rozzłościła się. – Potem... 

–  Spokojnie, Cait, przyznaj, że się dobrze bawiłaś. – Rozwalił się na 

kanapie, tymczasem Cait wyjęła z szafy płaszcz i torebkę. 

–  Kto  by  uwierzył,  że  facet,  który  kupuje  swojej  matce  rostbef 

i pokarm  dla  kotów  na  Gwiazdkę,  będzie  taki  wybredny  przy  wyborze 
choinki! 

–  Zabrałem cię przecież potem na kolację! 
Cait skinęła głową. Musiała przyznać, że Joe wychodził ze skóry, by 

zapomniała  o swoich  troskach.  Mówiła  o wyprawie  po  choinkę  jak 
o ciężkiej pańszczyźnie, a to właśnie Joe sprawił, że wieczór był bardzo 
przyjemny i pozostanie na długo w jej pamięci. 

Jego dobry humor był zaraźliwy i bardzo szybko zapomniała o Paulu 

i jego randce z inną kobietą. 

–  Rozmyśliłam  się  –  zdecydowała  nagle  Cait,  przyciskając  dłonią 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

zbuntowany  żołądek.  –  Wcale  nie  mam  ochoty  iść  na  to  przyjęcie.  – 
Wieczór był z góry stracony. Nie mogłaby się dobrze bawić obserwując, 
jak mężczyzna, którego kocha, nadskakuje kobiecie, którą kocha. Po co 
miała się tak katować? 

–  Nie chcesz iść na przyjęcie? – zdumiał się Joe. – Myślałem, że ze 

względu na nie specjalnie zmieniłaś dzień wylotu do Minneapolis? 

–  Owszem,  ale  to  było  dawno.  –  Cait  rozprostowała  ramiona 

i podniosła  wysoko głowę, chcąc przekonać Joego,  że mówi poważnie. 
Mógł ją zmusić, by poszła  z nim kupować choinkę, ale przyjęcie to cał-
kiem inna sprawa. 

–  Ona tam będzie – dodała w charakterze wyjaśnienia. 
–  Ona? – powtórzył Joe, chowając ręce do kieszeni. Był diablo przy-

stojny  w ciemnoniebieskim  garniturze  i najwyraźniej  o tym  wiedział. 
W świetnie  skrojonych  spodniach  czuł  się  równie  swobodnie  jak 
w dżinsach. 

–  Sądziłem,  że chcesz ją poznać – prowokował.– To okazja, by  wy-

robić sobie zdanie na jej temat. 

–  Nie chcę nawet wiedzieć, jak wygląda – odparła Cait ostro. Nie po-

trzebowała. Miała już swoje zdanie o dziewczynie Paula. – Jest piękna. 

–  Ty również. 
Cait roześmiała się drwiąco. Nie miała zamiaru pomniejszać walorów 

swej urody. Była dość atrakcyjna, a tego wieczora wyglądała wyjątkowo 
korzystnie. 

Zerkając 

na 

swe 

odbicie 

w lustrze, 

stwierdziła 

z przyjemnością,  że  jej  włosy  wyglądają  bardzo  ładnie  i otaczają  głowę 
puszystą aureolą. Ale nie będzie się oszukiwać. Nawet przy dużej dozie 
wyobraźni,  trudno  nazwać  ją  nadzwyczajną  pięknością.  Jej  oczy  mają 
ładny ciepły odcień brązu, to prawda, a nosek miły kształt. Zadzierżysty, 
jak go nazywa Lindy. Ale co to ma za znaczenie? Jak mogłaby się mie-
rzyć  z niewątpliwie  szałową  tajemniczą  wybranką  Paula.  To  tak,  jakby 
porównywać grube bawełniane skarpety z jedwabnymi pończochami. 

–  Nigdy  bym nie przypuszczał,  że jesteś tchórzem –  powiedział Joe 

obojętnym tonem i zawrócił ku drzwiom. 

Najwyraźniej  nie  zamierzał  się  z nią  spierać.  Cait  niemal  pragnęła, 

żeby  tak  było,  mogłaby  wtedy  zademonstrować  swą  silną  wolę.  Żadne 
argumenty nie przekonałyby jej do pójścia na przyjęcie. Poza tym bolały 
ją nogi. Włożyła nowe, jeszcze nie rozchodzone, pantofelki na wysokich 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

obcasach i gdyby jednak zdecydowała się pójść na to nieszczęsne przy-
jęcie, prawdopodobnie utykałaby potem przez kilka dni. 

–  Nie  jestem  tchórzem  –  powiedziała  z mocą,  przybierając  obojętny 

wyraz  twarzy.  –  Po  prostu  kieruję  się  zdrowym  rozsądkiem.  Czemu 
mam  zepsuć  sobie  cały  urlop?  Będę  widziała  Paula  ostatni  raz  przed 
świętami. Jutro rano lecę do Minnesoty. 

–  Wiem.  –  Joe  zmarszczył  brwi  i zawahał  się  przez  chwilę,  sięgając 

do klamki. – Jesteś całkiem pewna? 

–  Absolutnie. – Była nieco  zdziwiona,  że Joe nie  robi  z tego  historii. 

Spodziewała się potyczki słownej. 

–  Wybór, rzecz jasna, należy do ciebie  – powiedział,  wzruszając  ra-

mionami. – Ale wiem, że gdybym był na twoim miejscu, spędziłbym cały 
wieczór,  żałując  swej  decyzji.  –  Przyjrzał  jej  się  z chytrym  uśmiechem. 
Jęknęła  w duchu.  Jedna rzecz  doprowadzała ją  do  szału – sposób  for-
mułowania  przez  Joego  najbardziej  zaskakujących  wypowiedzi.  Od 
czasu do czasu mówił coś tak rozsądnego, że zmuszał ją do zwątpienia 
w słuszność własnych wniosków i przekonań. I tym razem tak było. Miał 
rację – jeśli nie pójdzie do Paula, będzie tego żałować. A ponieważ jutro 
rano  leci  do  Minnesoty,  nie  będzie  mogła  spytać  nikogo,  jak  się  udało 
przyjęcie. 

–  Idziesz czy nie? – spytał. 
Mrucząc coś pod nosem, Cait pozwoliła, by podał jej płaszcz. 
–  Idę, ale wcale mi się to nie podoba. Ani trochę. 
–  Wszystko będzie dobrze. 
–  Prawdopodobnie to samo powiedziano Joannie d'Arc. 
 
 
Cait ściskała  w dłoniach  szklaneczkę  z ponczem, jak gdyby się oba-

wiała, że ktoś ją jej odbierze. Od chwili przyjazdu stała nieruchomo przy 
udekorowanym girlandami kominku, w którym trzaskał wesoły ogień. 

–  Czy  ona  już  tu  jest?  –  szepnęła  do  Lindy,  przechodzącej  z tacą 

pełną kanapek. 

–  Kto? 
–  Przyjaciółka Paula – powiedziała znacząco Cait. Zarówno Joe, jak 

Lindy zaczynali ją drażnić. – Od pół godziny sterczę tutaj i wypatruję jej. 

Lindy odwróciła głowę. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  Ja... ja nie mam pojęcia, czy ona tu jest. 
–  Zostań ze mną, na miłość boską – poprosiła Cait, drżąc jak osika. 

Joe  zostawił  ją  natychmiast  po  przyjeździe.  Owszem,  przyniósł  jej 
szklaneczkę  ponczu,  ale  po  chwili  zostawił  ją  samej  sobie.  I to  był  ten 
sam mężczyzna, który namawiał ją, by przyszła na przyjęcie, obiecując, 
że będzie u jej boku przez cały czas, gdyby go potrzebowała. 

–  Pomagam  Paulowi  szykować  przystawki  –  wyjaśniła  Lindy  –  ina-

czej z przyjemnością pogadałabym z tobą. 

–  Znajdź Joego i powiedz, żeby tu przyszedł, dobrze? – Zrobiłaby to 

sama, ale noga dokuczała jej piekielnie. 

–  Oczywiście. 
Gdy  Lindy  odeszła,  Cait  przebiegła  wzrokiem  salon  pełen  ludzi. 

Wśród  gości  było  wielu  współpracowników  i klientów  Paula,  no 
i oczywiście wszyscy koledzy biurowi. 

–  Chciałaś mnie widzieć? – spytał Joe, podchodząc do niej. 
–  Dziękuję ci bardzo – syknęła ze sztucznym uśmiechem na twarzy, 

siląc się na ironiczny ton. 

–  Ależ  proszę.  –  Oparł  się  łokciem  o obramowanie  kominka 

i obdarzył ją chłopięcym uśmiechem. – Mogę wiedzieć, za co mi dzięku-
jesz? 

–  Przestań się bawić moim kosztem, Joe. Nie teraz, proszę. – Prze-

niosła ciężar ciała z jednej nogi na drugą, co ściągnęło uwagę Joego na 
jej pantofelki. 

–  Bolą cię nogi? 
–  Stąpanie  po  rozżarzonych  węglach  byłoby  mniej  bolesne  od  cho-

dzenia w tych głupich szpilkach. 

–  Po co więc je włożyłaś? 
–  Ponieważ  pasują  do  sukienki.  Posłuchaj,  czy  masz  coś  przeciwko 

temu,  byśmy  zeszli  z tematu  mojego  obuwia  i porozmawiali  o bardziej 
interesującej sprawie. 

–  To znaczy? 
–  Która to? 
Ale  Joe  był  równie  tępy  jak  Lindy.  Z pewnością  robił  to  celowo,  by 

wyprowadzić ją po raz n-ty z równowagi. I jak zwykle mu się udało. 

–  Czy ją widziałeś? – spytała z przesadną cierpliwością. 
–  Na  razie  nie  –  szepnął,  jak  gdyby  dzielił  się  z nią  tajemnicą  naj-

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

wyższej wagi. – Chyba jeszcze nie przyjechała. 

–  Rozmawiałeś z Paulem? 
–  Nie. A ty? 
–  Właściwie  nie.  – Paul  powitał ich  w drzwiach,  ale  w chwilę później 

wmieszał  się  w tłum  gości.  W pracy  też  nie  było  lepiej.  Pojawił  się 
i zaraz  zniknął,  pomachawszy  jej  przyjaźnie  dłonią.  Ponieważ  nie  za-
mienili ani słowa, nie wiedziała, jak udała mu się randka. 

–  Pomogę Lindy robić kanapki – powiedziała Cait. – Czy coś ci przy-

nieść? 

–  Nie,  dziękuję.  –  Patrzył  z uśmiechem,  jak  odchodzi.  Nie  miała  po-

jęcia, co go tak rozbawiło. 

Pokuśtykała  do  kuchni  i pchnęła  drewniane  drzwi.  Zatrzymała  się 

w progu, zaskoczywszy Paula i Lindy w samym środku gorącej dyskusji. 

–  Och, przepraszam – powiedziała automatycznie. 
–  Nie szkodzi – odrzekł Paul. – Właśnie wychodziłem. – Przemasze-

rował obok niej sztywnym krokiem i szarpnął ze złością drzwi. 

–  O co chodzi? – spytała Cait. 
–  O nic. – Lindy nie przerwała układania kanapek na tacy. 
–  Wyglądało na to, że się kłócicie. 
Lindy  wyprostowała  się  i zagryzła  wargi.  Unikała  wzroku  Cait,  kon-

centrując  się  na  swoim  zajęciu,  jakby  od  estetycznego  ułożenia  kana-
pek na tacy zależało jej życie. 

–  Kłóciliście się, prawda? 
–  Tak. 
Współpraca Paula i Lindy układała się zawsze doskonale, toteż fakt, 

że wynikła pomiędzy nimi różnica zdań, zaskoczył Cait. 

–  O co? 
–  Dziś po południu złożyłam wymówienie. 
Cait  była  tak  wstrząśnięta,  że  wyciągnęła  kuchenne  krzesło  i opadła 

na nie bezsilnie. 

–  Ale  dlaczego?  Na  miłość  boską,  Lindy,  nigdy  nie  pisnęłaś  nikomu 

słówka. Nawet mnie. Trzeba było najpierw porozmawiać  ze mną. – Nic 
dziwnego, że Paul był wściekły. Jeśli Lindy odejdzie, będzie to oznacza-
ło wprowadzanie kogoś nowego w okresie, gdy w biurze są puchy. Cait 
wyjeżdża na urlop, sporo innych pracowników również. Istny dom waria-
tów! 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  Czy  dostałaś  propozycję  nie  do  odrzucenia?  –  Cait  nie  widziała 

powodu,  dla  którego  przyjaciółka  mogłaby  być  niezadowolona  z pracy 
w Webster, Rodale & Missen. 

–  Trudno to nazwać propozycją w ścisłym tego słowa znaczeniu, ale 

coś  w tym  rodzaju  –  powiedziała  niejasno  Lindy.  Uśmiechnęła  się  do 
Cait i wziąwszy tacę, weszła z nią do salonu. 

Cait  zauważyła,  że  od  kilku  tygodni  coś  gryzie  jej  przyjaciółkę.  Nie 

bardzo wiedziała, na czym to polega. Po prostu Lindy nie była tak pełna 
wigoru,  jak  zwykle.  Cait  miała  zamiar  spytać  ją,  co  się  dzieje,  ale  była 
tak  pochłonięta  własnymi  problemami,  że  nigdy  nie  poruszyła  tego  te-
matu. 

Siedziała,  rozcierając  wciąż  stopy,  gdy  do  kuchni  wszedł  powolnym 

krokiem Joe, gryząc kanapkę z serem. 

–  Wiedziałem, że cię tu znajdę. – Usiadł na krześle naprzeciwko Ca-

it. 

–  Czy ona wreszcie przyszła. 
–  Oczywiście. 
–  Dlaczego, do licha, nie powiedziałaś mi wcześniej? – spytała ostro. 

Wstała,  wygładziła  na  biodrach  sukienkę  i spazmatycznie  wciągnęła 
powietrze. – Jak wyglądam? 

–  Jakby cię nogi bolały. 
Posłała mu mordercze spojrzenie. 
–  Dziękuję  bardzo.  –  Dokuśtykała  do  drzwi,  uchyliła  je  i wyjrzała, 

w nadziei,  że  dostrzeże  gdzieś  tajemniczą  kobietę.  Nie  zauważyła  jed-
nak żadnego nowego gościa. 

–  Jak ona wygląda? – spytała Cait i odwróciwszy się szybko, niemal 

wpadła na Joego, który stał tuż za nią. Wydała lekki okrzyk przestrachu. 
Joe  przytrzymał  ją,  by  uchronić  przed  potknięciem.  Wypytując  go 
o dziewczynę Paula, nie miała czasu zastanawiać się nad przyczynami 
przyspieszonego  bicia  serca,  w momencie  gdy  jego  dłonie  dotknęły  jej 
nagiej skóry. 

–  No, jak ona wygląda? – powtórzyła ze zniecierpliwieniem. 
–  Nie wiem – odparł niedbale. 
–  Jak to? Przecież powiedziałeś mi przed chwilą, że już przyszła. 
–  Niestety,  nie  ma  na  czole  tatuażu  głoszącego,  że  jest  ukochaną 

Paula. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  To skąd wiesz, że ona tu jest? – Jeśli Joe robi sobie z niej zabawę, 

gorzko tego pożałuje. Jej miłość to nie temat do żartów. 

–  Mam wyraźne przeczucie. 
–  Znowu  robisz  ze  mnie  idiotkę!  –  Ledwie  się  powstrzymała,  by  nie 

wymierzyć  mu  policzka.  –  Koniec  z naszą  przyjaźnią,  Josephie  Roc-
kwell! Absolutny koniec! – Kulejąc, przeszła z kuchni do salonu. 

Zupełnie  nie  przejmując  się  jej  uwagą,  Joe  podążył  za  nią.  Wziął 

z tacy kilka kanapek i zdawał się być całkowicie pochłonięty jedzeniem. 
Cait starała się ignorować jego obecność. 

Ponieważ waza z ponczem stała tuż obok, nalała sobie drugą szkla-

neczkę. Napój był słodki i zimny, zakręciło jej się po nim w głowie. Moc-
ne  drinki  na  pusty  żołądek  działają  piorunująco,  toteż  Cait  sięgnęła  po 
garść mieszanych orzeszków. 

–  Pamiętam  czasy,  gdy  wybierałaś  wszystkie  orzeszki  ziemne 

i jadłaś je w pierwszej kolejności – powiedział stojący za nią Joe. – Na-
stępnie szły orzechy laskowe, a potem... 

–  Migdały. Nie robiłam tego, odkąd skończyłam... 
–  Dwadzieścia lat – podpowiedział. 
–  Dwadzieścia pięć – sprostowała. 
Joe roześmiał się serdecznie, a Cait zawtórowała mu mimo obolałych 

stóp i przeświadczenia, że nie powinna była przychodzić na to przyjęcie. 

Napełniwszy ponownie szklaneczkę, wypiła ją duszkiem. I tym razem 

napój był chłodny i odświeżający. 

–  Cait – ostrzegł Joe – ile ponczu już wypiłaś? 
–  Za  mało.  –  Po  raz  trzeci  napełniła  kryształową  szklaneczkę. 

A może  już  po  raz  czwarty?  Wyprostowała  się  i wychyliła  go  do  dna. 
Otarła usta wierzchem dłoni i uśmiechnęła się wyzywająco. 

–  Czy celowo starasz się upić? ~ spytał. 
–  Nie. – Zaczerpnęła następną garść orzeszków. – To dla kurażu. 
–  Dla kurażu? 
–  Tak – odrzekła z westchnieniem. – Postanowiłam sobie... – Zawa-

hała  się,  roześmiała  trzpiotowato,  po  czym  okręciła  w kółko.  –  Jest  tu 
chyba jakaś jemioła, co? 

–  Myślę, że tak. A czemu pytasz? 
–  Zamierzam pocałować Paula – oświadczyła dumnie. – Poczekam, 

aż  będzie  przechodził,  schwycę  go  za  rękę,  zaciągnę  pod  jemiołę 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

i złożę mu życzenia świąteczne, całując tak, że długo tego nie zapomni. 

–  Co chcesz udowodnić, całując się z Paulem?  
Wróciła do rzeczywistości. 
–  Dla  ciebie  też  mam  zadanie  bojowe.  Chcę,  byś  bacznie  obserwo-

wał  twarze  innych  kobiet.  Jeśli  zauważysz  na  którejś  z nich  oznaki  za-
zdrości, będziemy znali dziewczynę Paula. 

–  Nie jestem pewien, czy twój plan zadziała. 
–  To lepsze niż zdawać się na twoje przeczucia.  
Wypatrzyła 

jemiołę 

wiszącą 

w przejściu 

pomiędzy 

jadalnią 

a salonem.  Stanąwszy  w niedbałej  pozie  pod  ścianą,  z założonymi  do 
tyłu rękami, Cait czekała cierpliwie na Paula. 

W dziesięć, a może piętnaście minut później, trudno powiedzieć, Cait 

ziewnęła, osłaniając dłonią usta. 

–  Myślę,  że  powinniśmy  już  iść  –  zaproponował  Joe,  przechodząc 

obok niej. – Ledwie się trzymasz na nogach. 

–  Jeszcze nie pocałowałam Paula – przypomniała mu. 
–  Zdaje się, że nieprędko skończy rozmowę, którą teraz prowadzi. 
–  Nie śpieszy mi się. – Dziwnie jej zaschło w gardle. Wolałaby napić 

się czegoś bezalkoholowego, ale w pobliżu stała tylko waza z ponczem. 

–  Cait  –  ostrzegł  ją  ponownie  Joe,  widząc,  że  nalewa  sobie  kolejną 

szklaneczkę. 

–  Nie martw się. Wiem, co robię. 
–  Kapitan „Titanica" też wiedział. 
–  Nie staraj się być dowcipny, Josephie Rockwell. Nie mam nastroju 

do  rozmów  z zabawnymi  ludźmi.  –  Uważając,  że  powiedziała  coś 
ogromnie wesołego, wybuchnęła tłumionym chichotem. 

–  Och, nie – jęknął Joe – tego się obawiałem! 
–  Mianowicie czego? 
–  Jesteś pijana!  
Spojrzała nań krzywo. 
–  To  śmieszne.  Wypiłam  zaledwie  cztery  malutkie  szklaneczki  pon-

czu.  – By  udowodnić,  że  dokładnie  zdaje sobie sprawę  z tego,  co  robi, 
podniosła  do  góry  trzy  palce,  zauważyła  pomyłkę  i natychmiast  się  po-
prawiła.  A przynajmniej  usiłowała  się  poprawić,  ale  odliczenie  czterech 
palców u jednej ręki było nadspodziewanie czasochłonne. Wreszcie uła-
twiła sobie zadanie, podnosząc po dwa palce u obu rąk. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Odetchnąwszy  głęboko,  oparła  się  o ścianę  i przymknęła  oczy.  I to 

był jej drugi błąd. Świat zawirował, podłoga zdawała się uciekać spod jej 
stóp. Pośpiesznie otworzyła  oczy i spojrzała na Joego, jakby był kotwi-
cą,  ostatnią  deską  ratunku.  Musiał  wyczytać  panikę  na  jej  twarzy,  bo-
wiem podszedł do niej blisko i pokręcił głową. 

–  Tak to się kończy, moja mała. Zabieram cię stąd. 
–  Ale przecież nie byłam jeszcze pod jemiołą. 
–  Jeśli koniecznie musisz kogoś pocałować, służę swoją osobą. 
Propozycja była niewątpliwie kusząca, ale Cait miała przecież  poca-

łować swego opornego szefa. 

–  Wolę z tobą zatańczyć. 
–  Czy słyszysz jakąś muzykę? 
–  Potrzebujesz  do  tańca  muzyki?  –  Zabrzmiało  to  tak  straszliwie 

smutno,  że  dolna  warga  zaczęła  jej  drżeć.  –  O Boże,  Joe  –  szepnęła, 
obejmując  głowę  rękami  –  chyba  masz  rację.  Rzeczywiście  za  dużo 
wypiłam... 

–  Jest aż tak źle? 
–  Och, okropnie... Cały pokój to wznosi się, to opada. Nie ma chyba 

trzęsienia ziemi, co? 

–  Nie. – Ujął ją mocno pod ramię, prowadząc ku drzwiom frontowym. 
–  Chwileczkę – powiedziała dramatycznym tonem, podnosząc palec 

wskazujący. – Przyszłam w płaszczu. 

Wiem.  Zaczekaj  tu,  zaraz  ci  go  przyniosę.  –  Był  wyraźnie  zmartwio-

ny,  że  musi  ją  na  chwilę  zostawić.  Cait  uśmiechnęła  się  uspokajająco, 
jakby chcąc go zapewnić, że wszystko jest w najlepszym porządku, ale 
z trudem  udawało  jej  się  utrzymać  równowagę.  Oparł  ją  o ścianę,  od-
stąpił parę kroków, jak gdyby sprawdzając, czy nie osuwa się na podło-
gę, po czym pobiegł szybko po płaszcz. 

–  Co się stało? – spytał po powrocie. 
–  A czemu uważasz, że coś się musiało stać? 
–  Po prostu łzy ci lecą z oczu. 
–  Bolą mnie nogi. 
–  Czemu więc włożyłaś te głupie szpilki? 
–  Już ci mówiłam – powiedziała płaczliwym tonem. – Nie złość się na 

mnie. – Wyciągnęła do niego ramiona, spragniona jego bliskości. – Za-
niesiesz mnie do samochodu? 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Joe zawahał się. 
–  Chcesz,  żebym cię  zaniósł?  – powtórzył, jakby to było  zadanie na 

miarę Herkulesa. 

–  Nie  mogę  chodzić.  –  Zrzuciła  pantofelki  i nie  było  takiej  siły,  która 

by  ją  zmusiła  do  włożenia  ich  z powrotem.  A jak  miała  wyjść  na  dwór 
w samych tylko pończochach? 

–  Jeśli mam cię nieść, znajdźmy lepiej inne wyjście z tego domu. 
–  Dobrze. – Zgodziła się bez dyskusji Wziął ją za rękę i zaprowadził 

do kuchni. 

–  Nie sądzisz, że powinniśmy się pożegnać ze wszystkimi? – spyta-

ła. Zdawało jej się, że grzeczność nakazuje tak właśnie postąpić. 

–  Nie  –  odpowiedział  ostro.  –  Masz  taki  nastrój,  że  gotowa  jesteś 

rzucić  się  Paulowi  w ramiona  i zażądać,  by  natychmiast  się  z tobą  na-
miętnie kochał. 

–  To śmieszne. – Cait zaczerwieniła się jak piwonia.  
Joe  mruknął  pod  nosem  coś,  czego  nie  dosłyszała  i zaczął  wkładać 

jej płaszcz. Gdy skończył ją ubierać, Cait wgramoliła się na krzesło ku-
chenne,  wyciągając  do  niego  ramiona.  Joe  wytrzeszczył  na  nią  oczy, 
jakby nagle zamieniła się w wilkołaka. 

–  Co ty robisz? – spytał poirytowany. 
–  Masz mnie zamiar zanieść do samochodu, prawda? 
–  Zastanawiam się nad tym. 
–  Chcę,  żebyś mnie  wziął na barana. Kiedyś przewiozłeś na barana 

Betsy McDonald, a mnie nigdy. 

–  Cait!  –  jęknął  Joe.  Przeczesał  palcami  włosy  i podał  jej  rękę,  by 

pomóc zejść. – Złaź, zanim spadniesz. Dobry Boże, nawet święty by nie 
wytrzymał. 

–  Chcę, żebyś mnie wziął na barana – kaprysiła Cait. – Och, proszę 

cię, Joe. Noga boli mnie tak bardzo. 

Znów  wymamrotał coś pod nosem. Nie  wszystko  zrozumiała,  ale to, 

co  do  niej  dotarło,  wystarczyło,  by  zjeżyć  jej  włosy  na  głowie. 
Z wyraźnym  ociąganiem  podszedł  do  krzesła  i Cait,  westchnąwszy 
z ulgą  i rozkoszą,  otoczyła  mu  szyję  ramionami  i objęła  nogami  jego 
wąskie biodra. 

Nie przestając utyskiwać, Joe ruszył ku tylnemu wyjściu. 
Właśnie  w tym  momencie  drzwi  do  kuchni  otworzyły  się  i weszli  do 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

niej  Paul  i Lindy.  Lindy  wydała  okrzyk  zdumienia,  a Paul  gapił  się  na 
nich w osłupieniu. 

–  Wszystko w porządku – szybko zapewniła Cait. 
–  Naprawdę. Czekałam pod jemiołą, a ty... 
–  Opróżniła cztery szklaneczki ponczu jedną po drugiej – wtrącił Joe, 

zanim Cait zdążyła przyznać się, że czekała tam na Paula. 

–  Może ci pomóc? – spytał Paul. 
–  Nie, dziękuję – odparł Joe. – Nie ma powodu do zmartwienia. 
–  Ale... – Lindy wyglądała na przejętą. 
–  Ona nie jest ciężka – powiedział złośliwie Joe.– To moja żona. 
 
 
Zadzwonił  telefon,  wyrywając  Cait  z głębokiego  snu.  Przenikliwy 

dźwięk  dosłownie  rozsadzał  jej  głowę,  znalazła  po  omacku  słuchawkę 
i przyłożyła ją do ucha. 

–  Halo – burknęła. 
–  Jak się czujesz? – spytał Joe. 
–  Mniej  więcej tak, jak myślisz –  wyszeptała  z zamkniętymi oczyma, 

masując  delikatnie  skronie.  Miała  uczucie,  że  w jej  głowie  zagnieździły 
się malutkie ludziki, które tupią zapamiętale, chcąc zwrócić jej uwagę. 

–  O której odlatuje twój samolot? 
–  Wszystko w porządku. Mam bilet na popołudniowy rejs. 
–  Jest właśnie popołudnie. 
–  Co takiego? – otworzyła szeroko oczy. 
–  Czy w dalszym ciągu chcesz, bym cię zawiózł na lotnisko? 
–  Tak... proszę. – Odrzuciła pościel i sięgnęła po zegarek, zdumiona, 

że Joe ma rację. – Jestem już spakowana. Będę gotowa, zanim przyje-
dziesz. Och, Bogu dzięki, że zadzwoniłeś. 

Cait  nie  miała  czasu  słuchać  ludzików,  rozrabiających  w jej  głowie. 

Wzięła  prysznic  i ubrała  się  w rekordowym  czasie,  przełknęła  filiżankę 
kawy  i dwie  aspiryny. Wkładała  właśnie  płaszcz,  gdy  Joe  zadzwonił  do 
drzwi. 

Wpuściła  go  do  środka,  nie  zważając  na  podejrzanie  szeroki 

uśmiech, który gościł na jego twarzy. 

–  Co cię tak bawi? 
–  A czemu uważasz, że jestem rozbawiony? 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  Joe,  nie mamy  czasu na  gry słowne.  Nie chcę się spóźnić na mój 

samolot. Możesz mi powiedzieć, o co chodzi? 

–  O nic. – Spacerował wciąż po pokoju z idiotycznym uśmiechem. – 

Nie sądzę, byś zdawała sobie sprawę z tego, że alkohol działa na ciebie 
w szczególny sposób. 

Cait zesztywniała. 
–  To  znaczy?  –  Pamiętała  większą  część  przyjęcia  z całkowitą  ja-

snością. Dobrze, że Joe zabrał ją w porę do domu. 

–  Rozwiązuje ci język. 
–  Tak? – Wzięła dwie plastykowe torby wypełnione po brzegi prezen-

tami w kolorowych opakowaniach, pozostawiając Joemu tylko walizkę. – 
Czy powiedziałam coś interesującego? 

–  Owszem, owszem. 
–  Joe  –  jęknęła,  spoglądając  na  zegarek.  Jeśli  się  nie  pośpieszą, 

samolot  odleci  bez  niej.  –  Zapomnij  o tym,  co  powiedziałam  –  jestem 
pewna,  że  wcale  nie  to  miałam  na  myśli.  Jeśli  cię  obraziłam  –  bardzo 
przepraszam. Jeśli zdradziłam jakieś sekrety rodzinne – bądź uprzejmy 
o nich nie pamiętać. 

Podszedł do niej i podniósł palcem jej brodę. 
–  Owszem, to była tajemnica. 
–  Jesteś pewien, że mówiłam prawdę? 
–  Raczej tak. 
–  Powiedz  wreszcie,  co  zrobiłam.  Wyznałam  ci  miłość  aż  po  grób? 

Bo jeśli tak... 

–  Nie, nic w tym rodzaju. 
–  Jak długo jeszcze zamierzasz torturować mnie w ten sposób? 
–  Ani  chwili  dłużej.  – Wyglądał  na  bardzo  zadowolonego  z siebie.  – 

A więc  Martin  jest  pastorem?  Śmieszne,  że  nigdy  dotąd  o tym  nie 
wspomniałaś. 

–  Ach... – Cait odstawiła torby i opadła na kanapę. A więc dowiedział 

się! Co gorsze, sama mu o tym powiedziała. 

–  To  może  mieć  bardzo  interesujące  implikacje,  moja  droga.  Czy 

choć na chwilę przestałaś o nich myśleć? 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

–  Właśnie  dlatego  nie  mówiłam  ci  nic  o Martinie  –  powiedziała  Cait 

do  Joego,  który  ładował  walizkę  na  tylne  siedzenie  samochodu.  Spoj-
rzała na zegarek i wydała lekki okrzyk przestrachu. Mieli zaledwie półto-
rej  godziny  do  odlotu.  Cait  nigdy  się  nie  spóźniała.  A przynajmniej  nie 
z własnej winy. 

–  Wygląda na to – mówił Joe z kamienną twarzą – że nasze małżeń-

stwo może mieć pewne podstawy prawne. 

Powiedział  to  specjalnie,  by  ją  wytrącić  z równowagi  i,  niestety,  mu 

się to udało. 

–  Nigdy w życiu nie słyszałam czegoś równie idiotycznego. 
–  Przemyśl  to,  Cait  –  zaproponował,  puszczając  mimo  uszu  jej  sło-

wa.  –  Na  wiosnę  będziemy  obchodzili  rocznicę.  Ile  to  lat  nam  stuknie? 
Osiemnaście? Boże, jak ten czas leci. 

–  Posłuchaj,  Joe,  nie  uważam  tego  za  dowcip  najwyższego  lotu.  – 

Znów  spojrzała  na  zegarek.  Czemu  musiała  zaspać?  Nigdy  więcej  nie 
weźmie do ust ponczu. Zastanawiała się przez moment, co też jeszcze 
mogła nagadać Joemu, pomyślała jednak, że lepiej nie wiedzieć. 

–  Słyszałem  przez  radio  o karambolu  na  autostradzie,  musimy  więc 

pojechać bocznymi drogami. 

–  Tylko pośpiesz się, błagam! – ponagliła go Cait niespokojnie. 
–  Zrobię,  co  w mojej  mocy  –  powiedział  Joe  –  ale  nerwy  nic  tu  nie 

pomogą. 

Rzuciła mu wściekłe spojrzenie. Nic nie była w stanie na to poradzić. 

To nie on planował tę podróż  od miesięcy.  Jeśli  nie  zdąży  na samolot, 
jej  bratankowie  i bratanice  nie  dostaną  gwiazdkowych  prezentów  od 
cioci Cait. Po prostu musi zdążyć na lotnisko! 

Najwyraźniej  mnóstwo  osób  słyszało  o wypadku  na  autostradzie, 

boczne  drogi  były  bowiem  potwornie  zatłoczone.  Cait  wpadała  w coraz 
większą panikę. Nie wolno jej się spóźnić na ten lot. Zdawało jej się, że 
prędzej  dotarłaby  na  lotnisko,  gdyby  wyskoczyła  z samochodu 
i pobiegła na przełaj. 

Joe zatrzymał się na kolejnych czerwonych światłach, ale gdy zapali-

ły się zielone, wciąż nie mógł ruszyć – ciężarówka dostawcza zataraso-

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

wała  im  drogę.  Cait,  pieniąc  się  z wściekłości,  odkręciła  szybę 
i wystawiwszy głowę na zewnątrz, wrzasnęła ile sił w płucach: 

–  Zjeżdżaj stąd ze swoją landarą! 
Łomot  w głowie  wciąż  się  nie  zmniejszał,  modliła  się,  by  aspiryna 

wreszcie zaczęła działać. 

–  Iście świąteczny nastrój – mruknął Joe pod nosem. 
–  Nic na to nie poradzę. Muszę złapać ten samolot. 
–  Już niedługo się w nim znajdziesz. 
–  W tym tempie nie dotrzemy na lotnisko Sea-Tac przed Wielkanocą. 
–  Zrelaksuj  się  trochę  –  zaproponował  łagodnie.  Włączył  radio 

i samochód  wypełniły  dźwięki  kolęd.  Zwykle  muzyka  działała  na  Cait 
uspokajająco,  dziś  jednak  dokuczały  jej  równocześnie  kac,  depresja 
oraz ostry lęk. Ze zdenerwowania zaczęła ogryzać paznokcie. 

Nagle wyprostowała się jak świeca. 
–  Psiakość!  Zapomniałam  dać  ci  prezent  gwiazdkowy!  Zostawiłam 

go w domu. 

–  Nie przejmuj się. 
–  To  nie  żaden  kawał.  –  Rzeczywiście,  była  zadowolona  z książki, 

którą udało jej się zdobyć dla niego – było to wielkie albumowe wydanie 
historii baseballa. 

Czekała,  by  Joe  napomknął  o prezencie  dla  niej.  Na  pewno  coś  jej 

kupił. Przynajmniej miała taką gorącą nadzieję, w przeciwnym razie czu-
łaby się jak idiotka. Choć trzeba przyznać, że przyzwyczaiła się do tego 
uczucia przez ostatnich kilka tygodni. 

–  Myślę,  że  uda  nam  się  wydostać  na  autostradę  –  oznajmił  Joe, 

skręcając ostro w lewo. Wjechali na wiadukt i z tego dogodnego punktu 
obserwacyjnego mogli zorientować się, że autostrada jest odblokowana 
i ruch przebiega bez zakłóceń. 

Niedługo potem Joe zatrzymał się przed terminalem jej linii lotniczych 

i oddał  walizkę  bagażowemu,  tymczasem  Cait  szperała  w torebce 
w poszukiwaniu biletu. 

–  Czas  się  pożegnać  –  powiedział  z czułym  uśmiechem,  który  przy-

śpieszył bicie jej serca. 

–  Wracam  za  niespełna  dwa  tygodnie  –  przypomniała  mu,  starając 

się mówić lekkim, niedbałym tonem. 

–  Zadzwonisz po przylocie? 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Skinęła  głową.  Mimo  wcześniejszego  panicznego  pośpiechu,  teraz 

nie mogła się  zdecydować na  rozstanie z Joem. Powinna biec do swo-
jego  stanowiska  odpraw,  zwlekała  jednak,  z sercem  przepełnionym 
uczuciami, których nie potrafiła zdefiniować. 

–  Życzę ci bezpiecznej podróży – powiedział cicho. 
–  Dziękuję ci bardzo... za wszystko. 
–  Bardzo  proszę.  –  Spoważniał,  w jego  oczach  brakowało  zwykłej 

wesołości.  Cait  nie  była  pewna,  kto  zrobił  pierwszy  krok. Wiedziała  tyl-
ko, że Joe tuli ją w ramionach, głaszcząc kciukiem jej gładki policzek. 

Powoli nachylił się i pocałował ją. Gdy ich usta się spotkały, Cait za-

mknęła oczy. 

Pocałunek  Joego  był  tak  czuły,  że  serce  nieomal  przestało  jej  bić. 

Panujący dookoła hałas i zamęt zdawały się gdzieś odpływać. Cait czu-
ła, że się roztapia. 

Jęknęła i przywarła do niego mocniej, nie chcąc opuścić bezpieczne-

go azylu jego  ramion. Joe  zadrżał i objął ją ciasno, jakby chcąc  zatrzy-
mać na zawsze. 

–  Wesołych  świąt,  kochanie  –  szepnął,  wypuszczając  ją  niechętnie 

z objęć. 

–  Wesołych świąt – zawtórowała, nie ruszając się z miejsca. 
–  Pośpiesz się lepiej, Cait – popchnął ją leciutko. 
–  Och,  dobrze.  –  Na  chwilę  zapomniała,  po  co  przyjechała  na  lotni-

sko.  Cofnąwszy  się  o parę  kroków,  sięgnęła  po  torby  z prezentami.  – 
Zadzwonię, gdy będę już na miejscu. 

–  Koniecznie. Będę czekał na wiadomość od ciebie. 
Wsadził  ręce  do  kieszeni,  a Cait  odniosła  nieodparte  wrażenie,  że 

zrobił  to  celowo,  by  się  powstrzymać  od  pochwycenia  jej  znów 
w ramiona. Myśl była romantyczna, a pewność płynęła z głębi serca. 

Jej serce...  Jej serce  było pełne uczuć do  Joego, bardziej, niż sobie 

zdawała z tego sprawę. Zdominował jej życie przez ostatnich kilka tygo-
dni – zapraszając ją na kolację, przekupując pizzą, wybierając się z nią 
po  zakupy  czy  na  przyjęcie  do  Paula.  Stał  się  jej  całym  światem.  Joe, 
nie Paul, a właśnie Joe. 

Wywołano jej lot. Cait odwróciła się i szybko pobiegła do sali odlotów. 
Do  odprawienia  pozostała  zaledwie  niewielka  grupka  pasażerów. 

Niektórzy z nich żegnali się jeszcze z najbliższymi. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Cait  podeszła  ze  swoim  biletem.  Przed  nią  był  tylko  młody  żołnierz 

w marynarskim mundurze. 

–  Nie  rozumie  mnie  pani  –  tłumaczył  stewardesie.  –  Zarezerwowa-

łem bilet przeszło miesiąc temu. Muszę polecieć tym samolotem! 

–  Jest mi naprawdę ogromnie przykro – przepraszała młoda kobieta 

ze  współczuciem.  –  Takie  rzeczy  czasem  się  zdarzają,  zwłaszcza 
w okolicach świąt,  ale jest  pan  na liście oczekujących.  Chciałabym  coś 
dla pana zrobić, ale nie mamy ani jednego wolnego miejsca. 

–  Ale ja nie widziałem mojej rodziny od przeszło roku. Wujek Harvey 

przyjeżdża  specjalnie  z Duluth.  Też  służył  w marynarce.  Moja  mama 
przygotowuje  wypieki  od  trzech  tygodni.  Nie  rozumie  pani?  Nie  mogę 
ich teraz zawieść! 

Cait  obserwowała,  jak  stewardesa  jeszcze  raz  sprawdza  coś 

w komputerze. 

–  Gdybym mogła wyczarować miejsce dla pana, z pewnością bym to 

zrobiła. Naprawdę nie mam ani jednego. 

–  W  porządku  –  powiedział,  wypuszczając  ze  świstem  powietrze.  – 

Na kiedy najwcześniej ma pani wolne miejsce w jakimkolwiek samolocie 
lądującym w porcie lotniczym w obrębie stu mil od Minneapolis? Przejdę 
resztę drogi piechotą, jeśli będzie trzeba. 

Stewardesa ponownie sprawdziła dane w swoim komputerze. 
–  Na dwudziestego szóstego wieczorem. 
–  Dwudziestego  szóstego!  –  wykrzyknął  młody  mężczyzna.  –  Ale 

przecież  to  już  po  świętach,  poza  tym  stracę  wówczas  większą  część 
urlopu. Będę w domu niecały tydzień. 

–  Poproszę  o pani  bilet  –  powiedziała  stewardesa  do  Cait.  Miała 

prawie  tak  samo  nieszczęśliwą  minę  jak  marynarz,  nie  mogła  jednak 
w żaden sposób mu pomóc. 

Cait podała jej swój bilet. Żołnierz popatrzył na niego tęsknym wzro-

kiem, po czym odsunął się, zrezygnowany, od kontuaru i usiadł na gię-
tym plastykowym krześle. 

Cait zawahała się, przypomniawszy sobie, jak wychyliła głowę przez 

okno  samochodu,  krzycząc  ze  zniecierpliwieniem  na  kierowcę  cięża-
rówki, który zatamował ruch. Prześladowało ją  wspomnienie wcześniej-
szej  rozmowy  z Joem,  gdy  to  dowodziła  mu,  że  święta  Bożego  Naro-
dzenia  wyzwalają  w ludziach  ich  najlepsze  instynkty.  Joe  sprzeczał  się 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

z nią, że czasem bywa wręcz odwrotnie. 

–  Wszystko w porządku, proszę się udać do wyjścia.  
Cait  pochwyciła  bilet  w obie  dłonie,  pchnięta  impulsem,  by  działać 

szybko. Wahała się jeszcze. 

–  Przepraszam –  powiedziała,  oddychając głęboko i podejmując de-

cyzję. Podeszła do żołnierza. Z bliska wyglądał jak duże dziecko. Liczył 
zapewne  osiemnaście,  najwyżej  dziewiętnaście  lat.  Prawdopodobnie 
podjął  służbę  wojskową  od  razu  po  ukończeniu  szkoły.  Włosy  miał 
ostrzyżone krótko przy skórze, a buty tak błyszczące, że można się było 
w nich przejrzeć. 

–  Słyszałam, że potrzebny jest panu bilet na ten samolot? 
–  Mam bilet, proszę pani. Ale jestem na liście oczekujących. 
–  Proszę – powiedziała, podając mu bilet – niech pan weźmie mój. 
Jego  rozjaśniona  radością  twarz  była  dla  Cait  rekompensatą  za  jej 

poświęcenie,  za  spędzenie  świąt  z dala  od  Martina  i dzieciaków.  Od 
matki... 

–  Mam również rodzinę w Minneapolis, ale odwiedziłam ich w lecie. 
–  Nie mogę tego zrobić, proszę pani. 
–  Niech mi pan nie psuje przyjemności. 
Ogłoszono  zamknięcie  odprawy  pasażerów.  Marynarz  wciąż  stał 

z oczyma rozszerzonymi niedowierzaniem. 

–  Proszę  się  pośpieszyć  –  ponagliła  go  Cait,  czując  dławienie 

w gardle. –I wziąć to. – Wręczyła mu dwie torby pełne prezentów. – Na 
lotnisku będzie ktoś na mnie czekał. Wysoki pastor w koloratce. Proszę 
mu to dać. Zadzwonię, żeby wiedział, że ma pana szukać. 

–  Ale proszę pani... 
–  Spóźni się pan. No, już... 
–  Dziękuję bardzo... Nie mogę w to uwierzyć. – Wyjął z kieszeni swój 

bilet i podał jej. – Proszę. Dostanie pani przynajmniej zwrot pieniędzy. 

Cait  skinęła  z uśmiechem  głową.  Marynarz  uściskał  ją,  przewiesił 

przez  ramię  swój  worek,  schwycił  obie  torby  z prezentami  i pobiegł  ku 
wyjściu. 

Cait odczekała parę minut, po czym otarła spływające z oczu łzy. Nie 

była pewna, czemu płacze. Przecież nigdy w życiu nie czuła się lepiej. 

 
 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Obudziła się koło szóstej. Mieszkanie było ciche i ciemne. Wzdycha-

jąc,  sięgnęła  po  aparat  telefoniczny,  postawiła  go  na  łóżku  i wybrała 
numer Joego. 

Podniósł  słuchawkę  po  pierwszym  sygnale,  jakby  czekał  na  jej  tele-

fon. 

–  Jak tam lot? – spytał natychmiast. 
–  Nie mam pojęcia. Nie było mnie na pokładzie samolotu. 
–  Spóźniłaś się na samolot! – wykrzyknął z niedowierzaniem. – Mia-

łaś przecież jeszcze mnóstwo czasu. 

–  Wiem. To  długa  historia,  ale  w dużym  uproszczeniu  oddałam  bilet 

komuś,  komu  był  potrzebny  bardziej  niż  mnie.  –  Uśmiechnęła  się 
z rozrzewnieniem na wspomnienie rozradowanej twarzy młodego mary-
narza. – Opowiem ci później. 

–  Gdzie jesteś w tej chwili? 
–  W domu. 
–  Będę za piętnaście minut. 
Przyjechał po dwunastu. Cait  wyjaśniła mu co się stało  najlepiej, jak 

umiała. 

–  Linie lotnicze odeślą mój bagaż z powrotem do Seattle najbliższym 

możliwym  lotem,  nie  ma  się  więc  czym  przejmować  –  powiedziała.  – 
Rozmawiałam  z Martinem,  który  natychmiast  mnie  pocieszył,  że  pan 
Bóg wynagrodzi moją wspaniałomyślność. 

–  Czy masz wobec tego zamiar polecieć późniejszym rejsem? – spy-

tał Joe. Nalał sobie filiżankę kawy i usiadł na krześle naprzeciwko Cait. 

–  Wszystkie  miejsca  są  zarezerwowane  –  odpowiedziała.  Odchyliła 

się na oparcie krzesła i przesłoniła dłonią usta, by ukryć ziewnięcie. Nie 
mogła pojąć, czemu jest tak zmęczona. Przespała przecież niemal całe 
popołudnie. – Poza tym mamy  w biurze kłopoty kadrowe. Lindy  złożyła 
wymówienie,  przychodzi  praktykant,  co  jeszcze  bardziej  komplikuje 
sprawę. Przydam się. 

–  Rezygnujesz  z urlopu,  żeby  zrobić  wrażenie  na  Paulu  –  skrzywił 

się Joe. 

Słowa  wyjaśnień  cisnęły  jej  się  na  usta.  Zdawała  sobie  sprawę,  że 

Joe  nie  chciał  jej  obrazić,  po  prostu  stwierdził  fakt.  Nie  mógł  przecież 
wiedzieć,  że  Cait  przez  cały  dzień  ani  razu  nie  pomyślała  o Paulu.  Jej 
rezygnacja z lotu nie miała z nim nic wspólnego. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Jeśli  już  o kimś  myślała,  to  właśnie  o Joem.  W głębi  duszy  musiała 

przyznać,  że  jej  postępek  nie  był  taki  czysto  bezinteresowny.  Prawda 
była taka, że nie chciała się z nim rozstać. Tak jakby naprawdę do niego 
należała... 

To  uczucie  towarzyszyło  jej  od  chwili  gdy  się  pożegnali  na  lotnisku. 

Nie  opuściło  jej  też,  gdy  wracała  taksówką  do  domu.  Joe  był  ostatnią 
osobą, o której pomyślała przed zaśnięciem, z myślą o nim się obudziła. 

To doprawdy zdumiewające! 
–  Co  będziesz  robiła  w czasie  świąt?  –  spytał  wciąż  nachmurzony 

Joe sponad swojej filiżanki. Jak na kogoś, kto zdawał się być ogromnie 
zmartwiony z powodu jej wyjazdu na drugi koniec Stanów, nie wyglądał 
teraz na specjalnie uszczęśliwionego jej towarzystwem. 

–  Ja... nie zdecydowałam się jeszcze. Spędzę chyba spokojny dzień 

w samotności.  –  Pomyślała,  że  pośpi  dłużej,  zrobi  sobie  pachnącą  ką-
piel... Potem pomaluje paznokcie u nóg i usadowi się  wygodnie, by  po-
czytać dobrą książkę. 

–  Z całą pewnością nie będzie to spokojny dzień – rzucił Joe. 
–  Jak to? 
–  Ponieważ spędzisz go ze mną i moją rodziną. 
 
 
–  Joe  po  raz  pierwszy  zaprosił  do  nas  dziewczynę  na  święta  –  po-

wiedziała  Virginia  Rockwell,  stawiając  tacę  pełną  świeżo  upieczonych 
cynamonowych rożków pośrodku ogromnego kuchennego stołu. Wytar-
ła ręce o fartuch obwiązany wokół pełnej talii. 

Cait  czuła  się  w obowiązku  wyjaśnić  sytuację.  Była  skrępowana, 

przyjeżdżając tu z Joem bez zapowiedzi. 

–  Joe i ja jesteśmy po prostu przyjaciółmi. 
Pani Rockwell pokręciła głową, aż zatrzęsły się jej srebrne loki. 
–  Widziałam  oczy  mojego  syna,  gdy  wchodził  z tobą  do  domu.  – 

Uśmiechnęła 

się 

chytrze. 

– 

Pamiętam 

cię 

z dawnych 

lat 

w wykrochmalonych  sukienkach  i różowych  kokardach.  Byłaś  ładną 
dziewuszką, a teraz jesteś jeszcze ładniejsza. 

–  Rzeczywiście lubiłam wykrochmalone sukienki – potwierdziła Cait. 
Matka Joego znów się roześmiała.  
–  Pamiętam,  jaką  wywołałaś  sensację,  opowiadając,  że  Joe  cię  po-

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

całował. – Oczy błyszczały jej figlarnie. – Jego ojciec i ja mieliśmy niezłą 
zabawę. Jeszcze teraz pamiętam wściekłość Joego, gdy się dowiedział, 
że tajemnica wyszła na jaw. 

–  Powiedziałam  tylko  jednej  osobie  –  zaprotestowała  Cait.  –  To 

Betsy McDonald rozpaplała wszystkim, a wiadomość rozeszła się lotem 
błyskawicy. 

–  Tak  się  cieszę,  że  cię  znów  widzę,  Caitlin.  Gdy  będziemy  miały 

chwilę  czasu,  usiądziemy,  sobie  i opowiesz  mi  o swojej  mamie.  Tak 
dawno się nie widziałyśmy. 

Cait postawiła na stole talerz  z jajecznicą. Brakowało jej rodziny,  ale 

przebywanie z matką Joego było dla niej wyraźną rekompensatą. 

Zerknęła  do  pokoju,  gdzie Joe siedział ze swym  bratem i jego  żoną. 

Nie  wiedziała  zupełnie,  co  począć  z nowo  odkrytym  uczuciem.  Powie-
działa  pani  Rockwell  prawdę,  Joe  jest  jej  przyjacielem.  Najlepszym 
wśród  przyjaciół,  jakich  dotąd  miała.  Była  wdzięczna  za  wszystko,  co 
dla niej uczynił, odkąd spotkali się po latach kilka tygodni temu. Ale ich 
przyjaźń przeradzała się w znacznie silniejsze uczucie. Gdyby tylko nie 
odbiło jej tak na punkcie Paula. Gdyby nie czuła się tak głupio! 

Joe zaczął śmiać się z czegoś, co powiedział jeden z jego bratanków 

i Cait nie mogła powstrzymać uśmiechu. Uwielbiała  ten  dźwięk  – pełen 
życia, wigoru, siły – tak jak sam Joe. 

Podczas śniadania Joe siedział obok Cait i brał ją co chwila za rękę. 

Czuła  się  dobrze  wśród  jego  rodziny.  Rozmowa  była  przyjemna 
i odprężająca, ale dzieci myślały tylko o tym, by otworzyć prezenty. Za-
stawa została sprzątnięta ze stołu i pozmywana w rekordowym tempie. 

Cait  usiadła  obok  Joego  z filiżanką  kawy,  a najstarszy  wnuczek  roz-

dawał  wszystkim  prezenty.  Przy  dźwiękach  kolęd  dzieci  niecierpliwie 
rozrywały  papier.  Najmłodszą  dwuletnią  dziewuszkę  bardziej  intereso-
wało kolorowe pudełko niż jego zawartość. 

Joe, wziąwszy do ręki prostokątną paczkę od Cait, potrząsnął nią en-

tuzjastycznie. Ostrożnie rozplatał sznurek i powoli odwinął prezent. Cait 
patrzyła na niego wyczekująco. 

– Książka o baseballu? 
Cait skinęła głową z uśmiechem. 
–  O ile sobie przypominam, zbierałeś nalepki z graczami baseballa. 
–  Skończyłem  z tym,  gdy  przehandlowałem  najlepsze  dwie,  jakie 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

miałem. 

–  Jestem pewna, że cel był zbożny. 
–  Oczywiście. 
Oczy  ich  się  spotkały  i zatonęły  w sobie.  Trwali  tak,  póki  nie  zorien-

towali się, że cała rodzina im się przygląda. Joe odchrząknął. 

–  To wspaniały prezent, Cait. Dziękuję ci bardzo. 
Pochylił  się  i pocałował  ją,  jakby  to  była  najnaturalniejsza  rzecz  pod 

słońcem. Cait żałowała, że muszą poprzestać na jednym pocałunku. 

–  Na pewno masz coś  dla  Cait – ponagliła Virginia Rockwell  swego 

syna. 

–  Jasne,  że  tak  –  powiedział,  wyjmując  z kieszeni  koszuli  niewielką 

paczuszkę. – No, otwórz to. 

Cait  drżały  ręce,  gdy  rozpakowywała  prezent.  Zsunęła  wstążeczkę 

i rozwinęła  złoty  papier.  W środku  znajdowało  się  białe  pudełeczko 
z nazwą  drogiego  sklepu  jubilerskiego,  a w nim  jeszcze  jedno  –  małe, 
z czarnego  aksamitu.  Otworzyła  je  bardzo  powoli  i aż  jęknęła 
z zachwytu na widok prześlicznej broszki z kameą. 

–  Och,  Joe  –  szepnęła.  Od  lat  marzyła  o kamei  i zastanawiała  się, 

jakim cudem mógł się o tym dowiedzieć. 

–  Czy  pocałujesz  wujka  Joego?  –  spytał  bratanek.  –  Bo  jeśli  masz 

taki zamiar, to zamknę oczy. 

–  Jasne,  że mnie pocałuje – odpowiedział za nią Joe. – Ale zrobi to 

później, kiedy już nie będzie pod obserwacją tylu ciekawskich oczu. 

Dzień minął szybko. Gdy rozpakowano do końca prezenty – a trzeba 

nadmienić,  że dzięki pomocy  Cait  przy zakupach  wszyscy  po kolei  wy-
dawali  okrzyki  pełne  zdumionego  zachwytu  na  widok  podarunków  od 
Joego  –  cała  rodzina  zebrała  się  wokół  fortepianu.  Przy  akompania-
mencie pani Rockwell wszyscy śpiewali kolędy, głośno i radośnie. 

Joe odwiózł Cait do domu dopiero późnym wieczorem. Pani Rockwell 

uparła się, by  dziewczyna  zabrała  do  domu ogromny talerz  najrozmait-
szych słodyczy – Cait śmiała się, że wystarczyłoby tego na całą wiecz-
ność. W tej chwili czuła się senna i rozleniwiona. Rozparła się wygodnie 
na siedzeniu, przymykając oczy. 

–  Jesteśmy na miejscu – szepnął Joe, przysuwając usta do jej ucha. 
Cait niechętnie otworzyła oczy i westchnęła. 
–  To  był  taki  wspaniały  dzień.  Dziękuję  ci,  Joe.  –  Nie  mogła  po-

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

wstrzymać  ziewnięcia.  Ujęła klamkę, myśląc tylko  o tym,  by jak najprę-
dzej znaleźć się w łóżku. 

–  A więc to tak? – W jego głosie brzmiało rozczarowanie. 
–  O co ci chodzi? 
–  Przypomniałem sobie pewną obietnicę, którą złożyłaś dzisiaj rano. 
–  Kiedy? – zmarszczyła brwi zdziwiona. 
–  Podczas odpakowywania prezentów. 
–  Och – powiedziała, prostując się – wtedy gdy zobaczyłam kameę? 
–  Właśnie  –  potwierdził  Joe  z przesadnym  naciskiem.  –  Teraz  już 

pamiętasz? 

–  Oczywiście.  –  Pocałunek.  Zamierzał  go  wyegzekwować.  Musnęła 

szybko wargami jego wargi i uśmiechnęła się. – Proszę. 

–  Jeśli  to  wszystko,  na  co  cię  stać,  powinnaś  była  pocałować  mnie 

przy Charliem. 

–  Kwestionujesz moje umiejętności? 
–  Pies Charliego robi to lepiej od ciebie.  
Cait poczuła się co najmniej lekko obrażona. 
–  Czy to wyzwanie, Josephie Rockwell? 
–  Pewnie  –  odrzekł  z łobuzerskim  uśmiechem.  –  Masz  cholerną  ra-

cję. 

–  W porządku, masz, co  chciałeś. –  Odstawiła  na bok talerz  ze sło-

dyczami,  przesunęła  się  na  szerokim  siedzeniu  i otoczyła  ramionami 
szyję Joego, zanurzając palce w jego gęstych włosach. 

–  To mi się już bardziej podoba – wymruczał Joe z zadowoleniem. 
Ich oczy spotkały się,  uciekła z nich nagle figlarność i wesołość. Joe 

wciągnął  powoli  powietrze  i zaczął  muskać  wargami  jej  policzek.  Objął 
ją  mocno  w talii  i przyciągnął  do  siebie.  Jego  wargi  znaczyły  wilgotny 
ślad na jej szyi. Było jej tak dobrze, że zamknęła oczy i poddała się nie 
znanemu dotąd uczuciu kompletnej nieważkości... 

–  Och,  Cait...  –  oderwał  się  od  niej,  oddychając  z trudem.  Instynk-

townie wiedziała, że chciał coś jeszcze powiedzieć, zrezygnował jednak 
i ukrył twarz w jej włosach, próbując zapanować nad oddechem. 

–  No  i jak  wypadłam?  –  spytała  szeptem,  gdy  już  była  w stanie  coś 

wykrztusić. 

–  Po prostu świetnie. 
–  Czy jesteś zatem gotów odwołać swoje słowa? 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  Nie wiem. – Zawahał się. – Przekonaj mnie jeszcze raz. 
Spełniła  jego  prośbę.  Przylgnęła  wilgotnymi  wargami  do  jego  ust, 

serce waliło jej jak młotem. 

Joe skinął głową, jakby nie ufając własnym strunom głosowym. 
–  Doskonale. 
–  To  był  wspaniały  dzień  –  szepnęła.  –  Nie  wiem,  jak  ci  dziękować 

za to, że mnie ze sobą zabrałeś. 

Joe  pokręcił  głową.  Chciał  jej  powiedzieć  jeszcze  wiele  rzeczy,  ale 

nie był w stanie. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

Pogrążona w głębokim zamyśleniu Cait wpatrywała się od kilku minut 

w ekran  komputera,  jednak  widoczne  na  nim  dane  nie  docierały  do  jej 
świadomości. Z piersi wyrwało jej się przeciągłe westchnienie. 

Paul  był  bardzo  zadowolony,  że  zjawiła  się  tego  ranka  w pracy.  Ty-

dzień pomiędzy Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem zapowiadał się 
koszmarnie.  Lindy,  wyraźnie  zdziwiona,  szybko  wycofała  się  do  swego 
pokoju, przywitawszy się zdawkowo. Zachowanie przyjaciółki wprawiało 
Cait  w zakłopotanie  nie  była  jednak  w stanie  skoncentrować  się  teraz 
ani na problemach Lindy, ani na własnej pracy. 

Popadła  w taką  zadumę,  że  ledwie  usłyszała  pukanie  do  drzwi. 

Z miną  winowajcy  podniosła  wzrok  na  Paula,  który  stał  w progu 
z rękami w kieszeniach. Miał bardzo zmęczone oczy. 

–  Paul! – Cait czekała, aż serce zacznie jej bić dwa razy szybciej, jak 

zwykle,  gdy  szef  znajdował  się  w pobliżu.  Nic  takiego  się  nie  stało. 
Sprawiło jej to ulgę, ale nie było już niespodzianką. 

–  Cześć, Cait! – uśmiechnął się z przymusem, twarz miał ściągniętą. 

Czuł się chyba nieswojo i ze wszelkich sił chciał to ukryć. – Masz chwilę 
czasu? 

–  Oczywiście.  Wejdź,  proszę.  –  Wstała  i podsunęła  mu  krzesło.  – 

Czym mogę ci służyć? 

–  Och,  drobiazg.  Po  prostu  chciałem  ci  powiedzieć,  jak  bardzo  się 

cieszę,  że  przyszłaś  dziś  do  pracy.  Przykro  mi,  że  zrezygnowałaś 
z urlopu,  ale  twoja  obecność  bardzo  się  tu  dziś  przyda.  Zwłaszcza  że 
Lindy odchodzi. – Zacisnął wargi. 

Nikt poza Joem i Martinem nie znał prawdziwego powodu rezygnacji 

Cait  z wyjazdu  do  Minnesoty.  Nie  sugerowała  też  Paulowi,  że  zmieniła 
plany  po  to,  by  mu  pomóc  w trudnej  sytuacji.  Widocznie  sam  wyciąg- 
nął wnioski. 

–  A więc Lindy nie zmieniła zdania? 
–  Nic do niej nie trafia – nachmurzył się Paul. – Ta kobieta jest upar-

ta jak... jak... – Paul  wzruszył ramionami, nie  znajdując odpowiedniego 
słowa. 

–  Modernizacja  jest  już  prawie  zakończona.  –  Cait  zmieniła  temat 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

rozmowy,  nie  chcąc  mówić  nic  złego  o swej  przyjaciółce.  Wstała 
i zaczęła  spacerować  w roztargnieniu  po  pokoju,  zatrzymując  się,  by 
poprawić  girlandę  zawieszoną  nad  drzwiami  przez  Lindy.  Bo  winna  się 
cieszyć, że Paul przyszedł do niej, a było jej to dziwnie obojętne. 

–  Tak, jestem bardzo zadowolony – powiedział Paul. – Joe Rockwell 

odwalił kawał świetnej roboty. Ma doskonałą opinię i myślę, że nie minie 
kilka  lat,  a stanie  się  jednym  z największych  przedsiębiorców  budowla-
nych. 

Cait  kiwała  od  niechcenia  głową,  mając  nadzieję,  że  udało  jej  się 

ukryć  dreszcz  podniecenia,  który  ją  przebiegł  na  samą  wzmiankę 
o Joem.  I bez  Paula  wiedziała,  że  Joe  ma  przed  sobą  świetlaną  przy-
szłość.  W czasie  świąt  pani  Rockwell  napomknęła  o sukcesach  syna. 
Joe zawarł ostatnio kontrakt na duży projekt rządowy i była z niego bar-
dzo dumna. 

–  No cóż – powiedział Paul, wciągając głęboko powietrze – nie będę 

ci  zabierał  czasu.  –  Wstał,  wciąż  nachmurzony  i skierował  się  ku 
drzwiom.  Po  chwili,  odwrócił  się  znów  do  niej.  –  Pewnie  jesteś  zajęta 
dziś wieczorem? Chciałem cię zaprosić na kolację. 

–  Kolację  –  powtórzyła  Cait,  jak  gdyby  usłyszała  to  słowo  po  raz 

pierwszy w życiu. Paul zapraszał ją na kolację? Po tylu miesiącach? Te-
raz,  gdy  najmniej  tego  oczekiwała?  Kiedy  nie  miało  to  już  znaczenia? 
Tak  wiele  razy  modliła  się  z głębi  serca  o odrobinę  zainteresowania 
z jego strony, a on w końcu umawia się z nią na randkę. Teraz? 

–  Oczywiście, jeśli jesteś wolna. 
–  Hm... tak, z pewnością... bardzo mi miło. 
–  Świetnie. O której po ciebie przyjechać? Czy 
–  O wpół do szóstej to nie za wcześnie? 
–  Nie, będę gotowa. 
–  Wobec tego do zobaczenia. 
–  Do  zobaczenia,  Paul.  –  Cait  czuła  się  dziwnie  odrętwiała.  Jej  ma-

rzenia zaczęły się w końcu spełniać... Za późno. Paul, w którym się ko-
chała tyle czasu,  zaprosił ją  na kolację. Powinna skakać z radości albo 
przynajmniej odczuwać coś poza tępym ściskaniem w dołku. Skoro było 
to  tak  wyczekiwane,  ważne  i podniecające  wydarzenie,  czemu  nie 
sprawiło jej spodziewanej radości? 

Pozbierawszy  nieco myśli, Cait  zdecydowała się pójść  do Lindy.  Za-

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

stała  przyjaciółkę  rozmawiającą  przez  telefon.  Lindy  spojrzała  na  nią, 
uśmiechnęła  się  zdawkowo  i natychmiast  odwróciła  wzrok,  jak  gdyby 
rozmowa wymagała od niej pełnego zaangażowania. 

Cait  odczekała  kilka  minut,  wreszcie  postanowiła  wrócić,  gdy  Lindy 

nie  będzie  już  tak  bardzo  zajęta.  Musiała  porozmawiać  z przyjaciółką, 
potrzebowała jej rady. Lindy zawsze podtrzymywała Cait na duchu. Tak, 
rozmowa jest absolutnie konieczna. Spróbuje przekonać Lindy, by rów-
nież jej się  zwierzyła. Cait bardzo ceniła sobie jej przyjaźń. Wprawdzie 
było jej przykro, że osoba, którą uważała na najlepszą przyjaciółkę, zło-
żyła  wymówienie  nic  jej  o tym  nie  wspominając,  ale  widocznie  miała 
swoje powody. 

I może również potrzebowała duchowego wsparcia. 
Słysząc,  że  dzwoni  telefon  w jej  pokoju,  szybko  tam  pobiegła.  Była 

zajęta  przez  resztę  dnia.  Pozostało  już  niewiele  minut  do  zamknięcia 
nowojorskiej giełdy, gdy zjawił się Joe. 

–  Hej – powitała go Cait z radosnym, zapraszającym uśmiechem. Ich 

oczy  się  spotkały  i Joe  również  się  uśmiechnął.  Ze  szczęścia  serce 
omal jej z piersi nie wyskoczyło. 

–  Cześć, mała. – Wszedł do pokoju i opadł na to samo krzesło, które 

niedawno zajmował Paul. Wyciągnął przed siebie długie nogi i splótł rę-
ce na brzuchu. – Jak się dziś miewa świat finansów? 

–  Mniej więcej tak samo dobrze jak zwykle.  
Jego  uśmiech  był  ogromnie  zaraźliwy.  Jak  zawsze  zresztą  –  tyle  że 

początkowo  Cait  nie  chciała  mu  się  poddać.  Ale  to  dawno  już  minęło 
i dziś odpowiedziała mu ochoczo serdecznym uśmiechem. 

–  Skończyłaś na dzisiaj? 
–  Prawie.  –  Musiała  jeszcze  uprzątnąć  parę  rzeczy  z biurka,  ale  to 

nic pilnego. – Czemu pytasz? 

–  Czemu?  –  zmarszczył  brwi  udając  zdziwienie.  –  Co  powiesz  na 

wspólną kolację? – Poderwał się z krzesła i zaczął tańczyć walca wokół 
jej  pokoju,  udając,  że  gra  na  skrzypcach.  –  Tylko  ty  i ja.  Księżyc,  wino 
i muzyka  –  mrugnął  do  niej  znacząco.  –  Pracujesz  zbyt  intensywnie. 
Chciałbym, żebyś bardziej cieszyła się życiem. Obojgu nam się to przy-
da. 

Joe nie musiał jej namawiać na wspólną eskapadę. Jej serce uderza-

ło  radośnie  na  samą  myśl  o tym.  Czuła  się  z nim  świetnie,  śmiała  się, 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

bawiła, chciała  wziąć  w ramiona cały świat. Oczywiście, potrafił też do-
prowadzić ją do szału, ale odrobina szaleństwa dobrze wpływa na szare 
komórki. 

–  Tylko obiecaj mi, że nie włożysz szpilek – pogroził jej palcem. – Od 

przyjęcia świątecznego u Paula cierpię na dokuczliwe bóle krzyża. 

Imię Paula zabrzmiało nagłym dysonansem w ich rozmowie. 
–  Paul  –  powtórzyła,  odchylając  się  bezsilnie  na  oparcie  krzesła.  – 

O Boże! 

–  Wiem, że uważasz go za Boga – dogryzł jej. – Co tym razem zrobił 

twój dzielny szef? 

–  Zaprosił mnie na kolację –  przyznała się Cait  z niezbyt  zachwyco-

ną miną. – Wpadł ni stąd, ni zowąd rano do mojego pokoju i umówił się 
ze mną, jakby to stanowiło chleb powszedni. Byłam tak oszołomiona, że 
nie mogłam zebrać myśli. 

–  I  co mu powiedziałaś?  – Joe  zdawał się traktować  tę  całą sprawę 

jako  niezły  dowcip.  –  Zaczekaj  –  podniósł  rękę  –  niech  sam  się  domy-
śle. Podskoczyłaś z radości. 

–  Niezupełnie  –  odparła,  nieco  urażona  jego  zachowaniem.  Mógłby 

przynajmniej okazać, że go to obchodzi. Spędziła z nim Boże Narodze-
nie,  według  słów  jego  matki  była  pierwszą  kobietą,  którą  zaprosił  na 
święta  do  domu,  ale  mimo  rozpowiadania  wszem  i wobec,  że  są  mał-
żeństwem, wyraźnie nie miał nic przeciwko jej randce z innym mężczy-
zną. 

–  Założę  się,  że  doznałaś  szoku.  –  Uśmiech  drżał  w kącikach  jego 

warg,  jak  gdyby  wyobrażał  sobie  jej  reakcję  na  propozycję  Paula 
i ogromnie go to bawiło. 

–  Nie doznałam żadnego szoku – broniła się z gniewem. – Po prostu 

mnie zaskoczył. 

–  Baw się dobrze – powiedział, idąc w stronę drzwi. – Zobaczymy się 

później. – I wyszedł. 

Cait  wprost  nie  mogła  w to  uwierzyć.  Zaczęła  przechadzać  się 

z wściekłością  po  pokoju,  zaciskając  i rozwierając  pięści.  Minęła  dobra 
chwila, zanim przyszła do siebie i pobiegła za nim. 

Joe  rozmawiał  ze  swoim  brygadzistą,  tym  samym  krępym  mężczy-

zną, który kiedyś był świadkiem ich przepychanki przy windzie. 

–  Przepraszam  –  powiedziała  przerywając  im  rozmowę  –  ale  chcia-

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

łabym zamienić z tobą parę słów, gdy będziesz wolny. – Stała, zaciska-
jąc wciąż pięści, jak gdyby szykowała się do walki. 

Joe rzucił okiem na zegarek. 
–  To może trochę potrwać. 
–  Wobec tego, czy mogłabym ci zabrać teraz chwilę czasu? 
Brygadzista cofnął się o krok. 
–  Chciałaś coś ode mnie? – spytał Joe, gdy zostali sami. 
Pytanie! Jasne, że chciała. 
–  Czy to wszystko, co masz mi do powiedzenia? 
–  Na jaki temat? 
–  Mojej kolacji z Paulem. Spodziewałam się, że będziesz... sama nie 

wiem... zdenerwowany czy coś w tym rodzaju. * 

–  Czym miałbym się denerwować? Uważasz, że będzie czegoś pró-

bował? Szczerze w to wątpię, ale jeśli masz jakieś obawy, weź mnie ze 
sobą. Będę bardziej niż szczęśliwy mogąc bronić twego honoru. – Spo-
ważniał nagle. – Naprawdę myślałaś, że będę zazdrosny? 

–  No, może nie zazdrosny – sprostowała, choć nie było to dalekie od 

prawdy. – Zaniepokojony. 

–  Nie jestem. Paul to porządny facet. 
–  Wiem, ale... 
–  Byłaś w nim zakochana od miesięcy... 
–  Myślę, że to raczej zaślepienie. 
–  To  prawda.  Ale  umówił  się  z tobą  wreszcie,  a ty  przyjęłaś  zapro-

szenie. 

–  Tak, ale... 
–  Znamy się dobrze, Cait. Zapomniałaś, że jesteśmy małżeństwem? 
–  Raczej  byłoby  mi  trudno.  –  Zwłaszcza  że  Joe  dokładał  wszelkich 

starań,  by  przypominać  jej  o tym  przy  każdej  sposobności.  –  Czy  nie 
powinno to mieć... jakiegoś znaczenia? – Cait nie mogła uwierzyć, że te 
słowa  przeszły  jej  przez  gardło.  Od  tygodni  czuła  się  okropnie  upoko-
rzona  za  każdym  razem,  gdy  Joe  wspominał  o ich  wyczynie  z okresu 
dzieciństwa, a teraz sama  wykorzystała ten argument  dla  własnych ce-
lów. Joe ujął ją za ramiona. 

–  Prawdę powiedziawszy, nasze małżeństwo to niezła transakcja. 
Warto było usłyszeć te słowa! 
–  Chcę tylko jak najlepiej dla ciebie. Będę szczęśliwy, jeśli wszystko 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

pomiędzy  tobą  a Paulem  dobrze  się  ułoży.  A teraz  przepraszam  cię 
bardzo, muszę wracać do pracy. 

Gdy wróciła do pokoju, owładnęło nią znów uczucie odrętwienia. Nie 

wiedziała,  co  myśleć.  Wierzyła...  miała  nadzieję,  że  pomiędzy  nimi  za-
częło się coś szczególnego. Widocznie ich spotkania miały dla niej cał-
kiem  inne  znaczenie  niż  dla  Joego.  W przeciwnym  razie  nie  potrakto-
wałby  tak  obojętnie  jej  randki  z Paulem.  A już  z pewnością  nie  odczu-
wałby zadowolenia! 

To  właśnie  ubodło  Cait  najbardziej.  Minęło  kilka  minut,  zanim  udało 

jej się zdefiniować własne uczucia – tak, po prostu została zraniona. 

Właściwie  przypadkowo  zawędrowała  do  pokoju  Lindy.  Jej  przyja-

ciółka wkładała właśnie płaszcz, gotowa do wyjścia z pracy. 

–  Paul zaprosił mnie na kolację – wygadała się Cait. 
–  Naprawdę? – Oczy Lindy zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. Ale nie 

obróciła tego w żart, tak jak Joe. 

–  Tak – odrzekła Cait. – Wszedł i umówił się ze mną, jakby to był je-

go codzienny zwyczaj. 

–  Czy jesteś szczęśliwa? 
–  Nie  wiem  –  odpowiedziała  szczerze  Cait.  –  Chyba  powinnam  być 

zadowolona. Modliłam się przecież o to od miesięcy. 

–  O co więc chodzi? – spytała Lindy. 
–  Wydaje  mi  się,  że  Joe  się  tym  nie  przejął.  Powiedział  mi,  że  ma 

nadzieję, iż wszystko pójdzie po mojej myśli. 

–  Czyli? 
Cait zastanawiała się przez chwilę, w gardle ją dławiło. 
–  Przysięgam, Lindy, nic już nie wiem. 
 
 
–  Słyszałem,  że podają tu  wyśmienitego łososia – mówił Paul, prze-

glądając kartę. Jedli kolację w bardzo znanej restauracji „Boathouse". 

Cait  przebiegła  wzrokiem  pozycje  menu,  decydując  się  na  łososia 

z rusztu – to samo danie, które zamówiła pamiętnego wieczora z Joem. 
Ale dziś było jej właściwie wszystko jedno, co ma na talerzu. 

–  Zdaje się,  że  ostatnio często  widywałaś się  z Joem Rockwellem  – 

zauważył Paul. 

To,  że Paul  wspomniał  w tej chwili imię Joego,  było ironią losu. Cait 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

nie  mogła  przestać  myśleć  o nim  od  popołudniowej  rozmowy  w pracy. 
Naprawdę wierzyła, że ich znajomość przeradza się w coś szczególne-
go. Joe jednak postarał się, by wyprowadzić ją z błędu. 

–  Tak  –  odpowiedziała  niepewnie.  –  Wiesz  przecież,  że  znamy  się 

jeszcze  od  dzieciństwa.  Joe  i mój  brat  byli  w wielkiej  przyjaźni.  Potem 
rodzina Joego przeprowadziła się na przedmieście i straciliśmy kontakt. 

Podeszła  kelnerka  i Paul  zamówił  butelkę  białego  wina.  Gawędzili 

przyjaźnie  przez  kilka  minut  na  tematy  związane  z ich  wspólną  pracą 
w firmie. 

Cait słuchała z zainteresowaniem, kiwając od czasu do czasu głową 

lub  wtrącając  jakąś  uwagę.  Zastanawiała  się,  co  też  nadzwyczajnego 
widziała  w Paulu.  Owszem,  był  atrakcyjny,  ale  ani  w połowie  tak  dyna-
miczny  czy  podniecający jak Joe. Wprawdzie miał  pewien  wdzięk, lecz 
z Joem przegrywał na całej linii. Cait nie potrafiła wyobrazić sobie swe-
go szefa, niosącego ją na barana i wymykającego się tylnym wyjściem. 
Nie mówiąc już o tym, że z pewnością nie umiałby się tak z nią przeko-
marzać. 

Kelnerka  przyniosła  butelkę  wina,  otworzyła  i napełniła  im  kieliszki. 

Wkrótce  potem  podała  zamówione  potrawy.  Po  dwóch  kęsach  wybor-
nego łososia, Cait zauważyła, że Paul nawet nie tknął jedzenia. Był wy-
raźnie zdenerwowany. 

Obracał w palcach kieliszek, przyglądając się, jak mieni się w nim wi-

no. 

–  Co myślisz o odejściu Lindy z naszej firmy? – przemówił nagle. 
Cait zaskoczył żar w jego głosie, gdy wspomniał imię Lindy. 
–  Szczerze mówiąc, byłam zupełnie zaszokowana – przyznała. 
–  Więc wymówienie Lindy jest dla ciebie zaskoczeniem? 
–  Tak,  kompletnie  nic  o tym  nie  wiedziałam.  Lindy  nie  napomknęła 

nawet słowem o innej propozycji pracy. Zawsze myślałam, że jesteśmy 
dobrymi przyjaciółkami. 

–  Lindy  jest  twoją  przyjaciółką  –  powiedział  z niezachwianym  prze-

konaniem. – Nie uwierzyłabyś, jak dobrą. 

–  Wiem o tym. – Jednakże przyjaciele niekiedy miewają w zanadrzu 

różne niespodzianki. Lindy oraz Joe byli świetnym tego przykładem. 

–  Uważam  Lindy  za  absolutnie  wyjątkową  osobę  –  powiedział  Paul, 

obrzucając Cait badawczym spojrzeniem. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  Jest chyba jednym z najlepszych maklerów giełdowych – przyznała 

Cait, sącząc wino. 

–  Mój  podziw  znacznie  wykracza  poza  ramy  zawodowe.  Sądzę,  że 

Lindy mogłaby być skarbem dla mężczyzny na całe życie – mówił dalej 
Paul. 

–  Całkowicie  się  z tobą  zgadzam.  –  Gdyby  tak  Joe  zdał  sobie  spra-

wę, jakim ona jest skarbem. Już raz wziął z nią ślub – no, przynajmniej 
coś  w rodzaju  ślubu  –  i z pewnością  myśl  o wspólnym  spędzeniu  życia 
niejednokrotnie w ciągu ostatnich tygodni przyszła mu do głowy. 

Paul zawahał się, wyraźnie zakłopotany. 
–  Przypuszczam,  że  ani  trochę  się  nie  domyślasz,  jaki  jest  powód 

wymówienia Lindy? 

Naprawdę  nie  miała  pojęcia.  Jej  myśli  i serce  były  do  tego  stopnia 

zdominowane  przez  Joego,  że  nie  zastanawiała  się  dotąd  głębiej  nad 
postępowaniem przyjaciółki. 

–  Pewnie dostała ciekawszą propozycję. – Nie zdziwiłoby jej to wcale 

– Lindy stanowiłaby cenny nabytek dla każdej firmy. 

I właśnie w tej chwili Cait zrozumiała. Paul nie zaprosił jej na kolację, 

by nawiązać z nią romans. Chciał za jej pośrednictwem dowiedzieć się, 
co popchnęło Lindy do odejścia z pracy. Poczuła nagłą ulgę, jak gdyby 
ktoś zdjął  z jej  ramion ogromny ciężar. Paul  wcale nie był nią  zaintere-
sowany. Nie był i nie będzie. Jakiś czas temu przyjęłaby to jako druzgo-
cącą porażkę, natomiast w tej chwili przepełniała ją wdzięczność. 

–  Jestem pewna, że zmieni zdanie, jeśli z nią porozmawiasz. 
–  Próbowałem, wierz mi. Ale jest pewien problem... – zawahał się. – 

Cait, do licha, przecież to z twojego powodu! 

Popatrzyła na niego, zaintrygowana. 
–  O co ci chodzi, Paul? 
–  Nie masz  pojęcia,  prawda? Przysięgam, że jesteś  najbardziej  nie-

domyślną  kobietą  pod  słońcem!  –  Od-  sunął  swój  talerz  i zamknąwszy 
oczy, pokręcił głową. – Jestem zakochany w Lindy od tygodni... miesię-
cy.  Za  żadne  skarby  nie  mogłem  jednak  sprawić,  by  mnie  zauważyła. 
Gotów  byłem  robić  wszystko,  nawet  fikać  koziołki  pośrodku  jej  pokoju. 
W końcu olśniło mnie, czemu Lindy nie odwzajemnia moich uczuć. 

–  Z mojego powodu? – spytała Cait drżącym piskliwym głosikiem. 
–  Właśnie.  Nie  chciała  zdradzić  swej  przyjaciółki.  Pewnego  popołu-

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

dnia  –  chyba  wtedy  gdy  spotkałaś  po  latach  Joego  –  byliśmy  z Lindy 
w moim gabinecie sami. Naprawdę nie wiem, jak to się stało, ale szuka-
jąc czegoś dla mnie, potknęła się o jeden z przewodów pozostawionych 
przez  robotników.  Na  szczęście  udało  mi  się  uchronić  ją  przed  upad-
kiem. Nie była to jej wina, ale rozzłościłem się z obawy, że mogła zrobić 
sobie  krzywdę.  Lindy  z kolei  rozgniewała  się  na  mnie  z powodu  mojej 
gwałtownej  reakcji  i pomyślałem,  że  jedynym  sposobem,  by  ją  uciszyć, 
jest pocałunek. Tak się to zaczęło, przysięgam ci, że wszystko mieliśmy 
wypisane na twarzach. 

Cait przełknęła ślinę, zafascynowana jego opowieścią. 
–  Próbowałem  ją  wielokrotnie  namówić  na  spotkanie.  Wciąż  mi  od-

mawiała, aż wreszcie spytałem ją o powód. 

–  Powiedziała ci... co do ciebie czułam? – Myśl o tym była upokarza-

jąca. 

–  Oczywiście,  że  nie.  Lindy  jest  zbyt  dobrą  przyjaciółką,  by  zawieść 

twoje zaufanie. Poza tym nie musiała mi nic mówić. Domyślałem się od 
początku.  Na  miłość  boską,  Cait,  co  miałem  zrobić,  żeby  cię  zniechę-
cić? Napisać kredą na kominie? 

–  Nie  sądzę,  żebyś  musiał  podejmować  tak  drastyczne  kroki  –  po-

wiedziała cicho, upokorzona do szpiku kości. 

–  Powtarzałem  jej  bez  końca,  że  nie  jestem  w tobie  zakochany,  ale 

nie  chciała  słuchać. Wreszcie  powiedziała  mi,  że  jeśli  z tobą  porozma-
wiam i wyjaśnię ci wszystko, zgodzi się wypuścić gdzieś ze mną. 

–  Rozmowa telefoniczna – powiedziała Cait w nagłym przypływie na-

tchnienia. – To dlatego do mnie zadzwoniłeś, prawda? Chciałeś poroz-
mawiać o Lindy, a nie o jakimś artykule. 

–  Tak.  –  Wyraźnie  był  wdzięczny  za  jej  domyślność,  choć  przyszła 

tak późno. 

–  Czemu więc, do licha, tego nie zrobiłeś? 
–  Wielokrotnie  się  zbierałem,  ale  w ostatniej  chwili  zawsze  rezygno-

wałem. Sam chciałbym wiedzieć, dlaczego. Poza tym trudno prowadzić 
taką szczerą rozmowę przez telefon. Obiecywałem sobie codziennie, że 
ci  powiem.  Bóg  wie  ile  razy  robiłem  różne  aluzje,  ale  nic  do  ciebie  nie 
docierało. 

–  Ale czemu Lindy odchodzi? 
–  Czy to nie jest oczywiste? – spytał Paul. – Coraz trudniej było nam 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

pracować  razem.  Nie  chciała  zdradzić  swojej  najlepszej  przyjaciółki, 
a jednocześnie... 

–  Jednocześnie oboje zakochaliście się w sobie. 
–  Nic dodać, nic ująć. Nie mogę jej stracić, Cait. Nie chciałbym zranić 

twoich  uczuć,  naprawdę  uważam  cię  za  godną  zaufania  pracownicę 
i sympatyczną dziewczynę – po prostu mnie nie pociągasz. – 

Chyba  nie  jego  jednego.  Joe  też  traktuje  ich  związek  wyłącznie  jak 

dobry żart, nigdy nie wspomniał o żadnych romantycznych uczuciach. 

–  Muszę coś zrobić, zanim stracę Lindy. 
–  Całkowicie się z tobą zgadzam. 
–  Nie jesteś na nią zła, prawda? 
–  Na Boga, nie! – wykrzyknęła Cait, uśmiechając się do niego dziel-

nie. 

–  Sądziliśmy oboje, że coś się kluje pomiędzy tobą i Joem Rockwel-

lem. Spotykaliście się często, a potem na przyjęciu świątecznym... 

–  Nie przypominaj mi – jęknęła Cait. 
Twarz Paula rozjaśniła się w spontanicznym uśmiechu. 
–  Ten Joe jest nie w ciemię bity, prawda?  
Cait pokiwała głową, zrezygnowana. Wyjaśniwszy wreszcie sytuację, 

Paul  nabrał  nagle  apetytu.  Przysunął  sobie  z powrotem  talerz  i zaczął 
jeść.  Natomiast  Cait  straciła  zupełnie  ochotę  na  swego  łososia.  Wpa-
trywała się w talerz, zastanawiając się, jak zdoła wytrwać do końca wie-
czora. 

Udało jej się to całkiem nieźle. Paul zdawał się nie zauważać, że coś 

jest  nie  tak.  Cait  nie  była  wcale  zmartwiona  jego  wyznaniem,  wręcz 
przeciwnie, czuła ulgę z powodu takiego obrotu sprawy i cieszyła się, że 
Lindy jest zakochana. Paul najwyraźniej miał bzika na jej punkcie, nigdy 
nie  widziała  go  tak  ożywionego,  jak  wówczas  gdy  mówił  o Lindy.  Jak 
mogła  nie  zorientować  się  w prawdziwych  uczuciach  swej  przyjaciółki! 
Nie wspominając o Paulu... 

Paul zawiózł ją pod sam dom i odprowadził do drzwi frontowych. 
–  Nie wiem, jak ci dziękować – powiedział ciepło. Uścisnął ją impul-

sywnie i wsiadł do swego sportowego samochodu. 

Mieszkanie Cait było ciemne i puste. Tak puste, że cisza zdawała się 

odbijać  echem  od  ścian.  Powiesiwszy  płaszcz,  zapaliła  światło 
i zaparzyła  sobie  filiżankę  herbaty.  Usiadła  na  kanapie  z podwiniętymi 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

nogami  i wpatrzyła  się  w ściany  niewidzącym  wzrokiem,  ważąc  swoje 
szanse. Wydały jej się znikome. 

Paul  był  zakochany  w Lindy.  A Joe...  Cait  nie  miała  pojęcia,  jak  wy-

glądają sprawy pomiędzy nimi. 

Rozmyślania przerwał jej dzwonek telefonu. Podniosła słuchawkę po 

drugim sygnale. 

–  Cait? – usłyszała głos Joego. Był zdziwiony, że zastał ją tak wcze-

śnie w domu. – Kiedy wróciłaś? 

–  Kilka minut temu. 
–  Twój głos brzmi jakoś dziwnie. Czy coś się stało? 
–  Mój  Boże  –  powiedziała,  wybuchając  płaczem  –  a co  miałoby  się 

stać? 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

Nie miała zamiaru płakać, taka myśl w ogóle nie postała jej w głowie. 

Chciała  tylko  przetrawić  ostatnie  rewelacje,  a skończyło  się  na  tym,  że 
szlochała histerycznie do słuchawki. 

–  Och, to wszystko twoja wina! 
–  Co się stało? 
–  Nic.  Nie...  nie  mogę  teraz  z tobą  rozmawiać.  Idę  spać.  –  Z tymi 

słowy  odłożyła słuchawkę.  Miała cichą nadzieję,  że Joe  zadzwoni jesz-
cze raz, telefon jednak milczał jak  zaklęty. Hipnotyzowała  go  wzrokiem 
przez kilka minut, ale widocznie Joemu nie zależało na rozmowie z nią. 

Łzy  płynęły  jej  strumieniem.  Było  to  dla  Cait  coś  absolutnie  niezro-

zumiałego. Nie należała do osób skłonnych do płaczu, teraz jednak wy-
dawało jej się, że nigdy nie przestanie. 

Pociągając  nosem,  wstrząsana  łkaniem,  usiadła  na  brzegu  łóżka 

i wciągnęła do płuc potężny haust powietrza. Rozpływanie się we łzach 
nie ma najmniejszego sensu. 

Paul był zakochany w Lindy. Kiedyś ta wiadomość doprowadziłaby ją 

do  ruiny  psychicznej,  teraz  jednak  Cait  odczuwała  głęboką  radość,  że 
jej 

najlepsza 

przyjaciółka 

znalazła 

mężczyznę 

swego 

życia. 

A zaślepienie, któremu uległa w stosunku do Paula, nie mogło się nawet 
równać z potęgą jej miłości do Joego. 

Wreszcie  przyznała  się  sama  przed  sobą.  Kochała  Joego.  Faceta, 

który wmawiał pracownikom restauracji, że Cait cierpi na amnezję. Któ-
ry pchał się za nią do windy i obwieszczał pozostałym pasażerom, że są 
mężem i żoną, a jednocześnie nie zdradził, że choć trochę go obchodzi 
jej randka z Paulem. 

Joe  był  również  tym  mężczyzną,  który  trzymał  ją  czule  za  rękę  na 

kreskówce  Disneya,  doprowadzał  pocałunkami  niemal  do  utraty  przy-
tomności, a w świąteczny wieczór trzymał w ramionach, jakby nigdy nie 
zamierzał jej wypuścić. 

Zabrzęczał  dzwonek u drzwi. Bez podglądania przez dziurkę od klu-

cza wiedziała, że to Joe. Nagle wpadła w popłoch. Była zbyt zmieszana 
i zraniona, by go teraz widzieć. 

Podeszła powoli do drzwi i uchyliła je. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  Co  się  tu,  u diabła,  dzieje?  –  spytał  Joe  i wszedł  do  środka,  nie 

czekając na zaproszenie. 

Cait wytarła oczy rękawem i zatrzasnęła drzwi. 
–  Nic. 
–  Czy Paul próbował czegoś? 
–  Oczywiście, że nie. 
–  No to czemu płaczesz? – Stał pośrodku salonu z zaciśniętymi pię-

ściami, jak gdyby był gotów do znokautowania jej szefa. 

Gdyby  Cait  wiedziała,  dlaczego  wciąż  nie  może  powstrzymać  łez, 

z pewnością  udzieliłaby  mu  odpowiedzi.  Otworzyła  usta,  w nadziei,  że 
uda  jej  się  znaleźć  i wykrztusić  jakiś  inteligentny  powód,  ale  wydała 
z siebie jedynie cienki pisk. Joe gapił się na nią z zakłopotaniem. 

–  Ja... Paul jest zakochany. 
–  W tobie? – spytał z niedowierzaniem. 
–  W twoich  ustach  zabrzmiało  to  jak  coś  absolutnie  niemożliwego  – 

odparła  ze  złością.  –  Przecież  jestem  atrakcyjna,  może  nie?  –  Jeśli 
oczekiwała,  że  Joe  wymieni  natychmiast  niezliczone  mnóstwo  jej 
wdzięków,  rozczarowała  się.  Pogłębiła  się  tylko  pionowa  zmarszczka 
pomiędzy jego brwiami. 

–  Cóż więc zakochanie Paula ma z tym wszystkim wspólnego? 
–  Absolutnie nic. Życzyłam jemu i Lindy wszystkiego najlepszego. 
–  A  więc  to  jednak  Lindy  –  mruknął  pod  nosem  Joe,  jakby  wiedział 

o tym przez cały czas. 

–  Przyznaj się, ani przez chwilę nie pomyślałeś, że się mną interesu-

je. 

–  Do  licha,  skąd  miałem  wiedzieć?  Sądziłem,  że  kocha  się  w Lindy, 

ale to ciebie zaprosił na kolację. Szczerze mówiąc, to wszystko było dla 
mnie bez sensu. 

–  Chodzi o coś innego – powiedziała gniewnie Cait. Stała tak blisko 

niego, że ich twarze były oddalone zaledwie o kilka centymetrów. Przy-
pominali  parę  rewolwerowców  szykujących  się  do  walki.  –  Chcę  wie-
dzieć jedno. Rozpowiadasz ciągle wszem i wobec, że jesteśmy małżeń-
stwem. Ale skoro to ma dla ciebie jakieś znaczenie... 

–  A kiedy to miało znaczenie? 
Cait zignorowała pytanie, uważając, że odpowiedź jest oczywista. 
–  Oddałeś  mnie  tak  obojętnie  Paulowi,  jakbyś  chciał  się  mnie  po-

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

zbyć. Już mniej nie mogło cię to obchodzić! 

–  Właśnie że obchodziło! – krzyknął. 
–  Jeśli  tak  rzeczywiście  było,  to  nie  zadałeś  sobie  trudu,  by  to  oka-

zać! 

–  Co miałem zrobić, wyzwać go na pojedynek? Myślałem, że marzy-

łaś o randce z Paulem – poskarżył się. – O niczym innym nie potrafiłaś 
mówić!  Paul  to,  Paul  tamto!  Wystarczyło,  że  przeszedł  obok  ciebie, 
a niemal mdlałaś. 

–  Nie ma w tym nawet źdźbła prawdy. – Może kiedyś tak, ale od ty-

godni z pewnością się to zmieniło. – Gdybyś mnie spytał, dowiedziałbyś 
się prawdy. 

–  Chcesz przez to powiedzieć, że nie kochasz Paula? 
–  Bingo! 
–  Nie pasuje do ciebie ta ironia! 
–  A do ciebie takie... okropne zachowanie.  
Potrzebował chwili, by to przemyśleć. 
–  Jeśli  zamierzamy  się  wzajemnie  oskarżać,  to  może  przyjrzałabyś 

się sobie? 

–  Co  przez  to  rozumiesz?  –  Jak  zwykle  Joe  potrafił  doprowadzić  ją 

do stanu wrzenia. – Mniejsza o to- 

powiedziała, idąc w stronę drzwi. – 

Ta  rozmowa  zaprowadzi  nas  donikąd.  Umiemy  tylko  ranić  się  nawza-
jem. 

–  Nie  zgadzam  się  –  odrzekł  spokojnie  Joe.  –  Myślę,  że  czas  już 

wszystko sobie wyjaśnić. 

Odetchnęła  głęboko,  czując  się  jak  balonik,  z którego  wypuszczono 

powietrze. 

–  Joe, to musi poczekać. Nie jestem w stanie myśleć rozsądnie i nie 

chcę,  byśmy  powiedzieli  sobie  rzeczy,  których  będziemy  potem  żało-
wać. – Otworzyła przed nim drzwi. – Proszę cię. 

Zamierzał  się  chyba  z nią  spierać,  ale  tylko  westchnął  i musnął  jej 

wargi  w przelotnym  pocałunku.  Patrzyła  za  nim  szeroko  rozwartymi 
oczyma. 

 
 
Nazajutrz  rano  Lindy  czekała  na  Cait  z dwiema  filiżankami  świeżo 

zaparzonej kawy. Patrzyły na siebie przez chwilę w milczeniu. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  Jesteś na mnie zła? – wyszeptała Lindy. Podała Cait filiżankę kawy 

niczym gałązkę oliwną. 

–  Ależ  oczywiście,  że  nie  –  odpowiedziała  cicho  Cait.  Odstawiła  fili-

żankę ostrożnie na biurko i serdecznie uściskała przyjaciółkę. Następnie 
usiadły obie, by wreszcie szczerze porozmawiać. 

–  Czemu mi nie powiedziałaś? – wybuchnęła Cait. 
–  Naprawdę  chciałam  –  powiedziała  żarliwie  Lindy.  –  Ze  sto  razy 

zrezygnowałam w ostatniej chwili. Najgorsze było to, że czułam się win-
na – wiedziałam, że jesteś zakochana w Paulu, a sama go kochałam. 

Cait nie była pewna, jak zareagowałaby, gdyby Lindy powiedziała jej 

prawdę. Wolała myśleć, że podeszłaby do tego z pełnym zrozumieniem 
i życzyła jej szczęścia. 

–  Nie zdawałam sobie sprawy ze swoich uczuć – mówiła dalej Lindy 

–  póki  pewnego  popołudnia  nie  potknęłam  się  o głupi  przewód  i nie 
wpadłam  w ramiona  Paula.  Od  tej  chwili  wszystko  potoczyło  się  jak  la-
wina. 

–  Wiem,  Paul  mi  powiedział.  Uważam,  że  to  niesamowicie  roman-

tyczna historia. 

–  Nie masz nic przeciwko temu? – Lindy obserwowała bacznie przy-

jaciółkę, jakby nawet teraz obawiała się jej reakcji. 

–  Myślę, że to cudowne. 
Uśmiech Lindy był pełen ciepła i podniecenia. 
–  Nie  wiedziałam  dotąd,  że  miłość  to  takie  wspaniałe  uczucie, 

a jednocześnie może przynieść tyle cierpienia. 

–  Amen! – zawołała z emfazą Cait. 
–  Czy to Joe Rockwell? – spytała cicho Lindy. 
–  Tak – potwierdziła Cait, po czym dodała, kręcąc głową: – Nie masz 

pojęcia,  jak  się  przez  niego  czuję.  –  Wydała  dziwny  dźwięk,  przypomi-
nający  ni  to  śmiech,  ni  to  szloch.  –  Ten  człowiek  doprowadza  mnie  do 
takiej wściekłości, że mam ochotę wrzeszczeć. Albo płakać. 

–  Chyba nie zawsze? 
–  Czasami  kocham  go  tak  bardzo,  że  zniosłabym  wszystko.  Uwiel-

biam nawet jego zbzikowane kawały. 

–  Co  więc  z wami  będzie?  –  spytała  Lindy.  Gdy  podnosiła  filiżankę 

do ust, Cait zauważyła błysk brylantu. 

–  Lindy? – aż podskoczyła na krześle. – Co ty masz na palcu? 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  Zauważyłaś? – Uśmiech Lindy niemal ją oślepił. 
–  To  od  Paula.  Po  kolacji  z tobą  wpadł  jeszcze  do  mnie.  Odbyliśmy 

bardzo  długą  rozmowę,  a potem  poprosił  mnie  o rękę.  Z początku  nie 
wiedziałam, co odpowiedzieć, ledwie się przecież znamy. 

–  Boże drogi, pracujecie przecież razem od wielu miesięcy. 
–  Wiem  –  powiedziała  Lindy  z nieśmiałym  uśmiechem.  –  Paul  użył 

tego  samego  argumentu.  Nie  musiał  mnie  długo  przekonywać.  Gdy  mi 
go wsunął na palec, przeżyłam najromantyczniejszą chwilę w moim ży-
ciu.  Zanim  zdołałam  się  opanować,  łzy  popłynęły  mi  po  twarzy.  Wciąż 
nie rozumiem, czemu się rozpłakałam i myślę,  że Paul był równie  zdzi-
wiony.  Ale  zboczyłyśmy  z tematu  –  powiedziała  Lindy  z marzycielskim 
uśmiechem. – Opowiadałaś mi o sobie i o Joem... 

–  Nie  ma  o czym  mówić.  Jeśli  będzie  –  dowiesz  się  pierwsza. 

Owszem,  widywaliśmy  się  ostatnio  dosyć  często,  ale  nie  sądzę,  żeby 
miało  to  dla  niego  większe  znaczenie.  Gdy  dowiedział  się,  że  Paul  za-
prosił mnie na kolację, wydawał się naprawdę zadowolony. 

–  Myślę, że to tylko gra. 
Cait chciałaby w to wierzyć. Och, jak bardzo. 
–  Kochasz  go?  –  spytała  z wahaniem  Lindy.  Skinąwszy  głową,  Cait 

spuściła  oczy.  Myśl  o Joem  była  bardzo  bolesna.  Lindy  przynajmniej 
w jednym  wypadku  miała  rację  –  wszystko  było  dla  niego  grą,  jednym 
wielkim  żartem.  A miłość  jest  rzeczywiście  najcudowniejszą  rzeczą  na 
świecie. I równocześnie przynoszącą najwięcej cierpienia. 

 

     

 

Nowojorska giełda została już zamknięta i Cait wprowadzała właśnie 

jakieś dane  do swego komputera, gdy do  pokoju  wszedł  Joe i zamknął 
drzwi. 

–  Nie krępuj się, wejdź – mruknęła, nie odrywając się od pracy. Ser-

ce  waliło  jej  jak  młotem,  ale  ukryła  przed  nim,  jak  działa  na  nią  jego 
obecność. 

–  Czuję  się  tu  jak  w domu,  dziękuję  –  odpowiedział  wesoło,  udając, 

że nie zauważa jej ironii. Rozparł się na krześle, zakładając wysoko no-
gę na nogę, rozluźniony, jakby siedział w kinie, czekając na rozpoczęcie 
filmu. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  Jeśli  przyszedłeś  tu  w interesie,  mogę  ci  polecić  całkiem  pewne 

akcje.  –  Cait  nie  odrywała  wzroku  od  klawiatury,  starając  się  nie  zwra-
cać uwagi na Joego 

–  Owszem,  przyszedłem  w interesie,  ale  nie  ma  on  nic  wspólnego 

z rynkiem giełdowym. 

–  Jakie możemy mieć wspólne interesy? 
–  Chciałbym kontynuować wczorajszą rozmowę. 
–  Możesz  sobie  chcieć,  niestety  to  było  wczoraj,  a dziś  mamy  już 

nowy dzień. – Jej głos brzmiał pewnie i Cait była bardzo z siebie zado-
wolona. – Mogę się domyślić, że zamierzasz wyliczyć moje bez wątpie-
nia liczne wady. 

–  Chcę porozmawiać o naszym małżeństwie. 
–  Naszym  małżeństwie?  –  Mógłby  już  wreszcie  przestać  mówić 

o tym,  jak  gdyby  miało  to  rzeczywiście  dla  niego  znaczenie,  a nie  było 
tylko żartem. 

Na przekór wszystkiemu, serce omal jej nie wyskoczyło z piersi. Się-

gnęła  po  stertę  papierów  i przełożyła  je  z jednego  kosza  do  drugiego. 
Prawdopodobnie 

cały 

jej 

system 

ewidencyjny 

znalazł 

się 

w niebezpieczeństwie,  ale  musiała  coś  zrobić  z rękami,  żeby  nie  wstać 
i nie wyciągnąć ich do Joego. W końcu wstała, ale tylko po to, by zdjąć 
duży  srebrny  dzwonek  zawieszony  na  czerwonej  aksamitnej  wstążce 
w oknie pokoju. 

–  Paul i Lindy mają zamiar się pobrać – powiedział Joe. 
–  Tak,  wiem.  Odbyłyśmy  rano  z Lindy  długą  rozmowę.  –  Podeszła 

z kolei do drzwi i zdjęła girlandę. 

–  Rozumiem, że jesteście z powrotem przyjaciółkami. 
–  Nigdy  nie  przestałyśmy  nimi  być  –  odparła  sucho  Cait,  chowając 

girlandę, dzwonek i ceramiczne figurki trzech mędrców ze Wschodu do 
dolnej szuflady szafki biurowej. Choć była na siebie za to wściekła, czu-
ła, jak jej opór słabnie. 

–  Lindy chce, żebym była jej główną druhną. Zgodziłam się. 
–  Czy zrewanżujesz się tym samym?  
Znaczenie jego  pytania dotarło do  niej dopiero po chwili, lecz  nawet 

wtedy  nie  była  pewna,  czy  właściwie  odczytuje  jego  intencje.  Pochyliła 
się do przodu i oparła ręce na biurku. 

–  Pisane mi zostać starą panną – powiedziała lekko, chociaż zaświ-

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

tała jej iskierka nadziei. 

–  Nigdy  nią  nie  będziesz.  Przecież  jesteśmy  małżeństwem,  nie  mu-

sisz się więc martwić, że zostaniesz starą panną. 

–  Przestań, Joe – westchnęła ze zniecierpliwieniem. – Ten kawał ma 

już zbyt długą brodę. 

–  Pamiętam, że niedawno obchodziliśmy naszą osiemnastą rocznicę 

ślubu. 

–  Dość  mam  twoich  wygłupów!  –  powiedziała,  prostując  się  nagle. 

Skoro tak uwielbia żarty, to będzie miał za swoje. – W porządku! Skoro 
jesteśmy małżeństwem, chcę mieć dzieci. 

–  Hej, kochanie – zawołał, otwierając ramiona – twoje słowa są mu-

zyką dla moich uszu! Nie mam nic przeciwko temu! 

Cait pozbierała rzeczy, szykując się do wyjścia z pokoju. 
–  Byłam tego dziwnie pewna. 
–  Dwoje  lub  troje  –  wtrącił,  a potem  dodał,  chichocząc:  –  Myślę,  że 

pierwsza dwójka powinna nosić imiona Barbie i Ken. 

Cait  spiorunowała  go  spojrzeniem,  co  miało  taki  skutek,  że  wybuch-

nął jeszcze głośniejszym śmiechem. 

–  Jeśli wolisz, sprawę imion pozostawimy otwartą – powiedział. 
–  Trzeba  być  naprawdę  bezczelnym...  –  burknęła  Cait  podchodząc 

do okna. 

–  Jeśli  chcesz  mieć  córki,  nie  zgłaszam  sprzeciwu,  ale  z tego,  co 

wiem, nie zależy to od nas. 

Cait odwróciła się do niego, krzyżując ramiona na piersi. 
–  Bądź  uprzejmy  sprostować,  jeśli  się  mylę  –  powiedziała  zimno, 

pewna,  że  będzie  zachwycony,  mogąc  to  uczynić  –  ale  zdaje  się,  że 
właśnie poprosiłeś mnie o rękę. Czy mógłbyś to potwierdzić? 

–  O niczym innym nie marzę, tylko o zalegalizowaniu tego, co już się 

stało. 

Cait  zmarszczyła  brwi.  Wygłupia  się  czy  traktuje  to  serio?  Mówi 

o małżeństwie, o ich wspólnym życiu, jak gdyby składał ofertę budowla-
ną. 

–  Gdy Paul prosił Lindy o rękę, ofiarował jej pierścionek z brylantem. 
–  Miałem  zamiar  kupić  ci  pierścionek  –  powiedział  z naciskiem.  – 

I dalej mam. Po prostu myślałem, że wolisz go wybrać sama. Skoro po-
doba ci się brylant, czemu mi nie powiedziałaś? Wykupię cały sklep ju-

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

bilerski, jeśli cię to uszczęśliwi. 

–  Dziękuję, jeden pierścionek w zupełności wystarczy. 
–  Wybierz dwa lub trzy. Zdaje się, że brylanty są niezłą lokatą kapita-

łu. 

–  Nie  tak  szybko  –  zmitygowała  go  Cait,  marszcząc  brwi.  Musiała 

bezwzględnie utrzymać dystans pomiędzy nimi. Jeśli Joe zacznie ją ca-
łować albo mówić o dzieciach, nigdy nie uda jej się wszystkiego do koń-
ca wyjaśnić. 

–  Nie  tak  szybko?  –  powtórzył  z niedowierzaniem.  –  Kochanie,  cze-

kałem na to osiemnaście lat! Nie masz zamiaru znowu wszystkiego po-
psuć, prawda? 

Zrobił kilka kroków w jej kierunku. 
–  Nie zgadzam się na nic, dopóki się nie wytłumaczysz. 
–  Z czego? – Joe skrzywił się. 
–  Z Paula. 
Zamknął powoli oczy, po czym znów je otworzył. 
–  Nie rozumiem, czemu imię tego mężczyzny zawsze musi się poja-

wiać w każdej naszej rozmowie. 

Cait pomyślała, że lepiej będzie, jeśli zignoruje tę uwagę. 
–  Nie powiedziałeś mi nawet, że mnie kochasz. 
–  Kocham cię.  – W jego głosie pobrzmiewała irytacja, jak gdyby ka-

zała mu w kółko powtarzać rzeczy oczywiste. 

–  Mógłbyś włożyć w te słowa trochę więcej uczucia. 
–  Jeśli chodzi ci o uczucie, to podejdź tu bliżej i pocałuj mnie. 
–  Nie. 
–  Dlaczego?  –  Zrobili  już  pełną  rundę  wokół  jej  biurka.  –  Mówimy 

o poważnych  sprawach. Wierz  mi,  kochanie,  mężczyzna  nie  proponuje 
małżeństwa  i nie  rozmawia  o dzieciach  z pierwszą  lepszą  kobietą.  Ko-
cham cię. Kocham cię od lat, tylko nie zdawałem sobie z tego sprawy. 

–  To dlaczego pozwoliłeś, bym poszła z Paulem na kolację? 
–  Chcesz przez to powiedzieć, że mogłem cię powstrzymać? 
–  Oczywiście!  Wcale  nie  chciałam  z nim  iść!  Było  mi  tak  okropnie 

przykro,  gdy  musiałam  odrzucić  twoją  propozycję,  a ty  się  wcale  nie 
przejąłeś,  że  umówiłam  się  z innym  mężczyzną.  A przecież  był  twoim 
największym rywalem. 

–  Rzeczywiście się nie przejąłem. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

–  Ale później odniosłam zupełnie inne wrażenie. 
–  Dobrze,  już  dobrze.  –  Joe  przegarnął  włosy  palcami.  –  Nie  sądzi-

łem,  żeby  Paul  interesował  się  tobą.  Widziałem  ich  kiedyś  razem 
w biurze.  Prąd  elektryczny,  który  się  pomiędzy  nimi  wytwarzał,  wystar-
czyłby do oświetlenia całego Seattle. 

–  Wiedziałeś o Paulu i Lindy? 
–  To  za  dużo  powiedziane.  Raczej  podejrzewałem.  Gdy  jednak  za-

częłaś  mówić  o Paulu,  jakbyś  była  w nim  zakochana,  zmartwiłem  się 
bardzo. 

–  I powinieneś był! 
Jakimś cudem Joe wykonał taki manewr, że dzieliło ich zaledwie kil-

ka centymetrów. 

–  Może wreszcie mnie pocałujesz? 
Cait zgodziła się potulnie i wtuliła w jego ramiona niczym dziecko. To 

było jej miejsce  na  ziemi. W ramionach Joego. Nigdy  więcej  nie  zwątpi 
w jego miłość. 

Z westchnieniem, które wyrwało mu się z głębi piersi, Joe przytulił ją 

mocno. Z zapartym tchem spoglądali sobie przez chwilę w oczy. Miał ją 
właśnie pocałować, gdy rozległo się pukanie do drzwi. 

Do pokoju wszedł, nie czekając na zaproszenie, brygadzista Henry. 
–  Pewnie nie  widziała pani Joego...  – przerwał w pół zdania.  – Och, 

przepraszam – powiedział zmieszany. 

–  Nic nie szkodzi – zapewniła go Cait. – Jesteśmy małżeństwem już 

od tylu lat. 

Joe pochylił się  ze śmiechem i dotknął wargami jej ust  w pocałunku, 

który  starł  wszelkie  wątpliwości  i obawy,  zastępując  je  obietnicami 
i wzruszeniami. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

EPILOG 

Potężne dźwięki muzyki organowej wypełniały kościół w Seattle, gdy 

Cait kroczyła główną nawą, starając się stawiać kroki w takt weselnego 
marsza. Po jednej stronie ołtarza stała Lindy jako główna druhna, nato-
miast po drugiej czekał Joe wraz ze swym bratem, będącym drużbą. 

Brat  Cait,  Martin,  stał  dokładnie  na  wprost  niej.  Uśmiechnął  się,  gdy 

zbliżyła się do niego z sercem przepełnionym szczęściem. 

Cait  i Joe  zaplanowali  ten  dzień  wiele  miesięcy  temu.  Jeśli  miała  ja-

kiekolwiek  wątpliwości  co  do  tego,  czy  Joe  rzeczywiście  ją  kocha,  to 
rozwiały  się  bez  śladu.  Nie  należał  do  mężczyzn,  którzy  manifestują 
swą miłość za pomocą kwiatów i prezentów. O tym wiedziała jednak od 
początku. Uparł się, że ich dom musi być gotowy przed ślubem, spędza-
li  więc  niezliczone  godziny  nad  planami.  Cait  pomagała  mu 
w prowadzeniu  ksiąg  rachunkowych  i postanowili,  że  gdy  tylko  powięk-
szy  im  się  rodzina,  zajmie  się  tym  na  dobre.  A stanie  się  to  niedługo, 
Cait  obliczyła,  że  na  przyszłe  święta  Bożego  Narodzenia  będzie  już 
w ciąży. 

Zanim  jednak  rozpoczną  razem  prawdziwe  życie,  wyjadą  w podróż 

poślubną  do  Nowej  Zelandii.  Joe  chciał  zrobić  Cait  niespodziankę,,  ale 
musiała wyrobić sobie paszport. Spędzą tam dwa tygodnie, tyle bowiem 
czasu  udało  się  wygospodarować  Joemu,  który  miał  już  kilka  ofert  na 
duże projekty. 

Gdy  organy  skończyły  grać  marsza  weselnego,  Cait  wręczyła  swój 

bukiet Lindy i podała obie ręce Joemu. 

Uśmiechnął się do niej, jak gdyby chciał powiedzieć, że nigdy w życiu 

nie widział piękniejszej panny młodej. 

–  Moi  drodzy  – powiedział  Martin, czyniąc krok do przodu –  zebrali-

śmy się tu dzisiaj  w obliczu Boga i ludzi,  by  pobłogosławić  związek po-
między Josephem Jamesem Rockwellem i Caitlin Rosę Marshall. 

Spojrzeli  sobie  głęboko  w oczy.  Serce  Cait  wezbrało  ogromną  miło-

ścią. Po tylu miesiącach czekania na tę chwilę, obawiała się, że ze zde-
nerwowania głos ją zawiedzie. Nic takiego się nie stało. Nigdy nie czuła 
się  niczego  bardziej  pewna  niż  ich  wzajemnych  uczuć.  Jej  głos  za-
brzmiał czysto i stanowczo. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Gdy  wymieniali  obrączki,  Cait  usłyszała  cichutkie  łkanie  obu  matek. 

Ale były  to łzy radości. Pani Rockwell i jej matka odnowiły  dawną przy-
jaźń i cieszyły się perspektywą nowych wnuków. 

Cait czekała niecierpliwie na chwilę, gdy Martin pozwoli Joemu poca-

łować  pannę  młodą.  Zamiast  tego  jej  brat  zamknął  Biblię,  odłożył  ją 
z szacunkiem na bok i spytał: 

–  Josephie  Jamesie  Rockwell,  czy  masz  przy  sobie  nalepki 

z graczami baseballa? 

–  Mam! 
Cait przyglądała im się, jak gdyby obaj stracili rozum. Joe sięgnął do 

wewnętrznej kieszeni smokinga i wyjął z niej dwie błyszczące nalepki. 

–  Możesz dać je pannie młodej. 
Joe  podał  nalepki  Cait  teatralnym  gestem,  ona  zaś  uśmiechnęła  się 

szeroko. 

–  Teraz możesz pocałować pannę młodą – oznajmił Martin. 
Joe skorzystał z przyzwolenia z najwyższą radością. 
 
 
 
 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)