McMahon Barbara Pan biznesmen szuka żony 2

background image



Barbara McMahon

Pan biznesmen szuka

żony

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY
W kafejce nie było żywej duszy. Lindsay Donovan usadowiła się

przy stoliku w zacisznym kącie i po raz ostatni przeglądała notatki
przed jutrzejszym egzaminem. W małej sali panowała idealna cisza,
tylko z kuchni czasami dobiegały odgłosy krzątaniny. To Jack,
kucharz, który od ponad pół roku razem z Lindsay pracował na
wieczornej zmianie, robił przed wyjściem ostatnie porządki. Na
początku starała się zachować do Jacka dystans - był starszy o tyle lat,
zrzędliwy, no i zatwardziały, stary kawaler. Ale kiedy Jack pewnego
razu odprowadził ją na przystanek, rozgadali się oboje i Lindsay
odkryła, że jej rozmówca jest człowiekiem bardzo miłym, życzliwym i
ma do niej wręcz ojcowski stosunek. Od tej chwili, mimo różnicy
wieku, stali się parą dobrych przyjaciół.

Kiedy do kafejki wszedł spóźniony gość, Lindsay odruchowo

spojrzała na zegar. Była prawie północ. Westchnęła i ciężko podniosła
się z krzesła. Idąc powoli w stronę baru, myślała, że gość, który
zjawia się na dziesięć minut przed zamknięciem, powinien być na tyle
przyzwoity, aby zadowolić się filiżanką kawy. Kątem oka zauważyła,
że facet jest bardzo wysoki, ciemnowłosy i wyraźnie podminowany.
Kiedy dotarła do baru, mężczyzna zdążył już usadowić się na jednym
z wysokich stołków. Teraz zauważyła, że ma na sobie ciemny
smoking. Jakim cudem ktoś taki trafił do ich kafejki, położonej na
obrzeżach portu w Sydney? Dyskretnie podniosła wzrok. Ta twarz.
Chyba gdzieś już ją widziała. W kafejce? Niemożliwe, przecież tutaj
przychodzą tylko robotnicy z doków.

- Czym mogę panu służyć? - spytała, czując nagle, że mimo

zmęczenia bardzo chętnie przyczesałaby włosy i pociągnęła usta
szminką. Mężczyzna przy barze był nieludzko przystojny, szkoda
tylko, że się nie uśmiecha. Tak, na pewno gdzieś go już widziała
Nagle przypomniała sobie. To chyba Luke, Luke Winters. Lato, plaża.
Ona była wtedy podlotkiem, wesołym, rozbrykanym, zajętym przede
wszystkim swoją osobą i zaczepianiem starszych chłopców. A Luke
był wówczas stałym obiektem jej marzeń...

- Zdążę jeszcze napić się kawy?
Jego wzrok prześlizgnął się obojętnie po pustej salce, potem

spoczął gdzieś w okolicy talii Lindsay.

- Zamykamy o północy, proszę pana - odpowiedziała szybko,

sięgając po filiżankę i spodeczek. Może to i lepiej, że Luke jej nie

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

poznał. Przez te lata musiała się bardzo zmienić, nie mówiąc o tym,
jak wygląda właśnie teraz.

- Chodziło mi o to, czy zdążę, zanim pani zacznie rodzić. Broda

Lindsay natychmiast uniosła się co najmniej o dwa centymetry. Co, u
licha! Niezależnie od sentymentów, nikt nie ma prawa mówić jej
złośliwości. Nawet jeśli faktycznie jest to Luke Winters.

- Dziecko ma jeszcze czas, proszę pana. Kilka tygodni. Zdąży

pan spokojnie wypić kawę, zapłacić i wyjść.

- Nie przepada pani za klientami?
- Przeciwnie, proszę pana, inaczej bym tu nie pracowała. Ale

przed dwunastą zaczynam odczuwać lekki przesyt! - odcięła się,
stawiając przed nim filiżankę z kawą.

Mężczyzna wypił łyk i mruknął z aprobatą:
- Niezła.
- Świeżo parzona, proszę pana.
Tak, to na pewno Luke. Nagle zapragnęła, żeby posiedział dłużej,

żeby mogła trochę na niego popatrzeć. Tyle lat minęło, to już zupełnie
ktoś inny niż tamten chłopak z plaży. Ciekawe, jak ułożyło mu się
życie? Miał tak wojowniczą naturę. Pamiętała, że pochodził z bogatej
rodziny i jego matce, damulce z pretensjami, bardzo zależało, aby
synek obracał się w „odpowiednim" towarzystwie. Luke miał jednak
w nosie jej zakazy i wolał ganiać po plaży ze zwykłymi chłopakami.

- Może ma pan ochotę na kawałek ciasta? Albo kanapkę?

Śnieżnobiały gors koszuli aż lśnił na tle ciemnego smokingu.

Naturalnie, szytego na miarę. Z tymi ciemnymi włosami i prawie

czarnymi oczami, w płaszczu, niedbale zarzuconym na ramiona, Luke
wyglądał jak książę z bajki. Książę ciemności.

- Poproszę o kawałek placka ze śliwkami.
Podała szybko i znów spojrzała na zegar. Za pięć dwunasta, a

Luke dopiero zaczyna jeść. Westchnęła cicho i dyskretnie
pomasowała sobie plecy. Jej stan coraz bardziej dawał się we znaki,
pod koniec dnia była wykończona Ale myśl o tym, że niedługo
weźmie w ramiona upragnione maleństwo, dodawała sił.

- Dlaczego pani nie usiądzie? - zapytał nagle Luke. - A tak w

ogóle, dlaczego pani pracuje do tak późnej godziny?

- Po prostu pracuję - mruknęła Lindsay, zajęta ustawianiem

pojemniczków z przyprawami w równym rządku.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Znów zerknęła na jego drogie ubranie, złoty zegarek, włosy

przystrzyżone na pewno nie u taniego fryzjera za rogiem. Ten Luke
nie ma pojęcia, jak to jest... żyć w niedostatku, z trudem wiążąc
koniec z końcem, aby zapłacić za wizyty u lekarza.

Luke, zajęty kawą i ciastem, spojrzał na nią mimochodem i nagle

jego wzrok znieruchomiał.

- Nie jest pani mężatką?
Lindsay, zaskoczona obcesowym pytaniem, dopiero po chwili

powoli potrząsnęła głową. Jednocześnie z kuchni rozległo się wołanie
Jacka.

- Lindsay! Potrzebujesz czegoś? Jeśli nie, zacznę już tu powoli

zamykać!

- Dzięki, Jack! Pan zdecydował się na ciasto!
Mogła powiedzieć Luke'owi, że od przeszło ośmiu miesięcy jest

wdową. Ale po co? To nie jego sprawa. I że, owszem, ma obrączkę,
której strzeże jak największego skarbu, ale ponieważ nie wchodzi już
na lekko obrzmiały palec, nosi ją na łańcuszku na szyi.

- Czy ja pani przypadkiem gdzieś nie widziałem?
Po sekundzie wahania, Lindsay skinęła twierdząco głową.
- Tak. Wiele lat temu. Plaża Manly Beach. Pamiętasz? A ty jesteś

Luke Winters, prawda?

- Zgadza się - potwierdził, przyglądając jej się z wielką uwagą. -

Manly Beach, powiadasz? Nie byłem tam od lat. Zaraz, zaraz... -
Nagle jego twarz rozjaśniła się. - Już wiem! Ty jesteś ta mała Lindsay
McDonald.

- Tak, to ja.
- Co ty tu właściwie robisz? - spytał bez ogródek, patrząc

znacząco na jej służbowy fartuch, opięty na wydatnym brzuchu.

- Mówiłam ci już - odparła Lindsay, dumnie unosząc głowę. -

Pracuję.

- Ale męża nie masz - stwierdził Luke, ściągając płaszcz z

ramion i rzucając go na sąsiedni stołek. - A z pewnością by ci się
przydał!

Lindsay wzruszyła ramionami, zastanawiając się, czy może

jednak powiedzieć mu, że z powodu wypadku samochodowego jej
dziecko, które dopiero przyjdzie na świat, jest półsierotą.

- Przecież dziecko powinno mieć nazwisko ojca.
- I będzie miało.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Co on sobie wyobraża? Że dziecko wzięło się z powietrza? No

tak, dla Wintersa ona nadal jest Lindsay McDonald. Trzeba
wyprowadzić go z błędu.

- Uczysz się? - spytał, spoglądając na książki i notatki,

rozrzucone na stoliku w rogu sali.

- Tak, studiuję. Na uniwersytecie.
- I nikt ci nie pomaga?
- Wybacz, Luke - powiedziała sucho, zabierając pusty talerzyk

po cieście - ale to moja prywatna sprawa, czy ktoś mi pomaga, czy
nie.

- A rodzice? Nie pomagają?
- Tylko dlatego, że nie żyją, od prawie dziesięciu lat. Luke dopił

kawę.

- Bardzo ci współczuję - powiedział cicho i kiedy Lindsay

sięgnęła po pustą filiżankę, delikatnie przytrzymał ją za rękę. - Czy
mógłbym dostać jeszcze jedną kawę?

Zadrżała, czując nagle dziwną falę ciepła, rozlewającą się po

całym ciele. Na ułamek sekundy zapomniała, że jest opuchniętą
kobietą w ósmym miesiącu ciąży. Zapomniała i cały świat zakołysał
się leciutko. Jak wtedy, dawno temu, kiedy na plaży zobaczyła
chłopca o imieniu Luke.

Skinęła pospiesznie głową i Luke natychmiast cofnął dłoń. Nalała

kawę, podała i odsunęła się na bok. O nie, Luke Winters żadnym
łapaniem za rękę nie zbije jej z tropu. Oparła się łokciami o kontuar,
dyskretnie uniosła jedną stopę i zaczęła zawzięcie obracać nią na
wszystkie strony. Tak, jest teraz kobietą dojrzałą i zna swoje
obowiązki. Głupiutka Lindsay McDonald dawno odeszła w
przeszłość.

- Wyglądasz na bardzo zmęczoną.
- Bo tak jest - odparła przygaszonym głosem. - Kiedy wypijesz,

będę zamykać.

Luke zawsze był jakby z innego świata, ale na plaży wszyscy byli

sobie równi. Ganiał z gromadą chłopaków, a ona, razem z innymi
dziewczynkami, biegała za nimi. Dokuczały im okropnie, ale potem
wzajemne docinki przeradzały się w pierwszy, jeszcze dziecinny flirt.

- Chciałbym ubić z tobą interes - odezwał się nagle Luke.
- Interes? Ze mną?

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Była tak zmęczona, że nic już nie było w stanie jej zaskoczyć.

Uśmiechnęła się tylko z niedowierzaniem i wzruszyła ramionami.
Interes z Lukiem Wintersem, który śpi na pieniądzach i mógłby sobie
zafundować jakieś państewko średniej wielkości...

- Tak, z tobą. Mogłabyś rzucić tę pracę i przez pewien czas nie

martwić się o pieniądze.

- A co w zamian?
- Po prostu wyjdziesz za mnie.
- Za ciebie?
- Tak.
Lindsay odruchowo spojrzała w stronę kuchni. Dobrze, że Jack

tam jest i w razie czego pospieszy z pomocą. Ten Luke zawsze miał
szalone pomysły. Tylko że teraz nie jest to już zadziorny chłopak z
plaży, lecz potężnie zbudowany, blisko dwumetrowy mężczyzna i
nietrudno wyczuć, że wszystko w nim się gotuje. A jedyne wyjście z
sytuacji to nie drażnić go, bo w każdej chwili może wybuchnąć i
interwencja starszego pana na niewiele się przyda...

- Wyjdziesz za mnie?
- Chyba... chyba nie mówisz tego poważnie.
- Najzupełniej poważnie.
- Piłeś?
- Owszem, trochę - przyznał. - Ale nie jestem pijany, tylko

wściekły. Wściekły jak diabli. Muszę się zemścić, rozumiesz? Dlatego
proponuję ci interes. Wyjdziesz za mnie. Nie na zawsze. Na jakiś
określony czas. I przez ten czas zapewnię ci całkowite utrzymanie.
Będziesz mogła spokojnie zająć się dzieckiem.

- Ale... jak to tak... wyjść za ciebie?
Lindsay doskonale zdawała sobie sprawę, że w jej obecnym

stanie trudno uznać ją za kobietę atrakcyjną. Ostatnie miesiące ciąży
dały jej się we znaki. Miała bladą, mizerną twarz, podkrążone oczy i
ten brzuch jak balon. Więc dlaczego właśnie ona? Przystojny i bogaty
Luke Winters bez trudu mógłby znaleźć jakąś piękną kobietę, gotową
spełnić każde jego żądanie.

- Tak, ty właśnie będziesz moją żoną - stwierdził Luke ponurym

głosem. - Chcą, to się ożenię. Ale nie dam sobie narzucić żony.
Zresztą, mam problem z głowy. Już wybrałem. Ciebie.

- Przecież mnie w ogóle nie znasz.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Coś nie coś o tobie wiem. Znam cię z plaży, przez dwa sezony

biegałaś za mną jak piesek. Wiem, kim byli twoi rodzice i że jesteś
wolna. Wystarczy, więcej nie muszę wiedzieć. Potrzebuję żony, a
tobie mąż też by się przydał. Naturalnie, będzie to związek
platoniczny. Zabezpieczę cię finansowo i spokojnie zajmiesz się
dzieckiem.

Lindsay pomyślała, że parę minut po dwunastej, kiedy ledwo

trzyma się na nogach, trudno wymagać, aby udzieliła przytomnej
odpowiedzi na jakiekolwiek pytanie.

- Musiałabym się nad tym zastanowić.
Boże, co ona mówi? Zastanowić się? Przecież to absurd. Nad

czym tu się w ogóle zastanawiać? Luke na pewno porządnie popił i
jutro nie będzie o niczym pamiętał.

- Zdaję sobie sprawę, że jesteś zaskoczona - powiedział Luke,

wstając ze stołka i sięgając po płaszcz. - Wszyscy będą zaskoczeni,
moja matka i dziadek też. Ale mnie to nie wzrusza. Nikt nie będzie mi
dyktował, co mam robić. Przemyśl to, Lindsay, jutro przyjdę po
odpowiedź. Pamiętaj, chcę tylko, żebyś była moją żoną na papierze.
Niczego więcej.

Sięgnął do kieszeni i na kontuar pofrunął spory zwitek

banknotów.

- Dzięki, Lindsay, za kawę i ciasto.
- Dzięki.
Patrzyła, jak znika za drzwiami, absolutnie pewna, że wypił o

jeden kieliszek za dużo. Nikt nie proponuje małżeństwa - nawet tylko
na papierze - obcej kobiecie, którą przypadkowo spotyka się po
dwunastu latach i rozmawia się z nią zaledwie piętnaście minut.

- Jack, już zamykam! - krzyknęła w stronę kuchni. Szybko

wykonała zwykłe, rutynowe czynności, zebrała książki i notatki ze
stolika i ani na sekundę nie przestając myśleć o Luke'u Wintersie,
poszła do kuchni po płaszcz.

Jack, pomagając jej się ubrać, jak zwykle zastrzegł, że nie ma

mowy, aby sama szła na przystanek.

- No i jak tam? Zaliczyłaś już ten semestr? - dopytywał się, kiedy

szli już cichą, pustą ulicą. - Można pogratulować?

- Jeszcze nie, jutro mam ostatni egzamin. Ale po tym semestrze

muszę przerwać studia - powiedziała przygaszonym głosem. - Nie
dam rady tego wszystkiego pogodzić.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Nie martw się, na pewno kiedyś skończysz i będziesz miała

najlepszą kancelarię adwokacką w mieście - gorliwie pocieszał ją
stary przyjaciel. - Lindsay, a kto to był ten facet, co przyszedł tuż
przed północą?

- Luke Winters. Znałam go kiedyś, bardzo dawno.
- Szukał ciebie?
- Ależ skąd! W pierwszej chwili w ogóle mnie nie poznał. A

najdziwniejsze, że on... - przerwała, zastanawiając się, czy w ogóle
warto wspominać Jackowi o tej przedziwnej propozycji.

- Że co?
- Wyobraź sobie, że zaproponował mi po prostu małżeństwo!
- No i dobrze.
- Ależ, Jack! Przecież ty go w ogóle nie znasz!
- Ale znam ciebie i wiem, w jakiej jesteś sytuacji. Nie możesz

dalej pracować ponad siły i ciągle martwić się o pieniądze. Powinnaś
spokojnie urodzić dziecko i zająć się nim jak należy. Czy on ci się
podoba?

- Chyba tak. Ale nie widziałam go dwanaście lat.
- Może przez te dwanaście lat przechował w sercu jakiś

sentyment do ciebie?

- Nie sądzę, Jack. Mnie się wydaje, że wypił trochę za dużo i

zrobił głupi dowcip.

- Nie, Lindsay. Niezależnie od ilości wypitej whisky,

oświadczyny dla faceta to poważna sprawa.

- Ale bogaci mężczyźni na ogół nie żenią się z kelnerkami.
- Więc tym bardziej coś w tym musi być. A ty, Lindsay, czy ty

czujesz coś do niego?

- Bo ja wiem... Kiedyś byłam w nim zakochana po uszy, ale,

Jack, ja miałam wtedy czternaście lat! Potem każde z nas poszło w
swoją stronę, no i spotkałam Willa...

- Hm, ty i Will - powiedział z zadumą Jack. - Wiesz co, Lindsay?

Powiem szczerze. Ty i Will byliście przede wszystkim parą świetnych
przyjaciół.

- Ależ ja go kochałam!
- Oczywiście! Ale czy byłaś w nim zakochana?
Stali już na przystanku. Lindsay, wpatrując się w głąb ciemnej

ulicy, myślała o tym, co powiedział Jack. Szczere słowa zabolały, ale
czy nie było w nich ziarna prawdy? Kochała męża i szczerze

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

opłakiwała jego śmierć. Przedtem jednak, nawet w chwilach
największych uniesień, miała wrażenie, że w ich związku czegoś
brakuje. Może właśnie tego zakochania, o którym mówi Jack? Kiedy
była z Willem, jej serce nigdy nie zabiło, jak na widok Luke'a
Wintersa. Tłumaczyła sobie, że to dlatego, iż jest już dorosła. Ale
może dorosłe serce też potrafi tak bić - jak szalone, aż człowiekowi
zaczyna brakować tchu?

Nocny chłód stawał się coraz bardziej przenikliwy i Lindsay z

ulgą zobaczyła z daleka światła autobusu.

- No, niebawem będziesz już w domu - stwierdził z

zadowoleniem Jack. - Lindsay, radzę ci, przemyśl to wszystko. Jesteś
sama jak palec, masz za sobą osiem piekielnie ciężkich miesięcy.
Może ta z pozoru dziwaczna propozycja okaże się jakimś
rozwiązaniem? Przecież ten facet ci się podoba. No powiedz, czy nie
tak?

Lindsay skinęła głową. Po co się oszukiwać? Przypomniała sobie,

jak zadrżała, kiedy Luke dotknął jej dłoni. Ale czy to ma jakieś
znaczenie? Przecież to będzie małżeństwo na papierze, a nie
szczęśliwy związek aż do śmierci.

- Zastanowię się nad tym, Jack - powiedziała cicho.
Luke Winters nie czuł przenikliwego chłodu. Sadził ulicą

wielkimi krokami, jeszcze raz przetrawiając w duszy powód swojego
gniewu. On, Luke Winters, któremu jak z płatka idą najtrudniejsze
negocjacje, który obraca milionami dolarów, dał się wystrychnąć na
dudka przez szanowną rodzinkę. Co oni się tak uparli, żeby się żenił?
I jeszcze podsuwają mu pod nos na srebrnej tacy gotową panienkę,
która dla matki jest „odpowiednia". Głupią, chciwą Jeannette, którą
dziadek skusił akcjami Balcomb Enterprises. A on był przekonany, że
Jeannette chce wyjść za niego, bo go kocha! Staruszkowi padło na
mózg. Nie odda firmy, dopóki Luke się nie ożeni! Jakby biznes był
tylko dla żonatych! Luke aż zgrzytnął zębami. No to, moi drodzy,
wasze marzenia się spełnią. Żenię się, ale żonę wybieram sam.
Znajomą z lat młodzieńczych, pannę Lindsay McDonald. Po twarzy
Luke'a przemknął złośliwy uśmiech. Ta whisky, którą wypił w jakimś
barku, zanim dotarł do kafejki „Na rogu", chyba do reszty pomieszała
mu w głowie.

Przypomniał sobie Manly Beach, ulubioną plażę mieszkańców

Sydney. Matka nie pozwalała mu tam chodzić, ale on i tak wymykał

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

się z domu i ganiał z chłopakami, głównie po to, aby pokazać matce,
że nie będzie nim rządzić. Dziś znów zakpił sobie z jej ambicyjek.
Przecież dla niej jedyna świętość to pozycja towarzyska. No i będzie
miała synową. Ale nie panienkę z bogatej rodziny z tradycjami, lecz
studentkę, biedną jak mysz kościelna. Pannę Lindsay McDonald, która
zarabia na życie w portowej kafejce.

Lindsay... To chyba ta dziewczynka z jasnymi włosami, prawie

białymi od słońca, i malutkimi piegami na nosie. Chudziutka, z
nieprawdopodobnie długimi nogami, opalonymi na brąz. Tak, to ona.
Razem z innymi dziewczynkami zatruwała chłopakom życie. Jak to
było dawno. Trudno uwierzyć, że beztroska dziewczynka jest teraz
zmęczoną, mizerną kobietą w zaawansowanej ciąży. Ale było w niej
coś tak pociągającego, że kiedy siedział w tej zapyziałej kafejce, miał
ochotę patrzeć na nią bez przerwy. Może dlatego, że tyle w niej
desperacji? Pracuje nad siły, uczy się, a wygląda na to, że lada chwila
będzie rodzić. Musi być bardzo dzielna. I dumna. I chyba jest bardzo
ładna, tak jak tamta dziewczynka z plaży. Ciekawe, co stało się z
ojcem dziecka? Prawdopodobnie ulotnił się na wieść, że potomek jest
w drodze. W każdym razie dziewczyna jest w nieciekawej sytuacji.
Powinna się zgodzić i wtedy się okaże, kto kogo przechytrzył. A Luke
Winters dostanie to, na co ciężko pracował przez dziesięć lat i
ostatecznie udowodni, że sam zamierza kierować swoim życiem.

Następnego ranka, jak zwykle, obudził Lindsay przeraźliwy

jazgot budzika. Otworzyła oczy i przystąpiła do trudnego zadania
ustawienia ociężałego ciała w pozycji pionowej. Udało się i teraz
Lindsay spojrzała z niesmakiem na sukienkę, przewieszoną przez
poręcz krzesła. Sukienka na wtorek. Na okres ciąży kupiła sobie
siedem tanich sukienek, na każdy dzień tygodnia inną, i miała ich już
serdecznie dość.

Z ciężkim westchnieniem siadła przed lustrem. Wiedziała, że jej

włosy i tak nie będą błyszczeć, choćby szczotkowała je przez godzinę,
i żaden fluid nie ukryje tych wstrętnych sińców pod oczami. Jak
zwykle, wyglądała fatalnie, mimo to nagle na jej twarzy pojawił się
uśmiech. Boże drogi, jednak świat jest na opak. Przecież wczoraj o
północy tej wyblakłej kobiecie, którą widziała teraz w lustrze,
oświadczył się sam książę. Piękny Luke Winters, spadkobierca
ogromnej fortuny, za którym na pewno szaleją tłumy pięknych kobiet.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

I jego oświadczyny mają zmienić życie tej kobiety tak diametralnie,
że...

Zmiany te Lindsay przerobiła dokładnie, jedząc poranną

owsiankę. Przede wszystkim pieniądze przestają spędzać jej sen z
powiek, ponieważ, dziwnym trafem, na wszystko wystarcza.
Wynajmuje mieszkanko, najlepiej na parterze, z ogródkiem, gdzie
będzie mogła wystawiać maleństwo w wózeczku. Kupuje
dzidziusiowi śliczne, nowe łóżeczko i nowe ubranka, wcale nie musi
myszkować po sklepach z używaną odzieżą. A swoje stare ubrania
ładuje do worka na śmieci i ukazuje się światu w coraz to innej, coraz
to bardziej eleganckiej sukience. Nie musi już biegać z jednej pracy
do drugiej. Jest panią swojego czasu, który oczywiście wypełnia jej
przede wszystkim dziecko. Jej dziecko. Dziecko Willa.

W oczach Lindsay zalśniły łzy. Will był taki młody. Boże, jak on

by się cieszył dzieckiem! Will. Tak było im dobrze ze sobą. Oboje
wcześnie stracili rodziców i może to właśnie ich zbliżyło. Pobrali się i
Will nalegał, żeby poszła na studia. Wszystko się układało. Will
pracował, ona rano szła na parę godzin do księgarni, potem biegła na
uczelnię. Byli młodzi i szczęśliwi, pełni planów na przyszłość. A
potem ten wypadek. Ciężarówka z zepsutymi hamulcami zmiażdżyła
samochód. Samochód Willa. I wtedy Will odszedł na zawsze.

Lindsay ze ściągniętą twarzą powoli wstała od stołu. Otarła łzy.

Tego, co się stało, nie da się zmienić, tak samo, jak nie można
przewidzieć przyszłości. A jej nie wolno się załamywać. Jest
potrzebna maleństwu, które wkrótce przyjdzie na świat. Musi być
teraz silna, bardzo silna.

Przez cały dzień starała się nie wracać ani do smutnych

wspomnień, ani do wczorajszego spotkania z Lukiem Wintersem. Po
pracy na porannej zmianie w księgarni pojechała na uczelnię, na swój
ostatni egzamin. W kafejce zjawiła się kilkanaście minut wcześniej,
żeby spokojnie zjeść obiad i trochę odpocząć, zanim zacznie
obsługiwać gości. Była z siebie dumna. Egzamin wypadł dobrze, a
więc kolejny semestr zaliczony. Teraz odpadną zajęcia na uczelni i po
pracy w księgarni będzie miała trochę czasu, żeby wpaść do domu i
poleżeć chociaż godzinkę.

Luke nie przyszedł i Lindsay była zadowolona, że nie wzięła na

serio jego zwariowanej propozycji. Jednak gdzieś tam, w głębi serca,

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

czuła się rozczarowana. Przecież obiecał, a ona przez kilka chwil
marzyła o trochę lepszym życiu dla swojego dziecka.

Zjawił się po dwóch dniach. Wkroczył do kafejki śmiałym

krokiem w godzinach największego szczytu i poczuł się jak dureń, bo
ubzdurał sobie, że tu jest zawsze cicho i spokojnie. Lindsay, z
talerzami w obu rękach, sunęła między stolikami. Na widok Luke'a
zbladła jak ściana.

- Możemy porozmawiać?
- Teraz nie mogę - powiedziała szybko, patrząc na niego

spłoszonym wzrokiem. - Jestem bardzo zajęta.

- Nie szkodzi, poczekam.
Przez następne pół godziny Luke Winters, gwiazda wielkiego

biznesu w Sydney, siedział przy stoliku nad szklanką piwa i patrzył,
jak kobieta, którą ma zamiar poślubić, uwija się z tacą. Zauważył, że
Lindsay zna większość gości i że wszyscy lubią jasnowłosą kelnerkę,
ale było mu to, oczywiście, całkowicie obojętne. Panna McDonald
interesowała go tylko dlatego, że jest kobietą, a on chce się ożenić, bo
wtedy dziadek odda mu pełną kontrolę nad firmą, której Luke
podarował dziesięć lat swojego życia. Harował jak wół, teraz
rozruszał interes, dzięki któremu Balcomb Enterprises może wysunąć
się na czołową pozycję w swojej branży. Ale żeby tak naprawdę pchać
to wszystko do przodu, musi mieć pełną samodzielność i władzę.
Dziadek jak najbardziej popiera jego posunięcia, stawiając tylko jeden
podstawowy warunek: Luke ma już trzydzieści dwa lata, piękny dom
w Kirribilli i ugruntowaną pozycję w biznesie. Najwyższy czas, aby
założył rodzinę.

Lindsay krzątała się wśród gości, nie mogąc do końca uwierzyć,

że to naprawdę Luke Winters, a więc jego dziwaczna propozycja
wcale nie była kiepskim dowcipem. On to małżeństwo traktował
serio! I kiedy tak się krzątała, a jej nogi puchły coraz bardziej i talerze,
z trudem unoszone nad wydatnym brzuchem, wydawały się coraz
cięższe, poczuła nagle wielką ulgę. Luke przyszedł i, być może, ten
koszmarny taniec między stolikami nareszcie się skończy. Jeśli
rzeczywiście Luke chce tylko podpisu na papierze, będzie go miał. A
ona będzie miała co jeść i będzie normalną, szczęśliwą matką. Choć
przez jakiś czas.

Kiedy wszyscy goście zostali już obsłużeni, Lindsay przygładziła

włosy i obciągnąwszy fartuch, podeszła do stolika Wintersa.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Przepraszam, Luke, dopiero teraz mam wolną chwilę -

powiedziała cicho, przysiadając na brzegu krzesła.

Popatrzyła na jego granatowy garnitur, jasnoniebieską koszulę i

srebrzysty krawat. Był tak samo elegancki, pewny siebie i tak samo
nie pasował do kafejki jak wtedy, kiedy zjawił się w smokingu.

- To ja przepraszam, że przyszedłem dopiero dzisiaj. Ale nie

mogłem odnaleźć tej kafejki.

- Szukałeś?
- No, tak, powiedzmy, że szukałem.
Nie uśmiechnął się. Jego twarz była nieruchoma, pozbawiona

wyrazu, tylko oczy bardzo czujne, jakby podejrzewał, że Lindsay
zamierza oszukać go na kilka milionów. Poczuła, że robi jej się bardzo
nieprzyjemnie.

- Może jednak byłeś tamtego wieczoru pijany i dlatego przez dwa

dni nie mogłeś odnaleźć tej kafejki - powiedziała szorstko.

- Najważniejsze, że odnalazłem. Zastanowiłaś się? A może

myślałaś, że żartowałem?

- Tak.
- Ja nie żartuję. Potrzebna mi żona, po prostu żona. Nie ma sensu,

żebym ci teraz wszystko dokładnie wyjaśniał.

Sięgnął do kieszeni marynarki, wyjął kilka złożonych kartek i

położył na stole przed Lindsay.

- Proszę, oto propozycja naszej umowy małżeńskiej. Jeśli nie

będziesz chciała niczego zmienić, jutro możemy wziąć ślub.

Lindsay spojrzała na białe kartki i kompletnie oszołomiona,

wyszeptała:

- Ale ja wcale jeszcze nie powiedziałam, że się zgadzam. W

czarnych oczach pojawił się gniew. Tak, to już nie był wesoły,
zadziorny chłopak z Manly Beach.

- Ale zastanowiłaś się, prawda?
- No, tak - bąknęła przestraszona Lindsay i sięgnęła po kartki.
Przeczytała pierwszy paragraf, potem szybko do końca. Potem

jeszcze raz od początku. Nie wierząc własnym oczom. Luke
zapewniał jej apanaże w wysokości przekraczającej dwukrotnie to, co
zarabiali wspólnie ona i Will. Apanaże będzie otrzymywała przez cały
okres trwania małżeństwa i przez jeden rok po jego anulowaniu.

- Ja... ja nie rozumiem, Luke. Tyle pieniędzy - szepnęła. - I tylko

za to, że zgodzę się wyjść za ciebie?

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Tak.
- Na jak długo?
- To się okaże.
- A jaki jest powód twojej decyzji? Myślę, że powinnam to

wiedzieć, zanim... zanim wejdę z tobą w jakieś układy.

- W porządku - zgodził się Luke, rozsiadając się wygodniej na

krześle. - A więc mój dziadek nazywa Jonathan Balcomb. Słyszałaś
może to nazwisko?

Twarz Lindsay w jednej sekundzie zrobiła się biała jak papier.
- Balcomb Transportation? - powtórzyła prawie szeptem. - Ta

firma zabiła mojego męża!

Luke wyprostował się, jakby rażony piorunem.
- Co? Co powiedziałaś?
- To, co słyszałeś, Luke - powiedziała Lindsay drżącym głosem. -

Nie dopilnowano rutynowych przeglądów. Ta ciężarówka w ogóle nie
powinna wyjeżdżać na ulicę. Zawiodły hamulce. A mój mąż właśnie
jechał samochodem.

- Byłem pewien, że jesteś niezamężna.
- Nie, Luke, jestem wdową. Mój mąż nie żyje.
Luke nie odzywał się, ale Lindsay czuła, że gorączkowo szuka

czegoś w pamięci.

- Will Donovan?
- Tak. A ja jestem Lindsay Donovan. Czy ty... ty pracujesz dla

Balcomba?

- Tak.
- Rozumiem.
Lindsay odruchowo przesunęła kartki w stronę Luke'a. Nie, nie

powinna wchodzić z nim w żadne układy, nawet jeśli jest tak strasznie
zmęczona i zagoniona. Nie powinna z nim w ogóle rozmawiać, choć
przez sekundę marzyła o lepszym życiu dla swojego dziecka. Powinna
wstać i odejść. Spuściła głowę. Po chwili usłyszała, że Luke mówi do
niej. Już nie tonem urzędowym, jakby rzeczywiście załatwiali
transakcję. Teraz ją prosił...

- Lindsay, chciałbym, żebyś się zgodziła. Ja pracuję w Balcomb

Enterprises, to konglomerat spółek, należy do nich również Balcomb
Transportation. Jonathan postawił mi warunek. Jeśli się ożenię,
przekaże mi pełną kontrolę nad wszystkimi spółkami. Będę
dyrektorem generalnym i będę decydować o wszystkim, również o

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

regularności przeglądów. Mnie zależy na tej firmie, pracuję tam od
dziesięciu lat, chcę wiele rzeczy zmienić, ulepszyć. A dziadek uparł
się, że muszę się ożenić. Miałem narzeczoną, to znajoma naszej
rodziny. Tamtego wieczoru dowiedziałem się, że była ze mną, bo
dziadek ją przekupił.

- Dlatego byłeś taki wściekły.
- Tak, Lindsay. I tak to wszystko wygląda. Dlatego nadal

proponuję ci nasz... układ. Wyjdziesz za mnie i spokojnie będziesz
mogła zająć się dzieckiem. A ja zrobię porządek w firmie. Zgoda?

Lindsay pomyślała, że w sumie to wszystko ma chyba jakiś sens.

Sięgnęła znów po papiery i jeszcze raz przeczytała umowę. Papierowe
małżeństwo, umowa, interes. Ale przecież w sumie i ona, i Luke chcą
czegoś dobrego. Ona chce, żeby jej dziecko miało przy sobie matkę.
Dzień i noc. A Luke chce zrobić coś dobrego dla firmy. A że jest
wnukiem Balcomba? Może los chciał być sprawiedliwy i rodzina,
która dziecku odebrała ojca, teraz temu dziecku pomoże?

- Zgoda, Luke - powiedziała cicho, wręczając mu umowę. - Nie

trzeba niczego poprawiać. Mogę wyjść za ciebie, kiedy zechcesz.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ROZDZIAŁ DRUGI
Piąć miesięcy później.
Lindsay ułożyła Ellie w łóżeczku i patrzyła z rozczuleniem, jak

niemowlę, zmęczone długim spacerem po parku, prawie natychmiast
zapada w sen. Nagle drgnęła. W ciszy dziecięcego pokoju ostry
dźwięk dzwonka u drzwi wydał jej się nienormalnie głośny. Spojrzała
na dziecko. Spało, niebożątko.

Kiedy otworzyła drzwi wejściowe, zamarła. Na progu stał jej

mąż.

Nie widzieli się przez cztery miesiące. Prawie natychmiast po

ceremonii ślubnej wyjechał do Anglii, mówił, że są duże problemy z
tamtejszą filią. Raz w miesiącu Lindsay dostawała czek, do którego
załączony był krótki, zdawkowy liścik. Nikt z jego rodziny nie
interesował się Lindsay. Owszem, na dwa dni przed narodzinami Ellie
odwiedziła ją matka Luke'a, Catherine Winters. Przyszła tylko na
moment, aby powiedzieć, że małżeństwo jej syna z Lindsay to absurd
i że rodzina planowała zupełnie coś innego.

Po narodzinach córeczki, Lindsay, dumna i szczęśliwa mama,

przekazała do Anglii ważną nowinę za pośrednictwem Balcomb
Enterprises. W odpowiedzi otrzymała przeogromny bukiet kwiatów, a
Ellie wielkiego misia. Kiedy Lindsay przeprowadziła się do nowego
mieszkania, wysłała na adres firmy grzecznościowy bilecik,
informujący o zmianie adresu. Poza tym Luke dzwonił, co prawda
bardzo rzadko, ale dzwonił. Wymieniali wtedy ze sobą parę
uprzejmych zdań, które tylko podkreślały surrealistyczny charakter
ich małżeństwa. A teraz Luke we własnej osobie stoi w drzwiach...

- Cóż za miła niespodzianka - wykrztusiła, otwierając szeroko

drzwi. - Bardzo proszę, wejdź. Dawno wróciłeś?

Luke nie ruszał się z miejsca, zapatrzony w szczuplutką postać w

kwiecistej sukience, podziwiając złociste loczki okalające kształtną
głowę.

- Lindsay, to ty?!
- A kto? - odparła z uśmiechem, choć wszystko w środku w niej

zamierało. Luke na pewno przyszedł porozmawiać o anulowaniu ich
małżeństwa. A Ellie jest jeszcze taka mała.

Patrzyła, jak pewnym krokiem wchodzi do jej saloniku i kieruje

się wprost do kanapy. Jakby czuł się zaproszony.

- Siadaj. Napijesz się herbaty?

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Z chęcią, o ile nie sprawię ci kłopotu.
- Jakiż tam kłopot!
- To świetnie - powiedział Luke, sadowiąc się na kanapie i

rozluźniając krawat.

Lindsay, krzątając się po kuchni, starała się uspokoić za wszelką

cenę. Jeśli Luke będzie chciał anulować małżeństwo, nie pozostaje jej
nic innego, jak wyrazić zgodę. I tak przeżyła kilka miesięcy jak w
bajce, a Luke Winters nie ma obowiązku utrzymywać ich obu do
końca życia. Postawiła czajnik i filiżanki na tacy i z uprzejmym
uśmiechem na twarzy wkroczyła do saloniku.

- Już dawno nie biegałam z tacą... - zaczęła żartobliwie i

natychmiast zamilkła.

Luke siedział rozparty na kanapie, z rękoma w kieszeniach

spodni. Długie nogi wyciągnął przed siebie. Rozwiązany krawat
podejrzanie swobodnie wił się po gorsie koszuli.

Luke Winters spał jak nowo narodzone dziecię.
- Luke.
Żadnej odpowiedzi. Lindsay ostrożnie postawiła tacę na stole i

usiadła w fotelu. A więc to tak! Ona w kuchni bije się z myślami, a
wygląda na to, że pan biznesmen przede wszystkim szukał jakiegoś
przytulnego kącika, aby uciąć sobie drzemkę! Musiał być bardzo
zmęczony. Wyglądał poważniej niż przed czterema miesiącami. Koło
oczu i ust widać było zmarszczki, chyba zeszczuplał. Albo Lindsay
zawodzi pamięć. Nic dziwnego, w końcu, ileż to czasu spędzili ze
sobą po tych dwunastu latach? Można liczyć w godzinach, podczas
których ona, zmęczona ciążą i oszołomiona biegiem wypadków, była
właściwie półprzytomna.

Lindsay z filiżanką herbaty w ręku wygodnie rozsiadła się w

fotelu. Przypomniała sobie, że kiedy po raz pierwszy zobaczyła
Luke'a na plaży, pomyślała, że jest bardzo arogancki i pewny siebie.
Próbowała, tak dziecinnie, przebić się przez tę arogancję głupimi
docinkami. Potem on gonił ją przez fale. I to właściwie wszystko.

Tak, tamte lata to przede wszystkim marzenia.
Luke budził się powoli. Świadomość wróciła, ale nie otwierał

oczu. Nie chciał. Znowu osaczy go tysiąc problemów. Wszyscy, i w
domu, i w pracy, wiecznie czegoś od niego chcą, wiecznie musi coś
załatwiać, przemyśleć, doradzić. Nagle dotarło do niego, że wokół
panuje podejrzany spokój. Słyszał tylko ciche tykanie zegara.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Ostrożnie uniósł powieki. W fotelu naprzeciwko siedziała śliczna
jasnowłosa kobieta i przeglądała jakieś czasopismo. Lindsay
McDonald Donovan Winters. Jego małżonka. A on, cymbał, zasnął na
kanapie. Niby nic dziwnego. Przyleciał z Anglii nad ranem i od razu
miał ważne spotkanie. Jednak z drugiej strony - zarywał noce nieraz,
ale nigdy jeszcze nie zdarzyło mu się zasnąć na kanapie w czyimś
saloniku.

Lindsay, zajęta czytaniem, nie zauważyła, że się obudził. To

dobrze, mógł spokojnie na nią popatrzeć. W niczym nie przypominała
kobiety, z którą wziął ślub. Już wtedy podejrzewał, że jest niebrzydka,
nie sądził jednak, że kiedy ten brzuch zniknie, Lindsay przeistoczy się
w coś tak drobnego i delikatnego. Poza tym tamta kobieta miała
długie, proste włosy, ściągnięte gumką. A to zjawisko w fotelu miało
na głowie mnóstwo jasnozłocistych loków, które otaczały szczupłą,
pociągłą twarz o pięknych, delikatnych rysach. Bardzo chciałby
dotknąć takiego loczka. Wzrok Luke'a powędrował w dół, rejestrując
ładne, wysoko osadzone piersi i cienką kibić. Dalej była już tylko
sukienka, ukrywająca podwinięte nogi. Ale Luke wiedział już, jakie
one są. Zauważył je, kiedy Lindsay szła do kuchni. Nogi są
fantastyczne.

- Zdaje się, że przespałem herbatkę - mruknął. Lindsay spojrzała

na niego z wyraźnym rozbawieniem.

- Niestety, tak! Jesteś bardzo zmęczony, prawda?
- Trochę - przyznał. - Herbata wystygła?
- Zaparzę świeżą - zaproponowała, zrywając się z fotela.
- Pójdę z tobą.
Wstał i ruszył za nią do kuchni, dyskretnie rozglądając się po

pokoju. Był prawie pusty, żadnych ozdób, tylko te fotografie, głównie
jej córki, i parę drobiazgów. W jednym kącie stosy książek. Pod
ścianą regał, też wypełniony książkami. Żadnej wieży stereo, a
telewizor tak mały, że aż śmieszny. W kuchni również tylko
najpotrzebniejsze sprzęty. Mimo to wszędzie było ładnie i wyjątkowo
schludnie.

- Chcesz z mlekiem?
- Nie, dziękuję. Lindsay, powiedz, jak ci się wiodło?
- Dziękuję, świetnie.
- Ale ja pytam całkiem poważnie. Jak dałaś radę to wszystko

zorganizować? Nie spodziewałem się, że zostanę w Anglii tak długo.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Czy moja matka odwiedza cię? Dzwoniłem do niej, miała
zaopiekować się tobą podczas mojej nieobecności.

Luke po raz drugi zobaczył, jak Lindsay dumnie unosi brodę.

Uśmiechnął się. Jego szarooka żona była coraz bardziej interesująca.

- Luke, przede wszystkim chciałam ci podziękować. Z całego

serca. Za te cztery miesiące, kiedy nie musiałam rozstawać się z moją
córeczką. To takie ważne, i dla matki, i dla dziecka. Jestem ci bardzo,
bardzo wdzięczna. A twoja matka była u mnie jeden raz, żeby
powiedzieć, że jestem w waszej rodzinie intruzem, ale ja nie mam
prawa czuć się dotknięta, skoro nasze małżeństwo to tylko układ,
niewygodny dla twojej rodziny.

- Przepraszam, Lindsay, że musiałaś przez to przejść. Mojej

matce często trudno jest pogodzić się z faktami - powiedział cicho
Luke, wściekły na siebie, że w ogóle prosił matkę, aby złożyła
Lindsay wizytę. - Lindsay, powiedz mi, czy rzeczywiście na wszystko
ci wystarcza?

- Naturalnie. Dlaczego pytasz?
- To mieszkanie jest prawie puste.
- Naprawdę wystarcza nam na wszystko - powiedziała z

uśmiechem. - Poza tym niewiele nam potrzeba. Jesteśmy tylko we
dwie i jedna z nas jest jeszcze bardzo mała.

- Twoja córeczka...
- Tak. Nazywa się Ellie.
Luke'owi znów zrobiło się nieprzyjemnie. Nie ma co ukrywać,

zachowuje się jak kompletny dureń. Zasypia na kanapie, nasyła
rozindyczoną Catherine i mówi o meblach, a zapomina zapytać o
dziecko.

- Przepraszam, Lindsay, że dopiero teraz, ale z okazji narodzin

córki chciałbym...

- Ależ, Luke! - przerwała ze śmiechem Lindsay. - Przecież

składałeś już życzenia. Zapomniałeś? Dostałam od ciebie piękne
kwiaty, a Ellie ogromnego misia, który codziennie jeździ z nią na
spacery. Ellie teraz śpi, ale kiedy się obudzi, jeśli chcesz, mogę ci ją
pokazać.

Wrócili do saloniku i Luke znów rozsiadł się na wygodnej

kanapie. Lindsy nalała herbaty do filiżanek i zajęła miejsce w fotelu.

- Luke! Przyszedłeś tak niespodziewanie. Czy chciałbyś ze mną

coś omówić? Może chcesz już anulować to małżeństwo?

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Anulować? Nie. Nie myślałem o tym. Przyszedłem w zupełnie

innej sprawie.

- To znaczy?
- Chciałem prosić cię o przysługę.
- Przysługę? Jaką?
Luke zamilkł, jego twarz spochmurniała. Dopiero po chwili

zaczął mówić, powoli, z trudem, jakby sam nie wierzył swoim
słowom.

- Mój dziadek jest bardzo chory. Lekarze mówią, że to nie

potrwa długo. Zabrałem go ze szpitala, jest teraz u mnie. Mam bardzo
duży dom. Zatrudniłem pielęgniarkę, czuwa przy nim dzień i noc. Nic
więcej nie mogę zrobić, oprócz...

- Oprócz czego, Luke?
- Lindsay, wiesz dobrze, że ożeniłem się, bo tego chciał

Jonathan, ale ożeniłem się z tobą, żeby było tak, jak ja chcę.

- Tak, wiem. Zawsze byłam ciekawa, jak zareaguje na to twoja

rodzina, choć właściwie już wiem, co myśli twoja matka.

- Nie było łatwo. Po ceremonii ślubnej pojechałem do Palm

Beach, do Jonathana. Zastałem tam matkę i Jeannette, moją byłą
narzeczoną. Kiedy ogłosiłem, że właśnie zmieniłem stan cywilny,
matka omal nie dostała apopleksji, Jeannette zaczęła rozpaczać,
jakbym był największą miłością jej życia, a dziadek zaklinał się na
wszystkie świętości, że spółki mi nie odda.

- W takim razie dlaczego wcześniej nie wystąpiłeś o anulowanie

naszego małżeństwa?

- Niczego nie chcę anulować! - powiedział ostrym tonem Luke. -

A jeśli chodzi o spółkę, to mam, czego chciałem. Tak się składa, że
jestem niezłym menedżerem i wiele firm z chęcią zatrudniłoby mnie
od zaraz. Powiedziałem o tym Jonathanowi. Metoda okazała się
skuteczna. Miesiąc później dziadek ustąpił, prawdopodobnie z
powodu udanych negocjacji, które prowadziłem w Londynie.
Zawiadomili mnie o tym faksem.

- Gratuluję.
Luke nagle zamilkł. Siedział nieruchomo, wpatrzony w blat stołu

i Lindsay poczuła niepokój.

- Luke?
- Nic, nic, już w porządku. W każdym razie między Jonathanem

a mną doszło do jakiegoś tam pojednania. Chyba ta choroba tak na

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

niego wpłynęła. Przekazał mi kontrolę nad spółką, choć zaznaczył, że
nie jest zadowolony z mojego małżeństwa.

- Czy wróciłeś do Australii z powodu jego choroby?
- Nie. I tak miałem już wracać. Pierwszy atak Jonathan miał

jakieś trzy miesiące temu, kazał jednak ukryć to przede mną,
dowiedziałem się o tym dopiero po powrocie. Zleciłem sekretarce,
żeby natychmiast przewieziono go ze szpitala do mojego domu,
kazałem poszukać najlepszych specjalistów i wynająć pielęgniarkę...

Luke przerwał i nerwowo potarł powieki, jakby nagle coś wpadło

mu do oka.

- Jesteś nadzwyczajny - powiedziała cicho Lindsay. - Rodzina

jest bardzo ważna. Ja mam tylko Ellie.

- A co się stało z twoją rodziną? Dlaczego nie masz nikogo?
- Moi rodzice zginęli w katastrofie lotniczej. Nie miałam wtedy

jeszcze ukończonych piętnastu lat. Zamieszkałam u ciotki, siostry
mamy. Opiekowała się mną, a kiedy skończyłam osiemnaście lat,
wyjechała do Tasmanii. Marzyła o tym całe życie, ale z mojego
powodu odłożyła wyjazd. Wkrótce potem umarła, okazało się, że od
dawna była chora.

- A rodzina męża?
- Will też bardzo wcześnie stracił rodziców i nie miał żadnych

krewnych. Wiesz, Luke, to wielkie szczęście, że tak długo masz
swojego dziadka.

- Tak, Lindsay, wiem. I bardzo chcę, żeby przez ostatnie

miesiące swego życia czuł się szczęśliwy.

- To zrozumiałe.
- Naprawdę tak myślisz? Nawet jeśli jego firma jest

odpowiedzialna za śmierć twojego męża?

- Luke, przecież ja wiem, że odpowiedzialny jest ten, kto kazał

wyjechać tej ciężarówce.

- Zwolniłem go. To była moja pierwsza decyzja, kiedy przyszedł

faks z nominacją na dyrektora generalnego. A teraz... teraz chciałbym
prosić cię o przysługę.

- Oczywiście, Luke. Jeśli tylko będę mogła.
- Wiesz, że Jonathan bardzo chciał, abym się ożenił. Teraz, kiedy

jego dni są policzone, zależy mi na tym, aby się przekonał, że moje
małżeństwo jest udane. Mimo że on i matka nie zaakceptowali cię.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Mój dziadek mnie kocha, Lindsay, i kiedy zobaczy, że jestem
szczęśliwy, że nam się układa, będzie spokojny o moją przyszłość.

- A co ja miałabym zrobić? - spytała cicho Lindsay.
- Chciałbym, żebyś sprowadziła się do mnie, i będziemy udawać

kochającą się rodzinę.

Zdumienie na twarzy Lindsay było tak szczere, że Luke, mimo

powagi sytuacji, omal się nie roześmiał.

- Zamieszkać... razem... z tobą? - spytała łamiącym się głosem.
- Tak. Ty i oczywiście Ellie. Mój dom jest bardzo duży,

wygodny, zatrudniam kilka osób. Nie będziesz miała żadnych
obowiązków, chodzi tylko o to, żebyś po prostu była i czasami
odwiedziła Jonathana. Będziemy stwarzać pozory, że jesteśmy
szczęśliwą parą.

- Luke, to szaleństwo. Jak ty to sobie wyobrażasz? Przecież my

jesteśmy sobie zupełnie obcy! I mamy udawać szczęśliwe
małżeństwo?

- Tak. Będziemy zachowywać się normalnie, jak mąż i żona.
- To szaleństwo - powtórzyła Lindsay.
Luke czuł, że denerwuje się coraz bardziej. Zwykle podczas

negocjacji potrafił zachować kamienny spokój. Tym razem jednak nie
chodziło o biznes.

- Lindsay, ja ci się odwdzięczę. Kiedy to... się skończy,

anulujemy nasze małżeństwo, będziesz wolna, a ja wyposażę cię.
Ciebie i dziecko. Będziesz mogła ponownie wyjść za mąż, zresztą,
zrobisz co zechcesz. Pieniądze nigdy już nie będą twoim problemem.

Wiedział, że już popełnił pierwszy błąd.
- Luke, dlaczego ciągle mówisz o pieniądzach? Czy ty uważasz,

że wszystko można kupić?

Teraz popełnił dragi błąd.
- Przecież małżeństwo też sobie kupiłem, prawda? Lindsay

wyprostowała się nagle jak struna i Luke'owi wydawało się, że w jej
oczach pojawiły się łzy.

- Chcę, żebyśmy natychmiast anulowali nasze małżeństwo. ..
- Nie. Najpierw musisz zrobić to, o co cię proszę.
- Ja nie umiem oszukiwać.
- Teraz masz skrupuły? Przecież nasze małżeństwo jest jednym

wielkim oszustwem.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Nieprawda! To jest ugoda. Pomogłeś mi w trudnej sytuacji i

chciałeś za to ślubu. Nic więcej. Ten ślub był przede wszystkim tobie
potrzebny.

- Może i masz rację, ale, niestety, wszystko się zmienia, podlega

ewolucji.

- Ja nie.
- Ty? - Luke, mimo napiętych nerwów, tym razem nie mógł

powstrzymać się od śmiechu. - Ty zmieniasz się najbardziej. W
niczym nie przypominasz tamtej pękatej osoby!

- Przecież ja byłam w ciąży!
- Faktycznie. Poza tym pracowałaś w dwóch miejscach, próbując

jeszcze ciągnąć studia. Oczywiście, mogłaś nie przyjąć mojej
propozycji i dalej jakoś sobie radzić, ciekawe jednak, co by się stało,
gdybyś na przykład zachorowała. Postawmy sprawę jasno. Owszem,
wszystkiego nie można kupić, ale często pieniądze są nam niezbędne.
Dlatego wyszłaś za ranie. I jeśli teraz znów mówiłem o pieniądzach,
to nie po to, żeby cię przekupić, tylko żeby znów się z tobą ułożyć. Ty
zrobisz to, o co cię proszę, a ja znów ci pomogę. Tobie i twojemu
dziecku. Uważam, że moja pomoc jest ci niezbędna.

- Mimo wszystko wolałabym, żebyś nie mówił o pieniądzach.
- W porządku. Lindsay, proszę, zgódź się. Zrób to dla starego,

umierającego człowieka.

- Luke, ja wszystko rozumiem - powiedziała cicho Lindsay. - Po

prostu boję się, czy nam się uda. Przecież ja nie jestem aktorką, nie
umiem udawać. Co będzie, jeśli to się wyda? Jaki to będzie szok dla
chorego człowieka!

- Jeśli oboje się postaramy, na pewno się nie wyda. A ja ci się

odwdzięczę.

- Przestań, Luke. Ty chyba myślisz, że ja jestem bardzo

interesowna.

- Ty? Ty jesteś zaprzeczeniem wszelkiej interesowności.

Powtarzasz z uporem, że na wszystko ci wystarcza, a przecież to
mieszkanie jest prawie puste.

Lindsay opuściła głowę i nerwowo zaczęła skubać obicie fotela.
- Bo ja trochę zaoszczędziłam - wyjąkała.
- No proszę! Taka oszczędna małżonka to skarb.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Odłożyłam trochę, ale tylko dlatego, że nie wiem, jak szybko

znajdę pracę - tłumaczyła gorączkowo Lindsay. - Kiedy anulujemy już
małżeństwo...

- Lindsay, to twoje pieniądze i możesz robić z nimi, co chcesz. A

jeśli chodzi o anulowanie małżeństwa, zajmę się tym zaraz po... po
pogrzebie. Ale teraz, błagam, zgódź się.

- A nie byłoby lepiej, żebyśmy już teraz je anulowali? -

powiedziała zmęczonym głosem i westchnęła głęboko. - Mógłbyś
spokojnie poślubić kobietę, o jakiej zawsze marzyłeś, z twojego
środowiska...

Luke zaśmiał się serdecznie.
- Ty jesteś wymarzoną żoną.
- Ja?
- Tak. Nie dość, że oszczędna, to jakże mało wymagająca! Przez

cztery miesiące małżeństwa nigdy nie miałaś o nic pretensji, nie
stawiałaś żadnych żądań, a ja praktycznie robiłem, co chciałem. Jesteś
ideałem!

Żartował, ale w duchu już drugi raz pomyślał, że szarooka

Lindsay jest niezwykła. Nie chodziło jej o pieniądze, a on przecież żył
w świecie, gdzie pieniądze były treścią życia. Ale Lindsay była inna.
Wiedział, że weszła z nim w układ tylko dlatego, że faktycznie była
już na ostatnich nogach i bała się o dziecko. A teraz? On mówi, że się
odwdzięczy, a ona się martwi, że będzie oszukiwać i czy rzeczywiście
pomogą choremu człowiekowi. Była inna niż ludzie, których znał.
Ludzie bez skrupułów. Na Boga, przecież on sam po raz drugi bez
skrupułów podporządkowuje swoim celom tę bezbronną kobietę z
maleńkim dzieckiem. Ale tym razem robi to nie dla siebie, ale dla
człowieka stojącego nad grobem.

- Jak wytłumaczysz Jonathanowi, że dopiero teraz sprowadzam

się do ciebie? - spytała nagle Lindsay.

- Czekałaś do mojego powrotu, to logiczne.
- Myślisz, że uwierzy?
- Oczywiście! Uwierzy we wszystko, jeśli będziesz patrzyła na

mnie z uwielbieniem. Ja zaraz po pracy będę przychodził do domu.
Będziemy razem chodzili odwiedzić dziadka. Wezmę cię za rękę, ty
tak troszkę się do mnie przysuniesz, no... coś w tym rodzaju,
rozumiesz?

- A przed innymi ludźmi?

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Tak samo. Żeby nikomu nie przyszło do głowy szepnąć

Jonathanowi, że to fikcja. Lindsay, zdążysz zapakować się jeszcze
dzisiaj? Chciałbym, żebyś na kolacji była już u mnie.

- Dzisiaj?! - krzyknęła przerażona Lindsay. - Przecież ja jeszcze

nie powiedziałam, że się zgadzam...

- Ale zgodzisz się, prawda?
- Tak - powiedziała miękko. - Zrobię to, bo mnie o to prosisz, a

tyle mi pomogłeś. Cieszę się, że ja też mogę zrobić coś dla ciebie.

- Dziękuję, Lindsay.
Rozpromieniony Luke zerwał się z kanapy i chwycił leżącą obok

marynarkę.

- Samochód przyjedzie o czwartej.
- O czwartej? Nie wiem, czy zdążę.
- Zapakuj tylko najpotrzebniejsze rzeczy, na kilka dni. Resztę

zabierze się potem, zgoda?

- Zastanowię się...
- Zastanowisz się nad wszystkim, jak będziesz na miejscu,

skarbie! - rzucił wesoło Luke i wyraźnie wchodząc już w rolę
kochającego małżonka, pochylił się i leciutko pocałował ją w usta. -
No, to pa! Samochód będzie o czwartej. Zobaczymy się

na kolacji.

- No, to pa - powtórzyła jak echo, patrząc, jak Luke znika za

drzwiami.

Nie do wiary. Luke pocałował ją, bo zgodziła się z nim

zamieszkać. Z mężczyzną, którego prawie nie zna, a który od czterech
miesięcy w świetle prawa jest jej ślubnym małżonkiem.

Spojrzała na zegar i zerwała się na równe nogi. Zanim Ellie się

obudziła, Lindsay zdążyła spakować swoje rzeczy. Po karmieniu Ellie
znów powędrowała do łóżeczka i Lindsay spakowała rzeczy dziecka,
nie zapominając oczywiście o wielkim misiu od Luke'a.

Szofer stawił się punktualnie o czwartej. Miły pan w średnim

wieku sprawnie zniósł torby do samochodu i po chwili Lindsay, z
Ellie na ręku, sadowiła się na miękkim siedzeniu wspaniałej limuzyny.
Nie minęło pół godziny, kiedy dojeżdżali już na miejsce. Lindsay
znała Kirribilli, tonącą w zieleni dzielnicę Sydney, z której
rozpościerał się piękny widok na port, Harbour Bridge i słynną operę.
Była to dzielnica ludzi bardzo zamożnych. Dom Luke'a był okazały, w
stylu Tudorów, z piękną, ceglaną fasadą ze zdobieniami i

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

wyeksponowanymi ciemnymi belkami. A wokół domu rozpościerał
się ogród. Ogród jak z bajki.

Szofer pomógł im obu wysiąść, podprowadził do drzwi i

zadzwonił.

- Zaraz ktoś zejdzie. Ja zajmę się pani rzeczami.
- Dobrze, dziękuję bardzo - odpowiedziała trochę skrępowana

Lindsay.

Drzwi uchyliły się i wyjrzała z nich szczupła, siwowłosa kobieta

o bardzo ciemnej cerze.

- Pani Winters?
- Tak. to ja...
- Witamy panią w domu - powiedziała kobieta z uprzejmym

uśmiechem i otworzyła szeroko drzwi. - Jestem Marabel, gospodyni.
Bardzo proszę, pani pozwoli do środka. Pan Luke mówił, że pani
przyjedzie dziś z córeczką.

Lindsay, przyciskając mocno Ellie do siebie, powoli weszła do

wielkiego holu.

- Bardzo proszę, może pójdziemy na górę - mówiła wyraźnie

przejęta gospodyni. - Pokażę pani pokój i pokój dziecka. Kiedy
Hedley wniesie rzeczy, zajmę się rozpakowaniem.

- Och nie, dziękuję, sama się tym zajmę - zaprotestowała

Lindsay. Nie była przyzwyczajona, żeby ktoś jej usługiwał.

Ruszyła powoli za gospodynią, zerkając ciekawie na wszystkie

strony. Tam, na prawo, na pewno jest salon. Nie było drzwi, tylko
pięknie rzeźbiony łuk. W głębi salonu dostrzegła stare meble, dywany
i obrazy. Nic dziwnego, że jej mieszkanko wydało się Luke'owi puste.

Kiedy weszły na górę, Marabel przystanęła na chwilę.
- Pokój pana Jonathana jest na lewo, w głębi holu. A pani tutaj.
Gospodyni skręciła w prawo i otworzyła najbliższe drzwi.
- Bardzo proszę, oto pani pokój, no i oczywiście męża, pana

Luke'a.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ROZDZIAŁ TRZECI
- A gdzie jest pokój Ellie? - spytała Lindsay, spoglądając

ciekawie w głąb pokoju. Jedyne, co zdołała dojrzeć, to wielkie
małżeńskie łoże pod ścianą. O nie, na ten temat trzeba będzie z panem
mężem podyskutować.

- Zaraz za pokojem państwa - wyjaśniła gospodyni. Podeszła

parę metrów dalej i otworzyła następne drzwi. - Bardzo proszę, oto
pokój dziecka.

Lindsay przeszła przez próg i stanęła jak wryta. Nie

przypuszczała, że pokój dziecka może być tak śliczny.

- Pan Luke wszystko zamówił sam - oświadczyła Marabel z

dumą w glosie. - I meble, i zabawki, wszystko. Pójdę teraz pomóc
Hedleyowi. Gdyby pani czegoś potrzebowała, jesteśmy do pani
dyspozycji. Kolację podaje dziś o siódmej.

Kiedy gospodyni zniknęła za drzwiami, Lindsay rozejrzała się po

pokoju. Był wielki, słoneczny, z dwoma olbrzymimi oknami,
przesłoniętymi śnieżnobiałą firanką. Pod ścianami stały jasne regały,
pełne miękkich pluszowych zwierzątek i kolorowych książeczek dla
dzieci. Śliczne łóżeczko, w rogu pokoju niziutki stoliczek, dwa
dziecinne krzesełka, obok fotel na biegunach. Podłoga zasłana grubym
srebrzystym dywanem, po którym dziecko może bezpiecznie
raczkować i stawiać pierwsze kroki.

Lindsay westchnęła i tuląc do siebie córeczkę, usiadła w fotelu.

Ile czasu musiałyby tu mieszkać, żeby Ellie mogła postawić pierwsze
kroki na tym pięknym dywanie? Luke naprawdę się postarał. Biedny
Luke, tak bardzo przeżywa chorobę swojego dziadka. Czy dlatego
zgodziła się na to udawanie? Może, Poza tym trudno nie współczuć
staremu choremu człowiekowi, nawet jeśli jest to Jonathan Balcomb,
znany w całym Sydney jako człowiek bezwzględny i łasy na zysk. Ale
przecież zgodziła się nie ze względu na współczucie dla Jonathana.'
Zrobiła to tylko i wyłącznie dla Luke'a, który rozpaczliwie tego chciał.
Dla Luke'u, który wybaczył staremu despocie jego podstępne
kombinacje i pewnie gotów był zrobić dla niego wszystko.

Lindsay powoli podniosła się z fotela i podeszła do okna, z

którego rozpościerał się widok na wielki, starannie utrzymany ogród.
Ciekawe, ile dni, ile tygodni będą razem z Ellie patrzeć na te piękne
kwiaty? Czy zobaczą, jak przekwitają?

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Melancholijne rozmyślania przerwało wejście obładowanego

torbami Hedleya. Lindsay położyła córeczkę do łóżeczka, po czym
zajęła się rzeczami dziecka.

Pora kolacji zbliżała się nieuchronnie i Lindsay już teraz poczuła,

że dostaje gęsiej skórki. Postanowiła jednak nie martwić się na zapas.
Wykąpała malutką, nałożyła jej czyste śpioszki i usiadłszy wygodnie
w fotelu, podała jej pierś. Kiedy Elli skończyła ssać, Lindsay długo
jeszcze nie wypuszczała dziecka z objęć. Uwielbiała te ciche godziny
ze swoim maleństwem. Kołysząc się w fotelu, głaskała jedwabiste
włoski córeczki, całowała malutkie paluszki i szeptała czule do uszka.
Kiedy powieki Ellie zaczęły robić się ciężkie, ostrożnie wstała z fotela
i ułożyła małą w

łóżeczku. Swoją kruszynkę. Jedyną bliską osobę w

tym wielkim, obcym domu.

Ellie zasnęła. Lindsay jeszcze przez chwilę postała przy dziecku,

potem cicho wymknęła się z pokoju i z ciężkim sercem podeszła do
sąsiednich drzwi. Pokój Luke'a. Wszystko tu było duże, solidne,
pasujące do mężczyzny słusznego wzrostu. Na ścianach obrazy. Dwa
abstrakcyjne, o krzykliwych kolorach. I dwa pełne spokoju. Błękit
morza, z białymi plamami żagli. Lindsay znów spojrzała na zegarek i
pospiesznie zaczęła rozglądać się po pokoju, szukając swoich toreb.
Czyżby Marabel nie mogła oprzeć się pokusie i rozpakowała je sama?
Lindsay otworzyła drzwi wielkiej szafy. Zobaczyła garnitury, koszule
i dżinsy, a na samym końcu, jak podejrzewała, jej własne sukienki.
Wybrała najlepszą sukienkę, po czym podeszła do komody. W jednej
z szuflad odnalazła swoją bieliznę. Szybko wybrała, co było potrzebne
i pobiegła do łazienki.

Punktualnie o siódmej, z duszą na ramieniu, zeszła na dół i

stanęła na środku holu. Przez otwarte drzwi jadalni zobaczyła na stole
chińską porcelanę i srebra. Z salonu dobiegał szmer cichej rozmowy.
Luke stał przed kominkiem, sącząc aperitif. Na kanapie siedziała
starsza pani o ciemnych włosach, przyprószonych siwizną, ubrana z
wyszukaną elegancją.

- Mam nadzieję, że się nie spóźniłam.
Kobieta na kanapie powoli odwróciła głowę i zmierzyła Lindsay

od stóp do głów. Wzrokiem, który powiedział, że obecność Lindsay
jest tu absolutnie zbędna.

- Oczywiście, że nie, kochanie - powiedział z uśmiechem Luke.

podchodząc do Lindsay i całując ją w policzek. - Mamo, proszę,

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

powitaj moją żonę w jej nowym domu. Lindsay, miałaś już
przyjemność poznać moją matkę.

- A więc to jest ta zapomniana żona - powiedziała chłodno

Catherine, nie ruszając się z kanapy.

- Dlaczego zapomniana? - spytał ze zdziwieniem Luke.
- Zdaje się, że przez te cztery miesiące Luke nie bardzo o tobie

pamiętał - ciągnęła lodowatym głosem Catherine, nie odrywając oczu
od Lindsay. - Mieliśmy już nadzieję, że ten godny pożałowania
incydent w życiu mojego syna należy do przeszłości, jednak...

- Mamo, prosiłem!
- A więc dobrze - zgodziła się Catherine i wyrecytowała:
- Witaj w swoim nowym domu, Lindsay.
Lindsay nie odezwała się ani słowem. Frontalny atak zbił ją

całkowicie z tropu.

- Może napijesz się czegoś? - zaproponował skwapliwie Luke.
Lindsay miała wrażenie, że powietrze w salonie aż drży od

napięcia. Czy w tym domu rodzinne spotkania zawsze przebiegają w
tak napiętej atmosferze? No, na pewno, kiedy pojawia się niechciana
synowa. Trudno, trzeba będzie jakoś przez to przebrnąć.

- Dziękuję, Luke. Marabel mówiła, że kolację podaje się o

siódmej, nie chciałabym nikogo zatrzymywać.

- Marabel poda, kiedy jej się każe - powiedział ostro Luke.
- Jeśli masz ochotę na drinka, bardzo proszę.
- Naprawdę dziękuję.
- Mamo, a ty?
- Ja również dziękuję.
Pani Winters dostojnie uniosła się z kanapy i podeszła do syna,

wsuwając mu rękę pod ramię. Luke spojrzał na Lindsay, która
pojąwszy w lot, o co chodzi, wsunęła rękę pod drugie męskie ramię i
cała trójka zgodnym krokiem pomaszerowała do jadalni. Lindsay z
całej siły zagryzała wargi, aby nie wybuchnąć śmiechem. Czy tę
komedię będzie zmuszona odgrywać co wieczór?

Luke zajął poczesne miejsce za stołem, matka po jego lewej

stronie, a żona po prawej. Kiedy już zasiedli, do jadalni wkroczyła
Marabel z tacą, na której stały talerze z zupą. Catherine chrząknęła i
skierowała zimny wzrok na Lindsay.

- Podobno pracowałaś jako kelnerka.
- Owszem - odpowiedziała Lindsay z miłym uśmiechem.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Ale to nie było moje jedyne zajęcie. Przede wszystkim byłam

studentką, proszę pani. Studiowałam prawo na uniwersytecie, na
studiach dziennych, i zanim urodziłam dziecko, zdążyłam zaliczyć
kilka semestrów. A oprócz tego przed południem pracowałam jeszcze
parę godzin w księgarni. Wydaje mi się, proszę pani, że moje
wszystkie zajęcia były godne szacunku, łącznie z pracą kelnerki -
zakończyła twardym głosem, zanurzając łyżkę w zupie. Przełknęła i z
uśmiechem zawołała do Marabel:

- Zupa jest pyszna!
- Dziękuję bardzo, pani Winters - odpowiedziała wyraźnie

zadowolona gospodyni. - Powiem zaraz Rachel.

- Jak się czuje dzisiaj Jonathan? - spytał Luke matkę.
Na twarzy Catherine pojawił się wyraz wielkiego przygnębienia.
- Bez zmian - odparła smutnym głosem. - Siedziałam przy nim

całe popołudnie. Prosił, żebym poczytała mu gazety. Oczywiście
wiadomości o biznesie. Mówił, że pod koniec miesiąca wybierze się
do firmy. Luke, jestem bardzo zmartwiona. Może poradzić się jeszcze
jednego specjalisty?

- Mamo, Jonathana badało już trzech lekarzy i każdy stwierdził

to samo - powiedział Luke łagodnym głosem. - Musimy pogodzić się
z tym, że jego stan nie ulegnie poprawie.

W oczach Catherine pojawiły się łzy. Szybko opuściła głowę i

skwapliwie sięgnęła po łyżkę, a Lindsay nagle zrobiło się żal tej
starszej pani, mimo jej przykrego usposobienia. Wiedziała, jak boli,
kiedy traci się ojca.

- A jak Ellie? - spytał Luke, zwracając się do Lindsay.
- Jaka Ellie? - spytała ostro Catherine, spoglądając znad talerza

na syna, i Lindsay pomyślała, że to niemożliwe, aby w takich złych
oczach mogła zobaczyć łzy.

- Córeczka Lindsay - wyjaśnił Luke.
- Dziecko! - syknęła Catherine, odkładając łyżkę. - To dlatego

udało ci się złapać Luke'a na męża!

Lindsay zesztywniała.
- Przepraszam, co pani powiedziała?
- To, co słyszałaś. Specjalnie zaszłaś w ciążę, żeby zmusić

mojego syna do małżeństwa!

- Mamo, proszę - powiedział ostro Luke, ale Lindsay postanowiła

wziąć sprawę w swoje ręce.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Myli się pani! - oświadczyła jasno i dobitnie. - Luke

zaproponował mi małżeństwo nie dlatego, że byłam w ciąży, ale
mimo tego, powtarzam, mimo tego, że byłam w ciąży.

- Jeszcze lepiej! - prychnęła Catherine. - Ale chyba nie wszystko

szło po twojej myśli, skoro zjawiłaś się w tym domu dopiero po
czterech miesiącach!

- Mamo - włączył się Luke. - Mówiłem, że czekaliśmy z tym do

mojego powrotu.

- Nic nie stało na przeszkodzie, żeby wprowadziła się zaraz po

ślubie.

Sprawa była ewidentna. Lindsay doprowadzała swoją teściową do

szewskiej pasji.

- Mamo...
- Luke, wybacz, ja sama wytłumaczę. Wydaje mi się, że pani

koniecznie chce wiedzieć, czy przypadkiem nie wyszłam za Luke'a
dla pieniędzy. Bo to brzydko, tak? A przecież takie tu panują
zwyczaje. Była narzeczona Luke'a nie robiła z tego tajemnicy.

- Jeannette pasowałaby do niego bardziej. Ona przynajmniej

umie się ubrać.

Broda Lindsay zadrżała, ale usta ułożyły się w uprzejmy uśmiech.
- Przykro mi bardzo, jeśli moja skromna sukienka nie odpowiada

pani standardom, choć nie sądzę, żeby była brzydka. W domu nie
przebieram się do kolacji, bo nie mam takich aspiracji. Podaję sobie
sama, w kuchni. Sadzam sobie dziecko na kolanach i jest mi bardzo
dobrze i przyjemnie. Jak w rodzinie.

- A kiedy poznałaś moją rodzinę, nie bardzo masz ochotę

przyłączyć się do niej? - spytał Luke, nie spuszczając wzroku z matki.

- Chodzi tylko o to, Luke, że twoja matka jest zupełnie inna niż

moi rodzice - stwierdziła spokojnie Lindsay.

Catherine nerwowym ruchem odsunęła od siebie pusty talerz.
- Luke'owi nigdy niczego nie brakowało.
- Proszę pani. ja nie znam pani i nie mam prawa oceniać, czy

pani była i jest dobrą matką. ale... - głos Lindsay znów zaczynał
niebezpiecznie drżeć - ale mam wrażenie, że moja obecność przy tym
stole jest dla pani nadzwyczaj irytująca, dlatego proponuję, że posiłki
będę jadać w swoim pokoju.

- Wystarczy! - krzyknął Luke, uderzając dłonią w stół. - Lindsay,

jesteś moją żoną i będziesz jadła tam, gdzie ja. I uspokójcie się. Na

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

górze leży umierający człowiek i nie pozwolę, żeby cokolwiek
zakłóciło jego spokój. Proszę was, zacznijcie traktować się
przyzwoicie, bo inaczej, jak mi Bóg miły, zmuszę was do tego.

Teraz Lindsay, dotknięta do żywego, odłożyła łyżkę.
- Nie, Luke, mnie do niczego zmuszać nie będziesz. Mówiłeś, że

nie lubisz, aby ktoś tobą rządził. Otóż ja też. I nie lubię, kiedy ktoś
mnie prowokuje. Ale ja mam wyjście z sytuacji. Jestem tu tylko
dlatego, że mnie o to prosiłeś. I wcale nie muszę tutaj być.

- Tylko nie strasz - syknął Luke prawie niedosłyszalnie,

chwytając ją za rękę. - Bo cofnę ci twoje apanaże i nie będziesz miała
nawet na suchą bułkę.

- Bez obaw - wycedziła również prawie niedosłyszalnie, starając

się uwolnić rękę. - Mam parę groszy w banku i nieźle poukładane w
głowie, potrafię zarobić na swoje dziecko.

- To dlaczego zgodziłaś się tu wprowadzić?
- Jestem człowiekiem i żal mi twojego dziadka, nawet jeśli nie

pałam do niego sympatią.

- Zrobiłaś to dla pieniędzy.
- Nieprawda. I oddam ci wszystkie pieniądze, które mi dałeś.

Spłacę co do grosza. A wprowadziłam się tu, bo mnie o to prosiłeś.
Tylko dlatego!

Przestała się szarpać. Luke nie puszczał jej ręki, wpatrując się w

nią. Jego czarne spojrzenie aż parzyło. Zupełnie inaczej niż wtedy,
kiedy patrzył na nią Will. Dlaczego? Bo Luke nie był jej przyjacielem.
Był mężczyzną, wielkim, silnym, czasami groźnym. Mężczyzną, który
oszałamiał i przyciągał ją z dziwną siłą, której zaczynała się bać.

Luke patrzył na nią jeszcze przez chwilę, potem nagle uniósł jej

dłoń i złożył delikatny pocałunek.

- Och, jaka romantyczna scena - prychnęła Catherine, której,

mimo wielkich wysiłków, nie udało się dosłyszeć, o czym Luke i
Lindsay szeptali tak zawzięcie.

Po burzliwej dyskusji w jadalni zapadła cisza. Lindsay jadła

szybko, nie zastanawiając się, co właściwie ma na talerzu,, cały czas z
niepokojem myśląc o Ellie, samiutkiej w tym pięknym, ale wielkim i
obcym pokoju.

Niestety, po kolacji czekały ją jeszcze dodatkowe emocje - wizyta

w pokoju chorego Jonathana Balcomba.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Była zadowolona, że Luke wziął ją za rękę. Jego ciepła, duża dłoń

uspokajała. Podeszli do łóżka chorego i Lindsay ze ściśniętym sercem
spojrzała na bladą, wychudzoną jak szkielet postać na wielkim łóżku.
Pomyślała, że to łóżko jest za duże i umierający człowiek musi czuć
się w nim jeszcze bardziej samotny. W głębi pokoju, pod oknem,
odwrócona do nich plecami stała jakaś kobieta. Pewnie pielęgniarka,
domyśliła się Lindsay.

- Jonathan? - powiedział cicho Luke.
Powieki chorego drgnęły, uniosły się i Lindsay wiedziała już, po

kim Luke odziedziczył czarne, płonące spojrzenie.

- Dobrze, że zjawiłeś się, chłopcze - powiedział chrapliwym

głosem Jonathan. - To, że oddałem ci biznes, wcale jeszcze nie
znaczy, że nie chcę wiedzieć, co w trawie piszczy. Nadal mogę ci się
na coś przydać, jeśli będziesz miał problemy. Opowiadaj więc, co
słychać w firmie.

- Dzięki. Jonathan, na razie wszystko mam pod kontrolą. Dziś

chciałem przedstawić ci Lindsay.

- Kogo?
- Moją żonę - powiedział głośniej Luke, kładąc ręce na

ramionach Lindsay, jakby bał się, że ucieknie.

- Jak się pan czuje? - spytała uprzejmie Lindsay.
- Więc to jest ta twoja kelnereczka! Nareszcie sprowadziłeś ją do

domu.

Lindsay skrzywiła się nieznacznie.
- Przede wszystkim studentka prawa, proszę pana. I dla ścisłości,

pracowałam również w księgarni.

- Ale odkąd wyszłaś za mąż, nie zhańbiłaś się pracą, prawda?

Głupiec - powiedział Jonathan, wbijając wzrok w Luke'a. -
Powtarzam, głupiec.

- No, jasne - zauważył chłodno Luke. - Bardziej pasowałaby ci

Jeannette Sullivan.

- Nie mnie, a tobie i twojej matce - warknął Jonathan, wbijając

teraz wzrok w Lindsay. - A więc to jest ta twoja wybranka, dla której
wszystko postawiłeś na jedną kartę?

- Ale dramat - mruknęła Lindsay pod nosem.
- O co chodzi? - spytał Jonathan.
- Nic, nic. Miło mi, że poznałam już całą rodzinę Luke'a.
- Miło to ci było złapać Luke'a w sidła.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Ja go nie łapałam, proszę pana, on sam zaproponował mi

małżeństwo - zaprotestowała Lindsay, czując, jak Luke delikatnie
odsuwa ją na bok. Wziął stojące obok krzesło, przysunął je blisko
łóżka i usiadł.

- No, jak tam? Może pogadalibyśmy o tym interesie z

Blackmailem?

Jonathan uśmiechnął się, zachwycony.
- Czemu nie? Przecież mówiłem, że ta moja choroba minie. Po

koniec miesiąca mam zamiar zajrzeć do firmy. Czuję, że już niedługo
powrócę do normalnego życia. Prawda, panno Spencer?

- Pan sam najlepiej wie! - odpowiedziała pielęgniarka z

uśmiechem. - Zostawię państwa samych. Gdybym była potrzebna,
proszę zadzwonić.

- To może ja też już pójdę - powiedziała szybko Lindsay.
Luke odwrócił się, żeby ją zatrzymać, ale Lindsay była już za

drzwiami.

- Niezła babka z tej twojej żony - stwierdził Jonathan tonem

znawcy. - Sprowadziła się do ciebie na stałe, czy tylko na jakiś czas?

- Oczywiście, że na stałe - obruszył się Luke, pragnąc nagle, aby

tak było naprawdę,

- Przyślij ją jutro do mnie. Chciałbym poznać bliżej tę twoją

żonkę.

- W porządku, jutro zajrzy do ciebie - obiecał Luke, zdając sobie

sprawę, że Lindsay wcale nie będzie zachwycona, jeśli będzie musiała
często odwiedzać Jonathana i poznawać bliżej człowieka, do którego
ma tak wielki żal.

- A moja Maggie też była blondynką - odezwał się nagle

Jonathan.

- Babcia?
- No jasne. Jej włosy były złociste i pięknie lśniły w słońcu,

zawsze tak ładnie pachniały. Tęsknię za twoją babcią, chłopcze.

- Wszystkim nam jej brakuje.
- Tak, wiem. Kiedy umarła, Catherine była kompletnie załamana.

Parę lat wcześniej opuścił ją ten jej mężulek. No i zobacz, ja po
śmierci Maggie już całe życie byłem sam. Catherine też. Kręciło się
koło niej wielu facetów, ale ona żadnego nie chciała. Uparła się. Ty
też jesteś uparty, masz to po niej. Luke, powiedz mi. czy ty kochasz tę
małą?

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- A jak myślisz? Przecież ożeniłem się z nią - odparł wymijająco

Luke

- Mam nadzieję, że będziesz z nią szczęśliwy, tak jak ja z twoją

babcią. To były piękne czasy. Wiesz, kiedy człowiek tak sobie leży,
nareszcie ma czas. żeby spokojnie pomyśleć, powspominać. No,
dobrze. Teraz opowiadaj, co z tym Blackmailem. Pamiętaj, Luke, to
jest chytry lis.

Luke długo siedział przy dziadku. Rozmawiali o interesach, o

przeszłości, od czasu do czasu chory zapadał w krótką drzemkę i
wtedy Luke zatapiał się we własnych myślach. Co to Lindsay mówiła?
Że zgodziła się, bo on ją prosił. Kiedy to ostatni raz ktoś zrobił coś dla
niego? Nie mógł sobie przypomnieć.

Gdy dziadek zasnął, Luke wstał i starannie okrył go kołdrą.

Człowiek, który przez całe życie zastępował mu ojca, odchodził na
zawsze. Kiedyś wysoki, postawny, a teraz jakby ubywało go z każdym
dniem. I nic nie można już zrobić.

Wyszedł do holu i dopiero wtedy poczuł, jak bardzo jest

zmęczony. W ciągu ostatniej doby spał zaledwie pół godziny, w
saloniku Lindsay. Przypomniał sobie, że nie widział jeszcze jej
dziecka. Drzwi pokoju dziecięcego były uchylone. Zobaczył Lindsay
w fotelu, pochyloną nad książką. Wszedł na palcach, skinął głową i
podszedł do łóżeczka. Mała spała na brzuszku, Luke ujrzał ciemne
loczki nad karczkiem, jeden pucołowaty policzek i malutką piąstkę,
przyciśniętą do buzi.

- Lindsay - szepnął. - Ona jest śliczna.
- Możesz mówić głośno - odpowiedziała Lindsay, podchodząc do

łóżeczka. - Śpi bardzo mocno. Trochę się bałam, jak to będzie w
nowym miejscu. Ale zabrałyśmy z domu ukochany kocyk, no i tego
misia od ciebie. Może nie będzie tak źle, zwykle Ellie bardzo ładnie
przesypia całą noc.

Przez chwilę stali w milczeniu, patrząc na śpiące dziecko.
- Pokój jest nadzwyczajny, dzięki, Luke,
- To ja chciałem ci podziękować, że się zgodziłaś. To chyba był

dobry pomysł. Po twoim wyjściu dziadek ożywił siei zaczął
wspominać babcię.

- Kochasz bardzo Jonathana?
- Tak. Zastępował mi ojca. Nie mogę uwierzyć, że wkrótce go

nie będzie.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Ale masz jeszcze przed sobą wiele godzin, które możesz z nim

spędzić - powiedziała miękko Lindsay. - A potem... potem nigdy o
nim nie zapomnisz.

Znów zamilkli. Luke, wpatrując się w maleńką Ellie, nagle

zapragnął dowiedzieć się, czy mała ma szare oczy po matce, czy
uśmiecha się, może potrafi już usiąść? Tak, chciałby wiedzieć o wiele
więcej o trzymiesięcznej panience. Również o szarookiej mamie,
która stoi obok.

- A gdzie masz obrączkę?
- Ześlizguje mi się z palca. Pamiętasz, w ciąży, miałam bardzo

opuchnięte palce i nie wchodziła mi na palec, a teraz trochę schudłam
i spada mi. Mam ją tutaj.

Rozchyliła kołnierz sukienki, pokazując złoty łańcuszek, na

którym wisiała obrączka, kupiona tuż przed ich pospiesznym ślubem

- Trzeba było oddać ją do jubilera, żeby zmniejszył.
- Po co? Przecież nasze małżeństwo nie jest prawdziwe.
- Jak to nieprawdziwe? - zaprotestował nadzwyczaj energicznie. -

Wobec prawa jesteśmy mężem i żoną. Daj, zajmę się tym.

Delikatnie odpiął łańcuszek i zsunął z niego obrączkę. Lindsay

nie protestowała. Miała teraz inny, ważniejszy problem na głowie.

- Luke! Marabel zaniosła moje rzeczy do twojego pokoju.
- No i? - mruknął, bawiąc się obrączką.
- No więc, gdzie ja będę spała?
- Oczywiście, że z mężem, kochanie. Chodź!

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY
- Nie mówisz tego poważnie - zaprotestowała Lindsay, kiedy

dwie sekundy później znalazła się razem z Lukiem w jego sypialni.

- Dlaczego? Małżonkowie zwykle sypiają razem.
- Ale nasze małżeństwo jest nieprawdziwe, to wyłącznie interes.
- A chciałabyś, żeby było prawdziwe?
Zbliżał się do niej, ona cofała się, dopóki nie poczuła za plecami

chłodnego drewna drzwi. Różne myśli, jak błyskawice, przelatywały
jej przez głowę, a jedna z nich, ku jej rozpaczy, wydawała się być
najważniejsza. Co by było, gdyby Luke ją pocałował?

- Luke, proszę, nie!
- Uspokój się, Lindsay. Przecież nie rzucę się na ciebie.
- Ale odsuń się, odejdź ode mnie.
Luke ani drgnął, tylko jego oczy błysnęły dziwnie.
- Boisz się?
- Nie.
Nie bała się Luke'a, który uśmiechał się z rozczuleniem na widok

jej dziecka, miał anielską cierpliwość do swojej matki i przebaczył
dziadkowi jego podstępne kombinacje. Ale bała się tej siły, która pcha
ją do niego i wyzwala tę okropną chęć, żeby go dotknąć, pogłaskać,
po tych szerokich ramionach, po tej czarnej głowie. Żeby przytulił ją
i... Lindsay odruchowo spojrzała na wielkie łoże i oprzytomniała.

- Absolutnie nie możemy spać razem - powiedziała z

determinacją.

- W takim razie co proponujesz? - spytał, podchodząc do

ogromnej szafy.

Ze stoickim spokojem schował do niej marynarkę i zaczął

rozpinać guziki koszuli. Lindsay zamarła. Chyba Luke nie ma zamiaru
rozbierać się przy niej?

- W tym domu jest mnóstwo pokoi - powiedziała szybko.
- Poza tym mogę przecież spać u Ellie.
- Bez sensu - obruszył się Luke, ściągając koszulę. - Jutro rano w

całym domu będzie aż huczało, że nie śpimy razem i dziadek zacznie
coś podejrzewać.

Koszula pofrunęła na krzesło, a Lindsay, jak urzeczona,

wpatrywała się w muskularne ramiona i pięknie wyrzeźbioną klatkę.
Wyglądał jak posąg. Lindsay znów poczuła, że się rumieni. Wściekła,
że Luke Winters wzbudza w niej tak nieprzyzwoite emocje, siłą

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

oderwała oczy od czekoladowego torsu i spojrzała gdzieś w kierunku
szafy.

- Sama nie wiem. Może...
- Lindsay, porozmawiajmy jak dorośli ludzie. W tym łóżku

mogłyby spać ze cztery osoby. Jest tak wielkie, że w ogóle nie
będziesz czuta mojej obecności. Nie prosiłem cię. żebyś się do mnie
sprowadziła, bo chcę cię uwieść. Nie dotknę cię, możesz mi zaufać.
Chyba że - oczy Luke'a znów dziwnie błysnęły - chyba że sama
będziesz chciała. żebym cię... dotykał.

I to był właśnie problem. Od ponad roku była sama, bez

mężczyzny. Jej życie wpierw wypełniało oczekiwanie na dziecko, a
potem opieka nad Ellie. Jednak teraz, ta przedziwna, nieoczekiwana
zażyłość z obcym, ale jakże pociągającym mężczyzną, obudziła w niej
kobiece tęsknoty.

Na szczęście, te tęsknoty nie zawładnęły nią całkowicie.
- Nie, Luke, nie chcę.
Skinął głową, odwrócił się i z szuflady komody wyciągnął sweter.
- Idę do gabinetu, muszę jeszcze trochę popracować. A ty kładź

się spać. Zaśniesz, zanim wrócę, i nawet nie zauważysz, że chrapałem
na drugim brzegu łóżka.

- Mogę spać na podłodze. Zrobię sobie całkiem wygodne

legowisko z kocy...

- Zrobisz, jak zechcesz. Wzięłaś swoją „nianię" z pokoju

dziecka? Nadajnik już włączyłem.

- Jaką nianię?
- Chodź, pokażę ci.
W pokoju Ellie panował półmrok, palił się tylko mały kinkiet.

Maleńka słodko spała. Luke na palcach podszedł do komody i wziął z
niej mały plastikowy przedmiot, podobny do słuchawki telefonu.

- To jest właśnie elektroniczna „niania" - szepnął. - A tam, na

ścianie, nad łóżeczkiem, jest nadajnik, widzisz?

Lindsay skinęła głową.
- Żebyś była spokojna o dziecko. Ten nadajnik wyłapuje

wszystkie dźwięki. To dobry aparat, o dużym zasięgu. Możesz
spokojnie chodzić po całym domu i ogrodzie, wszędzie usłyszysz
Ellie.

- Dzięki, Luke. Widzę, że pomyślałeś o wszystkim.
- Drobiazg. A teraz dobranoc.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Lindsay postała jeszcze chwilę przy dziecku, po czym, ściskając

w ręku „nianię", wróciła do pokoju Luke'a. Przez moment poczuła się
jak więzień, który wraca do swojej celi.

Pół godziny późnej była już po gorącym prysznicu, przebrana w

najobszerniejszy, najdłuższy T - shirt, jaki znalazła wśród swoich
rzeczy. Zadowolona z siebie, zaczęła mościć się na swoim
prowizorycznym posłaniu. Niestety, legowisko zrobione z kocy, które
znalazła w ogromnej szafie, z pewnością nie było tak wygodne, jak
materac w łożu Luke'a. Jednak Lindsay, choć przekonana, że Luke
zachowa się jak dżentelmen, nie potrafiła się przełamać i wybrała
nocleg na podłodze. Niemożliwie twardej. Ostatnią przytomną myślą
przed zaśnięciem było marzenie o nadmuchiwanym materacu.

Budząc się następnego ranka, stwierdziła, że na tej podłodze jest

nie najgorzej. Bardzo miękko i ciepło. Otworzyła oczy i natychmiast
usiadła, wyprostowana jak struna. Siedziała na łóżku. Ostrożnie
rozejrzała się dookoła i stwierdziła, że jest sama. Jak to się mogło
stać? Przecież zasnęła na swoim wspaniałym legowisku. Może sama,
przez sen, wpakowała się do łóżka? Nie, to na pewno sprawka Luke'a.
Na domiar złego, spał razem z nią. Lindsay wyciągnęła rękę i dotknęła
poduszki, na której widniał ślad głowy. Poduszka była zimna, a więc
Luke od dawna był na nogach. A co z Ellie? Może płakała w nocy?
Lindsay wyskoczyła z łóżka, i tak jak stała, w T - shircie i na bosaka,
przemknęła przez hol do pokoju dziecka. Mała spała jak aniołek, ale
Lindsay wiedziała, że niebawem obudzi się i natychmiast głośnym
płaczem da znać, że ma pusty brzuszek. Pędem wróciła do sypialni i
zabrała się za poranną toaletę. Kiedy wsuwała stopy w pantofle, w
"niani" rozległ się znajomy głosik. Zerwała się na równe nogi. żeby
lecieć do dziecka, przedtem jednak błyskawicznie zebrała z podłogi
koce i schowała na miejsce. O, nie, nikt nie będzie plotkował na temat
pożycia państwa Wintersów!

Po półgodzinie Lindsay, z Ellie na ręku, zeszła do jadalni. Luke

siedział za stołem i czytał gazetę.

- Dzień dobry, Luke.
- Witam obie panie!
Zerwał się od stołu i zanim Lindsay zdążyła zaprotestować, i ona,

i Ellie zostały obdarowane porannymi buziakami. Lindsay prosto w
usta, a Ellie w pucołowaty policzek. Potem Luke wyciągnął ręce do
dziecka i zapytał:

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Można?
Lindsay nie mogła powstrzymać się od śmiechu. W potężnych

ramionach Luke'a jej córeczka naprawdę wyglądała jak kruszynka.

- Dzień dobry pani! - zawołała od progu Marabel. - Jak córeczka

spała w nowym miejscu?

- Dziękuję, dobrze, w każdym razie niczego nie słyszałam -

odpowiedziała Lindsay, spoglądając jednocześnie na Luke'a.

- A ty?
- Kiedy wracałem z gabinetu, zajrzałem do niej. Spała bardzo

mocno. Marabel, czy mogłaby pani przynieść fotelik dla dziecka?

- Luke, nie chcemy ci przeszkadzać - zaprotestowała cicho

Lindsay.

- Przeszkadzać? - Luke uśmiechnął się szeroko i pogłaskał małą

po główce. - Chyba mam prawo zjeść śniadanie z moimi
dziewczynami! Co o tym sądzisz, Ellie?

Kiedy zasiedli do stołu, Lindsay, rozejrzawszy się bacznie

dookoła, oznajmiła konspiracyjnym szeptem:

- Luke, spaliśmy w jednym łóżku.
- Tak. I chyba nie poniosłaś żadnego uszczerbku?
- No, chyba nie.
- I było ci o wiele wygodniej niż na podłodze? Konspirację

przerwało nadejście Marabel.

- Proszę, oto fotelik dla królewny - oznajmiła, stawiając na stole

wyściełane krzesełko dla niemowląt.

- Dziękuję, Marabel - powiedział uprzejmie Luke i bez problemu,

jakby robił to co dzień, usadowił małą w foteliku.

Lindsay była pod wrażeniem. Ten wielki biznesmen był tak

zręczny i delikatny, jakby osobiście odchował już co najmniej
pięcioro dzieci!

- Lindsay! Zaplanowałaś coś na dzisiaj?
- Nie.
- Pomyślałem sobie, że może chciałabyś sprowadzić tu swój

samochód.

- Nie mam samochodu - odpowiedziała spokojnie Lindsay,

smarując grzankę marmoladą.

- Jak to?

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Mieliśmy samochód, kiedy Will żył. Po wypadku wóz nadawał

się jedynie do kasacji. Dostałam odszkodowanie, ale w mojej
niepewnej sytuacji nie było sensu wydawać pieniędzy na samochód.

- Trzeba kupić ci jakiś wóz - zadecydował Luke.
- Po co? Przecież ja i tak jestem tu... na jakiś czas...
- Kupię wam samochód - powtórzył Luke, uśmiechając się do

Ellie. - Zabierzesz go ze sobą, będzie twój. A na razie będziesz
jeździła z Hedleyem.

- Dzień dobry, Luke! - zadźwięczał od drzwi znajomy alt. Do

jadalni wpłynęła Catherine Winters, spowita w bladolilowy szlafrok.
Podeszła do pustego krzesła i zauważyła na środku stołu
niespodziewaną dekorację.

- Masz śliczne dziecko, Lindsay - powiedziała sztywno.
- Dziękuję - uśmiechnęła się Lindsay. - To Ellie. Catherine

skinęła głową. Luke wstał, uprzejmie odsunął

krzesło i starsza pani zasiadła do śniadania.
- Luke, będę dziś potrzebowała Hedleya, chciałabym pojechać po

zakupy.

- Oczywiście, mamo, o ile Lindsay nie zaplanowała już jakiegoś

wyjazdu - odparł Luke, sadowiąc się na swoim krześle i rozkładając
poranną gazetę.

- Uważasz, że twoja żona powinna być w tym domu na

pierwszym miejscu?

- Tak uważam, ponieważ to jest moja żona.
W porządku, pomyślała Lindsay, jeśli Luke koniecznie chce

ustalić hierarchię w tym domu, nie ma sensu się sprzeciwiać.

- Potrzebuję Hedleya przed południem - powiedziała ze słodkim

uśmiechem. - Wrócę na lunch i samochód będzie do pani dyspozycji.

Catherine zacisnęła usta, ale skinęła głową. Lindsay szybko

skończyła śniadanie, chwyciła fotelik z Ellie i z ulgą opuściła jadalnię,
ciesząc się, że ma doskonałą wymówkę. Przecież musi wyszykować
dziecko do wyjazdu limuzyną Jonathana Balcomba! Cieszyła się, że
wyjeżdża. Nie chciała zostać sama, kiedy Luke pojedzie do pracy, a
ona będzie narażona na złośliwe uwagi teściowej. Pomysł wyjazdu do
miasta nagle wydał jej się bardzo sympatyczny. Pojadą z Ellie do
parku, a potem wpadną do kafejki, do Jacka...

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Wyprawa na obrzeża miasta przedłużyła się i kiedy Lindsay

dzwoniła do drzwi, Ellie, której pora drzemki dawno minęła,
marudziła i wyraźnie szykowała się do głośniejszego protestu.

- Jak było w parku? - dopytywała się Marabel, otwierając

szeroko drzwi.

- Dziękuję, bardzo przyjemnie. Ale trochę zabalowałyśmy, Ellie

jest już niespokojna.

Szybko pobiegła z małą na górę. Kiedy Ellie, przewinięta i

nakarmiona, miała iść już spać, ktoś dyskretnie zapukał do drzwi i
Lindsay usłyszała łagodny głos panny Spencer.

- Przepraszam panią, pani Winters, ale pan Balcomb chciałby

bardzo poznać pani córeczkę.

- Naturalnie, tylko Ellie trochę marudzi, właśnie kładę ją spać.
- Nie szkodzi, proszę pani, pan Jonathan przez tę chorobę sam

jest kapryśny jak dziecko. Bardzo panią proszę, zrobi mu pani wielką
przyjemność.

Nie wypadało odmówić. Lindsay, żałując, że nie ma z nią Luke'a,

wzięła małą na ręce i poszła za pielęgniarką. Jonathan Balcomb,
oparty na łokciu, przywitał je bacznym spojrzeniem.

- Chciał pan nas widzieć?
- Przede wszystkim twoje dziecko - powiedział zachrypniętym

głosem Balcomb, nie odrywając oczu od Ellie. Patrzył tak przez
chwilę, a potem ciężko opadł na poduszki. - On mi nic nie powiedział,
że jest dziecko. Do cholery! Powinien był mi o tym powiedzieć!

Ellie poruszyła się niespokojnie i zaczęła cicho kwilić.
- Przepraszam, ale mała jest bardzo śpiąca. Może ja już pójdę...
- Poczekaj, niech no przyjrzę się mojej prawnuczce. Jak ma na

imię?

- Ellie - szepnęła Lindsay, nie mając zupełnie pomysłu na to, co

teraz powinna powiedzieć. Czy wyprowadzić Jonathana z błędu, czy
nie.

- Teraz się nie dziwię, że Luke ożenił się z tobą, a nie z

Jeannette. Dlaczego mi nic nie powiedział? Przecież wie, że ja bardzo
lubię małe dzieci.

Ellie, zaintrygowana szorstkim męskim głosem, przestała się

wyginać i marudzić, tylko wlepiła w Jonathana swoje ogromne oczy.
Na twarzy starego człowieka pojawił się ciepły, serdeczny uśmiech.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Ale nie złapałaś mojego wnuka na dziecko? - spytał cicho.

Lindsay poczuła, że blednie.

- Proszę pana, Ellie jest dzieckiem mojego męża.
- W porządku, w porządku - wymamrotał, wpatrując się z

rozczuleniem w niemowlę. - Ile ona ma?

- Około trzech miesięcy.
- Jest nieduża. A Luke jest taki wysoki.
- Bo to dziewczynka - wyjaśniła Lindsay, pochylając się, aby

Jonathan mógł pogłaskać małą po główce.

- Pilnuj jej. A kiedy zacznie chodzić, trzeba będzie zabezpieczyć

wszystkie kontakty, poprzestawiać meble... żeby dziecko nie zrobiło
sobie krzywdy. Porozmawiaj o tym z Marabel.

Jaka szkoda, że Balcomb nie zadbał o stan swoich ciężarówek tak

samo, jak dba o bezpieczeństwo dzieci, pomyślała z goryczą Lindsay i
przed oczyma stanęła jej roześmiana, młodzieńcza twarz Willa.
Poczuła, że oczy jej wilgotnieją, na szczęście Ellie przyszła z pomocą
i głośnym okrzykiem oznajmiła, że czas wizyty dobiegł końca.

- Naturalnie - przytaknęła szybko Lindsay, ruszając ku drzwiom.

- Porozmawiam o tym z Marabel.

Kiedy Luke zjawił się na szczycie schodów, pielęgniarka właśnie

zamykała za sobą drzwi pokoju Jonathana.

- Śpi? - zapytał półgłosem.
- O Boże! Ale mnie pan przestraszył! Tak, zasnął przed chwilą.
- Jak się czuje?
- Tak jak zwykle. Ale był bardzo zadowolony z wizyty pańskiej

córeczki. To dobrze, że w tej chorobie będzie miał choć trochę
radości. Na pewno pośpi teraz trochę dłużej, a ja pójdę przejść się po
ogrodzie.

Luke zdumiał się. Ellie, jego córka? Po co Lindsay zaniosła

dziecko do pokoju dziadka? Zawodowa nieufność kazała mu
natychmiast pomyśleć, że Lindsay chce oczarować dziadka słodkim
bobasem i przy okazji wyciągnąć od niego jakieś pieniądze. Jednak to
rozwiązanie, proste i logiczne, zupełnie nie pasowało do tej kobiety,
która, kiedy ją poznał, tak ciężko i uczciwie wykuwała swój los.
Zrobiło mu się nieprzyjemnie.

Zajrzał do Ellie. Dziecko spało głębokim, zdrowym snem. Na

fotelu leżała otwarta książka, ale Lindsay nie było. Poszedł dalej, do
swojej sypialni. Tam też jej nie było.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Przypomniał sobie, jak wczoraj wieczorem wrócił z gabinetu i ze

zdumieniem stwierdził, że łóżko jest puste. Pomyślał, że może
Lindsay rzeczywiście wyszukała sobie jakiś pusty pokój. Wtedy na
podłodze koło okna zauważył legowisko z kocy i niedużą postać,
zwiniętą w kłębek. Spała jak suseł. Rozbawiony i trochę zakłopotany,
podniósł ją ostrożnie i zaniósł do łóżka. Potem sam się położył. Był
przekonany, ze jest tak, jak mówił Lindsay. To łoże jest tak duże, że
nie czuje się obecności drugiego człowieka. Bzdura. Chyba przez
godzinę wpatrywał się w jasne loczki. rozsypane na poduszce. A
kiedy obudził się rano i ta śliczna kobieta nadal spała obok niego,
ogarnęły go uczucia, których w ogóle się nie spodziewał. Rzadko
kiedy spędzał z kobietą całą noc, nawet jeśli był z nią dłużej
związany. A w ogóle, to po raz pierwszy kobieta znalazła się w jego
własnym łóżku, pod dachem jego rodzinnego domu. Tak. Po raz
pierwszy. I nagle zapragnął wziąć ją w ramiona. Opanował się, ale
potem, przy śniadaniu, pocałował ją w usta. Słyszał, że nadchodzi
Marabel i chciał, żeby gospodyni to zobaczyła. Naprawdę? Nie. Po
prostu chciał pocałować Lindsay. W ogóle chciałby ją całować i żeby
ona też tego chciała. Była taka śliczna, jeszcze ładniejsza niż tamta
dziewczynka z plaży. Była taka miła, pełna ciepła, czasami tak
zabawnie czupurna. Łagodna, ale kiedy trzeba, staje do walki. W tej
łagodnej kobiecie kryje się gorący temperament. Ciekawe, jaka ona
jest z mężczyzną, którego kocha? Jaka była dla męża? Luke
odruchowo potrząsnął głową. Jego myśli znów biegły w dziwnym
kierunku.

Zszedł na dół, zajrzał do jadalni i do salonu. Ani śladu Lindsay.

Nagle wydało mu się, że od strony kuchni słyszy znajomy głos.
Otworzył drzwi i zaskoczony, zatrzymał się na progu. Jego żona stała
przy kuchennym blacie i zawzięcie ugniatała ciasto, trajkocząc przy
tym z Marabel i Rachel, jakby znały się od lat.

- Lindsay?
- O, Luke! - spojrzała na niego ze zdumieniem. - Tak wcześnie

wróciłeś?

- Wpadłem na chwilę, chciałem zobaczyć, co z Jonathanem.

Teraz śpi. A ty co tu robisz?

- Ciasto według mojego przepisu. Lubisz szarlotkę? Za parę

minut będę gotowa.

- Świetnie. Poczekam na ciebie w gabinecie.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Zgodnie z przyrzeczeniem, po kilku minutach Lindsay stanęła na

progu gabinetu.

- Chciałeś mi coś powiedzieć, Luke?
- Tak. Usiądź, proszę.
Przysiadła na brzegu kanapy i Luke znowu pomyślał, jaka to

ładna kobieta. I taka szczupła...

- Chyba bardzo schudłaś ostatnio, prawda? Lindsay uśmiechnęła

się.

- Ciągle zapominasz, że byłam w ciąży i okropnie puchłam. Po

urodzeniu dziecka wszystko wróciło do normy. Luke, czy coś się
stało?

- Nie, skądże - uśmiechnął się. - Chciałem tylko prosić, żebyś

korzystała z łóżka. Jesteś lekka jak piórko, jednak niełatwo podnosić z
podłogi kobietę, której nie chce się obudzić.

Lindsay zarumieniła się i spojrzała w bok.
- Byłaś z Ellie u dziadka?
- Tak, nie miałam wyjścia. Przysłał po nas pielęgniarkę. Luke,

czy to ty powiedziałeś Jonathanowi, że Ellie jest twoim dzieckiem?
On jest przekonany, że Ellie jest jego prawnuczką.

- Nie, ja na pewno nie. Może Marabel? A ty co mu powiedziałaś?

Że to moje dziecko?

- Ależ skąd! - wykrzyknęła z oburzeniem. - Kiedy Jonathan

zapytał mnie wprost, powiedziałam, że to dziecko mojego męża.
Przecież nie wiedziałam, jaka jest twoja wersja.

- Nie mam jeszcze żadnej - przyznał uczciwie Luke
- Czy to koniec przesłuchania?
- Jakie przesłuchanie! - obruszył się Luke. - Muszę wiedzieć, co

się dzieje, żeby nie popełnić błędu. Poza tym mam jeszcze jedną
sprawę. W piątek jest bal na cele dobroczynne, jestem zaproszony,
oczywiście z małżonką. Pójdziesz, prawda?

- Ja?
- Naturalnie. A z kim wziąłem ślub?
- Nie wiem, Luke.
- Dlaczego?
- Przede wszystkim, kto zajmie się Ellie? Poza tym nie mam

odpowiedniej sukienki i w ogóle nigdy jeszcze nie byłam na takim
balu.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- A więc nie ma problemu. Nie zapominaj, że jestem

menedżerem. Jutro rano Hedley zawiezie ciebie i matkę do miasta i
kupicie odpowiednią sukienkę. Marabel będzie czuwać przy Ellie. A
na balu masz się po prostu dobrze bawić... i, przy okazji, pokazać
wszystkim, że kochasz mnie do szaleństwa.

- Z tym także może być problem.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY
- W takim razie może trochę poćwiczymy? - spytał Luke

podejrzanie łagodnym głosem.

- Poćwiczymy?!
- Jeśli udawanie zakochanej żony nie jest dla ciebie łatwe, można

potrenować.

- Nie trzeba. Atmosfera balu doda mi skrzydeł - odcięła się

Lindsay. - Luke, czy powinniśmy iść na ten bal, skoro twój dziadek
jest chory?

- Oczywiście. Trzeba zachowywać się normalnie.
Luke spojrzał w okno. Było lato, koniec stycznia. Wszystko

kwitło. Luke nienawidził myśli, że jest to ostatnie lato w życiu
Jonathana. Już z góry nienawidził pustki, którą dziadek pozostawi po
sobie.

- Wiesz, ja nigdy nie miałem ojca, miałem tylko dziadka. On jest

czasami taki twardy, trudno się z nim porozumieć, ale...

Dłonie Luke'a nagle zwinęły się w pięści. Lindsay zerwała się z

kanapy i stanąwszy obok, delikatnie pogłaskała go po ręku.

- Luke, wiem, jak to jest, kiedy traci się kogoś bliskiego -

powiedziała cicho. - Ale Jonathan jeszcze jest, możesz do niego pójść,
porozmawiać, możesz powiedzieć mu jeszcze tyle rzeczy. Możesz mu
jeszcze coś z siebie dać. A Will i ja myśleliśmy, że mamy przed sobą
całą wieczność. Odszedł w jednej sekundzie. Nawet nie zdążyłam mu
powiedzieć, że spodziewam się dziecka. Nie zdążyłam się z nim
pożegnać. A ty możesz. Możesz pożegnać człowieka, którego
kochasz.

Luke spojrzał na Lindsay i kiedy zobaczył w jej oczach łzy, objął

ją serdecznie ramieniem i poprosił:

- Opowiedz mi o swoim mężu.
- Mówiłam ci, że Will też był sierotą, tak jak ja. To chyba nas

zbliżyło do siebie. Poznaliśmy się na jakimś koncercie, potem
poszliśmy na kawę. Spodobał mi się od razu. Był bardzo wesoły i miał
zwariowane pomysły. Kochał latawce. Puszczaliśmy je w parku albo
na plaży. To były cudowne czasy, Luke. Mieliśmy mnóstwo
znajomych, do domu wracaliśmy późnym wieczorem i rano Willowi
nigdy nie chciało się iść do pracy.

- A przedtem mieszkałaś z ciotką, tak? Czy też w Sydney?

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Oczywiście, ciotka miała duże, bardzo ładne mieszkanie. To

była osoba nadzwyczaj samodzielna, nigdy nie wyszła za mąż i nie
marzyła o dzieciach, jednak po śmierci moich rodziców zajęła się mną
bardzo starannie. Wyjechała do Tasmanii dopiero wtedy, kiedy
skończyłam osiemnaście lat. Mówiłam ci, że marzyła o tej podróży.
Często zastanawiałam się, dlaczego nie pojechałyśmy tam wcześniej,
razem. Teraz wiem. Bo to było jej marzenie.

- A twoje marzenia, Lindsay?
- Wiele z moich marzeń odeszło razem z Willem. A teraz... teraz

mam dziecko i prawie wszystkie moje marzenia dotyczą Ellie. Na
pewno chciałabym kiedyś skończyć studia. Tak, ale teraz
najważniejsza jest Ellie, no i jeszcze mam wiele innych rzeczy na
głowie.

- Jakich? - spytał z uśmiechem Luke.
- No, na przykład - zaczęła niepewnym głosem - mam bardzo

wymagającego męża, nieco... uszczypliwą teściową i biorę udział w
wielkiej mistyfikacji. Wystarczy?

- Wystarczy.
Powiedział to dziwnym głosem, jego ramię drgnęło. Lindsay

spojrzała w górę i zobaczyła, że Luke pochyla głowę, już czuła na
policzku gorący oddech. Jej oczy rozszerzyły się, ale nie odsunęła się.
Jakby miało stać się to, na co czekała. I stało się. Gorący, namiętny
pocałunek trwał długo. Zapewne trwałby nieskończenie długo, gdyby
do ich oszołomionej świadomości nie wdarł się znajomy, dźwięczny
alt:

- Czy takich rzeczy nie należy robić w swojej sypialni? Lindsay

szarpnęła się, ale Luke przytrzymał ją, po czym bardzo powoli
wypuścił z objęć, nie spuszczając z niej oczu.

- Chciałaś czegoś, mamo? - spytał chłodno, spoglądając na

matkę.

- Chciałabym, aby w tym domu panowały dobre obyczaje! Co by

było, gdyby tu nagle weszła Marabel?

- No i co z tego? Przecież pracuje dla mnie. A poza tym, to chyba

normalne, że mąż całuje żonę. Chciałaś czegoś?

- Twój dziadek się obudził i pyta o ciebie.
- Dobrze, zaraz do niego pójdę. Lindsay, wszystko w porządku?
Skinęła głową, unikając jego spojrzenia, no i oczywiście tych

jadowitych oczu Catherine. Wszystko było w porządku, oprócz

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

nieludzkiego oszołomienia, jakiego nigdy dotąd nie odczuwała po
żadnym pocałunku.

- Pójdę sprawdzić, co z moim ciastem - powiedziała cicho.
- Jakim ciastem? - spytała cierpkim głosem Catherine.
- Piekę szarlotkę, proszę pani - rzuciła Lindsay już od drzwi i

pobiegła do kuchni.

Ciasto upiekło się znakomicie, na piękny, złocistobrązowy kolor.

Wkrótce potem w słuchawce rozległ się płacz dziecka. Lindsay jak
strzała pomknęła na górę. Przewinęła i nakarmiła małą, po czym
zdecydowała, że teraz obie z Ellie pójdą spenetrować ogród, na który
tyle razy spoglądały przez okno.

Ogród był rzeczywiście piękny i rozległy. Kiedy Lindsay ustawiła

wózek w cieniu gumowego drzewa, Ellie zaczęła kręcić główką i
szarpać kocyk, jakby chciała się odkryć.

- Dobrze, dobrze, moja panno! - zaśmiała się Lindsay. -

Będziemy spacerować i mama pokaże ci kwiatki.

Wyjęła małą z wózka i przykucnąwszy przy pięknej rabacie,

zerwała kwiatek i leciutko połaskotała Ellie po policzku. Mała
zabawnie zmarszczyła buzię i Lindsay pomyślała, że jeśli ma się taki
słodki skarb, to naprawdę nie wolno się niczym martwić. Teraz będą
sobie przychodziły do tego ogrodu, pięknego jak z bajki, potem bajka
się skończy i będą musiały odejść, jak dwa Kopciuszki. Ale życie
potoczy się dalej.

Do domu wróciły dopiero pod wieczór. Lindsay wykąpała małą,

nakarmiła i kiedy Ellie zasnęła, z bijącym sercem poszła do sypialni.
Na szczęście, Luke'a nie było. Wzięła długi, odprężający prysznic,
wyjęła z szafy sukienkę, stwierdzając, że niezależnie od tego, jak
oceni ją Catherine, sukienka jest bardzo ładna. Potem długo
szczotkowała włosy, aż zaczęły połyskiwać jak złoto. Poperfumowała
się leciutko u nasady szyi i przeguby rąk po wewnętrznej stronie.
Patrząc z zadowoleniem w lustro, podjęła niezłomne postanowienie,
że jeśli ta kolacja będzie równie niesympatyczna jak wczoraj,
stanowczo zażąda, aby posiłki przynoszono jej do pokoju. Jej nie
wolno się denerwować, bo ma malutkie dziecko.

Stając na progu salonu, powtórzyła zdanie, które powiedziała

poprzedniego wieczoru:

- Mam nadzieję, że się nie spóźniłam.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Tak jak wczoraj, Catherine siedziała na kanapie, dokładnie w tym

samym miejscu, a Luke stał przed kominkiem, z kieliszkiem w ręku.

- Ależ skąd! - odparł z uśmiechem. - Marabel jeszcze nie trąbiła

na nas. Napijesz się?

- Dziękuję - odpowiedziała cicho, czując, jak jego wzrok

prześlizguje się po całej jej postaci. Znów chciała tylko jednego.
Uciec stąd. Była pewna, że przez drugą taką kolację nie przebrnie, nie
robiąc z siebie idiotki.

Ku jej zaskoczeniu, kolacja przebiegała w lżejszej atmosferze,

choć Lindsay znów przekonała się, że w towarzystwie teściowej nigdy
nie będzie czuła się swobodnie. Kiedy wszyscy wstali od stołu,
Catherine zaproponowała Luke'owi, żeby poszli do Jonathana.

- Oczywiście, idziemy - zgodził się natychmiast Luke. - Lindsay,

ty też, prawda?

Lindsay struchlała. Więc cały wieczór spędzi w towarzystwie

Catherine i Jonathana. Ale trudno, przecież obiecała to Luke'owi.

- Naturalnie.
Catherine z niezadowoleniem zmarszczyła brwi i pierwsza

wkroczyła na schody. Kiedy siedzieli już na krzesłach, ustawionych
przy łóżku chorego, Lindsay gorzko pożałowała, że jest tak
obowiązkowa.

- No i co, chłopcze? Ukrywałeś to przede mną? - spytał Jonathan

jeszcze bardziej ochrypłym głosem niż podczas poprzednich wizyt.

- Co, dziadku? - spytał Luke, jednocześnie biorąc Lindsay

delikatnie za rękę i kładąc ją sobie na twardym udzie.

Lindsay siedziała jak zahipnotyzowana, przeżywając fakt

umieszczenia jej dłoni właśnie w tym miejscu, i to demonstracyjnie,
na oczach całej rodziny. I chyba dlatego znaczenie słów dziadka
docierało do niej dosyć mgliście.

- Dlaczego nie powiedziałeś mi o dziecku? Gdyby nie panna

Spencer, nigdy bym się nie dowiedział. Lindsay była już u mnie z
małą...

- Z dzieckiem?! - wykrzyknęła Catherine, rzucając synowi

miażdżące spojrzenie. - Luke! Chcesz przez to powiedzieć, że Ellie
jest twoją córką?!

- No, proszę! A wiec tobie też nic nie powiedział! - stwierdził

Jonathan. - Luke, wiem, że moje pertraktacje z Jeannette nie były po
twojej myśli, ale nie musiałeś chować do mnie urazy. Dlaczego nie

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

powiedziałeś mi o dziecku? Przez to nie mogliśmy przeżywać jej
narodzin, ominęły nas pierwsze miesiące jej życia. Dlaczego, Luke?

Lindsay miała wrażenie, że Catherine zaraz pęknie.
- Ależ to dziecko...
- Mamo! - przerwał jej ostro Luke. - Pozwól, że o moich

sprawach będę mówił sam.

- Nikt mi niczego nie musi wyjaśniać - stwierdził kategorycznie

Jonathan. - Rozmawiałem z pielęgniarką, sprowadzi mojego
adwokata. Chciałbym zapisać Ellie pewną sumę.

- Nie! - krzyknęła Lindsay.
- Dlaczego? - obruszył się Jonathan. - To moje pieniądze i mogę

robić z nimi, co chcę.

- Ale ja proszę. Niech pan niczego Ellie nie daje. Luke stara się

bardzo, żeby Ellie niczego nie brakowało. Jeśli pan chce podzielić się
z kimś swoimi pieniędzmi, to niech pan da je Luke'owi.

- Przecież Luke i tak po mnie dziedziczy, moja córka i on.

Dlaczego nie miałbym dać czegoś mojej prawnuczce?

- Bo ona nie... - zaczęła Lindsay i nagle przerwała, czując, jak

palce Luke'a boleśnie zaciskają się na jej dłoni.

- Pozwólcie w końcu, żebym ja coś powiedział! - Luke podniósł

głos. - Jonathan, bardzo cenię twoje dobre chęci, Lindsay na pewno
też. Ale Ellie niczego nie brakuje i chyba nie podejrzewasz, że nie
potrafiłbym zadbać o swoje dzieci.

Jonathan popatrzył przeciągle na Luke'a i opadł na poduszki.
- To przecież absurd! Ellie... - zaczęła z pasją Catherine i

przerwała, ponieważ spojrzenie, jakim poczęstował ją Luke, było
jednoznaczne.

- Z moim majątkiem mogę robić, co chcę - powiedział twardo

Jonathan.

- Oczywiście, jeśli chcesz koniecznie nabijać kabzę prawnikowi,

wprowadzając jakieś zmiany, które w sumie są niepotrzebne, skoro
stać mnie na to, aby dać Ellie wszystko, czego jej trzeba. Ale zrobisz,
jak chcesz - powiedział obojętnym głosem Luke, siadając wygodniej
w krześle. Był spokojny, odprężony, tylko jego palce nadal mocno
ściskały dłoń żony.

- Możesz i masz rację - odezwał się po chwili Jonathan. - Ci

prawnicy są jak hieny, szczególnie jeśli mają do czynienia z facetem,
który już jedną nogą jest po tamtej stronie.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Lindsay z trudem powstrzymała śmiech. Luke po mistrzowsku

umiał pokierować dziadkiem. Poza tym chyba lepiej, że nie
wyprowadził go z błędu. W sumie, co to komu szkodzi, jeśli Jonathan
będzie przekonany, że ma prawnuczkę?

- Podoba ci się mała? - spytał Luke.
- Oczywiście - uśmiechnął się szeroko Jonathan. - I taka podobna

do ciebie.

Lindsay parsknęła śmiechem. Też coś! Między Willem a Lukiem

naprawdę trudno było doszukać się jakiegokolwiek podobieństwa.

- Niech jutro znów mnie odwiedzi, dobrze? Catherine! Tak więc

zostałaś młodą, piękną babcią. A ty tak bardzo lubisz biegać po
sklepach, teraz będziesz miała dla kogo kupować śliczne sukieneczki!

- Naturalnie! - oświadczyła bohatersko Catherine i spojrzała na

Luke'a. - W ogóle wydaje mi się, że łatwiej jest wychować
dziewczynkę niż chłopca.

- Ejże! - zaoponował Jonathan. - Poczekajmy, aż koło naszej

Ellie zaczną kręcić się chłopcy, wtedy dopiero będą problemy. A
pamiętasz, co było z tobą? Zakochałaś się w pierwszym lepszym i co?
Po roku puścił cię w trąbę. Dziewczynek trzeba pilnować jak oka w
głowie...

Catherine zbladła, ale akurat w tym momencie do pokoju

wkroczyła Marabel, wnosząc na talerzu pokrajaną szarlotkę i czajnik z
herbatą. Luke nie omieszkał poinformować wszystkich, że szarlotka
jest dziełem jego żony.

- Bardzo dobra - pochwalił Jonathan po spróbowaniu małego

kawałka ciasta. - Jak to się stało, że kucharka Luke'a wpuściła Lindsay
do kuchni?

- Lindsay jest panią tego domu - oznajmił Luke. - Może robić, co

zechce.

- Ja jestem tu teraz tylko gościem, ojcze - poskarżyła się

Catherine, patrząc chłodno na Lindsay, jednak uszczknąwszy kawałek
szarlotki, zdobyła się na pochwałę: - Rzeczywiście jest niezła.

Lindsay podziękowała grzecznie i zajęła się ciastem, starając się

jeść na tyle szybko, na ile pozwala dobre wychowanie. Po trudnej
rozmowie z Jonathanem poczuła, że teraz ogarnia ją przygnębienie.
Było jej przykro, że tak siedzą, zajadają szarlotkę, a przed chwilą
poczęstowali starego człowieka solidną porcją kłamstw...

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Kiedy nadeszła odpowiednia chwila, wstała i życząc wszystkim

dobrej nocy, pobiegła na górę, do Ellie. Niemowlę spało słodko.
Lindsay poprawiła kocyk, ucałowała córeczkę i powędrowała do
swojej sypialni. Od razu, bez zbędnych rozmyślań, poszła pod
prysznic. Potem szybko włożyła koszulę, podeszła do łoża, odgięła
kołdrę, wsunęła się na miękki materac, nakryła kołdrą i zgasiła nocną
lampkę. Uff, już po wszystkim. Pomyślała jeszcze o tym, że oprócz
sukni balowej powinna sobie sprawić kilka sukienek, w które będzie
się przebierać do kolacji, że trzeba wpaść do starego mieszkania i -
zapadła w głęboki sen.

Sukienka była prześliczna. Ciemnoniebieska, przylegająca do

ciała. Z przodu bardzo skromna, aż po szyję, a z tyłu, aż do talii, nic.
tylko wąziutkie, krzyżujące się ramiączka. I króciutka. Lindsay,
zachwycona sobą, wyginała się na wszystkie strony przed wielkimi
lustrami w przebieralni. Wcale nie wyglądała na mamę
trzymiesięcznego dziecka. Była szczupła i zgrabna jak nastolatka.
Luke Winters nie będzie musiał wstydzić się swojej żony...

Ellie siedziała obok w wózku i wodziła oczami za swoją piękną

mamą. Lindsay spojrzała na nią w przelocie i nagle jej twarz
rozpromieniła się.

- Skarbie mój kochany! - zawołała, przykucając przy małej. -

Uśmiechnęłaś się do mamusi! Naprawdę!

Po raz pierwszy zobaczyła, jak na słodkiej, maleńkiej buzi

pojawił się najprawdziwszy uśmiech. Trzeba będzie opowiedzieć o
tym Luke'owi.

Usłyszała delikatne pukanie i do przebieralni zajrzała

sprzedawczyni.

- No i jak? Pasuje?
- A jak pani myśli? - spytała Lindsay, stając przed

sprzedawczynią.

- Wygląda pani rewelacyjnie. Do tego ciemne rajstopy, a we

włosy niech pani koniecznie wepnie coś błyszczącego. Będzie pani
wyglądać tak pięknie, że mąż nie będzie chciał ruszyć się z domu!

Co do tego Lindsay miałaby pewne wątpliwości. Luke na pewno

zna mnóstwo pięknych kobiet, z którymi ona nie ma co konkurować.
Jednak komplement sprzedawczyni pomógł jej podjąć decyzję.

- Wezmę tę sukienkę. Proszę zapakować.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Była bardzo zadowolona, że sama wymknęła się po zakupy. Nie

chciała, żeby ktokolwiek jej coś narzucał, a już na pewno nie ta
lodowata Catherine. Oprócz kreacji na bal kupiła kilka bardzo ładnych
sukienek, które, być może, osłodzą trochę te koszmarne kolacje. Po
zakupach kazała zawieźć się do swojego mieszkania, które po
wspaniałej rezydencji Luke'a wydało się bardzo małe i skromne. Ale
przecież były to jej własne cztery ściany, do których wkrótce będzie
musiała wrócić.

Ellie, zmęczona wyprawą, zasnęła błyskawicznie. Lindsay

przejrzała szybko korespondencję i zabrała się za odkurzanie. Nagle
wydało jej się, że dzwoni telefon. Wyłączyła szybko odkurzacz i
chwyciła za słuchawkę. Ku swemu zaskoczeniu, usłyszała głos
małżonka.

- Lindsay, to ty?
- Tak. Cześć, to ja! Coś się stało?
- To ty mi powiedz, co ty właściwie tam robisz?
- Ja? Właśnie odkurzam.
- Co?
- Odkurzam mieszkanie!
- Po co? Następnym razem wynajmij kogoś, żeby ci posprzątał.

Chyba zamierzasz wrócić dziś do domu?

Lindsay miała już na końcu języka błyskotliwą uwagę, że ona

właśnie jest w domu, ale się powstrzymała.

- Zamierzam. A skąd wiedziałeś, że tu jestem?
- Marabel powiedziała, że wyjechałaś z Hedleyem, więc

zadzwoniłem na numer w limuzynie.

- Gdybyś nie uciekł tak wcześnie z domu i zszedł na śniadanie,

mógłbyś spytać mnie osobiście, co mam zamiar dzisiaj robić.

- Tęskniłaś za mną?
Luke był wyraźnie zadowolony, ale Lindsay wcale nie miała

ochoty na bardziej osobistą rozmowę. Po co? Luke wydał jej się nagle
obcy i taki pewny siebie. Na pewno wcale mu nie zależy, żeby jego
tymczasowa żona była dla niego miła.

- Może trochę, w każdym razie nie potrzebowałam obrońcy,

ponieważ twoja matka również nie pokazała się rano w jadalni.

- Lindsay? Trudno ci z nią wytrzymać, prawda? Powiem, żeby

wróciła do siebie.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Nie, Luke, już raz ci mówiłam. Twoja matka ma prawo być jak

najbliżej swego ojca. Myślę, że teraz chciałaby też być blisko ciebie.

- Wątpię. Owszem, kocha Jonathana, ale tak naprawdę nikt nie

jest jej potrzebny. Ona jest zajęta przede wszystkim sobą.

- Luke, przecież to twoja matka.
- Nie wiadomo, kto tego bardziej żałuje, ona czy ja - mruknął

prawie niedosłyszalnie i dokończył normalnym głosem: - Lindsay,
będę w domu o czwartej. A ty wracaj, jak tylko Ellie się obudzi,
dobrze?

Lindsay odłożyła słuchawkę i nagle wzrok jej padł na zdjęcie

Willa, oprawione w ramkę i ustawione na półce. Miał piwne oczy, a
włosy o ton jaśniejsze od ciemnych włosów Luke'a. Dlaczego
porównywała go z Lukiem? Dlaczego Will wydał jej się już tak
bardzo daleki? Nagle, w jakiś przerażająco namacalny sposób, zdała
sobie sprawę, że Will już nie istnieje, natomiast w jej życiu i życiu
Ellie zaistniał inny mężczyzna, też ciemnowłosy, ale wyższy, bo
blisko dwumetrowy, o imieniu Luke. Tak, zaistniał, ale przecież też
zniknie, tak jak zniknął Will, a ona i Ellie znów zostaną same...

Ku zaskoczeniu Lindsay, drzwi w domu w Kirribilli otworzył

Luke.

- Już jesteście, to świetnie - ucieszył się na ich widok, bez

pardonu zabierając jej dziecko. I bez pardonu całując Lindsay w usta.
- Powinnaś mieć swój własny klucz.

W tym momencie w holu rozległy się szybkie kroki.
- Biegłam, żeby otworzyć - oznajmiła zdyszanym głosem

Marabel.

- Może znalazłby się jakiś klucz dla mojej żony? - spytał Luke,

nie spuszczając oczu z ust Lindsay. - Powinna mieć przecież własny.

- Oczywiście, proszę pana - przytaknęła skwapliwie Marabel. -

Zaraz poszukam i przekażę pani Winters.

W tym momencie w holu pojawił się Hedley objuczony

pakunkami.

- Ja... kupiłam parę drobiazgów - wyjaśniła niepewnym głosem

Lindsay.

- Widzę! - roześmiał się Luke. - Ile sklepów ogołociłaś? Dwa czy

trzy?

- Och, Luke, to tylko parę sukienek, a jedna na ten bal...

Ciekawska Marabel natychmiast wkroczyła do akcji.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Pójdę z Hedleyem i powieszę pani nowe sukienki do szafy. Na

pewno chce pani iść z dzieckiem do ogrodu. Pan Jonathan właśnie
zasnął i pan, panie Luke'u, może spokojnie towarzyszyć żonie i
córeczce.

Kiedy Marabel i Hedley znikali już na szczycie schodów, Lindsay

spojrzała niepewnie na męża.

- Może musisz popracować?
- Czy ja muszę ciągle pracować? Nie ma mowy, idę z wami do

ogrodu.

Lindsay wybrała odpowiednio zacienione miejsce, rozłożyła

kocyk i ułożyła na nim Ellie. Luke zerwał parę kwiatków i położył
koło małej.

- Masz, królewno, tylko nie zjadaj.
Niemowlę spojrzało z powagą na dużą, ciemną twarz, usteczka

zadrgały i po raz drugi tego dnia Lindsay omal nie podskoczyła z
radości.

- Luke, widzisz?! Ellie uśmiecha się do ciebie! Dziś już drugi

raz! Moje maleństwo potrafi się już uśmiechać!

- Nie za wcześnie?
- Co ty mówisz, wcale nie za wcześnie! - oburzyła się dumna

matka. - O, widzisz? Znowu się śmieje! Czy ona nie jest śliczna?

- Tak, jest śliczna. Bo ty jesteś śliczna. Lindsay, i twoje dziecko

nie może być inne.

- Dziękuję - bąknęła zmieszana Lindsay, myśląc, że właściwie to

chyba głupio dziękować za komplement.

Luke jeszcze przez chwilę patrzył na dziecko, potem wyciągnął

się obok na trawie, podkładając ręce pod głowę.

- O, jak mi dobrze - mruknął, zamykając oczy. - Nie pamiętam,

kiedy ostatni raz tak sobie po prostu leżałem. Chyba jeszcze nigdy mi
się to nie zdarzyło.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Gdybym miała taki piękny ogród, przychodziłabym tu z Ellie

codziennie - powiedziała z zadumą Lindsay.

- Aha, tu jest bardzo przyjemnie - mruknął Luke, nie otwierając

oczu. - A wczoraj wieczorem zadziwiłaś mnie.

- Ja?
- Myślałem, że będziesz skakać do góry z radości, kiedy Jonathan

wpadł na pomysł, aby zapisać coś Ellie.

- Czyś ty oszalał? Jonathan Balcomb nie jest żadnym krewnym

Ellie, nie mówiąc o tym, że ja niczego od niego nie chcę.

- Lindsay, mówiłem ci już tyle razy, że to nie Jonathan pilnuje

stanu technicznego ciężarówek. Zleca to swoim pracownikom.

- Wiem, wiem, ale pracownicy wykonują polecenia, czyż nie tak?

Nie jestem naiwna, Luke. Firmy nastawione są na zysk, przede
wszystkim zysk! Nawet jeśli kosztować to będzie czyjeś życie!

- Na litość boską, Lindsay! Żaden z nas tak nie myśli, ani ja, ani

dziadek. Tak samo pracownik, który pozwolił wyjechać tej fatalnej
ciężarówce. On również nie spodziewał się, że może dojść do
wypadku. Zresztą uznano, że winien jest zaniedbania. Ale nie
morderstwa!

Lindsay spojrzała na zielone korony drzew, na kwitnące róże i

przełknęła łzy. Co ją to obchodzi, czy to było zwykłe zaniedbanie, czy
nie. Przez tę kolorową ciężarówkę z dumnym napisem Balcomb
Transportation ona i Ellie straciły najbliższego człowieka. Od śmierci
Willa minął prawie rok. I coraz trudniej jej było przypomnieć sobie,
co mówił, jak się śmiał. Jego obraz zacierał się w pamięci. 1 to było
najbardziej bolesne.

- Nie chcę, aby Jonathan Balcomb dawał cokolwiek mojemu

dziecku - powiedziała drżącym głosem. - Od ciebie też nie wzięłabym
ani centa, gdyby moja sytuacja nie była tak rozpaczliwa. Poza tym...
poza tym widziałam, że to małżeństwo na papierze było dla ciebie
bardzo ważne. A twojemu dziadkowi powinnam była od razu
powiedzieć, że Ellie nie jest twoim dzieckiem. Ale nie miałam serca,
był taki dumny, że ma prawnuczkę.

- Och, Lindsay! - westchnął Luke. - I za to też ci ogromnie

dziękuję! On jest po prostu rozczulony małą. Po twoim wyjściu cały
czas mówił o Ellie.

- Dziwne, że twoja matka nie wyprowadziła go z błędu.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Mówiłem ci już, że ona jest potworną egoistką, ale bardzo

kocha swojego ojca. I nie jest ślepa, widziała, jak się wzruszył.

Lindsay skinęła głową i znów spojrzała na długie rabaty,

kunsztownie obsadzone różnymi gatunkami kwiatów.

- Tak tu pięknie. A ty mówiłeś, że nie przychodzisz odpoczywać

w ogrodzie?

- Nie. Czasami tylko urządzam tu jakieś małe party dla

biznesmenów albo zapraszam znajomych.

- A co robisz, żeby się zrelaksować?
- Od dzisiaj wyleguję się na trawie i słucham, jak panna Ellie

opowiada bajki.

Spojrzeli oboje na niemowlę, które spędzało czas bardzo czynnie,

gaworząc coś do siebie, i wybuchnęli śmiechem.

- A tak poważnie, Luke?
- Tak poważnie to ja właściwie cały czas pracuję. Odpoczywam,

kiedy śpię.

- Nie masz żadnego hobby? - Nie, nie mam.
- Nigdy nie miałeś? Nawet jako chłopiec? Oczywiście, oprócz

surfingu. - Lindsay zapamiętała, jak Luke szalał na desce. Żaden
chłopiec nie mógł się z nim równać. - Może masz jednak jakieś
marzenie?

- Owszem - przytaknął Luke, unosząc jedną powiekę. -

Chciałbym cię zanieść do łóżka.

- Nie... nie rozumiem - bąknęła Lindsay, nie wiedząc, czy patrzeć

na Ellie, czy na róże. Miły, swobodny nastrój prysł, znów męczyła się,
szukając w pamięci jakiejś celnej odpowiedzi.

- To wszystko, co masz mi do powiedzenia?
- Tak - przyznała szczerze Lindsay. - Bo tak naprawdę, to nie

wiem, co ci powiedzieć.

- Przepraszam, Lindsay, zagalopowałem się. Teraz będziesz

czuła jeszcze większą niechęć do naszej wspólnej sypialni.

Oczywiście, pomyślała Lindsay. Jego deklaracja była znamienna.

Zaklinał się, że nie będzie jej do niczego zmuszał, ale wcale nie
obiecywał, że będzie mu obojętna. Do tego dochodzi dodatkowy
problem. Luke też nie jest jej obojętny.

- Ellie zaraz zaśnie. Muszę już zabrać ją na górę.
Luke, jakby chciał być pierwszy, błyskawicznie pochylił się nad

malutką i wziął ją na ręce. Lindsay poczuła ukłucie w sercu. Ellie

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

nigdy nie zapłakała, kiedy Luke brał ją na ręce. Przeciwnie, wyglądało
na to. że ciepłe miejsce przy szerokiej męskiej piersi bardzo jej
odpowiada. Jakby to było jej miejsce.

Odwróciła się i spojrzała na piękny dom, skąpany w promieniach

zachodzącego słońca. Nie po raz pierwszy pomyślała, że wplątała się
w dziwną, bardzo zawikłaną historię. Luke wyraźnie upodobał sobie
Ellie, a ona, Lindsay, która zawiera z nim kolejne układy, chyba
przestaje być dla niego tylko stroną w umowie. Tak samo jak on dla
niej. Mała iskierka coraz silniej zaczynała ogrzewać jej serce, nie
mówiąc o... podekscytowaniu. Jednego była pewna. Jeszcze jeden,
dwa dni w pięknym domu w Kirribilli i na pewno straci rozum.

Wielkie, przeszkolone drzwi uchyliły się i stanęła w nich jakaś

postać. No, tak. Catherine.

- Luke! - zawołała, machając ręką. - Twój dziadek się obudził!

Możesz do niego zajrzeć?

- Zaraz tam pójdę! - odkrzyknął Luke. - Tylko położymy Ellie

spać.

Catherine nie ruszała się od drzwi, patrząc, jak nadchodzą. Stała

dumna i wyniosła. I bardzo samotna. Lindsay kątem oka zauważyła,
jak pogodna twarz Luke'a robi się czujna i spięta, i zrobiło jej się
serdecznie żal tego wielkiego mężczyzny, który na widok rodzonej
matki wyraźnie traci humor. Jaki błąd popełniła Catherine, że w
swoim jedynym synu wzbudza takie nieprzyjazne uczucia?

- Po co rozpieszczacie tak to dziecko? - spytała chłodno

Catherine, patrząc z dezaprobatą, jak Luke przytula Ellie i na domiar
wszystkiego głaszcze ją po główce.

- Bo dzieci trzeba rozpieszczać, proszę pani - odparowała równie

chłodno Lindsay. - Potrzebują ciepła i miłości. Chcę, żeby moja
córeczka cieszyła się z każdej chwili swojego dzieciństwa.

Catherine, już tradycyjnie, ściągnęła usta w wąską linijkę, po

czym zwróciła się do syna:

- Mam powiedzieć ojcu, że przyjdziesz do niego?
- Powiedziałem już, że będę tam za chwilę.
Kiedy dotarli do pokoju Ellie, mała, która w ogrodzie już prawie

zapadała w sen, nagle ożywiła się.

- Nie szkodzi - śmiała się Lindsay. - Popływasz sobie w

wanience, mój skarbie i sama zachcesz do łóżeczka.

- Mogę ci pomóc? - spytał nagle Luke.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Miałeś iść do dziadka.
- Pójdę za chwilę, teraz jest u niego matka. A ja nigdy nie

widziałem, jak kąpie się takiego malucha.

- Ellie to uwielbia.
Luke z przejęciem pomagał nalać wody do wanienki i śmiał się,

kiedy mały golasek zanurzał się w odmętach. Potem śmiała się
Lindsay, kiedy Ellie, kopiąc w wodzie nóżkami, sprawiła Luke'owi
niespodziewany prysznic. A potem była wspólna zabawa plastikową
kaczuszką, sterowaną silną, męską dłonią. Kaczuszka podpływała do
Ellie, mówiła barytonem „kwa, kwa" i leciutko dziobała w rączkę. Na
twarzy malucha pojawiał się cudowny, bezzębny uśmiech i kaczuszka
odpływała do brzegu.

- Panie Winters? - rozległ się nagle cichy głos pielęgniarki. - Czy

mógłby pan wziąć ze sobą dziecko? Pan Balcomb bardzo by się
ucieszył.

- Oczywiście, za chwilę, zaraz będziemy ją ubierać. Kiedy

pielęgniarka wyszła, Lindsay, jak zwykle pełna wątpliwości, spojrzała
niepewnie na męża.

- Myślisz, że to dobry pomysł?
- Naturalnie. Jonathan jest zachwycony małą. Nie będziemy

niczego prostować. Zdaje się, że panna Ellie dostarcza mu najwięcej
radości.

- Przynajmniej ona go nie oszukuje - mruknęła Lindsay, kończąc

ubieranie małej. Pocałowała ją w główkę i podała mężowi. - Dasz
sobie radę?

- A ty nie idziesz?
Pan biznesmen wyraźnie miał tremę.
- O nie! - Lindsay z uśmiechem pokręciła jasną głową. - Chcesz

być szczęśliwym ojcem? Bardzo proszę. Ale jeśli tak, to musisz sobie
poradzić z własnym dzieckiem. Nie zapomnij o jednym. Jeśli będziesz
chciał ją gdzieś położyć, koniecznie uważaj, żeby nie spadła.

- Bez obaw, proszę pani, będę czujny, w końcu jestem szefem

spółki szacowanej na miliony dolarów.

- No, dobrze, dobrze, wiem, że jesteś niezłym menedżerem.

Idźcie już - popędzała Lindsay. - Gdy wrócicie, Ellie będzie jeszcze
jadła.

Patrzyła, jak wychodzą, wielki Luke z maleńką, wtuloną w niego

ufnie Ellie, i po raz któryś z rzędu westchnęła. Nie ma co ukrywać,

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

trzeba przyznać, że wyglądają jak ojciec z córką. A może jej się tylko
tak wydaje? Jack, który ma zawsze rację, wspominał coś o
przechowywaniu w sercu dziecięcych uczuć. Lindsay była już pewna,
że jej prawie dziecinne zauroczenie Lukiem nie znikło, ono się tylko
przyczaiło... Czy to możliwe, żeby z czasem przeistoczyło się w coś
trwałego i silnego?

Luke pchnął drzwi łazienki i odziany tylko w ręcznik, owinięty

wokół bioder, wkroczył do sypialni. Nie zaznał jednak luksusu
samotności. Usłyszał cichutkie „ojej". Na progu stała Lindsay. Szare
oczy zatrzymały się na sekundę na jego torsie, i zjechały po nagich
nogach na dół. Luke dyskretnie sprawdził, czy ręcznik go nie
zawiedzie. Nie chciał peszyć Lindsay, wiedział, że i tak dokonała już
bohaterskiego czynu, bez oporu układając się wczoraj w jego łóżku.
Poza tym, jeśli będzie działał rozważnie, to łóżko, być może, już
niedługo przestanie być tylko miejscem do spania.

- Lindsay, wchodź, przecież to także twój pokój - powiedział,

jakby nigdy nic, i podszedł do szafy, rejestrując w pamięci pierwsze
zwycięstwa. Mógłby przysiąc, że szary wzrok, który przed chwilą, co
tu ukrywać, otaksował jego ciało, wcale nie był obojętny.

- Ja... ja przyjdę za chwilę.
- Nie przebierasz się do kolacji?
- Ależ oczywiście! - Lindsay natychmiast ruszyła do szafy i

wyjęła bardzo ładną, różową sukienkę. - Kupiłam kilka sukienek, będę
je wkładać, schodząc na kolację. Mam już też sukienkę na jutrzejszy
bal.

Luke, odwrócony plecami, dyskretnie nałożył pod ręcznikiem

bokserki, zsunął ręcznik i sięgnął po spodnie. Lindsay, również
odwrócona plecami, z wielkim przejęciem oglądała nową sukienkę,
jakby zobaczyła ją pierwszy raz. Luke włożył spodnie, po czym
odwrócił się.

- Przepraszam, trochę się krępuję, nie mieszkałem jeszcze z

nikim w jednym pokoju. Mam nadzieję, że nie będzie ci to
przeszkadzać.

- Oczywiście, że nie - odpowiedziała uprzejmie Lindsay i

nerwowo odchrząknęła. - Zresztą, ja już mieszkałam w jednym pokoju
z mężczyzną.

- A ja zawsze mieszkałem sam - powtórzył Luke, nakładając

czystą koszulę.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Zawsze?!
- Jesteś zaskoczona faktem, że nie mieszkałem z żadną

dziewczyną?

- Może - przyznała Lindsay. - Przecież ty dawno już skończyłeś

trzydzieści lat, więc nie sądzę, żebyś nie miał za sobą tego rodzaju...
przeżyć. Nie mówiąc o tym, że byłeś przecież zaręczony!

- To jeszcze o niczym nie świadczy. A ty spałaś ze swoim

mężem przed ślubem?

- No... nie. Ale takie rzeczy nie powinny cię obchodzić!
- A może jednak mnie obchodzą? - spytał cichym głosem,

stwierdzając z zadowoleniem, że tak jak zamierzał, jego głos
zabrzmiał całkiem uwodzicielsko.

- Nie muszę ci wszystkiego opowiadać!
- Jestem przecież twoim mężem! - stwierdził odkrywczo Luke, z

trudem powstrzymując uśmiech.

Jego żona wyglądała przekomicznie. Schowana prawie do połowy

w szafie, walczyła zaciekle, zasłaniając się tą różową szmatką jak
tarczą.

- Bez przesady - pisnęła - to tylko małżeństwo na papierze! Luke

patrzył, zafascynowany, jak policzki Lindsay nabierają

koloru piwonii. Najchętniej wziąłby ją w ramiona i pocałował te

dwa rumieńce, wiedział jednak, że teraz nie powinien tego robić.
Jeszcze trochę cierpliwości.

- Łazienka już wolna, prawda? - spytała Lindsay. - To teraz ja

skorzystam.

Przemknęła jak sarna, nie wypuszczając z rąk sukienki, i Luke

usłyszał cichy szczęk zamka. No, proszę, i kto tu się czuje
skrępowany? Dziwne, podobno ta dziewczyna była już mężatką!
Jednak tak naprawdę dziwiło go co innego. Lindsay pociągała go
coraz bardziej, coraz bardziej chciał z nią być, po prostu być razem.
Dziś specjalnie przyszedł do domu wcześniej i zrobiło mu się przykro,
że Lindsay jeszcze nie wróciła z miasta.

Potem siedzieli sobie w ogrodzie. Posiadłość kupił wiele lat temu.

Postarał się, aby wszędzie było wygodnie i elegancko, zatrudnił kilka
sympatycznych, pracowitych osób. Zorganizował więc sobie ładne,
eleganckie miejsce, gdzie mógł się wyspać i zaprosić przyjaciół. Dziś
po raz pierwszy poczuł się jak u siebie, jak w prawdziwym domu.
Miał wrażenie, że powstała tu jakaś całość. On, Lindsay i mała Ellie.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Lindsay, siedząc przy stole w nowej różowej sukience, pomyślała,

że ta dzisiejsza kolacja jest jakoś łatwiejsza do przebrnięcia niż
poprzednie. Może dlatego, że zaczynała się przyzwyczajać do tej
koszmarnej Catherine i nawet cierpki komplement na temat nowej
kreacji nie zbił Lindsay z tropu. Natomiast zachwycone spojrzenie,
jakim obdarzył ją Luke, dodało jej animuszu.

- Podać ci coś?
- Och, dziękuję. Przepraszam, Luke, zamyśliłam się. Podniosła

oczy i nagle napotkała chłodne oczy Catherine.

- Czy pani też idzie na bal?
- Tak. Wcale nie chciałam, ale ojciec nalega, żebym poszła i

potem wszystko mu opowiedziała. Czy kupiłaś sobie już sukienkę? -
spytała Catherine tonem, który świadczył, że jest głęboko przekonana,
że Lindsay na pewno nie umiała wybrać odpowiedniej kreacji.

- Oczywiście, że kupiłam - oświadczyła Lindsay minimalnie

podniesionym głosem.

- Ale czy odpowiednią?
- Proszę się nie obawiać - odparowała lodowato Lindsay, mierząc

wzrokiem sukienkę Catherine. - Potrafię ubrać się nie gorzej od
innych.

- Może jednak powinnam ją zobaczyć?
- Włożę ją jutro wieczorem i wszyscy będą mogli mnie obejrzeć.

Jeśli sukienka nie spodoba się mojemu mężowi, zostanę w domu.

Luke, jak zwykle, między młotem a kowadłem, usiłował

załagodzić sytuację.

- Lindsay, nie denerwuj się, proszę, mama po prostu chciała ci

pomóc.

Jednak Lindsay, rozżalona protekcjonalnym tonem teściowej, nie

odezwała się już ani słowem. W błyskawicznym tempie skończyła
kolację i pobiegła na górę. Zajrzała do Ellie, po czym z pasją
otworzyła drzwi sypialni. Pierwsze spojrzenie, oczywiście, padło na
łoże.

- Idiotka, idiotka, idiotka - powtarzała z furią, walcząc z

zamkiem od sukienki. - Potrzebne mi to wszystko jak dziura w
moście!

Zdjęła sukienkę i powiesiła na wieszaku. Sukienka była taka

ładna, taka wdzięczna, że Lindsay poczuła, jak jej wzburzenie znika.
Bez sensu jest denerwować się jedną głupią babą. Szybko narzuciła

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

szlafrok i poszła jeszcze raz spojrzeć na śpiącą Ellie. Najlepsza
recepta, aby świat znów powrócił do równowagi.

Następnego ranka obudziła się z dziwnym uczuciem, że dziś jest

jakoś inaczej. Powoli uniosła powieki i... spojrzała prosto w czarne
oczy Luke'a.

- Dzień dobry, żono - powiedział zaspanym głosem.
Leżał tuż obok... wielki, rozczochrany, kołdrę miał naciągniętą do

połowy nagiego torsu. W półsennej głowie Lindsay natychmiast
powstała nieprzystojna myśl. Czy Luke w ogóle ma coś na sobie?

- Dzień dobry - odpowiedziała uprzejmie, jednocześnie mając

wielką ochotę naciągnąć kołdrę na głowę i udawać, że jej tu w ogóle
nie ma. - Czy to ty zaspałeś, czy to ja obudziłam się tak wcześnie?

- Nie ma co ukrywać, zaspałem - przyznał Luke. - Lindsay, chcę

to zrobić teraz, bo znowu zapomnę... Mam coś dla ciebie.

Sięgnął do szuflady nocnego stolika i odwrócił się. Pod ciężarem

jego ciała materac ugiął się i Lindsay, chcąc nie chcąc, raptem
znalazła się o parę centymetrów bliżej. Pomyślała, że stanowczo
powinna już wstać.

- A... a co to jest? - wyjąkała.
- A to - powiedział, biorąc jej dłoń do ręki.
Błysnęła złota obrączka. Oczy Luke'a nagle zrobiły się bardzo

przytomne i bardzo poważne.

- Ja, Luke, biorę sobie ciebie, Lindsay, za żonę - usłyszała jego

cichy, wzruszony głos - i przysięgam ci miłość, wierność i że nie
opuszczę cię aż do śmierci.

W czarnych oczach Luke'a Lindsay wyczytała prośbę.
- Ja, Lindsay - szepnęła - biorę sobie ciebie za męża i przysięgam

miłość, wierność i że nie opuszczę cię aż do śmierci.

Biorę sobie ciebie za męża. Te słowa mówiła po raz trzeci.

Przysięgała Willowi, przysięgała Luke'owi. Czy teraz te słowa mówi
po raz ostatni? Kiedy pochylił się nad nią, wyciągnęła ramiona i
objęła jego szyję. Czuła, że Luke swym potężnym ciałem wgniata ją w
materac, że zapada się, że jej już nie ma. Jest tylko ciepły, wilgotny,
cudowny pocałunek.

Niestety, elektroniczna „niania" musiała spełnić swój obowiązek.

Płacz Ellie zabrzmiał wyjątkowo kategorycznie.

- Ellie ogłasza światu, że zaczął się nowy dzień - powiedział z

uśmiechem Luke, przewracając się na plecy.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Lindsay wyskoczyła z łóżka i chwytając w locie szlafrok,

pomknęła ku drzwiom.

- Kiedy będziecie gotowe, zejdźcie do mnie na śniadanie! -

krzyknął za nią Luke.

Podbiegła do łóżeczka, wyjęła płaczące dziecko i kołysząc je,

zaczęła chodzić. Od ściany do ściany. Od drzwi do drzwi. Nie, nie i
jeszcze raz nie. Było, minęło. Słowa przysięgi,, wzruszenie, to
wszystko jest ulotne, tylko jedna piękna chwila. Ale ten pocałunek...
Czy nie jest pieczęcią, którą złożyli na swojej przysiędze?

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY
Przygotowania zajęły Lindsay cały ranek. Kazała podciąć sobie

włosy i zrobić profesjonalny makijaż. Pantofle na wysokich obcasach
doskonale pasowały do sukienki, ciemne nylony podkreślały smukłość
nóg. Lindsay, wyginając się przed lustrem, czuła się piękna i
elegancka. Popatrując na tył sukienki, zredukowany do minimum,
śmiała się w duchu, że wybrała idealną kreację, aby uwieść swego
małżonka. Oglądała się w lustrze już chyba po raz dziesiąty,
odwlekając w nieskończoność moment zejścia na dół. Hedley miał
podjechać o ósmej, Lindsay nie chciała się spóźnić, chociażby po to,
aby nie dawać Catherine powodu do złośliwych komentarzy. Ale bała
się. Co innego zawodowy entuzjazm sprzedawczyni, co innego stanąć
twarz w twarz z Lukiem i jego jędzowatą matką.

W końcu przemogła się. Stojąc na szczycie schodów, zobaczyła

przy drzwiach Luke'a i Catherine. Luke w smokingu znów, jak
tamtego wieczoru w kafejce, wydał jej się kimś obcym i
nieprzystępnym. Catherine, w długiej srebrzystej sukni z idealnie
ułożonymi włosami, wyglądała jak przedstawicielka miejscowej
socjety. Spojrzeli na nią. Kiedy schodziła na dół, Luke nie odrywał od
niej oczu. A jego matka zmierzyła ją od stóp do głów i zacisnęła usta.

- Mam nadzieję, że nie czekaliście na mnie długo.
- Hedley podjechał już pięć minut temu!
Głos Catherine, jak zwykle, był pełen dezaprobaty, ale Luke

natychmiast pospieszył z odsieczą.

- On zawsze podjeżdża kilka minut wcześniej - stwierdził ze

spokojem, wychodząc żonie naprzeciw. - Jak Ellie? Zasnęła?

- Tak - odpowiedziała z uśmiechem Lindsay, wdzięczna, że

odparł pierwszy atak. - Teraz Marabel stoi na warcie.

- Lindsay - rozległ się znów lodowaty głos starszej pani Winters.

- Chyba nie masz zamiaru iść w tej sukience? Jest skandaliczna.

Skandaliczna? Czyżby? Lindsay nie spodziewała się aż tak

surowej oceny.

- Wracaj na górę! - zarządziła Catherine. - Musisz się koniecznie

przebrać, przecież...

- Spokojnie, mamo - przerwał Luke. - Lindsay nie jest dzieckiem,

żebyś mogła wydawać jej polecenia. A co do sukienki, to nie widzę
problemu. Jest bardzo ładna. Wyjątkowo łacina.

- Ale ona ma zupełnie gołe plecy!

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Zgadza się. Z tyłu sukienka praktycznie istnieje tylko do

połowy - potwierdził Luke, patrząc z przyjemnością na gładkie plecy
Lindsay. - Tak właśnie ubierają się panie w wieku mojej żony.
Przepraszam, Lindsay, nie popisałem się. Powinienem był kupić ci
jakiś naszyjnik.

- Nie szkodzi, mam coś błyszczącego - odparła z uśmiechem,

podnosząc do góry rękę i pokazując obrączkę.

Luke, jakby nagle wzruszony, chwycił jej dłoń i ścisnął mocno,

spoglądając głęboko w oczy. Czyżby przypomniał sobie ich poranną
przysięgę?

- Luke, zdajesz sobie sprawę, że będziesz musiał przedstawić

swoją żonę niejednej osobie? A później tematem plotek będzie przede
wszystkim jej sukienka?

- Przeżyję i to - stwierdził pogodnie Luke. - Mówiłaś, że Hedley

podjechał? A więc ruszamy!

W limuzynie Luke profilaktycznie zajął miejsce w środku,

między obu paniami, które jednak nie podjęły nawet najmniejszej
próby konwersacji. Żadna z nich nie odezwała się ani słowem.
Limuzyna pokonała piękny Harbour Bridge i wkrótce potem
podjeżdżała pod rozświetlony gmach Intercontinental Grand Hotel.
Lindsay przeżyła dodatkowy dreszcz emocji, kiedy z Lukiem pod rękę
musiała przeparadować przed tłumkiem gapiów, czatujących na
prominentnych gości. Wielka sala balowa, oświetlona rzęsiście
setkami żarówek w ogromnych, kryształowych żyrandolach,
wzbudziła jej zachwyt. Sala wypełniona już była tłumem gości.
Panowie w ciemnych smokingach, panie w kreacjach różnego fasonu i
koloru. Lindsay z satysfakcją zauważyła, że śmiałe dekolty z przodu i
z tyłu wcale nie należały do rzadkości.

Orkiestra grała nastrojową melodię i na środku sali kręciło się już

w tańcu kilka par. Pod ścianą, z lewej strony, ustawiono stoliki i
krzesła, z prawej strony stoły z przekąskami na zimno.

- O, widzę Tailorów - oznajmiła z zadowoleniem Catherine. -

Przyłączę się do nich. Luke, jak umawiamy się na powrót do domu?

- Najpierw zobaczymy z Lindsay, jak będziemy się bawić.

Umówmy się wstępnie na jedenastą, a w razie czego Hedley podjedzie
dwa razy.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Catherine, nie zaszczyciwszy Lindsay spojrzeniem, skinęła głową

i poszła w kierunku starszej już pary. Lindsay miała ochotę wydać z
siebie dziki okrzyk radości, udało jej się jednak zachować spokój.

- Ona potrafi zdołować człowieka - mruknął Luke.
- Było nie było, to twoja matka - rzuciła lekko Lindsay, czując,

że ogarnia ją cudowny nastrój do zabawy.

- Napijesz się czegoś?
- Tak, wina.
Podeszli do najbliższego barku, wokół którego tłoczyło się sporo

osób.

- Poczekaj tu chwilę - poprosił Luke i wmieszał się w tłum.

Lindsay patrzyła za nim, starając się nie stracić go z oczu.

Nie było to trudne, bowiem jej małżonek większość panów

przewyższał co najmniej o głowę. Za chwilę był z powrotem.

- Proszę, oto twoje wino. Jak ci się podoba bal?
- Bardzo, Luke! Wszystko jest takie ekscytujące. Nie

spodziewałam się, że znajdę się w tak pięknym miejscu. Powiedz, czy
tamten pan to nie jest sam premier? Znam tę twarz z gazet.

- Zgadza się. Chcesz go poznać? Lindsay omal nie zakrztusiła się

winem.

- Znasz samego premiera? Skąd?
- A stąd, że ja jestem wielki biznes - uśmiechnął się Luke. - No

co, podejdziemy do niego?

- Może nie - bąknęła speszona Lindsay.
- Masz ochotę zatańczyć?
- O, tak - ucieszyła się i ochoczo przyjęła jego ramię.
Melodia była bardzo nastrojowa i Lindsay, kołysząc się

rytmicznie w ramionach męża, zatopiła się w marzeniach, zupełnie nie
licujących z obrączką na palcu. Jest księżniczką, a Luke księciem,
porażonym jej urodą. Będą tańczyć całą noc, przytuleni do siebie,
prowadząc cichą, błyskotliwą rozmowę, podczas której księżniczka
dodatkowo czarować będzie dowcipem i intelektem. Nie mówiąc o
tym, że księżniczki tańczą jak baletnice... W tym momencie Luke
drgnął, czując obcas wpijający się w jego stopę.

- Boże, przepraszam, nie uważałam...
- Nic się nie stało - odparł bohatersko i jeszcze mocniej

przygarnął ją ramieniem. - W tańcu nie musisz uważać, ja prowadzę.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Przygarnął ją tak mocno, że ich nogi prawie splotły się ze sobą.

Nad głową Lindsay czuła jego gorący oddech, który zapewne
rozwiewał jej kunsztowne loczki. Ale o to księżniczka nie miała
pretensji.

- Lindsay - usłyszała nagle tuż nad uchem.
- Tak? - mruknęła gdzieś z dołu, spod jego ramienia.
- Miałabyś ochotę na mały romansik?
- Nie... nie rozumiem - wyjąkała, potykając się tak mocno, że

gdyby nie Luke, na pewno wylądowałaby na parkiecie.

- No więc jak? Mały romansik? Oczywiście ze mną!
- Przestań - odpowiedział gdzieś z dołu przytłumiony i szalenie

zdenerwowany damski głos. - Co ci w ogóle przychodzi do głowy!

- Nie podobam ci się?
- Luke, przestań! - przytłumiony głos był bardzo oburzony. -

Nigdy nie miałam żadnych romansików!

Luke roześmiał i pogłaskał ją po nagich plecach.
- Domyślam się, że byłaś cnotliwą małżonką... czy tak?
- A tak! - przytaknęła skwapliwie, zastanawiając się, czy Luke

czuje dziką galopadę jej serca. Gotowa już była objąć go z całej siły,
włączył się jednak rozsądek. Może wspomnieć, że małżonkowie nie
miewają ze sobą romansów? Bez sensu. Luke od razu przypomni, że
ich małżeństwo istnieje tylko na papierze.

- No więc? - zamruczał znów Luke.
- Ja... ja nie wiem dokładnie, o co ci chodzi.
- O ciebie. Chyba domyślasz się, jakie cierpię męki, kiedy leżę z

tobą w jednym łóżku i nie mogę cię dotknąć nawet jednym palcem?

- Ja... ja nie bardzo mogę to sobie wyobrazić - bąknęła Lindsay,

przyznając w duchu, że Luke ma stalowe nerwy, skoro podczas tak
zasadniczej rozmowy ani razu nie pomylił kroku.

- Spróbuj! Jesteś śliczna, Lindsay, i nadzwyczaj pociągająca, a do

tego masz bardzo czułe serce. Który mężczyzna nie chciałby poznać
takiej kobiety, hm... bliżej?

- To wszystko? - spytała Lindsay, nieco rozczarowanym głosem.

- Ten romansik to tylko łóżko, tak?

- A skądże! - obruszył się Luke. - To tylko jeden z aspektów,

choć bardzo istotny. Oprócz tego jest się razem, rozumiesz? Wspólne
spędzanie czasu, wymiana myśli, no i tak w ogóle, zawsze razem.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Lindsay była już z kimś razem. Z Willem. W ich związku więcej

było radości z bycia razem i wzajemnej sympatii niż burzliwej
namiętności. Lindsay sądziła, że taka ona właśnie jest. Pogodna,
przyjacielska i rozsądna. Teraz jednak, kiedy w dzień w nocy miała
koło siebie dojrzałego mężczyznę, którego męskość wprost
przytłaczała, nie była już taka pewna, czy rzeczywiście nie jest zdolna
do wielkich uniesień. Jej ciało pragnęło Luke'a, ale serce starała się
utrzymać na wodzy. Po co je oddawać? Żeby potem cierpiało, kiedy
będzie musiała rozstać się z Lukiem? Przecież ta bajka wkrótce się
skończy. A może... może dać mu wszystko, i kiedy trzeba będzie
odejść, zabrać ze sobą piękne wspomnienie? Wspomnienia też się
liczą, a takiego mężczyzny jak Luke na pewno nigdy już w swoim
życiu nie spotka.

- Lindsay?
Spojrzała w górę. Ciemne oczy hipnotyzowały, odbierały resztę

rozsądku. Skinęła głową. Bez słowa, bojąc się, że jej glos głupio
zadrży. W ciemnych oczach pojawiła się ulga, a silne ramię Luke'a
przycisnęło ją mocno, żeby dać znak, jak bardzo jej pragnie. Ponad
wszystko.

- Może pojedziemy już do domu?
- Wykluczone! - zaprotestowała nadzwyczaj energicznie. - Nie

po to kupiłam sobie śliczną sukienkę, żeby wychodzić po godzinie! To
jest mój pierwszy bal i mam zamiar tańczyć z tobą do białego rana.

Luke westchnął ciężko.
- Widzę, że Je anielskie loczki to zmyłka. Jednak masz

dyktatorskie zapędy. Trudno, tańczmy więc!

Podczas balowej nocy Luke przedstawił małżonkę niezliczonej

ilości osób. Wszyscy byli ciekawi młodej pani Winters, której wielki
świat nie miał jeszcze sposobności ujrzeć, mimo że wiadomość o
ślubie ukazała się w gazetach już cztery miesiące temu. Podczas
przerwy w tańcu, kiedy przystanęli przy szwedzkim stole, pełnym
przysmaków, Lindsay spytała nagle:

- Czy swoją narzeczoną też tak wszystkim przedstawiałeś?
- Nie. Zresztą to było wyjątkowo krótkie narzeczeństwo, szybko

zorientowałem się, że to była tylko gra.

- Jak nasze małżeństwo?
- Lindsay, czasami mi się wydaje, że do ciebie nie dociera, że

nasze małżeństwo jest jak najbardziej legalne.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Oczywiście, że dociera. Legalne, żeby twojemu dziadkowi

popsuć szyki. I ty uważasz, że to nie jest gra? Mimo tej całej
legalności nasze małżeństwo jest absolutnie nieprawdziwe.

- Dzisiejszej nocy uwierzysz, że jest prawdziwe.
Widelec, którym Lindsay jadła sałatkę z krabów, drgnął

niebezpiecznie. Na szczęście, nowa sukienka nie poniosła uszczerbku,
a łyk wina dodał animuszu.

- Mam nadzieję, że ta noc nie wprowadzi zasadniczych zmian -

powiedziała pani Winters z figlarnym uśmiechem. - Trzeba przyznać,
że dotychczas byłeś idealnym mężem.

- Naprawdę? Pod jakim względem? - spytał zaciekawiony Luke,

przypominając sobie, że on też kiedyś coś mówił o idealnej małżonce.

- Przez cztery miesiące nie domagałeś się, aby kolacja

punktualnie o tej samej godzinie wjeżdżała na stół, nie musiałam prać
twoich koszul i nie pytałeś mnie, dokąd wychodzę.

- Ale to się może zmienić.
- Jak to? Przecież osoby romansujące ze sobą, mimo wszystko

zachowują się trochę inaczej niż mąż i żona.

- Osoby romansujące ze sobą - powtórzył z uśmiechem Luke. -

Dlaczego nie powiesz wprost, że kochankowie?

Policzki Lindsay natychmiast zrobiły się purpurowe, jednak

uwaga Luke'a pozostała bez komentarza, ponieważ niespodziewanie
tuż obok rozległ się wysoki, dźwięczny głos:

- Luke, to ty? Witaj!
Uśmiech tej wysokiej i zgrabnej kobiety przeznaczony był

wyłącznie dla Luke'a. Lindsay zauważyła kasztanowe włosy, złożone
w kunsztowną fryzurę i jasnozielone, kocie oczy, wlepione w Luke'a.
Zielone były również sukienka i biżuteria.

- Jeannette! Zaskoczyłaś nas - powiedział spokojnie Luke,

wstając z krzesła.

- Ale miło się spotkać, prawda? - zagruchało zielone stworzenie.

- Wróciłam do Sydney parę tygodni temu. Musimy się zobaczyć i
pogadać. Mam ci tyle do opowiedzenia.

Smukłe palce delikatnie muskały rękaw smokinga. Luke cofnął

się o krok.

- My chyba nie mamy sobie już nic do powiedzenia - powiedział

szorstko.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Ależ, Luke, przecież to było zwykłe nieporozumienie. Głupia

byłam, że nie' wyjaśniłam ci tego przed wyjazdem. Nie zależy mi na
żadnych udziałach, zależy mi tylko... na tobie.

Smukłe palce znów przykleiły się do smokinga i Lindsay siłą

powstrzymywała się od interwencji. A więc to jest ta słynna Jeannette
Sullivan, która za namową dziadka usiłowała usidlić bogatego
kawalera. Nic dziwnego, że Luke'owi wydawało się, że ją pokochał. Z
bólem serca trzeba było stwierdzić, że Jeannette jest skończoną
pięknością. Jej sukienka nie ukrywała niczego, ciekawe jednak, czy
krytyczna Catherine też oceniłaby ją tak surowo?

- To też nie ma żadnego znaczenia - odpowiedział Luke chłodno.
- Ależ, Luke! - oburzyła się Jeannette, z wdziękiem wydymając

perfekcyjnie umalowane usteczka. - Coś nas jednak łączyło.
Kochaliśmy się. Zrobiłam wielkie głupstwo, wiem, ale możemy
przecież to wyjaśnić.

- Raczej nie. Czy wiesz, że jestem żonaty?
Na mgnienie oka słodki uśmiech znikł z twarzy Jeannette.
- Z tą kelnereczką?
Lindsay uznała, że najwyższy czas przypomnieć o swojej

obecności.

- Przede wszystkim studiowałam, proszę pani. Prawo - odezwała

się ostrym głosem. - I jak miliony studentów na całym świecie
musiałam zarobić na swoje utrzymanie. Pracowałam więc jako
kelnerka i w księgarni. A wszyscy wydają się być zdruzgotani tym, że
nie zajmowałam się wyłącznie i tylko swoim makijażem.

Zielonooka piękność zwolna odwróciła ku niej głowę.
- Więc to ty jesteś żoną Luke'a?
- Tak się głupio składa, że właśnie ja - wypaliła Lindsay. -

Lindsay Winters, bardzo mi miło.

Po raz pierwszy wymówiła głośno swoje nowe nazwisko.

Specjalnie. Niech do tej kocicy dotrze, że Lindsay i Luke związani są
ze sobą, i to nie byle jak.

- Och, Jeannette! - dał się słyszeć tym razem słodki, melodyjny

głos Catherine. - Nie wiedziałam, że już wróciłaś. Musisz nas
koniecznie odwiedzić.

Obie panie ucałowały się demonstracyjnie.
- Wróciłam parę tygodni temu - wyjaśniła Jeannette. -

Dzwoniłam do ciebie kilkakrotnie, ale nikt się nie zgłaszał.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Mieszkam teraz u Luke'a. Słyszałaś zapewne, że mój ojciec jest

poważnie chory i muszę się nim opiekować.

Lindsay poczuła, że ma już wszystkiego serdecznie dość. I tej

kocicy, i tej Catherine, która herbatkę, wypitą w pokoju chorego ojca,
nazywa szumnie „opieką". Co za szczęście, że w życiu tych ludzi
Lindsay Donovan znalazła się przez przypadek i nie zabawi tam
długo. Nagle Lindsay zadrżała. Jeśli ktoś tu jest idiotką, to chyba ona
sama. Przecież po dzisiejszej nocy ich małżeństwo zostanie
skonsumowane, a takiego małżeństwa nie można anulować... tak po
prostu rozwiązać. Trzeba się rozwieść. Czyli na koniec całej tej afery
Lindsay będzie rozwódką?! Spokojnie, jest jeszcze czas, aby się
wycofać. I chyba należy tak zrobić, i to jak najszybciej. A Luke niech
robi, co chce. Jeśli jego serce wyrywa się do tej trawiastej piękności,
niech się z nią żeni, proszę bardzo.

- Do zobaczenia, Luke! - zaszczebiotała Jeannette, całkowicie

ignorując jego żonę.

Lindsay patrzyła, jak obie panie znikają w tłumie balowych gości,

i była pewna, że Catherine właśnie wylewa swój żal z powodu
niefortunnego małżeństwa syna.

- Nie chce mi się już tańczyć - powiedziała nagle Lindsay,

kończąc sałatkę.

- A co chcesz robić?
- Chcę wracać do domu, do Ellie.
- Przecież ona śpi.
- Ale chcę być blisko niej.
- Zdenerwowałaś się z powodu Jeannette? Ona potrafi być

niemiła.

- Twoja narzeczona, więc twój problem - odpowiedziała szorstko

Lindsay, wzruszając ramionami.

- Trudno mieć narzeczoną, jeśli ma się żonę.
- Jaka tam ze mnie żona! Właściwie to jestem narzędziem w

twoim ręku. A twój dziadek, zdaje się, byłby naprawdę szczęśliwy,
gdybyś ożenił się z tą Jeannette, przecież sam ci ją wybrał. Ja, w
każdym razie uważam, że najwyższy czas skończyć z tym udawaniem.

- Teraz? Nie, Lindsay, to niemożliwe. Nie pozwolę na to. Teraz,

kiedy dziadek jest tak szczęśliwy z powodu Ellie! Chcesz, żeby
dowiedział się, że nie jest jego prawnuczką, natomiast jedyny wnuk
jest kłamcą?

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- A o tym trzeba było pomyśleć wcześniej, zanim zorganizowałeś

to całe przedstawienie - powiedziała z goryczą Lindsay, pragnąc, aby
Luke cofnął się choć o krok. a nie stał tak nad nią. Taki wielki i
groźny.

- Zgodziłaś się na to przedstawienie, choć mogłaś od razu

wyprowadzić Jonathana z błędu. Nie zrobiłaś tego, a więc jest już za
późno. Lekarze dają dziadkowi najwyżej dwa miesiące. Przez ten czas
przedstawienie trwa i wszystkie umowy obowiązują, później będzie
czas na dyskusje. Na razie jesteś moją żoną, a dla Jonathana również
matką mojego dziecka.

Luke mówił bardzo cicho, tak aby nikt z gości nie podsłuchał ich

burzliwej dyskusji. Tylko Lindsay wyraźnie słyszała każde słowo.

- Powiedziałeś, że wszystkie umowy?
- Naturalnie. Również ta, którą zawarliśmy dwie godziny temu.
- Co?!
- Nie możesz się wycofać - powiedział jeszcze ciszej, pochylając

się nad nią. Jego pocałunek był bardzo krótki i bardzo bolesny, jak
przestroga, potem otoczył ją ramieniem i zaprowadził na parkiet.

Lindsay tańczyła jak automat, pochłonięta bez reszty swoimi

myślami. A więc Luke chce, żeby dotrzymała tych wszystkich umów.
którymi oplątał ją jak siecią. Łącznie z romansem. No tak, romans.
Teraz już Lindsay nie mogła myśleć o czymś innym Załóżmy, że tej
nocy ona i Luke zostaną kochankami. A więc będzie to pewien rodzaj
nocy poślubnej, drugiej w jej życiu. Choć ta będzie chyba zupełnie
inna. Czy ona chce tej nocy? Tak, chce. Czuła, że i w jej sercu otwiera
się furtka dla Luke'a. Ale po co? Przecież wkrótce się rozstaną. Więc
po co? Lindsay poczuła się osaczona.

Z daleka zobaczyli nadciągającą Catherine.
- Wracamy do domu? - spytał Luke.
- Nie, proszę, jeszcze nie.
Przecież musi sobie to wszystko do końca poukładać w głowie.

Uspokoić się - o ile to w ogóle jest możliwe. Ta Jeannette wyraźnie
dalej ma ochotę na Luke'a. A na kogo w końcu ma ochotę sam Luke?

Luke i Lindsay przystanęli na brzegu parkietu. Luke nie puszczał

ręki żony. Jakby chciał ją zatrzymać przy sobie. Może na zawsze?

- Możemy już wracać - zarządziła Catherine.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- My jeszcze zostajemy, Hedley wróci potem po nas. - Luke

powiedział to takim tonem, że matka zamilkła. - Odprowadzimy cię
do samochodu.

Ruszył z Catherine, nie puszczając ręki Lindsay, która, chcąc nie

chcąc, musiała iść za nim.

- Tak się cieszę, że widziałam się z Jeannette - mówiła Catherine

rozradowanym głosem. - Zaprosiłam ją jutro do nas na herbatę.

- Czy uzgodniłaś to z Lindsay? - spytał Luke.
- Ależ wszystko w porządku - powiedziała Lindsay. Wiedziała,

że Luke'owi zależy, aby Catherine nie zapominała, że panią domu jest
Lindsay, tym niemniej w takich sytuacjach czuła się zakłopotana.

- Sobota to dobry dzień - ciągnęła niezrażona Catherine. - Nie

musisz iść do pracy.

- Niestety, nie będzie mnie w domu. Zabieram żonę i dziecko na

wycieczkę. Ale to dobrze, że Jeannette przyjdzie i dotrzyma ci
towarzystwa. Ty i tak nie pojechałabyś z nami, bo nie znosisz plaży.

- Luke, Jeannette bardzo by chciała zobaczyć się z tobą. Przecież

możecie jechać na plażę innego dnia.

- Owszem, moglibyśmy, ale jedziemy jutro. I nie będziesz mi

dyktowała, mamo, co mam robić.

Lindsay, patrząc na rozdrażnioną twarz Luke'a, pomyślała, że

zrobi wszystko, aby Ellie nigdy w życiu nie reagowała na nią tak, jak
reaguje Luke na swoją matkę.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY
- Nie przypominam sobie, żeby ktoś zapraszał mnie na

wycieczkę - mruknęła Lindsay, kiedy ramię w ramię stali przy
krawężniku, czekając z niecierpliwością, aż limuzyna ruszy z miejsca.

- To była błyskawiczna decyzja,
- Żeby popsuć szyki twojej matce? Luke spojrzał na Lindsay z

uśmiechem.

- Jesteś jedyną osobą, jaką znam, która na co dzień mówi

„popsuć szyki"!

- Nie odwracaj kota ogonem. Po prostu nie chce ci się zabawiać

mamusi i byłej narzeczonej?

Limuzyna odjechała, więc Luke wziął żonę pod ramię i

poprowadził z powrotem do wejścia.

- Lindsay, daj temu spokój. Proszę, nie wnikaj w moje stosunki z

matką i moją byłą narzeczoną. Wiem, co mam robić. I niech to będzie
tylko moja sprawa, zgoda? Jeśli Catherine zaprosiła sobie Jeannette na
herbatę, to bardzo dobrze, bo będzie miała wymarzone towarzystwo
dla siebie. A po drugie, jeśli Jeannette wydaje się, że wystarczy
kiwnąć na mnie palcem, to grubo się myli.

- Przecież zależało ci na niej, skoro się oświadczyłeś.
- Myślałem, że jest zupełnie innym człowiekiem. Okazało się, że

oświadczałem się kobiecie, której w ogóle nie znałem.

- I tak.., to wszystko... nie tak - mruknęła filozoficznie Lindsay.
- Czy ty poślubiłabyś kogoś dla pieniędzy?
- Doprawdy nie wiem, Luke, czy bardziej szlachetny jest ślub z

zemsty.

- Nie poślubiłem cię z zemsty.
- Owszem. Chciałeś się zemścić na matce i dziadku! Luke

zatrzymał się na chwilę, zastanowił i odpowiedział z uśmiechem:

- Nie, to nie zemsta. Po prostu chciałem... popsuć im szyki.

Chodź, Lindsay. I dajmy już temu spokój, bawmy się. A nasza
wycieczka na pewno się uda, bo pogoda ma być piękna.

Luke zręcznie przeprowadził Lindsay przez rozbawiony tłum,

odszukał zaciszny kąt i podsunął Lindsay krzesło. Prawie natychmiast
zjawił się kelner i po chwili przyniósł białe wino dla Lindsay i whisky
dla Luke'a. Siedzieli teraz w milczeniu, sącząc powoli drinki i
popatrując na tańczących. Lindsay czuła, że nareszcie zaczyna się

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

uspokajać i znów ogarnia ją miły nastrój. Luke'a chyba też, skoro
wziął jej dłoń i pieszczotliwie głaskał palcami.

- Masz tak delikatną, gładką skórę...
- Zmieniamy temat?
- Najwyższy czas. Dajmy spokój przeszłości, teraz interesuje

mnie zupełnie coś innego, to znaczy... ktoś inny. Ty, Lindsay. Chcę
ciebie...

- Naprawdę? - spytała cicho, umykając spojrzeniem.
- Umówiliśmy się już, prawda?
- Tak. ale potem zjawiła się Jeannette Sullivan i...
- Ona się nie liczy.
Tak, nie liczy się. Lindsay poczuła, że nie ma co już więcej

rozważać i deliberować.

- Ja też chcę ciebie, Luke.
- A więc nasz romans jest przesądzony - powiedział niskim,

głębokim głosem i odwróciwszy jej dłoń, delikatnie pocałował
niebieskie żyłki nad przegubem.

A potem, już do końca balu, dbał o nią po prostu nad wyraz

gorliwie. Tańczył z nią, kiedy chciała tańczyć, zamawiał drinki, a
kiedy ktoś do niego zagadnął, natychmiast przedstawiał Lindsay jako
swoją ukochaną żonę.

Bal dobiegł końca, Hedley podjechał i państwo Winters ulokowali

się w limuzynie.

- Zmęczona? - spytał Luke, sadowiąc się obok Lindsay.
- Trochę - przyznała, nagle skrępowana jego bliskością. Ciekawe,

czy teraz ją pocałuje, a może weźmie za rękę? Jego gorącą dłoń czuła
przez cały wieczór. W tańcu, i kiedy ją prowadził do krzeseł, a kiedy
siedzieli, właściwie też prawie przez cały czas trzymał ją za rękę.
Chciał tego? Czy była to tylko demonstracja? Wiedział, że są pod
obstrzałem, Luke był zbyt znaną postacią w wielkim biznesie Sydney,
aby jego żona pozostała niezauważona.

Teraz nie było wokół nich ciekawskiego tłumu. Lindsay czuła, że

w środku jest zupełnie rozdygotana. Za kilkanaście minut podjadą pod
dom, pójdą schodami na górę i ona trafi wprost w ramiona Luke'a
Wintersa, który jej pragnął. Bała się jego pragnienia. Przecież nie była
wyrafinowaną damą z wielkiego świata, nie miała też zbyt wielkiego
doświadczenia. A jeśli Luke rozczaruje się? Jeśli po tej pierwszej nocy
nie będzie chciał dalej... romansować? Pomyślała również, że jest

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

idiotką i że jeszcze ma czas, żeby zatrzymać ten obłędny bieg
wypadków.

- Luke? Ja...
Chwycił szybko jej dłoń, ścisnął lekko i położył sobie na kolanie.
- Nie trzeba, Lindsay. Ja wiem, że masz teraz tysiąc wątpliwości.

Ale pamiętaj, możesz na mnie polegać.

Pomyślała, że zamiast takich skautowskich przyrzeczeń, mógłby

po prostu powiedzieć jej parę czułych słów. Trudno, widocznie ci
biznesmeni tego nie potrafią. Patrzyła w okno, nie widząc niczego, a
jedynie przeczuwając, że tego zamętu w głowie tak szybko
uporządkować się nie da. Zdawała sobie doskonale sprawę, że właśnie
zakochuje się w Luke'u Wintersie, że chce go przytulić i okazać
miłość, której brakowało mu przez całe życie. Było to jednak
idiotyczne pragnienie, biorąc pod uwagę fakt, że nie znała drugiej
osoby, tak pewnej siebie, jak Luke Winters. Możliwe, że kiedyś
brakowało mu matczynej miłości, takiej, jaka Lindsay okazuje swojej
córeczce, mimo to wyrósł na wspaniałego faceta. Czasami jest zbyt
apodyktyczny, ale czy może być inny, skoro bez przerwy musi opierać
się despotycznemu dziadkowi i równie despotycznej matce.

Kiedy podjeżdżali pod dom, była już prawie spokojna. Kiedy

wchodzili po schodach i na moment zajrzeli do małej, czuła, że serce
jej znów zaczyna bić jak szalone. A kiedy zamknęły się za nimi drzwi
sypialni, pomyślała, że teraz to najchętniej zapadłaby się pod ziemię.

- Wszystko w porządku? - spytał Luke.
- Trochę się boję - odpowiedziała półgębkiem, rzucając torebkę

na krzesło. - Mówiłam ci, że romanse to nie moja specjalność.

Podszedł da niej. Zobaczyła jego oczy, jeszcze bardziej czarne niż

zwykle, i poczucie rzeczywistości znikło, nie była w stanie myśleć o
czymkolwiek. Całym światem stał się Luke.

Kiedy następnego ranka Lindsay otworzyła oczy, sypialnia zalana

była słońcem. Wracała świadomość, a razem z nią wspomnienie nocy.
Nocy w ramionach Luke'a Wintersa. Spojrzała na drugi kraniec łóżka.
Luke jeszcze spał. Leżał na brzuchu, pod białym, zmiętym
prześcieradłem, z twarzą zwróconą do niej. Mężczyzna, który
obdarzył ją największą namiętnością. Muskularny, opalony na brąz,
wyglądał jak pirat. I ten oto wspaniały mężczyzna należał do niej.
Przynajmniej na jakiś czas. Tak, wyglądał jak groźny pirat, a przecież

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

tyle w nim było czułości i delikatności. I cały ocean namiętności,
której bezmiar obudził również jej zmysły.

Nagle uświadomiła sobie, że na pewno jest już bardzo późno.

Chwyciła „nianię" i sprawdziła, czy jest włączona. Wszystko w
porządku. Jednak to niemożliwe, żeby Ellie spała tak długo. Nagle
usłyszała zaspany głos Luke'a.

- Coś się stało?
- Nie słyszałam Ellie - odpowiedziała, czując, że jej policzki

oblewają się rumieńcem.

- Na pewno zajęła się nią Marabel.
- Przecież nie może jej nakarmić!
- Mogła dać jej soczku. Mówiłaś, że zaczęłaś dawać Ellie sok z

jabłek.

Uśmiechnął się do niej, zmarszczki koło oczu zrobiły się bardziej

widoczne. Pochyliła się, aby dotknąć tych zmarszczek, a Luke lekko
uniósł się i cmoknął ją w dłoń.

- Dzień dobry!
- Dzień dobry! - odpowiedziała jak echo, szukając oczami jego

spojrzenia. Czy ta noc dla niego też była niezwykła? Ich noc poślubna.
Teraz małżeństwa nie można rozwiązać. Czy po takiej nocy wolno
jednak" myśleć o rozstaniu? Lindsay uśmiechnęła się do Luke'a.

- To naprawdę będzie dobry dzień - szepnął, biorąc ją w objęcia.

- A zaraz będzie jego cudowny początek.

- Nie ma mowy, ja nie schodzę - powiedziała Lindsay po raz

dziesiąty. Była już po szybkim prysznicu i kompletnie ubrana. Luke
zapiął dżinsy i sięgnął po T - shirt, spoglądając z rozbawieniem na
żonę, miotającą się po pokoju.

- Dlaczego nie?
No tak, oczywiście. Ona, jak zwykle się denerwuje, a on jest

zachwycony.

- Wystarczy na nas spojrzeć i każdy będzie wiedział, co

robiliśmy - szepnęła Lindsay, opadając na krzesło.

- Nie muszą na nas patrzeć, i tak wiedzą. Jest już dwunasta.
Lindsay jęknęła z rozpaczą i zamknęła oczy.
- Lindsay, nie przesadzaj! Wszyscy myślą, że robiliśmy to samo,

co wczoraj i przedwczoraj, i dużo, dużo wcześniej.

Lindsay natychmiast otworzyła oczy, po czym spojrzała na Luke'a

ze zdumieniem.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Wcześniej? Dużo wcześniej? Tak myślą?
- Tak, tak. Przecież wszyscy są przekonani, że Ellie jest moim

dzieckiem.

- Twoja matka wie, że to nieprawda!
- Daj spokój, Lindsay, nie zachowuj się jak dziecko. Umieram z

głodu. Idziemy! Zjemy coś migiem, bierzemy prowiant i jedziemy na
plażę.

- Ale ja muszę nakarmić Ellie, potem ona musi pospać, bo

inaczej będzie marudzić.

- Pośpi na plaży.
- Ona jest przyzwyczajona do łóżeczka.
- Jezu, dziewczyno! I kto tu marudzi? Zobaczysz, na plaży będzie

jeszcze lepiej spała niż w domu. Lindsay, chodź, wiesz, że chcę,
żebyśmy wyszli, zanim zjawi się tu Jeannette.

No tak. I już się nachmurzył, a jeszcze przed sekundą był w tak

dobrym nastroju. Lindsay szybko zerwała się z krzesła. Pokój
dziecinny był, naturalnie, pusty. Ellie urzędowała w kuchni. Siedziała
w swoim foteliku i wodziła oczami za Rachel, szykującą sałatkę.
Kucharka popatrywała na małą z rozczuleniem i zagadywała do niej
co chwila. Lindsay podbiegła do córeczki i porwała ją na ręce.

- Mam nadzieję, że nie przeszkadzała?
- Ależ skąd, proszę pani! - zaprotestowała kucharka. - To złote

dziecko.

- Tak, to prawdziwy skarb - potwierdziła Marabel, stając w

drzwiach. - Dałyśmy jej soczku, potem pospała, a kiedy się obudziła,
w ogóle nie płakała. Proszę pana, pani Catherine pije herbatę z panem
Jonathanem. Czy państwo dołączą do nich?

- Nie, Marabel. Zaraz wychodzimy na plażę, tylko Lindsay

nakarmi Ellie. Zjemy szybko coś w kuchni - odparł Luke, rozsiadając
się za stołem.

Spojrzenia, jakie wymieniły między sobą gospodyni z kucharką,

świadczyły jednoznacznie, że taka sytuacja w tym domu to nowość.
Lindsay pobiegła z Ellie na górę. Mała zjadła bardzo szybko. Lindsay
zabrała trochę rzeczy dla córeczki, odszukała w szufladzie kostium
kąpielowy i szybko zbiegła na dół. Dziecko powędrowało z powrotem
do fotelika, a Lindsay zajęła miejsce obok Luke'a i zabrała się do
jedzenia sałatki.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Do domu wracali po czterech godzinach. Lindsay rozsiadła się

wygodnie na przednim siedzeniu, oparła głowę i zamknęła oczy. Była
wykończona. Wiatrem, słońcem, wodą, nie mówiąc już o tym, że po
tej szalonej nocy spała zaledwie parę godzin.

- Zmęczona? - spytał czule Luke, zajmując miejsce za

kierownicą.

- A ty nie?
- Ja nie. Ale pomyślałem, że jednak Ellie musiała trochę cię

zmęczyć.

- Za krótko spała, chociaż nie ma co się dziwić. Po raz pierwszy

w życiu była na plaży.

- Następnym razem weźmiemy ze sobą opiekunkę.
- O ile będzie następny raz - wymamrotała Lindsay, prawie

zasypiając.

- Naturalnie, że będzie - oznajmił z entuzjazmem Luke. - A

opiekunka się przyda, wtedy moja żona będzie mogła zająć się tylko
mną.

Senność Lindsay zniknęła bez śladu. Czyżby Luke był zazdrosny

o Ellie?

- Jesteś zły, że musiałam zajmować się dzieckiem?
- Ależ, Lindsay, jak możesz tak mówić! Po prostu chciałbym

popływać razem z tobą. Nic się nie stanie, jeśli następnym razem tak
to zorganizujemy, abyśmy mogli pobyć trochę ze sobą, tylko ty i ja.

- No, nie. Ale teraz też było miło, prawda? Kiedy chodziliśmy

sobie razem, i ty ją nosiłeś...

- Naturalnie. Bardzo lubię nosić małą panienkę - przyznał Luke. -

A w ogóle to był chyba dobry pomysł, prawda?

- Naturalnie, Luke, ja też jestem bardzo zadowolona. Lindsay

czuła ciepło rozlewające się wokół serca. Godziny na plaży były
cudowne.

Mała

Ellie

patrzyła

na

wszystko

z

wielkim

zainteresowaniem, a kiedy Luke szedł do wody, Lindsay
przypomniała sobie, jak wiele lat temu odprowadzała wzrokiem
wysokiego szczupłego chłopaka, który z dzikim okrzykiem rzucał się
w fale. Jak strasznie jej się podobał i jak bardzo to dziecinne
zauroczenie różni się od uczuć dojrzałej kobiety. Zasypiając,
pomyślała jeszcze, że nie ma nic przeciwko opiekunce, bo strasznie by
chciała rzucić się w te fale... razem z Lukiem.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Obudził ją, kiedy podjeżdżali już pod dom. Ellie, umoszczona na

tylnym siedzeniu, spała dalej.

- Nie będziemy jej budzić - powiedział cicho Luke, biorąc

dziecko delikatnie na ręce. - Zaniosę ją na górę, a ty weź rzeczy małej.

Lindsay przerzuciła torbę przez ramię i poszła za Lukiem, który

otworzył drzwi i czekał, żeby weszła pierwsza. Uśmiechnęła się do
męża, przeszła przez próg i stanęła jak wryta. Z salonu wychodziły
właśnie dwie damy. Świeże i pachnące, całkowite przeciwieństwo
młodszej pani Winters w pomiętej sukience i z potarganymi przez
wiatr włosami. Lindsay miała nieprzepartą ochotę odwrócić się na
pięcie i czmychnąć z powrotem przez frontowe drzwi, ale niestety
tarasował je Luke ze śpiącym niemowlęciem na ręku.

- Już jesteście! - powitała ich Catherine. - Jeannette właśnie

wychodzi. Jak to miło, że Luke jeszcze zdążył ją zobaczyć.

- Witaj, Jeannette - powiedział obojętnym tonem Luke.
- O, dzidziuś! - zdziwiła się panna Sullivan. - Jakoś mi to do

ciebie nie pasuje...

- Wezmę Ellie na górę - powiedziała Lindsay i stanowczym

ruchem wyjęła niemowlę z ramion Luke'a. Idąc na górę, słyszała
szczebiotanie Catherine.

- Zostań jeszcze chwilę, Jeannette, choć na jednego drinka. Luke,

przyłączysz się do nas?

- Czemu nie?
- Czemu nie, czemu nie - mamrotała Lindsay, idąc z Ellie przez

hol. - Och, moja słodka, pachnąca Jeannette, jakżebym chciał być z
tobą, a nie z tą rozczochraną kobieciną z dzieckiem, którą poślubiłem
przez przypadek!

Była wściekła. A na plaży było tak cudownie... Czy ten babsztyl

nie mógł wyjść pięć minut wcześniej?

Ostrożnie położyła Ellie do łóżeczka i wilgotną myjką przetarła

buzię i rączki. Dziecko, zmęczone wyprawą ani drgnęło. Lindsay
wzięła z komody „nianię" i poszła do sypialni, aby z powrotem nadać
sobie cywilizowany wygląd. Wzięła gorący prysznic, umyła i
wysuszyła głowę i bardzo starannie wybrała sukienkę do kolacji. Czas
mijał, a Luke się nie zjawiał. Lindsay, czując coraz większe
zdenerwowanie, krążyła po pokoju, usiłując jakoś to sobie
przetłumaczyć. Szczerze mówiąc, powinno być jej wszystko jedno, co
robi Luke. Nich sobie pije z nimi drinki, chociażby do rana. Czyżby?

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Lindsay westchnęła. Oczywiście, że wcale tego nie chce. Ale to się
już stało i Lindsay wie, że jest mu obojętna. Zaproponował jej romans,
a to rzecz przyjemna dla obu stron, ale chyba na tym wyczerpał już
limit swoich nieprawdopodobnych propozycji. Przecież nie mówił nic
o przyszłości, że chciałby, aby to małżeństwo trwało. Nie. O tym pan
Winters w ogóle nie wspomniał. Tak więc Lindsay nie ma prawa mieć
do niego jakichkolwiek pretensji. Kiedy wchodziła w tę grę, dokładnie
zapoznała się z jej zasadami. W uchylonych drzwiach ukazała się
głowa Marabel.

- Pan Jonathan prosi, aby pani przyszła na chwilę do jego pokoju.
A więc jeszcze tego brakowało. Każda minuta spędzona u

Balcomba była dla niej męką. Z jednej strony odczuwała współczucie
dla umierającego starego człowieka, ale z drugiej strony miała do
niego nieustający żal o śmierć Willa.

- Ile jeszcze czasu do kolacji?
- Około godziny. Matka pana Luke'a zadysponowała, żeby podać

później. Ta panna Sullivan dalej tam siedzi, jeszcze trochę i zaproszą
ją na kolację.

Z tonu Marabel nietrudno było wywnioskować, że panna Sullivan

nie cieszy się jej sympatią. A może Jeannette specjalnie siedzi tak
długo, żeby zostać na kolacji?

- Dobrze, Marabel, już idę.
Wzięła „nianię" i wolnym krokiem poszła do pokoju Balcomba.

Kiedy stanęła w drzwiach, stary człowiek zawołał słabym głosem:

- Wejdź, wejdź!
Pielęgniarka natychmiast oznajmiła, że pójdzie przejść się po

ogrodzie.

- Usiądź koło mnie - zapraszał Jonathan. - Żebym nie musiał

wyciągać szyi, aby na ciebie popatrzeć.

Lindsay przysunęła sobie krzesło. Jonathan spojrzał na nią

bacznie i uśmiechnął się.

- Opaliłaś się trochę.
Pomyślała o Jacku, który zawsze wszystko zauważył. Może z

czasem uda jej się choć trochę polubić tego starego despotę?

- Tak. Byliśmy dziś na plaży. Na Manly Beach.
- Pływaliście żaglówką? - spytał Jonathan niespodziewanie

ostrym głosem.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Nie, skądże. Byliśmy z małą. Siedzieliśmy pod parasolem,

chodziliśmy po brzegu. Luke trochę popływał. To wszystko.

- Aha - mruknął Jonathan, jakby z ulgą.
- Lubi pan żeglarstwo? - spytała uprzejmie Lindsay. Może

Jonathan był zapalonym żeglarzem? Ona sama, choć nigdy nie
pływała na żaglówce, uważała, że to piękny sport.

- Nie - burknął Jonathan. - Nigdy nie chciałem mieć z tym do

czynienia.

- Aha.
- Czy Luke opowiadał ci o swoim ojcu?
- Trochę - przyznała Lindsay.
- Luke miał ogromną ochotę na żeglowanie, musiałem go

przystopować.

- Dlaczego?
- A jak myślisz? Właśnie z powodu jego ojca.
- Ja nic nie wiem. Luke powiedział mi tylko, że jego ojciec

odszedł, zanim on się urodził.

- Odszedł! Też coś! - obruszył się Jonathan. - Został spłacony!

Przecież on ożenił się z Catherine tylko dla moich pieniędzy.
Powiedziałem mu, że dostanie swoją dolę, jeśli się zmyje. No i
poszedł.

- To niedobrze - powiedziała cicho Lindsay.
- Co powiedziałaś?
- Że to niedobrze. Luke'owi na pewno zawsze brakowało

obecności ojca.

Stary człowiek spojrzał gdzieś w bok.
- Powiedział ci o tym?
- Nie musiał mówić, przecież to oczywiste. W rezultacie Luke

nigdy nie miał ojca, tylko matkę, która wcale nie cieszyła się
dzieckiem, oraz dziadka, który uważa, że może nim rządzić jak chce.
W sumie wygląda to dość nieciekawie. Myślę, że...

- A ja myślę, moja panno, że nikt cię nie pyta o zdanie! Ostra

jesteś! A może ty też... czekasz na swoją dolę?

Lindsay uśmiechnęła się smutno. Przekonała się więc na własnej

skórze, do czego zdolny jest ten cynik, który nawet na łożu śmierci nie
rezygnuje ze swoich metod. A ona, naiwna, przez moment porównała
go z Jackiem! Czuła, że ogarnia ją złość. O nie, panie Balcomb, nie
wszystko załatwia się za pomocą dolarów.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- A na ileż pan mnie wycenił? - spytała zjadliwie. - To może być

nawet interesujące.

- Tak, bardzo interesujące - powiedział Luke, stając w drzwiach.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Lindsay spojrzała na Luke'a, przerażona, że mógł opacznie

zrozumieć jej słowa.

- Nie sądzę, żeby to było takie ciekawe - powiedziała szybko. -

Chyba powinieneś już się przebrać do kolacji, prawda?

- Tak, już czas - zgodził się Luke, nie odrywając oczu od

dziadka. A dziadek uśmiechnął się chytrze.

- Właściwie powinieneś o tym wiedzieć, Luke. Powiedziałem jej,

że zapłacę, aby sobie stąd poszła. I wiesz, co? Ona pyta, ile jej dam!

Lindsay czuła, że cała krew spływa jej do nóg. Boże, co ona

narobiła? Co jej strzeliło do głowy, żeby wdawać się w jakąkolwiek
rozmowę z tym okropnym, złośliwym i niedobrym człowiekiem?

- Jeannette byłaby dla ciebie lepszą żoną - dokończył z pogardą

Jonathan. - O wiele lepszą niż ta kelnerka!

Lindsay poczuła, że krew w jej żyłach znów zaczyna krążyć i to z

niezłą prędkością.

- A co jest złego w tym, że obsługuje się innych ludzi? No, co?! -

krzyknęła, zrywając się z krzesła. - Musiałam zarabiać na chleb i to
przez pana, ty niedobry człowieku, bez serca...

Przerwała, czując nagle w ramieniu okropny ból.
- Wystarczy! - syknął Luke, ściskając jej ramię z całej siły. - Czy

to prawda, co powiedział Jonathan?

- Oszalałeś? Puść mnie natychmiast! Dobrze wiesz, że nie

wzięłabym ani centa! Chciałam się tylko dowiedzieć, jaką stawkę
wyznaczył twój szanowny dziadek! Ile dla niego warte jest twoje
małżeństwo! - krzyczała rozwścieczona Lindsay, szarpiąc się na
wszystkie strony. - Ale dla ciebie to wszystko jedno, prawda?
Przyzwyczaiłeś się, że on robi z wami, co chce! I że chce niszczyć
twoje życie, tak samo jak zniszczył życie swojej córki!

- Nieprawda - wychrypiał Jonathan, próbując podnieść się na

łóżku. - Wcale nie zniszczyłem życia Catherine.

- Nie? Gdyby pan nie wtrącał się, nie wymachiwał tymi swoimi

dolarami, kto wie, może małżeństwo Catherine wcale by się nie
rozpadło i pana córka nie byłaby teraz zgryźliwą, wiecznie
niezadowoloną damulką! Trzeba było zostawić ich w spokoju! Kto
panu dał prawo odbierać Catherine męża, a Luke'owi ojca? Ten
człowiek prawdopodobnie w ogóle nie wie, że ma syna!

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Lindsay, proszę! - Głos Luke'a był prawie błagalny, ale

zacietrzewiona Lindsay nie zwracała uwagi ani na jego głos, ani na
rękę, która niemal miażdżyła jej kości.

- Nigdy w życiu nie widziałam takiego despoty, który swoich

najbliższych traktuje jak marionetki!

- Nie zniszczyłem życia Catherine - powtórzył Jonathan. - Ona

sama wybrała sobie tego drania. Ja chciałem go tylko wypróbować.
Zaproponowałem pieniądze, a on, skurczybyk, wziął. A ja wcale tego
nie chciałem. Miałem nadzieję, że rzuci mi tę forsę w twarz i powie,
żebym się wypchał, rozumiesz? Czekałem, że powie mi, że moja
córka jest dla niego najważniejsza! Tak było, panienko! I chyba lepiej
dla Catherine, że zdemaskowałem go na samym początku ich
małżeństwa, skoro okazało się, że był to zwykły chłystek. I dla Luke'a
też będzie lepiej, jeśli już teraz weźmiesz parę groszy i wyniesiesz się
stąd!

- O tym, kto ma się stąd wynieść, decyduje Luke, proszę pana!
- A o czym on może teraz decydować? Przecież złapałaś go na

dziecko!

- Na dziecko? Z moim dzieckiem nie będzie żadnego problemu,

proszę pana! Jeśli odejdę, to zapewniam pana, że razem z moją córką!

- O nie! - Jonathan znów bezskutecznie usiłował usiąść na łóżku.

- Dziecko zostaje.

- Co?! - krzyknęła Lindsay, nie wierząc własnym uszom. - Moje

dziecko? No, to może w końcu powinien się pan dowiedzieć, że
Ellie...

Nie dokończyła. Poczuła, że unosi się w górę i w sekundę petem

była już w holu. Stała teraz pod ścianą, Luke przed nią, z oczyma
pociemniałymi od gniewu.

- Co ty, do cholery, wyprawiasz? Jesteś tu po to, aby on zmarł w

spokoju, a ty doprowadzasz go do białej gorączki! Przecież tego nie
da się odkręcić!

- To nie odkręcaj! - krzyknęła. - Jakim prawem on tak mnie

traktuje? Najpierw chce mnie przekupić, a potem odebrać dziecko.
Dziecko Willa! Moją Ellie! I ty jeszcze go bronisz?

- Bo to mój dziadek, rozumiesz? A cała moja rodzina składa się z

dwóch osób.

- A o to możesz mieć pretensję właśnie do szanownego dziadka.

Gdyby nie on, miałbyś pół tuzina sióstr i braci, a dodatkowo dziadków

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

i wielu innych krewnych ze strony ojca. I spokojnie mógłbyś ożenić
się z kobietą, którą byś sobie wybrał, a nie miotać się i wchodzić w
jakieś wariackie układy z kelnerką! I teraz jestem pewna, że najlepszy
sposób, aby dać twojemu dziadkowi trochę radości, to pozwolić mu
skrzywdzić jeszcze parę osób! Ja mam malutkie dziecko, Luke, i mam
tego wszystkiego dość. Nie zostanę tu ani minuty dłużej!

Lindsay szarpnęła się i zanim Luke zdążył ją przytrzymać, biegła

już przez hol. Jak burza wpadła do pokoju Ellie i zatrzasnęła drzwi.
Spojrzała na łóżeczko. Mimo krzyków i hałasów dziecko spało. Mała
istotka pod różowym kocykiem. Ellie, jej Ellie! A ten wstrętny staruch
zamarzył sobie, że przekupi matkę i zatrzyma dziecko. Tak, to jasne.
Przed chwilą rozmawiała z potworem. Jak Luke może kochać takiego
człowieka? Jej też krajało się serce, kiedy patrzyła na tę wychudłą
postać. Porównała go nawet z Jackiem i przez chwilę zastanawiała się,
czy z czasem nie polubi tego apodyktycznego staruszka. Żeby tylko
apodyktycznego! Przecież to potwór, prawdziwy potwór! Ale ona nie
pozwoli się zniszczyć.

Wolnym krokiem podeszła do fotela. Usiadła wygodnie,

zamknęła oczy i zaczęła się kołysać. Do przodu i do tyłu, do przodu i
do tyłu. Czuła, że powoli odzyskuje spokój. I dobrze, bo trzeba
przemyśleć, co dalej. W każdym razie koniec z tym cyrkiem i
udawaniem szczęśliwej małżonki.

Nie słyszała, kiedy Luke wsunął się do pokoju. Nagle fotel

przestał się kołysać. Otworzyła oczy i zobaczyła tuż przed sobą jego
twarz. Stał pochylony, z rękoma opartymi o poręcze fotela.

- Nie odejdziesz.
- Odejdę. Jak tylko Ellie się obudzi.
- Nie. Zawarliśmy umowę, która obowiązuje obie strony.
- A ja od tej umowy odstępuję. Nieodwołalnie. A może wolisz,

żebym przyjęła propozycję twojego hojnego dziadka? Tak jak każe
rodzinna tradycja?

- Nie, Lindsay. Rozmawiałem z nim. To się nigdy nie powtórzy.

A ty zostajesz.

Usłyszeli, jak Ellie zakwiliła przez sen i poruszyła się

niespokojnie.

- Chodźmy stąd, Lindsay, bo obudzimy dziecko.
- Nie szkodzi. I tak powinnam już ją karmić. Przecież niedługo

siódma i pora na tę waszą wytworną kolację.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Wytworną kolację Marabel poda wtedy, kiedy ją się poprosi.

Nawet nad ranem. A dziecko niech sobie jeszcze pośpi.

Lindsay z wielką niechęcią zaczęła podnosić się z fotela. Kiedy

stanęła już na nogach, Luke złapał ją za rękę i pociągnął za sobą. Szła
za nim, ale tylko dlatego, że ją ciągnął.

- Zupełnie nie rozumiem, jak możesz być do niego tak

przywiązany - mruczała cicho pod nosem, wyrzucając z siebie resztki
złości. - To nie jest dobry człowiek. A gdybym rzeczywiście wzięła od
niego tę łapówkę?

Luke nie odzywał się, dopóki nie weszli do sypialni i dopóki nie

zamknął za sobą starannie drzwi. Dopiero wtedy puścił dłoń Lindsay i
spokojnie zaczął ściągać T - shirt.

- Lindsay, wierzę ci. Znam dziadka nie od dziś, ciebie też już

zdążyłem trochę poznać - oświadczył stanowczym głosem. - Wiem, że
chciałaś, aby wyłożył karty na stół.

T - shirt pofrunął na podłogę i Luke zaczął rozpinać zamek z

dżinsów. Lindsay rozejrzała się za krzesłem. Przysiadła na brzeżku i
popatrzyła na brązową, gładką skórę mężczyzny. Pokochała go. I po
co? To uczucie w obecnej sytuacji tylko tę sytuację pogarsza.
Zamknęła oczy. Nagle jej policzka dotknęło coś ciepłego i
pachnącego znajomą wodą. Policzek Luke'a.

- Nie martw się, on już nigdy nie zrobi ci takiej przykrości. Teraz

poczuła na wargach delikatny pocałunek.

- Umyję się piorunem. Poczekasz na mnie?
Skinęła głową i otworzyła oczy. Patrząc, jak znika w łazience,

pomyślała, co by to było, gdyby zrzuciła sukienkę i pobiegła za nim
pod prysznic? No cóż, w tym stanie ducha coraz głupsze myśli
przychodzą jej do głowy. Wstała z krzesła i zaczęła zbierać z podłogi
ubranie Luke'a. Czy wszyscy mężczyźni lubią, żeby ich kobiety
sprzątały po nich? Chyba tak. Will w każdym razie nie miał nic
przeciwko temu. Ale nie powinna porównywać byłego męża z tym
dziwnym mężem na czas określony umową. Tym bardziej że Will nie
miał żadnych szans. Jak mógł konkurować z bogatym, pewnym siebie
biznesmenem? Chociaż na pewno pod jednym względem go
przewyższał. Will kochał Lindsay, a Luke nie. On tylko podpisuje z
nią umowy, mówi o zobowiązaniach i ustala nowe zadania. Ich
romans to tylko miły dodatek do transakcji. A z Willem wszystko było

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

takie proste i radosne. Nie było żadnych umów, kąsających
teściowych ani despotycznych dziadków.

Atmosfera podczas kolacji, jak zwykle, naładowana była

elektrycznością. Lindsay demonstracyjnie nie odzywała się ani
słowem, zastanawiając się, czy takie męczenie się przy jednym stole
ma w ogóle sens. Catherine trajkotała bez przerwy, rozpływając się
nad Jeannette, która jest zachwycona pobytem w Stanach, ale też i
bardzo szczęśliwa, że wróciła do domu. Jeannette bardzo tęskniła za
wszystkimi i ogromnie żałuje, że połakomiła się wtedy na te udziały
dziadka. Luke, wcale nie zainteresowany przeżyciami Jeannette,
odpowiadał chłodno „tak" albo „nie", a Lindsay znów zastanawiała
się, czy ta kobieta robi to specjalnie, czy udając wielką damę, jest
całkowicie pozbawiona taktu.

Nie, jest na to zbyt sprytna. Robi to specjalnie, aby Lindsay w

domu Luke'a czuła się jak najgorzej.

Tuż przed deserem w „niani" dały się słyszeć znajome odgłosy,

niezawodnie zapowiadające, że Ellie za chwilę uderzy w głośny płacz.

- Proszę wybaczyć - bąknęła Lindsay, zrywając się od stołu.
- Po co ten pośpiech - odezwała się niemiło Catherine. - Niech

Marabel zajmie się dzieckiem. Nie warto przerywać sobie kolacji.

Lindsay, już w drzwiach, odwróciła się. Nauki Catherine nie

poszły na marne. Szare oczy były lodowate, równie lodowaty
uprzejmy głos.

- Moje dziecko, proszę pani, może mi zawsze przerwać kolację,

także śniadanie i obiad. Uwielbiam opiekować się moją córeczką, bo
ją kocham i chcę, żeby kiedyś mogła wspominać szczęśliwe
dzieciństwo. A więc państwo łaskawie wybaczą!

Odwróciła się na pięcie i jak strzała pomknęła na górę. Przez

blisko dwie godziny nie wychodziła z pokoju dziecka. Po karmieniu,
tuląc do siebie córeczkę, siedziała dalej w fotelu, nucąc dziecku
kołysanki i szepcząc różne czułości. Kiedy powieki małej zaczęły
opadać, Lindsay ucichła i zatopiła się w marzeniach. Myślała o
przyszłości. Będą sobie żyły tylko we dwie. Tak, tylko we dwie.
Lindsay już dwa razy oddała swoje serce i nie zamierza robić tego po
raz trzeci. Miała już tyle wspomnień. Will, z którym uczyła się
kochania. Will to pierwsze pocałunki, plaża, śmiech i latawce. A
Luke? Jak to z nim jest? Czasami jest tak pięknie, ale najczęściej
trudno i gorzko. I takie będą o nim wspomnienia.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Ellie spała już głębokim snem, ale Lindsay nie kładła jej do

łóżeczka. Siedziała dalej w fotelu, patrząc w ciemne okno i myślała,
ile to błędów popełniła w ciągu ostatnich miesięcy. A najgorszym,
niewybaczalnym jest ten, że zakochała się w Luke'u. Był piękny i
władczy, mądry i opiekuńczy. A jednocześnie nie mieli ze sobą nic
wspólnego. Każde z nich należało do innego świata. Spotkali się przez
przypadek i nawet ich gorący romans wkrótce się skończy. Ich
romans. Lindsay poczuła, że jej ciało zaczyna wysyłać niebezpieczne
sygnały.

W otwartych drzwiach zamajaczyła wysoka postać.
- Lindsay?
- Słucham? - szepnęła.
- Ellie śpi?
- Tak.
- Połóż ją i chodź.
Lindsay, z głową jeszcze pełną marzeń, ułożyła córeczkę w

łóżeczku, włączyła nadajnik i chwyciwszy „nianię", poszła z Lukiem.
Na chwilę oślepiło ją ostre światło w holu, ale potem znów otulił
półmrok sypialni. Usłyszała cichy odgłos zamykanych drzwi, Luke
objął ją, po czym gorące, łapczywe usta poszukały jej warg. A potem,
kiedy zmęczeni miłością, leżeli obok siebie w ciemnościach, usłyszała
jego dźwięczny, bardzo przytomny głos:

- Lindsay? Obiecaj, że zostaniesz. Rozumiem, że jesteś wściekła

na Jonathana, ale ucieczka niczego nie zmieni. Proszę, Lindsay.
Wszystkim nam jest teraz bardzo ciężko, więc niech przynajmniej
mam pewność, że żaden szalony pomysł nie przyjdzie ci do głowy.
Zgoda?

- To powiedz jeszcze raz, że mi wierzysz. Zależy mi na tym.
- Wierzę ci. Przecież zawarłem z tobą niejedną umowę i wiem,

że nie jesteś interesowna. A więc obiecujesz?

- Obiecuję.
- Niezależnie od tego, jak to będzie?
- Niezależnie od tego - powtórzyła jak echo Lindsay i uniosła

głowę. - A jak to ma być, Luke?

- Nie wiem, ale wolę zastrzec.
- Brzmi to bardzo urzędowo - zaśmiała się Lindsay, układając z

powrotem głowę na jego ramieniu.

- Skrzywienie zawodowe.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Aha.
Czując pod głową wspaniałe mięśnie, zastanawiała się, skąd Luke

ma taką kondycję, skoro cały dzień przesiaduje w firmie. Wygląda
tak, jakby trenował sport albo pracował fizycznie, a nie głową.

- Luke, śpisz?
- Jeszcze nie.
- Może popływalibyśmy kiedyś żaglówką?
- A dlaczego właśnie żaglówką?
- Bo to taki piękny sport. Jonathan mówił, że kiedyś chciałeś

żeglować, ale ci nie pozwolił. Czy twój ojciec był żeglarzem?

- Nie, tylko projektował i budował żaglówki. Ale na pewno też

trochę pływał.

- A ty?
- Tylko raz. Kiedyś pewien klub biznesmenów zaprosił mnie na

swoją łódź. Pływaliśmy kilka godzin. Nie powiem, żeby mi się nie
podobało.

- Tylko tyle? A nie miałeś poczucia takiej radości, wręcz

uniesienia, kiedy łódź mknie po wodzie, żagle łopocą, a tobie wiatr
smaga twarz? Przynajmniej ja tak to sobie wyobrażam.

- Może i masz rację. Słońce prażyło wtedy niemiłosiernie, a my

musieliśmy manewrować łodzią, żeby dopłynąć do wyznaczonego
miejsca. W pewnym momencie o burtę uderzyła potężna fala i wtedy,
na tle rozbryzgującej się wody, zobaczyłem tęczę. Tęczę, która
poruszała się razem z wodą. To było piękne. A poza tym ta wałka z
żywiołem!

- Męska sprawa - mruknęła Lindsay, zachwycona, że Luke tak

łatwo połknął haczyk. - Ty w ogóle kojarzysz mi się z jakimś
piratem... Nie śmiej się. Jesteś też taki wielki, ciemny i groźny, no i
ten charakter. Bo pirat to taki facet, który nie wyobraża sobie życia na
lądzie, ale wrodzona próżność nie pozwala mu wybrać jakiegoś
spokojniejszego zawodu, na przykład rybaka.

- Próżność? Wrodzona? Ach ty, rybaczko!
Luke w jednej chwili przekręcił się na brzuch, przykrywając

Lindsay swoim ciałem.

- Nie jestem próżny.
- No, już dobrze, dobrze, nie jesteś. - Lindsay delikatnie

pogłaskała groźne, pirackie oblicze. - Ale lubisz rządzić?

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Ja?! - zdumiał się Luke. - Ja tylko słucham poleceń. Teraz, na

przykład, mam kupić żaglówkę.

- Tylko po to. żebyś miał trochę radości i rozrywki. Takiej

męskiej!

Nagle Lindsay wyczuła, że Luke'a z wolna opuszcza żartobliwy

nastrój.

- Sam nie wiem, Lindsay. Moje życie wcale nie jest takie złe, nie

wiem, czy koniecznie trzeba coś tu zmieniać.

Wyglądało na to, że Jonathan z wiadomych powodów skutecznie

zaszczepił Luke'owi niechęć, a przynajmniej obojętność wobec sportu,
który, zdaniem Lindsay, absolutnie na to nie zasługiwał.

- Czyli tylko i wyłącznie firma, a pod wieczór wizyta u chorego

dziadka?

- Trudno, żebym go nie odwiedzał.
- Tego mi nie musisz tłumaczyć. Ale ty, Luke, masz przed sobą

długie życie. Nie gniewaj się, ale co będziesz robił, kiedy będziesz
miał już tylko firmę?

- Może będę spędzał więcej czasu z rodziną?
Jasne. Kiedy odprawi tymczasową żonę, ożeni się z tą zielonooką

pięknością i będzie z nią latał z przyjęcia na przyjęcie.

- To co, śpimy? - spytał Luke.
- Tak.
Luke ułożył się z powrotem na plecach i sennym głosem

przekazał ostatnią informację.

- Aha, byłbym zapomniał. Jutro Jeannette przychodzi do nas na

kolację.

Następnego dnia Lindsay. zaraz po porannym karmieniu, zabrała

Ellie do ogrodu. Pogoda była przepiękna i Lindsay chciała, aby
dziecko jak najdłużej przebywało na powietrzu. Luke pojechał do
firmy załatwić kilka pilnych spraw, ale obiecał, że wróci wcześniej i
dołączy do nich. Lindsay rozłożyła gruby kocyk na trawie w
zacienionym miejscu i ulokowała na nim rozbrykaną, gaworzącą Ellie.
Sama przysiadła obok, patrząc z zachwytem na przepiękne róże i
długie rabaty stokrotek, wysadzone po brzegach purpurowymi
petuniami. Prawdziwe królestwo kwiatów, które przed wiatrem
chroniły wysokie eukaliptusy, a rozłożyste drzewa figowe przed
palącym słońcem.

Ktoś nadchodził ścieżką. Lindsay była pewna, że to Luke.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Odwróciła głowę, żeby z daleka powitać go uśmiechem, ale

uśmiech zamarł na jej ustach. Ścieżką sunęła Catherine. Ona też chyba
nie była zachwycona. Zawahała się na moment, jednak nie miała już
odwrotu. Podeszła bliżej, i skinąwszy głową synowej, przysiadła na
ławeczce. Ciekawe, czy po to, aby wygłosić wykład na temat
rozpieszczania dzieci?

- Pięknie dziś - zauważyła sztywno, patrząc, jak Lindsay wsuwa

kwiatek między malusieńkie paluszki Ellie. - Myślisz, że ona już wie,
że to kwiatek? - spytała ze zdziwieniem.

- Nie wiem - odparła z uśmiechem Lindsay. - Ale wydaje mi się,

że dobrze, żeby widziała wokół siebie dużo pięknych kolorów.

- To chyba strata czasu.
- Dlaczego? Przecież to nie zaszkodzi. A pani lubi małe dzieci?
- Nie bardzo wiem, jak się nimi zajmować - przyznała

niespodziewanie szczerze Catherine. - Nigdy nie opiekowałam się
małym dzieckiem.

- Jak to?
- Mój ojciec zawsze był zamożny, mogłam więc zatrudnić

pielęgniarkę, potem nianię i one właściwie robiły przy Luke'u
wszystko - powiedziała Catherine dziwnie zgaszonym głosem,
westchnęła, po czym wyjęła z kieszeni nożyce. - Przyszłam ściąć
trochę kwiatów na stół, na tę dzisiejszą kolację.

Stała jednak dalej, wpatrując się w Ellie, która zawzięcie kopała

nóżką promień słońca, padający na kocyk.

- Zupełnie nie pamiętam Luke'a, kiedy był taki malutki.

Pamiętam, jak był już chłopczykiem, bardzo żywym. Mieszkaliśmy
wtedy u mojego ojca, tam też jest wielki ogród. Ojciec kazał
zbudować dla Luke'a prawdziwy fort z drewnianych bali. Lindsay,
niezależnie od tego, co myślisz, ja kocham mojego syna.

- Ale pani mu tego w ogóle nie okazuje.
- Trudno, taka już jestem.
- Nie chodzi mi o to, żeby go głaskać po głowie czy coś w tym

rodzaju. Przecież to dorosły mężczyzna. Chodzi mi o to, że pani, jako
matka, powinna go wspierać i stawać po jego stronie.

- Ja zawsze pomagam mojemu synowi.
- A dlaczego musiał ożenić się z kelnerką? Jonathana można

jeszcze od biedy jakoś zrozumieć, ale pani? Dlaczego pani też stara
się narzucić mu... pewne rzeczy? Chociaż właściwie nie ma się czemu

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

dziwić. Kobieta, która nie staje po strome męża, nie będzie też
wspierać swojego syna.

- Bardzo śmiała opinia ze strony kogoś, kto nie zna całej sytuacji

- powiedziała ostro Catherine.

- Oczywiście, że nie znam. Wiem tylko, że mnie nie można

przekupić, abym odeszła od Luke'a - odcięła się Lindsay.

- To nie to samo, Lindsay. Thomas był młody i biedny, mieliśmy

po dwadzieścia lat. Wiedziałam, że z nim będę przez całe życie
biedna. Ty wiesz, jak to jest, bo sama żyłaś w niedostatku. Sądzę, że
pieniądze zaważyły na twojej decyzji o małżeństwie z Lukiem.

- Owszem, pieniądze, ale nie dla mnie, proszę pani. Byłam w

bardzo trudnej sytuacji i bałam się o dziecko. Po prostu. A pani była
rozczarowana, że dwudziestoletni mężczyzna nie jest tak bogaty, jak
pani ojciec, co najmniej pięćdziesięcioletni, który zdążył się dorobić.
Luke jest po trzydziestce, ma podobno więcej pieniędzy niż Jonathan,
ale Luke'owi dziadek pomógł na starcie. Jonathan mógł to samo
zrobić dla swojego zięcia. Pomóc na starcie, a nie poddawać jakimś
tam próbom. Kto wie, może wszystko potoczyłoby się inaczej?

Lindsay zauważyła, że na twarzy Catherine pojawia się wyraz

najwyższego zdumienia, postanowiła więc zakończyć swoje wywody.

- W każdym razie, to nie moja sprawa. Za parę tygodni zniknę z

waszego życia. Teraz chodzi tylko o to, aby jakoś tam tolerować się
nawzajem. Potem nigdy już się nie zobaczymy.

Odpowiedź tymczasowej teściowej była zadziwiająco szczera.
- Mam nadzieję, że tak się stanie - powiedziała sucho. Nie

odchodziła jednak, tylko dalej patrzyła na Ellie. Twarz

starszej pani złagodniała. Kiedy Ellie chciała włożyć sobie do

buzi stokrotkę, Catherine pochyliła się i wyjęła kwiatek z malutkiej
piąstki.

- Może pani chce ją wziąć na ręce? - spytała trochę nieśmiało

Lindsay.

- Ja?
Catherine przykucnęła przy kocu i ostrożnie podniosła niemowlę.

Przytuliła je do siebie i usiadła na ławce. Lindsay patrzyła na kwiaty,
ale kątem oka widziała doskonale, jak Catherine z rozczuleniem
ogląda malutkie rączki, głaszcze włoski nad karczkiem Ellie, potem
chodzi z małą po ścieżce i pokazuje jej kwiatki, motylki i słońce. Po
kilkunastu minutach jakby zmarkotniała.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Muszę już iść, mamy dzisiaj gościa - powiedziała cicho,

oddając dziecko. - Ubierz się odpowiednio, dobrze?

- Aha, bo przychodzi Jeannette? - spytała sucho, odwracając

wzrok.

Catherine nie może zauważyć, że jej entuzjastyczny stosunek do

byłej narzeczonej Luke'a drażni Lindsay. Na pewno starałaby się to
jakoś wykorzystać. I pomyśleć, że jeszcze przed chwilą teściowa tak
miło bawiła się z Ellie i Lindsay wydawało się, że może w końcu choć
trochę ją polubi.

- Proszę pani! - zawołała do Catherine, podchodzącej już do

różanych krzewów. - Czy pani wie, że Luke kupuje żaglówkę? Jestem
zachwycona!

Nawet z tej odległości zauważyła, jak Catherine pogardliwie

wzrusza ramionami i dosłyszała ironiczny komentarz.

- Co za niedorzeczny pomysł! Jakby Luke nie miał nic innego do

roboty.

Kiedy pół godziny później w ogrodzie zjawił się Luke, Lindsay

nie powiedziała mu o rozmowie z Catherine. Po co psuć nastrój?
Siedzieli sobie na trawie, koło kocyka Ellie. Luke zerwał źdźbło trawy
i delikatnie łaskotał małą po policzkach. Dwa razy odniósł sukces, bo
Ellie uśmiechnęła się do niego. Było cicho, spokojnie, siedzieli we
troje i Lindsay nagle poczuła się bardzo szczęśliwa. Bardzo
nierozsądne uczucie, skoro za kilka tygodni wszystko się skończy.
Walczyć z nim? Nie, nie trzeba, niech te chwile naprawdę będą
piękne.

Lindsay jeszcze raz zajrzała do pokoju dziecka, aby przekonać

się, że Ellie śpi jak suseł. Dzwonek u drzwi wejściowych dzwonił
jakiś kwadrans temu, a więc Jeannette przybyła już do domu Luke'a
Wintersa. Lindsay doskonale zdawała sobie sprawę, że razem z
innymi domownikami powinna czekać na drogiego gościa w salonie.
Było to jednak ponad jej siły. No tak, ale czas płynie nieubłaganie.
Stanęła na szczycie schodów. Trzeba zejść, bo inaczej przyślą po nią
Marabel. Boże, dlaczego w tym domu nie można spokojnie zjeść
kolacji w swoim pokoju? Już na schodach przykleiła do ust jak
najszerszy, najbardziej promienny uśmiech. Stając na progu salonu,
zauważyła, że panie, owszem, są i siedzą na kanapie, ale brakuje im
męskiego towarzystwa.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- O, Lindsay! - powiedziała Catherine, bacznie spoglądając na

sukienkę synowej. - Jeannette, zdaje się, że miałyście już okazję się
poznać?

- O tak, na balu. Witaj, Lindsay!
Niepewny uśmiech na twarzy Jeannette dodał Lindsay odwagi. A

więc zielonooka piękność też w tej sytuacji nie czuje się najlepiej.
Lindsay powitała ją pełnym głosem, nie zapominając o szerokim
uśmiechu, po czym usiadła na jednym z krzesełek obitych brokatem i
zapytała o swojego męża.

- Musiał koniecznie do kogoś zadzwonić - wyjaśniła Catherine. -

Ale zaraz tu będzie.

Faktycznie, w tej samej chwili na progu salonu ukazał się Luke.
- Proszę wybaczyć, to była bardzo pilna sprawa - powiedział z

miłym uśmiechem, szukając wzrokiem spojrzenia Lindsay. -
Kochanie, wyglądasz prześlicznie!

Do gościa podszedł z miłym uśmiechem i wyciągniętą dłonią, ale

Jeannette z wdziękiem wspięła się na paluszki i pocałowała go w
policzek.

- Bardzo się cieszę, że zaprosiliście mnie do siebie - zagruchała

niskim, pieszczotliwym głosem.

Luke odsunął się o krok i wygłosił uprzejmą formułkę:
- Zawsze miło cię widzieć, Jeannette. Jesteś piękna, jak zawsze.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Dłonie Lindsay zacisnęły się w pięści. Była wściekła. Czy z

powodu wizyty Jeannette? A może dlatego, że panna Sullivan jest
piękna jak zawsze, a ona, Lindsay, wygląda tylko ślicznie?
Wyprostowała palce. Po co się tak denerwować? Ten cyrk nie potrwa
już długo. No, tak, ale kiedy się skończy, wszystko wskazuje na to, że
panna Sullivan zostanie nową panią Winters. Żoną Luke'a. A z tym
serce Lindsay nie chciało się pogodzić. Dlaczego nie może być tak jak
dziś, w ogrodzie? Luke, Lindsay i Ellie, i to poczucie szczęścia.

Niestety, będzie inaczej, bo choć Lindsay pokochała Luke'a nie

dla pieniędzy, jest dla niego tylko partnerką w interesach. Stroną w
umowie zawartej na czas określony.

Kolacja upływała w miłej atmosferze. Przede wszystkim

Catherine, skoncentrowana na miłym gościu, zostawiła synową w
spokoju. Luke, jak zwykle, siedział na poczesnym miejscu, matka z
lewej strony, a miejsce żony po prawicy zajęła Jeannette. Lindsay
usadzono na drugim końcu stołu, skąd mogła przysłuchiwać się
wartkiej, dowcipnej rozmowie, do której nikt nie starał się jej włączyć.
Omawiano najnowsze sensacje towarzyskie, wspominano wydarzenia
z przeszłości i ludzi, których Lindsay, oczywiście, nie znała.
Poprzestała więc na delektowaniu się dziełami sztuki kulinarnej
Rachel, popatrywaniu na męża i czekaniu z utęsknieniem na
zakończenie tego koszmarnego wieczoru.

- Bardzo się zmartwiłam, kiedy dowiedziałam się o chorobie

Jonathana - szczebiotała Jeannette. - To okropne!

- Tak, to wielki cios - powiedziała smutnym głosem Catherine. -

Chwała Bogu, że ojciec nie musi być w szpitalu. Moje mieszkanie jest
za małe, ale na szczęście w domu Luke'a można było stworzyć
Jonathanowi komfortowe warunki.

- Z wielką chęcią odwiedziłabym Jonathana, o ile sprawi mu to

przyjemność. Wiem, Luke, że jesteś na mnie zły z powodu tych
udziałów, o których dyskutowałam z twoim dziadkiem, ale uwierz mi,
ja tylko chciałam pójść staremu człowiekowi na rękę. I jednocześnie
pójść za głosem serca...

Ostatniemu zdaniu towarzyszyło spojrzenie tak powłóczyste, że

Lindsay siłą powstrzymała się, aby nie rzucić w zielonooką piękność
przynajmniej łyżeczką.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Jonathan bardzo ucieszy się z twojej wizyty, Jeannette -

powiedział Luke. - Zapytamy pielęgniarkę. Jeśli Jonathan jest w
formie, wypijemy u niego kawę.

- To cudownie - piała Jeannette, nie odrywając od Luke' a oczu

pełnych uwielbienia, a Lindsay czuła, że robi jej się niedobrze. Siedzi
tu, jak kołek, jak piąte koło u wozu, a przecież ten wspaniały
mężczyzna na drugim końcu stołu ma romans właśnie z nią. Łączą ich
wspólne noce i pocałunki. Jak na razie, Luke Winters należy do
Lindsay i najwyższy czas przypomnieć o swojej obecności.

- Luke, kochanie, może opowiesz Jeannette o naszych planach

żeglarskich? Że zamierzasz kupić łódź?

- Głupota - natychmiast obruszyła się Catherine, rzucając

synowej gniewne spojrzenie. - To tylko taki niedorzeczny pomysł
Lindsay.

- Mój mąż od dawna chciał zająć się tym sportem - opowiadała

gładko Lindsay, nie spuszczając oczu z Luke'a. - Pracuje bardzo
ciężko, musi więc mieć jakąś odskocznię. Trzeba przecież oderwać się
trochę od codziennego życia, prawda, kochanie?

Czuła, że jej serce wali jak młot. Ryzykowała. Jeśli Luke jej nie

poprze, wyjdzie na kompletną idiotkę.

- Nie wiedziałam, Luke, że żeglarstwo cię pociąga - zaczęła

Jeannette niepewnym głosem. - Bo ja, na przykład...

- Wcale go nie pociąga - przerwała kategorycznym głosem

Catherine. - I nie musi kupować żadnej żaglówki.

- Oczywiście, że nie musi - stwierdziła ze spokojem Lindsay. -

Jednak każdy czasami chce popatrzeć sobie na tęczę, rozpiętą wśród
fal, prawda, Luke? Poza tym żeglarstwo powinno być ci bliskie,
ponieważ twój ojciec był z tym związany.

- Ojciec Luke'a? - zdziwiła się Jeannette. - Nic o tym nie wiem.
- Nic dziwnego. Żony o swoich mężach wiedzą zwykle więcej

niż obce osoby.

- Wydaje mi się, że moglibyśmy porozmawiać o czymś innym -

powiedziała szorstko Catherine.

- Oczywiście - przytaknęła Lindsay. - Po co o tym mówić, skoro

nie kupiliśmy jeszcze łodzi, prawda, kochanie? Może zajmiemy się
tym podczas następnego weekendu? Trzeba starannie wybrać model,
chyba nie chcesz, żeby dzieci wypadały nam za burtę?

Nareszcie! W oczach Luke'a pojawiły się wesołe iskierki.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Nie strasz, kochanie! Oczywiście, trzeba będzie wybrać łódź

nadającą się dla rodziny z gromadą urwisów. Będzie nam miło, mamo,
jeśli czasem do nas dołączysz i udzielisz cennych wskazówek. Masz
przecież doświadczenie.

- Pływałaś, Catherine? - spytała ze zdumieniem Jeannette.
- Och! Kiedyś tam, wiele lat temu i w ogóle nie chcę o tym

wspominać. Moja noga nie postanie na żadnej żaglówce.

- Ja natomiast z wielką chęcią wybrałabym się z wami -

oświadczyła Jeannette. - Przed wyjazdem do Stanów pływałam trochę
po porcie. Mogłabym nawet przetestować waszą łódź.

Lindsay natychmiast oczyma wyobraźni ujrzała zielonooką

piękność, lądująca w wodzie po kolizji z jednym z tych luksusowych
jachtów, których pełno jest w sydnejskim porcie.

- Bardzo was proszę, nie rozmawiajcie o tym przy Jonathanie -

poprosiła Catherine. - Dla ojca to temat drażliwy, a jego absolutnie nie
wolno teraz denerwować.

- Mamo, przecież to oczywiste - obruszył się Luke. - Jonathan

nie dowie się o mojej łodzi.

Temat został wyczerpany i Lindsay znów wypadła z gry. Nie

przejmowała się tym. Osiągnęła, co chciała. Zaznaczyła swoją
obecność i zasygnalizowała wszem i wobec, że Luke Winters w chwili
obecnej należy do niej.

Marabel przyszła z wiadomością, że pan Balcomb czuje się nieźle

i Luke polecił podać deser w pokoju chorego. Kiedy wszyscy już się
przywitali i porozsiadali na krzesłach, Luke zagadnął:

- No, i jak, dziadku? Zadowolony jesteś, że masz gościa?
- Oczywiście! Jestem bardzo zadowolony, że Jeannette mnie

odwiedziła, choć jednocześnie zdumiony, że zdecydowała się tu
przyjść po tym, co jej zrobiłeś. Masz mocne nerwy, chłopcze! Twoja
żona i twoja była narzeczona. Nieźle, nieźle.

- To już przeszłość - wtrąciła szybko Jeannette. - Luke i ja

postanowiliśmy zostać przyjaciółmi. A jak pan się dzisiaj czuje?

- Zmęczyłem się trochę, ale w bardzo przyjemny sposób. Była u

mnie moja prawnuczka. Jaki to słodki dzieciak, szkoda tylko, że
przypomina mi o tym, że nie jestem już najmłodszy!

Lindsay spojrzała na Jonathana ze zdumieniem. Czyli Ellie sama

chodzi z wizytą do pana Balcomba? Zauważyła, że Marabel ma trochę
niewyraźną minę, Lindsay uśmiechnęła się do niej i nieznacznie

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

skinęła głową. Czy może mieć pretensję do kogoś, kto chce zrobić
przyjemność umierającemu człowiekowi?

- Prawnuczka? - spytała Jeannette prawie niedosłyszalnym

głosem.

Ciekawe, pomyślała Lindsay, czy Catherine zdążyła odsłonić

przed Jeannette wszystkie tajemnice rodziny Wintersów?

- Moja pielęgniarka, panna Spencer, i ja będziemy uczyć małą,

żeby mówiła do mnie dziadku - oznajmił dumnie Jonathan. - Ale na to
trzeba jeszcze trochę poczekać.

- A mnie nie pozwalałeś tak do siebie mówić - powiedział Luke.
- Bo wtedy byłem w kwiecie wieku, chłopcze! A teraz jestem

naprawdę stary i chcę, żeby ten kwiatuszek powiedział do mnie
dziadziu. Wtedy umrę szczęśliwy.

Oczy Lindsay zwilgotniały. Och, Boże, więc jest tak, jak chciał

Luke. Dzięki Ellie Jonathan, leżąc na łożu śmierci, ma chwile
prawdziwej radości. Więc te wszystkie kłamstwa mają sens...

Było już późno, kiedy gość odjechał. Catherine poszła prosto do

łóżka, a Lindsay i Luke zrobili wieczorny obchód domu. Wchodzili do
każdego pokoju na parterze i Luke sprawdzał okna i gasił światła.
Potem szli sobie po schodach na górę, nie spiesząc się, pogadując
półgłosem. Zupełnie jak stare małżeństwo, pomyślała Lindsay. Razem
zajrzeli do dziecka, potem poszli do małżeńskiej sypialni. Kiedy Luke
zamknął drzwi, Lindsay rzuciła jak najbardziej obojętnym tonem:

- Ta Jeannette rzeczywiście jest piękna i taka elegancka.
- Może i tak - powiedział Luke, odwracając ją ku sobie. -

Przypomina mi moją matkę.

- To znaczy?
- Z wierzchu ładne opakowanie i uprzejmy uśmiech - powiedział

Luke i otoczywszy żonę ramionami, zakończył dramatycznie: - A w
środku lód.

- Jesteś bardzo surowy - stwierdziła Lindsay i zabrała się za

rozwiązywanie krawata męża. Och, jak jej było dobrze w jego
ramionach. Ich romans jest po prostu cudowny. - Jak możesz być tak
krytyczny...

- Mogę - mruknął, rozpinając jej sukienkę. - Chociażby przez

porównanie. Bo moja żona w środku jest gorąca jak słońce w
południe. A do tego najśliczniejsza na świecie.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Następnego dnia Lindsay poprosiła pannę Spencer, żeby

niezależnie od pory dnia i okoliczności zawiadamiała ją zawsze, kiedy
pan Jonathan będzie chciał zobaczyć małą Ellie. Od tej chwili
niemowlę było stałym gościem pana Balcomba, najczęściej przed
południem. Czasami przynosiła je Lindsay, czasami panna Spencer
albo Marabel. Starszy pan odżywał. Kazał Luke'owi kupić mnóstwo
pięknych zabawek i po każdej wizycie Ellie obdarowywana była jedną
z nich, choć wiadomo było, że jest na te cuda jeszcze za mała.
Podczas odwiedzin Jonathan zawsze prosił, żeby położyć
„kwiatuszek" na łóżku. Mógł przemawiać do małej bez końca, z
czułością, której nikt by u niego nie podejrzewał. Wychudłą dłonią
delikatnie dotykał maleńkich paluszków i pucołowatych policzków, i
promieniał, kiedy malutka posyłała mu swoje cudowne uśmiechy. A
potem wszystkim zdawał szczegółową relację o tym najważniejszym
wydarzeniu dnia.

Między Lindsay a Jonathanem nastąpiło zawieszenie broni.

Lindsay starała się niczym go nie drażnić i widząc, jak Jonathan
przepada za Ellie, myślała ze smutkiem, że jest jeszcze za mała, aby
zapamiętać człowieka, który jest dla niej najwspanialszym dziadkiem,

Po południu Lindsay wynosiła Ellie do ogrodu. Parę razy, ku jej

zdumieniu, dołączyła do nich Catherine. O dziwo, było bardzo
przyjemnie. I Lindsay, i Catherine unikały drażliwych tematów.
Najczęściej śmiały się obie serdecznie, kiedy Ellie dokonywała
wielkiego czynu, przekręcając się z plecków na brzuszek. Catherine z
wyraźną przyjemnością brała Ellie na ręce i przechadzała się z nią po
ogrodzie, pokazując maleństwu różne rzeczy. Wyglądało to tak, jakby
nadrabiała coś, co jej kiedyś umknęło.

Mijały dni, podobne do siebie. Luke starał się wracać z pracy jak

najwcześniej. Lindsay, z małą na ręku, zwykle czekała już w holu.
Luke natychmiast rzucał teczkę na stół, chwytał Ellie i ostrożnie
podnosił do góry. Następowała chwila pełna napięcia i w końcu na
słodkiej buzi pojawiał się uwielbiany przez wszystkich uśmiech. Był
to już rytuał, ale Lindsay za każdym razem patrzyła zafascynowana.
Ten wielki mężczyzna obchodził się z dzieckiem tak zręcznie jak
najczulsza matka. I przy Ellie zaczął się śmiać. Coraz częściej, głośno
i radośnie, tak jak chciała tego Lindsay.

Po powitalnym uśmiechu Ellie Luke sadzał sobie małą na ręku i

objąwszy drugim ramieniem małżonkę, prowadził na górę. W sypialni

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Ellie zajmowała stanowisko na środku wielkiego łoża i wtedy Luke
mógł już pocałować Lindsay... zwykle tak mocno, że kręciło jej się w
głowie. Potem Luke przebierał się i opowiadał, co słychać w firmie, a
Lindsay zdawała relację, co żona i córka biznesmena robiły w ciągu
dnia. Wtedy Lindsay, patrząc na Luke'a, czuła, że z każdym dniem
kocha go coraz bardziej, choć z góry wiedziała, że jeszcze kilka
tygodni, może miesięcy i w jej życiu nie będzie już Luke'a Wintersa.
Dlatego podtrzymywała kontakty ze starymi znajomymi, zaglądała do
księgarni, wpadała do kafejki, pogadać z Jackiem. Przecież to świat,
do którego niebawem wróci. Dwa razy była w swoim starym
mieszkaniu, żeby odkurzyć i zabrać trochę rzeczy dla Ellie. Za
każdym razem mieszkanie wydawało jej się coraz mniejsze i coraz
bardziej obce, a piękny dom w Kirribilli coraz bliższy. Dom Luke'a.
Luke'a, który nie wie, że w sercu jego partnerki, z którą ubił już kilka
niezłych interesów i ma upojny romans, narodziło się uczucie.

W sobotę, o świcie, Jonathan Balcomb odszedł na zawsze. I

wtedy wszystko się zmieniło.

Kiedy panna Spencer przyniosła smutną wiadomość, Luke zerwał

się z łóżka, w sekundę się ubrał, po czym pobiegł do pokoju dziadka.
Potem poszedł do matki. Catherine wpadła w rozpacz. Zamknęła się w
swoim pokoju, zabraniając komukolwiek wchodzić, i Lindsay,
przechodząc pod jej drzwiami, słyszała cichy, przejmujący szloch.
Chciała wejść, pocieszyć, ale wiedziała, że nie jest osobą, którą
Catherine chciałaby w takiej chwili mieć przy sobie. Kiedy przyjechał
lekarz, Lindsay, aby nie przeszkadzać, zabrała Ellie do ogrodu.
Słyszała, jak przyjechał ambulans i jak potem odjeżdżał, zabierając
ciało Jonathana do kostnicy.

Wiadomość o śmierci Jonathana Balcomba zaczęła rozchodzić się

po mieście. Telefon dzwonił prawie nieustannie i Luke ściągnął do
pomocy jedną ze swoich sekretarek. Coraz częściej słychać było
dzwonek u drzwi. Do domu zaczęli przybywać przyjaciele i znajomi,
aby złożyć rodzinie zmarłego wyrazy współczucia.

Lindsay wróciła z ogrodu i położyła Ellie spać. Potem siedziała

przy małej i zastanawiała się gorączkowo, co właściwie ma zrobić. Jej
serce wyrywało się do Luke'a. Bardzo chciała być przy nim właśnie
teraz. Czy ma jednak do tego prawo? W takich chwilach szuka się
pociechy u bliskich. A ona? Przecież ona nie jest mu bliska, jest tylko
żoną na papierze i tymczasową kochanką. Kiedy Ellie spała już

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

głębokim snem, Lindsay wyszła do holu i cicho podeszła do drzwi
pokoju Catherine. Nie wiedziała, co usłyszy od starszej, drażliwej
pani, pomyślała jednak, że w takiej chwili nie wolno myśleć o sobie.

Zapukała i uchyliwszy drzwi, ostrożnie zajrzała do środka.

Catherine leżała na łóżku, twarzą zwrócona do okna. W ręku trzymała
chusteczkę, zmiętą, mokrą od łez.

- Proszę pani?
Starsza pani odwróciła głowę.
- Może... może pani czegoś potrzeba?
Catherine potrząsnęła głową, jej oczy znów napełniły się łzami.

Lindsay weszła do pokoju i cicho przemknęła do łazienki. Wróciła po
chwili i przysiadła na brzegu łóżka.

- Proszę, zmoczyłam ręcznik w zimnej wodzie. Pani tyle płakała.

Taki zimny kompres przyniesie ulgę.

Catherine posłusznie położyła ręcznik na twarzy.
- O Boże! Wszyscy wiedzieliśmy, że on umrze, a ja i tak nie

mogę w to uwierzyć.

Przez chwilę sprawiała wrażenie małej, zagubionej dziewczynki.

Lindsay delikatnie pogłaskała ją po ramieniu.

- Tak. Wszyscy chcemy, aby nasi bliscy byli z nami zawsze. A

kiedy odchodzą, nie potrafimy się z tym pogodzić - powiedziała
smutno. - Proszę pani, pani nie wolno opadać z sił. Może ja jednak
przyniosę trochę zupy albo przynajmniej coś do picia?

- Nie, nie, dziękuję.
Zapadło milczenie. Po chwili Catherine odezwała się słabym

głosem:

- Mój ojciec bardzo polubił twoją córeczkę. A ja nawet nie

pamiętam, jak on bawił się z małym Lukiem. W naszej rodzinie
zawsze było tak mało dzieci. Ja jestem jedynaczką, Luke też nie ma
rodzeństwa. A ojciec na pewno byłby szczęśliwy, gdyby miał wokół
siebie gromadkę dzieci.

- Pani ojciec był nadzwyczajny dla mojej Ellie. I kiedy ją

nosiłyśmy do niego, nigdy nie płakała, tylko cały czas się uśmiechała.
Myślę, że będzie za nim tęsknić.

- Ale ona jest jeszcze taka mała! Na pewno zapomni. Catherine

wybuchnęła płaczem i Lindsay znów delikatnie pogłaskała ją po
ramieniu. Ktoś cicho zapukał do drzwi.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Catherine? - rozległ się dźwięczny głos Jeannette Sulli - van. -

Och, Catherine, przyjmij ode mnie wyrazy najgłębszego współczucia.
Kiedy się dowiedziałam, natychmiast tu przybiegłam. Powiedz, co
mogę dla ciebie zrobić?

- Dziękuję, Jeannette, zawsze wiedziałam, że mogę na ciebie

liczyć.

- Nie będę paniom przeszkadzać - powiedziała cicho Lindsay i

wyszła z pokoju. Wiedziała, że Catherine w takiej chwili woli być z
Jeannette. I było jej z tego powodu bardzo przykro. Zeszła na dół, po
czym zajrzała do salonu. Siedziało tam kilku starszych panów,
niektórzy z nich w wieku Jonathana. Zobaczyła Luke'a,
rozmawiającego z jakąś parą w średnim wieku. Kiedy podeszła bliżej,
zauważyła, że Luke jest bardzo blady i ma na sobie te same dżinsy i
koszulę, które w takim pośpiechu nakładał dzisiejszego ranka.
Skończył rozmowę z małżeństwem i natychmiast zbliżył się do niego
jeden ze starszych panów.

- Luke, chłopcze - odezwał się smutnym głosem, kładąc mu dłoń

na ramieniu. - Nie mogę w to uwierzyć.

- Tak, trudno w to uwierzyć - odpowiedział Luke, a Lindsay

pomyślała, że będzie dziś tę formułkę powtarzał w nieskończoność.
Kiedy starszy pan odszedł, Luke spojrzał na Lindsay zmęczonymi,
jakby niewidzącymi oczami.

- Będą przychodzić cały dzień. Lepiej idź, Lindsay, i zajmij się

małą.

Wyszła z salonu. Luke dał jej jasno do zrozumienia, że nie jest

mu potrzebna. Wiedziała, że pogrążył się w rozpaczy, że nie jest sobą.
Ale gdyby chciał, nawet ze smutku i rozpaczy dałoby się wyczytać, że
pragnie, aby była przy nim. A on nie chciał. Pomyślała, że. Luke po
prostu trzyma się umowy. Jonathan umarł, umowa wygasa i dla
Luke'a Wintersa Lindsay przestała istnieć.

Tej nocy Luke nie przyszedł do ich sypialni. Lindsay czekała na

niego bardzo długo, walcząc ze snem. Następnego dnia poprosiła, aby
Hedley zawiózł ją do jej mieszkania. Czuła, że koniecznie musi
porozmawiać z kimś, dla kogo jeszcze istnieje. Zadzwoniła do
przyjaciół i poczuła ulgę, kiedy zaprosili ją na lunch w przyszły
weekend. Ellie zasnęła w swoim starym łóżeczku, a kiedy się
obudziła, Lindsay zadzwoniła po Hedleya i wróciła do domu w
Kirribilli. Przechodząc przez hol, zauważyła, że w salonie siedzi

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Catherine, a obok niej, jak wierny pies, panna Sullivan. Tej nocy Luke
również nie zjawił się, a Lindsay do rana nie zmrużyła oka.

Jonathana chowano w poniedziałek. Lindsay poprosiła Tilly, aby

popilnowała Ellie, po czym ubrała się w skromny, czarny kostium,
który poprzedniego dnia przywiozła ze swojego mieszkania. Kiedy
schodziła po schodach, uderzyło ją, że w całym domu zrobiło się
nagle bardzo cicho. Odnalazła Luke'a w salonie. Stał przy oknie i
spoglądał na ogród.

- Luke? Chciałam ci powiedzieć, że bardzo ci współczuję. Że

to... już się stało.

- Tak. Już się stało - powiedział smutnym głosem. - Lindsay, ty

nie musisz iść na pogrzeb.

- Nie chcesz?
- Nie, nie, ale jeśli czujesz się zobowiązana...
- Nie, Luke. Po prostu chcę być przy tobie.
Do salonu weszła Catherine, chwilę potem Jeannette. Catherine

prawie bez makijażu, w czarnej, prostej sukni, wyglądała elegancko i
dostojnie. Może tylko brylanty, połyskujące na szyi i palcach, były
zbyt okazałe. Jeannette, jak zwykle, wyglądała oszałamiająco. Czarny
żakiecik, rozchylony na biuście i króciutka spódniczka. Lindsay
zauważyła, że Catherine mierzy Jeannette od stóp do głów i
pomyślała, że może w głowie teściowej zaczyna coś świtać. Coś
rozsądnego.

Na stypę zaproszono kilkadziesiąt osób. Goście zapełnili parter,

część rozeszła się po ogrodzie. Lindsay nalała sobie ponczu i z
filiżanką w ręku przeszła przez ogród, pełen obcych ludzi.

Nikt jej nie znał, nikt jej nie witał. Miała wrażenie, że jest jakby

niewidzialna. Zauważyła, że Jeannette ani na krok nie odstępuje
Catherine i siłą rzeczy uczestniczy we wszystkich rozmowach.
Widziała z daleka głowę Luke'a, który ani razu nie poszukał jej
wzrokiem. Tak, jakby nie istniała.

Lindsay dotarła do najdalszego zakątka ogrodu, gdzie przysiadła

na ławce. Patrzyła na zieloną murawę i myślała o swojej córeczce.
Nagłe zobaczyła smukłą postać, która zmierzała w jej kierunku.

- Będzie mi bardzo brakowało Jonathana - stwierdziła Jeannette,

sadowiąc się obok Lindsay. - To był twardy staruszek, ale na swój
sposób bardzo sympatyczny. Luke będzie za nim tęsknić.

- Nie może być inaczej. Przecież to jego dziadek.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- No, tak. Aha, chciałam ci powiedzieć, że wiem wszystko.

Razem z Lukiem udawaliście przed Jonathanem szczęśliwe
małżeństwo, żeby staruszek miał trochę radości. Chciałam ci za to
podziękować.

- Ty? Ty mi dziękujesz?
- Oczywiście. Dzięki temu ostatnie dni Jonathana upłynęły

pogodnie. Przecież to byłoby okropne, gdybyście się rozwodzili na
kilka dni przed jego śmiercią. Jesteś bardzo wspaniałomyślna, że
zgodziłaś się z tym poczekać.

- Aha.
- A ten ogród jest przepiękny, zawsze mi się podobał. Nie będę tu

niczego zmieniać.

Lindsay miała nadzieję, że udało jej się zachować na twarzy

uprzejmy uśmiech, który powinien zamaskować to, co teraz działo się
w jej sercu. Sercu, któremu nagle odechciało się bić.

- Rozmawialiśmy z Lukiem o naszym ślubie - rzuciła wesoło

Jeannette, machając jednocześnie ręką do znajomych na ścieżce. -
Przepraszani, nie wiedziałaś o tym? Luke nic nie mówił? Ojej,
gdybym wiedziała, nie mówiłabym ci...

- Oczywiście, że wiem - odpowiedziała spokojnie Lindsay,

wstając z ławki.

Właściwie w jakiś sposób jej to powiedział. Ignorował ją

całkowicie. Nie chciał dzielić z nią ani swoich myśli, ani wspólnego
pokoju. Jednocześnie znalazł czas, aby porozmawiać z Jeannette o
ślubie. Ciekawe, kiedy znajdzie czas, aby porozmawiać z Lindsay o
rozwodzie?

Przeszła przez tłum ludzi, nie widząc ani jednej twarzy, jakby to

oni stali się niewidzialni. Teraz po schodach na górę, przez hol, tak, to
są drzwi do pokoju Ellie. Podziękowała Tilly i kiedy pokojówka
zamknęła za sobą drzwi, podeszła do łóżeczka.

- Bajka się skończyła, Ellie. Pora ruszać w drogę.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY
Noc z poniedziałku na wtorek Lindsay przepłakała. Było jej

bardzo źle. Brakowało Luke'a, jego spojrzeń, słów, jego pieszczot.
Nad ranem powiedziała sobie, że płacz nic nie da. Jest znów sama i
sama musi poradzić sobie ze swoim życiem. Szkoda tylko, że
powiedziała jej o tym Jeannette. Przed południem rozpakowała
rzeczy, odwiedziła zaprzyjaźnioną sąsiadkę i poszła z córeczką do
parku. Ellie patrzyła z zaciekawieniem na liście eukaliptusa, unoszone
przez wiatr, a Lindsay myślała o ogrodzie w Kirribilli. Tu, w parku,
nie było kwiatów, ale trawa też była zielona, a niebo błękitne. Mimo
to Lindsay wróciła do domu jeszcze bardziej przygnębiona. Czuła się
nieszczęśliwa, mimo że powtarzała sobie, że kiedyś na pewno
zapomni o Luke'u Wintersie. Tak, może wtedy, kiedy będzie miała sto
lat.

W środę Lindsay zostawiła Ellie u sąsiadki, pani Heinemeyer, i

pojechała do księgarni. Ucieszyła się, kiedy kierownik zaproponował
jej pracę tak, jak poprzednio, w pierwszej połowie dnia. Sama myśl,
że na kilka godzin dziennie będzie musiała rozstawać się z malutkim
dzieckiem, była dla niej nie do zniesienia. Nie miała jednak wyboru,
muszą przecież obie z czegoś żyć. Przed dwunastą Lindsay odebrała
Ellie od sąsiadki i znów ucieszyła się, gdy pani Heinemeyer chętnie
zgodziła się opiekować Ellie, kiedy Lindsay będzie w pracy. Lindsay
wiedziała, że nie znajdzie lepszej opiekunki niż pani Heinemeyer,
która znała jej córeczkę od urodzenia. Ale i tak serce krajało jej się na
myśl, że przez kilka godzin dziennie ktoś inny będzie zajmował się jej
maleństwem. Pełna smutnych myśli zeszła na swoje piętro i stanęła
jak wryta. Obok drzwi stał Luke Winters we własnej osobie. W pozie
niedbałej, oparty o ścianę. W nienagannym garniturze biznesmena, ale
z twarzą, na której malowało się śmiertelne zmęczenie.

- Co ty wyrabiasz, Lindsay?
- A co ty tu robisz?
- Lindsay, po pierwsze chciałem ci podziękować, że poszłaś na

pogrzeb Jonathana, choć wiem, że nie miałaś powodu, aby darzyć go
sympatią. A po drugie, owszem, uzgodniliśmy, że nasza umowa
wygasa w dniu śmierci Jonathana, co wcale jednak nie oznaczało, że
miałaś opuścić mój dom w pięć minut po pogrzebie!

Ellie, słysząc znajomy głos Luke'a, odwróciła się z wysiłkiem,

nieporadnie kołysząc główką, i posłała mu szeroki uśmiech. Lindsay

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

chciała mu powiedzieć, że wcale by nie odchodziła, gdyby choć
minimalnie dał jej do zrozumienia, że tego nie chce. A poza tym...
gdyby nie rozmawiał o ślubie z Jeannette... I wcale nie była
zadowolona, kiedy Luke bez ceregieli zabrał jej Ellie, a Ellie była do
tego stopnia niesolidarna, że wcale nie protestowała, tylko zajęła się
krawatem Luke'a, szarpiąc nim na wszystkie strony.

- Nie było sensu tego wszystkiego przeciągać - powiedziała cicho

Lindsay, szukając kluczy w torebce.

Nawet nie zauważyła, kiedy Luke szybko wyjął klucz z jej

drżących palców i otworzył drzwi, cały czas trzymając na ręku Ellie.
Tak więc możliwość zatrzaśnięcia mu drzwi przed nosem odpadła.

- Chciałem ci powiedzieć, że umówiłem się z brokerem na zeszłą

sobotę w sprawie kupna... żaglówki - powiedział Luke, kiedy
wchodzili do środka. - Ten termin przepadł.

- Daj spokój, Luke, przecież tego dnia umarł twój dziadek! Luke

wszedł do pokoju i posadził Ellie w foteliku. Potem ściągnął
marynarkę, rzucił na oparcie kanapy, usiadł i popatrzył na Lindsay.

- Przesunąłem termin na następny weekend. Pójdziesz ze mną?
Lindsay spojrzała na niego z wielkim zdumieniem i

przyciągnąwszy bliżej fotelik z Ellie, opadła ciężko na krzesło. Ellie
znów była niesolidarna. Uśmiechała się do Luke'a bez przerwy i na
dodatek fikała nóżkami.

- A co z Jeannette?
- Z nią? Nie rozumiem.
Luke uśmiechnął się do małej, po czym wygodnie oparł się na

poduszkach kanapy i zamknął oczy.

- Luke, nie zasypiaj.
Luke znów się uśmiechnął, ale nie otworzył oczu.
- Nie zasnę... albo tak mi się przynajmniej wydaje. Kiedy

wreszcie usiadłem z tobą i z Ellie, poczułem nagle taki spokój... po raz
pierwszy od soboty.

- Tęsknisz za Jonathanem? - spytała cicho Lindsay.
- Bardzo - przyznał Luke. - To był mój dziadek. Niezależne od

tego, co zrobił dobrze, a co źle, dla mnie był zawsze moim dziadkiem.

- Oczywiście, Luke. Po prostu go kochałeś.
Zapadła cisza. Lindsay była przekonana, że Luke śpi. Po chwili

jednak znów się odezwał.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Tak, kochałem go. Kiedy byłem chłopcem, spędzał ze mną

bardzo dużo czasu. Nauczył mnie wielu rzeczy. Często zabierał mnie
do firmy i z dumą pokazywał, co stworzył.

- Myślę, że on też ciebie bardzo kochał, choć bardzo też lubił

rządzić. Jesteś do niego podobny, Luke.

- Może i tak. Lubię rządzić, lubię być za coś odpowiedzialny.

Czy to takie złe?

Potrząsnęła przecząco głową, zastanawiając się w duchu, po co

Luke właściwie przyszedł. Porozmawiać o rozwodzie? Może
porozumiał się już ze swoim adwokatem? Popatrzyła na tego
wielkiego mężczyznę, który zajmował prawie całą kanapę i poczuła,
że zaczyna się rozklejać.

Luke otworzył oczy.
- Lindsay, dlaczego uciekłaś?
Spuściła głowę, mając nadzieję, że łzy, które cisną jej się do oczu,

nie spłyną po policzkach.

- Po prostu nadszedł czas.
- Lindsay, dlaczego odeszłaś? Wszyscy odeszli z mojego domu.

Dziadek umarł, matka wróciła do siebie. I ty. Wzięłaś Ellie i poszłaś
sobie. Dlaczego?

Nie podnosiła głowy, czując, że nie jest w stanie wydusić z siebie

ani jednego słowa

- Lindsay, nie zapominaj, że mamy ze sobą romans. W jednej

sekundzie odzyskała rezon.

- Romans? - spytała wysokim, pełnym rozżalenia głosem. -

Przecież Jeannette mówiła, że zaraz po śmierci Jonathana
rozmawialiście o waszym ślubie!

Luke otworzył oczy i spojrzał ze zdumieniem.
- Co ci mówiła?
- Że rozmawialiście o ślubie.
- Kiedy?
- W poniedziałek.
- Lindsay! W poniedziałek był pogrzeb Jonathana. Czy tego dnia

byłbym w stanie rozmawiać o jakimkolwiek ślubie?

- Nie wiem, kiedy rozmawialiście o tym, ja, w każdym razie,

dowiedziałam się o tym w poniedziałek, w ogrodzie. Po pogrzebie.

- I od razu spakowałaś swoje rzeczy i uciekłaś?
- Nie uciekłam, tylko wróciłam do domu.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- A mnie się wydawało, że twoim domem jest mój dom.
Mała Ellie, chcąc przypomnieć dorosłym o swojej obecności,

zaczęła wydawać radosne okrzyki. Luke roześmiał się i pogłaskał
dziecko po główce.

- Z małą wszystko w porządku?
- Oczywiście - odparła Lindsay ze ściśniętym gardłem. Luke

patrzył na jej córeczkę z miłością, choć nie jest jej

ojcem. I niestety, wcale nie chce nim być. Tymczasem on znów

oparł się wygodnie i zamknął oczy.

- Dzisiaj w firmie było piekło. Co dwie minuty telefon z

kondolencjami. Najlepsi są staruszkowie. Martwią się, co to teraz
będzie. Oni są przekonani, że dziadek tylko tak, dla zabawy, pozwolił
mi być dyrektorem. A przecież praktycznie ja już od roku miałem
wszystko pod kontrolą.

Ellie znów pisnęła. Luke poderwał się i wziął dziecko na ręce.

Mała natychmiast wtuliła się w jego szeroką pierś, a on głaskał
dziecko po pleckach. Lindsay patrzyła na nich i właściwie nie
wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Luke wszedł do jej
mieszkania, otwierając sobie drzwi, jakby miał do tego prawo.
Rozsiadł się na jej kanapie i opowiada, jak minął dzień. Tak jak w
Kirribilli, kiedy po jego powrocie z pracy siadali sobie w sypialni i
opowiadali, co zdarzyło się w ciągu dnia. Poza tym nosi i przytula
Ellie, jak własne dziecko. I to wszystko teraz, kiedy umowa wygasa.

- A ty co robiłaś dzisiaj?
- Ja? Byłam w księgarni, przyjęli mnie z powrotem do pracy.
Luke skrzywił się, ale nie powiedział ani słowa. Znów siedzieli w

milczeniu. Ellie, wtulona w szeroką, męską pierś, chyba drzemała.

- Lindsay?
- Słucham?
- Wróć do mnie. Tęsknię za tobą, za Ellie. Proszę. Serce Lindsay

zabiło jak szalone.

- A co z Jeannette?
- Rany boskie, Lindsay! Rozmawiałem z nią o ślubie raz, jakieś

pół roku temu. Oświadczyłem się, ona mnie przyjęła, a potem
dowiedziałem się, co umyślili sobie z Jonathanem. Zerwałem
zaręczyny i na tym koniec. Od tamtej pory nie rozmawiałem ani z nią,
ani z nikim innym o żadnym ślubie, tym bardziej że jestem już żonaty.

- Ale nasze małżeństwo nie jest prawdziwe.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Jest prawdziwe i zawsze będzie prawdziwe. Będę wracał do

was do domu, ty z Ellie wybiegniesz mi na powitanie i będę wiedział,
że warto żyć. Lindsay, ja wiem, że po śmierci Jonathana nie
zachowywałem się jak należy. Wybacz mi, ale ja po prostu byłem
jak... jak ogłuszony. Musiałem pobyć sam. Żeby to przemyśleć,
przetłumaczyć sobie. Rozumiesz? Chciałem ci to powiedzieć w
poniedziałek, ale ciebie już nie było.

Luke spojrzał na śpiące niemowlę, przytulone do jego piersi, i

powiedział cicho:

- Położę ją.
I znów, jakby miał do tego prawo, zaniósł Ellie do jej pokoju.
Lindsay widziała przez otwarte drzwi, jak położył małą do

łóżeczka, przykrył kocykiem i postał przy niej chwilę. Potem wrócił
do saloniku, starannie zamykając za sobą drzwi.

- Lindsay.
W jego spojrzeniu było coś takiego, że natychmiast wstała z

krzesła. Po co? Po to, żeby w jednej chwili znaleźć się w jego
ramionach i rozkleić do końca.

Stali tak, wtuleni w siebie, a Luke cicho perorował jej do ucha:
- Lindsay, ja wiem, że bez przerwy czegoś od ciebie wymagam.

Kazałem ci wyjść za mnie, pokonać niechęć do mojej firmy, ukryć żal
do mojego dziadka, kazałem ci znosić humory mojej matki...

- O tak, mało która kobieta ma tak wymagającego męża. Ponadto

kazałeś mi mieć z tobą romans...

- Tak. A chcę już tylko jednej, jedynej rzeczy na świecie. Żeby

nasz romans trwał i trwał. Po prostu do końca życia.

Do końca życia. Lindsay nie wierzyła własnym uszom.
- Luke, powtórz to.
- Do końca życia.
- Dlaczego?
- Bo cię kocham.
- Powtórz to.
- Bo cię kocham.
- Kochasz mnie?
- Tak.
- Ja ciebie też. Och, Luke! Nie pamiętam, kiedy to się stało, ale

pewnego dnia nagle zdałam sobie sprawę, że jesteś wszystkim, czego
chcę.

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Luke uśmiechnął się i pocałował Lindsay. Długo i żarliwie, żeby

wiedziała, jak bardzo ją kocha. Ona też go całowała, żeby wiedział, ile
w jej sercu jest miłości. A potem Luke rozsiadł się na kanapie, a ona
rozsiadła mu się na kolanach i przytuliła do jego szerokiej piersi.
Wtedy Luke, chcąc mieć pewność, przypomniał:

- Nie powiedziałaś, że wrócisz.
- Tak, Luke, wrócę, ale nie mogę jeszcze do końca uwierzyć, że

mnie kochasz.

- Kocham. Bardzo cię kocham i dlatego musisz być ze mną.

Będziemy mieli mnóstwo dzieci i będziemy pływać żaglówką. Tylko
ty i ja. Zgoda?

- Zgoda - odparła zachwycona.
- I jeszcze jedno. Przyrzekam ci, że postaram się być dobrym

ojcem dla Ellie.

- Och, Luke, ty będziesz najlepszym ojcem na świecie. A ja

myślałam, że będziesz chciał się ze mną rozwieść i zostaniemy z Ellie
same.

- Rozwieść? Z tobą? Nigdy! - zaprotestował energicznie Luke. -

Lindsay, ja chcę być z tobą już od tego pierwszego dnia po powrocie z
Anglii, kiedy przyszedłem do ciebie, a ty otworzyłaś drzwi, w takiej
sukience w kwiatki, i miałaś już te loczki. Nie poznałem cię.
Przedtem, w kafejce i podczas ślubu, byłem tak wściekły, że nie za
bardzo ci się przyglądałem. Pamiętałem, że masz proste włosy i
jesteś... taka okrągła.

- Boże, Luke, ciągle zapominasz, że byłam w ciąży!
- Naprawdę? - Luke wydawał się być tym szalenie zaskoczony. -

W każdym razie potem... potem mówiliśmy o tych umowach,
zobowiązaniach, więc zaproponowałem ci romans. Też po wariacku,
ale pomyślałem, że jak będziesz już moja, nie tylko na papierze, to nie
odejdziesz. Ale ty odeszłaś...

- Ale tylko na chwilę - szepnęła skruszona Lindsay. - Przecież

nie przestałam cię kochać. Jesteś taki dobry, zaopiekowałeś się nami...

- Tak nie mów - przerwał Luke. - Nie chcę, żebyś kochała mnie,

bo jesteś mi za coś wdzięczna.

- Tylko za te cztery miesiące, Luke! Za to jestem ci wdzięczna.

Ale potem, kiedy zaczęliśmy udawać szczęśliwe małżeństwo,
żałowałam nieraz, że wplątałam się w tę historię. Nie powiem ci, ile
razy byłam na ciebie wściekła. I na siebie, że się zgodziłam. Jednak

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

potem, kiedy widziałam, jak bardzo chory jest Jonathan i ile w tobie
serca, jaki jesteś kochający i lojalny dla swojej rodziny,
nadzwyczajny...

- No, już dobrze, dobrze - mruknął trochę zażenowany,

przygarniając ją mocniej i głaszcząc po jasnej głowie. - Nadzwyczajna
to jesteś ty, w każdym calu. Z wierzchu i w środku. Śliczna, mądra i
dobra. I do tego moja.

- Ale twoja matka mnie nie lubi.
- Myślę, Lindsay, że to nie tak. Ona w ogóle jest trochę lodowata,

a ciebie po prostu jeszcze dobrze nie zna. Z czasem wszystko się
ułoży, zobaczysz. Wczoraj pytała o ciebie, i o Ellie, i wcale nie była
zadowolona, że was nie ma. Mówiła, że przyszłaś do niej, wtedy, w
sobotę, żeby ją pocieszyć, i że bardzo jest ci za to wdzięczna.

- Bardzo się cieszę, Luke. Nie chciałabym być powodem

niesnasek w twojej rodzinie.

- A ty kto jesteś, Lindsay? Przecież ty też jesteś moją rodziną. Ty

i Ellie. Ja jestem dobrej myśli. Matka na pewno cię zaakceptuje. Bo
Jonathan to zrobił.

- Jak to?
- Pamiętasz, jak się uparł, że chce obdarować Ellie? Jak

protestowałaś? Niby wtedy zrezygnował, pamiętasz? Ale Jonathan nie
byłby sobą, gdyby i tak nie postawił na swoim. Zostawił sporą sumę,
tobie i twojej córeczce. Proszę, potraktuj to normalnie. On chciał
zrobić coś dla was. Bo cię zaakceptował, a Ellie pokochał jak
prawdziwą prawnuczkę. Naprawdę poczuł się pradziadkiem i to go
uszczęśliwiało. Dzięki małej tyle się śmiał w tych ostatnich dniach.

- Tak, jestem szczęśliwa, że tak było - szepnęła wzruszona

Lindsay. - Luke, pamiętasz, jak on marzył, że Ellie powie do niego
dziadku? Nauczymy ją, prawda? Jak będzie starsza, pokażemy jej
fotografie Jonathana i powiemy, że to jest jej dziadek.

- Jesteś kochana, Lindsay. Dziękuję. A teraz...
Luke delikatnie odsunął żonę od siebie, uniósł do góry jak piórko

i ostrożnie postawił przed sobą.

- Wracamy do domu!
- Dobrze, Luke, już zaczynam się pakować.
- Nie ma mowy, pani Winters! Bierzemy dziecko i znikamy! -

zarządził pan dyrektor generalny, wstając z kanapy. - Marabel i Tilly

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

przyjadą po rzeczy. A to mieszkanie trzeba zlikwidować, i to jak
najprędzej, żebyś nie miała dokąd uciekać.

- Dobrze, panie Winters. A w sobotę...
- Wiem, wiem!
Luke roześmiał się, przygarnął ją ramieniem i dokończyli

zgodnym chórem:

- A w sobotę idziemy kupować żaglówkę!

Create PDF

files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
627 McMahon Barbara Pan biznesmen szuka żony
McMahon Barbara Pan biznesmen szuka żony(2)
627 McMahon Barbara Pan biznesmen szuka żony
McMahon Barbara Pan biznesmen szuka zony
PAN ĆMA SZUKA ŻONY, NAUKA, WIEDZA
0404 McMahon Barbara Zakochany porucznik
McMahon Barbara Kronika towarzyska(1)
323 McMahon Barbara Znalazłem dom
Amerykanin na tronie McMahon Barbara
721 McMahon Barbara Amerykanin na tronie
670 McMahon Barbara Dwie panny Jones
78 McMahon Barbara Wyjść za mąż z miłości
0985 McMahon Barbara Imperium rodzinne 07 Niania i szejk
McMahon Barbara Potęga uczuć
08 McMahon Barbara Intryga i Miłość Nie ma ucieczki

więcej podobnych podstron