Leigh Michaels
Wspólne noce, wspólne dni
Husband on Demand
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Klucz leżał tam, gdzie zawsze, czyli blisko wejścia, pod donicą z
drobnymi żółtymi chryzantemami. Tym razem jednak Cassie wsunęła go
do kieszeni żakietu, zamiast jak zwykle odłożyć na miejsce po otworzeniu
drzwi.
Znalazła się w cichym holu nieprzyjemnie opustoszałego domu,
należącego do Peggy Abbott. Rozejrzała się wokół, chociaż świetnie znała
każdy kąt. Trudno zliczyć, ile razy tu przychodziła, żeby przynieść
odebrane z pralni garnitury pana domu albo zabrać przygotowaną przez
Peggy listę zakupów. Również przed ostatnimi świętami Bożego
Narodzenia spędziła tu cały dzień, pakując prezenty i piekąc ciasteczka. Po
wykonaniu różnych zleceń wracała do siebie, teraz jednak miała tu na jakiś
czas zamieszkać, i to zupełnie sama. Dlatego dom wydał jej się
nieprzytulny i mało gościnny, czyli zupełnie inny niż zazwyczaj.
Uśmiechnęła się, pokpiwając w duchu ze swego przewrażliwienia. Nie
mogła się jednak pozbyć nieprzyjemnego wrażenia, że jest tu niechcianym
intruzem.
A przecież tak naprawdę Peggy niemal błagała Cassie, by się tutaj
wprowadziła i czuła się jak u siebie.
– Znam swoje szczęście i wiem – przekonywała – że jeśli pozostawię
sprawy swojemu biegowi, będzie to wyglądało tak: pojadę z Rogerem na
tę koszmarną wyprawę, a po powrocie okaże się, że hydraulik nie tylko nie
zainstalował wanny z biczami wodnymi, lecz w ogóle nawet się nie
pojawił. Gdyby się okazało, że spędziłam wieczność w lesie pod namiotem
z powodu remontu, do którego w rzeczywistości nie doszło, pewnie
podcięłabym sobie żyły.
– Bez wanny nie dasz rady – fachowo poinformowała ją Cassie. – Jeśli
ktoś profesjonalnie podchodzi do tego zabiegu, powinien usiąść w
wypełnionej ciepłą wodą wannie. Tak postępują wszyscy porządni
samobójcy. Szczerze jednak mówiąc, wolałabym, abyś zrezygnowała z tak
radykalnego kroku, bo wtedy Wypożyczalnia Żon straciłaby jedną z
najlepszych klientek.
– No to wprowadź się do mnie i miej oko na tego budowlańca –
nalegała Peggy. – Jeśli tu zamieszkasz, nie będzie miał pretekstu, żeby
migać się od roboty.
Cassie nie była o tym przekonana, z doświadczenia bowiem wiedziała,
że pod tym względem rzemieślnicy są wprost niewyczerpani w pomysłach.
Z drugiej jednak strony Wypożyczalnia Żon od początku swego istnienia
zajmowała się zarówno załatwianiem różnych spraw w imieniu klientów,
by nie musieli zwalniać się z pracy, jak i pilnowaniem ich domów podczas
nieobecności właścicieli. Peggy prosiła o połączenie tych dwóch usług, a
przecież elastyczność była głównym hasłem firmy.
Jednym słowem Cassie nie pozostało nic innego, jak wprowadzić się
tutaj. Zresztą miało to również swoje dobre strony. Dom przy Terrace
Square wydawał się Cassie pałacem w porównaniu z jej skromnym
mieszkaniem. Nie tylko z powodu komfortowego wnętrza, lecz przede
wszystkim dlatego, że był solidnie zbudowany.
Można tu było włączyć muzykę o każdej porze dnia i nocy nie
obawiając się, że spokój sąsiadów zostanie zakłócony, co dla Cassie było
wielce kuszącą zachętą. Obiecała sobie, że gdy tylko rozpakuje rzeczy,
natychmiast wypróbuje pianino Peggy.
Właśnie wieszała w szafie ostatni z przywiezionych kostiumów, kiedy
zadzwoniła przyczepiona do paska komórka.
– Wypożyczalnia Żon – odezwała się automatycznie.
– Jest ósma wieczorem, Cassie. Nie musisz być ciągle na posterunku –
usłyszała głos jednej ze wspólniczek.
– Cześć, Paige. Masz rację, to już skrzywienie zawodowe.
– No i jak tam? Urządzasz się?
– Jest super, ta przestrzeń... Skończy się na tym, że Peggy po powrocie
będzie musiała wyrzucać mnie siłą. – Cassie chwyciła żakiet, który zsuwał
się z wieszaka, omal przy tym nie upuszczając komórki. – Co mówiłaś,
Paige?
– Pytałam, czy jutro będziesz mogła zająć się przyjmowaniem zleceń
telefonicznych. Sabrina jedzie do Fort Collins odebrać dziecko klienta z
obozu koszykarskiego, a ja muszę pojechać z matką do lekarza.
– Jasne, nie ruszę się stąd na krok. Najpierw będę czekać na szefa firmy
budowlanej, a potem muszę się przyjrzeć pracy jego ekipy.
– Czy Peggy rzeczywiście tego żądała? To brzmi jak wyrok. Jak sobie
poradzisz?
– Nie będzie tak źle. Kiedy już remont ruszy pełną parą, co jakiś czas
skontroluję postęp robót, co w niczym nie przeszkodzi mi w wykonywaniu
moich zwykłych obowiązków. A jeśli chodzi o jutro, to podaj domowy
numer Peggy, bo w mojej komórce wysiada bateria. Gdyby było dużo
zamówień, to...
– Optymistka! Jakbyś nie wiedziała, że to bardzo kiepski okres...
Właśnie! Kiepski okres! Cassie uświadomiła sobie, że to był kolejny
powód, aby przyjąć zlecenie od Peggy, która nigdy nie marudziła przy
płaceniu rachunków. W tym martwym sezonie każda wpłata na konto
firmy witana była z radością.
– Wiem. Niestety, tak to już jest w naszym fachu. Gdyby to było tylko
możliwe, już teraz ubrałabym choinkę. Za kilka miesięcy będziemy zbyt
zajęte przedświątecznymi zleceniami, żeby myśleć o sobie. Ale co z twoją
mamą? Mam nadzieję, że to nic groźnego...
– Jutro ma tylko wizytę kontrolną, ale wiesz, jak to nieraz długo trwa.
Zawsze trzeba czekać, aż przyjmą wszystkie nagłe przypadki. No to cześć.
Rano przełączę telefon na twój numer.
Cassie przypięła komórkę do paska, wsunęła puste walizki pod łóżko i
zeszła na dół do obszernego salonu. Zapadł już wieczór i dom pogrążony
był w mroku, nieco tylko rozproszonym przez światło stylizowanych
latarni, które otaczały mały park i plac zabaw, znajdujące się pośrodku
osiedla domków. Ozdobna szklana ścianka przy drzwiach wejściowych
rozszczepiała światło, które migotało i rzucało drżące refleksy, stwarzając
wrażenie, jakby wszystko wokół się poruszało. Cassie wzdrygnęła się i
szybko przeszła przez hol.
Salon był połączony z holem, wyglądał jednak znacznie przytulniej, co
na pewno było zasługą grubego, miękkiego dywanu i wygodnych foteli.
Wypolerowane czarne pudło pianina lśniło nawet w mroku. Cassie
delikatnie przesunęła ręką po powierzchni instrumentu, podniosła wieko i
niepewnie dotknęła klawiszy.
Palce miała sztywne. Nic dziwnego, skoro od przeszło roku grała tylko
od przypadku do przypadku. Uderzyła w klawisze i z ogromną radością
wykonała kilka wprawek. Po chwili ręce odzyskały dawną gibkość i
elastyczność, a palce niemal instynktownie znajdowały kolejne nuty...
Nie była dobrą pianistką, nigdy bowiem nie pobierała regularnych
lekcji muzyki, ale zawsze szukała w niej ucieczki. Wprawdzie nie miała
własnego instrumentu, ale często grywała w szkole, w kościele, u
koleżanek czy w uniwersyteckim kampusie. Pianino stało się jej
najlepszym przyjacielem i powiernikiem.
Spod palców Cassie zaczęła płynąć wiązanka jej ulubionych utworów.
Czasami zatrzymywała się, by przypomnieć sobie poszczególne frazy.
Dopiero gdy wyczerpała cały swój repertuar, przyjrzała się nutom
ułożonym na sekretarzyku obok pianina.
Ze stosu wygrzebała zapis starego marsza. Jaka to przyjemność grać tak
sobie do woli, gdy grube ściany oddzielające szeregowe domki skutecznie
chroniły spokój sąsiadów.
Marsz był skomplikowany, a w dodatku w świetle lampki ustawionej na
pianinie trudno było odczytać wyblakłe nuty. Pierwsze donośne akordy
skutecznie zagłuszyły silne uderzenie w drzwi wejściowe.
Drugi cios zabrzmiał, jakby ktoś próbował rozwalić drzwi taranem.
Cassie struchlała. Oderwała ręce od klawiatury i oczami rozszerzonymi
trwogą wpatrywała się w sylwetkę niewyraźnie rysującą się za szklaną
ścianką.
Włamywacz! – pomyślała, sztywna ze strachu. Ktoś najwyraźniej
uznał, że nie oświetlony dom jest pusty.
Trzecie uderzenie było jeszcze potężniejsze. Rozłupane i wiszące już na
jednym tylko zawiasie drzwi uderzyły w ścianę holu. Z cienia wyłonił się
olbrzymi, przerażający mężczyzna.
Cassie wydawało się, że mdła lampka, przy której ledwie mogła
odcyfrować nuty, teraz zapłonęła pełnym blaskiem, bezlitośnie ją
oświetlając. Mężczyzna skoncentrował wzrok na dziewczynie. Oczy mu
się zwęziły, ciało naprężyło.
I nagle odezwał się. Ostatnią rzeczą, jakiej mogła spodziewać się po
włamywaczu, było pytanie, które zadał głębokim, pełnym niedowierzania
głosem:
– A kimże, do diabła, pani jest?!
Klucz nie leżał tam, gdzie zawsze, czyli blisko wejścia, pod donicą z
drobnymi żółtymi chryzantemami.
– Masz ci los, ładna niespodzianka! – zezłościł się Jake. No tak, ale
skoro jego brat i bratowa z takim uporem zostawiali klucz w najbardziej
oczywistym miejscu, należało spodziewać się, że któregoś dnia skorzysta z
niego ktoś niepowołany.
Prawdopodobnie o ich dwutygodniowym wyjeździe do Manitoby
wiedzieli nie tylko przyjaciele i współpracownicy, ale także całe osiedle.
Każdy mógł z tej informacji skorzystać. Swoją drogą złodziej był dość
niecierpliwy. Od wyjazdu Rogera i Peggy upłynęło co najwyżej sześć
godzin, a ich dobytek już był zagrożony.
Nie ma co, świetne zajęcie na resztę wieczoru! – pomyślał Jake.
Zamiast gorącego prysznica i dobrze zasłużonego odpoczynku, będzie
miał wątpliwą przyjemność poznać gliniarzy z Denver i obserwować, jak
zabierają się do śledztwa. Koszmar!
Właściwie Roger i Peggy zasłużyli sobie na to. Jake najlepiej by zrobił,
gdyby po prostu położył się spać i zostawił cały ten bałagan do rana. Jeśli
włamywacz nie narobił poważnych szkód, można by nawet udawać, że się
w ogóle niczego nie zauważyło...
Kładł już rękę na klamce, ale zatrzymał się z ciężkim westchnieniem.
Nie mógł z czystym sumieniem zostawić tak tej sprawy. Będzie musiał
przejść przez park do biura administratora, zgłosić brak klucza i poprosić o
wezwanie policji. A poza tym, gdyby nawet zlekceważył zasady i odłożył
problem do rana, przecież nie wejdzie do środka przez zamknięte drzwi.
Zamierzał właśnie ruszyć do administracji osiedla, kiedy z domu
dobiegły jakieś dziwaczne dźwięki. Sprawa przybrała inny obrót. Złodziej
był w środku i włączył muzykę. Czyżby przed kradzieżą postanowił
sprawdzić jakość sprzętu?
Na taką bezczelność Jake’a ogarnęła furia. Zebrał się w sobie i z całej
siły rąbnął barkiem w drzwi.
Zatrzęsły się, ale wytrzymały. Gorzej było z barkiem, lecz Jake tylko
skrzywił się z bólu i zaatakował powtórnie, tym razem wymierzając
drzwiom potężnego kopniaka prawą nogą, potem lewą i znów prawą.
Wreszcie zamek puścił i drzwi z impetem walnęły w ścianę. Jake wkroczył
do środka, gotów do stoczenia następnej walki, tym razem z
włamywaczem. Błyskawicznie znalazł się w salonie i...
To, co zobaczył w przyćmionym blasku lampki, wprost zaparło mu
oddech. Przy pianinie Peggy siedziała młoda kobieta o bladej twarzy
otoczonej strzechą rudych, kręconych włosów i największych oczach,
jakie kiedykolwiek widział. Nie miała na sobie czarnej maski, nie trzymała
latarki ani łomu. Ubrana była w elegancki tweedowy żakiet, w którym
świetnie prezentowałaby się w roli szefowej jakiegoś biura. Dopiero co
musiała oderwać dłonie od klawiatury.
Jednym słowem, w niczym nie przypominała groźnego rabusia. Jake
przeczuwał, że prawdziwe kłopoty dopiero się zaczną.
Cassie jakimś cudem zdołała odzyskać głos.
– To moja sprawa, kim jestem! – warknęła wściekle, buńczuczną
postawą pragnąc stłumić strach. – Natomiast bardzo jestem ciekawa, kim
pan, do diabła, jest?! To ja mam prawo pytać, a nie pan, bo nie ja wdarłam
się tu jak King Kong!
– Oparła ręce na biodrach, dyskretnie próbując palcami wymacać
klawiaturę komórki. Gdyby udało się niepostrzeżenie wybrać numer
alarmowy, mogłaby wykrzyczeć adres po zgłoszeniu się operatora...
Zdołała nacisnąć pierwszy klawisz, lecz zamiast radosnego brzęczenia,
komórka wydała słaby jęk, będący ostatnim tchnieniem zamierającej
baterii. Cassie gwałtownie usiłowała przypomnieć sobie, gdzie stoi
najbliższy aparat, co zresztą nie miało większego znaczenia, jako że
olbrzym pilnie się w nią wpatrywał i nie mogła wykonać żadnego ruchu.
Na dodatek zbliżał się do niej! Z bliska nie wydawał się już tak
ogromny, nadal jednak budził grozę.
– Czekam na wyjaśnienia – ponagliła Cassie.
Mężczyzna sięgnął do kontaktów na ścianie holu i włączył wszystkie
światła. Górne lampy salonu na chwilę ją oślepiły, ale gdy tylko
przyzwyczaiła oczy, mogła wreszcie przyjrzeć się intruzowi.
Faktycznie był wysoki – musiał mieć ponad metr osiemdziesiąt – i dość
szeroki w barach, ale to, co w ciemnościach nadawało mu nadludzkie
rozmiary, okazało się dużą torbą podróżną, którą niósł na ramieniu. Było
mało prawdopodobne, by włamywacz wybrał się na robotę z tak wielkim i
zapewne ciężkim bagażem. Cassie zaczęła się uspokajać.
– Nazywam się Abbott – przedstawił się zwięźle. – Ja także chciałbym
usłyszeć jakieś wyjaśnienie.
Oczy Cassie rozszerzyły się ze zdziwienia. Nie spotkała dotąd Rogera
Abbotta, ale wnioskując z niektórych uwag Peggy, nigdy nie
podejrzewałaby, że może wyglądać jak ciemnowłosy grecki bóg, któremu
brak tylko piedestału...
Zmitygowała się w duchu. Nie przystoją takie myśli o mężu klientki.
– Jak rozumiem, Peggy nie powiedziała panu, że zleciła mi opiekę nad
domem – przerwała swoje rozmyślania. – Sądziłam, że jesteście w połowie
drogi do Kanady. Coś nie wypaliło z planami wakacyjnymi? W takim
razie, gdzie jest Peggy?
– Przypuszczam, że z Rogerem. – Mężczyzna odstawił torbę i pomacał
ramię.
– Więc pan nie jest... – Cassie zawahała się. – To kim pan właściwie
jest? Jednoosobową brygadą antyterrorystyczną?
Zatrzymał się w pół kroku i zmrużył oczy.
– Zabrzmiało to tak, jakby takiej wizyty pani oczekiwała.
– Też coś! Po prostu wydaje mi się, że tylko antyterrorystyczna akcja
może usprawiedliwić wyłamanie drzwi.
– Nie było klucza na zwykłym miejscu.
Cassie otworzyła usta ze zdziwienia. Czyżby miała do czynienia z
uciekinierem z domu wariatów?
– I dlatego pan się włamał?! Nie mógł pan pójść po zapasowy klucz do
administratora? Zresztą, co ja mówię. Skoro nie ma pan prawa tu
przebywać, i tak by go pan nie dostał...
– Mam prawo. Jestem bratem Rogera. Przyszedłem tutaj, szukałem
klucza i usłyszałem hałas, choć dom powinien być pusty...
– Zaczynam rozumieć. Uznał pan, że jestem włamywaczem, więc
postanowił pan uratować mienie pańskiego brata.
– Chyba pani nie myśli, że wyważyłbym drzwi do obcego mieszkania?
– Ależ skąd! Jestem też pewna, że kiedy Roger i Peggy obejrzą szkody,
bardzo się ucieszą, że zdemolował pan ich dom, a nie sąsiadów.
Westchnął.
– Proszę posłuchać. Jestem zmęczony i mam dość tych słownych
utarczek. Ma pani rację, zachowałem się zbyt pochopnie. jednak gdy
rozmawiałem z Rogerem, nie wspomniał mi, że będę miał towarzystwo.
Mam nadzieję, że ma pani coś na potwierdzenie swojej tożsamości?
– W torebce na górze. Pan chyba też nie będzie się wzbraniał przed
pokazaniem mi prawa jazdy? – A gdy zmarszczył brwi, dodała: –
Uczciwość za uczciwość. Każdy może udawać brata Rogera Abbotta.
– A jest choć jeden powód, dla którego warto by to robić? – mruknął,
wyciągnął jednak z kieszeni skórzany portfel.
– Miło słyszeć takie wyznanie braterskiej miłości – zadrwiła Cassie. –
Teraz sobie przypominam. Słyszałam już o panu. Peggy mówiła, że nawet
na ich ślub pan się nie pofatygował.
– Robi z tego straszny problem.
– W końcu to pana brat.
– I jego trzeci ślub. Z praktyką, jaką dzięki niemu nabyłem jako mistrz
ceremonii, mógłbym poprowadzić tę uroczystość nawet przez telefon. A co
więcej, w tym właśnie czasie zaczynałem pracę na Florydzie. Chce pani
zobaczyć moje dokumenty, czy nie?
Cassie sięgnęła po prawo jazdy i celowo długo je studiowała. Nazywał
się Jake Abbott. Przed zeszłorocznymi świętami pakowała prezent dla
Jake’a, i było to jakieś straszne okropieństwo... Tak, przypomniała sobie:
bilety na krwawą walkę psów.
Według danych wpisanych do prawa jazdy mieszkał na Manhattanie.
Najwyraźniej praca na Florydzie nie potrwała zbyt długo. Zastanawiała
się, czy Jake Abbott wpadł tylko z wizytą do Denver, czy też nowojorski
adres również był nieaktualny.
Jednak pozostałe dane były bez zarzutu: wzrost trochę ponad metr
osiemdziesiąt, waga osiemdziesiąt pięć, oczy brązowe. No i zdjęcie, choć
kiepskiej jakości, bez wątpienia przedstawiało tego samego człowieka,
który właśnie ją obserwował z ledwie skrywaną niecierpliwością.
– W porządku, panie Abbott. Przekonał mnie pan, że jest tym, za kogo
się podaje. – Oddała mu dokument.
– Świetnie. Teraz moja kolej. Kim pani jest?
– Cassie Kerrigan – odparła. – Jestem współwłaścicielką Wypożyczalni
Żon i Peggy wynajęła mnie...
– Wypożyczalni czego? – Ręka z portfelem zawisła w powietrzu. – I to
Peggy panią wynajęła?
– Niech pan powstrzyma wyobraźnię – powiedziała ostro Cassie. –
Wypożyczalnia Żon nie świadczy usług...
– Pomyślałem jedynie o agencji towarzyskiej, a nie o...
– Domyślam się – warknęła. – Wypożyczalnia Żon załatwia różne
domowe sprawy, na które pracującym zawodowo ludziom zwykle brak
czasu. Po prostu ułatwiamy im życie. Jest jednak szereg rzeczy, których
nie robimy: nie odkurzamy, nie myjemy okien, nie opiekujemy się
dziećmi, a już na pewno nie angażujemy się w żadne perwersyjne... –
przerwała. – Właściwie, po co ja to wyjaśniam?
– Widocznie sama pani czuje, że jej profesja może różnie się kojarzyć –
podsunął usłużnie.
– Jedynie nazwa firmy – przyznała. – Gdybyśmy lepiej się nad nią
zastanowiły, nazwałybyśmy firmę Pomocna Dłoń, czy podobnie. Jeśli pan
tu zaczeka, przyniosę jakiś dokument.
– Nie ma potrzeby. – Jake potrząsnął głową.
– Skąd ta zmiana? Chyba nie chce pan powiedzieć, że moja uczciwa
twarz przekonała pana o mojej prawdomówności?
– Nie, ale uwierzyłem, że pani firma nie świadczy perwersyjnych usług
erotycznych, bo wówczas nazwa brzmiałaby Wypożyczalnia Kochanek.
– Dziękuję za wskazówkę. Nie omieszkam wykorzystać jej na
najbliższym posiedzeniu zarządu.
– Zawsze do usług. – Potarł ramię. – Tak więc wreszcie wiemy, kto kim
jest. No cóż, całe nieporozumienie wynikło stąd, że Roger, gdy
zaproponował mi skorzystanie ze swojego domu, nie wspomniał mi o pani.
To dziwne, ale stało się.
– Mnie też nikt nie uprzedził. Może Peggy w ogóle mu o mnie nie
powiedziała? Wygląda na to, że mają pewne kłopoty z porozumiewaniem
się. Peggy zatrudnia mnie, a Roger oddaje dom do dyspozycji panu...
– Przypuszcza pani, że celowo zataił przed żoną mój kilkutygodniowy
pobyt w Denver?
– Być może miał swoje powody, aby jej nie zawiadamiać o pańskiej
wizycie – zauważyła cierpko. – Czy to nowa praca? A może okres między
kolejnymi zajęciami?
– Nowa praca. No tak, najpewniej młodzi małżonkowie zapomnieli
wymienić się tak nieistotnymi informacjami, jak to, kto będzie mieszkał w
ich domu. Zresztą, czy to ma znaczenie, jak doszło do tego
nieporozumienia? W każdym razie pani misja dobiegła już końca,
ponieważ ja tu się wprowadzam i dom nie będzie stał pusty. Szczerze
mówiąc, pani obecność tylko by mi zawadzała.
– A może jednak – nie rezygnowała Cassie – Roger zawiadomił Peggy
o pańskiej wizycie, lecz ona uznała, że lepiej mieć na miejscu kogoś, kto
zneutralizuje pańskie nieokiełznane skłonności. – Wymownie spojrzała na
wciąż otwarte i wiszące na jednym zawiasie drzwi. – Powinna mnie jednak
powiadomić, że dotychczas nie nauczył się pan korzystać z dzwonka...
– Co z panią, panno Kerrigan? Martwi się pani utratą ciepłej posadki?
– Nie pan mnie zatrudniał i nie pan będzie mnie zwalniał – warknęła
Cassie.
– Upiera się pani, żeby tu zostać? Dlaczego tak bardzo pani na tym
zależy? – Głos mu podejrzanie złagodniał.
– Na pewno nie po to, żeby nawiązać z panem bliższą znajomość. –
Cassie wzdrygnęła się ostentacyjnie. – W porządku. Skoro pan się tu
wszystkim zajmie... Trzymam pana za słowo. Myślę, że współpraca z
robotnikami dobrze się ułoży. – Minęła go i ruszyła w stronę schodów.
– Jakimi znowu robotnikami? – Głos Jake’a stał się mniej zaczepny.
– Tymi, którzy jutro zaczną rozbierać ściany – rzuciła, nie odwracając
nawet głowy.
– Co takiego?!
– Chyba nie sądzi pan, że Peggy wynajęła mnie do pilnowania szminek
i ozdobnych poduszek na kanapie? Gdyby nie remont, nie byłabym tu
potrzebna. Ale skoro pan tak bardzo chce przejąć moje obowiązki...
– Nie mam na to czasu – powiedział szybko.
– Rozumiem – uspokoiła go Cassie. – Proszę więc pozwolić, bym
zajęła się tym, co do mnie należy. Zanim się jednak rozstaniemy, myślę, że
powinnam zadbać o pański spokojny sen... – Cassie podeszła do telefonu.
– Na jaki hotel pana stać?
– Nie znoszę hoteli! – Jake był wyraźnie zirytowany.
– Raczej nie chce pan rezygnować z darmowego mieszkania. – Cassie
wydęła usta. – Nie, nie krytykuję pana. Rozumiem, że nie chce pan
ponosić żadnych kosztów, póki się nie okaże, czy to stała praca.
– Czy pani ma dobrze w głowie? – Irytacja ustąpiła miejsca
rozbawieniu. – Nie spodziewam się wylania z pracy.
Cassie żałowała, że nie ugryzła się w język, ale cóż, ten facet nadepnął
jej na odcisk. Nie powinna jednak interesować się ani jego pracą, ani tym,
jaki styl życia preferował.
– Cóż to musi być za ulga – odparła uprzejmie. – Szczególnie, gdy
czekają pana wydatki związane z naprawą drzwi. Szczęśliwie się składa,
że przedsiębiorca budowlany i tak tu będzie...
– Niech pani nie próbuje zwalić całej winy na mnie i wykręcić się od
swojego udziału.
– Mojego? To nie ja podjęłam błędną decyzję, tylko spokojnie sobie tu
siedziałam, rozkoszując się muzyką...
– A ja myślałem, że jakiś sadysta torturuje stado kotów. Gdyby nie ten
upiorny hałas, poszedłbym do administratora po klucz.
– I zamiast tego rzucił się pan na ratunek cierpiącym zwierzątkom?
Dziękuję – skwitowała go Cassie. – Bardzo mi miło, że podobał się panu
mój występ. Gdyby jednak zechciał pan zrezygnować z tych dygresji i
wrócił do tematu... Po głębszym zastanowieniu, wolę, żeby pan nie szedł
do hotelu. Nie chcę zostać z tym bałaganem. Tych drzwi nie da się
przecież zamknąć nawet na klamkę, a co dopiero na klucz...
– Czemu więc pani nie wróci do domu? Bo zakładam, że ma pani jakiś
dom. Chyba Peggy nie znalazła pani w kartonowym pudle pod mostem?
– Już panu mówiłam. Muszę tu być w związku z remontem. Nie
pamięta pan?
– Przecież można wszystkiego dopilnować, wpadając od czasu do
czasu. Nie musi pani siedzieć tu bez przerwy.
– Peggy chciała, abym co rano wpuszczała ich do domu. Żeby
przejechać całe miasto i zdążyć tu przed robotnikami, musiałabym
opuszczać mój karton pod mostem o nieprzyzwoicie wczesnej porze. –
Chociaż jutro – z triumfującą miną machnęła ręką w kierunku wejścia –
wpuszczenie robotników nie będzie stanowiło najmniejszego problemu.
– Nie poddaje się pani, co?
– Zostałam tu zatrudniona, natomiast panu wyświadczono przysługę,
trudno więc porównać powody, dla których tu jesteśmy. Jeśli jedno z nas
miałoby wyjść, to na pewno nie ja.
Jake ziewnął.
– Jak pani chce. Jeśli o mnie chodzi, jestem zmęczony po długim locie.
Zrobiło się późno, a przed porannym spotkaniem muszę jeszcze
popracować. Jednym słowem idę spać.
– A co z drzwiami?
– Zabezpieczę je krzesłem.
– Dziękuję, będę czuła się absolutnie bezpieczna – powiedziała
zgryźliwie.
– Ależ to nie ja sugerowałem, bym wyniósł się do hotelu i zostawił tu
panią samą – odrzekł Jake z przyganą. – W takim razie przeciągnę sofę z
salonu i własnym ciałem zatarasuję drzwi, żeby chronić panią przed
napastnikami.
– Nigdy bym nie pozwoliła na takie poświęcenie. Musi się pan dobrze
wyspać, żeby jutro oczarować nowego szefa.
Jake uśmiechnął się, a Cassie nagle poczuła dziwny dreszcz.
– Proszę się nie obawiać, że pomylę pokoje i wkroczę do pani sypialni
– mruknął. – Może pani spać spokojnie. – Z trudem powstrzymał kolejne
ziewnięcie. – Przypuszczam, że po przeprowadzce z kartonu pod mostem
miała pani ochotę zająć sypialnię gospodarzy, ale ostatecznie możemy o to
rzucać monetą.
Cassie spuściła oczy z miną niewiniątka, żeby nie zauważył
rozbawienia, nad którym z trudem panowała. Nie! Nie oszczędzi mu
niemiłej niespodzianki, a siebie nie pozbawi złośliwej satysfakcji, dlatego
nie uprzedzi go, że od rana z powodu remontu praktycznie przestanie
istnieć łazienka przy sypialni właścicieli mieszkania.
– Wrodzone poczucie delikatności nie pozwoliło mi wkraczać do
prywatnych pomieszczeń mojej klientki...
Jake podniósł oczy.
– Delikatność? Mnie na pewno taki drobiazg nie powstrzyma od
skorzystania z ich łóżka.
– Nigdy bym pana o to nie podejrzewała – słodko odparła Cassie.
ROZDZIAŁ DRUGI
Biorąc pod uwagę okoliczności, Cassie spała zadziwiająco dobrze,
może dlatego, że pokój gościnny był przytulny i wygodny, a żadne hałasy
nie zakłócały ciszy nocnej.
Obudziła się wraz z pierwszymi promieniami słońca i natychmiast z
radością pomyślała o czekających ją kolejnych utarczkach z Jakiem
Abbottem. Tym razem będzie miała obstawę w postaci ekipy robotników
uzbrojonych w łomy.
Zamówiony przez Peggy przedsiębiorca dotrzymał słowa. Cassie z
uznaniem spojrzała na zegarek, gdy punktualnie o siódmej rozległ się
dzwonek. Ostrożnie odsunęła krzesło, którym Jake zablokował klamkę.
Miała nadzieję, że drzwi nie rozsypią się podczas otwierania.
Młody mężczyzna, który stał na schodach, przesunął trzymaną w ustach
wykałaczkę.
– Dzień dobry, pani Abbott – powiedział powolnym, rozwlekłym jak
guma arabska głosem. – Jestem Buddy Nelson, mam tu zainstalować
wannę.
Inaczej wyobrażała sobie oczekiwanego majstra. Był młodszy, niż
przypuszczała, na pewno nie przekroczył jeszcze trzydziestki. Nie był też
tak mocno zbudowany, jak według niej powinien prezentować się ciężko
pracujący hydraulik. Raczej należałoby powiedzieć o nim „tyczkowaty”.
Ubrany był w zniszczone, poplamione i wymięte dżinsy, którymi zapewne
wzgardziłby najmniej wybredny łachmaniarz.
Rozchełstana, wyblakła flanelowa koszula odsłaniała zapadnięty tors, a
kilkudniowy zarost oraz tłuste włosy, związane w kucyk, świetnie
pasowały do całości. Na dodatek fachowiec przybył sam. Gdzież podziała
się jego ekipa?
– Nie jestem panią Abbott – zaczęła wyjaśniać. – Jestem jej…
Buddy nie patrzył na nią, tylko na drzwi.
– Jakieś problemy, widzę. – Jego głos miał nosowe brzmienie.
– Pan Abbott porozmawia o tym z panem. Trzeba będzie to naprawić.
Spojrzał na nią z powątpiewaniem.
– Znaczy się drzwi, proszę pani?
Cassie nie miała wątpliwości, skąd brało się jego zdziwienie. W
dziennym świetle zniszczenia wyglądały znacznie poważniej. Zauważyła
teraz, że drzwi były wykonane nie z litego drewna, tylko z pokrytej
fornirem sklejki, która rozszczepiła się na nieregularne kawałki.
Zniszczenia wyglądały na nieodwracalne.
– Ta sprawa nie należy do mnie. – Cassie nie chciała wdawać się w
zbędne dyskusje. – Proszę wejść, panie Nelson. Zaraz pójdę po pana
Abbotta. Będziecie mogli omówić sprawę tej naprawy, zanim przyjdzie
cała ekipa.
– Żadna tam ekipa. Sam tu jestem.
Cassie chciała się zapytać, jak w pojedynkę zamierza poradzić sobie z
wielką wanną z biczami wodnymi, w której wygodnie mogły się kąpać
dwie osoby, uznała jednak, że Peggy musiała przed zawarciem umowy
upewnić się, iż Nelson podoła tej robocie. Ktoś jej go polecił, a ona nie
zadała sobie trudu, by porozmawiać z nim osobiście, inaczej bowiem nie
uznałby Cassie za panią Abbott.
– Nie lubię pracować w pośpiechu i chcę wszystko zrobić akuratnie –
ciągnął powolnym, nosowym głosem. – Ale proszę mówić do mnie Buddy.
Zanim hydraulik zdołał przekroczyć próg, była już w połowie schodów.
Gdy się obejrzała, ostrożnie poruszał wejściowymi drzwiami. Pewnie
sprawdzał stopień zniszczenia. Wyglądało na to, że Buddy z natury jest
wyjątkowym flegmatykiem, co nie wróżyło zbyt dobrze.
Z pokoju Jake’a nie usłyszała dzisiaj jeszcze żadnych odgłosów, a sama
przy porannej krzątaninie zachowywała się jak najciszej. Wczoraj był
bardzo zmęczony, dała mu więc pospać. To nie jej wina, że sielanka się
skończyła i zaraz nastąpi gwałtowne przebudzenie.
Ze złośliwą satysfakcją głośno zapukała.
– Proszę wejść. – Rześki głos Jake’a niemile ją zaskoczył. Cassie
uchyliła drzwi.
– Widzi pan? Tak to się zwykle robi: należy zgiąć palce, uderzyć
kostkami o drzwi i poczekać cierpliwie na zaproszenie do środka.
Rozczarowała się jeszcze bardziej, widząc, że Jake jest gotowy do
pracy. Marynarka co prawda leżała na łóżku, ale miał już na sobie
nieskazitelnie białą koszulę, zdążył też zawiązać ciemnoczerwony krawat.
W ciągu ostatniego roku Cassie przewoziła do pralni tyle jedwabnych
krawatów, koszul z monogramem i szytych na miarę garniturów, że
nauczyła się bezbłędnie oceniać markową garderobę, dlatego natychmiast
spostrzegła, że ubrania Jake’a były bardzo wysokiej jakości. Wyraźnie
chciał wywrzeć wrażenie na nowym szefie.
Siedział przy laptopie ustawionym na małym stoliku pod oknem. Zajęty
pracą, ledwo na nią spojrzał.
– Czemu zawdzięczam pani wizytę?
– Na pewno nie przemożnej chęci sprawdzenia, czy sypia pan w
piżamie – powiedziała cierpko Cassie. – Przyszedł fachowiec od remontu.
– Później z nim porozmawiam.
– Obawiam się, że nie da się tego odłożyć. – Bardzo się starała, żeby jej
głos nie zabrzmiał zbyt radośnie. – Przykro mi, ale remont zacznie się
właśnie tutaj. – Wskazała na drzwi do łazienki.
– Mówiła pani o rozbieraniu ścian. – Jake gwałtownie odwrócił się do
niej.
Cassie powstrzymała uśmiech.
– Proszę mi wybaczyć, ale wczoraj chyba nie zdążyłam przekazać panu
wszystkich szczegółów.
– Doskonale pani wie, że nie chyba, tylko na pewno. Teraz już
rozumiem, czemu tak łaskawie udostępniła mi pani ten pokój.
– Byłam tak oczarowana naszą rozmową, że zapomniałam pana ostrzec.
Jeśli jednak teraz się pan pospieszy, zdąży pan zabezpieczyć wszystko
przed kurzem.
Mruknął coś niezrozumiale, z tonu jednak sądząc, nie było to miłosne
wyznanie, więc Cassie uznała, że po wygranej potyczce nastała pora na
odwrót. Zanim jednak wyszła, Jake zawołał:
– Przecież nie muszę z tym majstrem rozmawiać. Niech pani mu powie,
żeby wymienił drzwi i przysłał mi rachunek.
– O, nie – odparła beztrosko. – Za żadne skarby nie pozbawię pana
przyjemności poznania Buddy’ego.
Właśnie wchodziła na marmurową posadzkę holu, gdy u szczytu
schodów pojawił się Jake, który nadal mruczał coś pod nosem. Cassie,
zadowolona, że udało jej się wywołać taką reakcję, uśmiechnęła się uroczo
do Buddy’ego i odmaszerowała do kuchni.
Gdy sprawdzała zawartość spiżarni, zadzwonił telefon.
Paige była niezawodna! Choć to dopiero wpół do ósmej, już
przełączyła linię.
Tym razem jednak nie dzwonił klient, lecz trzecia wspólniczka.
– Sabrina? – zdziwiła się Cassie. – Myślałam, że jesteś w drodze do
Fort Collins. – Przytrzymywała słuchawkę ramieniem, żeby mieć wolne
ręce. Musiała poprzestawiać pudełka i puszki, by sprawdzić, co znajduje
się w głębi szafki.
– Zaraz wyjeżdżam, ale chciałam upewnić się, że pamiętasz o
jutrzejszym spotkaniu.
Cassie westchnęła.
– Niemal zapomniałam, jaki dziś dzień. Jasne. Będę jak zawsze.
– Mogłabyś przyjść trochę wcześniej? Muszę z tobą coś omówić.
– Bez Paige? – zaniepokoiła się Cassie. – Czy z Eileen wszystko w
porządku? Paige wprawdzie mówiła, że to rutynowe badania, ale obawiała
się, że mogą potrwać cały dzień.
– Trudno mówić o rutynie, gdy ktoś jest skazany na wózek inwalidzki –
zauważyła Sabrina. – Mój problem nie dotyczy jednak Eileen, tylko
klienta. Chciałam poznać twoje zdanie na pewien temat.
– Oczywiście – wolno powiedziała Cassie. – Wystarczy nam pół
godziny?
Nagle włosy zjeżyły się jej na karku, lecz zanim zorientowała się, skąd
ten niepokój, z tyłu padło pytanie:
– Czy to telefon do mnie?
Gwałtownie się wzdrygnęła i duża torba z mąką, która stała na samym
brzegu półki, runęła na podłogę. Papierowe opakowanie pękło i w kuchni
uniosła się chmura białego pyłu.
– Czy to twój majster? – zainteresowała się Sabrina. – Wiedziałam, że
będę ci zazdrościć tej pracy. Sądząc po głosie, to muskularny i silny facet.
Cassie przez ramię spojrzała na Jake’a, który stanął w drzwiach. Był
już w marynarce. Jej poła była niedbale odchylona, gdyż nonszalancko
trzymał rękę w kieszeni spodni. W drugiej ręce niósł płaską teczkę. Już
wieczorem, mimo zmęczonych oczu i popołudniowego zarostu, wyglądał
bardzo przystojnie, natomiast teraz, wypoczęty i odświeżony, niewiele
odbiegał od ideału.
– Dodaj również: agresywny, dominujący macho – powstrzymała
zachwyty przyjaciółki.
– To twój punkt widzenia, kochanie – wymruczała Sabrina. – Nie mogę
się doczekać, kiedy mi opowiesz wszystko o właścicielu tego seksownego
głosu. Może w czasie jutrzejszego lunchu?
Cassie miała ochotę rzucić jakieś przekleństwo, lecz w ten sposób
jeszcze bardziej zaciekawiłaby Sabrinę.
– W takim razie spotkajmy się godzinę wcześniej – zaproponowała.
– O, nie, kochana. Nie pozwolę ci zacząć przed przyjściem Paige. Jeśli
nie usłyszy szczegółów od ciebie, będę musiała wszystko jej powtarzać.
Cassie, zaciskając zęby ze złości, odłożyła słuchawkę. Jake, bezwiednie
masując obolały bark, wszedł do kuchni.
– Kto dzwonił?
– Moja przyjaciółka – odparła nadzwyczaj uprzejmie. – Zapewniam, że
zawołałabym pana do telefonu. Nie musi się pan trudzić podsłuchiwaniem.
– Ani mi to w głowie. Widząc jednak, jak pani zadrżała, gdy się
zbliżyłem, byłem pewien, że wie pani o mojej obecności.
Cassie zjeżyła się, ale po chwili zastanowienia wzruszyła ramionami.
Skoro Jake jeszcze nie zauważył, że jej reakcje na jego obecność
spowodowane są głęboką niechęcią, nie zaś rozpalonymi zmysłami, nie
było sensu tego wyjaśniać. Nie wyglądał zresztą na specjalnie
zainteresowanego.
Sięgnęła po szufelkę i zaczęła zgarniać rozsypaną mąkę.
– Jak poszło z Buddym?
– Chyba nieźle, choć na początku rozmowy musiałem mocno się
natrudzić, by odwrócić jego uwagę od pani. Dopiero wtedy zaczął
przytomnie reagować.
Wyprostowała się gwałtownie, niemal wypuszczając z rąk szufelkę.
– Odwrócić uwagę? Ode mnie? A cóż to za pomysł? Patrzył wyłącznie
na zrujnowane przez pana drzwi.
– No to przestał, zanim tam przyszedłem. Co pani z nim zrobiła?
Rzuciła urok? To człowiek stracony, naprawdę kiepsko z nim. Jednak
poniekąd się temu nie dziwię, bo nawet na mnie zrobiło wrażenie, jak pani
szła przez hol.
– O co panu chodzi?
– Nie chce mi pani chyba wmówić, panno Kerrigan, że to kręcenie
biodrami nie było zaplanowane.
– Najwyraźniej niektórym wyobraźnia płata figle – warknęła Cassie, na
co on uśmiechnął się szeroko, zaś ona powtórzyła sobie w duchu, że nie
będzie wdawać się w wyjaśnienia. Jake i tak wszystko zinterpretuje po
swojemu. – Szkoda jednak się trudzić zbędną gadaniną. Domyślam się, jak
pokrętnymi ścieżkami przemykają pana myśli. A co z drzwiami?
– Buddy oznajmił, że nie zajmuje się wymianą drzwi. Cassie zamrugała
gwałtownie.
– Co takiego? Przecież ma firmę remontową.
– Hydrauliczno-remontową. Zakłada wanny, zmywarki, termy, ale nie
drzwi. Wyjaśniał mi to niezwykle cierpliwie.
W głosie Jake’a zabrzmiała ironiczna nuta, a Cassie bez trudu
wyobraziła sobie, jak Buddy wymienia przeraźliwie długą listę
hydraulicznych akcesoriów.
– I co teraz?
Jake zaczął bawić się zamkami przy teczce.
– A może pani porozmawiałaby z Buddym – zasugerował – i
przekonała go, żeby zmienił zdanie?
– To znaczy mam pokręcić biodrami? Niech pan to sobie wybije z
głowy.
– W porządku.
Cassie przyjrzała mu się podejrzliwie. Zdążyła już na tyle poznać
Jake’a Abbotta, że nie wierzyła w ten jego pojednawczy ton.
– Tymczasem – dodał wesoło – chyba jestem winien pani przeprosiny...
– Zaczyna się – mruknęła Cassie.
– ... za wczorajszą próbę nakłonienia pani do opuszczenia domu.
Okazuje się, że Peggy słusznie panią wynajęła. Póki pani tu jest i może
wszystkiego przypilnować...
– Wolnego – Cassie przerwała mu szybko. – Nie obiecywałam, że
całymi dniami będę siedzieć przy wejściu jako ochroniarz.
– Wygląda na to, że są to dość niezwykłe drzwi. Nie wiem, czy
zauważyła pani, ale są zupełnie inne niż w pozostałych domkach. Buddy
natychmiast to dostrzegł. Jego zdaniem będą kłopoty z wymianą.
– A skąd Buddy może o tym wiedzieć? Przecież sam mówił, że to nie
jego specjalność...
– Ale zna innych fachowców. Twierdzi, że o tej porze roku i w
tutejszym klimacie mają pełne ręce roboty. Muszą przed zimą zakończyć
umówione prace. Jeżeli więc pani nie ruszy do akcji, czeka nas duży
kłopot. – W głosie Jake’a była zarówno prośba, jak i nadzieja.
Cassie skapitulowała.
– No dobrze – zgodziła się niechętnie. – Porozmawiam z Buddym, choć
nic nie obiecuję.
– Ma pani na myśli rezultat, czy bodźce mające skłonić Buddy’ego do
działania?
Cassie zacisnęła pięści.
– Jeśli sugeruje pan to, co myślę... Jake uniósł brwi.
– Cóż za wyobraźnia, panno Kerrigan. Myślałem o upieczeniu jego
ulubionego ciasta. Nawiasem mówiąc, ma pani na sobie tyle mąki, jakby
już się pani za to wzięła. – Znów rozmasował ramię. – A skoro o tym
mowa, czy znajdzie się tu coś do zjedzenia? Wczoraj nie jadłem obiadu.
– W zamrażarce jest paczka meksykańskich naleśników.
– Na śniadanie? O tej porze nie zjem przecież tak ostrego dania!
– Zapomniał pan? – upomniała go Cassie. – To nie hotel.
– Przypuszczam, że Peggy opróżniła lodówkę?
– No myślę! Pan by tego nie zrobił przed dwutygodniowym wyjazdem?
– Do dziś pamiętała czyszczenie porośniętej pleśnią lodówki w
eleganckim apartamencie pewnego kawalera. Natychmiast po pracy
wyrzuciła gumowe rękawice, których używała, a przez kolejny miesiąc nie
mogła nawet pomyśleć o zjedzeniu jakiejkolwiek zieleniny.
– Nie zawracam sobie głowy opróżnianiem lodówki, bo trzymam w
niej keczup, oliwki i kilka puszek piwa. Nic się nie może popsuć.
– A narzeka pan, że Peggy zostawiła tylko mrożone naleśniki?
Otworzył lodówkę i przejrzał niemal puste półki.
– Chyba miała pani rację, mówiąc o kłopotach komunikacyjnych
Rogera i Peggy. Roger uprzedziłby mnie, gdyby wiedział o remoncie, z
kolei Peggy, gdyby wiedziała, że przyjeżdżam...
– Zostawiłaby panu lodówkę pełną pyszności. – Cassie wrzuciła torbę
po mące do kosza na śmieci. – Niedługo pójdę do sklepu. Może coś panu
kupić?
Przerwał inspekcję lodówki i spojrzał na Cassie z niedowierzaniem.
– Mówi pani serio?
– Z przyjemnością kupię wszystko, co pan chce – zniecierpliwiła się
Cassie. – Wypożyczalnia Żon pobiera opłaty za godzinę pracy, a do
zakupów doliczamy procent w zależności od wysokości rachunku. Jeśli ma
pan na coś ochotę...
– Wiedziałem, że musi tkwić w tym jakiś haczyk, ale niech będzie.
Proszę mi kupić keczup, oliwki i...
– ... zielone czy czarne? – upewniła się.
– Oba rodzaje.
– A jakie piwo?
Rozległ się dzwonek telefonu i Cassie automatycznie sięgnęła po
słuchawkę.
– Wypożyczalnia Żon, Cassie przy telefonie.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Cassie powtórzyła powitanie i po
chwili usłyszała głęboki męski głos:
– To chyba pomyłka. Dzwonię do Jake’a Abbotta i przysięgam, że
podał mi ten numer.
Cassie skrzywiła się.
– Jest tutaj. Już go proszę.
Jej rozmówca nagle parsknął śmiechem.
– Powiedziała pani „wypożyczalnia żon”? Dopiero wczoraj przyjechał i
już... Ależ ma tempo!
Zignorowała tę uwagę i oddała słuchawkę. Chciała wyjść do holu, ale
Jake stanął przed nią, blokując przejście.
– Dzień dobry – powiedział do telefonu. – Oczywiście, Caleb. O
jedenastej? Świetnie. – Spojrzał na Cassie. – Nie, nie przesłyszałeś się,
właśnie tak powiedziała.
Powoli i pedantycznie odłożył słuchawkę. Wyglądało to groźniej, niż
gdyby z furią ją cisnął.
– Ta rozmowa dotyczyła spotkania w interesach. Wzruszyła ramionami.
– Zorientowałam się. Nie oczekuję wyjaśnień.
– Nic nie wyjaśniam, tylko chcę, żeby pani coś zrozumiała. To był
Caleb Tanner, najbardziej wpływowy człowiek w Kolorado...
– To pański nowy szef? Jak miło. Co za pieskie szczęście! Mogłam
nawiązać znajomość ze sławnym Calebem Tannerem i straciłam taką
szansę! I taki ważniak sam załatwia telefony? Nie dziwi to pana?
– Czy zechce mnie pani łaskawie wysłuchać, panno Kerrigan? Może się
zdarzyć, że będą do mnie dzwonić ludzie, z którymi pracuję. Na Calebie
już pani zdążyła zrobić złe wrażenie...
– Chwileczkę – zaprotestowała Cassie. – Na pewno nie jest moją winą,
jakie wnioski wyciągnął.
– Mogła pani rozsądniej nazwać firmę. Nawet nie chcę powtarzać jego
uwag. W każdym razie, niech pani więcej nie odbiera telefonów.
Z namysłem potarła nos czubkiem palca.
– Skończył pan? – spytała uprzejmie.
– Sądzę, że wszystko wyjaśniłem.
– To może teraz ja przedstawię swój punkt widzenia, jeśli oczywiście
zechce mnie pan wysłuchać, panie Abbott... Byłam tu pierwsza, można
powiedzieć, że zaklepałam sobie ten telefon, a poza tym, stąd, z tej kuchni,
prowadzę firmę. Widzę więc trzy wyjścia: po pierwsze, jeśli otrzymam
takie zlecenie, znajdę panu mieszkanie; po drugie, powie pan wielkiemu
Tannerowi, że zmuszony jest pan korzystać z telefonu towarzyskiego... –
Ominęła go i w drzwiach odwróciła się na pięcie. – Po trzecie, zamieszka
pan w jego biurze i wtedy Tanner nie będzie musiał tutaj dzwonić.
Polecam szczególnie to rozwiązanie, bo wprost rewelacyjnie poprawiłoby
pańskie notowania w pracy. Nie mówiąc już o tym, że dla mnie byłby to
prawdziwy dar niebios!
Firma Tanner Electronics bardzo różniła się od tych przedsiębiorstw,
które Jake dotąd odwiedził. Chociaż powstała całkiem niedawno,
usiłowano nadać jej cechy firmy z tradycjami. Dywany wprawdzie były
nowiutkie, podobnie jak kosztowne meble, wśród nich jednak pojawiały
się sprzęty, które sprawiały wrażenie, że wyciągnięto je z magazynów
Armii Zbawienia.
Natomiast personel wymykał się wszelkim definicjom, bo takich ludzi
nie zatrudniały żadne renomowane firmy, ani te, które na swój wizerunek
pracowały przez wiele pokoleń, ani te, które niedawno przebojem zdobyły
rynek. Mówiąc wprost, pracujący w Tanner Electronics projektanci
skomplikowanego sprzętu elektronicznego wyglądali na pomocników
Buddy’ego. Jednak ta banda obdartusów wprost emanowała zapałem,
fachowością i inteligencją. Gdy w głowie kłębią się pomysły, łatwo
zapomnieć o wypraniu dżinsów. Jake wiedział, że z takimi ludźmi można
przenosić góry.
Wszędzie panował twórczy nieład, czy też, mówiąc wprost, bałagan,
tylko w biurze naczelnego dyrektora było inaczej. Pokój, przez który
wchodziło się do gabinetu Tannera, wyposażono co prawda w dywan, a na
ścianach powieszono kilka dobrych reprodukcji, ale to było wszystko. Ani
mebli, ani sekretarki. Nic dziwnego, pomyślał Jake, że Caleb sam załatwia
telefony.
Ponieważ drzwi do gabinetu były otwarte, Jake zamierzał wejść bez
pukania, lecz w progu powstrzymał go kobiecy śmiech.
– No, kochanie – mówiła zdyszanym głosem – pomogę ci to zdjąć.
Było jednak już za późno, by się taktownie wycofać, bowiem
mężczyzna, który siedział na brzegu biurka i próbował zdjąć sweter w
jaskrawych kolorach, zawołał:
– Jake Abbott?
– Przepraszam, ale drzwi były otwarte – odpowiedział tym bardziej
zmieszany, że zgrabna blondynka wcale nie kryła swego niezadowolenia.
Caleb jednym zręcznym ruchem ściągnął sweter przez głowę i wręczył
go dziewczynie.
– Przepraszam, Angélique, ale interesy czekają. – Zsunął się z biurka i
uścisnął rękę Jake’a.
Blondynka wydęła wargi.
– Och, w porządku. Zobaczymy się wieczorem. – Przesłała Calebowi
pocałunek, przewiesiła sweter przez rękę i przez chwilę uważnie
lustrowała Jake’a. Potem uśmiechnęła się zalotnie, dając do zrozumienia,
że już pozbyła się urazy. Caleb nie zwracał na nią uwagi. Mocno kręcąc
biodrami, opuściła pokój.
Jake uznał, że jej ruchy są prostackie i nienaturalne. Przypomniał sobie,
z jakim wdziękiem poruszała się Cassie Kerrigan. Poza tym włosy
blondynki były bez życia, natomiast czupryna Cassie kusiła, by zanurzyć
w niej ręce...
Rozejrzał się ciekawie po gabinecie. Na blacie masywnego,
eleganckiego biurka z drzewa tekowego, zamiast suszki do atramentu,
secesyjnego przycisku do papierów i przybornika, walały się narzędzia i
elektroniczne części, a piękny blat nosił ślady głębokich zadrapań.
Caleb włożył sztruksową marynarkę i wskazał fotele w rogu gabinetu.
– Przepraszam, pewnie pomyślałeś, że trafiłeś na różowy balecik.
Angélique robi mi sweter i postanowiła sprawdzić, czy długość rękawów
jest odpowiednia.
Jake pamiętał swoją babcię, która godzinami w skupieniu ślęczała nad
robótkami i zupełnie nie mógł w tej roli wyobrazić sobie blondynki
Caleba. Tę głęboką refleksję zachował jednak dla siebie powiedział
natomiast:
– Utalentowana dziewczyna.
– Tłumacząc to na nasze, uważasz więc, że nie potrafiłaby nawet
zliczyć oczek. – Caleb spojrzał przenikliwie. – No cóż, mnie też co jakiś
czas ogarniają podobne wątpliwości. – Rozparł się wygodnie w fotelu. –
Słuchaj, powiedz mi szczerze, co ty kombinujesz z tymi wypożyczanymi
żonami?
– Jeśli o to chodzi... – zaczął Jake.
– ... to ma sens – przerwał mu Caleb. – Wypożyczyć żonę, w chwili
kiedy jest potrzebna i uniknąć zamieszania, gdy człowiek chce się jej
pozbyć. – Odchylił się do tyłu.
– Ale chyba nie będziemy o tym rozmawiać. Co sądzisz o naszym
nowym urządzeniu?
– Wypróbowałem je, tak samo jak inne wasze produkty – odparł Jake. –
Nic dziwnego, że opanowaliście rynek. Zapewniacie rewelacyjną jakość.
Chciałbym tylko mieć pewność, że następny gadżet też będzie miał takie
powodzenie.
Caleb uniósł brwi.
– Nie wierzysz, że użytkownicy magnetowidów starego typu rzucą się
na nowe urządzenie, które steruje się głosem?
– Są już podobne urządzenia.
– Ależ skąd. Wszystko, co jest dostępne, wymaga ustawienia czasu,
kanału, wybierania wielu różnych cyfr. Nasza zabaweczka pozwala
powiedzieć maszynie, żeby nagrała odpowiednie odcinki któregokolwiek
serialu, a ona sama je wyszuka, bez względu na to, gdzie i o której
godzinie są nadawane. Dorzućmy do tego cyfrową jakość nagrania, bez
taśmy, która się zużywa lub zrywa...
– Wysoko mierzysz, lecz mimo to zastanawiam się, ilu widzów jest aż
tak zafascynowanych serialami, żeby na tę nowość wydać niemałe
pieniądze.
– Badania rynku wskazują... Jake przerwał chłodno.
– Badania rynku wskażą wszystko, co zechcesz. – Uważnie spojrzał na
Caleba Tannera, niemal oczekując wybuchu. Jednak jedyną reakcją było
zaciśnięcie ust. – Może zresztą – ciągnął Jake – jeśli wykorzystacie ten
pomysł, żeby przystosować urządzenie nagrywające do istniejących
magnetowidów... Produkując je jako dodatek do tego, co już jest na rynku,
nie będziecie zmuszać ludzi do tak radykalnych zmian.
– Osłabię w ten sposób wartość całego pomysłu. To, co sugerujesz,
oznacza rezygnację z możliwości cyfrowego przechowywania danych oraz
błyskawicznego przeszukiwania i odtwarzania.
– Ale pozwoli na trzykrotnie większą sprzedaż za połowę
przewidywanej ceny.
Caleb zastanowił się chwilę, a potem pokręcił głową.
– Nie chciałbym firmować czegoś takiego.
– Ja z kolei nie jestem pewien, czy właściciele magnetowidów, i tak
najczęściej pokrytych kurzem, będą chcieli zapłacić proponowaną cenę za
kolejny gadżet.
– Nawet wtedy, gdy bije on na głowę wszystko, co do tej pory widzieli?
– To, że coś jest lepsze, nie zawsze znaczy, że musi odnieść sukces.
Szczególnie bez reklamy, a to kosztowna sprawa.
Caleb wzruszył ramionami.
– Inwestycje kapitałowe i całe te finansowe zawiłości nie są moją
najmocniejszą stroną. To twoje zadanie, Jake. Trzeba znaleźć na to
pieniądze. – Zerwał się z fotela. – Przede wszystkim musisz wszystko
obejrzeć, prawda? Zawiozę cię do zakładu i pokażę, czym Tanner
Electronics może się pochwalić.
– To miał być kolejny punkt mojej wizyty – zgodził się Jake.
– Mam nadzieję, że zechcesz pojechać ze mną motocyklem? – upewnił
się Caleb. – Oczywiście, mam kask dla pasażera.
Jake próbował ukryć uśmiech. Ostrzegano go, że Caleb jest oryginalny,
było to jednak chyba zbyt łagodne określenie.
ROZDZIAŁ TRZECI
Dzień był bardzo ładny, ale pod wieczór wzmógł się wiatr. Każdy
trzask wzbudzał w Cassie obawę, że jeszcze chwila, a rozsypią się drzwi
wejściowe. W końcu uznała, że gapienie się na nie i tak nic nie pomoże,
poszła więc do kuchni zająć się swoim obiadem.
Miała powód do zdenerwowania, każdy by to przyznał. I wcale nie
wiązało się to z faktem, że od porannej rozmowy w kuchni Jake ani się nie
pokazał, ani nie zadzwonił.
Może mimo wszystko poszedł do hotelu, zastanawiała się, dziobiąc
widelcem odgrzane w mikrofalówce danie z indyka. W takim wypadku na
pewno jednak by ją zawiadomił, oczywiście podając jakiś zmyślony
powód. Za nic przecież by się nie przyznał, że zastosował się do jej rady!
Wyrzuciła resztki obiadu do śmieci i usadowiła się w salonie. Mały
stolik zasłany był folderami jej firmy. Ma przed sobą cały wieczór, by
przygotować je do wysyłki, i dzięki temu zajęciu nie będzie musiała
zastanawiać się nad drzwiami. A co do Jake’a... Gdyby nie myśl o tym, jak
perfidnie postąpił, zostawiając cały bałagan na jej głowie, mogłaby już
zacząć świętować z radości, że go tu nie ma!
Jednak w żaden sposób nie mogła się skupić na wypisywaniu zaproszeń
do potencjalnych klientów Wypożyczalni Żon. Kiedy zorientowała się, że
na jednej z kartek zaczęła pisać: „Drogi Jake’u”, ze złością odłożyła pióro
i zrobiła kulkę z ulotki. Postanowiła zająć się czymś innym.
Próbowała właśnie podważyć obudowę komórki, żeby dostać się do
baterii, kiedy usłyszała głośne pukanie do drzwi. Przez chwilę wpatrywała
się w nie, w końcu podniosła się i wyjrzała przez szklaną ściankę.
Serce zabiło jej radośnie na widok Jake’a, zaraz jednak upomniała się:
to dlatego, że bała się siedzieć tu sama. Tak samo ucieszyłaby się, gdyby
zobaczyła administratora, sąsiadkę lub Buddy’ego...
No, może wszystkich oprócz Buddy’ego. Otworzyła drzwi.
– Szybko się pan uczy – pochwaliła Jake’a. – Wystarczyła jedna lekcja
pukania i proszę, jakie efekty!
– Uznałem, że to bezpieczniejszy sposób. Poza tym nadal nie mam
klucza. – Ostrożnie ujął klamkę i poruszył drzwiami w przód i w tył. –
Hej, nie jest już tak tragicznie. Jak się to pani udało?
– Buddy je trochę wzmocnił. Uśmiechnął się radośnie.
– Wiedziałem, że potrafi go pani przekonać.
– To tylko prowizorka. Dużo im brakuje do dawnej świetności. Przez te
pęknięcia wiatr wyje jak potępiona dusza.
– Może powinniśmy wezwać firmę od efektów dźwiękowych. Mieliby
gotowy podkład do filmu o nawiedzonym domu.
– Hałas to nic w porównaniu z przeciągiem. Buddy chciał je zabić na
głucho. Mówił, że bezpieczniej będzie wcale ich nie używać. Uznałam
jednak, że chodzenie przez patio byłoby zbyt kłopotliwe.
– Słusznie. Trzeba byłoby okrążać całe osiedle, żeby dojść do parkingu.
– Jake odstawił teczkę i zrzucił płaszcz. Znów rozcierał ramię.
– Dobrze się pan czuje? Coś pana boli? – spytała z troską Cassie.
– Tak, ramię. Stłukłem je wczoraj, uderzając o drzwi.
– Racja! A więc nici z mojego współczucia, bo to konsekwencja
pańskich wybryków. – Cassie skierowała się w stronę sofy. – Byłam już
pewna, że pan nie wróci...
– Skąd przyszło to pani do głowy?
– Bo wszystkie pana rzeczy znikły.
– A więc sprawdziła to pani. Z ciekawości, czy też ze strachu?
– Nic z tych rzeczy – odpowiedziała z godnością. – Weszłam tam, gdy
pomagałam Buddy’emu uprzątnąć łazienkę, żeby mógł zacząć pracę.
Jake wzruszył ramionami.
– Sama pani radziła mi, bym wszystko zabezpieczył przed kurzem, co
też zrobiłem. Była pani zaniepokojona?
– Tym, że pan bez słowa znikł? Ależ skąd. Uwielbiam w czasie takiej
wichury przebywać sama w obcym domu, zwłaszcza z drzwiami, które
chronią przed nieproszonymi gośćmi równie skutecznie, co sznurek
przeciągnięty od futryny do futryny.
– Co za ulga, że już mnie pani nie zalicza do nieproszonych gości.
– Niech pan sobie za dużo nie wyobraża – powstrzymała go Cassie. –
Choć może pan zyskać kilka punktów, jeśli zdoła pan otworzyć telefon
komórkowy. – Ze złością spojrzała na oporny aparat.
– Proszę mi to dać. – Jake usiadł naprzeciwko w dużym fotelu i sięgnął
do kieszeni spodni.
– Nic dziwnego, że mężczyźni nie mogą się obyć bez kieszeni –
mruknęła Cassie, widząc, że wyciąga spory scyzoryk. – Nie
podejrzewałam też, że Caleb Tanner ma w sobie coś z poganiacza
niewolników.
– Skąd ten pomysł? – zdumiał się Jake.
– Bo przywlókł się pan dopiero o tej porze, a to przecież pierwszy dzień
pracy. Nie sądzę, by wieczór spędził pan na przyjęciu.
– Nie ma pani racji. – Jake odłożył nóż i kciukami zaczął naciskać
obudowę telefonu, aż rozległ się głośny trzask.
– Czyli nie jest poganiaczem?
– Byłem na przyjęciu. Gdzie jest nowa bateria? Przesunęła opakowanie
w jego stronę.
– Chyba nie było to jedno z owych słynnych przyjęć Caleba Tannera,
bo wówczas bawiłby się pan dobrze.
– Myślałem, że pani go nie zna. – Jake zamknął obudowę komórki i
położył aparat na kolanach Cassie.
– Nigdy go nie poznałam, ale każdy mieszkaniec Denver słyszał o
playboyu, który wart jest miliony, a także o jego kociaku. – Z
zadowoleniem włączyła komórkę.
– Kociak? – zdziwił się Jake. – Z tego, co zdążyłem zauważyć, Caleb
nie ogranicza się do jednej dziewczyny.
– Jasne, przecież mówi się o nim, że zwykle ma jakąś główną panienkę
oraz tłum kandydatek na jej następczynię. A ile ich było na przyjęciu?
– Straciłem rachubę. – Wyciągnął się z westchnieniem w fotelu i
zamknął oczy.
Cassie przyglądała mu się z zainteresowaniem. Ponieważ lampa stojąca
obok sofy nie oświetlała miejsca, gdzie siedział, jego twarz pozostawała w
cieniu, a rzęsy wydawały się niezwykle długie, ciemne i gęste. Westchnął i
podniósł dłoń do obolałego barku.
Cassie zaniepokoiła się, jednak wrodzona złośliwość wzięła w niej
górę.
– Co się stało? – spytała z udawanym współczuciem. – Czyżby nie
bawił się pan dobrze? Caleb Tanner okazał się egoistą i nie dopuścił pana
do swojego haremu?
– Wręcz przeciwnie, był bardzo hojny.
– Och! – Nie zdołała ukryć drżenia głosu, brnęła jednak dalej: –
Biedaku, musiały pana bardzo wymęczyć.
Jake otworzył jedno oko i uśmiechnął się.
– Niech się pani nie denerwuje. Mimo usilnych prób Caleba, w jego
obecności żadna z jego panienek nie chciała się mną zainteresować.
Nie denerwować się? Co za przypuszczenie!
– Proszę mi wierzyć – zauważyła cierpko – nie cierpię na myśl, że pan
przebywał w ich towarzystwie. – Jej słowa nie zabrzmiały zbyt
przekonująco.
Wpatrując się w ulotki, zastanawiała się, co tak bardzo wyprowadziło ją
z równowagi. W końcu zrozumiała. Kociaki z definicji mają ograniczone
możliwości intelektualne, ale tylko kobieta całkiem pozbawiona mózgu
mogła walczyć o względy Caleba Tannera, gdy pod ręką miała Jake’a.
Odepchnęła foldery.
– Idę zrobić sobie czekoladę. – Podniosła się z sofy. – Ma pan ochotę
na filiżankę?
Jake mruknął coś sennie, co można było uznać za zgodę, poszła więc
do kuchni, karcąc się w duchu, że próbuje otoczyć go opieką. Szybko
jednak znalazła usprawiedliwienie. Postąpiłaby tak wobec każdego klienta
firmy albo przyjaciela. Tyle że Jake nie należał do żadnej z tych kategorii.
Po chwili wróciła do salonu z tacą i gorącym kompresem.
– Proszę, to powinno pomóc na stłuczenie.
– Miała mi pani nie współczuć – uśmiechnął się Jake. Przyłożył
kompres do obolałego ramienia. – Zawsze się tak pani opiekuje ludźmi?
Już miała powiedzieć, że nie zawsze robi to z chęcią, ale zamiast tego
wyjaśniła:
– Kiedy byłam dzieckiem, moja matka często niedomagała, musiałam
więc ją zastępować.
– A pani ojciec?
Pytanie nie miało żadnego podtekstu, ale przecież nie musiała
opowiadać, że jej ojciec potrafił tylko wprowadzać zamęt.
– Miał swoje sprawy. Nauczyłam się wtedy wielu rzeczy, za które teraz
mi płacą.
– Ma pani dość dziwne zajęcie.
– Choć nie siedzę za biurkiem, nie znaczy to, że moja praca jest gorsza
czy niepotrzebna. – Wygładziła pomiętą ulotkę. Kilka zręcznych ruchów i
papierowy samolocik poszybował w stronę Jake’a. – Widzi pan motto
firmy? To nie tylko slogan reklamowy. To realia współczesnego świata.
Jake rozłożył kartkę.
– Czy chodzi o zdanie: „Każdy, kto pracuje, potrzebuje żony”?
– Przecież to prawda. Każdemu, kto pracuje zawodowo, potrzebna jest
osoba, która zajmie się różnymi domowymi sprawami, by życie toczyło się
bez zakłóceń. W dzisiejszych czasach dotyczy to nawet bardziej kobiet, niż
mężczyzn. Załatwiamy wiele spraw, dzięki czemu nasze klientki mają czas
dla siebie.
Jake spojrzał na nią znad brzegu kubka.
– A kto dba o pani sprawy?
Cassie spojrzała zaskoczona. Nigdy przedtem nikt jej o to nie pytał.
– Dzisiaj chętnie pozwoliłabym którejś ze wspólniczek wyręczyć się w
zakupach.
– To dlaczego pani tego nie zrobiła?
– Bo obie są zajęte.
– Czyli cały dzień biega pani za cudzymi sprawami, a sobą zajmuje się
dopiero po godzinach.
– Nie jest tak źle, bo często łączę jedno z drugim. Na przykład robiąc
zakupy dla klientów, kupuję również coś dla siebie.
– Muszę pamiętać, by szczególnie starannie sprawdzić rachunek ze
sklepu – mruknął Jake.
– Nie mówiłam o łączeniu wydatków – zirytowała się Cassie, i dopiero
po sekundzie zorientowała się, że stroi sobie z niej żarty. Wykrzywiła się i
wycedziła: – Choć oczywiście kusiło mnie, żeby zamiast oliwek w
pierwszym gatunku i piwa z importu, kupić panu jakieś nędzne namiastki.
Mogłabym wtedy zarobić na pańskim rachunku kilka dodatkowych
dolarów. A przy okazji: paragon jest na drugiej półce w lodówce, pod
butelką keczupu.
– Mam iść po pieniądze już teraz, czy poczeka pani do rana?
– Jeśli doliczy pan odsetki za zwłokę, gotowa jestem poczekać do
popołudnia – zaśmiała się Cassie.
Jake’owi rozbłysły oczy. Zadrżała, ale zaraz uspokoiła się. Nie,
pomyślała, bez obaw, nie zakocham się w nim z powodu seksownego
uśmiechu. Co do tego nie miała żadnych wątpliwości.
– Poza tym nie jesteśmy na okrągło zajęte, zdarzają się dni. kiedy mogę
robić, co tylko zechcę. Wciąż jednak muszę dbać o swój wizerunek i
wykorzystywać każdą okazję do zdobywania nowych klientów dla naszej
firmy.
– Czy to znaczy, że nie ustawiają się do was w kolejce?
– Powiedzmy, że nie wszyscy są przekonani o korzyściach
wynikających z posiadania żony, którą można wezwać przez telefon.
– Nie wiem, czy to poprawi pani samopoczucie, ale Caleb uważa, że to
rewelacyjny pomysł: wynająć żonę, zamiast sale w nią inwestować.
Cassie zmarszczyła się z niechęcią.
– Nic dziwnego, jeśli weźmie się pod uwagę kobiety, jakimi się otacza.
A czy... – zawahała się.
– Niech pani dokończy, Cassie.
– Czy panu nie przeszkadza... jego stosunek do kobiet?
– Rozumiem, że pani zdaniem powinienem nie posiadać się z
oburzenia.
– Wiem, że to nie pańska sprawa, jednak po charakterze szefa można
poznać, jakim będzie pracodawcą.
– Czyli jeśli oszukuje żonę lub urząd skarbowy, może również oszukać
swoich podwładnych. Interesująca teoria – mruknął Jake.
– Jak sądzę, według pana jest zbyt uproszczona i naiwna, ale...
– To nie tak. Odniosłem wrażenie, jakby pani się kiedyś mocno
sparzyła. Czy ten facet był z gruntu nieuczciwy, czy też zachował się nie
fair tylko wobec pani?
Cassie poczuła, że się rumieni. Próbowała zapanować nad
ogarniającym ją zmieszaniem. Nie zamierzała zwierzać się Jake’owi
Abbottowi i opowiadać mu o Stephanie.
– Mówiliśmy o Calebie Tannerze – odparła stanowczo. Jake przyglądał
się jej przez dłuższą chwilę, po czym powiedział łagodnie:
– Oczywiście, skoro tak pani twierdzi. Caleb i jego kobiety. Moim
zdaniem najważniejsze jest to, czy potrafi oddzielić swoje romanse od
interesów. Z tego, co widziałem dziś wieczorem wynika, że nie ma z tym
problemów.
– To świetnie – skwitowała Cassie. – Cieszę się, że zadowala pana jego
praktyczne podejście do życia. – Odrzuciła koc, którym była owinięta. –
Robi się późno, a Buddy przyjdzie wcześnie rano. Obiecał, że postara się
znaleźć nowe drzwi.
– Od razu wiedziałem, że potrafi pani owinąć go wokół małego palca.
– Mówił tylko, że spróbuje – powtórzyła Cassie. – Gdy jednak
wspomniałam o naprawie, przesunął wykałaczkę w ustach i odparł, że jeśli
chcę w terminie mieć wannę...
– Gdyby Peggy stała przed takim wyborem...
– Zakłada pan, że wybrałaby drzwi, a nie bicze wodne? Wcale nie
jestem taka pewna. Gdy szykowałam łazienkę do remontu, zorientowałam
się, że przed wyjazdem jej nie uprzątnęła.
Jake zastanowił się.
– Rozumiem, że na podstawie tej uwagi powinienem coś
wydedukować, ale przyznaję, że nie wiem co.
– Zostawiła wszystko tak jak stało – zniecierpliwiła się Cassie, – Sądzę,
że ma pan rację, Roger nic nie wiedział o remoncie. Pewnie Peggy chce
mu zrobić niespodziankę. Dlatego niczego nie ruszała, żeby się nie
zdradzić.
– A jeśli wanna nie zostanie zamontowana przed ich powrotem, Peggy
będzie wściekła. Tak pani myśli?
– Może nie tylko ona? Bo z drugiej strony, jeśli Roger miałby ochotę na
tak radykalne zmiany, po co utrzymywała to w tajemnicy?
– Lub też Peggy jest zbyt leniwa, by zrobić porządek?
– Tak czy inaczej, jest raczej pewne, że będzie zła, gdy remont się
przeciągnie. A tak się stanie, jeśli Buddy zamiast łazienką, zajmie się
drzwiami.
– Na pewno zdąży zamontować wannę, zanim znajdzie drzwi. – Jake
wzruszył ramionami.
Twarz Cassie nagle rozjaśniła się.
– Mam! Skończyłby dużo wcześniej, gdyby mu pan pomógł przy
montowaniu wanny. – Jej radość nagle zgasła. – Nie, to się nie uda...
– Jeśli chce pani powiedzieć, że plątałbym się mu pod nogami i tylko
opóźniał pracę, to jest pani w błędzie.
– Jest inny problem – odparła z namysłem. – Buddy pana nie lubi.
– To może pani zgłosi się do podawania narzędzi? Założę się, że nawet
gdyby pani mu przeszkadzała, nie będzie miał nic przeciwko temu.
– Naprawdę ma pan wspaniałą wyobraźnię, panie Abbott. Uparł się
pan, że tak mu się podobam...
– Nawet facet z wykałaczką w gębie może mieć dobry gust.
Cassie zastanowiła się chwilę.
– Uznam to za przypadkowy komplement – odparła w końcu.
– Nie był przypadkowy. – Jake odrzucił kompres i poszedł za nią do
holu. – Dziękuję, Cassie. – Niby przypadkiem dotknął ręką jej włosów.
Bardzo starała się nie zadrżeć pod jego dotykiem, lecz udało się jej to
tylko połowicznie.
– Mówiłam panu, jaki tu przeciąg. Wyciągnął rękę w stronę drzwi.
– Ma pani rację. Czy mogę zaproponować coś, co by panią rozgrzało?
– Nie, dziękuję – rzuciła cierpko. – Chyba domyślam się, co panu
chodzi po głowie. Pan i Caleb Tanner oraz te wasze teorie o kobietach na
właściwym miejscu...
– Chciałem tylko zasugerować – mruknął Jake – żeby wzięła pani
dodatkowy koc. Ale najwyraźniej ma pani lepszy pomysł. Chętnie bym
usłyszał, jaki...
Cassie odwróciła się na pięcie i pomaszerowała na górę. Z każdym
mocnym stąpnięciem próbowała zagłuszyć w sobie uczucie ciepła, jakie ją
opanowało.
Jej włosy okazały się znacznie bardziej miękkie, niż myślał. Rude loki
sprawiały wrażenie jedwabistych spiralek, które w naturalny sposób
oplotły jego palce. Dużo wysiłku kosztowało go zabranie ręki, którą
chętnie zanurzyłby w gęstwinie loków.
A jednak się wycofał. Dreszcz, który ją przeniknął, przypominał
drżenie dzikiego stworzonka, które powodowane głodem daje do siebie
podejść, ale nadal boi się każdego gwałtowniejszego ruchu.
Podniósł z fotela kompres, pozbierał kubki i schylił się po leżący na
podłodze samolocik.
Wypożyczalnia Żon. Caleb Tanner miał rację – co za praktyczny
pomysł. Wynająć same przyjemności, unikając całej reszty. Takiej żonie
nie trzeba wyjaśniać, dlaczego wróciło się z pracy dopiero o północy, nie
trzeba jej składać ani dotrzymywać żadnych obietnic...
Wewnątrz folderu było miejsce na kilka słów skierowanych do nowych
klientów. Cassie napisała: „Drogi Jake’u”, a później próbowała to
zamazać.
Poczuł, jak budzi się w nim pełne nadziei oczekiwanie. Planował krótki
pobyt w Denver, ale dlaczego nie miałby go sobie uatrakcyjnić, skoro
Cassie myślała tak samo...
Jak by zareagowała, gdyby wszedł teraz na górę i zapukał do niej?
Drżała, gdy jej dotknął...
A może Cassie po prostu wzdrygnęła się z zimna? Wiatr hulał po holu,
a drzwi skrzypiały i trzeszczały jak w nawiedzonym domu. Nic dziwnego,
że Buddy myślał o zabiciu wejścia na amen.
Jake zaklął pod nosem. W szufladzie kuchennej szafki znalazł kilka
pinezek i na feralnych drzwiach umocował koc. Jutro porozmawia z
Buddym o solidniejszym zabezpieczeniu, a na razie będą wychodzić z
domu przez patio.
Idąc do siebie, na moment zatrzymał się pod drzwiami pokoju
gościnnego i smutno pokręcił głową. Płonne nadzieje, Cassie wcale go nie
zachęcała: na górze było jeszcze zimniej, stąd jej drżenie.
Otworzył sypialnię i zamarł w progu. Rano wychodził z normalnego,
mieszkalnego pokoju, a wszedł do rzemieślniczego warsztatu.
Zdjęte z zawiasów drzwi do łazienki zastawiały wejście do garderoby,
gdzie złożył wszystkie swoje rzeczy. Za drzwiami stało wielkie lustro. Na
środku dywanu, przykrytego brezentową płachtą, rozstawione były
krzyżaki, na nich leżał kawał zniszczonej płyty z całym zestawem
narzędzi. Druga płachta rozpościerała się na łóżku. Tam z kolei Buddy
ustawił pudła z rurkami i innymi hydraulicznymi akcesoriami. Dwie szafki
wyciągnięte z łazienki stały między drzwiami a łóżkiem. W otwartym
oknie umocowane było koryto do zsuwania gruzu.
Nic dziwnego, że wiatr hulał po całym domu. Nawet przy zamkniętych
drzwiach podmuchy z okna musiały powodować przeciąg.
No cóż, Cassie uprzedzała, że Buddy go „nie lubi”. Co za eufemizm!
Sądząc po efektach, zakochany hydraulik musiał wprost zionąć
nienawiścią do swego rywala.
Gdy Jake próbował przesunąć ciężką szafkę łazienkową, by dostać się
do łóżka, w nadwyrężonym barku poczuł gwałtowny ból.
W tej samej chwili powietrze przeszył przeraźliwy krzyk. – Co, do
diabła...? – Upuścił szafkę i natychmiast szpetnie zaklął, ponieważ spadła
mu na stopę.
Gdzieś w głębi korytarza Cassie krzyknęła ponownie.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Nim Jake zdołał wybiec z sypialni, Cassie jak bomba wpadła do środka
i gwałtownie zatrzasnęła za sobą drzwi.
Miała na sobie biały bawełniany szlafrok, z długimi rękawami i
wysokim kołnierzem. Pewnie odziedziczyła go po babci i wierzyła, że
okrywa się nim bardzo dokładnie. Nadzwyczaj dokładnie, albowiem
smagana październikowym wiatrem miękka bawełna tak szczelnie
przylgnęła do ciała, że ujawniła, iż Cassie pod spodem nie ma nic więcej.
Jake powstrzymał gwizdnięcie. Być może Buddy go nie lubi, on jednak
poczuł sympatię do mężczyzny, który zostawił otwarte okno, dzięki czemu
udostępnił mu taki widok.
– Czemu pan tak mi się przygląda? – zirytowała się Cassie.
Z niechęcią przeniósł wzrok na jej twarz.
– Szukam sińców i ran – wykręcił się.
– Nie ma potrzeby. Nic mi się nie stało. – Zbladła, a jej wielkie oczy
pociemniały.
– To świetnie. Nie musiałaś jednak robić aż takiego zamieszania,
wystarczyło otworzyć drzwi swojego pokoju i spytać: „Och, Jake, może
zechciałbyś mnie odwiedzić?”.
Rumieńce wróciły jej na twarz.
– Nie przyszłam tu ogarnięta nagłym porywem namiętności. Tylko...
coś jest w tamtej łazience.
– To i tak lepiej, bo w tej łazience w ogóle nic nie ma.
– Nie wygłupiaj się. Tam jest... coś żywego.
– A więc nie jest to duch – zakpił Jake. – Czyli kto? Może włamywacz?
– Nie wiem. Widziałam tylko oczy. Poruszało się. Jake podrapał się po
głowie.
– Wolałbym uzyskać dokładniejsze informacje o intruzie. Na przykład,
gdzie mam się z nim zmagać: wysoko czy nisko?
– Nisko, prawie na podłodze.
– Aha, włamywacz-karzełek. Czy z wyglądu nie jest trochę...
myszowaty? – Dostrzegł odpowiedź w jej oczach i jęknął. – Wspominałaś,
że Wypożyczalnia Zon nie oferuje mycia okien i opieki nad
niemowlakami. Teraz widzę, że również nie ustawia pułapek na myszy. –
Ruszył w stronę łazienki przy pokoju gościnnym.
Cassie szła tuż za nim.
– Idziesz tak z gołymi rękami?
Jake zgiął ramię jak zawodowy kulturysta, krzywiąc się nieco z bólu.
– Zamierzasz o tej porze biec do sklepu po pułapkę na myszy?
– Niekoniecznie.
– Nasz gość na pewno ucieszy się z tego powodu. – Otworzył drzwi,
włączył światło i wybuchnął śmiechem. – Maleńka, musimy ci poszukać
adwokata. Nazwać cię myszą! Powinnaś oskarżyć ją o zniesławienie. –
Pochylił się nad brodzikiem pod prysznicem, a po chwili wyprostował się,
trzymając coś w zamkniętych dłoniach. – Chcesz zobaczyć
winowajczynię?
– To nie mysz? – Cassie odsunęła się.
– Nie, tylko ropucha.
– Niewielka różnica. Skąd się tu wzięła?
– Pewnie weszła po korycie do gruzu. Nie możesz mieć do niej
pretensji, że w tak zimną noc chciała się ogrzać.
– Faktycznie. – Nie brzmiało to zbyt przekonująco. – Co z nią zrobisz?
– Wyniosę na zewnątrz, chyba że masz lepszy pomysł. Może chcesz ją
pocałować i sprawdzić, czy nie przemieni się w księcia?
– To powinna być żaba, a nie ropucha. Poza tym nie wiadomo, czy nie
jest dziewczynką.
– Słusznie się wahasz. To mógłby być przebrany Buddy – ustąpił Jake.
– Jest jakieś podobieństwo. Ten sam nieruchomy wzrok, powolne ruchy...
Cassie zadrżała.
– Maszeruj do łóżka – zadecydował Jake. – Przynajmniej ty możesz to
zrobić, bo nie masz zamiast pościeli stosu rur.
– Sam chciałeś zająć sypialnię gospodarzy. Nie oczekuj teraz
współczucia.
– Nie liczyłem na nie – zapewnił ją Jake. – Gdybyś jednak przemyślała
propozycję, żeby podzielić się ze mną...
Patrzył zafascynowany, gdy szybko zmykała do swojego pokoju. Ten
prosty biały szlafroczek wyglądał z tyłu równie zmysłowo.
Delikatnie wyniósł ropuchę na patio i umieścił ją w suchym, zacisznym
zakątku. Ostatecznie nie tylko Buddy wyświadczył mu dziś wieczorem
przysługę. Ropucha też okazała się pomocna.
Następnego ranka Buddy zjawił się wcześniej. Dzwonek zabrzmiał, gdy
Cassie schodziła na dół. Spojrzała na drzwi, przetarła oczy i jeszcze raz
popatrzyła uważnie. Nie przywidziało jej się. Koc zakrywał wejście i
przeszkloną ściankę, tak że w holu światło było przyćmione.
Odczepiła kilka pinezek i spróbowała uchylić drzwi, które złowieszczo
zatrzeszczały pod ciężarem wełny. Buddy wetknął głowę do środka.
– Szefowi nie spodobała się moja robota — powiedział. I nie było to
pytanie.
To naprawę mamy z głowy. Nie zdołam go teraz przekonać, pomyślała
Cassie.
– Założył ten koc, bo w nocy było strasznie zimno – tłumaczyła
pospiesznie. – Nie ma to nic wspólnego z pańską pracą. Był bardzo
zadowolony z tego, co pan zrobił.
Po diabła to wyjaśniam, westchnęła w duchu. Niech Jake sam się z tym
upora. Jednak sprawa drzwi dotyczyła również jej, musiała więc dbać o
dobrym nastrój Buddy’ego.
– Jake jeszcze nie zszedł – ciągnęła. – Może napije się pan kawy?
Z sypialni na górze doszedł ryk, jakby znajdował się tam wściekły
nosorożec.
– Cassie?! Dlaczego, do diabła, mój prysznic jest odłączony? – Jake
ukazał się u szczytu schodów z wielkim włochatym ręcznikiem, niedbale
owiniętym wokół bioder. Biała tkanina mocno podkreślała jego
opaleniznę. – Jeśli ma się zajmować wanną... O, cześć, Buddy! Co się
dzieje z prysznicem?
Cassie wyczuła, że hydraulik cały się zjeżył.
– Muszę dopasować kolanka do rury od prysznica – wycedził. –
Dlatego nie działa teraz i jeszcze przez parę dni nie będzie działać.
– Możesz skorzystać z mojej łazienki. – Cassie spojrzała na Jake’a. –
Tylko oszczędzaj moje mydło, bo to ostatnia butelka, a tak pięknie pachnie
bzem.
Jake prychnął i zniknął w korytarzu. Zanim zszedł do kuchni, Cassie
wysłuchała wszystkich możliwych informacji o metodach łączenia rur.
Cierpliwie czekając, aż Buddy przerwie wyjaśnienia, zorientowała się, że
zapach, który do niej dotarł, przypominał nie bez, lecz jałowiec.
Jake nie włożył tym razem garnituru, tylko dżinsy i koszulę z dzianiny.
Czyżby poważnie potraktował jej żartobliwą uwagę i zamierzał zgłosić się
do pomocy przy remoncie łazienki?
Jeśli nawet miał taki zamiar, to Buddy nie dał mu szansy. Wstał i
postawił pustą filiżankę obok zlewozmywaka.
– Dziękuję za kawę, proszę pani – powiedział sztywno.
– Biorę się do roboty i spróbuję nie sprawiać więcej kłopotów. – Nie
spojrzał nawet na Jake’a, ale wiadomo było, do kogo kieruje swoje słowa.
Gdy odszedł, Jake zauważył ponuro:
– Miałaś rację. Rzeczywiście mnie nie lubi.
– Dobry Boże, zupełnie nie mogę zrozumieć, dlaczego.
– Cassie nie kryła sarkazmu. – Skorzystaj z mojej rady, Jake, i nigdy
nie kupuj domu.
– A niby dlaczego? – spytał niezadowolony.
– Dla dobra domu, oczywiście. Nie można tak rozmawiać z
rzemieślnikami. To ludzie drażliwi i niezależni. Zadawanie im głupich
pytań...
– Pytanie o prysznic nie było głupie.
– ... i wtrącanie się do ich pracy...
– O czym ty mówisz?
– O wieszaniu ciężkiego koca na drzwiach, które z takim trudem
umocował na zawiasach.
– Zrobiłem to, zanim stwierdziłem, że trąbę powietrzną w holu
spowodowało otwarte okno.
– Dobre chęci nic tu nie pomogą. Rzemieślnicy nie znoszą amatorów,
którzy wtykają nos w nie swoje sprawy. Dobrze będzie, jeśli Buddy nie
odłoży narzędzi i nie odejdzie.
Gdyby tak zrobił, sam będziesz tłumaczył się przed Peggy, bo ja na
pewno nie.
– Nie odejdzie.
Jake wydawał się tak pewny siebie, że Cassie miała ochotę palnąć go w
ucho.
– Pewnie ze względu na czar, który roztaczasz.
– Nie ja, tyko ty. Mówiłem już, że Buddy aż pali się do ciebie.
– Nie mam pojęcia, skąd ten pomysł.
– Rozczarowujesz mnie, Cassie. Nie zauważyłaś, jak starannie się
dzisiaj ogolił? Założę się, kochanie, że nie mnie chciał tym oczarować.
– Rzeczywiście, nie zwróciłam uwagi – przyznała Cassie.
– Jak również na to, że włożył czystą koszulę, i to całą, bez jednej
dziurki. Biedny Buddy! Taka strata czasu. Podejrzewam, że teraz nastąpi
etap pochlebstw. Nie sądzę jednak, by była to wielka poezja, raczej coś
prostszego, na przykład pochwała kawy. Niestety – dodał – ponieważ sam
jej nie próbowałem, nie wiem, czy to pochlebstwo, czy też prawda.
– Jeśli to aluzja... – westchnęła. – Właściwie to powinnam ci ją wylać
na głowę. – Sięgnęła do szafki po kubek.
– Nie musisz posuwać się tak daleko, po prostu dopisz ją do rachunku.
– Ujął kubek w dłonie i z przyjemnością wciągnął aromatyczny zapach.
– A jak z zapłatą za zakupy? Jeśli nie idziesz dziś do pracy...
– Czemu tak myślisz?
– Z powodu stroju.
– To dyżurny uniform w Tanner Electronics. Panują tam nieco
ekscentryczne obyczaje. Przypuszczam, że pracujący tam faceci często
sypiają pod biurkami.
– Jeżeli pójdziesz w ich ślady, nie będziesz musiał narzekać na
zdemolowaną przez Buddy’ego sypialnię. – Cassie zadumała się. –
Właściwie to miałam nadzieję, że dziś zostaniesz w domu.
– Pragniesz mnie, Cassie? Naprawdę nie wiem, co powiedzieć.
Onieśmielasz mnie.
Wzniosła oczy do góry.
– W czasie lunchu mam spotkanie ze wspólniczkami, a wczoraj koło
południa Buddy wyszedł na chwilę, myślę więc, że dziś też będzie chciał
zrobić sobie przerwę.
– Nie chcesz zostawić pustego domu?
– Obawiam się nieproszonych gości – stwierdziła oschle.
– Masz rację, łatwo się tu włamać – przyznał ze skruchą Jake,
wspomniawszy nieszczęsne drzwi. – Wiesz co, odszukam ropuchę i
postawię ją na straży.
– Łatwo ci żartować...
Jake uśmiechnął się urokliwie.
– Ty na jej widok zmykałaś w popłochu.
Pobliski bar, gdzie co środę na lunchu spotykały się trzy właścicielki
Wypożyczalni Zon, tym razem był dość zatłoczony. Cassie czekała w
kolejce, zastanawiając się nad wyborem dama, gdy w lustrze nad ladą
spostrzegła Sabrinę. Zatrzymała się w drzwiach, zdjęła ciemne okulary i
zaczęła rozglądać się po sali. Jej egzotyczne, skośne zielone oczy uważnie
penetrowały każdy kąt. Mężczyzna, który stał w kolejce za Cassie,
westchnął z tęsknym rozmarzeniem.
Wreszcie Sabrina stanęła obok Cassie i uśmiechnęła się do mężczyzny.
– Przepraszam – powiedziała uprzejmie – nie chciałabym sprawiać
kłopotu, ale czy pozwoli pan, że stanę tu razem z przyjaciółką?
Wymamrotał coś na temat zaszczytu, jaki właśnie go spotkał, co
Sabrina wynagrodziła mu uśmiechem. Wzięła Cassie pod rękę i niemal jej
nie przewróciła.
– Cholera – zezłościła się, łapiąc równowagę. – O coś się potknęłam.
– Pewnie o tę słoneczną plamę na podłodze – spokojnie oznajmiła
Cassie. – Jak ty to robisz?
– Ze potykam się o promień światła?
– Nie, jak skłaniasz ludzi do zachwytu, gdy wpychasz się bez kolejki?
Sabrina spojrzała przez ramię na mężczyznę, który nadal wpatrywał się
w nią jak w obraz.
– Na ogół ludzie – powiedziała wyraźnie – są bardzo uprzejmi, jeśli
zwrócić się do nich o pomoc.
Matrona stojąca kilka miejsc dalej głośno prychnęła.
– Mnie to nigdy nie wychodzi – pożaliła się Cassie. Sabrina rzuciła
okiem na matronę.
– Musisz poćwiczyć, kochanie. A teraz mów, czy on naprawdę jest tak
przystojny, jak można sądzić po jego głosie?
Cassie jęknęła w duchu. Oczywiście Sabrina nie zapomniała o
wczorajszej rozmowie, którą zakłócił Jake.
– Kto? – Podeszła do lady. – Proszę chleb żytni z wędzoną wołowiną i
musztardą. – Odwróciła się do Sabriny. – Prosiłaś, żebym przyszła
wcześniej w jakiejś niezwykle ważnej sprawie – powiedziała stanowczo.
– Ale dotyczy klienta, więc trudno, żebym omawiała ją w kolejce.
– To już pani kolej – odezwał się uczynny mężczyzna. Sabrina
spojrzała chłodno na matronę.
– Chyba jednak pana, bo ja stoję gdzieś tam z tyłu. Chciałam tylko
porozmawiać z przyjaciółką. Nie myślał pan przecież, że wepchnę się
przed tyloma osobami?
Prychnięcie matrony było jeszcze głośniejsze, natomiast mężczyzna
zaniemówił. Cassie odebrała kanapkę i wbiła w nią zęby.
Sabrina torowała drogę do stolika.
– Jak to kto? Przecież mówię o tym facecie od remontu. Nie można
zapomnieć mężczyzny o takim głosie.
Cassie postanowiła nie wspominać o Jake’u i trzymać się wersji o
hydrauliku. Tak będzie prościej.
– Brzmi jak stare, przeziębione organy.
– Co takiego? – Cassie zakrztusiła się kanapką. Sabrina wzruszyła
ramionami.
– Nigdy nie twierdziłam, że metafory są moją mocną stroną, więc nie
patrz na mnie, jakbyśmy były na zajęciach z literatury.
– No cóż, należałby ci się punkt za oryginalność.
– Dziękuję. Ale do rzeczy, wiesz o co mi chodzi. Taki niski, dudniący,
seksowny głos...
Czyżby Sabrina rzeczywiście mogła to wszystko wywnioskować z
kilku zaledwie słów? Pierwszy raz spostrzegła, że jej przyjaciółka ma
słuch wyczulony jak ryś.
– Dzwoniłam, żebyś zabrała ze sobą paczkę naszych nowych folderów.
Powiedział, że wyszłaś przed chwilą – dodała Sabrina, jakby odgadując
myśli wspólniczki.
Było pewne, że tej informacji nie udzielił Buddy. Odłożyła kanapkę, by
coś powiedzieć, gdy nagle w drzwiach dostrzegła drobną blondynkę.
– Jest już Paige – poinformowała Sabrinę z ulgą. – Wygląda na
zdenerwowaną, nie uważasz?
Sabrina spojrzała przez ramię.
– Paige zawsze tak wygląda. Czasami nawet sprawia wrażenie
bezradnej, małej kobietki, choć naprawdę jest równie bezbronna, jak
bulterier. – Podniosła się. – Stanę teraz uczciwie w kolejce, a ty zastanów
się, do czego możesz mi się przyznać w sprawie tego rzemieślnika.
Zanim obie przyjaciółki wróciły do stolika, Cassie bezwiednie
pokruszyła kanapkę. Sabrina popatrzyła znacząco na jej talerz, ale nim
zdołała się odezwać, Cassie zwróciła się do Paige:
– Jak mama? – To nie próba zmiany tematu, uspokoiła sumienie.
Wszystko, co dotyczyło jej przyjaciółek, a więc i zdrowie Eileen
McDermott, było dla niej ważne.
Paige zmarszczyła czoło.
– Ma zapalenie górnych dróg oddechowych.
– Nic dziwnego, że jesteś zdenerwowana. – Serce jej się ścisnęło na
widok zmartwionych oczu Paige. – Powiedz Eileen, że jeśli chce odpocząć
od telefonów do Wypożyczalni Zon, mogę ją zastąpić – zaproponowała,
licząc na to, że chociaż w ten sposób jej ulży. – Dopóki drzwi nie zostaną
naprawione, jestem kompletnie uziemiona, więc przynajmniej do tego się
przydam.
– Jakie drzwi? – zdziwiła się Paige. – Myślałam, że chodzi o wannę.
Cassie ugryzła się w język, ale Paige już ciągnęła dalej:
– Nieważne. Nie martwi mnie stan matki, tylko firma. Sprawdziłam
nasze wpływy.
– Ludzie wiszą z zapłatą? – upewniła się Sabrina.
– Nie – Paige pokręciła głową. – Po prostu mamy za mało zleceń, a
będzie jeszcze gorzej. Poprawi się dopiero po Bożym Narodzeniu, jeśli
oczywiście będziemy miały tylu klientów, co zwykle. Ale do tego czasu...
– Musimy ograniczyć wydatki. – Głos Cassie brzmiał spokojnie, choć
wcale się tak nie czuła. Łatwiej było mówić o cięciach, niż je stosować.
Sama miała do spłacenia kredyt studencki, Sabrina niedawno wymieniła
skrzynię biegów w swoim samochodzie, a Paige co miesiąc płaciła
gigantyczne rachunki za lekarstwa matki. – Mamy w tej chwili niezłą bazę
potencjalnych klientów. W ciągu paru dni powysyłam foldery, może uda
się złapać jakieś zlecenia.
Gdy wyszły z baru, Sabrina zrównała się z Cassie.
– Muszę jak najprędzej zabrać od ciebie ulotki. No i nie powiedziałam
ci jeszcze, co to za sprawa... Muszę więc wpaść do ciebie. Przy okazji
poznam wreszcie tego majstra.
– Tylko nie miej pretensji, jeśli się rozczarujesz – uprzedziła ją Cassie.
– Usilnie sprowadzasz mnie na ziemię. – Sabrina patrzyła na nią z
rozbawieniem. – Cassie, kochana, za kogo ty mnie bierzesz? Chyba nie
sądzisz, że zechcę ci go sprzątnąć?
Nie musisz nawet próbować, pomyślała Cassie. W tym cały problem.
Mężczyźni lgnęli do Sabriny jak pszczoły do miodu.
Co mnie to obchodzi, zganiła się Cassie, jadąc w kierunku domu. Nie
martwiła się o Sabrinę. Wiedziała, że przyjaciółka potrafi o siebie zadbać,
a jeśli Jake Abbott sparzy się, dobrze mu to zrobi. Nie będzie pierwszym,
któremu Sabrina dała po łapach.
Parkując samochód, zauważyła, że ktoś stoi na drabinie na schodkach
przy drzwiach wejściowych. To chyba Buddy. Dobry Boże, zdobył drzwi i
właśnie je montuje Nie, to jednak nie on. Mężczyzna był wyższy i nie tak
szczupły. Nie miał też kucyka. Ciemne włosy były krótkie i rozwichrzone
przez wiatr.
Sabrina zatrzymała swój stary kabriolet tuż obok Cassie.
– Prawdę mówiąc – powiedziała, wysiadając z samochodu – taki widok
nawet najbardziej etyczną osobę może skłonić do tego, by zrobić świństwo
przyjaciółce.
– Nie musisz nic robić, bo to i tak nie ma znaczenia – zbagatelizowała
sprawę Cassie. – Wystarczy, że oddychasz, a mężczyźni padają jak muchy.
Spójrz tylko, jak się gapi na ciebie, choć nawet nie uśmiechnęłaś się do
niego.
A tak nabijał się z Buddy’ego, pomyślała Cassie, że pożera mnie
wzrokiem... No cóż, nie ma sprawiedliwości na tym świecie: kobiety takie
jak Sabrina przyciągały Jake’ów, dla Cassie pozostawał Buddy...
Jake uniósł śrubokręt w niedbałym pozdrowieniu i wrócił do
mocowania podpórki nad drzwiami.
– Przywiozłaś mi kanapkę, Cassie?
– A zamawiałeś? – zdziwiła się.
– Kochanie, chyba nie masz sumienia. Dziś rano nie zauważyłaś
gładkich policzków Buddy’ego i jego nowej koszuli, a teraz zignorowałaś
wilczy głód, widoczny w moich oczach...
– Biedaczku, ledwie trzymasz ten śrubokręt – zadrwiła Cassie. – A
właściwie, co robisz?
– Mocuję kamerę, żebyś czuła się bezpieczniej.
– Wielkie dzięki. Usiądę sobie w salonie i będę obserwować na ekranie,
jak ktoś wyłamuje nędzne resztki tych drzwi.
– To też. Jest również drugi wariant: wracasz do domu i widzisz, że
ktoś wszedł do środka. Nie musisz wtedy wpadać w panikę, tylko będziesz
mogła sprawdzić, czy to chuligani, wichura, czy zaprzyjaźniona ropucha.
– To chyba strata czasu, przecież za kilka dni będą nowe drzwi...
– Peggy i Rogerowi też się przyda kamera. – Jake dokręcił śrubę. –
Kiedy znów im podprowadzą klucz, będą mogli sprawdzić, kto to zrobił.
Cassie szybko zmieniła temat.
– Mam nadzieję, że skonsultowałeś ten pomysł z Buddym? Jake?
– W oczach Buddy’ego i tak już nic nie mogę stracić. Do tej pory
Sabrina stała prawie bez ruchu, jedynie kręcąc głową podczas uważnego
śledzenia rozmowy.
– Kto to jest Buddy? – spytała wreszcie.
– Hydraulik – odparła Cassie.
Sabrina podeszła do schodków, uśmiechając się promiennie. Czubkiem
buta zawadziła o drabinę, która zachwiała się niebezpiecznie.
– Przepraszam, o wszystko się dziś potykam. A więc pan musi być...? –
urwała zachęcająco.
– Nie Buddym – chłodno skwitował Jake.
– Boże – powiedziała skruszona Cassie – rzeczywiście musisz być
głodny, skoro tak warczysz. Jeśli chcesz, zrobię ci kanapkę z oliwkami i
keczupem. – Nie czekając na odpowiedź, obeszła drabinę i przez uchylone
drzwi wsunęła się do środka.
Tuż za nią szła zamyślona Sabrina.
– Ostrzegałam cię – tłumaczyła Cassie. – Choć sama jestem zaskoczona
jego zachowaniem.
– Omal go nie strąciłam z tej drabiny. – Sabrina wepchnęła do torby
plik folderów. – A jeśli chodzi o tego klienta... – zaczęła.
– Więc jednak jest jakaś sprawa? Nie chodziło ci tylko o to, by poznać
Jake’a?
– Jake? – miękko powtórzyła Sabrina. – Jakie ładne imię. Tak ciepło je
wymawiasz.
– Co to za klient?
Sabrina nagle spoważniała i przysiadła na brzegu krzesła.
– Ben Orcutt. Robiłaś dla niego jakieś zlecenie? Cassie wzdrygnęła się.
– Tak. Jeśli chce, żeby znów wyczyścić mu lodówkę, poradź, żeby
wezwał wóz asenizacyjny.
– Aż tak źle? Miałam wczoraj zrobić mu bilans, a kiedy przyszłam,
prosił o przyszycie guzików do koszul. Nie patrz tak na mnie – zaperzyła
się. – Zrobiłam to.
– Ile razy wbiłaś igłę w palec?
– Trzy.
– Trzy razy na każdy guzik, czy trzy ogółem?
– Nie przyszłam omawiać nieistotnych szczegółów – odparła Sabrina z
godnością. – Chciałam porozmawiać o zachowaniu Bena. Czy wobec
ciebie zachowywał się jakoś... dziwnie?
– On jest dziwny od dnia narodzin, czyli od jakichś siedemdziesięciu
dziewięciu lat.
– Raczej od sześćdziesięciu pięciu, ale nie o to mi chodzi. Nie próbował
się do mnie dobierać. Niemal żałowałam, bo z tym poradziłabym sobie.
Był jednak tak bardzo przyjacielski, pomyślałam więc...
– ... że o to mu chodzi?
– Właśnie. Czy wobec ciebie też tak się zachowywał?
– Mężczyźni nie tracą tak łatwo głowy dla niskich rudzielców, jak dla
kobiet w twoim typie. Jednak teraz sobie przypominam, że właśnie taki
był: niezwykle przyjacielski.
– I co z tym zrobimy? Nie możemy zajmować się klientami, którzy
podszczypują nas po kątach. – Rzuciła okiem na Cassie. – Choć myślę, że
gdyby chodziło o ciebie i Jake’a...
– Jake nie jest naszym klientem – przerwała jej Cassie. – Powiedziałaś
Paige o Orcutcie?
– Żartujesz? Ona uważa, że na zachodniej półkuli nie ma ani jednego
przyzwoitego mężczyzny. Jeśli damy jej pretekst, wyeliminuje z bazy
wszystkich mężczyzn, a wtedy nasze wpływy rzeczywiście będą marne. –
Sabrina podniosła się.
– Nie oczekuję, że coś mi doradzisz, Cassie, po prostu musiałam o tym
komuś powiedzieć. Nie byłam pewna, czy nie histeryzuję.
Cassie odprowadziła przyjaciółkę na parking. Sabrina bardzo ostrożnie
obeszła drabinę, wciąż blokującą drzwi.
Już w samochodzie wyjęła okulary słoneczne i zakładając je, zapytała
poważnie:
– Niemal zapomniałam. Cassie, kiedy się dowiem, o co chodzi z tą
ropuchą?
ROZDZIAŁ PIĄTY
Kiedy Cassie wracała z parkingu, Jake nadal stał na drabinie.
– Mogłabyś podać mi kamerę z tamtego pudełka? – Pochylił się do niej.
Gdy spełniła jego prośbę, Jake zaczął mocować kamerę nad drzwiami.
Zauważyła, że nadal stara się oszczędzać ramię.
– Jeśli kiedyś stracę głowę i kupię dom – odezwał się w końcu –
skorzystam z twojej rady.
– Przede wszystkim radziłam, żebyś go w ogóle nie kupował –
przypomniała Cassie.
– Myślę o innej radzie. Do tego domu wynajmę żonę na pełny etat, by
zajęła się takimi sprawami.
– Tapetą też?
– Powiedz od razu, o co chodzi. – Spojrzał na nią podejrzliwie.
– Kiedy wyważyłeś drzwi, drzazgi rozerwały tapetę w holu.
Zauważyłam to dopiero dziś rano, ale Peggy zorientuje się zaraz po
przyjeździe.
Jake tylko wzruszył ramionami i skończył przykręcanie śruby.
– Co zamierzasz z tym zrobić? – nalegała.
– Na pewno nie będę się zamartwiał. Poproszę ją, żeby położyła nową
tapetę na mój koszt.
Cassie szybko policzyła w myślach.
– Zastanawiam się, komu zleci tapetowanie.
– Nie wiem, i nic mnie to nie obchodzi.
– A nie poleciłbyś Wypożyczalni Żon?
– Czemu nie? Przynajmniej pieniądze pójdą na zbożny cel. – Sięgnął po
kabel przeciągnięty przez otwór, który wywiercił w ścianie. – W pudełku
powinna być taka mała kształtka.
Cassie znalazła potrzebną część i podała Jake’owi.
– Cieszysz się, że nie musisz co chwilę schodzić z drabiny?
– Gdyby kręciła się tu twoja przyjaciółka, zszedłbym bez oporu.
Nie zaskoczył jej. Wiedziała od razu, że jego szorstkie zachowanie nie
miało nic wspólnego z Sabriną.
– Pewnie zaraz poprosisz mnie o jej numer?
– Tego nie planowałem.
– Dlaczego? Myślisz, że bym ci go nie dała? – spytała podejrzliwie.
Jake oparł się o szczebel drabiny.
– Wiem, że dostałbym go od ciebie – powiedział spokojnie. – Ze
strachu, abym nie uznał cię za osobę samolubną.
– Samolubną? – wykrztusiła Cassie. – Czyżbyś podejrzewał, że nie
chcę się tobą z nikim dzielić?
– No właśnie – odparł Jake. – Choć nie oczekiwałem, że tak łatwo się
do tego przyznasz. Poczekaj minutkę, zejdę na dół i wtedy mi to
powtórzysz...
– To nie było stwierdzenie.
– Jesteś pewna? Powiedziałaś to bez chwili zastanowienia.
– Pragnęłam ci wykazać, jakie głupie wnioski wyciągasz.
– Jak chcesz. – Wzruszył ramionami. – Caleb na pewno ma już jej
numer.
Zaskoczył tym Cassie. Dlaczego sądził, że Sabrina zna Caleba Tannera
lepiej niż ona? Krew jej zawrzała.
– Czy śmiesz sugerować, że Sabrina jest jedną z tych panienek, którymi
otacza się Caleb?
– Na pewno ma odpowiedni wygląd.
Cassie doskonale wiedziała, że nie był to komplement.
– Nie przeczę, jest jednak również bardzo mądra i wykształcona.
– Dlatego więc jeździ dziesięcioletnim gratem i pracuje w
Wypożyczalni Zon?
– To nie grat, tylko kolekcjonerski okaz – zjeżyła się Cassie. – A co do
firmy, przynajmniej obie wiemy, gdzie będziemy pracować w przyszłym
miesiącu.
– Uważasz, że ja nie wiem?
Widać było, że Jake świetnie się bawi, mimo to Cassie zawstydziła się.
– Możesz mi wierzyć na słowo, że Sabrina ma prawo szczycić się nie
tylko urodą.
Po co ja to robię, zastanowiła się, przecież Sabrina nie potrzebuje
kolejnego wielbiciela. Jednak dzięki temu Jake może przestanie
podejrzewać, że Cassie marzy, by się nią zainteresował. Czy jednak
właśnie tego nie pragnie? Czy broniąc tak zaciekle przyjaciółki, kieruje się
tylko lojalnością? Hmm...
– Wśród jej licznych zalet nie wymieniasz wdzięku – zwrócił uwagę
Jake. – Zawsze jest tak niezręczna?
– Skądże, jestem pewna, że specjalnie potknęła się o drabinę, abyś
zwrócił na nią uwagę – odparła drwiąco Cassie. – Wiesz, Jake, jesteś
najbardziej zarozumiałym mężczyzną, jakiego miałam nieszczęście
spotkać.
Jake sprawdził podłączenie kamery i zszedł z drabiny.
– W każdym razie, gdyby nadal tu była, czym prędzej zszedłbym na
dół. Nie po to, żeby ją lepiej poznać, lecz by uniknąć śmierci podczas
upadku z drabiny.
– Faktycznie, w nekrologu brzmiałoby to dość głupio. Jake spojrzał na
nią krzywo. Złożył drabinę i odstawił na bok.
– Wejdź do środka. Sprawdzimy, jak to działa.
– Wciąż nie rozumiem, po co to robisz. Jeśli Buddy wymieni drzwi...
Przepuścił ją przodem.
– Chcesz tu tkwić do czasu, aż je przyniesie?
– Masz rację. Że też o tym pomyślałeś. – Naprawdę się ucieszyła, więc
za wszelką cenę starała się pozbyć ironii z głosu. – Miło, że zatroszczyłeś
się o odrobinę wolności dla mnie.
– Prawda? Mam kilka pomysłów, jak mogłabyś okazać mi
wdzięczność.
Nigdy przedtem nie zauważyła, że hol jest tak ciasny i duszny. Zdołała
się jednak uśmiechnąć.
– Akurat, spryciarzu. Tę kamerę zamontowałeś dla siebie, byś nie
musiał pilnować domu.
^ Też prawda, ale przede wszystkim chciałem dać ci pretekst do
wyrażenia swej wdzięczności... a tak naprawdę do pofolgowania sobie,
gdybyś zapragnęła czegoś w tym stylu...
Ujął w ręce twarz Cassie, pochylił się nad nią i zanurzył dłonie w jej
włosach, delikatnie wplatając palce w drobne loczki.
Przeszył ją dreszcz oczekiwania. Gdy delikatnie dotknął ustami jej
warg, westchnęła cichutko i zamknęła oczy. Czuła, że całe jej ciało czeka
na więcej.
Jake jednak nie pogłębił pocałunku, ani nie przyciągnął jej bliżej. Kiedy
ją puścił i podniósł głowę, Cassie miała ochotę wyć z bólu na myśl, że tak
nią wstrząsnął, podczas gdy sam pozostał niewzruszony. Gdy jednak
ujrzała jego pociemniałe z namiętnej tęsknoty oczy...
– Jeśli kiedyś tego zapragnę – odezwała się ochryple – zapamiętam, że
mam dobry pretekst.
Jake uśmiechnął się.
– Spójrz, jak to obsługiwać. – Otworzył drzwi szafy we wnęce pod
schodami i zaczął regulować mały telewizorek.
Cassie próbowała zapanować nad zbyt przyspieszonym oddechem.
– Czemu wstawiłeś monitor do szafy?
– Nikt nie będzie go szukał między butami. Poza tym nie mogłem
przeciągnąć kabla przez cały dom, bo Peggy by mnie zabiła.
– A nie sądzisz, że ta dziura we frontowej ścianie też jej nie zachwyci?
– A cóż to przeszkadza? Zresztą, gdy Peggy dowie się, że bierze udział
w ankiecie marketingowej dla Tanner Electronics i może zgłaszać uwagi
na temat produktu...
– Nie miałam pojęcia, że zajmują się systemami zabezpieczeń. – Cassie
przyjrzała się uważniej. – To stąd twój zapał do majsterkowania, po prostu
testujesz ich urządzenia. Robisz badania rynku dla Tanner Electronics?
– I wiele innych rzeczy.
– Czy twój zawód objęty jest klauzulą „ściśle tajne”? – zirytowała się
Cassie. – Chciałam tylko zapytać, jak ci idzie w pracy. Cieszę się, że
dobrze. Ile panienek spotkałeś dziś w biurze?
– Trzy lub cztery. I wcale nie wiem, jak mi idzie. Na pierwszy rzut oka
wygląda to na kontrolowany chaos, ale kiedy przyjrzeć się firmie
dokładniej...
– Nie wiesz, co zwycięży: kontrola czy chaos?
– Ani po której stronie jest Caleb. – Pochylił się w stronę monitora. –
Ekran jest za mały, by cokolwiek zobaczyć.
– Większy monitor nie zmieściłby się w tej szafie. A może, gdyby na
jakiś czas odprawić panienki, dałoby się sprawdzić, ile Caleb jest
rzeczywiście wart?
Jake wyraźnie zainteresował się rewolucyjną ideą Cassie.
– Świetny pomysł, tylko jak go zrealizować? Nie wiem, czy wzrok
mnie nie myli... Popatrz sama. – Wskazał ekran.
Cassie przysunęła się.
– Wygląda na listonosza z wielką pocztówką. Czekaj, to drzwi! Biedny
Jake, cała robota na nic. Buddy znalazł... – Głos jej zamarł, gdy człowiek
za drzwiami odstawił swój ogromny pakunek i odwrócił się do dzwonka.
To na pewno był Buddy, lecz zmiana, jaka w nim nastąpiła, była wprost
niesamowita!
– Jake, on chyba jednak cię lubi. – Cassie z trudem odzyskała głos. –
Jest uczesany identycznie jak ty.
– Czuję się zaszczycony. – Otworzył drzwi.
– Gdzie mam to postawić? – spytał Buddy. Cassie oparła się o
zniszczoną futrynę.
– Może od razu na właściwym miejscu?
– Nie da się. – Buddy pokręcił głową. – Wpierw należy je pomalować,
a i futrynę trzeba wymienić. Mogę znaleźć kogoś do malowania –
zaproponował – tylko nie wiem, kiedy mi się uda.
A już myślała, że problem drzwi został rozwiązany. Z namysłem
popatrzyła na Jake’a.
– Co zamierzasz teraz robić?
– Na razie podziękować Buddy’emu i poprosić o rachunek – odrzekł. –
Potem muszę wrócić do pracy. Ponieważ przedłużyłem sobie przerwę na
lunch, zostanę dłużej i nie zdążę już wpaść do sklepu po farbę, więc...
– Byłam tego pewna... – zaczęła zrzędzić Cassie.
– Przecież możesz teraz wyjść. Kamera pracuje, więc dom jest
bezpieczny.
– W porządku, pójdę po farbę – poddała się. – Ale swój czas doliczę ci
do rachunku.
Jake ściągnął brwi.
– Nie należy mi się łapówka za załatwienie wam zlecenia na
tapetowanie? Chyba że myślisz o innych warunkach płatności...
Wolno przesunął wzrokiem po jej ciele, rozgrzewając każdy centymetr
jej skóry. Gdy wreszcie skończył ten przegląd, podniósł teczkę i
spacerowym krokiem poszedł do samochodu.
Buddy patrzył za nim z nienawiścią w oczach, sama też niezbyt ciepło
pomyślała o Jake’u. Rzucać takie insynuacje, i to w obecności trzeciej
osoby! Co on chciał osiągnąć? Zachęcić Buddy’ego do rywalizacji?
– To gdzie mam położyć drzwi? – ponownie zapytał Buddy.
– Może pod daszkiem na patio?
– Na zewnątrz jest za dużo pyłu.
– W takim razie pozostaje salon. Tylko tu jest odpowiednio dużo
przestrzeni – westchnęła Cassie.
Buddy zniósł z góry krzyżaki i położył na nich nowe drzwi. Cassie
zdumiała się ich ogromem. Z jednej strony sięgały niemal pianina, z
drugiej zawisły nad stolikiem do kawy. Wyglądało na to, że jedynym
sposobem ich obejścia będzie droga przez patio, wokół osiedla, do drzwi
frontowych. A niech to...
– Albo na czworakach pod krzyżakami – mruknęła.
– Słucham? – nie zrozumiał Buddy.
– Nic takiego. Załamuje mnie ten bałagan, tym bardziej że to nie moja
wina. Na dodatek nie będę mogła teraz tu pracować.
– To już nie moja sprawa... – Buddy spochmurniał. – Nie jestem
zwolennikiem rozwalania drzwi. Ale rozumiem tego pana. Co miał zrobić,
jak pani się przed nim zamknęła?
Cassie na chwilę odebrało mowę.
– Tak panu przedstawił tę sprawę? Niby pokłóciliśmy się i zamknęłam
mu drzwi przed nosem?
– To znaczy, że tak nie było? – Buddy wyraźnie się zmieszał, nawet
zarumienił.
– Ani trochę. Pan macho Abbott chciał po prostu udowodnić... – Niemal
zatkało ją z wściekłości. Przemaszerowała przez hol i zdecydowanym
ruchem zerwała luźny skrawek płyty zwisający z drzwi wejściowych. –
Idę poszukać odpowiedniej farby – oznajmiła.
Po powrocie ze sklepu złożyła sobie uroczyste ślubowanie, że utopi
Jake’a Abbotta w zielonkawej farbie.
Drzwi do gabinetu Tannera zastał otwarte. Nie dostrzegł żadnych
panienek. Podejrzewał, że jedynym tego powodem jest nieobecność
Caleba.
W oczekiwaniu na szefa usiadł w fotelu, opierając głowę na rękach.
Chciał przemyśleć kilka spraw, jednak woń bzu skutecznie odwracała jego
uwagę od problemów Tanner Electronics.
Dłonie przesiąkły zapachem Cassie, kiedy wsunął palce w jej włosy.
Powinien umyć ręce, ale... mydło nie usunie przecież myśli o niej.
Nie przewidział, że przelotny pocałunek tak na niego podziała.
Zamierzał ją tylko zaciekawić, co zresztą się udało. Jej lekko ochrypły
głos i zamglone oczy powiedziały mu, że osiągnął cel, choć usiłowała to
ukryć.
Nie przewidział jednak własnej reakcji. Już wcześniej zauważył, jak
ładną dziewczyną jest Cassie Kerrigan, ale nawet poprzedniego wieczoru,
kiedy sycił oczy jej ciałem okrytym zdradliwym szlafrokiem, nie
podejrzewał, że pod tą śliczną powłoką kryje się prawdziwy dynamit.
Jeszcze chwila, a sięgnąłby po więcej, jednak Cassie chyba nie była na to
gotowa.
Jeśli jednak dobrze to rozegra, następnym razem sama będzie chciała,
by tak postąpił...
Caleb wrócił do biura w towarzystwie jakiegoś mężczyzny. Zajęci
rozmową, nie zwrócili na niego uwagi.
Do Jake’a docierały strzępy rozmowy o nowym rodzaju silnika. W
końcu Caleb przerwał:
– Dobra. Proszę się tym zająć bez względu na czas i środki, i zgłosić się
do mnie z wynikami.
Jake’a zaskoczyły te słowa, mimo że nie w pełni rozumiał omawiany
problem.
Po wyjściu inżyniera Caleb usiadł za biurkiem.
– Pytam z czystej ciekawości – powiedział Jake. – Czy masz jakieś
pojęcie, ile mu pozwoliłeś wydać?
– Badania naukowe nie są tanie. Nie próbuję nawet śledzić kosztów
każdego pomysłu, tym bardziej że tylko niektóre z nich kończą się
sukcesem. – Odchylił się do tyłu i przymknął oczy. – Już ci mówiłem, że
finanse nie są moją mocną stroną.
– Właśnie to zauważyłem.
Caleb wyprostował się z westchnieniem.
– Co mamy na dzisiaj, Jake?
– Chciałbym przejrzeć z tobą parę pozycji – zaczął Jake, ale zmienił
zamiar i spytał: – Masz jakiś kłopot? Jeśli to dotyczy interesów firmy,
lepiej powiedz od razu.
– Ta sprawa nie dotyczy liczb, nad którymi ślęczysz. Chodzi o personel.
Nigdy nie było z tym problemu, ale ostatnio parę osób postanowiło
zmienić pracę.
– To znaczy ile?
– Pięć.
– To nie tak wiele. – Jake wzruszył ramionami. – Zawsze jest jakaś
rotacja. Niektórzy chcą poszukać sławy i fortuny tam, gdzie mogą zdobyć
je prędzej. – Jednak już mówiąc te słowa, miał wątpliwości. Personel
firmy wydawał mu się wyjątkowo zintegrowany i zdolny do poświęceń.
– Jeden z najlepszych inżynierów wręczył mi właśnie wymówienie –
powiedział Caleb. – Chce odejść już pod koniec tygodnia.
Nie było w tym nic dziwnego. Dobrze wykwalifikowani pracownicy
byli w cenie i firmy o nich zabiegały. Nie ma sposobu, by kogoś
zatrzymać, gdy sam chce odejść. Jednak tu działo się coś niedobrego.
Czyżby szczury zaczęły uciekać z tonącego okrętu? Być może ludzie
przeczuwali, że minął już najlepszy okres Tanner Electronics.
– Rozmawiałeś z nimi? – spytał Jake.
– Jasne. Przemaglowałem każdego z nich, ale nadal nic nie rozumiem.
– Może źle przeprowadziłeś rozmowę? Gdybyś dziś po pracy zabrał
tego inżyniera gdzieś na piwo...
– Problem leży w tym, że nigdy u nas nie było zwyczaju wspólnych
wypadów do baru.
– Nazwij to pożegnalnym przyjęciem. Wybierz jakieś sympatyczne
miejsce, zaproś kolegów z jego działu. Najlepiej niech to będzie obiad, od
stołu nie wstaje się w trakcie posiłku. Podczas takiego spotkania...
– Ty mógłbyś zadać właściwe pytania – przerwał mu Caleb. – Tobie na
pewno odpowie.
Przez otwarte drzwi Jake kątem oka dostrzegł tę samą blondynkę, która
była tu wczoraj.
– Caleb, kochanie, przyniosłam ci sweter. Jest już gotowy. – Angélique
przedefilowała przez pokój krokiem modelki na wybiegu i położyła
paczkę przed Calebem. – Niechcący słyszałam, o czym rozmawiacie.
Chętnie zorganizuję to przyjęcie.
– Nie mówiliśmy o przyjęciu w twoim stylu, Angélique – zaoponował
Caleb.
– Kochanie, wszystko, co robisz, jest w moim stylu. – Zaśmiała się
rozkosznie.
Jake nie zdołał powstrzymać parsknięcia. Spojrzała na niego,
otwierając szeroko oczy.
– Jake, mój drogi, kogo ci zaprosić do towarzystwa? Wydawało mi się,
że wczoraj przypadliście sobie z Missą do gustu. Pewna jestem, że dla
ciebie chętnie by zrezygnowała z innych planów.
A to rewelacja! Zachwalana Missa przypominała mu dobrze
wytresowanego konia cyrkowego.
– Obiad w „Pinnacle” – zadecydowała Angélique. – Najlepsza
restauracja w mieście. Jej szef ma wobec mnie zobowiązania, więc nie
będzie problemu z rezerwacją. Dla ilu osób, kochanie?
No cóż, Angélique brała sprawy w swoje ręce. Co za diabeł go
podkusił, żeby użyć słowa „przyjęcie”? Gdyby powiedział „konferencja”,
dziewczyna zignorowałaby całą sprawę. Teraz jednak nie było sposobu, by
się jej pozbyć.
Co takiego powiedziała Cassie? „Gdyby odprawić panienki...” To jest
to! Może jednak uda mu się dowiedzieć, co wzbudza niepokój
pracowników Tanner Electronics.
– Dziękuję za propozycję – rzucił cierpko. – Mam z kim przyjść.
Obiad w „Pinnacle”, najlepszej restauracji w mieście. To bez wątpienia
spodoba się Cassie.
Cassie przeniosła się z folderami do kuchni. Zaklejała koperty,
słuchając jednocześnie pełnego napięcia głosu w telefonie.
– Dobijają mnie dokumenty ubezpieczeniowe. Strata matki to okropne
przeżycie, ale do głowy mi nawet nie przyszło, że porządkowanie i
przygotowanie do sprzedaży jej domu będzie tak stresujące. I te rachunki,
które ciągle spływają ze szpitala. Nie chodzi mi o pieniądze, tylko o
papiery. W ogóle nie mogę się skoncentrować. Już nawet nie wiem, za co
płacę...
– Możemy zająć się tym wszystkim – uspokoiła swoją rozmówczynię
Cassie. – Proszę tylko przygotować dokumenty. Odbiorę je jutro i załatwię
sprawy związane z ubezpieczeniem. A później spotkamy się w domu. Gdy
wskaże nam pani, co chce zachować, razem z Sabriną i Paige przejrzymy
resztę rzeczy i przekażemy je na cele dobroczynne, lub tam, gdzie pani
zechce.
– Wie pani, czuję się jak kretynka. Sama nie wiem, co chcę zrobić...
– Wszystko się ułoży, Jayne. Na razie każdy drobiazg przypomina pani
o stracie. Proszę pozwolić pomóc sobie.
– No właśnie – zgodziła się. – Trafiła pani w sedno, Cassie. Och, co za
ulga znaleźć kogoś, kto to rozumie!
Co za ulga, pomyślała Cassie, odkładając słuchawkę, że znalazła się
klientka, która zleci nam tyle pracy.
Wybierała właśnie numer komórki Paige, żeby natychmiast podzielić
się dobrą nowiną, kiedy usłyszała charakterystyczne skrzypienie
frontowych drzwi. To pewnie Buddy poszedł do samochodu po jakieś
narzędzia.
Paige odebrała telefon w tej samej chwili, kiedy Jake wszedł do kuchni.
Uśmiechnął się do Cassie, palcem przejechał wzdłuż jej ramion i karku, po
czym otworzył lodówkę.
Wprawdzie jej serce zabiło gwałtownie, ale równie mocno wzrosła jej
irytacja.
– Halo? – powtórzyła Paige.
– Przepraszam – Cassie mówiła to niemal bez tchu. – Zadzwonię
później.
– Przecież właśnie zadzwoniłaś – zaczęła Paige, lecz Cassie już się
rozłączyła.
– Nie musiałaś przerywać rozmowy – powiedział Jake. – Moja dobra
wiadomość może poczekać.
Ależ wesolutki i pewny siebie! Jest przekonany, że skończyła rozmowę,
żeby móc cieszyć się bez przeszkód z jego powrotu. Postanowiła
natychmiast wyprowadzić go z błędu.
– Ale to, co ja chcę powiedzieć tobie, nie może już czekać! –
powiedziała stanowczo. – Jak mogłam zamknąć przed tobą drzwi, skoro
nawet nie wiedziałam, że chcesz wejść?
Stał jak skamieniały przy otwartej lodówce.
– O czym ty mówisz?
– Powiedziałeś Buddy’emu, że rozwaliłeś drzwi, bo nie chciałam cię
wpuścić!
– Tak powiedziałem? – Jake odzyskał równowagę, natomiast Cassie aż
dławiła się z wściekłości.
– Nawet nie wiesz, co mówiłeś? Przedstawiłeś to, jakby chodziło o
kłótnię kochanków.
– Nie jestem mocny w kłótniach, lecz...
– Nawet nie próbuj wspominać o kochankach!
– Właśnie pomyślałem, że to świetny pomysł. – Jake nadał głosowi
żałosne brzmienie. – Uspokój się, Cassie. Czy to naprawdę ma znaczenie,
co powiedziałem Buddy’emu? Przecież nie skłamałem. Drzwi były
zamknięte, ty byłaś w środku, a zatem...
– Jeśli tyle dla ciebie znaczy słowo „prawda”…
Zauważyła, że patrzy gdzieś ponad nią. Spojrzała przez ramię. W
drzwiach stał Buddy.
– Skończyłem na dziś – powiedział bezbarwnym głosem.
– Niech pan zamknie za sobą, dobrze? – poprosiła Cassie. Buddy bez
słowa poszedł do wyjścia.
– Mam wrażenie, że wściekasz się, bo Buddy przestał uważać cię za
boginię i ma cię teraz za jędzę.
W furii chciała złapać coś, czym mogłaby w niego cisnąć, ale tylko
przewróciła filiżankę z kawą. Jake złapał ścierkę i oboje rzucili się do
wycierania zachlapanych kopert, które z takim wysiłkiem adresowała.
Zanim skończyli, trochę się opanowała. Chyba zbyt wielką wagę
przywiązywała do całej sprawy. Tak naprawdę nie ma znaczenia, co Jake
powiedział Buddy’emu, który zresztą mógł wszystko przekręcić.
Telefon zadzwonił, gdy kończyła osuszać koperty, a Jake wykręcał
przesiąkniętą kawą ścierkę. Cassie sięgnęła po słuchawkę, ale zawahała
się.
– Odbierz. Powiedziałem mojemu milionerowi, że masz dyżury
telefoniczne, więc nie będzie zaskoczony – wyjaśnił Jake.
Głos w słuchawce nie należał jednak do Caleba. Był zdyszany,
afektowany, zdecydowanie kobiecy. Oczywiście domagał się Jake’a.
Jake wziął od niej słuchawkę i odwrócił się tyłem.
– Czyli ósma. Świetnie, Angélique. Do zobaczenia w „Pinnacle”.
Cassie starała się stłumić zawód. Co z tego, że Jake, najpewniej w
towarzystwie niezwykle atrakcyjnej dziewczyny, wybiera się do najlepszej
restauracji w Denver? Tylko... kłóciło się to z jego twierdzeniem, że
wczoraj nie zainteresowała się nim żadna z panienek Caleba. Zmusiła się
do uśmiechu.
– Cholera, a właśnie zamierzałam cię spytać, czy nie zechcesz zjeść ze
mną obiadu?
– Naprawdę zamierzałaś to zrobić? – Głos miał podejrzanie łagodny.
– Nie przejmuj się mną – odparła. – Masz już zaplanowany wieczór, na
dodatek w „Pinnacle”, i to jeszcze z jakąś boską Angelique...
– To nie tak, choć prawdę mówiąc, chciała przyprowadzić dla mnie
partnerkę.
– Szczęściarz. – Pochyliła się nad zlewem i zabrała za mycie naczyń.
– Ale powiedziałem jej, że przyjdę z tobą. Kubek wypadł jej z ręki.
– Co takiego?
– Wybrałabyś się na obiad do „Pinnacle”, Cassie?
– Chcesz się mną zasłonić, by wykręcić się od randki w ciemno?
– Myślałem, że się ucieszysz. Przecież to twój pomysł.
– Mój?
– Powiedziałaś, żeby pozbyć się panienek Caleba i...
– I to ja mam spowodować, by Caleb przestał uganiać się za
kociakami? Miałam na myśli jakąś gwiazdę rocka lub filmu...
– Nie doceniasz się, Cassie. Masz szansę poznać milionera i pokazać
mu, co traci, nie znając ciebie.
– Wielkie dzięki, ale znajomość z panem Tannerem nie jest celem mego
życia.
– Wystarczy, że będziesz uprzejma. No powiedz, kiedy ostatnio jadłaś
obiad w „Pinnacle”?
Musiała przyznać, że dawno już nie brała udziału w takim przyjęciu.
– Sałatka z homarów – kusił Jake. – Cielęcina pod parmezanem, stek a
la Dianę... Nie cieknie ci ślinka?
Spędzić z nim elegancki wieczór... Chyba mądrzej będzie nie rozwijać
tego wątku.
– Lepiej zaproś Sabrinę – mruknęła. – Nadal jesteś pewien, że nie
chcesz numeru jej telefonu?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Cassie nadal szczotkowała włosy, choć każdy lok lśnił już jak
wypolerowana miedź. Trudziła się tak nie dlatego, że zamierzała
rywalizować z seksbombą Caleba, tylko potrzebowała czasu, by
przemyśleć sytuację.
Nie idę na randkę, powtarzała sobie w duchu. Jake na pewno by jej nie
zaprosił, gdyby wiedział, że w czasie obiadu będzie musiał skupić swą
uwagę na Cassie, a tak zaborczy na pewno okazałby się kociak
przyprowadzony przez Angélique. Przy niej natomiast będzie mógł zająć
się szefem.
Ostatnie pociągnięcie maskarą i mogła zejść na dół. Jake czekał w
salonie. Przyglądał się drzwiom, które Buddy ułożył na krzyżakach.
– Nie wydaje się to zbyt trudne – odezwał się. – Aż dziw, że jeszcze ich
nie pomalowałaś.
– Ja? Na pewno tego nie zrobię. Przeczytałeś instrukcję?
– Jak pokrywać farbą płaskie powierzchnie?
– A malowałeś już coś kiedyś?
– Ostatnio w przedszkolu, ale co za problem? Maczasz pędzel i mażesz.
– Rozejrzał się i sięgnął po leżący obok śrubokręt. – Nie wiem, dlaczego
Buddy nie odkręcił zawiasów.
– Mówił, że lepiej ich nie ruszać. Jake, to nie są takie zwykłe drzwi.
Instrukcja informuje, żeby uważać z ostrymi narzędziami, bo...
Śrubokręt wyśliznął mu się z ręki i na płycie, tuż przy górnym zawiasie,
powstało głębokie wgniecenie. Jake obejrzał je uważnie, ale nie odezwał
się ani słowem, natomiast Cassie była pod wrażeniem jego stoickiego
spokoju. Prawie wszyscy znani jej mężczyźni w takiej sytuacji wpadliby
we wściekłość.
– ... bo są zrobione z bardzo miękkiego materiału – dokończyła.
– Teraz rozumiem, dlaczego tak łatwo dały się wyważyć. Może na razie
ich nie montować? Niech Roger i Peggy zastanowią się, czy nie lepiej
będzie zainstalować coś solidniejszego.
– To jeszcze cały tydzień i przez ten czas te stare się rozsypią. Poza tym
Buddy zadał sobie tyle trudu. Powiemy mu, że nagle zmieniliśmy zdanie?
Nie, dzięki. Lepiej się przyznaj, że nie chcesz malować.
– Fakt, że nie jest to mój konik. – Odłożył śrubokręt i spojrzał na
Cassie. – Ładnie wyglądasz – powiedział bez emocji.
Czego właściwie oczekiwała? Ze najpierw zatka go z wrażenia, a
potem rozpłynie się z zachwytu? Przecież tak głupia nie była.
Znów musiała sobie powtórzyć, że to nie randka. Z tego zresztą
powodu wybrała prostą, nie rzucającą się w oczy czarną sukienkę. Zresztą
w jej garderobie i tak nie było strojów na ekstra okazje, nie mogła więc
olśnić Jake’a cekinami i dżetami. A nawet gdyby obsypała się
błyskotkami, pewno nie zrobiłaby na nim wielkiego wrażenia.
– Nie wiedziałem, czy masz tu odpowiedni strój – usprawiedliwił się
Jake. – Czy to sukienka Peggy?
– Nie, moja.
– Chcesz powiedzieć, że twoje kartonowe mieszkanko pod mostem
posiada garderobę?
Prawie zapomniała o rozmowie, jaką prowadzili pierwszego wieczoru.
– Moje mieszkanie rzeczy wiście jest niewiele większe od sporego
kartonu i dużo bym dała za przyzwoitą garderobę. – Sięgnęła po swój
codzienny tweedowy żakiet. – „Pinnacle” jest w śródmieściu. Musimy
ruszać, jeśli nie chcesz się spóźnić.
Spojrzał na żakiet.
– Mogłabyś wziąć płaszcz Peggy. Chyba ma coś odpowiedniego.
– Peggy ma wszystko, nawet czarną pelerynę z lisów, przy której moja
sukienka wyglądałaby jak z lumpeksu. Bałabym się, że ją gdzieś zgubię.
Wolę iść w tym. Zostawię żakiet w szatni.
Przed wejściem do hotelu Jake oddał kluczyki portierowi. Zatrzymał się
na chodniku i spojrzał do góry. Na szczycie wieży, nad szklaną ścianą
budynku, widać było wybrzuszenie.
– Tam jest restauracja?
– Jak do tego doszedłeś? – zadrwiła Cassie. – Czyżby po nazwie?
– Mam nadzieję, że to się nie kręci?
– Owszem, kręci się. Czyżbyś miał chorobę lokomocyjną?
– Nie mam zaufania do takich urządzeń. Niepokoi mnie myśl, że cała
podłoga, na dodatek obrotowa, podparta jest tylko w jednym punkcie.
– Odpręż się. Niedawno wyremontowali całe urządzenie.
– A dokładniej kiedy?
– Trzy lub cztery lata temu. Wstawili wtedy nowy mechanizm.
– Nowy mechanizm, wykonany z zastosowaniem nowoczesnej myśli
technicznej. To rzeczywiście wzbudza zaufanie.
Zdaniem Cassie w jego głosie słychać było wszystko oprócz
przekonania, że tak właśnie jest.
Ruszyli w kierunku windy. Jake wziął Cassie pod rękę. Zrobił to w
sposób naturalny, niemal bezwiednie. Zastanawiała się, czy Jake dobrze
tańczy. Szkoda, że nigdy się tego nie dowie.
Gdy czekali na windę, Jake delikatnie odwrócił Cassie do siebie.
Pomyślała, że to także zrobił bezwiednie.
– Jakim cudem ty, elektronik, nie jesteś fanatykiem nowinek
technicznych? – spytała.
– Bo widziałem ich mnóstwo. Uwierz mi, większość z nich niczemu nie
służy, poza tym, że dodatkowo utrudnia życie.
Podeszła do nich jakaś para. Kobiety Cassie nie znała, ale mężczyznę
kiedyś już musiała widzieć. Jego głos też już słyszała.
– Niech pani go nie słucha. Jake nie jest elektronikiem, tylko zajmuje
się pieniędzmi.
Teraz Cassie rozpoznała jego twarz, bowiem wizerunek Caleba Tannera
często pojawiał się zarówno w lokalnej prasie i w telewizji, jak i na
bilboardach. Blondynka, która wisiała na jego ramieniu, nie była tak
znana, choć na pewno równie fotogeniczna.
Jake przedstawił ich sobie. Caleb spojrzał na Cassie z uśmiechem.
– A więc jesteś wynajętą żoną. – Gdy nadjechała winda, Caleb jakimś
cudem zdołał wyzwolić się z uścisku Angélique i ujął pod rękę Cassie. –
Musisz mi o tym opowiedzieć. Na jak długo zawieracie umowę: na dzień,
na tydzień?
Przynajmniej nie padło „na godziny” lub „na noc”. Zrezygnowała z
ciętej riposty, wszak przybyła tu z misją: miała odciągnąć Caleba od
Angélique.
W restauracji czekały już na nich dwie pozostałe pary. Kobietę, równie
efektowną jak Angélique, wyraźnie zaskoczył widok Cassie u boku
Caleba. Obok stało młode małżeństwo. Widać było, że w tym otoczeniu
nie czują się dobrze. Szczupła, ciemnowłosa kobieta wyglądała na
strapioną, natomiast jej mąż miał sceptyczny wyraz twarzy.
Kiedy Caleb witał swoich gości, Cassie znów znalazła się obok Jake’a.
– Powiedziałeś mu, że mam dyżury telefoniczne w ramach usługi
„porozmawiaj z żoną o wszystkim” – mruknęła groźnie.
– Cassie, kochanie – uśmiechnął się Jake – nie sądzisz chyba, że w to
uwierzył?
Gdy Caleb zamierzał przedstawić Cassie pozostałym gościom, Jake
zdecydowanie przejął inicjatywę:
– Pozwól, Caleb, że ja to zrobię. Angélique zbyt długo jest sama.
Lekko objął Cassie ramieniem.
– Co ty wyrabiasz? – spytała cicho. – Miałam przecież odciągnąć go od
Angélique.
– Świetnie sobie radzisz – odszepnął. Gdy przedstawiał ją całej
czwórce, zorientowała się, że w przyjęciu biorą udział osoby związane z
Tanner Electronics. Mężczyzna w średnim wieku, towarzyszący
przyjaciółce Angélique, był szefem produkcji, natomiast młode
małżeństwo, jak Cassie szybko się zorientowała, zjawiło się tu dlatego, że
mężczyzna właśnie odchodził z firmy. Było to więc spotkanie pożegnalne.
Gdy podano drinki, Cassie, sącząc białe wino, zajęła się obserwacją
zebranych. Przyjaciółka Angélique od czasu do czasu rzucała szefowi
produkcji uśmiech, natomiast Angélique była wściekła, bo Caleb wyraźnie
więcej uwagi poświęcał Cassie niż jej. Zona młodego inżyniera wyglądała
tak, jakby bardzo chciała znaleźć się gdzie indziej.
Natomiast Jake wciąż trzymał rękę na ramieniu Cassie. I choć pozory
były inne, tym razem miała pewność, że robił to zupełnie świadomie.
Przytulony niemal do niej, swobodnie obserwował Caleba, który był
wyraźnie nią zaintrygowany, jak nową, atrakcyjną zabawką.
Cassie prawie współczuła Angélique, która rozpaczliwie próbowała
walczyć o utrzymanie swojej pozycji, lecz koniec jej kadencji natychmiast
zauważyła jej przyjaciółka. Teraz ledwo już zwracała uwagę na swojego
towarzysza. Co pewien czas zerkała na Angélique, a jednocześnie wabiła
zachwyconym wzrokiem Caleba i wprost chłonęła każde jego słowo.
Caleb zadawał mnóstwo chaotycznych pytań na temat Wypożyczalni
Zon, aż w końcu Cassie podniosła ręce w geście poddania. Bała się, że
podczas tak niezbornej rozmowy może dojść do licznych przekłamań,
dlatego postanowiła wszystko wyłożyć po kolei: motto firmy, założenia i
listę spraw, którymi się nie zajmują.
Kiedy skończyła, w towarzystwie zapadła na chwilę cisza. Cassie
przestraszyła się, że zrobiła z siebie widowisko.
Jake przyciągnął ją bliżej.
– Uwielbiam słuchać, jak opowiadasz o swojej firmie.
– Założę się, że nie tylko w tym jest dobra – wycedziła Angélique. –
Załatwianie tych spraw to pewno tylko jedna z wielu jej umiejętności.
Jej przyjaciółka zachichotała.
– A dla mnie brzmi to wspaniale – odezwała się żona inżyniera. – Lubię
siedzieć w domu i zajmować się dziećmi, ale są dni, kiedy przydałaby mi
się żona.
Cassie uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością.
– Dam pani wizytówkę. Jeśli będziemy mogły kiedyś pomóc...
Angélique skrzywiła się drwiąco.
– A komu wolałabyś pomóc? Jej, czy może jednak jemu? – rzuciła
prowokacyjnie.
Młoda kobieta zmieszała się.
– Na razie nie stać mnie na to – odparła szybko. – Zanim Erie nie
znajdzie czegoś nowego, nie będziemy mieli pieniędzy...
Inżynier zacisnął rękę na ramieniu żony. Cassie zauważyła jej
zmieszanie, więc taktownie się odwróciła. Zdziwił ją wyraz twarzy Jake’a,
który jak zahipnotyzowany wpatrywał się w panią inżynierową.
Cassie pogrzebała w torebce i podała jej wizytówkę.
– Proszę, tak na wszelki wypadek. Zawsze może się coś zmienić.
– Które zlecenia najbardziej ci odpowiadają? – spytał Caleb Tanner.
– I jak długo musisz się do nich przygotowywać? – kpiła nadal
Angélique.
Miarka się przebrała. Nie będzie ignorować sugestii, że to brak
wykształcenia zmuszają do obecnej pracy, a niedostatki inteligencji
zmuszają do pokornego znoszenia obraźliwych uwag.
– Aby przygotować się do prowadzenia firmy, musiałam wykonać
znacznie więcej pracy, niż przy jakiejkolwiek innej okazji. Nawet zdobycie
dyplomu na wydziale literatury angielskiej nie było tak pracochłonne –
odparła.
Angélique zaniemówiła.
– Choć czasami specjalizacja z poezji elżbietańskiej też mi się przydaje
– dodała Cassie słodkim głosem. – Bywa, że mężczyźni, którzy mają
kłopoty z wyrażaniem uczuć, proszą mnie o wyszukanie jakiegoś wiersza
dla ukochanej. Ich dziewczyny i tak nie są w stanie rozpoznać
mistyfikacji, tylko ronią miłosne łzy nad młodzieńczymi sonetami Johna
Miltona lub wierszami Edmunda Spencera, przekonane, że zostały
napisane dla nich.
Ciszę, która zapadła, przerwał głośny śmiech Caleba.
– Dostałaś nauczkę, Angélique. No, ale dajmy już spokój i siadajmy do
stołu.
Cassie nie była zaskoczona, że Jake prowadzi ją na miejsce możliwie
daleko od Angélique. Zmartwiło ją tylko, że Caleb siada u szczytu stołu
koło swojej dziewczyny. Czuła się winna, że jej wybuch uniemożliwił
Jake’owi zbliżenie się do szefa.
Pochyliła się do niego, gdy zajęli miejsca.
– Chyba nie spełniłam twoich oczekiwań – szepnęła. – Przepraszam.
– Nie przejmuj się. – Podał jej kartę.
Cassie pomyślała, że tak właśnie mówi się do dziecka, gdy się chce, by
przestało zawracać głowę.
Jake podsunął inżynierowi i jego żonie koszyczek z pieczywem.
– Powiedz mi, Erie, co dla ciebie jest najważniejsze w pracy?
Młody człowiek rzucił okiem na żonę i powiedział cicho:
– Nowe wyzwania.
Cassie niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w menu. Wyrzucała
sobie, że przez nią Jake nie będzie mógł wypełnić swojego zadania.
Zamiast mu pomóc, stała się zawadą. To fakt, że urażono jej dumę,
powinna jednak przełknąć zniewagę, nie zaś odwzajemniać się tym
samym. Zniżyła się do poziomu Angélique, a konsekwencje poniesie Jake.
Znów spojrzała w kartę dań. Dziwne, ale żadna egzotyczna nazwa nie
wydała się jej atrakcyjna.
Czy ten wieczór nigdy się nie skończy? Jake uczestniczył w wielu
koktajlach i przyjęciach, gdzie jedynym wspólnym tematem były interesy.
Spotkania, na których prowadzono pseudo towarzyskie rozmowy, a tak
naprawdę nieustannie stosowano dyplomatyczne gierki, by wysondować
rozmówcę i przekonać go do swoich racji, uważał za śmiertelnie nudne.
Jednak dzisiejsze spotkanie przerosło jego wszelkie najgorsze
oczekiwania. Rozmowa kulała, żaden ogólny temat nie chwycił i wszyscy
wyraźnie męczyli się sztuczną atmosferą. Na dodatek Jake wciąż nie
wiedział, dlaczego jeden z najlepszych pracowników Tannera postanowił
odejść z firmy, choć nie miał nic innego na oku. Dzięki czystemu
przypadkowi, czy też raczej Cassie, chociaż tyle zdołał się dowiedzieć.
Dobre i to.
Teraz nawet Cassie zamilkła. Poczuła na sobie jego wzrok i spojrzała
znad talerza. Jej niebieskie oczy były większe i ciemniejsze, niż wcześniej
sądził.
– Naprawdę mi przykro, że tak namieszałam.
Nie był to najlepszy czas na wyjaśnienia. Poza tym, co miał jej
powiedzieć? Ze chciał głośno zaklaskać, gdy ostro usadziła Angélique?
Lub że żałował, iż usiedli do stołu, bo nie miał już pretekstu, aby ją
obejmować? Tak bardzo pragnął przytulić ją do siebie...
No cóż, gdyby się z tym zdradził, pewnie uznałaby, że stracił rozum. A
może naprawdę tak się stało? Nie, to tylko zapach jej płynu do kąpieli
uderzył mu do głowy. Ilekroć się poruszyła, dolatywała do niego woń bzu.
Z westchnieniem wciągnęła powietrze. Jej wzrok powędrował ku
Calebowi. Siedział między Angélique a jej przyjaciółką. Obie ślicznotki z
uwielbieniem chłonęły każde jego słowo.
Cassie wyglądała jak małe dziecko, które nie może zdobyć upragnionej
zabawki. W wyrazie jej twarzy Jake dostrzegł żal i dziwną tęsknotę.
Opanowało go przygnębienie. Zaledwie kilka godzin temu mówiła, że
nie pragnie poznać Caleba Tannera, lecz teraz wprost pożerała go
wzrokiem. Do diabła, co w tym playboyu tak pociągało kobiety?
– Raczej nie jesteś w jego stylu – rzucił szorstko. Dopiero po dłuższej
chwili skierowała na niego wzrok.
– Boże, dzięki, Jake. Gdyby nie ty, nigdy bym na to nie wpadła.
Przynajmniej znowu używa swojego ostrego języka. To była ta sama
Cassie, którą poznał.
– To miał być komplement – zaprotestował. – Zresztą, o co ci chodzi?
Gdy poświęcił ci całą uwagę, nie byłaś szczególnie zainteresowana.
– Nie byłam i nadal nie jestem, myślałam tylko, że tobie na tym zależy.
Co ty tu właściwie robisz? Co miał na myśli Caleb, mówiąc, że nie
zajmujesz się elektroniką, tylko pieniędzmi?
Nie sądził, że zapamięta tę zdawkową uwagę.
– Badam szanse pozyskania kapitału inwestycyjnego dla jego nowych
projektów.
– Reprezentujesz inwestorów? Jake przytaknął.
– Więc tak naprawdę wcale nie pracujesz dla Caleba.
– Nie bezpośrednio.
– Nic dziwnego, że nie chciałeś wynająć mieszkania. Po prostu nie
będziesz tu zbyt długo.
– Pracę w Denver oceniam na kilka tygodni, najwyżej miesiąc.
– To zajęcie na Florydzie, przez które nie przyjechałeś na ślub Rogera i
Peggy, polegało na tym samym?
– Początkująca firma potrzebowała pieniędzy na plastikowe modele.
Przedtem były telefony komórkowe w San Diego, a jeszcze wcześniej...
– Pewnie dlatego nie trzymasz w lodówce łatwo psujących się
produktów?
– Do Nowego Jorku wpadam tylko między projektami. Najwyżej na
dwa miesiące w roku.
– Nie ma to jak w domu... No, ale widocznie odpowiada ci takie życie.
Bez wątpienia znudziłoby cię przebywanie w jednym miejscu.
Usłyszał w jej głosie cień goryczy. Nie była pierwszą kobietą, która
uważała, że powinien się ustatkować. Najlepiej przy niej. A już myślał, że
Cassie jest inna.
– To prawda, że niespecjalnie przepadam za rutyną... Cassie z
dezaprobatą pokręciła głową.
– Bardzo jesteś skryty. Sprawiasz wrażenie, jakbyś nie potrafił
utrzymać się w pracy, a tymczasem masz stałe zajęcie.
– Uważasz, że powinienem wypisać historię mojego życia na
wizytówkach i wręczać je wszystkim dokoła? – spytał ze zdumieniem.
Zaczerwieniła się i zagryzła wargi.
– Zanim zaczniesz rzucać oskarżenia – ciągnął Jake – pamiętaj, że nie
ja jeden celuję w niedomówieniach.
Zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc aluzji.
– Twój dyplom – przypomniał. – Pamiętam naszą rozmowę na temat
twojej firmy. Na pewno nie przegapiłbym, gdybyś wspomniała, że wolisz
tę pracę od ślęczenia nad starymi księgami.
Co ją tak zaniepokoiło? Dlaczego dyplom uniwersytecki był tak
delikatną sprawą? Sama przecież o nim wspomniała, co prawda pod
wpływem stresu, ale teraz jej reakcja również nie była typowa. Dlaczego
Cassie wstydziła się, że zaczynała karierę zawodową jako naukowiec?
Gdyby przyznała się, że była gwiazdą porno, jej zażenowanie byłoby
zrozumiałe, ale dyplom uniwersytecki? O co w tym wszystkim chodzi? –
zastanawiał się.
Wreszcie przyjęcie dobiegło końca. Gdy ruszali spod hotelu, Cassie
nagle powiedziała:
– Jake, z tym dyplomem... nie powiedziałam prawdy. Był
rozczarowany. No cóż...
– Nie byłaś na uniwersytecie? To znaczy, że nabrałaś Angélique?
– Nie całkiem. – Westchnęła. – Po prostu nie ukończyłam studiów.
Zrezygnowałam kilka godzin przed obroną pracy.
– Dlaczego?
– Powiedzmy, że to nie było zajęcie, któremu miałam ochotę poświęcić
życie. Zdałam sobie z tego sprawę w ostatniej chwili.
– To na pewno nie wszystko. Czy nie jest w to wmieszany facet, który
tak źle cię potraktował? – W blasku świateł na skrzyżowaniu zobaczył w
jej oczach, że odgadł prawdę. – Co on ci zrobił, Cassie?
Zawahała się, rozłożyła bezradnie ręce, ale w końcu wyjaśniła:
– Duża część mojej pracy dyplomowej znalazła się w jego artykule dla
pewnego magazynu naukowego.
– Jednym słowem, wykorzystał twoje badania. W milczeniu
przytaknęła.
– I to wystarczyło, żebyś zrezygnowała z kariery? Oczy Cassie
zapłonęły gniewem.
– Nie miałam wyboru. Nie potrafiłam udowodnić, że Stephan ukradł
moją pracę, bo zdołał odpowiednio się zabezpieczyć. A poza tym, i tak
nikt by mi nie uwierzył.
– Dlaczego?
– Bo był profesorem, specjalistą od Szekspira – odpowiedziała po
dłuższej chwili.
Jake gwizdnął cicho.
– I musiał kraść spostrzeżenia studentki na temat poezji elżbietańskiej?
– Sam widzisz. Kto by w to uwierzył? – Przygryzła wargi. – Nie
mogłam tam zostać, a nie stać mnie było na podjęcie studiów gdzie
indziej. Stypendium było na wyczerpaniu, musiałam zacząć spłacać kredyt
studencki.
– Skończyłaś więc jako żona do wynajęcia.
– Mówisz, jakbym się zdeklasowała, nie wykorzystała swojej szansy.
Czasami życie zmusza nas do różnych rzeczy. Dowiedziałeś się dziś tego,
co zamierzałeś?
– Pytasz, czy rozgryzłem do końca charakter Caleba?
– Nie, chodzi mi o tego inżyniera. Spojrzał na nią z uznaniem.
– A więc domyśliłaś się.
– Od pewnego momentu mogłam zajmować się wyłącznie
obserwowaniem innych.
– Dziękuję ci, Cassie.
– Za co?
– Gdyby nie ty, jego żona nie wyznałaby, że on nie ma jeszcze pracy.
– To jest ta ważna informacja?
– Wręcz kluczowa. Gdyby mu zaproponowano niezwykle korzystne
warunki lub wyższe stanowisko, nie byłoby problemu, on jednak
najwyraźniej jest niezadowolony z pracy u Tannera. Muszę odkryć, co
złego tam się dzieje, zanim wydamy majątek na nowy produkt i kampanię
reklamową.
Zaparkował samochód przed domem, jednak Cassie nadal siedziała bez
ruchu. Wyraźnie nad czymś się zastanawiała.
– Jedyna zła rzecz w Tanner Electronics – odezwała się po chwili – to
brak zainteresowania ze strony Caleba. – Wysiadła z samochodu i z rękami
wciśniętymi w kieszenie żakietu pospieszyła do domu.
Dogonił ją, gdy wkładała klucz do zamka.
– Masz na myśli panienki, które wciąż tam się kręcą? Cassie, wiem, że
nie podoba ci się Angélique, nie masz też najlepszej opinii o Calebie.
Rzeczywiście, ta dziewczyna nam wszystkim działa na nerwy, ale nie ma
zbyt wielkiego wpływu na Caleba.
Otworzyła drzwi.
– Wspominałeś o kontrolowanym chaosie. Jake, jeśli sytuacja w firmie
choć trochę przypomina dzisiejsze spotkanie, mamy do czynienia z
czystym chaosem, bez żadnej kontroli.
– Przyjęcie rzeczywiście było dziwne, ale to o niczym nie świadczy. –
Przerwał i zastanowił się nad uwagą Cassie. Nie miała racji, mówiąc, że
Caleb nie interesuje się firmą. Przecież on nią żył.
– Moim zdaniem, gdy nie do końca wiadomo, kto kieruje pracą,
oznacza to, że szef nie wypełnia swoich obowiązków. Innymi słowy, nie
powinien zajmować tego stanowiska.
Jake spojrzał na nią z zaskoczeniem, ale nic nie powiedział. Musiał się
skupić.
– Tylko – niepewnie ciągnęła Cassie – co ja właściwie wiem o
przemyśle, ekonomii i zarządzaniu?
Szybko pokonała schody, lecz zatrzymała się na górze. Wychylając się
przez barierkę, dodała:
– A tak przy okazji, Jake...
Jej głos brzmiał teraz zupełnie inaczej i Jake natychmiast zapomniał o
Calebie Tannerze, młodym inżynierze i kapitale inwestycyjnym.
Jedno słowo, pomyślał. Wystarczy jedno jej słowo...
– Dziękuję za obiad – dokończyła Cassie. – To był niezapomniany
wieczór. – Starannie zamknęła za sobą drzwi pokoju.
Rzeczywiście niezapomniany, myślała Cassie, leżąc w ciemnościach.
Co ją opętało? Po co wtykała nos w interesy Jake’a i udzielała mu rad w
sprawach, o których nie miała zielonego pojęcia? I w dodatku ta historia z
dyplomem...
Co gorsza, czuła się rozgoryczona, a nawet odrzucona, kiedy
dowiedziała się, na czym polega jego praca.
Jasne, nie istniał żaden powód, dla którego miał ją o czymkolwiek
informować, tak samo jak ona nie zdradzała, z jakiego powodu porzuciła
studia.
Nie musiał opowiadać o swojej działalności przypadkowym znajomym,
a ona kimś takim właśnie była i wcale nie chciała, by to się zmieniło.
Tak więc fakt, że nie uznał jej za kogoś, komu mógłby się zwierzać, nie
miał żadnego znaczenia.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Cassie spała dłużej niż zwykle i obudziły ją dopiero hałasy dochodzące
z remontowanej łazienki. Skoro Buddy zaczął już pracę, Jake musiał go
wpuścić. W takim razie sam pewnie wyszedł do biura.
To dobrze. Wczoraj długo nie mogła zasnąć, zajęta rozpamiętywaniem
swojego zachowania. Co ją podkusiło, żeby wygłaszać swój amatorski sąd
o Calebie Tannerze? Musiała chyba postradać zmysły! Sądząc z wyrazu
twarzy Jake’a, on też tak uważał. Dobrze chociaż, że się opanował i nie
przywołał jej do porządku.
Zastanawiała się, czy powinna go przeprosić za wtykanie nosa w nie
swoje sprawy. Nie, lepiej zostawić to, tak jak jest. Być może Jake już
zapomniał o jej naiwnych uwagach.
Zanim była gotowa do zejścia na dół, Buddy zajął się mniej hałaśliwą
pracą. Zatrzymała się na chwilę pod drzwiami łazienki. Właściwie
powinna sprawdzić, jak postępuje remont. Wczoraj w ogóle tam nie
zajrzała.
Postanowiła odłożyć inspekcję na później. Nie czuła się na siłach, –
żeby rozmawiać z kimkolwiek, a tym bardziej z Buddym.
Na dole zaskoczył ją dochodzący z salonu zapach farby. To Jake
malował drzwi!
Starała się nie zwracać uwagi na znoszone dżinsy, mocno opięte na jego
wąskich biodrach, ani też na uśmiech, który pojawił się w jego oczach,
gdy podniósł wzrok znad pędzla.
– Kawa powinna być już gotowa – powitał ją.
Nie tylko czuła zapach kawy; miała wrażenie, że zażyła już dużą porcję
kofeiny.
Jej reakcja na pewno nie była wywołana tylko uśmiechem Jake’a, miała
też związek z ulgą, że niewątpliwie zamierzał zignorować jej wczorajszą
gafę.
– Czyżbyś przygotował ją dla mnie?
– Skądże znowu – przyznał z radosnym uśmiechem. – Tak naprawdę
myślałem o Buddym.
– Akurat. Dzięki, Jake, że mu otworzyłeś. Trzeba było mnie obudzić.
– Będę pamiętał o zaproszeniu. – Uśmiech stał się jeszcze bardziej
promienny.
– Nie o tym myślałam. – Czuła, że się czerwieni.
– Taki już mój los – zasmucił się.
Nie należało tego ciągnąć. Poszła do kuchni, napełniła filiżanki i
zaniosła je do salonu. Gdyby miała choć trochę rozsądku, podałaby kawę
Jake’owi, drugą zaniosła Buddyzmu, a sama wróciła do kuchni, by
przygotować plan dnia.
Jednak zamiast tego stanęła w przejściu i jak durna nastolatka
zapatrzyła się w Jake’a, który wciąż pracowicie malował.
– Niewątpliwie masz ukryty talent. Prawdziwa złota rączka.
– Nic z tych rzeczy – pokręcił głową. – Skorzystałem z twojej rady i
przeczytałem instrukcję.
– Tak po prostu przyznajesz się do tego? – Cassie gwizdnęła z
uznaniem.
Wykrzywił się do niej.
– Są ciemniejsze niż tamte drzwi.
– Sprzedawca zapewniał mnie, że to ten sam odcień. Po wyschnięciu
farba stanie się jaśniejsza.
– Mam nadzieję. Nie chciałbym zaczynać od nowa.
– Widzę, że zależy ci na pomalowaniu drzwi tak samo, jak mnie na ich
założeniu.
– Chciałbym to szybko skończyć. – Rzucił okiem na zegarek i
ponownie zanurzył pędzel w puszce.
– Przecież nie odbijasz karty zegarowej, a po wczorajszym przyjęciu
Caleb się nie obrazi, gdy ranek poświęcisz osobistym sprawom.
– Sam nie wiem. Zresztą wpadnie tu niedługo.
– Tutaj? Dlaczego? – spytała zszokowana.
– Musimy spokojnie porozmawiać. W biurze co i rusz przychodzą
pracownicy z różnymi technicznymi problemami, natomiast na mieście
Caleb wciąż wpada na znajome dziewczyny. – Jake zajął się malowaniem
przeciwległego rogu. – Cassie, zastanawiam się, czy mogę cię prosić o
przysługę – dodał po chwili, unikając jej wzroku.
– Skończyły ci się oliwki?
– Jeszcze nie. Chciałbym, żebyś skontaktowała się z żoną tego
inżyniera z Tanner Electronics i spróbowała dowiedzieć się, dlaczego
rzucił pracę.
Naprawdę potrzebował jej pomocy? Ufał jej ocenie? Serce zabiło jej
mocniej. Z trudem opanowała drżenie głosu.
– Mam być wywiadowcą? – spytała powoli. Ręka z pędzlem zawisła w
powietrzu.
– Niech zgadnę. Chcesz mi oznajmić, że Wypożyczalnia Zon jest zbyt
etyczna, aby trudnić się szpiegostwem przemysłowym?
– Nie o to chodzi. Dotychczas nikt nas o to nie prosił. – Cassie
zamyśliła się. – To mógłby być początek nowej działalności. Jasne, zajmę
się tym.
– Dziękuję, Cassie. – Uśmiechnął się inaczej, swobodniej i czulej, czyli
znacznie bardziej niebezpiecznie.
Z trudem odwróciła wzrok.
– Uważaj, rozchlapujesz farbę.
Jake rozprowadził pędzlem krople, które spadły na gładką
powierzchnię.
– Możesz zrobić to już dziś? Im szybciej zdobędę potrzebne
informacje...
Tym prędzej będzie mógł dokonać oceny i ruszać dalej. Nie musiał
kończyć zdania. Wszystko było jasne.
Dobry nastrój prysł. Prosił o pomoc, bo polegał na jej zdaniu. Była
wyłącznie środkiem prowadzącym do celu. Nie powinna być tym
zaskoczona, a jednak...
– Rozumiem – wykrztusiła w końcu. – Wpadnę do niej z folderem
firmy. Nie wie przecież, że zwykle nie roznosimy ich osobiście.
– Wspaniale. Zdobędę adres, jak tylko dotrę do biura. – Po raz ostatni
pociągnął pędzlem i odsunął się, żeby obejrzeć swoje dzieło. – No, starczy.
Z drugą stroną trzeba poczekać, aż ta wyschnie. – Zamknął puszkę z farbą
i poszedł umyć pędzel.
Cassie została w przejściu do holu. Głowę oparła o ścianę i przymknęła
oczy.
Nie może się tak przejmować. To oczywiste, że Jake próbuje
wykorzystać wszystko, co może doprowadzić go do rozwiązania
problemu. Na tym polega jego praca. Dlaczego ją, przypadkową znajomą,
miałby traktować w jakiś wyjątkowy sposób? No cóż, sprawę postawił
uczciwie. Niczego nie owijał w bawełnę, tylko poprosił o pomoc. A
mógłby nią manipulować...
O nie, co najwyżej mógłby spróbować, ale szybko by się sparzył.
Nadal jednak nie wiedziała tego, co najważniejsze: dlaczego tak się tym
wszystkim przejmuje?
Na schodach rozległy się kroki Buddy’ego, ale nie zamierzała zmieniać
pozycji. Jeśli uda, że go nie słyszy, może da jej spokój.
Majster zatrzymał się u stóp schodów i niepewnie ruszył w jej stronę.
– Proszę pani?
Ukryła niezadowolenie i otworzyła oczy.
Nowa fryzura Buddy’ego nadal ją szokowała. Uwolnione z kucyka
włosy sterczały mu bezsensownie na czubku głowy. Na jego twarzy
malował się tak szczery niepokój, że jej zniecierpliwienie znikło.
– O co chodzi, Buddy?
– Dobrze się pani czuje?
– Nigdy nie czułam się lepiej – bez powodzenia próbowała ukryć
ironię. – W czym mogę ci pomóc?
Zakołysał się na piętach i przesunął wykałaczkę do drugiego kącika ust.
– Wie pani, to te rury.
Przekleństwo cisnęło się jej na usta, ale Buddy przecież nie robił tego
celowo. Postanowiła przyspieszyć rozmowę.
– A dokładniej?
– Podłączyłem nowe rury do starego systemu, ale ciągle gdzieś cieknie.
Nie na złączach, ale w tych starych rurach. Co załatam jedną, zaraz
przecieka następna. Nie mogę gwarantować, że coś w nich nie puści i nie
zaleje domu.
– Chodzi o to, że jest więcej roboty, niż początkowo myślałeś? Ale
chyba można to było przewidzieć?
– Możliwe, proszę pani, ale to się zdarza. Z zewnątrz wyglądało
dobrze. Dom ma przynajmniej dwadzieścia lat, a hydraulika od początku
nie była najlepsza. Lepiej chyba zmienić cały system. Wtedy nic nie
będzie przeciekać, wzrośnie też ciśnienie wody i wanna napełni się
migiem.
Cassie wyobraziła sobie Peggy, która po powrocie do domu zastaje
wannę bez rur i kranów.
– Przekażę tę informację – postanowiła. – Na razie musisz spróbować
załatać co się da, bo nie mogę bez konsultacji podjąć takiej decyzji...
Przerwała, gdy Buddy wściekle zacisnął zęby.
– To on nawet nie pozwała pani o niczym decydować? – Jego głos
nagle stracił swą powolność. – Ten pani cholerny mąż myśli, że pani nie
ma swojego rozumu?
Cassie nie wierzyła własnym uszom. Czyżby naprawdę powiedział
„cholerny”? Nagle dotarł do niej sens słów, więc szybko próbowała
wyjaśnić.
– Mówisz o Jake’u? On nie jest moim mężem. Dezaprobata Buddy’ego
stała się bardziej widoczna. Jego twarz nie wróżyła niczego dobrego.
– Na mój rozum, to jeszcze gorzej. Straszy panią, co? A jak pani się
stawia, to...
– Jeśli mówisz o drzwiach, to było nieporozumienie.
– Niech pani nie próbuje go bronić. Już ja swoje wiem. Cassie potarła
skronie i zaczęła jeszcze raz.
– Buddy, źle to zrozumiałeś.
– I jeszcze to, że nawet się z panią nie ożenił – mówił z rosnącą
wściekłością. – Tego nie mogę znieść. I nie zniosę!
Coś takiego, pomyślała Cassie. Hydraulik, który zapatrzył się w opery
mydlane...
Nie do śmiechu jej jednak było, kiedy na ramionach poczuła ręce
Buddy’ego. Przyciągnął ją do siebie. Szorstką dłonią ujął ją pod brodę i
zmusił do podniesienia głowy.
– Jake – próbowała zawołać, ale przez ściśnięte gardło wydobył się
tylko ochrypły szept.
– Próbowałem się nie wtrącać – oznajmił Buddy. – Ale skoro pani nie
jest jego żoną... skoro jest pani wolna, to inna sprawa.
Cassie przekręciła głowę i jego pocałunek trafił w policzek. Na
szczęście...
– Nie walcz ze mną. Nigdy cienie skrzywdzę, zobaczysz. – Jego usta
były już bardzo blisko.
Zza pleców Buddy’ego usłyszała chłodny głos Jake’a:
– To bardzo pouczające, Buddy, ale Cassie rezygnuje z dalszych lekcji,
i to natychmiast. – Bezceremonialnie chwycił go za ramię i odciągnął.
Cassie, ciężko oddychając, wsparła się o poręcz.
– Ona nie należy do ciebie – warknął Buddy. – Jeśli się z nią nie
ożenisz, nie masz do niej żadnego prawa. – Odskoczył na bok i zamierzył
się na Jake’a.
Jake sparował cios i mocno pchnął Buddy’ego, który poleciał na drzwi
wejściowe.
Cassie patrzyła z niedowierzaniem. Wszystko działo się jak w
zwolnionym tempie. Drzwi zatrzeszczały przeraźliwie i rozłupały się na
całej długości. Zobaczyła parking, a za nim park w głębi osiedla. Przez
dziurę wpadł promień słońca, oświetlając unoszące się w powietrzu
drobiny kurzu i białe skrawki płyty. Kilka z nich opadło na głowę
Buddy’ego, siedzącego wśród tego bałaganu.
Jake zrobił parę kroków i wyciągnął do niego rękę, on jednak ze złością
pokręcił głową i stanął o własnych siłach.
– Nie przyjąłbym pana ręki, nawet gdyby moje życie od tego zależało –
niemal wypluł te słowa.
Jake z niedowierzaniem potrząsnął głową.
– Masz tupet, żeby po tej scenie oskarżać mnie o niewłaściwe
zachowanie.
Cassie przerwała im szybko.
– Spróbujmy trochę ochłonąć...
Buddy patrzył na nią.
– Pani wcale niepotrzebny ratunek. Widocznie lubi pani być tak
traktowana. W porządku. Narzędzia zabiorę innym razem. – Otrzepał
dżinsy, kopnięciem odsunął ze swojej drogi kawałek płyty i wyszedł. Kilka
sekund później dał się słyszeć klekot silnika jego półciężarówki.
Cisza, jaka zapadła w holu, aż dzwoniła w uszach. Cassie usiadła na
najniższym schodku.
– A niech to! Dzięki, Jake. – Nawet nie próbowała ukryć sarkazmu.
– Zaraz, zaraz – zaprotestował. – Skoro nie chciałaś mojej pomocy,
dlaczego krzyczałaś?
– Wcale nie krzyczałam.
– Oczywiście, że tak – zawahał się. – Brzmiało to co prawda jak
zduszony szept, ale wołałaś moje imię.
– A ty czym prędzej pospieszyłeś z odsieczą. Teraz nie mamy ani drzwi,
ani hydraulika.
– Co... no tak, zjawi się tu tylko po narzędzia. Porzucił robotę.
– Myślę, że gdybyś był jedynym pracodawcą na świecie, Buddy i tak
nie zgodziłby się już pracować dla ciebie. Jednakże...
– O co mu chodziło, gdy powiedział, że niepotrzebny ci ratunek?
– Według niego bronię cię, mimo że podle mnie traktujesz. Uważa, że
jestem twoją niewolnicą.
– Co za bzdura.
– Nie całkiem. Sam mu powiedziałeś, że musiałeś wyłamać drzwi, bo
nie chciałam cię wpuścić do domu. Gorszej opinii nie mogłeś sobie
wystawić.
– Więc uznał, że skoro ja zachowuję się jak jaskiniowiec, można mnie
naśladować?
– Myślał, że wyświadcza mi przysługę.
– Teraz z kolei bronisz jego.
– Chcę tylko, żebyś zrozumiał, że niepotrzebnie go uderzyłeś.
– Nie uderzyłem go, tylko odciągnąłem od ciebie.
– Ale go popchnąłeś.
– Zamierzył się na mnie. Cassie, pozwól sobie przypomnieć, że gdyby
nie było mnie tutaj...
– ... nie zachowałby się jak bohater opery mydlanej – wpadła mu w
słowo. – Nie miałby powodu.
– Kochanie, czy ty naprawdę myślisz, że to ja sprowokowałem go do
tych ekscesów?
Jak miała mu wyjaśnić, że gdyby jak zwykle rano poszedł do biura, nie
stałaby w holu, rozmyślając o nim, a Buddy nie poczułby się w obowiązku
bronić uciśnionej niewinności. I dzień toczyłby się jak co dzień.
– Co ty mu takiego powiedziałaś? – podejrzliwie dopytywał Jake. –
Wspomniałaś, że planujemy stać się małżeństwem? Czy tak?
Przy swoim szczęściu nie powinna była liczyć, że mu to umknie. Ktoś
taki jak Jake nigdy nie przegapi uwagi o małżeństwie. Czujność, to główna
linia obrony facetów, którzy dostają wysypki na samą wzmiankę o
stabilizacji.
Jednak nie pozwoli, by oskarżał ją o fantazje Buddy’ego.
– Ach, to. – Jej głos był pełen słodyczy. – Zaledwie mu wspomniałam,
że wciąż cię błagam, abyś uczynił ze mnie uczciwą kobietę. Ty jednak nie
tylko naigrawasz się z moich próśb, ale katujesz mnie coraz okrutniej. Nie
rozumiem, dlaczego tak się zezłościł...
– Cassie, jeszcze chwila, a samo bicie nie wystarczy – przerwał jej
rzeczowym tonem.
– Jake, nie zgrywaj się. Buddy po prostu nie wie, kim naprawdę
jesteśmy. Nigdy mu nie wyjaśniłam, iż ja opiekuję się domem, a ty jesteś
gościem.
– Pomylił nas z Peggy i Rogerem? – zdziwił się Jake.
– To jednak nie tłumaczy jego zachowania.
– Mimo to nie powinieneś się mieszać. Potrafię o siebie zadbać...
– Faktycznie – zadrwił. – Szło ci znakomicie. Cholernie żałuję, że się
wtrąciłem. Z przyjemnością bym popatrzył, jak kładziesz Buddy’ego na
łopatki. – Głos Jake’a złagodniał.
– Cassie, przyznaj się, ta sytuacja cię przerosła.
Nie patrzyła mu w oczy, ponieważ jednak usłyszała w jego głosie
pobłażliwą nutę, z uporem powtórzyła:
– Sama potrafię dać sobie radę.
Jake odwrócił się, smutno kręcąc głową. Cassie wreszcie odetchnęła z
ulgą.
Nie zauważyła jednak, że Jake planuje atak. Chwilę potem znalazła się
w jego ramionach. Przycisnął ją mocno do siebie, tak że uniosła się i
ledwie końcami palców dotykała podłogi. Była całkiem bezradna, nie
mogła się poruszyć.
Chwyt Buddy’ego był agresywny i niemiły, natomiast ramiona Jake’a
otulały ją jak aksamit. Tyle że pod aksamitem kryła się stalowa lina, która
uniemożliwiała ucieczkę. Buddy’ego się bała, ale Jake ją przerażał.
– Przestań – ledwie mogła wydobyć głos. – Puść mnie, Jake.
– Masz szansę pokazać, jak sobie dajesz radę. Mogę zrobić, na co tylko
mam ochotę. Jak mnie powstrzymasz? – Pochylił głowę i lekko całując jej
usta, szepnął: – Pokaż, jak to robisz. Broń się.
Wiła się jak piskorz, ale brakowało jej siły, żeby się wyswobodzić.
Gdyby choć udało się oprzeć stopy na podłodze...
Zdecydowanie przycisnął usta do jej warg. Zakręciło się jej w głowie...
Koniecznie musiała uwolnić się od tego pocałunku. Nie, żeby
wywoływał uczucie przykrości, bólu czy poniżenia. Bała się jednak, że
przedłużenie pieszczoty zbyt rozbudzi jej zmysły i nie będzie już w stanie
logicznie myśleć, ani tym bardziej działać.
Ostatnim wysiłkiem woli spróbowała użyć podstępu. Bezwładnie
osunęła się w jego ramionach. Jeśli Jake pomyśli, że się poddała,
przestanie udowadniać swoją przewagę. Straci czujność, a wtedy ona
zaatakuje. Najlepiej, gdyby pomyślał, że zemdlała. Wtedy ją puści, bo
nieprzytomna kobieta nie stanowi już żadnego wyzwania. No właśnie,
wyzwanie. Tu leży sedno sprawy. Po prostu udowadniał, że jest
wystarczająco silny, żeby zrobić z nią, co tylko zechce.
Plan był rozsądny, ale nie doceniła Jake’a. Kiedy zamknęła oczy i
zwiotczała, przytulił ją jeszcze mocniej. Za to pocałunki stały się
delikatniejsze.
Gdyby był bardziej stanowczy, zebrałaby siły, żeby z nim walczyć, lecz
łagodny dotyk i delikatne pocałunki kusiły i prowokowały. Uległa im i
zaczęła oddawać pieszczoty.
– W salonie mamy wygodną kanapę – powiedział z ustami tuż przy jej
wargach.
Coś było nie tak, tylko co?
– Drzwi są otwarte na oścież – powiedziała wreszcie po długiej chwili.
– To mnie nie powstrzyma – wymruczał wtulony w jej szyję. Oparła
głowę o jego ramię i pozwoliła poprowadzić się do salonu. Posadził ją w
najbliższym fotelu. Czekała chwilę, aż do niej dołączy, w końcu z trudem
otworzyła oczy. Świat zawirował.
– Co się stało, Jake?
– Jak słusznie zauważyłaś, drzwi są otwarte na oścież. Choć wydawało
mi się, że specjalnie ci to nie przeszkadza.
Rozwścieczona zerwała się na równe nogi. Zrobiła to z takim impetem,
że zawadziła nogą o świeżo pomalowane drzwi i zielonkawa farba
zostawiła ślad na tweedowych spodniach. Zaklęła i próbowała zetrzeć
plamę. Świetny pretekst, żeby nie patrzeć na Jake’a.
– Oboje już wiemy, że twoja metoda obrony polega wyłącznie na
samokontroli drugiej osoby. – Jake mówił przyduszonym głosem, jakby
miał kłopoty z odzyskaniem oddechu. – I jeszcze jedno. Co prawda nie
tego chciałem dowieść, nie możemy jednak zlekceważyć faktu, że
pragniesz mnie równie mocno, jak ja ciebie.
– Nieprawda. Zaatakowałeś mnie.
– Tylko pocałowałem, a ty się nie opierałaś, lecz wręcz przeciwnie. Nie
uciekniemy od tego, Cassie. Musimy coś z tym zrobić.
Potrząsnęła głową. Chciała go ostrożnie wyminąć, ale przesunął się i
oparł ręce o ścianę nad jej ramionami. Zatrzymał ją jak w potrzasku.
– Musimy z tym coś zrobić – powtórzył. – Nie karm mnie bzdurami o
jakimś profesorku, który zniechęcił cię do wszystkich mężczyzn. Nie
jestem do niego podobny i nie chcę cierpieć za jego winy. Ja cię nie
okłamię, Cassie.
– Nigdy nie mówiłam, że jesteś do niego podobny.
– To dobrze – szepnął. – Przynajmniej to wyjaśniliśmy. – Pochylił
głowę i znów ją pocałował.
Jego usta ledwie jej dotknęły, a już czuła się zniewolona, jakby oplatała
ją sieć. Nie mogła złapać oddechu, jej reakcje spowolniały, skupiła się na
pieszczocie.
– A więc jest dokładnie tak, jak myślałem. Co z tym zrobimy? – zapytał
cicho.
– Na pewno nie romans – powiedziała drżącym głosem.
– Romans już jest, tylko nie doszliśmy jeszcze do sypialni. – Obsypał
jej twarz pocałunkami.
Odwróciła głowę, ale niewiele to pomogło, bo niczym niezrażony Jake
całował teraz jej skroń.
– Coś takiego. – Starała się mówić możliwie lekko. – To wyjaśnia,
dlaczego nie pamiętam, żebym z tobą spała. Już myślałam, że wyleciało
mi to z głowy...
– Zapewniam cię, że zapamiętałabyś to na pewno – burknął Jake. – To
ci gwarantuję. – Czubkiem języka bawił się jej kryształowym kolczykiem.
Poczuła dziwny szum w uszach.
Nagle Jake westchnął i odsunął się.
– Przyjechał Caleb. Jego motocykl piekielnie hałasuje. Dlatego
szumiało jej w uszach.
– Pójdę stąd – powiedziała pospiesznie.
– Uciekasz?
– Ależ skąd. Muszę zająć się spodniami, inaczej zostanie plama.
– Dobrze, że wychodzisz – zauważył. – Jesteś trochę rozczochrana.
Zobaczymy się później. A może chciałabyś, żebym odprawił Caleba?
Mógłbym poprosić, żeby zwolnił mnie jeszcze na parę godzin w... Jak to
nazwałaś? Ach tak, pamiętam, w sprawach osobistych. – Jego niski
matowy głos pieścił tak samo, jak pocałunki. – Bardzo osobistych.
– Och, nie zawracaj sobie mną głowy.
– Już dobrze. Życzę ci miłego oczekiwania. Nie spojrzała na niego.
– Nie licz na to, Jake. Mam dziś zbyt dużo zajęć, żeby myśleć o tobie.
– Znajdziesz czas, zapewniam cię.
Cassie pozazdrościła Jake’owi jego pewności siebie.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Gdy Cassie poszła na górę do łazienki, Jake przymknął oczy, starając
się wyobrazić sobie widok za zamkniętymi drzwiami.
Przyszło mu to wyjątkowo łatwo. Farba zabrudziła spodnie z tyłu na
udzie, więc żeby usunąć plamę, Cassie musiała je zdjąć. Miała teraz na
sobie jedwabną bluzkę i niewiele więcej...
Powiedziała, że to nie będzie romans. Uśmiechnął się. Ciekawe, jak
długo wytrwa w tym postanowieniu, które wygłosiła drżącym głosem.
W wejściu ukazała się twarz Caleba.
– Użyłbym dzwonka – powiedział – ale widzę, że stosujecie politykę
otwartych drzwi.
– Jesteś pierwszą osobą, która z tego korzysta. Wejdź. Caleb ostrożnie
ominął połamane kawałki płyty.
– To straszne, że nie znalazłeś jeszcze rozwiązania.
Jake spojrzał na resztki drzwi, zastanawiając się, jak zabezpieczyć
wejście. Trzeba będzie je zabić do czasu, aż nowe zostaną pomalowane i
jakiś fachowiec, którego będzie musiał znaleźć, wmontuje je we framugę.
– Jakiego rozwiązania?
– Odwiecznego problemu z niezadowoloną kobietą. – Caleb smutno
pokręcił głową. – Skoro żona, którą zaledwie wynajmujesz, jest powodem
takich strat, pomyśl, co mogłaby zrobić po ślubie. – Zadumał się. – Jedna
dziewczyna rzuciła kiedyś we mnie drinkiem. Trafiła mnie prosto w nos, a
była to jakaś obrzydliwie słodka mikstura. Że też nie mogła wybrać
whisky z wodą sodową... Ale żadna z mojego powodu nie wyważała
drzwi. Powiedz, wchodziła czy wychodziła? .
– Ani jedno, ani drugie – uciął Jake. Nonszalancja Caleba nie była mu
w smak, choć przecież nie było nic złego w tym, że Tanner całą sytuację
potraktował żartobliwie. Tyle że nie widział bladej, przerażonej twarzy
Cassie, ani pochylającego się nad nią Buddy’ego...
Wielokrotnie słyszał, jak ludzie mówili, że z gniewu krew ich zalała.
Zawsze uważał, że to tylko przenośnia, ale dziś czuł – niemal widział – jak
krew zalewa mu oczy. Trwało to aż do chwili, gdy nie odciągnął tego zbira
od Cassie. Jeszcze chyba nigdy nie czuł takiej satysfakcji, jak w
momencie, kiedy Buddy zatoczył się do tyłu i grzmotnął o drzwi.
To prawda, że cena tego wyczynu okazała się dość wysoka. Szkoda, że
nie popchnął go na ścianę. Tapetę i tak trzeba wymienić, więc kilka
krwawych plam nie robiłoby różnicy. Cóż, nie ma co płakać nad rozlanym
mlekiem.
Ciekawe, czy do zabicia wejścia wystarczy leżąca na górze płyta, na
której Buddy trzymał swoje narzędzia? To nawet rozsądne rozwiązanie,
wykorzystać jego własność do naprawy szkód, które spowodował.
Z pomocą Caleba usiłował przymocować oderwane kawałki drzwi,
kiedy Cassie zeszła na dół. Z szafy w holu wyjęła skórzaną torbę, tak
wielką, jakby należała do listonosza. Ciekawe...
Jake z premedytacją został na miejscu, zagradzając dziewczynie
przejście.
– Widzę, że udało ci się sprać farbę.
Nie patrząc na niego, poprawiała na ramieniu pasek torby.
– Zimna woda, mydło i suszarka potrafią zdziałać cuda.
Cześć, Caleb – przywitała się. – Dziękuję za wczorajsze przyjęcie. Do
zobaczenia, Jake. Wyciągnął rękę i zatrzymał ją.
– Musisz wziąć klucz do drzwi na patio, bo te na razie nie nadają się do
użytku.
Ich oczy spotkały się.
– Nawet nie wiem, gdzie go szukać. Naprawdę trzeba zabić główne
wejście?
Zamiast odpowiedzi, popchnął wskazującym palcem to, co zostało z
drzwi. Odpadł kolejny kawałek.
– W porządku – zgodziła się. – Jasne, głupie pytanie. Tak czy inaczej,
nie wiem, gdzie jest ten klucz. Musisz wezwać ślusarza.
– Tobie na pewno łatwiej. Dopiszesz mi do rachunku.
– Lista należności niedługo cię przerośnie. – Schyliła się, żeby przejść
przez otwór. Zatrzymała się gwałtownie, gdy zahaczyła paskiem torby o
wystający fragment płyty.
Jake pomógł jej uwolnić się.
– Zobaczymy się później, Cassie – powiedział łagodnie.
Zabrzmiało to bardzo niewinnie, doskonale jednak wiedziała, o co mu
chodzi. Czubkami palców dotknął jej szyi, sprawdzając puls. Wyrwała mu
pasek z ręki i oddaliła się pospiesznie.
Caleb zakasłał znacząco.
– Uważaj na siebie, Abbott.
O nic nie pytał, Jake uznał więc, że nie oczekuje odpowiedzi.
– Zrobię kawę i porozmawiamy.
Poszli do kuchni. Caleb przysunął sobie krzesło i usiadł z kubkiem w
dłoni.
– No już, strzelaj.
– Dlaczego spodziewasz się złych wiadomości?
– Dobre przekazałbyś mi w biurze.
– Niekoniecznie. Trzeba dopracować szczegóły, a tam wciąż ktoś
przeszkadza. Tak naprawdę, jeszcze nie podjąłem decyzji. Nadal muszę
wiele przemyśleć.
– Powiedz tylko, czego ci potrzeba. Dopilnuję, żebyś to dostał. –
Odstawił kawę i poruszył się na krześle. – W takim razie wracam do biura
zająć się nowym typem silnika. Nie będę się przyglądał, jak myślisz.
Jake uniósł brwi.
– Myślałem, że silnik przekazałeś do działu badań.
– Znasz powiedzenie: „Chcesz coś zrobić dobrze, zrób to sam”?
Cassie powiedziała wczoraj, że Caleb nie interesuje się firmą.
Nie miała racji, przecież Tanner prawie bez reszty skupiony był na
przedsiębiorstwie.
Cassie wspominała jeszcze o szefie, którego należy zastąpić, jeśli źle
kieruje pracą...
– Bądź tak dobry i odpowiedz mi na kilka pytań. Caleb wzruszył
ramionami i odchylił się na krześle.
– Jasne, co chciałbyś wiedzieć?
– Przypomnij sobie początki istnienia Tanner Electronics. Czy było coś,
co wtedy szczególnie cię ekscytowało, a czego brakuje ci dzisiaj?
Caleb na chwilę zadumał się.
– Najbardziej lubiłem rozwiązywać problemy techniczne. Być częścią
zespołu, a nie kimś, kto wyłącznie ogląda rezultaty badań, i to tylko wtedy,
jeśli praca papierkowa na to pozwoli.
– Innymi słowy, najbardziej podobała ci się praca inżyniera.
– Tak zaczynałem, zakładając firmę.
– Wiem. – Jake przybrał niedbałą postawę, jakby następne pytanie było
mało ważne. – Nigdy się nie zastanawiałeś, aby do tego wrócić? Znów być
inżynierem, a nie dyrektorem? No jak?
– Masz na myśli sprzedaż firmy?
– Nie. – Jake zawahał się. – No, może, choć takiego rozwiązania nie
brałem pod uwagę. Myślałem o czymś innym, a mianowicie o zatrudnieniu
kogoś na twoje obecne stanowisko. Przyjmując doświadczonego
specjalistę, który by się zajął zarządzaniem...
– ... na którym ja się nie znam. To masz na myśli?
– Nie udawaj, że nie rozumiesz. Nadal byłbyś właścicielem Tanner
Electronics i mógłbyś robić, co tylko zechcesz, natomiast kto inny
przejąłby tak bardzo przez ciebie znienawidzone papiery.
– To mogłoby też oznaczać utratę kontroli.
– Na co dzień tak, ale możesz przecież zostać prezesem rady
nadzorczej.
– Chcesz powiedzieć, że nie potrafię kierować własną firmą?
– Nie. Chcę tylko powiedzieć, że można być genialnym przedsiębiorcą,
ale... – przerwał, szukając właściwych słów.
– Kiepskim menadżerem? – dokończył za niego Caleb. Dobrze
powiedziane. Caleb nie bawił się w szukanie łagodnych określeń.
– Rzadko spotyka się ludzi, którzy potrafią wszystko. Innych
umiejętności trzeba, aby założyć firmę, i zupełnie innych, aby
doprowadzić ją do rozkwitu.
– I twoim zdaniem, mnie ich brakuje.
– Droga z warsztatu do gabinetu nie jest łatwa. Twoja wizja
przedsiębiorstwa nie ulegnie zmianie, bo nowy dyrektor będzie prowadził
taką politykę, jaką mu zalecisz. Ty jednak będziesz mógł usiąść przy desce
i zająć się projektowaniem. Przestaniesz zawracać sobie głowę
drobiazgami.
Caleb nie odpowiadał, ale Jake, prawdę mówiąc, spodziewał się tego.
Wcale nie zamierzał naciskać. W swojej pracy nauczył się, że ludziom
należy zawsze zostawić czas na przemyślenie. W końcu z reguły zgadzali
się z jego propozycjami.
W innych dziedzinach ta filozofia również się sprawdzała. Na przykład
Cassie. Ona też się zgodzi. Trzeba tylko cierpliwie poczekać. No i mieć
nadzieję, że nie zabraknie mu czasu, a to będzie zależało od tego, jak
długo potrwa jego współpraca z Tanner Electronics.
Dzisiejsze zlecenia zajęły Cassie dwa razy więcej czasu niż zwykle.
Zapominała o najoczywistszych rzeczach, musiała cofać się do miejsc,
które już odwiedziła. W rezultacie spóźniła się na spotkanie z Paige,
Sabriną i klientką, której miały pomóc w porządkowaniu rzeczy matki.
Kiedy dojechała na miejsce, trzy samochody stały już na podjeździe.
Zaparkowała na ulicy i ruszyła w stronę domu.
Przy wejściu czekała na nią Paige.
– Cassie, co się z tobą dzieje? Zadzwoniłaś wczoraj, odłożyłaś nagle
słuchawkę i nie odezwałaś się aż do rana. Sama zaplanowałaś dzisiejsze
spotkanie, a teraz spóźniasz się dwie godziny. Czy coś się stało?
Zza pleców Paige wyjrzała Sabrina. Spojrzała uważnie na Cassie i
rzuciła:
– Daj jej spokój, nie widzisz, że to zmęczenie wiosenne?
– Przecież jest październik – zezłościła się Paige. Sabrina uśmiechnęła
się.
– Tym bardziej nic dziwnego, że jest trochę ogłupiała. Paige wzniosła
oczy do nieba, ale twarz jej złagodniała.
Posłała Cassie przepraszające spojrzenie.
– Zaczynałam się martwić. To do ciebie niepodobne.
– Przepraszam, Paige. Wymieniałam w bibliotece książki pani Carlson.
Znalezienie pozycji, których jeszcze nie czytała, jest prawdziwym
wyzwaniem. – Cassie uspokoiła sumienie. To wszystko była prawda.
Gdy weszły do środka, Sabrina zrównała się z Cassie.
– Przyjmuję podziękowania za uratowanie cię z łap Paige – mruknęła. –
A teraz powiedz, czemu jesteś tak roztrzęsiona? O co chodzi?
– Przede wszystkim o dobre zajęcia z samoobrony. Sabrina wysoko
uniosła brwi.
– Skąd ten pomysł? Czy poza panią Carlson spotkałaś się dziś z Benem
Orcuttem?
Cassie pokręciła głową. Żałowała swojej niewczesnej uwagi.
Zanim skończyły pracę w domu i zanotowały wszystkie życzenia
klientki, odzyskała równowagę. Minęło sporo czasu i teraz inaczej patrzyła
na poranne wydarzenia. Zdała sobie sprawę, że przesadziła z oceną
sytuacji.
Jedynym rzeczywistym faktem był pocałunek, nad którym straciła
kontrolę. Najgorsza rzecz, jaką mogła zrobić, to nadawać mu tak wielkie
znaczenie. Przecież tak naprawdę nic ważnego się nie zdarzyło.
Takie stanowisko powinno również odpowiadać Jake’owi.
Prawdopodobnie obawiał się, czy Cassie nie zrozumie opacznie jego
intencji. Możliwe, że potrwa trochę, nim zdoła przekonać go, że nie zależy
jej na żadnym związku, tak samo jak on nie jest zainteresowany
stabilizacją życiową, z wybraną kobietą u boku.
Przed wyjściem Cassie zwróciła się do Paige:
– Lada moment będziemy miały zlecenie na tapetowanie. Masz do tego
odpowiedni wzór umowy?
– Na pewno ma – wtrąciła się Sabrina. – Paige ma wszystko.
Paige wrzuciła teczkę do samochodu.
– U kogo to tapetowanie?
– U Peggy w holu.
– Zdawało mi się, że odpowiada jej obecna tapeta, zresztą jest prawie
nowa.
Cassie nie patrzyła na nią.
– Trochę się podarła. Właściwie to drobiazg, tyle że akurat na
wysokości oczu przy samym wejściu.
– Ciągle te same drzwi... – Sabrina ściągnęła wargi, jakby miała
gwizdnąć. Powstrzymała się jednak, gdy Cassie trąciła ją łokciem.
Paige otworzyła usta. Najwyraźniej chciała uzyskać dalsze wyjaśnienia,
ale po chwili dała sobie spokój.
– Jeśli chodzi tylko o załatanie rozdarcia, wystarczą resztki tapety.
Wydaje mi się, że znajdziesz je na górnej półce bieliźniarki. – Spojrzała na
pudełko w rękach Cassie. – Jeśli nie masz ochoty na przeglądanie tych
papierów...
– Jak na to wpadłaś?
– Jasnowidztwo – uśmiechnęła się Paige. – Daj, zajmę się nimi.
– Wymienię się na każde inne zlecenie. Zrobię, co tylko zechcesz,
naprawdę. Przeraziły mnie te dokumenty.
– Nie będę wykorzystywać sytuacji. W tej chwili wolę przyjmować
zlecenia, które można wykonać w domu.
– Czy twoja mama czuje się gorzej? – zaniepokoiła się Cassie.
– Nie, ale denerwuje się, gdy znikam na całe dnie. – Paige ustawiła
pudło z tyłu samochodu. – Do zobaczenia – powiedziała i chwilę potem
już jej nie było.
Sabrina grzebała w torbie w poszukiwaniu kluczyków.
– Czasami mam ochotę trochę nią potrząsnąć.
– Masz na myśli Eileen?
– Oczywiście. Ponieważ Eileen się denerwuje, więc Paige dostosowuje
do niej całe swoje życie. Tak jest od dawna.
– Wciąż jednak ma matkę – ze smutkiem w głosie zauważyła Cassie. –
Oddałabym wszystko, żeby móc swoje życie dostosować do wymagań
mamy.
– Kochanie, przepraszam! – zawołała Sabrina.
– Nie przejmuj się. Wszystko w porządku.
– Boże, jestem taka nietaktowna. Powinnam była pamiętać, że...
– Niby dlaczego? Nawet jej nie znałaś.
– Ty też nigdy nie poznałaś mojej mamy. No tak, ale to zupełnie inna
sytuacja.
Cassie próbowała się uśmiechnąć.
– Lecz jeszcze bardziej smutna. Ja przynajmniej mam świadomość, że
zawsze mogę odwiedzać grób mamy, choć to bardzo daleko stąd.
– Gdzie jest pochowana?
– W Indianie.
– Dlaczego aż tam? – spytała Sabrina.
– Bo tam akurat mieszkaliśmy – bez entuzjazmu wyjaśniła Cassie. –
Wtedy właśnie mój ojciec postanowił przerabiać repliki starych
samochodów na meble ogrodowe.
– I ten facet ciągle jest na wolności?
– Zdaje się, że nie miałabyś ochoty zainwestować w jego interes. –
Cassie spojrzała na przyjaciółkę z żartobliwym rozgoryczeniem.
– Chyba tylko wtedy, gdybym miała do rozprowadzenia fałszywe
banknoty. Och, przepraszam, Cassie, to było głupie. Nie jestem
specjalistką w sprawach rodzinnych.
Zastanowiła się, czy smutek w głosie przyjaciółki nie jest wytworem jej
wyobraźni. Sabrina nigdy nie żaliła się, że rodzice wyrzekli się jej, nie
wspominała też, jakie były tego powody. Jednak tak czy inaczej, minęło
już parę lat od ich ostatniego spotkania. Czy odczuwała brak rodziny? Nie
było sensu pytać, i tak wszystko obróci w żart.
Po powrocie na osiedle ucieszyła się z pustego miejsca parkingowego
przed samym domem. Dopiero gdy stanęła na chodniku, dojrzała, że nie
ma już otworu w miejscu drzwi. Wejście zostało dokładnie zabite płytą.
Przypomniała sobie o ślusarzu.
Wróciła do samochodu i w przepastnym notesie odszukała telefon do
warsztatu. Zadzwoniła tam z komórki, umówiła się na następny dzień, po
czym zebrała swoje rzeczy. Musiała obejść osiedle i wśród dwudziestu
pięciu identycznych płotów i furtek odszukać ogród Rogera i Peggy.
Podejrzewała, że wejście przez salon zostało zamknięte. Pozostanie jej
usiąść na patio i czekać na Jake’a.
Gdy jednak wreszcie tam dotarła, zobaczyła, że Jake jest w salonie i
maluje drugą stronę drzwi. Kiedy zapukała w szybę, odłożył pędzel i
przecisnął się obok krzyżaków, żeby ją wpuścić.
Wmawiała sobie, że ucieszyła się na jego widok tylko z powodu
chłodnego wiatru, który nie zachęcał do siedzenia na patio.
– Dziękuję – powiedziała. – Wiesz, że na tych furtkach z tyłu nie ma
numerów domów? Trafiłam dopiero za trzecim podejściem. Chyba
powieszę coś na płocie, żeby znów się nie zgubić.
– Czemu nie weszłaś od frontu?
– Przecież mówiłeś, że trzeba zabić wejście – przypomniała Cassie. –
Wygląda, jakbyś już to zrobił.
– Mam nadzieję, że skutecznie odstraszy nieproszonych gości –
przyznał. – Planowałem, że przybiję płytę gwoździami, ale wymyśliłem
coś innego.
– Malowanie, stolarka. Uważaj, Jake, bo ani się obejrzysz, a zostaniesz
majstrem od wszystkiego.
– Nawet mnie to bawi – odparł. – Jak mnie już znudzi inwestowanie
kapitałów, zacznę podróżować po kraju, wynajmując się do różnych robót.
Jego słowa odbiły się echem w głowie Cassie. Zagryzła wargi.
Wiedziała, że dla Jake’a była to tylko zdawkowa uwaga, rzucona ot tak
sobie... ale powiedział: „zacznę podróżować po kraju”. Nagle w zupełnie
innym świetle ujrzała poranne zdarzenie.
Nie było wątpliwości, że jego pocałunki zdenerwowały ją i
wyprowadziły z równowagi. Jake przekroczył granice przyzwoitości. Lecz
tak naprawdę, była przecież niespokojna, zanim pojawił się Buddy, czyli
na długo przedtem, nim Jake ją pocałował. To, co nastąpiło później,
oddaliło co prawda jej niepokój, ale nie zlikwidowało problemu.
Rano zaniepokoiła ją myśl, że Jake traktuje ją jak środek do osiągnięcia
celu. Chciał szybko zakończyć pracę w Denver i ruszać w drogę.
Nawet gdy żartował, mimowolnie zdradzał się, że nie zamierza nigdzie
osiąść na stałe. Nim jeszcze go poznała, wiedziała od Peggy, że Jake jest
jak toczący się kamień, który nigdy nie porasta mchem. Na pewno nie
marzył o przytulnej zatoczce.
Cassie musiała przyznać, że wcale jej to nie dziwi. Nie rozumiała więc,
dlaczego denerwuje ją fakt, że Jake zachowuje się zgodnie z jej
przewidywaniami. Zresztą, miała sporo doświadczenia z mężczyznami,
którzy nie mogli usiedzieć na miejscu.
Nie potrafiłaby zliczyć miast, w których mieszkała, i szkół, do których
chodziła, a wszystko za sprawą ojca, który był wiecznym poszukiwaczem
skarbów, wciąż pędził za mrzonkami.
Jakiś wewnętrzny głos mówił jej jednak, że Jake jest inny.
Ojciec Cassie ciągał je z mamą od miasta do miasta, ze stanu do stanu,
od jednego zajęcia do kolejnego. Jake nie zamierzał zakładać rodziny. Na
dodatek, w odróżnieniu od Keitha Kerrigana, nie udawał, że następne
miasto, stan czy praca, będą ostatecznym przystankiem. On wiedział, co
robi, szedł drogą, którą sam sobie wybrał.
Wspomnienie ojca i walk, jakie toczyła matka, póki starczyło jej
zdrowia, aby stworzyć prawdziwy dom w każdym nowym miejscu,
wywołały nagły skurcz żołądka. Cassie odebrała go jak ostrzeżenie.
Jake kusił, miał pełno nęcących obietnic i beztroskich słów. Musiała
pamiętać, że wszystko, co go dotyczy, jest tymczasowe. Zapomnieć o tym
było równie niebezpiecznie, jak kiedyś zaufać ojcu, że dotrzyma słowa i
będzie żył w zgodzie ze swoimi dobrymi intencjami.
Całe szczęście, że miała swoje doświadczenia. Nie musiała niczego się
obawiać, bo nic j ej nie groziło ze strony Jake’a. Keith Kerrigan niewiele
zrobił dla córki, ale na pewno uodpornił ją na mężczyzn tego samego co
on pokroju. Nie mogli jej zauroczyć.
Matka Cassie ciągle zawierała nowe przyjaźnie, a jednak umierała
samotnie. W małym miasteczku w Indianie była już zbyt chora, żeby
nawiązać jakieś znajomości. W przeciwieństwie do niej, Cassie bardzo
szybko zrozumiała, że lepiej zachować dystans, niż przy kolejnej
przeprowadzce cierpieć z powodu utraty przyjaciół. Chodziła do szkoły,
uczyła się, szukała pociechy w muzyce, opiekowała się mamą i marzyła o
dniu, kiedy znajdzie takie miejsce, które będzie mogła nazwać własnym.
O, nie. Nie groziło jej to, że zakocha się w Jake’u. Zbyt przypominał
ojca, czym śmiertelnie ją przerażał.
– Dobrze się czujesz? Jesteś zielona na twarzy. – Jake wyciągnął rękę w
stronę jej czoła.
Cassie uchyliła się, unikając dotknięcia. Starała się, żeby wyglądało to
możliwie naturalnie.
– To pewnie odblask farby. – Przysiadła na fotelu i zaczęła czegoś
szukać w torbie.
– Udało ci się porozmawiać z żoną inżyniera?
Nie dała się oszukać zdawkowym tonem. Skinęła głową.
– Niestety, niczego się nie dowiedziałam. Nic z tych rzeczy, których
oczekiwałam.
Spojrzał na nią pytająco.
– Może to głupie – tłumaczyła się. – Spodziewałam się zwykłej
opowieści o tym, że zrezygnował z pracy, bo go zbyt absorbowała, a
chciałby więcej czasu poświęcać rodzinie. Albo, że jej zdaniem
zaniedbywał dom.
– A więc nie o to mu chodziło? Cassie pokręciła głową.
– Jeśli dobrze zrozumiałam, zrezygnował, bo tempo było zbyt powolne,
a praca za mało absorbująca.
Jake upuścił pędzel, ochlapując się farbą.
– Cholera – zaklął. – To moje ulubione dżinsy. Będziesz taka miła, by
powycierać ze mnie te plamy?
Cassie całą siłą woli próbowała powstrzymać rumieniec, który oblewał
jej twarz.
– Wypiszę ci instrukcję w punktach.
– Zabawniej byłoby obserwować ciebie. Ale przepraszam, mówiłaś,
że...
– Nie znała szczegółów, ale generalnie mówiąc, jej mąż się zwolnił,
ponieważ w firmie nastąpiły niekorzystne zmiany. Dawniej praca go
ekscytowała, ale to się skończyło. Caleb był wówczas częścią zespołu i nie
trzeba było czekać na zgodę, żeby dalej prowadzić badania.
Jake podniósł pędzel, ale sprawiał wrażenie, jakby myślami wędrował
gdzieś daleko.
– Przykro mi, że niewiele pomogłam – powtórzyła Cassie. – Mam
wrażenie, że ona sama nie bardzo rozumie, o co w tym chodzi. – Przez
chwilę obserwowała, jak Jake maluje drzwi. – Buddy nie przemyślał
sprawy i nie pojawił się z przeprosinami?
– Nie, ale również nie przyszedł po narzędzia, może więc jeszcze się
zastanawia.
– Trudno, musimy przestać na niego liczyć. – Pochyliła się nad torbą. –
Dziś w bibliotece znalazłam coś, co powinno ci się przydać. – Wyciągnęła
dużą, grubą księgę ilustrowaną kolorowymi zdjęciami, rysunkami i
wykresami. – „Urządzamy kuchnię i łazienkę. Poradnik dla amatorów” –
przeczytała tytuł. – Szukałam też czegoś o zakładaniu drzwi. Nie mieli
książki, więc wybrałam artykuł z czasopisma dla majsterkowiczów. –
Wcisnęła mu w ręce wymienione pozycje.
– Chyba nie myślisz poważnie, że zainstaluję wannę? – zdziwił się.
– Czemu nie? Przecież Buddy odszedł przez ciebie. Peggy wraca za
tydzień. Jeśli zastanie nie wykończoną łazienkę, a główne wejście zabite
płytą, z pewnością cię zabije.
– Może mnie już tu nie być.
Serce podskoczyło jej do gardła. Starała się, żeby głos jej nie zdradził.
– Czy skończyłeś już pracę dla Caleba?
– Nie całkiem, ale przedstawiasz mi tak niebezpieczną perspektywę, że
chyba lepiej będzie, jak zostawię czek i pozwolę, żebyś to ty wszystko
wyjaśniła.
Była przekonana, że nie zrobi jej tego. Nie zostawi jej z tym całym
bałaganem, przecież zajął się połamanymi drzwiami... Co się z nią dzieje?
Skąd to dziwne przekonanie? Przecież doskonale wiedziała, że bez
względu na drzwi oraz inne kataklizmy w każdej chwili może stąd
wyjechać.
Wszystko było dla niej jasne, lecz mimo to w głębi serca nie wierzyła,
że mógłby tak postąpić. Nie wiadomo, czemu miała pewność, że Jake
zostanie. Przy niej.
Bo tego właśnie chciała.
Zakręciło się jej w głowie. To nie strach, że będzie musiała stanąć
twarzą w twarz z Peggy. To smutek, że może stracić Jake’a. Czegoś tak
absurdalnego jeszcze nie doświadczyła. Jak można stracić coś, czego się
nigdy nie miało? Było to najbardziej niedorzeczne uczucie, a jednak... Nie
wiadomo, kiedy się zaczęło, kiedy zrobiła ten krok: od niechęci do
sympatii i nieśmiałej przyjaźni. Następowało to stopniowo, w ciągu tych
kilku dni. Zresztą, jakie znaczenie miało określenie momentu, w którym
posunęła się o jeszcze jeden krok dalej: od sympatii do miłości.
Miłość.
Nawet samo słowo sprawiało ból. Nic jednak nie da zaprzeczanie.
Jeszcze kilka minut temu z dumą myślała, że nie pokocha Jake’a Abbotta.
Do pewnego stopnia miała rację. Wtedy już jej to nie groziło. Miała to za
sobą – pokochała go wcześniej.
Było już za późno, by wrócić do punktu wyjścia. Co, na Boga, można
teraz zrobić?
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Jake przyglądał się jej dziwnie. Cassie uniosła brodę i obdarzyła go
wymuszonym uśmiechem. Później rozważy swoje uczucia i ich powody, a
także zastanowi się, co z tym zrobić. Teraz jednak musiała skupić się na
ukryciu tej informacji. Wyraźnie dał jej do zrozumienia, że nie myśli serio
o żadnych związkach. Jeśli więc odkryje, jaką idiotkę z siebie zrobiła,
lokując w nim swoje uczucia, pomyśli, że ma tyle rozumu, co ropucha,
którą wyniósł z łazienki. Musiałaby zgodzić się z tą opinią. Ależ z niej
kretynka!
Zajmie się tym później. Będzie miała dużo czasu, gdy zostanie sama.
Kiedy Jake odjedzie, pozostanie jej tylko czas...
– Na pewno dobrze się czujesz? – zaniepokoił się. – Z początku
myślałem, że zmęczyłaś się wędrówką wokół osiedla, jeszcze z tą wielką
torbą, ale ty wciąż jesteś zielona na twarzy.
– Nic mi nie jest. – Wiedziała, że mówi zbyt szorstko. Postanowiła
zmienić zarówno ton, jak i temat rozmowy. Najlepiej zejść na sprawy
zawodowe. – Zastanawiałam się, czy za pieniądze, które jesteś mi winien,
nie mógłbyś mi udzielić porady w sprawie firmy.
W jego oczach ujrzała uśmiech, od którego zrobiło się jej gorąco.
– Są jeszcze inne rzeczy, które mógłbym oferować zamiast pieniędzy –
powiedział powoli. – I inne sprawy, które wolałbym omawiać. – Odłożył
pędzel i przysiadł na poręczy jej fotela. – Sądząc po twoich nagle
zaróżowionych policzkach, wiesz doskonale, o czym myślę.
Cassie odsunęła się, lecz dosięgną! palcami jej włosów. Delikatnie
przesunął rękę po jej szyi, ujął pod brodę i uniósł jej twarz.
– Nie – szepnęła. – Proszę. Wolno pokręcił głową.
– Wiesz przecież, Cassie, że nie da się tego zignorować. To nie załatwi
problemu. – Delikatnie musnął wargami jej usta.
Dotyk był lekki jak powiew, lecz ona miała wrażenie, że wszystko w
niej wybucha.
– Wiesz, czego oczekuję – szeptał z ustami przy jej twarzy.
– O tak, wiem... – Głos się jej załamał.
Jake odsunął się nieco i spojrzał na nią uważnie.
– Myślisz o tym, jak zachowałem się dziś rano. Przepraszam cię, byłem
niezręczny. Zbyt na ciebie naciskałem i przestraszyłaś się. Nigdy już tak
nie zrobię. Kiedy będziesz gotowa, Cassie... – Teraz jego pocałunki były
badawcze, pytające, niemal błagalne.
Musiała bardzo się hamować, żeby nie oddać mu pocałunku.
Najbardziej pragnęła przyciągnąć go do siebie, cieszyć się chwilą, przestać
myśleć o przyszłości.
– Wiesz, jak bardzo cię pragnę – szeptał.
„Pragnę”. Nawet nie „potrzebuję”. A już na pewno nie „kocham”.
Powinno jej to wystarczyć do podjęcia decyzji. Już jaśniej nie mógł się
wyrazić. Nic się nie zmieniło. Proponował krótki flirt, nic więcej. Cassie
to nie satysfakcjonowało, mogła więc dać tylko jedną odpowiedź.
W głowie czuła straszny zamęt. Za kilka dni może go już nie być,
natomiast za tydzień wracają Peggy z Rogerem, a wtedy skończy się jej
zajęcie i wróci do domu. Nawet jeśli praca zatrzyma Jake’a trochę dłużej
w Denver, ona i tak już go nie zobaczy. Może nawet nie spotkać go nigdy
więcej. A wtedy nie dostanie tego, czego tak pragnie.
Nie było sensu rozmyślać o stałości, zaangażowaniu, trwałości, skoro
prawdziwy związek nie wchodził w grę.
Mogła tylko rozważać, czy sięgnąć po tę odrobinę szczęścia, jaka była
dostępna. Wówczas po jego wyjeździe mogłaby pielęgnować miłe
wspomnienia. Było jeszcze drugie wyjście: odmówić sobie nawet tych
okruchów radości tylko dlatego, że nie może dostać wszystkiego.
W tej sytuacji wybór stał się oczywisty. Niech Jake myśli, że to
przelotny romans. Ona też będzie udawać, że traktuje ich krótki związek
jak świetną zabawę.
A za kilka dni czy tygodni, jeśli szczęście jej dopisze, pozostaną jej
cenne wspomnienia.
Tylko czy zdoła zachować pozory i Jake nie zorientuje się, że dla niej to
znacznie więcej niż przelotna miłostka? Czy nie ryzykuje więcej, niż
będzie mogła znieść?
Według czasopisma zakładanie drzwi było czynnością tak prostą, jakby
chodziło o przestawienie książek na półce. Jake nie bardzo się z tym
zgadzał. Jego zdaniem łatwiej byłoby na nowo postawić dom.
Odrzucił śrubokręt Buddy’ego i usiadł na jednym z krzyżaków. Nie
miał problemu ze zdjęciem starych drzwi, z których zresztą niewiele
zostało. Problem tkwił w demontażu zniszczonej futryny.
Sięgał już po większy śrubokręt, zatrzymał się jednak, widząc ruch w
salonie. Cassie pochyliła się, dokładając drwa do kominka. Sztruksowe
spodnie znakomicie podkreślały jej zaokrąglone kształty. Z powrotem
usadowił się na krzyżaku, żeby rozkoszować się widokiem.
Przez moment rozważał całkowite przerwanie pracy. W
październikowym chłodzie, przy braku drzwi wejściowych, Cassie będzie
stale dokładać do ognia. Godzinami mógłby się tak gapić.
Miał też lepsze pomysły. Na przykład przerzucić ją przez ramię i
zanieść na górę...
Westchnął, przypomniawszy sobie, jak w chwili słabości obiecał, że nie
będzie jej do niczego zmuszał. Dotąd dotrzymał słowa, choć kosztowało
go to wiele wysiłku.
Wtedy był pewien, że dobrze odczytał intencje Cassie. Postawiłby
roczną pensję, że choć bardzo starała się zignorować wzajemne
przyciąganie, w końcu jej uczciwość i ciekawość przeważą szalę.
Minęło jednak kilka dni, a Cassie, choć uprzejma i nawet rozmowna,
nie dała mu żadnego sygnału, że chciałaby z nim dzielić łóżko.
Domyślał się, że nie jest jej obojętny. Tę nadzieję rozbudził w nim
sposób, w jaki czasami spoglądała na niego spod oka.
Cassie na chwilę zapatrzyła się w płomienie, a potem wróciła do holu i
spytała:
– Jeszcze nie zamarzłeś? Mam na sobie trzy swetry, a ty tylko koszulkę.
– Pracuję fizycznie – powiedział z godnością Jake.
– Raczej chwalisz się mięśniami.
Nareszcie jakiś punkt dla niego. Musiała zauważyć jego muskulaturę.
– Zamontowałeś już nową futrynę?
– Jeszcze nie. Śruby, którymi przymocowano starą, mają z pół metra
długości. Złamałem dwa śrubokręty Buddy’ego i nadwyrężyłem drugi
staw barkowy.
Cmoknęła z żartobliwym współczuciem.
– Jak tylko ciasteczka będą gotowe, na pociechę przyniosę ci kilka
prosto z piekarnika.
– To ja doznaję kontuzji, mocując drzwi, a ty zajmujesz się
ciasteczkami? – pożalił się.
– Muszę coś robić, żeby się rozgrzać.
Uchwycił moment, gdy odkryła drugie znaczenie swoich słów. Może
zresztą była to celowa aluzja? Zaproszenie? Z przyjemnością patrzył, jak
rumieńce występują jej na twarz.
– Nie próbuj sugerować, że masz dla mnie jakieś inne rozwiązanie –
zauważyła kwaśno.
– Po co mam sugerować, skoro doskonale o tym wiesz? – Uśmiechnął
się. – Zaraz zacznę wykład. Gdybyś jednak wolała prezentację...
Parsknęła i uciekła do kuchni. Jake odzyskał humor, podniósł śrubokręt
i przepełniony energią, ponownie zaatakował futrynę.
Udało mu się wyrwać jedną oporną śrubę. Gdy zabierał się do kolejnej,
Cassie wróciła z kuchni z talerzem pełnym czekoladowych ciasteczek,
szybko odstawiła talerz i zatrzepotała palcami.
– Są jeszcze bardzo gorące – wyjaśniła. Jake ujął jej dłoń.
– Mówiono mi, że najlepiej na oparzenie działa zimna woda, a jeśli
akurat jej nie ma... – Włożył końce palców Cassie do ust.
Zadrżała na całym ciele i próbowała wyrwać rękę.
Poprawił chwyt i niewinnie przesuwał językiem po jej palcach. Czuł na
jej nadgarstku oszalały puls. Nic w tym dziwnego. Jego ciśnienie też
osiągnęło rekordową granicę.
– Doskonale wiesz, że nie potrzeba mi pierwszej pomocy – powiedziała
zdecydowanie.
Słyszał, że z trudem łapała oddech. Niechętnie wyjął jej palce z ust, ale
nie puścił dłoni.
– Obiecałem, że nie będę cię zmuszał – powiedział Jake.
– Muszę ci jednak czasami przypominać, że ciągle tu jestem i czekam
na odpowiedź.
– Już ją dostałeś.
O dziwo, nie zabrzmiało to tak pewnie.
– Czekam – powtórzył łagodnie – na taką odpowiedź, która mi się
spodoba.
Cassie zacisnęła zęby.
Miał nadzieję, że wreszcie coś uda mu się osiągnąć. Podniósł rękę do
jej włosów. Sprężyste loki połaskotały dłoń. Wsunął palce głębiej.
Zza pleców dobiegł czyjś głos:
– Puk, puk.
Cassie zerwała się na równe nogi, natomiast Jake nie poruszył się.
Powoli przesunął palce przez miękkie sploty i dopiero gdy nacieszył się
ich jedwabistym dotykiem, odwrócił głowę.
– Cześć, Caleb. Nie słyszałem motocykla.
– Nic dziwnego, masz dużo ciekawsze zajęcie. Przyjechałem pogadać z
tobą, ale...
– Już idę – pospiesznie wtrąciła Cassie.
– Nie spiesz się z mojego powodu. Nie zamierzałem robić głupich
uwag. Tyle że od samego patrzenia kręci się w głowie, więc...
– Poczęstuj się ciasteczkiem. – Cassie już była w holu.
– Od razu poczujesz się lepiej. Jake nie powinien jeść słodyczy, jest
zbyt roztrzęsiony.
Caleb zjadł ciasteczko.
– Ależ z ciebie szczęściarz. – Tęsknie popatrzył na talerz.
– Częstuj się – zaprosił Jake. – Słyszałeś, co mi rozkazano. Caleb
pochłonął kolejne dwa ciasteczka.
– Jake, jeśli nie zachowasz ostrożności, może się okazać, że wziąłeś
żonę w leasing.
– Z powodu talerza ciastek? – zaśmiał się Jake. – Póki co, to nie ja je
pożeram. Jeśli masz ochotę na stałą dostawę, sądzę, że Wypożyczalnia Żon
chętnie się tym zajmie.
Caleb nie odpowiedział. Zastanawiając się nad podsuniętym
rozwiązaniem, przeżuwał kolejne ciastko. Jake znów zajął się futryną.
– Nie będzie ci przeszkadzać, że jednocześnie będę pracował? Robi się
zimno. Cassie chciałaby, żebym zainstalował drzwi jeszcze dziś. – Na
widok miny Caleba dodał ostrzej, niż zamierzał: – Nie jestem pod
pantoflem, jeśli to masz na myśli. I przestań mówić o małżeństwie.
– Przecież nic nie mówię – zdziwił się Caleb. – Dziwne, że ten problem
tak cię nurtuje.
– Bo myślę o twoich pracownikach. – Zdziwił się własnymi słowami.
Były zupełnie nie na miejscu, w każdym razie nie w obecnej sytuacji.
– Możesz mi to wyjaśnić?
Jake zastanowił się. Skoro już zaczął... – . Chcesz utrzymać swój
zespół, prawda?
– Tak chyba będzie rozsądniej, niż przyjmować nowych ludzi. Zanim
wdrożą się do zawodowych obowiązków, upłynie sporo czasu.
– Święta prawda, ale w takim razie musisz też przyjąć do wiadomości,
że twój personel dojrzewa. Przede wszystkim robią się starsi. Nie będą już
w stanie pracować osiemnaście godzin na dobę i sypiać pod biurkiem. Po
pierwsze nie będą chcieli, a gdyby nawet, rano trudno byłoby im się
podnieść.
– Sugerujesz, że przy każdym biurku i desce powinienem ustawić
kozetkę...
– Bywały bardziej szalone pomysły, ale dajmy temu spokój, nie o to
chodzi. Problem w tym, że wraz z upływem czasu twoi ludzie zmieniają
swój stosunek do życia. Wciąż poważnie traktują pracę, ale również
zakładają rodziny, mają domy. Muszą rozwiązywać liczne sprawy, które w
żaden sposób nie wiążą się z elektroniką ani z firmą. Jeśli możesz więc
rozwiązać ich problemy...
– Mam przyjąć na etat Wypożyczalnię Żon? Dziewczyny będą biegać w
różnych sprawach i wszystkich zaopatrywać w ciasteczka.
Jake ze smutkiem spojrzał na pusty talerz i zauważył kwaśno:
– Chyba przede wszystkim ciebie. W gruncie rzeczy w ten sposób
można by zacząć, ale miałem na myśli co innego: salę gimnastyczną,
siłownię, imprezy dla całych rodzin, imprezy dla dzieci...
– Organizacja tego wszystkiego, a potem zarządzanie zajęłoby mi dużo
czasu.
– Który jest potrzebny na prace badawcze – zgodził się Jake. –
Zastanawiałeś się nad moją sugestią, żeby znaleźć kogoś do zarządzania
firmą?
– Tak – westchnął Caleb. – Choć w pierwszej chwili powaliła mnie
myśl, że mogę stracić pracę we własnej firmie.
Jake próbował ukryć irytację.
– Przecież nie było o tym mowy. Twoja pozycja się nie zmieni, a nawet
poprawi, bo badania nabiorą większego tempa, jeśli nie trzeba będzie
czekać, aż uporasz się z robotą papierkową. Dlatego właśnie zwolnił się
ten inżynier: spowolnienie pracy i brak zaplecza.
– Naprawdę? – zdziwił się Caleb.
– Przeczuwałem to, więc go po prostu spytałem. – W myślach
przeprosił Cassie. Nie mógł zdradzić Calebowi, że cała czarna robota była
jej zasługą, bo znów wróciliby do problemu małżeństwa.
– A myślisz, że mógłby wrócić?
– Natychmiast, jeśli będziesz tak dostępny, jak kiedyś. Ale tu wracamy
do problemu administratora.
– Kogoś w twoim stylu – zauważył Caleb. – Weźmiesz tę pracę?
Zmiana jego stanowiska była tak nagła, że minęła dłuższa chwila, nim
Jake zrozumiał propozycję. Otworzył usta ze zdziwienia.
– Ja?
– Dlaczego nie? – spokojnie odparł Caleb. – Bądź co bądź, to twój
pomysł. Założenia tej koncepcji mógłbyś z pewnością przedstawić bez
chwili zastanowienia. Poza tym poznałeś już firmę.
– No, nie wiem – wolno powiedział Jake. – Nigdy nie rozważałem
zmiany obecnej pracy.
To nie zmiana, a cała rewolucja. Przede wszystkim musiałby na stałe
przeprowadzić się do Denver i zająć się jedną firmą. Nie przenosiłby się
już z przedsiębiorstwa do przedsiębiorstwa, nie poznawałby kolejnych
produktów, rynków, problemów...
Czy dreszcz, który jak bryłka lodu przeszedł mu po plecach, oznaczał
strach, czy też nadzieję? Tylko czas pozwoli znaleźć odpowiedź na to
pytanie. Czas i staranne przemyślenie sprawy. Zbyt szanował Caleba, żeby
z miejsca odrzucić lub przyjąć propozycję.
– Zastanów się nad tym. – Caleb sięgnął po śrubokręt. – Zabierzmy się
do drzwi, żeby uszczęśliwić Cassie.
Cassie. Ciekawe, co też ona powie? Jake uśmiechnął się drwiąco.
Pewno zwróci mu uwagę, że gdy zatrzyma się gdzieś na stale, będzie mógł
wreszcie uzupełnić zapasy w lodówce. Na przykład trzymać aż dwie
butelki keczupu.
Zrobił się już wieczór. Ogrzewanie nie poradziło sobie jeszcze z
chłodem, który przeniknął dom. W salonie nadal palił się ogień. Jake leżał
na brzuchu przed kominkiem. Trzymając brodę opartą na złożonych
dłoniach, wpatrywał się w płomienie.
Nie zauważył, kiedy weszła Cassie. Usiadła w fotelu, nogi podciągnęła
pod siebie. Otworzyła pudełko pełne kartek urodzinowych, lecz zamiast
zająć się wypisywaniem adresów, przyglądała się Jake’owi.
– Chyba jesteś zmęczony. Nadal boli cię bark? Powoli pomacał obolałe
miejsca.
– Niestety, już nie jeden. Nie miałbym nic przeciw temu, gdybyś
zechciała rozmasować mi mięśnie.
Chociaż Cassie miała wystarczająco dużo rozumu, jednak gdy Jake
leżał tak rozciągnięty, było w nim coś dziwnie bezbronnego... i właśnie
owo „coś” wyciągnęło ją z fotela i kazało usiąść na podłodze.
Na ciemnych włosach Jake’a odbijały się złote refleksy. Miał na sobie
gruby sweter z dzianiny i Cassie wsunęła palce przez luźne oczka. Kiedy
zaczęła rozcierać obolałe mięśnie, miała wrażenie, że jego rozgrzana od
ognia skóra jest wręcz gorąca.
Z westchnieniem przekręcił głowę, ułożył policzek na dłoniach i
przymknął oczy.
Siedziała tak dość długo, delikatnie masując ramiona i kark. Oddychał
wolno i miarowo, jakby ukołysała go do snu. Wiedziała, że powinna już
przerwać masaż, nie chciała jednak rezygnować z tych krótkich chwil,
kiedy mogła udawać, że Jake należy do niej.
Wreszcie tak bardzo się zmęczyła, że musiała przestać. Siedziała teraz
nieruchomo, wciąż opierając palce o jego kark, jakby chciała utrwalić
swoje odciski.
Co za głupota, pomyślała, cofając ręce.
Jake przekręcił się na bok i uniósł na łokciu.
– Dłonie pianisty – powiedział rozleniwionym głosem. – Silne i
wrażliwe. Dziękuję. – Czubkiem palca pogładził jej palce. – Ani razu nie
grałaś od tamtego pierwszego wieczoru. W każdym razie, nie przy mnie.
Cassie usiłowała opanować drżenie.
– Biorąc pod uwagę zniszczenia, których dokonałeś, słysząc zwykły
marsz, nie mam odwagi zagrać przy tobie tego, nad czym teraz pracuję.
Chodzi o „Makbeta” w wersji operowej. Obawiam się, że gołymi rękami
przerobiłbyś pianino Peggy na opał.
– Dobrze mnie już znasz, prawda? – uśmiechnął się. Przesunął dłoń
wzdłuż jej ręki i dotknął policzka. – Drżysz, Cassie. Czy naprawdę tak cię
przeraża, że moglibyśmy poznać się jeszcze bliżej?
– Nie o to chodzi – odrzekła. – Jest mi zimno.
– Połóż się obok i pozwól się ogrzać. Spojrzała z ukosa.
– Nie rezygnujesz, co?
– Nigdy. – Bawił się jej rzęsami. – Czy między wami do czegoś doszło?
Z tym facetem od Szekspira? Dlatego jesteś tak niechętna?
– Ze Stephanem? Nie.
– Pewnie dlatego, że nie próbował. – Położył dłoń na jej szyi. – A jeśli
obiecam, że nie zrobię nic wbrew twej woli, położysz się tu?
Nie miała wątpliwości, że dotrzyma obietnicy. Nie jest taki jak jej
ojciec. Czasami nie podobało jej się to, co mówił, ale zawsze była to
prawda, natomiast na ojca nigdy nie można było liczyć.
Ileż to razy Keith Kerrigan obiecywał, że to już ostatnia zmiana pracy,
ostatnia przeprowadzka, szkoła. Jake był inny.
Był uosobieniem uczciwości. Nie okłamałby jej. I nigdy, przynajmniej
celowo, nie skrzywdziłby jej.
Zmęczyły ją już pytania, które zadawała sobie od dwóch dni. Miała
dość rozważania ryzyka, przewidywania tego, czego przewidzieć się nie
dało, wiecznych obaw i zastanawiania się, czego tak naprawdę pragnie.
Gdzieś tam w środku doskonale wiedziała, że decyzja już zapadła. Nie
mogła już odszukać w sobie tej niepewności, wahania.
Wyciągnął zachęcająco rękę i powoli ułożyła się obok niego na
miękkim grubym dywanie.
Trocheja przeraziło, jak doskonale dopasowała się do jego ciała. Leżała
otoczona jego ramieniem, z głową wspartą o bark. Rozluźniła mięśnie,
dostosowując ciało do powolnego rytmu jego oddechu.
– Masz bardzo refleksyjny nastrój – zauważyła w końcu.
– Myślę o nowej pracy.
Boże, to już! Ogarnął ją smutek. Tak szybko. Powinna go zapytać
lekkim i możliwie niefrasobliwym tonem o tę nową pracę. Dowiedzieć się,
gdzie pojedzie i co będzie robił. Zbyt się jednak bała, że załamie się jej
głos.
– Ale już o tym nie myślę. Cassie, wiesz, jak bardzo cię pragnę. –
Niepostrzeżenie uniósł się i spojrzał jej w oczy. W jego pociemniałym
wzroku ujrzała pytanie.
A jeśli ta krótka chwila jest naszą jedyną szansą? Czy naprawdę chcesz,
by się nie spełniła? – zdawał się ją pytać.
Nie, odszepnęło jej serce. Położyła dłoń na jego szyi i przyciągnęła go
do siebie, do przyjemnej, choć trochę smutnej krainy marzeń, gdzie czas
zwalniał tempo, gdzie liczyło się tylko ich dwoje i cudowne zaspokojenie
trawiącego ich głodu.
Cassie kładła na patelni plasterki bekonu, kiedy Jake wszedł do kuchni.
Pocałował ją z tyłu w szyję.
– Myślałem, że dzisiaj pośpisz sobie dłużej. Odłożyła widelec i
odwróciła się w jego ramionach.
– A ja myślałam, że masz ochotę zjeść śniadanie w łóżku. – Spojrzała
na granatowy sportowy płaszcz i rozpiętą pod szyją koszulę. – Następnym
razem zostawię ci wiadomość.
– Żebym nie wstawał z łóżka? Prościej byłoby, gdybyś ty to zrobiła.
Chciała. Kiedy dziś rano przebudziła się w jego ramionach, słońce
wydawało się jaśniejsze, a kolory żywsze. Ciało pulsowało energią, a
zmysły miała niezwykle wyostrzone.
Zaczęła rozmyślać, jak bardzo chciałaby budzić się tak każdego ranka i
łzy napłynęły jej do oczu. Nie mogła dopuścić, by Jake to zobaczył,
wyśliznęła się więc z jego ramion i zeszła na dół. Musiała wziąć się w
garść. Zapomnieć o magicznej nocy i wrócić do codziennej
rzeczywistości.
Nie patrzyła mu w oczy.
– Następnym razem tak zrobię. Ponownie ją pocałował i sięgnął po
kubek.
– Mógłbym się uzależnić od twojej kawy.
Miała ochotę spytać, czy od niej też, lecz zamiast tego wzięła widelec i
wróciła do patelni.
– Jak ci przygotować bekon?
– Chrupiący. Ale chyba nie dam już rady zjeść. Muszę zdążyć na
samolot.
Zamarła. Plasterek bekonu zawisł na widelcu. Powiedział wczoraj, że
myśli o nowej pracy. Nie, że ją zaczyna. Nie dzisiaj...
No cóż, od początku wiedziała, że ta idylla nie będzie długo trwać.
Nie sądziła tylko, że koniec nastąpi tak szybko.
Próbowała się opanować. Musi się uśmiechnąć i uspokoić, jakby jej
serce wcale nie pękało. Nie, Jake chyba nic nie zauważył. Sięgnął po
telefon i wybierał numer.
– Caleb – mówił już po chwili. – Przez kilka dni nie będzie mnie tutaj.
Dzisiaj lecę do Nowego Jorku. Chciałem przed wyjazdem porozmawiać o
pracy, którą mi wczoraj zaproponowałeś.
Cassie szeroko otworzyła oczy. Miał ofertę pracy? I to od Caleba?
Czyli jakieś stanowisko w Tanner Electronics. To znaczy...
Czy to możliwe, że nowa praca, nad którą wczoraj rozmyślał, związana
była z Denver? Czy toczący się kamień znalazł jednak swoją zaciszną
zatokę? Skoro Jake zamierzał zostać...
– Propozycja jest intrygująca – mówił do telefonu. – Naprawdę
znakomita. Mam nadzieję, że nie zrozumiesz mnie źle, ale nie mogę jej
przyjąć.
Cassie miała wrażenie, że wymierzył jej cios w żołądek.
– Nie – ciągnął Jake. – Jestem pewien. To nie dla mnie. Nic się nie
zmieniło. Cassie była zrozpaczona. Wiedziała, że odjedzie. Zaakceptowała
to, pogodziła się z tą myślą.
A jednak, gdzieś w głębi duszy, tak głęboko, że nawet sama tego nie
dostrzegła, miała odrobinę nadziei na cud. Liczyła na to, że nastąpi w nim
przemiana, że stanie się dla niego tym wszystkim, co w życiu
najważniejsze.
Rzeczywistość była jednak zupełnie inna. Jake miał wybór i dokonał
go. Jednak to nie ją wybrał. Odrzucił ofertę Caleba, tym samym odrzucił
Cassie.
Z patelni unosił się drażniący dym. Znakomicie, pomyślała.
Przynajmniej nie musi wyjaśniać, dlaczego płacze.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Połączenie zostało przerwane, lecz Jake nadal stał ze słuchawką w ręku.
Dlaczego tak trudno było odmówić?
W ofercie Caleba było coś pociągającego, choć nie bardzo wiedział co.
Może chodziło o szansę, jaką dawała praca nad jednym produktem,
począwszy od projektu aż do wprowadzenia na rynek i satysfakcja z
osiągniętego rezultatu? Mógłby zastosować własne teorie, do tej pory
rozwijane po trochu w różnych firmach w całym kraju. Poza tym chyba
zmęczyły go już ciągłe podróże.
Do diabła, sam siebie nie rozumiał. Zresztą, co za różnica? Podjął
jedyną słuszną decyzję.
Nagle doszedł go swąd przypalanego mięsa. Opuścił słuchawkę na
widełki i odwrócił się gwałtownie. Z patelni unosiły się kłęby dymu.
– Co się dzieje, do wszystkich...?
Cassie patrzyła na niego zalanymi łzami oczami.
Jake złapał patelnię pełną poczerniałego, spalonego tłuszczu i cisnął do
zlewu. Jeszcze przez dłuższą chwilę słychać było skwierczenie i syczenie.
– Bekon nie miał być aż tak chrupiący – powiedział. Cassie nie
odezwała się. Sięgnęła po zmywak i zajęła się wycieraniem zachlapanej
tłuszczem płyty kuchenki.
– Jesteś zła?
– Skądże. Nie mam prawa denerwować się tym, co robisz.
Poczuł irytację. Jej słowa brzmiały pokornie, ale ton głosu był zupełnie
inny.
– Jesteś wściekła, bo nie powiedziałem ci wcześniej, że wyjeżdżam.
Potrząsnęła głową.
– Proszę cię, Jake... Nie uwierzę, że aż do tej pory nie wiedziałeś o
wyjeździe.
– Myślałem nad tym dziś rano i zdałem sobie sprawę, że właściwie
mam już wszystkie potrzebne dane. Jeśli zdążę na samolot...
Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę.
– Wiesz, Jake... – W jej głosie słychać było smutek. – Naprawdę
myślałam, że jesteś inny.
Spochmurniał.
– Niż kto? Ten oszust, który ukradł ci pracę?
– Tak. O nim też myślałam, że jest inny. Inny niż mój ojciec. I był taki
pod wieloma względami: systematyczny, uporządkowany, solidny. Niby
miał wszystkie cechy, jakich szukałam. A jednak okazało się, że
wykorzystywał innych i kłamał. Zupełnie jak mój ojciec. – Spojrzała mu
prosto w oczy. – I jak ty.
Nie wiedział, czy bardziej go rozgniewała, czy zraniła.
– Nigdy cię nie okłamałem.
– Nie mnie. Siebie. Tak samo jak mój ojciec nie potrafisz przyjrzeć się
sobie. – Wyżęła zmywak i machinalnie zaczęła wycierać blat szafki. –
Ilekroć przeprowadzaliśmy się, przysięgał, że to już ostatni raz. Tym
razem znalazł idealne miasto, zajęcie, posadę. Nie zdążyliśmy się dobrze
zadomowić, kiedy znów odrzucał wszystko, bo nadarzyła się kolejna
rewelacyjna okazja. Ponownie przysięgał, że to ostatnia zmiana.
– Nie widzę związku.
– No pewnie, choć po części masz rację. Trochę się jednak różnicie. On
przynajmniej udawał, że chce się ustatkować, chociaż dobrych chęci
starczało mu najwyżej na kilka miesięcy. Ty nawet do tego nie możesz się
zmusić. Zeszłej nocy wziąłeś to, na co miałeś ochotę, a teraz uciekasz ze
strachu, że ja zechcę więcej. Może zresztą nie o mnie chodzi; nie jestem
tak ważna. Może to propozycja Caleba tak cię przeraziła. Praca, która
wymaga przebywania w jednym miejscu, co za okropność!
– Nieprawda – odparł. – Nie uciekam ani od ciebie, ani od pracy u
Caleba. Po prostu nie mogę jej przyjąć.
– Nie możesz? – zakpiła. – Cóż za szkoda, bo przecież tak bardzo
pragniesz osiąść na jednym miejscu, kupić dom, uprawiać ogród,
startować w wyborach do rady miejskiej.
Trzeba przyznać, że żadna z tych rzeczy nie przyszła mu do głowy, ale
jej drwiący ton dolał tylko oliwy do ognia.
– A cóż byłoby w tym dziwnego, gdybym naprawdę chciał to wszystko
robić? Na przykład majsterkowanie całkiem mi się spodobało.
– No tak, jasne. Miłej podróży, Jake. – Cisnęła zmywak do zlewu i
wyszła z kuchni.
Wściekłość uleciała z niego, jak powietrze z przekłutego balonu,
zostało tylko zdziwienie. Co jej się, u licha, stało?
Wyszedł za nią do holu. Zdążył postawić nogę na pierwszym stopniu,
gdy usłyszał trzaśniecie drzwi w pokoju na górze.
Ach, więc to tak... Z przyjemnością wróci do siebie. Na pewno nie
zastanie tam żadnej baby, która przy całej swojej rzekomej
samowystarczalności potrzebuje pomocy w zakładaniu baterii do komórki
i żąda instalowania drzwi...
Co prawda, nie będzie tam również wielkookiego rudzielca, który
położy mu kompres na obolały bark, zaparzy najlepszą na kuli ziemskiej
kawę, lub nieśmiało, lecz skwapliwi zaprosi go do łóżka, a także uzna go
za bohatera z powód zabłąkanej ropuchy...
Rzucił okiem na zegarek. Zanim zwróci wynajęty samo chód, odda
bagaż do odprawy i odbierze bilet, będą już za powiadać jego lot.
Otworzył drzwi i niemal wpadł na Buddy’ego, który trzymał już palec
na dzwonku. Przez kilka sekund przyglądali się sobie badawczo. W końcu
Buddy odezwał się pierwszy.
– Widzę, że znalazł pan kogoś do drzwi. Jake kiwnął głową.
– Sam je założyłem. Nabrałem jeszcze większego szacunku dla twoich
umiejętności.
– Tak? – Buddy skwitował to bez uśmiechu. – Przyszedłem po
narzędzia.
– Chciałbym nakłonić cię do zmiany decyzji. A tak przy okazji, muszę
ci zwrócić za śrubokręty.
– Chce pan, żebym został i skończył robotę? A niby czemu? To już nie
mój interes.
– Twój, skoro zawarłeś umowę – zdecydowanie powiedział Jake. –
Chcę, żebyś skończył pracę, bo to oszczędź: kłopotu Cassie, kiedy wróci
właścicielka domu.
– Właścicielka? – Buddy zmarszczył brwi.
Jake wziął głęboki oddech i odważnie wdał się w wyjaśnienia. Czuł, że
brzmiały bardzo mętnie, zupełnie jakby opowiadał pozbawiony napisów
film w nieznanym sobie języku.
Trudno powiedzieć, czy Buddy cokolwiek zrozumiał, lecz nawet nie
mrugnął okiem, jedynie wykałaczka przesuwała się w jego ustach.
Jake przerwał dla nabrania oddechu. Nie był pewien, czy coś osiągnął.
Buddy wypluł wykałaczkę.
– I może pan przysiąc, że to prawda? – spytał. Pierwszy raz jego głos
zabrzmiał tak rześko.
Jake z ulgą skinął głową.
– Mogę. Mimo tego, co zobaczyłeś, Cassie nigdy nic z mojej strony nie
groziło. Były pewne nieporozumienia, ale bardzo ją szanuję. – Przymrużył
oczy. – Oczekuję, że z twojej strony też jej nic nie zagraża. Inaczej
dowiesz się, jak się wylatuje przez ścianę, a nie przez dziurawe drzwi.
– Źle to pan rozegrał, co? – obojętnie zauważył Buddy. – No dobra,
skoro jej tak zależy, skończę tę łazienkę. I tak nie mam nic na ten tydzień.
Na górze Buddy poszedł od razu do pokoju gospodarzy, Jake natomiast
zacisnął zęby i zapukał do łazienki w korytarzu.
– Cassie? Muszę z tobą pomówić.
Obawiał się, że go odprawi, ale po chwili otworzyła drzwi.
Widocznie szczotkowała włosy, bo wyglądały o wiele piękniej niż
kiedykolwiek. Bezwiednie sięgnął do tej masy rudych loków, zupełnie
jakby jego ręka kierowała się własną wolą.
Odchyliła się, unikając dotknięcia. Ręce skrzyżowała z przodu na
jedwabnej bluzce.
– Słucham – powiedziała sucho.
Jake odniósł wrażenie, że gdzieś w mózgu otwierają mu się jakieś
klapki. Nagle zrozumiał, co zrobił. I było to uczucie przeraźliwie bolesne.
W ciągu tygodnia nie miał czasu na długie rozmyślania, wciąż jednak
uświadamiał sobie zdumiewającą przyjemność, jaką czerpał z
najzwyklejszego snucia się po domu. Teraz zrozumiał, dlaczego tak się
działo. To nie dom stanowił atrakcję. Tę magiczną atmosferę wyczarowała
Cassie.
Jak można było tego nie dostrzec?
Pragnął jej, oczywiście. Prawdopodobnie zaczęło się to już pierwszego
wieczoru, kiedy wpadł z impetem do środka i ujrzał ją przy pianinie.
Skromna, niewinna kobieta, która natychmiast wzbudziła w nim
pożądanie.
Później pocałował ją. W głowie tak mu się zakręciło, że nawet nie
próbował rozważać, co się dzieje. Ciągle myślał, że to wyłącznie
erotyczna zachcianka. Nie zauważył, jak przebył drogę od pożądania do
potrzeby przebywania z Cassie. Do miłości...
Zamęt w głowie najwyraźniej pozbawił go głosu. To nawet dobrze.
Zaledwie kilka minut temu zachwalał uroki majsterkowania, a teraz
miałby oznajmić, że popełnił drobny błąd w ocenie, co dla niego ważne:
pędzle, śrubokręty czy ona?
Milczał. Cassie przyglądała mu się uważnie. W końcu żachnęła się.
– Chciałeś coś mi powiedzieć. Słyszałam rozmowę... Czy ktoś
przyszedł?
– Tak. – Głos miał trochę ochrypły, ale przynajmniej mógł mówić. –
Buddy wrócił. Skończy łazienkę. Wiem, że ci się nie spodoba, że znów
będzie tu pracował, jednak nie mamy wyjścia, jeśli wanna ma być
zainstalowana w terminie. – Przerwał i dorzucił: – Wyjaśniłem mu, – że
jeśli przyszłoby mu coś głupiego do głowy, będzie miał ze mną do
czynienia. – Wiedział, jak niezręcznie to zabrzmiało.
– Cóż za troskliwość – zadrwiła. – A czy poinformowałeś go, że
rozprawisz się z nim telepatycznie, bo z Manhattanu?
– Nie wyjeżdżam na zawsze, tylko na kilka dni. – Podszedł bliżej i
objął ją ramieniem. – Wtedy jakoś to wszystko będziemy mogli rozwiązać.
Nie próbowała odsunąć go, lecz stała nieruchomo i sztywno.
– Cassie? – Uniósł jej twarz.
Spojrzała mu w oczy. Jej głos był niemal uprzejmy.
– Chyba jednak coś do ciebie nie dotarło... Nie będę twoją dziewczyną
na telefon, kiedy wpadniesz przelotem do Denver. – Odepchnęła jego rękę
i przeszła przez hol do pokoju gościnnego.
Jake szedł za nią.
– To nie koniec, Cassie. Nie możesz się ze mną kochać w taki sposób
jak zeszłej nocy, a potem tak po prostu odprawić.
– Ta noc była wielką pomyłką. Wszystko jest pomyłką. W gruncie
rzeczy – spojrzała na niego z namysłem – już dawno powinnam skorzystać
z twojej rady.
– Jakiej rady? – spytał zniecierpliwiony. Lekko się uśmiechnęła.
– Powinnam dać ci spokój i pocałować ropuchę.
Jake powiedział, że nie może przyjąć pracy w Tanner Electronics.
Cassie z goryczą przyznawała, że nie była tym zaskoczona.
I tyle, jeśli chodzi o jego uczciwość. Chyba jednak lepiej, że nie podał
jej prawdziwego powodu swej decyzji, wystarczyło, że w głębi serca znała
prawdę. Gdyby oświadczył, że Cassie zbyt mało dla niego znaczy, by
zostać dla niej w Denver. .. A tak, wciąż się łudziła.
Nie chciała liczyć dni. Była wściekła na siebie, że denerwuje się
brakiem jakiejkolwiek wiadomości od niego. Czyż naprawdę gładkie
obietnice ojca niczego jej nie nauczyły? Jake mówił, że wróci za kilka dni,
a ona, głupia, uwierzyła.
Sama szydziła ze swojej naiwności. Niby czemu się dziwiła? Żałosne...
Pewnego późnego popołudnia usiadła do pianina. Nie grała; myślała o
pierwszym wieczorze i próbowała powstrzymać płacz.
Buddy zszedł na dół i po raz pierwszy od powrotu do pracy zajrzał do
salonu. Cokolwiek Jake mu powiedział, odniosło to skutek. Podczas tych
dni prawie na nią nie spojrzał, teraz też zatrzymał się tuż za progiem,
skubiąc skórzany pas na narzędzia.
– Proszę pani? To ja już...
– Chcesz już iść? Będziesz jutro o tej samej porze?
– Nie, już skończyłem całą robotę. Pewno pani chce sprawdzić, nim
sobie pójdę.
– W porządku. – Zamknęła wieko pianina i weszła na górę.
W łazience unosił się specyficzny zapach materiałów budowlanych:
surowego drewna, klejów, środków czyszczących. Przestrzeń wokół
wanny była nienaturalnie pusta. Peggy będzie miała dużo do zrobienia,
jednak Buddy swoje zadanie wykonał.
Tak jak Cassie. Umawiały się. że zostanie albo do czasu zainstalowania
wanny, albo do powrotu Peggy. Teraz więc była już wolna.
Buddy zaczął znosić narzędzia, natomiast Cassie zabrała się za
porządkowanie łazienki. Musiała wszystko odkurzyć, a potem
porozstawiać drobiazgi, które pochowała w pierwszym dniu remontu. Na
koniec napełniła mosiężną misę pachnącymi płatkami potpourri i
przygotowała świecę zapachową.
Buddy zwijał już ostatni przedłużacz.
– Buddy, nie wiem, co Jake ci powiedział... – zaczęła. Wzruszył
ramionami.
– Mówił po prostu o swoich prawach do pani. Ja tam go za to nie winię.
Jego prawa do niej. Świetny żart.
– Gdyby pani kiedyś potrzebowała hydraulika...
– Wówczas zadzwonię po ciebie, Buddy.
Z kieszonki koszuli wyjął świeżą wykałaczkę. Włożył ją energicznie do
ust i wyszedł.
Cassie zabrała się za porządkowanie następnych pomieszczeń.
Odkurzyła sypialnię, zmieniła pościel, do pralki wrzuciła ręczniki.
Wszystko to oczywiście musiała zrobić, ale było jej też na rękę, że każda z
tych czynności pozwala jej zostać tu trochę dłużej.
Tłumaczyła sobie, że to głupota. Trzeba skończyć zabawę w udawanie.
Podjęła w końcu decyzję. Spakowała swoje rzeczy i odłożyła klucz na
umówione miejsce. Czas wracać do siebie.
Nikt się nie odezwał, kiedy zadzwonił do drzwi. W domu nie było
żywej duszy, tylko nieruchome oko kamery błyszczało nad drzwiami. Czy
to znaczy, że Cassie nie ma w domu, czy może spojrzała na monitor i nie
chce go widzieć?
Zajrzał pod donicę z żółtymi kwiatkami i ze zdumieniem stwierdził, że
klucz był na swoim miejscu.
A więc odeszła.
Uderzyło go to jak obuchem, chociaż wiedział, że głupotą byłoby
oczekiwać, iż nic się nie zmieniło. Nie mógł przecież liczyć na to, że
Cassie będzie tu na niego czekać. Szczególnie po tym, jak powiedziała, że
to już koniec.
Stał na schodkach i obracając klucz w ręku, zastanawiał się, czy warto
wchodzić do środka. Czy zniesie panującą tam ciszę i pustkę? Czy
rzeczywiście ma ochotę zaglądać do lodówki, gdzie zapewne w idealnym
porządku stoją jego rzeczy: sześć piw, dwa słoiczki oliwek i butelka
keczupu? Albo wejść do łazienki? Nawet jeśli wyprowadziła się kilka dni
temu, bez wątpienia pozostał tam zapach bzu. Mógłby też odtworzyć film
zarejestrowany przez kamerę. Przynajmniej zobaczyłby, jak Cassie
opuszcza dom...
„Źle pan to rozegrał”. Musiał przyznać, że Buddy miał świętą rację.
Zdecydowanie podniósł klucz. Pójdzie prosto do telefonu i w książce
telefonicznej odszuka Wypożyczalnię Żon. Teraz już nie podda się.
Cassie wcisnęła przełącznik i szum odkurzacza ucichł. Dywan w
salonie był ostatnią pozycją na liście prac porządkowych. Nie ma już
żadnych śladów jej obecności. Peggy wróci do wysprzątanego, czystego
domu.
Przeniosła odkurzacz do holu. Właśnie wstawiała go do szafki, gdy w
zamku zazgrzytał klucz. Pomyślała, że zawsze ma takie szczęście. Czy
Peggy i Roger musieli wrócić, zanim zdołała stąd odejść? Z pewnością
zechcą wysłuchać jej relacji, trzeba więc będzie uśmiechać się i udawać,
że wszystko odbywało się spokojnie i bez zakłóceń...
Drzwi otworzyły się szeroko.
– Jake... – szepnęła.
Stał w wejściu bez ruchu. Najpierw spojrzał na walizki ułożone w holu,
a potem na Cassie. W jego brązowych oczach widniało niedowierzanie.
– Myślałem, że się wyprowadziłaś. Nawet nie próbowała ukryć
sarkazmu.
– W takim razie nic dziwnego, że tu się zjawiłeś. Ale nie martw się,
właśnie się wynoszę.
Zastąpił jej drogę.
– Nie, Cassie. Już mówiłem, że musimy to wszystko rozwiązać.
– Mówiłeś też, że wrócisz za parę dni. Przykro mi, Jake, ale czas się
skończył.
Nie ruszył się.
– Czego się boisz? Nie próbuj mi wmawiać, że niczego. Gdyby tak
było, nie próbowałabyś uciec.
– Świetnie, przynajmniej poznałam opinię eksperta od uciekania –
odparowała Cassie. – Nie uciekam, po prostu nie mamy o czym mówić.
Skoro jednak nalegasz, mogę ci poświęcić kilka minut. – Ironicznym
gestem wskazała salon.
Przysiadła na brzeżku obszernego fotela. Jake, zbyt podekscytowany,
żeby siadać, stanął przed kominkiem.
– Myślałam, że zająłeś się kolejną firmą – powiedziała Cassie. – Wiesz
chociaż, gdzie teraz pojedziesz?
– Według grafiku, do Fairbanks na Alasce. Uświadomiła sobie, że
mimo wszystko aż do tej chwili miała wątłą nadzieję, lecz Jake rozwiał ją
zdecydowanie.
– Ale nie chcę tam jechać – dodał.
Nie próbowała doszukiwać się ukrytych znaczeń, bo całkiem rozsądne
wyjaśnienie narzucało się samo. Wzruszyła ramionami.
– Trudno sobie wyobrazić, żeby ktokolwiek chciał jechać na Alaskę
akurat teraz, gdy zbliża się najkrótszy dzień w roku. Pogratulować
wyboru.
– Cassie, nie o Alaskę chodzi. Dotyczy to każdego miejsca.
Uczestniczyłem w rozmowach wstępnych i guzik mnie obchodzi
Fairbanks. Wszystko inne zresztą też, bo podczas ostatnich tygodni zbyt
wiele się zmieniło.
– Aż tak bardzo spodobała ci się praca przy drzwiach?
– Uparłaś się, żeby nic mi nie ułatwić?
– A jest chociaż jeden powód, by było inaczej?
– Nie, nie ma. Po tym, jak dałem do zrozumienia, że się nie liczysz...
Uniosła dumnie brodę.
– Dlaczego miałabym uważać, że powinno być inaczej? Jesteś zbyt
zajęty...
– Do cholery, Cassie, przestań udawać, że jesteś jak sopel lodu! Musi
cię obchodzić, co do ciebie czuję!
– A niby dlaczego? – spytała ze złością.
– Bo bardzo chcę, żeby cię to obchodziło – powiedział po długiej
chwili milczenia. – Nie okłamałem cię, Cassie, a przynajmniej tak mi się
zdawało. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Przyznaję, że sam byłem
zaskoczony, zarówno tym, co robiłem, jak i faktem, że sprawiało mi to
przyjemność. Ale nawet nie próbowałem zastanawiać się nad tym. Aż do
chwili, kiedy powiedziałaś, że to koniec... Wtedy uświadomiłem sobie, że
wcale nie pragnę krótkiego romansu. Chcę... Och, chcę dużo więcej.
To wyznanie powinno stopić jej serce, lecz Cassie czuła tylko zamęt.
Powiedział, że jest dla niego ważna, że chciał więcej niż przelotnego flirtu.
Tylko co to znaczy? Czego właściwie od niej oczekuje?
Usiadł na brzegu jej fotela.
– Zakochałem się w tobie, Cassie – wyznał. Zakochał się. Kręciło się
jej w głowie. Spełniało się jej marzenie, a jednak...
– Nie wierzę, że cię nic nie obchodzę. Gdyby tak było, nie kochałabyś
się ze mną w taki sposób...
– To była ciekawość – zaoponowała słabo. Jake pokręcił głową.
– Nie chcesz chyba, żebym w to uwierzył. Skoro jednak tak mówisz,
może jeszcze zaspokoisz swoją ciekawość? Może sprawdzisz, jak smakuje
pocałunek, kiedy już wiesz, że cię kocham.
Nie czekał na odpowiedź, tylko pochylił się do jej ust. Nie próbowała
się odsunąć. Choć poruszał się wolno, jakby dając jej szansę na ucieczkę,
w jego wzroku wyczytała zdecydowanie.
Wcale nie chciała uciekać. Pragnęła znaleźć się w jego ramionach. W
jego sercu. I w jego życiu...
Zamknęła oczy i próbowała się poddać, ale coś ją powstrzymywało.
Usiłowała pamiętać o tym, że Jake nie jest taki jak ojciec. Czy jednak ona,
podobnie jak jej cierpiąca matka, nie będzie żałować, że oddała się temu
czarującemu, lecz zmiennemu mężczyźnie?
Podniósł głowę.
– Co się dzieje, Cassie? Dlaczego się wahasz? Zagryzła wargi. Musiała
zaryzykować.
– Pochlebia mi, że mnie pokochałeś, ale...
– Co mam zrobić, Cassie? Nie poproszę cię, żebyś za mną jeździła od
miasta do miasta...
Serce jej zamarło.
– Chcesz, żebym czekała na lotnisku, ilekroć zdarzy ci się dłuższa
przerwa w podróży? Wolałabym więcej cię nie zobaczyć...
– Na pewno mnie zobaczysz. Dzwoniłem w tym tygodniu do Caleba.
– W sprawie pracy? – Spochmurniała. – Już wiem, że nie możesz jej
przyjąć.
– To prawda. Nastąpiłby konflikt interesów, gdybym przyjął posadę w
firmie, którą właśnie sprawdzam pod kątem możliwości inwestycyjnych.
Postawiłoby to pod znakiem zapytania bezstronność i wiarygodność mojej
opinii.
– Czyli nie ma o czym mówić? – Miała ochotę ukryć twarz na jego
ramieniu i wyć z rozpaczy.
Uśmiechnął się i pocałował jej skroń.
– Ale teraz, kiedy Caleb zdobył już potrzebne środki, układ między
nami uległ zmianie. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby złożył mi nową
propozycję, którą ze spokojnym sumieniem mogę przyjąć. Cassie
potrząsnęła głową.
– Nie mogę cię o to prosić. Gdyby miało cię to unieszczęśliwić... –
Ofiarowywał jej gwiazdkę z nieba, ale za cenę, której nie zamierzała
płacić. Przygryzła wargę. – Jake, czy ty zdajesz sobie sprawę, jak mnie to
przeraża? Nie wezmę na siebie takiej odpowiedzialności. A jeśli coś
pójdzie nie tak?
– To się przydarzyło moim rodzicom. Nie rozwiedli się, chociaż dla nas
wszystkich byłoby to pewno lepsze rozwiązanie. To dlatego Roger trzy
razy się żenił. Kiedy tylko dochodzi do jakichś nieporozumień,
natychmiast bierze nogi za pas.
– Może powinnam ostrzec Peggy. Uśmiechnął się krzywo.
– Chyba już za późno. Jeśli ich małżeństwo przetrzyma ten remont, to
znaczy, że Roger stał się innym człowiekiem. Zresztą, nie mnie oceniać,
czy się zmienił. Wiem tylko tyle, że ja tak.
– Jake...
– Daj mi skończyć. Poszedłem inną drogą niż mój brat. Postanowiłem
w ogóle nie podejmować ryzyka. Tak urządziłem swoje życie, żeby
nigdzie nie zatrzymywać się na dłużej. W ten sposób nic nie mogło się
popsuć, niczym nie mogłem się znudzić. Ani pracą, ani kobietą. Miałaś
rację, Cassie. Byłem zbyt zajęty, żeby zastanowić się, czy rzeczywiście
chcę tak żyć. Dopiero przy tobie zwolniłem tempo i zobaczyłem, co tracę.
Jesteś dla mnie najważniejsza. Pragnę mieć cię przy sobie, gdy będę
poznawał to, co mnie do tej pory ominęło.
– Jesteś tego pewien? – szepnęła. – Mówiłeś, że nie znosisz rutyny.
– Nie sądzisz chyba, że praca u Caleba kiedykolwiek stanie się
monotonna? A jeśli chodzi o ciebie... nie doceniasz się. Coś mi mówi, że
całe lata miną, zanim jako tako ciebie poznam. Jeśli, oczywiście, dasz mi
szansę.
Powoli ustępowało jej napięcie.
– W każdym bądź razie – powiedział zdecydowanie – w przyszłym
tygodniu zaczynam pracę jako dyrektor finansowy i młodszy wspólnik w
Tanner Electronics. Zostaję tutaj, czy tego chcesz, czy nie. Razem z
Calebem mamy szerokie plany związane z Wypożyczalnią Żon. Chcemy
zatrudnić twoją firmę do organizowania imprez dla pracowników, więc i
tak będziesz miała ze mną do czynienia. Chyba że wolisz wrócić na studia.
Cassie zastanowiła się chwilę i pokręciła głową.
– Zbyt wiele zawdzięczam Paige i Sabrinie, aby je teraz opuścić. To
pierwsze prawdziwe przyjaciółki w moim życiu. A to, co ci powiedziałam
na temat dyplomu, jest najszczerszą prawdą. Życie naukowca to nie tylko
wieża z kości słoniowej i poezja. Nie chcę mieć do czynienia z intrygami i
ciągłą presją. Znacznie bardziej odpowiada mi obecna rola.
– W takim razie daję ci zlecenie na znalezienie mieszkania. Uprzedzam
tylko, że łatwiej mnie do niego przekonasz, jeśli obiecasz zamieszkać ze
mną. Gdybyś odmówiła, będę grymasił przy każdej propozycji, aż tak cię
zmęczę, że w końcu zmienisz zdanie. – Przytulił ją mocniej. Drżała tak
bardzo, że musiała oprzeć się o niego. – A jeszcze lepiej będzie nam się
współpracować, jeśli zgodzisz się wyjść za mnie.
Pocałowała go wolno, bez pośpiechu.
– Jeśli powiesz „tak” – odezwał się w końcu – równie dobrze mogę
zamieszkać w kartonie pod mostem.
– Mieszkania zacznę szukać jutro – szepnęła, przyciągając go do siebie.
– Ja myślę – mruknął Jake, nadal obsypując ją żarliwymi pocałunkami.
Tak, dzisiaj co innego było im w głowie.