MarionLennox
Kuracjawzatocedelfinów
Tłumaczenie:
IzaKwiatkowska
ROZDZIAŁPIERWSZY
–Jakpanchcepomócdzieciakowimantramiidelfinami,którezjadająnaszeryby,
to proszę bardzo, niech pan wyrzuca pieniądze. Sanktuarium Delfinów to
oszukaństwo,apansięwtopakuje.
DoktorJackKincaidwolałby,byakurattakiesłowaniepadły.Spojrzałnachłopca
w fotelu pasażera w nadziei, że do niego nie dotarły. Twarz Harry’ego była jak
zawszebezwyrazu.Odwypadku,wktórymzginęlijegorodzice,Harrypraktycznie
zaniemówił.
–OśrodekZatokaDelfinówmabardzopochlebneopinie.–Nicmądrzejszegonie
przyszło Jackowi do głowy. Zatrzymał się tu tylko dlatego, że kończyła mu się
benzyna.Pracownikstacjigruby,brudnyiwyraźnieznudzony,wyszedłdoniego,by
pogadać.
Nicdziwnego,żemusięnudziło,bonatejtrasieruchbyłminimalny.Byliponad
pięćset kilometrów od Perth, jadąc do jednego z najdalej położonych miejsc
w Australii, do Zatoki Delfinów. Delfiny uzdrawiają. Z niesmakiem pomyślał
osetkachkiczowatychplakatówośrodkawstyluNewAge.Coonturobi?!
–Upośledzony?–zapytałmężczyzna,aJackpospieszniezamknąłokno,byHarry
niesłyszał.
Harry nie zareagował, może nawet nie zauważył, że został wykluczony
zrozmowy.Pompadziałałapowoli,afacetokazałsięciekawski.
–Panjestjegoojcem?
–Wujem.Jegorodzicenieżyją.
– Biedny dzieciak. Ale po co ciągnie go pan do Zatoki Delfinów? Człowieku, to
oszuści.Kiedyśbyłytuwspaniałełowiska,aletojużniewróci.Tymhipisomudało
się załatwić pozwolenie nawet na ich dokarmianie, żeby ściągnąć ich tu jak
najwięcej.
–Odkiedywykorzystujądelfinydouzdrawiania?
–OdprzyjazdutejdoktorKate.Wcześniejtylkoratowalidelfiny.Pełnotamróżnej
maści oszołomów, którzy uważają, że lepiej medytować, niż stawić czoło
wyzwaniom,jakiestawiażycie.Powiem,comyślę.Dlamniedobrydelfintonieżywy
delfin.Gdybyśmydostalipozwolenienaodstrzał…
Naszczęściebakjużsięnapełnił.
–Resztynietrzeba.–Jackchciałjaknajszybciejodjechać.–Naprzynętędlaryb.
– Dzięki. Ale na pana miejscu zatrzymałbym się w motelu i zabrał dzieciaka na
ryby.Tolepsze,niżzadawaniesięzhipisami.
Jackzgadzałsięztymwstuprocentach.
–Bezchwilinamysłupopłynąłbymnaryby,aleniemamwyboru.
–Wyglądapannafaceta,którywie,corobi.Copanazatrzymuje?
–Kobiety–wyrwałosięJackowi.–Jakkażdegofaceta.
Śmierć zabrała czteroletniego Toby’ego nagle… ale i miłosiernie. Kate
obserwowała Amy, która stała na płyciźnie, trzymając za rączkę Toby’ego.
Przyglądali się, jak Hobble, najmłodszy z przeszkolonych delfinów, zatacza wokół
nichkręgi.Oczychłopczykaudręczonegochorobąichemioterapią,lśniłyradością.
Nawetsięroześmiał.
Chwilępóźniej,gdyHobblezanurkowałiniemalgoprzewrócił,trącającgonosem
w pupę, spojrzenie Toby’ego zgasło. Kate stała metr obok, ale nim do niego
dopadła, już nie żył. Przerażona matka szlochała, ale nie ruszyła się z miejsca.
Delfinzataczałcorazwiększekręgi,jakbychciałjąchronić.Cotenzwierzakczuje?
–zastanawiałasięKate.Tęchwilęnależyuszanowaćirozumiałtonawetdelfin.
–On…nieżyje–wykrztusiłaAmy.–Och…Toby.Lekarzemówili…mówili,żeon
może…
Takbyło.Niejedenlekarzjąostrzegał,żemogąwystąpićatakiprowadzącnawet
do zgonu. Cztery lata, guz mózgu, częściowa resekcja dwanaście miesięcy
wcześniej.Chemioterapiadoprowadziładopewnegozmniejszeniaguza,alekoniec
końców leczenie okazało się mało skuteczne. Ostatnia uwaga w karcie Toby’ego:
„Jeżeli guz będzie rósł w dotychczasowym tempie, rokowanie to tygodnie, nie
miesiące. Zalecana opieka paliatywna. Skierowanie do lekarza pierwszego
kontaktu”.
Lecz Amy nie wróciła do lekarza pierwszego kontaktu. Od jednej z mam ze
szpitalnego
oddziału
onkologii
dziecięcej
dowiedziała
się
o
programie
terapeutycznymwZatoceDelfinów.Katemusiałaznaleźćdlanichczas.
Naszczęściegoznalazłam,pomyślała.KilkaostatnichdniTobyspędziłwpiance
do pływania, unosząc się na wodzie wśród delfinów, zafascynowany nimi. Kate
dysponowała czterema zaufanymi delfinami. Bawiły się z nim, rozśmieszały go,
trącając nosami, podrzucały piłkę tak, żeby spadała tuż przed nim, a jeżeli jej nie
odrzucał,sameponiąwracały.
Rzecz jasna, chłopiec dostawał leki przeciwbólowe, przeciwpadaczkowe oraz
redukujące poziom wapnia wydzielanego przez rozrastający się guz, ale przez
sześćwspaniałychdniznowubyłmałymchłopcem.Zaznałradości,śmiałsię.Noce
przesypiał wtulony w Maisie, przeszkolonego psa Kate. Będąc z mamą, sprawiał
wrażenieniemalradosnego.
Tego dnia po przebudzeniu był spokojniejszy, bledszy i oddychał z pewnym
trudem. Kate wiedziała, że jego czas dobiega końca. W normalnym szpitalu
zleciłaby badanie krwi, może nawet rezonans magnetyczny, ale mając na uwadze
jegorokowanie,niemiałotowiększegosensu.Jegomatkadokonaławyboru,aon
pomimoosłabieniamiałjednożyczenie.
–ChcępływaćzHobble’em.
Ipływał.
–Tomójkolega.
Aterazgoniebyło.Jużnicniemożnabyłozrobić.Żadneheroicznepróbynicby
niezmieniły.Zostałatylkorozpaczmatkipostraciedziecka.
Pustka,którejnicniezapełni.
–Cieszęsię–wyszeptałamimotoAmy,tulącciałkosynka.–Cieszęsię,żegotu
przywiozłam.Och,Kate,jestemcibezgraniczniewdzięczna.
– Nie mnie, Amy. – Kate otoczyła ją ramieniem, prowadząc na brzeg. – Dziękuj
delfinom.
– Przykro mi, Harry, ale doktor Kate się spóźnia – rzekła z nutą żalu
recepcjonistka. Zaskoczyła Jacka, zwracając się do Harry’ego. – To jest Maisie. –
Gestem wskazała na retrievera pod biurkiem. – Maisie, poznaj Harry’ego. – Gdy
czubkiem buta dotknęła psa, ten rzucił jej zdziwione spojrzenie. – Maisie… –
Przybrałastrofującyton.–Maisie,przywitajsięzHarrym.
Pies obrócił się na grzbiet, przeciągnął, sapnął, po czym wyszedł spod biurka,
zatrzymał się przed Harrym… i uniósł łapę. Chłopiec wpatrywał się w niego jak
urzeczony, a on cierpliwie siedział z łapą w powietrzu. W końcu Harry ją ujął,
aJackkuswojemuzdumieniudostrzegłcieńuśmiechunatwarzysiostrzeńca.
–DoktorKatejestwwodzie,mapacjenta–wyjaśniłarecepcjonistka,gdyHarry
ipiesporazdrugiściskalisobiedłonie.–Powinnajużkończyć.Chcepanwyjśćna
plażę?Zdalekamożeciesięimprzyglądać.
Jack tylko na to czekał. Mimo że Harry wyraźnie się rozluźnił, teraz z powagą
potrząsałpsiąłapąporaztrzeci,on,Jack,zachowałczujność.Coonturobi?Jego
miejsce jest w Sydney. Harry’ego też. Harry wymaga leczenia złamań oraz
przyzwoitego psychologa, który przebije się przez mur wywołanego traumą
milczenia.
Znalazłkilkubardzodobrychpsychoterapeutów,jednakżadenznichchłopcunie
pomógł. To był rozpaczliwy ruch. Pomysł Helen, ciotki Harry’ego, ale Helen była
skłonnapowierzyćmuopiekęnadchłopcem,podwarunkiemżegotuprzywiezie.
Czytowartetakiegoryzyka?
– Chcesz iść na plażę czy wolisz zostać z Maisie? – zapytała Harry’ego
recepcjonistka, na co Harry popatrzył na psa, po czym kiwnął głową. Cud. Od
wypadku zachowywał się jak robot, robił tylko to, co kazali mu dorośli. Trzy
miesiące wcześniej był normalnym siedmiolatkiem, może trochę wyciszonym, ale
pewnym siebie, kochanym i szczęśliwym. Teraz jednak, bez rodziców, był po
prostu…zagubiony.
– Na pewno? – zwrócił się do niego Jack, ale nie otrzymał odpowiedzi. Harry
tymczasemukląkłobokpsa,któryprzechylałłeb.Jackdomyśliłsię,ocomuchodzi.
Metrodniegoleżałapiłka,naktórąwymowniespoglądał.
Jack lekko ją pchnął w jego kierunku. Pies chwycił ją, po czym upuścił przed
Harrym,cofnąłsięiopadłnaprzedniełapy,wyczekująconaniegopopatrując.
Chłopiecwpatrywałsięwpsa,pieswchłopca.
WpewnejchwiliHarryostrożniepodniósłmocnosfatygowanąpiłkęirzuciłjąna
skromną
odległość
półtora
metra.
Maisie
wykonała
baletowy
wyskok,
przechwytując piłkę, jeszcze zanim spadła na podłogę. Ale to jej nie wystarczyło.
Okręciłasiętrzykrotnie,podrzuciłają,złapała,poczympołożyłaprzedHarrym.
Niedowiary!Harrycichosięzaśmiał.
–Kupujętegopsa–oznajmiłJackpółgłosem.
–Maisieniejestnasprzedaż–odparłarecepcjonistkazuśmiechem.–DlaKate
jestcenniejszaniżbrylanty.Możepaniśćjejsięprzyjrzeć.PodmojąopiekąHarry
iMaisiebędąbezpieczni.
Na pewno. Obserwując chłopca, Jack poczuł, że sam się zrelaksował, co mu się
niezdarzyłochybaodśmiercisiostry.HarrymzajmiesięMaisie.Cozaulga.
–Niechpanjużidzie–powtórzyłarecepcjonistka.Trudnobyłonieodczytaćtego
sygnału.Lepiej,żebyciętuniebyło.Dajmytymdwojgulepiejsiępoznać.
Słusznie.Harrygoniepotrzebował,aodwypadkusprawiałwrażenieistoty,która
niepotrzebujenikogo.Jeżelijedenpiespotrafitylezmienić…
Owszem,próbowałprzebićsiędochłopca,przynoszącmuszczeniaka,próbował
wszystkiego,aleteraz…Nieważne,jakszalonejesttomiejsce,botenpiesdokonał
przełomu.
Przyszedłczaswyjśćzwodyistanąćokowokoztragicznąrzeczywistością.Toby
umarł,ajegomatkaodtejporybędziemusiałażyćbezniego.
Gdy szły na brzeg, Kate ją podtrzymywała. Powrót do świata realnego, do
rzeczywistościurzędowej,przedktórąKateniebyławstaniejejuchronić.AleAmy
dostała choć ten tydzień, którego nie wypełniały szpitale, kroplówki, pośpiech.
Pomagałyjejdelfiny.
Już z plaży obydwie popatrzyły na morze. Kate odniosła wrażenie, że Hobble
nadal je obserwuje, zataczając kręgi pod najdalej wysuniętą częścią ogrodzenia
basenu.Odczasudoczasuwyskakiwałwichkierunku,poczymznowusięzanurzał.
–Dziękuję–szepnęłaAmypodjegoadresem,jakbymógłtozrozumieć.
Niezależnie od poziomu percepcji delfinów, te wodne ssaki potrafiły złagodzić
dzieckuumieranie.NaKateczekaliinnipacjenci,aleto,coprzedchwiląsięstało,
sprawiło,żeijejzrobiłosięlżejnasercu.
Znalazł się na wydmie, gdy dwie kobiety wychodziły na brzeg. Dwie kobiety
imałedziecko.Całatrójkawniebieskichskafandrach.Dzieckonieżyło.
Byłwystarczającodługolekarzem,bytospostrzec.Niosłajeniższakobieta,ta,
którapłakała.
Zaczął biec. Jeżeli dzieciak poszedł pod wodę, może jeszcze nie jest za późno.
Dlaczego nikt go nie reanimuje? Próbowały, ale bez skutku? Dzieci mają to do
siebie, że czasami udaje się je uratować w sytuacji wręcz beznadziejnej. Biegł,
wystukującwkomórcenumerratunkowy.Ratownicy,tlen,pomoc…
–Niedzwoń!–Stanowczytontejwyższejkobietysprawił,żeznieruchomiał.Ta
niższa,niewypuszczającdzieckazobjęć,osunęłasięnakolana.
–Jakto?!
–Nietrzeba.
Obłęd, o co tu chodzi?! Znalazłszy się przy nich, już miał pochylić się na
dzieckiem,gdytawyższagopowstrzymała.
– Jestem Kate – przedstawiła się. – Przykro mi, że musiał pan to oglądać, ale
proszęmiwierzyć,jestokej.
–Jakimcudemmabyćokej?
–Tobymiałraka–wyjaśniła,poczymwzięłagopodramięiodprowadziłanabok
kilka kroków, by uszanować rozpacz matki. – Miał przerzuty do mózgu. Był
nieuleczalniechory.Podczaszabawyzdelfinamidostałatakuizmarł.Niebyłonic,
cobyśmymogłyzrobić.
– Próbowałyście? – zapytał, nie dowierzając własnym uszom. Atak… Pomyślał
otymwszystkim,comógłbyzrobićwszpitaluzprawdziwegozdarzenia,olekach,
sprzęciereanimacyjnym.–Chybajednak…
– Tak sobie życzyła matka – ucięła Kate. – Ma prawo dokonywać wyboru
w imieniu swojego dziecka i uważam, że to był słuszny wybór. – Spojrzała na
zegarek.–PanjestopiekunemHarry’ego,prawda?Przepraszamzatoopóźnienie,
ale sam pan rozumie… Trafiają się sprawy, którymi należy zająć się w pierwszej
kolejności.CzyMaisiezaopiekowałasięHarrym?
Pies.Zlecapsuopiekęnadnowymipacjentami?
Ale z drugiej strony, Maisie bardzo ładnie zaopiekowała się Harrym,
zdecydowanielepiejniżon.
–Tak–odparł,odwracającwzrokodkobietyidziecka.
–Todobrze.–Uśmiechnęłasię.
Wtejsekundzieczassięzatrzymał.Cojest…?
Zna tę kobietę! Nawet bardzo dobrze. Catherine Heineman. Razem studiowali.
Przyjaźnilisię.Niewidziałjejod…od…
–Jestpani…doktorKate?
–KateMartin.DoktorKateMartin.
–Nie,tyjesteśCathy.
Nieodrywającodniegowzroku,cofnęłasięokrok.
– Co to ma znaczyć?! – Zapoznał się wcześniej z ulotką reklamującą Zatokę
Delfinów, gdzie uzdrawianiem zajmowała się niejaka doktor Kate Martin, czyli ta
kobieta. Dyplomowana fizjo- i psychoterapeutka. Jako człowiek podejrzliwy
postanowił to sprawdzić, ale obydwa dyplomy wydał jeden z najbardziej
prestiżowych uniwersytetów Nowej Zelandii. Nie pasowało to do tego, co teraz
widziałicowiedział.Kobietabyłapotrzydziestce.GdyporazostatniwidziałCathy,
miaładwadzieściaparęlat,aleitakjąrozpoznał.
–MasznaimięCathy–powtórzył.
–Wyjaśnięto.
No chyba. Psychoterapeutka? Fizjoterapeutka? Nie zrobiła dyplomu na
medycynieiwybrałainnestudiazagranicą?Podinnymnazwiskiem?Dlaczego?
Byłaśredniegowzrostuiodrobinęzachuda.Nastudiachuważałjązaatrakcyjną,
a teraz wydawała się… wymizerowana. Jej niebieski strój kąpielowy zasłaniający
także ramiona i nogi przed parzącymi meduzami nie należał do twarzowych.
Kasztanowewłosyzwiązaławwęzeł,ajejoczypełneblasku,gdysięśmiała,jaknie
wyszło mu doświadczenie albo ktoś opowiedział dowcip, wyraźnie przygasły.
Ukrywasię?Dlaczego?
Narkotyki? To najczęstsza przyczyna usuwania lekarzy z rejestru. Bezwiednie
przeniósł wzrok na jej odsłonięte pod podwiniętym rękawem przedramię.
Zauważyłatoiodsunęłasiętakgwałtownie,jakbyjąuderzył.
–Tonieto,comyślisz.Wyjaśnię.
– Spodziewam się. – Jeżeli wiózł Harry’ego przez cały kontynent do lekarza,
który…
–Nieteraz.–Spojrzałamuodważniewoczy.–MuszęzostaćzAmyiTobym.Tak,
jestem Cathy, ale też i Kate. Proszę, zatrzymaj to dla siebie, dopóki mnie nie
wysłuchasz.–Zmęczonymgestempoprawiławłosy,cosprawiło,żezkokawysunęło
się kilka kasztanowych kosmyków. Odmłodniała przez to, ale też stała się jakby
bardziej bezbronna. – Możesz przyprowadzić Harry’ego i Maisie na plażę?
Zbudujcie zamek z piasku albo co chcecie, żeby dać mi trochę czasu. Bardzo
proszę.
PodeszładoAmy,pomogłajejwstaćzpiaskuwrazzdzieckiem.Zostałsam.
ROZDZIAŁDRUGI
Niemógłsięztympogodzić.KateMartin,fizjoterapeutka,szefowaUzdrowiska
ZatokaDelfinówprzeistoczyłasięwCathyHeineman,towarzyszkęlatstudenckich.
Cathy była jego koleżanką, ale prawdę mówiąc, nie miał wtedy nic przeciwko
temu, by stała się kimś więcej. Była piękna i tryskała radością. Mimo to trzymała
sięniecozboku.Nieopowiadałaoswoimżyciuprywatnymiwyśmiewaławszelkie
zaloty.Wyłącznieprzyjaźń,oznajmiła,aleczasamiodnosiłwrażenie…Gdyzdarzało
sięimwieczoramipracowaćwlaboratorium,wyczuwałwzajemnezauroczenie.Ale
do niczego nie doszło. Po wakacjach na czwartym roku wróciła z obrączką na
palcu.
– Od dziecka chcieliśmy z Simonem się pobrać – poinformowała go. Nic więcej.
Nie miał sposobności poznać jej męża. Nikt go nie znał. Potem przestała się
udzielać. Przychodziła na wykłady, ale już z nikim się nie przyjaźniła. Nawet nie
przyszłanarozdaniedyplomów.
Dowiedziałsięodkogoś,żepoprosiła,bydyplomprzysłaćjejpocztą.Podobnona
stażprzeniosłasiędoMelbourne.Potemsłuchoniejzaginął.
Teraz…Wgłowiekłębiłymusięróżnemyśli,alenajważniejszebyłoprzekonanie,
żeniepozwoli,byjegosiostrzeńcaleczyłktośnieuczciwy.
Cathy, którą pamiętał, była wybitnie inteligentna. Cathy, którą teraz zobaczył,
pomagała wynieść z wody nieżywe dziecko. Znalazła się w podejrzanym miejscu,
robiącpodejrzanerzeczy,astawkąbyłozdrowiejegosiostrzeńca.Zwiewajstąd.
Gdy zadzwoniła komórka, domyślił się, że to Helen. Ten region kraju był
praktycznie poza zasięgiem telefonii komórkowej, więc Helen przez wiele godzin
niemogłasięznimskontaktować.Napewnoodchodziodzmysłów.
–Gdzietyjesteś?–zapytałazwyrzutem.
–Wrezerwaciedelfinów.
–Dojechaliścienamiejsce?Dobrzetowygląda?
–Naraziemiałemsposobnośćzobaczyćmartwedzieckoilekarkę,któraniejest
tym, za kogo się podaje – odparł bez wahania. – Pamiętasz Cathy Heineman?
StudiowałazemnąiDonem.Zniknęłapoczwartymroku.Pamiętaszją?
– To ta bystra, z którą miałeś ćwiczenia w laboratorium. – Helen miała piątkę
dzieciponiżejdziesiątegorokużycia.Nadalopłakiwałabrata,alezachowałażywy
umysł. Studiowała wtedy stomatologię, a jej brat Arthur medycynę razem
z Jackiem. Arthur i Jack się przyjaźnili, podobnie jak Helen z Beth, siostrą Jacka.
ArthuriBethsiępobrali.Nastudiachtrzymalisięrazemiznaliwszystkichswoich
kolegów.
HelenzatemznałaCathy.Kate.
– Dochodziły słuchy, że facet, za którego wyszła, jest potwornie zaborczy –
powiedziała ze współczuciem. – Nie spuszczał jej z oczu. Mało kto widział ją po
ślubie,anapewnoniktpodyplomie.
– Jest tutaj. Jako fizjo- i psychoterapeutka. Cały ten interes wydaje mi się
śmierdzący.
–No,torezerwatdzikichzwierząt.
–Helen…
– Jack, obiecałeś, że spróbujesz – wypomniała mu. – Ważne, czy to Kate, czy
Cathy, jeżeli jest szansa, że to pomoże? Wiesz przecież, że sama bym go tam
zawiozła,alemusiałabymzabraćzsobądrobiazg.
Zrobiłaby to. Na tym polegała ta cała katastrofa. Wielkoduszna Helen miała
pięcioro dzieci i wraz z pogodnym małżonkiem byli gotowi przyjąć osieroconego
Harry’egodoswojegostadka.Wydawałosię,żetoidealnerozwiązanie.Byłaciotką
Harry’ego, kochała go bezgranicznie, była mężatką i potrafiłaby się nim
zaopiekować.
Jackbyłwprawdziejegowujem,alezatosinglem,wschodzącągwiazdąonkologii,
nie zamierzał się ustatkować i nie było powodu, by brał do siebie siedmioletniego
siostrzeńca.Ale…
Alepokiereszowanyemocjonalniemałychłopiecźlesięczułwhałaśliwejrodzinie
Helen. Zawsze był spokojny i refleksyjny, a utrata rodziców oraz skomplikowany
uraz nogi sprawił, że zamknął się w sobie. Kiedy niedawno Jack przyjechał do
Helen, by się z nim zobaczyć, nawet nie wyszedł ze swojego pokoju. To Helen
pokazałaJackowiopinieouzdrawiającychdelfinach.
– Na pewno mu to nie zaszkodzi – przekonywała. – Zostawię trójkę starszych,
a niemowlaki możemy zabrać z sobą. Doug nie będzie miał nic przeciwko temu,
prawda, kochanie? – zwróciła się do swojego misiowatego małżonka. – Robimy
wszystko,comożnadlakażdegoznaszychdzieci,taksamodlaHarry’ego.
AleHarryniebyłtakisam.Jackobserwował,jaktamtegowieczoruHarrybawił
się jedzeniem na talerzu głuchy na panujący wokół niego rozgardiasz. I wtedy
podjąłdecyzję.
– Pozwól mi przez jakiś czas się nim zaopiekować. Wezmę kilka tygodni urlopu.
Możezemnąbędziebardziejszczęśliwy.
Później nie mógł uwierzyć, że wystąpił z taką propozycją. O dzieciach nie miał
zielonegopojęcia,ajegodziewczyna,Annalise,wpadławpopłoch.
– Nie oczekuj, że ci pomogę. Dzieci i ja… Kochanie, jestem radiologiem, a nie
opiekunkądodziecka.
Jack był onkologiem i na pewno nie niańką, ale od dwóch tygodni bardzo się
starał.
Bezwiększegopowodzenia.
–Musiszgotamzawieźć–oświadczyłaHelen,podsuwającmustosownąlekturę.
–Ontegopotrzebuje.
–Harrypotrzebujeczasu,nieznachorów.
–Jeżelitygotamniezabierzesz,tojatozrobię.
Oboje zostali ustanowieni jego prawnymi opiekunami. Z pozoru mieli równe
prawa, ale Helen miała rodzinę oraz doświadczenie. Powinien zostawić to jej.
JednakudaremniłtosmutekHarry’ego.
Wyprawa do rezerwatu delfinów to próba, pomyślał. Helen i inni oczekują
dowodów, że on, Jack, myśli poważnie o roli rodzica. Wcale nie był tego pewien,
zwłaszcza że jako opiekun przez ostatnie dwa tygodnie ani na jotę nie umniejszył
cierpieniamalca.
Dotegopopołudnia,kiedymasywnyretrieverpobudziłgodośmiechu.
–PopytamoCathy–zaofiarowałasięHelen.–Alejeżeliniejesttamkoszmarnie,
touważam,żepowinieneśdaćdelfinomszansę.
–Mówiłemci,żejestemtuodpółgodziny,ajużzobaczyłemmartwedziecko.
–Musiałabyćjakaśprzyczyna.
–Guzmózgu.
–Zajmująsięteżopiekąpaliatywną.Możnasięspodziewać…
–Spodziewałbymsiępodjęciapróbreanimacji.
–Półgodzinytozamało,żebyferowaćwyroki–żachnęłasięHelen.–Musiałam
poruszyć niebo i ziemię, żeby go tam przyjęto. Możesz mi nie wierzyć, ale ludzie
czekająnatopokilkamiesięcy.Nieważsięstamtądwyjechać.
–Ajeżelitojestniebezpieczne?
–Nieodstępujgonakrok.Nawiążznimwięź.Porasięwysilić.
Doskonalezdawałsobieztegosprawę.
Zrobiła dla Amy i jej synka, ile mogła. Przez miniony tydzień Amy towarzyszyła
matka oraz siostra, więc Kate oddała ją pod ich skrzydła. W trakcie pożegnania
babci,matkiorazciocizmałymTobymdyskretniesięwycofała.
Przez jakiś czas działała jak na autopilocie: wypełniała dokumenty oraz
skontaktowała się z lekarzem mającym potwierdzić zgon tak, aby firma
pogrzebowa mogła całą czwórkę przewieźć do miejsca ich zamieszkania
wQueensland.Potemposzładodomu,bywziąćprysznic.Przezdłuższąchwilęstała
na werandzie zapatrzona w ocean, aby nabrać dystansu do śmierci dziecka. To
niemożliwe,alemusiałapróbować,bopotrzebująjejinnedzieci.Zczasemnauczyła
sięztymżyć.
Wiele okoliczności złożyło się na tę naukę, pomyślała, w tym moja własna
przeszłość.
Na jego widok doznała szoku. Jack. To imię odbijało się tak silnym echem w jej
głowie,żepoczułasięchora.Niemożesięrozchorować,bonastępnymklientemma
być jego siostrzeniec. Jack Kincaid czekał, aż dokończy formalności związane
zTobymijegomatką.Należystanąćznimokowoko.
Alemożejużnaniąnieczeka.Widziałajegoprzerażenie,gdysięzorientował,że
Tobynieżyje,żeniewalczyła,byprzedłużyćmużycie.
Tak, może nawet udałoby się przywrócić chłopca do życia. Gdyby go
reanimowała, gdyby miała na plaży tlen, gdyby wykorzystała wszystkie swoje
umiejętności,możebyprzeżył.Aleświadomościbynieodzyskał.Wszyscywiedzieli,
że guz jest duży i nie reaguje na chemioterapię ani naświetlania. Gdyby zrobiła
wszystko, żyłby przez tydzień, może trochę dłużej, podłączony do różnych
aparatów,alejegomamategoniechciała.
NiepotrzebnieprzestraszyłasięoskarżycielskiegospojrzeniaJacka.Niemasobie
nicdozarzucenia.Alecomupowiedzieć?Nastudiachsięprzyjaźnili.Jeżelijeszcze
niewyjechał,jestmuwinnawyjaśnienie.Jakie?
Wyznaćprawdę?Madoniegoażtakiezaufanie?
Być może nie ma wyboru. Harry jest synem jego siostry. Gdyby na zgłoszeniu
zobaczyła jego nazwisko, nie przyjęłaby go, ale rezerwacji dokonała kobieta
o innym nazwisku. Harry miał przyjechać z kobietą o imieniu Helen. Nieważne.
Prędzejczypóźniejprzeszłośćmusiaładaćznaćosobie.Jackbyłinteligentny,miał
ogromne wyczucie oraz umiejętności. Na dodatek był przystojny. Wysoki,
ciemnowłosy, fantastycznie zbudowany, zawsze opalony, a do tego to łobuzerskie
spojrzenie.Zbiegiemlatstałsięjeszczebardziejatrakcyjny,pomyślała,alewtedy
byłduszątowarzystwa.Orazspotykałsięznajładniejszymidziewczynami.
Jużnasamympoczątkuwyznaczonoichjakoparęwspółpracującąpodczaszajęć
laboratoryjnych. W tej roli pasowali do siebie idealnie. Dla niego nie była
problemem jej powaga, a dla niej jego inteligencja i poczucie humoru. Jego
powodzenieukobietstałosięlegendarne.
–Powinieneśzałożyćharem.Niemusiałbyśumawiaćsięzkażdąpokolei,miałbyś
jewszystkienaraz.
–Tolepszeniżchodzićztąsamąosobąodszesnastegorokużycia–odciąłsię.
Poinformowała go o istnieniu Simona, kiedy chciał… kiedy we dwoje… Pewnego
wieczoru, kiedy sprawy nieco wymknęły się spod kontroli, poczuła się zmuszona
wyjawić prawdę. Że ma chłopaka. Od wielu lat tego samego, więc nie może ulec
Jackowi.
– Dożywotnia monogamia od szesnastego roku życia? – zdumiał się. – Chyba
zwariowałaś.
Później,kiedyjegosłowasięsprawdziły,bochybarzeczywiściezabrakłojejpiątej
klepki,wbezsennenocewyobrażałasobie,jakmogłobywyglądaćjejżycie,gdyby
nie była grzeczną dziewczynką. Jak by to było, gdyby się nie przejmowała
rodzicielskimizobowiązaniami.Gdybyposłuchałaserca.
Odpuśćsobie,mruknęłapodnosem.Cobyło,tobyło.Teraznależyskupićsięna
uspokojeniu obaw Jacka, przekonaniu go, że albo się zgodzi, by zajęła się jego
siostrzeńcem, albo niech wyjedzie. Ale niezależnie od tego, na co się zdecyduje,
należywymusićnanimmilczenie.
Pod wpływem chwili wróciła do domu, po czym włączyła internet. Jack Kincaid.
Profesor Jack Kincaid. Ordynator oddziału onkologii w szpitalu Sydney Central.
Niebywałe sukcesy na niwie badawczej oraz klinicznej. Oszałamiająca kariera
zawodowa. Ponadto pacjenci nie mogli się go nachwalić. Doskonały specjalista,
bezgranicznieoddanychorym,empatyczny.Pracoholik.
Niestety jego rezerwacja w Zatoce Delfinów obejmowała aż dwa tygodnie. Dla
kogośtakiegotoniebywałepoświęcenie.Tak,zrobiłotonaniejogromnewrażenie,
ale jednocześnie przestraszyło. Takiego człowieka nie da się zbyć byle jakim
wyjaśnieniem.Jeżelizdecydujesięzostać,wgręwchodzitylkoprawda.
Wracającdopracy,przyłapałasię,żeniemalsięmodli,bywyjechał.Toułatwiłoby
jejżycie.
Czekał ponad godzinę, a z każdą minutą ogarniały go coraz poważniejsze
wątpliwości.ZabrałHarry’egonaprzechadzkępokompleksie.Tużnadplażąstało
kilkanaściedomkówzdelfinaminamalowanyminadrzwiach,nawerandachwisiały
kolorowehamaki,pobrzękiwałydzwonkiwiatrowe.
Ośrodek okalały piaszczyste wzgórza porośnięte eukaliptusami. Połowę zatoki
ogrodzonosiatką.Jakwynikałoztablicyinformacyjnej,zagrodatachroniładelfiny.
Były to osobniki albo ranne, albo urodzone w niewoli i przeniesione do Zatoki
Delfinównarehabilitacjętak,abyjeprzygotowaćdopowrotunałononatury.
Niektóre z nich nie miały szansy na taki powrót. Osobniki te szkolono do
kontaktów z klientami ośrodka. Z powodu obrażeń lub uzależnienia od ludzi
woceanie,zdanetylkonasiebie,bynieprzeżyły.
Trzymając się za ręce, zeszli na plażę. Harry jak zwykle milczał. Od trzech
miesięcy robił tylko to, co mu polecono. Mocno utykał na lewą nogę. Widząc, jak
chłopiec kuśtyka, Jack poczuł skurcz serca. Wystarczyła nadmierna prędkość
imomentnieuwagi,zgrzytmetaluometal,bynazawszezmienićludzkieżycie.
Naplażywsporejodległościodmiejsca,gdzieumarłToby,stałokilkanaścieosób.
Pewnieklienciośrodka,pomyślał,bodlawczasowiczówtozbytdaleko.Napiasku
widniały kolorowe namioty plażowe dla każdego, kto miał dosyć słońca. Dwoje
dziecisiedziałonawózkachwyposażonychwoponyprzystosowanedojeżdżeniapo
piasku, kilkoro bawiło się w płytkiej wodzie w towarzystwie rodziców. Nie miał
ochotydonichdołączać.Zostać,wyjechać?
–Maisie…–przemówiłHarry,wyrywającgozzamyślenia.Powiódłwzrokiemza
jego spojrzeniem, by zobaczyć, jak w podskokach pędzi ku nim retriever z piłką
w pysku. Upuścił ją przed Harrym, odskoczył do tyłu i przysiadł, szczerząc zęby
wuśmiechu.
– Rzuć jej – powiedział Jack. Harry się wahał, ale Maisie aż się skręcała, nie
mogącdoczekaćsiępiłki.
W końcu Harry się przełamał. Maisie rzuciła się w pogoń, ale nim wróciła,
pobiegłanabrzeg,upuściłapiłkędowody,wyłowiłająidopierowtedypopędziłado
nich.Niemogłajaśniejtegoprzekazać.Rzućdalej,dowody.
–Tyjąrzuć–szepnąłHarry.Takiepoleceniezustchłopcatocośniezwykłego.
PiłkaJackawylądowałanasamejliniiwody.Piesochoczojąpodjął,aletymrazem
Maisie wskoczyła do wody i zapuściła się w morze. I znowu jasno dała do
zrozumienia,ocojejchodzi.
–Onachce,żebyśrzuciłnagłębsząwodę–wyjaśniłHarry,więcJackcisnąłpiłką
ażdogranicyfal.
Maisie pognała jak strzała, rozpryskując wodę, dopadła piłki… ale się nie
zatrzymała.
Falebyływtymmiejscumałe,amiejscebezpieczne,bozatokęotaczaływydmy.
Podczas odpływu z wody wynurzały się piaszczyste wysepki łączące się ze stałym
lądem, ale teraz, gdy był przypływ, tworzyły wąskie łachy. W tej chwili
wposzukiwaniukrabówdreptałyponichptaki.Kujednejztakichwysepekpłynęła
Maisie. Wyskoczywszy na nią, spłoszyła przerażone ptactwo, po czym przysiadła,
popatrzyłanabrzeg,naJackaiHarry’ego.Położyłapiłkęprzedsobąi…zaczęłasię
trząść.
Dzieliłojąodnichzeczterdzieścimetrów,awodamogłamiećtrochęponadmetr
głębokości. Przepłynęła ten kawałek bez najmniejszego trudu, ale teraz siedziała
zgłupawąminą:Ojej,jakjasiętuznalazłam?
–Onaniemożewrócić–przestraszyłsięHarry.
–Spokojnie,umiepływać.
–Onasięboi.
Niemożliwe. Jack rzucił Maisie zdesperowane spojrzenie. Pokonała ten odcinek
z łatwością, więc na pewno może wrócić tą samą drogą. Rozejrzał się po plaży
w nadziei, że zobaczy któregoś z pracowników ośrodka, ale plaża praktycznie
opustoszała.Kilkasetmetrówdalejkilkanaścieosóbzbierałoswojerzeczy,zwijało
namiotyplażowe,wracałodoośrodka.Corobić?
–Maisie!–zawołał.–Donogi!
Maisie znowu zadrżała, po czym, gdy ostatni plażowicze zniknęli mu z pola
widzenia,zaczęławyć.
–Pomóżjej–nalegałHarry.–Jack,pomóżjej.
Kolejnanowość.WciągutrzechmiesięcyHarryanirazunienazwałgoJackiem.
Aninikogoonicniepoprosił.
–Samamożetuprzypłynąć.
– Ona się boi – powiedział Harry ledwie słyszalnym głosem. – Co będzie, jak
przyjdziedużafala?
–Będziezmuszonaprzepłynąćtenkawałek.
– Ale ona się boi. – Jakby na potwierdzenie Maisie zawyła jeszcze donośniej.
Siedziała na piasku i dygotała, całym ciałem pokazując, że jest przerażonym
pieskiem, który na zawsze utknął na bezludnej wyspie i albo umrze z głodu, albo
zginiewfalachprzypływu.
–Jack…–błagałgoHarry.–Jack!
Mężczyznapowinienumiećsięznaleźć.
–Jeżelimamponiąpopłynąć,toobiecaj,żenieruszyszsięztegomiejsca.
Harry przytaknął, a Maisie przywarła do ziemi, jakby wysepka zaraz miała się
podniązapaść.Przestaławyć,zatoskamlała.Corazgłośniej.
–Obiecaj,żenieruszyszsięzmiejsca.
–Obiecuję.
Dzieciak się odzywa! Nawet gdyby teraz zabrał go do domu, bariera milczenia
została pokonana. Super, pomyślał ponuro. Teraz muszę tylko uratować tego
durnegopsa.Zdjąłbuty,spodnie,koszulę,dziękującBogu,żemanasobieporządne
bokserki. Przez chwilę wahał się, czy powinien zostawiać Harry’ego na plaży, ale
siostrzeniecpatrzyłmuprostowtwarz.
–Obiecuję–powtórzył.
Miódnaserce.Jackniemalzentuzjazmemzanurzyłsięwmorskiejtoni.Chwilę
później dopływał do łachy. Wyszedł już na piasek, kierując się w stronę Maisie,
która…odczekała,ażpodejdziedoniejnadwakroki,poczymzerwałasięnarówne
nogi,chwyciłapiłkęirzuciłasiędowody,bypopłynąćnaplażę.Jackbezradniestał
nawysepce,aMaisiespokojniedopłynęładobrzegu.Otrząsnęłasięipodbiegłado
Harry’ego,położyłaprzednimpiłkę,poczymodwróciłasię,byspojrzećnaJacka.
Kręciła ogonem jak helikopter. Jack wyczuwał, że się śmieje. Gigantyczne psie
oszustwo.
Z wydmy dostrzegła Jacka w wodzie. Natychmiast zorientowała się, co zaszło.
Maisie, jej nadworna trefnisia. Ten numer niemal zawsze się sprawdzał. Czasami
rodzic reagował złością, ale większość zazwyczaj się śmiała. Ze swojego miejsca
widziała, że tak zareagował Jack. Obserwował, jak pies swobodnie płynie do
brzegu. Widziała, jak drgają mu ramiona. Też się uśmiechnęła. To znaczy, że nie
straciłpoczuciahumoru.
Kiedyśbardzolubiłategofaceta.Kiedyśuważała,żejestpiekielnieprzystojny.To
teżsięniezmieniło.Rozebranydospodenek,mokraskóralśniącawsłońcu.Chyba
znajdujeczasnasiłownię,pomyślała.
Obserwowała,jakwchodzidowodyikilkomaruchamiramiondopływadobrzegu.
Harry i Maisie czekali. Maisie machała ogonem, jakby zrobiła największego
psikusapodsłońcem,aleHarrysprawiałwrażeniezaniepokojonego.
Wyszedłszyzwody,Jackporwałsiostrzeńcanaręceizakręciłnimmłynka.
–Nabrałanas!Nabrałanasobu.Sprytnasztuka!
Harrynieznaczniesięuśmiechnął,więcchwilępóźniejJackpostawiłgonaziemi.
– To bardzo dziwne miejsce – powiedział. – Wiesz co? Chyba fajne. Nie jestem
tegopewien,aleczuję,żepowinniśmyspróbować.
Daćsięnabraćpsutojedno,aledaćsięnabraćkobiecietocałkieminnasprawa.
Podniósłszywzrok,dostrzegłCathy.AlboKate.Obydwiesięśmiały.
–Przepraszam.Donnapowinnabyłacięostrzec.Maisierazporazpowtarzaten
numer.
–JakaDonna?
–Recepcjonistka.Maprzykazanewszystkichostrzegać.ToulubionytrikMaisie,
żeby zmusić dorosłych do wejścia do wody, ale nigdy nie robi tego dzieciom.
Wyłączniedorosłym.Jestbardzointeligentna.
– Owszem – mruknął. Ociekał wodą, miał na sobie tylko bokserki, za to Kate
zdążyła się przebrać w jasnoniebieską spódnicę i białą bluzkę. Wyglądała świeżo,
profesjonalnie,byłarozbawiona,ale…
– Maisie sama się uratowała – odezwał się znowu Harry. To by wystarczyło, by
JackzapomniałnawetoKate.Prawie.Bouśmiechałasięzniewalająco.
Niebyławjegotypie.Nigdyniebyławjegotypie.Tak,napoczątkugopociągała,
ale wolał kobiety bardziej wyrafinowane. Kate była raczej ładna niż piękna.
Ipiegowata.Całkiemzwyczajna.Więcdlaczegotaksięwpatrujewteroześmiane
oczy, a po głowie chodzą mu myśli… Lepiej odsunąć je jak najdalej. Zawsze miała
jakieś sekrety, a to mu się nie podobało. Ta kobieta coś ukrywa, a tu stawką jest
zdrowieHarry’ego.Konieczniemusidojść,cojestgrane.
TymczasemKateprzykucnęłaobokHarry’ego.
– Cześć. Jestem Kate, mama Maisie. Słyszałam, że przyjechałeś tu z wujkiem,
żebypoznaćMaisieimojezaprzyjaźnionedelfiny.
Harry znowu zamilkł, ale Kate się nie speszyła. Wyprostowała się, po czym
podeszłanawydmę.Wróciłazwiadrempełnymryb.
– Zostawiłam je za wydmą, kiedy zobaczyłam, jak twój wujek ratuje Maisie –
wyjaśniła.–Twójwujekjestbardzoodważny,prawda?Niesądzisz,żezatoMaisie
jest bardzo sprytna, bo go nabrała? Jack, czuję, że chciałbyś doprowadzić się do
porządku. Przez ten czas my z Harrym nakarmimy delfiny. Przyda ci się chwila
oddechu.
Marzyłotym.Czułsię…obnażony.Nadodatekzrobiłosięchłodno,bosłońcejuż
zachodziło,alewdalszymciągunękałygowątpliwościcodotejkobiety.Dopókinie
dowiesięoniejwięcej,niemożezostawićzniąHarry’ego.
Harrydalejmilczał,alezciekawościązaglądałdowiadra.Ryby!
– To jest przekąska dla delfinów żyjących na wolności. – Zwracała się tylko do
chłopca.–Regularniekarmimytedelfiny,któreznajdująsięwbasenie,aleodczasu
do czasu rzucamy smakołyki delfinom żyjącym w oceanie. Wśród nich są i takie,
którewyleczyliśmyiwypuściliśmynawolność,alewiększośćtote,którepoprostu
chcąsięznamiprzywitać.Zachęcającje,żebytrzymałysięblisko,sprawiamy,że
przyjmują do swojej grupy te, które po wyleczeniu wypuszczamy na wolność.
Podobacisiętakipomysł?
Harry pokiwał głową. Jack uznał wcześniej, że nie może jej zaufać, ale ona
koncentrowała się wyłącznie na chłopcu. Hm, nieważne, czy ja mam do niej
zaufanie,pomyślał,alejeżeliHarryjejufa…
Musibyćprzynim.Niedopuści,żebytakobietaprzejęłakontrolę.Włożyłkoszulę
na mokre ciało i wziął chłopca za rękę. Harry nie odwzajemnił uścisku. Jeszcze
nigdyniezacisnąłpalcównajegodłoni.
–Gdziejekarmisz?–zapytał,aonawskazałanasiatkędzielącązatokę.
– Na granicy. Karmię delfiny po obu stronach siatki tak, żeby nawzajem się
widziały.
– Ale te w basenie nie mogą się wydostać? – zainteresował się Harry, a Jack
wstrzymałoddech.
– Te w basenie nie są w pełni sprawne – wyjaśniła, po czym ruszyła na brzeg,
pozostawiającimdecyzję,czychcąjejtowarzyszyć.Harryruszyłzaniąpierwszy.–
Gdybyśmyjewypuścilinawolność,woceaniebynieprzeżyły.Zrobiliśmytęzagrodę
takdużą,jaksiędało,żebywmiaręmożliwościnieczułysięuwięzione.
Gdydotarlidosiatki,Kateweszładowody.Chwilępóźniejsięgnęładowiadrapo
rybę.
–Żarcie!–krzyknęła.–Zapraszam!
ObserwowałtotaksamozafascynowanyjakHarry.Stojącnaliniiwody,najpierw
dostrzegli jedną płetwę, potem drugą, trzecią… aż ich oczom ukazał się szereg
złożony z ośmiu delfinów, które przeskakując fale, zbliżały się do płycizny.
Zatrzymały się, gdy woda miała mniej więcej pół metra głębokości, a dwa z nich
wyprostowałysię,jakbystanęłynapalcach.
W ogrodzonym basenie cztery delfiny zrobiły to samo. W ten sposób Kate
przywołaładwunastuchętnych.
–Chodzioto,żebykażdydostałjednąrybę–wyjaśniłaHarry’emu.–Aleonesą
sprytne.Jakktóryśzłapierybę,udaje,żejejniedostał,więcte,któredopraszając
się, skaczą najwyżej, to są właśnie te, które już dostały. Reszta wie, że jestem
sprawiedliwa,iżejakbędącierpliwieczekały,teżdostanąswojąrację.
Uniosładogóryrybę,poczymcisnęłająwkierunkupierwszegowolnożyjącego
delfina, który pochwycił ją błyskawicznie. Potem rzucała ryby kolejno każdemu
z jego towarzyszy. I rzeczywiście te, które już dostały rybę, starały się Kate
przechytrzyć,aleokazałasięsprytniejsza,bożadencwaniakniedostałwięcej,niż
musięnależało.
– Gdybyśmy przesadzili, obficie je dokarmiając, przestałyby polować – wyjaśniła
Harry’emu,przechodzącdobasenu.–Atobyłobyniewskazane.Chceszrzucićrybę
któremuśzmoichoswojonychdelfinów?
Nieczekającnaodpowiedź,sięgnęładowiadra.
–Harry,poznajmoichprzyjaciół.TennajbliżejtoHobble,dalejBubbles,azanimi
SmileyiSquirt.Jeżelizostaniecietuzwujkiemdłużej,poznaszjelepiej.Onetakjak
Maisieuwielbiająbawićsiępiłką.
Umilkła, bo Harry zamknął się w sobie. Jack wyczuł to, gdy rączka chłopca
zesztywniaławjegouścisku.
Czy Kate się orientuje, jakie postępy Harry poczynił przez ostatnią godzinę? –
pomyślał.
–Możejużwystarczy…–zaczął,aleniedałamudojśćdosłowa.
–Oczywiście,jakchcesz.Alejeżelituzostaniecie,zamieszkaciewładnymdomku
zwidokiemnamorze.Niektórzynasigościeniepodnosząsięzłóżka,aleodczasu
do czasu wyglądają zza firanki, żeby popatrzeć na delfiny. Niczego więcej nie
pragną,dlategonazwaliśmytomiejscesanktuarium.Każdymożeturobić,cochce.
Donnapokazaławamwaszbungalow?Totenżółty.Sypialniateżjestżółta.Kolację
podajemy w jadalni, ale można ją zjeść w domku. Menu wisi na ścianie. Mamy
wszystkoodparówekwcieście,pizzyifantastycznychhamburgerów.Alepamiętaj,
Harry,tydecydujesz.Muszędokończyćkarmieniedelfinów,aletymożeszrobić,na
comaszochotę.
Lepiej nie można było tego ująć. Harry stał bez ruchu. Nadal był spięty, ale
pokazano mu drogę odwrotu. Nikt nie naciskał, więc jak miał ochotę, mógł stać
ipatrzeć.Nieodzywałsię,aniniecofnął,byschronićsięwdomku,któryprzezdwa
tygodniemiałbyćichdomem.
Stał. Bezwładna rączka nadal tkwiła w dłoni Jacka, ale Harry jej nie wyrywał.
W milczeniu patrzyli, jak Kate wchodzi do wody, przemawiając do czterech
oswojonych delfinów. Każdemu pokazywała rybę, wydając polecenie, by wykonał
w powietrzu potrójny piruet, a następnie obrócił się na grzbiet, i dopiero wtedy
podawała mu zasłużony posiłek. Kilka minut później wyszła z wody, pomachała
delfinomorazim.
– Do zobaczenia. Śpij dobrze, Harry. Mówię ci, parówki w cieście są pyszne,
apizzajeszczepyszniejsza.Pomachajmi,jakjutrozobaczyszmnieprzezokno.
Zaczęłasięoddalać,zabierajączsobąMaisie.Prawdziwy…lekarz?Panidoktor,
bosonoga,zpustymwiadremipotarganymmokrympsem.
Gdziejawylądowałem?JakadzisiajjesttaCathy…Kate?Niemiałpojęcia.Czuł
jedynie,żeHarryznowusięzrelaksował.
–Muszęwziąćprysznic–rzucił.–Jestemmokry.
Nieoczekiwałodpowiedzi,alejąotrzymał.
–Przeztegopsa.
–Nieinaczej–odparłJackzuśmiechem.–Maszochotęnapizzę?
–Tak.
Dla Jacka stało się jasne, że kimkolwiek jest Cathy/Kate, powinien dać szansę
temumiejscu.
ROZDZIAŁTRZECI
Harryznowumilczał.Jack przeztelefonzamówiłpizzę isokpomarańczowy dla
Harry’ego,orazhamburgeraipiwodlasiebie.Piętnaścieminutpóźniejstawiłasię
uśmiechnięta panienka mówiąca z kanadyjskim akcentem. Przez chwilę
porozmawiałaznimi,nieprzejmującsięmilczeniemchłopca,zostawiłazamówione
dania,poczymsiępożegnała.
Siedzieliprzystolikunaniewielkiejwerandzie,podziwiajączachódsłońca.Razpo
raz nad lustro wody wyskakiwały delfiny, rozpryskując krople wody, w których
załamywałysiępomarańczowepromieniesłońca.Słyszelijedynieszumfal.
Żadnejpresji,pomyślałJack.GdybyHarryznalazłsięterazuHelen,całarodzina
nalegałaby,bycośzjadł.Nawetjejdzieciwiedziały,żeHarryjezamało,więcgdy
brałdoustkęsjedzenia,cieszyłasięcałarodzina.
Ale nie tutaj. Postanowił iść śladem Kate, niczego nie wymagać. W trakcie
podróżyzmuszałsiostrzeńcadojedzenia,udającsurowegowujka.
–Harry,nieobchodzimnie,żecitoniesmakuje,alejakniebędzieszjadł,tosię
rozchorujesz.Sześćkęsów,inaczejniepozwolęciwstaćodstołu.
Tutaj stało się to mniej ważne. Być może tutaj mogą zacząć od nowa. Zajął się
hamburgerem, dużym i smakowitym. Popijając piwo, obserwował zachód słońca.
Bez słowa. Gdy skończył jeść, mała rączka wyciągnęła się po kawałek pizzy.
Powstrzymał się od komentarza, podobnie jak dziewczyna, która przyszła po
talerze.
–DoktorKatewpadniedopanazajakiśczas.Trzebawypełnićróżnedokumenty.
Strasznietonudne.Powiedziała,żejeżeliniechcepandzisiaj,tomożnatozrobić
jutrorano,aleitakdopanazajrzy.
Domyślał się, po co. Spodziewał się tej wizyty, ale uprzedzając ich, uprzedziła
przedewszystkimchłopca.Gdybysięobudziłiusłyszałgłosy,niewiedziałby,cosię
dzieje. A nie potrzebował niespodzianek. Jego świat powinien odzyskać
równowagę.Oiletowogólemożliwe.
Stratawjednejchwiliobojgarodziców…Jackniepotrafiłsobiewyobrazićtakiej
pustki.
Gdy dziewczyna ustawiała talerze na tacy, z mroku coś się wyłoniło i węsząc,
weszłonaschodki.
– To Maisie – wyjaśniła dziewczyna, po czym uśmiechając się, zwróciła do
Harry’ego.–KażdegowieczoruMaisiewybiera,zkimbędziespała.Zdajesię,że
dzisiajwybrałaciebie.Jakniechcesz,tojązabiorę.Mawłasnelegowiskoudoktor
Kate.Niechcemy,żebykomuśprzeszkadzała.
Harry milczał, ale Maisie się nie przejęła. Weszła na werandę, położyła łeb na
kolanach Harry’ego i ciężko westchnęła. Przekaz jasny jak słońce. Nikt mnie nie
rozumie. Jesteś moim jedynym przyjacielem. Pozwól mi zostać. Uniosła łapę
w proszącym geście. Harry kątem oka spojrzał na Jacka, po czym wrócił
spojrzeniemnaMaisie.
–M…możezostać?
–Podwarunkiemżebędziespałaztobą–odparłJackpoważnie.–Nielubię,jak
miktośchrapiewłóżku.
–O…onachrapie?
–Czasami–odparładziewczyna.–Mamjązabrać?
– N…nie – wykrztusił Harry. I tak pół godziny później chłopiec i pies zasnęli
razem.ObejmującMaisiezaszyję,Harryspałjaksuseł.
Helen też miała psa. Poza tym kupili Harry’emu szczeniaczka, ale nic to nie
pomogło. Za to ten pies doskonale wiedział, co ma robić. Umiał się podkopać pod
murem,jakimotoczyłsięmałychłopiec.
PodobniejakKate?
Wchodząc do tego ośrodka, nabrał najgorszych podejrzeń. Co to za placówka
lecznicza, która nie ratuje małego dziecka? Nawet jeśli to prawda, że było
nieuleczalnie chore, dlaczego nie było przy nim lekarza? Według ulotki ośrodka
Kate jest fizjoterapeutką i psychoterapeutką. Żadnej informacji na temat jej
wykształcenia medycznego. Musiało stać się coś złego. Nie ufał jej, a mimo to
zgodził się zostać. Nawiązując kontakt z Harrym, zakłóciła również jego
mechanizmyobronne,przezcopoczułsięniepewnie.
Niespodobałomusięto.Lubiłmiećnadwszystkimkontrolę.Niemadzieci,ale
teraz ma małego siostrzeńca, który podbił jego serce, przez co on czuje się
zagrożony.Ktomuzagraża?Hochsztaplerzy?Pewnakobieta,któratwierdzi,żena
imięjejKate,alewcaleniejestKate.
–Jack…?
Słoncejużzaszło,jedynietam,gdzieoceanniknąłzahoryzontem,tliłasięjeszcze
pomarańczowapoświata.Nocbyłaciepłaispokojna.Zsąsiednichbungalowównie
dobiegałżadenodgłos.Cotozamiejsce,gdzieoósmejwszyscyjużśpią?
– Cześć. – Zatrzymała się na schodkach. – Mam tu dla ciebie kilka
kwestionariuszy do wypełnienia, no i muszę ci zadać parę pytań. Myślisz, że to
dobrapora?
Miała na sobie dżinsy i lekką wiatrówkę, ale nadal była boso. Profesjonalnie
wyglądałyjedyniedwiepokaźnekopertywjejręce.
Rozpuściła włosy, pomyślał. Długie do ramion. Ładne. Hm, nie tędy droga. Tu
chodzioHarry’ego.Myśl,jakprzystałonaprofesjonalistę.
–Mamdociebiewięcejpytańniżtydomnie–mruknął.–Wcotygrasz?
–Jesteśzły.
–Mampowody.Odpowiadamzadzieckosiostry,atyniejesteśosobą,zaktórąsię
podajesz.Nieżyczęsobie,żebyktośzabawiałsiękosztemtegodzieciaka.
–Sądzisz,żemogłabymwyrządzićHarry’emukrzywdę?
–Niewiem,wcograsz…
–Wnicniegram–wycedziła.–Tenośrodekpokazuje,kimjestem.KateMartin,
fizjo-ipsychoterapeutka.
–Obojewiemy,żetonieprawda.
– Prawda. Studiowałam na uniwersytecie w Auckland. Wiele lat. Moje
kwalifikacjesąprawdziwe.
–Jesteślekarzem,aprzynajmniejnimbyłaś.Wykreślonocięzrejestru?
–Nie,niktmnieniewykreślił,aletojadecyduję,czychcęsięafiszowaćzeswoimi
tytułami. Z takimi kwalifikacjami jako terapeuta nie muszę dodawać, że jestem
lekarzem.
–Tosiękupynietrzyma…Jestjeszczekwestianazwiska.
–Traktujeszmniejakprzestępcę.
–Botaksięzachowujesz.
–Zmiananazwiskatoniegrzech.
–Niezmieniasięnazwiska,chybażektośmazamiarsięukrywać.
– Okej, ukrywam się, ale z powodów osobistych, nie zawodowych. Proszę,
zaakceptujtakiewyjaśnienie.
–Więcjeślizadzwoniędoizbylekarskiej…
– Nie rób tego. Bardzo musiałam się starać, żeby zatrzeć powiązania Cathy
Heineman z Kate Martin. Jeden telefon mógłby to wszystko zaprzepaścić. Jeden
telefonmógłbyzmusićmniedorozstaniaztym,nacotakciężkopracowałam.
–Chceszpowiedzieć,żeizbalekarska…
– Gwiżdżę na to – prychnęła. – Nazwisko zmieniłam legalnie. Jak chcesz, to nie
wierz, ale nadal jestem zarejestrowana jak lekarz o nieskalanej opinii.
Recepcjonistka otrzymująca raporty na temat poszerzania moich kwalifikacji na
bieżąco uzupełnia kartotekę Kate Martin. Zmieniłam nazwisko z pomocą tylko
dwójkizaufanychprzyjaciół.
Nadłuższąchwilęzapadłomilczenie.Przeztenczaspatrzyłamuwoczy.Można
powiedziećwyzywająco.
Tosprawaosobista,pomyślał.Nienależyzadawaćpytań.AlechodzioHarry’ego.
–Cathy…Kate…–Wkońcuprzerwałmilczenie.–Harrystraciłrodziców.Niema
nikogoopróczmnieiwyjątkowoenergicznejciotki.Toonasięuparła,żebymgotu
przywiózł. Miałem dużo zastrzeżeń do tego pomysłu, do medycyny alternatywnej,
a pierwsze, co tu zobaczyłem, to martwe dziecko. Potem spotkałem lekarkę
posługującąsięfałszywymnazwiskiem.Dlaciebietwojapostawaobronnamożejest
uzasadniona,aledladobraHarry’egojaoczekujęwyjaśnień.
– Nie wystarczy ci, że Maisie i delfiny zrobią swoją robotę? Musisz grzebać
wmojejprzeszłości?
–Tozamało.Harryjestdlamniezbytważny.
–Byliśmyprzyjaciółmi.Miałeśdomniezaufanie.
–Żeniepotłuczeszprobówek.Aitakbyływłasnościąuniwersytetu,atutajmam
Harry’ego.
Przygryzławargę,popatrzyłanaswojestopy,poczymwysokouniosłagłowę.
–Nikomuotymnieopowiadam.
–Rozumiem.
–Mogęcizaufać?
–Możeszmizaufać,żenikomuniepowiem,alenieżeniezabioręstądHarry’ego.
– Okej. – Westchnęła. – W twojej lodówce chłodzi się wino, a ja na dziś już
skończyłam pracę. Poczęstujesz mnie, jeżeli nie włączę tego wina do rachunku?
Weźsobiepiwo.
–Przekupstwo?–zapytał,uśmiechającsię,byzłagodzićtosłowo.Odwzajemniła
tobladymuśmiechem.
– Zrobię wszystko, żeby pozostać w ukryciu. Udostępnienie ci barku to niska
cena.
LeżałanależakunawerandzieJacka,którykończyłpiwo,asamabyławpołowie
swojegokieliszka.Spodziewałasię,żezasypiejąpytaniami,alenictakiegosięnie
stało.Czekał,dającjejczasdonamysłu.
Potrzebowała tego czasu. Jej opowieść była prosta i ponura, o tym, co spotkało
CathyHeineman.Tonieona.OnajestKateMartin.JednakjeżeliJackmajejzaufać,
maprawopoznaćtęhistorię.
–Wiesz,żewyszłamzamąż.
–Tak.
–Naczwartymroku.Miałamdwadzieściajedenlat.Dziecko.
–Wtedywydawałosięnam,żejesteśmydorośliibardzomądrzy.
–Toprawda.–Uśmiechnęłasięzprzymusem.–Alejajeszczebyłamdzieckiem.
Mieszkałamzrodzicami,byłamjedynaczką.Wewładzykochającegodespoty.Ojciec
podupadał na zdrowiu, więc matka była przerażona. Kiedy byłam nastolatką,
przeszedłdwazawałyiodtejporymatkapowtarzała:„Nieróbnic,comogłobyojcu
sprawićprzykrość”.
–Ico?
–Taktowyglądało.Simonbyłsynemwspólnikaojca.Niemalnależałdorodziny.
Miałamszesnaścielat,kiedyporazpierwszyumówiliśmysięnarandkę.Simonmiał
dwadzieścia cztery lata, a rodzice byli zachwyceni. Od tej pierwszej randki
zakładali,żesiępobierzemy.
–Alegolubiłaś.
– O, tak. Był… jak rodzina. Starszy ode mnie, przystojny, silny, moje nastoletnie
ego pękało z dumy. Aż nagle się zorientowałam, że już nie mam odwrotu. Jak
poszłam na studia, chciałam podróżować, ale stan zdrowia ojca się pogarszał.
Wywierano na nas presję, żebyśmy wzięli ślub przed jego śmiercią. Simon też
nalegał, tłumacząc, że ponieważ bardzo lubi mojego ojca, powinniśmy się pobrać.
Więcsięzgodziłam.
Jackmilczał,przeczuwając,cobyłodalej.
–Zostałamżoną.Wcześniejbyłamjegodziewczyną.Odczasudoczasu,bomnie
nieograniczał.Onteżrobił,cochciał.Przyuczałsiędoobjęciarodzinnejfirmy.Też
był jedynakiem, więc oboje byliśmy spadkobiercami. Interes, import drogich win,
byłobiecujący.Nasirodzicebylizamożni,aleSimonchciałjeszczewięcej.
–Dlategosięztobąożenił?
Długowpatrywałasięwkieliszek.
–Tak,oczywiście,alejawswojejnaiwnościtegoniewidziałam.Widziałamtylko
sympatycznegofaceta,aojciecniemógłdoczekaćsięnaszegoślubu.Chybanawet
wtedyprzyszłomidogłowy,żejeżelitosięniesprawdzi,pośmiercirodzicówmogę
się rozwieść. Miałam zaledwie dwadzieścia jeden lat. Na początek miałabym
dyplomlekarza.Nieplanowałamdzieci.
–Ale…?
–Właśnie,ale.
–Niemów,jakniechcesz.Mamjużobraz.
Podniosławzrokilekkosięuśmiechnęła.
–Wystarczytakniewiele,żebyśmizaufał?
–Domyślamsię,żeukrywaszsięprzednim?
– Widzisz, według niego nie jestem ani Cathy, ani Kate. Rozwiedziona czy nie,
jestem po prostu jego żoną. Połową jego schedy, a on łatwo nie rozstaje się ze
swoimstanemposiadania.
–Rozumiem.
–Chybanie.Naszekłótnie…Najpierwchciał,żebymzrezygnowałazestudiów,bo
jak już wyszłam za mąż, to straciły sens. Nie masz pojęcia, jak musiałam o to
walczyć. W końcu postawiłam na swoim, ale dużo mnie to kosztowało. Kłóciliśmy
sięobyledrobiazg,bochciałmiećkontrolęnadwszystkim.Potemumarłmójtata,
a jego ojciec wylądował z alzheimerem w domu opieki. Wszystko się zawaliło. –
Zawahała się. – Simon był hazardzistą. Nikt o tym nie wiedział, nikt niczego nie
podejrzewał. Zastawił firmę, sfałszował mój podpis, pozbawiając i mnie mojej
połowy.Wtedyzrozumiałam,dlaczegosięzemnąożeniłidlaczegoniemożesięze
mnąrozstać.Pokolejnejkłótniuciekłam.
–Cathy…
– Jestem Kate Martin. Cathy Heineman rozwiodła się i zniknęła, bo Simon
w dalszym ciągu uważa, że jest jego własnością. Siedział w więzieniu, ponieważ
podpisywał kontrakty nazwiskiem mojej mamy i moim. Przez niego moja mama
umarła w biedzie, a jego rodzice nie mają grosza przy duszy. Simon to kłamca
izłodziej.Cieszęsię,żemoirodzicetegoniedożyli.
Nie, nie muszę powoływać się na przykre fakty. Powiedzmy, że nie puściłam mu
płazemtegofałszerstwa.Doprowadziłamdotego,żewylądowałwwięzieniu,więc
mnie nienawidzi i jest groźny. Chociaż minęło dziesięć lat, a on to siedzi za
kratkami,towychodzinawolność,nadalsięgoboję.Jegonienawiśćniemasensu,
więc zmieniłam nazwisko i za skromne oszczędności wyjechałam za granicę.
Studiując psychoterapię, zarabiałam jako kelnerka. Zajęcia z psychologii pomogły
miteżzrozumieć,cosamaprzeszłam.WładzeuniwersytetuwAucklandokazałysię
dla mnie bardzo przychylne. Dyplom lekarski pomógł przyspieszyć moje nowe
studia,anowydyplomwystawionojużnanowenazwisko.
Potem usłyszałam o tym ośrodku. Rezerwat delfinów kilkaset kilometrów od
najbliższego dużego miasta wydał mi się idealnym miejscem. Zanim przyjmę
rezerwację, widzę, kto o nią występuje. Jeżeli nazwisko coś mi mówi, mogę
odpowiedzieć,żemamypełne obłożenie,coprawiezawsze jestzgodnez prawdą.
PrzyjęłamHarry’egotylkodlatego,żezgłosiłagociotka,niety.
– Co z twoimi kwalifikacjami? Dlaczego ukrywasz, że jesteś dyplomowanym
lekarzem?
–BoznamSimona.Napewnopodejrzewa,żezmieniłamnazwisko.Jakgoznam,
sprawdziłbyrejestrylekarzyitu,iwNowejZelandii.Nadalsięgoboję.
–Żadenfacetniemaprawa…
– Owszem, Simon nie ma prawa, ale on nie myśli logicznie. Mojej cudownej
bystrej prawniczce udało się wyszarpać trochę kasy, tyle że wystarczyło na to,
żebym się przekwalifikowała, ale to wymagało podania go do sądu. Mimo że nie
przedstawiłamnawetpołowyzarzutówprzeciwkoniemu,niewybaczyłmitego.To
tyle gwoli wyjaśnienia. Możesz to zaakceptować albo nie. Uważam, że jestem
w stanie Harry’emu pomóc. To, jak zareagował dzisiaj na Maisie, dobrze rokuje.
Pływanie z delfinami na pewno pomoże mu bardziej się otworzyć, ale wszystko
zależy od ciebie. Nie będę was do niczego zmuszać. Jak chcesz, możesz rano go
zabrać.Proszęciętylko,żebyśzachowałdyskrecję.Mogęnatoliczyć?
–Oczywiście.
Oczywiście.Wróciłowspomnieniekoleżankizestudiów,roześmianejdziewczyny,
zktórąćwiczenialaboratoryjnebyłyprawdziwąprzyjemnością.Bywałazadumana,
aleniktniedomyślałsię,cojągnębi.
CathyjestterazKate,pomyślał.Sprawiawrażenieinnej,alewśrodkunapewno
sięniezmieniła.
MajejpozwolićleczyćHarry’ego?PojejwyjaśnieniachorazreakcjiHarry’egona
wydarzeniategodnia,odpowiedźbyłajedna.
–PokażęcikartęToby’ego–powiedziała.
–Toby…
–JesteśprawnymopiekunemHarry’ego.Widziałam,jakzareagowałeśnaśmierć
Toby’ego i wcale ci się nie dziwię. Muszę dla mojego spokoju pokazać ci, że
zrobiliśmywszystko,conależało.
–Toniemojasprawa.Niemapotrzeby…
–Jest.MamzgodęAmy.Sątujejmamaisiostra.Pomogąjejprzewieźćciałodo
Sydney.Amynadaljestwszoku,alenaplażybyłanatyleprzytomna,żezauważyła
twoje przerażenie. Wyjaśniłam, że jesteś lekarzem, na co ona… powiedziała, że
mamzrobićwszystko,żebycięprzekonaćdopozostaniatutaj.–Wyjęłazkoperty
plikkartekorazzdjęćrentgenowskich.
Przejrzałjezuwagą.Onicniemusiałpytać,bofaktymówiłysamezasiebie.Jako
onkolog często miał do czynienia z guzami mózgu. Już na podstawie pierwszego
zdjęcia,zrobionegoprzedoperacją,zrozumiał,żekoniecbyłnieuchronny.Operacji
i chemioterapii poddano chłopca w akcie desperacji, by przedłużyć dziecku życie,
alenienadługo.Reanimacjategodnianaplażybyłabypozbawionasensuiokrutna.
ŚmierćToby’egowzatocedelfinówgraniczyłazcudem.
Na końcu natknął się na list od onkologa, swojego znajomego, który zalecał
zabrać malca do domu i otoczyć miłością. Serce mu się ścisnęło. A już miał
interweniować.Gdybyzjawiłsięnaplażyminutywcześniej…
–Niepozwoliłabymcisięwtrącać.Jestemtuszefeminiepodejmujępochopnych
decyzji.Robięto,conajlepszedlakażdegozklientów.TakżedlaHarry’ego.
–Niewątpię.
–Iobiecuję,żeMaisiewięcejcięnienaciągnie.–Napięcieprysło.
–Jestpiekielniebystra–odparł,oddająckopertę.Nawetsięuśmiechnął.
– Znalazłam ją, jak była szczeniakiem. Ktoś wyrzucił ją z auta. Nie była już
słodkimszczeniaczkiem,więcsięjejpozbył.Byłabrudnaizagłodzona.Dopieroco
objęłam ten ośrodek, a ponieważ znajduje się na terenie rezerwatu, nie wolno tu
trzymać psów. Musiałam negocjować z władzami. Na szczęście zależało im na
moichkwalifikacjach,więcjakośobeszlitenzakaz.Terazjestulubienicąwszystkich
bezwyjątku.Czasamiodnoszęwrażenie,żejestemtucałkiemzbędna,botoMaisie
jestuzdrowicielką.
–Przyokazjiwrabiarodziców.
–Zorientowałasię,żedziękitemudzieciakisięśmieją.Tochybawielkidar?
–Bezcenny.
Rozpromieniłasię.Konieczwierzeń.
–Otóżto.Zostaniecie?
–Hm…Tak.
– Super. – Wskazała drugą kopertę. – Wobec tego zajmijmy się teraz tym.
Formularzami i kwestionariuszami. Muszę dowiedzieć się wszystkiego o Harrym
iotobie.
–Dlaczegoomnie?
–Jesteśjegoprawnymopiekunem?
–Tak.
–Powyjeździestądbędziemieszkałztobą?
Zawahałsię.Totrudnepytanie.Samjesobiezadawał.
Był zdeklarowanym kawalerem, a na dodatek zapracowanym onkologiem. Miał
kobietę, ale nie był to wiążący układ, mimo że odpowiadał obojgu. Oboje byli
ambitni i nie chcieli mieć związanych rąk. Zajmowali dwa osobne mieszkania
wluksusowymapartamentowcu.Annaliseżyłaposwojemu,onposwojemu.
GdzietumiejscedlaHarry’ego?
–Jack…–Jejgłoswyrwałgozzadumy.
– Nie wiem. Gdyby udało ci się go wyleczyć, może mógłby mieszkać z ciotką
Helen.Onamawielkieserce.Mapiątkędzieci,achciałabymiećichjeszczewięcej.
–Comasznamyśli,mówiącowyleczeniu?
–Onjestwycofany.
–Niektóredziecipoprostutakiesą.Jakibyłprzedśmierciąrodziców?
–Spokojny.
–Kochaszgo?
–Jestmoimsiostrzeńcem.
–Toniekoniecznieznaczy,żegokochasz.
– Kochałem moją siostrę – odparł raczej bez sensu. – Harry jest do niej bardzo
podobny.
–Spokojny.
–Możeniespokojny,aleuważny.Mojasiostradostrzegaławszystko.Harryteż…
dawniej.
–Alenieteraz.
–Niemówi.
–Zpisma,którenamprzysłano,wynika,żemieszkałzciotką.
– To bardzo porządna rodzina. – Dlaczego nagle poczuł się przyszpilony niczym
motyl?–Majądużydom,kochajądzieci.Harrypowinienczućsięunichdobrze.
–Aletakniejest.
–On…znika.Kurczysię.Niewiem,jaktookreślić.
–Atybyśchciał,żebystałsięotwartyienergiczny,takżebypasowałdorodziny
z piątką dzieci. Tak liczna gromadka rządzi się swoimi prawami, ma własną,
głęboko zakorzenioną hierarchię. Nie ma w niej miejsca dla nieszczęśliwego
siedmiolatka.
–Przestaniebyćnieszczęśliwy.Gdybyudałomisięprzełamaćjegomilczenie…
–Straciłrodziców–przypomniałamu.–Tarananigdysięniezabliźni.
Nietochciałusłyszeć,mimotoczuł,żetoprawda.Harrynigdynieznajdziesobie
miejscawgromadceHelen.Więcconależyzrobić?
–Maszżonęalbopartnerkę?
–Hm…tak,przyjaciółkę.–Raczejniepartnerkę.Zamałoichłączyło.
–Lubidzieci?
–Nie.Niemamzamiaruobarczaćjej…
–Wcaletegoniesugeruję.Rzeczwtym,żedziecitociężkapraca.Podjęciesię
opiekinadsiedmioletnimchłopcemtopoważnykrok.Jeżelityi…
– Annalise – rzucił poirytowanym tonem, ale nie mógł się pohamować. Czuł się
przypieranydomuru.
–Ładneimię.Jeżeliplanujeciemiećwłasnedzieci,sprawamożeskomplikowaćsię
jeszczebardziej.
–Nierozmawiamyomnie.
–Oczywiście,żeotobie.OdciebiezależycałaprzyszłośćHarry’ego.
Nietochciałusłyszeć.
–Posłuchaj,możenajpierwzobaczmy,coprzyniesienamjutro?
–Jesteśzdecydowany,żejutroniewyjedziecie?
–Tak.
–Alejeszczeniewiesz,cozrobiszpotem?Jesteśgotowyzastąpićmuojca?
–Będęjegoprawnymopiekunem.
–Toniewystarczy.Harrypotrzebujedużowięcejitytowiesz.JeżeliAnnalisenie
jestzainteresowana,będzieszjegomamąitatąwjednym.
–Możeszprzestać?!–Tennieoczekiwanywybuchgozaskoczył.–Zczasemtosię
wyjaśni.
–CzyHarrywie,gdziejestjegomiejsce?
–Ococichodzi?
– Najpierw był w szpitalu, potem mieszkał u ciotki Helen z piątką jej dzieci,
a teraz wsadziłeś go do samochodu i przywiozłeś tutaj. Czy on wie, gdzie będzie
mieszkał?Jakbędziewyglądałajegoprzyszłość?
–Cocię…
– Co mnie to obchodzi? Bardzo. Dzieci przyjeżdżają tutaj nie tylko po to, żeby
bawić się z delfinami. Delfiny to tylko tło. Pomagają dzieciom się zrelaksować,
żebyśmy mogli im pomóc radzić sobie z problemami. Mamy spore sukcesy
terapeutyczne, bo nasze środowisko jest mniej zagrażające od normalnych
placówekmedycznych.NadodatekdelfinyiMaisiepotrafiąusuwaćbariery,jakimi
otaczają się cierpiące dzieci. Jestem pewna, że jutro uda się nam przekonać
Harry’ego,żebyruszałnogamichętniejniżprzezcałyczasodwypadku.Cowięcej,
będzie bardziej skłonny do rozmowy. Ale najważniejsze dla niego jest poczucie
bezpieczeństwa,atozależyodciebie.
Położyłakwestionariuszenastole.
– One nie dotyczą wyłącznie ciebie, a was obu. Jako zespołu terapeutycznego.
Rodziny. Musisz to sobie poukładać, żeby dostarczyć mu koniecznych zapewnień,
jakjużsięotrząśnieizaczniezadawaćpytania.Byłobylepiej,gdybyśjużterazbył
na to przygotowany, ale najpierw musisz zaakceptować sytuację. Jak chcesz,
możemycizałatwićdelfinapomocnika.Alenajpierwwypełnijtepapiery.Przyjdępo
niejutrorano.
Jużmiałaodejść,alesięzawahała.
– Jack, dziękuję, że zachowasz dla siebie moją poprzednią tożsamość –
powiedziała cicho. – To dla mnie bardzo ważne. Dziękuję też, że zechciałeś
powierzyćHarry’egomojejopiece.Pomogęmu,obiecuję.
–Wiem–wyrwałomusię.Aleczuł,żetoprawda.Przeszedłodskrajnegobraku
zaufaniadogłębokiejwiary.
Dlaczego? Bo opowiedziała przekonującą historię? Bo znali się na studiach? Bo
zmuszagodostawieniaczołaproblemowi,któryodsiebieodsuwa?
Możetocoścałkieminnego?Możedlatego,żestoiterazwblaskuksiężyca,boso,
wdżinsach,lekkiejkurteczceiwyglądanaczternaścielat.Możezpowodupiegów?
Albouśmiechu.Uśmiechniętaczekała,bysięzniąpożegnał.
–Możejeszczekieliszekwina?
Spojrzała na niego tak jak dawniej w laboratorium, kiedy się wygłupiał, a czas
naglił.Naglemusięprzypomniało,jakbardzochciałsięzniąumówićijakbyłomu
przykro,gdyignorowałajegozaloty.
Onajednakniezajmowałasięprzeszłością.Żyładniemdzisiejszym.Myślałatylko
oHarrym.
– Ja tu pracuję – powiedziała z lekkim wyrzutem – a ty jesteś moim klientem.
Możechodzęboso,alejestemprofesjonalistką.Kieliszekwinabyłmipotrzebnydo
wyłamania się z tego profesjonalizmu, żeby zdobyć twoje zaufanie. Poza tym… –
Lekkosięuśmiechnęła.–Annalisebyłabyniezadowolona.Dobranoc,Jack.
Zniknęławmroku,aonzostałzplikiempapierówdowypełnienia.Orazmilionem
pytań.
WdomkuspałHarrywtulonywogromnegopsazeskłonnościądoniewybrednych
żartów.Harrymasiedemlatijestzdanytylkonaniego,Jacka.
W szpitalu Sydney Central Annalise czeka na telefon. Ale był piątek. W piątki
zazwyczaj udawali się do „Silence”, ekskluzywnego klubu z dobrym jazzem
i wyśmienitymi winami, dzięki którym medycy nareszcie mogli się zrelaksować po
trudnym tygodniu. Oraz uszczuplić swoje konta. Annalise też tam jest, pomyślał,
i dobrze się bawi nawet bez niego. Jak zwykle piękna, wysoka, szczupła, ubrana
prosto, ale z nienaganną elegancją. Śmieje się, błyszczy, jest w centrum uwagi.
Jeżelizadzwonidoniej,wyjdzienabalkonipatrzącnaświatłaportowe,zapyta,co
u niego słychać. Potem wróci do swojego świata. Jak mógłby zabrać tam
Harry’ego?
Znalazłsiętutaj,byprzygotowaćchłopcadopowrotunałonorodzinyHelen.Taką
przynajmniejmiałnadzieję,aleteraztenplanokazałsię…niedoskonały?
Dlaczego? Bo uświadomiła mu to pewna skrzywdzona przez los lekarka?
IdlaczegojejpiegiprzesłaniająmuurodęAnnalise?
Bojestzmęczony.Orazwszoku.PrzypomniałamusiędawnaCathyito,jaksię
zmieniła po ślubie. Zamknęła się w sobie. Każdy to widział, ale nikt nie próbował
dociec, dlaczego. Byli bardzo młodzi i skoncentrowani na egzaminach. Nikomu
nawetnieprzyszłodogłowy,żektóreśznichjestofiarąprzemocy.
Jednakon,któryuważałsięzajejprzyjaciela,nigdyniezapytał,jakijesttenjej
mąż.Możenawetmiałjejtrochęzazłe,żewybrałainnego.Młodocianazazdrość?
Bzdura.
Za późno na wyrzuty sumienia, pomyślał. Jak powiedziała sama Cathy… Kate,
wracamy do relacji czysto profesjonalnej. Przyjechałem tu wyleczyć Harry’ego.
Wyleczyć?
Katemuuzmysłowiła,żepodwarstwąrozpaczyismutkuHarryjesttakisamjak
przedtem. Zmusiła go do pogodzenia się z myślą, że Harry zawsze będzie
dzieckiem spokojnym i nieśmiałym, i nigdy nie znajdzie swojego miejsca wśród
dzieciHelen.Corobić?
Beth. Beth też była cicha i nieśmiała. Jego mała ukochana siostrzyczka. Na
pewnochciałaby,żebyzaopiekowałsięjejsynkiem.Tooczywiste.Alejak?
Wróciłmyślamidoekskluzywnegoklubu,gdziewtejchwilichciałbysięznaleźć.
Popatrzyłnamorze.
Tu i ówdzie nad połyskującą blaskiem księżyca taflę wody wyskakiwały delfiny.
Nic dziwnego, że ludziom delfiny kojarzą się z magią. W tej scenerii można by
uznać,żetoprawda.
Nonsens.Musimyślećpraktycznie.Rzeczwtym,żewłasnyproblemgoprzerósł.
Osiągnąłtakierozmiary,żekoniecznaokazałasięszczyptamagii.Kateznalazłatu
spokój,pomyślał.Noweżycieirozwiązanie.Może…?
A może nie. To miejsce to jedynie tymczasowe schronienie. Tam czeka
rzeczywistość. Zabierze stąd Harry’ego i postara się zorganizować sobie
przyszłość.TakjakKate.
Dlaczegociągleoniejmyśli?Mainneproblemy,byćmożeważniejsze.Sięgnąłpo
drugiepiwo,alezamiastjewypić,zapatrzyłsięnamorze,podświadomieczekając
na kolejnego delfina. Nie pojawił się. Na tę noc koniec magii. Pora spać, by się
przygotowaćnato,coprzyniesiejutro.
Poraprzestaćrozmyślaćokobiecie,którazmieniłaswojeimięzCathynaKate.
Wróciładoswojegodomku.Miałazasobąkoszmarnydzień.Byłaprzygotowana
naśmierćToby’ego…Nie,naśmierćdzieckaniemożnasięprzygotować.Przeżyła
togłęboko,alenadodatek,gdyzmagałasięzemocjami,zjawiłsięJackKincaid.
Jack, jej bohater, dowcipny, sympatyczny. Podczas studiów miała go za
najlepszegoprzyjaciela,apoślubiemusiałasięztejprzyjaźniwycofać.Źle,żebyła
do tego zmuszona, ale zazdrość Simona objęła również jej studia. Musiała
zrezygnowaćzprzyjaciół.
Powinna była odejść dużo wcześniej. Tydzień po ślubie, podczas podróży
poślubnej, Simon odszedł od stołu, by do kogoś zadzwonić, mężczyzna siedzący
obok zaczął z nią rozmawiać. Tak, podrywał ją, a ona była sama. Poczuła się
zagubiona.
Wróciwszy, Simon potraktował ją lodowato. Zgasił tego faceta, a przez resztę
wieczoru oraz następnego dnia czuła się „ukarana”. Dostała nauczkę: „Jeżeli
chcesz, żebym cię kochał, to zapamiętaj sobie, że jesteś moja i tylko moja. Ja tu
rządzę”.
Należałoodejść.Nie,uciekać.Alerodzicomsercebypękło,pozatymSimonbył
słodki, prawda? Jak Simon będzie zadowolony, to i ona będzie zadowolona.
Wystarczy,żebędziegrzeczna.Ileczasuupłynęło,bymiałnadniąpełnięwładzy?
Ileczasuupłynęło,nimprzejrzałanaoczyipojęła,żestałasięofiarą?
Sprawiłtohisterycznytelefonodmatki:
–Zabrałwszystko!
Poszła na policję. Nie tylko z dowodami oszustwa, ale też z silnym
postanowieniem. Potem miesiące spędzone w schronisku dla kobiet. Pomoc
wspaniałychdziewczynprowadzącychtakieplacówkiizestronypolicji,bookazało
się, że nie tylko jego najbliżsi są na liście oszukanych. W rezultacie zmiana
nazwiskaiprzeprowadzkadoNowejZelandii.Noweżycie.Nawetpewienspokój,
mimożenadalbrakowałojejpewnościsiebie.
Nagle zjawia się Jack, budząc wspomnienia czasów, kiedy jeszcze była Cathy,
kiedy życie było pełne radości. Jack… Na studiach bardzo się jej podobał, ale już
wtedy była przeznaczona Simonowi. Mogła tylko przyglądać się z boku i mu
dokuczać,widząckolejnejegodziewczyny.DlaJackażyciebyłojednądługągrą,ale
nastudiachtagrasięsprawdzała.Mimotozawszenapierwszymmiejscustawiał
potrzebypacjenta,ajegośmiechwywoływałuśmiechnaichwargach.
Stracił siostrę i jego uśmiech przygasł. Ale w tle jest Annalise. Boryka się
zpotrzebamisiostrzeńca,alesobieporadzi,jakośtosobieułoży.
CzypodejmiesięwychowywaniaHarry’ego?
To nie jej problem. Zrobi dla Harry’ego co w jej mocy, a potem ich pożegna.
Czegouczonojąnastudiach?Nieoceniaj.Akceptujludzitakimi,jacysą,rób,codo
ciebienależy,alekonieckońcówdecyzjanależydonich.
Nieprzejmowaćsię?Niemożliwe.
Szkoda, że nie ma tu Maisie. Może powinna sprawić sobie drugiego psa, skoro
Maisie dzieli swą lojalność między dzieci, z którymi się bawi. Ale szczeniak też
staniesięulubieńcemdzieciaków,aonatakżepotrzebujepocieszyciela.
–Mięczak–powiedziałanagłos.
Wróciło wspomnienie pierwszych tygodni spędzonych w schronisku dla kobiet.
Leżąc w łóżku, układała mantrę. „Nikogo nie potrzebuję. Znam swoją wartość
imogężyćsama”.Powtarzałatosobieprzezlata,ażwkońcuwtouwierzyła.No,
prawie.
Teraz przydałaby się jej Maisie. I może to głupie, ale w tej chwili nie może też
przestaćmyślećoJacku.
ROZDZIAŁCZWARTY
Obudził go rytmiczny łomot w drzwi. Otworzywszy jedno oko, ujrzał Maisie
siedzącąpoddrzwiamiienergiczniemachającąogonem.Ewidentniechciaławyjść.
TużobokstałzafrasowanyHarry.
Powinien wstać z łóżka, by ją wypuścić, ale po krótkim namyśle zmienił zdanie.
Zamknął oczy. Poprzedniego dnia Harry pod wpływem emocji otworzył się
dwukrotnie,aleotonadarzyłasiękolejnasytuacja,wktórejmilczeniemożesięnie
sprawdzić. Leżał, słuchając coraz bardziej natarczywego łomotu. Brak
zdecydowaniaHarry’egoniemalwibrowałwcałymdomku.
Wkońcuchłopiecsięprzełamał.Jackleżałbezruchu,ażwpewnejchwilipoczuł
dłońHarry’egonaramieniu.
–WujkuJack…–Wielkiprzełom.
– Mów mi Jack – mruknął, nie podnosząc powiek. Już wcześniej przyszło mu do
głowy, że „wujek” stanowi dodatkową barierę. „Harry, zrób, o co prosi ciocia
Helen.Harry,idźsiępobawićzkuzynkąAlice”.Całkiemniepotrzebnabariera.
– Jack… – wyszeptał Harry, więc otworzył oczy. Powoli, jakby to, że Harry
odezwałsiędoniegopoimieniu,niebyłożadnymwstrząsającymwydarzeniem.
–Dzieńdobry.Słoneczkojużwstało?
–Wszyscywstali–odparłcichoHarry.–Isąnaplaży.Maisiechcewyjść.Mamją
wypuścić?
–Katejestnaplaży?
–Tak.
– To ją wypuść, ale zostaw drzwi otwarte, żebyśmy ją widzieli. Po śniadaniu
pójdziemynaplażę,żebyzapytaćKate,czyjejpotrzebuje.Jaknie,przyprowadzimy
jątuzpowrotem.
Genialne. Kate wiedziała, co robi, zostawiając psa z nimi na noc. Pozostawiony
wspokojuHarryzostałbywłóżkuibardzotrudnobyłobywywabićgonaplażę.Tak
jakpoprzedniegodniauczyniłatoMaisie.
Jeszcze w Sydney myślał o tym ośrodku nieprzychylnie. Terapia alternatywna
o podejrzanej reputacji. Jednak teraz nie miał jej nic do zarzucenia. Nie była
„alternatywna”,awręczskuteczna.
O dziwo, Harry zaczął jeść. Niedużo, ale wystarczająco. Nie trzeba było go
namawiaćnakolejnekęsy.Najwyraźniejwykombinował,ilejedzeniazadowoliJacka
izjadałtobłyskawicznie.Pies.Plaża.Gotowe.
Mieli wstawać od śniadania, gdy przyszła Kate ze sporym zawiniątkiem pod
pachą, a za nią w podskokach Maisie. W gumowym kombinezonie i gumowych
sandałkachwniczymnieprzypominałalekarza.
– Pomyślałam sobie, że na pewno będziecie chcieli popływać. – Kombinezony to
najbrzydszystrójpodsłońcem,aleonawręczyłajeimuroczystymgestem.–Dzięki
nimniemusiciesmarowaćsięfiltrem.
– Są tutaj parzące meduzy? – wyrwało się Jackowi. Wcale nie chciał chłopca
straszyć.
– Nie – odparła Kate z uśmiechem. – W nich wszyscy jesteśmy równi. Jak
w szkole. – Dostrzegłszy nietęgą minę chłopca, zwróciła się tylko do niego. To on
jestjejklientem,aJackjedynieobserwatorem.–Trochępóźniejchciałabym,żebyś
lepiejpoznałmojedelfiny,aonenielubiąkremówprzeciwsłonecznych.Codziennie
wbaseniekąpiesiędużodzieci,więcgdybywszystkiebyłyposmarowane,filtrby
sięprzykleiłdodelfinów.Izrobiłybysiębiałe.Możenawetdostałybypiegówtakjak
ja.Wkładamyniebieskiekombinezony,żebydelfinyniedostałypiegów.
Harry sprawiał wrażenie zakłopotanego, ale po chwili coś w nim pękło.
Uśmiechnąłsięblado.
–Plecieszgłupoty.
– Święta prawda. Ale poważnie, filtr naprawdę szkodzi delfinom. Harry, przed
tobą muszę się zająć dwiema dziewczynkami. Tam dalej Dianne i Ross, nasze
terapeutki, grają z dziećmi w piłkę. Możesz do nich dołączyć, możesz z wujkiem
budowaćzamkizpiaskualborobić,cochcesz.
–OnmanaimięJack–szepnąłHarrytakcicho,żeJackledwietousłyszał.–On
chce,żebyśmydoniegomówiliJack.
–Rozumiem.–WkońcuuśmiechnęłasiędoJacka.–Okej,JackiHarry,wkładajcie
kombinezonyidobrzesiębawcie.I,Jack,niedajsięznowunabraćMaisie.
– Nikt tu nikogo nie nabiera – odparł. Co chciał przez to powiedzieć? Nie miał
zielonegopojęcia.Wiedziałjedynie,żemabudowaćzamkizpiasku.
Na plaży Harry znowu zapadł się w siebie. Ale Jack przyjął to ze spokojem, bo
Maisiepanowałanadsytuacją.Posiedziałachwilęobokchłopca,bysięzniąoswoił,
po czym zaczęła kopać, sypiąc piaskiem na wszystkie strony. Kilka minut później
usiadłaiwbiławzrokwHarry’ego.Harryjejsięprzyglądał.
Wróciła do kopania, znowu przysiadła i znowu na niego popatrzyła. Harry ani
drgnął.
Ponowniezaczęłakopać,zerkającnaniego.Harryniewytrzymał.Jacknawetnie
zdawał sobie sprawy, że wstrzymuje oddech. Oderwawszy wzrok od tej scenki,
ujrzał jedną z terapeutek, która dyskretnie uniosła w ich kierunku dłoń
zuniesionymkciukiem.
Jak one nauczyły psa takich zachowań? Nie wiadomo, ale chwała im za to.
Rozluźniony rozejrzał się po okolicy. Teren do zabaw dzieliła spora odległość od
basenuzdelfinami,gdzieterazznajdowałasięKate,paradorosłychorazdziecko.
Terapia?Takaodległośćbyłagwarancjąprywatności.
Na placu zabaw terapeutki zwijały się jak w ukropie. W takich samych
niebieskich kombinezonach Dianne, po czterdziestce, i młodziutka Ross sprawiały
wrażenie równolatek. Rozmawiały z dziećmi i rodzicami, dyskretnie zachęcając
małychpacjentówdozabawy,alenierobiłynicnasiłę.Możnabyodnieśćwrażenie,
żetakazabawatocośnajbardziejnaturalnegopodsłońcem.
Harry’ego zostawiły w spokoju, pozwalając mu kopać. Dwoje innych dzieci też
trzymało się na uboczu i nikomu to nie przeszkadzało. Kilka razy piłka
„przypadkiem” poleciała w ich stronę. Terapeutki rzuciły się po nią, dziękując
dzieciom,jakbytooneimjąpodały.
Żadnejpresji.
Jackprzyglądałsięrodzicomidzieciom.Częśćznichbyłaupośledzonafizycznie,
słaba, część najwyraźniej okaleczona emocjonalnie, bo zewnętrznych oznak
chorobyniedostrzegał.Dzieciwpotrzebie.
Porazpierwszyodczasutelefonu,kiedydowiedziałsięośmiercisiostry,poczuł
wewnętrznyspokój.Helenmiałarację.ToidealnemiejscedlaHarry’ego.Mógłsię
zrelaksować,boktoinnysięzaniegomartwi.
HarrykopietuneldoChin.Terapeutkizchmarądzieciuganiająsięzapiłką.
W pewnej chwili usłyszał krzyk. Gdy się obejrzał, zobaczył kobietę, która
ztrudempodtrzymujekilkunastoletniądziewczynkę.Nieskoordynowaneruchyciała
dziewczynkiwskazywały,żetoatakdrgawek.
–Jack…
Niesamowite. Nie dość, że Harry zorientował się, że coś się dzieje, to jeszcze
oczekiwał, że Jack coś z tym zrobi. Kate była w wodzie, terapeutki z dziećmi
odbiegłydaleko.Jakolekarzrzeczywiściepowiniensiętymzająć.
Kobieta i dziewczynka znajdowały się kilka metrów dalej, więc moment później
przykląkłprzynich,byprzedewszystkimsprawdzićdrogioddechowedziecka.
Przed oczami miał bezwładne ciałko Toby’ego. Znowu guz mózgu? Ile takich
przypadkówznajdujesiępodopiekąKate?
– W porządku… – wykrztusiła kobieta. – Susie ma padaczkę. Nie chce brać…
Myślałam,żewzięła…Onaniechce,żebyktośjąwidział…
–Jestemlekarzem.Pomogę.
Wswojejpraktyceczęstomiałdoczynieniazciężkochoryminastolatkami,więc
rozumiał,coczują.Czasamiskutkiubocznechorobywydająimsięokropniejszeniż
sama choroba. Utrata włosów, hospitalizacja, wymuszone rozstanie z grupą
rówieśniczą, bycie postrzeganym jako odmieniec. Dla nastolatka to gorsze niż
śmierć.
–Niechpanirozłożykoc–poprosiłkobietę.Zdumiałsię,gdyHarryrzuciłsiędo
pomocy.
Dziewczyna miała chrapliwy oddech, zdawała się nieświadoma otoczenia. Jeżeli
rzeczywiście była epileptyczką, do ustania drgawek należało zapewnić jej spokój.
Ułożyłjąnakocu,poczymspojrzałnazegarek.Drgawkizawszewydająsiętrwać
w nieskończoność. Jeżeli nie ustają po pięciu minutach, nie ma powodu do
niepokoju,aleobserwującnapadpadaczkowy,nieczujesięupływuczasu.
– Mąż poszedł zadzwonić do pracy – wyjąkała kobieta. – Pracuje w policji. Oni
ciągle do niego dzwonią, mimo że miał być tutaj, żeby mi pomagać, a ja czuję się
bezradna.Nigdyniewiem,corobićwtakiejsytuacji.Onlepiejsobieztymradzi.
Wezwaćkogoś?MożeKate?
Ale Jack miał to przećwiczone, bo jego siostra była epileptyczką. Rodzice źle
reagowali na napady, więc Jack wcześnie nauczył się sobie z nimi radzić, a studia
dodatkowo poszerzyły tę wiedzę. Beth bardziej niż samych napadów bała się ich
świadków.Tosamoczułatadziewczynka.Wtejchwilizasłaniałjąsobą,więcchyba
niktnicniezauważył.
–Zaopiekujęsięnią–pocieszyłmatkę.–Niemaproblemu.Harry,pomożeszmi
ustawićkoszeplażowetak,żebyśmymielitrochęcienia?
Niepotrzebowalicienia,aleHarrybardzochciałsięprzydać.Ustawilidwakosze
tak,żezplażyniktichniewidział.Jackprzysiadłprzydziewczynce,bysprawdzić,
jakoddycha,jakiematętno.PrzyciągnąłHarry’egobliżej.
–Toniejesttakieprzerażające,jaksięwydaje–zapewniłgo.Wmiaręjakmówił,
ciało Susie stopniowo się rozluźniało. Matka odgarnęła jej włosy z twarzy.
W pewnej chwili dziewczynka otworzyła oczy. – Jestem doktor Jack – przedstawił
sięprzekonany,żetojeszczedoniejniedociera,alechciałpodnieśćjąnaduchu.–
Niktnaciebieniepatrzy.
–Cojejsięstało?–zapytałHarry.
– To się nazywa padaczka. Dużo ludzi na nią choruje – mówił spokojnym tonem,
świadomy, że jego obecność pomaga matce. – Zauważyłeś, jak czasem
w telewizorze obraz zaczyna migać i na ekranie pojawiają się paski? Tylko na
chwilę,apotemwracanormalnyobraz.
–Tak.
– No właśnie, na tym polega ta choroba. Jakby mózg Susie nagle odebrał
niewłaściwe sygnały. Popatrz, Susie już powoli wraca do siebie. – Zwrócił się do
niej.–Spokojnie.Totylkochwilowaczkawka,którejniktniezauważył.
– Dz…dziękuję – wyszeptała matka bliska płaczu. Jack rzucił jej ostrzegawcze
spojrzenie.WtejchwilijejemocjetylkobySusiezaszkodziły.
Spoglądał na skuloną dziewczynkę u progu kobiecości. Pod obcisłym
kombinezonem dostrzegł zarys piersi. Włosy miała ściągnięte błyszczącą frotką.
Ioilesięniemylił,dostrzegłcieńmakijażupodbiałymfiltremprzeciwsłonecznym.
PrzypomniałamusięBethwtymwieku.Bolesnewspomnienie.
–Mojasiostrachorowałanapadaczkę–wyrwałomusiębezwiednie.–Miałana
imięBeth.
–T…tomojamama–dodałcichutkoHarry.
–Tak,twojamama.
–AleonanigdyniewyglądałajakSusie.
–Bobrałalekarstwa.Nigdyonichniezapominała.Zawszeprzyśniadaniubrała
leki,pamiętasz?
–Aleonabyłastara–odezwałasięSusie.–Gdybymbyłastara…
Bethstara?Nocóż,jaksięmadwanaścielat,tozapewnenawetdwudziestolatek
wydajesięstarcem.
– Beth cierpiała na padaczkę od urodzenia – uściślił. – Kłopoty się zaczęły, jak
stałasięnastolatkąiwbiłasobiedogłowy,żeodlekówutyje.
RysySusiestężały.Bingo,pomyślał,zerkającnajejmatkę.Wokresiedojrzewania
wyglądjestnajważniejszy.
–Próbowałaniebraćleków,cookazałosiękatastrofą.Miałanapadywszkole,na
oczachinnychdzieciaków,cojeszczebardziejpogorszyłosytuację.Wkońcujednak
uznała, że może zapanować nad swoją wagą, ćwicząc. A gdy zdobyła czarny pas
wkarate,jużniktjejniepodskoczył.Bethbyłafantastyczna.
–Cosięzniąstało?–Susiejużodzyskałaprzytomność.SpojrzałanaHarry’ego.–
To…jegomama?
– Tak, mama Harry’ego. Ona i jego tata zginęli w wypadku. Ale, Susie, to nie
miało żadnego związku z jej chorobą. Najechał na nich pijany kierowca. Beth
cieszyłasiężyciem.Poszłanastudia,poznałaprzemiłegochłopca,wyszłazaniego,
urodziłasynka.Nicniemogłojejpowstrzymać.
– Nie podoba mi się karate – wyznała Susie, a on uśmiechnął się w duchu.
TragediaHarry’ego,śmierćBethzeszłynadrugiplanwobecproblemówSusie.To
zrozumiałe.Wszystkienastolatkisątakiesame.
–Sąróżnedyscyplinysportu–zauważył.–Naprzykładpływanie.Lubiszpływać
zdelfinami?
–Lubię,ale…–Oblizaławargi.Ponapadziepotrzebowałapłynówiodpoczynku.–
Chciałamtańczyć…
–Alenietańczysz?Dlaczego?
– Miała atak w trakcie lekcji tańca – wtrąciła matka. – Dziewczynki… źle
zareagowały.
–Uch,dziewczynkiwtymwiekupotrafiąbyćokrutne–przyznał.–Bethteżsię
żaliła na koleżanki, ale się nie załamywała. Czy wiesz, że jedna osoba na
pięćdziesiątchorujenapadaczkę?Dwieosobynasto.Mogęsięzałożyć,żewśród
najsławniejszychtancereksąteżepileptyczki.
–Niemożliwe.
– Zakładamy się? Wiesz co? Jeżeli przegram, dam się wszystkim dzieciakom
zakopaćposzyjęwpiaskunacałągodzinę.Alejestemprzekonany,żemamrację.
Mamtulaptopaidrukarkę.Wieczoremposzperamwinternecie,aranodostaniesz
listętancerzyzepilepsją.
–Pansięwygłupia–szepnęła.
–Onzawszesięwygłupia.–Harrysięrozpromienił.Nareszciemógłsięzczymś
zgodzić.
– Ale mam nadzieję, że wam to nie przeszkadza. – Kate. Jak długo siedziała za
koszem, przysłuchując się? Odsunął kosz. Siedziała na piasku, z głową Maisie na
kolanach.–Jackjestcenionymlekarzem,aleczasamisięwygłupia–poinformowała
Susie,jakbyodpoczątkubrałaudziałwtejrozmowie.–Studiowaliśmyrazem,więc
znamgodobrze.
–Powiedział,żemogętańczyć.
–Niechcitoudowodni.
–Obiecałtozrobić.Mam…nadzieję.
–Nieważneczysięwygłupia,czynie,aleobietnicydotrzyma.–Uśmiechnęłasie
dodziewczynki.–Czujeszsięlepiej?
–Tak.
–Myślisz,żejeszczedzisiajdaszradępopływać?
–Tak,tak!
–Alenajpierwtrochęodpocznij,dobrze?
–Okej.
– Skąd wiedziałaś, co się dzieje? – zapytał, gdy Susie z matką powędrowały do
swojegodomku.
–Widziałam.Byłamblisko,aletybyłeśszybszy.Dzięki.
–Niemazaco.Ileschorzeńtuleczycie?
–Corazwięcej,odkądobjęłamtenośrodek.Niereklamujemyusługmedycznych,
ale już nie musimy odmawiać przyjmowania dzieci z guzami mózgu. Susie nie
wymagatradycyjnegoleczenia.Jejbrakuje…wiarywsiebie.–Uśmiechnęłasiędo
Harry’ego. – Harry, Jack czasami się wygłupia, ale wspaniale zajął się Susie.
Rozmawiałznią,używającnajwłaściwszychsłów.Jestemmuogromniewdzięczna.
Dlaczego się zaczerwienił? To zwyczajny komplement, nic więcej. Może to
sprawajejuśmiechu,któryniezmieniłsię,odkądzobaczyłjąporazpierwszylata
temu.
– Harry, chcesz teraz pójść do delfinów? – Gdy zwróciła się do chłopca, urok
prysł,aleniepragnienie,byoglądaćtenuśmiechczęściej.
Harrysięwahał,aledoakcjiwkroczyłaMaisie.Machającogonem,popatrywała
tonaniego,tonaKate.Niemogłapokazaćtegojaśniej.
Będziefajnie,chodźmysiępobawić!
Jakonejątegonauczyły?
Harry dotknął obroży, co pies odebrał jako zaproszenie i raźno podreptał za
Kate. Harry za nimi. W basenie dwa delfiny podrzucały piłkę. Słońce złociło
drgającą wodę, fale sięgały najwyżej do kolan, a ptaki biegały po mokrym piasku
wposzukiwaniupożywienia.Idylla.
–Jack,możesznamtowarzyszyć,aleniemusisz.–WzięłaHarry’egozarękę,aon
jej nie cofnął. Dziecko, które od śmierci rodziców praktycznie nikomu nie dawało
siędotknąć.–Możemybawićsięsami.
– Dołączę do was. – Z całego serca pragnął uczestniczyć w radości, jaką jego
siostrzeniec dzieli z tą kobietą. Radość? Przypomniały mu się jej zwierzenia,
cierpienie,jakiegodoświadczyła.Mimotopotrafiładawaćradość.
– Wobec tego musisz zapoznać się z regulaminem. Omówiłam go z Harrym, jak
sięzanamiwlokłeś.
–Wcalesięniewlokłem.
–Wlokłeśsię,prawda,Harry?–zapytałaześmiechem.–Alemogępowtórzyćte
zasady.Przedewszystkimżadnegodotykania.
Niebędziedotykania?Spodziewałsię,żewłaśnienatymtopolega.Pływaniena
delfinie?
– Delfiny nie lubią być dotykane, chyba że na ich warunkach. Te w basenie
urodziłysięnawolności,aznalazłysiętutaj,bobyłyrannealbozostałyosierocone,
więc same w oceanie by nie przeżyły. Ale to nie znaczy, że są udomowione.
Niektórebędąnastrącaćnosami.Hobblelubitorobić,aletoondecydujekiedy,nie
my.Zatolubiąsiębawić.Nawolnościsurfują.Wydajesię,żedelfinynawolności
wyskakujązwody,bosprawiaimtoprzyjemność.Niestety,tenbasenjestdotego
za mały, więc jest im nudno i dlatego to my musimy dostarczyć im rozrywki. –
Mówiącto,weszładowody,podjęłapływającąobokpiłkęizcałejsiłyjąrzuciła.
Piłka nie zdążyła nawet musnąć fali, bo gdy była najwyżej, z wody wyskoczyła
srebrzystarakieta,odbiłająnosem,podającdrugiejpodobnejrakiecie.Nakoniec
piłkawylądowałaprzedKate.
Harrystałobokniej.Zotwartąbuzią.
– To nasza ulubiona zabawa – wyjaśniła tonem od niechcenia. Harry’emu, jemu
czy delfinom? – Ale dla mnie bardzo męcząca. – Podniosła piłkę, cisnęła przed
siebie, po czym spektakl się powtórzył. – Boli mnie od tego ręka, bo wykonałam
ztysiąctakichrzutów.Nadzisiajmiwystarczy.
–Jaimrzucę–odezwałsięHarry.
–Trzebająrzucićbardzodaleko–powiedziałazmartwionymtonem,spoglądając
tam,gdziejedenzdelfinówwystawiłgłowę,jakbysprawdzając,czypiłkadoniego
wróci.
–Potrafię.
–Skorotakuważasz…–Cofnęłasięokrok,aleniepodałamupiłki,którakołysała
sięnawodziejakieśdwametryprzednim.Musiałdoniejpodejść.
Od trzech miesięcy nie wykazywał żadnej inicjatywy, jedynie wykonywał
polecenia.Zestoickąobojętnością,bezcieniaradości.TymrazemJackzauważył,
jakchłopiec,dotejporynieszczęśliwy,prostujeramiona.Niemalwtejsamejchwili
zwodywyskoczyłydwadelfiny.Rzucaj,nacoczekasz?–mówiłjęzykichciała.
Jackwstrzymałoddech,aKatemilczała,gdyHarryruszyłpopiłkę,poczymcisnął
jąjaknajdalejwstronędelfinów.JackiKateniemusielinicrobić,bowyręczałyich
delfiny.Zapewnebawiąsiętakrazporazzzablokowanymidzieciakami,pomyślał.
Za każdym razem delfiny odrzucały piłkę coraz dalej od chłopca, któremu woda
sięgałajużdopiersi,aleonbyłskoncentrowanytylkonapiłce.
Teraz piłka poszybowała nad jego głową, ale zanim ją pochwycił, drugi delfin
przerzuciłjąkoledze.
–Tomojapiłka!–wrzasnąłHarry,łapiącjązadrugimrazem.–Mamją,mam!–
Zwróciłkunimrozradowanątwarz.–Chciałymijązabrać,alejązłapałem!
–Uważaj,bowracają–ostrzegłagoKate.
Harrypodskoczył.
Skaczenachorejnodze,zauważyłJack.Wwypadkudoznaławieluzłamańinadal
go bolała, więc starał się jej nie obciążać. Nie trzeba było być fizjoterapeutą, by
wiedzieć,żeabyjąusprawnić,trzebajejużywać.
IwłaśnieHarrytorobił.Napewnosprawiałomutoból,alebyłzbytpochłonięty
zabawą.
–Własnymoczomniewierzę–szepnąłJackdoKate.
– To nasza specjalność. Żaden szpitalny fizjoterapeuta nie potrafi sprawić, że
dzieciakizapominająodolegliwościach.ZatokaDelfinówtomagicznemiejsce.
–Niewierzęwmagię–mruknął.Alechybamijałsięzprawdą,borzeczywiście
zakrawałotonaczary.
Widoksiostrzeńcazpiłkąorazbliskośćkobietywnietwarzowymkombinezonie,
sprawiły,żepoczułsięzagubiony.
– Ta noga nie powinna goić się aż tak długo – odezwał się zasadniczym tonem
lekarza. – Doznał poważnego złamania kości udowej, ale większość dzieci
z gwoździami śródszpikowymi niemal od razu zaczyna używać tej kończyny. Ale
namnieudałosięgodotegonamówić.
–Niewidziałpowodu,żebyjejużywać.Toboli,aonitakjestobolałypośmierci
rodziców.Poconarażaćsięnadodatkowyból?
Jackowi przypomniał się ostatni fizjoterapeuta Harry’ego, młody mężczyzna tuż
postudiach.Usiadłipowiedział:
–Harry,tysięniestarasz.Niemogęcipomóc,jeślitysięniestarasz.
Chłopcatakietłumaczenienieprzekonywało.Pocomasięstarać?Toboli,więc
niewarto.
Jednaktakobietatrafiławsedno,instynktowniewyczuła,dlaczegoHarrytaksię
zachowuje. Nasz los jest w jej rękach, pomyślał. Jest kompetentna i wie, co robi.
Obserwował, jak Harry podskakuje to na jednej nodze, to na drugiej, szalejąc
z delfinami. Czasami na jego twarzy pojawiał się grymas bólu, ale nie narzekał.
DelfinyiKatedokonywałycudu.Tolepszeniżjakakolwiekinterwencjamedyczna.
Dlanichobutomiejsceokazałosiębłogosławieństwem.
–Poranalunch–oznajmiłaKate.–Delfinymusząodpocząć.Harry,jakbędziesz
chciał,topopołudniuDiannepokażeciwbaseniekilkaćwiczeńnanogiinauczy,jak
korzystaćzdeski,żebydopłynąćdopiłki.Potemmożeszwrócićdodelfinów,żeby
się pochwalić nowymi umiejętnościami, a wcześniej możesz kopać doły z Maisie,
stawiaćzamkizpiasku,zdrzemnąćsięalbocokolwiekinnego.Aleterazporanahot
dogi.Idziesz?–Wyciągnęładoniegorękę.
Jack znowu wstrzymał oddech. Nie ma nic lepszego dla mięśni kończyn dolnych
odćwiczeńzdeskądopływania.WSydneyHarrykategorycznieodmówił,aletutaj
zgoda przyszła mu całkiem naturalnie. Jak Kate to robi? To nie tylko zasługa
delfinów,pomyślał.
– Lubię hot dogi – oświadczył Harry, po czym wziął Kate za rękę, zerkając na
morze.–Dozobaczenia,delfiny.
–Dozobaczenia,delfiny–powtórzyłjakechoJack,dodającwduchu:–Dziękuję
wam.
Oknajadalniwychodziłynazatokę,nawerandziewalałysięzabawki,azaholem
znajdowałasięobszernabawialniazestołembilardowym.
PrzyjednymzestolikówsiedziałaSusiezmamą,którapowitałaichuśmiechem.
NawetSusieposłałaimukradkowyuśmiechtypowydlanastolatki,którawolałaby
byćniewidzialna.Tenuśmiechzdawałsięmówić:Udawaj,żenicsięniewydarzyło.
Wybralistolikpodoknem.Harryzjadłcałegohotdoga.Jackposzedłdobufetupo
trzeciąporcjędlasiebie.Mimożenieuganiałsięzapiłką,byłgłodnyjakwilkoraz
wyczerpany.Zpowodunapięcia?
– Przyjmują tu dzieciaki, żeby postawić je na nogi – odezwał się krzepki
mężczyzna – ale nie ostrzegają, że rodzice muszą ćwiczyć nawet intensywniej niż
dzieci.
–Niećwiczyłemznim–odparłJack,alemężczyznakiwnąłgłowąwstronęstołu,
przy którym siedział może dwunastoletni chłopiec na wózku. Z dziewczynką po
chemioterapiidyskutował,którydelfinjestnajszybszy.
–Człowieksięmęczyodsamegopatrzenia.ŻebynaszSamzrobiłjedenkrok,my
robimy sześć. Przez cały czas człowiekowi serce się ściska. Wendy, ta
dziewczynka… ma nerwiaka z przerzutami. Już nic nie można dla niej zrobić. Ma
jedenaścielat.Wyobrażapansobie,coczująjejrodzice?Alewidziałem,jakdzisiaj
szalała w basenie z innymi dziećmi, jakby była zdrowym dzieckiem. A jej rodzice
nawet się śmiali. Dzięki Bogu, że znaleźliśmy ten ośrodek. Po jeszcze jednym hot
dogu?
Więc Jack zjadł kolejnego, a Harry zażyczył sobie drugiego. Potem udali się na
zaleconąprzezKatedrzemkę.Harrynieprotestował.Trzymasięzasad,pomyślał
Jack.Zasadydobrzerobiądzieckupotaktragicznychprzejściach.
Harryzasnął,aJacksurfowałpointerneciewposzukiwaniutancerekzepilepsją.
Zanosiłosię,żeniezostaniezakopanywpiasku.Potemsamsiępołożył.
Zapadłwpółsen.Kate.
JeszczeprzedupływemdobyprzestałoniejmyślećjakooCathyiotym,jakabyła
nastudiach.
Pięknadziewczyna.Ukrywasię.Musi.
Uczucie gniewu było mu obce. Jasne, czasami coś go zdenerwowało, ale do
śmierci Beth jego życie toczyło się po jego myśli. Miał wspaniałą pracę, dobrych
kumpli, urodziwą przyjaciółkę. Czuł, że los mu sprzyja. Potrafił to docenić.
Wszpitaluspotykałludzi,którymżyciesięzawaliło,aleniejemu.Niemiałpowodu
dogniewu.
Wraz ze śmiercią Beth załamał się. Jego idealny świat się zachwiał, ale i wtedy
nieczułzłości.Gniewbyłbylepszyiłatwiejszyniżobezwładniającapustka.
Nie opuściła go, gdy wrócił do pracy. Czuł, jakby w miejscu należnym Beth i jej
rodzinie otwarła się ogromna dziura. Teraz nagle po raz pierwszy poczuł, że
wzbierawnimgniew,itoniezpowodusiostrzeńca.Zpowodudziewczynyoimieniu
Cathy, która została wyrwana z życia, które tak kochała. Nawet nie musiała mu
opowiadać, jak trudno było uciec do Nowej Zelandii, utrzymać się w trakcie
studiów,odciąćodwszystkichznajomych.Widziałtowjejspojrzeniu,słyszałstale
obecnąnutęczujnościwjejśmiechu.
ToprzezSimona.Spoglądającnamorze,poczuł,żechciałbygospotkać.Chociaż
jedenraz.DlaKate.
Skąd mu się to wzięło? Kate jest terapeutką Harry’ego, a on jego prawnym
opiekunem. Dzielą ich nieprzekraczalne bariery. Dlaczego miałby je przekroczyć?
Chyba za długo przebywał na słońcu, więc pod wpływem chwili zadzwonił do
Annalise.
–Jack!–Zjejtonuorazodgłosówwtlewywnioskował,żejestzajęta.
Byłweekend,więcniepowinnabyćwszpitalu,aleczęstowidywanojątampoza
godzinamidyżurów.Takpostępująosobnikiambitne.
–Cosłychać?–zapytała.–Delfiny,chorągiewkimodlitewneiodczasudoczasu
świecowanieuszu?
Wcześniej mieli tak samo drwiące podejście do terapii alternatywnych.
Naśmiewali się z nich. Zabierał Harry’ego do delfinów, bo Helen go zmusiła. Nie
wierzyłwtakiebrednie.Jednakterazprzyszłomudogłowy,żeniewykluczone,że
byłwówczasgłupiouprzedzony.
–Todopieropoczątki,alemogłemsięmylić.
–Chybażartujesz?!Delfiniemantryuderzyłycidogłowy?
–Sprawiają,żeHarrysięuśmiecha.Wtejchwilinieoczekujęniczegowięcej.
–Hm,towspaniale.Jeżeliudasięimwywabićgoztejskorupynatyle,żebypo
powrociedodomumógłpodjąćprawdziwąterapię,tomożenawetbyłabymskłonna
uwierzyć w mantry. Kochanie, jesteś wspaniały. Masz coś jeszcze? Jestem
naprawdęzajęta.
– Rozumiem. – Zakończył połączenie z uczuciem niedosytu. Dlaczego? Przecież
tylko powtórzyła to, co kiedyś o tym myśleli oboje. A kiedy byli w pracy, takie
krótkie rzeczowe rozmowy nie były niczym nadzwyczajnym. Po chwili wahania
zadzwoniłdoHelen.JeżeliwrozmowiezAnnalisezabrakłomuemocji,nadrobiłato
ciociaHelen.
Rozpłakałasię,gdyopowiedziałjejodelfinach.
–Och,fantastycznie!Śmiałsię?Odzywał?Powtórzjeszczeraz,copowiedział.–
Domagałasięszczegółówtak,żepodkoniecrozmowypomyślał,żebyćmożeHarry
powinien wrócić do niej. Co z tego, że ma już pięcioro dzieci, ważne, że jego los
leżyjejnasercu.
Gorąco ją przekonywał, że sam zajmie się wychowywaniem Harry’ego. Mając
w pamięci spokój, w jakim płynęło życie Beth u boku misiowatego męża, czuł, że
wśródhałaśliwejgromadkiHelenniebędziemudobrze.Alecoonmożemudać?
Topytaniegoprzerastało.Krokpokroku,stary.
–RozpytałamteżznajomychoKate.
Ups,zapomniał,żejąotopoprosił.
–Jużniemusisz–rzuciłswobodnymtonem,jakbytobyłomałoważne.–Helen,
rozmawiałem z nią o jej tożsamości. Okazuje się, że uciekła od męża brutala.
Zmieniłanazwiskoichcezachowaćtowtajemnicy.
Momentciszy.
–Mogłeśmnieotympoinformować–powiedziałaHelenzwyrzutem.
–Wczorajjeszczeniewiedziałem.
– Kurczę, mam nadzieję, że jej nie zdemaskowałam. – W głosie Helen brzmiało
powątpiewanie.–Chybaniestetytak.Kiedyonawyszłazamąż?
–Latatemu.
– No właśnie. Stara sprawa. Ale rozumiem, że kobiety, które przeszły piekło
przemocy, nigdy tego nie zapominają. Nie sądzę, żeby ktoś, z kim wczoraj
rozmawiałam, był skłonny zgłębiać ten wątek. Większość z trudem ją sobie
przypominała, a już na pewno nikt nie znał jej męża. Na twoim miejscu nie
mówiłabymjej,żekogośoniąpytałam.Tojąmożeprzestraszyć.Askoropomaga
Harry’emu… Z egoistycznego punktu widzenia zależy mi, żeby skupiła się na
Harrym. Jack, chroń ich i dzwoń. Ucałuj ode mnie Harry’ego. – Rozłączyła się
wyraźniezadowolonazsiebie.
Onteżchciałbybyćzadowolony,aleniebył.Jegospokójzostałzburzony.
Powiedzieć Kate, że może ją zdemaskował? Przypomniał mu się jej uśmiech, to,
jak się śmiała z Harrym, jej radość na widok radości Harry’ego bawiącego się
zdelfinami.Jakjejpowie,zgasijejradość.
Alejeślijejnieostrzeże…
Uznał, że nie ma wyboru. Będzie tutaj jeszcze przez dwa tygodnie i może ją
ochraniać.
Ha!Odezwałsięwnimjaskiniowiec,neandertalczykzmaczugąbroniącyswojej
kobiety. Spoglądając na spokojne wody, zastanawiał się, skąd może przyjść
zagrożenie. Helen słusznie zauważyła, że małżeństwo Kate to zamierzchła
przeszłość. Jej mąż już dawno zajął się swoimi sprawami, więc jeżeli jej powie,
poczuciezagrożenianiepotrzebniezaburzyjejspokój.
Powiem jej przed samym wyjazdem, postanowił. Przestań się martwić. Skupmy
sięnaHarrym.
ROZDZIAŁPIĄTY
SkupmysięnaHarrym.
Fajnie,aleonskupiasięrównieżnaKate.Imczęściejjąwidywał,tymbardziejbył
oczarowany. Wcale nie była piękna. Niemal zawsze spotykał ją w bezkształtnym
kombinezonie,zmokrymiwłosami,bezmakijażu,zatozmaściącynkowąnanosie.
Wyglądałazupełnieinaczejniżjegoambitnekoleżanki.
Możenatympolegajejatrakcyjność?Nie,natym,żepotrafiwywołaćuśmiechna
twarzyHarry’ego,żekochaswojąpracę,żekierujecałąswojąuwagęnapacjenta.
Gdy Harry bawił się z delfinami, obserwował, jak Kate dyskretnie manipuluje tą
zabawą, zmuszając go do ruchów, których by nie wykonał na stałym gruncie. Na
pewnobyłotobolesne,aledziękidelfinomniezwracałnatouwagi.
W Sydney nawet nie próbował. Bolało i chciał do mamy. Był kupką nieszczęścia
iimbardziejzapadałsięwsobie,tymbardziejwiotczałymumięśnie,aletutaj,pod
troskliwym okiem Kate, rozciągał się bardziej, niż wydawało się to Jackowi
możliwe.
Kateniemogłabyćwszędzie,alepopołudniowesesjefizjoterapeutycznezinnymi
członkami jej zespołu okazały się równie skuteczne. Fizjoterapeuci w Sydney nie
mogli posłużyć się argumentem: „Jeżeli dopłyniesz z deską do drugiego końca
basenu,tojutrobędzieszmógłsięścigaćzHobble’em”.
–Niedammurady.
–Każemymudziesięćrazyopłynąćbasen,atyprzeztenczasbędzieszpłynąłna
drugi koniec. Jak on wygra, dostanie rybę, jeżeli ty wygrasz, będziesz mógł
nakarmićresztędelfinów,aonbędzietylkopatrzył,jakjegokumplesięobjadają.
Harry zachichotał, chwycił deskę i zaczął energicznie wymachiwać nogami.
Zpowoduzwiotczałychmięśni poruszałsięwolno,ale sięniepoddawał. Pracował
nogamiwytrwaledziękiprzynęcie,jakąstałysiędelfiny.
Personel okazał się fantastyczny, sukces programu rehabilitacji niezaprzeczalny,
ale za tym wszystkim stała Kate. Co rano ćwiczyli z delfinami, ale najbardziej
zdumiewałgoaspektpsychologiczny.
Za pierwszym razem, kiedy Harry „prześcignął” Hobble’a, Kate skakała
z radości. Miała pod ręką wiaderko z rybami. Harry roześmiał się, gdy Hobble
porwał rybę i odpłynął z nią w najdalszy koniec basenu, jakby miał wszystkim za
złe,żemusidzielićsięsmakołykiemztowarzyszami.
– Och, Harry, mama i tata byliby z ciebie dumni. – Kate przekazała Harry’emu
wiadrozrybami.
Hobbleskorzystałzmilczeniachłopca.Przewróciłwiadro,łapiącwyślizgującąsię
rybę.Jackmógłbyprzysiąc,żedelfinsięśmiał.Harryteżsięuśmiechnął,alemiał
niepewnąminę.Kateobudziławnimzłewspomnienia.
–Mojamamaitatanieżyją.
Jackwstrzymałoddech.Topierwszyraz,kiedyHarryonichmówi.
– Tak, zginęli w tym samym wypadku, z którego wyszedłeś z połamaną nogą. –
Kate sięgnęła po rybę. – Ale założę się, że i tak są z ciebie dumni. Mędrcy
powiadają, że kiedy rodzice odchodzą, ich część zostaje przy dzieciach. Na
przykładjakowiatr.Ciepływiatrmożebyćjakramionamamy.Albopromykisłońca.
Onesąjakuśmiechtwoichrodziców.Hobble,todlaSplasha–ostrzegłaHobble’a,
wysokounoszącrybę.–Jeżelisamchceszzjeśćwszystkieryby,musiszprześcignąć
Harry’ego,aonjestcorazszybszy.–RzuciłarybęSplashowi.
Jackbłędniepomyślał,żewtensposóbzmieniłatemat.
–Harry,wiem,żetenwypadekbyłprzerażający.
Jej uwaga skupiała się na delfinach. Psycholog w Sydney koncentrował się
wyłącznienaHarrym,aonodmawiałwspółpracy.Tymrazemsięodezwał:
–Tak.
–Jackbyłprzytobie,jaksięobudziłeśwszpitalu?
–Tak.IciociaHelen.Alejachcędomamyitaty.
–Teżbymchciaładomoichrodziców–odparłarzeczowymtonem.–Jakniczego
innegonaświecie.
–Chciałbym,żebypomniewrócili.Teraz.
W tych cholernych kombinezonach nie było kieszeni, a w tej chwili Jackowi
przydałabysięchustkadonosa.
–Czymmartwiszsięnajbardziej?–Podałamurybę.–NiedajjejaniHobble’owi,
aniSplashowi.
To wymagało skupienia. Może Harry zapomni, o co go zapytała, pomyślał Jack.
AleHarryniezapomniał.
–Myślę,żemamaitatajużniewrócą–wyszeptał.–Umarli.
–Niezapominajopromykach.
–Dobrze.–Wystawiłtwarzdosłońca.
–Jakmyślisz,ktopowiniensiętobąopiekować,skorojużniemamamyitaty?
Harrydługomyślał.Ściskałrybę,czekając,ażpodpłyniewłaściwydelfin.Pytanie
straciłoostrość,alenadalczekałonaodpowiedź.Kateteżczekała.
– Weźmie mnie ciocia Helen. Słyszałem, jak mówiła do wujka Douga: „Jedno
dzieckowięcejtożadnaróżnica.Nawettegoniezauważymy”.
Jackwstrzymałoddech.Pamiętałtęrozmowęwszpitalu.Myśleli,żeHarryśpi.
–CiociaHeleniwujekDougchcą,żebyśmieszkałznimi?
–Tak.
– Wiem od Jacka, że dali ci bardzo ładny pokój. – W wiadrze zostały tylko małe
rybki.Dlapodtrzymaniarozmowy.–Masztamwszystkieswojerzeczy?
–Niematammamyitaty.–Cisnąłrybkędelfinom.
–Wtwoimpokojuniemamyitaty?
–Oniumarli.
–Czuję,żejesteśzłyztegopowodu.
–BozostawilimnieciociHelen.
–TerazjesteśzJackiem–zauważyła.
–Aleonmnieniechce.Słyszałem,jakmamamówiła,żeJackiAnnaliseniemają
czasudladzieci.Jackwrócidopracy.Chcędomamyitaty.
Uch, tyle informacji, tyle emocji tam, gdzie wcześniej nie było nic. Już miał coś
powiedzieć,aleKaterzuciłamuostrzegawczespojrzenie.Niemieszajsię.
– Wiesz, Harry, musisz poukładać sobie wiele spraw. Jack też. Tęsknota za
rodzicamitopoważnasprawa.Inapewnobardzobolesna.AleJackbardzokochał
twojąmamęinapewnotęsknizaniątaksamojakty.
–Napewnonie.Onjestdorosły.
– Dorośli też płaczą, chociaż czasami robią to w środku i inni tego nie widzą.
Prawda,Jack?
–Prawda–przyznał.
–Myślę,żeobajcierpicietaksamo.Ale,Harry,ciebiebolinoga,atooznacza,że
dostaniesz dzisiaj więcej lodów czekoladowych niż Jack. Ups, ryby się skończyły.
Chyba czas na lunch. Dzisiaj, o ile wiem, jest ryba z frytkami. – Machnąwszy
wiadremwstronęrekinów,zawołała:–Wy,chłopaki,jużnicniedostaniecie,amy
teżnalunchzjemyrybę.
Sesjaskończona.Jackruszyłnabrzeg,gdynaglepoczuł,żeHarrychwytagoza
rękę.
–Płaczeszwśrodku?–zapytał.
–Tak.
Chłopiecpodniósłwzrok,poczympokiwałgłową.
–Chodźmynalunch.
DlaczegowidokJackatakją…zdumiewa?Dlaczegoniedajejejtospokoju?Miała
wrażenie,żewidzigowszędzie,mimożerobiłtylkoto,corobiąojcowiezdziećmi.
Gdy bawiła się z Harrym, było najtrudniej, bo musiała być skoncentrowana na
chłopcu,alekątemokawidziała,jakJackpływawbasenie.
Znalazł się w bardzo trudnej sytuacji. Nie był ojcem Harry’ego, ale się starał.
IlekroćHarrysiępotknął,dosłownieczywprzenośni,dodawałmuotuchy.Chłopiec
był zamknięty, ale to Jacka nie zniechęcało. Przytulał go, śmiał się razem z nim,
żartował,otaczałopieką.
Ten ambitny lekarz wziął dwa tygodnie urlopu, by nawiązać relację
z siostrzeńcem. Pomaga też innym dzieciom. Reagując na problem Susie, wykazał
sięempatiąiwrażliwością.Dziewczynkaznowuzaczęłamówićopowrociedolekcji
tańca, a zdjęcia sławnych tancerek, które od niego dostała, powiesiła sobie nad
łóżkiem.PodobałosięjejjegopodejściedoHarry’ego.Czysiędogadają?Tegonie
mogławiedzieć,alenaraziebardzosięstara,przezcozasługujenajejszacunek.
Oglądała telewizję już u siebie, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Była wprawdzie
ósma,alejakojedynylekarzbyłanadyżurzepraktycznieprzezcałądobę.
WdrzwiachstanąłJack.
– Wiem, wiem. Ty jesteś personelem, a ja klientem. Powinienem zapisać się na
wizytę,aleniemógłbymdzisiajzasnąć,gdybymciniepodziękował.
–Tomojapraca.
– Byłem przeciwny jego przyjazdowi tutaj – wyznał, a ona po chwili wahania
wyszła na werandę. Scena jak w operze mydlanej, ale przecież właśnie oglądała
operęmydlaną.
–Miałeśnaszabandęczarownic.
–Cośwtymstylu.Niemiałemracji.Musiałem…musiałemcitopowiedzieć.
–Dziękuję,żesięprzyznałeś.–Zerknęławgłąbdomu.
–Przeszkadzam…
– Oczywiście. Były mąż Natalie został przyłapany w łóżku z macochą Natalie,
a Jake wyznał swojej narzeczonej, że ma dziecko. Aha, a Brandon ukradł osiem
milionówdolarów.
Teraz on rzucił okiem w stronę telewizora. Na ekranie rozhisteryzowana
blondynkawydzierałasięnamężczyznęzakutegowkajdanki.
–Hm…Nieźle.
– Wydaje się nam, że spotykają nas różne dramaty. – Uśmiechnęła się. – Przez
całydzieńwysłuchujęoludzkichdramatach,awieczoremoglądamoperymydlane,
żebynabraćdonichdystansu.
–Mogęzobaczyć?
Takjątozaskoczyło,żeażsięcofnęła.
–Przepraszam.Niechciałem…
Chciał i ona to wyczuła. Większość dzieci przyjeżdżała tu z obojgiem rodziców
albozjednymorazosobątowarzyszącą.Jackbyłsam.Jakmałoktoznałapotrzebę
towarzystwaosobydorosłej.
–Harry?–Napewnoniezostawiłchłopcasamego.
–Śpi.MistyFordsiedziwsalonikuigrawgrykomputerowe.Poinstruowałemją,
żebynatychmiastmniewezwała,gdybyHarrysięobudził.
–Zapłaciszjej?
–Jasne.Potworniesiętunudzi,toteżuznałatozaświetnyplan.
–Więcjeżelicięspławię,będziezawiedziona.
–Mogępójśćnaspacerpoplaży.
Tendobryczłowiekniemapojęcia,coczekagowprzyszłości.Onteżpotrzebuje
pomocy. Mogłaby wyznaczyć mu wizytę na jutro, by nie łączyć życia zawodowego
zprywatnym.AlekiedyśJackbyłjejprzyjacielem.Przyjaciel.Iluichma?
– Zapraszam. – Szeroko otworzyła drzwi. – Witaj w krainie, gdzie problemy
innychtracąznaczenie.
Obejrzeli dwa seriale. Namiętność, dramaty, zdrada, wściekłość, łzy, seks,
wszystkozamkniętewpółtoragodzinnychobrazachnaekranie.
–Okurczę–jęknął,gdyKatezgasiłatelewizor.
–Aniemówiłam?Twojeproblemytofraszka.
–Rozumiem.–Uśmiechnąłsiędoniej,ajejprzyszłodogłowy…
Nie tędy droga. Ten facet to wuj pacjenta. Tak, kiedyś się przyjaźnili, ale teraz
musimyślećjakprofesjonalistka.
Rozsiadł się na kanapie, więc zaproponowała mu piwo. Sprawiał wrażenie
zrelaksowanego.Silny,męskii…zachwycający.Nastudiachdziewczynysięzanim
uganiały. Obserwowała to z boku, doskonale je rozumiejąc. A teraz siedzi na jej
kanapie.Iszukapomocy?
Owszem,przyszedłpodziękować,aledomyślałasię,żecośsięzatymkryje.Przy
serialachtrochęodetchnął.Poczułanieodpartąochotę,żebywyciągnąćrękęi…
Nie, nie. Zaprosiła go, dała mu piwo, razem obejrzeli telewizję. Dalej się nie
posuną.Onmadziewczynę,aonaniemazamiaruznikimsięwiązać.JedenSimon
wystarczyjejnacałeżycie.
–Cocięgnębi?–zapytała.
Gdy spojrzał jej w oczy, zrozumiała, że ma do czynienia z człowiekiem godnym
zaufania.
–Chybacięzdekonspirowałem.
–Jakto?
– Mam nadzieję, że tak się nie stało. Ale pierwszego dnia, zanim
porozmawialiśmy, zadzwoniłem do Helen, bo zmiana twojego nazwiska wydała mi
siępodejrzana,aHelenzadzwoniładalej.
–Och…
–Wątpię,żebywynikłyztegojakieśproblemy.Poprostuchciałasiędowiedzieć,
costałosięzCathyHeineman.Niesądzę,żebyjejznajomitorozgadali.Pozatym
twójbyłyjużpewniecięnieściga.Potylulatach…
–Okej,nieprzejmujsię.
Ale w jej oczach dostrzegł strach. Nie należało jej mówić. Teraz jej strach na
pewnojestnieuzasadniony,alemimotozrobiłbywszystko,byjąodniegouwolnić.
–Cathy,przepraszam.
– Kate – poprawiła go. – Odpuśćmy sobie przeprosiny. W podobnych
okolicznościach zachowałabym się tak samo. Dla ciebie najważniejszy jest Harry
i tak musi zostać. A moje życie prywatne to nie twoja sprawa. Opowiedziałam ci
otym,bo…
–Bokiedyśsięprzyjaźniliśmy?
–Tak.
–Mamnadzieję,żenadaluważaszmniezaprzyjaciela.
–Oczywiście.
Coś jednak się zmieniło. Ona jest bezbronna, pomyślał. A on ją przestraszył.
Zapragnąłjąprzytulić,zapewnić,żebędziejąchronił.Zawszelkącenę.
Odruch neandertalczyka? Kopnęłaby go w tyłek. Wielce niestosowny pomysł.
Przyszedłdoniej,byporozmawiaćoHarrymijąprzeprosić.Myślał,żejakiśczas
pogadają na werandzie, po czym wróci do siebie. Niezależnie od gęstniejącej
atmosferyczuł,żemusijąpoinformowaćoswojejdecyzji.
–MuszęprzygotowaćHarry’egodotego,żezamieszkauHelen.
–Bo…?
–Boonagokocha.
–Tyteżgokochasz.
– Tak, ale Helen ma ciepłą rodzinę. Panuje tam chaos, ale to jest chaos pełen
miłości.Onamudapoczuciebezpieczeństwa.
–Dotejporyniemiałtamtegopoczucia.
–Onnigdzienieczujesiębezpiecznie,alesięoswoi.
–Harrykochaciebie.Obserwujęwas.Onciufa.
–UfateżciociHelen.
–Któramapiątkęwłasnychdzieci,aty…
–Niemamanijednego.
–Niechceszmiećdzieci?
–Niemamżony.
–Alemaszdziewczynę.
–Tak,aleAnnaliseijaniejesteśmyrodzicami.
–Iniechceciezostaćrodzicami?
Westchnął, palcami przegarniając włosy. Chce być rodzicem? Może nawet by
chciał,aledopierowbliżejnieokreślonejprzyszłości.Nieteraz,jeszczenie.
KiedyHarryzostałsierotą,jegoświatstanąłnagłowie.Poświęcałchłopcukażdą
wolnąchwilę.Widział,żeHarryjestnieszczęśliwyuHelen.Chciałwtedywziąćgo
dosiebie,zaakceptowaćrolęrodzica.OstatniojednakCathy…Kate,pokazałamu,
żeHarrymożeznowubyćszczęśliwy,żejestprzednimprzyszłość.
Zwujkiempracoholikiem?
–Gdybyściepotrafilisprawić,żebyłbyszczęśliwywśróddzieciHelen…
–Miałbyśgozgłowy.
–Naprawdęmyślałem,żemógłbyzostaćzemną,alejeżelimożebyćszczęśliwy…
–Jack,niejestemcudotwórczynią.Harryjestodludkiem.Chybataksamojakjego
wujek Jack. Moja terapia nie doprowadzi do tego, że stanie się inny niż przed
wypadkiem.
–Niemogęsięnimzaopiekować.
–Rozumiem,żeniechcesz.
–Jakbędzietrzeba,togowezmę.Tojasne.
–Alenierazemztwojąkobietą.–Jakbyzłagodniała.–NiezAnnalise.
–Onasięniezgodzi.
–Jack,toniemójproblem.Przykromi,alesammusiszsięztymuporać.Możesz
gooddaćciociHelen,aletoniejestnajlepszerozwiązanie.–Zawahałasię.–Jack,
dziecko dużo zniesie. Dzieci są silniejsze, niż myślisz. Tu chodzi nie tylko
oHarry’ego.Jesteśjeszczety,Annalise,Helen,jejmążorazichdzieci.Dziesiątki
interakcjitworzącychrodzinę.Jegopotrzebyniemusząbyćważniejszeodpotrzeb
innychosób.Musiszznaleźćtakierozwiązanie,którebędziedlakażdegonajlepsze.
Tochciałusłyszeć?ŻeHarrynauczysięiśćnakompromisisobieporadzi?Serce
mu się ścisnęło na myśl o małym samotniku. Nie wystarczy, że los tak go
skrzywdził?
– Łatwiej byłoby nie mieć żadnej rodziny – wyrwało mu się. Był wściekły na
sytuację, w jakiej się znalazł, przepełniony bólem po śmierci ukochanej siostry
ibezradnywobecstratyponiesionejprzezHarry’ego.
Katechwyciłagozaręce.
–Nie,tylkonieto.Nigdy.
Zawstydziła go. Ta kobieta nie ma nikogo. Uciekła od brutala, jakim okazał się
małżonek.Żyjewświeciechorychdziecioraztelewizyjnychseriali.
Aonnarzekananadmiarrodziny…
–Kate,przepraszam.
–Mnieniemusiszprzepraszać.
–Bojestemklientem?
–Powiedzmy–przyznała.
–Nie.–Poczułsięjakskończonydrań.–Nieczujęsięklientem.Wdalszymciągu
jestem twoim przyjacielem. Kate, przepraszam, że zwalam na ciebie swoje
problemy.
–Pototujestem.
–Żebywysłuchiwaćproblemów?Aktowysłuchujeciebie?
–Dajęsobieradę.
–Dziękidelfinomioperommydlanym?Wątpię.
–Jack…
–Maszmnie–powiedziałzdecydowanymtonem.–Niepozwolę,żebytendrańsię
dociebiezbliżył.
–Nicgoniepowstrzyma.
–Niezbliżysię.Toprzeszłość.
–Tak.–Czułjednak,żemunieuwierzy,żedalejsięboi.Cotenłajdakjejzrobił?
–Kate…?
Milczała. Nadal trzymali się za ręce. Jest mi bliska, pomyślał. Byliśmy
przyjaciółmi.
Targały nim tak silne emocje, że nie wiedział, co z tym zrobić. Była tak blisko.
Jegołącznikzrzeczywistością.
Zoddalidochodziłgoszumfal.Jedynetłodlaichoddechów,dlaichemocji.Coś
się zmieniło, ale co? Wiedział jedynie, że trzyma ją za ręce. Była taka piękna i…
bezbronna.Przezniego.Zamętwjegoumyślenasilałsię,nasilał…Stawałsięniedo
zniesienia.
Pocałowałją.
Chwilę wcześniej była zła na swoje położenie, na to, że ten człowiek nie chce
zrozumiećpotrzebmałegosiostrzeńca,aterazjącałował.Napoważnie,namiętnie.
Niezaprotestowała.Dlaczego?
To obłęd, podpowiadał jej rozsądek. Powinna tego faceta wyrzucić za drzwi
i wrócić do roli profesjonalistki. Niestety nie znajdowała w sobie ani odrobiny
profesjonalizmu. Trzymał ją za ręce, nie przyciągał do siebie, więc mogła się
odsunąć.
Po prostu ją całował. Łączyły ich tylko dłonie i usta. Zalała ją fala ciepła, siły
i pragnienia. Pozostałe emocje zbladły. Jeżeli ten pocałunek miał być pytaniem,
odpowiedziudzieliłojejciało.
DlaczegoJackjącałuje?Stoizatymgniew,frustracjaczypożądanie?Nieważne.
Najważniejsze,żeonagopragnie.Kiedyporazostatniłączyłajązmężczyznątaka
bliskość?Chybanigdy,odpowiedziałojejciało.Simonjąbrał,alenigdyniepytał.
Teraztopytaniebyłonieopisanieerotyczne,nieopisaniesłodkie.
Cofnęła dłonie, ale one jakby żyły własnym życiem, wsunęły się w jego włosy,
przyciągając go coraz bliżej i bliżej. Pragnęła go. Być może zawsze go pragnęła.
Niemiałaczasunadtymsięzastanawiać.Wtulającsięwniego,czuła,żeznalazła
sięwewładzypożądaniatakpierwotnego,żeżadnasiłaniemogłabygoposkromić.
Całowałago,domagającsięwięcej.
Jednakgdyjejdłoniezsunęłysiędoguzikówjegokoszuli,onjeunieruchomił.Nie!
W ułamku sekundy oboje oprzytomnieli. Na twarzy Jacka malowało się
przerażenie.
– To był ostatni raz, kiedy oglądałam z tobą seriale – wykrztusiła. Mimo
rozedrganiaudałosięjejznaleźćsłowa.Byłazsiebiedumna.
– Zdaje się, że opery mydlane rozsiewają… jakiś afrodyzjak. – Ku swojemu
zadowoleniuzauważyła,żeijemugłoszadrżał.Tenfacettochodzącytestosteron.
– Normalnie oglądam je razem z Maisie – wyznała. – Tak jest bezpieczniej.
Chyba…powinieneśjużwracać.
–Domojegobungalowu.
Chodzi jej o powrót do Sydney? Że lepiej, by spakował manatki, bo ona może
zaciągnąćgodołóżka?
–Tak,dotwojegobungalowu.
–Kate,przepraszam.
–Ajanie–żachnęłasię.–Tobyłbardzomiłypocałunek.Chociażnietakgorący
jakpocałunekRonaldaz„SunriseBabes”,alechybawolnopomarzyć.
– Możemy zgłosić się na casting. Jednak teraz będzie lepiej, jeżeli wrócimy do
naszychmałychświatów.Todużobezpieczniejsze.
–Zdecydowanie.Jack,odtądkonsultacjewmoimgabinecie,wgodzinachpracy.
–Oczywiście.
– Dobranoc. – Otworzyła drzwi. Maisie, która była na zewnątrz, obrzuciła go
zdziwionym spojrzeniem, weszła do środka, obwąchała starannie, po czym
usadowiłasięnakanapie.Skończyładyżuriwróciładodomu.
–Dobranoc.–Uśmiechnąłsiędopsa.Wdrzwiachprzystanął,bypogładzićKate
po policzku. – Masz rację, to był bardzo miły pocałunek. Na pewno moglibyśmy
rywalizować z Ronaldem. Ale to nierozsądne. Oboje mamy sporo kłopotów na
głowie.
–Mówzasiebie.Jamamwszystkouporządkowane.
–Todlaczegociąglewyglądasznazalęknioną?
–Niebałamsięażdotwojegoprzyjazdu.Terazpewniemampowód.Jack,zostaw
mniewtymmoimzacisznymzakątku.
–Jacięochronię.–Zauważył,żesięwzdrygnęła.
– Nie mów tak. Słyszałam to od Simona od szesnastego roku życia. Najpierw
chronili mnie rodzice, potem Simon, na ich warunkach. Moje poranione delfiny są
bezpieczne, ale zamknięte w basenie. Na wolności by nie przeżyły. Tutaj… nie
czułam się zamknięta, dopóki się nie zjawiłeś. Czułam się jak delfin na wolności,
który swobodnie się przemieszcza. I chcę, żeby tak zostało. Dziękuję ci za ten
pocałunek. Było cudownie, ale moje bezpieczeństwo… od dawna zależy wyłącznie
odemnie.Iztegoniezrezygnuję.
Dlaczegojąpocałował?
Bo nie mógł się powstrzymać. Coś pchało go do niej już pierwszego wieczoru.
Wtedy potraktowała go chłodno, ale tym razem zmiękła. Gdyby zaczął nalegać…
Nie,wcaleniemusiałbynalegać.Katejestbezbronna,jestteżlekarzemHarry’ego,
apozatymonjużjestwzwiązku.Mniejwięcej.DoAnnalisenieczujetego,codo
Kate.
Trudna sytuacja. Kate opiekuje się Harrym, więc układ lekarz pacjent powinien
pozostaćnienaruszalny.Aletaksięniestało.Owszem,jednaksamsięusunął.Ona
jestbezbronna,aonjejpotrzebuje.Niewyobrażalnypasztet.
Odnawałumyślirozbolałagogłowa.
Dzięki Bogu za babysitterów. Pójdzie na długi spacer. Aż znajdzie rozwiązanie?
Tylkogdziegoszukać?
ROZDZIAŁSZÓSTY
W ciągu kilku dni Harry zrobił większe postępy niż przez trzy miesiące. Ale
największazmianazaszławjegopsychice.Znowustałsięmałymchłopcem.
Niczym się tu nie martwił. Znalazł się w nowym otoczeniu, które nie
przypominało mu o tym, co stracił. Miał Maisie, Kate oraz resztę fantastycznego
personelu, a przede wszystkim miał delfiny. Co rano zrywał się z łóżka ciekawy
nowychwrażeń.
Chętnie spędzał czas z Jackiem. Zanosi się na dalsze wzmocnienie więzi
emocjonalnej między Jackiem i siostrzeńcem? Niewykluczone. Być może Jack
zauważy, że czy to po ćwiczeniach z fizjoterapeutką, czy po wykopaniu wraz
z Maisie głębokiej dziury w suchym piasku, aż ukazała się woda, Harry zawsze
spoglądananiego.Czasamitylkozapiszczyzradości,kiedyindziejupewnisię,że
Jackpatrzy.
PodobnieKate.Szukagowzrokiem,sprawdza,czyjąwidzi.Harrybłyskawicznie
zacieśniał więź z wujkiem, który nie był pewien, jak do tego podejść. Kate tego
samegowujkaszacowałaiobserwowałajegoreakcje.
Decyzja należy do niego. Przytłaczające. Co się dzieje z jego przyjemnym,
uporządkowanymżyciem?
Zapanowałwnimchaos.WiążesiętozKate.
Kolejnyproblemtoto,żewidziałjąwszędzie,gdziesięznalazł.Malipacjenciją
uwielbiali, ich rodzice uważali, że jest niesamowita. On też tak uważał, więc jego
dylematurastałdoogromnychrozmiarów.
Była jego partnerem w laboratorium. Zaczynał żałować, że wtedy przegapił
okazję.JednakzdrugiejstronyjestwudanymzwiązkuzAnnalise.
Na pewno? Nie. Miał dużo przyjaciółek, ale zachowywał dystans. Nie bardzo
wiedział,cotomiłość.
– To sprawa hormonów – rzekła kiedyś Annalise. – Miłość to nic więcej tylko
hormony,reakcjaorganizmunapotrzebęprokreacji.Problemyzaczynająsię,kiedy
taburzaucichnie.Dozwiązkunależypodchodzićzgłową.
Zgodził się z nią. Niekoniecznie dlatego że miała rację, ale dlatego, że nie
doświadczyłtakiejburzy.Zatoterazdoświadczałjejzakażdymrazem,kiedyjego
wzrokpadłnaKatewkoszmarnymniebieskimkombinezonie.
Dlaczego? Przecież jeden pocałunek to jeszcze nie romans. Annalise by go
wyśmiała.
–Kiedywracasz?–zapytałapodkoniecpierwszegotygodnia.–Niemyślałam,że
wytrzymasztamtakdługo.
–EfektytegopobytudlaHarry’egoprzeszłymojeoczekiwania.
–Fantastycznie.AlemożeHelenbyciętamwymieniła?Tochybasensowne,jeżeli
magowychowywać?
Owszem,sensowne.
– Jack, jakbym pomógł ci wykopać drugi tunel, to może by się połączyły –
zaproponowałcichoHarry,kiedyJackpożegnałsięzAnnalise.–Byśmysięspotkali.
Spotkanie…Wychowywaniesiedmiolatka.Samsiętegokiedyśpodjął.Wymusiłna
Helen, by się usunęła na drugi plan. Ale dopiero teraz zdał sobie sprawę z wagi
tegokroku.Orazjakbardzotegopragnie.
–Super.–Wziąłsiędokopania.OczywiściezpomocąMaisie.
– Nabieracie wprawy. – Podniósłszy głowę znad głębokiej na metr dziury, ujrzał
uśmiechniętąKate.–Jeślidalejtakwampójdzie,dokopieciesiędoChin.
–NiechcędoChin–zaniepokoiłsięHarry.–Chcęzostaćtutaj.
– Tutaj jest uzdrowisko – powiedziała Kate. – Tutaj się zdrowieje. Przyjmujemy
delfiny, żeby je leczyć, ale jak już są zdrowe, odpływają ze swoimi koleżkami.
Odwiedzająnas,alesąwolne.Taksamobędzieztobą.
–Niektórezostają–upierałsięHarry.
–Tylkote,którenigdyniebędącałkiemzdrowe.Tosmutne,bokażdychcebyć
zdrowy.
–Tyteżtuzostałaś.
–Bomojapracapoleganaleczeniuludzi,żebymogliwrócićdodomu.
–Janiemamdomu.
Jack przeniósł wzrok z Harry’ego na Kate. Dwa zranione istnienia, pomyślał
nagle.
Janiemamdomu.Nadszedłczasdeklaracji.
– Ależ masz. – Jack przytulił chłopca. Nie bardzo mu się to udało, bo Harry
zesztywniał, ale Jack nie zwalniał uścisku. Nie miał pojęcia, co przyniesie
przyszłość,aleminionednidużozmieniły.Kochategodzieciaka,któryjestcząstką
Beth.Jegocząstką.
–Stworzymydom.Razem.
W końcu sztywność zaczęła stopniowo ustępować, jakby walka tocząca się
wHarrymdoczekałasięrozstrzygnięcia.
–Będęmieszkałztobą?–zapytałHarry.
–Tak.
–IzAnnalise?
–Tegojeszczeniewiem.–Katestałazkamiennąminą.Totwojadecyzja,mówił
jejjęzykciała.
Jednaktoonadoprowadziładotejchwili.Miałotozniądużowspólnego.Jednak
cokolwiekmiałobybyćmiędzynimiKate,wyjaśnisię,gdyonidwajrozwiążąswoje
problemy.
–Niewiem,ktobędzieznamimieszkał.Aletyija…Harry,dombędzietam,gdzie
mybędziemy.
Wieczorem zadzwonił do Annalise. Nie przerywała mu, a gdy skończył, długo
milczała.
–Chybazdajeszsobiesprawę,żetooznaczakoniectego,cojestmiędzynami.–
Tegosięspodziewał.Zrobiłomusięsmutno,aleniczegonieżałował.
Jeszcze na studiach pewien wykładowca pouczał słuchaczy: „Podejmij decyzję
ipowiedzjąnagłos.Odczekajchwilę,zastanówsię,coczujesz.Jeżelidecyzjajest
zła,intuicjacitopodpowie.Wtedyzdobądźsięnaprofesjonalizmiprzyznajsiędo
błędu”.
Onniezmienizdania.Niewiadomodlaczego,jegomyśliskierowałysiędoBeth.
Zajęta pracą i karate nie miała czasu na chłopaków. Ale gdy miała dwadzieścia
jedenlat,zabrałjąnastudenckąimprezę.PoznałatamArthuraiwróciładodomu
caławskowronkach.
Arthur był naukowcem oddanym sprawie nowych metod oczyszczania wody
w wodociągach. Jack nie był w stanie pojąć, dlaczego jego nieśmiała siostrzyczka
rozkwitała w jego obecności, ale tak było. Ten płomień zgasł dopiero wraz z ich
śmiercią.
Aleontegoniepojmował.NiecierpiałzpowodurozstaniazAnnalise.
–Przykromi.–Nicwięcejniemiałjejdopowiedzenia.
–Coztwojąpracą?–Przyjęłatotaksamojakon.Możenawettoprzeczuwała.
Jużnasamympoczątkuzastrzegła,żeHarrytowyłączniejegoproblem.
–Niewiem.
– Będziecie potrzebowali większego mieszkania. – Rozczarowanie pokryła
pragmatycznością.Przyjąłtozwdzięcznością,boniechciałstracićjejprzyjaźni.–
Wweekendprzeprowadzęsiędosiebie,alemasztylkojedenwolnypokój.Musisz
miećdomzosobnymmieszkaniemdlaniani.Jeżelimaciewrócićzatydzień,tojuż
powinieneśtymsięzająć.
–Niewiem,czywrócimyzatydzień.
– Sympozjum Frazera jest tydzień później – przypomniała mu, nie kryjąc
przerażenia.–Jack,maszprezentację.MusiszbyćwSydney.
–Niechcęstądwyjeżdżać.Harryrobipostępy.
–Cieszęsię,aletutajmamyświetnychpsychologówdziecięcych.
–Delfinysięsprawdzają.
–Nieżartuj.Teszklanekuleodebrałycirozum.
–Nicztychrzeczy–żachnąłsię.Niemiałjejzazłecynizmu,bojeszczetydzień
wcześniejsambyłsceptykiem.Jaktowytłumaczyć?
–Usiłujędojść,ocotuchodzi.Sporopoczytałem.Podobnodelfinywjakiśsposób
uwalniają endorfiny, a te poprawiają nastrój i łagodzą napięcie, co z kolei sprzyja
zdolnościompoznawczymiuczeniusię.
–Sugerujesz,żemamykupićdelfinakażdemuzaburzonemudziecku?
– Niewykonalne – westchnął. Byłoby cudownie, gdyby Harry miał Hobble’a
wprzydomowymbasenie.–Delfinymająbardzorozwiniętemózgiiniemożnadla
naszejprzyjemnościtrzymaćichwniewoli.Hobble,ulubieniecHarry’ego,zaplątał
się w sieci, co doprowadziło do niedokrwienia ogona. Krzywo pływa. Na dodatek
straciłmatkę,zanimnauczyłsięsamodzielności.Szansęprzetrwaniamatylkotutaj,
aledlaHarry’egojestskarbem.Skarbem,któregoniezabiorędodomu.
–Więcpostanowiłeśzrezygnowaćzkarieryorazcałkiemniezłejdziewczyny…
–Annali…
– Nie ma sprawy. Nigdy mi nie pasowałeś do obrazu ojca zakochanego
wdelfinach,aleskorotegoniezauważyłam,tonailujeszczepoziomachdosiebie
niepasujemy?Jack,lubięcię.Isięociebiemartwię.Otwojąkarierę.
–StawkąjestżycieHarry’ego.
Stałnawerandzie,aprzednim,wbasenie,KatećwiczyłazSamem.Odjakiegoś
czasu obserwował postępy tego chłopca z równą uwagą jak postępy Harry’ego.
TakżewprzypadkujegosamegoKateokazałasięczarodziejką.Kate…
Zerwaćzjedną,żebyzacząćzdrugą?
–Twojeżycieteżsięliczy–mówiłaAnnalise.–Jack,oprzytomnij.Zastanówsię.
Gdybyśzmieniłzdanie…
–ZawszebędzieHarry.
–Wobectegoodtejchwilijesteśsam.
Jestemsam,pomyślał,spoglądającnawodęiKate.
Harry spał. Teraz miejsce chłopca zajęła Wendy, dziewczynka z nerwiakiem
z przerzutami. Miała przed sobą kilka miesięcy życia. Roześmiane kręciły młynka
w oczekiwaniu na delfiny. To miejsce jest magiczne nie tylko dzięki delfinom,
pomyślał.JestjeszczeKate.
Jesteśsam.
PrzyglądałsięKate.Cośsięwnimzmieniało.Jakonetorobią?JakKatetorobi?
Jesteś sam. Wcale nie. Jesteś tutaj z kobietą o imieniu Kate. Ale to relacja
zawodowa.Onajestlekarzem,aonopiekunempacjenta.
Przyjaźnilisięnastudiach.Czydasiętopowtórzyć?PrzypomniałamusięBeth,
która wracała z imprezy z wypiekami na twarzy z powodu Arthura. Dlaczego
akurat teraz przyszedł mu na myśl ten rumieniec siostry? Dlaczego nie może
przestaćpatrzećnaKate?
Niepokoiłją.Zaburzałjejspokój.
–Byłodobrze,dopókitunieprzyjechał–zwierzyłasięHobble’owi.Podwieczór,
kiedymalipacjencizrodzicamiudawalisięnakolację,mogłaspokojniepopływać.
Zniądelfinysięniebawiły,jakbywyczuwały,żeionamusidojśćdosiebie.One
też były po tragicznych przejściach, ale ta świadomość pozwalała jej nabrać
dystansu. Do przyjazdu Jacka wydawało się jej, że osiągnęła spokój. Dlaczego go
zburzył?
Bo mógł niechcący zdradzić Simonowi, gdzie ona przebywa? Tego się nie
obawiała.Bardziejjejobawybudziłoto,codoniegoczuła.Toprzyjacielzdawnych
latopiekującysięmałymsiostrzeńcem.Człowiek,któregodotychczasoweżyciema
stanąćnagłowie,któryposiadadarrozumieniazaburzonychdzieci.
Wystarczy,żesiędoniejuśmiechnie,żeby…
Ponownie traci kontrolę? Jako jedyne dziecko starszych rodziców była
kontrolowana od urodzenia, nie za pomocą agresji, a zbyt wielkiej miłości.
Koncentrowali się wyłącznie na niej. Gdy zdarzyło się jej sprawić przykrość
jednemuznich,tendrugiposuwałsiędodelikatnegoszantażu:„Przecieżwiesz,że
mama źle się czuje” albo „Przecież wiesz, że tata ma chore serce…”. A potem:
„Bylibyśmy bardzo szczęśliwi, gdybyś wyszła za Simona. Umieralibyśmy, wiedząc,
żejesteśbezpieczna”.
Bezpieczna.Ha!Słabaobietnica.
Jackmógłbyjąchronić.Takpowiedział.Jakktośmożechronićkogoś?Mniejlub
bardziejgokontrolując?
Nonsens, pomyślała, ale czy emocje mogą być sensowne? Tylko ona może
sprawowaćkontrolęnadwłasnymżyciem.To,żenawidokJackamięknąjejkolana,
niejestpowodemdozmianytegopostanowienia.Możenawetrzeczywiściechceją
chronić, ale nauczyła się uciekać i to się nie zmieni. A przynajmniej panować nad
pożądaniem.TrzymaćJackanadystans?
Chyba przesadnie odczytujesz ten pocałunek i to, jak Jack na ciebie patrzy.
Amożetonieprzesada?
Pod wieczór miała z Harrym sesję terapeutyczną. Maisie leżała przy nogach
Harry’ego, który na polecenie Kate rysował siebie z Hobble’em. Jack przerzucał
jakiśmagazyn,starającsięwtopićwtło.Początkowoniechciałwtymuczestniczyć,
aleKategoprzekonała.
–Harrydługobyłsam.Potrzebujewiedzieć,żekażdymswoimproblememmoże
sięztobąpodzielić.
Delfin narysowany przez Harry’ego zajmował tylko mały kawałek kartki. Ku
zdziwieniu Jacka Harry otoczył ramką rysunek siebie i Hobble’a, a poniżej
narysowałstółidwiesiedząceprzynimpostacie.Podstołempies.
–TotyiJack.–Kateniemusiałaotopytać.
–Tak.Inaszpies.
–Chcielibyściemiećpsa?
–Tak.
–AnaobrazkujesteśtyiHobble.
– Na ścianie. Żebyśmy nigdy o nim nie zapomnieli. – Zawahał się, po czym
nieopodalstołunarysowałpudło.
–Powieszmi,cotojest?
–Mojafarmamrówek.
–Maszfarmęmrówek?
–Tak.
KatezerknęłanaJacka,aleontylkowysokouniósłbrwi.Niemiałotympojęcia.
–Rozumiem,żetojesttwójdom,wktórymmieszkaszzJackiem.
– Tak – odparł Harry, rzucając Jackowi zalęknione, ale zarazem wyzywające
spojrzenie.
Klamkazapadła.Niemaodwrotu.
–Zgadzasię.Aledopowieszenianaścianiemusiszzrobićwiększyrysunek.
–Uhm.–Harrywdalszymciągubyłpodejrzliwy.
– Ale to nie będzie ten sam dom, w którym mieszkałeś z rodzicami – zastrzegł
Jack. – Pracuję w szpitalu, a wasz dom jest za daleko. Poszukamy innego, bliżej
szpitala.
Harrysięzamyślił.
–Poszukamyinnegodomu?–zapytałcichutko.
–Tak.–Dzieckoorazpies…Służbowemieszkaniesięnienależy.–Możeszpomóc
migowybrać.
Harryniecosięrozpogodził.
–Ibędęmiałwłasnypokój?Zdrzewemzaoknem?
Otobędzietrudniej,aledozrealizowania.
–Annaliseteżbędzieznamimieszkała?
– Nie, tylko my. Pies i farma mrówek. Chociaż myślę, że trochę potrwa
znalezieniepsa.
–PoszukamytakiegosamegojakMaisie?
Kurczę,dlaczegonie?Naglewyobraziłsobieopiekunkidopsa,dużepodwórkoza
domemorazdefinitywnykoniecżyciatowarzyskiego,aleniemiałwyboru.
–Tak.
–DlaczegoAnnaliseznaminiezamieszka?
–Nielubipsów.
Strzałwdziesiątkę.
–Aha.–Harrypopatrzyłnaswójrysunek.–Piesmożemieszkaćwmoimpokoju.
Mrówkiteż.
–Jasne–odparłJack,aleKatepochwaliłagouśmiechem,poczymskoncentrowała
sięnarysunku.
Harry, Jack, pies i farma mrówek? Posuń się, Harry, pomyślał Jack, ja też
potrzebujęterapeuty.
ROZDZIAŁSIÓDMY
Telewizja ją zawiodła. Na tym odludziu były do wyboru tylko trzy kanały, czyli
praktycznieżadenwybór.
Maisie odbywała sesję terapeutyczną z nowo przybyłym pacjentem, więc Kate
byłazdananasiebie,aszukałajakiejśrozrywki,byprzestaćmyślećoJacku.
Zobowiązania złożone przez Jacka podczas sesji z Harrym mocno ją poruszyły.
Wyrzekł się dziewczyny, mieszkania, dotychczasowego stylu życia. Mogłoby się
wydawać,żeniedokońcatoprzemyślał,alechybawierzyłwkażdeswojesłowo.
Postanowienia mają to do siebie, że nie zawsze ich dotrzymujemy. Nie bądź
naiwna. Kiedyś zaufałaś Simonowi. Nie mogąc znaleźć sobie miejsca, wyszła na
plażę.Księżycstałwpełni,trwałodpływ,więcszerokąplażąmożnabyłoiść,dokąd
oczyponiosą.
Nigdy daleko nie odchodziła. Tak jak jej poranione delfiny nie zamierzała
odchodzić.Więcdlaczegoakuratterazprzyszłojejtodogłowy?BoJack…zawrócił
jejwgłowie.Tak,musidojśćdosiebie.Wstałabardzowcześnie,więcpowinnasię
przespać.
Spać?Niewykonalne.Spróbuje.Spacerujeodgodziny,amusiwstaćoświcie.
Wracając, mijała bungalowy, gdzie spały dzieci oraz ich rodzice. Domek Jacka
obeszła,kryjącsięwmrokunawypadek,gdybysiedziałnawerandzie.
Tak było. Rozmawiał przez telefon. W trybie głośnomówiącym. Przystanęła za
żywopłotem.
–Helen,cosięstałozjegofarmąmrówek?
Musiałniedawnowyjśćnawerandę,bowidziałabygo,idącwtamtąstronę.Nie
miała prawa podsłuchiwać, ale coś trzymało ją w miejscu. Jego słowa zaważą na
życiuHarry’ego,więcmożejejobowiązkiemjestjeusłyszeć.
–Ococichodzi?!
– O farmę mrówek. Zdaje się, że to dla niego bardzo ważne. To takie małe
akwariumpełnemrówek.
– Nic takiego sobie nie przypominam. Czekaj, zapytam Douga. – Przez chwilę
wtlesłychaćbyłoodgłosyrozmowy.–Dougmówi,żenawetsięzastanawiał,coto
możebyć.TakisłójzziemiąstałwpokojuHarry’ego.Douggowyrzucił.
–DajmiDouga–warknął.Zdajesię,żezdałsobiesprawęzrozmiarówtejstraty.
Dougmiałdobrąpamięć.Wypytywanyoszczegółyokreśliłwielkośćorazkształt.
–Okej–powiedziałJack.–Poszukamwinternecieczegośpodobnego.Czyudaci
sięzałatwićtoprzednaszympowrotem?
– Skąd wziąć mrówki?! – wtrąciła się przerażona Helen. – Mamy je złapać
wogrodzie?
– Harry odróżni mrówki ogrodowe od tych, jakie miał. Tego dzieciaka nie
oszukasz,podkładającnowąpapużkęwmiejscestarej.
Kate się uśmiechnęła. Iluż dzieciakom oszczędzono łez, kiedy zdechł ich
ulubieniec?Ale…mrówki?
–Powiadasz,żeonpotrafijeodróżnić?–dziwiłsięDoug.
– To nieodrodny syn swojej matki, a ja znałem Beth. Zauważyłaby najmniejsze
różnice. Być może nie uda się znaleźć tego samego gatunku, ale jutro go o to
wypytamimamnadzieję,żeudamisięzamówićjeprzezinternet.Oczywiścietonie
będzie to samo, ale powiemy mu, że bliźnięta przewróciły pojemnik, więc
uzupełniliścieziemię,amrówkisięrozbiegły.Tokompromis,aleniemożemyzrobić
nicwięcej.
–Wgłowiemisięniemieści.–ZnowugłosHelen.–Tylepoważnychzmartwień,
amysięprzejmujemymrówkami.Kiedywracacie?
–Jakfarmamrówekbędziegotowa.
–CzyliżeHarrywracadonas?
– Nie. Helen, twoja rodzina jest wspaniała i wiem, że kochacie go jak własne
dziecko,aleonpotrzebujeciszy.Zostajezemną.
– Z tobą będzie miał jej za dużo – żachnęła się Helen. – Czeka go kompletna
izolacja.
–Nie.
–Pracujeszsześćdniwtygodniu,podwadzieściaczterygodzinynadobę.Coto
zażyciedladzieciaka?
–Zmienięto.
–Powinieneśsięożenić.MożezAnnalise?
– Annalise już nie wchodzi w rachubę. Nie mógłbym jej o to prosić.
Przeorganizujęswojeżycie.Zaufajmi.
–Tuchodziożyciedziecka–jęknęłaHelen.–Towymagaogromnegozaufania.
–Jakbymtegoniewiedział–obruszyłsię.–Zrobię,cobędzietrzeba.Zobaczysz.
–Rozłączyłsię.
–Możeszjużwyjść–usłyszała.
Wyszłazmroku,czującsięjakprzestępca.
–Przepraszam.Szłamścieżkąi…
–Pomożeszmiwybraćtemrówki?–zapytał.
–Jack,janaprawdęniechciałam…
– Od początku wiedziałem, że tam jesteś. Podsłuchiwanie jest naganne, nawet
jeżeliniewyjdzienajaw.
–Niemamprawa…
–Masz.Zmieniaszżyciemojegosiostrzeńca.Niemamnicprzeciwkotemu,żebyś
nas podsłuchiwała przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, przez siedem dni
w tygodniu. Potrzebujemy tego, co robisz. Kate, jesteś nam potrzebna. –
Uśmiechnąłsiędoniej.
Zamurowałoją.Zaufanie.Zatakiuśmiech…
–Mrówki.Szukamymrówek.Najpierwkieliszekwinaczymaszdyżur?
–Dziękujęzawino.–Mająctakiuśmiech,niepotrzebowałaalkoholu.
–Alemaszczaszająćsięfarmąmrówek?–Zrobiłjejmiejscenakanapietak,by
widziała ekran laptopa. – Popatrzysz? Wiem, że idzie serial, ale zobaczysz, co się
dziejewtychspołecznościachuwięzionychwszkle.
Ktobyodrzuciłtakiezaproszenie?
– Żel? – Wpatrywał się w ekran. – Myślałem, że wystarczy ziemia. Od kiedy
mrówkipotrzebujążelu?Aha,niemożnazamówićmrówekprzezinternet.Boco?
Kwarantanna między stanami? Skąd Harry je wytrzasnął? Kate, bardzo mi się
przydasz. Jutrzejsza sesja ma być poświęcona farmie mrówek. Subtelnie go
wybadaj, skąd je miał. Patrz, patrz! Wyrzucają martwe mrówki poza pojemnik.
Trzeba je usuwać, żeby zapobiec chorobom? To chyba żart. Ale może dlatego
wszystkie moje mrówki umarły, jak byłem mały. Chyba powinienem poszukać
terapeuty. Jestem lekarzem, nie szefem firmy pogrzebowej. Czuję, że mam
problem.–PrzeniósłwzroknaKate.–Byćmożeobojemamyproblem–dodał.
Przez chwilę patrzyła mu głęboko w oczy, po czym przeniosła wzrok na ekran
pełenmrówek.
ROZDZIAŁÓSMY
Przezgodzinęzgłębialitajemniceżyciamrówek.
–TerazmogętosobiedopisaćdoCV–rzekłanakonieczdumą.–Lekarka,fizjo-
ipsychoterapeutka,znawczynidelfinów,doradczynidosprawmrówczychfarm.
–Maszjakieśsłabości?
–Nie.
–Zajmujeszsięteżdelfinami?
–Wszyscyoniedbamy.Tupracujemnóstwoludzioddanychtejsprawie.Nawet
Bob,naszgospodarzzieleni,maobowiązekwchodzićwrelacjezdziećmiibardzo
to lubi. Niestety nie zatrudniamy weterynarza, ale mamy z nim kontakt przez
internet. Ranne delfiny znajduje się w częściej odwiedzanych miejscach, więc tam
otrzymująpomocweterynaryjną.Unasdochodządosiebie.Niemaprzynichdużo
roboty,bowmagicznysposóbzdrowieją.
–Jakmamtorozumieć?
– Gdyby rekin wyrwał ci z pośladka kawał mięsa, dokuczałoby ci to do końca
życia. Ale delfiny jakimś cudem potrafią regenerować uszkodzoną tkankę.
Przybywajądonaswopłakanymstanie,alejaktylkouwalniamyjeodstresu,włącza
się ich dar regeneracji. Wypuściliśmy na wolność setki delfinów, wprawdzie
zbliznami,alezdolnychsamodzielniesięwykarmić.
–Kuutrapieniututejszychrybaków.
– Właśnie. Ale założyciele tego ośrodka wybrali miejsce oddalone od portów
rybackich. Tak, wpływają do nas zażalenia rybaków, że psujemy im zabawę.
Wzeszłymrokuktośnawetzastrzeliłdelfina,alespotkałosiętoztakostrąreakcją
miejscowychgazet,żejużsięniepowtórzyło.Delfinytrzebapokochać.
W jej głosie pobrzmiewała duma, a on przez chwilę czuł… zazdrość? Że ta
kobietazagrzebałasięnakońcuświata,bykultywowaćswojąpasję?
Zastanowił się nad swoim życiem, życiem szefa centrum onkologicznego
będącegoczęściąszpitalaklinicznego.Większośćczasuzabierałomuposzukiwanie
funduszy, organizacja opieki nad pacjentami, kontrola nad licznym personelem
medycznym,wszystkokosztemkontaktuzpacjentami.
PracaKatedajewięcejsatysfakcji.
– Ale to tylko pozornie tak wygląda. – Czyta w jego myślach? Studiowała
psychologię, trzeba mieć się na baczności. – Ja też muszę walczyć w imieniu
pacjentów.Każdyznichwymagaczegośinnego,aczęstotychwymagańniedasię
spełnić tutaj. Mam dwójkę dzieci, które dostają chemioterapię. Muszę walczyć
o leki, o wiedzę, jak je podawać. Gdyby Harry przyjechał tu z nowotworem,
wcześniej musiałabym się przygotować, skontaktować z jego lekarzami i prosić
oleki.
–WprzypadkuToby’egotakniebyło.
– Dla niego już nie było ratunku – westchnęła. – Gdyby został w Melbourne,
dostałby kolejną chemioterapię, mimo że zespół, który go leczył, wiedział, że to
koniec.
–Totrochęjakhospicjum.
–Onie–zaprzeczyłagorąco.–Tobyprzyjechałtuzmamą,boszukaliukojenia.
Itaksięstało.
–Aleumarł.
– Tak, umarł, ale nie spędził ostatnich dni, umierając. Umarł, gdy promienie
słońca pieściły mu twarz, wśród delfinów, a nie z widokiem na respirator
ikroplówki.Jack,gdybyktośuznał,żetaostatniachemiatocoświęcejniżstracona
nadzieja, stanęłabym na głowie, żeby ją dostał. Nie przyjmowałam dzieci, które
wymagały kontynuacji leczenia, jeżeli ich lekarze nie zgadzali się, żebym je
prowadziła.Czasamimuszękomuśodmówić.
–Przydałbymcisięnadłużej–zażartował,alesięnieuśmiechnęła.
–Jesteśtu,żebysięleczyć.Potemdamciodjechać.
–Jawymagamleczenia?!
– Żeby sobie wszystko uporządkować. Na przykład, jakie znaczenie może mieć
farmamrówek.
–TosamomógłbymzrobićwSydney.
–Niekoniecznie,bomógłbyśnieznaleźćnatoczasu.
–Acoztobą?Kiedyuznasz,żejesteśuzdrowiona?
–Jestemuzdrowiona.
–Mówikobieta,któracowieczóroglądaoperymydlane.
– Jack, tutaj jestem szczęśliwa. – Zdawała sobie sprawę, że nie zabrzmiało to
przekonująco.Aleszczerze.Pomagaludziom.Możnachciećwięcej?
Uwolnićsięodstrachu?Pozwolićsobiezacząćodnowa?Zkimśtakimjak…?
– Odwalasz kawał fantastycznej roboty – powiedział cicho. – Chcesz to robić do
śmierci?
–Dlaczegonie?
–Byłbyproblemzeznalezieniemnastępcy?
–Sugerujesz,żemamstądodejść?Poco?
–Bomożecisięznudzićulubionyserial.
–Toniemożliwe.–Udałaoburzenie.–Cotydzieńjakiśrozwód,scenyłóżkoweico
najmniejjednakatastrofa.Tobardziejinteresująceniższaracodzienność.
–Chciałabyśwrócićdoszarejcodzienności?
Nagleodeszłajejchęćbronieniabarier.Jacktoprzyjaciel.Dlaczegomiałabybyć
znimnieszczera?
–Ukrywamsię,jużsamaniewiemilelat–zaczęła.–Niepotrafięinaczej.Tutaj
czujęsięnajbezpieczniej.JestemjaktenHobblezkrzywymogonem.
–Niemaszżadnychdeformacji.
– Ale jak słyszę nadjeżdżający samochód, to się kurczę. Głupie, prawda? Jak
studiowałam w Nowej Zelandii, budziłam się przerażona za każdym razem, kiedy
ktośtrzasnąłdrzwiami.JestembardziejzaburzonaniżHobble.
–Jakźleciętraktował?
Długoniespuszczałazniegowzroku.Jeszczeznikimnierozmawiałaozwiązku
zSimonem,bojątoprzerażało.JednakJacktoprzyjaciel.
Podwinęła rękaw koszuli, po czym podsunęła mu ramię. Chirurg spisał się
fantastycznie,ratującjejłokieć.Pięknablizna.Aleśladypoprzypaleniupapierosem
jużniebyłytakiepiękne.Długosięwniewpatrywał.
–Toniewszystko?
Jejmilczeniemówiłosamozasiebie.Zaklął.Nibypółgłosem,aleztakąsiłą,żesię
przestraszyła.
–Przestań.Proszę…Toprzeszłość.
– Jaka przeszłość? – Chwycił ją za ramię, nim zdążyła opuścić rękaw. Nie, nie
chwycił,pomyślała,poprostuujął.Onnieszarpie.–Tosięnieskończy,dopókiten
drańbędziestąpałpotejziemi–syknął.–Siedziałzato?
–Zaoszustwo.
–Nieoskarżyłaśgooprzemoc?
–Niebyłotakiejpotrzeby.–Przyznaćsię,żezabrakłojejodwagi?
–Zarzutprzemocynieulegaprzedawnieniu–mruknął.–Domyślamsię,żebyłaś
porządnieleczona?
Przypomniałyjejsięwizytynaoddziałachratunkowych,wybieranieszpitali,gdzie
niktjejnieznał,zszokowanetwarzemłodychlekarzy,terapeutów,którzyjejradzili
iśćnapolicję.Jednakwsądziebyłabytowalkasłowaprzeciwkosłowu.Możegdyby
miała świadków, może gdyby wyroki sądu były egzekwowane… Ale rodzice by
umarli, gdyby się dowiedzieli, co wyprawia ich ulubieniec. Miarka się przebrała
dopiero,gdyokradłjejmatkę.Jackmiałcorazbardziejponurąminę.
–Toznaczy,żejeszczemożnagooskarżyćiwsadzićzakratki.Kate,zmobilizuj
się.
–Nie.
–Dlaczego?
–Niechcęgowidzieć.Onmiodebrał…poczuciegodności.
–Uciekając,ciąglejesteśofiarą.
–Nieuciekam.Czujęsiębezpiecznie.
–Zdelfinamiiłzawymiserialami.
– Jack, przestań… – Zawahała się, walcząc z emocjami, jakie zawsze budziła
wniejwzmiankaobyłymmężu.Sprawiały,żeczułasięjaktchórziidiotka.–Aty?–
Rozpaczliwieusiłowałazmienićtemat.
–Ococichodzi?–Jackuniósłbrwi.
–Odczegotyuciekasz?
–Odniczego.
– Czyli jesteś normalnym heteroseksualnym mężczyzną po trzydziestce, który
przedchwilązerwałzdziewczyną,okazującminimumemocji.
–Wśrodkujestemkłębowiskiememocji.
Uśmiechnęła się, ale obserwując jego twarz, pomyślała, że to nie żart. Serce
jednakmuniepękło.
– Nawet na uczelni – zaczęła w zamyśleniu – spotykałeś się z najładniejszymi,
najbardziejrozrywanymidziewczynami.Takimi,którenieszukałyoparcia.Znałam
kilkaznich,aleniezauważyłam,żebyktórakolwiekciępotrzebowała.Albotyjej.
TerazzrywaszzAnnaliseidoskonaleukrywaszemocje.
– Bo jestem facetem. – Mimo to chyba się speszył. – Przecież wiesz, że faceci
tłumiąemocje.
– Na roku mieliśmy dużo par. To zrozumiałe, bo świetnie się znaliśmy, ale
spoglądającwstecz…Tyijadogadywaliśmysiędobrzewlaboratorium,boznaliśmy
granice? Ja miałam Simona, który mnie izolował, a ty odgradzałeś się poczuciem
humoruiintelektem.
–Odezwałasiępanipsycholog?
–Byćmoże.–Jejuwadzenieuszłonapięciecorazwyraźniejszenajegotwarzy.
Podejrzenie,żeijegognębiąjakieśupiory,zaczynałoprzeradzaćsięwpewność.–
Opowiedzmioswoichrodzicach.Sąszczęśliwi?
–Niestosownepytanie.
–Istotnie,niestosowne,aletywieszomniewszystko,ajaotobienic.Tyletylko,
że byli zamożni. Twoi koledzy na studiach o twoim ojcu wyrażali się z podziwem.
Byłcenionymprawnikiem,prawda?Wiemjeszcze,żemiałeśukochanąsiostręBeth.
Uzupełniszluki?
–Nie.
–Dlaczego?Tyteżuciekaszprzedprzeszłością?
–Nie!
W odpowiedzi uniosła wysoko brwi, naśladując go, splotła palce, zapatrzyła się
wmorze…iczekała.
Cosiędzieje?!Wypytywałjąoprzeszłość,namawiał,bysięzniąrozliczyła.Grał
rolęopiekuna.Taksamobypostąpił,gdybytoBethbyłaofiarąprzemocy.
Jednak Kate nagle odwróciła tok rozmowy. Przestała nalegać. I czeka.
Niesamowiciekojącakobieta,pomyślał,alepochwilinamysłuzmieniłzdanie.Nie,
tylko niesamowita. Poprosiła, by opowiedział o sobie, ale on nie rozmawia na
osobistetematy.
Czytodlategoniezabolałogo,gdyAnnalisetakspokojniezgodziłasięodniego
wyprowadzić? Dlatego zawsze wybierał dziewczyny, które widziały w nim
praktycznydodatek,aniemiłośćżycia?
Traktował je tak samo? Nigdy się nad tym nie zastanawiał. Chyba jednak się
zastanawiał.Itowyparł.Przypomniałsobie,coczuł,gdyBethpoznałaArthura.Ze
szczęścianiemalunosiłasięwpowietrzu,aon…siębał,żestaniesiębezbronna.
Wyszła za mąż, urodziła Harry’ego i dopiero wtedy po raz pierwszy ujawniła,
jakietoprzerażające.
–Umarłabym,gdybycośimsięstało–wyznała.–Arthur,aterazHarry…Kocham
ichbezgranicznie,dlanichżyję.
–Jaktytorobisz?–Rzadkosięsobiezwierzali.–Jakmożesznarażaćsięnato
samo,comamamaztatą?
–Botowartetakiegoryzyka.–Uśmiechnęłasiędośpiącegoniemowlęcia.–Jack,
mamnadzieję,żekiedyśtozrozumiesz.
GdyBethumarła,ziściłysięjegoobawy.Stałnadgrobemzpustkąwsercu,jakby
samumarł.ObokstałaAnnalise,aleniewziąłjejzarękę,aonaponiąniesięgnęła,
ponieważszanowaliswojąprzestrzeń.
Kateczekałacierpliwie,nienalegała.
–Moirodzice…przesadzilizmiłością–rzekłobojętnymtonem.DlaKatepotym,
coprzeszła,tonicniezwykłego.Biednybogatychłopczyk?
–Jakmożnaprzesadzićzmiłością?Nie,głupiopytam.Moirodzicezmiłościmną
manipulowali.Simonprzysięgał,żemniekocha.Miłośćmaróżneoblicza.
–Wprzypadkumoichrodzicówtobyładzikanamiętność–mruknął.–Pobralisię
po dwóch tygodniach znajomości. W Gretna Green, bo matka uważała, że to
najbardziej romantyczne miejsce na świecie. Ale wtedy padał deszcz, a materac
w hotelu był nierówny, więc się pokłócili, rozstali, ponownie zeszli i polecieli na
Seszele,gdzieodbyłsiękolejnyromantyczny„ślub”.Tocałyfundament,naktórym
opierałsiętenzwiązek.Ojciecbyłwziętymprawnikiem,matkaznanymarchitektem
wnętrz.Wswoichzawodachobojecieszylisięszacunkiem.
Dlaobojgamałżeństwostałosięsposobemnarozładowywaniestresu.Krzyczeli
na siebie, kłócili się, rozstawali, po czym znowu schodzili. Beth i ja byliśmy
katalizatoraminiejednegokonfliktu.Zachowywalisięalbojakzakochanedoobłędu
małolatyniezdolnetrzymaćłapprzysobie,nawetwnaszejobecności,alborzucali
wsiebiewszystkim,coimwrękęwpadło.Teawanturybyłynaserio,amyzBeth
staliśmypośrodku.
–Fatalnie.
– Lepiej nie mów. Nienawidziłem ich. Beth była cztery lata młodsza ode mnie
imiałaepilepsję,astresprowokowałataki,więcprawiecałedzieciństwospędziłem
ją chroniąc. Może przesadziłem. Może właśnie dlatego potrafiła tak mocno
pokochaćArthura.
–Tobyłudanyzwiązek?
–Raczejtak.Alejakieryzyko!Bomiłośćczyniczłowiekabezbronnym…Ateraz
jużjejniema.
–Myślisz,żenadalbyżyła,gdybypodjęłainnądecyzję?
– Wiem, to był wypadek. Pijany kierowca, noc, oblodzona szosa… Beth zdawała
sobie sprawę z ryzyka. Kiedy Harry się urodził, kazała mi przysiąc, że się nim
zaopiekuję.Jakbywiedziała…
– Dobrzy rodzice biorą pod uwagę najgorsze scenariusze. Rozmawiają o tym,
zadająpytania,iżyjądalej.Alety…Możemiłośćodebrałacidzieciństwo,ateraz
znowucośprzezniątracisz.Możetotymaszblizny.
–Niemamżadnychblizn.
–Chybajednak.CierpiszniemniejniżHarry.
–Kate…
–Wykorzystajtenczas.–Wstała.–Toczasodpoczynku.DlaciebieiHarry’ego.
Maszdużodoprzemyślenia.Jeżelitrudnocirozmawiaćzemną,spróbujzLouise.
Toświetnapsychoterapeutka.
–Niepotrzebujężadnejpsychoterapii!
– To miejsce ma właściwości uzdrawiające. Tak, przyjmujemy dzieci na progu
śmierci, ale nawet w takiej sytuacji ich rodziny mogą zaznać ukojenia. Jeżeli
poddaszsiętemuspokojowi,pomożemycinacałeżycie.
–ToHarrypotrzebujepomocy.
–Zatwoimpośrednictwem.Onciebiepotrzebuje.Jesteśgotowyotworzyćsięna
niego?Nakogokolwiek?
–Udałomisięzorganizowaćfarmęmrówek.Ilejeszczemamzrobić?
– Myślę, że wiesz. – Niespodziewanie pogładziła go po policzku. – Jack, jesteś
dobrymczłowiekiem,alepotrzebujeszpomocy.
–Powiedziałata,którasięukrywa.
–Jack…
Chwycił jej dłoń. Wokół nich szeleściła noc, a pod werandą buszowała mała
walabia,pełnaufności.Tutajnicjejniezagrażało.Więcdlaczegoonnaglepoczuł,
żecośmuzagraża?
Bo teraz jego emocje się zmieniają, podobnie jak potrzeby. Rozmawiali
oprzeszłości,ominionychzagrożeniach.Aleterazjest…teraz.
Iterazzapragnąłjąpocałować.Takpoprostu.Rozmowasięurwała,zastrzeżenia
zbladły. Spoglądając na nią, zdał sobie sprawę, jak wielki skarb miał na
wyciągnięcie ręki lata temu. Przyjął wtedy do wiadomości, że Kate ma chłopaka
ionicwięcejniepytał.Możeniechciał.MożejakKateprzedczymśuciekał.
– Lekarzu, lecz się sam? – Beztroski ton mu nie wyszedł. – A może powinno to
brzmieć:Lekarze,leczciesięnawzajem?
–Jack…
–Moglibyśmyspróbować.
Iwtedyjąpocałował.Delikatnie,nieśmiało.Tenwcześniejszypocałunekbyłpełen
namiętności,aletejnocynamiętnośćprzesiadłasięnatylnesiedzenie.Tymrazem
byłotopytanie,czycośztegobędzie.
Odwzajemniłapocałunek,aonwyczułwnimtakąsamąniepewność.Takiesamo
pragnienie? Trwało to bardzo długo. Czuli nawzajem swoje ciepło, pytania
iodpowiedzi,nadziejęnaprzyszłość.Takpowinnobyć,pomyślał.Alegdypocałunek
dobiegłkońca,jakwszystkieinnepocałunki,Kateodsunęłasięzmieszana.
–Cosięstało?–Powiódłpalcempojejwargach.–Co,skarbie?
–Niejestemtwoimskarbem.
–Ale…
– Ani odpowiedzią na twoje problemy. – Zamknęła się w sobie. Niemal na jego
oczach.
–Nierozumiem.–Chciałjąobjąć,alesięodsunęła.
– Nic z tego. – Westchnęła. – Lubię, jak mnie całujesz, jak mnie dotykasz.
Przyjaźnimysięoddawna,więcwiesz,jakbardzosięizolowałam.Byćmożeto,jak
na ciebie reaguję, jest odpowiedzią na tę izolację, a może nie jest. Ale ty
iAnnalise…
–Tojużskończone.
–Tak,skończone.Aleczynienatympolegaproblem?
–Ococichodzi?
– Jack, musisz zrozumieć… Masz dziecko, przyjaciółka cię rzuciła. Czeka cię
przyszłośćsamotnegorodzica,ategosięboisz.Inaglemniecałujesz.
–Toniemażadnegozwiązkuz…
–Myślę,żema.–Przymknęłaoczy.–Jack,rodzicemniepotrzebowali,bochcieli,
żebym się nimi opiekowała. Po to mnie kochali. Jak się urodziłam, tata miał
sześćdziesiątlat,amamabyłapoczterdziestce.Poródomałojejniezabił,atata
już chorował na serce. Priorytetem były ich potrzeby, moje zeszły na drugi plan.
Moim zadaniem było dawać im poczucie bezpieczeństwa, powody do dumy, nie
sprawiać kłopotów. Kiedy zjawił się Simon, zakochałam się w nim, ale on mnie
potrzebował, bo miałam pieniądze. Potrzebował uległej żony. Nie wiem, czy
potrafisztozrozumieć,aleniechcę…byćnikomupotrzebna.
–Kate,jabymnigdy…
– Nigdy byś mnie nie poprosił, żebym z tobą podjęła się wychowywania
Harry’ego?
–Całowaliśmysiędopierodrugiraz!
– Wiem. – Uśmiechnęła się ironicznie. – Robię z igły widły. Ale kiedy mnie
obejmujesz,mamwrażenie…żecośsięzaczyna.
–Wobectegojestnasdwoje.Kate,chybamógłbymciępokochać.
– Tak mówisz, ale jak mam ci uwierzyć? Tobie by to odpowiadało. Potrzebujesz
matki dla Harry’ego. On już zdążył mnie polubić i przepada za Maisie. Wymienić
AnnalisenaKateiproblemyrozwiązane.
Kurczę, jak to się stało? Jeden pocałunek, a ona już myśli o małżeństwie,
rodzicielstwie i delegowaniu obowiązków? Obłęd. Ale spoglądając na nią, powziął
podejrzenie,żeonajednakmarację.
Tak,jestodpowiedziąnajegoproblemyitowbardzoatrakcyjnymopakowaniu.
–Uporajsięzeswoimiproblemami–rzekłapółgłosem.–Zróbwszystko,żebyście
razemzHarrymstalisięrodziną.Dopieropotemzastanówsięnadekspansją.
–Niecałowałemsięztobą,bochcęmiećpełnąrodzinę!
– Całowałeś się ze mną, bo nie chcesz mieć rodziny? – odparła z szelmowskim
uśmiechem.
–Toniefair.
–Fairczynie,janiezaryzykuję.Jestemlekarzemtwojegosiostrzeńca.Całowanie
się z tobą było przekroczeniem granic, których nie należy przekraczać. Jestem
zmuszonawytyczyćjeodnowa.
–Obojewiemy,żetoniemasensu.
–Obojewiemy,żetomasens.Skończmyztym.
Podniósł się z wiklinowej kanapki. Kate insynuuje, że jest manipulatorem. To
nieprawda.
Odezwałasięjejkomórka.Możenacałeszczęście.Jaktosięstało,żezaszliaż
takdaleko?Dotejporypocałunkiniemiałydlaniegowiększegoznaczenia.Jakim
cudemzmieniłosiętotakszybko?
Zdecydowanie łatwiej skupić się na dzwoniącym telefonie niż na napięciu
iskrzącymmiędzynimi.
– Mówi Alan. – Jack rozpoznał głos ojca Wendy, jednej z pacjentek Kate,
jedenastolatkichorejnanerwiaka.
–Jakmogępomóc?
–Wendymatorsje.Jestniespokojna.Możesz…?
–Będęzadwieminuty.–Rozłączywszysię,zwróciłasiędoJacka.–Harrydojdzie
do siebie. Będziecie wspaniałą rodziną. Potrafisz mu pomóc. Jak będziesz
potrzebował,możemyporozmawiać,pototujestem,ale…międzynaminicniema.
MuszęiśćpotorbęizająćsięWendy.Dobranoc,Jack.PrzytulodemnieHarry’ego.
Zbyłago.Skończyłazjednymklientemiidziedodrugiego.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
Każdego dnia Harry robił krok do przodu. Co rano budził się coraz bardziej
radosny, rozmowny, zadowolony z życia. Zapewnienia Jacka prawdopodobnie
przyczyniłysiędotegowwiększymstopniuniżterapiazdelfinami.Corazczęściej
wołał: „Jack, popatrz na mnie! Jack, możemy to zrobić? Jack, wstawaj, Hobble
czeka!Jack,janielubięspaghetti”.
JakbyJackstałsięrodzicem,takpoprostu.Takasytuacjasprawiała,żechwilami
czułsięjakwpułapce,alewidząc,iletoznaczydlachłopca,przyjmowałtozulgą.
Z jednej strony nie mógł się doczekać następnego dnia, z drugiej czuł, jak mury
wokółniegosięzamykają.Zostałsamotnymrodzicem.
–Daszradę–powiedziałaKatetrzydnipóźniej.
–Oczywiście.
–Nawetbezpomocykobiety–dodałazuśmiechem.
Spoglądając,jakoddalasięwkierunkubasenuzdelfinami,poczuł,żeogarniago
przykreuczuciestraty.
Gdybyinaczejpokierowałsprawami…
To co? Ożeniłby się z Kate? Znalazłby matkę dla Harry’ego? Wiązałby Kate
z rozwiązaniem, którego jeszcze nie znalazł? Tak nie można. To, co jest między
nimi, zaszło za daleko, więc jej strach jest uzasadniony. Mimo to, obserwując ją
przypacjentach,zastanawiałsię,dlaczegodawniejtegoniedostrzegł.
Dlategożeniewgłowiemubyłtrwałyzwiązekzpartnerkąwpełnymtegosłowa
znaczeniu?Czydlatego,żeznikimniechciałdzielićżycia?
Prawdę mówiąc, nie potrafił zdefiniować swoich potrzeb. Owszem, z każdym
dniempożądałKatecorazbardziej,aletuchodziłorównieżoHarry’ego.
Możekiedyś,zajakiśczas…
Ha! Za jakiś czas on będzie w Sydney, a ona tutaj. Ostatnio traktuje go
zdystansem.
–Jack,patrz!Jack,japływam!Katenieodrazumusimniepodtrzymywać.Jack,
Hobblepierwszypodpłynął,żebymipomóc.
Ta kobieta wraz z jej delfinami tworzą fantastyczny zespół, pomyślał, kiwając
głową i starając się unikać kontaktu wzrokowego z Kate. Bo taki kontakt jeszcze
bardziej komplikował sytuację, więc skoncentrował się na nadzwyczajnych
postępachsiostrzeńca.
Ktośpowinienopisaćjejosiągnięciawliteraturzefachowej,pomyślał.Alewporę
przypomniał sobie o jej mrocznej przeszłości, więc taka możliwość nie wchodzi
wgrę.Pozatymnaświecieniematyludelfinów,którepotrafiłybytylecoHobble
ijegokumple.Bogudzięki,żetrafiłakuratdotegoośrodka.IspotkałKate?
WszystkozawszesprowadzasiędoKate.Terazudawała,żeścigasięzHarrym.
Obojezdeskamidopływaniazdążalidobrzegubasenu.
Hobble kręcił się przy nich, czasami zastępując Kate drogę, gdy za bardzo się
spieszyła. Harry tak się śmiał, że prawie zapominał machać nogami. Zatoka
Delfinówtomiejscecudów,aHobbleijegodrużynasącudotwórcami.JakKate.Ale
tosamotnica,więcmusitouszanować.
Kołodrugiejwnocyktośzapukałdojegodrzwi.Pukaniebyłotakciche,żemógłby
pomyśleć,żetosen,aleprzezlatanocnychdyżurównauczyłsięspaćczujnie.
Na werandzie stała Kate. W dżinsach i wiatrówce, z włosami związanymi
w węzeł. Wyglądała, jakby wyrwano ją ze snu. I jak zawsze boso. W świetle
księżyca…
–Jack,pomożeszmi?
–Oczywiście.–Oprzytomniałbłyskawicznie.
–Wendy,taznerwiakiem.Nowotwórzaatakowałnajpierwnadnercza,aleobjawy
dostrzeżonopóźniej.Ciągłezmęczenieiutratęwagirodziceprzypisywaliokresowi
dojrzewania. Mają jeszcze troje dzieci, po prostu niczego nie zauważyli. Teraz są
przerzuty do jamy brzusznej i wątroby. Przez dwanaście miesięcy otrzymywała
chemio-iradioterapię,alewszystkieopcjejużsięwyczerpały.
– Co się dzieje? – Dwa tygodnie wcześniej zapytałby, co dziecko z takim
rokowaniem robi w takim miejscu, ale to było, zanim poznał Kate. Teraz
potrzebowałjedyniejaknajpełniejszejinformacjimedycznej.
– Wymiotuje. Pierwszy raz wymiotowała cztery dni temu, tego wieczora, kiedy
my… – Lekko się zaczerwieniła. – Wtedy opanowałam sytuację, ale dzisiaj znowu
wymiotuje. Podałam jej prometazynę i płyny dożylnie, ale to nie pomaga. Jack,
jestem bezradna. Twoja pomoc polegałaby na załatwieniu śmigłowca, żeby
przewieźćjądoPerth.
–Rodzicesobietegozażyczyli?
– Nie, zależy im, żeby tu została. Po rocznej terapii Wendy ma dosyć szpitali.
Przyjechała tu trzy tygodnie temu przestraszona i wycofana prawie tak samo jak
Harry. Ale tu znowu stała się dzieckiem. Robimy wszystko, żeby była z nami jak
najdłużej,aleniepotrafiępowstrzymaćtorsji.Jack,jesteśonkologiem.Głupiomicię
fatygować,teżjesteśtunaprawachklienta,alegdybyśjązbadał…
– Nie ma problemu – odparł bez wahania. Zerknął w stronę pokoju Harry’ego.
Niemożechłopcazostawić.
JednakKateznowubyłaokrokdoprzodu.
– Obudziłam Louise. Jeżeli zgodzisz się mi pomóc, będzie tu za moment. Jest
mistrzyniąspania.Dwieminutypotym,jaksięułożynakanapie,zaśniekamiennym
snem,aleusłyszynajmniejszyszmerdobiegającyzpokojuHarry’ego.Szczycisiętą
umiejętnością.Dajjejokazjęsięzaprezentować.
– Potrzebuję sekundę na ubranie. Kate, niczego nie obiecuję. Nie można
wykluczyć, że bez ewakuacji się nie obędzie, ale najpierw zobaczmy, co uda się
zrobić.
Nastudiachbyłprymusem.WystarczyłopięćminutprzymałejWendy,byiteraz
tosiępotwierdziło.Łączyłempatięzogromnąwiedzą.
Wendy leżała wyczerpana, jej rodzice nie ukrywali przerażenia, ale Jack w pięć
minutichuspokoił.
–Dobrywieczór.–Wszedłdopokoju.Jejrodzicestalinadniąbezruchu.–Cześć,
Wendy. Dowiedziałem się od doktor Kate, że nie możesz przestać wymiotować.
Zgadzaszsię,żebymcipomógł?DoktorKatejestdobra.Razemstudiowaliśmy,więc
wiem, że nie ma tu lepszego od niej lekarza. Ona wybrała medycynę rodzinną, ja
opiekę nad chorymi na raka, pacjentami takimi jak ty. To znaczy, że posiadam
wiedzę,któramożecipomóc.
Zwracałsiębezpośredniododziewczynki.Słusznie.Jejrodziceniecoodetchnęli,
dostrzegająciskierkęnadziei.
–Odkiedymasztorsje?
– Od… od pięciu minut – wykrztusiła matka. Jack uśmiechnął się, dając jej do
zrozumienia,żejejdzieckojestterazwrękachdwóchspecjalistów.
– Aha. Wymioty powtarzają się zazwyczaj w dwudziestominutowych cyklach, co
nam daje czas, żeby się tym zająć. Wendy, może mi się nie udać zahamować
pierwszych odruchów, ale już nad następnymi powinienem zapanować. Mogę
spróbować?Zgadzaszsię,żebymzbadałtwójbrzuch?
–Tak–wyszeptaładziewczynka.
– Na pewno masz dosyć lekarzy, ale ja mam pewną przewagę nad nimi. Mam
bardzociepłedłonie.
–D…dlaczego?
–Bomamgorącąkrew–pochwaliłsię.–Uczyłemsiętego.Jednipotrafiądotknąć
palcaminógdoczoła,ajapotrafięwkażdejchwilrozgrzaćręce.Chceszpoczuć?
–Tak.
Kate wstrzymała oddech. Dziesięć minut temu w pokoju panowała atmosfera
rozpaczy,terazwyczuwałosięnietylkonadzieję,aleteżodrobinęfascynacji.
Jack delikatnie badał brzuch dziewczynki. Kate wiedziała, co wyczuł:
powiększonąwątrobęorazguz.
–Macietuaparatrentgenowski?–zwróciłsiędoKateswobodnymtonem.
–Mamy.Alerezonansjestpozanaszymzasięgiem.
–Tomiwystarczy.Wbudynkugłównym?
–Tak.
–Opatulęciękocemizaniosę.Postaraszsięnamnieniezwymiotować?–zapytał.
– Powiedz, jak poczujesz mdłości. Wtedy przekażę cię tacie. Jeżeli się nie mylę,
jadłaś spaghetti, a to jest mój ulubiony T-shirt. Jestem wyluzowany, jednak nie aż
tak.
Niesamowite:Wendyzachichotała.
–Alepansięwygłupia…Wszyscymówią,żepansięwygłupia.
–Możesięwygłupiam,zatojestemczysty–odparł,udającnadąsanego.–Okej,
młodadamo,marsznaprześwietlenie.Idziemy.
Kate powstrzymała się od komentowania wyników prześwietlenia, ale to, co
zobaczyła, potwierdziło jej podejrzenia. Kompletna niedrożność jelit. Czyli
ewakuacjadoszpitala.
Jackjednaknawettegoniezasugerował.
–Okej.Jakiemasztuleki?Deksametazon?Morfinę?Środkiuśmierzające?
–Tak,aleniepotrafię…
–Japotrafię.Tobardzopoważnablokada.Myślę,żesteroidzredukujeobrzęk.
–Ajeżelinieposkutkuje?
– Szansa, że poskutkuje, jest tutaj taka sama jak w Perth. Kate, mamy do
czynienia z guzem, którego żaden chirurg nie usunie. Takie blokady będą się
powtarzały. Ale gdyby udało mi się zmniejszyć obrzęk, zyskalibyśmy na czasie. –
Dotknął jej ramienia. – Kate, zdaję sobie sprawę, że nie ma prostych odpowiedzi,
a właściwie nie ma żadnych, natomiast można coś robić. Jeżeli za pomocą
steroidów uda się nam zmniejszyć obrzęk i udrożnić jelita, damy jej jeszcze kilka
dobrychtygodni.Gdystansiępogorszyisteroidprzestaniedziałać,odstawimygo.
Zgonnastąpiszybko.Aleterazniemacodłużejsięzastanawiać.
–Możeszzrobićtotutaj?
–Tak.
Ufała mu. Zaufanie to niezwykle mgliste pojęcie. Przysięgała nikomu nie ufać,
jednaksiłapłynącaodjegodłonisprawiła,żepoczułanagłyprzypływufności.Może
togłupie,aleufałatemufacetowi.
Pokiwała głową. Uśmiechnął się, dając do zrozumienia, że zdaje sobie sprawę
ztumultupanującegowjejgłowie.NależałoszybkowrócićdoWendy,którąrodzice
zabrali z powrotem do bungalowu. Znowu dostała torsji i bezwładnie leżała
w ramionach taty, była jednak przytomna. Matka siedziała z boku i wyglądała nie
lepiejniżjejdziecko.
– Wendy – Jack znów zwrócił się do dziewczynki – prześwietlenie wykazało za
dużo płynów. Dlatego twój brzuch jest taki twardy. Ze zdjęć wynika, że masz
zablokowane jelita, więc to, co zjesz, nie może się przesuwać. Możesz wybierać.
Lekarze,którzyopiekowalisiętobąwcześniej,mogąznowusiętobązająć.Doktor
Katemówi,żemożeszwrócićdoPerth,aleteżmipowiedziała,żewolałabyśzostać
tutaj.Gdybyśsięzdecydowała,musiałabyśmizaufać.Okej?
Zamilkł,bowiedziałodKate,żelekarzeostrzeglirodzicówdziewczynki,żemogą
wystąpić takie problemy. Mówienie o nich teraz mogłoby ją tylko przestraszyć.
Mógłbypoprosićichnazewnątrz,aleporokuintensywnejterapiiWendywiedziała,
co to znaczy, gdy lekarze wychodzą z pokoju, dlatego uznał za stosowne jej
pozostawić decyzję. Kate wyczuła, że takie podejście tylko wzmocniło zaufanie
rodzicówdoJacka.
–Comożeciezrobić?–wychrypiałojciec.
– Powstrzymać wymioty – odrzekł Jack. – Doktor Kate ma tu steroidy oraz
morfinę.
–Lubięmorfinę–odezwałasiędziewczynka.
Katesercesięścisnęło.Żadnedzieckoniepowinnowiedzieć,cotomorfina,ale
Jack się uśmiechał. To dobry człowiek, pomyślała. W jego obecności ludzie się
relaksują.
–Bosprawia,żeczujeszsięlepiej.Alepodamciteżlekarstwo,którezmniejszy
obrzęk w brzuchu, dzięki czemu przestaniesz wymiotować. Wendy, teraz dam ci
coś, co sprawi, że zapadniesz w sen, kiedy będziemy ci podawać to pierwsze
lekarstwo. Jeżeli ty, ja i twój brzuch będziemy współpracować, to myślę, że jutro
Hobbleprzywitacięwbasenie.
– Chyba pan żartuje – żachnął się ojciec. Nie dowierzał własnym uszom.
Kilkanaście minut wcześniej groziła im ewakuacja do Perth, a teraz obietnica…
delfinów?
– Nie żartuję. Nie ważyłbym się żartować z brzuszka Wendy. – Ujął dłoń
mężczyzny.–Jestemonkologiem.Nacodzieńzajmujęsiętakimiproblemami,więc
wiem,corobić.–GdypopatrzyłnaWendy,odpowiedziałamuspojrzeniemdziecka
nadwiekdojrzałego.–Wendy,tocipomożenakrótko.Nadaljesteśchora,alewtej
chwilimogęprzynieśćciulgę.Cotynato?Chcesz,żebymciterazpomógł?
–Tak–wyszeptałapotulnie.–Tak.
Dzięki steroidowi dziewczynka dostała szansę na jeszcze kilka tygodni dobrego
życia, a jeżeli los pozwoli również na to, by odejść w spokoju. O to walczył Jack.
O czas, ale też i o to, by rodzice mogli pożegnać córkę bez przyglądania się jej
cierpieniu.
Kate asystowała Jackowi, gdy podawał Wendy deksametazon oraz haloperidol,
środek przeciwwymiony. Razem czekali, aż ustaną torsje, aż dziecko zaśnie
izaczniedziałaćsteroid.Jackjednakniewyszedłnawetwtedy.Zastąpiłabygo,bo
teraznależałojużtylkomonitorowaćoddychanieorazparametryżyciowe,alegdy
tozaproponowała,pokręciłgłową.
–Jestemlekarzemprowadzącym–mruknął.–JeżeliLouiseniemanicprzeciwko
temu…
–Niema.
–Kate,odsamegoranamaszpacjentów.IdźspaćizostawWendymnie.
Nie miała ochoty wychodzić, mimo że już nie była potrzebna. Wendy spała, jej
rodziceteżspaliwfotelachwpokojuobok,alebyłooczywiste,żeobudziichlada
szelest.Zasnęli,boufali,żeJackzaopiekujesięichcórką.Mogłabyzrobićtosamo,
ale…niechciałagozostawiać.
– Marsz do łóżka – powiedział półgłosem, gładząc ją po policzku. Ten gest mógł
znaczyćwszystkoinic.
–Dziękujęci,Jack.
–Tomojapraca.
–Przyjechałeśtunakurację.
–PrzywiozłemHarry’egonakurację.
–Tutajcałarodzinaprzechodziterapię.Dlategojesteścietuobaj.Jakorodzina.
–Aty,Kate?Gdziejesttwojarodzina?–Uśmiechnąłsiętakciepło,żesercejej
zadrżało.–Teraznieporanaodpowiedź.Tanocjestdospania,alejutro,zamiesiąc
albozarok…Jesteśzbytcenna,żebyśmiałabyćsama.Niedopuszczę,żebyrany
zadane przez tego drania się nie zagoiły. Idź spać, Kate. O przyszłości pomyślimy
jutro.
Wyszła, pozostawiając go przy łóżku Wendy. Ilekroć dziewczynka się poruszyła,
wsłuchiwał się w jej oddech, czuwał. Dlaczego? Często zadawał sobie to pytanie
przyłóżkupacjentów.Wieluznichstałouproguśmierci.Pocotoprzedłużać?Bo
życiejestdobrem.
Zawsze w to wierzył, ale ta noc jeszcze bardziej utwierdziła go tej wierze.
Dlaczego?BodotknąłpoliczkaKate?Bowidział,jakzmieniłasięwtedynatwarzy,
wyczytałzjejspojrzenia,żemadoniegozaufanie,dostrzegłteżiskierkęnadziei.
Przed nim długa noc, czas na rozmyślanie, więc rozmyślał. Trudny związek
rodziców,taktrudny,żeonzamknąłsięwsobie.Utratasiostry.Harry.
Można stracić nadzieję, ale spoglądając na miarowo unoszącą się klatkę
piersiowąWendy,czuł,żetonieprawda.Nadziejajesttutaj.
Oraz ufność. Kate mu ufa. Wspaniały dar. Nie można go lekceważyć. Ani
ponaglać.
Zpierwszymipromieniamisłońcaosłuchałbrzuchdziewczynki.Miękki,słyszalne
odgłosypracyjelit.
Steroidposkutkował.Wendydostałatrochęczasu.Ile?Aleczytoważne?
Dzień, miesiąc, rok, całe życie. Zrobi wszystko, żeby trwało to jak najdłużej.
MyśliosobieczyoWendy?
Oobojgu,pomyślał,otulającjąkocem.Wtejchwiliczułsięniemaljejczęścią.
„Śmierć człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem częścią ludzkości”. Słowa
Johna Donne’a… Dźwięczały mu w uszach, nawet sam je powtarzał, przez lata
walcząc o życie każdego pacjenta, ale teraz nabrały nowego znaczenia. Walczy
oWendy.Czujesięjejczęścią.
JestczęściąHarry’ego.Nieodłączną.
PragniestaćsięczęściąKate.
Agdziedystans?Chęćpozostawanianauboczu,byniezaznaćcierpienia?Cosię
znimstało?Rozpłynąłsię,pomyślał.Amożeniemaczegośtakiego.Możedystans
jest nieosiągalny, bo przecież zawsze była Beth, Harry i pacjenci. Oraz Kate. Co
ztymzrobić?
– Spróbuję – szepnął, by nie obudzić Wendy. – Dla ciebie, dla nas wszystkich.
Życiejestzbytkrótkieizbytcenne.Terazbawmysięzdelfinami,pozwólmysobie
kochać,dajmyzsiebiewszystko.
Wendyznowusięporuszyła.Jakzdroweśpiącedziecko.
–Trzymajsię.Jakdługodaszradę.Wendy,dopókimożemy,cieszmysiężyciem.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
Wendyodzyskałasiły,aleiwKatecośsięzagoiło.Niewiadomodlaczegoczuła,
żeionastanęłananogi.
Możetotylkochwilowe,jakwprzypadkuWendy.Dziewczynkawgumowymkółku
chlapała się w basenie popychana przez delfiny. Słaba, ale szczęśliwa. Jakby
delektowała się każdą chwilą tego odroczenia. Dla nikogo nie było tajemnicą, że
śmierćczyhatużzarogiem.Chwilowomusiczekać,ciąglejednaktamjest.
ByćmożenieufnośćKatecałkiemniezniknęła,aletegowieczoruzWendyKateją
odsiebieodsunęła.
Jack jest tutaj, a ona ma do niego zaufanie. Kocha go? Oto jest pytanie. Jack to
kolejnyrodzic.PonocyprzyłóżkuWendyznowustałsięopiekunemHarry’ego.Ale
sam też się zmienił, pomyślała. Jakby zaakceptował swoją rolę w życiu chłopca,
wyzbył się rezerwy. Harry stopniowo stawał się normalnym chłopcem. Nadal był
bardzo spokojny, ale pewnie zawsze był taki. Nabierał pewności siebie, a z jego
oczuznikłlęk.
– Czytałem w internecie o oswojonych delfinach – oznajmił pewnego dnia pod
koniecsesji,wtrakciektórejtakintensywniećwiczyłkontuzjowanąnogę,żeKate
musiała go powstrzymywać. – Dowiedziałem się, że trzymanie ich w niewoli jest
okrutne.
– Tak, niektórzy tak uważają. – Obserwowali delfiny przerzucające się piłką. –
Zwolennicy poglądu, że należy wszystko zostawić naturze. W każdej chwili
moglibyśmyotworzyćbaseniHobbleorazjegokoledzybylibywolni.Alebadacze
delfinów,znającichprzeszłośćiuszkodzenia,sązdania,żenieprzeżyłybydługo.Są
równieżtacy,którzytwierdzą,żetodlanichlepszeniżniewola.Niewiem.Atyco
otymmyślisz?
Rozmawiała z Harrym jak z dorosłym. Jack siedział na płyciźnie i się
przysłuchiwał.UHelentakbyniebyło.Helentraktujedziecijakdzieci.ZatoBeth
iArthurprzedstawialimuteorienaukowe,zanimmógłdyskutować.
–Niechcę,żebyonezdechły–szepnąłHarry–aletambyłonapisane,żeludzie
niepowinnitraktowaćichjakzabawki.
On ma siedem lat! Jack aż zamrugał. Niesamowity dzieciak. Podobnie jak Kate.
Spodziewał się, że powie, że to dziecinada. Powinna bronić tego, na rzecz czego
pracuje,aleonatylkoodwróciławzrok,bywzamyśleniuspojrzećnadelfiny.
– Dużo o tym myślałam – odezwała się po chwili. – Długo się zastanawiałam,
zanimwybrałamtomiejsce.Kierowałamsiępewnąprzesłanką.
Przesłanka…trudnywyrazdlasiedmiolatka,natomiastHarrynawetniemrugnął.
Znał to słowo. Jako siedmioletni naukowiec. Jack poczuł, że rozpiera go duma,
wcale nie dlatego, że to jego siostrzeniec, synek Beth. Po prostu był dumny
zHarry’egojakoosoby.
Wychowywanie takiego dzieciaka to przywilej, pomyślał, ale zauważył, że Kate
musięprzygląda.Posłałamuuśmiech.Onawie,oczymmyślę.
Nonie,onsięniewzrusza.
– Otóż te delfiny zostały uratowane. Trudno patrzeć na rannego albo
osieroconego delfina i mu nie pomóc. Argumentów za i przeciwko pomaganiu jest
wiele,amyniemamynatowpływu.Mytylkoopiekujemysięrannymidelfinamiinie
możemydopuścić,żebysięnudziły.Zapewniliśmyimogromnybasen,aletodlanich
zamało,bonawolnościpływająnaobszarzewielumil.Więcuznaliśmy,żepowinny
miećzabawki.Ityniąjesteś.
–Jestemzabawką?
– Tak. – Uśmiechała się szeroko. – Tobie się wydaje, że ci się poszczęściło, że
możesz się z nimi bawić, jednak popatrz na to z ich punktu widzenia. Codziennie
dostająinnyzestawzabawek,ajednaznichmanaimięHarry.
Chłopiecsięzadumał.Katemilczała.Przyniejnaprawdęsięodpoczywa,pomyślał
Jack.Onajest…
Nie, nie, jeszcze raz nie. Nie można przyspieszać tego, co ewidentne. To zbyt
cenne.
–TotakjakbyHobbledostałkolejkę–odparłnieśmiałoHarry.–Alewyzamiast
kolejkidajeciemuHarry’ego.
– Otóż to! – ucieszyła się Kate. – Ubieramy was w niebieskie kombinezony,
żebyścienietrulidelfinówemulsjąprzeciwsłoneczną.Zapoznajemywaszzasadami
i pozwalamy delfinom wami się bawić. Ale one wiedzą, że każdy opakowany na
niebiesko prezent jest inny. Widziałeś, jak traktują Sama? Wiedzą, że ma silną
górnąpołowęciałaiżekochapływać.JakSusiepodskakuje,onepodskakująrazem
z nią. Popatrz, jak delikatnie pchają Wendy w kole ratunkowym. Nie robią
gwałtownych ruchów. Zauważyłeś, jak każdego dnia cię prowokują, żebyś płynął
szybciej? Harry, nie sądzę, żeby cierpiały, bawiąc się z tobą. Myślę, że bardzo to
lubią.
–Aleciąglesąwniewoli.
–Tak,sąwniewoli–przyznała.–Wszystkiedoznałypoważnychobrażeń,których
ludzieniepotrafiąwyleczyć,więcmuszątubyć,takjakSammusiporuszaćsięna
wózku.Alenadalmogąsięcieszyćżyciem,takjakSam.
Harryściągnąłbrwi,apochwilisięrozpromienił.
– One chyba znowu chcą się bawić zabawką o imieniu Harry – powiedział,
rzucającdelfinompiłkę.Ażkrzyknął,gdywyskoczyły,byjąprzejąć,poczymdonich
dołączył.ZostawiającnapłyciźnieKatezJackiem.
Przez dłuższy czas przyglądali się ich igraszkom. Pozornie. Było tyle
podtekstów…tylesłówdopowiedzenia.
–Totakjakbyotobie–odezwałsięJack,czując,żewchodzinaśliskigrunt,ale
chciałsięzbliżyćdotejkobiety.Totakieważne…
–Co?
–Okaleczoneiuwięzione.
–Niejestem....–Odwróciławzrok.
Poraspróbować.Odważysię?
–Cobysięstało,gdybybramasięotworzyłaiznalazłabyśsięnawolności?
–Byłabymprzerażona–odparła.–Jużtambyłam.Tutajjestmidobrze.
–Nawiekiwieków?
–Dopókimogęsiętuukrywać.
–Alewyleczonedelfinywypuszczasznawolność.
–Tak,ale…
–Myślisz,żenigdyniewyzdrowiejesz?
–Trudnotowykluczyć.Uważasz,żetotchórzostwo?
– Nic podobnego, myślę jednak , że przydałaby ci się pomoc. Sama innym
pomagasz.
–Jestemzadowolonaztego,comam.
WskazałnaHobble’a.
–GdybyHobblemiałwybórdołączyćdokumpliwoceaniealbotuzostać,tojak
myślisz,cobywybrał?
–Tamjestwielkaprzestrzeń.
–Zatrważającowielka.Alezjegopunktuwidzenia…
–Mnietudobrze–żachnęłasię.
–Okej,aletoteżmaograniczenia.
–Niemamczasuotymmyśleć.
–Aja?Kate,jajestemnazewnątrz.
–Oczymtymówisz?
–Otym,żechybaciękocham.
–ChceszmiećmatkędlaHarry’ego.
–Dobrzewiesz,żetonieprawda.
–Aletakjest.Ajaniejestemzainteresowanazwiązkiem.
–Anija.Aleto,codociebieczuję…Pierwszyrazczujęcośtakiego.Kate,jateż
uciekałem. Obserwując związek moich rodziców, zgorzkniałem, myślałem, że
rozwiązaniem jest izolacja. Od najwcześniejszych lat trzymam dystans. Nie
zaryzykowałem tak jak ty z Simonem. Wszystkie moje dziewczyny były tylko…
koleżankami. Myślę, że żadnej nie zraniłem. Wszystkie podobnie jak ja najwyżej
ceniły sobie niezależność. Ale ty… Ni stąd, ni zowąd niezależność straciła na
znaczeniu.Prawdęmówiąc,wydajemisię,żetylkodureńmożejejpragnąć.Kochać
cię…Tomożełączyćsięzryzykiem,alechybawarto?
–Jack,przestań.
–Dlaczego?Dlaczegomamniemówić,jakjest?
– Bo to… Nie wierzę ci. Na niezależnego Jacka, faceta, który chodził
z najpiękniejszymi dziewczynami, nagle spadł siostrzeniec. Wiem, że go kochasz.
I wiem, jak bardzo zmieni twoje życie, chyba że znajdziesz kogoś, z kim mógłbyś
dzielićtrudyjegowychowywania.KogojaknieKate?Kateodnajwcześniejszychlat
szantażowanejwimięmiłościniezależnieodjejwoli.
Po tej ripoście zapadło milczenie. Jackowi brakowało słów. Jak zmienić jej
nieufnośćwobecżycia?
Problempoleganatym,żezawszebędzieHarry.WizjarodzinyzHarrymiKate
jawiłamusiętysiącrazybardziejatrakcyjnaniżrodzinazsamymHarrym.Tysiąc
razyłatwiejsza?KatebyłabyidealnąmatkąHarry’ego,bogorozumie.
–Nowidzisz?Niemożeszzaprzeczyć.
– Chyba jednak mogę. Kate, powinienem był już lata temu o ciebie zawalczyć.
Jesteśnajpiękniejszą,najbardziejodważną,naj…
–Aleniezawalczyłeś.BoniemiałeśHarry’ego.
– Zgoda – przyznał – ale Harry mnie zmienił. Nie bardzo rozumiem, jak to się
stało.Tak,toczęwewnętrznąwalkę.Jednakto,codociebieczuję…
– Wymaga konfrontacji ze zdrowym rozsądkiem. A walczysz z przerażeniem na
myśl,żezostanieszsamotnymojcem.
–Chybanie.–PrzeniósłwzroknaHarry’ego.–Bochcęsiętegopodjąć.
–Tozróbtoiwróćtuzarok.Jeżelijeszczebędzieszchciałsięzemnąspotkać.
–Nadalbędzieszwtymzamknięciu?
– Daj spokój. – Wstała. – Jestem tutaj szczęśliwa. Walczyłam o to całe życie i,
proszę,niepsujtego.
–Dobrze.–Stanąłprzyniej.Zostawijąwspokoju,choćbymiałogotozabić.–To
twoja sprawa, Kate. Masz rację, moje życie stanęło na głowie. Wiem tylko to, co
czuję. Mogę temu zaufać? Nie jestem pewien, ale spróbuję. Kiedy ty będziesz
wiedziała,dajmiznać.
–Tutajjestmidobrze.
–Niewątpię,aleteżniewątpię,żechciałabyśbyćwolna.Jednakto,coczujesz…
Prosząc,żebyśmniepokochała,możeskazałbymcięnazamianęjednegowięzienia
na drugie, a tego bym nie chciał. Wiedz, że jeżeli kiedyś tego zapragniesz,
będziemyzHarrymnaciebieczekali.Żebyrazemcieszyćsięwolnością.
Od natłoku myśli rozbolała ją głowa. Na szczęście kolejne sesje tego dnia
przebiegłyspokojnie.Delfinyrobiły,codonichnależało,dzieciakinienadwerężały
chorychkończyn,pogodasprzyjała,arodzicebylizadowoleni.
Tylko…Jackjąkocha.Toźle?Byłaprzerażona,miałaochotęuciec.Dlaczego?
Bo z jednej strony, gdyby uległa uczuciu, stałaby się bezbronna jak przez
większość życia. Miłość jest jak łańcuchy z jedwabiu, ale gdy nimi szarpnąć,
kaleczą.
Może jest głupia, porównując uczucie Jacka do duszącej miłości rodziców oraz
tego,coSimonnazywałmiłością,dozachłannościiokrucieństwa.
ZJackiemtocoświęcejniżzbiegokoliczności.JackmawychowywaćHarry’ego,
a ona ma z nim silną więź. Jack wie, jak bardzo by chciała opiekować się takim
dzieckiemjakowłasnym,inatakiejodpowiedzialnościmuzależy.Bojeżelionasię
tegopodejmie,onpoczujesięztegozwolniony.
Rodzicejąkochali,bobyłaimpotrzebna.Simonją„kochał”,bobyłżądnykontroli
imajątku.TerazzjawiłsięJack,którypotrzebujematkidlaswojegowychowanka.
Zjednejstronypotrafiłabymuzaufać.Dlaczego?Czuła,żejakiśzmysłkierowany
intuicją podpowiada jej, że temu człowiekowi może powierzyć swoje życie.
Z drugiej strony odzywał się głos przypominający jej, że ucieka, że ma za sobą
koszmarnyzwiązekiżejestnaiwna.Niczegosięnienauczyła?
GdybyJackprzyjechałbezHarry’ego,towtedy…
Nie,nawetwtedynie.Zaufaniemusibyćbezwarunkowe.Miałabyznowunarażać
sięnaciosy?
Najchętniejuciekłabywciemnykąt,żebypłakać.Dobrzebyłobypodzielićsiętym
z Jackiem, żeby usłyszeć, że to banialuki. Ale na razie podskakuje w wodzie,
dopingując małych klientów. Pracując, rozmyślała o zawiłych wstrząsających
ścieżkach,któreichtudoprowadziły.Życiejestokrutne,rządzinimprzypadek.
Musisz siebie chronić, pomyślała. Nagle zauważyła Maisie pędzącą w jej
kierunku.Piesbiegłprzezpłyciznę,poczymrzuciłsięwramionaswojejpani.Kate
chwyciła w objęcia czterdzieści kilogramów ociekającego wodą psa. Hm,
pomyślała, taką terapię Maisie stosuje wobec najbardziej potrzebujących
pacjentów.
Więcdlaczegoona?Dlaczegoakuratteraz?
Bo potrzebuje Maisie. Jeśli uroniła łzę, to ta zniknęła w mokrych kudłach.
Wyzwoliwszysięz„objęć”Maisie,przeniosławzroknamałąMatildę,którajedną
zdrowąrękąstarałasiętrzymaćpiłkępozazasięgiemHobble’a.
Dziewczynka wracała do zdrowia po wypadku drogowym. Pomagało jej w tym
delfinarium.
–Zdeszczupodrynnę–mruknęła,spoglądającnamężczyznęichłopcanaplaży.–
Jesteśimpotrzebna.Takjakcałejreszcie.Niedamsięszantażować.
Gdy Harry powiedział coś, co rozbawiło Jacka, a ten śmiejąc się, go przytulił,
sercesięjejścisnęło.
Mogłabymiećwtymswójudział.Uhm,pilnowałabydomowegoogniska,przejęła
obowiązki związane z Harrym, a Jack wróciłby do dawnego trybu życia. Nie
zdobędziesięnazaufanie.
–Koniec,kropka.Dzięki,kochana,zacałusy,alenieodchodźdaleko.Mogąmisię
jeszczeprzydać.
Przestraszył ją. Pomyślała, że chciał mieć matkę dla Harry’ego. Przez parę
kolejnychdnistarałsiędaćjejspokójiuporządkowaćwłasnemyśli.
Niewieletopomogło,amożejednakpomogło,boilekroćjązobaczył,utwierdzał
się w przekonaniu, że to, co czuje, nie ma związku z Harrym. Ożyło wspomnienie
tego wieczoru, kiedy zdystansowana Beth wróciła do domu w skowronkach, bo
spotkałaArthura.
– Jak ci to powiedzieć? Nie umiem tego wyjaśnić. Po prostu wiem, że to on.
Załamięsię,jeżelitopomyłka,aleonchybaczujetaksamo.Och,Jack,niewierzę
wcuda,alezdajesięmuszęzmienićzdanie.
Jej radość wprawiła go w zakłopotanie, napawała niepokojem. W co ona się
pakuje? Może by zrozumiał, gdyby Arthur miał aparycję Jamesa Bonda, ale to był
cichyokularnik,którypatrzyłnaBethjaknaósmycudświata.Terazonspoglądana
Kateiczujedokładnie tosamo.Alebez wzajemności.PrzestraszonaKate ucieka.
Imapowody.Corobić?
Jedno było pewne: tym razem nic się nie wydarzy. Jest opiekunem jednego z jej
pacjentów, a ona zajmuje się Harrym z profesjonalną rezerwą, więc trzeba to
zaakceptować.Naciskaniebyłobyniewporządku,nadodatekmogłobynegatywnie
odbićsięnaleczeniuHarry’ego.Trzebaczekać.
Dokiedy?Ichpobytkończysięzadwadni.
Mimo to nie pozostawało mu nic innego jak czekać. Łatwo powiedzieć. Na
szczęście miał czym się zająć. Rozmyślaniem, jak wyglądało jego życie w Sydney.
Praca od rana do wieczora przez siedem dni w tygodniu. Jak będzie wyglądało
noweżycie,wktórymmusiznaleźćsięmiejscedlamałegochłopca?Nie,pomyślał,
ustalającpriorytety,toniekwestiaznalezieniamiejsca.JegożycieiżycieHarry’ego
musząsięuzupełniać.Dważycia,tesamepriorytety.ZKate…trzy?
Teraz nie może jej o to zapytać. Na razie musi skoncentrować się na Harrym.
Musizreorganizowaćswojeżycieistworzyćrodzinę.ZKatealbobezniej.
ROZDZIAŁJEDENASTY
Sobota, przed południem. Harry był ostatnim pacjentem Kate przed lunchem.
JeszczedwadniwcześniejJacktowarzyszyłimwwodzie,potemjednakpowiedział,
żemusizająćsięczymśinnym.Aletoniebyłaprawda.Jużwcześniejzorganizował
sobie życie po wyjeździe z Zatoki. Teraz siedział na plaży i patrzył, jak wspaniała
kobieta zachęca jego siostrzeńca do ćwiczeń, o których jeszcze dwa tygodnie
wcześniejniktbyniemarzył.
Cudotwórczyni. Harry pracował chorą nogą, prostując ją na całej długości. Co
więcej,przezcałyczasrozmawiał.Nigdyniebyłgadatliwy,aleterazodpowiadałna
pytaniaisamjezadawał.
–PowiedzHobble’owi,comazrobić–poleciłaKate,aHarryspojrzałnadelfina,
poczymwydałpolecenie.
– Chcę, żebyś opłynął cały basen, zanim ja dopłynę do krawędzi. – Basen był
ogromny, a oni znajdowali się piętnaście metrów od krawędzi. Gdy Harry zaczął
płynąć,Katezagwizdała.Hobblemknąłjakstrzała,Harrymłóciłwodęjakopętany
irazemdotarlidomety.Wynurzywszygłowę,Harrynosemdotknąłnosadelfina.
–Prawieciępokonałem!–zapiszczałzachwycony.
–Niedowiary–westchnąłJack.
Siedział tak zauroczony, że dałby się podejść całej kompanii wojska. Ale to nie
była kompania, a coś bardziej groźnego. Na wydmie za jego plecami stała Helen.
Niepatrzyłananiego,lecznachłopca.
–OBoże–wyszeptała.–Och,Jack,patrz.
–Niezły,prawda?–Pomimozaskoczeniajejwizytąniekryłdumy.–Wystarczyły
dwatygodnie.
Helenpuściłasięprzezplażę.
–Harry!Harry!Toja,Helen.Och,Harry…
Chłopieczesztywniał,aleKatepołożyłamudłońnaramieniu,pochyliłasięicośdo
niego szepnęła. Harry się wyprostował. Nie wiadomo, co powiedziała, ale to
poskutkowało.Razemwyszlizwody.Iwtedyciociaporwałagowramiona.
Nie wiadomo skąd przygnała Maisie. To zrozumiałe, bo bez niej nie mogło się
obejśćżadnepowitanie.Ciotka,chłopiecorazpiesutworzylikłębowiskokończyn.
Jack obserwował to z uśmiechem, ale po chwili się zaniepokoił. Po co
przyjechała?ZabraćHarry’ego?
Helen chwyciła chłopca za rękę, nie pytając go o zdanie, i prowadziła go na
brzeg. Jacka uwadze nie uszedł moment wahania Kate, więc rzucił jej błagalne
spojrzenie. Wahała się jeszcze chwilę, po czym wzruszyła ramionami i ruszyła ku
plaży.Poczułsięsilny,mającjązasobą.
– Cześć. – Helen puściła rękę Harry’ego, by uściskać Jacka. – Jesteś
czarodziejem!
–ToKatejestczarodziejką–odparł.–Kate,poznajHelen,ciocięHarry’ego.
–Ach,totyjesteśtąnękanążoną–rzuciłaHelen,aJackzesztywniał.Jakszeroko
torozgadała?
– Jestem fizjoterapeutką Harry’ego – odparła ze spokojem Kate. – Harry,
zostawiamcięzrodziną.
JednakHelenjązatrzymała.
–CzyHarrymożejużwrócićdodomu?Jegonogisąfantastyczniesprawne.Wiem
odJacka,żesięodzywa.Jużwyzdrowiał?
– Nie braliśmy pod uwagę powrotu do domu, prawda, Harry? – zapytała Kate,
achłopiecprzytaknął.
–Mamyjeszczepełnedwadni–odezwałsięJack.
–Wolałabymzabraćgowcześniej.Dougzostałzdziećmi,alewponiedziałekmusi
iść do pracy. Byłoby super, gdybyśmy mogli zabrać Harry’ego już jutro. Jack, jak
rozmawialiśmyotwoichwątpliwościachwobectegomiejsca,powiedziałeś,żemasz
otwarty bilet do Perth. Wiem od Annalise, że się rozstaliście. Zastanawiałam się
nad tym i doszłam do wniosku, że najlepiej będzie, jeżeli wrócimy razem, żeby
Harrymógłsiędomnieprzyzwyczaić.
Kateuważnieobserwowałatęscenę,aHelenzuśmiechemoczekiwałaaprobaty.
Harryzespuszczonągłowąwpatrywałsięwpiasek.Nieoczekiwaniepodkradłasię
doniegoMaisieimocnoprzytuliła,jakbywyczuła,żeontegopotrzebuje.
Kateniecosięcofnęła,alenieodeszła.Jackbyłspięty.Poprosiłjąspojrzeniem,by
została.Poco?Niejejsprawa.Powinnasięoddalić,aleniemogłasięruszyć.
–Dobrzebyłobypoleciećrazem.–Staranniedobierałsłowa.–Helen,dziękuję,że
o tym pomyślałaś, ale obiecałem Harry’emu, że zostaniemy do środy, a ja
dotrzymuję słowa. – Zawahał się. – Harry nie potrzebuje czasu na oswajanie się
ztobą,bozamieszkazemną.
– To bez sensu – obruszyła się Helen. – Przyjechałam po niego. Jesteś
sentymentalny,aletuniemanatomiejsca.Niewydajemisię,żebyśpotrafiłłączyć
wychowywanie dziecka z pracą. Harry szybko dopasuje się do mojej gromadki.
Jack,przecieżwiesz,żemymożemydaćmudużomiłości,atynie.
Harry stał ze spuszczoną głową, a Kate przyłapała się, że wstrzymuje oddech.
JackpowiódłwzrokiemodHelendochłopca,poczymwziąłgonaręce.
–Helen,wydawałomisię,żejużtoustaliliśmy.Harrylubibyćsam.Doskonalesię
rozumiemy.Tymaszpiątkędzieciaków,ajamamHarry’ego.Nieobawiajsięomoją
pracę.
–AleAnnalisepowiedziała…
– Co powiedziała? – Mimo że ton jego głosu był opanowany, Kate wyłowiła nutę
nieugiętejstanowczości.
– Że nie możecie się nim zajmować, że ona nie jest na to gotowa i że przez to
będzieciemusielisięrozstać.
Tarozmowaniepowinnasiętoczyćwobecnościdziecka,pomyślałaKate.
–Jużsięrozstaliśmy.
–Zpowodudziecka.
Harry niemal bezwładnie zwisał w ramionach Jacka. Powinnam go stąd zabrać,
pomyślała.Słowa,któreniepowinnypaść,jużpadły,aHarryjestbystry.Wszystko
zrozumiał.Decydujesięjegoprzyszłość,więcmaprawosłuchaćdalej.
– Zawsze jesteś na wezwanie – gorączkowała się Helen. – Robisz karierę, ale
kosztemżyciaprywatnego.Jakzamierzasztopołączyćzwychowywaniemdziecka?
Nawetnianiatozamało.Musiszznaleźćsobiesympatycznążonę,którazajmiesię
domem.
Sympatycznażona,którazajmiesiędomem…
Słusznie postąpiłam, pomyślała Kate, nie ulegając jego urokowi. Zapraszam do
salonu, powiedział pająk do muchy… Proponował jej słodką i lepką pułapkę. To
trochę inna forma miłości, której już kiedyś doświadczyła. Z jego potrzebami
imanipulacjąwtle.Ale…
–Nie.–Zabrzmiałototakstanowczo,żeażzamrugała.
– Jak mam to rozumieć? – nastroszyła się Helen. – Co chcesz zrobić? Szkoła,
a potem przyszpitalna świetlica, tak? A jak zachoruje? Jack, opanuj się, kierujesz
onkologią.Niepozwolę,żebyśgozaniedbywał.
–Niemamzamiarugozaniedbywać.JużniepracujęwSydneyCentral.
–Cotakiego?!
–NietylkoHarryprzyjechałtuwnadzieinauzdrowienie.Katemiuświadomiła,
żeniemogęliczyć,żektośzrobizamnieto,copowinienemzrobićsam.
Kate gwałtownie zamrugała. Co się dzieje? Zamiast zareagować złością na jej
odmowę,zmieniłkierunekdziałania?
–Okej,byćmożepowinienemsobiekogośznaleźć–przyznał.–Możenawet,jak
to ujęłaś, sympatyczną żonę do prowadzenia domu. Nie mam pojęcia, gdzie jej
szukać, ale spróbuję. Helen, przez te dwa tygodnie i ja się wyciszyłem oraz
zrozumiałem, co jest dla mnie najważniejsze. Przede wszystkim odkryłem, że
kocham Harry’ego. Jest rodziną i twoją, i moją. Kochałem jego mamę i tatę,
ikochamjego.
Kurczę,imówitofacet,pomyślałaKate.
–Tak,mojapracajestważna,aletedwatygodnieotworzyłymioczy.Patrzyłem
na Kate i widziałem, jakich cudów potrafi dokonać. Ciężko pracowałem, żeby
zdobyć pozycję w środowisku onkologów. Onkologia była moim priorytetem, ale
doktor Kate mi pokazała, że są różne typy priorytetów. Zrezygnowałem
z szefowania onkologii w Sydney Central. Złożyłem ofertę pewnej placówce
w jednym z miast na wybrzeżu. To jeszcze nic pewnego, ale mam nadzieję, że
wypali.Potrzebujątamonkologa,takiegozuprawnieniamidoleczenianamiejscu.
Sądzę,żebędzietopracaoddziewiątejdoczwartejitylkowdnipowszednie.Moje
uposażeniebędzieniższe,aleuważam,żezpomocąjakiejśzacnejgosposi,gotowej
sięwłączyćwraziekonieczności,wedwóchdamysobieradę.
–Jakto?!–Helenniemogłasięotrząsnąćzezdumienia.–Tyiwiejskilekarz?Co
ztwojąpracąnaukową?Nawetjawiem,jakietoważne.
– Dalej będę pracował naukowo, chociaż na mniejszą skalę. Jak Harry nieco
podrośnie,możepodejmęzawieszonetematy,aleterazmnietonieinteresuje.Będę
zajmował się Harrym i nic mi tego nie przesłoni. Nie zrywam z onkologią.
Ratowałemwczorajdzieciaka.Niemusiszznaćszczegółów,alezdałemsobiewtedy
sprawę, jak ważna jest pomoc na najniższym szczeblu. Będę leczył miejscowych,
oszczędzając wielu chorym na raka wyjazdu na terapię do dużego szpitala.
Będziemy z Harrym mieli czas dla siebie. – Mocniej przytulił chłopca. – Poza tym
tam też jest plaża i delfinarium. Nie takie duże jak tutaj i nie jest to ośrodek
rehabilitacyjny, ale myślę, że jako wolontariusze możemy z Harrym na przykład
czyścićbasen.Bomybardzolubimydelfiny,prawda,stary?
Harryuniósłgłowę,byspojrzećnawujka.To,jaknasiebiepopatrzyli,sprawiło,
żeKatesięwzruszyła.
–Będziemymieszkalibliskodelfinów?–zapytał.
–Tak.
–Bliskoplaży?
–Jaksięnamposzczęści,tonawetnasamejplaży.Będzieszmusiałmipomócprzy
wyborzedomu.
Katepoczuła,jakłzypłynąjejpopoliczkach.Podejrzewała,żetenczłowiekchce
ją obarczyć swoimi problemami, a powinna wiedzieć, że do tego się nie posunie.
Pomyślała,żewcalejejniepotrzebowałdopozbyciasięproblemu.
Wgłowiemiałazamęt,aledostrzegłateżiskierkęnadziei.Możejednakchciałby
rozwiązywaćproblemyrazemznią?
Obserwowała, jak Helen rozważa plan Jacka, uznaje jego sens, a następnie
przytulaobu.Doszlidoporozumienia,pomyślałazulgą.Happyend.
To,cojestmiędzyniąiJackiem,musipoczekać.
Zostawichsamych,pacjenciczekają,porawrócićdorolidoktorKate.Odwróciła
się,uszładwakroki,alenaglepoczuła,żektośkładziejejrękęnaramieniu.Helen.
–Kate…Cathy?
Poznałysiędawnotemu.Helenstudiowałastomatologię,alezniejzrezygnowała,
byzałożyćrodzinę.Dlaczegomatakzmartwionąminę?
–Tosprawamiędzytobą,JackiemiHarrym–powiedziałaKate.–Zostawiamwas
samych.
–Tojużzałatwione.Prawdęmówiąc,niewiem,czydokońca,alenajważniejsze,
że Jack chce spróbować. Będę go w tym wspierać. Ale jest jeszcze coś. Miałam
wyrzuty sumienia, a jak Doug zasugerował, żebym tu przyjechała, pomyślałam, że
będęmiałaokazjęzobaczyćsięztobą.
–Dlaczego?
–Obawiamsię,żezdradziłamtwojemiejscepobytu.DowiedziałamsięodJacka,
że się ukrywasz, ale dwa dni temu zadzwonił do nas Simon. Wypytywał o ciebie,
choć i tak wiedział bardzo dużo. Ktoś z moich znajomych się wygadał. Wie, gdzie
jesteś. Był wściekły. Powiedział, że nie stać go na samolot, ale przyjedzie autem,
nawet gdyby miało mu to zająć trzy dni i że odpowiesz za to, co zrobiłaś. Cathy,
przepraszam.Potym,jakbardzonampomogłaś…Takmiprzykro,aleontujedzie.
–Tutaj?
–Groziłci.Dougchciałzawiadomićpolicję,jajednakpostanowiłamtuprzylecieć,
żeby zabrać Harry’ego. Masz jeszcze dwadzieścia cztery godziny, więc możesz
zgłosićtopolicjialbowyjechać…
ROZDZIAŁDWUNASTY
Przeztylelatbyławolna.
PorazostatniwidziałaSimonawsądzie,gdzieprzedstawiłaoszustwa,jakichsię
dopuścił, doprowadzając do ruiny jej oraz swoją rodzinę. Potem odbierała listy
i telefony z pogróżkami, więc zmieniła nazwisko, ale znała Simona aż za dobrze.
Wiedziała,żejegonienawiśćbędziejąprześladowała.Musiuciekać.
–Kate?–PodszedłdoniejJack.–Niebójsię,nietrzeba.Mamyczaszaplanować,
jakstawićmuczoło.Będęprzytobie.–Położyłjejdłonienaramionach.–Niejesteś
sama,otaczającięprzyjaciele.Nieopuszczęcię,przysięgam.
Jakimścudemjejstrachzmalał.Dlaczego?
Gdy tydzień wcześniej obiecywał, że z nim będzie bezpieczna, zareagowała
właśniestrachem.Nieufałanikomu,aleteżmiaładosyćukrywaniasię.Tymrazem
taobietnicazabrzmiałainaczej.
Nie opuszczę cię. Przyszło jej do głowy, że tak nie mówi facet, który chce
manipulować.JejmyślipowolioddalałysięodSimona,skupiającsięnaJacku.
Czuła na sobie trzy pary oczu. Helen spoglądała na nią ze strachem, Harry
z niepokojem, Jack z dyskretnym współczuciem. Dlaczego ze współczuciem? Bo
w jego planie na życie nie znalazło się miejsce dla Kate? Wcale nie musiało się
znaleźć.Alemogłoby.
– Razem stawimy czoło temu draniowi – oznajmił Jack. – Masz tyle dowodów
przeciwko niemu, że możesz znowu posadzić go w więzieniu. To tylko wymaga
odwagi.
Jack proponuje pomoc, a nie, że będzie ją chronił. Nie opuści jej. Powiodła
spojrzeniem po pięknej plaży, delfinach, dzieciach, którym pomaga. Mogłaby stąd
uciec?PozwolićSimonowisięstądwypędzić?
Jack chce jej coś dać, ale to ona musi sama zadecydować o przyszłości. On już
podjął decyzję. Przyszłość bez niej. Nie zamierza z nikim dzielić opieki nad
Harrym.Mogłabyjednak…
–Niewiem,odczegozacząć–wykrztusiła.
–Jeżelijesteśgotowa,możeszzacząćjużwtejchwili–powiedziałJack,lekkosię
uśmiechając.
–Gotowanaco?
–Gotowaprzyjąćpomoc.Gotowazłożyćzeznania.TataSusiejestglinąwysokiej
rangi.Wkombinezoniemożeniewyglądanasiłacza,alejestsilny.Wystarczyjedno
słowo, a Simon zostanie zatrzymany, zanim tu dotrze. Jeżeli jesteś gotowa
zeznawać…
Dałjejczasdonamysłu.Żadnejpresji.Samamawybraćprzyszłość.Towymaga
odwagi.Łatwiejuciec.
– Jedno twoje słowo, a cię nie odstąpię. – Jej przerażenie skurczyło się do tego
stopnia, że usłyszała kryjącą się za tymi słowami przysięgę. Poczuła się otulona
ciepłymszalemsiłyiwsparcia.Imiłości?
Jack jest gotowy zrezygnować z kariery, zmienić miejsce zamieszkania, by
wychowywaćmałegochłopca.Jeżelionsięnatozdobył,tomożeonateżpotrafi?
–Musiałobytodziałaćwobiestrony–szepnęła,aonznowusięuśmiechnął.
–Tosiędazałatwić.
– O czym wy mówicie? – zaniepokoiła się Helen, spoglądając to na jedno, to na
drugie.
– O decyzjach. Że będziemy nawzajem się wspierać. Całość to coś więcej niż
sumajejelementów.
–Cośpleciesz.–Helenwzruszyłaramionami.–Mamzadzwonićnapolicję?
Wtakpodniosłejchwilinieżyczyłasobiepolicji.
–Jeszczenie.Mamyczas.
–Oczywiście–zawtórowałjejJack,niespuszczajączniejwzroku.Uśmiechałsię
nieśmiało, jakby miał nadzieję, że dobrze ją zrozumiał. – Uwolnisz się. Mamy
dowody na wszystkie obrażenia, jakich jest sprawcą, przedstawimy kroki, jakie
podjęłaś, żeby od niego uciec. Helen opowie o pogróżkach, jakie usłyszała pod
twoim adresem. Z taką przeszłością i wcześniejszymi wyrokami możemy go
posadzićnabardzodługo.
–D…dobrze.
–Niemusiszuciekać,możeszrobić,cochcesz.
Czego chciała? Jego. Pokochała go całym sercem. Musi tylko zdobyć się na
odwagę, by to powiedzieć. On już prosił ją o to samo, więc drugi raz nie poprosi.
Zarzuciłamuwtedy,żeszukamatkidlaHarry’ego,aleteraz…
– Chciałabym być z tobą. – Szerzej otworzył oczy. – Pod warunkiem, że mnie
zechcesz. – Zawahała się. – Mam wrażenie, że oboje walczymy o kontrolę.
Walczyłam o to tak długo, że może być trudno, ale gdybyś chciał rozważyć coś
takiegojakpołączeniesił…JeżelimożemyrazemstanąćdokonfrontacjizSimonem,
tomoże…moglibyśmyrazemstworzyćHarry’emunowydom.
Helen wstrzymała oddech, Harry aż otworzył buzię, próbując zrozumieć, co się
dzieje.NawetMaisiezamarła.
–Kate…
– Ale jeżeli nie chcesz… Chodzi mi o to, że… w tym nowym mieście… też są
kobiety.Zatrudniszgosposię,znajdzieszkogoś,zbudujeszsobienoweżycie.
–Czemunie?
– No widzisz, nie jestem ci potrzebna. Jeżeli szukasz kogoś, to gdybym
odpowiadała… Bo nawet jeżeli nie muszę uciekać, to nic już mnie tu nie trzyma.
Tutajwracasiędozdrowia.Myślę,żeijaozdrowiałam.Tegocududokonałpewien
lekarz. Ale nie muszę na tobie polegać. Mogę wyjechać dokądkolwiek, jakby
otworzyłysięprzedemnąwrotaoceanu.Jestemwolna.
–Tak,jesteśwolna.
–Więcjeślimnieniezechcesz…
–Kate,przestań.Dajmichwilęnazastanowienie.
Milczeniesięprzeciągało.
–Harry…–odezwałsięwkońcuJack.
–Aha–odparłchłopiecjakurzeczony.
– Ciocia Helen jeszcze nie poznała Hobble’a. Moglibyście razem z Maisie ją do
niegozaprowadzić.
–Alejachcęsłuchać.–Helenuśmiechnęłasięszeroko,poczymuniosłaręcedo
góry. – Okej. Nie mam zielonego pojęcia, o co tu chodzi, a może mam, ale mnie
zatkało,więcnicniepowiem.Harry,idziemydodelfinów.
–Chceszdaćimryby?
– Tak. Ale Jack, potrzebujesz czegoś, zanim odejdę? Mogę ci pożyczyć
pierścionekzaręczynowy…
–Helen…
–Okej,chciałamtylkopomóc.Jechałamtuzdusząnaramieniu,aleteraz…
–Jużciocilepiej?–zatroskałsięHarry.–Tutajchorzyodzyskująsiły.
– Wy dwaj to naprawdę wiecie. – Uśmiechnęła się, wzięła chłopca za rękę,
przywołałapsa.
Maisieuważniesięjejprzyjrzała,anastępniepochwyciłapiłkę.
–Ups!–odezwałasięKate.–Ostrzeżemyją?
–Nie.–Przygarnąłjądosiebie.–Kate…
–Słucham.–Bałasięodetchnąć.
–Kate,poprawmnie,jeślisięmylę.Odnoszęwrażenie,żechceszwziąćswójlos
w swoje ręce. Fantastycznie. Ale też twoja propozycja odebrała mi mowę. Kate,
będęszczery.Jeżelizostanieszzemną,tonapewnozdarzymisięprzejąćkontrolę,
ale ty też będziesz miała takie prawo. Zanosi się, że oboje zbliżamy się do
otwartychwrótoceanu.Moglibyśmyprzekroczyćjerazem.
–Och,Jack…
– Kate, pośpiech jest niewskazany – zauważył. – Planując przyszłość swoją
i Harry’ego, najbardziej pragnąłem właśnie ciebie. Ale nie mam prawa cię
zatrzymywać. Zaryzykuję, jeżeli potrzebujesz czasu do namysłu. Jesteś wolnym
człowiekiem.
–Niechcę…ażtylewolności.
–CozHarrym?Jazaniegoodpowiadam,niety.
–Ajeżelichcęwziąćnasiebietęodpowiedzialność?Przywilejkochaniago?
Gdy przytulił ją mocniej, poczuła bicie jego serca, jego siłę, miłość. Słowa były
zbędne.
–Pragnieszmnie?–zapytał.
–Najbardziejnaświecie.
–Wyjedzieszstąd?
– Ośrodki rehabilitacyjne dla dzieci są wszędzie, a jak gdzieś nie ma, to taki
zorganizuję.Ktośmnietuzastąpi.Jakiśinnylekarzpotrzebującykuracji.
–Tyjużjejniepotrzebujesz?
–Wydajemisię,żewmoimsercupanujepustka,któradomagasięwypełnienia.
Byćmożemamprzedsobąfaceta,którymógłbyjązapełnić.
Uśmiechnąłsię.Poczymprzykląkłnapiachu.
– Nie jestem pewien, że to odpowiedni czas i miejsce. Przydałyby się róże
iszampan.
–Comitamróżeiszampan.Chcętylkociebie.
–Toznaczy,żezamniewyjdziesz?
Małżeństwo,Jack…Jaktoopisać?Euforiatozamało.
– Za wcześnie? – spytał zaniepokojony jej milczeniem. – Kate, mogę czekać.
Zrobię wszystko, żeby cię mieć. Ale jeżeli za mnie wyjdziesz, nie będę cię
ograniczał,będzieszwolna.Chcękochaćcięażdośmierci.
Milczała,aonczekał.
– Jack, nie wiem, jak funkcjonuje rodzina. Ale jeżeli nie masz nic przeciwko tak
zielonejpoczątkującej…Rodzina:ty,ja,Harry,Maisieikażdy,ktosięjeszczetrafi.
Będęsięstarać.Tak,Jack,zostanętwojążoną.
Uklękłaprzednim.
– Powinienem był cię pokochać i ożenić się z tobą już dawno temu, ale to
nadrobię. Nie wiem, jak to jest być mężem albo ojcem, ale się nauczę. Wiem, że
najważniejszajestmiłośćiżeonaniewygaśnie.
–Tyteż?–wyszeptała.
Zamiastodpowiedzieć,pocałowałją.Uległamu,aleionuległjej.Kochałagoiten
pocałunek mógłby trwać wiecznie, gdyby nie dotarły do nich oklaski i śmiech
pacjentów,rodziców,pracownikówośrodka.
Oprócz Helen. Stała samotnie na łasze, ociekając wodą, podczas gdy Maisie
spokojniepłynęładobrzegu.
– Oj, Maisie – wykrztusiła Kate. – Jak mogłaś?! Helen przyjechała taki kawał
drogi,żebymnieostrzec.
–Będziedobrze–rzekłwspaniałomyślnieJack.–Helentorodzina,awybaczanie
jestprzypisanedoterytorium.–PocałowałKate.–Czuję,żedoposiadaniarodziny
trzeba się przyzwyczaić, a my zaraz się za to weźmiemy. Moglibyśmy najpierw
pomócHelen,alemusimyzacząćnatychmiast.
Pół roku później. Niedzielny poranek w miasteczku na południe od Sydney.
Siedzieli nad basenem, w którym Harry pływał z delfinami. Tutaj leczono delfiny,
które zaplątały się w sieci albo padły ofiarą rekinów, potem odsyłano je do
ośrodkówtakichjakZatokaDelfinów.
Uroczystośćodbyłasięnaplażyozachodziesłońca.Katemiałanasobieprostą
powiewnąsukienkę.Wewłosywpięłakwiatplumerii.Jakzawszebyłaboso.
Harry i Maisie nieśli obrączki, to znaczy, Harry niósł pudełeczko, a ona mu
towarzyszyła.Stałaobokniegozminąświadczącą,żezdajesobiesprawęzpowagi
sytuacji. Helen, Doug i cały personel Zatoki Delfinów promienieli. Nowa lekarka
przyjechałatydzieńwcześniej.
Simon natomiast był już tylko cieniem przeszłości, zamkniętym w miejscu
odosobnienia na wiele lat. Ojciec Susie stanął na wysokości zadania, nawet
doprowadził do przedstawienia mu kolejnych poważnych zarzutów zupełnie
niezwiązanychzKate.
–Akiedywkońcuwyjdzienawolność,będziemiałcałkowityzakazzbliżaniasię
dociebie–poinformowałich.–Możecieonimzapomnieć.
W prezencie ślubnym od personelu Zatoki Delfinów dostali wielki plażowy
parasol.Siedzieliterazpodnim,patrząc,jakHarrypływa.
–Cudownie…–szepnęłaKate.–Chybajesteśmywybrańcamilosu.
–Napewno.–Trzymającjązarękę,sięgnąłpamięciąwstecz.Kupilipięknydom
tuż przy plaży. Satysfakcja, jaką dawała mu nowa praca, przerosła jego
oczekiwania. Ośrodek rehabilitacyjny, który założyła Kate, funkcjonował
znakomicie,Harryuwielbiałnowąszkołę.
–Jużnicwięcejodżycianiechcę.–Pocałowałjąwpoliczek.Iwusta,boniemógł
siępowstrzymać.
Odsunęłasiętylkotyle,byniestracićzoczuHarry’ego.Pilnowałagojakrodzona
matka,izatakąuważałjąHarry.Dokońcażyciabędziepamiętałswoichrodziców,
aleterazmiałJackaorazKate,ibyłszczęśliwy.
Miał też drugą ratowniczkę. Maisie. Miała wprawdzie zakaz wskakiwania do
basenu,alenietraciłaczujności,boHarrystanowiłczęśćjejstada.
–Napewnoniechceszjużnicwięcej?
–Możepiwo–odparłponamyśle.–Odczasudoczasu,alechybanicponadto.
–Szkoda.Bomamdlaciebiejeszczecoś.
–Co?
Wodpowiedziprzyłożyłajegodłońdobrzucha.
–Napewnonicwięcejniechcesz?–powtórzyła.
Zamknąłoczy,otworzyłje,poczymzawołałHarry’ego.
–Koniecpływania!Niegrymaś,wychodź!
–Dlaczegoniemogędłużej?–zapytałHarry.
– Bo ratownicy zeszli ze stanowiska. Weź sobie coś do picia i razem z Maisie
usiądźwcieniu.
–Dlaczego?
– Bo muszę coś zrobić. Kate ma dla mnie tak cenny dar, że aż boję się o tym
pomyśleć. Kocham cię, stary, ale teraz muszę jej pokazać, jak bardzo ją kocham,
więczajmijsiępiciemiMaisie.
–Mogęcipomóc?
– Ustaw się w kolejce, ale się nie spiesz. Trzeba kochać Kate, ale mamy na to
całeżycie.
Tytułoryginału:ASecretShared…
Pierwszewydanie:HarlequinMills&BoonLimited,2014
Redaktorserii:EwaGodycka
Korekta:UrszulaGołębiewska
©2014byMarionLennox
©forthePolisheditionbyHarperCollinsPolskasp.zo.o.Warszawa2016
WydanieniniejszezostałoopublikowanenalicencjiHarlequinBooksS.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek
formie.
Wszystkiepostaciewtejksiążcesąfikcyjne.
Jakiekolwiekpodobieństwodoosóbrzeczywistych–żywychiumarłych–jestcałkowicieprzypadkowe.
Harlequin i Harlequin Medical są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited
izostałyużytenajegolicencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa
iznakniemogąbyćwykorzystanebezzgodywłaściciela.
IlustracjanaokładcewykorzystanazazgodąHarlequinBooksS.A.
Wszystkieprawazastrzeżone.
HarperCollinsPolskasp.zo.o.
02-516Warszawa,ul.Starościńska1B,lokal24-25
ISBN:978-83-276-1980-8
KonwersjadoformatuMOBI:
LegimiSp.zo.o.
Spistreści
Stronatytułowa
Rozdziałpierwszy
Rozdziałdrugi
Rozdziałtrzeci
Rozdziałczwarty
Rozdziałpiąty
Rozdziałszósty
Rozdziałsiódmy
Rozdziałósmy
Rozdziałdziewiąty
Rozdziałdziesiąty
Rozdziałjedenasty
Rozdziałdwunasty
Stronaredakcyjna