SARA ORWIG
ZWARIOWANA RODZINKA
The Mad & The Bad & The Dangerous
Tłumaczył: Michał Wroczyński
1.
- Ki diabeł?
Jason Hollenbeck drapał się po brodzie i spoglądał w gęsty cień, zalegający pod
wysokimi sosnami. Na stoku pagórka widniał tuzin stożkowatych kopczyków uformowanych
z piasku na kształt wielkich mrowisk.
Zaintrygowany, pochylił się i wtykając palec w suchą, osypującą się ziemię, zaczaj z
uwagą studiować jeden z zagadkowych stożków. Nie dostrzegł żadnych przemykających
mrówek. Po prostu kopczyk z ziemi. I następny... i jeszcze następny. Kopczyk za kopczykiem.
Wyprostował się oszołomiony.
- Muszę tu częściej przychodzić - mruknął.
Szlak numer trzynaście wiódł przez samotne, odległe górskie zbocze w parku
narodowym San Saba w Sangre de Cristo Mountains i Jason doskonale zdawał sobie sprawę z
tego, że jedyną osobą, która się tutaj pojawia, jest on sam.
Jego uwagę przykuł nagle pomarańczowy błysk między sosnami. Natychmiast
wielkimi krokami ruszył w tamtą stronę. Wydawało mu się, że dostrzega postać ubraną w
białą koszulę i pomarańczową pelerynę.
Przyśpieszył jeszcze bardziej, nie spuszczając oka ze zwodniczego kształtu przed
sobą. Wtem nieoczekiwanie ziemia usunęła mu się spod nóg i Jason wpadł do dołu
przykrytego liśćmi i gałązkami.
- Ki diabeł...
Wylądował niezgrabnie najpierw na stopach, a następnie przewrócił się na plecy,
rozbryzgując mulistą wodę. Kiedy wreszcie podniósł się i wyprostował, zawadził o coś
ramionami. Posypał się na niego deszcz liści, ziemi i gałęzi. Gdy uniósł głowę, dobiegł go
dźwięczny, dziecięcy śmiech.
Ogarnęła go ślepa furia. Oparł się o krawędź dołu i wydźwignął z niego do połowy; na
tyle, aby dostrzec znikającego między drzewami chłopca w pomarańczowym skafandrze.
Pod ciężarem jego ramion brzeg jamy osunął się i Jason ponownie wylądował na dnie,
a z góry posypały się kolejne grudy ziemi. Teraz już wiedział, skąd wzięły się owe stożkowate
kopczyki. Wiedział też, kim była postać ubrana w białą koszulę i pomarańczowy skafander:
jednym z przeklętych bachorów Ruarków, który specjalnie czekał tu na Jasona. To właśnie
jeden z tych upiornych szczeniaków wykopał dziurę w ziemi. Znał nawet ich imiona: Will,
Brett i Kyle. Przed rokiem sam ich o to zapytał.
Wyciągnął z pochwy nóż, wyżłobił nim stopnie w ścianach jamy i wygramolił się na
zewnątrz. Stanął na brzegu pułapki i popatrzył na siebie. Jego nowiutki, oliwkowozielony
mundur strażnika parkowego był cały usmarowany błotem. Przeciągnął palcami po swych
falistych, czarnych włosach, strącając z czupryny kilka zeschłych liści.
- Cholerne szczeniaki! - wrzasnął. - Natychmiast macie zasypać ten dół!
Odpowiedział mu jedynie szum wiatru w konarach drzew. Ogarnięty wściekłością,
Jason ruszył górską ścieżką. Nie rozmawiał nigdy z rodzicami chłopców, ale teraz miał
zamiar to właśnie zrobić. Dotąd próbował porozumieć się bezpośrednio z chłopcami. Chciał
ich przekonać, że w lesie nie powinni grać na bębnie ani robić prób zespołu muzycznego,
ponieważ płoszą zwierzynę. Zabraniał im kąpać się w rzece. Przepędzał, kiedy między
drzewami puszczali zimne ognie. Szczeniaki Ruarków. Oczyma wyobraźni ujrzał dwójkę
młodszych, pulchniutkich bachorów w rozsznurowanych butach, w brudnych podkoszulkach i
z pokancerowanymi rękami. Ich rodzice byli zapewne jakimiś flejtuchami, żyjącymi z lasu i
rzeki, których niewiele obchodził los własnych dzieci. Na szczęście pętaki musiały chodzić
do szkoły. W przeciwnym razie Jason miałby je na głowie przez okrągły rok.
Myślą, że to dowcipne - wykopać dziurę, obserwować, jak wpadnie w nią strażnik, a
następnie dać drapaka. Sądzą, że nie dosięgnie ich jego gniew, ponieważ dom Ruarków
znajduje się poza terenem parku, a więc poza jego jurysdykcją. Ale nie tym razem. Tym
razem ich wybryk naraża na niebezpieczeństwo turystów, którzy pojawiają się w parku. Jason
wydłużył krok i zamaszyście ruszył po sosnowych igłach w dół doliny. Strome górskie zbocze
opadało do wąskiej doliny przeciętej wodospadem rzeki San Saba. Łoskot wody zagłuszał
dźwięk kroków. Przeszedł przez solidny, drewniany most, skręcił na wschód, opuścił żwirową
drogę i pomaszerował w kierunku polany, na której stał dom Ruarków. Rozpierany złością,
zbliżył się do zabudowań i przeskoczył długi płot, wyznaczający granice parku, od którego
domostwo Ruarków było oddalone tylko o kilka metrów.
W niewielkiej odległości od rzeki biegła lokalna, żwirowa droga, przy której
znajdował się dom, sprawiający wrażenie postawionej tymczasowo rudery. Na podwórku
walały się dwa rowery, opona samochodowa, błotnik i piłka nożna. Jason przez chwilę
zastanawiał się, czy zobaczy też brudne talerze porozrzucane na trawie, jak to było podczas
jego ostatniej wizyty w tym miejscu. Dom - okazały, jednopiętrowy budynek - z bliska
prezentował się nieźle. Jason pomyślał sobie, że, gdyby miał innych właścicieli, wyglądałby
uroczo; jeśli, naturalnie, nowym mieszkańcom udałoby się posprzątać ten chlew po Ruarkach.
I wtedy dostrzegł w ogródku okrągły, przykryty pomarańczową peleryną, wypięty
zadek kogoś, kto pochylał się właśnie nad grządką. Znów kopie! - pomyślał ogarnięty
wściekłością Jason. To zapewne najstarszy szczeniak Ruarków; to jego skafander mignął mu
między drzewami w lesie.
Mężczyzna zaczął skradać się bezszelestnie, tak jak nauczył się tego w lesie. Nie
obchodziło go, z którym z chłopców ma do czynienia. Przeskoczył klomb z różowymi
petuniami i chwycił dzieciaka za kołnierz.
- Spróbuj teraz uciekać, szczeniaku! - warknął. - Za wykopanie tamtego dołu w lesie
czekają cię grube nieprzyjemności.
- Co? - „Szczeniak” ostrym skrętem ciała odwrócił się w jego stronę i Hollenbeck
ujrzał w odległości kilku centymetrów od swojej twarzy jego oblicze.
Wstrząśnięty, w ułamku sekundy dostrzegł błysk zielonych oczu i kasztanowe włosy
ściągnięte w koński ogon. Natychmiast rozluźnił chwyt.
- Kim, do licha...
Dziewczyna z całych sił wyrżnęła Jasona pięścią w klatkę piersiową.
Zaskoczony dał krok do tyłu i stracił równowagę. Zawadził piętą o kamień, rozłożył
szeroko ramiona i upadł na plecy, prosto w petunie.
- Wynocha - wrzasnęła rozzłoszczona dziewczyna. - Połamiesz wszystkie kwiaty!
Twarz miała zabrudzoną ziemią, a kiedy wywijała małą łopatką, koński ogon obijał się
jej o plecy. Patrząc na ten kucyk, Jason doszedł do wniosku, że dziewczyna jest stanowczo
zbyt młoda, by być matką tych utrapionych łobuziaków; chłopcy zatem musieli mieć jeszcze
starszą siostrę.
Starając się poskromić narastającą w nim wściekłość, podniósł się z ziemi i wsparł
dłonie na biodrach.
- Gdzie są twoi rodzice?
- Moja mama nie żyje, a ojca nie ma w domu! - odparło dziewczątko, również
opierając dłonie na biodrach i obrzucając go płomiennym spojrzeniem.
- A kim ty jesteś? - zapytał.
- Jestem Jennifer Ruark, a ty stoisz na moich petuniach. Zawsze myślałam, że
strażnicy z parku dbają o florę i faunę.
- Zgadza się. Jestem strażnikiem. Nazywam się Jason Hollenbeck i jeszcze wrócę do
was, żeby porozmawiać z twoim ojcem.
Dziewuszysko było równie nieznośne jak jej braciszkowie, i równie bezczelne.
- Dlaczego złapałeś mnie za kołnierz? - zapytała.
- Wziąłem cię za jednego z chłopców. Wykopali jamę w parku.
- Jamę? Boże drogi, nie waż się nigdy więcej dotykać mnie swoimi łapami! Popatrz,
połamałeś połowę kwiatów!
- Bo mnie na nie popchnęłaś! Jeszcze tu wrócę! Odwrócił się i przeskoczył klomb.
- Lepiej trzymaj się z dala od tego domu! To teren prywatny. Nie masz tutaj nic do
gadania.
- Jeszcze wrócę! - warknął, spoglądając na nią przez ramię. W środku cały się
gotował.
- Następnym razem dostaniesz pan kulą w tyłek!
- Wrócę z szeryfem! - ostrzegł.
Nie mógł przecież pozwolić, by ostatnie słowo należało do dziewczyny.
- Bez nakazu go nie wpuszczę! Inna rzecz, że on nie będzie mi łamać kwiatów!
- Powiedz swemu ojcu, żeby na mnie czekał... powiedz, że strażnik z parku chce z nim
porozmawiać.
- Dobra, on ma karabin!
Zdegustowany Jason puścił słowa dziewczyny mimo uszu i ruszył w stronę granicy
parku. Obejrzał się za siebie. Jennifer pogroziła mu łopatką i odwróciła się plecami.
Zupełnie, jakby kilka petunii robiło z tego śmietnika ogród botaniczny! Pomasował
bolące plecy, w które uderzył się dwukrotnie tego dnia za sprawą Ruarków. Ta mała jędza
niewiele się różniła od swoich piekielnych braci.
Kiedy ponownie znalazł się na szlaku numer trzynaście, popatrzył na kopczyki ziemi.
Wyciągnął radiotelefon i połączył się z szefem służb porządkowych.
- Delio, tu Hollenbeck. Mamy drobny problem. Ocenił wzrokiem pagórki. Głupio
prosić o spycharkę, błysnęło mu w głowie. Ziemi tyle co kot napłakał.
- Potrzebujemy kilku ludzi, żeby zasypali dół. I kilka tabliczek ostrzegawczych dla
turystów.
- Rozumiem, jeśli spycharka jest wolna...
- Wystarczy kilku ludzi z łopatami - przerwał zniecierpliwiony Jason. - Piasek jest
porozrzucany po całym stoku.
- Jak duża jest ta dziura?
- Wystarczająca, żeby wpadł do niej człowiek - odparł gładko. - Ma jakieś dwa metry
głębokości i z półtora szerokości.
- Kto wykopał taką jamę?
- Łobuzy.
Ścisnął mocniej radiotelefon. Z całego serca chciałby zwrócić się z tą sprawą do
szeryfa, ale właściwie nie miał żadnych dowodów.
- Który szlak?
- Na szczęście ten najmniej uczęszczany. Trzynasty.
- Przecież tamtędy nikt nie chodzi. Jak odkryłeś tę dziurę?
- Co miesiąc patroluję tę drogę - odparł, czując, że znów narasta w nim gniew. -
Przyślij tu ludzi, zanim znów... zanim ktoś wpadnie do tego dołu!
Wyłączył radio i wsunął je do pokrowca przypiętego do pasa. Obrzucił wściekłym
wzrokiem kopczyki. Wybryk małolatów! Ponownie pomasował krzyż. Cholerne petunie! Już
on pokaże Ruarkom gdzie raki zimują. Obejrzał się za siebie. Wróci tam wieczorem i
rozmówi się z ich ojcem. W czasie, kiedy prowadził tę idiotyczną sprzeczkę z jego córką,
reszta bractwa zapewne kryła się w domu.
Gdzieś w oddali przetoczył się grzmot i zaniepokojony Jason popatrzył na niebo.
Ulewny deszcz był ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowali w tej części Nowego Meksyku.
Nagle spostrzegł po drugiej stronie jamy rozsypaną ziemię. Kilka pagórków zniknęło.
Szybko podszedł do dziury i zajrzał do środka.
- Skurczybyki - mruknął i rozejrzał po lesie.
Kiedy tarzał się w petuniach, te małe diabły wróciły do parku i częściowo zasypały
dół. Teraz jednak nie było już sensu, ich wołać; i tak nie wróciliby, żeby dokończyć
rozpoczętego dzieła.
W pół godziny później, kiedy ustawiono już barierki i tablice ostrzegawcze, zauważył,
że dwóch pracowników parku bacznie spogląda na jego zabrudzony błotem mundur. Niewiele
czasu zajmie im zorientowanie się, kto naprawdę wpadł do dołu, i Jason do końca lata nie
będzie miał spokoju.
Odezwał się radiotelefon i Hollenbeck przełączył guzik.
- Mamy doniesienie, że na trzecim szlaku pojawił się ogień - rozległ się głęboki głos
Harrisa Lowmana, zarządzającego parkiem. - Czy możesz to sprawdzić?
- Jasne, już idę.
Jason wyłączył radio, polecił pracownikom dokończyć zasypywania dołu i odszedł.
Kiedy ugasił resztki ogniska na polu kempingowym przy szlaku numer trzy, ruszył z
pomocą turyście, który zabłądził nad rzeką. Później otrzymał meldunek, że inny turysta
widział niedźwiedzia. Okazało się, że był to owczarek collie, należący do innego
wycieczkowicza. O czwartej po południu porozmawiał o przyrodzie z grupą skautów i w
końcu, już pod wieczór, wsiadł do jeepa i ruszył do Ruarków.
Dom pogrążony był w ciemnościach i Jason przez chwilę zastanawiał się, czy ta
hołota siedzi po prostu bez światła, nie dając znaku życia, czy też wybrała się do miasta.
Kiedy pukał do drzwi, popatrzył na połamane petunie. Tak czy siak, na ten gatunek kwiatów i
tak było za zimno.
Wtedy też o dach domu zabębniły pierwsze duże krople deszczu.
Hollenbeck popatrzył w niebo, które rozdarła błyskawica. Już teraz na północnych
terenach Nowego Meksyku notowano wyższy o trzynaście centymetrów poziom opadów w
skali rocznej, a tylko w ostatnim miesiącu przybyło siedem centymetrów. W zbiorniku
Patricka Lamberta stan wody był bardzo wysoki i w ciągu ostatniego tygodnia dwukrotnie
musiano otwierać śluzy w tamie, żeby spuścić do rzeki nadmiar wody.
Lato było chłodne i na wierzchołkach Sangre de Cristo Mountains nie stopniał cały
śnieg. Kiedy do spływającej z górskich zboczy wody dołączały opady deszczu, poziom
potoków, rzeki i samego zbiornika niebezpiecznie wzrósł. Obecne załamanie pogody nie było
jednak zaskoczeniem i jeszcze tego ranka Jason przestrzegł biwakowiczów o możliwości
powodzi.
Hollenbeck ponownie załomotał do drzwi i kiedy znów nikt nie odpowiedział, wrócił
do samochodu. Gdy wspinał się po schodach do swojej strażnicy na wieży, skąd rozciągał się
wspaniały widok na park, z nieba lały się już strugi wody. Jason był bardzo rad, że po tak
denerwującym dniu trafił wreszcie do domu.
Ściągnął buty i natychmiast opuściła go złość. Niebawem wnętrze domku wypełniły
dźwięki muzyki Bacha i mężczyzna z zadowoleniem rozejrzał się po swej cichej przystani.
Wypastowana podłoga lśniła, wszędzie stały rośliny doniczkowe. W przeciwieństwie do
siedziby Ruarków, u niego wszystko miało swoje miejsce. Na stojaku obok drzwi znajdowały
się wędki, karabiny i rewolwer leżały w specjalnej, zamykanej na kłódkę szafce, przyrządy
meteorologiczne i termometry trzymał na zewnątrz. Uklęknął obok wolno stojącego,
metalowego paleniska kominka i rozpalił ogień. Zanim płomienie zaczęły wesoło trzaskać,
przejrzał korespondencję, która nadeszła tego dnia.
Za oknami, które sięgały od podłogi do sufitu, co chwilę mrok rozdzierały błyskawice,
a o szyby tłukł deszcz. Popatrzył na kratę, oddzielającą maleńki salon od maciupciej kuchni;
ponownie ogarnął go błogi nastrój i radość na myśl, że jest pod własnym dachem. W
skarpetkach przeszedł do niewielkiej sypialni, której ściany zastawione były regałami,
uginającymi się wprost pod ciężarem książek. W przylegającej do sypialni łazience zdjął z
siebie zabłocony mundur i mrucząc pod nosem w takt muzyki, ruszył do znajdującej się w
kuchni pralki.
Po gorącym prysznicu upiekł sobie na kolację pierś kurczaka. Mając trzydzieści sześć
lat, był bardzo zadowolony z życia, jakie prowadził. Kochał park, kochał samotność i rozległe
przestrzenie. Z Ruarkami będzie się użerać następnego dnia.
Ale nazajutrz u Ruarków również nikogo nie zastał. Kiedy następnego jeszcze dnia też
nikt nie otworzył mu drzwi, Jason doszedł do wniosku, że rodzinka wyniosła się do miasta,
gdzie miała swój drugi dom i gdzie dzieciaki chodziły do szkoły. Dziura na szlaku trzynastym
została zasypana, sam szlak wyrównany i w gruncie rzeczy Hollenbeck był niezmiernie rad,
że ma Ruarków z głowy.
Nie miał natomiast z głowy ulewnych deszczów, które przez cały kolejny miesiąc
trapiły park i obozowiczów. W wyniku nieustannych opadów, w połowie czerwca rzeka tak
wezbrała, że w narodowym parku San Saba wprowadzono surowy zakaz kąpieli i żeglugi po
rzece.
Pewnego ranka pod koniec czerwca Jason wrócił do swego domku po kolejny termos
z gorącą kawą. Kiedy otwierał drzwi, dobiegł go dźwięk telefonu. Pośpiesznie zrzucił
przemoczone obuwie i wbiegł do pokoju.
- Jason? Tu Terrell - dobiegł ze słuchawki znajomy tenor i przed oczyma Jasona
natychmiast wyłonił się obraz twarzy jego najserdeczniejszego przyjaciela, Terrella Skinnera,
również strażnika, którego rejon obejmował północno - wschodnie rejony parku. -
Rozmawiałem właśnie z Harrisem. Kazał mi się z tobą skontaktować. Inżynierowie odkryli
pęknięcie w tamie San Saba.
- Boże drogi, według prognoz ma lać cały dzień!
- No właśnie. Zarząd zamierza ewakuować wszystkich obozowiczów oraz właścicieli
domów w dolinie. Ty masz zająć się osobami przebywającymi na wschód od twojej strażnicy
aż do samego Rimrock.
- W dolinie, między parkiem a Rimrock stoją ze dwa tuziny domów! - wykrzyknął
Jason. - Jeśli tama pęknie, woda ze zbiornika zmiecie je natychmiast.
- Powiadomiono już szeryfa Garcię w Rimrock. On zajmie się ewakuacją stałych
mieszkańców. Ekipy inżynierskie pracowały całą noc, ale dopóki pada, sytuacja jest
beznadziejna... Co z obozowiczami nad rzeką? Wielu ich tam masz?
- W mojej części parku koczują tylko trzy grupy. Dwóch chłopaków, jakiś mężczyzna i
trzy małżeństwa.
- W porządku, zabierz ich, jeśli sami jeszcze się nie zwinęli; w radiu bez przerwy
nadają komunikaty meteorologiczne i ostrzeżenia.
- Biwakowicze nie słuchają radia. To jeden z powodów, dla których tutaj są.
Odszukam ich i każę opuścić teren parku. Mam nadzieję, że ekipy inżynierskie uporają się z
pęknięciem tamy, ponieważ z deszczem nie da się nic zrobić.
- Amen. Będziemy w kontakcie.
Wytropienie obozowiczów nad rzeką zajęło mu dwie godziny. Kiedy wreszcie
przekroczył granicę parku, skręcił na wschód i pomknął żwirową drogą do rudery Ruarków.
Drzwi otworzył mu chłopak o brązowych włosach i piegowatej twarzy. Nikt inny,
tylko William Ruark we własnej osobie.
- Czy twój ojciec jest w domu?
- Nie - odparł zadziornie dzieciak.
Najwyraźniej dopraszał się, żeby ktoś udzielił mu lekcji dobrego wychowania.
- Will, powiedz ojcu, że ewakuujemy mieszkańców doliny. W tamie San Saba
pojawiło się pęknięcie i może tak się zdarzyć, że wszystko zaleje woda.
- Naprawdę? - zapytał Will, udając przesadne zainteresowanie i Jason przez chwilę
miał ochotę chwycić szczeniaka za kołnierz i spuścić mu solidne lanie.
- Naprawdę - pozornie niedbale odparł strażnik. - Przekażesz ojcu tę wiadomość?
- Pewnie, panie strażniku Hollenbeck. Przekażę mu wszystko, co pan poleci. -
Chłopiec ze znudzeniem oglądał paznokcie. Nagle podniósł wzrok i uśmiechnął się. - Ktoś mi
mówił, że wpadł pan do dziury. To fatalnie. Chyba nie zrobił pan sobie krzywdy? Kawał
smroda!
- Kiedy wróci twój ojciec? - zapytał Jason, puszczając słowa dziecka mimo uszu i
starając się zachować spokój.
- O, nieprędko.
- Dobra, nie zapomnij powiedzieć mu o tamie. Wszyscy musicie się stąd wynieść.
- Tak jest, szefie. A pan niech uważa na dziury. Will Ruark zamknął drzwi.
Poirytowany Jason wskoczył do jeepa i wyrzucając z pamięci upiorną rodzinkę
Ruarków, skierował się do następnego domu, stojącego półtora kilometra dalej przy tej samej,
żwirowej drodze.
Zanim dotarł do maleńkiej mieściny Rimrock, upłynęło pół dnia. Main Street liczyła
sobie sześć przecznic i miała w sumie tylko cztery pasma ruchu. Najpierw zatrzymał się w
sklepie warzywnym, gdzie porozmawiał z właścicielem, Juanem Sanchezem. Kiedy
załadował już do jeepa zakupy, odwiedził szeryfa Garcię. Jeszcze później uciął pogawędkę z
Tedem Jacksonem na stacji benzynowej, a na końcu wstąpił do kawiarni na kawę, gdzie przy
okazji spotkał się z Barbie Watkins.
Było już późne popołudnie. Radio co piętnaście minut nadawało komunikat z
ostrzeżeniem o możliwości powodzi, radząc obozowiczom i mieszkańcom zagrożonych
terenów opuszczenie parku i doliny. Kiedy Jason wracał do domu, rwące potoki znajdowały
się już tylko kilka metrów od drogi, a w miejscach niżej położonych tworzyły na jezdni
kałuże błotnistej wody. Jak długo jeszcze wytrzyma tama?
W piątek rano strażnik bacznie zlustrował park z wysokości swojej wieży. Zirytowany,
skierował lornetkę w kierunku, gdzie po wschodniej stronie unosiła się w powietrzu smuga
szarego dymu. Dostrzegł ciemny zarys kamiennego komina domu Ruarków. Zawsze znajdzie
się ktoś uparty, ktoś, kto po swojemu będzie walczył z naturą i za nic miał wszelkie
przestrogi. Jason z niesmakiem potrząsnął głową.
Sięgnął po słuchawkę telefoniczną i wykręcił numer.
- Tu Terrell Skinner z parku narodowego San Saba - dobiegł ze słuchawki męski głos,
który Jasonowi zawsze wydawał się o oktawę czy dwie za wysoki do postury jego
właściciela.
- Terrell, czy masz jakieś nowe wieści?
- Pokazało się kolejne, niewielkie pęknięcie, a na północy, po ostatnich opadach, rzeki
już wylały. Ostrzegłem wszystkich w mojej części parku i myślę, że wynieśli się już wczoraj,
ale zamierzam to jeszcze sprawdzić.
- Zrobię to samo. Z komina Ruarków ciągle unosi się dym, a więc jeszcze nie opuścili
domu.
- Jakich Ruarków?
- Tej upiornej rodzinki, nie pamiętasz?
- Aaa, od tych dzieciaków z dołem! Prześlemy ci wiadomość, gdyby działo się coś
złego, ale wtedy zostanie tylko kilka minut, żeby opuścić dolinę przed falą wodną. Ile czasu
zajmie ci dotarcie do Ruarków?
- W linii prostej to niedaleko. Ale mieszkają po drugiej stronie rzeki.
- Zabierz ich na jakieś wyżej położone tereny.
- Jeśli tylko uda mi się ich skłonić do opuszczenia domu. Dom stoi nad samym
brzegiem, a teraz drogę od rzeki dzieli już tylko metr.
- Dlaczego, do licha, ludzie są tacy głupi i uparci?
- Rozmawiałem tylko z tym gówniarzem, Willem, ale on nikogo nie słucha.
- Więc lepiej ich przekonaj. Postrasz, że jeśli nie opuszczą domu teraz, jutro zabierać
będzie ich helikopter.
- Dobrze, spróbuję.
- I módl się o słońce.
Jason odłożył słuchawkę, po czym podszedł do okna. Nawet bez lornetki widział, że z
komina Ruarków ciągle unosi się dym. A więc rodzina wciąż przebywała w dolinie. Uparci
albo głupi; zapewne to i to.
Otworzył drzwi i popatrzył na majaczący w oddali wierzchołek Mount Rainy. Poczuł
ukłucie w sercu. Kochał park, kochał rozległe przestrzenie i modlił się w duchu, żeby tama
nie pękła. Wsadził na głowę kapelusz i zbiegł po schodkach.
Deszcz zmienił się z ulewy w drobną, uporczywą mżawkę. Jason wprowadził jeepa na
podjazd przed domem Ruarków i wysiadł z szoferki. Tym razem, kiedy tylko załomotał do
drzwi, te otworzyły się i o mało nie zwaliła go z nóg sfora psów - niewielkich terierów i
jednego kundla. Trzy z nich szczerzyły kły, a dwa podskakiwały, radośnie merdając ogonami.
- Spokój! Spokój! - rozległ się głos starszego mężczyzny. - Utrapione psiska!
Ignorując zwierzęta, Jason popatrzył na wołającego. Łysą błyszczącą czaszkę otaczał
wianuszek białych włosów. Twarz miał pomarszczoną. Niewątpliwie dziadek dzieciaków.
- Pan Ruark?
- Yyy?
- Nazywam się Jason Hollenbeck i jestem strażnikiem parkowym. - Musiał podnieść
głos, żeby przekrzyczeć jednego z psów, który zaczął wyć i wydawać dziwne dźwięki, jakby
chciał włączyć się do rozmowy. - Czy pan Ruark?
- To dom Ruarków. Jestem Osgood MacFee.
- Panie MacFee, lada chwila może pęknąć tama San Saba.
- Zepsuł się panu samochód? - zapytał starzec, spoglądając zza pleców Jasona na jego
jeepa.
- Nie, sir! - krzyknął głośniej strażnik, odganiając teriera, który zaczął szarpać go za
sznurowadło. - Tama... tam, w górze rzeki... pękła tama.
- Coś pękło w górze rzeki?
- Tak, sir. Tama.
- Przykro mi to słyszeć. Może pan wejdzie do środka... Snort, brzydalu! - Stary
mężczyzna pochylił się, chwycił teriera na ręce i popatrzył psu w oczy. - Nie jedz pana
Hobenecka...
- Hollenbecka. Nazywam się Hollenbeck, panie MacFee.
- Przepraszam, panie Hollowneck. Jason poddał się.
- Proszę pana! - ryknął, aby przekrzyczeć skomlenie teriera, szum bijącego o dach
werandy deszczu i nieustanny ryk przetaczającego się po niebie gromu. - Póki nie przestanie
padać, musicie się wynieść do miasta. Ewakuujemy wszystkich mieszkańców okolicznych
terenów.
- Synu, zanim rzeka dotrze do tego domu, znajdzie sobie inne drogi.
- Tak, ale jeśli puści tama, do rzeki spłynie cała woda ze zbiornika Patricka Lamberta.
- Co? Jeśli pęknie tama, Patrick Hammer spłynie do rzeki?
- Grozi wam niebezpieczeństwo powodzi, panie MacFee! - ponownie ryknął Jason.
Terier uniósł łeb i zaczął wyć potępieńczo.
- Dziękuję, że mi pan to powiedział. Kim jest Patrick Hammer?
Hollenbecka ogarnęła czarna rozpacz.
- Mieszka w górze rzeki!
- Aaa...
Ostatecznie Osgood MacFee zrozumiał, że grozi im powódź. Miał wprawdzie w uchu
aparat dla niesłyszących, ale najwidoczniej go wyłączył. Kiedy Jason szedł do jeepa,
towarzyszyły mu dwa psy. Ostry gwizd sprawił, że w jednej chwili zawróciły i pobiegły do
swego pana, z którym zniknęły wewnątrz domu.
Zrobiłem swoje, ostrzegłem Ruarków, pomyślał Jason i zmarszczył brwi. Will Ruark
nie przekazał wiadomości. W porządku! Minął bramę parkową i skierował samochód w
stronę rzeki. Na jednym z dziewiętnastu mostów w parku zatrzymał się. Pięcioletni most
oznaczony numerem dziesięć sprawiał wrażenie, iż doskonale wytrzymuje napór wody.
Zazwyczaj od powierzchni rzeki dzieliła go spora odległość, obecnie jednak woda
znajdowała się najwyżej półtora metra pod nim. Jason wskoczył do samochodu i ruszył krętą
drogą do swej strażnicy.
Przynajmniej most był bezpieczny.
- Deszcz, deszcz - mruczała Jennifer, kurczowo zaciskając dłonie na kierownicy, kiedy
jej bronco gwałtownie przechylało się w kałużach wody i w koleinach.
Wycieraczki samochodu z szumem pracowicie zgarniały strugi deszczu, spływające po
przedniej szybie. Ciężarówka była wyładowana żywnością i kasetami wideo, tak więc rodzina
Jennifer mogła przetrwać najdłuższą nawet ulewę. Czołowe światła reflektorów cięły
jaskrawymi smugami półmrok deszczowego popołudnia.
Nagle w polu widzenia mignęła jakaś postać. Przed bronco pojawił się ktoś ubrany w
długi, czarny płaszcz i kobieta z całych sił wcisnęła hamulce, by nie wjechać na samotnego
wędrowca. Człowiek w płaszczu szybko przebiegł drogę i skrył się między drzewami.
Serce Jennifer zabiło niespokojnie.
- Cóż to, do licha, było... - powiedziała na głos. - Dlaczego ktoś w taką ulewę włóczy
się po lesie?
Uważnie patrząc przez zalewaną deszczem szybę, starała się nie zjechać z krętej drogi
i omijać co większe kałuże. Jednocześnie co chwila zerkała w stronę, gdzie znikła samotna
postać.
Poczuła dreszcz niepokoju. Zadrżała i mocniej zacisnęła palce na kierownicy.
- Nie bądź idiotką - mruknęła pod nosem, ale jej głos wcale nie brzmiał pewnie.
Mogłaby przysiąc, że była to kobieta. Miała na sobie długi, czarny prochowiec, jakiego
mężczyzna raczej by nie włożył.
Kiedy skręcała w podjazd wiodący do domu, zauważyła, że woda w rzece dochodzi
już prawie do skraju drogi. Może jednak powinniśmy się jeszcze dzisiaj wynieść do miasta? -
pomyślała. Przed dwoma laty, kiedy rzeka zalała drogę, zrobili tak, jakkolwiek nie istniała
potrzeba panicznej ewakuacji. Następnego dnia wyszło słońce i cała rodzina straciła miły
weekend. Kiedy jednak wróciła myślą do zakrętu, który mijała kilometr wcześniej, i do
zagadkowej postaci w płaszczu, zapomniała o wysokim stanie wody i niebezpieczeństwie
powodzi.
Jennifer nacisnęła klakson, wysiadła z szoferki i chwyciła skrzynkę z zakupami. W
domu otworzyły się drzwi, wybiegł z nich dziesięcioletni Will i złapał za drugą skrzynkę.
Dwaj młodsi chłopcy zabrali papierowe torby i reklamówki.
Kiedy rozkładała w kuchni zakupy, nie słyszała prawie jazgotu chłopców i psów.
Zastanawiała się, czy nie powiedzieć ojcu o dziwnym spotkaniu na drodze. Może powinni
tam wrócić i wszystko dokładnie sprawdzić?
Przebiegająca obok domu droga prowadziła do parku i była rzadko uczęszczana, ale w
towarzystwie trzech chłopców, pięciu psów i ojca Jennifer czuła się tu bezpiecznie. Teraz
jednak, na myśl o tajemniczym wędrowcu, aż dostała gęsiej skórki i obeszła cały dom,
sprawdzając, czy wszystko jest dobrze pozamykane.
O osiemnastej na piecu zaczęła bulgotać chili. Jennifer wzięła prysznic i przebrała się
w gruby zielony sweter oraz w dżinsy. Kiedy szybami jej sypialni wstrząsnął kolejny grzmot,
wyjrzała przez okno na górskie zbocze. Za wysokimi topolami, ciemnymi sosnami i
świerkami, ze zboczy spływały srebrzyste potoki wody. Zmierzch zapadł wcześnie i choć
przybór wody w rzece był rzeczywiście bardzo duży, kobiecie nie chciało się wracać do
miasta.
Kiedy zeszła na dół, rozejrzała się po przestronnym frontowym pokoju, o ścianach
wykonanych z sosnowych desek. Chłopcy grali z dziadkiem w „Monopol”, a wokół nich na
podłodze leżały psy.
Przeszła do kuchni, zamieszała w garnku z chili, po czym wyciągnęła z lodówki
sałatkę. W tej samej chwili dobiegło ją głośne stukanie do okna. Ze strachu zjeżyły się jej
włosy.
Odstawiła sałatkę i spojrzała za siebie. Stukanie powtórzyło się. Podeszła ostrożnie do
okna i przekonując samą siebie, że w domu jest dużo osób, przysunęła twarz do zimnej szyby
i wyjrzała w mrok.
Dostrzegła wpatrzone w siebie oczy. Przerażona, odskoczyła do tyłu. Chciała
krzyczeć, ale gardło miała ściśnięte strachem. I wtedy spostrzegła przyciśnięty do szyby czyjś
nos.
- Goldie! - zawołała zdumiona.
2.
Oszołomiona Jennifer gapiła się na swoją młodszą siostrę.
Kiedy minął pierwszy strach, ruszyła do drzwi wejściowych. W progu nikogo nie
było. Zaintrygowana, wyszła na zewnątrz.
- Goldie, gdzie jesteś?
- Ciii! Pogaś światła i zaciągnij firanki tak, żeby nikt mnie nie zobaczył.
Jennifer wzięła głęboki oddech i szybko zrobiła to, o co prosiła ją siostra. Z Goldie
musiało być coś bardzo nie w porządku, skoro skradała się po nocy w szalejącej ulewie.
Czyżby to ona właśnie przebiegała przez drogę, kiedy Jennifer wracała do domu?
Wyłączyła światło w kuchni i zaciągnęła zasłony w oknach.
- Ej! - zawołał Will, który wszedł do kuchni i zapalił lampę. Spoglądał na matkę ze
zdumieniem. Potrząsnął długimi, brązowymi włosami i odgarnął je z czoła. - Co robisz,
mamo? Coś, o czym nie chcesz, żebyśmy wiedzieli? Może wsypujesz jakieś witaminy do
chili?
- A skądże! Czego chcesz?
- Gotujesz po ciemku?
- Nie, Will. Nie gotuję po ciemku - odparła cierpliwie, czekając, aż dzieciak wreszcie
sobie pójdzie. Goldie była przemoczona do suchej nitki.
- Dobrze, ale co robisz?
Pochylił głowę, przez chwilę przyglądał się bacznie matce, a następnie ruszył do
lodówki.
Jennifer zdawała sobie sprawę, że zanim oznajmi rodzinie o przyjeździe siostry, musi
najpierw sama rozmówić się z Goldie; z drugiej strony nie chciała okłamywać synka.
- Wydawało mi się, że widziałam za szybą czyjąś twarz.
- W taki deszcz? Mamo, coś ci się przywidziało. Wzruszyła ramionami.
- Słuchaj, zanieś masło na stół, a ja pójdę i sprawdzę. Dobrze wiedziała, że kiedy tylko
poleci chłopcu coś zrobić, dzieciak w jednej chwili zniknie jak złoty sen.
- Nie ma sprawy - powiedział i już go nie było. Jennifer ponownie zgasiła światło i
pośpieszyła do drzwi.
Z mroku wyłoniła się ociekająca wodą postać i weszła do domu. Jennifer szybko
zamknęła drzwi.
- Dzięki Bogu, że już tu jestem - szepnęła Goldie i uścisnęła siostrę, mocząc ją przy
tym kompletnie.
Spoglądając na Goldie, Jennifer była zdumiona tym, że jej siostra wygląda na dużo
większą, niż pamiętała. Przeciwdeszczowy prochowiec jeszcze bardziej pogrubiał jej
sylwetkę. Dziewczyna z całą pewnością mocno przybrała na wadze.
Goldie ponownie przytuliła się do Jennifer, która z niepokojem skonstatowała, że jej
siostra płacze.
- Co ci jest? - zapytała, poważnie już przestraszona. - Co się stało? Dobrze się czujesz?
Mając w pamięci dziwny incydent na drodze, bacznie obserwowała czarny prochowiec
Goldie.
- Nie. Nie czuję się dobrze. Jestem przerażona. I tak się cieszę, że wreszcie tu
dotarłam.
Jennifer przeszedł po plecach znajomy dreszcz niepokoju. Miała trzydzieści lat i choć
była tylko o dwa lata starsza od siostry, odnosiła czasami wrażenie, że Goldie ciągle jeszcze
jest dzieckiem. Poza tym nie chciała pytać siostry o mężczyznę jej życia. Rudolph Allen
Tabor. Rat, czyli Szczurek. Szczurek Tabor. Zadrżała. Inicjały, na nieszczęście, pasowały doń
jak ulał. Czyżby miał coś wspólnego z nieoczekiwanym pojawieniem się Goldie?
Niewątpliwie tak.
Wyswobodziła się z objęć siostry i położyła jej dłonie na ramionach.
- Goldie, w każdej chwili może się tutaj pojawić tata albo któryś z chłopców. Co mam
im powiedzieć? I tak się dziwię, że psy jeszcze cię nie wyczuły.
Jak na zawołanie do kuchni wbiegł terier i zaczął radośnie ujadać.
- Cicho, Snort! Siad! - szepnęła Jennifer. Z frontowego pokoju dobiegł gwizd i
zwierzę posłusznie wybiegło. - I tak za chwilę tutaj wróci - dodała.
- Dlaczego mówisz szeptem? - zapytała Goldie. - Boisz się czegoś?
- Nie! Mówię szeptem, ponieważ ty mówisz szeptem.
- Och, no cóż, teraz jestem bezpieczna - odezwała się siostra normalnym głosem. -
Możesz zapalić światło?
- Pewnie... zgasiłam je, bo sama o to prosiłaś.
Znów rozległo się donośne szczekanie i do kuchni wrócił biało - czarny terier. Za nim
w progu pojawił się ojciec dziewczyn.
- Cicho, Snort! - rozkazał Osgood i psisko, machając radośnie ogonem, posłusznie
siadło na tylnych łapach. - Wielkie nieba, Goldie!
- Tato! - wykrzyknęła dziewczyna i padła mu w objęcia. Podobnie jak siostrze, jemu
również zmoczyła ubranie.
Jennifer, przygotowując dodatkowe nakrycie przy stole, słyszała, jak do hallu zbiegają
chłopcy.
- Ciocia Goldie! - wrzasnęli chórem i tym razem rozszczekały się już wszystkie psy.
- Will! - Goldie przytuliła czule chłopca. - Ale ty wyrosłeś!
Chłopiec sprawiał wrażenie zakłopotanego. W wieku dziesięciu lat był najwyższy z
trójki chłopców i o kilkanaście centymetrów górował nad większością swoich rówieśników.
Goldie odwróciła się do Bretta i Kyle’a.
- Uściśnijcie ciotkę - powiedziała, wzburzając niesforną, rudą czuprynę Bretta.
- Ciociu Goldie, mam już dziewięć lat! - zaprotestował.
- Ale nawet w tak dorosłym wieku możesz ciotkę uściskać. Siedem lat też nie jest za
dużo - dodała, spoglądając roziskrzonym wzrokiem na Kyle’a.
Will odziedziczył wysoki wzrost po ojcu, natomiast Brett i Kyle, tak jak dziadek
MacFee, mieli zaokrąglone, przysadziste sylwetki.
- Skąd się tu wzięłaś? - zapytał Osgood.
- Dostałam trochę urlopu i pomyślałam sobie, że będzie miło, jeśli do was wpadnę.
Boże, ale leje!
Jennifer opuściła kuchnię, żeby przygotować siostrze suche ubranie. W dodatkowej
sypialni zostawiła jej dżinsy i granatowy sweter. Miała nadzieję, że wszystko to będzie na
Goldie pasować. Wiedziała już, że dopiero późnym wieczorem uda jej się porozmawiać z
siostrą, a na razie musi uzbroić się w cierpliwość.
Przy stole Goldie z rozjaśnionymi oczyma opowiadała chłopcom o swojej ostatniej
pracy w sklepie ze zwierzętami. Uspokojona nieco Jennifer dumała, dlaczego siostra
zrezygnowała z zawodu hostessy w nocnym klubie „Blue Orchid”. W dodatku wyraźnie
przytyła, co niebywale zdumiało Jennifer, która pamiętała oszałamiającą sylwetkę młodszej
siostry. Przy kolacji Goldie od czasu do czasy rzucała kawałek wyjętej z chili wołowiny
terierowi Tuffy’emu.
- Tato - odezwała się karcąco Jennifer, wskazując głową dwa psy siedzące obok niej na
podłodze.
- Snort, Tuffy, Generał, Priss! Wynocha stąd! - odezwał się ostrym głosem Osgood.
Trzy teriery i kudłaty kundel przemaszerowały przez kuchnię i dołączyły do leżącego
przy wejściu czwartego teriera, Oatsa. Cała piątka usiadła w równej linii na progu, a Snort
zaprotestował długim, urwanym nagle skowytem.
Goldie wybuchnęła śmiechem, jej oczy ciskały skry i nikt nie powiedziałby, że ma
jakieś kłopoty.
- Tato, one są cudowne! A co z ich występami?
- Były w telewizji w zeszłym miesiącu - pochwalił się Brett, cały aż promieniejąc. -
Mamy to nagrane na taśmie wideo.
- Świetnie, później sobie obejrzę. Dlaczego nie zawiadomiliście mnie? Oglądałabym
występ na żywo.
- Pokaz transmitowała lokalna stacja w Santa Fe - wyjaśnił Osgood.
Domem wstrząsnął kolejny grzmot pioruna i Jennifer poczuła wibrację powietrza.
- Kiedy byłam w sklepie, powiedziano mi, że pojawiły się następne pęknięcia w tamie
i powinniśmy się ewakuować do miasta - oświadczyła wyjątkowo głośno, tak aby Osgood
mógł ją dosłyszeć. - Ale przecież zawsze, kiedy ogłaszają taki alarm, nic się w końcu nie
dzieje. Czy ktoś słuchał dziś po południu wiadomości?
Rozejrzała się po siedzących przy stole. Patrzyły na nią cztery pary błękitnych oczu i
jedna zielonych. Tylko Kyle odziedziczył po niej zielone tęczówki.
- Oglądaliśmy wideo - wyjaśnił Will. - Kolejnego „Rambo”.
- Powinniście przecież od czasu do czasu wysłuchać komunikatów.
- Odwiedził nas strażnik Hollowneck - poinformował Osgood, sięgając po krakersa.
Chłopcy zachichotali.
- Hollenbeck, tato - poprawiła Jennifer, odkładając łyżkę. - Czego chciał? - spytała,
ponownie czując gniew, jak za każdym razem, kiedy myślała o tym człowieku.
Ojciec wzruszył ramionami.
- Mówił coś o deszczu i o tym, że powinniśmy się stąd wynieść.
- Mówił, żebyśmy się ewakuowali? - Kobietę ogarnął nagły niepokój. - Dlaczego tata
nie powiedział mi tego od razu? Kiedy pojawił się ten strażnik?
- Jak byłaś w mieście.
- Powinieneś był od razu mi o tym powiedzieć. Musimy natychmiast się pakować i
wracać do miasta.
Chłopcy wymienili z dziadkiem konspiracyjne spojrzenia, co tylko powiększyło
niepokój Jennifer.
- O co chodzi, tato?
- Ten facet to panikarz. Sama najlepiej wiesz, że przy pierwszych oznakach
niebezpieczeństwa nakazują ewakuację. Pamiętasz, jak ostatnim razem z powodu takiego
fałszywego alarmu straciliśmy piękny weekend? Założę się, że jutro wyjdzie słońce.
- Pewnie, mamusiu.
- Tato, gdyby było tak, jak mówisz, strażnik nie pojawiłby się tutaj osobiście. A to
znaczy, że sytuacja jest poważna. Natychmiast po kolacji spakujemy się i wrócimy do miasta.
Jej oświadczenie spotkało się z powszechnym jękiem zawodu i potępieńczym wyciem
dobiegającym z progu drzwi. Nawet Goldie chwyciła Jennifer za ramię i gwałtownie
potrząsnęła głową. Oczy miała szeroko rozwarte i wypełnione strachem.
- Spokój! - zawołała Jennifer, dzwoniąc łyżeczką od herbaty o szklankę.
Pierwsze ucichły psy. Przesłała gniewne spojrzenie Willowi i ten również umilkł.
Młodsi bracia natychmiast poszli za jego przykładem.
- Po kolacji wysłuchamy w telewizji dziennika. Poza tym zatelefonuję do
Hollenbecka.
Chłopcy jęknęli głośno i podekscytowane zwierzęta znów zaczęły ujadać. Jennifer
ponownie zadzwoniła w szklankę.
- Czy mogę prosić o ciszę? - Popatrzyła groźnie na psy i Priss natychmiast położyła się
na brzuchu, chowając pysk w kudłate łapy. Jennifer spojrzała groźnie w oczy każdego chłopca
oddzielnie. - Jak tylko skończymy jeść, zadzwonię do Hollenbecka, a wy będziecie słuchać
wiadomości. Jeśli w parku powiedzą mi, że należy wyjechać, wyjedziemy.
- Czy mogę porozmawiać z tobą po kolacji? - zapytała nieoczekiwanie Goldie.
- Jasne - skinęła głową Jennifer, zastanawiając się, jakie życiowe kłopoty spotkały jej
siostrę tym razem. Z Goldie nigdy nie było prosto.
- Mamo, nie możemy przecież w taki deszcz jechać do miasta - zaprotestował Brett. -
Poczekajmy, aż minie ulewa.
- Jenny, też uważam, że powinniśmy poczekać do rana - poparł wnuka Osgood. - Jest
noc i gdyby wyniknęły jakieś kłopoty z samochodem, będziemy zmuszeni iść w deszczu i po
ciemku na piechotę.
- Nie chcę już słyszeć ani jednego słowa na ten temat.
- Popatrzyła na psy. a następnie na synów. - Po kolacji dzwonię do Hollenbecka. A
teraz cisza.
- Nie mogę się wprost doczekać, kiedy mi zagracie - zwróciła się do chłopców Goldie.
- I koniecznie muszę obejrzeć tę taśmę.
- Najnowszym nabytkiem jest Generał. Spaceruje po rozpiętym drucie lepiej niż
jakikolwiek inny pies, jakiego spotkałem w życiu. Z okazji święta Czwartego Lipca mamy
występ w Albuquerque - oświadczył z dumą starszy pan.
Rozmowa zeszła z psów na ostatnie wyczyny chłopców.
Jennifer siedziała pogrążona w myślach. Miała przeczucie nadchodzącego
nieszczęścia, ale nie była pewna, czy jej obawy nie biorą się jedynie z panującej za oknem
pogody, przestróg Hollenbecka i nieoczekiwanego pojawienia się siostry. Kiedy skończyli
kolację i chłopcy zaczęli sprzątać ze stołu, zwróciła się do ojca:
- Tato, wysłuchaj dziennika telewizyjnego i powiedz mi, co mówią o tamie. Ja
zadzwonię do strażnika. Goldie, chodź ze mną.
Gdy już zamknęły się w sypialni, Jennifer zwróciła się do siostry:
- Najpierw zadzwonię do Hollenbecka, a później pogadamy.
Goldie popatrzyła na nią, nerwowo wyłamując sobie palce. Jennifer była
przygotowana na najgorsze. Stojąc obok wielkiego łóżka, wsłuchiwała się w bębnienie ulewy
za oknem i wykręcała numer strażnicy w parku San Saba.
Kiedy w słuchawce rozległ się głęboki, męski głos, kobieta poczuła, że znów zaczyna
narastać w niej złość.
- Tu... - urwała. - Dzwonię od Ruarków. Chciałabym się dowiedzieć najświeższych
wieści o tamie i warunkach panujących w dolinie. Czy przewidywane są dalsze opady?
- Czy to Jennifer? - zapytał szorstko mężczyzna.
- Tak - odparła krótko.
- Posłuchaj, powiedz ojcu, że musicie się natychmiast wynosić do miasta. Ja was
ostrzegam, telewizja was ostrzega...
Nie zamierzała wysłuchiwać dalszej części tyrady. Krótko podziękowała i odłożyła
słuchawkę.
- Musimy natychmiast wyjeżdżać - mruknęła posępnie. Promienny uśmiech Goldie
zniknął w jednej sekundzie.
- Nie! - Błyskawicznie chwyciła Jennifer za ramię i posadziła obok siebie na łóżku. -
Nie możemy opuszczać tego miejsca.
W oczach miała łzy.
Jennifer wciągnęła głęboko powietrze w płuca.
- Goldie, o co tu chodzi? Musisz mi zaraz o wszystkim powiedzieć.
Obserwując zmienioną sylwetkę siostry, zastanawiała się, czy przypadkiem przyczyną
jej dziwacznego zachowania się nie jest ciąża. Było to jednak mało prawdopodobne. W co
więc tym razem wplątała się Goldie?
- Proszę, zostańmy tutaj. Jeśli nawet rzeka wystąpi z brzegów i zaleje parter,
przeniesiemy się na górę. Meble też tam zabierzemy. To nawet lepiej zostać i uratować cały
dobytek.
- To prawda, ale obok znajduje się park narodowy San Saba, a w nim usypana z ziemi
tama, która właśnie pęka. Jeśli puści, rzeka zmiecie wszystkie domy na swej drodze. Przed
zbudowaniem tej zapory dolina znajdowała się pod wodą.
- Och, nie! To niemożliwe! - wykrzyknęła Goldie i zaczęła płakać. - Jenny, tak się
boję. Muszę tu zostać. To miejsce leży na uboczu i nikt mnie tu nie znajdzie. A twój adres w
Santa Fe ludzie znają.
- Czy Szczurek czymś ci grozi? Skrzywdził cię? - Niepokój Jennifer przemienił się w
dziki gniew na myśl o Szczurku Taborze. Jego aparycja gwiazdora filmowego i wielki
osobisty czar, jaki wokół siebie roztaczał, zawsze wywierały na Goldie piorunujące wrażenie.
Ale tak naprawdę Tabor był wyjątkowym palantem.
- Nie, Szczurek nigdy by mnie nie skrzywdził - odparła z oburzeniem siostra, ale
Jennifer za grosz jej nie wierzyła, i choć bała się tego, co usłyszy, musiała poznać całą prawdę
o kłopotach, jakie spadły na Goldie.
- Posłuchaj, musisz mi o wszystkim opowiedzieć. Wiem, że Szczurek macza w tym
wszystkim palce. Co nowego zmalował?
Goldie wybuchnęła płaczem i Jennifer głośno westchnęła. Kochała siostrę, a Rudolph
Allen Tabor był najgorszą rzeczą, jaka mogła się jej przytrafić.
- Powiedz, o co chodzi - zażądała dobitnie, cedząc słowa.
Dziewczyna wytarła oczy, wstała i ściągnęła z siebie dżinsy. Osłupiała Jennifer
patrzyła na opinające ciało jej siostry skórzane pasy wypchane pieniędzmi.
Wokół talii i bioder Goldie owinięte były szerokie taśmy z kieszeniami, a tuż pod
kolanami wisiały dodatkowe woreczki. Dziewczyna zdjęła granatowy sweter. Pod piersiami
również miała pas z pieniędzmi. Odpięła go, rzuciła na łóżko i zaczęła wyciągać banknoty.
Jennifer wzięła w palce zielony papierek i wytrzeszczyła oczy. Same studolarówki.
- Goldie, skąd to masz? - zapytała szeptem, czując idące jej po krzyżu lodowate igły
strachu, a jednocześnie, jak zahipnotyzowana, wpatrywała się w rosnący na łóżku stos
pieniędzy.
Teraz już prawie odchodziła od zmysłów ze strachu. Za taką masę pieniędzy
mężczyźni rzeczywiście potrafią zabić bez zmrużenia oka. Ktoś podążał tropem Goldie.
Jennifer miała kompletnie sucho w ustach. Wszystkim w domu zagrażało śmiertelne
niebezpieczeństwo.
Z całych sił ścisnęła rękę siostry.
- Przestań! Musimy te pieniądze natychmiast ukryć. W każdej chwili może tutaj wpaść
któryś z chłopców. - Zaczęła z powrotem upychać pieniądze do kieszonek. Kiedy już
wszystkie schowała, ponownie usiadła na łóżku. - Dziś po południu, kiedy wracałam z miasta,
ktoś przebiegł mi drogę. Czy to byłaś ty?
Goldie popatrzyła na siostrę szeroko rozwartymi oczyma.
- Tak. Ale skąd mogłam wiedzieć, że to twój samochód? W przeciwnym razie na
pewno bym cię zatrzymała.
- Skąd masz te pieniądze?
Dziewczyna zagryzła usta i Jennifer zaczynała się domyślać, co usłyszy.
- Nie spodoba ci się ta historia...
- Wiem. Co zrobił Szczurek? Obrabował bank?
- Nie! Boję się. Jego i mnie ścigają pewni ludzie. Musiałam się gdzieś ukryć i
pomyślałam sobie, że tutaj będzie najbezpieczniej.
Ostatnie słowa wymówiła szeptem.
- Wiedząc, że cię ścigają, pojawiasz się tutaj, gdzie żyje trójka małych dzieci?
Sprawdziły się jej najgorsze obawy. Jennifer poczuła nieprzytomny gniew za to, że
Goldie śmiała narażać chłopców na takie niebezpieczeństwo. Ale gniew szybko minął. Jej
siostra z całą pewnością nie narażałaby dzieci z premedytacją.
- Udamy się z tym na policję w Rimrock - oświadczyła po długim milczeniu i podeszła
do okna.
- Nie! - Goldie zerwała się z łóżka i stanęła przed siostrą. - Nie! Proszę, nie rób tego!
- A to dlaczego? - zapytała ze złością Jennifer.
Goldie potrzebowała ochrony, a tego starsza siostra nie była w stanie jej zapewnić.
- Ponieważ wtedy zginie Szczurek. Obiecałam mu, że nikomu nie oddam tych
pieniędzy.
- Przede wszystkim muszę myśleć o chłopcach. Goldie zaczęła się trząść i płacząc,
ciągnęła urywanym głosem:
- Jenny, obiecałam mu, że będę strzec tych pieniędzy jak źrenicy oka. Jeśli je stracę,
on zginie. Nie chciałam ani ciebie, ani dzieci narażać na niebezpieczeństwo, ale tamci
próbowali mnie porwać...
- Jezu Chryste! Kto? Kto próbował cię porwać? - Oszołomiona Jennifer usiadła obok
siostry i przytuliła ją do siebie. - Goldie, uspokój się. Na razie jesteśmy bezpieczni. Na
dworze leje jak z cebra i dzisiejszej nocy na pewno nikt cię nie znajdzie.
Miała nadzieję, że są bezpieczni, że tama wytrzyma, a rzeka nie wystąpi z brzegów.
Uspokajająco poklepała siostrę po plecach.
- Przestań się mazać i powiedz dokładnie, co się wydarzyło. Kto próbował cię porwać?
- Sięgnęła do nocnego stolika i podała Goldie chusteczkę do nosa, którą dziewczyna
skwapliwie wytarła oczy i nos. - Tylko zacznij od samego początku. Skąd pochodzą te
pieniądze?
- Wściekniesz się, kiedy...
- Wścieknę się jeszcze bardziej, jeśli mi wszystkiego nie opowiesz. Skoro już narażasz
nas na śmiertelne niebezpieczeństwo, mam prawo wiedzieć, co się święci.
Po policzkach Goldie ciągle spływały łzy.
- Wcale nie chciałam narażać was na niebezpieczeństwo. Myślałam tylko, że tutaj
będę bezpieczna i nikt mnie nie znajdzie. - Znów wytarła oczy. - Nikt mnie nie śledził. Tego
jestem pewna. Ale muszę się ukryć, a twój dom jest jedynym miejscem, jakie przyszło mi do
głowy.
- Goldie, co zrobił Szczurek? - przerwała mocno już poirytowana Jennifer.
Goldie splotła nerwowo palce.
- Szczurek i jego kumpel Bobby poznali pewnego bukmachera. Nazywał się Gator.
Handlował również narkotykami. Szczurek i Bobby dowiedzieli się, gdzie i kiedy ma
przeprowadzić wielką transakcję. Wtedy go obrabowali.
- No nie! Przecież to zupełna głupota! - Serce Jennifer zamarło. Jak Goldie mogła się
zakochać w takim typie jak Szczurek Tabor. - Co było dalej?
- Wiedzieli, że Gator nie zgłosi kradzieży na policji. I stąd są te pieniądze.
- Ale jak trafiły do ciebie? - zapytała wystraszona już nie na żarty Jennifer. To nie był
zwykły, drobny szwindel Szczurka.
- Szczurek i Bobby nie znali dobrze Gatora. Nie wiedzieli, że nie działa samotnie. A
on miał powiązania z organizacją gangsterską.
- Boże drogi! Dlaczego związałaś się z takim człowiekiem?
Goldie szlochała.
- On... on jest dla mnie bardzo dobry. I obiecał, że już po raz ostatni robi coś
nielegalnego.
- Poczekaj - odezwała się Jennifer, pocierając czoło. - Od samego początku Szczurek
przysparza ci kłopotów. Wynajął cię jako tancerkę tańców egzotycznych w nocnym klubie
swego wuja...
- Dzięki czemu mogłam zostać hostessą - odparła, unosząc buntowniczo głowę.
- No dobrze, mów dalej. Goldie wytarła oczy.
- Gator został zabity. Jego ciało wyłowiono z zatoki. Miał w sobie kilka kul. Szczurek
przyznał się, że jego i Bobby’ego tropi kilku ludzi. Wtedy właśnie dowiedziałam się o ich
wyczynie. Jeśli oddam pieniądze policji, organizacja pójdzie za Szczurkiem na całego. A on
chce, żebym ukryła pieniądze do czasu, aż cała afera trochę przycichnie i wtedy on odda
gangsterom pieniądze. I już nigdy więcej nie zrobi nic nieuczciwego.
- Goldie, nie przekonasz mnie, że Szczurek odda te pieniądze - oświadczyła Jennifer. -
Żaden człowiek, który z natury jest krętaczem i złodziejem, nie przestanie kombinować i
kraść. Jak w ogóle mogłaś zakochać się w kimś takim?
- Właściwie Szczurek jest przyzwoitym człowiekiem. Ciebie spotkało szczęście, że
wyszłaś za kogoś takiego jak Mark.
Na chwilę Jennifer ogarnęła straszliwa tęsknota za mężem i jego niezłomną wiarą w
siebie. Z takim kłopotem Mark uporałby się bardzo szybko. Czasami, nagle i bez powodu
napadała ją taka właśnie żałość i smutek; znów ścisnął jej serce stary ból. Świadomość, że
Mark nigdy już nie wróci do domu, sprawiła, że poczuła w sobie kompletną pustkę. Pamiętała
jego pogodne, skore do śmiechu, błękitne oczy, jego pewność siebie, wszystko to, co odeszło
wraz z jego śmiercią podczas pokazów lotniczych w Albuquerque. Od tego czasu minęły już
prawie trzy lata, ale kobieta często zastanawiała się, czy kiedykolwiek ból ją opuści.
Popatrzyła na Goldie, która leżała na skraju łóżka i płakała.
- Przekazując ci te pieniądze, Szczurek sprowadził na ciebie straszliwe
niebezpieczeństwo. Masz tylko jedno wyjście: oddać pieniądze policji. Wtedy wszyscy
będziemy bezpieczni.
Teraz już Goldie wybuchnęła głośnym płaczem.
- Szczurek oświadczył mi, że ty tak właśnie byś postąpiła i dodał, że jeśli i ja tak
zrobię, on umrze. Jennifer, błagam, nie krzywdź Szczurka.
Starsza siostra starała się zachowywać cierpliwość i zimną krew.
- Słuchaj, Szczurek Tabor jest... jest po prostu szczurkiem. I dlatego zrobił ci coś
takiego.
Goldie wydęła dolną wargę.
- On jest zabawny... i taki przystojny!
- Jezu Chryste! - wybuchnęła Jennifer. - Zobacz, w jakie kłopoty cię wpędził! Teraz w
dodatku jesteś wspólniczką przestępstwa. Pomyślałaś o tym?
Oczy dziewczyny zrobiły się okrągłe jak spodki.
- Przecież nic takiego nie zrobiłam. Po prostu wzięłam od niego pieniądze.
- Jeśli je zwrócisz i złożysz zeznania, policja może potraktować cię łagodnie i nie
wniesie przeciw tobie aktu oskarżenia - odparła Jennifer, mając nadzieję, że się nie myli. - Ale
na razie jesteś wspólniczką. Musimy jak najszybciej oddać te pieniądze. W grę wchodzi
bezpieczeństwo chłopców.
- Zabiję się, jeśli Szczurkowi przytrafi się coś złego! - zawyła Goldie. Rozdarta
między miłością do siostry a instynktem chronienia swej rodziny, Jennifer westchnęła.
- Zrozum, nie mogę narażać chłopców. Pójdziemy do szeryfa w Rimrock albo oddamy
pieniądze na policji w Santa Fe. Tak czy inaczej musimy się ich pozbyć. Tylko w ten sposób
zapewnimy sobie bezpieczeństwo.
- Ależ, Jennifer, pomyśl tylko. Tutaj nikt mnie nie znajdzie.
- Szczurek zna ten adres.
- Ale nikogo tu nie sprowadzi. Zresztą, nie widziałam go od dwóch miesięcy.
Jennifer popatrzyła na nią ze zdumieniem.
- Od dwóch miesięcy? To już dwa miesiące nosisz ze sobą te pieniądze?
- Tak. Przez pierwszy miesiąc nic się nie działo. Drugiego zorientowałam się, że ktoś
mnie śledzi, a trzy tygodnie temu jakieś typy próbowały wciągnąć mnie do samochodu.
Zaczęłam się bronić. Dwaj chłopcy, którzy przejeżdżali w pobliżu, usłyszeli moje krzyki i
ruszyli na pomoc. Ocknęłam się w szpitalu. Wtedy zrozumiałam, że muszę opuścić miasto.
- Boże drogi! Tym bardziej musimy zgłosić się na policję - oświadczyła zdecydowanie
Jennifer i nagle uświadomiła sobie, że Goldie przybyła tu na piechotę. - W jaki sposób
dotarłaś do San Saba?
- Po drodze kupiłam i sprzedałam trzy samochody, a w Albuquerque wsiadłam do
autobusu jadącego do San Jon. Tam z kolei wynajęłam samochód i udałam się do Santa Fe,
gdzie zwróciłam auto i kupiłam kolejne. Nim dojechałam do miejsca, w którym należało
opuścić autostradę. Już na terenach parku...
- Przejechałaś cały stan. Może rzeczywiście zgubili twój ślad.
- Ten ostatni samochód ukryłam w krzakach i resztę drogi przeszłam na piechotę. Jeśli
nawet ktoś znajdzie auto, nie skojarzy go z moją osobą, bo zarejestrowane jest na fikcyjne
nazwisko.
- Posłuchaj, musimy się stąd wynosić. - Jennifer rzuciła trwożliwe spojrzenie na okno.
- Ależ ja tutaj czuję się bezpieczna!
- Strażnik Hollenbeck powiedział, że musimy wynieść się do miasta i tak zrobimy.
Czy masz jakieś plany co do tego ukrytego w lesie samochodu?
- Nie zależy mi na nim. Poza tym nie możemy się teraz stąd ruszać. Na pewno nie w
taki deszcz. Na zewnątrz jest ciemno choć oko wykol. Nie zobaczymy, czy ktoś nas śledzi,
czy nie.
W oczach Goldie znów stanęły łzy i Jennifer, choć straszliwie niepokoiła się o
bezpieczeństwo dzieci, zaczęła mięknąć. Muszą wynieść się do miasta i jak najszybciej oddać
pieniądze. Szczurek Tabor nigdy nie zwróci ich organizacji. Popatrzyła w ciemne okno. Być
może już są śledzeni?
- Proszę, zostańmy na tę noc w domu i nie jedźmy do Santa Fe, gdzie łatwo nas
znaleźć.
Jennifer zawahała się. Było już piętnaście po dziesiątej i jej również nie uśmiechała się
nocna jazda w strugach deszczu. Kilka godzin nie powinno zrobić różnicy.
- W porządku, ale jutro, z samego rana, zgłosimy się na policję, a następnie
pojedziemy do domu w Santa Fe. Nastawię budzik na piątą tak, żebyśmy mogli o szóstej
ruszyć. Śniadanie zjemy gdzieś po drodze. A jeśli zauważysz coś podejrzanego, natychmiast
mi o tym powiedz.
Przez chwilę rozważała problem, czy mają oddać pieniądze szeryfowi Garcii w
Rimrock, czy też zabrać je do Santa Fe i tam zgłosić się na policję. Rimrock było bliżej, ale
nie po drodze. Pomyślała o Danie Garcii, którego dobrze znała i bardzo lubiła. Tak, pieniędzy
powinny pozbyć się jak najszybciej, a więc w Rimrock.
Goldie zarzuciła siostrze ręce na szyję i przytuliła ją do siebie.
- Bez względu na to, co zrobimy, jestem najszczęśliwszą osobą pod słońcem.
Wpadłam w tarapaty, a ty okazujesz mi tyle serca.
Jennifer oddała siostrze uścisk. Zawsze były najlepszymi przyjaciółkami... do chwili,
kiedy na horyzoncie pojawił się Szczurek.
- Pójdę teraz powiedzieć chłopcom i tacie, że o świcie wyjeżdżamy.
Goldie skinęła głową, a w jej oczach znów zabłysły łzy.
- Proszę, pomyśl też o tym, żebyśmy mogły te pieniądze przetrzymać trochę dłużej.
- Pomyślę, ale na razie zdecydowanie mówię: nie.
O wpół do pierwszej w nocy nałożyła starą, niebieską bawełnianą koszulę, która
należała jeszcze do Marka i teraz była już mocno spłowiała od licznych prań. Podeszła do
okna i czekała na błyskawicę. Kiedy blask wyładowania elektrycznego spowił na chwilę
krajobraz srebrzystym blaskiem, Jennifer ze zdumieniem zobaczyła, że na żwirowej drodze
błyszczy cienka tafla wody. Ogarnęła ją panika. A jeśli podjęła błędną decyzję? Może trzeba
było wyjechać od razu? Zadrżała i zaczęła rozcierać sobie ramiona. Nie mogła doczekać się
świtu, kiedy zapakuje wszystkich do bronco i ruszy do Santa Fe.
Gdyby ojciec wcześniej powiedział o wizycie strażnika Hollenbecka... Ale wtedy
rozminęłaby się z Goldie.
Jeśli tama wytrzyma jeszcze kilka godzin, będą bezpieczni. Przez długie lata swego
istnienia zapora wytrzymywała najgorsze ulewy, pocieszyła się w duchu Jennifer. A rano
człowiek na wszystko patrzy pogodniejszym okiem. Kiedy ustanie deszcz, woda w rzece
bardzo szybko opadnie.
Oby tylko wytrzymała tama, inne sprawy ułożą się pomyślnie:
Rozbudzony Jason Hollenbeck sięgnął po słuchawkę telefoniczną.
- Tu Hollenbeck, słucham?
W odpowiedzi rozległo się tylko głuche buczenie i Jason usiadł. Uświadomił sobie, że
to ktoś dobija się do domu. Natychmiast oprzytomniał, odłożył słuchawkę i sięgnął po
koszulę. Pośpiesznie wciągnął dżinsy i podszedł do drzwi. O dach i szyby strażnicy
nieustannie bębnił deszcz.
- Jason! Obudź się, Jason!
Rozpoznał głos Terrella i otworzył. W progu ujrzał wysokiego blondyna o tak
szerokich ramionach, że wypełniał sobą prawie całe drzwi. Ociekał wodą.
- Obudź się, do cholery! Tama pęka!
3.
Terrell wkroczył do strażnicy, z szerokiego ronda jego kapelusza kapała woda.
- Dzwonili z tamy. Pęknięcia rosną w oczach i najdalej za pół godziny dolinę zacznie
zalewać woda!
- Cholera jasna! - Jason pobiegł po mundur. Terrell następował mu na pięty.
- Czy w twojej części parku jeszcze ktoś pozostał w dolinie?
- Wiem, że około dwudziestej Ruarkowie byli w domu.
Rozmawiałem z dziewczyną. - Hollenbeck nałożył granatową koszulę, skarpetki i
buty. - Idziemy.
Chwycił nieprzemakalny płaszcz i wyszedł z Terrellem na zewnątrz. Wskoczyli do
patrolowych jeepów; Jason ruszył przodem. Jechali w dół najszybciej jak mogli. Smugi
światła rzucane przez reflektory samochodów to opadały, to znów kłuły niebo. W ich świetle
rozległe kałuże lśniły srebrzystym blaskiem.
Jason mocniej ścisnął kierownicę i zwiększając szybkość, przejechał przerzucony nad
rzeką most. Tafla wody znajdowała się już zaledwie kilkadziesiąt centymetrów pod nim.
Później posuwali się dnem doliny. Tam droga była kompletnie zalana przez rzekę. Napięty,
pełen niepokoju strażnik zastanawiał się, czy zdążą do Ruarków na tyle wcześnie, żeby
wydostać się z matni. Pochylał się nisko nad kierownicą.
Być może zostały już tylko minuty, a on nie był nawet pewien, czy zdołają opuścić
dolinę po tej stronie rzeki, ponieważ stoki były tutaj bardzo strome. Zapewne będą musieli
ponownie sforsować most i wrócić do jego strażnicy - jeśli, naturalnie, pozwoli na to czas.
U Ruarków było ciemno, ale przed domem stało bronco, a z komina ciągle unosił się
dym. Hollenbeck wyskoczył z samochodu, podbiegł do drzwi i zaczął łomotać w nie pięścią.
Rozszczekały się psy; ich jazgot wypełnił nocną ciszę. Załomotał ponownie. Obok pojawił się
Terrell.
- Myślisz, że w środku ktoś jest?
- Na pewno. Nie słyszysz ujadania psów? - Jeszcze raz walnął pięścią w drzwi. -
Otwierajcie! Powódź!
- Przecież taki hałas zbudziłby nawet umarłego - stwierdził rozsądnie Terrell.
- Stary jest głuchy jak pień. Jezu, nie mamy przecież chwili do stracenia!
Jason dał krok do tyłu, uniósł nogę i kopnął z całych sił w drzwi. Te otworzyły się z
hukiem i ze środka wyskoczyła sfora psów. Mężczyzna zachwiał się, zapalił światło w hallu i
pobiegł w kierunku schodów.
- Sprawdź dół! - zawołał do Terrella.
Kiedy wbiegał po schodach, psy chwytały go za buty. Jeden nawet oddarł mu kawałek
nogawki dżinsów.
- Powódź! Musicie natychmiast opuścić dolinę! - ryknął strażnik.
W progu stanął ubrany w pidżamę Will Ruark. Oczy miał okrągłe ze zdumienia.
- Strażnik Hollenbeck?
- Obudź braci... musimy się stąd wynosić!
Otworzyły się inne drzwi i w progu stanęli dwaj kolejni chłopcy. W trzecich natomiast
pojawiła się blondynka, którą Jason widział po raz pierwszy. W jej szeroko rozwartych oczach
malował się strach, z twarzy odpłynęła ostatnia kropla krwi.
- Powódź! - krzyknął Hollenbeck. Dziewczyna miała na sobie plisowaną, czerwoną
koszulę nocną, w której wyglądała tak oszałamiająco, że Jason prawie zapomniał, po co się w
tym domu pojawił. - Powódź - powtórzył dużo ciszej.
- Powódź. Och, dzięki Bogu, że tylko powódź - powiedziała i zatrzasnęła za sobą
drzwi.
Zirytowany Jason załomotał w nie pięścią. Odrobinę się uchyliły.
- Wszyscy muszą natychmiast opuścić dom! - rozkazał. - Fala wodna zmiecie
budynek.
- Dobrze, za chwilę zejdę na dół - odparła blondynka, przesyłając mu promienny
uśmiech.
Odszedł od drzwi, zastanawiając się, kim może być to dziewczątko. Kolejną córką
Ruarka? Jego narzeczoną? Wiedział tylko, że tak cudownej blondynki dotąd nie spotkał.
- Tutaj nie ma nikogo! - zawołał z dołu Terrell, podczas gdy trójka małych Ruarków
biegała tam i z powrotem między sypialniami.
- Nie zapomnij o bębnie! - zawołał Kyle.
Obok Jasona przemknął Will, dźwigając instrument i pałeczki.
- Nie zapomnij o swojej siostrze! - dodał zjadliwie Jason.
- O siostrze? Weźmiemy dziadka... ale on bardzo wolno się rusza.
Will miał twarz szarą jak popiół i mężczyzna przez chwilę zastanawiał się, czy
chłopak przypadkiem nie żałuje teraz tego, że nie przekazał ojcu wiadomości o tamie.
Drzwi jednego pokoju były cały czas zamknięte, więc Jason bezpardonowo wtargnął
do środka. Na poduszce ujrzał rozsypane, rude pukle włosów i od razu wiedział, że to
Jennifer. Jak mogła spać w takim hałasie i rozgardiaszu?
Bez wahania podszedł do śpiącej i mocno potrząsnął za ramię.
- Wstawaj!
Odwracając się w jego stronę, kobieta przysłoniła oczy ramieniem.
- Wyskakuj z łóżka - oświadczył kategorycznie, chwytając ją za rękę i stawiając na
nogi. Jennifer była gorąca od snu, miała delikatną skórę, potargane włosy, cudowne kształty i
nieprawdopodobnie smukłe nogi. Kiedy już stała boso na podłodze, Jason pochylił się nad
nią. - Obudź się!
Zamrugała oczyma i spojrzała na niego zielonymi oczyma, które nagle rozbłysły.
- Co pan tu robi? - krzyknęła. - Tato, na pomoc!
- Uspokój się! Przyjechałem, ponieważ pękła tama! Zamarła w bezruchu z uniesioną
jedną ręką. Stali tak chwilę, spoglądając na siebie.
Tata? Na palcu miała złotą obrączkę, a koszulę nocną do połowy rozpiętą. Na widok
przepysznych krągłości Jasonowi zrobiło się sucho w ustach.
To nie była córka Ruarka; to matka młodych Ruarków. Ale spała sama. Gdzie był
zatem ich ojciec?
Gdyby nawet w tej chwili w dom uderzyła pierwsza fala powodziowa, Jason nie byłby
w stanie oderwać wzroku od zarysu smukłych nóg pod skąpą nocną koszulką. Puls zaczął mu
bić mocniej, a zimna wilgoć w powietrzu w jednej chwili przemieniła się w gorącą parę.
- Tama! - powtórzyła i Jason ponownie przeniósł wzrok na jej twarz. Policzki miała
różowe; teraz już skromnie ściskała koszulę pod szyją.
- Musicie się natychmiast stąd ewakuować - ostrzegł niskim głosem.
Podczas pierwszego spotkania przy grządce z petuniami nie miał okazji dokładniej
przyjrzeć się Jennifer. Zapamiętał jedynie zielone oczy, ale nie zauważył długich, czarnych
rzęs. Nie zapamiętał pełnych, czerwonych ust ani jedwabistości kasztanowych włosów,
związanych wówczas w koński ogon.
- Nie mogłem się ciebie dobudzić - powiedział, a w każdym razie wydawało mu się, że
powiedział.
Pani Jennifer Ruark była oszałamiającą, przepiękną kobietą.
Skinęła głową.
- Ubiorę się.
- Nakładaj na siebie co popadnie, a resztę zabierz ze sobą. Woda może uderzyć w
każdej chwili. Musimy natychmiast opuścić dolinę.
- Rozumiem.
Nie potrafił wykonać ruchu. Gapił się na kobietę, jak cielę w malowane wrota.
- Panie Hollenbeck?
Zamrugał oczyma, odwrócił się na pięcie, opuścił pokój i ruszył na dół, żeby pomóc
Terrellowi. Chłopcy, poubierani w koszule, dżinsy i trampki, nosili całe naręcza dobytku i
swoich zabawek. Kiedy Jason wyszedł na dwór, przeraził się. Jeep Terrella załadowany był po
brzegi - piętrzyły się w nim rzucone bezładnie taśmy wideo, bęben, trąbka i stosy odzieży. Do
bronco zbliżył się Will z kolejną porcją ładunku, wrzucił go do środka i ruszył z powrotem do
domu. Mężczyzna chwycił go za łokieć i kazał wracać do ciężarówki.
- Wsiadaj! - polecił i dał ręką znak pozostałym chłopcom, którzy, obładowani
ładunkami, na uginających się nogach, wynurzyli się właśnie z domu. - Niech wszyscy
wsiadają Terrell pomógł wejść do jeepa blondynce, a w chwilę później dołączył do nich
Osgood MacFee oraz pięć jego psów. Dwójka młodszych Ruarków zajęła miejsce w
samochodzie Jasona. Will czekał w bronco.
Hollenbeck dostrzegł przez ramię, że po schodach schodzi Jennifer. Masa
przepysznych, niesfornych loków koloru kasztanowo - rudego, spadając kaskadą na plecy,
falowała przy każdym jej kroku, podobnie jak niebieski sweter... W jednym ręku niosła
neseser i torebkę, podczas gdy drugie ramię próbowała wsunąć w rękaw żółtej peleryny.
- Dziękuję! - zawołała, przebiegając obok Jasona. Wskoczyła do szoferki bronco.
Pierwszy ruszył Terrell i Hollenbeck dał znak Jennifer, żeby jechała w środku. Dom szybko
zniknął im z oczu.
Jason bez reszty skoncentrował uwagę na prowadzeniu samochodu. Koła pojazdów
wzbijały fontanny wody, której z każdą chwilą na drodze przybywało. Terrell jechał
najszybciej jak się dawało i odstęp między jego samochodem a ciężarówką Jennifer
powiększał się. Strażnik modlił się w duchu, żeby zdążyli sforsować most, ale kiedy
zamajaczyła przed nimi drewniana konstrukcja, aż zamrugał ze zdumienia oczyma. Fale rzeki
rozbijały się o most, a po jego deskach płynęły już cieniutkie strużki wody. Poziom rzeki
osiągnął pełną wysokość mostu. Czegoś takiego Jason nie widział jeszcze w ciągu dziewięciu
lat pracy w parku.
Zrozumiał, że nie mają ani sekundy do stracenia. Terrell z impetem wjechał na most,
spod kół samochodu trysnęły strugi wody.
Jennifer posuwała się bez porównania wolniej. Jason nacisnął pedał gazu i prawie
dotykając maską jeepa zderzaka bronco, wjechał za kobietą na most. Pochylił się do przodu.
Kierownicę ściskał tak mocno, że pobielały mu kłykcie palców.
- No jedź, jedź! - mruczał do siebie, jakby chciał popędzić Jennifer.
- Czy poganiasz moją mamę? - zapytał jeden z małych Ruarków.
- A żebyś wiedział... no ruszaj się, ruszaj! Połowa drogi... byli w połowie mostu.
Do uszu Jasona dobiegł dźwięk klaksonu samochodu Terrella i w świetle kolejnej
błyskawicy strażnik popatrzył w górę rzeki. Widok zbliżającej się w ich stronę srebrzystej
ściany wody zatamował mu dech w piersiach.
- No jedź, jedź! - wrzeszczał już teraz jak opętany. Nacisnął klakson, ale dźwięk
zatonął w ryku rzeki, łoskocie deszczu i huku piorunów. - Zjeżdżaj z tego cholernego mostu!
Jeśli fala wody zastanie ich na moście, nie będą mieli najmniejszych szans. Nie
mieliby ich nawet, gdyby uderzyła w nich już po drugiej stronie. Od górnego piętra doliny
dzieliło ich około pół kilometra pnącej się zakosami po górskim zboczu drogi.
Czuł w żołądku rosnącą kulę strachu. Tama puściła! Terrell był już po drugiej stronie i
gnał pod górę, wyciskając z maszyny całą moc.
Jennifer zjechała wreszcie z mostu i wzięła ostry zakręt, żeby podążyć śladem
samochodu Terrella. Najechała na jakiś większy kamień, autem zarzuciło i bronco uderzył w
drzewo, blokując drogę Jasonowi. Było za ciasno, żeby między ciężarówką a taflą rzeki
zmieścił się jego jeep.
Kiedy z szoferki bronco wyskakiwali Jennifer i Will, Jasona doszedł straszliwy ryk.
Spojrzał przez ramię i poczuł, że serce zaczyna mu boleśnie walić o żebra. Prosto na nich
parła olbrzymia ściana wody, zmiatająca po drodze wiekowe sosny.
Jednym susem wyskoczył z auta i pomógł wysiąść obu chłopcom.
- W górę! W górę! I trzymajmy się za ręce! - huknął, chwycił chłopców za dłonie i
zaczął biec.
- Uciekajmy! - krzyczał, wydłużając jeszcze krok, i zbliżając się do Jennifer i Willa.
Grzmot wody był już ogłuszający. Serce Jasona biło jak oszalałe. Biegł, wlokąc za
sobą chłopców. Zaledwie metr za ich plecami rwała woda, zmiatając wszystko ze swojej
drogi.
Kiedy zrównali się z Jennifer i Willem, kobieta chwyciła pod pachę Kyle’a, a Jason
Bretta.
Biegli jak w transie.
Przerażona Jennifer, popychając przed sobą Kyle’a wspinała się po górskim zboczu,
próbując uciec przed grzmiącymi potokami powodziowej fali. Kiedy obejrzała się za siebie,
ujrzała, jak jej ciężarówkę, niczym dziecięcą zabawkę, porywa główny prąd. Sosny, w którą
uderzyła furgonetka, dawno już nie było. Zrobiła kolejny, gorączkowy krok, potknęła się i z
krzykiem wpadła do lodowatej kipieli.
Młócącą ramionami wodę Jennifer porwał wartki nurt, obracając nią i dusząc. Obijała
się o pnie drzew i kłody, rozpaczliwie próbując się czegoś chwycić. Walczyła zajadle
przerażona tym, że i chłopców może porwać fala. Ale bez skutku.
Nagle czyjeś silne ramię chwyciło ją w pasie i Jennifer przylgnęła całym ciałem do
Jasona. Unosili się na wodzie, kręcąc i wirując jak korki do chwili, kiedy chwycili wreszcie
pień jakiegoś zbawczego drzewa. Z trudem łapała powietrze. Bolały ją płuca. Z chłodu i ze
strachu trzęsła się jak galareta.
- Chłopcy...
- Nic się im nie stało - odparł dźwięcznym głosem Jason.
Jennifer starła z twarzy wodę i rozejrzała się. Dzieci nigdzie nie było widać. Pieniąca
się i bulgocząca woda sięgała jej pasa, a Jason jedną ręką trzymał się pnia drzewa, a drugą
przyciskał do siebie kobietę.
- Jesteś pewien, że nic się im nie stało?
- Są już wysoko - odparł.
- A ojciec? - zapytała.
- Nie wiem, gdzie podziała się reszta. Myślę, że wydostali się z doliny, zanim nadeszła
fala.
Wokół nich z szumem toczyła się woda.
- Ta sosna długo nie wytrzyma - zauważyła, widząc, jak mniejsze, pchane prądem
drzewa, uderzają w pień, którego trzymali się kurczowo.
Kiedy w ich zbawcze drzewo uderzyła kolejna, duża kłoda, sosna zadrżała. Jason objął
mocniej Jennifer; ta przywarła do jego smukłego, silnego ciała.
- Musimy przedostać się wyżej! - zawołał, ale w tej chwili drzewo, przy którym tkwili,
gwałtownie pochyliło się, a następnie runęło.
Jennifer zalała lodowata woda i uścisk Jasona stał się jeszcze silniejszy. Kiedy fala
minęła, mężczyzna namacał nogami stały grunt i przyciągając kobietę do siebie, zaczął
ciągnąć ją za sobą. Kiedy wreszcie złapała oddech i równowagę, ruszyli do góry i niebawem
brnęli już w wodzie sięgającej tylko do połowy łydek.
- Pośpiesz się - ponaglał Jason.
Posuwali się teraz po mulistym, śliskim górskim stoku, kierując się na zachód. W
końcu Jennifer dostrzegła między drzewami całą swoją rodzinę.
- Mamo! - wrzasnęli chórem chłopcy, biegnąc w ich stronę. Kobieta wybuchnęła
płaczem i przytuliła dzieci do siebie.
Goldie stała obok ojca, który trzymał w ramionach dwa psy. Trzeci siedział u jego
stóp. Jennifer z radością stwierdziła, że Osgood jest ciepło ubrany i ma w uchu aparat. Ale
kiedy popatrzyła na jego twarz, serce się jej ścisnęło.
- Gdzie jest reszta psów?
Potrząsnął głową. W oczach stanęły mu łzy.
- Nie wiem. Priss i Oats zaginęły.
- Wrócą, proszę pana - pocieszył jasnowłosy, wysoki strażnik, ale stary MacFee tylko
smutno pokiwał głową.
Jennifer popatrzyła w dół górskiego stoku i poczuła, że uginają się pod nią kolana.
Ciężarówki nigdzie nie było. Nie było drzew. Zapewne nie było również ich domu.
Wprawdzie rodzinny dom znajdował się w Santa Fe, ale i w tym letniskowym domku w
górach przechowywała wiele bezcennych pamiątek. Zamrugała oczyma, czując łzy pod
powiekami. Gdyby nie obudzili ich strażnicy... Zadrżała.
- Gdzie jest Priss? - zawołał piskliwie Kyle.
- Nie wiem - odparła Jennifer, czując, że coś dławi ją w gardle. Chłopcy nigdy nie
pogodzili się ze śmiercią swego ojca, a teraz spotkała ich kolejna strata.
- Chcę Priss! Chcę wracać do domu! - wołał Kyle, a po policzkach płynęły mu
strumienie łez.
- Chcę Oatsa! - dołączył do brata Brett, kopiąc ze złością wystający z ziemi kamień.
- Widziałem, jak bronco zmywała woda! - dodał Kyle. - Widziałem to na własne oczy.
Kiedy Osgood przytulił Kyle’a, płaczem wybuchła z kolei Goldie. Nawet Willowi,
który stał z pięściami zaciśniętymi w bezsilnej złości, płynęły po twarzy łzy. Na ten widok
rozpłakała się i Jennifer.
Kiedy tak wszyscy szlochali, pociągając nosami, kobieta poczuła, że ktoś klepie ją
delikatnie po ramieniu. Usłyszała głęboki, dźwięczny głos Hollenbecka:
- Strasznie mi przykro, Jennifer...
Objął ją, a ona nieoczekiwanie przytuliła się do niego i oparła czoło o jego tors.
Po kilku minutach odsunęła się i wytarła oczy. Drugi strażnik trzymał w objęciach
Goldie, a dziadek pocieszał chłopców. Trzy psy przysiadły u jego stóp i wyły. A z nieba lały
się strugi wody. Jennifer uświadomiła sobie, że od tych wszystkich nieszczęść, jakie spadły na
jej rodzinę, drżą pod nią kolana.
- Przepraszam - powiedziała, czknęła i mimo tragicznej sytuacji poczuła się
idiotycznie.
- Rozumiem - mruknął Hollenbeck, klepiąc ją pocieszająco po ramieniu. Ale w jego
glosie pojawiły się już nutki zniecierpliwienia. - Posłuchaj, musimy coś zrobić z twoim ojcem
i chłopcami.
Kiwnęła głową.
- Tato! - zawołała, podeszła do ojca i przytuliła jego i chłopców. - Musimy zabrać
dzieci w jakieś suche miejsce.
Osgood skinął głową i wszyscy załadowali się do jedynego jeepa, jaki im pozostał.
Goldie usiadła ojcu na kolanach, a chłopcy ścisnęli się na tylnym siedzeniu. W rękach
trzymali swoje instrumenty muzyczne. Hollenbeck skinął na Jennifer, by siadła mu na
kolanach.
- Czy jedziemy do strażnicy? - zapytał z tylnego siedzenia Will, kiedy samochód
ciężko ruszył.
- Tak - skinął głową Jason.
- Pan strażnik Hollenbeck pokaże wam wszystkie swoje skarby - wtrąciła Jennifer.
- Po prostu Jason. Nie musisz mnie za każdym razem tytułować. A z Terrellem
poznasz się, kiedy będziemy już na miejscu.
Zamajaczyła przed nimi strażnica i w kilka minut później wygramolili się z
samochodu. Pierwszy po schodkach wszedł Jason, otworzył drzwi i puścił kobiety przodem.
Jennifer weszła do lśniącego czystością pokoju o wypolerowanej, żółtej podłodze i
poczuła się nagle jak w hotelu. Przez chwilę zastanawiała się, czy tutaj w ogóle ktoś mieszka,
czy też strażnica pełni jedynie rolę schronienia w takich przypadkach jak ten. Ale wtedy też
dostrzegła na stole fotografię i pochyliła się nad nią; zdjęcie przedstawiało mężczyznę, który
wyglądał dokładnie tak jak Hollenbeck. On tu mieszka, błysnęło jej w głowie. Do środka
wpadli chłopcy, zostawiając na podłodze ślady błota. Psy natychmiast powskakiwały na fotele
i kanapę, a kobieta spojrzała na Hollenbecka, który stał w progu z rękami wspartymi na
biodrach; jego fascynujące, niebieskie oczy lśniły.
Jennifer poczuła się nagle intruzem w jego domu.
- Przede wszystkim musimy się ogrzać i wysuszyć - oświadczył, cedząc słowa. -
Słuchajcie, to jest Terrell Skinner, również strażnik z San Saba. Terrell, to jest Jennifer Ruark,
to Osgood MacFee, Will Ruark, Brett Ruark i Kyle Ruark...
Popatrzył pytająco na Goldie.
- A to Goldie MacFee, moja siostra - szybko wyjaśniła Jennifer.
- Terrell, połącz się z szefostwem i zapytaj, czy jesteśmy potrzebni - powiedział Jason
i podrapał się po brodzie. Zastanawiał się chwilę, jak najlepiej porozmieszczać gości w
niewielkim przecież mieszkanku. - Paniom zostawimy sypialnię, a panowie, niestety, muszą
zadowolić się podłogą. Pan MacFee może spać na kanapie; reszta na materacach.
- Kłaść się spać? - pisnął Brett. - Mamo, zostajemy tutaj? Nie widzę telewizora. Panie
strażniku, gdzie jest telewizor?
- Nie mam telewizora.
Pokój wypełnił jeden wielki jęk zawodu.
- A to numer - oświadczył Will i z trzaskiem rzucił na podłogę całe naręcze kaset
wideo, których z narażeniem życia pilnował przez całą drogę. Jeden z terierów zaniósł się
ujadaniem.
- Will... - ostrzegła groźnym tonem matka.
- Jest tylko jedna łazienka, a każdy pewnie chce zmienić ubranie. Musicie więc robić
to partiami. Ruarkowie pierwsi - powiedział Jason do Jennifer.
- Jestem głodny - odezwał się nieoczekiwanie Kyle.
- Zatem co myślicie o wczesnym śniadanku? - spytał Hollenbeck czując z jednej
strony, że kiszki zaczynają grać mu marsza z głodu, a z drugiej potrzebę natychmiastowej
ucieczki ze zdemolowanego salonu, w którym jeszcze tak niedawno panował wzorowy ład i
nieskazitelna czystość. - Zajmę się tym. Czy ktoś potrzebuje ubrań na zmianę?
- My! - krzyknęli chórem chłopcy.
- Wszystkie nasze rzeczy zostały w bronco - szybko dodała Jennifer.
- Moje rzeczy i rzeczy taty są w jeepie Terrella, więc nami się nie przejmujcie -
wtrąciła Goldie.
- Zobaczę, co da się zrobić.
Jason ruszył, aby zarówno dla siebie, jak i dla niespodziewanych gości wybrać suchą
odzież. Doskonale zdawał sobie sprawę, że dla dwojga młodszych dzieci z pewnością nie
znajdzie niczego. Otworzył szafę, ale w tej samej chwili do pokoju wkroczył Terrell.
Pocierał czoło z zakłopotaniem.
- Rozmawiałem z biurem. Niestety i mnie będziesz miał na głowie. Della powiedziała,
że poszły już trzy mosty: czwarty, siódmy i ósmy. Pozostałe, z wyjątkiem pierwszego i
osiemnastego, są pod wodą. Jak dotąd nie ma doniesień o rannych czy zabitych.
Powiedziałem, że zjawimy się, kiedy tylko rozlokujemy tutaj rodzinę Ruarków. Jeśli
będziemy potrzebni wcześniej, dadzą nam znać. Jeff i Dan stawiają szlabany u wszystkich
wejść do parku. Powiedzieli, że nie dopuszczą obozowiczów do rzeki tak długo, póki nie
opadnie woda. Wydaje się, że wczesne ostrzeżenia odniosły skutek. Podobno woda zabrała
kilka domów - dodał cicho, spoglądając czujnie w głąb pokoju. - Czy masz dosyć jedzenia?
- Aż nadto. Żywność to najmniejszy kłopot. Byłem wczoraj w Rimrock i przywiozłem
cały samochód żarcia. Ale w co mam ich ubrać?
- Nie wygłupiaj się! Niech wypiorą i wysuszą to, co mają na sobie. Na ten czas
pożyczysz im płaszcz kąpielowy i piżamę, a reszta po prostu owinie się prześcieradłami.
- Nie mam ani płaszcza kąpielowego, ani tylu prześcieradeł. Terrell, padnij na kolana i
proś Boga o słońce.
Skinner wyszczerzył zęby.
- W porządku. Kiedy tylko opadnie woda, zabiorę Goldie do siebie.
- Świetnie - odparł Jason, myśląc o chłopcach i psach. - Zastanawiam się, co porabia
stary Ruark.
- Nie żyje. Jennifer jest wdową.
- A ty skąd o tym wiesz?
- Od Goldie. Poszukaj jakichś suchych okryć, a ja zajmę się śniadaniem.
- Świetnie. Może jak się najedzą, to pójdą w końcu spać.
- Nie licz na to. Wiem coś na ten temat, ponieważ sam to przerabiałem. Miałem kilku
braci.
Jason otworzył szufladę i przejrzał schludnie złożone podkoszulki. Wybrał po jednym
dla każdego z Ruarków, zamknął szufladę i otworzył następną. Wyciągnął dwie pary dżinsów
i pomyślał o chłopcach. Spodnie byłyby dla nich o całe metry za długie. Wyciągnął więc trzy
pary hawajskich bermudów, których nigdy nie nosił, a które miały elastyczne paski i odłożył
je na rosnący stosik ubrań.
Do pokoju wsunęła głowę Jennifer.
- Czy można? - zapytała.
- Oczywiście.
Weszła i stanęła na środku z założonymi na piersi rękami.
- Przepraszam, że zwaliliśmy ci się na głowę - powiedziała cicho.
- Przecież nie na zawsze. Jakoś dźwignę ten problem. Kiedy już wszyscy wyschną i
zjedzą, zrobimy dokładny plan działania. Ty i twoja siostra możecie zająć moje łóżko.
- Prześpimy się w dużym pokoju. Nie chcemy pozbawiać cię wygód.
- To nie problem. Gorzej z rzeczami dla chłopaków. Dla ciebie mam ten sweter i
dżinsy.
- Dzięki, pożyczę coś od Goldie. - Chuchnęła w dłonie.
- Zmarzłaś, prawda? Natychmiast nakładaj ten sweter.
- Nie ma sprawy, za kilka minut odtaję. Myślę, że powinniśmy ogłosić zawieszenie
broni - powiedziała cicho. - Dziękuję za to, żeś przybył nam na ratunek, i przykro mi, że
wtedy tak cię paskudnie potraktowałam.
- Kiedy chwyciłem cię za kołnierz, myślałem, że to jeden z chłopców.
- Byłeś na nich wściekły za ten dół?
Jason pomyślał, że dyskusja na temat jej synów może skończyć się nie najlepiej.
- Posłuchaj, najpierw się wysuszmy i coś zjedzmy. Wtedy pogadamy o petuniach i
twoich synach.
- Masz coś przeciwko nim?
Z jej oczu sypnęły się skry. Nie mieściło mu się w głowie, że może być matką takich
łobuzów.
- Jesteś wdową? - zapytał.
- Tak, ale nie odpowiedziałeś mi na pytanie, Hollenbeck.
- Jason. A twoi chłopcy to urocze gałgany.
Cóż miała odpowiedzieć na takie dictum? Było skuteczne niczym rozbłysk
błyskawicy. W policzkach zrobiły się jej dołeczki i uśmiechnęła się ciepło.
- Przepraszam, ale jestem wykończona i sama nie wiem, co mówię.
Odwzajemnił jej uśmiech.
- A ja przepraszam za petunie. Pralka i suszarka są w kuchni. Łazienka jest tam... -
Odwrócił się i zobaczył, że zza drzwi unosi się chmura czarnego dymu. - Chryste Panie, co
zmalowali tym razem!
4.
Jason wyminął Jennifer i wpadł do kuchni. Ujrzał bijące wysoko z rondla płomienie.
W tej samej chwili Terrell wysypał na ogień mąkę z dużego pojemnika. W powietrze wzbił się
biały tuman i resztki czarnego dymu.
Hollenbeck obrzucił płonącym wzrokiem przyjaciela i stojącego obok kuchenki Willa.
- Co tu się wydarzyło? - zapytał nieswoim głosem.
- Zapalił się bekon na patelni - wyjaśnił chłopak. - To był czysty przypadek.
- A ja zapomniałem o tostach. Spaliły się - dodał Terrell, rzucając ponad ramieniem
Jasona spojrzenie na Goldie, która przesłała mu uśmiech.
- Niech wszyscy wyjdą z kuchni. Ja się zajmę śniadaniem - oznajmił poirytowany
Jason.
- Panie strażniku, pan musi zmienić ubranie - wtrącił Kyle, spoglądając na mężczyznę.
- Ocieka pan wodą.
- Wynocha stąd wszyscy! Gotować będę ja! - powtórzył krótko i dosadnie Jason.
Nagle strażnicę wypełniło potępieńcze zawodzenie. To siedzący na kolanach Osgooda
Brett wybuchnął głośnym płaczem, a w chwilę później zawtórowały mu psy, które zadarłszy
łby, zaczęły wyć. Na dodatek rozpłakał się również sam MacFee.
- Tato, przestań, może jeszcze psy się odnajdą - powiedziała Goldie, podchodząc do
ojca.
Pogłaskała Bretta po głowię, wyprostowała się, spojrzała na Terrella i sama też
wybuchnęła płaczem.
Jason popatrzył na plączącego się mu pod nogami Kyle’a Ruarka, który jako ostatni
pozostał jeszcze w kuchni. Hollenbeck wyciągnął rękę i wskazał dzieciakowi salon.
- Wynocha! - powiedział wypranym z emocji głosem. Kiedy chłopiec opuścił kuchnię,
Terrell zbliżył się do Goldie i poklepał ją po ramieniu.
- Nie płacz - poprosił. - Zaraz po śniadaniu pójdę z Jasonem poszukać tych psów.
Hollenbeck obrzucił Terrella bacznym spojrzeniem, ale ten unikał jego wzroku.
Potrząsnął więc tylko głową i odwrócił się w stronę kuchni. Przeszył go zimny dreszcz, który
wcale nie był spowodowany przemoczonym ubraniem. Co się stało z jego uporządkowanym
życiem? W dziesięć minut dokumentnie zniszczyli mu kuchnię. Drzwiczki w kredensie stały
otworem. Na stole poniewierały się skorupki po jajkach. Kuchenka była poczerniała i
okopcona, patelnia ginęła pod stosem mąki.
Sprzątając, starał się ignorować mokre ślady, które zostawiał za sobą na podłodze oraz
mlaszczący dźwięk wydawany przez przemoczone buty. Kiedy już na drugiej patelni smażył
się bekon, sok pomarańczowy został ponalewany do szklanek, a w kubkach dymiło gorące
kakao, poczuł, że ktoś delikatnie dotyka jego ramienia.
Jennifer wyjęła mu z ręki widelec i oświadczyła:
- Resztą zajmę się ja. Na ciebie czeka łazienka.
Kiedy wynurzył się z sypialni w suchych dżinsach i czystej koszuli, Brett Ruark
zaczynał właśnie grać na trąbce do wtóru psich skowytów i Jason pocieszał się tylko w duchu
tym, że w podręcznej apteczce ma środki uspokajające.
- Jedzenie gotowe - powiedziała bardzo cicho Jennifer ale w jakiś przedziwny sposób,
w panującym zamieszaniu, wszyscy usłyszeli jej słowa.
Jason patrzył w zadziwieniu, jak bractwo karnie maszeruje do kuchni i ustawia się w
kolejce. Kobieta zaczęła nakładać jedzenie na talerze.
Stanął na samym końcu i wtedy Kyle uniósł głowę i zapytał z powagą:
- Jak pan może żyć bez telewizora? Czy kiedy zaczynał pan pracę w parku, wiedział
pan, że nie będzie tu telewizji?
- Wiedziałem. Wcale za nią nie tęsknię. W życiu można robić dużo innych, ciekawych
rzeczy.
- Na przykład jakich, poza chodzeniem do szkoły?
- Można łowić ryby, słuchać płyt.
- Widzieliśmy pana płyty - powiedział ponuro i odwrócił się do Jasona plecami.
- Czy mogę puścić któryś z pana kompaktów? - zapytał Will.
W ręku trzymał talerz z górą jajecznicy, tostów, pasków bekonu i kawałków
pomarańczy.
- Jasne, że możesz.
Jennifer wręczyła pełny talerz Kyle’owi i zwróciła się do Jasona.
- Nałóż sobie pierwsza - powiedział, wskazując jej talerz. Z uśmiechem wzięła solidną
porcję, a on poczuł bijącą od kobiety delikatną woń róż, wyczuwalną przez zapach bekonu,
tostu i unoszącej się wciąż w powietrzu spalenizny.
Chłopcy porozkładali się z talerzami na podłodze. Z odtwarzacza dobiegała muzyka
Beatlesów, a Osgood, Goldie i Terrell zasiedli przy niewielkim kuchennym stole. Tak zatem
Jason i Jennifer musieli przenieść się ze śniadaniem do salonu. Tam zajęli miejsce przy
malutkim okrągłym stoliku.
- Jak tylko skończymy jeść, wybiorę się z Terrellem na poszukiwania waszych psów.
- Nie sądzę, żeby się znalazły - odparła ze smutkiem.
- Jeśli ich nie znajdziemy, możesz zawsze postarać się o dwa inne.
- Nie wiem... To były tresowane psy. Tata prowadzi psi cyrk.
Jason popatrzył na trzy zwierzaki, które siedziały rzędem przed Osgoodem i czekały
cierpliwie na jakieś kąski z pańskiego stoły.
- Psiego jedzenia, niestety, nie mam.
Jennifer przygryzła dolną wargę i zmarszczyła czoło w głębokim namyśle.
- Normalnie nie karmimy ich resztkami, ale w tym przypadku chyba trzeba będzie tak
zrobić. Dostają specjalnie preparowane psie żarcie.
- Zanim nie poprawi się pogoda, czekają je naprawdę ciężkie chwile.
- Powinniśmy byli opuścić dolinę jeszcze wczoraj, ale dopiero późnym wieczorem
powiedzieli mi, że byłeś z ostrzeżeniem.
- To znaczy, że nie wiedziałaś o mojej wizycie?
- Kiedy most będzie ponownie przejezdny?
- Nie mam zielonego pojęcia. Po śniadaniu wybiorę się z Terrellem w teren i wtedy
zobaczymy.
- Czy mogę jechać z wami? - natychmiast zapytał Will, patrząc na Jasona z podłogi.
- Pod warunkiem, że będziesz robić dokładnie to, co ci powiem - odparł surowo Jason,
zaskoczony tym, że chłopiec chce z nim jechać.
- Tak jest, proszę pana - powiedział, salutując.
- Will... - natychmiast wtrąciła groźnie Jennifer.
- Powiedziałem tylko „tak jest, proszę pana” - odparł niewinnie chłopiec.
Okręcił się na podłodze i wrócił do przerwanego jedzenia, a Jason znów zaczął
zastanawiać się nad Jennifer. Do dzieci odzywała się bardzo cicho, prawie szeptem, ale to w
zupełności wystarczało. Kiedy jej nie było, w jednej chwili chłopcy przeistaczali się w bandę
łobuzów pierwszej klasy. Obrzucił wzrokiem mieszkanie i na widok przeraźliwego bałaganu
aż go zemdliło.
- Może niebawem wyjdzie słońce - przerwała milczenie kobieta.
- Nie sądzę, żeby stało się to dzisiaj. - Sięgnął po notatnik i pióro. - Zrobię
harmonogram. Lunch będzie w południe.
Ja wstaję o szóstej. Co z wieczorem? Może ty i Goldie chcecie pierwsze zająć
łazienkę?
- Nie musisz robić żadnych harmonogramów. Ty i twój przyjaciel wstawajcie, o której
chcecie, i róbcie, co do was należy.
- Niestety, strażnica nie była budowana z myślą o przyjmowaniu gości. Żeby dostać
się do łazienki, trzeba przejść przez sypialnię.
- Nie będziecie nam przeszkadzać. Mieszkając w jednym domu z trójką chłopców i z
pięcioma psami, jestem przyzwyczajona do nieustannego zgiełku. Jeśli akurat będziemy się
przebierały, po prostu zamknę drzwi od sypialni. A później zostawię je otwarte. Czy masz
płatki owsiane i kaszę? Muszę dbać o cholesterol taty.
- Na śniadania jem jajka z tostem.
- Ty może tak, ale nie ojciec. Coś tam zorganizujemy. - Przesłała mu uśmiech. - Myślę,
że woda niebawem opadnie.
Jakby zaprzeczając jej słowom, strażnica zatrzęsła się od kolejnego pioruna, który
uderzył gdzieś w pobliżu; niebo przecięła olbrzymia błyskawica.
- Nie mieszkacie w dolinie okrągły rok, prawda? - zainteresował się Jason.
Potrząsnęła głową i odgryzła kawałek tosta.
- Nie. Mieszkamy w Santa Fe, gdzie chłopcy chodzą do szkoły. Od dwóch tygodni są
wakacje, ale o tym zapewne wiesz od dzieciaków, którzy z rodzicami pojawiają się w parku.
Jestem nauczycielką i artystką.
- A więc musisz być bardzo zajęta.
- Rzeczywiście, czasami sama nie wiem, w co włożyć ręce. Myślałam nawet, żeby
porzucić nauczanie i zająć się wyłącznie sztuką, ale wiesz, jak to jest, kiedy ma się na
utrzymaniu trójkę takich łobuziaków...
Nie potrafił sobie wyobrazić, jak w takim rozgardiaszu i hałasie, jaki robili chłopcy,
można było narysować choć jedną prostą linię.
- Jeśli istnieje coś, co człowiek naprawdę chce robić, a przy okazji dzięki temu jest w
stanie zaspokoić swoje potrzeby finansowe, powinien robić tylko to - zauważył Jason. -
Ogólnie ludzie, w miarę możliwości, powinni robić w życiu to, co lubią - dodał, wiedząc, że
brzmi to odrobinę tak, jakby chciał się usprawiedliwić.
Uniosła głowę i popatrzyła na niego.
- Czyżbyś nie robił tego, co lubisz?
- Robię dokładnie to, co lubię. - Roześmiał się i wzruszył ramionami, zaskoczony tym,
że tak zareagowała na ton jego głosu. - Ale ojciec przez lata, prawie przez całe moje życie,
próbował skaptować mnie do swego interesu; tak więc miałem spore kłopoty z wyborem tego,
co naprawdę chcę robić.
- Co twój ojciec chciał, żebyś robił?
Zdziwiło go, że nie skojarzyła nazwiska Hollenbeck.
- Chciał, żebym zajął się Hollenbeck Enterprises. Handel nieruchomościami. Firma
mieści się w Santa Fe.
- Słyszałam o tym przedsiębiorstwie. Twój ojciec jest również właścicielem stacji
telewizji komercyjnej. Nigdy nie miałam do czynienia z firmą, zajmującą się handlem
nieruchomościami, ale znam nazwę przedsiębiorstwa twego ojca. Naprawdę nie chcesz wejść
do tego interesu?
- Nie, ale wiele czasu upłynęło, zanim sam przed sobą się do tego przyznałem.
Skończyłem na uniwersytecie wydział handlowy, a następnie przerzuciłem się na leśnictwo.
Moja praca magisterska dotyczyła spraw związanych z zarządzaniem parkami. W domu
moich rodziców stanowi to bardzo drażliwy temat.
- Zupełnie sobie tego nie wyobrażam. Tata zawsze mnie zostawiał podjęcie ostatecznej
decyzji i nie popychał w tym czy w innym kierunku.
- I dziękuj za to Bogu. To okropne dla wszystkich zainteresowanych stron. Nie ma
zwycięzcy, są sami pokonani.
Jej zielone oczy rozbłysły niekłamanym zdziwieniem.
- Nie masz braci albo sióstr, którzy kontynuowaliby wasz rodzinny interes?
- Niestety. Jestem jedynakiem i wszystkie swoje nadzieje oraz ambicje ojciec
ulokował w mojej osobie. Podjęcie studiów leśniczych było bardzo bolesną decyzją. Od
dziecka moim przeznaczeniem miał być nasz interes rodzinny.
- Czy twój ojciec zasiada w Izbie Handlowej w Santa Fe? Pamiętam, że widziałam
jego zdjęcie w gazecie.
- Jest wielkim promotorem miasta. Dobro Santa Fe bardzo mu leży na sercu. Nie chce,
żeby pojawiali się w nim obcy i cokolwiek zmieniali - wyjaśnił Jason i zaczął się śmiać. - Ale
się rozgadałem o mojej rodzinie. Zazwyczaj nie rozwodzę się na ten temat. - Tak naprawdę, to
nigdy z nikim nie poruszał dotąd swoich rodzinnych problemów. - Ale ty umiesz słuchać.
- Dziękuję. Powiedz mi tylko jedno. Nie rozumiem, jak wytrzymujesz tu całe miesiące
zupełnie sam. Chyba jeszcze trochę, a zaczniesz rozmawiać z drzewami.
Znów się roześmiał i wzruszył ramionami.
- Jako dziecko zawsze byłem sam. Lubię samotność, a poza tym wcale nie jestem tutaj
sam. Ciągle mam do czynienia z ludźmi: z turystami, z obozowiczami, często podejmuję się
roli przewodnika po parku. - Spojrzał przez pokój na Goldie. - Czy twoja siostra mieszka z
wami?
- Nie. Przyjechała tylko w odwiedziny. Mieszka... - popatrzyła na siostrę i zamrugała
oczyma. - Goldie żyje w Kalifornii. Z nami mieszka tata i psy. Mama nie żyje, ale ojciec
miewa się dobrze, tylko trzeba mu gotować. Cały wolny czas poświęca psom i jest bardzo
dobry dla chłopców.
- Czy spotykasz się z mężczyznami? To znaczy, czy chadzasz na randki?
Pytanie to wyrwało mu się, zanim zdołał poskromić język. Po co w ogóle o to pytał? Z
kim jak z kim, ale z matką tych trzech łobuziaków na pewno nie chciałby mieć randki.
- Mamo, randka? - spytał Will, odwracając się w ich stronę i Jason przesłał mu
miażdżące spojrzenie.
- Co ci przychodzi do głowy? - odpaliła Jennifer ze zmarszczonymi brwiami.
- Chce pan umówić się z mamą? - nie ustępował, siadając po turecku twarzą w ich
stronę.
- Will - powiedziała z lekką naganą.
Chłopiec odwrócił się do braci, coś im szepnął, a oni zachichotali.
Jennifer, kompletnie ignorując synów, wstała od stołu i popatrzyła na Jasona.
- Rób, co masz robić, a ja z chłopcami biorę się do zmywania.
- Strażnik Hollenbeck pozwolił mi ze sobą jechać! - krzyknął Will, zrywając się na
równe nogi.
- Najpierw odnieś swoje nakrycie do kuchni - fuknęła Jennifer i dzieciak zniknął za
przepierzeniem.
Po kilku minutach on, Jason i Terrell byli już w pelerynach i butach.
Kiedy ruszali w stronę drzwi, Jennifer zawołała:
- Will... pamiętaj, masz się we wszystkim ślepo słuchać strażników!
- Tak, proszę pani - odparł i Jasona ogarnął lekki niepokój. Jak dotąd, Will Ruark
słuchał się go wyłącznie w obecności matki.
- Przywieźcie Priss i Oatsa! - pożegnał ich chóralny okrzyk pozostałych chłopców.
- Oats zawsze gdzieś się zawieruszy - wyjaśnił Will. - Dziadek nie pozwala mu nigdy
opuszczać domu bez innych psów.
- Powinniśmy je znaleźć - oświadczył Jason. - Kiedy przyszła fala powodziowa, psy
były już po drugiej stronie mostu.
Posuwali się w dół górskiego zbocza jeepem Terrella. Rzeka bardzo mocno wystąpiła
z brzegów i potoki skłębionej wody parły do przodu z szaleńczą siłą, wlokąc ze sobą głazy i
całe drzewa. Jasona na ten widok przejmowała zarówno zgroza, jak i smutek. Zastanawiał się,
jak olbrzymich zniszczeń dokona ta powódź. Dziękował Bogu, że w ogóle udało im się
ewakuować Ruarków.
- Coś okropnego - stwierdził Will, wyglądając cały czas przez okno.
- Ba - mruknął cicho Terrell. - Nie myślałem, że to będzie aż tak. Ciekaw jestem, czy
w tej części parku ocaleje choć jeden most.
- A naszego domu już nie ma, prawda? - zapytał poważnie chłopiec, spoglądając na
Jasona.
Strażnik popatrzył na skłębioną rzekę i przez chwilę zastanawiał się, czy w dolinie
cokolwiek się ostało.
- Wasz dom stał w pewnym oddaleniu od wody, więc może ominął go główny nurt.
Ale w środku na pewno jest zalany.
Dumał przez chwilę nad tym, czy Will czuje wyrzuty sumienia, że nie przekazał matce
ostrzeżenia o tamie. Chłopiec patrzył w drugą stronę, zagryzał dolną wargę i marszczył brwi.
Jason doszedł do wniosku, że jest jednak odrobinę skruszony.
- Tutaj zostawimy samochód - oświadczył Terrell, wysiadając z jeepa.
- Idź na wschód, a ja udam się na zachód - odezwał się Jason i wskazał na Willa. - Ty
pójdziesz ze mną. I nie podchodź do rzeki bliżej niż na metr. Brzegi są zapewne podmyte.
Drzewa ciągle jeszcze się wywracają.
- Dobrze, strażniku Hollenbeck - odparł posłusznie chłopiec, ale mężczyzna nie był
wcale przekonany co do jego dobrych intencji. Pod nieobecność matki jej synowie zmieniali
się we wcielone diablęta.
Deszcz przeszedł w ciągłą, marznącą mżawkę, a ryk wody w rzece tłumił wszelkie
inne odgłosy. Will szedł trochę przed Jasonem; raz udało mu się schwytać węża, którego
natychmiast cisnął do rzeki. Zwierzę bez trudu podpłynęło ponownie do brzegu i szybko
odpełzło. Później Jason spostrzegł, że chłopiec złapał żabę i wsadził ją do kieszeni peleryny.
- Will, wypuść tę żabę. Przecież tutaj jest jej dom. Ty chcesz mieć dom i ona również.
Stanowimy wyważony ekosystem i należy robić wszystko, żeby nic go nie zachwiało.
Zaskoczony chłopiec posłusznie położył żabę na ziemi.
Jason był wstrząśnięty ogromem rzeki. W tej chwili liczyła już ponad dwadzieścia
metrów szerokości. Obok mulistego brzegu dostrzegł królika uwięzionego w gałęziach
zwalonego drzewa. Oswobodził stworzenie i przez chwilę dokładnie je badał, sprawdzając,
czy nie jest ranne. Kiedy stwierdził, że zwierzęciu nic nie dolega, postawił je na ziemi. Królik
szybko odkicał do jakiejś sobie tylko znanej kryjówki. Pojawił się Terrell.
- Znalazłeś coś? - zapytał.
- Nic. A ty jak daleko zaszedłeś?
- Do miejsca, gdzie Sowi Potok wpada do rzeki. Wszędzie ogromne zmiany. To już nie
będzie ta sama rzeka i ta sama dolina. Znalazłem również twojego jeepa. Utkwił w błocie
zaraz za tym wzniesieniem.
- Woda opadnie, ale nie wiem, czy odbudują tamę.
- A gdzie jest dzieciak?
Jason rozejrzał się, ale nie dostrzegł Willa. Zobaczył dwa jelenie, wspinające się po
górskim zboczu - chłopca nigdzie nie było.
- Przed chwilą jeszcze się tu pętał.
- Przestrzegałeś go, żeby nie zbliżał się do rzeki, więc nic nie powinno mu się stać.
- To Ruark. Lepiej go poszukajmy.
Jason głośno zawołał i przeraźliwie zagwizdał, ale nikt się nie pojawił. Ogarnął go
niepokój. Szybko ruszył do przodu; pół kroku za nim posuwał się Terrell.
- Boże drogi!
Terrell gwałtownie przystanął, a Jason poczuł, że serce zamiera mu w piersi.
Po sterczącej gałęzi amerykańskiej topoli pełzł Will; pod nim z rykiem kłębił się
potężny nurt rzeki. Tuż przed chłopcem znajdowała się wysoka sosna, powoli chyląca się ku
mulistej wodzie. Dzieciak powoli pełzł po konarze w tamtą właśnie stronę.
- Co mu strzeliło do głowy? - mruknął Terrell.
- Will, wracaj! - wrzasnął Jason, ruszając biegiem w kierunku topoli i chłopca. -
Terrell, popatrz. - Wskazał ręką sosnę. - Jeden z psów utknął w gałęziach.
Kudłate, białe psisko poruszało się niezdarnie na konarze sosny i ochryple szczekało;
ujadanie jednak prawie całkowicie ginęło w ogłuszającym huku wody. Samo drzewo
znajdowało się już prawie w horyzontalnej pozycji i w ciągu najbliższej minuty z pewnością
porwie je skłębiony nurt.
- Za chwilę woda porwie sosnę! - krzyknął Hollenbeck. - Will, uważaj!
Zupełnie ignorując ich obecność, chłopiec wyciągnął rękę i chwycił psiaka dokładnie
w chwili, kiedy sosnę runęła i porwał ją bystry prąd. Przyciskając do siebie wijące się i
skomlące stworzenie, Will zaczął powoli wycofywać się z gałęzi. Ale topola, na której
siedział, nagle pochyliła się, a z jej korzeni zaczęło pryskać w górę błoto.
- Wali się! - wrzasnął Terrell.
Całkowicie bezradny i wstrząśnięty, Jason spoglądał na rozgrywający się przed jego
oczyma dramat.
- Will, skacz!
Kiedy drzewo pochyliło się jeszcze bardziej, Will przekręcił się i bez chwili namysłu
zeskoczył na ziemię. Topola z trzaskiem runęła; do połowy zanurzona w rzece, drugą swoją
częścią spoczywała jeszcze na brzegu. Jej konary wgniotły chłopca w błoto.
- Przywaliło go! - ryknął Hollenbeck, ruszając biegiem w stronę drzewa. - Will! - W
plątaninie gałęzi dostrzegł rękę w żółtym rękawie. - Terrell, tutaj!
Jason uklęknął i jak oszalały zaczął odgarniać rękami zwały grząskiego błota.
- Tu, tu jest! - krzyczał. - Przywaliło go drzewo!
- Trzeba zepchnąć pień do rzeki.
- Ale wtedy możemy dzieciakowi wyrządzić jeszcze większą krzywdę. Poza tym
topola pociągnie go za sobą. Brzeg runie lada chwila.
- Uniosę pień, a ty spróbuj dostać się do szczeniaka.
Terrell zaparł się mocno stopami i rozłożył ramiona, a Jason kopał. Nagle obok
śmignęła kula błota, odwróciła się i popatrzyła na niego brązowymi ślepiami. Psiak
energicznie otrząsnął się, ochlapując mężczyznę mulistą wodą.
- Will!
Dobiegł ich jęk i Jason ujrzał okrągły kształt głowy chłopca. Rozgarniał rozpaczliwie
ziemię, a pień centymetr za centymetrem unosił się w mocarnych ramionach Terrella.
- Brzeg się zapada! - krzyknął Skinner. - Coraz bardziej tracę oparcie dla stóp. Za
chwilę puszczę drzewo, bo sam wpadnę do rzeki.
Tuż obok nich pieniła się woda i pień topoli drżał; ostateczna katastrofa była już
kwestią sekund. Will zaczął zsuwać się po śliskim błocie do wody, trzymał go tylko konar,
który przyszpilał jego skafander do ziemi. Jason kopał jak oszalały.
Will odwrócił w jego stronę twarz i wypluł błoto.
- Nic ci nie jest? - wysapał strażnik i wstał, żeby pomóc przyjacielowi dźwignąć pień.
- Ciągnij mocno, Terrell - polecił, a chłopak próbował o własnych siłach wydostać się z
zagłębienia w błocie, które zrobił własnym ciałem.
Hollenbeck chwycił dzieciaka za ramię. Nogi Willa spoczywały jednak już w wodzie i
chłopiec nie miał o co zaprzeć się stopami.
- Nic ci się nie stało? - ponownie zapytał Jason, spoglądając na upiorną maskę z błota,
w której błyszczało dwoje błękitnych oczu. - Poczekaj, wyciągnę cię. Nic ci się nie stało w
plecy?
Will lekko potrząsnął głową i chwycił rękę Jasona.
- Szybciej! - ryknął Terrell.
Mężczyzna wsunął chłopcu pod pachy ręce, pociągnął i obaj przewrócili się do tyłu.
Kiedy Terrell puszczał drzewo, Jason niezdarnie wstał i postawił dzieciaka na nogi. Przez
chwilę trwali przytuleni do siebie, a drzewo stoczyło się do wody, gdzie natychmiast porwał
je pędzący szaleńczo prąd.
- Jesteś cały? - zapytał Hollenbeck. Położył ręce na ramionach chłopca i poczuł, że
dzieciak drży. - Jesteś cały, synu? - powtórzył łagodnie pytanie i podał Willowi chustkę do
nosa. Chłopak skinął tylko w milczeniu głową.
Will wytarł z twarzy błotko. Priss jak oszalała ganiała wokół nich, pryskając na
wszystkie strony czarną mazią.
- Dziękuję - odezwał się dzieciak, spoglądając na Jasona. - Musiałem po nią pójść.
Dziadek tak kocha psy. - Popatrzył rozszerzonymi oczyma na rzekę. - Nie sądziłem, że porwie
oba drzewa. Bałem się tylko o to, na którym uwięziona była Priss... - Popatrzył z
przestrachem na Jasona. - Uratował mnie pan przed wpadnięciem do rzeki.
- Grunt, że wszystko skończyło się szczęśliwie - odmruknął ciągle jeszcze poruszony
Jason. - Uratowałeś psa. Dzielnie się spisałeś, Will.
- Myślałem, że będzie pan na mnie wściekły.
- Jesteś bardzo odważny. Ale teraz wracajmy do domu. Chłopiec zachwiał się i
strażnik podtrzymał go, czując pod peleryną wątłe, chłopięce ramiona. Kiedy stanęli przy
samochodzie, Will popatrzył na Jasona.
- Już dobrze się czuję, proszę pana.
- Wskakuj do środka i trzymaj psa. Zaraz za tym wzniesieniem stoi w błocie mój jeep i
chcemy go z Terrellem wyciągnąć.
Doczepili łańcuchy i po pół godzinie oba samochody jechały już w kierunku strażnicy.
Kiedy wysiadali, wokół nich tańczyła rozradowana Priss.
- Poczekaj chwileczkę - powiedział Jason, biorąc Willa za ramię. - Nie możesz wejść
do środka w takim stanie. Musimy zmyć z ciebie błoto.
Podniósł gumowy wąż i odkręcił wodę.
- Hej, ona jest piekielnie zimna! - zaprotestował Will. - Nie...
Jason przejechał po skaczącym i piszczącym chłopcu strumieniem wody ze szlaucha.
- Bardzo dobrze, a teraz ta szczekająca pacyna błota - mruknął, rozglądając się za
psem. Terrell w tym czasie wynosił z jeepa Jasona całe naręcze dobytku Ruarków.
- Will! - Jennifer zbiegła pędem po schodkach. Na widok tego, co robił Jason, stanęła
jak wryta. - Co ty wyprawiasz? - krzyknęła, machając ręką na strażnika. - Przecież on
zamarznie! Co ty wyprawiasz? - powtórzyła.. - Natychmiast zakręć wodę!
Zanim mężczyzna zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Will wyciągnął do matki ręce.
- Mamo, on uratował mi życie.
Kobieta zamrugała oczyma i popatrzyła najpierw na synka, a później na Jasona. Will
odwrócił się i pobiegł w stronę schodków.
- Mamo, znalazła się Priss! - zawołał Kyle z górnej platformy.
Uniosła głowę, ale jej najmłodszy syn zniknął już w domku. Jason zakręcił wodę,
odłożył szlauch i podszedł do Jennifer.
- Przepraszam - powiedziała. - Co się stało?
- Psiak utknął na drzewie, które właśnie porywała woda - wyjaśnił Jason. - Will
wdrapał się na gałąź sąsiedniego i w ostatniej chwili uratował zwierzę. Teraz już jest
wszystko w porządku. Masz bardzo odważnego synka.
Jennifer zmarszczyła brwi i spojrzała gdzieś za Jasona.
- Ma to po ojcu. Mark zawsze na wszystko im pozwalał. Już dwa razy nas uratowałeś -
stwierdziła, przenosząc na niego wzrok.
- Wykonuję tylko swoją pracę - odparł, nie zwracając w ogóle uwagi na to, że stoją na
deszczu. - Ty też pozwalasz im na wszystko? - spytał, zastanawiając się, czy to właśnie nie
jest powodem, dla którego chłopcy są tak rozwydrzeni i nieposłuszni.
- Wcale nie, ale po śmierci Marka czasami trudno mi nad wszystkim zapanować. Teraz
dzieci są już starsze i bardzo za ojcem tęsknią. Czasami odnoszę wrażenie, że wszystkie ich
wariactwa biorą się właśnie z żalu po nim. Jego śmierć szczególnie dotknęła Willa i Bretta.
- Mamo!
Popatrzyła w górę, na Kyle’a, który dawał jej znaki, aby wracała do domu. Jason
machnął ręką.
- Lepiej uciekajmy z tego deszczu pod dach - powiedział.
- Przepraszam, że tak na ciebie krzyknęłam - bąknęła kobieta, a strażnik wziął ją za
rękę i zgodnie pomaszerowali w stronę schodków.
- Nie ma sprawy - powiedział. - To oczywiste, że musisz czuwać nad
bezpieczeństwem swoich dzieci.
- Mamo! - Kiedy tylko przekroczyli próg, Kyle wpadł na nich jak bomba. - Znalazła
się Priss! Will ściągnął ją z drzewa...
- Kyle - przerwał mu Jason, klękając obok psa. - Zabieraj zwierzaka i solidnie go
wymyj, zanim nam tutaj wszystko zaświni.
- Zrób, co ci mówi - poparła go Jennifer.
Priss zdążyła już kilkakrotnie oblecieć mieszkanie, zostawiając ślady błota na
podłodze, meblach i kolanach Osgooda.
- Za chwilę będzie kawa - rzuciła Jennifer pod adresem Jasona i Terrella i szybko
wyszła do kuchni.
Strażnik udał się do sypialni i smętnym wzrokiem obrzucił pobojowisko - stosy
ręczników i pościeli powywalanych z szafy, sterty wypranych i suchych już ubrań. Jego ciche,
spokojne życie legło w gruzach, odeszło gdzieś bardzo daleko. Z łazienki wynurzyli się
chłopcy z owiniętą ręcznikiem Priss.
- Już jest czysta... niech pan sam sprawdzi, panie strażniku - oświadczył z dumą Kyle,
unosząc ociekającego wodą psiaka.
- Widzę.
Dzieciaki wyszły i Jason zamknął za nimi drzwi sypialni. Ściągnął z siebie
deszczowiec, buty, koszulę, a na końcu zdjął z głowy kapelusz. Ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę.
W progu stanęła Jennifer i natychmiast zamknęła za sobą drzwi, odcinając pokój od
wrzasków dzieci i oszalałego ujadania psów. W ręku trzymała filiżankę z parującą kawą.
- Pomyślałam sobie, że to ci się przyda.
- Dzięki - odparł, patrząc na jej wilgotne włosy. Miała na sobie już własną niebieską
koszulę, która zdążyła wyschnąć. Jason podniósł do ust gorące naczynie. - Skoro pies jest już
po kąpieli, teraz kolej na mnie - oświadczył.
- Och, Boże, płynie ci krew! - wykrzyknęła nagle, chwytając jego dłoń.
Dopiero teraz zauważył, że ma mocno pokaleczoną rękę.
- Nic wielkiego, do wesela się zagoi. Willa przywaliło drzewo, a kiedy Terrell podniósł
nieco pień, ja wyciągałem chłopaka. Przy okazji się skaleczyłem. Nic wielkiego - powtórzył,
patrząc na spoczywające w jego dłoni białe palce kobiety.
- Trzeba to koniecznie opatrzyć.
Ze stosu suchej bielizny wzięła chusteczkę do nosa i przyłożyła do najgłębszego
rozcięcia skóry.
- Myślałem, że jak Will będzie ze mną, nie spotka go żadna zła przygoda. Ale zniknął
mi z oczu tak nieoczekiwanie...
- Nie jesteś przyzwyczajony do nieustannego pilnowania dzieci - zauważyła, jakby go
tłumacząc. Zagryzła usta i odwróciła wzrok. - Z dziećmi nic nie jest proste. Robią tyle
niebezpiecznych rzeczy.
- Odnoszę wrażenie, że całkiem dobrze sobie radzisz - odparł z podziwem. - Poza tym
masz do pomocy swego ojca.
- Och, on jest równie nieznośny jak oni! Oczywiście, nie wspina się na drzewa, nie
wpada do rzeki, nie wyczynia małpich figli; ale bez przerwy podpuszcza chłopców. - Umilkła
i przez chwilę bacznie obserwowała mężczyznę. - Przepraszam za moje zachowanie, ale
straciłam nad sobą kontrolę - powiedziała cicho, a on przez chwilę żałował, że ma ubłocone
dłonie, bo naszła go ogromna ochota dotknąć jej ręki.
- Przepraszam, że tak na ciebie krzyknęłam.
- Mówiłem już, że nie ma sprawy. Will chciał po prostu uratować psa i spisał się
bardzo dzielnie. Ponadto na tym polega moja praca. - Nie zdołał się w końcu powstrzymać i
dotknął jej dłoni. - No i popatrz, teraz i ty jesteś brudna.
- Nie szkodzi, wymyję ręce - odparła, nie spuszczając z niego wzroku.
- Od jak dawna jesteś wdową?
- Ponad trzy lata. Mark był pilotem w Aztec Petroleum Company. Miał własny
samolot i zginął podczas pokazów w Albuquerque.
- Przykro mi.
- Uwielbiał ryzyko - powiedziała cicho, spoglądając w przestrzeń, najwyraźniej
zatopiona we wspomnieniach. - Próbuję jakoś zapanować nad chłopcami, ale oni mają tyle
energii... Zapewne Mark i ja zanadto ich rozpuściliśmy.
- Nigdy nie miałem do czynienia z dziećmi, z wyjątkiem wykładów, jakie robię im
tutaj, w parku, więc nie znam się zupełnie na wychowywaniu.
- Ale dzisiaj z Willem ci się udało. Sprawiamy ci tyle kłopotu.
- Wcale nie - odparł uświadamiając sobie, że właściwie cieszy się z poznania Jennifer,
a nawet jej synów.
Pamiętał chwilę, kiedy drżący, wystraszony Will tulił się do niego. Jason czuł, że
między nim a chłopcem zawiązała się pierwsza nić sympatii.
Zza drzwi dobiegł grzmiący dźwięk trąbki, a w chwilę później zawtórowało jej
chóralne wycie psów. Któryś z chłopców wygrywał melodię, którą Jason próbował
rozpoznać, ale ta sztuka mu się nie udała. Po chwili do kociej muzyki dołączył bęben.
- Chryste Panie! - jęknął. - Jakie ty masz życie!
- Kręci się wokół chłopców - odparła po prostu.
- Już ja ich uspokoję - obiecał, gwałtownie ruszając do drzwi. Otworzył je i ryknął: -
Cisza!
Brett opuścił trąbkę, a Will przestał walić w bęben. Umilkły nawet psy - z wyjątkiem
Priss, która wydała jeszcze dwa skowyty.
- Koniec tych brewerii!
- Ależ oni tylko ćwiczą - odezwała się zza jego pleców Jennifer. - Należą do szkolnej
orkiestry.
- A ja lubię ciszę i spokój. Poza tym, jeśli nawet grają w orkiestrze, to psy wcale nie
muszą wyć.
- Czy możemy porozmawiać w cztery oczy?
Wrócili do pokoju i zamknęli za sobą drzwi. Kobieta popatrzyła na Jasona z gradową
miną.
- Jeśli nie będą ćwiczyć, jesienią nie przyjmą ich do orkiestry. Sama ich namówiłam,
żeby zainteresowali się grą, ponieważ uważam, że narzuca im to trochę dyscypliny. A bardzo
jej potrzebują. Nie bądź takim obrzydliwym dzieciożercą.
Obrzydliwy dzieciożerca? Bez względu na to, jakich miała synalków, Jennifer była
niebywale pociągającą kobietą.
Rozległy się grzmiące tony „Uwertury 1812” i psy znów się rozjazgotały. Chłopcy z
kolei nastawili kompakt.
- Przecież nawet nie możemy ze sobą rozmawiać...
- Oczywiście, że możemy. Przecież doskonale cię słyszę, a ty mnie.
- Dlaczego te psy nie wyły przy Beatlesach?
- Ponieważ one wyją tylko przy muzyce instrumentalnej.
- Jezu Chryste, jak ty to wszystko wytrzymujesz? Uśmiechnęła się promiennie,
ukazując śnieżnobiałe jak perły zęby.
- Jest pan bardzo nerwowy, panie Hollenbeck. Zauważyłam, że nawet przyprawy w
kuchni trzyma pan w porządku alfabetycznym.
- Jestem po prostu normalny - odparł, myśląc, że Jennifer Ruark, gdyby nie te jej
utrapione, wrzaskliwe bachory i sfora psów, stanowiłaby pokusę dla każdego mężczyzny.
- Muszą ćwiczyć.
- No tak, z tym się zgadzam, ale czy nie mogą poczekać z muzykowaniem, aż w rzece
opadnie woda?
- Kiedy nie oglądają telewizji, wydaje się im, że tracą czas. Czy wiesz, jak często
ćwiczą nawet bez zachęty z mojej strony? Może znajdziemy coś, czym będziesz mógł zatkać
sobie uszy?
- Niech ćwiczą - machnął ręką zdegustowany Jason.
- Dziękuję za poświęcenie.
Kiedy podchodziła do drzwi, obserwował jej krągłe pośladki w obcisłych dżinsach.
- Chłopcy, strażnik Hollenbeck mówi, że możecie ćwiczyć.
- To cudownie, mamo!
Kiedy drzwi zamknęły się za nią, w sąsiednim pokoju znów rozległy się dźwięki
kociej muzyki.
Jason otworzył szufladę w szafie. Pogrzebawszy między ułożonymi według kolorów
skarpetkami, wyciągnął nauszniki. Dzieciożerca! Wyrzucą ich z orkiestry! A jeśli ich
wyrzucą, to wszyscy, łącznie z Jennifer, jego będą o to obwiniać. A to przecież wyłącznie
wina tych czterech obrzydłych kundli. Jason Hollenbeck był wykończony, załamany, jego
ciche, spokojne życie wydawało się odległą przeszłością - a przecież miał do czynienia z
Ruarkami zaledwie od kilku godzin.
- Boże drogi, niech już się poprawi pogoda! - westchnął głośno.
Znów rozległo się pukanie do drzwi.
- Wejść - powiedział spodziewając się, że to Jennifer. Ale w progu ujrzał Kyle’a.
- Muszę do łazienki.
- Proszę bardzo. - Jason pociągnął łyk kawy. Kyle popatrzył na niego.
- Mama mówi, że nie ma pan braci i dlatego jest pan wypaczony?
- Ooo, tak powiedziała twoja mamusia?
- Co to jest wypaczony?
- Wypaczony znaczy, że nie znoszę chaosu. Wypaczony znaczy, że jestem normalny.
Wypaczony znaczy, że lubię ciszę i spokój.
Kyle przez chwilę przetrawiał słowa Jasona.
- Will powiedział, że jest pan odważny. Powiedział, że pan i Terrell uratowaliście mu
życie.
- To racja.
Dzieciak odziedziczył po matce zielone oczy. I był pewnie tak samo jak ona uparty.
Kyle odwrócił się i pomaszerował do łazienki. Kiedy wrócił, wlepił wzrok w Jasona.
- Czy panu jest zimno w uszy? - zapytał. Mężczyzna przypomniał sobie o nausznikach
i zdjął je.
- Nie.
- Nosi je pan, bo jest wypaczony?
- Tak.
Kyle opuścił sypialnię i Hollenbeck poszedł pod gorący prysznic.
Kiedy już się przebrał i wysuszył włosy, odnalazł Terrella.
- Wychodzę - oświadczył.
- Pójdę z tobą. Rozmawiałem z Delią i obiecałem jej, że sprawdzimy szlaki i miejsca
kempingowe.
Kiedy byli już na zewnątrz, Jason popatrzył na przyjaciela.
- Jak znosisz te ryki? - zapytał.
- Mnie one nie przeszkadzają. Mam trzech braci.
- Skoro wyrosłeś w takich warunkach, jak wytrzymujesz tutaj, w ciszy?
Terrell uśmiechnął się.
- Byłem na to przygotowany. Ale teraz zamierzam wrócić do cywilizacji. Uwielbiam
ją. Zbyt długo już żyję bez rodziny. Bez kobiet. A tak smakowitych kobitek jak te dwie od
Ruarków od wielu, wielu lat już nie spotkałem.
- Naprawdę? - burknął Jason.
- Terrell! - dobiegł ich z tyłu dziecięcy głos. Odwrócili się i ujrzeli Kyle’a. Na nogach
miał buty i tonął w o wiele za obszernym płaszczu przeciwdeszczowym należącym zapewne
do Willa. Dzieciak wysoko podwinął rękawy, a na głowę naciągnął kaptur. - Terrell, skoro
jestem dobry, czy mogę iść z wami?
- Jasne, Kyle.
- Naprawdę uważasz, że to dobry pomysł?
W progu pojawiła się Jennifer. Jason skierował na nią wzrok, ale zupełnie zignorowała
jego obecność. Smakowite kobitki!
- Pewnie. Będę go pilnować.
Jennifer, ani razu nie spojrzawszy na Jasona, zniknęła wewnątrz domku.
Kiedy zamknęła za sobą drzwi, skinęła na Goldie i obie siostry zamknęły się w
sypialni.
- Jennifer, ci strażnicy to uroczy ludzie. Tego Terrella interesuje wszystko, co dotyczy
mojej pracy, interesuje go, gdzie mieszkam, co lubię. Najwyraźniej chce się wszystkiego o
mnie dowiedzieć.
- To pysznie, Goldie. Gdzie są pieniądze? Czy zostawiłaś je w domu?
- Czyś ty na głowę upadła? Pasy z pieniędzmi trzymam pod materacem - odparła,
wskazując łóżko.
- Zabrałaś je ze sobą?
Jennifer nie wiedziała, czy ma się cieszyć, czy być na siostrę zła.
- Nie chciałam, żeby popłynęły z wodą.
- To dobrze. Trzymaj je w ukryciu, a kiedy dotrzemy do szeryfa w Rimrock, oddamy
je policji. Nie zmieniłam zdania.
- Wiem - odparła z uśmiechem Goldie, ale Jennifer nie miała złudzeń. Młodsza siostra
tak łatwo pogodziła się z decyzją starszej, ponieważ tego dnia i tak nic z pieniędzmi nie
zrobią. A Goldie nigdy nie wybiegała myślą dalej niż poza bieżący dzień.
- Przy takich dwóch strażnikach czuję się bezpiecznie - oświadczyła. - Od chwili, gdy
Szczurek wręczył mi pieniądze, nie czułam się tak błogo. Terrell i Jason to bardzo
sympatyczni mężczyźni, prawda?
- Prawda - odparła ze śmiechem Jennifer.
5.
Poprzez panujący w domu zgiełk Jennifer usłyszała ujadanie Priss, a w chwilę później
dotarł do niej dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi wejściowych. Wyjrzała z kuchni i
zobaczyła Jasona, który otrząsał z wody pelerynę.
Kiedy wyciągnął ręce, żeby odwiesić płaszcz przeciwdeszczowy, jej wzrok
prześlizgnął się po jego szerokich ramionach i długich nogach. Natychmiast przypomniała
sobie chwile w czasie burzy, kiedy tuliła się do tego mężczyzny; wspomnienie to było
niezwykle przyjemne.
Śmiejąc się w duchu z samej siebie, zaczęła mieszać sos do spaghetti. Dużo czasu
minęło ód chwili, kiedy po raz ostatni umówiła się na randkę i trochę za tym tęskniła, ale
gdyby nawet strażnik Jason Hollenbeck okazał się najbardziej atrakcyjnym mężczyzną, nie
był człowiekiem stworzonym dla niej. Popatrzyła na półkę, na której znajdowały się
przyprawy ustawione w porządku alfabetycznym. Jason był człowiekiem systematycznym,
samotnym i nie darzył sympatią jej rodziny. Musiała wprawdzie sama przed sobą uczciwie
przyznać, że chwilami oboje wywierali na siebie jakiś magnetyczny wpływ, ale z góry
wiedziała, że ich związek nie ma najmniejszych perspektyw. Najwyraźniej czekał, aż wyniosą
się od niego do wszystkich diabłów.
Popatrzyła na harmonogram wypisany na kartce umieszczonej obok telefonu. W całej
strażnicy aż roiło się od harmonogramów - harmonogram spotkań i obowiązków,
harmonogram wypraw do miasta, harmonogram odwiedzin w zarządzie parku narodowego
San Saba. Potrząsnęła głową. Ona i Jason Hollenbeck niewiele mieli ze sobą wspólnego.
- Cześć, wspaniale tu pachnie.
Słysząc jego dźwięczny, głęboki głos, odwróciła się. Stał z dłońmi wspartymi na
wąskich biodrach i wodził po niej wzrokiem.
- Cześć, świetnie, że już wróciłeś - odparła z promiennym uśmiechem. - Zaraz
siadamy do stołu.
- Nadchodzi kolejna burza i dalsze opady - oznajmił posępnie. - Wracam z zarządu
parku, gdzie zapoznałem się z najświeższymi prognozami. Do jutra dopadają kolejne trzy
centymetry wody.
- Och, tylko nie to! - W razie dalszych deszczów ich pobyt w strażnicy przeciągnie się.
Jennifer przykryła patelnię. - Czy znaleźliście nasze bronco?
- Nie, nie znalazłem. Widziałem jakiś inny żółty samochód. Leży w rzece, kołami do
góry. Wspaniale tu pachnie - powtórzył.
- Czekałam na ciebie. Jeśli jesteś gotów, możemy od razu jeść. Obudź tylko najpierw
mego ojca i każ chłopcom umyć ręce.
- Jasne - odparł Jason i zniknął za kratową ścianką. - Myć ręce! - zawołał i muzyka
umilkła. Chłopcy hurmem ruszyli do łazienki.
Jennifer odcedziła spaghetti i wrzuciła krążek masła do parującego sosu. Wyjęła z
kuchenki mikrofalowej bochenek francuskiego chleba w folii i położyła go na stole.
- Panie MacFee! - zawołał teraz Jason, dużo głośniej. Zawarczał pies. Jennifer
natychmiast zostawiła gorący chleb i wbiegła do salonu.
- Generał, spokój! - krzyknęła na psa szczerzącego zęby na Jasona. - One bardzo
pilnują taty - wyjaśniła.
Osgood zamrugał oczyma i usiadł na kanapie.
- Tato, siadamy już do stołu - powiedziała Jennifer. - Wstawaj!
Jason wzruszył ramionami i ruszył do łazienki. Z gardzieli Generała dobiegło jeszcze
jedno, głuche warknięcie.
Jak zwykle, Jennifer i Jason nałożyli sobie jedzenie na samym końcu. Jedynym
wolnym miejscem, jakie pozostało, był niewielki, okrągły stolik w kuchni; przy nim też
zasiedli. Na zewnątrz panował już głęboki mrok, rozjaśniany od czasu do czasu oślepiającym
światłem błyskawicy, po której następował huk gromu.
Jason popatrzył na siedzących ramię w ramię Terrella i Goldie. Strażnik coś
powiedział i dziewczyna wybuchnęła perlistym śmiechem.
- Ty i Goldie jesteście zupełnie różne - zauważył.
- Masz rację. Ona jest bardziej otwarta, wylewna i beztroska. Jest młodsza ode mnie i
czasami czuję się bardziej jak jej matka niż siostra.
- Kiedy umarła wasza matka?
Jennifer najwyraźniej stanowiła punkt centralny rodziny, jej biegun magnetyczny, i
dzięki niej wszystko u Ruarków funkcjonowało w miarę sprawnie.
- Miałam wtedy dwanaście lat, ale mama zawsze była bardzo chorowita. Kiedy tata
wyjeżdżał, miałam na głowie cały dom.
- A co robił twój ojciec?
Oderwała kawałek pachnącego lekko czosnkiem chleba o złocistej skórce.
- Pracował jako handlowiec w firmie sprzedającej maszyny biurowe. Jeździł bez
przerwy po Nowym Meksyku i Kolorado.
- Odniosłem wrażenie, że czasami słyszy najlepiej z was - mruknął Jason.
Jennifer wybuchnęła śmiechem.
- Tata, kiedy nie chce czegoś słyszeć, wyłącza aparat. Nabrał tego nawyku przy
chłopcach, którzy czasami strasznie go denerwują. Niestety, przeniósł ten obyczaj na innych i
wyłącza aparat za każdym razem, kiedy coś jest nie po jego myśli.
- Doskonale go rozumiem - odparł i oczy kobiety rozbłysły.
- Marzyłeś o takim aparacie, kiedy chłopcy dziś rano zrobili próbę, prawda?
- Prawda - odparł z pogodnym uśmiechem.
- Czy twoi rodzice odwiedzili cię kiedyś? A może wciąż nie mogę się pogodzić z tym,
że wyłamałeś się z rodzinnego interesu?
- Byli tu raz, ale odstraszyły ich pionierskie warunki życia.
- Pionierskie warunki! - wykrzyknęła Jennifer, rozglądając się po pomieszczeniu. -
Masz zmywarkę, pralkę, suszarkę plus cudowne widoki!
Jason rozparł się na krześle i przez chwilę wspominał tamtą wizytę.
- Mama nie znosi tej strażnicy, mimo że, jak na warunki parkowe, jest naprawdę
luksusowa. Niemniej brakuje tu łoża królewskich rozmiarów, nie ma służby, nikt codziennie
nie sprząta, wieczorem na poduszce nie czekają świeże kwiaty i pudełko słodyczy. Dla moich
starych to prymityw.
Jennifer obserwowała chwilę Jasona, zaskoczona jego odpowiedzią. Dla niej strażnica
była cudowna. I zaczynała lubić Hollenbecka. Mimo że troszeczkę pachniało od niego
naftaliną, miał w sobie coś pociągającego. Ale to i tak nieważne, napomniała się w duchu.
- Kolacja jest pyszna - oświadczył, wywijając widelcem nad spaghetti. - Miałem już
trochę dosyć własnego pichcenia.
- Czy nie dokucza ci czasem samotność? - zapytała, ponieważ trudno jej było
wyobrazić sobie życie na takim odludziu. - Bo ja nie pamiętam, kiedy miałam całą dobę tylko
dla siebie.
- Lubię spędzać czas we własnym towarzystwie. Łowię ryby. Czytam. Mam
obowiązki.
- Odnoszę wrażenie, że taka samotność tobie służy lepiej niż Terrellowi. On sprawia
wrażenie człowieka bardzo towarzyskiego.
- A ja nie? - zapytał Jason, unosząc brwi.
- Wybacz, ale nie zawsze. Musisz to sam przyznać. - Mimo to okazał się mężczyzną
rozważnym, dzielnym i bardzo atrakcyjnym. Spojrzała w okno. - Gdyby nie powodzie,
byłoby to najpiękniejsze miejsce na świecie. - Przesłała mu uśmiech. - Oczywiście, niewiele
miejsc na świecie widziałam. Nie byłam nawet nigdy za granicą. A ty?
Teraz Jason popatrzył w okno i ponownie przeniósł wzrok na kobietę.
- Byłem, ale też lubię park. Uwielbiam rzekę, uwielbiam góry. To mój ukochany
skrawek ziemi.
- A czy byłeś w Paryżu?
- Byłem.
Przypomniał sobie wyprawę do Europy podczas wiosennych ferii. W Paryżu miał
spotkać się z rodzicami.
- To moje marzenie. Chciałabym zobaczyć Luwr i Notre Dame.
Jason nie potrafił sobie wyobrazić wyprawy do Paryża z trzema brzdącami i
Osgoodem. Bardziej przypominałoby to wędrowny cyrk. Ale na wspomnienie stolicy Francji
oczy Jennifer rozbłysły i Hollenbeck z uśmiechem wyciągnął rękę przez stół, by dotknąć jej
dłoni.
- Może kiedyś tam pojedziesz.
Drgnęła, a na policzki wystąpiły jej rumieńce.
- Na razie muszę jak najszybciej pojechać do domu i dać ci spokój. Przykro mi o tym
mówić, ponieważ i tak jesteśmy dla ciebie ciężarem, ale kończy się jedzenie.
Spojrzał na nią szeroko rozwartymi ze zdumienia oczyma.
- Jak to? Przecież tam są całe worki zapasów!
- Cóż, żywisz osiem osób i pięć... cztery psy. A dorastające dzieci jedzą bardzo dużo.
- Ale przecież nie mogły zjeść wszystkiego!
- Nie, jeszcze troszeczkę zostało, ale nie wystarczy już na długo.
Popatrzył na nią, jakby zupełnie stracił apetyt. Opuścił widelec.
- Mam dużo chleba.
- Już nie. Został jeden bochenek. Pójdzie na śniadanie.
- Mam całą lodówkę kurczaków, mam mrożone obiady...
- Już nie. Zjedli.
- Nie mogli przecież zjeść ośmiu mrożonych obiadów - odparł, kompletnie
oszołomiony.
- Niewiele wiesz o dorastających chłopcach.
- Sam również byłem kiedyś chłopcem, ale nigdy nie wyżarłem rodzicom całej
spiżami!
- Zapewne sam nie pamiętasz, ile naprawdę jadłeś.
- Cóż, pozostał jeszcze szponder. Jest ryż, kartofle i makaron.
- Nie masz masła orzechowego i kaszy.
- Tego akurat nie jadam.
- Wiem, i przepraszam. - Znów popatrzyła w ciemne okno. - Wyniesiemy się stąd przy
pierwszej nadarzającej się okazji. Niech tylko przestanie padać.
- Z rana pójdę na ryby i złowię coś na kolację. Na obiad będzie szponder, a na kolację
ryby.
Popatrzyła na niego z powątpiewaniem.
- Jesteś pewien, że coś złapiesz?
- Jak już coś sobie postanowię, zawsze to osiągam - powiedział, patrząc jej uważnie w
oczy.
- Jesteś tak pewny siebie, że trudno mi wyobrazić sobie, żebyś musiał o cokolwiek
walczyć.
- Pewny siebie? Ja? Czy twoim zdaniem jestem zimny jak woda w tej rzece?
Popatrzyła na Jasona i zniewolił ją jego wzrok, który z zimnem miał tyle wspólnego
co lutlampa.
- Może chłód nie jest najwłaściwszym słowem - przyznała.
Pochylił się przez stół w jej stronę.
- A jakie jest, twoim zdaniem, najwłaściwsze? Bardzo mnie to ciekawi.
- Złożony. Jesteś człowiekiem bardzo złożonym. Uniósł brwi.
- Co przez to rozumiesz? - zapytał tak cicho, że ich rozmowa stała się prawie intymna.
- Jesteś pełen rezerwy, indywidualista, zmienny jak rzucona w górę moneta oraz... -
urwała i zagryzła usta.
Pokiwał zagiętym palcem, wskazując jej, by pochyliła się bardziej w jego stronę i
powiedział cicho:
- Musisz dokończyć. Jestem zmienny i co jeszcze?
- Dobrze wiesz, kim jesteś, i robisz dokładnie to, co chcesz - odparła prawie resztką
tchu, zbyt świadoma jego męskości.
- Wcale nie robię tego, co chcę, ponieważ jest tutaj o sześć osób za dużo. Gdybyśmy
byli sami...
- Jason...
Kiedy wstała, chwycił ją za nadgarstek. Jego dotyk był niczym porażenie prądem. W
oczach paliło mu się dziwne światło. Dobiegł ich dźwięk czyichś kroków. Mężczyzna puścił
jej rękę i czar chwili prysł.
- Wybierzesz się ze mną z rana na ryby? - zapytał.
- Nigdy nie łowiłam ryb. Uniósł brwi.
- Nigdy? Przecież mieszkasz nad samą rzeką. Po co więc kupowałaś ten dom?
- To był pomysł Marka. Uwielbiał górskie kajakarstwo, ale ryb nie łowił. Był
niecierpliwy, rozpierała go zbyt wielka energia. Poza tym - przesłała Jasonowi promienny
uśmiech - wydaje mi się, że wolisz łowić ryby samotnie. Przecież sam oświadczyłeś, że przy
łowieniu lubisz spokój i ciszę.
Odetchnął z wyraźną ulgą.
Akurat gdy Jennifer skończyła mówić, pojawił się Will z prośbą o dokładkę.
- Ryby? Idziemy na ryby? - spytało dziecko.
- Pan Hollenbeck wybiera się z rana na ryby.
- Czy mogę iść z panem?
- Najwyższa pora, żebyś się czegoś nauczył - odparł gładko Jason po króciutkim jak
mgnienie oka wahaniu. - Możesz iść, Will. Możesz też zabrać braci. Musicie tylko obiecać, że
będziecie robić dokładnie to, co wam powiem.
- Super!
- Wstaniemy o piątej trzydzieści.
- Będziemy łowić o świcie! Ej, Kyle, Brett, strażnik Hollenbeck zabiera nas o świcie
na ryby.
- Hura!
- Ty również możesz iść z nami - powiedział, stając obok Jennifer, kiedy Will już
odszedł. - Powinnaś przynajmniej spróbować.
- O wpół do szóstej rano nie czuję się najlepiej.
- Dzisiaj wstałaś jeszcze wcześniej i było dobrze. Wyglądałaś bosko; mniej więcej na
szesnaście lat. Tamtego dnia w petuniach wziąłem cię za siostrę chłopców.
- Siostrę? - spytała oszołomiona.
- Cóż, związałaś włosy w koński ogon i przez to wyglądałaś bardzo młodo...
Wybuchnęła śmiechem.
- Nie musisz tłumaczyć kobiecie, dlaczego wygląda młodo! Ale nie wierzę, że mogłam
sprawiać wrażenie nastolatki.
- Zgoda, muszę przyznać, że przy bliższych oględzinach odkrywa się w tobie więcej...
eee... kobiecych atrybutów - wyjaśnił.
Ich spojrzenia skrzyżowały się.
Jennifer wciągnęła głęboko powietrze do płuc. Takie chwile uniesienia u Jasona
przychodziły nieoczekiwanie, a na nią wywierały piorunujący efekt.
W kuchni pojawił się Terrell z talerzami w rękach i czar chwili ponownie został
zmącony.
- Terrell, o świcie idziemy na ryby. Chcesz nam towarzyszyć?
- Jasne. Zapytam jeszcze Goldie.
- Nie wiem, ile ryb złapiemy, skoro idzie nas siedem osób, z których pięć nawet nie
miało wędki w ręku - odezwał się trochę kwaśno Jason. - Ale spróbujemy. Przygotuję sprzęt.
Panie MacFee, czy pan również ma ochotę wybrać się z nami?
- Wracamy do domu?
- Nie, jedziemy na ryby! - krzyknęła Jennifer.
- W taki deszcz? Po ciemku?
- Nie, proszę pana, na ryby idziemy o świcie - wyjaśnił Jason, podnosząc głos,
ponieważ spostrzegł, że Osgood wyjął z ucha aparat.
- Tak czy owak dziękuję za propozycję. Ale wolę sobie pospać.
Hollenbeck z Terrellem wyciągnęli wędki i w asyście chłopców zasiedli przy dużym
składanym pudełku z przyborami wędkarskimi. Dzieciaki z zapartym tchem oglądały
przynęty, ołowiane ciężarki i haczyki, a mężczyźni cierpliwie odpowiadali na niezliczone
pytania malców. Kiedy Hollenbeck przywiązał nowy haczyk ze sztuczną muchą, Kyle
uklęknął obok niego i z uwagą studiował barwne piórka i sam haczyk.
- Czy ryba nie pozna, że to tylko pęczek piórek? - zapytał zaniepokojony.
- Nie. Pstrąg pomyśli, że to muszka albo coś równie smakowitego.
- A co to pstrąg? - dopytywał się Kyle, przekładając rękę przez nogę Jasona.
Mężczyzna bacznie popatrzył na niego. Czy on, Jason, kiedykolwiek spoufalił się tak z
własnym ojcem? Bardzo w to wątpił. Jego ojciec był człowiekiem szorstkim w obejściu,
wymagającym i nie uzewnętrzniał swoich uczuć.
- Pstrąg to ryba. Jeśli jutro jakąś złapiesz, to zjemy ją na kolację.
- Czy to będzie moja wędka?
- Nie. Dam ci inną. Tej będę używał ja.
- Chcę zobaczyć swoją.
- W porządku, ale za chwilę. Najpierw skończę z tą, a wtedy zabierzemy się do twojej.
Ale na rybach musisz zachowywać się bardzo cicho. Potrafisz?
Kyle pokiwał głową.
- Jasne. A dlaczego muszę być cicho?
- Bo hałas spłoszy wszystkie ryby.
- Nie ma pan żadnych małych chłopaków?
- Nie, nie mam - odparł Jason, zaciskając węzeł na haczyku. Później ostrożnie nawinął
żyłkę na kołowrotek.
- A ja już nie mam taty. Mój tata zginął, kiedy rozbił się jego samolot - pochwalił się
malec.
- Wiem o tym, Kyle. I bardzo mi przykro z tego powodu.
- Hollenbeck odstawił wędzisko i wyciągnął z przybornika spławik. - Teraz zajmiemy
się twoją wędką. - Sięgnął po długi kij, ściągnął trochę żyłki i założył na nią spławik.
Kyle, ciągle oparty o jego udo, z uwagą śledził wszystkie czynności.
- Świetnie - mruknął Jason, uporawszy się ze spławikiem. - Teraz ciężarki.
- Po co?
- Żeby haczyk zanurzył się w wodzie. Spławik będzie unosił się na powierzchni, a
kiedy weźmie ryba, zanurzy się. Ale haczyk z przynętą musi być głęboko pod wodą, tam,
gdzie pływają ryby.
Chłopczyk popatrzył na niego z przejęciem.
- Podoba mi się tutaj - oświadczył nieoczekiwanie.
- Naprawdę? To bardzo dobrze, ponieważ dopóki nie przestanie padać, będziecie
musieli mieszkać w tej strażnicy.
- Ale pan tego nie chce?
Kyle patrzył na niego nieruchomym wzrokiem i Jason poczuł się bardzo niepewnie.
Opadły go wyrzuty sumienia.
- Nie, dlaczego? Gdybym was tutaj nie chciał, nie siedziałbym z tobą i nie
pokazywałbym ci, jak przygotować wędkę.
Dzieciak poważnie skinął głową, jakby przyjmował do wiadomości słowa dorosłego.
- Ponieważ jutro musimy wstać o wpół do szóstej rano, pójdziemy wcześniej do łóżek
- oświadczył Jason, zamykając składane pudełko z przyborami.
- A nie możemy łowić ryb o wpół do jedenastej? - zapytał Brett, spoglądając na
Hollenbecka.
- O tej porze Terrell i ja już dawno będziemy w pracy. Wstaniemy o piątej trzydzieści,
żeby o szóstej znaleźć się nad rzeką. To najlepsza pora na łowienie. Poza tym o świcie jest na
świecie bardzo ładnie.
- W czasie deszczu? - spytał krzywiąc się Brett.
- Tak. W czasie deszczu ryby biorą najlepiej.
Osgood dostał kanapę, którą dzieliły z nim psy. Chłopcy spali na rozłożonych na
podłodze kocach, a Jason i Terrell w śpiworach.
O dwudziestej drugiej malcy i ich dziadek spali już jak susły. W salonie Goldie i
Terrell rozmawiali przyciszonymi głosami, a Jason w towarzystwie Jennifer siedział w kuchni
nad kubkami z parującym kakao.
- Terrell i Goldie bardzo sobie przypadli do gustu - zauważył trochę melancholijnie
Jason. - Nie myślisz czasami, żeby ponownie zacząć spotykać się z mężczyznami?
- A kiedy mam się z nimi spotykać? - spytała, wskazując śpiących chłopców. - Kto
pójdzie na randkę ze mną, z chłopcami, ich dziadkiem i pięcioma psami?
- Twoi synowie wcale nie są tacy najgorsi - oświadczył beztrosko strażnik, wyciągając
pod stołem swoje długie nogi.
- Łatwo ci mówić, Hollenbeck - odparła lekko z uśmiechem. - A ty? - dodała,
czerwieniąc się. - Co z twoimi randkami? A może jest to pytanie zbyt osobiste?
- Mnie możesz pytać o wszystko. Pewnie, czasami umawiam się z dziewczynami, ale
niezbyt często.
Nagle przypomniała sobie, że przecież Barbie Watkins jakiś czas spotykała się z
Jasonem Hollenbeckiem. Barbie była śliczną dziewczyną; kiedy przyjeżdżała ze szkoły na
wakacje, pracowała w kawiarni swego ojca. Teraz liczyła zapewne około dwudziestu dwóch
lat.
- Pustelnikiem nie jestem - dorzucił z wyraźnym rozbawieniem.
Jennifer potrząsnęła głową.
- Teraz już na pewno nie. Przecież my jesteśmy z tobą. Czy często zdarza ci się
ratować ludzi?
- Na szczęście rzadko, ale czasami bywa i tak. Większość ludzi, którzy pojawiają się w
parku, nie ma zielonego pojęcia, jak obcować z dziką naturą. Robią wiele rzeczy, których nie
powinni. Przecież nawet, jeśli wie się wszystko, można popełnić błąd i napytać sobie biedy.
Ale z doświadczonymi turystami rzadko miewamy kłopoty.
Kiedy Jennifer popatrzyła mu w oczy, poczuła, że serce zaczyna jej mocniej bić. Nie
mogła oderwać wzroku od jego twarzy, ale nie chciała też ujawniać przed Jasonem
Hollenbeckiem swoich prawdziwych uczuć.
- Kiedy wyszłaś za mąż? - zapytał cicho.
- Gdy byłam na pierwszym roku studiów na Uniwersytecie New Mexico.
- I bardzo szybko zostałaś matką. Dlatego w ogródku z petuniami wziąłem cię za
siostrę Willa.
- Kiedy on się urodził, miałam dwadzieścia lat. Poza tym chłopiec jest wysoki jak na
swój wiek i ludzie sądzą, że ma więcej lat niż w rzeczywistości.
- Ten sam problem miałem i ja. Od dziecka, które wygląda na starsze, ludzie
wymagają dużo więcej.
- A ty? Jakie masz plany? - zapytała. - Zamierzasz pozostać w parku na zawsze?
- Na zawsze może nie. Ale długo. Lubię to miejsce, a życie strażnika bardzo mi
odpowiada.
- Jeśli się ożenisz, też zechcesz tu zostać? Co na to powie twoja żona?
- W najbliższej przyszłości nie planuję małżeństwa. Rzucił jej bystre spojrzenie znad
kubka kakao.
- Ja również nie myślę o przyszłości - powiedziała powoli Jennifer.
Jason odstawił kubek i pochylił się w stronę kobiety.
- Musisz myśleć o przyszłości. Pewnego dnia chłopcy dorosną i wyfruną w świat, a ty
zostaniesz sama.
- Według twoich kryteriów, samotność to najlepsza recepta na życie. Zresztą będę się
nią martwić wtedy, gdy już będę samotna. Może wówczas przyjmę ją z ulgą?
- Wyraźnie się marnujesz - powiedział miękko Jason i kobieta poczuła, że na policzki
występują jej rumieńce. - Uczysz w podstawówce czy w liceum? - spytał, nieoczekiwanie
zmieniając temat.
- Uczę w siódmej klasie szkoły podstawowej i wykładam wszystkie przedmioty.
Dziennie mam około stu trzydziestu uczniów.
Boże drogi, stu trzydziestu siódmoklasistów! Zupełnie nie mieściło mu się to w
głowie. Nic dziwnego, że tak świetnie radzi sobie z chłopcami.
- Myślałem, że prowadzisz zajęcia plastyczne.
- Nie, przez pewien czas traktowałam sztukę tylko jako hobby, ale kiedy na świecie
pojawił się Will, rzuciłam nauczanie, które podjęłam ponownie dopiero po śmierci Marka.
Poświęcałam sztuce każdą wolną chwilę i podchodziłam do tego bardzo poważnie.
- Jason? - zza kratowego przepierzenia wyłoniła się głowa Terrella. - Już północ.
Łazienka wolna i Goldie mówi, że teraz twoja kolej.
Hollenbeck wstał, zdumiony, że zrobiło się tak późno.
- Już idę. - Popatrzył na Jennifer. - Co powiesz o jeszcze jednym kubku kakao? Po
kąpieli z przyjemnością się napiję.
- Jasne - odparła, odnosząc naczynia do zlewu. Nalewała właśnie mleko do garnka,
kiedy do kuchni weszła Goldie.
- Napijesz się kakao? - zapytała Jennifer siostry.
- Nie, dziękuję. Czekam, aż Jason zwolni łazienkę, a później idę spać. Cieszę się, że
woda nie zabrała domu. Terrell powiedział, że skoro nie zmyła go pierwsza fala powodzi, to
budynek przetrwa.
- Też mam taką nadzieję. Meble wprawdzie będą zniszczone, ale na wszystko mamy
polisę ubezpieczeniową. Z rana zadzwonię do naszego agenta.
Terrell wkroczył do kuchni akurat w chwili, kiedy Goldie mówiła:
- Czuję się tutaj tak bezpiecznie. Nikt nas nie znajdzie. Nikt...
Jennifer popatrzyła ostro na siostrę, a następnie przeniosła wzrok na postawnego
strażnika, który stanął jak wryty w progu i z przechyloną na bok głową ze zdumieniem
spoglądał na Goldie.
- Chodzi mi o to, że jest tutaj tak prywatnie - szybko wyjaśniła zarumieniona
dziewczyna, a Jennifer zastanawiała się chwilę, co sobie myśli Terrell.
- Cóż, drogie panie, dobranoc - powiedział i wyszedł.
Goldie natychmiast ruszyła za nim i w chwilę później Jennifer usłyszała ich szepty
dobiegające z pogrążonego w mroku salonu.
Przygotowała dwa kubki kakao i postawiła je na stoliku. Popatrzyła na zegar.
Wskazywał wpół do pierwszej. Bardzo cieszyła się z rozmowy z Jasonem; rzadko miewała
okazję przebywać w towarzystwie interesujących mężczyzn i była zmartwiona, że tak
niewiele czasu zostało jej już na pogaduszki tej nocy.
- Położyłem ci na łóżku koszulę. Możesz w niej spać - dotarł do niej dźwięczny głos
wchodzącego do kuchni Jasona.
Azją zatkało ze wzruszenia, kiedy spojrzała na Hollenbecka. Był nagi do pasa, bosy i
biła od niego niezaprzeczalna męskość. Usiadł tuż obok niej po prawej stronie.
- Goldie i Terrell ciągle coś szepczą - odezwał się. - Jak myślisz, czy twoja siostra
poważnie się nim zainteresowała?
- Nie wiem. Ona ma już... jakby to powiedzieć... kogoś w rodzaju chłopaka.
- A ty go nie lubisz, prawda? Popatrzyła na niego ze zdumieniem.
- Skąd o tym wiesz? Wzruszył szerokimi ramionami.
- Po prostu wyraziłaś się o nim bez szczególnego entuzjazmu.
- Jesteś spostrzegawczy.
Zaśmiał się cicho, odstawił kubek i przesłał jej rozbawione spojrzenie.
- Aż tak to tobą wstrząsnęło?
- Przepraszam - mruknęła, ponownie oblewając się rumieńcem.
- Żartowałem. Czy twoja siostra zamierza wyjść za tego chłopaka?
- Mam nadzieję, że nie. On nie jest typem człowieka, który się żeni. Ale są już ze sobą
pięć lat.
Zatopiony w myślach Jason zajrzał do kubka, po czym pociągnął duży łyk.
- Czy twoje talenty artystyczne dorównują talentowi przyrządzania kakao? - zapytał z
uśmiechem. - Co właściwie robisz? Malujesz? Lepisz garnki?
- Przeważnie maluję akwarele. Lubię też szkice węglem. Robię dużo portretów.
- Czy większość twoich prac została w domku w dolinie?
- Na szczęście nie. Tylko dwa obrazy malowane farbami akrylowymi. Pracowałam nad
nimi na piętrze. Moja sypialnia ma balkon, więc tam tworzyłam, a jednocześnie miałam
pewność, że płótna nie dostaną się w ręce chłopców.
Przez chwilę zastanawiała się nad tym, ile zamieszania w jego życie wprowadziła ona
i jej synowie, i co by było, gdyby dowiedział się o pieniądzach, które Goldie ukryła pod jego
własnym łóżkiem. Wolała nawet o tym nie myśleć.
- Wychowałeś się w Santa Fe? - zapytała pogodnie.
- Tak.
- Czy twoja matka pracuje? Może gdzieś ją poznałam...
- To zależy, w jakich kręgach się obracasz. Ona jest prawnikiem. Jeśli często bywasz
w sądzie...
- A niech mnie Pan Bóg strzeże! Może ona z kolei chciała, żebyś został prawnikiem?
- Nie. Jak daleko sięgam pamięcią, moją przyszłość stanowił rodzinny interes ojca.
- No tak... Och, Boże! - wykrzyknęła, kiedy jej wzrok padł na zegar. - Już po
pierwszej!
- I co z tego? - zapytał, leniwie przeciągając słowa.
- Nigdy jeszcze tak późno nie kładłam się spać, a za kilka godzin wstajemy na ryby. Ja
chyba nie będę w stanie nawet utrzymać wędki w dłoni.
Od stołu wstali jednocześnie. Jason wyjął jej z ręki pusty kubek. Ich palce na chwilę
się zetknęły.
- Pozmywam - powiedział. Stał tuż przy niej. - Dobranoc, Jennifer. Może jutro będzie
lepszy dzień.
- My też modlimy się o słońce. Naprawdę chcemy już dać ci święty spokój, żebyś
mógł wrócić do swojego uporządkowanego świata.
- Mnie tam nie przeszkadzacie - burknął i w drodze do zlewu obszedł kobietę.
Popatrzyła na jego umięśnione plecy i obcisłe dżinsy.
- Dziękuję za wszystko - powiedziała i mężczyzna skinął głową. Ruszyła do wyjścia.
- Jennifer - zawołał cicho.
Zatrzymała się i odwróciła twarz w jego stronę.
- Dobranoc.
- Dobranoc - szepnęła i opuściła kuchnię.
Przeraźliwy dźwięk budzika. Jason wyłączył zegarek, wygrzebał się ze śpiwora i
nałożył dżinsy. Wszedł do sypialni. Drzwi do łazienki były otwarte, dokładnie tak, jak
obiecała Jennifer. Niosąc w ręku ubranie i przechodząc na palcach przez pokój, popatrzył na
łóżko. Na poduszce przy ścianie rozsypywały się złociste włosy Goldie. Obok spała Jennifer.
Jedną rękę miała odrzuconą w bok, a na ramiona i twarz spadała jej burza kasztanowych
loków.
W łazience szybko ogolił się i ubrał. Terrell w tym czasie przygotowywał śniadanie.
Po upływie kwadransa Hollenbeck popatrzył na kuchenny zegar.
- Gdzie te cholerne baby? Płatki są już prawie gotowe. Najwyższy czas budzić
chłopców.
Dwadzieścia minut później Jason ustawił samochodową lodówkę obok rzeczy, które
mieli ze sobą zabrać, i popatrzył na Terrella.
- Szlag trafił cały mój harmonogram!
- Podejrzewałem, że tak właśnie będzie. Sam obudzę chłopców i tyle. - Terrell
zatrzymał się w połowie drogi do pokoju i popatrzył na przyjaciela. - Może zamiast mleka
wlej sobie do kawy solidną porcję bourbona.
- Po co? Przecież wiesz, że prawie nie piję.
- Ale jeśli rzeka szybko nie opadnie, zaczniesz, bracie, popijać, i to tęgo.
Wyszedł i po chwili Jason usłyszał, jak budzi chłopców; niebawem na dwór wybiegła
sfora psów.
O wpół do ósmej wszyscy już siedzieli w jeepie i jechali w stronę Sowiego Potoku. W
samochodzie Jasona stłoczyli się chłopcy, a dziewczyny zajęły miejsce w aucie Terrella.
Hollenbeck nie wiedział jeszcze, jak to zrobi, ale postanowił, że w drodze powrotnej zamieni
się z przyjacielem pasażerami.
- Mama powiedziała, że jest pan zwariowany - oznajmił w pewnej chwili Kyle.
- Dlaczego? Wcale nie jestem zwariowany. - Jason głęboko wciągnął powietrze. - A
dlaczego twoja mamusia tak uważa?
- Bo złości się pan z powodu jakiegoś głupiego harmonogramu. Przecież jedna
godzina nie robi różnicy.
Jason popatrzył w poważne oczy chłopca. Naprawdę nie robiła. On i Terrell zdążą do
pracy, a z biurem mogą się w dowolnej chwili połączyć drogą radiową.
- Mama powiedziała też, że mam być cicho i siedzieć w jednym miejscu.
- Cicho tak, ale nie musisz siedzieć w jednym miejscu. Oprzemy twoją wędkę na
widełkach zrobionych z gałęzi i jeśli tylko nie będziesz spuszczał z oka spławika, możesz
sobie trochę pochodzić.
- Jeżeli złapię rybę, nie wiem czy będę ją chciał jeść - odparł Kyle, marszcząc brwi.
- Jeśli nie, to wypuścisz ją na wolność. Co o tym myślisz?
- Tak chyba będzie lepiej.
- Bo on jest głupi - wtrącił się do rozmowy Brett, patrząc na młodszego brata.
- Dlaczego? - zdziwił się Jason. - Jeżeli tylko wy nałapiecie dosyć ryb, starczy ich na
kolację.
- Mam nadzieję, że złapię wielką - odezwał się Will.
- Czy w tym potoku są wielkie ryby?
- Bardzo dużo. Przekonasz się sam.
Miał tylko nadzieję, że każdy z chłopców złowi przynajmniej po jednej sztuce tak, by
żaden z nich nie czuł się rozczarowany. Ryb w potoku rzeczywiście było zatrzęsienie, ale
Jason nie wierzył, że Ruarkom wystarczy cierpliwości.
Kiedy dotarli na miejsce, Terrell zajął się Brettem, a Jason pokazał Willowi, jak należy
zarzucać wędkę. Od razu zorientował się, że chłopak ma wrodzony talent do łowienia ryb.
- Pracujesz nadgarstkiem - instruował Hollenbeck. - O, właśnie tak! A teraz powoli
ściągasz żyłkę kołowrotkiem w taki sposób, żeby mucha ślizgała się po powierzchni wody.
Jason przystanął z boku i obserwował, jak chłopiec sobie radzi.
- Uważaj też, żebyś nie zarzucił żyłki na drzewo - ostrzegł.
Rozejrzał się. Jennifer siedziała nie opodal na kamieniu i bacznie go obserwowała.
Widząc, że mężczyzna na nią spogląda, przesłała mu promienny uśmiech. Brett próbował
zarzucić wędkę i naturalnie wplątał żyłkę w konary sosny. Terrell wyciął Kyle’owi widełki z
gałęzi, wbił je w ziemię i oparł na nich wędzisko. Na fali zatańczył czerwony spławik, ale
chłopiec zaczął z uwagą studiować okoliczne skałki. Skinner usiadł obok Goldie i tłumacząc
coś dziewczynie, sięgnął po swoją wędkę.
Po chwili namysłu Jason ruszył do Jennifer, która teraz obserwowała swego
najstarszego syna. Chłopiec posługiwał się wędką tak sprawnie, jakby całe życie niczego
innego nie robił.
- Will jest niezły - oświadczył.
- Ty też - odparła, spoglądając mu w oczy. - Jesteś dobrym nauczycielem i cieszę się,
że nauczysz ich łowić ryby. To rzeczywiście śmieszne mieszkać nad taką rzeką i nie łowić
ryb.
- Zgadzam się. - Wyciągnął do niej rękę. - Chodź. Teraz kolej na ciebie. - Pociągnął ją
za dłoń, postawił na nogi i objął ramieniem. - Will, jeśli będziesz miał rybę, mocno zatnij i
zacznij kołowrotkiem ściągać żyłkę. Gdybyś miał jakieś kłopoty, zawołaj mnie, to ci pomogę.
- A jak... ej! Żyłka naprężyła się i chłopak szarpnął kijem.
- Will, masz rybę! Właśnie tak, teraz cały czas trzymaj żyłkę napiętą i kręć
kołowrotkiem - polecił Jason. - Ściągaj niezbyt szybko, a kiedy już ryba będzie przy brzegu,
wsuń pod nią podbierak i wyciągnij z wody. Dokładnie tak, Will. Dokładnie tak.
W chwilę później chłopiec trzymał trzepoczącego się, srebrzysto - różowego pstrąga.
- Patrzcie, co złowiłem! - wrzasnął, rozradowany.
Matka i ciotka zaczęły bić brawo, a bracia skupili się wokół niego w nabożnej ciszy.
Jason pokazał chłopcu, jak należy zdjąć rybę z haczyka i wrzucił ją do wiadra z wodą.
Rozgorączkowany Will ponownie zarzucił muchówkę, a Jason wrócił do Jennifer.
- On jest w siódmym niebie - powiedziała ciepło. - Ja też. Will za tobą skoczyłby już w
ogień.
- Mówisz tak, jakbym podskoczył i złapał gwiazdkę z nieba.
- Cóż, nie sądziłam, że starczy ci cierpliwości, żeby uczyć dzieci - odparła. - Myliłam
się.
- Może już wystarczy tych pochwał. Po prostu pokazałem mu, jak to robić. A Will ma
do tego talent. Wielu ludzi po dziesięciu latach nie nauczy się dobrze rzucać.
- Naprawdę? Will? Nigdy dotąd się tym nie interesował. Jason znów wziął ją za rękę.
- Chodź. Niech sam sobie radzi, a pozostałymi chłopcami zajmą się Goldie i Terrell.
Zaprowadził Jennifer za zakole potoku.
- Teraz ty.
Stała naprzeciwko, wspierając dłonie na biodrach. Na sobie miała dżinsy, sweter i
jeden z anoraków Jasona. Włosy związała wstążką. Jak zwykle wyglądała ponętnie i
mężczyzna poczuł nieprzepartą ochotę cisnąć wędkę i zająć się wyłącznie kobietą. Wiedział
jednak, że ich samotność we dwoje długo nie potrwa.
- Nie jestem pewna, czy się tego nauczę. Powinnam raczej siedzieć na brzegu z
Kyle’em i gapić się na spławik.
- Przynajmniej spróbuj.
Dokładnie pokazał jej, jak to się robi, po czym wręczył wędkę. Stojąc tuż za nią, ujął
jej rękę w nadgarstku.
- Tak trzymaj. Weź lekki zamach i pozwól żyłce swobodnie wychodzić z kołowrotka.
Położył ręce na talii kobiety i obserwował, jak bierze zamach wędziskiem. Jennifer
była ciepła, pachniała mydłem i jakimiś perfumami...
- Ej!
Odskoczył do tyłu, czując, że haczyk wbił mu się w udo. Odebrał Jennifer wędkę i
cofnął się o krok.
- Spokojnie - powiedział. - Na razie złapałaś tylko mnie.
- Och! Mówiłam przecież, że powinnam siedzieć nad brzegiem i bawić się
spławikiem.
Haczyk łatwo przeszedł przez gruby materiał spodni. Jaskrawożółte piórko sztucznej
muchy lekko furkotało na wietrze. Jason zacisnął zęby i z cichym westchnieniem bólu
wyciągnął haczyk. Na dżinsach pojawiło się kilka kropli krwi.
- Przepraszam - odezwała się kobieta.
- Och, daj spokój. To moja wina. Nie powinienem był stać tak blisko.
- Rozproszyłeś moją uwagę - wyznała, spoglądając mu w oczy.
- Naprawdę? - zapytał, zapominając o bólu.
Nawinął żyłkę na kołowrotek i ostrożnie położył wędkę na ziemi.
- Jeśli chcesz zdjąć spodnie i obejrzeć ranę, odwrócę się.
- To tylko draśnięcie. - Jason lekceważąco machnął ręką. - To niewielki haczyk, a poza
tym wszyscy strażnicy są obowiązkowo szczepieni przeciw tężcowi.
- Mamusiu! - dobiegł ich wysoki, dziecięcy okrzyk i Jason popatrzył w stronę potoku.
Kyle kręcił się na fali, siedząc na samochodowej dętce.
- Skąd on to, do cholery, wytrzasnął? - krzyknął Hollenbeck, obserwując z
niepokojem, jak dzieciak wiruje na wodzie. - Jennifer, zawołaj go!
- Kyle, wracaj natychmiast!
- Kyle! - darł się Terrell, przedzierają się przez krzaki i biegnąc wzdłuż potoku. -
Natychmiast wiosłuj rękami do brzegu!
- Skąd on to wytrzasnął? - zapytał ponownie Jason. - Mieliście go pilnować.
- Pilnowałem! Przed chwilą był jeszcze przy nas, a w sekundę później już płynął.
Jennifer, przepraszam...
- Jennifer, każ mu natychmiast wracać.
- A niby jak ma wrócić? Nie ma przecież wiosła! Najwyraźniej zaczęła wpadać w
panikę.
- Niech używa rąk.
- Musimy natychmiast ściągnąć go na brzeg! - zawołał Terrell, kłusując wzdłuż
potoku.
Kiedy tak biegli we trójkę, Jason czuł, że coś ściska go w żołądku.
- Kyle, dowiosłuj rękami do brzegu! - krzyknął.
- Mamo, tu jest fajnie!
- Do San Saba mamy około czterystu metrów. Jeśli do niej wpłynie... - Hollenbeck
ściągnął kurtkę.
- Kyle, czy słyszysz, co do ciebie mówimy?! - wrzasnęła Jennifer.
- Koniecznie trzeba go złapać tutaj - oświadczył Jason. Terrell odwrócił się w jego
stronę.
- Wejdziesz do wody?
- Ktoś z nas musi to zrobić. Kyle, czy wiesz, co masz przed sobą?! - krzyknął
ponownie. - Natychmiast kieruj się do brzegu! Chyba nie chcesz wpłynąć do rzeki?
Chłopiec zaczął wiosłować rękami, ale dętka wirowała tylko w bystrym prądzie i cały
czas utrzymywała się na środku potoku.
- Przyciągnę go - oświadczył Jason.
Biegł na przedzie, za nim sadził Terrell, a na końcu starała się dotrzymać im tempa
Jennifer. Jason, wyprzedziwszy o kilkanaście metrów unoszącą się na falach dętkę, wszedł do
potoku.
Kiedy wokół łydek zabulgotała mu lodowata woda, Hollenbeck zaklął pod nosem.
Ostrożnie brnął przed siebie, nie spuszczając oczu z Kyle’a, który zbliżał się w jego stronę.
Teraz chłopiec był już wyraźnie wystraszony, miał wytrzeszczone oczy i gorączkowo młócił
rękami wodę. Ciekawe, czy ten bachor naprawdę chce do mnie przypłynąć, czy też uciec
przede mną? - pomyślał mężczyzna. Dętka zbliżała się do kolejnego zakola potoku i Jason,
walcząc z coraz silniejszym prądem, wszedł jeszcze głębiej. Nogi miał już kompletnie
zdrętwiałe z zimna. Zaciskał zęby.
Nagle dętka z Kyle’em okręciła się wokół własnej osi i popłynęła prosto na niego.
Uderzyła w Jasona, który stracił równowagę. Lodowata woda zamknęła się nad jego głową.
Kyle wypadł z dętki, którą natychmiast porwał prąd.
6.
Jason parskając wynurzył się na powierzchnię. Pod pachą ściskał Kyle’a. Dętka,
uwolniona od ciężaru i porwana wartkim nurtem, zawirowała na fali i prawie natychmiast
zniknęła im z oczu. Mężczyzna dowlókł drące się wniebogłosy i przerażone dziecko na brzeg.
- Dawaj szybko swoją kurtkę! - zawołał do Jennifer. - Chłopaka trzeba w coś owinąć.
W jeepie mam koc.
- Mamo! - wykrztusił z trudem Kyle.
Jason, nie zwalniając kroku, odebrał od Jennifer kurtkę i otulił nią chłopca. Kobieta,
obejmując się ramionami, dreptała obok nich. Było jej zimno, ale wiedziała, że jej synek i
Jason przemoczeni są do suchej nitki i dużo bardziej zmarznięci niż ona.
- Terrell, wyciągnij wreszcie ten koc! - burknął Jason, kiedy zbliżyli się do jeepa.
Posadzono Kyle’a w samochodzie i otulono. Dzieciak szczękał zębami i drżał jak
listek na wietrze.
Jennifer usiadła obok syna i przytuliła go do siebie. Jason skorzystał z okazji i drugim
kocem nakrył również jej ramiona.
- Pomyśl lepiej o sobie - zaprotestowała słabo. - Tobie koc bardziej się przyda.
- Dobra, dobra - odparł, poprawiając jej okrycie. - I tak natychmiast jedziemy do
domu. Terrell i reszta zostają.
Jason zajął miejsce kierowcy, a Jennifer wzięła przemoczonego chłopca na kolana.
Obserwowała, jak Hollenbeck kładzie dłonie na kierownicy.
- Wiem, że zmarzłeś - oświadczyła, okrywając mu kolana rąbkiem swego koca.
- Za chwilę będziemy w ciepłym domu - stwierdził, włączając ogrzewanie.
Niebawem w samochodzie zrobiło się ciepło i Jennifer poczuła, że Kyle przestaje
dygotać. Całą drogę do strażnicy siedział bez ruchu na kolanach matki. Chlipał i od czasu do
czasu wstrząsała nim czkawka.
Kiedy znaleźli się w domu, Osgood ćwiczył właśnie z psami, z których każdy siedział
na oddzielnym krześle.
- I jak połów... - przywitał Jasona i urwał. - Matko Boska, wpadł pan do rzeki?
- Musiałem wejść do wody po Kyle’a - wyjaśnił bardzo głośno Jason i przeszedł do
kuchni. - Najpierw przebierz Kyle’a - polecił Jennifer. - Ja w tym czasie przygotuję gorącą
czekoladę. Czy pan też się napije, panie MacFee?
- Z przyjemnością. I mam cichą nadzieję, że już więcej nie będzie pan musiał
wyciągać z rzeki kolejnych Ruarków. Jezu Chryste, co kilka godzin ratuje pan któregoś przed
utonięciem. A przecież już od lat żaden z chłopców nie wpadł do potoku. Kyle, co się stało?
- Tato, później opowiemy ci wszystko ze szczegółami. Najpierw musimy zmienić
ubrania - odezwała się Jennifer, popychając dziecko w kierunku łazienki. - Przede wszystkim
zaaplikuję mu gorący prysznic.
Osgood odwrócił się i popatrzył figlarnie na Jasona.
- Nie sądzę, żeby to się jeszcze powtórzyło - odezwał się strażnik.
- Dzieciak śmiertelnie się wystraszył. Czy naprawdę groziło mu aż takie
niebezpieczeństwo?
Jason popatrzył na Osgooda. Staruszek miał włączony aparat słuchowy.
- Tak, ogromne. Wytrzasnął skądś starą dętkę samochodową i pływał na niej w potoku.
Kilkaset metrów dalej potok kończył swój bieg w rzece San Saba; stamtąd z całą pewnością
nie wyłowilibyśmy już dzieciaka.
- Wielkie nieba! Co za nieznośny bachor! Nic dziwnego, że się tak wystraszył.
W sypialni Jennifer uklękła przed Kyle’em.
- To było bardzo niebezpieczne - powiedziała. - Jeszcze kilka minut i znalazłbyś się na
wielkiej rzece, z której już nikt by cię nie wyratował.
Po twarzy chłopca płynęły łzy wielkie jak groch.
- Słyszałeś przecież, że i Terrell, i ja wołaliśmy, żebyś wiosłował rękami do brzegu.
Chyba zdawałeś sobie sprawę, że kazaliśmy ci tak zrobić nie po to, żeby psuć ci zabawę.
- Przepraszam - wyjąkał Kyle.
Ramiona zaczęły mu się trząść, usta wygięły w podkówkę i Jennifer mocno przytuliła
dziecko.
- No, już dobrze. Rozbierz się i biegnij pod prysznic, a ja poszukam ci suchego
ubrania. Musisz przeprosić pana Hollenbecka i podziękować za to, co zrobił.
Przemoczony, nieszczęśliwy Kyle skinął głową i ruszył do łazienki.
Kiedy chłopiec się kąpał, Jennifer wyciągnęła z szafy ubranie. Gdy już chłopiec był w
suchej odzieży, stracił nagle ochotę do opuszczenia sypialni. Matka domyśliła się, że dzieciak
boi się stanąć przed Jasonem.
- Kyle, czujesz się już dobrze? - zapytała.
- Tak.
- W takim razie chodźmy na gorącą czekoladę.
Otworzyła drzwi i zauważyła kręcącego się po kuchni Jasona. Stary Osgood siedział
przy stole nad parującym kubkiem.
- Łazienka wolna - oświadczyła, wchodząc do kuchni. Jason był już bez butów,
skarpetek i koszuli. Na widok jego nagiego, muskularnego torsu poczuła dreszcz
przebiegający po plecach. Kyle podszedł do strażnika - Panie Hollenbeck, bardzo
przepraszam, że musiał pan wchodzić po mnie do wody.
- W porządku - odparł Jason, lekko ściskając chłopca za ramię. Uklęknął i popatrzył
mu prosto w oczy. - Ale na drugi raz pamiętaj, że zawsze musisz zastanowić się chwilę, co
chcesz zrobić, bo w przeciwnym razie sprowadzisz sobie na głowę kłopoty.
- Rozumiem, proszę pana - odparł poważnie Kyle.
- A teraz, skoro już się rozgrzaliście, może wrócicie ze mną nad potok? Wezmę szybki
prysznic i zostanie nam jeszcze dobra godzina na łowienie ryb. Później, niestety, musimy z
Terrellem zameldować się w pracy.
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? - zapytała Jennifer, zaskoczona tym, że Jason
chce ponownie zabrać Kyle’a nad rzekę.
Spodziewała się awantury - sam przecież oświadczył, że nie jest przyzwyczajony do
towarzystwa dzieci - ale jak dotąd wszystko im się upiekło. Podejrzewała też, że syn również
najbardziej bał się wybuchu gniewu Hollenbecka.
- Naturalnie - odrzekł Jason i popatrzył na Kyle’a. - Chcesz iść ze mną?
Dzieciak skwapliwie skinął głową.
- Tak, proszę pana. Bardzo.
- To świetnie. Wypij czekoladę, a ja w tym czasie się przebiorę. - Jason wstał,
podszedł do Jennifer, wziął ją za rękę i popatrzył w oczy. - Dobrze się czujesz? - zapytał
troskliwie.
- Zarówno Kyle, jak i ja doszliśmy już do siebie - odparła, czując mieszane uczucia,
zbyt świadoma delikatnego dotyku jego dłoni.
- Zaraz wracam.
Ruszył do sypialni. Odprowadziła go wzrokiem, chłonąc grę mięśni na jego potężnych
plecach.
Jennifer i Kyle kończyli właśnie czekoladę, kiedy z sypialni wyłonił się Jason. Miał na
sobie granatowy sweter i dżinsy. Na karku wiło mu się kilka wilgotnych kosmyków.
- Nakładamy kurtki i w drogę - zarządził.
- Czy masz aż tyle suchych kurtek? - zdziwiła się Jennifer.
- Oczywiście. Chyba nie wygrałyby na rewii mody, ale są bardzo ciepłe. Może i pan
się z nami wybierze? - zwrócił się do Osgooda.
- Piękne dzięki. Po powrocie wyglądaliście jak trzy sopelki lodu.
- Tato, jeśli tylko nie wpadniesz do wody, to wcale nie zmarzniesz.
- Z wami wszystko jest możliwe. Wolę pozostać w cieple i pod suchym dachem.
- Przed wyjściem muszę jeszcze połączyć się z biurem - oświadczył Jason, sięgając po
słuchawkę telefonu. Zanotował wszystko, co usłyszał, i nacisnął widełki. - Idziemy!
Kiedy dotarli nad potok, Brett natychmiast ruszył biegiem w ich stronę.
- Mamo, pozwoliłaś mu wrócić? - zawołał zdumiony.
- Ty, Kyle, zawsze zrobisz z siebie głupka!
Dzieciak wyskoczył z samochodu, ale słowa starszego brata puścił mimo uszu.
- Złapałeś jakąś rybę? - zapytał.
- Pewnie, chodź i zobacz. Mamo, złowiłem trzy, a Will pięć. Sama tu przyjdź i sobie
obejrzyj.
- To wspaniale. - Jennifer była zarówno zaskoczona, jak i niezwykle rada; Bretta
przepełniał entuzjazm. Chłopcy pobiegli nad rzekę, a ona odwróciła się do Jasona, który
niedbałym ruchem objął ją ramieniem. - Jeśli polubią łapanie ryb, będę ci za to wdzięczna do
grobowej deski.
- Pokazałem im tylko, jak to się robi. A czy polubią wędkowanie, to już ich sprawa.
Will nawet nie powiedział nam „cześć”. Chodź, obejrzymy sobie ich zdobycze.
Kiedy podeszli do Terrella i Goldie, oczy młodszej z sióstr rozbłysły na widok Jasona.
- Mój Boże, co za odwaga tak wejść do lodowatej wody, żeby uratować Kyle’a!
- To należy do moich zawodowych obowiązków - odparł skromnie i skierował wzrok
na Terrella. - Rozmawiałem z Delią. Spodziewają się, że po południu poziom wody w San
Saba jeszcze się podniesie. Chcą, żebyśmy sprawdzili wszystkie mosty. Powiedziałem, że
zjawimy się u niej za godzinę.
- Doskonale się składa, bo za pół godziny będziemy mieli już wystarczającą ilość ryb
na kolację.
Jason i Jennifer ruszyli brzegiem potoku w stronę chłopców. Hollenbeck nie
zdejmował ręki z ramion dziewczyny. Na ich widok Brett uśmiechnął się promiennie i
otworzył kaserek.
- Patrzcie, co mamy! - zawołał z dumą. Jason wyciągnął jednego z tęczowych
pstrągów.
- Doskonale, Brett! Dobra robota! - pochwalił.
- Cudownie! - zawołała rozpromieniona Jennifer, zadowolona, że jej synowie nauczyli
się czegoś nowego, a przede wszystkim sensownego. Popatrzyła z wdzięcznością na Jasona i
oboje zgodnie ruszyli do Willa.
- Coś niebywałego! - stwierdziła, zwracając się do Hollenbecka. - Ale miałeś z nimi
trochę urwania głowy...
- I to zarówno przed, jak i po powodzi - wtrącił sucho i Jennifer zaczerwieniła się.
Objął ją mocniej. - Ale tym akurat się nie przejmuj. Nie ma ludzi, których nie dałoby się
utemperować.
- Zdaję sobie sprawę, że chłopcy są trochę dzicy, a ty pomogłeś im się nieco
ustatkować.
- Założę się o każdą sumę, że Will złapał już bakcyla. Podobnie zresztą jak Brett. Kyle
nie złowił dotąd żadnej ryby, a ponadto miał wyjątkowo paskudny ranek, więc jego entuzjazm
ostygł. Jeśli jednak bracia nadal będą wędkować, to zapewne i on w końcu da się skusić.
- Złapałem jeszcze trzy - oświadczył z dumą Will, kiedy podeszli do niego. - Co z
Kyle’em?
- Na szczęście nic mu się nie stało - uspokoiła go Jennifer.
- To dopiero bęcwał! Czy nie wiedział, że woda w potoku jest zimna jak lód?
- Wydaje mi się, że o tym akurat nie pomyślał.
- Nauczę was oprawiać i przyrządzać pstrągi - zaofiarował się Jason. - Złapcie jeszcze
ze cztery ryby, a będziemy mieli wyśmienitą kolację.
- Mamo, a ty nie chcesz łowić?
- Chce, chce - Jason wyręczył ją w odpowiedzi i Jennifer dobrodusznie wzruszyła
ramionami. - Will, wrócimy tu za jakieś czterdzieści minut.
Wrócili do Terrella i Goldie. Młodsza siostra Jennifer siedziała z Kyle’em przy jego
wędce, a Skinner rzucał muchówką.
- Zamienię z Terrellem kilka słów i przystąpimy do dalszej nauki - oświadczył Jason.
- Wątpię, czy coś z tego wyjdzie. Już raz ciebie złapałam.
- Jakoś to przeżyłem... teraz będę uważał.
Zdjął rękę z jej ramienia i Jennifer przysiadła obok Goldie.
- Co się dzieje? - zapytał Terrell. - Czy Della twierdzi, że wszystkie mosty są
nieprzejezdne?
- Masz odciętą drogę do swojej strażnicy. Bardzo wysoka woda. Ale jeśli przestanie
padać, rzeka szybko opadnie.
Mężczyźni popatrzyli po sobie. Jason podejrzewał, że Terrell myśli o tym samym co
on. Zatopione mosty oznaczały kolejną noc w towarzystwie Ruarków.
- Mnie w to graj - przyznał szczerze Terrell. - Chciałbym jeszcze lepiej poznać Goldie.
Hollenbeck popatrzył w dół potoku, na Willa. Chłopiec miał na głowie jedną z jego
podniszczonych czapeczek żeglarskich, spod której sterczały mu kasztanowe włosy.
Wędkowanie pochłaniało go bez reszty.
- Ma do tego talent - zauważył Jason.
- Jego już końmi nie odciągniesz od rzeki. Ten drugi za to jest beznadziejny. Stara się
jak może, żeby dorównać bratu, ale połowę czasu zajmuje mu wyplątywanie żyłki z gałęzi
drzew.
- A Goldie?
Terrell ponownie się roześmiał i machnął z rezygnacją ręką.
- Nawet za milion lat nie zostanie wędkarzem. A Jennifer?
- Złapała... ale mnie. Zamierzamy jeszcze raz spróbować.
- Uważaj na latające w powietrzu haczyki.
Jason wrócił do Jennifer, która siedziała obok Goldie i najmłodszego syna. Chłopiec
trzymał w ręku kij i z uwagą obserwował tańczący na fali spławik.
- Spróbujemy jeszcze raz? - zapytał kobietę Jason.
- Przypilnuję chłopców - wyrwała się natychmiast Goldie. - Idźcie!
- Obawiam się, że znów złapię ciebie - mruknęła Jennifer, kiedy oddalili się spory
kawałek od miejsca, w którym łowił Will.
Jason wręczył jej wędkę.
- O mnie się nie martw - odparł, stając obok i wdychając upajający zapach jej włosów.
- Tym razem będę bardzo uważał.
Spróbowała zarzucić wędkę, ale haczyk wylądował w wodzie tuż przy brzegu.
- Jason, nic z tego nie będzie!
- Ależ świetnie sobie radzisz. Spróbuj jeszcze raz. - Chwycił ją za nadgarstek. - O tak,
tak właśnie trzymaj. A teraz zrób zamach i puść żyłkę.
Tym razem haczyk wylądował w gałęziach drzew.
- Stoisz za blisko - powiedziała gniewnie, oglądając się za siebie.
Popatrzył na nią i poczuł naraz nieprzepartą chęć, by wziąć ją w ramiona i pocałować.
Matkę młodych Ruarków? Niebywałe! Kątem oka dostrzegł w oddali sylwetkę Willa i
zrozumiał, że są zbyt na widoku. Cofnął się więc o krok i pozwolił, aby Jennifer ponownie
zarzuciła wędkę. Tym razem haczyk wylądował w wodzie daleko od brzegu.
- O to właśnie chodziło - stwierdził cicho Jason.
W dwadzieścia minut później całe towarzystwo ulokowało się w jeepach i ruszyło do
strażnicy.
Po drugim śniadaniu Jason i Terrell wyjechali do pracy, Goldie poszła pod prysznic, a
Jennifer usiadła z blokiem rysunkowym na kolanach.
Szybko naszkicowała niewielką podobiznę Jasona, a następnie zabrała się do
rysowania jej w większym już formacie. Zaczęła cieniować jego policzki. Co za
skomplikowany człowiek, myślała, mozoląc się nad portretem. Jest tak nieugięty w obronie
stylu swego życia, a przy tym wykazuje tyle cierpliwości i zrozumienia dla chłopców - i ma w
sobie bardzo dużo zwykłego, ludzkiego ciepła. Żywiła tylko rozpaczliwą nadzieję, że nie
będzie już musiał żadnemu z nich ratować życia.
Zmarszczyła nos i krytycznie patrzyła na swoje dzieło. Nagle, wyprostowała się jak
rażona prądem. Uświadomiła sobie, że nigdy dotąd nie próbowała portretować nikogo ze
swojej rodziny. Podejrzewała, że byli zbyt sobie bliscy, aby mogła zdobyć się na
obiektywizm. Niezadowolona, ze zdumieniem wpatrywała się w szkic. Dlaczego więc nie
potrafi narysować również Jasona? Przecież nie jest z nim blisko. Zmięła kartkę bristolu i
wyrzuciła ją do kosza na śmieci.
Z łazienki wyłoniła się Goldie, wycierając ręcznikiem bujne loki.
- Marzę o tym, żeby padało do końca świata i nie musiałybyśmy wracać do domu.
Jenny, Terrell jest najbardziej interesującym i uroczym mężczyzną, jakiego znam; i
pierwszym, jakiego spotkałam, który chce po prostu ze mną rozmawiać! Nieustannie dopytuje
się o moją pracę w sklepie ze zwierzętami i o to, co naprawdę chciałabym w życiu robić...
- A co byś chciała? - zaciekawiła się Jennifer, wiedząc, że zainteresowania siostry
zmieniają się z dnia na dzień.
- Tak naprawdę? Chciałabym mieć własny sklep ze zwierzętami. Chciałabym
przygarniać zabłąkane psy, oswajać je oraz założyć własny zakład hodowli i tresury tych
zwierząt.
- Goldie, do tego potrzeba fortuny. Bezdomne psy nigdy nie zwrócą ci włożonych w
interes pieniędzy.
- Wiem o tym - odparła z wyraźnym żalem. - Ale tak mi szkoda tych biednych
stworzeń.
- Dlatego obecnie mamy aż pięć psów - zauważyła Jennifer. - Przygarniamy każdego
przybłędę, którego znajdzie tata lub chłopcy.
- Wydaje mi się to bardzo sympatyczne. Szczurek nie lubi zwierząt.
- Goldie, Szczurek sam jest zwierzęciem. Młodsza siostra pochyliła się nisko nad
Jennifer.
- Wiesz co? - zapytała, ściszając głos.
- No?
- Wydaje mi się, że z Terrellem lepiej się bawię niż ze Szczurkiem.
Jennifer potrząsnęła głową.
- Goldie, ty zawsze najlepiej bawisz się w towarzystwie mężczyzny, z którym akurat
jesteś.
- Nie, obecna sytuacja to coś wyjątkowego. Terrell jest po prostu... - urwała, jakby
szukając najlepszego określenia - ...zainteresowany mną. A tak z nikim nie było. Szczurek nie
cierpi, kiedy opowiadam mu o sklepie ze zwierzętami.
- Ponieważ twoje zajęcia są po prostu nudne w porównaniu z obrabowywaniem
handlarzy narkotyków - odparła zjadliwie Jennifer.
Goldie usiadła obok siostry.
- Przemyślałam to wszystko, co mi mówiłaś o Szczurku, i doszłam do wniosku, że
powinnam z nim zerwać.
Jennifer poczuła ulgę, ale natychmiast przyszedł jej na myśl Terrell. W równym
stopniu jak kochała siostrę i życzyła jej jak najlepiej, nie chciała, żeby ta skrzywdziła kogoś
tak sympatycznego jak Skinner.
- Goldie, Terrell żyje tu samotnie od lat. Wiem to od Jasona. Jest bezbronny w
sytuacjach, kiedy w grę wchodzą kobiety.
- Kto jest bezbronny? Jason?
- Nie, Terrell! Czy ty w ogóle mnie słuchasz? Przecież nie chcesz nikogo skrzywdzić,
prawda?
- Wcale nie zamierzam go skrzywdzić. Po prostu tak się składa, że jest bardzo miły.
Więcej niż miły, Jennifer, i bardzo go lubię, więc... - zniżyła głos - ...więc chciałabym, żeby
nigdy już nie pokazało się słońce i moglibyśmy pozostać tutaj na długo. Od dawna nigdzie nie
czułam się tak dobrze.
Jennifer z uwagą przyglądała się siostrze i dumała, czy Goldie naprawdę zamierza
zerwać ze Szczurkiem. W życiu jej siostry bez przerwy pojawiali się jacyś faceci, ale ona
zawsze w końcu, nieodmiennie, wracała do Szczurka Tabora. Niemniej Terrell, ze swoim
spokojem i zdrowym rozsądkiem stanowiłby zapewne dla Goldie opokę, czego absolutnie nie
dałoby się powiedzieć o Szczurku. A swoją drogą, co on teraz porabia? Ile osób szuka
zaginionych pieniędzy? Jennifer czuła się bezpieczna w strażnicy - w zamkniętym dla
turystów parku nikt ich nie mógł znaleźć - ale co będzie po powrocie do Santa Fe?
Kiedy Jennifer wyszła spod prysznica, nie mogła znaleźć sobie w domu miejsca. W
pewnej chwili dotarło do jej świadomości, że z ogromną niecierpliwością czeka na powrót
Jasona. Wyszła na dwór i ruszyła krętym szlakiem w dół. W pewnej chwili usłyszała warkot
samochodu. Przystanęła z boku drogi i czekała, aż zza zakrętu wyłoni się jeep. Jason zwolnił,
a następnie zatrzymał pojazd przy Jennifer. Z okna wychylił się Will.
- Cześć, mamo! Byliśmy przy moście. Zniosła go woda.
- Wracasz z nami, czy wybierasz się na spacer? - zapytał.
- Wracam. - Wskoczyła do auta i Will przeniósł się do tyłu. - Co słychać w parku?
- Powódź najbardziej dotknęła rejony południowo - wschodnie. Mosty w większości
są albo pod wodą, albo kompletnie zniszczone. Ale rzeka niebawem powinna opaść. Na
drugim brzegu dostrzegłem nawet dwie osoby. Próbowałem do nich krzyczeć, że park jest
zamknięty, ale one szybko pobiegły do lasu. Podejrzewam, że ci ludzie dobrze wiedzieli, iż na
te tereny wstęp jest chwilowo wzbroniony.
- Kręcili się koło naszego domu - dodał Will. - Zalało cały parter. Pan Hollenbeck
zabrał mnie ze sobą, żeby to pokazać.
- Dzwoniłam do agenta ubezpieczeniowego w sprawie domu i bronco. Pojawi się w
dolinie, kiedy tylko opadnie woda. - Jennifer pomyślała o pieniądzach ukrytych w strażnicy
Jasona i ogarnął ją nieokreślony niepokój. - Czy ktoś może przedostać się teraz przez rzekę? -
spytała.
- Musiałby iść wiele kilometrów w górę rzeki i wrócić. Ale i tego nie jestem pewien,
bo nie wiem, czy ostały się tam jakieś drogi. - Potrząsnął głową. - Tak, jesteśmy kompletnie
odcięci od świata, ale jeśli utrzyma się taka pogoda jak teraz, być może już jutro będzie
można przeprawić się do doliny.
- Pan Hollenbeck znalazł na brzegu karabin, a raz musieliśmy usuwać z drogi zwalone
drzewo - entuzjazmował się Will. - To było fajne, mamo.
- Widzę, że dzień ci się udał.
Jason zatrzymał pojazd przy schodkach, prowadzących do strażnicy. Will natychmiast
wyskoczył z samochodu i zaczął wbiegać po dwa stopnie na raz.
- Dziękuję, że tak się nim cały dzień zajmowałeś. Will naprawdę świetnie się bawił.
Tylko czy nie był dla ciebie ciężarem?
- Ależ skądże. Nawet mi pomagał. Jest wysoki i silny jak na swój wiek i naprawdę jest
mi miło, że miałem go przy sobie.
- Każdy z nich oddzielnie zachowuje się poważniej. Dopiero gdy są razem,
przychodzą im do głowy najdziksze pomysły. Wiesz jak to jest, nakręcają się nawzajem.
Jason roześmiał się i stali chwilę w pierwszych promieniach słońca, które zaczęło
nieśmiało przezierać przez chmury. Na policzkach mężczyzny pojawił się już cień nie
golonego od rana zarostu, nadając jego twarzy nieco surowy wygląd. Wspierał ręce na
biodrach i z nie ukrywanym zainteresowaniem przyglądał się kobiecie.
- Umyłaś włosy - stwierdził, obrzucając krytycznym spojrzeniem jej twarz. - Pięknie
wyglądasz.
- Dziękuję - odparła, świadoma tego, jak uważnie ją obserwuje.
- Ja również muszę się porządnie umyć. Grzęźliśmy w błocie po kolana. Ciekaw
jestem, ile czasu minie, zanim to wszystko wyschnie. Mam nadzieję, że i Terrell niebawem się
pojawi. Wprost umieram z głodu.
- Czeka nas pstrągowa uczta.
- Osobiście ją przygotuję. Przy okazji pokażę Willowi, jak to się robi. Czy umie
obsługiwać grill?
- Nie.
- Najwyższy więc czas, żeby się nauczył. Najpierw się wykąpię, a później bierzemy
się do kolacji.
Weszli na górę. W kuchni, obok zlewu, Will pałaszował na sucho płatki kukurydziane.
- Will! - zawołał Jason do chłopca z sypialni. - Ty kąpiesz się po mnie, a następnie
przyrządzimy ryby!
- Dobrze, proszę pana.
Jennifer powstrzymała się od uśmiechu. Dobrze wiedziała, jak negatywny stosunek
miał Will do wszelkich prac domowych. Kiedy zajrzała później do kuchni, pochylony nad
grillem Jason uczył chłopca obsługiwania urządzenia. Popatrzyła na piecyk. Ryż gotował się
już dwadzieścia minut.
Terrell, już wykąpany, przebywał na dworze z Goldie i pozostałymi chłopcami.
Osgood drzemał. Kyle’owi wrócił dobry humor; najwyraźniej puścił już w niepamięć poranną
przygodę. Jennifer patrzyła na coraz dłuższe cienie rzucane przez drzewa i pomyślała o
ludziach, których dostrzegł Jason. Czyżby pojawili się tutaj, tropiąc Goldie i pieniądze?
Próbowała wmawiać w siebie, że strach ma wielkie oczy, ale po plecach przeszedł jej zimny
dreszcz. A może powinna powiedzieć Jasonowi o wszystkim? Kiedy spoglądała na coraz
bardziej pogrążające się w mroku drzewa, długą chwilę rozważała ten pomysł. Ostatecznie
postanowiła trzymać język za zębami. Dopóki nie opadnie woda, nikt ich tutaj nie znajdzie, a
później odwiozą pieniądze do Rimrock. Po kolacji Will stanął przed szafką na broń.
- Panie Hollenbeck, czy mógłby mi pan pokazać swoje karabiny?
Jason popatrzył na Jennifer.
- Często poluję - wyjaśnił. - Kyle jest jeszcze za mały, ale jeśli pozwolisz,
zademonstruję Willowi i Brettowi karabin oraz „czterdziestkę piątkę”, którą przeważnie noszę
ze sobą.
Milczała chwilę, rozważając propozycję mężczyzny.
- Niech się uczą - wtrącił nieoczekiwanie Osgood. - Przynajmniej pokaże im to
fachowiec.
Skinęła głową. Naszła ją refleksja, że Jason pod wieloma względami przypomina
Marka. Podobnie jak Mark, uwielbiał przebywać pod gołym niebem i na swój sposób kochał
ryzyko. Obserwowała, jak otwiera szafę, wyjmuje karabin, opiera go kolbą o udo, a następnie
demonstruje chłopcom. Był niewątpliwie atrakcyjnym mężczyzną, ale ona nie chciała już
więcej wiązać się poważnie z kimś, kto kocha ryzyko. Nie, to jej nie groziło! Zapewne już
niedługo Jason zniknie z jej życia i zacznie widywać go równie rzadko jak przed powodzią;
najprawdopodobniej nigdy więcej się nie spotkają. Na myśl jednak, że stanie się to już
następnego dnia, poczuła przykry skurcz serca. Hollenbeck zdążył zdobyć przyjaźń zarówno
jej, jak i chłopców. A poza wszystkim ona sama czuła się jak w raju, mając przy sobie tak
pociągającego i inteligentnego mężczyznę, z którym mogła przebywać na co dzień i
prowadzić długie, poważne rozmowy.
Przysłuchiwała się, jak Jason wyjaśnia chłopcom budowę broni, zasadę jej działania i
opowiada, jak należy się z nią obchodzić i jak czyścić.
Kiedy zamknął w końcu karabin w szafie, przed matką stanął Will.
- Jason chciałby od jutra uczyć mnie i Bretta strzelania. Musisz się tylko na to zgodzić.
Nie zachwycała jej wprawdzie myśl, że jej dzieci będą bawiły się bronią, ale
pamiętała, ile radości sprawiło Willowi łowienie z Jasonem ryb. Postanowiła zatem ustąpić.
- W porządku, możecie się uczyć.
Uradowany chłopiec dołączył do braci i dziadka, którzy grali w karty na podłodze.
Jason wskazał głową wyjściowe drzwi.
- Chodźmy się przejść - powiedział.
- Świetny pomysł - odparła, zastanawiając się, czy Jason zawsze, po całym dniu
spędzonym na włóczeniu się po parku, zażywa takich wieczornych przechadzek.
Kiedy wstała i ruszyła do drzwi, zdjął z wieszaka dwie kurtki. Jedną wręczył kobiecie.
Niebo już się rozpogodziło i wyszły gwiazdy. W powietrzu unosił się zapach
sosnowego dymu, bijącego z komina strażnicy.
- Czy zdarza ci się pracować w nocy? - zapytała.
- Oczywiście, jeśli akurat wypada mi służba. Musimy kontrolować obozowiska.
Ludzie wyprawiają tu często hałaśliwe imprezy, dochodzi nawet do bijatyk i wtedy musimy
interweniować.
- Czy włączasz się osobiście do tych bójek?
- Cóż, na terenie parku jestem przedstawicielem prawa - odparł wymijająco i Jennifer
ponownie pomyślała o ukrytych pieniądzach.
Ale co zyska, jeśli o wszystkim mu powie? Nie, lepiej o niczym nie wspominać i
pozostać przy pierwotnym planie.
- Najwięksi awanturnicy to rodzina Blatheyów - ciągnął Jason. - Przyjeżdżają tutaj na
weekendy co miesiąc, od kwietnia do listopada. Na studiach, oprócz przedmiotów czysto
zawodowych, miałem socjologię i psychologię, żeby lepiej sobie radzić z niesfornymi
obozowiczami. - Objął kobietę ramieniem. - Jeśli oddalimy się trochę od strażnicy, zobaczysz
dużo więcej gwiazd - dodał dźwięcznym głosem.
Podeszwy ich butów głośno chrzęściły na żwirze, a ona aż do bólu była świadoma
spoczywającego na jej plecach ramienia mężczyzny.
- Teraz popatrz na niebo - przerwał milczenie. Gwiazdy lśniły niczym brylanty,
rozsypane na czarnym aksamicie. Księżyc w pełni zalewał płynnym srebrem wierzchołki
świerków, osik i topól. Kobieta uniosła głowę i długo patrzyła w niebo.
- Myślę, że dziś w nocy woda znacznie opadnie i z rana będziecie mogli wrócić do
siebie - powiedział. - Możecie również zostać u mnie jeszcze jedną dobę. I tak chwilowo nie
będziecie mogli zamieszkać w zalanym wodą domu.
- Nie chcemy ci już dłużej zawracać głowy. Zatrzymamy się w Rimrock.
Odwróciła się w jego stronę. W srebrnym blasku księżyca widać było dokładnie rysy
jego twarzy.
- W motelu „Shady Acres”? - zapytał ze śmiechem. - Nie życzyłbym tego najgorszemu
wrogowi. Myślę, że powinniście jeszcze jedną noc spędzić w strażnicy.
- Kiedy tu przybyliśmy, sądziłam, że nie starczy ci do nas cierpliwości. A jednak
doskonale dostosowałeś się do sytuacji. I okazałeś się bardziej niż tolerancyjny dla chłopców.
Naprawdę cię polubili.
- I ja ich polubiłem. To dobre dzieciaki. - Z uwagą studiował twarz Jennifer. Światło
księżyca dodawało jego niebieskim oczom hipnotycznego wręcz blasku. - Ich mamę też
polubiłem - dodał cicho. - Życie jest pełne zasadzek i niespodzianek, prawda?
Pod wpływem jego natarczywego wzroku zaczęło jej mocniej bić serce, poczuła, że
zalewa ją od środka jakieś tajemne ciepło, wzbudzając nieokreśloną tęsknotę.
- Tak, to prawda - szepnęła.
- Jennifer... - Wyciągnął ramiona, objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. Wstrzymała
oddech, pod wpływem dotyku jego krzepkiego, smukłego ciała oblała ją od stóp do głów fala
straszliwego gorąca. Westchnęła. Wszak tyle czasu upłynęło od chwili, kiedy ostatni raz
mężczyzna wziął ją w ramiona. - Wciąż nie potrafisz zapomnieć, prawda?
- Tak - odparła, ponownie zdumiona jego spostrzegawczością.
Chciała wyzwolić się z jego objęć, ale on tylko mocniej przygarnął ją do siebie i
delikatnie pocałował w skroń, a później w policzek.
- Nie ma pośpiechu. A taka pamięć jest rzeczą jak najbardziej naturalną.
Czuła na twarzy jego gorące wargi i wszelkie wspomnienia odpłynęły. Mark nigdy już
nie wróci, a to, co razem prze - żyli, Jennifer ma zamknięte głęboko w sercu. Teraz pragnęła
jedynie pocałunków Jasona, pragnęła znajdować się w jego silnych ramionach.
- To już ostatnia noc, po raz ostatni jesteśmy razem - szepnęła.
Położyła mu dłonie na barkach, pod palcami czuła fakturę materiału, z którego
zrobiona była jego sprana kurtka. Pochylił głowę i pocałował Jennifer.
Zarzuciła mu ręce na szyję i oddała gorący pocałunek, wiedząc, że to już nie będzie
trwało długo. Nie chciała myśleć o dniu jutrzejszym, o tym, że trzeba będzie się pożegnać.
Jego dłonie zawędrowały na jej biodra i niżej, na uda; gorący, przyprawiający o zawrót
głowy uścisk. Kiedy jego palce musnęły lekko piersi, kobieta poczuła, że z pożądania kręci
się jej w głowie. Cicho westchnęła. Dłoń mężczyzny dotknęła naprężonych sutek i Jason jak
szalony zaczął całować twarz Jennifer. Ile czasu upłynęło od chwili, kiedy po raz ostatni
mężczyzna rozpalił w niej taki płomień namiętności? Jego pocałunki i pieszczoty były takie
gorące. Tyle już lat upłynęło... Dlatego tak drży; czy tylko dlatego, że całuje ją Jason
Hollenbeck?
Jego dłoń zawędrowała pod jej podkoszulek i rozkosznie pieściła pełną pierś, kciuk
zataczał cudowne kręgi wokół sutki, a wargi pozostawiały upajający szlak na jej szyi. Jason
rozpalił w niej ogień, chciała więcej i więcej, choć zdawała sobie sprawę, że z każdą
upływającą sekundą ryzykuje zdrowym rozsądkiem, ryzykuje własnym sercem, ale było to
tak rozkoszne, tak rozkosznie trzymał ją w ramionach i tak rozkosznie całował. Wirowały jej
w głowie ostatnie, ulotne przebłyski rozsądku, szumiały jak wiatr w gałęziach sosen; strzępy
myśli, mglista świadomość, że Jason wypełnia jakąś lukę w ich życiu, w życiu jej i w życiu
chłopców, że pocałunki te są niebezpieczne... że ten mężczyzna zbyt szybko staje się częścią
jej rodziny.
Zaskoczona, uniosła twarz.
- Czy przypadkiem nie igramy z ogniem? Popatrzył na nią poważnie, nie
wypuszczając z objęć.
- Jak to?
- Nie chcę niszczyć życia, jakie prowadzę. Ty też nie chcesz niszczyć swojego.
- Wcale nie zamierzam niszczyć ci życia - odparł spokojnie. - Jak mógłbym coś
takiego zrobić?
- Może i masz rację, ponieważ niedługo wracamy do domu i przypuszczalnie nigdy się
już nie spotkamy.
- Przecież wiesz, że się spotkamy - odrzekł, dotykając delikatnie palcem kącika jej ust.
- W takim razie ryzykujemy, ponieważ nie chcę drugi raz wiązać się z mężczyzną,
którego pasją jest ryzyko i przygoda.
- Jeśli nawet ryzykuję, robię to rzadko i niechętnie - odparł.
- W czasie, kiedy jestem z tobą, robiłeś to kilka razy.
- A co innego pozostawało? Stać na brzegu z założonymi rękami i przyglądać się, jak
toniesz ty, Will i Kyle?
- Oczywiście, że nie, ale jesteś taki sam jak Mark. Kochasz swobodę, kochasz otwartą
przestrzeń, kochasz hazard i dziką naturę, bez wahania podejmiesz każde niebezpieczne
zadanie. Nie chcę wiązać się z takim człowiekiem. - Potrząsnęła głową. - No i sam widzisz,
pocałowaliśmy się zaledwie kilka razy, a ja już bredzę o całym życiu. Wracajmy lepiej do
domu.
- Jennifer - powiedział, a w jego głosie zabrzmiały nutki rozbawienia. Kiedy jednak
palcem uniósł jej podbródek i popatrzył w oczy, z twarzy zniknął mu uśmiech. - Ciągle
jeszcze przemawia przez ciebie żal. Ale czasem trzeba w życiu ryzykować. Zrobiłem, co
musiałem, żeby ratować twoich synów. To nie to samo, co z własnej, nieprzymuszonej woli
wywijać fikołki w samolocie.
- Dla mnie to samo.
- A mnie przerażają pewne rzeczy, które ty robisz.
- Jakie, na przykład?
- Potrafisz tak się przed ludźmi otwierać. Ja z najwyższym trudem mogę się do kogoś
zbliżyć... bardzo zbliżyć. Może ma to źródło w moim dzieciństwie; moja rodzina była taka
zimna, próżna i samowystarczalna.
- Ty nie jesteś taki, Jason!
- Ależ oczywiście, że jestem. To tylko w przypadku twoim i twoich chłopców wyszło
tak dziwnie... ale wy niebawem wyjeżdżacie, a ty stawiasz sprawę jasno. Ale z Terrellem, na
przykład, zaprzyjaźniałem się przez całe lata. Poza nim nie mam przyjaciół. Moje stosunki z
kobietami nigdy nie osiągnęły poważniejszego stadium, zatem nie grozi ci, że złamiesz mi
serce.
Po ostatnich słowach popatrzyła mu prosto w oczy. Znów zastanawiała się chwilę, czy
pod tą maską opanowania i spokoju tkwi naprawdę czuły i samotny człowiek.
Ujął jej twarz w dłonie.
- Podejmij niewielkie ryzyko - szepnął i pochylił głowę. Ich usta i języki spotkały się.
Zadrżała, czując, że krew zaczyna kipieć w jej żyłach, że od środka zalewa ją
rozkoszne ciepło. Przywarła do Jasona całym ciałem i czuła, jak mocno biją im serca. Znów
jego dłoń zawędrowała na jej pierś, znów kciuk mężczyzny pieścił twardy czubek. Jęknęła z
rozkoszy i, kiedy wodził wargami po jej szyi, odwróciła lekko głowę.
- Jennifer - szepnął ochryple. Płonął z pożądania.
Odgarnęła z czoła włosy. Przytulona do mężczyzny, wsłuchiwała się w łoskot ich serc.
Słuchała miarowego bicia i spoglądała na ciemne drzewa, porastające górskie zbocze.
Zdumiewała ją nagła zmiana, jaka w ciągu kilku zaledwie minut zaszła w ich wzajemnych
stosunkach...
Nagle jej wzrok przykuł błysk światła w ciemnościach i wstrzymała gwałtownie
oddech.
- Jason! Ktoś jest w lesie!
7.
Jennifer z trwogą obserwowała ruchome światełko i czuła, że serce podchodzi jej do
gardła - Masz rację - przyznał Jason. - Park jest zamknięty, więc w lesie nie powinno nikogo
być. Posłuchaj, wracaj do strażnicy i natychmiast przyślij mi tutaj Terrella.
- Nie chcę cię tu zostawiać i sama boję się iść.
- Czego się boisz? Nic ci nie grozi! Usłyszę przecież twój krzyk. Zresztą zaraz ich
ostrzegę - powiedział i odwrócił się w stronę lasu. - Ej, park jest zamknięty!
Światełko natychmiast zgasło.
- Cholera jasna! - zaklął zaniepokojony Jason. - Przyszli tu nielegalnie, zapewne
ciekawi, jak wysoka jest woda w rzece. A może to kłusownicy? Chcą nałowić ryb i dać
drapaka. Masz rację, lepiej wracajmy razem. Muszę o tym zameldować.
Jennifer spoglądała w stronę spowitego ciemnością lasu, osrebrzonego światłem
księżyca. Na myśl o pieniądzach zadrżała.
- A mówiłeś, że przez rzekę nikt się nie przedostanie.
- Nie wiem, jak to zrobili. Musieli zapewne powędrować daleko w górę rzeki, a
następnie wrócić wzdłuż któregoś z potoków; tak samo zrobiłem dziś rano ja. Ktoś
najwyraźniej bardzo chciał się dostać na tę stronę.
Ruszyli do strażnicy spleceni ramionami. Obecność mężczyzny dodawała kobiecie
otuchy. U stóp schodów odwrócił się i popatrzył Jennifer w oczy.
- Cieszę się, że ty i twoja rodzina jesteście u mnie.
- Ja też - odparła.
- Lepiej będzie, jeśli jak najszybciej zamelduję o nieproszonych gościach.
Z domu przekazał wiadomość do centrali, zamienił na boku kilka słów z Terrellem, a
następnie nałożyli kurtki i Jason na kilka sekund zniknął w sypialni. Kiedy z niej wyszedł, na
biodrach wisiał mu pas z rewolwerem.
- Niebawem wrócimy - oświadczył i cicho zamknął za sobą drzwi wyjściowe.
Jennifer spoglądała za nimi długą chwilę, obawiając się o los obu mężczyzn,
niespokojna o swoją rodzinę, ponieważ w pobliżu kręcił się ktoś obcy. Jason przekonywał ją,
że nie lubi ryzyka, a teraz bez wahania wplątał się w coś, co mogło go bardzo drogo
kosztować. Czyżby, nie mówiąc mu nic o pieniądzach, jeszcze podbiła cenę?
Przeszła do sypialni, ale prawie natychmiast pojawiła się tam Goldie.
- Jennifer, co się dzieje? - zapytała. - Co robisz?
- Wyglądam przez okno.
- Posłuchaj, w przyszłą sobotę umówiłam się na randkę z Terrellem - odezwała się z
błyszczącymi oczyma młodsza siostra. - Powiedział, że jeśli nawet opadnie woda, zostaniemy
w strażnicy tak długo, aż wyschnie dom. Ale bez względu na to, gdzie będziemy, zaprasza
mnie do Rimrock, do kina.
- To bardzo miło z jego strony - odparła ostrożnie Jennifer. - Mam tylko nadzieję, że
nie bawisz się jego kosztem, nie zwodzisz go i nie zamierzasz wyrządzić mu krzywdy.
- O to niech cię głowa nie boli. Za skarby świata nie skrzywdziłabym Terrella.
Traktuje mnie lepiej niż jakikolwiek mężczyzna, którego dotąd poznałam.
- Goldie, obiecaj mi, że jak już pojedziecie do Rimrock, będziesz mieć oczy szeroko
otwarte i bacznie uważać na wszelkich nieznajomych. Ciągle mamy te pieniądze i wciąż
bardzo się tym niepokoję.
- Obiecuję - odparła beztrosko dziewczyna, ale Jennifer doskonale wiedziała, że jej
siostra ma już głowę zajętą czymś innym.
Kiedy Goldie opuściła pokój i zamknęła za sobą drzwi, Jennifer podeszła do lustra i
przyjrzała się swemu odbiciu. Wyglądała tak samo jak przed tygodniem, ale dzięki Jasonowi
Hollenbeckowi czuła się już jak ktoś zupełnie inny.
Kiedy strażnicy wrócili, chłopcy, Osgood oraz psy dawno już spali. Starszy pan nawet
pochrapywał. Jennifer, Goldie i obaj mężczyźni przeszli do kuchni, gdzie usiedli przy stole.
Przed nimi stały kubki z gorącą kawą. Jason znalazł paczkę krakersów i ser, które położył na
stole.
- Wytropiliście kogoś? - zapytała Jennifer. Hollenbeck pokręcił głową.
- Nie. Rozejrzeliśmy się po okolicy, ale nad rzeką nikt nie biwakuje.
- Czyżby pojawił się w parku ktoś, kogo nie powinno tu być? - zapytała Goldie,
marszcząc brwi i spoglądając uważnie na Terrella.
- Jason kogoś zauważył. Pamiętam podobny przypadek, kiedy zamknięto park z
powodu pożaru. Dostrzegliśmy smugę dymu z ogniska i postanowiliśmy to miejsce
sprawdzić. Zastaliśmy tam cztery małżeństwa, które przybyły z jedzeniem dla zwierząt.
Myśleli, że z powodu ognia są głodne. Przemknęli się chyłkiem do parku, porozrzucali
żywność nad rzeką, a następnie rozbili obóz i rozpalili niewielkie ognisko. Ich obecność
zwabiła cztery niedźwiedzie. Ludzie skryli się do samochodu, ale kluczyki zostawili w
namiocie. Nie mogli ani odjechać, ani wyjść, ponieważ na zewnątrz czaiły się drapieżniki.
- I co zrobiliście? - zaciekawiła się dziewczyna. Terrell uśmiechnął się.
- Nasze samochody wystraszyły zwierzęta. Poradziliśmy ludziom, żeby zabrali z
namiotu kluczyki i natychmiast się wynieśli. Po namiot mieli wrócili później. Zrobili to, ale
dopiero pod sam koniec lata.
- Raz nawet mieliśmy lwa, który uciekł z objazdowego cyrku i schronił się w parku -
wtrącił Jason. - Dopóki go nie schwytano, ludzie trzymali się od parku z daleka.
- Powinieneś te historie opowiedzieć chłopcom - odezwała się Jennifer.
- Czy kiedy byłyście małe, przyjeżdżałyście tutaj z rodzicami na biwaki? -
zainteresował się nieoczekiwanie Terrell.
- Nie - odparła Goldie.
Nałożyła na krakersa gruby plasterek żółtego sera i wbiła w niego zęby.
- W tamtych czasach tata bardzo dużo podróżował w sprawach zawodowych -
wyjaśniła Jennifer. - Kiedy byłyśmy małe, urządzałyśmy sobie z Goldie biwaki na podwórzu
z tyłu domu.
- Zawsze się bałam, że przylezie jakiś niedźwiedź - wyznała szczerze jej siostra.
- One wcale nie są tak niebezpieczne, jak się o nich mówi - powiedział Jason,
odstawiając kubek. - Rokrocznie pojawiają się tutaj tysiące turystów, ale jeśli uważają i
przestrzegają przepisów, nic złego się nie dzieje. Po prostu wszystkie rzeczy o intensywnym
zapachu należy trzymać szczelnie zamknięte; głównie żywność, a nawet pastę do zębów.
- A czy ty jako dziecko jeździłeś na biwaki? - zapytała Jennifer i Jason potrząsnął
głową.
- Nigdy z rodziną. Od chwili, kiedy skończyłem dziesięć lat, co roku wysyłano mnie
na obozy. Bardzo mi się one podobały. Przeważnie jeździłem do Wisconsin, czasami do
Missouri lub Kolorado.
Kiedy skończyli jeść ser i krakersy, Terrell wstał.
- Idę pierwszy do łazienki. Ale przedtem, Goldie, pokaż mi te zdjęcia, o których
wspominałaś.
- Mam je w torebce - odparła, wstając.
Terrell odniósł do zlewu naczynia i oboje wyszli z kuchni.
- Myślę, że jutro pojedziemy obejrzeć wasz dom - oświadczył cicho Jason, rozpierając
się wygodnie na krześle i pocierając kark.
- Aż się boję tam jechać. Wyobrażam sobie, jakie szkody wyrządziła woda. Ale
chwała Bogu, że go całkowicie nie zniosła. Skąd pochodzi Terrell?
- Jego rodzina mieszka w Albuquerque. W młodości uprawiał football.
- Wygląda na kogoś, kto grał w piłkę. A ty? Czy ty również uprawiałeś jakieś sporty?
- Trochę.
Roześmiała się i Jason uniósł brwi.
- Myślę, że jesteś bardzo skromny. Grałeś w football?
- Nie. W golfa, w tenisa i uprawiałem lekkoatletykę.
- W liceum czy na uczelni? - zapytała, przekonana, że na pewno też biegał. Miał
przecież takie długie i smukłe nogi.
- Tenis i lekkoatletykę uprawiałem w liceum i na uczelni. Golfa tylko na uczelni.
- Zdobywałeś jakieś trofea? - zapytała, rozbawiona jego lakonicznością w sprawie
własnych wyczynów sportowych.
- Tak.
- Ale nie lubisz o tym mówić, prawda? Przepraszam, nie chciałam być wścibska.
- Dla mnie sport zawsze niewiele znaczył. Liczył się natomiast dla moich rodziców.
Jennifer postanowiła nie drążyć tego tematu. Każda wzmianka o rodzicach sprawiała,
że mężczyzna nabierał wody w usta i rozmowa utykała w martwym punkcie.
Przypomniała sobie światełko w lesie.
- Czy dobrze zamknąłeś drzwi wejściowe?
- Tak. Ale nikt nie będzie próbował się do nas włamywać. Kiedy zobaczy, ilu tu ludzi,
a w dodatku sfora psów, pryśnie na koniec świata - zażartował.
Chyba że będzie wiedział, ile tu jest pieniędzy, dodała w duchu. I ponownie naszła ją
pokusa, żeby o wszystkim powiedzieć Jasonowi. Podejrzewała jednak, że wyświadczyłaby
siostrze niedźwiedzią przysługę. Gdyby Terrell pojął, jak bardzo Goldie związana jest ze
Szczurkiem, mogłoby to fatalnie zaważyć na ich stosunkach.
Odniosła do zlewu resztę naczyń, a kiedy odwróciła się, spostrzegła, że Jason z uwagą
studiuje jakiś papier. W końcu podarł go i wrzucił do kubła. Popatrzyła nań pytająco.
- Lista zakupów?
- Nie, rozkład jutrzejszego dnia. Ale już nieaktualny.
- Przez nas, prawda? - spytała, myśląc o tym, jaki zamęt wprowadzili w jego
uporządkowane życie.
Dotknął lekko jej policzka.
- Być może. Nie wydaje mi się, żeby Ruarkowie żyli według jakichś sztywnych
harmonogramów. Ale ty musisz być inna. Przecież uczysz, a twoje dzieciaki chodzą do
szkoły.
- Masz rację, ale teraz są wakacje i nie potrzebuję żadnych rozkładów dnia. Niemniej,
od czasu jak tu jesteśmy, robimy to, co nam każesz.
- Na pewno?
Roześmiała się, odwróciła plecami i napuściła wody do zlewu. Kiedy skończyła
zmywać, Jason wyłączył górne światło, zostawiając tylko zapaloną lampkę nad piecykiem.
Oparł dłonie o zlew po obu stronach kobiety i szepnął:
- Jesteśmy sami.
- Ale dopiero po północy - odparła również szeptem, unosząc głowę.
Mężczyzna pochylił się i pocałował ją w usta. Wargi miała gorące i wilgotne.
- Mamo...
Rozejrzała się i zobaczyła, że w progu stoi Kyle w za dużej o wiele numerów koszuli
Jasona.
- Chce mi się pić - oświadczyło dziecko.
- Więc napij się i zmykaj. Myślałam, że już dawno śpisz.
- Spałem, ale obudziłem się i zachciało mi się pić. Sięgnęła po szklankę, a Kyle
podszedł do Jasona i zadarł wysoko głowę.
- Całował pan moją mamę - stwierdził.
- Tak.
- Pan kocha moją mamę?
- Kyle, tutaj masz wodę. Wypij ją i marsz spać - powiedziała szybko Jennifer.
Na jej policzkach wykwitły rumieńce. Chłopiec wziął szklankę i pił, nie spuszczając
wzroku z Jasona.
- No, a teraz wynocha! - nakazała kategorycznie. Kyle odstawił szklankę i wybiegł z
kuchni. - Zadał ci pytanie i musisz być przygotowany na to, że usłyszysz je jeszcze
wielokrotnie.
- Poradzę sobie - odparł mężczyzna i znów wyciągnął ramiona w jej stronę.
Cofnęła się.
- Na tyle, na ile znam swoich synów, za chwilę pojawi się tu Brett, a po nim Will. -
Uniosła głowę i popatrzyła na niego. - To, co Kyle zobaczył, jest dla niego rzeczą
niecodzienną i z całą pewnością nie będzie czekał do rana, żeby przedyskutować tę sprawę z
braćmi.
Jason spojrzał w stronę ciemnego pokoju.
- Panuje tam głucha cisza - mruknął. - I nikt się nie rusza.
- Możesz mi uwierzyć na słowo. - Położyła mu dłonie na ramionach. - Jason, bardzo
dziękuję za to, co zrobiłeś dla chłopców, zwłaszcza dla Willa, ale nie sądzę, żeby to był
najmądrzejszy pomysł, abyś brał Bretta i Willa na polowanie.
- Nie poluję w parku, ponieważ jest to zabronione, ale przecież nie stanie się im żadna
krzywda, jeśli nauczę ich posługiwania się bronią i poznają trochę lepiej naturę. Strasznie ich
intryguje moja „czterdziestka piątka”.
- Nie wiem, czy rewolwer i przyroda mają ze sobą wiele wspólnego.
- Jeśli łączy się te dwie rzeczy rozsądnie, dlaczego nie? Poluję tylko na ptaki, głównie
na bażanty.
Pochylił się i pocałował ją w szyję. Jennifer zamknęła oczy.
- I jakoś nie widzę Bretta - szepnął.
- Żebyś się nie zdziwił - powiedziała, cofając się o krok. - Dobranoc, Jason.
- Czy mogę się napić? - zapytał Brett, wchodząc do kuchni i wytrzeszczając oczy na
Jasona, jakby skóra mężczyzny nabrała nagle purpurowej barwy.
- Jasne, że możesz - odparła Jennifer.
- Dobranoc wszystkim - oświadczył mężczyzna, kierując się do łazienki.
- Dlaczego się z nim całowałaś? - zapytał Brett głośnym szeptem tak, żeby Jason mógł
go usłyszeć. - Czy on będzie naszym nowym tatą?
Rano, kiedy wszyscy jeszcze spali, Jason i Terrell pojechali skontrolować mosty.
Kiedy wrócili, przywitał ich zapach parzonej kawy.
- Jaka sytuacja? - zapytała Jennifer, wchodząc do salonu.
Hollenbeck miał podwinięte rękawy koszuli i zdejmował właśnie zabłocone buty.
Ręce również miał upaćkane. Ruszył do łazienki.
- Woda znacznie opadła i część mostów jest już przejezdna - oznajmił, zatrzymując się
w połowie drogi.
Stanął przed Jennifer, która obrzuciła go tęsknym spojrzeniem. Był taki przystojny,
kipiał energią. Wyciągnął w jej stronę zabłocone ręce.
- Najpierw muszę się umyć. Później coś przekąsimy i niezwłocznie ruszamy do
waszego domu. Jest już wpół do siódmej, a my z Terrellem mamy czas do dziewiątej. Czeka
nas pracowity dzień. Musimy dokonać masy drobnych napraw, a ponadto zjawią się pewnie
pierwsi turyści.
- A więc park jest już otwarty? - spytała Jennifer, myśląc o pieniądzach.
- Tak, ale jeśli szybko się zbierzemy, pomożemy wam jeszcze przy porządkowaniu
domu.
- Nie musicie.
- Naturalnie, że musimy. W regulaminie napisano, że do naszych obowiązków należy
niesienie wszelkiej dostępnej pomocy ofiarom klęsk żywiołowych.
Uśmiechnęła się i ruszyła do kuchni, a on zamknął za sobą drzwi łazienki.
- Czy wracamy dziś do domu? - zapytał Brett, wchodząc do kuchni w poszukiwaniu
kolejnego, posmarowanego masłem tosta.
- Tak. Pozbieramy szybko nasze rzeczy, a strażnicy w tym czasie zjedzą śniadanie.
- I już nigdy więcej ich nie zobaczymy?
Popatrzyła na synka, który stał przed nią ze zmarszczonymi brwiami. Sprawdziły się
jej najgorsze obawy. Dziecko uspokoiło się dopiero wtedy, kiedy wyraźnie mu obiecała, że
Jason nie zostanie ich nowym tatą.
- Będziemy ich często widywać. Poza tym najbliższą noc spędzimy jeszcze tutaj,
ponieważ nasz dom jest zdewastowany i kompletnie mokry.
- Oj, mamo, ja chcę zostać w domu.
- Wrócimy tam najszybciej jak to możliwe, Brett. Myślę, że jak sam sobie wszystko
obejrzysz, będziesz chciał natychmiast tutaj wracać.
- Nie, wcale nie - odparł z uporem i wyszedł z kuchni. Po śniadaniu wsiedli do jeepów.
Na przedzie jechał Jason z Jennifer, Willem, Kyle’em i dwoma psami. Nie natrafili jeszcze na
ślad Oatsa i Jennifer żywiła cichą nadzieję, że psisko wróciło samo do domu i tam na nich
czeka. Hollenbeck zboczył na północ, do najbliższego przejezdnego mostu i dlatego jechali
okrężną drogą. Jennifer, spoglądając na spieniony, wartki nurt rzeki, pomyślała, że jej życie
uległo ogromnej przemianie. Odwróciła głowę i zobaczyła, że Goldie śmieje się z czegoś, co
mówi do niej Terrell.
Rzeka miejscami zniszczyła drogę i jeep często przejeżdżał przez rozległe i głębokie
kałuże. Kiedy w końcu dotarli do domu, ślady po wodzie sięgały ponad pół metra nad poziom
parteru, a na schodkach werandy piętrzyły się, naniesione przez powódź, ogromne sterty
wodorostów, gałęzi i różnych śmieci. Na podwórku przed domem widniały ślady
samochodowych opon. Na ich widok Jason zmarszczył brwi. Ślady były zupełnie świeże.
Zatrzymał jeepa i wszyscy wysiedli. Rozmiękła ziemia uginała się im pod stopami, w
powietrzu wisiał ciężki odór szlamu i mokrego drewna. Jennifer była wdzięczna losowi za to,
że zesłał im słoneczną pogodę. Będą potrzebowali dużo słońca.
- Macie szczęście, że sam dom ocalał - odezwał się Jason.
Nurt rzeki znajdował się zaledwie kilka metrów od budynku i droga kryła się jeszcze
pod wodą.
Jennifer pierwsza podeszła do drzwi. Stały otworem.
- Musiałem wyważyć je kopniakiem, kiedy przybyliśmy wam na pomoc -
usprawiedliwił się Jason. - Nie można się było was dobudzić.
W domu wisiał ciężki, wilgotny fetor stęchlizny.
- Tato, nie wchodź na razie do środka. Najpierw trzeba tu trochę przewietrzyć! -
zawołała Jennifer, przekrzykując radosne ujadanie psów, które jak oszalałe biegały po
podwórku.
Strażnik rozejrzał się po wnętrzu. Woda osiągnęła wysoki poziom, zostawiając
wszędzie muł i szlam, który grubą warstwą pokrywał podłogę i ściany pokoju. Strasznie
śmierdziało, ale mężczyzna ze zdumieniem rozglądał się po pomieszczeniu. Tego, że podłoga
będzie uszkodzona, spodziewał się. Nie spodziewał się natomiast połamanych łóżek,
wyrąbanych w ścianach dziur i powyciąganych szuflad.
- Jennifer, co u licha... - zaczął i popatrzył w jej stronę. Kobieta była trupio blada i
miała szeroko rozwarte oczy.
8.
- O, nie!
Obok niej z tupotem przebiegli chłopcy i zatrzymali się jak wryci.
- Co za smród! - jęknął Will.
- Pfe! - wykrzyknął Brett, zatykając palcami nos.
- Mamusiu, co się stało z naszym domem? - zapytał Kyle.
Jennifer popatrzyła na schody i padł na nią blady strach. Dobrze wiedziała, dlaczego
dom został tak zdemolowany.
- Muszę sprawdzić, co się dzieje na górze - oświadczyła.
Chciała rozmówić się w cztery oczy z Goldie. Ktoś szukał w domu pieniędzy, a
panujący w nim bałagan wskazywał jednoznacznie, że ten ktoś jest bardzo niebezpieczny i
przed niczym się nie cofnie. W jaki sposób odwieźć pieniądze do Rimrock, żeby Jason o
niczym się nie dowiedział? - pomyślała z rozpaczą.
- Mieliśmy tutaj nieproszonych gości. Rabusiów - powiedziała, kiedy Hollenbeck
prowadził ją pod rękę przez salon.
- To nie jest robota złodziei. Ktoś czegoś tutaj szukał. Złodzieje rabują i uciekają; nie
prują ścian, materaców i mebli.
Na górze panował taki sam smród pleśni i naniesionego powodzią mułu, a zniszczenia
były jeszcze większe. Materace podarte, szuflady powyciągane, ich zawartość porozrzucana
po podłodze. Jennifer zaczerpnęła tchu.
- Nie mam zielonego pojęcia, co się tu wydarzyło.
- Czy istnieje jakiś powód, dla którego ktoś mógł to zrobić? Masz kłopoty?
Kusiło ją, żeby wyznać Jasonowi prawdę, ale przedtem musiała porozumieć się z
Goldie.
- Coś podobnego nigdy mi się jeszcze nie przytrafiło - odparła wymijająco i odwróciła
się do mężczyzny plecami.
- Mamo, ktoś zniszczył nam dom - odezwał się Brett, wsuwając do pokoju głowę. -
Powyciągali wszystkie moje szuflady i pokroili materac.
- Wiem. Musimy najpierw zrobić tu jaki taki porządek i zacząć wszystko suszyć.
- Zamelduję o tym policji - wtrącił Jason. - Zadzwonię do szeryfa w Rimrock. Do
chwili przybycia detektywów nie wolno wam tutaj niczego dotykać.
- Czy szeryf zjawi się osobiście? - zapytała Jennifer, niepokojąc się rolą Goldie w
historii z pieniędzmi.
- Naturalnie. Masz coś przeciwko temu?
- Zanim do niego zatelefonujesz, chciałabym porozmawiać z siostrą. Może ona wie
coś na ten temat.
Jason bacznie obserwował Jennifer i kobieta poczuła, że oblewa się pąsem. Patrzył na
nią czujnym, nieruchomym wzrokiem.
- W porządku - odparł po dłuższej chwili. - Kiedy skończysz z nią rozmawiać,
powiedz mi.
Opuścił pokój, a po chwili ona ruszyła jego śladem. Na dole schodów spotkała siostrę.
- Goldie, możesz przyjść na chwilę na górę?
Weszły do sypialni i Jennifer dokładnie zamknęła drzwi.
- Szukali pieniędzy, prawda? - spytała dziewczyna. Twarz miała śmiertelnie bladą.
- Zgadza się.
- Strasznie mi przykro - odparła Goldie, rozglądając się po zrujnowanym pokoju. - Nie
sądziłam, że komukolwiek przyjdzie do głowy szukać mnie w górach. Ale na pewno nie był
to Szczurek.
- Pewnie, że nie. Ktoś szukał pieniędzy, a może nawet ciebie. Jason zamierza
skontaktować się z szeryfem. Musimy natychmiast oddać pieniądze policji.
- Nie możemy. - Goldie wyłamywała sobie palce i zagryzała dolną wargę. - Nie mam
pieniędzy.
- Jak to, nie masz pieniędzy? - spytała Jennifer czując, że po plecach przechodzi jej
lodowaty dreszcz. - Co z nimi zrobiłaś?
- Zostawiłam w strażnicy.
- Goldie, jak mogłaś? - Starsza siostra zamknęła oczy i myślała o tysiącach dolarów,
znajdujących się w pustym domu Jasona. - Jak mogłaś je tam zostawić?
- Przecież miałyśmy wrócić na noc. Myślałam, że tak będzie najbezpieczniej.
Jennifer potarła czoło w zafrasowaniu.
- Muszę mu o wszystkim powiedzieć i natychmiast po nie pojechać.
- Proszę, nie rób mi tego - odezwała się błagalnie Goldie, chwytając siostrę za dłoń. -
Jenny, proszę. Terrell nawet na mnie nie spojrzy, jeśli dowie się, że chowałam tyle pieniędzy
dla Szczurka. I nie chcę, żeby dowiedział się o ich pochodzeniu.
- Goldie, jeśli myślisz o nim poważnie, musisz być względem niego uczciwa.
Wcześniej czy później i tak o wszystkim się dowie. - Popatrzyła na zegarek. - Boże, oni za
godzinę muszą być w pracy.
- To kolejny powód, żeby o niczym nie wspominać. Dzień czy dwa zwłoki nie zrobi
różnicy. Dzisiejszą noc i tak spędzimy w strażnicy.
- Nie wolno nam zwlekać - powiedziała zdecydowanie Jennifer, spoglądając na
poprute materace i myśląc o chłopcach. - Jeszcze dzisiaj oddamy te pieniądze policji. Gdzie je
schowałaś? - Podeszła do siostry i objęła ją. - Nie rozumiesz? Im szybciej się ich
pozbędziemy, tym szybciej będziemy bezpieczne. A dla ciebie to jedyna szansa, żebyś nie
stanęła przed sądem.
- Jak mogą mnie o cokolwiek oskarżyć, skoro to nie ja zabrałam te pieniądze?
- Ale je ukryłaś. Jesteś wspólniczką - tłumaczyła cierpliwie, jak dziecku. - Goldie, to
najgorsza rzecz, jaką w życiu zrobił Szczurek. Naraził ciebie na niebezpieczeństwo, a historia,
w którą cię wplątał, może rzucić ponury cień na całą twoją przyszłość.
Goldie wybuchnęła płaczem i Jennifer uspokajająco poklepała ją po plecach.
- Powiedz, gdzie je ukryłaś?
- W szafce w sypialni Jasona... za książkami - odparła, z trudem tłumiąc szloch i
Jennifer zrobiło się żal siostry.
- Goldie, nie zapominaj, ile już łez wylałaś przez Szczurka. A teraz idę ze wszystkim
do Jasona.
Zeszła na dół. Hollenbeck z Willem oglądali właśnie poczynione szkody.
- Jason, czy mogę z tobą chwilę porozmawiać? - zapytała, czując, że serce wali jej
niespokojnie.
Nie wiedziała, jak mężczyzna zareaguje na to, co zamierzała mu powiedzieć. Na
terenie parku reprezentował prawo, jak policjant. Wiedziała, że za żadne skarby nie
zaakceptuje tego, co łączy jej siostrę ze Szczurkiem. Czy natychmiast aresztuje Goldie?
Zatarła ręce, jakby owiał ją znienacka lodowaty wicher, mimo że stała w ciepłych
promieniach słońca.
Kiedy Jason podszedł do niej, w jego oczach malowało się wyraźne zaciekawienie.
- Muszę porozmawiać z Johnem Wainworthem, naszym agentem ubezpieczeniowym.
Wybiera się tu, żeby oszacować straty. Ale z tym należy się wstrzymać. Najpierw chcę odbyć
rozmowę z tobą. - Wzięła Jasona pod ręką i poprowadziła w stronę jeepa. - Wiem, że niedługo
musisz iść do pracy. - Stanęli przy samochodzie w miejscu, gdzie nikt nie mógł ich usłyszeć. -
Ale mam ci coś ważnego do powiedzenia.
- Śmiało - odparł beztrosko, zakładając ręce na piersi i opierając się o auto.
Powiew wiatru wzburzył mu ciemne włosy, nawiewając na czoło kilka kosmyków.
Jennifer zastanawiała się, czy za kilka minut będzie do niej nastawiony równie przyjaźnie jak
teraz.
- Moja siostra związała się z mężczyzną, który wplątał się w kradzież pieniędzy,
pochodzących z handlu narkotykami. Kazał jej ukryć zrabowane pieniądze, ponieważ
poszukiwał go gang.
Kiedy wyraz twarzy Jasona nie uległ zmianie, poczuła przypływ nadziei.
- Przekazał gotówkę Goldie, a sam zniknął. Miesiąc temu jacyś ludzie próbowali ją
porwać, ale zdołała uciec. Kiedy jednak włamano się do jej mieszkania, wystraszyła się i
przyjechała do mnie.
- Do ciebie i twoich chłopców? - spytał, marszcząc brwi. Oczy rozbłysły mu gniewem.
- Tak, ponieważ nie miała dokąd pójść. Twierdzi, że bardzo uważała...
Wykonał niecierpliwy ruch ręką.
- Masz trzech synów i nawet nie umiesz posługiwać się bronią. Czy nie pomyślała o
tym?
- Obawiam się, że nie. Zawsze byłam dla niej jak matka. Nie miała do kogo udać się
ze swoim problemem.
- No dobrze, opowiadaj wszystko po kolei - powiedział grobowym głosem.
- Pojawiła się u mnie tej nocy, kiedy przyszła powódź. Pieniądze miała ukryte w
specjalnych pasach. Zdecydowałam, że oddamy je szeryfowi w Rimrock. Ale przez to, że
pękła ta cholerna tama i dolinę zalała woda, musieliśmy się schronić u ciebie. Goldie zabrała
pieniądze do twego domu...
Urwała, bojąc się mówić dalej, ponieważ to już bezpośrednio wplątało Jasona w całą
aferę.
- I...? - zapytał zduszonym głosem.
- Pieniądze są cały czas w strażnicy - powiedziała szybko w przewidywaniu
nadciągającej burzy.
Zaczerpnął głęboko powietrza i wyprostował się.
- Jedziemy po nie.
Popatrzyła na Hollenbecka szeroko rozwartymi oczyma, zaskoczona jego reakcją.
Spodziewała się wybuchu gniewu, a w najlepszym wypadku gorzkich wymówek. Pamiętała
furię, jaka go ogarnęła, kiedy wpadł do dołu wykopanego przez jej chłopców, pamiętała, jak
stracił cierpliwość, kiedy jej synowie dokazywali, a psy wyły. Znów pomyślała o pieniądzach.
- Chcę je oddać szeryfowi, ale wtedy Goldie stanie przed sądem. Jason, jeśli ona
dobrowolnie do wszystkiego się przyzna, czy grozi jej więzienie?
- Raczej nie. Garcia jest bardzo wyrozumiały. - Popatrzył na zegarek. - Najlepiej
będzie, jak sami zawieziemy mu pieniądze. Zaraz połączę się z pracą i powiem, dokąd i w
jakiej sprawie się wybieram. Zawiozę was do Rimrock.
Z wyrazem ulgi na twarzy zamknęła oczy.
- Chwała Bogu. Tak się boję o chłopców. Praktycznie od przyjazdu Goldie
mieszkaliśmy u ciebie i tam czułam się bezpiecznie.
Jason obrzucił spojrzeniem dom, po czym znów popatrzył na kobietę.
- Jeśli nawet oddasz te pieniądze, oni w dalszym ciągu będą ich szukać.
- Wiem, ale chcę uchronić Goldie przed odpowiedzialnością karną.
- Powinna była pomyśleć o tym, kiedy brała tę forsę - odparł bardzo szorstkim teraz
tonem. - Musi przepadać za tamtym facetem.
- Myślę, że już ze sobą zerwali - powiedziała szybko Jennifer, ponieważ domyśliła się,
że Jason jest wściekły z powodu Terrella.
- Jedźmy po gotówkę, a wracając, zabierzemy Goldie. Czy twoja siostra zwierzyła się
ze wszystkiego Terrellowi?
- Nie wiem. Wydaje mi się, że teraz będzie musiała to zrobić. Zaczekaj sekundę.
Powiem jej tylko, że jedziemy.
Spiesznie ruszyła do domu, gdzie zastała ojca, zbierającego szmatami wodę z podłogi.
- Tato, jadę z Jasonem do strażnicy. Gdzie jest Goldie?
- Wyszła z Terrellem.
- Powiedz jej, że niedługo po nią wrócimy. Musimy zgłosić włamanie na policji w
Rimrock.
Osgood skinął głową.
- A co z tym gościem od ubezpieczeń?
- Skontaktuję się z nim zaraz po powrocie. Sprawa włamania jest pilniejsza.
- Jenny, równie dobrze ja mogę się z nim porozumieć. Powiem, że tu jesteśmy i w
każdej chwili może przyjechać.
- Dzięki, tato - odparła z uśmiechem. - Tutaj masz numer telefonu. - Wyciągnęła z
kieszeni świstek papieru i wręczyła go ojcu. - Jak wrócę, posprzątamy.
- Dobrze. Miałem nadzieję, że Oats będzie tu na nas czekać.
- Może jeszcze się pojawi. Sam najlepiej wiesz, jaki z niego powsinoga.
- Gdzie ukryłyście pieniądze? - zapytał Jason, kiedy już jechali, rozchlapując kołami
głębokie kałuże wody.
- Goldie ukryła je w szafce z książkami.
- Terrell zaprosił ją gdzieś na sobotę wieczór. - Mimo że Jason powiedział to bardzo
cicho, Jennifer wyczuła gniew w jego głosie.
- Wiem. Bardzo jest tym podekscytowana. Kiedy wyjeżdżaliśmy, właśnie rozmawiali.
- Jennifer, co to za gość? Dreszcz przeszedł jej po plecach.
- Nazywa się Szczurek, Rudolph Allen Tabor, i Goldie zna go od bardzo dawna. Nigdy
dotąd nie wplątał się w aż tak grubą aferę. To drobny kombinator, który w gruncie rzeczy
niewiele szkodzi.
- Może to głupie pytanie, ale co ona w nim widzi?
- Jest przystojny jak gwiazdor filmowy, ma wiele osobistego uroku i na swój sposób
jest dla mojej siostry bardzo dobry. Od dawna już próbowałam jej go wyperswadować. Ale
któż wie, czym kierują się ludzie w sprawach sercowych?
- Jason popatrzył na nią i Jennifer przez chwilę zastanawiała się, o czym tak naprawdę
myśli. - Szczurek jest współwłaścicielem nocnego klubu w San Francisco - ciągnęła. - Goldie
do niedawna u niego pracowała.
- Co tam robiła?
- Najpierw śpiewała, a później została hostessą. Kiedyś też występowała w tańcach
egzotycznych.
- Chryste Panie, Terrell i tancerka tańców egzotycznych - mruknął, marszcząc brwi.
- Uważaj, mówisz o mojej siostrze!
- I o swoim przyjacielu. Przez kilka lat nie spotykał się z żadną dziewczyną i jest
bardzo wrażliwy.
- Ja też nie spotykałam się z nikim przez kilka lat, więc doskonale to rozumiem -
odparła sztywno, dumając, że Jason równie łatwo podbił jej serce jak Goldie Terrellowi.
- Jennifer, wcześniej czy później Szczurek zgłosi się po pieniądze. Czy może
skrzywdzić twoją siostrę?
- Raczej nie. W każdym razie nigdy dotąd coś takiego się nie zdarzyło. On lubi tylko
szeptać czułe słówka.
- Zwrot forsy na policję niczego nie załatwi. Gang będzie szukać tych pieniędzy.
Musisz się z tym poważnie liczyć.
- Tak, wiem o tym. Kiedy wrócimy do domu, zadzwonię do sąsiadki w Santa Fe. Sally
ma zapasowy komplet kluczy do naszego domu. Może i tam ktoś się włamał?
Jason zatrzymał samochód i wysiadł.
- Czy Szczurek miał już jakieś kłopoty z prawem?
- Tak, za kradzież i fałszowanie czeków. Zdaję sobie sprawę, jak okropnie to brzmi,
ale mam też nadzieję, że Goldie dojdzie w końcu do rozumu i skończy z nim.
- Mówiłaś, że twoja siostra jest z nim od dawna.
- Zgadza się. Wiem, że Skinner jest twoim przyjacielem, ale ja też nie chcę, żeby
ktokolwiek go skrzywdził. Goldie zresztą nikogo świadomie by nie skrzywdziła. A Terrella
wyjątkowo lubi. Jason, on ma w sobie coś, czego ona nie spotkała dotąd w żadnym
mężczyźnie. I bardzo to sobie ceni.
- Mam nadzieję, że nie traktuje Terrella wyłącznie jako świetnej zabawy.
- Zapewne nie, ale ona jest trochę jak duże dziecko...
- Ale nie jest dzieckiem - przerwał szorstko Jason, otwierając drzwi do strażnicy. - Jest
już dojrzałą, dorosłą kobietą. Jennifer, ona musiała zdawać sobie sprawę z tego, na jakie
wystawia się niebezpieczeństwo, musiała dobrze wiedzieć, że jest wspólniczką przestępcy.
Jennifer ze spuszczoną głową weszła za nim do środka.
- Jason, wiem, że nie spotkałeś jeszcze w życiu nikogo, na kim tak by ci zależało, że
zrobiłbyś dla niego dosłownie wszystko, ale Goldie naprawdę ma miękkie serce i nie grzeszy
zbyt wielkim rozumem. Jestem jednak przekonana, że pojmie w końcu, iż istnieją na świecie
mężczyźni bardziej wartościowi od Szczurka. Ona po prostu boi się, co pomyśli o niej Terrell.
- I tu ma rację - odrzekł posępnie Jason.
- Gdy przyjmowała te pieniądze, niestety, nawet nie zaświtało jej w głowie, że
dopuszcza się przestępstwa. Do dzisiaj zresztą nie uświadamia sobie w pełni, w jakie wpadła
tarapaty.
Mężczyzna wszedł do sypialni. Jennifer podążyła za nim.
- Twierdzi, że ukryła pieniądze na samym dole szafki, za książkami.
Jason przyklęknął, odsunął książki i wyciągnął pasy z pieniędzmi.
- Gdybym tylko wcześniej tu zajrzał... - Urwał. Głos mu się zmienił. - Matko Boska,
ile tego tutaj jest? - jęknął, wyciągając z pasa studolarowe banknoty. Popatrzył na kobietę
rozognionym wzrokiem. - Cholera jasna, Jennifer! - wykrzyknął, ogarnięty nagłą furią. - Za
takie pieniądze ludzie mordują bez zmrużenia oka. Myślałem, że mówisz o kilku tysiącach
dolarów. Kto ściga twoją siostrę?
- Nie wiem, jakaś zorganizowana grupa - odparła niechętnie.
- Chryste, musimy natychmiast jechać na policję. - Spojrzał poważnie na Jennifer. -
Twoja siostra jest w wielkich opałach. Twierdzi, że ktoś próbował ją porwać. Czy mówiła
kto?
- Nie pytałam.
- Poszukują zarówno jej, jak i forsy. Jeśli potrafi zidentyfikować ludzi, którzy chcieli
ją porwać, i jeśli powiążą ją ze Szczurkiem, Goldie okaże się świadkiem, którego należy
uciszyć na zawsze.
Jennifer ze świstem wciągnęła powietrze.
- Twierdzisz, że bez względu na to, czy oddamy pieniądze, czy nie, będą ją ścigać?
- Dokładnie tak! Do licha, Jennifer, Garcia musi natychmiast skontaktować się z
federalnymi. To nie jest jakaś tam gówniana kradzież. Natychmiast dzwoń do tej sąsiadki.
Niech sprawdzi twoje mieszkanie. Zrób to na mój rachunek.
Kiedy ruszyła do salonu, Jason podszedł do szafy z bronią. Wyjął pas z rewolwerem i
założył go na biodra. Następnie wyciągnął automatyczny pistolet i karabin, po czym
dokładnie zamknął drzwi od szafy.
- Sally? - spytała kobieta, kiedy usłyszała w słuchawce znajomy głos. - Tu Jennifer.
Czy mogłabyś coś dla mnie zrobić? Mieliśmy tutaj włamanie i boję się o nasz dom w mieście.
Weź Jacka, sprawdź i natychmiast oddzwoń. Numer telefonu znasz. Nie musicie tam
wchodzić. Po prostu zajrzyjcie przez okno do kuchni.
- Podaj jej mój - odezwał się cicho Jason.
- Posłuchaj, zapisz sobie inny numer, ale ja niedługo muszę stąd wyjść. Pięćset
pięćdziesiąt pięć, trzydzieści jeden, siedemdziesiąt dwa. Czy u ciebie wszystko w porządku?
Przez chwilę słuchała, po czym nacisnęła widełki i popatrzyła na Jasona.
- Należy natychmiast skontaktować się z zarządem parku i z Garcią - oświadczył,
sięgając po słuchawkę. - I pamiętaj, że twój telefon jest na podsłuchu.
Spojrzała na Hollenbecka rozszerzonymi ze stracha oczyma.
- Jason, tak się boję o chłopców. Myślałam, że jak oddamy te przeklęte pieniądze, cała
sprawa się zakończy.
- Dopóki te typy nie wiedzą, że Goldie ani nie ma już tej forsy, ani też nie potrafi ich
rozpoznać, to nic się nie zakończy. Czy twoja siostra zdaje sobie z tego sprawę?
Zanim Jennifer zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, Jason zaczął rozmawiać przez
telefon:
- Della? Tu Jason. Wynikła mała afera.
Kobieta potarła czoło i popatrzyła na szerokie ramiona Hollenbecka. Poczuła się
pewniej, widząc jego zdecydowanie i spokój. Nie wpadło jej do głowy, że Goldie może
jednak rozpoznać napastników. Teraz była już wystraszona nie na żarty.
Przeszła z pokoju do kuchni, żeby napić się wody. Jason przyciszonym głosem
konferował z Delią. Później wykręcił kolejny numer i poprosił szeryfa Dana Garcię.
Kiedy skończył rozmawiać, zwrócił się do Jennifer:
- Czy masz adwokata?
- Nie mam.
- Mój dobry znajomy ma w górach domek. Sądzę, że mogę się z nim w każdej chwili
skontaktować. Dotrze do Rimrock mniej więcej w tym samym czasie co my. Myślę, że Goldie
bardzo przyda się ktoś taki jak on.
- Jason, moja siostra jest załamana. Nigdy jeszcze nie wpadła w takie kłopoty.
Zapewne ucieszy się, że istnieje ktoś, kto zajmie się jej sprawami.
- Nie wygląda na załamaną. Ale adwokata musi mieć.
Podejrzewam zresztą, że obie nie macie wyboru. Dzisiejszej nocy u mnie będziecie
bezpieczni. Nic też nie zagraża waszemu domowi do chwili, póki nie wyschnie. A kiedy
opuścicie strażnicę, ja zamieszkam z wami. Do czasu, dopóki wszystko się nie ułoży, a
bandziorów nie aresztują.
- A jeśli ich nigdy nie złapią? - wykrzyknęła wzburzona Jennifer. - Przecież nie
możesz mieszkać u nas tylko po to, żeby nas strzec!
- Dlaczego? - zapytał.
Jego głos stał się chrapliwy od emocji i kobieta odniosła wrażenie, że Jasonowi chodzi
o coś więcej niż tylko o chronienie jej i jej rodziny.
- Bo nie chcę komplikować ci życia.
- Nie komplikujesz. Gdybym sam tego nie chciał, nie proponowałbym. Naprawdę
potrzebujecie ochrony.
- Może już się więcej nie pojawią - odparła z nadzieją w głosie, ale kiedy ujrzała
nieprzejednany wyraz twarzy Jasona, słowa zamarły jej na ustach.
Podniósł pasy z pieniędzmi.
- Daję ci najuroczystsze słowo honoru, że się pojawią - powiedział grobowym tonem. -
W grę wchodzą setki tysięcy dolarów i wrócą choćby po to, żeby dać lekcję Szczurkowi.
- Boże! - wybuchnęła Jennifer. - Co ją napadło, żeby plątać się w taką sprawę!
Zadzwonił telefon i mężczyzna podniósł słuchawkę.
- Hollenbeck przy telefonie... - urwał. - Tak, jest tutaj... Wręczył kobiecie słuchawkę.
- Jennifer - dobiegł ją głos Sally i poczuła, że na ciele występuje jej gęsia skórka; w
głosie przyjaciółki wyczuła strach.
Ktoś był w domu? - spytała jednym tchem. Przed oczyma stanął jej obraz
zdewastowanego domku w górach.
- Tak, nie czekałam wcale na Jacka i weszłam do twego mieszkania tylnymi drzwiami.
Kuchnia jest kompletnie zniszczona. Natychmiast stamtąd uciekłam.
- Sally, proszę, zawiadom policję. Podaj im mój tutejszy numer telefonu. Powiedz im,
że tu również było włamanie, i że jadę właśnie do szeryfa Garcii w Rimrock.
- Poczekaj, niech sobie zapiszę - odparła przyjaciółka, a Jennifer pomyślała o swoich
obrazach, pokojach chłopców i o albumach z rodzinnymi fotografiami.
- Zadzwonię na policję - odezwała się Sally. - Tak mi przykro, Jennifer.
- Dzięki za wszystko. Skontaktuję się z tobą wieczorem. - Odwróciła się do Jasona. -
Słyszałeś, dom został splądrowany.
- Dzwonię do adwokata - oświadczył, kiedy kobieta skończyła rozmowę.
Jej wzrok prześlizgnął się na pas z rewolwerem. Pistolet i karabin leżały obok na
kanapie, sprawiając złowieszcze wrażenie. Jason mówił coś niskim głosem, po czym odłożył
słuchawkę. Odwrócił się do Jennifer.
- Co ci jest? - zapytał, obrzucając ją bacznym spojrzeniem.
- Nic... boję się... ta broń... czy ona jest konieczna?
- Mam nadzieję, że nie, ale wolę mieć ją przy sobie. Dziwię się, że twój mąż nie miał
broni.
- Miał, ale trzymał ją w Santa Fe. Nigdy z niej nie strzelałam.
- Dobra, wracamy po Goldie. Garcia już na nas czeka. Jason wsunął pistolet do kabury
i sięgnął po karabin.
- Czy nie przesadzasz z ilością broni? - zapytała Jennifer.
- Pistolet biorę dla Terrella, a karabin przyda się w waszym domu. Gdzie możemy go
umieścić, żeby nie dobrali się do niego chłopcy?
- W moim pokoju. Tam nie zaglądają. Schowamy do szafy.
- Na razie jest nie naładowany. Pistolety są gotowe do strzału. Zabiorę go, kiedy
wrócimy tutaj na wieczór, ale w ciągu dnia, gdy będę z Terrellem u was, chcę go mieć pod
ręką. Czy twój ojciec potrafi obchodzić się z bronią?
- Walczył w Korei, ale nie sądzę, żeby od tamtego czasu miał karabin w ręku.
- W porządku, jedziemy - powiedział, otwierając drzwi.
- Myślę, że powinnam przestrzec chłopców, aby uważali na obcych - odezwała się,
kiedy byli już w drodze.
- Naturalnie. I Osgooda. Te wasze kundle są zbyt przyjacielskie...
- Ale zaczynają szczekać, kiedy ktoś obcy pojawi się w okolicy. Generalnie bronią
taty, ale masz rację, nikomu krzywdy nie zrobią...
- Jeśli ktoś zechce zrobić krzywdę wam, cała ta sfora będzie siedzieć cicho. Trzech
chłopców, starszy człowiek i dwie kobiety... i nikt nie wie, jak posługiwać się bronią... a na
dodatek pięć... cztery psy, które...
Ma zupełną rację, pomyślała Jennifer.
- Jason, bukmacher, któremu skradli te pieniądze, został wyłowiony z zatoki z wielką
dziurą w brzuchu.
Mężczyzna łypnął na nią ponuro i Jennifer potarła czoło. Chodziło jej już tylko o
bezpieczeństwo własnej siostry.
- Będę szczęśliwa, kiedy skończy się ten dzień. Przykro mi, że to wszystko zwaliło się
na ciebie.
- To nie twoja wina, więc nie musisz mnie przepraszać. Zdaję sobie sprawę, że leży ci
na sercu los Goldie i całej rodziny. Masz jakiś pomysł na chłopców?
- W Santa Fe wcale nie będą bardziej bezpieczni niż tutaj. Tu z kolei mam ich przy
sobie i czuję się spokojniejsza. - Umilkła, przejęta myślą o losie chłopców. - Kiedy już
załatwimy sprawę w Rimrock, o wszystkim ich poinformuję. Zajmą się doprowadzaniem
domu do porządku, więc nie powinni włóczyć się po okolicy.
Jason zatrzymał samochód na podjeździe. Z domu wyszli Goldie i Terrell. Podeszli do
Jennifer.
- Terrell pojedzie z nami - poinformowała dziewczyna zakłopotanym głosem.
- Chcę jeszcze zamienić kilka słów z tatą - powiedziała Jennifer.
Jason wysiadł z samochodu i wręczył Terrellowi pistolet.
- Goldie, poczekaj w aucie - mruknął Terrell i dziewczyna śpiesznie odeszła.
Jason spoglądał za nią zamyślonym wzrokiem.
- Wyznała mi wszystko o Szczurku Taborze i o pieniądzach - oświadczył ochryple
Terrell. - Jest wspólniczką. A ja sądziłem, że zerwała z tamtym facetem.
- Myślę, że naprawdę zerwała. Tak w każdym razie twierdzi Jennifer.
- Wiesz, czuję się wystrychnięty na dudka. Musi być w tamtym zakochana jak
wariatka, skoro ważyła się dla niego na coś takiego.
- O niczym nie wiedziała - pocieszył przyjaciela Jason. Równie dobrze mógł nic nie
mówić.
- To się nie mieści w głowie. Jak w ogóle mogła związać się z kimś, kto wystawił ją na
takie niebezpieczeństwo?
- Podobno facet po raz pierwszy wykręcił taki numer - odparł Hollenbeck, starając się
nie okazywać złości. Nie chciał, żeby przyjaciela spotkała choćby najmniejsza przykrość. Był
miłym, łagodnym, wrażliwym i inteligentnym człowiekiem, a Goldie najwyraźniej go
skrzywdziła. - Chcę porozmawiać z Garcią. Musi wszystko tak urządzić, żeby dziewczyna nie
stanęła przed sądem. Zapewne będzie musiała złożyć zeznanie obciążające tego Szczurka.
- Nie wiem, czy zgodzi się to zrobić. Zupełnie nie rozumie, dlaczego ma iść do
więzienia. Ona jest niesamowicie naiwna.
- Całkowicie się od siebie różnicie, ale z drugiej strony wiadomo, że przeciwieństwa
się przyciągają.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał ochryple Terrell.
- Nie pasujecie do siebie i dziwię się, że tak do siebie przylgnęliście.
- Ty i Jennifer też się różnicie, a jednak coś tam między wami jest - odciął się
przyjaciel, spoglądając ponad ramieniem Jasona na czekającą w jeepie Goldie. - Wiem, że
stanowimy dwa odmienne światy. Ona jest kapryśna i nieodpowiedzialna, występowała nawet
jako tancerka w tańcach egzotycznych.
- Powiedziała ci o tym?
- Jasne. Ale poza tym to bardzo dobra dziewczyna; pogodna, miła. Ma wiele zalet,
jakich mnie brakuje.
Myśli Jasona skierowały się ku Jennifer. Ona też stanowiła odmienny typ od niego, ale
ujęła go swoim ciepłem bardziej, niż by się tego spodziewał. Do licha, przyzwyczaił się nawet
do jej synów!
- Kiedy już wrócą do tego domu, powiem Jennifer, że zostanę u nich na noc. Wydaje
mi się, że grozi im większe niebezpieczeństwo, niż się wydaje.
Terrell wsunął pistolet do kabury.
- Masz rację. Byłem tak wściekły, że nie pomyślałem o tym. Zapewne ci, którzy ich
ścigają, pojawią się po pieniądze... i po Goldie.
- Jennifer poprosi Osgooda, żeby szczególnie uważał na dzieciaki. Po powrocie
wszystko im wytłumaczy. A na razie Garcia przyśle tu ekipę śledczą.
Dobiegł ich dźwięk zamykanych drzwi od domu i Jason popatrzył w tamtą stronę. Z
domu wyszła Jennifer. Przebrała się w granatową sukienkę i niebieskie pantofle na wysokim
obcasie. Na widok jej smukłych, zgrabnych nóg Jasonowi mocniej zabiło serce. W jednej
chwili zapragnął zabrać ją gdzieś daleko, tam, gdzie byliby sami.
Kiedy opuścili już górskie drogi, wjechali na autostradę, która zawiodła ich prosto do
Rimrock. W miasteczku Jason zatrzymał samochód przed parterowym, kamiennym
budynkiem posterunku policji.
Hollenbeck, trzymając w jednej ręce pasy z pieniędzmi, drugą przytrzymał drzwi i
puścił wszystkich przodem. Na spotkanie wyszedł im szeryf Dan Garcia. Przez chwilę
taksował ciemnymi oczyma postać Goldie.
- Cześć, Dan! - zawołał Jason, ściskając dłoń ciemnowłosego, potężnie zbudowanego
policjanta.
- Jason, Terrell - odezwał się szeryf, potrząsając z kolei ręką Skinnera. Odwrócił się do
Jennifer i popatrzył na nią z ciekawością.
- Cześć, Jennifer - powiedział.
- To moja siostra, Goldie MacFee. Goldie, to jest szeryf Dan Garcia.
- Dzień dobry panu - odparła lękliwie dziewczyna.
W głębi korytarza otworzyły się drzwi i Jason odwrócił się w tamtą stronę.
- Cześć, Rick - odezwał się, podając rękę wysokiemu mężczyźnie w okularach bez
oprawki i w ciemnozielonym garniturze, a następnie przedstawił go wszystkim, z wyjątkiem
szeryfa, który najwyraźniej dobrze znał nowo przybyłego.
Na koniec Jason wskazał Jennifer.
- Rick, to jest Jennifer Ruark, siostra Goldie. Jennifer, poznaj Ricka Waverlya.
- Dziękuję, że pan przyjechał - powiedziała i mężczyzna energicznie potrząsnął jej
dłoń.
- Chciałbym porozmawiać chwilę z Goldie - oznajmił Rick i Garcia przyzwalająco
skinął głową.
- Jasne, pokój po prawej jest wolny. Ja w tym czasie pogwarzę sobie z Jasonem.
Chodźmy do mego biura. Nie zajmie nam to dużo czasu.
Jennifer popatrzyła na pasy z pieniędzmi, które szeryf trzymał już w swych potężnych
dłoniach. Skinęła Jasonowi głową i usiadła na mahoniowej ławie, stojącej pod ścianą.
Terrell stanął przy oknie i Jennifer spostrzegła, że nie ma już pistoletu. Skinner
odwrócił się w jej stronę.
- To zajmie kilka godzin. Rozejrzę się trochę po mieście.
- Naturalnie - odparła, myśląc, że w Rimrock nie może przecież dziać się nic
wielkiego.
Omiotła spojrzeniem korytarz. Budynek postawiono przed dziesięciu laty, ale w
porównaniu z niektórymi innymi domami w mieście wyglądał na prawie nowy. Za biurkiem
siedział oficer dyżurny, a sam korytarz przegradzały oszklone drzwi, prowadzące do
poszczególnych biur. Po dwudziestu minutach pojawił się Rick Waverly i Goldie.
Dziewczyna miała zaczerwienione oczy. Natychmiast usiadła obok siostry, a prawnik
rozejrzał się wokół.
- Gdzie są wszyscy? - zapytał.
- Jason rozmawia w biurze z szeryfem, a Terrell poszedł rozejrzeć się po mieście.
Rick w milczeniu skinął głową i ruszył korytarzem do biura szeryfa.
- Jennifer, pan Waverly twierdzi, że muszę złożyć zeznania w sprawie próby porwania
mnie oraz zaświadczyć, że pieniądze dał mi Szczurek.
- Powinien pomyśleć o wszystkim, zanim to zrobił. Na przesłuchaniu, niestety, musisz
wyznać całą prawdę.
Goldie zaczęła płakać.
- Miałaś rację. Boże, nie chcę już widzieć Szczurka na oczy. To straszne!
- Nie, dlaczego? Nie ma w tym nic strasznego. Znaczy tylko, że wyrwałaś się już spod
jego wpływu.
- Masz rację. Terrell nigdy by mi nie zrobił takiego świństwa. Przede wszystkim nie
wplątałby się w taką historię...
- Zamilkła i po chwili dodała cicho: - Tak, ze Szczurkiem definitywny koniec.
Jennifer obserwowała czujnie siostrę, mając nadzieję, że postanowienie Goldie jest
nieodwołalne.
- Jennifer? - Oczy dziewczyny były pełne łez, głos drżał.
- Boję się, że po tym wszystkim Terrell nie będzie chciał mieć ze mną nic wspólnego.
Zachowuje się uprzejmie, ale w środku cały się gotuje.
- Dziwisz się? Musi wszystko przemyśleć. Stało się to tak nagle. Daj mu czas. I
powiedz, że naprawdę zerwałaś ze Szczurkiem.
- Nie wiem, czy mi uwierzy. Poza tym naraziłam na niebezpieczeństwo ciebie i
chłopców. Terrell twierdzi, że ci ludzie wrócą i nie dadzą wam spokoju tak długo, dopóki nie
pochwycą mnie i Szczurka i nie odzyskają pieniędzy.
Jennifer wyjrzała przez okno na główną ulicę miasteczka, na której leniwie toczyło się
życie. Świeciło słońce, a w donicach przed posterunkiem kwitły kolumbiny. Amerykańska
flaga powiewała na wietrze. Świat wydawał się cichy, spokojny i bezpieczny, ale ona
wiedziała, że gdzieś tam czają się ludzie, którzy polują na jej siostrę.
Popatrzyła na oszklone drzwi biura szeryfa i modliła się w duchu, żeby pojawił się
Jason. Na widok automatu telefonicznego przy drzwiach rozbłysły jej oczy. Postanowiła
zadzwonić do ojca.
- Goldie, zatelefonuję do domu. Chcę się przekonać, czy tam wszystko w porządku.
- Myślisz, że pod naszą nieobecność mogły się tam zacząć jakieś cuda?
- Nie, ale chcę sprawdzić.
- Jennifer, tak mi przykro, że sprawiłam ci tyle kłopotów.
- Już dobrze. Wszystko jakoś się ułoży. Podeszła do aparatu i wsunęła kartę
magnetyczną.
- Halo - dobiegł ją z drugiej strony drutów pogodny głos Osgooda i Jennifer
odetchnęła z ulgą.
- Tato? Pobyt w mieście trochę się przedłuży. Dzwonię, żeby ci to powiedzieć. Nie
chciałam, żebyś się niepokoił. Czy w domu wszystko w porządku?
- Pewnie. Chłopcy harują jak woły. Rozmawiałem już z tym agentem od ubezpieczeń.
Pojawi się dziś po południu. Byli również policjanci, ale zrobili swoje i pojechali.
- Sądzę, że wrócimy za jakieś trzy godziny - powiedziała, mając cichą nadzieję, że nie
zajmie to już aż tyle czasu.
- Nie przejmuj się nami. Porządkujemy dom. Dziękuję za telefon.
- Cześć, tato.
Odłożyła słuchawkę i w tej samej chwili pojawił się Jason.
- Goldie, pozwól do nas - powiedział i zbliżył się do Jennifer. Wziął ją za rękę i zaczął
uspokajająco gładzić palcami jej dłoń. - Dan chce porozmawiać z Goldie. A ty jak się czujesz?
- Nie najgorzej. Czy mogę z nią tam wejść? Goldie jest taka zdenerwowana. Pierwszy
raz w życiu ma do czynienia z policją. Czy wiesz, że ona w życiu nie zarobiła nawet mandatu
drogowego. Zdaję sobie sprawę, że uważasz ją za rozkapryszoną...
- Kochanie, twojej siostrze nic się nie stanie - przerwał Jason. - Nie sądzę, że
powinnaś z nią tam iść. Niech sama stoczy tę walkę. Już najwyższy czas. Gdzie jest Terrell?
- Poszedł do miasta. Skończyłam właśnie rozmawiać przez telefon z tatą. W domu
spokojnie. Jason, wydaje mi się, że ci ludzie splądrowali nasz dom albo w nocy, albo dzisiaj
rano. Wcześniej droga była zalana i żaden samochód by nią nie przejechał.
- Równie dobrze mogli przyjść na piechotę. Ale masz rację, prawdopodobnie
buszowali po domu dziś rano, tuż przed naszym przyjazdem. Wrócimy tam najszybciej, jak
się da. Ale na razie muszę iść. Dan chce, żebym uczestniczył w rozmowie z Goldie.
Wytrzymasz jeszcze trochę?
- Naturalnie. Tylko bardzo niepokoję się o nią.
- Daj spokój. Sądzę, że jeśli tylko zgodzi się współpracować z policją, Garcia i
federalni okażą jej dużą wyrozumiałość.
- Będzie współpracować. Oświadczyła mi, że nie chce Szczurka znać, a tym razem jej
wierzę. Naprawdę zależy jej na dobrej opinii u Terrella.
- To się da zrobić - odparł i puścił do Jennifer perskie oko, a ona chwyciła go mocno
za ramię.
- Powiedziałeś: federalni? Czy to konieczne?
- W grę wchodzą pieniądze pochodzące z handlu narkotykami, wplątana jest w to
zorganizowana grupa przestępcza, a na dodatek Goldie przekroczyła granicę stanu. A to już
sprawa federalna. Jest tutaj człowiek z FBI, Hube Tumbull.
- Boże, Jason! - wykrzyknęła przerażona, ale mężczyzna uspokajająco poklepał ją po
ramieniu.
- Jennifer, władze naprawdę okażą twojej siostrze wyrozumiałość i jestem najgłębiej
przekonany, że Goldie nie spotka najmniejsza krzywda. Istnieje tylko jeden problem -
dorzucił dźwięcznym, poważnym głosem. - Na ile twoja siostra okaże się lojalna w stosunku
do Szczurka.
Jennifer popatrzyła na Jasona, ale nie zdobyła się na żadną odpowiedź. Wiedziała
tylko to, co powiedziała jej sama Goldie. Chciała w to wierzyć. I wierzyła. Ale trudno było
przewidzieć, co naprawdę myśli i co zamierza zrobić jej postrzelona siostrzyczka.
Dwadzieścia minut później z miasta wrócił Terrell.
- Ciągle są w środku - ni to spytał, ni to stwierdził.
- Goldie i jej prawnik rozmawiają z szeryfem Garcią oraz z człowiekiem z FBI. Jest
tam też z nimi Jason.
Mężczyzna założył ręce na piersi, rozparł się wygodnie na ławie i cierpliwie czekał.
Jennifer ponownie naszła refleksja, jak bardzo ten mężczyzna różni się od Szczurka. Terrell
Skinner był spokojny i flegmatyczny, ale kobieta święcie wierzyła, że stanowiłby pewną
ostoję dla jej siostry.
W końcu otworzyły się szklane drzwi i w progu stanęła Goldie.
9.
Goldie miała zaczerwieniony nos, podpuchnięte oczy i tak nieszczęsną minę, że
Jennifer na jej widok ścisnęło się serce. Terrell powoli ruszył w stronę dziewczyny, wyciągnął
ręce i po chwili Goldie tonęła już w jego objęciach, wypłakując mu się w klapy munduru.
Jason zamienił kilka słów z szeryfem i Rickiem Waverlym. Za nimi stał jakiś obcy mężczyzna
i Jennifer domyśliła się, że jest to agent FBI. Kiedy wreszcie Jason ruszył w jej stronę, z
wyrazu jego twarzy nie potrafiła wyczytać, co wydarzyło się za zamkniętymi drzwiami biura
szeryfa.
Ujął ją za ramię.
- Porozmawiamy na zewnątrz, ale najpierw Garcia chce zamienić z tobą słówko.
Zaintrygowana, ruszyła za Jasonem.
- Jennifer - odezwał się szeryf. - Rozmawiałem z policją w Santa Fe. Powiedziałem im
o włamaniu do twego tutejszego domu i o pieniądzach. Hollenbeck mówi, że w sobotę
wybierasz się do miasta. Chcę cię zatem prosić, żebyś zgłosiła się do tamtejszej policji.
- Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że to konieczne.
- Nasi ludzie byli już w twoim domu nad rzeką i wszystko dokładnie obejrzeli.
Będziemy obserwować wasz dom, więc nie musisz obawiać się więcej nieproszonych gości.
- Dobrze, zgłoszę się w sobotę na policję w Santa Fe. I wielkie dzięki za wszystko.
- Drobiazg - mruknął szeryf i odwrócił się do Jasona. - Będziemy w kontakcie,
Hollenbeck.
Ten skinął głową i ujął Jennifer pod rękę. Popatrzyła na niego z niepokojem.
- Czy Goldie jest wolna? Czy może wrócić z nami do domu?
- Naturalnie - odparł, przytrzymując przed Jennifer oszklone drzwi. - Powiedziałem
Terrellowi, że pójdę z tobą do kawiarni. Chciał zostać chwilę sam na sam z Goldie.
Umówiłem się z nimi tutaj za godzinę. Po południu Garcia osobiście obejrzy wasz dom.
- Chwała Bogu, że przynajmniej to załatwiliśmy - powiedziała Jennifer, wdzięczna
Jasonowi za wszystko. - Tak się cieszę, że pozbyliśmy się tych pieniędzy.
Jason zachowywał ponure milczenie. Zadrżała. Kiedy szli ulicą, na jego twarzy
malował się wprawdzie całkowity spokój, ale Jennifer wiedziała, jak bardzo niepokoi się o
bezpieczeństwo jej rodziny. Posuwali się szerokim chodnikiem, mijając sklepy - spożywczy,
magazyn z obuwiem, lodziarnię. Jezdnią powoli przejeżdżały samochody, a wokoło szalała
dzieciarnia na rowerach. Weszli na niewielką drewnianą werandę i znaleźli się w kawiarence.
Pod sufitem leniwie obracały się wentylatory, nawiewając chłodne powietrze w kierunku
ustawionych pod ścianą stolików.
Jennifer usiadła naprzeciwko Jasona i cierpliwie, w milczeniu, czekali, aż kelnerka
przyniesie im po szklance wody.
- Cześć, Jason, cześć, Jennifer!
- Cześć, Terri! - powiedziała do wysokiej blondynki, która od trzech już lat pracowała
w tej kawiarni.
- Słyszałam, że włamano się do twego domu. Ale chyba nie zdążyli niczego zabrać?
- A ty skąd już o tym wiesz? - zapytała zdziwiona Jennifer.
- Rano wpadł tu na kawę Terrell i powiedział, że jesteście właśnie w biurze szeryfa.
Myślę, że ktoś chciał skorzystać z zamieszania, jakie zapanowało podczas powodzi. Terrell
powiedział też, że wasz dom ocalał.
- Zgadza się. Musimy tylko wszystko solidnie wysuszyć i dobrze posprzątać. W
salonie brodzimy na razie po kostki w błocie.
- Miałaś i tak wiele szczęścia. Domy Wilsonów i Lomaxesów zabrała woda.
- Nie wiedziałam o tym - mruknęła, współczując sąsiadom. - Dzięki Bogu, że w ogóle
udało się nam ujść z powodzi z życiem - Co wam podać?
- Sama nie wiem. Nie jestem głodna. - Zdziwiło ją to, że jest już kwadrans po
jedenastej.
- Lepiej jednak coś zjeść - wtrącił Jason. - Na co masz ochotę?
- Na tosta z serem - odparła po chwili namysłu. Jason zamówił dla siebie hamburgera i
kelnerka odeszła.
- Co się wydarzyło w biurze szeryfa? - zapytała Jennifer, z góry bojąc się tego, co
usłyszy.
- Jeśli twoja siostra zgodzi się być świadkiem, nie grozi jej sprawa karna. Podała
rysopisy mężczyzn, którzy usiłowali ją porwać.
- Świadkiem zostanie chętnie, ale co ze Szczurkiem? To będzie dla niej trudne.
- Jeśli go złapią, musi zeznawać przeciw niemu. Ale obiecała już Rickowi, że tak
właśnie postąpi. - Jason ujął nadgarstek Jennifer. - Jeśli tylko nie będzie nic kombinowała,
wyjdzie z tego obronną ręką.
- A jak sądzisz, czy Terrell jej wybaczy? On jest taki flegmatyczny, spokojny. Nie
wiem nawet, czy wpadł w gniew, czy też był wyłącznie przybity.
- Dostał ślepej furii, ale nie zostawił twojej siostry. Kiedy sobie wszystko poukłada, a
ona rzeczywiście zerwie z tamtym facetem, uspokoi się. Jennifer, Goldie będzie musiała
wrócić tu za dwa dni. Terrell obiecał, że z nią pojedzie, ale gdyby coś mu wypadło, zrobię to
ja. Twoja siostra ma się spotkać z artystą, który na podstawie jej opisu stworzy portrety
pamięciowe porywaczy. Niech tobie też ich dokładnie opisze. Jeśli pojawią się w okolicy,
będziesz od razu wiedziała, z kim masz do czynienia. Garcia skomunikuje się z San Francisco
i wyciągnie od nich wszystko, co zdoła.
Jennifer skinęła głową.
- Strasznie ci jestem wdzięczna za wstawiennictwo u szeryfa i załatwienie Goldie
adwokata - oświadczyła impulsywnie.
Zupełnie nie wiedziała, jak poradziłaby sobie bez jego spokojnej, życzliwej, a
jednocześnie dyskretnej pomocy.
- Nie dziękuj... Teraz gorsza sprawa. Podejrzewam, że lada chwila pojawią się ludzie,
żeby wydobyć z Goldie informację, gdzie przebywa Szczurek i gdzie są pieniądze. A kiedy
ona im powie, że pieniądze ma policja, nie będą tym zachwyceni.
Jennifer popatrzyła na Jasona z niepokojem.
- Kiedy, twoim zdaniem, mogą się pojawić? - spytała, świadoma jego kciuka, którym
delikatnie muskał jej dłoń. - Chłopcy już bardzo chcą wracać do domu.
- Lada chwila - powtórzył. - Tym facetom najwyraźniej bardzo zależy na odzyskaniu
gotówki. Kiedy już na stałe wrócicie do domu nad rzeką, na zmianę z Terrellem będę was
pilnować. Niestety, jutro służba wypada nam w dzień, tak więc zostaniecie sami i pod naszą
nieobecność musicie zachowywać wyjątkową czujność.
- Oczywiście.
- Chcę cię nauczyć posługiwania się z bronią. Potrząsnęła głową, myśląc, jak bardzo
Jason przypomina jej nieżyjącego męża.
- Mark też zawsze chciał mnie tego nauczyć. Ale ja nigdy do nikogo bym nie strzeliła.
- A jeśli zagrożą twoim chłopcom?
Długi czas spoglądała w okno i rozważała tę myśl.
- Jak w ogóle mogliśmy się wplątać w taką historię! - wybuchnęła nieoczekiwanie. -
To brzmi jak bajka o żelaznym wilku.
- Podziękuj chłopakowi swojej siostry.
- Mam nadzieję, że Goldie mówiła poważnie o tym, że skończy ze Szczurkiem. Ona
ma takie miękkie serce. - Poważnie się martwiła, że siostra popełni jakieś głupstwo przez źle
pojętą lojalność. Wolała nawet nie myśleć o takim wariancie. - Dziś rano rozmawiałam przez
telefon z agentem w sprawie bronco. Ubezpieczenie pokryje mi wynajem samochodu do
czasu, póki nie kupię nowego. Ale żeby dopełnić wszystkich formalności, muszę pojechać do
Santa Fe.
- Mogę cię tam podrzucić. Pojedziemy w sobotę. A na koniec, kiedy już wszystko
pozałatwiasz, zapraszam cię na wytworną kolację. Terrell zostanie z chłopcami.
- Wspaniale - odparła z zapałem Jennifer, ale natychmiast się nachmurzyła. - Ale
przecież on i Goldie wybierają się w sobotę do Rimrock.
- Obawiam się, że zanim do tego dojdzie, muszą odbyć ze sobą wiele bardzo
poważnych rozmów - odparł z przekonaniem Jason. - Ale na wszelki wypadek zapytam.
- W Santa Fe będę musiała również wpaść do domu i obejrzeć szkody. Coś mi się
wydaje, że po tych włamaniach bardzo nam wzrosną stawki ubezpieczeniowe - powiedziała,
ale ta praktyczna myśl zbytnio nie zaprzątała jej uwagi.
W sobotni wieczór pójdzie na kolację z Jasonem! Ich pierwsza randka z prawdziwego
zdarzenia, choć od chwili powodzi prawie nie rozstawali się ze sobą. Perspektywa budziła w
niej dreszcz emocji.
Dostrzegła, że w ich stronę zmierza Terri z wielką tacą, i szybko uwolniła dłoń z
uścisku Jasona.
Kelnerka postawiła przed Hollenbeckiem talerz z hamburgerem, a przed Jennifer tosta,
ser i frytki.
- Cześć, Jason! - dobiegł ich czyjś radosny okrzyk i Jennifer odwróciła się. Ujrzała
Barbie Watkins. - Cześć, Jennifer! Słyszałam już o włamaniu. Terri mi powiedziała. Dużo
wam ukradli?
- Nawet jeszcze nie zdążyliśmy dokładnie oszacować strat - odparła wymijająco.
Jason wstał i wskazał Barbie miejsce przy stoliku, ale dziewczyna potrząsnęła
odmownie głową. Przesłała mężczyźnie uśmiech i znów zwróciła się do Jennifer:
- Terrell mówił, że musieliście się chwilowo schronić całą rodziną w strażnicy Jasona.
- To prawda.
- Wyobrażam sobie, jaka tam panuje ciasnota - roześmiała się Barbie i znów
popatrzyła na Hollenbecka. - Ale podejrzewam, że fajnie się bawicie.
Ostatnie słowa skierowała bezpośrednio do Jennifer.
- Przede wszystkim nie mamy chwili wolnego czasu. Wciąż nie możemy odnaleźć
jednego z psów.
- To fatalnie... - Barbie urwała i znów popatrzyła na Hollenbecka. - Cieszę się, że
woda opadła na tyle, iż w parku znów mogą pojawić się turyści. Do szybkiego zobaczenia,
Jason.
Dziewczyna odeszła, a Jennifer wbiła zęby w tosta. Zapadła chwila niezręcznej ciszy.
Czy Jason przypadkiem nie wolałby spędzić sobotniego wieczoru w Rimrock z Barbie? -
przemknęło jej przez myśl.
- Jason - zaczęła, przypominając sobie o umówionym wcześniej spotkaniu. - W piątek
mam zacząć pracę nad portretem Harveya Rotha; to jeden z farmerów mieszkających na
północ stąd. Chce przywieźć mi swoje fotografie. Wolę pracować ze zdjęć niż z natury.
Jesteśmy umówieni u mnie w domu. Jak myślisz, czy to rozsądne, żeby przyjeżdżał w tej
sytuacji? Może odwołać spotkanie?
Jason chwilę się zastanawiał.
- Chyba masz rację - mruknął w końcu.
- Zatem ustalone. Zadzwonię i poproszę, żeby przysłał mi fotografie pocztą, a na
spotkanie umówimy się w innym terminie.
- Tak, tak chyba będzie najlepiej. I w dalszym ciągu upieram się przy tym, żebyś
rozpoczęła naukę strzelania.
Kiedy skończyli lunch, Jason zapłacił i oboje wrócili na posterunek policji. Terrell i
Goldie czekali na nich na ławce przed budynkiem. Widząc siostrę, Goldie wytarła oczy
chusteczką i wstała. W milczeniu wsiadła na tył jeepa. Terrell zajął miejsce obok niej.
W drodze powrotnej w samochodzie panowała atmosfera pełna napięcia. Jason z
Terrellem cichym głosem prowadzili rozmowę o sprawach zawodowych. Skinner
poinformował, że podczas nieobecności Jasona i Jennifer porozumiał się z Delią. Kiedy
samochód stanął już na podjeździe, Goldie wyskoczyła z auta i szybko pobiegła do domu.
Terrell nie opuszczał pojazdu.
- Teraz najcięższe zadanie! - westchnęła dramatycznie Jennifer. - Muszę o wszystkim
powiadomić tatę i chłopców.
- Posłuchaj, zarówno Terrell, jak i ja mamy indywidualne przywoływacze. W razie
jakichkolwiek oznak niebezpieczeństwa dzwoń po nas.
- Zadzwonię. I jeszcze raz dzięki za wszystko.
- A teraz przyślij do mnie Willa. Chcę z nim porozmawiać.
- Dobrze, ale obiecaj, że nie dasz mu broni do ręki - odparła z wahaniem.
Potrząsnął głową.
- Pewnie, że nie. A swoją drogą najwyraźniej nie doceniasz najstarszego syna. Kiedy
ratował Priss, wykazał wiele odwagi i błyskawiczny refleks.
Skinęła głową i wysiadła z jeepa, starając się nie wdepnąć w wielką kałużę.
- Will!
W drzwiach pojawił się chłopak. Od stóp do głów upaćkany był błotem i miał
potargane włosy.
- Wołałaś mnie, mamo?
- Jason chce zamienić z tobą parę słów - wyjaśniła, zastanawiając się, co Hollenbeck
zamierza chłopcu powiedzieć i czego się po nim spodziewa.
Ruszyła w stronę domu, ale w progu zatrzymała się i obejrzała przez ramię. Will stał
obok samochodu po stronie kierowcy i z uwagą słuchał tego, co mówił mu Jason. Dzieciak,
coraz mocniej marszcząc brwi, kiwał głową i naraz Jennifer uświadomiła sobie, że Jason
traktuje Willa jak równego sobie. A i chłopcu w towarzystwie Hollenbecka jakby przybyło lat.
Osgooda zastała w kuchni. Mył lodówkę.
- Nie było prądu i popsuła się cała żywność - poinformował córkę posępnie. - Mam
nadzieję, że uda mi się wywabić ten smród.
- Tato, chcę porozmawiać z tobą i z chłopcami. Poszukam ich. Gdzie jest Goldie?
- Pognała na piętro, jakby sam Lucyfer siedział jej na karku - odparł ojciec z nagle
rozbudzonym zainteresowaniem spoglądając na córkę.
Jennifer skinęła tylko głową i miała właśnie ruszyć na poszukiwania Bretta i Kyle’a,
kiedy w progu kuchni pojawił się Will.
- Poszukaj braci. Muszę porozmawiać z wami i z dziadkiem.
- O cioci Goldie? - zapytał Will, opierając ręce na biodrach.
- Tak. Czy Jason powiedział ci o pieniądzach?
- Jasne. Uważa, że grozi nam ogromne niebezpieczeństwo i prosił, żebym bardzo
uważał. Dał mi radio. W każdej chwili mogę się z nim połączyć.
Popatrzyła z uwagą na synka, który wydał się jej nagle bardzo pewien siebie i bardzo
dorosły. Po raz setny chyba błysnęła jej myśl, że Jason jest dla chłopaka bardzo dobry.
- Nic mi nie mówił, że zamierza dać ci radio. Will, nie spuszczaj oka z Bretta i Kyle’a.
Jason twierdzi, że ci ludzie wrócą i są bardzo niebezpieczni.
- Dobrze, mamo. A co słychać w Santa Fe? Czy w domu wszystko w porządku?
- Zadzwoniłam do Sally. Tam również mieliśmy włamanie.
- Psiakość! - wykrzyknął chłopiec, tupiąc nogą w bezsilnej złości. - Tutaj rozbili mi
skarbonkę. Tam pewnie zrobili to samo.
- Wybacz, kochanie, ale jeśli straty ograniczą się tylko do tego, świat się nie zawali.
- Mamo, żeby ich tylko złapali. Nie chcę, żeby te typy włóczyły się w okolicy. -
Ostatnie słowa powiedział już tonem małego, wystraszonego dziecka.
Pojawili się Brett i Kyle. Jennifer dała im znak, aby poszli za nią do kuchni i tam
opowiedziała całą historię o Goldie i pieniądzach.
Brett czujnie popatrzył na matkę.
- Czy pan Hollenbeck ciągle będzie z nami mieszkał? - zapytał.
- Tak - odparła i widząc nieszczęśliwą minę dziecka, zapytała szybko: - Nie chcesz,
żeby tu mieszkał?
- On jest w porządku, ale nie należy do rodziny.
Myślałem, że jak już wrócimy do domu, nie będziemy się z nim widywać. Czy
musimy na noc wracać do jego strażnicy?
Jennifer skinęła głową.
- On tylko stara się nam pomóc - wtrącił Will. - Czy mogę już wyjść na dwór?
- Możesz.
- Chodź, Kyle. Pomożesz mi - powiedział chłopiec, opuszczając kuchnię.
Młodszy brat posłusznie podreptał za nim.
- Brett, dzisiejszą noc spędzimy w strażnicy pana Hollenbecka, a kiedy już wrócimy
tutaj na dobre, on i Terrell przez pewien czas będą z nami mieszkać.
- Nie potrzebujemy strażnika. Przecież jesteśmy bezpieczni.
- Ale z nimi będziemy bezpieczniejsi. Nie lubisz pana Hollenbecka?
- Po prostu nie chcę, żeby cały czas z nami mieszkał - odparł Brett. - Nie będzie,
prawda, mamusiu?
Dała dziecku znak ręką, aby wyszło z nią z kuchni, w której pozostał Osgood
mozolący się z lodówką.
- Na razie będzie z nami mieszkał. Uważa, że tamci ludzie niebawem znów się
pojawią. Dlatego ty i Will musicie bardzo pilnować Kyle’a.
- W porządku.
- W sobotę pojadę z Jasonem do Santa Fe, żeby załatwić sprawę samochodu.
- Czy tam pójdziecie na randkę?
- Pójdziemy.
Chłopiec wojowniczo wysunął szczękę.
- Mamo, ale on nie zostanie naszym nowym tatą?
- Nie, nie zostanie - odparła cicho. - On lubi swój styl życia i jest przyzwyczajony do
samotności. Jesteśmy po prostu przyjaciółmi, Brett. Lubię Jasona i lubię wychodzić z nim
wieczorami.
- Nie chcę nowego taty. Chcę swojego tatę. Jennifer ścisnęło się serce i przytuliła
synka do piersi.
- Kochanie, twój tata już nigdy nie wróci. Wiem, że kochałeś tatę i zawsze będziesz go
kochał. On jest twoim prawdziwym ojcem i tego faktu nic nie zmieni. - Widząc, że dziecko
zesztywniało ze złości, a w oczach odmalował mu się wyraz bólu, odsunęła nieco malca od
siebie. - Brett, lubię umawiać się z Jasonem. Ale to niczego nie dowodzi.
Popatrzył na nią, a usta wykrzywiły mu się w podkówkę.
- Nie chcę, żebyś się z nim spotykała. Całowałaś go.
- Tak, ale to wcale nie znaczy, że stanie się częścią naszej rodziny. Brett, uspokój się.
On nigdy nie zajmie w twoim sercu miejsca taty.
Zrobiłaby wszystko, aby tylko syn był szczęśliwy, ale nie chciała przy tym wyrzucać
Jasona ze swego życia. Potrzebowała jego opieki i pomocy - i dopiero teraz uświadamiała
sobie, jak przez tych kilka dni go polubiła.
Brett odwrócił się, by odejść, ale nagle obejrzał się na matkę.
- Nie chcę tu pana Hollenbecka! - wrzasnął i wybiegł z domu.
Westchnęła, przeciągnęła dłonią po twarzy i wróciła myślą do Goldie i kłopotów, jakie
sprowadziła im na głowy. Westchnęła jeszcze raz i ruszyła na poszukiwanie siostry.
Znalazła ją na piętrze w sypialni. Dziewczyna miała podpuchnięte, zaczerwienione
oczy.
- Jennifer! - zawołała i z płaczem padła jej w ramiona.
Starsza siostra poklepała ją po ramieniu.
- Siadaj i opowiedz mi wszystko po kolei.
- Jeśli zgodzę się wystąpić w charakterze świadka, nie postawią mnie w stan
oskarżenia. - Popatrzyła posępnie na Jennifer. - Ale muszę zeznawać przeciw Szczurkowi i
zrobię to, ponieważ nie powinien był wikłać mnie w taką historię. Nie powinien dawać mi
tych pieniędzy, a później uciekać. - Po policzkach znów popłynęły jej łzy. - Nawet mi do
głowy nie przyszło, że mogłabym pójść do więzienia! - Wytarła oczy i wyprostowała się. -
Zakochałam się w Terrellu, a on jest na mnie wściekły.
- Goldie, znasz Skinnera bardzo krótko. Nie możesz już być w nim zakochana.
- Jestem. On jest kimś szczególnym. Nigdy jeszcze nie spotkałam w życiu człowieka
takiego jak on. Myślę, że jest po prostu cudowny. Ale teraz kompletnie przestał się mną
interesować. Wpadł w szewską pasję.
- Czy wspominał ci, że od czasu do czasu będzie u nas nocować?
- Tak. - Chwyciła siostrę za rękę i w napięciu patrzyła jej w oczy. - Wybacz, że
sprowadziłam na ciebie, chłopców i tatę niebezpieczeństwo. Naprawdę tego nie chciałam.
- Wiem o tym. Dziękuj Bogu, że znalazł się ktoś, kto stanął w naszej obronie, i módl
się, żeby tamtych bandziorów złapano. Goldie, bądź po prostu sobą, a Terrell wróci.
Wspomnisz jeszcze moje słowa.
- Nie wiem. On nie tak łatwo wpada w gniew, ale jeśli już wpadnie, trudno go
udobruchać.
- Chyba nie masz racji.
Ucałowała siostrę w mokry od łez policzek i poszła do swego pokoju.
Wieczorem ponownie ulokowali się w jeepach i pojechali do strażnicy Jasona. Zaraz
po przybyciu na miejsce Terrell pożegnał się i odjechał do swego domu. Goldie obserwowała
jego odjazd oczyma pełnymi rozpaczy i Jennifer miała nadzieję, że mimo wszystko sprawy
między nimi ułożą się pomyślnie.
Jason pokazał Willowi, jak piecze się na grillu hamburgery, a kiedy po kolacji Jennifer
zajrzała do salonu, zobaczyła, że Jason pomaga Kyle’owi rozplątywać żyłki wędkarskie i
zakładać spławiki. Obok nich Will segregował przynęty. Ale Brett stronił od ich towarzystwa.
Siedział po drugiej stronie pokoju, przy dziadku i psach.
W miarę upływu wieczoru coraz lepiej zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli Will i
Kyle lgną do Jasona, to Brett trzyma się od niego z daleka. Czy mężczyzna to zauważył? A
jeśli nawet, czy miało to dla niego jakiekolwiek znaczenie?
Kiedy w końcu dzieci poszły spać, Jennifer odważyła się głośno wypowiedzieć
nurtujące ją obawy.
- Zastanawiam się, czy nasz dom w dolinie jest bezpieczny? - odezwała się do Jasona.
- Nikt już nie ma powodu ponownie go plądrować - odparł. - Bandyci są przekonani,
że pieniądze macie ze sobą.
Siedział pochylony nad stołem w kuchni. Był bez butów, na sobie miał sprane,
poprzecierane na kolanach dżinsy i rozpiętą do pasa koszulę. Odruchowo wodziła wzrokiem
po jego smukłych nogach i porośniętym włosami torsie.
- Muszę natychmiast wracać do malowania, ponieważ nad obrazami pracuję głównie
latem, podczas wakacji szkolnych. Poza tym powinnam przygotować już jesienny rozkład
zajęć w szkole i zapoznać się z nowym programem. Mam nadzieję, że w Santa Fe nie
poniszczyli moich rzeczy. Mogli na przykład, połamać mi sztalugi.
- Mam u siebie jedne. Jakiś obozowicz zostawił je w strażnicy i później już się po nie
nie zgłosił. Jeśli chcesz, pójdę do szopy i przyniosę.
- Byłoby cudownie.
Wsunął stopy w mokasyny i zaprowadził Jennifer do niewielkiego baraku. Tam zapalił
światło. Wszędzie piętrzyły się stosy kartonów. Na ścianach rzędem wisiały narzędzia,
zapasowy sprzęt wędkarski oraz torby z kijami do golfa i rakiety tenisowe. Kiedy Jason
szperał wśród sterty pudeł, Jennifer zauważyła półkę z tuzinem pucharów sportowych. Wzięła
jeden do ręki; napis głosił, że jest to nagroda w zawodach pływackich.
- Jason?
Odwrócił się i dostrzegł, że zainteresowała się trofeami.
- Czy to wszystko ty zdobyłeś?
- Tak. W liceum i na uczelni.
- Dlaczego trzymasz te puchary tutaj? Wzruszył ramionami.
- Nie zależy mi na nich. Przysłała mi je matka, ale powinienem ponownie je
zapakować i odesłać ojcu. On jeden przykłada do nich wielką wagę. Dawno już chciałem się
ich pozbyć, ale jakoś o tym zapominałem. Zresztą te puchary to kawał historii mego życia.
Jennifer chwilę zastanawiała się nad stosunkami Jasona z rodzicami. Zapewne nie
miał najszczęśliwszego dzieciństwa. Ale przecież z jej chłopcami bardzo szybko nawiązał
kontakt.
- Jestem ci wdzięczna za to, że tyle uwagi poświęcasz moim synom.
- Masz bardzo miłe dzieciaki - odparł, prostując się i obrzucając ją bacznym
spojrzeniem. - Tylko Brett mnie nie zaakceptował. Zmienił się od chwili, kiedy Kyle
przyłapał nas na tym, jak się całowaliśmy.
- Jason, on okropnie tęskni za Markiem. Próbuję przekonywać go, że jesteśmy
wyłącznie przyjaciółmi, że nam pomagasz, że lubię z tobą przebywać, ale to nie odnosi
skutku...
Urwała, kiedy spostrzegła, że wcale jej nie słucha, tylko wpatruje się w nią dziwnym
wzrokiem. Spoglądał na nią bacznie i wyraźnie było widać, że sztalugi są ostatnią rzeczą, o
jakiej myśli.
- To mogłoby być coś więcej niż przyjaźń, Jennifer - powiedział schrypniętym głosem,
odkładając pudło, które właśnie przekładał.
Postąpił krok w jej stronę i kobiecie mocniej zabiło serce. Położył dłonie na jej
ramionach, pochylił głowę i pocałował ją w usta.
Poczuła, że od środka zalewa ją jakieś rozkoszne ciepło i z radością zatonęła w
objęciach Jasona. Jej smukłe ciało przylgnęło do masywnego torsu mężczyzny. Pod wpływem
jego dłoni wędrujących po ciele ogarnęła ją straszna tęsknota. Przez chwilę odnosiła
wrażenie, że jej miejsce zawsze było w jego ramionach. Zarzuciła mu ręce na szyję, wtuliła
się w niego najmocniej jak mogła i z radością oddała pocałunek.
- Jennifer - szepnął. - Pragnę czegoś więcej niż zwykłej przyjaźni. Dużo więcej.
Wodził ustami po jej wargach, policzkach i szyi. Ich języki spotykały się. Tulili się w
objęciach.
Serce waliło jej młotem, krew pulsowała w skroniach. Oddawała namiętnie pocałunki
i chciała, by już zawsze tak trzymał ją w ramionach, by ją kochał; a jednocześnie czuła, że
rośnie w niej opór. Nie mogli zostać kimś więcej niż przyjaciółmi; wprowadziłoby to w jej
życie zbyt wiele komplikacji. Po chwili jednak wszelka rozsądna myśl uleciała i Jennifer
poddała się fali namiętności.
Pieścił delikatnie jej kark, głęboko penetrował językiem usta, nabrzmiała męskość
napierała na uda Jennifer.
- Mamo! - usłyszała stłumiony odległością głos. - Mamo!
Odskoczyła od Jasona - Słuchaj, ktoś mnie woła.
- Mamo! Jason!
Dobiegł ich jazgot psów i Hollenbeck zaczął uważnie nasłuchiwać. Oddychał ciężko,
ale słysząc, że ktoś ponownie woła jego imię, jak szalony wybiegł z szopy.
10.
Chłopcy stali na schodach z latarkami w rękach, a wokół nich uwijały się jak oszalałe
ujadające psy. Drzwi strażnicy były szeroko otwarte i ze środka sączyło się światło.
- Mama? - zapytał Will, wodząc wzrokiem to po niej, to po Jasonie. - Brett obudził się
i kiedy nigdzie nie mógł cię znaleźć, zbudził nas. Przestraszyliśmy się, że coś ci się stało.
Nieoczekiwanie w jego głosie pojawił się ton zakłopotania.
- Jason szukał dla mnie sztalug - wyjaśniła, idąc w kierunku schodów. - Przepraszam,
że tak was wystraszyłam.
- Zajmij się dziećmi, a ja wrócę do szopy i przyniosę te nieszczęsne sztalugi.
- Zrobisz to rano - odparła, obserwując Kyle’a, który w towarzystwie psów wracał już
do domu, podczas gdy Brett i Will ciągle tkwili na schodach.
- Dostrzegłem je w głębi szopy. Mogę iść nawet teraz - oświadczył Jason i zniknął w
mroku.
Skinęła głową i podeszła do chłopców.
- Przepraszam, mamusiu - odezwał się Will.
- Nic wielkiego się nie stało. Lepiej dmuchać na zimne. Nie pomyślałam o tym, że
możecie się obudzić i tak bardzo przestraszyć. W przeciwnym razie nie opuszczałabym
strażnicy - Bałem się, że coś ci się stało - powiedział Brett i Jennifer popatrzyła na syna.
Nie sprawiał wrażenia wystraszonego i zaczęła podejrzewać, że chodziło mu głównie
o to, iż została sam na sam z Jasonem. Chłopcy, gdy budzili się w nocy, nie mieli zwyczaju
szukać jej po domu.
Wrócili na górę i dzieciaki znów pochowały się pod kocami. Jennifer przeszła do
kuchni, odniosła do zlewu naczynia, usiadła przy stole i czekała na Jasona.
Przyniósł sztalugi i oparł je o ścianę w kuchni.
- Masz. Wyglądają na całkiem nowe. Miło mi, że ci się przydadzą. Nawet nie
wiedziałem, jaki mam w szopie bałagan. W wolnej chwili muszę tam zrobić porządek.
- Gdybyś nie miał nas na głowie, zrobiłbyś to zaraz. Jason, to już dwie doby... no
dobrze, idę spać.
Skinął głową, a kiedy wstała, znów przygarnął ją do siebie.
- Dobranoc - powiedział cicho.
Wysunęła się z jego ramion i na palcach ruszyła do sypialni, zastanawiając się, czy
chłopcy ich podsłuchiwali.
O świcie Jason z Willem wybrali się na ryby, a około siódmej pojawił się Terrell, żeby
pomóc Ruarkom w przeprowadzce do domu. Kiedy znaleźli się już na miejscu, a z jeepa
wysiadł Osgood i jego młodsza córka, mężczyzna pożegnał się i odjechał, odprowadzany
pełnym rozpaczy spojrzeniem Goldie.
Z samochodu Hollenbecka, czyniąc wiele wrzasku i zamieszania, wytoczyli się
chłopcy i psy. W aucie zostali Jason i Jennifer.
- Jak tylko dostrzeżesz coś podejrzanego, natychmiast do mnie dzwoń - oświadczył,
biorąc ją za rękę. - Najchętniej zabrałbym was ze sobą do pracy. Niestety, to niemożliwe.
Uśmiechnęła się.
- I tak już zrobiłeś dla nas aż za dużo. Nic nam się tutaj nie stanie. - Rozejrzała się. -
Kiedy słońce tak jasno świeci, a chłopcy hałasują w domu, trudno uwierzyć, że w okolicy
może czaić się niebezpieczeństwo.
Położył dłonie na jej ramionach.
- Ani na chwilę nie zapominaj, że wam wszystkim grozi śmiertelne
niebezpieczeństwo. Nawet gdyby Goldie wyjechała, oni nadal będą sądzić, że pieniądze
ukryła u was lub, w najgorszym przypadku, wiecie, gdzie one są. Kochanie, dopóki nie złapią
tych ludzi, musicie zachowywać maksymalną czujność.
Słysząc te ponure słowa, wzdrygnęła się.
- Będziemy uważać.
- Chciałbym nie iść do pracy i zostać z wami. Czasami Terrell i ja mamy różny
dobowy rozkład obowiązków i wtedy któryś z nas ciągle tu będzie. Ale dzisiaj pracujemy
jednocześnie. Jeśli mi się uda, wpadnę na lunch.
- Aż tak bardzo się nami nie przejmuj. W razie czego mam twój numer telefonu i
zadzwonię.
Pocałował ją delikatnie w policzek, wsiadł do jeepa i odjechał. Dłuższą chwilę
spoglądała za nim, a kiedy odwróciła się, spostrzegła, że kilka metrów za nią stoi Brett i
patrzy na nią z niechęcią.
- On wróci wieczorem, prawda?
- Tak, wróci i jeśli uda się nam wywietrzyć dom i zrobić jaki taki porządek,
zostaniemy tutaj na noc.
- Ja nie chcę, żeby pan Hollenbeck u nas mieszkał.
- Kochanie, przecież potrzebujemy jego pomocy. Dlaczego tak nie lubisz Jasona? Will
i Kyle bardzo się z nim zaprzyjaźnili.
- On ich przeciągnął na swoją stronę.
- Wcale nie. Poza tym bardzo chce, żebyś i ty go polubił. Bądź dla niego miły.
Znów popatrzył na matkę wilkiem i odwrócił się.
Jennifer spojrzała na spieniony, wartki nurt rzeki i ciemny, zbity gąszcz lasu. Po
plecach przeszedł jej dreszcz niepokoju. Między drzewami zalegał gęsty cień, w którym mógł
się ktoś ukrywać. A może rzeczywiście powinnam nauczyć się obchodzić z bronią? - błysnęła
jej myśl. Wbrew temu, co powiedziała Hollenbeckowi, gdyby ktoś zagroził jej dzieciom, bez
wahania zrobiłaby użytek z karabinu. Ponownie popatrzyła na zbity gąszcz świerków. Tak,
wieczorem poprosi Jasona, żeby dał jej kilka lekcji strzelania.
Po południu pojawił się John Wainworth, agent ubezpieczeniowy, który ocenił szkody
i porobił bardzo dużo zdjęć. W domu wciąż śmierdziało mułem i pleśnią, ale na górze dawało
się mieszkać i Jennifer zdecydowała, że nie wrócą już na noc do strażnicy.
W chwili, kiedy nakładała buty, w progu pojawiła się Goldie.
- Jennifer, gdzie jest tata?
- Niedawno jeszcze tu był. Chyba wyszedł z psami.
- Wyszedł o dziesiątej. Teraz jest pierwsza, a jego nie ma. Jennifer wstała.
- Nie jadł lunchu z tobą i z chłopcami?
- Nie. Nie ma również psów.
- Może wybrał się na ryby?
- Wędki są na tylnej werandzie.
- To do niego niepodobne. - Wyjrzała przez okno na górskie zbocze i wyobraziła sobie,
że ojciec mógł zemdleć albo dostać zawału. Gdyby stało się to dalej od domu, psy z
pewnością siedziałyby przy nim. - Jesteś pewna, że nie ma go w pobliżu?
- Jestem.
- Lada chwila wróci Jason. Rozejrzę się za chłopcami, a później poszukamy taty.
Jennifer zbiegła na dół i wyszła na werandę. Goldie miała rację. Ojciec z pewnością
nie poszedł na ryby, ponieważ jego wędki i pudełko z przyborami stały w kącie na podłodze.
Gdzie się zatem podział? Wyszła przed dom i zlustrowała spojrzeniem górę i dół rzeki.
Ogarnął ją lęk. Osgood nigdy na tak długo nie opuszczał domu.
Dobiegł ją odległy dźwięk silnika samochodowego. Kiedy na podjeździe pojawił się
jeep Jasona, Jennifer pobiegła mu na spotkanie.
Mężczyzna wyskoczył z pojazdu i zbliżył się do niej.
- Coś nie w porządku? - zapytał na widok jej chmurnej twarzy.
- Kilka godzin temu ojciec wyszedł z psami i do teraz go nie ma.
- Może poszedł na ryby?
- Powiedział, że wybiera się na spacer z psami. Jego wędki stoją na werandzie.
- Zadzwonię do Terrella. Niech wyśle na poszukiwania któregoś ze strażników... -
Urwał na widok Goldie, która biegła w ich stronę. W ręku trzymała kartkę papieru.
- Jennifer! - zawołała. Po policzkach płynęły jej łzy. Jennifer, zdając sobie sprawę z
tego, że wydarzyło się coś okropnego, bez słowa odebrała od siostry papier. Jason przysunął
się tak, że oboje mogli czytać:
Do moich dziewczynek!
Zrozumiałem, że najwyższa pora, żebym się wyniósł. Obie spotkałyście przyzwoitych
mężczyzn, którzy się wami poważnie zainteresują, jeśli tylko nie będziecie zawracać sobie
głowy starym ojcem i czterema psami. Czuję się ciężarem i nie chcę stawać na drodze
waszemu szczęściu. Nie martwcie się o mnie. Kiedy się urządzę, napiszę. Poradzę sobie.
Życzę wszystkiego najlepszego wam i chłopcom. Wiem, że tak będzie najlepiej.
Tata.
PS. Nie byłem w stanie zabrać całej żywności dla psów, więc zostawiłem ją w spiżarni.
Oddajcie ją Matthewsowi. On ma dwa psy myśliwskie.
- Och, nie! - Jennifer popatrzyła na drogę i pomyślała o Osgoodzie, który na piechotę
brnął gdzieś przez góry.
- Chyba zbyt wiele ze sobą nie zabrał - odezwała się Goldie. - Wszystkie rzeczy
należące do psów zostały.
- Zapewne dotarł do autostrady i tam próbuje złapać jakieś auto. - Jennifer zdawała
sobie sprawę z tego, że w czasach, kiedy jej ojciec był młodszy, autostop był rzeczą
względnie bezpieczną i z pewnością żaden inny pomysł nie przyszedłby mu do głowy. - Ale
przecież nikt nie zabierze pasażera z czterema psami, a on sam jest za stary, żeby przebyć na
piechotę całą drogę do miasta... poza tym na pewno zapomniał włączyć aparat słuchowy.
- Uspokój się - powiedział Jason. - Odnajdziemy twojego ojca. Zawiadomię innych
strażników, a ponadto skontaktuję się z patrolem policji drogowej. - Odwrócił się i popatrzył
na Goldie. - Posłuchaj, jeśli nawet Terrell nie będzie mógł chwilowo pojawić się osobiście, i
tak zrobi wszystko co możliwe, żeby odnaleźć Osgooda. Kiedy zniknął wasz ojciec?
- Jakieś trzy godziny temu.
- Muszę zadzwonić, a potem wybiorę się na poszukiwania. Gdyby jednak wasz ojciec
wrócił w czasie mojej nieobecności, natychmiast zawiadomcie o tym zarząd parku.
Jennifer skinęła głową, ale nie potrafiła opanować ogarniającej ją paniki.
Jason uspokajająco położył jej rękę na ramieniu.
- Nie martw się. Znajdziemy Osgooda. Starszy człowiek z czterema psami nie znika
tak łatwo.
- Jeśli jednak udało mu się złapać jakiś pojazd, może być w tej chwili dosłownie
wszędzie.
- Znajdziemy go. - Mężczyzna sięgnął po słuchawkę samochodowego telefonu, odbył
krótką rozmowę, po czym usiadł za kierownicą.
Szybko ruszył górską drogą, minął most i wjechał na autostradę, prowadzącą do Santa
Fe. Tutaj zwolnił i jadąc powoli, bacznie rozglądał się po okolicy. W wąskim kanionie, przez
który biegła szosa, zwolnił jeszcze bardziej i uważnie lustrował wzrokiem strome zbocza po
obu stronach.
Brzegi rzeki San Saba porastały topole i wierzby. Tutaj już Jason jechał ślimaczym
tempem; w okolicy istniało wiele miejsc, gdzie MacFee mógł zatrzymać się na odpoczynek.
- Oj, Osgood, Osgood! - westchnął, nie mogąc powstrzymać się od złośliwego
uśmiechu na myśl o pomysłach staruszka.
Szybko jednak spoważniał, uświadamiając sobie, że sytuacja jest bardzo poważna i nie
czas na żarty. Kiedy minął kolejny zakręt, ujrzał ojca Jennifer. Stary człowiek siedział na
walizce na skraju drogi, wyciągając w górę kciuk. Obok starca karnie przysiadły psy.
Jason zatrzymał samochód, powiadamiając jednocześnie centralę, że odnalazł
uciekiniera.
Osgood zmrużył oczy i potrząsnął głową. Generał zawarczał ostrzegawczo.
- Czas wracać do domu - oświadczył głośno Hollenbeck. - Jennifer i Goldie bardzo się
o pana niepokoją.
- Jason, nie mam numeru twojego telefonu.
- Mówię, że czas wracać do domu - powtórzył głośniej Jason. - Dziewczęta bardzo się
martwią. Niech pan, panie MacFee, wpuści psy do samochodu i sam też wsiada.
- Panu też życzę wszystkiego najlepszego. Niech pan nie wspomina Jennifer i Goldie,
że mnie pan spotkał. Proszę tylko o podrzucenie do miasta i wszystko będzie w porządeczku.
- Niech pan wreszcie włączy aparat! - wrzasnął zdesperowany Jason.
- Wiem, że mogę zamarznąć, jeśli wejdę do rzeki. Wcale nie zamierzam się przez nią
przeprawiać.
Jason wychylił się z samochodu i ryknął:
- Powinien pan wracać do domu! Generał wyszczerzył kły.
- Jeśli to psisko się nie uspokoi, zwiążę mu pysk i wrzucę zwierzaka do bagażnika!
- Ależ ten pies wcale nie jest na sprzedaż.
- Niech pan włączy aparat! - ryknął ponownie Jason.
- Dlatego tutaj się zatrzymałem.
- Gdzie się pan zatrzymał?
- Co powiedziałeś, Jason?
- Gdzie się pan zatrzymał?
- Tutaj. W cieniu.
- Proszę pana, biorę Generała do samochodu.
- Chce pan zabrać Generała? On chyba pana nie lubi. Jason odpiął pas bezpieczeństwa.
- Skoro ten pies ma być w moim samochodzie, nie chcę mieć z nim kłopotów.
- Nie będzie pan miał żadnych kłopotów, bo będziemy bardzo krótko.
A więc stary jednak wyśmienicie słyszał to, co chciał słyszeć. Strażnik poczuł, że
nerwy zaczynają odmawiać mu posłuszeństwa.
Osgood wstał.
- Generał, spokój! - Pies posłusznie przysiadł na zadnich łapach i przestał warczeć. -
Musi pan tylko postępować z nim zdecydowanie.
Dostałeś nauczkę, Hollenbeck.
- Proszę pana, proszę zabrać psy i wsiąść do samochodu.
- O, nie! Nie mam zamiaru wracać. Dla Jennifer, a zapewne i dla Goldie, stanowię
jedynie zawadę. Któregoś dnia poślubi pan moją córkę; nie potrzebuje pan ani mnie, ani
moich psów, ani chłopców...
- Miło mi to słyszeć, panie Osgood, ale z pańską córką łączy mnie wyłącznie przyjaźń.
MacFee popatrzył bacznie na niego i Hollenbeck poczuł, że coś ściska go w żołądku.
- Czy chce pan po prostu wykorzystać moje dziecko?
- Nie, proszę pana.
Osgood nie spuszczał wzroku z Jasona.
- Jest pan młodym człowiekiem. Jeśli weźmie pan kobietę obciążoną trojgiem dzieci,
nie będzie panu łatwo. Nie chcę swoją osobą przysparzać jeszcze kłopotów. Martwię się
również Terrellem. Nie dopuszczę do tego, aby z mojego powodu przestał spotykać się z
Goldie. - Starzec ponownie zajął miejsce na walizce i machnął Jasonowi ręką. - Wracaj sam,
synu. Powiedz dziewczętom, żeby się o mnie nie martwiły.
Dotknął aparatu słuchowego i Hollenbeck pomyślał, że Osgood za chwilę go wyłączy.
- Proszę pana, gdyby był pan uprzejmy zająć miejsce w samochodzie...
Osgood obrzucił go taksującym spojrzeniem.
- Chyba trochę za wcześnie, żeby jechać do baru. Zresztą i tak nie wiem, czy jest jakiś
w okolicy.
- Po prostu chcę, żeby pan wsiadł do mego jeepa.
- Zamierza pan pobiec do potoku?
Kompletnie wytrącony z równowagi, Jason wychylił się z samochodu, chwycił
starszego człowieka za ramię, a drugą ręką wskazał, żeby wsiadł do środka. Osgood popatrzył
na dłoń mężczyzny zaciśniętą na swoim ramieniu; psy ostrzegawczo zawarczały.
- Na Boga! - wykrzyknął Jason, patrząc na rozwścieczone zwierzęta i cofnął dłoń. -
Czy może pan wsiąść do samochodu? - wrzasnął prosto w ucho Osgooda.
Psy zaczęły jeszcze bardziej szczekać i szczerzyć na niego zęby.
MacFee dotknął dłonią aparatu.
- Słucham?
- Niech pan wsiada! Jennifer zamartwia się na śmierć!
- Nie, Jason, tego nie zrobię.
- Proszę pana, wszyscy na pana czekają! - wykrzyknął Jason, ponownie chwytając
Osgooda za ramię.
- Czy potrzebuje pan pomocy? - dobiegł ich głos innego kierowcy, który zatrzymał
swój pojazd tuż za nimi.
- Ja i moje psy chcemy dojechać do Santa Fe - odparł natychmiast Osgood, wstając z
walizek.
- Proszę państwa - odezwał się strażnik, wyskakując z samochodu i podchodząc do
furgonetki, w której siedziała jakaś para, obserwując go ze zmarszczonymi brwiami. Kobieta
szybko zasunęła szybę po swojej stronie. - Nazywam się Jason Hollenbeck. Jestem
strażnikiem parkowym w San Saba. Ten pan jest ojcem mojej przyjaciółki i zamierza właśnie
uciec od rodziny, ponieważ sądzi, że on i jego psy stanowią dla niej ciężar. Po prostu chcę go
zabrać do domu.
Małżeństwo popatrzyło na siebie, po czym mężczyzna bacznym spojrzeniem obrzucił
mundur Jasona. Ten szybko wyjął portfel i pokazał legitymację.
- Chcieliśmy tylko pomóc.
- To miło z państwa strony - odparł Jason, chowając portfel. - Ale to sprawa rodzinna i
myślę, że jakoś sobie poradzę. Dziękuję, że państwo się zainteresowali.
Kiedy furgonetka odjechała, Osgood zmarszczył brwi.
- Jason, dlaczego to zrobiłeś?
Strażnik bez słowa wrócił do jeepa i sięgnął po radio.
- Della, połącz się z Ruarkami i powiedz im, gdzie jestem. Nie potrafię poradzić sobie
z panem MacFee i już obcy ludzie zatrzymują się, sądząc, że napastuję staruszka.
Z głośnika dobiegło parsknięcie śmiechem.
- Dobrze, Jason.
Odwrócił się do Osgooda, który spoglądał na niego zagniewanym wzrokiem.
- Jason, daj sobie spokój i jedź własną drogą. Nie zamierzam wracać do domu. Poza
tym wyłączyłem aparat, więc możesz gadać sobie tak długo, aż spuchniesz.
Czy córeczka Osgooda odziedziczyła upór po ojcu? - zastanawiał się przez chwilę
mężczyzna. Popatrzył na starszego człowieka. Jennifer w taki sam sposób buńczucznie
zadzierała brodę.
Hollenbeck rozparł się wygodnie w fotelu, przygotowany na dłuższe czekanie. Zsunął
kapelusz na tył głowy i pomyślał nawet, czy by nie wyjąć wędki i nie spróbować złowić kilku
ryb. Ale w czasie, kiedy on zajmowałby się wędką, Osgood mógłby dać drapaka.
Pojawił się następny samochód i stary człowiek uniósł kciuk. Jason natychmiast wstał,
zasłonił uniesioną rękę starca i auto ich minęło. Sytuacja powtórzyła się z kolejnym
przejeżdżającym samochodem.
- Jason, dlaczego jesteś taki nieprzyjemny?
Strażnik uniósł dłoń, po czym opuścił ją i promiennie się uśmiechnął. Osgood ponuro
łypnął na niego okiem.
- Nie będziesz siedział tutaj cały dzień. Musisz wracać do pracy.
Jason z uśmiechem wskazał zegarek.
Osgood włączył aparat słuchowy.
- Co powiedziałeś?
- Powiedziałem, że twoja rodzina jest już w drodze.
- Dlaczego to robisz? Niech cię diabli wezmą! Wiesz, ile trudu kosztowało mnie
dotarcie do tego miejsca? I to jeszcze z psami!
- Wyobrażam sobie. MacFee wstał z walizki.
- Kocham swoje córki i nie chcę im przysparzać kłopotów.
- Zatem niech pan wraca do domu.
- A poślubisz kobietę obarczoną trójką dzieci, starym ojcem i czterema psami?
- Może - odparł Jason obojętnym tonem, zaskoczony własnymi słowami. - Może...
- Synu, nie starczy ci na to hartu ducha. Jesteś miłym człowiekiem, ale nie ze stali. Nie
wyrobisz.
- Wyrobię. Mam elastyczny charakter.
Dlaczego poruszam ten temat? - błysnęło mu w głowie. Pół godziny później Osgood
oznajmił:
- No, już są.
Jason odwrócił się i ujrzał hamującego jeepa Terrella. Z samochodu wyskoczyli
chłopcy i ze łzami zaczęli tulić się do dziadka. Hollenbeck poszedł do auta.
- Ze starym wszystko w porządku? - zapytał Terrell.
- Nieznośny jak cholera. Uparty jak kozioł. Niech załatwiają to sobie w rodzinie.
Zostawmy ich i wracajmy do pracy.
Zbliżyła się Jennifer.
- Łaska boska, że go odnalazłeś!
- Nic mu się nie stało. Posłuchaj, powinniśmy jechać do domu, a później mamy z
Terrellem trochę pracy.
- Oczywiście, ale musicie nam jeszcze pomóc przekonać tatę.
Ostatecznie wnuki skłoniły dziadka do powrotu do domu.
Jason tego wieczoru musiał być w parku trochę dłużej, aby odpracować czas
poświęcony na poszukiwania Osgooda. Ostatecznie jednak nadeszła chwila, kiedy został sam
na sam z Jennifer.
Chłopcy, ich dziadek oraz psy spali już, kiedy on i kobieta, wyłączywszy w domu
wszystkie światła, usiedli obok siebie na tarasie. Dom od frontu był zamknięty, a zamki i okna
chronił dodatkowo nowo zainstalowany system alarmowy.
Jennifer bardzo podnosiła na duchu obecność Jasona, ale jednocześnie czuła lekkie
drżenie serca na myśl, że siedzą sobie tak beztrosko na zewnątrz. Wszystkie psy, z wyjątkiem
Priss, która leżała u jej stóp, znajdowały się w środku domu, w sypialni Osgooda. Ale nawet
świadomość, że suka warknięciem ostrzeże ich, gdyby w odległości kilkuset metrów od domu
pojawił się ktoś obcy, nie potrafiła jej uspokoić.
- Osgood najwyraźniej jest zadowolony z powrotu do domu - zauważył Jason.
- Odbyłam z tatą długą rozmowę i obiecał, że nigdy już nie wykręci nam podobnego
numeru - odparła Jennifer, ale myślami była już gdzie indziej. - Przemyślałam sobie wszystko
- ciągnęła cicho - i doszłam do wniosku, że jednak powinnam nauczyć się strzelać.
- Naprawdę? Mądra dziewczynka! Pierwszą lekcję dam ci jutro o dziewiątej rano. Jeśli
wstanę trochę wcześniej, wygospodaruję pół godziny czasu.
- Nauka zajmie mi chyba z rok. Mężczyzna wybuchnął śmiechem.
- Nie będzie tak źle. Jeśli tylko nauczysz się odpowiednio trzymać broń i celować
prosto w przeciwnika, powstrzymasz każdego. Ludzie przeważnie nie dyskutują, kiedy ktoś
ma ich na muszce.
- Jason, jestem taka spięta. Sytuacja mnie przerosła. Ostatnie wypadki tak podziałały
mi na nerwy, że aż boję się jechać w sobotę do miasta.
- Terrell zadba o bezpieczeństwo twojej rodziny. Specjalnie w tym celu wziął wolną
sobotę i niedzielę. Nie masz powodów do obaw. On sobie poradzi.
- Pan Roth przyśle mi zdjęcia pocztą. Muszę tylko odebrać je w Rimrock na
posterestante. Okropnie zapóźniłam się w pracy. Na przyszły miesiąc powinnam przygotować
aż trzy portrety.
- Zacznij więc malować od jutra. Moim zdaniem w domu zrobiłaś już wszystko i teraz
kolej na fachowców.
- Właśnie jutro się pojawią, żeby naprawić ściany. Jeśli znajdziemy chwilę czasu,
postaram się kupić w Santa Fe kilka nowych mebli. A gdy ściany będą gotowe, pomaluję je
przy pomocy Willa i Bretta.
- Jeśli będziesz sama malować ściany, kto skończy portrety? - zapytał, ujmując jej rękę
i podnosząc ją do ust.
- Tak. Chyba masz rację. W razie czego kogoś wynajmę, ale nie sądzę, żeby zaszła
taka potrzeba.
Pociągnął ją lekko za rękę.
- Chodź do mnie na kolana - powiedział cicho.
Usiadła, a on przytulił ją mocno i zaczął całować. W jednej chwili opuścił ją lęk i
pragnęła jedynie, żeby tak właśnie trzymał ją w ramionach i całował. Mgliście uświadamiała
sobie, jak ważnym elementem jej życia stał się Jason.
W końcu jednak odsunęła się od mężczyzny.
- Powinnam wrócić do domu - odezwała się. Skinął głową i oboje wstali.
- Dobrze, zobaczymy się jutro rano około szóstej trzydzieści. Wracaj do środka. Ja
jeszcze obejdę na wszelki wypadek dom. Wezmę ze sobą Priss.
- Tylko uważaj na siebie! Jak się dowiem, że już wróciłeś?
- Poczekaj na mnie na dole. Obejdę tylko dom i podwórko.
- Zaczekam we frontowym pokoju.
Zostawiła go i weszła do domu, zamykając za sobą cicho drzwi. Kiedy wyjrzała przez
okno, taras był już pusty. Poszła do frontowego pokoju, usiadła i czekała. Niepokoiła ją myśl,
że gdzieś tam, w ciemności, Jason obchodzi dom. Siedziała zdenerwowana na kanapie, aż
dobiegł ją dźwięk otwieranych drzwi, a w chwilę później do pokoju wbiegła Priss.
- Wygląda na to, że wszędzie panuje spokój - oznajmił Jason.
- Dzięki Bogu. Naprawdę jestem ci wdzięczna za to, że zostałeś z nami na noc. Łóżko
masz już przygotowane, a w łazience czysty ręcznik i nową gąbkę. Jeśli będziesz czegoś
potrzebował, to poszukaj sam, albo zapytaj mnie.
- Dam sobie radę - mruknął i przyciągnął ją do siebie. Złożył na jej ustach długi
pocałunek.
- Dobranoc, Jason - szepnęła.
Serce biło jej jak oszalałe. Ostatnią rzeczą, jakiej w tej chwili pragnęła, to odejść od
niego, ale odwróciła się i pośpiesznie poszła na piętro. Jasonowi do towarzystwa została
jedynie Priss.
W południe następnego dnia Jennifer siedziała w cieniu drzew przed frontem domu i
pracowała na sztalugach, które podarował jej Jason. Kawałkiem węgla zacieniowała tło
portretu, a następnie, spoglądając z uwagą na niewielkie zdjęcie, zarysowała ołówkiem owal
twarzy.
Od pracy oderwał ją dopiero warkot zbliżającego się samochodu. To wracał Jason. Na
jego widok krew w żyłach Jennifer popłynęła szybciej i kobieta zerwała się z miejsca.
Przesłała wysiadającemu z samochodu mężczyźnie promienny uśmiech. Hollenbeck ruszył w
jej stronę.
- Oho, ho, świetny portret! - wykrzyknął, zerkając przez ramię Jennifer na rozpięty na
sztalugach wizerunek.
- Dziękuję. Starałam się malować szybko, ponieważ chcę ten portret wysłać w sobotę
z Santa Fe.
- Naprawdę świetny - powtórzył Jason i przeniósł wzrok na Jennifer. - Dzwonili
dzisiaj moi starzy. Wybierają się na dwa miesiące w podróż. Opowiedziałem im co nieco o
tobie i o chłopcach - Naprawdę? - zapytała, zdumiona. Wzruszył ramionami.
- W twojej rodzinie panuje ciepło i jesteście sobie bardzo bliscy. Wiele o tym ostatnio
myślałem i doszedłem do wniosku, że usposobienie samotnika w dużej mierze zawdzięczam
swoim rodzicom. Może powinienem zacząć oswajać ich... - Urwał i ponownie wzruszył
ramionami. - To niewielki problem.
- Powiedziałeś im, że moja rodzina i ja to niewielki problem? - spytała ze śmiechem.
Odwzajemnił jej uśmiech, po czym pochylił się, by pocałować ją w usta.
- Przeciwnie, stanowisz wielki problem - odparł. Drzwi otworzyły się z trzaskiem i
wybiegł z nich Brett.
Na widok matki i Jasona stanął jak wryty, a następnie wolnym krokiem odmaszerował
w inną stronę.
- Zaraz wracam - mruknął Hollenbeck i pobiegł za chłopcem.
Kiedy się z nim zrównał, położył mu dłonie na ramionach i Jennifer ujrzała, jak
dziecko strąca z siebie ręce mężczyzny. Na ten widok zagryzła usta. Gdyby tylko jej synek
potrafił odrzucić uprzedzenia i spojrzeć na Jasona łaskawszym okiem.
Kiedy Brett odchodził, Jason stał z rękami wspartymi na biodrach i w zamyśleniu
spoglądał za dzieckiem. Po chwili wrócił do Jennifer.
- Twój średni syn kompletnie mnie skreślił.
- Strasznie mi przykro. Po prostu traktuje ciebie jak wroga. W jego pojęciu stanowisz
zagrożenie dla naszej rodziny.
- Dopóki nie zobaczył, jak się całujemy, nasze stosunki układały się dobrze. Może z
czasem zmieni zdanie. A co w domu? Wszystko w porządku?
- Tak. Może ci ludzie już nie wrócą? Może doszli do wniosku, że Goldie nie ma
pieniędzy?
- Wobec tego, dlaczego uciekła z San Francisco? Oni są pewni, że ma te pieniądze
albo wie, gdzie one są.
- W każdym razie chwilowo przestali nas niepokoić - odrzekła Jennifer. - Chodź do
domu. Przygotuję ci jakieś kanapki. - Zdjęła portret ze sztalug i delikatnie zawinęła go w
papierową kalkę. - Masło orzechowe, szynka czy ser? Aha, dziękuję za zakupy, które wczoraj
zrobiłeś.
- Szynka i ser, na to mam ochotę.
Kiedy Will i Kyle dostrzegli Jasona, natychmiast puścili się biegiem w jego stronę. Po
chwili dołączył Osgood. Niebawem pojawił się również Brett, ale trzymał się jak najdalej od
Jasona.
Jennifer w podnieceniu myła się, ubierała i szykowała rzeczy, które chciała zabrać ze
sobą do Santa Fe. W końcu ona i Jason będą mieli trochę czasu wyłącznie dla siebie. Kiedy
chowała rysunki do skórzanej teczki, do pokoju wkroczył Brett.
- Nie wyjeżdżaj - powiedział krótko.
- Muszę kupić kilka mebli i wynająć samochód - odparła, patrząc dziecku w oczy. -
Posłuchaj, jak mnie nie będzie, ty i Will musicie tu wszystkiego pilnować. Dziadek słabo
słyszy, więc cały dom będzie na waszych głowach. Pilnujcie Kyle’a. I nie oddalajcie się od
Terrella.
- Obiecał nam wyprawę na ryby. Poza tym planuje zorganizować jutro przejażdżkę
łodzią.
- To wspaniale! - odparła, choć poczuła lekki skurcz serca słysząc, z jakim
entuzjazmem Brett wyraża się o Terrellu.
Położyła dłoń na ramieniu synka.
- Jeszcze raz cię proszę, nie spuszczaj oka z Kyle’a.
- Będę na niego uważał, mamo.
Uścisnęła dziecko i po chwili Brett wybiegł z pokoju, a Jennifer udała się na
poszukiwanie Willa, żeby przekazać mu to samo co młodszemu synowi.
Pierwszy po pracy pojawił się Terrell i chłopcy natychmiast zasypali go gradem pytań
na temat tego, co będą razem robić. Następnie przed dom zajechał Jason. W dwadzieścia
minut później wyruszył z Jennifer w kierunku szosy, wiodącej do Santa Fe.
Kiedy już mieli za sobą błotniste parkowe drogi i wjechali na autostradę, kobietę
opuściły wszystkie codzienne troski. Postanowiła, że przez ten weekend nie będzie myślała
ani o przeszłości, ani o przyszłości, a jedynie o dniu bieżącym. W wysoko położonych
górskich kotlinkach połyskiwał bielą wieczny śnieg. Gdy zostawili już góry za plecami i
zbliżyli się do jeziora Snow Wind, z rozległej tafli wody unosiła się mgła. Minęli usiany
bazaltowymi głazami płaskowyż, który opadał stokami porośniętymi bawolą trawą,
karłowatymi sosenkami i jałowcem. Później droga wiodła kanionem, który wyprowadzał na
wielką równinę aluwialną San Saba, rozciągającą się na północ od Santa Fe.
- Uwielbiam te tereny - oświadczył Jason. - Uwielbiam swoją pracę, choć przyznaję,
że dla kobiety życie w strażnicy nie stanowi zbyt wielkiej atrakcji.
- A ile kobiet o to pytałeś?
- Jak dotąd, żadnej - roześmiał się i zmienił temat. - Gdzie wstawiasz swoje prace?
- Do galerii Seanz. Poza tym trochę w galeriach w Taos i w Phoenix. Ale głównie u
Seanz w Santa Fe.
- Chciałbym odwiedzić którąś z nich i obejrzeć więcej twoich obrazów.
- Będziesz miał okazję. Muszę wpaść do Seanz i zostawić jej kilka najnowszych prac.
Przysunęła się do otwartego okna i rozkoszowała chłodnym wiatrem.
Kiedy minęli Pojoaque i wjechali na Highway 84, Jennifer odwróciła się w stronę
Jasona i zaczęła bacznie mu się przyglądać. Przesłał jej nieodgadnione spojrzenie.
- Przestań zamartwiać się o chłopców. Zapewniam cię, że przy Terrellu nic się im nie
stanie. Kto jak kto, ale on nie spuści z nich oka. Poza tym możesz polegać na
odpowiedzialności Willa.
- Jeszcze dwa miesiące temu słowa te nie przeszłyby ci przez gardło - zażartowała, a
twarz mężczyzny zmarszczyła się w uśmiechu.
- Przyznaję ci rację - odparł i dziwnie posmutniał. - Kiedy byłem chłopcem,
straszliwie chciałem mieć brata. Chłopcy nie powinni wychowywać się sami.
- Czy chciałbyś założyć rodzinę? - zapytała i w tej samej chwili błysnęła jej myśl, że
wtyka nos w nie swoje sprawy.
- Każdy by chciał, ale jak dotąd niewiele się nad tym zastanawiałem. - Popatrzył na
nią i uświadomił sobie, że nie jest to już prawdą. Jennifer i jej rodzina stali się dla niego
czymś szczególnym. - Zawsze wiedziałem, że któregoś dnia przyjdzie mi ochota ożenić się, a
nawet mieć dzieci. A kiedy już to zrobię, chcę być z nimi bez przerwy, poświęcając im jak
najwięcej czasu i uwagi. Mam nadzieję, że nie każę robić im rzeczy, na które nie będą miały
ochoty. Wracając pamięcią do czasów dzieciństwa, dochodzę do wniosku, że usiłowania mego
ojca, abym zajmował się sportem, kiedy byłem jeszcze zbyt mały, żeby samodzielnie
podejmować decyzje - wiesz, liga podwórkowa i te rzeczy - na dłuższą metę wyszły mi na
korzyść. Ale na pewno popełnił ogromny błąd, wpajając we mnie przekonanie, że jeśli nie
zostanę gwiazdą numer jeden w zespole, jeśli nie osiągnę mistrzowskich wyników, jestem
kompletnie do niczego.
- Ale może właśnie dzięki temu tak dobrze wykonujesz swoją pracę. Kiedy ratowałeś
Kyle’a, odniosłam wrażenie, że nikt i nic nie jest w stanie stanąć ci na drodze. I nie wiem, co
by się z nami stało, gdybyś tamtego wieczoru, kiedy pękła tama, nie przybył na odsiecz.
- Jesteś bardzo zaradna - odparł lekko. - Spokojnie sama dałabyś sobie radę.
- Ze względu na chłopców staram się, jak mogę, ale...
- Wiem. Twoje dzieci pod tym względem są szczęśliwe. Ja miałem dzieciństwo,
którego inne dzieciaki mogłyby mi pozornie pozazdrościć. Nie brakowało mi niczego.
Miałem piękny dom, podróżowałem i robiłem to wszystko, o czym marzy każde dziecko. Ale
w moim domu nie było rodzinnej atmosfery, jaką ty zapewniasz swoim szkrabom.
Przebywanie z wami to ogromna przyjemność. Jennifer wybuchnęła śmiechem.
- Mój Boże, co za zmiana! Podczas pierwszej godziny naszego pobytu w strażnicy
sprawiałeś wrażenie, jakbyś lada chwila miał wyjść z domu i poderżnąć sobie gardło.
- Może i tak było - odparł i ukazał w uśmiechu białe zęby. - Twoi chłopcy bardzo
odmienili moje życie, ale może tego właśnie było mi potrzeba? - Popatrzył w zielone oczy
Jennifer, ujął jej dłoń i pocałował. - Teraz już cieszy mnie wasze towarzystwo.
- A mnie cieszy perspektywa weekendu, podczas którego nie będzie nam przeszkadzał
harmider robiony przez dzieci i psy - odparła, czując, że w oczekiwaniu na to, co się wydarzy,
krew żywiej płynie jej w żyłach.
Od pewnego czasu zresztą ogarniało ją takie podniecenie, ilekroć patrzyła na Jasona.
W niebieskiej koszuli z krótkimi rękawami i w dżinsach, które opinały jego kształtne, smukłe
nogi, wyglądał wspaniale.
- Jaki porządek dnia? - zapytał. - Jestem do twojej dyspozycji.
- To miło z twojej strony. Myślę, że zaczniemy od mego domu. Obejrzymy szkody, a
następnie udamy się na policję. O, tutaj mam spis, co trzeba zrobić... w pierwszej kolejności
musimy załatwić sprawę bronco, później obstalować nowy alarm w domu oraz odwiedzić
agencję ubezpieczeniową. Dalej sklep z meblami... - Urwała, zagryzła wargę i zaczęła
wyglądać oknem na drgającą w upale migotliwym blaskiem nawierzchnię szosy. Odległe już
góry nabrały niebieskiej barwy, a przed nimi pojawiły się drzewa i dachy miasta. - Może w
domu też wszystko jest zniszczone? Ścisnął lekko jej ramię.
- Pamiętaj, meble zawsze można wymienić.
- Tak, masz rację. Muszę też udać się do galerii sztuki, ale to może poczekać do
popołudnia. Aha, jeszcze bank. Czy jesteś pewien, że mogę swobodnie i do woli dysponować
twoim czasem?
- Jestem tylko szoferem, proszę pani... w każdym razie do zachodu słońca. Wtedy
wyrzucimy przez okno wszystkie obowiązki i zaczniemy prawdziwą randkę.
I znów krew popłynęła żywiej w jej żyłach.
- A więc postanowione, strażniku Hollenbeck. Wjechali do Santa Fe i skręcili w
Guadelupe.
- Który lokal lubisz najbardziej? - zapytał.
- W „La Fonda” dają pyszne kukurydziane tortille, a w „La Hacienda” możemy dostać
tortille z mięsem i sosem chili. Decyduj.
Minęli Plaza, końcówkę starego Santa Fe Trail, przejechali wzdłuż długiego Pałacu
Gubernatorów i hotelu „La Fonda”.
- Zadziwię cię dziś wieczorem.
- Czy nigdy już nie chciałbyś zamieszkać w mieście? - zapytała, oglądając ukochane,
znajome ulice.
- Na pewno nie w najbliższej przyszłości. Lubię zawód strażnika i lubię góry. Ty
chyba też, bo w przeciwnym razie nie kupiłabyś tamtego domu.
- Lubię tam bywać, ale przede wszystkim uwielbiam Santa Fe; budynki z suszonej na
słońcu cegły, sztukę, ludzi. To miasto jest jedyne w swoim rodzaju, zachowało dawny klimat
kultury hiszpańskiej i indiańskiej... och, na najbliższym skrzyżowaniu skręć w prawo.
Mówiła mu, jak ma jechać do kanionu, w którym stał jej dom, i po kilku minutach
skręcili w wijącą się drogę, okoloną drzewami i krzakami, osłaniającymi stojące na zboczach
wąwozu rezydencje.
- Teraz w prawo - dyrygowała i Jason posłusznie opuścił asfaltówkę, wjeżdżając na
boczną, żwirową drogę.
Pokonał ostatni zakręt i Jennifer wskazała mu dom - rozległy budynek z wypalanej na
słońcu cegły.
- Stać cię na to z nauczycielskiej pensji? - zdziwił się, kiedy wysiedli z jeepa.
Spodziewał się czegoś znacznie mniejszego i w bardziej wiejskim stylu; czegoś, co
przypominałoby jej dom w górach. Rozmiary oraz elegancja budowli zaskoczyły go.
- Ach, skądże! Kupił go jeszcze mój mąż za zarobki pilota. Ale dysponując pieniędzmi
z obrazów, rentą po nim oraz dochodami nauczycielki, mogłam ten dom zachować. To jest
właściwie dom chłopców.
- W porównaniu z tamtym nad rzeką to pałac. Nie wyobrażałem sobie, że masz takie
domostwo.
- Domyślam się - odparła sucho, z trwogą spoglądając na budynek.
Jason podszedł i objął ją w pasie. Wiedział, co czuje Jennifer.
- Jeśli nawet zniszczyli coś w środku, da się to łatwo naprawić - pocieszył ją. -
Ubezpieczenie wszystko pokryje.
- Tak, ale mam tam obrazy i wiele innych rzeczy, które darzę ogromnym
sentymentem. Może ich nie zniszczyli?
Wyjął jej z ręki klucz.
- Więc nie stój tak i nie gap się na dom jak sroka w gnat. Wejdźmy i sprawdźmy.
Otworzył drzwi, spodziewając się najgorszego.
Zniszczenia przypominały tamte z domu w górach. Powyciągane szuflady, ich
zawartość rozsypana na podłodze. Oderwane od ściany lustro. Jennifer weszła do środka i z
ponurą miną położyła torebkę na stole przy zlewie. Wokół poniewierały się porozrzucane
garnki, rozsypane przyprawy i potłuczone naczynie. Płótna stały oparte o ściany.
- To wszystko twoje? - zapytał.
- Nie zniszczyli ich! - wykrzyknęła, odgarniając z twarzy kosmyk włosów. - Chwała
Bogu!
Zaczęła rozglądać się dookoła.
- Jennifer, może i jesteś najładniejszą nauczycielką na świecie, ale artystką jesteś
najlepszą. Dlaczego nie poświęcasz malowaniu całego czasu? - zapytał Hollenbeck, studiując
malowidła.
- Co roku sama się nad tym zastanawiam. Boję się zamienić stałe czeki, pensje i
ubezpieczenie na niepewny los artysty - odparła nieobecnym tonem. Całą uwagę skupiała na
panującym wokół bałaganie. - Muszę obejrzeć resztę domu. Gdybym nie zaczęła się już uczyć
obchodzić z bronią, teraz na pewno poprosiłabym cię o kilka lekcji - dodała grobowym
głosem. - Jestem tak wściekła za to, co mi zrobili, że strzelałabym do nich z zimną krwią.
Jason skinął głową.
- Obejdźmy lepiej resztę domu. Później pojedziemy na policję - przywołał ją do
rzeczywistości. - Noc spędzimy w hotelu. Zaraz zadzwonię i zarezerwuję pokoje.
- Zostanę tutaj.
- Jeśli zostaniesz ty, zostanę i ja. Co myślisz o tym, żeby w czasie, gdy będziemy
załatwiali sprawy na mieście, zatrudnić tu firmę porządkarską? Oni doprowadzą dom do ładu.
- Och, Jason, to wspaniały pomysł! - wykrzyknęła uradowana.
Mężczyzna skinął głową, podszedł do telefonu i zadzwonił do agencji usługowej.
Później dołączył do Jennifer, która rozglądała się po jadalni.
- Chwała Bogu, że tutaj nic nie poniszczyli. Wprawdzie obrusy trzeba będzie wyprać,
ale mogło być dużo gorzej.
- Sprzątaczki pojawią się za dwadzieścia minut. Przegląd domu zakończyli w pokoju
Jennifer.
Było to duże pomieszczenie ze szklanymi, rozsuwanymi drzwiami, kominkiem i
łożem królewskich rozmiarów. Na ścianach wisiały obrazy - głównie pejzaże Zachodu -
malowane farbami wodnymi i akrylowymi. Na podłodze leżało kilkanaście sztalug. Jason
otworzył szklane drzwi i ujrzał taras z malutkim basenem, przylegającym do wysokiego na
trzy metry płotu.
Kiedy robili przegląd pokoju, który nosił niewielkie ślady zniszczenia, rozległ się
dzwonek u drzwi wejściowych.
Jason wpuścił do środka sprzątaczki.
- Proszę wejść. Nazywam się Jason Hollenbeck.
- Mea Whitcomb - odparła kobieta o wyglądzie matrony. Przedstawiła trzy inne
niewiasty w żółtych spodniach i koszulach tej samej barwy.
- Zamówiłem dwie ekipy, ponieważ miało tu miejsce włamanie i panuje nieziemski
bałagan - wyjaśnił mężczyzna, obrzucił wzrokiem opustoszałą uliczkę przed domem i
zamknął drzwi.
- Tak, proszę pana. Poinformowano nas o tym.
- No cóż, gdybyście panie mogły się jakoś z tym uporać do osiemnastej...
- To będzie półtorej dniówki - zastrzegła natychmiast Mea Whitcomb.
- Naturalnie. Zamówiłem też kwiaty w kwiaciarni. Mają je dostarczyć po południu.
Byłbym zobowiązany, gdyby mogła je pani przyjąć i postawić w salonie.
- Oczywiście, proszę pana.
- Rodziny nie ma w mieście, więc gdyby ktoś podejrzany kręcił się w okolicy, proszę
natychmiast dzwonić na policję.
- Czy spodziewa się pan kolejnego włamania? - zapytała kobieta, obrzucając Jasona
czujnym spojrzeniem.
Pokręcił głową.
- Nie. Ale ostrożności nigdy dosyć.
- Dobrze, będziemy uważały - odparła i pozostałe kobiety ruszyły w głąb mieszkania.
- W agencji poinformowano mnie, że przyślą rachunek.
- Zgadza się, proszę pana.
Jason wyciągnął z kieszeni portfel, wyjął kilka banknotów i wręczył je kobiecie.
- Proszę, tutaj jest dla pań coś ekstra. Ufam, że wykonacie dobrą robotę.
- Dziękuję, panie Hollenbeck - odparła Mea z promiennym uśmiechem i schowała
pieniądze do kieszeni.
Kiedy Jason wszedł do kuchni, Jennifer ustawiała na półkach przyprawy. Ujął ją za
łokieć i wskazał drzwi.
- Tym zajmą się tamte kobiety. Ruszajmy załatwiać nasze sprawy. Mamy dużo do
zrobienia.
Zawiózł ją na policję, a następnie do wypożyczalni samochodów. Tam się rozstali,
umawiając na lunch.
O pierwszej po południu siedzieli na ocienionym tarasie, pośrodku którego szemrała
fontanna, a Jennifer studiowała listę czynności.
- Cóż, pozostał mi jeszcze salon z meblami, bank, no i galeria.
- A co powiedzieli w agencji ubezpieczeniowej?
- Muszę dostarczyć im dokładny wykaz strat i dopiero wtedy wszystko wycenią. W
tym domu meble nie są tak uszkodzone jak w domu w górach.
- To oczywiste. Przecież tutaj nie było Goldie z pieniędzmi.
- Nie. Pojawiła się w dolinie tego wieczoru, kiedy pękła tama. Ścigający ją zapewne
dobrze o tym wiedzieli. - Uśmiechnęła się i zmieniła temat. - Pojedziesz ze mną do sklepu z
meblami?
- Jasne.
- Nie musisz. Nie wydaje mi się, żebym proponowała ci najatrakcyjniejszy sposób
spędzania sobotniego popołudnia w Santa Fe.
- Skoro mam to popołudnie spędzić w twoim towarzystwie, nawet wizyta w salonie
meblowym może okazać się fascynującą przygodą.
Popatrzyła w jego niebieskie jak górski potok źrenice i roześmiała się. Czuła, że spada
jej kamień z serca. Lunch bardzo jej smakował i cieszyła się perspektywą bycia z Jasonem
przez całe popołudnie. Wyciągnęła rękę przez stół i ujęła jego dłoń.
- Jason, jesteś cudowny. Dziękuję ci za wszystko, co dla mnie robisz.
W jego oczach zapalił się jakiś osobliwy płomyk i mocniej ścisnął jej palce.
- Ruszamy? - zapytał.
- Oczywiście.
Pół godziny później stali między długimi rzędami kanap. Jennifer nabyła dwie do
dwóch domów oraz dwa fotele klubowe do chałupy w górach. Kiedy kupowała materace i
umawiała się na ich dostawę w następnym tygodniu, Jason kręcił się za jej plecami. Sally
miała wpuścić dostawców do garażu, skąd Jennifer zamierzała później, przy pomocy
chłopców, przenieść wszystko do mieszkania. Kupiła też nowe poduszki i ścienny zegar na
miejsce zniszczonego.
Na koniec wsadziła poduszki do wynajętego samochodu i odwróciła się do Jasona.
- Jestem wykończona. Chyba zadzwonię do galerii i przełożę wizytę na jutro.
- Pewnie. Pozostał jeszcze do rozwiązania jeden problem: gdzie chcemy nocować? W
hotelu czy też wygospodarujesz mi jakąś sypialnię u siebie? Nie możesz przecież być sama.
- Chcesz spać na poprutych materacach? Nowe dostarczą dopiero w poniedziałek.
- Mnie wszystko jedno. Nie będzie to gorsze niż nocleg w rozłożonym na podłodze
śpiworze.
- Przepraszam. Nie spałeś we własnym łóżku od czasu, kiedy zwaliliśmy ci się na
głowę. Jeśli zniesiesz jakoś podarte materace, wolałabym wrócić do domu.
- Racja, co dom to dom.
- Sąsiedzi zainteresują się twoją osobą.
- Aż tak ci to przeszkadza?
- Nie - odparła z uśmiechem. - Zawsze mogę powiedzieć, że czuwasz nad moim
bezpieczeństwem.
- W porządku. Wracam teraz do swego samochodu i spotkamy się przed twoim
domem. - Kiedy ruszyła do wynajętego auta, chwycił ją za łokieć. - Ale pamiętaj, jeśli
będziesz tam przede mną, nie wysiadaj i czekaj na mnie.
- Dlaczego mnie straszysz?
- Nie straszę. Po prostu wolę zachować ostrożność. Skinęła głową. Idąc do
samochodu, zastanawiała się, jak długo jeszcze będzie bawić się w takie podchody, obawiać
się o bezpieczeństwo chłopców, lękliwie oglądać za siebie, bać się własnego cienia.
Na miejsce przybyła przed Jasonem. Samochodu sprzątaczek już nie było. Czując się
śmiesznie, siedziała w aucie i czekała. Po kilku minutach pojawił się jeep, skręcił na podjazd i
stanął obok jej samochodu. Wysiadła z auta i chciała właśnie wyciągać z niego poduszki,
kiedy w dłoni Jasona ujrzała pistolet. Znieruchomiała z otwartymi ustami.
- Jason?
- Mieszkasz w bardzo rozległym domu. Po co ryzykować? Daj mi klucze i pozwól, że
pierwszy wejdę do środka.
- Przecież nie mogę za każdym razem wchodzić do własnego domu w taki sposób!
- Chodzi wyłącznie o ten weekend. Daj klucze.
W milczeniu obserwowała, jak cicho otwiera drzwi i znika w środku domu. Po kilku
minutach pojawił się w progu.
- Wszystko w porządku - oświadczył, schodząc po schodkach.
Pomógł wyciągnąć jej z samochodu poduszki. Kiedy Jennifer wkroczyła do kuchni,
stanęła jak wryta na widok panującego tam porządku.
- Och, Jason! Nie podejrzewałam, że tak dokładnie posprzątają! To cudownie!
- Po to są agencje. Co mam zrobić z poduszkami?
- Połóż je na razie na stole.
- Lepiej od razu zaniosę do sypialni - odparł, otwierając drzwi prowadzące do wnętrza
domu. - Kiedy zamierzasz zainstalować alarm?
- Dopiero po powrocie do miasta. Muszę przecież być przy tym w domu.
Jennifer przeszła do salonu. Gdyby nie to, że obrazy wisiały inaczej, a obicie kanapy
było pocięte, pokój wyglądałby normalnie.
- Jason! - zawołała nagle, widząc na stole olbrzymi bukiet kwiatów: pąsowych róż,
żółtych, białych i błękitnych stokrotek, gipsówek. - Jakie cudowne! - Rzuciła poduszki na
podłogę, objęła mężczyznę za szyję i gorąco go pocałowała. - Nigdy jeszcze nie dostałam tak
pięknych kwiatów! I jeszcze raz dziękuję ci za pomysł z firmą porządkarską. Mnie by nigdy
takie rozwiązanie nie wpadło do głowy. To cudowne wrócić do domu i zastać wszystko
prawie w całkowitym porządku.
- Kochanie, staram się jak mogę - odparł cicho, obrzucając gorącym spojrzeniem jej
śliczną twarz. - Już niedługo skończą się wszelkie kłopoty i wasze życie wróci do normy.
Jennifer przez chwilę zastanawiała się, czy rzeczywiście wszystko będzie tak jak
dawniej. Podniosła z podłogi poduszki.
- Którą sypialnię mogę zająć?
- Willa albo Bretta. Masz do wyboru: albo tę z plakatami piłkarskimi, albo z
fotografiami psów.
Wybrał plakaty, ponieważ ozdobiony nimi pokój, należący do najstarszego z
chłopców, znajdował się najbliżej wielkiej sypialni Jennifer. Popatrzył na zegarek.
- Stolik zarezerwowałem na dziewiętnastą. Odpowiada ci ta godzina?
- Oczywiście. Może masz ochotę na drinka i kąpiel w basenie z podgrzewaną wodą?
- To najlepsza oferta, jaką mi dzisiaj złożono - odparł, odbierając od Jennifer poduszki.
Kiedy ruszał do pokoju Willa, odwrócił się do niej. - Ale nie mam plażowych spodenek.
- Włóż dżinsy. Później je wysuszysz.
- Jesteś pewna, że spodnie będą lepsze od stroju adamowego?
Wybuchnęła śmiechem, ale nic nie odpowiedziała i Jason ruszył na górę.
Dwadzieścia minut później siedzieli w parującej wodzie, popijając zimną margaritę,
którą przyrządził Jason.
- Zaczynam rozumieć, dlaczego tak lubisz Santa Fe - odezwał się mężczyzna. Miał
wilgotne włosy, które układały mu się na czole w urocze loczki. Wyglądał tak samo jak w noc
powodzi, kiedy ratując Jennifer, wskoczył do wody. - Panuje tutaj taki spokój, jesteście
odcięci od świata... ale podejrzewam, że kiedy w domu przebywa cała twoja rodzina, nie jest
to już aż tak sielskie miejsce.
Jennifer roześmiała się.
- Chłopcy większość wolnego czasu spędzają przed telewizorem. Dopiero ty
wprowadziłeś rewolucję w ich obyczajach.
- Co? Gapią się w telewizję?
- Tak. Ale teraz każdą wolną chwilę wolą spędzać nad rzeką, łowiąc ryby. Terrell
obiecał im wyprawę łodzią. Mam nadzieję, że po powrocie do Santa Fe również znajdą inne
ciekawe zajęcia, które można robić na świeżym powietrzu. Mark był człowiekiem czynu,
przepełniała go energia i zawsze brakowało mu czasu i cierpliwości, żeby uczyć ich różnych
rzeczy.
- Czasem samo patrzenie jest najlepszą nauką.
- Tak, ale on nigdzie ich ze sobą nie zabierał. Byli jeszcze za mali.
Jason wyciągnął się w gorącej wodzie i przymknął oczy. Jedną ręką gładził bark
Jennifer, a w drugiej, opartej o krawędź baseniku, trzymał szklaneczkę z lodowato zimną
margaritą. Kobieta obserwowała jego twarz, długie, ciemne rzęsy, wydatne kości policzkowe,
wrażliwe usta, lekki zarost na szczękach. Później jej wzrok powędrował na muskularny tors
porośnięty ciemnymi włosami, na wąskie, opięte dżinsami biodra. Wzięła głęboki wdech,
czując, że ogarnia ją podniecenie. Zapragnęła nagle, by mężczyzna pochylił się nad nią i
wziął ją w ramiona.
Przypomniała sobie, co mówił o jej malarstwie. Był najwyższy czas, by zawiadomić
szkołę, iż po wakacjach nie zamierza podjąć pracy. Umowy z nowymi nauczycielami
podpisywano w sierpniu. Spojrzała na Jasona. To on powiedział, że każdy powinien robić w
życiu to, co lubi. Jeśli skoncentruje się wyłącznie na sztuce, będzie mogła więcej czasu
poświęcać chłopcom.
- Jennifer, daję pensa za twoje myśli.
- Zastanawiałam się właśnie nad tym, czy powinnam po wakacjach wracać do szkoły.
- I...?
- Nie mogę się zdecydować. Kiedy pomyślę o tym, że ta praca zapewnia mi byt, boję
się ją rzucić.
- Przecież dostajesz rentę.
- Tak, dostaję, ale praca w szkole daje mi dodatkowe pieniądze. A malarstwo? Jednego
dnia mogę sprzedać obraz, a drugiego nie.
- Nie o to mi chodzi. Problem sprowadza się do dwóch rzeczy: czy zdołasz wyżyć z
malowania, a o tym jestem najgłębiej przekonany, oraz czy naprawdę chcesz robić tylko to.
- Chyba masz rację. Z malarstwa mogłabym wyżyć. Ale praca w szkole i dochody ze
sprzedawanych obrazów zapewniają nam komfortowe życie. Z drugiej strony, najbardziej
lubię malować i chciałabym się temu poświęcić bez reszty.
- A jeśli zrezygnujesz ze szkoły? Czy będziecie wtedy żyli gorzej?
Jennifer chwilę się zastanawiała.
- Malując przez cały rok, a nie tylko w czasie wakacji, zarobiłabym więcej, niż w
szkole. Boję się jedynie utraty stabilizacji, jaką daje mi posada nauczycielki. - Wypiła łyk
margarity. - Ach, zapomniałam ci powiedzieć o jednej rzeczy. Kiedy przebierałam się w
kostium...
- ...który jest bombowy - wtrącił dźwięcznym głosem.
- Dziękuję - odparła z uśmiechem. - No więc, kiedy się przebierałam, zadzwonił agent
ubezpieczeniowy. Znaleziono moje bronco. Samochód leżał w rzece prawie w samym
Rimrock.
- To dobrze, że go znaleźli - mruknął, objął ją i namiętnie pocałował. - Chodźmy na
kolację... - umilkł i dodał schrypniętym głosem: - Po prostu nie mieści mi się w głowie, że
mam cię wyłącznie dla siebie. Żadnych bębenków, żadnych trąbek, żadnych ujadających
psów. Nie do wiary!
- Jason, ja również z utęsknieniem czekałam na taką chwilę. Z przystojnym
mężczyzną nie umawiałam się... och, sama już nie wiem od kiedy.
- Naprawdę? - zapytał kpiąco. - Z przystojnym mężczyzną? Też mi coś! Może więc
zrezygnujemy z kolacji i zostaniemy w domu? - powiedział, przyciągając ją do siebie.
Odepchnęła go ze śmiechem.
- Wiem, że bez trzech posiłków dziennie nie wytrzymasz. A lunch jedliśmy w
południe.
- Mój żołądek przyznaje ci całkowitą rację, ale cała reszta pragnie pozostać w domu. -
Wstał i przeciągnął się. Pod dżinsami wyraźnie odznaczała się jego naprężona męskość.
Jennifer szybko obrzuciła spojrzeniem to miejsce i odwróciła głowę. Sięgnęła po
ręcznik.
- Spotkamy się w salonie.
- O rany, a już miałem nadzieję, że powiesz: Spotkamy się pod prysznicem.
- Za dużo szczęścia, panie Hollenbeck. Wynocha! - powiedziała, wskazując drzwi.
Jason uśmiechnął się, ogarnął namiętnym spojrzeniem jej kształtną sylwetkę w
turkusowej barwy kostiumie kąpielowym i wyszedł. Jennifer długą chwilę spoglądała na
zamknięte drzwi, a na jej ustach pojawił się radosny uśmiech.
11.
Siedzieli na tarasie w „La Hacienda”. Na niewielkiej estradzie grało trzech
gitarzystów, a w powietrzu unosił się zapach skwierczącego na ogniu mięsa. Jennifer upiła łyk
wody z lodem i popatrzyła na Jasona. Zastanawiała się, czy jemu również drży serce na myśl
o czekającym ich wspólnym wieczorze.
- Jason, czuję się bosko. Sama nie pamiętam, kiedy po raz ostatni byłam na takiej
kolacji. Podczas roku szkolnego mam napięty rozkład dnia: obowiązki nauczycielki, próby
zespołu, koszykówka Willa.
- Nie pojmuję, jak sobie radzisz z tym wszystkim - odparł cicho, pociągając z kufla
piwo.
Nieoczekiwanie uświadomił sobie, jaką przyjemność sprawia mu towarzystwo
Jennifer; uświadomił sobie, że kiedy wróci już do rutyny swego życia, będzie czuł się bardzo
samotny. Nie potrafił wyobrazić sobie życia bez niej i chłopców. Obiecał Willowi, który
niebywale zainteresował się jego pracą, że któregoś dnia, idąc na służbę, zabierze go ze sobą
do parku. Nie mieściło mu się w głowie, że po całym pracowitym dniu nie zobaczy Jennifer,
nie zasiądzie z nią przy stole w kuchni, nie będą prowadzili ze sobą długich, wieczornych
rozmów. Już teraz, kiedy był poza domem, tęsknił za Jennifer jak pies za swoim panem.
- Zastanawiam się nad tym, co powiedziałeś.
- A cóż ja takiego powiedziałem? - zapytał z rozbawieniem Jason. - Mówiłem wiele
rzeczy.
- O tym, że każdy powinien robić w życiu to, co lubi. Zamierzam w tym roku
wszystko zmienić. Chcę zrezygnować z pracy w szkole.
- Doszłaś do wniosku, że jakoś sobie poradzisz? - wydawał się bardzo zadowolony z
jej decyzji.
- Tak. Zresztą ta kwestia nie dawała mi spokoju od dłuższego czasu. Ale teraz
dokładnie wszystko rozważyłam i przekalkulowałam. Obliczyłam, ile zarabiam w szkole i ile
wynosi renta po Marku. Jeśli porzucę pracę i zacznę malować przez cały rok, a nie tylko
przez trzy miesiące wakacji, zarobię więcej. Niczym nie ryzykuję. W najgorszym wypadku
wrócę do nauczania.
- Na pewno będziesz mogła wrócić do szkoły? - zapytał, spoglądając w jej wielkie,
błyszczące, zielone oczy.
Była piękną, ekscytującą kobietą, którą podziwiał za to, że tak świetnie potrafi
pogodzić dwie prace i jeszcze zajmować się dużą rodziną. Umiała sobie radzić.
- Oczywiście - odparła, odgarniając z czoła kosmyk włosów. Loki spadały połyskliwą
kaskadą na jej ramiona. Wydekoltowana, turkusowa sukienka pięknie harmonizowała z
zielonymi tęczówkami Jennifer. Wzrok mężczyzny wędrował po jej odkrytych ramionach i
Jason najwyższym wysiłkiem woli opanował chęć dotknięcia jej szyi. - Poza tym mogę brać
zastępstwa - dodała.
- To cudownie.
Podejrzewał, że Jennifer zbyt skromnie ocenia swoje przyszłe dochody ze sztuki.
- Z jednej strony, cieszę się, że podjęłam tę decyzję, ale z drugiej, boję się samotności.
Boję się porzucić dotychczasowy styl życia, zerwać wiele znajomości...
- Wszystko ułoży się jak najlepiej - przerwał jej Jason. - Zobacz sama, już teraz ci się
wiedzie.
- Zatrudnię agenta, który poprowadzi moje sprawy. Taki agent ma kontakty, o jakich
mi się nie śni.
- A zatem należy to stosownie oblać - oświadczył Hollenbeck, unosząc kufel z piwem.
- Zamówię szampana - dodał i skinął na kelnera.
Odpowiedziała mu promiennym uśmiechem, ale pokręciła odmownie głową.
- Jason, z szampanem to chyba lekka przesada. Przecież nic takiego nie zrobiłam.
- Wręcz przeciwnie. Jest to wieczór, który nam obojgu zostanie w pamięci na zawsze...
to początek twojej oszałamiającej kariery. - Zwrócił się do kelnera. - Prosimy o szampana.
Dzisiaj jest nasze święto.
- Nie musiałeś od razu zamawiać szampana - powiedziała z wyrzutem, kiedy zostali
sami.
- Mylisz się. To jest szczególny wieczór - odparł cicho, przeszywając ją wzrokiem.
Ujął Jennifer za rękę. Poczuła na plecach rozkoszny dreszcz. Po raz setny chyba
uświadomiła sobie, jak ważną osobą stał się dla niej Jason.
- To był najpiękniejszy dzień w moim życiu - powiedział lekko schrypniętym głosem.
Wybuchnęła śmiechem.
- Jasne, strażnik parkowy i kupowanie poduszek! Cudowna sobota!
Uśmiechnął się i potrząsnął głową.
- Lepiej kupować poduchy z tobą niż siedzieć samotnie nad potokiem - odparł cicho, a
Jennifer coś zagrało w duszy.
- To ciekawa uwaga w ustach kogoś, kto uwielbia samotność - odrzekła poważnie. -
Ale cieszę się, że tak uważasz, ponieważ dla mnie ten dzień jest również wyjątkowy.
Pojawił się kelner, otworzył butelkę szampana i nalał im do kieliszków. Jennifer
obserwowała musujące bąbelki. Jason uniósł kieliszek.
- Za twoją wspaniałą przyszłość.
- Dzięki - odparła, stukając się z nim kieliszkiem. Przez chwilę zastanawiała się, do
jakiego stopnia ten mężczyzna stanie się częścią jej przyszłości.
Bąbelki szampana zakręciły jej w nosie; alkohol był pyszny, niezbyt słodki. W
towarzystwie Jasona Jennifer opuściły wszelkie troski. Rozejrzała się po tarasie. Zatrzymała
na chwilę wzrok na samotnym, ciemnowłosym mężczyźnie, siedzącym przy stoliku stojącym
pod przeciwległą ścianą. Obrzuciła bacznym spojrzeniem jego koszulę w szkocką kratę,
muskularne ręce i masywny kark. Kiedy jednak jej wzrok spoczął na brązowych palcach
zaciśniętych na kuflu, poczuła w gardle skurcz przerażenia.
- Może to tylko moja wyobraźnia albo zbieg okoliczności, - powiedziała, patrząc
Jasonowi w oczy - ale ten samotny mężczyzna naprzeciwko nas dokładnie odpowiada
opisowi jednego z napastników, którzy chcieli porwać Goldie.
- Spróbuj go opisać, nie patrząc w tamtą stronę - polecił spokojnie Hollenbeck.
- Ciemne włosy, ciemne oczy. Zdaję sobie sprawę, że taki opis pasuje do połowy
mężczyzn na tej sali, ale Goldie mówiła, że jeden z bandziorów miał kciuk ucięty przy
pierwszym stawie. Ten mężczyzna jest dokładnie tak okaleczony. Dostrzegłam to, kiedy brał
do ręki kufel.
- Twoja siostra musi być bardzo spostrzegawczą osobą, skoro w sytuacji, kiedy ktoś
wciągał ją do samochodu, dostrzegła taki szczegół.
- Goldie ma oko do mężczyzn - odparła sztywno Jennifer. - Dostrzeże w nich każdy
feler.
- Dlatego jest dobrym świadkiem. Widziałem, że Garcia jest bardzo zadowolony z jej
zeznań. Pójdę teraz niby do toalety, ale tak naprawdę zadzwonię pod pewien numer, który
podała mi policja.
- A jeśli się mylę?
- Ten facet o niczym się nie dowie. Po prostu agenci będą mieli go na oku.
- Oni jego, a on nas?
- Coś w tym rodzaju - roześmiał się krótko Jason. - Na pewno nie zaczepią go w
restauracji. Nic nie zrobił i po prostu wszystkiego się wyprze. Za chwilę wracam.
Nieznajomy wyraźnie obserwował oddalającego się Jasona. Niepokój zmącił dobre
samopoczucie Jennifer. Teraz już była pewna, że ten człowiek ich śledzi. Nie wiedziała tylko
od jak dawna.
Ucieszyła się, kiedy Jason znów pojawił się przy stoliku.
- Zrobione - oświadczył.
- Kiedy opuszczałeś salę, bacznie cię obserwował. Jak myślisz, czy śledzi nas od San
Saba?
- Nie, zapewne przejął nas już tutaj. Kiedy jechaliśmy do miasta, uważnie
obserwowałem szosę za nami. Przez cały zresztą dzień byłem czujny, ale przegapiłem
moment, kiedy ten facet się pojawił. - Popatrzył ciepło na Jennifer, a po wargach przemknął
mu lekki uśmieszek. - Moją uwagę zaprzątało coś zupełnie innego. Muszę być ostrożniejszy.
Wypili jeszcze po kieliszku szampana i nie zaszczyciwszy ciemnowłosego mężczyzny
spojrzeniem, opuścili restaurację. Kiedy posuwali się w tłoku ulicznym, Jennifer odwróciła
się w fotelu i popatrzyła na Jasona.
- Czy ktoś za nami jedzie? - zapytała.
- Tak - odparł krótko Hollenbeck.
Nie zwalniając, przechylił się nad nią, wyciągnął ze schowka pistolet i położył go
między fotelami.
- Nie jest to zanadto krzepiące - mruknęła. - Może nie powinniśmy wracać do mnie?
- Dlaczego? Niczego się bój.
- A jeśli zechcą nas porwać albo włamać się do domu?
- Niech tylko spróbują - warknął Jason. - Poradzę sobie, a ponadto na plecach już mu
siedzi policja.
Jennifer nieco się rozluźniła.
- Przy tobie jestem spokojniejsza, ale po powrocie do domu natychmiast zadzwonię do
Goldie i upewnię się, czy u nich wszystko w porządku.
- Jasne. Ale możesz mi wierzyć, że nad rzeką nic się nie wydarzyło.
Kiedy zajechali pod ciemny dom, zadrżała i Jason ścisnął ją za ramię.
- Szkoda, że wychodząc, nie zostawiłam zapalonych świateł.
- Wszystko będzie dobrze... rozluźnij się - powiedział i otworzył drzwi.
Kiedy Jennifer przekroczyła próg, biegiem ruszyła do aparatu telefonicznego.
Porozmawiała z Goldie, a następnie z Willem. Odłożyła słuchawkę i rozejrzała się za
Jasonem. Mężczyzna opierał się o futrynę kuchennych drzwi, a na stole przy zlewie stały
dwie szklanki z zimną margaritą.
- Co myślisz o kąpieli w basenie? Jennifer skinęła głową.
- Doskonała myśl... Jason, taras jest otoczony płotem. Jeśli ktoś stanie po drugiej
stronie, może podsłuchiwać, o czym rozmawiamy.
- Nastawimy muzykę i będziemy rozmawiać cicho. Jeśli śledzący nas mężczyzna
podejdzie zbyt blisko, natychmiast aresztuje go policja.
- Za co?
- Naruszenie prywatnej posiadłości, podglądactwo... istnieje kilka ciekawych
rozwiązań. Chodź, kochanie.
Kilka minut później siedzieli już w ciepłej wodzie, popijali zimny, słonawy napój i
słuchali muzyki płynącej z odtwarzacza kompaktów.
Jason robił wszystko, żeby Jennifer wrócił dobry nastrój. W świetle księżyca jego
skóra jaśniała srebrzystym blaskiem, a porastające tors włosy były czarne. Siedzieli i
rozmawiali blisko godzinę. Hollenbeck pieścił delikatnie palcami kark i ramiona kobiety,
którą stopniowo opuszczał lęk i stawała się coraz bardziej świadoma bliskości mężczyzny.
- Chciałbym, żebyś poznała moich rodziców - powiedział cicho.
- Z twoich opowieści wynika, że ja i moja rodzina nie przypadniemy im szczególnie
do gustu. Chłopcy, którzy nie odnoszą sukcesów w sporcie, moja siostra, hostessa w nocnym
klubie, tata ze sforą cyrkowych psów... nie, dla większości ludzi to trochę za dużo!
Jason roześmiał się cicho i objął Jennifer.
- Twoi chłopcy są wspaniali i zapewne tysiąc razy bardziej otwarci, niż ja byłem w ich
wieku. Może jeszcze zainteresują się sportem, a jeśli nie, to świat się od tego nie zawali.
Boże, nigdy bym nie zmuszał dzieci do uprawiania sportu w sposób, w jaki mnie zmuszano. A
jeśli chodzi o twego ojca, jest to postać kuriozalna, ciekawostka etnograficzna. Moi rodzice
nie są łatwymi ludźmi. Twoja rodzina przynajmniej łatwo przystosowuje się do otoczenia.
- Musieliśmy tacy być - mruknęła, nie zdając sobie sprawy z tego, co mówi.
Cały wieczór narastało w niej podniecenie, a z chwilą, kiedy zetknęły się ze sobą ich
biodra, poczuła, że ogarnia ją pożądanie. Zapragnęła nagle znaleźć się w ramionach Jasona.
- Jennifer - odezwał się cicho i kobieta odwróciła twarz w jego stronę.
Przyciągnął ją do siebie, a kiedy popatrzył pożądliwie na jej usta, Jennifer zabrakło
tchu. Dotknął wargami ust kobiety, a ona oddała mu pocałunek, wkładając w niego tłumione
od dawna namiętności. Rozchlapując wodę, zarzuciła mu ramiona na szyję. Przytulił do siebie
jej gorące, mokre, smukłe ciało. Na torsie czuł nacisk bujnych piersi.
Zadrżała z podniecenia, czując jego twardą, napiętą męskość. Ciepło jego ciała
burzyło w niej krew, upajało, rozpalało żądze. Dłoń Jasona ześlizgnęła się z szyi Jennifer,
przez chwilę pieściła piersi, po czym zawędrowała na jej biodra.
Jego pocałunek był palący, namiętny i natarczywy. Jason uniósł jej szczupłą postać,
posadził sobie na kolanach i ściągnął z Jennifer kostium. Zamknęła oczy, odchyliła do tyłu
głowę i drżała z rozkoszy pod dotykiem jego czułych dłoni, które łagodnie tańczyły na jej
piersiach, a palce muskały naprężone sutki.
- Jennifer, pragnę cię - szepnął namiętnie, czując, jak wzbierają w nim powściągane
przez tyle dni uczucia. Wstał i drżącymi dłońmi ściągnął mokre dżinsy. Światło księżyca
grało na jego męskiej postaci, malując srebrzystym blaskiem szerokie ramiona i załamując się
na wspaniale rozwiniętych mięśniach.
Zafascynowana Jennifer patrzyła na Jasona. Jego męskość na tle jasnego, płaskiego
brzucha była prawie czarna i dziewczyna zaczęła pieścić gorące, pulsujące ciało. Hollenbeck
jęknął w ekstazie. Jennifer powiodła wzrokiem po całej jego sylwetce, po czym znów spuściła
oczy na czarne włosy między udami mężczyzny. Na smukłych, muskularnych nogach osiadły
kropelki wody, które drżały, lśniąc w blasku księżyca.
Jason wsunął ręce pod ramiona Jennifer i podniósł ją.
Natychmiast przylgnęła do jego muskularnego ciała. Twardy członek napierał na jej
kobiecość.
- Jason, pragnę cię - szepnęła.
Z nadmiaru wzruszeń łopotało jej serce.
Chwycił ją za biodra, pochylił głowę i złożył na wargach Jennifer gorący pocałunek.
Później przyklęknął w wodzie i zaczął całować jej brzuch, biodra i uda. Opadła na kolana i po
chwili oboje wyciągnęli się w basenie. Ich ciała, gorące i przepełnione pożądaniem, wiły się
spazmatycznie w ciepłej wodzie. Wsunął jej dłoń między uda i kobieta aż zachłysnęła się z
rozkoszy.
- Chodź, kochanie, chodź. Och, Jen! - wychrypiał Jason, pieszcząc jej najsekretniejsze
miejsce. Wyprężyła ciało i przytuliła się do mężczyzny. - Jen, chcę się z tobą kochać całą noc,
chcę poznać ciebie, poznać, co lubisz.
- Jason...
Dotyk jego dłoni doprowadzał ją do szaleństwa, rozbudzał namiętności i emocje,
jakich nigdy jeszcze nie doświadczyła. Była gotowa, rozpalona...
- Jason - szepnęła. - Jason, proszę...
Serce tłukło się jej jak oszalałe. Mężczyzna wziął ją za rękę, wyprowadził z basenu i
położył na miękkim dywaniku. Wodził ustami najpierw po jej twarzy, później po piersiach,
brzuchu, aż w końcu dotarł do samego jądra jej kobiecości. Wyprężyła ciało.
Nieoczekiwanie Jennifer usiadła między jego rozsuniętymi nogami, ujęła męskość i
zaczęła ją pieścić; pochyliła się i dotknęła językiem. Jasonowi z rozkoszy zabrakło tchu.
Poczuł, że traci nad sobą kontrolę, że mąci mu się w głowie. Objął kobietę, położył na
plecach i rozsunął jej aksamitne uda. Jego członek dotknął kobiecości, po czym łagodnie ją
wypełnił. Jason doznał nieprzytomnej rozkoszy. Pchnął mocniej i całkowicie wszedł w
Jennifer. Wiła się i drżała, jęcząc w miłosnej ekstazie.
- Jason - szepnęła resztką tchu, obejmując go w pasie długimi, smukłymi nogami.
Zamknęła oczy i wychodziła naprzeciw żądzy mężczyzny, potęgując ją. Odnosiła
wrażenie, że zapada się w jakąś rozkoszną, słodką otchłań. Chciała oddać się Jasonowi bez
reszty, chciała tworzyć z nim jedność, chciała zamknąć go w sobie na wieki.
A on wchodził głębiej i głębiej, obsypując jej twarz, ramiona i szyję oszalałymi,
gorączkowymi pocałunkami. Kiedy jego twarda męskość doprowadzała ją do szczytu,
wyprężyła się i wydała krzyk stłumiony jego pocałunkiem. Krzyknęła ponownie i oboje
zadygotali. Wybuchnął w niej, a Jennifer przycisnęła twarz do jego szyi. Rozpalony, oszalały
z rozkoszy Jason tulił do siebie drżącą kobietę.
- Jennifer - powiedział w końcu schrypniętym głosem. - Kocham cię.
Jego ciałem wstrząsały dreszcze spełnienia.
Powoli wracała do rzeczywistości, do swego świata, do swego domu. Wracała do tego
cudownego, wyjątkowego mężczyzny, który trzymał ją w objęciach i któremu serce łopotało
jak skrzydła orła. Leżeli syci miłości, ze splecionymi nogami, a on obsypywał pocałunkami
jej policzki, uszy i skronie.
W końcu uniósł twarz i popatrzył w oczy.
- Jennifer, kocham cię - powtórzył. Zakręciło się jej w głowie od nadmiaru szczęścia.
- To dobrze, Jason - odparła i pocałowała go w kącik ust.
- Naprawdę - dodał z powagą. Uniósł się lekko na łokciu i spoglądał jej prosto w oczy.
- Nigdy w życiu do nikogo nie czułem tego co do ciebie. Potrzebuję cię, Jen - mówił
matowym ze wzruszenia głosem.
Jennifer grały w sercu wszystkie dzwony świata. Dotknęła palcami jego policzka, na
którym pojawił się już pierwszy cień zarostu.
Od fizycznej rozkoszy miała zamęt w głowie, ale jej uczucia sięgały dużo, dużo
głębszych poziomów psychiki, sięgały do samego serca, do dna duszy. Tak bardzo
potrzebowała Jasona. Wypełniał sobą pustkę w jej życiu.
Odwróciła głowę, wtuliła twarz w zagłębienie jego szyi i z trudem powstrzymywała
płacz.
- Ej, co się dzieje? - zapytał miękko, unosząc jej podbródek. Przez chwilę stawiała
opór, jakby chciała odepchnąć mężczyznę od siebie.
- Jason...
- Kochanie - powiedział czule. Słysząc ton jego głosu, Jennifer wybuchnęła płaczem.
Mężczyzna pocałował ją w oko i zaczął kciukiem wycierać płynące po policzkach łzy. -
Kochanie, o co chodzi?
- Ja też cię kocham. I jest mi z tym dobrze. Tak długo byłam sama. Kiedy pojawiłeś się
tamtej szalonej nocy, odmieniłeś życie zarówno chłopców, jak i moje.
Przygarnął kobietę i odsunął jej z czoła kosmyk włosów.
- Mnie również jest z tym dobrze. I chcę być z tobą cały czas. Czuję się tak, jakbym
czekał na ciebie od początku świata. Moje obecne stosunki z Brettem może nie układają się
najlepiej, ale to się z czasem zmieni. Obiecuję i...
- Pozostała dwójka zwariowała na twoim punkcie. Will i Kyle łażą za tobą jak dwa
cienie - odparła, wycierając mokre policzki.
- No widzisz. A ta noc jest najwspanialszą rzeczą, jaka mi się w życiu przytrafiła -
powiedział ochrypłym głosem. Przytuliła twarz do jego torsu i słuchała, jak mocno bije mu
serce. On gładził jej goły bark, później przesunął dłoń wzdłuż słodkiej linii bioder i zatrzymał
rękę na jędrnym pośladku. - Jesteś przepiękną kobietą, Jennifer - dodał, myśląc o tym, że
pojawiła w jego życiu niczym złocisty promień słońca, który wpada do pogrążonej w
ciemnościach jaskini. I nie tylko sama Jennifer, ale również jej chłopcy błysnęli mu przed
oczyma nadzieją rodzinnego ciepła, którego tak niewiele w życiu zaznał.
Pocałował kobietę w skroń, a następnie przesunął usta na jej policzek. Tak, nie chciał
utracić tego wszystkiego. Pokona niechęć Bretta... jeszcze sam nie wiedział jak, ale wiedział,
że to mu się uda... i pokocha chłopców, jakby naprawdę był ich ojcem.
- Potrzebuję ciebie, Jennifer... ciebie i twojej rodziny. Staliście się już najważniejszym
elementem mego życia.
Cicho westchnęła, uniosła głowę i ujrzała wbity w siebie wzrok Jasona. Mężczyzna
pochylił się i pocałował ją w usta. Ich języki spotkały się i zaczęły rozkoszny, przyprawiający
o zawrót głowy taniec.
- Jason... - szepnęła, patrząc w jego zamglone żądzą oczy.
Czuła, że jego wzrok prawie fizycznie jej dotyka. Znów naprężyły się jej sutki,
poczuła falę ciepła, które zalało dolne partie jej brzucha, i namiętność Jennifer stała się
prawie nie do zniesienia, aż bolesna. Jason pocałował ją tak żarliwie, że uleciały jej z głowy
wszelkie rozsądne myśli. Sunął wargami po jej piersiach, wąskiej talii, płaskim brzuchu, aż
sięgnął ustami do gorącej, wilgotnej konchy jej kobiecości. Wydała pomruk rozkoszy.
Wyprężyła ciało, zanurzyła palce w jego włosach i lekko falując biodrami, jęczała cicho w
ekstazie. Zadrżała, kiedy położył się obok niej i przyciągnął ją do rozpalonego namiętnością
ciała.
Uniósł kobietę, posadził na sobie i z ochrypłym jękiem wszedł w nią. Jennifer zaczęła
hipnotyczny, przyprawiający o zawrót głowy ruch. On wodził gorączkowo dłońmi po jej
piersiach, sutkach, później jego palce zsunęły się do jej kobiecości, potęgując jeszcze
rozkoszne doznania kobiety. Osiągając szczyt, krzyknęła namiętnie.
- Och, Jennifer! - wykrzyknął Jason, czując, jak eksploduje w nim oszałamiająca
rozkosz.
Ściskając go z całych sił udami, pochyliła głowę i obsypała jego twarz pocałunkami.
Jason drżał i mruczał coś, czego Jennifer nie potrafiła zrozumieć.
- Jennifer, kochana... Jakaś ty piękna. Nigdy nie będę miał dosyć... - Położyła się na
nim, oplatając go ramionami. On przytulił ją, wiedząc, że jest to jedyna kobieta na świecie, o
którą dba. - Jen, nigdy jeszcze nie byłem tak szczęśliwy - powiedział głębokim, dźwięcznym
głosem.
Przez chwilę oboje milczeli, aż w końcu Jason zaczął śmiać się cicho.
- Co cię tak rozśmieszyło?
- Przypomniałem sobie, jak podczas naszej pierwszej rozmowy Osgood wyłączył
aparat słuchowy, żeby mnie nie słuchać.
- Ty również byś wyłączył. Co twoi rodzice sądzą o nas? Jason nie miał zamiaru
relacjonować Jennifer rozmowy z matką.
„Sfora cyrkowych psów!” - wykrzyknęła piskliwym głosem, po raz pierwszy w życiu
tracąc opanowanie.
„Tak, mamo. Osgood ma teriery, które występują w telewizji i na ulicznych
pokazach.”
„Wielki Boże, Jason! Trójka chłopców i jeszcze ich dziadek z cyrkowymi psami?”
„Oni są czarujący, mamo” - odparł, nie wspominając o aferze z Goldie.
„Czarujący!” - parsknęła matka.
„Chciałbym, żebyś ty i tata poznali Ruarków. Ich nie można nie polubić.”
W tym momencie pomyślał ze wstydem o swoim pierwszym wrażeniu.
„Jason, ty chyba upadłeś na głowę. Sam teraz widzisz, co dzieje się z ludźmi, którzy
zbyt długo żyją samotnie w lesie.”
„Ja ich kocham, mamo. Najświętsze słowo honoru.”
Jason mocniej przytulił do siebie Jennifer. Był bardziej przywiązany do jej
zwariowanej rodziny niż do własnych rodziców. Nie mieściło mu się po prostu w głowie, by
ktoś mógł nie lubić Ruarków... naturalnie, kiedy już ich bliżej pozna.
Kiedy na taras padł pierwszy blask budzącego się dnia, Jason popatrzył z miłością na
Jennifer.
- To była najcudowniejsza noc. A teraz jest najcudowniejszy świt - oświadczył,
odgarniając włosy z jej twarzy.
- Jestem zmęczona - powiedziała, ocierając się o jego gorące ciało i prężąc jak kotka.
Mężczyzna wziął ją za rękę i weszli do basenu.
- Jason - zaprotestowała słabo. - Już niedziela, a my mamy jeszcze kilka spraw do
załatwienia.
- Wiem, ale na razie cieszmy się każdą chwilą spędzoną razem - odparł niskim głosem,
mocno przytulając kobietę.
Kiedy pojawili się w galerii, poza nimi było tam tylko trzech innych klientów. Jennifer
stała przy biurku i rozmawiała z właścicielką, nie spuszczając jednak wzroku z Jasona.
Na widok jego spoczywającej na biodrze ręki przypomniała sobie cudowną noc, kiedy
błądził dłońmi po jej ciele. Jego palce na tle jej jasnej skóry były ciemne i doprowadzały ją do
szczytów niebiańskiej rozkoszy. Przypominała sobie żarliwe słowa, szeptane jej do ucha tej
magicznej nocy, że ją kocha; pamiętała, jak mocno biło jej serce.
- Jennifer?
- Och, przepraszam, Leah - odparła, odwracając się do kobiety za biurkiem.
Leah Saenz popatrzyła na Hollenbecka.
- Chyba domyślam się, dlaczego nie dotarło do ciebie ani jedno słowo z tego, co
powiedziałam.
- Przepraszam - powtórzyła z uśmiechem Jennifer. - Możesz powtórzyć?
- Dostarczyłam te rysunki. Przykro mi z powodu włamania do twego domu i powodzi
w San Saba. Ale mogło być gorzej - powiedziała, nie spuszczając oczu z Jasona.
Mężczyzna podszedł do nich z książeczką czekową w dłoni.
- Chcę kupić obraz - oświadczył. Jennifer odwróciła się w jego stronę.
- Po co? Wcale nie musisz tego robić.
- Uważasz, że chcę go kupić wyłącznie z grzeczności?
- Nie, wcale nie - odrzekła, dobrze wiedząc, że Jason zawsze robi to, co chce, a jej
obrazy naprawdę mu się podobają.
- Numer dwadzieścia trzy.
- To jeden z moich ulubionych pejzaży - odparła i jej wzrok spoczął na dużym
malowidle, przedstawiającym srebrzysty wodospad na rzece San Saba. Na tle brązowych skał
migotały tysiące kropel rozpryskującej się wody, mieniąc się wszystkimi kolorami tęczy.
Kiedy opuścili galerię, załadowali obraz do jeepa i pojechali do „La Fonda” na chili i
kukurydziane tortille. Później wrócili do domu Jennifer. Jason zatrzymał samochód na
podjeździe, chwycił ją za ramię i nie pozwolił wysiąść z auta.
- Pozwól, że ja wejdę pierwszy - powiedział, wyciągając broń.
- Czy ktoś nas śledził?
- Tak - odparł poważnie. - Ale nie próbowałem go zgubić. Nie widzę też większego
sensu uciekać mu w drodze powrotnej do San Saba. I tak dobrze wie, dokąd jedziemy.
- Jason, odnoszę nieprzyjemne wrażenie, iż prowadzimy tych bandziorów prosto do
mego domu.
Ponownie ścisnął lekko jej ramię i Jennifer, mimo nurtującego ją niepokoju, rozluźniła
się. Zeszłej nocy pękły w niej jakieś emocjonalne bariery i od tej chwili Jason stał się częścią
jej serca i, miała gorącą nadzieję, życia. Chwilę spoglądał na nią w milczeniu.
- Nigdzie ich nie zaprowadzimy. Dobrze wiedzą, że masz dom w dolinie, a co więcej,
zdążyli go już odwiedzić. Muszą wykonać jakiś kolejny ruch; jest to tylko kwestia czasu.
- Czuję się jak kaczka na stawie w sezonie myśliwskim.
- Nie jest tak źle, słoneczko. Macie mnie i Terrella, a ponadto dom pozostaje pod
obserwacją FBI. A teraz zaczekaj chwilę w samochodzie.
Ruszył w stronę domu. Z pistoletem w ręku wyglądał bardzo groźnie. Po kilku
minutach pojawił się w progu kuchennych drzwi i dał znak ręką. Jennifer wysiadła z
samochodu, bojaźliwie rozejrzała się i poszła w kierunku Jasona.
Zamknął drzwi, położył pistolet na stole i przekręcił klucz w zamku. Podszedł do
kobiety; jego oczy odbijały te same pragnienia, które i ją ożywiały. Wyciągnął ramiona i
przygarnął do siebie Jennifer.
- Jason - szepnęła, ale on zamknął jej usta pocałunkiem.
- Chciałbym bez przerwy przebywać tylko z tobą - odezwał się po chwili. - Nie chcę
wracać do kłopotów i problemów, które nas rozdzielają. Gdyby nie ludzie, którzy idą naszym
śladem...
- Też jestem rozdarta między chęcią pozostania tu z tobą na zawsze a powrotem do
domu.
Jason dotknął jej policzka i poważnie popatrzył w oczy.
- Również nie chcę, żeby chłopcom, Goldie czy Osgoodowi cokolwiek się przytrafiło,
ale zapewniam cię, że przy Terrellu są bezpieczni. Na sekundę nie spuści z nich oka. -
Pocałował Jennifer w kącik ust. - A nam jest tak dobrze ze sobą - dokończył.
- Jason, jednak musimy wracać - powiedziała, ponownie ogarnięta niepokojem o
dzieci.
Tuż przed opuszczeniem domu przytulił ją i pocałował tak namiętnie, że Jennifer
zaparło ze wzruszenia dech. Nigdy jeszcze nie pożądała Jasona tak mocno jak w tej chwili.
- Jedziemy - powiedział, unosząc w końcu głowę i wypuszczając kobietę z objęć.
Każde z nich wsiadło do swego samochodu i ruszyli w stronę gór. Jeśli nawet ktoś
jechał ich tropem, Jennifer nikogo nie dostrzegła. Obserwowała znajomy krajobraz:
postrzępione górskie granie, wyniosłe szczyty, lśniące osiki, wysmukłe topole i gdyby nie
dręczący ją strach, niczego nie brakowałoby jej do absolutnego szczęścia. Spędziła cudowny
weekend i była zakochana. Aż dotąd nie wierzyła, że po śmierci Marka może jeszcze kogoś
pokochać. Hollenbeck jednak wypełnił sobą pustkę w jej życiu, pustkę, której nawet nie była
świadoma. Popatrzyła we wsteczne lusterko i pomachała mężczyźnie ręką. On dotknął
palcami ust i przesłał jej pocałunek.
Jason uśmiechnął się i pomyślał, że bardzo by chciał, aby Jennifer siedziała w tej
chwili obok niego. Znów ogarnęło go podniecenie. Ciągle mu było mało jej aksamitnego
ciała. Nie wyobrażał już sobie życia bez niej i bez chłopców. I miał cichą nadzieję, że w
końcu uda mu się zjednać Bretta. Doskonale rozumiał obawy i niepokój dziecka, ale też
święcie wierzył w to, że z czasem przekona chłopca do siebie.
Popatrzył we wsteczne lusterko na długą wstęgę uciekającej do tyłu szosy. Niedługo
wjadą w góry. Ich ogon towarzyszył im przez dwadzieścia mil, a następnie skręcił w którąś z
bocznych dróg. Jason podejrzewał, że kiedy opuszczą autostradę, na górskich drogach ktoś
będzie na nich czekać. Sam dom znajdował się pod obserwacją agentów FBI, tak więc tam
Jennifer i chłopcy będą bezpieczni.
Zastanawiał się chwilę, ilu bandziorów ściga Goldie. A może to robota tylko jednego
człowieka, tego, który śledził ich w restauracji? Ktokolwiek by to był, zapewne pojawi się w
domu w ciągu dnia, zakładając, że Ruarkowie nie orientują się, iż ktoś śledzi każdy ich ruch.
Po co uderzać w nocy, kiedy w domu jest strażnik? Jason był przekonany, że bandyci
niebawem wykonają kolejny ruch i zastanawiał się, dlaczego tak długo zwlekają. Czy
spodziewają się, że Goldie opuści dolinę? Mało prawdopodobne. Może liczą na to, że w domu
pojawi się Szczurek? Tak, taka możliwość istniała. A może z wykonaniem następnego
posunięcia czekają na coś lub na kogoś?
Bez względu na to, jaki był powód zwłoki, cały czas szli tropem Jennifer i
obserwowali jej dom. Co uczynią, kiedy dowiedzą się, że pieniądze ma już policja? Jason
modlił się w duchu, by bandyci zostali schwytani, zanim dotrze do nich ta wiadomość.
Jego myśli zbłądziły z kolei na Jennifer i ich wspólne, przyszłe życie. Czy ona i
chłopcy zgodzą się zamieszkać w San Saba? Podejrzewał, że Will i Kyle przywitają takie
rozwiązanie z radością. Pomyślał o Willu, który nie był już małym chłopcem, choć nie był też
mężczyzną. Chłopak okazał się dużo bardziej odpowiedzialny, niż wydawało się jego matce.
Z drugiej strony, nie dziwił się, że Jennifer ciągle traktowała syna jak małe dziecko.
Tego wieczoru planował jeszcze raz zadzwonić do swoich rodziców i opowiedzieć
więcej o Jennifer. Uśmiechnął się pod nosem na myśl, jak zareagują matka i ojciec, kiedy
zakomunikuje im radosną wieść, że ich jedyny syn się zakochał. Pomyślał o kobietach, które
raiła mu matka, kobietach posiadających pozycję społeczną i powszechnie akceptowanych.
Jego rodzice będą, delikatnie mówiąc, wstrząśnięci.
Jennifer skręciła w wijącą się, górską drogę i Jason stracił jej pojazd z oczu. Na chwilę
ogarnęła go panika. Przycisnął mocniej pedał gazu i na najbliższym zakręcie dostrzegł
niknący tył wynajętego czerwonego samochodu. Kiedy minął kolejny zakręt, w perspektywie
drogi ujrzał zaparkowane na poboczu auto z bagażnikiem na dachu, do którego przywiązane
zostały wędki. Kierowca miał na sobie brązowy sweter i szukał czegoś w bagażniku. Na
dźwięk silnika jeepa podniósł na chwilę głowę, po czym wrócił do przerwanego zajęcia.
Jason przejechał obok samochodu, wziął kolejny zakręt, ale myślami ciągle był przy
tamtym mężczyźnie. Nie był to człowiek z restauracji w Santa Fe, ale Hollenbecka dręczyło
przeczucie, że mężczyzna wcale nie przybył tu na ryby.
- Dostajesz paranoi - mruknął pod nosem, po czym zatrzymał samochód i zawrócił.
Zdecydował, że i tak za kilka minut dogoni Jennifer.
Wrócił do miejsca, w którym zaparkowany był samo - chód. Liście osik lśniły w
popołudniowym słońcu, trawa była zgnieciona kołami samochodu, ale samego pojazdu nie
było.
Ponownie zawrócił i ruszył w pościg za Jennifer. Dopóki nie dostrzegł czerwonego
bagażnika jej wozu, w żołądku czuł lodowatą kulę strachu. Wyprzedził kobietę. Zdecydował,
że teraz już on powinien jechać pierwszy. Tamten mężczyzna mógł przekazać przez
radiotelefon wiadomość swemu koleżce, że Jennifer zbliża się do domu, a Jason gotów był
założyć się o tygodniową pensję, że tamten facet czekał na nich. Sięgnął po słuchawkę
telefonu i połączył się z Danem Garcią.
Dwadzieścia minut później wjechali do doliny. Ponów - nie spojrzał we wsteczne
lusterko, upewniając się, że Jennifer podąża za nim. Żadnego innego samochodu nie do -
strzegł.
Kiedy zbliżał się do wysypanego żwirem podjazdu przed domem Ruarków, dostrzegł
przyczepioną do drzewa tabliczkę z napisem: MAMA i strzałką w bok. Na środku drogi
widniała olbrzymia kałuża wody. Skąd się tu wzięła? - błysnęło mu w głowie pytanie.
Przecież od kilku dni nie padało. Zdecydował, że jeep zdoła sforsować tę przeszkodę i
przyśpieszył.
Kiedy wjechał do wody, auto zaczęło tonąć.
12.
Jason zaklął, błyskawicznie odwrócił się i chwycił leżący na tylnym siedzeniu obraz.
Ze wszystkich stron samochodu pieniła się woda; dziura w drodze okazała się bardzo
głęboka.
We wstecznym lusterku dostrzegł, że Jennifer wysiadła już ze swego auta i biegnie w
jego stronę.
- Żeby to piekło pochłonęło! - zaklął ponownie.
Jeśli otworzyłby drzwi, woda wtargnęłaby do środka. Wysunął więc nogi przez okno,
przecisnął resztę ciała i wyskoczył na zewnątrz. Zniknął kobiecie z oczu.
- Jason!
Klnąc jak szewc, z błyszczącymi gniewnie oczyma, Jason wygrzebał się z dołu. Był
mokry i ubłocony do pasa. Do ubrania przylgnęły mu liście, źdźbła trawy i gałązki.
- To znowu oni! - ryknął, ogarnięty nagłą furią.
- Skąd wiesz, że to chłopcy... - Urwała. - Co z obrazem?
- Zapakowany jest w plastik, a ponadto trzymałem go cały czas nad głową - burknął.
- Jason, widzisz ten znak na drzewie? On miał nas ostrzec.
- Wiem, że na drzewie jest jakiś cholerny znak. Jennifer, dlaczego oni to robią? Czy
mają obsesję na punkcie kopania jam w ziemi? To jakaś choroba! Nie mogą wytrzymać, łapy
ich swędzą. - Hollenbeck zacisnął szczęki. Popatrzył spode łba na Jennifer. - Tylko się nie
śmiej!
- Jason, zobacz, na drzwiach wejściowych również wisi jakiś znak.
- Pójdę i sprawdzę.
Kipiąc ze złości, ruszył zamaszystym krokiem przez podwórko. W butach chlupotała
mu woda. Zatrzymał się przed drzwiami. Na tabliczce ponownie dostrzegł słowo: MAMA i
strzałkę wskazującą, iż należy obejść dom.
Jennifer powoli i z uwagą objechała dół z wodą, w którym utknął samochód Jasona.
Mężczyzna w tym czasie obchodził dom wokół. Nagle coś uderzyło go w kostki i jak długi
rozłożył się na ziemi.
- Jason! - krzyknęła Jennifer, wyskoczyła z samochodu i pobiegła w jego stronę.
- Uważaj! - warknął, gramoląc się na nogi.
Jennifer dostrzegła drut, rozciągnięty między wbitym w ziemię kołkiem a rosnącym
nie opodal drzewem.
- Zrobili z domu jedną wielką pułapkę!
- Lepiej poczekajmy tutaj.
- Poradzę sobie - odburknął i ruszył w dalszą wędrówkę dookoła budynku.
Jennifer nagle wrzasnęła piskliwie i Jason w ostatniej chwili pochylił głowę, dzięki
czemu uniknął zetknięcia z kolejnym drutem, tym razem rozpiętym na wysokości jego szyi.
- Boże, przecież ktoś może sobie tym wyrządzić straszną krzywdę! - wykrzyknął. -
Pomyśl, co by się stało, gdyby na moim miejscu był Osgood!
- Wiem... już ja powiem im to i owo do słuchu - odparła, zastanawiając się, jaki szatan
tym razem wstąpił w chłopców. Ujrzała malującą się w oczach Jasona furię i zapragnęła
nagle, by mężczyzna wsiadł do samochodu i odjechał. Ale jego pojazd był unieruchomiony w
wykopanym przez jej synów dole. - Jason, każę im wyciągnąć jeepa z wody. Wtedy zdążysz
do domu jeszcze przed nastaniem zmroku.
Odwrócił się w jej stronę i obrzucił Jennifer zimnym spojrzeniem.
- Sądzisz, że coś takiego nie może człowieka wytrącić z równowagi? Jamy w ziemi,
doły, druty? Jak to wytrzymuje twój ojciec? Nie wiem!
- Jakoś sobie radzi - odparła, buńczucznie zadzierając podbródek, a Jasonowi
natychmiast przypomniał się stary Osgood. Tak, tak, Jennifer dużo odziedziczyła po tatuśku.
Bez słowa ruszyła za Hollenbeckiem na tyły domu, gdzie znaleźli kolejną tabliczkę:
„Mamo. Niedługo wrócimy. Zastawiliśmy pułapki, żeby uchronić dom przed włamywaczami.
Nie próbuj wchodzić do środka. Po prostu czekaj. My niedługo wracamy. Will”.
Jennifer popatrzyła na Jasona.
- Teraz już wiesz, dlaczego zrobili to wszystko.
Dotarł do nich dźwięk silnika samochodowego i oboje odwrócili się w stronę drogi.
- To oni - oświadczył mężczyzna.
- Jason, zostaw wszystko mnie. Próbowali się tylko zabezpieczyć i nie ich wina, że nie
stosowałeś się do wskazówek.
Jennifer odniosła wrażenie, że w oczach Hollenbecka rozbłysły iskierki rozbawienia.
Obserwowali, jak Terrell parkuje samochód. Ze środka, ujadając i merdając ogonami,
wypadła sfora psów. Za zwierzętami wysypali się chłopcy, a na końcu wysiedli Goldie, Terrell
i Osgood. Dorośli nieśli jakieś paczuszki.
- Hm - mruknął dyplomatycznie Terrell, taksując wzrokiem ubłocone ubranie Jasona.
Powszechny zachwyt wzbudził jednak dopiero widok jego jeepa.
- Specjalnie znaki postawiliśmy - wyjaśnił Will.
- Panie Hollenbeck, wjechał pan do dziury - oświadczył Kyle i zasłonił dłonią usta.
Oczy miał rozradowane.
- Nie zauważył pan znaku? - włączył się do rozmowy Brett.
- Nie wiedziałem, że to takie ważne - odparł Jason, siląc się na obojętność.
Osgood wybuchnął śmiechem i odwrócił się w stronę strażnika.
- Wjechał pan prosto do jamy! - Zachichotał i potrząsnął głową. - Mówiłem chłopcom,
że nikt nie wjedzie do dziury, jeśli postawią znak. Ale życie pokazało, że to oni mieli rację,
nie ja.
- Tato, zanieś do kuchni tę pizzę - odezwała się pojednawczo Jennifer widząc, że
Goldie i Terrell znikają już w środku domu.
Osgood ruszył posłusznie, cały czas chichocząc i kręcąc z podziwem głową. Za nim
ruszyli chłopcy. Will co chwila wybuchał gromkim śmiechem. Jennifer popatrzyła na Jasona i
wzruszyła ramionami.
- Twój ojciec ma wypaczone poczucie humoru.
- Ale ma.
I znów dostrzegła w jego oczach figlarny błysk.
- Twój ojciec ma wypaczone poczucie humoru i najweselszą córeczkę na świecie.
Mogłabyś iść przodem i śmiać się, a za tobą reszta rozbawionej czeredki.
- Już się na nich nie gniewasz?
- Robili to w dobrych intencjach. A zastawianie pułapek to specjalność twoich
niebożątek.
Popatrzył na nią i uśmiechnął się. Pod wpływem tego uśmiechu serce Jennifer zmiękło
jak wosk.
- Wracajmy lepiej do domu, bo z pizzy zostaną nam tylko puste pudełka. Ale co z tobą
zrobimy? Pozostaje chyba szlauch ogrodniczy.
- Nie jest to zły pomysł. Najlepiej będzie, jeśli zjem tutaj, na dworze.
- Amy dołączymy do ciebie.
Spoglądali chwilę po sobie, po czym wybuchnęli śmiechem.
- Chodź, kochanie, w me ramiona - powiedział Jason, wyciągając ręce.
Jennifer cofnęła się.
- O, nie! Dopiero, kiedy zdejmiesz z siebie trochę tego błocka.
Jason ponownie się roześmiał i zgodnie ruszyli w kierunku domu.
- Po kolacji chłopcy pomogą ci wyciągnąć samochód. W progu pojawił się Terrell.
Stanął z rękami wspartymi na biodrach i obserwował nadchodzących ze zmarszczonymi
brwiami.
- Obiecałem im wyprawę po pizzę. Teraz widzę, że muszę zostać i pomóc tobie.
- Zajmę się pizzą - powiedziała szybko Jennifer i zniknęła w głębi domu.
Jason popatrzył na przyjaciela.
- Dogadałeś się z Goldie?
- Nie. Zamierzałem pojechać do siebie zaraz po twoim powrocie. Aleś się uświnił.
Dlaczego nie zastosowałeś się do poleceń, wypisanych na znakach?
- Terrell...
- Dobrze, już dobrze - Skinner ugodowym gestem podniósł ręce. - Chodźmy jeść.
Następnego dnia, kiedy Jennifer czesała się, Will leżał rozwalony na kanapie i bacznie
obserwował matkę.
- Mamo, czy chcesz wyjść za mąż za Jasona?
- A co powiedziałbyś, gdybym naprawdę za niego wyszła?
Usiadł.
- Myślę, że byłoby fajnie. - Zmarszczył brwi. - Ale nie musielibyśmy mieszkać w
strażnicy?
- Chciałam tylko poznać twoją opinię. Nie planujemy małżeństwa.
- Na razie - odparł chłopiec, roześmiał się i ponownie wyciągnął na kanapie. - Ha,
byłoby kapitalnie. Jason jest w porządku. Czy chcesz poznać jego rodzinę? Czy jego tata też
jest strażnikiem?
- Nie. Jego ojciec robił wszystko, żeby Jason nie został strażnikiem.
- Żartujesz! A czego chciał?
- Chciał, żeby syn razem z nim prowadził interes. Chciał zrobić z niego dyrektora
przedsiębiorstwa.
- Jezu! To fatalnie. Mamo, ja zostanę strażnikiem.
- Naprawdę? - spytała, spoglądając na odbicie syna w lustrze.
- Jasne. To fajna praca - odparł chłopiec, zarzucając nogi za głowę. - Jason obiecał, że
w przyszłym tygodniu zabierze mnie ze sobą do parku.
Stoczył się z kanapy.
- To praca dla samotników.
- Dla samotników? A czego mu brakuje? Chyba tylko telewizora. Zobacz, jakie
ciekawe rzeczy robi. Mieszka na stałe w San Saba, pracuje na świeżym powietrzu, łowi ryby,
poluje. Ja chcę robić to samo.
Chłopiec stanął na głowie.
Jennifer z uwagą spoglądała na syna. Ponownie uświadomiła sobie, jakim wstrząsem
dla jej rodziny było pojawienie się Hollenbecka. Will jest już po jego stronie, z Kyle’em
pójdzie łatwo. Tylko Brett... Brett od rana nie odezwał się do Jasona słowem.
- Jennifer... - w progu pojawiła się Goldie. - Och, nie wiedziałam, że rozmawiasz z
Willem.
- Nie, nie. - Chłopak usiadł na kanapie i spuścił nogi. - Muszę włączyć telewizor. Za
chwilę będą „Gliniarze z Los Angeles”.
Kiedy Will opuścił pokój, Goldie rozejrzała się i zamknęła drzwi.
- Jenny, dzwonił Terrell. Umówił się ze mną na piątek wieczór.
- A widzisz! - wykrzyknęła Jennifer. - Mówiłam ci, że to wyłącznie kwestia czasu.
- Tak, Terrell jest dla mnie bardzo uprzejmy, ale zachowuje ogromny dystans.
Oświadczył, że musimy porozmawiać i dlatego chce spotkać się ze mną gdzieś, gdzie
będziemy sami. Jak sama wiesz najlepiej, tutaj to raczej niemożliwe... Jenny, jestem taka
szczęśliwa. Kocham Terrella. Rozumiesz, kocham go naprawdę. Tym razem jest inaczej.
- Mam nadzieję - westchnęła Jennifer, modląc się w duchu, żeby okazało się to
prawdą. Wiedziała, że wcześniej czy później pojawi się Szczurek Tabor. - Musisz po prostu
dać mu czas. Kiedy ostatecznie zerwiesz ze Szczurkiem, sprawy z Terrellem ułożą się same.
- Być może nigdy już ani nie zobaczę, ani nie usłyszę Szczurka - odparła Goldie z
nadzieją w głosie.
- I zobaczysz, i usłyszysz. Na to, Goldie, masz moje słowo honoru. - Chyba że już nie
żyje, dodała w duchu, ale nie wypowiedziała tej myśli głośno. - Dobrze wiesz, że zgłosi się
choćby po to, żeby odebrać pieniądze.
- No cóż, kiedy się pojawi, usłyszy ode mnie kilka ciepłych słów! Jennifer, czy mogę
w piątek włożyć twoją niebieską sukienkę? Tę obcisłą.
Jennifer roześmiała się i wskazała szafę.
- Bierz, którą chcesz. Goldie popatrzyła na zegarek.
- Przyjdę po nią później. Teraz obiecałam Brettowi i Kyle’owi, że zagram z nimi w
krykieta. Muszę gnać...
- Mamo, przyjechał Jason! - wrzasnął Will.
- Już idę! - zawołała Jennifer, przekrzykując ujadanie psów i obie siostry opuściły
pokój.
Kiedy weszły do salonu, Jason rozmawiał z Osgoodem, głaszcząc Priss po łbie.
- Cześć - powiedziała Jennifer i Hollenbeck odwrócił się w jej stronę.
Popatrzył na nią tak ciepło, że na chwilę zapomniała o bożym świecie.
- Cześć. Wszystko w porządku?
- Jasne. Na podwórku grają w krykieta...
- Wiem - odparł. - Zapraszali też do gry ciebie i mnie. A pan, panie Osgood?
- Myślę, że chłopcy się ucieszą - odparł starszy pan, dźwigając się z miejsca.
- My przyjdziemy za chwilę! - zawołał za nim Jason. Przeszedł przez pokój i objął
Jennifer w pasie. - Nie widziałem cię chyba z osiemdziesiąt lat - powiedział miękko. - Tak
chciałbym, żebyśmy mogli być sami.
- Wiem, ale to może się stać dopiero po północy. Jason przygarnął ją do siebie i gorąco
pocałował w usta.
Ona wsparła ręce na jego krzepkich ramionach, delektując się bijącym od mężczyzny
ciepłem. W końcu wysunęła się z jego objęć. W oczach Hollenbecka malował się bezmiar
miłości.
- Jestem zdumiona, że nikt nas jeszcze nie woła.
- Chodźmy na dwór, zanim ktoś rzeczywiście tu po nas przyjdzie.
Spletli dłonie i ruszyli do wyjścia. Jennifer świetnie zdawała sobie sprawę z tego, że
chłopcy natychmiast zauważą, że ona i Jason trzymają się za ręce, ale Brett musi przywyknąć
do podobnych widoków. Jason stał się już częścią ich życia.
Kiedy skończyli grę, zasiedli na tarasie i jedli lody. Przez cały wieczór Jennifer była
świadoma bliskości Hollenbecka;
cieszyła się, że słyszy jego dźwięczny, głęboki głos, że słyszy jego śmiech.
Wreszcie rodzina udała się do łóżek i na tarasie zostali tylko oni dwoje. Na czarnym
niebie ostro świeciły gwiazdy, u ich nóg leżała Priss. Wtuliła nos w łapy, ale ślepia miała
czujne. W pewnej chwili Jason wstał i wyciągnął rękę do Jennifer.
- Chodźmy się przejść.
- Sądzisz, że to bezpieczne? - zapytała, patrząc na mroczny górski stok porośnięty
gęstym lasem.
- Nie odejdziemy daleko, a poza tym sama mówiłaś, że w razie czego Priss ostrzeże
nas szczekaniem. Ponadto w lesie czuwają agenci federalni, którzy dzień i noc obserwują
dom.
- Ktoś ciągle nas obserwuje?
- Na wszelki wypadek - wyjaśnił z rozbawieniem Jason. Jennifer przez chwilę
odniosła przykre wrażenie, że cała intymność, jaka panowała w jej górskim domu, rozwiała
się jak dym. Czy ten koszmar kiedykolwiek się skończy? Hollenbeck zdawał się czytać w jej
myślach.
- No cóż, osobiście cieszę się, że ktoś pilnuje was w ciągu dnia, kiedy ja jestem w
pracy.
- A po powrocie nie rozstajesz się z pistoletem. Jason, czasami aż się ciebie obawiam.
Już raz wyszłam za człowieka, który nie bał się żadnego ryzyka. Coraz bardziej przekonuję
się, że znów podbił mi serce podobny mężczyzna.
- Podbił ci serce? Bardzo ładnie to powiedziałaś - odrzekł, delikatnie pocałował ją w
usta i ruszyli w stronę drzew. - Ale nie martw się. Nie jestem taki jak Mark.
- Jesteś, i to mnie właśnie przeraża. Wiem, że nie zawahałbyś się użyć broni.
- Ani ja, ani żaden inny strażnik - odparł sucho. - Jennifer, posłuchaj, ja podejmuję
wyłącznie konieczne ryzyko.
Rozważała przez chwilę jego słowa.
- Może i tak, ale czasami myślę, że byłabym szczęśliwsza z jakimś zatabaczonym
buchalterem, który boi się własnego cienia.
- Przykro mi - odparł pogodnym tonem. - Ale popatrz na własnych synów. Will jest
bardzo odważny i uwielbia pracę w terenie. To samo Brett. Kyle jest jeszcze mały, ale myślę,
że dziecko, które odważyło się popłynąć na dętce po wzburzonej, lodowatej rzece, nie
wyrośnie na tchórza.
- Zapewne masz rację, ale ja wiem swoje, i zawsze już będę o nich drżała.
Lekko ścisnął jej ramię.
- Przecież tak naprawdę wcale nie chcesz, żeby któryś z nas był tchórzem, prawda?
- To ty tak myślisz - odburknęła i przez długą chwilę szli w milczeniu. Ich stopy cicho
chrzęściły na żwirze. Noc była chłodna, powietrze przesycone zapachem świerkowej żywicy,
a księżyc świecił jasno. Jennifer pragnęła zapomnieć o strachu i cieszyć się wieczorem oraz
bliskością Jasona. - Jak myślisz, czy teraz też nas obserwują?
- Chyba tak, ale jeszcze dziesięć metrów i wejdziemy między drzewa, gdzie nikt nas
nie zobaczy. - Odwrócił kobietę twarzą do siebie i zaczął całować. Kiedy wypuścił ją z objęć,
popatrzył jej poważnie w oczy. - Jennifer - powiedział cicho. - Ostatnio dużo o nas myślałem.
Nigdy jeszcze do żadnej kobiety nie czułem tego co do ciebie. Wiem, czego chcę, podobnie
jak wiedziałem, kiedy wybierałem zawód strażnika parkowego. - Uniósł lekko jej podbródek.
- Chcę się z tobą ożenić.
Jego słowa długo jeszcze dźwięczały w nocnym powietrzu, a serce Jennifer biło jak
oszalałe. Chciała przytulić do siebie Jasona i wykrzyknąć: tak!
- Jason...
Odchyliła głowę do tyłu i długo studiowała twarz mężczyzny. Dotknęła jego policzka.
Dawno już przekonała się, że jej życie stało się dużo szczęśliwsze od chwili, kiedy wkroczył
w nie Jason.
Delikatnie pocałował ją w usta i spojrzał jej w oczy.
- Jennifer, chcę, żeby i chłopcy stali się częścią mego życia. Wiem, że Brett nigdy się
ze mną nie zaprzyjaźni, ale go rozumiem. Najpierw stracił ojca, a teraz traci część ciebie.
Mimo że przepełniała ją ogromna radość i szczęście, zawsze na pierwszym miejscu
stawiała interes swojej rodziny. Wiedziała, że teraz musi być wyjątkowo ostrożna. W grę
wchodziła również przyszłość chłopców i Osgooda.
- Cieszę się, że lubisz chłopców, ale istnieje tyle innych spraw, które należy omówić.
Muszę uwzględnić uczucia synów.
- Ściśle mówiąc, tylko Bretta. Nie sądzę, żeby Will czy Kyle mieli coś przeciwko
naszemu małżeństwu.
- Wiem o tym. Lgną do ciebie jak muchy do miodu. Ale trzeba również liczyć się z
Brettem. I gdzie będziemy mieszkali? Czy porzucisz pracę i przeniesiesz się do Santa Fe?
Potrząsnął głową i Jennifer miała przeczucie nadchodzącego nieszczęścia.
- Kocham swoje zajęcie. Ale wiem, że nie będę mógł już mieszkać w strażnicy.
Żonatym strażnikom park przydziela domy. Możemy też zamieszkać w twoim albo w ogóle
wybudować nowy. To już parku nie interesuje. Obecnie mieszkam w strażnicy, bo tak mi
najwygodniej i to mi odpowiada. Ale zawodu nie porzucę.
- Jason, nie możemy przenieść się tutaj na stałe. Chłopcy muszą chodzić do szkoły.
- W Rimrock jest niezła szkoła okręgowa. A do Santa Fe możemy jeździć, kiedy nam
się żywnie spodoba. Wcale nie musisz pozbywać się tamtego domu. A na porzucenie pracy w
szkole już się przecież zdecydowałaś.
- To ogromna rewolucja w naszym życiu. Chłopcy lubią szkołę w Santa Fe. Ja mam
swoje sprawy w mieście...
- Malować możesz tutaj i dowozić potem prace do galerii. Przecież latem zawsze tak
robisz.
- Nie - odparła, odwracając się gwałtownie w jego stronę. - Nie, tu nie o pracę chodzi.
Chodzi o chłopców, zwłaszcza o Bretta. Muszę najpierw z nimi porozmawiać. Czy
rozważałeś w ogóle myśl o zmianie miejsca pracy? Terrell, na przykład, powiedział Goldie, że
nosi się z zamiarem przeniesienia do jednego z biur departamentu parków narodowych.
- Tak, myślałem, ale szybko odrzuciłem ten pomysł. Nie cierpię pracy biurowej.
Gdybym się na nią zdecydował, to równie dobrze mógłbym wejść do interesu mego ojca. A
tego nie chcę.
- Ale ja muszę brać pod uwagę chłopców, ich przyjaciół, poziom szkoły...
- Są jeszcze bardzo młodzi i łatwo adaptują się do nowych warunków. Przywykną do
wszystkiego szybciej, niż sądzisz.
- To jest jednak ogromna rewolucja - powtórzyła, zastanawiając się, czy Jason
rozumie, co oznacza taka zmiana dla dzieci. - Nie jestem pewna tej szkoły okręgowej w
Rimrock. Szkoły w Santa Fe oferują dużo większe możliwości.
- No tak, ale z drugiej strony, tutaj twoje dzieci będą żyły w otoczeniu przyrody, a
szkoła w Rimrock nie jest najgorsza. Mieszkając w San Saba, unikniesz wielu poważnych
problemów wychowawczych, jakie miałabyś w wielkim mieście.
To, co mówił miało sens, ale jego propozycja oznaczała drastyczne zmiany w ich
życiu i wymagała wnikliwego rozważenia. Odeszła kilka kroków i w zadumie tarła czoło.
Jason zbliżył się do niej i wziął ją w ramiona.
- Jennifer, potrzebuję ciebie - powiedział miękko. - Myślę, że Brett w końcu pogodzi
się z sytuacją.
- Żaden z nich może się nie zgodzić, kiedy wspomnę o zmianie szkoły.
- Więc porozmawiaj z nimi, daj im czas do namysłu - poprosił cicho. - Jennifer,
dopóki was nie spotkałem, sądziłem, że mam w życiu wszystko. Teraz nie wyobrażam sobie
życia bez ciebie.
- Porozmawiam z chłopcami o przeprowadzce i o naszym małżeństwie. Ale i ty
pomyśl o zmianie pracy. Domagasz się ofiar wyłącznie od naszej czwórki. I od taty, ponieważ
on pójdzie tam, gdzie i ja.
- Sama najlepiej wiesz, że Osgoodowi jest wszędzie dobrze. Chłopcom też się tutaj
spodoba. Ale przemyślę sprawę - obiecał. - A ty zastanów się, gdzie chcesz spędzić miodowy
miesiąc. Wspominałaś coś o Luwrze i Paryżu.
Uniosła głowę i dotknęła policzka mężczyzny.
- Myślę, że wolałabym coś prostszego, coś, w czym mogłaby uczestniczyć cała
rodzina.
- Na pewno nie przez pierwszy tydzień - burknął Jason, obejmując ją w talii.
- Może gdzieś na zachodzie... w jakimś miejscu, które lubisz. Co powiesz o Wielkim
Kanionie?
- Uwielbiam Wielki Kanion. Ale czy naprawdę chcesz poświęcić dla niego Paryż?
- Tak, chętnie, bo na razie jest to znacznie prostsze rozwiązanie.
- W porządku. Zatem najpierw spędzimy kilka dni w Phoenix, gdzie wynajmiemy
sobie apartament, w którym nikt nam nie będzie przeszkadzał. Później ruszymy do Wielkiego
Kanionu. Reszta rodziny dołączy tam do nas samolotem. A na koniec zabierzemy chłopaków
do Disneylandu.
- O, ty chytrusku! Wiesz, czym przekupić dzieci. Za wyprawę do Disneylandu zgodzą
się na wszystko.
Jason roześmiał się i potrząsnął głową.
- Nie, wcale nie będę im o tym mówić, dopóki same nie przystaną na moje propozycje.
Pragnę, żeby zaakceptowały mnie dla mnie samego, a nie z tego względu, że dam im bilet do
Disneylandu.
- Zgadzam się z tobą. Tak, to będzie cudowny miesiąc miodowy - odparła,
zastanawiając się, czy znajdą w końcu takie rozwiązanie, które będzie odpowiadać
wszystkim.
- Ale z drugiej strony rezygnujesz z Paryża - dodał cicho Jason. - Wybór należy do
ciebie.
- Wielki Kanion i Disneyland jest lepszym pomysłem. Ale zanim do tego dojdzie,
musimy uporać się z innymi problemami. Nie możemy się pobrać, dopóki wisi nad nami
niebezpieczeństwo. Nie wiem, co będzie, jeśli tych bandziorów nie złapią do czasu, gdy
chłopcy pójdą do szkoły.
Skinął głową, popatrzył na Jennifer, znalazł ustami jej wargi i na kilka minut
zapomniała o wszystkich kłopotach. Przestała myśleć o przyszłości i bez reszty oddała się
czarowi chwili.
Następnego ranka, kiedy Jason pojechał do pracy, odbyła rozmowę z ojcem. Usiadła
obok Osgooda, który właśnie naprawiał niewielką drabinkę, używaną podczas psich
występów.
- Tato, Jason mi się oświadczył. Zapytał, czy chcę za niego wyjść.
Stary mężczyzna popatrzył czujnie na córkę i odstawił drabinę.
- Kochanie, to cudownie! Bardzo się cieszę.
- Jeszcze nie dałam mu zdecydowanej odpowiedzi, ponieważ najpierw chcę
porozmawiać z chłopcami. Poza tym trzeba ustalić masę innych rzeczy.
- Wiem, że martwisz się Brettem, ale jak podrośnie, polubi Jasona. On jest dobry dla
chłopców. Jenny, od chwili, kiedy się tu pojawił, wszystko zmieniło się na lepsze. Nauczyli
się wielu nowych rzeczy, nabrali nowych zainteresowań. Nawet Brett.
- Wiem. Jason ma na nich zbawienny wpływ, ale Brett go nie akceptuje. A Hollenbeck
nie rzuci pracy w parku, co znaczy, że my musimy się tu przenieść, a chłopcy pójść do szkoły
w Rimrock.
- Zapewne. Ale oni są zbyt mali, żeby przykładać wagę do takich szczegółów. Po kilku
godzinach zdobędą masę nowych przyjaciół i będą po prostu szczęśliwi.
- Nie wiem - odparła, zdumiona reakcją ojca. - A ty? Niebieskie oczy staruszka
rozbłysły.
- Co ja? Jeśli się pobierzecie, będę najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Jason
jest dla ciebie bardzo dobry.
Jennifer uśmiechnęła się i skinęła głową.
- Pozmywam naczynia. Później pojadę do Santa Fe odebrać nowe bronco i zwrócić
pożyczony samochód. Z rana dzwonił dealer. Jesteśmy umówieni. Kiedy Jason wróci na
lunch, powiedz mu, gdzie jestem. Ale przed wyjazdem chcę odbyć rozmowę z chłopcami.
- Kochanie, z Jasonem będzie ci dobrze jak z nikim. To przyzwoity człowiek.
Osgood ścisnął ją za ramię.
Jennifer ucałowała ojca i ruszyła do kuchni. Po śniadaniu Will zamierzał segregować
wędziska, ale matka zatrzymała całą trójkę w kuchni i poleciła chwilę jeszcze pozostać przy
stole.
- Chcę oznajmić wam coś ważnego. - Kyle bawił się puszką wypełnioną ziemią.
Jennifer podejrzewała, że trzyma w niej dżdżownice na ryby. - Jason poprosił mnie o rękę.
- Super! - wykrzyknął Will.
- Bomba! - dodał Kyle. - Jason będzie naszym tatą.
- Nie będzie! - wybuchnął Brett. Popatrzył na matkę roziskrzonymi oczyma. Twarz
miał czerwoną jak burak. - Nie chcę, żeby Jason był moim tatą. On nie jest naszym tatą!
- Nie jest - przyznała cicho Jennifer. - Mieliście jednego ojca i nic tego faktu nie
zmieni. Nikt nie zajmie jego miejsca. Nigdy. - Mówiła bezpośrednio do Bretta. Na widok jego
twarzy ściskało się jej serce. - Nic tego nie zmieni, ale Jason chce stać się częścią naszej
rodziny i chce, żebyśmy byli jego rodziną.
- Myślę, że to doskonały pomysł - oświadczył Will. - Jason jest kapitalny. Brett, tylko
się nie rozbecz!
- Co ty tam wiesz! - odwarknął chłopiec.
Twarz miał jeszcze bardziej nachmurzoną, pięści mocno zaciśnięte.
- Chłopcy! - Jennifer podniosła głos. - Proszę o spokój!
- Kiedy chcecie się pobrać? - zapytał Kyle. - W sobotę?
- Nie. Daty jeszcze nie ustaliliśmy, ponieważ najpierw chciałam porozmawiać z wami
i z dziadkiem. Poza tym musimy omówić inne rzeczy. Nie dałam Jasonowi konkretnej
odpowiedzi. Być może będziemy musieli zamieszkać tutaj na stałe, a wy pójść do szkoły w
Rimrock - Nie chcę! - zaprotestował gwałtownie Brett.
- Będzie fajnie mieszkać tutaj cały rok - odrzekł Will. - Nauczymy się jeździć na
nartach.
Kyle skinął głową, ale Jennifer wiedziała, że chłopiec jest jeszcze za mały, aby
przejmować się takimi sprawami. Zdumiewał ją raczej zupełny brak sprzeciwów ze strony
Willa. Popatrzyła uważnie na syna.
- Naprawdę nie masz nic przeciwko temu, żeby tu mieszkać i chodzić do szkoły w
Rimrock?
Wzruszył ramionami.
- Mnie się tu podoba. Może być kapitalnie. A i w szkole pewnie nie będą tyle
wymagać.
- Na to nie licz - odparła Jennifer.
Brett milczał jak zaklęty. Wbił wzrok w podłogę. Pięści zacisnął tak, że pobielały mu
kłykcie. Kyle zaczął wiercić się na krześle.
- Czy mogę wyjść na dwór? - zapytał.
- Oczywiście - zgodziła się. - Powrócimy jeszcze do tego tematu.
- Wspaniale, mamo - powiedział Will, wstając od stołu. Wyszedł z Kyle’em przed
dom. Jennifer cieszyła się, że obaj chłopcy tak łatwo pogodzili się z sytuacją.
- Nie chcę, żeby stał się naszą rodziną - odezwał się żałośnie Brett.
- Jeśli go poślubię, wszyscy będziemy szczęśliwsi - odparła cicho.
- Mamo, proszę, nie rób tego - błagał chłopiec.
- Brett, wiele nad tym myślałam. Daj Jasonowi szansę. Widzisz, jak polubili go Will i
Kyle. On dobrze wie, że nigdy nie zajmie miejsca waszego taty.
- Właśnie to próbuje zrobić.
- Sam najlepiej wiesz, że to nieprawda... w każdym razie w głębi serca wiesz o tym.
- Ale jeszcze się nie zgodziłaś? - zapytało dziecko z nadzieją w głosie.
- Nie, i nie zamierzam go poślubić, jeśli wszyscy nie będziecie z tego powodu
szczęśliwi.
- Ja nigdy nie będę szczęśliwy. Nie chcę, żebyś... nigdy...
Popatrzył na matkę oczami pełnymi łez. Jennifer przytuliła go do siebie.
- Brett, daj przynajmniej Jasonowi szansę. Zrób to dla mnie, ponieważ kocham go i
chcę, żeby stał się moją rodziną. Zrobisz to, o co cię proszę?
- W porządku - powiedział i odwrócił się gwałtownie. - Chcę iść na dwór.
Jennifer skinęła głową i obserwowała, jak Brett wybiega z domu i woła coś do Willa.
Przeciągnęła dłonią po oczach. Wiedziała już, że chłopiec nieprędko pogodzi się z jej
małżeństwem. Poczuła, że z żalu i bólu ściska się jej serce.
W mieście wstąpiła do domu, żeby zabrać pocztę, oddała samochód, odebrała nowe
bronco, a w drodze powrotnej zatrzymała się w Rimrock, gdzie zrobiła zakupy. O drugiej po
południu jechała krętą, górską drogą, prowadzącą do domu. Omiatała wzrokiem porośnięte
lasem zbocza, zastanawiając się, gdzie urządził sobie kryjówkę agent federalny. Kiedy
wjechała na podjazd przed domem, ujrzała zaparkowaną na podwórku lśniącą, czerwoną
corvette. Czyją? Jennifer poczuła, że zamiera jej serce. Mógł nią przyjechać tylko Szczurek
Tabor.
Kiedy wchodziła do domu, gardło dławił jej strach. Obejrzała się ponownie na górskie
zbocze. Czy obserwujący dom agent domyślił się, że w środku jest Szczurek? Czy ktoś go
śledził? Z pewnością zażąda pieniędzy. Podejrzewała, że pod olbrzymim urokiem osobistym
Szczurka kryje się zwykły łajdak. Zostawiła zakupy w kuchni i przeszła do salonu.
- Spójrz, kogo tu mamy - powiedziała Goldie.
Na jej bladych policzkach wykwitły krwiste rumieńce.
- Jennifer! - wykrzyknął jowialnie Szczurek, podchodząc do kobiety.
Jennifer zdążyła już zapomnieć, jak zabójczo był przystojny. Roztaczał wokół siebie
aurę jakiegoś erotyzmu i na jego widok zawsze podświadomie poprawiała fryzurę,
prezentując najbardziej olśniewające uśmiechy. Miał faliste, kasztanowej barwy włosy,
błękitne oczy w oprawie przepysznych, długich rzęs i niezwykle regularne rysy twarzy. Był
ideałem męskiej urody. Obcisłe dżinsy i koszula podkreślały jego wspaniałą muskulaturę.
- Cześć, Szczurek - odparła chłodno.
Nie zwrócił uwagi na jej rezerwę. Przytulił kobietę do swego mocarnego ciała, po
czym odsunął ją na długość wyciągniętych ramion i otaksował bacznym spojrzeniem - Za
każdym razem, kiedy cię widzę, jesteś piękniejsza.
- Dziękuję - rzekła cicho.
Postanowiła skorzystać z pierwszej nadarzającej się okazji, by zadzwonić do Jasona.
- Za długo mnie tu nie było - odezwał się Szczurek poważnym tonem. - Wróciłem
najszybciej, jak mogłem i co? Dowiaduję się, że moja mała, ukochana dziewczynka ma już
innego kawalera. - Odwrócił się do Goldie. - Tak w każdym razie utrzymuje twoja siostra. -
Podszedł do niej. - Ale ja tej sprawy tak nie zostawię. Przyjechałem tutaj, żeby zaproponować
ci małżeństwo.
Ujął dziewczynę za rękę, ale ta ją wyrwała.
- Muszę z tobą porozmawiać. I nie o Terrellu.
- Ja w tym czasie zajmę się zakupami - wtrąciła szybko Jennifer i wyszła.
Zamiast jednak iść do kuchni, pobiegła na górę do swego pokoju. Zamknęła drzwi i
zadzwoniła do Jasona. Kiedy w słuchawce usłyszała głos Delii, powiedziała cicho do
mikrofonu:
- Della, możesz wywołać Jasona i powiedzieć mu, że pojawił się Szczurek Tabor?
- Naturalnie. Jason jest teraz na tamie, ponieważ inżynierowie zwołali tam naradę
wszystkich strażników. Połączę się z nim tak szybko, jak to będzie możliwe.
- Jeśli go nie złapiesz, przekaż tę wiadomość Terrellowi.
- On również jest na tamie. Ale spróbuję.
- Dzięki, to bardzo ważne.
Odłożyła słuchawkę i spoglądała na nią z głębokim namysłem. Może powinna
zadzwonić do Dana Garcii? Podeszła do okna i popatrzyła na górskie zbocze. Zastanawiała
się chwilę, czy agent tkwi na posterunku. Jeśli tak, powinni być bezpieczni.
Osgooda i chłopców nigdzie nie było i przez chwilę zastanawiała się, czy to
przypadkiem nie Szczurek wysłał ich gdzieś, żeby zostać sam na sam z Goldie. Zeszła na dół
i zaczęła wynosić z samochodu resztę zakupów. Kiedy zgromadziła już w kuchni wszystkie
zapasy, wyjrzała na korytarz i zawołała:
- Goldie, mogę cię prosić na minutę?
W progu pojawiła się jej siostra. Twarz miała czerwoną.
- Czy Szczurek zostanie na kolacji? - zapytała cicho Jennifer.
Pojawił się Tabor i objął Goldie muskularnym ramieniem.
- Moja mała laleczka powiedziała mi, że mieliście tutaj powódź.
- Zgadza się - odrzekła gładko Jennifer. - To wtedy właśnie Goldie poznała Terrella
Skinnera.
- Pana Skinnera może spotkać nielicha niespodzianka, jeśli mu to i owo opowiem -
oświadczył Tabor, przesuwając dłoń na biodro dziewczyny.
W tej samej chwili na dole rozległ się hałas i do pokoju wpadli Will, Kyle, Osgood i
psy.
Teriery natychmiast zaczęły obszczekiwać Szczurka, który wzniósł oczy do nieba.
- Małe, krwiożercze potworki. Cześć, chłopcy... witam pana, panie MacFee. - Uścisnął
dłoń ojcu Jennifer, ale zignorował chłopców. - Właśnie wybieraliśmy się z Goldie na spacer.
- Szczurek, powinnam...
- Wiem, że powinnaś pomóc siostrze w kuchni, ale teraz ma już pomocników, prawda,
chłopcy? - odezwał się pogodnym tonem. - Tak więc chodź ze mną na spacer i pokaż mi
okolicę. Od lat nie byłem w górach.
Kiedy wyszli na dwór, Jennifer obserwowała ich przez okno. Goldie powiedziała coś
do Szczurka i biegiem zawróciła do domu. W chwilę później weszła do kuchni, zamknęła za
sobą drzwi i oparła się o nie.
- Jenny, jeszcze mu nie powiedziałam o pieniądzach. Chcę to zrobić teraz.
- Im szybciej to uczynisz, tym szybciej on się stąd wyniesie. W każdej chwili zresztą
możemy zadzwonić na policję. Telefonowałam do parku i prosiłam o połączenie z Jasonem.
Ale zarówno jego, jak i Terrella nie było. Zostawiłam wiadomość, że jest u nas Szczurek
Tabor.
- Chryste Panie, Jenny, czy Terrell może się tu zaraz pojawić?
- Byłabym z tego bardzo rada. Nie odchodźcie zbyt daleko od domu. Nie sądzę, żeby
Szczurek zachował pogodę ducha, gdy dowie się, że zwróciłaś pieniądze szeryfowi Garcii.
- No cóż, przede wszystkim nie powinien był mi ich dawać. Ale lepiej będzie, jeśli już
pójdę. Wrócimy niebawem.
Otworzyła drzwi i wybiegła z domu. Szczurek przesłał jej szeroki uśmiech i objął
dziewczynę ramieniem.
Jennifer popatrzyła na telefon, żywiąc rozpaczliwą nadzieję, że Della jednak złapała
Jasona lub Terrella. Nie wiedziała, jak Szczurek zareaguje na wieść o postępku jej siostry.
Kiedy ponownie wyjrzała oknem, Goldie energicznie przekonywała o czymś
Szczurka. Po chwili oboje zniknęli między drzewami.
- Mamo! Mamo! - Wstrzymała oddech. W głosie Willa przebijał wyraźny strach.
Wytarła ręce i wybiegła z kuchni, kierując się w stronę schodów. Kiedy była w połowie
korytarza, na górnym podeście pojawił się Will, za nim dreptał Kyle. Starszy chłopiec
wymachiwał jakimś papierem. Oczy Kyle’a były okrągłe jak piłki tenisowe.
Nieoczekiwanie psy, które przebywały z Osgoodem w salonie, zaniosły się ujadaniem
i hurmem rzuciły do tylnych drzwi domu. To zapewne wracała Goldie ze Szczurkiem.
- Mamo! - wykrzyknął rozgorączkowany Will. - Brett uciekł z domu!
13.
- Och, nie! - Jennifer poczuła, że od stóp do głowy przechodzi przez nią fala żaru. -
Will, nie powinieneś był puszczać młodszego brata samego! Pojawił się u nas Szczurek, a
jego z kolei mógł ktoś śledzić.
- O Jezu, mamo, Brett był cały czas z nami, ale w pewnej chwili oświadczył, że idzie
do domu, więc nic nie mówiliśmy. Widziałem zresztą, jak wchodzi na werandę. Myślałem, że
poszedł do cioci Goldie. - Chłopiec sprawiał wrażenie wystraszonego. - Teraz już wiem, że
nie powinienem był go nigdzie puszczać.
- To nie twoja wina, Will. To ja powinnam o wszystkim pomyśleć wcześniej.
Osgood zagwizdał i psy posłusznie wbiegły do pokoju, ale prawie natychmiast
ponownie ruszyły do kuchennych drzwi, wściekle ujadając.
Jennifer, niepomna zgiełku robionego przez zwierzęta, odebrała od Willa list.
Rozłożyła papier, noszący ślady brudnych rąk.
Mamo! Wszyscy chcą, żebyś poślubiła Jasona. Ja nie chcę, nie potrafię dogadać się z
braćmi, więc odchodzę i Jason może już się z tobą ożenić.
Brett
PS. Nie martw się o mnie. Dam sobie radę.
- Och, nie! - wykrzyknęła ponownie, starając się zapanować nad nerwami - Will, idę
zadzwonić do szeryfa Garcii. Później połączę się z parkiem i poproszę Delię, żeby
zaalarmowała strażników. - Mógł pójść w kierunku autostrady i tam łapać okazję, pomyślała,
ogarnięta jeszcze większą paniką. - Kiedy widzieliście go po raz ostatni?
Will i Kyle popatrzyli po sobie i młodsze dziecko wzruszyło ramionami.
- Gdzieś tak w okolicach lunchu - odparł Will.
A więc w południe. Jennifer popatrzyła na zegarek. Dochodziła piętnasta. Zakręciło
się jej w głowie. Z najwyższym trudem panowała nad roztrzęsionymi nerwami.
- Idź po dziadka. Musimy natychmiast zacząć poszukiwania - poleciła, starając się
mówić spokojnie. Ujadanie psów wyprowadzało ją z równowagi. - Will, dlaczego psy tak
hałasują? Gdzie jest dziadek?
W progu stanął Osgood.
- Ktoś mnie wołał?
- Tato, Brett uciekł z domu. Zaraz zadzwonię na policję i do parku. Czy mógłbyś
zabrać chłopców i rozejrzeć się po okolicy?
- Chryste, nie mógł uciec daleko. Był z nami jeszcze na lunchu.
Gwizdnął na psy. Do pokoju wpadł Generał, ale natychmiast ponownie zawrócił do
kuchni.
- Co, do licha, napadło te psiska? - zapytała Jennifer, ruszając za Generałem. Kiedy
weszła do kuchni, dostrzegła przez okno dwie postacie na tarasie. To wróciła Goldie ze
Szczurkiem. - Cisza! - krzyknęła na psy. - Tato, zabierz stąd tę sforę!
Z salonu dobiegł ostry gwizd i psy wybiegły z kuchni, z wyjątkiem Generała, który,
zanim podążył śladem reszty terierów, zaszczekał jeszcze kilka razy. Jennifer zawsze
podziwiała ojca za to, że potrafił trzymać psy w takich ryzach. Podniosła słuchawkę telefonu i
zaczęła wykręcać numer policji w Rimrock.
W tej samej chwili otworzyły się tylne drzwi domu i do kuchni weszła Goldie. Była
blada jak ściana, a w oczach miała wyraz zgrozy. Za nią wkroczył Szczurek. Miał
wpółotwarte, zakrwawione usta i mocno skaleczony policzek.
Na widok Szczurka Jennifer zesztywniała. Za jego plecami stał wysoki, jasnowłosy
mężczyzna z rewolwerem w ręku. Za nim tłoczyło się jeszcze dwóch, każdy uzbrojony. W
jednym dziewczyna natychmiast rozpoznała ciemnowłosego gościa z restauracji w Santa Fe.
Blondyn machnął bronią w jej stronę.
- Odłóż to!
Jennifer wpadła w panikę. Jej pierwszą myślą byli chłopcy.
- Nie - szepnęła.
Blondyn podszedł do niej, wyrwał z ręki słuchawkę i z trzaskiem odłożył na widełki.
- Proszę grzecznie założyć ręce na kark i przejść do pokoju. Tam porozmawiamy.
- Nie róbcie krzywdy mojej rodzinie.
- Niech się pani zamknie. I marsz do pokoju! Jennifer wyszła na korytarz, gdzie stali
Osgood i chłopcy.
- Tato, przyszli jacyś...
- Zamknij się! - warknął jeden z mężczyzn, grubas, który wyglądał, jakby złożono go z
worków cementu. Potężne karczysko i prawie kwadratowa głowa.
Psy warczały i szczekały.
- Ucisz je!
Osgood zamrugał oczyma, po czym zmarszczył brwi.
- Brać ich, pieski! - krzyknął i sfora rzuciła się na obcych.
Goldie wrzasnęła, a MacFee cisnął w nieproszonych gości wazonem. Rozległ się
strzał. Will zaczął wbiegać po schodach, biorąc po trzy stopnie. Gruby bandyta ruszył za nim
w pościg.
- Will! - krzyknęła Jennifer przerażona tym, że mężczyzna zacznie strzelać do dziecka.
Z furią rzuciła się na ciemnowłosego. Broń wyprysnęła mu z dłoni i poszybowała pod
sam sufit, gdzie stłukła żarówkę w jednej z lamp. Ale mężczyzna szybko odzyskał
równowagę i pchnął Jennifer tak mocno, że kobieta, jak długa, rozłożyła się na podłodze.
Kiedy się podniosła, napastnik znów celował w nią z pistoletu, a grubas, trzymając Willa za
kołnierz, wlókł chłopca po schodach na dół.
- Do pokoju - powtórzył ostro blondyn, wskazując rewolwerem salon. Najwyraźniej to
on wydawał tutaj rozkazy.
Kiedy wszyscy już znaleźli się w salonie, grubas brutalnie popchnął Willa.
- Wy, dzieciaki, siadajcie na podłodze! - wrzasnął. - A ty - wskazał bronią Jennifer -
dołącz do reszty towarzystwa.
Goldie i Jennifer usiadły na kanapie, a Osgood na krześle. Jedno spojrzenie na twarze
chłopców sprawiło, że po Jennifer przeszła fala strachu.
- To tylko dzieci - zaprotestowała drżącym głosem.
- Zamknij ryj! - warknął gruby mężczyzna i na odlew uderzył Jennifer w twarz.
Osgood, chłopcy i Goldie zaczęli krzyczeć.
- Spokój!
Postawny blondyn wypalił w powietrze i w pokoju zapadła głucha cisza. Goldie
płakała bezgłośnie, Szczurek miał szarą, ściągniętą twarz. Ale chłopcy sprawiali wrażenie
bardziej rozgniewanych niż wystraszonych.
- Oddałem pieniądze Bobby’emu - odezwał się Szczurek.
- Wiemy, że nie oddałeś... Bobby powiedział, że przekazałeś je dziewczynie. -
Blondyn wskazał rewolwerem Goldie.
- Więc gdzie są te pieniądze? - Na jego wąskiej twarzy malował się gniew; grozy temu
obliczu dodawała długa blizna, biegnąca od skroni do podbródka. Patrzył na Szczurka i
Goldie płonącym wzrokiem. - I tak je znajdziemy. Możecie więc zaoszczędzić sobie czasu i
bólu. Dawajcie forsę i już nas nie ma.
Szczurek drgnął i Jennifer błysnęło w głowie, że komu jak komu, ale jemu bandyci nie
darują życia; być może zresztą ich wszystkich czeka śmierć. Napastnicy nie starali się nawet
ukrywać, kim są naprawdę. Pomyślała o ukrytym w lesie agencie. Gdyby tylko udało się jej
pozwodzić trochę bandziorów, w jakikolwiek sposób, byleby tylko zyskać na czasie. Na myśl
o czasie ponownie ogarnęła ją panika. Gdzie, na Boga, podziewa się teraz Brett? Czy jest
bezpieczny? Przecież to jeszcze mały chłopiec! Żywiła rozpaczliwą nadzieję, że nic mu się
nie stało. Nigdy dotąd nie czuła się tak bezradna. Czas - tylko czas - był po jej stronie. Musi
więc jakoś wykorzystać ten atut.
Nieoczekiwanie grubas dwukrotnie wyrżnął Szczurka w twarz.
- Gadaj!
- Oddałem jej!
Teraz Jennifer sama miała ochotę uderzyć Tabora. A więc tak w jego wykonaniu
wygląda lojalność i obrona ukochanej? W Szczurku naprawdę tkwiła szczurza dusza.
Bandzior podszedł do Goldie i jej siostrze zamarło serce. Pomyślała, że najwyższy czas
powiedzieć, że pieniądze ma policja. Ale oni na pewno w to nie uwierzą. A jeśli nawet, trudno
przewidzieć ich reakcję.
- Nikt nie usłyszy waszych wrzasków! - warknął głucho bandyta.
Kyle zaczął cicho płakać i Jennifer zagryzła usta. Mężczyzna wyjął nóż, trzasnęła
sprężyna zwalniająca ostrze. Kiedy przysuwał je do twarzy Goldie, w lśniącej klindze odbiło
się światło. Dziewczyna miała szeroko rozwarte oczy i twarz barwy popiołu.
- Nie! Ja ich nie mam!
- Gadaj, gdzie ukryłaś pieniądze, a damy wam spokój - powiedział. Przystawił ostrze
do szyi Goldie i popatrzył na Szczurka. - No, gdzie jest forsa? Albo porznę ci tę śliczną
buziuchnę.
- Zakopana w górach - oświadczyła nieoczekiwanie Jennifer, doskonale zdając sobie
sprawę, jak ryzykowną podejmuje grę. Niemniej, jeśli uda się jej dzięki temu zyskać trochę
czasu, mogło to mieć ogromne znaczenie. Pod warunkiem, oczywiście, że Della przekazała
Jasonowi wieść o Szczurku. W głowie kobiety panował kompletny zamęt. Te typy nie
uwierzą, że to ona schowała pieniądze, a Goldie nie była już w stanie podjąć jej gry. - Tata
pomógł mi to zrobić.
Goldie płakała i wyglądała tak, jakby miała zemdleć. A przecież każda nadzieja -
nawet najmniejsza - była lepsza od bezczynnego siedzenia i czekania na śmierć.
Blondyn podszedł do Jennifer i brutalnie uniósł jej podbródek.
- Nie opowiadaj głupot.
Uderzył ją mocno w twarz. Will rzucił się matce na pomoc. Bandyta wyrżnął również
jego i chłopiec upadł na ziemię.
- Przestańcie! - krzyknęła Jennifer. - Nie chciałam mieć tych pieniędzy w domu, więc
wyniosłam je z tatą w góry i tam zakopaliśmy! Jeśli mi nie wierzycie, przeszukajcie dom.
Mężczyźni popatrzyli po sobie. Grubas obserwował bacznie Jennifer i kręcił głową.
- Nie wierzę. Kto zakopywałby taką forsę w górach, gdzie każdy może ją znaleźć?
- A ja wierzę - wtrącił ciemnowłosy. - Popatrz na to tatałajstwo. Trzęsący się staruch i
dzieciaki. Cóż lepszego mogli wymyślić?
Szef grupy z uwagą przyglądał się Jennifer. Wiedziała, że czeka ją marny los, jeśli
bandzior domyśli się, że skłamała.
Ożywiała ją tylko nadzieja, że pomoc nadejdzie szybko. Bladoniebieskie źrenice
blondyna przeszywały Jennifer i kobieta poczuła nagle, że ogarnia ją furia. Popatrzyła na
bandytę płomiennym wzrokiem. Paliła ją obita twarz, ale najbardziej nienawidziła tego
człowieka za to, że podniósł rękę na Willa.
- W porządku - odezwał się w końcu. - Ona i staruch pójdą z nami. Cham - wskazał na
grubasa - zostaniesz tutaj i przypilnujesz reszty towarzystwa. Szczurek idzie z nami.
Na widok wyrazu twarzy Tabora Jennifer poczuła, że żołądek podchodzi jej do gardła.
Przed powrotem do domu zastrzelą go, jak amen w pacierzu, błysnęło jej w głowie.
Zrozumiała również, że jeśli nie nadejdzie pomoc, żadne z nich nie ma większych szans na
przeżycie.
Kiedy opuszczali pokój, spojrzała na Willa. W oczach chłopca płonął ogień
nienawiści.
- Will, rób dokładnie to, co ci każą.
Dzieciak skinął głową, a Jennifer miała tylko nadzieję, że chłopcu naprawdę nie strzeli
jakiś niemądry pomysł do głowy.
- Potrzebne będą łopaty - zauważył rozsądnie Osgood.
- To je weźcie.
- Są w szopie za domem.
Jennifer gorączkowo zastanawiała się nad jakąś bronią. Wychodząc z domu, z
rozpaczą pomyślała o konsekwencjach swojej decyzji. Gdy bandyci przekonają się, że w
górach nie ma pieniędzy, dostaną szału. Czas mijał, a jej nie przychodził do głowy żaden
fortel. Co, do diabła, robi ten agent, który rzekomo obserwował ich dom?
- Tam - odezwał się Osgood, wskazując piętrzącą się za domem górę.
- Bierzcie łopaty - polecił blondyn.
Jedną niosła Jennifer, a drugą Szczurek. Osgood prowadził. Za starcem i Szczurkiem
maszerował blondyn z rewolwerem. Za nim posuwała się Jennifer, a dziwaczny pochód
zamykał ciemnowłosy. Kobieta natychmiast zorientowała się, że Osgood idzie dużo wolniej,
niż to miał w zwyczaju. Dyszał, sapał, parskał i Jennifer domyśliła się, że ojciec również gra
na zwłokę. Panowała cisza, którą mącił jedynie chrapliwy oddech Osgooda i szelest trawy
pod ich stopami. Cienie zaczynały się wydłużać, ale do zmroku brakowało jeszcze kilku
godzin.
- Muszę chwilę odsapnąć - wychrypiał starzec i pochód zatrzymał się.
Jennifer popatrzyła w dół, w kierunku domu. Gdyby nie dodatkowy samochód na
podjeździe, wszystko wyglądałoby normalnie. Jej wzrok prześlizgnął się w kierunku rzeki.
Gdzie jest Brett?
- Idziemy - burknął do Jennifer ciemnowłosy i blondyn odwrócił się w ich stronę.
- Jeśli szukasz kolesia, który obserwował dom, to wiedz, że nim zajęliśmy się
wcześniej.
Serce w niej zamarło. A więc teraz już wszystko zależy od tego, czy Della przekazała
wiadomość Jasonowi albo Terrellowi, pomyślała. Jeśli nie, obaj strażnicy wpadną w łapy
bandziorów, kiedy niczego nieświadomi wrócą po służbie do domu.
Wspinali się górskim zboczem, które znała równie dobrze jak podwórko własnego
domu. Bywała tutaj z chłopcami niezliczoną ilość razy. Osgood coraz bardziej dyszał,
charczał i coraz częściej przystawał. Dobiegł ich dźwięk samochodu, ale pojazd znajdował się
bardzo daleko.
Przechodzili nad stromym urwiskiem i Jennifer postanowiła wykorzystać szansę. Z
całą pewnością ciemnowłosy bez wahania otworzy ogień, kiedy zorientuje się w jej
zamiarach, ale przecież musiała zaryzykować.
Odczekała chwilę, aż mężczyzna skupił uwagę na tym, gdzie stawia stopy, i całym
ciałem rzuciła się do tyłu. Uderzyła go w ramię. Zupełnie, jakby walnęła w mur. Próbowała
wytrącić mu broń z ręki. W górach rozległo się gromkie echo wystrzału. Kiedy bandyta łapał
równowagę, wyrwała mu z ręki pistolet. Nacisnęła kilkakrotnie spust, po czym wycelowała w
ciemnowłosego.
- Rzuć broń! - odezwał się lodowatym głosem blondyn. - W przeciwnym razie twój
ojciec umrze.
Trzymał rewolwer przy szyi Osgooda. Ciemnowłosy podskoczył do Jennifer, chwycił
ją za włosy i obalił na ziemię.
- Jeszcze raz zaczniesz coś kombinować, a dostaniesz kulkę - ostrzegł, odbierając jej
broń. - A teraz marsz.
Oszołomiona, ruszyła na uginających się nogach za ojcem. Starszy mężczyzna
posuwał się jeszcze jakiś czas, zanim przystanął.
- Myślę, że to tutaj - sapnął.
- Kopcie we trójkę.
- Mamy tylko dwie łopaty - odparł Szczurek.
- Kopać będę ja i on - odezwała się Jennifer. - Mojemu ojcu pozwólcie odpocząć.
Kopali najpierw w trawie, a później w wilgotnej ziemi. Jennifer zastanawiała się, do
jakiej głębokości będą ryli, zanim bandyci zorientują się, że wszystko to jest jedną wielką
mistyfikacją. Jeszcze nigdy w życiu nie bała się tak bardzo. Lada chwila bandyci odkryją
prawdę i była przekonana, że wtedy bez litości ich zamordują.
Kopała jak szalona, bolały ją mięśnie rąk i grzbietu, twarz paliła. I bała się o los
dzieci.
- Chyba coś kręcisz - odezwał się blondyn do Osgooda. - Ani tu, ani nigdzie w tych
górach nie ma zakopanych pieniędzy. Przestańcie kręcić, bo gorzko tego pożałujecie. - Zbliżył
się do starca. - Gadaj, gdzie jest forsa.
- Chyba tutaj - odparł Osgood i wzruszył ramionami. Blondyn odwrócił się do
Jennifer.
- Ty wiesz, gdzie jest forsa. Lepiej będzie, jak mi powiesz.
- Tu. Przysięgam. Dajcie nam jeszcze z dziesięć minut.
Nie przestawała kopać. Spojrzała szybko w oczy Szczurka. Malował się w nich strach,
ale kobieta zdawała sobie sprawę z tego, że to jest już ich ostatnia szansa. Zrozpaczona,
uderzyła ostrzem łopaty w szpadel Tabora.
- Tutaj! - zawołała. - Trafiłam w pudełko.
- J. L.! - zawołał ciemnowłosy.
Ale Jennifer gwałtownie się odwróciła i choć wiedziała, że w każdej chwili może paść
strzał, z impetem wyrżnęła blondyna ostrzem łopaty w rękę.
- Tato! - krzyknęła, w chwili, kiedy broń bandziora szerokim łukiem szybowała w
powietrzu.
Szczurek rzucił się na ciemnowłosego, a Jennifer rozpaczliwie rozglądała się za
rewolwerem blondyna - Nie ruszać się! - dobiegł ich groźny, męski głos i zza świerka
wysunął się Jason.
W dłoni ściskał pistolet.
14.
- Rączki bardzo wysoko! - zakomenderował Hollenbeck, trzymając na muszce
postawnego blondyna. - Wygląda na to, że nie potrzebowałaś wcale naszej pomocy - dodał,
spoglądając na Jennifer zaciskającą dłonie na kolbie pistoletu. - Świetnie sobie poradziłaś,
Jen.
Terrell kierował broń na Szczurka i ciemnowłosego. Obaj mężczyźni mieli uniesione
ręce.
Terrell wsunął pistolet do kabury i podszedł do Tabora.
- Jestem Terrell Skinner - przedstawił się, po czym wziął błyskawiczny zamach i
wyrżnął mężczyznę w szczękę. Ten runął na plecy, ale Jennifer nie oglądała dalszego
przebiegu zdarzeń.
Odwróciła się do Hollenbecka.
- Jason... chłopcy...?
- W domu wszystko w porządku. - Popatrzył bacznie na jej twarz. - Te skurwysyny cię
biły!
Jennifer chwyciła go za ramię.
- Jason, Brett uciekł z domu!
- O, cholera! Kiedy to się stało?
- W południe. Muszę jak najszybciej wracać do dzieci - powiedziała, czując nagle, że
miękną pod nią kolana. - Ci ludzie wiedzieli o agencie, który obserwował nasz dom.
- Garcia już tam kogoś wysłał. Federalni wszystkim się zajmą.
- Czy w tym dole jest forsa? - zapytał blondyn, cedząc słowa. W jego oczach
malowała się wściekłość.
Jennifer popatrzyła mu w twarz i wojowniczo uniosła brodę.
- Pewnie, że nie. Już dawno oddaliśmy ją policji. - Odwróciła się do Jasona. - Chcę
wracać do domu.
- Will nie spuści z muszki tamtego gościa.
- Will? - Jennifer oniemiała ze zdumienia. Nie potrafiła wyobrazić sobie swego
maleństwa z bronią. - Och, nie!
- Twój syn zachował się wspaniale, a my przecież musieliśmy śpieszyć z odsieczą
tobie i Osgoodowi. Zadzwoniłem do szeryfa. Policja jest już w drodze, a poza tym w domu
pojawi się jeszcze jeden strażnik.
- Jason - powtórzyła z uporem. - Chcę wracać do chłopców.
Kiedy w milczeniu skinął głową, rzuciła się na łeb, na szyję w dół zbocza. Serce
waliło jej młotem, nie czuła chłoszczących jej ciało gałęzi drzew i krzaków. Jak burza wbiegła
na podwórko.
- Will! - wrzasnęła ostatkiem tchu, kiedy wpadła do domu.
- Tu jestem, mamo - odparł spokojnie chłopiec. Szybko weszła do salonu.
Zapowiedziany przez Hollenbecka strażnik trzymał broń wycelowaną w grubasa. Obaj
chłopcy byli cali i zdrowi. W rogu kanapy siedziała skulona Goldie i cicho płakała. Obok niej
przycupnął Kyle i uspokajająco poklepywał ciotkę po ramieniu. Na widok matki malec zerwał
się na równe nogi, ruszył w jej stronę i po chwili tonął już w jej objęciach.
- Nazywam się Jennifer Ruark - powiedziała, wyciągając rękę do strażnika.
- A ja Baker. Lada chwila pojawi się tu szeryf Garcia i policja. Ma pani dzielnych
synów - dodał, spoglądając na Willa.
- Mamo, co z dziadkiem? - zapytał Will.
- Wszystko w porządku. Wraca z Jasonem i Terrellem. Will podszedł do matki.
Jennifer wypuściła z objęć Kyle’a i przytuliła z kolei starszego chłopca.
- Co tu się wydarzyło? - zapytała synka.
- Kiedy Will odebrał temu gościowi broń, wpadli Jason i Terrell - odparł za starszego
brata Kyle. - Wtedy buch, buch - chłopiec zadał pięściami dwa ciosy w wyimaginowanego
przeciwnika - i bandzior już leżał pod ścianą!
- Odebrałeś mu broń? - zapytała ze zgrozą Jennifer, patrząc na najstarszego syna.
Dopiero teraz dostrzegła, że grubas ma rozbitą twarz i spuchnięte usta.
- Kyle powiedział, że chce iść do ubikacji. Rozproszył jego uwagę i to wystarczyło -
wyjaśnił Will, uśmiechając się do młodszego brata.
- Powiedzieliśmy Jasonowi i Terrellowi, gdzie mniej więcej mają was szukać - dodał
Kyle.
- Mamo, a co z Brettem? - zapytał nieoczekiwanie Will.
- Zaraz się tym zajmiemy - odparła i zwróciła się do Bakera. - Zaginął mój średni syn.
- Porwali go ci bandyci?
- Nie. Po południu uciekł z domu - wyjaśniła. - Jego list znaleźliśmy na chwilę przed
tym, jak wdarli się tutaj ci ludzie.
Zatęskniła naraz za Hollenbeckiem, za jego spokojem, opanowaniem, poczuciem
bezpieczeństwa, jakie dawała jej jego bliskość, a przede wszystkim zdawała sobie sprawę, że
bezpośrednią przyczyną ucieczki Bretta była jej miłość do Jasona.
Strażnik uruchomił radio.
- Niech pani poda mi rysopis dzieciaka. Postawię na nogi pozostałych strażników. Czy
pani zdaniem chłopak przebywa jeszcze na terenie parku?
- Nie wiem - odparła, patrząc na Willa, który wzruszył tylko ramionami.
- Jennifer, gdzie jest Terrell? - odezwała się nieoczekiwanie Goldie.
- Spuszcza manto Szczurkowi - odparła sucho i siostra, jak rażona prądem, zerwała się
z kanapy i wybiegła do kuchni.
Rozległ się dźwięk otwieranych i zatrzaskiwanych drzwi wyjściowych. W sekundę
później dotarł jękliwy dźwięk syren i niebawem dom wypełnili umundurowani ludzie.
Pojawili się również Jason, Osgood i Terrell, prowadzący więźniów. Szczurek stał cicho; ręce
miał skute kajdankami, a twarz okropnie spuchniętą. Na tarasie Terrell tulił do siebie Goldie.
Jason odciągnął na bok Jennifer.
- Porozumiałem się z Delią. Zorganizowano już poszukiwania. Garcia zajmie się
terenami leżącymi poza parkiem. Sam park podzieliliśmy na sektory i do każdego z nich
wysłano grupę ratowniczą. Robiliśmy to już nie raz. Brett nie jest pierwszym dzieckiem, które
zabłądziło w San Saba.
- Ależ on mógł już dawno opuścić park - odparła z niepokojem. - Jason, pozwól mi iść
z tobą.
- Jasne. Musisz tylko chwilę zaczekać. Zamienię kilka słów z szeryfem i jeszcze raz
skontaktuję się z Delią.
- A ja porozmawiam z Willem i nałożę spodnie.
- Aha, i powiedz swemu ojcu, że jeśli znajdzie Bretta pierwszy, niech natychmiast
zadzwoni pod ten numer... i do Delii. - Jason wyciągnął długopis i zapisał wszystko na kartce.
Kiedy Jennifer rozmówiła się z chłopcami i Osgoodem, zmieniła ubranie i zeszła do
kuchni, Jason ciągle jeszcze konferował z Garcią. Na widok kobiety powiedział coś szybko
do szeryfa i ruszył w jej stronę.
- Od początku wiedziałem, że w razie potrzeby użyjesz broni - oświadczył, biorąc ją
za rękę.
- Nie miałam wyjścia. Trudno było dłużej ciągnąć tę grę. Powiedziałam bandziorom,
że pieniądze zakopaliśmy w górach.
- I bardzo słusznie. Gdy tylko Della przekazała mi wiadomość o Szczurku, połączyłem
się z Terrellem. Ci goście okazali się bardzo beztroscy. Zostawili nawet samochód na
podjeździe waszego domu. Sądzili, że po prostu zgarną forsę i dadzą nogę. Pobili i związali
agenta, który obserwował wasz dom. Ale większej krzywdy mu nie wyrządzili. - Popatrzył
bacznie na Jennifer. - Dlaczego od razu po pojawieniu się Szczurka nie zadzwoniłaś na
policję? Milczała dłuższą chwilę.
- Wiem... masz rację - odparła prawie bojaźliwie. - Widzisz, choć Szczurek jest
zwykłym łajdakiem i choć robiłam wszystko, żeby odciągnąć od niego Goldie, na swój
sposób był u nas zadomowiony. Chciałam dać siostrze szansę odbycia z nim rozmowy...
później zapewne zadzwoniłabym. Dzięki Bogu, że moja wiadomość dotarła do ciebie.
- Było minęło, teraz już po wszystkim. Jesteście bezpieczni. Pozostaje nam tylko
odszukać Bretta i wszystko wróci do normy.
Objął serdecznie Jennifer i ruszyli do wyjścia.
Brett, wspinając się po skałkach, ocierał z policzków łzy. Mount Rainy był
najwyższym wierzchołkiem w parku i Will od dawna planował wejście na szczyt, ale matka
nigdy mu na to nie pozwoliła. Tak więc teraz, przed opuszczeniem San Saba, Brett postanowił
samotnie zdobyć ten wierzchołek. W kieszeni niósł złożony kawałek czerwonego jedwabiu.
Była to stara apaszka, którą matka dała im do zabawy. Od dwóch lat Brett i Will troskliwie
przechowywali tę chustkę, planując, że kiedy już wejdą na Mount Rainy, zostawiają na
szczycie jako proporzec.
Na początku wspinaczki znalazł odpowiedni patyk, który schował do plecaka. Miał on
posłużyć za drzewce flagi.
Rozważał nawet myśl, czy nie zrezygnować z wywieszania proporczyka. Will szybko
się zorientuje, że apaszka zniknęła, a wierzchołek widoczny był z bramy wjazdowej do parku
i z wielu innych miejsc. Kiedy więc jego starszy brat zobaczy czerwoną flagę, domyśli się, że
Brett samotnie wszedł na szczyt.
Wiatr zawodził w gałęziach świerków. Chłopiec przystanął na skraju przepaści i
popatrzył na rozciągający się daleko w dole krajobraz parku i na srebrzystą wstęgę rzeki San
Saba.
- Super! - wykrzyknął.
Nigdy w życiu nie wspiął się jeszcze tak wysoko.
Usiadł na zwalonym pniu i wyciągnął z plecaka baton czekoladowy. Rozwijając go,
rozglądał się po górskim stoku. Niedaleko kończyły się drzewa i gdyby przeniósł się trochę
wyżej, znalazłby się w ciepłym słońcu. Pomyślał o tacie, przypomniał sobie, jak ojciec
podrzucał go nad głowę albo nosił na ramionach. Straszliwie tęsknił za nim, z całego serca
pragnął, aby wrócił. Znów wytarł oczy. Nie chciał innego ojca. Ani Jasona, ani nikogo innego.
Poczuł nagły wyrzut sumienia, ponieważ w plecaku niósł jedną z wędek Hollenbecka, którą
strażnik zostawił u nich w domu. Chłopiec dobrze wiedział, że łowiąc ryby, przeżyje, a
przecież umiał już łowić pstrągi, oprawiać je i piec na ognisku. Miał też trochę pieniędzy,
które wyciągnął ze skarbonki. Mama zwróciła im pieniądze, które padły łupem złodziei -
dokładnie dwadzieścia trzy dolary i czterdzieści dwa centy. Ta suma powinna starczyć mu na
długo.
Wstał i ruszył pod górę, wsłuchując się w szum wiatru w koronach drzew. Dla dodania
sobie animuszu zaczął podśpiewywać. Z oddali dobiegło ujadanie psa i chłopiec gwałtownie
przystanął. Wciągnął ze świstem powietrze do płuc. Wiedział, że w parku żyją dzikie
zwierzęta. Serce zaczęło mu głośno bić ze strachu. Rozejrzał się, szukając jakiegoś wysokiego
drzewa, na którym mógłby się schronić w razie niebezpieczeństwa. Dobre były wysmukłe
topole, jeszcze lepsze świerki. Ujadanie powtórzyło się i chłopiec uświadomił sobie, że to
tylko szczeka pies.
Pokonując stromy stok, bacznie nadsłuchiwał. Szczekanie do złudzenia przypominało
ujadanie terierów dziadka. Jeśli puścili jego tropem psy, znajdą go bardzo szybko.
Zdenerwowany, odwrócił się. A przecież opuścił dom pod nieobecność dziadka i jego
zwierzaków.
Przyśpieszył kroku, ale ujadanie stawało się coraz głośniejsze. Las rzedniał i w końcu
chłopiec stanął na gołym skalistym zboczu, zalewanym potokami słonecznego światła. Pies
cały czas podążał jego śladem, więc ostatecznie Brett przystanął i czekał. Spomiędzy drzew
wyłoniło się małe, pokryte futrem stworzenie i gnało w stronę dziecka.
- Oats!
Uradowany Brett zrzucił plecak i pobiegł na spotkanie psa. Zwierzę wskoczyło mu w
ramiona i chłopak tulił wychudzone stworzenie, któremu sterczały wszystkie żebra, a sierść
miało skołtunioną i pełną rzepów. Uradowany terier jak oszalały lizał twarz Bretta.
- Ej, Oats! Gdzie się podziewałeś? Koleś! Ileśmy się ciebie naszukali! Ale dziadek się
ucieszy!
I nagle chłopiec przypomniał sobie, że przecież uciekł z domu. Postawił psa na ziemi,
wyciągnął z plecaka niewielki woreczek, w którym miał kawał zimnej szynki, i odkroił
solidną porcję.
Oats chciwie pożarł mięso.
- Piesku, gdzieś ty się szlajał? Od razu widać, że ostatnio nie najlepiej ci się wiodło. -
Usiadł na ziemi i zaczął głaskać zwierzę. - Wiesz, ja też uciekłem z domu.
Brett popatrzył w dół, na rozciągającą mu się pod stopami dolinę i zmarszczył brwi.
Właściwie powinien odprowadzić psa do domu. Ale jeśli to zrobi, jego również już nie
wypuszczą. Jeśli natomiast nie odprowadzi Oatsa, sprawy się skomplikują; podróż ze
zwierzęciem nastręcza wiele trudności. Ze zmarszczonym czołem głaskał psa i zastanawiał
się, co ma dalej robić.
Postanowił w końcu, że wejdzie na wierzchołek góry, później przenocuje w lesie, a
rano podejmie ostateczną decyzję, czy iść dalej, czy też wracać do domu. Jeśli wróci, powie
wszystkim, że nie tylko samotnie zdobył Mount Rainy, ale jeszcze odnalazł Oatsa.
Wstał, nałożył plecak i gwizdnął na psa.
- Chodź, piesku. Tylko nie zbliżaj się zanadto do przepaści.
Trzydzieści minut później znaleźli się już pod samym szczytem. Brett ściągnął plecak
i położył go na ziemi. Zdecydował, że wróci po niego w drodze powrotnej. Zabrał ze sobą
tylko patyk, który miał służyć za stylisko proporca i raźno ruszył do góry. Nad głową
zawodził potępieńczo wiatr, a Brett, który posuwał się teraz grzbietem postrzępionej grani,
musiał przeciskać się między wielkimi, skalnymi blokami. W pewnej chwili zawisł nawet na
rękach nad przepaścią. Posuwając się z mozołem po śliskich kamieniach, dotarł wreszcie na
zwieńczony ostrym wierzchołkiem szczyt. Daleko w dole krążyły jastrzębie.
- Ej! Jesteśmy na górze! Zdobyliśmy szczyt! Weszliśmy na samą górę Mount Rainy!
Oats, tylko ty i ja! Will pęknie z zazdrości! - Brett rozejrzał się i dopiero teraz spostrzegł
posępny wał granatowych, burzowych chmur otulających sąsiedni wierzchołek. - Lepiej
wracajmy - mruknął.
Ciężko dysząc z emocji, popatrzył na gęste obłoki i wyciągnął z kieszeni czerwoną
apaszkę. Zrobił z niej proporzec, mocno wbił kij w skalną szczelinę i ponownie rozejrzał się
po niebie. Czarne chmury spowijały już prawie cały park.
- Idziemy, Oats - powiedział chłopiec i dał pierwszy krok.
W drodze powrotnej stok wydawał się bardziej stromy, niż kiedy nim podchodził, a
podszczytowa grań dużo trudniejsza. Ponownie popatrzył na ciemne, skłębione obłoki i
zapragnął nagle, by był tu z nim Will. Bał się wracać samotnie, ale nie miał wyboru.
- Oats, trzymaj się blisko mnie - polecił i kontynuował zejście.
Raz spod stóp wysunął mu się olbrzymi głaz i z hukiem runął w bezdenną przepaść. W
powietrzu rozniósł się smród siarki.
Niebo przecięła błyskawica i dobiegł grzmot pierwszego pioruna.
- Mam nadzieję, że w nas nie trafi - mruknął płaczliwie do Oatsa, który posłusznie
trzymał się jego nóg. W pewnym miejscu pies żałośnie zaskomlał i zatrzymał się. Brett
wyciągnął do zwierzęcia rękę.
- No, idziemy, piesku. Wszedłeś tutaj bez mojej pomocy - powiedział chłopak, czując,
że sam zaczyna wpadać w panikę. Lada chwila mógł lunąć deszcz.
Z duszą na ramieniu ruszył przed siebie i niebawem dotarł do jednej z wąskich,
skalnych półek przecinających urwisko.
Przystanął i chwilę wypatrywał dalszej drogi. Brett przypomniał sobie Jasona i spokój,
jaki zachowywał w chwilach, kiedy Willowi czy Kyle’owi zagrażało niebezpieczeństwo.
Chłopiec zacisnął zęby. Bał się wkroczyć na stromy gzyms, ale wiedział, że musi to uczynić,
że musi zachować zimną krew, jak Jason.
Obok siedział Oats i merdał ogonem.
- Pieseczku, tutaj należy bardzo uważać - odezwał się, starając nadać swemu głosowi
najbardziej dorosłe brzmienie.
Ale po chwili znów był tylko małym chłopcem.
- Mamo! - zawołał, czując się bezradny i beznadziejnie samotny.
Wziął głęboki oddech i kurczowo czepiając się ściany, bojąc się spojrzeć w
otwierającą się pod nogami przepaść, wkroczył na skalistą półkę. Ostrożnie, centymetr po
centymetrze, przesuwał stopy i cichutko płakał. Tak bardzo chciał być już w domu. Wiedział,
że gdy tylko zejdzie z góry, natychmiast biegiem wróci z Oatsem do mamy. W pewnej chwili
poślizgnął się i z impetem uderzył siedzeniem w skalny gzyms. Oats natychmiast wskoczył
mu na kolana, a chłopiec zaczął głośno płakać.
- Mamo!
Bojąc się ruszyć z miejsca, siedział na zimnej skale, spoglądał na zbliżającą się burzę i
płakał.
15.
Jason zatrzymał jeepa i sięgnął po słuchawkę telefonu. Jennifer szybko zorientowała
się, że mężczyzna rozmawia z Willem. Kiedy skończył, popatrzyła nań pytająco.
- Will twierdzi, że Brett próbował wejść na Mount Rainy. Mieli jakąś twoją starą
chustkę, którą podarowałaś im kilka lat temu. Zawsze chcieli zdobyć górę i zatknąć na niej
apaszkę jako proporzec - jakby wchodzili na Everest. Will powiedział, że chustka zniknęła.
- Jason, Mount Rainy jest najwyższym wierzchołkiem w okolicy, a ze względu na
techniczne trudności wspinaczki, mało kto na niego wchodzi - odparła, jeszcze bardziej
zaniepokojona.
- Ale przynajmniej mamy jakiś punkt zaczepienia. Ta góra leży w mojej części parku.
Silnik jeepa zawył, kiedy Jason pokonywał stromą, górską drogę. Hollenbeck
popatrzył na zegarek.
- Chyba wybrałeś nie ten kierunek.
- Chcę objechać całą górę, a ponadto za kilka minut dotrzemy do punktu widokowego,
skąd będziesz miała panoramę...
- Jason, czyś ty na głowę upadł? Chcesz pokazywać mi widoki...
- Z tamtego miejsca najlepiej widać górę - wyjaśnił spokojnie. - Musimy dokładnie
zlustrować jej północne stoki.
- Przepraszam - odparła, skruszona. - Ale jestem już na krawędzi załamania
nerwowego. Sama powinnam się domyślić, że nie zabierasz mnie na wycieczkę
krajoznawczą.
Ujął kobietę za rękę.
- Jeśli tylko chcesz, możesz do woli na mnie prychać, warczeć i krzyczeć - powiedział
pogodnie.
Minęli kolejny zakręt i otworzył się przed nimi przepyszny widok na cały park i
potężne, górujące nad wszystkim stoki Mount Rainy.
- Cholera jasna! - mruknął, kiedy przez lornetkę dostrzegł na szczycie czerwony strzęp
materiału, furkoczący w porywach wiatru. - Jednak twój synalek wdrapał się na tę górę.
- Jezu Chryste, Jason! - jęknęła Jennifer. - Czy widzisz gdzieś Bretta?
- Nie, po tej stronie stok jest bardzo urwisty i chłopak nie dałby rady ani tędy wejść,
ani tym bardziej wrócić Wręczył jej lornetkę, przez którą natychmiast dostrzegła
jaskrawoczerwoną apaszkę. Wpadła w panikę. Góra wyglądała przerażająco i od razu było
widać, że jest za stroma jak na możliwości małego chłopca.
Oddała lornetkę Jasonowi. Mężczyzna rozejrzał się po niebie, oceniając w duchu, ile
pozostało im czasu. Nie wspominał Jennifer o zbliżającej się burzy; nie chciał pogłębiać jej
niepokoju. Miał tylko nadzieję, że Brettowi uda się przed nadejściem deszczu opuścić górne,
skalne partie szczytu. Ulewa niebywale utrudniłaby wspinaczkę, czyniąc ją jeszcze bardziej
ryzykowną, ale największym niebezpieczeństwem były pioruny. Will poinformował, że Brett
zabrał ze sobą plecak, a Jason wiedział, iż jego stelaż wykonany jest z aluminiowych rurek.
Jeśli burza zastanie chłopca na górze, dzieciak zamieni się w chodzący piorunochron.
Odłożył lornetkę, wrzucił bieg i zaczął ostrożnie zawracać samochód. Później ruszył
najszybciej, jak się dawało na krętych, wyboistych drogach. Zdawał sobie sprawę, że
rozpoczęli wyścig z burzą.
Znów sięgnął po telefon i połączył się z Delią. Powiadomił ją o czerwonym
proporczyku.
- Przekaż Garcii - powiedział - że chłopak prawdopodobnie znajduje się na Mount
Rainy.
- Dobrze. Zaraz podeślę ci w tamten rejon wszystkich strażników. Myślisz, że on
ciągle jest na górze?
Jason popatrzył na zegarek.
- Był na szczycie. Nie sądzę, żeby zdążył zejść na dół. Zapewne ciągle jeszcze
znajduje się w pobliżu wierzchołka.
- W porządku. Niebawem nadejdą posiłki.
- Dzięki.
Odłożył słuchawkę i delikatnie dotknął ramienia Jennifer.
Policzki kobiety były białe jak śnieg, a twarz wykrzywiał jej grymas przerażenia.
- Wydaje mi się, że poszedł na szczyt od strony waszego domu. Moim zdaniem wybrał
południową ścianę. Zachodnia jest zbyt stroma, a ponadto musiałby długo wędrować na
wschód, żeby do niej dotrzeć. Nie starczyłoby mu czasu.
Popatrzył na granatowe, napęczniałe deszczem niebo i mocniej zacisnął dłonie na
kierownicy. Południowa ściana była bardzo rozległa. Modlił się w duchu, żeby znaleźli Bretta
przed nadejściem burzy i ulewy.
Po krótkiej chwili, która wydawała się trwać całą wieczność, zatrzymał jeepa i
wysiadł. Popatrzył na górski stok i poczuł się przeraźliwie bezradny. Nie miał zielonego
pojęcia, z którego miejsca zacząć poszukiwania. Musiał działać na ślepo.
- Pójdę się rozejrzeć - oświadczył, wyciągając z tyłu samochodu zwój liny. Do
kieszeni wsunął skórzane rękawiczki.
Jeszcze raz popatrzył na ścianę i wrócił do szoferki. Podniósł słuchawkę.
- Della, tu Jason. Jestem na drodze w punkcie „południe dziesięć”. Stąd wyruszam w
górę. Kiedy pojawią się inni strażnicy, poleć im, żeby również przeszukiwali południowe
zbocza. Rozrzuć ich rozsądnie po terenie. Nie sądzę, żeby chłopak wybrał inną drogę.
- Przyjęłam. Powodzenia, Jason. Pomoc jest już w drodze. Rozmawiałam z Terrellem.
Jedzie w twoją stronę.
- I łaska boska! Potrzebuję tutaj jak najwięcej ludzi.
- Nadchodzi straszna burza. Uważaj na siebie.
- Jasne - odparł, spoglądając na Jennifer.
Zielone oczy dziewczyny były półprzytomne ze strachu.
- Jason, chciałabym iść z tobą, ale jeśli uważasz, że będę ci tylko przeszkadzać,
zostanę w samochodzie.
- Chodź - powiedział, wskazując drogę. - Co chwila wołaj imię syna. Tutaj głos niesie
się bardzo daleko.
- Czy już mam wołać? - zapytała i kiedy Jason skinął głową, wrzasnęła: - Brett! Brett!
Odpowiedziała jej cisza, więc bez słowa podjęli wędrówkę. Po kilku minutach Jason
był mokry od potu. Popatrzył przez ramię na Jennifer, która szła kilka metrów za nim, i
przyłożył do ust złożone dłonie.
- Brett! Brett!
Chwilę nasłuchiwał, ale nie doczekał się odpowiedzi. Niebawem do ich uszu dotarł
dźwięk samochodowego silnika. Jason popatrzył w dół i dostrzegł smugę kurzu wzbijanego
kołami jeepa jakiegoś innego strażnika. Pojazd skierował się nieco dalej na południowy
wschód.
- Widzisz, nadchodzą posiłki - odezwał się pozornie beztrosko, wskazując samochód.
Las gęstniał i niebawem otoczył ich zbity gąszcz roślinności, całkowicie zasłaniając
widok. Jason przystanął.
- Brett! - zawołał, ale odpowiedział mu tylko wiatr, gwiżdżący w gałęziach świerków.
Po pewnym czasie znów przystanął i spoglądając w mroczniejące niebo, huknął:
- Brett!
- Jason... - zaczęła Jennifer i zagryzła usta.
- Mount Rainy jest bardzo rozległą górą. To, że dzieciak nie odpowiada, o niczym
jeszcze nie świadczy.
Wspinali się wyżej i wyżej. Chmury zakryły już słońce i powietrze wyraźnie
pochłodniało. Przed nimi drzewa zaczynały rzednąć i Hollenbeck przyśpieszył kroku. W
twarze uderzył ich podmuch zimnego wiatru. Jason popatrzył na rozciągający się w przedzie
skalisty stok i ponownie krzyknął:
- Brett! Brett!
Z oddali dobiegło ujadanie psa i mógłby przysiąc, że dochodzi ono z góry.
- Jennifer, wołaj!
- Brett! Brett!
Jej słowa porwał wiatr, ale Jason ponownie usłyszał szczekanie. Usłyszała je również
Jennifer.
- Przecież nie zabrał ze sobą żadnego z psów, prawda?
- zdziwił się Jason.
- Nie. Cała czwórka została w domu... Jason, nadchodzi burza.
Mężczyzna w pierwszej chwili chciał się zatrzymać i jakoś pocieszyć kobietę.
Wiedział jednak, że nie ma na to czasu.
- Jennifer, musimy się śpieszyć. To zapewne jakiś zbłąkany kundel, choć w tych
okolicach psy raczej się nie pętają.
- Pomyślał chwilę. - Zawołaj jeszcze raz!
- Brett!
Tym razem nie mieli już wątpliwości: w górze ujadał pies. Jennifer chwyciła
Hollenbecka za ramię i popatrzyła na niego szeroko rozwartymi oczyma.
- Jason!
- Co takiego!
- A może to Oats?
- Spieszmy się - odparł i ruszył w górę, w kierunku skąd dobiegało szczekanie.
Na twarz spadły mu pierwsze krople deszczu. Jason jeszcze bardziej wydłużył krok.
Po chwili odwrócił się do Jennifer.
- Posłuchaj, od tego miejsca mogą zagrażać nam pioruny. Zostań tutaj i poczekaj na
mnie.
Pokręciła odmownie głową.
- Tam jest mój syn.
Skinął ustępliwie głową. Nie było czasu na jałowe spory.
- Zawołaj jeszcze raz.
- Brett! Brett! Oats!
Ujadanie było już całkiem wyraźne i Jason ruszył w stronę, gdzie przypuszczalnie
znajdował się pies. Niebo gwałtownie pociemniało i lunął deszcz; lodowato zimny i tnący.
Syk kropel wody zagłuszył wszelkie inne dźwięki.
- Niech to szlag! - zaklął strażnik.
I nagle ze ściany deszczu wyłoniło się jakieś stworzenie.
- Oats! - krzyknęła Jennifer, przyklęknęła i chwyciła na ręce psiaka, który piszcząc z
radości, zaczął wić się w jej ramionach. Popatrzyła na Jasona, oczy miała okrągłe ze strachu. -
To naprawdę Oats! Czy myślisz, że spotkał Bretta?
- Chyba tak. Nie mogli przecież jednocześnie włóczyć się po tym samym stoku i nie
natknąć się na siebie. Chodźmy. Puść go przodem, może zaprowadzi nas do Bretta.
- Wątpię. Raczej zostanie przy mnie. Ale nie zaszkodzi spróbować - odparła, stawiając
psa na ziemi.
Zwierzę obiegło ją wkoło, usiadło na tylnych łapach i zaczęło merdać ogonem.
- Zostaw go. Może za minutę lub dwie sam pobiegnie do chłopca. I cały czas wołaj
imię syna. Skoro pies nas usłyszał, może usłyszy i Brett. Trzymajmy się dokładnie kierunku, z
którego nadbiegł Oats.
Parli przed siebie w strugach deszczu, a zwierzak dreptał u nóg Jennifer. W pewnej
chwili dostrzegła leżący na skałach plecak syna i chwyciła Jasona za rękę.
- Popatrz! - krzyknęła i podbiegła do plecaka. - Dlaczego on go tu zostawił?
- Zapewne nie chciał go dźwigać na górę. Wiedział, że będzie tędy wracać. Musi być
gdzieś wyżej.
Podjęli marsz. Nagle pies wyrwał do przodu i zaczął kluczyć między wielkimi
głazami. Nieoczekiwanie przestał ujadać, zatrzymał się i obejrzał w ich stronę. W Jennifer
wstąpiła nadzieja.
- Jen, za nim! Krzycz!
- Brett!
Oats gnał do przodu i Jason, torując sobie drogę między skałami, z najwyższym
trudem dotrzymywał mu tempa. Na chwilę stracił zwierzę z oczu, ale niebawem ponownie
ujrzał je przycupnięte na skalnym występie.
Mężczyzna wspiął się na skałę i przez dłuższą chwilę ciężko łapał powietrze.
Odwrócił się i popatrzył w dół, na kobietę, która przystanęła u stóp bardzo stromej ściany.
- Zostań tam, gdzie jesteś! - zawołał, machając do niej ręką.
Dostrzegł już drobną figurkę chłopca skulonego na wąskiej półce. Jeden niebaczny
ruch i Brett mógł runąć w przepaść. Jason odchylił się nieco od skały i popatrzył w dół; cała
dolina tonęła we mgle. Zauważył jeszcze wielką, piętrzącą się za Brettem skalną ścianę i
wrócił do Jennifer.
- Posłuchaj, widziałem chłopaka, ale trudno będzie do niego dotrzeć. Muszę użyć liny
- oświadczył, przewiązując się w pasie.
Jednym końcem liny obwiązał w pasie Jennifer, na drugim zrobił kluczkę i
wyszukawszy ostry występ skalny, nałożył na niego pętelkę.
- Zostań tutaj i pilnuj, żeby kluczka się nie ześlizgnęła - powiedział.
- Jason, co się dzieje? Czy tam w górze jest coś, czego nie powinnam zobaczyć.
- Brett jest w bardzo niebezpiecznym miejscu - przyznał Jason, wyciągając z kieszeni
rękawiczki. - Pilnuj Oatsa i uważaj, żeby lina nie ześlizgnęła się z dziobu.
Przyciągnęła do siebie psa.
- Czy mam wołać Bretta?
- Dopiero wtedy, kiedy już mnie zobaczy. Nie chcę, żeby chłopak przestraszył się,
słysząc nieoczekiwane wołanie.
Jason sforsował ściankę, pod którą siedziała Jennifer, i zatrzymał się na chwilę.
Wskazał coś ręką i nagle kobieta zamarła z przerażenia, w uszach jej zadzwoniło. Oto ujrzała
Bretta, siedzącego na wąskim, skalnym gzymsie. Z najwyższym trudem opanowała krzyk.
Jason zaczął robić krótki trawers w kierunku chłopca.
- Brett! - odezwał się spokojnym tonem.
- Jason!
- Synu, nie ruszaj się. Siedź, a ja do ciebie podejdę - nakazał łagodnie.
Jennifer uświadomiła sobie, że chłopiec jeszcze jej nie spostrzegł, i zachowywała
milczenie, wiedząc, że każdy nieopatrzny dźwięk może sprawić, iż spadnie z półki. Oats
wiercił się i skomlał, chcąc zejść na dół, ale mocno go trzymała i z zapartym tchem patrzyła,
jak Jason, oddalony od niej kilkanaście metrów, ostrożnie wchodzi na półkę. Serce biło jej jak
szalone na widok Bretta. Między podmuchami wiatru słyszała cichy szloch chłopca.
- Zobaczyliśmy twoją flagę na szczycie góry i stąd wiemy, że wdrapałeś się na
wierzchołek - mówił Jason, posuwając się w stronę dziecka. - Synu, nie ruszaj się, póki do
ciebie nie dojdę. Czy tą drogą dostałeś się na szczyt?
- Tak, proszę pana. Ale w górę było dużo łatwiej.
- W górę zawsze jest łatwiej.
- Teraz już o tym wiem. Jason, zabierz mnie stąd.
- Właśnie staram się to zrobić. Brett, posłuchaj mnie uważnie. Wlazłeś na górę, a teraz
musisz z niej zejść. Nie myśl o niczym. Myśl tylko o tym, jak będzie ci w domu smakowała
kolacja. Jesteś głodny?
- Nie, proszę pana. Miałem ze sobą kilka batonów czekoladowych, a z lodówki
zabrałem trochę jedzenia. Spotkałem Oatsa, ale nie wiem, gdzie się podział.
- Z Oatsem wszystko w porządku - odparł Jason i ściągnął odrobinę liny. - Brett, nie
patrz ani w górę, ani w dół. Patrz tylko na mnie. Rozumiesz?
- Tak, proszę pana.
Jennifer wstrzymała oddech i nieświadomie zacisnęła palce na futrze psa, obserwując,
jak Jason walczy o życie jej syna. Czuła się taka bezradna. Mogła się tylko modlić.
- Podaj mi rękę i opierając się plecami o ścianę, ostrożnie wstań - instruował chłopca
Jason i kobieta ujrzała, że Brett powoli dźwiga się na nogi. W sekundę później Hollenbeck
trzymał już chłopca za rękę. - Doskonale, właśnie tak. A teraz, trzymając się jak najdalej od
krawędzi półki, przesuwaj się pomalutku w moją stronę.
- Nie mogę się ruszyć! - zawołał chłopiec i Jennifer stanęły łzy w oczach.
- Brett, rób, co ci mówi - szepnęła z rozpaczą.
- Możesz, możesz. Po prostu opieraj się o ścianę i pomalutku przesuwaj stopy. O,
właśnie tak! Doskonale, Brett. Idź i patrz tylko na mnie. A teraz chwileczkę zaczekaj.
Jason przyklęknął, ściągnął jeszcze trochę liny i przełożył ją chłopcu przez plecy i pod
ramieniem.
- No, teraz możesz spokojnie iść. Widzisz, trzymam cię na linie, która na dole jest
mocno przywiązana do skały. Jeszcze trochę... no, jeszcze troszeczkę.
Byli już przy ściance, pod którą siedziała Jennifer, i Jason dał znak Brettowi.
- Chodź tutaj. Wezmę cię na ręce i opuszczę w dół.
- Mamo!
- Rób, co ci mówi Jason - odparła.
Po twarzy płynęły jej łzy. Byli już tak blisko, prawie bezpieczni.
- Teraz uważaj - odezwał się Hollenbeck.
Ujął chłopca pod pachy i opuścił najniżej jak mógł. Jennifer zdjęła z kolan Oatsa,
wspięła się na palce, wyciągnęła ramiona i chwyciła dziecko. Kilka sekund później dołączył
do nich Jason.
- Zejdźmy trochę niżej. Tam będziemy zupełnie bezpieczni - powiedział i w
kilkanaście sekund później cała trójka siedziała już na mokrej ziemi.
- Mamo! - zawołał z płaczem Brett i zatonął w objęciach również płaczącej Jennifer.
Popatrzyła przez ramię na Jasona, który zwijał linę. Wzrok chłopca również
powędrował w tamtą stronę. Dzieciak wstał, wytarł rękawem łzy i podszedł do mężczyzny.
- Dziękuję, Jason - powiedział.
Strażnik odwrócił się w jego stronę, przyciągnął Bretta do siebie, a ten impulsywnie
objął go za szyję.
- Cieszę się, że nic ci się nie stało. Teraz możemy umieścić twoje imię i nazwisko na
liście osób, które zdobyły Mount Rainy - odparł z uśmiechem Jason.
Brett przylgnął do niego całym ciałem.
- Dziękuję, że po mnie przyszedłeś. Już nigdy nie pójdę wspinać się na tę górę.
- Muszę zawiadomić innych strażników, że cię znaleźliśmy - Jason wyciągnął z
kieszeni radiotelefon.
Kiedy rozmawiał, chłopiec wrócił do matki.
- W lesie spotkałem Oatsa - Wiem. To wspaniale. Dziadek bardzo się ucieszy, kiedy
ujrzy was obu. Już nigdy nie będziesz uciekać z domu, prawda?
- Nie, mamo - chłopiec poważnie pokręcił głową.
- Wracajmy - powiedział Jason, kładąc dłoń na ramieniu Bretta.
Kiedy doszli do granicy lasu, deszcz zupełnie przestał padać.
- Popatrzcie! - zawołał nagle Brett, wyciągając rękę. Jennifer popatrzyła w tamtą
stronę i ujrzała nad górami wielobarwny łuk.
- Tęcza - szepnął Jason i lekko uścisnął Jennifer za ramię.
Popatrzyła na niego z uśmiechem, czując, że opuszcza ją całe napięcie.
Zanim dotarli do podnóża góry, Brett biegał już beztrosko w przedzie, baraszkując
wesoło z Oatsem. Jason niósł wędkę, a Jennifer plecak.
- Zachowuje się tak, jakby nic się nie stało - zauważyła.
- Takie są dzieci. A co, chciałabyś, żeby po tej przygodzie zostały mu jakieś
kompleksy i zahamowania?
- Nie, ale mnie na pewno długo jeszcze będą trapić koszmary.
- Jennifer, przygoda skończyła się szczęśliwie, więc postaraj się zapomnieć o złych
chwilach. Zobaczysz, jak po powrocie do domu Brett będzie się puszył przed braćmi
samotnym wejściem na Mount Rainy. Muszę koniecznie pogadać z Willem, bo z całą
pewnością zechcą powtórzyć wyczyn.
- Chryste Panie, Jason, nie! Brett nawet nie spojrzy w stronę Mount Rainy.
- Przekonasz się sama, że już jutro nie będzie pamiętał złych momentów.
Porozmawiam z nimi.
- Jason, myślę, że teraz już sprawy ułożą się pomyślnie. Brett tak bardzo ucieszył się
na twój widok.
- Wiem, kochanie. Po prostu bał się, że straci ciebie, i tęsknił za ojcem. To naturalne.
Jason pomógł Jennifer przebyć ostatni, stromy kawałek drogi i zgodnie ruszyli w
stronę jeepa, obok którego stał inny pojazd. Na spotkanie wyszedł im Terrell. Uściskał Bretta
i pochylił się, żeby pogłaskać Oatsa.
- Słyszałem, że wdrapałeś się na sam wierzchołek - odezwał się do chłopca.
- Zgadza się, proszę pana. - Popatrzył z niepokojem na Jennifer. - Ale już więcej tego
nie zrobię. Jason pomógł mi zejść. Tam jest okropnie.
- Ja też mam nadzieję, że drugi raz się tam nie wybierzesz. A gdzie znalazłeś psa?
- W górach - Musimy wracać do domu - oświadczył Terrell. - Możesz jechać ze mną -
dodał i popatrzył na Jasona i Jennifer. - W porządku?
- Jasne, jeśli tylko będzie chciał - odparła.
- To pojadę z Terrellem - ucieszył się chłopak.
- No i widzisz - stwierdził Jason, patrząc na Jennifer, która obserwowała oddalającego
się Bretta takim wzrokiem, jakby miała stracić go na zawsze.
- Jason, czuję się, jakby mnie wcale nie było.
- Więc może po kolacji wstąpimy do strażnicy? Taka chwila odprężenia dobrze nam
zrobi. Terrell zostanie z chłopcami. W domu i tak wszyscy będą na okrągło gadali o
przygodzie Bretta i o historii Szczurka oraz jego kompanów.
- Propozycja jest kusząca...
- A zatem znów jesteśmy umówieni na randkę.
Było już po dwudziestej pierwszej, kiedy wreszcie Jasonowi i Jennifer udało się
wyrwać z objęć rodziny.
W drodze do strażnicy kobieta położyła swemu towarzyszowi głowę na ramię.
- Co za dzień! - westchnęła. - Will i Kyle bez przerwy opowiadają o gangsterach, a
Brett o wspinaczce na Mount Rainy. Psy oszalały z radości, kiedy wrócił Oats, a dziadek jest
w siódmym niebie. Nawet Terrell i Goldie są szczęśliwi.
- Cieszę się z tego, że Szczurek znikł z horyzontu wydarzeń, a oni dogadali się ze
sobą.
- Jason, porozmawiam jeszcze na wszelki wypadek z Brettem, ale sądzę, że nie będzie
już ani uciekać z domu, ani stawiać przeszkód. Przez cały wieczór on i pozostali chłopcy nie
odstępowali ciebie na krok. Tak więc myślę, że problem jest rozwiązany.
- Również tak uważam.
- Rozmawiałam z chłopcami o zmianie szkoły.
- I co?
- Pomysł im się podoba.
- A więc nic już nie stoi nam na drodze, prawda? - zapytał cicho.
- Niemniej chcę jeszcze raz porozmawiać z Brettem. Wydaje mi się, że to ja będę
miała największe problemy z zaadaptowaniem się w nowym miejscu. Wiesz, jak kocham
duże miasto.
- Nie musisz pozbywać się domu w Santa Fe i w każdej wolnej chwili możemy tam
jeździć.
Nic nie odpowiedziała. Jason skręcił i skierował się do mostu nad San Saba - Ilekroć
tędy przejeżdżam, przypominam sobie noc, kiedy pękła tama. Wtedy właśnie wszystko się
zmieniło - odezwała się zamyślonym głosem Jennifer.
- Na lepsze - dodał mężczyzna, pokonując strome wzniesienie.
Niebawem w mroku zamajaczyła strażnica. Kiedy weszli do środka, Jason wziął
Jennifer w ramiona. Pochylił głowę i odezwał się drżącym z emocji głosem:
- Czy obrazisz się, jeśli cię pocałuję?
- Obrażę się, jeśli mnie nie pocałujesz. Dotknął jej spuchniętego policzka.
- Chciałbym zamknąć się z tym gościem na dziesięć minut w piwnicy - oświadczył.
Pochylił głowę i ich usta spotkały się. Później leżeli przytuleni do siebie, a on bawił
się kosmykiem jej włosów.
- Jennifer, musimy ustalić datę ślubu, i to szybko. Następnie zadzwonimy do moich
starych. Powiedziałem im już, że się oświadczyłem.
- Podejrzewam, że twoja matka zemdlała na wieść, iż zamierzasz poślubić wdowę z
trojgiem dzieci, głuchym ojcem, piątką psów i zwariowaną siostrą.
Jason zachichotał. Jennifer odwróciła się w jego stronę, uniosła lekko na łokciu i
popatrzyła mu w oczy. Jej palce wplątały się w porastające jego tors włosy.
- Przyznaj, że mam rację - nalegała.
- Byli nieco zaskoczeni.
W jego niebieskich oczach malował się wyraz bezbrzeżnej miłości. Pochylił się,
pocałował Jennifer w usta, a następnie położył głowę na jej piersiach i słuchał, jak bije serce.
- Jason, chłopcy nigdy nie przestaną mnie zdumiewać. Do dziś nie mieści mi się w
głowie, że Will trzymał w rękach ten pistolet. Cały czas drżę na myśl, co mogło się wydarzyć.
- Nie myśl za dużo. Twoi chłopcy to paczka dobrych łobuziaków. Poradzą sobie w
każdej sytuacji.
- Sama nie wiem, co o tym myśleć. Jason roześmiał się cicho.
- To dobre dzieci. Brett po prostu napytał sobie biedy, ponieważ wpadł w panikę. Jest
dumny z tego, że tak spokojnie wszedł na wierzchołek.
- Myślę, że o swoich przygodach będą rozprawiać przez najbliższe miesiące.
- Tu w pełni się z tobą zgadzam. A gdy cała historia zostanie opisana w gazecie w
Rimrock, chłopcy, po wakacjach, pojawią się w szkole w aureoli sławy.
- Masz rację... Jason, zapewne będziesz chciał mieć swoje dziecko.
- Może. Czy istnieje jakiś problem?
- Jestem stara.
- Pewnie! Trzydzieści lat!
Popatrzyła na jego szeroki, rozrośnięty tors.
- Może to będzie dziewczynka? - powiedziała z nadzieją, rozmarzonym głosem. -
Obiecaj, że się postarasz.
- A jeśli wyjdzie chłopiec?
- Będę go kochała jak pozostałych - odrzekła, znów uniosła się na łokciu i spojrzała
mu w oczy. On ujął w dłonie jej twarz i obsypał pocałunkami.
Było już dobrze po północy, kiedy dotarli wreszcie z powrotem do domu Jennifer. W
całym budynku paliły się światła.
- Jason, skoro nikt jeszcze nie śpi, może powiemy im o wszystkim teraz?
- Nie mam nic przeciwko temu - odparł, biorąc ją za rękę.
- Chciałabym tylko zamienić jeszcze kilka słów z chłopcami.
- Naturalnie. A później ja chwilę z nimi porozmawiam. Uniosła jego dłoń, pocałowała
palce Jasona, a następnie przyłożyła je do policzka.
- Jestem taka szczęśliwa!
- Ja też. Moje życie było takie puste i samotne, a ja nawet o tym nie wiedziałem -
odparł schrypniętym głosem. - Od teraz nigdy już nie będę samotny.
W progu natychmiast napadli ich Brett i Will.
- Mamo! Jason! Widzieliście nas w telewizji?
- Nie - odparła. - W strażnicy nie ma przecież telewizora.
- Pokazali nas w dzienniku wieczornym! - wykrzyknął Will. - Wszystko mamy na
kasecie. Musiałem dokładnie opowiedzieć o tym, jak Kyle zagadał tego faceta, a ja odebrałem
mu broń. Potem szeryf Garcia mówił o pieniądzach, a na koniec pokazali Terrella.
- Świetnie! Za chwilę obejrzymy tę kasetę. Ale najpierw zawołajcie Kyle’a, gdyż mam
do was kilka słów.
- Jasne - Will obrzucił matkę i Hollenbecka bacznym spojrzeniem. - Pewnie chcecie
się pobrać?
- Trafiłeś w dziesiątkę! - roześmiała się Jennifer.
- Poczekam w kuchni - wtrącił Jason, wymijając Bretta. Jennifer przyciągnęła do
siebie średniego syna.
- Kochanie, chcę wyjść za Jasona. Chłopiec skinął głową - On jest w porządku, mamo.
Tak się ucieszyłem, kiedy go dziś ujrzałem.
- I nie masz nic przeciwko temu, żeby stał się częścią naszej rodziny? - zapytała z
niepokojem.
- Pewnie, że nie. Wydaje mi się, że musi być z nami cały czas, żeby co chwila kogoś
ratować.
Czując szczypanie pod powiekami, przytuliła do siebie syna.
- Brett, tata by się cieszył, gdyby to widział. Jason będzie dla nas dobry, a tata zawsze
chciał, żebyśmy byli szczęśliwi.
- W porządku - odparł i wyrwał się z objęć matki, ponieważ pojawili się Will i Kyle.
- Chcę wam oznajmić, że zamierzam poślubić Jasona - powiedziała po prostu.
- Bardzo dobrze, mamo - odparł Will.
- Doskonale - dodał Brett i bracia popatrzyli na niego ze zdumieniem.
Kyle skinął tylko głową i spytał:
- Czy oglądałaś nas w telewizji?
- Nie. Ale zaraz obejrzę - odparła z uśmiechem. - Poczekajcie jeszcze chwilę, bo Jason
ma do was dwa słowa. Zaraz go zawołam.
Stała przy oknie i obserwowała, jak Hollenbeck tłumaczy coś chłopcom.
- Och, Mark, muszę to zrobić - szepnęła do siebie, myśląc o mężu i o Jasonie, wiedząc,
że postępuje słusznie. Jason będzie dla nich dobry. Wytarła oczy, odwróciła się, zgasiła
światło i czekała.
Do kuchni wpadli chłopcy.
- Mamo, znów gotujesz po ciemku? - zapytał Will, zapalając lampę. - Masz takie
dziwaczne obyczaje. Chodź obejrzeć wideo. Z Santa Fe telefonowali już Chase i Bob. Też
widzieli nas w telewizji.
- To wspaniale - odparła Jennifer.
Jason objął ją w pasie i ruszyli za chłopcami do salonu. Tam czekali już Terrell, Goldie
i Osgood, u którego stóp drzemał Oats.
Trzy dni później Jennifer postawiła na stole ogromną salaterkę z mięsem w cieście i z
sosem. Jason wrócił z pracy, a w kilka minut później pojawili się Terrell i Goldie, którzy byli
w Rimrock; szeryf Garcia chciał jeszcze raz porozmawiać z dziewczyną. Kiedy wszyscy już
mieli pełne talerze, Goldie popatrzyła przez długość stołu na Jennifer. Oczy jej lśniły.
Położyła rękę na ramieniu Skinnera.
- Wiem, że jesteście ciekawi, co wydarzyło się w Rimrock, ale najpierw chcę wam
przekazać inną wiadomość Terrell uśmiechnął się i popatrzył na Goldie.
- Nie tylko Jason i Jennifer zamierzają się pobrać. Terrell właśnie mi się oświadczył -
To cudownie! - wykrzyknęła Jennifer.
Wstała, podeszła do młodszej siostry i wyściskała ją. Kyle wywracał oczyma.
- To będziesz naszym wujkiem? - zapytał rozsądnie Will.
- Na to wygląda - odparł Terrell, uśmiechając się do Jasona.
- No tak, rodzina się powiększa - stwierdził Brett.
Dłuższy czas rozmowa toczyła się wokół ślubów, aż w końcu Goldie zaczerpnęła tchu
i powiedziała:
- Teraz chcę wam przekazać resztę wiadomości. Odbędzie się proces sądowy na
którym wystąpię w charakterze świadka. Muszę wyjechać do Kalifornii, ponieważ tam
właśnie ukradziono pieniądze. - Popatrzyła na siostrę. - Zeznam przed sądem, że to Szczurek
dał mi te pieniądze.
- Naprawdę tak zrobisz? - zapytała cicho Jennifer. Goldie skinęła głową.
- Nie powinien był narażać mnie na takie ryzyko. Z drugiej strony, ja również nie
powinnam była brać tych pieniędzy i przyjeżdżać tutaj...
- Już w porządku, Goldie - przerwała jej Jennifer.
- Ale gdybyś nie wzięła tych pieniędzy, nie spotkałabyś Terrella - odezwał się Kyle i
wszyscy wybuchnęli śmiechem.
16.
W pierwszą sobotę sierpnia Jennifer stała w pobliżu ołtarza i przysłuchiwała się, jak
Goldie składa przysięgę małżeńską. Pół godziny później sama szła przez główną nawę tego
samego kościoła, prowadzona pod rękę przez Hollenbecka. Miała na sobie długą do połowy
łydek jedwabną sukienkę turkusowego koloru, a na szyi brylantowy naszyjnik, który
podarował jej Jason.
Z dumą popatrzyła na mężczyznę, który za chwilę miał zostać jej mężem, a następnie
przeniosła wzrok na swoją rodzinę. W oczach błyszczały jej łzy.
Kiedy złożyli już przysięgę, Jason gorąco pocałował żonę, a Jennifer ogarnęła
ogromną radość pomieszana ze zdumieniem i tęsknotą. Oszołomiona, dołączyła do weselnych
gości zgromadzonych w przykościelnym salonie.
Podczas pożegnania z rodzicami Jasona Jill Hollenbeck objęła Jennifer i pocałowała ją
w policzek.
- Witaj w rodzinie. Mam nadzieję, moja droga, że wywrzesz na naszego syna
pozytywny wpływ.
- Dziękuję - odparła Jennifer, kiedy Jason pochylał się, by pocałować matkę. Później
serdecznie uściskała młodszą siostrę.
- Tak się cieszę - powiedziała. Z oczu Goldie sypnęły się skry.
- Ja też się cieszę, że tak ci się ułożyło z Jasonem. Chłopcy za nim przepadają i
najwyraźniej podoba im się również nowy wujek.
Jennifer wybuchnęła śmiechem i spojrzała w kierunku swoich synów. Stali przy stole i
zgodnie pałaszowali czekoladowe ciasto. Podeszła do nich, a w chwilę później dołączył Jason
- No, chłopcy - powiedział. - Teraz zajmijcie się swoim dziadkiem.
- Zajmiemy się - odparli chórem, spoglądając na Jasona szeroko rozwartymi oczyma,
w których malował się wyraz absolutnej niewinności.
Mężczyzna pochylił się nad nimi.
- Will, dopilnuj, żebyście nie spóźnili się na samolot. Liczę na ciebie.
- Pewnie. Dziadek trzyma wszystkie bilety, a my spotkamy się na lotnisku w Los
Angeles w następną sobotę o dziesiątej rano - wyrecytował chłopiec.
- I pojedziemy do Disneylandu - przypomniał Kyle, któremu na samą myśl o
wyprawie roziskrzyły się oczy. Z brody skapywała mu czekolada.
Jennifer wycałowała każdego z synów, a Jason wziął za łokieć Osgooda.
- Tato, my się zbieramy.
- Jasne. Chłopcy są duzi.
- Tato! - wrzasnęła Jennifer i wskazała mu na ucho.
- Ach, prawda - mruknął starszy pan i włączył aparat. - Za dużo tu hałasu i wdów.
Nigdy w życiu nie rozmawiałem z taką liczbą kobiet.
- Tato, my już wyjeżdżamy. Plan znasz. Lecimy do Phoenix, gdzie zatrzymamy się na
trzy dni. Później pojedziemy do Wielkiego Kanionu. W przyszłą sobotę rano czekamy na was
na lotnisku w Los Angeles. Tylko nie spóźnijcie się na samolot.
- Nie ma strachu. - Popatrzył na Jasona. - Dbaj o moją dziewczynkę.
- Nie ma strachu - odparł ten ze śmiechem.
Jennifer pocałowała ojca, po czym ruszyła z Hollenbeckiem w stronę wyjścia.
- Wychodzą; - zawołał Will i wszyscy goście tłumnie ruszyli za młodą parą.
Przed kościołem na Jasona i Jennifer posypał się deszcz ryżu. Młodzi odwrócili się w
stronę czekającej limuzyny i zamarli w bezruchu.
- No, nie! - sapnął Jason, rozglądając się wokoło. Chłopcy chyłkiem przemykali
między gośćmi, starając się uniknąć wzroku mężczyzny. Tylko Will bezczelnie tkwił w
niewielkiej odległości i robił zdjęcia.
- Jennifer...
Zdumiona wpatrywała się w limuzynę. Samochód stał podparty na cegłach. Tylne koła
nie dotykały ziemi.
- Przecież chłopcy nie unieśliby samochodu - bąknęła.
- Twoich chłopców stać na wszystko. Terrell, pomóż mi. Z pomocą pośpieszyli też inni
mężczyźni, a Jennifer z uwagą lustrowała tłum gości. Chłopcy jakby zapadli się pod ziemię.
Przy pomocy gości Jason i Terrell unieśli samochód, a szofer wyciągnął cegły.
- A teraz, kochanie, zanim twoje niebożątka zdążą wykręcić nam jeszcze jakiś numer...
Jason otworzył drzwi limuzyny i Jennifer wślizgnęła się do środka. Kiedy oddalili się
od kościoła, Hollenbeck zasunął przegrodę, oddzielającą ich od szofera.
- Kierowca powie nam, kiedy będziemy już na lotnisku w Albuquerque - mruknął.
W Phoenix, gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi hotelowego apartamentu, Jason
wziął Jennifer w ramiona. - W końcu sami, pani Hollenbeck - oświadczył.
- Tak jest, proszę pana.
- W głowie się nie mieści - odparł. - Przez cały tydzień nikt nam nie będzie
przeszkadzał.
Wplotła palce w jego gęste, ciemne włosy, a on mocno przytulił żonę.
- Jason - powiedziała, zdejmując mu marynarkę.
Opadła na podłogę, a on już sięgał do guzików jej sukienki. Jedwab barwy turkusu
ześlizgnął się z cichym szelestem i kobieta głęboko westchnęła.
- Kochana - szepnął.
Serce Jennifer waliło jak oszalałe z podniecenia i pożądania, gdy tuliła się do
twardego, muskularnego ciała męża.
- Jason - szepnęła - Nie mogę uwierzyć w swoje szczęście.
- Nawet w połowie nie jesteś tak szczęśliwa jak ja - odparł z przejęciem.
Pochylił się i zaczął namiętnie całować jej usta. Jennifer zamknęła oczy, myśląc, że
oto jej cudowny, rodzinny krąg poszerzył się o Jasona.