Palmer Diana Harlequin Desire 83 Dama i pastuch

background image
background image

DIANA PALMER

Dama i pastuch

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wysoki m

ęż

czyzna i szczupła młoda blondynka stali naprzeciw siebie w

pozycji gotowych do walki bokserów.
-Nigdy! - powtórzyła z błyskiem w oczach kobieta. - Wiem,

ż

e potrzebny

jest nam ten kontrakt i dla ciebie zrobiłabym wszystko - w granicach
rozs

ą

dku. Ale to nie jest rozs

ą

dne i dobrze o tym wiesz!

Terry Black westchn

ą

ł gł

ę

boko i podszedł do okna.

- B

ę

d

ę

zrujnowany - rzekł cicho.

- Sprzedaj jeden ze swoich cadillaków - odparła.
- Amando...!
- Wcze

ś

niej mówiłe

ś

do mnie Mandy - przypomniała z u

ś

miechem,

odrzucaj

ą

c na plecy swe długie, srebrzystoblond włosy. - Nie przesadzaj.

Nie jest tak tragicznie.
- Mo

ż

e i nie - zgodził si

ę

w ko

ń

cu Terry. Oparty o

ś

cian

ę

przygl

ą

dał si

ę

jej

mi

ę

kkim, powabnym kształtom.

-

ś

aden m

ęż

czyzna, w którego

ż

yłach płynie krew a nie woda, nie

mógłby ci

ę

nie lubi

ć

.

- Jason Whitehall nie ma w swoich

ż

yłach ani odrobiny krwi -

sprostowała - tylko lodowat

ą

wod

ę

z domieszk

ą

whisky.

- To nie Jason zaproponował mi t

ę

robot

ę

, tylko jego brat Duncan.

- Ale to Jason ma lwi

ą

cz

ęść

udziałów - przekonywała go Amanda. - I

nigdy nie korzystał z usług agencji reklamowej.
- Teraz b

ę

dzie musiał, je

ś

li chce sprzeda

ć

te działki na Florydzie. I mo

ż

e

skorzysta

ć

z naszej oferty. Jeste

ś

my przecie

ż

najlepsi - dodał z

u

ś

miechem.

- Mnie to mówisz!
- Naprawd

ę

potrzebujemy tego kontraktu - tłumaczył Terry. Na jego

szczupłej, chłopi

ę

cej twarzy pojawił si

ę

wyraz zamy

ś

lenia. - Czy wiesz,

jak wielkie jest imperium Whitehallów? Samo ranczo w Teksasie ma
dwadzie

ś

cia pi

ęć

tysi

ę

cy akrów!

- Wiem - westchn

ę

ła ze smutkiem. - Zapominasz,

ż

e ranczo mojego ojca

przylegało do ich ziemi, zanim... No, a poza tym mo

ż

esz pojecha

ć

tam

sam.
- Niestety nie.
Amanda spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Nie rozumiem.
- Je

ś

li ty nie pojedziesz, nic z tego nie b

ę

dzie.

- Dlaczego?
- Bo jeste

ś

my wspólnikami. A głównie dlatego,

ż

e Duncan Whitchall nie

chce omawia

ć

tej sprawy bez ciebie. Wybrał nasz

ą

agencj

ę

z przyja

ź

ni

dla ciebie. I co ty na to? Chodziło mu konkretnie o nas.
To dziwne. Amanda i Duncan byli starymi przyjaciółmi, ale Jason to
zupełnie co

ś

innego i Duncan o tym wie.

- Ale Jace mnie nienawidzi - wyj

ą

kała. - Nie chc

ę

jecha

ć

, Terry.

- Dlaczego ci

ę

nienawidzi, na miło

ść

bosk

ą

?

background image

- Ostatnio dlatego,

ż

e przejechałam jego byka warto

ś

ci

ć

wier

ć

miliona

dolarów. -
- Co takiego?

background image

- No mo

ż

e niezupełnie ja, tylko mama, ale ona tak si

ę

go bała,

ż

e

wzi

ę

łam win

ę

na siebie. To tylko pogorszyło stosunki miedzy nami. Był

medalist

ą

.

-Jace?
- Nie, byk! Matka nie chce zaakceptowa

ć

faktu,

ż

e sko

ń

czyły si

ę

ju

ż

czasy, kiedy mieli

ś

my pieni

ą

dze. Ja tak. Daj

ę

sobie rad

ę

sama, ale ona

nie potrafi. Nie zniosłaby, gdyby nie mogła co roku sp

ę

dza

ć

kilku tygodni

u Mar

ą

uerite w Casa Verde, udaj

ą

c,

ż

e nic si

ę

nie zmieniło. - Amanda

wzruszyła ramionami. - A skoro Jace i tak mnie nienawidzi, to niech
sobie my

ś

li,

ż

e to ja okaleczyłam jego zwierz

ę

.

- Kiedy to było? - zainteresował si

ę

Terry. - Nic nie mówiła

ś

po

powrocie... wygl

ą

dała

ś

co prawda jak

ś

mier

ć

, ale ja byłem bardzo zaj

ę

ty

t

ą

francusk

ą

modelk

ą

...

- Wła

ś

nie - skomentowała z u

ś

miechem Amanda.

- To bez znaczenia - westchn

ą

ł Terry.- Je

ś

li ze mn

ą

nie pojedziesz, nie

dostaniemy tej roboty.
- Je

ś

li Jason b

ę

dzie miał tu co

ś

do powiedzenia, to i tak jej nie

dostaniemy - przypomniała mu. - To si

ę

zdarzyło sze

ść

miesi

ę

cy temu i

zało

żę

si

ę

,

ż

e wci

ąż

jest na mnie w

ś

ciekły.

Terry zmru

ż

ył oczy.

- Czy ty si

ę

go naprawd

ę

boisz, Amando?

- Nie s

ą

dziłam,

ż

e to wida

ć

.

- Owszem. Nie jeste

ś

mimoz

ą

i wiem,

ż

e masz charakterek. Dlaczego

si

ę

go boisz? Amanda odwróciła si

ę

.

- To dobre pytanie, ale niestety, mój przyjacielu, nie potrafi

ę

na nie

odpowiedzie

ć

.

- Czy bije?
- Kobiet nie - odparła. - Raz jednak widziałam, jak uderzył m

ęż

czyzn

ę

.

A

ż

wzdrygn

ę

ła si

ę

na to wspomnienie.

- Z powodu kobiety? - dopytywał si

ę

Terry.

- Szczerze mówi

ą

c - z mojego powodu - odparła unikaj

ą

c jego wzroku. -

Nie podobało mu si

ę

,

ż

e jeden z jego pracowników zbyt si

ę

ze mn

ą

zaprzyja

ź

nił, wi

ę

c podbił mu oko, a potem wyrzucił z pracy. Duncan te

ż

przy tym był, ale nawet nie zd

ąż

ył zareagowa

ć

. Jason jak zwykle chciał

kierowa

ć

moim

ż

yciem - dodała.

- My

ś

lałem,

ż

e Jason jest stary.

- Owszem - przyznała. - Ma trzydzie

ś

ci trzy lata i z ka

ż

dym dniem jest

coraz starszy. Terry wybuchn

ą

ł

ś

miechem.

- Jest o dziesi

ęć

lat starszy od ciebie. Amanda nastroszyła si

ę

.

- Ju

ż

widz

ę

, jak przyjemna b

ę

dzie ta wyprawa.

- Jestem pewny,

ż

e Jason ju

ż

dawno zapomniał o tym byku -

przekonywał j

ą

Terry.

- Tak my

ś

lisz? Musiałam patrze

ć

, jak pó

ź

niej go zabijał. Nigdy nie

zapomn

ę

ani jego miny, ani tego, co wówczas powiedział - dodała z wes-

tchnieniem. - Ja i matka ledwo unikn

ę

ły

ś

my

ś

mierci, uciekaj

ą

c

background image

po

ż

yczonym samochodem. A wierz mi,

ż

e z nadwer

ęż

onym

nadgarstkiem nie było to łatwe.
- Nie powinni

ś

cie pomy

ś

le

ć

o zakopaniu topora wojennego?

- Jasne. Powiedz o tym Jace'owi.
- Mo

ż

e jednak pójdziesz do domu si

ę

spakowa

ć

? - zaproponował z

u

ś

miechem Terry.

- Do domu - za

ś

miała si

ę

Amanda. - Tylko ty mo

ż

esz nazwa

ć

domem t

ę

moj

ą

klitk

ę

. Matka tak jej nie znosi,

ż

e chyba dlatego wci

ąż

odwiedza

kogo

ś

z dawnych przyjaciół. Odwiedza. Jest na to inne okre

ś

lenie wisi u

klamki - i Jace ch

ę

tnie go u

ż

ywa. Gdyby wiedział,

ż

e to Beatrice Carson,

a nie jej córka przejechała jego byka-czempiona, wyrzuciłby j

ą

ze swego

domu, nie zwa

ż

aj

ą

c na protesty matki.

- Ale teraz nie ma jej u Whitehallów? - zapytał niepewnie Terry. Amanda
pokr

ę

ciła głow

ą

.

- Teraz jest wiosna, a to znaczy,

ż

e sp

ę

dza czas na Bahamach.

Beatrice miała dokładny i ustalony rozkład swoich wizyt. Aktualnie była u
Lacey Bannon i jej brata Reese’a. Wkrótce jednak przyjdzie kolej na
Marguerite Whitehall i Amanda bardzo si

ę

tego bała. Je

ś

li Beatrice powie

co

ś

o tym głupim byku...

- Mo

ż

e Duncan mnie obroni-westchn

ę

ła w zamy

ś

leniu. - To przecie

ż

był

jego pomysł,

ż

eby

ś

ci

ą

gn

ąć

mnie do Casa Verde. A ja my

ś

lałam,

ż

e jest

moim przyjacielem-j

ę

kn

ę

ła.

Terry przekładał jakie

ś

papiery na swoim biurku.

- Nie jeste

ś

na mnie zła?

- Jeszcze nie wiem – wzruszyła ramionami Amanda.
- Ale nie miej do mnie pretensji, je

ś

li Jace nie podpisze z nami kontraktu.

Duncan powinien zaprosi

ć

tylko ciebie. Ja przynios

ę

ci pecha.

- Na pewno nie - zapewnił j

ą

Terry. - Zobaczysz,

ż

e nie b

ę

dziesz

ż

ałowa

ć

.

- To samo mówiła mi matka, kiedy pół roku temu namawiała mnie na
wizyt

ę

w Casa Verde. Mam nadziej

ę

,

ż

e twoje przypuszczenia sprawdz

ą

si

ę

lepiej ni

ż

jej.

Wieczorem, zwini

ę

ta wygodnie w starym fotelu, Amanda siedziała przed

telewizorem i ogl

ą

dała pó

ź

nowieczorne wiadomo

ś

ci, którym jednak nie

po

ś

wi

ę

cała wiele uwagi. Wpatrywała si

ę

w jedno ze zdj

ęć

w le

żą

cym na

jej kolanach albumie. Kolorowa fotografia przedstawiała, dwóch
m

ęż

czyzn. Jeden był wysoki, drugi niski. Jeden powa

ż

ny, drugi u

ś

miech-

ni

ę

ty. Jace i Duncan na schodach wiktoria

ń

skiego Casa Verde, z białymi

kolumnami i szerok

ą

frontow

ą

werand

ą

, z bujanymi fotelami i wisz

ą

c

ą

hu

ś

tawk

ą

. Duncan jak zwykle si

ę

u

ś

miechał. Jace ze zmarszczonym

czołem i srebrzy

ś

cie mieni

ą

cymi si

ę

oczami patrzył wprost w aparat.

Amanda a

ż

zadr

ż

ała pod tym spojrzeniem. To ona zrobiła to zdj

ę

cie i

Jace patrzył wtedy na ni

ą

.

Zastanawiała si

ę

, jak by tu wykr

ę

ci

ć

si

ę

od tej podró

ż

y. Chciała zamkn

ąć

drzwi na klucz, schowa

ć

głow

ę

pod poduszk

ę

i uciec od tego

background image

wszystkiego. Gdyby ojciec

ż

ył, to on zajmowałby si

ę

Be

ą

. Matka była jak

dziecko uciekaj

ą

ce przed rzeczywisto

ś

ci

ą

. Nawet me zaprotestowała,

kiedy Amanda o

ś

wiadczyła,

ż

e to ona spowodowała ten wypadek z

bykiem. Siedziała sobie, jak gdyby nigdy nic i pozwalała, by córka wzi

ę

ła

na siebie cał

ą

win

ę

, tak jak wiele razy przedtem.

Na długo przed tym wypadkiem Jace miał powody, by nie znosi

ć

jej

matki. Amanda była teraz zbyt zm

ę

czona, by o tym rozmy

ś

la

ć

.

Wydawało si

ę

jej,

ż

e całe swoje

ż

ycie po

ś

wieciła na opiekowanie si

ę

Be

ą

. Gdyby tylko zjawił si

ę

jaki

ś

obł

ą

kany m

ęż

czyzna

i zdj

ą

ł jej z głowy ten kłopot, zabieraj

ą

c matk

ę

na Alask

ę

albo Tahiti, albo

na Syberi

ę

.

Przed zamkni

ę

ciem albumu jeszcze raz spojrzała na braci Whitehallów.

Dlaczego Duncanowi tak zale

ż

ało,

ż

eby przyjechała razem z Terrym?

Owszem, byli wspólnikami, ale to Terry był wa

ż

niejszy i bardziej

do

ś

wiadczony. No tak, Marguerite j

ą

lubi i mo

ż

e to ona namówiła

Duncana. Amanda u

ś

miechn

ę

ła si

ę

. To mogło by

ć

jakie

ś

wytłumaczenie.

Uło

ż

yła si

ę

wygodniej w fotelu i przymkn

ę

ła oczy. Głos lektora stawał si

ę

coraz cichszy. Zasn

ę

ła.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI
Przez okienko samolotu Amanda patrzyła na zbli

ż

aj

ą

ce si

ę

lotnisko w

Victorii. Dobrze znała t

ę

cz

ęść

Teksasu. Przed wyjazdem do szkoły w

San Antonio tu był jej dom. Tu sp

ę

dziła dzieci

ń

stwo, w

ś

ród hodowców

bydła i przedsi

ę

biorców, dzikich hiacyntów i historycznej spu

ś

cizny, która

była tak bliska jej sercu.
Splotła dłonie na kolanach. Kochała ten stan, od jego zachodnich,
pustynnych kra

ń

ców po

ż

yzne pola na obrze

ż

ach wschodnich, nad

którymi wła

ś

nie lecieli. Od Victorii niedaleko było do Casa Verde, rancza

Whitehallów, i małej osady, zwanej Whitehall Junction, poło

ż

onej na

skraju olbrzymiej posiadło

ś

ci Jace'a.

- A wi

ę

c to jest twoje rodzinne miasto - stwierdził Terry, kiedy ich niewielki

samolocik wyl

ą

dował.

- Tak, to wła

ś

nie Victoria - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

Amanda, przypominaj

ą

c

sobie inne podró

ż

e i inne przyloty. - Bardzo miłe miasteczko. Uwielbiam

je. Przodkowie mojego ojca osiedlili si

ę

tutaj w czasach, kiedy nikt nie

ruszał si

ę

bez pistoletu. Jeden z przodków Jace'a był Komanczem -

dodała. - Casa Verde nale

ż

ało do wuja Jace'a, a jego ojciec odziedziczył

je, kiedy chłopcy byli bardzo mali.
- Przyja

ź

nili

ś

cie si

ę

chyba, co? - zapytał Terry. Amanda zaczerwieniła

si

ę

.

- Przeciwnie. Moja matka nie

ż

yczyła sobie

ż

adnych z nimi kontaktów.

Nale

ż

eli wtedy zaledwie do klasy

ś

redniej - dodała gorzko - i matka nigdy

nie pozwoliła im o tym zapomnie

ć

. To cud,

ż

e Margucrite jej to

wybaczyła. W odró

ż

nieniu od Jace'a.

- Chyba zaczynam rozumie

ć

, o co tu chodzi - parskn

ą

ł

ś

miechem Terry.

Wysiedli z samolotu i Amanda z przyjemno

ś

ci

ą

wci

ą

gn

ę

ła w płuca czyste

powietrze.
- To wcale nie jest takie małe miasto - powiedział rozgl

ą

daj

ą

c si

ę

Terry.

- Ma prawie sze

ść

dziesi

ą

t tysi

ę

cy mieszka

ń

ców - wyja

ś

niła Amanda. -

Jeden z moich dziadków pochowany jest na Placu Pami

ę

ci. To

najstarszy tutejszy cmentarz. Jest tak

ż

e zoo, muzeum i nawet orkiestra

symfoniczna. W czerwcu odbywaj

ą

si

ę

festiwale muzyki Bacha. S

ą

tak

ż

e...

- Mówisz jak przewodnik-przerwał jej ze

ś

miechem Terry.

-Dzi

ę

kuj

ę

.

- Kto po nas wyjedzie? Amanda wolała o tym nie my

ś

le

ć

.

- Ten, kto b

ę

dzie miał czas - odparła, maj

ą

c nadziej

ę

,

ż

e to wyklucza

Jace'a. - W normalnej porze Duncan albo Jace przylecieliby po nas do
San Antonio. Maj

ą

dwa samoloty i hangary, ale jest wiosna

- powiedziała, jakby to wszystko wyja

ś

niało.

- Nie rozumiem.
- Sp

ę

d - wyja

ś

niła. - Robi si

ę

przegl

ą

d bydła, znaczy je i dzieli na stada.

W zasadzie powinien robi

ć

to zarz

ą

dca rancza, ale Jace zawsze chce

mie

ć

na wszystko oko. A to znaczy,

ż

e Duncan zajmuje si

ę

pozostałymi

background image

rzeczami, tak

ż

e nieruchomo

ś

ciami.

- A czasu jest niewiele - stwierdził Terry. - Nie pomy

ś

lałem o tym, bo

poczekałbym do przyszłego miesi

ą

ca. Problem polega na tym -

westchn

ą

ł -

ż

e naprawd

ę

potrzebujemy tego zlecenia. Cał

ą

zim

ę

nie

najlepiej nam szło, wszystko przez ten zastój w gospodarce.
Amanda kiwała głow

ą

, ale tak naprawd

ę

wcale go nie słuchała. Z

rosn

ą

cym niepokojem obserwowała srebrnego mercedesa mkn

ą

cego

drog

ą

i zbli

ż

aj

ą

cego si

ę

w ich kierunku. Jace je

ź

dził srebrnym

mercedesem.
- Wygl

ą

dasz na przestraszon

ą

- zauwa

ż

ył Terry.

- Rozpoznała

ś

samochód, prawda?

Amanda skin

ę

ła głow

ą

, a jej serce biło coraz szybciej. Samochód

podjechał bli

ż

ej i zatrzymał si

ę

przed hal

ą

przylotów. Drzwi otworzyły si

ę

i Amanda odetchn

ę

ła z ulg

ą

.

Ubrana w eleganckie, ró

ż

owe spodnium i sandały, starannie uczesana i

promieni

ś

cie u

ś

miechni

ę

ta szła ku nim Marguerite Whitehall.

- Tak si

ę

ciesz

ę

- powiedziała, tul

ą

c do siebie Amand

ę

i owiewaj

ą

c j

ą

zapachem perfum Niny Ricci i pudru.
- Ja te

ż

si

ę

ciesz

ę

,

ż

e tu jestem - skłamała Amanda, patrz

ą

c w ciemne

oczy Marguerite. - To Terrance Black, mój wspólnik z agencji reklamowej
w San Antonio - przedstawiła jej przyjaciela.
- Miło mi - powiedziała uprzejmie Marguerite.
- Duncan opowiadał mi o waszej ofercie. Mam nadziej

ę

,

ż

e Jace si

ę

zgodzi. Jest konkretna i rzeczowa, ale mój starszy syn jest cz

ę

sto taki...

nieobliczalny
- dodała zerkaj

ą

c na Amand

ę

.

- Ju

ż

nie mog

ę

si

ę

doczeka

ć

, kiedy porozmawiam z Duncanem — rzekł

z u

ś

miechem Terry.

Bardzo mi przykro, ale Duncan musiał wyjecha

ć

. Ma co

ś

pilnego do

załatwienia w San Francisco. Ale jest Jace.
Na te słowa Amanda przez moment zastanawiała si

ę

, czy nie wskoczy

ć

z powrotem do samolotu i nie uciec. Przemogła si

ę

jednak i wsiadła do

samochodu.
- Pi

ę

kna pogoda - zauwa

ż

ył Terry.

- Owszem - zgodziła si

ę

Margurite. - Ale jest straszna susza - dodała z

westchnieniem. Nie wdawała si

ę

w dalsze rozwa

ż

ania na temat skutków

takiej pogody dla rolników. Amanda znała je a

ż

za dobrze, a

wytłumaczenie tego komu

ś

, kto nie wie nic o hodowli bydła, zaj

ę

łoby co

najmniej godzin

ę

.

- Nie mog

ę

si

ę

doczeka

ć

, kiedy zobacz

ę

ranczo - powiedział Terry.

Marguerite u

ś

miechn

ę

ła si

ę

do niego.

- Jeste

ś

my z niego dumni. Bardzo mi przykro,

ż

e musieli

ś

cie odby

ć

tak

m

ę

cz

ą

c

ą

podró

ż

. Jace przyleciałby po was, ale jest z nim Tess i

wydawało mi si

ę

,

ż

e jej towarzystwo nie byłoby dla was

najprzyjemniejsze - dodała.

background image

- Tess? - zdziwił si

ę

Terry.

- Tess Andersen - wyja

ś

niła Marguerite. - Jej ojciec i Jace s

ą

wspólnikami w tym przedsi

ę

wzi

ę

ciu na Florydzie. Duncan, oczywi

ś

cie,

te

ż

.

- Czy b

ę

dziemy musieli rozmawia

ć

tak

ż

e z nim na temat tego kontraktu?

- zapytał Terry.
- Nie s

ą

dz

ę

- odparła swobodnie Marguerite. - On zawsze zgadza si

ę

z

tym, co postanowi Jace.
- Jak si

ę

ma Tess? - zapytała cicho Amanda.

- Jak zwykle, Amando., Zawsze jest w pobli

ż

u Jace’a.

Amanda nie

zapomniała o tym. Od dzieci

ń

stwa Tess zawsze si

ę

koło niego kr

ę

ciła.

Kiedy

ś

Jace zaprosił Amancie na ta

ń

ce. Zaproszenie wydało si

ę

podejrzane i przera

ż

ona Amanda oczywi

ś

cie je odrzuciła. Tess

dowiedziała si

ę

o tym i zrobiła Amandzie straszn

ą

awantur

ę

, jakby to

była jej wina,

ż

e Jace j

ą

zaprosił.

- Tess i Amanda były razem w szkole - wyja

ś

niła Marguerite Terry’emu. -

W Szwajcarii.
Wydawało si

ę

,

ż

e od tamtego czasu min

ę

ło sto lat. Bob Carson

zaanga

ż

ował si

ę

finansowo w pewien podejrzany interes. Przera

ż

ony

skutkami nierozwa

ż

nej decyzji rozchorował si

ę

i wkrótce zmarł na atak

serca, zostawiaj

ą

c

ż

on

ę

i' córk

ę

w długach i niesławie. Po spłaceniu

wierzycieli nie miały ani grosza. Jace zaoferował pomoc. Amanda do tej
pory rumieniła si

ę

, przypominaj

ą

c sobie jego propozycj

ę

. Nigdy o tym

nikomu nawet nie pisn

ę

ła. Wspomnienie było jednak wci

ąż

ż

ywe, a

Amanda była przekonana,

ż

e jej odmowa pogł

ę

biła jeszcze jego

niech

ęć

.

Po sprzeda

ż

y rancza Amanda, z dyplomem uko

ń

czenia studiów

dziennikarskich pod pach

ą

, zgłosiła si

ę

do pracy w biurze Terry'ego

Blacka. Wkrótce zostali wspólnikami. Kiedy Bea przebywała z długimi
wizytami u bogatych przyjaciół, udawało im si

ę

jako

ś

wi

ą

za

ć

koniec z

ko

ń

cem. Oszcz

ę

dza

ć

potrafiła tylko Amanda. Bea lubiła iadne stroje i

eleganckie obuwie, kupowała je wi

ę

c bez opami

ę

tania, płacz

ą

c potem i

przepraszaj

ą

c. Amanda codziennie dzi

ę

kowała Bogu za stał

ą

posad

ę

. A

co drugi dzie

ń

zastanawiała si

ę

, czy matka kiedykolwiek wydoro

ś

leje.

- Pytałam, jak si

ę

ma Bea? - powtórzyła Marguerite, przerywaj

ą

c te

smutne rozmy

ś

lania.

- W porz

ą

dku - odparła szybko Amanda. - Jest w tej chwili u Bannonów.

- Wyspy Bahama - westchn

ę

ła Marguerite. - Pi

ę

kne słomkowe

kapelusze, muzyka i białe pla

ż

e. Ch

ę

tnie bym tam pojechała.

- Co stoi na przeszkodzie? - zapytał Terry.
- Gdyby cho

ć

raz pani Brown zwróciła Jasonowi uwag

ę

,

ż

e nie zjadł

ś

niadania, wyrzuciłby j

ą

natychmiast, a mnie po raz pierwszy udało si

ę

utrzyma

ć

kuchark

ę

dłu

ż

ej ni

ż

trzy miesi

ą

ce. Mam zamiar strzec jej jak

oka w głowie.
- Wygl

ą

da na to,

ż

e trudno go zadowoli

ć

- za

ś

miał si

ę

nerwowo Terry.

background image

- To zale

ż

y od jego nastroju - wyja

ś

niła Marguerite. - Jason potrafi by

ć

bardzo miry. Znakomicie si

ę

z nim

ż

yje, kiedy

ś

pi. Dopiero kiedy si

ę

obudzi, zaczynaj

ą

si

ę

problemy. .

- Wystraszysz Terry'ego - za

ś

miała si

ę

Amanda.

- Nie b

ę

dzie tak

ź

le - zapewniła Marguerite. - Po prostu trzymaj si

ę

od

niego z daleka, kiedy wraca prosto od stada, Terry. Najlepsze s

ą

niedzielne wieczory, je

ś

li ni

ć

si

ę

nie zepsuło lub...

- Najpierw porozmawiamy z Duncanem - obiecała przyjacielowi Amanda.
- On nie gryzie.
- I nie ma te

ż

zawsze przy sobie Tess - dodała z lekk

ą

niech

ę

ci

ą

Marguerite.
- Mo

ż

e Jace pewnego dnia zmi

ę

knie i o

ż

eni si

ę

z ni

ą

.

- Miałam nadziej

ę

,

ż

e kiedy

ś

ty zostaniesz moj

ą

synow

ą

, Amando -

westchn

ę

ła matka Jasona.

- Dzi

ę

ki Bogu,

ż

e tak si

ę

nie stało - za

ś

miała si

ę

Amanda. - Ja i Duncan

razem doprowadziliby

ś

my ci

ę

do szału.

- Nie my

ś

lałam o Duncanie - odparła szczerze Margucritc, a jej

spojrzenie przyprawiło Amand

ę

o przyspieszone bicie serca.

Odwróciła wzrok.
- Jace nigdy nie wybaczy mi tego,

ż

e przyczyniłam si

ę

do

ś

mierci jego

ulubionego byka.
- To przecie

ż

nie była twoja wina. Ten potwór staranował płot. - Jace był

taki w

ś

ciekły. My

ś

lałam,

ż

e mnie uderzy.

- Ja za

ś

miałam wra

ż

enie,

ż

e mój syn był w

ś

ciekły z całkiem innego

powodu. O, cholera - j

ę

kn

ę

ła wje

ż

d

ż

aj

ą

c w alej

ę

prowadz

ą

c

ą

do Casa

Verde. - To auto Tess.
Amanda te

ż

je zauwa

ż

yła - małe ferrari zaparkowane obok fontanny

przed domem.
- Przynajmniej wiesz, gdzie jest Jace - powiedziała lekkim tonem, cho

ć

jej serce biło dwa razy szybciej ni

ż

normalnie.

- Owszem, ale kiedy

ż

yła Gypsy, te

ż

wiedziałam, gdzie jest Jace, a

Gypsy lubiłam - odparła twardo Marguerite.
- Kim była Gypsy? - zapytał Terry, kiedy obie kobiety wybuchn

ę

ły

ś

miechem.

- Psem Jace’a - wyja

ś

niła wci

ąż

roze

ś

miana Amanda.

Marguerite zaparkowała obok ferrari. Dom miał ponad sto lat, ale wci

ąż

wygl

ą

dał solidnie i godnie. Mimo anten telewizyjnych na dachu zachował

dawn

ą

atmosfer

ę

. Dla Amandy, która znała go od dziecka, nie był to

ż

aden zabytek, lecz po prostu dom Whitehallów.

- Oboje z Duncanem cz

ę

sto wspinali

ś

my si

ę

na ten d

ą

b - opowiadała

Terry’emu, id

ą

c alejk

ą

wysadzan

ą

azaliami. - Pewnego razu Duncan

spadł i gdyby Jace nie złapał go w ostatniej chwili, połamałby sobie r

ę

ce

i nogi.
-Robi mi si

ę

zimno na samo wspomnienie

- wtr

ą

ciła Marguerite. - Duncan do dzisiaj nie mo

ż

e usiedzie

ć

na miejscu.

background image

To Jace zapu

ś

cił tu korzenie.

Amanda zacisn

ę

ła palce na torebce. Wcale nie chciała my

ś

le

ć

o

Jasonie, ale patrz

ą

c na znajom

ą

werand

ę

przypomniała sobie tyle

rzeczy. A nie wszystkie były przyjemne.
- Duncan wspomniał,

ż

e jutro b

ę

dziemy mogli rozejrze

ć

si

ę

po

posiadło

ś

ci - przypomniał Terry.

- Mo

ż

e dzi

ś

wieczór mógłbym porozmawia

ć

z jego bratem o naszym

projekcie.
- Je

ś

li uda ci si

ę

go schwyta

ć

w locie - za

ś

miała si

ę

Marguerite. -

Amanda pewnie ci mówiła, jak bardzo jest zaj

ę

ty. Ja te

ż

musz

ę

za nim

biega

ć

, je

ś

li mam do niego jak

ąś

spraw

ę

.

- To dobrze,

ż

e umiem je

ź

dzi

ć

konno - ucieszył si

ę

Terry. - B

ę

d

ę

za nim

galopował.
- Trudno ci b

ę

dzie mu sprosta

ć

- rzekła cicho Amanda.

Marguerite otworzyła drzwi i wprowadziła go

ś

ci do

ś

rodka. Drobna,

ciemnoskóra kobieta wzi

ę

ła sweter Amandy, a podobny do niej

m

ęż

czyzna uwolnił Terry'ego od ci

ęż

aru walizek.

- To Diego i Maria - przedstawiła ich Marguerite Terry’emu, bo Amanda
oczywi

ś

cie dobrze ich znała.

- Lopezowie. Nasze główne podpory. Bez nich by

ś

my zgin

ę

li.

Główne podpory u

ś

miechn

ę

ły si

ę

, ukłoniły i oddaliły, by pilnowa

ć

,

ż

eby

rodzina Whitehailów nie zgin

ę

ła.

- Najpierw napijemy si

ę

kawy i chwil

ę

porozmawiamy - powiedziała

Marguerite, prowadz

ą

c ich do du

ż

ego, wyło

ż

onego białym dywanem

salonu,, pełnego starych, d

ę

bowych mebli. - Wiem,

ż

e biały dywan

zupełnie nie nadaje si

ę

na ranczo, ale cho

ć

cz

ę

sto musi by

ć

prany, nie

mog

ę

si

ę

oprze

ć

temu zestawowi kolorów. Usi

ą

d

ź

cie, a ja powiem Marii,

ż

e wypijemy kaw

ę

w salonie. Jace na pewno jest w stajniach.

- Wcale nie - usłyszeli znudzony głos i w salonie pojawiła si

ę

Tess

Andersen. W bladoniebieskiej spódnicy i wyci

ę

tym pod szyj

ą

sweterku

wygl

ą

dała jak z

ż

urnala. Miała ciemne, rozpuszczone, lekko wij

ą

ce si

ę

włosy, ciemne oczy i smagł

ą

cer

ę

, wspaniale kontrastuj

ą

c

ą

z

krwistoczerwon

ą

szmink

ą

, któr

ą

poci

ą

gni

ę

te były jej usta.

- O! - szepn

ą

ł Terry, zachwycony stoj

ą

cym w drzwiach zjawiskiem.

Tess przyj

ę

ła ten zachwyt jak nale

ż

ny sobie hołd i ostrym spojrzeniem

obrzuciła elegancki, ale raczej zwyczajny kostium Amandy.
- Jace ogl

ą

da z Bilion Johnsonem nowy kombajn - wyja

ś

niła oboj

ę

tnym

tonem. - Stary zepsuł si

ę

dzi

ś

rano.

- Mo

ż

e ugrz

ą

zł w sianie - za

ż

artowała Marguerite, robi

ą

c aluzj

ę

do

ogromnej suszy, panuj

ą

cej w całym stanie. - Czy mój syn przestał ju

ż

kl

ąć

?

Tess nie u

ś

miechn

ę

ła si

ę

.

- Jasne,

ż

e si

ę

zdenerwował. To bardzo droga maszyna. Prosił mnie,

ż

ebym wst

ą

piła i powiedziała,

ż

e si

ę

spó

ź

ni.

- Czy on kiedykolwiek nie spó

ź

nił si

ę

na posiłek? - skomentowała

background image

kwa

ś

no Marguerite. Tess odwróciła si

ę

.

- Musz

ę

ju

ż

jecha

ć

do domu. Tata na mnie czeka. Interesy. - Spojrzała

przez rami

ę

na Terry'ego i Amand

ę

. - Podobno Duncan chce zatrudni

ć

wasz

ą

agencj

ę

w zwi

ą

zku z inwestycj

ą

na Florydzie. Poniewa

ż

zainwestowali

ś

my w to przedsi

ę

wzi

ę

cie całkiem spor

ą

sum

ę

, tata i ja

chcemy by

ć

obecni przy wszystkich rozmowach na ten temat.

- Oczywi

ś

cie - odparł Terry, oblewaj

ą

c si

ę

rumie

ń

cem.

- No to na razie. Dobranoc, Marguerite - rzuciła niedbale.
Jej wysokie obcasy zastukały na wypolerowanej, sosnowej podłodze.
Zatrzasn

ę

ła za sob

ą

drzwi i w pokoju zapanowała podejrzana cisza.

- Nie przypominam sobie,

ż

ebym pozwoliła jej zwraca

ć

si

ę

do mnie po

imieniu - warkn

ę

ła przez zaci

ś

ni

ę

te z

ę

by Marguerite.

Terry z zainteresowaniem przygl

ą

dał si

ę

swoim butom.

- Mamy problem - wymamrotał. - Mogłem si

ę

czego

ś

takiego

spodziewa

ć

.

- Nie przejmuj si

ę

- próbowała go pocieszy

ć

Amanda. - Pan Andersen

jest zupełnie inny ni

ż

jego córka.

Terry nieco si

ę

rozchmurzył, ale Marguerite wci

ąż

mruczała co

ś

pod

nosem.
Maria przyniosła kaw

ę

na olbrzymiej, srebrnej tacy, zastawionej star

ą

,

równie

ż

srebrn

ą

zastaw

ą

i cieniusie

ń

kimi, porcelanowymi fili

ż

ankami

ozdobionymi biało-czcrwonym ornamentem.
Amanda przygl

ą

dała si

ę

zawarto

ś

ci eleganckiej serwantki stoj

ą

cej pod

ś

cian

ą

. Było w niej miniaturowe muzeum historii Zachodu - nó

ż

Komanczów w pochwie z ko

ź

lej skóry, zniszczony pas na pistolety, stara

rodzinna Biblia, któr

ą

przodkowie Jasona przywie

ź

li z Georgii, pistolet i

czapka konfederatów. Była tam nawet india

ń

ska fajka pokoju.

- Uwielbiasz na to patrze

ć

, prawda? - zapytała cicho Marguerite.

- Rzeczywi

ś

cie - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

Amanda.

- Ty te

ż

mo

ż

esz by

ć

dumna ze swoich przodków. Udało ci si

ę

odzyska

ć

co

ś

z waszych mebli i sreber? Amanda pokr

ę

ciła głow

ą

.

- Tylko drobiazgi, niestety - westchn

ę

ła z

ż

alem.

- Nawet nie miałabym ich gdzie trzyma

ć

, a poza tym

nie mam przecie

ż

pieni

ę

dzy. Tyle poszło na spłat

ę

długów - dodała.
Terry zauwa

ż

ył jej smutek i wtr

ą

cił si

ę

do rozmowy.

- Prosz

ę

mi opowiedzie

ć

histori

ę

tego domu - zwrócił si

ę

do Marguerite.

Godzin

ę

ź

niej Marguerite wci

ąż

snuła sw

ą

dług

ą

i szczegółow

ą

opowie

ść

.

Amanda te

ż

siedziała zasłuchana, maj

ą

c jakie

ś

dziwne poczucie

bezpiecze

ń

stwa. Nagle drzwi do salonu gwałtownie si

ę

otworzyły i

Amanda podniosła wzrok. Spojrzała w oczy tego samego koloru, co
srebrna zastawa. Jace!

background image

ROZDZIAŁ TRZECI
Jason Everett Whitehall był niezwykle podobny do swego zmarłego ojca.
Wysoki i silny, z oczami koloru wypolerowanego srebra, opalon

ą

twarz

ą

i

grzyw

ą

kruczoczarnych włosów musiał zosta

ć

zauwa

ż

ony. Wzorzysta

sportowa koszula podkre

ś

lała jego szerokie ramiona, a dobrze skrojone

d

ż

insy uwydatniały umi

ęś

nione uda i w

ą

skie biodra. Drogie skórzane

kowbojskie buty były zakurzone, ale odpowiednie do stroju. Jedyn

ą

fałszyw

ą

nut

ą

w całym tym stroju był zniszczony, czarny kapelusz, który

Amanda dobrze pami

ę

tała ze swej ostatniej wizyty w Casa Verde.

Nie mogła oderwa

ć

od niego wzroku. Wpatrywała si

ę

w jego twarz,

szukaj

ą

c, jak zawsze, siadów jakich

ś

uczu

ć

.

Jason przywitał si

ę

z Terrym, krótko, ale uprzejmie.

- Moj

ą

wspólniczk

ę

oczywi

ś

cie znasz - u

ś

miechn

ą

ł si

ę

Terry, wskazuj

ą

c

na siedz

ą

c

ą

obok niego Amand

ę

.

- Owszem - odparł Jace, obrzucaj

ą

c Amand

ę

szybkim, oboj

ę

tnym

spojrzeniem, które prze

ś

lizgn

ę

ło si

ę

po jej smukłych kształtach

podkre

ś

lonych krojem granatowego kostiumu.

- Dzi

ś

wieczorem nie b

ę

d

ę

miał czasu na rozmow

ę

- poinformował bez

zb

ę

dnych wst

ę

pów. - Byłem ju

ż

z kim

ś

wcze

ś

niej umówiony. Duncan

wraca jutro, a ja postaram si

ę

znale

źć

kilka minut w tym tygodniu,

ż

eby

omówi

ć

z wami warunki współpracy. Podstawowe dane mo

ż

ecie mi

poda

ć

przy kolacji.

- Znakomicie - ucieszył si

ę

Terry. Amanda z u

ś

miechem patrzyła, jak jej

wspólnik uruchamia cały swój wdzi

ę

k,

ż

eby wkra

ść

si

ę

w łaski Jasona.

- Jak si

ę

miewa twoja matka? - zapytał Jace podchodz

ą

c do barku.

Amanda zesztywniała.
- Dzi

ę

kuj

ę

, dobrze - odparła.

- Komu si

ę

narzuca w tym miesi

ą

cu? - wypytywał dalej Jace.

- Jason! -krzykn

ę

ła zaburzeniem Marguerite i zwróciła si

ę

do go

ś

ci. -

Mo

ż

e chcesz si

ę

od

ś

wie

ż

y

ć

, Amando? A ty, Terry, chod

ź

ze mn

ą

, poka

żę

ci twój pokój.
Wyprowadziła ich szybko z salonu, po drodze obrzucaj

ą

c syna

w

ś

ciekłym spojrzeniem.

- Nie mam poj

ę

cia, co si

ę

z nim dzieje -

ż

aliła si

ę

, kiedy wraz z Amanda

znalazły si

ę

same w pokoju go

ś

cinnym.

. Było to po kobiecemu urz

ą

dzone wn

ę

trze, z niebieskimi tapetami,

ę

kitn

ą

pikowan

ą

kap

ą

na łó

ż

ku i mnóstwem ro

ś

lin w mosi

ęż

nych

naczyniach.
- Zachowuje si

ę

zupełnie normalnie - odparła Amanda, cho

ć

zgodnie z

intencj

ą

Jace’a czuła si

ę

zraniona jego słowami. - Odk

ą

d pami

ę

tam,

zawsze tak było.
Marguerite spojrzała w ciepłe, br

ą

zowe oczy dziewczyny i u

ś

miechn

ę

ła

si

ę

.

- Masz racj

ę

. Po prostu go ignoruj.

- Nie potrafi

ę

- odparła Amanda i zatrzepotała rz

ę

sami z udan

ą

background image

przesad

ą

. - Jest taki zabójczy, taki... m

ę

ski.

Marguerite zachichotała jak mała dziewczynka. Usiadła na łó

ż

ku i

patrzyła, jak Amanda wiesza w szafie sw

ą

skromn

ą

garderob

ę

.

- Jeste

ś

jedyn

ą

znan

ą

mi kobiet

ą

, która go ignoruje - zauwa

ż

yła. -

Uwa

ż

any jest za znakomit

ą

parti

ę

.

- Mnie to nie interesuje - odparła spokojnie Amanda. - Jak na mój gust
jest zbyt agresywny, zbyt dominuj

ą

cy. Chyba si

ę

go nawet troch

ę

boj

ę

-

przyznała uczciwie.
- Wiem.
- Za to Tess si

ę

go nie boi - westchn

ę

ła: Amanda. - Pasuj

ą

do siebie -

dodała ze zło

ś

liwym u

ś

mieszkiem.

- Tess! Je

ś

li on si

ę

z ni

ą

o

ż

eni, wyjad

ę

do Australii - zagroziła Marguerite.

- A

ż

tak

ź

le?

- Moja droga, kiedy ostatni raz pomagała Jace'owi przy sprzeda

ż

y,

doprowadziła Mari

ę

do tez, a jedna z pokojówek odeszła bez

wymówienia. Jak sama widziała

ś

, rz

ą

dzi tu wszystkim, a Jace nie robi

nic,

ż

eby j

ą

powstrzyma

ć

.

- To przecie

ż

twój dom - przypomniała delikatnie Amanda. Marguerite

wzruszyła ramionami.
- Te

ż

tak my

ś

lałam. Ostatnio wspominała co

ś

o przerobieniu mojej

kuchni.
Amanda bezmy

ś

lnie obracała w palcach guzik jednej z powieszonych w

szafie skromnych bluzek.
- Czy s

ą

zar

ę

czeni?

- Nie wiem. Jace mi nic nie mówi. Obawiam si

ę

,

ż

e je

ś

li si

ę

o

ż

eni, to ja

dowiem si

ę

o tym z gazet.

- Nie wyobra

ż

am sobie Jace’a jako m

ęż

a - za

ś

miała si

ę

cicho Amanda.

- A ja od paru miesi

ę

cy zupełnie go nie poznaj

ę

- rzekła Marguerite

wstaj

ą

c. - Chodzi z kwa

ś

n

ą

min

ą

, nie słyszy, co si

ę

do niego mówi i jest

taki zaj

ę

ty,

ż

e nie mo

ż

na od niego wyci

ą

gn

ąć

ani słowa. I wiesz co,

wydaje mi si

ę

,

ż

e nawet Tess traktuje jak uprzykrzon

ą

much

ę

. Jest tylko

zbyt zaj

ę

ty, by si

ę

od niej skutecznie ogania

ć

.

Amanda wybuchn

ę

ła

ś

miechem. Porównanie tej eleganckiej damy do

muchy było zupełnie niestosowne. Tess, zawsze z nieskazitelnym
makija

ż

em, nienagann

ą

fryzur

ą

i w modnych strojach, byłaby oburzona,

słysz

ą

c,

ż

e mówi

ą

o niej w taki sposób.

Marguerite u

ś

miechn

ę

ła si

ę

.

- Ciesz

ę

si

ę

,

ż

e nie bierzesz sobie do serca tego, co mówi Jace. Twoja

matka jest moj

ą

najlepsz

ą

przyjaciółk

ą

, a to co on mówi,, to po prostu

nieprawda.
- Ale

ż

Jace ma racj

ę

- zaprotestowała cicho Amanda. - Obie o tym

wiemy. Mama ci

ą

gle

ż

yje przeszło

ś

ci

ą

. Nie przyjmuje rzeczy takimi, jakie

s

ą

.

- To jeszcze nie powód,

ż

eby Jace si

ę

z niej wy

ś

miewał - odparła

Marguerite. - Musz

ę

z nim o tym porozmawia

ć

.

background image

- Je

ś

li sposób, w jaki na mnie patrzył, mo

ż

e by

ć

tu jak

ąś

wskazówk

ą

,

radziłabym ci go nakarmi

ć

i upi

ć

, zanim zaczniesz - powiedziała

Amanda.
- Nigdy nie widziałam go pijanego -cicho odparła Marguerite. - Cho

ć

pewnego dnia wypił rzeczywi

ś

cie sporo -dodała obrzucaj

ą

c Amand

ę

znacz

ą

cym spojrzeniem. - Spotkamy si

ę

na dole. Nie musisz si

ę

przebiera

ć

ani specjalnie stroi

ć

. Nie przywi

ą

zujemy do tego wagi.

No i całe szcz

ęś

cie, my

ś

lała chwil

ę

ź

niej Amanda, przegl

ą

daj

ą

c sw

ą

skromn

ą

garderob

ę

. Kiedy

ś

na wszystkim widniały metki znakomitych

projektantów,dzi

ś

musiała ogranicza

ć

wydatki do rzeczy absolutnie

koniecznych. Wrodzony dobry gust sprawił,

ż

e udało si

ę

jej

skompletowa

ć

atrakcyjne, cho

ć

nieliczne stroje. Koncentrowała si

ę

jednak wył

ą

cznie na ubraniach odpowiednich do pracy. W

ś

ród jej rzeczy

nie było wieczorowej sukni. No, ale przecie

ż

wcale jej nie potrzebuje.

Amanda wzi

ę

ła prysznic i wło

ż

yła biał

ą

układan

ą

spódnic

ę

i ładn

ą

granatow

ą

bluzk

ę

. Biały koronkowy szalik dopełnił prostej, ale

eleganckiej cało

ś

ci. Włosy zwi

ą

zała biał

ą

wst

ąż

k

ą

, na stopy wsun

ę

ła

ciemnoniebieskie sandały. Jeszcze odrobina wody kolo

ń

skiej, mu

ś

ni

ę

cie

warg szmink

ą

i była gotowa.

Pierwsz

ą

osob

ą

, jak

ą

zobaczyła w salonie, był Terry.

- Nareszcie jeste

ś

- u

ś

miechn

ą

ł si

ę

. - Wybierasz si

ę

na

ż

agle? -

skomentował jej strój.
- A mo

ż

e? - odparła wesoło. - Popłyniesz ze mn

ą

i b

ę

dziesz odp

ę

dzał

rekiny? Terry pokr

ę

cił głow

ą

.

- Od dziecka mam awersj

ę

do rekinów. Podobno jeden z nich zjadł

kiedy

ś

moj

ą

ciotk

ę

.

Ze

ś

miechem, którego echo napełniło cały dom, Amanda weszła do

salonu i nagle znalazła si

ę

twarz

ą

w twarz z Jace'em. Napi

ę

te spojrzenie

jego srebr-noszarych oczu zbiło j

ą

z tropu. Spu

ś

ciła wzrok.

- Chcesz troch

ę

sherry? - zapytał. Amanda pokr

ę

ciła głow

ą

i przysun

ę

ła

si

ę

do Terry'ego jak dziecko, które ze strachu tuli si

ę

do matki.

- Nie, dzi

ę

kuj

ę

.

Terry przyjacielskim gestem obj

ą

ł j

ą

za ramiona.

- Amanda nie pije. J

ą

interesuje tylko kawa - poinformował Jace'a.

Wydawało si

ę

,

ż

e Jace zmia

ż

d

ż

y swymi silnymi, br

ą

zowymi palcami

trzymany w r

ę

ku kieliszek, po czym wdepcze go w dywan. Amanda

jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie. Odwrócił si

ę

, zanim

zd

ąż

yła zastanowi

ć

si

ę

nad przyczyn

ą

takiej reakcji.

- Chod

ź

my. Mama zaraz zejdzie.

Ruszył w kierunku jadalni. Id

ą

c za nim Amanda podziwiała jego

wspaniał

ą

posta

ć

w br

ą

zowym garniturze. Był atrakcyjnym m

ęż

czyzn

ą

.

Zbyt atrakcyjnym.
Z przykro

ś

ci

ą

stwierdziła,

ż

e przypadło jej miejsce obok Jace'a. Siadaj

ą

c

niechc

ą

cy musn

ę

ła stop

ą

jego błyszcz

ą

cy, skórzany br

ą

zowy but.

Ś

wiadoma jego poirytowanego spojrzenia szybko cofn

ę

ła nog

ę

.

background image

- Wyja

ś

nijcie mi, dlaczego Duncan uwa

ż

a,

ż

e potrzebna nam jest

współpraca z agencj

ą

reklamow

ą

- zacz

ą

ł arogancko Jace, rozpieraj

ą

c

si

ę

na krze

ś

le. Silne mi

ęś

nie jego klatki piersiowej napi

ę

ły mocno biały

jedwab koszuli. Koszula była rozpi

ę

ta pod szyj

ą

, a poprzez cienki

materiał prze

ś

witywały g

ę

ste, ciemne włosy. Pod

ś

wiadomie Amanda

przypomniała sobie, jak Jace wygl

ą

da bez koszuli. Spu

ś

ciła oczy na

obficie zastawiony stół. Ju

ż

dawno nie jadła tylu wspaniałych da

ń

, w

dodatku tak pi

ę

knie podanych.

Delektowała si

ę

ka

ż

dym k

ę

sem wyszukanych potraw i niezbyt uwa

ż

nie

słuchała wyja

ś

nie

ń

Terry'ego.

Dopiero w połowie posiłku doł

ą

czyła do nich Marguerite i usiadła na

swym stałym miejscu.
- Przepraszam za spó

ź

nienie, ale zupełnie straciłam poczucie czasu. W

radio nadawali słuchowisko kryminalne i nie mogłam si

ę

oderwa

ć

-

wyja

ś

niła z u

ś

miechem.

-

Słuchowisko kryminalne - zakpił Jace. - Nic dziwnego,

ż

e potem

boisz si

ę

zgasi

ć

w nocy

ś

wiatło.

-

- Wiele osób

ś

pi przy zapalonym

ś

wietle - odparła Marguerite.

- Owszem, ale ty palisz a

ż

trzy lampy - nie ust

ę

pował Jace. Jego szare

oczy rozbłysły, mrugn

ą

ł do Amandy porozumiewawczo i u

ś

miechn

ą

ł si

ę

.

Dziewczyna poczuła jakie

ś

dziwne ciepło rozlewaj

ą

ce si

ę

po całym ciele.

ś

adna kobieta nie oparłaby si

ę

urokowi tego u

ś

miechu. Amanda widziała

go w takim nastroju tylko raz, dawno temu. Znów spu

ś

ciła oczy i z

westchnieniem sko

ń

czyła sałatk

ę

owocow

ą

.

W samym

ś

rodku wyja

ś

nie

ń

Terry'ego w gł

ę

bi domu rozległ si

ę

dzwonek

telefonu i Jace opu

ś

cił towarzystwo.

-

ś

eby cho

ć

raz nikt nie przeszkadzał nam w czasie posiłku - mrukn

ę

ła

Marguerite. - Zawsze co

ś

si

ę

dzieje. Zarz

ą

dca ma jakie

ś

kłopoty na

ranczo, s

ą

kłopoty w którym

ś

przedsi

ę

biorstwie, jaki

ś

facet chce

sprzeda

ć

traktor lub byka, albo kto

ś

z prasy prosi o wywiad. W zeszłym

tygodniu jakie

ś

pismo chciało wiedzie

ć

, czy Jace si

ę

ż

eni. Powiedziałam

im,

ż

e tak - dodała z nie ukrywan

ą

irytacj

ą

- i nie mog

ę

si

ę

doczeka

ć

,

kiedy kto

ś

podsunie mu ten artykuł pod nos!

Amanda

ś

miała si

ę

, a

ż

łzy spływały jej po policzkach.

- Jak mogła

ś

?

- O co chodzi? - Jace wła

ś

nie wrócił i słyszał t

ę

ostatni

ą

uwag

ę

.

Amanda pokr

ę

ciła głow

ą

i otarła łzy serwetk

ą

. Marguerite przybrała

niewinny wyraz twarzy.
- Znowu jaka

ś

katastrofa? - zapytała. - Czy

ś

wiat si

ę

zawali, je

ś

li zjesz w

spokoju jeden posiłek? Jace zmarszczył czoło.
- Chcesz przej

ąć

interes?

- Z najwi

ę

ksz

ą

ch

ę

ci

ą

- odparła Marguerite. - Natychmiast bym wszystko

sprzedała.
- I skazała mnie i Duncana na hodowl

ę

ż

? - dra

ż

nił si

ę

z ni

ą

syn.

Marguerite poddała si

ę

.

background image

- Gdyby

ś

my cho

ć

, raz zjedli razem cały posiłek, Jasonie...

- Nie wiedziałaby

ś

jak si

ę

zachowa

ć

-v

ż

artował Jace. - Przecie

ż

to si

ę

jeszcze nigdy nie zdarzyło.
- Kiedy

ż

ył twój ojciec, było jeszcze gorzej - przyznała. -Raz rzuciłam w

niego talerzem, kiedy w Bo

ż

e Narodzenie odszedł od stołu,

ż

eby

porozmawia

ć

ze swoim prawnikiem.

Jace u

ś

miechn

ą

ł si

ę

kpi

ą

co.

- A ja pami

ę

tam co było, kiedy wrócił - przypomniał i Marguerite Whitehall

zarumieniła si

ę

jak pensjonarka.

- A, wła

ś

nie t zacz

ę

ła Marguerite - chciałam... Nie sko

ń

czyła, bo weszła

Maria i oznajmiła,

ż

e dzwoni Tess i chce rozmawia

ć

z Jace’em.

- Mo

ż

e zamówisz specjalny telefon wmontowany w talerz? -

zaproponowała zło

ś

liwie Marguerite.

- Tdefon-widelec byłby jeszcze lepszy, mógłby

ś

jednocze

ś

nie je

ść

i

rozmawia

ć

.

Amanda wybuchn

ę

ła

ś

miechem. Whitehallowie maj

ą

niesamowite

poczucie humoru. Marguerite tak samo rozmawiała z m

ęż

em.

Pani Whitehall spojrzała na Terry’ego z figlarnym u

ś

miechem.

- Opowiedz mi o tych planach reklamowych, Terry. Nie podpisz

ę

co

prawda z tob

ą

kontraktu, ale przynajmniej w połowie rozmowy nie

pobiegn

ę

do telefonu.

Terry u

ś

miechn

ą

ł si

ę

, unosz

ą

c do ust bułeczk

ę

.

- Nie ma sprawy, pani Whitehall. Mamy mnóstwo czasu. B

ę

dziemy tu

przecie

ż

przez tydzie

ń

.

A przez ten czas, pomy

ś

lała Amanda, mo

ż

e uda ci si

ę

porozmawia

ć

z

Jace’em przez dziesi

ęć

minut. Ale nie powiedziała tego gło

ś

no.

Po kolacji, salon opustoszał Jace był na górze, a Marguerite zabrała
Terry'ego,

ż

eby pokaza

ć

mu swoj

ą

kolekcj

ę

figurek z nefrytu. Amanda

została sama.
Sko

ń

czyła kaw

ę

i odstawiła fili

ż

ank

ę

. Uznała,

ż

e lepiej b

ę

dzie znikn

ąć

,

nim wróci Jace. Nie chciała by

ć

z nim sam na sam.

Wyszła szybko do holu i znalazła si

ę

twarz

ą

w twarz z Jace’em. Zało

ż

br

ą

zowozłoty krawat i wygl

ą

dał niesamowicie elegancko.

-

Uciekasz? - zapytał ostro patrz

ą

c na ni

ą

z niech

ę

ci

ą

.

ROZDZIAŁ CZWARTY
Amanda zatrzymała si

ę

w pół kroku i patrzyła na niego bezradnie. Przy

Jasonie zawsze traciła pewno

ść

siebie.

- Wła

ś

nie... szłam na chwile do swego pokoju - wyj

ą

kała.

Jason podszedł bli

ż

ej i Amanda poczuła zapach jego wody kolo

ń

skiej.

- Po co? - zapytał ironicznie. - Po chusteczk

ę

?

- Raczej po tarcz

ę

i jaki

ś

miecz. -Amanda usiłowała

ż

artem pokry

ć

zdenerwowanie. Jason nie u

ś

miechn

ą

ł si

ę

.

- Nic si

ę

nie zmieniła

ś

- zauwa

ż

ył. - Wci

ąż

błaznujesz. - Obrzucił j

ą

oboj

ę

tnym spojrzeniem.

- Po co tu przyjechała

ś

? - zapytał lodowatym tonem.

background image

- Duncan nalegał.
- Dlaczego? Przecie

ż

pracujesz dla Blacka?

- Jeste

ś

my wspólnikami - odparła. - Nie wiedziałe

ś

? Popatrzył na ni

ą

uwa

ż

nie.

- Jak ci si

ę

to udało? - zapytał pogardliwie. - Wła

ś

ciwie nic mnie to nie

obchodzi.
Amanda zrozumiała, do czego Jace zmierza i oblała si

ę

rumie

ń

cem.

- To wcale nie tak - odparła zduszonym głosem.

-

Czy

ż

by? Ja przynajmniej proponowałem ci co

ś

wi

ę

cej ni

ż

prac

ę

w

jakiej

ś

trzeciorz

ę

dnej firmie.

Twarz Amandy płon

ę

ła.

- Wła

ś

nie tak traktujesz kobiety. Jak zabawki, czekaj

ą

ce na półce,

ż

eby

kto

ś

je kupił.

- Tess nie jest zabawk

ą

- odparł z zamierzonym okrucie

ń

stwem.

- To bardzo dobrze o niej

ś

wiadczy - odparowała Amanda.

Jace wsadził r

ę

ce w kieszenie i przygl

ą

dał jej si

ę

uwa

ż

nie. Jego płon

ą

ce

oczy miały nowy i obcy wyraz, który zaniepokoił Amand

ę

.

- Zeszczuplała

ś

- zauwa

ż

ył. .Amanda wzruszyła ramionami.

- Ci

ęż

ko pracuj

ę

.

- A co takiego robisz? Sypiasz z szefem?
- Nie! - wybuchn

ę

ła Amanda. Pobladła, ale spojrzała mu prosto w twarz.

- Dlaczego mnie tak nienawidzisz? Czy ten byk był taki wa

ż

ny?

- Taki wspaniały okaz, a ty jeszcze pytasz! Nawet nie powiedziała

ś

:

przepraszam.
- Czy to by mu wróciło

ż

ycie? - zapytała ze smutkiem.

- Nie. - Szcz

ę

ka mu lekko drgn

ę

ła.

- Ale twoja niech

ęć

do mnie nie wpłynie negatywnie na współprac

ę

z

nasz

ą

agencj

ą

, nieprawda

ż

? - zapytała niespodziewanie Amanda.

- Boisz si

ę

,

ż

e szef nie zarobi? - ironizował Jace.

- Co

ś

w tym sensie.

Popatrzył na ni

ą

z zaci

ś

ni

ę

tymi ustami.

- Dlaczego nie powiesz mi prawdy? Duncan wcale ci

ę

tu nie zaprosił.

Przyjechała

ś

z własnej inicjatywy. - U

ś

miechn

ą

ł si

ę

zło

ś

liwie. -

Doskonale pami

ę

tam,

ż

e zawsze za nim latała

ś

. A teraz masz jeszcze

wi

ę

cej powodów.

W oczach jej pociemniało. Po tylu latach zebrała si

ę

wreszcie na

odwag

ę

.

- A id

ź

do diabła - powiedziała lodowatym tonem i z w

ś

ciekło

ś

ci

ą

spojrzała mu prosto w oczy. Jace patrzył na ni

ą

rozbawiony, ale i

zdziwiony.
-Co?
Nim zd

ąż

yła powtórzy

ć

, pojawił si

ę

Terry z Marguerite.

- A, tu jeste

ś

- ucieszył si

ę

Terry. Wła

ś

nie zako

ń

czył zwiedzanie domu. -

Posied

ź

jeszcze z nami. Za wcze

ś

nie,

ż

eby si

ę

kła

ść

do łó

ż

ka.

Jace zmru

ż

ył oczy i odwrócił si

ę

, zanim Amanda dostrzegła co

ś

, co

background image

nagle pojawiło si

ę

w jego spojrzeniu.

- Znowu wychodzisz? - zapytała go uprzejmie Marguerite. - Idziecie
gdzie

ś

z Tess?

- Wychodzimy - odparł wymijaj

ą

co Jace i pocałował j

ą

w policzek. -

Dobranoc. Odwrócił si

ę

na pi

ę

cie i wyszedł. Terry spojrzał na Amand

ę

.

- Czy powiedziała

ś

mu to, co wydawało mi si

ę

,

ż

e powiedziała

ś

?

- Ja te

ż

chciałam o to zapyta

ć

- dodała Marguerite. Amanda weszła do

salonu, unikaj

ą

c ich spojrze

ń

.

- Zasłu

ż

ył sobie na to - mrukn

ę

ła. - Aroganckie bydl

ę

.

Marguerite za

ś

miała si

ę

zachwycona, starannie ukrywaj

ą

c tajemniczy

błysk, jaki pojawił si

ę

w jej oczach.

- Co jest mi

ę

dzy wami? - zapytał Terry. - Nigdy jeszcze nie widziałem,

ż

eby dwoje ludzi tak si

ę

nienawidziło.

- Moja matka nazwała kiedy

ś

Jace'a pastuchem - odparła Amanda. -

Bardzo go tym uraziła i nigdy jej tego nie wybaczył.
- Od tego czasu zacz

ą

ł nazywa

ć

Be

ę

i Amand

ę

damami - dodała

Marguerite i u

ś

miechn

ę

ła si

ę

. - To oczywi

ś

cie prawda. Amanda była i jest

dam

ą

, ale Jace miał co innego na my

ś

li.

ź

niej, ju

ż

na górze, w sypialni, nawiedziły Amand

ę

wspomnienia z

przeszło

ś

ci. Powtórne spotkanie z Jace'em odnowiło stare rany. Amanda

czuła, jak ból przeszywa jej serce na wskro

ś

. Wróciła pami

ę

ci

ą

do

owego pi

ą

tku sprzed siedmiu lat. Spaceruj

ą

c wzdłu

ż

płotu

oddzielaj

ą

cego pastwisko jej ojca od posiadło

ś

ci Whitehallów zobaczyła

Jace’a uje

ż

d

ż

aj

ą

cego swego czarnego rumaka. On te

ż

j

ą

zauwa

ż

ył i

podjechał bli

ż

ej.

- Szukasz Duncana? - zapytał chłodno.
- Nie, ciebie - sprostowała Amanda, spogl

ą

daj

ą

c na niego nie

ś

miało. -

Jutro wieczorem urz

ą

dzam przyj

ę

cie. Ko

ń

cz

ę

szesna

ś

cie lat.

Ju

ż

wtedy przygl

ą

dał jej si

ę

dziwnie i wprawiał w zakłopotanie. Tamtego

dnia czuła si

ę

taka szcz

ęś

liwa i nikt by si

ę

nie domy

ś

lił, z jakim trudem

zdobyła si

ę

na odwag

ę

i udała na poszukiwanie Jace'a. Z Duncanem

zawsze dobrze jej si

ę

rozmawiało. Z Jace'em znacznie trudniej.

Fascynował j

ą

, ale jednocze

ś

nie bardzo si

ę

go bała. Był ju

ż

m

ęż

czyzn

ą

,

a jego dojrzała zmysłowo

ść

budziła w niej nie znane wcze

ś

niej uczucia.

- No i co w zwi

ą

zku z tym? - zapytał oboj

ę

tnie. U

ś

miech znikn

ą

ł z jej

twarzy, a wraz z nim cała odwaga.
- Chciałam... chciałam zaprosi

ć

ci

ę

na moje urodziny - wyj

ą

kała.

Jace zapalił papierosa i przygl

ą

dał jej si

ę

uwa

ż

nie.

- A co twoja matka na to?
- Zgadza si

ę

- odparła bez wahania.

Nie wspomniała ani słowem o walce, jak

ą

musiała stoczy

ć

z Be

ą

,

ż

eby

zgodziła si

ę

na zaproszenie braci Whitehallów.

- Akurat - nie dał si

ę

zwie

ść

Jace.

Amanda odrzuciła na plecy swe srebrnoblond włosy.
- Przyjdziesz, Jason? - zapytała cicho, ryzykuj

ą

c,

ż

e narazi na szwank

background image

swoj

ą

dum

ę

.

- Tylko ja? A Duncana nie zapraszasz?
- Oczywi

ś

cie, b

ę

d

ę

szcz

ęś

liwa goszcz

ą

c was obu, ale Duncan

powiedział,

ż

e nie przyjdziesz, je

ś

li nie otrzymasz specjalnego

zaproszenia - odparła zgodnie z prawd

ą

.

Jace westchn

ą

ł gł

ę

boko i wypu

ś

cił kł

ą

b dymu. Przygl

ą

dał si

ę

jej młodej,

pełnej oczekiwania twarzy.
- Przyjdziesz? - zapytała nie

ś

miało.

- Mo

ż

e - zabrzmiała enigmatyczna odpowied

ź

.

Spi

ą

ł konia i odjechał, pozostawiaj

ą

c j

ą

w niepewno

ś

ci.

Najdziwniejsze było to,

ż

e Jace przyszedł jednak na przyj

ę

cie wraz z

Duncanem, ubrany w elegancki ciemny garnitur i biał

ą

, jedwabn

ą

koszul

ę

z rubinowymi spinkami w mankietach. Wygl

ą

dał jak z

ż

urnala i,

ku

ż

alowi Amandy, natychmiast otoczył go rój dziewcz

ą

t.

Prawie wszystkie jej kole

ż

anki były pi

ę

kne, obyte i

ś

wiatowe. Zupełnie

nie

ś

wiatowa i przera

ż

aj

ą

co nie

ś

miała Amanda, mimo

ż

e przez cały

wieczór zajmował si

ę

ni

ą

Duncan, wci

ąż

szukała wzrokiem Jasona.

Nienawidziła swej biało-zidonej organdynowej sukienki. Skromny dekolt i
bufiaste r

ę

kawy na pewno nie wydałyby si

ę

Jace'owi ekscytuj

ą

ce. Poza

tym i tak, maj

ą

c dwadzie

ś

cia pi

ęć

lat, nie mógł by

ć

zainteresowany

szesnastolatk

ą

. Wiedziała o tym, ale marzyła,

ż

eby j

ą

zauwa

ż

ył.

Ta

ń

czyła z Duncanem i innymi chłopcami, cały czas

ś

ledz

ą

c wzrokiem

Jace'a. Tak bardzo chciała,

ż

eby cho

ć

raz z ni

ą

zata

ń

czył.

Zagrano ostatni taniec, spokojn

ą

melodi

ę

o utraconej miło

ś

ci, która

wydała si

ę

Amandzie bardzo odpowiednia do sytuacji. Jace nie poprosił

jej do ta

ń

ca. Wyci

ą

gn

ą

ł po prostu r

ę

k

ę

, a ona podała mu swoj

ą

. Nawet

sposób, w jaki ta

ń

czył, był podniecaj

ą

cy. Przyciskał jej ciało do swojego,

obejmuj

ą

c j

ą

w talii i płyn

ę

li leniwie w takt muzyki. Jeszcze dzi

ś

przypo-

minała sobie zapach jego wody kolo

ń

skiej i ciepło jego silnego ciała

przenikaj

ą

ce j

ą

poprzez materiał sukienki. Serce waliło jej jak młotem.

Ogarn

ę

ły j

ą

nowe, przera

ż

aj

ą

ce uczucia i poczuła, jak słabnie w jego

ramionach. Uczucia te były wyra

ź

nie widoczne w jej Wzniesionych ku

niemu oczach. Jace nagle przerwał taniec i chwyciwszy j

ą

za r

ę

k

ę

,

wyprowadził na ciemny taras.
- Czy to jest to, czego pragniesz? - zapytał gniewnie, przyciskaj

ą

c j

ą

mocno do siebie. - Chcesz sprawdzi

ć

, jakim jestem kochankiem?

- Jace, ja nie... - zacz

ę

ła protestowa

ć

Amanda, ale nie doko

ń

czyła

zdania, bo Jace mocno i zdecydowanie, celowo bole

ś

nie, zamkn

ą

ł jej

usta pocałunkiem. J

ę

kn

ę

ła, troch

ę

z bólu, troch

ę

ze strachu. Zrozumiała,

jak niebezpieczny mo

ż

e by

ć

flirt z do

ś

wiadczonym m

ęż

czyzn

ą

.

Przera

ż

ona poczuła, jak jego du

ż

a, ciepła dło

ń

przesuwa si

ę

z jej talii na

pier

ś

, łami

ą

c wszelkie opory.

- Jeste

ś

jak jedwab - szepn

ą

ł i odsun

ą

ł si

ę

lekko, by na ni

ą

popatrze

ć

. -

Spójrz na mnie - powiedział ochrypłym głosem. - Chc

ę

zobaczy

ć

twoj

ą

background image

twarz.
Amanda uniosła ku niemu przera

ż

one oczy i próbowała odsun

ąć

jego

r

ę

k

ę

.

- Nie - szepn

ę

ła.

- Dlaczego? - zapytał, nie odrywaj

ą

c dłoni od dekoltu jej sukni. - Czy nie

po to mnie tu dzisiaj zaprosiła

ś

, Amando? Chciała

ś

zobaczy

ć

, czy

pastuch potrafi si

ę

kocha

ć

jak d

ż

entelmen?

Z oczami błyszcz

ą

cymi od łez upokorzenia wyrwała si

ę

z jego ramion.

- Co, prawda w oczy kole? - zapytał ze

ś

miechem i zapalił spokojnie

papierosa. - Mo

ż

e ci

ę

rozczaruj

ę

, ale nie jestem ju

ż

zwykłym pastuchem.

Teraz jestem wła

ś

cicielem ziemskim. Nie tylko spłaciłem Casa Verde, ale

mam zamiar uczyni

ć

z niej wzorow

ą

farm

ę

. B

ę

d

ę

miał najwi

ę

ksz

ą

posiadło

ść

w całym Teksasie. A wtedy, by

ć

mo

ż

e, dam ci jeszcze jedn

ą

szans

ę

. - Popatrzył na ni

ą

taksuj

ą

cym spojrzeniem. - B

ę

dziesz jednak

musiała troch

ę

uty

ć

. Jeste

ś

za chuda.

Zabrakło jej słów, ale na szcz

ęś

cie pojawił si

ę

Duncan i wybawił j

ą

z

opresji. Nigdy ju

ż

nie zaprosiła Jace'a na

ż

adne przyj

ę

cie i unikała go jak

mogła. Jace'owi to nie przeszkadzało. Amanda cz

ę

sto podejrzewała,

ż

e

on naprawd

ę

jej nienawidzi.

Tej nocy Amanda bardzo kiepsko spała, niepokojona złymi snami,
których po obudzeniu nie mogła sobie przypomnie

ć

. Przed za

ś

ni

ę

ciem

nie zamkn

ę

ła okna i teraz w pokoju było chłodno. Narzuciła na siebie

stary, niebieski szlafrok. Z

ż

alem pomy

ś

lała o przyozdobionych futerkiem

atłasowych pomiarach, jakie kiedy

ś

nosiła. No, có

ż

, takie jest

ż

ycie,

pomy

ś

lała wzruszaj

ą

c ramionami.

Kto

ś

zapukał do drzwi i Amanda, my

ś

l

ą

c ze to Maria, boso poszła

otworzy

ć

. W drzwiach stał u

ś

miechni

ę

ty Duncan.

- Dzie

ń

dobry - powitał j

ą

wesoło.

- Duncan! - krzykn

ę

ła Amanda i nie zwa

ż

aj

ą

c na konwenanse rzuciła mu

si

ę

w ramiona.

- T

ę

skniła

ś

za mn

ą

, co? - szepn

ą

ł jej wprost do ucha, był bowiem tylko

odrobin

ę

wy

ż

szy. - Przez pół roku nie dostałem od ciebie nawet kartki.

- My

ś

lałam,

ż

e ci na tym nie zale

ż

y - mrukn

ę

ła Amanda.

- Dlaczego? To przecie

ż

nie był mój byk.

- Jasne. Byk był mój - dobiegł j

ą

zza pleców Duncana ostry głos i

Amanda mimo woli zesztywniała.
Wyrwała si

ę

z obj

ęć

Duncana i spojrzała na Jace'a. Był w drogich, ale

spłowiałych d

ż

insach i szarej koszuli, idealnie harmonizuj

ą

cej z barw

ą

jego oczu. Na głowic miał oczywi

ś

cie swój stary, czarny kapelusz.

- Dzie

ń

dobry, Jace - powiedziała z lodowat

ą

słodycz

ą

. - Zapomniałam ci

wczoraj podzi

ę

kowa

ć

za gor

ą

ce powitanie.

- Nie wysilaj si

ę

, moja damo.

- Mam na imi

ę

Amanda. Mo

ż

esz te

ż

mówi

ć

do mnie panno Carson, albo:

hej, ty, ale nie mów do mnie: damo. Nie lubi

ę

tego.

- W towarzystwie jeste

ś

odwa

ż

na. Ciekaw jestem, co zostanie z twojej

background image

odwagi, jak b

ę

dziemy sam na sam.

- Radz

ę

najpierw sprawdzi

ć

, czy jeste

ś

ubezpieczony na

ż

ycie, dobrze? -

odparowała Amanda z jadowitym u

ś

miechem.

- Ej, ludzie, nie psujcie pi

ę

knego poranka. W dodatku jeszcze nie

jedli

ś

my

ś

niadania.

- Naprawd

ę

? - zapytała Amanda. - Twój brat ugryzł mnie ju

ż

co najmniej

dwa razy. Oczy Jace'a ciskały skry jak bryłki lodu.
- Uwa

ż

aj, kochanie, bo oberwiesz.

- Bardzo prosz

ę

, nie kr

ę

puj si

ę

- odwa

ż

nie podj

ę

ła wyzwanie.

- W stosownym czasie i o odpowiedniej porze. Jak poszło spotkanie? -
zwrócił si

ę

do Duncana.

- Jenkins jest zainteresowany - rzekł z u

ś

miechem młodszy brat. - Chyba

połkn

ą

ł haczyk. Jutro da nam zna

ć

. A czy Black wyja

ś

nił ci, co ich

agencja mo

ż

e zrobi

ć

w sprawie reklamy naszego przedsi

ę

wzi

ę

cia na

Florydzie?
- Tylko ogólnie - odparł Jace. Wyj

ą

ł papierosa i zapalił go złot

ą

zapalniczk

ą

. Amanda przypomniała sobie Bo

ż

e Narodzenie, kiedy dostał

j

ą

od ojca.

- Co o tym my

ś

lisz? - nalegał Duncan.

- Na razie za mało wiem. O wiele za mało.
- Zapowiada si

ę

pracowity tydzie

ń

- westchn

ą

ł Duncan.

- Dla niektórych mo

ż

e by

ć

a

ż

za pracowity

- brzmiała zdecydowana odpowied

ź

, a para srebrzystoszarych oczu

spojrzała wprost w oczy Amandy.
- A je

ś

li nasza dama nie zrezygnuje ze swoich zło

ś

liwo

ś

ci, to Black

zabierze swój kontrakt do San Antonio bez mojego podpisu.
Amanda była w

ś

ciekła. Zdawała sobie spraw

ę

,

ż

e to nie jest tylko czcza

pogró

ż

ka. Niech

ęć

Jasona do niej na pewno zawa

ż

y na ocenie ich

propozycji. Jace nigdy nie blefował. Nie musiał. Zawsze osi

ą

gał to,

czego chciał.
- Ale

ż

Jace - próbował załagodzi

ć

sytuacj

ę

Duncan.

- Spiesz

ę

si

ę

- przerwał mu Jace. - Zajrzyj do mnie po

ś

niadaniu. Poka

żę

ci nowego byczka.
- Mog

ę

wzi

ąć

ze sob

ą

Amand

ę

? - zapytał Duncan.

- Nie chciałbym go straci

ć

- ostrzegł zimno Jace i ruszył ku schodom.

Amanda z gniewem spojrzała na muskularne plecy oddalaj

ą

cego si

ę

m

ęż

czyzny.

- Chciałabym,

ż

eby spadł z tych schodów - mrukn

ę

ła.

- Jace nigdy si

ę

nie przewraca - przypomniał jej Duncan. - Ale

ż

si

ę

zmieniła

ś

! Kiedy

ś

mu si

ę

tak nie stawiała

ś

.

- Mam dwadzie

ś

cia trzy lata i nie zamierzam słu

ż

y

ć

mu za wycieraczk

ę

-

o

ś

wiadczyła wynio

ś

le Amanda.

Duncan skin

ą

ł głow

ą

i Amandzie wydało si

ę

,

ż

e dostrzegła w jego

oczach cie

ń

aprobaty.

- Ubierz si

ę

i zejd

ź

na dół. Chciałbym dowiedzie

ć

si

ę

czego

ś

o

background image

proponowanej przez was kampanii reklamowej - powiedział.
- Czy Tess i jej ojciec te

ż

musz

ą

si

ę

z tym zapozna

ć

? - zapytała nagle

Amanda.
- Tess! Zupełnie o niej zapomniałem. T

ę

przeszkod

ę

we

ź

miemy pó

ź

niej.

Jace i ja mamy wi

ę

ksze udziały ni

ż

Andersenowie, wi

ę

c nasz głos b

ę

dzie

decyduj

ą

cy.

- Jace we

ź

mie ich stron

ę

- oznajmiła z przekonaniem Amanda.

- Nie b

ą

d

ź

taka pewna. Jestem nawet gotów si

ę

zało

ż

y

ć

- dodał

tajemniczo. - Ubieraj si

ę

, szkoda traci

ć

czas.

- Tak jest! - zasalutowała Amanda.

ź

nym popołudniem Duncan zabrał go

ś

ci na konn

ą

przeja

ż

d

ż

k

ę

. Terry,

jako pocz

ą

tkuj

ą

cy je

ź

dziec, dostał wierzchowca spokojnego i łagodnego.

Otoczone biało-zielonym płotem ogromne ranczo było wyra

ź

nie

znakomicie prowadzone.
- Jace ma komputer, w którym zmieszcz

ą

si

ę

dane dotycz

ą

ce ponad stu

tysi

ę

cy sztuk bydła - wyja

ś

nił Duncan Terry’emu. - Hodujemy zarówno

bydło czystej rasy, jak i krzy

ż

ówki. A je

ś

li chodzi o pasz

ę

, jeste

ś

my

całkowicie samowystarczalni.
Terry słuchał z otwartymi szeroko oczami. Nie miał poj

ę

cia o hodowli, ale

Amanda, która znała i kochała tu ka

ż

dy kamie

ń

, słuchała z

zainteresowaniem.
- Pami

ę

tasz tego starego byka twojego ojca, który biegał za psami? -

rozmarzyła si

ę

.

- Po tym, jak stratował jej spaniela, matka wci

ąż

odgra

ż

ała si

ę

,

ż

e

sprzeda go rze

ź

nikowi. Po

ś

mierci ojca spełniła sw

ą

gro

ź

b

ę

- dodał

Duncan. - Najlepszej jako

ś

ci wołowina warto

ś

ci ponad sto tysi

ę

cy

dolarów. Zjedli

ś

my go. Strasznie m

ś

ciwa kobieta z mojej matki.

- I Jace nie próbował jej przeszkodzi

ć

? - zapytała z niedowierzaniem

Amanda.
- Nie miał o niczym poj

ę

cia - za

ś

miał si

ę

Duncan. - Matka kazała mi

trzyma

ć

j

ę

zyk za z

ę

bami. Jace cz

ę

sto je

ź

dził na inne rancza, wi

ę

c nawet

nie zauwa

ż

ył braku tego byka.

- A co si

ę

stało, jak si

ę

w ko

ń

cu dowiedział?

- Po prostu wybuchn

ą

ł

ś

miechem - wyja

ś

nił Duncan.

- Przecie

ż

to tyle pieni

ę

dzy... - Amanda uniosła brwi.

- To dziwne, jak inaczej Jace zachowuje si

ę

w twojej obecno

ś

ci -

zauwa

ż

ył Duncan. - Staje si

ę

bardzo agresywny.

Amanda odwróciła si

ę

, unikaj

ą

c jego spojrzenia.

- Miałe

ś

nam pokaza

ć

nowego byka - zmieniła temat.

- Ale

ż

oczywi

ś

cie. Jed

ź

cie za mn

ą

.

Sp

ę

d trwał w najlepsze. W hałasie, kurzu, pal

ą

cym sło

ń

cu i przy

okrzykach zaganiaczy badano setki ciel

ą

t. Jace Whitehall nadzorował

cał

ą

akcj

ę

. Był teraz bogaty, jego

ż

yłka do interesów dała mu eleganckie

biuro w centrum Victorii i do ko

ń

ca

ż

ycia mógłby nie wkłada

ć

spłowiałych

d

ż

insów i wypłowiałego kapelusza. I w istocie człowiekowi z jego pozycj

ą

background image

to nie uchodziło, ale on nie dbał o konwenanse. Kochał prac

ę

na

ś

wie

ż

ym powietrzu, nie potrafił usiedzie

ć

za biurkiem.

Jace od razu zauwa

ż

ył zbli

ż

aj

ą

c

ą

si

ę

Amand

ę

i ju

ż

z daleka wida

ć

było

wrogo

ść

w jego spojrzeniu. Amanda wyprostowała si

ę

dumnie i z

wysiłkiem przybrała oboj

ę

tny wyraz twarzy. Nie chciała dopu

ś

ci

ć

, aby

spostrzegł, jak bardzo dra

ż

ni j

ą

jego niech

ęć

.

- Nie daj si

ę

sprowokowa

ć

, Mandy - szepn

ą

ł Duncan.- Jace zaczepia, ci

ę

tylko z przyzwyczajenia, a nie ze zło

ś

liwo

ś

ci. Naprawd

ę

chodzi mu o

umy

ś

lne dokuczenie ci.

- Nie pozwol

ę

mu ju

ż

nigdy na

ż

adne zaczepki - odparła Amanda. - Nie

obchodzi mnie, czy dokucza mi naumy

ś

lnie, czy nie.

- A wi

ę

c wojna?

- Armaty gotowe.
- Przyjechałem zobaczy

ć

ciel

ę

ta! - zawołał Duncan do brata.

Jace zeskoczył z płotu i ocieraj

ą

c r

ę

kawem pot z czoła zbli

ż

ył si

ę

ku nim.

- Musiałe

ś

przyprowadzi

ć

delegacj

ę

? - zapytał, patrz

ą

c znacz

ą

co na

Amand

ę

i Terry’ego.

- Rozwa

ż

ali

ś

my nawet mo

ż

liwo

ść

wynaj

ę

cia autobusu i przywiezienia

całej słu

ż

by - oznajmiła zuchwale Amanda.

- Skoro jeste

ś

taka odwa

ż

na, to zejd

ź

z konia i chod

ź

tutaj -

zaproponował zimno Jace.
- Jestem uczulona na traw

ę

- odparła. - Na kurz te

ż

. Okropnie. '

- Uparte dziecko - za

ś

miał si

ę

Duncan.

- Jak ty wytrzymujesz w tym kurzu i upale? - zdziwił si

ę

Terry. - No i ten

hałas!
- Kwestia przyzwyczajenia - wyja

ś

ni Jace. -I konieczno

ś

ci. To nie jest

łatwa praca.
- Ju

ż

nigdy nie b

ę

d

ę

narzekał na ceny wołowiny - obiecał Terry,

przygl

ą

daj

ą

c si

ę

ci

ęż

kiej pracy robotników.

- Cze

ść

, Happy - zawołała Amanda do starszego, siwego kowboja.

- Cze

ść

, Mandy- powitał j

ą

bezz

ę

bnym u

ś

miechem Happy, zsuwaj

ą

c z

czoła stary, wytłuszczony kapelusz.
- Przyszła

ś

nam pomóc?

- Tylko je

ś

li dostan

ę

potem soczysty befsztyk - za

ż

artowała Amanda.

Happy był kiedy

ś

ulubionym pracownikiem jej ojca.

- Jak si

ę

miewa mama? - zapytał Happy.

- W porz

ą

dku, dzi

ę

kuj

ę

- odparła Amanda, nie zwracaj

ą

c uwagi na

ironiczny u

ś

mieszek Jace'a.

- Miło było ci

ę

znów zobaczy

ć

. No to wracam do roboty - dodał

zauwa

ż

aj

ą

c znacz

ą

ce spojrzenie Jace'a.

- I to natychmiast - rzucił zimno Jace.
- To moja wina, Jace - powiedziała cicho Amanda. To ja go zawołałam.
Jace zignorował jej słowa.
- Poka

ż

Blackowi araby - zwrócił si

ę

do brata.

-Mo

ż

e si

ę

nawet przejecha

ć

, je

ś

li jego ciało to wytrzyma - dodał

background image

spogl

ą

daj

ą

c na Terry'ego, który poruszył si

ę

w strzemionach z tłumionym

j

ę

kiem.

- Dzi

ę

kuj

ę

, ch

ę

tnie - zgodził si

ę

Terry przez zaci

ś

ni

ę

te z

ę

by.

- Lepiej si

ę

nie forsuj - poradził mu ju

ż

łagodniej Jace. - Po dzisiejszej

je

ź

dzie i tak b

ę

dzie ci

ę

wszystko bolało.

- Dzi

ę

kuj

ę

- odparł tym razem szczerze Terry.

- Chyba rzeczywi

ś

cie na dzisiaj mi wystarczy.

- No to wracamy! - zawołał Duncan, spinaj

ą

c swego wierzchowca. -

Ś

cigamy si

ę

, Amando?

- Stój! - Głos Jace'a przebił si

ę

przez ryki bydła. Amanda omal nie

wypadła z siodła, kiedy Jace zdecydowanym ruchem chwycił jej konia za
uzd

ę

.

- Nie ma mowy o wy

ś

cigach - oznajmił tonem nie znosz

ą

cym sprzeciwu.

- Ona zbyt cz

ę

sto ulega wypadkom.

- Jak sobie

ż

yczysz! - Duncana najwyra

ź

niej rozbawiły słowa brata.

- Nie jestem dzieckiem - zaprotestowała Amanda.
Jace spojrzał jej prosto w oczy i Amanda dostrzegła w jego spojrzeniu
co

ś

dziwnego, fascynuj

ą

cego i elektryzuj

ą

cego zarazem.

Zmienił si

ę

na twarzy i pu

ś

cił uzd

ę

.

- Gdyby kto

ś

mnie szukał, wy

ś

lij słu

żą

cego - polecił bratu i nie zwracaj

ą

c

ju

ż

na nich uwagi wrócił do swoich zaj

ęć

.

W drodze powrotnej Duncan nie odezwał si

ę

ani słowem, ale z jego

twarzy nie schodził znacz

ą

cy u

ś

mieszek. Amanda cieszyła si

ę

,

ż

e Terry

zbyt zaj

ę

ty jest swymi obolałymi mi

ęś

niami, by zwraca

ć

uwag

ę

na to, co

si

ę

dzieje wokół niego. Na samo wspomnienie spojrzenia, jakim obrzucił

j

ą

Jace, serce zaczynało jej szybciej bi

ć

. Nie było w nim pogardy ani

nienawi

ś

ci. Był tylko dziki, z trudem skrywany głód. Amanda była

przera

ż

ona tym, co wyczytała we wzroku Jace'a. Od swego

katastrofalnego przyj

ę

cia urodzinowego trzymała si

ę

od niego z daleka.

Dopiero teraz zrozumiała naprawd

ę

, co ni

ą

powodowało. Nigdy nie

do

ś

wiadczyła owej nami

ę

tno

ś

ci, która powoduje,

ż

e kobiety goni

ą

za

m

ęż

czyznami. Tylko Jace budził w niej to niezwykłe, gwałtowne uczucie,

ale zdawała sobie spraw

ę

,

ż

e za

ż

adn

ą

cen

ę

nie mo

ż

e pozwoli

ć

, by to

odkrył. Miałby wtedy znakomity pretekst, by odpłaci

ć

jej za wszystkie

wyimaginowane krzywdy, a jej uczucie uczyniłoby j

ą

wobec niego

całkiem bezradn

ą

.

Terry sp

ę

dził reszt

ę

popołudnia unikaj

ą

c najmniejszego ruchu. Drzemał

wyci

ą

gni

ę

ty wygodnie na le

ż

aku nad basenem, w cieniu magnolii. Obok,

pod parasolem, Amanda rozmawiała Duncanem. Miała na sobie
bladozielon

ą

, dług

ą

do kostek, wygodn

ą

sukni

ę

, wydekoltowan

ą

i

rozci

ę

t

ą

po bokach. Była to pami

ą

tka po dawnych, lepszych czasach,

kiedy jeszcze mogła sobie pozwoli

ć

na takie luksusy.

Wokół basenu kwitły krzewy oraz ró

ż

owe, białe i czerwone ró

ż

e - duma i

rado

ść

Marguerite.

- Co naprawd

ę

my

ś

lisz o naszym planie kampanii reklamowej? -

background image

zapytała Amanda Duncana.
- Mnie si

ę

podoba, ale musimy poczeka

ć

na opini

ę

Jace'a. Nie jest on

szczególnie przekonany do całego przedsi

ę

wzi

ę

cia, ale rozumie,

ż

e

niełatwo b

ę

dzie namówi

ć

ludzi do zamieszkania w gł

ę

bi Florydy. Blisko

ść

pla

ż

y jest zawsze czym

ś

atrakcyjnym.

- Na pewno damy sobie z tym rad

ę

- odparła z przekonaniem Amanda.

- Czy to jest ta sama nie

ś

miała dziewczyna, która wyjechała st

ą

d par

ę

lat

temu? - zapytał z u

ś

miechem Duncan. - Panno Carson, bardzo si

ę

pani

zmieniła. Zauwa

ż

yłem to ju

ż

pół roku temu, ale teraz ró

ż

nica jest jeszcze

wi

ę

ksza.

- Naprawd

ę

tak si

ę

zmieniłam? - zdziwiła si

ę

Amanda.

- Twój stosunek do Jace'a jest inny. Doprowadzasz go do w

ś

ciekło

ś

ci.

- Nie zauwa

ż

yłam. - Amanda oblała si

ę

rumie

ń

cem.

- Ja tak.
- Dlaczego tak ci na tym zale

ż

ało,

ż

ebym przyjechała razem z Terrym? -

zapytała bez ogródek.
- Kiedy

ś

ci .powiem - obiecał jej Duncan. - Na razie ciesz si

ę

sło

ń

cem.

- Chyba pójd

ę

pomóc Marguerite wypisywa

ć

zaproszenia na przyj

ę

cie -

oznajmiła, podnosz

ą

c si

ę

z fotela.

Podeszła do drzwi obro

ś

ni

ę

tych kaskadami białych ró

ż

. Mimowolnie

si

ę

gn

ę

ła po jedn

ą

z nich, kiedy nagle usłyszała warkot silnika.

Z siedzenia dla pasa

ż

era wyskoczył Jace. Z jego r

ę

ki, owini

ę

tej jakim

ś

cienkim, niebieskim materiałem, płyn

ę

ła krew.

- Wracaj do obór - krzykn

ą

ł do kierowcy. - Duncan odwiezie mnie z

powrotem. Kierowca zawrócił i odjechał. Amanda wpatrywała si

ę

w

krwawi

ą

c

ą

mocno ran

ę

.

- Zraniłe

ś

si

ę

- powiedziała z niedowierzaniem, jakby to było co

ś

niemo

ż

liwego.

- Je

ś

li masz zamiar zemdle

ć

, to raczej ust

ą

p mi z drogi.

- Nie zemdlej

ę

- o

ś

wiadczyła zdecydowanie Amanda. - Pozwól,

ż

e ci

ę

opatrz

ę

. Jedn

ą

r

ę

k

ą

nic nie zdziałasz.

- Dla mnie to nie pierwszyzna - odparł Jace, id

ą

c za ni

ą

do łazienki na

parterze.
- Nie w

ą

tpi

ę

. Ju

ż

widz

ę

, jak opatrujesz sobie ran

ę

na plecach.

- Ty mała

ż

mijo - warkn

ą

ł.

- Nie obra

ż

aj mnie, bo zało

żę

ci banda

ż

na lew

ą

stron

ę

.

Amanda wprowadziła Jace'a do łazienki i podsun

ę

ła mu stołek. Jace

usiadł, zdj

ą

ł z głowy kapelusz i rzucił go na podłog

ę

.

Przygl

ą

dał si

ę

, jak Amanda, nachylona nad apteczk

ą

, szuka banda

ż

y i

ś

rodków dezynfekuj

ą

cych. Jego oczy w

ę

drowały po jej szczupłym ciele,

przylgn

ę

ły do delikatnych, długich, wij

ą

cych si

ę

włosów.

- Wodna nimfa – mrukn

ą

ł. Amanda spojrzała na niego, zaszokowana t

ą

dziwn

ą

uwag

ą

i zaczerwieniła si

ę

.

- Nie odpowiadała ci k

ą

piel w moim basenie? -zapytał.

- Nie chciałam kusi

ć

Terry'ego - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

Amanda, zwil

ż

aj

ą

c

background image

wod

ą

kawałek gazy. - B

ę

dziesz musiał zdj

ąć

koszul

ę

- dodała

niepotrzebnie.
- Tess by mi pomogła - zauwa

ż

ył znacz

ą

co.

- Tess le

ż

ałaby na podłodze, zemdlona - nie dała si

ę

sprowokowa

ć

Amanda. Ten flirt dziwił j

ą

i niepokoił. Było to co

ś

nowego,

podniecaj

ą

cego i odrobin

ę

przera

ż

aj

ą

cego. - Wiesz,

ż

e nie znosi widoku

krwi.
Jace za

ś

miał si

ę

cicho i zsun

ą

ł z ramion zakurzon

ą

i poplamion

ą

krwi

ą

koszul

ę

.

Amanda, ze zwil

ż

on

ą

gaz

ą

w r

ę

ku, odwróciła si

ę

ku niemu i zamarła.

Wpatrywała si

ę

jak zaczarowana w jego opalony, muskularny tors,

pokryty g

ę

stwin

ą

czarnych, kr

ę

conych włosów. Czuła przyspieszone

bicie serca i była w

ś

ciekła na siebie za tak

ą

reakcj

ę

. Był taki m

ę

ski,

ż

e

patrz

ą

c na niego czuła si

ę

słaba i bezradna.

- Dlaczego tak mi si

ę

przygl

ą

dasz? - zapytał cicho Jace.

- Przepraszam - wymamrotała zupełnie bez sensu i pochyliła si

ę

sztywno, by obmy

ć

dług

ą

, poszarpan

ą

ran

ę

powy

ż

ej łokcia. - Gł

ę

boka -

stwierdziła.
- Wiem. Nie rób zb

ę

dnych uwag, tylko j

ą

oczy

ść

- odgryzł si

ę

, t

ęż

ej

ą

c

przy najl

ż

ejszym dotkni

ę

ciu.

- Trzeba j

ą

zszy

ć

- upierała si

ę

Amanda.

- Jak i kilka poprzednich, a przecie

ż

nie umarłem.

- Mam nadziej

ę

,

ż

e przynajmniej byłe

ś

szczepiony przeciw t

ęż

cowi.

- Chyba

ż

artujesz.

Miał racj

ę

, o

ś

mieszyła si

ę

podejrzewaj

ą

c go o tak

ą

głupi

ą

nieodpowiedzialno

ść

. Sko

ń

czyła oczyszczanie rany i wzi

ę

ła pojemnik ze

ś

rodkiem dezynfekuj

ą

cym.

- Polej ran

ę

, a nie mnie całego - ostrzegł Jace, widz

ą

c, jak gwałtownie

potrz

ą

sa pojemnikiem.

- Powinnam ci

ę

obla

ć

jodyn

ą

. Dopiero by ci

ę

zabolało - dodała z

nieprzyjemnym u

ś

miechem.

- Nie radz

ę

. Mógłbym ci

ę

niemile zaskoczy

ć

. Amanda zignorowała t

ę

zawoalowan

ą

gro

ź

b

ę

i zaj

ę

ła si

ę

banda

ż

owaniem rany.

- Powiniene

ś

jednak pokaza

ć

to lekarzowi - powtórzyła.

- Je

ś

li po twoich amatorskich wysiłkach zacznie zielenie

ć

, to na pewno to

zrobi

ę

- obiecał.

Amanda spojrzała mu w oczy i zamiast gro

ź

by zobaczyła w nich

u

ś

miech.

- Krew mi si

ę

burzy, jak na ciebie patrz

ę

, Jasie Whitehall! - warkn

ę

ła.

Wypadło ostrzej, ni

ż

zamierzała.

-

Ś

wi

ę

te słowa, panno Carson - odparł uprzejmie, obserwuj

ą

c, jak na jej

twarzy wykwitaj

ą

rumie

ń

ce.

- Nie to miałam na my

ś

li! - zaprotestowała bez zastanowienia.

- Czy

ż

by?

Amanda odwróciła si

ę

i zacz

ę

ła chowa

ć

lekarstwa do apteczki. Nie

background image

chciała na niego patrze

ć

. To było zbyt niebezpieczne.

- Ksi

ęż

niczka w łachmanach - skomentował, bystrym okiem oceniaj

ą

c

wiek jej sukienki. - Czy twojego wspornika nie sta

ć

na lepsze stroje dla

ciebie?
Amanda zamarła w bezruchu.
- On nie kupuje mi ubra

ń

.

- Akurat w to uwierz

ę

- odparł zimno Jace. - Te twoje kostiumy to

ż

adne

starocie. Najnowsza moda, mała, a ty przecie

ż

tyle nie zarabiasz.

- One naprawd

ę

nie s

ą

nowe! - krzykn

ę

ła zrozpaczona. - Kupuj

ę

rzeczy

proste i dobrze skrojone, Jace, takie ubrania nie wychodz

ą

szybko z

mody!
Wzruszył ramionami, jakby znudziła go ta rozmowa i si

ę

gn

ą

ł po koszul

ę

.

- Niezłe tłumaczenie, moja damo.
- Przesta

ń

mnie tak nazywa

ć

- wycedziła przez z

ę

by. - Dlaczego nie

mo

ż

esz tak jak Duncan zaakceptowa

ć

mnie tak

ą

, jaka jestem, bez

wyobra

ż

ania sobie o mnie jakich

ś

niestworzonych rzeczy?

- Bo nie jestem i nigdy nie bytem Duncanem. Wci

ąż

go chcesz? To

dlatego przyjechała

ś

razem z Blackiem?

- W porz

ą

dku! - wybuchn

ę

ła Amanda. - Owszem, chc

ę

go. Chodzi mi o

jego pieni

ą

dze. Chc

ę

wyj

ść

za niego za m

ąż

, ukra

ść

mu cały maj

ą

tek i

kupi

ć

wszystkim moim przyjaciółkom filtra gronostajowe! Cieszysz si

ę

?

- Pr

ę

dzej znajdziesz si

ę

w piekle, ni

ż

wyjdziesz za mojego brata -

oznajmił z lodowatym spokojem.
- Dlaczego tak mnie nienawidzisz? - zapytała cicho Amanda.
- Dobrze wiesz, dlaczego. - Jego oczy pociemniały. Amanda spu

ś

ciła

wzrok.
- To było dawno temu - przypomniała. -1 nie jest to przyjemne
wspomnienie.
- Dlaczego? - warkn

ą

ł, mn

ą

c trzyman

ą

w r

ę

ce koszul

ę

. - To by

rozwi

ą

zało wszystkie twoje problemy. Ty i ta twoja wstr

ę

tna matka

byłyby

ś

cie urz

ą

dzone na całe

ż

ycie.

- Musiałabym tylko zrezygnowa

ć

z szacunku dla samej siebie -

mrukn

ę

ła, spogl

ą

daj

ą

c mu prosto w oczy. - Nie b

ę

d

ę

niczyj

ą

kochank

ą

,

Jasonie, a ju

ż

na pewno nie twoj

ą

.

Wygl

ą

dał, jakby dostał w twarz, jego oczy straciły cały blask.

- Kochank

ą

? - warkn

ą

ł. Amanda uniosła dumnie głow

ę

.

- A jak okre

ś

liłby

ś

nasze stosunki? - zapytała. - Proponowałe

ś

mi,

ż

ebym

z tob

ą

zamieszkała!

- Owszem, ze mn

ą

- odparł. - W tym domu. To dom mojej matki, do

cholery! Czy my

ś

lisz,

ż

e jej poczucie przyzwoito

ś

ci pozwoliłoby na co

ś

takiego? Proponowałem ci mał

ż

e

ń

stwo, Amando. Miałem w kieszeni

pier

ś

cionek, ale nie zd

ąż

yłem ci go nawet pokaza

ć

.

Amandzie wydawało si

ę

,

ż

e

ż

ycie z niej ucieka. Jej ciało przeszył nagły,

niezno

ś

ny ból. Mał

ż

e

ń

stwo! Mogła by

ć

ż

on

ą

Jasona Whitehalla,

mieszka

ć

z nim i dzieli

ć

wszystko... mo

ż

e nawet urodziłaby mu ju

ż

background image

syna...
Oczy zaszły jej łzami. Jace zauwa

ż

ył to i na jego twarzy pojawił si

ę

okrutny, zimny u

ś

miech.

-

ś

ałujesz, co? Zaczynałem ju

ż

wtedy odnosi

ć

sukcesy. Pierwsze

inwestycje przynosiły zyski. Nawet si

ę

nad tym nie zastanowiła

ś

.

Popatrzyła

ś

na mnie i zatrzasn

ę

ła

ś

mi drzwi przed nosem. Twoje

szcz

ęś

cie,

ż

e nie rozwaliłem tych drzwi.

- Spodziewałam si

ę

tego - przyznała. Serce jej si

ę

krajało. - Nawet bym

nie miała o to pretensji. Ale byłe

ś

taki w

ś

ciekły, Jace. Po prostu fizycznie

si

ę

ciebie bałam. Dlatego uciekłam.

- Bała

ś

si

ę

mnie? Dlaczego? Amanda odwróciła wzrok.

- Byłe

ś

taki brutalny na moich urodzinach - przypomniała mu, rumieni

ą

c

si

ę

. - Nawet nie wyobra

ż

asz sobie, jak młode dziewczyny boj

ą

si

ę

takich

m

ęż

czyzn.

Wszystko, co fizyczne, jest takie tajemnicze i nieznane. Byłe

ś

du

ż

o ode

mnie starszy i do

ś

wiadczony, Kiedy tak po prostu poprosiłe

ś

,

ż

ebym z

tob

ą

zamieszkała, przypomniał mi si

ę

tamten wieczór. Zapadła długa,

przykra cisza.
- Zraniłem ci

ę

, prawda? - zapytał cicho, wpatruj

ą

c si

ę

w jej plecy. -

Zrobiłem to specjalnie. Duncan powiedział,

ż

e zaprosiła

ś

mnie tylko

przez grzeczno

ść

, bo w rzeczywisto

ś

ci nie mo

ż

esz znie

ść

mojego

widoku. Dodał jeszcze,

ż

e twoim zdaniem nawet nie wiedziałbym, co

zrobi

ć

z kobiet

ą

.

Amanda odwróciła si

ę

ku niemu z ogromnym zdziwieniem.

- Nie powiedziałam mu, dlaczego ci

ę

zaprosiłam - odparła i spu

ś

ciła

głow

ę

. -A je

ż

eli chodzi o tamto... Po prostu

ż

artowałam. Ludzie cz

ę

sto

ż

artuj

ą

z rzeczy, których si

ę

boj

ą

. Bałam si

ę

ciebie, ale cz

ę

sto marzyłam

o tym,

ż

eby

ś

mnie pocałował. - Odwróciła głow

ę

.

- W marzeniach było to mniej brutalne ni

ż

w rzeczywisto

ś

ci. - Wzruszyła

ramionami i roze

ś

miała si

ę

cicho,

ż

eby ukry

ć

ból. - Teraz to ju

ż

nie ma

znaczenia. To były dziewcz

ę

ce marzenia, a teraz jestem ju

ż

kobiet

ą

.

- Naprawd

ę

? - zapytał wstaj

ą

c. Widz

ą

c jak si

ę

cofa, u

ś

miechn

ą

ł si

ę

sarkastycznie. - Masz dwadzie

ś

cia trzy lata i wci

ąż

si

ę

mnie boisz. Nie

-zgwałc

ę

ci

ę

, Amando.

- Musisz mnie obra

ż

a

ć

?

- Nie zauwa

ż

yłem,

ż

eby tak łatwo było ci

ę

obrazi

ć

- powiedział chłodno,

rozbieraj

ą

c j

ą

wzrokiem.

- Biedna mała bogata dziewczynka. Có

ż

za upadek. Ile lat ma ta

sukienka?
- Wci

ąż

jeszcze mnie okrywa - odparła dumnie Amanda.

- Ledwo. Matka wspominała,

ż

e chce ci kupi

ć

troch

ę

ubra

ń

. Najwyra

ź

niej

lepiej przyjrzała si

ę

twojej garderobie ni

ż

ja. Ale nie rób sobie nadziei,

moja droga. Nie po to pracuj

ę

jak wół,

ż

eby ubiera

ć

ciebie i twoj

ą

matk

ę

w jedwabie i atłasy. Je

ś

li potrzebujesz ubra

ń

, załatw to z Blackiem, a nie

z moj

ą

matk

ą

.

background image

Usta jej zadr

ż

ały.

- Wolałabym chodzi

ć

nago, ni

ż

przyj

ąć

od ciebie cho

ć

by chustk

ę

do nosa

- odparła dumnie.
- Twój chłopak te

ż

na pewno by wolał.

- Jest moim wspólnikiem i nic wi

ę

cej.

- Je

ź

d

ź

cem te

ż

jest kiepskim - dodał z ironi

ą

Jace.

- Skoro nie radził sobie nawet z takim łagodnym koniem, to jak ma
zamiar poradzi

ć

sobie z tob

ą

? A wła

ś

nie - gdzie on jest?

- Przy basenie z Duncanem. Rozmawiaj

ą

o projekcie - wyja

ś

niła

Amanda, obrzucaj

ą

c go chłodnym spojrzeniem. - Cho

ć

to i tak na nic si

ę

nie zda. I tak si

ę

przecie

ż

nie zgodzisz.

- Nie podejmuj decyzji za mnie, Amando - powiedział cicho Jace. - Wcale
mnie nie znasz. Nigdy nie znała

ś

.

- Nie pozwalasz ludziom si

ę

zbli

ż

y

ć

do siebie, Jasonie.

- A chciałaby

ś

? - zapytał chłodno.

- Raczej nie, dzi

ę

kuj

ę

. Zbyt cz

ę

sto mnie ranisz.

- My

ś

lisz,

ż

e bez powodu? - zapytał, podchodz

ą

c bli

ż

ej. - Ile razy si

ę

tu

zjawiasz, zawsze jest jaka

ś

katastrofa.

- Przecie

ż

wcale nie chciałam zrani

ć

tego byka

- zaprotestowała Amanda. -I nic musiałe

ś

na mnie tak wrzeszcze

ć

.

- A co my

ś

lała

ś

?

ś

e padn

ę

na kolana i podzi

ę

kuj

ę

? Przecie

ż

mogła

ś

si

ę

zabi

ć

, kretynko - warkn

ą

ł.

. - A to by ci

ę

bardzo ucieszyło, prawda? - wybuchn

ę

ła Amanda i

odwróciła si

ę

, nie zauwa

ż

aj

ą

c wyrazu jego twarzy. - Zamierzałam ci

ę

przeprosi

ć

, ale nadwer

ęż

yłam sobie nadgarstek i z bólu nie mogłam

wykrztusi

ć

ani słowa.

- Zwichn

ę

ła

ś

r

ę

k

ę

? I mimo to pojechała

ś

do San Antonio? Ty wariatko! -

Jego oczy zapłon

ę

ły.

- A co, miałam ci

ę

prosi

ć

o podwiezienie? Zastrzeliłe

ś

byka na miejscu,

wi

ę

c wolałam ucieka

ć

,

ż

eby i mnie to nie spotkało!

Odwróciła si

ę

na pi

ę

cie i nie zwa

ż

aj

ą

c na jego wołanie wybiegła z

łazienki.
Dogonił j

ą

w holu, chwycił mocno za ramiona i spojrzał prosto w oczy.

Amanda poczuła,

ż

e słabnie.

- Dok

ą

d to si

ę

wybierasz? - zapytał.

- Uwie

ść

Duncana - odparła słodko Amanda. - Przecie

ż

według ciebie

wła

ś

nie po to przyjechałam.

- Nigdy za niego nie wyjdziesz - zagroził.
- Nie musz

ę

za niego wychodzi

ć

,

ż

eby z nim spa

ć

, prawda? - zapytała. -

O co chodzi, Jace? Nie zniósłby

ś

, gdyby twojemu bratu udało si

ę

to, co

tobie nie wyszło? - dodała i pobiegła do salonu. Chciała zamkn

ąć

za

sob

ą

drzwi, ale nie zd

ąż

yła. Jace wbiegł tu

ż

za ni

ą

i zatrzasn

ą

ł je. Zostali

sam na sam, odci

ę

ci od

ś

wiata.

Jace stał przed ni

ą

, ze

ś

ci

ą

gni

ę

t

ą

twarz

ą

i płon

ą

cymi oczami, półnagi i

niebezpieczny.

background image

- Zobaczymy teraz, jaka jeste

ś

odwa

ż

na - powiedział głosem ochrypłym

od powstrzymywanego gniewu. Zbli

ż

ał si

ę

do niej wolno.

- Wcale tak nie my

ś

lałam - wyj

ą

kała bez tchu Amanda, trac

ą

c cał

ą

odwag

ę

i posuwaj

ą

c si

ę

krok za krokiem do tyłu. - Naprawd

ę

tak nie

my

ś

lałam, Jace!

Dotkn

ę

ła plecami

ś

ciany. Była w pułapce. Jace chwycił j

ą

mocno za

ramiona.
- Nie - błagała, próbuj

ą

c si

ę

wyrwa

ć

. - Pu

ść

mnie! To boli!

- To ty zadajesz mi ból od lat - warkn

ą

ł Jace i przycisn

ą

ł j

ą

do siebie. -

Spała

ś

z Duncanem? Mów!

- Nie! - wyszeptała. - Nigdy mnie nawet nie dotkn

ą

ł, przysi

ę

gam!

Ujrzała ulg

ę

na jego twarzy. Dostrzegła te

ż

,

ż

e t

ęż

ej

ą

mu mi

ęś

nie.

Amanda nie miała stanika i przez cienki materiał sukienki czuła jego
nag

ą

pier

ś

. Zadr

ż

ała.

- Czy pod tym materiałem jest co

ś

oprócz skóry?

- zapytał szeptem Jace. - Czy

ż

by

ś

była tylko w majtkach?

- Jace! - zaprotestowała zawstydzona Amanda.
- Nie, nie wyrywaj si

ę

- ostrzegł. Jego r

ę

ce pieszczotliwym gestem

przesun

ę

ły si

ę

wzdłu

ż

jej pleców i spocz

ę

ły na talii. Przycisn

ą

ł j

ą

mocno.

- Czy Black nigdy si

ę

z tob

ą

nie kochał? - zapytał zdziwiony, obserwuj

ą

c

jej przera

ż

one oczy i zarumienion

ą

twarz. - Reagujesz zbyt nerwowo, jak

na kobiet

ę

przyzwyczajon

ą

do pieszczot.

- Mo

ż

e to wła

ś

nie na ciebie reaguj

ę

tak nerwowo- wybuchn

ę

ła.

R

ę

ce, którymi opierała si

ę

o jego pier

ś

, zacisn

ę

ły si

ę

, jakby walczyła z

pokus

ą

pogładzenia jego chłodnego ciała.

- Wła

ś

nie na mnie? - zdziwił si

ę

Jace.

- Poprzednim razem zraniłe

ś

mnie - szepn

ę

ła.

- Poprzednim razem miała

ś

szesna

ś

cie lat, a ja byłem nieprzytomny z

w

ś

ciekło

ś

ci - przypomniał.

- Chciałem ci

ę

zrani

ć

.

- Co takiego zrobiłam, oprócz tego,

ż

e si

ę

w tobie podkochiwałam? -

zapytała

ż

ało

ś

nie.

Jason nie poruszył si

ę

i przez chwil

ę

Amanda my

ś

lała,

ż

e nie dosłyszał.

Jego dłonie na ułamek sekundy zacisn

ę

ły si

ę

bole

ś

nie na jej ramionach.

Westchn

ą

ł gł

ę

boko.

- Podkochiwała

ś

si

ę

we mnie? - powtórzył głucho.

- Na miło

ść

bosk

ą

, przecie

ż

zawsze uciekała

ś

, je

ś

li tylko na ciebie

spojrzałem!
- Pewnie,

ż

e tak. Przera

ż

ałe

ś

mnie - wybuchn

ę

ła i spojrzała na niego

wzrokiem pełnym wyrzutu.
- Wiedziałam,

ż

e nie znosisz mojej matki i uwa

ż

ałam,

ż

e t

ę

niech

ęć

przenosisz na mnie. Nieustannie na mnie warczałe

ś

i zło

ś

liwie

dokuczałe

ś

.

- Chyba tak rzeczywi

ś

cie było. W

ż

yciu nie byłem tak zaskoczony, jak

wtedy, gdy zaprosiła

ś

mnie na urodziny.

background image

Amanda spojrzała mu w oczy badawczo.
- Dlaczego przyszedłe

ś

? - zapytała cicho.

- Sam nie wiem. odparł wzruszaj

ą

c ramionami.

- Niezbyt dobrze si

ę

tam czułem. Ju

ż

wcze

ś

niej miewałem kobiety,

byłem przyzwyczajony do dziewcz

ą

t du

ż

o bardziej wyrafinowanych ni

ż

twoje kole

ż

anki. Amanda poczuła1 ukłucie zazdro

ś

ci.

- Tak te

ż

podejrzewałam -mrukn

ę

ła.

- A co ty mogła

ś

o tym wiedzie

ć

? Była

ś

bez w

ą

tpienia dziewic

ą

.

Pami

ę

tam,

ż

e zastanawiałem si

ę

wtedy, z iloma chłopcami si

ę

całowała

ś

. Nawet nie potrafiła

ś

wła

ś

ciwie otworzy

ć

ust

Amanda spu

ś

ciła wzrok, czuj

ą

c, jak rumieni

ć

za

ż

enowania oblewa jej

twarz.
- Nikt mnie nie całował - wyznała nie

ś

miało. - Ty byłe

ś

pierwszy. I

wła

ś

ciwie tak

ż

e ostatni - dodała.

- To głupio tak si

ę

wystraszy

ć

. Ale ty całowałe

ś

tak bole

ś

nie.

Jace chwycił j

ą

pod brod

ę

i zmusił, by spojrzała na niego.

- A wi

ę

c brutalnie pogwałciłem twoje młodzie

ń

cze uczucia? - zapytał

łagodnie. - Pó

ź

niej pami

ę

tałem ju

ż

tylko mi

ę

kko

ść

twego ciała i to, jak

dr

ż

ała

ś

w moich ramionach. Rzeczywi

ś

cie, czułem,

ż

e ci

ę

przestraszyłem, ale byłem zbyt w

ś

ciekły, by mnie to obeszło. Gdybym

znał prawd

ę

...

- Niewiele by to pewnie zmieniło - przerwała Amanda. - Mam wra

ż

enie,

ż

e nie potrafisz by

ć

czułym i łagodnym kochankiem, Jace.

- Naprawd

ę

? - Przyci

ą

gn

ą

ł j

ą

wolno do siebie.

- Chyba ju

ż

czas,

ż

ebym wpłyn

ą

ł na zmian

ę

tego pierwszego wra

ż

enia.

- Jason, nie... - zacz

ę

ła nerwowo.

- Szsz... - szepn

ą

ł. - Słowa s

ą

niepotrzebne... tak długo czekałem,

Amando.
Jego ciepłe wargi zamkn

ę

ły si

ę

delikatnie na jej ustach, a silne ramiona

otoczyły j

ą

mocno i czule. Uczył j

ą

, jak wiele dwoje ludzi mo

ż

e sobie

powiedzie

ć

jednym długim pocałunkiem.

Amanda z trudem mogła uwierzy

ć

,

ż

e dzieje si

ę

to naprawd

ę

, w biały

dzie

ń

, w salonie, w którym wczoraj wieczorem siedzieli, prowadz

ą

c

uprzejm

ą

konwersacj

ę

i nawet si

ę

nie dotkn

ę

li..

Było to jak cofni

ę

cie si

ę

w czasie, do dnia jej szesnastych urodzin, tylko

pocałunek był zupełnie inny. Delikatny i łagodny. Amanda nie

ś

miało

pie

ś

ciła jego pier

ś

, z

ż

arliwo

ś

ci

ą

, która brała si

ę

z t

ę

sknoty, a nie z

do

ś

wiadczenia. Chciała pozna

ć

cale jego ciało i czuła,

ż

e on te

ż

jej

pragnie. Jego palce delikatnie zacz

ę

ły rozsuwa

ć

suwak w jej sukience,

ale Amanda powstrzymała je nerwowo.
- Chciałbym na ciebie patrze

ć

- szepn

ą

ł chrapliwie.

- Chc

ę

widzie

ć

twoj

ą

twarz, gdy ci

ę

pieszcz

ę

.

U

ś

wiadomiła sobie,

ż

e tak

ż

e za tym t

ę

skni i bardzo tego pragnie.

Pami

ę

tała,

ż

e Jason był jej wrogiem,

ż

e pogardzał ni

ą

, a jej zgoda na

tak

ą

intymno

ść

to wr

ę

cz samobójstwo.

background image

- Nie - szepn

ę

ła stanowczo.

Uj

ą

ł j

ą

pod brod

ę

i spojrzał chłodno w oczy.

- Znowu chcesz udawa

ć

,

ż

e to pierwszy raz?

- zapytał. - Za cwany jestem na takie numery, moja droga. Wyczuwam je
na odległo

ść

.

Próbowała si

ę

wyrwa

ć

w przypływie nagłego gniewu, ale Jason był

oczywi

ś

cie silniejszy.

- Pu

ść

mnie! - krzykn

ę

ła. - Nie mam poj

ę

cia, o co ci chodzi!

- Czy

ż

by? Jeste

ś

sprytna, Amando, ale ja nie dam si

ę

nabra

ć

. Takie

rozmy

ś

lnie prowokacyjne zachowanie bywa niebezpieczne i na drugi raz

lepiej si

ę

zastanów. Nast

ę

pnym razem zobaczysz, co m

ęż

czyzna mo

ż

e

zrobi

ć

z kobiet

ą

.

- Nie b

ę

dzie

ż

adnego nast

ę

pnego razu! - wybuchn

ę

ła Amanda.

- Dlaczego nie? - zapytał wypuszczaj

ą

c j

ą

z obj

ęć

.

- Takie kobiety, jak ty, nie s

ą

szczególnie wybredne.

- Nienawidz

ę

ci

ę

! - szepn

ę

ła i w tym momencie była tego absolutnie

pewna. Jak on

ś

miał tak o niej mówi

ć

!

- Naprawd

ę

? Ciesz

ę

si

ę

, Amando. Przykro by mi było, gdyby

ś

umierała z

nie odwzajemnionej miło

ś

ci do mnie. Ale je

ś

li zmienisz zdanie, skarbie,

wiesz, gdzie jest mój pokój - dodał. - Tylko nie licz na mał

ż

e

ń

stwo.

Wiem, jak bardzo ty i twoja matka potrzebujecie pieni

ę

dzy, ale nie dam

si

ę

wrobi

ć

.

background image

ROZDZIAŁ PI

Ą

TY

Amanda obmyła chłodn

ą

wod

ą

rozpalone policzki. Przyło

ż

yła tak

ż

e

wilgotny r

ę

cznik do swych obrzmiałych warg. Przymkn

ę

ła -oczy i wróciła

pami

ę

ci

ą

do dnia, kiedy Jace zło

ż

ył jej ow

ą

niesamowit

ą

propozycj

ę

.

Był słoneczny i ciepły dzie

ń

. Amanda była sama w domu. Usłyszała

podje

ż

d

ż

aj

ą

cy samochód i wyszła na werand

ę

. Jace, wracaj

ą

c

najwyra

ź

niej prosto z obory, wbiegł po schodkach, zatrzymał si

ę

tu

ż

przed ni

ą

i zdj

ą

ł swój stary kapelusz.

- Wygl

ą

dasz jak

ś

mier

ć

na chor

ą

gwi - zauwa

ż

ył bezlito

ś

nie, obrzucaj

ą

c

spojrzeniem jej szczupł

ą

posta

ć

. -Jak leci?

Amanda wyprostowała si

ę

z godno

ś

ci

ą

i spojrzała mu prosto w oczy.

Duma nie pozwalała jej pokaza

ć

, z jakimi trudno

ś

ciami musi si

ę

boryka

ć

po

ś

mierci ojca.

- Dajemy sobie rad

ę

- odparła. Zmusiła si

ę

nawet do u

ś

miechu.

Ale Jace, oczywi

ś

cie, nie dał si

ę

nabra

ć

. Rozszyfrował j

ą

natychmiast.

- Podobno wystawiła

ś

dom na sprzeda

ż

- zacz

ą

ł bez ogródek. - Je

ś

li

twoja matka dalej b

ę

dzie tak szasta

ć

pieni

ę

dzmi, wkrótce zaczniesz

wyprzedawa

ć

własne ubrania.

- Poradz

ę

sobie. - Amanda zacisn

ę

ła dr

żą

ce wargi.

- Nie musisz, Amando - oznajmił. W jego głosie wyczuła jakie

ś

dziwne

wahanie, które powinno było j

ą

ostrzec. - Mog

ę

wszystko wzi

ąć

na

siebie, płacenie rachunków, prowadzenie rancza. Mog

ę

nawet, cho

ć

niech

ę

tnie, utrzymywa

ć

t

ę

twoj

ą

roztrzepan

ą

rodzicielk

ę

.

- W zamian za co? - zapytała ostro

ż

nie Amanda.

- Zamieszkaj ze mn

ą

.

Jego słowa podziałały na ni

ą

jak kubeł zimnej wody. Poczuła, jak krew

odpływa jej z twarzy. Bała si

ę

Jasona, bała si

ę

wszelkiego fizycznego

kontaktu z tym człowiekiem. Mo

ż

e gdyby był delikatniejszy tamtego

wieczora, kiedy wbrew jej oczekiwaniom pojawił si

ę

jednak na jej

urodzinach... ale stało si

ę

i jego obecna propozycja zmroziła jej krew w

ż

yłach. Nawet mu nie odpowiedziała. Wbiegła do domu i zatrzasn

ę

ła

drzwi. A wspomnienie tamtego dnia na zawsze stworzyło mi

ę

dzy nimi

barier

ę

nie do pokonania.

Na szcz

ęś

cie Jace uznał jej zachowanie za gr

ę

. Gdyby tylko wiedział,

ż

e

po prostu nie potrafi mu si

ę

oprze

ć

, miałby przeciw niej znakomit

ą

bro

ń

.

A tego by nie zniosła.
Miło

ść

. W

ż

aden sposób nie mogła zaprzeczy

ć

temu uczuciu. Chciała

równocze

ś

nie

ś

mia

ć

si

ę

,

ś

piewa

ć

i płaka

ć

, pobiec do Jace'a z

wyci

ą

gni

ę

tymi ramionami,

wszystko mu ofiarowa

ć

, dzieli

ć

z nim

ż

ycie, da

ć

mu synów...

Łzy przysłoniły jej oczy. Tess da mu synów. Wspaniałych, m

ą

drych

synów, czystych, dobrze wychowanych, doskonałych. Tess ju

ż

o to

zadba, a Jace’owi b

ę

dzie wszystko jedno. Jemu potrzebni s

ą

spadkobiercy, a nie miło

ść

. Nawet nie zna tego słowa.

background image

Dlaczego akurat Jace? zastanawiała si

ę

udr

ę

czona Amanda. Dlaczego

nie Terry albo Duncan, albo który

ś

z m

ęż

czyzn, z którymi czasami si

ę

spotykała? Dlaczego wybrała akurat tego, którego mie

ć

nie mogła?

Jak to dobrze,

ż

e wyje

ż

d

ż

a pod koniec tygodnia. Teraz, kiedy nareszcie

poznała przyczyn

ę

swego strachu przed Jace'em, b

ę

dzie ju

ż

potrafiła

ż

y

ć

z dala od niego. Wyjedzie z Casa Yerde i nigdy ju

ż

nie zobaczy tego

człowieka. B

ę

dzie to na pewno mniej bolesne, ni

ż

ci

ą

głe przebywanie

obok niego.
Zadowolona z tego postanowienia otarła oczy i przebrała si

ę

w d

ż

insy i

ż

ow

ą

bluzk

ę

. Dług

ą

, pla

ż

ow

ą

sukienk

ę

wepchn

ę

ła na dno walizki i po-

stanowiła ju

ż

nigdy jej nie nosi

ć

.

Marguerite wci

ąż

jeszcze zaj

ę

ta była adresowaniem kopert w swoim

pokoju na pi

ę

trze.

- Witaj, kochanie. Poopalała

ś

si

ę

troch

ę

? - miło powitała wchodz

ą

c

ą

Amand

ę

.

- Troszeczk

ę

- odparła Amanda. - Wła

ś

nie szłam ci pomóc, kiedy

natkn

ę

łam si

ę

na Jace'a. Skaleczył si

ę

, wi

ę

c opatrzyłam mu r

ę

k

ę

.

- Co

ś

powa

ż

nego? - zapytała z niepokojem Marguerite.

- Rana jest dosy

ć

ę

boka, ale nic mu nie b

ę

dzie

- uspokoiła j

ą

Amanda. - Nawet nie wiem, jak to si

ę

stało. Pewnie zraniła

go krowa.
- Te wstr

ę

tne bydl

ę

ta! - wykrzykn

ę

ła Marguerite.

- Czasami wydaje mi si

ę

,

ż

e Whitehallowie maj

ą

wi

ę

cej lito

ś

ci dla swoich

zwierz

ą

t ni

ż

dla kobiet! Na szcz

ęś

cie Duncan jest inny.

Amen, dodała w my

ś

lach Amanda siadaj

ą

c na krze

ś

le.

- A wi

ę

c Jace pozwolił ci opatrzy

ć

ran

ę

? - zdziwiła si

ę

Marguerite. -

Czy

ż

by Tess nie było na posterunku?

- Na to wygl

ą

da - odparła Amanda, maj

ą

c nadziej

ę

,

ż

e z jej twarzy nie da

si

ę

wyczyta

ć

, co si

ę

naprawd

ę

stało. Nie wiedziała jednak,

ż

e mimo

zimnych kompresów jej usta nadal s

ą

obrzmiałe, a lekkie otarcie na

policzku ewidentnie wskazuje na bliski kontakt z m

ę

sk

ą

, nie ogolon

ą

twarz

ą

.

Marguerite wyczuła napi

ę

cie w swojej towarzyszce i milczała.

- Na pewno chcesz mi pomóc? - zapytała, podsuwaj

ą

c jej kilka kopert i

list

ę

go

ś

ci.

- Z przyjemno

ś

ci

ą

. - Amanda wzi

ę

ła do r

ę

ki pióro i zabrała si

ę

do roboty.

- Czy Jace nie protestował przeciwko takiej piel

ę

gniarce? - ci

ą

gn

ę

ła dalej

Marguerite.
- Z pocz

ą

tku tak.

- Przyjdziesz, oczywi

ś

cie, na przyj

ę

cie. Robimy je u Sullevanów, bo maj

ą

du

żą

sal

ę

balow

ą

.

Amanda pokr

ę

ciła głow

ą

, przypominaj

ą

c sobie ogromn

ą

, go

ś

cinn

ą

posiadło

ść

Sullevanów.

- Niestety, nie b

ę

d

ę

mogła pój

ść

- powiedziała cicho. Marguerite

spojrzała na ni

ą

z pełnym zrozumienia u

ś

miechem.

background image

- Kupi

ę

ci jak

ąś

sukienk

ę

.

- Nie! - wykrzykn

ę

ła Amanda, z przera

ż

eniem przypomniawszy sobie

gro

ź

b

ę

Jace'a.

Ale Marguerite ju

ż

zaj

ę

ła si

ę

zaproszeniami. Nie

ś

wiadoma lekkiego

u

ś

miechu rozbawienia na twarzy swej towarzyszki, Amanda te

ż

skupiła

si

ę

na pisaniu.

Kiedy po bezsennej nocy Amanda zeszła na

ś

niadanie, przy stole

zastała tylko Duncana i Marguerite. Jace, jak jej powiedzieli, ju

ż

dawno

wyszedł do biura, i to w

ś

ciekły.

- Ostatnio z ka

ż

dym dniem coraz z nim gorzej - zauwa

ż

ył Duncan

spogl

ą

daj

ą

c na Amande. - Nie wiesz przypadkiem dlaczego, Amando?

Amanda pochyliła si

ę

nad fili

ż

ank

ą

,

ż

eby ukry

ć

rumie

ń

ce.

- Ja? A niby sk

ą

d?

- Wczoraj wieczorem

ż

adne z was nie pojawiło si

ę

na kolacji. Ciebie

bolała głowa, a Jace miał jak

ąś

piln

ą

prac

ę

w biurze.

Marguerite szybko powi

ą

zała fakty. Uniosła brwi do góry tak, jak zwykł to

robi

ć

jej starszy syn.

- Czy pokłóciła

ś

si

ę

wczoraj z Jace'em, Amando? -zapytała.

- Ostatnio lepiej nie przebywa

ć

z nimi w tym samym pokoju - zauwa

ż

Duncan. - Jace zaczepia Amande, ona mu si

ę

odgryza. I tak w kółko.

- Ciekawe, gdzie jest Terry? - zmieniła temat Amanda, nakładaj

ą

c sobie

porcj

ę

jajecznicy.

- Wczoraj do pó

ź

na omawiali

ś

my plan kampanii reklamowej - wyja

ś

nił

Duncan. - Pewnie zaspał. Musz

ę

dzi

ś

polecie

ć

w interesach do Nowego

Jorku.
- Poci

ą

gn

ą

ł łyk kawy i spojrzał na Amande. - Jace obiecał,

ż

e wieczorem

porozmawia z Terrym.
- Naprawd

ę

? Ciesz

ę

si

ę

- mrukn

ę

ła. Marguerite sko

ń

czyła

ś

niadanie i

odło

ż

yła sztu

ć

ce.

- Jak to miło zje

ść

chocia

ż

jeden nie przerywany posiłek - westchn

ę

ła. -

Duncanie, uwielbiam te spokojne

ś

niadania z tob

ą

.

- To nie ja mam kontrolne udziały w naszych interesach - przypomniał jej
Duncan. Oczy Marguerite rozbłysły.
- Najch

ę

tniej wszystko bym sprzedała - oznajmiła. - Wystarczyłby mi

tylko kawałek rancza. Kiedy

ś

nie byli

ś

my mo

ż

e tacy bogaci, ale nikt nie

musiał odchodzi

ć

od stołu w czasie posiłku. I Jace si

ę

tak nie m

ę

czył.

- Czy

ż

by? - zapylał cicho Duncan. - Moim zdaniem zawsze tak robił. I

oboje wiemy, dlaczego.
- A jak, twoim zdaniem, mo

ż

e si

ę

to sko

ń

czy

ć

?

- Wydaje mi si

ę

,

ż

e jest du

ż

a szansa na sukces - odparł tajemniczo

Duncan i, jak w toa

ś

cie, uniósł do góry fili

ż

ank

ę

.

- Ale

ż

dziwne rozmowy prowadzicie - zauwa

ż

yła mi

ę

dzy k

ę

sami

Amanda.
- Przepraszam ci

ę

, kochanie - powiedziała z u

ś

miechem Marguerite. - To

tylko nasze domysły.

background image

-Chcesz pojecha

ć

ze mn

ą

do Nowego Jorku? - zwrócił si

ę

niespodziewanie do Amandy Duncan. - Jad

ę

tylko na jeden dzie

ń

.

Popłyniemy promem do Staten Island i b

ę

dziemy mogli ponarzeka

ć

na

straszliwy ruch.
Amanda rozpromieniła si

ę

. Cudownie b

ę

dzie cho

ć

na jeden dzie

ń

oderwa

ć

si

ę

od wszystkich kłopotów, a w dodatku unikn

ąć

w ten sposób

kontaktów z Jace'em.
- Naprawd

ę

mog

ę

? No tak, ale Terry... - przypomniała sobie i

spochmurniała.
- Ja si

ę

nim zaopiekuj

ę

- zaproponowała wesoło Marguerite. - A

wieczorem i tak b

ę

dzie zaj

ę

ty pertraktacjami z Jace'em. Naprawd

ę

powinna

ś

pojecha

ć

, moja droga. Przyda ci si

ę

troch

ę

rozrywki.

- Skoro tak...
- Id

ź

i włó

ż

jak

ąś

ładn

ą

sukienk

ę

. Daj

ę

ci na to cafe pół godziny -

powiedział Duncan.
- Robi si

ę

! - krzykn

ę

ła podekscytowana Amanda i zerwała si

ę

od stołu.

Czuła si

ę

tak, jakby znowu była dzieckiem. Ju

ż

zapomniała, jak to

wspaniale jest by

ć

bogatym i w ka

ż

dej chwili móc pojecha

ć

dok

ą

d si

ę

chce. Dla Whitchallów to rzecz zupełnie naturalna. Amand

ę

te

ż

kiedy

ś

było na to sta

ć

, ale to było dawno temu. Teraz musiała liczy

ć

si

ę

z

ka

ż

dym groszem. Nie mogła sobie pozwoli

ć

na

ż

adne wycieczki czy

wakacje.
Wło

ż

yła cienk

ą

, biał

ą

sukienk

ę

z

ż

ółtymi stokrotkami na przedzie, któr

ą

kupiła w zeszłym roku na wyprzeda

ż

y. Na ramiona narzuciła br

ą

zowy

sweter, sprawdziła makija

ż

i poprawiła szpilki we włosach, upi

ę

tych w

skromny kok. Zapomniała wzi

ąć

torebk

ę

i musiała po ni

ą

wróci

ć

. Było

tam, co prawda, tylko kilka dolarów, ale Amanda czuła si

ę

z nimi pewniej.

Zeszła na dół i zastała tam Terry'ego. Był zaspany i lekko skacowany, ale
u

ś

miechn

ą

ł si

ę

do niej na powitanie.

- Cze

ść

- powiedziała Amanda. - Co ty na to,

ż

e opuszcz

ę

ci

ę

na jeden

dzie

ń

i wybior

ę

si

ę

do Nowego Jorku?

- W porz

ą

dku. Baw si

ę

dobrze. A ja posiedz

ę

nad basenem i przejrz

ę

papiery.
- Tylko nie wpadnij do wody. Terry nie umie pływa

ć

- wyja

ś

niła

pozostałym.
- Je

ś

li jeste

ś

gotowa, to mo

ż

emy rusza

ć

- powiedział Duncan wkładaj

ą

c

br

ą

zow

ą

marynark

ę

.

- Jak najbardziej - odparła Amanda.
Duncan ze zdziwieniem spojrzał na jej lekki sweter.
- Wiesz, w Nowym Jorku jest du

ż

o chłodniej ni

ż

w Teksasie, a b

ę

dziemy

wraca

ć

ju

ż

po zmroku. My

ś

lisz,

ż

e sweter ci wystarczy?

Amanda kiwn

ę

ła głow

ą

, zbyt dumna, by przyzna

ć

,

ż

e jej jedyny płaszcz

został w San Antonio. Zreszt

ą

nadaje si

ę

on co najwy

ż

ej do wyj

ś

cia na

zakupy w najbli

ż

szym sklepie.

- Po

ż

ycz

ę

ci mój płaszcz - wtr

ą

ciła si

ę

z u

ś

miechem Marguerite. -

background image

Płaszcze zajmuj

ą

zbyt du

ż

o miejsca, by zabiera

ć

je w ka

ż

d

ą

podró

ż

,

Duncanie.
Amanda była jej wdzi

ę

czna za t

ę

uwag

ę

.

Marguerite wróciła nios

ą

c lekki, szary, bardzo elegancki i bardzo drogi

płaszcz.
- Nie mog

ę

... - zacz

ę

ła protestowa

ć

Amanda.

- Ale

ż

mo

ż

esz. Mam jeszcze kilka. We

ź

, przymierz. Chyba nosimy ten

sam rozmiar. Płaszcz rzeczywi

ś

cie le

ż

ał doskonale.

- Bawcie si

ę

dobrze i nie wracajcie za pó

ź

no - powiedziała Marguerite.

- Nie czekajcie na nas z kolacj

ą

. Zjemy co

ś

w Nowym Jorku - krzykn

ą

ł

ju

ż

od drzwi Duncan.

Dwusilnikowy samolot sprawował si

ę

znakomicie, a Duncan był dobrym

pilotem. Prawie tak dobrym jak Jace, ale nie tak ryzykanckim. Amanda
nawet nie zauwa

ż

yła, kiedy l

ą

dowali ju

ż

w Nowym Jorku.

Z talentem do

ś

wiadczonego podró

ż

nika Duncan szybko złapał

taksówk

ę

. Podał kierowcy adres i rozparł si

ę

wygodnie na siedzeniu.

- Tak wła

ś

nie powinno si

ę

podró

ż

owa

ć

- powiedział. -

ś

adnych walizek i

szczoteczek do z

ę

bów, tylko po prostu hop w samolot i w drog

ę

.

Amandzie natychmiast udzielił si

ę

jego dobry nastrój.

- Masz racj

ę

. A skoro zalecieli

ś

my ju

ż

tak daleko, to mo

ż

e skoczymy na

Martynik

ę

?

- Ale

ż

to wspaniała wyspa, prawda? Pami

ę

tasz, jak polecieli

ś

my tam z

wujem Macklinem i zapomnieli

ś

my uprzedzi

ć

o tym rodziców? I potem ta

okropna awantura, kiedy nas w ko

ń

cu znale

ź

li? Ale bawili

ś

my si

ę

znakomicie, prawda?
- Wspaniale - przytakn

ę

ła Amanda i przyjrzała mu si

ę

uwa

ż

nie. Był tak

niepodobny do Jace’a. Lubiła jego chłopi

ę

c

ą

twarz i wesołe

usposobienie. Gdyby tylko mogła si

ę

w nim zakocha

ć

.

- Nie znosz

ę

, kiedy to robisz - powiedział Duncan.

- Kiedy co robi

ę

? - zapytała cicho Amanda.

- Porównujesz mnie z Jace'em. Nie, nie zaprzeczaj - uci

ą

ł jej protesty. -

Znam ci

ę

zbyt długo. Wła

ś

ciwie to mi nawet nie przeszkadza. Jace

rzeczywi

ś

cie jest wyj

ą

tkowy. Wi

ę

kszo

ść

m

ęż

czyzn nie wytrzymuje z nim

porównania.
Amanda bezmy

ś

lnie wpatrywała si

ę

w licznik.

- Przepraszam. Nie chciałam ci

ę

urazi

ć

.

- Wiem - rzekł Duncan bior

ą

c j

ą

za r

ę

k

ę

. - Lubi

ę

by

ć

z tob

ą

, Mandy, bo

przy tobie mog

ę

by

ć

sob

ą

. Ciesz

ę

si

ę

,

ż

e si

ę

przyja

ź

nimy.

- Ja te

ż

. - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

Amanda.

- Oczywi

ś

cie, to nie zawsze była przyja

źń

. Podkochiwałem si

ę

w tobie,

kiedy miała

ś

szesna

ś

cie lat. Nawet tego nie zauwa

ż

yła

ś

, zbyt zaj

ę

ta

unikaniem Jace'a. Byłem strasznie zazdrosny, wiesz?
- Naprawd

ę

? Tak mi przykro, Duncanie! - A wi

ę

c mo

ż

e tu znajdowało si

ę

wytłumaczenie, dlaczego naopowiadał bzdur Jace'owi przed jej
urodzinowym przyj

ę

ciem.

background image

- Eee tam, to było tylko podkochiwanie i szybko si

ę

pozbierałem. Bardzo

si

ę

z tego ciesz

ę

. Ty nic do mnie nie czuła

ś

, prawda? - Zadał to pytanie

tak powa

ż

nym tonem, jakiego jeszcze u niego nie słyszała.

- Masz racj

ę

- przyznała uczciwie Amanda.

- Czy mógłbym ci jako

ś

pomóc? - zapytał niespodziewanie.

Jego serdeczno

ść

, szczególnie w porównaniu z wrogo

ś

ci

ą

Jace'a,

zupełnie j

ą

rozbroiła. Gor

ą

ce łzy wypełniły jej oczy i spłyn

ę

ły po

policzkach.
- Mandy - powiedział ze współczuciem Duncan i przytulił j

ą

do siebie.

-Moja biedna mała, ci

ęż

ko ci, co? Szkoda,

ż

e tak długo si

ę

nie

widzieli

ś

my. Potrzebujesz opieki.

Amanda pokr

ę

ciła głow

ą

.

- Dam sobie rad

ę

- szepn

ę

ła.

- Nie w

ą

tpi

ę

- roze

ś

miał si

ę

Duncan i poklepał j

ą

po ramieniu.

- Tylko,

ż

e... mo

ż

e gdyby udało mi si

ę

wyda

ć

mam

ę

za kogo

ś

o du

ż

ych

dochodach - za

ś

miała si

ę

.

- Nie bój si

ę

, w ko

ń

cu zjawi si

ę

jaki

ś

bogaty m

ęż

czyzna i wybawi ci

ę

z

kłopotu. Twoja matka jest przecie

ż

wci

ąż

pi

ę

kn

ą

kobiet

ą

, Mił

ą

,

inteligentn

ą

...

- ... pró

ż

n

ą

i samolubn

ą

- doko

ń

czyła gorzko Amanda. - Rzadko u

ż

alam

si

ę

nad sob

ą

. Przepraszam. Czasami naprawd

ę

nie mog

ę

unie

ść

ci

ęż

aru

takiej odpowiedzialno

ś

ci.

- Rzeczywi

ś

cie to za du

ż

o jak na twój młody wiek - zauwa

ż

ył Duncan. -

Od

ś

mierci ojca zajmujesz si

ę

tylko utrzymywaniem matki. Twierdzisz,

ż

e

ci to nie przeszkadza, ale przecie

ż

zupełnie nie masz własnego

ż

ycia.

Cały czas zarabiasz tylko na Be

ę

. Nieustannie spłacasz rachunki i nie

masz czasu na nic innego. To niesprawiedliwe, Amando.
- Któ

ż

inny mógłby si

ę

tym zaj

ąć

, Duncanie? - zapytała cicho Amanda. -

Matka nie umie pracowa

ć

. Nigdy nie musiała. Co by si

ę

z ni

ą

stało?

- Ludzie mogliby wynajmowa

ć

j

ą

na godziny,

ż

eby stała w rogu pokoju i

wygl

ą

dała pi

ę

knie, trzymaj

ą

c lamp

ę

albo co

ś

takiego.

- Jeste

ś

okropny. - Amanda wybuchn

ę

ła

ś

miechem.

- I dlatego mnie lubisz - odparł. - Pami

ę

tasz, jak którego

ś

lata tu

ż

przed

aukcj

ą

zawi

ą

zali

ś

my kokardy na ogonach wszystkim bykom Jace'a?

Amanda cicho gwizdn

ę

ła.

- Jasne! Nigdy nie udałoby si

ę

nam uciec, gdyby

ś

nie wpadł na ten

genialny pomysł i nie wypu

ś

cił po drodze jego klaczy.

- To go jeszcze bardziej rozw

ś

cieczyło - dodał Duncan. - Tego samego

wieczora, jeszcze zanim Jace wrócił do domu, musiałem wyjecha

ć

na

tydzie

ń

do ciotki. I ty te

ż

, je

ś

li dobrze pami

ę

tam, od razu wyjechała

ś

do

internatu.
- Uznałam,

ż

e b

ę

d

ę

bezpieczniejsza w Szwajcarii - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

Amanda.
- To były czasy - westchn

ą

ł Duncan.

- Jaka szkoda,

ż

e musieli

ś

my dorosn

ąć

. Teraz takie zabawy ju

ż

nam nie

background image

przystoj

ą

.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY
Wracali zm

ę

czeni. Amanda drzemała. Obudził j

ą

jaki

ś

dziwny odgłos.

Otworzyła oczy i zobaczyła,

ż

e Duncan, z zatroskan

ą

min

ą

, walczy ze

sterami.
- Co si

ę

dzieje? - zapytała zaniepokojona.

- Chyba co

ś

si

ę

dzieje z lewym magnetem - odparł Duncan. - Musz

ę

wszystko sprawdzi

ć

, zanim zdecyduj

ę

, czy mo

ż

emy lecie

ć

dalej.

Okropne wibracje wstrz

ą

sały cał

ą

maszyn

ą

. Duncan jeszcze przez

chwil

ę

próbował je opanowa

ć

, po czym zrezygnowany zakl

ą

ł pod nosem.

- Miałem racj

ę

. Musimy l

ą

dowa

ć

w Seven Bridges i zreperowa

ć

to

magneto. Nie mam zamiaru ryzykowa

ć

.

Duncan skierował dziób samolotu lekko w dół, w kierunku
przebłyskuj

ą

cych przez g

ę

st

ą

mgł

ę

ś

wiateł.

- Mam nadziej

ę

,

ż

e na pas startowy nie zapl

ą

tała si

ę

.

ż

adna krowa -

mrukn

ą

ł, z trudem panuj

ą

c nad wibruj

ą

cym samolotem.

- Przy tobie czuj

ę

si

ę

taka bezpieczna, Duncanie - podtrzymywała go na

duchu Amanda, ukrywaj

ą

c niepokój. - Gdzie jeste

ś

my?

- Seven Bridges, Tennessee. Trzymaj si

ę

, l

ą

dujemy.

- Ufam ci - powiedziała Amanda. - Wszystko b

ę

dzie dobrze.

- Mam nadziej

ę

.

Amandzie wydawało si

ę

,

ż

e prze

ż

ywa, najstraszniejsze chwile swego

ż

ycia. Miała wra

ż

enie,

ż

e silniki zaraz rozpadn

ą

si

ę

na drobne kawałki.

Ś

wiatła pasa startowego były prawie niewidoczne. Gdyby to Jace był

przy sterach, wcale by si

ę

nie bała. Zawstydziła si

ę

tych my

ś

li, bo

wiedziała,

ż

e Duhcan stara si

ę

jak mo

ż

e. Ale Jace miał nerwy ze stali, a

jego młodszy brat, mimo do

ś

wiadczenia w pilotowaniu dwusilnikowych

samolotów, nie. W pewnym momencie Amanda omal nie zemdlała ze
strachu, kiedy na ułamek sekundy Duncan stracił kontrol

ę

nad przy-

rz

ą

dami i musiał jeszcze raz powtórzy

ć

manewr l

ą

dowania. Jej r

ę

ce,

zaci

ś

ni

ę

te na oparciu fotela, zbielały, ale nie powiedziała ani słowa.

Modliła si

ę

bezgło

ś

nie.

Duncan, z oczami utkwionymi w tablicy kontrolnej, powoli sprowadzał
samolot w dół. Rozlu

ź

nił si

ę

nieco, bo wszystko szło dobrze. Delikatnie,

z lekkim tylko piskiem, posadził samolot na pasie startowym i wył

ą

czył

silnik.
- No, w sam

ą

por

ę

- westchn

ą

ł z ulg

ą

.

- Dobra robota - pochwaliła go, te

ż

ju

ż

odpr

ęż

ona, Amanda. - A jak

dostaniemy si

ę

do domu?

- Autostopem - za

ż

artował Duncan.

- Mo

ż

e wezwiemy posiłki? - zaproponowała.

- Mogliby

ś

my liczy

ć

tylko na Jace'a - westchn

ą

ł Duncan - a moja

szcz

ę

ka jeszcze si

ę

nie zagoiła po ostatniej awanturze.

O tym nie pomy

ś

lała. Obiecali wróci

ć

do domu przed północ

ą

, a była

ju

ż

... Amanda tylko westchn

ę

ła.

- Mo

ż

e maj

ą

tu do wynaj

ę

cia jaki

ś

dom z ładnym widokiem? -

background image

za

ż

artowała nerwowo. - I prac

ę

dla dwóch osób?

- Je

ś

li tak, to w ogóle nie b

ę

dzie warto wraca

ć

do domu.

Z o

ś

wietlonego hangaru wyszedł im na spotkanie wysoki, siwy

m

ęż

czyzna w roboczym kombinezonie.

- Zdawało mi si

ę

,

ż

e słysz

ę

silnik samolotu - powitał ich z u

ś

miechem. -

Jakie

ś

kłopoty?

- Wysiadło magneto - wyja

ś

nił Duncan. - Trzeba je wymieni

ć

.

- Jaki to typ? Wygl

ą

da na pipera - próbował zgadn

ąć

mechanik. - Chyba

b

ę

d

ę

go mógł naprawi

ć

. Mieszkamy z

ż

on

ą

w przyczepie obok hangaru -

wyja

ś

nił. - Nie mogłem spa

ć

, wiec wzi

ą

łem si

ę

do jakiej

ś

roboty. No có

ż

,

zobaczmy, co si

ę

da zrobi

ć

.

Chwil

ę

ź

niej Amanda siedziała wygodnie w przyczepie z

ż

on

ą

mechanika i odpoczywała, popijaj

ą

c najlepsz

ą

na

ś

wiecie kaw

ę

.

Omawiały wła

ś

nie stan gospodarki, kiedy w przyczepie pojawił si

ę

Duncan z mechanikiem.
- Donald mówi,

ż

e awari

ę

mo

ż

na usun

ąć

- poinformował Amand

ę

Duncan.
- Bogu dzi

ę

ki - ucieszyła si

ę

Amanda. - Musimy koniecznie zadzwoni

ć

do

twojej matki. Poprosimy j

ą

,

ż

eby nic nie mówiła Jace'owi.

- Niestety, nic z tego - wtr

ą

cił si

ę

Donald. - Kabel jest uszkodzony i

dopiero jutro maj

ą

go naprawi

ć

.

- Wida

ć

los tak chciał - westchn

ą

ł Duncan. - Ale mi si

ę

dostanie.

- Obroni

ę

ci

ę

- obiecała Amanda.

- Obawiam si

ę

,

ż

e i tobie si

ę

dostanie. No có

ż

, b

ę

dzie co b

ę

dzie.

- Pospiesz

ę

si

ę

- próbował ich pocieszy

ć

Donald.

- Wkrótce b

ę

dziecie mogli ruszy

ć

w drog

ę

- obiecał.

Owo, „wkrótce" okazało si

ę

trwa

ć

dwie godziny. Tylko umiej

ę

tno

ś

ciom

Donalda zawdzi

ę

czali,

ż

e w ogóle mogli odlecie

ć

.

Sło

ń

ce wła

ś

nie zaczynało wschodzi

ć

, kiedy wyładowali w Casa Verde.

Zm

ę

czeni i niewyspani wysiedli z samolotu i rozejrzeli si

ę

po u

ś

pionej

okolicy.
- Có

ż

za spokój, prawda? - powiedział Duncan, wci

ą

gaj

ą

c w płuca

ś

wie

ż

e, wiejskie powietrze.

- Nie mów hop - ostrzegła go Amanda. - Na pewno słyszeli, jak
ładowali

ś

my.

Jakby w odpowiedzi na t

ę

uwag

ę

doleciał ich warkot półci

ęż

arówki.

- Chcesz si

ę

zało

ż

y

ć

, kto jest za kierownic

ą

?

-zaproponował nadrabiaj

ą

c min

ą

Duncan. , - Chyba si

ę

domy

ś

lam -

odparła Amanda.
Poczuła,

ż

e ma kolana jak z waty. Była pewna reakcji Jace'a i pragn

ę

ła

uciec jak najdalej. Jace wysiadł ju

ż

z ci

ęż

arówki i szedł ku nim z

morderczym błyskiem w oczach.
On te

ż

nie spał cał

ą

noc. Był nie ogolony i blady. W szarych spodniach i

zamszowej kurtce, w czarnym, zsuni

ę

tym na jedno oko kapeluszu

wygl

ą

dał bardzo gro

ź

nie.

background image

- Cze

ść

, Jacek- powitał go niepewnie Duncan. Ledwo wypowiedział te

słowa, ju

ż

le

ż

ał na ziemi, powalony pot

ęż

nym ciosem.

- Czy wiesz, co prze

ż

yli

ś

my? - wrzasn

ą

ł Jace.

- Mieli

ś

cie by

ć

przed północ

ą

, a ju

ż

jest

ś

wit. Nawet nie wpadło wam do

głowy,

ż

eby zadzwoni

ć

. Matka odchodzi od zmysłów!

- To długa historia - tłumaczył Duncan masuj

ą

c szcz

ę

k

ę

. - Uwierz,

my

ś

my te

ż

przeszli piekło. Lewe magneto wysiadło i l

ą

duj

ą

c omal nie

rozbiłem samolotu.
Amanda była gotowa przysi

ą

c,

ż

e Jace zbladł. Przez chwil

ę

przygl

ą

dał

si

ę

jej dokładnie, badawczo.

- Nic ci nie jest? - zapytał szorstko.
Amanda kiwn

ę

ła tylko głow

ą

. Nigdy go takim nie widziała.

Duncan podniósł si

ę

z ziemi, obmacuj

ą

c szcz

ę

k

ę

. Krótko opisał kłopoty z

samolotem, dodaj

ą

c,

ż

e telefon był zepsuty.

- Mogłe

ś

zatelefonowa

ć

przed wylotem z Nowego Jorku - przypomniał

mu brat.
- Wiem, ale bawili

ś

my si

ę

tak wspaniale,

ż

e nawet o tym nie

pomy

ś

lałem. A potem było ju

ż

ź

no i nie chciałem traci

ć

czasu.

- Nawet dzwoniłem na lotnisko w Nowym Jorku,

ż

eby si

ę

czego

ś

o was

dowiedzie

ć

.

- Wiem,

ż

e jestem winny - zgodził si

ę

potulnie Duncan. - Nie mam

ż

adnego usprawiedliwienia. Po prostu nie pomy

ś

lałem...

- Ciekawe, jak wytłumaczysz to matce.
Duncan wyci

ą

gn

ą

ł r

ę

k

ę

do Amandy, ale Jace był szybszy. Chwycił j

ą

za

rami

ę

tak mocno, jakby chciał j

ą

ukara

ć

. Spojrzał na jej płaszcz i oczy

mu pociemniały.
- Nie przywiozła

ś

ze sob

ą

płaszcza - powiedział gro

ź

nie.

- Nie, ale...
- Ostrzegałem ci

ę

przed przyjmowaniem prezentów, prawda? Tego było

ju

ż

dla Amandy za wiele. Ta straszna noc i teraz w

ś

ciekło

ść

Jace'a. Z jej

gardła wyrwał si

ę

szloch, a po policzkach popłyn

ę

ły strumienie łez.

- Na miło

ść

bosk

ą

, Amando! - krzykn

ą

ł Jace.

- Zostaw j

ą

w spokoju, Jace - powiedział cicho Duncan i przyci

ą

gn

ą

ł

Amand

ę

do siebie. - Naprawd

ę

du

ż

o przeszła. A je

ś

li przeszkadza ci to

palto, to miej pretensje do matki. Amanda nie wzi

ę

ła ze sob

ą

nic

ciepłego i matka po prostu po

ż

yczyła jej swój płaszcz.

Jace z w

ś

ciekło

ś

ci

ą

odwrócił si

ę

na pi

ę

cie i wskoczył za kierownic

ę

.

Duncan i Amanda wsiedli do auta bez słowa.
W domu musieli jeszcze raz wyja

ś

ni

ć

wszystko bladej i zapłakanej

Marguerite. Ku rado

ś

ci Amandy Jace gdzie

ś

znikn

ą

ł.

- Jak to dobrze,

ż

e nic wam nie jest - powtarzała Marguerite,

ś

ciskaj

ą

c w

r

ę

ku mokr

ą

od łez chusteczk

ę

.

- Tak si

ę

martwiłam.

- Wiem,

ż

e powinni

ś

my da

ć

wam zna

ć

, ale naprawd

ę

nie było okazji -

usprawiedliwiała si

ę

. - Tak mi przykro,

ż

e si

ę

martwiła

ś

.

background image

- Jace jeszcze bardziej - powiedziała Marguerite.
- Wydeptał mi dziury w dywanie. Nigdy nie widziałam go tak
zdenerwowanego.
- Uderzył Duncana - zauwa

ż

yła z uraz

ą

Amanda.

- Bo na to zasłu

ż

ył i dobrze o tym wiesz - wtr

ą

cił si

ę

osobnik, o którym

była mowa.
- I tak masz szcz

ęś

cie,

ż

e tylko na tym si

ę

sko

ń

czyło - westchn

ę

ła

Marguerite. - Kiedy na was czekali

ś

my, groził ci du

ż

o gorszymi rzeczami.

Wypalił te

ż

cały karton papierosów.

- Czy mogłabym pój

ść

na gór

ę

i troch

ę

si

ę

przespa

ć

?

- zapytała cicho Amanda. - Wiem,

ż

e wy te

ż

jeste

ś

cie zm

ę

czeni, ale...

-Ale

ż

oczywi

ś

cie. Id

ź

, kochana -powiedziała serdecznie Marguerite. - My

tak

ż

e postaramy si

ę

troch

ę

odpocz

ąć

.

- A gdzie jest Terry? - przypomniała sobie nagle Amanda.
- Poło

ż

ył si

ę

wcze

ś

nie i nawet go nie budzili

ś

my - wyja

ś

niła Marguerite. -

Omin

ę

ła go cała zabawa.

- Jeszcze raz przepraszam - powtórzyła Amanda i pocałowała
Marguerite.
Zm

ę

czenie i brak snu dopadły Amand

ę

tu

ż

za progiem jej sypialni.

Zsun

ę

ła sukienk

ę

i sandały. Na reszt

ę

nie miała siły. Zasn

ę

ła, zwini

ę

ta w

ę

bek w nogach łó

ż

ka.

Jak przez mgi

ę

poczuła,

ż

e kto

ś

unosi j

ą

i przykrywa czym

ś

ciepłym i

puszystym. Uniosła z wysiłkiem powieki i, jak we

ś

nie, zobaczyła nad

sob

ą

m

ę

sk

ą

, opalon

ą

twarz.

-

Ś

pi

ą

ca? - zapytał kto

ś

głosem zbyt mi

ę

kkim, by mógł to by

ć

głos

Jace'a.
Kiwn

ę

ła głow

ą

. Wydawało jej si

ę

,

ż

e

ś

ni. I mo

ż

e rzeczywi

ś

cie tak było.

Przykrywaj

ą

c j

ą

musiał zauwa

ż

y

ć

pełn

ą

kr

ą

gło

ść

jej piersi, lekko tylko

przysłoni

ę

tych koronk

ą

stanika.

- Jestem nie ubrana - szepn

ę

ła pół

ś

pi

ą

co.

- Zauwa

ż

yłem - odparł z lekkim u

ś

miechem.

- Jeste

ś

na mnie zły - mruczała. - Nie pami

ę

tam... dlaczego... ale...

- Nie my

ś

l o tym.

Ś

pij.

Zauwa

ż

yła lekki zarost na jego opalonej twarzy i mimowolnie dotkn

ę

ła

go palcami. Jak na sen, wra

ż

enie było zbyt realne.

- Ty te

ż

nie spałe

ś

- szepn

ę

ła.

- Nie mogłem - odparł lekko ochrypłym głosem.
- Naprawd

ę

si

ę

niepokoiłe

ś

? - zapytała.

- Czy si

ę

niepokoiłem! - za

ś

miał si

ę

krótko.

- Wyobra

ż

ałem sobie was dwoje pogrzebanych we wraku samolotu

gdzie

ś

w górach! A wy spacerowali

ś

cie sobie po Broadwayu!

Spu

ś

ciła oczy na wilgotne, g

ę

ste, kr

ę

cone włosy widoczne w rozchyleniu

jego koszuli, jakby przed chwil

ą

wyszedł z k

ą

pieli.

- Dobrze si

ę

bawili

ś

my - powiedziała.

- Z Duncanem zawsze si

ę

dobrze bawiła

ś

- rzucił z gorycz

ą

.

background image

- A od ciebie zawsze uciekałam - szepn

ę

ła. Palcami obrysowała lini

ę

jego zaci

ś

ni

ę

tych ust. - Nigdy nie potrafiłam si

ę

do ciebie zbli

ż

y

ć

. Tego

dnia, kiedy zaprosiłam ci

ę

na urodziny,

ś

miertelnie si

ę

bałam. Tak bardzo

chciałam,

ż

eby

ś

przyszedł, a ty byłe

ś

jak kamie

ń

.

- Samoobrona, Amando - odparł cicho, nie odrywaj

ą

c oczu od białej

skóry widocznej nad koronk

ą

.- Bardzo nie podobały mi si

ę

uczucia, jakie

we mnie budziła

ś

. Czułem si

ę

taki bezbronny.

- Przecie

ż

nie udało mi si

ę

wyprowadzi

ć

ci

ę

z równowagi - za

ś

miała si

ę

.

- Czy jeste

ś

tego pewna? - Przycisn

ą

ł jej r

ę

k

ę

do swej ciepłej, twardej

piersi, by poczuła mocne bicie jego serca.-Czujesz, co ze mn

ą

wyprawiasz? - szepn

ą

ł.

- Wystarczy,

ż

e na ciebie spojrz

ę

, a serce zaczyna mi bi

ć

jak oszalałe.

Tak jest od lat, a ty nawet tego nie zauwa

ż

yła

ś

.

Otworzyła usta ze zdziwienia. Jace był zawsze taki opanowany. Nie
mogła uwierzy

ć

,

ż

e wywoływała w nim te same uczucia, co on w niej.

- Chyba... bałam si

ę

zauwa

ż

y

ć

- szepn

ę

ła dr

żą

cym głosem. - Bo tak

bardzo tego chciałam...
Oddychał szybko i ci

ęż

ko. Jak w transie pochylił si

ę

nad ni

ą

i spojrzał jej

prosto w oczy.
Napi

ę

cie było wr

ę

cz nie do zniesienia. Czuła na wargach jego ciepły

oddech.
- Jasonie... - szepn

ę

ła z obaw

ą

w głosie.

Musn

ą

ł wargami jej usta.

-

Ćśś

...- szepn

ą

ł. - Chc

ę

ci

ę

tylko dotkn

ąć

, poczu

ć

,

ż

e jeste

ś

cała i

zdrowa, tutaj, a nie gdzie

ś

na polu, rozerwana na kawałki. Bo

ż

e, nigdy w

ż

yciu tak si

ę

nie bałem!

- Nakrzyczałe

ś

na mnie - wypomniała mu.

- A czego si

ę

spodziewała

ś

? Odchodziłem od zmysłów ze strachu o

ciebie - mrukn

ą

ł. Oparł r

ę

ce na jej ramionach i wpatrywał si

ę

w

zarumienion

ą

twarz. - Ty mały głuptasie, czy nie mo

ż

esz zrozumie

ć

,

ż

e

przy tobie przestaj

ę

zachowywa

ć

si

ę

racjonalnie? Czy naprawd

ę

sprawia

ci przyjemno

ść

wyprowadzanie mnie z równowagi, tak jak ostatnio w

salonie?
- Nie miałam poj

ę

cia,

ż

e... mog

ę

ci

ę

wyprowadzi

ć

z równowagi.

Jason spu

ś

cił wzrok na prawie przezroczysty stanik jej halki.

- Le

ż

ysz tu sobie taka mi

ę

kka i słodka, a ja snuj

ę

jakie

ś

opowiastki, cho

ć

marz

ę

, by rozebra

ć

ci

ę

do naga i całowa

ć

ka

ż

dy jedwabisty centymetr

twego ciała.
Serce Amandy waliło jak młotem.
- Która godzina? - zapytała szybko.
- Boisz si

ę

, tak? - Bardzo delikatnie dotkn

ą

ł jej piersi i u

ś

miechn

ą

ł si

ę

,

kiedy przesun

ę

ła mu r

ę

k

ę

na swoje rami

ę

. - Ju

ż

tak kiedy

ś

zrobiła

ś

-

przypomniał.
- Wtedy na przyj

ę

ciu. Do dzi

ś

nosze w sobie to wspomnienie, jak

wyblakł

ą

fotografi

ę

. Była

ś

tak cudownie niewinna. - Jego twarz st

ęż

ała. -

background image

Teraz jeste

ś

ju

ż

kobiet

ą

, wcale nie tak niewinn

ą

, wiec po co udajesz?

Amanda nie miała siły zaprzeczy

ć

.

- Jestem zm

ę

czona, Jasonie - powiedziała słabym głosem.

- A ja nie? Chodziłem w kółko po pokoju, próbuj

ą

c si

ę

pozbiera

ć

.

Wiedziałem,

ż

e je

ś

li tylko zamkn

ę

oczy, ujrz

ę

twoj

ą

twarz, tak

ą

jak w

momencie, gdy napadłem na ciebie za ten płaszcz.
- Ale Marguerite...
- Nalegała. Wiem. Duncan mi przecie

ż

powiedział.

- Delikatnie odsun

ą

ł z jej twarzy kosmyk włosów.

- Byłem taki zdenerwowany, kochanie - rzekł cicho. -I ura

ż

ony.

- Nie potrafiłabym ci

ę

urazi

ć

- szepn

ę

ła Amanda.

- Czy

ż

by? Nawet nie wiesz, jak bardzo cierpiałem

- mrukn

ą

ł i pochylił si

ę

, by j

ą

pocałowa

ć

.

Chciała go powstrzyma

ć

, ale chwycił jej r

ę

ce i poło

ż

ył sobie na piersi.

- Czy

ż

by

ś

nie wiedziała, jak dotyka

ć

m

ęż

czyzny?

Nerwowymi, niepewnymi palcami pie

ś

ciła jego pier

ś

, a jego usta

doprowadzały j

ą

do szale

ń

stwa.

- Pocałuj mnie mocno - szepn

ę

ła.

- Chwileczk

ę

- odparł z triumfuj

ą

cym u

ś

miechem.

- Tak wła

ś

nie lubi

ę

. Wolno i spokojnie, a ty? No, kochanie, czemu tak

le

ż

ysz? Pomó

ż

mi.

Omal mu nie powiedziała,

ż

e po prostu nie wie, jak si

ę

zachowa

ć

,

ż

e

nigdy z nikim oprócz niego nie była w tak intymnej sytuacji. Z nikim
innym nie posun

ę

ła si

ę

a

ż

, tak daleko.

Poddała si

ę

jego ustom i mocno obj

ę

ła jego cieple ciało.

- Nie tak mocno, kochanie - szepn

ą

ł Jace. - Ju

ż

od tak dawna nie

starałem si

ę

sprawi

ć

przyjemno

ś

ci kobiecie. Nie spieszmy si

ę

.

- Ja naprawd

ę

nie umiem.

- Nie szkodzi. Przecie

ż

chcesz mnie dotyka

ć

, prawda? - szepn

ą

ł i

przeci

ą

gn

ą

ł dło

ń

mi wzdłu

ż

jej ciała. - Nie zrobi

ę

ci krzywdy.

- Wiem. Ja... potrzebuj

ę

czasu.

Jace oparł si

ę

na łokciu i spojrzał jej w oczy.

- Miała

ś

na to siedem lat - zauwa

ż

ył.

- Przez te siedem lat mnie nienawidziłe

ś

-przypomniała mu ze smutkiem.

- Nie spodziewaj si

ę

,

ż

e... ci zaufam,

ż

e...

-

ś

e dasz mi siebie, tak? - doko

ń

czył za ni

ą

i pocałował j

ą

mocno w usta.

- Dobrze, zgadzam si

ę

. Potrzebujesz czasu,

ż

eby oswoi

ć

si

ę

z t

ą

my

ś

l

ą

,

ale nie dam ci go du

ż

o, Amando. Zbyt długo czekałem i moja cierpliwo

ść

ju

ż

si

ę

ko

ń

czy. Zbyt długo byłem bez kobiety.

Chciała co

ś

powiedzie

ć

, ale Jace nachylił si

ę

nagle i poczuła jego wargi

na swojej piersi. Z jej ust wyrwał si

ę

krótki j

ę

k.

- Przyjemnie? - zapytał i jeszcze bardziej odsłonił jej piersi. Amanda
oblała si

ę

rumie

ń

cem.

- Czy

ż

by

ś

do tej pory zawsze robiła to po ciemku? - zapytał z

u

ś

miechem. - Ciesz

ę

si

ę

, bo przynajmniej w jednym mog

ę

by

ć

pierwszy.

background image

Jak to mówi

ą

- małe jest pi

ę

kne, co?

- Jeste

ś

wstr

ę

tny! - szepn

ę

ła, rumieni

ą

c si

ę

jeszcze bardziej.

Za

ś

miał si

ę

lekko, widz

ą

c, jak podci

ą

ga pod brod

ę

prze

ś

cieradło. Usiadł

zadowolony jak tygrys, który ju

ż

jedn

ą

łap

ą

trzyma zdobycz.

- Małe, ale doskonałe - rzekł cicho i przez moment jego szare oczy były
prawie łagodne.
Pod wpływem impulsu Amanda wyci

ą

gn

ę

ła r

ę

k

ę

i dotkn

ę

ła jego nagiej

piersi, a w jej oczach pojawiły si

ę

wszystkie skrywane pytania.

- Tak mi przykro,

ż

e si

ę

o nas martwili

ś

cie. Jason tylko kiwn

ą

ł głow

ą

.

- Lepiej si

ę

prze

ś

pij.

- Ty te

ż

, bo nie b

ę

dziesz zdolny do pracy.

- W

ą

tpi

ę

, czy w ogóle b

ę

d

ę

si

ę

mógł skupi

ć

na pracy - przyznał i nachylił

si

ę

nad ni

ą

. Jego wygłodniałe usta mia

ż

d

ż

yły jej wargi. Odpowiedziała

mu cał

ą

sob

ą

. Tak bardzo go kochała i przez chwil

ę

naprawd

ę

nale

ż

ał do

niej. Chciała da

ć

mu wszystko, zapomnie

ć

o kłótniach i ostrych słowach.

Jace z trudem opanował swoje po

żą

danie. Odsun

ą

ł j

ą

delikatnie i opu

ś

cił

na poduszki.
- Wolałbym odci

ąć

sobie rami

ę

, ni

ż

odchodzi

ć

od ciebie - szepn

ą

ł. - Tak

bardzo ci

ę

pragn

ę

!

Westchn

ą

ł ci

ęż

ko i znów, tym razem leciutko, przywarł do jej ust.

- Mogłaby

ś

ze mn

ą

spa

ć

- rzekł cicho, patrz

ą

c w jej zamglone oczy. - Nic

wi

ę

cej, tylko spa

ć

. Trzymałbym ci

ę

w obj

ę

ciach i patrzył, jak

ś

pisz.

Amanda oblała si

ę

rumie

ń

cem od stóp do głów.

- A gdyby weszła twoja matka albo Duncan? - zapytała niepewnie, cho

ć

najbardziej na

ś

wiecie chciała wła

ś

nie tego, co proponował.

- Wtedy musiałbym si

ę

z tob

ą

o

ż

eni

ć

, prawda? - zapytał z u

ś

miechem i

podszedł do drzwi.
- Miłych snów, kochanie. Mo

ż

e chocia

ż

ty b

ę

dziesz mogła zasn

ąć

.

- Dobranoc, Jasonie - szepn

ę

ła. - A mo

ż

e nale

ż

ałoby powiedzie

ć

„dzie

ń

dobry"?

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY
Amanda obudziła si

ę

w zalanym sło

ń

cem pokoju. Przez chwil

ę

le

ż

ała

jeszcze w łó

ż

ku i wpatruj

ą

c si

ę

w sufit wspominała wizyt

ę

Jace'a. Jace!

Czy to wszystko zdarzyło si

ę

naprawd

ę

? Dotkn

ę

ła swych ust i spojrzała

w lustro, szukaj

ą

c

ś

ladów jego pocałunków. Na ramieniu dostrzegła

leciutkie zadrapanie. A wi

ę

c to nie był sen. Czy Jace te

ż

czuł to samo co

ona? Czy w blasku dnia

ż

ałuje tego, co si

ę

stało? Czy teraz b

ę

dzie inny?

Czy zacznie si

ę

u

ś

miecha

ć

? A mo

ż

e jeszcze bardziej b

ę

dzie jej

nienawidził?
Amanda wło

ż

yła d

ż

insy i bladoniebiesk

ą

bluzk

ę

i, wci

ąż

rozmarzona,

zbiegła na dół.
Było ju

ż

po dziesi

ą

tej i wła

ś

ciwie nie spodziewała si

ę

zasta

ć

Jace'a, ale

mimo to nie ukrywała rozczarowania, kiedy otworzyła drzwi do jadalni i
ujrzała tam tylko Marguerite i Terry’ego.
- Jeste

ś

nareszcie - powitał j

ą

zdenerwowany wspólnik. - Wiesz, Mandy,

b

ę

dziesz musiała sama poprowadzi

ć

spraw

ę

z Whitehallami. Przed

chwil

ą

dzwonił Jackson. Nie podoba mu si

ę

reklama, któr

ą

dla niego

przygotowali

ś

my - twierdzi,

ż

e jest zbyt sugestywna.

- Ale przecie

ż

jego syn j

ą

zaaprobował - przypomniała Amanda.

- Wygl

ą

da na to,

ż

e zrobił to bez jego zgody - mrukn

ą

ł Terry. Wypił

ostatni łyk kawy i wstał od stołu. - Przepraszam,

ż

e ci

ę

zostawiam sam

ą

,

ale naprawd

ę

nie mo

ż

emy straci

ć

tego zamówienia od Jacksona. Sama

wiesz, jak bardzo jest nam potrzebne.
- Jasne. Ale nie martw si

ę

- odparła z u

ś

miechem.

- Na pewno dam sobie rad

ę

.

- Nie udało mi si

ę

porozmawia

ć

wczoraj z Jace'em. Mo

ż

e ty b

ę

dziesz

miała wi

ę

cej szcz

ęś

cia.

Terry podzi

ę

kował Marguerite za go

ś

cin

ę

, przypomniał Amandzie,

ż

eby

zadzwoniła do niego zaraz po powrocie do San Antonio i wybiegł do
czekaj

ą

cej przed domem taksówki.

- Co

ś

mi si

ę

wydaje,

ż

e przestała

ś

ju

ż

si

ę

ba

ć

Jace'a - zauwa

ż

yła

Marguerite z kpi

ą

cym u

ś

miechem.

- Co si

ę

stało?

- Tajemnica - za

ś

miała si

ę

Amanda.

- Czy powiedział ci, jak bardzo si

ę

wczoraj denerwował? - zapytała

Marguerite. - Nigdy go takim nie widziałam. Wiesz co, mam dla ciebie
wspaniał

ą

niespodziank

ę

- dodała.

- Jak

ą

? - zapytała zdziwiona Amanda.

- Wkrótce si

ę

dowiesz - odparła tajemniczo Marguerite. - Jason poszedł

do biura, ale powinien wróci

ć

na obiad. A Duncan jest u dentysty -

parskn

ę

ła

ś

miechem. - Jason uszkodził mu dwie koronki.

Po

ś

niadaniu Marguerite wyszła na jakie

ś

spotkanie, a Amanda jeszcze

raz przejrzała plan kampanii reklamowej, przygotowuj

ą

c si

ę

do rozmowy

z Jace’em. Nie bardzo liczyła na sukces. By

ć

mo

ż

e ch

ę

tnie by si

ę

z ni

ą

kochał, ale je

ś

li chodzi o interesy, to z pewno

ś

ci

ą

nie lubi robi

ć

ich z

background image

kobietami. Pewnie w ogóle nie zechce jej wysłucha

ć

.

Przypomniała sobie ich rozmow

ę

. A wi

ę

c wtedy, przed laty, prosił j

ą

o

r

ę

k

ę

. Amanda westchn

ę

ła i przymkn

ę

ła oczy. By

ć

jego

ż

on

ą

, móc go

dotyka

ć

, wita

ć

go wracaj

ą

cego z pracy, opiekowa

ć

si

ę

nim, pilnowa

ć

,

ż

eby si

ę

nie przem

ę

czał, kupowa

ć

mu ubrania... wszystko to mogła ju

ż

dawno mie

ć

, gdyby tylko wtedy wła

ś

ciwie zrozumiała jego propozycj

ę

. A

teraz kochała go i pragn

ę

ła tak, jak tylko kobieta mo

ż

e pragn

ąć

m

ęż

czyzny, ale zdoby

ć

go nie mogła. Lubił trzyma

ć

j

ą

w ramionach, ale

w

ą

tpił w jej niewinno

ść

i nie my

ś

lał ju

ż

o mał

ż

e

ń

stwie. Chciał tylko z ni

ą

sypia

ć

. Bo teraz on miał pieni

ą

dze, a ona była biedna. Nigdy nie b

ę

dzie

pewny, czy zale

ż

y jej na nim, czy na jego maj

ą

tku. Wiedziała,

ż

e ju

ż

nigdy nie zaproponuje jej mał

ż

e

ń

stwa.

Była tak pogr

ąż

ona w my

ś

lach,

ż

e nawet nie usłyszała telefonu. Kiedy

pokojówka poinformowała j

ą

,

ż

e kto

ś

do niej dzwoni, przypuszczała,

ż

e

to Terry.
- Halo? - odezwała si

ę

niepewnie.

- Cze

ść

- usłyszała aksamitny głos Jace'a. - Co porabiasz?

- Pr

ą

... pracuj

ę

na kampani

ą

- odparła.

-Nic zabrzmiało to szczególnie przekonywaj

ą

co - zauwa

ż

ył Jace. - Skoro

ty sama nie jeste

ś

pewna własnych kompetencji, to jak chcesz

przekona

ć

mnie?

- Mam pełne zaufanie do naszej agencji. - Jej palce, zaci

ś

ni

ę

te na

sznurze telefonu, dr

ż

ały. - Tylko... nie spodziewałam si

ę

twojego

telefonu.
- Nawet po tym, co mi

ę

dzy nami zaszło? - zapytał cicho. - Zostawiła

ś

mi

na pami

ą

tk

ę

pi

ę

kne zadrapania na plecach.

Amanda zaczerwieniła si

ę

, przypomniawszy sobie, z jak

ą

nami

ę

tno

ś

ci

ą

wbijała paznokcie w jego ciało.
- To twoja wina - szepn

ę

ła z u

ś

miechem. - Nie zwalaj wszystkiego na

mnie.
- Ty czarownico - parskn

ą

ł

ś

miechem Jace.

- Przyjd

ź

do mnie do biura o jedenastej trzydzie

ś

ci. Zabior

ę

ci

ę

na obiad.

- Ch

ę

tnie.

- Ch

ę

tnie to ja zrobiłbym co

ś

zupełnie innego -odparł.

- Ty zbere

ź

niku!

- Tylko z pani

ą

, panno Canon. Ma pani takie cudowne ciało.

-Jace!
- Nie bój si

ę

, telefon nie jest na podsłuchu. A mój gabinet jest

d

ź

wi

ę

koszczelny.

- Dlaczego? - zapytała Amanda bez zastanowienia.
-

ś

eby personel nie słyszał, jak bij

ę

sekretark

ę

- odparł powa

ż

nie Jace.

- Wszystkich pracowników tak traktujesz? - zapytała rozbawiona
Amanda.
- Tylko nieposłusznych. Nie spó

ź

nij si

ę

. Udało mi si

ę

wetkn

ąć

ci

ę

mi

ę

dzy

narad

ę

zarz

ą

du i słu

ż

bowy obiad.

background image

- Obiad? - zdziwiła si

ę

. - B

ę

dziesz jadł dwa obiady?

-Z nimi wypij

ę

tylko kaw

ę

. Powiem,

ż

e si

ę

odchudzam.

- Nikt ci nie uwierzy. Jeste

ś

taki szczupły.

- A wi

ę

c jednak zwracasz na mnie uwag

ę

?

- Jeste

ś

bardzo przystojny - szepn

ę

ła i poczuła,

ż

e si

ę

rumieni. W

słuchawce rozległ si

ę

pomruk zadowolenia.

- Jedenasta trzydzie

ś

ci. Nie zapomnij.

Amanda znalazła si

ę

w tym budynku po raz pierwszy. Był to nowoczesny

biurowiec w centrum Victorii, z fontann

ą

przed wej

ś

ciem i licznymi

ro

ś

linami w

ś

rodku. Biuro Jace'a mie

ś

ciło si

ę

na pi

ą

tym pi

ę

trze.

- Czy Jace... czy pan Whitchall jest u siebie?
- zapytała Amanda siedz

ą

c

ą

przy biurku przystojn

ą

, ciemnowłos

ą

sekretark

ę

.

- Słyszy pani te krzyki? - zapytała z u

ś

miechem sekretarka, wskazuj

ą

c

zamkni

ę

te drzwi, zza których dochodził przytłumiony głos Jace'a. -Jaki

ś

kontrakt w ostatniej chwili nie wypalił i szef jest w

ś

ciekły. Od rana ci

ą

gle

s

ą

jakie

ś

problemy. Przepraszam, nie powinnam si

ę

przed pani

ą

u

ż

ala

ć

.

Naprawd

ę

chce si

ę

pani z nim widzie

ć

? - zapytała unosz

ą

c brwi.

- Owszem. Jestem bardzo odwa

ż

na - zapewniła j

ą

Amanda.

- Angelo, przynie

ś

mi papiery dotycz

ą

ce Bronson Corporation - rozległ

si

ę

z interkomu głos Jacc'a.

-I daj mi zna

ć

, jak przyjdzie panna Carson.

- Ju

ż

przyszła. Mam j

ą

wpu

ś

ci

ć

, czy najpierw da

ć

jej jak

ąś

osłon

ę

?

- Nie b

ą

d

ź

taka dowcipna.

.

Niepewnym krokiem i z bij

ą

cym sercem Amanda weszła do gabinetu

Jace'a. Nic si

ę

nie zmienił. Jego twarz była powa

ż

na, a w oczach nie

potrafiła wyczyta

ć

ż

adnych uczu

ć

. Dla niej miniona noc stanowiła punkt

zwrotny, czy

ż

by dla niego była bez znaczenia? Czy wróci do dawnych

kłótni?
Ubrany w ciemnobr

ą

zowy garnitur Jace był taki m

ę

ski,

ż

e z trudem

powstrzymała si

ę

, by go nie dotkn

ąć

.

- - Boisz si

ę

? - zapytał cicho Jace.

- Twoja sekretarka obawiała si

ę

,

ż

e b

ę

dzie mi potrzebna tarcza -

u

ś

miechn

ę

ła si

ę

niepewnie Amanda.

- Tobie nigdy - odparł i podszedł ku niej wolnym, pewnym krokiem.
- Cze

ść

- powiedziała cicho. Stał tak blisko,

ż

e prawic czuła ciepło i

zapach jego ciała.
- Cze

ść

- szepn

ą

ł i co

ś

nowego, nieokre

ś

lonego pojawiło si

ę

w jego

oczach. Nachylił si

ę

nad ni

ą

i dotkn

ą

ł ustami jej warg .

- Pocałuj mnie - szepn

ą

ł.

Amanda nie potrafiła si

ę

oprze

ć

tej pokusie. Stan

ę

ła na palcach, otoczyła

go ramionami i mocno przywarła do jego ust.
- Tak, Jasonie? - zapytała po chwili.
- Wła

ś

nie tak - szepn

ą

ł i przyci

ą

gn

ą

ł j

ą

mocno do siebie. Z jej ust wyrwał

si

ę

krótki j

ę

k.

background image

- Teraz ju

ż

wiesz - szepn

ą

ł.

- Co? - zdziwiła si

ę

Amanda.

- Dlaczego mój gabinet jest d

ź

wi

ę

koszczelny - za

ś

miał si

ę

Jace. Amanda

zaczerwieniła si

ę

i spu

ś

ciła oczy.

- Kocham te twoje rozkoszne j

ę

ki - mówił dalej.

-Ju

ż

nie zachowujesz si

ę

jak zdenerwowana dziewica. Ciesz

ę

si

ę

.

Gdyby tylko znał prawd

ę

! - pomy

ś

lała z bólem. Umiała tylko to, czego

nauczyła si

ę

od niego.

Jace spojrzał na zegarek.
- Musimy ju

ż

i

ść

, bo inaczej nie zd

ąż

ysz nic zje

ść

. Mam tylko godzin

ę

.

- Czy na pewno... - zacz

ę

ła Amanda.

- Na pewno - odparł i pocałował j

ą

mocno w usta.

-Jeste

ś

głodna?

- Umieram z głodu — u

ś

miechn

ę

ła si

ę

niepewnie.

- Có

ż

za wyznanie! - Spojrzał na jej mi

ę

kkie, lekko obrzmiałe usta. -

Idziemy - rzekł i chwycił za klamk

ę

.

- Szminka! - powstrzymała go w ostatniej chwili.
- Nie potrzebujesz

ż

adnej szminki - odparł, spogl

ą

daj

ą

c na jej usta. -

Wygl

ą

dasz pi

ę

knie bez

ż

adnej tapety.

- Nie o to chodzi. Teraz ty masz j

ą

na całej twarzy - wyja

ś

niła.

Podał jej chusteczk

ę

i obj

ą

wszy j

ą

w pasie pozwolił, by usun

ę

ła

ś

lady z

jego policzków.
Zabrał j

ą

do eleganckiej restauracji, z wi

ś

niowym dywanem, lnianymi

obrusami i skórzanymi meblami. Nie czekaj

ą

c, a

ż

Jace wybierze co

ś

dla

nich obojga, Amanda sama zamówiła dla siebie sałatk

ę

.

- Jestem wolna od przes

ą

dów - wyja

ś

niła mu.

- Ja te

ż

. I co ty na to?

Zasiniała si

ę

, nerwowo obracaj

ą

c w palcach szkla

ń

-k

ę

.

- Miałam wra

ż

enie,

ż

e ci

ę

to troch

ę

zirytowało.

- Moja droga, przyznaj

ę

,

ż

e według mnie kobiety lepiej wygl

ą

daj

ą

w

spódnicy ni

ż

w spodniach, ale w interesach s

ą

tak samo dobre jak

m

ęż

czy

ź

ni.

Amanda otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
- Nie podejrzewałam ci

ę

o takie pogl

ą

dy.

- Ju

ż

ci mówiłem, Amando,

ż

e zupełnie mnie nie znasz - przypomniał.

- Na to wygl

ą

da. - Chwyciła mocniej szklank

ę

.

- Czy mog

ę

ci wyja

ś

ni

ć

, dlaczego uwa

ż

am,

ż

e nasza agencja potrafi

zorganizowa

ć

reklam

ę

waszego przedsi

ę

wzi

ę

cia na Florydzie?

- Spróbuj.
- A wi

ę

c słuchaj. Wasze osiedle powstanie w gł

ę

bi l

ą

du. Daleko od

oceanu czy zatoki. Nie ma tam nawet

ż

adnej rzeki. Niedaleko jest jednak

du

ż

e jezioro, a sama okolica jest bardzo malownicza. Idealna dla

emerytów. Na tym wła

ś

nie skupimy si

ę

w naszej reklamie. Jest tam cisza

i spokój, nie ma hała

ś

liwych turystów. Osiedle, z własnymi sklepami i

ogrodami, b

ę

dzie wła

ś

ciwie samowystarczalnym miastem. Ludzie

background image

szukaj

ą

sło

ń

ca i spokoju. Damy im to.

- O jakim rodzaju reklamy my

ś

licie? - zapytał powa

ż

nie zainteresowany.

- B

ę

dziecie gotowi za pół roku, tak? - zapytała Amanda, a Jace skin

ą

ł

głow

ą

. - Mamy wiec czas,

ż

eby zareklamowa

ć

osiedle we wszystkich

powa

ż

niejszych pismach, czytanych przez starszych, niezale

ż

nych

finansowo ludzi. W okolicy wychodz

ą

dwa dzienniki i tygodnik, działaj

ą

trzy du

ż

e stacje radiowe. Wykorzystamy je wszystkie. Dowiemy si

ę

te

ż

,

sk

ą

d najcz

ęś

ciej pochodz

ą

nowi mieszka

ń

cy Florydy i b

ę

dziemy

reklamowa

ć

twoje przedsi

ę

wzi

ę

cie tak

ż

e w innych stanach. Wymy

ś

limy

dla osiedla jak

ąś

atrakcyjn

ą

nazw

ę

, urz

ą

dzimy uroczyste otwarcie,

przemówi gubernator i kilku polityków, roze

ś

lemy zaproszenia do prasy

i...
- Chwileczk

ę

! - Jace ze

ś

miechem przerwał t

ę

wyliczank

ę

. - Nie wiem,

czy b

ę

dzie mnie sta

ć

na taki zmasowany atak.

Zdziwił si

ę

, kiedy Amanda podała mu cen

ę

.

- Nie spodziewałem si

ę

tak umiarkowanych kosztów - przyznał.

- Dlaczego?
- Zgłosiła si

ę

ju

ż

do nas pewna agencja z Nowego Jorku - wyja

ś

nił,

spogl

ą

daj

ą

c jej w oczy. - Kwota, któr

ą

podali, była o kilka tysi

ę

cy wy

ż

sza.

- A niech ich g

ęś

kopnie - skomentowała Amanda z udawan

ą

zło

ś

ci

ą

.

Jace te

ż

si

ę

u

ś

miechn

ą

ł, ale u

ś

miech szybko znikn

ą

ł z jego twarzy.

- Kto si

ę

b

ę

dzie tym zajmował, Amando, ty czy twój wspólnik?

- Oboje, ale poniewa

ż

ja uko

ń

czyłam studia dziennikarskie, opracowuj

ę

wszystkie teksty, a Terry zajmuje si

ę

stron

ą

techniczn

ą

.

- A je

ś

li, mimo waszej kampanii, nie uda mi si

ę

sprzeda

ć

tych mieszka

ń

?

- Wtedy rzuc

ę

si

ę

pod koła twojego mercedesa z ponur

ą

pie

ś

ni

ą

na

ustach.
Jace zgasił papierosa. Na jego wargach bł

ą

kał si

ę

lekki u

ś

miech.

- No i co? -dopytywała si

ę

niecierpliwie Amanda.

- Musz

ę

wszystko przemy

ś

le

ć

. Dam ci odpowied

ź

na przyj

ę

ciu u

Sullevanów. Zgadzasz si

ę

?

- Trudno - westchn

ę

ła.

Dopiero kiedy zacz

ę

li je

ść

, Amanda u

ś

wiadomiła sobie, jak bardzo była

głodna. Odmówiła jednak deseru i z zazdro

ś

ci

ą

patrzyła, jak Jace

pochłania olbrzymi

ą

porcj

ę

placka truskawkowego z bit

ą

ś

mietan

ą

.

- Ach, te kalorie - westchn

ę

ła.

- Nie musz

ę

uwa

ż

a

ć

na lini

ę

. Wszystko spalam.

- Wiem. Cały czas pracujesz.
- Nie cały - poprawił j

ą

, spogl

ą

daj

ą

c znacz

ą

co na jej usta.

Odwiózł j

ą

pod biurowiec i zaparkował w pobli

ż

u samochodu, którym

przyjechała z Casa Verde.
- Dzi

ę

kuj

ę

za miły obiad i zapoznanie si

ę

z planami naszej kampanii -

powiedziała.
- Cała przyjemno

ść

po mojej stronie, panno Carson. Wieczorem idziemy

na wyst

ę

py do „Parisienne". Maj

ą

tam bardzo dobry zespól. B

ę

dziemy

background image

mogli pota

ń

czy

ć

.

Serce podskoczyło jej do gardła.
- My?
Jace nachylił si

ę

ku niej i leciutko musn

ą

ł wargami jej usta.

- My - szepn

ą

ł. - Porozmawiamy te

ż

troszeczk

ę

.

- O czym?
- O tobie i o mnie, kochanie, i o naszej przyszło

ś

ci. Po tym, co wydarzyło

si

ę

ostatniej nocy, ju

ż

nigdy nie pozwol

ę

ci uciec.

- Ale

ż

, Jace...

- Teraz nie mam czasu. Wysiadaj, goł

ą

beczko. Musz

ę

wraca

ć

do roboty.

Porozmawiamy wieczorem. Włó

ż

co

ś

seksownego -dodał z chytrym

u

ś

mieszkiem.

Amanda wysiadła, nachyliła si

ę

do okna i pokazała mu j

ę

zyk.

O czym Jace chce ze mn

ą

rozmawia

ć

?- zastanawiała si

ę

gor

ą

czkowo

Amanda w drodze powrotnej do Casa Verde. Mo

ż

e o mał

ż

e

ń

stwie?

Oddała si

ę

słodkim marzeniom - ona w białej sukni, Jace w smokingu

stoj

ą

przed ksi

ę

dzem w ko

ś

ciele z pi

ę

knymi witra

ż

ami. Ach, wyj

ść

za

Jace'a, dzieli

ć

z nim nazwisko, dom, łó

ż

ko, mie

ć

wspólne dzieci... byłoby

to spełnienie wszystkich jej marze

ń

. Oczywi

ś

cie Jace mo

ż

e jej zło

ż

y

ć

zupełnie inn

ą

propozycj

ę

, ale w jego oczach i pocałunkach było przecie

ż

co

ś

wi

ę

cej, ni

ż

tylko po

żą

danie. Nie, na pewno chodzi mu o co

ś

trwałego. Jej oczy rozbłysły jak gwiazdy. Ach, gdyby on dzielił jej uczucia!
Niech tak si

ę

stanie, modliła si

ę

, prosz

ę

, prosz

ę

, prosz

ę

!

Zaparkowała przed wej

ś

ciem do Casa Verde i szybko wbiegła po

schodkach.
-Czy to ty, kochanie? - powitał j

ą

w holu głos Marguerite. - Jestem w

salonie!
Amanda weszła do pokoju i ju

ż

otwierała usta,

ż

eby opowiedzie

ć

, jaki

miły był obiad z Jace'em, kiedy spostrzegła,

ż

e Marguerite nie jest sama.

- Widzisz? Mówiłam,

ż

e mam dla ciebie niespodziank

ę

! - zawołała

uradowana Marguerite.
- Witaj, kochanie - powitała córk

ę

Beatrice Carson, cała w ró

ż

owym

szyfonie.
Amanda pozwoliła si

ę

obj

ąć

i pocałowa

ć

, my

ś

l

ą

c równocze

ś

nie o

wszystkich problemach, jakie spowoduje wizyta matki w Casa Verde.
Wszystko układało si

ę

ju

ż

tak cudownie, Jace tak bardzo si

ę

zmienił. A

teraz przyjechała Bea i wszystkie marzenia na nic. Jason pomy

ś

li,

ż

e to

ona

ś

ci

ą

gn

ę

ła tu matk

ę

, nigdy nie uwierzy,

ż

e to Marguerite j

ą

zaprosiła.

B

ę

dzie w

ś

ciekły, bo nienawidzi Bei.

- No, co, kochanie, nie chcesz wiedzie

ć

, dlaczego przyjechałam? -

zapytała słodkim głosem Bea.
- Dlaczego przyjechała

ś

, mamo? - zapytała posłusznie Amanda.

- Wychodz

ę

za m

ąż

, kochanie! B

ę

dziesz miała ojczyma!

Amanda musiała usi

ąść

. Tego ju

ż

było naprawd

ę

za wiele.

- Za m

ąż

?

background image

- Tak, kochanie - odparła matka siadaj

ą

c obok niej i chwytaj

ą

c j

ą

za r

ę

ce.

Jej dłonie były chłodne i Amanda zauwa

ż

yła, jak bardzo jest

zdenerwowana. - Za Recsc'a Bannona. O

ś

wiadczył mi si

ę

dwa dni temu i

powiedziałam „tak". Polubisz go. To bardzo powa

ż

ny i odpowiedzialny

człowiek. B

ę

dziesz mogła mieszka

ć

z nami, jak długo zechcesz.

- Ale dlaczego przyjechała

ś

do Casa Verde?

- Marguerite była taka miła,

ż

e obiecała mi pomóc w skompletowaniu

wyprawy i zaplanowaniu przyj

ę

cia

- wyja

ś

niła z u

ś

miechem Bea. - Wiedziałam,

ż

e i ty b

ę

dziesz chciała

wzi

ąć

w tym udział. Najpierw we

ź

miemy cichy

ś

lub w Nassau, a potem

wyprawimy małe przyj

ę

cie w domu. Dom te

ż

na pewno ci si

ę

spodoba.

Jest uroczy, ma mał

ą

prywatn

ą

pla

żę

. Woda

jest cudowna, taka przezroczysta i niesamowicie zielona.
- Kiedy b

ę

dzie

ś

lub? - zapytała Amanda. Wła

ś

nie u

ś

wiadomiła sobie,

ż

e

teraz Reese przejmie odpowiedzialno

ść

za matk

ę

i jej długi.

- W przyszłym tygodniu - westchn

ę

ła Bea. - Wiem,

ż

e to zbyt szybko, ale

Reese nalegał, wiec si

ę

poddałam. Jestem strasznie przej

ę

ta!

- Ja te

ż

- u

ś

miechn

ę

ła si

ę

Amanda,

ś

ciskaj

ą

c matk

ę

za r

ę

k

ę

. Bea jest

taka dziecinna, tak spontanicznie na wszystko reaguje. Mimo jej wad po
prostu nie mo

ż

na jej nie kocha

ć

.

- A je

ś

li chodzi o wypraw

ę

, mamo... nie mamy du

ż

o pieni

ę

dzy... - zacz

ę

ła

ostro

ż

nie Amanda.

- Wyprawa b

ę

dzie moim prezentem

ś

lubnym - wyja

ś

niła z dum

ą

Marguerite. - Nie mog

ę

si

ę

doczeka

ć

, kiedy zaczniemy j

ą

kompletowa

ć

,

Beo. Jutro wcze

ś

nie rano ruszamy do Saksa. Mamy tak mało czasu!

- Tak, rzeczywi

ś

cie - przyznała Bea i obie przyjaciółki natychmiast

zacz

ę

ły rozmawia

ć

o weselu.

Amanda przysłuchiwała si

ę

ich rozmowie i dopiero pod wieczór poszła

na gór

ę

przebra

ć

si

ę

do kolacji. Bała si

ę

reakcji Jace’a. Czul

ą

,

ż

e wcale

nie uciesz

ą

go odwiedziny Bei.

Ubrała si

ę

w eleganck

ą

, szar

ą

spódnic

ę

i haftowan

ą

ż

ow

ą

bluzk

ę

,

ładnie podkre

ś

laj

ą

c

ą

jej szczupł

ą

figur

ę

. Ubranie rzeczywi

ś

cie le

ż

ało

znakomicie i wygl

ą

dało jak nowe, cho

ć

wcale takie nie było. Amanda

bardzo starannie dobierała sw

ą

garderob

ę

. Dodaj

ą

c jak

ąś

broszk

ę

czy

apaszk

ę

, potrafiła uatrakcyjni

ć

i od

ś

wie

ż

y

ć

nawet stare rzeczy. Na

pocz

ą

tku miała problem z butami, ale szybko nauczyła si

ę

kupowa

ć

je

pod koniec sezonu, na wyprzeda

ż

ach. Wszystko kupowała na

wyprzeda

ż

y. Na nic innego nie mogła sobie pozwoli

ć

.

Wła

ś

nie ko

ń

czyła si

ę

czesa

ć

, kiedy usłyszała delikatne pukanie do drzwi

i do pokoju weszła Bea, elegancko ubrana i uczesana.
- Pomy

ś

lałam sobie,

ż

e mogłyby

ś

my razem zej

ść

na dół - powiedziała

cicho. - Rozumiesz... wiem,

ż

e Jason mnie nie lubi, a przy tobie mo

ż

e

nie powie mi czego

ś

nieprzyjemnego - dodała z nerwowym u

ś

miechem. -

Nie powiedziała

ś

mu o byku, prawda, kochanie?

- Oczywi

ś

cie,

ż

e nie - uspokoiła j

ą

Amanda i przytuliła mocno do siebie. -

background image

Tak si

ę

ciesz

ę

,

ż

e kogo

ś

sobie znalazła

ś

. Wiem, jaka czuła

ś

si

ę

samo-

tna.
- Nie tak bardzo, kochanie. - Bea pogłaskała córk

ę

po policzku. - Mam

przecie

ż

ciebie. Marguerite powiedziała mi,

ż

e mi

ę

dzy tob

ą

a Jace’em

zaczyna si

ę

lepiej układa

ć

- dodała po chwili. - Czy to prawda?

Amanda zarumieniła si

ę

i odwróciła głow

ę

.

- Sama nie wiem. Nawet nie jestem pewna, czy on mnie lubi.
- Posłuchaj, Amando. Cz

ę

sto zastanawiałam si

ę

, czy te kłótnie mi

ę

dzy

wami nie s

ą

oznak

ą

czego

ś

du

ż

o gł

ę

bszego ni

ż

niech

ęć

. Unikała

ś

go

przez wiele lat. Mam nadziej

ę

,

ż

e nie z powodu mojego paskudnego

stosunku do niego, kiedy miała

ś

kilkana

ś

cie lat Byłam okropn

ą

snobk

ą

.

Szkoda,

ż

e nie u

ś

wiadomiłam sobie tego w por

ę

, zanim narobiłam tylu

szkód.
- Jakich szkód?
- W stosunkach mi

ę

dzy tob

ą

a Jace'em - odparła Bea, wpatruj

ą

c si

ę

w

dywan. - Wiesz, Amando, mało jest takich m

ęż

czyzn jak Jace Whitehall.

Dzisiaj kobiety wol

ą

m

ęż

czyzn, którzy płacz

ą

, cierpi

ą

, popełniaj

ą

ę

dy, a

potem przepraszaj

ą

na kolanach. I mo

ż

e to dobrze.

Ś

wiat si

ę

zmienia.

Ale m

ęż

czy

ź

ni tacy jak Jace. s

ą

teraz rzadko

ś

ci

ą

. Oni sami dyktuj

ą

warunki i nigdy nie padaj

ą

na kolana. Szcz

ęś

liwa b

ę

dzie kobieta, któr

ą

pokocha taki m

ęż

czyzna. Och, Mandy, je

ś

li go kochasz, nie uciekaj

przed nim. Ja ju

ż

straciłam moje szcz

ęś

cie, ale ty wci

ąż

masz jeszcze

szans

ę

.

- Nie rozumiem, o czym mówisz, mamo - szepn

ę

ła Amanda.

- Dobra z ciebie dziewczyna, kochanie, ale wobec niektórych m

ęż

czyzn

nie wystarcz

ą

szlachetne intencje,

- Bea, jeste

ś

tam? - usłyszały głos Marguerite.

- Tak, kochanie, ju

ż

schodzimy! - zawołała lekko zirytowana Bea i

poklepała Amand

ę

po ramieniu. - Kiedy

ś

ci to wytłumacz

ę

. B

ę

d

ę

musiała

tak

ż

e zdradzi

ć

ci pewn

ą

tajemnic

ę

. Porozmawiamy pó

ź

niej, dobrze?

- Tak, mamo - odparta zaskoczona Amanda.
- Chod

ź

my na dół.

Siedziały we trzy w salonie, czekaj

ą

c a

ż

podadz

ą

obiad, kiedy zjawił si

ę

Jace. Od razu zauwa

ż

ył Be

ę

i wydawało si

ę

,

ż

e eksploduje.

- Co ty tu, do cholery, robisz? - warkn

ą

ł i spojrzał na pobladł

ą

Amand

ę

. -

Czy nie za bardzo si

ę

po

ś

pieszyła

ś

z tym zapraszaniem mamusi? Nie

przypominam sobie,

ż

ebym ci co

ś

obiecywał.

Amanda zamierzała wszystko wyja

ś

ni

ć

, ale uprzedziła j

ą

Bea.

- Sama si

ę

zaprosiłam - odwa

ż

nie stawiła mu czoło. - Wychodz

ę

za m

ąż

,

Jasonie. Przyjechałam zaprosi

ć

moj

ą

córk

ę

na wesele.

- A wi

ę

c w ko

ń

cu udało ci si

ę

kogo

ś

złapa

ć

?- skomentował jej słowa

Jace. - Czy jemu te

ż

b

ę

dziesz tak wierna, jak temu poprzedniemu?

- Jasonie, jak

ś

miesz! - zaprotestowała gwałtownie Marguerite. - Bea jest

moj

ą

przyjaciółk

ą

!

- Akurat - odparł zimno Jace, patrz

ą

c prosto w oczy Beatrice. Amanda

background image

zauwa

ż

yła, jak twarz matki stała si

ę

kredowobiała.

- O czym ty mówisz? - domagała si

ę

wyja

ś

nie

ń

Marguerite.

- Zapytaj swoj

ą

... przyjaciółk

ę

- warkn

ą

ł Jace.

- Ona wie. Prawda, pani Carson? - Słowo „pani" zabrzmiało jak obelga.
- Zostaw moj

ą

matk

ę

w spokoju - powiedziała wstaj

ą

c Amanda. - Nie

masz prawa jej obra

ż

a

ć

. Nic o niej nie wiesz.

- Nawet nie wyobra

ż

asz sobie, jak du

ż

o wiem, moja droga - odparł

zimno. - Pewnego dnia ci opowiem i przejrzysz na oczy.
- Ty... ty... pastuchu! - wykrzykn

ę

ła przez łzy Amanda.

- Dawno ju

ż

tak mnie nie nazywała

ś

- odparł, a po jego twarzy przemkn

ą

ł

cie

ń

. -To nawet lepiej,

ż

e przestała

ś

udawa

ć

. Powtarzam ci jeszcze raz,

ż

e nie dostaniesz ani grosza z moich- pieni

ę

dzy. A mamusi

ę

- dodał,

spogl

ą

daj

ą

c na Be

ę

- mo

ż

esz odesła

ć

do domu. Nie mam zamiaru

finansowa

ć

jej wesela. Tobie te

ż

zabraniam, mamo - poinformował

Marguerite.
- Je

ś

li kupisz tej dziwce cho

ć

by chustk

ę

do nosa, stracisz wszystkie

kredyty - zako

ń

czył i wyszedł z pokoju. Marguerite chwyciła B

ę

c w

ramiona.
- Tak mi przykro, kochanie! Zupełnie nie wiem, co mu si

ę

stało!

Bea łkała jak dziecko, po jej policzkach spływały strumienie tez,
- Nie płacz, mamo - próbowała j

ą

pocieszy

ć

Amanda. - Wszystko b

ę

dzie

dobrze.
Sama w to zw

ą

tpiła. Cały jej

ś

wiat legł w gruzach. Jace znowu jej

nienawidzi, a ona nie ma poj

ę

cia, dlaczego. Czy to jaka

ś

dawna uraza?

Czy nienawidzi Beatrice za co

ś

, co powiedziała tyle lat temu? I dlaczego

nazwał j

ą

dziwk

ą

? Owszem, ró

ż

ne rzeczy mo

ż

na o Bei powiedzie

ć

, ale

na pewno nie jest dziwk

ą

. Jej zachowanie było zawsze nienaganne. Nie

splamiłaby swej reputacji jakim

ś

pozamał

ż

e

ń

skim romansem. Jace

potrafi by

ć

taki okrutny. Amanda przymkn

ę

ła oczy. Jak mógł powiedzie

ć

co

ś

takiego po tym, co miedzy nimi zaszło? My

ś

lała,

ż

e mu na niej

zale

ż

y, szczególnie po podró

ż

y do Nowego Jorku i po tych wszystkich

pocałunkach. Myliła si

ę

. Jak ma ochroni

ć

sw

ą

bezbronn

ą

matk

ę

przed

jego nienawi

ś

ci

ą

? Jej te

ż

chciało si

ę

płaka

ć

. Dzie

ń

zacz

ą

ł si

ę

tak pi

ę

knie,

a teraz wszystko legło w gruzach.
Do kolacji zasiadły same. Jace zszedł na dół po godzinie i bez słowa
wyszedł z domu. Pewnie na spotkanie z Tess, pomy

ś

lała Amanda.

- Nie rób takiej tragicznej miny, kochanie - starała si

ę

j

ą

pocieszy

ć

Bea. -

Wszystko si

ę

uło

ż

y, zobaczysz.

- Tak, na pewno - próbowała si

ę

u

ś

miechn

ąć

Amanda.

- Udusz

ę

kiedy

ś

tego mojego syna - powiedziała Marguerite, z furi

ą

atakuj

ą

c widelcem kawałek mi

ę

sa.

- Nie przejmuj si

ę

, moja droga-poprosiła Beatrice.

-Jace zawsze taki był w stosunku do mnie i ma ku temu powody. To
przecie

ż

... - przerwała i przygryzła warg

ę

. - To przecie

ż

ja przejechałam

jego byka, nie Amanda.

background image

- Ty? - nie mogła uwierzy

ć

Marguerite. - Ale przecie

ż

Amanda

przyznała...
- Chciała mnie ochroni

ć

. Nie, to nieprawda - westchn

ę

ła. - Błagałam j

ą

,

ż

eby mnie ochroniła. Wiedziałam, jak Jace mnie nienawidzi. Bałam si

ę

,

ż

e wyrzuci mnie z Casa Verde, pozwoliłam wi

ę

c,

ż

eby biedna Amanda

wzi

ę

ła cał

ą

win

ę

na siebie - popatrzyła na córk

ę

ze łzami w oczach. -

Wiem, kochanie,

ż

e byłam dla ciebie ci

ęż

arem. Po... po

ś

mierci twojego

ojca chodziłam jak bł

ę

dna.

- To jeszcze nie powód,

ż

eby, Jace ci

ę

obra

ż

ał - przerwała jej Marguerite.

- To niedopuszczalne i powiem mu to, kiedy si

ę

troch

ę

uspokoi.

Amanda z trudem powstrzymała u

ś

miech. Je

ś

li chodzi o stawianie czoła

gniewowi Jace'a, Marguerite była równie odwa

ż

na, jak ona.

Nast

ę

pnego dnia Bea i Amanda trzymały si

ę

Marguerite i unikały Jace'a.

On te

ż

wolał przebywa

ć

w biurze i na ranczo, ale kiedy kilka razy

spojrzał na Amand

ę

, jego oczy były lodowate. Wydawało si

ę

,

ż

e nigdy

nic mi

ę

dzy nimi nie zaszło,

ż

e nigdy nie pie

ś

cił jej czule i nie całował.

Bea te

ż

czuła si

ę

winna. Reese Bannon obiecał przysła

ć

jej pieni

ą

dze na

wypraw

ę

, chocia

ż

Marguerite chciała dotrzyma

ć

obietnicy. Obie panie

sp

ę

dziły wi

ę

c wi

ę

ksz

ą

cz

ęść

dnia na zakupach, a Amanda, w swoim

pokoju, opłakiwała utracone szcz

ęś

cie.

Po kolacji Bea i Marguerite poszły z wizyt

ą

, a Amanda, przebrawszy si

ę

w d

ż

insy i bluzk

ę

, wyszła na werand

ę

odetchn

ąć

ś

wie

ż

ym 'powietrzem.

Usiadła na du

ż

ym, bujanym fotelu.

- Nie uciekaj - usłyszała nagle głos Jace'a. - Nie jestem uzbrojony. Z
trudem zmusiła si

ę

do pozostania na miejscu.

- My

ś

lałam,

ż

e wyszedłe

ś

- zauwa

ż

yła chłodno.

- Jasne, inaczej nie wysun

ę

łaby

ś

nosa z pokoju. Kiedy był w takim

nastroju, czuła si

ę

od niego oddalona o tysi

ą

ce lat

ś

wietlnych.

- Kiedy

ś

ju

ż

tak ze mn

ą

siedziała

ś

- odezwał si

ę

nagle Jace. - Pami

ę

tasz,

Amando?
- Tej nocy, kiedy umarł twój ojciec - odparła, przypomniawszy sobie
pustk

ę

domu pozbawionego dominuj

ą

cej osobowo

ś

ci Jude'a Whitehalla i

płacz Bei i Marguerite. - Nie odezwali

ś

my si

ę

do siebie wówczas ani

słowem.
- Siedziała

ś

obok i trzymała

ś

mnie za r

ę

k

ę

. Tylko tyle.

ś

adnych łez. Po

prostu siedziała

ś

i trzymała

ś

mnie za r

ę

k

ę

.

Tylko to przyszło mi do głowy. Wiedziałam, jak bardzo go kochałe

ś

...

chyba nawet bardziej ni

ż

Duncan. Niełatwo ci

ę

pocieszy

ć

, Jasonie.

Nawet wtedy bałam si

ę

,

ż

e mnie odepchniesz. Ale nie zrobiłe

ś

tego.

M

ęż

czy

ź

ni wstydz

ą

si

ę

chwil słabo

ś

ci, kochanie, nie wiesz o tym? -

zapytał dziwnie łagodnym tonem i Amanda przypomniała sobie,

ż

e ju

ż

kiedy

ś

powiedział co

ś

podobnego. - Wiesz, tamtej nocy nie zniósłbym

obok siebie nikogo innego. Tylko ty zawsze potrafiła

ś

by

ć

przy mnie w

takich sytuacjach. Pozwoliłem ci opatrzy

ć

ran

ę

, której nie dałbym tkn

ąć

nawet lekarzowi.

background image

Amanda czuła, jak mocno bije jej serce. Uwa

ż

aj, mówiła do siebie, dla

niego to tylko gra, a graczem jest

ś

wietnym. Nie pozwól,

ż

eby ci

ę

skrzywdził.
Chyba ju

ż

pójd

ę

- powiedziała wstaj

ą

c gwałtownie. - Robi si

ę

ź

no.

Porozmawiaj ze mn

ą

, Amando – poprosił Jace.

O czym? O mojej matce? O mnie? Jeste

ś

my dziwkami, jak powiedziałe

ś

,

i wszystko o nas wiesz, bo jeste

ś

Jace Bóg Wszechmog

ą

cy Whitehall! -

wybuchn

ę

ła i nie dopuszczaj

ą

c go do głosu, wbiegła do domu.

Nast

ę

pnego dnia równie nieszcz

ęś

liwa Amanda wybrała si

ę

do stajni

obejrze

ć

nowo narodzonego,

ś

nie

ż

nobiałego araba. Przypomniały si

ę

jej

dawne czasy na ranczu ojca, kiedy sp

ę

dzała całe godziny w stajniach,

podziwiaj

ą

c

ź

rebi

ę

ta.. Pogr

ąż

ona we wspomnieniach, dopiero w ostatniej

chwili usłyszała kroki zbli

ż

aj

ą

cego si

ę

ku niej Jace'a.

background image

Jeste

ś

sama? - zapytał ostro. - A gdzie si

ę

podziewa braciszek Duncan?

Jest w biurze - odparła.
- A inni? - dodał, unikaj

ą

c wymówienia imienia Bei.

- W mie

ś

cie na zakupach Ale nie za twoje pieni

ą

dze. Amanda z trudem

powstrzymywała si

ę

od rzucenia si

ę

mu w ramiona. Tak bardzo chciała

poczu

ć

jego ciało, zapach, pocałunki Odwróciła wzrok i próbowała

uspokoi

ć

oddech.

-

Pi

ę

kny jest ten

ź

rebak - zmieniła temat.

Jace stan

ą

ł tu

ż

za ni

ą

. Była jak w pułapce. Czuła ciepło jego ciała, jego

zapach.
-

Czy... czy masz jeszcze jakie

ś

inne? – ci

ą

gn

ę

ła niezbyt pewnie.

Poczuła jego oddech na swoich włosach.
Pachniesz kwiatami - szepn

ą

ł.

To szampon.
Jace przysun

ą

ł si

ę

jeszcze bli

ż

ej.

Ile masz teraz arabów? - zapytała dziwnie obcym głosem.
Sporo - szepn

ą

ł i przywarł ustami do jej szyi.

Jason!
Dotkn

ą

ł ustami ucha, potem skroni.

-

Masz cudown

ą

skór

ę

. Jak aksamit. Atłas.

Jej ciało nie słuchało głosu rozs

ą

dku, czuła,

ż

e za chwil

ę

si

ę

podda.

Nie, Jasonie! - błagała. - Nie po tym wszystkim, co powiedziałe

ś

!

Niemnie nie obchodzi, co powiedziałem - odparł. - Tak bardzo ci

ę

pragn

ę

!

Amanda próbowała si

ę

odsun

ąć

, ale Jace obrócił j

ą

ku sobie i przywarł

do niej całym ciałem. Spojrzała na niego błagalnie oczami pełnymi tez.
- Po co ta gra? - zapytał. - Wiem, jak na ciebie działam, czuj

ę

to. Czy

musisz udawa

ć

? Nic mnie nie obchodzi, czy jeste

ś

do

ś

wiadczona, czy

nie!
Pu

ść

mnie! - krzykn

ę

ła. - Nie jestem do

ś

wiadczona, nie jestem łatwa i

niczego nie udaj

ę

!

My

ś

lisz,

ż

e w to uwierz

ę

? Przecie

ż

dr

ż

ała

ś

w moich ramionach. Chciała

ś

tego tak samo, jak ja!
Nigdy z nikim nie spałam!
Ale twoja matka owszem - odparł ostro.
Spojrzała mu prosto w oczy.
Mo

ż

e oszcz

ę

dzisz sobie tych uwag, pastuchu?

Jego oczy błysn

ę

ły niebezpiecznie.

Przyłapałem j

ą

w sypialni mojego ojca - wypalił.

-

Miesi

ą

c przed jego

ś

mierci

ą

. Wci

ąż

jeszcze była

ż

on

ą

tego twojego

nieszcz

ę

snego tatusia.

Amanda pobladła. To niemo

ż

liwe! Jace kłamie! Na pewno! Ale w jego

spojrzeniu nie było ani

ś

ladu niepewno

ś

ci.

- Moj

ą

matk

ę

? - powtórzyła z niedowierzaniem.

Twoj

ą

matk

ę

. Na szcz

ęś

cie nikt o tym nie wiedział, nawet Duncan, a

background image

przede wszystkim moja matka. Tylko ja. I od tamtej pory, ile razy j

ą

widz

ę

, mam ochot

ę

ukr

ę

ci

ć

jej t

ę

pi

ę

kn

ą

szyj

ę

!

A wi

ę

c to nie miało zwi

ą

zku z tym,

ż

e traktowała ci

ę

z lekcewa

ż

eniem? -

zapytała Amanda z trudem przełykaj

ą

c

ś

lin

ę

.

Nie. Dlatego,

ż

e miała romans z moim ojcem i nie mogłem temu

zaradzi

ć

. Mogłem tylko próbowa

ć

chroni

ć

moj

ą

matk

ę

. To mi si

ę

udało,

ale Bea skróciła

ż

ycie mojego ojca.

Amanda zamkn

ę

ła oczy.

-

I my

ś

lisz,

ż

e ja jestem taka sama szepn

ę

ła. - St

ą

d to przekonanie,

ż

e sypiam z Terrym.

- Co

ś

w tym sensie - parskn

ą

ł

ś

miechem Jace.

- Chyba nie przypuszczała

ś

,

ż

e jestem zazdrosny?

Z gorzkim u

ś

miechem pokr

ę

ciła głow

ą

.

Nigdy mi to nie przyszło do głowy. Spakuj

ę

si

ę

i jeszcze dzisiaj wyjad

ę

.

Jeszcze nie. A co z kontraktem? Twój wspólnik b

ę

dzie w

ś

ciekły.

Dlaczego mnie po prostu nie zastrzelisz? - krzykn

ę

ła ze łzami w oczach.

- Dr

ę

czysz mnie od tak dawna... i jeszcze matka i te jej wydatki... i teraz

mówisz...

ż

e oszukiwała mojego ojca... o, Bo

ż

e, tak bym chciała umrze

ć

!

Jak

ąś

nadludzk

ą

siła wyrwała si

ę

z jego ramion i wybiegła ze stajni. Przy

drzwiach stał ko

ń

Jace'a. Bez chwili namysłu wskoczyła na siodło i,

ignoruj

ą

c protesty Jace'a, ruszyła przed siebie.

Zwierz

ę

, jakby wyczuwaj

ą

c nastrój je

ź

d

ź

ca, p

ę

dziło szybkim kłusem.

Nagle poprzez łzy Amanda zobaczyła nisko zwisaj

ą

cy, gruby konar. Za

ź

no. Poczuła przera

ź

liwy ból i ogarn

ę

ła j

ą

ciemno

ść

.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Amanda otworzyła oczy. Pokój, w którym si

ę

znajdowała, był du

ż

y, biały i

pełen jakiej

ś

aparatury medycznej. Okropnie bolała j

ą

głowa.

- Mo

ż

e to głupie pytanie - powiedziała ze słabym u

ś

miechem do

siedz

ą

cego obok łó

ż

ka Duncana - ale chciałabym wiedzie

ć

, kto mi tak

przyło

ż

ył?

-Konar orzecha - wyja

ś

nił Duncan bior

ą

c j

ą

za r

ę

k

ę

. - Nie uchyliła

ś

si

ę

.

- Nie zd

ąż

yłam. - Pomacała pulsuj

ą

ce bólem czoło. - Długo tu jestem?

- Cał

ą

noc. Jace przez ten czas snuł si

ę

po korytarzach, palił papierosa

za papierosem i wrzeszczał na ka

ż

dego, kto si

ę

do niego zbli

ż

ył.

Jace! Przypomniała sobie wszystko. Cał

ą

kłótnie, powód, dla którego tak

bardzo nienawidził jej i Bei, swoje własne przera

ż

enie. Przymkn

ę

ła oczy.

- Co on ci powiedział, Mandy? - zapytał cicho Duncan.
- Nic - skłamała.
- Nie kłam - powiedział bez zło

ś

liwo

ś

ci. - Nigdy tego nie robiła

ś

. Zranił

ci

ę

, prawda?

- To sprawa tylko miedzy nami - odparła. - A

ż

e spadłam z konia? No,

ż

, to si

ę

mo

ż

e przydarzy

ć

ka

ż

demu.

- Jace czuje si

ę

cholernie winny - powiedział, przygl

ą

daj

ą

c si

ę

jej

uwa

ż

nie. - Co chwila tu zagl

ą

dał i patrzył na ciebie.

- Daj sobie spokój, Duncan, nic ci nie powiem.
- Twoja matka przyjdzie niedługo - poinformował j

ą

, rezygnuj

ą

c z

wypytywania. - Była tu ju

ż

wcze

ś

niej.

- Kiedy b

ę

d

ę

mogła wróci

ć

do domu?

- Chc

ą

jeszcze zrobi

ć

kilka bada

ń

.

- Nie potrzebuj

ę

ż

adnych bada

ń

- oznajmiła zdecydowanie, my

ś

l

ą

c o

rachunku za te usługi.
Duncan wła

ś

ciwie odczytał maluj

ą

cy si

ę

na jej twarzy niepokój.

- Nie martw si

ę

o pieni

ą

dze - powiedział. - Rachunkiem my si

ę

zajmiemy.

-Mowy nie ma! - krzykn

ę

ła Amanda siadaj

ą

c gwałtownie. - Nie,

Duncanic, nie chc

ę

mie

ć

ż

adnego długu u Jasona Whitehalla.

Duncan, oczywi

ś

cie, próbował wykorzysta

ć

t

ę

uwag

ę

.

- O jakim długu mówisz? - zapytał ostro. Amanda zaczerwieniła si

ę

i

spojrzała w okno,
unikaj

ą

c jego wzroku.

- To miło z twojej strony,

ż

e mnie odwiedziłe

ś

, Duncanie - wywin

ę

ła si

ę

ze słodkim u

ś

miechem. - Kiedy b

ę

d

ę

mogła i

ść

do domu? - powtórzyła

pytanie.

background image

- Zapytam lekarza, dobrze? - westchn

ą

ł z rezygnacj

ą

Duncan.

- Powiedz mu,

ż

e opuszczam szpital jutro rano i

ż

e mo

ż

e zrobi

ć

badania

i...
- Spokojnie, spokojnie - mitygował j

ą

Duncan. Nachylił si

ę

i odsun

ą

ł jej

włosy z czoła. - O, Bo

ż

e, b

ę

dziesz miała blizn

ę

! - szepn

ą

ł.

- Mam nadziej

ę

,

ż

e purpurow

ą

- o

ś

wiadczyła wesoło Amanda. - Mam

wspaniał

ą

bawełnian

ą

sukni

ę

haftowan

ą

w purpurowe kwiaty, b

ę

dzie

znakomicie pasowa

ć

.

- Jeste

ś

niepoprawna - u

ś

miechn

ą

ł si

ę

Duncan.

- Takie ciosy w głow

ę

najwyra

ź

niej mi słu

żą

- przyznała, odwzajemniaj

ą

c u

ś

miech.

- Nie radz

ę

ci nara

ż

a

ć

si

ę

na nie zbyt cz

ę

sto. Mogłaby

ś

si

ę

przyzwyczai

ć

.

- Powtórz to jeszcze raz. - Dotkn

ę

ła czoła i skrzywiła si

ę

znowu. - A jak

tam ko

ń

Jace'a? Zupełnie o nim zapomniałam.

- W porz

ą

dku - odparł Duncan. - Dzi

ę

ki tobie. On nie dostał w łeb.

Chciała doda

ć

co

ś

jeszcze, ale drzwi akurat si

ę

otworzyły i wszedł Jace.

Był wci

ąż

w

ś

ciekły, ale tak

ż

e wyra

ź

nie zm

ę

czony.

Amanda zesztywniała. Czuła si

ę

jak dzikie zwierz

ą

tko schwytane w

klatk

ę

.

- Jak si

ę

czujesz? - zapytał ostro Jace.

- Cudownie, dzi

ę

kuj

ę

- odparła nadrabiaj

ą

c min

ą

. Udało jej si

ę

nawet

u

ś

miechn

ąć

, ale jej oczy pozostały czujne.

- Lekarz mówi,

ż

e miała

ś

szcz

ęś

cie - powiedział cicho Jace, ignoruj

ą

c

Duncana. - Gdyby

ś

siedziała w siodle odrobin

ę

inaczej, złamałaby

ś

sobie kark.
- Przepraszam,

ż

e ci

ę

rozczarowałam - odparła ponuro Amanda.

Zadr

ż

ała pod jego zimnym, bezlitosnym spojrzeniem.

- Zdaje si

ę

,

ż

e byłe

ś

umówiony z Donovanem - zwrócił si

ę

Jace do

Duncana.
Amanda po raz pierwszy zobaczyła, jak Duncan przeciwstawia si

ę

Jace'owi.
- Ten cholerny kontrakt mo

ż

e poczeka

ć

. Mo

ż

e ty potrafisz na zawołanie

wył

ą

cza

ć

swoje uczucia, ja nie. Niepokoiłem si

ę

o Amand

ę

.

- Ale teraz ju

ż

wiesz,

ż

e

ż

yje - odparował Jace.

- I to mówi człowiek, przez którego wyl

ą

dowała w szpitalu!

Jace zrobił krok w kierunku Duncana, ale zdołał si

ę

opanowa

ć

. Przeniósł

pełne wyrzutu spojrzenie na Amand

ę

, która jednak uniosła dumnie brod

ę

i nie odwróciła wzroku.
- To wszystko moja wina, Duncanie - powiedziała. - Nie obwiniaj za to
brata.
- Nie prosiłem ci

ę

o obron

ę

- warkn

ą

ł Jace.

Amanda opu

ś

ciła wzrok na prost

ą

, zielon

ą

szpitaln

ą

koszul

ę

. W podró

ż

zabrała ze sob

ą

tylko dwie koszule, ale w

ż

adnej z nich nie mogłaby

pokaza

ć

si

ę

publicznie. Na szcz

ęś

cie nikt nie wpadł na pomysł,

ż

eby

background image

któr

ąś

z nich przynie

ść

jej do szpitala.

- Nawet mi do głowy nie przyszło,

ż

eby ci

ę

broni

ć

- szepn

ę

ła z bólem.

- Wracaj na ranczo i u

ż

alaj si

ę

nad swoim ukochanym koniem - poradził

Duncan Jace’owi. - Jest du

ż

o wi

ę

cej wart ni

ż

jaka

ś

tam kobieta!

- Wyjd

ź

ze mn

ą

na chwil

ę

- rzekł gro

ź

nie Jace.

- Przesta

ń

cie! - poprosiła Amanda, czuj

ą

c, jak ból rozsadza jej czaszk

ę

. -

Wyjd

ź

cie obaj i zostawcie mnie w spokoju.

- Przynie

ść

ci co

ś

? - zapytał Duncan. Pokr

ę

ciła przecz

ą

co głow

ą

i

zamkn

ę

ła oczy. Nie chciała patrze

ć

na

ż

adnego z nich.

-

Nie, dzi

ę

ki. Powiedz tylko lekarzowi,

ż

e rano wychodz

ę

.

- Wyjdziesz, kiedy ci lekarz pozwoli i ani minuty wcze

ś

niej - rzekł

zdecydowanym tonem Jace.
- Wyjd

ę

, kiedy zechc

ę

- odparła i usiadła sztywno wyprostowana na

łó

ż

ku. - Jak mi to cz

ę

sto przypominasz, nie mam

ż

adnego maj

ą

tku i nje

mog

ę

sobie pozwoli

ć

nie tylko na odpowiedni

ą

garderob

ę

, ale tak

ż

e na

ten pi

ę

kny, najlepszy szpital. Jutro wychodz

ę

. Kropka.

- Mowy nie ma - krzykn

ą

ł Jace. - Ja zapłac

ę

.

- Nie! - wybuchn

ę

ła Amanda. - Pr

ę

dzej umr

ę

z głodu, ni

ż

przyjm

ę

od

ciebie cho

ć

by kromk

ę

suchego chleba! Nienawidz

ę

ci

ę

!

Przez twarz Jace’a przemkn

ą

ł cie

ń

. Bez słowa wyszedł z pokoju.

- Ufff - westchn

ą

ł Duncan. - Jeste

ś

mistrzyni

ą

ostatniego słowa.

- Ty te

ż

masz zamiar si

ę

ze mn

ą

kłóci

ć

?

- Ale

ż

sk

ą

d, moja droga. Nigdy bym ci nie dorównał.

- Ciesz

ę

si

ę

,

ż

e to rozumiesz - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

Amanda.

- Chciałbym tylko wiedzie

ć

, co dzieje si

ę

mi

ę

dzy tob

ą

a moim bratem -

dodał cicho Duncan.
Amanda unikała jego spojrzenia. Nie mogła mu zdradzi

ć

tego, o czym

powiedział jej Jace. Chciała mu oszcz

ę

dzi

ć

takich nowin. Przymkn

ę

ła

oczy. Miała ju

ż

dosy

ć

Jacc'a, jego nienawi

ś

ci i pot

ę

pienia. Przynajmniej

kiedy jej nienawidził, nie zbli

ż

ał si

ę

do niej na tyle, by zauwa

ż

y

ć

, jak

bardzo go kocha.
Jak

ąś

godzin

ę

ź

niej odwiedziła Amand

ę

Bea. Była bardzo blada i

smutna. Przytuliła mocno córk

ę

i rozpłakała si

ę

.

- Tak si

ę

o ciebie martwiłam - wyznała. - To wszystko przeze mnie.

- Mamo! Jak mo

ż

esz tak mówi

ć

?

- Duncan powiedział mi,

ż

e kłóciła

ś

si

ę

z Jacc'em - powiedziała, Bea. -

Zało

żę

si

ę

,

ż

e z mojego powodu, prawda, kochanie?

Amanda spu

ś

ciła oczy.

- Tak - westchn

ę

ła, zbyt słaba, by dalej udawa

ć

.

- Powiedział ci o mnie i swoim ojcu? - zapytała z wahaniem Bea.
Amanda skin

ę

ła głow

ą

, nie podnosz

ą

c wzroku.

- Miałam nadziej

ę

,

ż

e nigdy si

ę

nie dowiesz - szepn

ę

ła Bea. - Byłam

pewna,

ż

e Jason wie, ale miałam nadziej

ę

,

ż

e... - przerwała i spojrzała z

bólem na córk

ę

. - Kochałam Jude'a, Amando. Jason jest taki do niego

podobny. Te

ż

taki silny i pewny siebie. Nienawidziłam siebie za to, co

background image

robiłam, ale to było silniejsze ode mnie. Poszłabym za nim na koniec

ś

wiata. Kochałam twojego ojca, Amando, naprawd

ę

. Ale nie ma

porównania mi

ę

dzy t

ą

miło

ś

ci

ą

a tym, co czułam do Jude'a.

Skrzywdziłam twojego ojca i Marguerite, i zawsze b

ę

d

ę

tego

ż

ałowa

ć

,

ale do ko

ń

ca

ż

ycia zapami

ę

tam te cudowne chwile, kiedy Jude trzymał

mnie w ramionach. Potrzebowałam go jak powietrza.
Amanda patrzyła na ni

ą

nieprzytomnym wzrokiem. Jej usta dr

ż

ały. Teraz

ju

ż

nie mogła w

ą

tpi

ć

,

ż

e to, co powiedział jej Jace, było prawd

ą

. Bea

przyznała si

ę

do miło

ś

ci tak samo silnej, jak ta, któr

ą

Amanda czuła do

Jace'a. Co by si

ę

stało, gdyby Jace był

ż

onaty? Czy zmieniłoby to jej

uczucia do niego? Czy potrafiłaby mu odmówi

ć

? Tak łatwo jest os

ą

dza

ć

innych.
- Ty czujesz to samo do Jace’a, prawda? - zapytała ostro

ż

nie Bea,

patrz

ą

c córce w oczy.

Amanda kiwn

ę

ła głow

ą

i u

ś

miechn

ę

ła si

ę

gorzko.

- Ale co z tego. On mnie tylko po

żą

da, mamo, a nie kocha.

- Z Jude’em było to samo. Wida

ć

syn jest podobny do ojca. Twoja

sytuacja jest jednak łatwiejsza, kochanie. Jace nie jest

ż

onaty.

- On mnie nienawidzi - odparła smutno Amanda. - Nie przeszkadza mu
to mnie po

żą

da

ć

, ale tego po

żą

dania tak

ż

e nienawidzi.

- Mo

ż

e b

ę

dziesz musiała zrobi

ć

pierwszy krok ku niemu - u

ś

miechn

ę

ła

si

ę

Bea. - Nie ma nic wa

ż

niejszego od miło

ś

ci, Amando. Te tygodnie z

Jude'em dały mi tyle szcz

ęś

cia. B

ę

d

ę

je pami

ę

tała do ko

ń

ca

ż

ycia. Mam

mnóstwo czuło

ś

ci dla Reese'a Bannona, tak samo jak dla twojego ojca.

B

ę

d

ę

z nim szcz

ęś

liwa, ale to Jude był miło

ś

ci

ą

mojego

ż

ycia, tak jak

Jace jest miło

ś

ci

ą

twojego. Ja nie miałam

ż

adnej szansy. Moje szcz

ęś

cie

powstałoby na gruzach szcz

ęś

cia innej kobiety. A ty masz szans

ę

. Nie

odrzucaj jej tylko z powodu dumy.

ś

ycie jest takie krótkie.

W oczach Amandy zabłysły łzy. Dopiero teraz u

ś

wiadomiła sobie,

ż

e

przecie

ż

jej matka jest tak

ż

e kobiet

ą

,

ż

e ma swoje marzenia i potrzeby.

Mo

ż

e jej dziecinne zachowanie to forma protestu przeciwko

zawiedzionym nadziejom.
- Kocham ci

ę

- szepn

ę

ła.

- Jestem tak

ą

słab

ą

, niegodn

ą

istot

ą

- odparła Bea przez łzy.

Amanda pokr

ę

ciła głow

ą

.

- Jeste

ś

po prostu kobiet

ą

, która potrzebuje miło

ś

ci. Gdyby Jace mnie

pokochał, nie przejmowałabym si

ę

nawet tym,

ż

e ma dziesi

ęć

ż

on. Tak

bardzo go kocham!
- Ju

ż

dobrze, malutka - szepn

ę

ła Bea, bior

ą

c córk

ę

w ramiona. -

Wszystko si

ę

uło

ż

y, zobaczysz.

Amanda przymkn

ę

ła oczy i pozwoliła płyn

ąć

łzom. Jeszcze nigdy matka

nie była jej tak bliska.
Gdy Marguerite odwiedziła nast

ę

pnego ranka Amand

ę

, zastała j

ą

siedz

ą

c

ą

na du

ż

ym, składanym krze

ś

le, ubran

ą

w te same rzeczy, które

miała na sobie podczas wypadku.

background image

- Czy

ż

by

ś

ju

ż

wybierała si

ę

z powrotem na ranczo, moja droga? -

zapytała delikatnie Marguerite.
- Wracam do domu - o

ś

wiadczyła zdecydowanie Amanda, cho

ć

wygl

ą

dało na to,

ż

e nawet siedzenie sprawia jej ból. -1 to natychmiast.

Wiem,

ż

e mama chciałaby,

ż

ebym pomogła jej w weselnych przygoto-

waniach, ale naprawd

ę

ź

le si

ę

czuj

ę

. Ona to zrozumie.

- Tego si

ę

wła

ś

nie obawiałam, wi

ę

c przedsi

ę

wzi

ę

łam niezb

ę

dne

ś

rodki

zapobiegawcze. Mam nadziej

ę

,

ż

e kiedy

ś

mi to wybaczysz.

Amanda zamrugała gwałtownie powiekami. W głowie jej si

ę

kr

ę

ciło i było

jej niedobrze. Dopiero kiedy do pokoju wszedł Jace, dotarło do niej
znaczenie słów Marguerite.
- Amanda chce wraca

ć

autobusem do domu - poinformowała syna

Marguerite.
- Gdzie jest Duncan? - zapytała Amanda, chc

ą

c zmieni

ć

temat.

- W pracy - odparł ostro Jace. - Tam gdzie i ja powinienem by

ć

.

- Jace! - zaprotestowała Marguerite.
- Ja Ci

ę

tu nie zapraszałam - powiedziała słabym głosem Amanda. -

Dam sobie znakomicie rad

ę

sama.

- Co za odwaga! - skomentował jej słowa Jace.
- Tak, odwaga - szepn

ę

ła jeszcze słabiej. Nie miała ju

ż

siły walczy

ć

. - Tak

mnie boli - j

ę

kn

ę

ła, a z jej oczu popłyn

ę

ły łzy.

Jace błyskawicznie znalazł si

ę

przy niej i chwycił j

ą

na r

ę

ce.

- Nie - próbowała protestowa

ć

Amanda. - S

ą

przecie

ż

fotele na kółkach.

- Ani mi si

ę

ś

ni czeka

ć

-mrukn

ą

ł Jace. - Idziemy, mamo.

Ju

ż

załatwiłem wszystkie formalno

ś

ci -zwrócił si

ę

do Amandy. - A je

ś

li

powiesz cho

ć

słowo o rachunku, to popami

ę

tasz.

Nast

ę

pnego ranka, mimo protestów Marguerite i Amandy, Bea wyjechała

do Nassau. Postanowiła poczeka

ć

ze

ś

lubem, a

ż

Amanda wydobrzeje.

- Reese mnie zrozumie - zapewniała córk

ę

. - To taki dobry człowiek. Na

pewno go polubisz.
Amanda bardzo

ż

ałowała,

ż

e stan jej zdrowia wyklucza na razie

jakiekolwiek podró

ż

e. Marzyła o wyje

ź

dzie, a zamiast tego le

ż

ała po

prostu w łó

ż

ku, w go

ś

cinnym pokoju Whitehallów.

Jedynym miłym akcentem tego dnia było pojawienie si

ę

posła

ń

ca z

ogromnym bukietem go

ź

dzików, ró

ż

, lilii, irysów i chryzantem.

- Dla mnie? - zapytała zdziwiona Amanda.
- Je

ś

li tylko nazywa si

ę

pani Amanda Carson - odparł z u

ś

miechem

posłaniec.
- Gdybym nawet nazywała si

ę

inaczej, to z powodu tego bukietu ch

ę

tnie

zostałabym pann

ą

Carson – za

ś

miała si

ę

Amanda.

Usiadła i zanurzyła twarz w kwiatach. Ten, kto przystał ten bukiet, musiał
dobrze zna

ć

jej gust. Dominowały w nim

ż

ółte ró

ż

e i stokrotki, które lubiła

najbardziej.
Drzwi otworzyły si

ę

znowu i do pokoju wszedł u

ś

miechni

ę

ty Duncan.

Kiedy tylko znalazł si

ę

koło niej, Amanda obj

ę

ła go mocno za szyj

ę

. Łzy

background image

wzruszenia pojawiły si

ę

w jej oczach i nie zauwa

ż

yła,

ż

e w pokoju zjawił

si

ę

tak

ż

e Jace.

- Och, Duncanie, jeste

ś

prawdziwym aniołem, s

ą

naprawd

ę

cudowne -

mówiła to

ś

miej

ą

c si

ę

, to płacz

ą

c i całowała go, nie zwracaj

ą

c uwagi na

jego zdziwion

ą

min

ę

i na w

ś

ciekło

ść

Jace'a.

-H

ę

?

- Mówi

ę

o kwiatach, ty głuptasie – za

ś

miała si

ę

Amanda. Z rozja

ś

nion

ą

rado

ś

ci

ą

twarz

ą

, otoczon

ą

kaskad

ą

srebrzystoblond włosów, w cienkiej

zielonej nocnej koszuli podkre

ś

laj

ą

cej jej brzoskwiniow

ą

cer

ę

wygl

ą

dała

przepi

ę

knie. - S

ą

takie cudne. Wiesz,

ż

e nikt jeszcze nigdy nie przysłał

mi kwiatów? A ja... o co chodzi? - zapytała widz

ą

c,

ż

e patrzy na ni

ą

ze

zdziwieniem.
- Ciesz

ę

si

ę

,

ż

e ci si

ę

podobaj

ą

, ale nie ja je przysłałem, kochanie -

odparł.
- Wi

ę

c kto?

Jace bez słowa wyszedł z pokoju. Czy

ż

by... czy

ż

by to on? - pomy

ś

lała.

Dr

żą

cymi palcami si

ę

gn

ę

ła pp przyczepiony do bukietu bilecik.

-

To na pewno Terry... nie, jednak nie - poprawił si

ę

Duncan - bo

przecie

ż

nic mu nie mówili

ś

my. Nie chcieli

ś

my go niepokoi

ć

.

Amanda przeczytała bilecik, upu

ś

ciła go na koc i przymkn

ę

ła oczy.

Na białym kartoniku widniało tylko czteroliterowe imi

ę

, napisane

charakterem pisma znanym jej tak dobrze, jak własny. "Jace".

ROZDZIAŁ DZIEWI

Ą

TY

Jace znikn

ą

ł na reszt

ę

dnia i Amanda wiedziała,

ż

e go zraniła. Było

oczywiste,

ż

e jego niech

ęć

do Beatrice Carson nie przeniosła si

ę

na jej

córk

ę

. Ale czy

ż

kwiaty nie były propozycj

ą

zawarcia pokoju?

Duncan sp

ę

dził z ni

ą

cały wieczór, graj

ą

c w remika i wygrywaj

ą

c. Po

kilku godzinach zniech

ę

cona Amanda odmówiła dalszej gry.

- Ty paskudo - zaprotestował Duncan. - Jeszcze wcze

ś

nie. Zmuszasz

background image

mnie,

ż

ebym wyszedł i poszukał sobie jakiej

ś

innej rozrywki.

- Nie m

ę

cz mnie, ty szulerze - za

ś

miała si

ę

Amanda i oparła wygodniej o

poduszki. - Dzi

ę

kuj

ę

ci za dotrzymanie mi towarzystwa, Duncanie. Czuj

ę

si

ę

ju

ż

du

ż

o lepiej. Chyba rano spróbuj

ę

nawet wsta

ć

.

- Nie spiesz si

ę

.

- Musz

ę

. Musz

ę

jak najszybciej wyjecha

ć

. Nie chc

ę

by

ć

w pobli

ż

u Jace'a.

- Nie ugryzie ci

ę

- zapewnił j

ą

Duncan.

- Zało

ż

ysz si

ę

? - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

słabo Amanda.

- Czy zechcesz mi w ko

ń

cu powiedzie

ć

, co si

ę

dzieje?

- Niestety, to sprawy wył

ą

cznie miedzy nami.

- To brzmi gro

ź

nie, jakby

ś

chciała wyzwa

ć

go na pojedynek - za

ż

artował.

- Kto wie, czy to nie rozwi

ą

załoby sprawy - przyznała Amanda . -

Załatwiłby mnie w pierwszej rundzie. Z Jace'em nikt nie wygra.
- Nie jestem pewien.
- Ja jestem.
-

Ś

pi

ą

ca?

Amanda pokr

ę

ciła głow

ą

.

- Tylko zm

ę

czona. Nawet nie jadłam kolacji.

- To pewne,

ż

e przed

ś

witem b

ę

dziesz pl

ą

drowa

ć

kuchni

ę

- zbeształ j

ą

Duncan.
- Mo

ż

liwe.

Słowa Duncana spełniły si

ę

tu

ż

po północy, kiedy to Amanda nie była ju

ż

w stanie znie

ść

burczenia w brzuchu.

Narzuciła na siebie szlafrok i wyszła do holu. Min

ę

ła na palcach pokój

Jace’a i cichutko zeszła na dół.
W ogromnej, znakomicie urz

ą

dzonej kuchni Amanda czuła si

ę

jak u

siebie. Wiedziała,

ż

e gospodyni nie b

ę

dzie miała nic przeciwko temu,

ż

e

co

ś

przek

ą

si. Wyj

ę

ła z lodówki jajka i szynk

ę

. Pochłoni

ę

ta gotowaniem

nie od razu zauwa

ż

yła,

ż

e do kuchni wszedł Jace.

W zamszowej kurtce i starym kapeluszu nie wygl

ą

dał wcale jak powa

ż

ny

biznesmen. Wygl

ą

dał tak, jak wygl

ą

dał Jason Whitehall, kiedy Amanda

była mał

ą

dziewczynk

ą

.

- Dlaczego wstała

ś

? - zapytał cicho, zamykaj

ą

c za sob

ą

drzwi.

- Byłam głodna - wyja

ś

niła spokojnie.

- Co

ś

tu pachnie jak omlet - rzekł spogl

ą

daj

ą

c na patelni

ę

stoj

ą

c

ą

na

kuchni.
- Zgadza si

ę

. Z szynk

ą

.

- Pachnie cudownie.
On te

ż

wygl

ą

dał na głodnego. I na zmarzni

ę

tego oraz zm

ę

czonego. Na

jego skroniach pojawiło si

ę

kilka siwych włosów, których Amanda

wcze

ś

niej nie zauwa

ż

yła.

- Chcesz troch

ę

? - zapytała cicho.

- A wystarczy dla dwojga?
- Tak. Zaraz zaparz

ę

kaw

ę

.

- Ja to zrobi

ę

. Kobiety zawsze robi

ą

za słab

ą

. Jace zdj

ą

ł kurtk

ę

i fachowo

background image

zabrał si

ę

do napełniania ekspresu. Amanda wło

ż

yła chleb do opiekacza.

Zdj

ę

ła z ognia patelni

ę

i, z trudem zachowuj

ą

c spokój, zacz

ę

ła nakłada

ć

omlet na talerze.
- Chwileczk

ę

- rzekł Jace chwytaj

ą

c j

ą

za r

ę

k

ę

.

- Dała

ś

mii wi

ę

cej ni

ż

pół. Amanda oblała si

ę

rumie

ń

cem.

- Ja... nie jestem tak bardzo głodna - szepn

ę

ła.

- A .ty chyba w ogóle nie jadłe

ś

kolacji.

- Rzeczywi

ś

cie.

Amanda odstawiła patelni

ę

do zlewu.

- Co si

ę

stało? - zapytała.

- Nie mogłem zasn

ąć

- westchn

ą

ł. Wpatrywała si

ę

w patelni

ę

.

- Przepraszam za te kwiaty - szepn

ę

ła. - Nie wiedziałam,

ż

e to ty je

przysłałe

ś

. Byłe

ś

wcze

ś

niej taki okrutny.

- Bo powiedziałem prawd

ę

o twojej matce? - zapytał. - A dlaczego nie?

Nie jeste

ś

ju

ż

dzieckiem.

Amanda odwróciła si

ę

i spojrzała mu prosto w oczy.

- Czy musiałe

ś

by

ć

taki brutalny? - zapytała.

- Inaczej nie chciałaby

ś

słucha

ć

.

- Nie rozumiem.
- Pewnie,

ż

e nie - za

ś

miał si

ę

ponuro Jace.

-

Czy naprawd

ę

nie masz ani odrobiny lito

ś

ci dla mojej matki? - W

oczach Amandy dostrzegł błaganie.

- Wybaczy

ć

jej? To przecie

ż

dziwka! - warkn

ą

ł. - Tak jak jej córka - dodał

zimno.
- My

ś

lisz, ze wszystko o mnie wiesz, co? - zapytała z bólem Amanda.

- To, co wiem, zupełnie mi wystarcza - o

ś

wiadczył.

- Zazdroszcz

ę

ci przekonania,

ż

e nigdy nie popełniasz bł

ę

dów i nigdy si

ę

nie mylisz!
- Popełniam bł

ę

dy - poprawił j

ą

spokojnie. - Najwi

ę

kszy bł

ą

d popełniłem

w zwi

ą

zku z tob

ą

.

- Bo mnie nie zastrzeliłe

ś

zamiast tego byka? - wykrztusiła Amanda.

- Bo nie wzi

ą

łem ci

ę

do łó

ż

ka, kiedy miała

ś

szesna

ś

cie lat - odparł

zupełnie powa

ż

nie.

Amanda poczerwieniała ze zło

ś

ci.

- Akurat bym poszła! - krzykn

ę

ła.

- Tamtej ostatniej nocy te

ż

mogłem ci

ę

mie

ć

-przypomniał jej. - Kiedy

miała

ś

szesna

ś

cie lat, była

ś

du

ż

o bardziej niewinna i pragn

ę

ła

ś

mnie

du

ż

o bardziej ni

ż

teraz.

- To kłamstwo! - wykrzykn

ę

ła z oburzeniem Amanda.

- Ró

ż

nica polega na tym - ci

ą

gn

ą

ł Jace -

ż

e wtedy nie wypadało ci tego

zrobi

ć

, bo Whitehallowie byli zbyt biedni. Teraz, kiedy role si

ę

odwróciły,

mo

ż

esz otwarcie przyzna

ć

,

ż

e mnie po

żą

dasz i nawet mi si

ę

odda

ć

. No

wi

ę

c czemu nie, to i tak nie byłby pierwszy raz.

- Wolałabym za

ż

y

ć

trucizn

ę

- sykn

ę

ła.

- Naprawd

ę

? Ja te

ż

. Nawet udaje ci si

ę

mnie podnieci

ć

, ale to udałoby

background image

si

ę

ka

ż

dej. Dla wygłodzonego m

ęż

czyzny ka

ż

de ciało jest dobre.

- Id

ź

do diabła!

- Ju

ż

byłem. I nie polecam ci takich spotka

ń

.

Chod

ź

i zjedz omlet, zanim wystygnie. Mam ju

ż

dosy

ć

tych twoich

przedstawie

ń

. Amanda zrobiła krok w kierunku drzwi. Marzyła o

ucieczce.
- Nigdzie nie pójdziesz - rzekł Jace chwytaj

ą

c j

ą

za r

ę

k

ę

. - Kazałem ci

usi

ąść

.

Amanda półprzytomnie zrobiła, co jej kazał. Patrzyła przez łzy na stoj

ą

cy

przed ni

ą

talerz. Jace odło

ż

ył widelec i przysun

ą

ł si

ę

do niej.

- Amando?
W jego głosie była jaka

ś

nieznana mi

ę

kko

ść

. Tego ju

ż

było dla niej za

wiele. Z jej gardła wyrwał si

ę

szloch i po policzkach popłyn

ę

ły łzy.

- Błagam ci

ę

, nie płacz! -j

ę

kn

ą

ł.

- Pozwól mi wróci

ć

do łó

ż

ka - załkała cichutko.

- Prosz

ę

!

- O, Bo

ż

e! - Jace wyj

ą

ł z kieszeni chusteczk

ę

i delikatnie otarł jej twarz. -

Jedz - powiedział delikatnie jak do dziecka. - No, ty pierwsza.
- Dlaczego?
- Podobno kiedy

ś

odgra

ż

ała

ś

si

ę

,

ż

e nafaszerujesz mnie muchomorami

— wyja

ś

nił z lekkim u

ś

miechem.

- Nie wiem, co jest wewn

ą

trz tego omletu. Amanda nie mogła

powstrzyma

ć

u

ś

miechu, jej

twarz rozja

ś

niła si

ę

.

- Nigdy bym ci

ę

nie otruła - szepn

ę

ła.

- Naprawd

ę

? - zapytał i delikatnie dotkn

ą

ł jej twarzy. - Nawet po tym

wszystkim, co nagadałem?
Spojrzała na niego ze smutkiem.
- Przepraszam - powiedziała.
- Za co?
- Za to, co zrobiła moja matka.
- Jedz swój omlet - poprosił Jace i sam zabrał si

ę

do jedzenia. - Hm,

niezły. Kiedy nauczyła

ś

si

ę

gotowa

ć

?

- Kiedy przeprowadziły

ś

my si

ę

do San Antonio - powiedziała, kroj

ą

c

omlet. - Nie miałam wyboru. Matka w ogóle nie umie gotowa

ć

, a na

jadanie w restauracjach nie było nas sta

ć

. - U

ś

miechn

ę

ła si

ę

i wsun

ę

ła

do ust pot

ęż

ny k

ę

s. - Kiedy pierwszy raz chciałam udusi

ć

mi

ę

so,

wkroiłam je wprost do garnka i nie dałam ani odrobiny tłuszczu.
Spalenizn

ę

czu

ć

było w całym domu. Makaronu te

ż

nie posoliłam -

westchn

ę

ła na samo wspomnienie. - I dzi

ś

nie jestem najlepsz

ą

kuchark

ą

. A ty nauczyłe

ś

si

ę

gotowa

ć

w wojsku, prawda?

Jace spojrzał na ni

ą

zdziwiony.

- Moj

ą

specjalno

ś

ci

ą

był sma

ż

ony w

ąż

- potwierdził sucho.

- Słu

ż

yłe

ś

w Zielonych Beretach, prawda? - przypomniała sobie Amanda.

- Pami

ę

tam, jak wspaniale wygl

ą

dałe

ś

w mundurze.

background image

- Była

ś

wtedy malutka.

- I dzi

ę

ki Bogu - odparła gwałtownie, bo u

ś

wiadomiła sobie, co

prze

ż

ywałaby, gdyby ju

ż

wtedy kochała go tak bardzo jak teraz, a on

walczyłby w Wietnamie.
- O co chodzi?
- O nic.
Jace dopił kaw

ę

i zapalił papierosa.

- Gdzie mieszkasz? w San Antonin? - zapytał.
Amanda obrzuciła go krótkim spojrzeniem. Rozmawiali teraz tak jak
wtedy w restauracji - swobodnie, szczerze, jak dwoje zaprzyja

ź

nionych

ludzi. I jakby Bea w ogóle nie istniała.

-

W małym dwupokojowym mieszkaniu - odparła.

- W samym centrum. Blisko do sklepów i do pracy mog

ę

chodzi

ć

piechot

ą

.

- Nie masz samochodu?
- Nie sta

ć

mnie - wyja

ś

niła. - Auta zbyt cz

ę

sto si

ę

psuj

ą

- dodała

zaczepnie.
Jace westchn

ą

ł gł

ę

boko. Rozpi

ą

ł koszul

ę

pod szyj

ą

, jakby zrobiło mu si

ę

za gor

ą

co. Zobaczył, ze Amanda go obserwuje i u

ś

miechn

ą

ł si

ę

do niej

zmysłowo.
- Chcesz,

ż

ebym j

ą

zdj

ą

ł? - zapytał ochryple. Amanda zadr

ż

ała,

mimowolnie przypomniawszy sobie wra

ż

enie, jakie zrobił na niej kiedy

ś

dotyk jego nagich ramion. Spu

ś

ciła wzrok i mocno chwyciła fili

ż

ank

ę

.

- Bo

ż

e, ale

ż

jestem zm

ę

czony - ziewn

ą

ł Jace.

- Dlaczego przysłałe

ś

mi kwiaty? - zapytała Amanda i w tej samej chwili

ugryzła si

ę

w j

ę

zyk.

- Przecie

ż

mogła

ś

umrze

ć

i to ja byłbym za to odpowiedzialny - wyja

ś

nił.

- Kwiaty były na przeprosiny - dodał.
Wiedziała, jak trudno było mu wyrzec te słowa. I w tej samej chwili
zrozumiała, jak bardzo prze

ż

ył niewierno

ść

swego ojca. Wiedział o tym i

próbował chroni

ć

matk

ę

.

- Chciałabym ci co

ś

wyja

ś

ni

ć

. Posłuchasz? - poprosiła.

- Je

ś

li chcesz mówi

ć

o twojej matce, to nie - odparł zdecydowanie.

- Jasonie, czy ty kiedy

ś

byłe

ś

zakochany? - zapytała ostro. - Tak bardzo

zakochany,

ż

e wszystko inne było bez znaczenia? Nie mam poj

ę

cia, co

czuł twój ojciec, ale moja matka kochała go ponad wszystko. Dla niej
liczył si

ę

tylko Jude. To była miło

ść

jej

ż

ycia, a on, niestety, był

ż

onaty.

Nie rozgrzeszam jej, ale jestem w stanie zrozumie

ć

, dlaczego to zrobiła.

Kochała go, Jace.
Przez chwil

ę

przygl

ą

dał si

ę

swemu papierosowi, po czym zgasił go

gwałtownie.
- Kiedy

ś

lub? - zapytał.

- Za miesi

ą

c. Pojad

ę

do nich na Bahamy.

- A przedtem?
- Jak tylko si

ę

lepiej poczuj

ę

, wracam do San Antonio - przyznała ze

background image

ś

ci

ś

ni

ę

tym gardłem. - Daj zna

ć

Terry'emu o swojej decyzji - dodała

szeptem.
- Je

ś

li o .mnie chodzi, kontrakt jest wasz. Szczegóły mo

ż

ecie omówi

ć

z

Duncanem - dodał wstaj

ą

c.

- Skoro tak bardzo chcesz jecha

ć

, to ja ci

ę

nie zatrzymuj

ę

.

Spojrzała na niego ze łzami w oczach. A wi

ę

c nie ma zamiaru ani troch

ę

si

ę

ugi

ąć

. Bez bólu pozwoli jej znikn

ąć

ze swego

ż

ycia. Ale ona kochała

go zbyt mocno.
- Czy tego wła

ś

nie chcesz? - zapytała odwa

ż

nie.

- Wiesz, czego chc

ę

.

Owszem, wiedziała. Mo

ż

e Bea ma racj

ę

. Miło

ść

to najwa

ż

niejsza rzecz.

Kilka godzin w ramionach Jace'a, a potem cudowne wspomnienia na
długie, samotne, puste lata. Tak bardzo go kocha. Czy naprawd

ę

nie

powinna sp

ę

dzi

ć

z nim tej nocy?

- Dobrze - powiedziała cicho, ale zdecydowanie.
- Dobrze? - Spojrzał na ni

ą

zdziwiony. Amanda uniosła dumnie głow

ę

.

- Prze

ś

pi

ę

si

ę

z tob

ą

.

- W zamian za co? - zapytał ostro.
- Czy wszystko musi mie

ć

karteczk

ę

z cen

ą

? - zapytała ze smutkiem

wstaj

ą

c..- Niczego od ciebie nie chc

ę

!

- Amando!
Przystania w progu i spojrzała na niego. -Tak?
- Je

ś

li mnie chcesz, to wró

ć

tu i udowodnij to. - Zapadła znacz

ą

ca cisza

Podbiegła do niego. To wła

ś

nie powinna zrobi

ć

ju

ż

par

ę

miesi

ę

cy temu.

Ale teraz ju

ż

wiedziała, jak potrafi by

ć

czuły i cierpliwy. Tak bardzo go

chciała i kochała,

ż

e mógł od niej za

żą

da

ć

wszystkiego. Spojrzała mu

prosto w oczy.
- No wiec? - zapytał Jace, ale nie poruszył si

ę

. Amanda podeszła jeszcze

bli

ż

ej. Zastanawiała si

ę

gor

ą

czkowo, czego Jace od niej oczekuje. Nigdy

jeszcze nie próbowała uwie

ść

m

ęż

czyzny. Przypomniała sobie dwa filmy,

które kiedy

ś

, bardzo dawno temu, widziała, ale w pierwszym kobieta po

prostu wpełzła m

ęż

czy

ź

nie do

ś

piwora, a w drugim czekała naga w jego

łó

ż

ku. Niepewnie zarzuciła mu r

ę

ce na szyj

ę

, wspi

ę

ła si

ę

na palce i

dotkn

ę

ła wargami jego brody. Jace stał nieporuszony.

- Mógłby

ś

mi troch

ę

pomóc - poskar

ż

yła si

ę

, zmieszana nieco lekkim

rozbawieniem, jakie zauwa

ż

yła w jego szarych oczach.

- Co mam zrobi

ć

? - zapytał posłusznie.

- Gdyby

ś

odrobin

ę

pochylił głow

ę

...

Jace pochylił si

ę

. Amanda, zdenerwowana i zawstydzona, zdobyła si

ę

tylko na przyci

ś

ni

ę

cie warg do jego ust

Przymkn

ę

ła oczy i przywarła do niego całym ciałem. Miała wra

ż

enie,

ż

e

miło

ść

do niego rozpływa si

ę

w jej

ż

yłach jak narkotyk. Ale to nie

wystarczyło. Mogła równie dobrze całowa

ć

kamie

ń

. Jace nie reagował

na jej wysiłki.
Odsun

ę

ła si

ę

troch

ę

i spojrzała mu niepewnie w oczy.

background image

- Och, Jace, naucz mnie - szepn

ę

ła.

W odpowiedzi Jace leniwym gestem rozwi

ą

zał pasek od jej szlafroka.

Chwyciła go za r

ę

ce, kiedy zsun

ą

ł szlafrok z jej ramion i stan

ę

ła przed

nim jedynie w przezroczystej, mi

ę

towozielonej koszuli.

- Ofiarowała

ś

mi siebie - przypomniał. - Tchórzysz? Amanda nerwowo

przełkn

ę

ła

ś

lin

ę

.

- Nie - skłamała. Pozwoliła mu zsun

ąć

szlafrok.

- Jasonie, robi si

ę

ź

no - szepn

ę

ła czuj

ą

c, jak ogarnia j

ą

odwieczny

strach - strach, który czuje kobieta, kiedy po raz pierwszy ma odda

ć

si

ę

m

ęż

czy

ź

nie.

- Spokojnie, kochanie - mrukn

ą

ł Jace. Poczuła delikatny dotyk jego r

ą

k

na swoich plecach. Jego wargi czule muskały jej rozognion

ą

twarz:

- Odpr

ęż

si

ę

, Amando. Wiem, co robi

ę

. Nie b

ę

d

ę

ci

ę

pop

ę

dzał, dobrze?

O, tak lepiej - dodał, czuj

ą

c, jak stopniowo mi

ę

knie w jego ramionach. -

Boisz si

ę

ze mn

ą

kocha

ć

? - szepn

ą

ł.

- Oczywi

ś

cie,

ż

e nie - usiłowała nada

ć

głosowi kusz

ą

ce brzmienie.

- Poka

ż

mi.

Spojrzała na niego błagalnie. Czuła si

ę

, jakby kto

ś

kazał jej gra

ć

na

jakim

ś

instrumencie, a ona nawet nie znała nut.

Spojrzał na ni

ą

z lekkim triumfem i delikatnie rozwi

ą

zał rami

ą

czka jej

koszuli. Cienki materiał zsun

ą

ł si

ę

bezszelestnie i obna

ż

ył j

ą

do pasa.

Zaczerwieniła si

ę

jak pensjonarka, nienawidz

ą

c własnego

niedo

ś

wiadczenia i jego biegło

ś

ci, przera

ż

ona intymno

ś

ci

ą

sytuacji, któr

ą

sama przecie

ż

stworzyła.

Jace studiował w milczeniu obna

ż

one kształty.

- Jeste

ś

taka pi

ę

kna - szepn

ą

ł. - Słodka jak modlitwa.

- Có

ż

za dziwne, porównanie.

- A czego si

ę

spodziewała

ś

, Amando? Jakiej

ś

wulgarnej uwagi? To, co

dzieje si

ę

mi

ę

dzy nami, nie jest czym

ś

zwykłym, a ty nie jeste

ś

pierwsz

ą

lepsz

ą

kobiet

ą

poderwan

ą

na ulicy. Ka

ż

dy centymetr twojego ciała

nale

ż

y do mnie i nie ma nic niewła

ś

ciwego w tym,

ż

e na ciebie patrz

ę

.

Jeste

ś

wyj

ą

tkowa.

- Ja... ja te

ż

lubi

ę

na ciebie patrze

ć

- przyznała, delikatnie gładz

ą

c g

ę

ste,

spl

ą

tane włosy na jego piersi.

- Mandy - szepn

ą

ł, przyci

ą

gaj

ą

c j

ą

delikatnie do siebie. - Pocałuj mnie

teraz i zobaczysz, jak wiele mo

ż

emy sobie powiedzie

ć

bez słów.

Dr

żą

c obj

ę

ła go za szyj

ę

. Przywarła do niego cała, czuj

ą

c,

ż

e tylko

ś

mier

ć

mogłaby ich rozdzieli

ć

. Tak bardzo go kochała! Była w jego

ramionach, czuła jego głodne usta.
- Powiedz mi jedno - odezwał si

ę

stłumionym, dr

żą

cym głosem Jace. -

Czuj

ę

si

ę

jak młody chłopak ze swoj

ą

pierwsz

ą

dziewczyn

ą

i za chwil

ę

nie wytrzymam.
Wiedziała dokładnie, o co mu chodzi. Była na to tylko jedna odpowied

ź

.

Kochała go nad

ż

ycie i cho

ć

jutro pewnie znienawidzi siebie i Jace'a,

słodkie wspomnienie jego ciała pozostanie w niej na długie, samotne

background image

lata.
Nie zd

ąż

yła odpowiedzie

ć

. Nagły warkot podje

ż

d

ż

aj

ą

cego samochodu

przerwał ich cudowne chwile.
Jace warkn

ą

ł co

ś

pod nosem i jeszcze na ostatni

ą

sekund

ę

przywarł

wargami do jej szyi.
- Jaka szkoda - szepn

ę

ła.

- Naprawd

ę

tak my

ś

lisz?

- Nie rozumiem.
Jace odsun

ą

ł si

ę

i spojrzał na ni

ą

uwa

ż

nie.

- Jeste

ś

dziewic

ą

, prawda, Amando? Gwałtowny rumieniec na jej twarzy

był jedyn

ą

odpowiedzi

ą

.

- Powinienem był si

ę

domy

ś

li

ć

- szepn

ą

ł i delikatnie zawi

ą

zał z powrotem

rami

ą

czka jej koszuli.

- Próbowałam ci to powiedzie

ć

- wyj

ą

kała - ale nie chciałe

ś

słucha

ć

.

- Byłem cholernie zazdrosny - odparł. - Zazdrosny o Blacka i o mojego
brata. My

ś

lałem, ze przyjechała

ś

z powodu Duncana i chciałem was

oboje udusi

ć

.

- Zawsze chciałam tylko ciebie - szepn

ę

ła, a jej oczy powiedziały reszt

ę

.

Chwycił j

ą

za biodra i przyci

ą

gn

ą

ł mocno do swoich silnych ud,

obserwuj

ą

c jej reakcj

ę

.

- Lubi

ę

patrze

ć

na twoj

ą

twarz, kiedy ci

ę

tak trzymam. Kiedy jeste

ś

podniecona, twoje oczy staj

ą

si

ę

złote.

- Jace - szepn

ę

ła, przywieraj

ą

c do niego mocniej.

- Ja te

ż

oi

ę

chc

ę

. Tylko ten cholerny Duncan! -dodał.

Wypu

ś

cił j

ą

z obj

ęć

, ale nie odrywał od niej wzroku.

- Lepiej id

ź

na gór

ę

- powiedział. - Nie mam nastroju na wysłuchiwanie

uwag Duncana i nie chc

ę

zako

ń

czy

ć

dnia, wybijaj

ą

c mu kolejne z

ę

by.

- Biedny Duncan - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

Amanda.

- Akurat! - warkn

ą

ł. Pomógł jej wło

ż

y

ć

i zawi

ą

za

ć

szlafrok. Jeszcze raz

przyci

ą

gn

ą

ł j

ą

do siebie i pocałował w usta, mocno i prawie bole

ś

nie. -

Jeste

ś

moja, kochanie. I nie mam zamiaru z nikim si

ę

tob

ą

dzieli

ć

. Jak

ju

ż

pójdziemy razem do łó

ż

ka, zabij

ę

ka

ż

dego m

ęż

czyzn

ę

, który si

ę

do

ciebie zbli

ż

y.

- Jace! - szepn

ę

ła Amanda, zdziwiona gwałtowno

ś

ci

ą

jego słów.

- Czekałem na ciebie siedem lat - odparł ostro. -I wystarczy. Zanim ten
weekend si

ę

sko

ń

czy, b

ę

dziesz do mnie nale

ż

ała całkowicie.

Spojrzała na niego bezradnie.
- Miałam... miałam wraca

ć

do San Antonio zaraz po jutrzejszym

przyj

ę

ciu.

- Zgadza si

ę

- miała

ś

. A teraz zostajesz. Chc

ę

,

ż

eby cały

ś

wiat wiedział,

ż

e jeste

ś

moja. Nie b

ę

dzie potajemnych spotka

ń

w twoim mieszkaniu i

skradania si

ę

na palcach do twojej sypialni. Wszystko b

ę

dzie postawione

jasno. Mo

ż

esz ju

ż

zacz

ąć

robi

ć

plany. - Wypu

ś

cił j

ą

z obj

ęć

i popchn

ą

ł

lekko w kierunku drzwi. - Id

ź

do łó

ż

ka. Porozmawiamy o tym jutro.

- Czy... czy wszyscy musz

ą

o tym wiedzie

ć

? - zapytała od drzwi.

background image

- A dlaczego nie?
No tak, dla m

ęż

czyzn to

ż

adna ró

ż

nica. Co go to mo

ż

e obchodzi

ć

?

- Amando! Posmutniała

ś

. Co si

ę

stało? Czy co

ś

powiedziałem nie tak?

- Jestem po prostu zm

ę

czona - odparła ze słabym u

ś

miechem. -

Dobranoc.

ROZDZIAŁ DZIESI

Ą

TY

Ubrana w biało-

ż

ółt

ą

a

ż

urow

ą

letni

ą

sukienk

ę

Amanda zeszła na dół. Z

braku snu miała lekko podkr

ąż

one oczy i serce jej waliło. Rozmy

ś

lała

cał

ą

noc nad tym, co si

ę

wydarzyło i nie doszła do

ż

adnego wniosku.

Czy Jace my

ś

li,

ż

e b

ę

dzie w stanie znie

ść

pot

ę

pienie w oczach jego

matki i Duncana, kiedy spokojnie oznajmi im,

ż

e Amanda jest jego now

ą

kochank

ą

? Ale kochała go tak bardzo,

ż

e wolałaby umrze

ć

, ni

ż

wyjecha

ć

i

ż

y

ć

bez niego. To tak, jakby pozbyła si

ę

połowy własnej duszy.

Przeszła przez jadalni

ę

i od razu napotkała wzrok siedz

ą

cego przy stole

Jace'a.
- Dzie

ń

dobry, moja droga - powitała j

ą

z u

ś

miechem Marguerite. - To

background image

dobrze,

ż

e wcze

ś

nie wstała

ś

. Musimy jeszcze tyle zrobi

ć

przed

dzisiejszym przyj

ę

ciem. Najpierw sprawa twojej sukienki...

- To zostaw mnie - przerwał jej z u

ś

miechem Jace. - Ja si

ę

tym zajm

ę

.

Marguerite uniosła brwi. Spojrzała na rozpromienion

ą

twarz syna, a

ź

niej na zarumienion

ą

Amand

ę

i u

ś

miechn

ę

ła si

ę

.

- Jak sobie

ż

yczysz, kochanie - odparła. Ziewaj

ą

cy Duncan wpadł

spó

ź

niony do jadalni.

- Dzie

ń

dobry - rzekł siadaj

ą

c przy stole. - Wszyscy dobrze spali?

Amanda poczerwieniała jeszcze bardziej, a Jace oparł si

ę

łokciami o stół

i spojrzał gro

ź

nie na brata. Nie powiedział ani słowa, ale nie było to

konieczne. Samo jego spojrzenie wystarczyło. Duncan skrzywił si

ę

i

si

ę

gn

ą

ł po cukier.

- A mówi

ą

,

ż

e wzrok nie potrafi zabija

ć

! Na miło

ść

bosk

ą

, Jace, przecie

ż

nic złego nie powiedziałem.
- Czy co

ś

si

ę

stało? - zapytała Marguerite.

- Te

ż

chciałbym wiedzie

ć

- mrukn

ą

ł Duncan - Kiedy dzi

ś

w nocy wróciłem

koło drugiej, zastałem w kuchni samego Jace'a. Wygl

ą

dał jak zraniony

nied

ź

wied

ź

.

- O drugiej nad ranem Jace zawsze wygl

ą

da jak zraniony nied

ź

wied

ź

-

przypomniała mu matka.
- Miał opuchni

ę

te wargi - dodał Duncan, rzucaj

ą

c krótkie spojrzenie w

kierunku Amandy, która zbyt szybko przełkn

ę

ła łyk kawy i zakrztusiła si

ę

.

- To niczego nie dowodzi - odparł lekko rozbawiony Jace i zaci

ą

gn

ą

ł si

ę

papierosem.
Amanda przypomniała sobie, jak nami

ę

tnie całowała te wargi. Spojrzała

na Jace'a i w jego szarych oczach zobaczyła odbicie własnych uczu

ć

.

- Zachowuj si

ę

przyzwoicie - ostrzegła Marguerite Duncana. - A gdzie ty

si

ę

włóczyłe

ś

do drugiej w nocy?

- Brałem przykład z brata - odparł Duncan spogl

ą

daj

ą

c na Jace'a.

- Pracowałe

ś

?

- Jace nie pracuje cały czas - zauwa

ż

ył z westchnieniem Duncan.

- Jeste

ś

dzisiaj w dziwnym nastroju, Duncanie. Przydałyby ci si

ę

wakacje.
- Masz racj

ę

- zgodził si

ę

szybko Duncan. - Co powiesz na Hawaje?

Pojed

ź

ze mn

ą

, mamo, morze dobrze ci zrobi.

- Morskie powietrze

ź

le działa na moje zatoki -przypomniała mu

Marguerite. -A poza tym z matk

ą

u boku trudno by ci było podrywa

ć

dziewczyny. Przemy

ś

l to jeszcze raz.

- Och, mamo, dla mnie liczysz si

ę

tylko ty-zasiniał si

ę

Duncan.

- No, musz

ę

i

ść

- powiedziała Marguerite wstaj

ą

c od stołu. - Jace... -

popatrzyła przez chwil

ę

uwa

ż

nie na syna - b

ę

dziesz grzeczny dla

Amandy?
Jace spu

ś

cił oczy.

- Postaram si

ę

- obiecał.

- To dobrze. Podrzucisz mnie, Duncanie? Mój samochód nawala.

background image

- Ale jeszcze nie zjadłem

ś

niadania-zaprotestował.

- Sko

ń

czysz, jak wrócimy - odparła zdecydowanie Marguerite.

Duncan z

ż

alem odsun

ą

ł talerz.

- Kupi

ę

sobie p

ą

czka - mrukn

ą

ł. - No to pa - rzucił przez rami

ę

, mrugaj

ą

c

do Amandy.
- Hej - rzekł cicho Jace, kiedy zostali sami.
- Hej - odparła Amanda, a jej oczy rozbłysły jak gwiazdy.
- Ładnie ci w białym i

ż

ółtym - zauwa

ż

ył Jace.

- Przypominasz mi stokrotk

ę

.

- Stokrotki nie mówi

ą

- za

ż

artowała i chwyciła fili

ż

ank

ę

, by ukry

ć

dr

ż

enie

r

ą

k.

Jace u

ś

miechał si

ę

. Jego dolna warga rzeczywi

ś

cie była lekko

spuchni

ę

ta.

- Duncan wszystko zauwa

ż

ył - rzekł. Amanda zarumieniła si

ę

.

- Przepraszam - szepn

ę

ła.

-

Dlaczego? Lubi

ę

te małe, ostre z

ą

bki. Le

ż

ałem ju

ż

w łó

ż

ku i nadal

je czułem.

Amanda nawet nie zdawała sobie sprawy, jak gor

ą

ca jest fili

ż

anka, któr

ą

trzyma w r

ę

ku.

- My

ś

lałam,

ż

e nigdy nie zasn

ę

.

- Chod

ź

tutaj.

Amanda odstawiła fili

ż

ank

ę

i podeszła do niego. Wci

ąż

nie mogła

uwierzy

ć

,

ż

e potrafi na niego patrze

ć

bez strachu,

ż

e nie widzi w jego

oczach gniewu i pot

ę

pienia.

Jace chwycił j

ą

w pasie i posadził sobie na kolanach. Pachniał drog

ą

wod

ą

kolo

ń

sk

ą

, a jego jedwabna koszula miło chłodziła jej rozpalon

ą

twarz,
- Omal nie przyszedłem wczoraj do ciebie - szepn

ą

ł.

- To cholerne łó

ż

ko było takie ogromne i puste, ledwo mogłem wytrzyma

ć

z t

ę

sknoty za tob

ą

.

- Ja te

ż

nie spałam - przyznała.

Musn

ę

ła palcami jego usta. Zauwa

ż

yła,

ż

e jest

ś

wie

ż

o ogolony, nie tak,

jak poprzedniej nocy. . Jace nachylił si

ę

ku niej i leciutko, delikatnie

rozchylił jej wargi w długim, gł

ę

bokim pocałunku. Przyci

ą

gn

ą

ł j

ą

mocno

do siebie, a ona poddała mu si

ę

bez oporu.

Pół

ś

wiadoma tego co robi, rozpi

ę

ła powoli jego koszul

ę

chc

ą

c dotkn

ąć

go całego, poczu

ć

zmysłow

ą

m

ę

sko

ść

jego owłosionego ciała.

- Je

ś

li mnie dotkniesz, ja zechc

ę

dotyka

ć

ciebie - szepn

ą

ł Jace,

powstrzymuj

ą

c jej r

ę

k

ę

. - A na to, do czego by to doprowadziło, nie

mamy teraz czasu.
- Czy naprawd

ę

doprowadziłoby to do czego

ś

? - zapytała oblizuj

ą

c

spieczone wargi.
- S

ą

dz

ą

c po tym, co teraz czuj

ę

, to na pewno - odparł muskaj

ą

c wargami

jej przymkni

ę

te powieki.

- Uwielbiam, jak mnie dotykasz.

background image

Amanda u

ś

miechn

ę

ła si

ę

i oparła rozpalony policzek o jego pier

ś

.

- Jakie to dziwne.
- Co?
-

ś

e si

ę

nie kłócimy.

- Strasznie bytem dla ciebie niedobry - rzekł z westchnieniem Jace.
- Mo

ż

e miałe

ś

powody. Jace, tak mi przykro, ze mama...

Jace delikatnie poło

ż

ył palec na jej ustach.

- Jeszcze si

ę

z tym nie pogodziłem - wyznał cicho. - Ale chyba zaczynam

rozumie

ć

. Niełatwo jest panowa

ć

nad uczuciami. Ja sam trac

ę

głow

ę

,

kiedy trzymam ci

ę

w ramionach.

- Czy to jest a

ż

tak złe? - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

zalotnie Amanda.

- Dla mnie tak. Nigdy nie byłem szczególnie wylewny. Owszem,
miewałem kobiety, ale zawsze na własnych warunkach i nigdy takiej,
której nie potrafiłbym opu

ś

ci

ć

. Ty obudziła

ś

we mnie uczucia, o jakie si

ę

wcale nie podejrzewałem. Kiedy ci

ę

dotykam, płomienie ogarniaj

ą

całe

moje ciało.
- Czy naprawd

ę

jestem twoja? - zapytała cicho, lekko dotykaj

ą

c jego

policzka.
- A chcesz tego?
Zdecydowanie kiwn

ę

ła głow

ą

, a jej oczy wielbiły ka

ż

dy rys jego twarzy.

Przesun

ą

ł r

ę

k

ę

wzdłu

ż

jej talii, potem wy

ż

ej, na ciepł

ą

tward

ą

pier

ś

okryt

ą

mi

ę

kk

ą

bawełn

ą

i obserwował jej reakcj

ę

.

- Przyzwyczaisz si

ę

do tych pieszczot, zobaczysz -rzekł cicho.

- Naprawd

ę

? - wyszeptała z trudem.

- Nigdy

ż

aden m

ęż

czyzna nie widział ci

ę

takiej, jak ja wczoraj, prawda?

Zawsze wydawało mi si

ę

,

ż

e jeste

ś

do

ś

wiadczona, ale zobaczyłem ten

rumieniec na twojej twarzy. A kiedy wzi

ą

łem ci

ę

w ramiona... -

u

ś

miechn

ą

ł si

ę

leciutko. - B

ę

d

ę

, to pami

ę

tał do ko

ń

ca

ż

ycia. Tak bardzo

chciałem by

ć

pierwszym m

ęż

czyzn

ą

w twoim

ż

yciu. Bałem si

ę

,

ż

e kto

ś

mnie ju

ż

ubiegł i nienawidziłem ci

ę

za to.

- Zawsze chciałam tylko ciebie - odparła szczerze i posmutniała,
pomy

ś

lawszy sobie, jak krótko go b

ę

dzie miała. Szybko znudzi mu si

ę

jej

niewinno

ść

, znudzi mu si

ę

ona sama. Mieli ze sob

ą

tak du

ż

o wspólnego,

ale on chciał tylko jej ciała, nie chciał duszy ani serca.
- Co si

ę

stało? - zapytał.

- Nic - wzruszyła ramionami. - Mówiłe

ś

co

ś

o sukience.

- Rzeczywi

ś

cie - za

ś

miał si

ę

. - A wi

ę

c chod

ź

my.

Zaprowadził j

ą

do eleganckiego magazynu, prosto do działu z

najdro

ż

szymi sukniami Chciała si

ę

cofn

ąć

, ale przytrzymał j

ą

mocno za

r

ę

k

ę

. Młodej ekspedientce wyja

ś

nił dokładnie, o jak

ą

sukni

ę

mu chodzi.

- Ale ja nie chc

ę

,

ż

eby

ś

kupował mi sukienki - zaprotestowała Amanda,

kiedy sprzedawczyni na chwil

ę

znikn

ę

ła na zapleczu.

- Dlaczego? Chcesz i

ść

na przyj

ę

cie w spodniach? - zapytał z

u

ś

miechem Jace.

Nauczyła si

ę

obywa

ć

bez pi

ę

knych kreacji, ale dopiero w tej chwili zdała

background image

sobie spraw

ę

, ile j

ą

to kosztowało. Wszyscy w tym eleganckim sklepie

widz

ą

,

ż

e Jace kupuje jej ubrania. Co sobie o tym pomy

ś

l

ą

?

ś

e jest jego

utrzymank

ą

. W jej oczach pojawiły si

ę

łzy. No, có

ż

, do pewnego stopnia

to prawda. Przecie

ż

ju

ż

mu siebie obiecała.

Zbladła i spu

ś

ciła oczy.

- Co si

ę

stało? - zapytał Jace, unosz

ą

c jej brod

ę

. - Kochanie, czy

ż

bym

powiedział co

ś

złego?

Na szcz

ęś

cie wróciła sprzedawczyni i Amanda nie musiała udziela

ć

mu

tej bolesnej dla niej odpowiedzi.
- Mam tu co

ś

wyj

ą

tkowego - zachwalała ekspedientka, . trzymaj

ą

c na

wieszaku obłok r

ę

cznie malowanego tiulu. Był lekko przezroczysty, w

kolorze ko

ś

ci słoniowej, malowany w delikatne, zielone listki. Amanda

nigdy, nawet wtedy, kiedy miała pieni

ę

dzy jak lodu, nie kupiła sobie

czego

ś

tak pi

ę

knego.

- Jest wspaniała. - Ekspedientka wymieniła nazwisko projektanta. Nie
zwa

ż

aj

ą

c na protesty Amandy, zaprowadziła j

ą

do przymierzami.

Amanda przygl

ą

dała si

ę

swemu odbiciu. Ju

ż

od dawna nie miała na

sobie tak drogiej sukni, nie czuła mi

ę

kko

ś

ci tiulu spowijaj

ą

cego jej ciało.

Bladozielony kolor listków roz

ś

wietlił br

ą

z jej oczu, dodał tajemniczo

ś

ci

twarzy.
- Czy b

ę

dziesz tam siedzie

ć

cały dzie

ń

? - rozległ si

ę

zza zasłony

niecierpliwy baryton. '
Amanda wyprostowała si

ę

i lekkim krokiem wyszła z przymierzalni.

- Czy

ż

nie le

ż

y doskonale? - zapytała z u

ś

miechem sprzedawczyni.

- Doskonale - przyznał cicho Jace, ale patrzył nie na sukni

ę

, tocz na

zarumienion

ą

twarz Amandy.

- Bior

ę

j

ą

.

Amanda zdj

ę

ła sukni

ę

i czekała, a

ż

j

ą

zapakuj

ą

.

- Nie zapytałam o cen

ę

- odezwała si

ę

niepewnie - ale na pewno

kosztuje maj

ą

tek, Jace. Wolałabym co

ś

... co

ś

ta

ń

szego.

- Nie jestem biedny - przypomniał jej. - Zapomniała

ś

?

Amanda spu

ś

ciła oczy. Zrobiło jej si

ę

słabo. A wiec Jace my

ś

li,

ż

e mu si

ę

po prostu sprzedała,

ż

e dała si

ę

kupi

ć

za kilka ładnych strojów?

Jace zapłacił i podał jej firmowe pudło. Wzi

ę

ła je od niego z oboj

ę

tn

ą

min

ą

.

- Idziemy - rzekł z ci

ęż

kim westchnieniem. Otworzył drzwi swego

srebrnego mercedesa, wyj

ą

ł jej z r

ą

k pudełko i rzucił niedbale na tylne

siedzenie, po czym usiadł za kierownic

ą

. Gwałtownym ruchem przekr

ę

cił

kluczyk w stacyjce i uruchomił silnik.
- Zapal mi papierosa - powiedział, rzucaj

ą

c jej na kolana paczk

ę

.

Amanda, bez słowa, posłusznie wykonała polecenie.
- Nie podoba ci si

ę

ta cholerna sukienka? - zapytał sucho.

- Jest bardzo ładna. Dzi

ę

kuj

ę

.

- Czy mo

ż

esz mi, do diabła, powiedzie

ć

o co chodzi? - krzykn

ą

ł,

obrzucaj

ą

c j

ą

w

ś

ciekłym spojrzeniem.

background image

- O nic - odparła cicho. Patrzyła prosto przed siebie.
- O nic - powtórzył, zaci

ą

gaj

ą

c si

ę

papierosem. - Nie najlepiej zaczyna

si

ę

nasz zwi

ą

zek, goł

ą

bku.

- Wiem - przyznała cicho Amanda. - Suknia jest cudowna, Jace, tylko...
wolałabym,

ż

eby

ś

tyle na mnie nie wydawał.

- Moim zdaniem jeste

ś

tego jak najbardziej warta, kochanie. - Wzi

ą

ł j

ą

za

r

ę

k

ę

.

Amanda patrzyła na jego ciemnobr

ą

zowe, silne palce, tak bardzo

kontrastuj

ą

ce z jej własnymi.

- Jeste

ś

taki opalony - szepn

ę

ła.

- A ty bladziutka - odparł. - Szkoda,

ż

e musz

ę

wraca

ć

do biura. Wolałbym

sp

ę

dzi

ć

ten dzie

ń

z tob

ą

.

Amanda westchn

ę

ła rozmarzona.

- Ja te

ż

.

- Przyjad

ę

dopiero w ostatniej chwili - rzekł, kiedy zajechali przed Casa

Verde. - Czekaj na mnie. Idziesz do Sullevanów ze mn

ą

, nie z

Duncanem.
- Tak, Jasonie - potwierdziła posłusznie.
Jason pochylił si

ę

,

ż

eby otworzy

ć

jej drzwi. Jego twarz znalazła si

ę

tu

ż

obok jej twarzy. Poczuła zapach wody kolo

ń

skiej i ciepło oddechu.

Mimowolnie nachyliła si

ę

odrobin

ę

do przodu i dotkn

ę

ła wargami jego

ust.
Oczy Jace'a rozbłysły.
- Przepraszam - szepn

ę

ła Amanda, poruszona gwałtowno

ś

ci

ą

jego

spojrzenia.
- Za co?- zapytał Jace. - Czy musisz mie

ć

specjalne pozwolenie,

ż

eby

mnie całowa

ć

czy dotyka

ć

?

- To... to dla mnie ci

ą

gle co

ś

nowego.

- Powiedziałem ci ju

ż

rano - rzekł szorstko -

ż

e lubi

ę

, kiedy mnie

dotykasz. Na miło

ść

bosk

ą

, przecie

ż

mo

ż

esz wskoczy

ć

mi do łó

ż

ka,

kiedy tylko zechcesz, a ja zawsze powitam ci

ę

z otwartymi ramionami.

Amanda spojrzała na niego niepewnie i czułym gestem odgarn

ę

ła

kosmyk włosów z jego czoła.
- To wszystko jest takie nowe - szepn

ę

ła.

- Tak. - Nachylił si

ę

ku niej, uj

ą

ł j

ą

pod brod

ę

i pocałował delikatnie. -

Uwielbiam twoje usta - szepn

ą

ł czule. - Mógłbym je całowa

ć

do ko

ń

ca

ż

ycia.

- Ja te

ż

lubi

ę

ci

ę

całowa

ć

- szepn

ę

ła Amanda i obj

ą

wszy go za szyj

ę

,

oddała pocałunek.
- Nie id

ź

do pracy - poprosiła cicho.

- Je

ś

li zostan

ę

, to b

ę

d

ę

si

ę

z tob

ą

kochał - od-parł, wci

ąż

całuj

ą

c jej

twarz. - A nie chc

ę

jeszcze tego robi

ć

.

- Dlaczego?
- Bo chc

ę

,

ż

eby ten pierwszy raz był dla ciebie najpi

ę

kniejszym

wspomnieniem - odparł.

background image

Amanda poczuła fal

ę

podniecenia, ogarniaj

ą

c

ą

całe jej ciało. Wyobraziła

sobie Jace'a lez

ą

cego obok niej w chłodnej,

ś

wie

ż

ej po

ś

cieli, otaczaj

ą

c

ą

ich ciemno

ść

, jego usta bł

ą

dz

ą

ce po jej ciele.

- Zadr

ż

ała

ś

- szepn

ą

ł czule Jace. - Pomy

ś

lała

ś

, jak to b

ę

dzie, tak?

- Tak - przyznała.
- Bo

ż

e! - Jace gwałtownym gestem przyci

ą

gn

ą

ł j

ą

do siebie, a jego

głodne usta mia

ż

d

ż

yły jej wargi. Z ust Amandy wyrwał si

ę

cichy j

ę

k.

Pu

ś

cił j

ą

nagle i odsun

ą

ł od siebie.

- Wysiadaj, zanim wgniot

ę

ci

ę

tu w podłog

ę

- mrukn

ą

ł.

- Okrutnik - szepn

ę

ła.

- Kusicielka - odparował. - Do zobaczenia wieczorem. I nie upinaj
włosów. Zostaw je rozpuszczone.
- To nie b

ę

dzie eleganckie - zaprotestowała.

- Nie chc

ę

,

ż

eby

ś

była elegancka - upierał si

ę

, patrz

ą

c jej w oczy. - Chc

ę

,

ż

eby

ś

była sob

ą

. Nie musisz si

ę

upi

ę

ksza

ć

. Czekaj na mnie.

- Dobrze.
Jace zatrzasn

ą

ł drzwiczki i odjechał.

Amanda, ubrana w sukni

ę

, któr

ą

kupił jej Jace, stała przed lustrem.

Znakomity krój podkre

ś

lał jej długie nogi, szczupł

ą

tali

ę

i małe, kształtne

piersi. Kolory sukni stanowiły znakomit

ą

opraw

ę

jej jasnej karnacji. Z

rozpuszczonymi srebrnoblond włosami wygl

ą

dała jak modelka, a nie

pracownica agencji reklamowej.
Bardzo zdenerwowana i przej

ę

ta zeszła do salonu, gdzie czekali na ni

ą

Jace, Duncan i Marguerite.
Pogr

ąż

eni byli w rozmowie, ale wej

ś

cie Amandy nie umkn

ę

ło uwagi

Jace'a. Jego oczy rozbłysły. Pojawiło si

ę

co

ś

jeszcze... duma...

ś

wiadomo

ść

posiadania...

Amanda te

ż

nie mogła oderwa

ć

od niego wzroku. W ciemnym garniturze

i

ś

nie

ż

nobiałej jedwabnej koszuli był tak m

ę

ski,

ż

e zapragn

ę

ła si

ę

do

niego przytuli

ć

. Wydawał si

ę

by

ć

zupełnie nie

ś

wiadomy swej atrak-

cyjno

ś

ci.

Nagła cisza sprawiła,

ż

e Duncan i Marguerite te

ż

zwrócili si

ę

ku drzwiom.

- No, no - skomentował Duncan. Podszedł i przygl

ą

dał si

ę

jej z

podziwem ewentualnego kupca ogl

ą

daj

ą

cego elegancki, nowy

samochód. - Istne cudo. Sk

ą

d masz t

ę

sukni

ę

?

- Od dobrej wró

ż

ki - odparła wesoło Amanda, unikaj

ą

c władczego

spojrzenia Jace’a.
- Wygl

ą

dasz jak zjawisko, Amando - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

Marguerite, -

Pi

ę

kna suknia!

- Dzi

ę

kuj

ę

- odparła skromnie Amanda. Duncan chciał uj

ąć

j

ą

pod rami

ę

,

ale Jace oczywi

ś

cie go uprzedził.

- Dzisiaj moja kolej - powstrzymał go ostro.
- Gdzie

ż

bym

ś

miał si

ę

sprzeciwia

ć

? - za

ś

miał si

ę

Duncan. - Mamo? -

zwrócił si

ę

do Marguerite.

Marguerite, ubrana w eleganck

ą

bladoniebiesk

ą

atłasow

ą

sukni

ę

i etol

ę

z

background image

lisów, podeszła do syna.
- Ale

ż

, Amando, powinna

ś

co

ś

narzuci

ć

na ramiona. Zobaczysz,

ż

e

zmarzniesz!
- Nie, nie s

ą

dz

ę

! - odparła szybko Amanda, zbyt dumna, by znowu

korzysta

ć

z czyjej

ś

dobroczynno

ś

ci.

- Bzdura! Mam pi

ę

kny szal. Zaczekaj - poleciła Marguerite.

Wróciła z czarnym, cieniutkim szalem i narzuciła go na ramiona Amandy.
- Znakomicie! Dodaje ci tajemniczo

ś

ci!

- Bo tak si

ę

dzi

ś

czuj

ę

- odparła z u

ś

miechem Amanda.

Amanda jeszcze nigdy nie odczuwała tak blisko

ś

ci Jace'a jak podczas

jazdy do Sullevanów. Jej wzrok bezwiednie w

ę

drował ku jego profilowi i

ustom. Dr

ż

ała na wspomnienie jego pocałunków. Raz, kiedy przystan

ą

ł

na czerwonym

ś

wietle, ich oczy si

ę

spotkały. Siła jego spojrzenia

pozbawiła j

ą

tchu. Spu

ś

ciła wzrok na jego szczupłe, silne dłonie zaci

ś

-

ni

ę

te na kierownicy i z trudem powstrzymała si

ę

, by ich nie dotkn

ąć

.

Gdyby tylko sprawy inaczej si

ę

uło

ż

yły. Była teraz kobiet

ą

Jace’a, ale nie

o to jej chodziło. Jace uwa

ż

ał,

ż

e interesuj

ą

j

ą

jego pieni

ą

dze, podczas

gdy ona chciała tylko, by pozwolono jej go kocha

ć

. Zastanawiała si

ę

ponuro, jak te

ż

Jace wszystko zorganizuje. Czy b

ę

dzie miała mieszkanie

w mie

ś

cie? A mo

ż

e kupi jej dom? Zarumieniła si

ę

na sam

ą

my

ś

l o reakcji

Marguerite.

ś

adnych tajemnic, powiedział, nie my

ś

l

ą

c zupełnie o tym, jak

bardzo j

ą

to zrani. Wiadomo, m

ęż

czy

ź

ni. My

ś

l

ą

tylko o własnych

przyjemno

ś

ciach. Przecie

ż

nic nie zagrozi jego reputacji.

- Wpaniale! - skomentował Duncan wchodz

ą

c wraz z Jace'em i Amanda

do holu roz

ś

wietlonego blaskiem kryształowych

ż

yrandoli.

- Sullevanowie maj

ą

klas

ę

, no i wielkie pieni

ą

dze od pokole

ń

- zauwa

ż

chłodno Jace.
- To wida

ć

. Twoja suknia, Amando, znakomicie tutaj pasuje. Nie

powiedziała

ś

mi, sk

ą

d j

ą

masz.

Jace spojrzał ostrzegawczo na brata i gestem posiadacza uj

ą

ł j

ą

za r

ę

k

ę

.

- Ja jej kupiłem - wyja

ś

nił spokojnie, ale z ukryt

ą

gro

ź

b

ą

.

Duncan a

ż

za dobrze .znał ten ton.

- Przepraszam - zwrócił si

ę

do Amandy. - Chyba pójd

ę

rozejrze

ć

si

ę

za

jakimi

ś

wolnymi panienkami. Zobaczymy si

ę

ź

niej.

- Czy to było konieczne? - zapytała zawstydzona Amanda.
- Jeste

ś

moja - odparł zdecydowanie Jace. - Im szybciej si

ę

o tym dowie,

tym lepiej dla niego.
- Poczułam si

ę

jak sprzedajna dziewczyna. - Głos Amandy dr

ż

ał z

upokorzenia.
Jace spojrzał na ni

ą

z niedowierzaniem.

- O czym ty, do cholery, mówisz? Nie rozumiem ci

ę

, Amando.

Ofiarowałem ci wszystko, co mam. Zdecyduj si

ę

, chcesz tego, czy nie?

Z lekkim okrzykiem Amanda wyrwała mu r

ę

k

ę

i pobiegła w kierunku

stoj

ą

cego przy bufecie Duncana.

Popijaj

ą

cy poncz Duncan spojrzał na jej pobladł

ą

twarz i podał jej

background image

szklank

ę

. Rozejrzał si

ę

po sali w poszukiwaniu Jace'a. Ujrzał go

pogr

ąż

onego w rozmowie z miejscowymi hodowcami bydła.

- Nic ci nie grozi - zwrócił si

ę

do Amandy. - Przez najbli

ż

sze pół godziny

b

ę

dzie gadał tylko o krowach. Co si

ę

tym razem stało?

Amanda przygryzła warg

ę

.

- Powiedział,

ż

e... Ach, nic, Duncanie - westchn

ę

ła - to bez sensu.

Jedyn

ą

zalet

ą

Jace'a jest wypchany portfel - za

ś

miała si

ę

ponuro. - Mo

ż

e

zostan

ę

zawodow

ą

naci

ą

gaczk

ą

.

- Nie z twoim charakterem - odparł łagodnie Duncan. - Zjedz kanapk

ę

.

- Czy wygl

ą

dam na głodn

ą

? - dała si

ę

nabra

ć

Amanda.

- Tak jakby

ś

chciała kogo

ś

ugry

źć

- mrugn

ą

ł do niej Duncan. - Nie

przejmuj si

ę

nim, Mandy, on sam nie wie, czego chce.

Gdyby

ś

tylko znał cał

ą

prawd

ę

, pomy

ś

lała. Spojrzała na trzyman

ą

w r

ę

ce

szklaneczk

ę

z ponczem i zdała sobie spraw

ę

,

ż

e lekko kr

ę

ci jej si

ę

w

głowie.
- Co w tym jest? - zapytała.
- Chyba cała zawarto

ść

barku - u

ś

miechn

ą

ł si

ę

Duncan. - Lepiej uwa

ż

aj.

- Dzi

ś

nie mam ochoty uwa

ż

a

ć

- odparła wychylaj

ą

c reszt

ę

napoju. - Nalej

mi nast

ę

pn

ą

kolejk

ę

.

- To nie jest zbyt rozs

ą

dne - ostrzegł j

ą

, ale napełnił szklank

ę

.

- Zgadzam si

ę

, ale czasami lepiej za du

ż

o nie my

ś

le

ć

.

- Wiesz co? - rzekł cicho Duncan, przygl

ą

daj

ą

c si

ę

jej uwa

ż

nie.

- Co? - spojrzała na niego znad szklanki.
- Ciesz

ę

si

ę

,

ż

e zostaniesz moj

ą

bratow

ą

.

Nie była ju

ż

w stanie powstrzyma

ć

łez. Duncan, kochany Duncan, nic nie

rozumie. Jason nie potrzebuje

ż

ony, tylko kochanki, kogo

ś

, kto zaspokoi

jego

żą

dze. A je

ś

li kiedy

ś

si

ę

o

ż

eni, to na pewno nie z ni

ą

. - Mandy!

- A jakie b

ę

dzie mi

ę

dzy nami pokrewie

ń

stwo, je

ś

li zostan

ę

jego

kochank

ą

? - szepn

ę

ła smutno. - Bo tylko do tego jestem mu potrzebna.

Odwróciła si

ę

gwałtownie i wybiegła na ciemny taras, gdzie dała upust

swojej rozpaczy.
- Co

ś

ty jej, do cholery, powiedział? - zapytał ostro Jace, który

błyskawicznie pojawił si

ę

u boku Duncana.

- Chyba za du

ż

o - odparł cicho Duncan. - Powiedziałem,

ż

e b

ę

dzie mi

miło zosta

ć

jej szwagrem. By

ć

mo

ż

e zbytnio si

ę

pospieszyłem, ale

obserwowałem was ostatnio i wydawało mi si

ę

,

ż

e to ju

ż

pewne.

- Masz za długi j

ę

zor - uci

ą

ł oschle Jace.

- Amen - potwierdził ponuro Duncan i zmarszczył czoło. - Czy naprawd

ę

chcesz,

ż

eby została twoj

ą

kochank

ą

? - zapytał nagle.

- Kochank

ą

?! - krzykn

ą

ł zdumiony Jace.

- Ona tak wła

ś

nie my

ś

li - odparł chłodno brat. - Powiedziała,

ż

e uwa

ż

asz

j

ą

za naci

ą

gaczk

ę

.

- O mój Bo

ż

e - westchn

ą

ł Jace.

- O co chodzi? - zapytał Duncan.
- Historia si

ę

powtarza - j

ę

kn

ą

ł Jace, ale nie patrzył na brata. Jego wzrok

background image

skierowany był na drzwi prowadz

ą

ce na taras. Bez słowa ruszył w ich

kierunku.
Amanda otarła łzy. Pragn

ę

ła jak najszybciej wsi

ąść

w samolot i znale

źć

si

ę

jak najdalej od Casa Verde. Chyba zwariowała,

ż

e zgodziła si

ę

zosta

ć

i pój

ść

na to przyj

ę

cie. Dlaczego nie wyjechała z Be

ą

? Byłaby ju

ż

daleko od Jace'a, jego sarkazmu i pot

ę

pienia. Nie powinna ofiarowywa

ć

mu siebie, to tylko pogorszyło jego opini

ę

o niej. Znowu poczuła łzy pod

powiekami. Nie, tak nie mo

ż

na. Musi przesta

ć

płaka

ć

, wróci

ć

do go

ś

ci,

u

ś

miecha

ć

si

ę

, odgrywa

ć

rol

ę

królowej balu. Potem poprosi Duncana,

ż

eby odwiózł j

ą

na lotnisko.

- Jak tu cicho.
Zamarła, słysz

ą

c za sob

ą

ten głos. Zacisn

ę

ła r

ę

ce na balustradzie, ale

nie odwróciła si

ę

.

- Tak-mrukn

ę

ła.

Poczuła ciepło jego ciała na swoich plecach, jego oddech we włosach.
Palce Jace'a delikatnie pogładziły jej rami

ę

. Zamarła w bezruchu.

- Amando... - zacz

ą

ł niepewnie.

- Wyje

ż

d

ż

am - przerwała mu zdecydowanym tonem, wierzchem dłoni

ocieraj

ą

c

ś

lady łez. - Mo

ż

esz sobie zabra

ć

sukienk

ę

, nie chc

ę

jej. Oddaj

j

ą

której

ś

z twoich kochanek - dodała.

- Nigdy nie było

ż

adnej innej kobiety - rzekł spokojnie i z naciskiem Jace.

- Nikogo od dnia twoich urodzin, kiedy po raz pierwszy dotkn

ą

łem twoich

ust
Amanda zamarła. Czy

ż

by si

ę

przesłyszała? Chyba ma co

ś

nie w

porz

ą

dku z uszami. Odwróciła si

ę

wolno i spojrzała mu w oczy. Ich

srebrny blask był ledwo widoczny w nikłym

ś

wietle padaj

ą

cym na taras z

sali balowej.
Jace, z r

ę

kami w kieszeniach, stał na lekko rozstawionych nogach i

patrzył na ni

ą

ironicznie.

- Zdziwiła

ś

si

ę

? - zapytał. - Czy naprawd

ę

nie rozumiesz, jak bardzo ci

ę

pragn

ę

, skoro od lat nie miałem

ż

adnej kobiety?

- Na pewno nie... nie z braku okazji - wyj

ą

kała.

- Zgadza si

ę

. Jestem bogaty .'Wi

ę

kszo

ść

kobiet dla pieni

ę

dzy zrobi

wszystko.
- Mo

ż

e niektóre chciały tylko ciebie - powiedziała cicho Amanda,

- Do tego trzeba dwojga. Mnie zale

ż

ało tylko na tobie.

Ciszy, jaka mi

ę

dzy nimi zapadła, towarzyszyła jaka

ś

sentymentalna

melodia dobiegaj

ą

ca z sali balowej.

Podszedł do mej tak blisko,

ż

e musiała unie

ść

głow

ę

, by widzie

ć

jego

twarz.
- Cholera, czy naprawd

ę

musz

ę

to mówi

ć

?—spytał cicho.

Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
- Kocham ci

ę

, Amando - wyznał aksamitnym głosem.

Z jej oczu popłyn

ę

ły niepohamowane strumienie łez. Usta jej dr

ż

ały. Nie.

była w stanie powiedzie

ć

ani słowa.

background image

Jace nie potrzebował słów. Przyci

ą

gn

ą

ł j

ą

do siebie i poszukał jej warg.

Przywarł do nich, jak spragniony do

ź

ródła.

Amanda zanurzyła palce w g

ę

stych włosach Jace'a, paznokciami

delikatnie drapała jego szyj

ę

. Z cichym j

ę

kiem poddała si

ę

pocałunkom.

- Powiedz to - szepn

ą

ł nie odrywaj

ą

c warg od jej ust.

- Ja te

ż

ci

ę

kocham. Na zawsze, cał

ą

sob

ą

. - Reszta słów rozpłyn

ę

ła si

ę

w cichym westchnieniu. Pocałował j

ą

znowu, najpierw mocno, potem

delikatnie, czule. Jego usta zadawały pytania, jej usta odpowiadały -
wszystko bez słowa.
- Wyja

ś

nijmy sobie jedn

ą

rzecz - szepn

ą

ł jej do ucha. - Kiedy mówiłem,

ż

e jeste

ś

moja, miałem na my

ś

li cale

ż

ycie i na dowód tego wło

żę

na

twój palec dwa pier

ś

cionki. Och, Amando, nie chodzi mi tylko o rozkosz,

któr

ą

b

ę

dziemy dzieli

ć

w ciemno

ś

ciach. Chc

ę

dzieli

ć

z tob

ą

ż

ycie, chc

ę

,

ż

eby

ś

ty dzieliła ze mn

ą

swoje. Chc

ę

ci

ę

przytula

ć

, kiedy b

ę

dzie ci

ź

le i

ociera

ć

twoje łzy, kiedy płaczesz.

Chc

ę

patrze

ć

, jak si

ę

ś

miejesz i widzie

ć

ś

wiatło w twoich oczach, kiedy

si

ę

kochamy. Chc

ę

ci da

ć

dzieci i patrze

ć

, jak dorastaj

ą

w Casa Verde. -

W jego oczach pojawił si

ę

ów blask, na który tak długo czekała. - Czy

wiesz,

ż

e kocham ci

ę

ponad wszystko? Sprawiałem ci ból, bo sam

cierpiałem. Po

żą

dałem ciebie, była

ś

mi potrzebna i nie mogłem ci tego

powiedzie

ć

, bo zawsze przede mn

ą

uciekała

ś

. Czy nie uwa

ż

asz,

ż

e czas

ju

ż

z tym sko

ń

czy

ć

? Wyjd

ź

za mnie. Zamieszkaj ze mn

ą

. Jeste

ś

dla mnie

jak powietrze. Bez ciebie zgin

ę

, Amando. . U

ś

miechn

ę

ła si

ę

do niego

przez łzy.
- Ja te

ż

- wyj

ą

kała. - Chc

ę

by

ć

z tob

ą

. Chc

ę

ci da

ć

wszystko, co mam.

- Chc

ę

tylko twojego serca, najdro

ż

sza. W zamian ch

ę

tnie oddam ci

swoje.
Jej dr

żą

ce wargi dotkn

ę

ły jego ust. Pocałunek był tak gwałtowny, jakby

oznaczał rozstanie.
Czuła, jak ich ciała po

żą

daj

ą

siebie, jak mocne bicie ich serc stapia si

ę

w

jeden rytm.
- Czy jeste

ś

pewien,

ż

e chcesz tylko mojego serca? -zapytała

rozkoszuj

ą

c si

ę

niespodziewanym szcz

ęś

ciem.

- Niezupełnie - przyznał. - Swe ocalenie w tej chwili zawdzi

ę

czasz tylko

nie sprzyjaj

ą

cym okoliczno

ś

ciom.

Amanda leciutko ugryzła go w warg

ę

.

- Mógłby

ś

zawie

źć

mnie do domu.

- I zrobi

ę

to. - zapewnił j

ą

z u

ś

miechem. - Ale najpierw musz

ę

na kilka dni

pozby

ć

si

ę

matki i Duncana, A o ile znam moj

ą

matk

ę

, panno Carson,

b

ę

dzie to mo

ż

liwe dopiero po

ś

lubie.

U

ś

miechn

ę

ła si

ę

do niego swymi ciemnymi, przepełnionymi miło

ś

ci

ą

oczami.
- Pozostaje samochód - zaproponowała.
- To nie dla mnie - odparł.
- S

ą

te

ż

motele...

background image

- Czy

ż

by

ś

próbowała mnie uwie

ść

, Amando? Oblała si

ę

rumie

ń

cem.

- Wła

ś

ciwie tak.

Popatrzył na jej mi

ę

kkie, lekko obrzmiałe wargi i przytulił j

ą

czule.

- Wczoraj wieczorem prawie ci si

ę

to udało - zauwa

ż

ył, spuszczaj

ą

c

wzrok na jej dekolt. - To wspomnienie pozostanie ze mn

ą

na zawsze, jak

to twoje zdj

ę

cie, które od siedmiu lat nosz

ę

w portfelu.

- Masz moje zdj

ę

cie? - otworzyła szeroko oczy. Jace skin

ą

ł głow

ą

.

- To, które kiedy

ś

zrobił Duncan -biegniesz z rozwianymi włosami,

roze

ś

miana i promienna. Chciałbym,

ż

eby kto

ś

ci

ę

tak namalował. Było

takie pi

ę

kne,

ż

e nie oparłem si

ę

i ukradłem mu je, a potem przez tydzie

ń

miałem wyrzuty sumienia.
- Dlaczego po prostu nie poprosiłe

ś

,

ż

eby Duncan ci je podarował? -

zapytała zdziwiona.
- Domy

ś

liłby si

ę

wszystkiego - odparł Jace i musn

ą

ł wargami jej czoło. -

Kocham ci

ę

ju

ż

tak długo, najdro

ż

sza, - szepn

ą

ł. - Nawet kiedy

wmawiałem sobie,

ż

e ci

ę

nienawidz

ę

, kiedy byłem dla ciebie okrutny i

raniłem ci

ę

, to tylko dlatego,

ż

e sam cierpiałem. Uciekała

ś

, a ja

cierpiałem coraz bardziej. Tego dnia, kiedy si

ę

skaleczyłem, a ty

powiedziała

ś

co

ś

o Duncanie, my

ś

lałem,

ż

e zwariuj

ę

. Nie mogłem znie

ść

my

ś

li,

ż

e ci

ę

pie

ś

cił, tak jak ja chciałem to robi

ć

.

- Pocałowałe

ś

mnie - przypomniała rozmarzona.

- Czułem si

ę

, jakbym dostał skrzydeł. Trzymałem ci

ę

w ramionach,

dotykałem... Czekałem tyle lat i wiem,

ż

e warto było. Ale potem zacz

ą

łem

mie

ć

w

ą

tpliwo

ś

ci i to ci

ę

odstraszyło. Nigdy nie ufałem kobietom,

Amando. Du

ż

o mnie kosztowało, by nauczy

ć

si

ę

ufa

ć

tobie — dodał i

pogłaskał j

ą

czule po plecach.

- Nigdy ci

ę

nie zdradz

ę

- zapewniła go

ż

arliwie.

- Zawsze chciałam tylko ciebie, Jasonie, mimo

ż

e moja matka...

Uciszył j

ą

szybkim, gwałtownym pocałunkiem.

- Pojedziemy na jej

ś

lub, chcesz? - zapytał. - Gdyby

ś

była ju

ż

czyj

ąś

ż

on

ą

, te

ż

prawdopodobnie nie umiałbym trzyma

ć

si

ę

od ciebie z daleka.

Tak pewnie było z twoj

ą

matk

ą

- dodał wzruszaj

ą

c ramionami. - Nigdy nie

przypuszczałem,

ż

e b

ę

d

ę

ci

ę

tak kochał. Zrozumiałem to dopiero tej

nocy, kiedy tak długo nie wracała

ś

z Nowego Jorku. Modliłem si

ę

tak jak

nigdy w

ż

yciu, a kiedy wróciła

ś

, cala i zdrowa, potrafiłem tylko

wrzeszcze

ć

.

- Ale potem przyszedłe

ś

do mnie - szepn

ę

ła, rumieni

ą

c si

ę

na to

wspomnienie.
- I kochali

ś

my si

ę

- dodał muskaj

ą

c jej usta.

- W najsłodszy, najwolniejszy, najczulszy sposób. Ten pierwszy,
prawdziwy raz miedzy nami te

ż

b

ę

dzie taki. I b

ę

dzie trwał cał

ą

noc.

- Jason! - zaprotestowała i przytuliła si

ę

do jego piersi.

- B

ę

dzie pi

ę

knie - szepn

ą

ł, bior

ą

c j

ą

w ramiona.

- Zawsze jest pi

ę

knie, kiedy mnie dotykasz - stwierdziła przymykaj

ą

c

oczy. - Tak bardzo ci

ę

kocham, Jasonie!

background image

- I nigdy nie przestawaj - szepn

ą

ł. - Nigdy!

- Czy teraz ju

ż

mog

ę

jej powiedzie

ć

, jak si

ę

ciesz

ę

,

ż

e zostanie moj

ą

bratow

ą

? -rozległ si

ę

za nimi wesoły głos.

Jace za

ś

miał si

ę

i gestem posiadacza obrócił Amancie twarz

ą

do brata.

- Pozwol

ę

ci nawet by

ć

dru

ż

b

ą

- obiecał..

- Mama ju

ż

planuje wesele - dodał Duncan z u

ś

miechem. - Par

ę

minut

temu przechodziła, hm, przypadkiem koło okna.
- Chcesz powiedzie

ć

,

ż

e j

ą

tutaj zaci

ą

gn

ą

łe

ś

- poprawiła go Amanda.

- Niezupełnie. Raczej... przyprowadziłem. Kiedy ogłosicie to wszystkim?
- Za jakie

ś

pi

ęć

minut - oznajmił Jace, czuj

ą

c, jak Amanda sztywnieje w

jego ramionach. - Zanim moja dziewczyna zmieni zdanie.
- Mowy nie ma - zaprzeczyła, topniej

ą

c pod spojrzeniem jego szarych

oczu.
Ni st

ą

d, ni zow

ą

d Duncan wybuchn

ą

ł

ś

miechem.

- Wła

ś

nie przypomniałem sobie, jak kilka lat temu wymy

ś

lali

ś

cie sobie od

dam i pastuchów. I patrzcie, jak si

ę

sko

ń

czyło.

- Ona naprawd

ę

jest dam

ą

- mrukn

ą

ł Jace, a w jego głosie nie było ani

ś

ladu ironii.

- A on moim ulubionym pastuchem - dodała Amanda.
- A teraz was przeprosz

ę

i poszukam tej ładniutkiej Sullevanówny - rzekł

Duncan. - A wam - dodał - radz

ę

odsun

ąć

si

ę

od okna. Matka was

obserwuje.
- Duncan - powstrzymała go Amanda. -Tak?
- Dlaczego wła

ś

ciwie

ś

ci

ą

gn

ą

łe

ś

tutaj mnie i Terry'ego? Dlaczego

zaproponowałe

ś

nam ten kontrakt?

Duncan u

ś

miechn

ą

ł si

ę

od ucha do ucha.

- Bo kiedy wyjechała

ś

st

ą

d sze

ść

miesi

ę

cy temu, zauwa

ż

yłem,

ż

e Jace

chodzi w

ś

ciekły i wpada w szał, kiedy kto

ś

wymienia twoje imi

ę

.

Pomy

ś

lałem sobie,

ż

e spróbuj

ę

mu pomóc. Zadzwoniłem wi

ę

c do twego

wspólnika, który okazał si

ę

bardzo uczynny - wyja

ś

nił, patrz

ą

c to na

jedno, to na drugie. - A mówi

ą

,

ż

e Amor u

ż

ywa łuku. Bzdura, ł

ą

czy ludzi

przez telefon. Na razie, braciszku - mrugn

ą

ł wesoło do Jace'a.

Jace wybuchn

ą

ł

ś

miechem i Amanda, nie po raz pierwszy zreszt

ą

,

stwierdziła, jak bardzo, w gruncie rzeczy, bracia si

ę

kochaj

ą

.

- Chcesz,

ż

eby

ś

my zaraz ogłosili nasze zar

ę

czyny? - szepn

ą

ł Jace do

ucha Amandy. - Niech wszyscy wiedz

ą

,

ż

e jeste

ś

moja.

- I to si

ę

nigdy nie zmieni.

Jeszcze raz chwycił j

ą

w ramiona. Stoj

ą

ca w oknie w sali balowej

siwowłosa dama u

ś

miechn

ę

ła si

ę

do siebie. Planowała ju

ż

przygotowania do pierwszego chrztu w rodzinie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Palmer Diana Harlequin Desire 192 Tajny Agent
Palmer Diana Harlequin Desire 112 Brylancik
Palmer Diana Harlequin Desire 217 Rodeo
Palmer Diana Harlequin Desire 35 Skazani na miłość
Palmer Diana Harlequin Desire 95 Specjalista od miłości
Palmer Diana Harlequin Desire 351 Serce z lodu
Palmer Diana Harlequin Desire 344 Sercowe kłopoty
Palmer Diana Harlequin Desire 19 Oszukana
Palmer Diana Harlequin Desire 05 Ojciec mimo woli
Palmer Diana Harlequin Kolekcja 73 Sąsiecka przysługa
Palmer Diana Harlequin Satine Pokonać samotność (Narzeczona z miasta)
Palmer Diana Harlequin Satine Tak miało być ( Evan Tremayne )
Palmer Diana Harlequin Kolekcja Wymarzony prezent
Palmer Diana Harlequin Bestsellers Do dwóch razy sztuka
Palmer Diana Harlequin Romans 1016 Dwoje w Montanie
Palmer Diana Harlequin Kolekcja 79 Powrót do Arizony
83 Palmer Diana Dama i Pastuch

więcej podobnych podstron