background image
background image

IL​DE​FON​SO FAL​CO​NES

KA​TE​DRA

W BAR​CE​LO​NIE

Z hisz​pań​skie​go prze​ło​ży​ła:

MAG​DA​LE​NA PŁACH​TA

Ty​tuł ory​gi​na​łu:

LA CA​TE​DRAL DEL MAR

background image

Dla Car​men

background image

Bar​ce​lo​na, XIV wiek

background image
background image
background image

CZĘŚĆ PIERW​SZA

SŁU​DZY ZIE​MI

background image

1

Go​spo​dar​stwo Ber​na​ta Es​ta​ny​ola Na​varc​les,

Księ​stwo Ka​ta​lo​nii,

1320 rok

Kie​dy nikt nie zwra​cał na nie​go uwa​gi, Ber​nat spoj ​rzał na bez​chm ur​ne błę​kit​ne nie​bo. Bla​de

słoń​ce ostat​nich dni wrze​śnia pie​ści​ło twa​rze we​sel​ni​ków. Wło​ży ł ty ​le wy ​sił​ku i cza​su w zor​ga​ni​zo​-
wa​nie przy ​j ę​cia, że ty l​ko nie​ła​ska​wa po​go​da m o​gła​by j e po​psuć. Ber​nat prze​słał uśm iech j e​sien​-
ne​m u nie​bu, a po​tem spu​ścił wzrok i uśm iech​nął się j esz​cze sze​rzej , sły ​sząc rej ​wach na ka​m ien​-
ny m dzie​dziń​cu przed obo​ra​m i zaj ​m u​j ą​cy ​m i par​ter do​m u.

Je​go trzy ​dzie​stu go​ściom do​pi​sy ​wał hu​m or, bo te​go​rocz​ne wi​no​bra​nie by ​ło wy ​j ąt​ko​wo uda​ne.

Męż​czy ź​ni, ko​bie​ty i dzie​ci pra​co​wa​li od świ​tu do no​cy, naj ​pierw przy zbie​ra​niu gron, po​tem przy
ich udep​ty ​wa​niu, nie po​zwa​la​j ąc so​bie na choć​by j e​den dzień od​po​czy n​ku.

Do​pie​ro gdy wi​no zna​la​zło się w becz​kach, go​to​we do fer​m en​ta​cj i, a wy ​tło​czy ​ny odło​żo​no, by

w gnu​śne zi​m o​we dni de​sty ​lo​wać upę​dzo​ną z nich wód​kę, dla ka​ta​loń​skich chło​pów nad​cho​dzi​ła
po​ra wrze​śnio​wy ch świąt. Ber​nat Es​ta​ny ​ol wte​dy wła​śnie po​sta​no​wił wy ​pra​wić swe we​se​le.

Przy j ​rzał się go​ściom . Mu​sie​li wstać sko​ro świt, by prze​by ć pie​szo od​le​głość, czę​sto nie​m a​łą,

dzie​lą​cą ich go​spo​dar​stwa od m a​j ąt​ku ro​dzi​ny Es​ta​ny ​ol. Te​raz ga​wę​dzi​li z oży ​wie​niem , m o​że
o we​se​lu, m o​że o zbio​rach, m o​że o j ed​ny m i dru​gim . Kil​ku z nich — grup​ka two​rzo​na przez j e​go
ku​zy ​nów oraz ro​dzi​nę Pu​ig, krew​ny ch j e​go szwa​gra — wy ​bu​chło śm ie​chem , po​sy ​ła​j ąc m u fi​lu​-
ter​ne spoj ​rze​nia. Ber​nat po​czuł, że ob​le​wa go ru​m ie​niec, ale nie za​re​ago​wał na za​czep​kę, wo​lał
nie za​sta​na​wiać się nad przy ​czy ​ną ich roz​ba​wie​nia. W tłu​m ie roz​pro​szo​ny m na dzie​dziń​cu wy ​pa​-
trzy ł ro​dzi​ny Fon​ta​nies, Vi​la i Jo​ani​qu​et oraz, a j ak​że, ro​dzi​nę Es​te​ve — krew​ny ch pan​ny m ło​dej .

Zer​k​nął ką​tem oka na swe​go te​ścia. Pe​re Es​te​ve ob​no​sił m ię​dzy we​sel​ni​ka​m i swe wiel​kie brzu​-

szy ​sko, roz​sy ​ła​j ąc uśm ie​chy i co chwi​la do ko​goś za​ga​du​j ąc. Gdy Pe​re zwró​cił ku nie​m u swe
roz​ra​do​wa​ne ob​li​cze, Ber​nat, chcąc nie chcąc, m u​siał go po​zdro​wić, chy ​ba po raz set​ny w ty m

background image

dniu. Na​stęp​nie po​szu​kał wzro​kiem i wy ​ło​wił z grup​ki go​ści swo​ich szwa​grów. Od po​cząt​ku trak​to​-
wa​li go dość nie​uf​nie, m i​m o że Ber​nat wy ​ła​ził ze skó​ry, że​by ich so​bie zj ed​nać.

Zno​wu spoj ​rzał w nie​bo. Uro​dzaj i po​go​da po​sta​no​wi​ły to​wa​rzy ​szy ć m u w ty m waż​ny m dniu.

Zer​k​nął na dom , po​tem zno​wu na go​ści, i wy ​krzy ​wił lek​ko war​gi. Mi​m o roz​gar​dia​szu po​czuł się
sa​m ot​ny. Je​go oj ​ciec um arł przed ro​kiem , a sio​stra Gu​ia​m o​na, któ​ra po wy j ​ściu za m ąż prze​nio​-
sła się do Bar​ce​lo​ny, nie od​po​wia​da​ła na j e​go wia​do​m o​ści, m i​m o że bar​dzo za nią tę​sk​nił. A prze​-
cież z bli​skich krew​ny ch po​zo​sta​ła m u ty l​ko ona…

Wła​śnie po śm ier​ci ich oj ​ca dom ro​dzi​ny Es​ta​ny ​ol zna​lazł się w cen​trum uwa​gi ca​łej oko​li​cy

i po​czę​ły ścią​gać do nie​go tłum ​nie swat​ki oraz oj ​co​wie pa​nien na wy ​da​niu. Jesz​cze do nie​daw​na
wie​śnia​cy trzy ​m a​li się z da​le​ka od go​spo​dar​stwa „sza​lo​ne​go Es​ta​ny ​ola” — j ak na​zy ​wa​no oj ​ca
Ber​na​ta ze wzglę​du na j e​go bun​tow​ni​czą na​tu​rę — ale śm ierć star​ca tchnę​ła na​dzie​j ę w ser​ca są​-
sia​dów pra​gną​cy ch wy ​dać cór​ki za naj ​bo​gat​sze​go rol​ni​ka w oko​li​cy.

— Naj ​wy ż​szy czas się że​nić — m ó​wio​no Ber​na​to​wi. — Ile m asz lat?
— Dwa​dzie​ścia sie​dem . Chy ​ba… — od​po​wia​dał.
— W ty m wie​ku m ógł​by ś m ieć na​wet wnu​ki — stro​fo​wa​li
— Jak so​bie po​ra​dzisz sam z ta​kim go​spo​dar​stwem ? Po​trze​bu​j esz żo​ny.
Ber​nat cier​pli​wie słu​chał rad, z gó​ry wie​dząc, że nie obej ​dzie się bez wzm ian​ki o kan​dy ​dat​ce,

któ​rej cno​ty prze​wy ż​szać bę​dą si​łę wo​łu oraz urok naj ​pięk​niej ​sze​go za​cho​du słoń​ca.

Zresz​tą nie by ​ło to dla nie​go no​wo​ścią. Już sza​lo​ny Es​ta​ny ​ol, któ​re​go żo​na um ar​ła, wy ​da​j ąc na

świat Gu​ia​m o​nę, pró​bo​wał go wy ​swa​tać, ale wszy ​scy oj ​co​wie pa​nien na wy ​da​niu opusz​cza​li j e​-
go dom , m io​ta​j ąc prze​kleń​stwa: nikt nie m ógł spro​stać żą​da​niom do​ty ​czą​cy m po​sa​gu. Za​in​te​re​so​-
wa​nie Ber​na​tem za​czę​ło więc po​wo​li słab​nąć. Dzi​wac​twa star​ca po​głę​bia​ły się z wie​kiem , a j e​go
bun​tow​ni​cze po​ry ​wy za​czę​ły się prze​ra​dzać w na​pa​dy de​li​rium . Ber​nat po​świę​cił się bez resz​ty
do​glą​da​niu oj ​ca oraz wło​ści i rap​tem , m a​j ąc dwa​dzie​ścia sie​dem lat, zo​stał zu​peł​nie sam na świe​-
cie, na do​da​tek osa​czo​ny przez na​trę​tów.

Jed​nak pierw​szy od​wie​dził go, j esz​cze za​nim Ber​nat zdą​ży ł po​grze​bać oj ​ca, za​rząd​ca pa​na Na​-

varc​les i wszy st​kich oko​licz​ny ch chło​pów. Mia​łeś świę​tą ra​cj ę, oj ​cze! — po​m y ​ślał Ber​nat na wi​-
dok za​rząd​cy i to​wa​rzy ​szą​cy ch m u żoł​nie​rzy na ko​niach.

— Gdy ty l​ko um rę — po​wta​rzał sta​rzec w prze​bły ​skach świa​do​m o​ści — zj a​wią się tu, a wte​-

dy po​ka​żesz im te​sta​m ent. — Wska​zy ​wał ka​m ień, pod któ​ry m le​ża​ła ostat​nia wo​la sza​lo​ne​go Es​ta​-
ny ​ola, owi​nię​ta w ka​wa​łek skó​ry.

— Ale dla​cze​go, oj ​cze? — spy ​tał Ber​nat za pierw​szy m ra​zem .
— Jak wiesz — od​parł sta​rzec — otrzy ​m a​li​śm y na​sze zie​m ie na pra​wie em ​fi​teu​zy, wie​czy ​stej

dzier​ża​wy, ale j e​stem wdow​cem i gdy ​by m nie spo​rzą​dził te​sta​m en​tu, po m o​j ej śm ier​ci pan
m iał​by pra​wo za​j ąć po​ło​wę na​sze​go ru​cho​m e​go m a​j ąt​ku i ży ​we​go in​wen​ta​rza. To przy ​wi​lej
zwa​ny in​te​stia, zresz​tą ist​nie​j e wie​le in​ny ch, po​dob​ny ch, m u​sisz j e wszy st​kie po​znać. Przy j ​dą,
Ber​na​cie, zo​ba​czy sz, że przy j ​dą za​brać na​szą wła​sność. Ale ten te​sta​m ent po​zwo​li ci się od nich
uwol​nić.

— A j e​śli po​sta​wią na swo​im ? — spy ​tał Ber​nat. — Prze​cież ich znasz…
— Mo​gą pró​bo​wać, ale wszy st​ko za​pi​sa​ne j est w księ​gach.
Gniew za​rząd​cy i pa​na feu​dal​ne​go po​niósł się po oko​li​cy i spra​wił, że sie​ro​ta, j e​dy ​ny spad​ko​-

bier​ca wszy st​kich wło​ści sta​re​go sza​leń​ca, stał się j esz​cze po​nęt​niej ​szą par​tią.

Ber​nat do​brze pa​m ię​tał wi​zy ​tę swe​go te​ścia, któ​ry zj a​wił się u nie​go tuż przed wi​no​bra​niem .

background image

Pięć sol​dów, sien​nik i bia​ła lnia​na ka​m i​ze​la — tak wy ​glą​da​ło wia​no j e​go cór​ki Fran​ce​ski.

— Na co m i ka​m i​ze​la? — spy ​tał Ber​nat i da​lej prze​rzu​cał sło​m ę na par​te​rze do​m u.
— Sam się prze​ko​naj — od​parł Pe​re Es​te​ve.
Ber​nat wsparł się na wi​dłach i spoj ​rzał w kie​run​ku wska​za​ny m przez są​sia​da. Wi​dły wy ​su​nę​ły

m u się z rę​ki i upa​dły na sło​m ę. Na pro​gu obo​ry zo​ba​czy ł Fran​ce​scę w dłu​giej bia​łej ko​szu​li…
Dziew​czy ​na sta​ła pod świa​tło i Ber​nat m iał j ak na dło​ni ca​łe j ej cia​ło!

Ciar​ki prze​szły m u po ple​cach. Pe​re Es​te​ve się uśm iech​nął.
Ber​nat przy ​j ął j e​go pro​po​zy ​cj ę, i to na​ty ch​m iast, j esz​cze tam , w sto​do​le, nie pod​cho​dząc na​-

wet do wy ​bran​ki, ale i nie od​ry ​wa​j ąc od niej oczu.

Wie​dział, że pod​j ął de​cy ​zj ę po​chop​nie, ni​cze​go j ed​nak nie ża​ło​wał, bo oto stoi te​raz przed nim

Fran​ce​sca: m ło​da, pięk​na, sil​na… Za​czął szy b​ciej od​dy ​chać. To j uż dziś… Ale co ona m y ​śli? Czy
czu​j e to sa​m o? Dziew​czy ​na nie bra​ła udzia​łu w we​so​łej po​ga​węd​ce ko​biet, sta​ła w m il​cze​niu obok
m at​ki, nie uczest​ni​cząc w ogól​nej we​so​ło​ści, kwi​tu​j ąc ty l​ko żar​ty i chi​cho​ty to​wa​rzy ​szek wy ​m u​-
szo​ny m uśm ie​chem . Ich spoj ​rze​nia skrzy ​żo​wa​ły się na uła​m ek se​kun​dy. Fran​ce​sca za​ru​m ie​ni​ła
się i spu​ści​ła wzrok, Ber​nat zdą​ży ł j ed​nak do​strzec fa​lo​wa​nie j ej pier​si, zdra​dza​j ą​ce zde​ner​wo​wa​-
nie. Bia​ła lnia​na ko​szu​la i ty m ra​zem oka​za​ła się sprzy ​m ie​rzeń​cem j e​go wy ​obraź​ni i pra​gnień.

— Win​szu​j ę — usły ​szał za so​bą, a po​tem z ca​łej si​ły po​kle​pa​no go po ple​cach i sta​nął ko​ło nie​-

go Pe​re Es​te​ve. — Bądź dla niej do​bry. — Po​dą​ży ł za wzro​kiem Ber​na​ta i ski​nął na dziew​czę, któ​-
re w owej chwi​li naj ​chęt​niej scho​wa​ło​by się do m y ​siej dziu​ry. — Zresz​tą wy ​star​czy, że bę​dziesz
o nią dbał j ak o we​sel​ny ch go​ści… W ży ​ciu nie wi​dzia​łem przed​niej ​szej uczty. Sło​wo da​j ę, na​wet
pan Na​varc​les nie ra​czy się ta​ki​m i przy ​sm a​ka​m i. To pew​ne!

Ber​nat po​sta​no​wił pod​j ąć swy ch go​ści wy ​staw​nie, dla​te​go przy ​go​to​wał czter​dzie​ści sie​dem

boch​nów bia​łe​go chle​ba z pszen​nej m ą​ki, re​zy ​gnu​j ąc ty m ra​zem z j ęcz​m ie​nia, ży ​ta i or​ki​szu —
zbóż po​j a​wia​j ą​cy ch się naj ​czę​ściej na sto​łach ka​ta​loń​skich chło​pów. Czter​dzie​ści sie​dem boch​-
nów z czy ​stej pszen​nej m ą​ki, bia​łej j ak ko​szu​la pan​ny m ło​dej ! Udał się do zam ​ku w Na​varc​les,
aby upiec chleb z pań​skim pie​cu, prze​ko​na​ny, że j ak zwy ​kle za​pła​ci za usłu​gę dwa bo​chen​ki. Na
wi​dok pszen​ne​go chle​ba oczy pie​ka​rza prze​m ie​ni​ły się w spodki, a za​raz po​tem zwę​zi​ły w nie​prze​-
nik​nio​ne szpar​ki. Ty m ra​zem Ber​nat m u​siał zo​sta​wić na zam ​ku aż sie​dem bo​chen​ków. Wra​cał do
do​m u, prze​kli​na​j ąc pra​wo, za​ka​zu​j ą​ce chło​pom bu​do​wać we wła​sny ch go​spo​dar​stwach pie​ców
chle​bo​wy ch… A tak​że kuź​ni i ry ​m ar​ni…

— Na pew​no — zgo​dził się z te​ściem , od​pę​dza​j ąc przy ​kre m y ​śli.
Om ie​tli wzro​kiem fol​warcz​ny dzie​dzi​niec. Mo​że i skra​dzio​no Ber​na​to​wi chleb, ale nie ru​szo​no

wi​na, któ​ry m ra​czy ​li się te​raz we​sel​ni​cy — te​go naj ​lep​sze​go, roz​le​wa​ne​go j esz​cze przez j e​go oj ​-
ca i le​ża​ku​j ą​ce​go przez dłu​gie la​ta — ani so​lo​nej wie​przo​wi​ny czy po​traw​ki z dwóch kur w bu​kie​-
cie z j a​rzy n, ani też, m a się ro​zu​m ieć, czte​rech j a​gniąt, któ​re, przy ​wią​za​ne do ki​j a, ob​ra​ca​ły się
wol​no nad ża​rem , skwier​cząc i roz​ta​cza​j ąc sm a​ko​wi​tą woń.

W koń​cu po​traw​ka by ​ła j uż go​to​wa, więc ko​bie​ty za​czę​ły na​peł​niać m i​ski przy ​nie​sio​ne przez

go​ści. Pe​re i Ber​nat za​j ę​li m iej ​sca przy j e​dy ​ny m wy ​nie​sio​ny m na dzie​dzi​niec sto​le, a ko​bie​ty
ru​szy ​ły im po​słu​gi​wać. Nikt nie usiadł na po​zo​sta​ły ch czte​rech zy ​dlach. Roz​po​czę​ła się uczta: nie​-
któ​rzy we​sel​ni​cy j e​dli na sto​j ą​co, in​ni sie​dzie​li na pnia​kach lub na zie​m i, zer​ka​j ąc w stro​nę j a​gniąt
pie​ką​cy ch się pod czuj ​ny m okiem kil​ku ko​biet. Wszy ​scy po​pi​j a​li wi​no, ga​wę​dzi​li, po​krzy ​ki​wa​li
i raz po raz wy ​bu​cha​li śm ie​chem .

— We​se​li​sko j ak się pa​trzy, bez dwóch zdań — orzekł Pe​re Es​te​ve, wio​słu​j ąc ły ż​ką.

background image

Ktoś wzniósł to​ast za no​wo​żeń​ców, wszy ​scy m u za​wtó​ro​wa​li.
— Fran​ce​sco! — krzy k​nął oj ​ciec pan​ny m ło​dej , sto​j ą​cej wśród ko​biet pil​nu​j ą​cy ch j a​gniąt,

i uniósł ku​bek w j ej stro​nę.

Ber​nat spoj ​rzał na dziew​czy ​nę, a ta zno​wu skry ​ła twarz.
— Jest zde​ner​wo​wa​na — uspra​wie​dli​wił j ą Pe​re, pusz​cza​j ąc do nie​go oko. — Fran​ce​sco, có​-

ruś! — krzy k​nął zno​wu. — Wznieś z na​m i to​ast! Ko​rzy ​staj z oka​zj i, bo nie​ba​wem zo​sta​niesz sa​-
m a… no, pra​wie sa​m a.

Sal​wy śm ie​chu j esz​cze bar​dziej spe​szy ​ły Fran​ce​scę. Unio​sła we​tknię​ty j ej w rę​kę ku​bek i nie

przy ​ty ​ka​j ąc go do ust, od​wró​ci​ła się ple​ca​m i do chi​cho​czą​cy ch we​sel​ni​ków. Po​now​nie sku​pi​ła ca​-
łą uwa​gę na j a​gnię​tach.

Pe​re Es​te​ve stuk​nął się kub​kiem z Ber​na​tem , roz​bry ​zgu​j ąc wi​no. Go​ście po​szli w ich śla​dy.
— Od​uczy sz j ą nie​śm ia​ło​ści — rzekł gło​śno Es​te​ve do zię​cia, tak by wszy ​scy go sły ​sze​li.
Znów roz​le​gły się sal​wy śm ie​chu, ty m ra​zem to​wa​rzy ​szy ​ły im nie​wy ​bred​ne uwa​gi, któ​re

Ber​nat wo​lał pu​ścić m i​m o uszu.

Wśród ogól​nej we​so​ło​ści ra​czo​no się do sy ​ta wi​nem , wie​przo​wi​ną i dro​bio​wą po​traw​ką. Ko​-

bie​ty za​czy ​na​ły wła​śnie ścią​gać j a​gnię​ta z roż​nów, gdy na​gle kil​ku go​ści za​m il​kło i skie​ro​wa​ło
wzrok ku gra​ni​cy grun​tów Ber​na​ta, na li​nię la​su za roz​le​gły ​m i po​la​m i upraw​ny ​m i i nie​wiel​kim
pa​gór​kiem ob​sa​dzo​ny m przez ro​dzi​nę Es​ta​ny ​ol wi​no​ro​ślą, z któ​rej po​cho​dził wy ​śm ie​ni​ty tru​nek
pi​ty przez we​sel​ni​ków.

Kil​ka se​kund póź​niej na po​dwó​rzu za​pa​no​wa​ła ci​sza.
Z la​su wy ​ło​ni​li się trzej j eźdź​cy. Za ni​m i po​dą​ża​ło wie​lu um un​du​ro​wa​ny ch pie​chu​rów.
— Cze​go tu szu​ka? — za​py ​tał ci​cho Pe​re Es​te​ve.
Ber​nat nie spusz​czał wzro​ku ze zbli​ża​j ą​ce​go się or​sza​ku, któ​ry okrą​żał wła​śnie po​la. Go​ście

szep​ta​li m ie​dzy so​bą.

— Nie ro​zu​m iem — rzu​cił w koń​cu Ber​nat rów​nież szep​tem . — Ni​g​dy tę​dy nie prze​j eż​dża. To

nie j est dro​ga na za​m ek.

— Nie po​do​ba m i się ta wi​zy ​ta — m ruk​nął Pe​re Es​te​ve.
Or​szak po​su​wał się po​wo​li. Śm ie​chy i uwa​gi j eźdź​ców za​czę​ły j uż do​cie​rać na po​dwó​rzec i za​-

stą​pi​ły gwar, pa​nu​j ą​cy do nie​daw​na wśród we​sel​ni​ków. Ber​nat spoj ​rzał na go​ści: nie​któ​rzy nie
pa​trzy ​li j uż przed sie​bie, ale w zie​m ię. Od​szu​kał wzro​kiem Fran​ce​scę sto​j ą​cą wśród ko​biet. Do​-
biegł ich tu​bal​ny głos pa​na z Na​varc​les. Ber​nat po​czuł wzbie​ra​j ą​cy gniew.

— Ber​nat! Ber​nat! — za​wo​łał Pe​re Es​te​ve, szar​piąc zię​cia za ra​m ię. — Za​m u​ro​wa​ło cię? Bie​-

gnij go przy ​wi​tać!

Ber​nat sko​czy ł na rów​ne no​gi i po​pę​dził do swe​go pa​na.
— Bądź​cie po​zdro​wie​ni, pa​nie. Gość w dom , Bóg w dom — po​wi​tał go, za​sa​pa​ny.
Llo​renc de Bel​le​ra, pan Na​varc​les, ścią​gnął wo​dze i za​trzy ​m ał ko​nia przed Ber​na​tem .
— To ty j e​steś Es​ta​ny ​ol, sy n te​go wa​ria​ta? — za​py ​tał oschle.
— Tak, pa​nie.
— By ​li​śm y wła​śnie na po​lo​wa​niu i wra​ca​j ąc na za​m ek, usły ​sze​li​śm y od​gło​sy za​ba​wy. Co

świę​tu​j e​cie?

Ber​nat wy ​pa​trzy ł m ię​dzy koń​m i wo​j ów z łu​pa​m i: kró​li​ka​m i, za​j ą​ca​m i i ba​żan​ta​m i. „To ra​czej

wa​sza wi​zy ​ta wy ​m a​ga wy ​tłu​m a​cze​nia — m iał ocho​tę po​wie​dzieć. — Czy ż​by zam ​ko​wy pie​karz
na​po​m knął wam o pszen​ny ch boch​nach?”.

background image

Na​wet ko​nie, któ​re sta​ły nie​ru​cho​m o, świ​dru​j ąc Ber​na​ta wiel​ki​m i okrą​gły ​m i śle​pia​m i, zda​wa​-

ły się cze​kać na od​po​wiedź.

— Mo​j e we​se​le, pa​nie.
— A ko​góż to po​ślu​bi​łeś?
— Cór​kę Pe​re​go Es​te​ve’a, pa​nie.
Llo​renc de Bel​le​ra za​m ilkł, pa​trząc na Ber​na​ta po​nad gło​wą swe​go ru​m a​ka. Ko​nie gło​śno ry ​ły

zie​m ię ko​py ​ta​m i. I? — wark​nął pan Na​varc​les.

— Mo​j a żo​na i j a — rzekł Ber​nat, pró​bu​j ąc ukry ć nie​za​do​wo​le​nie — bę​dzie​m y za​szczy ​ce​ni,

j e​śli wa​sza wiel​m oż​ność i j e​go to​wa​rzy ​sze ze​chcą się do nas przy ​łą​czy ć.

— Pić nam się chce, Es​ta​ny ​ol — rzu​cił Llo​renc w od​po​wie​dzi.
Ko​nie ru​szy ​ły, j esz​cze za​nim j eźdź​cy spię​li j e ostro​ga​m i. Ber​nat spu​ścił gło​wę i po​pro​wa​dził

swe​go pa​na w stro​nę do​m u. Przed po​dwór​cem cze​ka​li j uż na nich wszy ​scy we​sel​ni​cy : ko​bie​ty ze
wzro​kiem wbi​ty m w zie​m ię, m ęż​czy ź​ni z od​kry ​ty ​m i gło​wa​m i. Nie​wy ​raź​ny szm er po​niósł się po
zgro​m a​dzo​ny ch, gdy Llo​renc de Bel​le​ra sta​nął przed ni​m i.

— No da​lej , da​lej — po​na​glał, zsia​da​j ąc z ko​nia — wra​caj ​cie do za​ba​wy.
Chło​pi po​słu​cha​li i w m il​cze​niu wró​ci​li na swo​j e m iej ​sca. Kil​ku żoł​nie​rzy przy ​sko​czy ​ło, by za​-

j ąć się koń​m i. Ber​nat po​pro​wa​dził nie​za​po​wie​dzia​ny ch go​ści do sto​łu, przy któ​ry m sie​dział wcze​-
śniej z te​ściem . Znik​nę​ły ich m i​sy i kub​ki.

Pan de Bel​le​ra i j e​go dwaj to​wa​rzy ​sze usie​dli. Ber​nat cof​nął się kil​ka kro​ków, a trzej sto​łow​ni​-

cy roz​po​czę​li po​ga​węd​kę. Ko​bie​ty po​spie​szy ​ły ku nim z dzba​na​m i wi​na, szkla​ni​ca​m i, boch​na​m i
chle​ba, m i​sa​m i z po​traw​ką dro​bio​wą, pół​m i​ska​m i so​lo​nej wie​przo​wi​ny i świe​żo upie​czo​ny m j a​-
gnię​ciem . Ber​nat na próż​no szu​kał wzro​kiem Fran​ce​ski, nie by ​ło j ej m ię​dzy ko​bie​ta​m i. Na​po​tkał
spoj ​rze​nie te​ścia, sto​j ą​ce​go po​śród go​ści, któ​ry wska​zał pod​bród​kiem nie​wia​sty, po czy m pra​wie
nie​do​strze​gal​nie po​krę​cił gło​wą i się od​wró​cił.

— Nie prze​ry ​waj ​cie we​se​li​ska! — wrza​snął Llo​renc, ści​ska​j ąc w gar​ści udziec j a​gnię​cy. —

No da​lej , baw​cie się!

Chło​pi ru​szy ​li w m il​cze​niu ku do​ga​sa​j ą​cy m ogni​skom , na któ​ry ch do​pie​ro co pie​kło się m ię​si​-

wo. Ty l​ko m a​ła grup​ka go​ści — Pe​re Es​te​ve, j e​go sy ​no​wie oraz kil​ku in​ny ch we​sel​ni​ków, sto​j ą​-
cy ch po​za za​się​giem wzro​ku pa​na z Na​varc​les i j e​go kam ​ra​tów — nie ru​szy ​ła się z m iej ​sca. Ber​-
na​to​wi m i​gnę​ła m ię​dzy ni​m i bia​ła lnia​na ko​szu​la, więc skie​ro​wał się w ich stro​nę.

— Odej dź, głup​cze — wark​nął teść.
Za​nim zdą​ży ł od​po​wie​dzieć, m at​ka Fran​ce​ski wło​ży ​ła m u do rąk pół​m i​sek j a​gnię​ci​ny i szep​nę​-

ła:

— Usłu​guj pa​nu i nie pod​chodź do m o​j ej cór​ki.
Chło​pi za​czę​li kosz​to​wać w m il​cze​niu pie​czy ​ste​go, zer​ka​j ąc ukrad​kiem na m oż​ny ch. Na po​-

dwó​rzu roz​brzm ie​wał ty l​ko re​chot i po​krzy ​ki​wa​nia pa​na z Na​varc​les oraz j e​go dwóch to​wa​rzy ​szy.
Żoł​nie​rze od​po​czy ​wa​li na ubo​czu.

— Przed chwi​lą za​śm ie​wa​li​ście się tak — za​grzm iał Llo​renc — że pło​szy ​li​ście nam zwie​rzy ​nę.

A te​raz co? Mo​wę wam od​j ę​ło? Śm iej ​cie się, u li​cha!

Nikt go nie po​słu​chał.
— Dur​ni wie​śnia​cy — m ruk​nął do swy ch to​wa​rzy ​szy, któ​rzy skwi​to​wa​li j e​go sło​wa re​cho​tem .
Wszy ​scy trzej na​j e​dli się do sy ​ta j a​gnię​ci​ny i pszen​ne​go chle​ba. So​lo​na wie​przo​wi​na i m i​sy

z po​traw​ką po​zo​sta​ły nie​tknię​te. Ber​nat j adł na sto​j ą​co, nie​co za ni​m i, ką​tem oka ob​ser​wu​j ąc

background image

grup​kę ko​biet, wśród któ​ry ch skry ​wa​ła się Fran​ce​sca.

— Wi​na! — za​żą​dał pan Na​varc​les, pod​no​sząc ku​bek. — Es​ta​ny ​ol! — krzy k​nął znie​nac​ka, szu​-

ka​j ąc wzro​kiem pa​na m ło​de​go. — Od tej po​ry m asz m i pła​cić dzier​ża​wę ta​kim wi​nem , a nie ty ​-
m i si​ka​m i, któ​ry ​m i oszu​ki​wał m nie twój oj ​ciec. — Ber​nat wciąż stał za j e​go ple​ca​m i. Mat​ka Fran​-
ce​ski spie​szy ​ła j uż z dzba​nem . — Es​ta​ny ​ol, gdzie​żeś się po​dział?

Llo​renc de Bel​le​ra ude​rzy ł w stół aku​rat w chwi​li, gdy chłop​ka prze​chy ​la​ła dzban, by na​peł​nić

j e​go szkla​ni​cę. Kil​ka kro​pel wi​na pry ​snę​ło na sza​ty m oż​ne​go.

Ber​nat stał j uż przy nim . Po​zo​sta​ły ch dwóch sto​łow​ni​ków wy ​pa​dek z wi​nem wy ​raź​nie roz​ba​-

wił. Pe​re Es​te​ve skry ł twarz w dło​niach.

— Głu​pia sta​ru​cho! Jak śm iesz wy ​le​wać na m nie wi​no? — ko​bie​ci​na po​chy ​li​ła gło​wę w pod​-

dań​czy m ge​ście, a gdy pan za​m ach​nął się, by j ą spo​licz​ko​wać, od​su​nę​ła się i upa​dła.

Llo​renc de Bel​le​ra od​wró​cił się do swy ch kom ​pa​nów i wy ​buch​nął śm ie​chem na wi​dok ucie​ka​-

j ą​cej na czwo​ra​kach ba​bi​ny. Po chwi​li spo​waż​niał i zwró​cił się do Ber​na​ta: — No, na​resz​cie ra​-
czy ​łeś się po​j a​wić, Es​ta​ny ​ol! Po​patrz ty l​ko, co wy ​pra​wia​j ą te nie​zdar​ne sta​ru​chy ! Czy ż​by ś pró​-
bo​wał ob​ra​zić swe​go pa​na? Czy j e​steś na ty ​le głu​pi, by nie wie​dzieć, że go​ściom usłu​gi​wać po​-
win​na pa​ni do​m u? Gdzie pan​na m ło​da? — za​py ​tał, wo​dząc wzro​kiem po dzie​dziń​cu. — Gdzie j est
pan​na m ło​da?! — wrza​snął, nie do​cze​kaw​szy się od​po​wie​dzi.

Pe​re Es​te​ve zła​pał Fran​ce​scę za rę​kę i po​pro​wa​dził do Ber​na​ta. Dziew​czy ​na drża​ła.
— Wa​sza wiel​m oż​ność — po​wie​dział Ber​nat — przed​sta​wiam wam m o​j ą żo​nę Fran​ce​scę.
— To co in​ne​go — stwier​dził Llo​renc, bez​czel​nie oglą​da​j ąc dziew​czy ​nę od stóp do głów. —

Zu​peł​nie co in​ne​go. Te​raz ty bę​dziesz nam po​le​wa​ła wi​no.

Usiadł i pod​su​nął ku​bek pan​nie m ło​dej . Fran​ce​sca wzię​ła dzban drżą​cą rę​ką, by speł​nić j e​go

roz​kaz. Llo​renc de Bel​le​ra zła​pał j ą za nad​gar​stek i nie pu​ścił, do​pó​ki ku​bek nie by ł pe​łen. Po​tem
szarp​nął j ą za ra​m ię, zm u​sza​j ąc do ob​słu​że​nia swy ch to​wa​rzy ​szy. Pier​si dziew​czy ​ny m u​snę​ły j e​-
go twarz.

— Tak się po​le​wa wi​no! — za​re​cho​tał, pod​czas gdy sto​j ą​cy obok Ber​nat za​ci​snął zę​by i pię​ści.
Llo​renc de Bel​le​ra i j e​go dru​ho​wie ra​czy ​li się wi​nem , co rusz przy ​wo​łu​j ąc Fran​ce​scę. Za każ​-

dy m ra​zem po​wta​rza​ła się ta sa​m a sce​na.

Żoł​nie​rze wtó​ro​wa​li im śm ie​chem , gdy ty l​ko dziew​czy ​na na​chy ​la​ła się nad sto​łem . Pró​bo​wa​-

ła po​wstrzy ​m ać łzy. Ber​nat co​raz głę​biej wbi​j ał pa​znok​cie w dło​nie, ra​niąc j e do krwi. We​sel​ni​cy
od​wra​ca​li bez sło​wa wzrok za każ​dy m ra​zem , gdy dziew​czy ​na na​le​wa​ła wi​no.

— Es​ta​ny ​ol! — krzy k​nął Llo​renc de Bel​le​ra i wstał od sto​łu, nie pusz​cza​j ąc nad​garst​ka Fran​ce​-

ski. — Zgod​nie z przy ​słu​gu​j ą​cy m m i pra​wem pierw​szej no​cy, za​ba​wię się te​raz z two​j ą żon​ką.

Współ​bie​siad​ni​cy pa​na Na​varc​les na​gro​dzi​li j e​go po​m y sł bra​wa​m i. Ber​nat rzu​cił się ku nie​-

m u, ale po​zo​sta​li dwaj m oż​ni, pi​j a​ni, za​gro​dzi​li m u dro​gę, się​ga​j ąc po broń. Ber​nat za​trzy ​m ał się
w pół kro​ku. Llo​renc de Bel​le​ra po​pa​trzy ł na nie​go, uśm iech​nął się, a po​tem gło​śno za​re​cho​tał.
Fran​ce​sca wbi​ła w m ę​ża bła​gal​ny wzrok.

Ber​nat zro​bił krok do przo​du, ale po​czuł na brzu​chu czu​bek m ie​cza. Fran​ce​sca, wle​czo​na

w stro​nę scho​dów pro​wa​dzą​cy ch na pię​tro, nie prze​sta​wa​ła na nie​go spo​glą​dać. Gdy m oż​ny ob​-
j ął j ą w pa​sie i prze​rzu​cił so​bie przez ra​m ię, za​czę​ła krzy ​czeć.

Kam ​ra​ci pa​na Na​varc​les po​now​nie usie​dli za sto​łem , by na​dal za​śm ie​wać się i ra​czy ć wi​nem .

Straż​ni​cy pil​no​wa​li scho​dów, za​gra​dza​j ąc dro​gę Ber​na​to​wi.

Ber​nat, sto​j ąc pod do​m em , twa​rzą do żoł​nie​rzy, nie sły ​szał śm ie​chu m oż​ny ch ani szlo​chu ko​-

background image

biet. Nie przy ​łą​czy ł się do m il​cze​nia we​sel​ni​ków, nie zwra​cał też uwa​gi na drwi​ny ry ​ce​rzy swe​go
pa​na, któ​rzy zer​ka​li na dom , po​zwa​la​j ąc so​bie na nie​wy ​bred​ne uwa​gi i ge​sty. Sły ​szał ty l​ko roz​-
pacz​li​we krzy ​ki do​bie​ga​j ą​ce z okna na pierw​szy m pię​trze.

Nie​bo cią​gle pro​m ie​nia​ło błę​ki​tem .
Po chwi​li, któ​ra Ber​na​to​wi wy ​da​ła się wiecz​no​ścią, spo​co​ny Llo​renc de Bel​le​ra sta​nął na

scho​dach, wią​żąc m y ​śliw​ski ka​sak.

— Es​ta​ny ​ol! — wrza​snął, m i​j a​j ąc Ber​na​ta i kie​ru​j ąc się do sto​łu. — Te​raz two​j a ko​lej . Do​nia

Ca​te​ri​na — po​in​for​m o​wał kom ​pa​nów, m a​j ąc na m y ​śli swą m ło​dą, świe​żo po​ślu​bio​ną m ał​żon​kę
— nie chce sły ​szeć o ko​lej ​ny ch bę​kar​tach, a i j a m am szcze​rze dość j ej szlo​chów. No, da​lej , po​-
każ, na co cię stać! — zwró​cił się roz​ka​zu​j ą​co do pa​na m ło​de​go.

Ber​nat z re​zy ​gna​cj ą spu​ścił gło​wę i za​czął wcho​dzić po bocz​ny ch scho​dach, od​pro​wa​dza​ny

wzro​kiem przez wszy st​kich ze​bra​ny ch na dzie​dziń​cu. Wszedł na pierw​sze pię​tro, do ob​szer​nej izby
słu​żą​cej za kuch​nię i j a​dal​nię. Do j ed​nej ze ścian przy ​le​ga​ło wiel​kie pa​le​ni​sko na​kry ​te po​tęż​ną
kon​struk​cj ą z ku​te​go że​la​za, peł​nią​cą ro​lę ko​m in​ka. Ber​nat, wsłu​cha​ny we wła​sne kro​ki roz​brzm ie​-
wa​j ą​ce na pod​ło​dze z de​sek, ru​szy ł ku ra​bi​nie pro​wa​dzą​cej na dru​gie pię​tro, gdzie znaj ​do​wa​ła się
sy ​pial​nia i spi​chlerz. Wy ​su​nął gło​wę przez otwór w de​skach i ro​zej ​rzał się po izbie, bo​j ąc się iść
da​lej . Pa​no​wa​ła cał​ko​wi​ta ci​sza.

Z pod​bród​kiem na wy ​so​ko​ści pod​ło​gi, wciąż sto​j ąc na dra​bi​nie, Ber​nat zo​ba​czy ł ubra​nie Fran​-

ce​ski roz​rzu​co​ne po izbie. Bia​ła lnia​na ko​szu​la — du​m a ca​łej ro​dzi​ny — by ​ła po​dar​ta ni​czy m
pierw​szy lep​szy łach​m an. W koń​cu zde​cy ​do​wał się wej ść.

Le​ża​ła sku​lo​na na no​wy m sien​ni​ku po​pla​m io​ny m krwią. Na​ga, pa​trzy ​ła przed sie​bie nie​obec​-

ny m wzro​kiem . By ​ła spo​co​na, po​dra​pa​na i po​obi​j a​na, nie ru​sza​ła się.

— Es​ta​ny ​ol! — z po​dwó​rza do​bie​gły po​krzy ​ki​wa​nia Llo​ren​ca de Bel​le​ra. — Twój pan się nie​-

cier​pli​wi.

Ber​na​ta chwy ​ci​ły tor​sj e i za​czął wy ​m io​to​wać na zm a​ga​zy ​no​wa​ne w izbie zbo​że. O m a​ło nie

wy ​pluł wnętrz​no​ści. Fran​ce​sca ani drgnę​ła. Wy ​biegł z izby. Po chwi​li wy ​padł bla​dy na po​dwó​rze,
w j e​go gło​wie kłę​bi​ły się naj ​okrop​niej ​sze m y ​śli i uczu​cia. Za​śle​pio​ny, om al nie zde​rzy ł się u stóp
scho​dów ze zwa​li​stą po​sta​cią Llo​ren​ca de Bel​le​ra.

— Coś m i się nie wy ​da​j e, że​by pan m ło​dy skon​su​m o​wał m ał​żeń​stwo — rzekł pan Na​varc​les

do swy ch to​wa​rzy ​szy.

Ber​nat m u​siał za​drzeć gło​wę, by spoj ​rzeć m u w twarz.
— Nie… nie m o​głem , wa​sza wiel​m oż​ność — wy ​j ą​kał. Llo​renc de Bel​le​ra nie od​zy ​wał się

przez chwi​lę.

— Je​śli ty nie m o​żesz, na pew​no któ​ry ś z m o​ich przy ​j a​ciół… lub wo​j a​ków chęt​nie cię za​stą​pi.

Już m ó​wi​łem , że nie ży ​czę so​bie ko​lej ​ny ch bę​kar​tów.

— Nie m a​cie pra​wa…!
Chło​pi za​drże​li na m y śl o skut​kach ta​kie​go zu​chwal​stwa. Pan z Na​varc​les j ed​ną rę​ką zła​pał

Ber​na​ta za szy ​j ę i za​czął go du​sić. Mło​dzie​niec otwie​rał roz​pacz​li​wie usta, pró​bu​j ąc ła​pać po​wie​-
trze.

— Jak śm iesz? A m o​że chcesz wy ​ko​rzy ​stać m o​j e pra​wo pierw​szej no​cy z żo​ną słu​gi, by przy ​-

biec po​tem na za​m ek z bę​kar​tem , do​m a​ga​j ąc się nie wia​do​m o cze​go? — Za​nim Llo​renc po​sta​wił
Ber​na​ta na zie​m i, po​trzą​snął nim j esz​cze. — O to ci cho​dzi? To j a sta​no​wię tu pra​wa, ty l​ko j a.
Zro​zu​m ia​no? Chy ​ba za​po​m nia​łeś, że m o​gę cię uka​rać, kie​dy i j ak ty l​ko ze​chcę?

background image

Z ca​łej si​ły ude​rzy ł Ber​na​ta, po​wa​la​j ąc go na zie​m ię.
— Gdzie m ój bat?! — wrza​snął roz​wście​czo​ny.
Bat! Ber​nat by ł j esz​cze dziec​kiem , gdy wie​le ra​zy zm u​szo​no j e​go, j e​go ro​dzi​ców oraz wie​lu

in​ny ch chło​pów do oglą​da​nia pu​blicz​nej chło​sty wy ​m ie​rzo​nej przez pa​na Na​varc​les j a​kie​m uś
nie​szczę​śni​ko​wi, któ​re​go wi​ny nikt ni​g​dy do koń​ca nie po​znał. Trzask rze​m ie​nia o ple​cy wie​śnia​ka
za​dźwię​czał te​raz na no​wo w uszach Ber​na​ta, zu​peł​nie j ak owe​go dnia i j ak przez wie​le, wie​le no​-
cy j e​go dzie​ciń​stwa. Nikt z obec​ny ch nie śm iał wte​dy drgnąć, po​dob​nie j ak te​raz. Ber​nat za​czął
się czoł​gać, spo​glą​da​j ąc z do​łu na swe​go pa​na, któ​ry stał nad nim ni​czy m ska​ła i cze​kał z wy ​cią​-
gnię​tą rę​ką, aż ktoś po​da m u bat. Przy ​po​m niał so​bie roz​ora​ne rze​m ie​niem ple​cy tam ​te​go nie​-
szczę​śni​ka — krwa​wą m a​sę, na któ​rej na​wet bez​brzeż​na nie​na​wiść pa​na nie m o​gła j uż na​tra​fić na
skra​wek zdro​wej skó​ry. Po​wlókł się na czwo​ra​kach ku scho​dom z ocza​m i peł​ny ​m i łez, drżąc j ak
w dzie​ciń​stwie, gdy drę​czy ​ły go kosz​m a​ry. Nikt się nie po​ru​szy ł. Nikt się nie ode​zwał. A słoń​ce
na​dal świe​ci​ło pro​m ien​nie.

— Przy ​kro m i, Fran​ce​sco — wy ​j ą​kał, gdy wdra​pał się z tru​dem po dra​bi​nie, od​pro​wa​dza​ny

przez j ed​ne​go z żoł​nie​rzy, i zno​wu sta​nął w sy ​pial​ni.

Opu​ścił spodnie i ukląkł przy żo​nie. Ani drgnę​ła. Spoj ​rzał na swój zwiot​cza​ły czło​nek, za​sta​na​-

wia​j ąc się, j ak zdo​ła wy ​ko​nać roz​kaz pa​na. De​li​kat​nie m u​snął pal​cem na​gi bok Fran​ce​ski. Dziew​-
czy ​na nie za​re​ago​wa​ła.

— Mu​szę… m u​si​m y to zro​bić — szep​nął, bio​rąc żo​nę za Prze​gub rę​ki i pró​bu​j ąc od​wró​cić do

sie​bie.

— Nie do​ty ​kaj m nie! — krzy k​nę​ła, na​gle oprzy ​tom ​niaw​szy. Obe​drze m nie ze skó​ry ! — Ber​nat

si​łą od​wró​cił żo​nę, od​kry ​wa​j ąc j ej na​gie cia​ło.

— Puść!
Mo​co​wa​li się przez chwi​lę, ale w koń​cu Ber​nat chwy ​cił Fran​ce​scę za oba nad​garst​ki i przy ​cią​-

gnął do sie​bie. Mi​m o to na​dal się bro​ni​ła.

— Przy j ​dzie in​ny ! — szep​nął j ej do ucha — przy j ​dzie in​ny i cię… znie​wo​li! — Oczy dziew​-

czy ​ny wbi​ły się w m ę​ża z wy ​rzu​tem . — On m nie obe​drze ze skó​ry, obe​drze ze skó​ry … — uspra​-
wie​dli​wiał się.

Fran​ce​sca na​dal się opie​ra​ła, ale Ber​nat rzu​cił się na nią gwał​tow​nie. Na​wet j ej łzy nie zdo​ła​ły

ostu​dzić po​żą​da​nia, któ​re opa​no​wa​ło go, gdy do​tknął j ej na​gie​go cia​ła. Wszedł w nią, a ona krzy ​-
cza​ła wnie​bo​gło​sy.

Sko​wy t Fran​ce​ski za​spo​ko​ił cie​ka​wość ry ​ce​rza, któ​ry bez cie​nia za​kło​po​ta​nia przy ​glą​dał się ca​-

łej sce​nie z dra​bi​ny.

Nim Ber​nat skoń​czy ł, opór Fran​ce​ski nie​spo​dzie​wa​nie osłabł. Jej krzy k prze​m ie​nił się w szloch.

Wła​śnie płacz żo​ny to​wa​rzy ​szy ł Ber​na​to​wi w chwi​li szczy ​to​wa​nia.

Pan Na​varc​les sły ​szał roz​pacz​li​we wy ​cie do​bie​ga​j ą​ce z okna na dru​gim pię​trze. Gdy ty l​ko j e​-

go szpieg po​twier​dził, że m ał​żeń​stwo zo​sta​ło skon​su​m o​wa​ne, ka​zał przy ​pro​wa​dzić ko​nie i od​da​lił
się wraz ze swą po​nu​rą kom ​pa​nią. Więk​szość przy ​gnę​bio​ny ch we​sel​ni​ków po​szła j e​go śla​dem .

W izbie pa​no​wa​ła ci​sza. Ber​nat le​żał na żo​nie, nie wie​dząc, co ro​bić. Do​pie​ro te​raz uświa​do​m ił

so​bie, że przy ​trzy ​m u​j e j ą z ca​łej si​ły za ra​m io​na. Zwol​nił uścisk, chcąc oprzeć dło​nie o sien​nik
przy j ej gło​wie, ale stra​cił rów​no​wa​gę i opadł na nią bez​wład​nie. Gdy się pod​niósł od​ru​cho​wo,
pod​pie​ra​j ąc ra​m io​na​m i, na​po​tkał błęd​ny wzrok żo​ny. W ta​kiej po​zy ​cj i przy każ​dy m ru​chu m u​siał
się otrzeć o j ej cia​ło. Za wszel​ką ce​nę chciał te​go unik​nąć, by nie spra​wiać j ej j esz​cze wię​cej bó​-

background image

lu. Ża​ło​wał, że nie po​tra​fi le​wi​to​wać i nie m o​że od​su​nąć się, nie do​ty ​ka​j ąc j ej po​now​nie.

Wresz​cie, po dłu​gim wa​ha​niu, zsu​nął się z Fran​ce​ski i ukląkł obok. Wciąż nie wie​dział, co ro​bić

— wstać, po​ło​ży ć się przy niej , wy j ść, pró​bo​wać się uspra​wie​dli​wić? Uciekł wzro​kiem od pro​wo​-
ku​j ą​co wy ​cią​gnię​te​go cia​ła Fran​ce​ski. Nie m ógł doj ​rzeć j ej twa​rzy, znaj ​du​j ą​cej się o dwie pię​dzi
od j e​go gło​wy. Spu​ścił oczy, spoj ​rzał na swój na​gi czło​nek i na​gle ogar​nął go wsty d.

— Prze​prasz…
Nie​ocze​ki​wa​ny ruch Fran​ce​ski za​sko​czy ł go. Dziew​czy ​na zwró​ci​ła ku nie​m u twarz. Ber​nat szu​-

kał na tej twa​rzy zro​zu​m ie​nia, ale zna​lazł ty l​ko bez​brzeż​ną pust​kę.

— Prze​pra​szam — po​wtó​rzy ł. Fran​ce​sca na​dal pa​trzy ​ła na nie​go bez wy ​ra​zu. — Prze​pra​-

szam , prze​pra​szam . Ob​darł​by m nie, ob​darł​by m nie ze skó​ry … — wy ​bą​kał.

Przy ​wo​łał w m y ​ślach po​stać pa​na Na​varc​les, któ​ry stał nad nim z rę​ką wy ​cią​gnię​tą po bat.

Jesz​cze raz przej ​rzał się w spoj ​rze​niu Fran​ce​ski — zo​ba​czy ł w nim pust​kę. Zląkł się, po​pa​trzy w​szy
j ej w oczy w po​szu​ki​wa​niu od​po​wie​dzi: krzy ​cza​ły bez​gło​śnie, krzy ​cza​ły tak j ak ona przed chwi​lą.

Ber​nat chciał j ą po​cie​szy ć, gła​dząc dło​nią po po​licz​ku, j ak​by by ​ła m a​łą dziew​czy n​ką.
— Ja… — za​czął.
Nie do​koń​czy ł zda​nia. Na wi​dok j e​go wy ​cią​gnię​tej rę​ki ry ​sy Fran​ce​ski stę​ża​ły. Cof​nął dłoń, za​-

kry ł nią twarz i za​łkał.

Dziew​czy ​na le​ża​ła bez ru​chu z nie​obec​ny m spoj ​rze​niem .
Gdy Ber​nat prze​stał pła​kać, wstał, wcią​gnął spodnie i znik​nął w otwo​rze pro​wa​dzą​cy m na niż​-

sze pię​tro. Kie​dy j e​go kro​ki uci​chły, Fran​ce​sca zwle​kła się z łóż​ka, po​de​szła do skrzy ​ni sta​no​wią​cej
j e​dy ​ny m e​bel w izbie i wy ​j ę​ła ubra​nie. Odziaw​szy się, po​zbie​ra​ła pie​czo​ło​wi​cie z pod​ło​gi swój
we​sel​ny strój , m ię​dzy in​ny ​m i tak dro​gą j ej ser​cu bia​łą lnia​ną ko​szu​lę. Zło​ży ​ła j ą sta​ran​nie, pró​-
bu​j ąc do​pa​so​wać strzę​py, i scho​wa​ła do skrzy ​ni.

background image

2

Fran​ce​sca snu​ła się po do​m u j ak du​sza po​ku​tu​j ą​ca. Choć nie za​nie​dby ​wa​ła swy ch obo​wiąz​ków,

wy ​peł​nia​ła j e w m il​cze​niu, bro​cząc sm ut​kiem , któ​ry nie​ba​wem za​gnieź​dził się w każ​dy m , na​wet
naj ​od​le​glej ​szy m za​ka​m ar​ku go​spo​dar​stwa.

Ber​nat wie​le ra​zy pro​sił j ą o wy ​ba​cze​nie. Gdy czas za​tarł po​twor​ne wspo​m nie​nie we​se​la,

m ógł przed​sta​wić ar​gu​m en​ty na swo​j ą obro​nę: strach przed okru​cień​stwem pa​na Na​varc​les, kon​-
se​kwen​cj e, j a​kie nie​speł​nie​nie j e​go roz​ka​zu m ia​ło​by dla nich oboj ​ga. Prze​pra​szał Fran​ce​scę po
ty ​siąc​kroć, ale ona pa​trzy ​ła ty l​ko na nie​go i słu​cha​ła w m il​cze​niu, j ak​by cze​ka​ła, aż j e​go wy ​wód
do​trze nie​za​wod​nie do te​go sa​m e​go, klu​czo​we​go ar​gu​m en​tu: „Gdy ​by m te​go nie zro​bił, przy ​szedł​-
by in​ny …”. Bo gdy Ber​nat do​cho​dził do te​go punk​tu, m ilkł, j e​go uspra​wie​dli​wie​nia tra​ci​ły na si​le
i do​ko​na​ny gwałt na po​wrót sta​wał m ię​dzy ni​m i j ak prze​szko​da nie do po​ko​na​nia. Prze​pro​si​ny
i uspra​wie​dli​wie​nia m ę​ża oraz m il​cze​nie, sta​no​wią​ce j e​dy ​ną od​po​wiedź żo​ny, po​wo​li za​bliź​nia​ły
ra​nę, któ​rą Ber​nat sta​rał się za​le​czy ć. Je​go wy ​rzu​ty su​m ie​nia za​czy ​na​ły nik​nąć po​śród co​dzien​-
ny ch obo​wiąz​ków. W koń​cu po​go​dził się z obo​j ęt​no​ścią Fran​ce​ski.

Każ​de​go dnia o świ​cie, przed roz​po​czę​ciem cięż​kiej pra​cy na ro​li, Ber​nat wy ​glą​dał przez okno

sy ​pial​ni. To sa​m o ro​bił kie​dy ś z oj ​cem , na​wet w ostat​nich la​tach ży ​cia star​ca: opar​ci o gru​by ka​-
m ien​ny pa​ra​pet spo​glą​da​li ra​zem w nie​bo, spraw​dza​j ąc, j a​ką przy ​nie​sie im po​go​dę. Na​stęp​nie
obej ​m o​wa​li wzro​kiem swe ży ​zne po​la, po​kry ​wa​j ą​ce roz​le​głą do​li​nę, któ​ra otwie​ra​ła się u stóp go​-
spo​dar​stwa. Przy ​glą​da​li się pta​kom i bacz​nie na​słu​chi​wa​li do​cho​dzą​cy ch z par​te​ru od​gło​sów
zwie​rząt ho​dow​la​ny ch. By ​ły to chwi​le du​cho​wej ko​m u​nii oj ​ca i sy ​na, ich ko​m u​nii z zie​m ią, j e​dy ​-
ny m o​m ent, gdy oj ​ciec zda​wał się od​zy ​ski​wać j a​sność um y ​słu. Ber​nat m a​rzy ł, by dzie​lić te
chwi​le z żo​ną, a nie prze​ży ​wać ich, j ak te​raz, w sa​m ot​no​ści, słu​cha​j ąc j ej krzą​ta​ni​ny w kuch​ni.
Ma​rzy ł, by opo​wie​dzieć Fran​ce​sce wszy st​ko, cze​go do​wie​dział się od oj ​ca, a cze​go j e​go oj ​ciec
do​wie​dział od swe​go dzia​da, i tak da​lej — przez wie​ki i po​ko​le​nia.

Ma​rzy ł, by po​wie​dzieć j ej , że te ży ​zne grun​ty sta​no​wi​ły przed trzy ​stu la​ty ro​do​wy m a​j ą​tek

ro​dzi​ny Es​ta​ny ​ol, że j e​go pra​dzia​do​wie upra​wia​li j e z m i​ło​ścią i od​da​niem oraz ko​rzy ​sta​li w peł​ni

background image

z ich plo​nów, nie m u​sząc pła​cić da​nin i czy n​szów ani skła​dać hoł​dów wy ​nio​sły m i nie​spra​wie​dli​-
wy m pa​nom . Ma​rzy ł, by dzie​lić z nią, swą żo​ną i m at​ką przy ​szły ch spad​ko​bier​ców ty ch ziem ,
sm u​tek, j a​ki dzie​lił z nim j e​go oj ​ciec, i wy ​j a​śnić, dla​cze​go j ej dzie​ci uro​dzą się j a​ko chło​pi pańsz​-
czy ź​nia​ni. Chęt​nie opo​wie​dział​by j ej — z du​m ą po​brzm ie​wa​j ą​cą w po​dob​ny ch m o​m en​tach
w gło​sie j e​go oj ​ca — że przed trzy ​stu la​ty ród Es​ta​ny ​ol, j ak wie​le in​ny ch chłop​skich ro​dów, m iał
pra​wo prze​cho​wy ​wać w do​m u wła​sny oręż, j e​go przod​ko​wie by ​li bo​wiem ludź​m i wol​ny ​m i, któ​-
rzy pod do​wódz​twem hra​bie​go Ra​m o​na Bor​rel​la i j e​go bra​ta Er​m en​go​la d’Urgell bro​ni​li Sta​rej
Ka​ta​lo​nii przed na​j az​da​m i Sa​ra​ce​nów. Chęt​nie opo​wie​dział​by żo​nie, że nie​któ​rzy z j e​go przod​ków
wal​czy ​li w zwy ​cię​skich od​dzia​łach, któ​re pod roz​ka​za​m i hra​bie​go Ra​m o​na po​ko​na​ły Sa​ra​ce​nów
z ka​li​fa​tu kor​do​bań​skie​go w bi​twie pod Al​be​są, na rów​ni​nie Urgel, nie​da​le​ko m iej ​sco​wo​ści Ba​la​-
gu​er. W wol​ny ch chwi​lach oj ​ciec opo​wia​dał m u o ty m wszy st​kim z oży ​wie​niem , choć oży ​wie​nie
to prze​ra​dza​ło się w sm u​tek na wspo​m nie​nie śm ier​ci hra​bie​go Ra​m o​na Bor​rel​la w ro​ku 1017. Oj ​-
ciec Ber​na​ta uwa​żał, że to wła​śnie wte​dy zro​bio​no z nich chło​pów pańsz​czy ź​nia​ny ch. Gdy zm ar​-
łe​go hra​bie​go za​stą​pił j e​go pięt​na​sto​let​ni sy n, a re​gent​ką zo​sta​ła wdo​wa, hra​bi​na Er​m es​sen​da de
Car​cas​son​ne, ka​ta​loń​scy ba​ro​no​wie — któ​rzy do​pie​ro co wal​czy ​li ra​m ię w ra​m ię z wol​ny ​m i
chło​pa​m i prze​ciw​ko Sa​ra​ce​nom — wi​dząc, że gra​ni​ce księ​stwa są j uż bez​piecz​ne, po​sta​no​wi​li
wy ​ko​rzy ​stać bez​kró​le​wie. Za​stra​szy ​li chło​pów, za​bi​li ty ch, któ​rzy sta​wia​li opór, i przy ​własz​czy ​li
so​bie ich zie​m ie, po​zwa​la​j ąc im j e upra​wiać w za​m ian za pra​wo do czę​ści plo​nów. Wie​le ro​dzin
chłop​skich, wśród nich ród Es​ta​ny ​ol, ustą​pi​ło pod na​ci​skiem m oż​ny ch, j ed​nak in​ne zo​sta​ły be​stial​-
sko wy ​m or​do​wa​ne.

— My, ka​ta​loń​scy chło​pi — m a​wiał oj ​ciec Ber​na​ta — by ​li​śm y wol​ny ​m i ludź​m i i j a​ko pie​cho​-

ta wal​czy ​li​śm y u bo​ku ry ​ce​rzy prze​ciw​ko Mau​rom . Nie m o​gli​śm y j ed​nak sta​wać prze​ciw​ko ry ​-
ce​rzom . Gdy ko​lej ​ni hra​bio​wie Bar​ce​lo​ny pró​bo​wa​li za​pro​wa​dzić po​rzą​dek w Ka​ta​lo​nii, na​po​ty ​-
ka​li opór bo​ga​ty ch i wpły ​wo​wy ch m oż​no​wład​ców, m u​sie​li więc iść z ni​m i na ugo​dę, za​wsze na​-
szy m kosz​tem . Naj ​pierw ode​bra​no nam zie​m ię, grun​ty Sta​rej Ka​ta​lo​nii, po​tem wol​ność i… ho​-
nor, na ko​niec po​zwo​lo​no pa​nom de​cy ​do​wać o na​szy m ży ​ciu. Twoi dzia​do​wie — cią​gnął drżą​-
cy m gło​sem , nie od​ry ​wa​j ąc wzro​ku od pól — pierw​si utra​ci​li wol​ność. Za​bro​nio​no im po​rzu​cać
zie​m ię, prze​m ie​nio​no ich w chło​pów pańsz​czy ź​nia​ny ch, lu​dzi z po​ko​le​nia na po​ko​le​nie przy ​pi​sa​-
ny ch do m a​j ąt​ku. Od tej po​ry na​sze ży ​cie… two​j e ży ​cie spo​czy ​wa w rę​kach pa​na, któ​ry wy ​m ie​-
rza spra​wie​dli​wość i m a pra​wo nas drę​czy ć i po​ni​żać. Nie m o​że​m y się na​wet bro​nić! Bo j e​śli
ktoś cię skrzy w​dzi, m u​sisz pro​sić pa​na, by wy ​stą​pił w two​im im ie​niu o od​szko​do​wa​nie, z któ​re​go
po​ło​wa przy ​pad​nie wła​śnie j e​m u.

Na​stęp​nie sta​rzec wy ​m ie​niał nie​zli​czo​ne pra​wa pa​na. Za​pi​sa​ły się one na za​wsze w pa​m ię​ci

j e​go sy ​na, któ​ry ni​g​dy nie m iał od​wa​gi wej ść w sło​wo roz​sier​dzo​ne​m u ro​dzi​co​wi. Pan m ógł
w każ​dej chwi​li za​żą​dać od pod​da​ne​go od​no​wie​nia przy ​się​gi. Mógł przy ​własz​czy ć so​bie część
m a​j ąt​ku pod​da​ne​go, j e​śli ten um arł, nie zo​sta​wiw​szy te​sta​m en​tu, lub j e​śli dzie​dzi​czy ł po nim sy n,
a tak​że j e​śli pod​da​ny nie do​cze​kał się po​tom ​stwa, lub j e​śli j e​go żo​na do​pu​ści​ła się cu​dzo​łó​stwa,
j e​śli w go​spo​dar​stwie wy ​buchł po​żar, j e​śli go​spo​darz m u​siał j e za​sta​wić lub za​wie​rał m ał​żeń​stwo
z pod​da​ną in​ne​go pa​na i oczy ​wi​ście j e​że​li opusz​czał m a​j ą​tek. Pan m iał pra​wo spę​dzić noc po​ślub​-
ną z żo​ną chło​pa i uczy ​nić j ą m am ​ką swy ch dzie​ci, a j e​go cór​ki m u​sia​ły usłu​gi​wać na zam ​ku.
Pod​da​ni m u​sie​li upra​wiać pań​skie po​la, bro​nić zam ​ku, od​da​wać pa​nu część plo​nów, uży ​czać j e​-
m u oraz j e​go wy ​słan​ni​kom go​ści​ny i noc​le​gu, pła​cić m u za pra​wo do ko​rzy ​sta​nia z la​sów i pa​-
stwisk — a tak​że z zam ​ko​wej kuź​ni, pie​ca chle​bo​we​go i m ły ​na… — oraz da​wać m u pre​zen​ty

background image

z oka​zj i Bo​że​go Na​ro​dze​nia i in​ny ch świąt.

A Ko​ściół? Przy ty m py ​ta​niu oj ​ciec Ber​na​ta j esz​cze bar​dziej się uno​sił.
— Mni​si, za​kon​ni​cy, księ​ża, dia​ko​ni, ar​chi​dia​ko​ni, ka​no​ni​cy, opa​ci, bi​sku​pi — wy ​li​czał. — Ni​-

czy m się oni nie róż​nią od pa​nów feu​dal​ny ch, któ​rzy nas uci​ska​j ą! Za​bro​nio​no na​wet chło​pom
skła​dać ślu​bów za​kon​ny ch, by utrwa​lić na​sze pod​dań​stwo i unie​m oż​li​wić nam po​rzu​ce​nie ro​li!
Sy ​nu — su​ro​wo prze​strze​gał Ber​na​ta oj ​ciec, gdy zwra​cał swój gniew prze​ciw​ko Ko​ścio​ło​wi —
ni​g​dy nie ufaj ty m , któ​rzy twier​dzą, że słu​żą Bo​gu. Lu​dzie ci prze​m a​wia​j ą ła​god​nie i tak ucze​nie,
że aż nie​zro​zu​m ia​le. Pa​m ię​taj , bę​dą cię zwo​dzi​li pięk​ny ​m i słów​ka​m i, któ​re są ich spe​cj al​no​ścią,
a wszy st​ko po to, by za​wład​nąć two​im um y ​słem i su​m ie​niem . Bę​dą cię prze​ko​ny ​wa​li, że przy ​-
cho​dzą w do​brej wie​rze, że chcą cię uchro​nić przed złem i po​ku​sa​m i, ale pa​trzą na nas po​przez
swe księ​gi. Wszy ​scy ci, któ​rzy zwą się ry ​ce​rza​m i Chry ​stu​sa, po​stę​pu​j ą zgod​nie ze swy ​m i pi​sm a​-
m i. Ich sło​wa to wy ​m ów​ki, ich ar​gu​m en​ty to ba​j ecz​ki dla grzecz​ny ch dzie​ci.

— Oj ​cze, co m ó​wią o nas, chło​pach, ich księ​gi? — za​py ​tał chło​pak pew​ne​go ra​zu.
Oj ​ciec po​wiódł wzro​kiem po po​lach, ale ty l​ko do li​nii, gdzie sty ​ka​ły się z nie​bem . Nie chciał

pa​trzeć na m iej ​sce, w któ​re​go im ie​niu prze​m a​wia​li lu​dzie w ha​bi​tach i su​tan​nach.

— Że j e​ste​śm y tę​pi ni​czy m by ​dlę​ta, że nie m a​m y po​j ę​cia o ogła​dzie. Że j e​ste​śm y wstręt​ni,

pod​li, plu​ga​wi, bez​wsty d​ni i ciem ​ni. Że j e​ste​śm y okrut​ni i upar​ci, że nie za​słu​gu​j e​m y na ła​skę, bo

nie po​tra​fi​m y j ej do​ce​nić, że prze​m a​wia do nas ty l​ko pięść i bat. Na​pi​sa​no tam , że…

1

.

— Ta​cy wła​śnie j e​ste​śm y, oj ​cze?
— Sy ​nu, to oni chcą nas ta​ki​m i wi​dzieć.
— Ale prze​cież wy, oj ​cze, m o​dli​cie się co​dzien​nie, a gdy m at​ka um ar​ła…
— Mo​dlę się do Naj ​święt​szej Pa​nien​ki, sy ​nu, do Naj ​święt​szej Pa​nien​ki. Ona nie m a nic wspól​-

ne​go z za​kon​ni​ka​m i i kle​cha​m i. Jej m o​że​m y za​ufać.

Ber​nat Es​ta​ny ​ol m a​rzy ł, by oprzeć się ran​kiem o pa​ra​pet i roz​m a​wiać z Fran​ce​scą, j ak kie​dy ś

z oj ​cem . By ra​zem z nią pa​trzeć na po​la i roz​m a​wiać o ty m , cze​go się od nie​go na​uczy ł.

Przez po​zo​sta​łe dni wrze​śnia i ca​ły paź​dzier​nik Ber​nat za​przę​gał wo​ły do płu​ga i orał po​la, roz​-

dra​pu​j ąc i zry ​wa​j ąc z nich stward​nia​łą sko​ru​pę, by słoń​ce, po​wie​trze i na​wóz tchnę​ły w nie no​we
ży ​cie. Na​stęp​nie ra​zem z żo​ną siał zbo​że: ona nio​sła ko​rzec i roz​rzu​ca​ła ziar​no, on pro​wa​dził za​-
przęg wo​łów, któ​ry orał, a po​tem ubi​j ał ob​sia​ną zie​m ię, prze​cią​ga​j ąc po niej cięż​ką że​la​zną pły ​tę.
Pra​co​wa​li w m il​cze​niu, za​kłó​ca​ny m ty l​ko od cza​su do cza​su przez Ber​na​ta po​krzy ​ku​j ą​ce​go na
wo​ły. Je​go głos niósł się po do​li​nie. Ber​nat li​czy ł, że wspól​na pra​ca ich zbli​ży, ale j e​go na​dzie​j e
oka​za​ły się płon​ne. Fran​ce​scą na​dal trak​to​wa​ła go j ak po​wie​trze. Się​ga​ła do kor​ca i roz​rzu​ca​ła na​-
sio​na, nie pa​trząc na​wet w stro​nę m ę​ża.

Nad​szedł li​sto​pad, a wraz z nim ko​lej ​ne obo​wiąz​ki w go​spo​dar​stwie. Ber​nat pasł świ​nie prze​-

zna​czo​ne do ubo​j u, rą​bał drwa na zi​m ą, na​wo​ził i przy ​go​to​wy ​wał do wio​sen​ne​go sie​wu po​la oraz
wa​rzy w​nik, przy ​ci​nał i szcze​pił wi​no​rośl. Gdy wcho​dził wie​czo​rem do kuch​ni, Fran​ce​sca, któ​ra
zdą​ży ​ła j uż za​koń​czy ć pra​cę w do​m u, w ogro​dzie, w kur​ni​ku i przy kró​li​kach, po​da​wa​ła m u bez
sło​wa ko​la​cj ę, po czy m szła spać. Wsta​wa​ła wcze​śniej od nie​go, więc co​dzien​nie ra​no na Ber​na​ta
cze​ka​ła w kuch​ni tor​ba z pro​wian​tem i śnia​da​nie. Jadł j e sa​m ot​nie, przy ​słu​chu​j ąc się krzą​ta​ni​nie
żo​ny w obo​rze.

Bo​że Na​ro​dze​nie m i​nę​ło w m gnie​niu oka i w sty cz​niu za​koń​czo​no zbiór oli​wek. Ber​nat m iał

nie​wiel​ki sad oliw​ny, któ​ry wy ​star​czał na za​spo​ko​j e​nie do​m o​wy ch po​trzeb oraz na spła​tę czy n​szu

background image

na​leż​ne​go pa​nu.

Po​tem przy ​szedł czas na świ​nio​bi​cie. Choć za ży ​cia sta​re​go Es​ta​ny ​ola są​sie​dzi rzad​ko za​glą​da​li

do fol​war​ku, w świ​nio​bi​cie ni​g​dy nie za​wo​dzi​li. Ber​nat pa​m ię​tał tam ​te dni j a​ko praw​dzi​we świę​to:
po za​bi​ciu i ro​ze​bra​niu tucz​ni​ków m ęż​czy ź​ni ba​wi​li się, a ko​bie​ty przy ​go​to​wy ​wa​ły wę​dli​ny.

Oj ​ciec, m at​ka i dwaj bra​cia Fran​ce​ski przy ​szli z sa​m e​go ra​na. Ber​nat przy ​wi​tał ich na po​dwó​-

rzu, j e​go żo​na cze​ka​ła z ty ​łu.

— Jak się m asz, có​ruś? — za​gad​nę​ła j ą m at​ka. Fran​ce​sca nic nie od​rze​kła, po​zwo​li​ła się j ed​nak

ob​j ąć. Ber​nat ob​ser​wo​wał, j ak stę​sk​nio​na m at​ka tu​li cór​kę, cze​ka​j ąc, aż ta od​wza​j em ​ni j ej piesz​-
czo​tę. Na próż​no, dziew​czy ​na ani drgnę​ła. Ber​nat spoj ​rzał na te​ścia.

— Fran​ce​sco — rzu​cił ty l​ko Pe​re Es​te​ve, pa​trząc gdzieś za ple​ca​m i dziew​czy ​ny.
Bra​cia po​zdro​wi​li j ą ski​nie​niem rę​ki.
Fran​ce​sca po​szła do chle​wu po wie​prz​ka, po​zo​sta​li cze​ka​li na dzie​dziń​cu. Nikt się nie ode​zwał,

ci​szę prze​ry ​wał j e​dy ​nie zdła​wio​ny szloch m at​ki. Ber​nat chciał j ą po​cie​szy ć, po​wstrzy ​m ał się
j ed​nak, wi​dząc, że ani m ąż, ani sy ​no​wie nie re​agu​j ą na j ej płacz.

Fran​ce​sca przy ​pro​wa​dzi​ła wie​prz​ka, któ​ry za​pie​rał się, j ak​by czuł, co go cze​ka. Prze​ka​za​ła go

m ę​żo​wi, j ak zwy ​kle bez sło​wa. Ber​nat i j e​go dwaj szwa​gro​wie roz​cią​gnę​li zwie​rzę na zie​m i i usie​-
dli na nim . Prze​raź​li​wy kwik wy ​peł​nił do​li​nę. Pe​re Es​te​ve j ed​ny m zde​cy ​do​wa​ny m ru​chem po​-
de​rżnął wie​przo​wi gar​dło, a po​tem wszy ​scy cze​ka​li w m il​cze​niu, aż krew zwie​rzę​cia spły ​nie do
na​czy ń pod​su​wa​ny ch raz za ra​zem przez ko​bie​ty. Nikt na ni​ko​go nie pa​trzy ł.

Ty m ra​zem , kie​dy m at​ka i cór​ka przy ​stą​pi​ły do ob​ra​bia​nia po​ćwiar​to​wa​ne​go j uż wie​prz​ka,

m ęż​czy ź​ni nie się​gnę​li po wi​no.

O zm ro​ku, po za​koń​cze​niu świ​nio​bi​cia, m at​ka po​now​nie pró​bo​wa​ła przy ​tu​lić cór​kę. Ber​nat ob​-

ser​wo​wał tę sce​nę w na​dziei, że ty m ra​zem j e​go żo​na nie po​zo​sta​nie obo​j ęt​na na piesz​czo​tę m at​-
ki. My ​lił się. Oj ​ciec i bra​cia po​że​gna​li Fran​ce​scę ze wzro​kiem wbi​ty m w zie​m ię. Jej m at​ka po​de​-
szła do Ber​na​ta.

— Gdy zo​ba​czy sz, że zbli​ża się roz​wią​za​nie — po​wie​dzia​ła, od​cią​gnąw​szy go na bok — po​ślij

po m nie. Nie są​dzę, by Fran​ce​sca sa​m a cię o to po​pro​si​ła.

Ro​dzi​na Es​te​ve ru​szy ​ła w dro​gę po​wrot​ną. Tam ​te​go wie​czo​ru, kie​dy Fran​ce​sca wcho​dzi​ła po

dra​bi​nie do sy ​pial​ni, Ber​nat nie m ógł ode​rwać oczu od j ej na​pęcz​nia​łe​go brzu​cha.

Pod ko​niec m a​j a, pierw​sze​go dnia żniw, Ber​nat z sier​pem na ra​m ie​niu roz​glą​dał się po swy ch

po​lach. Jak zdo​ła sam ze​brać ca​łe zbo​że? Dwa ty ​go​dnie te​m u Fran​ce​sca dwa ra​zy za​sła​bła i za​-
bro​nił j ej się prze​m ę​czać. Po​słu​cha​ła go bez sło​wa. Co też go pod​ku​si​ło? Zno​wu po​to​czy ł wzro​-
kiem po cze​ka​j ą​cy ch na nie​go ła​nach. Prze​cież to m o​że na​wet nie j e​go dziec​ko, tłu​m a​czy ł so​bie.
Po​za ty m wszy st​kie chłop​ki ro​dzą w po​lu, przy pra​cy. A j ed​nak Ber​nat nie m ógł ukry ć nie​po​ko​j u,
wi​dząc, j ak Fran​ce​sca osu​wa się na zie​m ię.

Chwy ​cił m oc​no sierp i za​czął z roz​m a​chem żąć zbo​że. Kło​sy pry ​ska​ły na wszy st​kie stro​ny.

Słoń​ce sta​ło j uż w ze​ni​cie, ale Ber​nat nie zro​bił so​bie prze​rwy na obiad. Ła​ny cią​gnę​ły się w nie​-
skoń​czo​ność. Oj ​ciec za​wsze po​m a​gał m u przy żni​wach, na​wet w ostat​nich la​tach, gdy j uż nie​do​-
m a​gał. Zbo​że zda​wa​ło się do​da​wać m u sił. „Da​lej , sy ​nu, do ro​bo​ty — za​grze​wał go — za​nim bu​-
rza lub grad po​psu​j ą nam zbio​ry ”. I ko​si​li. Kie​dy j e​den słabł, dru​gi do​da​wał m u otu​chy. Ra​zem
j e​dli obiad w cie​niu, po​pi​j a​li do​bre wi​no (naj ​lep​sze, naj ​star​sze wi​no z oj ​cow​skich za​pa​sów), ga​-
wę​dzi​li i śm ia​li się. A te​raz… Te​raz Ber​nat sły ​szał ty l​ko gwizd sier​pa prze​ci​na​j ą​ce​go po​wie​trze,
by ude​rzy ć w kłos. Sierp, sierp, sierp — wszech​obec​ny znak za​py ​ta​nia, in​da​gu​j ą​cy o oj ​co​stwo

background image

dziec​ka, któ​re m ia​ło się wkrót​ce uro​dzić.

Przez na​stęp​ne dni Ber​nat pra​co​wał aż do za​cho​du słoń​ca, nie​rzad​ko na​wet przy świe​tle księ​ży ​-

ca. W kuch​ni za​wsze cze​ka​ła na nie​go ko​la​cj a. My ł się w m ied​ni​cy i j adł bez ape​ty ​tu. Pew​ne​go
wie​czo​ru drgnę​ła ko​ły ​ska, któ​rą Ber​nat wy ​rzeź​bił zi​m ą, gdy cią​ża Fran​ce​ski by ​ła j uż wi​docz​na.
Ber​nat za​uwa​ży ł ruch ko​leb​ki ką​tem oka, m i​m o to da​lej j adł zu​pę. Fran​ce​sca spa​ła pię​tro wy ​żej .
Zno​wu zer​k​nął w stro​nę ko​ły ​ski. Jesz​cze j ed​na ły ż​ka zu​py, j esz​cze j ed​na i na​stęp​na. Ko​leb​ka zno​-
wu drgnę​ła. Ber​nat przy ​glą​dał się j ej z ły ż​ką za​sty ​głą w po​wie​trzu. Om iótł wzro​kiem izbę, szu​ka​-
j ąc śla​dów obec​no​ści te​ścio​wej … Fran​ce​sca uro​dzi​ła sa​m a… A po​tem po​szła spać.

Opu​ścił ły ż​kę, wstał, ale nim do​szedł do ko​ły ​ski, przy ​sta​nął, za​wró​cił i zno​wu usiadł. Wąt​pli​wo​-

ści opa​dły go ze zdwo​j o​ną si​łą. „Każ​dy Es​ta​ny ​ol m a ko​ło pra​we​go oka zna​m ię” — po​wie​dział m u
kie​dy ś oj ​ciec. Ber​nat m iał ten szcze​gól​ny znak, j e​go oj ​ciec rów​nież. „Po​dob​nie j ak twój dziad —
za​pew​nił go oj ​ciec — I pra​dziad…”.

Ber​nat by ł wy ​cień​czo​ny, przez ostat​nie dni pra​co​wał od świ​tu do no​cy. Zno​wu zer​k​nął na ko​ły ​-

skę.

Wstał i zbli​ży ł się do no​wo​rod​ka, któ​ry spał słod​ko z otwar​ty ​m i rącz​ka​m i, przy ​kry ​ty prze​ście​ra​-

dłem zro​bio​ny m ze strzę​pów bia​łej lnia​nej ko​szu​li. Ob​szedł ko​ły ​skę, by przy j ​rzeć się twa​rzy
dziec​ka.

background image

3

Fran​ce​sca na​wet nie pa​trzy ​ła na swe​go sy n​ka. Przy ​sta​wia​j ąc do pier​si nie​m ow​lę, któ​re​m u da​li

na im ię Ar​nau, od​wra​ca​ła wzrok. Ber​nat czę​sto wi​dział wie​śniacz​ki kar​m ią​ce pier​sią. Wszy st​kie,
za​rów​no te naj ​uboż​sze, j ak i opły ​wa​j ą​ce w do​stat​ki wło​ścian​ki, uśm ie​cha​ły się wte​dy ła​god​nie,
przy ​m y ​ka​ły po​wie​ki lub tu​li​ły swe po​cie​chy. Fran​ce​sca co praw​da prze​wi​j a​ła i kar​m i​ła sy n​ka,
ale przez dwa m ie​sią​ce od j e​go na​ro​dzin Ber​nat nie sły ​szał ani nie wi​dział, by za​gad​nę​ła do nie​go
słod​ko, by się z nim ba​wi​ła, ła​sko​ta​ła, ca​ło​wa​ła czy cho​ciaż​by przy ​tu​li​ła. Fran​ce​sco, w czy m ​że on
za​wi​nił? — m y ​ślał Ber​nat, bio​rąc Ar​naua na rę​ce. A po​tem za​bie​rał go j ak naj ​da​lej od niej , prze​-
m a​wiał do nie​go i ob​sy ​py ​wał piesz​czo​ta​m i, by wy ​na​gro​dzić m u ozię​błość m at​ki.

Bo Ar​nau by ł j e​go sy ​nem . „Znak Es​ta​ny ​olów”, m ru​czał Ber​nat pod no​sem , ca​łu​j ąc zna​m ię

ko​ło pra​wej brwi dziec​ka. „Wszy ​scy j e m a​m y, oj ​cze”, do​da​wał, uno​sząc sy ​na ku nie​bu.

Zna​m ię sta​ło się nie​ba​wem czy m ś wię​cej niż ty l​ko gwa​ran​cj ą dla Ber​na​ta. Gdy Fran​ce​sca

szła do zam ​ku piec chleb, ku​m y uno​si​ły ko​cy k, zer​ka​ły na Ar​naua i uśm ie​cha​ły się do sie​bie po​ro​-
zu​m ie​waw​czo w obec​no​ści pie​ka​rza i żoł​nie​rzy. Tak​że kie​dy Ber​nat upra​wiał pań​skie zie​m ie, wie​-
śnia​cy gra​tu​lo​wa​li m u i kle​pa​li go po ple​cach na oczach pil​nu​j ą​ce​go ich za​rząd​cy.

Llo​renc de Bel​le​ra spło​dził spo​ro nie​ślub​ny ch dzie​ci, choć ni​ko​m u nie uda​ło się upo​m nieć o ich

pra​wa, bo sło​wo pa​na li​czy ​ło się bar​dziej niż skar​ga pierw​szej lep​szej wie​śniacz​ki. Nie prze​szka​-
dza​ło to j ed​nak Llo​ren​co​wi prze​chwa​lać się w gro​nie kam ​ra​tów swą j ur​no​ścią. Lecz by ​ło oczy ​-
wi​ste, że Ar​nau Es​ta​ny ​ol nie j est j e​go sy ​nem i pan Na​varc​les co​raz czę​ściej za​uwa​żał drwią​ce
uśm iesz​ki chło​pek od​wie​dza​j ą​cy ch za​m ek i wi​dział z okien zam ​ko​wy ch kom ​nat, j ak szep​czą m ię​-
dzy so​bą, a na​wet z j e​go żoł​nie​rza​m i na wi​dok żo​ny Es​ta​ny ​ola. Wieść roz​nio​sła się po oko​li​cy
i Llo​renc stał się ofia​rą do​cin​ków in​ny ch m oż​ny ch.

— Jedz, j edz, ko​cha​siu — rzekł z uśm ie​chem pe​wien ba​ron gosz​czą​cy na zam ​ku. — Do​szły

m nie słu​chy, że si​ły ci nie do​pi​su​j ą.

Bie​siad​ni​cy na​gro​dzi​li żart sal​wą śm ie​chu.
— W m o​ich wło​ściach — wtrą​cił in​ny gość — ni​g​dy nie po​zwo​lił​by m , by pierw​szy lep​szy

background image

pa​ro​bek drwił z m o​j ej m ę​sko​ści.

— A co, za​bra​niasz no​sze​nia zna​m ion? — od​parł odu​rzo​ny wi​nem ba​ron, znów wy ​wo​łu​j ąc

zbio​ro​wy re​chot, na któ​ry go​spo​darz od​po​wie​dział wy ​m u​szo​ny m uśm ie​chem .

Pew​ne​go dnia, na po​cząt​ku sierp​nia, Ar​nau le​żał w ko​ły ​sce na fol​warcz​ny m dzie​dziń​cu, w cie​-

niu drze​wa fi​go​we​go. Je​go m at​ka krzą​ta​ła się w ogro​dzie wa​rzy w​ny m i w obór​kach, a oj ​ciec, ani
na chwi​lę nie spusz​cza​j ąc sy ​na z oka, zm u​szał wo​ły do dep​ta​nia po zbo​żu roz​rzu​co​ny m na kle​pi​-
sku. Pod ich ko​py ​ta​m i kło​sy wy ​plu​wa​ły dro​go​cen​ne ziar​no, któ​re m ia​ło wy ​ży ​wić ca​łą ro​dzi​nę aż
do przy ​szły ch zbio​rów.

Nie sły ​sze​li nad​j eż​dża​j ą​cy ch. Na po​dwó​rze wpa​dli ga​lo​pem trzej j eźdź​cy : za​rząd​ca w to​wa​-

rzy ​stwie dwóch żoł​nie​rzy. Wszy ​scy trzej by ​li uzbro​j e​ni i do​sia​da​li oka​za​ły ch ru​m a​ków stwo​rzo​-
ny ch do wo​j acz​ki. Ber​nat za​uwa​ży ł, że ko​nie nie są przy ​stro​j o​ne j ak pod​czas in​ny ch wy ​pa​dów
zbroj ​ny ch pa​na Na​varc​les. Naj ​wy ​raź​niej Llo​renc de Bel​le​ra uznał, że peł​ny ry nsz​tu​nek nie j est
ko​niecz​ny do za​stra​sze​nia pro​ste​go chło​pa. Za​rząd​ca zo​stał z ty ​łu, ale to​wa​rzy ​szą​cy m u żoł​nie​rze
nie ty l​ko nie zwol​ni​li, ale j esz​cze spię​li ko​nie i skie​ro​wa​li się wprost na go​spo​da​rza. Na​wy ​kłe do bi​-
tew​ny ch na​tarć ru​m a​ki ru​szy ​ły z ko​py ​ta. Ber​nat po​tknął się, co​fa​j ąc, i upadł tuż pod no​gi roz​pę​-
dzo​ny ch ko​ni. Do​pie​ro wte​dy j eźdź​cy ścią​gnę​li wo​dze.

— Pan Na​varc​les — krzy k​nął za​rząd​ca — przy ​sy ​ła nas po two​j ą żo​nę! Za​m iesz​ka na zam ​ku

j a​ko m am ​ka pa​ni​cza Jau​m e​go, sy ​na two​j ej pa​ni, do​nii Ca​te​ri​ny. — Ber​nat chciał się pod​nieść,
ale j e​den z j eźdź​ców po​now​nie spiął ko​nia ostro​ga​m i. Za​rząd​ca zwró​cił się do Fran​ce​ski: — Bierz
dzie​cia​ka i chodź! — roz​ka​zał.

Fran​ce​sca wy ​j ę​ła Ar​naua z ko​ły ​ski i ze spusz​czo​ną gło​wą ru​szy ​ła za ko​niem za​rząd​cy. Ber​nat

krzy k​nął i ze​rwał się z zie​m i, ale j e​den z ry ​ce​rzy zno​wu go po​wa​lił. Spró​bo​wał j esz​cze raz, j esz​-
cze wie​le ra​zy, ale na próż​no. Jeźdź​cy urzą​dzi​li so​bie za​ba​wę j e​go kosz​tem , go​ni​li go na ko​niach
i prze​wra​ca​li raz po raz. W koń​cu, zzia​j a​ny i obo​la​ły, legł na kle​pi​sku pod no​ga​m i ko​ni, któ​re gry ​-
zły ner​wo​wo wę​dzi​dła. Kie​dy za​rząd​ca znik​nął na ho​ry ​zon​cie, żoł​nie​rze spię​li ru​m a​ki i od​j e​cha​li.

Gdy na fol​war​ku zno​wu za​pa​no​wa​ła ci​sza, Ber​nat spoj ​rzał naj ​pierw na ob​łok ku​rzu wzbi​j a​ne​go

przez j eźdź​ców, a po​tem na dwa wo​ły prze​żu​wa​j ą​ce świe​żo po​de​pta​ne kło​sy.

Od tej po​ry Ber​nat zaj ​m o​wał się go​spo​dar​stwem , j ak​by by ł po​grą​żo​ny we śnie, nie m o​gąc

prze​stać m y ​śleć o sy ​nu. No​ca​m i snuł się po do​m u, wspo​m i​na​j ąc dzie​cię​ce ga​wo​rze​nie ozna​cza​-
j ą​ce ży ​cie i przy ​szłość, skrzy ​pie​nie drew​nia​nej ko​ły ​ski, roz​pacz​li​wy płacz, któ​ry m Ar​nau do​m a​-
gał się j e​dze​nia. Pró​bo​wał od​szu​kać w m u​rach do​m u, w każ​dy m za​kąt​ku obej ​ścia, za​pach nie​win​-
no​ści — za​pach dziec​ka. Gdzie te​raz sy ​pia m a​ły Ar​nau?

Prze​cież w ro​dzin​ny m do​m u po​zo​sta​ła ko​ły ​ska zro​bio​na przez j e​go oj ​ca. Jesz​cze do​brze nie za​-

snął, a za​raz bu​dzi​ła Ber​na​ta ci​sza. Wte​dy zwi​j ał się w kłę​bek na sien​ni​ku i ca​ły ​m i go​dzi​na​m i słu​-
chał od​gło​sów zwie​rząt do​cho​dzą​cy ch z par​te​ru — ty l​ko one do​trzy ​m y ​wa​ły m u to​wa​rzy ​stwa.

Re​gu​lar​nie cho​dził na za​m ek piec chleb, któ​re​go nie m o​gła m u przy ​no​sić Fran​ce​sca, od​cię​ta

od świa​ta i cał​ko​wi​cie uza​leż​nio​na od wi​dzi​m i​się do​nii Ca​te​ri​ny i zm ien​ne​go ape​ty ​tu j ej sy n​ka.
Ber​nat do​wie​dział się od oj ​ca — pod​czas j ed​nej ze wspól​ny ch wi​zy t na zam ​ku — że sie​dzi​ba pa​-
na Na​varc​les by ​ła nie​gdy ś zwy ​kłą basz​tą obron​ną sto​j ą​cą na szczy ​cie nie​wiel​kie​go pa​gór​ka.
Przod​ko​wie Llo​ren​ca wy ​ko​rzy ​sta​li za​m ie​sza​nie, j a​kie za​pa​no​wa​ło po śm ier​ci hra​bie​go Ra​m o​na
Bor​rel​la, i za​m ie​ni​li basz​tę w wa​row​ną twier​dzę dzię​ki pra​cy chło​pów ze swy ch co​raz roz​le​głej
szy ch wło​ści. Do wie​ży zam ​ko​wej do​kle​j o​no bez ła​du i skła​du piec chle​bo​wy, kuź​nię, no​we, więk​-
sze staj ​nie, spi​chle​rze, kuch​nie i sy ​pial​nie.

background image

Fol​wark Es​ta​ny ​olów dzie​li​ła od zam ​ku Llo​ren​ca po​nad m i​la. Z po​cząt​ku, ile​kroć Ber​nat pró​bo​-

wał do​wie​dzieć się cze​goś o sy ​nu, za​wsze otrzy ​m y ​wał tę sa​m ą od​po​wiedź: Fran​ce​sca i Ar​nau
prze​by ​wa​j ą w kom ​na​tach do​nii Ca​te​ri​ny. Jed​nak nie​któ​rzy m ó​wi​li to z cy ​nicz​ny m uśm ie​chem ,
in​ni spusz​cza​li wzrok, bo​j ąc się spoj ​rzeć m u w oczy. Ber​nat po​zwo​lił się tak zwo​dzić przez ca​ły
m ie​siąc, aż pew​ne​go dnia, opusz​cza​j ąc za​m ek z dwo​m a świe​żo upie​czo​ny ​m i boch​na​m i chle​ba
z bo​bo​wej m ą​ki, na​po​tkał ty cz​ko​wa​te​go cze​lad​ni​ka ko​wal​skie​go, któ​re​go j uż kil​ka​krot​nie wy ​py ​ty ​-
wał o m a​łe​go Ar​naua.

— Wiesz coś o m o​im sy ​nu? — za​gad​nął go i ty m ra​zem . Na zam ​ko​wy m dzie​dziń​cu nie by ​ło

aku​rat ni​ko​go oprócz nich. Cze​lad​nik udał, że nie sły ​szy py ​ta​nia, i pró​bo​wał wy ​m i​nąć Ber​na​ta,
j ed​nak ten zła​pał go za ra​m ię.

— Py ​tam , czy wiesz coś o m o​im sy ​nu.
— Two​j a żo​na i sy n prze​by ​wa​j ą w… — za​czął cze​lad​nik ze Wzro​kiem wbi​ty m w zie​m ię.
— To j uż wiem — prze​rwał m u Ber​nat. — Po​wiedz m i le​piej , czy Ar​nau m a się do​brze.
Chło​pak nie od​ry ​wał wzro​ku od sto​py, któ​rą roz​grze​by ​wał zie​m ię. Ber​nat po​trzą​snął nim z ca​łej

si​ły.

— No, m ów, m a się do​brze czy nie?
Cze​lad​nik stał ze wzro​kiem wbi​ty m w zie​m ię. Ber​nat szar​pał go co​raz gwał​tow​niej .
— Nie! — krzy k​nął wresz​cie chło​pak. Ber​nat po​lu​zo​wał uścisk i sta​nął na​prze​ciw​ko roz​m ów​cy.

— Nie — po​wtó​rzy ł cze​lad​nik. Ber​nat wpa​try ​wał się w nie​go py ​ta​j ą​co.

— Co się dzie​j e z m o​im sy ​nem ?
— Za​ka​za​no nam m ó​wić… Nie m o​gę… — głos cze​lad​ni​ka za​czął się ła​m ać.
Ber​nat zno​wu po​trzą​snął nim z ca​łej si​ły i za​po​m i​na​j ąc, że m o​że ścią​gnąć so​bie na gło​wę

straż​ni​ków, krzy k​nął:

— Co się dzie​j e z m o​im dziec​kiem ? No, m ów!
— Nie m o​gę. Za​ka​za​no nam …
— Mo​że to cię prze​ko​na. — Ber​nat po​dał chło​pa​ko​wi j e​den z boch​nów chle​ba.
Cze​lad​nik wy ​ba​łu​szy ł oczy i bez sło​wa rzu​cił się na chleb, j ak​by od wie​lu dni nic nie j adł. Ber​-

nat od​cią​gnął go na bok, j ak naj ​da​lej od cie​kaw​skich spoj ​rzeń.

— Co się dzie​j e z m o​im sy ​nem ? — za​py ​tał nie​spo​koj ​nie. Cze​lad​nik spoj ​rzał na nie​go z peł​ny ​-

m i usta​m i i dał m u znak, by szedł za nim . Ostroż​nie, prze​m y ​ka​j ąc pod m u​ra​m i, do​tar​li do kuź​ni.
Wśli​zgnę​li się do środ​ka i skie​ro​wa​li do przy ​le​ga​j ą​cej do kuź​ni ko​m ór​ki, gdzie skła​do​wa​no na​rzę​-
dzia i m a​te​ria​ły. Cze​lad​nik usiadł na kle​pi​sku i w m il​cze​niu po​chła​niał chleb. Ber​nat prze​cze​sał
wzro​kiem wnę​trze ko​m ór​ki, w któ​rej pa​no​wał skwar i du​cho​ta. Nie bar​dzo ro​zu​m iał, dla​cze​go cze​-
lad​nik przy ​pro​wa​dził go wła​śnie tu: w ko​m ór​ce nie by ​ło nic prócz na​rzę​dzi i sta​re​go że​la​stwa.

Ber​nat spoj ​rzał py ​ta​j ą​co na chło​pa​ka. Cze​lad​nik, któ​ry z naj ​więk​szą roz​ko​szą prze​żu​wał chleb,

wska​zał na kąt ko​m ór​ki, da​j ąc Ber​na​to​wi znak, by tam zaj ​rzał.

Na ster​cie de​sek le​żał w dziu​ra​wy m ko​szy ​ku m a​ły Ar​nau: po​rzu​co​ny, głod​ny, cze​ka​j ą​cy na

śm ierć. Przy ​kry ​ty by ł oneg​daj bia​łą, a te​raz brud​ną i złach​m a​nio​ną ko​szu​lą z lnu. Ber​nat nie po​-
tra​fił zdła​wić wy ​ry ​wa​j ą​ce​go się z pier​si krzy ​ku — nie​m e​go, pra​wie nie​ludz​kie​go szlo​chu. Pod​-
niósł Ar​naua i przy ​tu​lił do pier​si. Dziec​ko za​kwi​li​ło ci​chut​ko, bar​dzo ci​chut​ko, ale naj ​waż​niej ​sze, że
ży ​ło.

— Pan roz​ka​zał j e tu za​m knąć — do​biegł go głos cze​lad​ni​ka. — Z po​cząt​ku two​j a żo​na przy ​-

cho​dzi​ła kil​ka ra​zy dzien​nie j e kar​m ić. — Ber​nat ze łza​m i w oczach obej ​m o​wał m a​leń​kie ciał​ko,

background image

pró​bu​j ąc pod​trzy ​m ać w nim ży ​cie. — Pierw​szy do​brał się do niej za​rząd​ca — cią​gnął cze​lad​nik.
— Two​j a żo​na opie​ra​ła się i krzy ​cza​ła… Ja by ​łem aku​rat w kuź​ni i wi​dzia​łem wszy st​ko przez dziu​-
rę w de​skach. Ale za​rząd​ca j est bar​dzo sil​ny … Gdy zro​bił swo​j e, wszedł pan z żoł​nie​rza​m i. Fran​-
ce​sca le​ża​ła na kle​pi​sku. Pan za​czął się śm iać, po​zo​sta​li rów​nież. Od tam ​tej po​ry, ile​kroć two​j a żo​-
na przy ​cho​dzi​ła kar​m ić dziec​ko, żoł​nie​rze czy ​ha​li j uż na nią za drzwia​m i. Bro​ni​ła się, lecz na próż​-
no… Od kil​ku dni przy ​cho​dzi rza​dziej . Żoł​nie​rze bio​rą j ą w ob​ro​ty … gdy ty l​ko opu​ści kom ​na​ty
do​nii Ca​te​ri​ny. No a po​tem ro​bi się póź​no i m u​si wra​cać do pa​ni​cza. Cza​sa​m i pan wszy st​ko wi​dzi,
ale ty l​ko się śm ie​j e.

Ber​nat, nie​wie​le m y ​śląc, ukry ł za pa​zu​chą m a​leń​kie ciał​ko, za​sła​nia​j ąc j e bo​chen​kiem chle​ba.

Dziec​ko na​wet nie drgnę​ło. Gdy Ber​nat ru​szy ł ku wy j ​ściu, cze​lad​nik sko​czy ł na rów​ne no​gi.

— Pan za​bro​nił. Nie wol​no!
— Pusz​czaj , chłop​cze!
Cze​lad​nik chciał za​stą​pić m u dro​gę. Ber​nat, bez chwi​li wa​ha​nia, przy ​trzy ​m u​j ąc j ed​ną rę​ką bo​-

chen chle​ba i dziec​ko, dru​gą ze​rwał ze ścia​ny że​la​zny pręt i od​wró​cił się, zde​spe​ro​wa​ny. Pręt do​-
się​gnął gło​wy chło​pa​ka do​kład​nie w chwi​li, gdy ten j uż, j uż m iał wy ​biec z ko​m ór​ki. Cze​lad​nik
zwa​lił się na zie​m ię, nie zdą​ży w​szy na​wet j ęk​nąć. Ber​nat ani spoj ​rzał na nie​go. Wy ​szedł, za​m y ​ka​-
j ąc za so​bą drzwi.

Bez prze​szkód opu​ścił za​m ek. Nikt nie po​dej ​rze​wał, że pod boch​nem świe​żo upie​czo​ne​go chle​-

ba Ber​nat nie​sie sy n​ka. Do​pie​ro za bra​m ą po​m y ​ślał o Fran​ce​sce i żoł​nier​zach. Obu​rzo​ny, wy ​rzu​-
cał j ej w du​chu, że nie pró​bo​wa​ła prze​słać m u wia​do​m o​ści i uprze​dzić go o nie​bez​pie​czeń​stwie
gro​żą​cy m ich dziec​ku, że po​go​dzi​ła się z lo​sem . Przy ​tu​lił m oc​niej za​wi​niąt​ko pod ko​szu​lą, m y ​śląc
o żo​nie gwał​co​nej przez żoł​nie​rzy i o nie​m ow​lę​ciu do​go​ry ​wa​j ą​cy m na ster​cie prze​gni​ły ch de​sek.

Ile cza​su upły ​nie, nim od​naj ​dą cze​lad​ni​ka? Czy go za​bił? Czy za​m knął drzwi ko​m ór​ki? Ta​kie

py ​ta​nia prze​bie​ga​ły przez gło​wę ucie​ka​j ą​ce​go Ber​na​ta. Tak, chy ​ba tak. Pa​m ię​tał j ak przez m głę,
że j e za​m y ​kał.

Gdy ty l​ko za​m ek znik​nął za za​krę​tem wi​j ą​ce​go się go​ściń​ca, Ber​nat wy ​do​by ł sy n​ka zza pa​zu​-

chy. Oczy nie​m ow​lę​cia by ​ły nie​przy ​tom ​ne. Ma​lec wa​ży ł m niej niż bo​che​nek chle​ba! A te rą​-
czy ​ny, te nóż​ki… Ber​nat po​czuł m ro​wie​nie w żo​łąd​ku, żal ści​snął go za gar​dło, a z oczu po​pły ​nę​ły
łzy. Wy ​tłu​m a​czy ł so​bie j ed​nak, że nie m a cza​su na płacz. Wie​dział, że pan Na​varc​les wy ​śle za
nim po​goń, spu​ści psy … Ale Ar​nau m u​si ży ć, ina​czej ca​ła uciecz​ka na nic. Ber​nat zszedł z dro​gi
i skry ł się w za​ro​ślach. Uklęk​nął, po​ło​ży ł chleb na tra​wie, wziął Ar​naua i pod​niósł go na wy ​so​kość
oczu. Dziec​ko się ru​szy ​ło, j e​go prze​chy ​lo​na głów​ka zwi​sa​ła bez​wład​nie. „Ar​nau” — szep​nął j e​go
oj ​ciec. Po​trzą​snął nim de​li​kat​nie raz, dru​gi… Ma​leń​kie oczka po​pa​trzy ​ły na nie​go. Ber​nat za​lał się
łza​m i, wi​dząc, że j e​go sy n nie m a si​ły na​wet pła​kać. Uło​ży ł go so​bie na ra​m ie​niu, a dru​gą rę​ką
po​kru​szy ł tro​chę chle​ba, wy ​m ie​szał go ze śli​ną i pod​su​nął m a​łe​m u. Ar​nau nie za​re​ago​wał, ale
Ber​nat pró​bo​wał tak dłu​go, aż w koń​cu wsu​nął chleb do ust dziec​ka. Od​cze​kał. „Prze​łknij , sy n​ku”,
bła​gał. War​gi Ber​na​ta za​drża​ły, gdy gar​dło dziec​ka po​ru​szy ​ło się nie​do​strze​gal​nie. Po​kru​szy ł j esz​-
cze tro​chę chle​ba i po​now​nie z na​dzie​j ą pod​su​nął okrusz​ki dziec​ku. Ar​nau i ty m ra​zem prze​łknął
chle​bo​wą pap​kę, a po​tem po​ły ​kał j ą j esz​cze sied​m io​krot​nie.

— Po​ra​dzi​m y so​bie — po​wie​dział Ber​nat. — Obie​cu​j ę. Wy ​szedł na dro​gę. By ​ło ci​cho i spo​-

koj ​nie. Naj ​wy ​raź​niej nie zna​le​zio​no j esz​cze cze​lad​ni​ka, w prze​ciw​ny m ra​zie na zam ​ku wsz​czę​to
by j uż alarm . Po​m y ​ślał o pa​nu Na​varc​les, czło​wie​ku okrut​ny m , pod​ły m , nie​ubła​ga​ny m . Z j a​ką
przy ​j em ​no​ścią Llo​renc de Bel​le​ra pu​ści się w po​goń za j ed​ny m z Es​ta​ny ​olów!

background image

— Po​ra​dzi​m y so​bie, sy n​ku — po​wtó​rzy ł Ber​nat, bie​gnąc w stro​nę fol​war​ku.
Przez ca​łą dro​gę nie przy ​sta​nął ani nie spoj ​rzał za sie​bie. Na​wet w do​m u nie po​zwo​lił so​bie na

chwi​lę od​po​czy n​ku. Uło​ży ł Ar​naua w ko​ły ​sce i za​czął przy ​go​to​wy ​wać pro​wiant i ekwi​pu​nek na
dro​gę. Wziął wo​rek fa​so​li i zm ie​lo​nej psze​ni​cy, bu​kłak wo​dy, bu​kłak m le​ka, so​lo​ne m ię​so, m i​skę,
ły ż​kę, tro​chę ubrań i pie​nię​dzy, a do te​go nóż m y ​śliw​ski i ku​szę. To du​m a m o​j e​go oj ​ca! — po​m y ​-
ślał, prze​kła​da​j ąc ku​szę z rę​ki do rę​ki. Wal​czy ​ła pod roz​ka​za​m i Ra​m o​na Bor​rel​la, gdy Es​ta​ny ​olo​-
wie by ​li j esz​cze wol​ny ​m i ludź​m i, po​wta​rzał m u oj ​ciec, ucząc go strze​lać z ku​szy. Wol​ny ​m i ludź​-
m i! Ber​nat przy ​wią​zał so​bie dziec​ko do pier​si i wziął to​boł​ki. Na za​wsze po​zo​sta​nie​m y chło​pa​m i
pańsz​czy ź​nia​ny ​m i — po​m y ​ślał. Chy ​ba że…

— Na ra​zie j e​ste​śm y ucie​ki​nie​ra​m i — rzekł do sy ​na i ru​szy ł w las. — Nikt nie zna ty ch bo​rów

tak do​brze j ak Es​ta​ny ​olo​wie — za​pew​nił, za​nu​rza​j ąc się w gąszcz. — Bo na​sza ro​dzi​na po​lu​j e tu
od po​ko​leń. — Prze​dzie​rał się przez za​ro​śla. Do​tarł​szy do stru​m ie​nia, wszedł w sam j e​go śro​dek
i po​czął iść pod prąd po ko​la​na w wo​dzie. Ar​nau za​snął, m i​m o to Ber​nat na​dal do nie​go prze​m a​-
wiał. — Psy pa​na spry ​tem nie grze​szą, bo są czę​sto bi​te. Pój ​dzie​m y w gó​ry, gdzie las j est j esz​cze
gęst​szy i trud​no wj e​chać ko​niom . Pa​no​wie za​wsze po​lu​j ą kon​no i nie za​pusz​cza​j ą się w knie​j ę
w tro​sce o swe sza​ty. A żoł​nie​rze? Po co m a​j ą po​lo​wać, sko​ro m o​gą kraść j e​dze​nie nam , chło​-
pom ? Ukry ​j e​m y się. Nikt nas nie znaj ​dzie, obie​cu​j ę. — Ber​nat po​gła​skał głów​kę sy ​na i po​wę​dro​-
wał w gó​rę rze​ki.

Po po​łu​dniu przy ​sta​nął. Las ro​bił się co​raz gęst​szy, drze​wa nie​m al wcho​dzi​ły do stru​m y ​ka

i cał​ko​wi​cie prze​sła​nia​ły nie​bo. Przy ​siadł na ka​m ie​niu i spoj ​rzał na swe bia​łe, po​m arsz​czo​ne od
wo​dy no​gi. Do​pie​ro te​raz po​czuł, j ak bar​dzo go bo​lą. Nic so​bie z te​go nie ro​biąc, zrzu​cił z ra​m ion
to​boł​ki i od​wią​zał Ar​naua. Dziec​ko otwo​rzy ​ło oczy. Ber​nat zm ie​szał m le​ko z wo​dą oraz zm ie​lo​ną
psze​ni​cą i pod​su​nął m i​secz​kę sy n​ko​wi. Ten skrzy ​wił się i od​wró​cił gło​wę. Ber​nat ob​m y ł pa​lec
w stru​m y ​ku, za​nu​rzy ł go w pap​ce i do​tknął ust sy ​na. Po kil​ku pró​bach Ar​nau na​uczy ł się ssać pa​-
lec i po​zwo​lił się kar​m ić. Za​spo​ko​iw​szy głód, za​m knął oczy i usnął. Ber​nat zj adł tro​chę so​lo​ne​go
m ię​sa. Chęt​nie by od​po​czął, ale m ie​li przed so​bą dłu​gą dro​gę.

Do​pie​ro po zm ro​ku Ber​nat do​tarł do „Gro​ty Es​ta​ny ​olów”, j ak j e​go oj ​ciec lu​bił na​zy ​wać to

m iej ​sce. Po dro​dze raz j esz​cze za​trzy ​m ał się, by na​kar​m ić sy ​na. Do gro​ty wcho​dzi​ło się przez
wą​ską szcze​li​nę. Ber​nat, j e​go oj ​ciec oraz dziad, za​pusz​cza​j ą​cy się w te oko​li​ce na po​lo​wa​nia, za​-
sła​nia​li szcze​li​nę od środ​ka ga​łę​zia​m i, by prze​no​co​wać bez​piecz​nie w gro​cie z da​la od ka​pry ​sów
po​go​dy i od dzi​kiej zwie​rzy ​ny.

Ber​nat roz​pa​lił ogni​sko przed j a​ski​nią i wszedł do środ​ka z po​chod​nią, by spraw​dzić, czy nie za​-

do​m o​wił się w niej przy ​pad​kiem j a​kiś czwo​ro​noż​ny lo​ka​tor. Po​tem wy ​pchał wo​rek su​chy ​m i ga​-
łąz​ka​m i, uło​ży ł sy n​ka na ty m pro​wi​zo​ry cz​ny m po​sła​niu i go na​kar​m ił. Nie​m ow​lę zj a​dło i za​snę​ło,
a Ber​nat, zby t zm ę​czo​ny, by czuć głód, wziął przy ​kład z sy ​na, nie spró​bo​waw​szy na​wet so​lo​ne​go
m ię​sa. Pan z Na​varc​les nas tu nie znaj ​dzie, zdą​ży ł j esz​cze po​m y ​śleć, za​m y ​ka​j ąc oczy i do​pa​so​-
wu​j ąc od​dech do od​de​chu m a​łe​go Ar​naua.

Llo​renc de Bel​le​ra i j e​go żoł​nie​rze wy ​pa​dli ga​lo​pem z zam ​ku, gdy ty l​ko m aj ​ster ko​wal​ski zna​-

lazł m ar​twe​go cze​lad​ni​ka w ka​łu​ży krwi. Znik​nię​cie m a​łe​go Ar​naua i fakt, że do​pie​ro co wi​dzia​no
na zam ​ku j e​go oj ​ca, wska​zy ​wa​ło j ed​no​znacz​nie na Ber​na​ta. Pan Na​varc​les, cze​ka​j ą​cy na ko​niu
przed fol​war​kiem Es​ta​ny ​olów, uśm iech​nął się na wieść, że w do​m u pa​nu​j e ba​ła​gan i że Ber​nat
naj ​wy ​raź​niej zbiegł z sy ​nem .

— Po śm ier​ci oj ​czul​ka ci się upie​kło — sy k​nął przez zę​by. — Ale ty m ra​zem wszy st​ko bę​dzie

background image

m o​j e. Szu​kaj ​cie go! — roz​ka​zał swy m lu​dziom , a po​tem zwró​cił się do za​rząd​cy : — Spisz ca​ły
do​by ​tek, sprzę​ty oraz ży ​wy in​wen​tarz i do​pil​nuj , by nie skra​dzio​no ani fun​ta zbo​ża. A po​tem przy ​-
pro​wadź m i te​go Es​ta​ny ​ola.

Po wie​lu dniach za​rząd​ca sta​nął przed swy m pa​nem .
— Prze​szu​ka​li​śm y oko​licz​ne fol​war​ki, la​sy i po​la, ale nie zna​leź​li​śm y ucie​ki​nie​ra. Pew​ni​kiem

ukry ​wa się w m ie​ście, m o​że w Man​re​sie al​bo…

Llo​renc na​ka​zał m u ge​stem m il​cze​nie.
— Znaj ​dzie​m y go. Za​wia​dom oko​licz​ny ch m oż​ny ch oraz na​szy ch szpie​gów w m ie​ście, że

zbiegł j e​den z m o​ich chło​pów. Niech go aresz​tu​j ą. — Do kom ​na​ty we​szła do​nia Ca​te​ri​na w to​wa​-
rzy ​stwie Fran​ce​ski, nio​są​cej na rę​kach pa​ni​cza Jau​m e​go. Llo​renc spoj ​rzał ze wzgar​dą na m am ​kę.
Już j ej nie po​trze​bo​wał. — Pa​ni — zwró​cił się do żo​ny — po​zwa​la​cie, by dziew​ka ulicz​na wy ​cho​-
wy ​wa​ła wa​sze​go sy ​na? — Do​nia Ca​te​ri​na wzdry ​gnę​ła się. — Czy ż​by ​ście nie wie​dzie​li, pa​ni, że
ta la​dacz​ni​ca pusz​cza się z m o​im i żoł​da​ka​m i?

Do​nia Ca​te​ri​na wy ​rwa​ła sy ​na z rąk m am ​ki.
Gdy Fran​ce​sca usły ​sza​ła, że Ber​nat uciekł z m a​ły m Ar​nau​em , za​czę​ła się za​sta​na​wiać nad

przy ​szło​ścią sy ​na i nad wła​sny m lo​sem . Zie​m ie i m a​j ą​tek Es​ta​ny ​olów prze​szły na wła​sność pa​na
Na​varc​les. Fran​ce​sca nie m ia​ła gdzie się po​dziać, na​dal by ​ła za​baw​ką żoł​nie​rzy. Ka​wa​łek czer​-
stwe​go chle​ba, zgni​łe j a​rzy ​ny lub nie do koń​ca ogry ​zio​na kość by ​ły za​pła​tą za j ej cia​ło.

Chło​pi za​glą​da​j ą​cy na za​m ek od​wra​ca​li od niej wzrok. Fran​ce​sca pró​bo​wa​ła za​gad​nąć daw​-

ny ch zna​j o​m y ch i są​sia​dów, ale wszy ​scy na j ej wi​dok ucie​ka​li. Mat​ka wy ​rze​kła się j ej pu​blicz​nie
przed pie​cem chle​bo​wy m , więc Fran​ce​sca ba​ła się wró​cić do do​m u. Chcąc nie chcąc, przy ​łą​-
czy ​ła się do że​bra​ków we​ge​tu​j ą​cy ch pod m u​ra​m i zam ​ku, ży ​wi​ła się od​pad​ka​m i i od​da​wa​ła się
żoł​nie​rzom w za​m ian za reszt​ki z ich sto​łu.

Ty m ​cza​sem nad​szedł wrze​sień. Ma​ły Ar​nau na​uczy ł się uśm ie​chać i racz​ko​wał po j a​ski​ni i le​-

śny ch po​la​nach. Jed​nak zi​m a by ​ła tuż-tuż, a ucie​ki​nie​rom koń​czy ​ły się za​pa​sy. Trze​ba by ​ło ru​szać
w dro​gę.

background image

4

U stóp Ber​na​ta roz​cią​ga​ło się m ia​sto.
— Patrz, sy ​nu, to Bar​ce​lo​na — rzekł do Ar​naua, któ​ry spał słod​ko, wtu​lo​ny w j e​go pierś. — Tu

bę​dzie​m y wol​ni.

Od uciecz​ki z zam ​ku nie prze​sta​wał m y ​śleć o sto​li​cy — m ek​ce chło​pów pańsz​czy ź​nia​ny ch.

Nie​raz przy ​słu​chi​wał się roz​m o​wom to​wa​rzy ​szy, z któ​ry ​m i pra​co​wał na po​lach Llo​ren​ca, na​pra​-
wiał zam ​ko​we m u​ry lub wy ​peł​niał in​ne za​da​nia zle​co​ne przez pa​na. Roz​m o​wy te, za​wsze pro​wa​-
dzo​ne szep​tem , w ta​j em ​ni​cy przed za​rząd​cą i żoł​nie​rza​m i, bu​dzi​ły w Ber​na​cie wy ​łącz​nie cie​ka​-
wość. By ł szczę​śli​wy w ro​dzin​ny m fol​war​ku, po​za ty m za nic w świe​cie nie zo​sta​wił​by oj ​ca. Nie
m ógł​by też za​brać go ze so​bą. Jed​nak te​raz, gdy nie m iał j uż zie​m i ani m a​j ąt​ku, Ber​nat, czu​wa​j ąc
no​ca​m i nad snem sy ​na, wspo​m i​nał te roz​m o​wy, któ​re po​czę​ły oży ​wać w j e​go m y ​ślach, a na​wet
roz​brzm ie​wać echem w gro​cie.

„Je​śli spę​dzisz w Bar​ce​lo​nie rok i j e​den dzień i nie po​zwo​lisz się do​paść lu​dziom pa​na — przy ​-

po​m niał so​bie to, co kie​dy ś usły ​szał — na​by ​wasz pra​wa m iesz​kań​ca i zo​sta​j esz zwol​nio​ny z pod​-
dań​stwa”. Ber​nat pa​m ię​tał, że po ty ch sło​wach za​pa​dło m il​cze​nie, a on ob​rzu​cił spoj ​rze​niem
swy ch to​wa​rzy ​szy : j ed​ni przy ​m knę​li oczy i za​ci​snę​li usta, in​ni krę​ci​li z nie​do​wie​rza​niem gło​wą,
ale więk​szość uśm ie​cha​ła się, wpa​trzo​na w nie​bo.

— Mó​wisz, że trze​ba spę​dzić w m ie​ście ty l​ko rok? — ci​szę prze​rwał m ło​dy chłop, j e​den z wie​-

lu, któ​rzy spo​glą​da​li w nie​bo, m a​rząc za​pew​ne o ze​rwa​niu łań​cu​chów pod​dań​stwa. — Dla​cze​go
aku​rat w Bar​ce​lo​nie?

Naj ​star​szy z chło​pów za​czął nie​spiesz​nie opo​wia​dać:
— Tak, wy ​star​czy prze​sie​dzieć rok w Bar​ce​lo​nie, to j e​dy ​ny wa​ru​nek. — Py ​ta​j ą​ce​m u m ło​-

dzia​no​wi roz​bły ​sły oczy. Po​na​glił star​ca, by m ó​wił da​lej . — Bar​ce​lo​na j est bar​dzo bo​ga​ta. Przez
dłu​gie la​ta, od Ja​ku​ba Zdo​by w​cy po Pio​tra Wiel​kie​go, kró​lo​wie pro​si​li m ia​sto o pie​nią​dze na pro​-
wa​dze​nie wo​j en i utrzy ​m a​nie dwo​ru. Przy ​zna​wa​li m u w za​m ian spe​cj al​ne przy ​wi​le​j e, któ​re Piotr
Wiel​ki, pro​wa​dzą​cy wów​czas woj ​nę na Sy ​cy ​lii, ze​brał w ko​dek​sie… — sta​rzec się za​j ąk​nął —

background image

na​zwa​ny m bo​daj ​że Re​co​gno​ve​runt pro​ce​res. Tam wła​śnie za​pi​sa​no, że m o​że​m y uzy ​skać wol​-
ność. Bar​ce​lo​na po​trze​bu​j e rąk do pra​cy i wol​ny ch pra​cow​ni​ków.

Na​za​j utrz chło​pak nie przy ​szedł na po​le, na​stęp​ne​go dnia rów​nież. Je​go oj ​ciec pra​co​wał

w m il​cze​niu. Trzy m ie​sią​ce póź​niej przy ​pro​wa​dzo​no go sku​te​go łań​cu​cha​m i. Mi​m o śm i​ga​j ą​ce​go
nad j e​go gło​wą ba​ta wszy st​kim wy ​da​ło się, że wi​dzą w j e​go oczach bły sk du​m y.

W gó​rach Col​l​se​ro​la i na prze​ci​na​j ą​cy m j e trak​cie, zbu​do​wa​ny m j esz​cze przez Rzy ​m ian, by

po​łą​czy ć Am ​pu​rias z Tar​ra​go​ną, Ber​nat cie​szy ł się wol​no​ścią oraz… m o​rzem ! Ni​g​dy wcze​śniej
nie wi​dział — na​wet ocza​m i wy ​obraź​ni — ta​kie​go ogro​m u cią​gną​cy ch się bez koń​ca wód. Wie​-
dział, że za m o​rzem le​żą ka​ta​loń​skie lą​dy — tak twier​dzi​li wę​drow​ni kup​cy. Po raz pierw​szy w ży ​-
ciu m iał przed so​bą coś, cze​go nie m ógł ob​j ąć wzro​kiem . „Za tam ​tą gó​rą. Na dru​gim brze​gu tej
rze​ki” — do tej po​ry za​wsze m ógł wska​zać py ​ta​j ą​ce​m u o dro​gę kon​kret​ne m iej ​sce lub punkt. Po​-
wiódł spoj ​rze​niem po li​nii ho​ry ​zon​tu sty ​ka​j ą​cej się z m o​rzem . Stał przez chwi​lę, za​pa​trzo​ny w si​-
ną dal, głasz​cząc głów​kę Ar​naua i j e​go nie​sfor​ne wło​ski, któ​re tak uro​sły pod​czas ich po​by ​tu w le​-
sie.

Na​stęp​nie skie​ro​wał wzrok tam , gdzie m o​rze łą​czy się z lą​dem . Tuż przy brze​gu, obok wy ​sep​ki

Ma​ians, doj ​rzał piąć stat​ków. Do​tąd wi​dy ​wał stat​ki ty l​ko na ob​raz​kach. Na pra​wo wno​sił się szczy t
Mon​tj u​ic, pod​m y ​wa​ny przez m or​skie fa​le. Pod nim roz​cią​ga​ły się po​la i rów​ni​ny, a za ni​m i —
Bar​ce​lo​na. Od środ​ka m ia​sta, wy ​zna​czo​ne​go przez nie​wiel​ki pa​gó​rek m ons Ta​ber, roz​cho​dzi​ły się
na wszy st​kie stro​ny do​m y i set​ki bu​dy n​ków: nie​któ​re by ​ły ni​ziut​kie, przy ​tu​lo​ne do znacz​nie wy ż​-
szy ch są​sia​dów, in​ne — pa​ła​ce, ko​ścio​ły, klasz​to​ry … — osza​ła​m ia​ły wiel​ko​ścią. Ber​nat pró​bo​wał
zgad​nąć, ile osób m iesz​ka w Bar​ce​lo​nie. Mia​sto m ia​ło wy ​raź​nie za​ry ​so​wa​ne gra​ni​ce, wy ​glą​da​ło
j ak ul otwar​ty ty l​ko od stro​ny m o​rza, z in​ny ch stron oto​czo​ny m u​ra​m i, za któ​ry ​m i wi​dać by ​ło po​-
la. Zna​j o​m i chło​pi twier​dzi​li, że ży ​j e tu czter​dzie​ści ty ​się​cy osób.

— Lu​dzie Llo​ren​ca nie znaj ​dą nas w ty m m ro​wi​sku — szep​nął Ber​nat i spoj ​rzał na Ar​naua. —

Bę​dziesz wol​ny m czło​wie​kiem , sy ​nu.

Ukry ​j ą się w Bar​ce​lo​nie. Ber​nat po​sta​no​wił od​szu​kać sio​strę, wie​dział j ed​nak, że naj ​pierw bę​-

dzie m u​siał przej ść przez m iej ​ską bra​m ę. A j e​śli pan Na​varc​les ro​ze​słał za nim li​sty goń​cze? No
i to zna​m ię… Roz​m y ​ślał o ty m przez trzy no​ce, po​ko​nu​j ąc m i​le dzie​lą​ce gro​tę Es​ta​ny ​olów od
m ia​sta. Te​raz przy ​siadł na tra​wie i się​gnął po za​j ą​ca, ustrze​lo​ne​go nie​daw​no z ku​szy. Po​de​rżnął
sza​ra​ko​wi gar​dło i po​zwo​lił, by krew kap​nę​ła m u na dłoń, do któ​rej na​brał tro​chę zie​m i. Po​cze​kał,
aż m ie​sza​ni​na za​cznie za​sy ​chać, po czy m roz​sm a​ro​wał j ą so​bie na pra​wy m oku. Na​stęp​nie scho​-
wał za​j ą​ca do sa​kwy.

Gdy m a​zi​dło prze​m ie​ni​ło się w strup, unie​m oż​li​wia​j ą​cy otwar​cie oka, Ber​nat skie​ro​wał się

w dół ku bra​m ie Świę​tej An​ny, na​le​żą​cej do naj ​bar​dziej na pół​noc wy ​su​nię​te​go od​cin​ka m u​rów
za​chod​nich. Do m ia​sta cią​gnął go​ściń​cem zbi​ty tłum . Ber​nat, po​włó​cząc no​ga​m i, usta​wił się
w ko​lej ​ce, sta​ra​j ąc się nie zwra​cać na sie​bie uwa​gi. Tu​lił dziec​ko, któ​re zdą​ży ​ło j uż się obu​dzić.
Bo​sy chłop zgię​ty wpół pod cię​ża​rem wiel​kie​go wo​ra rze​py od​wró​cił gło​wę w j e​go stro​nę. Ber​nat
się uśm iech​nął.

— Trąd! — wrza​snął wie​śniak, ci​ska​j ąc wór na dro​gę i od​ska​ku​j ąc na bok.
Tłum , aż po sa​m ą bra​m ę, roz​pierzchł się w m gnie​niu oka. Na opu​sto​sza​ły m go​ściń​cu zo​sta​ły

ty l​ko po​rzu​co​ne w pa​ni​ce sprzę​ty, to​boł​ki z j e​dze​niem , dwu​kół​ki i kil​ka m u​łów. Na środ​ku te​go po​-
bo​j o​wi​ska m io​ta​li się ślep​cy, że​brzą​cy zwy ​kle pod bra​m a​m i m ia​sta.

Ar​nau wy ​buch​nął pła​czem . Ber​nat zo​ba​czy ł, że straż​ni​cy się​ga​j ą po m ie​cze i po​spiesz​nie za​-

background image

m y ​ka​j ą bra​m ę.

— Idź do le​pro​zo​rium ! — krzy k​nął ktoś w j e​go stro​nę.
— Nie j e​stem trę​do​wa​ty ! — za​pro​te​sto​wał Ber​nat. — Po pro​stu wbi​łem so​bie do oka ga​łąź.

Pa​trz​cie! — Uniósł rę​ce i po​ru​szy ł pal​ca​m i. Na​stęp​nie po​ło​ży ł Ar​naua na zie​m i i za​czął się roz​-
bie​rać. — No, pa​trz​cie! — po​wtó​rzy ł, po​ka​zu​j ąc um ię​śnio​ne, zdro​we, wol​ne od ran, wrzo​dów
i zna​m ion cia​ło. — Sa​m i wi​dzi​cie! Je​stem zwy ​kły m wie​śnia​kiem , szu​kam le​ka​rza, któ​ry wy ​le​czy
m i oko, by m m ógł wró​cić do pra​cy.

Pod​szedł do nie​go j e​den ze straż​ni​ków. Do​wód​ca m u​siał wy ​pchnąć go si​łą z bra​m y. Za​trzy ​m ał

się kil​ka kro​ków od po​dej ​rza​ne​go i za​czął uważ​nie m u się przy ​glą​dać.

— Ob​róć się — roz​ka​zał, za​ta​cza​j ąc pal​cem ko​ło. Ber​nat speł​nił po​le​ce​nie. Straż​nik od​wró​cił

się do do​wód​cy

i po​krę​cił gło​wą. Z bra​m y wska​za​no m ie​czem na za​wi​niąt​ko u stóp Ber​na​ta.
— A dziec​ko?
Ber​nat schy ​lił się i pod​niósł Ar​naua. Ro​ze​brał go, przy ​ci​ska​j ąc do pier​si j e​go pra​wy po​li​czek,

po czy m wy ​cią​gnął w stro​nę straż​ni​ka, trzy ​m a​j ąc głów​kę tak, by za​sło​nić pal​ca​m i zna​m ię nad
okiem .

Żoł​nierz zno​wu od​wró​cił się ku bra​m ie i po​krę​cił gło​wą.
— Za​kry j le​piej tę ra​nę, wie​śnia​ku — po​ra​dził. — W prze​ciw​ny m ra​zie nie​da​le​ko zaj ​dziesz.
Lu​dzie zno​wu wy ​sy ​pa​li się na dro​gę. Otwo​rzo​no bra​m y. Chłop z rze​pą po​zbie​rał swój do​by ​tek,

om i​j a​j ąc Ber​na​ta wzro​kiem .

Ber​nat prze​szedł przez bra​m ę z pra​wy m okiem prze​pa​sa​ny m ko​szul​ką Ar​naua. Straż​ni​cy od​-

pro​wa​dzi​li go spoj ​rze​niem . Jak​że m a nie zwra​cać na sie​bie uwa​gi w ta​kim prze​bra​niu? Po le​wej
stro​nie m i​nął ko​le​gia​tę Świę​tej An​ny i drep​tał da​lej z wle​wa​j ą​cą się do m ia​sta ciż​bą, po czy m
skrę​cił w pra​wo na plac o tej sa​m ej na​zwie. Szedł ze spusz​czo​ną gło​wą… W m ia​rę j ak wie​śnia​cy
roz​cho​dzi​li się po m ie​ście, sprzed j e​go oczu za​czę​ły zni​kać bo​se sto​py, łap​cie i espa​dry ​le. Je​go
wzrok na​po​tkał na​gle ły d​ki ob​cią​gnię​te ogni​ście czer​wo​ny ​m i poń​czo​cha​m i z j e​dwa​biu i obu​te
w zie​lo​ne trze​wi​ki z de​li​kat​nej m a​te​rii, bez po​de​szwy, do​pa​so​wa​ne do sto​py i za​koń​czo​ne dłu​gim
szpi​cem , przy ​wią​za​ny m do kost​ki zło​ty m łań​cusz​kiem .

Od​ru​cho​wo pod​niósł gło​wę i zo​ba​czy ł m ęż​czy ​znę w ka​pe​lu​szu, odzia​ne​go we wspa​nia​łe czar​ne

sza​ty ka​pią​ce zło​tem i sre​brem , z pa​sem ha​fto​wa​ny m zło​tą ni​cią oraz ze skó​rza​ny ​m i wy ​koń​cze​-
nia​m i ha​fto​wa​ny ​m i per​ła​m i i dro​gi​m i ka​m ie​nia​m i. Ber​nat wpa​try ​wał się w nie​go z otwar​ty ​m i
usta​m i. Stroj ​niś od​wró​cił się w j e​go stro​nę, ale zda​wał się go nie do​strze​gać, zu​peł​nie j ak​by by ł
po​wie​trzem .

Ber​nat za​wa​hał się, spu​ścił wzrok i ode​tchnął z ulgą, wi​dząc, że prze​cho​dzień nie zwró​cił na

nie​go uwa​gi. Ru​szy ł da​lej uli​cą w stro​nę wzno​szo​nej wła​śnie ka​te​dry. Pod​niósł ostroż​nie gło​wę.
Nikt na nie​go nie pa​trzy ł. Przez dłuż​szą chwi​lę przy ​glą​dał się ro​bot​ni​kom cio​sa​j ą​cy m ka​m ie​nie,
uwi​j a​j ą​cy m się na wy ​so​kich rusz​to​wa​niach wo​kół ka​te​dry, wcią​ga​j ą​cy m na krąż​kach wiel​kie ka​-
m ien​ne blo​ki… Z za​m y ​śle​nia wy ​rwał go do​pie​ro płacz Ar​naua.

— Do​bry czło​wie​ku — za​gad​nął prze​cho​dzą​ce​go obok ro​bot​ni​ka — któ​rę​dy do dziel​ni​cy garn​-

ca​rzy ? — Mąż j e​go sio​stry Gu​ia​m o​ny by ł garn​ca​rzem .

— Idź pro​sto — za​czął tłu​m a​czy ć m u po​spiesz​nie ro​bot​nik — aż do pla​cu Świę​te​go Ja​ku​ba, któ​-

ry po​znasz po stud​ni. Po​tem skrę​cisz w pra​wo i bę​dziesz szedł pro​sto do no​wy ch m u​rów i do bra​-
m y Bo​qu​eria. Nie wchodź do dziel​ni​cy Ra​val, ty l​ko idź wzdłuż m u​rów, kie​ru​j ąc się ku m o​rzu, aż

background image

do bra​m y Tren​tac​laus. Tam wła​śnie za​czy ​na się dziel​ni​ca garn​ca​rzy.

Ber​nat na próż​no sta​rał się spa​m ię​tać wszy st​kie na​zwy. Gdy chciał po​now​nie za​gad​nąć ro​bot​-

ni​ka, ten znik​nął j uż w tłu​m ie.

— Pro​sto aż do pla​cu Świę​te​go Ja​ku​ba — po​wtó​rzy ł, zwra​ca​j ąc się do Ar​naua. — Ty ​le zdą​ży ​-

łem za​pa​m ię​tać. A po​tem m a​m y skrę​cić w pra​wo, praw​da, sy n​ku?

Głos oj ​ca dzia​łał na Ar​naua ko​j ą​co. Spra​wiał, że dziec​ko na​ty ch​m iast prze​sta​wa​ło pła​kać.
— I co te​raz? — spy ​tał gło​śno Ber​nat, wy ​szedł​szy na ko​lej ​ny plac, plac Świę​te​go Mi​cha​ła. —

Ro​bot​nik nie wspo​m niał o ty m m iej ​scu, ale nie​m oż​li​we, by ​śm y po​błą​dzi​li. — Pró​bo​wał py ​tać
o dro​gę prze​chod​niów, ale nikt nie przy ​sta​nął. — Wszy st​kim się tu bar​dzo spie​szy — in​for​m o​wał
wła​śnie sy n​ka, gdy do​strzegł m ęż​czy ​znę sto​j ą​ce​go do nie​go ty ​łem przed wej ​ściem do… Do zam ​-
ku? — Ten tu nie wy ​glą​da na za​bie​ga​ne​go, m o​że ty m ra​zem nam się uda…

— Do​bry czło​wie​ku… — za​gad​nął, do​ty ​ka​j ąc czar​nej pe​le​ry ​ny na ple​cach nie​zna​j o​m e​go.
Męż​czy ​zna się od​wró​cił. Ber​nat aż pod​sko​czy ł i Ar​nau, ucze​pio​ny pier​si oj ​ca, rów​nież się

wzdry ​gnął.

Sta​ry Ży d po​krę​cił z re​zy ​gna​cj ą gło​wą; oto sku​tek ogni​sty ch ka​zań chrze​ści​j ań​skich księ​ży.
— Tak? — za​py ​tał.
Ber​nat nie m ógł ode​rwać oczu od czer​wo​no-żół​te​go krąż​ka na ubra​niu star​ca. Zaj ​rzał do wnę​-

trza bu​dow​li, któ​rą do​pie​ro co wziął za ob​wa​ro​wa​ny za​m ek. Zo​ba​czy ł tam ty l​ko i wy ​łącz​nie Ży ​-
dów! Wszy ​scy m ie​li na pier​siach ta​ki sam znak. Moż​na z ni​m i roz​m a​wiać?

— W czy m m o​gę ci po​m óc? — za​py ​tał po​now​nie sta​rzec.
— Któ… któ​rę​dy do dziel​ni​cy garn​ca​rzy ?
— Ca​ły czas pro​sto. — Sta​rzec m ach​nął rę​ką. — Aż do bra​m y Bo​qu​eria. Po​tem pój ​dziesz

wzdłuż m u​rów w kie​run​ku wy ​brze​ża. Gdy doj ​dziesz do na​stęp​nej bra​m y, bę​dziesz j uż na m iej ​scu.

Bądź co bądź, Ko​ściół pięt​nu​j e ty l​ko sto​sun​ki cie​le​sne z Ży ​da​m i. Dla​te​go ka​że im no​sić ten znak

na pier​siach, by nikt nie tłu​m a​czy ł, że nie wie​dział, z kim m a do czy ​nie​nia. Księ​ża grzm ią na Ży ​-
dów, ty m ​cza​sem ten sta​rzec…

— Dzię​ku​j ę, do​bry czło​wie​ku — po​wie​dział Ber​nat z uśm ie​chem .
— Nie m a za co — usły ​szał w od​po​wie​dzi. — Jed​nak na przy ​szłość nie za​ga​duj nas na uli​cy,

a ty m bar​dziej nie uśm ie​chaj się do nas. To m o​że się dla cie​bie źle skoń​czy ć. — Ży d wy ​krzy ​wił
usta ze sm ut​kiem .

W bra​m ie Bo​qu​eria Ber​nat na​po​tkał licz​ną grup​kę ko​biet ku​pu​j ą​cy ch w j at​ce po​dro​by dro​bio​-

we i koź​lę​ci​nę. Przy ​glą​dał się przez chwi​lę, j ak wy ​brzy ​dza​j ą i tar​gu​j ą się z rzeź​ni​ka​m i. „Oto m ię​-
so, któ​re spę​dza sen z po​wiek na​sze​m u pa​nu”, m ruk​nął do sy ​na i za​śm iał się na wspo​m nie​nie Llo​-
ren​ca de Bel​le​ra. Nie​raz wi​dział, j ak pró​bu​j e za​stra​szy ć pa​ste​rzy i ho​dow​ców za​opa​tru​j ą​cy ch
sto​li​cę w m ię​so i na​sy ​ła na nich kon​ny ch! Za​wsze j ed​nak koń​czy ​ło się na po​gróż​kach. Do Bar​ce​-
lo​ny wpusz​cza​no ty l​ko ży ​we zwie​rzę​ta, dla​te​go do​staw​cy m ię​sa m ie​li pra​wo wy ​pa​sać sta​da na
te​re​nie ca​łe​go księ​stwa.

Ber​nat ob​szedł tar​go​wi​sko i ru​szy ł ku bra​m ie Tren​tac​laus. Uli​ce by ​ły tu szer​sze, co​raz wię​cej

by ​ło na nich gli​nia​ny ch wy ​ro​bów: ta​le​rzy, m is, sa​ga​nów, dzba​nów i ce​gieł su​szą​cy ch się na słoń​-
cu.

— Szu​kam do​m u Graua Pu​iga — rzekł do j ed​ne​go z war​tow​ni​ków strze​gą​cy ch bra​m y.
Pu​igo​wie by ​li są​sia​da​m i Es​ta​ny ​olów. Ber​nat przy ​po​m niał so​bie Graua, czwar​te​go z ośm ior​ga

wiecz​nie głod​ny ch dzie​cia​ków, któ​re nie m o​gły się wy ​ży ​wić z po​le​tek upra​wia​ny ch przez ro​dzi​nę.

background image

Mat​ka Ber​na​ta ce​ni​ła sta​rą Pu​igo​wą, któ​ra po​m o​gła Ber​na​to​wi i Gu​ia​m o​nie przy j ść na świat.
Grau by ł naj ​by ​strzej ​szy i naj ​pra​co​wit​szy z ca​łe​go ro​dzeń​stwa, dla​te​go gdy Jo​sep Pu​ig upro​sił
krew​ne​go garn​ca​rza z Bar​ce​lo​ny, by po​zwo​lił j ed​ne​m u z j e​go sy ​nów ter​m i​no​wać w swo​im
warsz​ta​cie, wy ​bór padł na dzie​się​cio​let​nie​go Graua.

Ale sko​ro sta​ry Pu​ig nie po​tra​fił wy ​ży ​wić ro​dzi​ny, ty m bar​dziej nie stać go by ​ło na da​nie kor​-

ca bia​łej psze​ni​cy i dzie​się​ciu sol​dów na utrzy ​m a​nie Graua pod​czas pię​cio​let​niej na​uki rze​m io​sła.
Do te​go do​cho​dzi​ły dwa sol​dy dla Llo​ren​ca za uwol​nie​nie pod​da​ne​go oraz ubra​nie dla Graua, bo
we​dług um o​wy, m aj ​ster za​pew​niał ucznio​wi przy ​odzie​wek ty l​ko przez trzy ostat​nie la​ta.

Dla​te​go sta​ry Pu​ig za​wi​tał na fol​wark Es​ta​ny ​olów w to​wa​rzy ​stwie Graua, nie​co star​sze​go od

Ber​na​ta i j e​go sio​stry. Sza​lo​ny Es​ta​ny ​ol wy ​słu​chał z uwa​gą pro​po​zy ​cj i Jo​se​pa Pu​iga: j e​śli prze​ka​-
że cór​ce w po​sa​gu po​trzeb​ną su​m ę i wy ​pła​ci j ą Grau​owi j uż te​raz, ten, gdy ty l​ko skoń​czy osiem ​-
na​ście lat i zo​sta​nie cze​lad​ni​kiem garn​car​skim , oże​ni się z Gu​ia​m o​ną. Sza​lo​ny Es​ta​ny ​ol przy j ​rzał
się wy ​rost​ko​wi. Gdy Pu​igo​wie nie m o​gli zwią​zać koń​ca z koń​cem , przy ​sy ​ła​li m u go do po​m o​cy
w po​lu. Chło​pak ni​g​dy nie żą​dał za​pła​ty, ale i tak za​wsze wra​cał do do​m u z pęcz​kiem j a​rzy n czy
garn​cem zbo​ża. Es​ta​ny ​ol m iał do nie​go za​ufa​nie. Dla​te​go przy ​stał na pro​po​zy ​cj ę są​sia​da.

Po pię​ciu cięż​kich la​tach ter​m i​no​wa​nia Grau zdo​by ł sto​pień cze​lad​ni​ka. Na​dal pra​co​wał pod

kie​run​kiem daw​ne​go m aj ​stra, któ​ry, za​do​wo​lo​ny z pod​wład​ne​go, za​czął m u wy ​pła​cać pen​sj ę.
Grau do​trzy ​m ał obiet​ni​cy i skoń​czy w​szy osiem ​na​ście lat, oże​nił się z Gu​ia​m o​ną.

— Sy ​nu — zwró​cił się pew​ne​go dnia sza​lo​ny Es​ta​ny ​ol do Ber​na​ta — po​sta​no​wi​łem dać Gu​ia​-

m o​nie no​wy po​sag. Nas j est ty l​ko dwóch i m a​m y naj ​ży ź​niej ​sze i naj ​bar​dziej roz​le​głe zie​m ie
w oko​li​cy. A two​j a sio​stra po​trze​bu​j e za​pew​ne pie​nię​dzy.

— Oj ​cze — prze​rwał m u Ber​nat — nie m u​si​cie py ​tać m nie o zda​nie.
— Gu​ia​m o​na j uż raz do​sta​ła po​sag. Je​steś m o​im j e​dy ​ny m spad​ko​bier​cą i m a​j ą​tek na​le​ży do

cie​bie.

— Czy ń​cie, co uwa​ża​cie za sto​sow​ne.
Czte​ry la​ta póź​niej dwu​dzie​sto​dwu​let​ni Grau zło​ży ł eg​za​m in m i​strzow​ski przed czte​ro​oso​bo​-

wy m try ​bu​na​łem ce​cho​wy m . Pod bacz​ny m okiem cech​m i​strzów wy ​ko​nał pierw​sze sa​m o​dziel​ne
pra​ce — dzban, dwa ta​le​rze oraz m i​sę — i otrzy ​m ał sto​pień m aj ​stra, któ​ry po​zwo​lił m u otwo​rzy ć
warsz​tat w Bar​ce​lo​nie i po​słu​gi​wać się wła​sną pie​czę​cią, przy ​bi​j a​ną od tej po​ry, na wy ​pa​dek
ewen​tu​al​ny ch re​kla​m a​cj i, na wszy st​kich j e​go wy ​ro​bach. Zgod​nie z ka​ta​loń​skim zna​cze​niem sło​-
wa pu​ig, Grau um ie​ścił na swo​im zna​ku fir​m o​wy m gó​rę.

Grau i ocze​ku​j ą​ca dziec​ka Gu​ia​m o​na za​m iesz​ka​li w j ed​no​pię​tro​wy m dom ​ku w dziel​ni​cy garn​-

ca​rzy, zlo​ka​li​zo​wa​nej kró​lew​skim de​kre​tem na za​chod​nich obrze​żach Bar​ce​lo​ny, m ię​dzy sta​ry ​m i
m u​ra​m i m iej ​ski​m i i now​szy ​m i for​ty ​fi​ka​cj a​m i wznie​sio​ny ​m i przez Ja​ku​ba I. Dom ku​pi​li z po​sa​gu
Gu​ia​m o​ny, od​kła​da​ne​go spe​cj al​nie na ten upra​gnio​ny cel.

W ty m dom ​ku — bę​dą​cy m j ed​no​cze​śnie warsz​ta​tem i m iesz​ka​niem , gdzie łóż​ka sta​ły obok

pie​ca do wy ​pa​la​nia gli​ny — Grau roz​po​czął pra​cę w chwi​li, gdy pręż​ny roz​wój ka​ta​loń​skie​go
han​dlu re​wo​lu​cj o​ni​zo​wał garn​car​ski fach, skła​nia​j ąc do spe​cj a​li​za​cj i, któ​rej opie​ra​ło się wie​lu
przy ​wią​za​ny ch do tra​dy ​cj i rze​m ieśl​ni​ków.

— Bę​dzie​m y ro​bi​li dzba​ny i am ​fo​ry — oznaj ​m ił Grau. — Wy ​łącz​nie dzba​ny i am ​fo​ry. —

Wzrok Gu​ia​m o​ny spo​czął na czte​rech wy ​ro​bach, któ​re za​pew​ni​ły j ej m ę​żo​wi ty ​tuł m i​strza garn​-
car​stwa. — Na​pa​trzy ​łem się na kup​ców, któ​rzy bła​ga​li m o​ich ko​le​gów z ce​chu o am ​fo​ry na oli​-
wę, m iód czy wi​no, a ci od​pra​wia​li ich z kwit​kiem , bo m ie​li pie​ce za​wa​lo​ne wy ​m y śl​ny ​m i ka​fla​-

background image

m i, po​li​chro​m o​wa​ny ​m i za​sta​wa​m i sto​ło​wy ​m i dla m oż​ny ch i fla​ko​na​m i dla ap​te​ka​rzy.

Gu​ia​m o​na m u​snę​ła pal​ca​m i czte​ry na​czy ​nia. Ja​kie gład​kie! Gdy uszczę​śli​wio​ny Grau po​da​ro​-

wał j ej po eg​za​m i​nie te cac​ka, m y ​śla​ła, że j ej dom bę​dzie od tej po​ry pe​łen ta​kich wła​śnie cu​de​-
niek. Za​chwy ​ca​li się ni​m i na​wet sa​m i cech​m i​strzo​wie. Ty ​m i czte​re​m a przed​m io​ta​m i Grau do​-
wiódł, że po​siadł taj ​ni​ki garn​car​skie​go rze​m io​sła. Dzban, dwa ta​le​rze i m i​sa, po​wle​czo​ne bia​łą
war​stwą cy ​ny i ozdo​bio​ne zy g​za​ka​m i, ga​łąz​ka​m i pal​m o​wy ​m i, ro​ze​ta​m i i li​lij ​ka​m i, m ie​ni​ły się ko​-
lo​ra​m i tę​czy : cha​rak​te​ry ​sty cz​ną m ie​dzia​ną zie​le​nią, nie​odzow​ną w pra​cy każ​de​go sza​nu​j ą​ce​go
się garn​ca​rza z Bar​ce​lo​ny, pur​pu​rą i fio​le​tem m an​ga​nu, czer​nią że​la​za, błę​ki​tem ko​bal​tu i żół​cią
an​ty ​m o​nu. Każ​da kre​ska, każ​dy za​wi​j as m ia​ły in​ny ko​lor. Gu​ia​m o​na z drże​niem cze​ka​ła, aż zo​sta​-
ną wy ​j ę​te z pie​ca, bo​j ąc się, że po​pę​ka​j ą w wy ​so​kiej tem ​pe​ra​tu​rze. Na za​koń​cze​nie Grau po​wlekł
j e prze​zro​czy ​stą war​stew​ką wo​do​od​por​ne​go la​kie​ru z ze​szklo​ne​go oło​wiu. Gu​ia​m o​na j esz​cze raz
m u​snę​ła opusz​ka​m i pal​ców ich gład​ką po​wierzch​nię. A te​raz… m iał ro​bić ty l​ko i wy ​łącz​nie am ​-
fo​ry.

Grau pod​szedł do żo​ny.
— Nie m artw się — pró​bo​wał j ą po​cie​szy ć. — Dla cie​bie na​dal bę​dę ro​bił ta​kie cu​deń​ka.
De​cy ​zj a Graua oka​za​ła się strza​łem w dzie​siąt​kę. Na​peł​nił przy ​do​m o​wą su​szar​nię dzba​na​m i

i am ​fo​ra​m i, a kup​cy szy b​ko zwie​dzie​li się, że w j e​go nie​wiel​kim warsz​ta​cie za​spo​ko​j ą swe garn​-
car​skie po​trze​by i nie bę​dą j uż m u​sie​li nad​ska​ki​wać za​du​fa​ny m m aj ​strom .

Nic więc dziw​ne​go, że dom , przed któ​ry m stał te​raz Ber​nat — trzy ​m a​j ąc na rę​kach Ar​naua,

znów się do​m a​ga​j ą​ce​go j e​dze​nia — w ni​czy m nie przy ​po​m i​nał pierw​sze​go dom ​ku-warsz​ta​tu
Graua i Gu​ia​m o​ny. By ł to wiel​ki trzy ​pię​tro​wy bu​dy ​nek. Na wy ​cho​dzą​cy m na uli​cę par​te​rze
znaj ​do​wał się warsz​tat, na pierw​szy m i dru​gim pię​trze m iesz​ka​nie m aj ​stra. Do do​m u przy ​le​gał
ogród i wa​rzy w​nik, ko​m ór​ki są​sia​du​j ą​ce z pie​ca​m i garn​car​ski​m i oraz wiel​kie, nie​za​da​szo​ne po​-
dwó​rze, za​sta​wio​ne nie​prze​bra​ną ilo​ścią dzba​nów i am ​for wszy st​kich ro​dza​j ów, roz​m ia​rów i ko​lo​-
rów. Za do​m em , zgod​nie z za​rzą​dze​niem władz m iej ​skich, skła​do​wa​no gli​nę i in​ne su​row​ce. Gro​-
m a​dzo​no tam rów​nież po​piół oraz od​pa​dy, któ​ry ch pra​wo za​bra​nia​ło garn​ca​rzom wy ​rzu​cać na
uli​cę.

W warsz​ta​cie uwi​j a​ło się j ak w ukro​pie dzie​się​ciu pra​cow​ni​ków. Ber​nat nie do​strzegł wśród

nich Graua, zwró​cił na​to​m iast uwa​gę na dwóch m ęż​czy zn, któ​rzy że​gna​li się wła​śnie przy bra​-
m ie, obok za​ła​do​wa​nej no​wiut​ki​m i am ​fo​ra​m i fu​ry za​przę​żo​nej w wo​ły. Je​den z nich wsko​czy ł na
wóz i od​j e​chał, dru​gi, ele​ganc​ko ubra​ny, skie​ro​wał się do warsz​ta​tu.

— Po​cze​kaj ​cie! — krzy k​nął za nim Ber​nat. — Szu​kam Graua Pu​iga — wy ​j a​śnił, zbli​ża​j ąc się.
Męż​czy ​zna zm ie​rzy ł go wzro​kiem od stóp do głów.
— Je​śli chcesz pro​sić go o pra​cę, m ar​nu​j esz czas. Czas m aj ​stra — burk​nął nie​ży cz​li​wie —

a przy oka​zj i i m ój — do​dał i ru​szy ł przed sie​bie.

— Je​stem krew​ny m m aj ​stra.
Męż​czy ​zna za​m arł, a po​tem od​wró​cił się gwał​tow​nie.
— Dość j uż pie​nię​dzy od nie​go wy ​łu​dzi​łeś! Daj m u wresz​cie świę​ty spo​kój ! — rzu​cił przez za​-

ci​śnię​te zę​by i ode​pchnął Ber​na​ta. Ar​nau wy ​buch​nął pła​czem . — Prze​cież cię ostrze​ga​no, że j e​śli
na​dal bę​dziesz na​cho​dził m aj ​stra, zaj ​m ą się to​bą wła​dze. Chy ​ba wiesz, że Grau Pu​ig j est wpły ​-
wo​wą oso​bi​sto​ścią…

Męż​czy ​zna od​py ​chał Ber​na​ta, któ​ry co​fał się, nic nie ro​zu​m ie​j ąc.
— Ale po​słu​chaj ​cie — pró​bo​wał tłu​m a​czy ć — j a… Ar​nau darł się wnie​bo​gło​sy.

background image

— Nie ro​zu​m iesz po do​bro​ci? — m ęż​czy ​zna pró​bo​wał prze​krzy ​czeć pła​czą​ce nie​m ow​lę.
Na​gle z ostat​nie​go pię​tra do​m u do​bie​gły j esz​cze gło​śniej ​sze krzy ​ki.
— Ber​nat! Ber​nat!
Spoj ​rze​li na ko​bie​tę, któ​ra wy ​chy ​la​ła się z okna, m a​cha​j ąc w ich stro​nę.
— Gu​ia​m o​na! — krzy k​nął Ber​nat, od​po​wia​da​j ąc na j ej po​zdro​wie​nie.
Gdy ko​bie​ta zni​kła w głę​bi do​m u, Ber​nat zm ru​ży ł oczy i spoj ​rzał na swe​go prze​śla​dow​cę.
— To pa​ni Gu​ia​m o​na cię zna? — zdzi​wił się tam ​ten.
— Je​stem j ej bra​tem — oznaj ​m ił chłod​no Ber​nat. — I wiedz, że ni​cze​go od ni​ko​go nie wy ​łu​-

dzam .

— Prze​pra​szam . — Męż​czy ​zna by ł wy ​raź​nie zm ie​sza​ny. — Wzią​łem cię za bra​ta m aj ​stra.

Na​cho​dzą go na zm ia​nę i bez koń​ca do​m a​ga​j ą się pie​nię​dzy …

Na wi​dok bie​gną​cej sio​stry Ber​nat prze​rwał m u w pół sło​wa i rzu​cił się, by j ą uści​skać.
— A Grau? — za​py ​tał Ber​nat, ob​m y w​szy oko z krwi i od​daw​szy Ar​naua arab​skiej nie​wol​ni​cy,

któ​ra opie​ko​wa​ła się naj ​m łod​szy ​m i dzieć​m i Gu​ia​m o​ny. Przez chwi​lę przy ​glą​dał się, j ak m a​lec
po​chła​nia kasz​kę na m le​ku. — Chciał​by m się z nim przy ​wi​tać.

Gu​ia​m o​na spo​waż​nia​ła.
— Coś się sta​ło? — zdzi​wił się Ber​nat.
— Grau bar​dzo się zm ie​nił. Te​raz j est bo​ga​ty i wpły ​wo​wy. — Gu​ia​m o​na wska​za​ła ku​fry sto​j ą​-

ce rzę​dem pod ścia​ną, sza​fę oraz za​sta​wio​ny książ​ka​m i i wy ​ro​ba​m i ce​ra​m icz​ny ​m i m e​bel, j a​kie​-
go Ber​nat ni​g​dy wcze​śniej nie wi​dział, na za​sła​ną dy ​wa​na​m i pod​ło​gę oraz na ko​bier​ce i ko​ta​ry
wi​szą​ce na ścia​nach i w oknach. — Już się pra​wie nie zaj ​m u​j e warsz​ta​tem . Za​stę​pu​j e go Jau​m e,
pod​m aj ​strzy, z któ​ry m przed chwi​lą roz​m a​wia​łeś. Grau po​świę​cił się han​dlo​wi. No, wiesz, wi​no,
oli​wa, stat​ki… Te​raz na​le​ży do star​szy ch ce​chu, więc we​dle Usat​ges, ka​ta​loń​skie​go ko​dek​su praw,
j est pa​try ​cj u​szem i pro​m i​nen​tem m iej ​skim , la​da dzień m a​j ą go m ia​no​wać człon​kiem Ra​dy Stu.
— Gu​ia​m o​na om io​tła izbę nie​obec​ny m spoj ​rze​niem . — To j uż nie ten sam Grau.

— Ty też bar​dzo się zm ie​ni​łaś — za​uwa​ży ł Ber​nat. Gu​ia​m o​na po​pa​trzy ​ła na swą fi​gu​rę m a​tro​-

ny i przy ​tak​nę​ła z uśm ie​chem . — Ten Jau​m e — Ber​nat zm ie​nił te​m at — na​po​m knął coś o krew​-
ny ch Graua. Co m iał na m y ​śli?

Gu​ia​m o​na po​krę​ci​ła gło​wą i za​czę​ła opo​wia​dać:
— Gdy ro​ze​szła się wieść, że Grau​owi świet​nie się po​wo​dzi, wszy ​scy j e​go bra​cia, ku​zy ​ni, sio​-

strzeń​cy i bra​tan​ko​wie po​czę​li ścią​gać do Bar​ce​lo​ny. Po​rzu​ca​li wieś i przy ​cho​dzi​li pro​sić Graua
o po​m oc. — Gu​ia​m o​na za​uwa​ży ​ła zm ie​sza​nie na twa​rzy bra​ta. — Ty też? — Ber​nat przy ​tak​nął.
— Ale… Prze​cież m ie​li​śm y wspa​nia​łe go​spo​dar​stwo!

Gu​ia​m o​na za​la​ła się łza​m i, słu​cha​j ąc opo​wie​ści bra​ta. Gdy do​wie​dzia​ła się o chło​pa​ku z zam ​-

ko​wej kuź​ni, wsta​ła i uklę​kła obok Ber​na​ta.

— Nie m ów o ty m ni​ko​m u — po​ra​dzi​ła, po czy m po​ło​ży ​ła gło​wę na j e​go ko​la​nach. — Nie

m artw się — za​łka​ła, gdy Ber​nat skoń​czy ł. — Po​m o​że​m y ci.

— Sio​strzy cz​ko — rzekł Ber​nat, gła​dząc Gu​ia​m o​nę po wło​sach — prze​cież Grau nie po​m ógł

na​wet ro​dzo​ny m bra​ciom …

— Bo Ber​nat to co in​ne​go! — krzy k​nę​ła Gu​ia​m o​na z ta​ką fu​rią, że Grau aż się cof​nął.
Wró​cił do do​m u do​pie​ro po zm ro​ku. Ten drob​ny czło​wie​czek wbiegł po scho​dach roz​j u​szo​ny,

m am ​ro​cząc pod no​sem prze​kleń​stwa. Gu​ia​m o​na cze​ka​ła na nie​go. Jau​m e po​wie​dział m u
o wszy st​kim j esz​cze na po​dwó​rzu: „Wasz szwa​gier śpi z ter​m i​na​to​ra​m i, a j e​go sy n… z wa​szy ​m i

background image

dzieć​m i”.

Grau ru​szy ł czy m prę​dzej do żo​ny.
— Jak m o​głaś?! — wrza​snął, wy ​słu​chaw​szy j ej wy ​j a​śnień. — To zbie​gły chłop pańsz​czy ź​nia​-

ny ! Wiesz, co się sta​nie, j e​śli ktoś się do​wie? To bę​dzie ko​niec m o​j ej ka​rie​ry ! Ro​zu​m iesz? Ko​niec!

Gu​ia​m o​na pa​trzy ​ła w m il​cze​niu na pie​klą​ce​go się i wy ​m a​chu​j ą​ce​go rę​ka​m i m ę​ża. Prze​ra​sta​ła

go o gło​wę.

— Ro​zum ci od​j ę​ło?! Wła​sny ch bra​ci wpa​ko​wa​łem na sta​tek i wy ​sła​łem za gra​ni​cę. Krew​-

niacz​kom na wy ​da​niu da​łem po​sag, że​by wy ​szły za cu​dzo​ziem ​ców i nikt nie wy ​cie​rał so​bie gę​by
m o​j ą ro​dzi​ną, a ty … Dla​cze​go m iał​by m da​rzy ć szcze​gól​ny ​m i wzglę​da​m i two​j e​go bra​ta?

— Bo Ber​nat to co in​ne​go! — krzy k​nę​ła Gu​ia​m o​na ku zdu​m ie​niu m ę​ża.
Grau się za​wa​hał.
— Co…? Co m asz na m y ​śli?
— Do​brze wiesz, co m am na m y ​śli. Chy ​ba nie m u​szę ci przy ​po​m i​nać…
Grau spu​ścił wzrok.
— Aku​rat dzi​siaj — m ruk​nął — na​m a​wia​łem j ed​ne​go z pię​ciu raj ​ców m iej ​skich, by wy ​bra​no

m nie j a​ko cech​m i​strza garn​ca​rzy na człon​ka Ra​dy Stu. Zj ed​na​łem j uż so​bie trzech z nich, m u​szę
j esz​cze ty l​ko prze​ko​nać bur​m i​strza i na​czel​ni​ka m ia​sta. Wy ​obraź so​bie ra​dość m o​ich wro​gów, j e​-
śli się wy ​da, że ukry ​wam zbie​głe​go chło​pa…

— Wszy st​ko, co m a​m y, za​wdzię​cza​m y wła​śnie j e​m u — prze​m ó​wi​ła słod​ko Gu​ia​m o​na.
— Je​stem ty l​ko rze​m ieśl​ni​kiem , Gu​ia​m o​no. Zwy ​kły m , choć bo​ga​ty m rze​m ieśl​ni​kiem . Moż​ni

m ną gar​dzą, kup​cy m nie nie​na​wi​dzą, choć chcąc nie chcąc, m u​szą ze m ną trzy ​m ać. Je​śli wy j ​-
dzie na j aw, że udzie​lam schro​nie​nia zbie​go​wi… Po​m y śl ty l​ko, co po​wie​dzą m oż​ni zie​m ia​nie.

— Wszy st​ko, co m a​m y, za​wdzię​cza​m y m o​j e​m u bra​tu — po​wtó​rzy ​ła Gu​ia​m o​na.
— Do​brze, daj ​m y m u więc pie​nią​dze i niech so​bie idzie.
— Ber​nat chce by ć wol​ny. Mu​si prze​cze​kać rok i j e​den dzień…
Grau cho​dził ner​wo​wo po po​ko​j u. Uniósł rę​ce do twa​rzy.
— Nie m o​że​m y — po​wie​dział przez pal​ce. — Nie m o​że​m y, Gu​ia​m o​no — po​wtó​rzy ł, zer​ka​j ąc

na żo​nę. — No, po​m y śl ty l​ko…

— Po​m y śl ty l​ko! Po​m y śl ty l​ko! — prze​rwa​ła m u zi​ry ​to​wa​na Gu​ia​m o​na. — A ty po​m y ​śla​łeś,

co bę​dzie, j e​śli go wy ​pę​dzi​m y i wpad​nie w rę​ce pa​na Na​varc​les czy cho​ciaż​by two​ich wro​gów?
Wszy ​scy się do​wie​dzą, że za​wdzię​czasz ka​rie​rę zbie​głe​m u chło​pu pańsz​czy ź​nia​ne​m u i po​sa​go​wi,
któ​ry wca​le m i się nie na​le​żał.

— Gro​zisz m i?
— Nie, by ​naj ​m niej , ale do​ku​m en​ty wszy st​ko po​twier​dzą. Wszy st​ko zo​sta​ło za​pi​sa​ne, Grau.

Po​wi​nie​neś po​m óc m o​j e​m u bra​tu, j e​śli nie z wdzięcz​no​ści, to przy ​naj ​m niej kie​ru​j ąc się zdro​-
wy m roz​sąd​kiem . Le​piej m ieć go na oku. Chce by ć wol​ny m czło​wie​kiem , więc i tak nie opu​ści
Bar​ce​lo​ny. Je​śli go wy ​gnasz, bę​dzie błą​kał się po m ie​ście, a j e​go zna​m ię nad pra​wy m okiem , do​-
kład​nie ta​kie j ak m o​j e, m o​że zwró​cić uwa​gę twy ch wro​gów, któ​ry ch tak się lę​kasz.

Grau Pu​ig spoj ​rzał prze​ni​kli​wie na żo​nę. Chciał coś po​wie​dzieć, ale m ach​nął ty l​ko rę​ką i wy ​-

padł z po​ko​j u. Gu​ia​m o​na sły ​sza​ła, j ak wcho​dzi po scho​dach do sy ​pial​ni.

background image

5

— Twój sy n zo​sta​nie u pań​stwa, do​nia Gu​ia​m o​na weź​m ie go na wy ​cho​wa​nie. Gdy pod​ro​śnie,

bę​dzie się uczy ł na garn​ca​rza.

Ber​nat nie słu​chał j uż pod​m aj ​strze​go. Jau​m e wszedł o świ​cie do izby sy ​pial​nej . Nie​wol​ni​cy

i ter​m i​na​to​rzy sko​czy ​li na rów​ne no​gi, j ak​by uka​zał im się sam bies, i wy ​pa​dli z izby, po​trą​ca​j ąc
się na​wza​j em . Ber​nat po​m y ​ślał, że Ar​nau bę​dzie pod do​brą opie​ką, a z cza​sem zo​sta​nie ter​m i​na​-
to​rem garn​car​stwa i wol​ny m rze​m ieśl​ni​kiem .

— Sły ​szy sz, co się do cie​bie m ó​wi? — nie​cier​pli​wił się Jau​m e. Za​klął, nie m o​gąc do​cze​kać się

od​po​wie​dzi: — Cho​ler​ni wie​śnia​cy !

Ber​nat j uż, j uż m iał się na nie​go rzu​cić, ale po​wstrzy ​m ał go uśm ie​szek na j e​go twa​rzy.
— Ty l​ko spró​buj m nie do​tknąć — sy k​nął Jau​m e — a wy ​le​cisz na zbi​ty py sk. Nie po​m o​że ci

na​wet pro​tek​cj a sio​stry. Po​wta​rzam ci, wie​śnia​ku, za​sa​dy : bę​dziesz pra​co​wał od świ​tu do no​cy,
j ak wszy ​scy, za dach nad gło​wą przy ​odzie​wek i stra​wę. I za to, że do​nia Gu​ia​m o​na za​opie​ku​j e się
two​im sy ​nem . Nie m o​żesz wcho​dzić do do​m u m aj ​stra. Nie wol​no ci też wy ​ściu​biać no​sa z warsz​-
ta​tu, za​nim upły ​nie rok i uzy ​skasz pra​wa wol​ne​go oby ​wa​te​la. Bę​dziesz m u​siał się cho​wać, ile​kroć
przy j ​dzie ktoś nie​zna​j o​m y, i nie m o​żesz opo​wia​dać o so​bie ni​ko​m u, na​wet po​zo​sta​ły m ro​bot​ni​-
kom . Cho​ciaż z ty m zna​m ie​niem … — Jau​m e po​krę​cił gło​wą. — Tak za​rzą​dzi​li m aj ​ster i do​nia
Gu​ia​m o​na. Co ty na to?

— Kie​dy bę​dę m ógł zo​ba​czy ć sy ​na? — za​py ​tał Ber​nat.
— To j uż nie m o​j a spra​wa.
Ber​nat przy ​m knął oczy. Gdy po raz pierw​szy zo​ba​czy ł Bar​ce​lo​nę, obie​cał Ar​nau​owi wol​ność.

Je​go sy n nie bę​dzie m iał pa​na.

— Co m am ro​bić? — spy ​tał w koń​cu.
No​sił chrust. Dźwi​gał drwa, set​ki, ty ​sią​ce drew, i pod​trzy ​m y ​wał ogień w pie​cach. No​sił gli​nę

i czy ​ścił warsz​tat z bło​ta i gli​nia​ne​go py ​łu, wy ​m ia​tał po​piół z pie​ców. Zla​ny po​tem pu​co​wał
warsz​tat i wy ​no​sił po​piół za dom . Gdy wra​cał, um o​ru​sa​ny sa​dzą i py ​łem , warsz​tat zno​wu to​nął

background image

w bru​dzie i m u​siał za​czy ​nać od no​wa. Ra​zem z nie​wol​ni​ka​m i wy ​no​sił świe​żo ule​pio​ne na​czy ​nia
na słoń​ce, za​wsze pod bacz​ny m okiem pod​m aj ​strze​go, któ​ry do​glą​da​j ąc warsz​ta​tu, prze​cha​dzał
się wśród pra​cow​ni​ków i po​krzy ​ki​wał, po​licz​ko​wał ter​m i​na​to​rów i z by ​le po​wo​du okła​dał ba​tem
nie​wol​ni​ków.

Kie​dy ś, gdy Ber​nat niósł z nie​wol​ni​ka​m i do su​szar​ni wiel​ką am ​fo​rę, na​czy ​nie wy ​śli​zgnę​ło im

się z rąk i po​to​czy ​ło po zie​m i. Jau​m e rzu​cił się z ba​tem na wi​no​waj ​ców. Am ​fo​ra na​wet się nie
wy ​szczer​bi​ła, ale pod​m aj ​strzy, wrzesz​cząc j ak opę​ta​ny, za​czął okła​dać bez​li​to​śnie nie​wol​ni​ków.
W pew​nej chwi​li pod​niósł bat rów​nież na Ber​na​ta.

— Uderz, a za​bi​j ę — za​gro​ził Es​ta​ny ​ol, spo​glą​da​j ąc na nie​go har​do.
Jau​m e za​wa​hał się, spą​so​wiał i strze​lił z ba​ta w kie​run​ku to​wa​rzy ​szy Ber​na​ta, któ​rzy zdą​ży ​li j uż

od​su​nąć się na bez​piecz​ną od​le​głość. Pod​m aj ​strzy pu​ścił się za ni​m i w po​goń. Ber​nat ode​tchnął
głę​bo​ko, od​pro​wa​dza​j ąc go wzro​kiem .

Pra​co​wał bar​dzo cięż​ko i nie trze​ba by ​ło stać nad nim z ba​tem . Nie wy ​brzy ​dzał przy po​sił​kach,

choć m iał cza​sa​m i ocho​tę po​wie​dzieć usłu​gu​j ą​cej im opa​słej ko​bie​cie, że j e​go psy j a​da​ły le​piej .
Jed​nak na wi​dok ter​m i​na​to​rów i nie​wol​ni​ków rzu​ca​j ą​cy ch się łap​czy ​wie na stra​wę wo​lał trzy ​m ać
j ę​zy k za zę​ba​m i. Spał we wspól​nej izbie na sien​ni​ku, pod któ​ry m prze​cho​wy ​wał swój li​chy do​by ​-
tek i sa​kiew​kę za​bra​ną z Na​varc​les. Od​kąd po​sta​wił się pod​m aj ​strze​m u, nie​wol​ni​cy, ter​m i​na​to​rzy
i cze​lad​ni​cy da​rzy ​li go sza​cun​kiem , m ógł więc spać spo​koj ​nie m i​m o pcheł, od​gło​sów chra​pa​nia
i sm ro​du spo​co​ny ch ciał.

Zno​sił to wszy st​ko z m y ​ślą o dwóch dniach w ty ​go​dniu, gdy arab​ska nie​wol​ni​ca przy ​no​si​ła m u,

za zgo​dą Gu​ia​m o​ny, sy ​na. Ar​nau za​zwy ​czaj spał. Ber​nat brał go na rę​ce i roz​ko​szo​wał się za​pa​-
chem j e​go czy ​stej bie​li​zny i dzie​cię​cy ch pach​ni​deł. De​li​kat​nie, nie chcąc obu​dzić sy n​ka, roz​su​-
wał ubran​ka i po​dzi​wiał j e​go pulch​ne nóż​ki, rącz​ki, peł​ny brzu​szek. Ar​nau rósł i przy ​bie​rał na wa​-
dze. Ber​nat tu​lił go i spo​glą​dał bła​gal​nie na Ha​bi​bę, m ło​dą nie​wol​ni​cę, pro​sząc o do​dat​ko​wą
chwil​kę. Cza​sa​m i chciał po​gła​skać sy n​ka, ale j e​go szorst​kie rę​ce ra​ni​ły de​li​kat​ną skó​rę dziec​ka
i wte​dy Ha​bi​ba za​bie​ra​ła m u m al​ca. Z cza​sem za​warł z niań​ką ci​chą um o​wę (Arab​ka ni​g​dy się
do nie​go nie od​zy ​wa​ła) i gła​dził za​ru​m ie​nio​ne po​licz​ki sy ​na od​wrot​ną stro​ną dło​ni. Do​ty k j e​go
skó​ry przy ​pra​wiał go o drże​nie. Gdy słu​żą​ca da​wa​ła znak, że czas się że​gnać, Ber​nat ca​ło​wał sy ​-
na w czo​ło.

Po kil​ku m ie​sią​cach Jau​m e stwier​dził, że Ber​nat m o​że wy ​ko​ny ​wać bar​dziej od​po​wie​dzial​ne

za​da​nia. Na​uczy ​li się wza​j em ​nie sza​no​wać.

— Nie​wol​ni​cy to ban​da ga​m o​ni — po​wie​dział kie​dy ś Grau​owi. — Pra​cu​j ą ty l​ko ze stra​chu

przed ba​tem , nic ich nie ob​cho​dzi sam fach. Ale wasz szwa​gier…

— Nie na​zy ​waj go m o​im szwa​grem ! — zru​gał go, zresz​tą nie po raz pierw​szy, Pu​ig. Jau​m e lu​-

bił wy ​po​m i​nać m u po​kre​wień​stwo z Ber​na​tem .

— Prze​pra​szam , wie​śniak… — po​pra​wił się star​szy cze​lad​nik, uda​j ąc za​kło​po​ta​nie. — Ten

wie​śniak m a zu​peł​nie in​ne po​dej ​ście, przy ​kła​da się na​wet do naj ​bar​dziej bła​hy ch prac. Czy ​ści
pie​ce tak sta​ran​nie, że ni​g​dy do​tąd…

— Co w związ​ku z ty m pro​po​nu​j esz? — prze​rwał m u Grau, za​to​pio​ny w do​ku​m en​tach.
— Moż​na m u po​wie​rzy ć bar​dziej od​po​wie​dzial​ne za​da​nia. Sko​ro kosz​tu​j e nas tak nie​wie​le…
Grau spio​ru​no​wał pod​wład​ne​go wzro​kiem .
— My ​lisz się — po​wie​dział — nie ku​pi​łem go j ak nie​wol​ni​ka, nie pod​pi​sa​łem z nim um o​wy

ter​m i​na​tor​skiej i nie pła​cę m u j ak cze​lad​ni​ko​wi, ale to m ój naj ​droż​szy ro​bot​nik.

background image

— Mia​łem na m y ​śli…
— Wiem , co m ia​łeś na m y ​śli. — Grau zno​wu za​czął prze​glą​dać pa​pie​ry. — Rób, co chcesz,

pod j ed​ny m wa​run​kiem : ten wie​śniak m u​si pa​m ię​tać, gdzie j est j e​go m iej ​sce. W prze​ciw​ny m
ra​zie stra​cisz pra​cę i ni​g​dy nie zo​sta​niesz m aj ​strem . Zro​zu​m ia​no?

Jau​m e ski​nął gło​wą. Od tej po​ry Ber​nat pra​co​wał ra​m ię w ra​m ię z cze​lad​ni​ka​m i. Zle​ca​no m u

na​wet za​da​nia, któ​ry ch nie po​wie​rza​no m ło​dy m ter​m i​na​to​rom , zby t sła​by m , by udźwi​gnąć nie​-
po​ręcz​ne i cięż​kie for​m y z ognio​od​por​nej gli​ny. For​m y te, w któ​ry ch wy ​pa​la​no fa​j ans i ce​ra​m i​-
kę, słu​ży ​ły do wy ​ro​bu wiel​kich, pę​ka​ty ch am ​for o wą​skiej i krót​kiej szy j ​ce oraz pła​skiej , zwę​ża​j ą​-

cej się pod​sta​wie, m o​gą​cy ch po​m ie​ścić na​wet dwie​ście osiem ​dzie​siąt li​trów

2

ziar​na lub wi​na.

Do​ty ch​czas przy wy ​ro​bie ta​kich na​czy ń asy ​sto​wa​ło co naj ​m niej dwóch cze​lad​ni​ków, ale dzię​ki
po​m o​cy Ber​na​ta j e​den do​świad​czo​ny rze​m ieśl​nik wy ​star​czał do ca​łe​go pro​ce​su, któ​ry po​le​gał na
ule​pie​niu i wy ​pa​le​niu for​m y, po​kry ​ciu na​czy ​nia war​stwą top​ni​ka z tlen​ku cy ​ny i oło​wiu, po​now​-
ny m wy ​pa​le​niu go w niż​szej tem ​pe​ra​tu​rze, tak by cy ​na i ołów sto​pi​ły się i ob​la​ły na​czy ​nie, two​-
rząc na j e​go po​wierzch​ni bia​łe, wo​do​od​por​ne szkli​wo.

Jau​m e śle​dził efek​ty wpro​wa​dzo​ny ch zm ian i gra​tu​lo​wał so​bie po​m y ​słu. Wy ​daj ​ność warsz​ta​tu

wy ​raź​nie wzro​sła, a Ber​nat na​dal przy ​kła​dał się do pra​cy. Bar​dziej niż nie​j e​den ty ​tu​ło​wa​ny rze​-
m ieśl​nik! — m u​siał przy ​znać, pod​cho​dząc do Ber​na​ta i cze​lad​ni​ka, by od​bić znak m i​strza pod
prze​wę​że​niem no​wej am ​fo​ry.

Jau​m e pró​bo​wał wy ​czy ​tać z oczu wie​śnia​ka, o czy m m y ​śli. W j e​go spoj ​rze​niu nie by ​ło nie​na​-

wi​ści ani ura​zy. Za​sta​na​wiał się, co spra​wi​ło, że zna​lazł się w ta​kim po​ło​że​niu. Nie przy ​po​m i​nał
in​ny ch krew​ny ch m aj ​stra, któ​ry m cho​dzi​ło wy ​łącz​nie o pie​nią​dze. Ty m ​cza​sem Ber​nat… Jak on
tu​lił swe​go sy ​na! Ma​rzy ł o wol​no​ści i po​tra​fił na nią cięż​ko za​pra​co​wać, cię​żej niż kto​kol​wiek in​ny.

Od​wza​j em ​nio​na sy m ​pa​tia pod​m aj ​strze​go do Ber​na​ta za​owo​co​wa​ła nie ty l​ko zwięk​sze​niem

wy ​daj ​no​ści warsz​ta​tu. Pew​ne​go ra​zu, gdy Jau​m e j uż, j uż m iał od​bić stem ​pel na no​wy m na​czy ​-
niu, Ber​nat zm ru​ży ł oczy i wbił wzrok w pod​sta​wę am ​fo​ry.

„Ni​g​dy nie zo​sta​niesz m aj ​strem !”, za​gro​ził Grau. Sło​wa te roz​brzm ie​wa​ły w gło​wie pod​m aj ​-

strze​go, ile​kroć chciał po​trak​to​wać Ber​na​ta nie​co ser​decz​niej .

Udał na​pad kasz​lu. Od​su​nął się od am ​fo​ry i spoj ​rzał w kie​run​ku wska​za​ny m przez wie​śnia​ka.

Zo​ba​czy ł m a​łe pęk​nię​cie, któ​re spo​wo​do​wa​ło​by znisz​cze​nie na​czy ​nia pod​czas wy ​pa​la​nia. Wpadł
w gniew, któ​ry wy ​ła​do​wał na cze​lad​ni​ku i na… Ber​na​cie.

Upły ​nął rok i j e​den dzień. Ber​nat i j e​go sy n by ​li j uż wol​ny ​m i oby ​wa​te​la​m i Bar​ce​lo​ny,

a uszczę​śli​wio​ny Grau Pu​ig zo​stał na​resz​cie człon​kiem Ra​dy Stu. Pod​m aj ​strze​m u zda​wa​ło się, że
Ber​nat obo​j ęt​nie przy ​j ął swój no​wy sta​tus. Każ​dy in​ny wy ​stą​pił​by na​ty ch​m iast o glej t oby ​wa​-
tel​ski i ru​szy ł na uli​ce Bar​ce​lo​ny w po​go​ni za roz​ry w​ka​m i i ko​bie​ta​m i. Każ​dy, ale nie Ber​nat. Co
gry ​zie te​go wie​śnia​ka?

Ber​nat nie m ógł za​po​m nieć o chłop​cu z zam ​ko​wej kuź​ni. Nie m iał wy ​rzu​tów su​m ie​nia — nie​-

szczę​sny cze​lad​nik za​gra​żał j e​go sy ​no​wi. Ale j e​śli go za​bił… By ł j uż wol​ny, ale rok i j e​den dzień
nie wy ​star​czą, by unik​nąć ka​ry za m or​der​stwo. Idąc za ra​dą sio​stry, nie po​wie​dział ni​ko​m u o tam ​-
ty m wy ​da​rze​niu. Nie m ógł ry ​zy ​ko​wać, na wy ​pa​dek gdy ​by Llo​renc de Bel​le​ra ści​gał go nie ty l​ko
za po​rzu​ce​nie fol​war​ku, ale rów​nież za za​bój ​stwo. A j e​śli zo​sta​nie poj ​m a​ny, co sta​nie się z j e​go
sy ​nem ? Mor​der​cę cze​ka ka​ra śm ier​ci.

Ar​nau rósł zdro​wy i sil​ny. Jesz​cze nie m ó​wił, ale racz​ko​wał i ga​wo​rzy ł tak, że j e​go oj ​ciec ze

background image

wzru​sze​nia do​sta​wał gę​siej skór​ki. Choć Jau​m e na​dal nie spo​ufa​lał się z Ber​na​tem , j e​go no​wa po​-
zy ​cj a w warsz​ta​cie — o któ​rej Grau, po​chło​nię​ty in​te​re​sa​m i i obo​wiąz​ka​m i w ra​dzie m iej ​skiej ,
nie m iał po​j ę​cia — spra​wia​ła, że sza​no​wa​no go j esz​cze bar​dziej . Rów​nież Gu​ia​m o​na, bar​dzo za​-
j ę​ta w związ​ku z no​wy m sta​no​wi​skiem m ę​ża, po​zwo​li​ła niań​ce przy ​no​sić m u czę​ściej dziec​ko,
któ​re te​raz j uż nie spa​ło pod​czas ich spo​tkań.

Jed​nak dla do​bra sy ​na Ber​nat na​dal m u​siał się ukry ​wać.

background image

CZĘŚĆ DRU​GA

SŁU​DZY MOŻ​NYCH

background image

6

Bar​ce​lo​na,

Bo​że Na​ro​dze​nie 1329 ro​ku

Ar​nau m iał j uż osiem lat. Wy ​rósł na grzecz​ne​go i roz​trop​ne​go chłop​ca. Kę​dzie​rza​we kasz​ta​no​-

we wło​sy spły ​wa​ły m u na ra​m io​na, oka​la​j ąc ład​ną bu​zię, w któ​rej zwra​ca​ły uwa​gę du​że, bły sz​-
czą​ce oczy bar​wy m io​du.

Dom Graua Pu​iga by ł ude​ko​ro​wa​ny na Bo​że Na​ro​dze​nie. Pu​igo​wi, któ​ry dzię​ki po​m o​cy hoj ​-

ne​go są​sia​da opu​ścił dom ro​dzin​ny j a​ko dzie​się​cio​la​tek, po​szczę​ści​ło się w Bar​ce​lo​nie. Te​raz cze​-
kał z żo​ną na go​ści.

— Chcą wkraść się w m o​j e ła​ski — rzekł do Gu​ia​m o​ny. — Pro​szę, pro​szę, m oż​ni i kup​cy wie​-

cze​rza​j ą pod da​chem rze​m ieśl​ni​ka…

Gu​ia​m o​na słu​cha​ła go w m il​cze​niu.
— Na​wet król m nie po​pie​ra. Ro​zu​m iesz, co to zna​czy ? Król we wła​snej oso​bie! Sam król Al​-

fons.

Te​go dnia nie pra​co​wa​no w warsz​ta​cie, więc Ber​nat i Ar​nau m ar​z​li na dzie​dziń​cu za​sta​wio​-

ny m gli​nia​ny ​m i na​czy ​nia​m i, pa​trząc, j ak nie​wol​ni​cy, cze​lad​ni​cy i ter​m i​na​to​rzy po​j a​wia​j ą się
i zni​ka​j ą w sie​ni Pu​igów. Przez osiem lat Ber​nat nie prze​kro​czy ł Pro​gu do​m u. I co z te​go? — m y ​-
ślał, m ierz​wiąc Ar​nau​owi czu​pry ​nę. Naj ​waż​niej ​sze, że m am przy so​bie sy ​na, że m o​gę go przy ​-
tu​lać. Cze​góż chcieć wię​cej ? Ar​nau m iesz​kał i j a​dał w do​m u Gu​ia​m o​ny, a na​wet po​bie​rał na​uki
pod okiem pre​cep​to​ra j ej dzie​ci. Ra​zem z ni​m i na​uczy ł się czy ​tać, pi​sać i ra​cho​wać. Gu​ia​m o​na
do​pil​no​wa​ła, by pa​m ię​tał, kto j est j e​go oj ​cem . Z ko​lei Grau trak​to​wał m a​łe​go krew​nia​ka obo​j ęt​-
nie.

Ar​nau nie stro​nił od psot, Ber​nat cią​gle m u przy ​po​m i​nał, by by ł grzecz​ny. Gdy wpa​dał ro​ze​-

śm ia​ny do warsz​ta​tu, twarz j e​go oj ​ca pro​m ie​nia​ła. Nie​wol​ni​cy i cze​lad​ni​cy, na​wet sam Jau​m e,
uśm ie​cha​li się do chłop​ca, któ​ry wy ​bie​gał na po​dwó​rze i cze​kał, aż Ber​nat bę​dzie m iał dla nie​go

background image

chwil​kę. Rzu​cał m u się w ra​m io​na, a po​tem zno​wu sia​dał na ubo​czu, przy ​glą​dał się oj ​cu i uśm ie​-
chał do wszy st​kich, któ​rzy go za​ga​dy ​wa​li. Wie​czo​rem , gdy koń​czo​no pra​cę w warsz​ta​cie, Ar​nau
wy ​m y ​kał się z do​m u za zgo​dą Ha​bi​by. Wte​dy oj ​ciec i sy n m o​gli ga​wę​dzić i śm iać się do wo​li.

Sy ​tu​acj a w warsz​ta​cie ule​gła zm ia​nie, choć Jau​m e wciąż od​gry ​wał ro​lę na​rzu​co​ną m u przez

cią​gle ak​tu​al​ną groź​bę m aj ​stra. Grau nie za​przą​tał so​bie gło​wy do​cho​da​m i z warsz​ta​tu ani żad​ny ​-
m i in​ny ​m i kwe​stia​m i z nim zwią​za​ny ​m i. Warsz​tat by ł m u po​trzeb​ny, by zdo​by ć i utrzy ​m ać ty ​tuł
cech​m i​strza, pa​try ​cj u​sza i człon​ka Ra​dy Stu, po​zwa​lał m u rzu​cić się w wir po​li​ty ​ki i fi​nan​sów, co
dla pa​try ​cj u​sza ta​kie​go m ia​sta j ak Bar​ce​lo​na wca​le nie by ​ło rze​czą trud​ną.

Od po​cząt​ku swe​go pa​no​wa​nia Ja​kub II, któ​ry ob​j ął wła​dzę w ro​ku 1291, pró​bo​wał zm niej ​szy ć

wpły ​wy ka​ta​loń​skiej oli​gar​chii feu​dal​nej , w czy m po​m óc m u m ie​li m iesz​kań​cy wol​ny ch m iast,
na cze​le z Bar​ce​lo​ną. Sy ​cy ​lię przy ​łą​czy ł do ko​ro​ny j esz​cze Piotr Wiel​ki, a gdy pa​pież ze​zwo​lił Ja​-
ku​bo​wi II na pod​bój Sar​dy ​nii, Bar​ce​lo​na i j ej oby ​wa​te​le sfi​nan​so​wa​li kró​lew​ską wy ​pra​wę wo​-
j en​ną.

Przy ​łą​cze​nie do ko​ro​ny dwóch wy sp na Mo​rzu Śród​ziem ​ny m opła​ca​ło się za​rów​no wład​cy,

j ak i m ia​stu: gwa​ran​to​wa​ło do​sta​wy zbo​ża do Ka​ta​lo​nii oraz um ac​nia​ło j ej po​zy ​cj ę w za​chod​niej
czę​ści Mo​rza Śród​ziem ​ne​go, a ty m sa​m y m kon​tro​lę m or​skich szla​ków han​dlo​wy ch. Z ko​lei król
za​strze​gał so​bie pra​wa do ko​pal​ni sre​bra i żup sol​ny ch na Sar​dy ​nii.

Grau Pu​ig nie uczest​ni​czy ł w owy ch wy ​da​rze​niach. Po​czą​tek j e​go po​li​ty cz​nej ka​rie​ry zbiegł

się ze śm ier​cią Ja​ku​ba II i ko​ro​na​cj ą Al​fon​sa III. Wte​dy wła​śnie, w ro​ku 1329, wy ​bu​chło po​wsta​-
nie w sar​dy ń​skim m ie​ście Sas​sa​ri. Jed​no​cze​śnie Ge​nu​eń​czy ​cy, nie​za​do​wo​le​ni z ro​sną​cy ch wpły ​-
wów Ka​ta​lo​nii, wy ​po​wie​dzie​li j ej woj ​ną i za​ata​ko​wa​li stat​ki han​dlo​we pły ​wa​j ą​ce pod ka​ta​loń​ską
ban​de​rą. Król i kup​cy uzna​li, że stłu​m ie​nie bun​tu na Sar​dy ​nii i woj ​na prze​ciw Ge​nui po​win​ny zo​-
stać sfi​nan​so​wa​ne przez bo​ga​ty ch bar​ce​loń​skich m iesz​czan. Tak też się sta​ło, przede wszy st​kim
dzię​ki sta​ra​niom j ed​ne​go z głów​ny ch pa​try ​cj u​szy, Graua Pu​iga, któ​ry nie ty l​ko sam wy ​ło​ży ł spo​-
rą su​m ę na po​trze​by woj ​ny, ale pło​m ien​ny ​m i prze​m ó​wie​nia​m i za​chę​cił na​wet naj ​bar​dziej opor​-
ny ch m iesz​czan do pój ​ścia w j e​go śla​dy.

Sam król pu​blicz​nie po​dzię​ko​wał m u za po​m oc.
Grau co rusz pod​cho​dził do okna, wy ​pa​tru​j ąc go​ści. Ber​nat na po​że​gna​nie po​ca​ło​wał Ar​naua

w po​li​czek.

— Zro​bi​ło się zim ​no, sy n​ku. Bie​gnij le​piej do do​m u. — Chło​piec chciał za​pro​te​sto​wać. — No,

j uż! Na pew​no cze​ka na cie​bie py sz​na ko​la​cj a.

— Ko​gut, nu​gat i wa​fel​ki — wy ​re​cy ​to​wał m a​lec. Ber​nat klep​nął go w pu​pę.
— No, ucie​kaj . Póź​niej po​roz​m a​wia​m y.
Gdy Ar​nau wszedł do do​m u, za​sia​da​no j uż do ko​la​cj i. Miał j eść w kuch​ni ra​zem z m łod​szy ​m i

ku​zy ​na​m i: j e​go ró​wie​śni​kiem Gu​ia​m o​nem i pół​to​ra ro​ku star​szą Mar​ga​ri​dą. Dwóm star​szy m ku​-
zy ​nom , Jo​se​po​wi i Ge​ni​so​wi, po​zwo​lo​no j eść na gó​rze z ro​dzi​ca​m i.

Grau by ł bar​dzo prze​j ę​ty zj a​wie​niem się go​ści.
— Sam wszy st​kie​go do​pil​nu​j ę — oznaj ​m ił Gu​ia​m o​nie pod​czas przy ​go​to​wań do uro​czy ​sto​ści.

— Ty bę​dziesz po​dej ​m o​wać da​m y.

— Jak to ty do​pil​nu​j esz? — pró​bo​wa​ła opo​no​wać Gu​ia​m o​na, ale Grau za​brał się ocho​czo do

wy ​da​wa​nia po​le​ceń ku​char​ce: tę​giej , nie​po​zba​wio​nej tu​pe​tu Mu​lat​ce, któ​ra słu​cha​ła go​spo​da​rza,
ze​zu​j ąc na swą pa​nią.

A cze​go się spo​dzie​wa​łeś? — zży ​m a​ła się w du​chu Gu​ia​m o​na. — Prze​cież nie prze​m a​wiasz do

background image

swe​go se​kre​ta​rza, nie j e​ste​śm y też w sie​dzi​bie ce​chu ani Ra​dy Stu. Nie wie​rzy sz, że po​tra​fię ob​-
słu​ży ć two​ich go​ści, bo​isz się, że nie sta​nę na wy ​so​ko​ści za​da​nia? O to ci cho​dzi?

Za ple​ca​m i m ę​ża pró​bo​wa​ła za​pro​wa​dzić po​rzą​dek w sze​re​gach służ​by i j ak naj ​le​piej przy ​go​-

to​wać bo​żo​na​ro​dze​nio​we przy ​j ę​cie. Jed​nak gdy nad​szedł ocze​ki​wa​ny m o​m ent i wszy st​ko by ​ło j uż
go​to​we — łącz​nie z wy ​kwint​ny ​m i szkla​ni​ca​m i dla go​ści — Gu​ia​m o​na m u​sia​ła wy ​co​fać się na
m iej ​sce wy ​zna​czo​ne j ej przez m ę​ża i uśm ie​chać się do za​pro​szo​ny ch dam , któ​re spo​glą​da​ły na
nią z gó​ry. Grau na​to​m iast przy ​po​m i​nał ge​ne​ra​ła na po​lu bi​twy : ga​wę​dził z go​ść​m i, po​ka​zu​j ąc
j ed​no​cze​śnie nie​wol​ni​kom , co m a​j ą ro​bić i ko​go ob​słu​ży ć. Jed​nak im ży ​wiej ge​sty ​ku​lo​wał, ty m
więk​sza pa​ni​ka ogar​nia​ła służ​bę. Na ko​niec wszy ​scy nie​wol​ni​cy — z wy ​j ąt​kiem ku​char​ki, któ​ra
przy ​go​to​wy ​wa​ła ko​la​cj ę — cho​dzi​li krok w krok za go​spo​da​rzem w ocze​ki​wa​niu na roz​ka​zy.

Mar​ga​ri​da, Gu​ia​m on i Ar​nau, spusz​cze​ni z oka przez ku​char​kę, któ​ra wraz z po​m oc​ni​ka​m i uwi​-

j a​ła się przy garn​kach, wy ​m ie​sza​li pie​czo​ne​go ko​gu​ta z nu​ga​tem oraz wa​fel​ka​m i i roz​po​czę​li wła​-
sną ucztę wi​gi​lij ​ną, śm ie​j ąc się i żar​tu​j ąc. W pew​nej chwi​li Mar​ga​ri​da się​gnę​ła po dzban nie​roz​-
wod​nio​ne​go wi​na i wy ​pi​ła du​ży ły k. Krew ude​rzy ​ła j ej do twa​rzy, a po​licz​ki za​pło​nę​ły, ale dziew​-
czy n​ka znio​sła tę pró​bę i nie wy ​plu​ła trun​ku. Skło​ni​ła bra​ta i ku​zy ​na, by wzię​li z niej przy ​kład. Ar​-
nau i Gu​ia​m on prze​łknę​li wi​no, ro​biąc do​brą m i​nę do złej gry, ale łzy na​pły ​nę​ły im do oczu, za​-
czę​li się krztu​sić i wy ​cią​gać rę​ce po wo​dę. Po chwi​li ca​ła trój ​ka za​czę​ła chi​cho​tać z by ​le po​wo​du,
pa​trząc po so​bie, na dzba​nek wi​na czy choć​by na ty ​łek ku​char​ki.

— Wy ​no​cha! — wrza​snę​ła Es​tra​ny a, m a​j ąc dość ich do​cin​ków. Dzie​ciar​nia wy ​pa​dła z kuch​ni

z krzy ​kiem i śm ie​chem .

— Psss! — zga​nił ich przy scho​dach nie​wol​nik. — Pan nie chce was tu wi​dzieć.
— Ale… — za​czę​ła Mar​ga​ri​da.
— Żad​ny ch „ale” — uciął m ęż​czy ​zna.
Ha​bi​ba ze​szła aku​rat po wi​no. Pan do​pie​ro co spio​ru​no​wał j ą wzro​kiem , wi​dząc, j ak j e​den

z go​ści się​ga po pu​sty dzban.

— Pil​nuj dzie​ci — rzu​ci​ła do nie​wol​ni​ka na scho​dach. — Po​lej ​cie wi​na! — za​wo​ła​ła, wcho​-

dząc do kuch​ni.

Grau wy ​biegł za nią w oba​wie, że Arab​ka przy ​nie​sie zwy ​kłe wi​no, a nie to trzy ​m a​ne na spe​-

cj al​ne oka​zj e.

Dzie​ci prze​sta​ły się śm iać i ob​ser​wo​wa​ły te​raz ner​wo​wą krzą​ta​ni​nę, do któ​rej do​łą​czy ł nie​spo​-

dzie​wa​nie sam pan do​m u.

— Co wy tu ro​bi​cie? — zga​nił m al​ców. — A ty ? — zwró​cił się do nie​wol​ni​ka. — Co tak sto​isz?

Pędź po​wie​dzieć Ha​bi​bie, że m a za​czerp​nąć wi​na ze sta​ry ch na​czy ń. Ty l​ko cze​goś nie po​kręć, bo
obe​drę cię ży w​cem ze skó​ry. Dzie​ci, do łó​żek!

Nie​wol​nik po​biegł do kuch​ni. Dzie​ci spoj ​rza​ły po so​bie roz​ba​wio​ne, z ocza​m i bły sz​czą​cy ​m i od

wi​na. Gdy Grau zno​wu wbiegł po scho​dach, wy ​bu​chły śm ie​chem . Do łó​żek? Mar​ga​ri​da zer​k​nę​ła
na otwar​te drzwi na po​dwó​rze, wy ​krzy ​wi​ła war​gi i unio​sła brwi.

— A dzie​ci? — za​py ​ta​ła Ha​bi​ba na wi​dok wcho​dzą​ce​go nie​wol​ni​ka.
— Wi​no ze sta​ry ch na​czy ń… — beł​ko​tał nie​wol​nik.
— A dzie​ci?
— Ze sta​ry ch… z ty ch sta​ry ch…
— A dzie​ci? — nie ustę​po​wa​ła Ha​bi​ba.
— U cie​bie w łóż​ku. Pan po​wie​dział: do łó​żek! Są ra​zem z nim . Ze sta​ry ch na​czy ń, sły ​szy sz?

background image

Bo obe​drze nas ze skó​ry …

W noc wi​gi​lij ​ną Bar​ce​lo​na opu​sto​sza​ła. Wszy ​scy cze​ka​li na pa​ster​kę, by za​nieść do ko​ścio​ła

ko​gu​ta za​bi​te​go spe​cj al​nie na tę oka​zj ę. Księ​ży c od​bi​j ał się w m o​rzu, j ak​by uli​ca cią​gnę​ła się aż
po wid​no​krąg. Tro​j e dzie​ci wpa​try ​wa​ło się w sre​brzy ​sty od​blask na wo​dzie.

— Na pla​ży nie m a na pew​no ży ​we​go du​cha — szep​nę​ła Mar​ga​ri​da.
— Nikt nie wy ​pły ​wa w m o​rze w Wi​gi​lię — po​twier​dził Gu​ia​m on.
Od​wró​ci​li się w stro​nę Ar​naua, któ​ry po​krę​cił gło​wą.
— Nikt się nie do​wie — prze​ko​ny ​wa​ła Mar​ga​ri​da. — Pój ​dzie​m y na chwil​kę i za​raz wró​ci​m y.

Prze​cież to bli​ziut​ko.

— Tchórz — za​drwił z ku​zy ​na Gu​ia​m on.
Po​bie​gli do Fra​m e​nors — po​ło​żo​ne​go nad sa​m y m m o​rzem klasz​to​ru fran​cisz​ka​nów, przy ​le​ga​-

j ą​ce​go do naj ​bar​dziej wy ​su​nię​tej na wschód czę​ści m u​rów m iej ​skich. Stam ​tąd po​pa​trzy ​li na pla​-
żę, któ​ra cią​gnę​ła się po za​chod​nie krań​ce Bar​ce​lo​ny, aż do klasz​to​ru Świę​tej Kla​ry.

— Oj ej ​ku! — wy ​krzy k​nął Gu​ia​m on. — Ile stat​ków!
— Jesz​cze ni​g​dy nie wi​dzia​łam ty ​lu na​raz — do​da​ła Mar​ga​ri​da.
Ar​nau, z ocza​m i wiel​ki​m i j ak spodki, ty l​ko ki​wał gło​wą.
Ca​ła pla​ża, od Fra​m e​nors po klasz​tor kla​ry ​sek, za​peł​nio​na by ​ła stat​ka​m i wszel​kich roz​m ia​rów.

Brak na​brzeż​ny ch za​bu​do​wań uła​twiał po​dzi​wia​nie te​go nie​co​dzien​ne​go wi​do​ku. Kie​dy ś, gdy
dzie​ci po​szły z pre​cep​to​rem po​pa​trzeć na wy ​ła​du​nek j ed​ne​go z oj ​cow​skich stat​ków, Grau opo​wie​-
dział im , że pra​wie sto lat te​m u król Ja​kub Zdo​by w​ca za​ka​zał wzno​sze​nia bu​dow​li na pla​ży Bar​ce​-
lo​ny. Ale dzie​ci nie bar​dzo ro​zu​m ia​ły, co oj ​ciec m iał na m y ​śli. Prze​cież to j a​sne, że stat​ki sto​j ą na
pla​ży. To ich m iej ​sce, za​wsze tu sta​ły. Grau i pre​cep​tor spoj ​rze​li po so​bie.

— W por​tach na​szy ch nie​przy ​j a​ciół i ry ​wa​li han​dlo​wy ch nikt nie wy ​cią​ga stat​ków na brzeg —

wy ​j a​śnił pre​cep​tor.

Czwo​ro dzie​ci Graua j ak na ko​m en​dę od​wró​ci​ło się do na​uczy ​cie​la. Nie​przy ​j a​cie​le! To za​czy ​-

na​ło brzm ieć in​te​re​su​j ą​co.

— Świę​ta praw​da — wtrą​cił się Grau, wzbu​dza​j ąc za​in​te​re​so​wa​nie dzie​ci, a pre​cep​tor się

uśm iech​nął. — Na​si wro​go​wie z Ge​nui m a​j ą wspa​nia​ły, na​tu​ral​nie osło​nię​ty port i nie m u​szą wy ​-
cią​gać ło​dzi na pla​żę. We​ne​cj a, nasz sprzy ​m ie​rze​niec, po​sia​da la​gu​nę, do któ​rej wpły ​wa się przez
sieć wą​skich ka​na​łów. Nie prze​do​sta​j ą się tam wy ​so​kie fa​le i stat​ki m o​gą bez​piecz​nie cu​m o​wać
na​wet pod​czas naj ​więk​szy ch sztor​m ów. Port w Pi​zie łą​czy z m o​rzem rze​ka Ar​no i na​wet w Mar​-
sy ​lii j est na​tu​ral​ny port, któ​ry chro​ni j ą przed ka​pry ​sa​m i po​go​dy.

— Już sta​ro​ży t​ni Gre​cy ko​rzy ​sta​li z por​tu w Mar​sy ​lii — za​zna​czy ł pre​cep​tor.
— Na​si nie​przy ​j a​cie​le m a​j ą do​god​niej ​sze por​ty ? — za​py ​tał Jo​sep, naj ​star​szy z ro​dzeń​stwa. —

Ale prze​cież m y j e​ste​śm y od nich lep​si, pa​nu​j e​m y na Mo​rzu Śród​ziem ​ny m ! — po​wtó​rzy ł sło​wa
za​sły ​sza​ne od oj ​ca. Je​go ro​dzeń​stwo przy ​tak​nę​ło. — Jak to m oż​li​we?

Grau spoj ​rzał py ​ta​j ą​co na pre​cep​to​ra.
— Bar​ce​lo​na za​wsze m ia​ła naj ​lep​szy ch m a​ry ​na​rzy. I choć nie m a​m y j uż por​tu…
— Jak to nie m a​m y por​tu? — wszedł m u w sło​wo Ge​nis. — A to? — Wska​zał pla​żę.
— To nie j est port. Port j est m iej ​scem za​cisz​ny m , osło​nię​ty m , a to… — Pre​cep​tor wy ​cią​gnął

rę​kę ku otwar​te​m u m o​rzu, któ​re ob​m y ​wa​ło pla​żę. — Coś wam po​wiem . Bar​ce​lo​na od za​wsze by ​-
ła m ia​stem że​gla​rzy. Kie​dy ś, wie​le, wie​le lat te​m u m ie​li​śm y wła​sny port, j ak wszy st​kie m ia​sta,
o któ​ry ch wspo​m niał wasz oj ​ciec. Za Rzy ​m ian stat​ki cu​m o​wa​ły u stóp gó​ry Ta​ber, m niej wię​cej

background image

w ty m m iej ​scu. — Wska​zał w głąb m ia​sta. — Jed​nak ląd za​czął po​su​wać się w stro​nę m o​rza
i port znikł. Po​tem m ie​li​śm y j esz​cze port Com ​tal, rów​nież po​chło​nię​ty z cza​sem przez ląd, oraz
port Ja​ku​ba Pierw​sze​go w za​tocz​ce u pod​nó​ża nie​wiel​kiej gó​ry Pu​ig de les Fal​sies. Wie​cie, gdzie
j est te​raz Pu​ig de les Fal​sies?

Dzie​ci spoj ​rza​ły po so​bie, a po​tem na oj ​ca, któ​ry z fi​glar​ny m uśm iesz​kiem wska​zał pal​cem

pod no​gi tak, by pre​cep​tor go nie za​uwa​ży ł.

— Tu​taj ? — za​py ​ta​ły chó​rem dzie​ci.
— Ow​szem — od​parł wy ​cho​waw​ca. — Wła​śnie tu, gdzie te​raz sto​im y. Daw​na za​tocz​ka rów​-

nież zo​sta​ła po​chło​nię​ta przez ląd i Bar​ce​lo​na zo​sta​ła bez por​tu. Ale przez ten czas zdą​ży ​li​śm y się
wy ​szko​lić na do​sko​na​ły ch, naj ​lep​szy ch na świe​cie że​gla​rzy. Mi​m o że nie m a​m y por​tu…

— W ta​kim ra​zie, po co ko​m u port? — za​py ​ta​ła Mar​ga​ri​da.
— O ty m opo​wie ci twój oj ​ciec — po​wie​dział pre​cep​tor, a Grau ski​nął gło​wą.
— Port j est waż​ny, có​recz​ko, bar​dzo waż​ny. Wi​dzisz tam ​ten okręt? — Wska​zał ga​le​rę oto​czo​ną

przez m a​łe łód​ki. — Gdy ​by ​śm y m ie​li port, wy ​ła​du​nek od​by ​wał​by się bez​po​śred​nio przy brze​gu,
obe​szło​by się bez prze​woź​ni​ków, któ​rzy trans​por​tu​j ą ła​du​nek na pla​żę. Po​za ty m , gdy ​by ze​rwał się
te​raz sztorm , okrę​to​wi gro​zi​ło​by wiel​kie nie​bez​pie​czeń​stwo, bo stoi za​ko​twi​czo​ny bli​sko pla​ży. Mu​-
siał​by um y ​kać z Bar​ce​lo​ny.

— Dla​cze​go? — do​py ​ty ​wa​ła się dziew​czy n​ka.
— Bo na tak pły t​kich wo​dach nie m ógł​by wal​czy ć ze sztor​m em i nie​chy b​nie za​to​nął​by. Na​wet

Ko​deks Mor​ski Bar​ce​lo​ny na​ka​zu​j e, by okrę​ty chro​ni​ły się przed bu​rzą w por​cie w Sa​lou lub
w Tar​ra​go​nie.

— Nie m a​m y por​tu — wes​tchnął Gu​ia​m on, j ak​by wła​śnie stra​cił coś bar​dzo cen​ne​go.
— Ano nie — ro​ze​śm iał się Grau i przy ​tu​lił sy ​na. — Ale i tak j e​ste​śm y do​sko​na​ły ​m i m a​ry ​na​-

rza​m i, Gu​ia​m o​nie. Pa​nu​j e​m y na Mo​rzu Śród​ziem ​ny m ! I m a​m y pla​żę, na któ​rej trzy ​m a​m y stat​ki
po se​zo​nie, gdzie bu​du​j e​m y no​we ło​dzie i re​pe​ru​j e​m y uszko​dzo​ne. Wi​dzisz do​ki — tam , na pla​ży,
na​prze​ciw​ko ar​kad?

— Mo​że​m y po​ba​wić się na ło​dziach? — za​py ​tał Gu​ia​m on.
— Nie — od​parł z po​wa​gą oj ​ciec. — Sta​tek to rzecz świę​ta, sy ​nu.
Ar​nau ni​g​dy nie cho​dził na spa​ce​ry z Grau​em i m a​ły ​m i krew​nia​ka​m i, a ty m bar​dziej z Gu​ia​-

m o​ną. Zo​sta​wał w do​m u pod opie​ką Ha​bi​by, ale ku​zy ​ni po po​wro​cie opo​wia​da​li m u o ty m , co wi​-
dzie​li i sły ​sze​li. Po​wtó​rzy ​li m u też wy ​kład oj ​ca o por​tach i stat​kach.

A te​raz, wła​śnie w noc wi​gi​lij ​ną, Ar​nau zo​ba​czy ł stat​ki na wła​sne oczy. Wszy st​kie, wszy ​ściu​-

teń​kie! Ma​łe: fe​lu​ki, czół​na i gon​do​le, śred​nie: bar​ki, tra​twy, bar​ka​sy, ka​ra​we​le, bry ​gi, ga​le​asy
i ba​rqu​ants, a na​wet kil​ka więk​szy ch: ka​ra​ki, na​ve​tes, co​cas i ga​le​ry, któ​ry m król za​ka​zy ​wał że​glu​gi
od paź​dzier​ni​ka do kwiet​nia, m i​m o ich wiel​kich roz​m ia​rów.

— Oj ej ​ku! — za​wo​łał zno​wu Gu​ia​m on.
W do​kach na​prze​ciw​ko Re​go​m ir pło​nę​ły ogni​ska, przy któ​ry ch grza​li się straż​ni​cy. Ską​pa​ne

w bla​sku księ​ży ​ca stat​ki wy ​peł​nia​ły po​grą​żo​ną w ci​szy pla​żę od uli​cy Re​go​m ir aż po klasz​tor Fra​-
m e​nors.

— Za m ną, m a​ry ​na​rze! — roz​ka​za​ła Mar​ga​ri​da, uno​sząc pra​wą rę​kę.
Mi​m o sztor​m ów, pi​ra​tów, abor​da​ży i m or​skich bi​tew ka​pi​tan Mar​ga​ri​da pro​wa​dzi​ła swój od​-

dział od stat​ku do stat​ku, ska​cząc z po​kła​du na po​kład, wy ​cho​dząc obron​ną rę​ką ze starć z woj ​ska​m i
Ge​nu​eń​czy ​ków i Mau​rów oraz zdo​by ​wa​j ąc Sar​dy ​nię po​śród wi​wa​tów na cześć kró​la Al​fon​sa.

background image

— Stać! Kto idzie?
Tro​j e dzie​ci przy ​lgnę​ło do po​kła​du j ed​nej z fe​luk.
— Kto idzie?
Mar​ga​ri​da wy j ​rza​ła zza bur​ty. Mię​dzy ło​dzia​m i zbli​ża​ły się ku nim trzy po​chod​nie.
— Ucie​kaj ​m y — szep​nął Gu​ia​m on, cią​gnąc sio​strę za su​kien​kę.
— Nie m o​że​m y — od​par​ła Mar​ga​ri​da. — Od​cię​li nam dro​gę…
— Mo​że w stro​nę do​ków? — za​pro​po​no​wał Ar​nau. Mar​ga​ri​da spoj ​rza​ła ku Re​go​m ir. W ich kie​-

run​ku su​nę​ły ko​lej ​ne dwie po​chod​nie.

— Nic z te​go — wy ​m am ​ro​ta​ła.
Sta​tek to rzecz świę​ta! Dzie​ci przy ​po​m nia​ły so​bie prze​stro​gę Graua. Gu​ia​m on za​czął po​pła​ki​-

wać, ale Mar​ga​ri​da go uci​szy ​ła. Księ​ży c skry ł się za chm u​ra​m i.

Do m o​rza! — rzu​ci​ła pa​ni ka​pi​tan.
Wy ​sko​czy ​li przez bur​tę i we​szli do wo​dy. Mar​ga​ri​da i Ar​nau sku​li​li się, Gu​ia​m on stał wy ​pro​sto​-

wa​ny. Ca​ła trój ​ka nie spusz​cza​ła z oka klu​czą​cy ch m ię​dzy ło​dzia​m i świa​teł. Gdy war​tow​ni​cy po​-
de​szli do brze​gu, dzie​ci cof​nę​ły się głę​biej w m o​rze. Mar​ga​ri​da zer​k​nę​ła na księ​ży c, za​kli​na​j ąc go
w du​chu, by j ak naj ​dłu​żej po​zo​stał za chm u​ra​m i.

War​tow​ni​cy nie​pręd​ko da​li za wy ​gra​ną. Ża​den z nich nie spoj ​rzał na m o​rze, a na​wet j e​śli…

Prze​cież to Bo​że Na​ro​dze​nie i tro​j e wy ​stra​szo​ny ch, prze​m o​czo​ny ch do su​chej nit​ki dzie​cia​ków.
Ziąb by ł nie do znie​sie​nia.

Gu​ia​m on nie m ógł wró​cić do do​m u o wła​sny ch si​łach. Szczę​kał zę​ba​m i, ko​la​na m u drża​ły,

trząsł się j ak ga​la​re​ta. Mar​ga​ri​da i Ar​nau wzię​li go pod pa​chy i nie​śli. Na szczę​ście do do​m u by ​ło
bli​sko.

Gdy do​tar​li na m iej ​sce, go​ście j uż od​j e​cha​li. Za​uwa​żo​no znik​nię​cie dzie​ci i Grau wraz z nie​-

wol​ni​ka​m i wy ​bie​rał się wła​śnie na ich po​szu​ki​wa​nie.

— To przez Ar​naua — Mar​ga​ri​da zrzu​ci​ła wi​nę na ku​zy ​na. Gu​ia​m o​na i arab​ska nie​wol​ni​ca

wsa​dzi​ły j ej m łod​sze​go bra​ta do ba​lii z go​rą​cą wo​dą. — Na​m ó​wił nas, by ​śm y szli na pla​żę. Ja nie
chcia​łam … — Dziew​czy n​ka ubar​wi​ła opo​wieść łza​m i, na któ​ry ch wi​dok j ej oj ​cu za​wsze m ię​kło
ser​ce.

Gu​ia​m o​no​wi nie po​m o​gła ani go​rą​ca ką​piel, ani ple​dy i ko​ce, ani na​wet cie​plut​ki ro​sół. Gdy

tem ​pe​ra​tu​ra pod​sko​czy ​ła, Grau we​zwał le​ka​rza, ale i on by ł bez​rad​ny. Go​rącz​ka ro​sła z każ​dą
chwi​lą, Gu​ia​m on za​czął kasz​leć, a j e​go od​dech prze​m ie​nił się w ża​ło​sny świst.

— Nie m o​gę m u po​m óc — przy ​znał sm ut​no trze​cie​go wie​czo​ru le​karz, Se​ba​stia Font.
Gu​ia​m o​na skry ​ła bla​dą, po​sta​rza​łą twarz w dło​niach i za​łka​ła.
— To nie​praw​da! — krzy k​nął Grau. — Mu​si by ć j a​kiś spo​sób.
— Mo​że j est, ale… — Se​ba​stia Font znał nie​chęć swe​go klien​ta do Ży ​dów… Jed​nak sy ​tu​acj a

by ​ła na​praw​dę dra​m a​ty cz​na. — Ra​dzę po​słać po Ja​fii​da Bon​se​ny ​ora.

Grau onie​m iał.
— We​zwij go! — po​na​gla​ła m ę​ża Gu​ia​m o​na, za​no​sząc się pła​czem .
Ży ​da?! — prze​m knę​ło przez gło​wę Grau​owi. W m ło​do​ści wpo​j o​no m u, że kto bi​j e Ży ​da, bi​j e

wcie​lo​ne​go dia​bła. W dzie​ciń​stwie Grau ga​niał z ko​le​ga​m i z warsz​ta​tu Ży ​dów​ki, któ​re cho​dzi​ły po
wo​dę do m iej ​skich stud​ni, i tłukł im dzba​ny. Prze​stał prze​śla​do​wać sta​ro​za​kon​ny ch, do​pie​ro gdy
na proś​bę ży ​dow​skiej spo​łecz​no​ści osia​dłej w Bar​ce​lo​nie król za​ka​zał te​go ro​dza​j u szy ​kan. Jed​nak
na​dal ich nie​na​wi​dził. Ca​łe ży ​cie drę​czy ł i pluł na prze​chod​niów z żół​to-czer​wo​ny m zna​kiem na

background image

pier​siach. Prze​cież to he​re​ty ​cy, ukrzy ​żo​wa​li Chry ​stu​sa… Jak​że m iał te​raz wpu​ścić j ed​ne​go z nich
do do​m u?

— We​zwij go! — krzy k​nę​ła Gu​ia​m o​na, a j ej krzy k po​niósł się echem po oko​li​cy.
Sły ​sząc go, Ber​nat i po​zo​sta​li ro​bot​ni​cy sku​li​li się na sien​ni​kach. Ber​nat nie roz​m a​wiał z Ar​nau​-

em ani z Ha​bi​bą od trzech dni, ale wie​dział o wszy st​kim od pod​m aj ​strze​go.

— Two​j e​m u sy ​no​wi nic się nie sta​ło — szep​nął Jau​m e, gdy nikt nie pa​trzy ł w ich stro​nę.
Je​fu​da Bon​se​ny ​or zj a​wił się nie​zwłocz​nie. Miał na so​bie zwy ​kłą czar​ną sza​tę z kap​tu​rem i nie​-

odzow​ną na​szy w​ką na pier​si. Grau za​szy ł się w j a​dal​ni i ty l​ko od​pro​wa​dził wzro​kiem zgar​bio​ne​go
star​ca z dłu​gą si​wą bro​dą, któ​ry sto​j ąc obok Gu​ia​m o​ny, słu​chał wy ​j a​śnień Se​ba​stia. „Ra​tuj m e​go
sy ​na, Ży ​dzie!” — m ruk​nął pod no​sem , gdy ich spoj ​rze​nia się spo​tka​ły. Je​fu​da Bon​se​ny ​or ukło​nił
m u się. By ł m ę​dr​cem , po​świę​cił ca​łe ży ​cie stu​dio​wa​niu świę​ty ch pism i zgłę​bia​niu na​uk fi​lo​zo​-

ficz​ny ch. Na​pi​sał Lli​bre de pa​rau​les de sa​vis yji​lo​sofs

3

, ale znał się rów​nież na m e​dy ​cy ​nie, by ł

naj ​bar​dziej ce​nio​ny m w Bar​ce​lo​nie le​ka​rzem ży ​dow​skim . Te​raz j ed​nak spoj ​rzał na Gu​ia​m o​na
i po​krę​cił ty l​ko sm ut​no gło​wą.

Usły ​szaw​szy krzy k żo​ny, Grau rzu​cił się bie​giem ku scho​dom . Gu​ia​m o​na wy ​szła z sy ​pial​ni

dzie​ci w to​wa​rzy ​stwie Se​ba​stia. Za ni​m i po​dą​żał Je​fu​da.

— Ty Ży ​dzie! — krzy k​nął Grau i splu​nął m u pod no​gi.
Gu​ia​m on um arł dwa dni póź​niej .
Za​raz po po​wro​cie z po​grze​bu sy ​na Grau przy ​wo​łał pod​m aj ​strze​go.
— Za​bierz stąd Ar​naua i do​pil​nuj , by ni​g​dy wię​cej nie prze​kro​czy ł pro​gu te​go do​m u.
Gu​ia​m o​na nie za​re​ago​wa​ła na sło​wa m ę​ża.
Grau po​wtó​rzy ł żo​nie za​pew​nie​nia cór​ki, że to wła​śnie Ar​nau za​cią​gnął j ą oraz j ej bra​ta nad

m o​rze. Je​go sy n​ko​wi i m a​łej dziew​czy n​ce ni​g​dy nie przy ​szło​by to do gło​wy. Gu​ia​m o​na słu​cha​ła
wy ​rzu​tów m ę​ża, że przy ​j ę​ła pod dach bra​ta i bra​tan​ka. I choć w głę​bi ser​ca wie​dzia​ła, że wszy st​-
kie​m u win​na j est dzie​cię​ca lek​ko​m y śl​ność, któ​ra za​owo​co​wa​ła tra​ge​dią, śm ierć naj ​m łod​sze​go
dziec​ka po​zba​wi​ła j ą sił i wo​li, by sprze​ci​wić się m ę​żo​wi. Oskar​że​nie Mar​ga​ri​dy spra​wi​ło, że nie
m o​gła się na​wet do Ar​naua ode​zwać. By ł sy ​nem j ej ro​dzo​ne​go bra​ta, ży ​czy ​ła m u j ak naj ​le​piej ,
ale nie chcia​ła go wi​dzieć.

— Przy ​wiąż Arab​kę do bel​ki — rzu​cił Grau do pod​m aj ​strze​go idą​ce​go po Ar​naua. — I zgro​-

m adź w warsz​ta​cie ca​łą służ​bę, te​go m a​łe​go ga​gat​ka rów​nież.

Pod​czas uro​czy ​sto​ści po​grze​bo​wy ch Grau do​szedł do wnio​sku, że głów​ną wi​nę za tra​ge​dię po​-

no​si niań​ka, któ​ra nie do​pil​no​wa​ła dzie​ci. Pod​czas gdy Gu​ia​m o​na szlo​cha​ła, a ksiądz od​m a​wiał ża​-
łob​ne m o​dli​twy, Grau przy ​m knął oczy i za​czął ob​m y ​ślać ze​m stę. Pra​wo za​bra​nia​ło m u za​bić czy
trwa​le oka​le​czy ć nie​wol​ni​ka, ale nikt nic m u nie po​wie, j e​śli Arab​ka um rze od ran. Grau nie m iał
j esz​cze do czy ​nie​nia z tak po​waż​ny m prze​wi​nie​niem . Przy ​po​m niał so​bie tor​tu​ry, o j a​kich sły ​szał.
Mo​że po​wi​nien ob​lać nie​wol​ni​cę wrzą​cy m sa​dłem ? (Ale czy Es​tra​ny a znaj ​dzie w kuch​ni dość sa​-
dła?). A m o​że ra​czej za​kuć j ą w kaj ​da​ny i wrzu​cić do lo​chu? (Nie, zby t ła​god​ne). Po​bić? Za​truć
w dy ​by ? Wy ​chło​stać?

„Uży ​waj go ostroż​nie — ostrzegł go ka​pi​tan j ed​ne​go z j e​go okrę​tów, wrę​cza​j ąc m u bicz —

j ed​ny m ude​rze​niem m o​żesz ze​drzeć z czło​wie​ka skó​rę”. Od tam ​tej po​ry pre​zent ka​pi​ta​na — pięk​-
ny orien​tal​ny bicz z ple​cio​ny ch rze​m ie​ni, gru​by, ale zgrab​ny i po​ręcz​ny, za​koń​czo​ny frędz​la​m i
na​bi​j a​ny ​m i ostry ​m i ka​wał​ka​m i m e​ta​lu — spo​czy ​wał na dnie ku​fra

background image

Ka​płan za​m ilkł i m i​ni​stran​ci obe​szli ka​ta​falk, ko​ły ​sząc ka​dziel​ni​cą. Gu​ia​m o​na za​kasz​la​ła, Grau

wziął głę​bo​ki od​dech.

Arab​ka, przy ​wią​za​na za nad​garst​ki do bel​ki, do​ty ​ka​ła kle​pi​ska ty l​ko czub​ka​m i pal​ców.
— Nie chcę, by m ój sy n na to pa​trzy ł — po​wie​dział Ber​nat pod​m aj ​strze​m u.
— To nie j est naj ​lep​szy m o​m ent, Ber​na​cie — ostrzegł go Jau​m e. — Na​py ​tasz so​bie bie​dy …
Ber​nat nie ustę​po​wał.
— Pra​co​wa​łeś bar​dzo cięż​ko. Le​piej siedź ci​cho, zrób to dla sy ​na.
Odzia​ny w czerń Grau wy ​szedł na śro​dek krę​gu utwo​rzo​ne​go wo​kół Ha​bi​by przez nie​wol​ni​ków,

ter​m i​na​to​rów i cze​lad​ni​ków.

— Roz​bierz j ą — roz​ka​zał pod​m aj ​strze​m u.
Czu​j ąc, j ak Jau​m e zry ​wa z niej ubra​nie, Arab​ka pró​bo​wa​ła pod​cią​gnąć wsty ​dli​wie no​gi. Jej

na​gie, śnia​de, lśnią​ce od po​tu cia​ło m ia​ło zo​stać wy ​sta​wio​ne na pa​stwę ga​piów zgro​m a​dzo​ny ch tu
wbrew ich wo​li, oraz… bi​cza le​żą​ce​go na kle​pi​sku. Ber​nat ści​snął Ar​naua za ra​m io​na. Chło​piec
wy ​buch​nął pła​czem .

Grau od​rzu​cił rę​kę do ty ​łu i za​m ie​rzy ł się. Rze​m ie​nie ude​rzy ​ły o ple​cy nie​wol​ni​cy i na​bi​j a​ne

m e​ta​lem frędz​le, opló​tł​szy j ej cia​ło, wbi​ły się w pier​si. Cien​ka struż​ka krwi po​pły ​nę​ła Po śnia​-
dy ch ple​cach, m e​tal zry ​wał pła​ty skó​ry. Ból prze​szy ł Ha​bi​bę od stóp do głów. Unio​sła gło​wę
i krzy k​nę​ła roz​dzie​ra​j ą​co. Ar​nau za​czął się trząść, bła​ga​j ąc Graua, by prze​stał.

Grau za​m ach​nął się po​now​nie.
— Nie do​pil​no​wa​łaś dzie​ci!
Przy ko​lej ​ny m trza​sku rze​m ie​nia Ber​nat od​wró​cił i przy ​cią​gnął do sie​bie sy ​na. Nie​wol​ni​ca

zno​wu za​wy ​ła. Ubra​nie Ber​na​ta zdu​si​ło krzy ​ki chłop​ca. Grau chło​stał Arab​kę, pó​ki j ej ple​cy, ra​-
m io​na, pier​si, po​ślad​ki i no​gi nie za​m ie​ni​ły się w krwa​wą m a​sę.

— Prze​każ m aj ​stro​wi, że od​cho​dzę.
Jau​m e za​gry zł war​gi. Miał ocho​tę uści​skać Ber​na​ta, ale w ich stro​nę zer​ka​ło kil​ku ter​m i​na​to​-

rów.

Ber​nat od​pro​wa​dził wzro​kiem pod​m aj ​strze​go, któ​ry skie​ro​wał się do do​m u Pu​igów. Kil​ka​krot​-

nie roz​m a​wiał z sio​strą, by ​ła j ed​nak głu​cha na j e​go wy ​j a​śnie​nia i proś​by. Od j a​kie​goś cza​su Ar​-
nau nie ru​szał się z sien​ni​ka, któ​ry dzie​lił te​raz z oj ​cem . Wpa​try ​wał się w po​sła​nie, na któ​ry m po​-
ło​żo​no j e​go do​go​ry ​wa​j ą​cą niań​kę.

Gdy Grau wy ​szedł z warsz​ta​tu, od​wią​za​no j ą, nie wie​dzia​no j ed​nak, j ak j ej po​m óc. Ku​char​ka

Es​tra​ny a przy ​bie​gła z ole​j a​m i i m a​ścia​m i, ale spoj ​rzaw​szy na krwa​wą m a​sę, w j a​ką za​m ie​ni​ło
się cia​ło Arab​ki, po​krę​ci​ła ty l​ko gło​wą. Ar​nau śle​dził z bo​ku, ze łza​m i w oczach, roz​pacz​li​we wy ​-
sił​ki służ​by. Ber​nat na​m a​wiał go, by opu​ścił izbę, ale chło​piec nie po​słu​chał. Jesz​cze tej sa​m ej no​-
cy usta​ło kwi​le​nie — po​dob​ne do pła​czu no​wo​rod​ka — któ​re przez ca​ły dzień roz​dzie​ra​ło wszy st​-
kim ser​ca. Ha​bi​ba um ar​ła.

Jau​m e prze​ka​zał Grau​owi wia​do​m ość od Ber​na​ta. Te​go ty l​ko bra​ko​wa​ło: dwaj Es​ta​ny ​olo​wie

ze zna​m ie​niem nad okiem szwen​da​j ą​cy się po Bar​ce​lo​nie w po​szu​ki​wa​niu pra​cy, plot​ku​j ą​cy
z każ​dy m , kto ty l​ko ze​chce na​sta​wić ucha. A chęt​ny ch nie za​brak​nie, bo Grau by ł j uż pra​wie
u szczy ​tu wła​dzy. Po​czuł ucisk w żo​łąd​ku i su​chość w gar​dle. Grau Pu​ig, pa​try ​cj usz, star​szy ce​chu
garn​ca​rzy, czło​nek Ra​dy Stu, udzie​la schro​nie​nia zbie​gły m chło​pom . Miał na pień​ku z m oż​ny ​m i.
Im bar​dziej Bar​ce​lo​na wspie​ra​ła kró​la, ty m m niej by t on uza​leż​nio​ny od pa​nów feu​dal​ny ch, m a​-
la​ły więc ko​rzy ​ści i przy ​wi​le​j e, na któ​re m o​gli li​czy ć. A kto naj ​bar​dziej za​bie​gał o po​m oc dla kró​-

background image

la? On, Grau Pu​ig. A ko​m u naj ​bar​dziej za​szko​dzi uciecz​ka chło​pów ze wsi? Moż​ny m zie​m ia​nom .
Grau po​krę​cił gło​wą i wes​tchnął. Co też, u dia​bła, go pod​ku​si​ło, że​by przy ​j ąć te​go wie​śnia​ka pod
swój dach!

— We​zwij Es​ta​ny ​ola — roz​ka​zał pod​m aj ​strze​m u.
— Jau​m e po​wia​do​m ił m nie, że za​m ie​rzasz nas opu​ścić — rzekł do szwa​gra.
Ber​nat po​twier​dził ski​nie​niem gło​wy.
— I co za​m ie​rzasz ro​bić?
— Po​szu​kam pra​cy, by za​ro​bić na utrzy ​m a​nie sy ​na.
— Nie znasz żad​ne​go fa​chu. Bar​ce​lo​na peł​na j est bie​da​ków ta​kich j ak ty : chło​pów, któ​rzy po​-

rzu​ci​li ro​lę, któ​rzy nie m a​j ą pra​cy i przy ​m ie​ra​j ą gło​dem . Po​za ty m — do​dał Grau — spę​dzi​łeś
j uż dość cza​su w Bar​ce​lo​nie, ale nie po​sta​ra​łeś się na​wet o glej t m iesz​kań​ca.

— Ja​ki glej t? — zdzi​wił się Ber​nat.
— Do​ku​m ent po​twier​dza​j ą​cy, że m iesz​kasz w Bar​ce​lo​nie od po​nad ro​ku i j e​steś zwol​nio​ny

z obo​wiąz​ków feu​dal​ny ch.

— Gdzie m oż​na go do​stać?
— Wy ​sta​wia​j ą go raj ​cy m iej ​scy.
— Zdo​bę​dę ten glej t.
Grau spoj ​rzał na Ber​na​ta. By ł brud​ny, m iał na so​bie zno​szo​ną ka​m i​ze​lę i espa​dry ​le. Ocza​m i

wy ​obraź​ni zo​ba​czy ł, j ak sta​j e przed raj ​ca​m i, opo​wie​dziaw​szy wszy st​kim pi​sa​rzom z m a​gi​stra​tu,
że j est szwa​grem Graua Pu​iga, pa​try ​cj u​sza Bar​ce​lo​ny, i przez la​ta ukry ​wał się wraz z sy ​nem
w j e​go warsz​ta​cie. Wieść roz​nio​sła​by się po m ie​ście lo​tem bły ​ska​wi​cy. Grau nie​raz Po​słu​ży ł się
po​dob​ny ​m i in​for​m a​cj a​m i, by znisz​czy ć swy ch wro​gów.

— Sia​daj . — Wska​zał szwa​gro​wi krze​sło. — Gdy ty l​ko Jau​m e po​wie​dział m i o two​ich za​m ia​-

rach, od​by ​łem roz​m o​wę z Gu​ia​m o​ną. — Skła​m ał, by uspra​wie​dli​wić zm ia​nę de​cy ​zj i. — bła​ga​ła,
by m się nad to​bą uli​to​wał.

— Nie po​trze​bu​j ę li​to​ści — prze​rwał m u Ber​nat, m y ​śląc o sy ​nu sie​dzą​cy m na po​sła​niu i pa​-

trzą​cy m za​gu​bio​ny m wzro​kiem . — Od wie​lu lat cięż​ko pra​cu​j ę w za​m ian za…

— Bo ta​ka by ​ła um o​wa — uciął Grau. — Przy ​sta​łeś na m o​j e wa​run​ki. Wte​dy by ​ły ci na rę​kę.
— By ć m o​że. Ale nie sprze​da​łem się j ak nie​wol​nik i te​raz na​sza um o​wa j uż m nie nie in​te​re​su​-

j e.

— Do​brze, za​po​m nij ​m y o li​to​ści. Nie są​dzę, by kto​kol​wiek w Bar​ce​lo​nie ze​chciał cię za​trud​nić,

j e​śli nie po​tra​fisz do​wieść, że j e​steś wol​ny m m iesz​kań​cem . Bez glej ​tu cze​ka cię wy ​zy sk. Wiesz,
ilu chło​pów pańsz​czy ź​nia​ny ch błą​ka się po m ie​ście

1 pra​cu​j e bez za​pła​ty, ty l​ko i wy ​łącz​nie po to, by prze​m iesz​kać w Bar​ce​lo​nie rok i j e​den dzień?

Nie m o​żesz z ni​m i kon​ku​ro​wać. Um rzesz z gło​du w ocze​ki​wa​niu na glej t, ty al​bo… twój sy n. Mi​-
m o wszy st​ko nie m o​że​m y po​zwo​lić, by m a​ły Ar​nau po​dzie​lił los na​sze​go Gu​ia​m o​na. Jed​na tra​ge​-
dia to i tak za du​żo. Two​j a sio​stra by te​go nie prze​ży ​ła. — Ber​nat m il​czał, cze​ka​j ąc, aż szwa​gier
skoń​czy wy ​wód. — Je​śli chcesz, m o​żesz na​dal pra​co​wać u m nie na do​ty ch​cza​so​wy ch wa​run​-
kach, za pen​sj ę przy ​słu​gu​j ą​cą nie​wy ​kwa​li​fi​ko​wa​ne​m u ro​bot​ni​ko​wi, z któ​rej od​li​czy ​m y ci za po​-
sła​nie i stra​wę, two​j ą i twe​go sy ​na.

— A Ar​nau?
— Co m asz na m y ​śli?
— Obie​ca​łeś, że bę​dzie u cie​bie ter​m i​no​wał.

background image

— I obiet​ni​cy do​trzy ​m am , ale Ar​nau m u​si j esz​cze pod​ro​snąć.
— Chcę to na pi​śm ie.
— Zgo​da — przy ​stał Grau.
— A glej t?
Grau ski​nął gło​wą. Zdo​bę​dzie sto​sow​ny do​ku​m ent tak, by nikt się nie do​wie​dział.

background image

7

Usta​na​wia​m y wol​ny ​m i m iesz​kań​ca​m i Bar​ce​lo​ny Ber​na​ta Es​ta​ny ​ola i j e​go sy ​na Ar​naua…

Na​resz​cie! Nie​pew​ne sło​wa m ęż​czy ​zny, któ​ry od​czy ​tał gło​śno do​ku​m ent, przy ​pra​wi​ły Ber​na​ta
o dreszcz. Na​tknął się na nie​go w do​kach, gdzie roz​py ​ty ​wał o ko​goś, kto po​tra​fi czy ​tać. Za​pła​tą za
przy ​słu​gę m ia​ła by ć m a​ła gli​nia​na m i​ska. Ber​na​to​wi, słu​cha​j ą​ce​m u te​raz tre​ści dru​gie​go do​ku​-
m en​tu, to​wa​rzy ​szy ł ha​łas j ak zwy ​kle pa​nu​j ą​cy w do​kach, za​pach dzieg​ciu oraz m or​ska bry ​za, któ​-
ra m u​ska​ła m u twarz. Grau zo​bo​wią​zy ​wał się przy ​j ąć j e​go sy ​na na ter​m i​na​to​ra, gdy chło​piec
skoń​czy dzie​sięć lat, i na​uczy ć go sztu​ki garn​car​skiej . Ar​nau nie ty l​ko j est wol​ny m czło​wie​kiem ,
ale w przy ​szło​ści zo​sta​nie rze​m ieśl​ni​kiem i bę​dzie m ógł utrzy ​m ać się w Bar​ce​lo​nie.

Ber​nat uśm iech​nął się, wrę​czy ł nie​zna​j o​m e​m u obie​ca​ną m i​skę i ru​szy ł w dro​gę po​wrot​ną do

warsz​ta​tu. Sko​ro przy ​zna​no im glej t m iej ​ski, naj ​wi​docz​niej Llo​renc de Bel​le​ra nie ści​ga go za
m or​der​stwo. Czy ż​by m ło​dy cze​lad​nik prze​ży ł? A j e​śli na​wet… „Za​trzy ​m aj so​bie na​sze zie​m ie,
m y wo​li​m y wol​ność” — m ruk​nął Ber​nat har​do, prze​m a​wia​j ąc w m y ​ślach do pa​na Na​varc​les.
Nie​wol​ni​cy Graua, a na​wet sam Jau​m e prze​rwa​li pra​cę na wi​dok pro​m ie​nie​j ą​ce​go szczę​ściem
Ber​na​ta. Na kle​pi​sku wciąż wi​dać by ​ło krew Ha​bi​by, bo Grau nie po​zwo​lił j ej zm y ć. Ber​nat spo​-
waż​niał i om i​nął krwa​we pla​m y.

— Ar​nau — szep​nął w no​cy do sy ​na.
— Słu​cham , oj ​cze?
— Od dzi​siaj j e​ste​śm y wol​ny ​m i m iesz​kań​ca​m i Bar​ce​lo​ny. Chło​piec nie od​po​wie​dział. Ber​nat

od​na​lazł w ciem ​no​ści j e​go gło​wę i po​gła​skał go. Wie​dział, j ak nie​wie​le zna​czy wol​ność dla dziec​-
ka, któ​re utra​ci​ło ra​dość ży ​cia. Nie prze​sta​j ąc go do sie​bie tu​lić, wsłu​chał się w od​dech śpią​cy ch
nie​wol​ni​ków. Jed​na m y śl nie da​wa​ła m u spo​ko​j u: czy Ar​nau kie​dy ​kol​wiek ze​chce pra​co​wać dla
Graua? Jesz​cze dłu​go nie m ógł za​snąć.

Co​dzien​nie, gdy ro​bot​ni​cy ru​sza​li sko​ro świt do pra​cy, Ar​nau opusz​czał warsz​tat. Ber​nat pró​bo​-

wał z nim roz​m a​wiać i pod​nieść go na du​chu. Po​wi​nie​neś zna​leźć so​bie przy ​j a​ciół, m iał m u kie​-
dy ś po​wie​dzieć, ale nie zdą​ży ł, bo chło​piec od​wró​cił się na pię​cie i po​wlókł ku wy j ​ściu. Ciesz się

background image

wol​no​ścią, sy ​nu, chciał do​dać in​ny m ra​zem , a chło​piec, wi​dząc, że oj ​ciec chce m u coś po​wie​-
dzieć, po​pa​trzy ł na nie​go py ​ta​j ą​co. Ber​nat j uż m iał się ode​zwać, ale wte​dy po po​licz​ku dziec​ka
spły ​nę​ła łza. Ber​nat uklęk​nął i przy ​tu​lił sy ​na, a po​tem pa​trzy ł, j ak idzie przez po​dwó​rze, po​włó​cząc
no​ga​m i. Gdy po raz ko​lej ​ny Ar​nau om i​j ał krwa​we pla​m y na kle​pi​sku, w gło​wie Ber​na​ta roz​legł
się trzask bi​cza Graua. Obie​cał so​bie, że ni​g​dy wię​cej nie ustą​pi przed ba​tem : zro​bił to ty l​ko raz,
wy ​star​czy.

Ber​nat pod​biegł do sy ​na, któ​ry od​wró​cił się na od​głos j e​go kro​ków. Do​go​niw​szy go, po​czął ry ć

sto​pą zie​m ię prze​siąk​nię​tą krwią Ha​bi​by. Twarz Ar​naua po​j a​śnia​ła, więc Ber​nat ko​pał z j esz​cze
więk​szy m za​pa​łem .

— Co ty wy ​pra​wiasz?! — krzy k​nął Jau​m e z dru​gie​go koń​ca po​dwó​rza.
Py ​ta​nie zm ro​zi​ło Ber​na​ta. Zno​wu usły ​szał trzask bi​cza…
— Oj ​cze…
Czub​kiem espa​dry ​la Ar​nau wol​no od​gar​niał po​czer​nia​łą zie​m ię, do​pie​ro co sko​pa​ną przez Ber​-

na​ta.

— Co ro​bisz? — spy ​tał po​now​nie Jau​m e.
Ber​nat nie od​po​wie​dział. Jau​m e ro​zej ​rzał się i zo​ba​czy ł, że nie​wol​ni​cy tkwią bez ru​chu wpa​-

trze​ni w… nie​go.

— Przy ​nieś wo​dy, sy ​nu — rzu​cił Ber​nat do Ar​naua, wy ​ko​rzy ​stu​j ąc wa​ha​nie pod​m aj ​strze​go.
Chło​pak wy ​padł z warsz​ta​tu j ak strza​ła. Pierw​szy raz od wie​lu m ie​się​cy Ber​nat wi​dział, j ak

bie​gnie. Jau​m e ski​nął przy ​zwa​la​j ą​co gło​wą.

Na ko​la​nach, oj ​ciec i sy n ry ​li zie​m ię, pó​ki nie zm y ​li śla​dów nie​spra​wie​dli​wo​ści.
— Idź się ba​wić, sy ​nu — po​wie​dział Ber​nat, gdy skoń​czy ​li. Ar​nau spu​ścił wzrok. Miał ocho​tę

spy ​tać, z kim m a się ba​wić. Oj ​ciec zm ierz​wił m u czu​pry ​nę i po​pchnął ku wy j ​ściu. Ar​nau j ak co
dzień ob​szedł dom i wdra​pał się na roz​ło​ży ​ste drze​wo ro​sną​ce przy ogro​do​wy m m u​rze. Z tej zie​-
lo​nej kry ​j ów​ki pod​glą​dał ku​zy ​nów, któ​rzy zwy ​kle o tej po​rze wy ​cho​dzi​li z Gu​ia​m o​ną do ogro​du.

— Dla​cze​go j uż m nie nie ko​chasz? — szep​nął na wi​dok ciot​ki. — Prze​cież to nie m o​j a wi​na…
Ku​zy ​ni wy ​glą​da​li na szczę​śli​wy ch. Czas za​cie​rał po​wo​li wspo​m nie​nie ich m łod​sze​go bra​cisz​-

ka, ty l​ko na twa​rzy m at​ki wciąż m a​lo​wa​ło się cier​pie​nie. Jo​sep i Ge​nis to​czy ​li po​j e​dy ​nek na ni​by,
Mar​ga​ri​da przy ​glą​da​ła się bra​ciom , sie​dząc obok m at​ki, któ​ra nie od​stę​po​wa​ła j ej na krok. Ukry ​-
te​m u w li​sto​wiu Ar​nau​owi ser​ce ści​snę​ło się na m y śl o piesz​czo​tach ciot​ki.

Ar​nau przy ​cho​dził tu każ​de​go ran​ka.
— Już cię nie ko​cha​j ą? — usły ​szał pew​ne​go ra​zu. Prze​stra​szy ł się nie na żar​ty, stra​cił rów​no​-

wa​gę i o m a​ły włos nie spadł z drze​wa. Ro​zej ​rzał się, ale ni​ko​go nie do​strzegł.

— Tu​taj — usły ​szał zno​wu.
Spoj ​rzał w głąb drze​wa, skąd do​cho​dził głos, ale i ty m ra​zem ni​cze​go nie zo​ba​czy ł. Wresz​cie

li​ście za​sze​le​ści​ły i wy j ​rzał z nich m a​ły chło​piec, któ​ry sie​dział okra​kiem u na​sa​dy ga​łę​zi i z po​-
waż​ną m i​ną po​zdro​wił Ar​naua ru​chem rę​ki.

— Co tu ro​bisz? Skąd się wzią​łeś na m o​im drze​wie? — za​py ​tał oschle Ar​nau.
Um o​ru​sa​ny dzie​ciak za​cho​wał sto​ic​ki spo​kój .
— To sa​m o co ty — od​parł — pa​trzę.
— To​bie nie wol​no — stwier​dził Ar​nau.
— Ni​by dla​cze​go? Od daw​na tu przy ​cho​dzę. Przed​tem pod​glą​da​łem rów​nież cie​bie. — Ma​ły

bru​das za​m ilkł na chwi​lę. — Już cię nie ko​cha​j ą? Dla​te​go tak czę​sto pła​czesz?

background image

Ar​nau po​czuł, że łza spły ​wa m u po po​licz​ku, i roz​zło​ścił się. Ten m a​ły go szpie​go​wał!
— Złaź — roz​ka​zał i sam zsu​nął się z drze​wa. Chło​piec ze​sko​czy ł zwin​nie i sta​nął przed Ar​nau​-

em . By ł od

nie​go niż​szy o gło​wę, ale nie wy ​glą​dał na wy ​stra​szo​ne​go.
— Szpie​go​wa​łeś! — oskar​ży ł go Ar​nau.
— Po​dob​nie j ak ty — bro​nił się m a​lec.
— Tak, ale to m oi ku​zy ​ni, m nie wol​no.
— W ta​kim ra​zie dla​cze​go j uż się z ni​m i nie ba​wisz? Ar​nau nie m ógł zdu​sić szlo​chu, któ​ry na​-

gle wy ​rwał m u się z pier​si. Głos m u drżał, gdy pró​bo​wał od​po​wie​dzieć na py ​ta​nie.

— Nie wsty dź się. Ja też czę​sto pła​czę — po​cie​szał go m a​lec.
— Dla​cze​go? — wy ​du​sił Ar​nau przez łzy.
— Sam nie wiem … Cza​sem pła​czę, gdy m y ​ślę o m a​m ie.
— Masz m a​m ę?
— Mam , ale…
— Więc co tu ro​bisz? Cze​m u się z nią nie ba​wisz?
— Bo nie m o​gę.
— Dla​cze​go? Nie m iesz​ka z to​bą?
— Nie o to cho​dzi… — od​parł nie​pew​nie chło​piec. — Miesz​kać, m iesz​ka…
— W ta​kim ra​zie, dla​cze​go nie spę​dzasz z nią cza​su? Ma​ły bru​das nie od​po​wia​dał.
— Jest cho​ra? Po​krę​cił gło​wą.
— Nie — bąk​nął.
— W ta​kim ra​zie? — do​py ​ty ​wał się Ar​nau.
Ma​luch spoj ​rzał na nie​go ża​ło​śnie. Kil​ka​krot​nie przy ​gry zł dol​ną war​gę, w koń​cu rzu​cił:
— Chodź — po​cią​gnął Ar​naua za rę​kaw. — Coś ci po​ka​żę.
Pu​ścił się bie​giem z szy b​ko​ścią za​dzi​wia​j ą​cą u ta​kie​go szkra​ba. Ar​nau pę​dził za nim , sta​ra​j ąc

się nie stra​cić go z oczu. W z rzad​ka za​bu​do​wa​nej dziel​ni​cy garn​ca​rzy nie by ​ło to trud​ne, ale
spra​wa za​czę​ła się kom ​pli​ko​wać, w m ia​rę j ak za​pusz​cza​li się w głąb Bar​ce​lo​ny. Za​tło​czo​ne i za​-
sta​wio​ne kra​m a​m i ulicz​ki by ​ły tak wą​skie, że cięż​ko się by ​ło prze​ci​snąć.

Ar​nau nie wie​dział, gdzie j est, ale by ​ło m u wszy st​ko j ed​no. Mar​twił się ty l​ko o to, by nie stra​-

cić z oczu zwin​nej sy l​wet​ki no​we​go ko​le​gi, któ​ry prze​py ​chał się m ię​dzy stra​ga​na​m i, roz​trą​ca​j ąc
prze​chod​niów i wzbu​dza​j ąc ogól​ne obu​rze​nie. Gniew tłu​m u, po​trak​to​wa​ne​go bez par​do​nu przez
bez​czel​ne​go m al​ca, skru​pił się na star​szy m chłop​cu, m niej na​wy ​kły m do m a​new​ro​wa​nia w ciż​-
bie. Po​sy ​pa​ły się na Ar​naua prze​kleń​stwa i zło​rze​cze​nia. Obe​rwał na​wet po gło​wie i pró​bo​wa​no
go zła​pać za ko​szu​lę, na szczę​ście uda​ło m u się wy ​rwać. Jed​nak na​wał prze​szkód spra​wił, że stra​cił
z oczu swe​go prze​wod​ni​ka, i rap​tem zna​lazł się sam na wiel​kim pla​cu, wy ​peł​nio​ny m ludź​m i.

Wie​dział, gdzie j est, by ł tu kie​dy ś z oj ​cem . „To plac Blat — po​wie​dział m u wte​dy Ber​nat. —

Ser​ce Bar​ce​lo​ny. Wi​dzisz ten ka​m ień na środ​ku?”. Ar​nau spoj ​rzał we wska​za​ny m kie​run​ku. „Dzie​li
on m ia​sto na kwar​ta​ły : Mar, Fra​m e​nors, Pi oraz Sa​la​da, zwa​ny rów​nież Sant Pe​re”. Ar​nau tra​fił
na ten plac, bie​gnąc uli​cą za​m iesz​ka​ną przez han​dla​rzy j e​dwa​biu, i sta​nąw​szy w bra​m ie pa​ła​cu
na​czel​ni​kow​skie​go, wy ​pa​try ​wał m a​łe​go bru​da​sa, j ed​nak kłę​bią​cy się tłum za​sła​niał m u wi​dok.
Za​raz przy bra​m ie znaj ​do​wa​ła się głów​na j at​ka m iej ​ska, po dru​giej stro​nie sta​ły kra​m y pie​ka​rzy.
Ar​nau szu​kał ko​le​gi po​śród ka​m ien​ny ch ław po obu stro​nach pla​cu, gdzie prze​le​wał się te​raz zbi​ty
tłum . „Tu han​dlu​j e się psze​ni​cą — wy ​j a​śnił m u kie​dy ś oj ​ciec. — Na ty ch ła​wach ubi​j a​j ą in​te​re​-

background image

sy po​śred​ni​cy i kup​cy m iej ​scy, po dru​giej stro​nie han​dlu​j ą wie​śnia​cy, któ​rzy przy ​wo​żą do m ia​sta
plo​ny ”. Ar​nau ni​g​dzie nie wi​dział m a​łe​go bru​da​sa, któ​ry przy ​pro​wa​dził go aż tu​taj : ani wśród kup​-
ców, ani wśród chło​pów, ani wśród tar​gu​j ą​cy ch się i ro​bią​cy ch za​ku​py prze​chod​niów.

Na​gle, gdy stał w bra​m ie, roz​glą​da​j ąc się na wszy st​kie stro​ny, po​rwał go tłum wle​wa​j ą​cy się

na plac. Chcąc się od​su​nąć, pod​szedł do kra​m ów z pie​czy ​wem , ale gdy ty l​ko do​tknął ple​ca​m i j ed​-
ne​go ze sto​łów, obe​rwał — i to po​rząd​nie — po kar​ku.

— Zm y ​kaj stąd, sm ar​ka​czu! — wrza​snął pie​karz. Zno​wu po​rwał go tłum , zno​wu ogłu​szy ł zgiełk

i tar​go​wa wrza​wa. Ar​nau nie wie​dział, co ro​bić. Znacz​nie od nie​go wy ​żsi, zgię​ci pod cię​ża​rem
wor​ków zbo​ża lu​dzie spy ​cha​li go to na j e​den, to na dru​gi ko​niec pla​cu, na​wet go nie do​strze​ga​j ąc.

Ar​nau​owi za​czy ​na​ło krę​cić się w gło​wie. Na​gle, j ak spod zie​m i, wy ​rósł przed nim m a​ły szel​-

m a z um o​ru​sa​ną bu​zią, za któ​ry m gnał przez pół Bar​ce​lo​ny.

— Co tak sto​isz j ak cie​lę?! — Ma​lec pró​bo​wał prze​krzy ​czeć tar​go​wy gwar.
Ar​nau nie od​po​wie​dział. Zła​pał się ko​szu​li chłop​ca i dał m u się prze​pro​wa​dzić przez plac i przez

uli​cę Bó​ria. Za​pu​ści​li się w dziel​ni​cę ko​tla​rzy, w krę​te ulicz​ki, wi​bru​j ą​ce w takt m łot​ków kle​pią​-
cy ch m iedź i że​la​zo. Już nie bie​gli, le​d​wo ży ​wy ze zm ę​cze​nia Ar​nau uwie​sił się rę​ka​wa to​wa​rzy ​-
sza, zm u​sza​j ąc nie​cier​pli​we​go i lek​ko​m y śl​ne​go prze​wod​ni​ka do zwol​nie​nia kro​ku.

— To m ój dom — oznaj ​m ił wresz​cie chło​piec, wska​zu​j ąc na m a​ły j ed​no​pię​tro​wy bu​dy ​nek.

Przy usta​wio​ny m przed wej ​ściem sto​le, za​wa​lo​ny m m ie​dzia​ny ​m i ko​cioł​ka​m i i sa​ga​na​m i roz​m a​-
ity ch roz​m ia​rów, pra​co​wał tę​gi m ęż​czy ​zna, któ​ry na​wet na nich nie spoj ​rzał. — To m ój oj ​ciec —
do​dał m a​lec, gdy m i​nę​li dom .

— Dla​cze​go nie… — za​czął py ​tać Ar​nau, oglą​da​j ąc się.
— Po​cze​kaj — prze​rwał m u m a​ły bru​das.
Do​szli do koń​ca ulicz​ki i za​pu​ści​li się w la​bi​ry nt przy ​do​m o​wy ch ogród​ków. Gdy do​tar​li na ty ​ły

do​m u m a​łe​go bru​da​sa, ten wspiął się na m ur ota​cza​j ą​cy ogród i dał znak Ar​nau​owi, by zro​bił to
sa​m o.

— Dla​cze​go…
— No, wchodź! — po​na​glił go m a​lec, sie​dząc okra​kiem na m u​rze.
Ze​sko​czy ​li do m a​łe​go ogród​ka. Chło​piec za​m arł, utkwiw​szy wzrok w przy ​kle​j o​nej do do​m u

przy ​bu​dów​ce — nie​wiel​kiej ko​m ór​ce z m a​lut​kim , wy ​bi​ty m dość wy ​so​ko i wy ​cho​dzą​cy m na
ogród otwo​rem w kształ​cie okna. Ar​nau od​cze​kał kil​ka se​kund, ale j e​go to​wa​rzy sz ani drgnął.

— Co te​raz? — za​py ​tał w koń​cu. Ma​lec od​wró​cił się.
— I co…?
Ma​ły szel​m a nie zwra​cał na nie​go uwa​gi. Ar​nau stał bez ru​chu i pa​trzy ł, j ak cią​gnie drew​nia​ną

skrzy n​kę, usta​wia j ą pod oknem i wdra​pu​j e się na nią, nie od​ry ​wa​j ąc oczu od okien​ka.

— Ma​m o — szep​nął, sta​nąw​szy na skrzy ​ni.
Przez otwór z tru​dem prze​ci​snę​ła się bla​da ko​bie​ca rę​ka. Ło​kieć za​trzy ​m ał się na wy ​so​ko​ści

pa​ra​pe​tu, dłoń szy b​ko na​m a​ca​ła gło​wę dziec​ka i za​czę​ła j ą gła​skać.

— Jo​anet. — Ar​nau usły ​szał słod​ki głos do​bie​ga​j ą​cy z okna. — Przy ​sze​dłeś wcze​śniej niż zwy ​-

kle, j esz​cze nie m a po​łu​dnia.

Jo​anet ski​nął ty l​ko gło​wą.
— Coś się sta​ło? — py ​tał głos.
Jo​anet od​cze​kał kil​ka se​kund, po czy m po​cią​gnął no​sem i po​wie​dział:
— Przy ​pro​wa​dzi​łem ko​le​gę.

background image

— Cie​szę się, że m asz ko​le​gów. Jak m a na im ię?
— Ar​nau.
Skąd on wie? No, tak! Prze​cież m nie śle​dził, po​m y ​ślał Ar​nau.
— Przy ​szedł z to​bą? — Tak, m a​m o.
— Dzień do​bry, Ar​nau.
Ar​nau zer​k​nął na okno. Jo​anet od​wró​cił się do nie​go.
— Dzień do​bry … psze pa​ni — wy ​bą​kał, nie wie​dząc, j ak Zwra​cać się do gło​su pły ​ną​ce​go

z okna.

— Ile m asz lat? — za​py ​ta​ła ko​bie​ta.
— Osiem , psze pa​ni.
— Je​steś dwa la​ta star​szy od m o​j e​go Jo​ane​ta, ale m am na​dzie​j ę, że ład​nie się ra​zem ba​wi​cie

i że bę​dzie​cie dba​li o wa​szą przy ​j aźń. Do​bry przy ​j a​ciel to naj ​waż​niej ​sza rzecz na świe​cie, ni​g​dy
o ty m nie za​po​m i​naj ​cie.

Głos za​m ilkł, ale rę​ka nie prze​sta​wa​ła gła​dzić gło​wy Jo​ane​ta. Ar​nau pa​trzy ł, j ak m a​luch, sie​-

dzą​cy bez ru​chu ze zwie​szo​ny ​m i no​ga​m i na drew​nia​nej skrzy ​ni opar​tej o ścia​nę, pod​da​j e się
m at​czy ​nej piesz​czo​cie.

— Idź​cie się ba​wić — po​wie​dzia​ła na​gle ko​bie​ta, co​fa​j ąc rę​kę. — Do wi​dze​nia, Ar​nau. Opie​-

kuj się m o​im sy n​kiem , j e​steś od nie​go star​szy. — Ar​nau chciał się po​że​gnać, ale sło​wa uwię​zły
m u w gar​dle. — Do wi​dze​nia, sy n​ku — do​dał głos. — Przy j ​dziesz j esz​cze?

— Oczy ​wi​ście, m a​m o.
— No, idź​cie j uż.
Chłop​cy znów za​pu​ści​li się w gwar​ne uli​ce Bar​ce​lo​ny i po​czę​li prze​m ie​rzać j e bez ce​lu. Ar​nau

cze​kał na wy ​j a​śnie​nia Jo​ane​ta, ale wi​dząc, że j e​go kom ​pan m il​czy j ak za​klę​ty, ze​brał się na od​-
wa​gę i za​py ​tał:

— Dla​cze​go two​j a m a​m a nie wy ​szła do ogro​du?
— Bo j est za​m knię​ta — od​parł Jo​anet.
— Cze​m u?
— Nie wiem . Wiem , że j est za​m knię​ta, i j uż.
— To dla​cze​go nie wej ​dziesz do niej przez okno?
— Nie m o​gę. Po​ne m i nie po​zwa​la.
— Kto to j est Po​ne?
— Mój ta​ta.
— Dla​cze​go ci nie po​zwa​la?
— Nie wiem .
— A dla​cze​go nie na​zy ​wasz go ta​tą?
— Też m i nie po​zwa​la.
Ar​nau za​trzy ​m ał się i szarp​nął Jo​ane​ta tak, że ich twa​rze pra​wie się ze​tknę​ły.
— I też nie wiem dla​cze​go — m a​lec ubiegł py ​ta​nie star​sze​go ko​le​gi.
Wę​dro​wa​li da​lej uli​ca​m i Bar​ce​lo​ny. Ar​nau pró​bo​wał zro​zu​m ieć ca​ły ten ga​li​m a​tias, a Jo​anet

cze​kał na ko​lej ​ne py ​ta​nie.

— Jak wy ​glą​da two​j a m a​m a? — zde​cy ​do​wał się w koń​cu ode​zwać Ar​nau.
— Ni​g​dy j ej nie wi​dzia​łem — wy ​znał Jo​anet, si​ląc się na uśm iech. — Kie​dy ś, gdy Po​ne wy ​-

j e​chał, chcia​łem wej ść przez okno, ale m i nie po​zwo​li​ła. Nie chce, że​by m j ą oglą​dał.

background image

— Dla​cze​go się uśm ie​chasz?
Jo​anet prze​szedł kil​ka kro​ków, nim zde​cy ​do​wał się na od​po​wiedź.
— Bo m a​m a m i ka​że.
Przez resz​tę przed​po​łu​dnia Ar​nau włó​czy ł się po Bar​ce​lo​nie z po​chy ​lo​ną gło​wą, w ślad za

um o​ru​sa​ny m chłop​cem , któ​ry ni​g​dy nie wi​dział wła​snej m at​ki.

— Ma​m a głasz​cze go przez okno ko​m ór​ki, w któ​rej j ą za​m knię​to — zwie​rzy ł się Ar​nau oj ​cu

j esz​cze tej sa​m ej no​cy, gdy le​że​li obok sie​bie. — Jo​anet ni​g​dy j ej nie wi​dział. Oj ​ciec m u nie po​-
zwa​la, zresz​tą ona też nie chce, że​by j ą oglą​dał.

Ber​nat gła​skał sy ​na po gło​wie, zu​peł​nie j ak m a​m a j e​go no​we​go ko​le​gi. Ty l​ko chra​pa​nie nie​-

wol​ni​ków i ter​m i​na​to​rów prze​ry ​wa​ło ci​szę, któ​ra za​pa​no​wa​ła na​gle w izbie. Ber​nat za​sta​na​wiał
się, czy m nie​szczę​sna ko​bie​ta za​słu​ży ​ła so​bie na tak strasz​ny los.

„Cu​dzo​łó​stwem !” od​po​wie​dział​by m u bez wa​ha​nia ko​tlarz Po​ne. Mó​wił o ty m każ​de​m u, kto się

ty l​ko na​pa​to​czy ł.

— Na​kry ​łem j ą z ko​chan​kiem , m ło​ko​sem w j ej wie​ku. Za​ba​wia​li się, gdy j a pra​co​wa​łem

w kuź​ni. Po​sze​dłem , rzecz Ja​sna, do na​czel​ni​ka m ia​sta, upo​m nieć się o przy ​kład​ną ka​rę. — Na​-
stęp​nie osił​ko​wa​ty ko​tlarz roz​pły ​wał się w za​chwy ​tach nad Pra​wem , dzię​ki któ​re​m u spra​wie​dli​-
wo​ści sta​ło się za​dość: — Na​si ksią​żę​ta to lu​dzie ucze​ni, wie​dzą, że ko​bie​ty są isto​ta​m i do grun​tu
ze​psu​ty ​m i. Ty l​ko nie​wia​sty szla​chet​nie uro​dzo​ne m o​gą uwol​nić się po​przez przy ​się​gę od za​rzu​tu
cu​dzo​łó​stwa, po​zo​sta​łe, ta​kie j ak m o​j a Jo​ana, m u​szą zdać się na po​j e​dy ​nek i wy ​rok opatrz​no​ści.

Świad​ko​wie pa​m ię​ta​j ą, że Po​ne roz​niósł na strzę​py m ło​de​go ko​chan​ka Jo​any. Na​wet opatrz​-

ność nie m o​gła wy ​ba​wić wą​tłe​go m ło​dzi​ka, ży ​j ą​ce​go ty l​ko m i​ło​ścią, od śm ier​ci z rąk ko​tla​rza za​-
har​to​wa​ne​go pra​cą w kuź​ni.

Wy ​rok kró​lew​ski by ł zgod​ny z ko​dek​sem Usat​ges: Je​śli po​j e​dy ​nek zo​sta​nie roz​strzy ​gnię​ty na

ko​rzy ść nie​wia​sty, za​cho​wa ona cześć i zo​sta​nie przy m ę​żu, któ​ry po​kry ​j e kosz​ty pro​ce​su i po​j e​-
dy n​ku, po​nie​sio​ne przez nią i j ej stron​ni​ków, oraz wy ​na​gro​dzi szko​dy ry ​wa​lo​wi. Je​śli ko​bie​ta nie
obro​ni swe​go ho​no​ru w po​j e​dy n​ku, zda​na bę​dzie na ła​skę m ę​ża, któ​re​m u przy ​pad​nie ca​ły j ej m a​-
j ą​tek. Po​ne nie po​tra​fił czy ​tać, ale re​cy ​to​wał z pa​m ię​ci orze​cze​nie try ​bu​na​łu, pod​su​wa​j ąc
wszy st​kim pi​sm o pod nos:

Za​są​dza​m y, że ko​tlarz Po​ne po​czy ​nić m u​si, za​nim wy ​da​na m u zo​sta​nie żo​na Jo​ana, sto​sow​ną

po​rę​kę tu​dzież gwa​ran​cj ę, że za​pew​ni j ej m iesz​ka​nie we wła​sny m do​m u, w izbie m ie​rzą​cej dwa​-

na​ście pię​dzi dłu​go​ści, sześć sze​ro​ko​ści i wy ​so​kiej na dwie ka​ny

4

. Po​nad​to za​pew​ni j ej do​sta​tecz​-

nie gru​by sien​nik i der​kę do spa​nia, otwór do za​ła​twia​nia na​tu​ral​ny ch po​trzeb, tu​dzież otwór okien​-
ny, przez któ​ry po​da​wać j ej bę​dzie po​ży ​wie​nie. Ty m sa​m y m ko​tlarz Po​ne zo​bo​wią​za​ny j est do​-
star​czać żo​nie co​dzien​nie osiem ​na​ście un​cj i upie​czo​ne​go chle​ba i wo​dę po​dług po​trzeb, przy
czy m nie m o​że j ej po​dać ani po​le​cić po​dać ni​cze​go, co przy ​spie​szy j ej zgon lub śm ierć j ej za​da.
Co do wszy st​kich ni​niej ​szy ch kwe​stii ko​tlarz Po​ne po​czy ​ni po​rę​kę i gwa​ran​cj ę, za​nim prze​ka​za​na
m u zo​sta​nie rze​czo​na Jo​ana.

Ko​tlarz Po​ne przed​sta​wił po​rę​kę za​są​dzo​ną przez na​czel​ni​ka, a ten wy ​dał m u żo​nę. Zdra​dzo​ny

m ąż wy ​bu​do​wał w ogro​dzie przy ​bu​dów​kę m ie​rzą​cą dwa i pół m e​tra na m etr dwa​dzie​ścia, wy ​ko​-
pał dziu​rę peł​nią​cą ro​lę klo​aki, wy ​bił okno i za​m u​ro​wał ży w​cem swą m ło​dą żo​nę. Wła​śnie przez
otwór w ścia​nie Jo​ana m o​gła gła​skać sy ​na, któ​ry przy ​szedł na świat dzie​więć m ie​się​cy po pro​ce​-
sie i do któ​re​go ko​tlarz się nie przy ​zna​wał.

background image

— Oj ​cze — szep​nął Ar​nau — opo​wiedz m i o m a​m ie. Dla​cze​go ni​g​dy o niej nie wspo​m i​nasz?
Co m am ci po​wie​dzieć? Że dzie​wic​two ode​brał j ej pi​j a​ny m oż​no​wład​ca? Że skoń​czy ​ła j a​ko

la​dacz​ni​ca na zam ​ku pa​na Na​varc​les? — po​m y ​ślał Ber​nat.

— Two​j a m a​m a… — za​czął — nie m ia​ła w ży ​ciu szczę​ścia. Du​żo wy ​cier​pia​ła.
Ar​nau po​cią​gnął no​sem .
— A ko​cha​ła m nie? — za​py ​tał po chwi​li zm ie​nio​ny m gło​sem .
— Nie zdą​ży ​ła. Um ar​ła przy po​ro​dzie.
— Ha​bi​ba m nie ko​cha​ła.
— Ja też cię ko​cham .
— Ale wy, oj ​cze, nie j e​ste​ście m o​j ą m at​ką. Na​wet Jo​anet m a m a​m ę, któ​ra głasz​cze go po gło​-

wie.

— Nie wszy st​kie dzie​ci m a​j ą… — za​czął tłu​m a​czy ć Ber​nat. Mat​ka wszy st​kich chrze​ści​j an…

Ber​nat przy ​po​m niał so​bie ty ​le​kroć sły ​sza​ne sło​wa księ​ży.

— Co m ó​wi​li​ście, oj ​cze?
— Masz m at​kę. Oczy ​wi​ście, że m asz m at​kę. — Ber​nat po​czuł, że Ar​nau nie​ru​cho​m ie​j e. —

Wszy st​kim osie​ro​co​ny m dzie​ciom Pan Bóg zsy ​ła in​ną, wspól​ną m at​kę, Mat​kę Bo​ską.

— A gdzie j est ta Bo​ska?
— Mat​ka Bo​ska — po​pra​wił sy ​na Ber​nat. — Czy ​li Ma​don​na. Miesz​ka w nie​bie.
Ar​nau m il​czał przez chwi​lę, a po​tem po​wie​dział:
— Na co ko​m u m at​ka, któ​ra m iesz​ka w nie​bie? Ta​ka m at​ka nie m o​że m nie przy ​tu​lić ani po​ca​ło​-

wać, ani się ze m ną ba​wić, ani…

— Oczy ​wi​ście, że m o​że. — Ber​nat pa​m ię​tał sło​wa swe​go oj ​ca, gdy za​dał m u kie​dy ś to sa​m o

py ​ta​nie. — Mat​ka Bo​ska roz​m a​wia ze swy ​m i dzieć​m i za po​śred​nic​twem pta​ków. Gdy zo​ba​czy sz
pta​ka, prze​każ m u wia​do​m ość dla Ma​don​ny, a on za​nie​sie j ą do nie​ba. Po​tem pta​ki opo​wie​dzą so​-
bie o wszy st​kim i bę​dą cię od​wie​dzać, po​ćwier​ki​wać i fru​wać ra​do​śnie nad two​j ą gło​wą.

— Ale j a nie ro​zu​m iem m o​wy pta​ków.
— Na​uczy sz się.
— Ni​g​dy nie zo​ba​czę tej m at​ki…
— Zo​ba​czy sz… Wła​śnie, że zo​ba​czy sz. Spo​tkasz j ą w ko​ścio​łach, bę​dziesz m ógł z nią na​wet

roz​m a​wiać.

— W ko​ście​le?
— Tak sy n​ku, wła​śnie tam . Mat​ka Bo​ska m iesz​ka w nie​bie oraz w nie​któ​ry ch świą​ty ​niach. Dla​-

te​go m o​żesz z nią roz​m a​wiać za po​śred​nic​twem pta​ków i w ko​ście​le. Od​po​wie ci pta​sim gło​sem
lub no​cą, we śnie, a ko​chać cię bę​dzie i ho​łu​bić bar​dziej niż j a​ka​kol​wiek ziem ​ska m at​ka.

— Bar​dziej niż Ha​bi​ba?
— Du​żo bar​dziej .
— Tej no​cy rów​nież? — za​py ​tał Ar​nau. — Bo dzi​siaj j esz​cze z nią nie roz​m a​wia​łem .
— Nie m artw się, zro​bi​łem to za cie​bie. Za​śnij , a sam się prze​ko​nasz.

background image

8

Dwaj przy ​j a​cie​le wi​dy ​wa​li się co​dzien​nie, bie​ga​li ra​zem na pla​żę oglą​dać stat​ki, do​ka​zy ​wa​li

na uli​cach Bar​ce​lo​ny lub po pro​stu włó​czy ​li się po m ie​ście. Gdy ba​wi​li się pod m u​rem do​m u Pu​-
igów i z ogro​du do​cho​dzi​ły śm ie​chy Jo​se​pa, Ge​ni​sa i Mar​ga​ri​dy, Ar​nau spo​glą​dał w nie​bo, j ak​by
szu​kał cze​goś w ob​ło​kach.

— Na co pa​trzy sz? — za​py ​tał go kie​dy ś Jo​anet.
— Na nic — usły ​szał w od​po​wie​dzi.
Gdy od​gło​sy zza m u​ru przy ​bra​ły na si​le, Ar​nau zno​wu spoj ​rzał w nie​bo.
— Chcesz wej ść na drze​wo? — za​py ​tał Jo​anet, m y ​śląc, że przy ​j a​ciel przy ​glą​da się ko​na​rom

nad ich gło​wa​m i.

— Nie — od​po​wie​dział Ar​nau, roz​glą​da​j ąc się za pta​kiem , któ​ry prze​ka​zał​by wia​do​m ość j e​go

no​wej m at​ce.

— Dla​cze​go nie? Z gó​ry by ​ło​by wi​dać…
Co m a po​wie​dzieć Mat​ce Bo​skiej ? Co m ó​wi się m at​ce? Jo​anet pra​wie nie od​zy ​wał się do swo​-

j ej m a​m y, po pro​stu słu​chał i po​ta​ki​wał lub… za​prze​czał. No tak, ale sły ​szał j ej głos i czuł na gło​-
wie do​ty k j ej dło​ni, po​m y ​ślał Ar​nau.

— To co, wła​zi​m y ?
— Nie! — krzy k​nął Ar​nau, zdm u​chu​j ąc uśm iech z warg Przy ​j a​cie​la. — Prze​cież m asz m a​-

m ę, któ​ra cię ko​cha, nie m u​sisz pod​glą​dać in​ny ch.

— Ale ty nie m asz — przy ​po​m niał Jo​anet. — Je​śli wej ​dzie​m y na drze​wo…
Po​wie, że j ą ko​cha! To wła​śnie m ó​wi​li cio​ci Gu​ia​m o​nie j e​go ku​zy ​ni.
„Tak j ej wła​śnie po​wiedz, ptasz​ku. — Ar​nau pa​trzy ł w ślad za ula​tu​j ą​cy m ku nie​bu pta​kiem . —

Po​wiedz, że j ą ko​cham ”.

— No więc j ak? Wcho​dzisz czy nie? — na​le​gał Jo​anet, huś​ta​j ąc się na naj ​niż​szej ga​łę​zi.
— Nie, j uż nie m u​szę… — Jo​anet ze​sko​czy ł z drze​wa i wle​pił z przy ​j a​cie​la py ​ta​j ą​ce spoj ​rze​-

nie. — Ja też m am m a​m ę.

background image

— No​wą m a​m ę? Ar​nau za​wa​hał się.
— Sam nie wiem . Na​zy ​wa się Ma​don​na.
— Ma​don​na? Kto to ta​ki?
— Moż​na j ą spo​tkać w nie​któ​ry ch ko​ścio​łach. Oni — Ar​nau wska​zał ogród za m u​rem — cho​-

dzi​li do ko​ścio​ła, ale ni​g​dy nie bra​li m nie ze so​bą.

— Znam kil​ka ko​ścio​łów. — Ar​nau wy ​trzesz​czy ł oczy na przy ​j a​cie​la. — Mo​gę cię za​pro​wa​-

dzić. Po​ka​żę ci naj ​więk​szy ko​ściół w Bar​ce​lo​nie!

Jo​anet ru​szy ł pę​dem w głąb m ia​sta, nie cze​ka​j ąc na​wet na od​po​wiedź, ale Ar​nau, na​wy ​kły do

te​go, że przy ​j a​ciel szy b​ko bie​ga, wnet go do​go​nił.

Prze​bie​gli uli​cę Bo​qu​eria i uli​cę Bis​be, oka​la​j ą​cą dziel​ni​cę ży ​dow​ską, i sta​nę​li pod ka​te​drą.
— My ​ślisz, że spo​tkam tu Ma​don​nę? — za​py ​tał Ar​nau, wska​zu​j ąc la​bi​ry nt rusz​to​wań ob​le​pia​-

j ą​cy ch nie​do​koń​czo​ne m u​ry. Za​ga​pił się na wiel​ki ka​m ień, któ​ry po​szy ​bo​wał w gó​rę dzię​ki wy ​sił​-
ko​wi kil​ku ro​bot​ni​ków cią​gną​cy ch za li​nę.

— Pew​nie — rzu​cił Jo​anet z prze​ko​na​niem . — Prze​cież to ko​ściół.
— To nie ko​ściół! — usły ​sze​li za ple​ca​m i. Od​wró​ci​li się i zo​ba​czy ​li zwa​li​ste​go m ęż​czy ​znę

z m łot​kiem i dłu​tem w rę​ce. — Ma​cie przed so​bą ka​te​drę — po​uczy ł ich dum ​ny po​m oc​nik ka​m ie​-
nia​rza. — Nie m y l​cie j ej z ko​ścio​łem .

Ar​nau spio​ru​no​wał przy ​j a​cie​la wzro​kiem .
— A gdzie j est j a​kiś ko​ściół? — za​py ​tał Jo​anet nie​zna​j o​m e​go, gdy ten j uż m iał się od​da​lić.
— Choć​by tam — od​parł ro​bot​nik i ku zdu​m ie​niu chłop​ców wska​zał dłu​tem uli​cę, któ​rą tra​fi​li

pod ka​te​drę. — Na pla​cu Świę​te​go Ja​ku​ba.

Ar​nau i Jo​anet po​pę​dzi​li z po​wro​tem uli​cą Bis​be i wbie​gli na plac Świę​te​go Ja​ku​ba. Ich uwa​gę

zwró​cił nie​wiel​ki, róż​nią​cy się od są​sied​nich do​m ów bu​dy ​nek z nie​zli​czo​ny ​m i fi​gu​ra​m i wy ​ku​ty ​m i
nad wej ​ściem , od​dzie​lo​ny m od uli​cy kil​ko​m a schod​ka​m i. Chłop​cy bez chwi​li na​m y ​słu wbie​gli do
środ​ka. We​wnątrz pa​no​wał m rok i chłód. Za​nim ich wzrok przy ​zwy ​cza​ił się do ciem ​no​ści, m oc​ne
dło​nie zła​pa​ły dwóch cie​kaw​skich za ra​m io​na i wy ​rzu​ci​ły na ze​wnątrz, spy ​cha​j ąc ze scho​dów.

— Ile ra​zy m am po​wta​rzać, że​by ​ście nie ga​nia​li po ko​ście​le Świę​te​go Ja​ku​ba!
Ar​nau i Jo​anet spoj ​rze​li po so​bie, nie przej ​m u​j ąc się zło​rze​cze​nia​m i księ​dza. Ko​ściół Świę​te​go

Ja​ku​ba! A więc to też nie j est dom Mat​ki Bo​skiej , zda​wał się m ó​wić ich wzrok.

Gdy po odej ​ściu księ​dza zbie​ra​li się z zie​m i, oto​czy ​ło ich na​gle sze​ściu wy ​rost​ków, bo​sy ch

i brud​ny ch ob​dar​tu​sów po​dob​ny ch do Jo​ane​ta.

— Strasz​ny z nie​go pie​kiel​nik — stwier​dził j e​den z nich, pa​trząc na zni​ka​j ą​ce​go w drzwiach ka​-

pła​na.

— Mo​że​m y wam po​ka​zać dru​gie wej ​ście — za​pro​po​no​wał in​ny — ale w środ​ku bę​dzie​cie

m u​sie​li ra​dzić so​bie sa​m i. Je​śli was do​pad​nie…

— Nie, nie m a​m y tu cze​go szu​kać — od​parł Ar​nau. — Mo​że wie​cie, gdzie j est j a​kiś in​ny ko​-

ściół?

— Wie​m y, ale tam też was nie wpusz​czą — uprze​dził ich trze​ci czło​nek ban​dy.
— To j uż nie wa​sza spra​wa — uciął Jo​anet.
— Co ty po​wiesz, sm ar​ka​czu — za​śm iał się naj ​star​szy chło​pak, pod​cho​dząc do Jo​ane​ta. By ł od

nie​go dwa ra​zy wy ż​szy. Ar​nau po​m y ​ślał z nie​po​ko​j em , że m o​że się to źle skoń​czy ć dla j e​go przy ​-
j a​cie​la. — Wszy st​ko, co dzie​j e się na ty m pla​cu, to na​sza spra​wa, ro​zu​m iesz? — do​dał, od​py ​cha​-
j ąc m al​ca.

background image

Jo​anet j uż, j uż m iał się rzu​cić na dry ​bla​sa, gdy na​gle coś przy ​cią​gnę​ło uwa​gę ban​dy.
— Ży ​dziak! — krzy k​nął j e​den z nich.
Po​pę​dzi​li co tchu na dru​gi ko​niec pla​cu do chłop​ca z żół​to-czer​wo​ną na​szy w​ką na pier​siach.

Ma​ły Ży d dał dra​pa​ka, gdy ty l​ko zo​ba​czy ł, co się świę​ci. Zdą​ży ł ukry ć się w dziel​ni​cy ży ​dow​-
skiej . Je​go prze​śla​dow​cy wy ​ha​m o​wa​li tuż przed bra​m ą pro​wa​dzą​cą do get​ta. Ty l​ko naj ​m łod​szy
czło​nek szaj ​ki, m niej ​szy na​wet od Jo​ane​ta, zo​stał pod ko​ścio​łem i ga​pił się na chłop​ca, któ​ry nie
prze​stra​szy ł się hersz​ta j e​go ban​dy.

— Tam , za​raz za Świę​ty m Ja​ku​bem , j est j esz​cze j e​den ko​ściół. Ale le​piej ucie​kaj ​cie, bo Pau

— ski​nął na swy ch kam ​ra​tów, któ​rzy j uż ku nim zm ie​rza​li — wró​ci wście​kły i bę​dzie pró​bo​wał od​-
bić so​bie na was nie​uda​ny po​ścig. Za​wsze wpa​da w złość, gdy wy ​m knie m u się Ży d.

Ar​nau po​cią​gnął Jo​ane​ta, któ​ry zro​bił j ed​nak groź​ną m i​nę, go​to​wy zm ie​rzy ć się z Pau​em . Jed​-

nak na wi​dok pę​dzą​cy ch na nie​go wy ​rost​ków po​szedł po ro​zum do gło​wy i usłu​chał przy ​j a​cie​la.

Po​bie​gli w stro​nę m o​rza i zwol​ni​li do​pie​ro, gdy prze​ko​na​li się, że Pau i spół​ka j uż ich nie go​nią.

Ich no​wi zna​j o​m i wo​le​li naj ​wy ​raź​niej wró​cić na plac, by da​lej po​lo​wać na Ży ​dów.

Za​raz za pla​cem Ar​nau i Jo​anet zo​ba​czy ​li j esz​cze j e​den ko​ściół. Sta​nę​li przed nim i spoj ​rze​li

na sie​bie. Jo​anet wska​zał gło​wą na drzwi.

— Le​piej za​cze​kaj ​m y — po​sta​no​wił Ar​nau.
Jak na za​wo​ła​nie, z ko​ścio​ła wy ​ło​ni​ła się sta​rusz​ka i za​czę​ła scho​dzić po scho​dach. Ar​nau nie

za​sta​na​wiał się dłu​go.

— Do​bra ko​bie​to — za​gad​nął j ą, gdy ba​bi​na ze​szła na uli​cę — j a​ki to ko​ściół?
— Świę​te​go Mi​cha​ła — od​par​ła, nie za​trzy ​m u​j ąc się. Ar​nau wes​tchnął. Masz ba​bo pla​cek!

Naj ​pierw świę​ty Ja​kub, te​raz świę​ty Mi​chał…

— A gdzie j est j a​kiś in​ny ? — prze​j ął ini​cj a​ty ​wę Jo​anet, wi​dząc nie​tę​gą m i​nę przy ​j a​cie​la.
— Na koń​cu tej uli​cy.
— A j a​ki? — do​py ​ty ​wał się m a​lec, wzbu​dza​j ąc po​dej rz​li​wość sta​rusz​ki.
— Świę​ty ch Ju​sta i Pa​sto​ra. Dla​cze​go py ​ta​cie? Chłop​cy nie od​po​wie​dzie​li, spu​ści​li gło​wy i ru​-

szy ​li przed sie​bie. Sta​rusz​ka od​pro​wa​dzi​ła ich wzro​kiem .

— Sa​m i m ęż​czy ź​ni! — m ruk​nął Ar​nau. — Mu​si​m y zna​leźć j a​kiś ko​bie​cy ko​ściół, da​j ę gło​wę,

że tam wła​śnie znaj ​dzie​m y Mat​kę Bo​ską.

Jo​anet po​padł w za​du​m ę.
— Znam ta​kie m iej ​sce… — po​wie​dział w koń​cu. — Tam m iesz​ka​j ą sa​m e ko​bie​ty. Le​ży nad

m o​rzem , na koń​cu m iej ​skich m u​rów. Na​zy ​wa się… — Jo​anet wy ​tę​ży ł pa​m ięć. — Na​zy ​wa się
Świę​ta Kla​ra.

— A co m a świę​ta Kla​ra do Ma​don​ny ?
— To też ko​bie​ta. Za​ło​żą się, że two​j a m at​ka j est u niej . Prze​cież nie m o​że by ć u m ęż​czy ​zny

in​ne​go niż twój oj ​ciec.

Uli​cą Ciu​tat do​szli do bra​m y Mar, obok zam ​ku Re​go​m ir, na​le​żą​cej do daw​ny ch m u​rów obron​-

ny ch zbu​do​wa​ny ch przez Rzy ​m ian. Stąd dro​ga wio​dła do klasz​to​ru Świę​tej Kla​ry, któ​ry, po​ło​żo​ny
nad sa​m y m m o​rzem , wień​czy ł​by od wscho​du no​we m u​ry obron​ne. Mi​nę​li za​m ek, od​bi​li w le​wo
i do​szli do uli​cy Mar — cią​gną​cej się od pla​cu Blat po ko​ściół San​ta Ma​ria de la Mar — gdzie roz​-
ga​łę​zia​ła się ona na sieć rów​no​le​gły ch uli​czek pro​wa​dzą​cy ch na pla​żę. Stam ​tąd, m i​nąw​szy plac
Born, do​cho​dzi​ło się uli​cą Świę​tej Kla​ry do klasz​to​ru.

Choć m a​li po​szu​ki​wa​cze bar​dzo chcie​li uj ​rzeć upra​gnio​ny ko​ściół, nie opar​li się po​ku​sie i przy ​-

background image

sta​nę​li przy kra​m ach srebr​ni​ków na uli​cy Mar. Bar​ce​lo​na by ​ła opły ​wa​j ą​cy m w do​stat​ki m ia​stem ,
świad​czy ​ły o ty m dro​go​cen​ne cac​ka pię​trzą​ce się na stra​ga​nach: srebr​ne na​czy ​nia sto​ło​we, dzba​-
ny i kub​ki ze szla​chet​ny ch krusz​ców wy ​sa​dza​ne dro​gi​m i ka​m ie​nia​m i, na​szy j ​ni​ki, bran​so​le​ty, pier​-
ście​nie, klam ​ry … Ar​nau i Jo​anet po​chła​nia​li wzro​kiem te wspa​nia​ło​ści m ie​nią​ce się w let​nim
słoń​cu. Kra​m a​rze prze​ga​nia​li ich krzy ​ka​m i lub sztur​chań​ca​m i.

Zm y ​ka​j ąc przed po​m oc​ni​kiem j ed​ne​go z rze​m ieśl​ni​ków, dwaj przy ​j a​cie​le do​tar​li na plac San​-

ta Ma​ria. Po pra​wej stro​nie zo​ba​czy ​li m a​ły cm en​tarz, po le​wej ko​ściół.

— Klasz​tor Świę​tej Kla​ry j est… — za​czął tłu​m a​czy ć Jo​anet, lecz urwał w pół sło​wa. Coś…

coś ta​kie​go! — po​m y ​ślał.

— Co to? — wy ​beł​ko​tał Ar​nau i roz​dzia​wił bu​zię ze zdu​m ie​nia.
Sta​li przed ko​lej ​ny m ko​ścio​łem : po​tęż​ny m , do​stoj ​ny m , po​sęp​ny m i przy ​sa​dzi​sty m , o wy ​j ąt​ko​-

wo gru​by ch m u​rach bez okien. Ze świe​żo uprząt​nię​te​go i wy ​rów​na​ne​go te​re​nu wo​kół świą​ty ​ni
wy ​sta​wa​ło m nó​stwo po​wią​za​ny ch koł​ków, two​rzą​cy ch wo​kół bu​dy n​ku fi​gu​ry geo​m e​try cz​ne.

Ap​sy ​dę m a​łe​go ko​ściół​ka ota​cza​ło dzie​sięć wy ​sm u​kły ch, szes​na​sto​m e​tro​wy ch ko​lum n z ka​-

m ie​nia, któ​ry ch biel prze​świ​ty ​wa​ła przez de​ski rusz​to​wań.

Drew​nia​ne rusz​to​wa​nia, opar​te o ty l​ną część ko​ścio​ła, pię​ły się wy ​so​ko ni​czy m scho​dy do nie​-

ba. Choć Ar​nau stał w pew​nej od​le​gło​ści od pla​cu bu​do​wy, m u​siał za​drzeć gło​wę, by doj ​rzeć
punkt, znacz​nie po​wy ​żej ko​lum n, w któ​ry m rusz​to​wa​nia się koń​czy ​ły.

— No, chodź — po​na​glił go Jo​anet. Ma​lec do​stał gę​siej skór​ki na wi​dok ro​bot​ni​ków uwi​j a​j ą​-

cy ch się na pod​nieb​nej kon​struk​cj i. — To na pew​no ko​lej ​na ka​te​dra.

— To nie ka​te​dra — po​wie​dział ktoś za ich ple​ca​m i. Ar​nau i Jo​anet uśm iech​nę​li się do sie​bie.

Obej ​rze​li się i zo​ba​czy ​li spo​co​ne​go osił​ka tasz​czą​ce​go wiel​ki głaz. W ta​kim ra​zie co? — zda​wał się
py ​tać uśm iech​nię​ty Jo​anet. — Ka​te​dry po​wsta​j ą z pie​nię​dzy m oż​ny ch i raj ​ców, a ten ko​ściół,
któ​ry nie​ba​wem bę​dzie pięk​niej ​szy i wspa​nial​szy od ka​te​dry, bu​du​j ą wszy ​scy m iesz​kań​cy Bar​ce​-
lo​ny.

Męż​czy ​zna na​wet nie przy ​sta​nął, zdą​ży ł się ty l​ko do m al​ców uśm iech​nąć. Cię​żar zda​wał się

pchać go do przo​du.

Chłop​cy ru​szy ​li za nim w stro​nę ko​ścio​ła. Sta​nę​li przy m u​rze przy ​le​ga​j ą​cy m do dru​gie​go,

m niej ​sze​go cm en​ta​rza.

— Po​m óc wam , pa​nie? — za​py ​tał Ar​nau.
— Dzię​ku​j ę, chłop​cze, le​piej nie.
Schy ​lił się i zrzu​cił cię​żar z ple​ców. Chłop​cy zer​k​nę​li na wiel​ki ka​m ień, Jo​anet spró​bo​wał go po​-

ru​szy ć. Głaz ani drgnął. Ro​bot​nik za​re​cho​tał, Jo​anet się uśm iech​nął.

— Je​śli to nie ka​te​dra… — ode​zwał się Ar​nau, wska​zu​j ąc na wy ​so​kie ośm io​bocz​ne ko​lum ​ny

— to co?

— No​wy ko​ściół bu​do​wa​ny przez m iesz​kań​ców dziel​ni​cy Ri​be​ra w po​dzię​ce i hoł​dzie Mat​ce

Bo​skiej …

Ar​nau aż pod​sko​czy ł.
— Mat​ce Bo​skiej ? — za​py ​tał, wy ​trzesz​cza​j ąc oczy.
— A ow​szem , m ój chłop​cze — od​parł m ęż​czy ​zna, m ierz​wiąc Ar​nau​owi czu​pry ​nę. — To ko​-

ściół San​ta Ma​ria de la Mar, po​świę​co​ny Mat​ce Bo​skiej , pa​tron​ce m o​rza.

— Ale… gdzie j est Ma​don​na? — spy ​tał Ar​nau ze wzro​kiem utkwio​ny m w ko​ście​le.
— Na ra​zie tam , w ty m m a​ły m ko​ściół​ku. Ale gdy skoń​czy ​m y bu​do​wę, bę​dzie m ia​ła naj ​-

background image

wspa​nial​szą świą​ty ​nię na świe​cie.

Tam w środ​ku! Ar​nau nie sły ​szał dal​szy ch wy ​j a​śnień ro​bot​ni​ka. Tam w środ​ku m iesz​ka Mat​ka

Bo​ska! Usły ​szał ło​pot skrzy ​deł i za​darł gło​wę: ze szczy ​tu rusz​to​wań po​de​rwa​ło się w nie​bo sta​do
pta​ków.

background image

9

Ri​be​ra de Mar, dziel​ni​ca Bar​ce​lo​ny, gdzie bu​do​wa​no te​raz ko​ściół San​ta Ma​ria de la Mar,

w cza​sach ka​ro​liń​skich znaj ​do​wa​ła się po​za gra​ni​ca​m i m ia​sta, szczel​nie oto​czo​ne​go m u​ra​m i
obron​ny ​m i wznie​sio​ny ​m i przez Rzy ​m ian. Z po​cząt​ku za​m iesz​ki​wa​li j ą j e​dy ​nie ry ​ba​cy, tra​ga​rze
por​to​wi i pro​ści lu​dzie trud​nią​cy się naj ​po​spo​lit​szy ​m i za​j ę​cia​m i. Już wte​dy stał tam m a​leń​ki ko​-
śció​łek pod we​zwa​niem Mat​ki Bo​skiej od Pia​sków — San​ta Ma​ria de las Are​nas — zbu​do​wa​ny
w m iej ​scu, gdzie w 303 ro​ku po​nio​sła m ę​czeń​ską śm ierć świę​ta Eu​la​lia. Jed​nak na​no​szo​ne przez
m o​rze osa​dy, te sa​m e, któ​re nisz​czy ​ły ko​lej ​ne por​ty, od​dzie​li​ły ko​ściół od piasz​czy ​ste​go wy ​brze​ża
i za​de​cy ​do​wa​ły o zm ia​nie na​zwy świą​ty ​ni. Pa​tron​kę ko​ściół​ka prze​m ia​no​wa​no na Mat​kę Bo​ską od
Mo​rza — San​ta Ma​ria de la Mar — bo choć świą​ty ​nia le​ża​ła te​raz znacz​nie da​lej od wy ​brze​ża,
na​dal od​wie​dza​li j ą lu​dzie m o​rza.

Gdy czas oczy ​ścił z pia​sku oko​li​ce skrom ​ne​go ko​ściół​ka i stwo​rzy ł no​wą kla​sę spo​łecz​ną —

m iesz​czań​stwo — Bar​ce​lo​na po​czę​ła wy ​le​wać się po​za swe na​zby t te​raz cia​sne gra​ni​ce wy ​zna​-
czo​ne j esz​cze przez Rzy ​m ian. Za​czę​to szu​kać no​wy ch grun​tów za m u​ra​m i m ia​sta. Spo​śród trzech
m oż​li​wy ch kie​run​ków m iesz​cza​nie wy ​bra​li przed​m ie​ścia przy ​le​ga​j ą​ce do wschod​nie​go od​cin​ka
m u​rów, łą​czą​ce wy ​brze​że z cen​trum m ia​sta. Tam wła​śnie, na uli​cy Mar, osie​dli​li się srebr​ni​cy,
a tuż obok ban​kie​rzy, rzeź​ni​cy, pie​ka​rze, wi​nia​rze i se​ro​wa​rzy, ka​pe​lusz​ni​cy, płat​ne​rze oraz in​ni rze​-
m ieśl​ni​cy, któ​rzy nada​li na​zwy no​wy m uli​com . Po​nad​to po​wsta​ło tam m ia​stecz​ko ku​piec​kie, gdzie
za​trzy ​m y ​wa​li się kup​cy za​gra​nicz​ni, a na ty ​łach ko​ścio​ła San​ta Ma​ria zbu​do​wa​no plac Born, na
któ​ry m od​by ​wa​ły się tur​nie​j e ry ​cer​skie. Lecz no​wa dziel​ni​ca Ri​be​ra przy ​cią​gnę​ła nie ty l​ko bo​ga​-
ty ch rze​m ieśl​ni​ków. W ślad za se​ne​sza​lem Gu​il​le​m em Ra​m o​nem de Mont​ca​da, któ​re​m u hra​bia
Bar​ce​lo​ny, Ra​m on Be​ren​gu​er IV, prze​ka​zał grun​ty — na​zwa​ne póź​niej na cześć dar​czy ń​cy —
za​m iesz​ka​ło tam rów​nież wie​lu m oż​ny ch. Nie​ba​wem na uli​cy Mont​ca​da, prze​cho​dzą​cej w plac
Born, któ​ry przy ​le​gał do ko​ścio​ła San​ta Ma​ria de la Mar, wy ​ro​sły wspa​nia​łe pa​ła​ce.

Z chwi​lą gdy Ri​be​ra de Mar prze​m ie​ni​ła się w bo​ga​tą, do​sko​na​le pro​spe​ru​j ą​cą dziel​ni​cę, sta​ry

ko​śció​łek ro​m ań​ski, od​wie​dza​ny do​ty ch​czas przez ry ​ba​ków i in​ny ch lu​dzi m o​rza, oka​zał się zby t

background image

m a​ły i zby t ubo​gi dla tak wy ​kwint​ny ch i za​m oż​ny ch pa​ra​fian. Jed​nak wła​dze ko​ściel​ne i ro​dzi​na
kró​lew​ska kie​ro​wa​li ca​łą swą uwa​gę i środ​ki na roz​bu​do​wę ka​te​dry w Bar​ce​lo​nie.

Miesz​kań​ców pa​ra​fii San​ta Ma​ria de la Mar, bo​ga​ty ch i bied​ny ch, zj ed​no​czo​ny ch m i​ło​ścią do

swej pa​tron​ki, brak wspar​cia by ​naj ​m niej nie znie​chę​cił. Za po​śred​nic​twem Ber​na​ta Llul​la, świe​-
żo no​m i​no​wa​ne​go ar​chi​dia​ko​na, wy ​stą​pi​li do władz du​chow​ny ch o zgo​dę na bu​do​wę no​we​go ko​-
ścio​ła. Ma​rzy ​li 0 wznie​sie​niu naj ​więk​szej i naj ​wspa​nial​szej świą​ty ​ni ku czci Ma​rii. Zgo​dę otrzy ​-
m a​li.

Ko​ściół San​ta Ma​ria de la Mar by ł więc bu​do​wa​ny i fi​nan​so​wa​ny przez m iesz​kań​ców Bar​ce​-

lo​ny, co uwiecz​nio​no na ka​m ie​niu wę​giel​ny m um iesz​czo​ny m do​kład​nie pod głów​ny m oł​ta​rzem .
W prze​ci​wień​stwie do bu​dy n​ków wzno​szo​ny ch przez wła​dze m iej ​skie, na ka​m ie​niu wy ​ry ​to ty l​ko
herb pa​ra​fii. Ozna​cza​ło to, że ko​ściół j est dzie​łem pa​ra​fian: ty ch za​m oż​ny ch, ło​żą​cy ch na bu​do​-
wę, oraz bied​niej ​szy ch, pra​cu​j ą​cy ch na niej . Od wm u​ro​wa​nia ka​m ie​nia wę​giel​ne​go re​pre​zen​-
tan​ci pa​ra​fian i pa​try ​cj u​szy — wy ​stę​pu​j ą​cy pod na​zwą „Vi​ge​si​m o​qu​in​ta” — spo​ty ​ka​li się co ro​-
ku, by w obec​no​ści re​j en​ta prze​ka​zać kie​row​ni​ko​wi bu​do​wy klu​cze do świą​ty ​ni.

Ar​nau przy j ​rzał się ro​bot​ni​ko​wi, któ​ry przy ​dźwi​gał wiel​ki głaz. By ł za​sa​pa​ny i spo​co​ny, ale

uśm ie​chał się, pa​trząc na po​wsta​j ą​cy ko​ściół.

— Moż​na j ą od​wie​dzić? — za​py ​tał Ar​nau.
— Ko​go? Mat​kę Bo​ską? — Ro​bot​nik uśm iech​nął się do chłop​ca.
A j e​śli dzie​ci nie m o​gą wcho​dzić sa​m e do ko​ścio​ła? — po​m y ​ślał Ar​nau. A j e​śli wpusz​cza​ne są

ty l​ko z ro​dzi​ca​m i? Czy nie to wła​śnie m iał na m y ​śli ksiądz z ko​ścio​ła Świę​te​go Ja​ku​ba?

— Oczy ​wi​ście, że m oż​na. Ma​don​na na pew​no przy j ​m ie was z ra​do​ścią.
Ar​nau za​chi​cho​tał ner​wo​wo i zer​k​nął na Jo​ane​ta. — Idzie​m y — po​wie​dział.
— Ej , ej ! Chwi​lecz​kę! — od​rzekł ro​bot​nik. — Ja m u​szę wra​cać do pra​cy. — Spoj ​rzał na rze​-

m ieśl​ni​ków ob​ra​bia​j ą​cy ch ka​m ien​ne blo​ki. — An​gel! — przy ​wo​łał m niej wię​cej dwu​na​sto​let​nie​-
go chłop​ca. — Za​pro​wadź ich do ko​ścio​ła. Po​wiedz pro​bosz​czo​wi, że przy ​szli do Ma​don​ny.

Ro​bot​nik j esz​cze raz zm ierz​wił Ar​nau​owi wło​sy i od​szedł w stro​nę m o​rza. Chłop​cy zo​sta​li sa​m i

z An​ge​lem . Gdy ten ob​rzu​cił ich spoj ​rze​niem , spu​ści​li wzrok.

— Chce​cie zo​ba​czy ć Ma​don​nę? — spy ​tał ser​decz​nie. Ar​nau przy ​tak​nął i za​py ​tał:
— To ty … j ą znasz?
— Pew​nie — za​śm iał się An​gel. — To m o​j a pa​tron​ka. Mój oj ​ciec j est prze​woź​ni​kiem por​to​-

wy m , pły ​wa na ło​dzi! — do​dał z du​m ą. — Chodź​cie.

Po​drep​ta​li za nim . Jo​anet roz​glą​dał się sze​ro​ko roz​war​ty ​m i ocza​m i, Ar​nau szedł ze spusz​czo​ną

gło​wą.

— Masz m a​m ę? — za​py ​tał ni z te​go, ni z owe​go.
— Oczy ​wi​ście — od​parł An​gel, nie od​wra​ca​j ąc się.
Ar​nau uśm iech​nął się do Jo​ane​ta. Przy ​sta​nę​li w pro​gu świą​ty ​ni, cze​ka​j ąc, aż ich wzrok przy ​-

wy k​nie do m ro​ku. Pach​nia​ło wo​skiem i ka​dzi​dłem . Ar​nau po​rów​nał dłu​gie, wy ​sm u​kłe ko​lum ​ny
przed ko​ścio​łem z ty ​m i we​wnątrz: ni​ski​m i, kwa​dra​to​wy ​m i, przy ​sa​dzi​sty ​m i. Mdłe świa​tło są​czy ​ło
się do środ​ka przez wą​skie, po​dłuż​ne, za​to​pio​ne w gru​by ch m u​rach okna, m a​lu​j ąc na po​sadz​ce
żół​te pro​sto​ką​ty. Wszę​dzie — pod su​fi​tem , na ścia​nach — wi​sia​ły m a​łe łód​ki. Nie​któ​re wy ​glą​da​ły
zu​peł​nie zwy ​czaj ​nie, in​ne by ​ły praw​dzi​wy ​m i dzie​ła​m i sztu​ki.

— Chodź​cie — szep​nął An​gel.
W dro​dze do oł​ta​rza m i​nę​li wie​le klę​czą​cy ch po​sta​ci. Zwró​ci​li na nie uwa​gę do​pie​ro te​raz, gdy

background image

usły ​sze​li szm er m o​dlitw. Jo​anet szep​nął Ar​nau​owi do ucha:

— Co oni ro​bią?
— Mo​dlą się.
Gdy ciot​ka Gu​ia​m o​na wra​ca​ła z j e​go ku​zy ​na​m i z ko​ścio​ła, ka​za​ła m u klę​kać pod krzy ​żem

w sy ​pial​ni i od​m a​wiać pa​cierz.

Jo​anet ukry ł się za Ar​nau​em na wi​dok chu​de​go księ​dza zm ie​rza​j ą​ce​go ku nim od oł​ta​rza.
— Co cię tu spro​wa​dza? — za​py ​tał ka​płan An​ge​la, zer​ka​j ąc na j e​go to​wa​rzy ​szy.
An​gel schy ​lił się do dło​ni wy ​cią​gnię​tej przez ka​pła​na.
— Ci dwaj , oj ​cze. Przy ​szli zo​ba​czy ć Ma​don​nę.
Oczy księ​dza lśni​ły w pół​m ro​ku, gdy wska​zu​j ąc oł​tarz, po​wie​dział:
— Oto ona.
Ar​nau po​dą​ży ł wzro​kiem za j e​go dło​nią i zo​ba​czy ł skrom ​ną ka​m ien​ną fi​gur​kę ko​bie​ty z dziec​-

kiem na pra​wej rę​ce i drew​nia​ny m stat​kiem u stóp. Przy ​m knął oczy. Ta ko​bie​ta o ła​god​ny ch ry ​-
sach j est j e​go m at​ką!

— Jak się na​zy ​wa​cie? — za​gad​nął ka​płan.
— Ar​nau Es​ta​ny ​ol.
— A j a Jo​an, ale wszy ​scy wo​ła​j ą na m nie Jo​anet.
— A na dru​gie?
Jo​anet prze​stał się uśm ie​chać. Nie po​tra​fił od​po​wie​dzieć na py ​ta​nie księ​dza. Je​go m at​ka nie

chcia​ła, by przed​sta​wiał się j j a​ko Jo​an Po​ne, bo to m o​gło​by roz​zło​ścić ko​tla​rza, nie po​zwo​li​ła m u
j ed​nak uży ​wać j ej na​zwi​ska. Nikt wcze​śniej go o to nie py ​tał. Do​pie​ro ten ksiądz… Co go ob​cho​-
dzi j e​go na​zwi​sko? Jed​nak du​chow​ny naj ​wy ​raź​niej cze​kał na od​po​wiedź.

— Na​zy ​wam się tak j ak on — rzu​cił w koń​cu Jo​anet. — Es​ta​ny ​ol.
Ar​nau od​wró​cił się do przy ​j a​cie​la i na​po​tkał j e​go bła​gal​ny wzrok.
— A, j e​ste​ście brać​m i.
— T… tak — bąk​nął Jo​anet wo​bec przy ​zwa​la​j ą​ce​go m il​cze​nia Ar​naua.
— Um ie​cie się m o​dlić?
— Tak — od​parł Ar​nau.
— Ja nie… Jesz​cze nie — wy ​znał Jo​anet.
— Brat cię na​uczy — po​wie​dział ksiądz. — Po​m ó​dl​cie się te​raz do Mat​ki Bo​skiej . An​gel, chodź

na chwil​kę. Prze​każ ode m nie m aj ​stro​wi, że te ka​m ie​nie…

Głos księ​dza cichł, w m ia​rę j ak się od​da​lał. Chłop​cy zo​sta​li sa​m i przed oł​ta​rzem .
— Po​win​ni​śm y uklęk​nąć? — szep​nął Jo​anet do Ar​naua. Ar​nau zer​k​nął na wska​za​ne przez nie​go

cie​nie. Po​wstrzy ​m ał przy ​j a​cie​la, któ​ry j uż ru​szy ł ku obi​ty m czer​wo​ny m j e​dwa​biem klęcz​ni​kom
sto​j ą​cy m przed głów​ny m oł​ta​rzem .

— Wszy ​scy klę​czą na po​sadz​ce — od​po​wie​dział m u rów​nież szep​tem i ski​nął na obec​ny ch

w ko​ście​le wier​ny ch. — Po​za ty m oni się m o​dlą.

— A ty ni​by co chcesz ro​bić?
— Po​roz​m a​wiać z no​wą m at​ką. Prze​cież nie bę​dę się do niej m o​dlił. Ty nie klę​kasz przed swo​-

j ą m a​m ą, praw​da?

Jo​anet spoj ​rzał na Ar​naua. Nie, nie klę​kał.
— Ale ksiądz po​wie​dział, że m a​m y się m o​dlić, nie roz​m a​wiać.
— Więc le​piej m u o ni​czy m nie m ów. Chy ​ba nie chcesz, że​by się do​wie​dział, że go okła​m a​łeś

background image

i wca​le nie j e​steś m o​im bra​tem ?

Jo​anet sta​nął obok Ar​naua i za​czął się przy ​glą​dać łód​kom zdo​bią​cy m ko​ściół. Bar​dzo chciał

m ieć któ​rąś z nich. By ł cie​kaw, czy uno​szą się na wo​dzie. Na pew​no, bo po co by j e rzeź​bio​no?
Po​sta​wił​by j ed​ną na brze​gu m o​rza i…

Ar​nau wpa​try ​wał się w ka​m ien​ną fi​gur​kę. Co m a po​wie​dzieć Mat​ce Bo​skiej ? Czy pta​ki prze​ka​-

za​ły j e​go wia​do​m ość? Mia​ły j ej po​wie​dzieć, że j ą ko​cha, po​wta​rzał im to wie​le, wie​le ra​zy.

Ta​ta twier​dzi, że Ha​bi​ba j est te​raz z to​bą. Mi​m o że by ​ła Arab​ką. Nie m o​gę ty l​ko o ty m ni​ko​m u

m ó​wić, bo wszy ​scy m y ​ślą, że Ara​bo​wie nie idą do nie​ba. Ha​bi​ba by ​ła bar​dzo do​bra. To nie ona
za​wi​ni​ła. To Mar​ga​ri​da…

Ar​nau nie od​ry ​wał oczu od ka​m ien​nej fi​gur​ki, oto​czo​nej dzie​siąt​ka​m i pło​ną​cy ch świec, któ​re

wpra​wia​ły w drże​nie po​wie​trze.

Czy Ha​bi​ba na​praw​dę j est u cie​bie? Je​śli tak, prze​każ j ej , że j ą rów​nież ko​cham . Nie m asz m i

te​go za złe, praw​da? Nie m asz m i za złe, że ko​cham Arab​kę?

W m ro​ku, wśród drga​j ą​ce​go po​wie​trza i m i​go​ta​nia świec, ką​ci​ki warg Ma​don​ny zda​wa​ły się

uno​sić w uśm ie​chu.

— Jo​anet! — szep​nął Ar​nau.
— Co?
Wska​zał na fi​gur​kę, ale j ej war​gi… Mo​że Ma​don​na uśm ie​cha się ty l​ko do nie​go? Mo​że to ich

słod​ka ta​j em ​ni​ca… — No, co? — do​py ​ty ​wał się Jo​anet.

— Nic, j uż nic…
— Po​m o​dli​li​ście się?
Nie za​uwa​ży ​li na​dej ​ścia księ​dza i An​ge​la.
— Tak — od​parł Ar​nau.
— Ja nie… — za​czął się uspra​wie​dli​wiać Jo​anet.
— Tak, wiem … — wszedł m u w sło​wo ka​płan, głasz​cząc go czu​le po gło​wie. — No, a ty, j a​ką

m o​dli​twę zm ó​wi​łeś? — zwró​cił się do Ar​naua.

— Ave Ma​ria.
— Tak, to pięk​na m o​dli​twa. Chodź​m y j uż — rzu​cił ksiądz, pro​wa​dząc ich do wy j ​ścia.
— Oj ​cze — ode​zwał się Ar​nau, gdy zna​leź​li się przed ko​ścio​łem — bę​dzie​m y m o​gli tu j esz​cze

kie​dy ś przy j ść?

Ksiądz się uśm iech​nął.
— Oczy ​wi​ście. Ale m am na​dzie​j ę, że przed na​stęp​ną wi​zy ​tą na​uczy sz bra​ta się m o​dlić. —

Po​kle​pał Jo​ane​ta po j po​licz​ku. Chło​piec przy ​j ął piesz​czo​tę z peł​ną po​wa​gą. — i Przy ​chodź​cie,
kie​dy chce​cie — do​dał ka​płan. — Je​ste​ście tu m i​le wi​dzia​ni.

An​gel skie​ro​wał się ku gó​rze ka​m ie​ni. Ar​nau i Jo​anet ru​szy ​li za nim .
— A wy do​kąd? — za​py ​tał m ło​dy ro​bot​nik. Chłop​cy spoj ​rze​li po so​bie i wzru​szy ​li ra​m io​na​m i.

— Nie m o​że​cie pę​tać się po bu​do​wie. Je​śli m aj ​ster…

— Masz na m y ​śli te​go si​ła​cza z ka​m ie​niem ? — wszedł m u w sło​wo Ar​nau.
— Ależ skąd! — za​śm iał się An​gel. — Tam ​ten to ba​sta​ix i m a na im ię Ra​m on. — Jo​anet i Ar​-

nau spoj ​rze​li na nie​go py ​ta​j ą​co. — Ba​sta​ixos to tra​ga​rze, ta​cy m ul​ni​cy, ty ​le że pra​cu​j ą w por​cie.
Prze​no​szą to​wa​ry z pla​ży do skła​dów ku​piec​kich i z po​wro​tem . Za​ła​do​wu​j ą i roz​ła​do​wu​j ą łód​ki
prze​woź​ni​ków, któ​rzy od​bie​ra​j ą ła​du​nek z okrę​tów i do​star​cza​j ą go na brzeg.

— To oni nie pra​cu​j ą w ko​ście​le San​ta Ma​ria? — za​py ​tał Ar​nau.

background image

— Oj , pra​cu​j ą, pra​cu​j ą, i to cię​żej od nas wszy st​kich. — An​gel ro​ze​śm iał się na wi​dok m in

chłop​ców. — To pro​ści ro​bot​ni​cy, ale bar​dzo ko​cha​j ą swo​j ą Ma​don​nę. Są bied​ni i nie m o​gą ło​ży ć
na bu​do​wę ko​ścio​ła, za to przy ​no​szą nam za dar​m o ka​m ie​nie. Tasz​czą j e na ple​cach aż z ka​m ie​-
nio​ło​m u Mon​tj u​ic. — An​gel za​pa​trzy ł się w si​ną dal. — Po​ko​nu​j ą ca​łe m i​le, dźwi​ga​j ąc gła​zy, któ​-
ry ch m y nie m o​że​m y na​wet ru​szy ć — Ar​nau przy ​po​m niał so​bie głaz, do​pie​ro co przy ​nie​sio​ny
przez Ra​m o​na.

— Oj , pra​cu​j ą dla swo​j ej Ma​don​ny, pra​cu​j ą — po​wtó​rzy ł An​gel. — Cię​żej od nas wszy st​kich.

No, idź​cie j uż się ba​wić — do​dał i ru​szy ł do swo​ich za​j ęć.

background image

10

— Dla​cze​go te rusz​to​wa​nia są ta​kie wy ​so​kie?
Ar​nau wska​zał na ty ​ły ro​m ań​skie​go ko​ściół​ka. An​gel, któ​ry j adł wła​śnie chleb z se​rem , za​darł

gło​wę i coś wy ​beł​ko​tał. Jo​anet ro​ze​śm iał się, Ar​nau m u za​wtó​ro​wał. An​gel nie wy ​trzy ​m ał i rów​-
nież par​sk​nął śm ie​chem , ale się za​krztu​sił i za​czął kasz​leć.

Ar​nau i Jo​anet co​dzien​nie wstę​po​wa​li do ko​ścio​ła San​ta Ma​ria i klę​ka​li przed oł​ta​rzem . Jo​anet,

za​chę​co​ny przez m at​kę, po​sta​no​wił na​uczy ć się m o​dlić i na okrą​gło kle​pał pa​cie​rze, na​śla​du​j ąc
Ar​naua. Gdy się roz​sta​wa​li, m a​lec biegł do ogro​du i opo​wia​dał m at​ce o swy ch po​stę​pach. Ar​nau
nie m o​dlił się, ty l​ko roz​m a​wiał ze swą no​wą m at​ką. Je​dy ​nie gdy pod​cho​dził do nich oj ​ciec Al​bert
— bo tak na​zy ​wał się zna​j o​m y ksiądz — I przy ​łą​czał się do m am ​ro​ta​nia przy ​j a​cie​la.

Po wy j ​ściu z ko​ścio​ła przy ​glą​da​li się z pew​nej od​le​gło​ści po​stę​po​wi ro​bót oraz pra​cy cie​śli, ka​-

m ie​nia​rzy i m u​ra​rzy. Po​tem sia​da​li na pla​cu i cze​ka​li na An​ge​la, któ​ry lu​bił j eść w ich to​wa​rzy ​-
stwie dru​gie śnia​da​nie. Za​skar​bi​li so​bie sy m ​pa​tię oj ​ca Al​ber​ta, ro​bot​ni​cy uśm ie​cha​li się do nich,
na​wet ba​sta​ixos, zgię​ci pod cię​ża​rem ogrom ​ny ch ka​m ie​ni, zer​ka​li przy ​j aź​nie na dwóch chłop​ców
prze​sia​du​j ą​cy ch pod ko​ścio​łem San​ta Ma​ria.

— Dla​cze​go rusz​to​wa​nia się​ga​j ą tak wy ​so​ko? — za​py ​tał znów Ar​nau.
Wszy ​scy trzej spoj ​rze​li na ty ​ły ko​ścio​ła, gdzie sta​ło dzie​sięć ko​lum n: osiem w pół​ko​lu, dwie

z bo​ku. Za ko​lum ​na​m i za​czę​to j uż bu​do​wać przy ​po​ry oraz m u​ry przy ​szłej ap​sy ​dy. Ko​lum ​ny gó​-
ro​wa​ły nad ko​ściół​kiem , j ed​nak rusz​to​wa​nia wzno​si​ły się, nie wia​do​m o dla​cze​go, j esz​cze wy ​żej .
Moż​na by po​m y ​śleć, że ro​bot​ni​cy osza​le​li i bu​du​j ą scho​dy do nie​ba.

— Nie wiem — od​parł An​gel.
— Prze​cież te rusz​to​wa​nia ni​cze​go nie przy ​trzy ​m u​j ą — za​uwa​ży ł Jo​anet.
— Ale bę​dą przy ​trzy ​m y ​wać — roz​legł się na​gle sta​now​czy m ę​ski głos.
Trzej chłop​cy spoj ​rze​li za sie​bie. Chi​cho​cząc i kasz​ląc, na​wet nie za​uwa​ży ​li, że za ich ple​ca​m i

ze​bra​ła się grup​ka m ęż​czy zn. Nie​któ​rzy by ​li wy ​twor​nie ubra​ni, in​ni no​si​li su​tan​ny, na szy i zło​te,
wy ​sa​dza​ne dro​gi​m i ka​m ie​nia​m i krzy ​że, a do te​go wiel​kie pier​ście​nie i pa​sy ha​fto​wa​ne zło​tem

background image

i sre​brem .

Oj ​ciec Al​bert do​pie​ro co do​strzegł go​ści i po​spie​szy ł ich przy ​wi​tać. An​gel sko​czy ł na rów​ne

no​gi i zno​wu się za​krztu​sił. Znał m ęż​czy ​znę, któ​ry ich za​gad​nął, nie​czę​sto j ed​nak wi​dy ​wał go w tak
do​bo​ro​wy m to​wa​rzy ​stwie. By ł to Be​ren​gu​er de Mon​ta​gut, m istrz bu​dow​la​ny kie​ru​j ą​cy ro​bo​ta​m i
w ko​ście​le San​ta Ma​ria de la Mar.

Ar​nau i Jo​anet rów​nież wsta​li. Oj ​ciec Al​bert do​łą​czy ł do ze​bra​ny ch i za​czął ca​ło​wać bi​sku​pie

pier​ście​nie.

— A co bę​dą przy ​trzy ​m y ​wać?
Py ​ta​nie Jo​ane​ta za​sko​czy ​ło oj ​ca Al​ber​ta, po​chy ​la​j ą​ce​go się wła​śnie nad dło​nią ko​lej ​ne​go bi​-

sku​pa. Zgię​ty wpół spio​ru​no​wał chłop​ca wzro​kiem , j ak​by chciał m u po​wie​dzieć: nie od​zy ​waj się
nie​py ​ta​ny. Je​den z do​stoj ​ni​ków j uż za​m ie​rzał ru​szy ć w stro​nę ko​ścio​ła, ale Be​ren​gu​er de Mon​ta​-
gut po​ło​ży ł rę​kę na ra​m ie​niu do​cie​kli​we​go m al​ca i po​chy ​lił się nad nim .

— Dzie​ci czę​sto wi​dzą to, cze​go nie do​strze​ga​j ą do​ro​śli — rzekł gło​śno do ota​cza​j ą​cy ch go

oso​bi​sto​ści. — Nie zdzi​wił​by m się, gdy ​by te pę​dra​ki za​uwa​ży ​ły coś, co m y ​śm y prze​oczy ​li.
Chcesz wie​dzieć, dla​cze​go rusz​to​wa​nia się​ga​j ą tak wy ​so​ko? — Jo​anet ski​nął gło​wą, zer​k​nąw​szy
j ed​nak uprzed​nio na oj ​ca Al​ber​ta. — Wi​dzisz, gdzie koń​czą się ko​lum ​ny ? No więc tam , na gó​rze,
ze szczy ​tu ty ch ko​lum n od​cho​dzić bę​dzie sześć łu​ków, a na naj ​waż​niej ​szy m z nich spo​cznie ap​sy ​-
da no​we​go ko​ścio​ła.

— Co to j est ap​sy ​da? — spy ​tał Ar​nau.
Be​ren​gu​er uśm iech​nął się i zer​k​nął za sie​bie. Nie​któ​rzy z to​wa​rzy ​szą​cy ch m u do​stoj ​ni​ków słu​-

cha​li go nie m niej uważ​nie niż dzie​ci.

— Ap​sy ​da to coś ta​kie​go — m istrz złą​czy ł koń​ce dło​ni i roz​sta​wił pal​ce. Dzie​ci z za​par​ty m

tchem ob​ser​wo​wa​ły ten j m a​gicz​ny po​kaz. Kil​ka osób sto​j ą​cy ch za m i​strzem , m ię​dzy in​ny ​m i
sam oj ​ciec Al​bert, zer​k​nę​ło m u z za​cie​ka​wie​niem przez ra​m ię. — No więc na sa​m ej gó​rze —
cią​gnął Be​ren​gu​er, od​su​wa​j ąc j ed​ną rę​kę i do​ty ​ka​j ąc ko​niusz​ka pal​ca wska​zu​j ą​ce​go — um iesz​cza
się du​ży ka​m ień, zwa​ny klu​czem skle​pie​nia lub zwor​ni​kiem . Naj ​pierw na​le​ży wcią​gnąć ka​m ień
na sam szczy t rusz​to​wań. Wła​śnie tam , wi​dzi​cie? — Wszy ​scy za​dar​li gło​wy. — Gdy ka​m ień
znaj ​dzie się j uż na gó​rze, bę​dzie m oż​na roz​po​cząć bu​do​wę że​ber skle​pie​nia, któ​re pod​trzy ​m a​j ą
zwor​nik. Do te​go wła​śnie po​trzeb​ne są tak wy ​so​kie rusz​to​wa​nia.

— Po co ty ​le za​cho​du? — wy ​pa​lił Ar​nau. Ksiądz aż pod​sko​czy ł, sły ​sząc py ​ta​nie swe​go pu​pi​la,

m i​m o że za​czy ​nał się j uż przy ​zwy ​cza​j ać do j e​go uwag. — Prze​cież od do​łu nic nie bę​dzie wi​dać.
Skle​pie​nie ko​ścio​ła wszy st​ko za​sło​ni.

Be​ren​gu​er ro​ze​śm iał się po​dob​nie j ak kil​ku in​ny ch do​stoj ​ni​ków. Oj ​ciec Al​bert ode​tchnął.
— My ​lisz się, chłop​cze. Skle​pie​nie sta​rej świą​ty ​ni bę​dzie roz​bie​ra​ne w m ia​rę po​wsta​wa​nia no​-

wej kon​struk​cj i. To tak j ak​by sta​ry ko​ściół prze​ista​czał się z wol​na w no​wy, więk​szy, bar​dziej …

Sm u​tek na twa​rzy Jo​ane​ta za​sko​czy ł m i​strza. Ma​lec przy ​zwy ​cza​ił się do przy ​tul​ne​go m a​łe​go

ko​ściół​ka, do j e​go za​pa​chu, pół​m ro​ku, at​m os​fe​ry za​cisz​no​ści, któ​rą roz​ko​szo​wał się pod​czas m o​dli​-
twy.

— Ko​chasz Mat​kę Bo​ską od Mo​rza? — za​py ​tał Be​ren​gu​er. Jo​anet zer​k​nął na Ar​naua. Obaj

przy ​tak​nę​li.

— Mat​ka Bo​ska, któ​rą tak ko​cha​cie, bę​dzie m ia​ła w no​wy m ko​ście​le wię​cej świa​tła niż j a​ka​kol​-

wiek in​na Ma​don​na na świe​cie. Nie bę​dzie j uż m u​sia​ła stać w m ro​ku, stwo​rzy ​m y dla niej naj ​-
pięk​niej ​szą świą​ty ​nię, świą​ty ​nię, o j a​kiej nikt ni​g​dy nie m a​rzy ł. Nie bę​dzie j uż za​m knię​ta w gru​-

background image

by ch m u​rach, po​da​ru​j e​m y j ej no​wy dom : wy ​so​ki, wy ​sm u​kły, strze​li​sty, z ko​lum ​na​m i i ap​sy ​da​m i
się​ga​j ą​cy ​m i nie​bios.

Wszy ​scy znów za​dar​li gło​wy.
— Tak, tak — cią​gnął Be​ren​gu​er de Mon​ta​gut — no​wy ko​ściół na​szej Mat​ki Bo​skiej się​gać bę​-

dzie aż do nie​ba. — Ru​szy ł w kie​run​ku świą​ty ​ni, za nim po​szli to​wa​rzy ​szą​cy m u do​stoj ​ni​cy. Trzej
chłop​cy i oj ​ciec Al​bert po​zo​sta​li na pla​cu i od​pro​wa​dzi​li ich wzro​kiem .

— Oj ​cze, co sta​nie się z Mat​ką Bo​ską, gdy za​cznie się roz​biór​ka sta​re​go ko​ścio​ła, a no​wy nie

bę​dzie j esz​cze go​to​wy ? — za​py ​tał Ar​nau, upew​niw​szy się, że od​cho​dzą​cy j uż go nie usły ​szą.

— Wi​dzisz tam ​te przy ​po​ry ? — Ksiądz ski​nął na po​dwój ​ną kon​struk​cj ę, któ​ra prze​gro​dzić m ia​ła

am ​bit

5

za głów​ny m oł​ta​rzem . — Tam wła​śnie sta​nie pierw​sza ka​pli​ca no​wej świą​ty ​ni, ka​pli​ca

Prze​naj ​święt​sze​go Sa​kra​m en​tu, gdzie wraz z cia​łem Chry ​stu​sa i re​li​kwia​rzem świę​tej Eu​la​lii prze​-
nie​sio​na zo​sta​nie na czas bu​do​wy fi​gur​ka Ma​don​ny.

— A kto bę​dzie j ej strzegł?
— O to nie m u​sisz się m ar​twić — uspo​ko​ił chłop​ca du​chow​ny, uśm ie​cha​j ąc się od ucha do

ucha. — Mat​ka Bo​ska bę​dzie w do​bry ch rę​kach. Pie​czę nad ka​pli​cą Prze​naj ​święt​sze​go Sa​kra​m en​-
tu spra​wu​j e brac​two ba​sta​ixos. Po​wie​rzo​ny im zo​sta​nie klucz do kra​ty ka​pli​cy, by czu​wa​li nad
two​j ą Ma​don​ną.

Ar​nau i Jo​anet zna​li j uż im io​na por​to​wy ch tra​ga​rzy. Pew​ne​go dnia An​gel przed​sta​wił im

wszy st​kich ba​sta​ixos idą​cy ch gę​sie​go, każ​dy z wiel​kim ka​m ie​niem na ple​cach. By ł wśród nich
Ra​m on, któ​re​go po​zna​li pierw​sze​go dnia na bu​do​wie; Gu​il​lem , nie​prze​nik​nio​ny ni​czy m gła​zy, któ​-
re dźwi​gał, ale do​bry i ser​decz​ny, ogo​rza​ły od słoń​ca, z twa​rzą po​twor​nie znie​kształ​co​ną po nie​-
szczę​śli​wy m wy ​pad​ku; dru​gi Ra​m on, na​zy ​wa​ny „Mniej ​szy m ”, krę​py i niż​szy od swe​go im ien​ni​-
ka; ży ​la​sty Mi​qu​el, któ​ry — wy ​da​wa​ło​by się — nie m o​że udźwi​gnąć cię​ża​ru, ale któ​ry na​pi​nał
wszy st​kie m ię​śnie i ścię​gna, j ak​by m iał za chwi​lę pęk​nąć; Se​ba​stia, naj ​bar​dziej an​ty ​pa​ty cz​ny
i po​sęp​ny ze wszy st​kich, oraz j e​go sy n Ba​stia​net; Pe​re, Jau​m e i wie​lu, wie​lu in​ny ch tra​ga​rzy
z dziel​ni​cy Ri​be​ra, któ​rzy za​ofia​ro​wa​li się do​star​czy ć z kró​lew​skich ka​m ie​nio​ło​m ów La Ro​ca ty ​-
sią​ce blo​ków skal​ny ch na bu​do​wę ko​ścio​ła San​ta Ma​ria de la Mar.

Ar​nau po​m y ​ślał o nich: o spoj ​rze​niu, j a​kim ob​rzu​ca​li ko​ściół, gdy zgię​ci wpół wcho​dzi​li na

plac, o uśm ie​chu roz​j a​śnia​j ą​cy m ich twa​rze, kie​dy po​zby ​wa​li się ła​dun​ku, o ich że​la​zny ch ple​-
cach. Wie​dział, że pod ich opie​ką Mat​ka Bo​ska bę​dzie bez​piecz​na.

Za​po​wiedź Be​ren​gu​era de Mon​ta​gut speł​ni​ła się sie​dem dni póź​niej .
— Ju​tro przy j dź​cie sko​ro świt — po​ra​dził im An​gel. — Bę​dzie​m y wcią​ga​li klucz skle​pie​nia.
Na​za​j utrz chłop​cy od sa​m iut​kie​go ra​na krę​ci​li się w po​nad-stu​oso​bo​wy m tłu​m ie zgro​m a​dzo​-

ny m pod rusz​to​wa​nia​m i, w któ​ry m nie za​bra​kło tra​ga​rzy por​to​wy ch, a na​wet księ​ży. Oj ​ciec Al​-
bert ty m ra​zem zre​zy ​gno​wał z su​tan​ny i wdział pro​sty strój ro​bot​ni​ka, prze​wią​za​ny w pa​sie gru​-
by m ka​wał​kiem czer​wo​ne​go suk​na.

Ar​nau i Jo​anet la​wi​ro​wa​li w tłu​m ie, wi​ta​j ąc się ze zna​j o​m y ​m i i uśm ie​cha​j ąc się do wszy st​-

kich.

— Chłop​cy — zwró​cił się do nich j e​den z m aj ​strów m u​rar​skich — gdy za​cznie​m y wcią​gać

zwor​nik, nie chcę was tu wi​dzieć.

Ski​nę​li gło​wa​m i.
— A klucz skle​pie​nia? — za​py ​tał Jo​anet, zer​ka​j ąc na m aj ​stra.

background image

Po​pę​dzi​li we wska​za​ny m kie​run​ku, pod pierw​sze, naj ​niż​sze rusz​to​wa​nie.
— Wiel​kie nie​ba! — za​krzy k​nę​li j ak na ko​m en​dę, sta​nąw​szy przed okrą​gły m gła​zem .
Spo​ra grup​ka ro​bot​ni​ków rów​nież się przy ​glą​da​ła ka​m ie​nio​wi, ty ​le że w m il​cze​niu. Wszy ​scy

czu​li, że cze​ka ich do​nio​sła chwi​la.

— Wa​ży po​nad sześć ton — rzu​cił ktoś.
Jo​anet wy ​trzesz​czy ł oczy na sto​j ą​ce​go tuż obok tra​ga​rza Ra​nio​na.
— Nie, nie — po​wie​dział tra​garz, od​ga​du​j ąc m y ​śli m al​ca — to nie m y go tu przy ​tasz​czy ​li​-

śm y.

Kil​ka osób skwi​to​wa​ło j e​go sło​wa ner​wo​wy m chi​cho​tem , któ​ry bar​dzo szy b​ko ucichł. Ar​nau

i Jo​anet pa​trzy ​li, j ak ro​bot​ni​cy zer​ka​j ą na głaz, a po​tem prze​no​szą wzrok na szczy t rusz​to​wa​nia.
Mie​li wcią​gnąć na li​nach sze​ścio​to​no​wy głaz na wy ​so​kość trzy ​dzie​stu m e​trów!

— Je​śli coś pój ​dzie nie tak… — po​wie​dział ktoś, że​gna​j ąc się.
— To nas zm iaż​dży — do​koń​czy ł ktoś in​ny, wy ​krzy ​wia​j ąc war​gi.
Nikt nie stał w m iej ​scu, na​wet oj ​ciec Al​bert w swy m nie​co​dzien​ny m stro​j u krę​cił się ner​wo​-

wo wśród zgro​m a​dzo​ny ch, do​da​j ąc im otu​chy, po​kle​pu​j ąc po ple​cach i za​ga​du​j ąc. Ten i ów zer​-
kał w stro​nę sta​re​go ko​ściół​ka sto​j ą​ce​go m ię​dzy ro​bot​ni​ka​m i i rusz​to​wa​nia​m i. Miesz​kań​cy Bar​ce​-
lo​ny za​czę​li gro​m a​dzić się w pew​nej od​le​gło​ści od pla​cu bu​do​wy.

W koń​cu zj a​wił się Be​ren​gu​er de Mon​ta​gut. Nie tra​cąc cza​su na po​wi​ta​nia i po​ga​węd​ki, wstą​pił

na naj ​niż​sze rusz​to​wa​nie i prze​m ó​wił do ze​bra​ny ch. Ty m ​cza​sem kil​ku m u​ra​rzy za​czę​ło przy ​wią​-
zy ​wać do zwor​ni​ka wiel​ki blok pod​cią​go​wy.

— Jak za​uwa​ży ​li​ście — wy ​j a​śniał m istrz Be​ren​gu​er — na szczy ​cie rusz​to​wa​nia za​m o​co​wa​no

licz​ne wie​lo​krąż​ki, któ​re po​m o​gą nam wcią​gać zwor​nik. Blo​ki, za​rów​no te na gó​rze, j ak i ten przy ​-
wią​zy ​wa​ny wła​śnie do klu​cza skle​pie​nia, po​sia​da​j ą po​trój ​ny układ krąż​ków, z któ​ry ch każ​dy skła​da
się z trzech osob​ny ch blocz​ków. Jak j uż za​pew​ne wie​cie, nie po​słu​ży ​m y się ko​ło​wro​ta​m i ani ko​ła​-
m i, po​nie​waż bę​dzie​m y prze​su​wa​li zwor​nik w po​przek. Przez blo​ki prze​rzu​co​no trzy li​ny, któ​re
pro​wa​dzą w gó​rę i w dół. — Sto głów po​ru​sza​ło się w ślad za pal​cem m i​strza wska​zu​j ą​cy m po​-
wro​zy. — Po​dziel​cie się na trzy gru​py.

Maj ​stro​wie za​czę​li usta​wiać ro​bot​ni​ków. Ar​nau i Jo​anet po​bie​gli na ty ​ły ko​ścio​ła i stam ​tąd,

opar​ci o m ur świą​ty ​ni, śle​dzi​li przy ​go​to​wa​nia. Gdy trzy gru​py by ​ły j uż wy ​dzie​lo​ne, Be​ren​gu​er
po​wie​dział:

— Każ​da z dru​ży n bę​dzie cią​gnąć za j ed​ną li​nę. Wy — zwró​cił się do pierw​szej gru​py — j e​-

ste​ście dru​ży ​ną Ma​don​ny. Po​wtórz​cie ze m ną: Ma-don-na! — Ro​bot​ni​cy po​wtó​rzy ​li okrzy k m i​-
strza. — Wy, dru​ży ​ną świę​tej Kla​ry. — Dru​ga gru​pa rów​nież wy ​skan​do​wa​ła swą na​zwę. — Na​-
to​m iast wy, dru​ży ​ną świę​tej Eu​la​lii. Bę​dę się do was zwra​cał im io​na​m i wa​szy ch pa​tro​nek. Gdy
po​wiem : „Ra​zem !”, bę​dę m iał na m y ​śli wszy st​kie trzy gru​py. Sta​nie​cie gę​sie​go i bę​dzie​cie cią​-
gnę​li w li​nii pro​stej . Mu​si​cie m ieć przed so​bą ple​cy oso​by przed wa​m i i słu​chać roz​ka​zów m aj ​-
stra kie​ru​j ą​ce​go gru​pą. Pa​m ię​taj ​cie: m u​si​cie stać rów​no! Ustaw​cie się!

Każ​dej gru​pie przy ​dzie​lo​no m aj ​stra m u​rar​skie​go, któ​ry usta​wił swy ch pod​ko​m end​ny ch. Ro​-

bot​ni​cy chwy ​ci​li li​ny. Be​ren​gu​er de Mon​ta​gut nie dał im cza​su do na​m y ​słu.

— Ra​zem ! Na roz​kaz „Już!” za​czy ​na​cie cią​gnąć, z po​cząt​ku po​wo​li, aż po​czu​j e​cie, że li​ny się

na​pi​na​j ą. Już!

Sze​re​gi za​fa​lo​wa​ły. Li​ny za​czę​ły się na​prę​żać.
— Ra​zem ! Z ca​łej si​ły !

background image

Ar​nau i Jo​anet wstrzy ​m a​li od​dech. Ro​bot​ni​cy wbi​li pię​ty w zie​m ię i za​czę​li cią​gnąć, na​pi​na​j ąc

m ię​śnie ra​m ion i ple​ców, wy ​krzy ​wia​j ąc twa​rze. Ar​nau i Jo​anet utkwi​li wzrok w wiel​kim ka​m ie​niu.
Ani drgnął.

— Ra​zem ! Moc​niej !
Roz​kaz m i​strza po​niósł się po pla​cu, a gry ​m as na po​bla​dły ch z wy ​sił​ku twa​rzach ro​bot​ni​ków

stał się j esz​cze bar​dziej wy ​ra​zi​sty. Drew​nia​ne rusz​to​wa​nia za​trzesz​cza​ły, zwor​nik uniósł się piędź
nad zie​m ię. Sze​ścio​to​no​wa ska​ła!

— Moc​niej ! — ry k​nął Be​ren​gu​er, nie od​ry ​wa​j ąc wzro​ku od ka​m ie​nia.
Dwie pię​dzi. Ar​nau i Jo​anet wstrzy ​m a​li z wra​że​nia od​dech.
— Ma​don​na! Moc​niej ! Jesz​cze m oc​niej !
Ar​nau i Jo​anet spoj ​rze​li na dru​ży ​nę Ma​don​ny. Na​le​żał do niej oj ​ciec Al​bert, któ​ry zm ru​ży ł

oczy i szarp​nął za li​nę.

— Do​brze, wła​śnie tak! A te​raz wszy ​scy ra​zem ! Moc​niej !
De​ski na​dal trzesz​cza​ły. Ar​nau i Jo​anet po​pa​trzy ​li na rusz​to​wa​nia, po​tem prze​nie​śli wzrok na

Be​ren​gu​era de Mon​ta​gut. Ca​ła j e​go uwa​ga sku​pio​na by ​ła na ka​m ie​niu, któ​ry uno​sił się po​wo​li,
bar​dzo po​wo​li…

— Jesz​cze! Moc​niej ! Jesz​cze m oc​niej ! Wszy ​scy ra​zem ! Z ca​łej si​ły !
Gdy zwor​nik zna​lazł się na wy ​so​ko​ści pierw​sze​go rusz​to​wa​nia, Be​ren​gu​er ka​zał prze​stać cią​-

gnąć i utrzy ​m ać ka​m ień w po​wie​trzu.

— Ma​don​na, Świę​ta Eu​la​lia, trzy ​m aj ​cie! — za​wo​łał po chwi​li. — Świę​ta Kla​ra, cią​gnij ​cie! —

Ka​m ień za​wisł nad rusz​to​wa​niem , z któ​re​go Be​ren​gu​er wy ​da​wał roz​ka​zy. — A te​raz ra​zem !
Opusz​czaj ​cie po​wo​li.

Wszy ​scy, na​wet oso​by cią​gną​ce za li​ny, wstrzy ​m a​li od​dech, Gdy głaz spo​czął u stóp Be​ren​gu​-

era.

— Po​wo​li! — po​wtó​rzy ł m istrz bu​do​wy. Rusz​to​wa​nie wy ​gię​ło się pod cię​ża​rem zwor​ni​ka.
— A j e​śli się za​rwie? — szep​nął Ar​nau do Jo​ane​ta.
Je​śli się za​rwie, Be​ren​gu​er…
Nie za​rwa​ło się. Jed​nak dol​ne rusz​to​wa​nie nie utrzy ​m a​ło​by dłu​go sze​ścio​to​no​we​go zwor​ni​ka.

Trze​ba by ​ło wcią​gnąć ka​m ień na sa​m ą gó​rę, gdzie we​dle ob​li​czeń Be​ren​gu​era de​ski m o​gły wy ​-
trzy ​m ać więk​sze ob​cią​że​nie. Mu​ra​rze prze​ło​ży ​li li​ny na wy ż​sze blo​ki i ro​bot​ni​cy znów chwy ​ci​li za
li​ny. W ten spo​sób, z rusz​to​wa​nia na rusz​to​wa​nie, sze​ścio​to​no​wy ka​m ień zbli​żał się do punk​tu,
gdzie w przy ​szło​ści m iał po​łą​czy ć że​bra skle​pie​nia — po​nad gło​wa​m i ro​bot​ni​ków i ga​piów, hen,
wy ​so​ko, pod sa​m y m nie​bem .

Ro​bot​ni​cy by ​li m o​krzy od po​tu, drę​twia​ły im m ię​śnie. Cza​sa​m i któ​ry ś osu​wał się na zie​m ię,

a wte​dy m aj ​ster ka​zał po​spiesz​nie wy ​cią​gnąć go spod nóg to​wa​rzy ​szy. Sil​niej ​si ga​pie rwa​li się do
po​m o​cy i m aj ​ster po​zwa​lał im za​stę​po​wać zm ę​czo​ny ch ro​bot​ni​ków.

Be​ren​gu​er kie​ro​wał te​raz ak​cj ą ze szczy ​tu rusz​to​wa​nia, a sto​j ą​cy ni​żej m aj ​ster po​wta​rzał j e​go

roz​ka​zy. Gdy klucz skle​pie​nia zna​lazł się na naj ​wy ż​szy m po​zio​m ie, na za​gry ​zio​ny ch war​gach nie​-
któ​ry ch ro​bot​ni​ków po​j a​wił się uśm iech. Jed​nak naj ​trud​niej ​szy m o​m ent wciąż by ł przed ni​m i.
Be​ren​gu​er de Mon​ta​gut sta​ran​nie do​li​czy ł punkt, w któ​ry m zwor​nik znaj ​dzie się do​kład​nie w środ​-
ku łu​ków skle​pie​nia. Przez wie​le dni, za po​m o​cą sznur​ków i koł​ków, do​ko​ny ​wał trian​gu​la​cj i po​m ię​-
dzy dzie​się​cio​m a ko​lum ​na​m i, spraw​dzał pion i kre​ślił nie​zli​czo​ne li​nie prze​bie​ga​j ą​ce od dol​ny ch
koł​ków po sam szczy t kon​struk​cj i. Na​stęp​nie prze​no​sił ob​li​cze​nia na per​ga​m in, skre​ślał, wy ​m a​zy ​-

background image

wał, po​pra​wiał szki​ce, ry ​so​wał od no​wa. Klucz skle​pie​nia, um iesz​czo​ny w nie​wła​ści​wy m m iej ​-
scu, nie wy ​trzy ​m ał​by na​po​ru łu​ków i ap​sy ​da by się za​wa​li​ła.

W koń​cu, po ty ​sią​cach ob​li​czeń i szki​ców, za​zna​czy ł na de​skach gór​ne​go rusz​to​wa​nia punkt,

w któ​ry m na​le​ża​ło um ie​ścić klucz skle​pie​nia — do​kład​nie tu, ani pię​dzi w j ed​ną czy dru​gą stro​nę.
Ro​bot​ni​cy nie​cier​pli​wi​li się, nie wie​dząc, dla​cze​go nie m o​gą j esz​cze opu​ścić ka​m ie​nia na rusz​to​-
wa​nie. Be​ren​gu​er de Mon​ta​gut za​rzą​dzał:

— Ma​don​na, j esz​cze tro​chę. Nie! Świę​ta Kla​ra, cią​gnij ​cie.
A te​raz trzy ​m aj ​cie. Świę​ta Eu​la​lia! Świę​ta Kla​ra! Ma​don​na! W dół! Do gó​ry ! Te​raz! — krzy k​-

nął na​gle. — Wszy ​scy ra​zem , trzy ​m aj ​cie! W dół! Po​wo​li, po​wo​li… Ostroż​nie!

Na​gle li​ny prze​sta​ły cią​ży ć. Za​pa​no​wa​ła ci​sza i wszy ​scy spoj ​rze​li w gó​rę. Be​ren​gu​er de Mon​-

ta​gut kuc​nął, by spraw​dzić po​ło​że​nie zwor​ni​ka. Okrą​ży w​szy dwu​m e​tro​wej śred​ni​cy ka​m ień, wstał
i uniósł rę​ce, po​zdra​wia​j ąc zgro​m a​dzo​ny na do​le tłum .

Ar​naua i Jo​ane​ta, opar​ty ch o m u​ry sta​re​go ko​ścio​ła, prze​szły ciar​ki na od​głos po​m ru​ku wy ​do​-

by ​wa​j ą​ce​go się z gar​deł ro​bot​ni​ków, któ​rzy przez kil​ka go​dzin cią​gnę​li za li​ny. Wie​lu osu​nę​ło się na
zie​m ię. Ty l​ko kil​ku m ia​ło j esz​cze si​łę ska​kać z ra​do​ści i pa​dać so​bie w ra​m io​na. Set​ki śle​dzą​cy ch
ca​łą ope​ra​cj ę ga​piów wi​wa​to​wa​ły i bi​ły bra​wo. Ar​nau po​czuł ucisk w gar​dle i do​stał gę​siej skór​ki.

— Chciał​by m j uż by ć du​ży — szep​nął tej no​cy do oj ​ca, gdy le​że​li ra​zem na sien​ni​ku. Jak

zwy ​kle to​wa​rzy ​szy ​ło im chra​pa​nie i po​ka​sły ​wa​nie nie​wol​ni​ków i ter​m i​na​to​rów.

Ber​nat pró​bo​wał od​gad​nąć, skąd u sy ​na to oso​bli​we pra​gnie​nie. Kil​ka go​dzin wcze​śniej Ar​nau

wpadł do warsz​ta​tu roz​ra​do​wa​ny i za​czął opo​wia​dać, j ak wcią​ga​no zwor​nik ap​sy ​dy na wierz​cho​-
łek ko​ścio​ła San​ta Ma​ria. Na​wet Jau​m e słu​chał z za​in​te​re​so​wa​niem .

— Dla​cze​go, sy n​ku?
Wszy ​scy coś ro​bią. W San​ta Ma​ria du​żo dzie​ci po​m a​ga ro​dzi​com lub m aj ​strom na bu​do​wie,

ty m ​cza​sem j a i Jo​anet… Ber​nat przy ​tu​lił sy ​na do ser​ca. Rze​czy ​wi​ście, z wy ​j ąt​kiem rzad​kich zle​-
ceń i drob​ny ch za​j ęć Ar​nau spę​dzał ca​łe dnie, włó​cząc się po m ie​ście. Co po​ży ​tecz​ne​go m ógł​by
ro​bić? — Lu​bisz ba​sta​ixos, praw​da?

Ber​nat pa​m ię​tał oży ​wie​nie, z j a​kim Ar​nau opo​wia​dał o tra​ga​rzach por​to​wy ch zno​szą​cy ch ka​-

m ie​nie na bu​do​wę. Chłop​cy od​pro​wa​dza​li ich aż do bram m ia​sta, gdzie cze​ka​li na ich po​wrót z ka​-
m ie​nio​ło​m u, a po​tem szli za ni​m i wzdłuż pla​ży, od klasz​to​ru Fra​m e​nors aż do ko​ścio​ła San​ta Ma​ria.

— Bar​dzo lu​bię — przy ​tak​nął Ar​nau. Ber​nat wsu​nął wol​ną rę​kę pod sien​nik, pró​bu​j ąc coś na​-

m a​cać.

— Pro​szę — po​wie​dział w koń​cu, wrę​cza​j ąc sy ​no​wi sta​ry bu​kłak, któ​ry to​wa​rzy ​szy ł im pod​-

czas uciecz​ki z Na​varc​les. Ar​nau chwy ​cił bu​kłak po om ac​ku. — Mo​żesz czę​sto​wać pra​cu​j ą​cy ch
ba​sta​ixos świe​żą wo​dą. Zo​ba​czy sz, nie ty l​ko nie od​m ó​wią, ale bę​dą ci bar​dzo wdzięcz​ni.

Na​za​j utrz o świ​cie Jo​anet j ak zwy ​kle cze​kał na przy ​j a​cie​la pod warsz​ta​tem Graua. Ar​nau po​-

ka​zał m u bu​kłak, któ​ry za​wie​sił so​bie na szy i, i po​bie​gli nad m o​rze, do po​ło​żo​nej obok tar​go​wi​ska
En​can​tes stud​ni Pod Anio​łem , j e​dy ​nej na szla​ku ba​sta​ixos. Na​stęp​na stud​nia by ​ła do​pie​ro przy
ko​ście​le San​ta Ma​ria.

Gdy chłop​cy zo​ba​czy ​li nad​cią​ga​j ą​cy ch z wol​na tra​ga​rzy, zgię​ty ch pod cię​ża​rem ka​m ie​ni,

wsko​czy ​li na j ed​ną z łó​dek wy ​cią​gnię​ty ch na pla​żę. Ar​nau pod​su​nął bu​kłak pierw​sze​m u z nich.
Ba​sta​ix uśm iech​nął się, przy ​sta​nął obok łód​ki i po​zwo​lił na​lać so​bie wo​dy wprost do ust. Je​go to​-
wa​rzy ​sze cze​ka​li z ty ​łu na swo​j ą ko​lej . W dro​dze po​wrot​nej do ka​m ie​nio​ło​m u przy ​sta​wa​li i dzię​-
ko​wa​li chłop​com za przy ​słu​gę.

background image

I tak Ar​nau i Jo​anet zo​sta​li ofi​cj al​ny ​m i „po​icie​la​m i” por​to​wy ch tra​ga​rzy. Cze​ka​li na nich przy

stud​ni Pod Anio​łem , a kie​dy ba​sta​ixos nie no​si​li ka​m ie​ni, ty l​ko roz​ła​do​wy ​wa​li stat​ki, szli za ni​m i
przez m ia​sto i wle​wa​li im orzeź​wia​j ą​cą wo​dę wprost do ust, by nie m u​sie​li zrzu​cać z ple​ców cięż​-
kich pa​kun​ków.

Nie prze​sta​li za​glą​dać na plac bu​do​wy. Spraw​dza​li po​stęp prac, roz​m a​wia​li z oj ​cem Al​ber​tem

lub po pro​stu sia​da​li na zie​m i i pa​trzy ​li na An​ge​la po​chła​nia​j ą​ce​go dru​gie śnia​da​nie. Gdy zer​ka​li
na ko​ściół, ich oczy lśni​ły ina​czej niż do​ty ch​czas, go te​raz oni rów​nież bra​li udział w bu​do​wie! Tak
im po​wie​dzie​li tra​ga​rze oraz sam oj ​ciec Al​bert.

Chłop​cy m o​gli ob​ser​wo​wać, j ak z czub​ka ośm iu ko​lum n przy ​szłej ap​sy ​dy za​czy ​na​j ą wy ​ra​stać

ku zwor​ni​ko​wi że​bra no​we​go skle​pie​nia. Mu​ra​rze zbi​li z de​sek krą​ży ​ny, na któ​ry ch opie​ra​li te​raz
ka​m ien​ne blo​ki, wzno​szą​ce się łu​kiem aż do zwor​ni​ka. Za ośm io​m a pierw​szy ​m i ko​lum ​na​m i po​-
wsta​ły j uż m u​ry am ​bi​tu wzm oc​nio​ne we​wnętrz​ny ​m i przy ​po​ra​m i. Mię​dzy ty ​m i przy ​po​ra​m i, po​-
wie​dział oj ​ciec Al​bert, wska​zu​j ąc dwie z nich, po​wsta​nie do​glą​da​na przed ba​sta​ixos ka​pli​ca Prze​-
naj ​święt​sze​go Sa​kra​m en​tu, do któ​rej prze​nie​sie​m y Mat​kę Bo​ską.

W m ia​rę bu​do​wy am ​bi​tu i dzie​wię​ciu ko​le​bek skle​pien​ny ch, wspar​ty ch na że​brach od​cho​dzą​-

cy ch od ko​lum n, za​czę​to bo​wiem roz​bie​rać sta​ry ko​ściół.

— Ap​sy ​da — opo​wia​dał ksiądz, a An​gel ki​wał gło​wą — przy ​kry ​ta zo​sta​nie da​chem . A wie​cie,

z cze​go bę​dzie dach? — Chłop​cy po​krę​ci​li gło​wa​m i. — Z wy ​bra​ko​wa​ny ch na​czy ń gli​nia​ny ch ze​-
bra​ny ch na m ie​ście. Naj ​pierw po​wsta​nie skle​pie​nie z ka​m ie​nia, na nich uło​żo​ne zo​sta​ną w rzę​-
dach na​czy ​nia, a do​pie​ro na koń​cu wła​ści​we za​da​sze​nie.

Ar​nau zwró​cił j uż uwa​gę na gó​rę gli​nia​ny ch na​czy ń zm a​ga​zy ​no​wa​ny ch na pla​cu, obok ka​-

m ie​ni. Na​wet za​py ​tał o nie oj ​ca, ale Ber​nat nie po​tra​fił za​spo​ko​ić j e​go cie​ka​wo​ści.

— Wiem ty l​ko — po​wie​dział — że po​le​co​no nam od​kła​dać wszy st​kie wy ​bra​ko​wa​ne na​czy ​nia,

bo ktoś m a się po nie zgło​sić. Nie m ia​łem po​j ę​cia, że tra​fią aku​rat do two​j e​go ko​ścio​ła.

Za ap​sy ​dą sta​rej świą​ty ​ni — któ​rą za​czę​to roz​bie​rać ostroż​nie, by wy ​ko​rzy ​stać bu​du​lec — po​-

wsta​wał więc po​wo​li no​wy ko​ściół. Miesz​kań​cy dziel​ni​cy Ri​be​ra chcie​li od​wie​dzać ulu​bio​ne
m iej ​sce kul​tu na​wet pod​czas bu​do​wy oka​zal​szej świą​ty ​ni Ma​ry j ​nej , dla​te​go nie od​wo​ła​no na​bo​-
żeństw, m i​m o trwa​j ą​cy ch prac. Jed​nak wier​ni czu​li się tu dziw​nie. Ar​nau na​dal wcho​dził, po​dob​-
nie j ak wszy ​scy, przez zwę​ża​j ą​cy się ro​m ań​ski por​ty k, ale m rok, któ​ry spo​wi​j ał go do​tąd pod​czas
roz​m o​wy z Ma​don​ną, roz​pra​sza​ło te​raz świa​tło wle​wa​j ą​ce się przez okna no​wej ap​sy ​dy. Sta​ry ko​-
śció​łek przy ​po​m i​nał szka​tuł​kę w szka​tu​le, j ska​za​ną na znisz​cze​nie w m ia​rę po​wsta​wa​nia tej więk​-
szej ( i wspa​nial​szej — szka​tuł​kę, nad któ​rą otwie​ra​ła się nie​zwy ​kle wy ​so​ka i za​da​szo​na j uż ap​sy ​-
da.

background image

11

Jed​nak ży ​cie Ar​naua nie ogra​ni​cza​ło się wy ​łącz​nie do wi​zy t w ko​ście​le San​ta Ma​ria i po​j e​nia

ba​sta​ixos. Aby za​pra​co​wać na stra​wę i po​sła​nie, m u​siał m ię​dzy in​ny ​m i cho​dzić z ku​char​ką na za​-
ku​py.

Co dwa, trzy dni Ar​nau opusz​czał bla​dy m świ​tem warsz​tat i ru​szał do m ia​sta z nie​wol​ni​cą Es​-

tra​ny ą, Mu​lat​ką, któ​ra drep​ta​ła nie​pew​nie na sze​ro​ko roz​sta​wio​ny ch no​gach, a j ej buj ​ne cia​ło ko​-
ły ​sa​ło się nie​bez​piecz​nie. Gdy ty l​ko Ar​nau sta​wał w drzwiach kuch​ni, nie​wol​ni​ca wrę​cza​ła m u
bez sło​wa pierw​sze pa​kun​ki: dwa ko​sze z cia​stem chle​bo​wy m , któ​re m ie​li za​nieść na uli​cę Ol​lers
Blancs, by tam upie​czo​no chleb. Je​den kosz za​wie​rał cia​sto na chleb dla ro​dzi​ny Graua, za​czy ​nio​-
ne z czy ​stej pszen​nej m ą​ki, m a​j ą​ce się nie​ba​wem prze​m ie​nić w py sz​ne bia​łe bo​chen​ki. W dru​-
gim ko​szy ​ku znaj ​do​wa​ło się cia​sto na chleb dla służ​by i ro​bot​ni​ków: z j ęcz​m ie​nia, pro​sa, cza​sem
na​wet z bo​bu lub gro​chu. Po​wsta​wał z nie​go ciem ​ny, zbi​ty i twar​dy chleb.

Prze​ka​zaw​szy pie​ka​rzo​wi cia​sto, Es​tra​ny a i Ar​nau opusz​cza​li dziel​ni​cę garn​ca​rzy i przez bra​-

m ę w m u​rach m iej ​skich uda​wa​li się do cen​trum Bar​ce​lo​ny. Z po​cząt​ku Ar​nau na​dą​żał za nie​wol​-
ni​cą bez kło​po​tu, na​śm ie​wa​j ąc się z j ej ka​cze​go cho​du i fa​lu​j ą​cy ch fał​dów ciem ​nej skó​ry.

— Z cze​go rży sz? — py ​ta​ła go nie​raz Mu​lat​ka.
Ar​nau zer​kał na j ej okrą​głą, spłasz​czo​ną twarz, pró​bu​j ąc ukry ć roz​ba​wie​nie.
— Tak ci we​so​ło? Zo​ba​czy ​m y, czy te​raz też ci bę​dzie do śm ie​chu — oznaj ​m ia​ła ku​char​ka na

pla​cu Blat, obar​cza​j ąc m a​łe​go po​m oc​ni​ka wo​rem psze​ni​cy. — No co, dla​cze​go j uż się nie śm ie​-
j esz? — py ​ta​ła go na stro​m ej ulicz​ce La Llet, do​da​j ąc do wo​ra psze​ni​cy m le​ko dla j e​go ku​zy ​nów.
Po​wta​rza​ła to sa​m o py ​ta​nie na skwe​rze Les Cols, gdzie ku​po​wa​li ka​pu​stę, j a​rzy ​ny i wa​rzy ​wa
strącz​ko​we, oraz na pla​cu L'Oli, gdy wrę​cza​ła m uł oli​wę, dzi​czy ​znę i drób.

Ale to by ł do​pie​ro po​czą​tek. Po​tem Ar​nau ze spusz​czo​ną gło​wą prze​m ie​rzał w ślad za Mu​lat​ką

ca​łą Bar​ce​lo​nę. W dni po​st​ne, przy ​pa​da​j ą​ce na sto sześć​dzie​siąt — pra​wie po​ło​wę — dni w ro​ku,
ta tłu​sta ko​bie​ta zm ie​rza​ła ka​czy m kro​kiem na wy ​brze​że, nie​da​le​ko ko​ścio​ła San​ta Ma​ria, gdzie na
j ed​ny m z dwóch m iej ​skich tar​gów ry b​ny ch — sta​ry m lub no​wy m — wy ​kłó​ca​ła się o naj ​do​rod​-

background image

niej ​sze del​fi​ny, tuń​czy ​ki, j e​sio​try, am ie, gra​ni​ki, scj e​ny lub dru​m y.

— A te​raz idzie​m y po ry b​ki dla cie​bie — ob​wiesz​cza​ła ra​do​śnie Ar​nau​owi, gdy zdo​by ​ła j uż

dla swo​ich pań​stwa naj ​do​rod​niej ​sze oka​zy.

Szli na ty ​ły kra​m ów, gdzie Mu​lat​ka ku​po​wa​ła ry ​bie reszt​ki. Rów​nież tam kłę​bił się tłum , ale Es​-

tra​ny a ty m ra​zem bra​ła co po​pad​nie, nie wy ​brzy ​dza​j ąc.

Mi​m o wszy st​ko Ar​nau wo​lał dni po​st​ne od ty ch, kie​dy Es​tra​ny a ku​po​wa​ła m ię​so, bo ry ​bie od​-

pad​ki cze​ka​ły na nich na za​ple​czu, a po m ię​sne ochła​py m u​sie​li iść na dru​gi ko​niec Bar​ce​lo​ny.
W dro​dze po​wrot​nej Ar​nau aż się ugi​nał pod cię​ża​rem wo​rów i pa​ku​nów.

W j at​kach przy ​le​ga​j ą​cy ch do m iej ​skich rzeź​ni ku​po​wa​li m ię​so dla Graua i j e​go ro​dzi​ny —

m ię​so naj ​lep​sze​go ga​tun​ku, j ak każ​de sprze​da​wa​ne w Bar​ce​lo​nie. Zwie​rzę​ta ho​dow​la​ne prze​kra​-
cza​ły bra​m y m iej ​skie o wła​sny ch si​łach i pro​wa​dzo​ne by ​ły wprost do rzeź​ni, pra​wo za​bra​nia​ło
bo​wiem wno​sze​nia do Bar​ce​lo​ny m ię​sa.

Dla​te​go aby ku​pić ochła​py, któ​ry ​m i ży ​wio​no służ​bę i nie​wol​ni​ków, na​le​ża​ło udać się bra​m ą

Por​ta​fer​ri​sa na pod​m iej ​ski targ, gdzie tra​fia​ło m ię​so nie​wia​do​m e​go po​cho​dze​nia. Es​tra​ny a
uśm ie​cha​ła się do Ar​naua, ku​pu​j ąc ochła​py i ob​ła​do​wu​j ąc go ko​lej ​ny ​m i pa​ku​na​m i. Na ko​niec
od​bie​ra​li upie​czo​ne boch​ny i wra​ca​li do do​m u: Es​tra​ny a, ko​ły ​sząc się j ak zwy ​kle, Ar​nau, po​włó​-
cząc no​ga​m i.

Pew​ne​go ran​ka, gdy Es​tra​ny a i Ar​nau ro​bi​li za​ku​py w głów​nej rzeź​ni m iej ​skiej przy pla​cu

Blat, w ko​ście​le Świę​te​go Ja​ku​ba za​bi​ły dzwo​ny, choć nie by ​ła to nie​dzie​la ani żad​ne świę​to. Zwa​-
li​sta Es​tra​ny a za​m ar​ła w po​ciesz​ny m roz​kro​ku. Ktoś krzy k​nął coś, cze​go Ar​nau nie zro​zu​m iał.
Wie​le gło​sów pod​chwy ​ci​ło ten okrzy k i lu​dzie roz​bie​gli się na wszy st​kie stro​ny. Ar​nau spoj ​rzał py ​-
ta​j ą​co na Es​tra​ny ę, nie m o​gąc wy ​du​sić sło​wa. Upu​ścił pa​kun​ki. Kup​cy zbo​żo​wi po​spiesz​nie zwi​-
j a​li kra​m y. Lu​dzie bie​ga​li po uli​cach, po​krzy ​ku​j ąc, dzwo​ny ko​ścio​ła Świę​te​go Ja​ku​ba nie prze​sta​-
wa​ły bić. Ar​nau j uż chciał ru​szy ć na plac Świę​te​go Ja​ku​ba, ale… Czy ż​by dzwo​nio​no rów​nież
u kla​ry ​sek? Skie​ro​wał ucho ku klasz​tor​nej wie​ży, a tu na​gle ode​zwa​ły się rów​nież dzwo​ny u Świę​-
te​go Pio​tra, u fran​cisz​ka​nów i u Świę​te​go Ju​sta. Bi​to we wszy st​kie dzwo​ny w Bar​ce​lo​nie! Ar​nau,
ogłu​szo​ny, za​sty gł z otwar​ty ​m i usta​m i, wo​dząc wzro​kiem za m i​j a​j ą​cy ​m i go bie​giem prze​chod​-
nia​m i.

Na​gle zo​ba​czy ł przed so​bą bu​zię Jo​ane​ta. Je​go przy ​j a​ciel, roz​e​m o​cj o​no​wa​ny, nie m ógł ustać

w m iej ​scu.

¡Via fo​ra! ¡Via fo​ra! — krzy ​czał.
— Co?
¡Via fo​ra! — wrza​snął m u do ucha Jo​anet. Co to zna​czy ?
Jo​anet uci​szy ł go ru​chem rę​ki i wska​zał na daw​ną bra​m ę m iej ​ską pod pa​ła​cem na​czel​ni​ka.
Wła​śnie wy ​szedł z niej he​rold w stro​j u bo​j o​wy m : sre​brzy ​stej i z wiel​kim m ie​czem u pa​sa.

W pra​wej rę​ce trzy ​m ał zło​te drzew​ce z cho​rą​gwią świę​te​go Je​rze​go, pa​tro​na Ka​ta​lo​nii; czer​wo​-
ny krzy ż na bia​ły m po​lu. Za nim kro​czy ł dru​gi he​rold rów​nież w stro​j u bo​j o​wy m , nio​sąc cho​rą​-
giew m ia​sta. Obaj skie​ro​wa​li się na śro​dek pla​cu, ku ka​m ie​nio​wi wy ​zna​cza​j ą​ce​m u dziel​ni​ce m ia​-
sta. Sta​nąw​szy przy nim , unie​śli cho​rą​gwie i krzy k​nę​li j ed​no​cze​śnie:

¡Via fo​ra! ¡Via fo​ra!

background image

Dzwo​ny nie prze​sta​wa​ły bić, a ¡Via fo​ra!, po​wta​rza​ne przez set​ki ust, wy ​peł​nia​ło uli​ce Bar​ce​lo​-

ny.

Jo​anet, któ​ry do​tąd z prze​j ę​ciem ob​ser​wo​wał he​rol​dów, za​czął krzy ​czeć bez opa​m ię​ta​nia.
Es​tra​ny a oprzy ​tom ​nia​ła i po​pchnę​ła Ar​naua. Chło​piec ocią​gał się, nie m o​gąc ode​rwać oczu

od he​rol​dów w lśnią​cy ch zbro​j ach, któ​rzy prę​ży ​li się na środ​ku pla​cu pod barw​ny ​m i cho​rą​gwia​-
m i.

— Do do​m u — roz​ka​za​ła Es​tra​ny a.
— Nie — zbun​to​wał się Ar​nau, pod​bu​rzo​ny przez Jo​ane​ta. Mu​lat​ka zła​pa​ła go za ra​m ię i po​-

trzą​snę​ła.

— Idzie​m y. Nas to nie do​ty ​czy.
— Coś ty po​wie​dzia​ła, nie​wol​ni​co? — rzu​ci​ła j ed​na z ko​biet, któ​re przy ​glą​da​ły się, ocza​ro​wa​-

ne, wy ​da​rze​niom na pla​cu i by ​ły świad​kiem szar​pa​ni​ny Ar​naua i Mu​lat​ki. — Chło​piec j est nie​-
wol​ni​kiem ? — Es​tra​ny a za​prze​czy ​ła ru​chem gło​wy. — Jest oby ​wa​te​lem Bar​ce​lo​ny ? — Ar​nau
po​twier​dził. — W ta​kim ra​zie dla​cze​go m ó​wisz, że Via fo​ra go nie do​ty ​czy ? — Es​tra​ny a za​wa​ha​ła
się, a j ej sto​py po​ru​szy ​ły się j ak u roz​le​ni​wio​nej kacz​ki.

— Jak śm iesz, nie​wol​ni​co — do​da​ła in​na ko​bie​ta — od​m a​wiać chłop​cu za​szczy ​tu obro​ny na​-

szy ch praw, praw Bar​ce​lo​ny ?

Es​tra​ny a spu​ści​ła gło​wę. Co po​wie j ej pan, kie​dy się do​wie? Prze​cież tak za​bie​ga o m iej ​skie

za​szczy ​ty. Dzwo​ny nie m il​kły. Jo​anet pod​szedł do grup​ki ko​biet i pró​bo​wał na​kło​nić Ar​naua, by
zro​bił to sa​m o.

— Nie​wia​sty nie bio​rą udzia​łu w po​spo​li​ty m ru​sze​niu — przy ​po​m nia​ła ko​bie​ta, któ​ra pierw​sza

zbesz​ta​ła Es​tra​ny ę.

— Ty m bar​dziej nie​wol​ni​cy — do​da​ła in​na.
— Jak m y ​ślisz, Mu​lat​ko, kto po​m a​gał​by na​szy m m ę​żom w wo​j acz​ce, j e​śli nie ta​cy wła​śnie

chłop​cy ?

Es​tra​ny a ba​ła się pod​nieść wzrok.
— Kto przy ​rzą​dzał​by im stra​wę, bie​gał na po​sy ł​ki, roz​zu​wał, czy ​ścił ku​sze?
— Wra​caj do swy ch za​j ęć — roz​ka​za​ły Mu​lat​ce. — To nie m iej ​sce dla nie​wol​ni​ków.
Es​tra​ny a wzię​ła wor​ki, któ​re do tej po​ry dźwi​gał Ar​nau, i ru​szy ​ła przed sie​bie, ko​ły ​sząc wiel​-

kim ciel​skiem . Jo​anet pro​m ie​niał szczę​ściem i pa​trzy ł z wdzięcz​no​ścią na grup​kę ko​biet. Ar​nau nie
ru​szał się z m iej ​sca.

— No, idź​cie j uż, chłop​cy — po​na​gli​ły ich ko​bie​ty. — I opie​kuj ​cie się na​szy ​m i m ę​ża​m i.
— Po​wiedz oj ​cu! — za​wo​łał Ar​nau do Es​tra​ny i, któ​ra od​da​li​ła się za​le​d​wie o trzy lub czte​ry

kro​ki.

Jo​anet, wi​dząc, że Ar​nau nie od​ry ​wa wzro​ku od czła​pią​cej po​wo​li nie​wol​ni​cy, od​gadł j e​go

m y ​śli.

— Sam sły ​sza​łeś — po​wie​dział. — Mu​si​m y opie​ko​wać się żoł​nie​rza​m i Bar​ce​lo​ny. Twój oj ​ciec

zro​zu​m ie.

Ar​nau przy ​tak​nął, naj ​pierw bez prze​ko​na​nia, po​tem bar​dziej zde​cy ​do​wa​nie. Oczy ​wi​ście, że

zro​zu​m ie! Prze​cież za​bie​gał o to, by zo​sta​li oby ​wa​te​la​m i Bar​ce​lo​ny !

Zwró​ciw​szy się znów w stro​nę pla​cu, chłop​cy spo​strze​gli trze​cią cho​rą​giew — ku​piec​ką. Ty m

ra​zem he​rold nie m iał na so​bie zbroi, j ed​nak przez ple​cy prze​wie​sił ku​szę i przy ​piął do Pa​sa
m iecz. Po chwi​li po​j a​wił się na​stęp​ny sztan​dar: srebr​ni​ków. Stop​nio​wo plac Blat po​czę​ły za​le​wać

background image

barw​ne cho​rą​gwie prze​róż​ny ch ce​chów: ku​śnie​rzy, fel​cze​rów i cy ​ru​li​ków, cie​śli, ko​tla​rzy, garn​ca​-
rzy …

Pod sztan​da​ra​m i bractw ce​cho​wy ch zbie​ra​li się wol​ni oby ​wa​te​le Bar​ce​lo​ny. Zgod​nie z pra​-

wem wszy ​scy uzbro​j e​ni by ​li w ku​szę, koł​czan z set​ką strzał i m iecz lub włócz​nię. Nie​ca​łe 3 go​dzi​-
ny póź​niej od​dzia​ły po​spo​li​te​go ru​sze​nia by ​ły go​to​we wal​ki w obro​nie przy ​wi​le​j ów Bar​ce​lo​ny.

W cią​gu ty ch dwóch go​dzin Ar​nau po​j ął sens ca​łe​go za​m ie​sza​nia. Jo​anet na​resz​cie m u

wszy st​ko wy ​j a​śnił:

— Bar​ce​lo​na m o​że się nie ty l​ko bro​nić — tłu​m a​czy ł — ale rów​nież ata​ko​wać ty ch, któ​rzy j ej

szko​dzą. — Ma​lec m ó​wił z prze​j ę​ciem , wska​zu​j ąc żoł​nie​rzy i sztan​da​ry. By ł wy ​raź​nie dum ​ny ze
swe​go m ia​sta i j e​go m iesz​kań​ców. — Cze​ka nas wspa​nia​ła przy ​go​da, zo​ba​czy sz. Przy odro​bi​nie
szczę​ścia spę​dzi​m y kil​ka dni po​za do​m em . Gdy ktoś pod​nie​sie rę​kę na oby ​wa​te​la Bar​ce​lo​ny al​bo
po​gwał​ci na​sze przy ​wi​le​j e, po​wia​da​m ia się o ty m … no, nie wiem ko​go, chy ​ba na​czel​ni​ka lub Ra​-
dę Stu. W każ​dy m ra​zie, j e​śli wła​dze m ia​sta uzna​j ą, żel po​gwał​co​no pra​wo, zwo​łu​j ą pod sztan​da​-
rem świę​te​go Je​rze​go po​spo​li​te ru​sze​nie, czy ​li host Bar​ce​lo​ny. Wi​dzisz cho​rą​giew; świę​te​go Je​-
rze​go? Tam , na sa​m y m środ​ku, gó​ru​j e nad in​ny ​m i. No więc wła​dze ka​żą bić w dzwo​ny i wzy ​wa​-
j ą wszy st​kich m iesz​kań​ców do bro​ni okrzy ​kiem ¡Via fo​ra! Na ten znak cech​m i​strze wy ​no​szą na
plac cho​rą​gwie ce​cho​we, a człon​ko​wie bractw gro​m a​dzą się wo​kół, by wspól​nie ru​szy ć do wal​ki.

Ar​nau chło​nął sze​ro​ko otwar​ty ​m i ocza​m i wszy st​ko, co dzia​ło się wo​kół. Prze​dzie​rał się za Jo​-

ane​tem przez ciż​bę wy ​peł​nia​j ą​cą plac Blat.

— A co trze​ba ro​bić? Czy to nie​bez​piecz​ne? — za​py ​tał na wi​dok kusz, m ie​czy i włócz​ni.
— Na ogół nie — uśm iech​nął się Jo​anet. — Pa​m ię​taj , że na​czel​nik zwo​łu​j e po​spo​li​te ru​sze​nie

nie ty l​ko w im ie​niu m ia​sta, ale rów​nież sa​m e​go kró​la, a nikt przy zdro​wy ch zm y ​słach nie za​dzie​ra
z m o​nar​chą. Za​le​ży, kto j est spraw​cą ca​łe​go za​m ie​sza​nia, choć naj ​czę​ściej pan feu​dal​ny na wi​-
dok nad​cią​ga​j ą​ce​go host pod​da​j e się i przy ​sta​j e na żą​da​nia m ia​sta.

— Nie do​cho​dzi do bi​twy ?
— To za​le​ży od de​cy ​zj i władz m iej ​skich i za​cho​wa​nia win​ne​go. Ostat​nim ra​zem sztur​m o​wa​li​-

śm y za​m ek i nie oby ​ło się bez bi​twy, ofiar, ob​lę​że​nia i… O, patrz! Tam na pew​no j est twój wuj
— rzu​cił na​gle Jo​anet, wska​zu​j ąc cho​rą​giew garn​ca​rzy. — Chodź​m y !

Pod sztan​da​rem brac​twa stał Grau Pu​ig w wy ​so​kich bu​tach, skó​rza​ny m ka​sa​ku się​ga​j ą​cy m do

pół ły d​ki i z m ie​czem u pa​sa. Wo​kół nie​go oraz trzech po​zo​sta​ły ch cech​m i​strzów zgro​m a​dzi​li się
garn​ca​rze z ca​łe​go m ia​sta. Grau do​strzegł krew​nia​ka w tłu​m ie i ski​nął na Jau​m e​go, któ​ry na​ty ch​-
m iast za​gro​dził chłop​com dro​gę.

— Do​kąd to? — za​py ​tał.
Ar​nau spoj ​rzał bła​gal​nie na Jo​ane​ta.
— Pro​po​nu​j e​m y m aj ​stro​wi na​sze usłu​gi — oznaj ​m ił m a​lec. — Mo​że​m y no​sić pro​wiant i…

speł​niać wszy st​kie roz​ka​zy.

— Przy ​kro m i, nie — uciął Jau​m e.
— I co te​raz? — spy ​tał Ar​nau, gdy pod​m aj ​strzy się od​wró​cił.
— Też m i coś! — rzu​cił Jo​anet. — Tu aż się roi od lu​dzi, któ​rzy bar​dzo chęt​nie przy j ​m ą nas na

gierm ​ków. A twój wuj na​wet nas nie za​uwa​ży w ta​kim tłu​m ie.

Chłop​cy za​czę​li brnąć przez ciż​bę, przy ​glą​da​j ąc się m ie​czom , ku​szom i włócz​niom , zer​ka​j ąc

z po​dzi​wem na żoł​nie​rzy w zbro​j ach i przy ​słu​chu​j ąc się oży ​wio​ny m roz​m o​wom .

— Co z tą wo​dą? — usły ​sze​li za ple​ca​m i.

background image

Od​wró​ci​li się. Bu​zie chłop​ców po​j a​śnia​ły na wi​dok uśm ie​cha​j ą​ce​go się do nich Ra​m o​na.

Prócz nie​go pa​trzy ​ło na nich po​nad dwu​dzie​stu in​ny ch uzbro​j o​ny ch i po​tęż​ny ch ba​sta​ixos.

Ar​nau się​gnął na ple​cy, a nie wy ​m a​caw​szy bu​kła​ka, zro​bił tak ża​ło​sną m i​nę, że kil​ku tra​ga​rzy

po​da​ło m u ze śm ie​chem wła​sne ła​gwie.

— Trze​ba by ć zwar​ty m i go​to​wy m , gdy m ia​sto wzy ​wa — żar​to​wa​li.
Od​dzia​ły host opu​ści​ły Bar​ce​lo​nę za sztan​da​rem świę​te​go Je​rze​go i skie​ro​wa​ły się ku są​sia​du​-

j ą​ce​m u z Tar​ra​go​ną gro​do​wi Cre​ixell, któ​re​go m iesz​kań​cy za​trzy ​m a​li sta​do z Bar​ce​lo​ny.

To aż ta​kie prze​stęp​stwo? — za​gad​nął Ar​nau Ra​m o​na, Któ​re​go gierm ​ka​m i po​sta​no​wi​li zo​stać.
A pew​nie. By ​dłu rzeź​ni​ków z Bar​ce​lo​ny przy ​słu​gu​j e na te​re​nie ca​łej Ka​ta​lo​nii pra​wo wol​ne​go

wy ​pa​su. Nikt, na​wet sam król, nie m o​że prze​trzy ​m y ​wać na​szy ch stad. Na​sze dzie​cia​ki m u​szą j eść
naj ​lep​sze m ię​so — od​parł Ra​m on, m ierz​wiąc wło​sy obu chłop​com . — Pan z Cre​ixell za​trzy ​m ał
sta​do i do​m a​ga się od pa​ste​rza za​pła​ty za wy ​pas i przej ​ście przez j e​go zie​m ie. Po​m y ​śl​cie ty l​ko,
co by by ​ło, gdy ​by wszy ​scy feu​da​ło​wie, od Tar​ra​go​ny po Bar​ce​lo​nę, do​m a​ga​li się opłat za wy ​-
pas i przej ​ście by ​dła. Mu​sie​li​by ​śm y za​m ie​nić się w j a​ro​szów!

Gdy ​by ś wie​dział, j a​kim m ię​sem kar​m i m nie Es​tra​ny a, po​m y ​ślał Ar​nau. Jo​anet od​gadł m y ​śli

przy ​j a​cie​la i skrzy ​wił się z obrzy ​dze​niem . Ar​nau ty l​ko j e​m u po​wie​dział o wstręt​ny ch ochła​pach
ku​po​wa​ny ch przez ku​char​kę. Nie​raz ku​si​ło go, by uświa​do​m ić oj ​cu po​cho​dze​nie m ię​sa pły ​wa​j ą​-
ce​go w zu​pie, ale wi​dząc, żel ape​ty t m u do​pi​su​j e — po​dob​nie j ak resz​cie ro​bot​ni​ków i nie​wol​ni​-
kom — ro​bił do​brą m i​nę do złej gry i j adł w m il​cze​niu.

— Są j a​kieś in​ne po​wo​dy zwo​ła​nia host — za​py ​tał Ar​nau, wciąż wal​cząc z obrzy ​dze​niem .
— Oczy ​wi​ście. Każ​dy atak na przy ​wi​le​j e Bar​ce​lo​ny lub j ej m iesz​kań​ców m o​że spo​wo​do​wać

zbroj ​ną wy ​pra​wę. Je​śli, daj ​m y na to, ktoś ośm ie​li się upro​wa​dzić oby ​wa​te​la m ia​sta, po​spie​szy ​-
m y m u na ra​tu​nek.

Ga​wę​dząc, Ar​nau i Jo​anet prze​m ie​rza​li z od​dzia​ła​m i po​spo​li​te​go ru​sze​nia ka​ta​loń​skie wy ​brze​że

— Sant Boi, Ca​stel​l​de​fels i Gar​raf — ob​ser​wo​wa​ni spod oka przez na​po​tka​ny ch po dro​dze wę​-
drow​ców, któ​rzy na ich wi​dok m il​kli i ustę​po​wa​li im z dro​gi. Na​wet m o​rze zda​wa​ło się czuć re​-
spekt przed host Bar​ce​lo​ny, bo ci​chło, gdy set​ki uzbro​j o​ny ch m ęż​czy zn, m a​sze​ru​j ą​cy ch za bia​łą
cho​rą​gwią z czer​wo​ny m krzy ​żem , su​nę​ły brze​giem . Słoń​ce świe​ci​ło przez ca​ły dzień, a gdy m o​-
rze za​czę​ło po​wle​kać się sre​brem , za​trzy ​m a​li się na noc w Sit​ges. Pan z Fo​nol​lar ugo​ścił m iej ​skich
dy ​gni​ta​rzy w swy m zam ​ku, resz​ta woj sk roz​bi​ła obóz za m u​ra​m i.

— Bę​dzie woj ​na? — za​py ​tał Ar​nau.
Wzrok wszy st​kich ba​sta​ixos spo​czął na chłop​cu. Ci​szę za​kłó​cał ty l​ko sy k pło​m ie​ni. Jo​anet za​snął

z gło​wą na ko​la​nach Ra​m o​na. Sły ​sząc py ​ta​nie Ar​naua, kil​ku tra​ga​rzy por​to​wy ch spoj ​rza​ło po so​-
bie. Bę​dzie woj ​na?

— Nie — od​po​wie​dział Ra​m on. — Pan z Cre​ixell nie od​wa​ży się wy ​stą​pić prze​ciw​ko nam .
Ar​nau by ł wy ​raź​nie za​wie​dzio​ny.
— A m o​że bę​dzie — po​cie​szał go sie​dzą​cy po dru​giej stro​nie ogni​ska in​ny czło​nek ce​cho​wej

star​szy ​zny. — Wie​le lat te​m u, gdy by ​łem j esz​cze bar​dzo m ło​dy, m niej wię​cej w two​im wie​ku,
host wy ​ru​szy ​ło do Ca​stel​l​bis​bal. — Ar​nau słu​chał z ta​kim prze​j ę​ciem , że om al się nie po​pa​rzy ł.
— Tam ​tej ​szy pan feu​dal​ny rów​nież za​trzy ​m ał sta​do by ​dła, zu​peł​nie j ak ty m ra​zem . Za​m iast
pod​dać się po do​bro​ci, sta​nął do wal​ki z na​szy ​m i woj ​ska​m i. Pew​nie m y ​ślał, że kup​cy, rze​m ieśl​ni​-
cy i ba​sta​ixos nie zna​j ą się na wo​j acz​ce. Zdo​by ​li​śm y za​m ek i poj ​m a​li​śm y pa​na oraz j e​go wo​j a​-
ków. Z twier​dzy nie po​zo​stał ka​m ień na ka​m ie​niu.

background image

Ar​nau wi​dział j uż ocza​m i wy ​obraź​ni, j ak wspi​na się z m ie​czem na dra​bi​nę przy ​sta​wio​ną do

m u​rów i krzy ​czy zwy ​cię​sko z blan​ków zam ​ku Cre​ixell: „Kto śm ie sta​wać do wal​ki z host Bar​ce​lo​-
ny ?!”. Ba​sta​ixos roz​śm ie​szy ​ła m i​na chłop​ca, któ​ry prze​j ę​ty, ze wzro​kiem utkwio​ny m w pło​m ie​-
niach, ści​skał kur​czo​wo ki​j ek, słu​żą​cy m u wcze​śniej do za​ba​wy, i roz​dm u​chi​wał ogień, drżąc na
ca​ły m cie​le. „Ja, Ar​nau Es​ta​ny ​ol…”. Śm ie​chy spra​wi​ły, że Ar​nau ock​nął się znów w obo​zo​wi​sku
w Sit​ges.

— Idź spać — po​ra​dził m u Ra​m on, pod​no​sząc Jo​ane​ta. Ar​nau zm arsz​czy ł czo​ło. — Mo​że

przy ​śni ci się bi​twa — pró​bo​wał go po​cie​szy ć.

Noc by ​ła chłod​na, więc ktoś otu​lił chłop​ców der​ką.
Na​za​j utrz o świ​cie ru​szy ​li w dal​szą dro​gę. Mi​nę​li osa​dy Vi​la​no​va, Cu​bel​les, Se​gur i Ba​ra, z któ​-

ry ch każ​da Po​sia​da​ła wła​sny za​m ek. W Ba​ra od​bi​li w głąb lą​du, kie​ru​j ąc się ku Cre​ixell, od​da​lo​-
ne​m u nie​ca​łą m i​lę od m o​rza. Gród znaj ​do​wał się na wznie​sie​niu, na któ​re​go szczy ​cie, na ośm io​-
bocz​nej ka​m ien​nej skar​pie stał za​m ek na​szpi​ko​wa​ny obron​ny ​m i basz​ta​m i. Wo​kół zam ​ku przy ​kuc​-
nę​ły cha​łu​py.

Do zm ierz​chu po​zo​sta​ło kil​ka go​dzin. Raj ​cy i na​czel​nik m ia​sta we​zwa​li cech​m i​strzów. Woj ​sko

usta​wi​ło się w szy ​ku bo​j o​wy m , z cho​rą​gwia​m i na cze​le. Ar​nau i Jo​anet krą​ży ​li na ty ​łach z bu​kła​-
ka​m i wo​dy, ale ba​sta​ixos, wpa​trze​ni w wa​row​nię, nie zwra​ca​li na nich uwa​gi. Nikt się nie od​zy ​-
wał, więc chłop​cy rów​nież ba​li się prze​rwać ci​szę. Star​szy ​zna wró​ci​ła z na​ra​dy i za​j ę​ła m iej ​sca
w szy ​ku bo​j o​wy m . Na oczach woj ​ska trzej po​sło​wie ru​szy ​li w stro​nę zam ​ku. Z prze​ciw​ka zm ie​-
rza​ło ku nim po​sel​stwo wro​ga. Do spo​tka​nia do​szło w pół dro​gi.

Ar​nau i Jo​anet, po​dob​nie j ak wszy ​scy in​ni oby ​wa​te​le Bar​ce​lo​ny, spo​glą​da​li w m il​cze​niu na

roz​m a​wia​j ą​cy ch po​słów.

Nie do​szło do bi​twy. Pan z Cre​ixell zdą​ży ł um knąć przed nad​cią​ga​j ą​cą ar​m ią, wy ​ko​rzy ​stu​j ąc

taj ​ne przej ​ście łą​czą​ce za​m ek z m o​rzem . Al​kad gro​du, na wi​dok woj sk Bar​ce​lo​ny go​to​wy ch do
ata​ku, pod​dał się, przy ​sta​j ąc na wszy st​kie żą​da​nia. Cre​ixell od​da​ło prze​trzy ​m y ​wa​ne by ​dło, uwol​-
ni​ło pa​ste​rza i zgo​dzi​ło się za​pła​cić du​że od​szko​do​wa​nie, przy ​rze​kło sza​no​wać przy ​wi​le​j e Bar​ce​lo​-
ny oraz wy ​da​ło dwóch do​m nie​m a​ny ch spraw​ców ca​łe​go zda​rze​nia, któ​rzy na​ty ch​m iast zo​sta​li
wzię​ci do nie​wo​li.

— Cre​ixell się pod​da​ło — ob​wie​ści​li raj ​cy m iej ​scy.
Po od​dzia​łach host prze​szedł po​m ruk. Miesz​cza​nie, ty m ​cza​so​wo prze​m ie​nie​ni w wo​j a​ków,

wsu​nę​li m ie​cze do pochw, odło​ży ​li ku​sze i włócz​nie, zrzu​ci​li zbro​j e oraz ka​sa​ki. W sze​re​gach roz​le​-
gły się śm ie​chy, krzy ​ki i żar​ty.

— Dzie​cia​ki, przy ​nie​ście wi​na! — po​na​glił swy ch pu​pi​li ba​sta​ix Ra​m on. — Co wam tak m i​ny

zrze​dły ? — za​py ​tał, bo chłop​cy nie ru​sza​li się z m iej ​sca. — Ostrzy ​li​ście so​bie zę​by na bi​twę, zga​-
dłem ?

Ar​nau i Jo​anet nie m u​sie​li od​po​wia​dać. Ich twa​rze wy ​ra​ża​ły wszy st​ko.
— Ktoś z nas m ógł zo​stać ran​ny, a na​wet zgi​nąć w wal​ce. Chy ​ba by ​ście te​go nie chcie​li? —

Ar​nau i Jo​anet skwa​pli​wie po​krę​ci​li gło​wa​m i. — Spój rz​cie na to z dru​giej stro​ny : m iesz​ka​cie
w naj ​więk​szy m i naj ​po​tęż​niej ​szy m m ie​ście w Ka​ta​lo​nii, wszy ​scy bo​j ą się sta​nąć z na​m i do wal​-
ki. — Chłop​cy słu​cha​li Ra​m o​na z sze​ro​ko otwar​ty ​m i ocza​m i. — No, a te​raz pędź​cie po wi​no.
Wam też na​le​ży się to​ast za na​sze wspól​ne zwy ​cię​stwo. Sztan​dar świę​te​go Je​rze​go po​wró​cił z ho​-
no​ra​m i do Bar​ce​lo​ny, a wraz z nim dwaj chłop​cy, dum ​ni ze swe​go m ia​sta, z j e​go oby ​wa​te​li
i z sie​bie sa​m y ch. Sku​ci łań​cu​cha​m i j eń​cy z Cre​ixell zo​sta​li opro​wa​dze​ni po uli​cach. Ko​bie​ty oraz

background image

wszy ​scy, któ​rzy wy ​pa​try ​wa​li po​wro​tu host, wi​wa​to​wa​li na cześć swy ch obroń​ców i plu​li na j eń​-
ców. Ar​nau i Jo​anet, dum ​ni i wy ​nio​śli, to​wa​rzy ​szy ​li woj ​sku pod​czas j e​go prze​m ar​szu. Gdy j eń​cy
zo​sta​li wtrą​ce​ni do lo​chów pa​ła​cu na​czel​ni​kow​skie​go, chłop​cy — na​dal dum ​ni i wy ​nio​śli — sta​wi​-
li się przed Ber​na​tem . Ten, na wi​dok sy ​na, ca​łe​go i zdro​we​go, za​po​m niał u bu​rze, j a​ką m u obie​-
cał, i z uśm ie​chem słu​chał j e​go re​la​cj i z wy ​pra​wy.

background image

12

Od wy ​da​rzeń w Cre​ixell upły ​nę​ło kil​ka m ie​się​cy, ale ży ​cie Ar​naua nie​wie​le się zm ie​ni​ło. Nie

skoń​czy ł j esz​cze dzie​się​ciu lat, wie​ku, w któ​ry m m iał roz​po​cząć na​ukę w warsz​ta​cie Graua, m ógł
więc na​dal prze​m ie​rzać z Jo​ane​tem Bar​ce​lo​nę, j ak zwy ​kle peł​ną atrak​cj i i nie​spo​dzia​nek, po​ić ba​-
sta​ixos
, a przede wszy st​kim od​wie​dzać świą​ty ​nię San​ta Ma​ria de la Mar, gdzie śle​dził po​stęp ro​bót
i roz​m a​wiał z Mat​ką Bo​ską, otwie​ra​j ąc przed nią ser​ce, za​chwy ​co​ny uśm ie​chem , j a​ki do​strze​gał
na war​gach ka​m ien​nej fi​gur​ki.

Zgod​nie z za​po​wie​dzią oj ​ca Al​ber​ta, po ro​ze​bra​niu sta​re​go oł​ta​rza Ma​don​nę prze​nie​sio​no do

nie​wiel​kiej ka​pli​cy Prze​naj ​święt​sze​go Sa​kra​m en​tu, zbu​do​wa​nej w am ​bi​cie na ty ​łach no​we​go oł​-
ta​rza, m ię​dzy dwo​m a przy ​po​ra​m i i m a​sy w​ną że​la​zną kra​tą. Ka​pli​ca Prze​naj ​święt​sze​go Sa​kra​-
m en​tu nie by ​ła ob​ło​żo​na żad​ny m pra​wem do do​cho​dów, z wy ​j ąt​kiem czy ​sto du​cho​we​go przy ​wi​-
le​j u, j a​kim cie​szy ​li się j ej ofi​cj al​ni opie​ku​no​wie, ba​sta​ixos, obo​wią​za​ni czu​wać nad nią i dbać, by
za​wsze pło​nę​ły w niej świe​ce. Choć by ​ła to naj ​waż​niej ​sza ka​pli​ca w ko​ście​le i w niej wła​śnie
prze​cho​wy ​wa​no cia​ło Chry ​stu​sa, pa​ra​fia po​wie​rzy ​ła opie​kę nad nią skrom ​ny m tra​ga​rzom por​to​-
wy m . Wie​lu m oż​ny ch i bo​ga​ty ch kup​ców za​m ie​rza​ło, z m y ​ślą o przy ​szły ch zy ​skach, opła​cić bu​-
do​wę trzy ​dzie​stu trzech ka​plic, któ​re — j ak wy ​j a​śnił oj ​ciec Al​bert — m ia​ły po​wstać w San​ta Ma​-
ria de la Mar m ię​dzy przy ​po​ra​m i am ​bi​tu lub naw bocz​ny ch, ale aku​rat ta, ka​pli​ca Prze​naj ​święt​-
sze​go Sa​kra​m en​tu, na​le​ża​ła do ba​sta​ixos. Dla​te​go Ar​nau m ógł bez prze​szkód od​wie​dzać Mat​kę Bo​-
ską.

Pew​ne​go ran​ka Ber​nat ro​bił po​rząd​ki pod sien​ni​kiem , gdzie trzy ​m ał m ię​dzy in​ny ​m i sa​kiew​kę

z m o​ne​ta​m i, któ​re dzie​więć lat te​m u za​brał z ro​dzin​ne​go fol​war​ku, oraz skrom ​ną sum ​kę wy ​pła​ca​-
ną m u przez szwa​gra. Oszczęd​no​ści te m ia​ły się przy ​dać, gdy Ar​nau zgłę​bi taj ​ni​ki za​wo​du i bę​-
dzie chciał się unie​za​leż​nić. Gdy Jau​m e sta​nął przed nim , Ber​nat spoj ​rzał na nie​go zdzi​wio​ny.
Pod​m aj ​strzy nie zwy kł przy ​cho​dzić do izby nie​wol​ni​ków.

— Co…?
Jau​m e nie dał m u do​koń​czy ć:

background image

— Two​j a sio​stra nie ży ​j e.
Pod Ber​na​tem ugię​ły się no​gi. Z sa​kiew​ką w rę​ku opadł na po​sła​nie.
— Jak… Jak to? Co się sta​ło? — wy ​j ą​kał.
— Nie wia​do​m o. Ra​no zna​le​zio​no j ą m ar​twą w łóż​ku. Ber​nat upu​ścił m o​ne​ty i ukry ł twarz

w dło​niach. Gdy po chwi​li pod​niósł wzrok, pod​m aj ​strze​go nie by ​ło j uż w izbie. Ze ści​śnię​ty m gar​-
dłem przy ​po​m niał so​bie dziew​czy n​kę, któ​ra to​wa​rzy ​szy ​ła j e​m u i oj ​cu w pra​cach po​lo​wy ch lub
ze śpie​wem na ustach krzą​ta​ła się przy zwie​rzę​tach. Oj ​ciec czę​sto prze​ry ​wał za​j ę​cia, ocza​ro​wa​-
ny we​so​ły m , bez​tro​skim gło​sem cór​ki, i przy ​m y ​kał oczy, by na chwi​lę o wszy st​kim za​po​m nieć.
A te​raz Gu​ia​m o​na…

Pod​czas obia​du Ber​nat prze​ka​zał wia​do​m ość sy ​no​wi, ale twarz chłop​ca na​wet nie drgnę​ła.
— Sły ​sza​łeś, co po​wie​dzia​łem ? — do​py ​ty ​wał się Ber​nat.
Ar​nau ski​nął gło​wą. Od ro​ku nie wi​dy ​wał Gu​ia​m o​ny, z wy ​j ąt​kiem od​le​gły ch j uż dni, gdy

z kry ​j ów​ki na drze​wie pod​glą​dał, Jak ba​wi się z j e​go ku​zy ​na​m i. Sie​dział na gó​rze, pa​trzy ł na nich,
po​pła​ki​wał, pod​czas gdy oni śm ia​li się, bie​ga​li i nikt… Miał ocho​tę po​wie​dzieć oj ​cu, że nie ob​cho​-
dzi go j ej śm ierć, że Gu​ia​m o​na go nie ko​cha​ła, j ed​nak po​wstrzy ​m ał go j e​go sm ut​ny wzrok.

— Oj ​cze — rzekł, pod​cho​dząc do nie​go. Ber​nat ob​j ął sy ​na.
— Nie płacz — szep​nął Ar​nau i oparł gło​wę na pier​si oj ​ca. Ber​nat przy ​cią​gnął go do sie​bie,

a wte​dy Ar​nau opa​sał go ra​m io​na​m i.

Je​dli w ci​szy, w to​wa​rzy ​stwie nie​wol​ni​ków i ter​m i​na​to​rów, gdy na​gle roz​legł się pierw​szy

krzy k: prze​raź​li​we za​wo​dze​nie, któ​re zda​wa​ło się roz​dzie​rać po​wie​trze. Sto​łow​ni​cy zer​k​nę​li w stro​-
nę do​m u.

— To płacz​ki — wy ​j a​śnił j e​den z ter​m i​na​to​rów. — Mo​j a m at​ka też tam j est. By ć m o​że to ona

tak wy ​j e. Jest naj ​lep​szą płacz​ką w m ie​ście — do​dał z du​m ą.

Ar​nau spoj ​rzał na oj ​ca. Zno​wu roz​le​gło się za​wo​dze​nie. Ber​nat zo​ba​czy ł, że m a​lec się ku​li.
— To do​pie​ro po​czą​tek — ostrzegł go. — Sły ​sza​łem , że Grau za​m ó​wił du​żo pła​czek.
Ber​nat m iał ra​cj ę. Ca​łe po​po​łu​dnie i ca​łą noc, gdy tłu​m y na​wie​dza​ły do​m o​stwo Pu​igów i skła​-

da​ły Grau​owi kon​do​len​cj e, ar​m ia ko​biet opła​ki​wa​ła śm ierć Gu​ia​m o​ny. Ich za​wo​dze​nie nie po​-
zwo​li​ło Ber​na​to​wi ani j e​go sy ​no​wi zm ru​ży ć oka.

— Ca​ła Bar​ce​lo​na wie — po​in​for​m o​wał Jo​anet przy ​j a​cie​la, któ​ry zna​lazł go ra​no wśród ciż​by

kłę​bią​cej się przed bra​m ą. Ar​nau wzru​szy ł ra​m io​na​m i. — Wszy ​scy chcą wziąć udział w po​grze​-
bie — do​dał m a​lec na wi​dok re​ak​cj i swe​go przy ​j a​cie​la.

— A to dla​cze​go?
— Bo Grau j est bo​ga​ty i roz​da​j e ża​łob​ni​kom ubra​nia. — Jo​anet za​de​m on​stro​wał no​wą czar​ną

ka​m i​ze​lę. — O, pro​szę. — Uśm iech​nął się.

Póź​ny m ran​kiem , gdy wszy ​scy otrzy ​m a​li j uż ubra​nia, or​szak ża​łob​ny ru​szy ł w kie​run​ku ko​-

ścio​ła Na​za​ret, do tam ​tej ​szej ka​pli​cy Świę​te​go Hi​po​li​ta, pa​tro​na ce​ra​m i​ków. Płacz​ki szły przy
trum ​nie, pła​cząc, za​wo​dząc i rwąc wło​sy z gło​wy.

Ko​ściół by ł pe​łen oso​bi​sto​ści: na po​grzeb sta​wi​li się cech-m i​strze bractw rze​m ieśl​ni​czy ch, raj ​-

cy m iej ​scy i pra​wie ca​ła Ra​da Stu. Nikt nie pa​m ię​tał o Es​ta​ny ​olach i Ber​nat, cią​gnąc za so​bą sy ​-
na, le​d​wo zdo​łał prze​ci​snąć się przez zwar​ty tłum , w któ​ry m zgrzeb​ne ko​szu​le, roz​da​ne przez
Graua, m ie​sza​ły się z j e​dwa​bia​m i i bis​sós — kosz​tow​ną lnia​ną m a​te​rią czar​nej bar​wy. Ber​na​to​wi
nie po​zwo​lo​no na​wet po​że​gnać sio​stry.

Pod​czas na​bo​żeń​stwa ża​łob​ne​go Ar​nau doj ​rzał w od​da​li po​bla​dłe twa​rze ku​zy ​nów: Jo​sep i Ge​-

background image

nis nie da​wa​li się po​nieść em o​cj om , Mar​ga​ri​da sta​ła wy ​pro​sto​wa​na, nie m o​gła j ed​nak za​pa​no​-
wać nad drże​niem dol​nej war​gi. Te​raz i oni są sie​ro​ta​m i. Wie​dzą o Mat​ce Bo​skiej ? — za​sta​no​wił
się i prze​niósł wzrok na wu​j a, któ​ry z ka​m ien​ną twa​rzą tkwił przy trum ​nie. By ł pe​wien, że Grau
Pu​ig nie opo​wie dzie​ciom o Ma​don​nie. Bo​ga​cze są in​ni, po​wta​rza​no m u za​wsze. Mo​że m a​j ą swo​-
j e spo​so​by na zna​le​zie​nie no​wej m at​ki.

Ow​szem , m ie​li swo​j e spo​so​by. Zwłasz​cza bo​ga​ty wdo​wiec o wy ​bu​j a​ły ch am ​bi​cj ach… Jesz​-

cze przed koń​cem ża​ło​by Grau za​czął otrzy ​m y ​wać pro​po​zy ​cj e m a​try ​m o​nial​ne. I nie za​wa​hał się
przy ​stą​pić do per​trak​ta​cj i. Wy ​bran​ką, m a​j ą​cą za​j ąć m iej ​sce Gu​ia​m o​ny, zo​sta​ła osta​tecz​nie Isa​-
bel, m ło​da, nie​grze​szą​ca uro​dą, ale za to szla​chet​nie uro​dzo​na pan​na. Grau roz​wa​ży ł wszy st​kie
kan​dy ​da​tu​ry i zde​cy ​do​wał się w koń​cu na j e​dy ​ną ary ​sto​krat​kę. W po​sa​gu m ia​ła wnieść ty ​tuł, po​-
zba​wio​ny co praw​da do​cho​dów, po​sia​dło​ści czy m a​j ąt​ku, ale sta​no​wią​cy prze​pust​kę do kla​sy spo​-
łecz​nej , znaj ​du​j ą​cej się do​ty ch​czas po​za za​się​giem Graua. Co go ob​cho​dzą du​że po​sa​gi, któ​ry ​m i
ku​si​li go nie​któ​rzy kup​cy, m a​rzą​cy o po​łą​cze​niu swo​j ej for​tu​ny m a​j ąt​kiem wpły ​wo​we​go rze​-
m ieśl​ni​ka? Bar​ce​loń​skiej ary ​sto​kra​cj i nie in​te​re​so​wał wdo​wiec ce​ra​m ik, choć​by naj ​bo​gat​szy, ty ​-
ko oj ​ciec Isa​bel, bez gro​sza przy du​szy, wy ​czuł, że z am ​bi​cj i Graua m o​że na​ro​dzić się ko​rzy st​ny
dla obu stron so​j usz, i by ​naj ​m niej się nie po​m y ​lił.

— Chy ​ba się zgo​dzisz — prze​ko​ny ​wał przy ​szłe​go zię​cia — że m o​j a cór​ka nie m o​że m iesz​kać

w warsz​ta​cie garn​car​skim . — Grau przy ​tak​nął. — I że nie przy ​stoi j ej wy j ść za zwy ​kłe​go ce​ra​-
m i​ka. — Ty m ra​zem Grau pró​bo​wał coś po​wie​dzieć, ale teść m ach​nął ty l​ko rę​ką ze wzgar​dą. —
Grau — do​dał — m y, ary ​sto​kra​ci, nie pa​ra​m y się rze​m io​słem , ro​zu​m iesz? Mo​że nie j e​ste​śm y
bo​ga​ci, ale to nie zna​czy, że bę​dzie​m y le​pi​li garn​ki.

My, ary ​sto​kra​ci… Grau nie dał po so​bie po​znać, j ak słod​ko zro​bi​ło m u się na du​szy od ty ch

słów. Je​go teść m iał ra​cj ę: j a​ki ary ​sto​kra​ta Bar​ce​lo​ny zaj ​m u​j e się rze​m io​słem ? A ty m bar​dziej
ba​ron. Bo od tej po​ry pod​czas per​trak​ta​cj i han​dlo​wy ch i w Ra​dzie Stu m ia​no go na​zy ​wać pa​nem
ba​ro​nem … Pan ba​ron! Kto sły ​szał, że​by ka​ta​loń​ski ba​ron pro​wa​dził warsz​tat garn​car​ski?

Za wsta​wien​nic​twem Graua, cią​gle j esz​cze pia​stu​j ą​ce​go funk​cj ę cech​m i​strza, Jau​m e bez tru​-

du zdo​by ł ty ​tuł m i​strzow​ski, po czy m do​bił szy b​ko tar​gu ze swy m by ​ły m m aj ​strem . Grau chciał
j ak naj ​szy b​ciej przy ​pie​czę​to​wać swój zwią​zek z Isa​bel, oba​wia​j ąc się, że j e​go chi​m e​ry cz​ny —
j ak na ra​so​we​go ary ​sto​kra​tę przy ​sta​ło — teść zm ie​ni zda​nie. Przy ​szły ba​ron nie m iał cza​su na
tar​go​wa​nie się i roz​pa​try ​wa​nie ofert. Po​sta​no​wio​no, że Jau​m e zo​sta​nie m aj ​strem , a Grau od​-
sprze​da m u na ra​ty warsz​tat i dom . By ł ty l​ko j e​den szko​puł.

— Mam czte​rech sy ​nów — przy ​po​m niał Jau​m e. — Bę​dę m u​siał wy ​pru​wać z sie​bie ży ​ły, że​-

by za​pła​cić wam ce​nę, j a​ką… — Grau dał znak, by prze​szedł do sed​na. — Nie m o​gę prze​j ąć po
was wszy st​kich zo​bo​wią​zań: nie​wol​ni​ków, cze​lad​ni​ków, ter​m i​na​to​rów… Nie zdo​łał​by m ich na​wet
wy ​ży ​wić! Bę​dę m u​siał po​prze​stać na po​m o​cy m o​ich czte​rech sy ​nów.

Da​ta ślu​bu by ​ła j uż wy ​zna​czo​na. Za na​m o​wą oj ​ca Isa​bel Grau na​by ł pa​łac na uli​cy Mont​ca​-

da, gdzie m iesz​ka​ła ary ​sto​kra​ty cz​na śm ie​tan​ka Bar​ce​lo​ny.

— Do​pó​ki nie po​zbę​dziesz się warsz​ta​tu — ostrzegł go teść na pro​gu wła​śnie za​ku​pio​nej po​se​sj i

— nie m a m o​wy o ślu​bie.

Obe​szli no​wą re​zy ​den​cj ę od piw​nic po stry ch. Ba​ron ki​wał po​błaż​li​wie gło​wą, a Grau li​czy ł

w m y ​ślach for​tu​nę, j a​ką przy j ​dzie m u wy ​dać na um e​blo​wa​nie tak wie​lu kom ​nat. Za bra​m ą od​-
dzie​la​j ą​cą pa​łac od uli​cy Mont​ca​da roz​cią​gał się wy ​bru​ko​wa​ny dzie​dzi​niec, a da​lej staj ​nie, zaj ​-
m u​j ą​ce więk​szą część par​te​ru, oraz po​m iesz​cze​nia ku​chen​ne i izby dla nie​wol​ni​ków. Po pra​wej

background image

stro​nie wiel​kie ka​m ien​ne scho​dy pro​wa​dzi​ły na pierw​sze pię​tro re​zy ​den​cj i, gdzie znaj ​do​wa​ły się
sa​lo​ny i kom ​na​ty go​ścin​ne. Wy ​żej , na dru​gim pię​trze, urzą​dzo​no sy ​pial​nie. Pa​ła​cy k zbu​do​wa​ny
by ł z ka​m ie​nia, dwa gór​ne pię​tra re​zy ​den​cj i m ia​ły rząd ostro​łu​ko​wy ch okien wy ​cho​dzą​cy ch na
pa​tio.

— Niech ci bę​dzie — rzekł Grau do czło​wie​ka, któ​ry przez la​ta by ł j e​go pra​wą rę​ką — przej ​-

m iesz in​te​res bez zo​bo​wią​zań.

Jesz​cze te​go sa​m e​go dnia spi​sa​li um o​wę i Grau, nie po​sia​da​j ąc się z ra​do​ści, po​ka​zał do​ku​m ent

te​ścio​wi.

— Sprze​da​łem warsz​tat — oznaj ​m ił.
— Gra​tu​lu​j ę, pa​nie ba​ro​nie — od​parł teść, po​da​j ąc m u rę​kę. I co te​raz? — po​m y ​ślał Grau,

gdy zo​stał sam . Nie​wol​ni​cy to m a​łe pi​wo, za​trzy ​m am ty ch, któ​rzy na​da​j ą się na słu​żą​cy ch,
a resz​ta… tra​fi na targ. Co do cze​lad​ni​ków i ter​m i​na​to​rów…

Grau po​roz​m a​wiał z człon​ka​m i ce​chu i za nie​wiel​ką do​pła​tą prze​ka​zał im swy ch ro​bot​ni​ków.

Nie wie​dział ty l​ko, co zro​bić z Ber​na​tem i Ar​nau​em . Je​go by ​ły szwa​gier nie m iał żad​ne​go ty ​tu​łu
rze​m ieśl​ni​cze​go, nie by ł na​wet cze​lad​ni​kiem . Nikt nie da m u pra​cy, zresz​tą by ​ło​by to sprzecz​ne
z pra​wem . Dzie​ciak nie za​czął j esz​cze na​uki, ist​nia​ła j ed​nak um o​wa… Prze​cież nie bę​dzie ni​ko​go
pro​sił, że​by przy ​j ął do warsz​ta​tu ko​goś, kto no​si to sa​m o na​zwi​sko co Gu​ia​m o​na. Wszy ​scy za​raz
by się do​wie​dli, że ci dwaj ucie​ki​nie​rzy to j e​go krew​ni. Wy ​da​ło​by się, że ukry ​wał chło​pów pańsz​-
czy ź​nia​ny ch, a te​raz, gdy m iał zo​stać gro​nem … Prze​cież to wła​śnie ary ​sto​kra​cj a ści​ga​ła zbie​-
gły ch chło​pów, do​m a​ga​j ąc się od kró​la, by uchy ​lił pra​wo po​zwa​la​j ą​ce po​rzu​cać zie​m ię. Co na to
po​wie przy ​szły teść? Je​śli ca​ła Bar​ce​lo​na za​cznie plot​ko​wać o Es​ta​ny ​olach, przy j ​dzie m u sil po​że​-
gnać z ty ​tu​łem .

— Wy idzie​cie ze m ną — oznaj ​m ił Ber​na​to​wi, któ​ry za​m ar​twiał się od kil​ku dni.
Jau​m e, no​wy wła​ści​ciel warsz​ta​tu, po​roz​m a​wiał z Ber​na​tem , ser​decz​nie, nie m u​sząc j uż

przej ​m o​wać się roz​ka​za​m i Graua. „Nic wam nie gro​zi z j e​go stro​ny. Sam m i to po​wie​dział. Boi
się, że wy j ​dzie na j aw wa​sza prze​szłość. Wy ​tar​go​wa​łem cał​kiem do​bre wa​run​ki. Spie​szy m u się,
chce za​ła​twić wszy st​ko przed ślu​bem . Masz pod​pi​sa​ną um o​wę do​ty ​czą​cą Ar​naua. Wy ​ko​rzy ​staj
to. Przy ​ci​śnij te​go łaj ​da​ka. Za​groź, że po​skar​ży sz się wła​dzom . Je​steś szla​chet​ny m czło​wie​kiem .
Chciał​by m , że​by ś zro​zu​m iał, że wszy st​ko, co wy ​da​rzy ​ło się m ię​dzy na​m i…”.

Ber​nat ro​zu​m iał. I za na​m o​wą daw​ne​go pod​m aj ​strze​go zm ie​rzy ł się ze szwa​grem .
— Coś ty po​wie​dział?! — wrza​snął Grau, usły ​szaw​szy od Ber​na​ta zdaw​ko​we „Do​kąd i po co?”.

— Do​kąd j a ze​chcę i po to, co ci roz​ka​żę! — krzy ​czał roz​j u​szo​ny, wy ​m a​chu​j ąc rę​ka​m i.

— Nie j e​ste​śm y two​im i nie​wol​ni​ka​m i.
— Ale nie m a​cie wy ​bo​ru.
Ber​nat od​chrząk​nął, nim po​szedł za ra​dą Jau​m e​go.
— Mo​gę upo​m nieć się o m o​j e pra​wa w są​dzie. Wy ​pro​wa​dzo​ny z rów​no​wa​gi, chu​dy i m a​ły

Grau ze​rwał się z krze​sła, j ed​nak Ber​nat ani drgnął, m i​m o że m iał ocho​tę uciec, gdzie pieprz ro​-
śnie. Groź​ba szwa​gra roz​brzm ie​wa​ła w uszach wdow​ca.

Mie​li do​glą​dać ko​ni, któ​re Grau si​łą rze​czy m u​siał ku​pić — „Chcesz m ieć pu​ste staj ​nie?” — za​-

py ​tał go m i​m o​cho​dem teść, j ak​by prze​m a​wiał do dziec​ka. Grau ra​cho​wał i ra​cho​wał w m y ​ślach.
„Mo​j a Isa​bel za​wsze j eź​dzi​ła kon​no”, ob​ru​szy ł się oj ​ciec j e​go przy ​szłej m ał​żon​ki.

Jed​nak Ber​na​ta naj ​bar​dziej cie​szy ​ła przy ​zwo​ita pen​sj a, j a​ka wy ​wal​czy ł dla sie​bie i dla Ar​-

naua, któ​ry rów​nież m iał roz​po​cząć pra​cę w staj ​ni. Dzię​ki te​m u za​m iesz​ka​j ą po​za pa​ła​cem , we

background image

wła​snej izbie, j uż nie bę​dą sy ​pia​li z nie​wol​ni​ka​m i i ter​m i​na​to​ra​m i. Sa​m i na sie​bie za​ro​bią.

Za zgo​dą Ber​na​ta Grau unie​waż​nił do​ku​m ent do​ty ​czą​cy na​uki Ar​naua i spo​rzą​dził no​wą um o​-

wę.

Od​kąd zo​stał oby ​wa​te​lem Bar​ce​lo​ny, Ber​nat rzad​ko wy ​pra​wiał się do m ia​sta, a j e​śli j uż, za​-

wsze sam lub z Ar​nau​em . Pod​czas każ​dej prze​chadz​ki tłu​m a​czy ł so​bie, że naj ​wy ​raź​niej nie ści​ga​-
no go za m or​der​stwo, w prze​ciw​ny m ra​zie daw​no j uż zo​stał​by poj ​m a​ny, wszak j e​go na​zwi​sko fi​-
gu​ro​wa​ło w m iej ​skim re​j e​strze. Zwy ​kle szedł nad m o​rze, gdzie wta​piał się w tłum ro​bot​ni​ków.
Spa​ce​ro​wał, wpa​trzo​ny w m u​ska​ny m or​ską bry ​zą wid​no​krąg, wdy ​cha​j ąc uno​szą​cą się nad pla​żą
cierp​ką woń stat​ków i dzieg​ciu.

Mi​nę​ło j uż pra​wie dzie​sięć lat, od​kąd ude​rzy ł chłop​ca z kuź​ni. Miał na​dzie​j ę, że go j ed​nak nie

za​bił.

Ar​nau i Jo​anet szli obok nie​go, pod​ska​ku​j ąc. Wy ​bie​ga​li do przo​du, a po​tem wra​ca​li pę​dem

z bły sz​czą​cy ​m i ocza​m i, uśm ie​cha​j ąc się od ucha do ucha.

— Nasz wła​sny dom ! — krzy ​czał Ar​nau. — Ta​to, pro​szę, za​m iesz​kaj ​m y w dziel​ni​cy Ri​be​ra!
— Oba​wiam się, że nie dom , ty l​ko li​cha iz​deb​ka — tłu​m a​czy ł Ber​nat, ale chło​piec na​dal

uśm ie​chał się, j ak​by m ie​li się wpro​wa​dzić do naj ​wspa​nial​sze​go pa​ła​cu w Bar​ce​lo​nie.

— To nie​zły po​m y sł — skwi​to​wał Jau​m e po​m y sł Ar​naua. — Na pew​no znaj ​dziesz tam coś dla

sie​bie.

Ca​ła trój ​ka zm ie​rza​ła te​raz do nad​m or​skiej dziel​ni​cy. Chłop​cy bie​ga​li w tę i z po​wro​tem , Ber​-

nat niósł ca​ły swój do​by ​tek. Miesz​ka​li w Bar​ce​lo​nie pra​wie od dzie​się​ciu lat.

Po dro​dze do ko​ścio​ła San​ta Ma​ria Ar​nau i Jo​anet nie prze​sta​wa​li po​zdra​wiać prze​chod​niów.
To m ój ta​ta! — za​wo​łał Ar​nau do dźwi​ga​j ą​ce​go wór zbo​ża tra​ga​rza por​to​we​go i wska​zał Ber​-

na​ta, któ​ry szedł co i dwa​dzie​ścia m e​trów za ni​m i.

Zgię​ty pod cię​ża​rem ba​sta​ix uśm iech​nął się, nie przy ​sta​j ąc, Ar​nau od​wró​cił się i ru​szy ł pę​-

dem do oj ​ca, sta​nął j ed​nak po kil​ku kro​kach, wi​dząc, że Jo​anet nie bie​gnie za nim .

— No, chodź — przy ​na​glił go, m a​cha​j ąc rę​ką. Jo​anet po​krę​cił gło​wą.
— Co się sta​ło? — spy ​tał Ar​nau i sta​nął obok nie​go. Ma​lec wbił wzrok w zie​m ię.
— To twój ta​ta — wy ​m am ​ro​tał. — Co te​raz bę​dzie ze m ną? Jo​anet m iał ra​cj ę. Wszy ​scy uwa​-

ża​li ich za bra​ci. Ar​nau nie wziął te​go pod uwa​gę.

— Chodź — po​cią​gnął go za so​bą.
Ber​nat do​strzegł ich z da​le​ka. Ar​nau pro​wa​dził ocią​ga​j ą​ce​go się przy ​j a​cie​la. „Gra​tu​lu​j ę wspa​-

nia​ły ch sy ​nów”, za​gad​nął go po dro​dze ba​sta​ix. Ber​nat się uśm iech​nął. Chłop​cy przy ​j aź​ni​li się
j uż od po​nad ro​ku. A m at​ka Jo​ane​ta? Ber​nat wy ​obra​ził so​bie m al​ca, j ak sie​dzi na skrzy n​ce i cze​ka
na piesz​czo​tę ko​bie​ty, któ​rej twa​rzy ni​g​dy nie wi​dział. Po​czuł ucisk w gar​dle.

— Oj ​cze… — za​czął Ar​nau, sta​nąw​szy przed nim . Jo​anet scho​wał się za przy ​j a​cie​lem .
— Chłop​cy — prze​rwał sy ​no​wi Ber​nat — m y ​ślę, że…
— Zo​sta​niesz ta​tą Jo​ane​ta? — rzu​cił po​spiesz​nie Ar​nau. I Ber​nat zo​ba​czy ł, że m a​lec zer​ka na

nie​go zza ple​ców przy ​j a​cie​la.

— Chodź no tu. Chcesz by ć m o​im sy ​nem ? Twarz Jo​ane​ta roz​pro​m ie​ni​ła się.
— Mam to uznać za zgo​dę? — za​py ​tał Ber​nat. Chło​piec wtu​lił się w j e​go no​gi. Ar​nau uśm iech​-

nął się do oj ​ca.

— No j uż, bie​gnij ​cie się ba​wić — rzu​cił Ber​nat zdła​wio​ny m gło​sem .
Chłop​cy za​pro​wa​dzi​li Ber​na​ta do oj ​ca Al​ber​ta. — On na pew​no nam po​m o​że — stwier​dził Ar​-

background image

nau, a j e​go przy ​j a​ciel po​ki​wał gło​wą.

— To nasz oj ​ciec! — za​wo​łał Jo​anet, wy ​prze​dza​j ąc Ar​naua.
To sa​m o zda​nie wy ​krzy ​ki​wał przez ca​łą dro​gę, na​wet do osób, któ​re znał ty l​ko z wi​dze​nia.
Oj ​ciec Al​bert po​pro​sił chłop​ców, by zo​sta​wi​li ich sa​m y ch, po​czę​sto​wał Ber​na​ta słod​kim wi​-

nem i wy ​słu​chał j e​go opo​wie​ści.

— Znam ta​kie m iej ​sce — po​wie​dział. — W do​m u do​bry ch lu​dzi. Ale chcia​łem cię j esz​cze

o coś za​py ​tać. Wy ​sta​ra​łeś się o po​sa​dę dla Ar​naua, bę​dzie przy ​zwo​icie za​ra​biał, na​uczy się za​wo​-
du, sta​j en​ne​m u pra​cy ni​g​dy nie za​brak​nie. A co z two​im dru​gim sy ​nem ? My ​śla​łeś j uż o przy ​szło​-
ści Jo​ane​ta?

Ber​nat spo​waż​niał i wy ​znał du​chow​ne​m u praw​dę.
Oj ​ciec Al​bert za​pro​wa​dził ich do Pe​re​go i j e​go żo​ny, sta​rusz​ków m iesz​ka​j ą​cy ch sa​m ot​nie

w nie​wiel​kim dwu​pię​tro​wy m dom ​ku nad brze​giem m o​rza. Na par​te​rze m ie​ści​ła się kuch​nia, na
gó​rze trzy po​ko​j e, z któ​ry ch j e​den by ł do wy ​na​j ę​cia.

Po dro​dze do do​m u sta​rusz​ków oraz po​tem , gdy przed​sta​wiał go​spo​da​rzom zna​j o​m y ch i pa​-

trzy ł, j ak Ber​nat wy ​łu​sku​j e z sa​kiew​ki oszczęd​no​ści, oj ​ciec Al​bert nie pusz​czał ra​m ie​nia Jo​ane​ta.
Jak m ógł by ć tak śle​py ? Dla​cze​go nie do​m y ​ślił się, że to bied​ne dziec​ko prze​ży ​wa praw​dzi​we pie​-
kło. Ty ​le ra​zy wi​dział, j ak sm ut​nie​j e i za​m y ​śla się lub pa​trzy przed sie​bie nie​wi​dzą​cy m wzro​-
kiem !

Przy ​tu​lił m al​ca. Jo​anet spoj ​rzał na nie​go i się uśm iech​nął.
Po​kój by ł skrom ​ny, ale czy ​sty, j e​dy ​ne um e​blo​wa​nie sta​no​wi​ły dwa sien​ni​ki roz​ło​żo​ne na pod​-

ło​dze. Iz​deb​kę wy ​peł​niał nie​cich​ną​cy szum m or​skich fal. Ar​nau wy ​ło​wił rów​nież od​gło​sy do​bie​-
ga​j ą​ce z pla​cu bu​do​wy ko​ścio​ła San​ta Ma​ria, znaj ​du​j ą​ce​go się za​raz za do​m em . Na ko​la​cj ę zj e​dli
tra​dy ​cy j ​ną po​traw​kę przy ​rzą​dzo​ną przez go​spo​dy ​nię. Ar​nau zer​k​nął na ta​lerz i uśm iech​nął się do
oj ​ca. Na​resz​cie ko​niec ze świń​stwa​m i go​to​wa​ny ​m i przez Es​tra​ny ę! Ca​ła trój ​ka za​j a​da​ła ze sm a​-
kiem pod bacz​ny m okiem sta​rusz​ki, go​to​wej w każ​dej chwi​li na​peł​nić im po​now​nie m i​ski.

— A te​raz do łó​żek — oznaj ​m ił sy ​ty Ber​nat. — Ra​no cze​ka nas pra​ca.
Jo​anet za​wa​hał się. Spoj ​rzał na Ber​na​ta, a gdy wszy ​scy wsta​li od sto​łu, ru​szy ł ku drzwiom

wy j ​ścio​wy m .

— To nie po​ra na spa​ce​ry, sy ​nu — po​wie​dział Ber​nat tak, że​by sły ​sze​li go go​spo​da​rze.

background image

13

— To brat m o​j ej m at​ki i j e​go sy n — wy ​j a​śni​ła Mar​ga​ri​da m a​co​sze, zdzi​wio​nej , że j ej m ąż

za​trud​nił dwie do​dat​ko​we oso​by do sied​m iu ko​ni.

Grau za​po​wie​dział, że nie chce m ieć nic wspól​ne​go z koń​m i i rze​czy ​wi​ście, na​wet nie zaj ​rzał

do wspa​nia​ły ch staj ​ni m iesz​czą​cy ch się na par​te​rze re​zy ​den​cj i. Isa​bel wszy st​kie​go do​pil​no​wa​ła:
ku​pi​ła wierz​chow​ce i spro​wa​dzi​ła m asz​ta​le​rza swe​go oj ​ca, Je​su​sa, któ​ry z ko​lei po​le​cił j ej do​-
świad​czo​ne​go sta​j en​ne​go, To​m a​sa.

Ale czte​rech słu​żą​cy ch do sied​m iu ko​ni to prze​sa​da na​wet j ak na ba​ro​no​wą. Isa​bel nie om iesz​-

ka​ła na​po​m knąć o ty m pod​czas pierw​szej wi​zy ​ty w staj ​ni, za​raz po roz​po​czę​ciu pra​cy przez Es​ta​-
ny ​olów.

Ma​co​cha za​chę​ci​ła Mar​ga​ri​dę, by m ó​wi​ła da​lej .
— Po​cho​dzą ze wsi, by ​li chło​pa​m i pańsz​czy ź​nia​ny ​m i.
Po​dej ​rze​nie za​kieł​ko​wa​ło w du​szy Isa​bel, któ​ra nie zdra​dzi​ła się j ed​nak ani sło​wem .
Dziew​czy n​ka cią​gnę​ła:
— Ten m łod​szy, Ar​nau, j est wi​nien śm ier​ci m o​j e​go bra​cisz​ka Gu​ia​m o​na. Dla​te​go ich nie​na​wi​-

dzę. Nie ro​zu​m iem , cze​m u oj ​ciec dał im pra​cę.

— Do​wie​m y się — m ruk​nę​ła ba​ro​no​wa, wpa​trzo​na w ple​cy szczot​ku​j ą​ce​go ko​nia.
Lecz te​go wie​czo​ru Grau zlek​ce​wa​ży ł pod​cho​dy m ał​żon​ki.
— Bo uzna​łem to za sto​sow​ne — uciął, po​twier​dziw​szy, dwaj no​wi sta​j en​ni zbie​gli przed la​ty

ze wsi.

— Je​śli m ój ta​ta się do​wie…
— Ale się nie do​wie, praw​da? — Grau przy j ​rzał się żo​nie wy ​stro​j o​nej do ko​la​cj i. By ł to j e​den

z no​wy ch zwy ​cza​j ów, j a​ki Isa​bel za​szcze​pi​ła Grau​owi i pa​sier​bom . Mia​ła za​le​d​wie dwa​dzie​ścia
lat, by ​ła wy ​j ąt​ko​wo chu​da, po​dob​nie j ak Grau, nie​zby t uro​dzi​wa i nie m o​gła się po​chwa​lić zm y ​-
sło​wy ​m i krą​gło​ścia​m i, któ​ry ​m i Gu​ia​m o​na pod​bi​ła ser​ce m ę​ża. Jed​nak po​cho​dzi​ła szla​chet​ne​go
ro​du, więc Grau uznał, że j ej cha​rak​ter rów​nież m o​że by ć szla​chet​ny. — Chy ​ba nie chcesz, by

background image

twój ta​tuś do​wie​dział się, że m iesz​kasz pod j ed​ny m da​chem ze zbie​gły ​m i chło​pa​m i?

Isa​bel spio​ru​no​wa​ła go wzro​kiem i wy ​szła z j a​dal​ni.
Mi​m o wro​go​ści ba​ro​no​wej i j ej pa​sier​bów Ber​nat do​brze spi​sy ​wał się j a​ko sta​j en​ny. Znał się

na ko​niach, po​tra​fił j e kar​m ić, czy ​ścić im ko​py ​ta i le​czy ć, j e​śli za​szła ta​ka po​trze​ba, czuł się wśród
nich j ak ry ​ba w wo​dzie. Bra​ko​wa​ło m u j e​dy ​nie do​świad​cze​nia w za​bie​gach upięk​sza​j ą​cy ch.

— Chcą m ieć ko​nie na naj ​wy ż​szy po​ły sk — opo​wia​dał Ar​nau​owi w dro​dze do do​m u. — Bez

naj ​m niej ​sze​go py ł​ku ku​rzu. Naj ​pierw m u​szę wy ​cze​sy ​wać im zgrze​błem pia​sek z sier​ści, a po​tem
szczot​ko​wać, aż skó​ra za​cznie lśnić.

— A co z grzy ​wą i ogo​nem ?
— Przy ​ci​nam , plo​tę war​ko​czy ​ki, przy ​pi​nam wstą​żecz​ki…!
— Po co im te wszy st​kie ozdób​ki?
Ar​naua nie do​pusz​cza​no do ko​ni. Po​dzi​wiał j e z da​le​ka, pa​trzy ł, j ak ła​szą się do j e​go oj ​ca, lu​bił

j e gła​skać, gdy zo​sta​wał z nim sam w staj ​ni. Raz czy dwa ra​zy, gdy nikt nie pa​trzy ł, Ber​nat po​sa​-
dził go na nie​osio​dła​ne​go wierz​chow​ca. Chło​piec spę​dzał ca​łe dnie w sio​dła​m i. Czy ​ścił uprzę​że,
sm a​ro​wał rze​m ie​nie sa​dłem i prze​cie​rał j e gał​gan​kiem , by tłuszcz wsiąkł w skó​rę, a rząd i wo​dze
na​bra​ły po​ły ​sku. Szo​ro​wał wę​dzi​dła i strze​m io​na, szczot​ko​wał der​ki i ozdo​by, usu​wa​j ąc z nich koń​-
ską sierść. Pa​znok​cia​m i, ni​czy m pro​wi​zo​ry cz​ną pe​se​ty m u​siał wy ​cią​gać nie​do​strze​gal​ne igieł​ki
wło​sia wbi​te w tka​ni​nę. Resz​tę dnia spę​dzał na pu​co​wa​niu ka​ro​cy ku​pio​nej przez Graua, po kil​ku
m ie​sią​cach na​wet Je​sus m u​siał uznać fa​cho​wość Ber​na​ta. Ko​nie lgnę​ły do nie​go, a on po​kle​py ​-
wał j e, gła​skał uspo​ka​j ał szep​tem . Na​to​m iast na wi​dok To​m a​sa zwie​rzę​ta kła​dły uszy po so​bie
i ucie​ka​ły w dru​gi ko​niec za​gro​dy, j ak naj ​da​lej od nie​go. Co się dzie​j e? Prze​cież To​m as by ł do tej
po​ry zna​ko​m i​ty m sta​j en​ny m , za​cho​dził w gło​wę Je​sus na wi​dok roz​wrzesz​cza​ne​go pa​rob​ka.

Ra​no, gdy Ber​nat i Ar​nau szli do pra​cy, Jo​anet po​m a​gał żo​nie Pe​re​go, Ma​rio​nie. Zm y ​wał,

sprzą​tał, cho​dził po za​ku​py. Po​tem , kie​dy sta​rusz​ka za​czy ​na​ła go​to​wać obiad, biegł na pla​żę po​m a​-
gać j ej m ę​żo​wi. Pe​re, by ​ły ry ​bak, otrzy ​m y ​wał od cza​su do cza​su nie​wiel​kie wspar​cie od brac​-
twa ry ​bac​kie​go, po​za ty m do​ra​biał ła​ta​niem sie​ci. Jo​anet słu​chał uważ​nie j e​go wy ​j a​śnień i po​da​-
wał m u na​rzę​dzia.

W wol​ny ch chwi​lach wy ​m y ​kał się do m at​ki.
— Dzi​siaj ra​no — po​wie​dział j ej pew​ne​go ra​zu — gdy Ber​nat chciał za​pła​cić na​sze​m u go​spo​-

da​rzo​wi czy nsz, Pe​re zwró​cił m u część na​leż​no​ści. Wy ​j a​śnił, że m a​lec, czy ​li j a… Bo wiesz, m a​-
m o, na​zy ​wa​j ą m nie m al​cem . No więc po​wie​dział, że za​ra​biam na swo​j e utrzy ​m a​nie, po​m a​ga​-
j ąc w do​m u i przy sie​ciach.

Więź​niar​ka gła​dzi​ła chłop​ca po gło​wie. Jak​że się wszy st​ko zm ie​ni​ło! Od​kąd j ej sy ​nek za​m iesz​-

kał z Ar​nau​em i j e​go oj ​cem , nie prze​sia​dy ​wał j uż pod oknem , po​pła​ku​j ąc, do​pra​sza​j ąc się ci​chej
piesz​czo​ty, cie​płe​go sło​wa, j ej śle​pej m i​ło​ści. Te​raz ga​dał j ak na​j ę​ty, opo​wia​dał j ej roz​m a​ite hi​-
sto​rie! Na​wet się śm iał!

— Ber​nat m nie przy ​tu​lił — cią​gnął Jo​anet. — A Ar​nau po​chwa​lił.
Ko​bie​ca dłoń za​ci​snę​ła się na wło​sach chłop​ca.
Jo​anet nie prze​sta​wał m ó​wić. Opo​wia​dał i opo​wia​dał: o swo​im przy ​j a​cie​lu, o Ber​na​cie, o Ma​-

rio​nie i j ej m ę​żu, o pla​ży, ry ​ba​ku i na​pra​wia​niu sie​ci… A m at​ka słu​cha​ła, szczę​śli​wa, że j ej sy n
na​resz​cie wie, czy m j est uścisk bli​skiej oso​by, że j est m u do​brze.

— Pędź do nich, sy n​ku — prze​rwa​ła m u, pró​bu​j ąc ukry ć drże​nie gło​su. — Pew​nie na cie​bie

cze​ka​j ą.

background image

Z głę​bi ce​li sły ​sza​ła, że m a​lec ze​ska​ku​j e ze skrzy ​ni i od​bie​ga. Wy ​obra​zi​ła so​bie, j ak prze​ła​zi

przez m ur, któ​ry tak bar​dzo chcia​ła wy ​m a​zać z pa​m ię​ci.

Po co da​lej ży ć? Prze​trzy ​m a​ła la​ta o chle​bie i wo​dzie, za​m knię​ta w izbie, któ​rej za​ka​m ar​ki

prze​m ie​rzy ​ła pal​ca​m i ty ​sią​ce ra​zy. Wal​czy ​ła z sa​m ot​no​ścią i obłę​dem , zer​ka​j ąc w nie​bo przez
m a​leń​kie okien​ko, na któ​re wspa​nia​ło​m y śl​nie ze​zwo​lił król. Wiel​ko​dusz​ny m o​nar​cha! Znio​sła go​-
rącz​kę i cho​ro​bę, a wszy st​ko dla sy n​ka, po to by gła​skać go po gło​wie, pod​trzy ​m ać na du​chu, dać
m u od​czuć, że m i​m o wszy st​ko nie j est sam na świe​cie.

Ale te​raz nie by ł j uż sam . Ber​nat go przy ​tu​lał! Jo​ana m ia​ła wra​że​nie, że zna te​go czło​wie​ka od

daw​na. Roz​m y ​śla​ła o nim pod​czas trwa​j ą​cy ch wiecz​ność go​dzin. „Opie​kuj się m o​im sy n​kiem ”,
prze​m a​wia​ła do nie​go w m y ​ślach. Jo​anet j est na​resz​cie szczę​śli​wy, śm ie​j e się, bie​ga i…

Jo​ana osu​nę​ła się na pod​ło​gę i za​m ar​ła. Te​go dnia nie tknę​ła chle​ba ani wo​dy, nie czu​ła j uż gło​-

du.

Jo​anet od​wie​dził j ą na​za​j utrz i na​stęp​ne​go dnia, i j esz​cze na​stęp​ne​go, a ona chło​nę​ła j e​go

śm iech, słu​cha​ła, j ak opo​wia​da z ra​do​ścią o ota​cza​j ą​cy m go świe​cie. Z okna do​cho​dził j uż ty l​ko
przy ​tłu​m io​ny głos: „Tak”, „Nie”, „Idź j uż”, „Bie​gnij , ko​rzy ​staj z ży ​cia”.

— Ciesz się ży ​ciem , któ​re ci za​tru​łam — szep​nę​ła reszt​ką sił, gdy chło​piec prze​cho​dził przez

m ur.

Wię​zie​nie Jo​any za​czął wy ​peł​niać chleb.
— Wiesz, co się sta​ło, m a​m o? — Jo​anet pod​su​nął skrzy n​kę pod ścia​nę i na niej usiadł. Sto​pa​m i

nie się​gał j esz​cze zie​m i. — I Nie, bo skąd m ia​ła​by ś wie​dzieć? — Przy ​warł ple​ca​m i do ścia​ny
w m iej ​scu, gdzie m at​czy ​na rę​ka m o​gła wy ​m a​cać j e​go gło​wę. — Po​wiem ci. To bar​dzo za​baw​-
ne. Wy ​obraź so​bie, że wczo​raj j e​den z ko​ni Graua…

Ale ty m ra​zem z otwo​ru nie wy ​su​nę​ła się rę​ka.
— Ma​m o? No, po​słu​chaj . Mó​wię ci, to na​praw​dę śm iesz​ne. Cho​dzi o j ed​ne​go z ko​ni…
Jo​anet zer​k​nął w stro​nę okna.
— Ma​m o? Od​cze​kał chwi​lę.
— Ma​m o?
Na​słu​chi​wał, ale ze​wsząd do​bie​gał ty l​ko stu​kot ko​tlar​skich m łot​ków.
— Ma​m o! — krzy k​nął.
Ukląkł na skrzy n​ce. Co ro​bić? Mat​ka za​bro​ni​ła m u za​glą​dać przez okno.
— Ma​m o! — krzy k​nął zno​wu, pod​cią​ga​j ąc się do otwo​ru. Za​wsze m u po​wta​rza​ła, że​by nie za​-

glą​dał do iz​deb​ki i nie pró​bo​wał j ej zo​ba​czy ć. Ale prze​cież się nie od​zy ​wa! Jo​anet zer​k​nął przez
okno. W środ​ku by ​ło ciem ​no.

Prze​ło​ży ł j ed​ną no​gę przez pa​ra​pet. Okno by ​ło bar​dzo wą​skie. Mógł przez nie przej ść ty l​ko bo​-

kiem .

— Ma​m o? — po​wtó​rzy ł.
Ucze​pił się gór​nej czę​ści okna, po​sta​wił na pa​ra​pe​cie obie sto​py i wci​snął się do iz​deb​ki.
— Ma​m o? — szep​tał, oswa​j a​j ąc oczy z m ro​kiem .
W koń​cu uda​ło m u się wy ​ło​wić z ciem ​no​ści za​ry s otwo​ru, z któ​re​go wy ​do​by ​wał się po​twor​ny

fe​tor. Za dziu​rą w pod​ło​dze, na le​wo, pod ścia​ną, doj ​rzał po​stać zwi​nię​tą na sien​ni​ku.

Po​stać się nie ru​sza​ła. Stu​kot m łot​ków po​zo​stał na ze​wnątrz.
— Chcia​łem ci opo​wie​dzieć coś za​baw​ne​go — po​wie​dział, Pod​cho​dząc, a po j e​go po​licz​kach

po​pły ​nę​ły łzy. — Na pew​no by ś się śm ia​ła — wy ​szep​tał, sta​j ąc nad m at​ką.

background image

Usiadł przy zwło​kach. Jo​ana m ia​ła twarz skry ​tą w ra​m io​nach, Jak​by prze​czu​wa​ła, że m a​lec

wej ​dzie do ce​li, i za​sła​nia​ła się Przed nim na​wet po śm ier​ci.

— Mo​gę cię do​tknąć?
Po​gła​dził m at​kę po wło​sach: brud​ny ch, skoł​tu​nio​ny ch, su​chy ch, szorst​kich.
— Do​pie​ro te​raz, gdy j uż cię nie m a, m o​że​m y by ć ra​zem . I wy ​buch​nął pła​czem .
Wie​czo​rem Ber​nat j uż w pro​gu usły ​szał od za​nie​po​ko​j o​ny ch go​spo​da​rzy, że Jo​anet j esz​cze nie

wró​cił. Sta​rusz​ko​wie nie py ​ta​li ni​g​dy m al​ca, gdzie się po​dzie​wa, gdy zni​ka z do​m u. My ​śle​li, że
cho​dzi na bu​do​wę, j ed​nak te​go po​po​łu​dnia go tam nie wi​dzia​no. Ma​rio​na pod​nio​sła rę​kę do ust.

— A j e​śli coś m u się sta​ło? — za​łka​ła.
— Znaj ​dzie​m y go — uspo​ka​j ał j ą Ber​nat.
Jo​anet zo​stał przy m at​ce. Naj ​pierw gła​dził j ą po gło​wie, po​tem wplótł pal​ce w j ej wło​sy i za​-

czął j e roz​cze​sy ​wać. Nie pró​bo​wał od​sło​nić j ej twa​rzy. W koń​cu wstał i spoj ​rzał w okno.

Na dwo​rze by ​ło j uż ciem ​no.
— Jo​anet?
Znów spoj ​rzał na otwór w m u​rze.
— Jo​anet? — usły ​szał po​now​nie.
— Ar​nau?
— Co się sta​ło?
Z izby do​szedł Ar​naua głos przy ​j a​cie​la:
— Um ar​ła.
— Dla​cze​go nie…?
— Nie m o​gę. Tu nie m a skrzy ​ni. Nie się​gam do okna.
„Tam bar​dzo śm ier​dzi”, do​dał na ko​niec Ar​nau. Ber​nat znów za​pu​kał do drzwi ko​tla​rza Pon​ca.

Co bied​ny m a​lec ro​bił tam przez ca​ły dzień? Za​stu​kał j esz​cze raz, z ca​łej si​ły. Dla​cze​go nikt nie
otwie​ra? W tej sa​m ej chwi​li drzwi się otwo​rzy ​ły i sta​nął w nich ol​brzy m , któ​ry wy ​peł​nił nie​m al
ca​łą prze​strzeń m ię​dzy fra​m u​ga​m i. Ar​nau się cof​nął.

Cze​go?! — ry k​nął ko​tlarz. By ł bo​so, m iał na so​bie ty l​ko się​ga​j ą​cą do ko​lan ko​szu​lę.
Na​zy ​wam się Ber​nat Es​ta​ny ​ol, a to m ój sy n — po​wie​dział Ber​nat, chwy ​ta​j ąc Ar​naua za ra​-

m ię i po​py ​cha​j ąc do przo​du. — Przy ​j aź​ni się z wa​szy m sy ​nem Joa…

— Ja nie m am sy ​na — prze​rwał m u go​spo​darz i chciał za​trza​snąć drzwi.
— Ale m a​cie żo​nę — rzu​cił Ber​nat, przy ​trzy ​m u​j ąc drzwi ra​m ie​niem . Po​ne prze​stał się m o​co​-

wać. — To zna​czy … — do​dał, świ​dru​j ąc ko​tla​rza wzro​kiem — m ie​li​ście żo​nę. Um ar​ła. Po​ne
przy ​j ął tę wia​do​m ość zu​peł​nie obo​j ęt​nie.

— I co z te​go? — za​py ​tał, wzru​sza​j ąc ra​m io​na​m i.
— Jo​anet j est te​raz u niej . — Ber​nat spoj ​rzał na ko​tla​rza naj ​su​ro​wiej , j ak ty l​ko po​tra​fił. — Nie

m o​że wy j ść.

— Ten bę​kart po​wi​nien prze​sie​dzieć tam ca​łe ży ​cie. Ber​nat wpa​try ​wał się w ko​tla​rza, nie pusz​-

cza​j ąc ra​m ie​nia sy ​na. Ar​nau m iał ocho​tę się sku​lić, ale czu​j ąc na so​bie wzrok ol​brzy ​m a, wy ​pro​-
sto​wał się.

— Co za​m ier​za​cie zro​bić? — za​py ​tał Ber​nat.
— Nic — od​parł ko​tlarz. — Ju​tro zbu​rzę ko​m ór​kę i dzie​ciak wy j ​dzie.
— Nie m o​że​cie zo​sta​wić tam chłop​ca na ca​łą noc…
— To m ój dom i m o​gę w nim ro​bić, co m i się ży w​nie po​do​ba.

background image

— Za​wia​do​m ię wła​dze m iej ​skie — za​gro​ził Ber​nat, z gó​ry wie​dząc, że nie na wie​le się to zda.
Po​ne zm ru​ży ł oczy i bez sło​wa znik​nął w głę​bi do​m u, zo​sta​wia​j ąc ich w otwar​ty ch drzwiach.

Po chwi​li wró​cił z po​wro​zem , któ​ry wrę​czy ł Ar​nau​owi.

Wy ​cią​gnij go stam ​tąd — roz​ka​zał — i prze​każ m u, Ze te​raz, gdy j e​go m at​ka nie ży ​j e, nie chcę

go tu wię​cej wi​dzieć.

— Jak… — za​czął Ber​nat.
Tak j ak ten sm ar​kacz za​kra​dał się tu przez te wszy st​kie la​ta, — uprze​dził j e​go py ​ta​nie Po​ne. —

Przez płot. Do do​m u was nie wpusz​czę.

— A co z m at​ką? — zdą​ży ł j esz​cze za​py ​tać Ber​nat, ko​tlarz za​trza​snął im drzwi przed no​sem .
— Król od​dał m i j ą pod wa​run​kiem , że j ej nie za​bi​j ę więc te​raz, gdy sa​m a um ar​ła, zwró​cę j ą

kró​lo​wi — od​po​wie​dział Po​ne po​spiesz​nie. — Za​pła​ci​łem za nią spo​ry za​staw, i Bóg m i świad​-
kiem , nie za​m ie​rzam tra​cić pie​nię​dzy przez tę la​dacz​ni​cę.

Ty l​ko oj ​ciec Al​bert, któ​ry znał hi​sto​rię Jo​ane​ta, oraz sta​ry Pe​re i j e​go żo​na, któ​ry m Ber​nat

m u​siał wszy st​ko wy ​j a​śnić, wie​dzie​li o nie​szczę​ściu, j a​kie spo​tka​ło m al​ca. Ca​ła trój ​ka sta​ra​ła się
pod​nieść go na du​chu, ale chło​piec m il​czał, a j e​go ru​chy, wcze​śniej ner​wo​we i oży ​wio​ne, spo​-
wol​nia​ły, j ak​by dźwi​gał na ra​m io​nach nie​wy ​obra​żal​ny cię​żar.

— Czas le​czy ra​ny — po​cie​szał Ber​nat Ar​naua. — Mu​si​m y by ć cier​pli​wi i wspie​rać Jo​ane​ta

na​szą m i​ło​ścią i zro​zu​m ie​niem .

Lecz Jo​anet za dnia m il​czał j ak za​klę​ty, a no​ca​m i szlo​chał roz​pacz​li​wie. Oj ​ciec i sy n, sku​le​ni na

po​sła​niu, przy ​słu​chi​wa​li się w ci​szy łka​niu m al​ca, cze​ka​j ąc, aż zm o​rzy go wresz​cie nie​spo​koj ​ny
sen.

— Jo​anet! — Ber​nat usły ​szał pew​nej no​cy, j ak Ar​nau wo​ła przy ​j a​cie​la. — Jo​anet.
Od​po​wie​dzia​ła m u ci​sza.
— Je​śli chcesz, po​pro​szę Ma​don​nę, by zo​sta​ła rów​nież two​j ą m at​ką.
Bra​wo, sy ​nu, po​m y ​ślał Ber​nat. Nie m iał od​wa​gi sam go o to pro​sić. Prze​cież to by ​ła j e​go Ma​-

don​na, j e​go se​kret. Zgo​dził się po​dzie​lić z Jo​ane​tem wła​sny m oj ​cem , ty m ra​zem de​cy ​zj a na​le​ża​-
ła ty l​ko do nie​go.

Ar​nau by ł go​to​wy dzie​lić z przy ​j a​cie​lem rów​nież m at​ką, m i​m o to Jo​anet nie od​po​wia​dał.

W po​ko​j u pa​no​wa​ła ci​sza j ak m a​kiem za​siał.

— Jo​anet? — nie pod​da​wał się Ar​nau.
— Tak m ó​wi​ła do m nie m a​m a. — To by ​ły pierw​sze sło​wa Jo​ane​ta od wie​lu dni. Ber​nat za​m arł

na po​sła​niu. — Ale j ej j uż nie m a. Od tej po​ry m am na im ię Jo​an.

— Jak chcesz, Jo​ane… Jo​an — po​pra​wił się Ar​nau. — Sły ​sza​łeś, co m ó​wi​łem ?
— Ale two​j a Ma​don​na nie roz​m a​wia z to​bą tak j ak m o​j a m at​ka.
— Po​wiedz m u o pta​kach — pod​su​nął Ber​nat.
— Za to j a j ą wi​dzę, a ty nie wi​dzia​łeś swo​j ej m at​ki. Zno​wu za​pa​dła ci​sza.
— A skąd wiesz, że ona cię w ogó​le sły ​szy ? — za​py ​tał w koń​cu m a​lec. — To ty l​ko ka​m ien​na

fi​gur​ka, a ka​m ie​nie są głu​che.

Ber​nat wstrzy ​m ał od​dech.
— Sko​ro j est głu​cha, to dla​cze​go wszy ​scy do niej prze​m a​wia​j ą? — od​ciął się Ar​nau. — Na​-

wet oj ​ciec Al​bert. Prze​cież sam wi​dzia​łeś. My ​ślisz, że oj ​ciec Al​bert nie wie, co ro​bi?

— Ale to nie j est j e​go m at​ka — nie da​wał za wy ​gra​ną m a​lec. — Oj ​ciec Al​bert m a in​ną m at​-

kę, sam m i m ó​wił. Skąd m am wie​dzieć, czy Ma​don​na chce by ć m o​j ą m at​ką, sko​ro się nie od​zy ​-

background image

wa?

— Po​wie ci to no​cą, we śnie lub za po​śred​nic​twem pta​ków.
— Pta​ków?
— No, tak… — za​j ąk​nął się Ar​nau. Na do​brą spra​wę sam nie bar​dzo ro​zu​m iał, o co cho​dzi

z ty ​m i pta​ka​m i, ale bał się do te​go przy ​znać. — To nie​co skom ​pli​ko​wa​ne. Wszy st​ko wy ​j a​śni Cl
m ój … nasz oj ​ciec.

Wzru​sze​nie ści​snę​ło Ber​na​ta za gar​dło. W izbie zno​wu zro​bi​ło się ci​cho. W koń​cu Jo​an szep​nął:
Ar​nau, pój ​dziesz ze m ną po​roz​m a​wiać z Ma​don​ną?
— Te​raz?
Tak, sy ​nu, te​raz, wła​śnie te​raz. To dla Jo​ana bar​dzo waż​ne, po​m y ​ślał Ber​nat, pro​szę…
— Wiesz, że nie wol​no wcho​dzić no​cą do ko​ścio​ła. Oj ​ciec Al​bert…
— Bę​dzie​m y ci​chut​ko. Nikt się nie do​wie. Pro​szę…
W koń​cu Ar​nau dał się prze​ko​nać i chłop​cy wy ​m knę​li się ci​chut​ko z do​m u i po​bie​gli do od​le​-

głe​go o kil​ka kro​ków ko​ścio​ła San​ta Ma​ria de la Mar.

Ber​nat wy ​cią​gnął się na po​sła​niu. Cóż m o​że się im przy ​da​rzy ć? Prze​cież są ulu​bień​ca​m i ca​łej

dziel​ni​cy.

Pro​m ie​nie księ​ży ​ca igra​ły na rusz​to​wa​niach, m ię​dzy nie​do​koń​czo​ny ​m i m u​ra​m i, przy ​po​ra​m i,

łu​ka​m i, ap​sy ​da​m i…

Oko​li​ca to​nę​ła w ci​szy i ty l​ko gdzie​nie​gdzie po​j e​dy n​cze ogni​ska zdra​dza​ły obec​ność war​tow​ni​-

ków. Ar​nau i Jo​anet okrą​ży ​li ko​ściół i do​szli do uli​cy Born. Głów​ne wej ​ście by ​ło za​m knię​te, naj ​pil​-
niej strze​żo​no oko​lic cm en​ta​rza Mo​re​res, gdzie skła​do​wa​no więk​szość m a​te​ria​łów bu​dow​la​ny ch.
Sa​m ot​ne ogni​sko oświe​tla​ło nie​do​koń​czo​ną fa​sa​dę świą​ty ​ni. Nie​trud​no by ​ło do​stać się do ko​ścio​ła:
ścia​ny i przy ​po​ry ab​sy ​dy ob​ni​ża​ły się ku uli​cy Born, gdzie drew​nia​ny po​dest za​stę​po​wał nie​ist​-
nie​j ą​ce j esz​cze scho​dy. Chłop​cy prze​szli po ry ​sun​kach m i​strza de Mon​ta​gut, wy ​zna​cza​j ą​cy ch po​-
ło​że​nie drzwi i stop​ni, wśli​zgnę​li się do ko​ścio​ła i w m il​cze​niu skie​ro​wa​li w stro​nę am ​bi​tu, ku ka​pli​-
cy Prze​naj ​święt​sze​go Sa​kra​m en​tu, gdzie za m a​sy w​ny ​m i, pięk​nie wy ​koń​czo​ny ​m i kra​ta​m i z że​la​-
za, w bla​sku świec wy ​m ie​nia​ny ch re​gu​lar​nie przez ba​sta​ixos, cze​ka​ła na nich Ma​don​na.

Prze​że​gna​li się. „Po​win​ni​ście ro​bić znak krzy ​ża za​wsze, gdy wcho​dzi​cie do świą​ty ​ni”, po​uczał

ich oj ​ciec Al​bert. Chłop​cy przy ​pa​dli do krat ka​pli​cy.

— Jo​an chciał​by, by ś zo​sta​ła rów​nież j e​go m at​ką — wy ​szep​tał Ar​nau. — Je​go m a​m a um ar​ła,

a j a m o​gę się po​dzie​lić.

Jo​an, z dłoń​m i za​ci​śnię​ty ​m i na kra​tach, zer​kał to na Ma​don​nę, to na Ar​naua.
— I co? — prze​rwał przy ​j a​cie​lo​wi.
— Ci​cho!
Oj ​ciec m ó​wi, że wie​le wy ​cier​piał. Wiesz, j e​go m at​kę za​m u​ro​wa​no. Mo​gła ty l​ko wy ​su​wać rę​-

kę przez m a​leń​kie okien​ko. Jo​an ni​g​dy j ej nie wi​dział. Po​wie​dział, że na​wet gdy ​by um ar​ła, nie od​-
sło​nił j ej twa​rzy. Ona nie chcia​ła, by j ą oglą​dał.

Dy m świec z czy ​ste​go psz​cze​le​go wo​sku, sto​j ą​cy ch w lich​ta​rzu do​kład​nie pod fi​gur​ką, znów

za​m glił chłop​cu wzrok i ka​m ien​ne war​gi pod​nio​sły się w uśm ie​chu.

— Zga​dza się — oznaj ​m ił Ar​nau, spo​glą​da​j ąc na Jo​ana.
— Skąd wiesz, prze​cież m ó​wi​łeś, że od​po​wia​da przez…
— Bo wiem i j uż — uciął Ar​nau.
— A gdy ​by m tak sam za​py ​tał?

background image

— Nie.
Jo​an wbił wzrok w ka​m ien​ną fi​gur​kę. Chciał roz​m a​wiać z nią tak j ak j e​go brat. Dla​cze​go słu​cha

Ar​naua, a j e​go nie? No i skąd Ar​nau m ógł wie​dzieć… Gdy Jo​an obie​cy ​wał so​bie wła​śnie, że kie​-
dy ś i on za​słu​ży na sło​wa Ma​don​ny, w świą​ty ​ni roz​legł się ha​łas.

— Pssss! — sy k​nął Ar​nau, zer​ka​j ąc na drzwi od stro​ny Mo​re​res.
— Kto tam ? — W otwo​rze po​j a​wi​ło się świa​tło unie​sio​ne​go ka​gan​ka.
Ar​nau ru​szy ł ku uli​cy Born, ale Jo​an za​ga​pił się na ka​ga​nek, któ​ry zbli​żał się j uż do am ​bi​tu.
— Chodź​że! — Ar​nau po​cią​gnął bra​ta.
Gdy wy ​chy ​nę​li na uli​cę, zo​ba​czy ​li nad​cią​ga​j ą​ce ku nim świa​teł​ka. Ar​nau zer​k​nął przez ra​m ię:

rów​nież w ko​ście​le po​j a​wi​ło się kil​ka ka​gan​ków.

Od​cię​to im dro​gę. War​tow​ni​cy roz​m a​wia​li i po​krzy ​ki​wa​li m ię​dzy so​bą. Co ro​bić? Drew​nia​ny

po​dest! Ar​nau przy ​padł do zie​m i, po​cią​ga​j ąc za so​bą Jo​ana. Ma​lec by ł spa​ra​li​żo​wa​ny stra​chem .
Na bo​kach drew​nia​nej kon​struk​cj i nie by ​ło de​sek, Ar​nau zno​wu po​pchnął bra​ta i ra​zem wczoł​ga​li
się pod po​dest, głę​bo​ko, aż do fun​da​m en​tów ko​ścio​ła. Jo​an przy ​warł do ka​m ie​ni — świa​tła by ​ły
j uż nad ni​m i, na przy ​kry ​wa​j ą​cy ch ich de​skach. Kro​ki war​tow​ni​ków roz​brzm ie​wa​ły w uszach Ar​-
naua za​głu​sza​j ąc bi​cie j e​go ser​ca.

Sie​dzie​li j ak tru​sie, pod​czas gdy war​tow​ni​cy prze​szu​ki​wa​li ko​ściół. Trwa​ło to ca​łą wiecz​ność!

Ar​nau zer​kał ku gó​rze pró​bu​j ąc doj ​rzeć, co się nad ni​m i dzie​j e, ale ile​kroć świa​tło prze​świe​ca​ło
przez szpa​ry w de​skach, ku​lił się i wci​skał j esz​cze głę​biej .

W koń​cu war​tow​ni​cy da​li za wy ​gra​ną. Dwóch z nich sta​nę​ło na po​de​ście, oświe​tla​j ąc przez

chwi​lę oko​li​cę. Jak to m oż​li​we, że nie sły ​szą bi​cia m o​j e​go ser​ca? I ser​ca Jo​ana. Straż​ni​cy ze​szli
z po​de​stu. Ar​nau spoj ​rzał w kąt, gdzie cho​wał się m a​lec. Je​den z war​tow​ni​ków za​wie​sił ka​ga​nek
nad po​de​stem , j e​go to​wa​rzy sz od​da​lił się j uż na znacz​ną od​le​głość. Jo​ana nie by ​ło! Gdzie on się
po​dział? Ar​nau pod​szedł do m iej ​sca, w któ​ry m fun​da​m en​ty ko​ścio​ła łą​czy ​ły się z po​de​stem . Po​-
m a​cał dło​nią ka​m ie​nie. Na​tra​fił na szcze​li​nę, nie​wiel​ki tu​nel m ię​dzy fun​da​m en​ta​m i.

Jo​an, po​py ​cha​ny przez Ar​naua, wczoł​gał się pod po​dest, a nie na​po​tkaw​szy żad​nej prze​szko​dy,

prze​lazł przez szcze​li​nę i czoł​gał się da​lej ko​ry ​ta​rzem , któ​ry scho​dził ła​god​nie w kie​run​ku głów​ne​-
go oł​ta​rza. Ar​nau ka​zał m u się czoł​gać. „Ci​cho!”, upo​m i​nał go co rusz. Sze​lest, j a​ki sam czy ​nił,
prze​ci​ska​j ąc się przez tu​nel, za​głu​szał wszel​kie in​ne od​gło​sy, ale by ł prze​ko​na​ny, że Ar​nau idzie za
nim . Prze​cież wszedł ra​że​ni z nim pod po​dest. Do​pie​ro gdy wą​ski ko​ry ​tarz roz​sze​rzy ł się i Jo​an
m ógł zer​k​nąć do ty ​łu, a na​wet uklęk​nąć, prze​ko​nał się, że j est sam . Gdzie do​szedł? Wo​kół pa​no​wa​-
ły nie​prze​nik​nio​ne ciem ​no​ści.

— Ar​nau?! — za​wo​łał.
Od​po​wie​dzia​ło m u ty l​ko echo od​bi​j a​j ą​ce się od ścian. To j a​kaś… j a​kaś gro​ta. W pod​zie​m iach

ko​ścio​ła!

Zno​wu za​wo​łał przy ​j a​cie​la. Naj ​pierw ci​cho, po​tem na ca​ły głos, ale prze​stra​szy ł się echa.

Mo​że za​wró​cić, ty l​ko… gdzie j est tu​nel? Jo​an wy ​cią​gnął ra​m io​na, ale nie m ógł wy ​m a​cać wy j ​-
ścia z ko​ry ​ta​rza. Prze​czoł​gał się za da​le​ko.

— Ar​nau! — krzy k​nął j esz​cze raz.
Ci​sza. Jo​an wy ​buch​nął pła​czem . Co kry ​j e się w ty ch ciem ​no​ściach? Mo​że j a​kiś po​twór? A j e​-

śli zszedł do sa​m e​go pie​kła? prze​cież to pod​zie​m ia ko​ścio​ła, a wszy ​scy m ó​wią, że pie​kło j est na
do​le. A j e​śli przy j ​dzie Lu​cy ​fer?

Ar​nau wczoł​gał się do tu​ne​lu. Jo​an m u​si by ć wła​śnie tu. Na pew​no nie wy ​szedł​by sam spod

background image

de​sek. Po​ko​naw​szy spo​ry ka​wa​łek i upew​niw​szy się, że war​tow​ni​cy go j uż nie usły ​szą, za​wo​łał
przy ​j a​cie​la. Ci​sza. Czoł​gał się da​lej .

— Jo​anet! — krzy k​nął. — Jo​an! — po​pra​wił się.
— Tu​taj ! — usły ​szał z od​da​li.
— To zna​czy gdzie?
— Na koń​cu tu​ne​lu.
— Wszy st​ko w po​rząd​ku? Jo​an prze​stał się trząść.
— Tak.
— No to wra​caj .
— Nie m o​gę. — Ar​nau wes​tchnął. — Tra​fi​łem do j a​kiej ś gro​ty, czy cze​goś w ty m ro​dza​j u,

i nie m o​gę zna​leźć wy j ​ścia.

— Po​m a​caj ścia​ny, aż na​trą… Nie! — zre​flek​to​wał się. — Le​piej nie, sły ​szy sz, Jo​an? Mógł​-

by ś zna​leźć in​ny tu​nel, a wte​dy by ​śm y się roz​m i​nę​li… Wi​dzisz tam coś, Jo​an?

— Nie, nic — od​parł m a​lec.
W grun​cie rze​czy m ógł​by do​czoł​gać się do Jo​ana, ale… A j e​śli tu​nel się roz​ga​łę​zi i zgu​bią się

na do​bre? No i skąd wzię​ła się tam , na do​le, gro​ta? Już wie, co zro​bi. Wró​ci po świa​tło. Oświe​tlą
so​bie dro​gę ka​gan​kiem i bę​dą ura​to​wa​ni.

Jo​an, cze​kaj na m nie! Sły ​szy sz? Ni​g​dzie się nie ru​szaj , siedź i cze​kaj , aż wró​cę. Sły ​szy sz?
Sły ​szę. Co chcesz zro​bić?
Idę po ka​ga​nek, za​raz wra​cam . Za​cze​kaj na m nie, ni​g​dzie nie idź. Do​brze?
D… Do​brze… — wy ​j ą​kał Jo​an.
— Po​m y śl, że do​kład​nie nad to​bą znaj ​du​j e się Ma​don​na two​j a m at​ka. — Ar​nau nie usły ​szał

od​po​wie​dzi. — Jo​an, ro​zu​m iesz?

A pew​nie, po​m y ​ślał m a​lec. Ar​nau po​wie​dział: „two​j a m at​ka”. Ale on j ą sły ​szy, a j a nie. Nie

po​zwo​lił m i z nią po​roz​m a​wiać, A j e​śli Ar​nau nie chce, że​by ​śm y m ie​li wspól​ną m at​kę, i dla​te​go
uwię​ził m nie tu, w pie​kle?

— Jo​an?! — na​wo​ły ​wał Ar​nau.
— Co?
— Cze​kaj na m nie, ni​g​dzie się nie ru​szaj .
Nie​ła​two by ​ło Ar​nau​owi wy ​czoł​gać się ty ​łem z tu​ne​lu. W koń​cu j ed​nak zna​lazł się pod uli​cą

Born, a wte​dy, nie​wie​le m y ​śląc, zła​pał ka​ga​nek, któ​ry war​tow​nik za​wie​sił obok po​de​stu, i zno​wu
dał nu​ra pod de​ski.

Jo​an do​strzegł zbli​ża​j ą​ce się świa​teł​ko. Gdy ścia​ny tu​ne​lu za​czę​ły się roz​sze​rzać, Ar​nau zwięk​-

szy ł pło​m ień. Zo​ba​czy ł m al​ca klę​czą​ce​go za​le​d​wie dwa kro​ki od wy ​lo​tu tu​ne​lu. Jo​an po​pa​trzy ł na
nie​go prze​ra​żo​ny.

— Nie bój się — pró​bo​wał go uspo​ko​ić Ar​nau. Jesz​cze bar​dziej pod​krę​cił pło​m ień i uniósł ka​-

ga​nek. Co to za m iej ​sce? Cm en​tarz! Od​kry ​li pod​ziem ​ny cm en​tarz. Znaj ​do​wa​li się w nie​wiel​kiej
gro​cie, któ​ra z j a​kie​goś po​wo​du za​cho​wa​ła się pod ko​ścio​łem ni​by pę​che​rzy k po​wie​trza. Strop by ł
tak ni​sko, że nie m o​gli się na​wet wy ​pro​sto​wać. Ar​nau skie​ro​wał świa​tło na wiel​kie am ​fo​ry, po​dob​-
ne do ty ch, j a​kie wi​dział w warsz​ta​cie Graua, ty ​le że bar​dziej pry ​m i​ty w​ne. Nie​któ​re by ​ły roz​bi​te
i ze sko​rup wy ​sta​wa​ły ko​ścio​tru​py, in​ne za​cho​wa​ły się w ca​ło​ści: wiel​kie na​czy ​nia ucię​te w naj ​-
szer​szy m m iej ​scu, po​łą​czo​ne ze so​bą i za​kle​j o​ne.

Jo​an dy ​go​tał, nie od​ry ​wa​j ąc wzro​ku od j ed​ne​go z nie​bosz​czy ​ków.

background image

— Nie bój się — pró​bo​wał go uspo​ko​ić Ar​nau. Jo​an od​sko​czy ł od nie​go j ak opa​rzo​ny.
— Co… — za​czął Ar​nau.
Ucie​kaj ​m y — prze​rwał m u Jo​an bła​gal​ny m to​nem , cze​ka​j ąc na od​po​wiedź, wszedł do tu​ne​lu.

Ar​nau po​spie​szy ł za nim . Gdy zna​leź​li się pod po​de​stem , zdm uch​nął pło​m ień. Wo​kół nie by ​ło ży ​-
we​go du​cha. Ar​nau od​wie​sił ka​ga​nek na m iej ​sce, po czy m ru​szy ​li do do​m u.

— Ni​ko​m u ani sło​wa — po​wie​dział Ar​nau po dro​dze. — Zgo​da? Jo​an nie od​po​wie​dział.

background image

14

Od​kąd Ar​nau za​pew​nił go, że Ma​don​na zgo​dzi​ła się zo​stać rów​nież j e​go m at​ką, Jo​an w każ​dej

wol​nej chwi​li pę​dził do ko​ścio​ła, wci​skał bu​zię m ię​dzy kra​ty ka​pli​cy Naj ​święt​sze​go Sa​kra​m en​tu
i za​m ie​rał, wpa​trzo​ny w ka​m ien​ną fi​gur​kę z dziec​kiem na rę​ku i stat​kiem u stóp.

— Zo​ba​czy sz, kie​dy ś utkniesz tu na do​bre — ostrzegł go pew​ne​go ra​zu oj ​ciec Al​bert.
Jo​an wy ​cią​gnął gło​wę spo​m ię​dzy prę​tów i uśm iech​nął się. Ksiądz zm ierz​wił m u czu​pry ​nę

i przy ​kuc​nął.

— Ko​chasz j ą? — za​py ​tał, wska​zu​j ąc na Ma​don​nę. Jo​an się za​wa​hał.
— Te​raz to m o​j a m at​ka — po​wie​dział, choć prze​m a​wia​ło przez nie​go ra​czej pra​gnie​nie niż

pew​ność.

Wzru​sze​nie ści​snę​ło oj ​ca Al​ber​ta za ser​ce. Ileż rze​czy m ógł​by m u o niej opo​wie​dzieć! Chciał

się ode​zwać, ale głos uwiązł m u w gar​dle, więc ty l​ko przy ​tu​lił m al​ca.

— Mo​dlisz się do niej ? — za​py ​tał po chwi​li.
— Nie, roz​m a​wiam z nią. — Oj ​ciec Al​bert zer​k​nął na chłop​ca py ​ta​j ą​co. — No, opo​wia​dam

j ej róż​ne rze​czy.

Ka​płan spoj ​rzał na Ma​don​nę.
— Roz​m a​wiaj , sy n​ku, roz​m a​wiaj da​lej — po​wie​dział i zo​sta​wił Jo​ana sa​m e​go.
Spra​wa oka​za​ła się dość pro​sta. Oj ​ciec Al​bert roz​wa​ży ł trzy czy czte​ry kan​dy ​da​tu​ry i wy ​brał

w koń​cu bo​ga​te​go srebr​ni​ka. Pod​czas ostat​niej rocz​nej spo​wie​dzi rze​m ieśl​nik by ł szcze​rze skru​szo​-
ny, po​nie​waż kil​ka ra​zy cu​dzo​ło​ży ł.

— Sko​ro j e​steś j e​go m at​ką — wy ​m am ​ro​tał oj ​ciec Al​bert, wzno​sząc oczy do nie​ba — chy ​ba

nie bę​dziesz m ia​ła m i za złe, że uciek​nę się do m a​łe​go pod​stę​pu. Praw​da, Pa​ni?

Srebr​nik nie od​wa​ży ł się od​m ó​wić spo​wied​ni​ko​wi.
— Cho​dzi o skrom ​ny da​tek na szko​łę ka​te​dral​ną — usły ​szał. — W ten spo​sób wspo​m o​żesz pew​-

ne​go chłop​ca i Bóg… Bóg ci to wy ​na​gro​dzi.

Na​le​ża​ło j esz​cze roz​m ó​wić się z Ber​na​tem . Oj ​ciec Al​bert nie za​sy ​piał gru​szek w po​pie​le.

background image

— Po​sta​ra​łem się o przy ​j ę​cie Jo​ane​ta do szko​ły ka​te​dral​nej — oznaj ​m ił m u pod​czas spa​ce​ru

po pla​ży, nie​da​le​ko do​m u Pe​re​go.

Ber​nat od​wró​cił się do księ​dza.
— Nie stać m nie, oj ​cze… — za​czął.
— Nie bę​dzie cię to nic kosz​to​wać.
— My ​śla​łem , że szko​ły …
— Tak, ale ty l​ko szko​ły m iej ​skie. W szko​le ka​te​dral​nej wy ​star​czy … — Po co te wy ​j a​śnie​nia?

— No, naj ​waż​niej ​sze, że wszy st​ko j est j uż za​ła​twio​ne. Jo​an na​uczy się czy ​tać i pi​sać, naj ​pierw
z ele​m en​ta​rza, po​tem z psał​te​rza i m o​dli​tew​ni​ków. — Dla​cze​go Ber​nat nic nie m ó​wi? — Po skoń​-
cze​niu trzy ​na​stu lat przej ​dzie do gim ​na​zj um i roz​pocz​nie na​ukę ła​ci​ny i sied​m iu sztuk wy ​zwo​lo​-
ny ch: gra​m a​ty ​ki, re​to​ry ​ki, dia​lek​ty ​ki, ary t​m e​ty ​ki, geo​m e​trii, m u​zy ​ki i astro​no​m ii.

Oj ​cze, Jo​anet po​m a​ga w pra​cach do​m o​wy ch i za​ra​bia w ten spo​sób na swo​j e utrzy ​m a​nie. Je​-

śli roz​pocz​nie na​ukę…

Bę​dzie j adł w szko​le. — Ber​nat spoj ​rzał na księ​dza i po​krę​cił gło​wą, j ak​by się nad czy m ś za​sta​-

na​wiał. — Po​za ty m do​dał ka​płan — roz​m a​wia​łem z two​im go​spo​da​rzem . Pe​re zgo​dził się nie
pod​no​sić wam ko​m or​ne​go.

Bar​dzo się po​świę​ca​cie dla Jo​ana.
— Chy ​ba nie m asz nic prze​ciw​ko te​m u? — Ber​nat za​prze​czy ł z uśm ie​chem . — Kto wie, m o​że

Jo​anet wstą​pi z cza​sem na uni​wer​sy ​tet, na Stu​dium Ge​ne​ra​le w Le​ri​dzie al​bo na​wet na któ​ry ś
z uni​wer​sy ​te​tów za​gra​nicz​ny ch, w Bo​lo​nii, w Pa​ry ​żu…

Ber​nat par​sk​nął śm ie​chem .
— Gdy ​by m się sprze​ci​wił, by ł​by oj ​ciec nie​po​cie​szo​ny, praw​da? — Oj ​ciec Al​bert przy ​tak​nął.

— Zresz​tą Jo​an nie j est m o​im sy ​nem — cią​gnął Ber​nat. — Ni​g​dy nie po​zwo​lił​by m , by j e​den
chło​piec pra​co​wał na dru​gie​go, ale sko​ro nic m nie to nie bę​dzie kosz​to​wać, nie m am nic prze​ciw​-
ko te​m u. Jo​anet na to za​słu​gu​j e. By ć m o​że pew​ne​go dnia po​j e​dzie do ty ch wszy st​kich m iej sc, któ​-
re wy ​m ie​ni​li​ście.

— Wo​lał​by m zaj ​m o​wać się koń​m i, tak j ak ty — wy ​znał Jo​anet Ar​nau​owi pod​czas spa​ce​ru po

tej sa​m ej pla​ży, gdzie oj ​ciec Al​bert i Ber​nat za​de​cy ​do​wa​li o j e​go przy ​szło​ści.

— To cięż​ka pra​ca, Jo​anet… Jo​an. Nic ty l​ko pu​cu​j ę i czy sz​czę, czy sz​czę i pu​cu​j ę, a gdy do​-

pro​wa​dzę uprząż i ca​ły rząd do po​ły ​sku, wy ​pro​wa​dza​j ą ko​nia i m u​szę za​czy ​nać od po​cząt​ku.
A i to j e​śli wcze​śniej To​m as nie wpad​nie z krzy ​kiem , ka​żąc do​czy ​ścić j a​kąś uzdę lub cu​gle. Za
pierw​szy m ra​zem na​wet m nie ude​rzy ł, ale wte​dy przy ​biegł oj ​ciec i… Gdy ​by ś to wi​dział! Aku​rat
m iał przy so​bie wi​dły, więc przy ​parł go do ścia​ny, aż To​m as za​czął się j ą​kać i prze​pra​szać.

— Wła​śnie dla​te​go chciał​by m z wa​m i pra​co​wać.
— Oj , nie wiesz, co m ó​wisz! Co praw​da od tam ​tej po​ry To​m as nie pod​niósł na m nie rę​ki, ale

cią​gle kry ​ty ​ku​j e m o​j ą pra​cę. Sam wszy st​ko bru​dzi, że​by zro​bić m i na złość. Raz przy ​ła​pa​łem go
na​wet na go​rą​cy m uczy n​ku.

— To dla​cze​go nie po​wie​cie Je​su​so​wi?
— Oj ​ciec od​ra​dza, m ó​wi, że m i nie uwie​rzy, bo przy ​j aź​ni się z To​m a​sem i trzy ​m a j e​go stro​nę.

I że ba​ro​no​wa wy ​ko​rzy ​sta każ​dą oka​zj ę, by nam za​szko​dzić, bo nas nie​na​wi​dzi. Ty l​ko po​patrz: ty
uczy sz się w szko​le wie​lu cie​ka​wy ch rze​czy, j a m u​szę sprzą​tać po in​ny ch, zno​sić krzy ​ki i speł​niać
roz​ka​zy. — Chłop​cy nie od​zy ​wa​li się przez chwi​lę, brnąc w pia​sku ze wzro​kiem utkwio​ny m w fa​-
lach. — Nie zm ar​nuj tej szan​sy, Jo​an, nie zm ar​nuj j ej — po​wie​dział na​gle Ar​nau, po​wta​rza​j ąc

background image

ra​dę oj ​ca.

Jo​an przy ​kła​dał się do na​uki, nic więc dziw​ne​go, że na​uczy ​ciel po​chwa​lił go przed ca​łą kla​są.

Chło​piec po​czuł przy ​j em ​ne m ro​wie​nie, gdy ko​le​dzy pa​trzy ​li na nie​go z po​dzi​wem . Gdy ​by m a​m a
do​ży ​ła tej chwi​li! Po​biegł​by co sił do ogro​du ko​tla​rza, przy ​siadł​by na skrzy n​ce i opo​wie​dział j ej
o wszy st​kim . Naj ​lep​szy z ca​łej kla​sy, po​wie​dział pro​fe​sor, a oczy uczniów spo​czę​ły wła​śnie na
nim . Ni​g​dy do​tąd nie by ł w ni​czy m naj ​lep​szy !

Wie​czo​rem Jo​an wra​cał do do​m u j ak na skrzy ​dłach. Pe​re i Ma​rio​na wy ​słu​cha​li go z uśm ie​-

chem , uszczę​śli​wie​ni, pro​sząc, by po​wtó​rzy ł spo​koj ​nie tę część opo​wie​ści, któ​rą nad​m iar em o​cj i
prze​obra​ził w ka​ska​dę ge​stów i krzy ​ków. Gdy Ar​nau i Ber​nat sta​nę​li w pro​gu, sta​rusz​ko​wie i m a​lec
od​wró​ci​li się w ich stro​nę. Jo​an j uż m iał po​biec w ich stro​nę, po​wstrzy ​m a​ła go j ed​nak m i​na bra​ta
i śla​dy łez na j e​go twa​rzy. Ber​nat tu​lił do sie​bie sy ​na.

— Co się… — Ma​rio​na po​de​szła, by ob​j ąć chłop​ca. Ber​nat m ach​nął rę​ką, nie po​zwa​la​j ąc j ej

do​koń​czy ć py ​ta​nia.

— Mu​si​m y by ć sil​ni — po​wie​dział, nie zwra​ca​j ąc się do ni​ko​go kon​kret​ne​go.
Jo​an po​szu​kał wzro​ku bra​ta, ale Ar​nau pa​trzy ł na Ma​rio​nę. I by ​li sil​ni. Sta​j en​ny To​m as bał się

do​ku​czać Ber​na​to​wi, więc drę​czy ł Ar​naua.

— Szu​ka za​czep​ki, sy ​nu — tłu​m a​czy ł Ber​nat, gdy Ar​nau m io​tał się i zło​ścił. — Nie daj ​m y się

spro​wo​ko​wać.

— Ale, oj ​cze, nie m o​że​m y zno​sić te​go w nie​skoń​czo​ność — ża​lił się Ar​nau.
— Kto m ó​wi o zno​sze​niu w nie​skoń​czo​ność? Je​sus wie​le ra​zy upo​m i​nał To​m a​sa, sam sły ​sza​-

łem . Nie pra​cu​j e j ak na​le​ży. Je​sus o ty m wie. Przy nim ko​nie ro​bią się ner​wo​we: wierz​ga​j ą
i gry ​zą. Zo​ba​czy sz, sy ​nu, la​da dzień To​m as stra​ci pra​cę, la​da dzień…

Ber​nat m iał ra​cj ę, na zm ia​ny nie trze​ba by ​ło dłu​go cze​kać. Ba​ro​nes​sa po​sta​no​wi​ła na​uczy ć

sy ​nów Graua j az​dy kon​nej . Po​go​dzi​ła się z ty m , że j ej m ąż nie po​tra​fi do​siąść ko​nia, ale pa​sier​-
bom nie za​m ie​rza​ła od​pu​ścić, dla​te​go kil​ka ra​zy w ty ​go​dniu, po lek​cj ach, wszy ​scy : chłop​cy, pre​-
cep​tor oraz To​m as — z ko​niem na po​stron​ku — pie​szo, a Isa​bel i Mar​ga​ri​da w po​wo​zie kie​ro​wa​-
ny m przez Je​su​sa, uda​wa​li się za m ia​sto, na m a​ły, po​ło​żo​ny za m u​ra​m i skra​wek te​re​nu, gdzie sy ​-
no​wie Graua po​bie​ra​li od m asz​ta​le​rza lek​cj e j eź​dziec​twa.

Je​sus sta​wał na środ​ku, trzy ​m a​j ąc w pra​wej rę​ce dłu​gi, przy ​m o​co​wa​ny do wę​dzi​dła po​wróz,

któ​ry m zm u​szał ko​nia do cho​dze​nia w kół​ko, na​to​m iast w le​wej rę​ce ści​skał bat do po​ga​nia​nia
wierz​chow​ca. Kan​dy ​da​ci na​j eźdź​ców ro​bi​li ko​lej ​no rund​ki wo​kół m asz​ta​le​rza, słu​cha​j ąc j e​go po​-
le​ceń i wska​zó​wek.

Te​go dnia To​m as, ob​ser​wu​j ą​cy z ko​zła prze​bieg lek​cj i, wpa​try ​wał się uważ​nie w py sk ko​nia.

Wy ​star​czy ​ło j ed​no sil​niej ​sze szarp​nię​cie, ty l​ko j ed​no… Wcze​śniej czy póź​niej zwie​rzę się spło​-
szy.

Na ko​niu sie​dział Ge​nis Pu​ig.
Sta​j en​ny spoj ​rzał na prze​ra​żo​ną bu​zię dziec​ka. Młod​szy sy n Graua pa​nicz​nie bał się ko​ni, dla​-

te​go sie​dział w sio​dle szty w​no. Wcze​śniej czy póź​niej koń się spło​szy.

Je​sus strze​lił z bi​cza, że​by zm u​sić zwie​rzę do ga​lo​pu. Koń po​trzą​snął łbem , szar​piąc po​wróz.
To​m as nie m ógł po​wstrzy ​m ać uśm ie​chu, któ​ry na​ty ch​m iast znik​nął z j e​go warg, gdy li​na wy ​-

su​nę​ła się z ka​ra​biń​czy ​ka i koń zna​lazł się na wol​no​ści. Nie​trud​no by ​ło za​kraść się do sio​dła​m i i na​-
ciąć po​wróz, osła​bia​j ąc w ten spo​sób j e​go wy ​trzy ​m a​łość. Krzy k za​m arł Isa​be​li i Mar​ga​ri​dzie na
ustach. Je​sus rzu​cił bat i pró​bo​wał schwy ​tać ko​nia. Na próż​no.

background image

Ge​nis, zda​ny na sie​bie i na ko​nia, przy ​warł do j e​go grzy ​wy pisz​cząc prze​raź​li​wie. Sto​pa​m i

i no​ga​m i ude​rzy ł nie​chcą​cy w bo​ki zwie​rzę​cia, któ​re sko​czy ​ło j ak opa​rzo​ne i po​cwa​ło​wa​ło ku bra​-
m om m ia​sta. Prze​sa​dza​j ąc nie​wy ​so​ki pa​gó​rek, koń zrzu​cił j eźdź​ca. Ge​nis prze​ko​zioł​ko​wał po zie​-
m i i wpadł w gę​ste chasz​cze.

Z głę​bi staj ​ni Ber​nat usły ​szał tę​tent na pa​ła​co​wy m dzie​dziń​cu, a za​raz po​tem krzy ​ki ba​ro​nes​sy.

Ko​nie, m iast za​j e​chać j ak zwy ​kle rów​no i spo​koj ​nie, wa​li​ły ko​py ​ta​m i o bruk. W dro​dze do drzwi
Ber​nat na​po​tkał To​m a​sa. Sta​j en​ny pro​wa​dził wy ​stra​szo​ne​go, m o​kre​go od po​tu ko​nia, któ​re​go
chra​py drga​ły nie​spo​koj ​nie.

— Co się…? — za​czął Ber​nat.
— Ba​ro​nes​sa wzy ​wa twe​go sy ​na! — krzy k​nął To​m as, okła​da​j ąc ko​nia.
Wrza​ski ba​ro​nes​sy wy ​peł​nia​ły j uż ca​ły dzie​dzi​niec. Ber​nat j esz​cze raz spoj ​rzał na nie​szczę​sne

zwie​rzę, któ​re ry ​ło ko​py ​ta​m i zie​m ię.

— Pa​ni chce cię na​ty ch​m iast wi​dzieć! — krzy k​nął To​m as na wi​dok Ar​naua wy ​ła​nia​j ą​ce​go się

z sio​dła​m i.

Chło​piec zer​k​nął na oj ​ca, któ​ry wzru​szy ł ra​m io​na​m i.
Wy ​szli na dzie​dzi​niec. Roz​sier​dzo​na ba​ro​nes​sa, po​trzą​sa​j ąc szpi​cru​tą, z któ​rą nie roz​sta​wa​ła się

pod​czas kon​ny ch prze​j aż​dżek, po​krzy ​ki​wa​ła na Je​su​sa, na pre​cep​to​ra i na usłu​gu​j ą​cy ch j ej nie​-
wol​ni​ków. Mar​ga​ri​da i Jo​sep sta​li za Isa​be​lą. Obok tkwił Ge​nis: po​obi​j a​ny, za​krwa​wio​ny, w po​dar​-
ty m ubra​niu. Na wi​dok Ar​naua i Ber​na​ta ba​ro​nes​sa ru​szy ​ła ku chłop​cu i ude​rzy ​ła go ba​tem
w twarz. Ar​nau pod​niósł dło​nie do ust i po​licz​ka. Ber​nat chciał bro​nić sy ​na, ale Je​sus za​gro​dził m u
dro​gę.

— Ty l​ko po​patrz! — ry k​nął m asz​ta​lerz, pod​su​wa​j ąc Ber​na​to​wi ro​ze​rwa​ny po​wróz i ka​ra​biń​-

czy k. — Oto, j ak twój sy ​na​lek przy ​kła​da się do pra​cy !

Ber​nat wziął do​m nie​m a​ny do​wód wi​ny i przy j ​rzał m u się uważ​nie. Ar​nau, nie od​ry ​wa​j ąc dło​-

ni od twa​rzy, po​szedł w j e​go śla​dy. Po​przed​nie​go dnia do​kład​nie wszy st​ko spraw​dził. Pod​niósł
oczy na oj ​ca aku​rat w chwi​li, gdy ten zer​kał na bra​m ę, skąd To​m as ob​ser​wo​wał ca​łe zaj ​ście.

— Jesz​cze wczo​raj by ​ły w naj ​lep​szy m po​rząd​ku! — krzy k​nął Ar​nau, ła​piąc po​wróz i ka​ra​biń​-

czy k i po​trzą​sa​j ąc nim przed Je​su​sem . Zno​wu spoj ​rzał na bra​m ę staj ​ni. — W po​rząd​ku! — po​-
wtó​rzy ł. Do oczu na​pły ​nę​ły m u łzy.

— Ale m a​zgaj ! — roz​legł się głos Mar​ga​ri​dy, któ​ra po​ka​zy ​wa​ła pal​cem Ar​naua. — O m a​ło

cię nie za​bił, a te​raz be​czy — do​da​ła, zwra​ca​j ąc się do m łod​sze​go bra​ta. — Ty nie pła​ka​łeś, gdy
przez nie​go spa​dłeś z ko​nia — skła​m a​ła.

Jo​sep i Ge​nis nie od ra​zu za​re​ago​wa​li, ale j uż po chwi​li i oni drwi​li z ku​zy ​na:
— Po​płacz so​bie, bek​sa​la​lo — po​wie​dział j e​den z nich.
— Płacz, płacz, ty m a​zga​j u — za​wtó​ro​wał m u brat. Ar​nau wi​dział, j ak wy ​ty ​ka​j ą go pal​ca​m i

i dwo​ru​j ą z nie​go, nie m ógł się j ed​nak opa​no​wać! Łzy pły ​nę​ły m u po po​licz​kach, a z pier​si wy ​ry ​-
wa​ło się łka​nie. Stał w m iej ​scu, po​ka​zu​j ąc wszy st​kim , na​wet nie​wol​ni​kom , po​wróz i ka​ra​biń​czy k.

— Za​m iast się m a​zać, po​wi​nie​neś prze​pro​sić za swe nie​chluj ​stwo — ofuk​nę​ła go ba​ro​nes​sa,

uśm ie​cha​j ąc się bez​czel​nie do pa​sier​bów.

Prze​pro​sić? Ar​nau spoj ​rzał zdzi​wio​ny na oj ​ca, a j e​go oczy zda​wa​ły się py ​tać: „Za co?”. Ber​-

nat pa​trzy ł prze​ni​kli​wie na ba​ro​nes​sę. Mar​ga​ri​da wciąż wy ​ty ​ka​ła pal​cem ku​zy ​na, szep​cząc coś
bra​ciom na ucho.

— Nie m am za co prze​pra​szać — od​rzekł Ar​nau. — Wczo​raj spraw​dzi​łem uprząż — do​dał

background image

i ci​snął na zie​m ię po​wróz oraz ka​ra​biń​czy k.

Ba​ro​nes​sa za​czę​ła wy ​m a​chi​wać rę​ka​m i, ale za​m ar​ła, gdy Ber​nat zro​bił krok w j ej kie​run​ku.

Je​sus zła​pał go za ra​m ię.

— To ary ​sto​krat​ka — sy k​nął m u do ucha.
Ar​nau po​wiódł wzro​kiem po twa​rzach obec​ny ch i wy ​biegł za bra​m ę pa​ła​cu.
— O, nie! — krzy k​nę​ła Isa​bel, gdy Grau, do​wie​dziaw​szy się o ca​ły m zda​rze​niu, po​sta​no​wił

zwol​nić oj ​ca i sy ​na. — Chcę, by Ber​nat Es​ta​ny ​ol zo​stał w staj ​ni i na​dal pra​co​wał dla two​ich dzie​-
ci. Chcę, by ani na chwi​lę nie za​po​m niał, że na​le​żą nam się prze​pro​si​ny. Chcę, by ten sm ar​kacz
bła​gał nas o wy ​ba​cze​nie! Je​śli ich zwol​nisz, nie po​sta​wię na swo​im . Każ po​wie​dzieć sta​j en​ne​m u,
że j e​go sy ​na​lek nie bę​dzie m ógł wró​cić do pra​cy, do​pó​ki nie prze​pro​si… — Isa​bel krzy ​cza​ła i wy ​-
m a​chi​wa​ła rę​ka​m i. — Ty m ​cza​sem j e​go oj ​ciec bę​dzie otrzy ​m y ​wał po​ło​wę pen​sj i, a j e​śli spró​bu​-
j e szu​kać in​nej po​sa​dy, ca​ła Bar​ce​lo​na do​wie się o ty m , co za​szło, i nikt nie przy j ​m ie go do pra​cy.
Chcę prze​pro​sin! — za​żą​da​ła roz​hi​ste​ry ​zo​wa​na.

„Ca​ła Bar​ce​lo​na się do​wie…”. Grau za​drżał. Przez la​ta ukry ​wał szwa​gra, a te​raz, dzię​ki j e​go

żo​nie ca​ła Bar​ce​lo​na do​wie się praw​dy !

— Bła​gam , bądź dy s​kret​na — zdo​łał ty l​ko wy ​bą​kać. Isa​bel wbi​ła w m ę​ża oczy na​bie​głe krwią.
— Ma​j ą się przede m ną uko​rzy ć!
Grau chciał coś po​wie​dzieć, ale na​gle za​m ilkł i za​gry zł war​gi.
— Na Bo​ga, bądź dy s​kret​na — rzu​cił ty l​ko.
Grau przy ​stał osta​tecz​nie na żą​da​nia m ał​żon​ki. Gu​ia​m o​ny nie by ​ło j uż na świe​cie, a ich dzie​ci

nie odzie​dzi​czy ​ły na szczę​ście zna​m ie​nia nad okiem . Kie​dy Grau opu​ścił staj ​nię, Ber​nat, m ru​żąc
oczy, wy ​słu​chał m asz​ta​le​rza, któ​ry po​in​for​m o​wał go o no​wy ch wa​run​kach pra​cy.

— Ta​to, j a na​praw​dę wszy st​ko spraw​dzi​łem — tłu​m a​czy ł Ar​nau póź​ny m wie​czo​rem , gdy kła​-

dli się spać w m a​łej iz​deb​ce. — Przy ​się​gam ! — krzy k​nął, nie m o​gąc się do​cze​kać od​po​wie​dzi.

Ale nie m asz do​wo​dów — wtrą​cił Jo​an, któ​ry znał j uż szcze​gó​ły ca​łe​go zaj ​ścia.
Wie​rzę ci, nie m u​sisz przy ​się​gać, po​m y ​ślał Ber​nat. Jak m am j ed​nak po​wie​dzieć, że… za​drżał,

wspo​m i​na​j ąc za​cho​wa​nie w staj ​ni: „Nie za​wi​ni​łem , więc nie bę​dę ni​ko​go prze​pra​szał”.

— Oj ​cze, przy ​się​gam , że m ó​wię praw​dę — po​wtó​rzy } Ar​nau.
— Ale… — za​czął Jo​an, lecz Ber​nat go uci​szy ł.
— Wie​rzę ci, sy ​nu, śpij ​m y.
— Ale… — Ar​nau nie da​wał za wy ​gra​ną.
— Śpi​m y !
Ar​nau i Jo​an zga​si​li ka​ga​nek, ale upły ​nę​ło j esz​cze spo​ro cza​su, nim Ber​nat usły ​szał ry t​m icz​ny

od​dech śpią​cy ch chłop​ców. Jak m a po​wie​dzieć sy ​no​wi, że ba​ro​nes​sa do​m a​ga się prze​pro​sin?

— Sy ​nu… — głos Ber​na​ta za​drżał, gdy Ar​nau prze​stał się ubie​rać i po​pa​trzy ł na nie​go. —

Grau… Grau żą​da prze​pro​sin, w prze​ciw​ny m ra​zie…

Ar​nau spoj ​rzał na nie​go py ​ta​j ą​co.
— W prze​ciw​ny m ra​zie nie m o​żesz wró​cić do pra​cy …
Już po pierw​szy ch sło​wach twarz chłop​ca spo​waż​nia​ła i po​j a​wił się na niej nie​zna​ny j e​go oj ​cu

wy ​raz. Ber​nat zer​k​nął na Jo​ana i zo​ba​czy ł, że m a​lec, nie do koń​ca ubra​ny, rów​nież za​m arł
z otwar​tą bu​zią. Chciał m ó​wić da​lej , ale głos uwiązł m u w gar​dle.

— I co te​raz? — za​py ​tał Jo​an, prze​ry ​wa​j ąc m il​cze​nie.
— My ​śli​cie, że po​wi​nie​nem prze​pro​sić?

background image

— Sy ​nu, po​świę​ci​łem wszy st​ko, że​by ś by ł wol​ny m czło​wie​kiem . Po​rzu​ci​łem zie​m ie na​le​żą​ce

od wie​ków do na​szej ro​dzi​ny, bo nie chcia​łem , by po​m ia​ta​no to​bą, tak j ak po​m ia​ta​no m ną, m o​im
oj ​cem i oj ​cem m o​j e​go oj ​ca… A te​raz znów zna​leź​li​śm y się na ła​sce i nie​ła​sce lu​dzi, któ​rzy m ie​-
nią się szla​chet​nie uro​dzo​ny ​m i. Jed​nak ty m ra​zem m a​m y wy ​bór i m o​że​m y się sprze​ci​wić. Sy ​nu,
na​uczy ć się ko​rzy ​stać z wol​no​ści, któ​rej zdo​by ​cie przy ​szło nam z ta​kim tru​dem . De​cy ​zj a na​le​ży
ty l​ko do cie​bie.

— Ale co m i ra​dzi​cie, oj ​cze?
Po chwi​li na​m y ​słu Ber​nat po​wie​dział:
— Ja na two​im m iej ​scu nie ustą​pił​by m .
Jo​an pró​bo​wał włą​czy ć się do roz​m o​wy :
— Prze​cież to ty l​ko ba​ro​nes​sa! Prze​ba​cze​nie… prze​ba​cze​nie do​sta​j e się od Bo​ga.
— Ale z cze​go bę​dzie​m y ży ​li? — za​py ​tał Ar​nau.
— Nie m artw się, sy ​nu. Ma​m y tro​chę oszczęd​no​ści, więc m o​że​m y się na ra​zie utrzy ​m y ​wać.

Po​szu​ka​m y pra​cy gdzie in​dziej , prze​cież nie ty l​ko Grau Pu​ig m a ko​nie.

Ber​nat nie za​sy ​piał gru​szek w po​pie​le: j esz​cze te​go sa​m e​go wie​czo​ru, po pra​cy, za​czął szu​kać

no​wej po​sa​dy dla sie​bie i sy ​na. Zna​lazł in​ną ary ​sto​kra​ty cz​ną re​zy ​den​cj ę ze staj ​nia​m i i zo​stał do​-
brze przy ​j ę​ty przez za​rząd​cę. W Bar​ce​lo​nie za​zdrosz​czo​no Grau​owi Pu​igo​wi za​dba​ny ch ko​ni
i kie​dy oka​za​ło się, że j est to głów​nie za​słu​ga Ber​na​ta, zgo​dzo​no się go za​trud​nić. Jed​nak na​za​j utrz,
gdy Ber​nat, uczciw​szy z sy ​na​m i do​brą wia​do​m ość, sta​wił się w no​wy m m iej ​scu pra​cy, by do​-
peł​nić for​m al​no​ści, nie chcia​no na​wet z nim roz​m a​wiać. „Mar​nie pła​ci​li”, skła​m ał wie​czo​rem
przy ko​la​cj i. Pró​bo​wał szczę​ścia w in​ny ch pa​ła​cach, ale choć naj ​pierw pa​trzo​no na nie​go przy ​-
chy l​nie, na​za​j utrz za​m y ​ka​no m u drzwi przed no​sem .

— Mar​nu​j esz ty l​ko czas — uli​to​wał się w koń​cu j e​den ze sta​j en​ny ch na wi​dok zroz​pa​czo​nej

m i​ny Ber​na​ta, któ​ry, po raz ko​lej ​ny od​pra​wio​ny z kwit​kiem , wbił wzrok w ka​m ien​ną po​sadz​kę
staj ​ni. — Ba​ro​nes​sa uwzię​ła się na cie​bie — wy ​j a​śnił. — Wczo​raj , za​raz po two​im wy j ​ściu,
przy ​sła​ła goń​ca z proś​bą, by nie przy j ​m o​wa​no cię do pra​cy. Przy ​kro m i.

— Ty gni​do! — sy k​nął m u do ucha, ci​cho, ale do​bit​nie, prze​cią​ga​j ąc sa​m o​gło​ski. To​m as sko​-

czy ł j ak opa​rzo​ny i chciał ucie​kać, j ed​nak Ber​nat zła​pał go za szy ​j ę i du​sił, pó​ki sta​j en​ny nie za​-
czął się sła​niać. Do​pie​ro wte​dy Ber​nat po​zwo​lił m u czerp​nąć po​wie​trza. Sko​ro ba​ro​nes​sa wy ​sy ​ła
po​słań​ców wszę​dzie tam , gdzie py ​tam o pra​cę, po​m y ​ślał, ani chy ​bi ktoś m nie śle​dzi. „Wy ​puść
m nie ty l​ny m wy j ​ściem ”, po​pro​sił za​rząd​cę, któ​ry do​pie​ro co otwo​rzy ł m u oczy. To​m as, sto​j ą​cy
na ro​gu, na​prze​ciw​ko głów​nej bra​m y pa​ła​cu, nie za​uwa​ży ł Ber​na​ta, któ​ry pod​kradł się do nie​go
od ty ​łu. — To ty spra​wi​łeś, że ze​rwał się po​wróz, praw​da? Cze​go j esz​cze chcesz? — Ber​nat zno​wu
przy du​sił sta​j en​ne​go.

— Co…? Co za róż​ni​ca? — beł​ko​tał To​m as, ła​piąc roz​pacz​li​wie po​wie​trze.
— Co m asz na m y ​śli? — Ber​nat nie prze​sta​wał za​ci​skać pal​ców na j e​go szy i. Sta​j en​ny sza​m o​-

tał się na próż​no. Gdy Ber​nat po​czuł, że To​m as za​czy ​na om dle​wać, prze​stał go du​sić i od​wró​cił
w swo​j ą stro​nę. — O czy m ty m ó​wisz? — do​py ​ty ​wał się.

To​m as, za​nim za​czął od​po​wia​dać, wziął kil​ka głę​bo​kich od​de​chów. Gdy j e​go twarz od​zy ​ski​wa​ła

z wol​na nor​m al​ną bar​wę, na war​gach po​j a​wił się iro​nicz​ny uśm ie​szek.

— Mo​żesz m nie za​bić — po​wie​dział za​sa​pa​ny — ale wiesz do​sko​na​le, że po​wróz to ty l​ko pre​-

tekst, bo ba​ro​nes​sa się na cie​bie uwzię​ła. Nie​na​wi​dzi cię, za​wsze bę​dzie cię nie​na​wi​dzi​ła. Je​steś
ty l​ko zbie​gły m chło​pem pańsz​czy ź​nia​ny m , a twój chło​pak to sy n zbie​głe​go chło​pa pańsz​czy ź​nia​-

background image

ne​go. Nie znaj ​dziesz pra​cy w Bar​ce​lo​nie, bo ona tak po​sta​no​wi​ła. Je​śli m nie za​bi​j esz, ka​że cię śle​-
dzić ko​m u in​ne​m u.

Ber​nat splu​nął sta​j en​ne​m u w twarz. To​m as ani drgnął, ty l​ko uśm iech​nął się j esz​cze sze​rzej .
— Nie m asz wy j ​ścia, Es​ta​ny ​ol. Twój sy ​na​lek bę​dzie m u​siał bła​gać o prze​ba​cze​nie.
— Prze​pro​szę — pod​dał się Ar​nau, wy ​słu​chaw​szy z za​ci​śnię​ty ​m i pię​ścia​m i i łza​m i w oczach

opo​wie​ści oj ​ca. — Nie m o​że​m y wal​czy ć prze​ciw​ko ca​łej ary ​sto​kra​cj i Bar​ce​lo​ny. Nie m o​że​m y
też ży ć bez pra​cy. Świ​nie, świ​nie, j esz​cze raz świ​nie!

Ber​nat spoj ​rzał na Ar​naua. „Tu bę​dzie​m y wol​ni”, przy ​po​m niał so​bie obiet​ni​cę zło​żo​ną kil​ku​-

m ie​sięcz​ne​m u sy ​no​wi, gdy po raz pierw​szy uj ​rze​li Bar​ce​lo​nę. Ty ​le wy ​cier​pie​li, tak za​wal​czy ​li
o swo​j e pra​wa, a te​raz… Nie, sy ​nu, za​cze​kaj . Po​szu​ka​m y in​nej … — Oni m a​j ą wła​dzę, oj ​cze.
Moż​ni rzą​dzą na wsi, rzą​dzi​li na wa​szy ch zie​m iach, rzą​dzą i w Bar​ce​lo​nie.

Jo​anet pa​trzy ł na nich w m il​cze​niu. „Ksią​żę​tom na​le​ży się sza​cu​nek i śle​pe po​słu​szeń​stwo —

uczo​no go w szko​le. — Wol​ność cze​ka nas w Kró​le​stwie Bo​ży m , nie na zie​m i”.

— Nie m o​gą rzą​dzić w ca​łej Bar​ce​lo​nie. Ty l​ko m oż​ny ch stać na ko​nie, to praw​da, ale na​uczy ​-

m y się in​ne​go fa​chu. Po​ra​dzi​m y so​bie, sy ​nu.

Ber​nat do​strzegł bły sk na​dziei w oczach chłop​ca, któ​re roz​sze​rzy ​ły się, j ak​by chcia​ły po​chwy ​-

cić otu​chę pły ​ną​cą z j e​go słów. Przy ​rze​kłem , że bę​dziesz wol​ny, i obiet​ni​cy do​trzy ​m am . Nie wy ​-
rze​kaj się tak ła​two wol​no​ści, sy ​nu.

Przez na​stęp​ne dni Ber​nat prze​m ie​rzy ł Bar​ce​lo​nę w po​go​ni za wol​no​ścią. Z po​cząt​ku To​m as ła​-

ził za nim krok w krok, na​wet się nie kry ​j ąc, ale zo​sta​wił go w spo​ko​j u, gdy ba​ro​nes​sa zro​zu​m ia​ła,
że nie wpły ​nie na rze​m ieśl​ni​ków, drob​ny ch kup​ców i m u​ra​rzy.

— I tak nie​wie​le zdzia​ła — po​cie​szał Grau roz​hi​ste​ry ​zo​wa​ną żo​nę, któ​ra po​skar​ży ​ła m u się na

bez​czel​ność chło​pa.

— Co chcesz przez to po​wie​dzieć? — za​py ​ta​ła.
— Że nie znaj ​dzie pra​cy. Bar​ce​lo​na cier​pi wła​śnie z bra​ku prze​zor​no​ści. — Isa​be​la, li​czą​ca się

ze zda​niem m ę​ża, za​chę​ci​ła go do m ó​wie​nia. — Od kil​ku lat Ka​ta​lo​nia prze​ży ​wa klę​skę nie​uro​dza​-
j u — tłu​m a​czy ł Grau. — Wieś j est zby t lud​na, nie​wiel​kie zbio​ry zj a​da​ne są przez sa​m y ch chło​-
pów i ży w​ność nie do​cie​ra do m iast.

Ale prze​cież Ka​ta​lo​nia j est bar​dzo du​ża. My ​lisz się, m o​j a dro​ga. Mo​że i Ka​ta​lo​nia j est du​ża,

ale ka​ta​loń​scy chło​pi wie​le lat te​m u za​rzu​ci​li upra​wę zbo​ża, bę​dą​ce​go pod​sta​wą wy ​ży ​wie​nia. Te​-
raz upra​wia​j ą len, wi​no​rośl i orze​chy, ale nie zbo​że. Zm ia​na opła​ci​ła się pa​nom , przy ​nio​sła ko​rzy ​-
ści rów​nież nam , kup​com , ale sy ​tu​acj a za​czy ​na się kom ​pli​ko​wać. Do tej po​ry j e​dli​śm y zbo​że
z Sy ​cy ​lii i Sar​dy ​nii, lecz woj ​na z Ge​nuą od​cię​ła do​sta​wy, Ber​nat nie znaj ​dzie pra​cy, ale kry ​zy s
od​bi​j e się na in​ny ch m iesz​kań​cach Ka​ta​lo​nii, rów​nież na nas. A wszy st​ko z wi​ny kil​ku tę​py ch ary ​-
sto​kra​tów…

— Jak m o​żesz?! — prze​rwa​ła m u ura​żo​na ba​ro​nes​sa.
— Zro​zum , m o​j a dro​ga — tłu​m a​czy ł Grau z po​wa​gą — m y, kup​cy, zaj ​m u​j e​m y się han​dlem

i zbi​j a​m y for​tu​ny, nie za​po​m i​na​m y j ed​nak o in​we​sto​wa​niu czę​ści za​rob​ków w roz​wój in​te​re​su.
Dzi​siaj nie pły ​wa​m y na ty ch sa​m y ch stat​kach co przed dzie​się​cio​m a la​ty i dla​te​go na​sze do​cho​-
dy są pew​ne. Ale pa​no​wie feu​dal​ni nie chcą za​in​we​sto​wać ani sol​da w grun​ty ani w uno​wo​cze​-
śnie​nie m e​tod pra​cy. Po​m y śl ty l​ko, ka​ta​loń​scy chło​pi uży ​wa​j ą ty ch sa​m y ch na​rzę​dzi i tech​nik co
Rzy ​m ia​nie. Rzy ​m ia​nie! Ich po​la co dwa lub trzy la​ta m u​szą le​żeć odło​giem , pod​czas gdy przy
od​po​wied​niej upra​wie i na​wo​że​niu m o​gły ​by po​zo​stać ży ​zne dwa, a na​wet trzy ra​zy dłu​żej . Ty ch

background image

pa​nów, któ​ry ch tak bro​nisz, gu​zik ob​cho​dzi przy ​szłość Ka​ta​lo​nii, chcą się ty l​ko szy b​ko i ła​two
wzbo​ga​cić. Na​wet j e​śli m ia​ło​by to do​pro​wa​dzić do ru​iny ca​łe pań​stwo.

— E tam , prze​sa​dzasz. — Ba​ro​nes​sa nie do​wie​rza​ła m ę​żo​wi.
— Wiesz, ile kosz​tu​j e psze​ni​ca? — Grau, nie do​cze​kaw​szy się od​po​wie​dzi, po​krę​cił gło​wą,

i cią​gnął: — Pra​wie sto sol​dów za kor​czy k. A wiesz, ile kosz​to​wa​ła do nie​daw​na? — Ty m ra​zem
nie za​wie​sił na​wet gło​su: — Nie​m ie​lo​na dzie​sięć sol​dów, m ie​lo​na szes​na​ście. Po​dro​ża​ła dzie​się​-
cio​krot​nie!

— Ale głód nam nie gro​zi? — spy ​ta​ła ba​ro​nes​sa, wy ​raź​nie za​nie​po​ko​j o​na.
— Nie ro​zu​m iesz sed​na pro​ble​m u, m o​j a dro​ga. Stać nas na psze​ni​cę… j e​śli bę​dzie w ogó​le

do​stęp​na. Bo pew​ne​go dnia m o​że po pro​stu znik​nąć z ry n​ku… Kto wie, czy j uż nie zni​kła? Sęk
w ty m , że choć psze​ni​ca zdro​ża​ła dzie​się​cio​krot​nie, chło​pi otrzy ​m u​j ą do​kład​nie ty ​le sa​m o…

— A więc psze​ni​cy nam nie za​brak​nie? — we​szła i w sło​wo żo​na.
— Nie, ale…
— A Ber​nat nie znaj ​dzie pra​cy ?
— Nie są​dzę, ale…
— To do​brze, bo ty l​ko to m nie in​te​re​su​j e — rzu​ci​ła ba​ro​nes​sa, znu​dzo​na wy ​wo​da​m i m ę​ża,

i od​wró​ci​ła się na pię​cie.

— …ale Ka​ta​lo​nia j est na skra​j u ka​ta​stro​fy — do​koń​czy ł Grau. Lecz ba​ro​nes​sa j uż go nie

usły ​sza​ła.

Zły rok. Ber​nat m iał po​wy ​żej uszu tej sa​m ej wy ​m ów​ki, po​j a​wia​j ą​cej się za każ​dy m ra​zem ,

gdy pro​sił o pra​cę. „Mu​sia​łem zwol​nić po​ło​wę ter​m i​na​to​rów, j ak​że m am przy ​j ąć cie​bie?”, usły ​-
szał w j ed​ny m z warsz​ta​tów. „Ma​m y zły rok, nie m o​gę wy ​ży ​wić na​wet wła​sny ch dzie​ci”, po​wie​-
dzia​no m u w na​stęp​ny m . „Czy ż​by ś nie wie​dział — do​rzu​cił ktoś in​ny — że m a​m y zły rok? Po​ło​-
wę za​rob​ków wy ​da​łem na j e​dze​nie dla ro​dzi​ny, a do​ty ch​czas wy ​star​cza​ła m i ty l​ko dwu​dzie​sta
część do​cho​dów”. Trud​no nie wie​dzieć, po​m y ​ślał Ber​nat. Ale się nie pod​da​wał i szu​kał da​lej , aż
w koń​cu na​de​szła zi​m a, a wraz z nią chło​dy. Wte​dy w nie​któ​ry ch m iej ​scach nie śm iał na​wet py ​-
tać. Dzie​ci cho​dzi​ły głod​ne, ro​dzi​ce odej ​m o​wa​li so​bie od ust, by j e na​kar​m ić, a ospa, ty ​fus i dy ​-
fte​ry t za​czę​ły zbie​rać śm ier​tel​ne żni​wo.

Pod nie​obec​ność oj ​ca Ar​nau prze​li​czał kur​czą​ce się oszczęd​no​ści. Z po​cząt​ku ro​bił to co ty ​-

dzień, po​tem dzień w dzień, a na​wet kil​ka ra​zy dzien​nie, wi​dząc, że j e​go du​m a j est co​raz bar​dziej
za​gro​żo​na.

— Ile kosz​tu​j e wol​ność? — za​py ​tał pew​ne​go ra​zu Jo​ana, gdy m o​dli​li się do Ma​don​ny.
— Świę​ty Grze​gorz na​ucza, że z po​cząt​ku wszy ​scy lu​dzie ro​dzi​li się wol​ni i by ​li so​bie rów​ni. —

Jo​an m ó​wił spo​koj ​nie, bez​na​m ięt​nie, j ak​by po​wta​rzał wy ​uczo​ną lek​cj ę. — I wła​śnie wol​ni lu​dzie
dla wła​sne​go do​bra pod​po​rząd​ko​wa​li się pa​nu w za​m ian za opie​kę. Utra​ci​li wol​ność, ale zy ​ska​li
bez​pie​czeń​stwo i tro​skli​we​go pa​na.

Ar​nau chło​nął sło​wa bra​ta wpa​trzo​ny w Ma​don​nę. Dla​cze​go się do m nie nie uśm ie​chasz?

Świę​ty Grze​gorz… Czy świę​ty Grze​gorz m iał kie​dy ś pu​stą sa​kiew​kę, j ak m ój oj ​ciec?

— Jo​an?
— Co?
— Co po​wi​nie​nem zro​bić?
— Sam m u​sisz zde​cy ​do​wać.
— A co ty m y ​ślisz?

background image

— Już ci po​wie​dzia​łem . Wol​ni lu​dzie z wła​snej wo​li od​da​li się pod opie​kę pa​nów.
Jesz​cze te​go sa​m e​go dnia Ar​nau, bez wie​dzy oj ​ca, sta​wił się w do​m u Graua Pu​iga. Nie chcąc,

by do​strze​żo​no go ze staj ​ni, wszedł do pa​ła​cu od kuch​ni, gdzie na​tknął się na Es​tra​ny ę, tłu​stą j ak
zwy ​kle — naj ​wy ​raź​niej pa​nu​j ą​cy w Bar​ce​lo​nie głód j ą om i​j ał — tkwią​cą przed ko​cioł​kiem .

— Prze​każ pań​stwu, że przy ​sze​dłem — po​wie​dział Ar​nau, gdy zm ie​rzy ​ła go wzro​kiem .
Na j ej war​gach roz​lał się głu​pi uśm iech. Es​tra​ny a za​wo​ła​ła och​m i​strza, któ​ry po​wia​do​m ił pa​-

na do​m u o przy ​by ​ciu chłop​ca. Ka​za​no m u cze​kać na sto​j ą​co wie​le go​dzin. W ty m cza​sie przez
kuch​nię prze​wi​nę​ła się ca​ła służ​ba, wszy ​scy chcie​li zo​ba​czy ć po​ko​na​ne​go bun​tow​ni​ka. Nie​któ​rzy
uśm ie​cha​li się zło​śli​wie, in​ni — nie​licz​ni — przy ​j ę​li j e​go ka​pi​tu​la​cj ę ze sm ut​kiem . Ar​nau pa​trzy ł
wszy st​kim pro​sto w oczy i od​po​wia​dał wy ​nio​śle na drwią​ce uśm iesz​ki, ale nie zm a​zał kpi​ny z wie​-
lu twa​rzy.

Bra​ko​wa​ło ty l​ko Ber​na​ta, choć To​m as nie om iesz​kał go po​in​for​m o​wać, że j e​go sy ​na​lek przy ​-

szedł bła​gać o wy ​ba​cze​nie. „Przy ​kro m i, sy n​ku, bar​dzo m i przy ​kro”, m am ​ro​tał Ber​nat, szczot​ku​-
j ąc ko​nia.

Po wie​lo​go​dzin​ny m ocze​ki​wa​niu, gdy chło​piec nie czuł j uż nóg — Es​tra​ny a nie po​zwo​li​ła m u

usiąść — po​pro​wa​dzo​no go do głów​ne​go sa​lo​nu. Ar​nau nie zwró​cił na​wet uwa​gi na bo​ga​ty wy ​-
strój re​zy ​den​cj i. Gdy ty l​ko prze​stą​pił próg kom ​na​ty, wbił wzrok w pięć po​sta​ci cze​ka​j ą​cy ch
w głę​bi: ba​ron i ba​ro​no​wa sie​dzie​li, j e​go trzej ku​zy ​ni sta​li obok. Męż​czy ź​ni odzia​ni by ​li w j e​dwab​-
ne raj ​tu​zy w j a​skra​wy ch ko​lo​rach i ścią​gnię​te zło​ty ​m i pa​sa​m i ka​fta​ny do ko​lan; Isa​bel i Mar​ga​ri​-
da m ia​ły na so​bie suk​nie wy ​szy ​wa​ne per​ła​m i i szla​chet​ny ​m i ka​m ie​nia​m i.

Och​m istrz za​pro​wa​dził Ar​naua na śro​dek kom ​na​ty, kil​ka tro​ków od pań​stwa, po czy m za​wró​cił

do drzwi. Grau roz​ka​zał m u tam cze​kać.

— Co cię do nas spro​wa​dza? — spy ​tał Grau, j ak zwy ​kle z ka​m ien​ną twa​rzą.
— Przy ​sze​dłem pro​sić o wy ​ba​cze​nie.
— Więc proś.
Ar​nau j uż chciał prze​m ó​wić, ale ba​ro​nes​sa m u prze​rwa​ła.
— Coś ta​kie​go! Chy ​ba nie za​m ie​rzasz pro​sić o wy ​ba​cze​nie na sto​j ą​co?
Ar​nau za​wa​hał się, ale zgiął j ed​no ko​la​no, wbi​j a​j ąc j e w po​sadz​kę. Kom ​na​tę wy ​peł​nił głu​pa​-

wy chi​chot Mar​ga​ri​dy.

— Pro​szę wszy st​kich o wy ​ba​cze​nie — wy ​re​cy ​to​wał Ar​nau, pa​trząc Isa​bel pro​sto w oczy.
Ko​bie​ta świ​dro​wa​ła go spoj ​rze​niem . Wiedz, ko​ko​to, że ro​bię to wy ​łącz​nie dla oj ​ca — zda​wał

się m ó​wić wzrok Ar​naua.

— Po no​gach! — krzy k​nę​ła ba​ro​nes​sa. — Ca​łuj nas po no​gach! — Ar​nau chciał wstać, ale ko​-

bie​ta zno​wu go po​wstrzy ​m a​ła. — Na ko​la​nach! — wrza​snę​ła na ca​ły sa​lon.

Ar​nau po​słusz​nie przy ​czoł​gał się do nich na ko​la​nach. Ro​bię to dla oj ​ca. Dla oj ​ca. Ty l​ko dla oj ​-

ca… Isa​bel pod​su​nę​ła m u sto​py w j e​dwab​ny ch trze​wi​kach, Ar​nau uca​ło​wał naj ​pierw le​wy, po​-
tem pra​wy. Nie pod​no​sząc oczu, prze​su​nął się do wu​j a, któ​ry na wi​dok klę​czą​ce​go i wpa​trzo​ne​go
w j e​go no​gi chłop​ca, za​wa​hał się. Żo​na zgro​m i​ła go j ed​nak wzro​kiem i Grau uniósł ko​lej ​no sto​py.
Dzie​ci zro​bi​ły to sa​m o. Gdy war​gi Ar​naua m ia​ły m u​snąć bu​cik Mar​ga​ri​dy, dziew​czy n​ka scho​wa​-
ła sto​pę i zno​wu za​chi​cho​ta​ła. Ar​nau schy ​lił się po​now​nie, ale ku​zy n​ka po raz olej ​ny z nie​go za​-
drwi​ła. W koń​cu za​cze​kał, aż sa​m a do​tknie Je​go ust sto​pa​m i: j ed​ną i… dru​gą.

background image

15

Bar​ce​lo​na,

15 kwiet​nia 1334 ro​ku

Ber​nat prze​li​czy ł de​na​ry wy ​pła​co​ne m u przez Graua i wsy ​pał j e do sa​kiew​ki, m am ​ro​cząc pod

no​sem . Wy ​star​czy ​ło​by, gdy ​by … Prze​klę​ci Ge​nu​eń​czy ​cy ! Czy ni​g​dy nie skoń​czą blo​ka​dy ? Prze​-
cież Bar​ce​lo​na przy ​m ie​ra gło​dem .

Ber​nat przy ​tro​czy ł sa​kiew​kę do pa​sa i po​szedł po Ar​naua. Chło​piec by ł nie​do​ży ​wio​ny. Oj ​ciec

przy j ​rzał m u się z nie​po​ko​j em . Mie​li za so​bą cięż​ką zi​m ę. Ale, Bo​gu dzię​ki, do​cze​ka​li wio​sny.
Wie​le osób nie m ia​ło ty ​le szczę​ścia. Ber​nat za​gry zł war​gi, zm ierz​wił sy ​no​wi wło​sy i po​ło​ży ł m u
rę​kę na ra​m ie​niu. Iluż m iesz​kań​ców Bar​ce​lo​ny zm ar​ło tej zi​m y z gło​du, cho​rób i zim ​na? Iluż oj ​-
ców ni​g​dy j uż nie przy ​tu​li sy ​na? Przy ​naj ​m niej ży ​j esz, po​m y ​ślał.

Te​go dnia do m ia​sta przy ​bił sta​tek ze zbo​żem , j e​den z nie​licz​ny ch, któ​ry zdo​łał prze​drzeć się

przez blo​ka​dę. Wła​dze za​ku​pi​ły zbo​że po astro​no​m icz​ny ch ce​nach, by roz​pro​wa​dzić j e wśród
m iesz​kań​ców po przy ​stęp​ny ch ce​nach. W ten pią​tek na tar​go​wi​sku Blat na​resz​cie po​j a​wi​ła się
psze​ni​ca, więc od wcze​sny ch go​dzin ran​ny ch lu​dzie ścią​ga​li na plac i roz​py ​cha​li się łok​cia​m i, by
zo​ba​czy ć, j ak m ier​ni​czy przy ​go​to​wu​j ą ziar​no.

Od kil​ku m ie​się​cy pe​wien kar​m e​li​ta grzm iał na m oż​ny ch m i​m o wy ​sił​ków raj ​ców, pró​bu​j ą​-

cy ch przy ​wo​łać go do po​rząd​ku, obar​czał ary ​sto​kra​cj ę wi​ną za głód, twier​dząc, że cho​wa​j ą psze​-
ni​cę przed m iesz​kań​ca​m i. Fi​li​pi​ki m ni​cha za​pa​dły głę​bo​ko w ser​ca wier​ny ch i w m ie​ście za​wrza​-
ło. Dla​te​go w pią​tek gęst​nie​j ą​cy z każ​dą chwi​lą tłum fa​lo​wał nie​spo​koj ​nie po pla​cu Blat, a ga​pie
wsz​czy ​na​li kłót​nie, pró​bu​j ąc do​pchać się do kra​m ów, przy któ​ry ch urzęd​ni​cy m iej ​scy od​wa​ża​li
zbo​że.

Wła​dze wy ​li​czy ​ły m ia​rę przy ​pa​da​j ą​cą na każ​de​go m iesz​kań​ca. Ofi​cj al​ny in​spek​tor tar​go​wi​-

ska Blat, su​kien​nik Pe​re Juy ​ol, m iał wszy st​ko nad​zo​ro​wać.

— On nie m a ro​dzi​ny ! — wrza​snął chwi​lę po roz​po​czę​ciu sprze​da​ży pe​wien nę​dzarz, któ​re​m u

background image

to​wa​rzy ​szy ​ło odzia​ne w łach​m a​ny pa​cho​lę, i wska​zał ku​pu​j ą​ce​go wła​śnie m ęż​czy ​znę. — Wszy ​-
scy m u po​m ar​li tej zi​m y — do​dał.

Mier​ni​czy ode​bra​li ziar​no do​m nie​m a​ne​m u oszu​sto​wi, ale krzy ​ki nie usta​wa​ły : te​go sy n stoi

w ko​lej ​ce do kra​m u obok, tam ​ten j uż raz ku​pił, ten nie m a ro​dzi​ny, a sto​j ą​cy obok nie​go pę​tak nie
j est j e​go sy ​nem ; cwa​niak przy ​pro​wa​dził go, by wy ​łu​dzić więk​szy przy ​dział…

Na pla​cu za​wrza​ło. Lu​dzie po​rzu​ci​li ko​lej ​ki, wy ​bu​chły kłót​nie, po​sy ​pa​ły się obe​lgi. Ktoś za​żą​-

dał, by wła​dze wy ​sta​wi​ły na sprze​daż ukry ​wa​ne przed m iesz​kań​ca​m i zbo​że, a roz​wście​czo​ny
tłum m u przy ​kla​snął. Mier​ni​czy nie m o​gli po​wstrzy ​m ać wy ​głod​nia​łej ciż​by na​pie​ra​j ą​cej na kra​-
m y, przy ​by ​ła straż kró​lew​ska i ty l​ko dzię​ki przy ​tom ​no​ści um y ​słu Pe​re​go Juy ​ola uda​ło się uspo​ko​ić
lu​dzi. Ziar​no od​nie​sio​no do pa​ła​cu na​czel​ni​ka, sto​j ą​ce​go na wschod​niej ścia​nie pla​cu, a sprze​daż
prze​ło​żo​no na po​po​łu​dnie.

Ber​nat i Ar​nau wró​ci​li do pa​ła​cu Graua roz​cza​ro​wa​ni, bo nie uda​ło im się na​by ć upra​gnio​ne​go

ziar​na. Jesz​cze na dzie​dziń​cu przed staj ​nia​m i opo​wie​dzie​li m asz​ta​le​rzo​wi i wszy st​kim obec​ny m
o za​m ie​sza​niu na pla​cu. Nie ża​ło​wa​li przy ty m obelg pod ad​re​sem władz m iej ​skich, skar​żąc się na
do​skwie​ra​j ą​cy im głód. Okna wy ​cho​dzą​ce​go na dzie​dzi​niec, za​alar​m o​wa​na krzy ​ka​m i ba​ro​nes​sa,
z lu​bo​ścią przy ​słu​chi​wa​ła się ża​ło​snej opo​wie​ści zbie​głe​go chło​pa i j e​go bez​czel​ne​go sy ​nal​ka.
Prze​wrot​ny uśm iech wy ​krzy ​wił j ej usta na wspo​m nie​nie po​le​ce​nia, j a​kie otrzy ​m a​ła od wy ​pra​-
wia​j ą​ce​go się w po​dróż Graua. Tak, tak, ka​zał j ej do​pil​no​wać, by j e​go dłuż​ni​cy m ie​li co j eść.

Się​gnę​ła po sa​kiew​kę z pie​niędz​m i na wy ​ży ​wie​nie więź​niów, któ​ry ch j ej m ąż po​le​cił aresz​to​-

wać za dłu​gi, i przy ​wo​ław​szy och​m i​strza, po​le​ci​ła m u wy ​słać do wię​zie​nia Ber​na​ta Es​ta​ny ​ola.
Chło​pu to​wa​rzy ​szy ć po​wi​nien — na wszel​ki wy ​pa​dek — Ar​nau.

— Nie om iesz​kaj im po​wie​dzieć — przy ​po​m nia​ła uśm ie​cha​j ą​ce​m u się do niej per​fid​nie słu​-

dze — że to pie​nią​dze na za​kup psze​ni​cy dla dłuż​ni​ków.

Och​m istrz wy ​ko​nał roz​kaz. Z za​do​wo​le​niem śle​dził nie​do​wie​rza​nie na twa​rzach oj ​ca i sy ​na,

któ​re wzro​sło, gdy Ber​nat wziął sa​kiew​kę do rę​ki.

— Dla więź​niów? — za​py ​tał Ar​nau, kie​dy wy ​szli z pa​ła​cu Pu​igów.
— Tak.
— Ale dla​cze​go, oj ​cze?
— Bo wtrą​co​no ich do lo​chu za nie​pła​ce​nie dłu​gów i wie​rzy ​ciel, w ty m wy ​pad​ku Grau, m a

obo​wią​zek ło​ży ć na ich utrzy ​m a​nie.

— A gdy ​by nie ło​ży ł? Szli w stro​nę wy ​brze​ża.
— Wy ​pusz​czo​no by ich na wol​ność, a Grau so​bie te​go nie ży ​czy. Opła​ca cła kró​lew​skie, na​-

czel​ni​ka wię​zie​nia i wikt dla aresz​to​wa​ny ch. Pra​wo j est po j e​go stro​nie.

— Ale…
— Daj spo​kój sy ​nu, daj spo​kój . Zbli​ża​li się w m il​cze​niu do do​m u.
Po po​łu​dniu Ar​nau i Ber​nat po​szli do wię​zie​nia wy ​peł​nić oso​bli​we po​le​ce​nie ba​ro​nes​sy. Od Jo​-

ana, któ​ry w dro​dze ze szko​ły ka​te​dral​nej m u​siał przej ść przez plac Blat, wie​dzie​li, że sy ​tu​acj a na​-
dal j est na​pię​ta. Rze​czy ​wi​ście, j uż na uli​cy de la Mar wio​dą​cej od ko​ścio​ła San​ta Ma​ria do pla​cu
Blat, sły ​chać by ​ło w tłum kłę​bił się pod pa​ła​cem na​czel​ni​kow​skim , gdzie prze​trzy ​m y ​wa​no nie ty l​-
ko nie​sprze​da​ne ra​no ziar​no, ale rów​nież dłuż​ni​ków Graua.

Miesz​kań​cy do​m a​ga​li się psze​ni​cy, ale wła​dze Bar​ce​lo​ny nie dy s​po​no​wa​ły od​po​wied​nią licz​bą

straż​ni​ków, by za​pew​nić po​rzą​dek w cza​sie wy ​da​wa​nia zbo​ża. Pię​ciu raj ​ców na​m a​wia​ło się z na​-
czel​ni​kiem m ia​sta, pró​bu​j ąc za​ra​dzić trud​nej sy ​tu​acj i.

background image

— Niech każ​dy zło​ży przy ​się​gę — za​pro​po​no​wał j e​den z raj ​ców. — Niech przy ​się​gnie, że

zbo​że, któ​re ku​pu​j e, j est nie​zbęd​ne do wy ​ży ​wie​nia j e​go ro​dzi​ny i że nie bie​rze nic po​nad przy ​-
dział.

— Czy to aby wy ​star​czy ? — za​sta​na​wiał się in​ny raj ​ca.
— Przy ​się​ga to rzecz świę​ta! — do​wo​dził j e​go opo​nent. — Po​zwa​la za​wie​rać um o​wy, do​wo​-

dzić nie​win​no​ści, gwa​ran​tu​j e do​trzy ​m a​nie zo​bo​wią​zań. Prze​cież wła​śnie przy ​się​ga zło​żo​na przed

oł​ta​rzem świę​te​go Fe​lik​sa uwie​rzy ​tel​nia te​sta​men​tos sa​cra​men​ta​les!

6

Po​sta​no​wie​nie raj ​ców zo​sta​ło ogło​szo​ne z pa​ła​co​we​go bal​ko​nu. Lud prze​ka​zy ​wał j e z ust do

ust, aż obie​gło ca​ły plac oraz są​sied​nie uli​ce, i bo​go​boj ​ni chrze​ści​j a​nie, stło​cze​ni pod pa​ła​cem
w ocze​ki​wa​niu na upra​gnio​ne zbo​że, ru​szy ​li skła​dać przy ​się​gę… nie pierw​szą i nie ostat​nią w ży ​-
ciu.

Psze​ni​ca zno​wu po​j a​wi​ła się na pla​cu, gdzie głód na​dal do​skwie​rał. Jed​ni przy ​się​ga​li, in​ni wąt​-

pi​li w szcze​rość przy ​się​gi. Po​wtó​rzy ​ły się oskar​że​nia i krzy ​ki, zno​wu wy ​bu​chły awan​tu​ry. Tłum
przy ​po​m niał so​bie na​gle o ziar​nie, któ​re zda​niem m ni​cha kar​m e​li​ty zo​sta​ło ukry ​te przez wła​dze
m ia​sta, i uniósł się świę​ty m gnie​wem .

Ar​nau i Ber​nat na​dal sta​li u wy ​lo​tu uli​cy Mar, po prze​ciw​le​głej stro​nie pa​ła​cu na​czel​ni​ka,

gdzie roz​po​czę​to j uż sprze​daż psze​ni​cy. Wo​kół nich roz​brzm ie​wa​ły krzy ​ki roz​sier​dzo​nej ciż​by.

— Oj ​cze, wy ​star​czy dla nas? — za​py ​tał Ar​nau.
— Mam na​dzie​j ę. — Ber​nat uciekł wzro​kiem przed spoj ​rze​niem sy ​na. Jak m a wy ​star​czy ć? Ta

ilość zbo​ża nie za​spo​koi po​trzeb na​wet j ed​nej czwar​tej zgro​m a​dzo​ny ch na pla​cu lu​dzi.

— Oj ​cze, dla​cze​go więź​nio​wie m a​j ą psze​ni​cę, a m y gło​du​j e​m y ? — do​py ​ty ​wał się chło​pak.
Ber​nat udał, że pa​nu​j ą​cy na pla​cu gwar za​głu​szy ł py ​ta​nie, nie m ógł j ed​nak ode​rwać wzro​ku

od sy ​na. Chło​piec by ł wy ​chu​dzo​ny, ra​m io​na i no​gi m iał j ak pa​ty ​ki, a na wy ​m i​ze​ro​wa​nej twa​rzy
bły sz​cza​ły wiel​kie oczy, któ​re j esz​cze nie​daw​no bez​tro​sko się uśm ie​cha​ły.

— Oj ​cze, sły ​sze​li​ście, co po​wie​dzia​łem ?
Sły ​sza​łem , sy ​nu, sły ​sza​łem , po​m y ​ślał Ber​nat. Ale co m am ci od​po​wie​dzieć? Że m y, bie​da​cy,

ska​za​ni j e​ste​śm y na gło​do​wa​nie? Że ty l​ko bo​ga​cze m o​gą naj a​dać się do sy ​ta i opła​cać wię​zien​ny
wikt swo​im dłuż​ni​kom ? Że m y, bie​da​cy, nic ich nie ob​cho​dzi​m y ? Że na​sze dzie​ci zna​czą dla nich
m niej niż któ​ry ​kol​wiek z więź​niów prze​trzy ​m y ​wa​ny ch w pa​ła​cu na​czel​ni​ka? Ber​nat nie od​po​wie​-
dział sy ​no​wi.

— W pa​ła​cu j est psze​ni​ca! — krzy k​nął, przy ​łą​cza​j ąc się do wrzesz​czą​ce​go tłu​m u. — W pa​ła​-

cu j est psze​ni​ca! — za​wo​łał j esz​cze gło​śniej , gdy ota​cza​j ą​cy go lu​dzie za​m il​kli i zm ie​rzy ​li go
wzro​kiem . Z każ​dą chwi​lą co​raz wię​cej osób od​wra​ca​ło się w stro​nę Ber​na​ta za​pew​nia​j ą​ce​go, że
w pa​ła​cu j est wię​cej zbo​ża. — Wła​dze kar​m ią nią więź​niów! — Po​trzą​snął sa​kiew​ką Isa​bel. —
Pa​no​wie i bo​ga​cze opła​ca​j ą wikt dłuż​ni​ków prze​trzy ​m y ​wa​ny ch w pa​ła​cu! A skąd wła​dze wię​zie​-
nia bio​rą psze​ni​cę? Czy ktoś wi​dział, by sta​li w ko​lej ​kach tak j ak m y ?

Tłum roz​stę​po​wał się przed Ber​na​tem , któ​ry szedł j ak w tran​sie. Ar​nau biegł za nim , pró​bu​j ąc

go po​wstrzy ​m ać.

— Oj ​cze, co wy ?
— Wi​dzie​li​ście, by zm u​sza​no ich do skła​da​nia przy ​się​gi?
— Co wam się sta​ło, oj ​cze?
— Skąd do​zor​cy bio​rą psze​ni​cę dla za​trzy ​m a​ny ch? Dla​cze​go na​sze dzie​ci gło​du​j ą, a więź​nio​-

background image

wie naj a​da​j ą się do sy ​ta?

Sło​wa Ber​na​ta po​dzia​ła​ły na zgro​m a​dzo​ny ch j ak płach​ta na by ​ka. Ty m ra​zem m ier​ni​czy nie

zdą​ży ​li ukry ć psze​ni​cy i tłum rzu​cił się na stra​ga​ny. Pe​re Juy ​ol i na​czel​nik m ia​sta om al nie zo​sta​li
zlin​czo​wa​ni. Za​wdzię​cza​li ży ​cie ty l​ko straż​ni​kom , któ​rzy sta​nę​li w ich obro​nie i od​pro​wa​dzi​li, ca​-
ły ch i zdro​wy ch, do pa​ła​cu.

Ty l​ko nie​licz​ni zdo​by ​li tro​chę psze​ni​cy, bo na​cie​ra​j ą​cy tłum wy ​wró​cił kra​m y, roz​sy ​pu​j ąc

i dep​cząc zbo​że. Nie​któ​rzy, tra​to​wa​ni przez to​wa​rzy ​szy nie​do​li, na próż​no sta​ra​li się ze​brać ziar​no
z zie​m i.

Ktoś krzy k​nął, że wi​nę za wszy st​ko po​no​szą raj ​cy, i tłum ru​szy ł do m ia​sta w po​szu​ki​wa​niu kry ​-

j ą​cy ch się po do​m ach pa​try ​cj u​szy.

Ber​nat, za​ra​żo​ny zbio​ro​wy m sza​leń​stwem , krzy ​cząc, dał się po​nieść roz​j u​szo​nej ciż​bie.
— Ta​to, ta​to! Ber​nat się obej ​rzał.
— Co ty tu j esz​cze ro​bisz? — za​py ​tał, nie przy ​sta​j ąc. Raz po raz wzno​sił groź​ne okrzy ​ki.
— Ja… Co wam się…
— Zm y ​kaj stąd. To nie m iej ​sce dla dzie​ci.
— Do​kąd m am …?
— Weź to — Ber​nat wrę​czy ł sy ​no​wi dwie sa​kiew​ki: wła​sną oraz ba​ro​nes​sy.
— Co m am z ty m zro​bić? — za​py ​tał Ar​nau.
— Ucie​kaj j uż, sy ​nu, ucie​kaj .
Ar​nau od​pro​wa​dził wzro​kiem zni​ka​j ą​cą w tłu​m ie sy l​wet​kę oj ​ca. Doj ​rzał w j e​go oczach bły sk

nie​na​wi​ści.

Oj ​cze, do​kąd idzie​cie? — krzy k​nął, gdy stra​cił Ber​na​ta z oczu.
Szu​kać wol​no​ści — od​po​wie​dzia​ła m u nie​wia​sta, któ​ra rów​nież ob​ser​wo​wa​ła tłum roz​le​wa​j ą​cy

się po uli​cach. — Ale m y j e​ste​śm y wol​ni — od​wa​ży ł się ode​zwać Ar​nau. — Czło​wiek głod​ny nie
wie, co to wol​ność — za​wy ​ro​ko​wa​ła ko​bie​ta.

Ar​nau roz​pła​kał się i ru​szy ł bie​giem pod prąd, prze​ci​ska​j ąc się przez na​cie​ra​j ą​cą ciż​bę.
Roz​ru​chy trwa​ły dwa dni. Do​m y raj ​ców i pa​ła​ce zo​sta​ły splą​dro​wa​ne, a lud, osza​la​ły i roz​-

wście​czo​ny, prze​wa​lał się przez m ia​sto, z po​cząt​ku szu​ka​j ąc zbo​ża, a po​tem … ze​m sty.

Przez dwa dni w Bar​ce​lo​nie pa​no​wał cha​os. Wła​dze by ​ły bez​sil​ne i nie po​tra​fi​ły za​pa​no​wać

nad sy ​tu​acj ą. Do​pie​ro kró​lew​skie​m u wy ​słan​ni​ko​wi, któ​ry przy ​by ł do m ia​sta z licz​ny ​m i po​sił​ka​m i,
uda​ło się zdła​wić za​m iesz​ki. Za​trzy ​m a​no sto osób, wie​le in​ny ch uka​ra​no grzy w​ną. Ze stu za​trzy ​-
m a​ny ch dzie​się​ciu osą​dzo​no w try ​bie do​raź​ny m i po​wie​szo​no. Spo​śród osób we​zwa​ny ch na
świad​ków pra​wie nikt nie roz​po​znał w Ber​na​cie Es​ta​ny ​olu, m ęż​czy ź​nie ze zna​m ie​niem nad pra​-
wy m okiem , j ed​ne​go z głów​ny ch pod​że​ga​czy z pla​cu Blat.

background image

16

Ar​nau prze​biegł ca​łą uli​cą de la Mar aż do do​m u Pe​re​go, nie zer​k​nąw​szy na​wet w stro​nę ko​-

ścio​ła San​ta Ma​ria. Wciąż m iał przed ocza​m i wzrok oj ​ca, a w uszach roz​brzm ie​wa​ły m u j e​go
okrzy ​ki. Jesz​cze ni​g​dy nie wi​dział go w ta​kim sta​nie. Co wam się sta​ło, oj ​cze? Czy ż​by tam ​ta ku​-
m osz​ka m ia​ła ra​cj ę, m ó​wiąc, że nie j e​ste​śm y wol​ny ​m i ludź​m i?

Chło​pak wpadł do do​m u i bez sło​wa za​szy ł się w izbie. Jo​an za​stał go to​ną​ce​go we łzach.
— Bar​ce​lo​na osza​la​ła… — rzu​cił od pro​gu. — Ale… co ci j est?
Ar​nau nie od​po​wia​dał. Ma​lec ro​zej ​rzał się po po​ko​j u.
— A oj ​ciec? — Ar​nau po​cią​gnął no​sem i wska​zał rę​ką w kie​run​ku m ia​sta. — Jest z… ni​m i? —

zgadł Jo​an.

— Wła​śnie — wy ​du​sił Ar​nau.
Jo​an przy ​po​m niał so​bie bur​dy ulicz​ne, j a​kie wi​dział w dro​dze po​wrot​nej z pa​ła​cu bi​sku​pie​go.

Żoł​nie​rze za​ry ​glo​wa​li i za​bez​pie​czy ​li bra​m y get​ta przed wście​kłą ha​ła​strą, któ​ra za​czę​ła plą​dro​-
wać do​m y chrze​ści​j an. Jak Ber​nat m o​że brać w ty m udział? Sta​nę​ła m u przed ocza​m i ciż​ba
wdzie​ra​j ą​ca się do do​m ów przy ​kład​ny ch oby ​wa​te​li, by ra​bo​wać i nisz​czy ć ich do​by ​tek. Nie, to
nie​m oż​li​we.

— To nie​praw​da. — Jo​an ubrał swe m y ​śli w sło​wa. Ar​nau zer​k​nął na nie​go z sien​ni​ka, na któ​-

ry m sie​dział. — Ber​nat nie j est ta​ki… Jak to m oż​li​we?

— Nie wiem … Tam by ​ło bar​dzo du​żo lu​dzi. Wszy ​scy krzy ​cze​li…
— Ale… Ber​nat? Prze​cież to do nie​go nie​po​dob​ne, m o​że ty l​ko… czy ​j a wiem … Mo​że ty l​ko

szu​kał ko​goś w tłu​m ie!

Ar​nau spoj ​rzał na bra​ta. Jak m am ci po​wie​dzieć, że on też krzy ​czał, krzy ​czał naj ​gło​śniej ze

wszy st​kich, że to wła​śnie on pod​bu​rzy ł tłum ? Jak m am ci to opo​wie​dzieć, sko​ro nie wie​rzy ​łem
wła​sny m oczom ?

— Nie wiem , Jo​an. By ​ło bar​dzo du​żo lu​dzi.
— Ale oni ra​bu​j ą! Na​pa​da​j ą na pa​try ​cj u​szy. Spoj ​rze​nie bra​ta m u​sia​ło wy ​star​czy ć Jo​ano​wi za

background image

od​po​wiedź.

Chłop​cy na próż​no cze​ka​li na oj ​ca ca​łą noc. Na​za​j utrz Jo​an za​czął zbie​rać się do szko​ły.
— Nie po​wi​nie​neś wy ​cho​dzić — po​ra​dził m u Ar​nau. Ty m ra​zem Jo​an od​po​wie​dział m u spoj ​-

rze​niem .

— Woj ​ska kró​la Al​fon​sa zdła​wi​ły re​be​lię — oznaj ​m ił Jo​an po po​wro​cie z lek​cj i.
Ber​nat rów​nież tej no​cy nie wró​cił do do​m u. Ran​kiem uda​j ą​cy się do szko​ły Jo​an za​gad​nął

bra​ta:

— Po​wi​nie​neś wy j ść się prze​wie​trzy ć.
— A j e​śli aku​rat wró​ci? Mo​że przy j ść ty l​ko tu — tłu​m a​czy ł Ar​nau zdła​wio​ny m gło​sem .
Bra​cia uści​snę​li się. Ta​to, gdzie j e​steś? Pe​re, ow​szem , wy ​szedł za​się​gnąć j ę​zy ​ka. Ła​twiej by ​ło

m u j ed​nak zdo​by ć in​for​m a​cj e, niż prze​ka​zać j e do​m ow​ni​kom .

— Chłop​cze, bar​dzo m i przy ​kro — po​wie​dział Ar​nau​owi. — Twój oj ​ciec zo​stał aresz​to​wa​ny.
— Gdzie go trzy ​m a​j ą?
— W pa​ła​cu na​czel​ni​ka, ale…
Ar​nau nie słu​chał, ty l​ko pę​dem wy ​padł z do​m u. Pe​re zer​k​nął na żo​nę i po​krę​cił gło​wą. Sta​rusz​-

ka ukry ​ła twarz w dło​niach.

— Pro​ces od​by ł się w try ​bie do​raź​ny m — wy ​j a​śnił Pe​re.
Licz​ni świad​ko​wie roz​po​zna​li w Ber​na​cie, m ęż​czy ź​nie ze zna​m ie​niem nad okiem , głów​ne​go

wi​chrzy ​cie​la, któ​ry wy ​pro​wa​dził tłu​m y na uli​ce. Dla​cze​go to zro​bił? Wy ​da​wał się ta​ki…

— Bo m a na utrzy ​m a​niu dwo​j e dzie​ci — prze​rwa​ła m u żo​na ze łza​m i w oczach.
— Miał… — po​pra​wił j ą Pe​re zre​zy ​gno​wa​ny m to​nem . — Po​wie​szo​no go na pla​cu Blat ra​zem

z dzie​wię​cio​m a in​ny ​m i pro​wo​ka​to​ra​m i.

Ma​rio​na zno​wu za​kry ​ła twarz, ale ty l​ko na chwi​lę.
— Ar​nau…! — krzy k​nę​ła, rzu​ca​j ąc się do drzwi, ale sło​wa m ę​ża za​trzy ​m a​ły j ą w pół kro​ku:
— To wszy st​ko na nic. Od dzi​siaj Ar​nau nie j est j uż dziec​kiem . Ma​rio​na przy ​tak​nę​ła. Pe​re j ą

ob​j ął.

Na roz​kaz kró​la eg​ze​ku​cj ę wy ​ko​na​no na​ty ch​m iast po ogło​sze​niu wy ​ro​ku. Nie zdą​żo​no na​wet

zbić sza​fo​tu i ska​zań​ców stra​co​no na zwy ​kły ch wo​zach.

Ar​nau wbiegł na plac Blat i sta​nął j ak wry ​ty. Dy ​szał cięż​ko. Na pla​cu, wy ​peł​nio​ny m po brze​gi

ludź​m i, pa​no​wa​ła ci​sza, wszy ​scy tkwi​li bez ru​chu, ple​ca​m i do Ar​naua, ze wzro​kiem wbi​ty m w…
Przed pa​ła​cem na​czel​ni​kow​skim wi​sia​ło dzie​sięć nie​ru​cho​m y ch ciał.

Nie…! Ta​to! — krzy k​nął roz​pacz​li​wie chło​pak. Zgro​m a​dze​ni spoj ​rze​li za sie​bie i za​czę​li się

przed nim roz​stę​po​wać, a on szedł po​wo​li w stro​nę pa​ła​cu. Ar​nau szu​kał wśród wi​siel​ców…

Po​zwól m i cho​ciaż za​wia​do​m ić oj ​ca Al​ber​ta — po​pro​si​ła m ę​ża. Już to zro​bi​łem . Pew​nie j est

te​raz na pla​cu.

Na wi​dok m ar​twe​go oj ​ca Ar​nau zwy ​m io​to​wał. Lu​dzie od​su​nę​li się od nie​go z obrzy ​dze​niem .

Zno​wu spoj ​rzał na wy ​krzy ​wio​ną twarz, tak si​ną, że aż po​czer​nia​łą, pra​wie nie​roz​po​zna​wal​ną, na
wy ​trzesz​czo​ne — j uż na za​wsze — oczy, na j ę​zy k zwi​sa​j ą​cy z ką​ci​ka ust. Za dru​gim i trze​cim ra​-
zem Ar​nau wy ​m io​to​wał j uż ty l​ko żół​cią.

Na​gle po​czuł na ra​m ie​niu uścisk dło​ni.
— Chodź​m y, sy ​nu — usły ​szał głos oj ​ca Al​ber​ta. Ka​płan pró​bo​wał za​pro​wa​dzić go do ko​ścio​ła

San​ta Ma​ria, ale Ar​nau stał j ak wro​śnię​ty w zie​m ię. Zno​wu spoj ​rzał na oj ​ca i przy ​m knął oczy. Już
nie bę​dzie cier​piał gło​du. Chłop​cem wstrzą​snął spazm . Oj ​ciec Al​bert zno​wu go po​cią​gnął, nie

background image

chcąc, by dłu​żej na to pa​trzy ł.

— Zo​staw​cie m nie, oj ​cze, pro​szę.
Na oczach ka​pła​na i wszy st​kich obec​ny ch Ar​nau po​ko​nał chwiej ​ny m kro​kiem nie​wiel​ką od​le​-

głość dzie​lą​cą go od za​im ​pro​wi​zo​wa​ne​go sza​fo​tu. Trzy ​m ał się za brzuch, drżał na ca​ły m cie​le.
Sta​nąw​szy pod zwło​ka​m i Ber​na​ta, za​gad​nął żoł​nie​rza, trzy ​m a​j ą​ce​go straż przy wi​siel​cach:

— Mo​gę go zdj ąć?
Żoł​nierz za​wa​hał się na wi​dok chłop​ca sto​j ą​ce​go pod szu​bie​ni​cą wła​sne​go oj ​ca. Co zro​bi​ły ​by

w ta​kiej sy ​tu​acj i j e​go dzie​ci?

— Nie — by ł zm u​szo​ny od​po​wie​dzieć. Bar​dzo chciał​by by ć te​raz da​le​ko stąd: zm a​gać się

z hor​dą Mau​rów lub wró​cić do do​m u, do dzie​ci… Czy m ten m ęż​czy ​zna za​słu​ży ł so​bie na śm ierć?
Prze​cież chciał ty l​ko na​kar​m ić swo​j ą ro​dzi​nę, to dziec​ko, któ​re wpa​try ​wa​ło się te​raz w nie​go py ​-
ta​j ą​co, po​dob​nie j ak wszy ​scy lu​dzie zgro​m a​dze​ni na pla​cu. Gdzie j est na​czel​nik m ia​sta? Dla​cze​go
go tu nie m a? — Cia​ła po​zo​sta​ną na pla​cu trzy dni. To roz​kaz na​czel​ni​ka.

— Za​cze​kam .
— Po​tem zo​sta​ną wy ​wie​szo​ne na bra​m ach m ia​sta, by lu​dzie wcho​dzą​cy do m ia​sta po​zna​li tu​-

tej ​sze pra​wo. Tak ro​bi się wszy st​ki​m i ska​zań​ca​m i stra​co​ny ​m i w Bar​ce​lo​nie.

Żoł​nierz od​wró​cił się i za​czął okrą​żać wo​zy uda​j ą​ce szu​bie​ni​ce.
— By ł głod​ny — usły ​szał za ple​ca​m i. — By ł ty l​ko głod​ny.
Gdy żoł​nierz za​koń​czy ł swój bez​sen​sow​ny ob​chód i zno​wu sta​nął przy Ber​na​cie, Ar​nau sie​-

dział na zie​m i, pod cia​łem oj ​cem , i pła​kał z gło​wą ukry ​tą w dło​niach. War​tow​nik nie m iał od​wa​gi
na nie​go spoj ​rzeć.

— Chodź​m y, sy n​ku. — Ka​płan zno​wu pod​szedł do chłop​ca.
Ar​nau po​krę​cił gło​wą. Oj ​ciec Al​bert chciał coś po​wie​dzieć, ale na​gle roz​legł się krzy k. To nad​-

cho​dzi​ły ro​dzi​ny po​zo​sta​ły ch ska​zań​ców: m at​ki, żo​ny, dzie​ci, ro​dzeń​stwo. Zbie​ra​ły się pod szu​bie​-
ni​ca​m i w peł​ny m roz​pa​czy m il​cze​niu, roz​dzie​ra​ny m nie​kie​dy przez krzy k bó​lu. Żoł​nierz na​dal ro​-
bił run​dy wo​kół szu​bie​nic, pró​bu​j ąc przy ​po​m nieć so​bie okrzy ​ki bo​j o​we nie​wier​ny ch. Jo​an, prze​-
cho​dzą​cy przez plac w dro​dze po​wrot​nej ze szko​ły, ze​m dlał na wi​dok te​go po​twor​ne​go wi​do​wi​ska.
Nie za​uwa​ży ł na​wet bra​ta, któ​ry wciąż sie​dział w ty m sa​m y m m iej ​scu i ko​ły ​sał się w przód
i w ty ł, w ty ł i w przód… Ko​le​dzy pod​nie​śli Jo​ana i od​pro​wa​dzi​li do pa​ła​cu bi​sku​pa. Ar​nau rów​-
nież nie wi​dział bra​ta.

Mi​j a​ły go​dzi​ny, a Ar​nau nie ru​szał się z m iej ​sca, nie zwra​ca​j ąc uwa​gi na lu​dzi, któ​rzy ścią​ga​li

na plac Blat po​wo​do​wa​ni współ​czu​ciem , cie​ka​wo​ścią lub żą​dzą m oc​ny ch wra​żeń. Je​dy ​nie bu​ty
żoł​nie​rza, m i​ga​j ą​ce m u raz po raz przed ocza​m i, wy ​ry ​wa​ły go z za​m y ​śle​nia.

„Sy ​nu, po​świę​ci​łem wszy st​ko, że​by ś by ł wol​ny m czło​wie​kiem — usły ​szał nie​daw​no od oj ​ca.

— Po​rzu​ci​łem zie​m ie, bie​żą​ce od wie​ków do na​szej ro​dzi​ny, bo nie chcia​łem , by po​m ia​ta​no to​bą,
j ak po​m ia​ta​no m ną, m o​im oj ​cem i oj ​cem m o​j e​go oj ​ca… A te​raz zna​leź​li​śm y się w tej sa​m ej
sy ​tu​acj i, na ła​sce i nie​ła​sce lu​dzi, któ​rzy m ie​nią się szla​chet​nie uro​dzo​ny ​m i. Jed​nak ty m ra​zem
m a​m y wy ​bór, m o​że​m y im się sprze​ci​wić, na​uczy ć się ko​rzy ​stać z wol​no​ści, któ​rej zdo​by ​cie
przy ​szło nam z ta​kim tru​dem . De​cy ​zj a na​le​ży ty l​ko do cie​bie”.

„Czy aby na pew​no m o​że​m y się sprze​ci​wić, oj ​cze? — Bu​ty zno​wu prze​m a​sze​ro​wa​ły przed

j e​go ocza​m i. — Czło​wiek głod​ny nie wie, co to wol​ność. Głód wam j uż nie gro​zi, oj ​cze. Ale co
z wol​no​ścią?”

— Przy j ​rzy j ​cie im się do​brze, dzie​ci. Ten głos…

background image

— To ban​dy ​ci. Przy j ​rzy j ​cie im się do​brze. — Ar​nau po raz pierw​szy spoj ​rzał na tłum ci​sną​cy

się przed wi​siel​ca​m i. Ba​ro​nes​sa z troj ​giem pa​sier​bów ga​pi​li się na wy ​krzy ​wio​ną twarz Ber​na​ta
Es​ta​ny ​ola. Ar​nau wbił wzrok w sto​py Mar​ga​ri​dy, po czy m spoj ​rzał j ej w twarz. Je​go ku​zy ​ni zble​-
dli, ale Isa​bel uśm ie​cha​ła się i pa​trzy ​ła na nie​go, wprost na nie​go. Ar​nau wstał, dy ​go​cząc. — Nie
za​słu​ży ​li na m ia​no oby ​wa​te​li Bar​ce​lo​ny — sły ​szał, j ak m ó​wi. Zbladł, po​czuł, że wbi​j a so​bie pa​-
znok​cie w dło​nie, że drży m u dol​na war​ga. Ba​ro​nes​sa nie prze​sta​wa​ła się uśm ie​chać. — Ale cze​-
góż m oż​na ocze​ki​wać po zbie​gły m chło​pie?

Ar​nau chciał się na nią rzu​cić, lecz żoł​nierz za​stą​pił m u dro​gę.
— Co ci j est, chłop​cze? — Żoł​nierz po​wę​dro​wał wzro​kiem za spoj ​rze​niem chłop​ca. — Na

two​im m iej ​scu by ł te​go nie ro​bił — po​ra​dził. Ar​nau pró​bo​wał om i​nąć prze​szko​dę, j ed​nak m ęż​-
czy ​zna chwy ​cił go za ra​m ię. Isa​bel prze​sta​ła się uśm ie​chać. Te​raz pa​trzy ​ła na chłop​ca har​do
i wy ​nio​śle. — To nie j est naj ​lep​szy po​m y sł, ścią​gniesz na sie​bie zgu​bę — do​dał. Ar​nau spoj ​rzał
na żoł​nie​rza. — On j est j uż m ar​twy — tłu​m a​czy ł straż​nik — ale ty m asz przed so​bą ca​łe ży ​cie.
Usiądź, chłop​cze. — Żoł​nierz po​czuł, że Ar​nau da​j e za wy ​gra​ną. — No, usiądź — po​wtó​rzy ł.

Ar​nau uspo​ko​ił się, ale żoł​nierz na​dal przy nim stał.
— Przy j ​rzy j ​cie im się do​brze, dzie​ci. — Uśm iech po​wró​cił na war​gi ba​ro​nes​sy. — Ju​tro zno​-

wu przy j ​dzie​m y na nich po​pa​trzeć, bo bę​dą tu wi​sie​li, aż zgni​j ą. Ta​ki j est los zbie​gły ch ban​dy ​tów.

Ar​nau wciąż nie m ógł opa​no​wać drże​nia dol​nej war​gi. Wpa​try ​wał się w krew​ny ch, do​pó​ki ba​-

ro​no​wa nie od​wró​ci​ła się do nie​go ple​ca​m i.

Pew​ne​go dnia… pew​ne​go dnia uj ​rzę cię m ar​twą… Wszy ​scy bę​dzie​cie m ar​twi, obie​cał so​bie.

Od​pro​wa​dził ich nie​na​wist​ny m spoj ​rze​niem na dru​gi ko​niec pla​cu Blat. Isa​bel po​wie​dzia​ła, że
wró​ci na​za​j utrz. Ar​nau pod​niósł wzrok na oj ​ca.

Klnę się na ra​ny Chry ​stu​sa, że nie po​zwo​lę im z cie​bie kpić. Ty l​ko j ak? Przed oczy ​m a m i​gnę​ły

m u bu​ty żoł​nie​rza. Oj ​cze, obie​cu​j ę, że was tu nie zo​sta​wię.

Przez na​stęp​ne go​dzi​ny chło​pak za​sta​na​wiał się, j ak wy ​kraść cia​ło, ale każ​dy po​m y sł prze​kre​-

śla​ły bu​ty po​j a​wia​j ą​ce się przed nim raz po raz. Nie m a co te​raz m a​rzy ć o zdj ę​ciu oj ​ca z szu​bie​-
ni​cy, a no​cą za​pło​ną po​chod​nie… za​pło​ną po​chod​nie… za​pło​ną po​chod​nie… W tej sa​m ej chwi​li
na plac wszedł, po​włó​cząc no​ga​m i, Jo​an. Miał bla​dą, pra​wie bia​łą twarz i za​puch​nię​te, na​bie​głe
krwią oczy. Ar​nau wstał. Jo​an rzu​cił się bra​tu w ra​m io​na.

— Ar​nau… j a… — szlo​chał.
— Słu​chaj uważ​nie — prze​rwał m u Ar​nau, przy ​ci​ska​j ąc go do sie​bie. — Nie prze​sta​waj pła​-

kać. — Nie m ógł​by m , po​m y ​ślał Jo​an za​sko​czo​ny to​nem bra​ta. — Dzi​siaj o dzie​sią​tej ukry j się na
ro​gu uli​cy Mar i cze​kaj tam na m nie. Pa​m ię​taj , nikt nie m o​że cię wi​dzieć. Przy ​nieś… przy ​nieś
koc, naj ​więk​szy, j a​ki znaj ​dziesz. A te​raz j uż idź.

— Ale…
— No, idź, Jo​an. Nie chcę, że​by żoł​nie​rze zwró​ci​li na cie​bie uwa​gę.
Mu​siał ode​pchnąć m al​ca, by wy ​rwać się z j e​go uści​sku. Oczy Jo​ana spo​czę​ły naj ​pierw na

twa​rzy bra​ta, po​tem znów na cie​le Ber​na​ta. Za​drżał.

— Idź j uż! — sy k​nął Ar​nau.
Gdy za​pa​dła noc, plac Blat opu​sto​szał i na m iej ​scu eg​ze​ku​cj i po​zo​sta​ły ty l​ko ro​dzi​ny ska​zań​-

ców. Po zm ia​nie war​ty no​wi żoł​nie​rze prze​sta​li krą​ży ć wo​kół wi​siel​ców i za​sie​dli przy ogni​sku roz​-
pa​lo​ny m za wo​za​m i. Pa​no​wał spo​kój , ochło​dzi​ło się. Ar​nau wstał i prze​szedł obok żoł​nie​rzy, pró​-
bu​j ąc ukry ć twarz.

background image

— Idę po koc — rzu​cił w ich stro​nę.
Je​den z war​tow​ni​ków spoj ​rzał na nie​go ką​tem oka.
Ar​nau do​szedł do uli​cy Mar i za​czął się roz​glą​dać za Jo​anem . Um ó​wio​na go​dzi​na wy ​bi​ła, po​-

wi​nien j uż by ć. Ar​nau za​gwiz​dał Od​po​wie​dzia​ła m u ci​sza.

— Jo​an! — od​wa​ży ł się za​wo​łać.
Od bra​m y j ed​ne​go z do​m ów od​kle​ił się cień.
— Ar​nau?
— Oczy ​wi​ście, że to j a. — Wes​tchnie​nie ulgi Jo​ana słu​chać by ​ło w pro​m ie​niu wie​lu m e​trów.

— My ​śla​łeś, że kto? Dla​cze​go nie wy ​sze​dłeś wcze​śniej ?

— Jest bar​dzo ciem ​no — j ęk​nął Jo​an.
— Przy ​nio​słeś, o co pro​si​łem ? — Cień uniósł spo​re za​wi​niąt​ko. — Zna​ko​m i​cie, wła​śnie im po​-

wie​dzia​łem , że idę po koc. Okry j się nim i zaj ​m ij m o​j e m iej ​sce na pla​cu. Idź na pal​cach, że​by
się wy ​da​wa​ło, że j e​steś wy ż​szy.

— Co chcesz zro​bić?
— Spa​lę oj ​ca — od​parł Ar​nau, gdy Jo​an by ł j uż obok nie​go. — Zaj ​m iesz m o​j e m iej ​sce, żoł​-

nie​rze m u​szą wziąć cię za m nie. Po pro​stu usiądź pod… usiądź na m o​im m iej ​scu i nie ru​szaj się.
Przy ​kry j się ko​cem , twarz rów​nież. I ani drgnij . Nie rób nic, bez wzglę​du na to, co się wy ​da​rzy,
bez wzglę​du na to, co zo​ba​czy sz. Zro​zu​m ia​no? — Ar​nau nie cze​kał na od​po​wiedź. — Od tej po​ry
j e​steś m ną, na​zy ​wasz się Ar​nau Es​ta​ny ​ol i j e​steś j e​dy ​na​kiem . Ro​zu​m iesz? Je​śli żoł​nie​rze cię spy ​-
ta​j ą…

— Ar​nau…
— Co?
— Nie m o​gę.
— Jak… j ak to?
— Nie m o​gę. Bo​j ę się. Wszy st​ko się wy ​da. Wy ​star​czy, że spoj ​rzę na nie​go i…
— Chcesz pa​trzeć, j ak cia​ło na​sze​go oj ​ca gni​j e na stry cz​ku? Chcesz, że​by wi​sia​ło na m u​rach

m ia​sta, wy ​da​ne na żer kru​kom i ro​ba​kom ?

Ar​nau za​cze​kał, aż brat wy ​obra​zi so​bie ten po​twor​ny wi​dok.
— Chcesz, że​by Isa​bel kpi​ła z na​sze​go oj ​ca… na​wet po j e​go śm ier​ci?
— Ale czy to nie grzech? — za​py ​tał nie​spo​dzie​wa​nie Jo​an.
Ar​nau pró​bo​wał przy j ​rzeć się bra​tu w ciem ​no​ściach, ale zo​ba​czy ł ty l​ko m rocz​ny cień.
— On by ł ty l​ko głod​ny ! Po​j ę​cia nie m am , czy to grzech, nie​wie​le m nie to ob​cho​dzi. Nie po​-

zwo​lę, by cia​ło na​sze​go oj ​ca gni​ło na szu​bie​ni​cy. Wiem , co po​wi​nie​nem ro​bić. Je​śli chcesz m i
po​m óc, przy ​kry j się ko​cem i j uż, o nic wię​cej nie pro​szę. Je​śli nie chcesz…

Ar​nau ru​szy ł przed sie​bie uli​cą Mar. Jo​an za​rzu​cił koc na gło​wę i wszedł na plac, wpa​trzo​ny

w j ed​no z dzie​się​ciu widm wi​szą​cy ch nad wo​za​m i, ła​god​nie oświe​tlo​ny ch bla​skiem ogni​ska, przy
któ​ry m za​sia​da​li żoł​nie​rze. Jo​an wo​lał nie pa​trzeć w tam ​tą stro​nę, na zsi​nia​ły j ę​zy k oj ​ca, ale oczy
go zdra​dzi​ły i szedł przed sie​bie ze wzro​kiem utkwio​ny m w Ber​na​cie. Żoł​nie​rze do​strze​gli zm ie​-
rza​j ą​ce​go ku nim chłop​ca.

Ty m ​cza​sem Ar​nau po​pę​dził do do​m u, wziął bu​kłak i wy ​law​szy z nie​go wo​dę, na​peł​nił go oli​wą

do ka​gan​ków. Pe​re i j e​go żo​na przy ​glą​da​li m u się, sie​dząc przed pa​le​ni​skiem .

— Ja j uż nie ist​nie​j ę — po​wie​dział Ar​nau sła​by m gło​sem , klę​ka​j ąc i ści​ska​j ąc rę​kę sta​rusz​ki,

pa​trzą​cej na nie​go czu​le. — Jo​an bę​dzie m ną. Oj ​ciec m iał ty l​ko j ed​ne​go sy ​na… W ra​zie cze​go

background image

za​opie​kuj ​cie się Jo​anem .

— Ale, Ar​nau… — ode​zwał się Pe​re. — Ciiii — szep​nął Ar​nau.
Co chcesz zro​bić, chłop​cze? — do​py ​ty ​wał się sta​rzec. Mu​szę to zro​bić — od​parł Ar​nau, wsta​-

j ąc.

Ist​nie​j ę. Je​stem Ar​nau Es​ta​ny ​ol. Żoł​nie​rze od​pro​wa​dza​li go wzro​kiem . Pa​le​nie zwłok to

grzech, na pew​no, m y ​ślał Jo​an. On na m nie pa​trzy ! Przy ​sta​nął kil​ka m e​trów od wi​siel​ca. O tak,
wpa​tru​j e się we m nie! To wszy st​ko po​m y sł Ar​naua.

— Coś nie tak, chłop​cze? — Je​den z żoł​nie​rzy wy ​ko​nał ruch, j ak​by chciał się pod​nieść.
— Nie… nic — od​parł Jo​an i ru​szy ł ku świ​dru​j ą​cy m go m ar​twy m oczom .
Ar​nau zła​pał ka​ga​nek i wy ​biegł z do​m u. Wy ​m a​zał twarz bło​tem . Ileż ra​zy oj ​ciec opo​wia​dał

m u o dniu, gdy po raz pierw​szy wszedł przez bra​m ę m ia​sta, któ​re go za​bi​ło. Uli​ca​m i Llet i Cor​ret​-
ge​ria Ar​nau okrą​ży ł plac Blat i do​tarł do uli​cy Ta​pi​ne​ria, bli​sko wo​zów, na któ​ry ch po​wie​szo​no
ska​zań​ców. Jo​an sie​dział pod szu​bie​ni​cą oj ​ca, trzę​sąc się j ak ga​la​re​ta. Je​go dziw​ne za​cho​wa​nie
m o​gło w każ​dej chwi​li zwró​cić uwa​gę straż​ni​ków.

Ar​nau ukry ł ka​ga​nek w ulicz​ny m za​ka​m ar​ku, prze​wie​sił so​bie bu​kłak przez ple​cy i za​czął się

czoł​gać ku wo​zom . Na czwar​ty m z nich wi​siał Ber​nat. Żoł​nie​rze ga​wę​dzi​li w naj ​lep​sze przy ogni​-
sku pło​ną​cy m za ostat​nim wo​zem . Gdy Ar​nau zna​lazł się na ty ​łach szu​bie​nic, do​strze​gła go ko​bie​-
ta o opuch​nię​ty ch od pła​czu oczach, nie​od​stę​pu​j ą​ca dru​gie​go wo​zu. Chło​piec za​m arł, ale ko​bie​ta
po​grą​ży ​ła się na po​wrót w bó​lu, uda​j ąc, że go nie wi​dzi. Ar​nau bez prze​szkód wdra​pał się na wóz,
na któ​ry m wi​siał j e​go oj ​ciec. Jo​an usły ​szał za so​bą dziw​ne od​gło​sy i się od​wró​cił.

— Nie od​wra​caj się! — Jo​an na​ty ch​m iast prze​stał wpa​try ​wać się w m rok. — I nie trzęś się tak

— do​biegł go szept bra​ta.

Ar​nau wstał, by do​się​gnąć cia​ła Ber​na​ta, ale wóz za​skrzy ​piał i chło​piec od​ru​cho​wo przy ​padł

do de​sek. Od​cze​kał kil​ka se​kund i po​wtó​rzy ł pró​bę; skrzy ​pie​nie i ty m ra​zem prze​j ę​ło go dresz​-
czem , j ed​nak wy ​trzy ​m ał na sto​j ą​co. Żoł​nie​rze nie prze​ry ​wa​li po​ga​węd​ki. Ar​nau pod​niósł bu​kłak
i za​czął po​le​wać oli​wą cia​ło oj ​ca. Gło​wa znaj ​do​wa​ła się dość wy ​so​ko, więc chło​piec wspiął się
na pal​ce, po czy m z ca​łej si​ły ści​snął bu​kłak, by oli​wa try ​snę​ła j ak naj ​da​lej . Struż​ki lep​kie​go pły ​-
nu spły ​wa​ły po wło​sach Ber​na​ta. Opróż​niw​szy bu​kłak, Ar​nau wy ​co​fał się na uli​cę Ta​pi​ne​ria.

Miał ty l​ko j ed​ną szan​sę. Ukry ł ka​ga​nek za ple​ca​m i, za​pa​Ia​j ąc so​bą sła​by pło​m y k. Mu​szę do​-

brze wy ​ce​lo​wać i tra​fić za pierw​szy m ra​zem . Zer​k​nął na war​tow​ni​ków. Te​raz to on dy ​go​tał.
Wziął głę​bo​ki od​dech i zde​cy ​do​wa​nie wkro​czy ł na plac. Dzie​sięć kro​ków przed Ber​na​tem i Jo​-
anem zwięk​szy ł pło​m ień zwra​ca​j ąc na sie​bie uwa​gę straż​ni​ków. Blask ka​gan​ka za​le​wa​j ą​cy plac
Blat przy ​po​m i​nał świa​tło j u​trzen​ki — za​po​wiedź bez​chm ur​ne​go dnia. Żoł​nie​rze spoj ​rze​li na nie​go.
Już, j uż m iał po​de​rwać się do bie​gu, ale zm ie​nił zda​nie, wi​dząc, że war​tow​ni​cy nie ru​sza​j ą się
z m iej sc. Bo i dla​cze​go m ie​li​by wsta​wać? Prze​cież nie wie​dzą, że idę spa​lić oj ​ca. Spa​lić oj ​ca!
Ka​ga​nek za​chy ​bo​tał się w j e​go dło​ni. Pod​szedł do Jo​ana, od​pro​wa​dza​ny spoj ​rze​nia​m i żoł​nie​rzy.
Nikt nie pró​bo​wał go za​trzy ​m ać. Sta​nął przed oj ​cem , że​by po​pa​trzeć na nie​go po raz ostat​ni.
Świa​tło za​czę​ło peł​gać po twa​rzy wi​siel​ca, skry ​wa​j ąc m a​lu​j ą​ce się na nim prze​ra​że​nie i ból.

Ci​snął ka​ga​nek w oj ​ca i cia​ło na​ty ch​m iast sta​nę​ło w pło​m ie​niach. Żoł​nie​rze ze​rwa​li się na

rów​ne no​gi i ru​szy ​li w stro​nę Ar​naua. Roz​bi​ty ka​ga​nek wpadł do ka​łu​ży, utwo​rzo​nej przez ska​pu​j ą​-
cą oli​wę, i wóz rów​nież za​czął pło​nąć.

— Ej ! — krzy ​cze​li żoł​nie​rze do pod​pa​la​cza.
Gdy Ar​nau j uż m iał rzu​cić się do uciecz​ki, spo​strzegł, że Jo​an, spa​ra​li​żo​wa​ny stra​chem , wciąż

background image

sie​dzi na zie​m i, szczel​nie okry ​ty ko​cem . Ro​dzi​ny ska​zań​ców ob​ser​wo​wa​ły pło​m ie​nie w m il​cze​niu,
po​grą​żo​ne w roz​pa​czy.

— Stać! Stać w im ie​niu kró​la!
— Jo​an, ucie​kaj ! — Ar​nau obej ​rzał się na żoł​nie​rzy, któ​rzy by ​li tuż-tuż. — Rusz się! Bo spło​-

niesz!

Nie m o​że zo​sta​wić bra​ta. Roz​la​na na zie​m i struż​ka oli​wy zbli​ża​ła się do dy ​go​czą​cej sy l​wet​ki

m al​ca. Ar​nau j uż m iał za​wró​cić, ale ko​bie​ta, któ​ra wcze​śniej za​uwa​ży ​ła go przy wo​zach, za​gro​-
dzi​ła m u dro​gę. Ucie​kaj — po​na​gli​ła go.

Ar​nau wy ​rwał się żoł​nie​rzo​wi, któ​ry wła​śnie zła​pał go za rę​kę i pu​ścił się bie​giem uli​cą Bó​ria

w kie​run​ku bra​m y Nou sły ​sząc za so​bą po​krzy ​ki​wa​nia żoł​nie​rzy. Im dłu​żej bę​dą go ści​ga​li, ty m
póź​niej wró​cą na plac, by uga​sić ogień, m y ​ślał. Star​si od nie​go żoł​nie​rze w peł​ny m ry nsz​tun​ku ni​-
g​dy nie do​go​nią m ło​dzi​ka pę​dzą​ce​go j ak na skrzy ​dłach.

— W im ie​niu kró​la! — usły ​szał za ple​ca​m i.
Coś m u​snę​ło z gwiz​dem j e​go pra​we ucho. Strza​ła ude​rzy ​ła z trza​skiem o zie​m ię, kil​ka kro​ków

przed nim . Prze​ciął plac Lia​na w desz​czu strzał, m i​nął ka​pli​cę Ber​na​ta Mar​cu​sa i zna​lazł się na
uli​cy Car​ders. Na​wo​ły ​wa​nia żoł​nie​rzy za​czę​ły cich​nąć. Nie m o​że biec do bra​m y Nou, tam
z pew​no​ścią j uż na nie​go cze​ka​j ą. Je​śli skie​ru​j e się ku m o​rzu, tra​fi do ko​ścio​ła San​ta Ma​ria. Bie​-
gnąc w dru​gą stro​nę, ku gó​rom , do​trze do klasz​to​ru Sant Pe​re de les Pu​el​les, ale po​tem dro​gę zno​-
wu za​gro​dzą m u m u​ry.

Wy ​brał pierw​szą m oż​li​wość i ru​szy ł w stro​nę m o​rza. Mi​nął klasz​tor Świę​te​go Au​gu​sty ​na i za​-

nu​rzy ł się w la​bi​ry n​cie uli​czek za dziel​ni​cą Mer​ca​dal: prze​sa​dzał pło​ty, tra​to​wał wa​rzy w​ni​ki, szu​-
kał j ak naj ​m rocz​niej szy ch za​uł​ków. Zwol​nił do​pie​ro, gdy prze​ko​nał się, że go​ni go j uż ty l​ko echo
j e​go wła​sny ch kro​ków. Po​dą​ża​j ąc wzdłuż ka​na​łu Rec Com ​tal, do​tarł do Pla d’en Llull, za​raz obok
klasz​to​ru kla​ry ​sek, stam ​tąd tra​fił bez prze​szkód na plac i uli​cę Born, do swej kry ​j ów​ki — ko​ścio​ła
San​ta Ma​ria. Gdy j uż m iał się wczoł​gać pod drew​nia​ne scho​dy przy wej ​ściu do świą​ty ​ni, za​uwa​-
ży ł le​żą​cy na uli​cy ka​ga​nek, któ​re​go do​ga​sa​j ą​cy pło​m y k m i​go​tał chy ​bo​tli​wie. Ro​zej ​rzał się i do​-
strzegł w pół​m ro​ku le​żą​ce​go war​tow​ni​ka. Męż​czy ​zna nie ru​szał się, z ką​ci​ka j e​go ust spły ​wa​ła
struż​ka krwi.

Ser​ce Ar​naua za​czę​ło wa​lić j ak m łot. Co to m a zna​czy ć? War​tow​nik strzegł ko​ścio​ła San​ta Ma​-

ria. Po cóż ktoś m iał​by — Ma​don​na! Ka​pli​ca Prze​naj ​święt​sze​go Sa​kra​m en​tu! Skar​bon​ka ba​sta​-
ixos
!

Chło​pak nie za​sta​na​wiał się ani chwi​li. Do​pie​ro co stra​cił oj ​ca, nie do​pu​ści, by skrzy w​dzo​no

rów​nież j e​go m at​kę. Wśli​zgnął się po ci​chu do ko​ścio​ła i ru​szy ł w stro​nę am ​bi​tu. Na le​wo, m ię​dzy
dwo​m a przy ​po​ra​m i, znaj ​do​wa​ła się ka​pli​ca Prze​naj ​święt​sze​go Sa​kra​m en​tu. Prze​szedł przez ko​-
ściół i skry ł się za j ed​ną z ko​lum n w głów​ny m oł​ta​rzu. Z da​le​ka sły ​szał od​gło​sy do​bie​ga​j ą​ce z ka​-
pli​cy Prze​naj ​święt​sze​go Sa​kra​m en​tu, któ​ra znaj ​do​wa​ła się j esz​cze po​za za​się​giem j e​go wzro​ku.
Do​pie​ro przy ​padł​szy do są​sied​niej ko​lum ​ny, uj ​rzał ka​pli​cę ską​pa​ną j ak zwy ​kle w bla​sku świec.

W ich świe​tle Ar​nau do​strzegł m ęż​czy ​znę wdra​pu​j ą​ce​go się od we​wnątrz na kra​tę. Spoj ​rzał na

Ma​don​nę. Sta​ła na swo​im m iej ​scu. Szy b​ko obiegł wzro​kiem ka​pli​cę. Za​m ek skar​bon​ki ba​sta​ixos
by ł wy ​ła​m a​ny. Gdy zło​dziej wspi​nał się po kra​cie, Ar​nau​owi wy ​da​ło się, że sły ​szy po​brzę​ki​wa​nie
m o​net, któ​re tra​ga​rze por​to​wi od​kła​da​li dla sie​rot i wdów swy ch zm ar​ły ch to​wa​rzy ​szy.

— Ty zło​dzie​j u! — krzy k​nął Ar​nau, wy ​ska​ku​j ąc zza ko​lum ​ny.
Jed​ny m su​sem wspiął się na kra​tę i ude​rzy ł ra​bu​sia w pierś. Za​sko​czo​ny m ęż​czy ​zna spadł

background image

z hu​kiem na zie​m ię. Za​nim Ar​nau zdą​ży ł ochło​nąć, zło​dziej ze​rwał się na rów​ne no​gi i wy ​m ie​rzy ł
m u pię​ścią po​tęż​ny cios w twarz. Ar​nau ru​nął na ko​ściel​ną po​sadz​kę.

background image

17

— Pew​nie spadł, gdy ucie​kał z za​war​to​ścią skar​bon​ki — stwier​dził j e​den z kró​lew​skich ofi​ce​-

rów, sto​j ą​cy nad cią​gle nie​przy ​tom ​ny m Ar​nau​em . Oj ​ciec Al​bert po​krę​cił gło​wą. Ar​nau nie po​-
peł​nił​by po​dob​ne​go okro​pień​stwa, za nic w świe​cie nie ob​ra​bo​wał​by skar​bon​ki ba​sta​ixos w ka​pli​-
cy Prze​naj ​święt​sze​go Sa​kra​m en​tu, obok j e​go uko​cha​nej Ma​don​ny ! Żoł​nie​rze po​wia​do​m i​li go
o zda​rze​niu dwie go​dzi​ny przed świ​tem .

— To nie​m oż​li​we — wy ​szep​tał.
— Wszy st​ko świad​czy prze​ciw​ko nie​m u, oj ​cze — prze​ko​ny ​wał ofi​cer. — Miał przy so​bie do​-

wód rze​czo​wy — stwier​dził, po​ka​zu​j ąc sa​kiew​kę Graua z m o​ne​ta​m i dla na​czel​ni​ka wię​zie​nia i j e​-
go pod​opiecz​ny ch. — Skąd ta​ki sm ar​kacz wziął​by ty ​le pie​nię​dzy ?

— No i j e​go wy ​gląd — wtrą​cił in​ny żoł​nierz. — Po cóż bru​dził​by so​bie twarz bło​tem , j e​śli nie

po to, by za​kraść się tu nie​zau​wa​żo​ny ?

Oj ​ciec Al​bert znów po​krę​cił gło​wą, wpa​tru​j ąc się w sa​kiew​kę trzy ​m a​ną przez ofi​ce​ra. Cze​go

Ar​nau szu​kał w środ​ku no​cy w ko​ście​le? Skąd wziął sa​kiew​kę?

— Co ro​bi​cie? — spy ​tał żoł​nie​rzy, któ​rzy za​czę​li pod​no​sić Ar​naua.
— Za​bie​ra​m y go do wię​zie​nia.
— Mo​wy nie m a — za​brzm iał m u w uszach j e​go wła​sny głos.
Mo​że… m o​że da się to j a​koś wy ​tłu​m a​czy ć. Nie​m oż​li​we, by Ar​nau ob​ra​bo​wał skar​bon​kę ba​-

sta​ixos. Wszy ​scy ty l​ko nie Ar​nau.

— To zło​dziej , oj ​cze.
— O ty m za​de​cy ​du​j e sąd.
— Świę​ta ra​cj a — przy ​znał ofi​cer, gdy j e​go lu​dzie bra​li Ar​naua pod pa​chy. — W każ​dy m ra​-

zie chło​pak po​cze​ka na wy ​rok w lo​chu.

— Je​śli j uż to w wię​zie​niu bi​sku​pim — po​wie​dział ksiądz. — Prze​stęp​stwa do​ko​na​no w m iej ​scu

świę​ty m i po​dej ​rza​ny pod​le​ga j u​ry s​dy k​cj i ko​ściel​nej , nie świec​kiej .

Ofi​cer, zre​zy ​gno​wa​ny, zer​k​nął na Ar​naua i na żoł​nie​rzy, po czy m ka​zał im pu​ścić chło​pa​ka. Je​-

background image

go lu​dzie wy ​ko​na​li roz​kaz bar​dzo skwa​pli​wie — gdy gło​wa chłop​ca ude​rzy ​ła o po​sadz​kę, na ich
ustach po​j a​wił się szy ​der​czy uśm ie​szek.

Oj ​ciec Al​bert rzu​cił im gniew​ne spoj ​rze​nie.
— Ocuć​cie go — po​wie​dział i wy ​j ął klu​cze, by otwo​rzy ć kra​tę i wej ść do środ​ka. — Chcę po​-

słu​chać, co m a do po​wie​dze​nia.

Ka​płan pod​szedł do skar​bon​ki, któ​rej po​trój ​ny za​m ek zo​stał wy ​ła​m a​ny, i prze​ko​nał się, że

skrzy n​ka j est pu​sta. Z ka​pli​cy nie znik​nę​ło nic prócz pie​nię​dzy, nie by ​ło też wi​dać żad​ny ch znisz​-
czeń. Co się sta​ło, o Pa​ni? — spy ​tał w m y ​ślach Ma​don​ny. Dla​cze​go po​zwo​li​łaś Ar​nau​owi tak bar​-
dzo zgrze​szy ć? Usły ​szał chlu​śnię​cie wo​dy, któ​rą żoł​nie​rze cu​ci​li chłop​ca. Gdy opusz​czał ka​pli​cę,
do świą​ty ​ni wcho​dzi​li pierw​si ba​sta​ixos, po​wia​do​m ie​ni o ra​bun​ku.

Lo​do​wa​ta wo​da na​ty ch​m iast przy ​wró​ci​ła Ar​nau​owi przy ​tom ​ność. Zo​ba​czy ł ota​cza​j ą​cy ch go

żoł​nie​rzy. Przy ​po​m niał so​bie świst strza​ły na uli​cy Bó​ria. Prze​cież ich wy ​prze​dził. Jak zdo​ła​li go
do​paść? Czy ż​by upadł? Twa​rze żoł​nie​rzy po​chy ​li​ły się nad nim . Oj ​ciec! Pło​m ie​nie! Mu​si ucie​-
kać! Po​de​rwał się i ode​pchnął żoł​nie​rzy, któ​rzy j ed​nak bez tru​du go obez​wład​ni​li.

Oj ​ciec Al​bert, stra​pio​ny, pa​trzy ł, j ak chło​piec szar​pie się i pró​bu​j e wy ​rwać.
— Jesz​cze chce​cie go słu​chać, oj ​cze? — za​py ​tał z iro​nią ofi​cer. — Je​go za​cho​wa​nie świad​czy

chy ​ba sa​m o za sie​bie — do​dał, wska​zu​j ąc na m io​ta​j ą​ce​go się Ar​naua.

Oj ​ciec Al​bert uniósł rę​ce do twa​rzy i wes​tchnął. Na​stęp​nie zwró​cił się, zre​zy ​gno​wa​ny, do Ar​-

naua, przy ​trzy ​m y ​wa​ne​go przez żoł​nie​rzy.

— Jak m o​głeś? Prze​cież wiesz, że to skar​bon​ka two​ich przy ​j a​ciół ba​sta​ixos, że dzię​ki ty m pie​-

nią​dzom wspie​ra​j ą w po​trze​bie wdo​wy i sie​ro​ty, grze​bią swy ch zm ar​ły ch, po​m a​ga​j ą po​trze​bu​j ą​-
cy m , ustra​j a​j ą Ma​don​nę, two​j ą m at​kę, i pil​nu​j ą, by ni​g​dy nie za​bra​kło przed nią za​pa​lo​ny ch
świec. Dla​cze​go to zro​bi​łeś?

Ar​nau uspo​ko​ił się na wi​dok ka​pła​na. Do​brze, ale co tu ro​bi oj ​ciec Al​bert? Skar​bon​ka ba​sta​ixos!

Zło​dziej ! Ude​rzy ł go, ale… Co sta​ło się po​tem ? Za​czął się roz​glą​dać, sze​ro​ko otwie​ra​j ąc oczy.
Zza ple​ców żoł​nie​rzy wpa​try ​wa​ły się w nie​go zna​j o​m e twa​rze, cze​ka​j ąc nie​cier​pli​wie na od​po​-
wiedź. By ł tam j e​go przy ​j a​ciel Ra​m on i Ra​m on Mniej ​szy, Pe​re i Jau​m e, a tak​że ba​sta​ix Jo​an, któ​-
ry sta​wał na pal​cach, pró​bu​j ąc co​kol​wiek doj ​rzeć, Se​ba​stia, j e​go sy n Ba​stia​net i wie​lu in​ny ch ba​-
sta​ixos
, któ​ry m nie​j ed​no​krot​nie po​m a​gał uga​sić pra​gnie​nie i u bo​ku któ​ry ch prze​ży ł nie​za​po​m nia​-
ne chwi​le pod​czas wy ​pra​wy bar​ce​loń​skiej host do zam ​ku Cre​ixell. Po​dej ​rze​wa​j ą go o kra​dzież!
O to im cho​dzi!

— Ja nie… — wy ​j ą​kał.
Ofi​cer po​de​tknął m u pod nos sa​kiew​kę. Ar​nau się​gnął do m iej ​sca, gdzie trzy ​m ał m ie​szek z pie​-

niędz​m i Graua. Nie zo​sta​wił go pod sien​ni​kiem w oba​wie, że ba​ro​nes​sa na nich do​nie​sie i oskar​żą
Jo​ana, a te​raz… Prze​klę​ty Grau! Prze​klę​ta sa​kiew​ka!

— Te​go szu​kasz? — rzu​cił ofi​cer.
Po zgro​m a​dzo​ny ch ba​sta​ixos prze​szedł po​m ruk obu​rze​nia.
— To nie j a, oj ​cze — bro​nił się Ar​nau.
Ofi​cer za​re​cho​tał, po chwi​li za​wtó​ro​wa​li m u żoł​nie​rze.
— Ra​m on, to nie j a, przy ​się​gam — po​wtó​rzy ł Ar​nau, pa​trząc na za​przy ​j aź​nio​ne​go tra​ga​rza.
— W ta​kim ra​zie, cze​go szu​ka​łeś w środ​ku no​cy w ko​ście​le?
Skąd wzią​łeś sa​kiew​kę peł​ną pie​nię​dzy ? Dla​cze​go chcia​łeś uciec? Po co ubru​dzi​łeś się bło​tem ?
Ar​nau prze​cią​gnął rę​ką po twa​rzy. Bło​to zdą​ży ​ło j uż za​schnąć.

background image

Sa​kiew​ka! Ofi​cer nie prze​sta​wał wy ​m a​chi​wać m u nią przed no​sem . Do ko​ścio​ła ścią​ga​li ko​lej ​-

ni ba​sta​ixos. Ich to​wa​rzy ​sze opo​wia​da​li im o ca​ły m zaj ​ściu. Ar​nau wo​dził ocza​m i za sa​kiew​ką.
Prze​klę​ty m ie​szek! Po chwi​li zwró​cił się wprost do oj ​ca Al​ber​ta:

— Zo​ba​czy ​łem zło​dzie​j a. Chcia​łem go zła​pać, ale m i się wy ​m knął. By ł bar​dzo sil​ny.
Am ​bit zno​wu wy ​peł​nił pe​łen nie​do​wie​rza​nia re​chot ofi​ce​ra.
— Ar​nau — po​na​glił chłop​ca oj ​ciec Al​bert — od​po​wiedz na py ​ta​nia ofi​ce​ra.
— Nie… nie m o​gę — wy ​j ą​kał chło​pak. Je​go sło​wa obu​rzy ​ły ofi​ce​rów i żoł​nie​rzy, wy ​wo​ła​ły

też po​ru​sze​nie wśród ba​sta​ixos.

Ka​płan m il​czał, przy ​pa​tru​j ąc się Ar​nau​owi. Ile ra​zy sły ​szał j uż po​dob​ną od​po​wiedź? Ilu pa​ra​-

fian wzbra​nia​ło się przed wy ​zna​niem grze​chów? „Nie m o​gę — m ó​wi​li z za​lęk​nio​ną m i​ną — gdy ​-
by się wy ​da​ło…”. A j u​ści, m y ​ślał wte​dy ksiądz, gdy ​by wy ​da​ła się ich kra​dzież, cu​dzo​łó​stwo lub
bluź​nier​stwo, Pew​ni​kiem skoń​czy ​li​by w wię​zie​niu, ale… Mu​siał ich za​pew​niać o ta​j em ​ni​cy spo​-
wie​dzi i na​m a​wiać do otwar​cia ser​ca na Bo​ga i bo​skie prze​ba​cze​nie.

— Po​wiesz m i praw​dę na osob​no​ści? — za​py ​tał Ar​naua. Chło​piec przy ​tak​nął, a wte​dy ka​płan

skie​ro​wał się z nim ku ka​pli​cy Naj ​święt​sze​go Sa​kra​m en​tu.

Za​cze​kaj ​cie tu na nas — po​wie​dział ksiądz Al​bert. Cho​dzi o skar​bon​kę ba​sta​ixos — za​trzy ​m ał

ich głos do​cho​dzą​cy zza ple​ców żoł​nie​rzy. — Dla​te​go po​wi​nien by ć ty m rów​nież j e​den z nas.

Oj ​ciec Al​bert ski​nął gło​wą na znak zgo​dy i zer​k​nął na Ar​naua
— Ra​m on? — za​pro​po​no​wał.
Chło​piec po​now​nie ski​nął gło​wą i wszy ​scy trzej we​szli do ka​pli​cy. Ar​nau m ógł na​resz​cie wy ​-

znać praw​dę i zrzu​cić cię​żar z ser​ca. Opo​wie​dział o sta​j en​ny m To​m a​sie, o oj ​cu, sa​kiew​ce Graua,
zle​ce​niu Isa​bel, za​m iesz​kach w m ie​ście i eg​ze​ku​cj i o ogniu… o po​go​ni, ra​bu​siu i nie​uda​nej pró​bie
po​wstrzy ​m a​nia go. Wy ​znał, że boi się, iż zo​sta​nie wtrą​co​ny do wię​zie​nia, bo za​trzy ​m ał sa​kiew​kę
Graua i pod​pa​lił zwło​ki oj ​ca.

Ar​nau nie po​tra​fił opi​sać m ęż​czy ​zny, któ​ry go ogłu​szy ł. W ko​ście​le pa​no​wał m rok, skwi​to​wał

py ​ta​nia księ​dza i Ra​m o​na, wie​dział j e​dy ​nie, że m a do czy ​nie​nia z m ęż​czy ​zną po​tęż​ny m i sil​ny m .
W koń​cu ksiądz i ba​sta​ix wy ​m ie​ni​li spoj ​rze​nia. Wie​rzy ​li chłop​cu, ale… Jak udo​wod​nić lu​dziom ,
któ​ry ch znie​cier​pli​wio​ne po​m ru​ki do​bie​ga​ły z głę​bi ko​ścio​ła, że Ar​nau nie m a nic wspól​ne​go
z kra​dzie​żą? Ksiądz zer​k​nął na Ma​don​ną i na wy ​ła​m a​ne zam ​ki skar​bon​ki, po czy m wy ​szedł z ka​pli​-
cy.

— Chło​piec m ó​wi praw​dę — ogło​sił zgro​m a​dzo​ny m w am ​bi​cie. — Uwa​żam , że nie ty l​ko nie

okradł skar​bon​ki, ale na​wet pró​bo​wał zła​pać zło​dzie​j a.

Ra​m on, któ​ry wy ​szedł z ka​pli​cy za​raz za księ​dzem , po​twier​dził j e​go sło​wa ski​nie​niem gło​wy.
— W ta​kim ra​zie, dla​cze​go nie chce od​po​wie​dzieć na m o​j e py ​ta​nia? — do​py ​ty ​wał się ofi​cer.
— Ma po​wo​dy. — Ra​m on na​dal po​ta​ki​wał. — I m o​gę was za​pew​nić, że nie są one bła​he. Czy

ktoś m i nie wie​rzy ? — Nikt się nie ode​zwał. — A więc do​brze, m o​gę po​pro​sić do sie​bie cech​m i​-
strzów? — Trzej m ęż​czy ź​ni wy ​stą​pi​li z tłu​m u i po​de​szli do oj ​ca Al​ber​ta. — Każ​dy z was m a j e​-
den z trzech klu​czy do skar​bon​ki, nie​praw​daż? — Trzej ba​sta​ixos przy ​tak​nę​li. Przy ​się​ga​cie, że zo​-
sta​ła ona otwar​ta ty l​ko przez was trzech j ed​no​cze​śnie w obec​no​ści dzie​się​ciu człon​ków brac​twa,
j ak na​ka​zu​j e wasz sta​tut? — Za​py ​ta​ni przy ​się​gli gło​śno uro​czy ​sty m to​nem , j a​kim zwra​cał się do
nich ka​płan. — Przy ​się​gach rów​nież, że ostat​ni za​pis w księ​dze ra​chun​ko​wej brac​twa od​po​wia​da
su​m ie znaj ​du​j ą​cej się wów​czas w skar​bon​ce? — Och​m i​strzo​wie po​no​wi​li przy ​się​gę. — A wy,
ofi​ce​rze, przy ​się​ga​cie, że tę wła​śnie sa​kiew​kę m iał przy so​bie po​dej ​rza​ny ? — Ofi​cer po​szedł za

background image

przy ​kła​dem swy ch po​przed​ni​ków. — I przy ​się​ga​cie, że j ej za​war​tość nie ule​gła zm ia​nie od chwi​li
poj ​m a​nia chłop​ca? — Wa​sze sło​wa są znie​wa​gą dla ofi​ce​ra kró​la Al​fon​sa!

— Przy ​się​ga​cie, czy nie?! — krzy k​nął ksiądz.
Kil​ku ba​sta​ixos po​de​szło do ofi​ce​ra, spoj ​rze​niem do​m a​ga​j ąc się od nie​go od​po​wie​dzi.
— Przy ​się​gam .
— Do​sko​na​le — cią​gnął oj ​ciec Al​bert. — Przy ​nio​sę księ​gę ra​chun​ko​wą. Je​śli chło​piec okradł

skar​bon​kę, za​war​tość sa​kiew​ki po​win​na by ć rów​na ostat​niej su​m ie od​no​to​wa​nej w księ​dze lub j ą
prze​kra​czać. Je​śli oka​że się, że j est m niej ​sza, bę​dzie to do​wo​dzi​ło j e​go nie​win​no​ści.

Por​to​wi tra​ga​rze od​po​wie​dzie​li na pro​po​zy ​cj ę księ​dza po​m ru​kiem za​do​wo​le​nia. Więk​szość

z nich spoj ​rza​ła na Ar​naua — do​brze pa​m ię​ta​li orzeź​wia​j ą​cy sm ak wo​dy z j e​go bu​kła​ka.

Oj ​ciec Al​bert wrę​czy ł Ra​m o​no​wi klucz, pro​sząc, by za​m knął ka​pli​cę, a sam udał się po księ​gę,

w któ​rej od​no​to​wy ​wa​no zm ia​ny za​war​to​ści skar​bon​ki. Zgod​nie ze sta​tu​tem ba​sta​ixos m u​sia​ła by ć
ona prze​cho​wy ​wa​na przez oso​bę nie​zwią​za​ną z brac​twem . Je​śli pa​m ięć go nie m y ​li, za​war​tość
skar​bon​ki nie ty l​ko nie zga​dza​ła się z su​m ą wy ​pła​ca​ną przez Graua Pu​iga na​czel​ni​ko​wi wię​zie​nia
na wy ​ży ​wie​nie dłuż​ni​ków, ale znacz​nie j e prze​kra​cza​ła. To bę​dzie nie​pod​wa​żal​ny do​wód, m y ​ślał,
uśm ie​cha​j ąc się pod no​sem .

Gdy oj ​ciec Al​bert udał się po księ​gę, Ra​m on za​m knął kra​tę na klucz. Na​gle j e​go uwa​gę zwró​-

cił bły sk do​cho​dzą​cy z wnę​trza. Wszedł z po​wro​tem do ka​pli​cy i przy j ​rzał się po​ły ​sku​j ą​ce​m u
przed​m io​to​wi, nie do​ty ​ka​j ąc go. Bez sło​wa za​m knął kra​tę i skie​ro​wał się do to​wa​rzy ​szy, któ​rzy ob​-
stą​pi​li Ar​naua ka​ra​bi​nie​rzy, cze​ka​j ąc na po​wrót ka​pła​na.

Ra​m on szep​nął coś na ucho trzem kom ​pa​nom i wszy ​scy czte​rej wy ​m knę​li się nie​zau​wa​że​ni

z ko​ścio​ła.

— We​dle ostat​nie​go za​pi​su — oznaj ​m ił po po​wro​cie oj ​ciec Al​bert, pod​su​wa​j ąc księ​gę cech​-

m i​strzom — w skar​bon​ce by ​ły sie​dem ​dzie​siąt czte​ry de​na​ry i pięć sol​dów. Prze​licz​cie za​war​tość
sa​kiew​ki — zwró​cił się do ofi​ce​ra.

Ten, j esz​cze przed wy ​sy ​pa​niem m o​net, po​krę​cił gło​wą. Po cię​ża​rze sa​kiew​ki po​znał, że nie

m o​że za​wie​rać sie​dem ​dzie​się​ciu czte​rech de​na​rów.

— Trzy ​na​ście de​na​rów — oznaj ​m ił po prze​li​cze​niu m o​net. — Ale to j esz​cze o ni​czy m nie

świad​czy ! Chło​pak m ógł m ieć wspól​ni​ka, któ​re​m u uda​ło się wy ​m knąć z pie​niędz​m i.

— Dla​cze​go m iał​by zo​sta​wić Ar​nau​owi trzy ​na​ście de​na​rów? — za​py ​tał j e​den z tra​ga​rzy.
Po​zo​sta​li ba​sta​ixos po​par​li ar​gu​m ent swe​go to​wa​rzy ​sza.
Ofi​cer spoj ​rzał na tra​ga​rzy. Z po​wo​du zwy ​kłe​go nie​do​pa​trze​nia — m iał ocho​tę od​po​wie​dzieć.

— Bo się spie​szy ł, bo by ł bar​dzo zde​ner​wo​wa​ny … Ale j a​kie to m ia​ło zna​cze​nie? Kil​ku tra​ga​rzy
po​de​szło j uż do Ar​naua, po​kle​py ​wa​ło go po ple​cach i m ierz​wi​ło m u wło​sy.

— No do​brze, ale j e​śli nie on, to kto? — za​py ​tał.
— Chy ​ba wiem , czy ​j a to spraw​ka — od​po​wie​dział Ra​m on, zbli​ża​j ąc się od stro​ny głów​ne​go

oł​ta​rza.

Za Ra​m o​nem szli dwaj in​ni ba​sta​ixos, wlo​kąc za​ży w​ne​go m ęż​czy ​znę.
— Że też od ra​zu się nie do​m y ​śli​li​śm y — rzu​cił któ​ry ś z ba​sta​ixos.
— To on! — krzy k​nął Ar​nau.
Ba​sta​ix, zna​ny wszy st​kim j a​ko Ma​j or​kań​czy k za​wsze by ł czar​ną owcą brac​twa. Star​szy ​zna

zde​cy ​do​wa​ła się go wy ​da​lić, gdy wy ​szło na j aw, że m a ko​chan​kę. Człon​kom brac​twa nie wol​no
by ​ło utrzy ​m y ​wać nie​ślub​ny ch związ​ków. Ani im , ani ich żo​nom . Ba​sta​ix, któ​ry sprze​nie​wie​rzał

background image

się tej za​sa​dzie, zo​sta​wał usu​nię​ty z brac​twa.

— Co ten dzie​ciak ple​cie? — krzy k​nął Ma​j or​kań​czy k, gdy opro​wa​dzo​no go do am ​bi​tu.
— Oskar​ża cię o ob​ra​bo​wa​nie skar​bon​ki ba​sta​ixos — oznaj ​m ił oj ​ciec Al​bert.
— Łże!
Ka​płan po​szu​kał wzro​kiem Ra​nio​na. Ba​sta​ix ski​nął lek​ko gło​wą.
— Ja rów​nież cię oskar​żam ! — krzy k​nął, wska​zu​j ąc pal​cem po​dej ​rza​ne​go.
— Oj ​ciec też kła​m ie.
— Bę​dziesz m iał oka​zj ę te​go do​wieść w ko​tle klasz​to​ru San​tes Creus.
Prze​stęp​stwa do​ko​na​no w ko​ście​le i we​dług praw po​rząd​ku pu​blicz​ne​go — ze​bra​ny ch w ko​dek​-

sie Con​sti​tu​cio​nes de Pa​zy Tre​gua — oskar​żo​ny, któ​ry chciał do​wieść swej nie​win​no​ści, pod​da​-
wa​ny by ł pró​bie wrząt​ku.

Ma​j or​kań​czy k zbladł. Dwaj ofi​ce​ro​wie i żoł​nie​rze spoj ​rze​li zdu​m ie​ni na ka​pła​na, któ​ry dał im

znak, by m il​cze​li. Pró​ba wrząt​ku zo​sta​ła j uż wy ​co​fa​na, choć du​chow​ni lu​bi​li stra​szy ć nią po​dej ​-
rza​ny ch, by wy ​m óc na nich ze​zna​nia.

Oj ​ciec Al​bert zm ru​ży ł oczy i spoj ​rzał na Ma​j or​kań​czy ​ka.
— Je​śli chło​pak i j a kła​m ie​m y, na pew​no za​nu​rzy sz rę​ce i no​gi we wrząt​ku, do​wo​dząc swej

nie​win​no​ści.

— Bo j e​stem nie​win​ny — wy ​m am ​ro​tał nie​szczę​śnik.
— Do​sko​na​le. Jak ci j uż wspo​m nia​łem , bę​dziesz m iał oka​zj ę te​go do​wieść — po​wtó​rzy ł ksiądz.
— Je​śli j e​steś nie​win​ny — wtrą​cił Ra​m on — m o​że nam wy ​j a​śnisz, skąd wziął się w ka​pli​cy

twój szty ​let. Ma​j or​kań​czy k od​wró​cił się do Ra​m o​na.

To pu​łap​ka! — od​po​wie​dział na​ty ch​m iast. — Ktoś go tu pod​rzu​cił, że​by zwa​lić na m nie wi​nę.

Ten sm ar​kacz! To na Pew​no on!

Oj ​ciec Al​bert wszedł po​now​nie do ka​pli​cy Prze​naj ​święt​sze​go Sa​kra​m en​tu. Po chwi​li wy ​ło​nił

się z do​wo​dem rze​czo​wy m w rę​ce.

— Czy to two​j a zgu​ba? — za​py ​tał, pod​su​wa​j ąc Ma​j or​kań​czy ​ko​wi szty ​let pod nos.
— Nie… nie.
Cech​m i​strzo​wie oraz kil​ku ba​sta​ixos po​de​szli do księ​dza, by rzu​cić okiem na zna​le​zio​ny w ka​pli​-

cy przed​m iot.

— Tak, to j e​go — oświad​czy ł czło​nek star​szy ​zny, bio​rąc szty ​let do rę​ki.
Sześć lat te​m u, w związ​ku z licz​ny ​m i awan​tu​ra​m i wy ​bu​cha​j ą​cy ​m i w por​cie, król Al​fons za​-

bro​nił no​sze​nia pa​ła​szów i po​dob​nej bro​ni tra​ga​rzom oraz wszy st​kim in​ny m wol​ny m pra​cow​ni​-
kom por​to​wy m . Je​dy ​ną do​zwo​lo​ną bro​nią sta​ły się stę​pio​ne na czub​ku szty ​le​ty. Ma​j or​kań​czy k nie
chciał pod​dać się kró​lew​skie​m u roz​ka​zo​wi, dum ​ny ze swe​go pięk​ne​go, ostro za​koń​czo​ne​go no​ża,
któ​ry m chwa​lił się wszy st​kim , j ak​by uspra​wie​dli​wia​j ąc w ten spo​sób nie​po​słu​szeń​stwo wo​bec
kró​la. Do​pie​ro gdy za​gro​żo​no m u wy ​da​le​niem z brac​twa, za​niósł szty ​let do ko​wa​la, by ten spi​ło​-
wał j e​go czu​bek.

— Łgarz — par​sk​nął j e​den z ba​sta​ixos.
— Zło​dziej — do​dał in​ny.
— Ktoś ukradł szty ​let, by zrzu​cić na m nie wi​nę! — pro​te​sto​wał Ma​j or​kań​czy k, pró​bu​j ąc wy ​-

rwać się z że​la​zne​go uści​sku swy ch by ​ły ch to​wa​rzy ​szy.

Wte​dy zj a​wił się trze​ci ba​sta​ix, któ​ry opu​ściw​szy ko​ściół ra​zem z Ra​m o​nem , udał się do do​m u

po​dej ​rza​ne​go w po​szu​ki​wa​niu zło​dziej ​skie​go łu​pu.

background image

— Pro​szę! — wy ​krzy k​nął, uno​sząc sa​kiew​kę i wrę​cza​j ąc j a. księ​dzu, któ​ry po​dał j ą z ko​lei ofi​-

ce​ro​wi.

— Sie​dem ​dzie​siąt czte​ry de​na​ry i pięć sol​dów — oznaj ​m ił ofi​cer, prze​li​czy w​szy za​war​tość

sa​kiew​ki.

Pod​czas gdy ofi​cer li​czy ł m o​ne​ty, ba​sta​ixos za​czę​li co​raz cia​śniej ota​czać Ma​j or​kań​czy ​ka. Ża​-

den z nich nie m ógł na​wet m a​rzy ć o ta​kiej for​tu​nie! Kie​dy pie​nią​dze zo​sta​ły prze​li​czo​ne, rzu​ci​li
się na zło​dzie​j a. Nie obe​szło się bez obelg, kop​nia​ków i plu​cia, po​szły w ruch pie​ści. Żoł​nie​rze ani
m y ​śle​li sta​wać w obro​nie ra​bu​sia, ofi​cer wzru​szy ł ty l​ko ra​m io​na​m i i zer​k​nął na oj ​ca Al​ber​ta.

— Je​ste​ście w Do​m u Bo​ży m ! — krzy k​nął ka​płan, pró​bu​j ąc po​wstrzy ​m ać tra​ga​rzy. — Je​ste​-

ście w Do​m u Bo​ży m ! — po​wta​rzał, pó​ki nie przedarł się do zło​dzie​j a, le​żą​ce​go na ko​ściel​nej po​-
sadz​ce. — Choć czło​wiek ten j est łaj ​da​kiem , do te​go tchó​rzem , m a pra​wo do pro​ce​su. Nie zni​żaj ​-
cie się do j e​go po​zio​m u i nie za​cho​wuj ​cie j ak ulicz​ni prze​stęp​cy. Za​pro​wadź​cie go do bi​sku​pa —
przy ​ka​zał ofi​ce​ro​wi.

Gdy ty l​ko ksiądz od​wró​cił się do ofi​ce​ra, ktoś sko​rzy ​stał z oka​zj i i wy ​m ie​rzy ł ra​bu​sio​wi ostat​-

nie​go kop​nia​ka. Ba​sta​ixos plu​li na Ma​j or​kan​czy ​ka, kie​dy żoł​nie​rze pod​no​si​li go z zie​m i i wy ​pro​wa​-
dza​li ze świą​ty ​ni.

Kie​dy żoł​nie​rze i Ma​j or​kań​czy k opu​ści​li ko​ściół, ba​sta​ixos oto​czy ​li Ar​naua, uśm ie​cha​j ąc się do

nie​go i pro​sząc o prze​ba​cze​nie. Na​stęp​nie za​czę​li roz​cho​dzić się do do​m ów. Po j a​kim ś cza​sie
przed otwar​tą ka​pli​cą Prze​naj ​święt​sze​go Sa​kra​m en​tu zo​stał j uż ty l​ko oj ​ciec Al​bert, Ar​nau, trzej
cech​m i​strzo​wie oraz dzie​się​ciu świad​ków, bo tak na​ka​zy ​wa​ły prze​pi​sy do​ty ​czą​ce skar​bon​ki ba​sta​-
ixos
.

Ksiądz wsy ​pał z po​wro​tem m o​ne​ty do skrzy n​ki i opi​sał w księ​dze noc​ne zda​rze​nie. A że na​stał

j uż świt, po​sła​no po ślu​sa​rza, któ​ry m iał na​pra​wić trzy wy ​wa​żo​ne zam ​ki. Ze​bra​ni m u​sie​li za​cze​-
kać, aż skar​bon​ka zo​sta​nie na po​wrót za​m knię​ta.

Oj ​ciec Al​bert po​ło​ży ł rę​kę na ra​m ie​niu Ar​naua. Do​pie​ro te​raz przy ​po​m niał so​bie o bied​ny m

chłop​cu sie​dzą​cy m pod szu​bie​ni​cą oj ​ca. Za​po​m niał o ogniu. To prze​cież ty l​ko dziec​ko!

Spoj ​rzał na Ma​don​nę. I tak za​wisł​by na bra​m ie m ia​sta, tłu​m a​czy ł so​bie w m y ​ślach. Co za róż​-

ni​ca! To ty l​ko dziec​ko, któ​re zo​sta​ło zu​peł​nie sa​m o: bez oj ​ca, bez pra​cy, bez środ​ków do ży ​cia…

Uwa​żam , że po​win​ni​ście przy ​j ąć Ar​naua Es​ta​ny ​ola do sie​bie — oznaj ​m ił.
Ra​m on się uśm iech​nął. On rów​nież, gdy ty l​ko sy ​tu​acj a nie​co się uspo​ko​iła, za​czął za​sta​na​wiać

się nad przy ​szło​ścią chłop​ca i do​szedł do te​go sa​m e​go wnio​sku. Jed​nak wszy ​scy po​zo​sta​li łącz​nie
z sa​m y m Ar​nau​em , spoj ​rze​li osłu​pia​li na oj ​ca Al​ber​ta

— Prze​cież to j esz​cze dziec​ko — za​uwa​ży ł j e​den z cech​m i​strzów.
— Nie m a dość si​ły. Jak ta​kie chu​chro bę​dzie dźwi​ga​ło cięż​kie ła​dun​ki i ka​m ie​nie? — do​dał dru​-

gi.

— Jest j esz​cze bar​dzo m a​ły — przy ​znał trze​ci. Ar​nau pa​trzy ł na wszy st​kich sze​ro​ko otwar​ty ​m i

ocza​m i.

— Trud​no nie przy ​znać wam ra​cj i — od​parł ksiądz. — Jed​nak m i​m o m ło​de​go wie​ku, nie​wiel​-

kie​go wzro​stu i wą​tły ch sił nie za​wa​hał się wal​czy ć o wa​sze de​na​ry. Gdy ​by nie on, skar​bon​ka by ​-
ła​by te​raz pu​sta.

Ba​sta​ixos przez chwi​lę m ie​rzy ​li chłop​ca wzro​kiem .
— My ​ślę, że po​win​ni​śm y spró​bo​wać — prze​rwał m il​cze​nie Ra​m on. — Je​śli się nie spraw​-

dzi…

background image

In​ny ba​sta​ix po​parł j e​go pro​po​zy ​cj ę.
— Zgo​da — po​wie​dział w koń​cu j e​den z cech​m i​strzów, spo​glą​da​j ąc na swy ch dwóch to​wa​-

rzy ​szy, z któ​ry ch ża​den nie za​pro​te​sto​wał. — Przy j ​m ie​m y go na pró​bę. Je​śli przez pierw​sze trzy
m ie​sią​ce udo​wod​ni, że na​da​j e się na tra​ga​rza por​to​we​go, zo​sta​nie peł​no​praw​ny m człon​kiem gre​-
m ium . Je​go za​rob​ki bę​dą pro​por​cj o​nal​ne do wy ​ko​na​nej pra​cy. To dla cie​bie — do​dał, wrę​cza​j ąc
Ar​nau​owi szty ​let Ma​j or​kań​czy ​ka. — Jest twój . Oj ​cze, od​no​tuj ​cie to w na​szej księ​dze, by oszczę​-
dzić chłop​cu ewen​tu​al​ny ch nie​przy ​j em ​no​ści.

Ar​nau po​czuł, że ksiądz ści​ska go za ra​m ię. Uśm ie​chał się od ucha do ucha, nie wie​dząc, j ak

dzię​ko​wać tra​ga​rzom . Zo​stał j ed​ny m z nich, j ed​ny m z ba​sta​ixos! Gdy ​by ż j e​go oj ​ciec do​ży ł tej
chwi​li!

background image

18

— Kto to? Znasz go, chłop​cze?
Na pla​cu nie usta​ła j esz​cze bie​ga​ni​na i na​wo​ły ​wa​nia żoł​nie​rzy ści​ga​j ą​cy ch Ar​naua. Jed​nak

Jo​an ni​cze​go nie sły ​szał — wciąż m iał w uszach skwier​cze​nie pło​ną​ce​go cia​ła.

Do​wód​ca noc​nej war​ty, któ​ry zo​stał pod szu​bie​ni​cą, po​trzą​snął chłop​cem i za​py ​tał po raz ko​-

lej ​ny :

— Znasz go?
Jo​an j ed​nak nie od​wra​cał wzro​ku od ludz​kiej po​chod​ni — od czło​wie​ka, któ​ry za​stą​pił m u oj ​ca.
Ofi​cer nie prze​sta​wał go szar​pać, aż w koń​cu m a​lec od​wró​cił się w j e​go stro​nę. Miał błęd​ny

wzrok i szczę​kał zę​ba​m i.

— Kto to by ł? Dla​cze​go spa​lił two​j e​go oj ​ca? Jo​an nie sły ​szał py ​ta​nia. Za​czął się trząść.
Dziec​ku od​j ę​ło m o​wę — wtrą​ci​ła ko​bie​ta, któ​ra na​m ó​wi​ła Ar​naua do uciecz​ki, od​cią​gnę​ła spa​-

ra​li​żo​wa​ne​go stra​chem Jo​ana od pło​ną​ce​go wo​zu i roz​po​zna​ła w pod​pa​la​czu chłop​ca czu​wa​j ą​ce​-
go przez ca​łe po​po​łu​dnie i wie​czór przy zwło​kach. Gdy ​by m m ia​ła ty ​le od​wa​gi co on, po​m y ​śla​ła,
nie po​zwo​li​ła​by m , by wy ​da​no m o​j e​go m ę​ża pta​kom na żer. Tak, ten chło​piec zro​bił to, co każ​dy
z ża​łob​ni​ków tkwią​cy ch pod szu​bie​ni​ca​m i chciał zro​bić, a ofi​cer… Ofi​cer by ł do​wód​cą noc​nej
war​ty i nie znał Ar​naua. By ł prze​ko​na​ny, że sy ​nem pło​ną​ce​go wi​siel​ca j est chło​piec sto​j ą​cy te​raz
pod szu​bie​ni​cą. Ko​bie​ta ob​j ę​ła Jo​ana i przy ​tu​li​ła do ser​ca.

— Mu​szę się do​wie​dzieć, kto pod​pa​lił cia​ło — tłu​m a​czy ł ofi​cer.
Wo​kół sta​li ga​pie przy ​glą​da​j ą​cy się pło​ną​ce​m u wi​siel​co​wi.
— Co za róż​ni​ca? — m ruk​nę​ła ko​bie​ta, czu​j ąc dy ​go​ta​nie Jo​ana. — To dziec​ko j est le​d​wie ży ​we

ze stra​chu i z gło​du.

Żoł​nierz przy ​m knął oczy, a po​tem wol​no, bar​dzo wol​no po​ki​wał gło​wą. Głód! On sam stra​cił

m a​łe​go sy n​ka: dziec​ko po​czę​ło chud​nąć w oczach, aż w koń​cu za​bi​ła j e go​rącz​ka. Je​go żo​na przy ​-
tu​la​ła j e wte​dy tak sa​m o, j ak te​raz nie​zna​j o​m a tu​li​ła to dy ​go​czą​ce pa​cho​lę. A on pa​trzy ł na nich
obo​j e: na to​ną​cą w łzach żo​nę i na dziec​ko szu​ka​j ą​ce ra​tun​ku przy pier​si m at​ki, tak sa​m o j ak…

background image

— Od​pro​wadź go do do​m u — po​wie​dział do nie​zna​j o​m ej . — Głód — m ruk​nął, zer​ka​j ąc zno​-

wu na pło​ną​ce zwło​ki. — Prze​klę​ci Ge​nu​eń​czy ​cy !

W Bar​ce​lo​nie wsta​wał dzień.
— Jo​an! — wrza​snął od drzwi Ar​nau.
Sie​dzą​cy przy pa​le​ni​sku Pe​re i Ma​rio​na uci​szy ​li go ru​chem rę​ki.
— Śpi — szep​nę​ła Ma​rio​na.
Nie​zna​j o​m a, któ​ra przy ​pro​wa​dzi​ła Jo​ana, opo​wie​dzia​ła im o wy ​da​rze​niach na pla​cu Blat. Sta​-

rusz​ko​wie do​glą​da​li m al​ca, pó​ki nie za​snął. Na​stęp​nie usie​dli w kuch​ni, by się ogrzać.

— Co te​raz bę​dzie z chłop​ca​m i? — spy ​ta​ła Ma​rio​na m ę​ża. — Te​raz, gdy Ber​nat nie ży ​j e, Ar​-

nau ani chy ​bi stra​ci po​sa​dę u Pu​iga.

Nie m o​że​m y wziąć ich na utrzy ​m a​nie, po​m y ​ślał Pe​re. Nie m o​gą od​stą​pić im za dar​m o izby,

nie m o​gą ich wy ​ży ​wić. Go​spo​da​rza zdzi​wił oso​bli​wy bły sk w oczach Ar​naua. Prze​cież wła​śnie
stra​cił oj ​ca! Od nie​zna​j o​m ej do​wie​dzie​li się, że spa​lił j e​go zwło​ki. Skąd więc ten bły sk?

Zo​sta​łem przy ​j ę​ty do gre​m ium ba​sta​ixos! — oznaj ​m ił, rzu​ca​j ąc się na zim ​ne reszt​ki z ko​la​cj i.

Sta​rusz​ko​wie spoj ​rze​li po so​bie, po​tem prze​nie​śli wzrok na chłop​ca, któ​ry, od​wró​co​ny do nich ple​-
ca​m i, skro​bał wa​rzą​chwią dno garn​ka. By ł chu​dy j ak szcza​pa! Brak zbo​ża od​bił się na wy ​glą​dzie
j e​go i in​ny ch m iesz​kań​ców Bar​ce​lo​ny. Jak ta​ki chu​dzie​lec m o​że co​kol​wiek udźwi​gnąć? Ma​rio​na
po​krę​ci​ła gło​wą, zer​ka​j ąc na m ę​ża.

— Wszy st​ko w rę​kach Bo​ga — szep​nął Pe​re.
— Pro​szę? — spy ​tał Ar​nau z peł​ny ​m i usta​m i, od​wra​ca​j ąc się.
— Nic, sy n​ku, nic ta​kie​go.
— Czas na m nie — po​wie​dział Ar​nau, się​ga​j ąc po paj ​dę czer​stwe​go chle​ba i wbi​j a​j ąc w nią

zę​by. Nie m ógł się zde​cy ​do​wać, czy wy ​py ​tać o wy ​da​rze​nia na pla​cu, czy biec do swo​ich no​-
wy ch to​wa​rzy ​szy. W koń​cu do​ko​nał wy ​bo​ru: — Kie​dy Jo​an się obu​dzi, opo​wiedz​cie m u o wszy st​-
kim .

W kwiet​niu wzno​wio​no za​wie​szo​ną od paź​dzier​ni​ka że​glu​gę. Dni się wy ​dłu​ża​ły, wiel​kie okrę​ty

za​czę​ły za​wi​j ać do m ia​sta i wy ​pły ​wać na sze​ro​kie m o​rze, ale nikt, ani wła​ści​cie​le stat​ków, ani ar​-
m a​to​rzy, ani ka​pi​ta​no​wie nie chcie​li prze​by ​wać dłu​żej niż to ko​niecz​ne w nie​bez​piecz​ny m por​cie
Bar​ce​lo​ny.

Przed do​łą​cze​niem do gro​m a​dzą​cy ch się na pla​ży ba​sta​ixos Ar​nau ogar​nął wzro​kiem m o​rze.

Za​wsze tu by ​ło, na wy ​cią​gnię​cie rę​ki, ale pod​czas spa​ce​rów z oj ​cem j uż po kil​ku kro​kach Prze​sta​-
wał się nim in​te​re​so​wać. Te​raz pa​trzy ł na nie zu​peł​nie ina​czej , od tej po​ry m ia​ło za​pew​nić m u
utrzy ​m a​nie. Nie​da​le​ko od brze​gu, wśród nie​zli​czo​ny ch łó​dek i po​m niej ​szy ch j ed​no​stek, sta​ły na
ko​twi​cy dwa wiel​kie, do​pie​ro co przy ​by ​łe do por​tu okrę​ty oraz sześć ogrom ​ny ch ga​ler wo​j en​-
ny ch, z któ​ry ch każ​da wy ​po​sa​żo​na by ​ła w dwie​ście sześć​dzie​siąt sza​lup i dwa​dzie​ścia sześć rzę​-
dów wio​śla​rzy.

Sły ​szał j uż o tej eska​drze. Wy ​ekwi​po​wa​ło j ą m ia​sto, by wes​przeć kró​la w woj ​nie z Ge​nuą,

a do​wo​dził nią czwar​ty raj ​ca Bar​ce​lo​ny, Gal​ce​ra Ma​rqu​et. Szczo​drość m ia​sta wo​bec kró​la Al​fon​-
sa nie by ​ła by ​naj ​m niej bez​in​te​re​sow​na: ty l​ko zwy ​cię​stwo nad Ge​nu​eń​czy ​ka​m i m o​gło od​blo​ko​-
wać szla​ki han​dlo​we i przy ​wró​cić sto​li​cy księ​stwa głów​ne źró​dło utrzy ​m a​nia.

— Mam na​dzie​j ę, że się nie roz​m y ​śli​łeś? — roz​legł się głos za ple​ca​m i Ar​naua. Chło​piec od​-

wró​cił się i zo​ba​czy ł j ed​ne​go z cech​m i​strzów. — No, chodź​m y — po​na​glił go, nie przy ​sta​j ąc.

Ar​nau ru​szy ł za nim . Tra​ga​rze z uśm ie​chem po​wi​ta​li no​we​go to​wa​rzy ​sza.

background image

— Bę​dziesz te​raz no​sił ła​dun​ki ciut cięż​sze niż bu​kłak z wo​dą — za​żar​to​wał ktoś, roz​śm ie​sza​j ąc

wszy st​kich.

— To dla cie​bie. — Ra​m on wrę​czy ł m u po​dusz​kę cap​ca​na. — Naj ​m niej ​sza j a​ką zna​leź​li​śm y.
Ar​nau ostroż​nie wziął j ą do rę​ki.
— Nie bój się, nie​ła​two j ą po​psuć! — ro​ze​śm iał się j e​den z ba​sta​ixos, wi​dząc, że Ar​nau ob​-

cho​dzi się z po​dusz​ką j ak z j aj ​kiem .

Pew​nie, że nie! — po​m y ​ślał Ar​nau z uśm ie​chem , bo ni​by j ak m ia​ła​by się ze​psuć? Um ie​ścił

po​du​szecz​kę na kar​ku, na czo​ło na​cią​gnął przy ​tro​czo​ny do niej rze​m ień i zno​wu się roz​pro​m ie​nił.

Ra​m on spraw​dził, czy cap​ca​na znaj ​du​j e się we wła​ści​wy m m iej ​scu.
— Świet​nie — stwier​dził, po​kle​pu​j ąc swe​go ulu​bień​ca. — Do kom ​ple​tu bra​ku​j e ci j uż ty l​ko na​-

gniot​ka.

— Ja​kie​go zno​wu… — chciał za​py ​tać Ar​nau, ale uwa​gę wszy st​kich przy ​cią​gnę​ło na​dej ​ście

cech​m i​strzów.

— Nie m o​gą doj ść do po​ro​zu​m ie​nia — wy ​j a​śnił j e​den z przy ​by ​ły ch. Wszy ​scy ba​stab​cos,

z Ar​nau​em włącz​nie, spoj ​rze​li na roz​pra​wia​j ą​cą z oży ​wie​niem grup​kę m ęż​czy zn w wy ​kwint​ny ch
sza​tach. — Gal​ce​ra Ma​rqu​et chce, by w pierw​szej ko​lej ​no​ści za​ła​do​wa​no ga​le​ry, kup​cy — by
przed​tem roz​ła​do​wa​no okrę​ty, któ​re nie​daw​no za​wi​nę​ły do por​tu. Przy j ​dzie nam za​cze​kać —
skwi​to​wał.

Tra​ga​rze za​czę​li się zło​ścić. Więk​szość z nich usia​dła na pia​sku. Ar​nau za​j ął m iej ​sce obok Ra​-

m o​na, cią​gle z po​dusz​ką na kar​ku i rze​m ie​niem na czo​le.

— Ze​psuć się nie ze​psu​j e — po​wie​dział m u Ra​m on, wska​zu​j ąc na j e​go no​we na​rzę​dzie pra​cy

— ale j e​śli ubru​dzisz j ą pia​skiem , bę​dzie cię po​tem uwie​rać przy no​sze​niu ła​dun​ku.

Chło​piec ostroż​nie zdj ął po​dusz​kę i scho​wał j ą za pa​zu​chę.
— O co im cho​dzi? — spy ​tał Ra​m o​na. — Prze​cież m oż​na ob​słu​ży ć stat​ki po ko​lei.
— Nikt nie chce stać w por​cie Bar​ce​lo​ny dłu​żej niż to ko​niecz​ne. Okrę​ty nie m a​j ą tu żad​nej

osło​ny i j e​śli ze​rwie się sztorm , bę​dą w ta​ra​pa​tach.

Ar​nau obiegł wzro​kiem wy ​brze​że, od Pu​ig de les Fal​sies po klasz​tor kla​ry ​sek, na​stęp​nie spoj ​rzał

na spie​ra​j ą​cy ch się m oż​ny ch.

— Li​czy się zda​nie raj ​cy m iej ​skie​go, nie​praw​daż? Ra​m on za​śm iał się i prze​j e​chał dło​nią po

wło​sach chłop​ca.

— W Bar​ce​lo​nie li​czą się kup​cy. To z ich pie​nię​dzy wy ​ekwi​po​wa​no kró​lew​skie ga​le​ry.
Osta​tecz​nie spór za​koń​czy ł się ugo​dą: gdy ba​sta​ixos uda​dzą się do m ia​sta po ekwi​pu​nek ga​ler,

prze​woź​ni​cy za​czną roz​ła​do​wy ​wać stat​ki han​dlo​we. Ba​sta​ixos po​win​ni wró​cić, za​nim prze​woź​ni​-
cy przy ​bi​j ą do pla​ży z ła​dun​kiem , któ​ry zło​żo​ny zo​sta​nie ty m ​cza​so​wo w bez​piecz​ny m m iej ​scu,
a do​pie​ro póź​niej roz​dzie​li się go m ię​dzy po​szcze​gól​ne skła​dy. Na​stęp​nie ba​sta​ixos uda​dzą się po
resz​tę wo​j en​ne​go ekwi​pun​ku, pod​czas gdy prze​woź​ni​cy prze​nio​są j e​go pierw​szą część na ga​le​ry.
Stam ​tąd po​pły ​ną na okrę​ty han​dlo​we po na​stęp​ną por​cj ę ła​dun​ku. I tak kil​ka ra​zy, do​pó​ki ga​le​ry
nie zo​sta​ną wy ​ekwi​po​wa​ne, a stat​ki han​dlo​we roz​ła​do​wa​ne. Ba​sta​ixos do​star​czą to​war na ko​niec
do skła​dów ku​piec​kich. Je​śli po​go​da po​zwo​li, zdą​żą j esz​cze po​now​nie za​ła​do​wać stat​ki han​dlo​we.

Gdy ty l​ko dy ​gni​ta​rze do​szli do po​ro​zu​m ie​nia, ro​bot​ni​cy por​to​wi wzię​li się do pra​cy. Ba​sta​ixos

po​dzie​li​li się na gru​py i ru​szy ​li ku skła​dom w cen​trum m ia​sta, skąd ode​brać m ie​li ekwi​pu​nek ca​łej
za​ło​gi ga​ler, rów​nież wio​śla​rzy. Prze​woź​ni​cy pod​pły ​nę​li do wła​śnie przy ​by ​ły ch do por​tu okrę​tów
han​dlo​wy ch, któ​re z bra​ku na​brze​ża prze​ła​dun​ko​we​go m u​sia​ły zo​stać roz​ła​do​wa​ne na m o​rzu przez

background image

spe​cj al​nie w ty m ce​lu stwo​rzo​ne i nie​odzow​ne w Bar​ce​lo​nie służ​by.

Za​ło​ga każ​dej bar​ki, fe​lu​ki, bar​ka​su czy przy ​brzeż​nej tra​twy skła​da​ła się z trzech lub czte​rech

m ęż​czy zn: prze​woź​ni​ka oraz — w za​leż​no​ści od brac​twa — nie​wol​ni​ków lub ro​bot​ni​ków na​j em ​-
ny ch. Człon​kom naj ​star​sze​go i naj ​bo​gat​sze​go brac​twa, Sant Pe​re, po​m a​ga​li nie​wol​ni​cy — re​gu​-
la​m in ogra​ni​czał ich licz​bę do dwóch na łódź — prze​woź​ni​kom now​sze​go, m niej za​m oż​ne​go brac​-
twa San​ta Ma​ria to​wa​rzy ​szy ​li na​j em ​ni​cy. Tak czy ina​czej za​ła​du​nek i wy ​ła​du​nek to​wa​rów z okrę​-
tów han​dlo​wy ch na m niej ​sze j ed​nost​ki by ł ope​ra​cj ą de​li​kat​ną i cza​so​chłon​ną na​wet na spo​koj ​-
ny m m o​rzu. Nic dziw​ne​go, sko​ro prze​woź​ni​cy od​po​wia​da​li przed wła​ści​cie​lem ła​dun​ku za ewen​-
tu​al​ne uszko​dze​nia i stra​ty, a j e​śli nie m o​gli wy ​pła​cić kup​com na​leż​ny ch od​szko​do​wań, gro​zi​ło im
na​wet wię​zie​nie.

Gdy sztorm na​wie​dzał wy ​brze​że Bar​ce​lo​ny, sy ​tu​acj a kom ​pli​ko​wa​ła się j esz​cze bar​dziej , i to

nie ty l​ko dla prze​woź​ni​ków, ale rów​nież dla wszy st​kich in​ny ch uczest​ni​ków m or​skie​go trans​por​tu.
Po pierw​sze dla​te​go, że prze​woź​ni​cy m o​gli od​m ó​wić roz​ła​do​wa​nia to​wa​rów przy sztor​m o​wej po​-
go​dzie — cze​go nie wol​no im by ​ło ro​bić pod​czas ci​szy na m o​rzu — lub wy ​ne​go​cj o​wać z wła​ści​-
cie​lem ła​dun​ku spe​cj al​ną ce​nę. Jed​nak skut​ki sztor​m u naj ​do​tkli​wiej od​czu​wał wła​ści​ciel, ka​pi​tan,
a na​wet za​ło​ga stat​ku. Pod groź​bą su​ro​wy ch kar nie m o​gli oni opu​ścić nie​roz​ła​do​wa​ne​go okrę​tu,
a wła​ści​ciel lub pi​sarz po​kła​do​wy — j e​dy ​ni człon​ko​wie za​ło​gi, któ​ry m po​zwa​la​no zej ść na ląd —
m u​sie​li j ak naj ​szy b​ciej wra​cać na po​kład.

Tak więc, pod​czas gdy prze​woź​ni​cy za​bra​li się do roz​ła​do​wy ​wa​nia pierw​sze​go okrę​tu, ba​sta​-

ixos, po​dzie​le​ni na gru​py z roz​licz​ny ch m a​ga​zy ​nów m iej ​skich po​czę​li zno​sić na pla​żę wy ​po​sa​że​-
nie ga​ler. Cech​m istrz spoj ​rzał wy ​m ow​nie na Ra​m o​na przy ​dzie​la​j ąc Ar​naua do j e​go gru​py.

Gru​pa ta uda​ła się brze​giem m o​rza ku bra​m ie For​m ent, do spi​chle​rza m iej ​skie​go pil​nie strze​żo​-

ne​go po ostat​nich za​m iesz​kach przez od​dzia​ły kró​lew​skie. Ar​nau pró​bo​wał skry ć się za ple​ca​m i
Ra​m o​na, ale żoł​nie​rze od ra​zu zwró​ci​li uwa​gę na m ło​de​go chu​dziel​ca to​wa​rzy ​szą​ce​go osił​kom .

— Co m a ni​by no​sić ten pę​drak? — za​py ​tał j e​den z żoł​nie​rzy, re​cho​cząc i wy ​ty ​ka​j ąc go pal​-

cem .

Gdy Ar​nau po​czuł na so​bie wzrok straż​ni​ków, żo​łą​dek pod​sko​czy ł m u do gar​dła. Pró​bo​wał wci​-

snąć się j esz​cze głę​biej za Ra​m o​na, ale ten chwy ​cił go za ra​m ię, na​cią​gnął m u na czo​ło rze​m ień
na​karcz​ni​ka i od​po​wie​dział, na​śla​du​j ąc ton żoł​nie​rza:

— Naj ​wy ż​sza po​ra, by wziął się do pra​cy ! Ma j uż czter​na​ście lat i ro​dzi​na m u​si m ieć z nie​go

po​ży ​tek.

Żoł​nie​rze przy ​tak​nę​li i ustą​pi​li im z dro​gi. Ar​nau prze​szedł obok nich z opusz​czo​ną gło​wą i rze​-

m ie​niem na czo​le. Gdy wszedł do bra​m y, ude​rzy ​ła go w noz​drza sil​na woń zbo​ża. Wpa​da​j ą​ce
przez okno świa​tło uj aw​nia​ło wi​ru​j ą​cy w po​wie​trzu py ł: drob​ne cząst​ki, od któ​ry ch Ar​nau i wie​lu
ba​sta​ixos za​czę​ło pry ​chać i kasz​leć.

— Przed woj ​ną z Ge​nu​eń​czy ​ka​m i — po​wie​dział Ra​m on, za​ta​cza​j ąc rę​ką łuk, j ak​by pró​bo​wał

przy ​gar​nąć do sie​bie ca​łą izbę — spi​chlerz by ł pe​łen ziar​na, ale te​raz…

Ar​nau wy ​pa​trzy ł pię​trzą​ce się tuż obok wiel​kie am ​fo​ry Graua.
— No, do ro​bo​ty ! — krzy k​nął cech​m istrz.
Na​czel​nik m a​ga​zy ​nu z per​ga​m i​nem w dło​ni wska​zy ​wał im am ​fo​ry. Jak​że wy ​nie​sie​m y stąd te

ol​brzy ​m ie, wy ​peł​nio​ne po brze​gi na​czy ​nia? — za​sta​na​wiał się Ar​nau. Jed​na oso​ba ni​j ak nie
udźwi​gnie ta​kie​go cię​ża​ru. Ba​sta​ixos usta​wi​li się w pa​ry, ob​wią​za​li każ​dą am ​fo​rę po​wro​zem , po​-
wie​si​li na so​lid​ny m ki​j u, któ​ry za​rzu​ci​li so​bie na ra​m io​na. W ten wła​śnie spo​sób, am ​fo​rę m ię​dzy

background image

so​bą, ru​szy ​li pa​ra​m i ku wy ​brze​żu. Wi​szą​cy w po​wie​trzu kurz zgęst​niał i za​wi​ro​wał. Ar​nau zno​wu
kasz​lał. Gdy na​de​szła j e​go ko​lej , usły ​szał głos Ra​m o​na: — Chłop​cu daj m niej ​sze na​czy ​nie, choć​-
by to z so​lą. Za​rząd​ca zer​k​nął na Ar​naua i po​krę​cił gło​wą.

— Sól j est dro​ga — tłu​m a​czy ł. — Je​śli chło​pak upu​ści…
— Daj m u sól!
Am ​fo​ry z ziar​nem m ia​ły bli​sko m etr wy ​so​ko​ści, na​to​m iast na​czy ​nie z so​lą by ​ło o po​ło​wę

m niej ​sze, m i​m o to, gdy Ar​nau z po​m o​cą Ra​m o​na za​rzu​cił j e so​bie na ple​cy, ugię​ły się pod nim
ko​la​na.

Ra​m on przy ​trzy ​m ał go od ty ​łu za ra​m io​na.
— Na​de​szła chwi​la pró​by. Mu​sisz udo​wod​nić, że j e​steś j ed​ny m z nas — szep​nął m u do ucha.
Chło​pak ru​szy ł przy ​gar​bio​ny, za​ci​ska​j ąc z ca​łej si​ły rę​ce na uchach na​czy ​nia, prąc z gło​wą do

przo​du i czu​j ąc wpi​j a​j ą​cy się w czo​ło rze​m ień.

Ra​m on pa​trzy ł, j ak wy ​cho​dzi chwiej ​ny m kro​kiem z m a​ga​zy ​nu, stą​pa​j ąc ostroż​nie, po​wo​li. Za​-

rząd​ca spi​chle​rza zno​wu po​krę​cił gło​wą. Żoł​nie​rze za​m il​kli, gdy chło​piec prze​cho​dził obok nich.

— To dla was, oj ​cze! — wy ​m am ​ro​tał Ar​nau przez za​ci​śnię​te zę​by, gdy po​czuł na twa​rzy cie​-

pło sło​necz​ny ch pro​m ie​ni. Miał wra​że​nie, że la​da chwi​la zła​m ie się pod cię​ża​rem ! — Wi​dzi​cie,
oj ​cze? Nie j e​stem j uż dziec​kiem .

Ra​m on oraz ba​sta​ix, z któ​ry m niósł przy ​wią​za​ną do drą​ga am ​fo​rę z ziar​nem , szli za​raz za Ar​-

nau​em , bacz​nie ob​ser​wu​j ąc j e​go sto​py. Na​gle chło​piec po​tknął się i za​chwiał. Ra​m on za​m knął
oczy. Je​ste​ście j esz​cze na pla​cu? — po​m y ​ślał Ar​nau, przy ​po​m i​na​j ąc so​bie wi​szą​ce na szu​bie​ni​cy
cia​ło oj ​ca. Te​raz j uż nikt nie bę​dzie z was drwił! Na​wet ta wiedź​m a Isa​bel i j ej pa​sier​bo​wie. Od​-
zy ​skał rów​no​wa​gę i ru​szy ł przed sie​bie.

Gdy wcho​dził na pla​żę, Ra​m on uśm ie​chał się za j e​go ple​ca​m i. Wszy ​scy za​m il​kli. Prze​woź​ni​-

cy nie cze​ka​li, aż chło​piec do​trze do brze​gu, ty l​ko po​de​szli, by ode​brać sól. Ar​nau nie od ra​zu zdo​-
łał się wy ​pro​sto​wać. Pa​trzy ​łeś na m nie, ta​to, tam , z gó​ry ? — wy ​szep​tał, pod​no​sząc wzrok ku nie​-
bu.

Ra​m on, rów​nież uwol​niw​szy się od cię​ża​ru, po​kle​pał Ar​naua po ple​cach.
— Jesz​cze j ed​na? — za​py ​tał chło​piec z po​waż​ną m i​ną?
— Jesz​cze dwie. Do Ar​naua wno​szą​ce​go na pla​żę trze​cie na​czy ​nie pod​szedł cech​m istrz Jo​sep.
— Na dzi​siaj wy ​star​czy, chłop​cze — po​wie​dział.
— Mo​gę j esz​cze — za​pew​nił Ar​nau, sta​ra​j ąc się nie po​ka​zać, że j est le​d​wie ży ​wy.
— Nie, nie m o​żesz. Zresz​tą nie po​zwo​lę, że​by ś cho​dził po Bar​ce​lo​nie, krwa​wiąc j ak ran​ny

zwierz — po​wie​dział oj ​cow​skim to​nem , wska​zu​j ąc czer​wo​ne struż​ki spły ​wa​j ą​ce Ar​nau​owi po bo​-
kach. Chło​piec do​tknął ple​ców i zer​k​nął na rę​kę. — Nie j e​ste​śm y nie​wol​ni​ka​m i, lecz wol​ny ​m i
ludź​m i, wol​ny ​m i ro​bot​ni​ka​m i, i tak wła​śnie po​win​no się nas trak​to​wać. Nie przej ​m uj się — do​dał,
wi​dząc j e​go nie​tę​gą m i​nę. — Każ​dy z nas kie​dy ś za​czy ​nał i za​wsze ktoś nas po​wstrzy ​m ał. Za kil​ka
dni ra​na na kar​ku i ple​cach za​bliź​ni się i po​wsta​nie na​gnio​tek. To ty l​ko pa​rę dni, po​tem , m o​żesz m i
wie​rzy ć, bę​dziesz od​po​czy ​wał do​kład​nie tak dłu​go, j ak twoi to​wa​rzy ​sze, ani chwi​li dłu​żej . — Jo​sep
po​dał Ar​nau​owi m a​leń​ką fiol​kę. — Oczy ść do​kład​nie ra​nę i sm a​ruj j ą tą m a​ścią osu​sza​j ą​cą.

Ar​nau się od​prę​ży ł. Na dzi​siaj ko​niec dźwi​ga​nia. Jed​nak po​j a​wił się ból, zm ę​cze​nie, da​wa​ła

o so​bie znać nie​prze​spa​na noc. Chło​piec sła​niał się na no​gach. Mruk​nął coś na po​że​gna​nie i po​-
wlókł się do do​m u. Jo​an cze​kał na nie​go w pro​gu. Od daw​na tak stoi?

— Wiesz, że j e​stem tra​ga​rzem por​to​wy m ? — za​py ​tał Ar​nau, Pod​cho​dząc do bra​ta.

background image

Jo​an przy ​tak​nął. Wie​dział. Przy ​glą​dał m u się pod​czas dwóch ostat​nich trans​por​tów, wi​dział, j ak

za​ci​ska zę​by i dło​nie przy każ​dy m chwiej ​ny m kro​ku, zbli​ża​j ą​cy m go do ce​lu. Mo​dlił się, by nie
upadł, pła​kał, pa​trząc na j e​go po​bla​dłą twarz. Jo​an otarł łzy i otwo​rzy ł ra​m io​na. Ar​nau osu​nął się
w j e​go ob​j ę​cia.

I Mu​sisz sm a​ro​wać m i ple​cy tą m a​ścią — zdą​ży ł j esz​cze po​wie​dzieć, gdy Jo​an pro​wa​dził go

na pię​tro.

Nic wię​cej nie zdo​łał wy ​du​sić. Ru​nął j ak dłu​gi na po​sła​nie roz​rzu​co​ny ​m i na bo​ki rę​ka​m i za​padł

w krze​pią​cy sen. Ostroż​nie, by nie obu​dzić bra​ta, Jo​an ob​m y ł m u ple​cy cie​płą wo​dą, przy ​nie​sio​-
ną przez Ma​rio​nę, któ​ra zna​ła się na rze​czy. Na​stęp​nie po​sm a​ro​wał ra​ny m a​ścią o ostry m , cierp​-
ka​wy m za​pa​chu, któ​ra naj ​wy ​raź​niej za​czę​ła dzia​łać na​ty ch​m iast, bo Ar​nau drgnął nie​spo​koj ​nie,
choć się nie obu​dził.

Tej no​cy to Jo​an nie zm ru​ży ł oka. Sie​dział na pod​ło​dze wsłu​cha​ny w od​dech bra​ta. Gdy Ar​nau

od​dy ​chał rów​no i spo​koj ​nie, Jo​ano​wi opa​da​ły po​wie​ki, bu​dził się j ed​nak na​ty ch​m iast przy naj ​-
m niej ​szy m ru​chu Ar​naua. Od cza​su do cza​su na​cho​dzi​ła go m y śl: Co te​raz z na​m i bę​dzie? Roz​-
m a​wiał z go​spo​da​rza​m i i wie​dział, że za​rob​ki Ar​naua j a​ko po​cząt​ku​j ą​ce​go ba​sta​ix nie wy ​star​czą
na utrzy ​m a​nie dwóch osób.

— Do szko​ły ! — roz​ka​zał m u na​stęp​ne​go ran​ka Ar​nau, gdy Jo​an po​m a​gał Ma​rio​nie w kuch​ni.
Po​przed​nie​go dnia zde​cy ​do​wał, że wszy st​ko po​zo​sta​nie tak j ak daw​niej , za ży ​cia oj ​ca.
Ma​rio​na, po​chy ​lo​na nad kuch​nią, zer​k​nę​ła na m ę​ża. Jo​an chciał coś po​wie​dzieć, ale Pe​re go

uprze​dził:

— Słu​chaj star​sze​go bra​ta.
Sta​rusz​ka uśm iech​nę​ła się, ale sta​rzec nie roz​ch​m u​rzy ł su​ro​we​go ob​li​cza. Jak zdo​ła​j ą utrzy ​m ać

się we czwór​kę? Na wi​dok roz​pro​m ie​nio​nej żo​ny Pe​re po​krę​cił gło​wą, j ak​by pró​bo​wał ode​gnać
gro​m a​dzą​ce się nad ich gło​wa​m i czar​ne chm u​ry, o któ​ry ch ty ​le roz​m a​wia​li po​przed​niej no​cy.

Gdy ty l​ko Jo​an wy ​biegł z do​m u, Ar​nau spró​bo​wał się prze​cią​gnąć. Nie m ógł na​piąć żad​ne​go

m ię​śnia, by ł ca​ły zdrę​twia​ły, na do​da​tek od szy i po sto​py czuł bo​le​sne skur​cze. Jed​nak m ło​de cia​ło
z wol​na do​cho​dzi​ło do sie​bie i po skrom ​ny m śnia​da​niu Ar​nau wy ​szedł na słoń​ce i uśm iech​nął się
do pla​ży, do m o​rza oraz do sze​ściu ga​ler, na​dal sto​j ą​cy ch u wy ​brze​ży Bar​ce​lo​ny.

Ra​m on i Jo​sep przy j ​rze​li się j e​go ple​com . — Jed​na rund​ka — po​wie​dział cech​m istrz. — A po​-

tem do ka​pli​cy.

Ob​cią​gnął ko​szu​lę i zer​k​nął na Ra​nio​na. — Sam sły ​sza​łeś — po​wie​dział j e​go przy ​j a​ciel.
— Ale…
— Żad​ne​go ale Jo​sep wie, co ro​bi.
Wie​dział. Po kil​ku kro​kach ra​na się otwo​rzy ​ła i po ple​cach chło​pa​ka zno​wu po​pły ​nę​ła krew.
— Wczo​raj też krwa​wi​łem — tłu​m a​czy ł Ar​nau Ra​m o​no​wi po po​wro​cie na pla​żę. — Nic m i

się nie sta​nie, j e​śli ob​ró​cę j esz​cze kil​ka ra​zy.

— Na​gnio​tek, Ar​nau, m u​si po​wstać na​gnio​tek. Nie​wie​le wskó​rasz, zdzie​ra​j ąc so​bie skó​rę do ko​-

ści. A te​raz m arsz do do​m u. Prze​m y j ra​nę, po​sm a​ruj j ą m a​ścią i idź do ka​pli​cy Prze​naj ​święt​sze​-
go… — Ar​nau za​czął pro​te​sto​wać. — To na​sza ka​pli​ca, te​raz rów​nież two​j a, m a​m y obo​wią​zek
o nią dbać.

— Chłop​cze — do​dał ba​sta​ix to​wa​rzy ​szą​cy Ra​m o​no​wi — ta ka​pli​ca bar​dzo wie​le dla nas zna​-

czy. Je​ste​śm y pro​sty ​m i tra​ga​rza​m i, m i​m o to po​wie​rzo​no nam coś, cze​go nie m a ża​den ary ​sto​kra​-
ty cz​ny ród, żad​ne za​m oż​ne brac​two ce​cho​we: ka​pli​cę Prze​naj ​święt​sze​go Sa​kra​m en​tu oraz klu​cze

background image

do ko​ścio​ła na​szej Ma​don​ny, Ma​don​ny od Mo​rza. Ro​zu​m iesz? — Ar​nau ski​nął gło​wą w za​m y ​śle​-
niu. — Ty l​ko nam przy ​słu​gu​j e przy ​wi​lej opie​ki nad ka​pli​cą. To dla nas naj ​więk​szy ho​nor. Jesz​cze
się na​no​sisz cię​ża​rów, niech cię o to gło​wa nie bo​li.

Ma​rio​na opa​trzy ​ła m u ra​ny i Ar​nau udał się do ko​ścio​ła San​ta Ma​ria. Oj ​ciec Al​bert, do któ​re​-

go zgło​sił się po klu​cze do ka​pli​cy, za​pro​wa​dził go na cm en​tarz na​prze​ciw​ko bra​m y Mo​re​res.

Dziś ra​no po​cho​wa​łem twe​go oj ​ca — po​wie​dział, wska​zu​j ąc gro​by. Ar​nau spoj ​rzał na nie​go

zdzi​wio​ny. — Nic ci nie ło​wi​łem na wy ​pa​dek, gdy ​by przy ​pa​łę​tał się j a​kiś żoł​nierz. Na​czel​nik m ia​-
sta roz​ka​zał usu​nąć zwę​glo​ne zwło​ki z pla​cu, nie chciał ich też wy ​wie​szać na m u​rach m ia​sta, bo​-
j ąc się, że ktoś weź​m ie z cie​bie przy ​kład. Dla​te​go nie​trud​no by ​ło m i zdo​by ć ze​zwo​le​nie na po​chó​-
wek.

Szli przez chwi​lę w m il​cze​niu.
— Chcesz po​by ć chwi​lę sam ? — za​py ​tał ka​płan.
— Mu​szę po​sprzą​tać ka​pli​cę — od​parł Ar​nau, ocie​ra​j ąc łzy. Jesz​cze przez kil​ka dni chło​pak ro​-

bił ty l​ko j ed​ną rund​kę po czy m biegł do ka​pli​cy. Ga​le​ry od​pły ​nę​ły i ba​sta​ixos no​si​li to​wa​ry bar​-
dziej od​po​wia​da​j ą​ce ku​piec​kim tra​dy ​cj om m ia​sta: suk​no, ko​ral, przy ​pra​wy, m iedź, wosk… Aż
w koń​cu ra​na na j e​go ple​cach prze​sta​ła krwa​wić. Po oglę​dzi​nach Jo​se​pa Ar​nau m ógł j uż no​sić do
wo​li wiel​kie be​le suk​na uśm ie​cha​j ąc się do wszy st​kich m i​j a​ny ch po dro​dze ba​sta​ixos.

W ty m cza​sie otrzy ​m ał pierw​szą pen​sj ę. Nie​wie​le wię​cej niż za​ra​biał u Graua. Od​dał wszy st​-

ko go​spo​da​rzo​wi, do​da​j ąc kil​ka m o​net z sa​kiew​ki Ber​na​ta. To za m a​ło, po​m y ​ślał, od​li​cza​j ąc pie​-
nią​dze. Ber​nat pła​cił znacz​nie wię​cej . Zaj ​rzał do sa​kiew​ki. Nie na dłu​go te​go wy ​star​czy, stwier​-
dził, sza​cu​j ąc uszczu​plo​ne oszczęd​no​ści oj ​ca. Z rę​ką w sa​kiew​ce spoj ​rzał na star​ca. Pe​re za​gry zł
war​gi.

— Gdy pod​ro​snę, unio​sę znacz​nie wię​cej i bę​dę le​piej za​ra​biał — prze​ko​ny ​wał Ar​nau.
— Ale to nie sta​nie się od ra​zu, sy n​ku. Do te​go cza​su po oszczęd​no​ściach twe​go oj ​ca nie bę​dzie

śla​du. Prze​cież wiesz, że dom nie na​le​ży do m nie… Nie, nie na​le​ży — wy ​j a​śnił, wi​dząc zdu​m ie​-
nie na twa​rzy chłop​ca. — Więk​szość do​m ów w Bar​ce​lo​nie sta​no​wi wła​sność Ko​ścio​ła, bi​sku​pa
lub któ​re​goś z za​ko​nów, a m iesz​kań​cy uży t​ku​j ą j e ty l​ko na za​sa​dzie ef​fi​fi​teu​zy, pła​cąc rocz​ny
czy nsz, czy ​li ca​non. Jak sam wiesz, nie​wie​le m o​gę j uż za​ro​bić, dla​te​go ty l​ko wy ​na​j em wa​szej
izby po​zwa​la nam pła​cić czy nsz. Je​śli nie m asz wy ​star​cza​j ą​cej su​m y … Chy ​ba ro​zu​m iesz?

— Co więc oby ​wa​te​lom Bar​ce​lo​ny po wol​no​ści, sko​ro są przy ​wią​za​ni do do​m ów ni​czy m

chłop pańsz​czy ź​nia​ny do zie​m i? — za​py ​tał Ar​nau, krę​cąc gło​wą.

— Nie j e​ste​śm y przy ​wią​za​ni — od​parł Pe​re.
— Ale prze​cież do​m y prze​cho​dzą z oj ​ca na sy ​na, sły ​sza​łem . Moż​na j e na​wet sprze​dać! Jak to

m oż​li​we, j e​że​li m iesz​kań​cy nie są ich wła​ści​cie​la​m i ani nie są do nich przy ​pi​sa​ni? — To pro​ste.
Ko​ściół po​sia​da wiel​ki m a​j ą​tek zło​żo​ny z ziem i nie​ru​cho​m o​ści, ale pra​wo ko​ściel​ne za​bra​nia ich
sprze​da​ży — Ar​nau chciał coś wtrą​cić, ale Pe​re dał m u znak, by m u nie prze​ry ​wał. — Pro​blem
w ty m , że bi​sku​pów, opa​tów i in​ny ch do​stoj ​ni​ków ko​ściel​ny ch król m ia​nu​j e po zna​j o​m o​ści. Pa​pież
przy ​m y ​ka na to oko, a wszy ​scy kró​lew​scy za​usz​ni​cy ostrzą so​bie zę​by na do​cho​dy z dóbr, któ​re
przy ​pad​ną im w udzia​le wraz z ty ​tu​łem . A po​nie​waż nie m o​gą ich sprze​dać, wy ​m y ​śli​li em ​fi​teu​-
zę, któ​ra po​zwa​la om i​nąć za​kaz sprze​da​ży.

— Jak​by ​śm y by ​li na​j em ​ca​m i — za​uwa​ży ł Ar​nau.
— Nie​zu​peł​nie. Na​j em ​cą w każ​dej chwi​li m oż​na wy ​rzu​cić na bruk, dzier​żaw​cy wy ​rzu​cić nie

m oż​na, pó​ki… pła​ci czy nsz.

background image

— A m ógł​by ś sprze​dać ten dom ?
— Mógł​by m . By ​ła​by to tak zwa​na em​fi​teu​sis. Bi​skup otrzy ​m ał​by wte​dy lau​de​mium, czy ​li

część zy ​sków ze sprze​da​ży, a no​wy dzier​żaw​ca m iał​by do​kład​nie ta​kie sa​m e pra​wa i obo​wiąz​ki
j ak j a. Ist​nie​j e ty l​ko j e​den za​kaz. — Ar​nau spoj ​rzał na star​ca z za​cie​ka​wie​niem . — Nie wol​no
sprze​dać wła​sno​ści oso​bie wy ż​sze​go sta​nu. Nie m ógł​by m więc od​stą​pić te​go do​m u żad​ne​m u ba​-
ro​no​wi… choć wąt​pię, by j a​kiś ba​ron po​ła​ko​m ił się na na​szą cha​łu​pę. Jak m y ​ślisz? — za​śm iał się
Pe​re. Jed​nak Ar​nau nie by ł w na​stro​j u do żar​tów, więc Pe​re rów​nież spo​waż​niał. Obaj m il​cze​li
dłuż​szą chwi​lę. — Wszy st​ko roz​bi​j a się więc o to — cią​gnął sta​rzec — że m u​si​m y pła​cić ca​non,
a z te​go, co ty przy ​no​sisz do do​m u, a j a do​ro​bię na ła​ta​niu sie​ci…

I co te​raz z na​m i bę​dzie? — po​m y ​ślał Ar​nau. Je​go nędz​ne za​rob​ki nie wy ​star​cza​ły na nic, na​-

wet na stra​wę dla dwóch osób, nie chciał j ed​nak stać się cię​ża​rem dla go​spo​da​rzy, któ​rzy by ​li dla
nich ta​cy do​brzy.

— Nie m artw się — bąk​nął — wy ​nie​sie​m y się, że​by ś m ógł…
— Ma​rio​na i j a do​szli​śm y do wnio​sku — prze​rwał m u Pe​le że m o​że m a​cie ocho​tę spać tu​taj ,

w kuch​ni. — Ar​nau wy ​trzesz​czy ł na nie​go oczy. — W ten… w ten spo​sób wy ​naj ​m ie​m y wasz po​-
kój i opła​ci​m y czy nsz. Bę​dzie​cie ty l​ko m u​sie​li spra​wić so​bie no​we sien​ni​ki. Co wy na to? Twarz
chłop​ca po​j a​śnia​ła. War​gi m u za​drża​ły. — Czy m am ro​zu​m ieć, że się zga​dzasz? — po​m ógł m u
Pe​re, Ar​nau za​ci​snął war​gi i za​czął ener​gicz​nie ki​wać gło​wą.

— Idzie​m y pra​co​wać dla Ma​don​ny ! — za​krzy k​nął j e​den z cech​m i​strzów.
Ar​nau po​czuł gę​sią skór​kę na no​gach i ra​m io​nach.
Te​go dnia nie by ​ło pra​cy przy stat​kach, po​nie​waż u brze​gów Bar​ce​lo​ny krę​ci​ły się ty l​ko m a​łe

łód​ki ry ​bac​kie. Tra​ga​rze j ak zwy ​kle spo​tka​li się na pla​ży o wscho​dzie słoń​ca, któ​re za​po​wia​da​ło
po​god​ny wio​sen​ny dzień.

Od​kąd Ar​nau wstą​pił na po​cząt​ku se​zo​nu że​glu​gi do gre​m ium , tra​ga​rze por​to​wi nie m ie​li ani

j ed​ne​go wol​ne​go dnia na pra​cę przy bu​do​wie tak dro​giej ich ser​cu świą​ty ​ni.

— Idzie​m y pra​co​wać dla Ma​don​ny ! — po​wta​rza​no raz za ra​zem .
Ar​nau przy j ​rzał się swy m to​wa​rzy ​szom : ich za​spa​ne twa​rze na​gle oży ​wił uśm iech. Nie​któ​rzy

po​ru​sza​li ener​gicz​nie ra​m io​na​m i, roz​grze​wa​j ąc się i przy ​go​to​wu​j ąc cia​ło do no​we​go wy ​zwa​nia.
Ar​nau przy ​po​m niał so​bie cza​sy, gdy ich po​ił, a oni prze​cho​dzi​li obok nie​go zgię​ci wpół, z za​ci​śnię​-
ty ​m i zę​ba​m i i wiel​ki​m i gła​za​m i na ple​cach. Czy po​do​ła za​da​niu? Lęk obez​wład​nił go ni​czy m
skurcz, więc po​sta​no​wił wziąć przy ​kład z kom ​pa​nów i za​czął roz​cią​gać m ię​śnie, krę​cąc m ły n​ki ra​-
m io​na​m i.

— To twój pierw​szy raz — po​win​szo​wał m u Ra​m on. Aniau nie od​po​wie​dział, ty l​ko opu​ścił rę​-

ce wzdłuż tu​ło​wia. Ra​m on zm ru​ży ł oczy. — Nie m artw się, chło​pie — do​dał, obej ​m u​j e go ra​m ie​-
niem i po​py ​cha​j ąc w ślad za to​wa​rzy ​sza​m i, któ​rzy ru​szy ​li j uż w dro​gę. — Pa​m ię​taj , że część cię​-
ża​ru nie​sie za nas Ma​don​na.

Ar​nau pod​niósł wzrok na Ra​m o​na.
— To praw​da — za​pew​nił go ba​sta​ix z uśm ie​chem . — Za​raz sam się prze​ko​nasz.
Wy ​ru​szy ​li ze wschod​nie​go krań​ca m ia​sta, spod klasz​to​ru Świę​tej Kla​ry, prze​m ie​rzy ​li ca​łą Bar​-

ce​lo​nę, wy ​szli za m u​ry, skie​ro​wa​li się ku kró​lew​skim ka​m ie​nio​ło​m om La Ro​ca na gó​rze Mon​tj u​ic.
Ar​nau szedł w m il​cze​niu, od cza​su do cza​su czu​j ąc na so​bie wzrok to​wa​rzy ​szy. Mi​nę​li dziel​ni​cę
Ri​be​ra, gieł​dę i bra​m ę For​m ent. Prze​cho​dząc obok stud​ni Pod Anio​łem , Ar​nau zer​k​nął na ko​bie​ty
z dzba​na​m i. Gdy przy ​cho​dził tu z Jo​anem na​peł​nić bu​kłak, prze​pusz​cza​ły go bez ko​lej ​ki, prze​chod​-

background image

nie po​zdra​wia​li ich, dzie​ciar​nia ob​ska​ki​wa​ła i bie​gła za ni​m i, szep​cząc coś i zer​ka​j ąc z po​dzi​wem
na Ar​naua. Po​zo​sta​wiw​szy za so​bą bra​m y stocz​ni, do​tar​li do klasz​to​ru Fra​m e​nors, na za​chod​nim
krań​cu Bar​ce​lo​ny, gdzie koń​czy ​ły się m u​ry m iej ​skie. Za ni​m i roz​cią​gał się bu​do​wa​ny wła​śnie
kró​lew​ski ar​se​nał m or​ski — Ata​ra​za​nas Re​ales — a po​tem j uż ty l​ko po​la i sa​dy : Sant Ni​co​lau,
Sant Ber​tran i Sant Pau del Cam p, skąd pię​ła się dro​ga do ka​m ie​nio​ło​m ów.

Ale przed​tem ba​sta​ixos m u​sie​li przej ść przez Ca​ga​lell. Jesz​cze za​nim tam do​tar​li, ze​m dlił ich

fe​tor m iej ​skich ście​ków.

— Chy ​ba spusz​cza​j ą wo​dę ze sta​wu — za​uwa​ży ł j e​den z nich, za​ty ​ka​j ąc nos.
Więk​szość ba​sta​ixos przy ​tak​nę​ła.
— W prze​ciw​ny m ra​zie by tak nie śm ier​dzia​ło — do​dał in​ny. Ca​ga​lell to zbior​nik po​wsta​ły

u uj ​ścia rzecz​ki Ram ​bla, tuż przy m u​rach Bar​ce​lo​ny, do któ​re​go spły ​wa​ły m iej ​skie od​pa​dy i ście​-
ki. Ze wzglę​du na po​fał​do​wa​nie te​re​nu wo​da ni​g​dy nie tra​fia​ła od ra​zu do m o​rza, ale gni​ła w za​-
ko​lach do​pó​ty, do​pó​ki ro​bot​nik m a​gi​strac​ki nie prze​ko​pał od​pły ​wu i nie ze​pchnął ście​ków ku pla​ży.
Wła​śnie wte​dy Ca​ga​lell cuch​nę​ło naj ​bar​dziej

Ba​sta​ixos okrą​ży ​li go w po​szu​ki​wa​niu bro​du i po​ko​naw​szy zbior​nik, ru​szy ​li da​lej po​ła​m i ku pod​-

nó​żom gó​ry Mont.

— A któ​rę​dy się wra​ca? — spy ​tał Ar​nau, wska​zu​j ąc wo​dę. i po​krę​cił gło​wą.
— Jesz​cze nie spo​tka​łem ta​kie​go, któ​ry prze​sko​czy ł​by stru​m ie​nie ze ska​łą na grzbie​cie — od​po​-

wie​dział.

Idąc pod gó​rę, Ar​nau spoj ​rzał na m ia​sto. Zo​sta​ło da​le​ko w ty ​le, bar​dzo da​le​ko. Jak zdo​ła prze​-

by ć tę dro​gę z ka​m ie​niem na ple​cach? Po​czuł, że ko​la​na za​czy ​na​j ą m u drżeć, więc przy ​spie​szy ł,
by do​go​nić to​wa​rzy ​szy, któ​rzy ga​wę​dzi​li i śm ia​li się w naj ​lep​sze.

Za ko​lej ​ny m za​krę​tem ich oczom uka​zał się kró​lew​ski ka​m ie​nio​łom La Ro​ca. Ar​nau aż j ęk​nął

z wra​że​nia. To by ł praw​dzi​wy plac tar​go​wy, pra​wie j ak Blat, ty ​le że bez ko​biet! Na wiel​kiej espla​-
na​dzie urzęd​ni​cy kró​lew​scy przy j ​m o​wa​li in​te​re​san​tów przy ​by ​ły ch po m a​te​riał bu​dow​la​ny. Wo​zy
i za​przę​gi m u​łów sta​ły pod j e​dy ​ną ścia​ną, w któ​rą nie za​czę​ły się j esz​cze wgry ​zać m ło​ty i ki​lo​fy.
Na wszy st​kich po​zo​sta​ły ch, ostro ścię​ty ch bo​kach pla​cu po​bły ​ski​wa​ła na​ga ska​ła. Mro​wie ka​m ie​-
nia​rzy, nie ba​cząc na nie​bez​pie​czeń​stwo, od​ry ​wa​ło wiel​kie blo​ki skal​ne, któ​re by ​ły na​stęp​nie dzie​-
lo​ne i ocio​sy ​wa​ne na pla​cu.

Ba​sta​ixos zo​sta​li ser​decz​nie przy ​j ę​ci przez zgro​m a​dzo​ny ch i pod​czas gdy cech​m i​strzo​wie po​-

szli się za​m el​do​wać u urzęd​ni​ków, tra​ga​rze wm ie​sza​li się w tłum . Uści​skom , żar​tom i śm ie​chom
nie by ​ło koń​ca, dzba​ny z wo​dą i wi​nem wę​dro​wa​ły po​nad gło​wa​m i z rąk do rąk.

Ar​nau nie m ógł ode​rwać wzro​ku od ka​m ie​nia​rzy i ro​bot​ni​ków, któ​rzy ła​do​wa​li blo​ki na wo​zy

i na m u​ły pod czuj ​ny m okiem wszy st​ko skwa​pli​wie od​no​to​wu​j ą​cy ch urzęd​ni​ków. In​te​re​san​ci roz​-
pra​wia​li z oży ​wie​niem lub nie​cier​pli​wie cze​ka​li na swo​j ą ko​lej . W ka​m ie​nio​ło​m ie pa​no​wa​ła at​-
m os​fe​ra j ak na tar​gu.

— Te​go się nie spo​dzie​wa​łeś, co?
Ar​nau od​wró​cił się aku​rat w chwi​li, gdy Ra​m on od​da​wał ko​m uś dzban. Za​prze​czy ł ru​chem

gło​wy.

— Na co idzie ty ​le ka​m ie​nia?
— Ho, ho! — od​parł Ra​m on i za​czął wy ​m ie​niać: na ka​te​drę, na ko​ściół San​ta Ma​ria del Pi i ko​-

ściół Świę​tej An​ny, na klasz​tor Pe​dral​bes, na ar​se​nał m or​ski, na klasz​tor kla​ry ​sek, na m u​ry m iej ​-
skie… Ca​ła Bar​ce​lo​na j est w bu​do​wie lub w prze​bu​do​wie, że nie wspo​m nę o no​wy ch re​zy ​den​-

background image

cj ach pa​try ​cj u​szy i ary ​sto​kra​cj i. Nikt j uż nie chce drew​na ani su​szo​nej na słoń​cu ce​gły. Te​raz bu​-
du​j e się wszy st​ko z ka​m ie​nia, ty l​ko z ka​m ie​nia.

— I król od​da​j e ty ​le ka​m ie​nia za dar​m o? Ra​m on par​sk​nął śm ie​chem .
— Za dar​m o od​da​j e ka​m ień na ko​ściół San​ta Ma​ria de la Mar… No, m o​że j esz​cze na klasz​tor

Pe​dral​bes, ufun​do​wa​ny przez kró​lo​wą. W po​zo​sta​ły ch przy ​pad​kach ka​że so​bie sło​no pła​cić.

— A co z no​wą stocz​nią, czy ​li z kró​lew​skim ar​se​na​łem ? — za​py ​tał Ar​nau. — Sko​ro j est kró​-

lew​ski…

Ra​m on zno​wu się uśm iech​nął.
— Mo​że i j est kró​lew​ski — wszedł chłop​cu w sło​wo — ale na pew​no nie po​wsta​j e z pie​nię​dzy

kró​la.

— A z czy ​ich? Mia​sta?
— Też nie.
— Kup​ców?
— Pu​dło.
— Więc czy ​ich? — do​py ​ty ​wał się Ar​nau, spo​glą​da​j ąc na Przy ​j a​cie​la.
— Wy ​obraź so​bie, że Ata​ra​za​nas Re​ales po​wsta​j ą z pie​nię​dzy …
— Grzesz​ni​ków! — do​koń​czy ł m ul​nik pra​cu​j ą​cy przy bu​do​wie ka​te​dry, któ​re​m u Ra​m on do​pie​-

ro co od​dał dzban.

Obaj m ęż​czy ź​ni wy ​buch​nę​li śm ie​chem na wi​dok osłu​pia​łej m i​ny Ar​naua.
— Grzesz​ni​ków?
Ano tak — cią​gnął Ra​m on. — No​wy ar​se​nał m or​ski po​wsta​j e z de​na​rów grzesz​ny ch kup​ców.

Spra​wa j est pro​sta, raz ci wszy st​ko wy ​tłu​m a​czę. No więc po wy ​pra​wach krzy ​żo​wy ch… Wiesz,
o czy m m o​wa? — Chło​pak ski​nął gło​wą. Jak tu nie wie​dzieć, czy m by ​ły wy ​pra​wy krzy ​żo​we? —
Zna​ko​m i​cie. No więc po osta​tecz​nej utra​cie Je​ro​zo​li​m y przez chrze​ści​j an Ko​ściół za​ka​zał wy ​-
m ia​ny han​dlo​wej z suł​ta​nem Egip​tu. Ty ​le że wła​śnie z Egip​tu na​si kup​cy spro​wa​dza​j ą naj ​lep​sze
i naj ​bar​dziej po​szu​ki​wa​ne to​wa​ry, więc ani m y ​ślą zry ​wać kon​tak​ty han​dlo​we z suł​ta​nem . Uda​j ą
się prze​to za​wcza​su do kon​su​la​tu m or​skie​go i grzecz​nie pła​cą grzy w​nę za grzech któ​ry za​m ie​rza​j ą
po​peł​nić. Dzię​ki te​m u otrzy ​m u​j ą z wy ​prze​dze​niem roz​grze​sze​nie i m a​j ą świę​ty spo​kój . Wła​śnie
z de​na​rów grzesz​ny ch kup​ców król Al​fons roz​ka​zał wy ​bu​do​wać no​wy ar​se​nał m or​ski.

Ar​nau chciał coś po​wie​dzieć, ale Ra​m on go po​wstrzy ​m ał. Star​szy ​zna zwo​ły ​wa​ła wła​śnie tra​-

ga​rzy i Ra​m on po​pro​wa​dził Ar​naua za so​bą.

— Ma​m y pierw​szeń​stwo? — za​py ​tał Ar​nau, wska​zu​j ąc sto​j ą​cy ch w ko​lej ​ce m ul​ni​ków, któ​rzy

zo​sta​li w ty ​le.

— Oczy ​wi​ście — od​parł Ra​m on, nie za​trzy ​m u​j ąc się. — Nas nie obo​wią​zu​j ą kon​tro​le, bo do​-

sta​j e​m y to​war za dar​m o, a i ra​chu​nek j est pro​sty : j e​den ba​sta​ix j e​den ka​m ień.

— Je​den ba​sta​ix, j e​den ka​m ień — po​wtó​rzy ł pod no​sem Ar​nau, gdy m i​j ał go pierw​szy tra​garz

z ka​m ie​niem . Do​tar​li do m iej ​sca, gdzie rze​m ieśl​ni​cy ob​ra​bia​li po​tęż​ne blo​ki. Spoj ​rzał na sku​pio​ną,
na​pię​tą twarz ka​m ie​nia​rza i uśm iech​nął się, ale Ra​m on nie od​po​wie​dział m u uśm ie​chem . Ko​niec
żar​tów, nikt j uż się nie śm iał, nikt ni​ko​go nie za​ga​dy ​wał, wszy ​scy, z rze​m ie​niem na​karcz​ni​ka na​su​-
nię​ty m na czo​ło, spo​glą​da​li na gó​rę ka​m ie​ni. Cap​ca​na! Ar​nau rów​nież uło​ży ł po​dusz​kę na kar​ku.
Za​czę​li prze​cho​dzić obok nie​go ko​lej ​ni ba​sta​ixos, j e​den po dru​gim , gę​sie​go, w m il​cze​niu, nie oglą​-
da​j ąc się na to​wa​rzy ​szy. W m ia​rę j ak go m i​j a​li, kur​czy ​ła się grup​ka ota​cza​j ą​ca gó​rę ka​m ie​ni. Ar​-
nau spoj ​rzał na skal​ne blo​ki. Na​gle za​schło m u w gar​dle, po​czuł ucisk w żo​łąd​ku. Ko​lej ​ny ba​sta​ix

background image

nad​sta​wił kark, na któ​ry m dwaj ro​bot​ni​cy za​raz uło​ży ​li ka​m ień. Ar​nau wi​dział, j ak ugi​na się pod
cię​ża​rem , j ak drżą m u ko​la​na. Tra​garz od​cze​kał kil​ka se​kund, po czy m wy ​pro​sto​wał się, prze​szedł
obok Ar​naua i skie​ro​wał się do ko​ścio​ła San​ta Ma​ria. O Bo​że, ten ba​sta​ix by ł trzy ra​zy po​tęż​niej ​-
szy niż on, a j ed​nak ugię​ły się pod nim ko​la​na! Jak​że on, Ar​nau, zdo​ła…

— Ko​lej na cie​bie — ski​nę​li na nie​go cech​m i​strzo​wie, któ​rzy za​wsze ostat​ni opusz​cza​li ka​m ie​-

nio​łom .

Zo​sta​ło j esz​cze kil​ku ba​sta​ixos. Ra​m on po​pchnął Ar​naua do przo​du.
— Od​wa​gi — rzu​cił.
Trzej człon​ko​wie star​szy ​zny roz​pra​wia​li z ka​m ie​nia​rzem , któ​ry ty l​ko krę​cił gło​wą. Prze​szu​ki​-

wa​li gó​rę ka​m ie​ni, wska​zy ​wa​li to tu, to tam , po czy m wszy ​scy czte​rej krę​ci​li gło​wa​m i. Ar​nau
zbli​ży ł się do nich. Spró​bo​wał prze​łknąć śli​nę, ale za​schło m u w gar​dle. Drżał na ca​ły m cie​le. Nie
po​wi​nien drżeć! Po​ru​szy ł dłoń​m i, a po​tem ra​m io​na​m i, do ty ​łu, do przo​du. Nikt nie m o​że zo​ba​-
czy ć, że się trzę​sie!

Cech​m istrz Jo​sep wska​zał j e​den ze skal​ny ch blo​ków. Ka​m ie​niarz wzru​szy ł ra​m io​na​m i, zer​k​nął

na Ar​naua i ki​wa​j ąc z re​zy ​gna​cj ą gło​wą, dał znak wy ​rob​ni​kom , by unie​śli ka​m ień. Ile ra​zy m a
po​wta​rzać, że wszy st​kie są tak sa​m o cięż​kie?

Ar​nau pod​szedł do ro​bot​ni​ków uno​szą​cy ch ka​m ień. Po​chy ​lił się i na​piął wszy st​kie m ię​śnie.

Wo​kół za​pa​no​wa​ła ci​sza. Ro​bot​ni​cy de​li​kat​nie opu​ści​li ka​m ień i po​m o​gli Ar​nau​owi przy ​trzy ​m ać
go rę​ka​m i. Chło​piec zgar​bił się pod cię​ża​rem , no​gi się pod nim ugię​ły. Za​ci​snął zę​by i przy ​m knął
oczy. „Do gó​ry !”, zda​ło m u się, że sły ​szy. Nikt się nie ode​zwał, ale wszy ​scy po​m y ​śle​li to sa​m o,
wi​dząc ugi​na​j ą​ce się no​gi chłop​ca. Do gó​ry ! Do gó​ry ! Ar​nau się wy ​pro​sto​wał. Wie​lu ode​tchnę​ło
z ulgą. Zdo​ła ru​szy ć z m iej ​sca? Od​cze​kał z za​m knię​ty ​m i ocza​m i. Zdo​łam ru​szy ć?

Wy ​su​nął j ed​ną sto​pę. Cię​żar ka​m ie​nia zm u​sił go do po​sta​wie​nia dru​giej … wy ​su​nię​cia pierw​-

szej … i do​sta​wie​nia dru​giej . Gdy ​by sta​nął… Gdy ​by sta​nął, cię​żar po​wa​lił​by go na zie​m ię.

Ra​m on po​cią​gnął no​sem i za​kry ł oczy. . Od​wa​gi, chłop​cze! — do​da​wa​li Ar​nau​owi otu​chy cze​-

ka​m y w ko​lej ​ce m ul​ni​cy. Da​lej , zu​chu!

— Dasz ra​dę!
— To prze​cież dla Ma​don​ny !
Po​krzy ​ki​wa​nia od​bi​j a​ły się echem od ścian ka​m ie​nio​ło​m u to​wa​rzy ​sząc Ar​nau​owi w sa​m ot​nej

dro​dze po​wrot​nej do m ia​sta.

A j ed​nak nie szedł zu​peł​nie sam . Nie​ba​wem za​czę​li go do​ga​niać ba​sta​ixos, któ​ry ch zo​sta​wił

w ka​m ie​nio​ło​m ie. Każ​dy zwal​niał, przez chwi​lę do​pa​so​wy ​wał krok do kro​ku Ar​naua i pod​no​sił go
na du​chu, a po​tem ustę​po​wał m iej ​sca idą​ce​m u za nim to​wa​rzy ​szo​wi.

Ale Ar​nau nie sły ​szał, co do nie​go m ó​wio​no. Na​wet nie m y ​ślał. Skon​cen​tro​wał ca​łą uwa​gę na

swo​j ej sto​pie, któ​ra m ia​ła la​da m o​m ent wy ​su​nąć się do przo​du, a wi​dząc, j ak prze​su​wa się pod
nim , za​czy ​nał od ra​zu wy ​pa​try ​wać dru​giej , i tak krok za kro​kiem , krok za kro​kiem … Sta​rał się nie
zwra​cać uwa​gi na ból.

Jed​nak przy sa​dach Sant Ber​tran sto​py ka​za​ły na sie​bie cze​kać w nie​skoń​czo​ność. Szedł na sa​-

m y m koń​cu, wszy ​scy ba​sta​ixos zdą​ży ​li go wy ​prze​dzić. Ar​nau przy ​po​m niał so​bie, j ak po​ił z Jo​-
anem tra​ga​rzy, któ​rzy opie​ra​li cię​żar o bur​tę na​po​tka​nej po dro​dze ło​dzi. I on za​czął się roz​glą​dać
za od​po​wied​nim opar​ciem i po chwi​li wy ​pa​trzy ł drze​wo oliw​ne. Oparł ka​m ień o niż​szy ko​nar.
Gdy ​by po​ło​ży ł go na zie​m i, nie zdo​łał​by go po​tem unieść. No​gi prze​biegł m u skurcz.

— Kie​dy przy ​sta​j esz — po​uczał go Ra​m on — nie po​zwól, by no​gi ci się za​sta​ły. W prze​ciw​-

background image

ny m ra​zie cięż​ko bę​dzie ci się ru​szy ć.

Ar​nau, prze​nió​sł​szy część cię​ża​ru na ko​nar, na​dal prze​bie​rał no​ga​m i. Od​sap​nął raz, dru​gi, nie​-

skoń​czo​ną ilość ra​zy. Część cię​ża​ru po​nie​sie za cie​bie Ma​don​na, po​wie​dział m u Ra​m on. Wiel​ki
Bo​że! W ta​kim ra​zie ile wa​ży ten ka​m ień? Ar​nau nie śm iał wy ​pro​sto​wać ple​ców. Krę​go​słup bo​lał
go, po​twor​nie go bo​lał. Od​po​czy ​wał dłu​gą chwi​lę. Czy zdo​ła się ru​szy ć? Ro​zej ​rzał się. By ł zu​peł​-
nie sam . Opu​ści​li go na​wet m ul​ni​cy, któ​rzy wcho​dzi​li do m ia​sta przez bra​m ę Tren​tac​laus.

Zdo​ła ru​szy ć? Spoj ​rzał w nie​bo. Jed​ny m szarp​nię​ciem pod​niósł ka​m ień. Znów zm u​sił sto​py do

wy ​sił​ku: raz, dwa, raz, dwa. W Ca​ga​lell, gdzie zro​bił ko​lej ​ny przy ​sta​nek, oparł ka​m ień na skal​ny m
wy ​stę​pie. Tam na​po​tkał pierw​szy ch ba​sta​ixos wra​ca​j ą​cy ch do ka​m ie​nio​ło​m u. Nie po​wie​dzie​li ani
sło​wa. Wy ​m ie​ni​li ty l​ko spoj ​rze​nia. Ar​nau zno​wu za​ci​snął zę​by i pod​niósł ka​m ień. Nie​któ​rzy ba​sta​-
ixos
kiw​nę​li gło​wą, j ed​nak ża​den nie przy ​sta​nął. „To j e​go wal​ka”, po​wie​dział j e​den z nich, pa​trząc
za od​da​la​j ą​cy m się wol​no Ar​nau​em , któ​ry nie m ógł go usły ​szeć. „Mu​si j ą sto​czy ć sam ” — do​dał
in​ny.

Mi​nąw​szy za​chod​nie skrzy ​dło m u​rów i klasz​tor Fra​m e​nors, Ar​nau na​tknął się na pierw​szy ch

prze​chod​niów. Wciąż nie od​ry ​wał wzro​ku od swo​ich stóp. By ł j uż w m ie​ście! Wszy ​scy — że​gla​-
rze, ry ​ba​cy, ko​bie​ty i dzie​ci, ro​bot​ni​cy i stocz​nio​wi cie​śle — w ci​szy ob​ser​wo​wa​li zla​ne​go po​tem
chłop​ca o twa​rzy na​bie​głej krwią, ugi​na​j ą​ce​go się pod cię​ża​rem skal​ne​go blo​ku. Wszy ​scy zer​ka​li
na j e​go sto​py — któ​re on sam śle​dził w za​pa​m ię​ta​niu, obo​j ęt​ny na wszy st​ko, co dzie​j e się wo​kół
— i w m il​cze​niu na​kła​nia​li j e do wy ​sił​ku: raz, dwa, raz, dwa…

Nie​któ​rzy za​czę​li iść za nim w ci​szy, do​pa​so​wu​j ąc kro​ki do tem ​pa m ło​de​go tra​ga​rza. W ten

spo​sób, po po​nad​dwu​go​dzin​nej m or​dę​dze, Ar​nau do​tarł do ko​ścio​ła San​ta Ma​ria, pro​wa​dząc za
so​bą nie​wiel​ki, m il​czą​cy tłu​m ek. Pra​ca na pla​cu usta​ła. Mu​ra​rze wy ​chy ​li​li się z rusz​to​wań, na​rzę​-
dzia znie​ru​cho​m ia​ły w dło​niach cie​śli i ka​m ie​nia​rzy. Oj ​ciec Al​bert, Pe​re i Ma​rio​na cze​ka​li j uż na
Ar​naua. An​gel, sy n prze​woź​ni​ka, m ia​no​wa​ny nie​daw​no cze​lad​ni​kiem , zbli​ży ł się do nie​go.

No, j esz​cze tro​chę! — krzy k​nął. — Je​steś na m iej ​scu! Już po wszy st​kim ! Jesz​cze ty l​ko kil​ka

kro​ków!

An​ge​lo​wi za​wtó​ro​wa​li z rusz​to​wań ro​bot​ni​cy. Lu​dzie, któ​rzy Przy ​szli za Ar​nau​em , za​czę​li wi​-

wa​to​wać. Na pla​cu za​wrza​ło.

Na​wet oj ​ciec Al​bert dał się po​nieść em o​cj om . Jed​nak Ar​nau nie od​ry ​wał wzro​ku od swy ch

stóp — raz, dwa, raz, dwa — pó​ki nie do​tarł do m iej ​sca, gdzie skła​do​wa​no ka​m ie​nie. Ter​m i​na​to​-
rzy i cze​lad​ni​cy ob​stą​pi​li go i zdj ę​li cię​żar z j e​go bar​ków.

Do​pie​ro wte​dy Ar​nau, cią​gle przy ​gar​bio​ny i drżą​cy, pod​niósł wzrok i się uśm iech​nął. Oto​czy ​li

go lu​dzie, by m u po​gra​tu​lo​wać Nie znał ich, z m o​rza ob​cy ch twa​rzy wy ​ło​wił j e​dy ​nie ob​li​cze oj ​-
ca Al​ber​ta. Gdy ka​płan po​wę​dro​wał wzro​kiem ku cm en​ta​rzo​wi Mo​re​res, Ar​nau po​szedł za j e​go
przy ​kła​dem .

— To dla cie​bie, oj ​cze — szep​nął.
Kie​dy em o​cj e opa​dły i tłum się roz​szedł, Ar​nau chciał wra​cać do ka​m ie​nio​ło​m u w ślad za to​-

wa​rzy ​sza​m i, z któ​ry ch nie​któ​rzy zdą​ży ​li j uż ob​ró​cić trzy ​krot​nie. Lecz oj ​ciec Al​bert otrzy ​m ał
wska​zów​ki od cech​m i​strza Jo​se​pa i przy ​wo​łał chłop​ca do sie​bie.

— Mam dla cie​bie za​da​nie — po​wie​dział. Ar​nau za​m arł i spoj ​rzał na księ​dza zdzi​wio​ny. —

Trze​ba za​j ąć się ka​pli​cą Prze​naj ​święt​sze​go Sa​kra​m en​tu, przy ​ciąć kno​ty w świe​cach, po​sprzą​tać.

— Ale… — za​pro​te​sto​wał Ar​nau, wska​zu​j ąc ka​m ie​nie.
— Żad​ny ch ale.

background image

19

To by ł cięż​ki dzień. Do​pie​ro co m i​nę​ło let​nie prze​si​le​nie, więc noc za​pa​da​ła póź​no, a ba​sta​ixos

pra​co​wa​li od wscho​du do za​cho​du słoń​ca, ła​du​j ąc i roz​ła​do​wu​j ąc okrę​ty za​wi​j a​j ą​ce do por​tu, po​-
ga​nia​ni przez kup​ców i ka​pi​ta​nów, któ​rzy chcie​li j ak naj ​szy b​ciej opu​ścić Bar​ce​lo​nę.

Gdy Ar​nau, po​włó​cząc no​ga​m i, wszedł do do​m u z na​karcz​ni​kiem w rę​ku, spoj ​rza​ło na nie​go

osiem par oczu. Pe​re i Ma​rio​na sie​dzie​li przy sto​le obok nie​zna​j o​m ej pa​ry. Z pod​ło​gi zer​ka​li na
nie​go, opar​ci ple​ca​m i o ścia​nę, Jo​an oraz chło​piec i dwie dziew​czy n​ki. Wszy ​scy j e​dli ko​la​cj ę.

— Ar​nau — ode​zwał się Pe​re — po​znaj na​szy ch no​wy ch lo​ka​to​rów: Ga​stó Se​gu​ra, gar​barz.

— Przed​sta​wio​ny ski​nął gło​wą w stro​nę no​wo przy ​by ​łe​go, nie prze​ry ​wa​j ąc j e​dze​nia. — j e​go żo​-
na Eu​la​lia. — Ko​bie​ta, w prze​ci​wień​stwie do m ę​ża, uśm iech​nę​ła się. — I dzie​ci: Si​m ó, Ale​dis
i Ale​sta.

Ar​nau, le​d​wo ży ​wy ze zm ę​cze​nia, ski​nął rę​ką w kie​run​ku Ju​ana i j e​go to​wa​rzy ​szy, po czy m

się​gnął po m i​skę po​da​ną m u Przez Ma​rio​nę. Coś j ed​nak ka​za​ło m u zno​wu spoj ​rzeć na tro​j e do​pie​-
ro co po​zna​ny ch dzie​ci. Co…? Oczy dziew​czy ​nek! Świ​dro​wa​ły go dwie pa​ry oczu… wiel​kich,
kasz​ta​no​wy ch, by ​stry ch.

Dziew​czy n​ki uśm iech​nę​ły się do nie​go j ed​no​cze​śnie.
— Jedz, chłop​cze!
Uśm iech znik​nął z dziew​czę​cy ch warg. Ale​sta i Ale​dis za​to​pi​ły wzrok w m i​sce, a Ar​nau od​-

wró​cił się do gar​ba​rza. Męż​czy ​zna prze​rwał j e​dze​nie i wska​zy ​wał gło​wą Ma​rio​nę któ​ra sta​ła przy
pa​le​ni​sku, wy ​cią​ga​j ąc ku nie​m u m i​skę.

Ma​rio​na ustą​pi​ła m u m iej ​sca przy sto​le i Ar​nau za​brał się do j e​dze​nia. Sie​dzą​cy na​prze​ciw​ko

Ga​stó Se​gu​ra sior​bał i prze​żu​wał wie​cze​rzę z otwar​ty ​m i usta​m i. Ile​kroć Ar​nau pod​no​sił wzrok
znad m i​ski, na​po​ty ​kał j e​go oczy.

Po chwi​li Si​m ó wstał i po​dał Ma​rio​nie pu​ste na​czy ​nia: swo​j e i sióstr.
— A te​raz m arsz do łó​żek — roz​ka​zał Ga​stó, prze​ry ​wa​j ąc ci​szę.
Po ty ch sło​wach gar​barz zm ru​ży ł oczy i spoj ​rzał na Ar​naua tak, że chło​pak po​czuł się nie​swo​j o

background image

i znów za​to​pił wzrok w m i​sce. Ty l​ko po od​gło​sach do​m y ​ślił się, że dziew​czę​ta wsta​ły. Usły ​szał ich
nie​śm ia​łe po​że​gna​nie. Gdy kro​ki uci​chły, Ar​nau pod​niósł oczy. Za​in​te​re​so​wa​nie gar​ba​rza j e​go
oso​bą wy ​raź​nie zm a​la​ło.

— Ja​kie one są? — za​py ​tał tej no​cy Jo​ana, gdy po raz pierw​szy spa​li w kuch​ni, po obu stro​-

nach pa​le​ni​ska, na sien​ni​kach uło​żo​ny ch na pod​ło​dze.

— Kto? — Jo​an od​po​wie​dział py ​ta​niem na py ​ta​nie.
— Cór​ki gar​ba​rza.
— Ja​kie? Zwy ​czaj ​ne — m ruk​nął Jo​an, wzru​sza​j ąc ra​m io​na​m i, choć Ar​nau nie do​strzegł

w m ro​ku j e​go ge​stu. — Zu​peł​nie zwy ​czaj ​ne. Tak m i się przy ​naj ​m niej wy ​da​j e — po​pra​wił się. —
Pew​no​ści nie m am żad​nej , bo nie m o​głem za​m ie​nić z ni​m i sło​wa. Ich brat nie po​zwo​lił m i na​wet
po​dać im rę​ki. Uści​snął m o​j ą, po czy m od​cią​gnął m nie od sióstr.

Ar​nau j uż go nie słu​chał. Zwy ​czaj ​ne? Dziew​czę​ta o ta​kich oczach nie m o​gą by ć zwy ​czaj ​ne.

Uśm iech​nę​ły się do nie​go. Obie.

Bla​dy m świ​tem Pe​re i Ma​rio​na ze​szli do kuch​ni. Ar​nau i Jo​an zdą​ży ​li j uż zło​ży ć po​sła​nia.

Chwi​lę po​tem zj a​wił się gar​barz i j e​go sy n. Ko​bie​ty j esz​cze nie ze​szły, po​nie​waż ka​zał im po​zo​-
stać w izbie aż do wy j ​ścia obu wy ​rost​ków. Ar​nau po​szedł do pra​cy, nie prze​sta​j ąc ani na chwi​lę
m y ​śleć o wiel​kich kasz​ta​no​wy ch oczach.

— Dzi​siaj zaj ​m iesz się ka​pli​cą — po​wie​dział m u na pla​ży j e​den z cech​m i​strzów, któ​ry po​-

przed​nie​go dnia za​uwa​ży ł, że Ar​nau sła​niał się na no​gach przy zrzu​ca​niu ostat​nie​go ła​dun​ku.

Ar​nau nie pro​te​sto​wał. Nie m iał nic prze​ciw​ko pra​cy w ka​pli​cy. Do​wiódł wszy st​kim , że za​słu​-

gu​j e na m ia​no tra​ga​rza por​to​we​go i zo​stał ofi​cj al​nie przy ​j ę​ty do brac​twa. I choć nie m ógł j esz​-
cze udźwi​gnąć ty ​le co Ra​m on lub więk​szość to​wa​rzy ​szy, ca​ły m ser​cem od​da​wał się za​j ę​ciu, któ​-
re na​praw​dę lu​bił. Zresz​tą i tak nie m ógł​by się sku​pić na pra​cy. A wszy st​ko przez te kasz​ta​no​we
oczy … Po​za ty m nie czuł się naj ​le​piej , pierw​sza noc przy ku​chen​ny m pa​le​ni​sku nie wy ​szła m u
na zdro​wie.

Wszedł do ko​ścio​ła przez głów​ną bra​m ę sta​rej świą​ty ​ni, któ​ra nie zo​sta​ła j esz​cze wy ​bu​rzo​na.

Ga​stó Se​gu​ra nie po​zwo​lił m u na nie na​wet spoj ​rzeć. Dla​cze​go nie m o​że pa​trzeć na dwie zu​peł​nie
zwy ​czaj ​ne dziew​czy n​ki? A dziś ra​no to pew​nie on za​bro​nił im … Ar​nau za​ha​czy ł no​gą o roz​pię​ty
na zie​m i sznu​rek i o m a​ło się nie prze​wró​cił. Za​to​czy ł się i po​tknął j esz​cze o kil​ka sznur​ków. Ktoś
go w koń​cu przy ​trzy ​m ał, ale i tak chło​pak zdą​ży ł wy ​krę​cić so​bie no​gę w ko​st​ce. Za​wy ł z bó​lu.

— Ej ! — krzy k​nął m ęż​czy ​zna, któ​ry ura​to​wał go przed upad​kiem . — Uwa​żaj , j ak cho​dzisz.

Zo​bacz, coś na​ro​bił!

Ar​nau na​ty ch​m iast za​po​m niał o kasz​ta​no​wy ch oczach i bó​lu no​gi i spoj ​rzał nad zie​m ię. Po​zry ​-

wał sznur​ki i koł​ki, któ​ry ​m i Be​ren​gu​er de Mon​ta​gut zna​czy ł… Ale… ale czy on śni! Ar​nau od​wró​-
cił się po​wo​li do m ęż​czy ​zny, któ​ry zła​pał go za ra​m ię. To nie​m oż​li​we, m istrz we wła​snej oso​bie!
Ar​nau ob​lał się ru​m ień​cem , sta​nął bo​wiem twa​rzą w twarz z sa​m y m Be​ren​gu​erem de On​ta​gut.
Zer​k​nął na ro​bot​ni​ków, któ​rzy prze​rwa​li pra​cę i spo​glą​da​li w ich stro​nę.

— Ja… — wy ​j ą​kał. — Je​śli chce​cie, pa​nie… — do​dał wska​zu​j ąc na sznur​ki oplą​tu​j ą​ce m u

sto​py — po​m o​gę… j a prze​pra​szam , m i​strzu.

Na​gle ob​li​cze Be​ren​gu​era de Mon​ta​gut zła​god​nia​ło. Wciąż trzy ​m ał Ar​naua za ra​m ię.
— Ty j e​steś ty m tra​ga​rzem ? — za​py ​tał z uśm ie​chem . Ar​nau przy ​tak​nął. — Nie​raz wi​dzia​łem

cię przy pra​cy.

Be​ren​gu​er uśm iech​nął się j esz​cze sze​rzej , a ro​bot​ni​cy ode​tchnę​li z ulgą. Ar​nau zno​wu zer​k​nął

background image

na sznur​ki splą​ta​ne m ię​dzy j e​go sto​pa​m i.

— Na​praw​dę prze​pra​szam — po​wtó​rzy ł.
— Co się sta​ło, to się nie od​sta​nie. — Mistrz ski​nął na cze​lad​ni​ków. — Zaj ​m ij ​cie się ty m —

roz​ka​zał. — Chodź no tu, usiądź. Bar​dzo cię bo​li? — zwró​cił się zno​wu do Ar​naua.

— Nie chcę prze​szka​dzać — wy ​bą​kał chło​pak. Pró​bo​wał ukuc​nąć, by wy ​swo​bo​dzić się ze

sznur​ków, ale ból wy ​krzy ​wi! m u twarz.

— Za​cze​kaj .
Be​ren​gu​er de Mon​ta​gut ka​zał m u wstać, a po​tem przy ​klęk​nął i wła​sno​ręcz​nie za​czął wy ​plą​ty ​-

wać m ło​de​go tra​ga​rza ze sznur​ków. Ar​nau, nie m a​j ąc od​wa​gi na nie​go spoj ​rzeć, zer​k​nął na cze​-
lad​ni​ków, któ​rzy przy ​glą​da​li się w osłu​pie​niu ca​łej sce​nie. Nie wie​rzy ​li wła​sny m oczom : m istrz
klę​czy przed pro​sty m tra​ga​rzem !

— Mu​si​m y dbać o ba​sta​ixos — krzy k​nął Be​ren​gu​er de Mon​ta​gut, oswo​bo​dziw​szy Ar​naua. —

Gdy ​by nie oni, nie m ie​li​by ​śm y z cze​go bu​do​wać ko​ścio​ła. Chodź no tu. Usiądź. Bo​li? — Ar​nau
za​prze​czy ł ru​chem gło​wy, choć wy ​raź​nie uty ​kał. Pró​bo​wał j ed​nak nie opie​rać się na m i​strzu. Be​-
ren​gu​er de Mon​ta​gut przy ​trzy ​m ał go m oc​no za ra​m ię i po​pro​wa​dził ku le​żą​cy m na zie​m i i go​to​-
wy m do usta​wie​nia ko​lum ​nom . Zdra​dzę ci ta​j em ​ni​cę — po​wie​dział, gdy usie​dli na ko​lum ​nach.
Ar​nau spoj ​rzał na nie​go. Sam m istrz chce m u zdra​dzić ta​j em ​ni​cę! Co j esz​cze przy ​da​rzy m u się
te​go ran​ka? — Nie​daw​no pró​bo​wa​łem unieść j e​den z przy ​nie​sio​ny ch przez cie​bie ka​m ie​ni i nie
przy ​szło m i to ła​two. Zdo​ła​łem przej ść z nim ty l​ko kil​ka kro​ków. Ta świą​ty ​nia na​le​ży do was. —
Om iótł wzro​kiem po​wsta​j ą​cą bu​dow​lę. Ar​naua prze​szy ł dreszcz. — W przy ​szło​ści w cza​sach na​-
szy ch wnu​ków, pra​wnu​ków lub pra​pra​wnu​ków ktoś, kto spoj ​rzy na tę świą​ty ​nię, po​m y ​śli nie o Be​-
ren​gu​erze de Mon​ta​gut, ale o to​bie, chłop​cze.

Wzru​sze​nie ści​snę​ło Ar​naua za gar​dło. Chy ​ba się prze​sły ​szał. Jak pro​sty ba​sta​ix m o​że by ć

waż​niej ​szy od sław​ne​go bu​dow​ni​cze​go ko​ścio​ła San​ta Ma​ria i ka​te​dry w Man​re​sie. Prze​cież Be​-
ren​gu​er de Mon​ta​gut j est naj ​waż​niej ​szy !

— Bo​li? — do​py ​ty ​wał się m istrz.
— Nie… trosz​kę. To ty l​ko zwich​nię​cie.
— Mam na​dzie​j ę. — Be​ren​gu​er po​kle​pał Ar​naua po ple​cach. — Po​trze​bu​j e​m y cie​bie i two​ich

ka​m ie​ni. Przed na​m i j esz​cze spo​ro pra​cy.

Ar​nau po​dą​ży ł za spoj ​rze​niem m i​strza, któ​ry wciąż przy ​glą​dał się po​wsta​j ą​cej bu​dow​li.
— Po​do​ba ci się? — za​py ​tał na​gle.
Czy po​do​ba m u się ko​ściół? Chło​pak ni​g​dy się nad ty m nie za​sta​na​wiał. Pa​trzy ł, j ak ro​śnie, j ak

po​wsta​j ą​ce​go m u​ry, ap​sy ​dy, wspa​nia​łe, wy ​sm u​kłe ko​lum ​ny, przy ​po​ry, ale… Czy m u się po​do​ba?

— Po​dob​no bę​dzie to naj ​wspa​nial​szy ko​ściół m a​ry j ​ny na świe​cie — od​wa​ży ł się po​wie​dzieć.
Be​ren​gu​er spoj ​rzał na nie​go z uśm ie​chem . Jak​że m a wy ​j a​śnić m ło​de​m u tra​ga​rzo​wi swą wi​zj ę

świą​ty ​ni, sko​ro na​wet bi​sku​pi i m oż​ni nie po​tra​fią j ej zro​zu​m ieć? Jak ci na im ię? Ar​nau.

Po​wiem ci j ed​no, Ar​nau. Nie wiem , czy bę​dzie to naj ​wspa​nial​sza świą​ty ​nia. — Chło​pak za​po​-

m niał o bo​lą​cej sto​pie wto​pił wzrok w m i​strza. — Ale m o​gę cię za​pew​nić, że bę​dzie na nie​po​wta​-
rzal​na. A sło​wo „nie​po​wta​rzal​na” nie ozna​cza ca​le lep​sza czy gor​sza, ozna​cza po pro​stu, że bę​dzie
to bu​dow​la nie​po​wta​rzal​na.

Be​ren​gu​er de Mon​ta​gut, nie prze​sta​j ąc wo​dzić nie​obec​ny m wzro​kiem po po​wsta​j ą​cej bu​dow​-

li, cią​gnął:

— Sły ​sza​łeś o Fran​cj i, Lom ​bar​dii, Ge​nui, Pi​zie lub Flo​ren​cj i? — Ar​nau przy ​tak​nął. Trud​no, że​-

background image

by nie sły ​szał o wro​gach oj ​czy ​zny. — We wszy st​kich ty ch m iej ​scach bu​du​j e się ko​ścio​ły, wspa​-
nia​łe, m a​j e​sta​ty cz​ne, bo​ga​to zdo​bio​ne. Tam ​tej ​si książ​ka chcą, by by ​ły naj ​więk​sze i naj ​pięk​niej ​sze
ze wszy st​kich świą​ty ń na świe​cie.

— A m y ? Czy nam nie cho​dzi o to sa​m o?
— I tak, i nie. — Ar​nau po​krę​cił gło​wą. Be​ren​gu​er zer​k​nął na nie​go i się uśm iech​nął. — Po​słu​-

chaj m nie uważ​nie. Ow​szem m y rów​nież pra​gnie​m y stwo​rzy ć naj ​wspa​nial​szą świą​ty ​nię wszech
cza​sów, ale we​dług nie​co in​ny ch kry ​te​riów. Chce​m y, by dom pa​tron​ki m o​rza by ł do​m em wszy st​-
kich Ka​ta​loń​czy ​ków, po​dob​nie j ak do​m y, w któ​ry ch m iesz​ka​j ą j ej wy ​znaw​cy. Chce​m y, by świą​-
ty ​nię oży ​wiał ten sam duch, któ​ry okre​śla na​szą toż​sa​m ość, by zło​ży ​ły się na nią dwa rdzen​nie ka​-
ta​loń​skie ele​m en​ty : m o​rze oraz świa​tło. Ro​zu​m iesz?

Ar​nau za​sta​no​wił się chwi​lę, ale w koń​cu za​prze​czy ł ru​chem gło​wy.
— Przy ​naj ​m niej j e​steś szcze​ry — ro​ze​śm iał się m istrz. — Ksią​żę​ta bu​du​j ą ko​ścio​ły dla wła​-

snej chwa​ły, m u bu​du​j e​m y tę świą​ty ​nię z m y ​ślą o nas wszy st​kich. Wi​dzia​łem , że nie​raz, za​m iast
dźwi​gać ła​du​nek na ple​cach, przy ​wią​zu​j e​cie go do drą​ga i nie​sie​cie we dwóch.

— Tak, kie​dy j est zby t cięż​ki lub nie​po​ręcz​ny.
— Co by się sta​ło, gdy ​by ​ście po​dwo​ili dłu​gość drą​ga?
— Zła​m ał​by się.
— Do​kład​nie to sa​m o dzie​j e się z ko​ścio​ła​m i ksią​żąt… Nie, nie ła​m ią się — za​zna​czy ł m istrz,

za​uwa​ży w​szy nie​do​wie​rza​nie na twa​rzy chłop​ca. — Cho​dzi o to, że ksią​żę​ta chcą, by by ​ty
ogrom ​ne, wy ​so​kie i dłu​gie, dla​te​go ich kon​struk​cj e są bar​dzo wą​skie. Wy ​so​kie, dłu​gie i wą​skie. Ro​-
zu​m iesz? — Ty m ra​zem Ar​nau po​ki​wał gło​wą. — Nasz ko​ściół bę​dzie do​kład​ny m prze​ci​wień​-
stwem tam ​ty ch bu​dow​li. Nie do​rów​na im dłu​go​ścią i wy ​so​ko​ścią, ale bę​dzie na ty ​le sze​ro​ki, by
po​m ie​ścić tu Ma​don​ny wszy st​kich Ka​ta​loń​czy ​ków. Pew​ne​go dnia sam się o ty m prze​ko​nasz, bo
wnę​trze ko​ścio​ła udo​stęp​nio​ne zo​sta​nie wszy st​kim wier​ny m , nikt nie bę​dzie uprzy ​wi​le​j o​wa​ny
a j e​dy ​ny ele​m ent de​ko​ra​cy j ​ny sta​no​wić bę​dzie świa​tło, na​sze śród​ziem ​no​m or​skie świa​tło. Nie
po​trze​ba in​ny ch ozdób, wy ​star​czy nam prze​strzeń i świa​tło wpa​da​j ą​ce tam ​tę​dy. — Be​ren​gu​er
wska​zał na ap​sy ​dę, po czy m opu​ścił po​wo​li dłoń aż do sa​m ej po​sadz​ki. Ar​nau śle​dził j ej ruch. —
Ko​ściół ten po​wsta​j e dla lu​du, nie na chwa​łę żad​ne​go księ​cia.

— Mi​strzu… — zwró​cił się do m aj ​stra cze​lad​nik, gdy koł​ki i sznur​ki wró​ci​ły j uż na swe m iej ​-

sce.

— Te​raz ro​zu​m iesz? Dla lu​du!
— Tak, m i​strzu.
— Pa​m ię​taj , że two​j e ka​m ie​nie są dla na​szej świą​ty ​ni na wa​gę zło​ta — do​dał Be​ren​gu​er,

wsta​j ąc. — Bo​li cię j esz​cze?

Ar​nau, któ​ry zu​peł​nie za​po​m niał o zwich​nię​tej ko​st​ce, po​krę​cił gło​wą.
Te​go przed​po​łu​dnia Ar​nau, zwol​nio​ny z pra​cy przy no​sze​niu to​wa​rów, wró​cił wcze​śniej do do​-

m u. Raz-dwa po​sprzą​tał w ka​pli​cy, pod​ciął kno​ty, za​stą​pił wy ​pa​lo​ne świe​ce no​wy ​m i i po krót​kiej
m o​dli​twie po​że​gnał się z Ma​don​ną. Na oczach oj ​ca Al​ber​ta wy ​biegł j ak bu​rza z ko​ścio​ła, a chwi​lę
po​tem , rów​nież j ak bu​rza, wpadł do ku​chen​nej izby.

— Co się sta​ło? — za​py ​ta​ła Ma​rio​na. — Cze​m u wra​casz tak wcze​śnie?
Ar​nau ro​zej ​rzał się po izbie. Na​po​tkał wzrok no​wy ch lo​ka​to​rów: m at​ki i dwóch có​rek, szy ​j ą​-

cy ch przy sto​le.

— Ar​nau! Sta​ło się coś? — do​py ​ty ​wa​ła się Ma​rio​na. Chło​pak po​czuł, że ob​le​wa się ru​m ień​-

background image

cem .

— Nie… — Nie przy ​go​to​wał żad​nej wy ​m ów​ki! Za​cho​wał się j ak ostat​ni głu​piec. A one, pro​-

szę, pa​trzą na nie​go. Pa​trzą j ak ster​czy zzia​j a​ny w drzwiach. — Nie… — po​wtó​rzy ł — po pro​stu
dzi​siaj … dzi​siaj wcze​śniej skoń​czy ​łem .

Ma​rio​na uśm iech​nę​ła się i zer​k​nę​ła na dziew​czy n​ki. Eu​la​lia ich m at​ka, rów​nież nie m o​gła

ukry ć roz​ba​wie​nia.

— Świet​nie się skła​da — po​wie​dzia​ła Ma​rio​na, wy ​ry ​wa​j ąc Ar​naua z za​m y ​śle​nia. — Przy ​nie​-

siesz wo​dę.

Zno​wu na m nie spoj ​rza​ła, po​m y ​ślał chło​piec, idąc z wia​drem do stud​ni Pod Anio​łem . Chcia​ła

m i coś po​wie​dzieć? Ar​nau za​m ach​nął się wia​drem . Na pew​no.

Jed​nak nie da​ne m u by ​ło po​twier​dzić swy ch przy ​pusz​czeń. Prze​szko​dzi​ła m u w ty m Eu​la​lia

oraz Ga​stó, któ​re​go ze​psu​te zę​by, a ra​czej ich reszt​ki, po​j a​wia​ły się przed nim przy każ​dej pró​bie
za​gad​nię​cia dziew​czy ​nek. Pod nie​obec​ność ro​dzi​ców do​stę​pu do nich bro​nił Si​m ó. Przez wie​le dni
Ar​nau m u​siał się za​do​wa​lać ukrad​ko​wy ​m i spoj ​rze​nia​m i. Cza​sa​m i uda​wa​ło m u się przez kil​ka se​-
kund wo​dzić wzro​kiem po ich sub​tel​ny ch twa​rzach. Wpa​try ​wał się w wy ​raź​nie za​ry ​so​wa​ny pod​-
bró​dek, wy ​sta​j ą​ce po​licz​ki, pro​sty i zgrab​ny ital​ski nos, ład​ne, bia​łe zę​by, no i te cud​ne kasz​ta​no​we
oczy. In​ny m ra​zem , gdy do ku​chen​nej izby wpa​da​ło słoń​ce, m ógł pra​wie do​tknąć nie​bie​ska​we​go
po​ły ​sku ich dłu​gich, j e​dwa​bi​sty ch, czar​ny ch j ak he​ban wło​sów. Bar​dzo rzad​ko, gdy by ł pew​ny, że
nikt nie pa​trzy, po​zwa​lał so​bie po​wę​dro​wać wzro​kiem ni​żej , tam gdzie pier​si star​szej z sióstr, Ale​-
dis, za​ry ​so​wy ​wa​ły się pod zgrzeb​ną ko​szu​lą. Wów​czas prze​bie​gał go dziw​ny dreszcz. A j e​śli
wciąż nikt nie zwra​cał na nie​go uwa​gi, prze​su​wał spoj ​rze​nie j esz​cze ni​żej , by sy ​cić zm y ​sły krą​-
gło​ścia​m i dziew​czę​cia.

W la​tach gło​du Ga​stó Se​gu​ra stra​cił ca​ły m a​j ą​tek i j e​go cha​rak​ter, j uż wcze​śniej dość nie​-

przy ​j em ​ny, stał się wy ​j ąt​ko​wo szorst​ki. Si​m ó pra​co​wał ra​zem z nim w gar​bar​ni j a​ko ter​m i​na​tor,
na​to​m iast sen z po​wiek spę​dza​ła oj ​cu przy ​szłość dwóch có​rek któ​ry m nie m ógł za​pew​nić po​sa​gu,
a ty m sa​m y m bo​ga​te​go zię​cia. Jed​nak uro​da dziew​czy ​nek da​wa​ła pew​ne na​dzie​j e i Ga​stó wie​-
rzy ł, że znaj ​dzie im do​brą par​tię i na​resz​cie bę​dzie m iał dwie gę​by m niej do wy ​ży ​wie​nia.

By wszy st​ko po​szło do​brze, m y ​ślał Ga​stó, dziew​czy n​ki m u​szą po​zo​stać czy ​ste j ak łza, nie m o​że

ich spla​m ić choć​by naj ​m niej ​szy cień po​dej ​rze​nia. Ty l​ko w ten spo​sób, po​wta​rzał bez koń​ca żo​nie
i sy ​no​wi, Ale​sta i Ale​dis m a​j ą szan​sę do​brze wy j ść za m ąż. Więc ca​ła trój ​ka — oj ​ciec, m at​ka
i brat — czu​wa​ła nad cno​tą dziew​czy ​nek, i choć Ga​stó i Eu​la​lia wie​rzy ​li, że nie przy j ​dzie im to
z tru​dem , Si​m ó m iał co do te​go pew​ne wąt​pli​wo​ści. Zwłasz​cza od​kąd za​m iesz​ka​li pod j ed​ny m da​-
chem z Ar​nau​em i Jo​anem .

Jo​an by ł w szko​le ka​te​dral​nej pry ​m u​sem . Bar​dzo szy b​ko na​uczy ł się ła​ci​ny, a na​uczy ​cie​le

szcze​rze po​ko​cha​li te​go spo​koj ​ne​go, roz​sąd​ne​go, skłon​ne​go do re​flek​sj i, a przede wszy st​kim głę​bo​-
ko wie​rzą​ce​go chłop​ca. Dzię​ki j e​go wiel​kim przy ​m io​tom nikt nie wąt​pił, że m al​ca cze​ka świe​tla​na
przy ​szłość na ło​nie Ko​ścio​ła. Jo​an zj ed​nał so​bie rów​nież Ga​stó i Eu​la​lię, któ​rzy wraz z go​spo​da​-
rza​m i czę​sto słu​cha​li, ocza​ro​wa​ni, opo​wie​ści m al​ca o świę​ty ch pi​sm ach. Ty l​ko ka​pła​ni po​tra​fi​li
od​czy ​tać te księ​gi, spi​sa​ne po ła​ci​nie. Dzię​ki Jo​ano​wi w ubo​giej kuch​ni na skra​j u m o​rza roz​-
brzm ie​wa​ły świę​te sło​wa, sta​ro​te​sta​m en​to​we hi​sto​rie i orę​dzia Pa​na, któ​re do tej po​ry do​m ow​ni​-
cy sły ​sze​li ty l​ko z am ​bo​ny.

Rów​nież Ar​nau, po​dob​nie j ak Jo​an, zj ed​nał so​bie sy m ​pa​tię no​wy ch lo​ka​to​rów. Na​wet Si​m ó

spo​glą​dał na nie​go z po​dzi​wem , m y ​śląc: praw​dzi​wy ba​sta​ix. Nie​m al wszy ​scy m iesz​kań​cy dziel​-

background image

ni​cy Ri​be​ra zna​li wy ​rost​ka, któ​ry z ta​kim po​świę​ce​niem dźwi​gał ka​m ie​nie na bu​do​wę ko​ścio​ła dla
Ma​don​ny. „Sam Be​ren​gu​er de Mon​ta​gut uklęk​nął, by m u po​m óc”, opo​wia​dał Si​m ó ko​le​gom gar​-
bar​ni, po​krzy ​ku​j ąc i wy ​m a​chu​j ąc rę​ka​m i. Wy ​obra​ził so​bie sław​ne​go m i​strza, po​wa​ża​ne​go przez
m oż​ny ch i bi​sku​pów, lżą​ce​go przed Ar​nau​em . Gdy Be​ren​gu​er prze​m a​wiał, wszy ​scy, na​wet j e​go
oj ​ciec, m il​kli, a gdy krzy ​czał… gdy krzy ​czał, drże​li ze stra​chu. Si​m ó przy ​glą​dał się Ar​nau​owi,
wra​ca​j ą​ce​m u wie​czo​rem z pra​cy. Za​wsze zj a​wiał się ostat​ni. By ł zm ę​czo​ny zla​ny po​tem , trzy ​-
m ał w rę​ku na​karcz​nik, a m i​m o to… Uśm ie​chał się! Czy on, Si​m ó, uśm ie​cha się kie​dy ​kol​wiek,
gdy wra​ca z pra​cy ? Nie​raz spo​ty ​kał Ar​naua dźwi​ga​j ą​ce​go ka​m ie​nie do ko​ścio​ła San​ta Ma​ria: j e​-
go no​gi, ra​m io​na, tors, ca​łe j e​go cia​ło by ​ło j ak z że​la​za. Si​m ó zer​kał na ka​m ień, po​tem na na​-
brzm ia​łą z wy ​sił​ku twarz chłop​ca. A j ed​nak Ar​nau wra​cał do do​m u z uśm ie​chem na ustach!

Ar​nau i Jo​an, m łod​si od Si​m ó, onie​śm ie​la​li m ło​de​go gar​ba​rza, nic więc dziw​ne​go, że Ale​dis

i Ale​sta cie​szy ​ły się pod opie​ką bra​ta swo​bo​dą, o j a​kiej w obec​no​ści ro​dzi​ców nie m o​gły m a​rzy ć.

— Chodź​m y na spa​cer po pla​ży ! — za​pro​po​no​wa​ła pew​ne​go dnia Ale​sta.
Si​m ó j uż m iał za​pro​te​sto​wać. Spa​cer po pla​ży ! Je​śli oj ​ciec się do​wie…
— Zgo​da — rzekł Ar​nau.
— Świe​że po​wie​trze do​brze nam zro​bi — do​dał Jo​an.
Si​m ó m il​czał. Ca​ła piąt​ka wy ​bie​gła na słoń​ce. Ale​dis szła z Ar​nau​em , Ale​sta z Jo​anem , Si​m ó

wlókł się na koń​cu. Dziew​czę​ta po​zwa​la​ły, by m or​ska bry ​za ba​wi​ła się ich wło​sa​m i i za​lot​nie
przy ​kle​j a​ła im luź​ne ko​szu​le do cia​ła, ob​ry ​so​wu​j ąc pier​si, brzuch, ło​no…

Spa​ce​ro​wa​li w m il​cze​niu, zer​ka​j ąc na m o​rze i brnąc w pia​sku. Po dro​dze na​tknę​li się na grup​kę

od​po​czy ​wa​j ą​cy ch ba​sta​ixos. Ar​nau ski​nął im rę​ką na po​wi​ta​nie.

— Chcesz po​znać m o​ich to​wa​rzy ​szy ? — za​py ​tał Ale​dis. Dziew​czy ​na spoj ​rza​ła na tra​ga​rzy.

Po​że​ra​li j ą wzro​kiem . Na co się tak ga​pią? Wiatr spra​wił, że ko​szu​la przy ​lgnę​ła do j ej cia​ła, pod​-
kre​śla​j ąc kształt pier​si i sut​ków… O, Bo​że! Ale​dis czu​ła, że roz​bie​ra​j ą j ą wzro​kiem . Ar​nau szedł
j uż w ich stro​nę. Ale​dis po​krę​ci​ła gło​wą, ob​la​ła się ru​m ień​cem i od​wró​ci​ła ty ​łem . Ar​nau przy ​sta​-
nął w po​ło​wie dro​gi.

— Bie​gnij za nią, Ar​nau! — krzy k​nął j e​den z ba​sta​ixos.
— Nie daj j ej uciec! — do​ra​dził m u in​ny.
— Jest bar​dzo ład​na! — do​dał trze​ci.
Ar​nau przy ​spie​szy ł kro​ku i do​go​nił dziew​czy ​nę.
— Co się. sta​ło?
Dziew​czy ​na m il​cza​ła. Spu​ści​ła gło​wę i skrzy ​żo​wa​ła rę​ce na pier​siach, ale nie chcia​ła wra​cać

do do​m u.

Spa​ce​ro​wa​li, słu​cha​j ąc szu​m u fal — ty l​ko one do​trzy ​m y ​wa​ły im to​wa​rzy ​stwa.

background image

20

Wie​czo​rem , pod​czas ko​la​cj i, Ale​dis ob​da​rzy ​ła Ar​naua spoj ​rze​niem o se​kun​dę dłuż​szy m , niż

na​ka​zu​j e przy ​zwo​itość, se​kun​dę, pod​czas któ​rej spo​czę​ły na nim j ej wiel​kie kasz​ta​no​we oczy.

Se​kun​da ta po​zwo​li​ła Ar​nau​owi zno​wu usły ​szeć szum m o​rza i po​czuć pod sto​pa​m i sy p​ki pia​sek.

Zer​k​nął do​oko​ła, chcąc się prze​ko​nać, czy ktoś za​uwa​ży ł śm ia​łość dziew​czy ​ny. Ga​stó ga​wę​dził
w naj ​lep​sze z Pe​rem . Nikt nie zwra​cał na nich uwa​gi. Nikt in​ny nie sły ​szał szu​m u fal.

Gdy Ar​nau zno​wu ze​brał się na od​wa​gę i spoj ​rzał na Ale​dis, dziew​czy ​na sie​dzia​ła ze spusz​czo​-

ną gło​wą, od nie​chce​nia grze​biąc ły ż​ką w m i​sce.

— Jedz​że! — huk​nął na nią Ga​stó, wi​dząc, że cór​ka nie pod​no​si ły ż​ki do ust. — Kto to wi​dział

ba​wić się j e​dze​niem ?

Te sło​wa wy ​rwa​ły Ar​naua ze snu na j a​wie. Do koń​ca ko​la​cj i Ale​dis ani ra​zu na nie​go nie spoj ​-

rza​ła, a na​wet om i​j a​ła go wzro​kiem .

Przez na​stęp​ne dni, pod​czas przy ​pad​ko​wy ch spo​tkań, pra​gnął zno​wu po​czuć na so​bie spoj ​rze​-

nie j ej kasz​ta​no​wy ch oczu, lecz dziew​czy ​na uni​ka​ła go i na j e​go wi​dok na​ty ch​m iast spusz​cza​ła
wzrok. Do​pie​ro kil​ka dni póź​niej za​gad​nę​ła go ty m sa​m y m ci​chy m to​nem , któ​ry m zwra​ca​ła się
do nie​go owe​go wie​czo​ru po po​wro​cie z pla​ży.

— Do wi​dze​nia, Ale​dis — rzu​cił j ej w roz​tar​gnie​niu pew​ne​go ran​ka, wy ​cho​dząc do pra​cy.
By ​li sa​m i. Ar​nau m iał j uż za​m knąć za so​bą drzwi, ale coś ka​za​ło m u się obej ​rzeć. Sta​ła tam ,

tuż przy pa​le​ni​sku, wy ​pro​sto​wa​na, pięk​na, nę​cąc go cud​ny ​m i kasz​ta​no​wy ​m i ocza​m i.

Na​resz​cie! Na​resz​cie. Za​ru​m ie​nił się i spu​ścił wzrok. Zm ie​sza​ny, się​gnął do ry ​gla, ale coś zno​-

wu skło​ni​ło go do zer​k​nię​cia za sie​bie. Ale​dis nie ru​sza​ła się z m iej ​sca, uśm ie​cha​j ąc się i przy ​zy ​-
wa​j ąc go wiel​ki​m i kasz​ta​no​wy ​m i ocza​m i. Tak, uśm ie​cha​ła się do nie​go!

Je​go dłoń ze​śli​zgnę​ła się z ry ​gla, za​chwiał się i o m a​ło nie upadł. Nie m a​j ąc od​wa​gi obej ​rzeć

się po​now​nie, wy ​biegł z do​m u i po​gnał ku pla​ży. Za​po​m niał za​m knąć za so​bą drzwi.

— Wsty ​dzi się m nie — szep​nę​ła Ale​dis do sio​stry wie​czo​rem , gdy le​ża​ły na sien​ni​ku. Ro​dzi​ce

i brat zo​sta​li w kuch​ni.

background image

— Dla​cze​go m iał​by się cie​bie wsty ​dzić? — zdzi​wi​ła się Ale​sta. — Prze​cież to ba​sta​ix. Pra​cu​j e

na wy ​brze​żu, no​si ka​m ie​nie dla Ma​don​ny. To praw​dzi​wy m ęż​czy ​zna — do​da​ła z po​dzi​wem
w gło​sie. — A ty j e​steś j esz​cze dziec​kiem .

— Sa​m a j e​steś dziec​kiem — od​burk​nę​ła Ale​dis.
— Pro​szę, pro​szę, ko​bie​ta się zna​la​zła! — m ruk​nę​ła Ale​sta, od​wra​ca​j ąc się do sio​stry ple​ca​m i.

To wła​śnie m ó​wi​ła im m at​ka, gdy do​m a​ga​ły się cze​goś, na co by ​ły j esz​cze za m a​łe.

— Do​bra, do​bra — pry ch​nę​ła Ale​dis.
Ko​bie​ta się zna​la​zła. A co, m o​że nie j e​stem ko​bie​tą? — Ale​dis po​m y ​śla​ła o m at​ce, o j ej przy ​-

j a​ciół​kach, o oj ​cu. A j e​śli… j e​śli Ale​sta m a ra​cj ę? Dla​cze​go Ar​nau, ba​sta​ix po​dzi​wia​ny w ca​łej
Bar​ce​lo​nie za swe od​da​nie Ma​don​nie, pa​tron​ce m o​rza, m a się wsty ​dzić, gdy pa​trzy na nie​go
dziew​czy n​ka ta​ka j ak ona?

„Wsty ​dzi się. Sło​wo da​j ę, że się wsty ​dzi”. — Na​stęp​nej no​cy Ale​dis wró​ci​ła do te​m a​tu.
— Ależ ty j e​steś nud​na! Ni​by dla​cze​go Ar​nau m iał​by się cie​bie wsty ​dzić?
— Nie wiem . Ale się wsty ​dzi. Wsty ​dzi się, gdy na m nie pa​trzy. Wsty ​dzi się, gdy j a na nie​go

pa​trzę. Pe​szy się, ru​m ie​ni uni​ka m nie…

— Je​steś sza​lo​na!
— Mo​że, ale… — Ale​dis wie​dzia​ła, co m ó​wi. Po​przed​nie​go wie​czo​ru sio​stra za​sia​ła w niej

zwąt​pie​nie, ale ty m ra​zem nie da się prze​ko​nać. By ​ła pew​na swe​go. Śle​dzi​ła Ar​naua, wy ​bra​ła
wła​ści​wy m o​m ent, gdy w po​bli​żu nie by ​ło ni​ko​go, po​de​szła do nie​go tak bli​sko, że aż po​czu​ła za​-
pach j e​go skó​ry i szep​nę​ła: „Wi​taj , Ar​nau”. To by ​ło zwy ​kłe po​zdro​wie​nie, po​wi​ta​nie okra​szo​ne
czu​ły m spoj ​rze​niem — sta​ła tak bli​sko, że pra​wie go m u​snę​ła… Zno​wu się za​ru​m ie​nił, spu​ścił
wzrok, uciekł przed nią. Pa​trząc za nim , dziew​czy ​na uśm iech​nę​ła się, dum ​na z wła​dzy, z któ​rej do​-
ty ch​czas nie zda​wa​ła so​bie spra​wy.

— Ju​tro ci to udo​wod​nię — obie​ca​ła sio​strze. To​wa​rzy ​stwo Ale​sty pod​ku​si​ło j ą, by po​su​nąć się

w swy ch za​lo​tach j esz​cze da​lej . Ty m ra​zem m u​si się udać. Z sa​m e​go ra​na, gdy Ar​nau wy ​cho​-
dził do pra​cy, Ale​dis za​stą​pi​ła m u dro​gę, opie​ra​j ąc się o drzwi. W no​cy, kie​dy j ej sio​stra spa​ła
w naj ​lep​sze, Ale​dis wszy st​ko za​pla​no​wa​ła i prze​ćwi​czy ​ła.

— Dla​cze​go m nie uni​kasz? — prze​m ó​wi​ła słod​ko, pa​trząc m u w oczy.
Zdu​m ia​ła j ą wła​sna od​wa​ga. Przez pół no​cy po​wta​rza​ła w m y ​ślach to zda​nie, nie​pew​na, czy

zdo​ła wy ​po​wie​dzieć j e bez za​j ąk​nię​cia. Gdy ​by Ar​nau od​po​wie​dział, by ​ła​by bez​bron​na. Na
szczę​ście wszy st​ko po​szło po j ej m y ​śli. Chło​pak, świa​dom obec​no​ści Ale​sty, od​wró​cił się in​sty nk​-
tow​nie ku j ej sio​strze, j ak zwy ​kle ob​la​ny ru​m ień​cem . Nie m ógł wy j ść, nie m iał też od​wa​gi spoj ​-
rzeć na Ale​stę.

— Nie, j a… j a…
— Tak, ty, ty — prze​rwa​ła m u Ale​dis, czu​j ąc się pa​nią sy ​tu​acj i. — Uni​kasz m nie. Przed​tem

roz​m a​wia​li​śm y i śm ia​li​śm y się, a te​raz, ile​kroć cię za​gad​nę…

Wy ​pro​sto​wa​ła się, a j ej m ło​de pier​si wy ​prę​ży ​ły się pod ko​szu​lą. Sut​ki, choć przy ​kry ​te zgrzeb​-

ną tka​ni​ną, przy ​po​m i​na​ły gro​ty strzał. Ar​nau nie za​m ie​nił​by ta​kie​go wi​do​ku na żad​ne ska​ły z kró​-
lew​skie​go ka​m ie​nio​ło​m u. Po​chła​niał wzro​kiem to, co Ale​dis m ia​ła m u do ofia​ro​wa​nia. Dreszcz
prze​biegł m u po ple​cach.

— Dziew​czy n​ki!
Głos scho​dzą​cej ze scho​dów Eu​la​lii przy ​wró​cił do rze​czy ​wi​sto​ści ca​łą trój ​kę. Ale​dis otwo​rzy ​ła

drzwi i wy ​bie​gła, za​nim m at​ka zna​la​zła się w kuch​ni. Ar​nau spoj ​rzał na Ale​stę, któ​ra sta​ła onie​-

background image

m ia​ła, z otwar​ty ​m i usta​m i, i rów​nież wy ​szedł z do​m u. Ni​g​dzie nie do​strzegł Ale​dis.

Te​go wie​czo​ru sio​stry szep​ta​ły m ię​dzy so​bą, szu​ka​j ąc od​po​wie​dzi na py ​ta​nia zro​dzo​ne po no​-

wy m do​świad​cze​niu. Choć Ale​dis nie wie​dzia​ła, j ak to sio​strze wy ​j a​śnić, by ​ła pew​na, że j ej cia​ło
m a nad Ar​nau​em oso​bli​wą wła​dzę. Do​zna​nie to spra​wia​ło j ej przy ​j em ​ność, da​wa​ło uczu​cie speł​-
nie​nia. Za​sta​na​wia​ła się, czy wszy ​scy m ęż​czy ź​ni re​agu​j ą po​dob​nie, j ed​nak za nic nie od​wa​ży ​ła​-
by się za​cho​wać tak przy kim ś in​ny m niż Ar​nau — ani przy Jo​anie, ani przy któ​ry m ​kol​wiek
z m ło​dy ch gar​ba​rzy za​przy ​j aź​nio​ny ch z j ej bra​tem . Na sa​m ą m y śl o ty m … To Ar​nau spra​wiał,
że coś w nią wstę​po​wa​ło…

Co się dzie​j e z ty m chło​pa​kiem ? — za​gad​nął Ra​m o​na cech​m istrz brac​twa. — Po​j ę​cia nie

m am — od​po​wie​dział szcze​rze za​py ​ta​ny. Spoj ​rze​li ku brze​go​wi, gdzie Ar​nau, wy ​m a​chu​j ąc rę​ka​-
m i, do​m a​gał się od prze​woź​ni​ków j ak naj ​więk​szy ch cię​ża​rów. w koń​cu do​piął swe​go i Jo​sep, Ra​-
m on oraz po​zo​sta​li ba​sta​ixos Pa​trzy ​li, j ak ru​sza do m ia​sta chwiej ​ny m kro​kiem , za​gry ​za​j ąc war​gi
i wy ​krzy ​wia​j ąc twarz z wy ​sił​ku. — Dłu​go tak nie po​cią​gnie — za​wy ​ro​ko​wał Jo​sep.

Jest m ło​dy — pró​bo​wał go bro​nić Ra​m on. — Nie wy ​trzy ​m a.
Wszy ​scy to za​uwa​ży ​li. Ar​nau upo​m i​nał się o naj ​cięż​sze ła​dun​ki oraz o naj ​więk​sze ka​m ie​nie

i niósł j e tak, j ak​by od te​go za​le​ża​ło j e​go ży ​cie. Wra​cał pra​wie bie​giem i zno​wu chciał brać na
ple​cy cię​ża​ry więk​sze, niż m ógł unieść. Po ca​ły m dniu pra​cy wlókł się do do​m u j ak z krzy ​ża zdj ę​-
ty.

— Coś nie tak, chłop​cze? — spy ​tał na​za​j utrz Ra​m on, gdy no​si​li to​bo​ły do m iej ​skich m a​ga​zy ​-

nów.

Ar​nau nic nie od​rzekł. Ra​m on nie wie​dział, j ak ro​zu​m ieć to m il​cze​nie: chło​pak nie chce czy ra​-

czej nie m o​że roz​m a​wiać? Zno​wu szedł ob​j u​czo​ny do gra​nic m oż​li​wo​ści, z twa​rzą na​brzm ia​łą
z wy ​sił​ku.

— Je​śli coś cię gry ​zie, m o​że m ógł​by m …
— Nie, nie — wy ​bą​kał ty l​ko Ar​nau. Jak m a po​wie​dzieć Ra​m o​no​wi, że j e​go cia​ło pło​nie z po​-

żą​da​nia? Jak m a wy ​znać, że dźwi​ga​nie cię​ża​rów — wiel​kich, co​raz więk​szy ch — j est dla nie​go
uko​j e​niem , bo wte​dy j e​go um y sł kon​cen​tru​j e się na do​tar​ciu do ce​lu i po​zwa​la na chwi​lę za​po​-
m nieć o oczach, o uśm ie​chu, o pier​siach, o cie​le Ale​dis? Jak m a wy ​znać, że gdy Ale​dis go za​ga​-
du​j e, nie po​tra​fi za​pa​no​wać nad wy ​obraź​nią i wi​dzi, j ak le​ży obok nie​go na​ga, ob​sy ​pu​j ąc go
piesz​czo​ta​m i? Wte​dy przy ​po​m i​nał so​bie sło​wa ka​pła​na, pięt​nu​j ą​ce​go nie​czy ​ste związ​ki. „Grzech!
Grzech!” — grzm iał na pa​ra​fian. Jak m a wy ​znać Ra​m o​no​wi, że chce wra​cać do do​m u wy ​czer​-
pa​ny, by zwa​lić się na po​sła​nie i za​snąć, m i​m o bli​sko​ści Ale​dis? — Nie, nie — po​wtó​rzy ł. —
W każ​dy m ra​zie dzię​ku​j ę.

— Nie wy ​trzy ​m a — skwi​to​wał Jo​sep pod ko​niec dnia. Ty m ra​zem Ra​m on nie od​wa​ży ł się za​-

prze​czy ć.

— Czy nie po​su​wasz się aby za da​le​ko? — spy ​ta​ła Ale​sta sio​strę pew​ne​go wie​czo​ru.
— A to dla​cze​go? — zdzi​wi​ła się Ale​dis.
— Je​śli oj ​ciec się do​wie…
— Ni​by o czy m ?
— Że ko​chasz Ar​naua.
— Wca​le go nie ko​cham . Po pro​stu… po pro​stu… Jest m i z ty m do​brze, Ale​sto. Lu​bię to uczu​-

cie. Gdy Ar​nau na m nie pa​trzy.

— Ko​chasz go — upie​ra​ła się sio​stra.

background image

— Nie. Spró​bu​j ę ci to wy ​tłu​m a​czy ć… Kie​dy Ar​nau na m nie pa​trzy, gdy ru​m ie​ni się na m ój

wi​dok, czu​j ę, j ak​by ktoś m u​skał m nie piór​kiem po ca​ły m cie​le.

— Ty go ko​chasz.
— Wca​le nie. Zresz​tą, co ty m o​żesz wie​dzieć o ty ch spra​wach? Le​piej śpij . No, śpij j uż.
— Ko​chasz go, ko​chasz go, ko​chasz go…
Ale​dis wo​la​ła zby ć sio​strę m il​cze​niem . Czy rze​czy ​wi​ście ko​cha Ar​naua? By ​ło j ej przy ​j em ​nie,

gdy po​że​rał j ą wzro​kiem , gdy czu​ła, że j ej pra​gnie. Schle​bia​ła j ej świa​do​m ość, że nie m o​że ode​-
rwać oczu od j ej cia​ła, że sm ut​nie​j e, kie​dy prze​sta​j e zwra​cać na nie​go uwa​gę. Czy to wła​śnie
m i​łość? Pró​bo​wa​ła od​po​wie​dzieć so​bie na to py ​ta​nie, ale po chwi​li znów za​czy ​na​ła roz​ko​szo​wać
się wspo​m nie​niem ty ch cu​dow​ny ch uczuć i za​pa​da​ła w sen.

Pew​ne​go ran​ka Ra​m on doj ​rzał z pla​ży wy ​cho​dzą​ce​go z do​m u Jo​ana i ru​szy ł w j e​go stro​nę.
— Co się dzie​j e z two​im bra​tem ? — za​py ​tał, nie tra​cąc cza​su na po​wi​ta​nia.
Jo​an za​sta​na​wiał się przez chwi​lę.
Coś m i się zda​j e, że za​ko​chał się w cór​ce gar​ba​rza. Ra​m on par​sk​nął śm ie​chem .
— A więc to m i​łość od​j ę​ła m u ro​zum ! Je​śli się nie uspo​koi, za​ha​ru​j e się na śm ierć. Nie m oż​na

pra​co​wać tak cięż​ko. Nie do​rósł j esz​cze do dźwi​ga​nia ta​kich cię​ża​rów. Nie​j e​den ba​sta​ix skrę​cił
w ten spo​sób kark. Twój brat j est za m ło​dy, by zo​stać ka​le​ką. Zrób coś, Jo​an.

Jesz​cze te​go sa​m e​go wie​czo​ru Jo​an pró​bo​wał po​roz​m a​wiać z Ar​nau​em .
— Co cię gry ​zie? — spy ​tał.
Z sien​ni​ka po dru​giej stro​nie pa​le​ni​ska od​po​wie​dzia​ła m u ci​sza.
— Mo​żesz m i wszy st​ko wy ​znać. Je​stem two​im bra​tem i chcę… pra​gnę ci po​m óc. Ty za​wsze

m nie wspie​ra​łeś, te​raz ko​lej na m nie. Po​dziel się ze m ną swo​im i zm ar​twie​nia​m i.

Jo​an po​zwo​lił bra​tu prze​m y ​śleć te sło​wa.
— To… cho​dzi o Ale​dis — wy ​znał w koń​cu Ar​nau. — Nie wiem , co się ze m ną dzie​j e. Od

tam ​te​go spa​ce​ru po pla​ży … coś się m ię​dzy na​m i zm ie​ni​ło. Ale​dis przy ​glą​da m i się, j ak​by chcia​-
ła… sam nie wiem . Po​za ty m …

— Po​za ty m co? — za​py ​tał Jo​an, bo j e​go brat urwał w pół zda​nia.
Po​wiem m u ty l​ko o spoj ​rze​niach, o ni​czy m wię​cej , zde​cy ​do​wał Ar​nau, wciąż m a​j ąc przed

ocza​m i pier​si Ale​dis.

— Nic.
— W ta​kim ra​zie w czy m pro​blem ?
— Ano w ty m , że m am nie​czy ​ste m y ​śli, wi​dzę j ą na​gą. To zna​czy, chciał​by m j ą wi​dzieć na​-

gą. Chciał​by m …

Jo​an po​pro​sił na​uczy ​cie​li, by wy ​j a​śni​li m u do​głęb​nie in​te​re​su​j ą​ce go za​gad​nie​nie, a ci, nie

przy ​pusz​cza​j ąc, że cho​dzi o bra​ta ich be​nia​m in​ka, i bo​j ąc się, by chło​piec nie uległ po​ku​som do​-
cze​sne​go świa​ta i nie zszedł z dro​gi cno​ty, za​czę​li się roz​wo​dzić nad cha​rak​te​rem i prze​wrot​ną na​-
tu​rą ko​biet.

— To nie two​j a wi​na — za​wy ​ro​ko​wał Jo​an.
— Nie?
— By ​naj ​m niej . Prze​wrot​ność — za​czął szep​tem wy ​j a​śniać bra​tu le​żą​ce​m u po dru​giej stro​nie

pa​le​ni​ska — to j ed​na z czte​rech na​tu​ral​ny ch cho​rób czło​wie​ka, któ​re za spra​wą grze​chu pier​wo​-
rod​ne​go to​wa​rzy ​szą nam od chwi​li na​ro​dzin, a ko​bie​ca prze​wrot​ność j est naj ​gor​sza ze wszy st​kich.
— Jo​an po​wta​rzał wy ​wód na​uczy ​cie​li.

background image

— A j ak na​zy ​wa​j ą się po​zo​sta​łe trzy cho​ro​by ?
— Skąp​stwo, ciem ​no​ta i obo​j ęt​ność, czy ​li nie​zdol​ność do czy ​nie​nia do​bra.
— Ale co m a wspól​ne​go prze​wrot​ność z Ale​dis? — Ko​bie​ty to isto​ty z na​tu​ry prze​wrot​ne, lu​-

bu​j ą się w spro​wa​dza​niu m ęż​czy zn na złą dro​gę. — wy ​re​cy ​to​wał Jo​an. — Dla​cze​go?

— Ano dla​te​go, że, pri​m o, są ni​czy m po​wiew wia​tru, są w cią​gły m ru​chu, zu​peł​nie j ak po​wie​-

trze. — Jo​an przy ​po​m niał so​bie du​chow​ne​go, któ​ry na​der ob​ra​zo​wo zi​lu​stro​wał m u to po​rów​na​-
nie, roz​kła​da​j ąc ra​m io​na i m a​cha​j ąc ni​m i wo​kół gło​wy, pod​czas gdy j e​go roz​cza​pie​rzo​ne pal​ce
wi​bro​wa​ły. — Se​cun​do, po​nie​waż ko​bie​tom z na​tu​ry bra​ku​j e zdro​we​go roz​sąd​ku i ty m sa​m y m
ich wro​dzo​na prze​wrot​ność j est nie​po​ha​m o​wa​na.

Jo​an wy ​czy ​tał to wszy st​ko — a na​wet znacz​nie wię​cej — z uczo​ny ch ksiąg, choć nie po​tra​fił

przed​sta​wić ty ch teo​rii wła​sny ​m i sło​wa​m i. Mę​dr​cy twier​dzi​li, że ko​bie​ty są — rów​nież z na​tu​ry
— ozię​błe i gnu​śne, a j ak wia​do​m o, zim ​ne przed​m io​ty, gdy się j uż zaj ​m ą, pło​ną gwał​tow​nie. We​-
dług znaw​ców te​m a​tu ko​bie​ta j est an​ty ​te​zą m ęż​czy ​zny, a co za ty m idzie, isto​tą nie​do​rzecz​ną
i nie​spój ​ną. Do​wo​dem j est cho​ciaż​by fakt, że ko​bie​ce cia​ło — wą​skie na gó​rze, roz​sze​rza​j ą​ce się
ku do​ło​wi — sta​no​wi cał​ko​wi​te prze​ci​wień​stwo zwę​ża​j ą​ce​go się od tor​su w dół cia​ła pra​wi​dło​wo
zbu​do​wa​ne​go m ęż​czy ​zny, któ​re​go cha​rak​te​ry ​zu​j e krót​ka, gru​ba szy ​j a, sze​ro​kie ba​ry i du​ża gło​wa.
Pierw​szą li​te​rą wy ​m a​wia​ną przez no​wo na​ro​dzo​ną ko​bie​tę j est gło​ska „e”, wy ​ra​ża​j ą​ca złość, na​-
to​m iast m ęż​czy ​zna za​raz po na​ro​dze​niu wy ​m a​wia „a”, czy ​li sa​m o​gło​skę otwie​ra​j ą​cą al​fa​bet
i prze​ciw​sta​wia​ną sa​m o​gło​sce „e”.

— To nie​m oż​li​we. Ale​dis ta​ka nie j est — za​pro​te​sto​wał w koń​cu Ar​nau.
— Nie oszu​kuj się. Z wy ​j ąt​kiem Naj ​święt​szej Pa​nien​ki, któ​ra po​czę​ła bez grze​chu Pa​na na​sze​-

go, Je​zu​sa, wszy st​kie ko​bie​ty są ta​kie sa​m e. Wspo​m i​na o ty m na​wet sta​tut two​j e​go brac​twa! Nie
bez po​wo​du za​bra​nia on związ​ków cu​dzo​łoż​ny ch, że bez po​wo​du rów​nież na​ka​zu​j e usu​nąć z brac​-
twa m ęż​czy ​znę, któ​ry m a na​łoż​ni​cę lub wia​ro​łom ​ną żo​nę.

Wo​bec ta​kie​go ar​gu​m en​tu Ar​nau czuł się zm u​szo​ny ska​pi​tu​lo​wać. Nie znał się na wy ​wo​dach

uczo​ny ch i fi​lo​zo​fów, m ógł, by więc pu​ścić m i​m o uszu wy ​j a​śnie​nia Jo​ana, j ed​nak za nic w świe​-
cie nie zlek​ce​wa​ży ł​by re​gu​la​m i​nu brac​twa. Za​po​zna​li go z nim cech​m i​strzo​wie, ostrze​ga​j ąc, że
każ​de nie. po​słu​szeń​stwo gro​zi wy ​da​le​niem . Co j ak co, ale brac​two m y ​lić się nie m o​że!

Ar​nau po​czuł się zu​peł​nie za​gu​bio​ny.
— W ta​kim ra​zie, co na​le​ży czy ​nić? Bo sko​ro każ​da ko​bie​ta j est z na​tu​ry zła…
— Przede wszy st​kim na​le​ży wziąć ślub — prze​rwał m u Jo​an — a na​stęp​nie po​stę​po​wać zgod​-

nie z na​uką Ko​ścio​ła.

Ślub, ślub… Nie przy ​szło m u to do gło​wy … Ale j e​śli to j e​dy ​ne wy j ​ście…
— A co się ro​bi po ślu​bie? — za​py ​tał i głos m u za​drżał na m y śl o spę​dze​niu z Ale​dis resz​ty ży ​-

cia.

Jo​an na​dal na​śla​do​wał re​to​ry ​kę wy ​kła​dow​ców szko​ły ka​te​dral​nej :
— Do​bry m ąż po​wi​nien okieł​znać na​tu​ral​ną prze​wrot​ność żo​ny, prze​strze​ga​j ąc na​uk za​war​-

ty ch w świę​ty ch pi​sm ach. Po pierw​sze m u​si pod​po​rząd​ko​wać so​bie ko​bie​tę, któ​ra win​na się pod​-
dać j e​go wo​li: Sub po​te​sta​te vi​ri eris, j ak uczy Księ​ga Ro​dza​j u. Po dru​gie, na​pi​sa​no w Księ​dze
Ko​he​le​ta: Mu​lier si pri​ma​tum ha​ber… — Jo​an się za​j ąk​nął. — Mu​lier si pri​ma​tum ha​bu​erit, con​-
tra​ria est vi​ro suo
, co zna​czy, że ko​bie​ta rzą​dzą​ca w do​m u j est obe​lgą dla m ę​ża. Ko​lej ​ną wska​-
zów​kę od​naj ​du​j e​m y w Księ​dze Przy ​słów: Qui de​li​ca​te nu​trii se​rvum su​um, in​ve​niet con​tu​ma​cem,
czy ​li: kto oka​zu​j e po​bła​ża​nie słu​gom , do któ​ry ch za​li​cza się rów​nież żo​na, sie​j e bunt tam , gdzie

background image

roz​kwi​tać po​win​na po​ko​ra, ule​głość i po​słu​szeń​stwo. Je​śli na​wet te na​uki nie po​m o​gą m ę​żo​wi zdu​-
sić wro​dzo​nej ko​bie​cie prze​wrot​no​ści. wi​nien ka​rać żo​nę groź​ba​m i, aby spro​wa​dzić j ą na dro​gę
cno​ty pó​ki j est j esz​cze m ło​da, i nie cze​kać, aż się ze​sta​rze​j e.

Ar​nau słu​chał słów bra​ta w m il​cze​niu.
— Jak m y ​ślisz — po​wie​dział, gdy Jo​an za​koń​czy ł wy ​kład — m ógł​by m po​ślu​bić Ale​dis?
— Ja​sne! Po​wi​nie​neś j ed​nak za​cze​kać, aż bę​dziesz wię​cej za​ra​biał i zdo​łasz j ą utrzy ​m ać. Tak

czy ina​czej ra​dzę ci roz​m ó​wić się z gar​ba​rzem , nim znaj ​dzie j ej in​ne​go kan​dy ​da​ta na m ę​ża, bo
wte​dy bę​dzie za póź​no.

Po​stać Ga​stó Se​gu​ry, zwłasz​cza j e​go nie​licz​ne, spróch​nia​łe zę​by, od ra​zu po​zba​wi​ły Ar​naua

ani​m u​szu, j a​wiąc m u się j a​ko prze​szko​da nie do po​ko​na​nia. Jo​an od​gadł oba​wy bra​ta.

— Mu​sisz się prze​m óc — na​m a​wiał go.
— Po​m o​żesz m i?
— No pew​nie!
Nad dwo​m a oka​la​j ą​cy ​m i pa​le​ni​sko sien​ni​ka​m i za​pa​dła ci​sza, prze​rwa​na po chwi​li przez Ar​-

naua:

— Jo​an…
— Co?
— Dzię​ku​j ę.
— Nie m a za co.
Bra​cia na próż​no sta​ra​li się za​snąć. Ar​nau by ł zby t roz​go​rącz​ko​wa​ny m y ​ślą o ożen​ku z upra​-

gnio​ną Ale​dis, Jo​an zaś po​grą​ży ł się we wspo​m nie​niach o m at​ce. Czy ż​by ko​tlarz Po​ne m iał ra​-
cj ę? Prze​wrot​ność to dru​ga na​tu​ra ko​bie​ty ? Żo​na win​na pod​po​rząd​ko​wać się wo​li m ę​ża. Obo​wiąz​-
kiem m ęż​czy ​zny j est ka​rać ko​bie​tę. Czy ż​by ko​tlarz m iał ra​cj ę? Czy udzie​la​j ąc po​dob​ny ch rad,
nie zdra​dza wspo​m nie​nia swej m at​ki? Jo​an Przy ​po​m niał so​bie rę​kę wy ​su​wa​j ą​cą się z okien​ka, by
po​gła​skać go po gło​wie. Przy ​po​m niał so​bie, j ak bar​dzo nie​na​wi​dził — i nie​na​wi​dzi — Pon​ca…
Czy ż​by ko​tlarz m iał ra​cj ę?

Dni m i​j a​ły, a Jo​an i Ar​nau nie m ie​li od​wa​gi za​gad​nąć gder​li​we​go Ga​stó. Mo​gli się z nim roz​-

m ó​wić j e​dy ​nie w do​m u, a to m iej ​sce to po​głę​bia​ło j esz​cze wi​siel​czy na​strój gar​ba​rza, przy ​po​m i​-
na​j ąc m u o j e​go bie​dzie i utra​co​ny m da​chu nad gło​wą. Je​go po​war​ki​wa​nia i zrzę​dli​we, a na​wet
gru​biań​skie uwa​gi sku​tecz​nie znie​chę​ca​ły chłop​ców, ty m ​cza​sem Ar​nau świa​ta nie wi​dział po​za
Ale​dis: cho​dził j ak w tran​sie i ży ł ty l​ko dla niej . Ob​ser​wo​wał j ą, ści​gał wzro​kiem i wy ​obraź​nią,
j e​go m y ​śli błą​dzi​ły dniem i no​cą wo​kół j ej oso​by. Oczy ​wi​ście do​pó​ki nie po​j a​wił się na ho​ry ​zon​-
cie gar​barz, bo wte​dy chło​pak m iał ocho​tę scho​wać się w m y ​siej dziu​rze.

Wbrew ostrze​że​niom du​chow​ny ch i star​szy ch brac​twa nie po​tra​fił ode​rwać wzro​ku od dziew​-

czy ​ny, gdy ta, zna​la​zł​szy się sam na sam ze swą ofia​rą, wszel​ki​m i m oż​li​wy ​m i spo​so​ba​m i pró​bo​-
wa​ła pod​kre​ślić swe ko​bie​ce atry ​bu​ty i spra​wić, by luź​na wy ​bla​kła ko​szu​la opię​ła j ej cia​ło. Wte​-
dy Ar​nau za​po​m i​nał o bo​ży m świe​cie: pier​si, sut​ki… ca​łe cia​ło Ale​dis osza​ła​m ia​ło go. Oże​nię się
z to​bą, bę​dziesz m o​j a, m y ​ślał, pod​nie​co​ny. Kie​dy roz​bie​rał j ą ocza​m i, j e​go um y sł prze​m ie​rzał
za​ka​za​ne, nie​zna​ne m u re​j o​ny, bo z wy ​j ąt​kiem cia​ła za​ka​to​wa​nej Ha​bi​by Ar​nau ni​g​dy nie wi​dział
na​giej ko​bie​ty.

Cza​sa​m i Ale​dis, czu​j ąc na so​bie j e​go wzrok, m iast przy ​kuc​nąć, schy ​la​ła się i wy ​pi​na​ła po​ślad​-

ki i krą​głe bio​dra. Przy pierw​szej lep​szej oka​zj i uno​si​ła ka​m i​ze​lę nad ko​la​na, po​ka​zu​j ąc m u uda,
in​ny m ra​zem , pod po​zo​rem na​głe​go bó​lu, ła​pa​ła się za krzy ż i wy ​gi​na​ła j ak naj ​bar​dziej do ty ​łu,

background image

by po​chwa​lić się pła​skim , twar​dy m brzu​chem . Za​raz po​tem uśm ie​cha​ła się lub uda​wa​ła zm ie​sza​-
nie, j ak​by do​pie​ro co do​strze​gła Ar​naua. Gdy wy ​cho​dzi​ła, chło​piec sta​rał się roz​pacz​li​wie za​po​-
m nieć o ty m , co zo​ba​czy ł.

Za​wsze po ta​kich spo​tka​niach Ar​nau sta​rał się po​roz​m a​wiać z Ga​stó.
— Co, u dia​ska, tak sto​icie! — zga​nił ich pew​ne​go ra​zu, gdy przy ​szli pro​sić go na​iw​nie o rę​kę

cór​ki.

Uśm iech, któ​ry m Jo​an za​m ie​rzał zm ięk​czy ć ser​ce gar​ba​rza, znik​nął z j e​go ust, bo Ga​stó ode​-

pchnął ich bez par​do​nu.

— Za​gad​nij go — szep​nął in​ny m ra​zem Ar​nau do bra​ta. Gar​barz sie​dział aku​rat przy ku​chen​-

ny m sto​le. Jo​an usiadł na​prze​ciw​ko, od​chrząk​nął, a gdy j uż m iał prze​m ó​wić, gar​barz pod​niósł
wzrok znad ka​wał​ka skó​ry, któ​rej się wła​śnie oglą​dał.

— Ga​stó… — wy ​bą​kał Jo​an.
— No​gi z du​py po​wy ​ry ​wam ! Łeb ukrę​cę! — ry k​nął gar​barz, plu​j ąc na wszy st​kie stro​ny przez

szpa​ry w spróch​nia​ły ch zę​bach. — Si​m o​ooó! — Jo​an po​słał zre​zy ​gno​wa​ne spoj ​rze​nie Ar​nau​owi,
za​szy ​te​m u w ką​cie izby. Po chwi​li nad​biegł Si​m ó. — Co to za par​tac​two?! — wrza​snął Ga​stó, pod​-
su​wa​j ąc sy ​no​wi skó​rę pod nos.

Jo​an wstał od sto​łu, nie chcąc się m ie​szać do ro​dzin​nej awan​tu​ry.
Mi​m o to chłop​cy nie pod​da​wa​li się.
— Ga​stó — raz j esz​cze pró​bo​wał szczę​ścia Jo​an. Te​go dnia gar​ba​rzo​wi, o dzi​wo, do​pi​sy ​wał

hu​m or, więc wy ​brał się po ko​la​cj i na prze​chadz​kę po pla​ży. Jo​an i Ar​nau ru​szy ​li za nim .

— Cze​go chcesz? — wark​nął Ga​stó, nie przy ​sta​j ąc. Przy ​naj ​m niej po​zwa​la nam m ó​wić, po​-

m y ​śle​li chłop​cy.

— Chciał​by m … po​m ó​wić z to​bą o Ale​dis…
Na wzm ian​kę o cór​ce Ga​stó sta​nął j ak wry ​ty, a na​stęp​nie pod​szedł do Jo​ana tak bli​sko, że j e​go

sm ro​dli​wy od​dech po​dzia​łał na chłop​ca j ak bły sk pio​ru​na.

— Co zro​bi​ła? — Gar​barz sza​no​wał Jo​ana, m iał go za sta​tecz​ne​go m ło​dzień​ca. Wro​dzo​ny brak

za​ufa​nia pod​po​wia​dał m u, że Jo​an chce się po​skar​ży ć na Ale​dis, a prze​cież Ga​stó nie m ógł do​pu​-
ścić do ska​zy na ho​no​rze cór​ki.

— Nic nie zro​bi​ła — uspo​ko​ił go Jo​an.
Jak to nic? — py ​tał roz​go​rącz​ko​wa​ny Ga​stó, nie od​su​wa​j ąc się od chłop​ca ani na m i​li​m etr. —

W ta​kim ra​zie dla​cze​go chcesz o niej m ó​wić? Mów no szy b​ko, co zro​bi​ła? Nic nie zro​bi​ła, na​-
praw​dę. Nic? A ty ? — te​raz za​ata​ko​wał Ar​naua. — Mo​że ty m i po​wiesz, o co cho​dzi? Mów, co
wiesz o Ale​dis? — Ja — nic… — zm ie​sza​nie Ar​naua pod​sy ​ci​ło ty l​ko cho​ro​bli​wą po​dej rz​li​wość
Ga​stó. — Ga​daj , o co cho​dzi! — O nic… nie…

— Eu​la​lia! — Ga​stó stra​cił cier​pli​wość i za​wró​cił do do​m u wy ​krzy ​ku​j ąc j ak fu​riat im ię żo​ny.
Tej no​cy chłop​cy, drę​cze​ni wy ​rzu​ta​m i su​m ie​nia, słu​cha​li krzy ​ków Bo​gu du​cha win​nej Eu​la​lii,

któ​rą Ga​stó bi​ciem chciał zm u​sić do wy ​znań.

Pró​bo​wa​li j esz​cze dwa ra​zy, ale gar​barz nie do​pu​ścił ich do sło​wa. Po kil​ku ty ​go​dniach nie​uda​-

ny ch pod​cho​dów zre​zy ​gno​wa​ni chłop​cy opo​wie​dzie​li o wszy st​kim oj ​cu Al​ber​to​wi. Ksiądz
uśm iech​nął się i obie​cał po​roz​m a​wiać z Ga​stó.

— Przy ​kro m i, Ar​nau — rzekł ty ​dzień póź​niej , spo​tkaw​szy się z chłop​ca​m i na pla​ży. — Ga​stó

Se​gu​ra nie zga​dza się na two​j e m ał​żeń​stwo z Ale​dis.

— Dla​cze​go? — za​py ​tał Jo​an. — Prze​cież Ar​nau j est pra​wy m czło​wie​kiem .

background image

— Mam wy ​dać cór​kę za nie​wol​ni​ka por​to​we​go? — od​po​wie​dział księ​dzu gar​barz. — Za nie​-

wol​ni​ka, któ​ry śpi w kuch​ni, bo nie stać go na wy ​na​j ę​cie izby ?

Oj ​ciec Al​bert pró​bo​wał prze​m ó​wić m u do roz​sąd​ku:
— W por​cie nie pra​cu​j ą j uż nie​wol​ni​cy, tak by ​ło kie​dy ś. Wiesz do​brze, że pra​wo za​bra​nia, by

nie​wol​ni​cy …

— Tak czy ina​czej to za​wód nie​wol​ni​ka.
— To by ​ło kie​dy ś — nie ustę​po​wał oj ​ciec Al​bert. — Po​za ty m — do​dał — wy ​sta​ra​łem się

o przy ​zwo​ity po​sag dla two​j ej cór​ki. — Ga​stó Se​gu​ra, któ​ry uznał roz​m o​wę za za​koń​czo​ną, spio​-
ru​no​wał ka​pła​na wzro​kiem . — Wy ​star​czy na kup​no do​m u.

Ga​stó zno​wu wszedł m u w sło​wo:
— Mo​j a cór​ka nie po​trze​bu​j e j ał​m uż​ny. Niech ksiądz uszczę​śli​wia in​ny ch m i​ło​sier​ny ​m i

uczy n​ka​m i.

Ar​nau po​pa​trzy ł na m o​rze. Księ​ży ​co​wa po​świa​ta „m i​go​ta” na wo​dzie od wid​no​krę​gu aż po

pla​żę i gi​nę​ła w pia​nie i roz​bi​j a​j ą​cy ch się o brzeg.

Ka​płan od​cze​kał, aż otu​li ich szum m o​rza. A j e​śli Ar​nau bę​dzie się do​py ​ty ​wał o po​wo​dy od​-

m o​wy ? Co m u po​wie?

— Dla​cze​go? — wy ​szep​tał Ar​nau, nie od​ry ​wa​j ąc wzro​ku od li​nii ho​ry ​zon​tu.
— Ga​stó Se​gu​ra to… to dzi​wak. — Ka​płan wo​lał nie po​głę​biać roz​pa​czy m ło​dzień​ca. — Ubz​-

du​rał so​bie, że wy ​da cór​kę za ary ​sto​kra​tę. On, zwy ​kły cze​lad​nik gar​bar​ski… W gło​wie m u się
chy ​ba prze​wró​ci​ło…

Że wy ​da cór​kę za ary ​sto​kra​tę. Czy Ar​nau m u uwie​rzy ł? Prze​gra​na z ary ​sto​kra​tą nie by ​ła​by

dla nie​go uj ​m ą. Na​wet szum fal, cier​pli​wy, nie​zm ien​ny, zda​wał się cze​kać na od​po​wiedź chło​pa​-
ka.

Po pla​ży po​niósł się szloch.
Ka​płan oto​czy ł Ar​naua ra​m ie​niem . Po​czuł spa​zm y wstrzą​sa​j ą​ce j e​go cia​łem . Dru​gim ra​m ie​-

niem przy ​gar​nął Jo​ana. Przez j a​kiś czas sta​li wpa​trze​ni w m o​rze.

— Znaj ​dziesz so​bie j esz​cze do​brą żo​nę — ode​zwał się w koń​cu oj ​ciec Al​bert.
Na pew​no nie ta​ką j ak Ale​dis, po​m y ​ślał Ar​nau.

background image

CZĘŚĆ TRZE​CIA

SŁU​DZY NA​MIĘT​NO​ŚCI

background image

21

Ko​ściół San​ta Ma​ria de la Mar,

Bar​ce​lo​na,

dru​ga nie​dzie​la lip​ca 1339 ro​ku

Od​kąd Ga​stó Se​gu​ra od​rzu​cił oświad​czy ​ny Ar​naua, upły ​nę​ły czte​ry la​ta. Kil​ka m ie​się​cy po​-

tem wy ​dał Ale​dis za owdo​wia​łe​go m i​strza gar​bar​stwa, sta​re​go lu​bież​ni​ka, któ​ry by ​naj ​m niej nie
szu​kał po​sa​gu. Aż do dnia ślu​bu Eu​la​lia ani na chwi​lę nie od​stę​po​wa​ła cór​ki.

Ar​nau doj ​rzał i zm ie​nił się w sil​ne​go, wy ​so​kie​go i przy ​stoj ​ne​go osiem ​na​sto​lat​ka. Przez czte​ry

ostat​nie la​ta ży ł ty l​ko wy ​łącz​nie dla ba​sta​ixos, ko​ścio​ła San​ta Ma​ria de la Mar Jo​ana. By ł za​wsze
pierw​szy do pra​cy i no​sze​nia ka​m ie​ni dla Ma​don​ny, re​gu​lar​nie za​si​lał skar​bon​kę brac​twa i uczest​-
ni​czy ł w uro​czy ​sto​ściach re​li​gij ​ny ch, nie m iał j ed​nak żo​ny, co wy ​raź​nie nie​po​ko​iło cech​m i​strzów.
Gdy ​by — j ak wie​lu ró​wie​śni​ków — uległ cie​le​sny m po​ku​som , m u​sia​no by go usu​nąć z brac​twa.
Jed​nak Ar​nau nie chciał na​wet sły ​szeć o płci pięk​nej . Gdy ksiądz po​wie​dział m u, że Ga​stó od​rzu​cił
j e​go pro​po​zy ​cj ę, przy ​po​m niał so​bie, ze wzro​kiem utkwio​ny m w m o​rze, ko​bie​ty, któ​re prze​wi​nę​ły
się przez j e​go ży ​cie. Nie da​ne m u by ​ło po​znać wła​snej m at​ki, Gu​ia​m o​na przy ​j ę​ła go ser​decz​nie,
by na​stęp​nie się go wy ​rzec, Ha​bi​ba ode​szła w bó​lu i krwi — nie​raz śnił m u się bicz Graua tną​cy
j ej na​gie cia​ło — Es​tra​ny a trak​to​wa​ła go j ak nie​wol​ni​ka, Mar​ga​ri​da szy ​dzi​ła z nie​go w chwi​li naj ​-
więk​sze​go po​ni​że​nia, a Ale​dis… Cóż po​wie​dzieć o Ale​dis? Po​m o​gła m u od​kry ć w so​bie m ęż​czy ​-
znę, a po​tem go po​rzu​ci​ła.

— Mu​szę opie​ko​wać się Jo​anem — tłu​m a​czy ł cech​m i​strzom , gdy na​po​m y ​ka​li m u o ożen​ku.

— Prze​cież wie​cie, że po​świę​cił się służ​bie Bo​gu i Ko​ścio​ło​wi — do​da​wał, pod​czas gdy oni roz​-
m y ​śla​li nad j e​go sło​wa​m i. — Trud​no o lep​szy cel w ży ​ciu.

Cech​m i​strze m il​kli.
Tak wła​śnie prze​ży ł Ar​nau owe czte​ry la​ta: w spo​ko​j u, od​da​ny pra​cy, świą​ty ​ni San​ta Ma​ria,

a przede wszy st​kim Jo​ano​wi.

background image

Dru​ga nie​dzie​la lip​ca 1339 ro​ku by ​ła dla m ia​sta dniem szcze​gól​ny m . W sty cz​niu 1336 ro​ku

zm arł w Bar​ce​lo​nie król Al​fons Do​bro​tli​wy, a po świę​tach Wiel​kiej No​cy ko​ro​no​wa​ny zo​stał
w Sa​ra​gos​sie j e​go sy n Piotr, na​zy ​wa​ny w Ka​ta​lo​nii Pio​trem III, w Ara​go​nii Pio​trem IV, a w Wa​-
len​cj i Pio​trem II.

Przez pra​wie czte​ry la​ta, od ro​ku 1336 do 1339, no​wy m o​nar​cha nie od​wie​dził sto​li​cy Ka​ta​lo​-

nii i tam ​tej ​szą ary ​sto​kra​cj ę oraz kup​ców nie​po​ko​ił fakt, że król od​kła​da w nie​skoń​czo​ność hołd, któ​-
ry wi​nien by ł naj ​waż​niej ​sze​m u m ia​stu swe​go kró​le​stwa. Nie​chęć no​we​go wład​cy do ka​ta​loń​skich
m oż​no​wład​ców nie by ​ła dla ni​ko​go ta​j em ​ni​cą. Mat​ka Pio​tra III — pierw​sza żo​na kró​la Al​fon​sa,
Te​re​sa En​ten​za, hra​bi​na Urge​lu i wi​ceh​ra​bi​na Age​ru — ob​um ar​ła go j esz​cze przed ko​ro​na​cj ą j e​-
go oj ​ca. Po j ej śm ier​ci król po​ślu​bił Ele​ono​rę Ka​sty ​lij ​ską nie​wia​stę am ​bit​ną i okrut​ną, któ​ra uro​-
dzi​ła m u dwóch sy ​nów.

Al​fons Do​bro​tli​wy, zdo​by w​ca Sar​dy ​nii, m iał sła​by cha​rak​ter i ła​two ule​gał wpły ​wom . Nic

więc dziw​ne​go, że kró​lo​wa wnet wy ​sta​ra​ła się dla swy ch sy ​nów o waż​ne nada​nia w po​sta​ci zie​m i
i ty ​tu​łów. Ele​ono​ra nie​na​wi​dzi​ła swy ch pa​sier​bów, po​tom ​kom Te​re​sy En​ten​zy, i da​wa​ła im to od​-
czuć. Przez osiem lat pa​no​wa​nia m ę​ża, za wie​dzą i przy ​zwo​le​niem m o​nar​chy oraz ka​ta​loń​skie​go
dwo​ru, drę​czy ​ła m a​ło​let​nie​go kró​le​wi​cza Pio​tra oraz j e​go bra​ta Ja​ku​ba, hra​bie​go Urge​lu. Ty l​ko
dwaj ka​ta​loń​scy m oż​ni: Ot de Mont​ca​da, oj ​ciec chrzest​ny Pio​tra, oraz Vi​dal de Vi​la​no​va, ko​m an​-
dor za​ko​nu Mon​tal​ban, opo​wie​dzie​li się po stro​nie po​tom ​ków Te​re​sy En​ten​zy i wy ​sła​li ich do Ara​-
go​nii, ra​tu​j e przed otru​ciem . Kró​le​wi​cze Piotr i Ja​kub z po​cząt​ku ukry ​wa​li się w gó​rzy ​sty ch oko​li​-
cach m ia​sta Ja​ca, po czy m , zj ed​naw​szy so​bie ara​goń​skich m oż​ny ch, schro​ni​li się w Sa​ra​eps​sie
u ar​cy ​bi​sku​pa Pe​dra de Lu​na.

Ko​ro​na​cj a Pio​tra sta​no​wi​ła wy ​łom w tra​dy ​cj i prze​strze​ga​nej od zj ed​no​cze​nia kró​le​stwa Ara​-

go​nii i księ​stwa Ka​ta​lo​nii. Pod​czas uro​czy ​sto​ści ko​ro​na​cy j ​ny ch w Sa​ra​gos​sie kró​lów m ia​no​wa​no
j e​dy ​nie wład​ca​m i Ara​go​nii; wła​dzę nad Ka​ta​lo​nią — przy ​słu​gu​j ą​cą im wraz w ty ​tu​łem hra​bie​go
Bar​ce​lo​ny — otrzy ​m y ​wa​li oni pod​czas osob​nej uro​czy ​sto​ści, or​ga​ni​zo​wa​nej za​wsze na te​re​nie
księ​stwa, pod​czas któ​rej skła​da​li przy ​się​gę na wier​ność ka​ta​loń​skim sta​tu​tom i przy ​wi​le​j om . Po​-
przed​ni​cy Pio​tra III do​pie​ro po zło​że​niu przy ​się​gi w Bar​ce​lo​nie uda​wa​li się na ko​ro​na​cj ę do Sa​ra​-
gos​sy.

Hra​bia Bar​ce​lo​ny — i ksią​żę Ka​ta​lo​nii w j ed​nej oso​bie — by ł wo​bec ary ​sto​kra​cj i ka​ta​loń​skiej

j e​dy ​nie pri​m us in​ter pa​res, o czy m przy ​po​m i​na​ła treść hoł​du skła​da​ne​go kró​lo​wi: My, któ​rzy j e​-
ste​śm y wam rów​ni, ślu​bu​j e​m y Wa​szej Wiel​m oż​no​ści, w ni​czy m nas nie​prze​wy ż​sza​j ą​cej , iż
przy j ​m ie​m y go na kró​la i su​we​re​na na​sze​go, ty l​ko j e​śli Wa​sza Wiel​m oż​ność usza​nu​j e na​sze pra​-
wa i przy ​wi​le​j e. W prze​ciw​ny m wy ​pad​ku od​m a​wia​m y. Dla​te​go pod​czas przy ​go​to​wań do ko​ro​-
na​cj i ary ​sto​kra​cj a ka​ta​loń​ska uda​ła się do Sa​ra​gos​sy z żą​da​niem , by m o​nar​cha, za przy ​kła​dem
swy ch po​przed​ni​ków, zło​ży ł uprzed​nio przy ​się​gę w Bar​ce​lo​nie. Król od​pra​wił po​słań​ców z kwit​-
kiem , a ci na znak pro​te​stu nie sta​wi​li się na uro​czy ​sto​ści ko​ro​na​cy j ​nej . Tak czy ina​czej Piotr Ce​-
re​m o​nial​ny m u​siał j ed​nak ode​brać od Ka​ta​loń​czy ​ków ślu​bo​wa​nie wier​no​ści, dla​te​go w czerw​cu
1336 ro​ku na złość m oż​ny m i wła​dzom Bar​ce​lo​ny — udał się do Léri​dy i tam , za​przy ​sią​gł​szy sta​-
tu​ty i przy ​wi​le​j e ka​ta​loń​skie, hołd od ary ​sto​kra​cj i.

W dru​gą nie​dzie​lę lip​ca 1339 ro​ku król Piotr po raz pierw​szy go​ścił w znie​wa​żo​ny m przez sie​-

bie m ie​ście. Spro​wa​dza​ły go tu trzy kwe​stie. Pierw​szą by ł hołd len​ny, któ​ry zło​ży ć m u m iał j a​ko
wa​sal Ko​ro​ny Ara​go​nii j e​go szwa​gier, Ja​kub III, król Ma​j or​ki, hra​bia Ro​us​sil​lo​nu i Cer​da​gne oraz
pan Mont​pel​lier. Dru​gim po​wo​dem kró​lew​skiej wi​zy ​ty by ł sy ​nod bi​sku​pów pro​win​cj i Tar​ra​go​na,

background image

któ​rej pod​le​ga​ło du​cho​wień​stwo Bar​ce​lo​ny, a trze​cim — prze​nie​sie​nie re​li​kwii świę​tej Eu​la​lii
z ko​ścio​ła San​ta Ma​ria de la Mar do ka​te​dry.

W dwóch pierw​szy ch uro​czy ​sto​ściach nie uczest​ni​czy ​li m iesz​kań​cy Bar​ce​lo​ny. Zgod​nie z ży ​-

cze​niem Ja​ku​ba III zło​ży ł on hołd len​ny w za​ci​szu pa​ła​co​wej ka​pli​cy, w obec​no​ści nie​wiel​kiej
grup​ki m oż​ny ch.

Trze​cia z ko​lei ce​re​m o​nia prze​m ie​ni​ła się w nie la​da wi​do​wi​sko. Ca​ła Bar​ce​lo​na wy ​le​gła na

uli​ce, by przy ​glą​dać się lub — w przy ​pad​ku nie​licz​ny ch uprzy ​wi​le​j o​wa​ny ch — to​wa​rzy ​szy ć or​-
sza​ko​wi kró​lew​skie​m u, któ​ry po m szy w ka​te​drze udał się w pro​ce​sj i po re​li​kwie świę​tej m ę​czen​-
ni​cy.

Ca​łą tra​sę po​cho​du, od ka​te​dry aż do ko​ścio​ła San​ta Ma​ria de la Mar, wy ​peł​niał zbi​ty tłum wi​-

wa​tu​j ą​cy na cześć wład​cy. Ap​sy ​da ko​ścio​ła zo​sta​ła j uż za​m knię​ta od gó​ry, trwa​ły pra​ce przy że​-
brach dru​gie​go skle​pie​nia i ucho​wa​ła się j esz​cze nie​wiel​ka część bu​dow​li ro​m ań​skiej .

Świę​ta Eu​la​lia po​nio​sła m ę​czeń​ską śm ierć w ro​ku 303 w cza​sach pa​no​wa​nia Rzy ​m ian. Po​cho​-

wa​no j ą na rzy m ​skim cm en​ta​rzu, a na​stęp​nie, po edy k​cie ce​sa​rza Kon​stan​ty ​na za​pew​nia​j ą​cy m
chrze​ści​j a​nom swo​bo​dę wy ​zna​nia, prze​nie​sio​no j ej re​li​kwie do ko​ścio​ła San​ta Ma​ria de las Are​-
nas, wznie​sio​ne​go na m iej ​scu daw​nej ne​kro​po​lii. Za pa​no​wa​nia Mau​rów opie​ku​no​wie ko​ściół​ka
ukry ​li re​li​kwie świę​tej . W ro​ku 801, po wy ​zwo​le​niu m ia​sta przez kró​la Fran​ków, Lu​dwi​ka Po​boż​-
ne​go, ów​cze​sny bi​skup Bar​ce​lo​ny, Fro​doi, od​szu​kał szcząt​ki świę​tej , prze​ło​ży ł j e do re​li​kwia​rza
i po​now​nie um ie​ścił z ko​ście​le San​ta Ma​ria, gdzie spo​czy ​wa​ły aż do tej po​ry.

Mi​m o rusz​to​wań oraz pię​trzą​cy ch się wo​kół ka​m ie​ni i m a​te​ria​łów bu​dow​la​ny ch świą​ty ​nia pre​-

zen​to​wa​ła się zna​ko​m i​cie. Jej ar​chi​dia​kon, Ber​nat Ro​sell, wraz z człon​ka​m i ra​dy bu​dow​la​nej ,
wiel​m o​ża​m i, be​ne​fi​cj en​ta​m i i po​zo​sta​ły ​m i du​chow​ny ​m i ocze​ki​wa​li w od​święt​ny ch sza​tach przy ​-
by ​cia kró​lew​skie​go or​sza​ku. Barw​ność ich stro​j ów by ​ła osza​ła​m ia​j ą​ca. Lip​co​we słoń​ce wle​wa​ło
się stru​m ie​nia​m i do świą​ty ​ni przez otwo​ry okien​ne i nie​do​koń​czo​ne skle​pie​nia, wy ​do​by ​wa​j ąc bla​-
ski ze zło​ta i in​ny ch dro​go​cen​ny ch krusz​ców ozda​bia​j ą​cy ch ubiór do​stoj ​ni​ków, któ​rzy cze​ka​li na
m o​nar​chę we​wnątrz świą​ty ​ni.

Sło​necz​ne pro​m ie​nie od​bi​j a​ły się rów​nież od tę​po za​koń​czo​ne​go szty ​le​tu Ar​naua. Do osób

uprzy ​wi​le​j o​wa​ny ch, wi​ta​j ą​cy ch kró​la w ko​ście​le, na​le​że​li tak​że skrom ​ni ba​sta​ixos. Część z nich
— wśród nich Ar​nau — sta​ła przed ka​pli​cą Prze​naj ​święt​sze​go Sa​kra​m en​tu, ka​pli​cą ba​sta​ixos,
resz​ta, zgod​nie z tra​dy ​cj ą, trzy ​m a​ła straż przy głów​ny m , sta​ry m wej ​ściu.

Daw​ny m nie​wol​ni​kom por​to​wy m , ba​sta​ixos, przy ​słu​gi​wa​ły w ko​ście​le San​ta Ma​ria de la Mar

nie​zli​czo​ne przy ​wi​le​j e, o czy m Ar​nau prze​ko​nał się w cią​gu ostat​nich czte​rech lat. Prócz opie​ki
nad naj ​waż​niej ​szą ka​pli​cą i peł​nie​nia stra​ży przy głów​nej bra​m ie świą​ty ​ni, ba​sta​ixos nie​śli w pro​-
ce​sj i w świę​to Bo​że​go Cia​ła Ma​don​nę oraz — nie​co ni​żej od niej — fi​gu​ry świę​tej Te​kli, świę​tej
Ka​ta​rzy ​ny oraz świę​te​go Ma​cia. Po​nad​to klucz do Gro​bu Pań​skie​go po​wie​rza​no naj ​waż​niej ​sze​m u
cech​m i​strzo​wi, m sze w in​ten​cj i ba​sta​ixos od​pra​wia​ne by ​ły przy głów​ny m oł​ta​rzu, a ka​płan z wia​-
ty ​kiem dla um ie​ra​j ą​ce​go człon​ka brac​twa wy ​cho​dził za​wsze, bez wzglę​du na po​rę dnia i no​cy,
pod bal​da​chi​m em i przez głów​ną bra​m ę świą​ty ​ni.

Te​go ran​ka żoł​nie​rze pil​nu​j ą​cy ulic, któ​ry ​m i kro​czy ć m iał or​szak kró​lew​ski, roz​stą​pi​li się przed

ba​sta​ixos. Ar​nau po​czuł a so​bie za​zdro​sne spoj ​rze​nia m iesz​kań​ców Bar​ce​lo​ny, któ​rzy obie​ga​li ko​-
ściół, wy ​pa​tru​j ąc kró​la. On, skrom ​ny tra​garz por​to​wy wszedł do świą​ty ​ni San​ta Ma​ria ra​m ię
w ra​m ię z ary ​sto​kra​cj ą i naj ​za​m oż​niej ​szy ​m i kup​ca​m i, ni​czy m j e​den z nich. Na we​wnątrz, po
dro​dze do ka​pli​cy Prze​naj ​święt​sze​go Sa​kra​m en​tu na​tknął się na Graua Pu​iga i j e​go ro​dzi​nę. Sta​li

background image

dum ​ni, odzia​ni w j e​dwab​ne sza​ty lśnią​ce zło​tem .

Ar​nau za​wa​hał się. Spoj ​rze​li na nie​go, a on, prze​cho​dząc obok nich, spu​ścił wzrok.
— Ar​nau! — usły ​szał w chwi​li, gdy m i​j ał Mar​ga​ri​dę. Nie dość im , że zruj ​no​wa​li ży ​cie j e​go

oj ​cu? Chcą go zno​wu po​ni​ży ć i to wła​śnie te​raz, przed to​wa​rzy ​sza​m i z brac​twa, w j e​go ko​ście​le?
— Ar​nau! — po​wtó​rzy ł ten sam głos.

Pod​niósł wzrok i zo​ba​czy ł Be​ren​gu​era de Mon​ta​gut. Od Pu​igów dzie​lił go za​le​d​wie krok.
— Eks​ce​len​cj o — m istrz zwró​cił się do ar​chi​dia​ko​na świą​ty ​ni — po​zwól​cie, że przed​sta​wię

wam Ar​naua. Ar​naua… — „Es​ta​ny ​ola” wy ​m am ​ro​tał Ar​nau. — To ba​sta​ix, o któ​ry m ty ​le eks​ce​-
len​cj i opo​wia​da​łem . Od dziec​ka dźwi​ga ka​m ie​nie dla Ma​don​ny.

Pra​łat ski​nął gło​wą i po​dał chłop​cu dłoń. Ar​nau schy ​lił się, by po​ca​ło​wać pier​ścień. Be​ren​gu​er

de Mon​ta​gut po​kle​pał go po ple​cach. Ar​nau wi​dział, j ak Grau i j e​go ro​dzi​na kła​nia​j ą się du​chow​-
ne​m u i m i​strzo​wi, a ci m i​j a​j ą ich obo​j ęt​nie, kie​ru​j ąc się ku po​zo​sta​ły m do​stoj ​ni​kom . Wy ​pro​sto​-
wał się. Pew​ny m kro​kiem , ze wzro​kiem utkwio​ny m w am ​bi​cie świą​ty ​ni, od​da​lił się od Pu​igów
i skie​ro​wał do ka​pli​cy Prze​naj ​święt​sze​go Sa​kra​m en​tu, gdzie za​j ął m iej ​sce obok to​wa​rzy ​szy.

Wrza​wa na ze​wnątrz ob​wie​ści​ła przy ​by ​cie m o​nar​chy i j e​go świ​ty. Uli​cą Mar nad​cho​dzi​li

w pro​ce​sj i: Piotr III i kró​lo​wa Ma​ria; kró​lo​wa Eli​sen​da, wdo​wa po kró​lu Ja​ku​bie, dziad​ku obec​ne​-
go m o​nar​chy ; wu​j o​wie Pio​tra III: Piotr i Raj ​m und de Be​ren​gu​er; brat kró​la, Ja​kub, oraz ich sio​-
stra, to​wa​rzy ​szą​ca m ę​żo​wi, kró​lo​wi Ma​j or​ki. Po​nad​to w pro​ce​sj i szli: le​gat pa​pie​ski kar​dy ​nał Ro​-
des, ar​cy ​bi​skup Tar​ra​go​ny oraz bi​sku​pi, pra​ła​ci, m oż​no​wład​cy i ry ​ce​rze. Ni​g​dy j esz​cze Bar​ce​lo​-
na nie wi​dzia​ła ty ​lu oso​bi​sto​ści na​raz, ta​kie​go py ​chy i bo​gac​twa.

Piotr III Ce​re​m o​nial​ny chciał ocza​ro​wać pod​da​ny ch, któ​ry m ka​zał na sie​bie cze​kać po​nad

trzy la​ta, i w peł​ni m u się to uda​ło. Obaj kró​lo​wie, kar​dy ​nał oraz ar​cy ​bi​skup kro​czy ​li pod bal​da​-
chi​m em nie​sio​ny m przez bi​sku​pów i wiel​m o​żów. Przed nie​do​koń​czo​ny m oł​ta​rzem ar​chi​dia​kon na
oczach zgro​m a​dzo​ny ch i prze​j ę​te​go Ar​naua wrę​czy ł przy ​by ​ły m szka​tu​łę z re​li​kwia​m i m ę​czen​ni​-
cy. Król oso​bi​ście za​niósł re​li​kwiarz do ka​te​dry, gdzie szcząt​ki świę​tej spo​czę​ły w spe​cj al​nie
w ty m ce​lu wy ​bu​do​wa​nej kry p​cie pod głów​ny m oł​ta​rzem .

background image

22

Gdy re​li​kwie świę​tej Eu​la​lii spo​czę​ły w ka​te​drze, król wy ​pra​wił w swy m pa​ła​cu ucztę. Oprócz

Pio​tra III, j e​go m ał​żon​ki i kró​lo​wej m at​ki, przy kró​lew​skim sto​le za​sie​dli po​zo​sta​li człon​ko​wie ro​-
dzi​ny kró​lew​skiej , kar​dy ​nał, król i kró​lo​wa Ma​j or​ki oraz licz​ni dy ​gni​ta​rze ko​ściel​ni — w su​m ie
dwa​dzie​ścia pięć osób. Przy in​ny ch sto​łach bie​sia​do​wa​li m oż​ni oraz — po raz pierw​szy w dzie​-
j ach uczt kró​lew​skich — licz​ne gro​no ry ​ce​rzy. Jed​nak świę​to​wa​no nie ty l​ko w pa​ła​cu kró​lew​skim ,
przez osiem dni ba​wi​ła się ca​ła Bar​ce​lo​na.

Co​dzien​nie ra​no po m szy za​koń​czo​nej uro​czy ​stą pro​ce​sj ą, któ​ra prze​m ie​rza​ła m ia​sto przy

dźwię​kach dzwo​nów, Ar​nau i Jo​an gi​nę​li w tłu​m ie wy ​peł​nia​j ą​cy m uli​ce Bar​ce​lo​ny. Ob​ser​wo​wa​li
tur​nie​j e or​ga​ni​zo​wa​ne w dziel​ni​cy Born, gdzie m oż​ni i ry ​ce​rze pre​zen​to​wa​li swe um ie​j ęt​no​ści
pie​szo — w wal​ce na po​tęż​ne m ie​cze — lub kon​no, cwa​łu​j ąc z wy ​ce​lo​wa​ną w prze​ciw​ni​ka ko​pią.
Ocza​ro​wa​ni chłop​cy nie m o​gli się też na​pa​trzy ć na po​ka​zy bi​tew m or​skich. „Na lą​dzie wy ​da​j ą się
znacz​nie więk​sze”, za​uwa​ży ł Ar​nau, wska​zu​j ąc cią​gnię​te na wo​zach ga​le​asy i ga​le​ry, na któ​ry ch
de​m on​stro​wa​no abor​da​że i m or​skie po​ty cz​ki. Jo​an ga​nił wzro​kiem bra​ta, gra​j ą​ce​go na pie​nią​dze
w kar​ty i w ko​ści, na​to​m iast ocho​czo przy ​łą​czał się do gry w krę​gle i do in​ny ch za​baw zręcz​no​-
ścio​wy ch, w któ​ry ch oka​zał się praw​dzi​wy m asem .

Jed​nak naj ​chęt​niej przy ​słu​chi​wał się licz​ny m tru​ba​du​rom , któ​rzy zj e​cha​li do Bar​ce​lo​ny na go​-

ścin​ne wy ​stę​py i opie​wa​li bo​ha​ter​skie czy ​ny Ka​ta​loń​czy ​ków. „To kro​ni​ki kró​la Ja​ku​ba pierw​sze​-
go”, po​in​for​m o​wał kie​dy ś Ar​naua, wy ​słu​chaw​szy pie​śni o pod​bo​j u Wa​len​cj i. „A to kro​ni​ki Ber​na​-
ta De​sc​lo​ta”, oznaj ​m ił in​ny m ra​zem , gdy tru​ba​dur opo​wia​dał o wo​j en​ny ch do​ko​na​niach Pio​tra
Wiel​kie​go pod​czas pod​bo​j u Sy ​cy ​lii i wy ​pra​wy krzy ​żo​wej Fran​cu​zów prze​ciw​ko Ka​ta​lo​nii.

— Mu​si​m y dzi​siaj zaj ​rzeć na Pla d’en Llull — oznaj ​m ił pew​ne​go ran​ka po pro​ce​sj i.
— Po co?
— Po​dob​no pe​wien tru​ba​dur z Wa​len​cj i opo​wia​da tam kro​ni​ki Ra​m o​na Mun​ta​ne​ra. — Ar​nau

spoj ​rzał na bra​ta py ​ta​j ą​co. — Ra​m on Mun​ta​ner to nasz sław​ny kro​ni​karz, czło​nek Wiel​kiej Kom ​-
pa​nii Ka​ta​loń​skiej , któ​ry brał udział w pod​bo​j u Księ​stwa Aten i Neo​pa​trii. Sie​dem lat te​m u spi​sał

background image

hi​sto​rię ty ch wy ​praw i rę​czę, że war​to j ej po​słu​chać, ty m bar​dziej że to opo​wieść z pierw​szej rę​-
ki.

Pla d’en Llull — nie​za​bu​do​wa​ny plac roz​cią​ga​j ą​cy się m ię​dzy ko​ścio​łem San​ta Ma​ria i klasz​-

to​rem kla​ry ​sek — pę​kał w szwach. Lu​dzie sie​dzie​li na zie​m i i ga​wę​dzi​li, co chwi​la zer​ka​j ąc na
m iej ​sce, skąd m iał się wy ​ło​nić Wa​len​cj a​nin. Je​go sła​wa zwa​bi​ła na plac na​wet ary ​sto​kra​tów, któ​-
ry m to​wa​rzy ​szy ł za​stęp nie​wol​ni​ków ob​j u​czo​ny ch stoł​ka​m i. „Nie, nie m a ich”, uspo​ko​ił Jo​an bra​-
ta, któ​ry za​czął się ner​wo​wo roz​glą​dać. Ar​nau opo​wie​dział m u o spo​tka​niu z Pu​iga​m i w ko​ście​le
San​ta Ma​ria.

Chłop​cy za​j ę​li do​bre m iej ​sca obok grup​ki ba​sta​ixos, któ​rzy od daw​na cze​ka​li na roz​po​czę​cie

wi​do​wi​ska. Ar​nau, za​nim usiadł, j esz​cze raz po​wiódł wzro​kiem po wy ​róż​nia​j ą​cy ch się w tłu​m ie
grup​kach m oż​ny ch.

— Po​wi​nie​neś im prze​ba​czy ć — szep​nął Jo​an. W od​po​wie​dzi Ar​nau rzu​cił bra​tu sro​gie spoj ​-

rze​nie. — Do​bry chrze​ści​j a​nin…

— W ży ​ciu! — wszedł m u w sło​wo Ar​nau. — Ni​g​dy nie za​po​m ną, co ta j ę​dza zro​bi​ła oj ​cu.
W tej wła​śnie chwi​li po​j a​wił się tru​ba​dur. Po​wi​ta​no go bu​rzą okla​sków. Mar​ti de Xa​ti​va, wy ​so​-

ki, szczu​pły m ęż​czy ​zna na, po​ru​sza​j ą​cy się lek​ko i z gra​cj ą, ge​stem rę​ki po​pro​sił o ci​szę.

— Opo​wiem wam o sze​ścio​ty ​sięcz​nej ar​m ii Ka​ta​loń​czy ​ków, któ​ra pod​bi​ła Wschód, po​ko​nu​j ąc

Tur​ków, Bi​zan​ty j ​czy ​ków, Ala​nów i wszel​kie in​ne wo​j ow​ni​cze lu​dy, któ​re sta​nę​ły im na dro​dze.

Na Pla d’en Llull znów roz​le​gły się okla​ski, do któ​ry ch przy ​łą​czy ​li się Ar​nau i Jo​an.
— Opo​wiem wam rów​nież, j ak ce​sarz Bi​zan​cj um za​m or​do​wał na​sze​go ad​m i​ra​ła Ro​ge​ra de

Flor oraz licz​ny ch Ka​ta​loń​czy ​ków, któ​ry ch za​pro​sił na ucztę… — Ktoś krzy k​nął: „Zdraj ​ca!” i ze
wszy st​kich stron po​sy ​pa​ły się obe​lgi. — Na ko​niec do​wie​cie się, j ak Ka​ta​loń​czy ​cy po​m ści​li
śm ierć wo​dza, sie​j ąc m ord i znisz​cze​nie na ca​ły m Wscho​dzie. Oto hi​sto​ria Wiel​kiej Kom ​pa​nii
Ka​ta​loń​skiej , któ​ra w ro​ku 1305 wy ​pły ​nę​ła pod do​wódz​twem ad​m i​ra​ła Ro​ge​ra de Flor…

Wa​len​cj a​nin po​tra​fił ocza​ro​wać słu​cha​czy : ży ​wo ge​sty ​ku​lo​wał i wcie​lał się w bo​ha​te​rów, a j e​-

go dwaj po​m oc​ni​cy od​gry ​wa​li w głę​bi sce​ny wy ​da​rze​nia, o któ​ry ch wła​śnie opo​wia​dał. Tru​ba​-
dur za​pra​szał rów​nież do udzia​łu pu​blicz​ność.

— Te​raz znów opo​wiem wam o Ro​ge​rze de Flor — oznaj ​m ił, do​cho​dząc do oko​licz​no​ści to​wa​-

rzy ​szą​cy ch śm ier​ci wo​dza — któ​ry wraz z trzy ​sto​m a j eźdź​ca​m i i ty ​sią​cem pie​chu​rów zj a​wił się
w Ad​ria​no​po​lu, za​pro​szo​ny przez sy ​na ce​sa​rza, Mi​cha​ła, na ucztę wy ​da​ną na j e​go cześć. — Tru​-
ba​dur po​pro​sił j ed​ne​go z naj ​wy ​kwint​niej ubra​ny ch wi​dzów, by wy ​szedł na sce​nę i ode​grał ro​lę
Ro​ge​ra de Flor. „Je​śli wcią​gniesz do przed​sta​wie​nia pu​blicz​ność — po​wie​dział m u kie​dy ś j e​go na​-
uczy ​ciel i m istrz — zwłasz​cza pa​nów, zo​sta​niesz so​wi​ciej wy ​na​gro​dzo​ny ”. Po​m oc​ni​cy po​ka​zy ​-
wa​li wi​dzom , j ak schle​bia​no Ro​ge​ro​wi de Flor przez sześć dni, któ​re wódz Ka​ta​loń​czy ​ków spę​dził
w Ad​ria​no​po​lu. Siód​m e​go dnia j e​go go​spo​darz, Mi​qu​el, we​zwał gir​ga​na, wo​dza Ala​nów, oraz Me​-
li​ka, do​wód​cę tur​ko​po​li, z ośm io​ty ​sięcz​ny m za​stę​pem j eźdź​ców.

Wa​len​cj a​nin krę​cił się po sce​nie j ak fry ​ga. Wi​dzo​wie znów za​czę​li krzy ​czeć, nie​któ​rzy ze​rwa​li

się z m iej sc i gdy ​by nie in​ter​wen​cj a są​sia​dów, ru​szy ​li​by na po​m oc Ro​ge​ro​wi de Flor, któ​re​go tru​-
ba​dur oso​bi​ście za​m or​do​wał. Moż​ny, gra​j ą​cy ro​lę ka​ta​loń​skie​go ad​m i​ra​ła, osu​nął się na zie​m ię.
Pu​blicz​ność za​czę​ła do​m a​gać się ze​m sty za tak pod​łą zdra​dę. Jo​an zer​k​nął na Ar​naua — j e​go brat
wpa​try ​wał się spo​koj ​nie w le​żą​ce​go na sce​nie m oż​ne​go. Ośm io​ty ​sięcz​na ar​m ia Ala​nów i tur​ko​-
po​li za​m or​do​wa​ła ty ​siąc trzy ​stu Ka​ta​loń​czy ​ków, to​wa​rzy ​szą​cy ch Ro​ge​ro​wi de Flor. Na sce​nie po​-
m oc​ni​cy tru​ba​du​ra uda​wa​li, że za​bi​j a​j ą się na​wza​j em .

background image

— Ty l​ko trzech uszło z ży ​ciem — cią​gnął Wa​len​cj a​nin pod​nie​sio​ny m gło​sem . — Ra​m on de

Arqu​er, ka​wa​ler z Ca​stel​ló d’Em ​púries i Ra​m on de To​us…

Na​stęp​nie za​czął opo​wia​dać o ze​m ście Ka​ta​loń​czy ​ków i znisz​cze​niu Tra​cj i, Chal​ki​di​ki, Ma​ce​-

do​nii i Te​sa​lii. Bar​ce​loń​czy ​cy wi​wa​ta​m i przy j ​m o​wa​li na​zwę każ​dej wy ​m ie​nio​nej przez tru​ba​du​-
ra kra​iny. „Niech do​się​gnie cię ka​ta​loń​ska ze​m sta!”, wy ​krzy ​ki​wa​no raz po raz. Po​tem słu​cha​no
z za​par​ty m tchem o ko​lej ​ny ch pod​bo​j ach swy ch ziom ​ków. W Księ​stwie Aten rów​nież od​nie​śli
zwy ​cię​stwo — cią​gnął tru​ba​dur — zgła​dziw​szy po​nad dwa​dzie​ścia ty ​się​cy nie​przy ​j a​ciół i okrzy k​-
nąw​szy ka​pi​ta​nem Ro​ge​ra De​slau​ra, któ​ry po​ślu​bił żo​nę pa​na La So​la i prze​j ął j e​go za​m ek. Wa​-
len​cj a​nin upa​trzy ł so​bie na​stęp​ne​go m oż​ne​go i za​pro​sił go na sce​nę, po czy m na chy ​bił tra​fił wy ​-
brał tłu​m u ko​bie​tę i po​pro​wa​dził j ą do no​we​go ka​pi​ta​na.

— Tak wła​śnie — ob​wie​ścił, sta​j ąc obok trzy ​m a​j ą​cej się za w pa​ry — ry ​ce​rze po​dzie​li​li m ię​-

dzy sie​bie po​dług za​sług Te​by oraz wszy st​kie in​ne m ia​sta i zam ​ki, a tak​że wzię​li za żo​ny tam ​tej ​sze
ko​bie​ty.

Pod​czas gdy tru​ba​dur śpie​wał sto​sow​ne frag​m en​ty Kro​ni​ki Mun​ta​ne​ra, j e​go po​m oc​ni​cy wy ​-

bie​ra​li spo​śród pu​blicz​no​ści m ęż​czy zn i ko​bie​ty, usta​wia​j ąc ich w dwóch rów​no​le​gły ch rzę​dach,
twa​rza​m i do sie​bie. Wie​lu wy ​ry ​wa​ło się na sce​nę — ser​cem by ​li te​raz w Księ​stwie Aten i do​pie​-
ro co po​m ści​li śm ierć Ro​ge​ra de Flor. Po​m oc​ni​cy tru​ba​du​ra zwró​ci​li uwa​gę na grup​kę ba​sta​ixos.
Ar​nau by ł j e​dy ​ny m ka​wa​le​rem w ich gro​nie i j e​go to​wa​rzy ​sze wska​za​li go j a​ko ochot​ni​ka Po​-
m oc​ni​cy wy ​bra​li go ku ra​do​ści ba​sta​ixos, któ​rzy za​czę​li bić m u bra​wo. Ar​nau wszedł na sce​nę.

Gdy sta​nął w sze​re​gu, uda​j ąc człon​ka Wiel​kiej Kom ​pa​nii Ka​ta​loń​skiej , z tłu​m u wi​dzów pod​-

nio​sła się dziew​czy ​na, któ​ra wbi​ła w nie​go ol​brzy ​m ie kasz​ta​no​we oczy. Po​m oc​ni​cy tru​ba​du​ra nie
m o​gli j ej nie za​uwa​ży ć: by ​ła pięk​na, m ło​da i aż się pro​si​ła, by j ą wy ​bra​no. Kie​dy ru​szy ​li ku niej ,
j a​kiś roz​złosz​czo​ny sta​rzec zła​pał j ą za rę​kę i pró​bo​wał po​sa​dzić, roz​śm ie​sza​j ąc ty m pu​blicz​ność.
Dziew​czy ​na wy ​ry ​wa​ła się star​co​wi. Po​m oc​ni​cy zer​k​nę​li na tru​ba​du​ra, a ten ski​nął na nich po​na​-
gla​j ą​co. Nie wa​haj się upo​ko​rzy ć ko​goś z wi​dzów, na​uczo​no go, by ​le ty l​ko zj ed​nać so​bie pu​blicz​-
ność. A pu​blicz​ność re​cho​ta​ła te​raz ze sta​ru​cha, któ​ry sza​m o​tał się z dziew​czy ​ną.

— To m o​j a żo​na — obu​rzał się, szar​piąc z po​m oc​ni​kiem tru​ba​du​ra.
— Po​ko​na​ni nie m a​j ą żon — od​ciął się tru​ba​dur. — Wszy st​kie ko​bie​ty Księ​stwa Aten na​le​żą do

Ka​ta​loń​czy ​ków.

Sta​rzec za​wa​hał się, z cze​go skrzęt​nie sko​rzy ​sta​li po​m oc​ni​cy pie​śnia​rza, od​bie​ra​j ąc m u dziew​-

czy ​nę, któ​ra na oczach wi​wa​tu​j ą​cej pu​blicz​no​ści do​łą​czy ​ła do ko​biet na sce​nie.

Gdy tru​ba​dur kon​ty ​nu​ował przed​sta​wie​nie, prze​ka​zu​j ąc Aten​ki Ka​ta​loń​czy ​kom , a pu​blicz​ność

kwi​to​wa​ła ra​do​sny ​m i okrzy ​ka​m i każ​de no​we za​ślu​bi​ny, Ar​nau i Ale​dis nie od​ry ​wa​li o sie​bie wzro​-
ku.

Ile to j uż cza​su? — py ​ta​ły Ar​naua kasz​ta​no​we oczy. Czte​ry la​ta? Ar​nau zer​k​nął na ba​sta​ixos,

któ​rzy do​pin​go​wa​li go uśm ie​cha​m i, wo​lał j ed​nak nie pa​trzy ć na Jo​ana. “Spój rz na m nie”, choć
usta Ale​dis nie drgnę​ły, j ej proś​ba wy ​raź​nie za​brzm ij w uszach chło​pa​ka. Uto​nął w j ej oczach.
Tru​ba​dur wziął Ale​dis za rę​kę i po​m ógł j ej po​ko​nać od​le​głość m ię​dzy sze​re​ga​m i. Na​stęp​nie pod​-
niósł rę​kę Ar​naua, skła​da​j ąc na niej dłoń dziew​czy ​ny.

Zno​wu pod​nio​sła się wrza​wa. Pa​ry usta​wi​ły się w sze​re​gu, j ed​na za dru​gą, twa​rzą do pu​blicz​-

no​ści. Ar​nau i Ale​dis sta​li na sa​m y m przo​dzie. Dziew​czy ​na za​drża​ła i ści​snę​ła lek​ko dłoń Ar​naua,
ob​ser​wu​j ą​ce​go ką​tem oka star​ca, któ​ry stał w tłu​m ie i prze​szy ​wał go wzro​kiem .

— I tak wła​śnie koń​czy się hi​sto​ria Wiel​kiej Kom ​pa​nii Ka​ta​loń​skiej — śpie​wał tru​ba​dur, wska​-

background image

zu​j ąc pa​ry. — Jej uczest​ni​cy osie​dli​li się w da​le​kim Księ​stwie Aten, gdzie do dzi​siaj wio​dą ży ​wot
na chwa​łę Ka​ta​lo​nii.

Pu​blicz​ność na Pla d’en Llull po​de​rwa​ła się, bi​j ąc bra​wo. Ale​dis uści​snę​ła dłoń Ar​naua, by

zwró​cić j e​go uwa​gę. Po​pa​trzy ​li na sie​bie. Weź m nie, bła​ga​ły kasz​ta​no​we oczy. Chwi​lę po​tem
dłoń Ar​naua by ​ła j uż pu​sta, Ale​dis znik​nę​ła ze sce​ny. Sta​ruch wlókł j ą za wło​sy ku ko​ścio​ło​wi San​-
ta Ma​ria po​śród kpin tłu​m u.

— Kil​ka m o​net, pa​nie — po​pro​sił tru​ba​dur, zbli​ża​j ąc się do nie​go. Sta​rzec splu​nął, nie przy ​sta​-

j ąc i nie pusz​cza​j ąc żo​ny.

— Ty zdzi​ro! Dla​cze​go to zro​bi​łaś?
Choć sta​ry, m istrz gar​bar​ski na​dal m iał sil​ną rę​kę, Ale​dis na​wet nie po​czu​ła ude​rze​nia.
Nie… nie wiem . Tam by ​ło ty ​le lu​dzi, no i te krzy ​ki… Na​gle po​czu​łam , że j e​stem w Księ​stwie

Aten. Nie m o​głam Po​zwo​lić, by od​da​no go in​nej !

— W Księ​stwie Aten? Ty dziw​ko!
Gdy gar​barz się​gnął po rze​m ień, Ar​nau na​ty ch​m iast wy ​wie​trzał j ej z gło​wy. Pro​szę, Pau. Bła​-

gam . Sa​m a nie wiem , co m nie pod​ku​si​ło. Przy ​się​gam . Prze​pra​szam . Wy ​bacz m i, pro​szę. — Ale​-
dis pa​dła na ko​la​na i spu​ści​ła gło​wę. Skó​rza​ny pas za​drżał w dło​ni star​ca.

— Bę​dziesz sie​dzia​ła w do​m u. Ni​g​dzie się stąd nie ru​szy sz do​pó​ki nie cof​nę za​ka​zu — ustą​pił.
Ale​dis m il​cza​ła. Tkwi​ła bez ru​chu, pó​ki nie usły ​sza​ła trzą​śnię​cia fron​to​wy ch drzwi.
Od ich ślu​bu upły ​nę​ły czte​ry la​ta. Bez​dziet​ny wdo​wiec sta​ry m aj ​ster gar​bar​stwa, by ł naj ​lep​-

szą par​tią, j a​ką Ga​stó Se​gu​ra zna​lazł dla cór​ki bez po​sa​gu. „Kie​dy ś odzie​dzi​czy sz po nim wszy st​-
ko”, to by ​ło j e​go j e​dy ​ne wy ​j a​śnie​nie. Nie do​dał naj ​waż​niej ​sze​go: że wte​dy przej ​m ie j e​go
warsz​tat. Zda​niem Ga​stó Se​gu​ry cór​ki nie m u​sia​ły znać wszy st​kich szcze​gó​łów.

W dniu ślu​bu sta​rzec za​cią​gnął pan​nę m ło​dą do sy ​pial​ni j esz​cze w trak​cie uczty we​sel​nej . Ale​-

dis po​zwo​li​ła, by ro​ze​brał j ą drżą​cy ​m i rę​ka​m i, by j e​go za​śli​nio​ne usta błą​dzi​ły po j ej pier​siach.
Gdy po​czu​ła do​ty k j e​go szorst​kich, peł​ny ch od​ci​sków dło​ni, wzdry ​gnę​ła się. Pau za​wlekł j ą do łóż​-
ka i po​ło​ży ł się na niej w ubra​niu, śli​niąc się, trzę​sąc i sa​piąc. Za​czął j ą ob​m a​cy ​wać i gry źć j ej
sut​ki. Wci​snął j ej rę​ką m ię​dzy uda i le​żąc na niej , cią​gle w ubra​niu, za​czął co​raz szy b​ciej dy ​szeć
i po​ru​szać się, aż w koń​cu wes​tchnął głę​bo​ko, za​m arł i za​snął.

Na​stęp​ne​go ran​ka po​zba​wi​ło j ą dzie​wic​twa star​cze cia​ło i zwiot​cza​ły czło​nek, któ​ry wbi​j ał się

w nią lu​bież​nie i nie​czu​le. Zdą​ży ​ła j e​dy ​nie po​m y ​śleć, czy j uż za​wsze ta​kim chwi​lom to​wa​rzy ​-
szy ć bę​dzie obrzy ​dze​nie?

Ile​kroć Ale​dis scho​dzi​ła do warsz​ta​tu, przy ​glą​da​ła się m ło​dy m ter​m i​na​to​rom . Dla​cze​go na nią

nie pa​trzą? Ona nie m o​gła ode​rwać od nich oczu. Wo​dzi​ła wzro​kiem po ich sprę​ży ​sty ch cia​łach,
wpa​try ​wa​ła się z roz​ko​szą w pot, per​lą​cy się na ich czo​łach, spły ​wa​j ą​cy po twa​rzy, po szy i i ska​-
pu​j ą​cy na sil​ny, sze​ro​ki tors. Tra​wią​ce Ale​dis po​żą​da​nie tań​czy ​ło w ry tm wy ​bi​j a​ny przez nie​-
ustan​ny ruch ich ra​m ion gar​bu​j ą​cy ch skó​ry raz, dwa, raz, dwa, raz, dwa… Ale m istrz roz​m ó​wił
się z ni​m i bez ogró​dek: „Dzie​sięć ba​tów dla każ​de​go, kto od​wa​ży się choć raz spoj ​rzeć na m o​j ą żo​-
nę, dwa​dzie​ścia, j e​śli ktoś za​po​m ni się po raz dru​gi. Re​cy ​dy ​wi​stów cze​ka gło​dów​ka”. Dla​te​go
Ale​dis m o​gła ty l​ko m a​rzy ć noc w noc o roz​ko​szy, o któ​rej ty ​le się na​słu​cha​ła, któ​rej do​m a​ga​ło się
j ej m ło​de cia​ło, a któ​rej nie po​tra​fił j ej za​pew​nić znie​do​łęż​nia​ły sta​rzec.

W nie​któ​re no​ce le​ci​wy m aj ​ster ka​le​czy ł j ą chro​po​wa​ty ​m i dłoń​m i, in​ny m ra​zem zm u​szał, by

go pie​ści​ła, kie​dy in​dziej rzu​cał się na nią i wcho​dził w nią po​spiesz​nie, chcąc uprze​dzić wła​sną
nie​m oc. Po​tem na​ty ch​m iast za​sy ​piał. Wła​śnie ta​kiej no​cy Ale​dis wsta​ła ci​chut​ko, by go nie obu​-

background image

dzić, ale sta​ruch na​wet nie drgnął.

Ze​szła do warsz​ta​tu. Jej uwa​gę zwró​ci​ły m a​j a​czą​ce w m ro​ku sto​ły, więc prze​szła m ię​dzy ni​-

m i, m u​ska​j ąc pal​ca​m i gład​kie bla​ty. Po​m y ​śla​ła o ter​m i​na​to​rach i za​czę​ła gła​skać się po pier​siach
i bio​drach. Nie po​żą​da​cie m nie? Nie po​do​bam się wam ? Na​gle do​strze​gła bla​de świa​tło są​czą​ce
się z ką​ta izby. Oka​za​ło się, że z de​ski two​rzą​cej prze​pie​rze​nie m ię​dzy warsz​ta​tem a sy ​pial​nią ter​-
m i​na​to​rów wy ​padł sęk. Ale​dis przy ​tknę​ła oko do otwo​ru i od​sko​czy ​ła j ak opa​rzo​na. Prze​szły j ą
ciar​ki. Zno​wu po​pa​trzy ​ła. By ​li nadzy ! Prze​stra​szy ​ła się, że usły ​szą j ej od​dech. Je​den z chło​pa​ków
pie​ścił się na sien​ni​ku!

— O kim m y ​ślisz? — za​py ​tał ktoś spod ścia​ny, za któ​rą sta​ła Ale​dis. — O żon​ce m aj ​stra?
Za​gad​nię​ty nie od​po​wie​dział. Na​dal prze​su​wał rę​ką po człon​ku: w gó​rę, w dół, w gó​rę, w dół…

Ale​dis za​czę​ła się po​cić. Bez​wied​nie wsu​nę​ła dłoń m ię​dzy uda i pod​glą​da​j ąc da​rzą​ce​go o niej
ter​m i​na​to​ra, sa​m a zna​la​zła dro​gę do roz​ko​szy, koń​czy ​ła szy b​ciej od nie​go. Wstrzą​snął nią spazm
i osu​nę​ła się na zie​m ię, przy ​wie​ra​j ąc ple​ca​m i do ścia​ny.

Na​stęp​ne​go ran​ka prze​szła przez warsz​tat. Em a​no​wa​ła niej zm y ​sło​wość. Nie​świa​do​m ie przy ​-

sta​nę​ła przy sto​le ter​m i​na​to​ra. Mło​dzie​niec na chwi​lę pod​niósł na nią wzrok, wy ​star​czy ​ło, by zro​-
zu​m ia​ła, że w no​cy m y ​ślał wła​śnie o niej . — Uśm iech​nę​ła się.

Po po​łu​dniu we​zwa​no j ą do warsz​ta​tu. Maj ​ster stał za j ej ulu​bień​cem , cze​kał na nią.
— Mo​j a dro​ga — po​wie​dział, gdy po​de​szła — do​brze wiesz że nie lu​bię, gdy kto​kol​wiek od​ry ​-

wa m o​ich uczniów od pra​cy

Ale​dis spoj ​rza​ła na ple​cy chłop​ca. Prze​ci​na​ło j e dzie​sięć krwa​wy ch pręg. Nie ode​zwa​ła się.

Tam ​tej no​cy nie ze​szła do warsz​ta​tu. Ani na​stęp​nej , ani ko​lej ​nej . Ale po​tem wró​ci​ła i od tej po​ry
za​kra​da​ła się tam co noc, by pie​ścić się rę​ka​m i Ar​naua. Ar​nau nie m a ni​ko​go. Wy ​czy ​ta​ła to z j e​-
go oczu. Bę​dzie na​le​żeć do niej ! Mu​si!

background image

23

Bar​ce​lo​na na​dal świę​to​wa​ła.
Go​spo​dar​stwo Bar​to​lo​m e, j ak wszy st​kie go​spo​dar​stwa ba​sta​ixos, by ​ło skrom ​ne, m i​m o że na​le​-

ża​ło do cech​m i​strza brac​twa. Dom , po​dob​nie j ak więk​szość cha​łup por​to​wy ch tra​ga​rzy, stał wci​-
śnię​ty w wą​skie ulicz​ki łą​czą​ce San​ta Ma​ria, Born lub Pla d’en Llull z m o​rzem . Par​ter z izbą ku​-
chen​ną i pa​le​ni​skiem zbu​do​wa​ny by ł z wy ​pa​la​nej na słoń​cu ce​gły, do​bu​do​wa​ne póź​niej gór​ne
pię​tro — z drew​na.

Ar​nau​owi cie​kła ślin​ka na wi​dok przy ​sm a​ków przy ​go​to​wy ​wa​ny ch przez żo​nę Bar​to​lo​m e: bia​-

łe​go pszen​ne​go chle​ba, wo​ło​wi​ny z wa​rzy ​wa​m i i bocz​kiem (do​pra​wio​nej pie​przem , cy ​na​m o​nem
i sza​fra​nem !), du​szą​cej się na oczach sto​łow​ni​ków w wiel​kiej pa​tel​ni usta​wio​nej na pa​le​ni​sku,
oraz wi​na z m io​dem , se​rów i ra​cu​chów.

Cóż to dzi​siaj świę​tu​j e​m y ? — za​py ​tał. Na​prze​ciw​ko nie​go przy sto​le sie​dział Jo​an, po le​wej

stro​nie Bar​to​lo​m e, a po Pra​wej oj ​ciec Al​bert.

Do​wiesz się nie​ba​wem — od​parł ksiądz, spoj ​rzał na Jo​ana, ten j ed​nak m il​czał.
— Do​wiesz się nie​ba​wem — po​wtó​rzy ł za ka​pła​nem Bar​to​lo​m e. — Na ra​zie j edz.
Ar​nau wzru​szy ł ra​m io​na​m i. Naj ​star​sza cór​ka cech​m i​strza po​da​ła m u m i​sę peł​ną m ię​si​wa i pół

bo​chen​ka chle​ba.

— To m o​j a cór​ka Ma​ria — przed​sta​wił dziew​czy ​nę Bar​to​lo​m e.
Ar​nau ski​nął gło​wą, nie od​ry ​wa​j ąc wzro​ku od m i​ski.
Kie​dy czte​rej m ęż​czy ź​ni zo​sta​li ob​słu​że​ni, a ka​płan po. bło​go​sła​wił stół, za​bra​no się w m il​cze​-

niu do j e​dze​nia. Żo​na cech​m i​strza, j e​go cór​ka i czwo​ro m niej ​szy ch dzie​ci roz​sie​dli się na pod​ło​-
dze, ale j e​dli ty l​ko tra​dy ​cy j ​ną po​traw​kę.

Ar​nau skosz​to​wał m ię​sa z wa​rzy ​wa​m i. Co za dziw​ny sm ak! Pieprz, cy ​na​m on i sza​fran —

przy ​pra​wy wiel​m o​żów i bo​ga​ty ch kup​ców. „Wy ​ła​do​wu​j ąc ta​kie fry ​ka​sy — opo​wia​da​li m u prze​-
woź​ni​cy — kle​pie​m y m o​dli​twy, bo gdy ​by wpa​dły do wo​dy lub się roz​sy ​pa​ły, nie m o​gli​by ​śm y
za​pła​cić za stra​ty. No i wię​zie​nie m u​ro​wa​ne”. Ar​nau uła​m ał ka​wa​łek chle​ba i pod​niósł go do ust,

background image

na​stęp​nie się​gnął po ku​bek z wi​nem do​pra​wio​ny m m io​dem … Dla​cze​go m u się tak przy ​glą​da​j ą?
Je​go trzej współ​bie​siad​ni​cy ob​ser​wo​wa​li go, by ł te​go pe​wien, choć pró​bo​wa​li to ukry ć. Za​uwa​-
ży ł, że Jo​an wbił wzrok w m i​skę. Ar​nau j ak gdy ​by ni​g​dy nic za​brał się do m ię​si​wa — j e​den kęs,
dru​gi, trze​ci… — i ro​zej ​rzał się znie​nac​ka. Jo​an i oj ​ciec Al​bert da​wa​li so​bie j a​kieś zna​ki.

— No do​brze, o co cho​dzi? — odło​ży ł ły ż​kę. Bar​to​lo​m e ścią​gnął brwi. „Ko​ści zo​sta​ły rzu​co​ne”,

zda​wał się m ó​wić to​wa​rzy ​szom .

— Twój brat po​sta​no​wił zło​ży ć ślu​by za​kon​ne i wstą​pić do klasz​to​ru fran​cisz​ka​nów — po​wie​-

dział w koń​cu oj ​ciec Al​bert.

— A więc o to cho​dzi? — Ar​nau uniósł ku​bek i od​wró​cił się do Jo​ana z uśm ie​chem . — Mo​j e

gra​tu​la​cj e!

Jo​an j ed​nak nie przy ​łą​czy ł się do to​a​stu. Ani on, ani Bar​to​lo​m e, ani oj ​ciec Al​bert. Ar​nau za​-

m arł z kub​kiem w po​wie​trzu. Co się dzie​j e? Z wy ​j ąt​kiem czwor​ga za​j a​da​j ą​cy ch w naj ​lep​sze m al​-
ców, wzrok wszy st​kich obec​ny ch spo​czął na nim .

Ar​nau od​sta​wił ku​bek.
— I? — za​py ​tał bra​ta wprost.
Nie m o​gę te​go zro​bić — wy ​j ą​kał Jo​an, a Ar​nau spo​chm ur​niał. — Nie zo​sta​wię cię sa​m e​go.

Nie zło​żę ślu​bów, pó​ki nie znaj ​dziesz so​bie… do​brej żo​ny, m at​ki two​ich dzie​ci.

Przy ty ch sło​wach Jo​an spoj ​rzał ukrad​kiem na cór​kę Bar​to​lo​m e, któ​ra od​wró​ci​ła twarz.
Ar​nau wes​tchnął.
— Po​wi​nie​neś się oże​nić i za​ło​ży ć ro​dzi​nę — za​brał głos oj ​ciec Al​bert.
— Nie zo​sta​wię cię sa​m e​go — po​wtó​rzy ł Jo​an.
— Bę​dę za​szczy ​co​ny, j e​śli ze​chcesz po​ślu​bić m o​j ą cór​kę Ma​rię — oznaj ​m ił Bar​to​lo​m e, spo​-

glą​da​j ąc na dziew​czy ​nę, któ​ra scho​wa​ła się za m at​ką. — Je​steś pra​wy m czło​wie​kiem , sil​ny m ,
pra​co​wi​ty m i po​boż​ny m . Od​da​j ę ci ko​bie​tę cno​tli​wą, któ​rą od​po​wied​nio wy ​po​sa​żę, że​by ​ście m o​-
gli za​m iesz​kać we wła​sny m do​m u. Po​za ty m , j ak wiesz, brac​two pła​ci wię​cej żo​na​ty m człon​kom .

Ar​nau nie m iał od​wa​gi po​dą​ży ć za wzro​kiem Bar​to​lo​m e.
— Po dłu​gich na​ra​dach do​szli​śm y do wnio​sku, że trud​no o lep​szą kan​dy ​dat​kę — do​dał ka​płan.
Ar​nau spoj ​rzał na księ​dza.
— Każ​dy do​bry chrze​ści​j a​nin po​wi​nien się oże​nić i m ieć dzie​ci — po​uczy ł go Jo​an.
Ar​nau zer​k​nął na bra​ta, ale za​nim ten skoń​czy ł m ó​wić, głos z le​wej stro​ny od​wró​cił uwa​gę

m ło​de​go tra​ga​rza.

— Nie m a się co za​sta​na​wiać, sy ​nu — ra​dził Bar​to​lo​m e.
— Nie wstą​pię do za​ko​nu, pó​ki się nie oże​nisz — po​wtó​rzy ł Jo​an.
Uszczę​śli​wisz nas wszy st​kich, po​rzu​ca​j ąc stan ka​wa​le​rii — rzekł ksiądz.
Brac​two przy j ​m ie z nie​za​do​wo​le​niem fakt, że wzbra​niasz przed m ał​żeń​stwem , unie​m oż​li​wia​-

j ąc Jo​ano​wi pój ​ście za gło​sem po​wo​ła​nia.

Na​pa​dła ci​sza. Ar​nau za​gry zł war​gi. Brac​two! Nie m a wy j ​ścia.
A więc? — za​py ​tał Jo​an.
Chło​pak pod​niósł wzrok. Zo​ba​czy ł przed so​bą zu​peł​nie in​ną nie​zna​ną m u oso​bę: do​ro​słe​go m ęż​-

czy ​znę, któ​ry pa​trzy ł na nie​go ba​daw​czo, z po​wa​gą. Dla​cze​go wcze​śniej nie do​strzegł tej prze​-
m ia​ny ? Ca​ły czas m iał przed ocza​m i j e​go nie​win​ny uśm iech, wi​dział w nim dziec​ko, któ​re po​ka​-
za​ło m u kie​dy ś m ia​sto, a któ​re nie do​sta​wa​ło no​ga​m i do zie​m i, gdy sie​dząc na skrzy ​ni, do​pra​sza​ło
się m at​czy ​ny ch piesz​czot. Jak​że nie​wie​le roz​m a​wia​li przez te czte​ry la​ta! Ar​nau pra​co​wał bez

background image

wy ​tchnie​nia, ca​ły ​m i dnia​m i roz​ła​do​wy ​wał stat​ki i wra​cał do do​m u o zm ro​ku, sła​nia​j ąc się, ze
świa​do​m o​ścią do​brze speł​nio​ne​go obo​wiąz​ku, ale bez ocho​ty na roz​m o​wę. Nie, to j uż nie j est ten
sam m a​ły Jo​anet.

— Po​świę​cił​by ś dla m nie ży ​cie za​kon​ne? Ar​nau m iał wra​że​nie, że zo​sta​li sa​m i w izbie.
— Tak.
Sa​m i, ty l​ko on i Jo​an.
— Kosz​to​wa​ło nas to wie​le wy ​sił​ku.
— Tak.
Ar​nau po​dra​pał się po bro​dzie i za​m y ​ślił. Brac​two. Bar​to​lo​m e j est cech​m i​strzem . Co po​wie​dzą

in​ni ba​sta​ixos Nie m o​że za​wieść Jo​ana, nie po ty m , co ra​zem prze​szli. A j e​śli zo​sta​nie sam , bez
Jo​ana? Co wte​dy zro​bi? Zer​k​nął na cór​kę go​spo​da​rza.

Na znak oj ​ca Ma​ria po​de​szła nie​śm ia​ło do sto​łu.
Ar​nau uj ​rzał pro​stą dziew​czy ​nę o krę​co​ny ch wło​sach i do​bro​tli​wy m spoj ​rze​niu.
— Ma pięt​na​ście lat — po​wie​dział Bar​to​lo​m e, gdy sta​nę​ła przed ni​m i. Czu​j ąc na so​bie wzrok

czte​rech m ęż​czy zn, zło​ży ​ła rę​ce na po​doł​ku i spu​ści​ła gło​wę. — Ma​rio! — za​wo​łał j ej oj ​ciec.

Dziew​czy ​na spoj ​rza​ła na Ar​naua, ru​m ie​niąc się, i za​ci​snę​ła dło​nie.
Ty m ra​zem to Ar​nau spu​ścił oczy. Bar​to​lo​m e za​nie​po​ko​ił się, wi​dząc, że chło​pak od​wra​ca

wzrok. Dziew​czy ​na wes​tchnę​ła. Czy ż​by pła​ka​ła? Nie chciał j ej ura​zić.

— Zgo​da — po​wie​dział w koń​cu m ło​dzie​niec.
Jo​an uniósł ku​bek, Bar​to​lo​m e i ka​płan po​szli j e​go śla​dem . Ar​nau przy ​łą​czy ł się do nich.
— Na​wet so​bie nie wy ​obra​żasz, j ak się cie​szę — po​wie​dział bra​tu Jo​an.
— Za m ło​dą pa​rę! — za​krzy k​nął Bar​to​lo​m e.
Sto sześć​dzie​siąt dni w ro​ku! Ko​ściół na​ka​zy ​wał wier​ny m po​ścić przez sto sześć​dzie​siąt dni

w ro​ku. W każ​dy po​st​ny dzień Ale​dis, po​dob​nie j ak wszy st​kie m iesz​kan​ki Bar​ce​lo​ny, uda​wa​ła się
na pla​żę, w oko​li​ce ko​ścio​ła San​ta Ma​ria, na j e​den z dwóch m iej ​skich tar​gów ry b​ny ch: sta​ry lub
no​wy.

Gdzie j e​steś? Na wi​dok każ​de​go okrę​tu Ale​dis zer​ka​ła ku brze​go​wi, gdzie prze​woź​ni​cy od​bie​ra​li

lub wy ​ła​do​wy ​wa​li to​war. Ar​nau, gdzie j e​steś? Nie​kie​dy uda​wa​ło się j ej wy ​pa​trzy ć go w tłu​m ie,
wi​dzia​ła j e​go m ię​śnie, prę​żą​ce się pod skó​rą, j ak​by la​da m o​m ent m ia​ły j ą ro​ze​rwać. Wiel​ki Bo​-
że! Prze​cho​dzi​ły j ą wte​dy ciar​ki i od​li​cza​ła go​dzi​ny do zm ro​ku, gdy j ej m ąż za​śnie i bę​dzie m o​gła
zej ść do warsz​ta​tu na spo​tka​nie z Ar​nau​em , a ra​czej z j e​go wspo​m nie​niem . Mno​gość dni po​st​-
ny ch po​zwo​li​ła Ale​dis za​po​znać się z try ​bem pra​cy i zwy ​cza​j a​m i ba​sta​ixos. Wie​dzia​ła, że gdy
nie m a stat​ków, no​szą ka​m ie​nie na bu​do​wę swe​go ko​ścio​ła i że po pierw​szej ko​lej ​ce idą każ​dy
wła​sny m ry t​m em , nie cze​ka​j ąc na to​wa​rzy ​szy.

Pew​ne​go let​nie​go ran​ka Ar​nau wra​cał po ko​lej ​ny ka​m ień. Szedł sam , wy ​m a​chu​j ąc na​karcz​ni​-

kiem . By ł na​gi od pa​sa w gó​rę! Ale​dis wi​dzia​ła, j ak prze​cho​dzi obok kra​m u z ry ​ba​m i. Słoń​ce m i​-
go​ta​ło w kro​plach po​tu zra​sza​j ą​cy ch j e​go skó​rę, a on szedł we​so​ło, uśm ie​cha​j ąc się do wszy st​-
kich. Ale​dis wy ​szła z ko​lej ​ki. Ar​nau! Krzy k wy ​dzie​rał się j ej z gar​dła. Ar​nau! Mu​sia​ła się j ed​nak
opa​m ię​tać. Ko​bie​ty przy kra​m ie przy ​glą​da​ły się. Sto​j ą​ca za nią sta​rusz​ka wska​za​ła od​stęp, j a​ki
dzie​lił j ą od na​stęp​nej klient​ki. Ale​dis j ą prze​pu​ści​ła. Jak od​wró​cić uwa​gę ty ch wścib​skich ku​m o​-
szek? Uda​ła, że zbie​ra się j ej na wy ​m io​ty.

Ktoś chciał j ej po​m óc, lecz Ale​dis po​krę​ci​ła gło​wą uspo​ka​j a​j ą​co. Jej to​wa​rzy sz​ki uśm iech​nę​ły

się po​błaż​li​wie. Po​wtó​rzy ​ła sztucz​kę i wy ​bie​gła z ko​lej ​ki, pod​czas gdy kil​ka cię​żar​ny ch ko​biet ki​-

background image

wa​ło ze zro​zu​m ie​niem gło​wa​m i.

Ar​nau szedł wy ​brze​żem do kró​lew​skie​go ka​m ie​nio​ło​m u na gó​rze Mon​tj u​ic. Jak go do​go​nić?

Ale​dis po​pę​dzi​ła uli​cą Mar do pla​cu Blat, skrę​ci​ła na le​wo w bra​m ę rzy m ​skich m u​rów m iej ​skich,
obok pa​ła​cu na​czel​ni​ka, a po​tem bie​gła ca​ły czas pro​sto aż do uli​cy Bo​qu​eria i bra​m y o tej sa​m ej
na​zwie. Mu​si go do​go​nić. Prze​chod​nie oglą​da​li się za nią. Roz​po​zna​li j ą? Pal li​cho! Naj ​waż​niej ​-
sze, że Ar​nau idzie sam . Wy ​pa​dła przez bra​m ę Bo​qu​eria i po​m knę​ła j ak na skrzy ​dłach ku Mon​tj u​-
ic. Mu​si tu gdzieś by ć…

— Ar​nau! — Ty m ra​zem krzy k​nę​ła na głos.
Ar​nau za​trzy ​m ał się w po​ło​wie po​dej ​ścia i obej ​rzał na bie​gną​cą za nim ko​bie​tę.
— Ale​dis! Co ty tu ro​bisz? Ła​pa​ła od​dech. Co m u po​wie?
— Coś się sta​ło, Ale​dis? Co m a m u po​wie​dzieć?
Zgię​ła się wpół, chwy ​ci​ła za brzuch i zno​wu uda​ła atak tor​sj i. Cze​m u nie? Ar​nau pod​szedł do

niej i wziął j ą za ra​m io​na. Je​go do​ty k przy ​pra​wił j ą o gę​sią skór​kę.

— Co ci j est?
Te dło​nie! Chwy ​ci​ły j ą m oc​no, ob​j ę​ły ca​łe j ej ra​m ię. Ale​dis unio​sła gło​wę, na​po​ty ​ka​j ąc pierś

Ar​naua, wciąż zro​szo​ną po​tem . Wdy ​cha​ła woń j e​go spo​co​nej skó​ry.

— Co ci j est? — po​wtó​rzy ł, po​m a​ga​j ąc j ej się wy ​pro​sto​wać. Wy ​ko​rzy ​sta​ła ten m o​m ent, by

go ob​j ąć.

— Wiel​ki Bo​że! — wy ​szep​ta​ła.
Wtu​li​ła twarz w szy ​j ę Ar​naua i za​czę​ła okry ​wać j ą po​ca​łun​ka​m i, zli​zu​j ąc z niej pot.
— Co ty wy ​pra​wiasz?
Ar​nau chciał się wy ​rwać, lecz Ale​dis m oc​no do nie​go przy ​war​ła.
Prze​ra​zi​ły go gło​sy do​bie​ga​j ą​ce zza ro​gu. Ba​sta​ixos! Jak to wy ​tłu​m a​czy ? A j e​śli to sam Bar​to​-

lo​m e? Je​śli go zo​ba​czą z Ale​dis uwie​szo​ną u j e​go szy i, ca​łu​j ą​cą go… Wy ​rzu​cą go z brac​twa! Zła​-
pał j ą w pa​sie i wsko​czy ł w po​bli​skie za​ro​śla. Za​kry ł j ej rę​ką usta.

Gło​sy zbli​ży ​ły się, a po​tem za​czę​ły od​da​lać, ale Ar​nau nie zwra​cał j uż na nie uwa​gi. Sie​dział

na zie​m i z Ale​dis na ko​la​nach, j ed​ną rę​ką przy ​trzy ​m y ​wał j ą w pa​sie, dru​gą za​sła​niał j ej usta.
Dziew​czy ​na wpa​try ​wa​ła się w nie​go. Ach, te kasz​ta​no​we oczy ! Na​gle uprzy ​tom ​nił so​bie, że j ą
obej ​m u​j e. Przy ​ci​skał dłoń do j ej brzu​cha, a j ej pier​si… j ej pier​si ocie​ra​ły się o nie​go, uno​sząc
się i opa​da​j ąc. Ty ​le no​cy m a​rzy ł, by trzy ​m ać j ą w ob​j ę​ciach… Ty ​le no​cy od​kry ​wał w wy ​-
obraź​ni za​ka​m ar​ki j ej cia​ła… Ale​dis nie wy ​ry ​wa​ła się. Po pro​stu prze​szy ​wa​ła go wiel​ki​m i kasz​ta​-
no​wy ​m i ocza​m i.

Od​j ął dłoń od j ej ust.
— Pra​gnę cię — do​biegł go j ej j ęk.
Chwi​lę po​tem j ej usta — słod​kie, m ięk​kie, złak​nio​ne — przy ​war​ły do j e​go warg.
Co za sm ak! Ar​naua prze​szły ciar​ki.
Ale​dis drża​ła.
Ten sm ak, to cia​ło… to po​żą​da​nie.
Nic wię​cej nie po​wie​dzie​li.
Tam ​tej no​cy Ale​dis nie ze​szła do warsz​ta​tu, by pod​glą​dać ter​m i​na​to​rów.

background image

24

Upły ​nę​ły po​nad dwa m ie​sią​ce, od​kąd oj ​ciec Al​bert udzie​lił ślu​bu Ma​rii i Ar​nau​owi w ko​ście​le

San​ta Ma​ria, w obec​no​ści wszy st​kich ba​sta​ixos, Pe​re​go, Ma​rio​ny i Jo​ana, któ​ry sta​wił się na uro​-
czy ​stość z ton​su​rą i w ha​bi​cie fran​cisz​ka​ni​na. Dzię​ki wy ż​szej pen​sj i przy ​słu​gu​j ą​cej Ar​nau​owi po
ślu​bie no​wo​żeń​cy m o​gli się wpro​wa​dzić do wła​sne​go dom ​ku przy pla​ży, um e​blo​wa​ne​go z po​m o​-
cą ro​dzi​ny Ma​rii oraz licz​ny ch zna​j o​m y ch, któ​rzy chęt​nie wspar​li m ło​dą pa​rę. Ar​nau nie m u​siał
kiw​nąć pal​cem pod​czas prze​pro​wadz​ki i przy urzą​dza​niu go​spo​dar​stwa. Dom , m e​ble, za​sta​wa sto​-
ło​wa, ubra​nia, j e​dze​nie — j e​go żo​na i te​ścio​wa wzię​ły wszy st​ko na sie​bie, a j e​m u ka​za​ły od​po​-
czy ​wać. W noc po​ślub​ną Ma​ria od​da​ła się m ę​żo​wi bez na​m ięt​no​ści, ale i bez opo​rów. Na​stęp​ne​go
dnia o świ​cie na Ar​naua cze​ka​ło śnia​da​nie: j aj ​ka, m le​ko, pe​klo​wa​ne m ię​so, chleb. To sa​m o po​-
wtó​rzy ​ło się w po​rze obia​du i ko​la​cj i te​go dnia, na​za​j utrz i przez wszy st​kie na​stęp​ne dni — na Ar​-
naua za​wsze cze​kał na​kry ​ty stół. Ma​ria zdej ​m o​wa​ła m u bu​ty, m y ​ła go, tro​skli​wie opa​try ​wa​ła ra​-
ny i otar​cia. W ło​żu m ał​żeń​skim speł​nia​ła wszy st​kie j e​go za​chcian​ki. Ar​nau m iał w do​m u to,
o czy m m a​rzy każ​dy m ęż​czy ​zna: go​to​we j e​dze​nie, po​rzą​dek, po​słuch, od​da​li i cia​ło m ło​dej , pięk​-
nej ko​bie​ty. Do​brze, Ar​nau. Jak so​bie ży ​czy sz, Ar​nau. Ma​ria ni​g​dy nie sprze​ci​wia​ła się m ę​żo​wi.

Gdy po​trze​bo​wał świecz​ki, rzu​ca​ła wszy st​ko i bie​gła po świecz​kę. Kie​dy się zło​ścił, nad​ska​ki​-

wa​ła m u. By ​ła go​to​wa przy ​chy ​lić m u nie​ba.

La​lo j ak z ce​bra. Na​gle po​ciem ​nia​ło i bły ​ska​wi​ce z wście​kło​ścią, po​czę​ły siec czar​ne chm u​ry,

oświe​tla​j ąc m o​rze. Ar​nau i Bar​to​lo​m e, prze​m o​cze​ni do su​chej nit​ki, sta​li na pla​ży. Wszy st​kie stat​ki
ucie​kły z nie​bez​piecz​ny ch wy ​brze​ży Bar​ce​lo​ny, szu​ka​j ąc schro​nie​nia w por​cie w Sa​lou. Za​-
m knię​to rów​nież ka​m ie​nio​łom . Te​go dnia ba​sta​ixos nie m ie​li pra​cy.

— Jak się spra​wy m a​j ą, sy ​nu? — za​gad​nął zię​cia Bar​to​lo​m e.
— Do​brze. Bar​dzo do​brze… ale…
— Coś nie tak?
— Cho​dzi o to, że… Ma​ria j est dla m nie zby t do​bra. Nie przy ​wy ​kłem do ta​kie​go trak​to​wa​nia.
— Tak j ą wy ​cho​wa​li​śm y — wy ​j a​śnił Bar​to​lo​m e, nie kry ​j ąc za​do​wo​le​nia.

background image

— Ale to na​praw​dę za du​żo.
— A nie m ó​wi​łem , że nie po​ża​łu​j esz? — Teść zer​k​nął na Ar​naua. — Przy ​zwy ​cza​isz się.

A ty m ​cza​sem ciesz się żo​ną.

Do​tar​li do uli​cy Da​m es, wą​skie​go za​uł​ka wy ​cho​dzą​ce​go bez​po​śred​nio na pla​żę, po któ​ry m

spa​ce​ro​wa​ło w desz​czu oko​ło dwu​dzie​stu ko​biet: m ło​dy ch i sta​ry ch, uro​dzi​wy ch i brzy d​kich, zdro​-
wy ch i scho​ro​wa​ny ch.

— Wi​dzisz j e? — Bar​to​lo​m e wska​zał ba​bi​niec. — Wiesz, co tu ro​bią? — Ar​nau za​prze​czy ł ru​-

chem gło​wy. — W bu​rzo​we dni ta​kie j ak dzi​siaj , ku​try ry ​bac​kie są w wiel​kim nie​bez​pie​czeń​stwie
i ka​pi​tan ra​tu​j e sta​tek, j ak ty l​ko m o​że, po​le​ca​j ąc się swy m pa​tro​nom i wszy st​kim świę​ty m . Je​śli
m i​m o to prze​gry ​wa wal​kę ze sztor​m em , po​zo​sta​j e m u ty l​ko j ed​no wy j ​ście, Któ​ry m nie om iesz​ka
m u zresz​tą przy ​po​m nieć za​ło​ga. Ka​pi​tan przy ​się​ga przed Bo​giem i w obec​no​ści swy ch lu​dzi, że
j e​śli ku​ter oraz ca​ła za​ło​ga za​wi​ną bez​piecz​nie do por​tu, poj ​m ie za żo​nę pierw​szą na​po​tka​ną na lą​-
dzie ko​bie​tę. Ro​zu​m iesz?

Ar​nau przy j ​rzał się po​now​nie grup​ce ko​biet, któ​re prze​cha​dza​ły się ner​wo​wo po uli​cy, w tę

i z po​wro​tem , wpa​trzo​ne w ho​ry ​zont. — Ko​bie​ty ro​dzą się po to, by wy j ść za i słu​ży ć m ęż​czy ź​-
nie. Tak wła​śnie wy ​cho​wa​li​śm y Ma​rię i po to da​łem ci j ą za żo​nę.

Mi​j a​ły dni. Ma​ria na​dal świa​ta nie wi​dzia​ła po​za Ar​nau​em ale on m y ​ślał ty l​ko o Ale​dis.
— Ach, te ka​m ie​nie! Znisz​czą ci ple​cy — zży ​m a​ła się Ma​ria, m a​su​j ąc m ę​żo​wi kark i na​cie​ra​-

j ąc lecz​ni​czą m a​ścią ra​nę w oko​li​cach ło​pat​ki.

Ar​nau nie od​po​wie​dział.
— Dziś wie​czo​rem przy j ​rzę się uważ​nie two​j e​m u na​karcz​ni​ko​wi. Coś j est z nim nie tak, ka​m ie​-

nie nie po​win​ny zo​sta​wiać ci ta​kich za​dra​pań.

Ar​nau m il​czał. Wró​cił do do​m u po zm ro​ku. Ma​ria zdj ę​ła m u bu​ty, po​da​ła wi​no, ka​za​ła usiąść

i za​czę​ła m a​so​wać m u ple​cy, bo tak wła​śnie j ej m at​ka przy j ​m o​wa​ła wra​ca​j ą​ce​go z pra​cy m ę​ża.
Ar​nau j ak zwy ​kle pod​da​wał się ty m za​bie​gom . Słu​chał żo​ny w m il​cze​niu. Je​go ra​ny na ple​cach
nie m ia​ły nic wspól​ne​go z na​karcz​ni​kiem ani z ka​m ie​nia​m i dla Ma​don​ny. Ma​ria ob​m y ​wa​ła i opa​-
try ​wa​ła pięt​no grze​chu, za​dra​pa​nia bę​dą​ce dzie​łem ko​bie​ty, któ​rej Ar​nau nie po​tra​fił się oprzeć.

— Te ka​m ie​nie znisz​czą wam ple​cy — po​wtó​rzy ​ła. Ar​nau pił wi​no, pod​czas gdy dło​nie Ma​rii

de​li​kat​nie błą​dzi​ły po j e​go kar​ku.

Od​kąd gar​barz we​zwał j ą do warsz​ta​tu, by po​ka​zać j ej prę​gi na ple​cach ter​m i​na​to​ra, któ​ry od​-

wa​ży ł się na nią spoj ​rzeć, Ale​dis przy ​glą​da​ła się pra​cow​ni​kom m ę​ża ty l​ko z ukry ​cia. Za​uwa​ży ​ła,
że no​cą za​kra​da​j ą się do ogro​du na schadz​ki z ko​bie​ta​m i, któ​re prze​cho​dzi​ły przez m ur. Ter​m i​na​to​-
rzy, dy s​po​nu​j ą​cy su​row​cem , na​rzę​dzia​m i oraz um ie​j ęt​no​ścia​m i wy ​ra​bia​li z cie​niut​kiej skór​ki
kap​tur​ki, któ​re po na​tłusz​cze​ni wsu​wa​li tuż przed sto​sun​kiem na czło​nek, chro​niąc swe part​ner​ki
przed hań​bą. A to, w po​łą​cze​niu z atrak​cy j ​no​ścią m ło​dy ch ko​chan​ków oraz ciem ​no​ścia​m i no​cy,
sta​no​wi​ło nie​od​par​tą po​ku​sę dla wie​lu ko​biet, m a​rzą​cy ch o m i​ło​snej przy ​go​dzie. Ale​dis bez tru​du
wśli​zgnę​ła się do izby ter​m i​na​to​rów i ukra​dła j e​den z ich zm y śl​ny ch wy ​na​laz​ków. Nie m u​sia​ła się
oba​wiać cią​ży, co do​da​ło j ej skrzy ​deł pod​czas scha​dzek z Ar​nau​em .

Ar​nau pa​trzy ł, j ak Ale​dis na​kła​da m u kap​tu​rek, dzię​ki któ​re​m u, j ak za​pew​nia​ła, nie bę​dą m ie​li

dzie​ci. Czy to ten tłuszcz, któ​ry po​zo​sta​wał m u na człon​ku? A m o​że ra​czej ka​ra bo​ska za sprze​nie​-
wie​rza​nie się j e​go pra​wom ? Tak czy owak Ma​ria nie za​cho​dzi​ła w cią​żę. By ​ła zdro​wa i sil​na. Cóż
więc, j e​śli nie grze​chy Ar​naua, m o​gło za​wi​nić? Z j a​kie​go in​ne​go po​wo​du Pan od​m a​wiał​by im
upra​gnio​ne​go dziec​ka? Bar​to​lo​m e chciał m ieć wnu​ka. Oj ​ciec Al​bert i Jo​an bez koń​ca py ​ta​li, kie​dy

background image

Ar​nau zo​sta​nie oj ​cem . Ca​łe brac​two cze​ka​ło nie​cier​pli​wie na wia​do​m ość, to​wa​rzy ​sze za​cze​pia​li
Ar​naua, ich żo​ny od​wie​dza​ły Ma​rię, udzie​la​j ąc j ej rad i roz​wo​dząc się nad uro​ka​m i m a​cie​rzy ń​-
stwa.

Ar​nau rów​nież pra​gnął dziec​ka.
— Nie za​kła​daj m i te​go — sprze​ci​wił się pew​ne​go ra​zu, gdy Ale​dis do​go​ni​ła go po dro​dze do

ka​m ie​nio​ło​m u.

Ale​dis zlek​ce​wa​ży ​ła j e​go sło​wa.
— Nie chcę cię stra​cić — po​wie​dzia​ła. — Wo​la​ła​by m ra​czej uciec od sta​re​go i upo​m nieć się

o cie​bie. Wte​dy wszy ​scy do​wie​dzie​li​by się o na​szej m i​ło​ści, po​padł​by ś w nie​ła​skę j wy ​da​lo​no by
cię z brac​twa, z m ia​sta za​pew​ne rów​nież. Ja j ed​na by m cię wte​dy nie opu​ści​ła i to​wa​rzy ​szy ​ła ci
na wy ​gna​niu. Bez cie​bie wszy st​ko tra​ci sens, bo j e​stem ska​za​na na sta​re​go im ​po​ten​ta i zbo​czeń​ca.
Chcesz m i znisz​czy ć ży ​cie? Dla​cze​go? Bo wiem , że w głę​bi du​szy m nie ko​chasz — od​par​ła sta​-
now​czo Ale​dis. — W ten spo​sób po​m o​gła​by m ci zro​bić krok, któ​ry przej ​m u​j e cię lę​kiem .

Pod osło​ną za​ro​śli po​ra​sta​j ą​cy ch zbo​cza Mon​tj u​ic Ale​dis wsu​nę​ła kap​tu​rek na czło​nek ko​chan​-

ka. Ar​nau pod​dał się j ej się. Czy to praw​da? Czy w głę​bi du​szy m a​rzy o uciecz​ce i o po​rzu​ce​niu
żo​ny i wszy st​kie​go, cze​go się do​ro​bił?

Gdy ​by cho​ciaż j e​go cia​ło nie by ​ło ta​kie sko​re… Co m a w so​bie ta ko​bie​ta, że po​tra​fi owi​nąć

go so​bie wo​kół pal​ca? Ar​nau chciał j ej opo​wie​dzieć o m at​ce Jo​ana, uświa​do​m ić, że j e​śli świat się
o nich do​wie, by ć m o​że j ej sta​ry m ąż upo​m ni się o swe pra​wa, a wte​dy ona do​ko​na ży ​wo​ta za​-
m u​ro​wa​na w czte​rech ścia​nach. Ale m iast te​go po​siadł j ą… po raz ko​lej ​ny Ale​dis j ę​cza​ła pod
na​tar​cia​m i Ar​naua, ale on sły ​szał ty l​ko wła​sne lę​ki: Ma​ria, pra​ca, brac​two, Jo​an, hań​ba, Ma​ria,
Ma​don​na, Ma​ria, Ma​don​na…

background image

25

Sie​dzą​cy na tro​nie król Piotr uniósł dłoń. Po j e​go pra​wi​cy sta​li wuj i brat: ksią​żę Piotr oraz ksią​-

żę Ja​kub, po le​wi​cy : hra​bia Ter​ra​no​va i oj ​ciec Ot de Mont​ca​da. Mo​nar​cha od​cze​kał, aż po​zo​sta​li
człon​ko​wie ra​dy za​m ilk​ną. Znaj ​do​wa​li się w Wa​len​cj i, w pa​ła​cu kró​lew​skim , gdzie przy ​j ę​li Pe​re​-
go Ra​m o​na de Co​do​ler, och​m i​strza i po​sła kró​la Ma​j or​ki. We​dług pa​na Co​do​ler król Ma​j or​ki, Ja​-
kub III, hra​bia Ro​us​sil​lo​nu i Cer​da​gne, i pan Mont​pel​lier, po​sta​no​wi​li wy ​po​wie​dzieć woj ​nę Fran​-
cj i z ra​cj i cią​gły ch wy ​pa​dów woj sk fran​cu​skich w głąb j e​go te​ry ​to​rium . W związ​ku z ty m żą​dał,
by dnia 21 kwiet​nia 1341 ro​ku król Piotr sta​wił się na cze​le ar​m ii Ka​ta​lo​nii w Per​pi​gnan i wsparł
wa​sa​la w woj ​nie z Fran​cu​za​m i.

Przez ca​łe przed​po​łu​dnie król Piotr de​ba​to​wał z do​rad​ca​m i nad proś​bą Ja​ku​ba III. Je​śli od​m ó​wi

po​m o​cy kró​lo​wi Ma​j or​ki, ten bę​dzie m iał pra​wo wy ​po​wie​dzieć m u po​słu​szeń​stwo i uwol​nić się od
obo​wiąz​ków len​ny ch. Jed​nak w prze​ciw​ny m ra​zie — co do te​go wszy ​scy by ​li zgod​ni — Ka​ta​lo​-
nia wpad​nie w pu​łap​kę, bo kie​dy ty l​ko j ej woj ​ska wkro​czą do Per​pi​gnan, j e​go szwa​gier sprzy ​m ie​-
rzy się z kró​lem Fran​cj i i wy ​stą​pi prze​ciw​ko Pio​tro​wi III.

Kie​dy w kom ​na​cie za​pa​no​wa​ła ci​sza, król prze​m ó​wił: Ob​ra​du​j e​m y tu, j ak bez szko​dy dla nas

od​rzu​cić proś​bę kró​la Ma​j or​ki. I chy ​ba zna​leź​li​śm y roz​wią​za​nie: j edź​m y do Bar​ce​lo​ny zwo​łać
kor​te​zy i po​wia​dom ​m y Ja​ku​ba III, że m a się sta​wić dwu​dzie​ste​go pią​te​go m ar​ca. Co zro​bi król
Ma​j or​ki? Al​bo przy ​bę​dzie, al​bo nie. Je​śli tak, speł​ni swą po​win​ność a wte​dy i m y speł​ni​m y j e​go
proś​bę… — Nie​któ​rzy do​rad​cy za​czę​li krę​cić się nie​spo​koj ​nie. Uczest​nic​two kró​la Ma​j or​ki w kor​-
te​zach bę​dzie ozna​czać woj ​nę z Fran​cj ą. Jak​by nie m ie​li j uż dość woj ​ny z Ge​nuą! Ktoś na​wet od​-
wa​ży ł się gło​śno za​pro​te​sto​wać, ale m o​nar​cha uci​szy ł go ru​chem rę​ki, uśm iech​nął się, po czy m
cią​gnął do​no​śny m gło​sem : — I po​pro​si​m y o ra​dę na​szy ch wa​sa​lów, któ​rzy naj ​le​piej bę​dą wie​-
dzie​li, co win​ni​śm y czy ​nić. — Nie​któ​rzy uśm iech​nę​li się za przy ​kła​dem kró​la, in​ni ski​nę​li gło​wą.
Kor​te​zy m o​gą de​cy ​do​wać o po​li​ty ​ce za​gra​nicz​nej Ka​ta​lo​nii, a więc rów​nież o wy ​po​wie​dze​niu
woj ​ny i to nie m o​nar​cha, ale kor​te​zy Ka​ta​lo​nii od​m ó​wi​ły ​by po​m o​cy Ja​ku​bo​wi. — A j e​śli się nie
sta​wi — m ó​wił da​lej król — sprze​nie​wie​rzy się um o​wie len​nej i nie bę​dzie​m y m u​sie​li m u po​m a​-

background image

gać ani m ie​szać się do woj ​ny z Fran​cj ą.

Bar​ce​lo​na 1341

Trzy czło​ny skła​da​j ą​ce się na kor​te​zy — m oż​no​wład​cy, du​cho​wień​stwo oraz przed​sta​wi​cie​le

wol​ny ch m iast Księ​stwa Ka​ta​lo​nii — zj e​cha​ły do Bar​ce​lo​ny, wy ​peł​nia​j ąc uli​ce m ia​sta tę​czą
barw oraz j e​dwa​bia​m i z Al​m e​rii, Bar​ba​rii, Alek​san​drii i Da​m asz​ku, weł​nia​ny m suk​nem z An​glii,
Bruk​se​li, Flan​drii, Me​che​len i Or​lan​dii oraz wspa​nia​ły ​m i stro​j a​m i z czar​ne​go lnu z Bis​so. Sza​ty
wszy st​kich do​stoj ​ni​ków uszy ​te też by ​ty z pięk​ny ch wzo​rzy ​sty ch bro​ka​tów prze​ty ​ka​ny ch zło​tą
i srebr​ni nit​ką.

Król Ma​j or​ki j esz​cze się nie sta​wił. Od kil​ku dni ba​sta​ixos, prze​woź​ni​cy oraz po​zo​sta​li ro​bot​ni​cy

por​to​wi, po​wia​do​m ie​ni przez na​czel​ni​ka m ia​sta, by ​li w po​go​to​wiu na wy ​pa​dek przy ​by ​cia ocze​ki​-
wa​ne​go go​ścia. Port w Bar​ce​lo​nie nie by ł naj ​lep​szy m m iej ​scem do przy j ​m o​wa​nia wiel​kich oso​-
bi​sto​ści, nie wy ​pa​da​ło bo​wiem wy ​no​sić ich na rę​kach ze skrom ​ny ch łó​dek prze​woź​ni​ków, j ak czy ​-
nio​no w przy ​pad​ku kup​ców, któ​rzy nie chcie​li za​m o​czy ć szat. Dla​te​go gdy do Bar​ce​lo​ny przy ​pły ​-
wał j a​kiś wy ​j ąt​ko​wy gość, łą​czo​no łód​ki bur​ta​m i, usta​wia​no j e w li​nii pro​stej się​ga​j ą​cej w głąb
m o​rza, i bu​do​wa​no na nich m ost, by kró​lo​wie i ksią​żę​ta m o​gli zej ść na ląd su​chą no​gą. Ar​nau
wraz z in​ny ​m i ba​sta​ixos zniósł na pla​żę de​ski do bu​do​wy m o​stu, a te​raz, po​dob​nie j ak wie​lu m iesz​-
kań​ców Bar​ce​lo​ny i do​stoj ​ni​ków uczest​ni​czą​cy ch w kor​te​zach, za​glą​dał na pla​żę i wy ​pa​try ​wał na
ho​ry ​zon​cie m a​j or​kań​skich ga​ler. Kor​te​zy by ​ły głów​ny m te​m a​tem roz​m ów w Bar​ce​lo​nie, wszy ​-
scy roz​pra​wia​li o żą​da​niach wład​cy Ma​j or​ki i o for​te​lu Pio​tra III.

— Chy ​ba nie​po​trzeb​nie cze​ka​m y na kró​la Ja​ku​ba — za​sta​na​wiał się Ar​nau, pod​ci​na​j ąc wraz

z oj ​cem Al​ber​tem kno​ty w ka​pli​cy Prze​naj ​święt​sze​go Sa​kra​m en​tu. — Ła​two się do​m y ​ślić, że j e​-
śli ca​łe m ia​sto zna plan na​sze​go kró​la, wie o nim rów​nież wład​ca Ma​j or​ki.

— I dla​te​go nie przy ​j e​dzie — od​parł ksiądz, nie prze​ry ​wa​j ąc krzą​ta​ni​ny.
— W ta​kim ra​zie?
Ar​nau po​pa​trzy ł na za​tro​ska​ną twarz oj ​ca Al​ber​ta. — Oba​wiam się, że cze​ka nas woj ​na z Ma​-

j or​ką.

— Ko​lej ​na woj ​na?
— Nie​ste​ty. Wia​do​m o, że król Piotr m a​rzy o sca​le​niu daw​ny ch po​sia​dło​ści ka​ta​loń​skich, któ​re

Ja​kub Pierw​szy Zdo​by w​ca po​dzie​lił m ię​dzy swy ch spad​ko​bier​ców. Od tam ​tej po​ry kró​lo​wie Ma​-
j or​ki raz po raz zdra​dza​j ą Ka​ta​loń​czy ​ków. Nie upły ​nę​ło na​wet pół wie​ku, od​kąd Piotr Wiel​ki roz​-
pra​wił się z Fran​cu​za​m i i Ma​j or​kań​czy ​ka​m i w wą​wo​zie Pa​nis​sars. Na​stęp​nie pod​bił Ma​j or​kę, Ro​-
us​sil​lon i Cer​da​gne, ale pa​pież na​ka​zał m u od​dać zdo​by ​te te​ry ​to​ria kró​lo​wi Ja​ku​bo​wi Dru​gie​m u.
— Ka​płan zwró​cił się do Arau​na. — Szy ​ku​j e się woj ​na, sy ​nu. Nie wiem dla​cze​go ani kie​dy, ale
bę​dzie​m y m ie​li woj ​nę.

Król Ma​j or​ki nie sta​wił się na ob​ra​dach kor​te​zów. Piotr III dał m u do​dat​ko​we trzy dni, lecz

i w ty m cza​sie m a​j or​kań​skie ga​le​ry nie za​wi​nę​ły do por​tu w Bar​ce​lo​nie.

— Oto dla​cze​go — rzekł oj ​ciec Al​bert do Ar​naua. — Po​wód j uż m a​m y, po​zo​sta​j e ty l​ko py ​ta​-

nie kie​dy.

Po za​koń​cze​niu ob​rad kor​te​zów Piotr III na​ka​zał wsz​cząć prze​ciw​ko swe​m u wa​sa​lo​wi pro​ces

o nie​po​słu​szeń​stwo, za​rzu​ca​j ąc m u do​dat​ko​wo, że w hrab​stwach Ro​us​sil​lo​nu i Cer​da​gne bi​to m o​-

background image

ne​tę ka​ta​loń​ską, choć po​zwo​le​nie na to m ia​ły wy ​łącz​nie kró​lew​skie m en​ni​ce w Bar​ce​lo​nie.

Choć król Ma​j or​ki zlek​ce​wa​ży ł ca​łą spra​wę, na​czel​nik Bar​ce​lo​ny, Ar​nau d’Erill, z po​m o​cą Fe​li​-

pa de Mon​tro​ig oraz wi​ce​kanc​le​rza kró​lew​skie​go Ar​naua Ca​m o​re​ry wy ​to​czy ł m u za​ocz​ny pro​-
ces. Ja​kub III za​czął się nie​po​ko​ić, do​pie​ro gdy j e​go do​rad​cy do​nie​śli, że gro​zi m u utra​ta po​sia​dło​-
ści. Wów​czas Ja​kub zło​ży ł hołd kró​lo​wi Fran​cj i, li​cząc na j e​go po​m oc, i po​pro​sił pa​pie​ża, by wsta​-
wił się za nim u Pio​tra III.

Gło​wa Ko​ścio​ła, obroń​ca in​te​re​sów wład​cy Ma​j or​ki, wy ​m ógł na Pio​trze glej t dla krnąbr​ne​go

wa​sa​la, by ten, nie wy ​sta​wia​j ąc na nie​bez​pie​czeń​stwo sie​bie i swy ch bli​skich, m ógł sta​wić się
w Bar​ce​lo​nie i wy ​tłu​m a​czy ć z przed​sta​wia​ny ch m u za​rzu​tów. Król Piotr, nie m o​gąc od​m ó​wić
pa​pie​żo​wi, wy ​dał sto​sow​ny glej t, po​pro​siw​szy j ed​nak Wa​len​cj ę o przy ​sła​nie do Bar​ce​lo​ny czte​-
rech ga​ler pod do​wódz​twem Ma​teua Mer​ce​ra, któ​re pil​no​wać m ia​ły okrę​tów Ja​ku​ba III.

Kie​dy ża​gle m a​j or​kań​skich ga​ler za​m a​j a​czy ​ły na ho​ry ​zon​cie, ca​ła Bar​ce​lo​na ścią​gnę​ła do

por​tu. Uzbro​j o​na flo​ta pod do​wódz​twem Ma​teua Mer​ce​ra cze​ka​ła j uż na go​ścia, rów​nież pły ​ną​-
ce​go w peł​ny m ry nsz​tun​ku. Na​czel​nik Bar​ce​lo​ny, Ar​nau d’Erill roz​ka​zał przy ​stą​pić do bu​do​wy
m o​stu. Prze​woź​ni​cy usta​wi​li ło​dzie w po​przek, a ro​bot​ni​cy por​to​wi za​czę​li m o​co​wać na nich de​-
ski.

Gdy ga​le​ry za​rzu​ci​ły ko​twi​ce, po​zo​sta​li prze​woź​ni​cy pod​pły ​nę​li do kró​lew​skie​go okrę​tu.
— Co się dzie​j e? — za​py ​tał j e​den z ba​sta​ixos, wi​dząc, że cho​rą​giew kró​la Ma​j or​ki wciąż po​-

wie​wa na m asz​cie, a na łódź scho​dzi ty l​ko j ed​na oso​ba.

Ar​nau i j e​go to​wa​rzy ​sze by ​li prze​m o​cze​ni do su​chej nit​ki. Wszy ​scy pa​trzy ​li na na​czel​ni​ka

m ia​sta, któ​ry śle​dził wzro​kiem od​bi​j a​j ą​cą od kró​lew​skiej ga​le​ry bar​kę.

Na m ost wszedł ty l​ko j e​den czło​wiek. Wi​ceh​ra​bia Evol, uzbro​j o​ny i bo​ga​to odzia​ny wiel​m o​ża

z Ro​us​sil​lo​nu, za​trzy ​m ał się przy koń​cu drew​nia​ne​go m o​stu, nie scho​dząc na ląd.

Na​czel​nik po​spie​szy ł m u na spo​tka​nie i wy ​słu​chał, sto​j ąc na pla​ży, wy ​j a​śnień po​sła, któ​ry na

prze​m ian wska​zy ​wał to klasz​tor fran​cisz​ka​nów, to m a​j or​kań​skie okrę​ty. Po skoń​czo​nej roz​m o​wie
wi​ceh​ra​bia wró​cił na po​kład ga​le​ry, a na​czel​nik udał się do m ia​sta po roz​ka​zy od Pio​tra III.

— Król Ma​j or​ki — ob​wie​ścił wszem wo​bec po po​wro​cie — oraz kró​lo​wa Kon​stan​cj a, sio​stra

m i​ło​ści​wie nam pa​nu​j ą​ce​go wład​cy, za​trzy ​m a​j ą się w klasz​to​rze Fra​m e​nors. Po​sta​wi​m y osa​dzo​-
ny na dnie drew​nia​ny m ost, za​da​szo​ny i obu​do​wa​ny z obu stron, przez któ​ry Ja​kub III przej ​dzie
bez​po​śred​nio z po​kła​du do kom ​nat kró​lew​skich w klasz​to​rze.

Po pla​ży po​niósł się szm er, ale su​ro​we spoj ​rze​nie na​czel​ni​ka uci​szy ​ło zgro​m a​dzo​ny ch. Więk​-

szość ro​bot​ni​ków zer​k​nę​ła na gó​ru​j ą​cy nad li​nią wy ​brze​ża klasz​tor Fra​m e​nors.

— Czy ​ste sza​leń​stwo — do​biegł Ar​naua sprze​ciw j ed​ne​go z to​wa​rzy ​szy.
— Je​śli ze​rwie się sztorm — za​uwa​ży ł ktoś in​ny — m ost nie wy ​trzy ​m a.
Po co kró​lo​wi Ma​j or​ki za​da​szo​ny i obu​do​wa​ny m ost?!
Ar​nau zer​k​nął na na​czel​ni​ka aku​rat w chwi​li, gdy na pla​ży zj a​wił się Be​ren​gu​er de Mon​ta​gut.

Ar​nau d’Erill wska​zał m i​strzo​wi klasz​tor fran​cisz​ka​nów, po czy m pra​wą rę​ką za​kre​ślił li​nię wio​dą​-
cą w głąb m o​rza.

Ba​sta​ixos, prze​woź​ni​cy, cie​śle, rze​m ieśl​ni​cy wy ​ra​bia​j ą​cy wio​sła, ko​wa​le oraz po​wroź​ni​cy

cze​ka​li w m il​cze​niu, aż na​czel​nik skoń​czy m ó​wić. Mistrz za​m y ​ślił się.

Na roz​kaz kró​la wstrzy ​m a​no ro​bo​ty w ka​te​drze i w ko​ście​le San​ta Ma​ria. Wszy ​scy ro​bot​ni​cy

skie​ro​wa​ni zo​sta​li do bu​do​wy m o​stu. Pod czuj ​ny m okiem Be​ren​gu​era ro​ze​bra​no część rusz​to​wań
ze świą​ty ​ni m a​ry j ​nej i j esz​cze te​go sa​m e​go ran​ka ba​sta​ixos za​czę​li prze​no​sić m a​te​riał bu​dow​la​-

background image

ny do klasz​to​ru Fra​m e​nors.

— Szczy t głu​po​ty ! — rzu​cił Ar​nau do Ra​m o​na, gdy nie​śli ra​zem cięż​ki pień. — Naj ​pierw nad​-

wy ​rę​ża​m y so​bie kar​ki no​sząc ka​m ie​nie na bu​do​wę ko​ścio​ła, a te​raz go roz​bie​ra​m y dla ka​pry ​su…

— Milcz! — sy k​nął Ra​m on. — Wy ​ko​nu​j e​m y roz​kaz kró​la. On wie, co ro​bi.
Ga​le​ry Ja​ku​ba III, ob​ser​wo​wa​ne z bli​ska przez flo​tę z Wa​len​cj i, usta​wi​ły się na​prze​ciw​ko Fra​-

m e​nors, za​rzu​ca​j ąc ko​twi​ce w znacz​nej od​le​gło​ści od klasz​to​ru. Mu​ra​rze i cie​śle za​czę​li sta​wiać
rusz​to​wa​nie przy ścia​nie klasz​to​ru gra​ni​czą​cej z m o​rzem . By ​ła to po​tęż​na drew​nia​na kon​struk​cj a
scho​dzą​cą do wo​dy. W ty m sa​m y m cza​sie ba​sta​ixos oraz wszy ​scy ro​bot​ni​cy, któ​ry m nie przy ​-
dzie​lo​no in​ne​go za​da​nia, krą​ży ​li m ię​dzy pla​żą i ko​ścio​łem San​ta Ma​ria, no​sząc ba​le i de​ski.

O zm ro​ku prze​rwa​no pra​ce. Ar​nau wró​cił do do​m u zły j ak osa.
— Nasz król ni​g​dy nie m a po​dob​ny ch fa​na​be​rii, wy ​star​cza m u zwy ​kły po​m ost na ło​dziach. Po

co, u li​cha, za​spo​ka​j a za​chcian​ki zdraj ​cy ?

Jed​nak j e​go sło​wa tra​ci​ły na si​le, a m y ​śli kie​ro​wa​ły się na in​ne to​ry, w m ia​rę j ak Ma​ria m a​so​-

wa​ła m u ra​m io​na.

— Za​dra​pa​nia na​resz​cie za​czy ​na​j ą się go​ić — stwier​dzi​ła. — Nie​któ​rzy uży ​wa​j ą bo​dzisz​ka

z do​dat​kiem m a​lin, choć w na​szej ro​dzi​nie wo​li​m y sto​so​wać roj ​nik. Mo​j a bab​ka le​czy ​ła ni​m i
dziad​ka, a m at​ka oj ​ca…

Ar​nau przy ​m knął oczy. Roj ​nik? Od kil​ku dni nie wi​dzie Ale​dis. Nic dziw​ne​go, że j e​go ple​cy

m a​j ą się le​piej !

— Nie na​pi​naj m ię​śni — upo​m nia​ła go Ma​ria, wy ​ry ​wa​j ąc za​m y ​śle​nia. — Roz​luź​nij się, po​-

wi​nie​neś się roz​luź​nić, że​by m m o​gła — Ar​nau wo​lał j ej nie słu​chać. Bo i po co? Ma się roz​luź​nić,
by m o​gła opa​trzy ć ra​ny za​da​ne przez ko​bie​tę, z któ​rą j ą zdra​dza? Gdy ​by cho​ciaż się na nie​go po​-
gnie​wa​ła…

Ale m iast go prze​kli​nać, Ma​ria tej no​cy ob​sy ​pa​ła go piesz​czo​ta​m i i przy ​lgnę​ła do nie​go czu​le.

Ale​dis nie wie​dzia​ła, co to czu​łość. Spół​ko​wa​li j ak zwie​rzę​ta! Ar​nau przy ​j ął za​pro​sze​nie żo​ny z za​-
m knię​ty ​m i ocza​m i. Jak​że m iał spoj ​rzeć j ej w oczy ? Ma​ria pie​ści​ła j e​go cia​ło i… du​szę, da​j ąc
roz​kosz. Roz​kosz, któ​ra bo​la​ła go ty m bar​dziej , im by ​ła więk​sza.

Ar​nau wstał sko​ro świt, by ru​szy ć do pra​cy. Ma​ria krzą​ta​ła się j uż w kuch​ni, przy ​go​to​wu​j ąc

m u śnia​da​nie.

Bu​do​wa po​m o​stu trwa​ła trzy dni. Przez ten czas ża​den czło​nek świ​ty kró​lew​skiej z Ma​j or​ki nie

zszedł na ląd, po​kła​du nie opusz​cza​ła rów​nież za​ło​ga wa​lenc​kich ga​ler. Gdy przy ​le​ga​j ą​ca do klasz​-
tor​ne​go m u​ru kon​struk​cj a się​gnę​ła m o​rza, prze​woź​ni​cy po​łą​czy ​li ło​dzie, by uła​twić trans​port m a​-
te​ria​łów. Ar​nau pra​co​wał bez wy ​tchnie​nia, bo ty l​ko zm ę​cze​nie po​zwa​la​ło m u za​po​m nieć o de​li​-
kat​ny ch dło​niach Ma​rii piesz​czą​cy ch j e​go cia​ło, po​gry ​zio​ne i po​dra​pa​ne przez Ale​dis. Sto​j ą​cy na
bar​kach ro​bot​ni​cy wbi​j a​li ba​le w dno pod czuj ​ny m okiem Be​ren​gu​era de Mon​ta​gut, któ​ry nad​zo​-
ro​wał bu​do​wę z dzio​bu bar​ka​su. Pod​pły ​wał to tu, to tam i do​pie​ro zba​daw​szy oso​bi​ście wy ​trzy ​-
m a​łość fi​la​rów, ze​zwa​lał na kon​ty ​nu​owa​nie ro​bót.

Trzy dni póź​niej po​nad pięć​dzie​się​cio​m e​tro​wy drew​nia​ny po​m ost prze​ci​nał otwar​tą do tej po​-

ry prze​strzeń nad​brzeż​ną Bar​ce​lo​ny. Kró​lew​ska ga​le​ra pod​pły ​nę​ła do kon​struk​cj i, a chwi​lę po​tem
Ar​nau i po​zo​sta​li ro​bot​ni​cy usły ​sze​li dud​nią​ce na de​skach kro​ki kró​la i j e​go świ​ty. Wie​lu pod​nio​sło
gło​wy.

Fra​m e​nors Ja​kub III za​wia​do​m ił kró​la Pio​tra, że on i kró​lo​wa za​nie​m o​gli z po​wo​du tru​dów

m or​skiej wy ​pra​wy i że j e​go sio​stra bła​ga go o od​wie​dzi​ny. Gdy król wy ​bie​rał się wła​śnie do

background image

klasz​to​ru, j e​go wuj , ksią​żę Piotr, sta​wił się przed nim w to​wa​rzy ​stwie m ło​de​go fran​cisz​ka​ni​na.

— Mów, m ni​chu — roz​ka​zał m o​nar​cha, wy ​raź​nie po​iry ​to​wa​ny fak​tem , że bę​dzie m u​siał odło​-

ży ć wi​zy ​tę u sio​stry.

Jo​an się sku​lił. Nikt nie zgadł​by, że prze​ra​sta kró​la o gło​wę. „Jest bar​dzo ni​ski — opo​wia​da​no Jo​-

ano​wi — dla​te​go ni​g​dy nie przy j ​m u​j e dwo​rzan na sto​j ą​co”. Jed​nak ty m ra​zem król stał przed
nim i pa​trzy ł m u pro​sto w oczy, j ak​by chciał przej ​rzeć go na wy ​lot.

Jo​an wy ​j ą​kał coś nie​zro​zu​m ia​łe​go.
— No, m ów, co wiesz — po​na​glił go ksią​żę Ja​kub. Jo​ana ob​lał zim ​ny pot. No​wy, szty w​ny j esz​-

cze ha​bit le​pił m u się do cia​ła. A j e​śli to nie​praw​da? Do​pie​ro te​raz po​m y ​ślał o ta​kiej ewen​tu​al​no​-
ści. Gdy do​wie​dział się o wszy st​kim od sta​re​go m ni​cha, któ​ry przy ​pły ​nął na m a​j or​kań​skich ga​le​-
rach, przy ​biegł co sił w no​gach do kró​lew​skie​go pa​ła​cu, po​kłó​cił się ze straż​ni​ka​m i, zde​cy ​do​wa​ny
oso​bi​ście prze​ka​zać wia​do​m ość kró​lo​wi, aż w koń​cu zgo​dził się wy ​znać wszy st​ko księ​ciu Pio​tro​wi,
ale te​raz… A j e​śli to kłam ​stwo? Je​śli dał się na​brać na j esz​cze j e​den pod​stęp kró​la Ma​j or​ki…

— Mów, na Bo​ga! — krzy k​nął w koń​cu król. Jo​an wy ​rzu​cił nie​m al j ed​ny m tchem :
— Mi​ło​ści​wie nam pa​nu​j ą​cy pa​nie, nie idź​cie do wa​szej sio​stry, kró​lo​wej Kon​stan​cj i. To pu​-

łap​ka. Król Ja​kub, tłu​m a​cząc się j ej nie​do​m a​ga​niem , roz​ka​zał wpu​ścić do j ej kom ​na​ty ty l​ko wa​-
szą wy ​so​kość oraz j e​go wy ​so​kość księ​cia Pio​tra i księ​cia Ja​ku​ba. Ni​ko​go wię​cej . W środ​ku rzu​ci
się na was tu​zin uzbro​j o​ny ch po zę​by żoł​nie​rzy, któ​rzy was poj ​m a​j ą, wpro​wa​dzą po po​m o​ście na
ga​le​ry, wy ​wio​zą na Ma​j or​kę i bę​dą wię​zi​li w zam ​ku Ala​ró do​pó​ty, do​pó​ki nie zwol​ni​cie kró​la Ja​ku​-
ba z przy ​się​gi len​nej i nie od​da​cie m u no​wy ch po​sia​dło​ści w Ka​ta​lo​nii.

Wresz​cie zrzu​cił z ser​ca ten cię​żar! Król zm ru​ży ł oczy i za​py ​tał:
— Jak ta​ki m ło​dy fran​cisz​ka​nin do​wie​dział się o wszy st​kim ?
— Od bra​ta Be​ren​gu​era, krew​ne​go wa​szej wy ​so​ko​ści.
— Od bra​ta Be​ren​gu​era?
Ksią​żę Piotr ski​nął gło​wą, a wte​dy król naj ​wy ​raź​niej przy ​po​m niał so​bie, o kim m o​wa.
— Bra​tu Be​ren​gu​ero​wi — cią​gnął Jo​an — opo​wie​dział o wszy st​kim skru​szo​ny zdraj ​ca, któ​ry

po​pro​sił o ostrze​że​nie wa​szej wy ​so​ko​ści. Jed​nak sę​dzi​wy wiek m e​go współ​bra​ta skło​nił go do po​-
wie​rze​nia tej m i​sj i wła​śnie m nie.

— No i wie​m y j uż, dla​cze​go kró​lo​wi Ma​j or​ki za​le​ża​ło na osło​nię​ty m po​m o​ście — m ruk​nął

ksią​żę Ja​kub. — Chciał nas upro​wa​dzić, nie bu​dząc ni​czy ​ich po​dej ​rzeń.

— Wszy st​ko się zga​dza — do​dał ksią​żę Piotr, ki​wa​j ąc gło​wą.
— Sa​m i ro​zu​m ie​cie — król zwró​cił się do wu​j a oraz bra​ta — że m u​szę od​wie​dzić sio​strę, któ​ra

za​nie​m o​gła pod​czas wi​zy ​ty w m o​im kró​le​stwie. — Jo​an słu​chał, nie m a​j ąc od​wa​gi pod​nieść
wzro​ku. Król za​m ilkł na chwi​lę. — Od​wo​łam dzi​siej ​sze spo​tka​nie, trze​ba j ed​nak… Słu​chasz m nie,
m ni​chu? — Jo​an drgnął. — Trze​ba prze​ko​nać te​go skru​szo​ne​go pe​ni​ten​ta, by po​zwo​lił nam uj aw​-
nić zdra​dę. Pó​ki nad spra​wą cią​ży ta​j em ​ni​ca spo​wie​dzi, wi​zy ​ta u kró​lo​wej m nie nie om i​nie. Idź
j uż — roz​ka​zał.

Jo​an po​biegł do klasz​to​ru, by opo​wie​dzieć o wszy st​kim bra​tu Be​ren​gu​ero​wi. Piotr III nie sta​wił

się na spo​tka​nie z sio​strą, ty m bar​dziej że i j e​go stan za​pal​ny w oko​li​cy oka, wy ​m a​ga​j ą​cy upusz​-
cze​nia krwi — uzna​ny przez kró​la za znak bo​skiej opatrz​no​ści — przy ​kuł na kil​ka dni do ło​ża.
W ty m cza​sie brat Be​ren​gu​er otrzy ​m ał po​zwo​le​nie, na któ​ry m tak za​le​ża​ło kró​lo​wi Pio​tro​wi III.

Ty m ra​zem Jo​an nie wąt​pił w praw​dzi​wość prze​ka​zy ​wa​nej przez sie​bie wia​do​m o​ści.
Pe​ni​ten​tem bra​ta Be​ren​gu​era — oznaj ​m ił, sta​j ąc przed m o​nar​chą — j est nie kto in​ny, ty l​ko

background image

wa​sza sio​stra, kró​lo​wa Kon​stan​cj a, któ​ra pro​si, by ​ście spro​wa​dzi​li j ą do pa​ła​cu choć​by tu, pod
wa​szą opie​ką i z da​la od wła​dzy m ę​ża, opo​wie nam o szcze​gó​łach pla​no​wa​nej zdra​dy.

Brat kró​la udał się wraz z od​dzia​łem żoł​nie​rzy po kró​lo​wa Kon​stan​cj ę. Za​kon​ni​cy z klasz​to​ru

Fra​m e​nors wpu​ści​li ich do środ​ka i ksią​żę Ja​kub sta​nął przed kró​lem Ma​j or​ki. Pro​te​sty nie na wie​le
się zda​ły — Kon​stan​cj a zo​sta​ła za​bra​na do kró​lew​skie​go pa​ła​cu.

Na nic zda​ła się rów​nież kró​lo​wi Ma​j or​ki wi​zy ​ta, któ​rą za​raz po​tem zło​ży ł szwa​gro​wi.
— Usza​nu​j ę wasz glej t — oznaj ​m ił m u Piotr Ce​re​m o​nial​ny — ty l​ko ze wzglę​du na sło​wo da​ne

pa​pie​żo​wi. Jed​nak Kon​stan​cj a po​zo​sta​nie w Bar​ce​lo​nie, pod m o​j ą opie​ką. Roz​ka​zu​j ę wam na​-
ty ch​m iast opu​ścić m o​j e kró​le​stwo.

Gdy ty l​ko czte​ry m a​j or​kań​skie ga​le​ry od​pły ​nę​ły, król roz​ka​zał Ar​nau​owi d’Erill sfor​m u​ło​wa​-

nie oskar​że​nia prze​ciw​ko szwa​gro​wi. Nie​dłu​go po​tem na​czel​nik Bar​ce​lo​ny ogło​sił wy ​rok, na m o​-
cy któ​re​go po​sia​dło​ści nie​wier​ne​go wa​sa​la, ska​za​ne​go za​ocz​nie, m ia​ły przej ść na wła​sność Pio​tra
III. Król Ka​ta​lo​nii m iał j uż pre​tekst do wsz​czę​cia woj ​ny z Ma​j or​ką.

Piotr Ce​re​m o​nial​ny, za​do​wo​lo​ny z nada​rza​j ą​cej się oka​zj i zj ed​no​cze​nia kró​le​stwa po​dzie​lo​ne​-

go przed la​ty przez j e​go przod​ka Ja​ku​ba Zdo​by w​cę, we​zwał m ło​de​go za​kon​ni​ka, któ​ry po​m ógł
w wy ​kry ​ciu spi​sku.

— Słu​ży ​łeś nam wier​nie i ofiar​nie — oznaj ​m ił król, ty m ra​zem z wy ​so​ko​ści tro​nu. — Proś

więc, o co chcesz.

Jo​an do​wie​dział się o za​m ia​rze kró​la od po​słań​ców, m iał więc dość cza​su, by za​sta​no​wić się

nad od​po​wie​dzią. I prze​m y ​ślał j ą do​głęb​nie. Za ra​dą na​uczy ​cie​li wstą​pił do za​ko​nu fran​cisz​ka​nów,
j ed​nak w klasz​to​rze Fra​m e​nors do​znał za​wo​du. Gdzie po​dzia​ły się j e​go uko​cha​ne księ​gi? A oka​zj a
do po​głę​bia​nia wie​dzy ? Co z wy ​m a​rzo​ną na​uką i stu​dia​m i? Udał się do prze​ora, któ​ry ze świę​tą
cier​pli​wo​ścią przy ​po​m niał re​gu​łę za​ko​nu za​ło​żo​ne​go przez Fran​cisz​ka z Asy ​żu:

— Skraj ​na pro​sto​ta, cał​ko​wi​te ubó​stwo i po​ko​ra. Oto trzy ce​chy do​bre​go fran​cisz​ka​ni​na.
Ale Jo​an pra​gnął po​głę​biać wie​dzę, kon​ty ​nu​ować stu​dia, czy ​tać, uczy ć się. Prze​cież j e​go na​-

uczy ​cie​le za​pew​nia​li, że każ​da z nich j est j ed​ną z dróg pro​wa​dzą​cy ch do Pa​na. Dla​te​go zer​kał
z za​zdro​ścią do​m i​ni​ka​nów. Za​kon ten, zaj ​m u​j ą​cy się głów​nie stu​dio​wa​niem fi​lo​zo​fii i teo​lo​gii, za​-
ło​ży ł i pro​wa​dził licz​ne uni​wer​sy ​te​ty. To​an m a​rzy ł o zo​sta​niu do​m i​ni​ka​ni​nem i kon​ty ​nu​owa​niu na​-
uki na sław​ny m uni​wer​sy ​te​cie w Bo​lo​nii.

— Niech tak bę​dzie — rzekł król, wy ​słu​chaw​szy proś​by Jo​ana. Mło​de​go za​kon​ni​ka prze​szły

ciar​ki. — Wie​rzy ​m y, że zdo​by ​ta wie​dza prze​m ie​ni was w au​to​ry ​tet m o​ral​ny i z cza​sem wró​ci​cie
do oj ​czy ​zny, by słu​ży ć wa​sze​m u kró​lo​wi i j e​go pod​da​ny m .

background image

26

Ko​ściół San​ta Ma​ria de la Mar,

Bar​ce​lo​na,

maj 1343 ro​ku

Od wy ​da​nia przez na​czel​ni​ka Bar​ce​lo​ny wy ​ro​ku prze​ciw​ko Ja​ku​bo​wi III upły ​nę​ły dwa la​ta.

Ar​nau stał we​wnątrz nie​do​koń​czo​ne​go ko​ścio​ła San​ta Ma​ria, przy ​słu​chu​j ąc się ze ści​śnię​ty m ser​-
cem dzwo​nom roz​brzm ie​wa​j ą​cy m w ca​ły m m ie​ście. Król ru​szał na woj ​nę prze​ciw​ko Ma​j or​ce
i w Bar​ce​lo​nie za​ro​iło się od wiel​m o​żów i ry ​ce​rzy. Ar​nau, trzy ​m a​j ą​cy war​tę przed ka​pli​cą Prze​-
naj ​święt​sze​go Sa​kra​m en​tu, ob​ser​wo​wał ich w tłu​m ie wy ​peł​nia​j ą​cy m ko​ściół i plac na ze​wnątrz.
We wszy st​kich świą​ty ​niach od​pra​wia​no m sze w in​ten​cj i woj sk ka​ta​loń​skich.

Ar​nau by ł zm ę​czo​ny. Król zgro​m a​dził w Bar​ce​lo​nie ca​łą flo​tę wo​j en​ną i od wie​lu dni ba​sta​-

ixos pra​co​wa​li bez wy ​tchnie​nia. Sto sie​dem ​na​ście okrę​tów! Ni​g​dy nie wi​dzia​no tu ty ​lu stat​ków
na​raz. Mo​rze ro​iło się od m asz​tów, a u brze​gów Bar​ce​lo​ny sta​ły dwa​dzie​ścia dwie ol​brzy ​m ie ga​-
le​ry go​to​we o wy ​ru​sze​nia na woj ​nę, sie​dem brzu​cha​ty ch ka​rak do trans​por​tu ko​ni, osiem wiel​kich
dwu- i trzy ​po​kła​do​wy ch okrę​tów do prze​wo​zu żoł​nie​rzy oraz ca​łe m nó​stwo śred​nich i m a​ły ch ło​-
dzi.

Z pew​no​ścią na j ed​nej z ty ch ga​ler, te​raz uzbro​j o​ny ch, po​nad rok te​m u od​pły ​nął do Bo​lo​nii

Jo​an w ha​bi​cie do​m i​ni​ka​ni​na.

Ar​nau od​pro​wa​dził go na sam brzeg. Brat wsko​czy ł na łód​kę i usiadł​szy ple​ca​m i do m o​rza,

uśm iech​nął się do nie​go. Ar​nau pa​trzy ł, j ak wcho​dzi na po​kład ga​le​ry. Na wi​dok po​ru​sza​j ą​cy ch j e
wio​seł po​czuł ucisk w żo​łąd​ku, a po j e​go po​licz​kach po​pły ​nę​ły łzy. Zo​stał sam .

Ro​zej ​rzał się do​oko​ła. Nie prze​sta​wa​no bić we wszy st​kie dzwo​ny w m ie​ście. Moż​ni, du​cho​-

wień​stwo, żoł​nie​rze, kup​cy, rze​m ieśl​ni​cy oraz pro​sty lud wy ​peł​nia​li ko​ściół San​ta Ma​ria. To​wa​-
rzy ​sze Ar​naua sta​li na bacz​ność tuż przy nim . Mi​m o to czuł się ta​ki sa​m ot​ny ! Je​go na​dzie​j e i ca​łe
j e​go ży ​cie le​gły z gru​zach, po​dob​nie j ak sta​ry ko​śció​łek, na m iej ​scu któ​re​go po​wsta​ła no​wa świą​-

background image

ty ​nia. Sta​ra bu​dow​la prze​sta​ła ist​nieć. Nie po​zo​stał po niej na​wet ślad. Przed Ar​nau​em otwie​ra​ła
się te​raz ol​brzy ​m ia sze​ro​ka na​wa głów​na, oko​lo​na ośm io​kąt​ny ​m i ko​lum ​na​m i pod​pie​ra​j ą​cy ​m i
skle​pie​nie. Po bo​kach, po ze​wnętrz​nej stro​nie ko​lum n, m u​ry ko​ścio​ła wciąż po​wo​li pię​ły się ku
nie​bu, ka​m ień po ka​m ie​niu.

Ar​nau za​darł gło​wę. Po um iesz​cze​niu w dru​gim skle​pie​niu zwor​ni​ka, przed​sta​wia​j ą​ce​go sce​nę

na​ro​dze​nia Pa​na, pra​ce prze​nio​sły się do naw bocz​ny ch. Za​m knię​to od gó​ry pre​zbi​te​rium , ale na​-
stęp​ne w ko​lej ​no​ści skle​pie​nie — pierw​sze wcho​dzą​ce w skład pro​sto​kąt​nej na​wy głów​nej —
w dal​szy m cią​gu przy ​po​m i​na​ło pa​j ę​czy ​nę: nie​bo prze​ci​na​ły czte​ry że​bra roz​pię​te ni​czy m de​li​-
kat​na sieć i po​łą​czo​ne zwor​ni​kiem , któ​ry wy ​glą​dał j ak pa​j ąk czy ​ha​j ą​cy na ofia​rę. Ar​nau utkwił
wzrok w cien​kich że​brach skle​pie​nia. Do​brze wie​dział, co czu​j e ofia​ra zła​pa​na w pa​j ę​czy ​nę! Ale​-
dis by ​ła co​raz bar​dziej na​tar​czy ​wa. „Po​wiem o wszy st​kim two​im cech​m i​strzom ”, gro​zi​ła, gdy
Ar​nau pró​bo​wał się od niej opę​dzać. A wte​dy on grze​szy ł zno​wu, i zno​wu, i j esz​cze raz… Zer​k​nął
na swy ch to​wa​rzy ​szy … j ak się do​wie​dzą… Spoj ​rzał na Bar​to​lo​m e, swe​go te​ścia Cech​m i​strza,
oraz na Ra​m o​na, przy ​j a​cie​la i opie​ku​na. Jak za​re​agu​j ą? a Jo​an j est tak da​le​ko…

Zda​wa​ło się, że na​wet j e​go uko​cha​ny ko​ściół się go wy ​rzekł, gdy ty l​ko ukoń​czo​no część skle​-

pie​nia i wznie​sio​no przy ​po​ry pod​trzy ​m u​j ą​ce łu​ki naw bocz​ny ch, ary ​sto​kra​cj a i bo​ga​ci kup​cy za​-
czę​li urzą​dzać ko​ściel​ne ka​pli​ce, by uwiecz​nić swój ród w her​bach, fi​gu​rach, sar​ko​fa​gach i in​-
ny ch zna​kach wy ​ry ​ty ch w ka​m ie​niu.

Ar​nau m iał wra​że​nie, że skra​dzio​no m u j e​go ko​ściół. Gdy od​wie​dzał Ma​don​nę, wy ​pa​tru​j ąc

u niej po​cie​chy, co​raz czę​ściej na​po​ty ​kał kup​ców i wiel​m o​żów krę​cą​cy ch się m ię​dzy rusz​to​wa​-
nia​m i. Po​j a​wi​li się ni z te​go, ni z owe​go, a te​raz z du​m ą przy ​sta​wa​li przed pierw​szy ​m i j e​de​na​sto​-
m a ka​pli​ca​m i — z trzy ​dzie​stu czte​rech za​pla​no​wa​ny ch — po​wsta​j ą​cy ​m i w am ​bi​cie. W ka​pli​cy
Wszy st​kich Świę​ty ch wid​nia​ły j uż pta​ki — herb ro​dzi​ny Bu​squ​ets. W ka​pli​cy Świę​te​go Ja​ku​ba
herb ro​du Ju​ny ​ent: rę​ka i lew. Tuż obok — trzy grusz​ki ro​du Bo​ro​nat de Pera, wy ​rzeź​bio​ne na klu​-
czu skle​pie​nia go​ty c​kiej ka​pli​cy Świę​te​go Paw​ła, na któ​rej m ar​m u​rach wy ​ry ​to rów​nież pod​ko​wą
i pa​sy — herb ro​du Pau Fer​ran. Na​to​m iast w ka​pli​cy Świę​tej Mał​go​rza​ty wid​nia​ły her​by ro​dzin
Du​fort i Du​say oraz zdrój sy m ​bo​li​zu​j ą​cy ród Font. Nie po​zo​sta​wio​no w spo​ko​j u na​wet ka​pli​cy
Prze​naj ​święt​sze​go Sa​kra​m en​tu! Tak, w bli​skiej ser​cu Ar​naua ka​pli​cy ba​sta​ixos po​j a​wił się sar​ko​-
fag Ber​na​ta Lul​la — ar​chi​dia​ko​na, któ​ry roz​po​czął bu​do​wę świą​ty ​ni — oraz herb ro​dzi​ny Fer​rer.

Ar​nau prze​cho​dził ze spusz​czo​ną gło​wą obok wiel​m o​żów i kup​ców. On ty l​ko no​sił ka​m ie​nie

i klę​kał przed Ma​don​ną, bła​ga​j ąc, by uwol​ni​ła go od cza​tu​j ą​cej na nie​go pa​j ę​czy ​cy.

Gdy uro​czy ​sto​ści re​li​gij ​ne do​bie​gły koń​ca, ca​ła Bar​ce​lo​na uda​ła się do por​tu. Sta​wił się tam

rów​nież Piotr III w zbroi oraz j e​go do​rad​cy. Ty l​ko ksią​żę Ja​kub, hra​bia Urge​lu, m iał zo​stać w Ka​-
ta​lo​nii, by bro​nić Am ​pur​dan, Be​sa​lu i Cam ​pro​dón — te​re​nów gra​ni​czą​cy ch z po​sia​dło​ścia​m i Ja​-
ku​ba III. Wszy ​scy po​zo​sta​li m oż​no​wład​cy ru​sza​li wraz z kró​lem na pod​bój Ma​j or​ki: se​ne​szal Ka​-
ta​lo​nii ksią​żę Piotr, głów​no​do​wo​dzą​cy flo​ty wo​j en​nej Pe​re de Mont​ca​da, Pe​dro de Eixe​ri​ca
i Bla​sco Ala​gó, Gon​za​lo Diez de Are​nós i Fe​li​pe de Ca​stro, oj ​ciec Jo​de Ar​bo​rea, Al​fon​so de Lló​-
ria, Ga​lva​ny de An​gle​so​la, Acar​dic de Mur, Ar​nau d’Erill, oj ​ciec Gon​za​lo Gar​cia, Jo​an Xi​m e​nez
de oraz wie​lu in​ny ch przed​sta​wi​cie​li ary ​sto​kra​cj i i ry ​cer​stwa, któ​ry m to​wa​rzy ​szy ​ło ich woj ​sko
i wa​sa​le.

Ma​ria, któ​ra spo​tka​ła się z Ar​nau​em przed ko​ścio​łem , wska​za​ła na nich pal​cem i po​cią​gnę​ła

m ę​ża w ich kie​run​ku.

— Król! Spój rz ty l​ko na na​sze​go m o​nar​chę. Co za pre​zen​cj a!

background image

A wi​dzia​łeś j e​go m iecz? Toż to cu​do, nie m iecz! A tam ​ten m oż​ny ? Kto to ta​ki, Ar​nau? Znasz

go? Ja​kie pięk​ne zbro​j e, tar​cze, cho​rą​gwie…

Za​cią​gnę​ła Ar​naua na dru​gi ko​niec pla​ży, pod sam klasz​tor fran​cisz​ka​nów. Wie​lu m ęż​czy zn,

trzy ​m a​j ą​cy ch się z da​la od m oż​ny ch i żoł​nie​rzy, wsia​da​ło wła​śnie na ło​dzie, któ​re m ia​ły ich za​-
wieźć na okrę​ty. By ​li brud​ni i ob​szar​pa​ni, nie m ie​li tarcz, zbroi ani m ie​czy, a ich j e​dy ​ny ubiór sta​-
no​wi​ła dłu​ga, znisz​czo​na tu​ni​ka, wy ​so​kie bu​ty i skó​rza​na czap​ka.

Uzbro​j e​ni by ​li ty l​ko w nóż i włócz​nię!
— Czy to Kom ​pa​nia Ka​ta​loń​ska? — za​py ​ta​ła Ma​ria.
— Tak, to wła​śnie oni — po​twier​dził Ar​nau. Przy ​łą​czy ​li się do peł​ne​go sza​cun​ku m il​cze​nia,

w j a​kim m iesz​kań​cy Bar​ce​lo​ny ob​ser​wo​wa​li na​j em ​ny ch wo​j ow​ni​ków, zdo​by w​ców Bi​zan​cj um !
Na​wet dzie​ci i ko​bie​ty, któ​re, po​dob​nie j ak Ma​ria, do​pie​ro co za​chwy ​ca​ły się m ie​cza​m i i zbro​j ą
m oż​ny ch, spo​glą​da​ły na nich z du​m ą. Wal​czy ​li pie​szo, bez żad​nej osło​ny, zda​ni wy ​łącz​nie na swą
zręcz​ność i si​łę. Któż kpił​by więc z ich stro​j u, znisz​czo​ny ch tu​nik i li​chej bro​ni?

Ar​nau sły ​szał, że zna​leź​li się ta​cy śm iał​ko​wie. Po​noć Sy ​cy ​lij ​czy ​cy wy ​śm ia​li ich kie​dy ś na po​-

lu bi​twy. Co ta​ka ban​da ob​szar​pań​ców m o​że zro​bić ry ​ce​rzom na ko​niach? A j ed​nak Ka​ta​loń​czy ​cy
roz​pra​wi​li się z ni​m i i pod​bi​li Sy ​cy ​lię. Po​dob​nie rzecz m ia​ła się z Fran​cu​za​m i. Ta hi​sto​ria, prze​ka​-
zy ​wa​na z ust do ust, obie​gła ca​łą Ka​ta​lo​nię. Ar​nau sły ​szał j ą wie​le ra​zy. — Wieść nie​sie — szep​-
nął Ma​rii do ucha — że fran​cu​scy żoł​nie​rze poj ​m a​li kie​dy ś j ed​ne​go z ty ch na​j em ​ni​ków i za​pro​-
wa​dzi​li przed ob​li​cze księ​cia Ka​ro​la z Sa​ler​no, któ​ry zwy ​m y ​ślał m u od ob​dar​tu​sów, nę​dza​rzy i dzi​-
ku​sów, na​śm ie​wa​j ąc się z woj sk ka​ta​loń​skich. — Ar​nau i Ma​ria przy ​glą​da​li się al​m o​ga​wa​rom ,
wcho​dzą​cy m na ło​dzie. — Wte​dy j e​niec w obec​no​ści księ​cia i ry ​ce​rzy wy ​zwał na po​j e​dy ​nek
naj ​dziel​niej ​sze​go z j e​go wo​j ów. Chciał wal​czy ć pie​szo, uzbro​j o​ny j e​dy ​nie we włócz​nię, pod​czas
gdy Fran​cuz m iał sta​nąć do po​j e​dy n​ku na ko​niu i w peł​ny m ry nsz​tun​ku. — Gdy Ar​nau prze​rwał
na chwi​lę, Ma​ria od​wró​ci​ła się do nie​go, cie​ka​wa koń​ca hi​sto​rii. — Fran​cu​zi wy ​śm ia​li j eń​ca,
przy ​j ę​li j ed​nak wy ​zwa​nie. Wy ​j e​cha​li na otwar​ty te​ren przed obo​zo​wi​skiem Fran​cu​zów, a tam
Ka​ta​loń​czy k za​bił ko​nia, po czy m bez tru​du po​ko​nał prze​ciw​ni​ka nie​przy ​zwy ​cza​j o​ne​go do wal​ki
wręcz. Gdy j uż, j uż m iał po​de​rżnąć gar​dło Fran​cu​zo​wi, ksią​żę Ka​rol ofia​ro​wał m u wol​ność w za​-
m ian za ży ​cie swe​go ry ​ce​rza.

— To wszy st​ko praw​da — rzu​cił ktoś za ich ple​ca​m i. — Oni wal​czą j ak wcie​lo​ne dia​bły.
Ar​nau po​czuł, że Ma​ria tu​li się do nie​go i m oc​no ści​ska m u ra​m ię, wpa​tru​j ąc się w al​m o​ga​wa​-

rów. Cze​go ode m nie ocze​ku​j esz, ko​bie​to? Opie​ki? Gdy ​by ś wie​dzia​ła! Nie po​tra​fię za​pa​no​wać na​-
wet nad wła​sną żą​dzą. Na​praw​dę m y ​ślisz, że oni skrzy w​dzi​li​by cię bar​dziej niż j a? Wal​czą j ak
dia​bły. Ar​nau przy j ​rzał się na​j em ​ni​kom : po​rzu​ci​li swe ro​dzi​ny, idą na woj ​nę we​se​li, szczę​śli​wi.
Dla​cze​go… dla​cze​go nie m o​gę iść z ni​m i?

Okrę​to​wa​nie woj sk cią​gnę​ło się go​dzi​na​m i. Ma​ria wró​ci​ła do do​m u, Ar​nau błą​kał się po pla​ży,

wśród ga​piów. Spo​tkał kil​ku to​wa​rzy ​szy z gre​m ium .

— Dla​cze​go tak się spie​szą? — za​py ​tał Ra​nio​na, wska​zu​j ąc bar​ki, któ​re kur​so​wa​ły bez prze​rwy

w tę i z po​wro​tem , wy ​peł​nio​ne po brze​gi żoł​nie​rza​m i. — Prze​cież po​go​da do​pi​su​j e i nie za​no​si się
na sztorm .

— Za​raz zro​zu​m iesz dla​cze​go — od​parł Ra​m on.
W ty m wła​śnie m o​m en​cie za​rżał pierw​szy koń. Po chwi​li za​wtó​ro​wa​ły m u set​ki in​ny ch, cze​-

ka​j ą​cy ch pod m u​ra​m i na swo​j ą ko​lej . Z sied​m iu ka​rak prze​zna​czo​ny ch do prze​wo​zu ko​ni nie​któ​re
— te, któ​re to​wa​rzy ​szy ​ły wa​lenc​kim m oż​ny m lub przy ​pły ​nę​ły z por​tów w Sa​lou, Tar​ra​go​nie

background image

i z pół​no​cy Bar​ce​lo​ny — by ​ły j uż peł​ne.

— Le​piej ucie​kaj ​m y — po​na​glił Ar​naua Ra​m on. — La​da chwi​la to m iej ​sce za​m ie​ni się w po​-

le bi​twy.

Po dro​dze m i​nę​li pierw​sze pro​wa​dzo​ne przez sta​j en​ny ch wierz​chow​ce — wiel​kie ru​m a​ki bo​j o​-

we, któ​re wierz​ga​ły, wa​li​ły ko​py ​ta​m i w zie​m ię i ką​sa​ły, wy ​ry ​wa​j ąc się swy m opie​ku​nom .

— Wie​dzą, że idą na woj ​nę — stwier​dził Ra​m on, gdy za​szy ​li się m ię​dzy bar​ka​m i.
— Wie​dzą?
— Pew​nie. Dla nich wy ​pra​wa stat​kiem za​wsze ozna​cza woj ​nę. Po​patrz ty l​ko. — Ar​nau zer​k​nął

na m o​rze. Czte​ry brzu​cha​te ka​ra​ki o nie​wiel​kim za​nu​rze​niu pod​pły ​nę​ły j ak naj ​bli​żej brze​gu. Kla​-
py um iesz​czo​ne na ru​fie opa​dły z gło​śny m plu​skiem na wo​dę, od​sła​nia​j ąc wnę​trze ła​dow​ni. —
A ty m , któ​re nie wie​dzą — cią​gnął Ra​m on — udzie​la się pod​nie​ce​nie in​ny ch wierz​chow​ców.

Nie​ba​wem pla​ża za​ro​iła się od ko​ni: se​tek ro​sły ch, sil​ny ch, po​tęż​ny ch ru​m a​ków przy ​zwy ​cza​-

j o​ny ch do wal​ki. Chłop​cy sta​j en​ni i gierm ​ko​wie bie​ga​li m ię​dzy ni​m i, trzy ​m a​j ąc się j ak naj ​da​lej
od ich ko​py t i zę​bów. Mi​m o to ten i ów na oczach Ar​naua zo​stał stra​to​wa​ny lub wy ​rzu​co​ny w gó​-
rę przez wierz​ga​j ą​ce zwie​rzę. Wszę​dzie pa​no​wał za​m ęt i ogłu​sza​j ą​ca wrza​wa.

— Na co j esz​cze cze​ka​j ą?! — Ar​nau pró​bo​wał prze​krzy ​czeć zgiełk.
Ra​m on znów wska​zał m o​rze. Gierm ​ko​wie, bro​dząc po pa​chy w wo​dzie, pro​wa​dzi​li w stro​nę

okrę​tów kil​ka wierz​chow​ców.

— To przy ​wód​cy sta​da. Za ni​m i pój ​dą po​zo​sta​łe.
Rze​czy ​wi​ście. Gdy ty l​ko pierw​sze zwie​rzę​ta wdra​pa​ły się na Po​chy l​nię ła​dow​ni, od​wró​co​no

j e łbem do pla​ży i za​czę​ły rżeć Jak osza​la​łe.

Na ten wła​śnie znak cze​ka​ły po​zo​sta​łe ko​nie.
Sta​do wbie​gło do wo​dy, wzbi​j a​j ąc pia​nę, któ​ra na kil​ka chwil prze​sło​ni​ła ca​ły wi​dok. Po bo​kach

szli, trza​ska​j ąc z ba​tów, oświad​cze​ni m asz​ta​le​rze, któ​rzy m ie​li za za​da​nie utrzy ​m ać zwie​rzę​ta
w sta​dzie i za​go​nić j e pro​sto na okrę​ty. Ko​nie wy ​ry ​wa​ły się opie​ku​nom i więk​szość z nich gna​ła
te​raz sa​m o​pas, po​trą​ca​j ąc się na​wza​j em . Na chwi​lę za​pa​no​wał cha​os, krzy ​ki sta​j en​ny ch i trzask
ba​tów m ie​sza​ły się z rże​niem ko​ni chcą​cy ch wej ść na sta​tek, i na​wo​ły ​wa​nia​m i z pla​ży. Gdy
wszy st​kie ko​nie tra​fi​ły pod po​kład, za​m knię​to wła​zy. Ka​ra​ki by ​ły go​to​we do pod​nie​sie​nia ko​twi​cy.
W por​cie za​pa​no​wał spo​kój .

W ślad za ga​le​rą ad​m i​ra​ła Pe​re​go de Mont​ca​da sto sie​dem ​dzie​siąt okrę​tów wy ​pły ​nę​ło na peł​-

ne m o​rze. Ar​nau i Ra​m on znów po​de​szli do brze​gu.

— Pro​szę, wy ​ru​szy ​li na pod​bój Ma​j or​ki — skwi​to​wał star​szy ba​sta​ix.
Ar​nau ski​nął gło​wą w m il​cze​niu. Tak, wy ​ru​szy ​li. Sa​m i, po​rzu​ca​j ąc tro​ski i nie​do​lę. Że​gna​no ich

j ak bo​ha​te​rów, a oni m y ​śle​li j uż ty l​ko o woj ​nie, wy ​łącz​nie o woj ​nie. Dał​by wie​le, by pły ​nąć te​-
raz na j ed​nej z ty ch ga​ler!

Dwu​dzie​ste​go pierw​sze​go czerw​ca Piotr III uczest​ni​czy ł w m a​j or​kań​skiej ka​te​drze we m szy in

se​de m a​j e​sta​tis, od​bie​ra​j ąc na​leż​ne m u ho​no​ry, przy ​oble​czo​ny w od​święt​ne sza​ty i ko​ro​nę kró​la
Ma​j or​ki. Ja​kub III zbiegł do swy ch po​sia​dło​ści w Ro​us​sil​lo​nie.

Wia​do​m ość do​tar​ła do Bar​ce​lo​ny, a po​tem ro​ze​szła się po ca​ły m Pół​wy ​spie Ibe​ry j ​skim . Król

zro​bił pierw​szy krok, by wy ​wią​zać się z obiet​ni​cy i sca​lić zie​m ie po​dzie​lo​ne przez Ja​ku​ba I. Mu​siał
j esz​cze od​zy ​skać hrab​stwo Cer​da​gne i te​ry ​to​rium ka​ta​loń​skie po​ło​żo​ne po dru​giej stro​nie Pi​re​ne​-
j ów — Ro​us​sil​lon.

Przez ca​ły dłu​żą​cy się m ie​siąc — bo ty ​le cza​su za​j ę​ło Ka​ta​loń​czy ​kom zdo​by ​cie Ma​j or​ki —

background image

Ar​nau nie m ógł za​po​m nieć wi​do​ku kró​lew​skiej flo​ty opusz​cza​j ą​cej Bar​ce​lo​nę. Gdy okrę​ty by ​ły
j uż da​le​ko, lu​dzie za​czę​li roz​cho​dzić się do do​m ów. On nie m iał po co wra​cać. Nie chciał znów
przy j ​m o​wać m i​ło​ści i czu​ło​ści, na któ​re nie za​słu​gi​wał. Dla​te​go usiadł na pia​sku i sie​dział j esz​cze
dłu​go po znik​nię​ciu z ho​ry ​zon​tu ostat​nie​go ża​gla

— Im to do​brze, po​zo​sta​wi​li zm ar​twie​nia na lą​dzie, po​wta​rzał bez koń​ca. Ca​ły m ie​siąc — ile​-

kroć Ale​dis do​pa​da​ła go na zbo​czach Mon​tj u​ic lub Ma​ria za​wsty ​dza​ła swy m od​da​niem — roz​-
brzm ie​wa​ły m u w uszach krzy ​ki i śm ie​chy al​m o​ga​wa​rów, a przed ocza​m i sta​wa​ły od​pły ​wa​j ą​ce
okrę​ty. Wcze​śniej czy póź​niej wszy st​ko się wy ​da. Nie​daw​no, gdy Ale​dis j ę​cza​ła, sie​dząc na nim
okra​kiem , usły ​sze​li czy j ś krzy k. Za​m ar​li na chwi​lę, ale po​tem Ale​dis za​chi​cho​ta​ła i zno​wu się na
nie​go rzu​ci​ła. Je​śli się wy ​da… Spad​nie na nie​go hań​ba, zo​sta​nie usu​nię​ty z brac​twa. Co z nim
wte​dy bę​dzie? Jak za​ro​bi na chleb?

Kie​dy 29 czerw​ca 1343 ro​ku ca​ła Bar​ce​lo​na wy ​le​gła wi​tać kró​lew​ską flo​tę u uj ​ścia rze​ki Llo​-

bre​gat, Ar​nau wie​dział j uż, co ro​bić. Król, zgod​nie ze swą obiet​ni​cą, ru​szy na pod​bój Ro​us​sil​lo​nu
i Cer​da​gne, a on, Ar​nau Es​ta​ny ​ol, bę​dzie m u to​wa​rzy ​szy ł. Mu​si uciec od Ale​dis! By ć m o​że pod​-
czas nie​obec​no​ści za​po​m ni o nim , a po po​wro​cie… Ar​nau wzdry ​gnął się: idzie na woj ​nę, a na
woj ​nie gi​ną lu​dzie. A m o​że po po​wro​cie roz​pocz​nie no​we ży ​cie u bo​ku Ma​rii — j uż bez Ale​dis?

Piotr III roz​ka​zał okrę​tom wpły ​wać do por​tu w okre​ślo​ny m po​rząd​ku: naj ​pierw ga​le​ra kró​lew​-

ska, po​tem okręt księ​cia Pio​tra, oj ​ca Pe​re​go de Mont​ca​da, Pe​dra de Eixe​ri​ca i tak da​lej .

Pod​czas gdy resz​ta flo​ty cze​ka​ła, kró​lew​ska ga​le​ra wpły ​nę​ła do por​tu i wy ​ko​na​ła run​dę ho​no​-

ro​wą na oczach wi​wa​tu​j ą​cy ch, peł​ny ch po​dzi​wu pod​da​ny ch zgro​m a​dzo​ny ch na pla​ży.

Okręt prze​pły ​nął przed Ar​nau​em , wi​ta​ny en​tu​zj a​sty cz​ny ​m i okrzy ​ka​m i. Ba​sta​ixos i prze​woź​ni​-

cy sta​li na pla​ży, tuż przy brze​gu, go​to​wi do bu​do​wy m o​stu, po któ​ry m m o​nar​cha m ógł​by zej ść
na ląd. Tuż obok, rów​nież w wy ​cze​ku​j ą​cy ch po​zach, sta​li pa​try ​cj u​sze — Fran​cesc Gro​ny, Ber​nat
Santc​li​m ent i Gal​ce​rà Car​bó — w oto​cze​niu cech​m i​strzów. Prze​woź​ni​cy za​czę​li usta​wiać w po​-
przek swe ło​dzie, ale do​stoj ​ni​cy ich po​wstrzy ​m a​li.

Co się dzie​j e? Ar​nau zer​k​nął na po​zo​sta​ły ch ba​sta​ixos. Jak Mo​nar​cha zej ​dzie na ląd bez po​m o​-

stu?

— Król po​wi​nien po​zo​stać na po​kła​dzie — usły ​szał, j ak Fran​cesc Gro​ny tłu​m a​czy pa​nu Santc​-

li​m ent. — Woj ​ska m u​szą wy ​ru​szy ć na Ro​us​sil​lon, za​nim król Ja​kub ścią​gnie po​sił​ki i sprzy ​m ie​rzy
się z Fran​cu​za​m i.

Wszy ​scy obec​ni przy ​tak​nę​li. Ar​nau po​biegł wzro​kiem ku kró​lew​skiej ga​le​rze, któ​ra kon​ty ​nu​-

owa​ła run​dę ho​no​ro​wą wzdłuż wy ​brze​ża. Je​śli król nie zej ​dzie na ląd, j e​śli flo​ta wy ​ru​szy do Ro​us​-
sil​lo​nu, nie za​trzy ​m u​j ąc się w m ie​ście… No​gi się pod nim ugię​ły. Król m u​si zej ść na ląd!

Na​wet do​rad​ca kró​lew​ski, hra​bia Ter​ra​no​va, któ​ry za​trzy ​m ał się w Bar​ce​lo​nie pod nie​obec​-

ność m o​nar​chy, by ł prze​ciw​ko nie​m u. Ar​nau rzu​cił m u gniew​ne spoj ​rze​nie.

Trzej pa​try ​cj u​sze, hra​bia Ter​ra​no​va oraz kil​ku in​ny ch przed​sta​wi​cie​li władz m iej ​skich wsia​dło

do ło​dzi, któ​ra za​wio​zła ich na kró​lew​ską ga​le​rę. Ar​nau prze​ko​nał się, że na​wet j e​go to​wa​rzy ​sze
po​pie​ra​j ą plan m iej ​skich dy ​gni​ta​rzy : „Nie m oż​na do​pu​ścić, by król Ma​j or​ki prze​gru​po​wał woj ​-
ska”, m ó​wi​li, ki​wa​j ąc gło​wa​m i.

Roz​m o​wy trwa​ły wie​le go​dzin. Miesz​kań​cy nie opusz​cza​li pla​ży, cze​ka​j ąc na de​cy ​zj ę kró​la.
Osta​tecz​nie nie zbu​do​wa​no po​m o​stu, ale nie wy ​ru​szo​no też od ra​zu na pod​bój Ro​us​sil​lo​nu

i Cer​da​gne. Król uznał, że w obec​nej sy ​tu​acj i nie m oż​na kon​ty ​nu​ować kam ​pa​nii: bra​ko​wa​ło pie​-
nię​dzy na woj ​nę, pod​czas m or​skiej prze​pra​wy więk​szość ry ​ce​rzy stra​ci​ła ko​nie, więc i tak m u​sia​-

background image

ła​by opu​ścić okręt. Po​za ty m trze​ba by ​ło uzu​peł​nić za​pa​sy ży w​no​ści przed wy ​ru​sze​niem na pod​-
bój no​wy ch te​ry ​to​riów. Wła​dze m iej ​skie chcia​ły uczcić zdo​by ​cie Ma​j or​ki, j ed​nak król sprze​ci​wił
się te​m u po​m y ​sło​wi i ka​zał odło​ży ć świę​to​wa​nie na póź​niej , gdy ca​łe daw​ne kró​le​stwo zo​sta​nie
na po​wrót sca​lo​ne. Dla​te​go tez 29 czerw​ca 1343 ro​ku Piotr III zszedł na ląd j ak zwy ​kły że​glarz,
ska​cząc z ło​dzi do wo​dy.

Jak po​wie​dzieć Ma​rii, że chce za​cią​gnąć się do ar​m ii? Re​ak​cj a Ale​dis go nie ob​cho​dzi​ła, nic

nie zy ​ska, wy ​da​j ąc go, Ar​nau ru​szał na woj ​nę, po cóż więc m ia​ła​by szko​dzić? Po​m y ​ślał o m at​ce
Jo​ana — j e​śli cu​dzo​łó​stwo wy j ​dzie a j aw, Ale​dis spo​tkać m o​że ten sam los, i ona o ty m wie. Ale
Ma​ria. Jak po​wie​dzieć Ma​rii?

Spró​bo​wał. Spró​bo​wał się z nią po​że​gnać, gdy m a​so​wa​ła m u ple​cy. „Idę na woj ​nę”, chciał j ej

oznaj ​m ić. Tak po pro​stu: „Idę na woj ​nę”. Na pew​no za​le​j e się łza​m i. A prze​cież to nie j ej wi​na.
Spró​bo​wał, gdy po​da​wa​ła m u ko​la​cj ę, ale j ej słod​kie spoj ​rze​nie ode​bra​ło m u głos. „Coś ci do​le​-
ga?”, za​py ​ta​ła. Pró​bo​wał na​wet w łóż​ku, gdy skoń​czy ​li się ko​chać, ale wte​dy Ma​ria go gła​ska​ła.

Ty m ​cza​sem w m ie​ście wrza​ło. Wbrew ocze​ki​wa​niom pod​da​ny ch, król zwle​kał z wy ​ru​sze​niem

na pod​bój Cer​da​gne i Ro​us​sil​lo​nu. Ry ​ce​rze do​m a​ga​li się żoł​du i od​szko​do​wań za utra​co​ne ko​nie
i broń, ale kró​lew​ski skar​biec świe​cił pust​ka​m i. Dla​te​go wie​lu ry ​ce​rzy — m ię​dzy in​ny ​m i Ra​m on
de An​gle​so​la, Jo​an de Ar​bo​rea, Al​fon​so de Lló​ria i Gon​za​lo Diez de Aro​nós — wró​ci​ło do swy ch
po​sia​dło​ści.

Król zde​cy ​do​wał, że ty m ra​zem po​pro​wa​dzi do bo​j u pro​sty lud, i zwo​łał host, po​spo​li​te ru​sze​-

nie ca​łej Ka​ta​lo​nii. Ka​zał bić we wszy st​kie dzwo​ny w księ​stwie i wy ​gła​szać z am ​bon żar​li​we ka​-
za​nia, by skło​nić wol​ny ch oby ​wa​te​li do ru​sze​nia na woj ​nę. Moż​ni wy ​stę​po​wa​li z ar​m ii! Oj ​ciec
Al​bert prze​m a​wiał pło​m ien​nie, j e​go sło​wa brzm ia​ły gło​śno i do​bit​nie, ge​sty ​ku​lo​wał z oży ​wie​-
niem . Jak​że król Piotr m a bro​nić Ka​ta​lo​nii? A j e​śli wład​ca Ma​j or​ki, za​chę​co​ny po​sta​wą wiel​m o​-
żów, sprzy ​m ie​rzy się z Fran​cu​za​m i i za​ata​ku​j e Ka​ta​lo​nię? Nie by ł​by to zresz​tą pierw​szy raz! Głos
oj ​ca Al​ber​ta po​ru​szał wier​ny ch. Czy j uż za​po​m nie​li​ście? Prze​cież sły ​sze​li​ście o fran​cu​skiej wy ​-
pra​wie Ny ​żo​wej prze​ciw​ko Ka​ta​lo​nii. Wte​dy sta​wi​li​śm y opór. A te​raz? Czy i ty m ra​zem szczę​-
ście nam do​pi​sze, j e​śli po​zwo​li​m y Ja​ku​bo​wi III otrzą​snąć się po klę​sce?

Ar​nau wpa​try ​wał się w ka​m ien​ną fi​gur​kę Ma​don​ny z Dziec​kiem . Gdy ​by cho​ciaż m ie​li dziec​-

ko. Wte​dy spra​wy na pew​no nie po​su​nę​ły ​by się tak da​le​ko. Ale​dis nie by ​ła​by dla nie​go ta​ka
okrut​na. Gdy ​by m ie​li dziec​ko…

— Zło​ży ​łem ślu​by — szep​nął na​gle do Ma​rii, gdy ka​pral na​dal wer​bo​wał żoł​nie​rzy. — Pój ​dę

na woj ​nę. Mo​że gdy Wró​cę Ma​don​na po​bło​go​sła​wi nas po​tom ​stwem .

Ma​ria od​wró​ci​ła się, chwy ​ci​ła dłoń m ę​ża i uści​snę​ła j a m oc​no. Po​tem ona rów​nież spoj ​rza​ła

na Ma​don​nę.

— Nie m o​żesz m i te​go zro​bić! — krzy k​nę​ła Ale​dis, gdy Ar​nau po​wie​dział j ej o swo​im po​sta​-

no​wie​niu. Ar​nau pró​bo​wał uci​szy ć j ą ge​stem rę​ki, ale ona wciąż krzy ​cza​ła: — Nie m o​żesz m nie
tak zo​sta​wić! Po​wiem wszy st​ko…

— I co ci to da? — prze​rwał j ej Ar​nau. — Ja bę​dę j uż wte​dy na woj ​nie. Zgu​bisz sa​m ą sie​bie.
Spoj ​rze​li so​bie w oczy. Jak zwy ​kle sie​dzie​li w za​ro​ślach. Dol​na war​ga Ale​dis drża​ła. Ja​każ ona

pięk​na! Ar​nau chciał do​tknąć j ej po​licz​ka, po któ​ry m za​czę​ły pły ​nąć łzy, ale po​wstrzy ​m ał się
w ostat​niej chwi​li.

— Że​gnaj , Ale​dis.
— Nie m o​żesz m nie zo​sta​wić — łka​ła.

background image

Osu​nę​ła się na ko​la​na, z gło​wą w ra​m io​nach. Ci​sza spra​wi​ła, że pod​nio​sła na nie​go wzrok.
— Dla​cze​go m i to ro​bisz? — szlo​cha​ła.
Ar​nau pa​trzy ł na łzy spły ​wa​j ą​ce po j ej twa​rzy, na cia​ło wstrzą​sa​ne spa​zm a​m i. Za​gry zł war​gi

i uciekł wzro​kiem ku szczy ​to​wi gó​ry Mon​tj u​ic, skąd zno​sił ka​m ie​nie. Po co krzy w​dzić j ą j esz​cze
bar​dziej ? Roz​warł ra​m io​na.

— Mu​szę, zro​zum .
Ale​dis pod​czoł​ga​ła się do nie​go na klęcz​kach i do​tknę​ła j e​go nóg.
— Mu​szę! — po​wtó​rzy ł Ar​nau, od​su​wa​j ąc się. A po​tem ru​szy ł w dół ku m ia​stu.

background image

27

To by ​ły pro​sty ​tut​ki, zdra​dza​ły j e barw​ne stro​j e. Ale​dis nie wie​dzia​ła, czy po​win​na do nich po​-

dej ść, nie m o​gła się j ed​nak oprzeć wo​ni przy ​go​to​wy ​wa​nej przez nie zu​py. Um ie​ra​ła z gło​du. Bar​-
dzo zm i​zer​nia​ła. Mło​de dziew​czy ​ny, j ej ró​wie​śnicz​ki, krzą​ta​ły się przy ogni​sku, ga​wę​dząc we​so​ło.
Do​strze​gły j ą przy obo​zo​wy ch na​m io​tach i za​pro​si​ły do sie​bie, ale… to prze​cież nie​rząd​ni​ce.
Ale​dis spoj ​rza​ła na sie​bie: m ia​ła na so​bie brud​ne, cuch​ną​ce łach​m a​ny. Pro​sty ​tut​ki ski​nę​ły na nią
po​now​nie, a ona za​pa​trzy ​ła się na ich j e​dwab​ne, po​bły ​sku​j ą​ce w słoń​cu ubra​nia. Nikt nie chciał
j ej po​m óc. A prze​cież pro​si​ła o coś do j e​dze​nia we wszy st​kich na​m io​tach, szo​pach, przy ogni​-
skach. Czy kto​kol​wiek się nad nią uli​to​wał? Po​trak​to​wa​no j ą j ak zwy ​kłą że​bracz​kę. Pro​si​ła o j ał​-
m uż​nę — o krom ​kę chle​ba, ochłap m ię​sa lub choć​by ka​wa​łek j a​rzy ​ny — ale na​plu​to na j ej wy ​-
cią​gnię​tą rę​kę. A. po​tem wy ​śm ia​no. Te ko​bie​ty są la​dacz​ni​ca​m i, ale przy ​naj ​m niej za​pro​si​ły j ą
na zu​pę.

Król zwo​łał woj ​sko do Fi​gu​eras, m ia​sta na pół​no​cy Ka​ta​lo​nii. Sta​wi​li się tam m oż​ni, któ​rzy nie

opu​ści​li m o​nar​chy, oraz po​spo​li​te ru​sze​nie, rów​nież od​dzia​ły z Bar​ce​lo​ny. By ł wśród nich Ar​nau
Es​ta​ny ​ol, na​resz​cie spo​koj ​ny, pe​łen opty ​m i​zm u, zbro​j o​ny w odzie​dzi​czo​ną po oj ​cu ku​szę oraz
szty ​let o stę​pio​ny m czub​ku.

Jed​nak król Piotr zgro​m a​dził w Fi​gu​eras nie ty l​ko ty ​siąc dwu​stu j eźdź​ców i czte​ry ty ​sią​ce pie​-

chu​rów. Wraz z nim ścią​gnę​ła tu in​ne​go ro​dza​j u ar​m ia, zło​żo​na z ro​dzin żoł​nie​rzy — głów​nie al​-
m o​ga​wa​rów, któ​rzy pro​wa​dzi​li ko​czow​ni​czy try b ży ​cia i wę​dro​wa​li z ca​ły m do​by t​kiem — kup​-
ców, ostrzą​cy ch so​bie zę​by na skar​by złu​pio​ne przez woj ​sko, oraz z han​dla​rzy nie​wol​ni​ków, kle​-
chów, szu​le​rów, zło​dzie​j asz​ków, pro​sty ​tut​ki, że​bra​ków i wszel​kie​go ro​dza​j u nę​dza​rzy, któ​rzy lgnę​li
do pa​dli​ny ni​czy m sę​py. By ​ła to po​tęż​na ty l​na straż, wę​dru​j ą​ca w ślad za woj ​skiem i rzą​dzą​ca się
wła​sny ​m i pra​wa​m i, nie​rzad​ko okrut​niej ​szy ​m i niż pra​wa woj ​ny, na któ​rej pa​so​ży ​to​wa​ła.

Wśród tej nie​j ed​no​rod​nej ciż​by zna​la​zła się rów​nież Ale​dis. Po​że​gnal​ne sło​wa Ar​naua roz​-

brzm ie​wa​ły j ej w uszach, gdy po raz ko​lej ​ny po​czu​ła, j ak chro​po​wa​te i po​m arsz​czo​ne rę​ce się​-
ga​j ą do naj ​bar​dziej in​ty m ​ny ch za​kąt​ków j ej cia​ła. Rzę​że​nie sta​re​go gar​ba​rza zla​ło się z j ej wspo​-

background image

m nie​nia​m i. Sta​rzec uszczy p​nął j ą w srom . Ale​dis ani drgnę​ła. Sta​ruch uszczy p​nął j ą zno​wu, ty m
ra​zem znacz​nie m oc​niej , do​m a​ga​j ąc się go​to​wo​ści, j a​ką za​wsze uda​wa​ła przed nim j e​go m ło​da
żo​na. Jed​nak ko​bie​ta za​ci​snę​ła uda. Dla​cze​go m nie po​rzu​ci​łeś, Ar​nau? — po​m y ​śla​ła, czu​j ąc, że
Pau wła​zi na nią i rę​ka​m i pró​bu​j e uto​ro​wać so​bie dro​gę do j ej wnę​trza. Ustą​pi​ła i roz​ło​ży ​ła no​gi,
a go​ry cz pod​cho​dzi​ła j ej do gar​dła. Nie da​ła po so​bie po​znać, że zbie​ra j ej się na wy ​m io​ty. Sta​-
ruch wił się na niej ni​czy m gad. Prze​krę​ci​ła gło​wę i zwy ​m io​to​wa​ła na łóż​ko. Na​wet te​go nie za​-
uwa​ży ł. Na​dal na​cie​rał na nią nie​do​łęż​nie, pod​trzy ​m u​j ąc rę​ka​m i swą ob​wi​słą m ę​skość. Trzy ​m ał
gło​wę na j ej pier​siach i gry zł m ięk​kie z obrzy ​dze​nia sut​ki. Gdy skoń​czy ł, osu​nął się na sien​nik i za​-
snął. Na​za​j utrz Ale​dis spa​ko​wa​ła do to​boł​ka swój li​chy do​by ​tek, tro​chę j e​dze​nia oraz kil​ka m o​net
skra​dzio​ny ch m ę​żo​wi i j ak gdy ​by ni​g​dy nic wy ​szła z do​m u.

Mi​nę​ła klasz​tor Sant Pe​re de les Pu​el​les i zna​la​zła się m u​ra​m i Bar​ce​lo​ny, na wie​ko​wy m rzy m ​-

skim trak​cie, któ​ry j ą za​pro​wa​dzić do Fi​gu​eras. Prze​szła przez bra​m ę m ia​sta ze spusz​czo​ną gło​wą,
nie pa​trząc na żoł​nie​rzy, choć m ia​ła ocho​tę rzu​cić się do uciecz​ki. Po​tem spoj ​rza​ła na j a​sne, błę​-
kit​ne nie​bo i ru​szy ​ła na spo​tka​nie przy ​szło​ści, uśm ie​cha​j ąc się do licz​ny ch wę​drow​ców, któ​rzy
zm ie​rza​li do wiel​kie​go m ia​sta. Ar​nau rów​nież po​rzu​cił żo​nę. Pew​nie po​szedł na woj ​nę ty l​ko po to,
by się od niej uwol​nić! Nie​m oż​li​we, by ko​chał Ma​rię. Ona, Ale​dis, czu​ła to, gdy by ​li ra​zem . Gdy
w nią wcho​dził! Zna​ła j e​go m y ​śli, wie​dzia​ła, że ko​cha ty l​ko j ą. A j uż nie​ba​wem , gdy j ą uj ​rzy …
Ale​dis wy ​obra​zi​ła so​bie, j ak bie​gnie ku niej z otwar​ty ​m i ra​m io​na​m i. Uciek​ną! Tak, uciek​ną i j uż
za​wsze bę​dą ra​zem .

Przez pierw​sze go​dzi​ny szła z grup​ką wie​śnia​ków, któ​rzy wra​ca​li do do​m u, sprze​daw​szy w m ie​-

ście plo​ny. Wy ​j a​śni​ła im , że spo​dzie​wa się dziec​ka i idzie po​wie​dzieć o ty m m ę​żo​wi. Do​wie​dzia​ła
się od nich, że od Fi​gu​eras dzie​li j ą pięć lub sześć dni m ar​szu i że nie po​win​na zba​czać z trak​tu aż
do Ge​ro​ny. Mia​ła rów​nież oka​zj ę wy ​słu​chać rad dwóch bez​zęb​ny ch i bo​sy ch ba​bin, któ​re zda​wa​-
ły się ła​m ać pod cię​ża​rem pu​sty ch ko​szy, m i​m o to pru​ły przed sie​bie z ener​gią ni​j ak nie​pa​su​j ą​cą
do ich sta​reń​kich i za​su​szo​ny ch ciał.

— Ko​bie​ta nie po​win​na sa​m ot​nie za​pusz​czać się na te szla​ki — rzu​ci​ła j ed​na z nich, krę​cąc gło​-

wą.

— Oj nie, nie — za​wtó​ro​wa​ła j ej to​wa​rzy sz​ka.
Mi​nę​ło kil​ka se​kund, ty ​le, ile za​j ę​ło sta​ro​wi​nom za​czerp​nię​cie od​de​chu.
— Zwłasz​cza gdy j est m ło​da i pięk​na — do​da​ła ta dru​ga.
— Świę​ta praw​da — po​twier​dzi​ła pierw​sza.
— Cóż złe​go m o​że m i się przy ​tra​fić? — za​py ​ta​ła na​iw​nie Ale​dis. — Prze​cież trakt j est pe​łen

lu​dzi, do​bry ch lu​dzi, ta​kich j ak wy.

Zno​wu m u​sia​ła za​cze​kać na od​po​wiedź. Ba​bi​ny szły przez chwi​lę w m il​cze​niu, ty m ra​zem nie​-

co szy b​ciej , by na​dą​ży ć za grup​ką wie​śnia​ków.

— Ow​szem , nie brak tu wę​drow​ców. Bar​ce​lo​na oto​czo​na j est wio​ska​m i, któ​re, po​dob​nie j ak

m y, za​wdzię​cza​j ą by t są​siedz​twu wiel​kie​go m ia​sta. Ale nie​co da​lej — do​da​ła sta​rusz​ka, pa​trząc
ca​ły czas pod no​gi — wsie są co​raz rzad​sze, w po​bli​żu nie m a żad​ny ch gro​dów, a dro​gi pu​sto​sze​j ą
i sta​j ą się nie​bez​piecz​ne.

Ty m ra​zem dru​ga ko​bie​ci​na nie po​wie​dzia​ła sło​wa. Jed​nak po obo​wiąz​ko​wej prze​rwie zwró​ci​ła

się do Ale​dis:

— Kie​dy zo​sta​niesz sa​m a, le​piej nie zwra​caj na sie​bie uwa​gi. Cho​waj się, gdy ty l​ko usły ​szy sz,

że ktoś nad​cho​dzi. Uni​kaj to​wa​rzy ​stwa.

background image

— Na​wet ry ​ce​rzy ? — zdzi​wi​ła się Ale​dis.
— Zwłasz​cza ry ​ce​rzy ! — wy ​krzy k​nę​ła j ed​na z ba​bin.
— Na od​głos koń​skich ko​py t kry j się, gdzie po​pad​nie, i klep zdro​waś​ki! — po​ra​dzi​ła dru​ga.
Obie, wy ​raź​nie po​ru​szo​ne, od​po​wie​dzia​ły ty m ra​zem j ed​no​cze​śnie, za​po​m i​na​j ąc o prze​rwie

na za​czerp​nię​cie po​wie​trza. Na​wet przy ​sta​nę​ły, przez co zo​sta​ły da​le​ko w ty ​le za resz​tą chło​pów.
Nie​do​wie​rza​nie na twa​rzy Ale​dis by ​ło tak wy ​raź​ne, że ba​bu​leń​ki, ru​szy w​szy zno​wu żwa​wy m kro​-
kiem , wró​ci​ły do te​m a​tu:

— Po​słu​chaj , dziec​ko — za​czę​ła j ed​na, a dru​ga ki​wa​ła gło​wą, j esz​cze za​nim tam ​ta prze​szła do

sed​na — na two​im m iej ​scu wró​ci​ła​by m do Bar​ce​lo​ny i po​cze​ka​ła na m ę​ża w do​m u. Na go​ściń​-
cach aż roi się od nie​bez​pie​czeństw, zwłasz​cza te​raz, gdy żoł​nie​rze i straż kró​lew​ska są na woj ​nie.
Rze​zi​m iesz​ki roz​m a​itej m a​ści czu​j ą się bez​kar​ni i wszę​dzie sze​rzy się zło i bez​pra​wie, bo nikt nie
pil​nu​j e po​rząd​ku, a król m a waż​niej ​sze spra​wy na gło​wie niż ochro​na dróg.

Ale​dis szła za​m y ​ślo​na obok sta​ru​szek. Ma się cho​wać przed ry ​ce​rza​m i? Dla​cze​go? Wszy ​scy

ry ​ce​rze od​wie​dza​j ą​cy warsz​tat gar​bar​ski trak​to​wa​li j ą z sza​cun​kiem . Ni​g​dy nie sły ​sza​ła, by licz​ni
kup​cy, za​opa​tru​j ą​cy j ej m ę​ża w su​row​ce, wspo​m i​na​li o roz​bo​j ach i gwał​tach na ka​ta​loń​skich go​-
ściń​cach. Na​to​m iast do​sko​na​le pa​m ię​ta​ła m ro​żą​ce krew w ży ​łach opo​wie​ści o nie​bez​pie​czeń​-
stwach czy ​ha​j ą​cy ch na uczest​ni​ków m or​skich po​dró​ży oraz kup​ców prze​m ie​rza​j ą​cy ch zie​m ie
Mau​rów lub te od​le​glej ​sze, na​le​żą​ce do suł​ta​na Egip​tu. Mąż wspo​m i​nał, że od po​nad dwu​stu lat
ka​ta​loń​skie dro​gi znaj ​du​j ą się pod szcze​gól​ną opie​ką pra​wa i kró​la, a zło​czy ń​ców trud​nią​cy ch się
roz​bo​j em na kró​lew​skich go​ściń​cach cze​ka​j ą wy ​j ąt​ko​wo su​ro​we ka​ry. bez​pie​czeń​stwo na trak​tach
j est w han​dlu ogrom ​nie waż​ne — m ó​wił — „Jak​że​by ina​czej na​sze pro​duk​ty do​cie​ra​ły do naj ​dal​-
szy ch za​kąt​ków Ka​ta​lo​nii?”. Na​stęp​nie opo​wie​dział j ej , j ak opo​wia​da się dziec​ku, że j uż dwie​ście
lat te​m u Ko​ściół pró​bo​wał za​pro​wa​dzić po​rzą​dek na go​ściń​cach. Wte​dy wła​śnie sy ​no​dy ogło​si​ły
sto​sow​ny edy kt zna​ny j a​ko Con​sti​tu​cio​nes de Paz y Tre​gua. Je​śli ktoś go po​gwał​cił, na​ty ch​m iast
zo​sta​wał ob​ło​żo​ny klą​twą. Bi​sku​pi za​bro​ni​li m iesz​kań​com swy ch hrabstw i bi​skupstw na​pa​dać na
wro​gów od ho​ra no​na w so​bo​tę, do ho​ra pri​m a w po​nie​dzia​łek oraz pod​czas świąt ko​ściel​ny ch.
Edy kt chro​nił w spo​sób szcze​gól​ny du​chow​ny ch, świą​ty ​nie tu​dzież wier​ny ch idą​cy ch na m szę lub
wra​ca​j ą​cy ch z ko​ścio​ła. Con​sti​tu​cio​nes, j ak do​wie​dzia​ła się Ale​dis, zo​sta​ły z cza​sem po​sze​rzo​ne
i bra​ły w obro​nę co​raz wię​cej osób i do​by t​ku, a m ia​no​wi​cie kup​ców, zwie​rzę​ta go​spo​dar​cze
i j ucz​ne, na​rzę​dzia rol​ni​cze, go​spo​dar​stwa chłop​skie, m iesz​czan, nie​wia​sty, pło​dy rol​ne, ga​j e oliw​-
ne, wi​no… Osta​tecz​nie król Al​fons I ob​j ął ty ​m i przy ​wi​le​j a​m i wszy st​kie dro​gi i go​ściń​ce pu​blicz​-
ne, oświad​cza​j ąc, że każ​dy, kto j e po​gwał​ci, do​pu​ści się ob​ra​zy m a​j e​sta​tu. Ale​dis zer​k​nę​ła na ob​-
ła​do​wa​ne to​boł​ka​m i sta​rusz​ki, któ​re szły w m il​cze​niu, po​włó​cząc bo​sy ​m i no​ga​m i. Kto od​wa​ży ł​by
się do​pu​ścić ob​ra​zy m a​j e​sta​tu? Ja​ki chrze​ści​j a​nin na​ra​żał​by się na eks​ko​m u​ni​kę i na​pa​dał na wę​-
drow​ców na ka​ta​loń​skich go​ściń​cach? O ty m wła​śnie roz​m y ​śla​ła Ale​dis, gdy to​wa​rzy ​szą​ca j ej
grup​ka chło​pów skrę​ci​ła w stro​nę San An​dres. — Do wi​dze​nia, có​recz​ko — po​że​gna​ły j ą sta​rusz​ki.
Nie lek​ce​waż na​szy ch prze​stróg — do​da​ła j ed​na. — Je​śli wszy st​ko nie za​wró​cisz z dro​gi, bądź
ostroż​na. Le​piej nie za​chodź do wsi ani do m ia​ste​czek. Ktoś m ógł​by zwró​cić na cie​bie uwa​gę
i pój ść za to​bą. Za​trzy ​m uj się wy ​łącz​nie w fol​war​kach, ale ty l​ko tam , gdzie zo​ba​czy sz ko​bie​ty
i dzie​ci. Ale​dis od​pro​wa​dzi​ła wzro​kiem chło​pów oraz bo​so​no​gie żo​ny, sta​ra​j ą​ce się za ni​m i na​dą​-
ży ć. Zo​sta​ła sa​m a. Do tej po​ry szła w to​wa​rzy ​stwie wie​śnia​ków, ga​wę​dząc z ni​m i i po​zwa​la​j ą
m y ​ślom oraz wy ​obraź​ni szy ​bo​wać swo​bod​nie i bez​tro​sko. Ma​rzy ​ła o spo​tka​niu z Ar​nau​em , pod​-
eks​cy ​to​wa​na przy ​go​dą w któ​rą rzu​ci​ła się pod wpły ​wem im ​pul​su, j ed​nak gdy gło​sy i kro​ki wie​-

background image

śnia​ków uci​chły w od​da​li, sa​m ot​ność za​czę​ła j ej cią​ży ć. Cze​ka​ła j ą da​le​ka dro​ga i Ale​dis —
chcąc spraw​dzić j ak da​le​ka — osło​ni​ła rę​ką oczy, by chro​nić j e przed słoń​cem sto​j ą​cy m wy ​so​ko
na błę​kit​ny m nie​bie. Ani j ed​na chm ur​ka nie pla​m i​ła nie​bo​skło​nu, zle​wa​j ą​ce​go się na ho​ry ​zon​cie
z nie​zm ie​rzo​ny ​m i i ży ​zny ​m i zie​m ia​m i Ka​ta​lo​nii.

Gdy wie​śnia​cy po​szli w swo​j ą stro​nę, Ale​dis za​czę​ła do​skwie​rać nie ty l​ko sa​m ot​ność. Czu​ła się

nie​swo​j o w ob​cy m m iej ​scu, ni​g​dy nie m ia​ła bo​wiem do czy ​nie​nia z tak roz​le​gły ​m i, otwar​ty ​m i
prze​strze​nia​m i, gdzie m o​gła ogar​nąć j ed​ny m spoj ​rze​niem nie​bo​skłon i wid​no​krąg. Ro​zej ​rza​ła się.
Po​pa​trzy ​ła przed sie​bie, tam , gdzie po​dob​no znaj ​do​wa​ło się Fi​gu​eras. No​gi się pod nią ugię​ły. Od​-
wró​ci​ła się i spoj ​rza​ła za sie​bie. Nic, pust​ka. Bar​ce​lo​na po​zo​sta​ła da​le​ko w ty ​le, a ota​cza​j ą​ce Ale​-
dis zie​m ie by ​ły zu​peł​nie ob​ce. Po​szu​ka​ła wzro​kiem da​chów, któ​re do tej po​ry za​wsze za​sła​nia​ły
j ej nie​zna​ny cud na​tu​ry — ogrom nie​ba. Wcią​gnę​ła po​wie​trze, chcąc wy ​ło​wić swoj ​skie za​pa​-
chy, woń gar​bo​wa​nej skó​ry … Na​sta​wi​ła ucha, by usły ​szeć na​wo​ły ​wa​nia prze​chod​niów, zgiełk
tęt​nią​ce​go ży ​ciem m ia​sta. Wszy st​ko na nic, by ​ła zu​peł​nie sa​m a. Na​gle przy ​po​m nia​ła so​bie prze​-
stro​gi sta​ru​szek. Obej ​rza​ła się i spró​bo​wa​ła wy ​pa​trzy ć w od​da​li Bar​ce​lo​nę. Ma przed so​bą pięć
lub sześć dni dro​gi! Gdzie bę​dzie spa​ła? Czy m się po​ży ​wi? Zwa​ży ​ła w rę​ku wę​ze​łek z ca​ły m
swy m do​by t​kiem . A j e​śli sta​rusz​ki m ia​ły ra​cj ę? Jak so​bie po​ra​dzi? Co zro​bi, j e​śli za​cze​pi j ą j a​kiś
ry ​cerz lub opry ​szek? Słoń​ce sta​ło j uż wy ​so​ko na nie​bie. Wzrok Ale​dis znów po​wę​dro​wał za wid​-
no​krąg, gdzie cze​ka​ło na nią Fi​gu​eras i… Ar​nau.

Zdwo​iła czuj ​ność. Mia​ła te​raz oczy i uszy sze​ro​ko otwar​te, na​słu​chi​wa​ła naj ​lżej ​sze​go od​gło​su,

któ​ry za​kłó​cił​by pa​nu​j ą​cy na dro​dze spo​kój . W sa​m o po​łu​dnie do​tar​ła w oko​li​ce Mont​ca​dy, gdzie
za​m ek na wzgó​rzu, dzie​lą​cy m na​zwę z gro​dem , bro​nił do​stę​pu do rów​ni​ny ota​cza​j ą​cej Bar​ce​lo​-
nę. Go​ści​niec znów za​peł​nił się chło​pa​m i i kup​ca​m i. Ale​dis przy ​łą​czy ​ła się do nich, j ak​by i ona
zm ie​rza​ła do gro​du, ale na przed​m ie​ściach, przy ​po​m niaw​szy so​bie prze​stro​gę sta​ru​szek, zbo​czy ​ła
z dro​gi i obe​szła m ia​sto sze​ro​kim łu​kiem .

Z ra​do​ścią za​uwa​ży ​ła, że boi się m niej niż na po​cząt​ku sa​m ot​nej po​dró​ży. Na pół​noc od Mont​-

ca​dy na​dal na​po​ty ​ka​ła chło​pów i kup​ców. Więk​szość szła pie​szo, ty l​ko nie​któ​rzy j e​cha​li na wo​-
zach, m u​łach lub osłach. Wszy ​scy po​zdra​wia​li się uprzej ​m ie i Ale​dis bar​dzo po​do​ba​ła się ta ser​-
decz​na at​m os​fe​ra. Zno​wu przy ​łą​czy ​ła się do grup​ki wę​drow​ców, ty m ra​zem kup​ców po​dą​ża​j ą​-
cy ch do Ri​pol​let. Z ich po​m o​cą prze​pra​wi​ła się przez rze​kę Be​sós, ale wkrót​ce po​tem ich szla​ki się
ro​ze​szły i kup​cy skrę​ci​li na le​wo. Ale​dis obe​szła Val Ro​m a​nas, ale za​raz za gro​dem dro​gę prze​cię​-
ła j ej głów​na od​no​ga rze​ki Be​sós. O tej po​rze ro​ku by ​ła j esz​cze tak rwą​ca, że o sa​m o​dziel​nej
prze​pra​wie nie m o​gło by ć m o​wy.

Ale​dis zer​k​nę​ła na rze​kę i na ospa​łe​go prze​woź​ni​ka cze​ka​j ą​ce​go na brze​gu. Męż​czy ​zna

uśm iech​nął się do niej z nie​zro​zu​m ia​łą po​błaż​li​wo​ścią, uka​zu​j ąc czar​ne zę​by. Aby kon​ty ​nu​ować
po​dróż, Ale​dis, chcąc nie chcąc, m u​sia​ła sko​rzy ​stać z j e​go usług. Się​gnę​ła do wszy ​ty ch w bluz​kę
ta​sie​m ek, by j ak naj ​szczel​niej za​sło​nić de​kolt, ale wę​ze​łek, któ​ry nio​sła, utrud​niał j ej ru​chy. Zwol​-
ni​ła kro​ku. Za​wsze po​dzi​wia​no j ej zgrab​ne ru​chy, a ona sta​ra​ła się pod​kre​ślić swój wdzięk, ile​kroć
czu​ła na so​bie czy ​j eś spoj ​rze​nie. Ze​psu​te zę​by to nic w po​rów​na​niu z resz​tą! Chłop by ł do​słow​nie
po​ro​śnię​ty bru​dem . Mo​że le​piej upu​ści wę​ze​łek? Nie, za​uwa​ży. Ale cze​go się tu bać? Ko​szu​la
prze​woź​ni​ka by ​ła szty w​na od py ​łu. A sto​py ? Wiel​ki Bo​że! Pod bru​nat​ną sko​ru​pą pra​wie nie by ​ło
wi​dać pal​ców. Po​wo​li. Spo​koj ​nie — Chry ​ste Pa​nie, co za ob​le​śny ty p, po​m y ​śla​ła Ale​dis.

— Chcę do​stać się na dru​gi brzeg — rze​kła.
Prze​woź​nik prze​niósł wzrok z j ej pier​si na wiel​kie, kasz​ko​we oczy.

background image

— Aha — rzu​cił ty l​ko, po czy m za​czął zno​wu się bez​wsty d​nie j ej pier​siom .
— Sły ​szy sz, co do cie​bie m ó​wię?
— Aha — po​wtó​rzy ł prze​woź​nik, ty m ra​zem nie pod​no​sząc na​wet wzro​ku.
Przez dłu​gą chwi​lę sły ​chać by ​ło ty l​ko szum rze​ki. Ale​dis czu​ła, że m ęż​czy ​zna roz​bie​ra j ą

wzro​kiem . Za​czę​ła szy b​ciej od​dy ​chać, co j esz​cze uwy ​dat​ni​ło j ej ko​bie​ce kształ​ty, a wte​dy na​bie​-
głe krwią źre​ni​ce prze​woź​ni​ka za​czę​ły błą​dzić po j ej cie​le.

Ale​dis by ​ła sa​m a sa​m iu​teń​ka gdzieś w ser​cu Ka​ta​lo​nii, na brze​gu rze​ki, o któ​rej ni​g​dy w ży ​ciu

nie sły ​sza​ła, a przez któ​rą j uż raz się prze​pra​wi​ła, i w to​wa​rzy ​stwie zer​ka​j ą​ce​go na nią ob​le​śnie
osił​ka. Ro​zej ​rza​ła się. Ni​g​dzie nie by ​ło ży ​wej du​szy. Kil​ka m e​trów na le​wo, z da​la od rze​ki, sta​ła
szo​pa skle​co​na z nie​chluj ​nie po​ukła​da​ny ch ba​li, tak sa​m o cuch​ną​ca i za​pusz​czo​na j ak go​spo​darz.
Przed wej ​ściem , wśród od​pad​ków i śm ie​ci pa​li​ło się ogni​sko, nad nim , na że​la​zny m trój ​no​gu wi​-
siał ko​cio​łek, z któ​re​go uno​sił się za​pach tak od​ra​ża​j ą​cy, że Ale​dis wo​la​ła na​wet nie m y ​śleć, co
j est w środ​ku.

— Mu​szę do​go​nić ar​m ię — po​wie​dzia​ła nie​pew​nie.
— Aha.
— Mój m ąż słu​ży w woj ​sku na​sze​go kró​la — skła​m a​ła, pod​no​sząc głos. — Idę go po​wia​do​m ić,

że ocze​ku​j ę dziec​ka. Mu​szę zdą​ży ć, za​nim zo​sta​nie wy ​sła​ny na po​le bi​twy.

— Aha. — Męż​czy ​zna po​ka​zał czar​ne zę​by, a z ką​ci​ków j e​go ust po​cie​kła śli​na.
Otarł war​gi rę​ka​wem .
— Nie po​tra​fisz po​wie​dzieć nic in​ne​go?
— A ow​szem — od​parł, m ru​żąc oczy. — Żoł​nie​rze kró​lew​scy pa​da​j ą w bi​twach j ak m u​chy.
Znie​nac​ka ude​rzy ł j ą na od​lew w twarz. Od​wró​ci​ła się a za​raz po​tem ru​nę​ła pod nie​ludz​ko

brud​ne sto​py na​past​ni​ka.

Osi​łek schy ​lił się, zła​pał j ą za wło​sy i po​wlókł do szo​py. Ale​dis za​to​pi​ła pa​znok​cie w j e​go dło​ni,

m i​m o to j ej nie pu​ścił. Pró​bo​wa​ła wstać, ale po​tknę​ła się i zno​wu upa​dła. Szy b​ko oprzy ​tom ​nia​ła
i rzu​ci​ła się na czwo​ra​kach na no​gi na​past​ni​ka, w go po​wa​lić, lecz on wy ​rwał się i kop​nął j ą z ca​-
łej si​ły w brzuch.

Już w szo​pie, gdy roz​pacz​li​wie pró​bo​wa​ła zła​pać od​dech, po​czu​ła, j ak bło​to i zie​m ia ka​le​czą j ej

cia​ło w ry tm ru​chów m ęż​czy ​zny.

W ocze​ki​wa​niu na ry ​cer​stwo i ścią​ga​j ą​ce z ca​łej Ka​ta​lo​nii od​dzia​ły po​spo​li​te​go ru​sze​nia tu​-

dzież pro​wi​zj e król Piotr za​trzy ​m ał się w obe​rży w Fi​gu​eras, m ie​ście po​ło​żo​ny m nie​da​le​ko gra​nic
Ro​us​sil​lo​nu i m a​j ą​cy m przed​sta​wi​cie​li w kor​te​zach. Ksią​żę Piotr i j e​go ry ​ce​rze roz​bi​li obóz w Pe​-
re​la​dzie, a ksią​żę Ja​kub i po​zo​sta​li m oż​no​wład​cy — m ię​dzy in​ny ​m i pan Eixe​ri​ca, hra​bia de Lu​na,
Bla​sco de Ala​gó, Ju​an Xi​m e​nez de Ur​rea, Fe​li​pe de Ca​stro i Ju​an Fer​ran​dez de Lu​na — roz​ło​ży ​li
się wraz ze swy ​m i od​dzia​ła​m i na przed​m ie​ściach Fi​gu​eras.

Ar​naua Es​ta​ny ​ola wcie​lo​no do woj sk kró​lew​skich. Miał dwa​dzie​ścia dwa la​ta i wszy st​ko by ​ło

dla nie​go no​we. Obo​zo​wi​sko sku​pia​j ą​ce po​nad dwa ty ​sią​ce m ęż​czy zn — roz​sa​dza​ny ch eu​fo​rią
z po​wo​du zwy ​cię​stwa na Ma​j or​ce, żąd​ny ch wo​j en​ny ch wra​żeń, krwi i łu​pów, cze​ka​j ą​cy ch bez​-
czy n​nie, aż król wy ​da roz​kaz do ata​ku na Ro​us​sil​lon — by ​ło za​prze​cze​niem ła​du pa​nu​j ą​ce​go
w Bar​ce​lo​nie. Z wy ​j ąt​kiem m usz​try i ćwi​czeń strze​lec​kich obo​zo​we ży ​cie spro​wa​dza​ło się do ha​-
zar​du, strasz​li​wy ch hi​sto​rii wo​j en​ny ch, opo​wia​da​ny ch przez sta​ry ch wy ​j a​da​czy, prze​chwa​la​j ą​-
cy ch się przed nie​za​pra​wio​ny ​m i w bo​j ach to​wa​rzy ​sza​m i oraz — bo j ak​że​by ina​czej — do ra​bun​-
ków i burd.

background image

Ar​nau lu​bił spa​ce​ro​wać po obo​zo​wi​sku w to​wa​rzy ​stwie trzech ró​wie​śni​ków z Bar​ce​lo​ny, rów​-

nie nie​do​świad​czo​ny ch w wo​j en​ny m rze​m io​śle j ak on. Po​dzi​wiał wierz​chow​ce i zbro​j e, któ​re
gierm ​ko​wie po​le​ro​wa​li ca​ły ​m i dnia​m i, a po​tem wy ​sta​wia​li przed na​m iot, j ak​by bra​li udział
w kon​kur​sie na naj ​bar​dziej lśnią​cy bo​j o​wy ekwi​pu​nek. Z j ed​nej stro​ny olśnie​wa​ły go koń​skie rzę​-
dy i roz​m a​itość wsze​la​kiej bro​ni, z dru​giej o m dło​ści przy ​pra​wiał fe​tor, brud i chm a​ry owa​dów
uno​szą​ce się nad śm ie​cia​m i i od​cho​da​m i ty ​się​cy lu​dzi i zwie​rząt. Straż kró​lew​ska po​le​ci​ła wy ​ko​-
pać z da​la od obo​zo​wi​ska la​try ​ny — dłu​gie głę​bo​kie ro​wy obok stru​m y ​ka, któ​ry m iał od​pro​wa​-
dzać nie​czy ​sto​ści. Jed​nak stru​m ień by ł pra​wie su​chy i na​gro​m a​dzo​ne od​cho​dy roz​kła​da​ły się,
wy ​dzie​la​j ąc nie​zno​śny, lep​ki fe​tor.

Pew​ne​go ran​ka czte​rem no​wy m zna​j o​m y m prze​cha​dza​j ą​cy m się wśród na​m io​tów dro​gę

prze​ciął wra​ca​j ą​cy z ćwi​czeń ry ​cerz. Koń, któ​ry nie m ógł się j uż do​cze​kać za​słu​żo​ne​go ob​ro​ku
i zrzu​ce​nia z pier​si i bo​ków cięż​kiej zbroi, bił ko​py ​ta​m i o zie​m ię, pod​czas gdy j eź​dziec sta​rał się
do​trzeć bez​piecz​nie do na​m io​tu, la​wi​ru​j ąc m ię​dzy żoł​nie​rza​m i i do​by t​kiem na​gro​m a​dzo​ny m na
obo​zo​wy ch ulicz​kach. Wiel​ki, skocz​ny ru​m ak, któ​re​m u wbi​j a​j ą​ce się bru​tal​nie w py sk wę​dzi​dło
nie po​zwa​la​ło po​gnać rą​czo do staj ​ni, prze​bie​rał no​ga​m i w nie​zwy ​kły m tań​cu, to​cząc bia​łą pia​nę.

Ar​nau i j e​go kom ​pa​ni ustą​pi​li m iej ​sca ry ​ce​rzo​wi, j ed​nak pech chciał, że koń gwał​tow​nie za​-

rzu​cił za​dem na Jau​m e​go, naj ​m niej ​sze​go z czwór​ki, któ​ry stra​cił rów​no​wa​gę i upadł. Jeź​dziec na​-
wet się nie obej ​rzał i od​j e​chał do po​bli​skie​go na​m io​tu, a drob​ny Jau​m e rów​nież wy ​szedł​by z ca​-
łe​go zda​rze​nia bez szwan​ku, gdy ​by nie zwa​lił się na grup​kę sta​ry ch rę​baj ​łów gra​j ą​cy ch w ko​ści.
A że j e​den z nich stra​cił wła​śnie for​tu​nę, j a​kiej nie po​kry ł​by żołd ze wszy st​kich przy ​szły ch wo​j en
kró​la Pio​tra, awan​tu​ra by ​ła nie​unik​nio​na. Pe​cho​wy gracz rzu​cił się na Jau​m e​go, by dać upust
wście​kło​ści, któ​rej wo​lał nie wy ​ła​do​wy ​wać na swy ch ro​sły ch to​wa​rzy ​szach. By ł to zwa​li​sty, bro​-
da​ty m ęż​czy ​zna o dłu​giej , brud​nej czu​pry ​nie i m i​nie — świa​dec​twie wie​lu prze​gra​ny ch par​tii —
któ​ra prze​ra​zi​ła​by na​wet naj ​m ęż​niej ​sze​go wro​ga.

Sta​ry wo​j ak uniósł in​tru​za j ak ku​kieł​kę. Jau​m e nie wie​dział, co się dzie​j e. Wła​śnie obe​rwał od

ko​nia i stra​cił rów​no​wa​gę, a te​raz j a​kiś fu​riat po​trzą​sał nim , wrzesz​cząc j ak opę​ta​ny, i okła​dał go
po twa​rzy tak za​wzię​cie, że z ką​ci​ków ust po​pły ​nę​ła m u krew.

Ar​nau pa​trzy ł, j ak chło​pak prze​bie​ra no​ga​m i w po​wie​trzu.
— Puść go, ty wie​przu! — wrza​snął, zdu​m ie​wa​j ąc na​wet sa​m e​go sie​bie.
Świad​ko​wie od​su​nę​li się. Jau​m e prze​stał prze​bie​rać no​ga​m i. Chwi​lę po​tem wy ​lą​do​wał na zie​-

m i, bo na​past​nik pu​ścił go, by roz​pra​wić się z żoł​nie​rzy ​kiem , któ​ry m iał czel​ność na​zwać go wie​-
przem . Oto​czy ł ich krąg ga​piów, któ​rzy za​cie​ra​li j uż rę​ce, cie​sząc się, że za​raz bę​dzie wi​do​wi​sko.
On, Ar​nau, prze​ciw wście​kłe​m u żoł​da​ko​wi. Gdy ​by go cho​ciaż nie ob​ra​ził. Co go pod​ku​si​ło, by na​-
zwać te​go osił​ka wie​przem ?

— To nie j e​go wi​na… — wy ​j ą​kał, wska​zu​j ąc na Jau​m e​go któ​ry roz​glą​dał się nie​przy ​tom ​nie.
Żoł​nierz nie od​po​wie​dział, ty l​ko ru​szy ł na Ar​naua ni​czy m roz​j u​szo​ny by k: ude​rzy ł go gło​wą

w pierś i od​rzu​cił na kil​ka m e​trów, zm u​sza​j ąc ga​piów do roz​stą​pie​nia się. Ar​nau po​czuł, że ból roz​-
ry ​wa m u klat​kę pier​sio​wą. Na​gle za​bra​kło m u cuch​ną​ce​go po​wie​trza, do któ​re​go wdy ​cha​nia zdą​-
ży ł się j uż przy ​zwy ​cza​ić. Za​czął po​ru​szać roz​pacz​li​wie usta​m i, że​by się nie udu​sić. Pró​bo​wał
wstać, ale na​past​nik kop​nął go w twarz, po​sy ​ła​j ąc z po​wro​tem na zie​m ię. Mi​m o przej ​m u​j ą​ce​go
bó​lu gło​wy wciąż sta​rał się za​czerp​nąć po​wie​trza i gdy j uż, j uż m iał wziąć od​dech, otrzy ​m ał ko​-
lej ​ne​go kop​nia​ka, ty m ra​zem w ner​ki. Pod gra​dem cio​sów zwi​nął się w kłę​bek i za​ci​snął z ca​łej si​-
ły po​wie​ki.

background image

Kie​dy żoł​dak prze​stał się nad nim znę​cać, Ar​nau po​m y ​ślał, że m a po​gru​cho​ta​ne wszy st​kie ko​-

ści. Wy ​da​ło m u się, że przez za​sło​nę bó​lu do​cie​ra do nie​go j a​kiś od​głos.

Na​sta​wił ucha.
Usły ​szał raz, a po​tem j esz​cze raz, i zno​wu, i zno​wu. Otwo​rzy ł oczy i po​wiódł wzro​kiem po ota​-

cza​j ą​cy ch go lu​dziach, któ​rzy nie prze​sta​wa​li się śm iać: wy ​ty ​ka​li go pal​cem i re​cho​ta​li. W j e​go
obo​la​ły ch uszach za​brzm ia​ły sło​wa oj ​ca: „Po​świę​ci​łem wszy st​ko, że​by ś by ł wol​ny ”. W j e​go otę​-
pia​ły m um y ​śle ob​ra​zy i wspo​m nie​nia zla​ły się ze so​bą: zo​ba​czy ł oj ​ca wi​szą​ce​go na pla​cu Blat…
Wstał z twa​rzą za​la​ną krwią. Przy ​po​m niał so​bie pierw​szy ka​m ień, j a​ki za​niósł Ma​don​nie… Żoł​dak
stał do nie​go ty ​łem . Wy ​si​łek, j a​kie​go wy ​m a​ga​ło przy ​dźwi​ga​nie tam ​te​go skal​ne​go blo​ku… ból,
cier​pie​nie i prze​peł​nia​j ą​ca go du​m a, gdy skła​dał ka​m ień na pla​cu przed ko​ścio​łem …

— Ty wie​przu!
Bro​dacz od​wró​cił się na pię​cie. Sze​lest j e​go ubra​nia po​niósł się po ca​ły m obo​zo​wi​sku.
— Głu​pi wie​śnia​ku! — wrza​snął, zno​wu ru​sza​j ąc na Ar​naua. Ża​den ka​m ień nie by ł tak cięż​ki

j ak ten wieprz. Ża​den ka​m ień… Ar​nau rzu​cił się na żoł​nie​rza i wcze​pił w nie​go, unie​m oż​li​wia​j ąc
m u za​da​nie cio​su. Po​tur​la​li się po pia​chu. Ar​nau ze​rwał się pierw​szy, ale m iast ude​rzy ć na​past​ni​-
ka, zła​pał go za wło​sy i za skó​rza​ny pas, uniósł nad gło​wą j ak ku​kłę i ci​snął na ga​piów.

Bro​dacz wpadł z hu​kiem w ota​cza​j ą​cy ch ich żoł​nie​rzy.
Jed​nak ta na​ucz​ka nie ostu​dzi​ła j e​go za​pę​dów. Za​har​to​wa​ny w wal​ce, po kil​ku se​kun​dach sta​nął

znów przed Ar​nau​em , któ​ry j uż na nie​go cze​kał. Ty m ra​zem nie rzu​cił się na nie​go, lecz za​m ach​-
nął, j ed​nak i ty m ra​zem m ło​dzie​niec oka​zał się szy b​szy : od​pa​ro​wał cios, chwy ​ta​j ąc prze​ciw​ni​ka
za przed​ra​m ię, ob​ra​ca​j ąc go i wy ​rzu​ca​j ąc wy ​so​ko w po​wie​trze. Jed​nak nie wy ​rzą​dzał więk​szej
krzy w​dy wo​j a​ko​wi, któ​ry raz po raz wzna​wiał atak.

W koń​cu, gdy żoł​nierz ocze​ki​wał, że prze​ciw​nik zno​wu ci​śnie nim o zie​m ię, Ar​nau ude​rzy ł go

pię​ścią w twarz, wkła​da​j ąc w ten cios ca​łą bu​zu​j ą​cą w nim wście​kłość.

Wi​dzo​wie um il​kli. Bro​dacz zwa​lił się nie​przy ​tom ​ny no​gi Ar​naua, któ​ry naj ​chęt​niej za​czął​by

roz​cie​rać obo​la​łe kost​ki. Opa​no​wał się j ed​nak i po​wiódł wzro​kiem , nie opusz​cza​j ąc pię​ści, j ak​by
go​to​wał się do za​da​nia no​we​go cio​su. Nie wsta​waj — szep​nął w du​chu, zer​ka​j ąc na żoł​nie​rza. —
Bła​gam , nie wsta​waj .

Żoł​dak za​czął zbie​rać się nie​zdar​nie. Ani się waż! po​sta​wił pra​wą sto​pę na twa​rzy prze​ciw​ni​ka

i przy ​ci​snął go do zie​m i. — Nie wsta​waj , psu​bra​cie. Nie wstał. Kom ​pa​ni od​cią​gnę​li Ar​naua na
bok.

— Chłop​cze! — roz​legł się wład​czy głos. Ar​nau od​wró​cił się i zo​ba​czy ł ry ​ce​rza, któ​re​go za​-

cho​wa​nie spro​wo​ko​wa​ło bój ​kę, na​dal by ł w zbroi. — Zbliż się.

Ar​nau wy ​ko​nał roz​kaz, m a​su​j ąc ukrad​kiem dłoń.
— Ja, Eixi​m en d’Espar​ca, ry ​cerz j e​go wy ​so​ko​ści kró​la Pio​tra Trze​cie​go, chcę, by ś słu​ży ł pod

m y ​m i roz​ka​za​m i. Zgłoś się do m o​ich żoł​nie​rzy.

background image

28

Trzy dziew​czy ​ny um il​kły i spoj ​rza​ły po so​bie, bo Ale​dis rzu​ci​ła się na j e​dze​nie j ak wy ​gło​dzo​-

ne zwie​rzę, rę​ka​m i wy ​ła​wia​j ąc z zu​py m ię​so i j a​rzy ​ny. Jed​nak ani na chwi​lę nie prze​sta​wa​ła zer​-
kać znad m i​ski na swo​j e do​bro​dziej ​ki. Naj ​m łod​sza z nich, blon​dy n​ka z ka​ska​dą krę​co​ny ch wło​sów
opa​da​j ą​cy ch na błę​kit​ną suk​nię, za​ci​snę​ła war​gi i zer​k​nę​ła na to​wa​rzy sz​ki. Któ​ra z nas przez to nie
prze​cho​dzi​ła? — zda​wa​ła się m ó​wić. Tam ​te przy ​tak​nę​ły wzro​kiem , a po​tem wszy st​kie trzy od​su​-
nę​ły się o kil​ka kro​ków.

Wów​czas wzrok blon​dy n​ki o krę​co​ny ch wło​sach po​wę​dro​wał do wnę​trza na​m io​tu, skąd —

z da​la od pra​żą​ce​go nie​m i​ło​sier​nie lip​co​we​go słoń​ca — czte​ry in​ne dziew​czy ​ny, nie​co star​sze,
oraz ich opie​kun​ka, sie​dzą​ca na ta​bo​re​cie, uważ​nie ob​ser​wo​wa​ły nie​zna​j o​m ą. Kie​dy ty l​ko Ale​dis
za​czę​ła krą​ży ć wo​kół na​m io​tu, ko​bie​ta na ta​bo​re​cie da​ła znak dziew​czy ​nom na ze​wnątrz, by j ą
na​kar​m i​ły. Od​tąd nie prze​sta​wa​ła ba​daw​czo się j ej przy ​glą​dać. Nie​zna​j o​m a, brud​na i w łach​m a​-
nach, by ​ła m i​m o wszy st​ko pięk​na i… m ło​da. Skąd się tu wzię​ła? Nie j est włó​czę​gą, nie że​bra​ła.
Nie j est rów​nież dziew​ką ulicz​ną, bo na wi​dok pro​sty ​tu​tek in​sty nk​tow​nie się cof​nę​ła. Mo​że i j est
brud​na. Mo​że i m a skoł​tu​nio​ne tłu​ste wło​sy i po​dar​te ubra​nie, j ed​nak j ej zę​by są bia​łe j ak śnieg.
Ta dziew​czy ​na nie za​zna​ła gło​du ani cho​rób, od któ​ry ch psu​j ą się zę​by. Co tu ro​bi? Pew​ni​kiem
ucie​ka. Ale od cze​go? Opie​kun​ka przy ​wo​ła​ła j ed​ną z sie​dzą​cy ch w na​m io​cie ko​biet.

— Um y j ​cie j ą i do​pro​wadź​cie do po​rząd​ku — szep​nę​ła j ej do ucha.
Ko​bie​ta spoj ​rza​ła na Ale​dis, uśm iech​nę​ła się i ski​nę​ła gło​wą.
Ale​dis nie wie​rzy ​ła wła​sny m uszom . „Ką​piel do​brze ci zro​bi”, usły ​sza​ła, gdy skoń​czy ​ła j eść,

od in​nej pro​sty ​tut​ki, któ​ra wy ​szła z na​m io​tu. Ką​piel! Od ty ​lu dni się nie m y ​ła! W na​m io​cie na​szy ​-
ko​wa​no m ied​ni​cę z przy ​j em ​nie chłod​ną wo​dą i Ale​dis usia​dła w niej z pod​kur​czo​ny ​m i no​ga​m i.
Trzy dziew​czy ​ny, któ​re po​czę​sto​wa​ły j ą zu​pą, za​krząt​nę​ły się ko​ło niej i za​czę​ły j ą m y ć. Cóż
szko​dzi, że da się tro​chę po​roz​piesz​czać? Nie m o​że prze​cież sta​nąć przed Ar​nau​em czar​na od bru​-
du. Od​dzia​ły kró​la sta​cj o​no​wa​ły tuż obok. Tam za​pew​ne go znaj ​dzie. Uda​ło się, do​tar​ła do Fi​gu​-
eras! Cóż w ty m złe​go, że po​zwo​li się um y ć? Po​zwo​li​ła się rów​nież ubrać. Do​sta​ła naj ​m niej wy ​-

background image

zy ​wa​j ą​cy strój , ale j ed​nak… „Ko​bie​ty lek​kich oby ​cza​j ów m u​szą no​sić ko​lo​ro​we ubra​nia”, wy ​tłu​-
m a​czy ​ła j ej kie​dy ś m at​ka, gdy j a​ko m a​ła dziew​czy n​ka po​m y ​li​ła pro​sty ​tut​kę z m oż​ną pa​nią i ze​-
szła j ej z dro​gi. „Więc j ak j e od​róż​nić?”, za​py ​ta​ła Ale​dis. „Z na​ka​zu kró​la m u​szą ubie​rać się ko​lo​-
ro​wo, nie m o​gą j ed​nak no​sić pe​le​ry n​ki ani żad​ne​go in​ne​go okry ​cia, na​wet zi​m ą. Ko​bie​tę lek​kich
oby ​cza​j ów po​znasz po na​gich ra​m io​nach”.

Ale​dis zno​wu spoj ​rza​ła na sie​bie. Ko​bie​ty ta​kie j ak ona, żo​ny rze​m ieśl​ni​ków, ni​g​dy nie ubie​ra​-

ły się ko​lo​ro​wo, bo nie po​zwa​lał im na to król. A prze​cież barw​ne m a​te​rie są ta​kie pięk​ne! Jed​nak
nie m o​że po​ka​zać się tak Ar​nau​owi. Żoł​nie​rze m o​gli​by wziąć j ą za… Unio​sła rę​kę, by obej ​rzeć
się z bo​ku.

— I co, po​do​ba ci się?
Od​wró​ci​ła się i zo​ba​czy ​ła m a​da​m e. Na znak wcho​dzą​cej , An​to​nia, kę​dzie​rza​wa blon​dy n​ka,

któ​ra po​m a​ga​ła Ale​dis się ubrać, wy ​szła z na​m io​tu, zo​sta​wia​j ąc j e sa​m e.

— Tak… nie… — Ale​dis j esz​cze raz spoj ​rza​ła na sie​bie. Suk​nia by ​ła j a​sno​zie​lo​na. Czy znaj ​-

dzie tu j a​kieś okry ​cie na ra​m io​na, by nikt nie wziął j ej za ko​bie​tę lek​kich oby ​cza​j ów?

Ma​da​m e zm ie​rzy ​ła j ą od stóp do głów. Nie po​m y ​li​ła się. Te roz​kosz​ne krą​gło​ści uszczę​śli​wią

na​wet naj ​bar​dziej ka​pry ​śne​go wo​j a​ka. A oczy ? Ich spoj ​rze​nia się spo​tka​ły. Ol​brzy ​m ie. Kasz​ta​no​-
we. Wy ​da​j ą się sm ut​ne.

— Co cię tu przy ​wio​dło, dziec​ko?
— Mój m ąż. Po​szedł na woj ​nę, nie wie​dząc, że zo​sta​nie oj ​cem . Chcę m u po​wie​dzieć, za​nim

ru​szy do wal​ki.

Wy ​re​cy ​to​wa​ła to j ed​ny m tchem , po​dob​nie j ak kup​com , któ​rzy przy ​szli j ej z po​m o​cą w Be​sós,

gdy prze​woź​nik, zgwał​ciw​szy j ą, pró​bo​wał uto​pić w rze​ce. Jed​nak na wi​dok nad​cho​dzą​cy ch lu​dzi
rzu​cił się do uciecz​ki. Ale​dis nie zdo​ła​ła się wy ​rwać czar​no​zęb​ne​m u m ęż​czy ź​nie. Łka​ła, le​żąc
w bło​cie, pod​czas gdy j ą gwał​cił, a po​tem wlókł do rze​ki. Świat prze​stał dla niej ist​nieć, słoń​ce
zga​sło, a sa​pa​nie wci​ska​j ą​ce​go się w nią osił​ka gi​nę​ło w j ej wnę​trzu, zle​wa​j ąc się ze wspo​m nie​-
nia​m i i bez​sil​no​ścią. Kup​cy uli​to​wa​li się nad zhań​bio​ną dziew​czy ​ną.

— Mu​sisz po​wia​do​m ić o wszy st​kim na​czel​ni​ka — po​wie​dzie​li.
Ale co m a po​wie​dzieć kró​lew​skie​m u przed​sta​wi​cie​lo​wi? A j e​śli j ej m ąż wy ​słał za nią po​goń?

A j e​śli wszy st​ko się wy ​da? Wsz​czę​to by do​cho​dze​nie, a prze​cież nie m o​że…

— Nie. Mu​szę do​trzeć do obo​zu, za​nim król ru​szy do Ro​us​sil​lo​nu — po​wie​dzia​ła, wy ​j a​śniw​szy,

że j est przy na​dziei, ale j ej m ąż j esz​cze o ty m nie wie. — Gdy opo​wiem o wszy st​kim m ę​żo​wi, on
zde​cy ​du​j e, co ro​bić.

Kup​cy to​wa​rzy ​szy ​li j ej aż do Ge​ro​ny. Roz​sta​li się ko​ło ko​ścio​ła Świę​te​go Fe​lik​sa, pod m u​ra​m i

m ia​sta. Naj ​star​szy z kup​ców po​krę​cił gło​wą, wi​dząc, że zo​sta​j e sa​m a w tak opła​ka​ny m sta​nie.
Ale​dis przy ​po​m nia​ła so​bie, że zna​j o​m e sta​rusz​ki ra​dzi​ły j ej om i​j ać m ia​sta, dla​te​go nie we​szła do
sze​ścio​ty ​sięcz​nej Ge​ro​ny. Z da​le​ka przy j ​rza​ła się da​cho​wi ko​ścio​ła po​świę​co​ne​go Ma​rii i bu​do​-
wa​nej wła​śnie ka​te​drze, pła​co​wi bi​sku​pie​m u i wy ​so​kiej , m a​sy w​nej wie​ży Gi​ro​nel​la, Rów​ne​m u
punk​to​wi obron​ne​m u m ia​sta. Jesz​cze przez chwi​lę spo​glą​da​ła na Ge​ro​nę, po czy m ru​szy ​ła ku Fi​-
gu​eras.

Ma​da​m e ob​ser​wo​wa​ła Ale​dis za​to​pio​ną we wspo​m nie​niach. Za​uwa​ży ​ła, że drży.
W ślad za woj ​skiem do Fi​gu​eras ścią​ga​ły set​ki lu​dzi. Ale​dis, osła​bio​na gło​dem , do​łą​czy ​ła do

nich. Nie pa​m ię​ta​ła na​wet ich twa​rzy. Po​czę​sto​wa​li j ą chle​bem i świe​żą wo​dą, do​sta​ła też od ko​-
goś tro​chę j a​rzy n. Za​trzy ​m a​li się na noc​leg na pół​noc​ny m brze​gu rze​ki Flu​via, u stóp zam ​ku Pon​-

background image

tons, któ​ry strzegł gro​du Ba​sca​ra w po​ło​wie dro​gi m ię​dzy Ge​ro​ną i Fi​gu​eras. Wte​dy wła​śnie j ej
dwaj to​wa​rzy ​sze po​dró​ży ode​bra​li w na​tu​rze za​pła​tę za po​czę​stu​nek i zgwał​ci​li j ą bru​tal​nie pod
osło​ną no​cy. Jed​nak Ale​dis by ​ło j uż wszy st​ko j ed​no. Przy ​wo​ła​ła twarz uko​cha​ne​go, szu​ka​j ąc
w ty m wspo​m nie​niu uko​j e​nia. Na​za​j utrz po​wlo​kła się kil​ka m e​trów za swy ​m i prze​śla​dow​ca​m i ni​-
czy m pies, j ed​nak ty m ra​zem nie da​li j ej j eść, na​wet się do niej nie ode​zwa​li. W koń​cu do​tar​ła
do obo​zo​wi​ska.

A te​raz… Dla​cze​go ta ko​bie​ta tak się j ej przy ​glą​da? Nie od​ry ​wa oczu od j ej … ło​na! Ale​dis po​-

czu​ła, j ak su​kien​ka opi​na pła​ski, twar​dy brzuch. Drgnę​ła i spu​ści​ła wzrok.

Ma​da​m e uśm iech​nę​ła się pod no​sem , choć Ale​dis te​go nie do​strze​gła. Ileż ra​zy sły ​sza​ła j uż ta​-

kie ci​che wy ​zna​nia? Wy ​m y ​ślo​ne hi​sto​ry j ​ki dziew​cząt, któ​re pierw​sze ba​daw​cze spoj ​rze​nie zbi​j a​ło
z tro​pu. Zdra​dza​ło j e zde​ner​wo​wa​nie i spusz​cza​ły wzrok, zu​peł​nie j ak ta nie​zna​j o​m a. Z ilo​m a cią​-
ża​m i m ia​ła j uż do czy ​nie​nia? Z tu​zi​na​m i? Set​ka​m i? Ni​g​dy nie wi​dzia​ła ko​bie​ty w cią​ży z tak pła​-
skim , sprę​ży ​sty m brzu​chem . Krwa​wie​nie się opóź​nia? By ć m o​że, ale każ​da ko​bie​ta wo​la​ła​by się
naj ​pierw upew​nić, za​m iast od ra​zu gnać ta​ki ka​wał za m ę​żem , któ​ry wy ​ru​szy ł na woj ​nę.

— W ta​kim stro​j u nie wej ​dziesz do obo​zu. — Na te sło​wa Ale​dis pod​nio​sła wzrok i zno​wu spoj ​-

rza​ła na sie​bie. — Nie m a​m y tam wstę​pu. Je​śli chcesz, po​py ​tam o two​j e​go m ę​ża.

— Pa​ni! Zro​bi​li​by ​ście to dla m nie? Dla​cze​go chce​cie m i po​m óc?
— Chy ​ba j uż ci po​m o​głam . Na​kar​m i​łam cię, um y ​łam i ubra​łam . Czy ktoś in​ny co​kol​wiek dla

cie​bie zro​bił w ty m obo​zie wa​ria​tów? — Ale​dis po​krę​ci​ła gło​wą. Kie​dy przy ​po​m nia​ła so​bie, j ak
j ą po​trak​to​wa​no, ciar​ki prze​szły j ej po ple​cach. — Więc dla​cze​go tak się dzi​wisz? — cią​gnę​ła ko​-
bie​ta. Ale​dis nie wie​dzia​ła, co od​po​wie​dzieć. — Je​ste​śm y ko​bie​ta​m i lek​kich oby ​cza​j ów, ale ser​ca
m a​m y m ięk​kie. Gdy ​by m i ktoś po​m ógł wie​le lat te​m u… — Po​pa​trzy ​ła przed sie​bie nie​obec​ny m
wzro​kiem , a j ej sło​wa za​wi​sły pod su​fi​tem na​m io​tu. — No, ale te​raz to j uż bez zna​cze​nia. Po​m o​-
gę ci. Mam zna​j o​m o​ści w obo​zie i j e​śli chcesz, spro​wa​dzę tu two​j e​go m ę​ża.

Ale​dis za​sta​no​wi​ła się. Cze​m u nie? Ma​da​m e cie​szy ​ła się j uż na m y śl o no​wy m na​by t​ku. Nie​-

trud​no bę​dzie po​zby ć się m ę​ża, wie​lu żoł​nie​rzy win​ny ch j ej j est przy ​słu​gę. Ma​ła bój ​ka w obo​zie
i po krzy ​ku… A wte​dy do ko​go zwró​ci się ta m a​ła? Zo​sta​nie zu​peł​nie sa​m a. Bę​dzie j ej j a​dła z rę​ki.
Je​śli rze​czy ​wi​ście j est w cią​ży, kil​ka m o​net wszy st​ko za​ła​twi. W koń​cu to j ej chleb po​wsze​dni.

— Bę​dę wam bar​dzo wdzięcz​na — ode​zwa​ła się Ale​dis. Pro​szę. Już za​czy ​na by ć po​słusz​na.
— Jak się na​zy ​wa twój m ąż i w j a​kim od​dzia​le słu​ży ?
— Na​le​ży do po​spo​li​te​go ru​sze​nia z Bar​ce​lo​ny, a na​zy ​wa się Ar​nau. Ar​nau Es​ta​ny ​ol. — Ma​-

da​m e za​drża​ła. — Sła​bo pa​ni? — za​py ​ta​ła Ale​dis.

Ko​bie​ta osu​nę​ła się na ta​bo​ret. Ob​lał j ą zim ​ny pot.
— Nie, nic m i nie j est — wy ​sa​pa​ła. — To przez ten prze​klę​ty upał. Po​daj m i wa​chlarz.
To nie​m oż​li​we, po​m y ​śla​ła, gdy Ale​dis się​ga​ła po wa​chlarz. Pul​so​wa​ło j ej w skro​niach. Ar​nau

Es​ta​ny ​ol! To nie​m oż​li​we!

— Jak on wy ​glą​da? — za​py ​ta​ła, wa​chlu​j ąc się.
— Och! Nie​trud​no bę​dzie go od​na​leźć. Pra​cu​j e j a​ko ba​sta​ix w por​cie. Jest m ło​dy, sil​ny, wy ​so​-

ki i przy ​stoj ​ny, ko​ło pra​we​go oka m a zna​m ię.

Ma​da​m e m il​cza​ła, nie prze​sta​j ąc się wa​chlo​wać. My ​śla​m i bar​dzo da​le​ko: wi​dzia​ła te​raz Na​-

varc​les, przy ​j ę​cie we​sel​ne, sien​nik, za​m ek… Llo​ren​ca de Bel​le​ra, swą hań​bę, głód i cier​pie​nie…
Ile to j uż lat? Dwa​dzie​ścia? Tak, dwa​dzie​ścia, m o​że tro​chę wię​cej . A te​raz…

Ale​dis prze​rwa​ła j ej roz​m y ​śla​nia:

background image

— Zna​cie go? — Nie… nie.
Czy go zna? Pra​wie go nie pa​m ię​ta. By ​ła wte​dy dziec​kiem !
— Po​m o​że​cie m i go od​na​leźć?
A kto po​m o​że m nie, gdy go od​naj ​dę? Wo​la​ła zo​stać sa​m a.
— Zgo​da — po​wie​dzia​ła i wy ​pro​si​ła Ale​dis ru​chem rę​ki. Zo​staw​szy sa​m a, Fran​ce​sca ukry ​ła

twarz w dło​niach. Ar​nau!

Uda​ło j ej się za​po​m nieć, zm u​si​ła się do te​go, a te​raz, po dwu​dzie​stu la​tach… Je​śli dziew​czy ​na

m ó​wi praw​dę, no​si w ło​nie… j ej wnu​ka! A ona chcia​ła go za​bić. Dwa​dzie​ścia lat! Jak wy ​glą​da
te​raz Ar​nau? Ale​dis po​wie​dzia​ła, że j est wy ​so​ki, sil​ny i przy ​stoj ​ny. Nie po​tra​fi​ła go so​bie przy ​po​-
m nieć, na​wet j a​ko no​wo​rod​ka. Wy ​sta​ra​ła się dla nie​go o cie​pły kąt w kuź​ni, ale nie m o​gła go od​-
wie​dzać. Ban​da łaj ​da​ków! By ​łam j esz​cze dziec​kiem , a oni gwał​ci​li m nie raz po raz! Po j ej po​-
licz​ku spły ​nę​ła łza. Kie​dy ostat​ni raz pła​ka​ła? Wte​dy, przed dwu​dzie​sto​m a la​ty nie uro​ni​ła ani j ed​-
nej łzy. Dziec​ku bę​dzie le​piej z Ber​na​tem , tłu​m a​czy ​ła so​bie. Do​wie​dziaw​szy się o wszy st​kim , do​-
nia Ca​te​ri​na spo​licz​ko​wa​ła j ą i wy ​da​ła na ła​skę żoł​da​ków. A po​tem , gdy na​wet oni się j ej brzy ​dzi​-
li, tra​fi​ła pod m u​ry zam ​ku. Wraz z m nó​stwem po​dob​ny ch do niej nie​szczę​śni​ków bro​dzi​ła w od​-
pad​kach i śm ie​ciach, bi​j ąc się z ni​m i o za​ple​śnia​łe ka​wał​ki chle​ba nad​j e​dzo​ne przez ro​ba​ki. Tam
spo​tka​ła dziew​czy n​kę, któ​ra też roz​grze​by ​wa​ła śm ie​ci. By ​ła chu​da, ale ład​na. I ni​ko​go nie ob​cho​-
dził j ej los. A j e​śli… Po​czę​sto​wa​ła j ą reszt​ka​m i, któ​re odło​ży ​ła dla sie​bie. Dziew​czy n​ka uśm iech​-
nę​ła się, oczy j ej roz​bły ​sły. Za​pew​ne nie za​zna​ła in​ne​go ży ​cia. Fran​ce​sca um y ​ła j ą w rze​ce. Na​-
cie​ra​ła j ej skó​rę pia​skiem , pó​ki nie za​czę​ła wy ć z bó​lu i zim ​na. Po​tem za​pro​wa​dzi​ła j ą do j ed​ne​go
z żoł​nie​rzy pa​na Na​varc​les. Tak się wszy st​ko za​czę​ło. Tak, sy ​nu, ży ​cie m nie znie​czu​li​ło, za​m ie​ni​ło
m o​j e ser​ce w ka​m ień. Co po​wie​dział ci o m nie oj ​ciec? Że cię po​rzu​ci​łam ska​za​łam na pew​ną
śm ierć?

Jesz​cze tej no​cy Fran​ce​sca wy ​py ​ta​ła o Ar​naua ofi​ce​rów i żoł​nie​rzy na​j em ​ny ch, któ​ry m po​-

szczę​ści​ło się w grze w kar​ty lub ko​ści i przy ​szli świę​to​wać zwy ​cię​stwo z j ej dziew​czę​ta​m i.

Ba​sta​ix? — po​wie​dział j e​den z nich. — Znam go, a j ak​że. Wszy ​scy go zna​j ą. — Fran​ce​sca

prze​chy ​li​ła gło​wę. — Po​dob​no za​dał bo​bu sta​re​m u wy ​dze, przed któ​ry m wszy ​scy trzę​śli por​t​ka​m i
i Eixi​m en d’Espar​ca, ad​iu​tant sa​m e​go kró​la, przy ​j ął go do swej stra​ży przy ​bocz​nej . Ma zna​m ię
ko​ło oka. Wy ​ćwi​czy ł się we wła​da​niu szty ​le​tem i od tej po​ry sto​czy ł wie​le walk i żad​nej nie prze​-
grał. War​to ob​sta​wiać go w za​kła​dach. — Ofi​cer się uśm iech​nął. — Ale, ale… Dla​cze​go py ​tasz?
— Uśm iech​nął się j esz​cze sze​rzej .

Ni​by cze​m u nie roz​pa​lić j e​go wy ​uz​da​nej wy ​obraź​ni? — po​m y ​śla​ła Fran​ce​sca. Zresz​tą i tak

nie m o​gła​by po​wie​dzieć m u praw​dy. Mru​gnę​ła do nie​go po​ro​zu​m ie​waw​czo.

— Je​steś za sta​ra dla te​go by cz​ka — za​śm iał się żoł​nierz. Fran​ce​sca zby ​ła m il​cze​niem j e​go

sło​wa.

— Po​de​ślij m i go, a nie po​ża​łu​j esz.
— Gdzie? Tu​taj ?
A j e​śli Ale​dis kła​m ie? In​sty nkt ni​g​dy j ej j esz​cze nie za​wiódł.
— Nie, tu​taj nie.
Ale​dis ode​szła kil​ka kro​ków od na​m io​tu Fran​ce​ski. By ​ła pięk​na, cie​pła i gwiaź​dzi​sta noc, a księ​-

ży c bar​wił m rok na żół​to. Spo​glą​da​ła to na nie​bo, to na m ęż​czy zn, któ​rzy wcho​dzi​li do na​m io​tu,
a za​raz po​tem wy ​ła​nia​li się w to​wa​rzy ​stwie j ed​nej z dziew​cząt. Zni​ka​li w m a​ły ch sza​ła​sach, z któ​-
ry ch wy ​cho​dzi​li j a​kiś czas po​tem ro​ze​śm ia​ni lub m il​czą​cy. I tak w kół​ko. Za każ​dy m ra​zem

background image

dziew​czy ​ny pod​cho​dzi​ły do m ied​ni​cy, w któ​rej nie​daw​no ką​pa​ły Ale​dis, i pod​m y ​wa​ły się, pa​-
trząc na nią bez wsty ​du. Tak sa​m o pa​trzy ​ła tam ​ta ko​bie​ta, któ​rej m at​ka Ale​dis za​bro​ni​ła ustę​po​-
wać z dro​gi. — Dla​cze​go nie wsa​dzą j ej do wię​zie​nia? — za​py ​ta​ła wte​dy m at​kę.

Eu​la​lia zer​k​nę​ła na cór​kę, za​sta​na​wia​j ąc się, czy do​ro​sła j uż do ta​kich roz​m ów.
— Nie m oż​na j ej aresz​to​wać. Za​rów​no król j ak i Ko​ściół po​zwa​la​j ą j ej upra​wiać nie​rząd. —

Dziew​czy n​ka spoj ​rza​ła na m at​kę z nie​do​wie​rza​niem . — Tak, có​ruś, ta​ka j est praw​da. Ko​ściół
twier​dzi, że ko​bie​ty wsze​tecz​ne pod​le​ga​j ą pra​wu bo​skie​m u, nie ziem ​skie​m u. — Jak​że m a po​wie​-
dzieć dziec​ku, że Ko​ściół chce z ich po​m o​cą za​po​bie​gać cu​dzo​łó​stwu i związ​kom prze​ciw​ny m na​-
tu​rze? Eu​la​lia zno​wu przy j ​rza​ła się cór​ce. Nie, j est j esz​cze za m a​ła, by m ó​wić j ej o związ​kach
prze​ciw​ny ch na​tu​rze.

An​tó​nia uśm iech​nę​ła się do niej , pod​szedł​szy do m ied​ni​cy. Ale​dis też wy ​krzy ​wi​ła usta, pró​bu​-

j ąc się uśm iech​nąć.

Co j esz​cze m ó​wi​ła j ej m at​ka? — pró​bo​wa​ła so​bie przy ​po​m nieć. Że nie wol​no im m iesz​kać

w ob​rę​bie m u​rów m ia​sta ani ni​g​dzie, gdzie ży ​j ą lu​dzie przy ​zwo​ici, a te z nich, któ​re nie za​sto​su​j ą
się do za​ka​zu, m o​gą zo​stać — na żą​da​nie są​sia​dów — wy ​pę​dzo​ne z wła​sne​go do​m u. Że m u​sia​ły
słu​chać ka​zań, m a​j ą​cy ch j e na​wró​cić na dro​gę cno​ty. Że m o​gły ko​rzy ​stać z łaź​ni pu​blicz​ny ch
ty l​ko w po​nie​dział​ki i piąt​ki, czy ​li w dni za​re​zer​wo​wa​ne dla Ży ​dów i Sa​ra​ce​nów. I że z za​ro​bio​-
ny ch pie​nię​dzy m o​gły da​wać j ał​m uż​nę, nie wol​no im by ​ło j ed​nak da​wać ofiar na ta​cę ani na
m szę.

An​tó​nia sta​ła w m ied​ni​cy, j ed​ną rę​ką się pod​m y ​wa​ła, dru​gą trzy ​m a​ła pod​ka​sa​ną spód​ni​cę.

Nie prze​sta​wa​ła się uśm ie​chać! Ile​kroć pro​sto​wa​ła się po na​bra​niu wo​dy i pod​no​si​ła dłoń do sro​-
m u, zer​ka​ła z uśm ie​chem na Ale​dis, któ​ra pró​bo​wa​ła om i​j ać wzro​kiem j ej od​sło​nię​te i ską​pa​ne
w księ​ży ​co​wej po​świa​cie ło​no.

Dla​cze​go się uśm ie​cha? To j esz​cze dziew​czy n​ka, a j uż j est po​tę​pio​na. Przed kil​ko​m a la​ty, nie​-

dłu​go po ty m , j ak oj ​ciec Ale​dis od​rzu​cił oświad​czy ​ny Ar​naua, m at​ka za​pro​wa​dzi​ła j ą i Ale​stę do
klasz​to​ru Świę​te​go Pio​tra w Bar​ce​lo​nie. „Niech to zo​ba​czą!”, przy ​ka​zał gar​barz żo​nie. Klasz​tor​ny
przed​sio​nek wy ​peł​nia​ły wy ​rwa​ne z za​wia​sów drzwi, któ​re sta​ły opar​te o ar​ka​dy lub le​ża​ły na
dzie​dziń​cu. Król Piotr po​zwo​lił prze​ory ​szy wy ​ga​niać ze swej pa​ra​fii — we​dle wła​sne​go uzna​nia
i bez ni​czy ​j e​go po​śred​nic​twa — nie​m o​ral​ne ko​bie​ty i wy ​sta​wiać w klasz​to​rze drzwi wy ​rwa​ne
z ich do​m ów. Prze​ory ​sza z za​pa​łem za​bra​ła się do dzie​ła. A za​pał ten by ł za​iste wiel​ki!

— Ty ​le ro​dzin wy ​rzu​co​no? — za​py ​ta​ła Ale​sta. Pa​m ię​ta​ła, j ak ich wy ​rzu​co​no z do​m u za nie​-

pła​ce​nie czy n​szu: wte​dy też wy ​rwa​no im drzwi. Kil​ka dni póź​niej za​m iesz​ka​li u Pe​re​go i Ma​rio​ny.

— Nie, dziec​ko — od​par​ła Eu​la​lia. — To drzwi ko​biet, któ​re nie po​tra​fi​ły upil​no​wać swe​go

dzie​wic​twa.

Ale​dis przy ​po​m nia​ła so​bie tam ​tą sce​nę: m ó​wiąc te sło​wa, m at​ka wpa​try ​wa​ła się w nią, m ru​-

żąc oczy.

Ale​dis po​trzą​snę​ła gło​wą, by od​go​nić nie​przy ​j em ​ne wspo​m nie​nie, a wte​dy j ej wzrok zno​wu

padł na An​tó​nię i na j ej ło​no po​ro​śnię​te, po​dob​nie j ak gło​wa, j a​sny ​m i kę​dzio​ra​m i. Co zro​bi​ła​by
z An​tó​nią prze​ory ​sza klasz​to​ru Świę​te​go Pio​tra?

Fran​ce​sca wy ​szła z na​m io​tu i przy ​wo​ła​ła An​tó​nię. „Chodź no tu!” krzy k​nę​ła. Ale​dis pa​trzy ​ła,

j ak dziew​czy ​na wy ​ska​ku​j e z m ied​ni​cy, wkła​da bu​ty i wbie​ga do na​m io​tu. Po​tem oczy Ale​dis na​-
po​tka​ły ba​daw​cze spoj ​rze​nie Fran​ce​ski. Przez kil​ka se​kund m a​da​m e m ie​rzy ​ła j ą wzro​kiem , za​nim
wró​ci​ła do swy ch za​j ęć. Co to spoj ​rze​nie m o​gło ozna​czać?

background image

Eixi​m en d’Espar​ca, ad​iu​tant j e​go wy ​so​ko​ści Pio​tra III, by ł waż​ną oso​bi​sto​ścią, choć ra​czej ze

wzglę​du na swe sta​no​wi​sko niż po​stu​rę, bo gdy zsiadł z ol​brzy ​m ie​go ru​m a​ka i zdj ął zbro​j ę, oka​zał
się czło​wie​kiem ni​skim i chu​dy m . Sła​be​usz, uznał Ar​nau i prze​stra​szy ł się, że Eixi​m en od​gad​nie
j e​go m y ​śli.

Eixi​m en d’Espar​ca do​wo​dził kom ​pa​nią al​m o​ga​wa​rów, któ​ry ch opła​cał z wła​snej kie​sy. Gdy

przy ​glą​dał się swo​im lu​dziom , za​wsze opa​da​ły go wąt​pli​wo​ści. Co gwa​ran​tu​j e ich lo​j al​ność?
Żołd, ty l​ko i wy ​łącz​nie żołd. Dla​te​go kró​lew​ski ad​iu​tant ota​czał się stra​żą przy ​bocz​ną. Po​j e​dy ​nek
sto​czo​ny przez Ar​naua wy ​warł na nim du​że wra​że​nie.

— Ja​ką bro​nią wła​dasz? — za​py ​tał Ar​naua ofi​cer Eixi​m e​na d’Espar​ca. Ba​sta​ix po​ka​zał m u ku​-

szę oj ​ca. — Wszy ​scy Ka​ta​loń​czy ​cy po​tra​fią strze​lać z ku​szy, to nasz obo​wią​zek. A po​za ty m ? Ar​-
nau po​krę​cił gło​wą.

— A to? — Ofi​cer wska​zał szty ​let, któ​ry m ło​dzie​niec no​sił u pa​sa, po czy m , od​rzu​ca​j ąc do ty ​łu

gło​wę, ry k​nął tu​bal​ny m śm ie​chem na wi​dok tę​pe​go czub​ka. — Czy m ś ta​kim — za​re​cho​tał — nie
m ógł​by ś na​wet za​dra​snąć pa​nien​ce cno​ty. Bę​dziesz się wpra​wiał w wal​ce, ale bro​nią z praw​dzi​-
we​go zda​rze​nia.

Ofi​cer po​szpe​rał w ku​frze i wy ​j ął znacz​nie dłuż​szy i więk​szy szty ​let. Ar​nau prze​j e​chał pal​cem

po ostrzu. Od tej po​ry, wraz z in​ny ​m i człon​ka​m i stra​ży przy ​bocz​nej Eixi​m e​na d’Espar​ca, co​dzien​-
nie ćwi​czy ł wal​kę wręcz. Do​stał barw​ny m un​dur, kol​czu​gę i hełm , któ​ry po​le​ro​wał do po​ły ​sku,
oraz so​lid​ne, skó​rza​ne bu​ty wią​za​ne na ły d​kach krzy ​żu​j ą​cy ​m i się rze​m ie​nia​m i. Wy ​czer​pu​j ą​ce
ćwi​cze​nia uzu​peł​nia​ne by ​ły po​j e​dy n​ka​m i bez bro​ni, to​czo​ny ​m i przez żoł​nie​rzy róż​ny ch m oż​ny ch
sta​cj o​nu​j ą​cy ch w obo​zie. Ar​nau szy b​ko awan​so​wał na pierw​sze​go za​wod​ni​ka Eixi​m e​na d’Espar​-
ca i przy ​naj ​m niej raz dzien​nie sta​czał po​j e​dy ​nek na oczach tłu​m u żoł​nie​rzy, któ​rzy do​pin​go​wa​li
i ob​sta​wia​li wal​czą​cy ch.

Wkrót​ce wieść o j e​go zręcz​no​ści i si​le ro​ze​szła się po obo​zie. Kie​dy w nie​licz​ny ch wol​ny ch

chwi​lach spa​ce​ro​wał m ię​dzy na​m io​ta​m i, czuł na so​bie wzrok żoł​nie​rzy, któ​rzy na j e​go wi​dok m il​-
kli i sztur​cha​li się po​ro​zu​m ie​waw​czo!

Ofi​cer Eixi​m e​na d’Espar​ca uśm iech​nął się, sły ​sząc proś​bę to​wa​rzy ​sza.
— Czy i j a bę​dę m ógł za​ba​wić się z któ​rąś z dziew​cząt? — chciał wie​dzieć.
— A j ak​że. Sta​ra m a wiel​ką chrap​kę na two​j e​go żoł​nie​rzy ​ka Po​j ę​cia nie m asz, j ak j ej się

świe​ci​ły oczy.

Wy ​buch​nę​li śm ie​chem .
— Do​kąd m am go za​pro​wa​dzić?
Fran​ce​sca um ó​wi​ła się z ni​m i w obe​rży za m ia​stem .
— Nie za​da​waj py ​tań, ty l​ko słu​chaj — usły ​szał Ar​nau. — Ktoś chce się z to​bą wi​dzieć.
Dwaj ofi​ce​ro​wie za​pro​wa​dzi​li go do obe​rży, a na​stęp​nie do li​chej izby, w któ​rej cze​ka​ła Fran​-

ce​sca. Gdy wszedł do środ​ka, za​trza​snę​li za nim drzwi i za​ry ​glo​wa​li j e od ze​wnątrz. Mło​dzie​niec
od​wró​cił się, i wi​dząc, że nie m o​że wy j ść, za​czął wa​lić w drzwi.

— Co się dzie​j e?! — krzy k​nął. — Co to m a zna​czy ć?! Od​po​wie​dział m u re​chot ofi​ce​rów.
Ar​nau na​słu​chi​wał przez chwi​lę. Co to wszy st​ko zna​czy ? Na​gle po​czuł, że nie j est w izbie sam .

Od​wró​cił się. Fran​ce​sca sta​ła pod oknem , oświe​tlo​na bla​dy m świa​tłem świe​cy um iesz​czo​nej
w świecz​ni​ku na ścia​nie i przy ​glą​da​ła m u się. Jej suk​nia po​ły ​ski​wa​ła, m i​m o pa​nu​j ą​ce​go w izbie
pół​m ro​ku. Pro​sty ​tut​ka! Ty ​lu hi​sto​rii o ty ch ko​bie​tach na​słu​chał się przy obo​zo​wy m ogni​sku, ty ​lu
to​wa​rzy ​szy prze​chwa​la​ło się, że prze​pu​ści​ło żołd z ulicz​ną dziew​ką, za​wsze i nie​zm ien​nie lep​szą,

background image

pięk​niej ​szą i bar​dziej roz​pust​ną niż to​wa​rzy sz​ka kom ​pa​na. W ta​kich chwi​lach Ar​nau m ilkł i spusz​-
czał wzrok. Bo on uciekł przed ko​bie​ta​m i! Mo​że… m o​że to m il​cze​nie i po​zor​ny brak za​in​te​re​so​wa​-
nia płcią pięk​ną skło​ni​ły j e​go to​wa​rzy ​szy do zro​bie​nia m u głu​pie​go ka​wa​łu… Już nie​raz do​ci​na​li
m u z te​go po​wo​du.

— Co to za żart? — za​py ​tał. — Cze​go ode m nie chcesz? Wciąż nie wi​dzia​ła j e​go twa​rzy. Świe​-

ca da​wa​ła zby t sła​be świa​tło, ale ten głos… Ar​nau m iał j uż głos do​ro​słe​go m ęż​czy ​zny i by ł rze​-
czy ​wi​ście po​tęż​ny i wy ​so​ki, Ale​dis nie kła​m a​ła. Fran​ce​sca po​czu​ła, że drżą j ej ko​la​na. Jej sy n!
Od​chrząk​nę​ła i po​wie​dzia​ła:

— Nie m u​sisz się oba​wiać. Nie bę​dę na​sta​wa​ła na twój ho​nor — Po​za ty m — do​da​ła — j e​ste​-

śm y sa​m i. Cóż m o​że wskó​rać sła​ba ko​bie​ta prze​ciw​ko m ło​de​m u i sil​ne​m u m ęż​czy ź​nie?

— W ta​kim ra​zie dla​cze​go tam ​ci się śm ie​j ą? — spy ​tał Ar​nau, nie od​cho​dząc od drzwi.
— Niech się śm ie​j ą. Mę​ski um y sł j est per​fid​ny, wy ​cią​ga za​wsze naj ​bar​dziej be​zec​ne wnio​ski.

By ć m o​że gdy ​by m po​wie​dzia​ła im praw​dę i zdra​dzi​ła, dla​cze​go chcia​łam się z to​bą spo​tkać, nie
przy ​sta​li​by tak chęt​nie na m o​j ą proś​bę. Po​zwo​li​łam więc, by wy ​uz​da​ne m y ​śli po​bu​dzi​ły ich wy ​-
obraź​nię.

— A cóż in​ne​go m ie​li​by m y ​śleć o dziw​ce, któ​ra za​m y ​ka się z m ęż​czy ​zną w izbie obe​rży ? Cze​-

go w ogó​le m oż​na się spo​dzie​wać po dziw​ce?

Je​go ton by ł su​ro​wy, agre​sy w​ny, j ed​nak Fran​ce​sca za​cho​wa​ła spo​kój .
— Na​wet m y, dziw​ki, j e​ste​śm y isto​ta​m i ludz​ki​m i — po​wie​dzia​ła pod​nie​sio​ny m gło​sem . —

Świę​ty Au​gu​sty n uczy, że są​dzić nas bę​dzie Bóg, a nie lu​dzie.

— Zwa​bi​łaś m nie tu, by m ó​wić o Bo​gu?
— By ​naj ​m niej . — Fran​ce​sca zro​bi​ła krok na​przód. Mu​sia​ła zo​ba​czy ć j e​go twarz. — Zwa​bi​-

łam cię tu, by m ó​wić o two​j ej żo​nie.

Ar​nau za​wa​hał się. Rze​czy ​wi​ście j est przy ​stoj ​ny.
— Co się sta​ło? Jak to m oż​li​we, że…
— Jest w cią​ży. — Ma​ria?
— Ale​dis… — po​pra​wi​ła go Fran​ce​sca. Ale, ale, czy ż​by Po​wie​dział „Ma​ria”?
— Ale​dis?
Do​strze​gła, że Ar​nau drży. Co to wszy st​ko zna​czy ?
Ty l​ko pa​pla​cie i pa​pla​cie! — Usły ​sze​li wa​le​nie w drzwi, i re​chot. — Cóż to, m a​da​m e, ten by ​-

czek dla cie​bie za j ur​ny ?

Wy ​m ie​ni​li spoj ​rze​nia. Na znak Fran​ce​ski Ar​nau od​su​nął się od drzwi. Za​czę​li m ó​wić ci​szej .
— Mó​wi​łeś coś o j a​kiej ś Ma​rii… — pod​j ę​ła Fran​ce​sca, gdy sta​nę​li pod oknem , w dru​gim koń​-

cu izby.

— Mo​j a żo​na m a na im ię Ma​ria.
— Kim w ta​kim ra​zie j est Ale​dis? Twier​dzi…
Ar​nau po​krę​cił gło​wą. Po​sm ut​niał, czy ty l​ko m i się zda​j e? — za​sta​na​wia​ła się Fran​ce​sca. Mło​-

dzie​niec sku​lił się, j e​go ra​m io​na opa​dły bez​sil​nie wzdłuż tu​ło​wia, a szy ​j a, przed​tem dum ​nie wy ​-
pro​sto​wa​na, zda​wa​ła się chy ​lić pod cię​ża​rem gło​wy. Jed​nak m il​czał. Ser​ce Fran​ce​ski za​ko​ła​ta​ło
bo​le​śnie. Co ci j est sy n​ku?

— Kim j est Ale​dis? — po​wtó​rzy ​ła.
Ar​nau zno​wu po​krę​cił gło​wą. Po​rzu​cił wszy st​ko — Ma​rię, pra​cę, Ma​don​nę… — by ​le się od

niej uwol​nić, ale zno​wu go do​pa​dła! Na do​m iar złe​go j est w cią​ży ! Wszy st​ko się wy ​da. Jak wró​ci

background image

te​raz do Bar​ce​lo​ny, do pra​cy, do do​m u?

Fran​ce​sca spoj ​rza​ła w okno. Na dwo​rze pa​no​wał m rok. Co za dziw​ny ból chwy ​ta j ą za ser​ce?

Wi​dzia​ła w ży ​ciu ty ​lu upodlo​ny ch m ęż​czy zn, ty ​le za​szczu​ty ch ko​biet po​zba​wio​ny ch na​dziei, by ​ła
świad​kiem śm ier​ci, nę​dzy, cho​ro​by i ago​nii wie​lu, wie​lu lu​dzi, j ed​nak ni​g​dy aż tak nie po​ru​szy ​ło
j ej czy ​j eś cier​pie​nie.

— Chy ​ba kła​m ie — wy ​du​si​ła przez ści​śnię​te gar​dło, nie od​ry ​wa​j ąc oczu od okna. Po​czu​ła, że

Ar​nau drgnął.

— Co m asz na m y ​śli?
— Nie są​dzę, by by ​ła w cią​ży. Kła​m ie.
— To bez zna​cze​nia… — do​szły Ar​naua j e​go wła​sne sło​wa. Zna​la​zła go, to wy ​star​czy. Tra​fi​ła

za nim aż tu, te​raz zno​wu za​cznie go szan​ta​żo​wać. Wszy st​kie j e​go wy ​sił​ki po​szły na m ar​ne.

— Po​m o​gę ci.
— Ni​by dla​cze​go?
Fran​ce​sca od​wró​ci​ła się do Ar​naua. Ich ubra​nia pra​wie się sty ​ka​ły. Mo​gła go do​tknąć. Czu​ła

za​pach j e​go skó​ry. Bo j e​steś m o​im sy ​nem ! — m ia​ła ocho​tę po​wie​dzieć, trud​no o lep​szy m o​m ent.
Ale co po​wie​dział m u o niej Ber​nat? Po co m u wie​dzieć, że j e​go m at​ka j est dziw​ką? Wy ​cią​gnę​ła
do nie​go drżą​cą rę​kę. Nie od​su​nął się. Po cóż m u wie​dzieć… Cof​nę​ła rę​kę. Mi​nę​ło po​nad dwa​-
dzie​ścia lat. Prze​cież j est zwy ​kłą pro​sty ​tut​ką.

— Bo m nie oszu​ka​ła — rzu​ci​ła. — Przy ​gar​nę​łam j ą, na​kar​m i​łam , ubra​łam . Nie lu​bię, gdy ktoś

pró​bu​j e wy ​stry ch​nąć m nie na dud​ka. Wy ​glą​dasz na chłop​ca szla​chet​ne​go i coś m i się wy ​da​j e, że
ona pró​bu​j e oszu​kać rów​nież cie​bie.

Ar​nau spoj ​rzał j ej w oczy. I tak wszy st​ko stra​co​ne! Z da​la od m ę​ża i Bar​ce​lo​ny nic j uż Ale​dis

nie po​wstrzy ​m a. Roz​po​wie wszy st​kim o ich związ​ku. Po​za ty m ta ko​bie​ta… Dzia​ła na nie​go ko​j ą​-
co.

Ar​nau spu​ścił gło​wę i za​czął opo​wia​dać.

background image

29

Dwu​dzie​ste​go ósm e​go lip​ca 1343 ro​ku Piotr III Ce​re​m o​nial​ny, po sze​ściu dniach spę​dzo​ny ch

w Fi​gu​eras, roz​ka​zał ar​m ii zwi​nąć obóz i ru​szać na Ro​us​sil​lon.

— Bę​dziesz m u​sia​ła za​cze​kać — oznaj ​m i​ła Fran​ce​sca, gdy dziew​czę​ta skła​da​ły na​m iot, by

udać się w ślad za woj ​skiem . — Gdy król na​ka​zu​j e wy ​m arsz, żoł​nie​rzom nie wol​no opusz​czać
obo​zu. Mo​że na na​stęp​ny m po​sto​j u…

Ale​dis spoj ​rza​ła na nią py ​ta​j ą​co.
— Prze​ka​za​łam wia​do​m ość — po​wie​dzia​ła Fran​ce​sca i do​da​ła j ak​by od nie​chce​nia: — Idziesz

z na​m i?

Ale​dis ski​nę​ła gło​wą.
— To do ro​bo​ty.
Ty ​siąc dwu​stu j eźdź​ców i po​nad czte​ry ty ​sią​ce pie​chu​rów w peł​ny m ry nsz​tun​ku, z za​pa​sa​m i

ży w​no​ści na osiem dni, wy ​ru​szy ​ło do La Ju​nqu​era, od​da​lo​ne​go nie​co po​nad pół dnia dro​gi od Fi​-
gu​eras. Za woj ​skiem cią​gnął sznur wo​zów, m u​łów i rze​sze lu​dzi. W La Ju​nqu​era król za​rzą​dził po​-
pas, gdy ż z li​stem od kró​la Ma​j or​ki przy ​by ł ko​lej ​ny po​seł pa​pie​ski, ty m ra​zem m nich au​gu​stia​nin.
Od​kąd po uciecz​ce z wy ​spy Ja​kub II zwró​cił się o po​m oc do pa​pie​ża, m ni​si, bi​sku​pi i kar​dy ​na​ło​-
wie nie prze​sta​li wsta​wiać się za nim u Pio​tra III — j ak do​tąd bez​sku​tecz​nie.

Rów​nież ty m ra​zem król ode​słał wy ​słan​ni​ka pa​pie​skie​go z kwit​kiem . Woj ​sko za​trzy ​m a​ło się na

noc w La Ju​nqu​era. Czy nad​szedł j uż wła​ści​wy m o​m ent? — za​sta​na​wia​ła się Fran​ce​sca, ob​ser​-
wu​j ąc Ale​dis przy ​go​to​wu​j ą​cą wraz z in​ny ​m i dziew​czę​ta​m i wie​cze​rzę. Jesz​cze nie, uzna​ła. Im da​-
lej od Bar​ce​lo​ny i od po​przed​nie​go wcie​le​nia dziew​czy ​ny, ty m pew​niej ​sze zwy ​cię​stwo. „Mu​si​-
m y uzbro​ić się w cier​pli​wość”, od​par​ła, gdy Ale​dis za​py ​ta​ła j ą o Ar​naua.

Na​stęp​ne​go ran​ka król ka​zał zwi​j ać obóz.
— Do Pa​nis​sars! W szy ​ku bo​j o​wy m ! W czte​rech ko​lum ​nach go​to​wy ch do wal​ki!
Roz​kaz szy b​ko roz​niósł się po sze​re​gach. Do​tarł rów​nież do Ar​naua, któ​ry wraz z po​zo​sta​ły ​m i

żoł​nie​rza​m i przy ​bocz​nej stra​ży Eixi​m e​na d’Esparc cze​kał na ha​sło do wy ​m ar​szu. Nie​któ​rzy prze​-

background image

ka​zy ​wa​li so​bie roz​kaz krzy ​kiem , in​ni szep​tem , j ed​nak we wszy st​kich gło​sach po​brzm ie​wa​ły du​m a
i sza​cu​nek. Wą​wóz Pa​nis​sars! Gór​ski prze​sm y k w Pi​re​ne​j ach, łą​czą​cy Ka​ta​lo​nię z hrab​stwem
Ro​us​sil​lon. Tej no​cy przy wszy st​kich obo​zo​wy ch ogni​skach, roz​pa​lo​ny ch za​le​d​wie pół m i​li od La
Ju​nqu​era, sły ​chać by ​ło opo​wie​ści o bo​ha​te​rach z wą​wo​zu Pa​nis​sars.

To wła​śnie oni, Ka​ta​loń​czy ​cy — oj ​co​wie i dzia​do​wie sie​dzą​cy ch te​raz przy ogniu żoł​nie​rzy —

roz​pra​wi​li się tam z Fran​cu​za​m i. Sa​m i, bez ni​czy ​j ej po​m o​cy ! Przed la​ty, gdy Piotr Wiel​ki ob​ło​żo​-
ny zo​stał przez pa​pie​ża klą​twą za pod​bi​cie bez j e​go zgo​dy Sy ​cy ​lii, król Fran​cj i, Fi​lip Śm ia​ły, wy ​-
po​wie​dział — w im ię chrze​ści​j ań​stwa! — woj ​nę od​szcze​pień​co​wi i woj ​ska fran​cu​skie, z po​m o​cą
kil​ku zdraj ​ców, prze​kro​czy ​ły Pi​re​ne​j e na Prze​łę​czy Ma​ca​na.

Piotr Wiel​ki m u​siał do​ko​nać od​wro​tu, na do​m iar złe​go ara​goń​scy m oż​ni i ry ​ce​rze opu​ści​li go

i roz​j e​cha​li się do swy ch zam ​ków.

— Zo​sta​li​śm y ty l​ko m y ! — krzy k​nął ktoś w środ​ku no​cy, Za​głu​sza​j ąc trza​ska​j ą​cy ogień.
I Ro​ger de Llu​ria! — roz​le​gło się w od​po​wie​dzi.
Król i j e​go zdzie​siąt​ko​wa​ne woj ​ska m o​gli się ty l​ko przy ​glą​dać, j ak Fran​cu​zi wkra​cza​j ą do Ka​-

ta​lo​nii, i cze​kać na po​si​laj z Sy ​cy ​lii, nad​pły ​wa​j ą​ce pod wo​dzą ad​m i​ra​ła Ro​ge​ra de Llu​ria Piotr
Wiel​ki roz​ka​zał wi​ceh​ra​bie​m u Ra​m o​no​wi Fol​cho​wi z Car​do​ny, do​wo​dzą​ce​m u obro​ną Ge​ro​ny,
wy ​trzy ​m ać ob​lę​że​nie do przy ​by ​cia Ro​ge​ra de Llu​ria. Wi​ceh​ra​bia z Car​do​ny roz​kaz wy ​ko​nał
i bo​ha​ter​sko bro​nił m ia​sta, pó​ki król nie po​zwo​lił m u ska​pi​tu​lo​wać przed na​j eźdź​cą.

Ro​ger de Llu​ria po​ko​nał flo​tę fran​cu​ską na m o​rzu, z ko​lei na lą​dzie woj ​ska fran​cu​skie zdzie​siąt​-

ko​wa​ła epi​de​m ia.

— Po zdo​by ​ciu m ia​sta Fran​cu​zi spro​fa​no​wa​li grób świę​te​go Nar​cy ​za — wtrą​cił któ​ry ś z żoł​-

nie​rzy.

Po​dob​no z otwar​te​go gro​bow​ca wy ​le​cia​ły chm a​ry m uch, tak przy ​naj ​m niej twier​dzą naj ​star​si

m iesz​kań​cy Ge​ro​ny. Owa​dy spro​wa​dzi​ły na woj ​ska fran​cu​skie za​ra​zę. Na wi​dok swy ch lu​dzi po​-
ko​na​ny ch na m o​rzu i cho​ry ch na lą​dzie Fi​lip Śm ia​ły po​pro​sił o ro​zej m , by unik​nąć rze​zi pod​czas
od​wro​tu. Piotr Wiel​ki oka​zał się wspa​nia​ło​m y śl​ny, za​zna​czy ł j ed​nak, że m o​że rę​czy ć wy ​łącz​nie
za sie​bie, za swo​ich ry ​ce​rzy oraz za m oż​ny ch.

Ar​nau słu​chał krzy ​ków al​m o​ga​wa​rów wkra​cza​j ą​cy ch do wą​wo​zu Pa​nis​sars. Osła​nia​j ąc oczy

przed słoń​cem , za​darł gło​wę i spoj ​rzał na oka​la​j ą​ce prze​sm y k szczy ​ty, od któ​ry ch od​bi​j a​ły się
echem wrza​ski na​j em ​ni​ków. Wła​śnie tu​taj ich przod​ko​wie, ob​ser​wo​wa​ni z gó​ry przez Pio​tra Wiel​-
kie​go i j e​go świ​tę, pod wo​dzą Ro​ge​ra de Llu​ria wy ​cię​li w pień wie​lo​ty ​sięcz​ną ar​m ię fran​cu​ską.
Na​za​j utrz Fi​lip Śm ia​ły sko​nał w Per​pi​gnan. Tak wła​śnie za​koń​czy ​ła się j e​go wy ​pra​wa krzy ​żo​wa
prze​ciw​ko Ka​ta​lo​nii.

Al​m o​ga​wa​rzy po​krzy ​ki​wa​li pod​czas prze​pra​wy przez wą​wóz. rzu​ca​j ąc wy ​zwa​nie nie​wi​dzial​-

ne​m u prze​ciw​ni​ko​wi. Wspo​m i​nał by ć m o​że opo​wie​ści swy ch oj ​ców i dzia​dów o wy ​da​rze​niach,
któ​re m ia​ły tu m iej ​sce przed pięć​dzie​się​cio​m a la​ty.

Ci ob​szar​pań​cy, któ​rzy al​bo wal​czy ​li j a​ko na​j em ​ni​cy, al​bo po​wa​li się po gó​rach i la​sach, by łu​-

pić i pu​sto​szy ć te​ry ​to​ria sa​ra​ceń​skie — lek​ce​wa​żąc so​bie pak​ty o nie​agre​sj i za​wie​ra​ne przez
wład​ców chrze​ści​j ań​skich z hersz​ta​m i Mau​rów — ro​bi​li, co im się ży w​nie po​do​ba​ło. Ar​nau m iał
oka​zj ę prze​ko​nać się o ty m j uż w dro​dze z Fi​gu​eras do La Ju​nqu​era, a te​raz z czte​rech ko​lum n, na
któ​re król po​dzie​lił woj ​sko, ty l​ko trzy m a​sze​ro​wa​ły w zwar​ty m szy ​ku pod cho​rą​gwia​m i. Al​m o​ga​-
wa​rzy szli j ak zwy ​kle w roz​sy p​ce, po​krzy ​ku​j ąc, śm ie​j ąc się, a na​wet stro​j ąc so​bie żar​ty i drwiąc
z wro​ga, któ​ry się nie po​j a​wiał oraz z te​go, któ​re​m u swe​go cza​su prze​trze​pa​li skó​rę.

background image

— Nie m a​j ą do​wód​ców? — za​py ​tał Ar​nau, gdy Eixi​m en d’Espar​ca roz​ka​zał swy m od​dzia​łom

się za​trzy ​m ać, a al​m o​ga​wa​rzy, głu​si na j e​go roz​kaz, kro​czy ​li bez​ład​ną ha​ła​strą.

— Pa​trząc na to, co się tu wy ​pra​wia, rzec by m oż​na, że nie — od​parł do​świad​czo​ny żoł​nierz

sto​j ą​cy na bacz​ność, po​dob​nie j ak wszy ​scy in​ni człon​ko​wie przy ​bocz​nej stra​ży kró​lew​skie​go
gierm ​ka.

— Ano wła​śnie.
— A j ed​nak m a​j ą do​wód​ców i są im śle​po po​słusz​ni. Ich wo​dzo​wie w ni​czy m nie przy ​po​m i​-

na​j ą ty ch — wo​j ak, spo​glą​da​j ąc na Eixi​m e​na d’Espar​ca, udał, że ła​pie m u​chę i po​trzą​sa nią
w po​wie​trzu. Ar​nau ro​ze​śm iał się, za​wtó​ro​wa​ło m u kil​ku kom ​pa​nów. — Al​m o​ga​wa​rzy m a​j ą
praw​dzi​wy ch wo​dzów — cią​gnął sta​ry wia​rus, po​waż​nie​j ąc — nie ta​kich, któ​ry m ran​gę za​pew​-
nia po​cho​dze​nie, na​zwi​sko lub pro​tek​cj a te​go czy in​ne​go hra​bie​go. Ich wo​dzo​wie na​zy ​wa​j ą się
ada​lils. — Ar​nau za​czął przy ​glą​dać m i​j a​j ą​cy m go al​m o​ga​wa​rom . — Nie, szko​da wy ​sił​ku —
usły ​szał — ni​czy m nie od​róż​nia​j ą się od in​ny ch. Ale al​m o​ga​wa​rzy do​brze wie​dzą, kto im prze​-
wo​dzi. Przy ​szły ada​lil m u​si się wy ​ka​zać czte​re​m a za​le​ta​m i: um ie​j ęt​no​ścią za​wia​dy ​wa​nia zbroj ​-
ny ​m i huf​ca​m i, wa​lecz​no​ścią i zdol​no​ścią za​szcze​pie​nia tej ​że swy m pod​wład​ny m , wro​dzo​ny m
ken​tem przy ​wód​czy m , a przede wszy st​kim lo​j al​no​ścią.

— Po​dob​no ce​chy te nie są ob​ce i j e​m u — wtrą​cił u i wska​zał kró​lew​skie​go ad​iu​tan​ta, pal​ca​m i

pra​wej rę​ki po​wta​rza​j ąc gest żoł​nie​rza.

— Tak, ale on nie m u​si nic ni​ko​m u udo​wad​niać. Na​to​m iast ada​lil zo​sta​j e wo​dzem , ty l​ko j e​śli

dwu​na​stu in​ny ch ada​lils przy ​się​gnie na wła​sne gło​wy, że kan​dy ​dat speł​ni po​kła​da​ne w nim na​-
dzie​j e. Ani chy ​bi osta​li​by ​śm y się bez m oż​ny ch, gdy ​by m u​sie​li oni rę​czy ć w ten spo​sób za cno​ty
swy ch kom ​pa​nów zwłasz​cza j e​śli cho​dzi o… lo​j al​ność.

Żoł​nie​rze przy ​słu​chu​j ą​cy się roz​m o​wie z uśm ie​chem ki​wa​li gło​wa​m i. Ar​nau zno​wu spoj ​rzał

na al​m o​ga​wa​rów. Jak to m oż​li​we, że po​tra​fią za​bić ko​nia zwy ​kłą włócz​nią, i to pod​czas sztur​m u?

— Wo​dzom ada​lils — cią​gnął wo​j ak — pod​le​ga​j ą bez​po​śred​nio al​m o​ga​tens. Wy ​m a​ga się od

nich zna​j o​m o​ści tak​ty ​ki wo​j en​nej , wa​lecz​no​ści i lo​j al​no​ści, a wy ​bie​ra​ni są w ta​ki sam spo​sób:
dwu​na​stu in​ny ch al​m o​ga​tens skła​da przy ​się​gę, rę​cząc za kan​dy ​da​ta.

— Gło​wą? — upew​nił się Ar​nau.
— Gło​wą — po​twier​dził wia​rus.
Jed​nak m ło​dzie​niec nie po​dej ​rze​wał, że al​m o​ga​wa​rzy m o​gą się po​su​nąć w swy m zu​chwal​-

stwie do zlek​ce​wa​że​nia roz​ka​zów sa​m e​go kró​la. Piotr III wy ​raź​nie za​zna​czy ł, że po przej ​ściu Pa​-
nis​sars woj ​ska m a​j ą się udać do Per​pi​gnan, sto​li​cy Ro​us​sil​lo​nu. Jed​nak al​m o​ga​wa​rzy odłą​czy ​li
się od ar​m ii i po​gna​li w kie​run​ku zam ​ku Bel​la​gu​ar​da, wznie​sio​ne​go nad wą​wo​zem na gó​rze o tej
sa​m ej na​zwie.

Ar​nau i żoł​nie​rze Eixi​m e​na d’Espar​ca pa​trzy ​li, j ak pę​dzą z krzy ​kiem pod gó​rę, zu​peł​nie j ak

przed chwi​lą w wą​wo​zie. Kró​lew​ski ad​iu​tant zer​k​nął na m o​nar​chę.

Piotr III nie kiw​nął pal​cem . Jak ni​by m a po​wstrzy ​m ać ty ch na​j em ​ni​ków? Spiął ko​nia i j ak

gdy ​by ni​g​dy nic ru​szy ł przed sie​bie. Da​wał ty m sa​m y m znak swe​m u ad​iu​tan​to​wi, że ze​zwa​la na
zdo​by ​cie zam ​ku, ale Eixi​m en d’Espar​ca pła​ci żołd al​m o​ga​wa​rom , więc nie po​win​no go za​brak​nąć
tam , gdzie j est łup. Tak więc, pod​czas gdy więk​szość ar​m ii po​dą​ża​ła w zwar​ty m szy ​ku w kie​run​ku
sto​li​cy Ro​us​sil​lo​nu, kró​lew​ski ad​iu​tant i j e​go lu​dzie zbo​czy ​li z dro​gi w ślad za al​m o​ga​wa​ra​m i.

Oto​czy ​li za​m ek i przez resz​tę dnia oraz ca​łą noc na​j em ​ni​cy ści​na​li drze​wa po​trzeb​ne do bu​do​-

wy m a​szy n ob​lęż​ni​czy ch oraz wiel​kie​go ta​ra​na na ko​łach — po​kry ​te​go skó​ra​m i dla wy ​go​dy ob​-

background image

słu​gu​j ą​cy ch go wo​j ow​ni​ków — przy ​wią​za​ne​go sznu​ra​m i do um iesz​czo​ne​go wy ​żej ba​la.

Ar​nau stał na war​cie na​prze​ciw​ko m u​rów Bel​la​gu​ar​dy. Jak się sztur​m u​j e za​m ek? Bę​dą bie​gli

pod gó​rę, wi​docz​ni j ak na dło​ni, w gra​dzie strzał obroń​ców skry ​ty ch na blan​kach? Tak, j uż cze​ka​j ą
na nich tam na gó​rze. Ar​nau wi​dział po​sta​cie wy ​glą​da​j ą​ce zza wy ​stę​pów. Nie​kie​dy wy ​da​wa​ło
m u się, że pa​trzą wprost na nie​go. Wy ​glą​da​li na spo​koj ​ny ch, na​to​m iast on drżał, czu​j ąc na so​bie
ich wzrok.

— Zda​j ą się bar​dzo pew​ni sie​bie — po​wie​dział do j ed​ne​go z do​świad​czo​ny ch żoł​nie​rzy sto​j ą​-

cy ch obok.

— To ty l​ko po​zo​ry — usły ​szał w od​po​wie​dzi. — Jest im zde​cy ​do​wa​nie m niej do śm ie​chu niż

nam . Ty m bar​dziej że do​strze​gli j uż al​m o​ga​wa​rów.

Al​m o​ga​wa​rzy, zno​wu ci al​m o​ga​wa​rzy. Ar​nau od​wró​cił się w ich stro​nę. Pra​co​wa​li bez wy ​-

tchnie​nia, te​raz kar​ni i zor​ga​ni​zo​wa​ni. Nikt się nie śm iał ani nie kłó​cił, wszy ​scy się uwi​j a​li.

— Dla​cze​go m a​j ą się ich bać, sko​ro chro​nią ich gru​be m u​ry ? — za​py ​tał.
Wia​rus się ro​ze​śm iał.
— Ni​g​dy nie wi​dzia​łeś al​m o​ga​wa​rów w bo​j u, praw​da? — Ar​nau po​krę​cił gło​wą. — Po​cze​kaj ,

a sam się prze​ko​nasz.

Więc cze​kał, drze​m iąc na go​łej zie​m i. Noc by ​ła nie​spo​koj ​na, na​j em ​ni​cy na​dal bu​do​wa​li m a​-

szy ​ny ob​lęż​ni​cze przy świe​tle po​chod​ni ob​no​szo​ny ch po obo​zo​wi​sku.

O świ​cie, gdy słoń​ce za​czę​ło się wy ​ła​niać zza ho​ry ​zon​tu, Exi​m en d’Espar​ca roz​ka​zał woj ​skom

sta​nąć w szy ​ku bo​j o​wy m .

Bla​de świa​tło po​ran​ka le​d​wie roz​świe​tla​ło m ro​ki no​cy. Ar​nau po​szu​kał wzro​kiem na​j em ​ni​ków.

Ty m ra​zem wy ​ko​na​li roz​kaz i usta​wi​li się na wprost zam ​ku. Po​wę​dro​wał wzro​kiem po​nad ich gło​-
wa​m i i spoj ​rzał na for​te​cę. Na m u​rach po​ga​sły świa​tła ale obroń​cy nie opu​ści​li swy ch po​ste​run​-
ków, przez ca​łą noc przy ​go​to​wy ​wa​li się do od​par​cia sztur​m u. Ar​naua prze​szły ciar​ki. Co j a tu ro​-
bię? Ra​nek by ł chłod​ny, m i​m o to j e​go dło​nie za​ci​śnię​te na ku​szy nie prze​sta​wa​ły się po​cić. Wo​kół
pa​no​wa​ła ci​sza. Prze​cież m o​gę zgi​nąć. W cią​gu dnia obroń​cy nie​j ed​no​krot​nie zer​ka​li w j e​go kie​-
run​ku: pa​trzy ​li na nie​go, na pro​ste​go tra​ga​rza por​to​we​go. Twa​rze ty ch lu​dzi, do​ty ch​czas za​m a​za​ne
w od​da​li, sta​nę​ły m u te​raz przed oczy ​m a. Tak, cze​ka​j ą na nie​go! Za​drżał. Ko​la​na m u się trzę​sły,
roz​pacz​li​wie sta​rał się za​pa​no​wać nad szczę​ka​j ą​cy ​m i zę​ba​m i. Przy ​ci​snął ku​szę do pier​si, by nikt
nie za​uwa​ży ł, j ak bar​dzo drżą m u rę​ce. Ofi​cer po​wie​dział, że gdy pad​nie roz​kaz do ata​ku, m a biec
w stro​nę m u​rów, przy ​paść do skał i ostrze​li​wać zza nich za​m ek. Sęk w ty m , że m u​si skry ć się za
ska​ła​m i, za​nim go za​bi​j ą. Uda m u się? Nie od​ry ​wał oczu od ka​m ie​ni: m a tam do​biec, scho​wać się
za ni​m i, strze​lić, zno​wu się scho​wać, zno​wu strze​lić…

Na​gle ci​szę prze​ciął krzy k.
Roz​kaz! Ska​ły ! Ar​nau sko​czy ł do przo​du, ale ofi​cer zła​pał go za ra​m ię.
— Jesz​cze nie — sy k​nął.
— Ale…
— Jesz​cze nie — po​wtó​rzy ł. — Patrz. Wska​zał na al​m o​ga​wa​rów.
W ich sze​re​gach zno​wu roz​legł się krzy k:
— Budź się, że​la​zo!
Ar​nau pa​trzy ł na nich osłu​pia​ły. Po chwi​li wszy ​scy krzy ​cze​li chó​rem :
— Budź się, że​la​zo! Budź się, że​la​zo!
Za​czę​li trą​cać się włócz​nia​m i i no​ża​m i, aż w koń​cu szczęk bro​ni za​głu​szy ł na​wet ich krzy ​ki.

background image

— Budź się, że​la​zo!
Me​tal za​czął się bu​dzić: broń ude​rza​ła o sie​bie lub o ka​m ie​nie, sy ​pał się deszcz iskier. Ar​naua

znów prze​szły ciar​ki. Z cza​sem set​ki, ty ​sią​ce iskier roz​j a​śni​ły m rok, ota​cza​j ąc al​m o​ga​wa​rów po​-
świa​tą. Ar​nau zdu​m iał się, czu​j ąc, że i on wy ​m a​chu​j e swo​j ą ku​szą.

— Budź się, że​la​zo — krzy ​czał. Prze​stał się po​cić, j uż nie dy ​go​tał. — Budź się, że​la​zo!
Po​wiódł wzro​kiem po m u​rach zam ​ku, któ​re wy ​glą​da​ły, j ak​by m ia​ły się za​raz roz​sy ​pać od

krzy ​ków al​m o​ga​wa​rów. Zie​m ia trzę​sła się pod no​ga​m i, iskry two​rzy ​ły co​raz j a​śniej ​szą łu​nę. Na​-
gle roz​legł się głos trąb​ki i wrzask prze​ro​dził się w prze​raź​li​we wy ​cie:

— Świę​ty Je​rzy ! Świę​ty Je​rzy !
— Te​raz! — krzy k​nął ofi​cer, po​py ​cha​j ąc Ar​naua w ślad za dwie​m a set​ka​m i żoł​nie​rzy pę​dzą​-

cy ch za​cie​kle do ata​ku. Ar​nau do​padł skał i ukry ł się za ni​m i wraz z ofi​ce​rem i z od​dzia​łem kusz​ni​-
ków. Skon​cen​tro​waw​szy się na j ed​nej z dra​bin przy ​sta​wio​ny ch do m u​rów, wziął na cel po​sta​cie
strą​ca​j ą​ce na​cie​ra​j ą​cy ch al​m o​ga​wa​rów, któ​rzy wciąż wy ​li j ak opę​ta​ni. Uda​ło się. Tra​fił dwóch
obroń​ców w m iej ​sca, gdzie nie chro​ni​ła ich kol​czu​ga, i wi​dział, j ak osu​wa​j ą się za blan​ki.

Gdy j ed​na z ata​ku​j ą​cy ch grup wdar​ła się na m u​ry, ofi​cer trą​cił go w ra​m ię i ka​zał prze​rwać

ostrzał. Ta​ran oka​zał się nie​po​trzeb​ny. Kie​dy al​m o​ga​wa​rzy prze​do​sta​li się na blan​ki, roz​war​ły się
bra​m y zam ​ku, przez któ​re wy ​pa​dli cwa​łem ry ​ce​rze um y ​ka​j ą​cy przed nie​wo​lą. Dwóch do​się​gły
nie​przy ​j a​ciel​skie strza​ły, resz​cie uda​ło się uj ść z ży ​ciem . Miesz​kań​cy for​te​cy, opusz​cze​ni przez
do​wód​ców, za​czę​li skła​dać broń. Eixi​m en d’Espar​ca oraz j e​go ry ​ce​rze wpa​dli na za​m ek na ru​m a​-
kach i za​bi​li ty ch, któ​rzy sta​wia​li j esz​cze opór. Za ni​m i po​dą​ża​li pie​chu​rzy.

Ar​nau za​trzy ​m ał się za​raz za bra​m ą z ku​szą prze​wie​szo​ną przez ple​cy i szty ​le​tem w dło​ni. Nie

m iał tu j uż nic do ro​bo​ty, dzie​dzi​niec usia​ny by ł tru​pa​m i. Ży ​wi klę​cze​li roz​bro​j e​ni i bła​ga​li o li​tość
ry ​ce​rzy, któ​rzy prze​cha​dza​li się m ię​dzy ni​m i z dłu​gi​m i ob​na​żo​ny ​m i m ie​cza​m i. Al​m o​ga​wa​rzy
plą​dro​wa​li za​m ek: część z nich wdar​ła się na wie​żę, in​ni okra​da​li tru​py.

Ar​nau od​wró​cił się z nie​sm a​kiem na wi​dok ich pa​zer​no​ści Je​den z al​m o​ga​wa​rów pod​su​nął m u

pęk strzał; nie​któ​re spa​dły na dzie​dzi​niec, nie do​się​gnąw​szy ce​lu, in​ne ubru​dzo​ne by ​ły krwią,
z j esz​cze in​ny ch zwi​sa​ły strzę​py m ię​sa. Ar​nau za​wa​hał się. Sta​ry al​m o​ga​war, nie m niej chu​dy
niż j e​go strza​ły, zdu​m iał się, po czy m roz​dzia​wił usta w bez​zęb​ny m uśm ie​chu i od​dał strza​ły in​ne​-
m u kusz​ni​ko​wi.

— Co ty wy ​ra​biasz? — zwró​cił się ob​da​ro​wa​ny do Ar​naua. — Chy ​ba nie m y ​ślisz, że Eixi​m en

da ci no​we strza​ły ? Nie kręć no​sem , ty l​ko j e czy ść — do​dał, rzu​ca​j ąc m u strza​ły pod no​gi.

Kil​ka go​dzin póź​niej do​koń​czo​no dzie​ła znisz​cze​nia. Ze​bra​no wszy st​kich ży ​wy ch obroń​ców

i zwią​za​no im rę​ce. Jesz​cze tej sa​m ej no​cy m ie​li zo​stać sprze​da​ni han​dla​rzom nie​wol​ni​ków, któ​-
rzy cią​gnę​li za ar​m ią. Od​dzia​ły Eixi​m e​na d’Espar​ca ru​szy ​ły w ślad za kró​lem , pro​wa​dząc i nio​-
sąc ran​ny ch. Zo​sta​wia​li za so​bą sie​dem ​na​stu m ar​twy ch to​wa​rzy ​szy oraz pło​ną​cą for​te​cę — bez​-
u​ży ​tecz​ną dla stron​ni​ków Ja​ku​ba III.

background image

30

Eixi​m en d’Espar​ca i j e​go lu​dzie do​go​ni​li kró​lew​skie woj ​ska za​le​d​wie dwie m i​le przed Per​pi​-

gnan, nie​da​le​ko gro​du El​ne, gdzie król po​sta​no​wił za​trzy ​m ać się na noc i gdzie przy ​j ął ko​lej ​ne​go
bi​sku​pa, któ​ry wsta​wiał się, j ak zwy ​kle bez​sku​tecz​nie, za kró​lem Ma​j or​ki.

Choć m o​nar​cha po​zwo​lił Eixi​m e​no​wi d’Espar​ca i j e​go al​m o​ga​wa​rom zdo​by ć za​m ek Bel​la​gu​-

ar​da, pró​bo​wał nie do​pu​ścić do splą​dro​wa​nia basz​ty Ni​do​le​res, le​żą​cej po dro​dze do El​ne. Jed​nak
za​nim do​tarł na m iej ​sce, in​na grup​ka ry ​ce​rzy zdą​ży ​ła j uż zdo​by ć twier​dzę i pu​ścić j ą z dy ​m em ,
wy ​m or​do​waw​szy ca​łą za​ło​gę.

Na​to​m iast nikt nie wa​ży ł się ru​szy ć na El​ne ani za​cze​piać j e​go m iesz​kań​ców.
Zgro​m a​dzo​na wo​kół ognisk ar​m ia spo​glą​da​ła na pło​ną​ce w od​da​li świa​tła. Bra​m y m ia​sta by ​ły

pro​wo​ka​cy j ​nie otwar​te na oścież.

— Dla​cze​go… — j uż m iał za​py ​tać Ar​nau sie​dzą​cy przy ogni​sku.
— El​ne? — od​gadł j e​go m y ​śli j e​den z naj ​bar​dziej do​świad​czo​ny ch żoł​nie​rzy.
— No wła​śnie. Dla​cze​go nikt nie pró​bu​j e wziąć go sztur​m em ? Dla​cze​go m iesz​kań​cy nie za​-

m y ​ka​j ą bram ?

Wia​rus po​pa​trzy ł w stro​nę m ia​sta, a do​pie​ro po​tem od po​wie​dział:
— El​ne cią​ży nam na su​m ie​niu… Cią​ży na su​m ie​niu Ka​ta​loń​czy ​ków. Tu​by l​cy do​brze wie​dzą,

że z na​szej stro​ny nic im nie gro​zi. — Za​m ilkł. Ar​nau na​uczy ł się sza​no​wać żoł​nier​skie zwy ​cza​j e.
Ro​zu​m iał, że j e​śli za​cznie po​na​glać roz​m ów​cę, ten spoj ​rzy na nie​go po​gar​dli​wie i wię​cej się nie
ode​zwie. Wszy ​scy sta​rzy żoł​nie​rze roz​ko​szo​wa​li się swy ​m i wspo​m nie​nia​m i i opo​wie​ścia​m i, cza​-
sem wy ​ol​brzy ​m io​ny ​m i, in​ny m ra​zem nie, praw​dzi​wy ​m i lub zm y ​ślo​ny ​m i. Lu​bi​li igrać z em o​-
cj a​m i słu​cha​cza. W koń​cu wia​rus pod​j ął prze​rwa​ną opo​wieść: — Pod​czas woj ​ny z Fran​cu​za​m i,
gdy El​ne na​le​ża​ło j esz​cze do Ka​ta​lo​nii, Piotr Wiel​ki obie​cał bro​nić gro​du i przy ​słał tu ka​ta​loń​skich
ry ​ce​rzy. Ci j ed​nak zdra​dzi​li, ucie​kli pod osło​ną no​cy, wy ​da​j ąc gród na pa​stwę nie​przy ​j a​cie​la. —
Żoł​nierz splu​nął w ogień. — Fran​cu​zi zbez​cze​ści​li ko​ścio​ły, wy ​m or​do​wa​li dzie​ci, ci​ska​j ąc ni​m i
o m u​ry, zhań​bi​li ko​bie​ty i za​bi​li wszy st​kich m ęż​czy zn… z wy ​j ąt​kiem j ed​ne​go. Rzeź w El​ne cią​ży

background image

na ka​ta​loń​skim su​m ie​niu. Dla​te​go nikt z nas nie pod​nie​sie rę​ki na ten gród.

Ar​nau po​now​nie spoj ​rzał na otwar​te bra​m y, na​stęp​nie po​wiódł wzro​kiem po grup​kach żoł​nie​-

rzy sie​dzą​cy ch przy ogni​skach. Co rusz ktoś zer​kał w m il​cze​niu na m ia​sto.

— Ko​m u Fran​cu​zi da​ro​wa​li ży ​cie? — za​py ​tał, ty m ra​zem wbrew swy m wła​sny m za​sa​dom .
We​te​ran przy j ​rzał m u się ba​daw​czo z dru​giej stro​ny ogni​ska.
— Nie​j a​kie​m u Bę​kar​to​wi z Ro​us​sil​lo​nu. — Ar​nau zno​wu od​cze​kał, aż roz​m ów​ca po​dej ​m ie wą​-

tek. — Po la​tach czło​wiek ten wpro​wa​dził woj ​ska fran​cu​skie przez prze​łęcz Ma​ca​na do Ka​ta​lo​nii.

Woj ​sko spę​dzi​ło noc w cie​niu El​ne.
Set​ki po​dą​ża​j ą​cy ch za ar​m ią lu​dzi roz​bi​ły się nie​co da​lej . Fran​ce​sca spoj ​rza​ła na Ale​dis. Czy

nad​szedł j uż wła​ści​wy m o​m ent? Gdy wieść o ty m , co spo​tka​ło przed la​ty El​fle roz​nio​sła się po
na​m io​tach i sza​ła​sach, w obo​zie za​pa​no​wa​ła dziw​na ci​sza. Na​wet Fran​ce​sca spoj ​rza​ła kil​ka​krot​nie
na otwar​te na oścież bra​m y m ia​sta. Tak, znaj ​do​wa​li się na ob​cej zie​m i, ża​den Ka​ta​loń​czy k nie
j est m i​le wi​dzia​ny w El​ne ani w oko​li​cach. Ale​dis j est tak da​le​ko od do​m u. Te​raz m u​si po​czuć, że
j est zu​peł​nie sa​m a.

— Twój Ar​nau nie ży ​j e — rzu​ci​ła m a​da​m e, przy ​wo​ław​szy j ą do sie​bie.
Ale​dis sku​li​ła się j ak od ude​rze​nia. Zie​lo​na su​kien​ka wy ​da​ła się na​gle na nią za du​ża. Ukry ​ła

twarz w dło​niach, a po chwi​li oso​bli​wą ci​szę pa​nu​j ą​cą w obo​zo​wi​sku za​kłó​cił j ej szloch.

— Jak… j ak to się sta​ło? — wy ​j ą​ka​ła.
— Okła​m a​łaś m nie — rze​kła zim ​no Fran​ce​sca.
Ale​dis, łka​j ąc i dy ​go​cząc, pod​nio​sła oczy peł​ne łez, po czy m zno​wu spu​ści​ła wzrok.
— Okła​m a​łaś m nie — po​wtó​rzy ​ła Fran​ce​sca. Dziew​czy ​na m il​cza​ła. — Chcesz wie​dzieć, j ak

to się sta​ło? Za​bił go twój m ąż, twój praw​dzi​wy m ąż, gar​barz.

Pau? To nie​m oż​li​we. Ale​dis unio​sła gło​wę. Nie​m oż​li​we, że​by ta​ki sta​rzec…
— Po​j a​wił się w obo​zie i oskar​ży ł Ar​naua Es​ta​ny ​ola o po​rwa​nie j e​go żo​ny — cią​gnę​ła Fran​-

ce​sca, wy ​ry ​wa​j ąc Ale​dis z za​m y ​śle​nia. Chcia​ła się prze​ko​nać, j a​ka bę​dzie j ej re​ak​cj a. Ar​nau
po​wie​dział, że Ale​dis bar​dzo boi się m ę​ża. — Chło​pak za​prze​czy ł, a wte​dy twój m ąż wy ​zwał go
na po​j e​dy ​nek. — Ale​dis pró​bo​wa​ła j ej prze​rwać. Jak Pau m ógł się z kim ​kol​wiek po​j e​dy n​ko​wać?
— Twój m ąż za​pła​cił pew​ne​m u ofi​ce​ro​wi, by bił się w j e​go im ie​niu. Nie wie​dzia​łaś, że j e​śli ktoś
j est za sta​ry, by wal​czy ć, m o​że opła​cić za​stęp​cę? Twój Ar​nau zgi​nął w obro​nie swe​go ho​no​ru.

Ale​dis by ​ła zroz​pa​czo​na. Fran​ce​sca pa​trzy ​ła, j ak drży. No​gi pod nią ugię​ły i osu​nę​ła się na ko​-

la​na. Jed​nak Fran​ce​sca ani m y ​śla​ła się li​to​wać.

Po​dob​no m ąż cię szu​ka.
Zno​wu ukry ​ła twarz w dło​niach.
— Bę​dziesz m u​sia​ła nas opu​ścić. An​tó​nia od​da ci two​j e sta​re ubra​nie.
Na to wła​śnie spoj ​rze​nie cze​ka​ła Fran​ce​sca! Na ten lęk! I na to prze​ra​że​nie!
W gło​wie Ale​dis ro​iło się od py ​tań. Co te​raz po​cznie? Gdzie się po​dzie​j e? Bar​ce​lo​na by ​ła na

dru​gim koń​cu świa​ta, a zresz​tą nie m ia​ła po co tam wra​cać. Ar​nau nie ży ​j e! Przed ocza​m i sta​nę​-
ła j ej na​gle wę​drów​ka z Bar​ce​lo​ny do Fi​gu​eras, a wte​dy wstrzą​snę​ło nią prze​ra​że​nie, upo​ko​rze​-
nie, wsty d… I ból. Na do​m iar złe​go Pau j ej szu​ka!

— Nie… — szlo​cha​ła. — Nie m o​gę!
— Nie za​m ie​rzam na​py ​tać so​bie przez cie​bie bie​dy — od​par​ła Fran​ce​sca su​ro​wo.
— Przy ​gar​nij ​cie m nie! — bła​ga​ła Ale​dis. — Nie m am się gdzie po​dziać. Nie m am się do ko​-

go zwró​cić o po​m oc.

background image

Łka​ła. Klę​cza​ła przed Fran​ce​sca, nie m a​j ąc od​wa​gi na nią spoj ​rzeć.
— Nie m o​gę, prze​cież j e​steś w cią​ży.
— To też kłam ​stwo! — krzy k​nę​ła Ale​dis. Do​czoł​ga​ła się na ko​la​nach aż do j ej stóp. Fran​ce​sca

ani

drgnę​ła.
— Co j e​steś go​to​wa zro​bić?
— Wszy st​ko! — krzy k​nę​ła Ale​dis. Fran​ce​sca uśm iech​nę​ła się lek​ko. O to j ej wła​śnie cho​dzi​ło.

Na ilu dziew​czę​tach wy ​m o​gła j uż po​dob​ną obiet​ni​cę? — Wszy st​ko! — po​wtó​rzy ​ła Ale​dis. —
Prze​gar​nij ​cie m nie, ukry j ​cie przed m ę​żem , a zro​bię, co ka​że​cie.

— Prze​cież wiesz, czy m się pa​ra​m y.
I co z te​go? Ar​nau nie ży ​j e. Zga​sła ostat​nia iskier​ka na​dziei. Nie m a j uż nic… prócz m ę​ża, któ​-

ry nie​chy b​nie j ą uka​m ie​nu​j e.

— Ukry j ​cie m nie. Bła​gam . Zro​bię, co ty l​ko ze​chce​cie — po​wtó​rzy ​ła.
Fran​ce​sca ka​za​ła Ale​dis trzy ​m ać się z da​la od żoł​nie​rzy — Ar​nau by ł zby t do​brze zna​ny.
— Bę​dziesz pra​co​wa​ła z da​la od lu​dzi — po​wie​dzia​ła j ej na​za​j utrz pod​czas zwi​j a​nia obo​zu. —

Chy ​ba nie chcesz, by twój m ąż. — Ale​dis przy ​tak​nę​ła, j esz​cze za​nim m a​da​m e do​koń​czy ​ła zda​-
nie. — Nie po​win​naś po​ka​zy ​wać się ni​ko​m u na oczy aż do za​koń​cze​nia woj ​ny. — Ale​dis i ty m ra​-
zem ski​nę​ła gło​wą.

Jesz​cze tej no​cy Fran​ce​sca po​sła​ła do Ar​naua po​słań​ca z wia​do​m o​ścią: „Wszy st​ko za​ła​twio​ne.

Nie bę​dzie ci się na​przy ​krza​ła”.

Na​stęp​ne​go dnia, m iast ru​szy ć na Per​pi​gnan, gdzie schro​nił się król Ma​j or​ki, Piotr III skie​ro​wał

się do nad​m or​skie​go gro​du Ca​net. Tam ​tej ​szy wi​ceh​ra​bia Ra​m on m iał go ugo​ścić w swy m zam ​ku,
zło​ży ł m u bo​wiem hołd len​ny pod​czas wy ​pra​wy kró​la na Ma​j or​kę, gdy po uciecz​ce Ja​ku​ba III
m o​nar​cha ka​ta​loń​ski pu​ścił go wol​no, zdo​by w​szy za​m ek Bel​lver.

Wi​ceh​ra​bia speł​nił swój len​ny obo​wią​zek. Król Piotr za​j ął za​m ek, a j e​go ar​m ia m o​gła od​po​-

cząć i na​j eść się do sy ​ta dzię​ki szczo​dro​ści m iesz​kań​ców, któ​rzy li​czy ​li, że Ka​ta​loń​czy ​cy nie za​ba​-
wią u nich dłu​go i wnet ru​szą na Per​pi​gnan. Po​nad​to m o​nar​cha skwa​pli​wie wy ​ko​rzy ​stał oka​zj ę
i usta​no​wił przy ​czó​łek dla swej flo​ty wo​j en​nej .

Roz​go​ściw​szy się w Ca​net, Piotr III przy ​j ął no​we​go roz​j em ​cę, ty m ra​zem kar​dy ​na​ła — j uż

dru​gie​go — któ​ry wsta​wiał się za kró​lem Ma​j or​ki. Jed​nak m o​nar​cha rów​nież od​pra​wił go z ni​-
czy m , po czy m za​siadł z do​rad​ca​m i do opra​co​wy ​wa​nia pla​nu ata​ku na Per​pi​gnan. Pod​czas gdy
król cze​kał na za​opa​trze​nie z m o​rza, a po​tem m a​ga​zy ​no​wał za​pa​sy w zam ​ku Ca​net, woj ​ska Ka​ta​-
loń​skie, sta​cj o​nu​j ą​ce przez sześć dni w gro​dzie, przy ​stą​pi​ły do zdo​by ​wa​nia for​tec i wa​row​ni po​ło​-
żo​ny ch m ię​dzy Ca​net i Per​pi​gnan.

Od​dzia​ły po​spo​li​te​go ru​sze​nia z Man​re​sy za​j ę​ły w im ie​niu Pio​tra III za​m ek San​ta Ma​ria de la

Mar, in​ne od​dzia​ły wzię​ły sztur​m em Ca​stel​lar​nau So​bi​rà, a Eixi​m en d’Espar​ca wraz z al​m o​ga​wa​-
ra​m i i resz​tą swy ch lu​dzi obie​gli Ca​stell-Ros​sel​ló.

Ca​stell-Ros​sel​ló nie by ł, w prze​ci​wień​stwie do zam ​ku Bel​la​gu​ar​da, zwy ​kłą pla​ców​ką po​gra​-

nicz​ną, ale wy ​su​nię​ty m sta​no​wi​skiem obron​ny m sto​li​cy hrab​stwa. Ty m ra​zem rów​nież za​-
brzm ia​ły bo​j o​we okrzy ​ki i szczęk włócz​ni al​m o​ga​wa​rów, któ​ry m to​wa​rzy ​szy ​ło wy ​cie kil​ku​set żoł​-
nie​rzy spra​gnio​ny ch wra​żeń. For​te​ca nie pod​da​ła się tak ła​two j ak Bel​la​gu​ar​da: wal​ka na m u​rach
by ​ła za​żar​ta i do​pie​ro ta​ra​ny um oż​li​wi​ły wdar​cie się do j ej wnę​trza.

Kusz​ni​cy j a​ko ostat​ni prze​kro​czy ​li wy ​wa​żo​ne bra​m y. To, co cze​ka​ło na nich w środ​ku, w ni​-

background image

czy m nie przy ​po​m i​na​ło do​świad​czeń z Bel​la​gu​ar​da. Żoł​nie​rze i cy ​wi​le, łącz​nie z ko​bie​ta​m i
i dzieć​m i, wła​sną pier​sią bro​ni​li zam ​ku. Ar​nau zna​lazł się wi​rze wal​ki.

Odło​ży ł ku​szę i się​gnął po szty ​let. Wo​kół nie​go wal​czy ​ły set​ki lu​dzi. Świst m ie​cza by ł dla nie​go

za​pro​sze​niem do wal​ki. Od​su​nął się in​sty nk​tow​nie i ostrze m u​snę​ło m u bok. Ar​nau zła​pał j ed​ną rę​-
ką wy ​wi​j a​j ą​cy m ie​czem nad​gar​stek i pchnął na oślep szty ​le​tem . Zro​bił to od​ru​cho​wo, tak j ak
uczy ł go pod​czas nie​zli​czo​ny ch ćwi​czeń ofi​cer Eixi​m e​na d’Espar​ca. Po​ka​za​no m u, j ak wal​czy ć,
j ak za​bi​j ać, nie j ak za​nu​rzy ć nóż w ludz​kich trze​wiach. Kol​czu​ga osła​bi​ła cios i prze​ciw​nik, choć
trzy ​m a​ny za nad​gar​stek, zdo​łał za​m ach​nąć się m ie​czem i zra​nił Ar​naua w ra​m ię.

W cią​gu kil​ku se​kund Ar​nau zro​zu​m iał, że to​czy wal​kę na śm ierć i ży ​cie.
Z fu​rią za​ci​snął dłoń na szty ​le​cie. Ostrze prze​bi​ło kol​czu​gę i za​nu​rzy ​ło się w brzu​chu wro​ga.

Miecz po​ru​szał się te​raz wol​niej , na​dal j ed​nak sta​no​wił za​gro​że​nie. Ar​nau pchnął szty ​let ku gó​rze.
Po​czuł na dło​ni go​rą​ce wnętrz​no​ści. Wróg uniósł się na pię​tach, a gdy szty ​let roz​pruł m u pod​brzu​-
sze, wy ​pu​ścił m iecz z om dla​łej rę​ki i osu​nął się na swe​go ka​ta. War​gi um ie​ra​j ą​ce​go po​ru​sza​ły się
tuż przy j e​go twa​rzy. Pró​bu​j e m i coś po​wie​dzieć? Mi​m o bi​tew​ne​go zgieł​ku Ar​nau sły ​szał, j ak rzę​-
zi. O czy m m y ​śli? Czy wi​dzi śm ierć?

Doj ​rzał ostrze​że​nie w wy ​trzesz​czo​ny ch oczach ko​na​j ą​ce​go i od​wró​cił się aku​rat w chwi​li, gdy

in​ny obroń​ca Ca​stell Ros​sel​ló za​ata​ko​wał go od ty ​łu.

Ty m ra​zem się nie wa​hał. Szty ​let prze​ciął po​wie​trze i szy ​j ę . Ar​nau prze​stał m y ​śleć. Te​raz

sam szu​kał ofiar. Wal​czy ł i krzy ​czał. Bił się i raz po raz za​ta​piał ostrze w cia​łach wro​gów, nie zwra​-
ca​j ąc uwa​gi na ich twa​rze i cier​pie​nie.

Za​bi​j ał.
Gdy wal​ka do​bie​gła koń​ca i za​m ek się pod​dał, Ar​nau zo​ba​czy ł, że spły ​wa krwią i drży ze zm ę​-

cze​nia.

Ro​zej ​rzał się. Na wi​dok ota​cza​j ą​cy ch go tru​pów znów przy ​po​m niał so​bie bi​tew​ny za​m ęt. Nie

zdą​ży ł na​wet przy j ​rzeć się swy m ofia​rom . Nie wi​dział, j ak um ie​ra​j ą, nie po​m o​dlił się za ich du​-
sze. Do​pie​ro te​raz twa​rze, któ​ry ch nie doj ​rzał zza krwa​wej za​sło​ny, sta​nę​ły m u przed ocza​m i,
upo​m i​na​j ąc się o swe pra​wa, o sza​cu​nek na​leż​ny po​ko​na​ny m . Ar​nau j esz​cze dłu​go m iał przed
ocza​m i twa​rze lu​dzi, któ​rzy zgi​nę​li od j e​go szty ​le​tu.

W po​ło​wie sierp​nia ar​m ia znów sta​cj o​no​wa​ła m ię​dzy zam ​kiem Ca​net i wy ​brze​żem . Ca​stell-

Ro​sel​ló zdo​by ​to 4 sierp​nia. Dwa dni póź​niej król na​ka​zał swy m woj ​skom wy ​m arsz, a po​nie​waż
Per​pi​gnan wzbra​nia​ło się przed zło​że​niem hoł​du Pio​tro​wi III, woj ​ska ka​ta​loń​skie przez ty ​dzień pu​-
sto​szy ​ły gro​dy i wsie wo​kół sto​li​cy : Ba​so​les, Ver​net, So​les, Sant Es​te​ve… Na roz​kaz kró​la kar​czo​-
wa​no win​ni​ce, ga​j e oliw​ne i wy ​ci​na​no wszy st​kie drze​wa, j a​kie ar​m ia na​po​tka​ła na swej dro​dze,
z wy ​j ąt​kiem … fi​gow​ców. Piotr Ce​re​m o​nial​ny m ie​wał ka​pry ​sy … Żoł​nie​rze pusz​cza​li z dy ​m em
m ły ​ny i spi​chle​rze, rów​na​li z zie​m ią gro​dy i osa​dy, nisz​czy ​li po​la upraw​ne, nie po​zwo​lo​no im
j ed​nak ob​le​gać Per​pi​gnan, gdzie skry ł się król Ma​j or​ki.

Uro​czy​sta msza po​lo​wa,

15 sierp​nia 1343 ro​ku

Ca​ła ar​m ia ka​ta​loń​ska zgro​m a​dzi​ła się na pla​ży, by od​dać cześć Ma​don​nie od Mo​rza. Piotr III

ustą​pił pod na​ci​ska​m i pa​pie​ża i za​warł ro​zej m z kró​lem Ma​j or​ki. W sze​re​gach wrza​ło. Ar​nau, po​-

background image

dob​nie j ak więk​szość j e​go to​wa​rzy ​szy, nie słu​chał ka​za​nia. Na twa​rzy żoł​nie​rzy m a​lo​wa​ło się roz​-
ża​le​nie. Na​wet Ma​don​na nie m o​gła po​cie​szy ć Ar​naua. Za​bi​j ał. Wy ​ci​nał drze​wa na oczach prze​-
ra​żo​ny ch chło​pów i dzie​ci nisz​czy ł win​ni​ce i po​la upraw​ne. Pusz​czał z dy ​m em ca​łe gro​dy, a wraz
z ni​m i do​m y Bo​gu du​cha win​ny ch lu​dzi. Król Ja​kub po​sta​wił na swo​im , Piotr III przy ​stał na ro​-
zej m . Ar​nau przy ​po​m niał so​bie ka​za​nia, któ​ry ch słu​chał w ko​ście​le San​ta Ma​ria de la Mar: „Ka​ta​-
lo​nia was po​trze​bu​j e! Król was po​trze​bu​j e! Ru​szaj ​cie na woj ​nę!”. Na j a​ką woj ​nę? Prze​cież to
by ​ła zwy ​kła rzeź i bez​sen​sow​ne po​ty cz​ki, w j a​kich prze​gry ​wa​li wy ​łącz​nie pro​ści lu​dzie, wier​ni
żoł​nie​rze… i dzie​ci, któ​re by ć m o​że nie prze​trwa​j ą zi​m y, bo znisz​czo​no upra​wy. Na j a​ką woj ​nę?
Tę roz​pę​ta​ną przez bi​sku​pów i kar​dy ​na​łów, in​try ​gan​tów na usłu​gach prze​wrot​ny ch kró​lów? Ka​-
płan prze​m a​wiał da​lej , ale Ar​nau go nie słu​chał. Dla​cze​go ka​za​no m u za​bi​j ać? W im ię cze​go
spla​m ił so​bie rę​ce krwią?

Msza do​bie​gła koń​ca. Żoł​nie​rze roz​cho​dzi​li się m a​ły ​m i grup​ka​m i.
— A co z obie​ca​ny ​m i łu​pa​m i?
— Per​pi​gnan j est bo​ga​te, bar​dzo bo​ga​te — usły ​szał Ar​nau.
— Skąd król weź​m ie pie​nią​dze na nasz żołd, sko​ro j uż wcze​śniej by ł nie​wy ​pła​cal​ny ?
Ar​nau błą​kał się m ię​dzy roz​pra​wia​j ą​cy ​m i żoł​nie​rza​m i. Co go ob​cho​dzą łu​py ? Cią​gle czuł na

so​bie wzrok wy ​stra​szo​ny ch dzie​ci, tam ​te​go m al​ca, któ​ry, ucze​pio​ny kur​czo​wo sio​stry, pa​trzy ł, j ak
Ar​nau i j e​go to​wa​rzy ​sze dep​czą im ogró​dek i nisz​czą zbo​że, któ​re m ia​ło ich wy ​kar​m ić przez zi​m ę.
Dla​cze​go? — py ​ta​ły nie​win​ne oczy dziec​ka. Czy m za​wi​ni​li​śm y ? Dzie​ci opie​ko​wa​ły się za​pew​ne
ogród​kiem , a te​raz sta​ły przed nim i z twa​rza​m i za​la​ny ​m i łza​m i pa​trzy ​ły na sław​ną ar​m ię ka​ta​-
loń​ską, któ​ra ob​ra​ca​ła w perzy ​nę ich li​chy do​by ​tek. Do​koń​czy w​szy dzie​ła znisz​cze​nia, Ar​nau nie
m iał na​wę od​wa​gi spoj ​rzeć im w oczy.

A te​raz sław​na ar​m ia ka​ta​loń​ska wra​ca​ła do do​m u. Ko​lum ​ny prze​m ie​rza​ły dro​gi księ​stwa, a za

ni​m i cią​gnął sznur pro​sty ​tu​tek, szu​le​rów i roz​cza​ro​wa​ny ch kup​ców, któ​ry m zy ​ski prze​szły ko​ło no​-
sa.

Bar​ce​lo​na by ​ła co​raz bli​żej . Nie​któ​re od​dzia​ły po​spo​li​te​go ru​sze​nia do​tar​ły j uż do swy ch m iast

i osad, in​ne — te, któ​re przy ​by ​ły na po​m oc kró​lo​wi z dru​gie​go koń​ca Ka​ta​lo​nii — m ia​ły j esz​cze
przed so​bą dłu​gą dro​gę. Ar​nau stwier​dził, że za​rów​no on, j ak i j e​go to​wa​rzy ​sze przy ​spie​sza​j ą kro​-
ku. Na nie​któ​ry ch twa​rzach po​j a​wił się uśm iech. Wra​ca​li do do​m u. Pod​czas wę​drów​ki Ar​nau​owi
nie​raz sta​wa​ła przed ocza​m i Ma​ria. „Wszy st​ko za​ła​twio​ne — do​nie​sio​no m u. — Nie bę​dzie ci się
na​przy ​krza​ła”. Prze​cież o to m u wła​śnie cho​dzi​ło, ty l​ko dla​te​go wy ​ru​szy ł na tę woj ​nę.

Ma​ria się do nie​go uśm ie​cha​ła.

background image

31

Bar​ce​lo​na,

ostat​nie dni mar​ca 1348 ro​ku

Świ​ta​ło. Ar​nau i j e​go to​wa​rzy ​sze cze​ka​li na roz​ła​du​nek m a​j or​kań​skiej ga​le​ry, któ​ra przy ​bi​ła

no​cą do por​tu. Cech​m i​strzo​wie roz​dzie​la​li za​da​nia. Na m o​rzu pa​no​wał spo​kój , fa​le de​li​kat​nie m u​-
ska​ły pia​sek, bu​dząc m iesz​kań​ców Bar​ce​lo​ny. W od​da​li ran​ne słoń​ce za​ba​wia​ło się j uż z fa​la​m i,
przy ​pró​sza​j ąc j e iskra​m i barw. Ba​sta​ixos cze​ka​li na po​wrót prze​woź​ni​ków, roz​ko​szu​j ąc się uro​kiem
chwi​li, ich wzrok błą​dził po wid​no​krę​gu, du​sza fa​lo​wa​ła wraz z m o​rzem .

— Dziw​ne, że nie roz​po​czę​to j esz​cze wy ​ła​dun​ku — za​uwa​ży ł ktoś.
Wszy ​scy utkwi​li wzrok w ga​le​rze. Prze​woź​ni​cy, któ​rzy pod​pły ​nę​li do okrę​tu, wra​ca​li te​raz pu​-

sty ​m i ło​dzia​m i lub roz​m a​wia​li z m a​ry ​na​rza​m i wy ​chy ​la​j ą​cy ​m i się zza bur​ty. Nie​któ​rzy z przy ​-
j ezd​ny ch ska​ka​li do wo​dy i wdra​py ​wa​li się na bar​ki. Nikt nie wy ​ła​do​wy ​wał to​wa​ru.

— Za​ra​za! — krzy ​ki pierw​szy ch prze​woź​ni​ków do​tar​ły na pla​żę wcze​śniej niż ich łód​ki. — Za​-

ra​za na Ma​j or​ce!

Ar​nau wzdry ​gnął się. Jak to m oż​li​we, że to pięk​ne m o​rze przy ​nio​sło tak strasz​ną no​wi​nę? W bu​-

ry, sztor​m o​wy dzień to j esz​cze… Ale prze​cież te​go ran​ka świat zda​wał się baj ​ką,. Przez płat​nie
m ie​sią​ce w Bar​ce​lo​nie o ni​czy m in​ny m nie m ó​wio​no: za​ra​za sza​la​ła na Wscho​dzie i po​su​wa​ła się
na za​chód, wy ​łu​dza​j ąc ca​łe kra​j e.

— Miej ​m y na​dzie​j ę, że m o​ro​we po​wie​trze nie do​trze do Bar​ce​lo​ny — po​cie​sza​no się. —

Dzie​li nas od nie​go ca​łe two​rze Śród​ziem ​ne.

— Mo​rze nas uchro​ni — m ó​wio​no.
Od m ie​się​cy wm a​wia​no so​bie, że za​ra​za nie do​trze do m ia​sta. Jest j uż na Ma​j or​ce, po​m y ​ślał

Ar​nau. Na Ma​j or​ce. Jed​nak prze​by ​ła Mo​rze Śród​ziem ​ne.

— Za​ra​za! — krzy ​cze​li prze​woź​ni​cy, wy ​ska​ku​j ąc na ląd. Ba​sta​ixos oto​czy ​li ich, wy ​py ​tu​j ąc

o szcze​gó​ły. W j ed​nej z łó​dek przy ​pły ​nął ka​pi​tan ga​le​ry.

background image

— Pro​wadź​cie m nie do na​czel​ni​ka i raj ​ców — roz​ka​zał, ze​sko​czy w​szy na pla​żę. — Szy b​ko!
Cech​m i​strzo​wie od​pro​wa​dzi​li go do m ia​sta, resz​ta oto​czy ​ła no​wo przy ​by ​ły ch. „Lu​dzie um ie​ra​-

j ą set​ka​m i — opo​wia​da​no. — Okrop​ność. Nikt nie m o​że te​m u za​ra​dzić. Męż​czy ź​ni, ko​bie​ty i dzie​-
ci, bo​ga​cze i nę​dza​rze, m oż​ni i pro​ści lu​dzie… na​wet zwie​rzę​ta pa​da​j ą od m o​ro​we​go po​wie​trza.
Tru​py pię​trzą się i gni​j ą na uli​cach, wła​dze są bez​rad​ne. Cho​rzy um ie​ra​j ą w cią​gu dwóch dni
w po​twor​ny ch m ę​czar​niach”. Kil​ku ba​sta​ixos po​pę​dzi​ło z krzy ​kiem do m ia​sta, wy ​m a​chu​j ąc rę​ka​-
m i. Ar​nau słu​chał stru​chla​ły. Po​dob​no na szy i, pod pa​cha​m i i w pa​chwi​nach za​ra​żo​ny ch po​j a​-
wia​j ą się wiel​kie ro​pie​j ą​ce wrzo​dy, któ​re ro​sną, a w koń​cu pę​ka​j ą.

Wieść wnet ro​ze​szła się po m ie​ście. Lu​dzie bie​gli na pla​żę, by do​wie​dzieć się wszy st​kie​go

z pierw​szej rę​ki, a po​tem pę​dzi​li do do​m u.

W Bar​ce​lo​nie wrza​ło od plo​tek i do​m y ​słów. „Z pę​ka​j ą​cy ch wrzo​dów wy ​ła​żą bie​sy. Cho​rzy tra​-

cą ro​zum , za​czy ​na​j ą ką​sać, za​ra​ża​j ąc w ten spo​sób wszy st​kich wo​kół. Cho​ro​ba roz​sa​dza oczy
i ge​ni​ta​lia. Moż​na się za​ra​zić od pa​trze​nia na wrzo​dy. Za​ra​żo​ny ch trze​ba spa​lić ży w​cem , by cho​-
ro​ba się nie roz​nio​sła. By ​łem świad​kiem za​ra​zy !”. Ta​ka opo​wieść, wy ​ol​brzy ​m io​na przez strach
i im a​gi​na​cj ę, krą​ży ​ła z ust do ust po m ie​ście któ​re nie wie​dzia​ło, co j e cze​ka. Ja​ko śro​dek za​rad​czy
wła​dze za​le​ci​ły dba​nie o hi​gie​nę, więc m iesz​kań​cy ru​szy ​li do łaź​ni i… do ko​ścio​łów. Msze, na​bo​-
żeń​stwa bła​gal​ne, pro​ce​sj e — wszel​ki​m i spo​so​ba​m i sta​ra​no się za​że​gnać nie​bez​pie​czeń​stwo. Jed​-
nak po m ie​sią​cu stra​chu dżu​m a do​tar​ła do Bar​ce​lo​ny.

Pierw​szy padł j ej ofia​rą ro​bot​nik por​to​wy uszczel​nia​j ą​cy stat​ki. Me​dy ​cy, któ​rzy po​spie​szy ​li

m u na ra​tu​nek, m o​gli j e​dy ​nie po​twier​dzić ob​j a​wy zna​ne im z ksiąg m e​dy cz​ny ch.

— Są wiel​ko​ści m a​ły ch m an​da​ry ​nek — za​uwa​ży ł j e​den z nich, wska​zu​j ąc wrzo​dy na szy i

cho​re​go.

— Są czar​ne, twar​de i go​rą​ce — do​dał in​ny, ob​m a​caw​szy j e.
— Trze​ba m u ro​bić zim ​ne okła​dy na zbi​cie go​rącz​ki.
— Trze​ba upu​ścić krew, że​by zni​kły wy ​bro​czy ​ny przy wrzo​dach.
— Trze​ba wrzo​dy na​ciąć — za​wy ​ro​ko​wał trze​ci m e​dy k. Po​zo​sta​li prze​sta​li się in​te​re​so​wać

cho​ry m i spoj ​rze​li na m ó​wią​ce​go.

— Księ​gi od​ra​dza​j ą na​ci​na​nie — za​uwa​ży ł j e​den z nich.
— W koń​cu to ty l​ko ro​bot​nik — po​wie​dział ktoś in​ny. — Zba​daj ​m y le​piej pa​chy i pa​chwi​ny.
Rów​nież tam na​tra​fio​no na du​że, czar​ne, twar​de i go​rą​ce wrzo​dy. Krzy ​czą​ce​m u z bó​lu cho​re​-

m u upusz​czo​no krew, a wraz z krwią uszła z nie​go reszt​ka ży ​cia, j a​ka się w nim j esz​cze tli​ła.

Te​go sa​m e​go dnia po​j a​wi​ły się ko​lej ​ne dwa przy ​pad​ki. Na​za​j utrz by ​ło ich wię​cej , a na​stęp​ne​-

go dnia j esz​cze wię​cej . Bar​ce​loń​czy ​cy po​za​szy ​wa​li się po do​m ach, wie​lu um ie​ra​ło w strasz​ny ch
m ę​czar​niach. In​ny ch wy ​rzu​ca​no na uli​ce ze stra​chu przed za​ra​że​niem i tam do​pa​da​ła ich śm ierć.
Wła​dze na​ka​za​ły m a​lo​wać wap​nem krzy ​że na drzwiach do​m ów, w któ​ry ch ktoś za​cho​ro​wał.
Przy ​po​m i​na​ły o hi​gie​nie, ra​dzi​ły uni​kać kon​tak​tu z za​ra​żo​ny ​m i i za​rzą​dzi​ły pa​le​nie tru​pów na
wiel​kich sto​sach.

Miesz​kań​cy szo​ro​wa​li skó​rę do krwi i kto m ógł, trzy ​m ał się z da​le​ka od cho​ry ch. A że nikt nie

ka​zał im trzy ​m ać się rów​nież z da​la od pcheł, ku zdu​m ie​niu le​ka​rzy i władz m iej ​skich za​ra​za sze​-
rzy ​ła się w za​stra​sza​j ą​cy m tem ​pie.

Mi​j a​ły ty ​go​dnie, a Ar​nau i Ma​ria wraz z in​ny ​m i m iesz​kań​ca​m i Bar​ce​lo​ny dzień w dzień od​-

wie​dza​li ko​ściół San​ta Ma​ria i za​no​si​li m o​dli​twy, któ​ry ch nie​bo nie chcia​ło wy ​słu​chać. Dżu​m a za​-
bra​ła ich bli​skich przy ​j a​ciół: po​czci​we​go oj ​ca Al​ber​ta oraz sta​rusz​ków Pe​re​go i Ma​rio​nę, któ​rzy

background image

um ar​li na po​cząt​ku epi​de​m ii. Bi​skup zor​ga​ni​zo​wał pro​ce​sj ę bła​gal​ną — z ka​te​dry uli​cą Mar do ko​-
ścio​ła San​ta Ma​ria, gdzie do​łą​czy ​ła​by do niej fi​gur​ka Mat​ki Bo​skiej od Mo​rza nie​sio​na pod bal​da​-
chi​m em .

Ma​don​na cze​ka​ła przed ko​ścio​łem w oto​cze​niu ba​sta​ixos, któ​rzy m ie​li j ą nieść. Tra​ga​rze spo​-

glą​da​li po so​bie, py ​ta​j ąc wzro​kiem o nie​obec​ny ch. Nikt się nie od​zy ​wał. Wszy ​scy za​gry ​za​li war​-
gi i spusz​cza​li wzrok. Ar​nau wspo​m niał uro​czy ​ste pro​ce​sj e, kie​dy ba​sta​ixos nie​m al wy ​ry ​wa​li so​-
bie fi​gur​kę z rąk, bo każ​dy chciał nieść j ą choć przez chwi​lę. Cech​m i​strzo​wie m u​sie​li wy ​zna​czać
zm ia​ny, by ich po​go​dzić, a te​raz… te​raz nie star​czy ​ło​by ich na​wet na j ed​ną zm ia​nę. Aż ty ​lu z nas
um ar​ło? Jak dłu​go to j esz​cze po​trwa, o Pa​ni? Mo​dli​tew​ny szm er na​pły ​wał j uż uli​cą Mar. Ar​nau
spoj ​rzał na czo​ło pro​ce​sj i: lu​dzie szli przy ​gar​bie​ni, po​włó​cząc no​ga​m i. Gdzie po​dzia​li się m oż​ni,
któ​rzy za​wsze z ta​ką pom ​pą to​wa​rzy ​szy ​li bi​sku​po​wi? Czte​rech z pię​ciu raj ​ców m iej ​skich nie ży ​ło,
po​dob​nie j ak trzy czwar​te Ra​dy Stu. Resz​ta ucie​kła z m ia​sta. Ba​sta​ixos unie​śli w m il​cze​niu swą
pa​tron​kę, po​ło​ży ​li na ra​m io​nach i prze​pu​ściw​szy bi​sku​pa, do​łą​czy ​li do pro​ce​sj i i do m o​dlitw. Z ko​-
ścio​ła San​ta Ma​ria Pro​ce​sj a skie​ro​wa​ła się do klasz​to​ru kla​ry ​sek, m i​j a​j ąc plac Sorn. Kie​dy w oko​-
li​cach klasz​to​ru ze​m dlił wier​ny ch — m i​m o ka​dzi​deł nie​sio​ny ch przez ka​pła​nów — swąd pa​lo​ny ch
ciał, wie​lu prze​rwa​ło m o​dli​twy i za​nio​sło się pła​czem . Na wy ​so​ko​ści bra​m y Świę​te​go Da​nie​la
pro​ce​sj a skrę​ci​ła w le​wo, ku bra​m ie Nou i klasz​to​ro​wi Sant Pe​re de les Pu​el​les. Wier​ni om i​nę​li
kil​ka tru​pów i od​wró​ci​li wzrok od cho​ry ch, cze​ka​j ą​cy ch na śm ierć na ro​gach ulic lub pod ozna​ko​-
wa​ny ​m i bia​ły m krzy ​żem drzwia​m i, któ​re ni​g​dy wię​cej m ia​ły się przed ni​m i nie otwo​rzy ć. O,
Pa​ni — m y ​ślał Ar​nau, nio​sąc Ma​don​nę — dla​cze​go tak nas do​świad​czasz? Z Sant Pe​re roz​m o​dlo​-
na pro​ce​sj a prze​szła do bra​m y Świę​tej An​ny, gdzie znów skrę​ci​ła na le​wo ku m o​rzu, prze​szła
przez dziel​ni​cę Forn dels Arcs i wró​ci​ła do ka​te​dry.

Jed​nak m iesz​kań​cy Bar​ce​lo​ny za​czy ​na​li wąt​pić w Ko​ściół i j e​go do​stoj ​ni​ków, bo m i​m o iż m o​-

dli​li się bez wy ​tchnie​nia epi​de​m ia na​dal zbie​ra​ła śm ier​tel​ne żni​wo.

— Po​dob​no nad​szedł ko​niec świa​ta — wes​tchnął sm ut​no Ar​nau po po​wro​cie do do​m u. — Lu​-

dzie osza​le​li. Wszę​dzie roi się od bi​czow​ni​ków, a przy ​naj ​m niej tak ka​żą sie​bie na​zy ​wać. — Ma​ria
sta​ła do nie​go ty ​łem . Ar​nau usiadł, cze​ka​j ąc, aż żo​na zdej ​m ie m u bu​ty, i m ó​wił da​lej : — Set​ka​m i
prze​m ie​rza​j ą m ia​sto ro​ze​bra​ni do pa​sa, krzy ​czą, że nad​szedł ko​niec świa​ta, wy ​zna​j ą swe grze​chy
i okła​da​j ą się bi​cza​m i. Nie​któ​rzy m a​j ą ca​łe ple​cy we krwi, ale nie prze​ry ​wa​j ą… — Ar​nau po​gła​-
dził po gło​wie klę​czą​cą przed nim Ma​rię. By ​ła roz​pa​lo​na. — Co…

Się​gnął do j ej pod​bród​ka. Nie, to nie​m oż​li​we. Ty l​ko nie ona! Pod​nio​sła na nie​go szkli​ste oczy.

By ​ła zla​na po​tem i bar​dzo bla​da. Ar​nau pró​bo​wał unieść j ej gło​wę, by zo​ba​czy ć szy ​j ę, ale Ma​ria
wy ​krzy ​wi​ła się z bó​lu.

— Ty l​ko nie ty ! — krzy k​nął.
Ma​ria, nie wsta​j ąc z klę​czek, z rę​ka​m i na espa​dry ​lach m ę​ża, wbi​ła w nie​go wzrok. Po j ej po​-

licz​kach pły ​nę​ły łzy.

— Bo​że m ój j e​dy ​ny, ty l​ko nie ty, nie ty ! — Ar​nau ukląkł przy żo​nie.
— Ucie​kaj — wy ​szep​ta​ła Ma​ria. — Zo​staw m nie i ucie​kaj . Ar​nau chciał przy ​tu​lić żo​nę, ale

gdy j ą ob​j ął, zno​wu się skrzy ​wi​ła.

— Chodź — po​wie​dział, pod​no​sząc j ą naj ​de​li​kat​niej , j ak ty l​ko po​tra​fił. Ma​ria szlo​cha​ła i pro​si​-

ła, by ucie​kał. — Jak​że m ógł​by m cię zo​sta​wić? Prze​cież m am ty l​ko cie​bie… Je​steś dla m nie
wszy st​kim ! Co j a bez cie​bie zro​bię? Nie​któ​rzy z te​go wy ​cho​dzą. Ty wy ​zdro​wie​j esz. Zo​ba​czy sz,
wy ​zdro​wie​j esz. — Po​cie​sza​j ąc żo​nę, za​niósł j ą do al​ko​wy i po​ło​ży ł na łóż​ku, do​pie​ro te​raz m ógł

background image

się przy j ​rzeć j ej pięk​nej kie​dy ś szy i, któ​ra za​czy ​na​ła czer​nieć. — Le​ka​rza! — krzy k​nął, otwie​ra​-
j ąc okno j wy ​chy ​la​j ąc się przez bal​kon.

Wy ​da​wa​ło się, że nikt go nie sły ​szy, j ed​nak j esz​cze tej sa​m ej no​cy, gdy wrzo​dy po​kry ​ły j uż

ca​łą szy ​j ę Ma​rii, ktoś wy ​m a​lo​wał wap​nem krzy ż na drzwiach ich do​m u.

Ma​ria dy ​go​ta​ła w łóż​ku, a Ar​nau m ógł j e​dy ​nie ro​bić j ej zim ​ne okła​dy na czo​ło. Każ​dy ruch

spra​wiał cho​rej po​twor​ny ból, na od​głos j ej głu​chy ch j ę​ków Ar​nau do​sta​wał gę​siej skór​ki. Ma​ria
pa​trzy ​ła tę​po w su​fit. Ar​nau wi​dział, j ak po​więk​sza​j ą się wrzo​dy na j ej szy i i czer​nie​j e skó​ra.
„Ko​cham cię. Ty ​le ra​zy chcia​łem ci to wy ​znać…”. Uj ął dłoń żo​ny i osu​nął się na ko​la​na. Tak
spę​dził ca​łą noc, ści​ska​j ąc j ej rę​kę, dy ​go​cząc wraz z nią, ob​le​wa​j ąc się zim ​ny m po​tem i za​kli​na​-
j ąc nie​bio​sa przy każ​dy m spa​zm ie wstrzą​sa​j ą​cy m j ej cia​łem .

Owi​nął zwło​ki żo​ny naj ​lep​szy m prze​ście​ra​dłem i za​cze​kał na wóz zbie​ra​j ą​cy tru​py. Nie po​rzu​-

ci Ma​rii na uli​cy. Sam prze​ka​że j ą gra​ba​rzom . Na sm ęt​ny od​głos koń​skich pod​ków wy ​niósł zwło​ki
przed dom .

— Że​gnaj — po​wie​dział, ca​łu​j ąc żo​nę w czo​ło.
Dwaj gra​ba​rze w rę​ka​wicz​kach, z twa​rza​m i oku​ta​ny ​m i gru​by m suk​nem , pa​trzy ​li z nie​do​wie​-

rza​niem , j ak Ar​nau od​sła​nia i ca​łu​j e zm ar​łą. Wszy ​scy trzy ​m a​li się z da​le​ka od za​ka​żo​ny ch, na​wet
naj ​bliż​szy ch, cho​ry ch i zm ar​ły ch po​rzu​ca​no na uli​cy, co naj ​wy ​żej wzy ​wa​no gra​ba​rzy, by za​bra​li
ich z po​słań, na któ​ry ch do​pa​dła ich czar​na śm ierć. Ar​nau od​dał żo​nę gra​ba​rzom , któ​rzy uło​ży ​li j ą
ostroż​nie na sto​sie tru​pów.

Ze łza​m i w oczach pa​trzy ł na od​da​la​j ą​cy się wóz, któ​ry nie​ba​wem znik​nął za ro​giem . Te​raz

j e​go ko​lej : wszedł do do​m u, usiadł i za​czął cze​kać na śm ierć, pra​gnąc j ak naj ​szy b​ciej do​łą​czy ć
do Ma​rii. Przez trzy dni ob​m a​cy ​wał szy ​j ę, na próż​no szu​ka​j ąc opu​chli​zny. Wrzo​dy się nie po​j a​-
wi​ły i Ar​nau uznał w koń​cu, że j e​go go​dzi​na j esz​cze nie wy ​bi​ła.

Błą​kał się po pla​ży, dep​cząc fa​le ob​m y ​wa​j ą​ce prze​klę​te m ia​sto. Włó​czy ł się po m ie​ście, śle​py

i głu​chy na nę​dzę, na za​dżu​m io​ny ch, na do​cho​dzą​cy z okien płacz. Coś znów przy ​wio​dło go do ko​-
ścio​ła San​ta Ma​ria. Prze​rwa​no ro​bo​ty, rusz​to​wa​nia by ​ły pu​ste, blo​ki skal​ne le​ża​ły na zie​m i, cze​ka​-
j ąc, aż ktoś j e ocio​sa. Jed​nak m iesz​kań​cy Bar​ce​lo​ny nie prze​sta​li od​wie​dzać świą​ty ​ni. Ar​nau
wszedł do środ​ka. Wier​ni gro​m a​dzi​li się przed nie​do​koń​czo​ny m oł​ta​rzem głów​ny m , m o​dląc się na
sto​j ą​co lub na klęcz​kach. Mi​m o że przez skle​pie​nia ap​sy d wciąż prze​świ​ty ​wa​ło nie​bo, w ko​ście​le
dusz​no by ​ło od ka​dzi​deł, któ​re zdła​wić m ia​ły wszech​obec​ny swąd śm ier​ci. Gdy Ar​nau zm ie​rzał
ku Ma​don​nie, usły ​szał głos du​chow​ne​go prze​m a​wia​j ą​ce​go do wier​ny ch z głów​ne​go oł​ta​rza:

— Po​win​ni​ście wie​dzieć, że Oj ​ciec Świę​ty, pa​pież Kle​m ens Szó​sty, wy ​dał bul​lę, w któ​rej prze​-

czy po​gło​skom , j a​ko​by m o​ro​we po​wie​trze spro​wa​dzi​li na świat Ży ​dzi. Za​ra​za j est zwy ​kłą epi​de​-
m ią, któ​rą Bóg do​świad​cza swój lud. — Po ze​bra​ny ch prze​szedł szm er nie​za​do​wo​le​nia. — Mó​dl​-
cie się! — wzy ​wał du​chow​ny. — Po​le​caj ​cie się bo​skiej opie​ce…

Wie​lu wy ​szło z ko​ścio​ła, roz​pra​wia​j ąc na ca​ły głos.
Ar​nau pu​ścił m i​m o uszu sło​wa księ​dza i skie​ro​wał się do ka​pli​cy Prze​naj ​święt​sze​go Sa​kra​m en​-

tu. Ży ​dzi? Co Ży ​dzi m a​j ą wspól​ne​go z za​ra​zą? Ma​lut​ka Ma​don​na cze​ka​ła na nie​go tam gdzie za​-
wsze. Na​wet te​raz pło​nę​ły wo​kół niej świe​ce. Kto j e za​pa​la? Ar​nau le​d​wie m ógł do​strzec swą
m at​kę zza spo​wi​j a​j ą​ce​go j ą gę​ste​go ob​ło​ku won​ne​go dy ​m u. Nie uśm ie​cha​ła się. Pró​bo​wał się po​-
m o​dlić — na próż​no. Dla​cze​go po​zwo​li​łaś j ej um rzeć, m at​ko? Łzy znów po​pły ​nę​ły m u po twa​rzy
na wspo​m nie​nie Ma​rii, j ej cier​pień, j ej udrę​czo​ne​go, po​kry ​te​go wrzo​da​m i cia​ła. To on, nie ona,
za​słu​ży ł na ka​rę, bo zgrze​szy ł z Ale​dis.

background image

I wte​dy, przed swą Ma​don​ną, Ar​nau przy ​siągł, że ni​g​dy wię​cej nie da się po​nieść żą​dzy. By ł to

wi​nien Ma​rii. Ni​g​dy wię​cej , co​kol​wiek się wy ​da​rzy.

— Co ci j est, sy ​nu? — usły ​szał za so​bą. Od​wró​cił się i zo​ba​czy ł du​chow​ne​go, któ​ry chwi​lę

wcze​śniej prze​m a​wiał do wier​ny ch. — Wi​taj , m ój dro​gi — po​zdro​wił Ar​naua, roz​po​zna​j ąc
w nim tra​ga​rza por​to​we​go, któ​ry naj ​czę​ściej od​wie​dzał Ma​don​nę. — Co ci j est?

— Ma​ria…
Ka​płan po​ki​wał gło​wą.
— Po​m ó​dl​m y się za nią — za​pro​po​no​wał.
— Nie, oj ​cze, j esz​cze nie.
— Ty l​ko w Bo​gu znaj ​dziesz po​cie​chę.
Po​cie​chę? Jak m iał zna​leźć w czy m ​kol​wiek po​cie​chę? Spoj ​rzał na Ma​don​nę, któ​rą wciąż prze​-

sła​niał dy m .

— Po​m ó​dl​m y się… — na​le​gał ka​płan.
— O co cho​dzi z ty ​m i Ży ​da​m i? — prze​rwał m u Ar​nau, chcąc zm ie​nić te​m at.
— Ca​ła Eu​ro​pa ob​wi​nia ich o za​ra​zę. — Ar​nau spoj ​rzał na ka​pła​na py ​ta​j ą​co. — Po​dob​no

w Ge​ne​wie, na zam ​ku Chil​lon, kil​ku Ży ​dów ze​zna​ło, że czar​ną śm ierć spro​wa​dził na świat pe​wien
sta​ro​za​kon​ny z Sa​bau​dii, któ​ry za​truł stud​nie m ik​stu​rą spre​pa​ro​wa​ną przez ra​bi​nów.

— Czy to praw​da?
— Nie. Oj ​ciec Świę​ty unie​win​nił Ży ​dów, lecz lud szu​ka ko​zła ofiar​ne​go. No, a te​raz się po​m ó​-

dl​m y.

— Po​m ó​dl​cie się, oj ​cze, w m o​im im ie​niu.
Ar​nau wy ​szedł z ko​ścio​ła. Na pla​cu ob​stą​pi​ła go dwu​dzie​sto​oso​bo​wa gru​pa bi​czow​ni​ków. „Na​-

wra​caj ​cie się!”, wrzesz​cze​li, chłosz​cząc się bez​li​to​śnie. „Nad​cho​dzi ko​niec świa​ta!”, krzy ​cze​li,
plu​j ąc Ar​nau​owi w twarz sło​wa​m i.

Po​pa​trzy ł na krew pły ​ną​cą po ich ple​cach, za​m ie​nio​ny ch w otwar​tą ra​nę, oraz po na​gich no​-

gach i bio​drach prze​wią​za​ny ch po​kut​ny m pa​sem . Przy j ​rzał się ich twa​rzom i świ​dru​j ą​cy m go
wy ​trzesz​czo​ny m oczom . Za​czął biec i wpadł na uli​cę Mont​ca​da zo​sta​wia​j ąc za so​bą osza​la​łe
krzy ​ki bi​czow​ni​ków. Tu pa​no​wa​ła ci​sza… j ed​nak zo​ba​czy ł coś dziw​ne​go. Drzwi! Ty l​ko na nie​licz​-
ny ch pa​ła​co​wy ch bra​m ach wid​niał bia​ły krzy ż, któ​ry zna​czy ł ni​czy m pięt​no więk​szość do​m ów
w Bar​ce​lo​nie. Ar​nau przy ​sta​nął przed pa​ła​cem Pu​igów. Tu rów​nież nie na​m a​lo​wa​no krzy ​ża.
Okna by ​ły po​za​m y ​ka​ne, a bu​dy ​nek wy ​glą​dał na opu​sto​sza​ły. Oby za​ra​za do​pa​dła was tam , gdzie
się za​szy ​li​ście, oby ​ście cier​pie​li tak j ak Ma​ria po​m y ​ślał, ucie​ka​j ąc stam ​tąd j esz​cze szy b​ciej niż
przed bi​czow​ni​ka​m i.

Na skrzy ​żo​wa​niu ulic Mont​ca​da i Car​ders na​tknął się na wzbu​rzo​ny tłum , uzbro​j o​ny w ki​j e,

m ie​cze i ku​sze. Czy wszy ​scy w ty m m ie​ście stra​ci​li ro​zum ? — za​sta​na​wiał się. Na nie​wie​le zda​ły
się ka​za​nia wy ​gła​sza​ne we wszy st​kich ko​ścio​łach. Bul​la Kle​m en​sa VI nie uspo​ko​iła lu​du, któ​ry
m u​siał wy ​ła​do​wać na kim ś swą złość. „Na Ży ​dów! — do​szły Ar​naua krzy ​ki. — He​re​ty ​cy ! Mor​-
der​cy ! Na​wra​caj ​cie się!”. W tłu​m ie kro​czy ​li rów​nież bi​czow​ni​cy, któ​rzy na​dal bi​li się po ple​-
cach, roz​pa​la​j ąc na​stro​j e i obry ​zgu​j ąc krwią wszy st​kich wo​kół.

Ar​nau ru​szy ł za m o​tło​chem wraz z idą​cy ​m i na sa​m y m koń​cu ludź​m i, wśród któ​ry ch do​strzegł

kil​ku za​dżu​m io​ny ch. Ca​ła Bar​ce​lo​na zgro​m a​dzi​ła się pod dziel​ni​cą ży ​dow​ską, okrą​ża​j ąc j ą z czte​-
rech stron. Część sta​nę​ła od pół​no​cy, przy pa​ła​cu bi​sku​pim , in​ni od za​cho​du, na​prze​ciw​ko rzy m ​-
skich m u​rów obron​ny ch, j esz​cze in​ni ze​bra​li się na uli​cy Bis​be, gra​ni​czą​cej z get​tem od wscho​du.

background image

Więk​szość, m ię​dzy in​ny ​m i grup​ka, za któ​rą przy ​szedł tu Ar​nau, usta​wi​ła się od po​łu​dnia, na uli​cy
Bo​qu​eria i na​prze​ciw​ko Ca​stell Nou, przy bra​m ie pro​wa​dzą​cej do dziel​ni​cy ży ​dow​skiej . Wo​kół
pa​no​wał ogłu​sza​j ą​cy zgiełk. Lud pra​gnął ze​m sty, choć te​raz po​krzy ​ki​wał ty l​ko pod bra​m ą, wy ​m a​-
chu​j ąc ki​j a​m i i ku​sza​m i.

Ar​nau prze​pchnął się na za​tło​czo​ne scho​dy ko​ścio​ła Świę​te​go Ja​ku​ba, skąd przed wie​lu, wie​lu

la​ty prze​pę​dzo​no j e​go oraz Jo​ane​ta, gdy szu​kał Ma​don​ny, któ​ra m ia​ła m u za​stą​pić m at​kę. Ko​ściół
stał do​kład​nie na​prze​ciw​ko po​łu​dnio​we​go m u​ru dzie​lą​cy ży ​dow​skiej , więc Ar​nau m ógł śle​dzić
z gó​ry, po​nad gło​wa​m i tłu​m u, prze​bieg wy ​da​rzeń. Gar​ni​zon żoł​nie​rzy kró​lew​skich pod do​wódz​-
twem na​czel​ni​ka m ia​sta przy ​go​to​wy ​wał się do obro​ny. Przed przy ​stą​pie​niem do ata​ku grup​ka
m iesz​kań​ców po​de​szła do uchy ​lo​nej bra​m y i roz​po​czę​ła per​trak​ta​cj e z na​czel​ni​kiem , żą​da​j ąc, by
wy ​co​fał swy ch lu​dzi. Bi​czow​ni​cy wrzesz​cze​li i ska​ka​li wo​kół ne​go​cj u​j ą​cy ch, a tłum wy ​gra​żał
Ży ​dom , któ​ry ch ni​g​dzie nie by ​ło wi​dać.

— Nie wy ​co​fa​j ą się — za​pew​nia​ła ko​bie​ta sto​j ą​ca obok Ar​naua.
— Ży ​dzi są wła​sno​ścią kró​la, za​le​żą bez​po​śred​nio od nie​go — do​dał ktoś in​ny. — Je​śli ich za​bi​-

j e​m y, król nie bę​dzie j uż m ógł na​kła​dać na nich sło​ny ch po​dat​ków…

— Ani za​cią​gać od ty ch li​chwia​rzy po​ży ​czek.
— To j esz​cze m a​łe pi​wo — wtrą​cił ktoś trze​ci. — Je​śli ich stąd wy ​ku​rzy ​m y, król stra​ci na​wet

m e​ble, któ​re Ży ​dzi po​ży ​cza​j ą j e​go świ​cie na czas wi​zy ​ty w Bar​ce​lo​nie.

— Moż​ni bę​dą spa​li na go​łej zie​m i — za​re​cho​ta​no. Ar​nau nie m ógł po​wstrzy ​m ać uśm ie​chu.
— Na​czel​nik bę​dzie bro​nił in​te​re​sów kró​la — skwi​to​wa​ła j e​go są​siad​ka.
Mia​ła ra​cj ę. Na​czel​nik nie ustą​pił i ze​rwaw​szy ne​go​cj a​cj e, za​ba​ry ​ka​do​wał się czy m prę​dzej

w dziel​ni​cy ży ​dow​skiej . Tłum ty l​ko na to cze​kał: za​nim bra​m a za​trza​snę​ła się na do​bre, lu​dzie
z pierw​szy ch sze​re​gów za​czę​li wdra​py ​wać się na m u​ry pod gra​dem ki​j ów, strzał i ka​m ie​ni, któ​re
po​sy ​pa​ły się na get​to. Roz​po​czął się atak.

Ar​nau pa​trzy ł na za​śle​pio​ny nie​na​wi​ścią m o​tłoch, któ​ry sztur​m o​wał m u​ry i bra​m y dziel​ni​cy

ży ​dow​skiej . Nikt nim nie do​wo​dził, m o​że ty l​ko bi​czow​ni​cy, któ​rzy na​dal się chło​sta​li, Wy ​j ąc prze​-
raź​li​wie i na​wo​łu​j ąc do zdo​by ​wa​nia m u​rów i m or​do​wa​nia he​re​ty ​ków. Ata​ku​j ą​cy, któ​rzy zdo​ła​li
wspiąć się na m u​ry gi​nę​li od m ie​czy żoł​nie​rzy, ale dziel​ni​ca ży ​dow​ska by ​ła ob​le​ga​na ze wszy st​-
kich stron i wie​lu in​ny m uda​ło się zwieść obro​nę i sta​nąć oko w oko z Ży ​da​m i.

Ar​nau spę​dził na scho​dach przed ko​ścio​łem Świę​te​go Ja​ku​ba dwie go​dzi​ny. Krzy ​ki przy ​po​-

m nia​ły m u j e​go żoł​nier​ską prze​szłość: ob​lę​że​nie zam ​ków Bel​la​gu​ar​da i Ca​stell-Ros​sel​ló. Twa​rze
gi​ną​cy ch te​raz na j e​go oczach m y ​li​ły się z twa​rza​m i lu​dzi, któ​ry ch kie​dy ś za​bił, za​pach krwi spra​-
wił, że znów zna​lazł się w Ro​us​sil​lo​nie i po​m y ​ślał o kłam ​stwie któ​re za​gna​ło go wte​dy na woj ​nę,
o Ale​dis, o Ma​rii… W koń​cu opu​ścił punkt ob​ser​wa​cy j ​ny, z któ​re​go pa​trzy ł na m a​sa​krę.

Szedł w kie​run​ku m o​rza, roz​m y ​śla​j ąc o Ma​rii i o ty m , co ka​za​ło m u kie​dy ś uciec na woj ​nę.

Na​gle coś wy ​rwa​ło go z za​du​m y. Gdy prze​cho​dził obok Ca​stell de Re​go​m ir, basz​ty obron​nej na​-
le​żą​cej do daw​ny ch m u​rów rzy m ​skich, gło​śne krzy ​ki przy ​wró​ci​ły go do rze​czy ​wi​sto​ści.

— He​re​ty ​cy !
— Mor​der​cy !
Za​raz po​tem zo​ba​czy ł dwu​dzie​sto​oso​bo​wą, uzbro​j o​ną w ki​j e i no​że ban​dę, któ​ra za​gro​dzi​ła uli​-

cę i po​krzy ​ki​wa​ła na ko​goś, kto naj ​wy ​raź​niej skry ł się w bra​m ie j ed​ne​go z do​m ów. Dla​cze​go nie
zaj ​m ą się opła​ki​wa​niem zm ar​ły ch? Nie za​trzy ​m u​j ąc się, wszedł w tłum awan​tur​ni​ków, by prze​-
do​stać się na dru​gą stro​nę. Gdy roz​trą​cał ich łok​cia​m i, zer​k​nął w bok, tam gdzie skie​ro​wa​na by ​ła

background image

uwa​ga krzy ​ka​czy : w bra​m ie do​m u arab​ski nie​wol​nik, za​la​ny krwią, osła​niał wła​sny m cia​łem tro​j e
dzie​ci ubra​ny ch na czar​no z żół​ty m kół​kiem na pier​si. Ni z te​go, ni z owe​go Ar​nau zna​lazł się m ię​-
dzy Mau​rem a na​past​ni​ka​m i. Za​pa​dła ci​sza. Zza ple​ców nie​wol​ni​ka wy ​su​nę​ły się prze​ra​żo​ne
dzie​cię​ce bu​zie. Ar​nau po​pa​trzy ł na nie. Tak bar​dzo ubo​le​wał, że nie dał Ma​rii po​tom ​stwa. Mu​snął
go ka​m ień ci​śnię​ty ku j ed​nej z głó​wek. Maur za​sło​nił dzie​ci wła​sny m cia​łem i tra​fio​ny w brzuch,
zgiął się wpół. Ma​ła twa​rzy cz​ka spoj ​rza​ła pro​sto na Ar​naua. Ma​ria uwiel​bia​ła wszy st​kie dzie​ci:
czy to arab​skie, czy ży ​dow​skie lub chrze​ści​j ań​skie. Nie m o​gła ode​rwać od nich oczu pod​czas spa​-
ce​rów po pla​ży, na uli​cach… Przy ​glą​da​ła im się, a po​tem prze​no​si​ła wzrok na nie​go…

— Od​suń się! Ucie​kaj stąd! — roz​le​gły się krzy ​ki za j e​go ple​ca​m i.
Zer​k​nął na prze​ra​żo​ne bu​zie.
— Co chce​cie od ty ch dzie​ci? — za​py ​tał.
Kil​ku m ęż​czy zn uzbro​j o​ny ch w no​że ru​szy ​ło na nie​go.
— To Ży ​dzi — od​po​wie​dzie​li chó​rem .
— I ty l​ko dla​te​go chce​cie j e za​bić? Nie wy ​star​czą wam ich ro​dzi​ce?
— Za​tru​li stud​nie — rzu​cił j e​den. — Za​m or​do​wa​li Chry ​stu​sa. Za​bi​j a​j ą chrze​ści​j ań​skie dzie​ci

do swy ch he​re​ty c​kich ry ​tu​ałów. Tak, tak, wy ​ry ​wa​j ą im ser​ca… Krad​ną świę​te ho​stie. — Ale Ar​-
nau nie słu​chał. Wciąż wy ​da​wa​ło m u się, że czu​j e za​pach krwi pły ​ną​cy z get​ta, krwi z… Ca​stell-
Ros​sel​ló. Zła​pał za ra​m ię naj ​bli​żej sto​j ą​ce​go m ęż​czy ​znę i ude​rzy ł go w twarz, od​bie​ra​j ąc m u
nóż, któ​ry wy ​m ie​rzy ł w j e​go kom ​pa​nów.

— Nie po​zwo​lę skrzy w​dzić ty ch dzie​ci!
Na​past​ni​cy wi​dzie​li, j ak pew​nie ści​ska szty ​let, j ak nim wy ​wi​j a, j ak na nich pa​trzy.
— Nie po​zwo​lę skrzy w​dzić dzie​ci — po​wtó​rzy ł. — Idź​cie do dziel​ni​cy ży ​dow​skiej , tam bę​dzie​-

cie m o​gli zm ie​rzy ć się z żoł​nie​rza​m i, z m ęż​czy ​zna​m i.

— Za​bi​j ą was — ostrzegł go Maur, sto​j ą​cy te​raz za j e​go Ple​ca​m i.
— He​re​ty k! — krzy ​cze​li na​past​ni​cy.
— Ży d!
Wpo​j o​no m u, że m u​si ata​ko​wać pierw​szy, brać nie​przy ​j a​cie​la z za​sko​cze​nia, za​stra​szy ć go

i nie do​pu​ścić, by po​czuł się Pew​nie. Za​m ach​nął się no​żem i z okrzy ​kiem „Świę​ty Je​rzy !” ru​szy ł
na naj ​bli​żej sto​j ą​cy ch m ęż​czy zn. Wbił ostrze w brzuch pierw​sze​go i od​wró​cił się na pię​cie, zm u​-
sza​j ąc na​past​ni​ków do cof​nię​cia się. Nóż roz​ha​ra​tał pierś kil​ku z nich. Je​den z po​wa​lo​ny ch wbił
Ar​nau​owi szty ​let w ły d​kę. Ar​nau spoj ​rzał na nie​go, zła​pał go za wło​sy i od​chy ​liw​szy m u gło​wę
do ty ​łu, po​de​rżnął gar​dło. Chlu​snę​ła krew. Trzech m ęż​czy zn le​ża​ło na zie​m i, resz​ta za​czę​ła się
wy ​co​fy ​wać. „Ucie​kaj , gdy m a​j ą nad to​bą prze​wa​gę li​czeb​ną”, na​uczo​no go. Gdy udał, że zno​wu
ru​sza do ata​ku, prze​ciw​ni​cy od​sko​czy ​li, po​ty ​ka​j ąc się. Nie oglą​da​j ąc się, le​wą rę​ką przy ​wo​łał do
sie​bie Mau​ra i dzie​ci a gdy po​czuł przy no​gach drże​nie m al​ców, za​czął wy ​co​fy ​wać się ty ​łem ku
m o​rzu, nie spusz​cza​j ąc z oka na​past​ni​ków.

— Cze​ka​j ą na was w dziel​ni​cy ży ​dow​skiej ! — krzy k​nął po​py ​cha​j ąc przed so​bą dzie​ci.
Gdy do​tar​li do sta​rej bra​m y Ca​stell de Re​go​m ir, za​czę​li biec. Ar​nau, nie tra​cąc cza​su na wy ​-

j a​śnie​nia, po​wstrzy ​m ał dzie​ci przed po​wro​tem do dziel​ni​cy ży ​dow​skiej .

Gdzie m oż​na ukry ć tro​j e m al​ców? Po​pro​wa​dził ich w stro​nę ko​ścio​ła San​ta Ma​ria i sta​nął

przed głów​ny m wej ​ściem . Przez rusz​to​wa​nia wi​dać by ​ło wnę​trze świą​ty ​ni.

— Chy ​ba… chy ​ba nie za​m ier​za​cie ukry ć dzie​ci w ko​ście​le? — za​py ​tał zdy ​sza​ny nie​wol​nik.
— W ko​ście​le nie, ale cie​pło, cie​pło…

background image

— Dla​cze​go nie po​zwa​la​cie nam wró​cić do do​m u? — za​py ​ta​ła dziew​czy n​ka, naj ​star​sza z ca​łej

trój ​ki i naj ​bar​dziej przy ​tom ​na.

Ar​nau po​m a​cał się po ły d​ce. Ra​na ob​fi​cie bro​czy ​ła krwią.
— Bo chrze​ści​j a​nie plą​dru​j ą te​raz wa​sze do​m y. Ob​wi​nia​j ą was o za​ra​zę. Twier​dzą, że za​tru​li​-

ście stud​nie. — Wszy ​scy m il​cze​li. — Przy ​kro m i — do​dał.

Nie​wol​nik ode​zwał się pierw​szy :
— Nie m o​że​m y tak tu stać — po​wie​dział, prze​ry ​wa​j ąc Ar​nau​owi oglę​dzi​ny ły d​ki. — Rób​cie,

co uwa​ża​cie za sto​sow​ne, ale ukry j ​cie dzie​ci.

— A ty ? — za​py ​tał Ar​nau.
— Mu​szę spraw​dzić, co się sta​ło z ich ro​dzi​na​m i. Jak was od​naj ​dę?
— Nie od​naj ​dziesz — od​parł Ar​nau, któ​ry nie m ógł m u po​ka​zać na po​cze​ka​niu dro​gi do rzy m ​-

skie​go cm en​ta​rzy ​ska. — To j a cię znaj ​dę. Cze​kaj na m nie o pół​no​cy na pla​ży, na​prze​ciw​ko no​we​-
go kra​m u ry b​ne​go. — Nie​wol​nik ski​nął gło​wą. Gdy m ie​li się j uż roz​stać, Ar​nau do​rzu​cił: — Je​śli
nie zj a​wisz się przez trzy no​ce z rzę​du, uznam , że nie ży ​j esz. Maur zno​wu ski​nął gło​wą i wbił
w Ar​naua wiel​kie czar​ne oczy. — Dzię​ku​j ę — szep​nął, a po​tem pu​ścił się pę​dem ku dziel​ni​cy ży ​-
dow​skiej .

Naj ​m niej ​szy chło​piec chciał za nim biec, lecz Ar​nau zła​pał go za ra​m io​na.
Pierw​szej no​cy Maur nie przy ​szedł na spo​tka​nie. Ar​nau cze​kał po​nad go​dzi​nę, słu​cha​j ąc od​-

gło​sów za​m ie​szek nad​bie​ga​j ą​cy ch z get​ta, wpa​trzo​ny w czer​wo​ny od łu​ny po​ża​rów m rok. Na​-
resz​cie m iał czas prze​m y ​śleć ten bo​ga​ty w wy ​da​rze​nia dzień. Ukry ł tro​j e ży ​dow​skich dzie​ci na
rzy m ​skim cm en​ta​rzy ​sku w pod​zie​m iach ko​ścio​ła San​ta Ma​ria, pod swo​j ą Ma​don​ną. Wej ​ście do
ne​kro​po​lii, któ​re od​kry ł przed la​ty z Jo​ane​tem , wy ​glą​da​ło tak j ak kie​dy ś. Nie zbu​do​wa​no j esz​cze
scho​dów od pla​cu Born, więc drew​nia​ny po​dest i ty m ra​zem uła​twił im za​da​nie. Jed​nak straż​ni​cy
pil​nu​j ą​cy ko​ścio​ła pra​wie go​dzi​nę prze​cha​dza​li się przed sa​m y m ich no​sem , dla​te​go m u​sie​li
przy ​cup​nąć i cze​kać na od​po​wied​ni m o​m ent, by wśli​zgnąć się pod po​dest.

Dzie​ci czoł​ga​ły się za Ar​nau​em po​słusz​nie. Do​pie​ro po dru​giej stro​nie tu​ne​lu, w m rocz​ny ch

pod​zie​m iach, gdy po​wie​dział im , gdzie są, i do​ra​dził, by nie do​ty ​ka​li ni​cze​go, j e​śli chcą unik​nąć
przy ​kry ch nie​spo​dzia​nek, ca​ła trój ​ka wy ​buch​nę​ła roz​pacz​li​wy m pła​czem . Ar​nau po​czuł się zu​peł​-
nie bez​rad​ny, Ma​ria na pew​no wie​dzia​ła​by, co ro​bić.

To ty l​ko zm ar​li — tłu​m a​czy ł. — Na​wet nie ofia​ry za​ra​zy. Wo​li​cie sie​dzieć tu ze zm ar​ły ​m i

i ży ć czy wy j ść i zgi​nąć? — Szlo​chy uci​chły. — A te​raz pój ​dę po świe​cę, wo​dę, tro​chę j e​dze​nia,
do​brze? Do​brze? — po​wtó​rzy ł, bo dzie​ci m il​cza​ły j ak za​klę​te.

— Do​brze — do​biegł go w koń​cu głos dziew​czy n​ki.
— Po​staw​m y spra​wę j a​sno. Ry ​zy ​ko​wa​łem dla was ży ​cie a i bę​dę m iał kło​po​ty, j e​śli wy j ​dzie

na j aw, że ukry ​łem tro​j e ży ​dow​skich dzie​ci w pod​zie​m iach ko​ścio​ła. Je​śli za​m ier​za​cie wy ​ko​rzy ​-
stać m o​j ą nie​obec​ność, by dać dra​pa​ka, uprzedź​cie m nie i oszczędź​cie m i, z ła​ski swo​j ej , za​cho​-
du. Co wy na to? Za​cze​ka​cie, czy cią​gnie was na gó​rę?

— Za​cze​ka​m y — od​par​ła dziew​czy n​ka sta​now​czo.
W do​m u Ar​nau um y ł się i opa​trzy ł ra​nę w no​dze. Na​peł​nił wo​dą sta​ry bu​kłak i kuś​ty ​ka​j ąc, ru​-

szy ł z po​wro​tem do ko​ścio​ła z ka​gan​kiem , za​pa​sem ole​j u, boch​nem czer​stwe​go chle​ba i so​lo​ny m
m ię​sem .

Pod​czas j e​go nie​obec​no​ści dzie​ci nie ru​szy ​ły się sprzed wy ​lo​tu tu​ne​lu. W świe​tle ka​gan​ka Ar​-

nau zo​ba​czy ł, j ak ku​lą się ni​czy m wy ​stra​szo​ne sa​ren​ki, nie re​agu​j ąc na j e​go uspo​ka​j a​j ą​cy

background image

uśm iech. Dziew​czy n​ka tu​li​ła do sie​bie dwóch chłop​ców. Ca​ła trój ​ka m ia​ła ciem ​ne, dłu​gie, lśnią​ce
wło​sy i śnież​no​bia​łe zę​by, dzie​ci by ​ły zdro​we i ład​ne, szcze​gól​nie dziew​czy n​ka.

— Je​ste​ście ro​dzeń​stwem ? — za​py ​tał Ar​nau.
— Ty l​ko m y — od​po​wie​dzia​ła j ak zwy ​kle dziew​czy n​ka, wska​zu​j ąc na m niej ​sze​go z chłop​ców.

— A to nasz są​siad.

— Cóż, m y ​ślę, że sko​ro ty ​le j uż ra​zem prze​szli​śm y i wo​bec te​go, co nas j esz​cze cze​ka, po​win​-

ni​śm y się po​znać. Ja m am na im ię Ar​nau.

Dziew​czy n​ka przed​sta​wi​ła ca​łą trój ​kę: ona na​zy ​wa​ła się Ra​qu​el, j ej brat Ju​cef, a ich są​siad

Saul. Pod​czas roz​m o​wy przy świe​tle ka​gan​ka dzie​ci nie prze​sta​wa​ły zer​kać trwoż​nie w głąb pod​-
ziem ​nej gro​ty. Mia​ły trzy ​na​ście, sześć i j e​de​na​ście lat. Uro​dzi​ły się w Bar​ce​lo​nie i m iesz​ka​ły
z ro​dzi​ca​m i w dziel​ni​cy ży ​dow​skiej . Tam wła​śnie zdą​ża​ły, gdy na​pa​dły ich zbi​ry, z któ​ry ch łap
wy ​ba​wił ich Ar​nau. Nie​wol​nik, na któ​re​go wszy ​scy wo​ła​li Sa​hat, na​le​żał do ro​dzi​ców Ra​qu​el
i j est wier​ny m słu​gą, dla​te​go na pew​no do​trzy ​m a sło​wa i się na pla​ży.

— Do​sko​na​le — po​wie​dział Ar​nau. — My ​ślę, że te​raz po​win​ni​śm y ro​zej ​rzeć się po ty m

cm en​ta​rzy ​sku. Od daw​na tu nie za​glą​da​łem , chy ​ba od​kąd by ​łem w wa​szy m wie​ku, ale nie są​dzą,
by na​si go​spo​da​rze wpro​wa​dzi​li wie​le zm ian. — Ty l​ko Ar​nau za​śm iał się z żar​tu, po czy m prze​-
czoł​gał się na ko​la​nach w głąb gro​ty, oświe​tla​j ąc j ej wnę​trze. Dzie​ci, sku​lo​ne, tkwi​ły bez ru​chu,
zer​ka​j ąc trwoż​nie na otwar​te gro​by i wy ​sta​j ą​ce z nich szkie​le​ty. — To do​sko​na​ła kry ​j ów​ka, nikt
nie bę​dzie nas tu szu​kać — prze​ko​ny ​wał na wi​dok prze​ra​żo​ny ch m in dzie​ci. — Po​cze​ka​m y, aż
wszy st​ko się uspo​koi…

— A j e​śli na​si ro​dzi​ce um rą? — prze​rwa​ła m u Ra​qu​el.
— Bądź​m y do​brej m y ​śli. Na pew​no nic im się nie sta​nie. Pro​szę, pro​szę, po​dej dź​cie tu. Zna​la​-

złam za​ką​tek bez gro​bów, na ty ​le du​ży, że po​m ie​ści​m y się w nim wszy ​scy. No, chodź​cie! — po​-
na​glił ich ru​chem rę​ki.

W koń​cu dzie​ci po​słu​cha​ły i um o​ści​ły się w prze​stron​ny m m iej ​scu, z da​la od ko​ścio​tru​pów.

Pra​sta​ry rzy m ​ski cm en​tarz wy ​glą​dał do​kład​nie tak j ak pod​czas pierw​szej wi​zy ​ty Ar​naua: wszę​-
dzie peł​no by ​ło wiel​kich am ​for ze szkie​le​ta​m i i dziw​ny ch gro​bów w kształ​cie po​dłuż​ny ch pi​ra​m id.
Po​sta​wiw​szy ka​ga​nek na j ed​nej z am ​for, Ar​nau po​czę​sto​wał dzie​ci wo​dą, chle​bem i so​lo​ny m
m ię​sem . Pi​ły za​chłan​nie, ale nie j a​dły nic prócz chle​ba.

— To nie​ko​szer​ne — wy ​j a​śni​ła Ra​qu​el, wska​zu​j ąc m ię​so.
— Nie​ko​szer​ne?
Dziew​czy n​ka wy ​j a​śni​ła Ar​nau​owi, co ozna​cza sło​wo „ko​szer​ny ” i j ak przy ​rzą​dza​j ą m ię​so

człon​ko​wie ży ​dow​skiej spo​łecz​no​ści. Gdy tak ga​wę​dzi​li, dwaj chłop​cy za​snę​li na ko​la​nach dziew​-
czy n​ki, któ​ra za​py ​ta​ła szep​tem , by ich nie bu​dzić:

Nie wie​rzy sz w to, co się o nas m ó​wi?
— W co?
— Że za​tru​li​śm y stud​nie.
Ar​nau kil​ka se​kund zwle​kał z od​po​wie​dzią.
— Czy są wśród Ży ​dów ofia​ry m o​ro​we​go po​wie​trza?
— Nie​j ed​na.
— W ta​kim ra​zie nie wie​rzę.
Gdy Ra​qu​el rów​nież za​snę​ła, Ar​nau wy ​czoł​gał się spod ko​ścio​ła i ru​szy ł na pla​żę.
Za​m iesz​ki w get​cie trwa​ły dwa dni. W ty m cza​sie nie​wiel​kie od​dzia​ły kró​lew​skie z po​m o​cą sa​-

background image

m y ch Ży ​dów sta​ra​ły się bro​nić dziel​ni​cy przed nie​słab​ną​cy ​m i ata​ka​m i osza​la​łej i za​śle​pio​nej
tłusz​czy, któ​ra w im ię wia​ry do​pusz​cza​ła się roz​bo​j ów i gwał​tów. W koń​cu król przy ​słał po​sił​ki
i sy ​tu​acj a zo​sta​ła opa​no​wa​na, Trze​ciej no​cy Sa​hat, wal​czą​cy u bo​ku swe​go pa​na, wy ​m knął się
na pla​żę, na um ó​wio​ne spo​tka​nie na​prze​ciw​ko tar​gu ry b​ne​go.

— Sa​hat! — po​sły ​szał w m ro​ku.
— Co ty tu ro​bisz? — za​py ​tał nie​wol​nik na wi​dok m a​łej Ra​qu​el, któ​ra rzu​ci​ła m u się w ob​j ę​cia.
— Chrze​ści​j a​nin j est bar​dzo cho​ry.
— Czy to…
— Nie — prze​rwa​ła dziew​czy n​ka — to nie m ór. Nie m a wrzo​dów. Ra​na w no​dze źle się goi

i bie​da​ka tra​wi go​rącz​ka. Nie m o​że cho​dzić.

— Co z chłop​ca​m i?
— Ma​j ą się do​brze. A…
— Ca​li i zdro​wi. Bar​dzo za wa​m i tę​sk​nią.
Ra​qu​el za​pro​wa​dzi​ła Mau​ra pod ko​ściel​ną bra​m ę od stro​ny uli​cy Born.
— Tu? — za​py ​tał nie​wol​nik, gdy dziew​czy n​ka wśli​zgnę​ła się pod po​dest.
— Ciiii — szep​nę​ła. — Chodź.
Prze​czoł​ga​li się tu​ne​lem aż do rzy m ​skie​go cm en​ta​rzy ​ska. Wspól​ny ​m i si​ła​m i zdo​ła​li wy ​cią​-

gnąć Ar​naua z pod​ziem ​nej gro​ty : Sa​hat pełzł do ty ​łu, cią​gnąc go za ra​m io​na, a dzie​ci pcha​ły
z dru​giej stro​ny. Ar​nau by ł nie​przy ​tom ​ny. Ca​ła piąt​ka — nie​wol​nik z cho​ry m na ple​cach i dzie​ci
prze​bra​ne w chrze​ści​j ań​skie ubra​nia przy ​nie​sio​ne przez Sa​ha​ta — prze​m knę​ła pod osło​ną no​cy
przez m ia​sto. Gdy do​tar​li do bram dziel​ni​cy ży ​dow​skiej , strze​żo​ny ch przez od​dział żoł​nie​rzy, Sa​-
hat wy ​j a​wił ofi​ce​ro​wi praw​dzi​wą toż​sa​m ość dzie​ci i wy ​tłu​m a​czy ł, dla​cze​go nie m a​j ą żół​te​go
zna​ku na pier​siach. Wy ​j a​śnił też, że Ar​nau j est chrze​ści​j a​ni​nem , m a go​rącz​kę i po​trze​bu​j e opie​ki
le​kar​skiej , co ofi​cer skrzęt​nie spraw​dził, po czy m od​su​nął się prze​zor​nie na wy ​pa​dek, gdy ​by m iał
do czy ​nie​nia z ofia​rą m o​ro​we​go po​wie​trza. W koń​cu, dzię​ki cięż​kiej sa​kiew​ce, któ​rą nie​wol​nik
wsu​nął ofi​ce​ro​wi do rę​ki, bra​m y get​ta otwo​rzy ​ły się przed ni​m i.

background image

32

Nie po​zwo​lę skrzy w​dzić dzie​ci. Oj ​cze, gdzie j e​steś? Dla​cze​go, oj ​cze? W pa​ła​cu j est zbo​że. Ko​-

cham cię, Ma​rio…

Kie​dy Ar​nau m a​j a​czy ł, Sa​hat wy ​ga​niał dzie​ci z izby i wzy ​wał oj ​ca Ra​qu​el i Ju​ce​fa, Has​da​ia.

Ra​zem przy ​trzy ​m y ​wa​li cho​re​go, że​by nie ru​szy ł do wal​ki z żoł​nie​rza​m i z Ro​us​sil​lo​nu i by nie
otwo​rzy ​ła się ra​na na j e​go no​dze. Ra​zem czu​wa​li przy cho​ry m , pod​czas gdy nie​wol​ni​ca kła​dła
m u na czo​ło zim ​ne okła​dy. Od ty ​go​dnia Ar​nau by ł w rę​kach naj ​lep​szy ch ży ​dow​skich m e​dy ​ków
oraz pod tro​skli​wą opie​ką ro​dzi​ny Cre​scas i nie​wol​ni​ków, zwłasz​cza Sa​ha​ta, któ​ry ani na chwi​lę nie
od​stę​po​wał j e​go łóż​ka.

— Ra​na j est nie​groź​na — orze​kli le​ka​rze — ale za​ka​że​nie ob​j ę​ło j uż ca​ły or​ga​nizm .
— Wy ​zdro​wie​j e? — za​py ​tał Has​dai.
— Jest sil​ny — po​wie​dzie​li ty l​ko m e​dy ​cy, opusz​cza​j ąc dom .
— W pa​ła​cu j est zbo​że! — wrza​snął kil​ka m i​nut póź​niej Ar​nau, roz​pa​lo​ny go​rącz​ką i m o​kry od

po​tu.

— Gdy ​by nie on, j uż by ​śm y nie ży ​li — po​wie​dział Sa​hat.
— Wiem — od​parł sto​j ą​cy obok Has​dai.
— Dla​cze​go nas bro​nił? Prze​cież j est chrze​ści​j a​ni​nem .
— Bo to do​bry czło​wiek.
No​cą, gdy Ar​nau za​sy ​piał i dom po​grą​żał się w ci​szy, Sa​ha klę​kał zwró​co​ny w kie​run​ku Mek​ki

i m o​dlił się za chrze​ści​j a​ni​na. W cią​gu dnia po​ił go cier​pli​wie i zm u​szał do prze​ły ​ka​nia m ik​stur
przy ​go​to​wa​ny ch przez m e​dy ​ków. Ra​qu​el i Ju​cef czę​sto od​wie​dza​li cho​re​go i Sa​hat wpusz​czał ich
do izby, j e​śli ty l​ko Ar​nau nie m a​j a​czy ł.

— To praw​dzi​wy wo​j ow​nik — szep​nął pew​ne​go ra​zu Ju​cef z ocza​m i wiel​ki​m i j ak spodki.
— O tak, na pew​no by ł wo​j ow​ni​kiem — po​twier​dził Sa​hat.
— Prze​cież m ó​wił, że j est tra​ga​rzem por​to​wy m .
— W pod​zie​m iach ko​ścio​ła przed​sta​wił nam się j a​ko wo​j ow​nik. Mo​że to ba​sta​ix i wo​j ow​nik

background image

w j ed​nej oso​bie.

— Po​wie​dział to na od​czep​ne​go, że​by ś nie za​m ę​czał go py ​ta​nia​m i.
— Coś m i się zda​j e, że to j ed​nak ba​sta​ix — za​wy ​ro​ko​wał Has​dai. — Tak przy ​naj ​m niej wy ​ni​ka

z te​go, co m ó​wi, m a​j a​cząc.

— A wła​śnie, że wo​j ow​nik — upie​rał się m a​lec.
— Nie wia​do​m o, Ju​ce​fie. — Nie​wol​nik prze​j e​chał rę​ką po czar​nej czu​pry ​nie chłop​ca. — Za​-

cze​kaj ​m y, aż wy ​zdro​wie​j e, i wte​dy sam nam wszy st​ko wy ​j a​śni.

— A wy ​zdro​wie​j e?
— Na pew​no. Sły ​sza​łeś kie​dy ś, że​by wo​j ow​nik um arł od zwy ​kłej ra​ny w no​dze?
Pod nie​obec​ność m al​ców Sa​hat po​chy ​lał się nad Ar​nau​em i do​ty ​kał j e​go roz​pa​lo​ne​go czo​ła.

Nie ty l​ko dzie​ci za​wdzię​cza​j ą ci ży ​cie, chrze​ści​j a​ni​nie. Dla​cze​go nas ura​to​wa​łeś? Cze​m u ry ​zy ​ko​-
wa​łeś ży ​cie dla nie​wol​ni​ka i troj ​ga ży ​dow​skich dzie​ci? Wy ​zdro​wiej . Mu​sisz ży ć. Chcę z to​bą po​-
roz​m a​wiać i po​dzię​ko​wać ci. Has​dai j est bar​dzo bo​ga​ty, na pew​no so​wi​cie cię wy ​na​gro​dzi.

Kil​ka dni póź​niej Ar​nau po​czuł się nie​co le​piej . Pew​ne​go ran​ka Sa​hat stwier​dził, że go​rącz​ka

nie​co spa​dła.

— Al​lach j est wiel​ki, wy ​słu​chał m y ch próśb.
Has​dai uśm iech​nął się, prze​ko​naw​szy się, że cho​ry czu​j e się le​piej .
— Wy ​zdro​wie​j e — prze​ka​zał dzie​ciom do​brą no​wi​nę. — Opo​wie m i o swy ch wa​lecz​ny ch

czy ​nach?

— Sy n​ku, nie są​dzę…
Ale Ju​cef za​czął j uż na​śla​do​wać Ar​naua i wy ​m a​chi​wać szty ​le​tem przed nie​wi​dzial​ną ban​dą

na​past​ni​ków. Kie​dy wła​śnie m iał po​de​rżnąć gar​dło po​wa​lo​ne​m u prze​ciw​ni​ko​wi, sio​stra zła​pa​ła go
za rę​kę.

— Ju​cef!
Gdy się od​wró​ci​li, na​po​tka​li wpa​trzo​ne w nie​go oczy Ar​naua. Spe​szy ł się.
— Jak się czu​j esz? — za​py ​tał cho​re​go Has​dai.
Ar​nau pró​bo​wał coś po​wie​dzieć, ale za​schło m u w gar​dle. Sa​hat po​dał m u ku​bek wo​dy.
— Do​brze — zdo​łał wy ​du​sić Ar​nau, na​piw​szy się. — A dzie​ci?
Ju​cef i Ra​qu​el po​de​szli do wez​gło​wia łóż​ka, po​py ​cha​ni przez oj ​ca. Ar​nau uśm iech​nął się do

nich.

— Wi​taj ​cie — po​wie​dział.
— Wi​taj — od​po​wie​dzia​ły dzie​ci.
— A Saul?
— Ca​ły i zdro​wy — od​parł Has​dai. — Ale te​raz po​wi​nie​neś wy ​po​czy ​wać. Dzie​ci, idzie​m y.
— Gdy po​czu​j esz się le​piej , opo​wiesz m i o bi​twach, w któ​ry ch bra​łeś udział? — zdą​ży ł j esz​cze

za​py ​tać Ju​cef, nim oj ​ciec i sio​stra wy ​pchnę​li go z po​ko​j u.

Ar​nau ski​nął gło​wą, si​ląc się na uśm iech.
W cią​gu na​stęp​ne​go ty ​go​dnia go​rącz​ka ustą​pi​ła i ra​na za​czę​ła się na​resz​cie go​ić. Kie​dy ty l​ko

Ar​nau czuł się nie​co le​piej , uci​nał so​bie po​ga​węd​ki z Sa​ha​tem .

— Dzię​ku​j ę. — Tak brzm ia​ło pierw​sze sło​wo, j a​kie skie​ro​wał do nie​wol​ni​ka.
— Już m i dzię​ko​wa​łeś, nie pa​m ię​tasz? Dla​cze​go… dla​cze​go nam po​m o​głeś?
— Spoj ​rze​nie chłop​ca… Mo​j a żo​na ni​g​dy by nie do​pu​ści​ła…
— Ma​ria? — za​py ​tał Sa​hat, przy ​po​m i​na​j ąc so​bie im ię, któ​re Ar​nau wy ​krzy ​ki​wał w m a​li​gnie.

background image

— Tak, Ma​ria.
Chcesz, że​by ​śm y prze​ka​za​li j ej wia​do​m ość od cie​bie? — Ą za​ci​snął war​gi i za​prze​czy ł ru​-

chem gło​wy. — Chcesz, by ​śm y ko​go​kol​wiek za​wia​do​m i​li? — Sa​hat nie na​le​gał, wi​dząc, ze twarz
m ło​dzień​ca po​chm ur​nie​j e.

— Jak za​koń​czy ł się atak na dziel​ni​cę ży ​dow​ską? — za​py ​tał in​ny m ra​zem Ar​nau.
— Za​m or​do​wa​no dwie​ście osób, ko​biet i m ęż​czy zn. Splą​dro​wa​no i spa​lo​no wie​le do​m ów.
— Po​twor​ność!
— Mo​gło by ć go​rzej — wes​tchnął Sa​hat. Ar​nau spoj ​rzał na nie​go ze zdu​m ie​niem . — Lu​dzie

z tu​tej ​sze​go get​ta m ie​li i tak spo​ro szczę​ścia. W wie​lu in​ny ch m ia​stach, od Orien​tu po Ka​sty ​lię,
do​szło do znacz​nie krwaw​szy ch po​gro​m ów. Po​nad trzy ​sta wspól​not ży ​dow​skich prze​sta​ło ist​nieć.
W Kró​le​stwie Nie​m iec​kim sam ce​sarz Ka​rol Czwar​ty obie​cał unie​win​nie​nie każ​de​m u, kto za​bi​j e
choć​by j ed​ne​go Ży ​da lub weź​m ie udział w nisz​cze​niu ży ​dow​skie​go do​by t​ku. Po​m y śl ty l​ko, co by
się sta​ło w Bar​ce​lo​nie, gdy ​by wasz król, m iast bro​nić Ży ​dów, za​gwa​ran​to​wał nie​ty ​kal​ność ich ka​-
tom . — Ar​nau przy ​m knął oczy i po​krę​cił z nie​do​wie​rza​niem gło​wą. — Ty l​ko w Mo​gun​cj i sześć
ty ​się​cy Ży ​dów zgi​nę​ło w pło​m ie​niach, a w Sztras​bur​gu spa​lo​no dwa ty ​sią​ce człon​ków tam ​tej ​szej
wspól​no​ty sta​ro​za​kon​nej , nie wy ​łą​cza​j ąc ko​biet i dzie​ci. Spło​nę​li na wiel​kim sto​sie roz​pa​lo​ny m na
cm en​ta​rzu ży ​dow​skim . Dwa ty ​sią​ce j ed​no​cze​śnie…

Dzie​ci od​wie​dza​ły Ar​naua ty l​ko w obec​no​ści Has​da​ia, któ​ry pil​no​wał, by nie na​przy ​krza​ły się

cho​re​m u. Pew​ne​go dnia, gdy Ar​nau od​zy ​skał si​ły na ty ​le, by wsta​wać z łóż​ka i spa​ce​ro​wać po
izbie, Has​dai zło​ży ł m u wi​zy ​tę bez to​wa​rzy ​stwa. Wy ​so​ki, szczu​pły Ży d o dłu​gich, czar​ny ch i pro​-
sty ch fo​sach, prze​ni​kli​wy m spoj ​rze​niu i or​lim no​sie usiadł na​prze​ciw​ko Ar​naua.

— Po​wi​nie​neś wie​dzieć… — za​czął po​waż​ny m gło​sem . — Jak za​pew​ne wiesz — po​pra​wił się

— twoi ka​pła​ni za​bra​nia​j ą chrze​ści​j a​nom prze​by ​wać wśród Ży ​dów.

— Nie m artw się. Gdy ty l​ko od​zy ​skam si​ły …
— Nie — prze​rwał m u Ży d. — Nie wy ​rzu​cam cię, źle m nie zro​zu​m ia​łeś. Na​ra​ża​j ąc ży ​cie,

ura​to​wa​łeś m o​j e dzie​ci od nie​chy b​nej śm ier​ci, dla​te​go m am wo​bec cie​bie dług wdzięcz​no​ści któ​-
re​go ni​g​dy nie zdo​łam spła​cić. Wszy st​ko co m am , na​le​ży rów​nież do cie​bie i m o​żesz z na​m i zo​-
stać, j ak dłu​go ze​chcesz. Ja i ca​ła m o​j a ro​dzi​na bę​dzie​m y uszczę​śli​wie​ni, j e​śli za​szczy ​cisz nas
swy m to​wa​rzy ​stwem . Chcia​łem cię ty l​ko ostrzec, że po​win​ni​śm y by ć bar​dzo ostroż​ni, zwłasz​cza
j e​śli zde​cy ​du​j esz się z na​m i m iesz​kać. Nikt z m o​ich bli​skich, a m am na m y ​śli ca​łą ży ​dow​ską
wspól​no​tę, cię nie wy ​da, co do te​go m o​żesz by ć spo​koj ​ny. De​cy ​zj a na​le​ży więc wy ​łącz​nie do
cie​bie. Po​wta​rzam , bę​dzie​m y za​szczy ​ce​ni i bar​dzo szczę​śli​wi, j e​śli po​zo​sta​niesz z na​m i. Co ty na
to?

— Gdy ​by m od​szedł, któż opo​wia​dał​by twe​m u sy ​no​wi bi​tew​ne hi​sto​rie?
Has​dai uśm iech​nął się i wy ​cią​gnął do Ar​naua rę​kę. Uści​snę​li so​bie dło​nie.
Wa​row​nia Ca​stell-Ros​sel​ló przy ​pra​wia​ła o za​wrót gło​wy … Sie​dząc po tu​rec​ku w ogro​dzie roz​-

cią​ga​j ą​cy m się na ty ​łach do​m u, m a​ły Ju​cef z sze​ro​ko otwar​ty ​m i ocza​m i chło​nął opo​wie​ści Ar​-
naua, uważ​nie słu​chał re​la​cj i z ob​lę​że​nia, wier​cił się ner​wo​wo, kie​dy do​cho​dzi​ło do wal​ki wręcz,
i uśm ie​chał, gdy ba​sta​ix i j e​go to​wa​rzy ​sze od​no​si​li zwy ​cię​stwo.

— Za​ło​ga zam ​ku bro​ni​ła się dziel​nie — cią​gnął Ar​nau — ale m y, żoł​nie​rze kró​la Pio​tra, by ​li​-

śm y wa​lecz​niej ​si…

Ar​nau nie skoń​czy ł j ed​nej opo​wie​ści, a Ju​cef j uż do​m a​gał się na​stęp​nej , m i​m o że znał j e

wszy st​kie na pa​m ięć. Mło​dzie​niec opo​wia​dał m u hi​sto​rie praw​dzi​we i zm y ​ślo​ne. „Bra​łem udział

background image

w ob​lę​że​niu ty l​ko dwóch zam ​ków — chciał m u nie​j ed​no​krot​nie wy ​znać — przez resz​tę cza​su łu​pi​-
li​śm y i rów​na​li​śm y z zie​m ią chłop​skie go​spo​dar​stwa i upra​wy, oszczę​dza​li​śm y ty l​ko drze​wa fi​go​-
we…”.

— Lu​bisz fi​gi? — za​gad​nął pew​ne​go ra​zu chłop​ca, wspo​m i​na​j ąc po​wy ​krę​ca​ne pnie ster​czą​ce

na środ​ku po​bo​j o​wi​ska.

— Na dzi​siaj wy ​star​czy — upo​m niał m al​ca oj ​ciec, któ​ry zaj ​rzał wła​śnie do ogro​du i usły ​szał,

że chło​piec do​m a​ga się na​stęp​nej hi​sto​rii. — Czas spać. — Ju​cef po​słusz​nie po​że​gnał się z oj ​cem
i Ar​nau​em . — Dla​cze​go py ​ta​łeś m a​łe​go o fi​gi?

— To dłu​ga hi​sto​ria.
Has​dai bez sło​wa usiadł przed Ar​nau​em . „Chęt​nie po​słu​cham ”, zda​wa​ły się m ó​wić j e​go oczy.
— Nisz​czy ​li​śm y wszy st​ko… — wy ​znał Ar​nau — z wy ​j ąt​kiem drzew fi​go​wy ch. Brzm i nie​do​-

rzecz​nie, praw​da? Pusz​cza​li​śm y z dy ​m em po​la i upra​wy, a sa​m ot​ne fi​gow​ce, któ​re j a​ko j e​dy ​ne
ucho​wa​ły się po​śród zglisz​czy, spo​glą​da​ły na nas z wy ​rzu​tem .

Ar​nau po​grą​ży ł się we wspo​m nie​niach. Has​dai nie śm iał m u prze​ry ​wać.
— To by ​ła bez​sen​sow​na woj ​na — pod​su​m o​wał ba​sta​ix.
— Prze​cież rok póź​niej Piotr Trze​ci od​zy ​skał Ro​us​sil​lon. Król Ja​kub pod​dał się, klę​ka​j ąc przed

nim z od​sło​nię​tą gło​wą. By ć m o​że gdy ​by nie tam ​ta wy ​pra​wa wo​j en​na…

— Wie​lu chło​pów, dzie​ci i bie​da​ków prze​trwa​ło​by zi​m ę — wszedł m u w sło​wo Ar​nau. — Ow​-

szem , po​zba​wi​li​śm y ar​m ię nie​przy ​j a​cie​la za​pa​sów, ale j ed​no​cze​śnie ska​za​li​śm y na śm ierć rze​sze
Bo​gu du​cha win​ny ch lu​dzi. Je​ste​śm y za​baw​ką w rę​kach m oż​ny ch, któ​rzy w tro​sce o wła​sne in​te​-
re​sy ścią​ga​j ą zgu​bę i cier​pie​nie na m a​lucz​kich.

Has​dai wes​tchnął.
Gdy ​by ś wie​dział… My, Ży ​dzi, j e​ste​śm y wła​sno​ścią kró​la, na​le​ży ​m y do nie​go…
— Wy ​ru​szy ​łem na woj ​nę, by wal​czy ć, ale m iast bić się ze zbroj ​ny ​m i od​dzia​ła​m i, pusz​cza​łem

z dy ​m em plo​ny bie​da​ków. Obaj m ęż​czy ź​ni na dłuż​szą chwi​lę po​pa​dli w za​du​m ę.

— No i pro​szę! — wy ​krzy k​nął Ar​nau, prze​ry ​wa​j ąc ci​szę. — Te​raz j uż wiesz, dla​cze​go spy ​ta​-

łem Ju​ce​fa o fi​gi.

Has​dai wstał i po​kle​pał Ar​naua po ra​m ie​niu. Na​stęp​nie wska​zał na dom i za​pro​sił go do środ​ka.
— Ochło​dzi​ło się — po​wie​dział, spo​glą​da​j ąc na nie​bo.
Pod nie​obec​ność Ju​ce​fa Ar​nau i Ra​qu​el lu​bi​li ga​wę​dzić w ogro​dzie ro​dzi​ny Cre​scas. Nie roz​-

m a​wia​li o woj ​nie. Ar​nau opo​wia​dał dziew​czy n​ce o swo​im ży ​ciu tra​ga​rza por​to​we​go i o ko​ście​le
San​ta Ma​ria.

— My nie wie​rzy ​m y, że wasz Je​zus j est m e​sj a​szem . Lud ży ​dow​ski wciąż ocze​ku​j e przy j ​ścia

praw​dzi​we​go Me​sj a​sza — po​wie​dzia​ła m u kie​dy ś Ra​qu​el.

— Po​dob​no Ży ​dzi za​m or​do​wa​li Chry ​stu​sa.
— Nie​praw​da! — obu​rzy ​ła się dziew​czy n​ka. — To nas za​wsze m or​do​wa​no i prze​ga​nia​no

z m iej ​sca na m iej ​sce!

— Po​dob​no w świę​to Pas​chy skła​da​cie w ofie​rze chrze​ści​j ań​skie dziec​ko i zj a​da​cie pod​czas

ry ​tu​al​nej ce​re​m o​nii j e​go ser​ce i koń​czy ​ny — Ar​nau ob​sta​wał przy swo​im .

Ra​qu​el po​krę​ci​ła gło​wą.
— Bzdu​ry ! Prze​cież wiesz, że j e​m y ty l​ko ko​szer​ne m ię​so, a na​sza re​li​gia za​bra​nia nam spo​ży ​-

wa​nia krwi. Co m ie​li​by ​śm y więc ro​bić z ser​cem , rę​ka​m i i nóż​ka​m i do​m nie​m a​nej ofia​ry ? Znasz
do​brze m o​j e​go ta​tę i ta​tę Sau​la. My ​ślisz, że m o​gli​by za​m or​do​wać i zj eść dziec​ko?

background image

Ar​nau przy ​wo​łał przed oczy twarz Has​da​ia, usły ​szał j e​go prze​sy ​co​ne m ą​dro​ścią sło​wa, wspo​-

m niał j e​go roz​trop​ność i czu​łość, z j a​ką pa​trzy ł na swe po​cie​chy. Nie, Has​dai nie j est dzie​cio​żer​-
cą.

— A ho​stie? — za​py ​tał. — Po​dob​no wy ​kra​da​cie j e z ko​ścio​łów i znę​ca​cie się nad ni​m i, by roz​-

ko​szo​wać się cier​pie​nia​m i! j a​kie za​da​li​ście Chry ​stu​so​wi.

Ra​qu​el za​czę​ła ży ​wo ge​sty ​ku​lo​wać.
— My, Ży ​dzi, nie wie​rzy ​m y w trans​sub… — zm arsz​czy ​ła czo​ło zi​ry ​to​wa​na. Za​wsze za​ci​na​ła

się na ty m sło​wie, gdy roz​m a​wia​ła z oj ​cem ! — W trans​sub​stan​cj a​cj ę — wy ​rzu​ci​ła j ed​ny m
tchem .

— W co?
— W trans​subs… tan​cj a​cj ę. Dla chrze​ści​j an sło​wo to ozna​cza, że ho​stia za​m ie​ni​ła się w cia​ło

Je​zu​sa. My w to nie wie​rzy ​m y. Dla nas, Ży ​dów, ho​stia to po pro​stu ka​wa​łek chle​ba. Mu​sie​li​by ​-
śm y po​stra​dać ro​zum , by znę​cać się nad chle​bem .

— A więc wszy st​ko, o co się was oskar​ża, to nie​praw​da?
— Wszy st​ko.
Ar​nau chciał wie​rzy ć Ra​qu​el. Dziew​czy n​ka wpa​try ​wa​ła się w nie​go wiel​ki​m i ocza​m i, bła​ga​-

j ąc go wzro​kiem , by po​zby ł się uprze​dzeń, j a​kie chrze​ści​j a​nie ży ​wią do człon​ków j ej wspól​no​ty
i do j ej wia​ry.

— Ale j e​ste​ście li​chwia​rza​m i. Te​m u chy ​ba nie za​prze​czy sz. Ra​qu​el m ia​ła j uż od​po​wie​dzieć,

ale uprze​dził j ą oj ​ciec:

— Nie, nie j e​ste​śm y li​chwia​rza​m i — rzu​cił Has​dai Cre​scas, pod​cho​dząc do nich i sia​da​j ąc

obok cór​ki. — A j uż na pew​no nie w spo​sób, w j a​ki zwy ​kło się to przed​sta​wiać. — Ar​nau m il​czał,
cze​ka​j ąc na wy ​j a​śnie​nia. — Weź, pro​szę, pod uwa​gę, że j esz​cze nie​co po​nad sto lat te​m u rów​nież
chrze​ści​j a​nie po​ży ​cza​li pie​nią​dze na pro​cent. Ży ​dzi i chrze​ści​j a​nie pa​ra​li się wspól​nie li​chwą aż
do ty ​siąc dwie​ście trzy ​dzie​ste​go ro​ku, bo wte​dy wła​śnie wasz pa​pież Grze​gorz Dzie​wią​ty za​bro​nił
chrze​ści​j a​nom udzie​la​nia opro​cen​to​wa​ny ch po​ży ​czek. Od tam ​tej po​ry ty l​ko m y, Ży ​dzi, oraz kil​ka
in​ny ch spo​łecz​no​ści, cho​ciaż​by Lom ​bard​czy ​cy, pro​wa​dzi​m y te​go ro​dza​j u dzia​łal​ność. Przez ty ​-
siąc dwie​ście lat rów​nież chrze​ści​j a​nie po​ży ​cza​li pie​nią​dze na pro​cent, prze​sta​li​ście się ty m pa​-
rać, przy ​naj ​m niej ofi​cj al​nie — Has​dai po​ło​ży ł na​cisk na ostat​nie sło​wo — do​pie​ro sto lat te​m u,
m i​m o to zdą​ży ​li​ście j uż okrzy k​nąć nas li​chwia​rza​m i.

— Ofi​cj al​nie?
Tak, ofi​cj al​nie. Nie bra​ku​j e chrze​ści​j an, któ​rzy za na​szy m po​śred​nic​twem po​ży ​cza​j ą pie​nią​dze

na pro​cent. Tak czy owak po​wi​nie​neś wie​dzieć, dla​cze​go się ty m zaj ​m u​j e​m y. Na prze​strze​ni dzie​-
j ów, j ak świat dłu​gi i sze​ro​ki, Ży ​dzi za​le​że​li bez​po​śred​nio od kró​lów. W cią​gu wie​ków wy ​pę​dza​no
nas z wie​lu kra​j ów: naj ​pierw z na​szej oj ​czy ​zny, po​tem z Egip​tu, nie​co póź​niej , w ro​ku ty ​siąc sto
osiem ​dzie​sią​ty m trze​cim , z Fran​cj i nie​dłu​go po​tem , bo w ty ​siąc dwie​ście dzie​więć​dzie​sią​ty m
z An​glii. Ży ​dzi m u​sie​li po​rzu​cać swo​j e do​m y i m a​j ą​tek, tu​łać się z kra​j u do kra​j u, i bła​gać wład​-
ców kra​in, do któ​ry ch za​wi​j a​li o zgo​dę na osie​dle​nie się na ich zie​m iach. W re​zul​ta​cie kró​lo​wie
cał​ko​wi​cie pod​po​rząd​ko​wa​li so​bie wspól​no​tę ży ​dow​ską i ścią​ga​j ą z nas sło​ne po​dat​ki na swo​j e
woj ​ny i wszel​kie​go ro​dza​j u wy ​dat​ki oso​bi​ste. Gdy ​by ​śm y nie za​ra​bia​li na ob​ro​cie pie​niędz​m i, nie
m o​gli​by ​śm y za​spo​ko​ić wy ​gó​ro​wa​ny ch żą​dań wa​szy ch wład​ców i zno​wu cze​ka​ło​by nas wy ​gna​-
nie.

— Ale prze​cież udzie​la​cie po​ży ​czek nie ty l​ko kró​lom — nie pod​dał się Ar​nau.

background image

— Ow​szem . A wiesz dla​cze​go? — Ba​sta​ix za​prze​czy ł ru​chem gło​wy. — Bo kró​lo​wie rzad​ko

od​da​j ą nam po​ży ​czo​ne pie​nią​dze, wręcz prze​ciw​nie, do​m a​ga​j ą się co​raz więk​szy ch sum . Prze​-
cież m u​si​m y skądś brać pie​nią​dze na po​ży cz​ki dla kró​la, a ra​czej na da​ni​nę, bo trud​no to na​zwać
po​ży cz​ką.

— Nie m o​że​cie po pro​stu od​m ó​wić?
— Przy ​pła​ci​li​by ​śm y to ko​lej ​ny m wy ​gna​niem … lub, co gor​sza, król nie chciał​by j uż nas bro​-

nić przed ata​ka​m i chrze​ści​j an, cho​ciaż​by ty m , któ​re​go do​świad​czy ​li​śm y nie​daw​no. Cze​ka​ła​by
nas nie​chy b​na śm ierć. — Ar​nau przy ​tak​nął bez sło​wa, pod​czas gdy Ra​qu​el z za​do​wo​le​niem pa​-
trzy ​ła, j ak ba​sta​ix ustę​pu​j e przed ar​gu​m en​ta​m i j ej oj ​ca. Prze​cież na wła​sne oczy wi​dział roz​-
wście​czo​ną tłusz​czę wy ​gra​ża​j ą​cą Ży ​dom . — Tak czy owak po​wi​nie​neś wie​dzieć, że wol​no nam
po​ży ​czać pie​nią​dze ty l​ko kup​com i oby ​wa​te​lom pa​ra​j ą​cy m się han​dlem . Pra​wie sto lat te​m u
wasz król Ja​kub Pierw​szy Zdo​by w​ca wy ​dał edy kt, na m o​cy któ​re​go wszel​kie kwi​ty za​bez​pie​cza​-
j ą​ce lub de​po​zy ​to​we wy ​sta​wia​ne przez ban​kie​rów ży ​dow​skich oso​bom nie​zaj ​m u​j ą​cy m się ku​-
piec​twem są uzna​wa​ne za nie​waż​ne lub sfał​szo​wa​ne. W re​zul​ta​cie nie m o​że​m y ubie​gać się
o zwrot na​leż​no​ści od lu​dzi, któ​rzy nie są kup​ca​m i. Aby ustrzec się przed przy ​kry ​m i nie​spo​dzian​-
ka​m i, udzie​la​m y po​ży ​czek ty l​ko oso​bom zwią​za​ny m z han​dlem .

— A co to za róż​ni​ca?
— Du​ża, bar​dzo du​ża. Wy, chrze​ści​j a​nie, szczy ​ci​cie się fak​tem , że zgod​nie z na​uką wa​sze​go

Ko​ścio​ła nie czer​pie​cie zy ​sków z ob​ro​tu pie​niędz​m i, ale to nie do koń​ca praw​da. Po​ży ​cza​cie bo​-
wiem pie​nią​dze j ak przed la​ty, zm ie​ni​li​ście j e​dy ​nie na​zwę ca​łej ope​ra​cj i. Za​raz ci to wy ​j a​śnię.
Nim Ko​ściół za​bro​nił wam udzie​la​nia opro​cen​to​wa​ny ch po​ży ​czek, spra​wy wy ​glą​da​ły do​kład​nie
tak j ak te​raz m ię​dzy Ży ​da​m i i kup​ca​m i: bo​ga​ci chrze​ści​j a​nie po​ży ​cza​li pie​nią​dze chrze​ści​j a​nom
zaj ​m u​j ą​cy m się han​dlem , a ci zwra​ca​li im po​ży cz​kę z pro​cen​tem .

— Co się sta​ło, gdy Ko​ściół za​ka​zał wier​ny m udzie​la​nia opro​cen​to​wa​ny ch po​ży ​czek?
— Jak ła​two so​bie wy ​obra​zić, zna​leź​li​ście spo​sób na obej ​ście za​ka​zu. Od ra​zu by ​ło wia​do​m o,

że m i​m o za​chę​ty Ko​ścio​ła za​m oż​ni chrze​ści​j a​nie, m iast da​wać nie​opro​cen​to​wa​ne po​ży cz​ki, bę​dą
wo​le​li trzy ​m ać pie​nią​dze w sa​kwie, nie ry ​zy ​ku​j ąc ich utra​ty. Dla​te​go wy ​m y ​śli​li​ście no​wy ro​dzaj
ob​ro​tu ka​pi​ta​łem , tak zwa​ną dy s​po​zy ​cj ę. Obi​ło ci się o uszy to sło​wo?

— A j ak​że. W por​cie czę​sto m ó​wio​no o dy s​po​zy ​cj ach, gdy przy ​bi​j ał sta​tek z to​wa​rem , choć

nie bar​dzo ro​zu​m ia​łem , o co cho​dzi.

— Spra​wa j est pro​sta. Dy s​po​zy ​cj a to opro​cen​to​wa​na po​ży cz​ka, ty ​le że… za​wo​alo​wa​na. Han​-

dlarz, naj ​czę​ściej ban​kier, wrę​cza kup​co​wi pie​nią​dze na za​kup lub sprze​daż j a​kie​goś to​wa​ru. Gdy
ku​piec do​bi​j e tar​gu, m u​si zwró​cić ban​kie​ro​wi tę sa​m ą su​m ę oraz część zy ​sków. Ma​m y więc do
czy ​nie​nia z ro​dza​j em opro​cen​to​wa​nej po​ży cz​ki. Tak czy ina​czej chrze​ści​j a​nin, któ​ry po​ży ​cza pie​-
nią​dze, otrzy ​m u​j e j e z pro​cen​ta​m i, Prze​cież wła​śnie ten pro​ce​der — czer​pa​nie zy ​sków z ob​ro​tu
pie​niędz​m i, a nie z pra​cy rąk — pięt​nu​j e wasz Ko​ściół. Ro​bi​cie więc to sa​m o co przed stu la​ty, za​-
nim za​bro​nio​no wam po​ży ​cza​nia pie​nię​dzy na pro​cent, zm ie​ni​li​ście j e​dy ​nie na​zwę ca​łej ope​ra​-
cj i. Sam więc wi​dzisz: Ży d po​ży ​cza​j ą​cy pie​nią​dze na pro​cent j est dla was li​chwia​rzem , pod​czas
gdy ta sa​m a dzia​łal​ność pro​wa​dzo​na przez chrze​ści​j a​ni​na to j uż nie li​chwa, ale dy s​po​zy ​cj a.

— Na​praw​dę nie m a żad​nej róż​ni​cy m ię​dzy opro​cen​to​wa​ną po​ży cz​ką a dy s​po​zy ​cj ą?
— Ty l​ko j ed​na. W przy ​pad​ku dy s​po​zy ​cj i oso​ba wy ​kła​da​j ą​ca pie​nią​dze ry ​zy ​ku​j e na rów​ni

z klien​tem : j e​śli ku​piec nie wró​ci z wy ​pra​wy lub to​war prze​pad​nie, daj ​m y na to w wy ​ni​ku na​pa​-
ści pi​ra​tów, rów​nież ban​kier tra​ci swój wkład. Ina​czej wy ​glą​da sy ​tu​acj a w przy ​pad​ku tra​dy ​cy j ​-

background image

nej po​ży cz​ki: ku​piec m u​si j ą spła​cić bez wzglę​du na po​wo​dze​nie ope​ra​cj i. Jed​nak róż​ni​ca j est
czy ​sto teo​re​ty cz​na, bo w prak​ty ​ce ku​piec, któ​ry stra​cił to​war, i tak nie od​da​j e nam dłu​gu, a m y,
chcąc nie chcąc, m u​si​m y pod​po​rząd​ko​wać się wy ​m o​gom ry n​ku. Kup​cy wo​lą dy s​po​zy ​cj e, bo
chcą j ak naj ​m niej ry ​zy ​ko​wać, a m y idzie​m y im na rę​kę, po​nie​waż bez nich nie zdo​ła​li​by ​śm y
zgro​m a​dzić środ​ków na za​spo​ko​j e​nie żą​dań wa​szy ch kró​lów. Ro​zu​m iesz j uż, w czy m pro​blem ?

— Chrze​ści​j a​nie nie po​ży ​cza​j ą pie​nię​dzy na pro​cent, ale udzie​la​j ą dy s​po​zy ​cj i, a więc ro​bią to

sa​m o, ty l​ko pod in​ną na​zwą — tłu​m a​czy ł so​bie Ar​nau pod no​sem .

— No wła​śnie. Wasz Ko​ściół sprze​ci​wia się nie ty ​le sa​m e​m u opro​cen​to​wa​niu, ile czer​pa​niu

zy ​sków z ob​ro​tu pie​niędz​m i, a nie z pra​cy. Nie do​ty ​czy to j ed​nak tak zwa​ny ch ta​nich po​ży ​czek,
udzie​la​ny ch kró​lom , wiel​m o​żom i ry ​ce​rzom , im bo​wiem wol​no po​ży ​czać pie​nią​dze na pro​cent.
Ko​ściół uzna​j e to za po​ży cz​kę na ce​le wo​j en​ne i w ty m przy ​pad​ku uwa​ża opro​cen​to​wa​nie za
słusz​ne.

— Ale zaj ​m u​j ą się ty m wy ​łącz​nie ban​kie​rzy — prze​ko​ny ​wa Ar​nau. — Trud​no są​dzić wszy st​-

kich chrze​ści​j an po​dług te​go, co ro​bią…

— Nie oszu​kuj się. — Has​dai uśm iech​nął się i za​czął ży ​wo ge​sty ​ku​lo​wać. — Ban​kie​rzy ob​ra​-

ca​j ą pie​niędz​m i chrze​ści​j an i z ich kie​sze​ni wy ​pła​ca​j ą dy s​po​zy ​cj e i dzie​lą się zy ​ska​m i z współ​-
wy ​znaw​ca​m i, któ​rzy po​wie​rzy ​li im swe oszczęd​no​ści, ow​szem , to oni wy ​ko​nu​j ą brud​ną ro​bo​tę,
ale utrzy ​m u​j ą ich chrze​ści​j a​nie od​wie​dza​j ą​cy ich kan​to​ry. Coś ci po​wiem , Ar​nau. Na ty m świe​-
cie j ed​no po​zo​sta​nie bez zm ian: lu​dzie za​wsze bę​dą chcie​li się bo​ga​cić. Nikt ni​g​dy nie roz​da​wał
pie​nię​dzy i roz​da​wać nie bę​dzie. Sko​ro nie ro​bią te​go wa​si bi​sku​pi, dla​cze​go m ie​li​by to ro​bić zwy ​-
kli chrze​ści​j a​nie? Niech to so​bie bę​dzie po​ży cz​ka, dy s​po​zy ​cj a czy co​kol​wiek in​ne​go, ale fakt po​zo​-
sta​j e fak​tem : nie do​sta​niesz nic za dar​m o. A j ed​nak pro​szę, ty l​ko nas, Ży ​dów, na​zy ​wa się li​chwia​-
rza​m i.

Noc za​sta​ła ich na po​ga​węd​ce — roz​gwież​dżo​na, po​god​na, śród​ziem ​no​m or​ska noc. Przez

chwi​lę wszy ​scy tro​j e sie​dzie​li w m il​cze​niu, roz​ko​szu​j ąc się ci​szą i spo​ko​j em , któ​re spo​wi​j a​ły m a​-
ły ogród na ty ​łach do​m u Has​da​ia Cre​sca​sa. Gdy nie​dłu​go po​tem za​sie​dli do ko​la​cj i, Ar​nau po raz
pierw​szy zo​ba​czy ł w swy ch go​spo​da​rzach lu​dzi so​bie rów​ny ch, wy ​zna​j ą​cy ch in​ną wia​rę, ale
pra​wy ch, do​bry ch, wiel​kie​go ser​ca, w ni​czy m nie ustę​pu​j ą​cy ch gor​li​wy m chrze​ści​j a​nom . Owe​-
go wie​czo​ru bez żad​ny ch skru​pu​łów roz​ko​szo​wał się w to​wa​rzy ​stwie Has​da​ia przy ​sm a​ka​m i ży ​-
dow​skiej kuch​ni, ob​słu​gi​wa​ny przez ko​bie​ty.

background image

33

Sy ​tu​acj a sta​wa​ła się dla wszy st​kich co​raz bar​dziej krę​pu​j ą​ca. Wie​ści do​cho​dzą​ce zza m u​rów

get​ta na​pa​wa​ły otu​chą: no​we przy ​pad​ki za​cho​ro​wań by ​ły co​raz rzad​sze. Ar​nau po​sta​no​wił wró​-
cić do do​m u. W wie​czór po​prze​dza​j ą​cy po​że​gna​nie Ar​nau i Has​dai spo​tka​li się w ogro​dzie. Pró​-
bo​wa​li ga​wę​dzić po przy ​j a​ciel​sku o bła​host​kach, ale w po​wie​trzu wy ​czu​wa​ło się j uż nie​uchron​ne
roz​sta​nie i roz​m a​wia​j ą​cy om i​j a​li się wzro​kiem .

— Sa​hat j est twój — oznaj ​m ił znie​nac​ka Has​dai, wrę​cza​j ąc Ar​nau​owi sto​sow​ne do​ku​m en​ty.
— A na cóż m i nie​wol​nik? Pó​ki nie zo​sta​nie wzno​wio​ny han​del m or​ski, nie bę​dę m ógł za​ro​bić

na​wet na wła​sne utrzy ​m a​nie, nie m ó​wiąc o wy ​ży ​wie​niu słu​gi. Mo​j e brac​two nie przy j ​m u​j e do
pra​cy nie​wol​ni​ków. Nie po​trze​bu​j ę Sa​ha​ta.

— Ow​szem , po​trze​bu​j esz — od​parł Has​dai z uśm ie​chem . — Za​słu​ży ​łeś na nie​go. Sa​hat opie​-

ku​j e się Ra​qu​el i Ju​ce​fem od ko​ły ​ski i wierz m i, ko​cha ich j ak ro​dzo​ne dzie​ci. Ani on, ani j a ni​g​dy
nie zdo​ła​m y od​wdzię​czy ć ci się za to, co dla nich zro​bi​łeś. Ale m o​że​m y przy ​naj ​m niej uła​twić ci
ży ​cie. Do te​go wła​śnie po​trzeb​ny ci j est Sa​hat, któ​ry zresz​tą w peł​ni się ze m ną zga​dza.

— Uła​twić m i ży ​cie?
— Po​m o​że​m y ci się wzbo​ga​cić.
Ar​nau od​wza​j em ​nił uśm iech go​spo​da​rza.
— Je​stem zwy ​kły m tra​ga​rzem por​to​wy m . Bo​gac​twa są do​bre dla wiel​m o​żów i kup​ców.
— Nie​ba​wem sta​ną się rów​nież two​im udzia​łem , m o​j a w ty m gło​wa. Po​stę​pu​j ąc roz​waż​nie

i zgod​nie ze wska​zów​ka​m i Sa​ha​ta, szy b​ko się wzbo​ga​cisz, za​pew​niam cię. — Ar​nau pod​niósł
wzrok na Ży ​da, cze​ka​j ąc na dal​sze wy ​j a​śnie​nia. — Jak j uż wiesz — cią​gnął Has​dai — za​ra​za
ustę​pu​j e i co​raz rza​dziej do​cho​dzi do no​wy ch za​cho​ro​wań. Jed​nak skut​ki epi​de​m ii są prze​ra​ża​j ą​-
ce. Nikt nie po​tra​fi osza​co​wać, ilu m iesz​kań​ców Bar​ce​lo​ny zgi​nę​ło, wia​do​m o na​to​m iast, że m ia​sto
stra​ci​ło czte​rech z pię​ciu raj ​ców. A to wró​ży wszy st​ko co naj ​gor​sze. No, ale do rze​czy. Mo​ro​we
po​wie​trze za​bra​ło wie​lu ban​kie​rów dzia​ła​j ą​cy ch w Bar​ce​lo​nie. Wiem , bo by ​li wśród nich m oi
dłu​go​let​ni współ​pra​cow​ni​cy. Dla​te​go są​dzę, że j e​śli ty l​ko m asz ocho​tę, m ógł​by ś za​j ąć się ban​kier​-

background image

stwem …

— Nie m am zie​lo​ne​go po​j ę​cia o ty ch spra​wach — prze​rwał m u Ar​nau. — Po​za ty m m u​siał​-

by m zdać eg​za​m in m i​strzow​ski, a j a się na ty m zu​peł​nie nie znam .

— Ban​kie​rów to j esz​cze nie do​ty ​czy — od​parł Has​dai. — Po​dob​no skie​ro​wa​no do kró​la proś​bę

o sto​sow​ny edy kt, ale de​cy ​zj a w tej spra​wie j esz​cze nie za​pa​dła. Tak więc za​wód ban​kie​ra wciąż
j est wol​ny, m u​sisz po pro​stu za​bez​pie​czy ć swój kan​tor i… do dzie​ła. A j e​śli cho​dzi o resz​tę, zdaj
się na Sa​ha​ta. On wie o kan​to​rach do​słow​nie wszy st​ko. Od wie​lu lat po​m a​ga m i w in​te​re​sach.
Zresz​tą ku​pi​łem go ze wzglę​du na j e​go wie​dzę do​ty ​czą​cą te​go ty ​pu ope​ra​cj i. Daj m u wol​ną rę​kę,
a du​żo cię na​uczy i uczy ​ni czło​wie​kiem bo​ga​ty m . Choć j est nie​wol​ni​kiem , m o​żesz m u w peł​ni za​-
ufać, po​za ty m do koń​ca ży ​cia bę​dzie ci wdzięcz​ny za to, co zro​bi​łeś dla m o​ich dzie​ci. Ko​cha j e
j ak wła​sne i uwa​ża za swą ro​dzi​nę. — Has​dai świ​dro​wał Ar​naua m a​ły ​m i oczka​m i. — Co ty na to?

— Czy j a wiem … — wa​hał się Ar​nau.
Mo​żesz li​czy ć na m o​j e wspar​cie oraz po​m oc wszy st​kich, któ​rzy cię zna​j ą. My, sta​ro​za​kon​ni,

nie za​po​m i​na​m y o wy ​świad​czo​ny ch nam przy ​słu​gach. Sa​hat zna m o​ich agen​tów dzia​ła​j ą​cy ch
na wy ​brze​żu Mo​rza Śród​ziem ​ne​go, w Eu​ron​j e a na​wet j esz​cze da​lej na wschód, na zie​m iach suł​-
ta​na Egip​tu. Bę​dziesz m iał zna​ko​m i​te za​ple​cze, wy ​m a​rzo​ne do roz​po​czę​cia dzia​łal​no​ści han​dlo​-
wej , a m y ci w ty m po​m o​że​m y. Wierz m i Ar​nau, to na​praw​dę do​sko​na​ła oka​zj a. Zo​ba​czy sz, że
wszy st​ko pój ​dzie j ak z płat​ka.

Za dość scep​ty cz​ny m przy ​zwo​le​niem Ar​naua Has​dai za​czął re​ali​za​cj ę przy ​go​to​wa​ne​go za​-

wcza​su pla​nu. Za​sa​da nu​m er j e​den: nikt, do​słow​nie nikt, nie po​wi​nien wie​dzieć, że Ar​nau m a po​-
par​cie Ży ​dów, bo m o​gło​by m u to ty l​ko za​szko​dzić. Has​dai wy ​sta​rał się o do​ku​m ent za​świad​cza​j ą​-
cy, że pie​nią​dze, któ​ry ​m i ob​ra​ca Ar​nau, po​cho​dzą od pew​nej wdo​wy z Per​pi​gnan, chrze​ści​j an​ki,
i z for​m al​ne​go punk​tu wi​dze​nia tak wła​śnie by ​ło.

— Je​śli ktoś spy ​ta cię o szcze​gó​ły — ra​dził m u Has​dai — nie od​po​wia​daj , a j e​śli nie bę​dziesz

m iał in​ne​go wy j ​ścia, po​wiedz, że do​sta​łeś spa​dek. Po​trze​ba ci spo​ro pie​nię​dzy na po​czą​tek — cią​-
gnął. — Naj ​pierw ubez​pie​czy sz kan​tor w m a​gi​stra​tu​rze, wpła​ca​j ąc kau​cj ę w wy ​so​ko​ści ty ​sią​ca
srebr​ny ch m a​rek. Na​stęp​nie ku​pisz dom lub pra​wa do do​m u w dziel​ni​cy ban​kie​rów, na uli​cy Ca​-
nvis Vells lub Ca​nvis No​us, po czy m od​po​wied​nio go urzą​dzisz i otwo​rzy sz tam kan​tor. Po​za ty m
bę​dziesz m u​siał m ieć więk​szą su​m ę na roz​po​czę​cie dzia​łal​no​ści.

Ban​kier! Cze​m u nie? Cóż po​zo​sta​ło z j e​go prze​szło​ści? Je​go naj ​bliż​szy ch i przy ​j a​ciół za​bra​ła

czar​na śm ierć. Has​dai za​pew​niał, że dzię​ki Sa​ha​to​wi in​te​res bę​dzie pro​spe​ro​wał. Ar​nau nie bar​dzo
wie​dział, j ak wy ​glą​da ży ​cie ban​kie​ra. Bę​dzie bo​ga​ty, za​pew​nił go Has​dai. Co ro​bią bo​ga​cze? Ar​-
nau przy ​po​m niał so​bie na​gle wu​j a Graua, j e​dy ​ne​go bo​ga​cza, któ​re​go znał oso​bi​ście, i po​czuł
ucisk w żo​łąd​ku. Nie, za nic w świe​cie nie upodob​ni się do nie​go.

Ubez​pie​czy ł kan​tor na ty ​siąc srebr​ny ch m a​rek, któ​re do​stał od Has​da​ia, i zło​ży ł przy ​się​gę

w m a​gi​stra​tu​rze, że do​nie​sie wła​dzom o każ​dej fał​szy ​wej m o​ne​cie i znisz​czy j ą spe​cj al​ny ​m i no​-
ży ​ca​m i do m e​ta​lu, sta​no​wią​cy ​m i obo​wiąz​ko​we wy ​po​sa​że​nie ban​kie​ra. Nie om iesz​kał za​py ​tać się
w du​chu, j ak, u dia​ska, roz​po​zna fał​szy ​wą m o​ne​tę, j e​śli nie bę​dzie m iał przy so​bie Sa​ha​ta. Urzęd​-
nik m a​gi​stra​tu​ry uwie​rzy ​tel​nił swy m pod​pi​sem księ​gi ra​chun​ko​we, w któ​ry ch wła​ści​cie​le kan​to​-
rów za​pi​sy ​wa​li wszy st​kie ope​ra​cj e han​dlo​we, i Ar​nau, otrzy ​m aw​szy po​zwo​le​nie na dzia​łal​ność
ban​kier​ską, usta​lił go​dzi​ny przy ​j ęć in​te​re​san​tów w Bar​ce​lo​nie po​grą​żo​nej w cha​osie wy ​wo​ła​ny m
nie​daw​ną epi​de​m ią dżu​m y.

Dru​ga za​sa​da, któ​rej prze​strze​ga​nie Has​dai do​ra​dził Ar​nau​owi, do​ty ​czy ​ła Sa​ha​ta:

background image

— Nikt nie po​wi​nien wie​dzieć, że go ci po​da​ro​wa​łem . Sa​hat j est do​brze zna​ny w gro​nie ban​-

kie​rów i j e​śli ktoś do​wie się praw​dy, na​py ​tasz so​bie bie​dy. Ja​ko chrze​ści​j a​ni​no​wi wol​no ci ro​bić
z na​m i in​te​re​sy, nie do​puść j ed​nak, by uzna​no cię za przy ​j a​cie​la Ży ​dów. Z Sa​ha​tem wią​że się
j esz​cze j e​den pro​blem , o któ​ry m po​wi​nie​neś wie​dzieć: m oi ko​le​dzy po fa​chu nie uwie​rzą, że go
sprze​da​łem . Wie​lu z nich chcia​ło go ode m nie ku​pić, pro​po​no​wa​no m i za nie​go nie​bo​ty cz​ne su​-
m y, j ed​nak wszy st​kich od​pra​wia​łem z kwit​kiem ze wzglę​du na dry g Sa​ha​ta do in​te​re​sów i j e​go
przy ​wią​za​nie do Ra​qu​el i Ju​ce​fa. Po​dej rz​li​wie przy ​j ę​to by tak na​głą zm ia​nę zda​nia. Dla​te​go
uzna​li​śm y, że Sa​hat po​wi​nien się na​wró​cić na chrze​ści​j ań​stwo…

— Na​wró​cić się?
— Tak. Ży ​dzi nie m o​gą po​sia​dać chrze​ści​j ań​skich nie​wol​ni​ków. Je​śli któ​ry ś z na​szy ch sług się

na​wra​ca, m u​si​m y ich uwol​nić lub sprze​dać chrze​ści​j a​nom .

— Czy ban​kie​rzy uwie​rzą w tak na​głe na​wró​ce​nie?
Wszy ​scy wie​dzą, że epi​de​m ia m o​ru po​tra​fi pod​ko​pać na​wet naj ​sil​niej ​szą wia​rę.
Sa​hat j est go​to​wy na ta​kie po​świę​ce​nie? Ow​szem .
Roz​m a​wia​li o ty m nie j ak pan i nie​wol​nik, ale j ak dwaj przy ​j a​cie​le, w któ​ry ch za​m ie​ni​ły ich

wspól​nie prze​ży ​te la​ta. — Zro​bisz to? — za​py ​tał Has​dai. — Zro​bię — od​parł Sa​hat. — Al​lach j est
wiel​ki, zro​zu​m ie.

Jak wiesz, nie m o​że​m y prak​ty ​ko​wać na​szej re​li​gii na zie​m iach chrze​ści​j an, więc m o​dli​m y się

w ta​j em ​ni​cy, w ser​cu to się nie zm ie​ni, choć​by wy ​la​no m i na gło​wę ku​beł świę​co​nej wo​dy.

— Ar​nau j est żar​li​wy m chrze​ści​j a​ni​nem — nie ustę​po​wał Has​dai. — Je​śli się do​wie…
— Nie do​wie się. My, nie​wol​ni​cy, j e​ste​śm y m i​strza​m i w sztu​ce hi​po​kry ​zj i. Nie, nie bierz te​go

do sie​bie, po pro​stu słu​ży ​łem w nie​j ed​ny m do​m u. Czę​sto od te​go wła​śnie za​le​ży na​sze ży ​cie.

Trze​cia za​sa​da po​zo​sta​ła ta​j em ​ni​cą i wie​dzie​li o niej ty l​ko Has​dai i Sa​hat.
— Nie m u​szę ci chy ​ba m ó​wić — po​wie​dział Ży d do swe​go by ​łe​go nie​wol​ni​ka — j ak bar​dzo

j e​stem ci wdzięcz​ny, że pod​j ą​łeś się te​go za​da​nia. Mo​j e dzie​ci i j a ni​g​dy ci te​go nie za​po​m ni​m y.

— To j a wi​nien wam j e​stem wdzięcz​ność.
— Wiesz, na czy m po​wi​nie​neś się te​raz sku​pić…
— Tak są​dzę.
— Za​po​m nij o przy ​pra​wach, o suk​nie, olej ​kach i wo​sku — ra​dził Has​dai, a Sa​hat po​ta​ki​wał,

słu​cha​j ąc wska​zó​wek, któ​re nie by ​ły m u zresz​tą po​trzeb​ne. — Pó​ki sy ​tu​acj a nie wró​ci do nor​m y,
ry ​nek ka​ta​loń​ski nie bę​dzie m ógł wchło​nąć te​go ro​dza​j u pro​duk​tów. Prze​rzuć się na nie​wol​ni​ków,
wła​śnie, na nie​wol​ni​ków. Zdzie​siąt​ko​wa​na epi​de​m ią Ka​ta​lo​nia po​trze​bu​j e si​ły ro​bo​czej . Do tej
po​ry nie trud​ni​li​śm y się han​dlem nie​wol​ni​ka​m i, wiedz j ed​nak, że znaj ​dziesz ich w Bi​zan​cj um , Pa​-
le​sty ​nie, na wy ​spie Ro​dos i na Cy ​prze. Oczy ​wi​ście rów​nież na ry n​ku sy ​cy ​lij ​skim . Tak, sły ​sza​łem ,
że sprze​da​j e się tam spo​ro Tur​ków i Ta​ta​rów. Ale opo​wia​dał​by m się ra​czej za na​by ​wa​niem nie​-
wol​ni​ków w ich oj ​czy ź​nie, ty m bar​dziej że we wszy st​kich ty ch m iej ​scach m a​m y lu​dzi, któ​rzy
uła​twią ci za​da​nie. Twój no​wy pan szy b​ko zbi​j e spo​ry m a​j ą​tek.

— A j e​śli nie ze​chce po​śred​ni​czy ć w han​dlu ludź​m i? Wy ​glą​da na oso​bę…
— Szla​chet​ną — prze​rwał Has​dai, po​twier​dza​j ąc oba​wy swe​go roz​m ów​cy — pra​wą, skrom ​ną

i wiel​ko​dusz​ną. I j a nie zdzi​wił​by m się, gdy ​by nie chciał han​dlo​wać nie​wol​ni​ka​m i, dla​te​go nie
przy ​woź ich do Bar​ce​lo​ny. Le​piej , by Ar​nau ich nie wi​dział. Wy ​sy ​łaj to​war bez​po​śred​nio do Per​-
pi​gnan, do Tar​ra​go​ny i do Sa​lou lub po pro​stu sprze​da​waj go na Ma​j or​ce, gdzie j est j e​den z naj ​-
więk​szy ch nad Mo​rzem Śród​ziem ​ny m targ nie​wol​ni​ków. Niech in​ni spro​wa​dza​j ą ich po​tem do

background image

Bar​ce​lo​ny lub do​kąd ty l​ko ze​chcą. Rów​nież w Ka​sty ​lii ist​nie​j e du​że za​po​trze​bo​wa​nie na nie​wol​ni​-
ków. Tak czy owak Ar​nau nie od ra​zu na​uczy się no​we​go fa​chu, więc j esz​cze przez j a​kiś czas bę​-
dziesz m iał wol​ną rę​kę. Mo​im zda​niem , któ​re prze​ka​żę m u zresz​tą oso​bi​ście, na po​czą​tek po​wi​nien
na​uczy ć się roz​róż​niać m o​ne​ty i ich kurs, po​znać roz​m iesz​cze​nie roz​m a​ity ch ry n​ków i szla​ków
han​dlo​wy ch oraz pod​sta​wo​we to​wa​ry im ​por​to​we i eks​por​to​we. W ty m cza​sie ty za​dbasz o j e​go
in​te​re​sy i zro​bisz, co do cie​bie na​le​ży. Weź pod uwa​gę, że wie​le osób wpad​nie na ten sam po​m y sł,
i każ​dy ku​piec z odro​bi​ną gro​sza bę​dzie spro​wa​dzał nie​wol​ni​ków. Cze​ka nas okres bar​dzo do​cho​do​-
wy, ale krót​ko​trwa​ły. Ko​rzy ​staj z oka​zj i, pó​ki ry ​nek się nie na​sy ​ci, a to ty l​ko kwe​stia cza​su.

— Mo​gę li​czy ć na two​j ą po​m oc?
— Jak naj ​bar​dziej . Dam ci li​sty po​le​ca​j ą​ce do wszy st​kich m o​ich agen​tów. Zresz​tą j uż ich

znasz. Udzie​lą ci po​trzeb​ne​go kre​dy ​tu.

— A księ​gi ra​chun​ko​we? Trze​ba bę​dzie wpi​sy ​wać w nie sprze​da​ny ch i ku​pio​ny ch nie​wol​ni​ków,

więc Ar​nau m o​że się orien​to​wać…

Has​dai uśm iech​nął się do Sa​ha​ta po​ro​zu​m ie​waw​czo.
— Je​stem pe​wien, że coś wy ​m y ​ślisz.

background image

34

— Ten! — Ar​nau wska​zał nie​wiel​ki dwu​pię​tro​wy, za​m knię​ty na głu​cho dom z bia​ły m krzy ​żem

na drzwiach. To​wa​rzy ​szą​cy m u Sa​hat, któ​ry na chrzcie otrzy ​m ał im ię Gu​il​lem , przy ​tak​nął. —
Zgo​da? — za​py ​tał Ar​nau.

Gu​il​lem po​now​nie przy ​tak​nął, a na j e​go war​gach za​igrał uśm iech.
Ar​nau po​krę​cił gło​wą z nie​do​wie​rza​niem . Jesz​cze nie wska​zał na bu​dy ​nek, Gu​il​lem j uż przy ​stał

na j e​go kup​no. Ni​g​dy do​tąd j e​go ży ​cze​nia nie speł​nia​ły się rów​nie szy b​ko. Czy tak bę​dzie za​wsze?
Zno​wu po​krę​cił gło​wą z nie​do​wie​rza​niem .

— Coś nie tak, pa​nie? — Ar​nau spio​ru​no​wał Gu​il​le​m a wzro​kiem . Ile ra​zy m a m u po​wta​rzać,

by go tak nie na​zy ​wał. Ale Maur ob​sta​wał przy swo​im , tłu​m a​cząc, że trze​ba za​cho​wać po​zo​ry.
Gu​il​lem wy ​trzy ​m ał j e​go spoj ​rze​nie. — Już ci się nie po​do​ba, pa​nie?

— Po​do​ba… Oczy ​wi​ście, że m i się po​do​ba. Nada się?
— A j ak​że. Do​sko​na​ły wy ​bór. Patrz. — Gu​il​lem wska​zał na dom — stoi do​kład​nie na ro​gu

dwóch ulic ban​kie​rów: Ca​nvis No​us i Ca​nvis Vells. Trud​no o lep​sze m iej ​sce.

Ar​nau spoj ​rzał w kie​run​ku wska​za​ny m przez nie​wol​ni​ka. Na le​wo Ca​nvis Vells do​cho​dzi​ła do

m o​rza, a do​kład​nie przed ni​m i otwie​ra​ła się Ca​nvis No​us. Jed​nak Ar​nau by ​naj ​m niej nie dla​te​go
zwró​cił uwa​gę na ten dom , zresz​tą do​pie​ro te​raz za​uwa​ży ł, że stoi na ro​gu ulic ban​kie​rów, m i​m o
że prze​cho​dził tę​dy set​ki ra​zy. Do​m ek stał tuż przy pla​cu San​ta Ma​ria, do​kład​nie na​prze​ciw​ko m a​-
j ą​ce​go do​pie​ro po​wstać głów​ne​go wej ​ścia do świą​ty ​ni.

— Do​bry znak — m ruk​nął do sie​bie Ar​nau.
— Co m ó​wisz, pa​nie?
Ar​nau od​wró​cił się gwał​tow​nie. Nie zno​sił, gdy Gu​il​lem zwra​cał się do nie​go w ten spo​sób.
— Czy na​wet te​raz m u​si​m y za​cho​wy ​wać po​zo​ry ? — wark​nął. — Prze​cież nikt nas nie sły ​szy.

Nikt na nas nie pa​trzy.

— Nie za​po​m i​naj , że od​kąd zo​sta​łeś ban​kie​rem , wię​cej osób, niż przy ​pusz​czasz, słu​cha cię

i ob​ser​wu​j e. Bę​dziesz m u​siał się do te​go przy ​zwy ​cza​ić.

background image

Jesz​cze te​go ran​ka, gdy Ar​nau prze​cha​dzał się po pla​ży wśród stat​ków, wpa​trzo​ny w m o​rze,

Gu​il​lem wy ​py ​tał o wła​ści​cie​li upa​trzo​ne​go dom ​ku, któ​ry, j ak m oż​na by ​ło ocze​ki​wać, na​le​żał do
Ko​ścio​ła. Do​ty ch​cza​so​wi dzier​żaw​cy zm ar​li pod​czas epi​de​m ii i Gu​il​lem nie m u​siał się dłu​go tar​-
go​wać, wszak trud​no o lep​sze​go dzier​żaw​cę od ban​kie​ra.

Wpro​wa​dzi​li się te​go sa​m e​go po​po​łu​dnia. Na pię​trze m ie​ści​ły się trzy po​ko​j e, z któ​ry ch um e​-

blo​wa​li dwa: j e​den dla Ar​naua, dru​gi dla Gu​il​le​m a. Par​ter skła​dał się z kuch​ni, wy ​cho​dzą​cej na
za​nie​dba​ny ogró​dek wa​rzy w​ny, oraz z od​dzie​lo​nej od niej prze​pie​rze​niem du​żej izby z okna​m i od
uli​cy. W cią​gu naj ​bliż​szy ch dni Gu​il​lem wy ​po​sa​ży ł po​kój na par​te​rze w sza​fę, kil​ka lam p oliw​-
ny ch oraz dłu​gi stół ze szla​chet​ne​go drew​na, przy któ​ry m usta​wił dwa krze​sła z j ed​nej stro​ny i ko​-
lej ​ne czte​ry z dru​giej .

— Cze​goś tu bra​ku​j e — m ruk​nął pew​ne​go dnia Gu​il​lem i wy ​szedł.
Ar​nau zo​stał sam w no​wy m kan​to​rze. Dłu​gi drew​nia​ny stół, Wy ​pu​co​wa​ny sta​ran​nie przez

świe​żo upie​czo​ne​go ban​kie​ra, Po​ły ​ski​wał. Ar​nau prze​j e​chał pal​cem po opar​ciu krze​seł.

— Gdzie chcesz sie​dzieć? — za​py ​tał go na sa​m y m po​cząt​ku
Gdy Ar​nau wy ​brał m iej ​sce po pra​wej , na le​wo od przy ​szły ch klien​tów, Gu​il​lem prze​sta​wił

krze​sła: usta​wił fo​tel z po​rę​czam ; obi​ty czer​wo​ny m j e​dwa​biem , a so​bie zo​sta​wił pro​ste, po​zba​-
wio​ne ozdób krze​sło. Ar​nau siadł na fo​te​lu i po​wiódł wzro​kiem po pu​stej izbie. Co za dziw​ne uczu​-
cie! Za​le​d​wie kil​ka m ie​się​cy te​m u roz​ła​do​wy ​wał stat​ki, a te​raz… Jesz​cze ni​g​dy nie sie​dział na ta​-
kim krze​śle! Na j ed​ny m koń​cu sto​łu le​ża​ły w nie​ła​dzie księ​gi ra​chun​ko​we. Z nie​roz​dar​te​go per​ga​-
m i​nu, wy ​j a​śnił Gu​il​lem pod​czas za​ku​pów. Prócz ksiąg na​by ​li pió​ra, ka​ła​m a​rze, wa​gę, kil​ka skrzy ń
na pie​nią​dze i wiel​kie no​ży ​ce do prze​ci​na​nia fał​szy ​wy ch m o​net.

Gu​il​lem wy ​do​by ł z sa​kiew​ki za​wrot​ną su​m ę, j a​kiej Ar​nau ni​g​dy wcze​śniej nie wi​dział na oczy.
— Kto za to wszy st​ko pła​ci? — za​py ​tał w pew​nej chwi​li. — Ty.
Ar​nau uniósł brwi i zer​k​nął na sa​kiew​kę przy ​tro​czo​ną do pa​sa nie​wol​ni​ka.
— Chcesz? — Gu​il​lem wska​zał m ie​szek.
— Nie.
Do za​ku​pio​ne​go wy ​po​sa​że​nia Gu​il​lem do​dał swo​j e pięk​ne li​czy ​dło w drew​nia​nej ra​m ie z gał​-

ka​m i z ko​ści sło​nio​wej — po​da​ru​nek od Has​da​ia. Ar​nau wziął j e i prze​rzu​cił gał​ki. Przy ​po​m niał
so​bie lek​cj ę Gu​il​le​m a. Nie​wol​nik naj ​pierw prze​su​wał gał​ki z za​wrot​ną szy b​ko​ścią, li​cząc pod no​-
sem , aż Ar​nau po​pro​sił go, by nie​co zwol​nił. Po​słusz​ny Maur cier​pli​wie tłu​m a​czy ł m u dzia​ła​nie
li​czy ​dła, ale… Jak to, u li​cha, by ​ło?

Ar​nau odło​ży ł li​czy ​dło i za​brał się do po​rząd​ko​wa​nia sto​łu. Księ​gi ra​chun​ko​we bę​dą le​żeć

przed nim . Nie… m o​że le​piej przed Gu​il​le​m em . Niech on zaj ​m ie się wpi​sa​m i. Ku​fry m o​gą stać
przy m o​im fo​te​lu, no​ży ​ce do m e​ta​lu nie​co z bo​ku, a pió​ra i ka​ła​m a​rze obok ksiąg i… li​czy ​dło. Ni​-
by kto, j e​śli nie Gu​il​lem , m a go uży ​wać?

Gdy Ar​nau krzą​tał się po izbie, wró​cił Gu​il​lem .
— Co ty na to? — za​py ​tał go z uśm ie​chem by ​ły ba​sta​ix, wska​zu​j ąc rę​ką stół.
— Do​sko​na​le. — Gu​il​lem od​po​wie​dział m u uśm ie​chem . — a j e to nie wy ​star​czy, by przy ​cią​-

gnąć klien​tów, a ty m bar​dziej na​kło​nić ich do po​wie​rze​nia ci pie​nię​dzy. — Uśm iech za​m arł Ar​-
nau​owi na war​gach. — Nie m artw się, bra​ku​j e ty l​ko j ed​nej rze​czy i wła​śnie j ą ku​pi​łem .

Ar​nau ostroż​nie roz​wi​nął wrę​czo​ny m u ka​wa​łek suk​na. By ​ła to wy ​koń​czo​na zło​ty ​m i chwo​sta​-

m i ser​we​ta z cen​ne​go, czer​wo​ne​go j e​dwa​biu.

— Te​go wła​śnie — oznaj ​m ił Gu​il​lem — bra​ko​wa​ło w na​szy m kan​to​rze. Ser​we​ta j est zna​kiem ,

background image

że speł​ni​łeś wszy st​kie ofi​cj al​ne wy ​m a​ga​nia sta​wia​ne ban​kie​rom i wpła​ci​łeś w m a​gi​stra​tu​rze ty ​-
siąc srebr​ny ch m a​rek kau​cj i. Nikt, kto nie po​sia​da ze​zwo​le​nia władz m iej ​skich i nie chce na​ra​zić
się na su​ro​we ka​ry, nie m o​że po​ło​ży ć ta​kiej ser​we​ty ani po​dob​ne​go dy ​wa​ni​ka na sto​le czy przed
sto​łem kan​to​ru. Bez te​go dro​bia​zgu ni​j ak nie m o​gli​by ​śm y skło​nić ni​ko​go do po​wie​rze​nia nam pie​-
nię​dzy.

Po​cząw​szy od owe​go dnia, Ar​nau i Gu​il​lem po​świę​ci​li się cał​ko​wi​cie kan​to​ro​wi. Za ra​dą Has​-

da​ia Cre​sca​sa by ​ły ba​sta​ba za​brał się ocho​czo do zgłę​bia​nia pod​staw no​wej pro​fe​sj i.

— Do naj ​waż​niej ​szy ch za​dań ban​kie​ra — wy ​j a​śnił Gu​il​lem , gdy sie​dzie​li za sto​łem i ką​tem

oka ob​ser​wo​wa​li drzwi w ocze​ki​wa​niu na klien​tów — na​le​ży wy ​m ia​na wa​lu​ty.

Wstał, ob​szedł stół i po​ło​ży ł przed Ar​nau​em sa​kiew​kę.
— A te​raz uwa​żaj — po​wie​dział, wy j ​m u​j ąc z sa​kiew​ki m o​ne​tę i kła​dąc j ą na sto​le. — Wiesz,

co tu m a​m y ? — Ar​nau ski​nął gło​wą. — To ka​ta​loń​ski srebr​ny cro​at bi​ty w Bar​ce​lo​nie, zresz​tą kil​-
ka kro​ków stąd…

— Nie m ie​wa​łem ich spo​ro w kie​sze​ni — prze​rwał m u Ar​nau — ale na ple​cach i ow​szem . Po​-

noć z roz​ka​zu kró​la ty l​ko ba​sta​ixos m o​gą j e trans​por​to​wać.

Gu​il​lem uśm iech​nął się i kiw​nął gło​wą, po czy m zno​wu się​gnął do sa​kiew​ki.
— A to — cią​gnął, wy j ​m u​j ąc ko​lej ​ną m o​ne​tę i kła​dąc j a obok cro​ata — zło​ty flo​ren ara​goń​-

ski.

— Ta​kich ni​g​dy nie m ia​łem — stwier​dził Ar​nau, bio​rąc flo​re​na do rę​ki.
— Nie m artw się, bę​dziesz m iał ich bez li​ku. — Ar​nau spoj ​rzał Gu​il​le​m o​wi w oczy, a wte​dy

Maur spo​waż​niał i ski​nął gło​wą na po​twier​dze​nie swy ch słów. — To z ko​lei daw​ny obie​go​wy de​-
nar bar​ce​loń​ski. — Gu​il​lem po​ło​ży ł m o​ne​tę na sto​le i za​nim Ar​nau zdą​ży ł coś po​wie​dzieć, znów
się​gnął do sa​kiew​ki. — Jed​nak kup​cy po​słu​gu​j ą się prze​róż​ny ​m i m o​ne​ta​m i — po​wie​dział — i m u​-
sisz znać j e wszy st​kie. Tu​taj m a​m y m o​ne​ty m u​zuł​m ań​skie: be​zan​ty, m a​zm u​di​ny, re​xe​di i zło​te
be​zan​ty. — Gu​il​lem ukła​dał m o​ne​ty przed Ar​nau​em . — A to gro​sze tu​roń​skie bi​te we Fran​cj i, zło​-
te do​bie ka​sty ​lij ​skie, zło​te flo​re​ny z Flo​ren​cj i, gro​sze z Ge​nui, we​nec​kie du​ka​ty, m o​ne​ty bi​te
w Mar​sy ​lii. Ist​nie​j ą j esz​cze in​ne m o​ne​ty ka​ta​loń​skie: re​al wa​lenc​ki lub m a​j or​kań​ski, grosz z Mont​-
pel​lier, m el​gu​rien​sy po​cho​dzą​ce ze wschod​niej czę​ści Pi​re​ne​j ów i j a​qu​esy, bi​te w Ja​ce, a uży ​-
wa​ne głów​nie w Le​ri​dzie.

— Wiel​ki Bo​że! — wy ​krzy k​nął Ar​nau, gdy Maur za​m ilkł.
— Mu​sisz na​uczy ć się j e roz​róż​niać — po​wie​dział Gu​il​lem z na​ci​skiem .
Ar​nau kil​ka​krot​nie prze​biegł wzro​kiem m o​ne​ty roz​ło​żo​ne na sto​le i wes​tchnął.
— To j uż wszy st​kie? — za​py ​tał, spo​glą​da​j ąc na Gu​il​le​m a.
— Skąd​że, j est ich znacz​nie wię​cej . Ale ty ch uży ​wa się naj ​czę​ściej .
— I j ak sie​j e prze​li​cza?
Ty m ra​zem wes​tchnie​nie wy ​rwa​ło się Mau​ro​wi.
— To znacz​nie bar​dziej skom ​pli​ko​wa​na spra​wa. — Ar​nau dał m u znak, by m ó​wił da​lej . — Do

wy ​m ia​ny wa​lut sto​su​j e się j ed​nost​ki prze​li​cze​nio​we, w du​ży ch trans​ak​cj ach fun​ty i m ar​ki, a na
co dzień de​na​ry i sol​dy. — Ar​nau po​ki​wał gło​wą. On za​wsze po​słu​gi​wał się sol​da​m i i de​na​ra​m i,
bez wzglę​du na uży ​wa​ną wa​lu​tę, któ​ra zresz​tą rzad​ko się zm ie​nia​ła. — W wy ​m ia​nie na​le​ży prze​-
ło​ży ć na j ed​nost​kę prze​li​cze​nio​wą war​tość wa​lu​ty wy j ​ścio​wej , a na​stęp​nie tej , na któ​rą m a ona
zo​stać wy ​m ie​nio​na. Ar​nau słu​chał uważ​nie wy ​j a​śnień nie​wol​ni​ka.

— A skąd wia​do​m o, j a​ka to war​tość?

background image

— Usta​la się j ą re​gu​lar​nie na tu​tej ​szej gieł​dzie w Kon​su​la​cie gór​skim . Trze​ba się tam udać

i spraw​dzić ofi​cj al​ny kurs.

— To kurs ule​ga zm ia​nie? — Mło​dzie​niec po​krę​cił gło​wą. Nie po​tra​fi od​róż​niać wa​lut, nie wie,

j ak się j e wy ​m ie​nia, a te​raz na do​m iar złe​go oka​zu​j e się… że ich kurs j est zm ien​ny !

— Nie​ustan​nie. I trze​ba go znać, bo wła​śnie zm ia​ny kur​su za​pew​nia​j ą ban​kie​rom naj ​więk​sze

zy ​ski. Sam się o ty m prze​ko​nasz. Trud​no o lep​szy in​te​res niż kup​no i sprze​daż pie​nię​dzy …

— To pie​nią​dze m oż​na ku​po​wać?
— Ku​po​wać i… sprze​da​wać. Wy ​ko​rzy ​stu​j ąc róż​no​rod​ność m o​net, m oż​na ku​po​wać sre​bro za

zło​to lub zło​to za sre​bro tu, w Bar​ce​lo​nie, lub za gra​ni​cą, w za​leż​no​ści od ak​tu​al​ne​go kur​su.

Ar​nau za​ła​m ał rę​ce w ge​ście bez​sil​no​ści.
— W rze​czy ​wi​sto​ści to wca​le nie ta​kie trud​ne — pró​bo​wał go po​cie​szy ć Gu​il​lem . — Za​raz ci

wszy st​ko wy ​j a​śnię. W Ka​ta​lo​nii sto​su​nek zło​te​go flo​re​na do srebr​ne​go cro​ata na​rzu​ca król. Usta​lił
on w ty m przy ​pad​ku pa​ry ​tet j e​den do trzy ​na​stu, to zna​czy za j ed​ne​go zło​te​go flo​re​na m oż​na do​-
stać trzy ​na​ście srebr​ny ch cro​atów. Ale we Flo​ren​cj i, w We​ne​cj i czy w Alek​san​drii król Ka​ta​lo​nii
m a nie​wie​le do po​wie​dze​nia, dla​te​go zło​to z j ed​ne​go flo​re​na j est war​te m niej niż sre​bro za​war​te
w trzy ​na​stu cro​atach. W Ka​ta​lo​nii przy usta​la​niu pa​ry ​te​tu król kie​ru​j e się ra​cj a​m i po​li​ty cz​ny ​m i,
za gra​ni​cą na​to​m iast wa​ży się zło​to i sre​bro za​war​te w obu m o​ne​tach, orze​ka​j ąc na tej Pod​sta​wie
ich war​tość. Czy ​li sprze​da​j ąc srebr​ne cro​aty za gra​ni​cą, otrzy ​m asz wię​cej zło​ta. A po przy ​wie​-
zie​niu te​go zło​ta do Ka​ta​lo​nii znów do​sta​niesz trzy ​na​ście cro​atów za każ​de​go zło​te​go flo​re​na.

Ale prze​cież każ​dy m o​że tak ku​po​wać i sprze​da​wać — po​wie​dział Ar​nau.
— Ow​szem , j e​śli ty l​ko m u się to opła​ca… A opła​ca się to nie te​m u, kto m a dzie​sięć czy sto

cro​atów, ale ko​m uś, to prze​ko​na wie​lu po​sia​da​czy dzie​się​ciu lub stu cro​atów, by po​wie​rzy ​li m u
swo​j e oszczęd​no​ści. — Ar​nau i Gu​il​lem spoj ​rze​li na sie​bie. — I tu wła​śnie wkra​cza​m y m y — za​-
koń​czy ł wy ​kład Maur, roz​kła​da​j ąc rę​ce.

Z cza​sem , gdy Ar​nau na​uczy ł się roz​róż​niać m o​ne​ty i prze​li​czać ich kurs, Gu​il​lem za​czął m u

opo​wia​dać o szla​kach han​dlo​wy ch i to​wa​rach.

— Obec​nie głów​ny szlak pro​wa​dzi z Can​dii na Cy pr, stam ​tąd do Bej ​ru​tu i da​lej do Da​m asz​ku

lub Alek​san​drii, m i​m o że pa​pież… za​ka​zał han​dlu z Alek​san​drią.

— W ta​kim ra​zie j ak to m oż​li​we? — za​py ​tał Ar​nau, ba​wiąc się li​czy ​dłem .
— Dzię​ki pie​nią​dzom , m a się ro​zu​m ieć. Moż​na prze​cież ku​pić prze​ba​cze​nie.
Ar​nau przy ​po​m niał so​bie usły ​sza​ną kie​dy ś w kró​lew​skim ka​m ie​nio​ło​m ie opo​wieść o fun​du​-

szach na bu​do​wę ar​se​na​łu m or​skie​go.

— I pro​wa​dzi​m y han​del ty l​ko na Mo​rzu Śród​ziem ​ny m ?
— Nie, han​dlu​j e​m y z ca​ły m świa​tem , cho​ciaż​by z Ka​sty ​lią, Fran​cj ą i Flan​drią, ale ko​rzy ​sta​-

m y głów​nie ze szla​ków śród​ziem ​no​m or​skich. Róż​ni​ca po​le​ga na ro​dza​j u ła​dun​ku: we Fran​cj i,
Flan​drii i w An​glii ku​pu​j e​m y tka​ni​ny, zwłasz​cza te naj ​bar​dziej wy ​ra​fi​no​wa​ne: suk​no z Tu​lu​zy,
Bru​gii, Me​che​len, Die​stu lub z Vi​la​ges. W za​m ian sprze​da​j e​m y tam len ka​ta​loń​ski. Spro​wa​dza​m y
stam ​tąd rów​nież wy ​ro​by m ie​dzia​ne i m o​sięż​ne. W Orien​cie na​to​m iast, w Sy ​rii i w Egip​cie, ku​pu​-
j e​m y przy ​pra​wy …

— Pieprz — wtrą​cił Ar​nau.
— Tak, pieprz. Nie za​po​m i​naj j ed​nak, że ku​piec za​li​cza do przy ​praw tak​że wosk, cu​kier, a na​-

wet kły sło​nio​we. Do​pie​ro j e​śli za​zna​czy, że m a na m y ​śli po​spo​li​te przy ​pra​wy, bę​dzie m u cho​dzi​-
ło o cy ​na​m on, goź​dzi​ki, pieprz, gał​kę m usz​ka​to​ło​wą…

background image

— Wspo​m nia​łeś o wo​sku. Spro​wa​dza​m y wosk? Jak to m oż​li​we, sko​ro nie​daw​no m ó​wi​łeś, że

sprze​da​j e​m y m iód?

— Wszy st​ko się zga​dza. Sprze​da​j e​m y m iód, ale ku​pu​j e​m y wosk. Ma​m y w Ka​ta​lo​nii nad​wy ż​ki

m io​du, ale ko​ścio​ły zu​ży ​wa​j ą bar​dzo du​żo wo​sku. — Ar​nau po​m y ​ślał o ba​sta​ixos, któ​rzy dba​li, by
przed Ma​don​ną od Mo​rza ni​g​dy nie za​bra​kło za​pa​lo​ny ch świec. — Wosk tra​fia do nas z Da​cj i
przez Bi​zan​cj um . In​ny m waż​ny m przed​m io​tem han​dlu — cią​gnął Gu​il​lem — j est ży w​ność.
Przed la​ty eks​por​to​wa​li​śm y psze​ni​cę, te​raz m u​si​m y spro​wa​dzać z za​gra​ni​cy róż​ne od​m ia​ny zbo​-
ża: psze​ni​cę, ry ż, pro​so i j ęcz​m ień. Sprze​da​j e​m y na​to​m iast oli​wę, wi​no, orze​chy i su​szo​ne owo​-
ce, sza​fran, sło​ni​nę i m iód. Han​dlu​j e​m y rów​nież pe​klo​wa​ny m m ię​sem .

Ar​nau i Gu​il​lem m u​sie​li prze​rwać po​ga​węd​kę, bo do kan​to​ru wszedł klient. Męż​czy ​zna siadł

przed ban​kie​ra​m i i po wy ​m ia​nie grzecz​no​ści wrę​czy ł im po​kaź​ną su​m ę. Gu​il​lem so​bie po​win​szo​-
wał. Nie znał te​go czło​wie​ka, co by ​ło bar​dzo do​brą wróż​bą: nie za​le​że​li j uż wy ​łącz​nie od klien​tów
pod​sy ​ła​ny ch im przez Has​da​ia. Ar​nau ob​słu​ży ł klien​ta z na​leż​ną po​wa​gą — prze​li​czy ł m o​ne​ty
i spraw​dził ich au​ten​ty cz​ność, po czy m na wszel​ki wy ​pa​dek pod​su​nął j e Gu​il​le​m o​wi. Nie​wol​nik
zer​kał, j ak Ar​nau od​no​to​wu​j e w księ​gach ra​chun​ko​wy ch po​wie​rzo​ną im su​m ę. Po​czy ​nił wy ​raź​ne
po​stę​py i pi​sa​nie szło m u co​raz le​piej . Pre​cep​tor Pu​igów na​uczy ł go pi​sać, j ed​nak Ar​nau przez la​-
ta nie ko​rzy ​stał z tej um ie​j ęt​no​ści.

W ocze​ki​wa​niu na wzno​wie​nie że​glu​gi Ar​nau i Gu​il​lem Przy ​go​to​wy ​wa​li dy s​po​zy ​cj e. Ku​po​-

wa​li to​wa​ry na eks​port, na spół​kę z in​ny ​m i ban​kie​ra​m i frach​to​wa​li okrę​ty lub naj ​m o​wa​li kup​ców
i uzgad​nia​li, j a​kie pro​duk​ty po​win​ni przy ​wieźć w dro​dze po​wrot​nej .

— Ile za​ra​bia​j ą kup​cy, któ​ry ch naj ​m u​j e​m y ? — chciał wie​niec Ar​nau.
— Za​le​ży od zle​ce​nia. W przy ​pad​ku zwy ​kły ch ła​dun​ków do​sta​j ą czwar​tą część zy ​sków. Przy

ob​ro​cie m o​ne​ta​m i, zło​tem i sre​brem spra​wa wy ​glą​da nie​co ina​czej . My wy ​zna​cza​m y kurs wy ​-
m ia​ny, a oni za​trzy ​m u​j ą dla sie​bie róż​ni​cę na​szą ce​ną a ty m , co utar​gu​j ą.

— Jak ra​dzą so​bie z da​la od oj ​czy ​zny ? — za​sta​na​wiał się Ar​nau, pró​bu​j ąc so​bie wy ​obra​zić za​-

m or​skie kra​iny. — Prze​cie? to ob​ce zie​m ie, lu​dzie m ó​wią tam in​ny ​m i j ę​zy ​ka​m i… Na pew​no
wszy st​ko j est zu​peł​nie in​ne.

— To praw​da — przy ​znał Gu​il​lem . — Nie za​po​m i​naj j ed​nak że na ca​ły m świe​cie ist​nie​j ą ka​-

ta​loń​skie fak​to​rie. Przy ​po​m i​na​j ą one nasz Kon​su​lat Mor​ski. W każ​dy m por​cie urzę​du​j e m ia​no​wa​-
ny przez wła​dze Bar​ce​lo​ny kon​sul, któ​ry roz​strzy ​ga kwe​stie han​dlo​we i roz​są​dza spo​ry m ię​dzy ka​-
ta​loń​ski​m i kup​ca​m i a m iej ​sco​wą lud​no​ścią lub wła​dza​m i. Na te​re​nie fak​to​rii znaj ​du​j e się m ia​-
stecz​ko ku​piec​kie: ogro​dzo​ne sku​pi​sko bu​dy n​ków, gdzie za​trzy ​m u​j ą się ka​ta​loń​scy kup​cy i gdzie
skła​do​wa​ne są to​wa​ry przy ​wie​zio​ne na sprze​daż lub go​to​we do za​ła​do​wa​nia na sta​tek wy ​ru​sza​j ą​-
cy w dro​gę po​wrot​ną. Mia​stecz​ko ku​piec​kie to skra​wek Ka​ta​lo​nii na ob​czy ź​nie. Sta​no​wi te​ren eks​-
te​ry ​to​rial​ny, któ​ry pod​le​ga na​sze​m u kon​su​lo​wi, a nie m iej ​sco​wy m wła​dzom .

— Jak to m oż​li​we?
— Wszy st​kim wład​com za​le​ży na wy ​m ia​nie han​dlo​wej z in​ny ​m i kra​j a​m i, bo ozna​cza ona

wpły ​wy z po​dat​ków, a za​tem peł​ny skar​biec. Han​del rzą​dzi się wła​sny ​m i pra​wa​m i. Na przy ​kład
Ka​ta​lo​nia, m i​m o że pro​wa​dzi woj ​nę z Sa​ra​ce​na​m i, j uż od ze​szłe​go wie​ku utrzy ​m u​j e fak​to​rie
w Tu​ni​sie czy w Bo​ugie i wierz m i, ża​den wódz arab​ski nie przy ​pu​ści sztur​m u na ka​ta​loń​skie m ia​-
stecz​ko ku​piec​kie.

Kan​tor Ar​naua Es​ta​ny ​ola pro​spe​ro​wał do​sko​na​le. Mo​ro​we po​wie​trze zdzie​siąt​ko​wa​ło ka​ta​loń​-

skich ban​kie​rów, Gu​il​lem by ł naj ​lep​szą gwa​ran​cj ą dla in​we​sto​rów, a w m ia​rę ustę​po​wa​nia epi​de​-

background image

m ii m iesz​kań​cy Bar​ce​lo​ny wy ​do​by ​wa​li za​cho​m i​ko​wa​ne po do​m ach oszczęd​no​ści. Mi​m o to Gu​il​-
lem nie m ógł spać spo​koj ​nie. „Sprze​daj to​war na Ma​j or​ce”, po​wie​dział m u zdaw​ko​wo Has​dai, nie
chcąc, by Ar​nau do​m y ​ślił się, że roz​m a​wia​j ą o nie​wol​ni​kach. Gu​il​lem po​szedł za j e​go ra​dą.
W złą go​dzi​nę — za​klął, prze​wra​ca​j ąc się na po​sła​niu. Po​słu​ży ł się j ed​ny m z ostat​nich okrę​tów
wy ​pły ​wa​j ą​cy ch z Bar​ce​lo​ny u pro​gu paź​dzier​ni​ka, tuż przed za​koń​cze​niu se​zo​nu że​glu​go​we​go.
Bi​zan​cj um , Pa​le​sty ​na, Ro​dos i Cy pr — tam znaj ​do​wa​ły się por​ty do​ce​lo​we czte​rech kup​ców, któ​-
rzy wy ​ru​szy ​li w po​dróż na zle​ce​nie ban​kie​ra z Bar​ce​lo​ny, Ar​naua Es​ta​ny ​ola. Wszy ​scy czte​rej
otrzy ​m a​li we​ksle, któ​re Gu​il​lem pod​su​nął Ar​nau​owi, a ten pod​pi​sał bez czy ​ta​nia. Kup​cy m ie​li na​-
by ć nie​wol​ni​ków i do​star​czy ć ich na Ma​j or​kę. Gu​il​lem prze​wró​cił się na dru​gi bok.

Sy ​tu​acj a po​li​ty cz​na nie by ​ła sprzy ​j a​j ą​ca. Mi​m o za​bie​gów pa​pie​ża, Piotr III rok po pierw​szej

wy ​pra​wie — od​cze​kaw​szy, aż wy ​ga​śnie od​ro​cze​nie, któ​re przy ​znał wów​czas kró​lo​wi Ma​j or​ki,
pod​bił osta​tecz​nie Cer​da​gne i Ro​us​sil​lon. 15 lip​ca 1344 ro​ku, po ka​pi​tu​la​cj i więk​szo​ści tam ​tej ​szy ch
m iast, Ja​kub III padł na ko​la​na przed swy m szwa​grem i bła​ga​j ąc go z od​kry ​tą gło​wą o li​tość,
prze​ka​zał m u swe wło​ści. Piotr III po​da​ro​wał m u Mont​pel​lier oraz wi​ceh​rab​stwa Om e​la​des i Car​-
la​des, za​trzy ​m ał j ed​nak zie​m ie swy ch przod​ków: Ma​j or​kę, Ro​us​sil​lon i Cer​da​gne.

Nie​dłu​go po ka​pi​tu​la​cj i Ja​kub III, zgro​m a​dziw​szy nie​wiel​ką ar​m ię zło​żo​ną z sześć​dzie​się​ciu ry ​-

ce​rzy i trzy ​stu pie​chu​rów, wkro​czy ł do Cer​da​gne, wy ​stę​pu​j ąc po​now​nie prze​ciw​ko swe​m u szwa​-
gro​wi. Piotr Ce​re​m o​nial​ny nie sta​wił się na​wet na pla​cu bo​j u, wy ​sy ​ła​j ąc w za​stęp​stwie swy ch
wa​sa​li. Po​ko​na​ny, zre​zy ​gno​wa​ny i po​ni​żo​ny król Ja​kub schro​nił się pod opie​kuń​czy ​m i skrzy ​dła​m i
sprzy ​j a​j ą​ce​go m u w dal​szy m cią​gu pa​pie​ża Kle​m en​sa VI. Wła​śnie tam , w ło​nie Ko​ścio​ła, uknu​to
ko​lej ​ny plan: Ja​kub III sprze​dał fran​cu​skie​m u kró​lo​wi Fi​li​po​wi VI Mont​pel​lier za dwa​na​ście ty ​się​-
cy esku​dów w zło​cie i za tę su​m ę, do​peł​nio​ną pa​pie​ską po​ży cz​ką, uzbro​ił flo​ty l​lę — po​da​ro​wa​ną
m u przez kró​lo​wą Ne​apo​lu Jo​an​nę — i w ro​ku 1349 wy ​lą​do​wał po​now​nie na Ma​j or​ce. Nie​wol​ni​-
cy m ie​li przy ​by ć na po​kła​dzie pierw​szy ch okrę​tów, któ​re wy ​pły ​nę​ły wio​sną 1349 ro​ku. W grę
wcho​dzi​ły wiel​kie pie​nią​dze i gdy ​by ope​ra​cj a się nie po​wio​dła, re​pu​ta​cj a Ar​naua — m i​m o po​-
par​cia Has​da​ia — ucier​pia​ła​by w oczach agen​tów, z któ​ry ​m i m iał w przy ​szło​ści współ​pra​co​wać.
Na we​kslach wid​niał j e​go pod​pis i na​wet j e​śli Has​dai spła​cił​by j e j a​ko po​rę​czy ​ciel, Es​ta​ny ​ola
by ł​by skom ​pro​m i​to​wa​ny. Kon​tak​ty z za​m or​ski​m i agen​ta​m i opie​ra​ły się na za​ufa​niu, na śle​py m
za​ufa​niu. Któż chciał​by pra​co​wać z ban​kie​rem , któ​ry za​wo​dzi j uż przy pierw​szej trans​ak​cj i?

— Na​wet Ar​nau ostrze​gał, by ​śm y om i​j a​li Ma​j or​kę — zwie​rzy ł się Gu​il​lem Has​da​io​wi, j e​dy ​-

nej oso​bie, któ​rej m ógł się wy ​ża​lić.

Sie​dzie​li w ogro​dzie ży ​dow​skie​go ban​kie​ra. Choć nie pa​trzy ​li na sie​bie, wie​dzie​li, że drę​czy ich

ta sa​m a m y śl. Czte​ry okrę​ty z nie​wol​ni​ka​m i! Ta​ka wpad​ka m o​że zruj ​no​wać na​wet sa​m e​go Has​-
da​ia.

— Sko​ro król Ja​kub wa​ży ł się zła​m ać sło​wo da​ne w dniu ka​pi​tu​la​cj i — po​wie​dział Gu​il​lem ,

pod​no​sząc oczy na swe​go by ​łe​go pa​na — co sta​nie się z ka​ta​loń​ski​m i stat​ka​m i, z na​szy m to​wa​-
rem ?

Has​dai m il​czał. Cóż m iał od​po​wie​dzieć?
— Mo​że kup​cy skie​ru​j ą się do in​ne​go por​tu? — rzu​cił w koń​cu.
— Do Bar​ce​lo​ny ? — Gu​il​lem po​krę​cił z po​wąt​pie​wa​niem gło​wą.
— Nikt nie m ógł te​go prze​wi​dzieć — pró​bo​wał go po​cie​szy ć Ży d.
Od​kąd Ar​nau ura​to​wał j e​go dzie​ci od pew​nej śm ier​ci, Has​da na​uczy ł się trak​to​wać swą pra​cę

z dy ​stan​sem .

background image

Król Piotr wy ​pra​wił flo​tę ka​ta​loń​ską na Ma​j or​kę w m a​j u 1349 ro​ku, w okre​sie wzm o​żo​nej że​-

glu​gi, w środ​ku se​zo​nu han​dlo​we​go.

— Do​brze, że nie po​sła​li​śm y żad​ne​go stat​ku na Ma​j or​kę, za​uwa​ży ł pew​ne​go ra​zu Ar​nau.
Gu​il​lem zm u​szo​ny by ł przy ​tak​nąć.
— Co by się sta​ło — ode​zwał się zno​wu Ar​nau — gdy ​by ​śm y to j ed​nak uczy ​ni​li?
— Co m asz na m y ​śli?
— Przy j ​m u​j e​m y wkła​dy od klien​tów i in​we​stu​j e​m y j e w han​del m or​ski. Je​śli wy ​sła​li​by ​śm y

j a​kiś okręt na Ma​j or​kę, a król Ja​kub by go za​re​kwi​ro​wał, zo​sta​li​by ​śm y bez pie​nię​dzy i bez to​wa​ru,
nie m ie​li​by ​śm y z cze​go zwró​cić po​wie​rzo​ny ch nam wkła​dów. W przy ​pad​ku dy s​po​zy ​cj i po​no​si​-
m y ry ​zy ​ko na rów​ni z kup​ca​m i. Co cze​ka​ło​by nas w ta​kiej sy ​tu​acj i?

— Aba​tut — od​parł Gu​il​lem pół​gęb​kiem .
— Aba​tut?
— Kie​dy ban​kier nie m o​że od​dać klien​tom pie​nię​dzy, urzęd​nik nad​zo​ru​j ą​cy dzia​ła​nie kan​to​rów

przy ​zna​j e m u sześć m ie​się​cy na wy ​wią​za​nie się z zo​bo​wią​zań. Je​śli po upły ​wie ter​m i​nu dług nie
zo​sta​nie spła​co​ny, urzęd​nik ogła​sza, że ban​kier j est aba​tut, czy ​li ban​kru​tem , za​m y ​ka go w lo​chu
o chle​bie i wo​dzie i wy ​prze​da​j e j e​go m a​j ą​tek, by spła​cić wie​rzy ​cie​li…

— Ja nie m am m a​j ąt​ku.
— Je​śli m a​j ą​tek nie wy ​star​cza na spła​ce​nie dłu​gów — re​cy ​to​wał Gu​il​lem bez za​j ąk​nię​cia —

ban​kru​to​wi uci​na się gło​wę na pro​gu j e​go kan​to​ru, ku prze​stro​dze in​ny m ban​kie​rom .

Ar​nau m il​czał.
Gu​il​lem nie m iał od​wa​gi na nie​go spoj ​rzeć. Prze​cież Ar​nau nic nie za​wi​nił.
— Nie przej ​m uj się — pró​bo​wał go uspo​ko​ić — to​bie to nie gro​zi.

background image

35

Woj ​na na Ma​j or​ce trwa​ła w naj ​lep​sze, ale Ar​nau by ł szczę​śli​wy. Gdy nie m iał nic do ro​bo​ty,

wy ​cho​dził przed kan​tor i opie​rał się o fra​m u​gę drzwi. Epi​de​m ia m i​nę​ła i ko​ściół San​ta Ma​ria de la
Mar oży ł. Ma​leń​ka świą​ty ​nia, któ​rą Ar​nau pa​m ię​tał z za​baw z Jo​ane​tem , zni​kła bez śla​du, a ro​bo​ty
po​su​wa​ły się j uż w kie​run​ku głów​ne​go oł​ta​rza. Ar​nau m ógł ca​ły ​m i go​dzi​na​m i przy ​glą​dać się m u​-
ra​rzom ukła​da​j ą​cy m ka​m ie​nie i wspo​m i​nać, j ak no​sił j e na wła​sny ch ple​cach. Z ty m ko​ścio​łem
zwią​za​ne by ​ło ca​łe j e​go ży ​cie: Ma​don​na, przy ​j ę​cie do brac​twa ba​sta​ixos… Tu tak​że zna​la​zły
schro​nie​nie ży ​dow​skie dzie​ci. Rzad​kie li​sty od Jo​ana po​tę​go​wa​ły j esz​cze ra​dość Ar​naua. Je​go brat
pi​sał la​ko​nicz​nie: do​no​sił j e​dy ​nie, że cie​szy się do​bry m zdro​wiem i po​świę​cił się stu​diom bez
resz​ty.

W od​da​li po​j a​wił się ba​sta​ix z ka​m ie​niem na ple​cach. Nie​wie​lu tra​ga​rzy por​to​wy ch prze​ży ​ło

epi​de​m ię. Je​go teść, Ra​m on i wie​lu, wie​lu in​ny ch um ar​ło. Ar​nau opła​ki​wał ich na pla​ży wraz
z daw​ny ​m i to​wa​rzy ​sza​m i.

— Se​ba​stia — wy ​m am ​ro​tał, roz​po​znaw​szy tra​ga​rza.
— Co ta​kie​go? — do​biegł go zza ple​ców głos Gu​il​le​m a. Nie od​wró​cił się.
— Se​ba​stia — po​wtó​rzy ł. — Ba​sta​ix, ten, któ​ry nie​sie ka​m ień, m a na im ię Se​ba​stia.
Kie​dy prze​cho​dził obok kan​to​ru, po​zdro​wił Ar​naua, nie od​wra​ca​j ąc gło​wy, pa​trząc przed sie​bie

i za​gry ​za​j ąc war​gi.

— Przez wie​le lat ro​bi​łem to sa​m o — cią​gnął Ar​nau ury ​wa​ny m gło​sem . Gu​il​lem m il​czał. —

Mia​łem za​le​d​wie czter​na​ście lat, gdy przy ​tasz​czy ​łem Ma​don​nie pierw​szy ka​m ień. — Po​j a​wił się
dru​gi ba​sta​ix. Ar​nau po​zdro​wił i j e​go. — My ​śla​łem , że zła​m ię się pod cię​ża​rem , że pad​nę i j uż
nie wsta​nę, j ed​nak ra​dość, j a​ką po​czu​łem u ce​lu… Mój Bo​że!

— Wa​sza Ma​don​na m u​si m ieć w so​bie coś szcze​gól​ne​go, sko​ro go​to​wi dla niej j e​ste​ście do ta​-

kich po​świę​ceń — usły ​szał głos Mau​ra.

Ar​nau i Gu​il​lem w m il​cze​niu ob​ser​wo​wa​li m i​j a​j ą​cy ch ich tra​ga​rzy.
Wła​śnie ba​sta​ixos zgło​si​li się do Ar​naua pierw​si.

background image

— Po​trze​bu​j e​m y pie​nię​dzy — po​wie​dział bez ogró​dek Se​ba​stia, no​wy cech​m istrz brac​twa. —

Na​sza skar​bon​ka świe​ci pust​ka​m i, po​trze​by są wiel​kie, a pra​cy nie m a lub j est źle płat​na. Czar​na
śm ierć po​zba​wi​ła nas środ​ków do ży ​cia i nie m o​gą zm u​szać bra​ci do skła​da​nia dat​ków, pó​ki sy ​tu​-
acj a się nie po​lep​szy.

Ar​nau zer​k​nął na Gu​il​le​m a sie​dzą​ce​go ra​zem z nim za sto​łem , na któ​ry m po​ły ​ski​wał czer​wo​-

ny, j e​dwab​ny ob​rus. Twarz nie​wol​ni​ka by ​ła nie​od​gad​nio​na.

— Jest aż tak źle? — za​py ​tał Ar​nau.
— Na​wet go​rzej — od​rzekł cech​m istrz. — Ce​ny ży w​no​ści wzro​sły tak bar​dzo, że za​rob​ki nie

star​cza​j ą na wy ​kar​m ie​nie ro​dzi​ny. A prze​cież nie m o​że​m y za​po​m nieć o żo​nach i dzie​ciach zm ar​-
ły ch to​wa​rzy ​szy. Mu​si​m y im po​m a​gać. Po​trze​bu​j e​m y pie​nię​dzy, Ar​nau. Od​da​m y ci wszy st​ko co
do gro​sza.

— Wiem .
Znów zer​k​nął na Gu​il​le​m a, szu​ka​j ąc j e​go apro​ba​ty.
Cóż j a wiem o po​ży cz​kach? Do tej po​ry ty l​ko przy j ​m o​wał pie​nią​dze, j esz​cze ni​g​dy ich nie po​-

ży ​czał. Gu​il​lem ukry ł twarz w dło​niach i wes​tchnął.

— Je​śli to nie​m oż​li​we… — za​czął Se​ba​stia.
— Moż​li​we — wszedł m u w sło​wo Gu​il​lem . Woj ​na cią​gnę​ła się j uż dru​gi m ie​siąc i na​dal nie

m iał żad​ny ch wie​ści o nie​wol​ni​kach. Cóż więc zna​czy kil​ka de​na​rów lub wię​cej . Prze​cież tak czy
owak ru​ina gro​zi Has​da​io​wi. Ar​nau m ógł so​bie po​zwo​lić na udzie​le​nie po​ży cz​ki. — Je​śli m e​m u
pa​nu wy ​star​cza wa​sze sło​wo…

— Wy ​star​cza — za​pew​nił Ar​nau.
Od​li​czy w​szy su​m ę po​trzeb​ną brac​twu, Ar​nau uro​czy ​ście wrę​czy ł pie​nią​dze cech​m i​strzo​wi.

Gu​il​lem pa​trzy ł, j ak po​da​j ą so​bie rę​ce nad sto​łem : sta​li w m il​cze​niu, nie m o​gąc ukry ć em o​cj i
prze​la​ny ch w uścisk, któ​ry trwał ca​łą wiecz​ność.

W trze​cim m ie​sią​cu woj ​ny, gdy Gu​il​lem j uż tra​cił na​dzie​j ę, przy ​by ​li do Bar​ce​lo​ny ocze​ki​wa​-

ni kup​cy, wszy ​scy czte​rej j ed​no​cze​śnie. Pierw​szy z nich, za​wi​nąw​szy do por​tu na Sy ​cy ​lii, do​wie​-
dział się o woj ​nie na Ma​j or​ce i za​cze​kał na stat​ki ka​ta​loń​skie, wśród któ​ry ch znaj ​do​wa​ły się trzy
po​zo​sta​łe ga​le​ry z nie​wol​ni​ka​m i Ar​naua Es​ta​ny ​ola. Ka​pi​ta​no​wie i kup​cy po​sta​no​wi​li om i​nąć Ma​-
j or​kę i czte​rej han​dla​rze, na​j ę​ci przez Gu​il​le​m a, sprze​da​li to​war w Per​pi​gnan, dru​gim co do wiel​-
ko​ści m ie​ście Ka​ta​lo​nii. Zgod​nie z um o​wą spo​tka​li się z Mau​rem po​za kan​to​rem Ar​naua, w m ia​-
stecz​ku ku​piec​kim na uli​cy Car​ders. Tam , po od​li​cze​niu przy ​pa​da​j ą​cej im czwar​tej czę​ści zy ​sków,
prze​ka​za​li Gu​il​le​m o​wi we​ksle oraz trzy czwar​te zy ​sków na​leż​ne Ar​nau​owi. To by ​ła praw​dzi​wa
for​tu​na! Ka​ta​lo​nia po​trze​bo​wa​ła rąk do pra​cy i nie​wol​ni​cy by ​li w ce​nie.

Od​pra​wiw​szy kup​ców i upew​niw​szy się, że nikt na nie​go nie pa​trzy, Gu​il​lem za​czął ob​sy ​py ​wać

we​ksle po​ca​łun​ka​m i.

Ru​szy ł z po​wro​tem do kan​to​ru, j ed​nak przy pla​cu Blat zm ie​nił zda​nie i skrę​cił w kie​run​ku dziel​-

ni​cy ży ​dow​skiej . Do​pie​ro gdy prze​ka​zał ra​do​sną no​wi​nę Has​da​io​wi, udał się w stro​nę ko​ścio​ła
San​ta Ma​ria, roz​da​j ąc uśm ie​chy na pra​wo i le​wo. W kan​to​rze za​stał Ar​naua w to​wa​rzy ​stwie Se​-
ba​stia i księ​dza.

— Gu​il​lem — po​wi​tał go j e​go pan. — Przed​sta​wiam ci księ​dza Ju​li An​dreu, na​stęp​cę oj ​ca Al​-

ber​ta.

Gu​il​lem ukło​nił się nie​zdar​nie. Oho, na​stęp​na po​ży cz​ka, po​m y ​ślał.
— To nie to, co m y ​ślisz — za​pew​nił Ar​nau. Gu​il​lem po​m a​cał ukry ​te za pa​zu​chą we​ksle

background image

i uśm iech​nął się. A j e​śli na​wet? Od dziś Ar​nau j est bo​ga​ty. Uśm iech​nął się po​now​nie, ale Ar​nau
źle zro​zu​m iał j e​go ra​dość. — Jest go​rzej , niż m y ​ślisz — stwier​dził z po​wa​gą. Czy m o​że by ć coś
gor​sze​go od po​ży cz​ki udzie​lo​nej Ko​ścio​ło​wi? — m iał ocho​tę za​py ​tać Maur, wi​ta​j ąc się z cech​m i​-
strzem ba​sta​ixos. — Ma​m y kło​pot — spre​cy ​zo​wał Ar​nau.

Przez chwi​lę trzej m ęż​czy ź​ni m ie​rzy ​li Mau​ra wzro​kiem . „Ty l​ko j e​śli Gu​il​lem się zgo​dzi”, po​-

sta​wił wa​ru​nek Ar​nau, pusz​cza​j ąc m i​m o uszu uwa​gę księ​dza, że cho​dzi o zwy ​kłe​go nie​wol​ni​ka.

— Wspo​m i​na​łem ci kie​dy ś o Ra​m o​nie? — Gu​il​lem za​prze​czy ł. — To dla m nie ktoś bar​dzo

waż​ny. Po​m ógł m i… Bar​dzo m i po​m ógł. — Gu​il​lem słu​chał, sto​j ąc, j ak przy ​sta​ło na nie​wol​ni​ka.
— Ra​m on i j e​go żo​na um ar​li pod​czas epi​de​m ii, osie​ro​ca​j ąc cór​kę. Brac​two nie m o​że dłu​żej ło​-
ży ć na j ej utrzy ​m a​nie. Mó​wi​li​śm y wła​śnie… Se​ba​stia i oj ​ciec na​m a​wia​j ą m nie…

— Pa​nie, dla​cze​go py ​tasz m nie o zda​nie?
Oj ​ciec Ju​li An​dreu od​wró​cił się do Ar​naua pe​łen na​dziei.
— Ochron​ki i do​bro​czy ń​cy nie na​dą​ża​j ą z nie​sie​niem po​m o​cy po​trze​bu​j ą​cy m — cią​gnął Ar​-

nau. — Nie m o​gą na​wet za​pew​nić wszy st​kim dzien​nej ra​cj i chle​ba, wi​na i zu​py. Czar​na śm ierć
po​czy ​ni​ła strasz​ne spu​sto​sze​nia.

— Do cze​go zm ie​rzasz, pa​nie?
— Po​pro​szo​no, by m przy ​gar​nął cór​kę Ra​m o​na. Gu​il​lem znów do​tknął we​ksli. Mógł​by ś przy ​-

gar​nąć ca​łą ar​m ię sie​rot! — po​m y ​ślał.

— Je​śli ta​ka j est two​j a wo​la…
— Nie znam się na dzie​ciach — od​rzekł Ar​nau.
— Po​trze​bu​j ą ty l​ko da​chu nad gło​wą i odro​bi​ny ser​ca — wtrą​cił Se​ba​stia. — Dach nad gło​wą

m asz, a coś m i m ó​wi, że i ser​ca ci nie bra​ku​j e.

— Po​m o​żesz m i? — za​py ​tał Ar​nau nie​wol​ni​ka, nie zwra​ca​j ąc uwa​gi na sło​wa tra​ga​rza.
— Bę​dę ci po​słusz​ny.
— Nie chcę po​słu​szeń​stwa. Chcę… pro​szę o po​m oc.
— Twe sło​wa m i schle​bia​j ą, pa​nie. Po​m o​gę ci bar​dzo chęt​nie — obie​cał Gu​il​lem . — W czy m

ty l​ko za​pra​gniesz.

Cór​ka Ra​m o​na m ia​ła sześć lat, a na im ię Mar, j ak uko​cha​na Ma​don​na Ar​naua. Po trzech m ie​-

sią​cach otrzą​snę​ła się po tra​gicz​ny m do​świad​cze​niu, j a​ką by ​ła dla niej epi​de​m ia dżu​m y i utra​ta
ro​dzi​ców. Od tej po​ry dzie​cię​cy śm iech i bie​ga​ni​na wy ​peł​nia​ły dom , za​głu​sza​j ąc po​brzę​ki​wa​nie
m o​net i zgrzy t pió​ra o stro​ni​ce ksiąg ra​chun​ko​wy ch. Kie​dy dziew​czy n​ka, wy ​ko​rzy ​stu​j ąc chwi​lę
nie​uwa​gi opie​ku​j ą​cej się nią nie​wol​ni​cy, za​glą​da​ła do kan​to​ru, Ar​nau i Gu​il​lem besz​ta​li j ą zza sto​-
łu, a za​raz po​tem zer​ka​li na sie​bie z uśm ie​chem .

Do​na​ha zo​sta​ła źle przy ​j ę​ta przez Ar​naua.
— Nie chcę wię​cej nie​wol​ni​ków! — krzy k​nął, prze​ry ​wa​j ąc wy ​wód Gu​il​le​m a.
Wy ​chu​dzo​na, brud​na i odzia​na w łach​m a​ny dziew​czy ​na wy ​buch​nę​ła pła​czem .
— Gdzie j ej bę​dzie le​piej niż u nas? — prze​ko​ny ​wał Maur. — Je​śli j ą uwol​nisz, na​ty ch​m iast

sprze​da się ko​m uś in​ne​m u. Mu​si j eść, a m y … m u​si​m y m ieć opie​kun​kę do dziec​ka. — Nie​wol​ni​ca
uklę​kła przed Ar​nau​em , któ​ry pró​bo​wał wy ​rwać się z j ej ob​j ęć. — Wiesz, ile ona prze​szła? —
Gu​il​lem zm ru​ży ł oczy. — Je​śli j ą zwró​cę…

Ar​nau, chcąc nie chcąc, przy ​znał Gu​il​le​m o​wi ra​cj ę. Maur nie ty l​ko prze​ko​nał swe​go pa​na, by

ku​pił Do​na​hę, zna​lazł rów​nież spo​sób na prze​ka​za​nie m u pie​nię​dzy ze sprze​da​ży nie​wol​ni​ków. Wy ​-
pła​ciw​szy Has​da​io​wi część na​leż​ną m u j a​ko bar​ce​loń​skie​m u agen​to​wi sprze​daw​ców, wrę​czy ł

background image

for​tu​nę za​ro​bio​ną na trans​ak​cj i zna​j o​m e​m u Ży ​do​wi prze​by ​wa​j ą​ce​m u aku​rat prze​j az​dem w Bar​-
ce​lo​nie, za​ufa​ne​m u współ​pra​cow​ni​ko​wi Has​da​ia.

Abra​ham Le​vi zj a​wił się pew​ne​go ran​ka w kan​to​rze Ar​naua Es​ta​ny ​ola. By ł wy ​so​kim , chu​dy m

m ęż​czy ​zną o bia​łej , rzad​kiej bro​dzie, odzia​ny m w czar​ną pe​le​ry ​nę, na któ​rej od​ci​na​ła się żół​ta
na​szy w​ka. Przy ​wi​tał się z Gu​il​le​m em , ten z ko​lei przed​sta​wił go Ar​nau​owi. Ży d siadł przy sto​le
i wrę​czy ł Ar​nau​owi we​ksel.

— Chcę zde​po​no​wać to w wa​szy m kan​to​rze, pa​nie Es​ta​ny ​ol — oświad​czy ł.
Ar​nau wy ​trzesz​czy ł oczy na wi​dok su​m y wid​nie​j ą​cej na do​ku​m en​cie, po czy m pod​su​nął go

po​spiesz​nie Gu​il​le​m o​wi, ner​wo​wo na​kła​nia​j ąc nie​wol​ni​ka do prze​czy ​ta​nia we​ksla.

— Ależ… — bąk​nął, gdy Maur udał zdzi​wie​nie — to praw​dzi​wa for​tu​na. Dla​cze​go chce​cie j ą

zde​po​no​wać u m nie, a nie u j ed​ne​go z wa​szy ch…

— Bra​ci w wie​rze? — do​koń​czy ł za nie​go Ży d. — Bo ni​g​dy nie za​wio​dłem się na Sa​ha​cie i nie

są​dzę, by zm ia​na im ie​nia — cią​gnął, zer​ka​j ąc na Mau​ra — przy ​tę​pi​ła j e​go dry g do in​te​re​sów.
Wy ​bie​ram się w po​dróż, bar​dzo dłu​gą po​dróż, i pra​gnę, by ​ście wła​śnie wy, pa​nie, i Sa​hat, ob​ra​ca​-
li m o​im m a​j ąt​kiem .

— Za tak du​że su​m y zde​po​no​wa​ne w na​szy m kan​to​rze przy ​słu​gu​j e czwar​ta część zy ​sków. Do​-

brze m ó​wię, Gu​il​lem ?

— Maur przy ​tak​nął. — Jak bę​dzie​m y wam prze​ka​zy ​wa​li pie​nią​dze pod​czas wa​szej nie​obec​no​-

ści? Jak was znaj ​dzie​m y ?

Po co ty ​le py ​tań? — po​m y ​ślał Gu​il​lem . Abra​ham nie zo​stał przy ​go​to​wa​ny na ta​kie prze​słu​-

cha​nie, j ed​nak zdo​łał wy ​brnąć z opre​sj i.

Za​in​we​stuj ​cie j e — od​parł. — O m nie się nie m ar​tw​cie, m am dzie​ci ani ro​dzi​ny, a tam , do​kąd

j a​dę, pie​nią​dze nie m i po​trzeb​ne. Kie​dy ś, w da​le​kiej przy ​szło​ści, zgło​szę się po nie lub przy ​ślę ko​-
goś w m o​im im ie​niu. Ty m ​cza​sem nie za​przą​taj ​cie so​bie m ną gło​wy. Sam się z wa​m i skon​tak​tu​j ę.
Chy ​ba nie m a​cie nic prze​ciw​ko?

— Skąd​że — od​parł Ar​nau. Gu​il​lem ode​tchnął. — Wa​sze ży ​cze​nie j est dla nas roz​ka​zem .
Po do​peł​nie​niu for​m al​no​ści Abra​ham Le​vi wstał.
— A te​raz pój ​dę po​że​gnać się ze zna​j o​m y ​m i z get​ta — oznaj ​m ił, ukło​niw​szy się Ar​nau​owi.
— Od​pro​wa​dzę was — za​pro​po​no​wał Gu​il​lem , spo​glą​da​j ąc py ​ta​j ą​co na swe​go pa​na. Ar​nau

ski​nął gło​wą.

Wprost z kan​to​ru Ży d i Maur uda​li się do re​j en​ta, w któ​re​go obec​no​ści Abra​ham Le​vi pod​pi​sał

po​kwi​to​wa​nie de​po​zy ​tu zło​żo​ne​go w kan​to​rze Ar​naua Es​ta​ny ​ola, zrze​ka​j ąc się na ko​rzy ść ban​kie​ra
ca​łej zde​po​no​wa​nej su​m y oraz wy ​ni​ka​j ą​cy ch z niej od​se​tek. Gu​il​lem wra​cał do kan​to​ru z do​ku​-
m en​tem za pa​zu​chą. Te​raz po​zo​sta​j e ty l​ko cze​kać, roz​m y ​ślał, spa​ce​ru​j ąc po uli​cach Bar​ce​lo​ny.
For​m al​nie pie​nią​dze na​le​żą do Abra​ha​m a Le​vie​go, tak przy ​naj ​m niej wy ​ni​ka z ksiąg ra​chun​ko​-
wy ch, j ed​nak nikt ni​g​dy nie bę​dzie m ógł się o nie upo​m nieć, po​nie​waż Ży d wy ​pi​sał we​ksel na
ban​kie​ra. Ty m ​cza​sem przy ​pa​da​j ą​ce na Ar​naua trzy czwar​te zy ​sku z ob​ro​tu po​wie​rzo​ną m u for​tu​-
ną zna​ko​m i​cie wy ​star​czą do po​m no​że​nia j e​go m a​j ąt​ku.

Tej no​cy, gdy Ar​nau spał, Gu​il​lem zszedł do kan​to​ru. Za​wcza​su upa​trzy ł so​bie ob​lu​zo​wa​ny ka​-

m ień w ścia​nie. Owi​nąw​szy do​ku​m ent ka​wał​kiem gru​be​go suk​na, ukry ł go w za​głę​bie​niu, któ​re
na​stęp​nie sta​ran​nie za​sło​nił ka​m ie​niem . Przy naj ​bliż​szej oka​zj i po​pro​si któ​re​goś z m u​ra​rzy pra​cu​-
j ą​cy ch w ko​ście​le San​ta Ma​ria, by go le​piej przy ​m o​co​wa​li. For​tu​na Ar​naua prze​le​ży tu do cza​su,
aż bę​dzie m ógł wy ​j a​wić m u j ej po​cho​dze​nie. Po​zo​sta​wa​ło ty l​ko cze​kać.

background image

Dłu​go cze​kać, zro​zu​m iał Gu​il​lem pew​ne​go dnia, spa​ce​ru​j ąc ze swy m pa​nem po pla​ży w dro​-

dze po​wrot​nej z Kon​su​la​tu Mor​skie​go, gdzie za​ła​twia​li pew​ne for​m al​no​ści. Do Bar​ce​lo​ny wciąż
przy ​bi​j a​ły stat​ki z ludz​kim to​wa​rem — nie​wol​ni​ka​m i, któ​ry ch prze​woź​ni​cy prze​wo​zi​li te​raz na
brzeg stło​czo​ny ch na ło​dziach. Stat​ki z m ęż​czy ​zna​m i i ko​bie​ta​m i zdol​ny ​m i do pra​cy ?

Ale rów​nież z ko​bie​ta​m i i dzieć​m i, któ​ry ch płacz zm u​sił spa​ce​ro​wi​czów do od​wró​ce​nia wzro​ku.
— Po​słu​chaj , Gu​il​lem — ode​zwał się Ar​nau — ni​g​dy, choć​by ​śm y by ​li na skra​j u ban​kruc​twa,

choć​by ​śm y roz​pacz​li​wie po​trze​bo​wa​li pie​nię​dzy, nie po​dej ​m ie​m y się han​dlu nie​wol​ni​ka​m i. Wo​-
lę, że​by kat skró​cił m nie o gło​wę.

Po chwi​li zo​ba​czy ​li, że ga​le​ra, wpra​wia​na w ruch przez rzę​dy wio​seł, opusz​cza port.
— Już od​pły ​wa? — zdzi​wił się Ar​nau. — Nie bie​rze ła​dun​ku na dro​gę po​wrot​ną?
Gu​il​lem spoj ​rzał na nie​go, krę​cąc nie​zau​wa​żal​nie gło​wą.
— Wró​ci — za​pew​nił. — Ale wcze​śniej m u​si wy ​pły ​nąć na peł​ne m o​rze i… do​koń​czy ć wy ​ła​-

du​nek — do​dał ła​m ią​cy m się gło​sem .

Ar​nau m il​czał przez chwi​lę, od​pro​wa​dza​j ąc wzro​kiem ga​le​rę.
— Wie​lu um ie​ra? — spy ​tał w koń​cu.
— Zby t wie​lu — od​parł Maur, przy ​wo​łu​j ąc w pa​m ię​ci bar​dzo po​dob​ny sta​tek.
— Ni​g​dy, Gu​il​lem ! Pa​m ię​taj , ni​g​dy.

background image

36

Plac San​ta Ma​ria de la Mar,

Bar​ce​lo​na,

1 stycz​nia 1354 ro​ku

Gdzież​by, j e​śli nie tu? — po​m y ​ślał Ar​nau, ob​ser​wu​j ąc z okna swe​go do​m u m iesz​kań​ców Bar​-

ce​lo​ny tło​czą​cy ch się przed ko​ścio​łem San​ta Ma​ria, na po​bli​skich uli​cach, na rusz​to​wa​niach, a na​-
wet we​wnątrz świą​ty ​ni. Wzrok wszy st​kich skie​ro​wa​ny by ł na po​dest, wznie​sio​ny z roz​ka​zu kró​la.
Piotr III nie wy ​brał pla​cu Blat ani pla​cu przed ka​te​drą, gieł​dą czy im ​po​nu​j ą​cy m ar​se​na​łem m or​-
skim , po​wsta​j ą​cy m na j e​go po​le​ce​nie. Nie. Wy ​brał ko​ściół San​ta Ma​ria, świą​ty ​nię lu​du, wzno​szo​-
ną wspól​ny ​m i si​ła​m i i wy ​sił​kiem wszy st​kich oby ​wa​te​li.

— W ca​łej Ka​ta​lo​nii trud​no o m iej ​sce, któ​re le​piej uosa​bia​ło​by du​cha m iesz​kań​ców Bar​ce​lo​-

ny — po​wie​dział te​go ran​ka Ar​nau, przy ​glą​da​j ąc się wraz z Gu​il​le​m em ro​bot​ni​kom usta​wia​j ą​-
cy m po​dest. — Król o ty m wie i dla​te​go wy ​brał ten wła​śnie plac.

Ar​nau​owi ciar​ki prze​szły po ple​cach. Ca​łe j e​go do​ty ch​cza​so​we ży ​cie by ​ło zwią​za​ne z ko​ścio​-

łem San​ta Ma​ria!

— Zno​wu przy j ​dzie nam pła​cić — zży ​m ał się Maur. Ar​nau od​wró​cił się, by za​pro​te​sto​wać,

j ed​nak wi​dząc, że nie​wol​nik nie od​ry ​wa wzro​ku od po​de​stu, wo​lał nic nie m ó​wić.

Od otwar​cia kan​to​ru upły ​nę​ło pięć lat. Ar​nau m iał trzy ​dzie​ści trzy la​ta, by ł szczę​śli​wy i bo​ga​-

ty … Bar​dzo bo​ga​ty. Wiódł skrom ​ne ży ​cie, choć z ksiąg ra​chun​ko​wy ch wy ​ni​ka​ło, że zgro​m a​dził
nie​m a​łą for​tu​nę.

— Chodź​m y na śnia​da​nie — za​pro​po​no​wał, kła​dąc rę​kę na ra​m ie​niu Mau​ra.
Na do​le cze​ka​ły j uż Do​na​ha i Mar, któ​ra po​m a​ga​ła opie​kun​ce na​kry ć do sto​łu.
Nie​wol​ni​ca krzą​ta​ła się przy kuch​ni, a dziew​czy n​ka pod​bie​gła do nich.
— Wszy ​scy m ó​wią o wi​zy ​cie kró​la! — za​wo​ła​ła. — Bę​dzie​m y m o​gli zo​ba​czy ć go z bli​ska?

Przy ​bę​dą rów​nież ry ​ce​rze?

background image

Gu​il​lem usiadł przy sto​le i wes​tchnął.
— Król przy ​j eż​dża po na​sze pie​nią​dze — wy ​j a​śnił.
— Gu​il​lem ! — zgro​m ił go Ar​nau, wi​dząc zm ie​sza​nie na twa​rzy dziew​czy n​ki.
— Prze​cież to praw​da — bro​nił się Maur.
— Nie. To nie​praw​da, Mar — uciął Ar​nau. Dziew​czy n​ka na​gro​dzi​ła go uśm ie​chem . — Król

przy ​by ​wa pro​sić o po​m oc w pod​bo​j u Sar​dy ​nii.

— I o pie​nią​dze? — za​py ​ta​ła dziew​czy n​ka, pusz​cza​j ąc oko do Gu​il​le​m a.
Ar​nau zer​k​nął naj ​pierw na nią, po​tem na Gu​il​le​m a: obo​j e uśm ie​cha​li się do nie​go prze​kor​nie.

Ależ ta m a​ła uro​sła! By ​ła j uż praw​dzi​wą pan​ni​cą: pięk​ną, in​te​li​gent​ną, peł​ną wdzię​ku. Mo​gła pod​-
bić ser​ce każ​de​go.

— I o pie​nią​dze? — po​wtó​rzy ​ła praw​dzi​wa pan​ni​ca, wy ​ry ​wa​j ąc Ar​naua z za​m y ​śle​nia.
— Wszy st​kie woj ​ny kosz​tu​j ą! — by ł zm u​szo​ny przy ​znać. No pro​szę, a j ed​nak! — Gu​il​lem

roz​ło​ży ł rę​ce.

Do​na​ha po​da​ła ko​la​cj ę.
— Dla​cze​go nie po​wiesz Mar — za​gad​nął Ar​nau, od​cze​kaw​szy, aż Do​na​ha skoń​czy ich ob​słu​-

gi​wać — że w rze​czy ​wi​sto​ści woj ​na nie ty l​ko nic nas nie kosz​tu​j e, ale na​wet na niej za​ra​bia​m y.

Mar wy ​trzesz​czy ​ła oczy na Gu​il​le​m a.
Maur się za​wa​hał.
— Od trzech lat pła​ci​m y po​dat​ki nad​zwy ​czaj ​ne — rzu​cił wzbra​nia​j ąc się przed przy ​zna​niem

ra​cj i Ar​nau​owi. — Od trzech lat m iesz​kań​cy Bar​ce​lo​ny po​no​szą kosz​ty woj ​ny.

Mar uśm iech​nę​ła się i od​wró​ci​ła do Ar​naua.
— To praw​da — przy ​znał. — Do​kład​nie trzy la​ta te​m u Ka​ta​lo​nia, sprzy ​m ie​rzy w​szy się z We​-

ne​cj ą i Bi​zan​cj um , wy ​po​wie​dzia​ła woj ​nę Ge​nui. Cho​dzi​ło o ode​bra​nie Kor​sy ​ki i Sar​dy ​nii, któ​re
w m y śl ukła​du za​war​te​go w Agna​ni by ​ły len​nem ka​ta​loń​skim , a m i​m o to znaj ​do​wa​ły się pod
wła​dzą Ge​nu​eń​czy ​ków. Sześć​dzie​siąt osiem uzbro​j o​ny ch ga​ler! — Ar​nau pod​niósł głos. — Sześć​-
dzie​siąt osiem uzbro​j o​ny ch ga​ler, dwa​dzie​ścia trzy ka​ta​loń​skie, a resz​ta pod ban​de​rą We​ne​cj i
i Gre​cj i, zm ie​rzy ​ło się w cie​śni​nie Bos​for z sześć​dzie​się​cio​m a pię​cio​m a ga​le​ra​m i ge​nu​eń​ski​m i.

— I? — za​py ​ta​ła Mar, gdy Ar​nau za​wie​sił na​gle głos.
— Bi​twa nie zo​sta​ła roz​strzy ​gnię​ta. Zgi​nął w niej nasz ad​m i​rał Po​ne de San​ta Pau, a do Ka​ta​-

lo​nii wró​ci​ło ty l​ko dzie​sięć z dwu​dzie​stu trzech ga​ler. I co się wte​dy sta​ło, Gu​il​lem ? — Nie​wol​nik
po​krę​cił gło​wą. — No, po​wiedz, co się sta​ło — na​le​gał Ar​nau.

Gu​il​lem wes​tchnął.
— Bi​zan​ty j ​czy ​cy nas zdra​dzi​li i w za​m ian za po​kój przy ​zna​li Ge​nui wy ​łącz​ność na han​del —

wy ​re​cy ​to​wał.

— I co j esz​cze się wte​dy wy ​da​rzy ​ło? — nie ustę​po​wał Ar​nau.
— Utra​ci​li​śm y j e​den z naj ​waż​niej ​szy ch śród​ziem ​no​m or​skich szla​ków han​dlo​wy ch.
— Stra​ci​li​śm y pie​nią​dze?
— Tak.
Mar słu​cha​ła, zer​ka​j ąc to na Ar​naua, to na Gu​il​le​m a. Na​wet krzą​ta​j ą​ca się przy pa​le​ni​sku Do​-

na​ha sta​ra​ła się nie uro​nić ani sło​wa.

— Du​żo pie​nię​dzy ?
— Du​żo.
— Wię​cej , niż prze​ka​za​li​śm y po​tem kró​lo​wi?

background image

— Wię​cej .
— Ty l​ko pa​no​wa​nie na Mo​rzu Śród​ziem ​ny m po​zwo​li nam han​dlo​wać w spo​ko​j u — za​wy ​ro​ko​-

wał Ar​nau.

— A Bi​zan​ty j ​czy ​cy ? — spy ​ta​ła Mar.
— Rok póź​niej król uzbro​ił flo​tę zło​żo​ną z pięć​dzie​się​ciu ga​ler, któ​ra pod wo​dzą Ber​na​ta de Ca​-

bre​ra po​ko​na​ła Ge​nu​eń​czy ​ków u brze​gów Sar​dy ​nii. Nasz ad​m i​rał zdo​by ł na nie​przy ​j a​cie​lu trzy ​-
dzie​ści trzy ga​le​ry i za​to​pił pięć in​ny ch. Osiem ty ​się​cy Ge​nu​eń​czy ​ków po​le​gło, trzy ty ​sią​ce
dwie​ście do​sta​ło się do nie​wo​li. W na​szy ch sze​re​gach by ​ło za​le​d​wie czter​dzie​ści ofiar! Bi​zan​ty j ​-
czy ​cy — cią​gnął Ar​nau, pa​trząc w bły sz​czą​ce z cie​ka​wo​ści oczy Mar — zro​zu​m ie​li, że po​peł​ni​li
błąd i otwo​rzy ​li nam swe por​ty.

— Trzy la​ta po​dat​ków nad​zwy ​czaj ​ny ch, któ​re pła​ci​m y do dzi​siaj — wtrą​cił Gu​il​lem .
— Ale sko​ro król zdo​by ł Sar​dy ​nię i przy ​wró​cił han​del z Bi​zan​cj um , po co te​raz przy ​j e​chał? —

chcia​ła wie​dzieć dziew​czy ​na.

— Sar​dy ń​scy m oż​ni pod do​wódz​twem nie​j a​kie​go pa​na de Ar​bo​rea po​wsta​li prze​ciw​ko Ka​ta​lo​-

nii i Piotr Trze​ci m u​si zdła​wić bunt.

— Król — wtrą​cił Gu​il​lem — po​wi​nien za​do​wo​lić się prze​j ezd​ny ​m i szla​ka​m i han​dlo​wy ​m i

i po​dat​ka​m i. Sar​dy ​nia j est wy ​spą su​ro​wą i nie​go​ścin​ną. Ni​g​dy j ej so​bie nie pod​po​rząd​ku​j e​m y.

Król po​sta​no​wił ocza​ro​wać swy ch pod​da​ny ch prze​py ​chem i ele​gan​cj ą. Po​dest do​sko​na​le m a​-

sko​wał j e​go ni​ski wzrost. Mo​nar​cha odzia​ny by ł we wspa​nia​łe szkar​łat​ne sza​ty, skrzą​ce w zi​m o​-
wy m słoń​cu nie m niej niż dro​gie ka​m ie​nie, któ​ry ​m i ob​szy ​te. Na tę szcze​gól​ną oka​zj ę nie za​po​-
m niał wło​ży ć ko​ro​ny ze szcze​re​go zło​ta, u pa​sa m iał szty ​let, z któ​ry m ni​g​dy się nie roz​sta​wał. To​-
wa​rzy ​szą​cy m u m oż​ni i dwo​rza​nie naj ​wy ​raź​niej nie chcie​li by ć gor​si od wład​cy, i rów​nież m ie​li
na so​bie naj ​wy ​kwint​niej ​sze tka​ni​ny i klej ​no​ty.

Król zwró​cił się do pod​da​ny ch i zdo​by ł ich ser​ca. Czy m o​nar​cha prze​m a​wiał kie​dy ​kol​wiek do

pro​ste​go lu​du, wy ​j a​śnia​j ąc swe za​m ia​ry ? Mó​wił o Ka​ta​lo​nii, o j ej po​sia​dło​ściach i in​te​re​sach.
Gdy wspo​m niał o zdra​dzie sar​dy ń​skie​go m oż​ne​go de Ar​bo​rea, lu​dzie za​czę​li wy ​gra​żać nie​wi​-
dzial​ne​m u wro​go​wi na​wo​łu​j ąc do ze​m sty. Król, zwró​co​ny twa​rzą do ko​ścio​ła San​ta Ma​ria, j esz​-
cze przez j a​kiś czas pod​sy ​cał w pod​da​ny ch do​brą wo​lę, a na​stęp​nie po​pro​sił ich o pie​nią​dze na
woj ​nę. W ta​kiej chwi​li roz​e​m o​cj o​no​wa​ny tłum od​dał​by m u na​wet wła​sne dzie​ci.

Wszy ​scy m iesz​kań​cy Bar​ce​lo​ny od​po​wie​dzie​li na apel m o​nar​chy. Ar​nau uiścił na​leż​ność, j a​-

ką przy ​szło za​pła​cić ban​kie​rom , i król od​pły ​nął na Sar​dy ​nię na cze​le flo​ty zło​żo​nej ze stu okrę​tów.

Gdy woj ​ska opu​ści​ły Bar​ce​lo​nę i wszy st​ko wró​ci​ło do nor​m y, Ar​nau znów za​j ął się kan​to​rem ,

m a​łą Mar, ko​ścio​łem San​ta Ma​ria i wszy st​ki​m i, któ​rzy zgła​sza​li się do nie​go po po​ży cz​kę.

Gu​il​lem m u​siał się po​go​dzić z ty m dziw​ny m zwy ​cza​j em swe​go pa​na, j ak​że in​ny m od za​cho​-

wa​nia zna​ny ch m u ban​kie​rów i kup​ców, z Has​da​iem Cre​sca​sem włącz​nie. Z po​cząt​ku opie​rał się
i zży ​m ał, ile​kroć m u​siał się​gać do sa​kiew​ki, by wes​przeć ko​lej ​ne​go ro​bot​ni​ka.

— Prze​cież pła​cą re​gu​lar​nie. Od​da​j ą dług co do gro​sza — bro​nił się Ar​nau.
— To po​ży cz​ki nie​opro​cen​to​wa​ne — tłu​m a​czy ł Gu​il​lem . — Mo​gli​by ​śm y za​ra​biać na ty ch

pie​nią​dzach…

— Prze​cież sam po​wta​rzasz, że po​win​ni​śm y ku​pić pa​łac i ży ć w prze​py ​chu. Ile by nas to kosz​-

to​wa​ło, Gu​il​lem ? Chy ​ba nie za​prze​czy sz, że nie​skoń​cze​nie wię​cej niż wszy st​kie po​ży cz​ki, któ​ry ch
udzie​la​m y po​trze​bu​j ą​cy m .

Gu​il​lem m u​siał ugry źć się w j ę​zy k. Je​go pan m iał ra​cj ę. Wiódł skrom ​ne ży ​cie w dom ​ku na ro​-

background image

gu Ca​nvis No​us i Ca​nvi Vells. Nie szczę​dził j e​dy ​nie wy ​dat​ków na wy ​kształ​ce​nie Mar bo dziew​-
czy n​ka po​bie​ra​ła na​uki w do​m u za​przy ​j aź​nio​nej kup​ca, u pre​cep​to​rów j e​go dzie​ci. I oczy ​wi​ście
na swój uko​cha​ny ko​ściół. Nie upły ​nę​ło du​żo cza​su, a pa​ra​fial​na ra​da nad​zo​ru​j ą​ca bu​do​wą zgło​si​-
ła się do Ar​naua po wspar​cie.

— Mam j uż ka​pli​cę — od​po​wie​dział Ar​nau, gdy na​m a​wia​no go by uwiecz​nił swe im ię dla po​-

tom ​no​ści, fun​du​j ąc ka​pli​cę. — A j ak​że — do​dał, wi​dząc zdzi​wio​ne m i​ny człon​ków ra​dy — ka​pli​-
ba​sta​ixos, czy ​li Prze​naj ​święt​sze​go Sa​kra​m en​tu, któ​ra na za​wsze po​zo​sta​nie rów​nież m o​j ą ka​pli​-
cą. Tak czy owak… — Się​gnął do szka​tu​ły. — Ile wam po​trze​ba?

Ile wam po​trze​ba? Ile chcesz? Ja​ką su​m ą się za​do​wo​lisz? Ty ​le ci wy ​star​czy ? Gu​il​lem zdą​ży ł

oswo​ić się z ty ​m i py ​ta​nia​m i, aż w koń​cu za​czął ustę​po​wać, gdy pod​czas spa​ce​rów po pla​ży lub po
dziel​ni​cy Ri​be​ra nie​zna​j o​m i po​zdra​wia​li go ser​decz​nie i dzię​ko​wa​li z uśm ie​chem . A m o​że Ar​nau
m a ra​cj ę? — za​sta​na​wiał się. Po​świę​ca się dla in​ny ch, ale zro​bił to rów​nież dla nie​go i dla troj ​ga
nie​zna​j o​m y ch ży ​dow​skich dzie​ci, któ​ry m gro​zi​ła śm ierć pod gra​dem ka​m ie​ni. Naj ​praw​do​po​dob​-
niej wła​śnie tej ce​sze j e​go cha​rak​te​ru on sam , Ra​qu​el i Ju​cef za​wdzię​cza​j ą ży ​cie. Dla​cze​go m iał​-
by się zm ie​niać ty l​ko dla​te​go, że for​tu​na m u sprzy ​j a? I, bio​rąc przy ​kład z Ar​naua, za​czął uśm ie​-
chać się do prze​chod​niów i po​zdra​wiać nie​zna​j o​m y ch, któ​rzy kła​nia​li m u się z sza​cun​kiem .

Jed​nak ten spo​sób by ​cia Ar​naua nie m iał nic wspól​ne​go z j e​go nie​któ​ry ​m i de​cy ​zj a​m i po​dej ​-

m o​wa​ny ​m i przez la​ta. Moż​na by ​ło zro​zu​m ieć fakt, że nie chce m ieć nic wspól​ne​go z han​dlem
nie​wol​ni​ka​m i. Dla​cze​go j ed​nak, za​sta​na​wiał się Gu​il​lem , od​m a​wia udzia​łu w nie​któ​ry ch in​te​re​-
sach zu​peł​nie nie​zwią​za​ny ch z ży ​wy m to​wa​rem ?

Z po​cząt​ku Ar​nau nie tłu​m a​czy ł się ze swy ch de​cy ​zj i, ty l​ko uci​nał:
— Brzm i m a​ło prze​ko​nu​j ą​co. Nie po​do​ba m i się. Wy ​glą​da po​dej ​rza​nie.
Pew​ne​go ra​zu Maur stra​cił cier​pli​wość. To by ​ła do​sko​na​ła oka​zj a, Ar​nau — po​wie​dział, gdy

j e​go pan zno​wu od​pra​wił kup​ców z kwit​kiem . — O co cho​dzi?

Cza​sem od​rzu​casz bar​dzo opła​cal​ne trans​ak​cj e. Nic z te​go nie ro​zu​m iem . Wiem , że nie m am

pra​wa…

— Masz pra​wo — prze​rwał Ar​nau, nie pa​trząc na nie​go Sie​dzie​li za sto​łem w kan​to​rze. —

Prze​pra​szam . Cho​dzi o to że… — Gu​il​lem nie po​na​glał go. — Nie we​zm ę udzia​łu w żad​nej ope​-
ra​cj i, w któ​rej uczest​ni​czy Grau Pu​ig. Nie chcę, by m o​j e im ię by ​ło z nim ko​j a​rzo​ne.

Ar​nau pa​trzy ł przed sie​bie, gdzieś da​le​ko po​za ścia​ny izby.
— Wy ​tłu​m a​czy sz m i kie​dy ś dla​cze​go?
— Cze​m u nie? — Ar​nau od​wró​cił się do Gu​il​le​m a. A po​tem opo​wie​dział m u swą hi​sto​rię.
Gu​il​lem znał Graua Pu​iga, po​nie​waż współ​pra​co​wał on przed la​ty z Has​da​iem Cre​sca​sem .

Za​sta​na​wiał się j ed​nak, dla​cze​go, choć Ar​nau nie chce m ieć z nim nic wspól​ne​go, ba​ron nie m a
ta​kich opo​rów w sto​sun​ku do Ar​naua. Prze​cież z opo​wie​ści Ar​naua wy ​ni​ka​ło, że ich nie​chęć j est
wza​j em ​na.

— Dla​cze​go? — za​py ​tał Has​da​ia Cre​sca​sa, któ​re​m u stre​ścił hi​sto​rię swe​go pa​na, pro​sząc

o dy s​kre​cj ę.

— Bo kup​cy i ban​kie​rzy od​su​wa​j ą się od Graua Pu​iga. Ja sam od daw​na z nim nie współ​pra​-

cu​j ę, po​dob​nie zresz​tą j ak wie​lu m o​ich zna​j o​m y ch. To czło​wiek opę​ta​ny żą​dzą zdo​by ​cia te​go, co
nie na​le​ży m u się z uro​dze​nia. Pó​ki by ł zwy ​kły m rze​m ieśl​ni​kiem , m oż​na m u by ​ło ufać, ale po​-
tem … po​tem wo​da so​do​wa ude​rzy ​ła m u do gło​wy. Nie wie​dział, w co się pa​ku​j e że​niąc się z ary ​-
sto​krat​ką. — Has​dai po​krę​cił gło​wą. — Aby by ć j a​śnie​pa​nem , trze​ba się j a​śnie pa​nem uro​dzić,

background image

wy ​ssać j a​śnie​pań​stwo z m le​kiem m at​ki. Nie uwa​żam , że to spra​wie​dli​we i by ​naj ​m niej te​go nie
bro​nię, ale fakt po​zo​sta​j e fak​tem ty l​ko wiel​m o​że z dzia​da pra​dzia​da po​tra​fią ży ć j ak wiel​m o​ża
i udźwi​gnąć zwią​za​ne z ty m ry ​zy ​ko. Bo któż od​wa​ży się sprze​ci​wić ka​ta​loń​skie​m u ba​ro​no​wi, na​-
wet ta​kie​m u bez gro​sza przy du​szy ? Wiel​m o​że są dum ​ni, aro​ganc​cy, stwo​rze​ni do roz​ka​zy ​wa​nia
i wy ​wy ż​sza​nia się, na​wet gdy ru​ina za​glą​da im w oczy. Grau Pu​ig j est j a​śnie​pa​nem ty l​ko dzię​ki
pie​nią​dzom , dał for​tu​nę na po​sag dla cór​ki Mar​ga​ri​dy, przez co o m a​ły nie zban​kru​to​wał. Wie
o ty m ca​ła Bar​ce​lo​na! Im czę​ściej są wy ​śm ie​wa​ni, ty m bar​dziej sza​sta​j ą pie​niędz​m i, chcąc
udo​wod​nić swą po​tę​gę. Kim by ł​by Grau Pu​ig bez m a​j ąt​ku?

— Chcesz po​wie​dzieć…
— Nic nie chcę po​wie​dzieć. Po pro​stu nie ra​dzę ro​bić z nim in​te​re​sów. W ty m przy ​pad​ku twój

pan tra​fił w dzie​siąt​kę, choć po​wo​du​j ą nim zu​peł​nie in​ne ra​cj e.

Od tej po​ry Gu​il​lem na​sta​wiał ucha na wzm ian​ki o Pu​igach. A na gieł​dzie, w Kon​su​la​cie Mor​-

skim , pod​czas za​wie​ra​nia trans​ak​cj i, w cza​sie ku​po​wa​nia i sprze​da​wa​nia to​wa​rów, w ko​m en​ta​-
rzach do​ty ​czą​cy ch sy ​tu​acj i han​dlo​wej na​zwi​sko ba​ro​na po​j a​wia​ło się czę​sto. Za czę​sto.

— Sy n Graua, Ge​nis Pu​ig… — po​wie​dział Ar​nau​owi pew​ne​go ra​zu po wy j ​ściu z gieł​dy, gdy

ra​zem spo​glą​da​li na ci​che, spo​koj ​ne j ak ni​g​dy m o​rze. Ar​nau od​wró​cił się do nie​go j uż na dźwięk
pierw​szy ch słów. — Ge​nis Pu​ig za​cią​gnął ta​nią po​ży cz​kę, by ru​szy ć za kró​lem na Ma​j or​kę. —
Czy oczy j e​go pa​na roz​bły ​sły, czy ty l​ko m u się zda​wa​ło? Gu​il​lem wy ​trzy ​m ał j e​go spoj ​rze​nie.
Ar​nau nie od​zy ​wał się, ale… — Mam m ó​wić da​lej ?

Ar​nau na​dal m il​czał, do​pie​ro po chwi​li ski​nął gło​wą. Zm ru​ży ł oczy i za​gry zł lek​ko war​gi. Po​-

tem j esz​cze przez j a​kiś czas ki​wał gło​wą.

— Po​zwa​lasz m i za​dzia​łać w tej spra​wie? — za​py ​tał na ko​niec Gu​il​lem .
— Nie ty l​ko ci po​zwa​lam , ale cię o to pro​szę. Pro​szę, by ś zro​bił, co trze​ba.
Gu​il​lem za​czął dy s​kret​nie po​cią​gać za sznur​ki, wy ​ko​rzy ​stu​j ąc swo​j ą wie​dzę tu​dzież licz​ne zna​-

j o​m o​ści, któ​re za​wdzię​czał wie​lo​let​nie​m u do​świad​cze​niu han​dlo​we​m u. Fakt, że sy n Graua Gu​iga,
ry ​cerz don Ge​nis, po​pro​sił o spe​cj al​ną po​ży cz​kę dla m oż​ny ch, by ł sy ​gna​łem , iż oj ​ciec nie m o​że
j uż ło​ży ć na j e​go wo​j en​ne wy ​dat​ki. Ta​nie po​ży cz​ki, j e​dy ​ne do​zwo​lo​ne przez Ko​ściół m ię​dzy
chrze​ści​j a​na​m i, są bar​dzo wy ​so​ko opro​cen​to​wa​ne, po​m y ​ślał Gu​il​lem . Dla​cze​go oj ​ciec m iał​by
po​zwa​lać sy ​no​wi pła​cić sło​ne od​set​ki, gdy ​by m ógł po​kry ć j e​go wy ​dat​ki z wła​snej kie​sze​ni?
A wiel​ka pa​ni Isa​bel? Ta j ę​dza, któ​ra zgu​bi​ła oj ​ca Ar​naua, a j e​m u ka​za​ła czoł​gać się przed so​bą
na ko​la​nach? Cze​m u na to po​zwa​la?

Gu​il​lem do​brze wy ​ko​rzy ​stał swo​j e zna​j o​m o​ści. Przez kil​ka m ie​się​cy wy ​py ​ty ​wał przy ​j a​ciół

i oso​by, któ​re win​ne m u by ​ły przy ​słu​gę, oraz słał do za​gra​nicz​ny ch agen​tów han​dlo​wy ch li​sty
z py ​ta​nia​m i: Jak wy ​glą​da sy ​tu​acj a ka​ta​loń​skie​go ba​ro​na i kup​ca, Graua Pu​iga? Co wia​do​m o
o nim , o j e​go in​te​re​sach, o sta​nie j e​go m a​j ąt​ku? Czy j est wy ​pła​cal​ny ?

Gdy se​zon że​glu​go​wy m iał się ku koń​co​wi, do Bar​ce​lo​ny za​czę​ły na​pły ​wać okrę​ty, a wraz

z ni​m i od​po​wie​dzi na li​sty Gu​il​le​m a. By ​ły peł​ne bez​cen​ny ch in​for​m a​cj i! Pew​ne​go wie​czo​ru, po
wy j ​ściu ostat​nie​go klien​ta, Gu​il​lem nie kwa​pił się z opusz​cze​niem kan​to​ru.

— Mam j esz​cze kil​ka spraw do za​ła​twie​nia — po​wie​dział Ar​nau​owi.
— Ja​kich spraw?
— Ju​tro się wszy st​kie​go do​wiesz.
Na​za​j utrz, j esz​cze przed śnia​da​niem , Gu​il​lem usiadł z Ar​nau​em przy sto​le i przed​sta​wił m u

sy ​tu​acj ę.

background image

— Grau Pu​ig j est na skra​j u ban​kruc​twa. — Czy ż​by oczy Ar​naua zno​wu roz​bły ​sły ? — Wszy ​-

scy ban​kie​rzy i kup​cy, któ​ry ch py ​ta​łem , twier​dzą zgod​nie, że j e​go for​tu​na wy ​pa​ro​wa​ła…

— Mo​że to ty l​ko zło​śli​we plot​ki? — prze​rwał m u Ar​nau.
— Sam się prze​ko​naj . — Gu​il​lem wrę​czy ł m u li​sty od agen​tów. — Tu m asz do​wo​dy. Grau Pu​-

ig j est w rę​kach Lom ​bard​czy ​ków.

Ar​nau po​padł w za​du​m ę. Lom ​bard​czy ​cy trud​ni​li się han​dlem i ban​kier​stwem , by ​li rów​nież

agen​ta​m i wiel​kich ro​dów ku​piec​kich z Flo​ren​cj i i Pi​zy. Sta​no​wi​li her​m e​ty cz​ną, dba​j ą​cą wy ​łącz​nie
o wła​sne in​te​re​sy gru​pę, któ​rej człon​ko​wie współ​pra​co​wa​li ty l​ko m ię​dzy so​bą i z m a​cie​rzy ​sty ​m i
do​m a​m i ku​piec​ki​m i we Wło​szech. Zm o​no​po​li​zo​wa​li han​del szla​chet​ny ​m i tka​ni​na​m i: j e​dwa​bia​m i
i bro​ka​ta​m i, flo​renc​ką ta​ftą, wo​alem z Pi​zy, owczą weł​ną i wie​lo​m a in​ny ​m i ar​ty ​ku​ła​m i. Ni​g​dy ni​-
ko​m u nie po​m a​ga​li, a j e​śli ro​bi​li ustęp​stwa na rzecz in​ny ch kup​ców i ban​kie​rów, to ty l​ko w oba​wie
przed wy ​gna​niem z Ka​ta​lo​nii. Nie by ​ło nic gor​sze​go niż za​dłu​ży ć się u Lom ​bard​czy ​ków. Ar​nau
prze​kart​ko​wał li​sty i odło​ży ł j e na stół.

— Co pro​po​nu​j esz?
— A cze​go pra​gniesz?
— Wiesz prze​cież. Ich ru​iny !
— Po​dob​no Grau j est j uż nie​do​łęż​ny m star​cem , a ro​dzin​ny ch in​te​re​sów do​glą​da te​raz j e​go

żo​na i sy ​no​wie. Po​m y śl ty l​ko! Ich los wi​si na wło​sku: j ed​na nie​uda​na trans​ak​cj a m o​że ścią​gnąć
na nich klę​skę, bo nie zdo​ła​j ą spła​cić zo​bo​wią​zań. Stra​cą wszy st​ko.

— Wy ​kup ich dłu​gi — po​wie​dział zim ​no Ar​nau. Na j e​go twa​rzy nie drgnął ani j e​den m ię​sień.

— Zrób to dy s​kret​nie, nie po​win​ni się do​wie​dzieć, kto za ty m stoi. Na​stęp​nie do​pil​nuj , by j ed​na
z ich trans​ak​cj i za​koń​czy ​ła się fia​skiem … Nie, nie j ed​na — po​pra​wił się. — Wszy st​kie! — krzy k​-
nął, ude​rza​j ąc rę​ką w stół, aż pod​sko​czy ​ły księ​gi ra​chun​ko​we. — Im wię​cej , ty m le​piej — do​dał,
zni​ża​j ąc głos. — Nie m o​gą m i się wy ​m knąć.

Port w Bar​ce​lo​nie,

20 wrze​śnia 1355 ro​ku

Stłu​m iw​szy bunt na Sar​dy ​nii, zwy ​cię​ski król Piotr III przy ​by ł do Bar​ce​lo​ny na cze​le flo​ty. Ca​łe

m ia​sto wy ​le​gło go po​wi​tać. Na oczach wi​wa​tu​j ą​ce​go lu​du m o​nar​cha zszedł na ląd po drew​nia​-
ny m po​m o​ście skle​co​ny m na​prze​ciw​ko klasz​to​ru Fra​nors. Za nim szli m oż​ni i żoł​nie​rze. Bar​ce​lo​na
rzu​ci​ła się w wir hucz​ny ch za​baw, ura​do​wa​na zwy ​cię​stwem nad Sar​dy ​nią.

Ar​nau i Gu​il​lem za​m knę​li kan​tor i tak​że wy ​szli po​wi​tań flo​tę. Póź​niej ra​zem z Mar przy ​łą​czy ​li

się do ob​cho​dów kró​lew​skie​go trium ​fu. Śm ia​li się, śpie​wa​li, tań​czy ​li, słu​cha​li wo​j en​ny ch opo​wie​-
ści, skosz​to​wa​li roz​m a​ity ch sło​dy ​czy, a gdy słoń​ce za​czę​ło cho​wać się za ho​ry ​zon​tem i po​wia​ło
noc​ny m chło​dem wró​ci​li do do​m u.

— Do​na​ha! — krzy k​nę​ła od drzwi Mar. Roz​ba​wio​na dziew​czy n​ka wpa​dła do do​m u, przy ​wo​łu​-

j ąc opie​kun​kę. Na​gle sta​nę​ła j ak wry ​ta na pro​gu kuch​ni. Ar​nau i Gu​il​lem spoj ​rze​li po so​bie. Co się
sta​ło? Czy coś nie tak z Do​na​hą?

Rzu​ci​li się do kuch​ni.
— Co…? — za​czął m ó​wić Ar​nau, spo​glą​da​j ąc zza ra​m ie​nia Mar.
— Nie wy ​da​j e m i się, Ar​nau, by te wrza​ski by ​ły god​ny m po​wi​ta​niem krew​ne​go, któ​ry po la​-

background image

tach za​wi​tał pod twój dach — ode​zwał się m ę​ski, nie​zu​peł​nie ob​cy go​spo​da​rzo​wi głos.

Ar​nau j uż m iał od​su​nąć dziew​czy n​kę od drzwi, gdy na​gle za​m arł z dło​nią na j ej ra​m ie​niu.
— Jo​an! — zdo​łał wy ​du​sić do​pie​ro po kil​ku se​kun​dach. Mar pa​trzy ​ła, j ak Ar​nau, m am ​ro​cząc

coś nie​zro​zu​m ia​le, pod​cho​dzi z otwar​ty ​m i ra​m io​na​m i do spo​wi​tej w czerń po​sta​ci, któ​rej przed
chwi​lą się zlę​kła. Gu​il​lem ob​j ął Mar.

— To j e​go brat — szep​nął j ej na ucho. Do​na​ha sta​ła w ką​cie izby.
— Bo​że! — krzy k​nął Ar​nau, bio​rąc go​ścia w ob​j ę​cia. — Bo​że! Mój Bo​że! Wiel​ki Bo​że! — po​-

wta​rzał, za każ​dy m ra​zem uno​sząc Jo​ana.

Ro​ze​śm ia​ny gość zdo​łał w koń​cu wy ​rwać się z uści​sku bra​ta.
— Udu​sisz m nie… Ar​nau nie słu​chał.
— Dla​cze​go nie uprze​dzi​łeś, że przy ​j eż​dżasz? — za​py ​tać ty m ra​zem ła​piąc go za ra​m io​na. —

Niech ci się przy j ​rzy Zm ie​ni​łeś się! — Mi​nę​ło trzy ​na​ście lat, chciał m u po​wie​dzieć Jo​an, lecz
Ar​nau nie do​pusz​czał go do gło​su. — Od kie​dy j e​steś w Bar​ce​lo​nie?

— Przy ​pły ​ną​łem …
— Cze​m u m nie nie uprze​dzi​łeś?
Przy każ​dy m py ​ta​niu Ar​nau po​trzą​sał bra​tem .
— Wró​ci​łeś j uż na do​bre? Po​wiedz, że tak. Pro​szą!
Gu​il​lem i Mar nie m o​gli po​wstrzy ​m ać uśm ie​chu, co nie uszło uwa​gi za​kon​ni​ka.
— Dość! — krzy k​nął, od​su​wa​j ąc się od Ar​naua. — Dość te​go. Chcesz m nie za​m ę​czy ć?
Ar​nau m ógł te​raz przy j ​rzeć się bra​tu. Ty l​ko ży ​we, bły sz​czą​ce oczy przy ​po​m i​na​ły m ło​de​go

m ni​cha, któ​ry przed la​ty opu​ścił Bar​ce​lo​nę. Jo​an by ł te​raz chu​dy, pra​wie zu​peł​nie ły ​sy i wy ​m i​ze​-
ro​wa​ny. Po​sęp​ne​go ob​ra​zu do​peł​niał wi​szą​cy na nim czar​ny ha​bit. Choć Jo​an m iał trzy la​ta
m niej niż Ar​nau, wy ​glą​dał znacz​nie sta​rzej .

— Nie do​j a​da​łeś? Je​śli pie​nią​dze, któ​re ci wy ​sy ​ła​łem , nie star​cza​ły na ży ​cie…
— Wy ​star​cza​ły — prze​rwał m u Jo​an. — Wy ​star​cza​ły aż nad​to. Za two​j e pie​nią​dze ku​po​wa​-

łem po​karm … du​cho​wy. Książ​ki są bar​dzo dro​gie.

— Dla​cze​go nic nie m ó​wi​łeś? Przy ​sy ​łał​by m wię​cej .
Jo​an m ach​nął rę​ką i usiadł przy sto​le na​prze​ciw​ko Gu​il​le​m a i Mar.
— No, a te​raz przed​staw m i swą wy ​cho​wan​kę. Wi​dzę, że bar​dzo wy ​do​ro​śla​ła od twe​go ostat​-

nie​go li​stu.

Na znak Ar​naua Mar po​de​szła do Jo​ana. Zm ie​sza​na, spu​ści​ła wzrok, czu​j ąc na so​bie su​ro​we

spoj ​rze​nie du​chow​ne​go. Gdy m nich za​koń​czy ł oglę​dzi​ny, Ar​nau przed​sta​wił m u Mau​ra.

— A to Gu​il​lem . Du​żo ci o nim pi​sa​łem .
— Ow​szem . — Wi​dząc, że Jo​an sie​dzi bez ru​chu, Gu​il​lem cof​nął rę​kę, któ​rą wy ​cią​gnął do go​-

ścia. — Wy ​peł​niasz swe chrze​ści​j ań​skie obo​wiąz​ki? — za​py ​tał.

— Tak.
— Tak, bra​cie Jo​anie — po​pra​wił go m nich.
— Tak, bra​cie Jo​anie — po​wtó​rzy ł Gu​il​lem .
— A to j est Do​na​ha — wtrą​cił po​spiesz​nie Ar​nau. Jo​an ski​nął gło​wą, nie pa​trząc na nie​wol​ni​-

cę.

— Do​sko​na​le — po​wie​dział, od​wra​ca​j ąc się do Mar i wska​zu​j ąc j ej m iej ​sce przy sto​le. —

A więc j e​steś cór​ką Ra​m o​na? Twój oj ​ciec by ł wiel​kim czło​wie​kiem , pra​co​wi​ty m i bo​go​boj ​ny m ,
j ak wszy ​scy ba​sta​ixos. — Jo​an zer​k​nął na Ar​naua.

background image

Du​żo się za nie​go m o​dli​łem , od kie​dy do​wie​dzia​łem się o j e​go śm ier​ci. Ile m asz lat, dziec​ko?
Ar​nau rów​nież za​j ął m iej ​sce przy sto​le, po czy m dał znak nie​wol​ni​cy, że m o​że po​dać ko​la​cj ę.

Do​pie​ro wte​dy za​uwa​ży }, że Gu​il​lem na​dal stoi w pew​nej od​le​gło​ści od nich, j ak​by bał się usiąść
w obec​no​ści go​ścia.

— Sia​daj , Gu​il​lem — za​pro​sił go. — Je​steś u sie​bie w do​m u. Jo​an ani drgnął.
Zj e​dli ko​la​cj ę w ci​szy. Na​wet Mar m il​cza​ła, co by ​ło do niej zu​peł​nie nie​po​dob​ne. Wy ​da​wa​ło

się, że Jo​an zdu​sił ca​łą j ej spon​ta​nicz​ność. Mnich pra​wie nie tknął j e​dze​nia.

— No, opo​wia​daj — po​pro​sił Ar​nau bra​ta, gdy ko​la​cj a do​bie​gła koń​ca. — Co się z to​bą dzia​ło?

Kie​dy wró​ci​łeś?

— Ra​zem z flo​tą kró​lew​ską. Gdy ty l​ko do​wie​dzia​łem się o zwy ​cię​stwie na​szy ch woj sk, wsia​-

dłem na sta​tek pły ​ną​cy na Sar​dy ​nię, a tam prze​sia​dłem się na j ed​ną z na​szy ch ga​ler.

— Wi​dzia​łeś się z kró​lem ?
— Nie przy ​j ął m nie.
Mar za​py ​ta​ła, czy m o​że wstać od sto​łu, Gu​il​lem po​szedł w j ej śla​dy. Obo​j e po​że​gna​li się z Jo​-

anem . Przy bu​tel​ce słod​kie​go wi​na bra​cia ga​wę​dzi​li aż do bia​łe​go świ​tu, nad​ra​bia​j ąc stra​co​ny
czas.

background image

37

Że​by nie krę​po​wać do​m ow​ni​ków, Jo​an po​sta​no​wił za​m iesz​kać w klasz​to​rze Świę​tej Ka​ta​rzy ​ny.
— Tam j est m o​j e m iej ​sce — po​wie​dział bra​tu. — Obie​cu​j ę, że bę​dę was co​dzien​nie od​wie​-

dzał.

Ar​nau, któ​ry za​uwa​ży ł, że j e​go wy ​cho​wan​ka i Gu​il​lem nie czu​li się swo​bod​nie pod​czas wspól​-

nej ko​la​cj i, od​wo​dził go od te​go po​m y ​słu, bo tak na​ka​zy ​wa​ła grzecz​ność, lecz nie czy ​nił te​go zby t
żar​li​wie.

— Wiesz, o co za​py ​tał? — szep​nął na​za​j utrz Gu​il​le​m o​wi, gdy skoń​czy ​li obiad. Nie​wol​nik na​-

sta​wił ucha. — Ja​kie po​czy ​ni​li​śm y kro​ki, by wy ​dać Mar za m ąż.

Gu​il​lem , wciąż po​chy ​lo​ny nad Ar​nau​em , zer​k​nął na dziew​czy n​kę, któ​ra po​m a​ga​ła nie​wol​ni​cy

zbie​rać na​czy ​nia ze sto​łu. Wy ​dać Mar za m ąż? Prze​cież to ty l​ko… Ko​bie​ta! Gu​il​lem i Ar​nau
spoj ​rze​li po so​bie. Jesz​cze ni​g​dy nie pa​trzy ​li na Mar tak j ak te​raz.

— Gdzie się po​dzia​ła na​sza m a​leń​ka? — szep​nął Ar​nau do Przy ​j a​cie​la. Znów pod​nie​śli wzrok

na swą wy ​cho​wan​kę. By ​ła po​wab​na, pięk​na, po​god​na i pew​na sie​bie. Mar rów​nież zer​k​nę​ła na
nich znad ster​ty ta​le​rzy.

Jej sy l​wet​ka zdra​dza​ła j uż ko​bie​cą zm y ​sło​wość, kształ​ty wry ​so​wy ​wa​ły się wy ​raź​nie, a pier​si

ster​cza​ły pod bluz​ką. Ma czter​na​ście lat.

Gdy znów na nich spoj ​rza​ła, za​uwa​ży ​ła, że wpa​tru​j ą się w nią j ak za​cza​ro​wa​ni. Ty m ra​zem

się nie uśm iech​nę​ła, a j ej za​kło​po​ta​nie trwa​ło ty l​ko krót​ką chwil​kę.

— Co się tak ga​pi​cie? — zbesz​ta​ła ich. — Nie m a​cie nic lep​sze​go do ro​bo​ty ? — do​da​ła, sta​j ąc

przed ni​m i ze sro​gą m i​ną.

Obaj ski​nę​li gło​wa​m i. Nie m a wąt​pli​wo​ści: Mar j est j uż ko​bie​tą.
— Do​sta​nie po​sag god​ny księż​nicz​ki — po​wie​dział nie​co póź​niej Ar​nau w kan​to​rze. — Pie​nią​-

dze, suk​nie, dom … Nie, nie dom , pa​łac! — Od​wró​cił się gwał​tow​nie do przy ​j a​cie​la. — Masz j a​-
kieś wie​ści w spra​wie Pu​igów?

— Opu​ści nas — wes​tchnął nie​wol​nik, pusz​cza​j ąc m i​m o uszu py ​ta​nie Ar​naua.

background image

Obaj m il​cze​li przez chwi​lę.
— Ale da nam wnu​ki — skwi​to​wał w koń​cu Ar​nau.
— Nie oszu​kuj się. Da dzie​ci swe​m u m ę​żo​wi. Po​za ty m nie​wol​ni​cy nie m a​j ą dzie​ci, a co do​-

pie​ro m ó​wić o wnu​kach.

— Prze​cież j uż ty ​le ra​zy pro​po​no​wa​łem ci wol​ność…
— Cóż j a po​cznę j a​ko wol​ny czło​wiek? Do​brze j est tak, j ak j est. Ale Mar… Mar m ę​żat​ką!

Wiesz, j uż za​czy ​nam nie​na​wi​dzić j ej przy ​szłe​go m ę​ża, kim ​kol​wiek bę​dzie.

— Po​dob​nie j ak j a — m ruk​nął Ar​nau.
Spoj ​rze​li po so​bie, uśm iech​nę​li się, a po​tem wy ​buch​nę​li ser​decz​ny m śm ie​chem .
— Nie od​po​wie​dzia​łeś na m o​j e py ​ta​nie — po​wie​dział Ar​nau, gdy się uspo​ko​ili. — Masz j a​kieś

wie​ści o Pu​igach? Chciał​by m po​da​ro​wać Mar ich pa​łac.

— Wy ​sła​łem in​struk​cj e do Pi​zy, do Fi​lip​pa Te​ścia. Je​śli kto​kol​wiek na świe​cie m o​że nam po​-

m óc w re​ali​za​cj i na​sze​go pla​nu, to wła​śnie on.

— Co m u na​pi​sa​łeś?
— Że​by wy ​na​j ął pi​ra​tów, wy ​kradł lub pu​ścił z dy ​m em ła​du​nek Pu​igów. Wszy st​ko j ed​no, by ​le

ty l​ko ni​g​dy nie do​tarł do ce​lu.

— Otrzy ​m a​łeś od​po​wiedź?
— Od Fi​lip​pa? On ni​g​dy nie od​po​wia​da. Ani na pi​śm ie, ani przez naj ​bar​dziej za​ufa​ne​go po​-

słań​ca. Gdy ​by ktoś się do​wie​dział… Mu​si​m y za​cze​kać, do koń​ca se​zo​nu zo​stał j esz​cze nie​ca​ły
m ie​siąc. Je​śli w ty m cza​sie ła​du​nek nie do​trze do ce​lu, Pu​igo​wie nie zdo​ła​j ą spła​cić swy ch zo​bo​-
wią​zań. Bę​dą zruj ​no​wa​ni.

— Wy ​ku​pi​li​śm y ich dłu​gi?
— Je​steś naj ​więk​szy m wie​rzy ​cie​lem Graua Pu​iga.
— Na pew​no po​cą się te​raz z ner​wów — m ruk​nął pod no​sem Ar​nau.
— Nie wi​dzia​łeś ich? — Na py ​ta​nie Gu​il​le​m a Ar​nau od​wró​cił się gwał​tow​nie. — Od j a​kie​goś

cza​su spę​dza​j ą ca​łe dnie na pla​ży. Do tej po​ry prze​sia​dy ​wa​ła tam ty l​ko Isa​bel i j e​den z j ej sy ​-
nów, te​raz to​wa​rzy ​szy im rów​nież Ge​nis, któ​ry wró​cił z Sar​dy ​nii. Wpa​tru​j ą się go​dzi​na​m i w ho​-
ry ​zont, cze​ka​j ąc na po​j a​wie​nie się j a​kie​goś ża​gla, a gdy od​kry ​j ą, że do por​tu wpły ​wa nie ich sta​-
tek, Isa​bel prze​kli​na fa​le. My ​śla​łem , że wiesz…

— Nie, nie wie​dzia​łem . — Ar​nau m il​czał przez chwi​lę. — Za​wia​dom m nie, gdy wró​ci któ​ry ś

z na​szy ch okrę​tów.

— Nad​pły ​wa kil​ka stat​ków na​raz — rzu​cił Gu​il​lem pew​ne​go ran​ka po po​wro​cie z kon​su​la​tu.
— Są?
— A pew​nie. Ba​ro​nes​sa stoi tak bli​sko wo​dy, że fa​le li​żą j ej bu​ci​ki… — Gu​il​lem urwał na​gle.

— Prze​pra​szam … nie chcia​łem …

Ar​nau się uśm iech​nął.
— Nie szko​dzi.
Po​szedł do swo​j ej izby i po​czął wol​no ubie​rać się w od​święt​ne sza​ty. Po dłu​gich na​m o​wach

Gu​il​lem skło​nił go do ich kup​na.

Oso​ba tak po​wa​ża​na j ak ty — po​wie​dział m u pew​ne​go ra​zu — nie m o​że cho​dzić na gieł​dę czy

do kon​su​la​tu w by ​le czy m . Zresz​tą król te​go za​bra​nia. Na​wet wa​si świę​ci, na przy ​kład świę​ty
Win​cen​ty …

Ar​nau ka​zał m u za​m ilk​nąć, ale w koń​cu ustą​pił. Te​raz wło​ży ł bia​łą tu​ni​kę na skó​rza​nej pod​-

background image

szew​ce, bez rę​ka​wów uszy ​tą z tka​ni​ny z Me​che​len, ka​ftan do ko​lan z czer​wo​ne​go wzo​rzy ​ste​go j e​-
dwa​biu, czar​ne raj ​tu​zy i j e​dwab​ne bu​ty w ty m sa​m y m ko​lo​rze. Ka​ftan ści​snął nad bio​dra​m i sze​-
ro​kim pa​sem wy ​szy ​wa​ny m zło​tą nit​ką i per​ła​m i, na ra​m io​na za​rzu​cił wspa​nia​ły, czar​ny płaszcz
pod​bi​ty gro​no​sta​j a​m i, ha​fto​wa​ny zlo​tem i dro​gi​m i ka​m ie​nia​m i, a spro​wa​dzo​ny przez Gu​il​le​m a aż
z Da​cj i.

Gdy Ar​nau prze​szedł przez kan​tor, Gu​il​lem po​ki​wał gło​wą z apro​ba​tą. Mar chcia​ła coś po​wie​-

dzieć, j ed​nak w ostat​niej chwi​li zm ie​ni​ła zda​nie. Kie​dy wy ​szedł, pod​bie​gła do drzwi. Sto​j ąc na
pro​gu, pa​trzy ​ła, j ak zm ie​rza ku pla​ży w bla​sku szla​chet​ny ch ka​m ie​ni, a j e​go płaszcz fa​lu​j e w po​-
dm u​chach m or​skiej bry ​zy, któ​ra do​cie​ra​ła aż do ko​ścio​ła San​ta Ma​ria.

— Do​kąd idzie Ar​nau? — za​py ​ta​ła, wcho​dząc do kan​to​ru i sia​da​j ąc przed Gu​il​le​m em na j ed​-

ny m z krze​seł dla klien​tów.

— Ode​brać dług.
— To m u​si by ć waż​ny dług.
— Bar​dzo waż​ny, Mar. — Gu​il​lem za​ci​snął usta. — Ale to do​pie​ro pierw​sza ra​ta.
Mar za​czę​ła ba​wić się li​czy ​dłem z ko​ści sło​nio​wej . Wie​le ra​zy przy ​glą​da​ła się ukrad​kiem , j ak

Ar​nau się nim po​słu​gu​j e. By ł wte​dy po​waż​ny, sku​pio​ny, prze​su​wał pal​ce po gał​kach, a na​stęp​nie
no​to​wał coś w księ​gach ra​chun​ko​wy ch. Ciar​ki prze​szły j ej po ple​cach. Wzdry ​gnę​ła się.

— Coś nie tak? — za​py ​tał Gu​il​lem .
— Nie… Wszy st​ko w po​rząd​ku.
A m o​że po​wie​dzieć Gu​il​le​m o​wi? On na pew​no zro​zu​m ie po​m y ​śla​ła. Z wy ​j ąt​kiem Do​na​hy,

któ​ra uśm ie​cha​ła się pod no​sem , ile​kroć Mar wśli​zgi​wa​ła się do kuch​ni, by pod​glą​dać Ar​naua, nikt
nie znał j ej se​kre​tu. Wszy st​kie dziew​czę​ta po​zna​ne w do​m u kup​ca Esca​le​sa m ó​wi​ły ty l​ko o j ed​-
ny m . Nie​któ​re z nich by ​ły j uż za​rę​czo​ne i wy ​chwa​la​ły pod nie​bio​sa przy ​szły ch m ę​żów. Mar słu​-
cha​ła, ale wy ​m i​gi​wa​ła się od od​po​wie​dzi na py ​ta​nia. Bo j ak m ia​ła m ó​wić o nim ? A j e​śli się do​-
wie? Prze​cież Ar​nau m a trzy ​dzie​ści pięć lat, a ona ty l​ko czter​na​ście. Choć j ed​na ze zna​j o​m y ch
dziew​cząt by ​ła za​rę​czo​na z m ęż​czy ​zną star​szy m od Ar​naua! Mar pra​gnę​ła zdra​dzić ko​m uś swą
słod​ką ta​j em ​ni​cę. Jej przy ​j a​ciół​ki m o​gą pa​plać o for​tu​nie, uro​dzie, po​wa​bie, m ę​sko​ści i wiel​ko​-
dusz​no​ści swy ch wy ​bran​ków, Ar​nau

I tak bi​j e wszy st​kich na gło​wę! Prze​cież sa​m i ba​sta​ixos, któ​ry ch Mar wi​dy ​wa​ła na pla​ży, opo​-

wia​da​li, że by ł j ed​ny m z naj ​od​waż​niej ​szy ch żoł​nie​rzy kró​la Pio​tra. Wy ​szpe​ra​ła na dnie ku​fra
daw​ną broń opie​ku​na — ku​szę i szty ​let — a kie​dy nikt nie pa​trzy ł, gła​ska​ła j ą, wy ​obra​ża​j ąc so​bie
Ar​naua sto​j ą​ce​go oko w oko z nie​przy ​j a​cie​lem , wal​czą​ce​go za​żar​cie, ni​czy m w opo​wie​ściach
ba​sta​ixos.

Gu​il​lem przy j ​rzał się dziew​czy ​nie. Opusz​ką pal​ca gła​dzi​ła gał​ki li​czy ​dła. Sie​dzia​ła bez ru​chu,

pa​trząc przed sie​bie nie​wi​dzą​cy m wzro​kiem . Co do pie​nię​dzy, Ar​nau m a ich kro​cie. Wie o ty m
ca​ła Bar​ce​lo​na. A j e​śli cho​dzi o do​bre ser​ce…

— Na pew​no nic ci nie j est? — za​py ​tał zno​wu Gu​il​lem , wy ​ry ​wa​j ąc j ą z za​m y ​śle​nia.
Mar ob​la​ła się ru​m ień​cem . Do​na​ha twier​dzi​ła, że m oż​na czy ​tać w j ej m y ​ślach, że no​si im ię

Ar​naua wy ​pi​sa​ne na ustach, w oczach, na twa​rzy. A j e​śli Gu​il​lem się do​m y ​ślił?

— Nie… — po​wtó​rzy ​ła. — Na pew​no.
Gdy Gu​il​lem prze​su​nął gał​ki li​czy ​dła, Mar się uśm iech​nę​ła. Ze sm ut​kiem ? Co dzie​j e się w tej

ko​cha​nej głów​ce? A j e​śli brat Jo​an m a ra​cj ę? Mar j est j uż pan​ną na wy ​da​niu, ko​bie​tą, któ​ra
m iesz​ka pod j ed​ny m da​chem z dwo​m a m ęż​czy ​zna​m i…

background image

Dziew​czy ​na ode​rwa​ła pa​lec od li​czy ​dła.
— Gu​il​lem … Słu​cham ?
— Nic, nic ta​kie​go — szep​nę​ła, wsta​j ąc i wy ​cho​dząc z kan​to​ru.
Gu​il​lem od​pro​wa​dził j ą wzro​kiem . Tak, m nich m a za​pew​ne ra​cj ę. Choć nie​ła​two się z ty m po​-

go​dzić.

Ar​nau szedł ku brze​go​wi, pa​trząc na wpły ​wa​j ą​ce do por​tu trzy ga​le​ry i sta​tek wie​lo​ry b​ni​czy,

któ​ry by ł j e​go wła​sno​ścią. Isa​bel, ubra​na na czar​no, j ed​ną rę​ką przy ​trzy ​m y ​wa​ła ka​pe​lusz obok
niej sta​li Jo​sep i Ge​nis. Wszy ​scy tro​j e, od​wró​ce​ni do Ar​naua ty ​łem , przy ​glą​da​li się nad​pły ​wa​j ą​-
cy m stat​kom . Nie, to nie j est wa​sze wy ​ba​wie​nie, po​m y ​ślał.

Ba​sta​ixos, prze​woź​ni​cy i kup​cy um il​kli na wi​dok od​święt​nie ubra​ne​go Ar​naua.
Od​wróć się, j ę​dzo! — Ar​nau za​trzy ​m ał się kil​ka kro​ków od brze​gu. Spój rz na m nie! Ostat​nim

ra​zem , gdy na m nie pa​trzy ​łaś… Ba​ro​nes​sa od​wró​ci​ła się wol​no, po chwi​li j ej pa​sier​bo​wie zro​bi​li
to sa​m o. Ar​nau wziął głę​bo​ki od​dech. Ostat​nim ra​zem , gdy na m nie pa​trzy ​łaś, sta​łem pod szu​bie​-
ni​cą oj ​ca.

Ba​sta​ixos i prze​woź​ni​cy za​czę​li szep​tać m ię​dzy so​bą.
— Mo​że​m y coś dla cie​bie zro​bić? — za​py ​tał Ar​naua j e​den z cech​m i​strzów.
Ar​nau po​krę​cił gło​wą, świ​dru​j ąc wzro​kiem Isa​bel.
Tłum się roz​stą​pił. Ar​nau zna​lazł się na wprost ba​ro​nes​sy i j ej pa​sier​bów.
Znów wziął głę​bo​ki od​dech. Jesz​cze przez chwi​lę pa​trzy ł w oczy Isa​bel, po czy m prze​niósł

wzrok na ku​zy ​nów, a po​tem na stat​ki. Uśm iech​nął się.

Ba​ro​nes​sa za​ci​snę​ła war​gi, od​wró​ci​ła się i spoj ​rza​ła na m o​rze, do​kład​nie tam , gdzie pa​trzy ł

Ar​nau. Gdy znów się obej ​rza​ła, zo​ba​czy ​ła j e​go ple​cy. Od​cho​dził, a dro​gie ka​m ie​nie m i​go​ta​ły na
j e​go płasz​czu.

Jo​an upie​rał się, że trze​ba wy ​dać Mar za m ąż, za​pro​po​no​wał na​wet kil​ku kan​dy ​da​tów. Nie m u​-

siał ich dłu​go szu​kać, ty l​ko na​po​m knął o po​sa​gu pan​ny, za​czę​li się zgła​szać i kup​cy, ale… Jak po​-
wie​dzieć o ty m Mar? Jo​an chciał wziąć wszy st​ko na sie​bie, ale Gu​il​lem za​pro​te​sto​wał sta​now​czo.

— To ty po​wi​nie​neś z nią po​roz​m a​wiać — oświad​czy ł Ar​nau​owi — a nie pra​wie zu​peł​nie j ej

ob​cy za​kon​nik.

Od tej po​ry Ar​nau nie prze​sta​wał wo​dzić wzro​kiem za dziew​czy ​ną. Czy j ą w ogó​le zna? Od lat

m iesz​ka​j ą ra​zem , ale to Gu​il​lem j ą wy ​cho​wał. On po pro​stu cie​szy ł się j ej obec​no​ścią, j ej śm ie​-
chem i fi​gla​m i. Ni​g​dy nie prze​pro​wa​dził z nią po​waż​nej roz​m o​wy. A te​raz, ile​kroć m y ​ślał o za​-
gad​nię​ciu j ej i za​pro​sze​niu na spa​cer po pla​ży lub — cze​m u nie? — do ko​ścio​ła San​ta Ma​ria, ile​-
kroć m iał j ej po​wie​dzieć, że m u​szą po​roz​m a​wiać, spo​glą​dał na tę nie​zna​ną ko​bie​tę i… opa​da​ły go
wąt​pli​wo​ści. A wte​dy Mar, czu​j ąc na so​bie j e​go wzrok, uśm ie​cha​ła się. Gdzie się po​dzia​ła ta
sm ar​ku​la, któ​ra j esz​cze nie​daw​no wie​sza​ła m u się na szy i?

W koń​cu zwró​cił się o po​m oc do Gu​il​le​m a:
— Le​piej po​wiedz​m y j ej o ty m ra​zem .
— Nie chcę żad​ne​go z nich — ucię​ła Mar.
Ar​nau i Gu​il​lem po​pa​trzy ​li na sie​bie. Znaj ​do​wa​li się w kan​to​rze, Mar sie​dzia​ła na​prze​ciw​ko

nich, j ak​by przy ​szła prze​pro​wa​dzić j a​kąś trans​ak​cj ę han​dlo​wą. Jej oczy roz​bły ​sły na wzm ian​kę
o za​m ąż​pój ​ściu, j ed​nak usły ​szaw​szy na​zwi​ska pię​ciu kan​dy ​da​tów, wy ​bra​ny ch przez bra​ta Jo​ana,
po​krę​ci​ła gło​wą.

— Ależ, dziec​ko — tłu​m a​czy ł Gu​il​lem — m u​sisz się na któ​re​goś zde​cy ​do​wać. Każ​da pan​na

background image

by ​ła​by dum ​na z ta​kich pre​ten​den​tów do rę​ki.

Mar zno​wu po​krę​ci​ła gło​wą.
— Każ​da, ale nie j a.
Trze​ba bę​dzie coś z ty m fan​tem zro​bić — zwró​cił się do Ar​naua.
Spoj ​rzał na Mar. Zbie​ra​ło j ej się na płacz. Po​chy ​li​ła się, zdra​dza​ło j ą j ed​nak drże​nie dol​nej

war​gi i przy ​spie​szo​ny od​dech. Co skła​nia do pła​czu pan​nę, któ​rej przed​sta​wio​no tak zna​m ie​ni​ty ch
kan​dy ​da​tów na m ę​ża? Ci​sza się prze​cią​ga​ła. W koń​cu dziew​czy ​na po​sła​ła Ar​nau​owi ukrad​ko​we
spoj ​rze​nie — pra​wie nie​zau​wa​żal​ne drgnie​nie po​wiek. Dla​cze​go j a drę​czą?

— Po​szu​ka​m y kan​dy ​da​ta, któ​ry przy ​pad​nie j ej do gu​stu — po​wie​dział Gu​il​le​m o​wi. — Zga​-

dzasz się, Mar?

Dziew​czy ​na przy ​tak​nę​ła bez sło​wa, wsta​ła i wy ​szła, zo​sta​wia​j ąc ich sa​m y ch. Ar​nau wes​-

tchnął.

— A j a, na​iw​ny, m y ​śla​łem , że naj ​trud​niej ​sza bę​dzie roz​m o​wa! Gu​il​lem nie od​po​wie​dział. Nie

od​ry ​wał oczu od ku​chen​ny ch drzwi, za któ​ry ​m i zni​kła Mar. O co cho​dzi? Co gry ​zie j e​go dziew​-
czy n​kę? Uśm iech​nę​ła się na wzm ian​kę o m ał​żeń​stwie, spoj ​rza​ła na nie​go roz​pro​m ie​nio​na, a po​-
tem …

— Aż się bo​j ę m y ​śleć, j ak to przy j ​m ie Jo​an — wes​tchnął Ar​nau.
Gu​il​lem od​wró​cił się do nie​go gwał​tow​nie, j ed​nak w ostat​niej chwi​li ugry zł się w j ę​zy k. Co ich

ob​cho​dzi zda​nie m ni​cha?

— Masz ra​cj ę. Bę​dzie​m y szu​ka​li da​lej .
Ar​nau spoj ​rzał na Jo​ana.
— Pro​szę, to na​praw​dę nie j est naj ​lep​szy m o​m ent… Wstą​pił do ko​ścio​ła, że​by ze​brać m y ​śli.

Do​stał złe wie​ści, ale przy Ma​don​nie, po​śród nie​stru​dzo​ne​go stu​ko​tu na​rzę​dzi i uśm ie​chów po​zdra​-
wia​j ą​cy ch go ro​bot​ni​ków, zna​lazł uko​j e​nie. Jed​nak Jo​an do​padł go na​wet tu i nie prze​sta​wał drę​-
czy ć. Mar to, Mar tam ​to, Mar siam ​to. Prze​cież to nie j e​go spra​wa!

— Dla​cze​go nie chce wy j ść za m ąż? — do​py ​ty ​wał się.
— Jo​an, to na​praw​dę nie j est naj ​lep​szy m o​m ent… — Po​wtó​rzy ł Ar​nau.
— A to cze​m u?
— Bo m a​m y no​wą woj ​nę. — Za​kon​nik onie​m iał. — Nie wie​dzia​łeś? Król Ka​sty ​lii, Piotr

Okrut​ny, wła​śnie wy ​po​wie​dział nam woj ​nę.

— Dla​cze​go? Ar​nau po​krę​cił gło​wą.
— Bo od daw​na m iał na to ocho​tę — pry ch​nął. — Za pre​tekst po​słu​ży ł m u fakt, że nasz ad​m i​-

rał, Fran​cesc de Pe​rel​lós, prze​j ął u wy ​brze​ży San​lii​car dwa ge​nu​eń​skie okrę​ty wio​zą​ce oli​wę.
Król Ka​sty ​lii za​żą​dał ich od​da​nia, ad​m i​rał go nie po​słu​chał i Piotr Okrut​ny wy ​po​wie​dział nam
woj ​nę. To nie​bez​piecz​ny czło​wiek — do​dał. — Sły ​sza​łem , że w peł​ni za​słu​gu​j e na swój przy ​do​-
m ek: j est za​wzię​ty i m ści​wy. Wiesz, co to ozna​cza? Że od tej po​ry bę​dzie​m y pro​wa​dzi​li dwie
woj ​ny j ed​no​cze​śnie: z Ge​nuą i z Ka​sty ​lią. Na​praw​dę uwa​żasz, że to wła​ści​wy m o​m ent, by roz​-
m a​wiać o za​m ąż​pój ​ściu Mar? — Jo​an za​wa​hał się. Sta​li pod zwor​ni​kiem trze​cie​go skle​pie​nia na​-
wy głów​nej , pod drew​nia​ną struk​tu​rą, z któ​rej nie​ba​wem m ia​ły się wy ​ło​nić że​bra. — Pa​m ię​tasz?
— spy ​tał Ar​nau, wska​zu​j ąc ka​m ien​ny zwor​nik. Jo​an spoj ​rzał w gó​rę i ski​nął gło​wą. By ​li j esz​cze
dzieć​m i, gdy na ich oczach wcią​gnię​to pierw​szy klucz skle​pie​nia! Po chwi​li Ar​nau pod​j ął: — Ka​-
ta​lo​nii nie stać na no​wą woj ​nę. Spła​ca​m y j esz​cze wy ​pra​wę kró​la na Sar​dy ​nię, a te​raz j esz​cze
to…

background image

— My ​śla​łem , że wam , kup​com , za​le​ży na pod​bo​j u no​wy ch te​ry ​to​riów.
— Ka​sty ​lia nie m a nam do za​ofe​ro​wa​nia no​wy ch szla​ków han​dlo​wy ch. Sy ​tu​acj a j est kry ​-

ty cz​na. Gu​il​lem m iał ra​cj ę. — Za​kon​nik skrzy ​wił się na wzm ian​kę o Mau​rze. — Le​d​wie da​li​śm y
na​ucz​kę Sar​dy ń​czy ​kom , zbun​to​wa​li się Kor​sy ​ka​nie, ty l​ko cze​ka​li, aż król opu​ści wy ​spę. Bę​dzie​m y
te​raz pro​wa​dzi​li woj ​nę prze​ciw​ko dwóm m o​car​stwom , a skar​biec j est pu​sty. Zresz​tą raj ​cy m iej ​-
scy też po​sza​le​li!

Skie​ro​wa​li się w stro​nę głów​ne​go oł​ta​rza.
— Co m asz na m y ​śli?
— Nie m o​że​m y po​kry ć ty ​lu wy ​dat​ków na​raz. Król upie​ra się przy swo​ich wiel​kich bu​do​wach:

ar​se​nał m or​ski, m u​ry m iej ​skie…

— Bo są po​trzeb​ne — Jo​an wszedł bra​tu w sło​wo. — Ar​se​nał m o​że i tak, ale po epi​de​m ii czar​-

nej śm ier​ci bu​do​wa no​wy ch m u​rów nie m a sen​su. Bar​ce​lo​na nie m u​si po​sze​rzać swy ch gra​nic.

— I?
— Król sam j uż nie wie, skąd czer​pać środ​ki na co​raz więk​sze wy ​dat​ki. Zm u​sił oko​licz​ne gro​dy

i osa​dy do do​fi​nan​so​wa​nia no​wy ch m u​rów, tłu​m a​cząc, że m o​że przy j ​dzie im się kie​dy ś za ni​m i
schro​nić. Po​nad​to usta​no​wił no​wy po​da​tek na ten cel: czter​dzie​sta część wszy st​kich spad​ków. Je​śli
cho​dzi o ar​se​nał m or​ski, na tę in​we​sty ​cj ę prze​zna​cza się wszy st​kie grzy w​ny na​pły ​wa​j ą​ce z fak​to​-
rii. A te​raz j esz​cze no​wa woj ​na.

— Bar​ce​lo​na j est bo​ga​ta.
— Już nie. W ty m ca​ły szko​puł. Król przy ​znał m ia​stu wie​le przy ​wi​le​j ów w za​m ian za wspar​-

cie fi​nan​so​we i raj ​cy roz​po​czę​li in​we​sty ​cj e, któ​ry ch nie m o​gą sfi​nan​so​wać. Pod​nie​śli po​dat​ki na
m ię​so i wi​no. Wiesz, na j a​ką część m iej ​skie​go bu​dże​tu wy ​star​cza​ły do tej po​ry te po​dat​ki? — Jo​-
an za​prze​czy ł. — Na pięć​dzie​siąt pro​cent! Bar​ce​lo​na m o​gła po​kry ć ty l​ko po​ło​wą swy ch wy ​dat​-
ków, a te​raz m a​j ą one j esz​cze wzro​snąć. Dłu​gi zgu​bią m ia​sto. Mia​sto i nas wszy st​kich.

Przez j a​kiś czas sta​li, po​grą​że​ni w m y ​ślach, przed głów​ny m oł​ta​rzem .
— A co z Mar? — za​py ​tał znów Jo​an, gdy kie​ro​wa​li się do wy j ​ścia.
— Zro​bi, co ze​chce.
— Ale…
— Żad​ny ch ale. Tak po​sta​no​wi​łem i ba​sta.
— Pu​kaj — rzu​cił Ar​nau.
Gu​il​lem ude​rzy ł ko​łat​ką w drew​nia​ną bra​m ę. Stu​kot po​niósł się echem po pu​stej uli​cy. Nikt nie

otwo​rzy ł.

— Jesz​cze raz.
Gu​il​lem za​czął wa​lić w drzwi: raz dru​gi… siód​m y, ósm y. Za dzie​wią​ty m otwo​rzy ​ło się okien​ko

w bra​m ie.

— O co cho​dzi? — za​py ​tał wła​ści​ciel oczu, któ​re się w szpa​rze. — Co to za rwe​tes? Kim j e​ste​-

ście?

Ucze​pio​na ra​m ie​nia opie​ku​na Mar po​czu​ła, że Ar​nau tę​że​j e.
— Otwie​raj ! — wrza​snął.
— Z czy ​j e​go roz​ka​zu?
— Ar​naua Es​ta​ny ​ola — oznaj ​m ił do​nio​sły m gło​sem Gu​il​lem . — Wła​ści​cie​la te​go pa​ła​cu

i wszy st​kie​go, co się w nim znaj ​du​j e, łącz​nie z to​bą, j e​śli j e​steś nie​wol​ni​kiem .

„Ar​nau Es​ta​ny ​ol, wła​ści​ciel te​go pa​ła​cu…”. Sło​wa Gu​il​le​m a roz​brzm ie​wa​ły m u w uszach. Ile

background image

lat m i​nę​ło? Dwa​dzie​ścia? Dwa​dzie​ścia dwa? W oczach wy ​zie​ra​j ą​cy ch z okien​ka wi​dać by ​ło wa​-
ha​nie.

— Otwie​raj ! — krzy k​nął Gu​il​lem . Ar​nau spoj ​rzał w nie​bo i po​m y ​ślał o oj ​cu.
— Co…? — za​czę​ła py ​tać Mar.
— Nic, nic. — Ar​nau uśm iech​nął się do niej aku​rat w chwi​li, gdy uchy ​la​ły się drzwicz​ki

w j ed​ny m ze skrzy ​deł bra​m y.

Gu​il​lem chciał pu​ścić Ar​naua przo​dem .
— Bra​m a, Gu​il​lem , każ im otwo​rzy ć bra​m ę, oba skrzy ​dła. Gu​il​lem wszedł do środ​ka. Ar​nau

i Mar sły ​sze​li, j ak wy ​da​j e po​le​ce​nia.

Pa​trzy sz na m nie te​raz, oj ​cze? Pa​m ię​tasz? To tu​taj wrę​czo​no ci sa​kiew​kę, któ​ra cię zgu​bi​ła.

Przy ​po​m niał so​bie za​m iesz​ki na pla​cu Blat — wrzesz​czą​cy tłum , krzy k oj ​ca: „Od​daj ​cie zbo​że!”.
Wzru​sze​nie ści​snę​ło go za gar​dło. Gdy bra​m a pa​ła​co​wa otwo​rzy ​ła się na oścież, Ar​nau wszedł do
środ​ka.

Na dzie​dziń​cu sta​ło wie​lu nie​wol​ni​ków. Na pra​wo od​cho​dzi​ły scho​dy do pa​ła​co​wy ch kom ​nat.

Ar​nau nie spoj ​rzał w gó​rę, ale Mar pod​nio​sła wzrok i do​strze​gła cie​nie po​ru​sza​j ą​ce się w oknach.
Na wprost by ​ły staj ​nie, na któ​ry ch próg wy ​le​gli m asz​ta​le​rze i sta​j en​ni. Mój Bo​że! Ar​nau za​drżał
i wsparł się na Mar. Dziew​czy ​na nie pa​trzy ​ła j uż w okna.

Nie wy ​cią​gnął rę​ki po do​ku​m ent. Wie​dział, co za​wie​ra, od​kąd Gu​il​lem m u go wczo​raj wrę​-

czy ł, zdą​ży ł na​uczy ć się go na pa​m ięć. By ł to spis do​by t​ku Graua Pu​iga, prze​ka​za​ne​go Ar​nau​owi
Es​ta​ny ​olo​wi przez na​czel​ni​ka Bar​ce​lo​ny j a​ko spła​ta dłu​gów ba​ro​na. Na li​ście fi​gu​ro​wał pa​łac,
nie​wol​ni​cy — Ar​nau na próż​no szu​kał wśród nich ku​char​ki Es​tra​ny i — kil​ka po​sia​dło​ści po​za Bar​-
ce​lo​ną (m ię​dzy in​ny ​m i nie​wiel​kie go​spo​dar​stwo w Na​varc​les, któ​re po​sta​no​wił zo​sta​wić ban​kru​-
tom , by m ie​li się gdzie po​dziać), tro​chę klej ​no​tów, dwie pa​ry ko​ni z rzę​dem ka​ro​ca, m ę​ska gar​de​-
ro​ba i suk​nie, garn​ki i za​sta​wa sto​ło​wa dy ​wa​ny i m e​ble… Na ty m zwit​ku per​ga​m i​nu, po któ​ry m
Ar​nau wo​dził ocza​m i przez ca​łą noc, spi​sa​no ca​łe wy ​po​sa​że​nie pa​ła​cu. Znów spoj ​rzał na wej ​ście
do staj ​ni, a po​tem po​wiódł wzro​kiem po wy ​bru​ko​wa​ny m dzie​dziń​cu i… wbił oczy w pierw​sze
stop​nie scho​dów.

— Wcho​dzi​m y ? — za​py ​tał Gu​il​lem .
— Wcho​dzi​m y. Pro​wadź m nie do państ… do Graua Pu​iga — po​pra​wił się Ar​nau, przy ​wo​łu​-

j ąc j ed​ne​go z nie​wol​ni​ków.

Prze​szli przez wszy st​kie kom ​na​ty. Mar i Gu​il​lem zer​ka​li cie​ka​wie na bo​ki, Ar​nau pa​trzy ł przed

sie​bie. Nie​wol​nik za​pro​wa​dził ich do sa​lo​nu.

— Za​po​wiedz m nie — po​le​cił Ar​nau Gu​il​le​m o​wi.
— Ar​nau Es​ta​ny ​ol! — krzy k​nął Maur, otwie​ra​j ąc drzwi. Ar​nau nie pa​m ię​tał te​go po​m iesz​cze​-

nia. Nie roz​glą​dał się, gdy j a​ko dziec​ko prze​m ie​rzy ł j e na… ko​la​nach. Nie roz​glą​dał się i te​raz.
Isa​bel sie​dzia​ła w fo​te​lu przy oknie w to​wa​rzy ​stwie Jo​se​pa i Ge​ni​sa. Star​szy z nich za​warł zwią​zek
m ał​żeń​ski, po​dob​nie j ak j e​go sio​stra Mar​ga​ri​da. Ge​nis na​dal by ł ka​wa​le​rem . Ar​nau po​szu​kał
wzro​kiem ro​dzi​ny Jo​se​pa. Nie by ​ło j ej w sa​lo​nie. W in​ny m fo​te​lu zo​ba​czy ł sta​re​go, śli​nią​ce​go się
Graua Pu​iga.

Oczy Isa​bel ci​ska​ły gro​m y.
Ar​nau sta​nął na środ​ku sa​lo​nu przy sto​le j a​dal​ny m ze szla​chet​ne​go drew​na, dwa ra​zy dłuż​-

szy m niż j e​go kan​tor. Mar zo​sta​ła z ty ​łu ra​zem z Gu​il​le​m em . Nie​wol​ni​cy tło​czy ​li się na pro​gu.

Ar​nau prze​m ó​wił tak gło​śno, że j e​go głos po​niósł się echem po sa​li:

background image

— Gu​il​lem , te bu​ty na​le​żą do m nie — wska​zał sto​py Isa​bel. — Każ j ą roz​zuć.
— Tak, pa​nie.
Mar spoj ​rza​ła zdu​m io​na na Mau​ra. Pa​nie? Wie​dzia​ła, że j est nie​wol​ni​kiem , j ed​nak ni​g​dy nie

zwra​cał się do w ten spo​sób.

Gu​il​lem przy ​wo​łał ski​nie​niem rę​ki dwóch sto​j ą​cy ch na pro​gu nie​wol​ni​ków i ra​zem z ni​m i ru​-

szy ł w stro​nę Isa​bel. Ba​ro​nes​sa ani drgnę​ła, wy ​nio​śle pa​trząc Ar​nau​owi w oczy.

Je​den z nie​wol​ni​ków ukląkł przed nią, ale ona go uprze​dzi​ła i sa​m a zsu​nę​ła trze​wi​ki z nóg. Ani

na chwi​lę nie prze​sta​ła pa​trzeć na Ar​naua.

— Po​zbie​raj wszy st​kie bu​ty z pa​ła​cu i spal j e na dzie​dziń​cu — po​le​cił Ar​nau.
— Tak, pa​nie — od​po​wie​dział Gu​il​lem . Isa​bel na​dal spo​glą​da​ła har​do na go​ścia.
— Fo​te​le. — Ar​nau wska​zał na krze​sła zaj ​m o​wa​ne przez Pu​igów. — Usuń j e.
— Tak, pa​nie.
Sy ​no​wie wzię​li Graua na rę​ce. Ba​ro​no​wa wsta​ła, nim nie​wol​ni​cy za​bra​li j ej fo​tel i za​nie​śli

wraz z po​zo​sta​ły ​m i do ką​ta kom ​na​ty.

Wciąż nie spusz​cza​ła wzro​ku z Ar​naua.
— Ta suk​nia na​le​ży do m nie. Czy ż​by za​drża​ła?
— Chy ​ba nie za​m ie​rzasz… — ode​zwał się Ge​nis Pu​ig, trzy ​m a​j ąc oj ​ca w ra​m io​nach.
— Ta suk​nia na​le​ży do m nie — po​wtó​rzy ł Ar​nau, nie od​wra​ca​j ąc wzro​ku od Isa​bel.
Drży ?
— Mat​ko — szep​nął Jo​sep — idź się prze​brać. Tak, drży.
— Gu​il​lem ! — krzy k​nął Ar​nau. — Mat​ko, pro​szę.
Gu​il​lem pod​szedł do ba​ro​nes​sy. Drży !
— Mat​ko!
— W co ni​by m am się prze​brać?! — krzy k​nę​ła Isa​bel od​wra​ca​j ąc się do pa​sier​ba.
Znów prze​nio​sła wzrok na Ar​naua. By ​ła roz​trzę​sio​na. Gu​il​lem rów​nież na nie​go zer​k​nął. Na​-

praw​dę chcesz, by m zdarł z niej ubra​nie? — zda​wał się py ​tać.

Ar​nau zm arsz​czy ł brwi, a wte​dy Isa​bel po​wo​li, bar​dzo po​wo​li, opu​ści​ła gło​wę i roz​pła​ka​ła się

ze zło​ści.

Ar​nau dał znak Gu​il​le​m o​wi i od​cze​kał kil​ka se​kund. Szloch Isa​bel wy ​peł​nił kom ​na​tę.
— Daj im czas do wie​czo​ra — po​wie​dział w koń​cu do Gu​il​le​m a. — Ma​j ą opu​ścić pa​łac. Po​-

wiedz, że m o​gą wró​cić do Na​varc​les, gdzie ich m iej ​sce. — Jo​sep i Ge​nis spoj ​rze​li na nie​go, Isa​-
bel nie prze​sta​wa​ła łkać. — Nie in​te​re​su​j ą m nie tam ​te wło​ści. Daj im ubra​nia nie​wol​ni​ków, z wy ​-
j ąt​kiem obu​wia. Bu​ty spal. Sprze​daj wszy st​ko, a po​tem za​m knij pa​łac.

Od​wró​ciw​szy się, Ar​nau sta​nął twa​rzą w twarz z Mar. Zu​peł​nie o niej za​po​m niał. Dziew​czy ​na

by ​ła bla​da. Wziął j ą pod rę​kę i wy ​pro​wa​dził z kom ​na​ty.

— Mo​żesz j uż za​m knąć bra​m ę — po​wie​dział star​co​wi, któ​ry wpu​ścił ich do pa​ła​cu.
Wró​ci​li w m il​cze​niu do kan​to​ru. Ar​nau za​trzy ​m ał się na pro​gu.
— Masz ocho​tę na spa​cer po pla​ży ? Mar przy ​tak​nę​ła.
— Ode​bra​łeś j uż ca​ły dług? — spy ​ta​ła, gdy zo​ba​czy ​li m o​rze. Szli w m il​cze​niu.
— Ni​g​dy nie zdo​łam ode​brać go w ca​ło​ści — usły ​sza​ła do​pie​ro po chwi​li j e​go szept. — Ni​g​dy.

background image

38

Bar​ce​lo​na,

9 czerw​ca 1359 ro​ku

Ar​nau m iał peł​ne ra​ce ro​bo​ty. By ł śro​dek se​zo​nu że​glu​go​we​go. In​te​re​sy szły zna​ko​m i​cie i stał

się j ed​ny m z naj ​za​m oż​niej ​szy ch oby ​wa​te​li Bar​ce​lo​ny. Na​dal m iesz​kał w dom ​ku na ro​gu Ca​nvis
Vells i Ca​nvis No​us ra​zem z Gu​il​le​m em , Mar i Do​na​hą. Ar​nau nie dał się na​m ó​wić Mau​ro​wi na
prze​pro​wadz​kę do pa​ła​cu Pu​igów, któ​ry od czte​rech lat stał pu​sty. Mar oka​za​ła się rów​nie upar​ta
i nie chcia​ła wy j ść za m ąż.

— Dla​cze​go pró​bu​j esz się m nie po​zby ć? — za​py ​ta​ła pew​ne​go ra​zu Ar​naua ze łza​m i w oczach.
— Ja… — za​j ąk​nął się. — Wca​le nie pró​bu​j ę się cie​bie po​zby ć!
Mar przy ​tu​li​ła się do nie​go, po​chli​pu​j ąc.
— Nie m artw się — po​wie​dział, głasz​cząc j ą po gło​wie. — Nie bę​dę cię do ni​cze​go zm u​szał.
I Mar na​dal m iesz​ka​ła z nim i z Gu​il​le​m em .
Na​gle, 9 czerw​ca ode​zwał się dzwon. Ar​nau prze​rwał pra​cę, pierw​sze​m u dzwo​no​wi za​wtó​ro​-

wał na​stęp​ny i j esz​cze j e​den — po chwi​li dzwo​nio​no j uż w wie​lu punk​tach m ia​sta.

— Via fo​ra — m ruk​nął do sie​bie Ar​nau.
Wy ​szedł z kan​to​ru. Ro​bot​ni​cy z ko​ścio​ła San​ta Ma​ria scho​dzi​li po​spiesz​nie z rusz​to​wań, m u​ra​rze

i ka​m ie​nia​rze wy ​bie​gi przez głów​ną bra​m ę świą​ty ​ni, lu​dzie pę​dzi​li uli​ca​m i z okrzy ​kiem ¡Via fo​ra!

Nad​biegł zde​ner​wo​wa​ny Gu​il​lem .
— Woj ​na! — krzy k​nął.
— Wła​dze wzy ​wa​j ą m iesz​kań​ców do bro​ni — po​wie​dział Ar​nau.
— Nie… nie. — Gu​il​lem pró​bo​wał zła​pać od​dech. — To nie po​spo​li​te ru​sze​nie z Bar​ce​lo​ny.

Nie ty l​ko z Bar​ce​lo​ny. Do wal​ki wzy ​wa​ni są rów​nież m iesz​kań​cy osad i gro​dów w pro​m ie​niu
dwóch m il.

Pod broń zo​sta​ły po​sta​wio​ne, oprócz sto​li​cy, Sant Boi i Ba​da​lo​na, Sant An​dreu i Sar​ria, Pro​ven​-

background image

ca​na, Sant Fe​liu, Sant Ge​nis, Cor​nel​la, Sant Just De​svern, Sant Jo​an De​spi, Sants, San​ta Co​lo​m a,
Esplu​gu​es, Val​lvi​dre​ra, Sant Mar​ti, Sant Ad​ria, Sant Ge​rva​si, Sant Jo​an d’Hor​ta… Ogłu​sza​j ą​ce bi​-
cie dzwo​nów na​pły ​wa​ło do Bar​ce​lo​ny z od​le​gło​ści dwóch m il.

— Król po​wo​łał się na usat​ge prin​ceps na​mque

7

— tłu​m a​czy ł Gu​il​lem . — Nie m ia​sto, ale sam

król! Woj ​na! Je​ste​śm y w nie​bez​pie​czeń​stwie. Król Ka​sty ​lii ata​ku​j e…

— Bar​ce​lo​nę? — prze​rwał Ar​nau.
— Tak, Bar​ce​lo​nę. Wpa​dli do do​m u.
Ar​nau chwy ​cił broń z cza​sów Eixi​m e​na d’Espar​ca i ra​zem z Gu​il​le​m em ru​szy ł uli​cą Mar na

plac Blat. Jed​nak tłum krzy ​czą​cy ¡Via fo​ra! biegł w prze​ciw​ny m kie​run​ku.

— Co… — za​czął py ​tać Ar​nau, ła​piąc za ra​m ię j ed​ne​go z uzbro​j o​ny ch m ęż​czy zn.
— Na pla​żę! — wrza​snął za​py ​ta​ny, wy ​ry ​wa​j ąc się. — Na pla​żę!
— Od m o​rza? — za​py ​ta​li j ed​no​cze​śnie Ar​nau i Gu​il​lem spoj ​rze​li po so​bie.
Za​wró​ci​li i przy ​łą​czy ​li się do tłu​m u pę​dzą​ce​go ku wy ​brze​żu.
Gdy do​tar​li na m iej ​sce, pół Bar​ce​lo​ny krę​ci​ło się j uż po pla​ży ze wzro​kiem utkwio​ny m w ho​-

ry ​zont, z ku​sza​m i w rę​kach i bi​ciem dzwo​nów w uszach. Okrzy ​ki ¡Via fo​ra! by ​ły co​raz rzad​sze, po
chwi​li na pla​ży za​pa​no​wa​ła ci​sza.

Gu​il​lem osło​nił oczy przed sil​ny m czerw​co​wy m słoń​cem i za​czął li​czy ć okrę​ty : raz, dwa, trzy,

czte​ry …

Mo​rze by ​ło spo​koj ​ne.
— Roz​nio​są nas — usły ​szał Ar​nau za ple​ca​m i.
— Splą​dru​j ą m ia​sto.
— Jak sta​wi​m y czo​ło ca​łej ar​m ii?
Dwa​dzie​ścia sie​dem , dwa​dzie​ścia osiem … Gu​il​lem nie prze​ry ​wał li​cze​nia.
Roz​nio​są nas, po​wtó​rzy ł Ar​nau w m y ​ślach. Ty ​le ra​zy roz​m a​wiał o ty m z kup​ca​m i i ban​kie​ra​-

m i. Bar​ce​lo​na j est zu​peł​nie bez​bron​na od stro​ny wy ​brze​ża. Od klasz​to​ru kla​ry ​sek aż po Fra​m e​nors
gra​ni​czy z m o​rzem , j ed​nak… nie m a tam m u​rów, żad​ne​go sy s​te​m u obron​ne​go! Je​śli ob​ca flo​ta
wo​j en​na zdo​ła wpły ​nąć do por​tu…

— Trzy ​dzie​ści dzie​więć, czter​dzie​ści. Czter​dzie​ści okrę​tów! — krzy k​nął Gu​il​lem .
To by ​ła flo​ta Pio​tra Okrut​ne​go: trzy ​dzie​ści ga​ler i dzie​sięć nie​co m niej ​szy ch stat​ków. Czter​dzie​-

ści okrę​tów wo​j en​ny ch peł​ny ch do​świad​czo​ny ch, za​pra​wio​ny ch w bo​j ach żoł​nie​rzy prze​ciw​ko
po​spo​li​te​m u ru​sze​niu. Je​śli te woj ​ska zdo​ła​j ą wy ​lą​do​wać, wal​ka roz​go​rze​j e tu, na pla​ży, i na uli​-
cach m ia​sta. Ar​naua prze​szły ciar​ki na m y śl o ko​bie​tach, dzie​ciach, o… Mar. Ka​sty ​lij ​czy ​cy ich
roz​gro​m ią! Splą​dru​j ą m ia​sto. Bę​dą gwał​ci​li ko​bie​ty. Mar! Ar​nau m u​siał się przy ​trzy ​m ać Gu​il​le​-
m a. Mar j est m ło​da i pięk​na. Ocza​m i wy ​obraź​ni uj ​rzał j ą w ob​j ę​ciach Ka​sty ​lij ​czy ​ków: krzy ​czy,
wzy ​wa po​m o​cy … Gdzie on wte​dy bę​dzie?

Na pla​żę zbie​ga​ło się co​raz wię​cej lu​dzi. Zj a​wił się sam król i za​czął wy ​da​wać roz​ka​zy swy m

żoł​nie​rzom .

— Król! — krzy k​nął ktoś w tłu​m ie.
Co tu po​m o​że król? — m iał ocho​tę za​py ​tać Ar​nau.
Mo​nar​cha od trzech m ie​się​cy prze​by ​wał w Bar​ce​lo​nie zbie​ra​j ąc flo​tę, któ​rą chciał wy ​słać na

Ma​j or​kę, za​gro​żo​na ata​kiem Pio​tra Okrut​ne​go. W por​cie znaj ​do​wa​ło się ty l​ko dzie​sięć ga​ler, resz​-
ta by ​ła do​pie​ro w dro​dze. Na do​da​tek przy j ​dzie im wal​czy ć w sa​m y m por​cie!

background image

Ar​nau po​krę​cił gło​wą, pa​trząc na zbli​ża​j ą​ce się ża​gle. Król Ka​sty ​lii wy ​pro​wa​dził ich w po​le.

Trwa​j ą​ca od trzech lat woj ​na by ​ła prze​pla​tan​ką bi​tew i ro​zej ​m ów. Piotr Okrut​ny za​ata​ko​wał naj ​-
pierw Wa​len​cj ę, a po​tem Ara​go​nię, gdzie za​j ął Ta​ra​zo​nę, za​gra​ża​j ąc bez​po​śred​nio Sa​ra​gos​sie.
Dzię​ki in​ter​wen​cj i ko​ściel​nej Ta​ra​zo​nę prze​ka​za​no kar​dy ​na​ło​wi Pe​dro​wi de la Ju​gie i to on m iał
zde​cy ​do​wać, któ​re​m u z kró​lów przy ​pad​nie ona w udzia​le. Pod​pi​sa​no rów​nież rocz​ne za​wie​sze​nie
bro​ni, któ​re nie do​ty ​czy ​ło j ed​nak Kró​le​stwa Mur​cj i ani Wa​len​cj i.

Pod​czas ro​zej ​m u Piotr Ce​re​m o​nial​ny zdo​łał na​kło​nić swe​go przy ​rod​nie​go bra​ta Fer​ra​na,

sprzy ​m ie​rzeń​ca kró​la Ka​sty ​lii, do zdra​dy so​j usz​ni​ka. Ksią​żę Fer​ran na​j e​chał i splą​dro​wał Kró​le​-
stwo Mur​cj i, za​pusz​cza​j ąc się aż do Kar​ta​ge​ny.

Na roz​kaz kró​la za​czę​to przy ​go​to​wy ​wać ga​le​ry do bi​twy m or​skiej . Mie​li na nie wsiąść oby ​wa​-

te​le Bar​ce​lo​ny i m iesz​kań​cy są​sia​du​j ą​cy ch z nią gro​dów, któ​ry j uż po​czę​li ścią​gać z oko​li​cy, oraz
nie​licz​ne woj ​ska kró​lew​skie. Wszy st​kie ło​dzie — m a​łe i du​że, han​dlo​we i ry ​bac​kie — m ia​ły wy ​-
pły ​nąć na spo​tka​nie flo​cie ka​sty ​lij ​skiej .

— To sza​leń​stwo — stwier​dził Gu​il​lem , pa​trząc, j ak tłum rzu​ca się do wo​dy. — Ka​sty ​lij ​skie ga​-

le​ry sta​ra​nu​j ą i roz​łu​pią na​sze łód​ki. Doj ​dzie do m a​sa​kry.

Flo​ta ka​sty ​lij ​ska znaj ​do​wa​ła się j esz​cze dość da​le​ko od por​tu.
— Bę​dzie bez​li​to​sny — usły ​szał Ar​nau za ple​ca​m i. — Ze​trze nas w py ł.
Tak, bę​dzie bez​li​to​sny. Zła sła​wa kró​la Ka​sty ​lii by ​ła wszy st​kim zna​na. Zgła​dził swy ch przy ​rod​-

nich bra​ci z nie​pra​we​go ło​ża: Fry ​de​ry ​ka w Se​wil​li, a Ja​na w Bil​bao, rok póź​niej uśm ier​cił swą
ciot​kę Ele​ono​rę, prze​trzy ​m aw​szy j ą przez ca​ły ten czas w lo​chu.

Jak m oż​na ocze​ki​wać li​to​ści od kró​la, któ​ry m or​du​j e wła​sną ro​dzi​nę? Piotr Ce​re​m o​nial​ny nie

za​bił Ja​ku​ba z Ma​j or​ki m i​m o j e​go cią​gły ch zdrad i wo​j en, któ​re m u​siał z nim sto​czy ć.

— Le​piej bro​nić się z lą​du! — krzy k​nął Ar​nau​owi do ucha Gu​il​lem . — Na m o​rzu nie m a​m y

żad​ny ch szans. Gdy ty l​ko Ka​sty ​lij ​czy ​cy przed​rą się przez ta​squ​es, roz​nio​są nas.

Ar​nau przy ​tak​nął. Dla​cze​go król uparł się, by bro​nić Bar​ce​lo​ny z m o​rza? Gu​il​lem m a ra​cj ę,

gdy ty l​ko przed​rą się przez ta​squ​es…

— Ta​squ​es! — krzy k​nął na​gle. — Ja​ki m a​m y sta​tek w por​cie?
— O czy m m y ​ślisz?
— Ta​squ​es! Nie ro​zu​m iesz, Gu​il​lem ? Ja​kim stat​kiem dy s​po​nu​j e​m y ?
— Wie​lo​ry b​ni​czy m — od​parł Gu​il​lem , wska​zu​j ąc cięż​ki, brzu​cha​ty okręt.
— Chodź​m y. Nie m a cza​su do stra​ce​nia.
Ar​nau ru​szy ł ku m o​rzu, m ie​sza​j ąc się z tłu​m em , któ​ry po​słusz​nie wy ​peł​niał roz​kaz kró​la. Od​-

wró​cił się, by po​na​glić Przy ​j a​cie​la.

Pla​ża za​m ie​ni​ła się w kłę​bo​wi​sko żoł​nie​rzy i cy ​wi​lów bro​dzą​cy ch w wo​dzie po pas. Jed​ni pró​-

bo​wa​li wdra​pać się na bar​ki ry ​bac​kie j uż wy ​pły ​wa​j ą​ce w m o​rze, in​ni cze​ka​li na prze​woź​ni​ków,
któ​rzy m ie​li ich za​wieźć na któ​ry ś z wiel​kich okrę​tów wo​j en​ny ch lub han​dlo​wy ch za​ko​twi​czo​ny ch
w por​cie.

Je​den z prze​woź​ni​ków przy ​pły ​nął wła​śnie po pa​sa​że​rów.
— Idzie​m y ! — krzy k​nął Ar​nau do Gu​il​le​m a, rzu​ca​j ąc się do wo​dy i pró​bu​j ąc wy ​prze​dzić in​-

ny ch chęt​ny ch.

Gdy do​pcha​li się do ło​dzi, by ​ła j uż peł​na, ale prze​woź​nik roz​po​znał Ar​naua i zro​bił m iej ​sce dla

nie​go i j e​go to​wa​rzy ​sza.

— Za​wieź m nie na sta​tek wie​lo​ry b​ni​czy — po​wie​dział Ar​nau, gdy prze​woź​nik j uż m iał od​pły ​-

background image

wać.

— Naj ​pierw ga​le​ry. To roz​kaz kró​la…
— Za​wieź m nie na sta​tek wie​lo​ry b​ni​czy ! — po​wtó​rzy ł Ar​nau. Prze​woź​nik prze​krzy ​wił gło​wę.

Pa​sa​że​ro​wie za​czę​li pro​te​sto​wać. — Ci​sza! — krzy k​nął Ar​nau. — Prze​cież m nie znasz. Mu​szę do​-
stać się na sta​tek wie​lo​ry b​ni​czy. Przy ​szłość Bar​ce​lo​ny … od te​go za​le​ży przy ​szłość two​j ej ro​dzi​-
ny. Przy ​szłość wa​szy ch ro​dzin!

Prze​woź​nik spoj ​rzał na wiel​ki okręt wie​lo​ry b​ni​czy. Mu​siał​by zbo​czy ć z kur​su ty l​ko odro​bi​nę.

Cze​m u nie? Dla​cze​go m a nie wie​rzy ć Ar​nau​owi Es​ta​ny ​olo​wi?

— Na sta​tek wie​lo​ry b​ni​czy ! — roz​ka​zał wio​śla​rzom . Gdy Ar​nau i Gu​il​lem zła​pa​li sznu​ro​we

dra​bin​ki, spusz​czo​ne

przez ka​pi​ta​na stat​ku wie​lo​ry b​ni​cze​go, prze​woź​nik ob​rał kurs na ga​le​ry.
— Do wio​seł! — roz​ka​zał Ar​nau ka​pi​ta​no​wi, za​nim wdra​pał się na po​kład.
Na znak ka​pi​ta​na wio​śla​rze za​j ę​li m iej ​sca.
— Do​kąd pły ​nie​m y ? — za​py ​tał m a​ry ​narz.
— Do ta​squ​es — rzu​cił Ar​nau. Gu​il​lem przy ​tak​nął.
— Niech Al​lach, któ​ry j est wiel​ki, ci po​m o​że.
Jed​nak, w prze​ci​wień​stwie do Gu​il​le​m a, woj ​sko i m iesz​kań​cy Bar​ce​lo​ny nie zro​zu​m ie​li pla​nu

Ar​naua. Na wi​dok okrę​tu wie​lo​ry b​ni​cze​go kie​ru​j ą​ce​go się na peł​ne m o​rze bez żoł​nie​rzy i uzbro​j o​-
ny ch lu​dzi ktoś skwi​to​wał:

— Chce oca​lić swój sta​tek.
— Ży d! — wrza​snął ktoś in​ny.
— Zdraj ​ca!
Ze wszy st​kich stron po​sy ​pa​ły się obe​lgi i po chwi​li ca​ła pla​ża wy ​gra​ża​ła Ar​nau​owi. „Co za​-

m ie​rza ten Es​ta​ny ​ol?”, py ​ta​li ba​sta​ixos i prze​woź​ni​cy, od​pro​wa​dza​j ąc wzro​kiem okręt, któ​ry su​nął
wol​no, na​pę​dza​ny po​nad stu wio​sła​m i, opa​da​j ą​cy ​m i do wo​dy i uno​szą​cy ​m i się raz za ra​zem .

Ar​nau i Gu​il​lem sta​nę​li na dzio​bie, bacz​nie ob​ser​wu​j ąc ka​sty ​lij ​ską flo​tę, któ​ra by ​ła j uż nie​bez​-

piecz​nie bli​sko. Kie​dy m i​j a​li ka​ta​loń​skie ga​le​ry, m u​sie​li się schro​nić przed gra​dem strzał. Wy ​pro​-
sto​wa​li się do​pie​ro, gdy zna​leź​li się po​za ich za​się​giem .

— Zo​ba​czy sz, uda się — rzu​cił Ar​nau do Gu​il​le​m a. — Bar​ce​lo​na nie m o​że wpaść w rę​ce te​go

pa​dal​ca.

Ta​squ​es, ła​wi​ce pia​sku, któ​re cią​gnę​ły się rów​no​le​gle do wy ​brze​ża, chro​niąc j e przed dzia​ła​-

niem prą​dów m or​skich, by ​ły j e​dy ​ną na​tu​ral​ną osło​ną por​tu w Bar​ce​lo​nie, a j ed​no​cze​śnie za​gro​-
że​niem dla okrę​tów za​wi​j a​j ą​cy ch do sto​li​cy Ka​ta​lo​nii. Ty l​ko j ed​na dro​ga w for​m ie głę​bo​kie​go
ka​na​łu um oż​li​wia​ła do​stęp do por​tu, okrę​ty, któ​re obie​ra​ły in​ny szlak, osia​da​ły na m ie​liź​nie.

Ar​nau i Gu​il​lem pod​pły ​nę​li do ta​squ​es, zo​sta​wia​j ąc w ty ​le ty ​sią​ce gar​deł, ślą​cy ch im okrut​ne

prze​kleń​stwa. Krzy ​ki Ka​ta​loń​czy ​ków zdo​ła​ły za​głu​szy ć na​wet bi​cie dzwo​nów.

Uda się, po​wtó​rzy ł Ar​nau, ty m ra​zem w m y ​ślach, po czy m roz​ka​zał wstrzy ​m ać pra​cę wio​śla​-

rzy. Gdy sto wio​seł za​m ar​ło nad bur​tą i sta​tek wpły ​nął si​łą roz​pę​du w stre​fę ta​squ​es, do​bie​ga​j ą​ce
z brze​gu zło​rze​cze​nia i krzy ​ki za​czę​ły m ilk​nąć, aż w koń​cu na pla​ży za​pa​no​wa​ła ci​sza. Flo​ta ka​sty ​-
lij ​ska by ​ła co​raz bli​żej . Po​śród bi​cia dzwo​nów Ar​nau sły ​szał tar​cie ki​la o m ie​li​znę.

— Mu​si się udać! — rzu​cił przez zę​by.
Gu​il​lem zła​pał go m oc​no za ra​m ię. Ni​g​dy j esz​cze nie do​ty ​kał go w ten spo​sób.
Sta​tek na​dal pły ​nął po​wo​li, bar​dzo po​wo​li. Ar​nau zer​k​nął na ka​pi​ta​na. „Je​ste​śm y w ka​na​le?”,

background image

py ​ta​ły j e​go unie​sio​ne brwi. Ka​pi​tan ski​nął gło​wą. Gdy ty l​ko padł roz​kaz unie​sie​nia wio​seł, od​gadł
za​m y sł Ar​naua.

Ca​ła Bar​ce​lo​na od​ga​dła.
— Te​raz! — krzy k​nął Ar​nau. — Skrę​caj !
Ka​pi​tan wy ​dał roz​kaz. Wio​sła na le​wej bur​cie za​nu​rzy ​ły się w m o​rzu i okręt za​czął się usta​-

wiać w po​przek. Chwi​lę po​tem dziób i ru​fa za​ry ​ły się w ścia​nach ka​na​łu.

Sta​tek się prze​chy ​lił.
Gu​il​lem ści​snął z ca​łej si​ły ra​m ię Ar​naua. Gdy ich spoj ​rze​nia się skrzy ​żo​wa​ły, Ar​nau przy ​-

gar​nął i ob​j ął Mau​ra Tłum zgro​m a​dzo​ny na pla​ży i na ga​le​rach za​czął wi​wa​to​wać.

Do​stęp do por​tu zo​stał od​cię​ty.
Król w bo​j o​wy m ry nsz​tun​ku spoj ​rzał na sta​tek wie​lo​ry b​ni​czy ta​ra​su​j ą​cy ta​squ​es. Ota​cza​j ą​cy

go m oż​ni i ry ​ce​rze m il​cze​li a m o​nar​cha kon​tem ​plo​wał sce​nę.

— Na ga​le​ry — roz​ka​zał w koń​cu.
Sta​tek Ar​naua od​ciął Pio​tro​wi Okrut​ne​m u dro​gę do por​tu, zm u​sza​j ąc go do sto​cze​nia bi​twy na

peł​ny m m o​rzu. Piotr Ce​re​m o​nial​ny prze​gru​po​wy ​wał swe woj ​ska po dru​giej stro​nie ta​squ​es
i o zm ierz​chu dwie flo​ty — ka​sty ​lij ​ska, zło​żo​na z czter​dzie​stu okrę​tów wo​j en​ny ch peł​ny ch do​-
świad​czo​ny ch żoł​nie​rzy, i ka​ta​loń​ska, skle​co​na na po​cze​ka​niu z dzie​się​ciu ga​ler i dzie​sią​tek m a​ły ch
ło​dzi han​dlo​wy ch i ry ​bac​kich wy ​ła​do​wa​ny ch ludź​m i nie​za​pra​wio​ny ​m i w bo​j u — usta​wi​ły się
na​prze​ciw​ko sie​bie wzdłuż wy ​brze​ża, od klasz​to​ru Świę​tej Kla​ry po Fra​m e​nors. Nikt nie m ógł
opu​ścić Bar​ce​lo​ny ani do​stać się do m ia​sta od stro​ny m o​rza.

Pierw​sze​go dnia nie do​szło do bi​twy. Pięć ga​ler Pio​tra III oto​czy ​ło sta​tek wie​lo​ry b​ni​czy i kró​-

lew​scy żoł​nie​rze prze​do​sta​li się na j e​go po​kład w m i​go​tli​wej po​świa​cie księ​ży ​ca.

— Wy ​glą​da na to, że znaj ​dzie​m y się w ogniu wal​ki — po​wie​dział Gu​il​lem do Ar​naua. Sie​dzie​li

opar​ci ple​ca​m i o bur​tę, ukry ​ci przed wzro​kiem ka​sty ​lij ​skich kusz​ni​ków.

— Te​raz j e​ste​śm y m u​rem obron​ny m m ia​sta, a prze​cież wszy st​kie bi​twy za​czy ​na​j ą się na m u​-

rach.

Pod​szedł do nich kró​lew​ski ofi​cer.
— Ar​nau Es​ta​ny ​ol? — za​py ​tał. Ar​nau uniósł rę​kę. — ze​zwa​la się wam opu​ścić sta​tek.
— A m oi lu​dzie?
— Ga​ler​ni​cy ? — W pół​m ro​ku Ar​nau i Gu​il​lem do​strze​gli zdu​m ie​nie na twa​rzy ofi​ce​ra. Cóż

ob​cho​dzi kró​la set​ka ska​zań​ców? — Mo​gą się nam przy ​dać na m iej ​scu — wy ​brnął z opre​sj i ofi​-
cer.

— W ta​kim ra​zie j a też zo​sta​j ę. To m ój sta​tek i m oi lu​dzie — oznaj ​m ił Ar​nau.
Ofi​cer wzru​szy ł ra​m io​na​m i i wró​cił do swy ch żoł​nie​rzy.
— Chcesz zej ść na ląd? — za​py ​tał Ar​nau Gu​il​le​m a. — Czy i j a nie j e​stem j ed​ny m z two​ich

lu​dzi?

— Nie i do​brze o ty m wiesz. — Mil​cze​li przez chwi​lę, ob​ser​wu​j ąc cie​nie prze​m y ​ka​j ą​ce

w m ro​ku. Sły ​sze​li bie​ga​ni​nę żoł​nie​rzy zaj ​m u​j ą​cy ch po​zy ​cj e i wy ​da​wa​ne pół​gło​sem , nie​m al​że
szep​tem , roz​ka​zy ofi​ce​rów. — Już od daw​na nie j e​steś m o​im nie​wol​ni​kiem — cią​gnął Ar​nau. —
Chęt​nie pod​pi​szę twój akt uwol​nie​nia, wy ​star​czy j ed​no two​j e sło​wo.

Kil​ku żoł​nie​rzy przy ​su​nę​ło się do nich.
— Zej dź​cie do ła​dow​ni ra​zem z resz​tą za​ło​gi — szep​nął j e​den z nich, przy ​m ie​rza​j ąc się do za​-

j ę​cia ich m iej ​sca.

background image

— To nasz sta​tek, nikt nie bę​dzie nam m ó​wił, co m a​m y ro​bić — od​parł Ar​nau.
Żoł​nierz po​chy ​lił się nad ni​m i.
— Prze​pra​szam — po​wie​dział. — Wszy ​scy j e​ste​śm y wam wdzięcz​ni za to, co zro​bi​li​ście.
I po​szu​kał so​bie in​ne​go m iej ​sca przy bur​cie.
— Kie​dy po​zwo​lisz m i cię uwol​nić? — za​py ​tał zno​wu Ar​nau.
— Chy ​ba nie po​tra​fił​by m ży ć j a​ko czło​wiek wol​ny. Za​m il​kli. Gdy j uż wszy ​scy żoł​nie​rze we​-

szli na sta​tek i za​j ę​li swo​j e po​zy ​cj e, noc za​czę​ła ustę​po​wać m iej ​sca świ​to​wi. Ar​nau i Gu​il​lem
drze​m a​li na po​kła​dzie wśród po​ka​sły ​wa​nia i szep​tów obroń​ców.

O brza​sku Piotr Okrut​ny wy ​dał roz​kaz ata​ku. Flo​ta nie​przy ​j a​ciel​ska pod​pły ​nę​ła do ta​squ​es i Ka​-

sty ​lij ​czy ​cy za​czę​li strze​lać z kusz i m io​tać ka​m ie​nie z nie​wiel​kich tre​bu​szy um o​co​wa​ny ch na bur​-
tach i z in​ny ch ro​dza​j ów ka​ta​pult. Flo​ta ka​ta​loń​ska od​po​wie​dzia​ła na atak zza piasz​czy ​sty ch ła​wic
Wal​ki to​czy ​ły się na ca​łej li​nii wy ​brze​ża, ale głów​nie wo​kół okrę​tu Ar​naua. Piotr III nie m ógł po​-
zwo​lić, by nie​przy ​j a​ciel wdarł się na sta​tek wie​lo​ry b​ni​czy, dla​te​go bro​nio​no go za​cie​kle m ię​dzy
in​ny ​m i z sa​m ej ga​le​ry kró​lew​skiej .

Wie​le osób stra​ci​ło ży ​cie od strzał obu wal​czą​cy ch stron. Ar​nau przy ​po​m niał so​bie świst strzał,

któ​re wy ​strze​li​wał przed la​ty zza skał ota​cza​j ą​cy ch za​m ek Bel​la​gu​ar​da.

Do rze​czy ​wi​sto​ści przy ​wró​ci​ły go sal​wy śm ie​chu. Ko​m u j est tak we​so​ło w trak​cie bi​twy ? Bar​-

ce​lo​na j est w nie​bez​pie​czeń​stwie, wo​kół gi​ną lu​dzie. Jak m oż​na się śm iać w ta​kiej chwi​li? Ar​nau
i Gu​il​lem po​pa​trzy ​li na sie​bie. Tak, nie prze​sły ​sze​li się. Do​cho​dził ich co​raz gło​śniej ​szy re​chot.
Ro​zej ​rze​li się za j a​kim ś schro​nie​niem , skąd m o​gli​by śle​dzić bi​twę. Z ło​dzi usta​wio​ny ch w dru​giej
i trze​ciej li​nii, po​za za​się​giem strzał, Ka​ta​loń​czy ​cy wy ​szy ​dza​li Ka​sty ​lij ​czy ​ków, po​krzy ​ku​j ąc na
nich i dwo​ru​j ąc so​bie z nich.

Ata​ku​j ą​cy sta​ra​li się tra​fić ich z ka​ta​pult, j ed​nak z m ar​ny m skut​kiem — m io​ta​ne przez nich po​-

ci​ski raz po raz wpa​da​ły do m o​rza, wzbi​j a​j ąc fon​tan​ny pia​ny. Ar​nau i Gu​il​lem po​now​nie wy ​m ie​-
ni​li spoj ​rze​nia i uśm iech​nę​li się. Ka​ta​loń​czy ​cy na ło​dziach znów za​czę​li drwić so​bie z wro​ga,
a oby ​wa​te​le Bar​ce​lo​ny, świe​żo prze​m ie​nie​ni w żoł​nie​rzy, wtó​ro​wa​li im z pla​ży, kwi​tu​j ąc śm ie​-
chem każ​dy nie​cel​ny strzał ata​ku​j ą​cy ch.

Przez ca​ły dzień Ka​ta​loń​czy ​cy na​igra​wa​li się z ka​sty ​lij ​skich ar​ty ​le​rzy ​stów, któ​rzy pu​dło​wa​li

raz za ra​zem .

— Oj , nie chciał​by m by ć te​raz na ga​le​rze Pio​tra Okrut​ne​go — m ruk​nął Gu​il​lem .
— Ani j a — za​śm iał się Ar​nau. — Aż strach po​m y ​śleć, co on zro​bi z ty ​m i pa​ta​ła​cha​m i.
Ta noc w ni​czy m nie przy ​po​m i​na​ła po​przed​niej . Ar​nau i Gu​il​lem po​m a​ga​li ran​ny m : opa​try ​-

wa​li ich i od​pro​wa​dza​li do ło​dzi, któ​re m ia​ły ich za​wieźć na ląd. Co j ak co, ale na sta​tek wie​lo​ry b​-
ni​czy do​cie​ra​ły ka​sty ​lij ​skie strza​ły. Zj a​wił się od​dział obroń​ców i gdy noc m ia​ła się j uż ku koń​co​-
wi, Ar​nau z Gu​il​lem spró​bo​wa​li się zdrzem ​nąć, by od​po​cząć przed cze​ka​j ą​cy m ich dniem .

Pierw​sze pro​m ie​nie słoń​ca wy ​rwa​ły z uśpie​nia gar​dła Ka​ta​loń​czy ​ków. Wrza​ski, obe​lgi i drwi​-

ny na po​wrót za​czę​ły nieść się po wo​dzie.

Wy ​strze​liw​szy wszy st​kie strza​ły, Ar​nau schro​nił się z Gu​il​le​m em w za​cisz​ny m m iej ​scu, by

śle​dzić prze​bieg bi​twy.

— Patrz — po​wie​dział Maur, wska​zu​j ąc nie​przy ​j a​ciel​skie ga​le​ry — dzi​siaj pod​pły ​wa​j ą znacz​-

nie bli​żej .

Miał ra​cj ę. Król Ka​sty ​lii po​sta​no​wił czy m prę​dzej skoń​czy ć z szy ​der​stwa​m i Ka​ta​loń​czy ​ków

i ru​szy ł wprost na sta​tek wie​lo​ry b​ni​czy.

background image

— Każ im za​m ilk​nąć — rzu​cił Gu​il​lem , wpa​tru​j ąc się w nad​pły ​wa​j ą​ce ga​le​ry.
Piotr III po​spie​szy ł na ra​tu​nek stat​ko​wi Ar​naua, pod​pły ​wa​j ąc do nie​go na ty ​le, na ile po​zwa​la​-

ło pa​sm o m ie​lizn. No​wa bi​twa ro​ze​gra​ła się tuż obok nich, Gu​il​lem i Ar​nau m o​gli nie​m al do​tknąć
kró​lew​skiej ga​le​ry i wi​dzie​li j ak na dło​ni m o​nar​chę i j e​go ry ​ce​rzy.

Dwie kró​lew​skie ga​le​ry usta​wi​ły się po obu stro​nach ta​squ​es, bur​ta​m i do sie​bie. Ka​sty ​lij ​czy ​cy

od​da​li sal​wę z tre​bu​szy za​m on​to​wa​ny ch na dzio​bie. Ar​nau i Gu​il​lem spoj ​rze​li na okręt kró​lew​ski,
ale ka​m ie​nie nie​przy ​j a​cie​la nie wy ​rzą​dzi​ły naj ​wy ​raź​niej więk​szy ch szkód. Piotr III i j e​go lu​dzie
na​dal sta​li na po​kła​dzie.

— Czy to bom ​bar​da? — za​py ​tał Ar​nau, wska​zu​j ąc dzia​ło, ku któ​re​m u skie​ro​wał się m o​nar​cha.
— Tak — od​parł Gu​il​lem , Wi​dział, j ak wcią​ga​no dzia​ło na ga​le​rę, gdy król przy ​go​to​wy ​wał flo​-

tę, prze​ko​na​ny, że Ka​sty ​lij ​czy ​cy ru​szą na Ma​j or​kę.

— Bom ​bar​da na stat​ku?
— Tak — po​wtó​rzy ł Gu​il​lem .
Chy ​ba pierw​szy raz uzbra​j a się ga​le​rę w bom ​bar​dę — rzu​cił Ar​nau, bacz​nie ob​ser​wu​j ąc kró​la

wy ​da​j ą​ce​go roz​ka​zy ar​ty ​le​rzy ​stom . — Ni​g​dy do​tąd nie wi​dzia​łem …

— Ani j a…
Ich roz​m o​wę prze​rwał po​twor​ny ło​skot. Bom ​bar​da plu​nę​ła wiel​kim ka​m ie​niem ku ga​le​rze ka​-

sty ​lij ​skiej . Ar​nau i Gu​il​lem po​dą​ży ​li za nim wzro​kiem .

— Bra​wo! — wy ​krzy k​nę​li j ed​no​cze​śnie na wi​dok wa​lą​ce​go się m asz​tu.
Za​ło​gi wszy st​kich ka​ta​loń​skich ło​dzi na​gro​dzi​ły cel​ność ar​ty ​le​rzy ​stów grom ​ki​m i wi​wa​ta​m i.
Król po​now​nie ka​zał za​ła​do​wać bom ​bar​dę. Za​sko​cze​nie i zła​m a​nie m asz​tu unie​m oż​li​wi​ło nie​-

przy ​j a​cie​lo​wi ostrze​la​nie kró​lew​skiej ga​le​ry. Na​stęp​ny ka​ta​loń​ski po​cisk tra​fił do​kład​nie w dzio​-
bów​kę, nisz​cząc j ą do​szczęt​nie.

Ka​sty ​lij ​czy ​cy za​czę​li wy ​co​fy ​wać się z ta​squ​es.
Szy ​der​stwa i kró​lew​ska bom ​bar​da da​ły do m y ​śle​nia wład​cy Ka​sty ​lii, któ​ry dwie go​dzi​ny póź​-

niej na​ka​zał swej flo​cie za​koń​czy ć ob​lę​że​nie Bar​ce​lo​ny i obrać kurs na Ibi​zę.

Ar​nau i Gu​il​lem , wraz z licz​ny ​m i ofi​ce​ra​m i, ob​ser​wo​wa​li z po​kła​du od​da​la​j ą​ce się okrę​ty.

Znów bi​to w dzwo​ny.

— Te​raz trze​ba bę​dzie ścią​gnąć sta​tek z m ie​li​zny — ode​zwał się Ar​nau.
— My się ty m zaj ​m ie​m y — roz​legł się głos za j e​go ple​ca​m i. Od​wró​ciw​szy się, zo​ba​czy ł ofi​-

ce​ra, któ​ry przy ​by ł z wia​do​m o​ścią od kró​la. — Je​go wy ​so​kość ocze​ku​j e was na swej ga​le​rze.

Piotr Ce​re​m o​nial​ny m iał ca​łe dwie no​ce na po​zna​nie szcze​gó​łów z ży ​cia Ar​naua Es​ta​ny ​ola.

„Jest bo​ga​ty — oznaj ​m i​li m u raj ​cy m iej ​scy — nad​zwy ​czaj bo​ga​ty, wa​sza wy ​so​kość”. Król bez
za​in​te​re​so​wa​nia słu​chał ko​lej ​ny ch in​for​m a​cj i: by ​ły ba​sta​ix, wal​czy ł pod roz​ka​za​m i Eixi​m e​na
d’Espar​ca, żar​li​wy czci​ciel Ma​don​ny z ko​ścio​ła San​ta Ma​ria. Oczy kró​la roz​war​ły się sze​ro​ko do​-
pie​ro na wieść o ty m , że Ar​nau j est wdow​cem . Bo​ga​ty wdo​wiec, po​m y ​ślał. Je​śli wy j ​dzie​m y ca​-
ło z tej opre​sj i…

— Ar​nau Es​ta​ny ​ol — oznaj ​m ił grom ​kim gło​sem kró​lew​ski szam ​be​lan. — Oby ​wa​tel Bar​ce​lo​-

ny.

Piotr III za​sia​dał na po​kła​dzie w oto​cze​niu tłu​m u wiel​m o​żów, ry ​ce​rzy, raj ​ców i pa​try ​cj u​szów,

któ​rzy przy ​pły ​nę​li na kró​lew​ską ga​le​rę za​raz po wy ​co​fa​niu się Ka​sty ​lij ​czy ​ków. Gu​il​lem zo​stał
z ty ​łu, przy bur​cie.

Ar​nau j uż m iał uklęk​nąć przed kró​lem , lecz ten go po​wstrzy ​m ał.

background image

— Je​ste​śm y z was nad wy ​raz ukon​ten​to​wa​ni — prze​m ó​wił — Wasz spry t i m ę​stwo za​wa​ży ​ły

na wy ​ni​ku bi​twy.

Mo​nar​cha za​m ilkł. Ar​nau się za​wa​hał. Po​wi​nien się ode​zwać? A m o​że za​cze​kać? Wpa​try ​wa​ły

się w nie​go oczy wszy st​kich obec​ny ch.

— W do​wód wdzięcz​no​ści za wasz czy n — cią​gnął m o​nar​cha — pra​gnie​m y na​gro​dzić was ła​-

ską.

A te​raz? Po​wi​nien coś po​wie​dzieć? Ja​ką ła​skę m a na m y ​śli król? Prze​cież j e​m u nie po​trze​ba ni​-

cze​go do szczę​ścia…

— Da​j e​m y wam za żo​nę na​szą wy ​cho​wa​ni​cę Elio​nor, któ​rej prze​ka​zu​j e​m y w po​sa​gu ba​ro​nat

Gra​nol​lers, Sant Vi​cenc dels Horts i Cal​des de Mont​bui.

Po obec​ny ch prze​szedł szm er, nie​któ​rzy po​czę​li bić bra​wo. Za żo​nę?! Król m ó​wił coś o żo​nie?

Ar​nau obej ​rzał się, szu​ka​j ąc wzro​kiem Gu​il​le​m a. Na próż​no. Moż​ni i ry ​ce​rze uśm ie​cha​li się do
nie​go. Pa​dło sło​wo „żo​na”?

— Nie j e​ste​ście szczę​śli​wi, pa​nie ba​ro​nie? — za​py ​tał Piotr III, wi​dząc, że Ar​nau zer​ka za sie​-

bie.

Spoj ​rzał na kró​la. Pa​nie ba​ro​nie? Żo​na? Na co m u to? Moż​ni i ry ​ce​rze um il​kli, wi​dząc, że Ar​-

nau nie od​po​wia​da. Mo​nar​cha Prze​szy ł go wzro​kiem . Elio​nor? Kró​lew​ska wy ​cho​wa​ni​ca? Nie
m o​że… nie po​wi​nien wzgar​dzić ła​ską kró​la!

— Nie… to zna​czy … tak, wa​sza wy ​so​kość — wy ​j ą​kał. — Bar​dzo dzię​ku​j ę za wa​szą wspa​nia​-

ło​m y śl​ność.

— No więc po​sta​no​wio​ne.
Piotr III wstał. Kil​ka osób po​kle​pa​ło Ar​naua po ple​cach, win​szu​j ąc m u. Jed​nak ich sło​wa do

nie​go nie do​cie​ra​ły. Stał sam w m iej ​scu, gdzie przed chwi​lą ota​czał go tłum . Od​wró​cił się do Gu​-
il​le​m a i roz​ło​ży ł rę​ce, j ed​nak gdy Maur za​czął da​wać m u zna​ki, pa​trząc zna​czą​co na kró​la i j e​go
świ​tę, po​spiesz​nie j e opu​ścił.

Na lą​dzie po​wi​ta​no Ar​naua nie m niej hucz​nie niż sa​m e​go kró​la. Ca​łe m ia​sto ru​szy ​ło ku nie​m u,

by m u dzię​ko​wać i gra​tu​lo​wać, kle​pać go po ple​cach i ści​skać m u dłoń. Wszy ​scy chcie​li oso​bi​ście
po​win​szo​wać wy ​baw​cy Bar​ce​lo​ny, lecz Ar​nau nie roz​po​zna​wał twa​rzy, nie sły ​szał kie​ro​wa​ny ch
do nie​go słów. Aku​rat te​raz, gdy ży ​j e m u się tak do​brze i szczę​śli​wie, król po​sta​no​wił go oże​nić.
Lu​dzie od​pro​wa​dzi​li Ar​naua zbi​tą ciż​bą od pla​ży aż pod sam kan​tor, a gdy wszedł do do​m u, zo​sta​li
na uli​cy, skan​du​j ąc j e​go im ię i nie prze​sta​j ąc wzno​sić okrzy ​ków na j e​go cześć.

Kie​dy ty l​ko prze​kro​czy ł próg, Mar rzu​ci​ła m u się w ra​m io​na. Gu​il​lem wró​cił wcze​śniej i sie​-

dział te​raz na krze​śle. Nie opo​wie​dział do​m ow​ni​kom o ty m , co się wy ​da​rzy ​ło. Jo​an, któ​ry rów​nież
zj a​wił się w kan​to​rze, przy ​glą​dał się bra​tu j ak zwy ​kle po​sęp​nie.

Mar onie​m ia​ła, gdy Ar​nau wy ​rwał się gwał​tow​nie z j ej ob​j ęć. Jo​an chciał m u po​gra​tu​lo​wać,

ale brat ob​szedł się z nim po​dob​nie, a po​tem opadł na krze​sło obok Gu​il​le​m a. Wszy ​scy pa​trzy ​li na
nie​go, bo​j ąc się ode​zwać.

— Co ci j est? — od​wa​ży ł się w koń​cu za​py ​tać Jo​an.
— Wy ​swa​ta​no m nie! — krzy k​nął Ar​nau, uno​sząc rę​ce nad gło​wę. — Król po​sta​no​wił zro​bić ze

m nie ba​ro​na i wy ​swa​tał m nie ze swą wy ​cho​wa​ni​cą. Oto, j ak m i się od​wdzię​cza za po​m oc w ra​-
to​wa​niu Bar​ce​lo​ny. Zm u​sza​j ąc m nie do ożen​ku!

Jo​an m y ​ślał przez chwi​lę, prze​krzy ​wiw​szy gło​wę, a po​tem się uśm iech​nął.
— Co w ty m złe​go? — za​py ​tał.

background image

Ar​nau spoj ​rzał na nie​go krzy ​wo. Mar za​czę​ła drżeć. Do​strze​gła to ty l​ko sto​j ą​ca w drzwiach

kuch​ni Do​na​ha, któ​ra po​spie​szy ​ła j ej na po​m oc.

— Co w ty m złe​go? — po​wtó​rzy ł Jo​an. Ty m ra​zem Ar​nau na​wet na nie​go nie spoj ​rzał. Mar

za​czę​ło się zbie​rać na wy ​m io​ty. — Dla​cze​go wzbra​niasz się przed m ał​żeń​stwem ? I to z sa​m ą wy ​-
cho​wa​ni​cą kró​la. Zo​sta​niesz ba​ro​nem Ka​ta​lo​nii.

Mar ucie​kła do kuch​ni, wal​cząc z m dło​ścia​m i. Do​na​ha wy ​bie​gła za nią.
— Co j ej do​le​ga? — za​py ​tał Ar​nau. Za​kon​nik zwle​kał z od​po​wie​dzią.
— Po​wiem ci, co j ej do​le​ga — od​rzekł w koń​cu. — Jej też przy ​da​ło​by się m ał​żeń​stwo. Wam

oboj ​gu! Na szczę​ście król m a wię​cej ole​j u w gło​wie niż ty.

— Pro​szę, Jo​an, zo​staw m nie w spo​ko​j u — j ęk​nął Ar​nau zm ę​czo​ny m gło​sem .
Mnich pod​niósł rę​ce do nie​ba i opu​ścił kan​tor.
— Idź spraw​dzić, co do​le​ga Mar — po​pro​sił Ar​nau Gu​il​le​m a.
— Nie wiem , co j ej do​le​ga — po​wie​dział nie​wol​nik, wy ​cho​dząc po chwi​li z kuch​ni. — Ale

Do​na​ha twier​dzi, że to nic po​waż​ne​go. Chy ​ba spra​wy ko​bie​ce.

Ar​nau spio​ru​no​wał go wzro​kiem .
— Nie wspo​m i​naj m i le​piej o ko​bie​tach.
— Nic nie po​ra​dzi​m y na wi​dzi​m i​się kró​la. Mo​że czas Pod​su​nie nam roz​wią​za​nie…
Jed​nak nie m ie​li cza​su do na​m y ​słu. Piotr III po​sta​no​wił wy ​ru​szy ć 23 czerw​ca na Ma​j or​kę

w po​go​ni za kró​lem Ka​sty ​lii. Roz​ka​zał, by ca​ła flo​ta zgro​m a​dzi​ła się do te​go dnia w Bar​ce​lo​nie,
i ogło​sił, że przed wy ​j az​dem pra​gnie zo​ba​czy ć ślub swej wy ​cho​wan​ki z m a​j ęt​ny m ban​kie​rem .
Wia​do​m ość prze​ka​zał Ar​nau​owi kró​lew​ski ofi​cer.

Zo​sta​ło ty l​ko dzie​więć dni! — j ęk​nął Ar​nau po j e​go wy j ​ściu. — Al​bo i m niej !
Ja​ka j est ta Elio​nor? Py ​ta​nie to spę​dza​ło m u sen z po​wiek.
Sta​ra? Ład​na? Mi​ła i po​god​na czy wy ​nio​sła i cy ​nicz​na j ak wszy st​kie zna​ne m u wiel​kie da​m y ?

Ma się oże​nić z ko​bie​tą któ​rej w ogó​le nie zna? Po​pro​sił Jo​ana o przy ​słu​gę:

— Do​wiedz się cze​goś o tej Elio​nor. Dla cie​bie to frasz​ka a j a nie m o​gę prze​stać m y ​śleć

o ty m , co m nie cze​ka.

— Po​dob​no — po​wie​dział Jo​an kil​ka go​dzin po wi​zy ​cie kró​lew​skie​go ofi​ce​ra — j est cór​ką j ed​-

ne​go z ka​ta​loń​skich ksią​żąt, któ​re​goś z wu​j ów m o​nar​chy, choć nikt na do​brą spra​wę nie wie któ​re​-
go. Jej m at​ka um ar​ła, wy ​da​j ąc j ą na świat, dla​te​go Elio​nor wy ​cho​wy ​wa​ła się na dwo​rze…

— Ale… j a​ka ona j est? — prze​rwał m u Ar​nau.
— Ma dwa​dzie​ścia trzy la​ta i j est po​wab​na.
— A cha​rak​ter?
— To da​m a — skwi​to​wał Jo​an.
Po co po​wta​rzać Ar​nau​owi to, cze​go się do​wie​dział? Że ow​szem , j est po​wab​na, ale j ej za​cię​te

ry ​sy wy ​ra​ża​j ą pre​ten​sj ę do ca​łe​go świa​ta. Że j est ka​pry ​śna i roz​piesz​czo​na, dum ​na i am ​bit​na.
Król wy ​dał j ą za pew​ne​go wiel​m o​żę, któ​ry zm arł j ed​nak krót​ko po ślu​bie i bez​dziet​na Elio​nor
wró​ci​ła na dwór. Na​gro​da? Do​wód kró​lew​skiej ła​ski? In​for​m a​to​rzy Jo​ana nie kry ​li roz​ba​wie​nia.
Piotr III m a j uż szcze​rze dość swej wy ​cho​wa​ni​cy, dla​te​go po​sta​no​wił wy ​dać j ą j ak naj ​szy b​ciej
za m ąż. A trud​no o lep​sze​go kan​dy ​da​ta niż j e​den z naj ​bo​gat​szy ch ban​kie​rów Bar​ce​lo​ny. Król
chce upiec dwie pie​cze​nie na j ed​ny m ogniu: po​zby ć się Elio​nor i za​pew​nić so​bie sta​łe źró​dło po​-
ży ​czek. Po co m ó​wić o ty m Ar​nau​owi?

— Co ro​zu​m iesz przez to, że j est da​m ą?

background image

— Wła​śnie to — po​wie​dział Jo​an, uni​ka​j ąc wzro​ku bra​ta. — Jest da​m ą, da​m ą z cha​rak​ter​kiem ,

j ak wszy st​ka ary ​sto​krat​ki.

Elio​nor rów​nież za​się​gnę​ła j ę​zy ​ka i j ej obu​rze​nie wzra​sta w m ia​rę na​pły ​wa​j ą​cy ch do​nie​sień:

by ​ły ba​sta​ba, czło​nek brac​twa za​ło​żo​ne​go przez daw​ny ch nie​wol​ni​ków por​to​wy ch. Król cl j ą wy ​-
dać za tra​ga​rza? Mo​że i j est bo​ga​ty — wszy ​scy in​for​m a​to​rzy zgod​nie twier​dzi​li, że na​wet bar​dzo
— lecz co j ą ob​cho​dzi j e​go for​tu​na? Prze​cież ży ​j e na kró​lew​skim dwo​rze i opły ​wa w do​stat​ki.
Gdy do​wie​dzia​ła się, że Ar​nau j est na do​m iar złe​go sy ​nem zbie​głe​go wie​śnia​ka, a z po​cho​dze​nia
naj ​zwy ​klej ​szy m chło​pem pańsz​czy ź​nia​ny m , po​sta​no​wi​ła roz​m ó​wić się ze swy m opie​ku​nem .
Król chce j ą, ksią​żę​cą cór​kę, wy ​dać za ko​goś ta​kie​go?

Ale Piotr III nie przy ​j ął Elio​nor i wy ​zna​czy ł da​tę ślu​bu na 21 czerw​ca, dwa dni przed swo​im

wy ​j az​dem na Ma​j or​kę.

Uro​czy ​stość m ia​ła się od​by ć na​za​j utrz w kró​lew​skiej ka​pli​cy Świę​tej Aga​ty.
— To m a​ła ka​pli​ca — wy ​j a​śnił Jo​an. — Po​dob​nie j ak ka​pli​ca Sa​in​te-Cha​pel​le w Pa​ry ​żu, skąd

po​cho​dzi​ła kró​lo​wa Blan​ka d’An​j ou. Wła​śnie na j ej proś​bę Ja​kub Dru​gi wzniósł na po​cząt​ku wie​ku
tę ka​pli​cę, um iesz​cza​j ąc w niej re​li​kwie m ę​ki Chry ​stu​so​wej .

Za​pla​no​wa​no skrom ​ną uro​czy ​stość, w któ​rej Ar​nau​owi to​wa​rzy ​szy ć m iał ty l​ko Jo​an, po​nie​waż

Mar od​m ó​wi​ła udzia​łu w za​ślu​bi​nach. Od​kąd do​wie​dzia​ła się o pla​no​wa​ny m m ał​żeń​stwie Ar​naua,
uni​ka​ła go, m il​kła w j e​go obec​no​ści i ty l​ko cza​sa​m i zer​ka​ła na nie​go, choć nie sła​ła m u j uż uśm ie​-
chów j ak daw​niej .

Dla​te​go owe​go po​po​łu​dnia Ar​nau ze​brał się na od​wa​gę i za​pro​sił j ą na spa​cer.
— Do​kąd? — za​py ​ta​ła.
— Do​kąd? Czy j a wiem … Mo​że do ko​ścio​ła San​ta Ma​ria? Twój oj ​ciec bar​dzo go lu​bił. Wiesz,

wła​śnie tam go po​zna​łem .

Mar przy ​j ę​ła za​pro​sze​nie. Skie​ro​wa​li się ku nie​do​koń​czo​nej fa​sa​dzie świą​ty ​ni. Mu​ra​rze roz​po​-

czę​li pra​cę przy dwóch m a​j ą​cy ch j ą oskrzy ​dlać ośm io​kąt​ny ch wie​żach, a m i​strzo​wie dłu​ta m o​-
zol​nie rzeź​bi​li ka​m ien​ny ty m ​pa​non, oście​ża, fi​lar i ar​chi​wol​ty por​ta​lu. Ar​nau i Mar we​szli do
środ​ka. Że​bra trze​cie​go skle​pie​nia głów​nej na​wy pię​ły się j uż w gó​rę ku zwor​ni​ko​wi ni​czy m pa​j ę​-
czy ​na osła​nia​na przez drew​nia​ne rusz​to​wa​nia, na któ​ry ch j ą roz​pię​to.

Ar​nau czuł bli​skość dziew​czy ​ny. Do​rów​ny ​wa​ła m u wzro​stem wło​sy z wdzię​kiem spły ​wa​ły j ej

na ra​m io​na. Pach​nia​ła świe​żo​ścią, po​lny ​m i kwia​ta​m i. Za​uwa​ży ł, że ro​bot​ni​cy pa​trzą na nią z za​-
chwy ​tem , choć od​wra​ca​j ą wzrok, czu​j ąc na so​bie j e​go spoj ​rze​nie. Aro​m at j ej skó​ry roz​cho​dził
się wo​kół w ry tm j ej ru​chów.

— Dla​cze​go nie chcesz by ć na m o​im ślu​bie? — za​py ​tał nie​ocze​ki​wa​nie Ar​nau.
Mar nie od​po​wie​dzia​ła. Wo​dzi​ła ocza​m i po świą​ty ​ni.
— Na​wet nie po​zwo​lo​no m i się oże​nić w m o​im ko​ście​le — do​dał roz​ża​lo​ny.
I ty m ra​zem nic nie po​wie​dzia​ła.
— Mar… — Ar​nau za​cze​kał, aż na nie​go spoj ​rzy. — Chciał​by m , że​by ś m i j u​tro to​wa​rzy ​szy ​ła.

Wiesz, że nie chcę się że​nić, że ro​bię to wbrew m o​j ej wo​li, ale król… Nie bę​dę wię​cej na​le​gał,
zgo​da? — Mar przy ​tak​nę​ła. — Po​wiedz ty l​ko, że m ię​dzy na​m i wszy st​ko po​zo​sta​nie j ak daw​niej …

Mar spu​ści​ła oczy. Chcia​ła m u ty ​le po​wie​dzieć, ty ​le wy ​znać… Nie m o​że m u od​m ó​wić, nie

m o​gła​by od​m ó​wić m u ni​cze​go.

— Dzię​ku​j ę — szep​nął Ar​nau. — Gdy ​by m stra​cił twą przy ​j aźń… Nie wiem , co by m zro​bił,

gdy ​by m stra​cił przy ​j aźń ty ch, któ​ry ch ko​cham !

background image

Dziew​czy ​na za​drża​ła. Nie o ta​kie uczu​cie, nie o przy ​j aźń j ej cho​dzi. Pra​gnie j e​go m i​ło​ści.

Dla​cze​go zgo​dzi​ła się m u to​wa​rzy ​szy ć?

Po​pa​trzy ​ła na ap​sy ​dę.
— Wi​dzie​li​śm y z Jo​anem , j ak wcią​ga​no ten klucz skle​pie​nia — rzu​cił Ar​nau, po​dą​ża​j ąc za j ej

spoj ​rze​niem . — By ​li​śm y j esz​cze dzieć​m i.

Mi​strzo​wie wi​tra​ży ​ści pra​co​wa​li z po​świę​ce​niem przy oknach ap​sy ​dy, za​koń​czy w​szy te naj ​-

wy ż​sze, któ​ry ch ostry hak od​cię​ty by ł przez m a​łą ro​ze​tę. W na​stęp​nej ko​lej ​no​ści m ie​li przy ​stą​pić
do zdo​bie​nia wiel​kich okien ostro​łu​ko​wy ch, znaj ​du​j ą​cy ch się po​ni​żej . Łą​czy ​li ko​lo​ry, two​rząc fi​-
gu​ry i wzo​ry — po​roz​ci​na​ne cien​ki​m i, de​li​kat​ny ​m i pa​sem ​ka​m i oło​wiu — przez któ​re są​czy ​ło się
do ko​ścio​ła świa​tło.

— Ja​ko chło​piec — cią​gnął Ar​nau — m ia​łem za​szczy t roz​m a​wiać z wiel​kim Be​ren​gu​erem de

Mon​ta​gut. My, po​wie​dział wte​dy, m a​j ąc na m y ​śli Ka​ta​loń​czy ​ków, nie po​trze​bu​j e​m y in​ny ch de​-
ko​ra​cj i niż prze​strzeń i świa​tło. Wska​zał rę​ką na ap​sy ​dę, do​kład​nie tam , gdzie te​raz pa​trzy sz, a po​-
tem za​czął opusz​czać j ą w stro​nę głów​ne​go oł​ta​rza, im i​tu​j ąc świa​tło, o któ​ry m m ó​wił. Po​wie​dzia​-
łem m u, że ro​zu​m iem , co m a na m y ​śli, ale skła​m a​łem . — Mar spoj ​rza​ła na Ar​naua. — By ​łem
m ło​dy — uspra​wie​dli​wił się — a on by ł m i​strzem , wiel​kim Be​ren​gu​erem de Mon​ta​gut. Ale te​raz
j uż wiem , co m iał na m y ​śli. — Pod​szedł j esz​cze bli​żej do Mar i wska​zał ro​ze​tę ap​sy ​dy, wy ​so​ko,
bar​dzo wy ​so​ko. Mar sta​ra​ła się opa​no​wać drże​nie, wy ​wo​ła​ne j e​go bli​sko​ścią. — Wi​dzisz, j ak
świa​tło wpa​da do świą​ty ​ni? — Ar​nau za​czął opusz​czać rę​kę ku głów​ne​m u oł​ta​rzo​wi, zu​peł​nie j ak
przed la​ty Be​ren​gu​er de Mon​ta​gut, ty ​le że te​raz po​ka​zy ​wał barw​ne sno​py świa​tła wpa​da​j ą​ce do
wnę​trza ko​ścio​ła. Mar po​dą​ża​ła wzro​kiem za j e​go dło​nią. — Spój rz ty l​ko. Od sło​necz​nej stro​ny
wi​tra​że m a​j ą ży ​we, czer​wo​ne, żół​te i zie​lo​ne ko​lo​ry, wy ​ko​rzy ​stu​j ą si​łę śród​ziem ​no​m or​skie​go
świa​tła. Po​zo​sta​łe wi​tra​że są bia​łe lub nie​bie​skie. I co go​dzi​nę, w m ia​rę j ak słoń​ce wę​dru​j e po nie​-
bie, świą​ty ​nia zm ie​nia wy ​gląd, bo j ej ścia​ny bar​wią się na in​ny ko​lor. Mistrz Be​ren​gu​er m iał ra​-
cj ę! Wy ​da​j e się, j ak​by ko​ściół Prze​obra​żał się co​dzien​nie, na​wet co chwi​lę, j ak​by świa​tło Wy ​-
cza​ro​wy ​wa​ło nam cią​gle no​wą świą​ty ​nię, bo choć ka​m ień Jest m ar​twy, słoń​ce ży ​j e i zm ie​nia się,
a j e​go od​bla​ski ni​g​dy nie są ta​kie sa​m e.

Za​m ar​li, oszo​ło​m ie​ni grą świa​teł.
Uj ął Mar za ra​m io​na i od​wró​cił do sie​bie. Nie opusz​czaj m nie, Mar, bła​gam .
Na​za​j utrz o świ​cie, na uro​czy ​sto​ści w ka​pli​cy Świę​tej Aga​ty m rocz​nej i prze​ła​do​wa​nej zdo​-

bie​nia​m i, Mar sta​ra​ła się po​wstrzy ​m ać łzy.

Pań​stwo m ło​dzi sta​li szty w​no przed bi​sku​pem . Elio​nor ani drgnę​ła, wy ​pro​sto​wa​na, ze wzro​-

kiem wbi​ty m w oł​tarz. Ar​nau od​wró​cił się do niej kil​ka​krot​nie na po​cząt​ku ce​re​m o​nii, ale ona
upar​cie pa​trzy ​ła przed sie​bie. Po​tem po​zwo​lił so​bie j uż ty l​ko na kil​ka ukrad​ko​wy ch spoj ​rzeń.

background image

39

Jesz​cze te​go sa​m e​go dnia ba​ro​no​stwo Gra​nol​lers, Sant Vi​cenc i Cal​des de Mont​bui od​j e​cha​ło

na za​m ek Mont​bui. Gdy ty l​ko Jo​an za​czął prze​ka​zy ​wać Ar​nau​owi py ​ta​nia och​m i​strza ba​ro​no​wej :
Gdzie za​m iesz​ka z do​nią Elio​nor? Na pię​trze po​spo​li​te​go kan​to​ru? A służ​ba? A nie​wol​ni​cy ? — Ar​-
nau ka​zał m u za​m ilk​nąć i zgo​dził się wy ​ru​szy ć w dro​gę za​raz po ce​re​m o​nii, pod wa​run​kiem że Jo​-
an bę​dzie m u to​wa​rzy ​szy ł.

— A j a po co? — za​py ​tał m nich.
— Coś m i się zda​j e, że bę​dę po​trze​bo​wał twej wie​dzy. Ba​ro​no​wa i och​m istrz od​by ​li dro​gę kon​-

no: Elio​nor sie​dzia​ła bo​kiem na ru​m a​ku, pro​wa​dzo​ny m przez słu​gę. Jej se​kre​tarz i dwie dwor​ki j e​-
cha​ły na m u​łach, a oko​ło dzie​się​ciu nie​wol​ni​ków cią​gnę​ło ty ​leż zwie​rząt j ucz​ny ch ob​ła​do​wa​ny ch
do​by t​kiem pan​ny m ło​dej .

Ar​nau wy ​na​j ął dla sie​bie wóz.
Na wi​dok roz​kle​ko​ta​nej , za​przę​żo​nej w pa​rę m u​lic fu​ry z nie​licz​ny ​m i to​boł​ka​m i Ar​naua, Jo​ana

i Mar — Gu​il​lem i Do​na​ha zo​sta​li w Bar​ce​lo​nie — ba​ro​no​wa spio​ru​no​wa​ła m ał​żon​ka wzro​kiem ,
któ​ry m ógł​by za​pa​lić po​chod​nię. By ​ło to pierw​sze spoj ​rze​nie, j a​kim go za​szczy ​ci​ła. Wy ​szła za
nie​go, lu​bo​wa​ła m u wier​ność w obec​no​ści bi​sku​pa, kró​la i kró​lo​wej , ale j esz​cze ani ra​zu nie po​pa​-
trzy ​ła na nie​go i na j e​go bli​skich.

Opu​ści​li Bar​ce​lo​nę w eskor​cie stra​ży kró​lew​skiej . Ar​nau i Mar j e​cha​li na wo​zie, Jo​an szedł

obok. Ba​ro​no​wa po​pę​dza​ła słu​gę, chcąc j ak naj ​szy b​ciej do​trzeć na m iej ​sce. Jesz​cze przed za​cho​-
dem słoń​ca uj ​rze​li swój no​wy dom .

Wznie​sio​ny na szczy ​cie pa​gór​ka za​m ek by ł nie​wiel​ką for​te​cą za​m iesz​ki​wa​ną do​ty ch​czas przez

kasz​te​la​na. Po​nie​waż wło​ścia​nie i chło​pi pańsz​czy ź​nia​ni przy ​łą​cza​li się po dro​dze do or​sza​ku, na
ostat​nim od​cin​ku cią​gnę​ło za ni​m i j uż po​nad sto osób, któ​re py ​ta​ły, kim j est tak wspa​nia​le ubra​ny
m ęż​czy ​zna sie​dzą​cy na roz​kle​ko​ta​nej fu​rze.

— Dla​cze​go sta​j e​m y ? — za​py ​ta​ła Mar, gdy or​szak za​trzy ​m ał się na roz​kaz ba​ro​no​wej .
Ar​nau wzru​szy ł ra​m io​na​m i.

background image

— Na​stą​pi te​raz prze​ka​za​nie zam ​ku — wy ​j a​śnił Jo​an.
— Nie po​win​ni​śm y tam naj ​pierw do​j e​chać? — zdzi​wił się Ar​nau.
— Nie. Ka​ta​loń​skie pra​wo na​ka​zu​j e kasz​te​la​no​wi, j e​go ro​dzi​nie oraz służ​bie opu​ścić za​m ek

w m o​m en​cie wj az​du no​wy ch wła​ści​cie​li. — Cięż​kie wro​ta wa​row​ni roz​war​ły się z wol​na, wy ​-
pusz​cza​j ąc kasz​te​la​na i j e​go świ​tę. Zrów​naw​szy się z ba​ro​no​wą, by ​ły wła​ści​ciel wrę​czy ł j ej j a​kiś
przed​m iot. — To ty po​wi​nie​neś ode​brać klu​cze do zam ​ku — zga​nił Ar​naua Jo​an.

— A na co m i za​m ek?
Gdy po​chód m i​j ał wóz, kasz​te​lan prze​słał Ar​nau​owi i j e​go to​wa​rzy ​szom szy ​der​czy uśm iech.

Mar ob​la​ła się ru​m ień​cem . Na​wet służ​ba nie ba​ła się spoj ​rzeć im pro​sto w oczy.

— Nie po​wi​nie​neś na to po​zwa​lać — znów upo​m niał bra​ta Jo​an. — Od dzi​siaj j e​steś ich no​-

wy m pa​nem , win​ni są ci sza​cu​nek, wier​ność…

— Po​słu​chaj m nie do​brze — wszedł m u w sło​wo Ar​nau. — Nie po​trze​bu​j ę żad​ne​go zam ​ku,

nie j e​stem i nie chcę by ć ni​czy ​im pa​nem i za​pew​niam cię, że dłu​go tu nie za​ba​wię. Po wy ​da​niu
sto​sow​ny ch roz​po​rzą​dzeń i za​pa​no​wa​niu nad sy ​tu​acj i wra​cam do Bar​ce​lo​ny. Je​śli pa​ni ba​ro​no​wa
chce zo​stać, pro​szą bar​dzo, bę​dzie m ia​ła ca​ły za​m ek ty l​ko dla sie​bie.

Ma war​gach Mar po raz pierw​szy te​go dnia za​igrał uśm iech.
— Nie m o​żesz wy ​j e​chać — stwier​dził Jo​an.
Uśm iech za​m arł na ustach Mar, Ar​nau od​wró​cił się do m ni​cha.
— Mo​gę ro​bić, co m i się ży w​nie po​do​ba. Prze​cież j e​stem ba​ro​nem . Czy ba​ro​no​wie nie wo​j a​-

żu​j ą z kró​lem ca​ły ​m i m ie​sią​ca​m i?

— Tak, ale pro​wa​dzą woj ​ny.
— Za m o​j e pie​nią​dze, Jo​an, za m o​j e pie​nią​dze. Dla​te​go uwa​żam , że m am więk​sze pra​wo do

wy ​j az​du niż ci ba​ro​no​wie, któ​rzy nic, ty l​ko do​m a​ga​j ą się ta​nich po​ży ​czek. No — rzu​cił, spo​glą​da​-
j ąc na za​m ek — na co j esz​cze cze​ka​m y ? Za​m ek j est j uż pu​sty, a j a j e​stem zm ę​czo​ny.

— Ko​deks na​ka​zu​j e… — za​czął zno​wu Jo​an.
— Ty i two​j e ko​dek​sy — pry ch​nął Ar​nau. — Dla​cze​go do​m i​ni​ka​nie m u​szą się uczy ć ty ​lu

praw? Co j esz​cze na​ka​zu​j e ko…?

— Ar​nau i Elio​nor, ba​ro​no​stwo Gra​nol​lers, Sant Vi​cenc i Cal​des de Mont​bui! — roz​legł się

krzy k, któ​ry echo nio​sło po do​li​nie roz​cią​ga​j ą​cej się u stóp za​ni​ku. Wszy ​scy spoj ​rze​li na szczy t
zam ​ko​wej wie​ży, skąd och​m istrz Elio​nor wrzesz​czał wnie​bo​gło​sy z dłoń​m i przy ​tknię​ty ​m i do ust:
— Ar​nau i Elio​nor, ba​ro​no​stwo Gra​nol​lers, Sant Vi​cenc i Cal​des de Mont​bui! Ar​nau i Elio​nor!

— Ko​deks na​ka​zu​j e ob​wie​ścić za​j ę​cie zam ​ku — do​koń​czy ł Jo​an.
Or​szak znów ru​szy ł.
— Przy ​naj ​m niej wy ​m ie​nia m o​j e im ię. Och​m istrz na​dal po​krzy ​ki​wał z wie​ży.
— W prze​ciw​ny m ra​zie nie by ​ło​by to zgod​ne z pra​wem — stwier​dził m nich.
Ar​nau j uż m iał coś po​wie​dzieć, lecz ty l​ko po​krę​cił gło​wą.
Za​m ek, j ak czę​sto by ​wa​ło, roz​rósł się cha​oty cz​nie i wo​kół don​żo​nu do​bu​do​wa​no pię​tro​wą kon​-

struk​cj ę, gdzie na par​te​rze m ie​ści​ła się ol​brzy ​m ia sa​la, kuch​nia i spi​żar​nia, a na gó​rze kom ​na​ty.
Nie​co da​lej znaj ​do​wa​ły się za​bu​do​wa​nia prze​zna​czo​ne dla służ​by i nie​licz​ny ch żoł​nie​rzy sta​cj o​-
nu​j ą​cy ch w for​te​cy. Wła​śnie j e​den z ofi​ce​rów stra​ży, człek ni​ski, oty ​ły, flej ​tu​cho​wa​ty i ob​szar​pa​-
ny, po​wi​tał Elio​nor i j ej świ​tę, a po​tem wpro​wa​dził przy ​by ​ły ch do głów​nej sa​li zam ​ko​wej .

— Po​każ m i kom ​na​ty kasz​te​la​na! — krzy k​nę​ła Elio​nor. Ofi​cer wska​zał ka​m ien​ne scho​dy ze

skrom ​ną, rów​nież ka​m ien​ną ba​lu​stra​dą. Ba​ro​no​wa ru​szy ​ła na gó​rę, za nią po​spie​szy ł ofi​cer, och​-

background image

m istrz, se​kre​tarz i dwor​ki. Elio​nor nie ra​czy ​ła na​wet spoj ​rzeć na Ar​naua, któ​ry zo​stał z Jo​anem
i Mar w sa​li na par​te​rze. Nie​wol​ni​cy za​czę​li wno​sić ku​fry i to​boł​ki swej pa​ni.

— Chy ​ba po​wi​nie​neś… — za​czął Jo​an.
— Nie wtrą​caj się — wark​nął Ar​nau.
Przez j a​kiś czas roz​glą​da​li się po sa​li, po​dzi​wia​j ąc wy ​so​ki strop, ol​brzy ​m i ko​m i​nek, krze​sła, kan​-

de​la​bry i stół m o​gą​cy po​m ie​ścić tu​zin bie​siad​ni​ków. Nie​ba​wem na scho​dach po​j a​wił się och​-
m istrz Elio​nor. Nie zszedł j ed​nak na dół, ale za​trzy ​m ał się trzy stop​nie nad pod​ło​gą.

— Pa​ni ba​ro​no​wa m ó​wi — za​piał, nie zwra​ca​j ąc się do ni​ko​go kon​kret​ne​go — że j est zm ę​czo​-

na i nie ży ​czy so​bie, by j ą tej no​cy nie​po​ko​j o​no.

Już m iał odej ść, lecz Ar​nau go po​wstrzy ​m ał:
— Ej , ty ! — krzy k​nął. Och​m istrz się od​wró​cił. — Prze​każ swej pa​ni, by się nie m ar​twi​ła, nikt

j ej nie bę​dzie nie​po​ko​ił tej no​cy. — Po czy m do​dał nie​co ci​szej : — Ani żad​nej in​nej … — Mar
otwo​rzy ​ła sze​ro​ko oczy i za​kry ​ła usta dłoń​m i. Och​m istrz od​wró​cił się, ale Ar​nau zno​wu go za​wo​-
łał: — Ej ! A na​sze kom ​na​ty ? — Och​m istrz wzru​szy ł ra​m io​na​m i. — Gdzie j est ofi​cer stra​ży ?

— Usłu​gu​j e pa​ni.
— Więc pędź na gó​rę i go tu przy ​ślij . Ty l​ko chy ​żo, bo j ak nie, urżnę ci klej ​no​ty ro​do​we i na​-

stęp​ny m ra​zem bę​dziesz ob​wiesz​czał za​j ę​cie zam ​ku, po​pi​sku​j ąc j ak pa​nien​ka.

Och​m istrz, ucze​pio​ny po​rę​czy scho​dów, nie wie​rzy ł wła​sny m uszom . Czy to ten sam Ar​nau,

któ​ry po​tul​nie prze​sie​dział ca​ły dzień na fur​m an​ce? Ba​ron zm ru​ży ł oczy, pod​szedł do scho​dów
i wy ​cią​gnął szty ​let ce​cho​wy ba​sta​ixos. Och​m istrz nie za​uwa​ży ł stę​pio​ne​go czub​ka, dla​te​go przy
trze​cim kro​ku Ar​naua ru​szy ł pę​dem po scho​dach.

Ar​nau spoj ​rzał za sie​bie i uj ​rzał kwa​śną m i​nę bra​ta i ro​ze​śm ia​ną bu​zię Mar. Choć nie ty l​ko ona

się uśm ie​cha​ła: kil​ku nie​wol​ni​ków Elio​nor, świad​ków ca​łej sce​ny, zer​ka​ło na sie​bie z roz​ba​wie​-
niem .

— Wy ! — krzy k​nął na nich — roz​ła​duj ​cie wóz i prze​nie​ście na​sze rze​czy do kom ​nat.
Od m ie​sią​ca m iesz​ka​li na zam ​ku. Ar​nau chciał za​pro​wa​dzić ład w swy ch po​sia​dło​ściach, j ed​-

nak ile​kroć za​sia​dał do ksiąg ra​chun​ko​wy ch, wcze​śniej czy póź​niej za​m y ​kał j e, wzdy ​cha​j ąc z re​-
zy ​gna​cj ą. Wy ​dar​te stro​ni​ce, wy dra​pa​ne i nie​udol​nie prze​ro​bio​ne cy ​fry, sprzecz​ne lub wy ​ssa​ne
z pal​ca licz​by. Ra​chun​ki by ​ły m ęt​ne i nie​zro​zu​m ia​łe.

Ty ​dzień po przy ​j eź​dzie do Mont​bui Ar​nau za​czął prze​m y ​śli​wać o po​wro​cie do Bar​ce​lo​ny i zo​-

sta​wie​niu wszy st​kie​go w rę​kach za​rząd​cy. Po​sta​no​wił j ed​nak naj ​pierw po​znać z bli​ska wło​ści. Da​-
le​ki od za​m ia​ru od​wie​dza​nia swy ch m oż​ny ch wa​sa​li, któ​rzy pod​czas wi​zy t na zam ​ku oka​zy ​wa​li
m u lek​ce​wa​że​nie, na​to​m iast pa​da​li do nóg Elio​nor, od​wie​dzał chło​pów pańsz​czy ź​nia​ny ch — pod​-
da​ny ch swy ch pod​da​ny ch.

Po​py ​cha​ny cie​ka​wo​ścią, ru​szy ł ra​zem z Mar m ię​dzy gm in. Ile by ​ło praw​dy w ty m , co m ó​-

wio​no w Bar​ce​lo​nie? Sto​łecz​ni kup​cy czę​sto kie​ro​wa​li się w in​te​re​sach do​nie​sie​nia​m i z ze​wnątrz.
Ar​nau sły ​szał, że epi​de​m ia z 1348 ro​ku wy ​lud​ni​ła wieś, a przed ro​kiem , w 1358, pla​ga sza​rań​czy
do​szczęt​nie znisz​czy ​ła upra​wy, po​gar​sza​j ąc sy ​tu​acj ę. Brak wła​sne​go za​ple​cza da​wał się po​wo​li
od​czuć w wy ​m ia​nie han​dlo​wej i kup​cy i by ​li zm u​sze​ni do zm ia​ny tak​ty ​ki.

— Wiel​ki Bo​że! — j ęk​nął Ar​nau, gdy pierw​szy od​wie​dzo​ny chłop po​pę​dził do cha​łu​py, by

przed​sta​wić no​we​m u ba​ro​no​wi swą ro​dzi​nę.

Rów​nież Mar pa​trzy ​ła ze zgro​zą na wa​lą​cy się dom i obej ​ście, tak bied​ne i brud​ne j ak m ęż​czy ​-

zna, któ​ry ich po​wi​tał a te​raz wy ​biegł z cha​łu​py, pro​wa​dząc po​ło​wi​cę i dwo​j e m a​ły ch dzie​ci.

background image

Ca​ła czwór​ka sta​nę​ła przed ni​m i w sze​re​gu i nie​zgrab​nie się ukło​ni​ła. Pa​trzy ​li na nie​ocze​ki​wa​-

ny ch go​ści z trwo​gą. Ubra​ni by ​li w łach​m a​ny, a dzie​ci… dzie​ci sła​nia​ły się z osła​bie​nia. Ich koń​-
czy ​ny by ​ły cien​kie ni​czy m źdźbła tra​wy.

— To two​j a ro​dzi​na? — za​py ​tał Ar​nau.
Chłop m iał wła​śnie przy ​tak​nąć, gdy z cha​łu​py do​biegł ci​chut​ki płacz. Ar​nau ścią​gnął brwi.

Męż​czy ​zna po​krę​cił wol​no gło​wą, j e​go spoj ​rze​nie nie wy ​ra​ża​ło j uż lę​ku, ale sm u​tek.

— Mo​j a żo​na nie m a po​kar​m u, pa​nie.
Ar​nau po​pa​trzy ł na ko​bie​tę. Jak ta​ka chu​dzi​na m o​że m ieć po​karm ? Prze​cież nie m a na​wet pier​-

si!

— Mo​że ktoś z są​siedz​twa m ógł​by … Chłop uprze​dził j e​go py ​ta​nie:
— Wszy ​scy są w ta​kim sa​m y m po​ło​że​niu, pa​nie. Nie​m ow​lę​ta um ie​ra​j ą z gło​du.
Ką​tem oka Ar​nau zo​ba​czy ł, że Mar za​kry ​wa rę​ką usta.
— Opro​wadź m nie po go​spo​dar​stwie, chcę zo​ba​czy ć spi​chlerz, obo​ry, cha​łu​pę, po​la.
Na te sło​wa ko​bie​ta osu​nę​ła się na ko​la​na i za​czę​ła czoł​gać się do Mar i Ar​naua ze sło​wa​m i:
— Nie m o​że​m y wię​cej pła​cić, pa​nie!
Ar​nau pod​szedł do niej i wziął j ą za ra​m io​na. Ko​bie​ta sku​li​ła się.
— Co?
Dzie​ci wy ​buch​nę​ły pła​czem .
— Nie bij ​cie j ej , pa​nie, bła​gam — pro​sił chłop. — Mo​j a żo​na m ó​wi praw​dę, nie m o​że​m y

wię​cej pła​cić. Uka​rze le​piej m nie.

Ar​nau pu​ścił ko​bie​tę i pod​szedł do Mar, któ​ra ob​ser​wo​wa​ła ca​łą sce​nę sze​ro​ko roz​war​ty ​m i

ocza​m i.

— Nie bę​dę j ej bił — po​wie​dział do chło​pa. — Ani j ej , ani cie​bie, ani ni​ko​go z two​j ej ro​dzi​ny.

Nie przy ​sze​dłem po pie​nią​dze. Po pro​stu chcę obej ​rzeć two​j e go​spo​dar​stwo. Każ żo​nie wstać.

Strach prze​ro​dził się w sm u​tek, a sm u​tek w nie​do​wie​rza​nie. Zdu​m ie​ni wie​śnia​cy wbi​li w Ar​-

naua za​pad​nię​te oczy. Czy ż​by ​śm y za​ba​wia​li się w bo​gów? — po​m y ​ślał Ar​nau. Jak bar​dzo m u​sia​-
no ich skrzy w​dzić, sko​ro za​cho​wu​j ą się w ten spo​sób… Ich dziec​ko um ie​ra z gło​du, a oni m y ​ślą,
że przy ​sze​dłem po pie​nią​dze.

Spi​chlerz by ł pu​sty, po​dob​nie j ak obo​ra. Zie​m ia le​ża​ła odło​giem , na​rzę​dzia by ​ły ze​psu​te,

a cha​łu​pa… Na​wet j e​śli nie​m ow​lę nie um rze z gło​du, na pew​no za​cho​ru​j e. Ar​nau bał się wziąć
j e na rę​ce — wy ​glą​da​ło… wy ​glą​da​ło, j ak​by m ia​ło się roz​sy ​pać od j e​go do​ty ​ku.

Się​gnął do sa​kiew​ki i wy ​cią​gnął kil​ka m o​net. Już m iał j e po​dać go​spo​da​rzo​wi, ale na​m y ​ślił się

i do​dał j esz​cze kil​ka.

— To nie​m ow​lę m u​si ży ć — po​wie​dział, kła​dąc m o​ne​ty na czy m ś, co kie​dy ś by ​ło za​pew​ne

sto​łem . — Nie chcę, że​by ​ście gło​do​wa​li. To są wa​sze pie​nią​dze, ro​zu​m iesz? Nikt in​ny nie m a do
nich pra​wa. W ra​zie cze​go przy j dź do m nie na za​m ek.

Ani drgnę​li, wpa​try ​wa​li się w m o​ne​ty j ak za​klę​ci. Nie ode​rwa​li od nich wzro​ku, na​wet że​by

po​że​gnać wy ​cho​dzą​ce​go go​ścia.

Ar​nau wra​cał na za​m ek przy ​gnę​bio​ny, w za​m y ​śle​niu, m il​cząc. Mar rów​nież nie od​zy ​wa​ła się

ani sło​wem .

— Wszy ​scy są w ta​kim sa​m y m po​ło​że​niu — wy ​znał Ar​nau Ju​ano​wi, gdy prze​cha​dza​li się

w chło​dzie wie​czo​ru pod m u​ra​m i zam ​ku. — Ci, któ​rzy m ie​li tro​chę szczę​ścia, za​j ę​li opusz​czo​ne
go​spo​dar​stwa zm ar​ły ch chło​pów lub po pro​stu ucie​kli. I trud​no się dzi​wić. Do​dat​ko​we zie​m ie

background image

prze​zna​czy ​li na la​sy i pa​stwi​ska, dzię​ki któ​ry m m o​gą wy ​ży ​wić się pod​czas nie​uro​dza​j u Jed​nak
więk​szość… więk​szość j est w tra​gicz​nej sy ​tu​acj i. Zie​m ia nie wy ​da​j e plo​nów i przy ​m ie​ra​j ą gło​-
dem .

— To nie wszy st​ko — do​dał Jo​an. — Po​dob​no m oż​ni, twoi len​ni​cy, zm u​sza​j ą ty ch, któ​rzy się

j esz​cze osta​li, do pod​pi​sa​nia cap​breus…

— Cap​breus!
— Do​ku​m en​tu przy ​wra​ca​j ą​ce​go wszy st​kie pra​wa feu​dal​ne znie​sio​ne w la​tach do​bro​by ​tu.

Chło​pów j est m niej , dla​te​go m oż​ni cie​m ię​żą ich co​raz bar​dziej , by za​gwa​ran​to​wać so​bie te sa​m e
do​cho​dy co przed la​ty, gdy wieś by ​ła lud​na, a zbio​ry ob​fi​te.

Już wcze​śniej Ar​nau źle sy ​piał. W snach wi​dział wy ​chu​dzo​ne po​sta​cie, a wte​dy bu​dził się

prze​ra​żo​ny. Na​to​m iast od roz​m o​wy z Jo​anem w ogó​le nie m ógł zm ru​ży ć oka. Ob​szedł swe wło​-
ści, szczo​drze sy ​piąc gro​szem . Jak m o​że po​zwo​lić na ta​ki wy ​zy sk? To prze​cież j e​go pod​da​ni. Ow​-
szem , za​le​że​li bez​po​śred​nio od swy ch pa​nów, któ​rzy by ​li z ko​lei j e​go len​ni​ka​m i. Je​śli on, pan feu​-
dal​ny, wy ​m a​ga świad​czeń i spła​ty czy n​szu od wa​sa​li, ci na​kła​da​j ą na bie​da​ków no​we obo​wiąz​ki,
któ​re kasz​te​lan upra​wo​m oc​nił ra​żą​cy m nie​do​pa​trze​niem .

Ci lu​dzie są nie​wol​ni​ka​m i. Nie​wol​ni​ka​m i zie​m i. Je​go zie​m i. Ar​nau sku​lił się na po​sła​niu. Je​go

nie​wol​ni​ka​m i! Ar​m ią za​gło​dzo​ny ch, obo​j ęt​ny ch wszy st​kim m ęż​czy zn, ko​biet i dzie​ci, któ​ry ch się
gnę​bi, wy ​sy ​sa z nich reszt​kę ży ​cia. Ar​nau po​m y ​ślał o m oż​ny ch od​wie​dza​j ą​cy ch Elio​nor. Try ​ska​li
zdro​wiem i ra​do​ścią! — by ​li krzep​cy, bo​ga​to odzia​ni… Jak m o​gą ży ć, śle​pi na tra​ge​dię swy ch
pod​da​ny ch? Co ro​bić?

By ł szczo​dry. Da​wał pie​nią​dze wszy st​kim po​trze​bu​j ą​cy m , ze szko​dą dla wła​snej kie​sze​ni, ale

wi​dział ra​dość na dzie​cię​cy ch bu​ziach oraz na twa​rzy to​wa​rzy ​szą​cej m u za​wsze Mar. Lecz to nie
m o​że trwać wiecz​nie. Jak tak da​lej pój ​dzie, na j e​go pie​nią​dzach wzbo​ga​cą się m oż​ni. Na​dal bę​dą
za​le​ga​li z opła​ta​m i, wy ​zy ​sku​j ąc w dwój ​na​sób bie​da​ków. Co ro​bić?

Pod​czas gdy Ar​nau by ł z dnia na dzień bar​dziej oso​wia​ły, j e​go żo​nie hu​m or wy ​raź​nie do​pi​sy ​-

wał.

Ba​ro​no​wa za​pro​si​ła m oż​ny ch, chło​pów i ca​łą oko​li​cę na dzień Wnie​bo​wzię​cia — po​in​for​m o​-

wał bra​ta Jo​an, któ​ry j a​ko j e​dy ​ny roz​m a​wiał z Elio​no​rą.

— Po co?
— By j ej zło​ży ​li… by wam zło​ży ​li — po​pra​wił się m nich — hołd len​ny. Ar​nau ka​zał m u kon​-

ty ​nu​ować. — W m y śl pra​wa… — Jo​an roz​ło​ży ł rę​ce, j ak​by m ó​wił bra​tu: sam te​go chcia​łeś. —
W m y śl pra​wa każ​dy pan feu​dal​ny m o​że za​żą​dać od swy ch wa​sa​li od​no​wie​nia hoł​du len​ne​go
i przy ​się​gi wier​no​ści. Elio​nor j esz​cze go nie otrzy ​m a​ła, więc j ej żą​da​nie j est zro​zu​m ia​łe.

— Chcesz po​wie​dzieć, że przy ​j a​dą?
— Moż​ni i ry ​ce​rze nie m u​szą sta​wić się na pu​blicz​ne we​zwa​nie pod wa​run​kiem , że przed upły ​-

wem ro​ku, m ie​sią​ca i j ed​ne​go dnia od​no​wią przy ​się​gę len​ną pry ​wat​nie. Jed​nak Elio​nor roz​m a​-
wia​ła z ni​m i i za​po​wie​dzie​li swą obec​ność. Nikt nie chce się na​ra​żać kró​lew​skiej wy ​cho​wa​ni​cy.

— A m ał​żon​ko​wi kró​lew​skiej wy ​cho​wa​ni​cy ?
Jo​an nie od​po​wie​dział. Jed​nak coś w j e​go oczach… Ar​nau znał to spoj ​rze​nie.
— Masz m i coś do po​wie​dze​nia? Mnich za​prze​czy ł ru​chem gło​wy.
Elio​nor roz​ka​za​ła zbu​do​wać po​dest na espla​na​dzie u stóp za​ni​ku. Nie m o​gła się do​cze​kać dnia

Wnie​bo​wzię​cia. Ty ​le ra​zy pa​trzy ​ła, j ak m oż​ni i ca​łe gro​dy skła​da​j ą hołd len​ny j ej opie​ku​no​wi.
A te​raz bę​dą przy ​się​ga​li j ej ni​czy m kró​lo​wej , pa​ni ty ch ziem . Co z te​go, że Ar​nau sta​nie obok

background image

niej ? Wszy ​scy bę​dą wie​dzie​li, że ona, kró​lew​ska wy ​cho​wa​ni​ca, j est tu naj ​waż​niej ​sza.

By ​ła tak roz​anie​lo​na, że kie​dy zbli​żał się wiel​ki dzień, uśm iech​nę​ła się do swe​go m ę​ża —

chłod​no i z da​le​ka, ale j ed​nak.

Ar​nau za​wa​hał się, po czy m od​po​wie​dział j ej wy ​m u​szo​ny m gry ​m a​sem .
Dla​cze​go to zro​bi​łam ? — po​m y ​śla​ła Elio​nor i za​ci​snę​ła pię​ści. — Idiot​ka! — zga​ni​ła się w du​-

chu. Jak m o​żesz tak się po​ni​żać przed zwy ​kły m ban​kie​rzy ​ną, do te​go zbie​gły m chło​pem ? Choć
m iesz​ka​li ra​zem od pół​to​ra m ie​sią​ca, Ar​nau ni​g​dy nie od​wie​dził j ej al​ko​wy. Czy ż​by nie by ł
praw​dzi​wy m m ęż​czy ​zną? Gdy nikt nie pa​trzy ł, Elio​nor po​że​ra​ła wzro​kiem sil​ne m o​car​ne cia​ło
m ę​ża, a w sa​m ot​ne no​ce wy ​obra​ża​ła so​bie, że po​sia​da​j ą dzi​ko. Od j ak daw​na nie prze​ży ​wa ta​kich
unie​sień? Ar​nau urą​ga j ej swą obo​j ęt​no​ścią. Jak śm ie?! Przy ​gry ​zła ze zło​ścią dol​ną war​gę.
Przy j ​dzie ko​za do wo​za, po​wie​dzia​ła so​bie w du​chu.

W dniu Wnie​bo​wzię​cia wsta​ła o brza​sku. Z okna swej sa​m ot​nej sy ​pial​ni wy j ​rza​ła na espla​na​-

dę, nad któ​rą gó​ro​wał drew​nia​ny po​dest wznie​sio​ny na j ej po​le​ce​nie. Chło​pi za​czę​li j uż ścią​gać
pod za​m ek, nie​któ​rzy szli przez ca​łą noc, by zdą​ży ć na we​zwa​nie swy ch pa​nów. Nie zj a​wił się
j esz​cze nikt z m oż​ny ch.

background image

40

Słoń​ce zwia​sto​wa​ło pięk​ny, upal​ny dzień. Ja​sne, bez​chm ur​ne nie​bo — ni​czy m nie​bo, któ​re

przed czter​dzie​sto​m a la​ty by ​ło świad​kiem we​se​la pańsz​czy ź​nia​ne​go chło​pa, Ber​na​ta Es​ta​ny ​ola —
roz​cią​ga​ło się błę​kit​ny m skle​pie​niem nad ty ​sią​ca​m i pod​da​ny ch zgro​m a​dzo​ny ch u stóp zam ​ku.
Zbli​ża​ła się um ó​wio​na go​dzi​na i Elio​nor, wy ​stro​j o​na w pa​rad​ne sza​ty, cho​dzi​ła ner​wo​wo po głów​-
nej kom ​na​cie zam ​ku Mont​bui. Wciąż cze​ka​no na m oż​ny ch i ry ​ce​rzy ! Jo​an sie​dział na krze​śle
w czar​ny m ha​bi​cie, a Ar​nau i Mar, nic so​bie nie ro​biąc z ca​łej pom ​py, wy ​m ie​nia​li roz​ba​wio​ne
spoj ​rze​nia po każ​dy m roz​pacz​li​wy m wes​tchnie​niu do​by ​wa​j ą​cy m się z pier​si Elio​nor.

W koń​cu nad​cią​gnę​li i m oż​ni. Za​po​m i​na​j ąc o na​ka​zach dwor​skiej ety ​kie​ty, słu​ga Elio​nor, nie

m niej prze​j ę​ty niż j e​go pa​ni, wtar​gnął na sa​lę, by oznaj ​m ić ich przy ​j azd. Ba​ro​no​wa wy j ​rza​ła
przez okno, a gdy się od​wró​ci​ła, j ej twarz pro​m ie​nia​ła szczę​ściem . Za​m iesz​ku​j ą​cy j ej po​sia​dło​ści
m oż​ni i ry ​ce​rze wj eż​dża​li na espla​na​dę w au​re​oli bo​gac​twa i prze​py ​chu, ich wspa​nia​łe sza​ty,
m ie​cze i klej ​no​ty m ie​sza​ły się z ar​m ią bu​ry ch, sm ęt​ny ch i wy ​tar​ty ch suk​m an chłop​skich. Rże​nie
ko​ni _ od​pro​wa​dza​ny ch przez sta​j en​ny ch za po​dest prze​rwa​ło ci​szę, j a​ką chło​pi po​wi​ta​li swy ch
pa​nów. Słu​dzy roz​sta​wi​li krze​sła obi​te barw​ny m j e​dwa​biem u stóp pod​wy ż​sze​nia, gdzie m oż​ni
i ry ​ce​rze m ie​li zło​ży ć hołd len​ny. Lud in​sty nk​tow​nie od​su​nął się od ostat​nie​go rzę​du krze​seł, two​-
rząc wi​docz​ny od​stęp po​m ię​dzy so​bą a wiel​ki​m i te​go świa​ta.

Elio​nor po​now​nie wy j ​rza​ła przez okno i ura​do​wa​ła się na wi​dok bo​gac​twa i zby t​ku, j a​ki sta​no​-

wi​li len​ni​cy. Po​czu​ła się j ak praw​dzi​wa kró​lo​wa, gdy wy ​szła do nich w to​wa​rzy ​stwie ro​dzi​ny, za​-
sia​dła na po​de​ście i po​pa​trzy ​ła wy ​nio​śle na obec​ny ch.

Se​kre​tarz Elio​nor, prze​m ie​nio​ny w m i​strza ce​re​m o​nii, roz​po​czął uro​czy ​stość od od​czy ​ta​nia

kró​lew​skie​go edy k​tu, na m o​cy któ​re​go Piotr III da​wał w po​sa​gu swej wy ​cho​wa​ni​cy Elio​nor ty ​tuł
ba​ro​no​wej Gra​nol​lers, Sant Vi​cenc i Cal​des de Mont​bui, wraz ze swy ​m i do​ty ch​cza​so​wy ​m i len​ni​-
ka​m i, zie​m ia​m i i czy n​szem … Elio​nor roz​ko​szo​wa​ła się sło​wa​m i se​kre​ta​rza, czu​j ąc się obiek​tem
za​zdro​sny ch, a na​wet nie​na​wist​ny ch — cze​m uż by nie? — spoj ​rzeń by ​ły ch kró​lew​skich len​ni​ków,
bę​dą​cy ch te​raz j ej wa​sa​la​m i. Na​dal win​ni bę​dą wier​ność kró​lo​wi, j ed​nak od tej po​ry od​dzie​lać

background image

ich bę​dzie od m o​nar​chy no​wy szcze​bel w hie​rar​chii — ona, Elio​nor. Ar​nau z ko​lei w ogó​le nie
słu​chał słów se​kre​ta​rza, za​j ę​ty od​po​wia​da​niem na uśm ie​chy wdzięcz​ny ch chło​pów.

Po​śród gm i​nu sta​ły, rów​nież obo​j ęt​ne na prze​bieg ce​re​m o​nii, dwie ko​bie​ty w j a​skra​wy ch suk​-

niach, j a​kie pra​wo na​ka​zy ​wa​ło no​sić nie​rząd​ni​com . Jed​na z nich by ​ła j uż sta​rusz​ką, dru​ga, doj ​rza​-
ła, ale wciąż pięk​na, z du​m ą pre​zen​to​wa​ła swe kształ​ty.

— Moż​ni i ry ​ce​rze! — ry k​nął se​kre​tarz, ścią​ga​j ąc na sie​bie uwa​gę na​wet Ar​naua — skła​da​cie

hołd Ar​nau​owi i Elio​nor, ba​ro​no​stwu Gra​nol​lers, Sant Vi​cenc i Cal​des de Mont​bui?

— Nie!
Krzy k zda​wał się roz​dzie​rać nie​bo​skłon. By ​ły kasz​te​lan zam ​ku Mont​bui wstał i grzm ią​cy m gło​-

sem od​po​wie​dział na py ​ta​nie se​kre​ta​rza. Głu​chy po​m ruk prze​szedł przez tłum zgro​m a​dzo​ny za
rzę​da​m i krze​seł. Jo​an po​ki​wał gło​wą, j ak​by się te​go spo​dzie​wał. Mar by ​ła zm ie​sza​na i czu​ła się
nie​swo​j o. Ar​nau nie wie​dział, co ro​bić. Elio​nor zbla​dła, j ej twarz by ​ła te​raz bia​ła j ak płót​no.

Se​kre​tarz prze​niósł wzrok na swą pa​nią, j ed​nak z bra​ku wska​zó​wek prze​j ął ini​cj a​ty ​wę:
— Od​m a​wia​cie?
— Od​m a​wia​m y ! — ry k​nął kasz​te​lan, pew​ny swe​go. — Na​wet król nie m o​że nas zm u​sić do

zło​że​nia hoł​du oso​bie niż​szej sta​nem . Tak m ó​wi pra​wo! — Jo​an po​ki​wał sm ut​no gło​wą. Wo​lał nie
wspo​m i​nać Ar​nau​owi, że m oż​ni okła​m a​li Elio​nor. — Ar​nau Es​ta​ny ​ol — cią​gnął kasz​te​lan pod​nie​-
sio​ny m gło​sem — j est oby ​wa​te​lem Bar​ce​lo​ny, sy ​nem zbie​głe​go chło​pa pańsz​czy ź​nia​ne​go. Nie
zło​ży ​m y hoł​du oso​bie tak ni​sko uro​dzo​nej , choć król m ia​no​wał j ą ba​ro​nem .

Młod​sza z dwóch j a​skra​wo ubra​ny ch ko​biet sta​nę​ła na pal​cach i spoj ​rza​ła na po​dest. Za​sia​da​-

j ą​cy na nim m oż​ni j uż wcze​śniej wzbu​dzi​li j ej cie​ka​wość, j ed​nak te​raz, na wzm ian​kę o Es​ta​ny ​-
olu, oby ​wa​te​lu Bar​ce​lo​ny i chłop​skim sy ​nu, no​gi się pod nią ugię​ły.

Przez tłum znów prze​szedł po​m ruk, a se​kre​tarz po​now​nie zer​k​nął na Elio​nor. Ar​nau po​szedł za

j e​go przy ​kła​dem , j ed​nak wy ​cho​wa​ni​ca kró​la ani drgnę​ła. Sie​dzia​ła j ak za​klę​ta. Gdy pierw​sze
wra​że​nie m i​nę​ło, osłu​pie​nie prze​ro​dzi​ło się w gniew. Jej do​ty ch​czas bia​ła twarz ob​la​ła się pą​sem ,
ba​ro​no​wa drża​ła z wście​kło​ści, za​ci​ska​ła dło​nie na po​rę​czy krze​sła, j ak​by chcia​ła j e zm iaż​dży ć.

— Dla​cze​go po​wie​dzia​łaś, że um arł? — za​py ​ta​ła m łod​sza z pro​sty ​tu​tek.
— Bo to m ój sy n.
— Ar​nau j est two​im sy ​nem ?
Fran​ce​sca przy ​tak​nę​ła ru​chem gło​wy, ka​żąc Ale​dis m ó​wić ci​szej . Za nic w świe​cie nie chcia​-

ła, by się wy ​da​ło, że Ar​nau j est sy ​nem nie​rząd​ni​cy. Na szczę​ście ota​cza​j ą​cy j ą chło​pi po​chło​nię​-
ci by ​li sprzecz​ką m oż​ny ch.

Sy ​tu​acj a sta​wa​ła się co​raz bar​dziej na​pię​ta. Wo​bec bier​nej po​sta​wy to​wa​rzy ​szy Jo​an po​sta​no​-

wił in​ter​we​nio​wać.

— Nie prze​czy ​m y, że m ó​wi​cie praw​dę — rzu​cił zza ple​ców znie​wa​żo​nej ba​ro​no​wej . — Mo​-

że​cie od​m ó​wić zło​że​nia hoł​du, nie zwal​nia was to j ed​nak z obo​wiąz​ku po​słu​szeń​stwa i słu​że​nia wa​-
szy m se​nio​rom . Ta​kie j est pra​wo! Zga​dza​cie się?

Gdy kasz​te​lan, świa​do​m y, że do​m i​ni​ka​nin m a ra​cj ę, zer​kał na swy ch to​wa​rzy ​szy, Ar​nau przy ​-

wo​łał Jo​ana.

— Co to wszy st​ko zna​czy ? — za​py ​tał szep​tem .
— To zna​czy, że za​cho​wa​j ą ho​nor. Nie zło​żą hoł​du oso​bie…
— …niż​szej sta​nem — do​koń​czy ł Ar​nau. — Prze​cież wiesz, że o to nie dbam .
— Nie zło​żą ci hoł​du ani nie do​peł​nią ak​tu pod​dań​stwa len​ne​go, ale tak czy owak m u​szą by ć ci

background image

po​słusz​ni, świad​czy ć ci usłu​gi i uznać otrzy ​m a​ne od cie​bie zie​m ie i przy ​wi​le​j e.

— Coś po​dob​ne​go do cap​breus, j a​kie oni sa​m i na​rzu​ca​j ą chło​pom ?
— Mniej wię​cej .
— Zga​dza​m y się — od​parł kasz​te​lan.
Ar​nau zlek​ce​wa​ży ł go. Na​wet na nie​go nie spoj ​rzał. Już wie​dział, j ak skoń​czy ć z wy ​zy ​skiem

chło​pów. Jo​an na​dal nad nim stał. Elio​nor j uż się nie li​czy ​ła, spo​glą​da​ła nie​wi​dzą​cy m wzro​kiem
gdzieś po​nad tłum , w ślad za pry ​ska​j ą​cy ​m i złu​dze​nia​m i.

— Czy to zna​czy — za​py ​tał Ar​nau Jo​ana — że choć nie uzna​j ą m nie za swe​go ba​ro​na, na​dal

m am nad ni​m i wła​dzę i m u​szą m nie słu​chać?

— Tak. Ra​tu​j ą j e​dy ​nie ho​nor.
— Zna​ko​m i​cie — stwier​dził Ar​nau, wsta​j ąc nie​spiesz​nie i przy ​wo​łu​j ąc do sie​bie m i​strza ce​re​-

m o​nii. — Wi​dzisz od​stęp m ię​dzy m oż​ny ​m i i lu​dem ? — spy ​tał go. — Sta​niesz tam i bę​dziesz po​-
wta​rzał j ak naj ​gło​śniej , sło​wo w sło​wo, to, co te​raz po​wiem . Chcę, by wszy ​scy m nie sły ​sze​li! —
Gdy se​kre​tarz ru​szy ł na wska​za​ne m iej ​sce, Ar​nau rzu​cił cy ​nicz​ny uśm iech kasz​te​la​no​wi, któ​ry
wciąż cze​kał na od​po​wiedź. — Ja, Ar​nau, ba​ron Gra​nol​lers, San Vi​cenc i Cal​des de Mont​bui…
Ar​nau za​cze​kał, aż j e​go sło​wa zo​sta​ną prze​ka​za​ne da​lej .

— Ja, Ar​nau — za​czął po​wta​rzać se​kre​tarz — ba​ron Gra​nol​lers, San Vi​cenc i Cal​des de Mont​-

bui…

— …za​ka​zu​j ę na m y ch wło​ściach tak zwa​ny ch „nie​spra​wie​dli​wy ch przy ​wi​le​j ów”…
— …za​ka​zu​j ę…
— Nie m o​żesz! — krzy k​nął j e​den z m oż​ny ch, prze​ry ​wa​j ąc se​kre​ta​rzo​wi.
Ar​nau spoj ​rzał na Jo​ana py ​ta​j ą​co.
— Mo​gę — rzu​cił, usły ​szaw​szy po​twier​dze​nie Jo​ana.
— Pój ​dzie​m y na skar​gę do kró​la! — krzy k​nął ktoś in​ny. Ar​nau wzru​szy ł ra​m io​na​m i. Jo​an pod​-

szedł do nie​go.

— Po​m y ​śla​łeś, co cze​ka ty ch bie​da​ków, j e​śli dasz im na​dzie​j ę, a król unie​waż​ni twe obiet​ni​ce?
— Jo​an — od​parł Ar​nau w na​gły m przy ​pły ​wie pew​no​ści sie​bie — m o​że nie znam się na hoł​-

dach len​ny ch, m oż​no​władz​twie i ry ​cer​stwie, ale po​tra​fię czy ​tać wpi​sy w m o​ich księ​gach ra​chun​-
ko​wy ch do​ty ​czą​ce po​ży ​czek za​cią​gnię​ty ch przez j e​go wy ​so​kość na kam ​pa​nię m a​ro​kań​ską. Zresz​-
tą po​ży cz​ki te, gwo​li ści​sło​ści — do​dał z uśm ie​chem — znacz​nie wzro​sły, od​kąd oże​ni​łem się
z kró​lew​ską wy ​cho​wan​ką. Co j ak co, ale m o​gę cię za​pew​nić, że Piotr Trze​ci nie za​kwe​stio​nu​j e
m o​j ej de​cy ​zj i.

Ar​nau na​ka​zał se​kre​ta​rzo​wi, by kon​ty ​nu​ował.
— …za​ka​zu​j ę na m y ch wło​ściach tak zwa​ny ch „nie​spra​wie​dli​wy ch przy ​wi​le​j ów”… — wy ​re​-

cy ​to​wał se​kre​tarz.

— Zno​szę przy ​wi​lej in​te​stia, na m o​cy któ​re​go pa​nu przy ​słu​gu​j e część spad​ku po wa​sa​lu. —

Ar​nau m ó​wił wy ​raź​nie i po​wo​li, by se​kre​tarz za nim na​dą​ży ł. Lud słu​chał w m il​cze​niu, z nie​do​-
wie​rza​niem i na​dzie​j ą. — Przy ​wi​lej cu​gu​tia, po​zwa​la​j ą​cy Pa​nu prze​j ąć po​ło​wę lub ca​łość m a​-
j ąt​ku pod​da​nej przy ​ła​pa​nej na cu​dzo​łó​stwie. Przy ​wi​lej exo​rqu​ia, przy ​zna​j ą​cy m u część m a​j ąt​ku
żo​na​te​go chło​pa, któ​ry um ie​ra bez​po​tom ​nie. Przy ​wi​lej ius ma​le​trac​tan​di, po​zwa​la​j ą​cy pa​nom
znę​cać się nad pod​da​ny ​m i i przy ​własz​czać so​bie ich wła​sność. — Zro​bi​ło się tak ci​cho, że se​kre​-
tarz za​m ilkł, bo głos ba​ro​na do​cie​rał te​raz do wszy st​kich zgro​m a​dzo​ny ch przed zam ​kiem . Fran​ce​-
sca ści​snę​ła rę​kę Ale​dis. — Przy ​wi​lej ar​sia, któ​ry na​ka​zu​j e chło​pu wy ​pła​cić od​szko​do​wa​nie za

background image

po​żar na pań​skich zie​m iach. Przy ​wi​lej fir​ma de espo​li​fo​rza​da, przy ​zna​j ą​cy pa​nu pra​wo do ob​co​-
wa​nia w noc po​ślub​ną z ob​lu​bie​ni​cą wa​sa​la…

Od​le​głość nie po​zwo​li​ła Ar​nau​owi doj ​rzeć, że w tłu​m ie chło​pów, któ​rzy za​czę​li roz​glą​dać się

ra​do​śnie, w m ia​rę j ak do​cie​ra​ła do nich wa​ga słów ba​ro​na, j e​go le​ci​wa m at​ka pu​ści​ła rę​kę Ale​dis
i ukry ​ła twarz w dło​niach. Ale​dis zro​zu​m ia​ła wszy st​ko w oka​m gnie​niu. Łzy na​pły ​nę​ły j ej do oczu
i ob​j ę​ła sta​rusz​kę. Ty m ​cza​sem m oż​ni i ry ​ce​rze sto​j ą​cy przed po​de​stem , z któ​re​go Ar​nau prze​m a​-
wiał do ich wa​sa​li, roz​pra​wia​li nad naj ​lep​szy m spo​so​bem przed​sta​wie​nia kwe​stii kró​lo​wi.

— Zno​szę wszel​kie in​ne obo​wiąz​ki obar​cza​j ą​ce do​ty ch​czas chło​pów z wy ​j ąt​kiem spła​ty spra​-

wie​dli​we​go i zgod​ne​go z pra​wem czy n​szu len​ne​go od upra​wia​nej zie​m i. Po​zwa​lam wam wy ​pie​-
kać chleb we wła​sny ch pie​cach, pod​ku​wać zwie​rzę​ta i na​pra​wiać na​rzę​dzia we wła​sny ch kuź​-
niach. Ko​bie​ty zwal​niam z obo​wiąz​ku nie​od​płat​ne​go usłu​gi​wa​nia na dwo​rach, a m at​ki z po​win​no​-
ści kar​m ie​nia pań​skich dzie​ci. — Za​to​pio​na we wspo​m nie​niach sta​rusz​ka nie m o​gła opa​no​wać
pła​czu. — Od tej po​ry nie m u​si​cie wrę​czać wa​szy m se​nio​rom po​dar​ków z oka​zj i Bo​że​go Na​ro​-
dze​nia ani pra​co​wać bez wy ​na​gro​dze​nia na ich po​lach.

Ar​nau za​wie​sił głos na chwi​lę, ob​ser​wu​j ąc po​nad gło​wa​m i obu​rzo​ny ch m oż​ny ch tłum , któ​ry

cze​kał na upra​gnio​ne sło​wa. Bra​ko​wa​ło naj ​waż​niej ​sze​go! Lud o ty m wie​dział i z na​pię​ciem wsłu​-
chi​wał się w ci​szę. Bra​ko​wa​ło naj ​waż​niej ​sze​go!

— Ogła​szam was wol​ny ​m i ludź​m i! — oznaj ​m ił wresz​cie Ar​nau.
Kasz​te​lan krzy k​nął i po​gro​ził Ar​nau​owi pię​ścią. Po​zo​sta​li m oż​ni rów​nież ge​sty ​ku​lo​wa​li i po​-

krzy ​ki​wa​li.

— Wol​ny ​m i ludź​m i! — za​tka​ła sta​rusz​ka, ale wi​wa​tu​j ą​cy tłum za​głu​szy ł j ej szloch.
— Od dzi​siaj , od dnia, w któ​ry m m oż​ni od​m ó​wi​li zło​że​nia hoł​du kró​lew​skiej wy ​cho​wa​ni​cy,

chło​pi z ba​ro​na​tu Gra​nol​lers, Sant Vi​cenc i Cal​des de Mont​bui rów​ni bę​dą chło​pom z No​wej Ka​-
ta​lo​nii, za​m iesz​ku​j ą​cy m ba​ro​na​ty En​ten​ca i Con​ca de Bar​be​ra, wsie Tar​ra​go​ny, hrab​stwa Pra​des,
Se​gar​ra i Gar​ri​ga, m ar​ki​zat Ay ​to​na, te​ry ​to​ria Tor​to​sy i Urgel​lu… Rów​ni bę​dą chło​pom z któ​re​go​-
kol​wiek z dzie​więt​na​stu re​gio​nów Ka​ta​lo​nii pod​bi​tej dzię​ki wy ​sił​ko​wi i krwi wa​szy ch oj ​ców. Je​ste​-
ście wol​ni! Je​ste​ście chło​pa​m i, j ed​nak ni​g​dy j uż nie bę​dzie​cie słu​ga​m i! Ani wy, ani wa​sze dzie​ci,
ani wa​sze wnu​ki!

— Ani m at​ki — szep​nę​ła Fran​ce​sca. — Ani wa​sze m at​ki — po​wtó​rzy ​ła i znów za​szlo​cha​ła,

przy ​trzy ​m u​j ąc się Ale​dis, któ​ra rów​nież nie m o​gła opa​no​wać em o​cj i.

Ar​nau m u​siał opu​ścić po​dest, by wdzięcz​ni chło​pi nie rzu​ci​li się na nie​go. Jo​an pod​trzy ​m ał

Elio​nor, któ​ra nie m o​gła iść o wła​sny ch si​łach. Po​dą​ża​j ą​ca za ni​m i Mar wal​czy ​ła z roz​sa​dza​j ą​-
cy m j ej pier​si wzru​sze​niem .

Gdy Ar​nau i j e​go bli​scy uda​li się na za​m ek, espla​na​da za​czę​ła pu​sto​szeć. Moż​ni usta​li​li, j ak

przed​sta​wić spra​wę kró​lo​wi, i roz​j e​cha​li się w po​śpie​chu. Za​peł​nia​j ą​cy dro​gi i go​ściń​ce chło​pi
m u​sie​li uska​ki​wać na bo​ki, by nie zgi​nąć pod ko​py ​ta​m i ru​m a​ków do​sia​da​ny ch przez roz​wście​czo​-
ny ch j eźdź​ców. Choć m ie​li przed so​bą dłu​gą dro​gę, szli uśm iech​nię​ci.

Na rów​ni​nie przed zam ​kiem po​zo​sta​ły ty l​ko dwie ko​bie​ty.
— Dla​cze​go m nie okła​m a​łaś? — za​py ​ta​ła Ale​dis. Sta​rusz​ka od​wró​ci​ła się.
— Bo nie by ​łaś go war​ta… A i j e​m u nie by ​ło pi​sa​ne spę​dzić z to​bą ży ​cia. Nie m o​głaś zo​stać

j e​go żo​ną. — Fran​ce​sca po​wie​dzia​ła to bez za​j ąk​nie​nia, na ty ​le obo​j ęt​nie, na ile po​zwa​lał j ej
ochry ​pły ze wzru​sze​nia głos.

Na​praw​dę uwa​żasz, że nie by ​łam go war​ta? — za​py ​ta​ła?. Fran​ce​sca otar​ła łzy i od​zy ​ska​ła

background image

ener​gię oraz sta​now​czość, któ​re przez la​ta po​zwa​la​ły j ej stać na cze​le pręż​nie dzia​ła​j ą​ce​go in​te​re​-
su.

— Sa​m a wi​dzisz, do cze​go do​szedł. Nie sły ​sza​łaś, co wła​śnie uczy ​nił? My ​ślisz, że osią​gnął​by to

wszy st​ko przy to​bie?

— A więc hi​sto​ria o m o​im m ę​żu i po​j e​dy n​ku…
— By ​ła kłam ​stwem .
— I to, że m nie szu​kał…
— Po​dob​nie. — Ale​dis spoj ​rza​ła na Fran​ce​scę, ścią​ga​j ąc brwi. — Ty rów​nież m nie okła​m a​-

łaś, pa​m ię​tasz?

— Mia​łam po​wo​dy.
— Ja tak​że.
— Pew​nie, chcia​łaś, że​by m dla cie​bie pra​co​wa​ła… Te​raz wszy st​ko ro​zu​m iem .
— Nie ty l​ko dla​te​go, choć przy ​zna​j ę, że by ł to j e​den z po​wo​dów. Masz m i coś do za​rzu​ce​nia?

Ile na​iw​ny ch dziew​cząt oszu​ka​łaś od tam ​tej po​ry ?

— To nie by ​ło​by ko​niecz​ne, gdy ​by ś…
— Przy ​po​m i​nam ci, że sa​m a pod​j ę​łaś de​cy ​zj ę. — Ale​dis za​wa​ha​ła się. — Wie​le z nas nie

m ia​ło ty ​le szczę​ścia.

— Du​żo wy ​cier​pia​łam . Do​tar​łam do Fi​gu​eras, do​świad​cza​j ąc po dro​dze hań​by, po​ni​że​nia…

I na co m i to by ​ło?

— Ży ​j esz do​stat​nio, le​piej niż nie​j e​den z m oż​ny ch, któ​rzy tu dzi​siaj zj e​cha​li. Ni​cze​go ci nie

brak.

— Z wy ​j ąt​kiem god​no​ści.
Fran​ce​sca wy ​pro​sto​wa​ła się na ty ​le, na ile po​zwa​lał j ej wiek, i zm ie​rzy ​ła Ale​dis su​ro​wy m

spoj ​rze​niem .

— Coś ci po​wiem . Nie znam się na ty ch spra​wach, wiem na​to​m iast, że do​bro​wol​nie sprze​da​-

łaś m i swo​j ą god​ność. Mnie skra​dzio​no j ą, gdy by ​łam dziec​kiem . Nikt m nie nie py ​tał o zda​nie.
Dzi​siaj wy ​pła​ka​łam się za wszy st​kie cza​sy, za la​ta, kie​dy nie po​zwa​la​łam so​bie na łzy. Ale j uż
wy ​star​czy. Je​ste​śm y kim j e​ste​śm y, nic nie da — ani to​bie, ani m nie — roz​pa​m ię​ty ​wa​nie, j ak do
te​go do​szło. Zo​staw in​ny m spo​ry o god​ność Prze​cież wi​dzia​łaś lu​dzi, wśród któ​ry ch tu sta​ły ​śm y.
Kto z nich m o​że m ó​wić o god​no​ści i ho​no​rze?

— Mo​że te​raz, po znie​sie​niu nie​spra​wie​dli​wy ch przy ​wi​le​j ów…
— Nie łudź się, po​zo​sta​ną bie​da​ka​m i bez gro​sza przy du​szy. Du​żo nas kosz​to​wa​ło osią​gnię​cie

te​go, do cze​go do​szły ​śm y. Za​po​m nij o god​no​ści, to wy ​na​la​zek nie dla lu​du.

Ale​dis od​pro​wa​dzi​ła wzro​kiem roz​cho​dzą​cy ch się wie​śnia​ków. Tak, przy ​wró​co​no im wol​ność,

ale by ​li to wciąż ci sa​m i m ęż​czy ź​ni i ko​bie​ty po​zba​wio​ne na​dziei, te sa​m e wy ​głod​nia​łe, bo​se, na
wpół na​gie dzie​ci. Po​ki​wa​ła gło​wą i uści​ska​ła Fran​ce​scę.

background image

41

— Chy ​ba m nie tu nie zo​sta​wisz?!
Elio​nor zbie​gła ze scho​dów j ak fu​ria. Ar​nau sie​dział przy sto​le w sa​li zam ​ko​wej i pod​pi​sy ​wał

do​ku​m en​ty zno​szą​ce w j e​go wło​ściach nie​spra​wie​dli​we przy ​wi​le​j e. „Gdy ty l​ko to za​ła​twię, wy ​-
j eż​dżam ”, oznaj ​m ił Jo​ano​wi. Mnich i Mar przy ​glą​da​li się tej sce​nie zza j e​go ple​ców.

Ar​nau skoń​czy ł pod​pi​sy ​wa​nie do​ku​m en​tów i pod​niósł wzrok na żo​nę. Roz​m a​wia​li chy ​ba po raz

pierw​szy od dnia ślu​bu. Ar​nau nie wstał od sto​łu.

— Dla​cze​go chcesz, by m zo​stał?
— My ​ślisz, że bę​dę m iesz​ka​ła tu, gdzie do​zna​łam ta​kie​go po​ni​że​nia?
— Za​py ​tam więc ina​czej : dla​cze​go chcesz ze m ną wy ​j e​chać?
— Bo j e​steś m o​im m ę​żem ! — za​pisz​cza​ła Elio​nor. Prze​m y ​śla​ła spra​wę po ty ​siąc​kroć: nie m o​-

że zo​stać w Mont​bui, nie m o​że rów​nież wró​cić na kró​lew​ski dwór. Ar​nau skrzy ​wił się z nie​sm a​-
kiem . — Je​śli wy ​j e​dziesz, j e​śli m nie tu zo​sta​wisz — do​da​ła Elio​nor — po​skar​żę się kró​lo​wi.

Jej sło​wa za​ko​ła​ta​ły w gło​wie Ar​naua. „Pój ​dzie​m y na skar​gę do kró​la”, za​gro​zi​li m u m oż​ni.

Li​czy ł, że za​ła​twi tę spra​wę, ale rzu​cił okiem na wła​śnie pod​pi​sa​ne do​ku​m en​ty. Je​śli Elio​nor, j e​go
żo​na i wy ​cho​wa​ni​ca kró​la, po​prze skar​gę m oż​ny ch…

— Pod​pisz — roz​ka​zał, pod​su​wa​j ąc j ej do​ku​m en​ty.
— Ni​by dla​cze​go? Uchy ​le​nie przy ​wi​le​j ów po​m niej ​szy na​sze do​cho​dy.
— Je​śli pod​pi​szesz, za​m iesz​kasz w Bar​ce​lo​nie w pa​ła​cu przy uli​cy Mont​ca​da i nie bę​dą ci j uż

po​trzeb​ne do​cho​dy z ziem . Bę​dziesz się pła​wi​ła w pie​nią​dzach.

Elio​nor po​de​szła do sto​łu, wzię​ła pió​ro i po​chy ​li​ła się nad do​ku​m en​ta​m i.
— Ja​ką m am gwa​ran​cj ę, że do​trzy ​m asz sło​wa? — za​py ​ta​ła znie​nac​ka, od​wra​ca​j ąc się do m ę​-

ża.

— Ta​ką, że w im więk​szy m do​m u za​m iesz​ka​m y, ty m rza​dziej bę​dę cię wi​dy ​wał. Że im do​stat​-

niej ​sze ży ​cie ci za​pew​nię, ty m rza​dziej bę​dziesz m i za​wra​ca​ła gło​wę. Oto gwa​ran​cj a. Mu​si ci
ona wy ​star​czy ć, bo in​nej nie do​sta​niesz.

background image

Elio​nor spoj ​rza​ła na Jo​ana i Mar sto​j ą​cy ch za Ar​nau​em . Czy ż​by ta m a​ła się uśm ie​cha​ła?
— Oni za​m iesz​ka​j ą z na​m i? — za​py ​ta​ła, ce​lu​j ąc w nich pió​rem .
— Tak.
— Ona też?
Mar i Elio​nor skrzy ​żo​wa​ły lo​do​wa​te spoj ​rze​nia.
— Chy ​ba wy ​ra​zi​łem się j a​sno, Elio​nor. Pod​pi​su​j esz czy nie?
Pod​pi​sa​ła.
Nie cze​ka​j ąc, aż żo​na się spa​ku​j e, j esz​cze te​go sa​m e​go wie​czo​ru, gdy ze​lżał upał, Ar​nau wy ​-

ru​szy ł do Bar​ce​lo​ny na wy ​na​j ę​ty m wo​zie, czy ​li do​kład​nie tak, j ak przy ​j e​chał.

Nikt z troj ​ga po​dróż​ny ch nie obej ​rzał się, gdy wy ​j eż​dża​li przez bra​m ę zam ​ku.
— Dla​cze​go m u​si​m y z nią m iesz​kać? — za​py ​ta​ła Mar.
— Nie m o​gę na​ra​żać się Pio​tro​wi Trze​cie​m u. Z kró​la​m i ni​g​dy nic nie wia​do​m o.
Mar m il​cza​ła przez chwi​lę, za​to​pio​na w m y ​ślach.
— Dla​te​go j ej to wszy st​ko obie​ca​łeś?
— Nie…Tak, ale to ty l​ko j e​den z po​wo​dów. Przede wszy st​kim cho​dzi m i o chło​pów. Nie chcę,

by Elio​nor po​szła na skar​gę do kró​la. Mo​nar​cha przy ​znał nam do​cho​dy z len​na, choć w rze​czy ​wi​-
sto​ści są one zni​ko​m e, by nie po​wie​dzieć żad​ne. Gdy ​by Elio​nor po​wie​dzia​ła kró​lo​wi, że zlek​ce​wa​-
ży ​łem j e​go po​da​ru​nek, m ógł​by uchy ​lić m o​j ą de​cy ​zj ę.

— Król? Dla​cze​go król m iał​by …
— Po​win​naś wie​dzieć, że za​le​d​wie kil​ka lat te​m u m o​nar​cha wy ​dał de​kret prze​ciw​ko chło​pom

pańsz​czy ź​nia​ny m , na​wet prze​ciw​ko przy ​wi​le​j om , któ​re on sam i j e​go po​przed​ni​cy przy ​zna​li m ia​-
stom . Ko​ściół i m oż​no​wład​cy za​żą​da​li, by za​ra​dził m a​so​we​m u opusz​cza​niu ro​li przez chło​pów,
a król… speł​nił ich proś​bę.

— Nie po​są​dza​łam go o to.
— Król j est j ed​ny m z m oż​ny ch, Mar. Naj ​więk​szy m z nich. Prze​no​co​wa​li w fol​war​ku na

przed​m ie​ściach Mont​ca​dy.

Ar​nau szczo​drze wy ​na​gro​dził go​spo​da​rzy za go​ści​nę. Wsta​li o świ​cie i za​nim słoń​ce za​czę​ło

przy ​pie​kać, by ​li j uż w Bar​ce​lo​nie.

— Sy ​tu​acj a j est dra​m a​ty cz​na, Gu​il​lem — po​wie​dział Ar​nau po po​wi​ta​niach i wy ​j a​śnie​niach,

gdy zo​stał sam na sam z nie​wol​ni​kiem . — W Ka​ta​lo​nii dzie​j e się go​rzej , niż są​dzi​li​śm y. Do Bar​-
ce​lo​ny do​cie​ra​j ą ty l​ko ogól​ne in​for​m a​cj e, ale wy ​star​czy po​j e​chać na wieś i rzu​cić okiem na po​-
la i upra​wy, by zro​zu​m ieć, że dłu​go tak nie po​cią​gnie​m y.

— Już daw​no pod​j ą​łem sto​sow​ne kro​ki. — Sło​wa Gu​il​le​nia za​sko​czy ​ły Ar​naua. Ka​zał m u m ó​-

wić da​lej . — Kry ​zy s j est po​waż​ny, ale m oż​na się go by ​ło spo​dzie​wać. Zresz​tą nie​raz o ty m roz​-
m a​wia​li​śm y. Na​sza wa​lu​ta cią​gle tra​ci na war​to​ści na ry n​kach za​gra​nicz​ny ch, ale tu, w Ka​ta​lo​nii,
król nie pró​bu​j e te​m u za​ra​dzić i kurs wy ​m ia​ny j est zu​peł​nie nie do przy ​j ę​cia. Mia​sto co​raz bar​-
dziej się za​dłu​ża, by po​kry ć roz​po​czę​te in​we​sty ​cj e. Klien​ci nie za​ra​bia​j ą j uż na han​dlu, dla​te​go
lo​ku​j e oszczęd​no​ści gdzie in​dziej .

— A na​sze pie​nią​dze?
— Za gra​ni​cą. W Pi​zie, we Flo​ren​cj i, na​wet w Ge​nui. Tam na​dal m oż​na han​dlo​wać po roz​sąd​-

ny m kur​sie. — Mil​cze​li przez kil​ka chwil. — Ca​stel​ló zban​kru​to​wał — rzu​cił Gu​il​lem , prze​ry ​wa​j ąc
m il​cze​nie. — To po​czą​tek koń​ca.

Ar​nau przy ​po​m niał so​bie okrą​głe​go, wiecz​nie spo​co​ne​go i sy m ​pa​ty cz​ne​go ban​kie​ra.

background image

— Co się sta​ło?
— Nie by ł prze​zor​ny. Klien​ci za​czę​li wy ​co​fy ​wać wkła​dy i nie m ógł spro​stać ich żą​da​niom .
— Zdo​ła za​pła​cić?
— Nie są​dzę.
Dwu​dzie​ste​go dzie​wią​te​go sierp​nia król po​wró​cił zwy ​cię​ski z kam ​pa​nii m a​j or​kań​skiej prze​ciw​-

ko Pio​tro​wi Okrut​ne​m u, któ​ry zdo​by w​szy i splą​dro​waw​szy Ibi​zę, czm y ch​nął z wy ​spy na wi​dok
nad​pły ​wa​j ą​cej ka​ta​loń​skiej flo​ty.

Mie​siąc póź​niej Elio​nor przy ​by ​ła do Bar​ce​lo​ny i ro​dzi​na Es​ta​ny ​ol wraz z Gu​il​le​m em — m i​m o

j e​go po​cząt​ko​we​go sprze​ci​wu — za​m iesz​ka​ła w pa​ła​cu na uli​cy Mont​ca​da.

Dwa m ie​sią​ce póź​niej król udzie​lił au​dien​cj i kasz​te​la​no​wi Mont​bui. Po​przed​nie​go dnia wy ​słan​-

ni​cy Pio​tra III po​pro​si​li Ar​naua o no​wą po​ży cz​kę. Otrzy ​m aw​szy po​trzeb​ną su​m ę, król od​pra​wił
kasz​te​la​na i pod​trzy ​m ał de​cy ​zj ę Ar​naua.

Po upły ​wie ko​lej ​ny ch dwóch m ie​się​cy i wy ​ga​śnię​ciu sze​ścio​m ie​sięcz​ne​go ter​m i​nu, j a​ki pra​-

wo da​wa​ło ban​kru​to​wi na spła​ce​nie dłu​gów, Ca​stel​ló zo​stał ścię​ty przed swy m kan​to​rem na pla​cu
Ca​nvis. Wszy ​scy ban​kie​rzy Bar​ce​lo​ny zm u​sze​ni by ​li ob​ser​wo​wać eg​ze​ku​cj ę z pierw​sze​go rzę​du.
Ar​nau wi​dział, j ak gło​wa Ca​stel​ló od​ska​ku​j e od kar​ku po cel​ny m cio​sie ka​ta. Chęt​nie za​m knął​by
oczy, j ak wie​lu j e​go to​wa​rzy ​szy, ale nie m ógł. Mu​siał to zo​ba​czy ć. To na​ucz​ka, któ​rej ni​g​dy nie
po​wi​nie​nem za​po​m nieć, po​wie​dział do sie​bie, gdy na sza​fot chlu​sta krew.

background image

42

Uśm ie​cha​ła się do nie​go. Ma​don​na na​dal uśm ie​cha​ła się do Ar​naua, po​dob​nie j ak szczę​ście.

Miał czter​dzie​ści lat i m i​m o kry ​zy ​su j e​go in​te​re​sy szły do​brze, przy ​spa​rza​j ąc m u wiel​kich zy ​-
sków, z któ​ry ch część od​da​wał po​trze​bu​j ą​cy m lub prze​ka​zy ​wał na bu​do​wę ko​ścio​ła San​ta Ma​ria.
Z cza​sem Gu​il​lem m u​siał przy ​znać m u ra​cj ę: chło​pi zwra​ca​li po​ży cz​ki, spła​ca​j ąc j e co do gro​-
sza. Nad​m or​ska świą​ty ​nia nie prze​sta​wa​ła się roz​ra​stać, wła​śnie po​wsta​wa​ło trze​cie skle​pie​nie na​-
wy głów​nej i ośm io​bocz​ne dzwon​ni​ce oka​la​j ą​ce fa​sa​dę. W ko​ście​le ro​iło się od rze​m ieśl​ni​ków:
ka​m ie​nia​rzy, rzeź​bia​rzy, m a​la​rzy, wi​tra​ży ​stów, cie​śli i ko​wa​li. Spro​wa​dzo​no na​wet kon​struk​to​ra or​-
ga​nów, któ​re​go pra​cę Ar​nau śle​dził z cie​ka​wo​ścią, za​sta​na​wia​j ąc się, j ak brzm ieć bę​dzie m u​zy ​ka
we wnę​trzu tak oka​za​łej świą​ty ​ni. Po śm ier​ci ar​chi​dia​ko​na Ber​na​ta Llul​la i upły ​wie ka​den​cj i
dwóch in​ny ch ka​no​ni​ków na cze​le ko​ścio​ła San​ta Ma​ria sta​nął Pe​re Sa​lve​te de Mon​ti​rac, z któ​ry m
Ar​nau utrzy ​m y ​wał bli​skie sto​sun​ki. Zm arł rów​nież wiel​ki m istrz Be​ren​gu​er de Mon​ta​gut oraz j e​go
na​stęp​ca Ra​m on De​spu​ig. Bu​do​wą świą​ty ​ni kie​ro​wał te​raz Gu​il​lem Met​ge.

Ar​nau by ł za pan brat nie ty l​ko z prze​ło​żo​ny ​m i ko​ścio​ła San​ta Ma​ria. Je​go no​wa po​zy ​cj a i sy ​-

tu​acj a fi​nan​so​wa po​zwo​li​ły m u prze​sta​wać z raj ​ca​m i m iej ​ski​m i, pa​try ​cj u​sza​m i i człon​ka​m i Ra​dy
Stu. Li​czo​no się z j e​go zda​niem na gieł​dzie, a han​dla​rze i kup​cy ce​ni​li so​bie j e​go ra​dy.

— Po​wi​nie​neś przy ​j ąć no​m i​na​cj ę — prze​ko​ny ​wał go Gu​il​lem .
Ar​nau na​m y ​ślał się chwi​lę. Wła​śnie za​pro​po​no​wa​no m u sta​no​wi​sko kon​su​la m or​skie​go, j ed​ne​-

go z dwóch naj ​wy ż​szy ch przed​sta​wi​cie​li han​dlu w m ie​ście, ar​bi​tra w za​tar​gach ku​piec​kich — któ​-
re​go j u​ry s​dy k​cj a nie pod​le​ga​ła żad​nej in​nej in​sty ​tu​cj i w Bar​ce​lo​nie — roz​j em ​cy spo​rów za​ist​-
nia​ły ch w por​cie lub do​ty ​czą​cy ch ro​bot​ni​ków por​to​wy ch oraz straż​ni​ka praw i do​bry ch oby ​cza​-
j ów han​dlo​wy ch.

— Nie wiem , czy po​do​łam …
— Trud​no o lep​sze​go kan​dy ​da​ta niż ty, wierz m i — prze​ko​ny ​wał go Gu​il​lem . — Po​do​łasz. Na

pew​no po​do​łasz.

Ar​nau zgo​dził się za​stą​pić j ed​ne​go z kon​su​lów po upły ​wie ich ka​den​cj i.

background image

Ko​ściół San​ta Ma​ria, in​te​re​sy, wy ​zwa​nia cze​ka​j ą​ce go w Kon​su​la​cie Mor​skim — by ​ły ba​sta​ix

oto​czy ł się m u​rem obo​wiąz​ków, za któ​ry m czuł się bez​piecz​nie, i nie zwra​cał uwa​gi na to, co dzie​-
j e się za po​tęż​ną bra​m ą j e​go no​we​go do​m u przy uli​cy Mont​ca​da.

Ar​nau speł​nił obiet​ni​cę zło​żo​ną Elio​nor w Mont​bui i cie​szy ł się ko​rzy ​ścia​m i z niej wy ​ni​ka​j ą​cy ​-

m i: m ał​żon​ko​wie trak​to​wa​li się chłod​no i z dy ​stan​sem , a ich kon​tak​ty ogra​ni​czo​ne by ​ły do m i​ni​-
m um . Ty m ​cza​sem Mar skoń​czy ​ła dwa​dzie​ścia lat, by ​ła pięk​niej ​sza niż kie​dy ​kol​wiek i na​dal
wzbra​nia​ła się przed za​m ąż​pój ​ściem . Po co, sko​ro m am Ar​naua ty l​ko dla sie​bie? Co by beze
m nie zro​bił? Kto zdej ​m o​wał​by m u bu​ty, kto wi​tał​by go, gdy wra​ca z pra​cy ? Z kim by ga​wę​dził
i ko​m u opo​wia​dał o stra​pie​niach? Elio​nor? Jo​ano​wi, wiecz​nie za​to​pio​ne​m u w uczo​ny ch księ​gach?
Nie​wol​ni​kom ? A m o​że Gu​il​le​m o​wi, z któ​ry m i tak spę​dza więk​szość dnia, m y ​śla​ła Mar.

Co​dzien​nie z nie​cier​pli​wo​ścią wy ​pa​try ​wa​ła j e​go po​wro​tu. Na od​głos ko​łat​ki za​czy ​na​ła szy b​-

ciej od​dy ​chać, a uśm iech znów wy ​pły ​wał na j ej usta, gdy bie​gła ku scho​dom . Bo pod nie​obec​-
ność Ar​naua j ej ży ​cie w do​m u przy uli​cy Mont​ca​da by ​ło nie​prze​rwa​ny m pa​sm em upo​ko​rzeń.

— Żad​ny ch ku​ro​patw! — roz​legł się w pa​ła​co​wej kuch​ni krzy k ba​ro​no​wej . — Dzi​siaj j e​m y

cie​lę​ci​nę.

Mar od​wró​ci​ła się do sto​j ą​cej w pro​gu Elio​nor. Ar​nau bar​dzo lu​bi ku​ro​pa​twy. Spe​cj al​nie po​szła

po nie na targ. Wy ​bra​ła j e po​wie​si​ła na prę​cie w kuch​ni i co​dzien​nie spraw​dza​ła, czy do​sta​tecz​nie
skru​sza​ły. Dzi​siaj ze​szła z sa​m e​go ra​na do kuch​ni by j e przy ​rzą​dzić.

— Ale… — pró​bo​wa​ła pro​te​sto​wać.
— Cie​lę​ci​nę — prze​rwa​ła j ej Elio​nor, prze​szy ​wa​j ąc j ą wzro​kiem .
Mar spoj ​rza​ła na Do​na​hę, ale nie​wol​ni​ca od​po​wie​dzia​ła j ej ty l​ko nie​zau​wa​żal​ny m wzru​sze​-

niem ra​m ion.

— To j a de​cy ​du​j ę, co się w ty m do​m u j e — cią​gnę​ła ba​ro​no​wa, zwra​ca​j ąc się ty m ra​zem do

nie​wol​ni​ków. — Ja tu rzą​dzę!

Od​wró​ci​ła się na pię​cie i wy ​szła z kuch​ni.
Elio​nor po​sta​no​wi​ła zba​dać re​zul​tat swej in​ter​wen​cj i. Czy Mar po​skar​ży się Ar​nau​owi, czy

prze​m il​czy ca​łe zda​rze​nie? Mar rów​nież się nad ty m za​sta​na​wia​ła. Czy po​win​na opo​wie​dzieć
o wszy st​kim Ar​nau​owi? Co na ty m zy ​ska? Je​śli Ar​nau weź​m ie j ą w obro​nę, nie obej ​dzie się bez
kłót​ni, a prze​cież Elio​nor m ia​ła ra​cj ę: to ona j est pa​nią do​m u. A gdy ​by nie wziął j ej w obro​nę?
Mar po​czu​ła ucisk w żo​łąd​ku. Co wte​dy ? Ar​nau na​po​m knął kie​dy ś, że nie m o​że na​ra​żać się kró​lo​-
wi. A j e​śli Elio​nor po​skar​ży się m o​nar​sze? Co na to po​wie Ar​nau?

Pod wie​czór Elio​nor ob​da​rzy ​ła Mar po​gar​dli​wy m uśm ie​chem , prze​ko​naw​szy się, że m ąż trak​-

tu​j e j ą w spo​sób nor​m al​ny, czy ​li j ak po​wie​trze. Od tej po​ry roz​sm a​ko​wa​ła się w drę​cze​niu pa​-
sier​bi​cy. Za​bro​ni​ła j ej cho​dzić z nie​wol​ni​ka​m i na za​ku​py i prze​stę​po​wać próg kuch​ni. Roz​sta​wi​ła
nie​wol​ni​ków w drzwiach kom ​nat. „Pa​ni ba​ro​no​wa nie ży ​czy so​bie, by j ej prze​szka​dza​no”, m ó​wi​li
i nie wpusz​cza​li Mar do środ​ka. Z dnia na dzień Elio​no​ra wy ​szu​ki​wa​ła co​raz wię​cej spo​so​bów, by
j ej do​ku​czy ć.

Król. Nie po​win​ni na​ra​żać się kró​lo​wi. Zda​nie to wciąż ko​ła​ta​ło się w gło​wie Mar. Prze​cież

Elio​nor j est wy ​cho​wa​ni​cą kró​la i m o​że w każ​dej chwi​li pój ść do nie​go na skar​gę, dziew​czy ​na po​-
sta​no​wi​ła, że zro​bi wszy st​ko, by ​le ty l​ko j ej nie ura​zić!

Jak​że się m y ​li​ła! Do​m o​we nie​sna​ski nie wy ​star​cza​ły Elio​nor. Za​po​m i​na​ła o swy ch m a​ły ch

zwy ​cię​stwach, gdy ty l​ko Ar​nau prze​stę​po​wał próg pa​ła​cu i Mar rzu​ca​ła m u się na szy ​j ę. Ga​wę​-
dzi​li, śm ia​li się i… ocie​ra​li o sie​bie. Ar​nau opa​dał na fo​tel i opo​wia​dał Mar o ty m , co przy ​da​rzy ​ło

background image

m u się w cią​gu dnia, o gieł​do​wy ch spo​rach, o trans​ak​cj ach i stat​kach. Mar sie​dzia​ła u j e​go stóp,
za​słu​cha​na. Czy to nie m iej ​sce żo​ny ? Wie​czo​ra​m i, po ko​la​cj i, pa​sier​bi​ca bra​ła Ar​naua pod ra​m ię
i ra​zem kon​tem ​plo​wa​li przez okno roz​gwież​dżo​ne nie​bo. Za ich ple​ca​m i Elio​nor za​ci​ska​ła z ca​łej
si​ły pię​ści, prze​bi​j a​j ąc skó​rę pa​znok​cia​m i. Do​pie​ro gdy otrzeź​wił j ą ból, zry ​wa​ła się od sto​łu i bie​-
gła do swy ch kom ​nat.

Tam roz​m y ​śla​ła w sa​m ot​no​ści o swy m po​ło​że​niu. Ar​nau nie do​tknął j ej od dnia ślu​bu. Elio​nor

pie​ści​ła swe cia​ło: pier​si — wciąż by ​ły j ędr​ne! — po​ślad​ki i ło​no, ale gdy czu​ła kieł​ku​j ą​cą roz​-
kosz, rze​czy ​wi​stość stu​dzi​ła j ej zm y ​sły. Ta dzie​wu​cha… Ta dzie​wu​cha za​j ę​ła j ej m iej ​sce!

— Co się sta​nie, gdy m ój m ąż um rze? — za​py ​ta​ła otwar​cie, bez zbęd​ny ch wstę​pów, usiadł​szy

przy sto​le za​wa​lo​ny m książ​ka​m i. Od​kaszl​nę​ła. Wszy st​ko przez ten ga​bi​net pe​łen ksiąg, Pa​pie​rzy sk,
ku​rzu…

Re​gi​nald d’Area zm ie​rzy ł j ą bez​na​m ięt​ny m spoj ​rze​niem . To naj ​lep​szy j u​ry ​sta w m ie​ście, po​-

wie​dzia​no Elio​nor, bie​gły glo​sa​tor Usat​ges, ka​ta​loń​skie​go ko​dek​su praw.

— O ile wiem , nie m a​cie dzie​ci? — Elio​nor ścią​gnę​ła brwi. — To waż​ne — za​zna​czy ł oględ​nie

praw​nik. Tę​gi, o do​bro​tli​wy m wy ​glą​dzie, dłu​gich wło​sach i si​wej bro​dzie bu​dził za​ufa​nie.

— Nie, nie m a​m y.
— Ro​zu​m iem , że wa​sze py ​ta​nie do​ty ​czy kwe​stii m a​j ąt​ko​wy ch?
Elio​nor za​czę​ła wier​cić się nie​spo​koj ​nie na krze​śle.
— Tak — od​po​wie​dzia​ła w koń​cu.
— Otrzy ​m a​cie z po​wro​tem wasz po​sag. Je​śli cho​dzi o m a​j ą​tek m ę​ża, on sam zde​cy ​du​j e w te​-

sta​m en​cie o j e​go prze​zna​cze​niu.

— Nic m i się nie na​le​ży ?
— Ow​szem , do​cho​dy z m a​j ąt​ku, ale ty l​ko przez rok ża​ło​by.
— Ty l​ko?!
Okrzy k wy ​pro​wa​dził praw​ni​ka z rów​no​wa​gi. Co ta ko​bie​ta so​bie wy ​obra​ża?
— Za​wdzię​cza​cie to wa​sze​m u opie​ku​no​wi — rzu​cił oschle.
— Co m a​cie na m y ​śli?
— Przed ob​j ę​ciem tro​nu przez Pio​tra Trze​cie​go w Ka​ta​lo​nii obo​wią​zy ​wa​ło pra​wo Ja​ku​ba

Pierw​sze​go, prze​ka​zu​j ą​ce cno​tli​wej wdo​wie do​ży ​wot​ni do​chód z m a​j ąt​ku zm ar​łe​go m ę​ża. Jed​nak
kup​cy z Bar​ce​lo​ny i Per​pi​gnan za​zdro​śnie strze​gą swe​go dzie​dzic​twa na​wet przed żo​na​m i, więc
wy ​m o​gli na kró​lu przy ​wi​lej , za​pew​nia​j ą​cy wdo​wie utrzy ​m a​nie ty l​ko przez rok ża​ło​by. Wasz opie​-
kun pod​niósł przy ​wi​lej do ran​gi pra​wa i roz​sze​rzy ł j e na ca​łą Ka​ta​lo​nię.

Elio​nor j uż nie słu​cha​ła. Wsta​ła, nim ad​wo​kat za​koń​czy ł wy ​wód. Znów od​chrząk​nę​ła i po​wio​-

dła okiem po ga​bi​ne​cie. Po cóż m u ty ​le ksiąg? Re​gi​nald rów​nież wstał.

— Je​śli m o​gę wa​ra j esz​cze w czy m ś po​m óc…
Elio​nor, któ​ra skie​ro​wa​ła się j uż ku wy j ​ściu, m ach​nę​ła ty l​ko rę​ką.
Wszy st​ko j a​sne: m u​si dać Ar​nau​owi po​tom ​ka, by za​pew​nić so​bie do​stat​nią przy ​szłość. Ar​nau

speł​nił obiet​ni​cę i Elio​nor po raz pierw​szy w ży ​ciu do​świad​czy ​ła praw​dzi​we​go bo​gac​twa. Mo​gła
j e co praw​da oglą​dać na dwo​rze, ale pod​da​na cią​gły m kon​tro​lom kró​lew​skich skarb​ni​ków, nie po​-
sm a​ko​wa​ła go oso​bi​ście. Te​raz sza​sta​ła pie​niędz​m i, speł​nia​ła swe naj ​wy ​m y śl​niej ​sze za​chcian​ki.
Ale po śm ier​ci Ar​naua… Ta lu​bież​na wiedź​m a wszy st​ko psu​j e, to ona om o​ta​ła j ej m ę​ża. Mu​si się
j ej po​zby ć… Gdy ty l​ko prze​gna j ą z pa​ła​cu, Ar​nau pad​nie j ej do stóp! Czy ż​by nie po​tra​fi​ła
uwieść chło​pa pańsz​czy ź​nia​ne​go?

background image

Kil​ka dni póź​niej Elio​nor we​zwa​ła do sie​bie Jo​ana, j e​dy ​ne​go człon​ka ro​dzi​ny Es​ta​ny ​olów,

z któ​ry m roz​m a​wia​ła.

— Nie wie​rzę wła​sny m uszom ! — wy ​krzy k​nął za​kon​nik, wy ​słu​chaw​szy, co m a m u do po​wie​-

dze​nia.

— Ale to praw​da, bra​cie Jo​anie — rzu​ci​ła Elio​nor, nie od​ry ​wa​j ąc rąk od twa​rzy. — Nie tknął

m nie od ślu​bu.

Jo​an wie​dział, że Ar​naua i Elio​nor nie łą​czy żad​ne uczu​cie, że nie dzie​lą sy ​pial​ni. Co z te​go?

Prze​cież nikt nie po​bie​ra się z m i​ło​ści, więk​szość m oż​ny ch śpi w od​dziel​ny ch kom ​na​tach. Ale sko​-
ro Ar​nau ni​g​dy nie ob​co​wał z Elio​nor, ich m ał​żeń​stwo j est nie​waż​ne.

— Roz​m a​wia​li​ście z m ę​żem ? — za​py ​tał.
Elio​nor od​j ę​ła dło​nie od twa​rzy i spoj ​rza​ła na m ni​cha za​czer​wie​nio​ny ​m i ocza​m i, chcąc wzbu​-

dzić j e​go li​tość.

— Nie m am od​wa​gi. Nie wiem , j ak to zro​bić. Po​za ty m oba​wiam się… — Urwa​ła w pół zda​-

nia, po​zwa​la​j ąc, by po​dej ​rze​nie za​wi​sło w po​wie​trzu.

— Cze​go się oba​wia​cie?
— Że Ar​nau j est bar​dziej za​j ę​ty Mar niż m ną.
— Prze​cież wie​cie, że Ar​nau uwiel​bia to dziew​czę.
— Nie o ta​kim ro​dza​j u m i​ło​ści m ó​wię, bra​cie Jo​anie — Po​wie​dzia​ła z na​ci​skiem Elio​nor, zni​-

ża​j ąc głos. Jo​an po​de​rwał się z fo​te​la. — Tak, wiem , że trud​no dać te​m u wia​rę, j e​stem Jed​nak
prze​ko​na​na, że to dziew​czę, j ak na​zy ​wa​cie Mar, ro​bi słod​kie oczy do m o​j e​go m ę​ża. Mam wra​że​-
nie, że trzy ​m am we wła​sny m do​m u wcie​lo​ne​go dia​bła! — Elio​nor po​sta​ra​ła się, by j ej głos za​-
drżał. — Bra​cie Jo​anie, j e​stem m ę​żat​ką i pra​gnę speł​nić m i​sj ę po​wie​rzo​ną żo​nie przez Ko​ściół.
Ale ile​kroć pró​bu​j ę to zro​bić, prze​ko​nu​j ę się, że m ąż m ój po​grą​żo​ny j est w opa​rach roz​pu​sty,
prze​sła​nia​j ą​cy ch m u m o​j ą oso​bę. Je​stem bez​sil​na!

To dla​te​go Mar nie chce wy j ść za m ąż! Czy ż​by Elio​nor m ia​ła ra​cj ę? Jo​an wy ​tę​ży ł pa​m ięć.

Ar​nau i Mar są nie​roz​łącz​ni. A j ak ta dziew​czy ​na rzu​ca m u się w ob​j ę​cia. No i te spoj ​rze​nia,
uśm ie​chy … Ależ z nie​go głu​piec! Maur na pew​no j est we wszy st​ko wta​j em ​ni​czo​ny, dla​te​go tak
j ej bro​ni.

— Sam nie wiem , co m y ​śleć — wy ​bą​kał ty l​ko.
— Mam pe​wien plan… Po​trze​bu​j ę j ed​nak wa​szej po​m o​cy, a zwłasz​cza ra​dy.

background image

43

Jo​an za​drżał, słu​cha​j ąc Elio​nor.
— Mu​szę się nad ty m za​sta​no​wić — od​parł, gdy ba​ro​no​wa po raz ko​lej ​ny pod​kre​śli​ła swą dra​-

m a​ty cz​ną sy ​tu​acj ę m ał​żeń​ską.

Jo​an wy ​m ó​wił się od ko​la​cj i. Przez resz​tę dnia uni​kał Ar​naua i Mar oraz py ​ta​j ą​ce​go spoj ​rze​nia

Elio​nor. Wie​czo​rem za​m knął się w swo​j ej kom ​na​cie. Spoj ​rzał na księ​gi teo​lo​gicz​ne sta​ran​nie po​-
ukła​da​ne na pół​kach. W nich wła​śnie po​szu​ka od​po​wie​dzi na nur​tu​j ą​ce go wąt​pli​wo​ści. Przez
wszy st​kie la​ta spę​dzo​ne z da​la od bra​ta Jo​an nie prze​sta​wał o nim m y ​śleć. Ko​chał Ar​naua, on
i j e​go oj ​ciec by ​li j e​dy ​ny ​m i bli​ski​m i m u oso​ba​m i, gdy by ł dziec​kiem . Jed​nak m i​łość ta m ia​ła nie
m niej fał​dów niż j e​go ha​bit za​kon​ny. Kry ł się w niej po​dziw gra​ni​czą​cy w naj ​gor​szy ch m o​m en​-
tach z za​wi​ścią. Ar​nau, chło​piec o szcze​ry m uśm ie​chu i go​rą​cy m ser​cu, któ​ry za​pew​niał, że roz​-
m a​wia z Ma​don​ną. Brat Jo​an uśm iech​nął się gorz​ko na wspo​m nie​nie swo​ich wy ​sił​ków, by usły ​-
szeć głos Mat​ki Bo​skiej . Te​raz wie​dział, że to pra​wie nie​m oż​li​we, że ty l​ko nie​licz​ni do​stę​pu​j ą tej
ła​ski. Zgłę​biał świę​te księ​gi i bi​czo​wał się w na​dziei, że do​łą​czy do wy ​brań​ców, om al nie przy ​pła​-
cił zdro​wiem cią​gły ch po​stów. Wszy st​ko na próż​no.

Brat Jo​an wczy ​ty ​wał się w na​uki bi​sku​pa Hink​m a​ra, świę​te​go Le​ona Wiel​kie​go oraz m i​strza

Gra​ej a​na, w li​sty świę​te​go Paw​ła i w wie​le in​ny ch pism .

Ty l​ko przez co​niunc​tio se​xum , cie​le​sną ko​m u​nię m ę​ża i żo​ny zwią​zek m ał​żeń​ski sta​j e się od​-

zwier​cie​dle​niem j ed​no​ści Chry ​stu​sa z Ko​ścio​łem , co sta​no​wi głów​ny cel sa​kra​m en​tu. Bez car​na​-
lis co​pu​la m ał​żeń​stwo tra​ci ra​cj ę by ​tu, twier​dził pierw​szy z m ę​dr​ców.

Nie wcze​śniej niż po skon​su​m o​wa​niu m ał​żeń​stwa pod​czas ak​tu ko​pu​la​cj i zo​sta​j e ono uświę​co​-

ne w oczach Ko​ścio​ła, za​pew​niał świę​ty Le​on Wiel​ki.

Gra​cj an, m istrz Jo​ana z uni​wer​sy ​te​tu w Bo​lo​nii, roz​wi​j ał tę sa​m ą m y śl, ko​j a​rząc m ał​żeń​ską

sy m ​bo​li​kę — zgo​dę wy ​ra​żo​ną przez m ał​żon​ków u stóp oł​ta​rza — z una ca​ro, sek​su​al​ny m sca​le​-
niem m ęż​czy ​zny i ko​bie​ty. Na​wet świę​ty Pa​weł w zna​ny m Li​ście do Efe​zj an pi​sał: Kto mi​łu​je
swo​ją żo​nę, sie​bie sa​me​go mi​łu​je. Prze​cież ni​g​dy nikt nie od​no​sił się z nie​na​wi​ścią do wła​sne​go cia​-
ła, lecz [każ​dy] je ży​wi i pie​lę​gnu​je, jak i Chry​stus — Ko​ściół. Dla​te​go opu​ści czło​wiek oj​ca i mat​-

background image

kę, a po​łą​czy się z żo​ną swo​ją, i bę​dą dwo​je jed​nym cia​łem. Ta​jem​ni​ca to wiel​ka, a ja mó​wię: w od​-

nie​sie​niu do Chry​stu​sa i do Ko​ścio​ła

8

.

Do póź​nej no​cy brat Jo​an zgłę​biał na​uki i dok​try ​ny wiel​kich m i​strzów. Cze​go szu​kał? Po​now​nie

otwo​rzy ł j e​den z trak​ta​tów. Jak dłu​go j esz​cze wzbra​niać się bę​dzie przed praw​dą? Elio​nor m a ra​-
cj ę: bez ko​pu​la​cj i, bez cie​le​sne​go zj ed​no​cze​nia m ę​ża i żo​ny m ał​żeń​stwo j est nie​waż​ne. Dla​cze​go
z nią nie ob​cu​j esz? Ży ​j esz w grze​chu. Ko​ściół nie uzna​j e twe​go m ał​żeń​stwa. Przy pło​m ie​niu
świe​cy Jo​an po​now​nie od​czy ​tał pi​sm a Gra​cj a​na: po​wo​li, wo​dząc pal​cem po li​te​rach, pró​bo​wał
od​na​leźć w nich coś, co — j uż to wie​dział — nie ist​nie​j e. Kró​lew​ska wy ​cho​wa​ni​ca! Sam m o​nar​-
cha prze​ka​zał ci swą pod​opiecz​ną, a ty nie chcesz z nią ob​co​wać. Co po​wie król, kie​dy się do​wie?
Ca​ła two​j a for​tu​na nie wy ​star​czy … Do​pu​ści​łeś się ob​ra​zy m a​j e​sta​tu. Król dał ci Elio​nor za żo​nę.
Oso​bi​ście po​pro​wa​dził j ą do oł​ta​rza, ale ty wzgar​dzi​łeś j e​go ła​ską. A bi​skup? Co po​wie bi​skup? Jo​-
an znów za​to​nął w wy ​wo​dach Gra​cj a​na. Wszy st​ko przez tę wy ​nio​słą m łód​kę, któ​ra drwi so​bie
z bo​skiej m i​sj i wy ​zna​czo​nej ko​bie​cie.

Jo​an go​dzi​na​m i wer​to​wał księ​gi, a j e​go m y ​śli błą​dzi​ły wo​kół pla​nu Elio​nor i in​ny ch m oż​li​wy ch

roz​wią​zań. Po​roz​m a​wia otwar​cie z bra​tem . Wy ​obra​ził so​bie, j ak sie​dzi przed Ar​nau​em … Nie, le​-
piej po​wie m u to na sto​j ą​co, tak, obaj bę​dą sta​li… „po​wi​nie​neś speł​nić m ał​żeń​ski obo​wią​zek wo​-
bec Elio​nor. Ży ​j esz w grze​chu”, po​wie m u. A j e​śli Ar​nau unie​sie się gnie​wem ? Prze​cież to ba​ron,
kon​sul m or​ski. Jak zwy ​kły za​kon​nik śm ie go po​uczać? Jo​an zno​wu za​głę​bił się w uczo​ny ch pi​-
sm ach. W złą go​dzi​nę Ar​nau przy ​gar​nął Mar! To ona j est źró​dłem grze​chu. Je​śli Elio​nor m a ra​-
cj ę, Ar​nau m o​że wziąć stro​nę Mar i zlek​ce​wa​ży ć wła​sne​go bra​ta. Tak, Mar j est wszy st​kie​m u win​-
na, ona i ty l​ko ona. Od​pra​wi​ła wszy st​kich pre​ten​den​tów, by ob​no​sić przed Ar​nau​em swe zm y ​sło​-
we cia​ło. Ja​kiż m ęż​czy ​zna oparł​by się ta​kiej po​ku​sie? To de​m on! Dia​beł w ko​bie​cej po​sta​ci, wcie​-
le​nie po​ku​sy i grze​chu. Dla​cze​go m a ry ​zy ​ko​wać utra​tę bra​ter​skiej m i​ło​ści, sko​ro to Mar j est de​-
m o​nem ? Tak, Mar j est si​łą nie​czy ​stą. Ona j est wszy st​kie​m u win​na. Ty l​ko Chry ​stus oparł się po​ku​-
sie. A Ar​nau nie j est Bo​giem , lecz zwy ​kły m śm ier​tel​ni​kiem . Nie m o​że po​zwo​lić, by j e​go brat
cier​piał przez tę dia​bli​cę.

Jo​an znów za​to​nął w księ​gach. Wresz​cie zna​lazł to, cze​go szu​kał:
Spój rz ty l​ko, j ak ska​za​ni j e​ste​śm y na zło, sko​ro na​sza ludz​ka na​tu​ra przez swe wro​dzo​ne ze​psu​-

cie bez żad​ne​go ze​wnętrz​ne​go bodź​ca ani pod​szep​tu ule​ga grze​cho​wi. Dla​te​go, gdy ​by do​broć na​-
sze​go Pa​na nie po​wścią​gnę​ła tej na​tu​ral​nej skłon​no​ści na​szej , wszy ​scy w spo​sób plu​ga​wy ule​gli​-
by ​śm y grze​cho​wi. Wszak czy ​ta​m y, że dzie​cię nie​win​ne, któ​re ni​g​dy nie wi​dzia​ło nie​wia​sty, wy ​-
cho​wa​ne przez świę​ty ch m ę​żów na pu​sty ​ni, za​pro​wa​dzo​no do m ia​sta, do oj ​ca swe​go i m at​ki swo​-
j ej . I gdy ty l​ko tra​fi​ło tam , gdzie oni się znaj ​do​wa​li, za​py ​ta​ło ty ch, któ​rzy j e przy ​wie​dli, o oglą​da​-
ne tam cu​da. A uj ​rzaw​szy pięk​ne ko​bie​ty w sza​tach zdob​ny ch, za​py ​ta​ło, co to ta​kie​go, i świę​ci
m ę​żo​wie od​rze​kli, że to de​m o​ny wo​dzą​ce lu​dzi na po​ku​sze​nie. A gdy znaj ​do​wa​li się w do​m u oj ​ca
i m at​ki, za​py ​ta​li j e świę​ci pu​stel​ni​cy : „ Na​pa​trzy ​łeś się na rze​czy licz​ne i no​we, któ​ry ch ni​g​dy do​-
tąd nie wi​dzia​łeś. Po​wiedz, któ​ra z nich po​do​ba​ła ci się naj ​bar​dziej ? ”. Na to dzie​cię od​po​wie​dzia​-
ło: „Ze wszy st​kich cu​dów, któ​re tu uj ​rza​łem , naj ​bar​dziej po​do​ba​ły m i się de​m o​ny wio​dą​ce lu​dzi
na po​ku​sze​nie”. Wte​dy oni za​wo​ła​li: „O, nik​czem ​ny ! Czy nie sły ​sza​łeś i nie czy ​ta​łeś, j ak prze​-
wrot​ne są to de​m o​ny i j a​kie zło wy ​rzą​dza​j ą, i że do​m em ich j est pie​kło? Jak​że więc m o​gły ci się
spodo​bać, gdy j e uj ​rza​łeś?”. Od​po​wie​dział im : „ Choć są złe, wy ​rzą​dza​j ą zło i m iesz​ka​j ą w pie​kle,
za nic m iał​by m ca​łe to zło i chęt​nie za​m iesz​kał​by m w pie​kle, by ​le ty l​ko j e oglą​dać. Te​raz j uż

background image

wiem , że dia​bły nie są tak złe, j ak m ó​wio​no, i że do​brze by ​ło​by m i w pie​kle, sko​ro one j e za​m iesz​-
ku​j ą, bo z ta​ki​m i wła​śnie dia​bła​m i chciał​by m ob​co​wać. I niech Bóg da, by m tam do nich do​łą​-
czy ł”.

Gdy skoń​czy ł czy ​tać i za​m knął księ​gę, świ​ta​ło. Nie bę​dzie ry ​zy ​ko​wał. Nie bę​dzie świę​ty m pu​-

stel​ni​kiem na​po​m i​na​j ą​cy m dzie​cię, któ​re upodo​ba​ło so​bie dia​bła. Nie na​zwie bra​ta nik​czem ​ni​-
kiem . Po​zo​sta​ło m u ty l​ko j ed​no wy j ​ście. Po​słu​cha ksiąg, na​by ​ty ch zresz​tą za pie​nią​dze Ar​naua.
Jo​an opadł na klęcz​nik usta​wio​ny przed wi​ze​run​kiem Ukrzy ​żo​wa​ne​go i po​grą​ży ł się w m o​dli​twie.

Przed za​śnię​ciem wy ​da​ło m u się, że czu​j e dziw​ną woń — za​pach śm ier​ci, któ​ry wy ​peł​nił ca​ły

po​kój i om al go nie udu​sił.

W dzień świę​te​go Mar​ka Ar​nau Es​ta​ny ​ol, ba​ron Gra​nol​lers Sant Vi​cenc i Cal​des de Mon​bui,

zo​stał wy ​bra​ny przez pa​try ​cj at i Ra​dę Stu na kon​su​la m or​skie​go Bar​ce​lo​ny. Zgod​nie z re​gu​la​m i​-
nem on, dru​gi kon​sul, raj ​cy i pa​try ​cj u​sze na oczach wi​wa​tu​j ą​cy ch tłu​m ów obe​szli w pro​ce​sj i
m ia​sto i uda​li się na gieł​dę, gdzie m ie​ści​ła się sie​dzi​ba Kon​su​la​tu Mor​skie​go. By ł to prze​bu​do​wy ​-
wa​ny wła​śnie gm ach sto​j ą​cy na na​brze​żu, nie​da​le​ko ko​ścio​ła San​ta Ma​ria i kan​to​ru Ar​naua.

Mis​sat​ges, żoł​nie​rze kon​su​la​tu, po​wi​ta​li ich z ho​no​ra​m i, po czy m or​szak wkro​czy ł do pa​ła​cu,

gdzie raj ​cy Bar​ce​lo​ny prze​ka​za​li wła​dzę nad bu​dy n​kiem no​wo wy ​bra​ny m kon​su​lom . Po ich
wy j ​ściu Ar​nau od ra​zu za​brał się do pra​cy. Pe​wien ku​piec do​m a​gał się zwro​tu pie​nię​dzy za
pieprz, któ​ry z wi​ny nie​do​świad​czo​ne​go prze​woź​ni​ka wpadł pod​czas prze​ła​dun​ku do m o​rza. Pieprz
zo​stał do​star​czo​ny na sa​lę są​do​wą i Ar​nau prze​ko​nał się oso​bi​ście, że j est nie​od​wra​cal​nie znisz​-
czo​ny.

Wy ​słu​chał kup​ca i prze​woź​ni​ka oraz świad​ków we​zwa​ny ch przez obie stro​ny. Znał te​go kup​ca.

Znał i m ło​de​go prze​woź​ni​ka. Nie​daw​no przy ​szedł do j e​go kan​to​ru po po​ży cz​kę. Do​pie​ro co się
oże​nił. Ar​nau pa​m ię​tał, że ży ​czy ł m u wszy st​kie​go naj ​lep​sze​go.

— Na​ka​zu​j ę… — Ar​nau​owi za​ła​m ał się głos. — Na​ka​zu​j ę, by prze​woź​nik zwró​cił pie​nią​dze za

pieprz. Tak sta​no​wi — Ar​nau zer​k​nął w księ​gę pod​su​nię​tą m u przez se​kre​ta​rza — roz​dział sześć​-
dzie​sią​ty dru​gi ko​dek​su m or​skie​go. — Po​pro​sił go o po​ży cz​kę. Do​pie​ro co się oże​nił, oczy ​wi​ście
w ko​ście​le San​ta Ma​ria, j ak przy ​sta​ło na czło​wie​ka m o​rza. A j e​śli j e​go żo​na ocze​ku​j e dziec​ka? Ar​-
nau przy ​po​m niał so​bie blask oczu pan​ny m ło​dej , gdy skła​dał ży ​cze​nia no​wo​żeń​com . Od​chrząk​nął
— Masz… — Od​chrząk​nął po​now​nie. — Masz pie​nią​dze?

Ar​nau nie pa​trzy ł na m ło​dzień​ca. Nie​daw​no dał m u po​ży cz​kę. Na dom ? Na ubra​nie? Na m e​-

ble? A m o​że na łódź? Prze​czą​ca od​po​wiedź prze​woź​ni​ka za​dzwo​ni​ła m u w uszach.

— W ta​kim ra​zie ska​zu​j ę cię na… — Głos uwiązł m u w gar​dle. Do​pie​ro po chwi​li do​koń​czy ł:

— Ska​zu​j ę cię na areszt aż do spła​ty dłu​gu.

Skąd weź​m ie pie​nią​dze, sko​ro nie bę​dzie m ógł pra​co​wać? A j e​śli ocze​ku​j ą dziec​ka? Za​po​m niał

ude​rzy ć m łot​kiem w stół.

Opa​m ię​tał się na wi​dok wy ​m ow​ny ch spoj ​rzeń m is​sat​ges. Ude​rzy ł. Mło​dzie​niec zo​stał od​pro​-

wa​dzo​ny do lo​chów kon​su​la​tu. Ar​nau spu​ścił wzrok.

— Tak trze​ba — za​czął m u tłu​m a​czy ć se​kre​tarz, gdy sa​la opu​sto​sza​ła.
Ar​nau sie​dział bez ru​chu na pra​wo od nie​go, za ol​brzy ​m im sto​łem sto​j ą​cy m na środ​ku sa​li.
— Spój rz — prze​ko​ny ​wał se​kre​tarz, pod​su​wa​j ąc m u j esz​cze j ed​ną księ​gę, ty m ra​zem re​gu​la​-

m in kon​su​la​tu. — Tu j est m o​wa o ka​rze aresz​tu: Do​wo​dzi hie​rar​chii wła​dzy od naj ​wy ż​sze​go do
naj ​niż​sze​go ran​gą. Je​steś kon​su​lem m or​skim , m u​sisz do​wieść swej wła​dzy. Od te​go za​le​ży nasz
do​bro​by t, do​bro​by t na​sze​go m ia​sta.

background image

Te​go dnia Ar​nau nie m u​siał po​słać ni​ko​go wię​cej do lo​chu, ale, ow​szem , ro​bił to j esz​cze wie​le

ra​zy pod​czas swej ka​den​cj i. Upraw​nie​nia kon​su​la m or​skie​go obej ​m o​wa​ły wszel​kie kwe​stie do​ty ​-
czą​ce han​dlu — cen, za​rob​ków m a​ry ​na​rzy, bez​pie​czeń​stwa okrę​tów i to​wa​rów — oraz wszy st​kie
in​ne spra​wy zwią​za​ne z m o​rzem . Z chwi​lą ob​j ę​cia no​wej funk​cj i Ar​nau stał się nie​za​leż​ny od
bur​m i​strza i na​czel​ni​ka m ia​sta. Fe​ro​wał wy ​ro​ki, kon​fi​sko​wał m a​j ąt​ki, zaj ​m o​wał do​by ​tek dłuż​ni​-
ków, wtrą​cał do wię​zie​nia i m iał na swe roz​ka​zy wła​sną ar​m ię.

Pod​czas gdy on by ł zm u​szo​ny po​sy ​łać do lo​chu m ło​dy ch prze​woź​ni​ków, Elio​nor we​zwa​ła Fe​li​-

pa de Ponts — ry ​ce​rza i zna​j o​m e​go z cza​sów j ej pierw​sze​go m ał​żeń​stwa — któ​ry wie​lo​krot​nie
pro​sił j ą o wsta​wien​nic​two u m ę​ża. Wi​nien by ł Ar​nau​owi nie​ba​ga​tel​ną su​m ę i nie do​trzy ​m y ​wał
ter​m i​nów spła​ty.

— Ro​bi​łam wszy st​ko, co w m o​j ej m o​cy, don Fe​li​pie — skła​m a​ła. — Na próż​no. Wkrót​ce m ój

m ąż za​żą​da zwro​tu po​ży cz​ki.

Fe​lip de Ponts, m ęż​czy ​zna wy ​so​ki i po​tęż​ny, o buj ​nej j a​snej bro​dzie i m a​ły ch oczkach, zbladł.

Je​śli Ar​nau speł​ni groź​bę, stra​ci nie​licz​ne po​sia​dło​ści, a na​wet… bo​j o​we​go ru​m a​ka. Ry ​cerz bez
zie​m i za​pew​nia​j ą​cej utrzy ​m a​nie i bez ko​nia do wo​j acz​ki nie j est ry ​ce​rzem .

Fe​lip de Ponts uklęk​nął na j ed​no ko​la​no.
— Pa​ni, bła​gam — po​pro​sił Elio​nor. — Ufam , że zdo​ła​cie prze​ko​nać m ę​ża, by dał m i j esz​cze

tro​chę cza​su. Bez m a​j ąt​ku m o​j e ży ​cie stra​ci sens. Zrób​cie to dla m nie! W im ię daw​ny ch dni!

Elio​nor da​ła się j esz​cze tro​chę pro​sić, sto​j ąc nad klę​czą​cy m ry ​ce​rzem . Uda​wa​ła, że się za​sta​-

na​wia.

— Wstań​cie — roz​ka​za​ła wresz​cie. — Mam po​m y sł…
— Bła​gam ! — raz j esz​cze po​wtó​rzy ł Fe​lip de Ponts, za​nim wstał.
— Jest on j ed​nak dość ry ​zy ​kow​ny.
— Wszy st​ko j ed​no. Ni​cze​go się nie ulęk​nę. Wal​czy ​łem u bo​ku kró​la we wszy s…
— Cho​dzi o po​rwa​nie pan​ny — wy ​pa​li​ła Elio​nor.
— Nie… nie ro​zu​m iem — wy ​bą​kał ry ​cerz.
— Do​sko​na​le ro​zu​m ie​cie. Cho​dzi o po​rwa​nie pan​ny i… znie​wo​le​nie j ej .
— Czy n ten ka​ra​ny j est śm ier​cią!
— Nie za​wsze.
Elio​nor coś o ty m sły ​sza​ła. Nie m ia​ła od​wa​gi py ​tać o szcze​gó​ły, zwłasz​cza te​raz, gdy uło​ży ​ła

j uż ca​ły plan, po​cze​ka​ła więc, aż do​m i​ni​ka​nin roz​wie​j e j ej wąt​pli​wo​ści.

— Ktoś m u​si po​rwać Mar — po​in​for​m o​wa​ła szwa​gra. Jo​an wy ​trzesz​czy ł na nią oczy. — Po​-

rwać i znie​wo​lić. — Mnich pod​niósł rę​kę do ust. — Po​dob​no — cią​gnę​ła Elio​nor — j e​śli po​hań​-
bio​na dzie​wi​ca lub j ej ro​dzi​na wy ​ra​żą zgo​dę na m ał​żeń​stwo, gwał​ci​ciel unik​nie ka​ry. — Jo​an stał
onie​m ia​ły z rę​ką Przy ustach. — Czy to praw​da, bra​cie Jo​anie? Czy to praw​da? — po​wtó​rzy ​ła, bo
m nich wciąż m il​czał.

— Tak, ale…
— Tak czy nie?
— Tak. Upro​wa​dze​nie ka​ra​ne j est wiecz​ną ba​ni​cj ą, j e​śli nie do​szło do gwał​tu, lub śm ier​cią, j e​-

śli po​rwa​na zo​sta​ła zhań​bio​na.

Zło​czy ń​ca m o​że j ed​nak unik​nąć ka​ry, j e​śli obie stro​ny zgo​dzą się na j e​go m ał​żeń​stwo z pan​ną

lub j e​śli po​ry ​wacz za​pro​po​nu​j e kan​dy ​da​ta na m ę​ża rów​ne​go pan​nie sta​nem .

Na ustach Elio​nor za​igrał uśm ie​szek. Ba​ro​no​wa sta​ra​ła się go ukry ć, gdy Jo​an za​czął j ą od​wo​-

background image

dzić od po​m y ​słu. Ode​gra​ła znie​wa​żo​ną żo​nę.

— Wiem , bra​cie Jo​anie, że to roz​wią​za​nie dość bru​tal​ne, ale wierz​cie m i, j e​stem go​to​wa na

wszy st​ko, by ​le ty l​ko od​zy ​skać m ę​ża. Ktoś m u​si upro​wa​dzić i znie​wo​lić Mar — po​wtó​rzy ​ła. — Po​-
tem wy ​da​m y j ą za wi​no​waj ​cę. — Jo​an po​krę​cił gło​wą. — Co za róż​ni​ca? — prze​ko​ny ​wa​ła Elio​-
nor. — Prze​cież gdy ​by Mar nie om o​ta​ła i nie za​śle​pi​ła Ar​naua, prę​dzej czy póź​niej wy ​da​li​by ​-
śm y j ą za m ąż, na​wet wbrew j ej wo​li. Zro​bi​li​by ​ście to j uż daw​no, gdy ​by nie sprze​ciw wa​sze​go
bra​ta. Cho​dzi o po​wstrzy ​m a​nie zgub​ne​go wpły ​wu tej ko​bie​ty na m e​go m ę​ża. Sa​m i wy ​bie​rze​m y
kan​dy ​da​ta, po​dob​nie j ak w przy ​pad​ku tra​dy ​cy j ​ne​go m ał​żeń​stwa, ty ​le że ty m ra​zem nie bę​dzie​-
m y cze​ka​li na zgo​dę Ar​naua. Nie m o​że​m y na nie​go li​czy ć, bo osza​lał, zu​peł​nie stra​cił gło​wę dla
tej pan​ny. Sły ​sze​li​ście, by j a​kiś oj ​ciec po​zwa​lał swej cór​ce gnić w sta​ro​pa​nień​stwie? Choć​by by ł
nie wia​do​m o j ak bo​ga​ty. Choć​by by ł wiel​kim m oż​ny m . No, sły ​sze​li​ście? Na​wet król wy ​dał m nie
za m ąż wbrew… nie py ​ta​j ąc m nie o zda​nie.

Jo​an za​czął ustę​po​wać wo​bec ar​gu​m en​tów bra​to​wej . Elio​nor wy ​ko​rzy ​sta​ła j e​go nie​zde​cy ​do​-

wa​nie i na​po​m knę​ła j esz​cze! kil​ka​krot​nie o swy m ża​ło​sny m po​ło​że​niu, o grze​chu, któ​ry ple​ni się
w j ej do​m u… Jo​an obie​cał spra​wę prze​m y ​śleć i sło​wa do​trzy ​m ał. Fe​lip de Ponts uzy ​skał j e​go
bło​go​sła​wień​stwo, choć na pew​ny ch wa​run​kach.

— Nie za​wsze — po​wtó​rzy ​ła te​raz Elio​nor. Ry ​ce​rze ka​ta​loń​scy zna​li ko​deks Usat​ges.
— Utrzy ​m u​j e​cie, że pan​na przy ​sta​nie na m ał​żeń​stwo? W ta​kim ra​zie dla​cze​go od ra​zu nie

wy j ​dzie za m ąż?

— Jej ro​dzi​na przy ​sta​nie.
— Ale dla​cze​go do​pie​ro po…
— To nie wa​sza spra​wa — ucię​ła Elio​nor. To spra​wa m o​j a, do​da​ła w m y ​śli, i te​go… dur​ne​go

m ni​cha.

— Chce​cie, by m po​rwał i zhań​bił pan​nę, i twier​dzi​cie, że to nie m o​j a spra​wa? Pa​ni, po​m y ​li​li​-

ście się co do m nie. Je​stem ry ​ce​rzem , ry ​ce​rzem to​ną​cy m w dłu​gach, ale ry ​ce​rzem …

— Cho​dzi o m o​j ą wy ​cho​wa​ni​cę. — Fe​lip de Ponts nie kry ł zdu​m ie​nia. — No wła​śnie, cho​dzi

o m o​j ą wy ​cho​wa​ni​cę, Mar Es​ta​ny ​ol.

Ry ​cerz znał pod​opiecz​ną Ar​naua. Wi​dział j ą kie​dy ś w kan​to​rze j ej oj ​ca, a na​wet od​by ł z nią

przy ​j em ​ną po​ga​węd​kę pod​czas wi​zy ​ty w pa​ła​cu.

— Chce​cie, że​by m po​rwał i znie​wo​lił wa​szą wy ​cho​wa​ni​cę?
— Chy ​ba wy ​ra​zi​łam się j a​sno. Za​pew​niam , że uj ​dzie wam to na su​cho.
— Ale dla​cze​go…?
— To j uż m o​j a spra​wa! Jak brzm i wa​sza od​po​wiedź?
— Co bę​dę z te​go m iał?
— Po​sag pan​ny wy ​star​czy na po​kry ​cie wa​szy ch dłu​gów. Mo​gę was za​pew​nić, że m ój m ąż

bę​dzie bar​dzo hoj ​ny dla swej pod​opiecz​nej . Po​nad​to za​skar​bi​cie so​bie m o​j ą wdzięcz​ność, a prze​-
cież wie​cie, kim j e​stem dla kró​la.

— A ba​ron?
— Ja się nim zaj ​m ę.
— Nie ro​zu​m iem …
— Co tu ro​zu​m ieć? Ban​kruc​two, kom ​pro​m i​ta​cj a i hań​ba al​bo m o​j a wdzięcz​ność. — Fe​lip de

Ponts aż przy ​siadł. — Ban​kruc​two lub ży ​cie usła​ne ró​ża​m i. Je​śli od​m ó​wi​cie, j uż j u​tro ba​ron upo​-
m ni się o pie​nią​dze i zaj ​m ie wa​sze zie​m ie, oręż i zwie​rzę​ta. O ty m też m o​gę was za​pew​nić.

background image

44

Do​pie​ro po dzie​się​ciu dniach drę​czą​cej nie​pew​no​ści Ar​nau do​stał pierw​szą wia​do​m ość o Mar.

Na dzie​sięć dni za​po​m niał o obo​wiąz​kach i pró​bo​wał do​wie​dzieć się cze​go​kol​wiek o swej wy ​cho​-
wa​ni​cy, któ​ra prze​pa​dła bez śla​du. Na licz​ny ch spo​tka​niach z na​czel​ni​kiem i raj ​ca​m i prze​ko​ny ​wał,
by nie ża​ło​wa​no sił i środ​ków na wy ​j a​śnie​nie j ej ta​j em ​ni​cze​go znik​nię​cia. Obie​cał hoj ​ne na​gro​dy
za j a​ką​kol​wiek in​for​m a​cj ę o lo​sie lub m iej ​scu po​by ​tu Mar i m o​dlił się wię​cej i go​rę​cej niż kie​dy ​-
kol​wiek. W koń​cu Elio​nor po​twier​dzi​ła j e​go oba​wy. Po​wo​ła​ła się na do​nie​sie​nia wę​drow​ne​go kup​-
ca, któ​ry tra​fił na uli​cę Mont​ca​da, wy ​py ​tu​j ąc o kon​su​la m or​skie​go, i oznaj ​m ił, że pan​na zo​sta​ła
upro​wa​dzo​na przez dłuż​ni​ka Ar​naua, ry ​ce​rza Fe​li​pa de Ponts, i j est prze​trzy ​m y ​wa​na w j e​go wa​-
row​ny m dwor​ku w oko​li​cach Ma​ta​ró, na pół​no​cy Bar​ce​lo​ny, nie​ca​ły dzień pie​cho​tą od sto​li​cy.

Ar​nau wy ​słał tam m is​sat​ges, a sam po​szedł do ko​ścio​ła San​ta Ma​ria, by m o​dlić się do Ma​don​-

ny.

Nikt nie śm iał za​kłó​cać j e​go spo​ko​j u, na​wet ro​bot​ni​cy zwol​ni​li tem ​po pra​cy. Klę​cząc przed ka​-

m ien​ną fi​gur​ką, tak waż​ną w j e​go ży ​ciu, Ar​nau pró​bo​wał od​go​nić prze​ra​ża​j ą​ce i peł​ne okru​cień​-
stwa sce​ny, któ​re prze​śla​do​wa​ły go od dzie​się​ciu dni, a w któ​ry ch po​j a​wia​ła się te​raz twarz po​ry ​-
wa​cza.

Fe​lip de Ponts na​padł Mar w do​m u, po czy m za​kne​blo​wał j ą i bił, aż ze​m dla​ła i prze​sta​ła sta​-

wiać opór. Na​stęp​nie we​pchnął do wo​ra i wrzu​cił na ty ł fu​ry po​wo​żo​nej przez j e​go słu​gę, za​ła​do​-
wa​nej koń​ski​m i rzę​da​m i. Uda​j ąc, że wra​ca z tar​gu lub wie​zie zre​pe​ro​wa​ne uprzę​że i sio​dła, ry ​-
cerz prze​j e​chał przez bra​m y m ia​sta, nie bu​dząc po​dej ​rzeń. W wa​row​nej wie​ży przy ​le​ga​j ą​cej do
dwor​ku wie​lo​krot​nie po​siadł swą za​kład​nicz​kę, a j e​go bru​tal​ność i żą​dza wzra​sta​ły w m ia​rę, j ak
prze​ko​ny ​wał się o j ej uro​dzie oraz o za​cię​ciu, z j a​kim bro​ni​ła naj ​pierw swe​go dzie​wic​twa, a po​-
tem j uż ty l​ko swe​go cia​ła. Fe​lip de Ponts przy ​rzekł bra​tu Jo​ano​wi, że po​zba​wi Mar cno​ty, nie roz​-
bie​ra​j ąc j ej , nie po​ka​zu​j ąc wła​sne​go cia​ła i w m ia​rę m oż​li​wo​ści stro​niąc od prze​m o​cy. Obiet​ni​cy
do​trzy ​m ał, ale ty l​ko za pierw​szy m ra​zem , bo choć zo​bo​wią​zał się po​siąść za​kład​nicz​kę j e​den j e​-
dy ​ny raz, żą​dza wzię​ła gó​rę nad ry ​cer​skim sło​wem .

background image

Wszy st​ko, co z tru​chle​j ą​cy m ser​cem wy ​obra​żał so​bie Ar​nau przez łzy, klę​cząc przed Ma​don​-

ną, by ​ło ty l​ko m a​leń​ką cząst​ką cier​pień, j a​kich do​zna​ła Mar.

Gdy do świą​ty ​ni wkro​czy ł od​dział m is​sat​ges, ro​bot​ni​cy prze​rwa​li pra​cę. Sło​wa ofi​ce​ra po​nio​-

sły się echem po ko​ście​le ni​czy m po sa​li są​do​wej Kon​su​la​tu Mor​skie​go.

— Wiel​ce czci​god​ny kon​su​lu, do​nie​sie​nia oka​za​ły się praw​dzi​we. Wa​sza cór​ka zo​sta​ła po​rwa​na

i j est prze​trzy ​m y ​wa​na przez ry ​ce​rza Fe​li​pa de Ponts.

— Roz​m a​wia​li​ście z nim ?
— Nie, wiel​ce czci​god​ny kon​su​lu. Za​m knął się w wie​ży i oznaj ​m ił, że nie m a​m y nad nim wła​-

dzy, po​nie​waż spra​wa nie do​ty ​czy kwe​stii han​dlo​wy ch.

— Wie​cie coś o pan​nie? Ofi​cer spu​ścił wzrok. Ar​nau wbił pal​ce w klęcz​nik.
— Nie m am nad nim wła​dzy ? Chce m o​j ej wła​dzy ? — sy k​nął przez zę​by. — Bę​dzie j ą m iał!
Wieść o po​rwa​niu Mar w oka​m gnie​niu ro​ze​szła się po bie​ście. Na​za​j utrz o świ​cie we wszy st​-

kich ko​ścio​łach za​czę​ły bić dzwo​ny i okrzy k ¡Via fo​ra! znów niósł się z ust do ust Bar​ce​lo​na ru​sza​ła
na po​m oc swej m iesz​kan​ce!

Jak ty ​le​kroć w prze​szło​ści na plac Blat, punkt zbor​ny host — od​dzia​łów po​spo​li​te​go ru​sze​nia

Bar​ce​lo​ny — za​czę​ły ścią​gać brac​twa ce​cho​we. Przy ​by ​ły wszy st​kie. Pod cho​rą​gwia​m i ce​cho​-
wy ​m i usta​wia​li się kon​fra​trzy w bo​j o​wy m ry nsz​tun​ku. Te​go ran​ka Ar​nau zdj ął wy ​twor​ne sza​ty,
by znów przy ​wdziać strój , w któ​ry m wal​czy ł pod roz​ka​za​m i Eixi​m e​na d’Espar​ca prze​ciw​ko Pio​-
tro​wi Okrut​ne​m u. Się​gnął po oj ​cow​ską ku​szę, któ​rej nie chciał za​stą​pić żad​ną in​ną, i z czu​ło​ścią
prze​su​nął po niej dło​nią. Do pa​sa przy ​piął szty ​let, któ​ry m przed la​ty uśm ier​cił tak wie​lu wro​gów.

Po​nad trzy ty ​sią​ce zgro​m a​dzo​ny ch na pla​cu m ęż​czy zn zgo​to​wa​ło m u hucz​ne przy ​j ę​cie. Cho​-

rą​żo​wie pod​nie​śli sztan​da​ry. Szczęk m ie​czy, włócz​ni i kusz m ie​szał się ogłu​sza​j ą​cy m z okrzy ​kiem
¡Via fo​ra! Ar​nau stał nie​po​ru​szo​ny. Za j e​go ple​ca​m i Jo​an i Elio​nor po​ble​dli. Po​wiódł spoj ​rze​niem
po m o​rzu głów, bro​ni i sztan​da​rów — ban​kie​rzy nie m ie​li wła​sne​go brac​twa.

— Te​go chy ​ba nie prze​wi​dzie​li​ście? — po​wie​dział do​m i​ni​ka​nin do ba​ro​no​wej po​śród wrza​wy.
Elio​nor błą​dzi​ła wzro​kiem po tłu​m ie. Ca​ła Bar​ce​lo​na po​par​ła Ar​naua. Na j ej oczach ty ​sią​ce

m ęż​czy zn wy ​ło i wy ​wi​j a​ło bro​nią. A wszy st​ko z po​wo​du j ed​nej gą​ski!

Ar​nau od​na​lazł sztan​dar, któ​re​go szu​kał. Tłum roz​stę​po​wał się przed nim , gdy ru​szy ł ku ba​sta​-

ixos.

— Te​go chy ​ba nie prze​wi​dzie​li​ście? — po​wtó​rzy ł m nich. Obo​j e wpa​try ​wa​li się w ple​cy Ar​-

naua. Elio​nor m il​cza​ła. — Roz​nio​są wa​sze​go ry ​ce​rzy ​ka na strzę​py. Splą​dru​j ą j e​go po​sia​dło​ści,
zrów​na​j ą z zie​m ią j e​go dwór, a wte​dy …

— Co? Co wte​dy ? — wark​nę​ła Elio​nor, wciąż pa​trząc przed sie​bie.
Stra​cę bra​ta. Mo​że zdo​ła​m y j esz​cze za​że​gnać nie​szczę​ście. Bo to na pew​no źle się skoń​czy, po​-

m y ​ślał Jo​an.

— Po​roz​m a​wiaj ​cie z nim … — pró​bo​wał prze​ko​nać Elio​nor.
— Ro​zum wam od​j ę​ło, m ni​chu?
— A j e​śli Ar​nau nie zgo​dzi się na m ał​żeń​stwo? A j e​śli Fe​lip de Ponts wy ​zna praw​dą? Po​roz​-

m a​wiaj ​cie z Ar​nau​em , za​nim host ru​szy ku Ma​ta​ró. Na Bo​ga, Elio​nor, po​słu​chaj ​cie m nie!

— Na Bo​ga? — Ty m ra​zem Elio​nor spoj ​rza​ła na Jo​ana. — To le​piej wy po​roz​m a​wiaj ​cie

z wa​szy m Bo​giem .

Prze​szli pod sztan​dar ba​sta​ixos, gdzie spo​tka​li Gu​il​le​m a bez bro​ni. Nie​wol​ni​cy nie m ie​li pra​wa

j ej no​sić. Na wi​dok żo​ny Ar​nau ścią​gnął brwi i zm ie​rzy ł j ą wzro​kiem .

background image

— Mar j est rów​nież m o​j ą pod​opiecz​ną — za​uwa​ży ​ła.
Raj ​cy da​li roz​kaz do wy ​m ar​szu i ar​m ia zło​żo​na z m iesz​kań​ców Bar​ce​lo​ny ru​szy ​ła na pół​noc.

Po​chód otwie​rał sztan​dar m ia​sta i świę​te​go Je​rze​go, za ni​m i kro​czy ​li ba​sta​ixos — wśród nich Ar​-
nau, Elio​nor i Jo​an — a do​pie​ro po​tem wszy st​kie in​ne brac​twa: trzy ​ty ​sięcz​ne woj ​sko prze​ciw​ko
j ed​ne​m u ry ​ce​rzo​wi.

Po dro​dze przy ​łą​czy ​ło się do nich po​nad stu chło​pów z po​sia​dło​ści Ar​naua, któ​rzy, uzbro​j e​ni

w ku​sze, przy ​szli wes​przeć swe​go do​bro​dzie​j a. Ar​nau na próż​no szu​kał wśród nich m oż​ny ch lub
ry ​ce​rzy.

Ma​sze​ro​wał za​sę​pio​ny pod sztan​da​rem ba​sta​ixos, ra​m ię w ra​m ię z daw​ny ​m i to​wa​rzy ​sza​m i.

Jo​an pró​bo​wał się m o​dlić, ale pa​cie​rze, któ​re do tej po​ry kle​pał z pa​m ię​ci, te​raz plą​ta​ły m u się
w gło​wie. Ani on, ani Elio​nor w naj ​śm iel​szy ch m a​rze​niach nie po​dej ​rze​wa​li, że Ar​nau zwo​ła po​-
spo​li​te ru​sze​nie. Zgiełk, j a​ki wy ​wo​ła​ła trzy ​ty ​sięcz​na ar​m ia idą​ca wy ​m ie​rzy ć spra​wie​dli​wość
i po​m ścić krzy w​dę oby ​wa​tel​ki Bar​ce​lo​ny, po​ra​żał Jo​ana. Wie​lu m ęż​czy zn uca​ło​wa​ło przed wy ​-
pra​wą swe cór​ki. Nie​j e​den z nich, j uż z bro​nią w rę​ce, że​gnał się z żo​ną, uj ​m u​j ąc j ą pod bro​dę
i m ó​wiąc: „Bar​ce​lo​na trosz​czy się o swy ch m iesz​kań​ców, zwłasz​cza o… nie​wia​sty ”.

Prze​cież oni ob​ró​cą w perzy ​nę wło​ści nie​szczę​sne​go Fe​li​pa de Ponts. Zu​peł​nie j ak​by po​rwał

ich ro​dzo​ną cór​kę, m y ​ślał Jo​an. Osą​dzą go i stra​cą, ale wcze​śniej po​słu​cha​j ą, co m a do Po​wie​-
dze​nia… Zer​k​nął na Ar​naua, któ​ry na​dal kro​czy ł z m ar​sem aa czo​le.

O zm ierz​chu woj ​ska do​tar​ły do po​sia​dło​ści Fe​li​pa i za​trzy ​m a​ły się u stóp nie​wiel​kie​go pa​gór​ka,

na któ​re​go szczy ​cie stał dwór. W rze​czy ​wi​sto​ści by ł to wiej ​ski fol​wark po​zba​wio​ny j a​kich​kol​wiek
um oc​nień obron​ny ch, z wy ​j ąt​kiem tra​dy ​cy j ​nej wie​ży straż​ni​czej przy ​le​ga​j ą​cej do go​spo​dar​-
stwa. Jo​an po​pa​trzy ł na dom , po​tem na ar​m ię, cze​ka​j ą​cą na roz​ka​zy raj ​ców. Spoj ​rzał na Elio​nor,
któ​ra uni​ka​ła j e​go wzro​ku. Trzy ty ​sią​ce chło​pa na j e​den dwo​rek!

Jo​an oprzy ​tom ​niał i po​biegł za Ar​nau​em i Gu​il​le​m em pod cho​rą​giew świę​te​go Je​rze​go, gdzie

gro​m a​dzi​li się raj ​cy i pa​try ​cj u​sze. Roz​pra​wia​no wła​śnie o naj ​bliż​szy ch po​su​nię​ciach i Jo​an
wzdry ​gnął się, sły ​sząc, że zde​cy ​do​wa​na więk​szość chce na​ty ch​m iast przy ​pu​ścić szturm na wie​żę,
bez ul​ti​m a​tum i bez cze​ka​nia, aż Ponts sam od​da się w ich rę​ce.

Raj ​cy za​czę​li wy ​da​wać roz​ka​zy cech​m i​strzom po​szcze​gól​ny ch bractw. Jo​an zer​k​nął na Elio​-

nor, któ​ra na​dal sta​ła nie​wzru​szo​na ze wzro​kiem utkwio​ny m w dwo​rze. Pod​szedł do Ar​naua.
Chciał go za​gad​nąć, j ed​nak głos uwiązł m u w gar​dle. Gu​il​lem , sto​j ą​cy szty w​no obok swe​go pa​na,
rzu​cił m u nie​chęt​ne spoj ​rze​nie. Cech​m i​strzo​wie za​czę​li prze​ka​zy ​wać wska​zów​ki pod​wład​ny m .
Od​głos przy ​go​to​wań do bi​twy by ł j uż wszech​obec​ny. Za​pa​lo​no po​chod​nie, roz​legł się szczęk wy j ​-
m o​wa​ny ch z po​chew m ie​czy i od​głos na​pi​na​ny ch cię​ciw. Jo​an j esz​cze raz spoj ​rzał na wie​żę
przy ​le​ga​j ą​cą do dwo​ru, a po​tem na żoł​nie​rzy. Wła​śnie szy ​ko​wa​li się do ata​ku. Nie pój ​dą na ustęp​-
stwa. Bę​dą bez​li​to​śni. Ar​nau zo​sta​wił za​kon​ni​ka, ni​czy m zwy ​kły żoł​nierz ści​snął w rę​ku szty ​let
i od​wró​cił się w stro​nę go​spo​dar​stwa Fe​li​pa de Ponts. Jo​an zer​k​nął na Elio​nor: wciąż pa​trzy ​ła
przed sie​bie z ka​m ien​ną twa​rzą.

— Nie…! — krzy k​nął, gdy Ar​nau stał j uż do nie​go ple​ca​m i. Je​go krzy k za​to​nął w po​m ru​ku

trzy ​ty ​sięcz​nej ar​m ii. Z dwo​ru wy ​j e​cha​ła po​stać na ko​niu: Fe​lip de Ponts zm ie​rzał stę​pa w ich
stro​nę. Nie spie​szy ł się.

— Poj ​m ać go! — roz​ka​zał j e​den z raj ​ców.
— Nie! — wrza​snął Jo​an. Oczy wszy st​kich spo​czę​ły do​m i​ni​ka​ni​nie. Ar​nau spoj ​rzał na nie​go

py ​ta​j ą​co. — Mę​ża, któ​ry się pod​da​j e, nie bie​rze się do nie​wo​li.

background image

— O co cho​dzi, m ni​chu? — za​gad​nął j e​den z raj ​ców. — Chcesz roz​ka​zy ​wać ar​m ii Bar​ce​lo​ny ?
Jo​an po​słał Ar​nau​owi bła​gal​ne spoj ​rze​nie.
— Mę​ża, któ​ry się pod​da​j e, nie bie​rze się do nie​wo​li — po​wtó​rzy ł.
— Po​zwól​cie m u się pod​dać — przy ​stał Ar​nau.
Fi​lip de Ponts za​trzy ​m ał się przed cho​rą​gwią świę​te​go Je​rze​go, gdzie stał m ię​dzy in​ny ​m i Ar​-

nau i raj ​cy m iej ​scy.

— Oby ​wa​te​le Bar​ce​lo​ny ! — krzy k​nął na ty ​le gło​śno, że usły ​sza​ła go ca​ła ar​m ia. — Wiem , co

was tu przy ​wio​dło, i ro​zu​m iem , że chce​cie się upo​m nieć o wa​szą kra​j an​kę. Oto sta​j ę przed wa​m i
i przy ​zna​j ę się do za​rzu​ca​ny ch m i czy ​nów. Jed​nak za​nim m nie poj ​m a​cie i na​j e​dzie​cie m ą wła​-
sność, pro​szę, by ​ście m nie wy ​słu​cha​li.

— Mów! — rzu​cił raj ​ca.
— To praw​da, że upro​wa​dzi​łem i… znie​wo​li​łem Mar Es​ta​ny ​ol wbrew j ej wo​li. — Głu​chy po​-

m ruk prze​szedł po rów​ni​nie, prze​ry ​wa​j ąc m o​wę ry ​ce​rza. Ar​nau za​ci​snął rę​ce na ku​szy. — Zro​bi​-
łem to, lek​ce so​bie wa​żąc wła​sne ży ​cie, świa​do​m y ka​ry wy ​m ie​rza​nej za po​dob​ne prze​stęp​stwo.
Zro​bi​łem to i zro​bił​by m to j esz​cze sto​kroć ra​zy, po​tęż​na j est bo​wiem m o​j a m i​łość do tej pan​ny
i wiel​ka udrę​ka, gdy wi​dzę, j ak więd​nie bez m ę​ża, któ​ry cie​szy ł​by się cno​ta​m i, j a​ki​m i Bóg j ą ob​-
da​rzy ł. Dla​te​go głos ser​ca wziął gó​rę nad roz​sąd​kiem i m e czy ​ny by ​ły bar​dziej god​ne be​stii osza​-
la​łej z na​m ięt​no​ści ani​że​li ry ​ce​rza kró​la Pio​tra. — Na wi​dok słu​cha​j ą​cy ch w sku​pie​niu lu​dzi Jo​an
pró​bo​wał po​dy k​to​wać ry ​ce​rzo​wi w m y ​ślach ko​lej ​ne sło​wa. — A po​nie​waż za​cho​wa​łem się j ak
be​stia, od​da​j ę się w wa​sze rę​ce, j ed​nak j a​ko ry ​cerz, któ​ry m znów pra​gnę się stać, obie​cu​j ę po​j ąć
Mar za żo​nę i ko​chać j ą przez resz​tę m y ch dni. Osądź​cie! Nie chcę, choć pra​wo na to po​zwa​la,
pro​po​no​wać m ę​ża sta​nu, wo​lał​by m bo​wiem ode​brać so​bie ży ​cie, ani​że​li uj ​rzeć w ob​j ę​ciach in​-
ne​go m ęż​czy ​zny.

Skoń​czy ł m ó​wić i dum ​nie wy ​prę​ży ł się na ko​niu, spo​glą​da​j ąc z gó​ry na trzy ​ty ​sięcz​ną ar​m ię,

któ​ra w m il​cze​niu roz​wa​ża​ła j e​go sło​wa.

— Chwa​ła Bo​gu! — wy ​krzy k​nął Jo​an.
Zdu​m io​ny Ar​nau zm ie​rzy ł go wzro​kiem . Wszy ​scy, nie wy ​łą​cza​j ąc Elio​nor, spoj ​rze​li na m ni​-

cha.

— Co to m a zna​czy ć? — sy k​nął Ar​nau.
— Bra​cie — ode​zwał się Jo​an, ła​piąc bra​ta za ra​m ię. Mó​wił gło​śno, by sły ​sze​li go wszy ​scy

zgro​m a​dze​ni. — To, co się wy ​da​rzy ​ło, j est ty l​ko i wy ​łącz​nie skut​kiem na​sze​go za​nie​dba​nia. —
Ar​nau żach​nął się na te sło​wa. — Tak, bra​cie, przez la​ta pa​trzy ​li​śm y przez pal​ce na ka​pry ​śne za​-
cho​wa​nie Mar. Zlek​ce​wa​ży ​li​śm y nasz obo​wią​zek wzglę​dem zdro​wej i uro​dzi​wej pan​ny, któ​ra
daw​no j uż po​win​na wy ​dać na świat po​tom ​stwo zgod​nie z m i​sj ą po​wie​rzo​ną j ej przez Pa​na.
A m y, nie​po​m ni te​go, sprze​ci​wia​li​śm y się bo​skim za​m y ​słom . — Ar​nau pró​bo​wał coś po​wie​dzieć,
lecz Jo​an nie do​pu​ścił go do gło​su. — Tra​wią m nie wy ​rzu​ty su​m ie​nia. Tra​wi​ły m nie przez la​ta,
by ​łem bo​wiem zby t po​błaż​li​wy dla roz​ka​pry ​szo​nej pan​ny, któ​rej ży ​cie z punk​tu wi​dze​nia świę​te​-
go Ko​ścio​ła ka​to​lic​kie​go po​zba​wio​ne by ​ło sen​su. Ry ​ce​rza te​go — Jo​an wska​zał Fe​li​pa — zsy ​ła
nam sam Pan. Ja​ko wy ​słan​nik Bo​żej opatrz​no​ści zro​bił on to, na co m y ​śm y nie po​tra​fi​li się zde​-
cy ​do​wać. Tak, przez la​ta ży ​łem w po​czu​ciu wi​ny, pa​trząc, j ak więd​nie uro​da i zdro​wie, któ​ry ​m i
Bóg ob​da​rzy ł to dziew​czę przy ​gar​nię​te na swe szczę​ście przez m ęż​czy ​znę tak wiel​ko​dusz​ne​go j ak
ty. Nie chcę przy ​czy ​nić się do śm ier​ci te​go ry ​ce​rza. On to wła​śnie, z na​ra​że​niem ży ​cia, któ​re
nam te​raz po​wie​rza, po​sta​no​wił na​pra​wić na​sze nie​do​pa​trze​nie. Zgódź się na to m ał​żeń​stwo. Ja,

background image

j e​śli m o​j e zda​nie coś dla cie​bie zna​czy, tak wła​śnie po​stą​pił​by m .

Ar​nau m il​czał przez chwi​lę. Ca​ła ar​m ia cze​ka​ła na j e​go de​cy ​zj ę. Jo​an wy ​ko​rzy ​stał ten m o​-

m ent, by zer​k​nąć na Elio​nor. Zda​ło m u się, że do​strze​ga na j ej war​gach wy ​nio​sły uśm iech.

— Chcesz po​wie​dzieć, że to wszy st​ko m o​j a wi​na? — spy ​tał Ar​nau.
— Mo​j a, bra​cie, m o​j a. To j a po​wi​nie​nem cię po​uczy ć, cze​go ocze​ku​j e od cie​bie Ko​ściół i j a​-

ką m i​sj ę po​wie​rzy ł Bóg twej wy ​cho​wa​ni​cy. Jed​nak nie zro​bi​łem te​go i… bar​dzo ża​łu​j ę.

Oczy Gu​il​le​m a m io​ta​ły bły ​ska​wi​ce.
— Ja​ka j est wo​la Mar? — za​py ​tał Ar​nau pa​na Pont​su.
— Je​stem ry ​ce​rzem kró​la Pio​tra — usły ​szał w od​po​wie​dzi. — Je​go pra​wa, te sa​m e, któ​re was

tu przy ​wio​dły, nie bio​rą pod uwa​gę zda​nia pan​ny na wy ​da​niu. — Woj ​sko skwi​to​wa​ło te sło​wa po​-
m ru​kiem apro​ba​ty. — Ja, Fe​lip de Ponts, ry ​cerz ka​ta​loń​ski, pro​szę o rę​kę wa​szej pod​opiecz​nej . Je​-
śli ty, Ar​nau Es​ta​ny ​ol, ba​ron i kon​sul m or​ski, nie wy ​ra​zisz zgo​dy na m ał​żeń​stwo, od​dam się w wa​-
sze rę​ce, m o​że​cie m nie od​dać pod sąd. Je​śli j ed​nak przy j ​m u​j esz m o​j e oświad​czy ​ny, wo​la pan​ny
nie m a zna​cze​nia.

Żoł​nie​rze znów przy ​zna​li ra​cj ę ry ​ce​rzo​wi. Przez j e​go usta prze​m a​wia​ło pra​wo, któ​re​go oni

wszy ​scy prze​strze​ga​li, wy ​da​j ąc cór​ki za m ąż bez py ​ta​nia ich o zda​nie.

— Tu nie cho​dzi o wo​lę Mar, bra​cie — wtrą​cił Jo​an, zni​ża​j ąc głos — ale o two​j ą po​win​ność.

Nikt nie po​trze​bu​j e opi​nii cór​ki ani wy ​cho​wan​ki, by pod​j ąć de​cy ​zj ę z m y ​ślą o j ej do​bru. Ten
m ęż​czy ​zna ob​co​wał j uż z Mar, dla​te​go j ej wo​la nie m a zna​cze​nia, bo al​bo wy j ​dzie za m ąż, al​bo
j ej ży ​cie za​m ie​ni się w pie​kło. Wy ​bie​raj : śm ierć ry ​ce​rza czy bo​ska in​ter​wen​cj a na​pra​wia​j ą​ca
na​sze za​nie​dba​nie.

Ar​nau zer​k​nął na swy ch bli​skich. Na Gu​il​le​m a prze​szy ​wa​j ą​ce​go Fe​li​pa nie​na​wist​ny m spoj ​rze​-

niem , po​tem na ko​bie​tę, któ​rą m o​nar​cha dał m u za żo​nę. Gdy ich oczy się spo​tka​ły, Ar​nau spy ​tał
j ą bez słów o ra​dę. Elio​nor ski​nę​ła gło​wą. Na ko​niec od​wró​cił się do Jo​ana.

— Tak ka​że pra​wo — usły ​szał od bra​ta.
Po​pa​trzy ł na ry ​ce​rza, po​tem na żoł​nie​rzy, któ​rzy scho​wa​li Już broń. Nikt z trzech ty ​się​cy m ęż​-

czy zn nie wąt​pił w słusz​ność ar​gu​m en​tów pa​na Pont​su, nikt j uż nie m y ​ślał o ata​ku. Cze​ka​no na
osta​tecz​ną de​cy ​zj ę. Od​po​wiedź pod​po​wia​da​ło m u pra​wo ka​ta​loń​skie, pra​wo do​ty ​czą​ce ko​biet. Co
wskó​ra, ru​sza​j ąc do sztur​m u, za​bi​j a​j ąc po​ry ​wa​cza i oswo​ba​dza​j ąc Mar? Co cze​ka upro​wa​dzo​ną
i zgwał​co​ną pan​nę? Klasz​tor?

— Zga​dzam się.
Jesz​cze przez chwi​lę na rów​ni​nie pa​no​wa​ła ci​sza. Na​stęp​nie po zbroj ​ny ch sze​re​gach prze​szedł

szm er, gdy prze​ka​zy ​wa​no so​bie z ust do ust od​po​wiedź Ar​naua. Ktoś gło​śno po​chwa​lił j e​go de​cy ​-
zj ę. Ktoś in​ny wzniósł okrzy k, któ​ry pod​chwy ​ci​ło kil​ka osób i nie​ba​wem ca​ła ar​m ia Bar​ce​lo​ny za​-
czę​ła wi​wa​to​wać.

Jo​an i Elio​nor wy ​m ie​ni​li spoj ​rze​nia.
Za​le​d​wie sto m e​trów da​lej za​m knię​ta w wie​ży pan​na, któ​rej przy ​szłość zo​sta​ła wła​śnie prze​są​-

dzo​na, ob​ser​wo​wa​ła woj ​ska zgro​m a​dzo​ne u stóp pa​gór​ka. Dla​cze​go nie pod​cho​dzą bli​żej ? Dla​cze​-
go nie ata​ku​j ą? O czy m roz​pra​wia​j ą z ty m nędz​ni​kiem ? Co krzy ​czą?

— Ar​nau! Co krzy ​czą twoi lu​dzie?

background image

45

Wrza​wa i wi​wa​ty uświa​do​m i​ły Gu​il​le​m o​wi, że się nie prze​sły ​szał i że Ar​nau rze​czy ​wi​ście po​-

wie​dział: „Zga​dzam się”. Za​gry zł war​gi. Ktoś po​kle​pał go po ple​cach w od​ru​chu ogól​nej we​so​ło​-
ści. „Zga​dzam się”. Gu​il​lem spoj ​rzał na Ar​naua, po​tem na Fe​li​pa de Ponts. Na twa​rzy ry ​ce​rza
m a​lo​wa​ła się ulga. Co m o​że zro​bić zwy ​kły nie​wol​nik? Znów spoj ​rzał na po​ry ​wa​cza. Uśm ie​chał
się. „Ob​co​wa​łem z Mar Es​ta​ny ​ol — po​wie​dział. — Ob​co​wa​łem z Mar Es​ta​ny ​ol!”. Jak Ar​nau
m ógł?

Po​da​no m u bu​kłak wi​na. Gu​il​lem od​su​nął go gniew​nie.
— Nie pi​j esz, chrze​ści​j a​ni​nie? — usły ​szał.
Na​po​tkał wzrok swe​go pa​na. Pa​try ​cj u​sze win​szo​wa​li Fe​li​po​wi de Ponts, któ​ry na​dal sie​dział na

ko​niu. Wo​kół we​se​lo​no się i ra​czo​no wi​nem .

— Nie pi​j esz, chrze​ści​j a​ni​nie? — usły ​szał znów za ple​ca​m i. Ode​pchnął m ęż​czy ​znę z bu​kła​-

kiem i po​now​nie po​szu​kał wzro​kiem Ar​naua. Pa​try ​cj u​sze win​szo​wa​li rów​nież kon​su​lo​wi, któ​ry
spo​glą​dał na Gu​il​le​m a znad głów ota​cza​j ą​ce​go ich tłu​m u.

Ciż​ba, w któ​rej krą​ży ł rów​nież Jo​an, po​py ​cha​ła Ar​naua ku dwo​ro​wi, j ed​nak kon​sul nie od​wra​-

cał wzro​ku od nie​wol​ni​ka.

Woj ​ska po​spo​li​te​go ru​sze​nia świę​to​wa​ły po​ro​zu​m ie​nie. Pa​lo​no ogni​ska i śpie​wa​no wo​kół nich.
— Wy ​pij za na​sze​go kon​su​la i za szczę​ście j e​go wy ​cho​wan​ki — rzu​cił ktoś in​ny, pod​su​wa​j ąc

Gu​il​le​m o​wi wi​no.

Ar​nau znik​nął na dro​dze do dwo​ru. Gu​il​lem znów od​su​nął bu​kłak.
— Nie chcesz wznieść to​a​stu?
Spio​ru​no​wał py ​ta​j ą​ce​go wzro​kiem , od​wró​cił się na pię​cie i ru​szy ł do Bar​ce​lo​ny. Gwar cichł

stop​nio​wo za j e​go ple​ca​m i aż wresz​cie Gu​il​lem zna​lazł się zu​peł​nie sam na sto​łecz​ny m go​ściń​cu.
Szedł, po​włó​cząc no​ga​m i.

Ar​nau nie przy ​j ął se​ra, któ​ry m po​czę​sto​wa​ła go trzę​są​ca się sta​rusz​ka słu​żą​ca u Fe​li​pa. Pa​try ​-

cj u​sze i raj ​cy m iej ​scy zgro​m a​dzi​li się na pierw​szy m pię​trze dwo​ru — nad obo​ra​m i — wo​kół

background image

wiel​kie​go ka​m ien​ne​go pa​le​ni​ska. Ar​nau szu​kał w tłu​m ie Gu​il​le​m a. Lu​dzie ga​wę​dzi​li, śm ia​li się
i po​ga​nia​li słu​żą​cą, do​m a​ga​j ąc się wię​cej se​ra i wi​na. Jo​an i Elio​nor sta​li przy pa​le​ni​sku. Obo​j e
spu​ści​li oczy, gdy spo​czął na nich wzrok Ar​naua.

Szm er na sa​li ka​zał kon​su​lo​wi spoj ​rzeć w dru​gą stro​nę.
Fe​lip de Ponts wpro​wa​dził Mar, trzy ​m a​j ąc j ą m oc​no za rę​kę. Na wi​dok Ar​naua dziew​czy ​na

wy ​rwa​ła się ry ​ce​rzo​wi i ru​szy ​ła do opie​ku​na, a na j ej ustach po​j a​wił się uśm iech. Roz​war​ła ra​-
m io​na, j ed​nak gdy j uż m ia​ła rzu​cić się Ar​nau​owi na szy ​j ę, za​m ar​ła i po​wo​li opu​ści​ła rę​ce.

Ar​nau​owi wy ​da​ło się, że do​strze​ga si​niak na j ej po​licz​ku.
— Co się dzie​j e, Ar​nau?
Od​wró​cił się do Jo​ana, szu​ka​j ąc u nie​go po​m o​cy, j ed​nak m nich stał z opusz​czo​ną gło​wą.

Wszy ​scy cze​ka​li na sło​wa kon​su​la.

— Ry ​cerz Fe​lip de Ponts po​wo​łał się na pra​wo Si qu​is vir​gi​nem
Dziew​czy ​na nie ru​sza​ła się. Po j ej po​licz​ku po​to​czy ​ła się łza. Ar​nau pod​niósł pra​wą rę​kę, j ed​-

nak opa​m ię​tał się i po​zwo​lił łzie skap​nąć na j ej szy ​j ę.

— Twój oj ​ciec… — ode​zwał się zza j ej ple​ców Fe​lip. Ar​nau pró​bo​wał go uci​szy ć wład​czy m

ge​stem . — Kon​sul m or​ski obie​cał m i two​j ą rę​kę na oczach ca​łej bar​ce​loń​skiej ar​m ii — wy ​re​cy ​-
to​wał j ed​ny m tchem , bo​j ąc się, że Ar​nau prze​rwie m u lub… zm ie​ni zda​nie.

— To praw​da? — za​py ​ta​ła Mar.
Praw​dą j est, że m am ocho​tę cię pie​ścić… ca​ło​wać… m ieć za​wsze przy so​bie. Czy to oj ​cow​-

skie uczu​cie? — po​m y ​ślał Ar​nau.

— Tak, Mar.
Z j ej oczu nie po​pły ​nę​ło wię​cej łez. Fe​lip pod​szedł i zła​pał j ą za ra​m ię. Już się nie wy ​rwa​ła.

Ktoś prze​rwał ci​szę, któ​ra za​le​gła po sło​wach Ar​naua, i po chwi​li w izbie znów za​wrza​ło. Ar​nau
i Mar nie od​ry ​wa​li od sie​bie wzro​ku. Okrzy k „Niech ży ​j e m ło​da pa​ra!” oszo​ło​m ił Ar​naua. Ty m
ra​zem łzy za​la​ły j e​go twarz. Mo​że Jo​an po​stą​pił słusz​nie, m o​że j e​go brat od​gadł coś, o czy m nie
wie​dział na​wet on sam . Prze​cież obie​cał Ma​don​nie, że j uż ni​g​dy nie zdra​dzi żo​ny, na​wet po​ślu​bio​-
nej wbrew wła​snej wo​li, dla in​nej ko​bie​ty.

— Oj ​cze? — szep​nę​ła Mar, ocie​ra​j ąc m u łzę rę​ką. Za​drżał pod do​ty ​kiem j ej dło​ni.
Od​wró​cił się i wy ​biegł z izby.
W tej sa​m ej chwi​li, gdzieś na opu​sto​sza​ły m m rocz​ny m go​ściń​cu wio​dą​cy m do Bar​ce​lo​ny,

nie​wol​nik, pod​nió​sł​szy oczy ku nie​bu, usły ​szał udrę​czo​ny krzy k dziew​czy n​ki, któ​rą wy ​cho​wał j ak
wła​sną cór​kę. Uro​dził się nie​wol​ni​kiem i wiódł ży ​cie nie​wol​ni​ka. Na​uczy ł się ko​chać w ta​j em ​ni​cy
i skry ​wać uczu​cia. Nie​wol​nik nie by ł uwa​ża​ny za czło​wie​ka, dla​te​go gdy by ł sam — w ty m j ed​-
ny m j e​dy ​ny m cza​sie, gdy czuł się wol​ny — po​tra​fił się​gać wzro​kiem głę​biej niż lu​dzie, któ​ry m
wol​ność przy ​sła​nia​ła du​szę. Daw​no j uż od​kry ł m i​łość łą​czą​cą naj ​droż​sze m u isto​ty i m o​dlił się do
swy ch dwóch bo​gów, by uwol​ni​li j e z kaj ​dan, znacz​nie m oc​niej ​szy ch od ty ch krę​pu​j ą​cy ch j e​go.

Za​łkał, choć nie​wol​ni​kom nie wol​no by ​ło pła​kać.
Nie wszedł do Bar​ce​lo​ny. Do​tarł do m ia​sta j esz​cze o zm ro​ku i za​trzy ​m ał się przed za​m knię​tą

bra​m ą Świę​te​go Da​nie​la. Za​bra​no m u j e​go có​recz​kę. Ar​nau sprze​dał j ą j ak nie​wol​ni​cę. Cóż z te​-
go, że nie​świa​do​m ie? Jak m a wró​cić do Bar​ce​lo​ny, sia​dać na krze​śle, na któ​ry m sia​dy ​wa​ła Mar,
cho​dzić uli​ca​m i któ​ry ​m i ra​zem spa​ce​ro​wa​li, ga​wę​dząc, śm ie​j ąc się i dzie​ląc j ej słod​ką ta​j em ​ni​-
cę? Jak ży ć po​śród ty ​lu wspo​m nień, w to​wa​rzy ​stwie m ęż​czy ​zny, któ​ry po​de​ptał ich m a​rze​nia?

Gu​il​lem ru​szy ł przed sie​bie i po dwóch dniach wę​drów​ki wzdłuż wy ​brze​ża do​tarł do Sa​lou, dru​-

background image

gie​go pod wzglę​dem zna​cze​nia por​tu w Ka​ta​lo​nii. Spoj ​rzał na m o​rze, po​wiódł wzro​kiem po li​nii
ho​ry ​zon​tu. Mor​ska bry ​za przy ​nio​sła wspo​m nie​nie dzie​ciń​stwa spę​dzo​ne​go w Ge​nui, wspo​m nie​nie
m at​ki i ro​dzeń​stwa. Zo​stał z ni​m i bru​tal​nie roz​dzie​lo​ny, kie​dy sprze​da​no go kup​co​wi i za​czął przy
nim zgłę​biać taj ​ni​ki han​dlu. Jed​nak pew​ne​go dnia sta​tek, na któ​ry m pły ​nął ze swy m pa​nem ,
wpadł w rę​ce Ka​ta​loń​czy ​ków, to​czą​cy ch woj ​nę z Ge​nuą. Po​tem Gu​il​lem prze​cho​dził z rąk do rąk,
aż w koń​cu Has​dai Cre​scas do​ce​nił j e​go sm y ​kał​kę do han​dlu i do​strzegł w nim ko​goś wię​cej niż
zwy ​kłe​go ro​bot​ni​ka. Gu​il​lem znów spoj ​rzał na m o​rze, na okrę​ty, na pa​sa​że​rów… Dla​cze​go nie
Ge​nua?

— Kie​dy wy ​pły ​wa naj ​bliż​szy sta​tek do Lom ​bar​dii, do Pi​zy ? — Mło​dy pra​cow​nik por​to​wy

prze​rzu​cił ner​wo​wo pa​pie​ry pię​trzą​ce się na la​dzie m a​ga​zy ​nu. Nie znał Gu​il​le​m a i z po​cząt​ku po​-
trak​to​wał go z nie​chę​cią, j ak pierw​sze​go lep​sze​go brud​ne​go i cuch​ną​ce​go nie​wol​ni​ka. Lecz gdy
Maur się przed​sta​wił, przy ​po​m niał so​bie sło​wa oj ​ca: „Gu​il​lem j est pra​wą rę​ką Ar​naua Es​ta​ny ​ola,
kon​su​la m or​skie​go, któ​re​m u za​wdzię​cza​m y pra​cę”. — Po​pro​szę rów​nież o przy ​bo​ry do pi​sa​nia
i wska​za​nie spo​koj ​ne​go ką​ta, gdzie m ógł​by m na​pi​sać list — do​dał Gu​il​lem .

Przy j ​m u​j ę ofe​ro​wa​ną przez cie​bie wol​ność — na​pi​sał. — Wy ​pły ​wam do Ge​nui przez Pi​zą,

gdzie udam się j a​ko twój nie​wol​nik i bę​dę cze​kał na akt uwol​nie​nia. Co j esz​cze do​dać? Że nie m o​-
że ży ć w Bar​ce​lo​nie z da​la od Mar? A Ar​nau bę​dzie m ógł? Po co m u o ty m przy ​po​m i​nać? Wy ​ru​-
szam na po​szu​ki​wa​nie swy ch ko​rze​ni, m o​j ej ro​dzi​ny — do​pi​sał. — Ty i Has​dai by ​li​ście m o​im i
naj ​lep​szy ​m i przy ​j a​ciół​m i, pro​szę, opie​kuj się nim . Po​zo​sta​nę ci na za​wsze wdzięcz​ny. Niech Al​-
lach i Naj ​święt​sza Pa​nien​ka czu​wa​j ą nad to​bą. Bę​dę się za cie​bie m o​dlił.

Gdy ga​le​ra, na któ​rą wsiadł, pod​nio​sła ko​twi​cę, po​sła​niec ru​szy ł z li​stem do Bar​ce​lo​ny.
Ar​nau pod​pi​sy ​wał akt uwol​nie​nia po​wo​li, przy ​glą​da​j ąc się każ​de​m u po​cią​gnię​ciu pió​rem

i wspo​m i​na​j ąc epi​de​m ię dżu​m y, ulicz​ną bój ​kę, kan​tor, la​ta wspól​nej pra​cy, roz​m ów, przy ​j aź​ni,
ra​do​ści… Przy ostat​niej kre​sce za​drża​ła m u rę​ka. Pió​ro zła​m a​ło się na koń​co​wy m za​wi​j a​sie.
Obaj zna​li praw​dzi​we po​wo​dy, któ​re skło​ni​ły Gu​il​le​m a do wy ​j az​du.

Po po​wro​cie na gieł​dę Ar​nau na​ka​zał prze​słać swe​m u agen​to​wi w Pi​zie akt uwol​nie​nia Gu​il​le​-

m a. Do li​stu do​łą​czy ł zle​ce​nie wy ​pła​ty nie​wiel​kiej for​tu​ny.

— Nie cze​ka​m y na Ar​naua? — za​py ​tał Jo​an, wszedł​szy do j a​dal​ni. Ba​ro​no​wa sie​dzia​ła j uż

przy sto​le.

— Je​ste​ście głod​ni? — Jo​an ski​nął gło​wą. — Więc ko​rzy ​staj ​cie z oka​zj i i j edz​cie.
Mnich usiadł na​prze​ciw​ko Elio​nor przy dłu​gim sto​le. Dwaj słu​żą​cy po​da​li im bia​ły pszen​ny

chleb, wi​no, zu​pę i gęś pie​czo​ną z ce​bu​lą i pie​przem .

— Prze​cież m ó​wi​li​ście, że j e​ste​ście głod​ni… — za​uwa​ży ​ła Elio​nor, wi​dząc, że m nich ty l​ko

roz​grze​bu​j e j e​dze​nie na ta​le​rzu.

Jo​an spoj ​rzał na nią obo​j ęt​nie. Przez resz​tę po​sił​ku nie za​m ie​ni​li sło​wa.
Wie​le go​dzin póź​niej , Jo​an, sie​dząc w swej kom ​na​cie, usły ​szał, że w pa​ła​cu pa​nu​j e po​ru​sze​nie.

Słu​żą​cy bie​gli, by przy ​wi​tać Ar​naua. Chcie​li m u po​dać ko​la​cj ę, lecz od​m ó​wił — Jak trzy ​krot​nie
wcze​śniej , kie​dy Jo​an chciał zj eść ra​zem z nim . A sia​dał w j ed​nej z sal pa​ła​co​wy ch, gdzie cze​kał
na nie​go i dzię​ko​wał za po​si​łek zre​zy ​gno​wa​ny m ge​stem .

Mnich sły ​szał, j ak słu​żą​cy się roz​cho​dzą. Po​tem zza drzwi do​bie​gły kro​ki Ar​naua zm ie​rza​j ą​ce​-

go do sy ​pial​ni. Po cóż m iał​by do nie​go wy ​cho​dzić? Trzy ra​zy cze​kał na nie​go do póź​na i pró​bo​-
wał z nim roz​m a​wiać, lecz Ar​nau za​m y ​kał się w so​bie i od​po​wia​dał zdaw​ko​wo na j e​go py ​ta​nia.
„Do​brze się czu​j esz?”. „Tak”. „Masz du​żo pra​cy na gieł​dzie?”. „Nie”. „Wszy st​ko w po​rząd​ku?”. Ci​-

background image

sza. „Jak tam ko​ściół San​ta Ma​ria?”. „Do​brze”. W m ro​ku po​ko​j u Jo​an za​to​pił twarz w dło​niach.
Kro​ki za drzwia​m i uci​chły. Bo i o czy m Ar​nau m a roz​m a​wiać z Jo​anem ? O niej ? Ma m u wy ​znać,
że j ą ko​cha?

Jo​an wi​dział, j ak Mar ocie​ra m u łzę z po​licz​ka. „Oj ​cze?”, szep​nę​ła, a Ar​nau za​drżał. Wte​dy Jo​-

an od​wró​cił się i zo​ba​czy ł uśm iech na twa​rzy Elio​nor. Do​pie​ro na wi​dok cier​pie​nia bra​ta zro​zu​-
m iał… Jed​nak nie m ógł m u po​wie​dzieć praw​dy. Jak​że m iał się przy ​znać, że to wła​śnie on… Znów
uj ​rzał tam ​tą łzę. Aż tak bar​dzo Ar​nau ko​cha Mar? Czy kie​dy ​kol​wiek o niej za​po​m ni? Nikt nie przy ​-
szedł pod​trzy ​m ać na du​chu Jo​ana, któ​ry rów​nież i tej no​cy padł na ko​la​na i m o​dlił się aż do świ​tu.

— Chciał​by m wy ​j e​chać z Bar​ce​lo​ny.
Prze​or do​m i​ni​ka​nów przy j ​rzał się swe​m u pod​wład​ne​m u: zm i​zer​niał, m iał pod​krą​żo​ne i za​pad​-

nię​te oczy, j e​go ha​bit by ł w sta​nie god​ny m po​ża​ło​wa​nia.

— Bra​cie Jo​anie, czu​j esz się na si​łach przy ​j ąć funk​cj ę in​kwi​zy ​to​ra?
— Tak — od​rzekł za​py ​ta​ny. Prze​or zm ie​rzy ł go wzro​kiem od stóp do głów. — Z da​la od Bar​ce​-

lo​ny na pew​no po​czu​j ę się le​piej .

— Do​brze. W przy ​szły m ty ​go​dniu ru​szasz na pół​noc. Wy ​sła​no go do wsi za​gu​bio​ny ch po​śród

gór i do​lin, gdzie lu​dzie ży ​li z rol​nic​twa oraz z ho​dow​li by ​dła. Z lę​kiem wi​ta​li in​kwi​zy ​to​ra, ty m
bar​dziej że j e​go wi​zy ​ta nie by ​ła dla nich no​wo​ścią. Od​kąd przed po​nad stu la​ty pa​pież In​no​cen​ty
IV zle​cił Raj ​m un​do​wi de Pe​ny ​afort wpro​wa​dzić do kró​le​stwa Ara​go​nii i księ​stwa Na​rbon​ne in​-
kwi​zy ​cj ę, m iesz​kań​cy czę​sto by ​li wzy ​wa​ni przez czar​ny ch m ni​chów na prze​słu​cha​nia.

Więk​szość dok​try n uzna​wa​ny ch przez Ko​ściół za he​re​ty c​kie tra​fi​ła do Ka​ta​lo​nii z Fran​cj i. Naj ​-

pierw zj a​wi​li się tu ka​ta​rzy i wal​den​si, po​tem be​gar​dzi, a na ko​niec tem ​pla​riu​sze, prze​śla​do​wa​ni
przez fran​cu​skie​go kró​la. Na te​re​nach przy ​gra​nicz​ny ch, któ​re pierw​sze ule​gły he​re​ty c​kim wpły ​-
wom , ska​za​no i stra​co​no wie​lu m oż​ny ch: wi​ceh​ra​bie​go Ar​naua i j e​go żo​nę Er​m es​san​dę, Ra​m o​na
de Ca​di czy też Gu​il​le​m a de Niort, na​czel​ni​ka hra​bie​go Nu​nó San​ca w Cer​da​gne i w Co​flent,
gdzie wła​śnie peł​nić m iał swą m i​sj ę brat Jo​an.

— Eks​ce​len​cj o — po​wi​ta​ła go re​pre​zen​ta​cj a m iej ​sco​wy ch dy ​gni​ta​rzy w j ed​nej z tam ​tej ​-

szy ch wsi, kła​nia​j ąc się ni​sko.

— Nie j e​stem eks​ce​len​cj ą — rzu​cił przy ​by ​ły, da​j ąc im znak, by się wy ​pro​sto​wa​li. — Na​zy ​-

waj ​cie m nie po pro​stu bra​tem Jo​anem .

Mi​m o nie​wiel​kie​go do​świad​cze​nia zdą​ży ł się j uż przy ​zwy ​cza​ić do ta​kich po​wi​tań. Miej ​sco​wi

zo​sta​li uprze​dze​ni o przy ​j eź​dzie in​kwi​zy ​to​ra, j e​go se​kre​ta​rza i pół tu​zi​na żoł​nie​rzy Świę​tej In​kwi​-
zy ​cj i. Znaj ​do​wa​li się te​raz na nie​wiel​kim ry n​ku. Jo​an spoj ​rzał ba​daw​czo na czte​rech m ęż​czy zn,
któ​rzy ba​li się wy ​pro​sto​wać: po​chy ​la​li przed nim od​kry ​te gło​wy i wier​ci​li się nie​spo​koj ​nie. Na
ry n​ku prócz nich nie by ​ło ży ​we​go du​cha, choć Jo​an wie​dział, że śle​dzi go wie​le par oczu. Aż tak
du​żo m a​j ą tu przed nim do ukry ​cia? Wie​dział rów​nież, co cze​ka go po po​wi​ta​niu: naj ​lep​sza kwa​te​-
ra w oko​li​cy oraz su​to za​sta​wio​ny stół — zby t su​to, j ak na m oż​li​wo​ści tu​tej ​szy ch m iesz​kań​ców.

— Zo​staw​cie m i ty l​ko ka​wa​łek se​ra, chleb i wo​dę, resz​tę Mo​że​cie za​brać. Do​pil​nuj ​cie, by m o​-

im lu​dziom ni​cze​go nie bra​ko​wa​ło — po​wie​dział to co zwy ​kle, sia​da​j ąc przy sto​le.

Dom rów​nież przy ​po​m i​nał j e​go po​przed​nie kwa​te​ry : by ł ubo​gi i pro​sty, ale ka​m ien​ny, w prze​-

ci​wień​stwie do za​peł​nia​j ą​cy ch oko​li​cę cha​łup z gli​ny lub ze zbu​twia​ły ch de​sek. Stół i kil​ka zy ​dli
sta​no​wi​ło ca​łe wy ​po​sa​że​nie izby, gdzie kró​lo​wa​ło pa​le​ni​sko.

— Je​go eks​ce​len​cj a j est na pew​no zm ę​czo​ny.
Jo​an spoj ​rzał na le​żą​cy przed nim ser. Miał za so​bą wie​le go​dzin m ar​szu w chło​dzie po​ran​ka,

background image

po ka​m ie​ni​sty ch i błot​ni​sty ch dro​gach, po ro​sie. Za​ło​ży w​szy pod sto​łem no​gę na no​gę roz​m a​so​-
wał obo​la​łą ły d​kę i pra​wą sto​pę.

— Nie j e​stem eks​ce​len​cj ą — po​wtó​rzy ł — i nie j e​stem zm ę​czo​ny. Bóg nie wie, co to zm ę​cze​-

nie, gdy trze​ba bro​nić j e​go im ie​nia. Przy ​stę​pu​j e​m y na​ty ch​m iast do pra​cy, gdy ty l​ko nie​co się
po​si​lę. Zwo​łaj wszy st​kich na ry ​nek.

Przed opusz​cze​niem Bar​ce​lo​ny Jo​an wy ​sta​rał się w klasz​to​rze Świę​tej Ka​ta​rzy ​ny o trak​tat spi​-

sa​ny w 1231 ro​ku przez pa​pie​ża Grze​go​rza IX i przy ​swo​ił so​bie m e​to​dy dzia​ła​nia wę​drow​ny ch
in​kwi​zy ​to​rów.

„Grzesz​ni​cy ! Na​wra​caj ​cie się!”. Naj ​pierw ka​za​nie. Nie​wie​le po​nad sie​dem ​dzie​siąt osób zgro​-

m a​dzo​ny ch na ry n​ku spu​ści​ło wzrok po pierw​szy ch j e​go sło​wach. Spoj ​rze​nie m ni​cha w czer​ni
przej ​m o​wa​ło ich gro​zą. „Cze​ka was ogień pie​kiel​ny !”. Z po​cząt​ku wąt​pił, czy po​tra​fi prze​m a​wiać
pu​blicz​nie, j ed​nak szy b​ko oka​za​ło się, że sło​wa pły ​ną z j e​go ust gład​ko, ła​two i ro​bią wra​że​nie na
wy ​stra​szo​ny ch wie​śnia​kach. „Nikt nie unik​nie ka​ry ! Bóg nie chce w swy m sta​dzie czar​ny ch
owiec”. Ma​j ą na sie​bie do​no​sić, he​re​zj a m u​si wy j ść na j aw. Bo m i​sj a Jo​ana po​le​ga​ła na tro​pie​-
niu grze​chów po​peł​nia​ny ch w do​m o​wy m za​ci​szu, zna​ny ch ty l​ko są​sia​do​wi, przy ​j a​cie​lo​wi, żo​-
nie…

„Bóg wie wszy st​ko. Zna was do​brze. Nie spusz​cza z was oka. Czło​wiek, któ​ry pa​trzy obo​j ęt​nie

na grzech, bę​dzie się sm a​ży ł w pie​kle, więk​szą wi​nę po​no​si bo​wiem ten, kto przy ​m y ​ka oko na
grzech, a nie sam grzesz​nik. On bo​wiem m o​że zy ​skać prze​ba​cze​nie, ale ten, kto tai cu​dzy
grzech…”. Przy ty ch sło​wach Jo​an pa​trzy ł ba​daw​czo na zgro​m a​dzo​ny ch na ry n​ku, wy ​star​czy
j e​den nie​ostroż​ny gest, j ed​no ukrad​ko​we spoj ​rze​nie. Ci pój ​dą na pierw​szy ogień. „Kto za​ta​j a
grzech…”. Jo​an znów za​wie​sił głos i m ilkł, by groź​ba prze​ra​zi​ła słu​cha​czy : „nie za​zna wy ​ba​cze​-
nia”.

Strach. Ogień, cier​pie​nie, grzech, ka​ra… Mnich w m ó​wił, pó​ki nie za​wład​nął du​sza​m i wie​śnia​-

ków. Już za pierw​szy m ra​zem da​ne m u by ​ło po​sm a​ko​wać te​go szcze​gól​ne​go uczu​cia.

— Ma​cie trzy dni — po​wie​dział na ko​niec. — Kto w ty m cza​sie sam przy ​zna się do grze​chu,

zo​sta​nie po​trak​to​wa​ny ła​ska​wie. Ale po upły ​wie te​go cza​su… na wi​no​waj ​cą spad​nie przy ​kład​na
ka​ra. — Jo​an ski​nął na ofi​ce​ra. — Miej ​cie na oku tę blon​dy n​kę, bo​se​go chło​pa i te​go z czar​ny m
pa​sem . I j esz​cze tam ​tą m łód​kę z dziec​kiem … — Dy s​kret​nie wska​zy ​wał wy ​m ie​nia​ne oso​by. —
Je​śli nie zgło​szą się sa​m e, przy ​pro​wa​dzi​cie ich ra​zem z kil​ko​m a in​ny ​m i wie​śnia​ka​m i wy ​bra​ny ​m i
na chy ​bił tra​fił.

Przez trzy na​stęp​ne dni Jo​an tkwił z ka​m ien​ną twa​rzą za sto​łem w to​wa​rzy ​stwie se​kre​ta​rza i kil​-

ku żoł​nie​rzy, któ​rzy prze​stę​po​wa​li z no​gi na no​gę, pod​czas gdy w ci​szy m i​j a​ła po​wo​li go​dzi​na za
go​dzi​ną.

Ty l​ko czte​ry oso​by roz​pro​szy ​ły nu​dę: dwaj m ęż​czy ź​ni, któ​rzy przy ​zna​li się do opusz​cze​nia nie​-

dziel​nej m szy, nie​po​słusz​na m ę​żo​wi ko​bie​ta oraz chło​piec o ogrom ​ny ch oczach, któ​ry zaj ​rzał
przez szpa​rę w drzwiach.

Ktoś po​pchnął go od ty ​łu, ale chło​piec bał się wej ść i tkwił nie​zde​cy ​do​wa​nie na pro​gu.
— Wej dź, chłop​cze — za​pro​sił go Jo​an.
Ma​lec cof​nął się, lecz nie​wi​dzial​na rę​ka we​pchnę​ła go do i za​trza​snę​ła drzwi.
— Ile m asz lat? — za​py ​tał m nich.
Dziec​ko po​pa​trzy ​ło na żoł​nie​rzy, na se​kre​ta​rza, któ​ry wziął do rę​ki pió​ro, i na Jo​ana.
Dzie​więć — wy ​j ą​kał.

background image

Jak ci na im ię? — Al​fons.
— Po​dej dź bli​żej , chłop​cze. Co chcia​łeś nam po​wie​dzieć? Że… że dwa m ie​sią​ce te​m u ze​rwa​-

łem fa​so​lę są​sia​da. — Ze​rwa​łem ? — upew​nił się Jo​an.

Al​fons spu​ścił wzrok.
— Ukra​dłem — przy ​znał sła​by m gło​si​kiem .
Wstał z po​sła​nia i pod​krę​cił ka​ga​nek. Od kil​ku go​dzin we wsi pa​no​wa​ła ci​sza i od kil​ku go​dzin Jo​-

an cze​kał na sen. Przy ​m y ​kał oczy i za​czy ​nał drze​m ać, j ed​nak wy ​ry ​wa​ła go z uśpie​nia łza pły ​ną​-
ca po po​licz​ku Ar​naua. Po​trze​bo​wał świa​tła. Pró​bo​wał za​snąć, ale wcze​śniej czy póź​niej wsta​wał
z po​sła​nia — cza​sa​m i zry ​wał się zla​ny po​tem , in​ny m ra​zem zwle​kał się po​wo​li, po​grą​żo​ny we
wspo​m nie​niach, spę​dza​j ą​cy ch m u sen z po​wiek.

Po​trze​bo​wał świa​tła. Upew​nił się, że w ka​gan​ku zo​sta​ło tro​chę oli​wy.
W ciem ​no​ści doj ​rzał sm ut​ną twarz bra​ta.
Znów po​ło​ży ł się na sien​ni​ku. Zim ​no. Za​wsze j est zim ​no. Przez kil​ka se​kund ob​ser​wo​wał drga​-

nie pło​m ie​nia i cie​nie tań​czą​ce w j e​go ry t​m ie. Okno w sy ​pial​ni po​zba​wio​ne by ​ło okien​nic i wiatr
hu​lał po izbie. „Wszy ​scy plą​sa​m y w ry t​m ie j a​kie​goś tań​ca, m o​j e​go tań​ca…”.

Jo​an sku​lił się pod der​ką i za​ci​snął po​wie​ki.
Dla​cze​go świt nie nad​cho​dzi? Po​j u​trze m i​ną trzy dni, j ak tu sie​dzi.
Za​padł w drzem ​kę, ale pół go​dzi​ny póź​niej zbu​dził się spo​co​ny.
Ka​ga​nek na​dal się pa​lił. Cie​nie tań​czy ​ły na ścia​nach. Wieś by ​ła po​grą​żo​na w ci​szy. Dla​cze​go

nie świ​ta?

Jo​an owi​nął się der​ką i pod​szedł do okna.
Jesz​cze j ed​na wieś. Jesz​cze j ed​na noc upły ​wa​j ą​ca w ocze​ki​wa​niu na świt.
Oby te dwa dni m i​nę​ły j ak naj ​szy b​ciej …
Ra​no przed do​m em in​kwi​zy ​to​ra stał sznur lu​dzi pil​no​wa​ny przez żoł​nie​rzy.
Przed​sta​wi​ła się j a​ko pąt​nicz​ka. Jo​an udał nie​wiel​kie za​in​te​re​so​wa​nie blon​dy n​ką, któ​ra we​szła

j a​ko czwar​ta. Prze​słu​cha​nie trzech pierw​szy ch osób nie​wie​le da​ło. Pąt​nicz​ka sta​ła przed sto​łem ,
za któ​ry m za​sia​dał Jo​an i se​kre​tarz. Na pa​le​ni​sku trza​skał ogień. W izbie by ​li ty l​ko we tro​j e. Żoł​-
nie​rze cze​ka​li przed do​m em . Na​gle Jo​an pod​niósł wzrok. Ko​bie​ta za​drża​ła.

— Ty coś wiesz, praw​da, Pąt​nicz​ko? Bóg na nas pa​trzy. — Pąt​nicz​ka przy ​tak​nę​ła, nie od​ry ​wa​-

j ąc wzro​ku od kle​pi​ska. — Spój rz na m nie. Mu​sisz na m nie pa​trzeć. Chy ​ba nie chcesz się sm a​ży ć
w ogniu pie​kiel​ny m ? Spój rz na m nie. Masz dzie​ci?

Za​py ​ta​na po​wo​li pod​nio​sła oczy.
— Mam , ale… — wy ​j ą​ka​ła.
— Ale to nie one grze​szą — wszedł j ej w sło​wo Jo​an. — W ta​kim ra​zie kto? — Ko​bie​ta za​wa​-

ha​ła się. — Kto, Pąt​nicz​ko?

— Bluź​ni — rzu​ci​ła.
— Kto bluź​ni?
Pió​ro se​kre​ta​rza za​wi​sło w po​wie​trzu.
— Ona… — Jo​an cze​kał w m il​cze​niu. Nie by ​ło od​wro​tu. — Sły ​sza​łam , j ak bluź​ni w gnie​wie…

— Ko​bie​ta znów wbi​ła wzrok w kle​pi​sko. — Mar​ta, sio​stra m o​j e​go m ę​ża. W gnie​wie wy ​ga​du​j e
strasz​ne rze​czy.

Zgrzy ​ta​nie pió​ra za​głu​szy ​ło wszy st​kie in​ne od​gło​sy.
— Coś j esz​cze, Pąt​nicz​ko?

background image

Ty m ra​zem za​py ​ta​na spo​koj ​nie unio​sła gło​wę.
— Nie, j uż nic.
— Na pew​no?
— Przy ​się​gam . Mu​si​cie m i wie​rzy ć.
Po​m y ​lił się ty l​ko co do chło​pa z czar​ny m pa​sem . Bo​sy Męż​czy ​zna do​niósł bo​wiem na dwóch

pa​ste​rzy, któ​rzy nie prze​strze​ga​li po​stu. Wy ​znał, że przy ​ła​pał ich na j e​dze​niu m ię​sa Wiel​ki Post.
Na​to​m iast m ło​da wdo​wa z nie​m ow​lę​ciem do​nio​sła na żo​na​te​go są​sia​da, któ​ry czy ​nił j ej nie​przy ​-
zwo​ite pro​po​zy ​cj e… Raz na​wet do​tknął j ej pier​si. — A ty m u po​zwo​li​łaś? — za​py ​tał Jo​an. — Po​-
do​ba​ło ci się? ko​bie​ta wy ​bu​chła pła​czem .

— Czu​łaś roz​kosz? — drą​ży ł Jo​an.
— Nie m ie​li​śm y co j eść — za​szlo​cha​ła, wska​zu​j ąc dziec​ko. Se​kre​tarz za​pi​sał im ię m at​ki. Jo​an

wbił w nią wzrok. I co za to do​sta​łaś? — po​m y ​ślał. Ka​wa​łek czer​stwe​go chle​ba? Ty ​le j est war​ta
twa cno​ta?

— Przy ​zna​ła się! — krzy k​nął, wy ​m ie​rza​j ąc w nią pa​lec. Dwóch m ęż​czy zn do​nio​sło na są​sia​-

dów. He​re​ty ​ków, j ak za​pew​ni​li.

— Cza​sa​m i bu​dzą m nie w no​cy dziw​ne od​gło​sy i wi​dzę świa​tło w ich oknach — po​wie​dział j e​-

den z nich. — Czczą dia​bła.

Czy m ci za​wi​nił są​siad, że na nie​go do​no​sisz? — po​m y ​ślał Jo​an. Do​brze wiesz, że ni​g​dy nie po​-

zna na​zwi​ska do​no​si​cie​la. Co zy ​skasz, j e​śli go ska​żę? Ka​wa​łek po​la?

— Jak m a na im ię twój są​siad?
— An​ton, pie​karz An​ton.
Jo​an skoń​czy ł prze​słu​cha​nia do​pie​ro o zm ro​ku. Se​kre​tarz po​dy k​to​wał przy ​wo​ła​ne​m u ofi​ce​ro​wi

im io​na osób, któ​re na​za​j utrz o brza​sku m ia​ły się sta​wić przed try ​bu​na​łem in​kwi​zy ​cj i.

Zno​wu noc, zno​wu ci​sza, zim ​no, m i​go​czą​cy pło​m ień i… wspo​m nie​nia. Jo​an wstał z po​sła​nia.
Bluź​nier​czy ​ni, roz​pust​nik i czci​ciel dia​bła. „O świ​cie bę​dzie​cie m oi”, rzu​cił przez zę​by. Czy na​-

praw​dę tra​fił na wiel​bi​cie​la sza​ta​na? Do​stał j uż wie​le po​dob​ny ch do​no​sów, ale ty l​ko j e​den oka​zał
się praw​dzi​wy. Czy ty m ra​zem m u się po​szczę​ści? Jak zde​m a​sku​j e po​dej ​rza​ne​go?

Po​czuł zm ę​cze​nie, znów po​ło​ży ł się na po​sła​niu i przy ​m knął po​wie​ki. Czci​ciel sza​ta​na…
— Przy ​się​gasz na świę​tą Ewan​ge​lię? — za​py ​tał Jo​an, pierw​sze pro​m ie​nie słoń​ca za​czę​ły prze​-

do​sta​wać się do izby par​te​rze do​m u.

Męż​czy ​zna przy ​tak​nął.
— Wiem , żeś zgrze​szy ł — oznaj ​m ił Jo​an.
Męż​czy ​zna, któ​ry ku​pił chwi​lę roz​ko​szy od m ło​dej wdo​wy i stał te​raz m ię​dzy dwo​m a wy ​prę​-

żo​ny ​m i żoł​nie​rza​m i, zbladł. na j e​go czo​le per​lił się pot.

— Jak ci na im ię?
— Ga​spar — pa​dła od​po​wiedź.
— Wiem , żeś zgrze​szy ł, Ga​spa​rze — po​wtó​rzy ł Jo​an. Męż​czy ​zna za​czął się j ą​kać:
— Ja… j a…
— Przy ​znaj się! — Jo​an pod​niósł głos.
— Ja…
— Chłoszcz​cie go, aż się przy ​zna! — In​kwi​zy ​tor wstał, wa​ląc w stół obie​m a pię​ścia​m i.
Je​den z żoł​nie​rzy się​gnął po rze​m ień przy ​pię​ty do pa​sa. Prze​słu​chi​wa​ny padł na ko​la​na przed

Jo​anem i se​kre​ta​rzem .

background image

— Nie, bła​gam , ty l​ko nie chło​sta.
— To się przy ​znaj .
Żoł​nierz szturch​nął go w ple​cy, wciąż trzy ​m a​j ąc w rę​ku zwi​nię​ty bicz.
— Przy ​znaj się! — wrza​snął Jo​an.
— To… to nie m o​j a wi​na. To ta ko​bie​ta. Rzu​ci​ła na m nie urok. — Męż​czy ​zna wy ​plu​wał go​-

rącz​ko​wo sło​wa. — Jest roz​pust​na, m ąż j ej j uż nie za​spo​ka​j a. — Jo​an nie za​re​ago​wał. — Nie da​j e
m i spo​ko​j u, na​pra​sza się. Ule​głem j ej ty l​ko kil​ka ra​zy, ale… ale to się j uż nie po​wtó​rzy. Bę​dę j ej
uni​kał. Przy ​się​gam .

— Cu​dzo​ło​ży ​łeś z nią?
— T… tak.
— Ile ra​zy ?
— Nie wiem …
— Czte​ry ? Pięć? Dzie​sięć?
— Czte​ry. Tak, na pew​no czte​ry.
— Jak j ej na im ię?
Znów po​szło w ruch pió​ro se​kre​ta​rza.
— Ja​kich in​ny ch grze​chów się do​pu​ści​łeś?
— Nie… j uż żad​ne​go wię​cej , przy ​się​gam .
— Nie przy ​się​gaj nada​rem ​no — Jo​an ce​dził po​wo​li sło​wa. — Wy ​chłoszcz​cie go.
Po dzie​się​ciu ude​rze​niach m ęż​czy ​zna wy ​znał, że za​ba​wiał się rów​nież z dziew​ka​m i ulicz​ny ​m i

z tar​gu w Pu​ig​cer​da. Po​nad​to bluź​nił, kła​m ał i do​pu​ścił się wie​lu po​m niej ​szy ch grzesz​ków. Po pię​-
ciu do​dat​ko​wy ch ba​tach przy ​po​m niał so​bie tak​że m ło​dą wdo​wę.

— Przy ​znał się! — za​wy ​ro​ko​wał Jo​an. — Ju​tro sta​wisz się na ry n​ku na ser​m o ge​ne​ra​lis, pod​-

czas któ​re​go zo​sta​nie ci oznaj ​m io​na ka​ra.

Ska​za​ny nie zdą​ży ł za​pro​te​sto​wać. Żoł​nie​rze wy ​wle​kli go przed dom , nie cze​ka​j ąc, aż wsta​nie

z klę​czek.

Mar​ta, szwa​gier​ka Pąt​nicz​ki, przy ​zna​ła, się od ra​zu. Po we​zwa​niu j ej na na​stęp​ny dzień Jo​an

przy ​na​glił spoj ​rze​niem swe​go po​m oc​ni​ka.

— Wpro​wadź​cie An​to​na Si​no​m a — roz​ka​zał se​kre​tarz ofi​ce​ro​wi, zer​k​nąw​szy na li​stę po​dej ​rza​-

ny ch.

Na wi​dok czci​cie​la sza​ta​na Jo​an wy ​pro​sto​wał się na twar​dy m drew​nia​ny m krze​śle. Ten gar​ba​-

ty nos, wy ​so​kie czo​ło, ciem ​ne oczy …

Chciał usły ​szeć j e​go głos.
— Przy ​się​gasz na świę​tą Ewan​ge​lię?
— Tak.
— Jak się na​zy ​wasz? — za​py ​tał, j esz​cze za​nim po​dej ​rza​ny przed nim sta​nął.
— An​ton Si​nom .
Ten nie​wiel​ki, lek​ko przy ​gar​bio​ny człe​czy ​na, gi​ną​cy m ię​dzy pil​nu​j ą​cy ​m i go żoł​nie​rza​m i, od​-

po​wia​dał na py ​ta​nia z re​zy ​gna​cj ą, któ​ra nie uszła uwa​gi in​kwi​zy ​to​ra.

— Za​wsze tak się na​zy ​wa​łeś?
An​ton Si​nom za​wa​hał się. Jo​an cze​kał na od​po​wiedź.
— Tu​taj wszy ​scy zna​j ą m nie pod ty m im ie​niem — od​rzekł w koń​cu.
— A gdzie in​dziej ? — Przed​tem m ia​łem in​ne im ię.

background image

Ich spoj ​rze​nia się skrzy ​żo​wa​ły. Człe​czy ​na nie uni​kał wzro​ku in​kwi​zy ​to​ra.
— Czy aby na pew​no chrze​ści​j ań​skie?
An​ton po​krę​cił gło​wą. Jo​an stłu​m ił uśm iech. Od cze​go za​cząć? Po​wie​dzieć, że wie, iż zgrze​-

szy ł? Ten prze​chrzta nie da się na​brać. We wsi go nie zde​m a​sko​wa​no, w prze​ciw​ny m ra​zie wie​lu
są​sia​dów by go wy ​da​ło, czę​ste by ​ły bo​wiem do​no​sy na prze​chrzczo​ny ch Ży ​dów. Naj ​wy ​raź​niej
nasz Si​nom to spry t​na sztu​ka. Jo​an przy ​glą​dał m u się przez kil​ka se​kund, za​sta​na​wia​j ąc się, co też
ukry ​wa. Dla​cze​go w j e​go do​m u w środ​ku no​cy pa​li się świa​tło?

Jo​an wstał i wy ​szedł przed dom . Se​kre​tarz i żoł​nie​rze ani drgnę​li. Gdy za​m knął za so​bą drzwi,

tło​czą​cy się przed cha​łu​pą ga​pie za​m ar​li. Jo​an zlek​ce​wa​ży ł ich i zwró​cił się do ofi​ce​ra:

— Czy przy ​szła ro​dzi​na te​go w środ​ku?
Ofi​cer wska​zał ko​bie​tę i dwóch chłop​ców, któ​rzy się w nie​go wpa​try ​wa​li. By ​ło w nich coś…
— Czy m trud​ni się ten chłop? Jak wy ​glą​da j e​go dom ? Jak za​re​ago​wał na we​zwa​nie?
— Jest pie​ka​rzem — od​parł ofi​cer. — Ma pie​kar​nię na par​te​rze do​m u. A sa​m a cha​łu​pa? Zwy ​-

czaj ​na, czy ​sta. Roz​m a​wia​li​śm y nie z nim , ale z j e​go żo​ną.

— Nie by ​ło go wte​dy w pie​kar​ni?
— Nie.
— Od​wie​dzi​li​ście go o świ​cie, j ak wam przy ​ka​za​łem ? — Tak, bra​cie Jo​anie.
„Cza​sa​m i w no​cy bu​dzi m nie…”. Je​go są​siad po​wie​dział „bu​dzi m nie”. Pie​karz… pie​karz wsta​-

j e przed świ​tem . „Nie sy ​piasz, Si​no​m ie? Sko​ro m u​sisz wstać przed świ​tem …”. Jo​an znów przy j ​-
rzał się ro​dzi​nie po​dej ​rza​ne​go sto​j ą​cej w pew​nej od​le​gło​ści od ga​wie​dzi. Przez chwi​lę cho​dził
przed do​m em , po wszedł zde​cy ​do​wa​nie do środ​ka. Pod j e​go nie​obec​ność se​kre​tarz, żoł​nie​rze
i prze​słu​chi​wa​ny nie ru​szy ​li się z m iej ​sca.

Jo​an pod​szedł do prze​chrzty tak bli​sko, że ich twa​rze nie​m al się ze​tknę​ły. Na​stęp​nie wró​cił na

swo​j e m iej ​sce.

— Roz​bierz​cie go — roz​ka​zał żoł​nie​rzom .
— Je​stem ob​rze​za​ny. Prze​cież j uż m ó​wi…
— Roz​bierz​cie go!
Żoł​nie​rze ru​szy ​li do Si​no​m a, ale j esz​cze za​nim się na nie​go rzu​ci​li, j e​go oczy, skie​ro​wa​ne na

Jo​ana, po​twier​dzi​ły po​dej ​rze​nia do​m i​ni​ka​ni​na.

— A te​raz — po​wie​dział, gdy m ęż​czy ​zna by ł j uż na​gi — co m asz m i do po​wie​dze​nia?
Prze​chrzta sta​rał się nie tra​cić zim ​nej krwi.
— Nie wiem , do cze​go zm ie​rzasz — od​parł.
— Zm ie​rzam do te​go — Jo​an zni​ży ł głos, prze​żu​wa​j ąc każ​de sło​wo — że m asz brud​ną twarz

i szy ​j ę, lecz pierś nie​ska​zi​tel​nie czy ​stą. Że two​j e dło​nie i nad​garst​ki są ubru​dzo​ne, ale ra​m io​na do​-
kład​nie wy ​m y ​te. Że m asz brud​ne sto​py i kost​ki, ale nie no​gi.

— Od​sło​nię​te czę​ści cia​ła są po​dat​ne na za​bru​dze​nia, przed któ​ry ​m i chro​ni ubra​nie — ar​gu​-

m en​to​wał Si​nom .

— Na​wet przed m ą​ką, pie​ka​rzu? Chcesz m i wm ó​wić, że ubra​nie chro​ni pie​ka​rza przed m ą​ką?

Mam uwie​rzy ć, że przy pie​cu chle​bo​wy m pra​cu​j esz w ty m sa​m y m ubra​niu, w któ​ry m cho​dzisz
zi​m ą po dwo​rze? Gdzie są śla​dy m ą​ki na two​ich ra​m io​nach? Dzi​siaj m a​m y po​nie​dzia​łek. Świę​ci​-
łeś Dzień Pań​ski?

— Tak.
Jo​an ze​rwał się z krze​sła, ude​rza​j ąc pię​ścią w stół.

background image

— Ale pod​da​łeś się rów​nież ablu​cj om zgod​nie z he​re​ty c​kim oby ​cza​j em ! — krzy k​nął.
— Nie — j ęk​nął Si​nom .
— Prze​ko​na​m y się, Si​no​m ie, prze​ko​na​m y się. Uwięź​cie go i przy ​pro​wadź​cie j e​go żo​nę i dzie​-

ci.

— Nie! — bła​gał Si​nom , gdy żoł​nie​rze zła​pa​li go pod pa​chy i po​wle​kli do piw​ni​cy. — Oni nie

m a​j ą z ty m nic wspól​ne​go!

— Stać! — roz​ka​zał Jo​an. Żoł​nie​rze za​trzy ​m a​li się i od​wró​ci​li prze​chrztę twa​rzą do in​kwi​zy ​to​-

ra. — Z czy m nie m a​j ą nic wspól​ne​go? Si​no​m ie, z czy m nie m a​j ą nic wspól​ne​go?

Przy ​znał się, by ​le ty l​ko oczy ​ścić z po​dej ​rzeń swy ch bli​skich. Gdy skoń​czy ł, Jo​an ka​zał wtrą​cić

go do lo​chu wraz z… ro​dzi​ną. Na​stęp​nie po​le​cił wpro​wa​dzić po​zo​sta​ły ch oskar​żo​ny ch.

In​kwi​zy ​tor zj a​wił się na ry n​ku j esz​cze przed świ​ta​niem .
— Czy on nie sy ​pia? — za​py ​tał j e​den z żoł​nie​rzy to​wa​rzy ​sza, zie​wa​j ąc sze​ro​ko.
— Nie — usły ​szał w od​po​wie​dzi. — Po​dob​no ca​ły ​m i no​ca​m i krą​ży po izbie.
Żoł​nie​rze przy j ​rze​li się Jo​ano​wi, któ​ry koń​czy ł przy ​go​to​wy ​wać ka​za​nie wień​czą​ce j e​go m i​sj ę.

Zno​szo​ny, szty w​ny od bru​du czar​ny ha​bit zda​wał się krę​po​wać m u ru​chy.

— Nie śpi, nie j e… — m ruk​nął pierw​szy z nich.
— Ży ​j e nie​na​wi​ścią — wtrą​cił przy ​słu​chu​j ą​cy się roz​m o​wie ofi​cer.
O brza​sku na plac za​czę​li scho​dzić się lu​dzie. Z przo​du, w pew​nej od​le​gło​ści od resz​ty m iesz​-

kań​ców, usta​wio​no oskar​żo​ny ch, w ty m rów​nież dzie​wię​cio​let​nie​go Al​fon​sa. Pil​no​wa​li ich żoł​nie​-
rze in​kwi​zy ​cj i.

Na znak Jo​ana m iej ​sco​wi dy ​gni​ta​rze, przy ​sią​gł​szy po​słu​szeń​stwo Świę​tej In​kwi​zy ​cj i, zo​bo​wią​-

za​li się wy ​m ie​rzy ć za​są​dzo​ne ka​ry. Oso​by, któ​re do​bro​wol​nie przy ​zna​ły się do wi​ny w pierw​-
szy ch trzech dniach dzia​ła​nia try ​bu​na​łu, do​sta​ły ła​god​niej ​szy wy ​rok. Więk​szość m u​sia​ła od​by ć
piel​grzy m ​kę po​kut​ną do ka​te​dry w Ge​ro​nie. Al​fons m iał przez m ie​siąc po​m a​gać j e​den dzień
w ty ​go​dniu są​sia​do​wi, któ​re​m u ukradł fa​so​lę. Gdy Jo​an od​czy ​ty ​wał akt oskar​że​nia Ga​spa​ra, roz​-
legł się krzy k:

— Ty zdzi​ro! — Ja​kiś chłop rzu​cił się na ko​bie​tę, któ​ra spół​ko​wa​ła z Ga​spa​rem . Żoł​nie​rze za​sło​-

ni​li j ą. — A więc to j est grzech, któ​ry przede m ną ukry ​wa​łaś? — po​krzy ​ki​wał zdra​dzo​ny m ąż zza
ich ple​ców.

Gdy za​m ilkł, Jo​an od​czy ​tał wy ​rok:
— Przez naj ​bliż​sze trzy la​ta co nie​dzie​la, od wscho​du do za​cho​du słoń​ca, bę​dziesz klę​czał

w sza​cie po​kut​nej przed ko​ścio​łem . A j e​śli cho​dzi o cie​bie… — zwró​cił się do ko​bie​ty — Do​m a​-
gam się pra​wa uka​ra​nia j ej ! — wrza​snął m ąż. Jo​an spoj ​rzał na cu​dzo​łoż​ni​cę. „Masz dzie​ci?”,
chciał j ą za​py ​tać. Co one za​wi​ni​ły ? Dla​cze​go m a​j ą od tej po​ry wdra​py ​wać się na skrzy n​kę i roz​-
m a​wiać z m at​ką przez m a​leń​kie okien​ko, cze​ka​j ąc na piesz​czo​tę choć​by m at​czy ​nej rę​ki? Lecz
m ę​żo​wi przy ​słu​gu​j e pra​wo…

— Je​śli cho​dzi o cie​bie — po​wtó​rzy ł — prze​ka​zu​j ę cię wła​dzom świec​kim , by zgod​nie z pra​-

wem Ka​ta​lo​nii żą​da​niu twe​go m ę​ża sta​ło się za​dość…

Jo​an da​lej od​czy ​ty ​wał ak​ty oskar​że​nia i wy ​ro​ki.
— An​to​nie Si​no​m ie, ty i two​j a ro​dzi​na od​da​ni zo​sta​nie​cie w rę​ce wiel​kie​go in​kwi​zy ​to​ra.
— W dro​gę — roz​ka​zał Jo​an, za​pa​ko​waw​szy swój skrom ​ny do​by ​tek na m u​li​cę.
Spoj ​rzał po raz ostat​ni na wio​skę, m a​j ąc w uszach wła​sne sło​wa po​brzm ie​wa​j ą​ce cią​gle

echem na nie​wiel​kim ry ​necz​ku. Jesz​cze dzi​siaj m iał do​trzeć do ko​lej ​nej wsi, a po​tem do na​stęp​-

background image

nej i na​stęp​nej . A tam ​tej ​si m iesz​kań​cy — po​m y ​ślał — znów bę​dą m nie ob​ser​wo​wać i słu​chać
w trwo​dze. A po​tem za​czną na sie​bie do​no​sić i wy ​wle​kać na świa​tło dzien​ne wza​j em ​ne prze​wi​-
nie​nia. A j a ich prze​słu​cham , pró​bu​j ąc wy ​czy ​tać grzech z ge​stów, spoj ​rzeń, z m il​cze​nia, z em o​-
cj i…

— Spiesz​m y się, ofi​ce​rze. Przed po​łu​dniem chcę by ć j uż na m iej ​scu.

background image

CZĘŚĆ CZWAR​TA

SŁU​DZY PRZE​ZNA​CZE​NIA

background image

46

Bar​ce​lo​na,

Wiel​ka​noc 1367 ro​ku

Ka​pła​ni od​pra​wia​li m i​ste​rium pas​chal​ne, pod​czas gdy Ar​nau klę​czał przed swą Ma​don​ną, pa​-

tron​ką m o​rza. Wszedł do świą​ty ​ni ra​zem z Elio​nor. Ko​ściół by ł wy ​peł​nio​ny po brze​gi, ale tłum za​-
czął się przed nim roz​stę​po​wać, prze​pusz​cza​j ąc go pod sam oł​tarz. Po dro​dze Ar​nau roz​po​zna​wał
uśm iech​nię​te twa​rze: ten do​stał od nie​go po​ży cz​kę na za​kup no​wej ło​dzi, tam ​ten po​wie​rzy ł m u
swe oszczęd​no​ści, ten z ko​lei po​pro​sił go o pie​nią​dze na po​sag dla cór​ki, na​to​m iast tam ​ten, ze
wzro​kiem wbi​ty m w po​sadz​kę, cią​gle za​le​gał ze spła​tą dłu​gu. Ar​nau za​trzy ​m ał się przy nim i ku
zgro​zie Elio​nor Po​dał m u rę​kę.

— Po​kój z to​bą — po​zdro​wił go.
Twarz dłuż​ni​ka po​j a​śnia​ła, a Ar​nau ru​szy ł ku głów​ne​m u oł​ta​rzo​wi. Ty l​ko oni m u zo​sta​li, zwie​-

rzy ł się Ma​don​nie: lu​dzie ubo​dzy, któ​rzy ce​nią go za oka​za​ną im po​m oc. Jo​an po​j e​chał tę​pić
grzech, a po Gu​il​le​m ie słuch za​gi​nął. A Mar? Cóż m a po​wie​dzieć o Mar?

Elio​nor kop​nę​ła go w kost​kę. Gdy spoj ​rzał na nią py ​ta​j ą​co, da​ła znak, by czy m prę​dzej wstał.

„Wi​dzia​łeś kie​dy ​kol​wiek, by j a​kiś m oż​ny klę​czał tak dłu​go j ak ty ?”, wy ​po​m i​na​ła m u nie​raz. Ar​nau
nie po​słu​chał, a wte​dy Elio​nor znów za​czę​ła go sztur​chać.

To m i wła​śnie po​zo​sta​ło, m at​ko. Żo​na, któ​ra dba j e​dy ​nie o po​zo​ry i do​m a​ga się ode m nie po​-

tom ​stwa. Po​wi​nie​nem ulec? Prze​cież cho​dzi j ej ty l​ko o spad​ko​bier​cę, chce uro​dzić m o​j e dziec​ko,
by za​pew​nić so​bie do​stat​nią przy ​szłość. Elio​nor znów go szturch​nę​ła. Gdy się od​wró​cił, wska​za​ła
wzro​kiem po​zo​sta​ły ch m oż​ny ch bio​rą​cy ch udział w na​bo​żeń​stwie: nie​któ​rzy sta​li, ale więk​szość
sie​dzia​ła — nikt oprócz Ar​naua nie klę​czał.

— Świę​to​kradz​two! — krzy k​nął ktoś na​gle.
Ka​pła​ni za​m ar​li, Ar​nau wstał, wier​ni od​wró​ci​li się w stro​nę głów​ne​go wy j ​ścia.
— Świę​to​kradz​two! — za​wo​ła​no po​now​nie.

background image

Kil​ku m ęż​czy zn prze​py ​cha​ło się do oł​ta​rza, krzy ​cząc coś o świę​to​kradz​twie, o he​re​ty ​kach, de​-

m o​nach i o… Ży ​dach! Choć przy ​szli po​roz​m a​wiać z du​chow​ny ​m i, j e​den z nich zwró​cił się do
wszy st​kich wier​ny ch:

— Ży ​dzi zbez​cze​ści​li prze​naj ​święt​szą ho​stię! — krzy k​nął. Od​po​wie​dział m u głu​chy po​m ruk.
— Nie dość, że za​bi​li Chry ​stu​sa — cią​gnął ten sam m ęż​czy ​zna, sto​j ąc j uż na stop​niach oł​ta​rza

— to j esz​cze pro​fa​nu​j ą j e​go cia​ło!

Po​m ruk za​m ie​nił się we wrza​wę. Od​wra​ca​j ąc się w stro​nę tłu​m u, Ar​nau na​po​tkał spoj ​rze​nie

Elio​nor.

— Bar​dzo pro​szę, twoi ko​cha​ni Ży ​dzi… — usły ​szał. Wie​dział, co żo​na m a na m y śl. Od ślu​bu

Mar nie m ógł zna​leźć so​bie m iej ​sca w pa​ła​cu i czę​sto po​po​łu​dnia​m i od​wie​dzał swe​go sta​re​go
przy ​j a​cie​la Has​da​ia i ga​wę​dził z nim do póź​na. Nie zdą​ży ł od​po​wie​dzieć Elio​nor, bo sie​dzą​cy
obok nich m oż​no​wład​cy i pa​try ​cj u​sze przy ​łą​czy ​li się do ko​m en​ta​rzy i uwag pro​ste​go lu​du:

— Gnę​bią Chry ​stu​sa na​wet po j e​go śm ier​ci — po​wie​dział j e​den z nich.
— Prze​cież pra​wo na​ka​zu​j e im prze​by ​wać pod​czas świąt Wiel​kiej ​no​cy w do​m u i za​m y ​kać

drzwi i okna. Jak zdo​ła​li… — za​sta​na​wiał się j e​go są​siad.

— Pew​nie ucie​kli — pa​dła od​po​wiedź.
— A co z na​szy ​m i dzieć​m i? — wtrą​cił ko​bie​cy głos. — Ani chy ​bi upro​wa​dzi​li też j a​kieś chrze​-

ści​j ań​skie dziec​ko, by j e ukrzy ​żo​wać i zj eść j e​go ser​ce…

— I wy ​pić krew — do​rzu​cił ktoś in​ny.
Ar​nau nie m ógł ode​rwać oczu od roz​wście​czo​nej grup​ki. Jak oni m o​gą? Znów skrzy ​żo​wał spoj ​-

rze​nia z Elio​nor. Uśm ie​cha​ła się.

— Twoi ko​cha​ni Ży ​dzi… — po​wtó​rzy ​ła z szy ​der​stwem w gło​sie.
W tej sa​m ej chwi​li tłum wy ​peł​nia​j ą​cy ko​ściół San​ta Ma​ria za​czął na​wo​ły ​wać do ze​m sty

i wy ​krzy ​ki​wać: „He​re​ty ​cy !”, „Świę​to​krad​cy !”, „Bić Ży ​da!”. Ar​nau pa​trzy ł, j ak rzu​ca​j ą się do
wy j ​ścia. Moż​ni po​zo​sta​li z ty ​łu.

— Je​śli się nie po​spie​szy sz — do​biegł go głos Elio​nor — nie wpusz​czą cię do get​ta.
Ar​nau spoj ​rzał na żo​nę, po​tem prze​niósł wzrok na Ma​don​nę. Zgiełk do​cho​dził te​raz z uli​cy Mar.
— Skąd w to​bie ty ​le nie​na​wi​ści, Elio​nor? Prze​cież m asz wszy st​ko, o czy m ty l​ko za​m a​rzy sz.
— Nie, Ar​nau. Wiesz, że to nie​praw​da. Bra​ku​j e m i cze​goś, co za​pew​ne da​j esz swo​im ży ​dow​-

skim zna​j o​m y m .

— O czy m ty, ko​bie​to, m ó​wisz?
— O to​bie, Ar​nau, o to​bie. Chy ​ba nie m u​szę ci przy ​po​m i​nać, Ze ni​g​dy nie speł​ni​łeś m ał​żeń​-

skie​go obo​wiąz​ku.

Ar​nau przy ​po​m niał so​bie chwi​le, kie​dy od​rzu​cił um i​zgi Elio​nor — naj ​pierw de​li​kat​nie, nie

chcąc j ej ura​zić, po​tem opry ​skli​wie i bez​ce​re​m o​nial​nie.

Król ka​zał m i się z to​bą oże​nić, nie na​po​m knął j ed​nak o za​spo​ka​j a​niu two​ich po​trzeb w al​ko​wie

— od​ciął się.

— Król pew​nie nie, ale Ko​ściół, ow​szem .
— Bóg nie m o​że m nie zm u​sić do ob​co​wa​nia z to​bą!
Elio​nor wy ​słu​cha​ła słów Ar​naua, pa​trząc m u pro​sto w oczy. Na​stęp​nie bar​dzo po​wo​li od​wró​ci​-

ła gło​wę w stro​nę głów​ne​go oł​ta​rza. Zo​sta​li w świą​ty ​ni sa​m i… ty l​ko trzej du​chow​ni w m il​cze​niu
przy ​słu​chi​wa​li się tej m ał​żeń​skiej kłót​ni. Ar​nau rów​nież zer​k​nął na ka​pła​nów. Gdy spoj ​rze​nia m ał​-
żon​ków znów się spo​tka​ły, Elio​nor zm ru​ży ​ła oczy.

background image

Nie po​wie​dzia​ła nic wię​cej . Ar​nau od​wró​cił się i ru​szy ł do wy j ​ścia.
— Tak, tak, bie​gnij do swo​j ej ży ​dow​skiej ko​cha​necz​ki! — do​biegł go krzy k żo​ny.
Ciar​ki prze​szły m u po ple​cach.
Ar​nau, któ​ry rów​nież w ty m ro​ku pia​sto​wał funk​cj ę kon​su​la m or​skie​go, udał się w od​święt​ny ch

sza​tach do dziel​ni​cy ży ​dow​skiej . W m ia​rę j ak m i​j ał uli​cę Mar, plac Blat, stro​m ą uli​cę Pre​só,
zgiełk ciż​by na​ra​stał. Wresz​cie do​tarł do ko​ścio​ła Świę​te​go Ja​ku​ba, gdzie lu​dzie stło​cze​ni pod dziel​-
ni​cą ży ​dow​ską — strze​żo​ną przez żoł​nie​rzy — na​wo​ły ​wa​li do ze​m sty. Mi​m o za​m ę​tu Ar​nau szy b​-
ko zna​lazł się pod bra​m ą.

— Nie wol​no nam ni​ko​go wpusz​czać, czci​god​ny kon​su​lu — po​wie​dział ofi​cer stra​ży. — Cze​ka​-

m y na roz​ka​zy księ​cia Ja​na, sy ​na i na​m iest​ni​ka na​sze​go kró​la Pio​tra Trze​cie​go.

Roz​ka​zy na​de​szły. Na​stęp​ne​go ran​ka ksią​żę Jan po​le​cił uwię​zić wszy st​kich bar​ce​loń​skich Ży ​-

dów w głów​nej sy ​na​go​dze i trzy ​m ać ich tam bez j e​dze​nia i pi​cia, pó​ki nie wska​żą win​ny ch pro​fa​-
na​cj i.

— Pięć ty ​się​cy lu​dzi — wy ​m am ​ro​tał Ar​nau, sie​dząc w swo​im ga​bi​ne​cie na gieł​dzie, gdy

prze​ka​za​no m u tę wia​do​m ość. — Pięć ty ​się​cy lu​dzi stło​czo​ny ch w sy ​na​go​dze bez j e​dze​nia i pi​-
cia! Co sta​nie się z dzieć​m i i z no​wo​rod​ka​m i? Cze​go ksią​żę się spo​dzie​wa? Ty l​ko du​reń m o​że ocze​-
ki​wać, że j a​ki​kol​wiek Ży d przy ​zna się do zbez​czesz​cze​nia ho​stii. Trze​ba by ć skoń​czo​ny m głup​-
cem , by są​dzić, że ktoś wy ​da się na pew​ną śm ierć.

Ude​rzy ł pię​ścią w stół i wstał. Woź​ny, któ​ry prze​ka​zał wia​do​m ość, aż pod​sko​czy ł.
— We​zwij gwar​dię — roz​ka​zał Ar​nau.
Kon​sul kro​czy ł w po​śpie​chu przez m ia​sto w eskor​cie sze​ściu uzbro​j o​ny ch m is​sat​ges. Bra​m y

dziel​ni​cy ży ​dow​skiej , wciąż strze​żo​nej przez od​dzia​ły kró​lew​skie, by ​ły otwar​te na oścież. Tłum
j uż się roz​szedł, ty l​ko set​ka cie​kaw​skich za​glą​da​ła przez bra​m ę, nie​wie​le so​bie ro​biąc z kuk​sań​ców
żoł​nie​rzy.

— Kto wa​m i do​wo​dzi? — za​py ​tał Ar​nau ofi​ce​ra stra​ży.
— Na​czel​nik j est w środ​ku.
— We​zwij ​cie go.
Na​czel​nik m ia​sta nie po​zwo​lił na sie​bie dłu​go cze​kać. — Co cię tu spro​wa​dza? — spy ​tał, wy ​-

cią​ga​j ąc dłoń do Ar​naua.

— Przy ​sze​dłem po​roz​m a​wiać z Ży ​da​m i.
— Ksią​żę roz​ka​zał…
— Wiem — prze​rwał m u Ar​nau. — Wła​śnie dla​te​go tu j e​stem . Wie​le roz​po​czę​ty ch for​m al​-

no​ści oraz trans​ak​cj i han​dlo​wy ch do​ty ​czy Ży ​dów. Mu​szę j e z ni​m i om ó​wić.

— Ale ksią​żę… — upie​rał się na​czel​nik.
— Ksią​żę ży ​j e z Ży ​dów! Na roz​kaz kró​la wy ​pła​ca​j ą m u dwa​na​ście ty ​się​cy sol​dów rocz​nie. —

Na​czel​nik przy ​tak​nął. — Nie wąt​pię, że księ​ciu za​le​ży na wy ​kry ​ciu spraw​ców pro​fa​na​cj i. Ale
wierz m i, za​le​ży m u rów​nież na ty m , by in​te​re​sy sta​ro​za​kon​ny ch zby t​nio nie ucier​pia​ły, bo
w prze​ciw​ny m ra​zie… Nie za​po​m i​naj , że zde​cy ​do​wa​na więk​szość z ty ch dwu​na​stu ty ​się​cy sol​-
dów po​cho​dzi wła​śnie od spo​łecz​no​ści ży ​dow​skiej Bar​ce​lo​ny.

Nie na​m y ​śla​j ąc się dłu​żej , na​czel​nik prze​pu​ścił kon​su​la i j e​go straż przy ​bocz​ną.
— Są w głów​nej sy ​na​go​dze — rzu​cił ty l​ko.
— Wiem , wiem .
W dziel​ni​cy ży ​dow​skiej wrza​ło, m i​m o że wszy ​scy j ej m ie​szą​cy sie​dzie​li pod klu​czem w boż​-

background image

ni​cy. Po dro​dze Ar​nau wi​dział czar​ny ch m ni​chów, któ​rzy wy ​wra​ca​li do gó​ry no​ga​m i dom po do​-
m u w po​szu​ki​wa​niu za​krwa​wio​nej ho​stii.

Pod sy ​na​go​gą na​tknął się na ko​lej ​ny od​dział gwar​dii kró​lew​skiej .
— Przy ​sze​dłem po​roz​m a​wiać z Has​da​iem Cre​sca​sem . Żoł​nierz do​wo​dzą​cy od​dzia​łem j uż

m iał za​pro​te​sto​wać, ale na znak to​wa​rzy ​szą​ce​go kon​su​lo​wi ofi​ce​ra wy ​ra​ził zgo​dę.

Ar​nau ro​zej ​rzał się, cze​ka​j ąc na Has​da​ia. Oko​licz​ne do​m y przed​sta​wia​ły ża​ło​sny wi​dok.

Wszy st​kie m ia​ły otwar​te na oścież drzwi, przez któ​re co rusz wy ​bie​ga​li m ni​si, nio​sąc j a​kieś przed​-
m io​ty. Po​ka​zy ​wa​li j e współ​bra​ciom , a ci oglą​da​li j e bacz​nie, po czy m krę​ci​li gło​wa​m i i ci​ska​li na
zie​m ię, gę​sto usia​ną ży ​dow​skim do​by t​kiem . I kto tu do​pusz​cza się pro​fa​na​cj i? — za​sta​na​wiał się
Ar​nau.

— Czci​god​ny kon​su​lu — usły ​szał za so​bą.
Od​wró​cił się i uj ​rzał Has​da​ia. Przez kil​ka se​kund pa​trzy ł m u w oczy, w któ​ry ch m a​lo​wa​ła się

roz​pacz. Ar​nau ka​zał straż​ni​kom zo​sta​wić ich sa​m y ch. Mis​sat​ges po​słu​cha​li, ale żoł​nie​rze kró​lew​-
scy nie ru​szy ​li się z m iej ​sca.

— Czy ż​by in​te​re​so​wa​ły was spra​wy Kon​su​la​tu Mor​skie​go? — za​py ​tał Ar​nau. — Do​łącz​cie do

m o​ich lu​dzi. Te​m a​ty kon​su​lar​ne są taj ​ne.

Żoł​nie​rze po​słu​cha​li, acz​kol​wiek z ocią​ga​niem .
— Mam ocho​tę cię uści​skać — po​wie​dział Ar​nau, gdy nikt nie m ógł ich usły ​szeć.
— To by ​ło​by nie​roz​waż​ne.
— Jak to zno​si​cie?
— Źle, Ar​nau, źle. Ja i in​ni star​cy j uż się nie li​czy ​m y. m ło​dzi j a​koś wy ​trzy ​m a​j ą, ale dzie​ci od

wie​lu go​dzin nie j e​dzą i nie pi​j ą. W środ​ku j est du​żo no​wo​rod​ków, gdy m at​kom za​brak​nie po​kar​-
m u… Mi​nę​ło do​pie​ro kil​ka go​dzin, j ed​nak po​trze​by na​tu​ral​ne…

— Mo​gę wam j a​koś po​m óc?
— Pró​bo​wa​li​śm y per​trak​to​wać, ale na​czel​nik nie chce nas wy ​słu​chać. Wiesz do​brze, że ist​nie​-

j e ty l​ko j e​den spo​sób. Kup na​szą wol​ność.

— Ile m o​gę…
Głos ugrzązł Ar​nau​owi w gar​dle na wi​dok oczu Has​da​ia kosz​tu​j e ży ​cie pię​ciu ty ​się​cy Ży ​dów?
— Li​czę na cie​bie, Ar​nau. Mo​j a wspól​no​ta j est w nie​bez​pie​czeń​stwie.
Ar​nau wy ​cią​gnął do nie​go rę​kę.
— Li​czy ​m y na cie​bie — po​wtó​rzy ł Has​da​id, ści​ska​j ąc j ą.
Ar​nau znów prze​szedł obok m ni​chów w czer​ni. Zna​leź​li j uż za​krwa​wio​ną ho​stię? Co​raz wię​cej

przed​m io​tów, te​raz na​wet m e​bli, wa​la​ło się na uli​cach. Po​że​gnał się z na​czel​ni​kiem . Jesz​cze dzi​-
siaj um ó​wi się z nim na roz​m o​wę. Ale… ile war​te j est ludz​kie ży ​cie? A ży ​cie ca​łej spo​łecz​no​ści?
Ar​nau han​dlo​wał roz​m a​ity ​m i to​wa​ra​m i: tka​ni​na​m i, przy ​pra​wa​m i, zbo​żem , zwie​rzę​ta​m i, ło​dzia​-
m i, zło​tem i sre​brem . Znał rów​nież ce​nę nie​wol​ni​ków. Ale… ile kosz​tu​j e przy ​j a​ciel?

Ar​nau skrę​cił w le​wo w uli​cę Ba​ny s No​us, prze​szedł przez plac Blat i udał się na uli​cę Car​ders,

za​trzy ​m ał się j ed​nak nie​da​le​ko skrzy ​żo​wa​nia z Mont​ca​da, gdzie stał j e​go dom . Po co tu przy ​szedł?
Do Elio​nor? Od​wró​cił się na pię​cie i ru​szy ł z po​wro​tem ku uli​cy Mar, a stam ​tąd do swe​go kan​to​ru.
Od​kąd przy ​stał na m ał​żeń​stwo Mar… Od tam ​tej po​ry Elio​nor ani na chwi​lę nie prze​sta​ła m u się
na​rzu​cać. Z po​cząt​ku wzię​ła się na spo​sób: ni z te​go, ni z owe​go za​czę​ła go na​zy ​wać „uko​cha​-
ny m ”, do​py ​ty ​wać się o j e​go pra​cę, trosz​czy ć o to, co j e, a na​wet j ak się czu​j e. Ni​g​dy wcze​śniej
te​go nie ro​bi​ła! Jed​nak gdy um i​zgi nie przy ​nio​sły re​zul​ta​tu, zde​cy ​do​wa​ła się na atak fron​tal​ny.

background image

„Je​stem ko​bie​tą”, oznaj ​m i​ła m u pew​ne​go ra​zu. Naj ​wy ​raź​niej nie spodo​ba​ło się j ej spoj ​rze​nie,
j a​kim j ą ob​rzu​cił, bo nic j uż nie do​da​ła… przez na​stęp​ne kil​ka dni. Ale po​tem po​wie​dzia​ła: „Mu​si​-
m y skon​su​m o​wać na​sze m ał​żeń​stwo. Ży ​j e​m y w grze​chu”.

— Od kie​dy trosz​czy sz się o m o​j e zba​wie​nie? — m ruk​nął Ar​nau.
Jed​nak im ​per​ty ​nen​cj a m ę​ża nie zra​ża​ła Elio​nor. W koń​cu Po​sta​no​wi​ła wta​j em ​ni​czy ć we

wszy st​ko oj ​ca Ju​lii An​dreu, ka​pła​na z ko​ścio​ła San​ta Ma​ria, któ​ry, ow​szem , m iał obo​wią​zek trosz​-
czy ć się o zba​wie​nie wier​ny ch. Ty m bar​dziej że Ar​nau na​le​żał do pa​ra​fian naj ​bliż​szy ch j e​go ser​-
cu. Nie da m u się tak ła​two zby ć.

— Nie m o​gę, oj ​cze — od​po​wie​dział Ar​nau du​chow​ne​m u któ​ry za​gad​nął go pew​ne​go dnia

w świą​ty ​ni.

Nie kła​m ał. Za​raz po wy ​da​niu Mar za ry ​ce​rza de Ponts, Ar​nau pró​bo​wał za​po​m nieć o swej

wy ​cho​wa​ni​cy i — dla​cze​go nie? — stwo​rzy ć ro​dzi​nę. Zo​stał sam . Wszy st​kie bli​skie m u oso​by go
opu​ści​ły. Ale m o​że prze​cież m ieć dzie​ci, ba​wić się z ni​m i, po​świę​cić się im , od​na​leźć dzię​ki nim
cel w ży ​ciu. I ty l​ko Elio​nor m o​że m u j e dać. Jed​nak kie​dy pa​trzy ł na j ej za​lo​ty, na j ej na​tręt​ność,
gdy sły ​szał ob​łud​ny, wy ​m u​szo​ny szcze​biot, j ak​że in​ny od gło​su, któ​ry m do​ty ch​czas się do nie​go
zwra​ca​ła, ca​ły j e​go plan brał w łeb.

— Co chce​cie przez to po​wie​dzieć, sy ​nu? — do​cie​kał ka​płan.
— Król dał m i Elio​nor za żo​nę, nie py ​ta​j ąc, czy m i się po​do​ba.
— Ba​ro​no​wa…
— Ba​ro​no​wa m nie nie po​cią​ga, oj ​cze. Mo​j e cia​ło po​zo​sta​j e zim ​ne.
— Znam do​bre​go m e​dy ​ka… Ar​nau się uśm iech​nął.
— Nie, oj ​cze, nie o to cho​dzi. Nic m i nie do​le​ga, po pro​stu…
— W ta​kim ra​zie m u​si​cie się prze​m óc i speł​nić m ał​żeń​ski obo​wią​zek. Nasz Pan ocze​ku​j e…
Ar​nau zno​sił ze spo​ko​j em po​ucze​nia du​chow​ne​go, pó​ki nie wy ​obra​ził so​bie Elio​nor opo​wia​da​-

j ą​cej ka​pła​no​wi nie​stwo​rzo​ne hi​sto​rie. Co oni so​bie wy ​obra​ża​j ą?

— Po​słu​chaj ​cie, oj ​cze — prze​rwał księ​dzu. — Nie m o​gę. zm u​sić cia​ła, by po​żą​da​ło ko​bie​ty,

któ​ra go nie po​cią​ga. — Ka​płan chciał za​pro​te​sto​wać, lecz Ar​nau nie dał m u doj ść do sło​wa. —
Przy ​się​ga​łem wier​ność żo​nie i przy ​się​gi do​trzy ​m u​j ę, nikt nie m o​że m i pod ty m wzglę​dem ni​cze​-
go za​rzu​cić. Czę​sto przy ​cho​dzę się tu m o​dlić i ło​żę na bu​do​wę ko​ścio​ła. My ​ślę, że po​m a​ga​j ąc
w j e​go po​wsta​wa​niu, po​ku​tu​j ę za sła​bo​ści m e​go cia​ła.

— Sy ​nu…
— A j a​kie j est wa​sze zda​nie, oj ​cze?
Ksiądz od​wo​łał się do swej li​chej wie​dzy teo​lo​gicz​nej , by ode​przeć ar​gu​m en​ty roz​m ów​cy —

bez​sku​tecz​nie. Od​da​lił się więc po​spiesz​nie i znik​nął m ię​dzy ro​bot​ni​ka​m i. Zo​staw​szy sam , Ar​nau
uklęk​nął przed Ma​don​ną.

— Nie po​tra​fię prze​stać o niej m y ​śleć, m at​ko. Dla​cze​go po​zwo​li​łaś m i j ą wy ​dać za po​ry ​wa​-

cza?

Nie wi​dział Mar od dnia ślu​bu. Gdy Fe​lip de Ponts um arł kil​ka m ie​się​cy póź​niej , pró​bo​wał się

z nią zo​ba​czy ć, ale Mar od​m ó​wi​ła. Mo​że to i le​piej , tłu​m a​czy ł so​bie. Przy ​się​ga zło​żo​na Ma​don​nie
wią​za​ła go sil​niej niż kie​dy ​kol​wiek: m u​si do​trzy ​m ać wier​no​ści ko​bie​cie, któ​rej nie ko​cha i nie po​-
tra​fi po​ko​chać. A za​po​m nieć o j e​dy ​nej oso​bie, z któ​rą m o​że by ć szczę​śli​wy ?

— Zna​le​zio​no j uż ho​stię? — za​py ​tał na​czel​ni​ka. Sie​dzie​li na​prze​ciw​ko sie​bie w pa​ła​cu przy pla​-

cu Blat.

background image

— Nie — usły ​szał w od​po​wie​dzi.
— Roz​m a​wia​łem z raj ​ca​m i. — Zga​dza​j ą się ze m ną, że uwię​zie​nie Ży ​dów m o​że bar​dzo za​-

szko​dzić in​te​re​som Bar​ce​lo​ny. Wła​śnie roz​po​czął się se​zon że​glu​go​wy. Je​śli zaj ​dziesz do por​tu, zo​-
ba​czy sz, że wie​le stat​ków nie m o​że wy ​pły ​nąć. Wio​zą to​wa​ry po​wie​rzo​ne im przez Ży ​dów. Al​bo
j e wy ​ła​du​j ą, al​bo za​cze​ka​j ą na kup​ców, któ​rzy m ie​li wy ​pły ​nąć ra​zem z ni​m i. Sęk w ty m , że nie
ca​ły ła​du​nek j est wła​sno​ścią Ży ​dów, część na​le​ży do chrze​ści​j an.

— Dla​cze​go nie wy ​ła​du​j ą to​wa​rów ży ​dow​skich? — To by pod​nio​sło kosz​ty trans​por​tu. Na​czel​-

nik roz​ło​ży ł rę​ce w ge​ście bez​sil​no​ści.

— Roz​dziel​cie ła​dun​ki Ży ​dów i chrze​ści​j an na od​dziel​ne stat​ki — za​pro​po​no​wał po chwi​li. Ar​-

nau po​krę​cił gło​wą.

— To nie​m oż​li​we. Stat​ki m a​j ą róż​ne tra​sy. Prze​cież wiesz, że se​zon że​glu​go​wy trwa krót​ko. Je​-

śli okrę​ty bę​dą zwle​kać z wy ​pły ​nię​ciem , ca​ły han​del się opóź​ni i nie wró​cą na czas.

Prze​pad​nie im j a​kiś rej s, co z ko​lei od​bi​j e się na ce​nie to​wa​rów. Wszy ​scy na ty m stra​ci​m y. —

Ty rów​nież, po​m y ​ślał. — Po​za ty m stat​ki nie po​win​ny stać w nie​skoń​czo​ność w por​cie. To nie​bez​-
piecz​ne. Je​śli ze​rwie się sztorm …

— Co więc pro​po​nu​j esz?
Puść​cie ich wol​no. Niech m ni​si prze​sta​ną plą​dro​wać ich do​m y i zwró​cą Ży ​dom ich wła​sność.

Niech…

— Ukarz​cie Ży ​dów grzy w​ną.
— Lud do​m a​ga się win​ny ch, a ksią​żę obie​cał ich wy ​tro​pić. Pro​fa​na​cj a ho​stii…
— Pro​fa​na​cj a ho​stii po​win​na kosz​to​wać wię​cej niż zwy ​czaj ​ne prze​stęp​stwo. — Po co się kłó​-

cić, sko​ro Ży ​dzi zo​sta​li za​wcza​su osą​dze​ni i ska​za​ni? I to bez wzglę​du na to, czy do​m i​ni​ka​nie znaj ​-
dą za​krwa​wio​ną ho​stię, czy nie. Na​czel​nik za​wa​hał się, ścią​gnął brwi. — War​to spró​bo​wać. Je​śli
się uda, za​pła​cą Ży ​dzi, ty l​ko Ży ​dzi. W prze​ciw​ny m ra​zie cze​ka nas kiep​ski se​zon i wszy ​scy na
ty m ucier​pi​m y.

Wśród ro​bot​ni​ków, zgieł​ku i py ​łu Ar​nau pod​niósł wzrok na zwor​nik dru​gie​go skle​pie​nia, ostat​nie​-

go z czte​rech two​rzą​cy ch na​wę głów​ną ko​ścio​ła San​ta Ma​ria. Na wiel​kim ka​m ie​niu przed​sta​wio​no
zwia​sto​wa​nie: Naj ​święt​sza Pan​na w czer​wo​ny m płasz​czu prze​ty ​ka​ny m zło​tem słu​cha na klęcz​-
kach anio​ła, prze​po​wia​da​j ą​ce​go j ej ry ​chłe m a​cie​rzy ń​stwo. Ja​skra​we ko​lo​ry — czer​wo​ny, nie​bie​-
ski, a przede wszy st​kim zło​ty — przy ​cią​gnę​ły uwa​gę Ar​naua. Pięk​na sce​na. Na​czel​nik prze​m y ​ślał
j e​go ar​gu​m en​ty i osta​tecz​nie ustą​pił.

Dwa​dzie​ścia pięć ty ​się​cy fun​tów i pięt​na​stu wi​no​waj ​ców! Ta​ką wła​śnie od​po​wiedź otrzy ​m ał

na​za​j utrz od na​czel​ni​ka, któ​ry spo​tkał się z do​rad​ca​m i księ​cia Ja​na.

— Pięt​na​stu wi​no​waj ​ców? Chce​cie stra​cić pięt​na​ście osób dla wi​dzi​m i​się czte​rech sza​leń​ców?
Na​czel​nik ude​rzy ł pię​ścią w stół.
— Ci sza​leń​cy to świę​ty Ko​ściół ka​to​lic​ki.
— Do​brze wiesz, że to nie​praw​da — ob​sta​wał przy swo​im Ar​nau. Wy ​m ie​ni​li spoj ​rze​nia.
— Bez wi​no​waj ​ców — uciął Ar​nau.
— To nie​m oż​li​we. Ksią​żę…
— Bez wi​no​waj ​ców! Dwa​dzie​ścia pięć ty ​się​cy fun​tów to m a​j ą​tek.
Ar​nau opu​ścił pa​łac na​czel​ni​kow​ski i ru​szy ł na oślep przed sie​bie. Co po​wie Has​da​io​wi? Że

pięt​na​stu z nich m u​si um rzeć? Nie m ógł prze​stać m y ​śleć o pię​ciu ty ​sią​cach lu​dzi stło​czo​ny ch
w sy ​na​go​dze bez wo​dy i j e​dze​nia…

background image

— Kie​dy do​sta​nę od​po​wiedź? — za​py ​tał na​czel​ni​ka.
— Ksią​żę j est na po​lo​wa​niu.
Na po​lo​wa​niu! Ksią​żę ka​zał uwię​zić pięć ty ​się​cy osób i po​j e​chał na po​lo​wa​nie! Bar​ce​lo​nę

dzie​li​ły od Ge​ro​ny, na​le​żą​cej do sy ​na Pio​tra III — księ​cia Ge​ro​ny i Ce​rve​ry — nie wię​cej niż
trzy go​dzi​ny kon​nej j az​dy, m i​m o to Ar​nau m u​siał cze​kać na od​po​wiedź aż do na​stęp​ne​go po​po​łu​-
dnia.

— Trzy ​dzie​ści pięć ty ​się​cy fun​tów i pię​ciu win​ny ch. Ty ​siąc fun​tów za każ​de​go ura​to​wa​ne​go

Ży ​da. Czy ty ​le wła​śnie kosz​tu​j e czło​wiek? — po​m y ​ślał Ar​nau.

— Czter​dzie​ści ty ​się​cy bez win​ny ch.
— Nie.
— Bę​dę in​ter​we​nio​wał u kró​la.
— Do​brze wiesz, że król j est zby t za​j ę​ty woj ​ną z Ka​sty ​lią, by szu​kać zwa​dy z wła​sny m sy ​-

nem . Nie bez po​wo​du m ia​no​wał go na​m iest​ni​kiem .

— Czter​dzie​ści pięć ty ​się​cy, ale bez win​ny ch.
— Nie, nie…
— Cho​ciaż za​py ​taj ! — krzy k​nął Ar​nau, tra​cąc nad so​bą pa​no​wa​nie. — Bła​gam … — opa​m ię​-

tał się.

Sm ród ze​m dlił go, za​nim do​szedł do sy ​na​go​gi. Uli​ce przed​sta​wia​ły j esz​cze ża​ło​śniej ​szy wi​dok

niż po​przed​nio: wszę​dzie wa​lał się ży ​dow​ski do​by ​tek. Z do​m ów do​bie​gał stu​kot; to m ni​si w czer​ni
roz​ku​wa​li ścia​ny i zry ​wa​li pod​ło​gi, szu​ka​j ąc spro​fa​no​wa​ne​go cia​ła Chry ​stu​sa. Pod​czas roz​m o​wy
z Has​da​iem — któ​re​m u ty m ra​zem to​wa​rzy ​szy ​ło dwóch ra​bi​nów i dwóch in​ny ch przy ​wód​ców
wspól​no​ty — Ar​nau​owi trud​no by ​ło za​pa​no​wać nad em o​cj a​m i. Pie​kły go oczy — czy to z wi​ny
wszech​obec​ne​go za​pa​chu m o​czu, czy ra​czej wie​ści któ​re przy ​niósł.

Przez kil​ka se​kund, słu​cha​j ąc j ę​ków do​bie​ga​j ą​cy ch z boż​ni​cy przy ​pa​try ​wał się m ęż​czy ​znom ,

któ​rzy łap​czy ​wie wdy ​cha​li świe​że po​wie​trze. Co się m u​si dziać tam , w środ​ku? Przy ​spie​szo​ny od​-
dech pię​ciu Ży ​dów na chwi​lę za​m arł, gdy roz​glą​da​li się ką​tem oka po get​cie.

— Do​m a​ga​j ą się win​ny ch — po​wie​dział Ar​nau, gdy ca​ła piąt​ka do​szła do sie​bie. — Za​czę​ło

się od pięt​na​stu, po​tem spu​ści​li do pię​ciu i m am na​dzie​j ę…

— Nie m o​że​m y cze​kać — prze​rwał m u ra​bin. — Dzi​siaj zm arł j e​den ze star​ców. Od daw​na

cho​ro​wał, ale na​si le​ka​rze nie m o​gli m u ulży ć w cier​pie​niu, nie m ie​li na​wet czy m zwil​ży ć m u
warg. Nie po​zwo​lo​no nam go po​cho​wać. Wiesz, co to zna​czy ? — Ar​nau przy ​tak​nął — Ju​tro fe​tor
roz​kła​da​j ą​cy ch się zwłok do​łą​czy do…

— Je​ste​śm y stło​cze​ni — wszedł m u w sło​wo Has​dai — do gra​nic m oż​li​wo​ści. Lu​dzie… lu​dzie

nie m o​gą wstać, by za​ła​twić po​trze​by. Mat​kom skoń​czy ł się po​karm , któ​ry m ży ​wi​ły wła​sne nie​-
m ow​lę​ta i po​zo​sta​łe spra​gnio​ne dzie​ci. Je​śli po​cze​ka​m y j esz​cze kil​ka dni, nie skoń​czy się ty l​ko na
pię​ciu ofia​rach…

— I czter​dzie​stu pię​ciu ty ​sią​cach fun​tów — do​dał Ar​nau.
— Mniej ​sza o pie​nią​dze, gdy ca​łej spo​łecz​no​ści gro​zi za​gła​da — za​brał głos dru​gi ra​bin.
— W ta​kim ra​zie? — za​py ​tał Ar​nau.
— Wstaw się j esz​cze za na​m i — po​pro​sił go Has​dai. Do​dat​ko​we dzie​sięć ty ​się​cy fun​tów do​da​-

ło naj ​wy ​raź​niej skrzy ​deł ksią​żę​cy m po​słań​com . A m o​że ksią​żę Jan wca​le nie opu​ścił m ia​sta…
Ar​nau​owi wy ​zna​czo​no spo​tka​nie na Trzech win​ny ch.

— Mo​wa o ludz​kim ży ​ciu! — krzy ​czał Ar​nau do na​czel​ni​ka

background image

— O Ży ​dach. Mó​wi​m y o Ży ​dach. O he​re​ty ​kach sta​no​wią​cy ch wła​sność kró​la. Gdy ​by nie j e​-

go wspa​nia​ło​m y śl​ność, wszy ​scy by ​li​by j uż m ar​twi. Mo​nar​cha zde​cy ​do​wał, że trzech z nich m u​si
za​pła​cić za pro​fa​na​cj ę ho​stii. Te​go żą​da lud.

Od kie​dy król bie​rze so​bie do ser​ca żą​da​nia lu​du? — po​m y ​ślał Ar​nau.
— Po​za ty m — za​uwa​ży ł na​czel​nik m ia​sta — roz​wią​że​m y za j ed​ny m za​m a​chem pro​blem

kon​su​la​tu.

Trup star​ca, wy ​schnię​te pier​si m a​tek, płacz dzie​ci, j ę​ki, fe​tor — wszy st​ko to skło​ni​ło Ar​naua do

wy ​ra​że​nia zgo​dy. Na​czel​nik z ulgą opadł na opar​cie fo​te​la.

— Ale pod dwo​m a wa​run​ka​m i — za​zna​czy ł Ar​nau, zm u​sza​j ąc go po​now​nie do kon​cen​tra​cj i.

— Pierw​szy : Ży ​dzi sa​m i wy ​bio​rą win​ny ch. — Na​czel​nik ski​nął gło​wą. — Dru​gi: ugo​da zo​sta​nie
za​ak​cep​to​wa​na przez bi​sku​pa, któ​ry zo​bo​wią​że się ostu​dzić na​stro​j e wier​ny ch.

— Już te​go do​pil​no​wa​łem . My ​ślisz, że uśm ie​cha m i się ko​lej ​ny po​grom ?
Pro​ce​sj a wy ​ru​szy ​ła z get​ta. Drzwi i okna wszy st​kich ży ​dow​skich do​m ów by ​ły za​m knię​te, a uli​-

ce opu​sto​sza​łe. Pa​nu​j ą​ca wo​kół ci​sza by ​ła j ak wy ​rzut wo​bec tu​m ul​tu do​bie​ga​j ą​ce​go zza m u​rów
get​ta, gdzie tłum zgro​m a​dził się wo​kół bi​sku​pa — odzia​ne​go w zło​te sza​ty po​ły ​sku​j ą​ce w śród​-
ziem ​no​m or​skim słoń​cu — oraz nie​zli​czo​ny ch ka​pła​nów i czar​ny ch m ni​chów, usta​wio​ny ch rzę​-
dem wzdłuż uli​cy Bo​qu​eria. Du​chow​ny ch od​dzie​la​ły od m iesz​kań​ców Bar​ce​lo​ny dwa sze​re​gi
kró​lew​skiej stra​ży.

Kie​dy w bra​m ie get​ta uka​za​ły się trzy po​sta​cie, zgiełk się​gnął ze​ni​tu. Tłum wy ​rzu​cił po​nad gło​-

wy za​ci​śnię​te pię​ści, a wy ​ci​ska zm ie​sza​ły się z m e​ta​licz​ny m szczę​kiem m ie​czy, wy ​cią​ga​ny ch
z po​chew przez żoł​nie​rzy chro​nią​cy ch or​szak. Gdy trzy po​sta​cie, o sto​pach i nad​garst​kach sku​ty ch
łań​cu​cha​m i, wpro​wa​dzo​ne zo​sta​ły m ię​dzy do​m i​ni​ka​nów, pro​ce​sj a — otwie​ra​na przez bi​sku​pa
Bar​ce​lo​ny — ru​szy ​ła. Mi​m o obec​no​ści żoł​nie​rzy i za​kon​ni​ków lu​dzie ani na chwi​lę nie prze​sta​li
ob​rzu​cać ka​m ie​nia​m i i oplu​wać trzech ska​zań​ców.

Ar​nau m o​dlił się w ko​ście​le San​ta Ma​ria. Wcze​śniej udał się do get​ta, gdzie znów zo​stał przy ​-

j ę​ty pod sy ​na​go​gą przez Has​da​ia, ra​bi​nów i przy ​wód​ców wspól​no​ty.

— Trzech wi​no​waj ​ców — po​wie​dział, sta​ra​j ąc się pa​trzeć im w oczy. — Mo​że​cie… m o​że​cie

sa​m i ich wska​zać.

Nie ode​zwa​li się, po​wie​dli ty l​ko wzro​kiem po uli​cach get​ta, a do​bie​ga​j ą​ce z boż​ni​cy skar​gi i j ę​-

ki prze​ni​ka​ły ich m y ​śli. Ar​nau nie m iał od​wa​gi zo​stać z ni​m i dłu​żej , wy ​cho​dząc, po​że​gnał się
w bra​m ie z na​czel​ni​kiem . „Trzej nie​win​ni lu​dzie… Bo prze​cież wiesz rów​nie do​brze j ak j a, że za​-
rzut o pro​fa​na​cj i ho​stii to oszczer​stwo”.

Ar​nau sły ​szał wrza​wę do​bie​ga​j ą​cą z głę​bi uli​cy Mar. Głu​chy po​m ruk wy ​peł​nił ko​ściół —

wdarł się przez nie​do​koń​czo​ne otwo​ry drzwio​we, wspiął ni​czy m m u​rarz po drew​nia​ny ch rusz​to​-
wa​niach pod​trzy ​m u​j ą​cy ch no​we ele​m en​ty kon​struk​cj i i wzbił pod sa​m o skle​pie​nie. Trzej nie​win​-
ni lu​dzie! Jak ich wy ​bra​no? Wska​za​li ich ra​bi​ni? A m o​że zgło​si​li się na ochot​ni​ka? Ar​nau przy ​po​-
m niał so​bie wzrok Has​da​ia roz​glą​da​j ą​ce​go się po uli​cach get​ta. Co kry ​ło się w j e​go oczach? Re​-
zy ​gna​cj a? Czy nie by ​ło to aby spoj ​rze​nie… po​że​gnal​ne? Ar​nau za​drżał. Zro​bi​ło m u się sła​bo
i m u​siał przy ​trzy ​m ać się klęcz​ni​ka. Pro​ce​sj a by ​ła co​raz bli​żej . Zgiełk na​ra​stał. Ar​nau wstał i po​-
pa​trzy ł na plac San​ta Ma​ria. Za chwi​lę tu bę​dą. Stał bez ru​chu, pó​ki nie ogłu​szy ​ły go wy ​zwi​ska
po​spól​stwa.

Wte​dy po​biegł do wy j ​ścia. Nikt nie usły ​szał j e​go roz​pacz​li​we​go krzy ​ku. Nikt nie do​strzegł j e​go

łez. Nikt nie wi​dział, j ak osu​wa się na ko​la​na na wi​dok za​ku​te​go w kaj ​da​ny Has​da​ia po​włó​czą​ce​go

background image

no​ga​m i w desz​czu obelg, ka​m ie​ni i plwo​cin. Has​dai m i​nął ko​ściół wpa​trzo​ny z klę​czą​ce​go m ęż​-
czy ​znę, któ​ry tłukł pię​ścia​m i w zie​m ię. Ar​nau nie pod​no​sił wzro​ku, pro​ce​sj a nie zni​kła u wy ​lo​tu
uli​cy, a zie​m ia nie za​bar​wi​ła się na czer​wo​no. Wte​dy ktoś uklęk​nął przed nim i de​li​kat​nie uj ął j e​go
dło​nie.

— Ta​ta nie chciał​by, by ś się zra​nił z j e​go po​wo​du — po​wie​dzia​ła Ra​qu​el, gdy Ar​nau pod​niósł

gło​wę.

— Oni… oni go za​bi​j ą.
— Tak.
Ar​nau przy j ​rzał się twa​rzy dziew​czy n​ki, któ​ra te​raz by ​ła j uż ko​bie​tą. Wła​śnie tu​taj , pod ty m

ko​ścio​łem ukry ł j ą przed la​ty. Ra​qu​el nie pła​ka​ła. Mi​m o gro​żą​ce​go j ej nie​bez​pie​czeń​stwa m ia​ła
na so​bie strój Ży ​dów​ki z żół​tą na​szy w​ką.

— Mu​si​m y by ć sil​ni — po​wie​dzia​ła dziew​czy n​ka, któ​rą Ar​nau za​cho​wał w pa​m ię​ci.
— Dla​cze​go, Ra​qu​el? Dla​cze​go aku​rat on?
— Dla m nie. Dla Ju​ce​fa. Dla swo​ich wnu​ków: m o​ich dzie​ci i dzie​ci Ju​ce​fa. Dla przy ​j a​ciół.

Dla wszy st​kich Ży ​dów z Bar​ce​lo​ny. Po​wie​dział, że j est sta​ry, że zdą​ży ł na​cie​szy ć się ży ​ciem .

Ar​nau wstał z po​m o​cą Ra​qu​el i wspar​ty na niej ru​szy ł za roz​wrzesz​cza​ną ciż​bą.
Spło​nę​li ży w​cem . Przy ​wią​za​no ich do pa​li ob​ło​żo​ny ch chru​stem i drwa​m i, a po​tem pod​pa​lo​-

no. Ani na chwi​lę nie um il​kły krzy ​ki chrze​ści​j an świę​tu​j ą​cy ch ze​m stę. Gdy pło​m ie​nie do​się​gły
cia​ła Has​da​ia, Ży d wzniósł oczy ku nie​bu. Ra​qu​el wy ​buch​nę​ła pła​czem i ob​j ę​ła Ar​naua, kry ​j ąc
twarz na j e​go pier​si. Sta​li w pew​ny m od​da​le​niu od tłu​m u.

Ar​nau przy ​gar​nął j ą, nie m o​gąc ode​rwać wzro​ku od pło​ną​ce​go przy ​j a​cie​la. Wy ​da​ło m u się,

że Has​dai krwa​wi, j ed​nak ogień szy b​ko go po​chło​nął. Na​gle prze​sta​ły do nie​go do​cie​rać wrza​ski
ga​wie​dzi, wi​dział j e​dy ​nie unie​sio​ne pię​ści… Wtem coś ka​za​ło m u spoj ​rzeć w pra​wo. Pięć​dzie​siąt
m e​trów od nie​go stał bi​skup, Wiel​ki in​kwi​zy ​tor oraz Elio​nor, któ​ra po​ka​zy ​wa​ła go pal​cem i coś
m ó​wi​ła. To​wa​rzy ​szy ​ła im in​na ele​ganc​ko ubra​na da​m a, któ​rej Ar​nau z po​cząt​ku nie roz​po​znał.
Na​po​tkał wzrok in​kwi​zy ​to​ra. Elio​nor wciąż krzy ​cza​ła i ge​sty ​ku​lo​wa​ła, nie prze​sta​j ąc na nie​go po​-
ka​zy ​wać.

— To ona. Ta Ży ​dów​ka j est j e​go ko​chan​ką. Ty l​ko spój rz​cie. Wi​dzi​cie, j ak j ą ob​ści​sku​j e?
W tej chwi​li Ar​nau m oc​niej przy ​tu​lił Ra​qu​el szlo​cha​j ą​cą na j e​go pier​si, pod​czas gdy pło​m ie​-

nie wzbi​j a​ły się pod nie​bo w ry tm wy ​cia tłusz​czy. Ucie​ka​j ąc przed ty m po​twor​ny m wi​do​kiem ,
prze​niósł wzrok na Elio​nor. Wzdry ​gnął się na wi​dok j ej twa​rzy, em a​nu​j ą​cej śle​pą nie​na​wi​ścią
i sa​ty s​fak​cj ą z do​ko​na​nej ze​m sty. Na​gle do​szedł go śm iech ko​bie​ty to​wa​rzy ​szą​cej j e​go żo​nie: nie​-
om y l​ny, szy ​der​czy śm iech, któ​ry wy ​ry ł m u się w pa​m ię​ci j esz​cze w dzie​ciń​stwie — śm iech
Mar​ga​ri​dy Pu​ig.

background image

47

By ​ła to od daw​na ob​m y ​śla​na ze​m sta. Elio​nor m ia​ła so​j usz​ni​ków. A oskar​że​nie prze​ciw​ko Ar​-

nau​owi i Ży ​dów​ce Ra​qu​el sta​no​wi​ło do​pie​ro po​czą​tek.

De​cy ​zj e Ar​naua Es​ta​ny ​ola, ba​ro​na Gra​nol​lers, Sant Vi​cenc dels Horts i Cal​des de Mont​bui,

do​pie​kły do ży ​we​go oko​licz​ny m m oż​ny m , za​sia​ły bo​wiem fer​m ent po​śród ich pod​da​ny ch… Nie​-
j e​den z nich m u​siał dła​wić, z za​cię​to​ścią więk​szą niż do​ty ch​czas, chłop​skie bun​ty. Ich uczest​ni​cy
do​m a​ga​li się znie​sie​nia pew​ny ch przy ​wi​le​j ów, któ​ry ch Ar​nau, ba​ron chłop​skie​go po​cho​dze​nia,
wy ​rzekł się do​bro​wol​nie. Po​śród ura​żo​ny ch m oż​ny ch znaj ​do​wał się sy n pa​na Na​varc​les, Jau​m e
de Bel​le​ra, wy ​kar​m io​ny przez Fran​ce​scę, oraz Ge​nis Pu​ig, któ​re​go Ar​nau Po​zba​wił do​m u i m a​-
j ąt​ku. Naj ​m łod​szy Pu​ig m u​siał za​m iesz​kać w Na​varc​les, w sta​rej cha​łu​pie na​le​żą​cej do j e​go
dziad​ka, a oj ​ca Graua, któ​ra ni​j ak nie m o​gła się rów​nać z pa​ła​cem przy uli​cy Mont​ca​da. Obaj
by ​li bo​ga​cze ca​ły ​m i dnia​m i uty ​ski​wa​li na swój los i ob​m y ​śla​li ze​m stę, któ​ra — j e​śli wie​rzy ć li​-
stom sio​stry Ge​ni​sa, Mar​ga​ri​dy — za​czę​ła się wła​śnie do​peł​niać.

Ar​nau uci​szy ł m a​ry ​na​rza skła​da​j ą​ce​go wła​śnie ze​zna​nia i od​wró​cił się do woź​ne​go Kon​su​la​tu

Mor​skie​go, któ​ry prze​rwał po​sie​dze​nie try ​bu​na​łu.

— Ofi​cer oraz kil​ku żoł​nie​rzy in​kwi​zy ​cj i chcą się z wa​m i wi​dzieć — szep​nął woź​ny, na​chy ​la​-

j ąc się nad Ar​nau​em .

— Cze​go chcą? — Woź​ny wzru​szy ł ra​m io​na​m i. — Niech za​cze​ka​j ą do koń​ca roz​pra​wy. —

Ar​nau po​zwo​lił ze​zna​j ą​ce​m u m a​ry ​na​rzo​wi kon​ty ​nu​ować.

Je​go to​wa​rzy sz zm arł w cza​sie rej ​su i wła​ści​ciel stat​ku chciał wy ​pła​cić j e​go spad​ko​bier​com

j e​dy ​nie rów​no​war​tość dwu​m ie​sięcz​nej pen​sj i. Wdo​wa twier​dzi​ła j ed​nak, że um o​wa obej ​m o​wa​ła
ca​ły rej s, nie m ie​sią​ce, a po​nie​waż j ej m ąż zm arł na peł​ny m m o​rzu, przy ​słu​gi​wa​ła j ej po​ło​wa
uzgod​nio​nej su​m y.

— Mów​cie da​lej — po​le​cił Ar​nau, zer​ka​j ąc na wdo​wę i trój ​kę osie​ro​co​ny ch brzdą​ców.
— Ża​den m a​ry ​narz nie przy j ​m u​j e zle​ceń na m ie​sią​ce…
Drzwi otwo​rzy ​ły się gwał​tow​nie i na sa​lę wkro​czy ​ło, od​py ​cha​j ąc bez​ce​re​m o​nial​nie woź​ne​go,

background image

sied​m iu uzbro​j o​ny ch żoł​nie​rzy in​kwi​zy ​cj i.

— Ar​nau Es​ta​ny ​ol? — za​py ​tał ofi​cer.
— Co to m a zna​czy ć?! — wy ​krzy k​nął Ar​nau. — Jak śm ie​cie za​kłó​cać…
Ofi​cer za​trzy ​m ał się do​pie​ro tuż przed nim .
— Ar​nau Es​ta​ny ​ol, kon​sul m or​ski, ba​ron Gra​nol​lers?
— Prze​cież wiesz, że tak, ofi​ce​rze — prze​rwał m u Ar​nau. — Ale…
— Z roz​ka​zu Świę​tej In​kwi​zy ​cj i aresz​tu​j ę was. Ma​cie udać się ze m ną.
Mis​sat​ges ze​rwa​li się, by bro​nić swe​go kon​su​la, lecz Ar​nau ich po​wstrzy ​m ał.
— Bądź​cie tak do​brzy i prze​suń​cie się tro​chę — po​pro​sił Ar​nau ofi​ce​ra in​kwi​zy ​cj i.
Męż​czy ​zna za​wa​hał się. Kon​sul, bar​dzo spo​koj ​ny, dał m u znak, by za​cze​kał na nie​go przy

drzwiach. W ofi​cer, nie spusz​cza​j ąc aresz​to​wa​ne​go z oka, od​su​nął s na ty ​le, by Ar​nau m ógł wi​-
dzieć ro​dzi​nę zm ar​łe​go m a​ry ​na​rza.

— Roz​strzy ​gam spra​wę na ko​rzy ść wdo​wy i j ej dzie​ci — za​wy ​ro​ko​wał, j ak gdy ​by ni​g​dy nic.

— Przy ​słu​gu​j e im po​ło​wa pen​sj i za ca​ły rej s, a nie ty l​ko za dwa m ie​sią​ce, j ak utrzy ​m u​j e wła​ści​-
ciel stat​ku. Tak brzm i po​sta​no​wie​nie te​go try ​bu​na​łu.

Ude​rzy ł m łot​kiem w stół, wstał i ski​nął na ofi​ce​ra in​kwi​zy ​cj i.
— Chodź​m y — po​wie​dział.
Wia​do​m ość o za​trzy ​m a​niu Ar​naua Es​ta​ny ​ola roz​nio​sła się po Bar​ce​lo​nie, a po​tem — za po​-

śred​nic​twem m oż​ny ch, kup​ców i zwy ​kły ch chło​pów — po spo​rej czę​ści Ka​ta​lo​nii.

Kil​ka dni póź​niej do​tar​ła do in​kwi​zy ​to​ra sie​j ą​ce​go po​strach wśród m iesz​kań​ców m a​łe​go gro​du

na pół​no​cy księ​stwa.

Jo​an spoj ​rzał na ofi​ce​ra, któ​ry prze​ka​zał m u no​wi​nę.
— Wszy st​ko wska​zu​j e na to, że to praw​da — usły ​szał. In​kwi​zy ​tor od​wró​cił się do lu​dzi.

O czy m ten czło​wiek m ó​wi? Ar​nau aresz​to​wa​ny ?

Znów prze​niósł wzrok na ofi​ce​ra, któ​ry ski​nął gło​wą.
— Ar​nau?
Lu​dzie za​czę​li krę​cić się ner​wo​wo. Jo​an chciał kon​ty ​nu​ować ka​za​nie, ale głos uwiązł m u

w gar​dle. Gdy j esz​cze raz po​pa​trzy ł na ofi​ce​ra, do​strzegł na j e​go war​gach uśm iech.

— Dla​cze​go m il​czy ​cie, bra​cie Jo​anie? — rzu​cił żoł​nierz. — Grzesz​ni​cy cze​ka​j ą.
Jo​an znów ob​rzu​cił spoj ​rze​niem lu​dzi.
— Je​dzie​m y do Bar​ce​lo​ny — za​rzą​dził.
W dro​dze po​wrot​nej do sto​li​cy Jo​an prze​j e​chał bar​dzo bli​sko wło​ści ba​ro​na Gra​nol​lers. Gdy ​by

zbo​czy ł ze szla​ku, zo​ba​czy ł​by, Jak kasz​te​lan Mont​bui i in​ni ry ​ce​rze, len​ni​cy Ar​naua, za​stra​sza​j ą
chło​pów i po​now​nie na​rzu​ca​j ą im nie​spra​wie​dli​we przy ​wi​le​j e, unie​waż​nio​ne przez Ar​naua. „Po​-
dob​no sa​m a ba​ro​no​wa do​nio​sła na m ę​ża”, za​pew​nia​no.

Ale Jo​an nie od​wie​dził wło​ści bra​ta. Przez ca​łą dro​gę nie od​zy ​wał się do ofi​ce​ra ani do po​zo​-

sta​ły ch to​wa​rzy ​szy po​dró​ży.

Na​wet do se​kre​ta​rza. Jed​nak, chcąc nie chcąc, sły ​szał ich roz​m o​wy.
— Po​dob​no oskar​żo​no go o he​re​zj ę — po​wie​dział j e​den z żoł​nie​rzy na ty ​le gło​śno, by wia​do​-

m ość do​tar​ła rów​nież do uszu Jo​ana.

— Bra​ta in​kwi​zy ​to​ra? — zdzi​wił się ktoś in​ny.
— Ni​co​lau Eim e​ric na pew​no skło​ni go do ze​znań — wtrą​cił ofi​cer.
Jo​an przy ​po​m niał so​bie wiel​kie​go in​kwi​zy ​to​ra. Ty ​le ra​zy win​szo​wał m u suk​ce​sów w obro​nie

background image

wia​ry …

— Mu​si​m y zwal​czać he​re​zj ę, bra​cie Jo​anie… Mu​si​m y tro​pić grzech w lu​dziach po​zor​nie do​-

bro​tli​wy ch, w ich al​ko​wie, w ze​zna​niach ich dzie​ci, żo​ny, m ę​ża.

Słu​chał j e​go rad. „W ra​zie ko​niecz​no​ści na​le​ży wziąć po​dej ​rza​ne​go na tor​tu​ry. Naj ​waż​niej ​sze,

by wy ​znał swój grzech”. Tę ra​dę Jo​an rów​nież wcie​lał w ży ​cie — bez prze​rwy. Ja​kim tor​tu​rom
pod​da​no Ar​naua, by przy ​znał się do he​re​zj i?

Jo​an przy ​spie​szy ł kro​ku. Brud​ny, po​prze​cie​ra​ny czar​ny ha​bit opa​dał m u cięż​ko na sto​py.
— Przez nie​go zna​la​złem się w ta​kim po​ło​że​niu — rzu​cił Ge​nis Pu​ig, prze​m ie​rza​j ąc kom ​na​tę.

— Ja, któ​ry m ia​łem …

— …pie​nią​dze, ko​bie​ty, wła​dzę — wszedł m u w sło​wo ba​ron. Lecz Ge​nis go nie słu​chał.
— Moi ro​dzi​ce i brat um ar​li j ak pierw​si lep​si chło​pi z gło​du i cho​rób, na któ​re za​pa​da ty l​ko po​-

spól​stwo. A j a…

— …zwy ​kły ry ​cerz, osta​łem się bez huf​ców, z któ​ry ​m i m ógł​by m po​spie​szy ć w su​kurs kró​lo​wi

— ba​ron do​koń​czy ł znu​dzo​ny m to​nem zna​ne m u na pa​m ięć zda​nie.

Ge​nis Pu​ig przy ​sta​nął przed Jau​m em , sy ​nem Llo​ren​ca de Bel​le​ra.
— Śm ie​szy cię to?
Pan Na​varc​les nie ru​szy ł się z fo​te​la, z któ​re​go ob​ser​wo​wał Ge​ni​sa cho​dzą​ce​go w tę i z po​wro​-

tem po zam ​ko​wej wie​ży.

— Ow​szem — rzu​cił po chwi​li. — Na​wet bar​dzo. Bo two​j e po​wo​dy, by nie​na​wi​dzić Ar​naua

Es​ta​ny ​ola, są śm iesz​ne w po​rów​na​niu z m o​im i.

Jau​m e de Bel​le​ra wbił wzrok w po​wa​łę.
— Czy na​praw​dę m u​sisz tak ła​zić?
— Kie​dy zj a​wi się twój ofi​cer? — za​py ​tał Ge​nis, nie przy ​sta​j ąc.
Cze​ka​li na po​twier​dze​nie wia​do​m o​ści, o któ​rej Mar​ga​ri​da Pu​ig na​po​m knę​ła w ostat​nim li​ście.

Prze​by ​wa​j ą​cy w Na​varc​les Ge​nis Pu​ig na​m ó​wił sio​strę, by wy ​ko​rzy ​sta​ła fakt, że Elio​nor spę​dza
sa​m ot​nie ca​łe dnie w by ​ły m pa​ła​cu Pu​igów, i zdo​by ​ła j ej za​ufa​nie. Nie by ​ło to trud​ne: ba​ro​no​wa
po​trze​bo​wa​ła po​wier​nicz​ki, któ​ra dzie​li​ła​by z nią nie​na​wiść do Ar​naua. Wła​śnie Mar​ga​ri​da pod​-
stęp​nie in​for​m o​wa​ła Elio​nor, gdzie ba​ron spę​dza po​po​łu​dnia. To Mar​ga​ri​da wy ​m y ​śli​ła j e​go ro​-
m ans z Ra​qu​el. Gdy ty l​ko Ar​nau Es​ta​ny ​ol zo​sta​nie aresz​to​wa​ny za spół​ko​wa​nie z Ży ​dów​ką, Jau​-
m e de Bel​le​ra i Ge​nis Pu​ig wkro​czą do ak​cj i.

— In​kwi​zy ​cj a za​trzy ​m a​ła Ar​naua Es​ta​ny ​ola — po​twier​dził ofi​cer, gdy ty l​ko wszedł do wie​ży.
— Mar​ga​ri​da m ia​ła ra​cj ę… — rzu​cił Ge​nis.
— Milcz — prze​rwał m u Jau​m e. — Opo​wia​daj — zwró​cił się do po​słań​ca.
— Za​trzy ​m a​no go przed trze​m a dnia​m i w Kon​su​la​cie Mor​skim pod​czas po​sie​dze​nia try ​bu​na​łu.
— Pod j a​kim za​rzu​tem ?
— Nie bar​dzo wia​do​m o. Nie​któ​rzy twier​dzą, że cho​dzi o he​re​zj ę, in​ni, że o wy ​peł​nia​nie ry ​tu​-

ałów ży ​dow​skich lub o spół​ko​wa​nie z Ży ​dów​ką. Jesz​cze go nie osą​dzo​no, na ra​zie j est prze​trzy ​-
m y ​wa​ny w lo​chach pa​ła​cu bi​sku​pie​go. Pół m ia​sta go bro​ni, dru​ga po​ło​wa go oskar​ża, choć wszy ​-
scy wy ​sta​j ą w ko​lej ​ce przed j e​go kan​to​rem . Na wła​sne oczy wi​dzia​łem , j ak lu​dzie bi​j ą się, by
od​zy ​skać swo​j e oszczęd​no​ści.

— Jest wy ​pła​cal​ny ? — za​py ​tał Ge​nis.
— Na ra​zie tak. Ale wia​do​m o, że Ar​nau Es​ta​ny ​ol udzie​lał po​ży ​czek bie​da​kom . Je​śli nie zdo​ła

od​zy ​skać ty ch pie​nię​dzy … Wła​śnie dla​te​go przed kan​to​rem wy ​bu​cha​j ą bój ​ki. Lu​dzie po​dej ​rze​-

background image

wa​j ą, że wy ​pła​cal​ność ban​kie​ra nie po​trwa dłu​go. W m ie​ście pa​nu​j e wiel​kie po​ru​sze​nie.

Jau​m e de Bal​le​ra i Ge​nis Pu​ig wy ​m ie​ni​li spoj ​rze​nia.
— To po​czą​tek koń​ca — stwier​dził ry ​cerz.
— Spro​wadź dziw​kę, któ​ra m nie wy ​kar​m i​ła — roz​ka​zał ofi​ce​ro​wi ba​ron. — I wtrąć j ą do lo​-

chów!

Ge​nis Pu​ig po​na​glił ofi​ce​ra.
— Jej czar​ci po​karm by ł prze​zna​czo​ny dla Ar​naua Es​ta​ny ​ola — tłu​m a​czy ł m u wie​lo​krot​nie

Jau​m e — j ej sy ​na, a nie dla m nie. Dla​te​go on opły ​wa te​raz w bo​gac​twa i kró​lew​skie ła​ski, a m nie
gnę​bi prze​kleń​stwo wy ​ssa​ne z j ej pier​si.

Jau​m e de Bel​le​ra m u​siał za​bie​gać u bi​sku​pa, by epi​lep​sj a, na któ​rą cier​pi, nie zo​sta​ła uzna​na za

do​wód opę​ta​nia przez de​m o​na. Nie​trud​no j ed​nak bę​dzie prze​ko​nać in​kwi​zy ​cj ę, że Fran​ce​sca m a
kon​szach​ty z dia​błem .

— Pra​gnę się wi​dzieć z bra​tem — oznaj ​m ił Jo​an, sta​wiw​szy się w pa​ła​cu bi​sku​pim .
Ni​co​lau Eim e​ric po​pa​trzy ł na nie​go zm ru​żo​ny ​m i m a​ły ​m i oczka​m i.
— Mu​sisz go skło​nić do wy ​zna​nia grze​chów i oka​za​nia skru​chy.
— O co j est oskar​żo​ny ? Wiel​ki in​kwi​zy ​tor drgnął.
— Chcesz, by m wy ​j a​wił za​rzut cią​żą​cy na więź​niu in​kwi​zy ​cj i? Je​steś za​słu​żo​ny m in​kwi​zy ​to​-

rem , ale… Czy ż​by ś stał po stro​nie bra​ta? — Jo​an spu​ścił wzrok. — Mo​gę ci j e​dy ​nie po​wie​dzieć,
że to bar​dzo po​waż​ne za​rzu​ty. Po​zwo​lę na wi​dze​nia pod wa​run​kiem , że skło​nisz więź​nia do wy ​zna​-
nia wi​ny.

Dzie​sięć ba​tów! Pięt​na​ście, dwa​dzie​ścia pięć… Ile ra​zy po​wta​rzał ten roz​kaz w ostat​nich la​-

tach? „Bij ​cie, aż się przy ​zna!”, na​ka​zy ​wał swy m żoł​nie​rzom . A te​raz… te​raz żą​da​no, by wy ​do​by ł
ze​zna​nia od wła​sne​go bra​ta. Jak m a to zro​bić? Chciał coś po​wie​dzieć, lecz zdo​łał ty l​ko m ach​nąć
rę​ka​m i.

— To twój obo​wią​zek — upo​m niał go Eim e​ric.
— To m ój brat. Ty l​ko on m i zo​stał…
— Masz j esz​cze Ko​ściół. Masz nas, bra​ci w wie​rze. — Wiel​ki in​kwi​zy ​tor od​cze​kał kil​ka se​kund.

— Bra​cie Jo​anie, cze​ka​łem na twój przy ​j azd. Je​śli nie weź​m iesz na sie​bie te​go obo​wiąz​ku, zaj ​m ę
się spra​wą oso​bi​ście.

Skrzy ​wił się z obrzy ​dze​niem , gdy w noz​drza ude​rzy ​ło go zgni​łe po​wie​trze pa​ła​co​wy ch lo​chów.

Szedł ko​ry ​ta​rzem , któ​ry m iał go do​pro​wa​dzić do Ar​naua, po​śród od​gło​sów ciek​ną​cej po ścia​nach
wo​dy i um y ​ka​j ą​cy ch m u spod nóg szczu​rów. Wzdry ​gnął się, bo j e​den z gry ​zo​ni prze​biegł m u po
sto​pie. Do​kład​nie tak sa​m o za​re​ago​wał na groź​bę Ni​co​laua Eim e​ri​ca: „…zaj ​m ę się ty m oso​bi​-
ście”. Co zro​bił Ar​nau? Jak m u po​wie, że on, j e​go brat, zgo​dził się…

Do​zor​ca pchnął drzwi ce​li i przed Jo​anem otwo​rzy ​ła się m rocz​na, cuch​ną​ca cze​luść. Kil​ka cie​-

ni drgnę​ło i do​m i​ni​ka​nin usły ​szał zło​wiesz​czy szczęk łań​cu​chów. Na wi​dok te​go po​twor​ne​go m iej ​-
sca po​czuł ucisk w żo​łąd​ku i go​ry cz w ustach. „Tam ”, po​wie​dział straż​nik wska​zał sku​lo​ny w ką​cie
cień i wy ​szedł. Jo​an za​drżał na od​głos za​trza​sku​j ą​cy ch się za nim drzwi. Stał na pro​gu po​grą​żo​nej
w pół​m ro​ku ce​li. Ty l​ko przez za​kra​to​wa​ne okien​ko pod su​fi​tem są​czy ​ło się nie​co bla​de​go świa​tła.
Po wy j ​ściu do​zor​cy znów za​brzę​cza​ły łań​cu​chy po​nad tu​zi​na więź​niów. Czu​j ą ulgę czy ra​czej
roz​pacz, że straż​nik nie przy ​szedł po nich? — za​sta​na​wiał się Jo​an, słu​cha​j ąc co​raz gło​śniej ​szy ch
j ę​ków i skarg. Pod​szedł do po​sta​ci, któ​rą, j ak m u się zda​wa​ło, wska​zał do​zor​ca, ale gdy ukuc​nął,
zwró​ci​ła się ku nie​m u owrzo​dzo​na twarz bez​zęb​nej sta​ru​chy.

background image

Od​su​nął się gwał​tow​nie, stra​cił rów​no​wa​gę I upadł. Sta​ru​cha przy ​glą​da​ła m u się przez chwi​lę,

po czy m znów ukry ​ła w ciem ​no​ściach swą nie​do​lę.

— Ar​nau? — sy k​nął Jo​an, nie pod​no​sząc się. Po​wtó​rzy ł im ię bra​ta na głos, m ą​cąc ci​szę, któ​ra

od​po​wie​dzia​ła m u za pierw​szy m ra​zem .

— Jo​an?
Za​kon​nik ru​szy ł w kie​run​ku, z któ​re​go do​biegł zna​j o​m y głos. Znów kuc​nął, uj ął gło​wę bra​ta

w dło​nie i przy ​ci​snął do pier​si.

— Mat​ko Bo​ska! Co… Co oni ci zro​bi​li? Jak się czu​j esz? — Za​czął wo​dzić pal​ca​m i po twa​rzy

Ar​naua: po twar​dej szcze​ci​nie, po wy ​sta​j ą​cy ch ko​ściach po​licz​ko​wy ch. — Nie da​j ą ci j eść?

— Da​j ą. Ka​wa​łek czer​stwe​go chle​ba i wo​dę.
Jo​an cof​nął rę​kę, na​tra​fiw​szy na że​la​zne ob​rę​cze spi​na​j ą​ce kost​ki bra​ta.
— Bę​dziesz m ógł m i po​m óc? — za​py ​tał Ar​nau. Jo​an nie od​po​wie​dział. — Prze​cież j e​steś j ed​-

ny m z nich. Czę​sto wspo​m i​na​łeś, że in​kwi​zy ​tor bar​dzo cię ce​ni. To nie do znie​sie​nia, Jo​an. Sam
nie wiem , j ak dłu​go j uż tu sie​dzę. Cze​ka​łem na cie​bie…

— Przy ​j e​cha​łem , gdy ty l​ko otrzy ​m a​łem wia​do​m ość.
— Roz​m a​wia​łeś z in​kwi​zy ​to​rem ?
— Tak. — Mi​m o ciem ​no​ści Jo​an uni​kał wzro​ku bra​ta.
Mil​cze​li przez chwi​lę.
— I? — za​py ​tał w koń​cu Ar​nau.
— Co zro​bi​łeś?
Ar​nau ści​snął ra​m ię Jo​ana.
— Jak m o​żesz po​dej ​rze​wać…
— Mu​szę wie​dzieć, Ar​nau. Chcę ci po​m óc, ale naj ​pierw m u​szę po​znać sta​wia​ne ci za​rzu​ty.

Do​brze wiesz, że są taj ​ne. Ni​co​lau nie chciał m i po​wie​dzieć…

— To o czy m roz​m a​wia​li​ście?
— O ni​czy m . Wo​la​łem naj ​pierw zo​ba​czy ć się z to​bą. Za​nim za​cznę prze​ko​ny ​wać Eim e​ri​ca,

m u​szę wie​dzieć, o co cię oskar​ża​j ą.

— Za​py ​taj Elio​nor. — Ar​nau znów zo​ba​czy ł, j ak żo​na wy ​ty ​ka go pal​cem na tle pło​m ie​ni po​-

chła​nia​j ą​cy ch nie​win​ne​go czło​wie​ka. — Has​dai nie ży ​j e — do​dał.

— Elio​nor?
— Dzi​wi cię to?
Jo​an za​chwiał się i m u​siał wes​przeć na bra​cie.
— Co ci j est? — za​py ​tał Ar​nau, pod​trzy ​m u​j ąc go.
— To m iej ​sce… I ty, w ta​kim sta​nie… Zro​bi​ło m i się sła​bo.
— Idź j uż. Bar​dziej m i się przy ​dasz na ze​wnątrz niż tu​taj , sie​dząc ze m ną i m nie po​cie​sza​j ąc.
Jo​an wstał. Ko​la​na m u drża​ły.
— Tak, chy ​ba m asz ra​cj ę.
We​zwał do​zor​cę i opu​ścił lo​chy, po​dą​ża​j ąc ko​ry ​ta​rzem za tłu​sty m m ęż​czy ​zną. Miał przy so​bie

kil​ka m o​net.

— To dla cie​bie. — Do​zor​ca bez sło​wa wziął pie​nią​dze. — Ju​tro do​sta​niesz wię​cej , j e​śli bę​-

dziesz m i​ły dla m o​j e​go bra​ta. — Jo​ano​wi od​po​wie​dzia​ły ty l​ko czm y ​cha​j ą​ce szczu​ty. — Sły ​sza​-
łeś? — Wark​nię​cie straż​ni​ka po​nio​sło się po pod​zie​m iach, za​głu​sza​j ąc pi​ski gry ​zo​ni.

Po​trze​bo​wał pie​nię​dzy. Po wy j ​ściu z pa​ła​cu bi​sku​pie​go udał się do kan​to​ru Ar​naua. Na ro​gu

background image

ulic Ca​nvis Vells i Ca​nvis No​us zo​ba​czy ł tłum ob​le​ga​j ą​cy m a​ły bu​dy ​nek, z któ​re​go Ar​nau do nie​-
daw​na za​wia​dy ​wał in​te​re​sa​m i. Cof​nął się.

— To j e​go brat! — do​biegł go okrzy k.
Lu​dzie rzu​ci​li się w j e​go stro​nę. Jo​an chciał ucie​kać, ale zm ie​nił zda​nie, bo tłum za​trzy ​m ał się

kil​ka kro​ków przed nim . Prze​cież nie za​ata​ku​j ą do​m i​ni​ka​ni​na. Wy ​pro​sto​wał się, m szy ł przed sie​bie.

— Co się dzie​j e z two​im bra​tem , m ni​chu? — za​py ​tał m ęż​czy ​zna, obok któ​re​go wła​śnie prze​-

cho​dził.

Jo​an zm ie​rzy ł go wzro​kiem . Męż​czy ​zna prze​ra​stał go o gło​wę.
— Je​stem bra​tem Jo​anem , słu​gą Świę​tej In​kwi​zy ​cj i — ostat​nie sło​wa wy ​m ó​wił z na​ci​skiem .

— Masz m nie na​zy ​wać „oj ​cem in​kwi​zy ​to​rem ”.

Za​darł gło​wę i spoj ​rzał nie​zna​j o​m e​m u w oczy. I wy ​znać m i swe grze​chy, do​dał w du​chu.

Męż​czy ​zna cof​nął się kil​ka kro​ków. Kie​dy Jo​an znów ru​szy ł do kan​to​ru, tłum za​czął się przed nim
roz​stę​po​wać.

— Je​stem bra​tem Jo​anem , człon​kiem Świę​tej In​kwi​zy ​cj i! — m u​siał po​wtó​rzy ć przed za​-

m knię​ty ​m i drzwia​m i.

Przy ​j ę​ło go trzech su​biek​tów. W kan​to​rze pa​no​wał ba​ła​gan: księ​gi le​ża​ły roz​rzu​co​ne na wy ​-

m ię​ty m czer​wo​ny m ob​ru​sie przy ​kry ​wa​j ą​cy m dłu​gi stół. Do​brze, że Ar​nau te​go nie wi​dzi…

— Po​trze​bu​j ę pie​nię​dzy — oznaj ​m ił Jo​an. Su​biek​ci spoj ​rze​li na nie​go z nie​do​wie​rza​niem .
— My też — od​parł naj ​star​szy z nich, Re​m i​gi, któ​ry za​stą​pił Gu​il​le​m a.
— Co m asz na m y ​śli?
— Ano to, że nie m a​m y ani j ed​ne​go sol​da. — Re​m i​gi wska​zał na pu​ste ku​fry i szka​tu​ły. — Ani

j ed​ne​go, bra​cie Jo​anie.

— Mój brat nie m a pie​nię​dzy ?
— Nie m a go​tów​ki. Jak m y ​śli​cie, na co cze​ka​j ą ci wszy ​scy lu​dzie? Przy ​szli ode​brać swo​j e

oszczęd​no​ści. Na​cho​dzą nas od wie​lu dni. Ar​nau na​dal j est bar​dzo bo​ga​ty — su​biekt po​sta​no​wił
uspo​ko​ić za​kon​ni​ka — ty ​le że j e​go m a​j ą​tek zo​stał za​in​we​sto​wa​ny w po​ży cz​ki, zle​ce​nia han​dlo​we,
bie​żą​ce trans​ak​cj e…

— Dla​cze​go nie za​żą​da​cie zwro​tu po​ży ​czek?
— Głów​ny m dłuż​ni​kiem Ar​naua j est król, a wie​cie, że kró​lew​ski skar​biec…
— Nikt po​za kró​lem nie j est wi​nien Ar​nau​owi pie​nię​dzy ?
— Bar​dzo wie​le osób, lecz al​bo nie upły ​nął ter​m in spła​ty, al​bo… Prze​cież wie​cie, że Ar​nau

udzie​lał po​ży ​czek lu​dziom ubo​gim , któ​rzy nie m o​gą zwró​cić od ra​zu ca​łej kwo​ty. A prze​cież m i​-
m o to, gdy ty l​ko usły ​sze​li o pro​ble​m ach Ar​naua, wie​lu z nich od​da​ło część dłu​gu, ty ​le, ile zdo​ła​li.
Ale to gest wy ​łącz​nie sy m ​bo​licz​ny, kro​pla w m o​rzu po​trzeb. Nie m o​że​m y zwró​cić ca​ło​ści po​wie​-
rzo​ny ch nam wkła​dów.

Jo​an wska​zał drzwi.
— A oni? Oni m o​gą żą​dać ich zwro​tu?
— Nie m o​gą. Po​wie​rza​j ąc Ar​nau​owi oszczęd​no​ści, po​zwo​li​li ni​m i ob​ra​cać i j e in​we​sto​wać.

Lecz pie​niądz j est m a​ło​dusz​ny, a in​kwi​zy ​cj a…

Jo​an dał m u znak, by nie zwra​cał uwa​gi na j e​go ha​bit. Znów za​dźwię​cza​ło m u w uszach wark​-

nię​cie wię​zien​ne​go do​zor​cy.

— Po​trze​bu​j ę pie​nię​dzy — po​wtó​rzy ł.
— Już m ó​wi​łem , że nie m a​m y go​tów​ki — usły ​szał od Re​m i​gie​go.

background image

— Tak czy owak po​trze​bu​j e​m y pie​nię​dzy. Ar​nau ich po​trze​bu​j e.
Ar​nau po​trze​bu​j e pie​nię​dzy, a j esz​cze bar​dziej , po​m y ​ślał, spo​glą​da​j ąc zno​wu na drzwi, po​trze​-

bu​j e spo​ko​j u. To za​m ie​sza​nie m o​że m u ty l​ko za​szko​dzić. Je​śli lu​dzie po​m y ​ślą, że zban​kru​to​wał, od​-
su​ną się od nie​go… A prze​cież bę​dzie nam po​trzeb​ne po​par​cie.

— Nie da się j a​koś uci​szy ć wie​rzy ​cie​li? Mo​że coś sprze​da​m y ?
— Mo​gli​by ​śm y od​stą​pić nie​któ​re zle​ce​nia han​dlo​we i roz​dzie​lić de​po​zy ​ta​riu​szy na zle​ce​nia,

w któ​ry ch nie po​śred​ni​czy Ar​nau — od​parł Re​m i​gi. — Ale bez j e​go zgo​dy …

— Mo​j e upo​waż​nie​nie ci nie wy ​star​czy ? Su​biekt spoj ​rzał na Jo​ana.
— To na​praw​dę ko​niecz​ne, Re​m i​gi.
— Zgo​da — dał się w koń​cu prze​ko​nać su​biekt. — W rze​czy ​wi​sto​ści nie stra​ci​li​by ​śm y na ty m .

Cho​dzi po pro​stu o wy ​m ia​nę trans​ak​cj i: oni do​sta​li​by j ed​ną część, a m y dru​gą. Uspo​ko​j ą się, wi​-
dząc, że Ar​nau j uż nie po​śred​ni​czy w ich in​te​re​sach, ale… po​trze​bu​j ę pi​sem ​ne​go upo​waż​nie​nia.

Jo​an po​chy ​lił się nad do​ku​m en​tem pod​su​nię​ty m przez Re​m i​gie​go.
— Ju​tro ra​no m u​si​m y m ieć go​tów​kę — po​wie​dział, skła​da​j ąc pod​pis. — Po​trze​bu​j e​m y pie​nię​-

dzy — po​wtó​rzy ł na wi​dok m i​ny su​biek​ta. — Zdo​bądź j e, choć​by sprze​da​j ąc coś za bez​cen.

Za​raz po wy j ​ściu Jo​ana, któ​ry znów uci​szy ł wie​rzy ​cie​li, Re​m i​gi za​czął gru​po​wać zle​ce​nia.

Jesz​cze te​go sa​m e​go dnia ostat​ni sta​tek wy ​pły ​wa​j ą​cy z Bar​ce​lo​ny po​wiózł no​we dy s​po​zy ​cj e dla
wszy st​kich agen​tów Ar​naua na wy ​brze​żu śród​ziem ​no​m or​skim . Re​m i​gi dzia​łał szy b​ko — na​za​j utrz
za​do​wo​le​ni wie​rzy ​cie​le bę​dą opo​wia​da​li o po​pra​wie sy ​tu​acj i fi​nan​so​wej Ar​naua.

background image

48

Pierw​szy raz od ty ​go​dnia Ar​nau na​pił się świe​żej wo​dy i wziął do ust coś lep​sze​go niż czer​-

stwy chleb. Do​zor​ca szturch​nął go sto​pą, ka​zał wstać i chlu​snął wo​dą na m iej ​sce, gdzie do​ty ch​-
czas sie​dział. Lep​sza wo​da niż gnój , po​m y ​ślał Ar​nau. Przez kil​ka se​kund sły ​chać by ​ło wo​dę ście​-
ka​j ą​cą po pod​ło​dze i chra​pli​wy od​dech tłu​ste​go straż​ni​ka. Na​wet sta​ru​cha, któ​ra wy ​cze​ki​wa​ła
śm ier​ci z twa​rzą ukry ​tą w gał​ga​nach, zer​k​nę​ła na Ar​naua.

— Zo​staw wia​dro — roz​ka​zał by ​ły ba​sta​ix zbie​ra​j ą​ce​m u się do wy j ​ścia do​zor​cy.
Ar​nau wi​dział nie​raz, j ak straż​nik znę​ca się nad więź​nia​m i ty l​ko dla​te​go, że od​wa​ży ​li się spoj ​-

rzeć m u w oczy. Rów​nież ty m ra​zem gru​bas po​sta​no​wił uka​rać zu​chwal​ca, ale j e​go pięść za​m ar​-
ła kil​ka cen​ty ​m e​trów od gło​wy Ar​naua, któ​ry nie uchy ​lił się przed cio​sem . Do​zor​ca splu​nął i ci​-
snął wia​drem o zie​m ię, a wy ​cho​dząc, kop​nął j e​den z zer​ka​j ą​cy ch na nie​go cie​ni.

Gdy wo​da wsią​kła w pod​ło​gę, Ar​nau usiadł. Z ze​wnątrz do​bie​gło bi​cie dzwo​nu. Ty l​ko sła​be

świa​tło są​czą​ce się przez wię​zien​ne okno oraz dźwięk dzwo​nu łą​czy ​ły go ze świa​tem . Pod​niósł
wzrok ku okien​ku i wy ​tę​ży ł słuch. Ko​ściół San​ta Ma​ria by ł j uż pe​łen barw i świa​tła, ale nie m iał
j esz​cze dzwo​nów. Na​to​m iast do​cho​dził do nie​go z od​da​li stu​kot dłut o ka​m ie​nie i m łot​ków o de​ski
oraz na​wo​ły ​wa​nia ro​bot​ni​ków. Gdy od​gło​sy te prze​do​sta​wa​ły się do lo​chów — m ój Bo​że! —
świa​tło i dźwięk znie​wa​la​ły Ar​naua i uno​si​ły m y ​śla​m i ku lu​dziom , któ​rzy w po​cie czo​ła bu​do​wa​li
j e​go uko​cha​ną świą​ty ​nię. Znów po​czuł na ple​cach cię​żar pierw​sze​go ka​m ie​nia, przy ​dźwi​ga​ne​go
przed la​ty dla Ma​don​ny. Ile cza​su upły ​nę​ło od tam ​tej po​ry ? Jak wie​le się zm ie​ni​ło! By ł wte​dy
dziec​kiem i zna​lazł w Ma​don​nie od Mo​rza m at​kę, któ​rej nie da​ne m u by ​ło po​znać…

Przy ​naj ​m niej , po​cie​szał się, ustrze​głem Ra​qu​el przed gro​żą​cy m j ej nie​bez​pie​czeń​stwem . Zo​-

ba​czy w​szy wy ​ce​lo​wa​ny w nie​go oskar​ży ​ciel​ski pa​lec Elio​nor i Mar​ga​ri​dy Pu​ig, do​pil​no​wał, by
Ra​qu​el i j ej ro​dzi​na czy m prę​dzej opu​ści​li dziel​ni​cę ży ​dow​ską. Na​wet on nie wie​dział, gdzie się
ukry ​li…

— Spro​wadź tu Mar — po​le​cił Jo​ano​wi za​raz na po​cząt​ku dru​gie​go wi​dze​nia.
Za​kon​nik za​m arł.

background image

— Sły ​szy sz? — Ar​nau wstał i chciał do nie​go po​dej ść, ale po​wstrzy ​m ał go łań​cuch. Jo​an nie

ru​szał się z m iej ​sca. — Sły ​szy sz m nie?

— Tak… tak… sły ​szę. — Jo​an pod​szedł do Ar​naua, by go uści​skać. — Ale… — za​czął.
— Mu​szę się z nią zo​ba​czy ć. — Ar​nau chwy ​cił za​kon​ni​ka za ra​m io​na, unie​m oż​li​wia​j ąc m u

uścisk, i lek​ko nim po​trzą​snął. — Chcę z nią po​roz​m a​wiać przed śm ier​cią…

— Na Bo​ga! Nie m ów tak.
— Ale to praw​da. By ć m o​że um rę tu j ak pies na oczach ty ch nie​szczę​śni​ków. Ale przed​tem

chciał​by m zo​ba​czy ć Mar. Cho​dzi o…

— Co chcesz j ej po​wie​dzieć? Co j est aż tak waż​ne?
— Wy ​ba​cze​nie. Chcę bła​gać j ą o wy ​ba​cze​nie i… po​wie​dzieć, że j ą ko​cham . — Jo​an pró​bo​-

wał wy ​rwać się bra​tu, ale Ar​nau go nie pusz​czał. — Znasz m nie, j e​steś słu​gą Bo​ży m . Wiesz, że
ni​g​dy ni​ko​go nie skrzy w​dzi​łem , z wy ​j ąt​kiem … te​go dziec​ka.

Jo​an wy ​swo​bo​dził się z uści​sku i padł przed bra​tem na ko​la​na.
— To nie two​j a wi​na… — za​czął tłu​m a​czy ć.
— Mam ty l​ko cie​bie — prze​rwał m u Ar​nau, rów​nież klę​ka​j ąc. — Mu​sisz m i po​m óc. Za​wsze

m o​głem na to​bie po​le​gać, nie za​wiedź m nie te​raz. Ty l​ko ty m i zo​sta​łeś!

Jo​an m il​czał przez chwi​lę.
— A j ej m ąż? — za​py ​tał w koń​cu. — Mo​że nie po​zwo​li…
— Nie ży ​j e. Do​wie​dzia​łem się o ty m , gdy prze​stał spła​cać od​set​ki od ta​niej po​ży cz​ki. Zgi​nął

pod roz​ka​za​m i kró​la, bro​niąc Ca​la​tay ​ud.

— Ale…
— Jo​anie… Je​stem zwią​za​ny z Elio​nor przy ​się​gą, któ​ra nie po​zwa​la m i po​łą​czy ć się z Mar za

ży ​cia żo​ny … Ale m u​szę się z nią cho​ciaż zo​ba​czy ć. Mu​szę po​wie​dzieć, co do niej czu​j ę, nie​waż​-
ne, że nie m o​że​m y by ć ra​zem … — Ar​nau po​wo​li od​zy ​ski​wał spo​kój . Chciał po​pro​sić bra​ta
o j esz​cze j ed​ną przy ​słu​gę. — Wstąp przy oka​zj i do kan​to​ru i sprawdź, j ak się spra​wy m a​j ą.

Jo​an wes​tchnął. Ra​no od​wie​dził uli​cę ban​kie​rów i do​stał od Re​m i​gie​go sa​kiew​kę z pie​niędz​m i.
— To nie by ł do​bry in​te​res — usły ​szał od su​biek​ta.
A ni​by co j est te​raz do​bry m in​te​re​sem ? Po​że​gnaw​szy się z Ar​nau​em i obie​caw​szy, że spro​wa​-

dzi Mar, Jo​an za​pła​cił straż​ni​ko​wi j esz​cze w drzwiach lo​chu.

— Za​ży ​czy ł so​bie wia​dra.
Cóż zna​czy wia​dro, sko​ro Ar​nau… Jo​an wy ​łu​skał z sa​kiew​ki j esz​cze j ed​ną m o​ne​tę.
— Chcę, by wia​dro by ​ło re​gu​lar​nie opróż​nia​ne. — Do​zor​ca scho​wał pie​nią​dze i ru​szy ł ko​ry ​ta​-

rzem . — Je​den z więź​niów um arł — do​dał Jo​an.

Straż​nik wzru​szy ł ra​m io​na​m i.
Nie od ra​zu opu​ścił pa​łac bi​sku​pi. Po wy j ​ściu z lo​chów udał się do Ni​co​laua Eim e​ri​ca. Znał

do​brze pa​ła​co​we ko​ry ​ta​rze.

Wie​lo​krot​nie prze​m ie​rzał j e w m ło​do​ści dum ​ny ze spo​czy ​wa​j ą​cej na nim od​po​wie​dzial​no​ści.

Te​raz m i​j a​li go in​ni m ło​dzi za​dba​ni du​chow​ni, któ​rzy zer​ka​li na nie​go z nie​sm a​kiem .

— Przy ​znał się? Obie​cał, że spro​wa​dzi Mar.
— Przy ​znał się? — po​wtó​rzy ł wiel​ki in​kwi​zy ​tor.
Jo​an przez ca​łą noc przy ​go​to​wy ​wał się do tej roz​m o​wy, ale na​gle wszy st​ko wy ​le​cia​ło m u

z gło​wy.

— Je​śli się przy ​zna… Ja​ka ka​ra…

background image

— Już ci m ó​wi​łem , że cią​żą na nim wy ​j ąt​ko​wo po​waż​ne za​rzu​ty.
— Mój brat j est bar​dzo bo​ga​ty. Wy ​trzy ​m ał spoj ​rze​nie Ni​co​laua Eim e​ri​ca.
— Chcesz prze​ku​pić Świę​tą In​kwi​zy ​cj ę? Ty, in​kwi​zy ​tor?
— Grzy w​ny są po​wszech​nie sto​so​wa​ne przez na​sze try ​bu​na​ły. Je​stem prze​ko​na​ny, że j e​śli wy ​-

zna​czy ​cie ka​rę pie​nięż​ną…

— Wiesz do​brze, że to za​le​ży od wa​gi prze​wi​nie​nia. Za​rzu​ty prze​ciw​ko twe​m u bra​tu…
— Elio​nor nie m o​że m u ni​cze​go za​rzu​cić — prze​rwał m u Jo​an.
Wiel​ki in​kwi​zy ​tor ze​rwał się z krze​sła i opie​ra​j ąc dło​nie na sto​le, zm ie​rzy ł go wzro​kiem .
— A więc — po​wie​dział pod​nie​sio​ny m gło​sem — obaj wie​cie, że do​nos zło​ży ​ła kró​lew​ska

wy ​cho​wa​ni​ca. Żo​na oskar​żo​ne​go! Pod​opiecz​na sa​m e​go kró​la! Skąd wie​dzie​li​by ​ście, że to ona,
gdy ​by twój brat nie m iał nic do ukry ​cia? Kto nie ufa wła​snej żo​nie? Czy Ar​nau nie po​wi​nien po​-
dej ​rze​wać ra​czej j a​kie​goś za​wist​ne​go kup​ca, pra​cow​ni​ka lub choć​by są​sia​da? Ileż osób ska​zał j a​-
ko kon​sul m or​ski? Każ​dy in​ny szu​kał​by do​no​si​cie​la wła​śnie w ich gro​nie. No, m ów, bra​cie Jo​anie!
Dla​cze​go aku​rat ba​ro​no​wa? Ja​ki grzech skry ​wa​ny przez twe​go bra​ta po​zwo​lił m u się do​m y ​ślić, że
do​nio​sła na nie​go wła​sna żo​na?

Jo​an sku​lił się na krze​śle. Ty ​le ra​zy sto​so​wał pod​czas prze​słu​chań tę sa​m ą tak​ty ​kę. Ty ​le ra​zy

cze​piał się j ed​ne​go sło​wa, by … Ale, ale… Skąd Ar​nau wie, że to Elio​nor? Czy ż​by rze​czy ​wi​-
ście…?

— To nie Ar​nau — skła​m ał. — Sam się do​m y ​śli​łem , kto na nie​go do​niósł.
Ni​co​lau Eim e​ric wzniósł rę​ce do nie​ba.
— Do​m y ​śli​łeś się, bra​cie Jo​anie? Ni​by j ak?
— Bo Elio​nor go nie​na​wi​dzi. Nie… opa​m ię​tał się za póź​no. Eim e​ric j uż m iał go w gar​ści.
— A dla​cze​go? Dla​cze​go wy ​cho​wa​ni​ca kró​lew​ska nie​na​wi​dzi swe​go m ał​żon​ka? Dla​cze​go

przy ​kład​na, bo​go​boj ​na chrze​ści​j an​ka nie​na​wi​dzi wła​sne​go m ę​ża? Ja​kie zło j ej wy ​rzą​dził? Prze​cież
nie​wia​sty są stwo​rzo​ne do usłu​gi​wa​nia m ęż​czy ​znom , tak uczy pra​wo ziem ​skie i bo​skie. Ko​bie​ta
nie ży ​wi nie​na​wi​ści do m ę​ża, na​wet j e​śli ten bi​j e j ą i wię​zi. Mu​si dla nie​go pra​co​wać, speł​niać
j e​go cie​le​sne za​chcian​ki, trosz​czy ć się o nie​go i by ć m u ule​gła, m i​m o to go nie nie​na​wi​dzi. Co
wiesz, bra​cie Jo​anie?

Jo​an za​ci​snął zę​by. Nie po​wie nic wię​cej . Czuł się po​ko​na​ny.
— Je​steś in​kwi​zy ​to​rem . Mu​sisz m i wszy st​ko wy ​j a​wić! — krzy k​nął Eim e​ric.
Jo​an na​dal m il​czał.
— Nie wol​no ci za​ta​j ać grze​chu. Bar​dziej grze​szy ten, kto ukry ​wa cu​dze wy ​stęp​ki, ani​że​li sam

grzesz​nik.

Jo​ano​wi sta​nę​ły przed ocza​m i nie​zli​czo​ne ry n​ki m a​ły ch m ie​ścin i ich za​trwo​że​ni m iesz​kań​cy

słu​cha​j ą​cy j e​go ka​zań.

— Bra​cie Jo​anie — Eim e​ric wy ​ce​lo​wał w nie​go pa​lec i za​czął po​wo​li ce​dzić sło​wa — j u​tro

chcę m ieć j e​go ze​zna​nie. I m ódl się, by m i cie​bie nie wtrą​cił do lo​chu. Ach, i j esz​cze coś — rzu​-
cił za wy ​cho​dzą​cy m Jo​anem — spraw so​bie no​wy ha​bit. Do​szły m nie skar​gi i w rze​czy sa​m ej …

Wy ​cho​dząc z ga​bi​ne​tu in​kwi​zy ​to​ra i przy ​glą​da​j ąc się swe​m u za​bło​co​ne​m u i po​strzę​pio​ne​m u

ha​bi​to​wi, Jo​an wpadł na dwóch ry ​ce​rzy cze​ka​j ą​cy ch na au​dien​cj ę. Tuż obok trzej uzbro​j e​ni m ęż​-
czy ź​ni pil​no​wa​li dwóch za​ku​ty ch w kaj ​da​ny ko​biet: sta​rej oraz znacz​nie m łod​szej , któ​rej twarz…

— Co tu j esz​cze ro​bisz, bra​cie Jo​anie? — Ni​co​lau Eim e​ric wy ​szedł na próg ga​bi​ne​tu, by przy ​-

j ąć go​ści.

background image

Jo​an nie zwle​kał dłu​żej i czy m prę​dzej opu​ścił pa​łac bi​sku​pi.
Jau​m e de Bel​le​ra i Ge​nis Pu​ig we​szli do ga​bi​ne​tu. Ni​co​lau Eim e​ric ob​rzu​cił spoj ​rze​niem Fran​-

ce​scę i Ale​dis i roz​ka​zał im zo​stać w po​cze​kal​ni.

— Do​szły nas słu​chy — za​czął Jau​m e, gdy on i j e​go to​wa​rzy sz przed​sta​wi​li się i za​j ę​li m iej ​-

sca dla go​ści — że poj ​m a​li​ście Ar​naua Es​ta​ny ​ola.

Ge​nis Pu​ig bęb​nił pal​ca​m i w ko​la​na.
— Tak — rzu​cił oschle Eim e​ric. — Zo​sta​ło to po​da​ne do pu​blicz​nej wia​do​m o​ści.
— O co j est oskar​żo​ny ? — za​py ​tał Ge​nis Pu​ig. Jau​m e skar​cił go spoj ​rze​niem . „Masz sie​dzieć

ci​cho, chy ​ba że in​kwi​zy ​tor o coś cię za​py ​ta”, po​wta​rzał m u wie​lo​krot​nie.

Oczy du​chow​ne​go spo​czę​ły na Ge​ni​sie.
— Czy nie wie​cie, że to po​uf​na in​for​m a​cj a?
— Wy ​bacz​cie, pro​szę, m o​j e​m u to​wa​rzy ​szo​wi — pró​bo​wał ra​to​wać sy ​tu​acj ę Jau​m e. — Ry ​-

chło zro​zu​m ie​cie, że na​sza cie​ka​wość j est uspra​wie​dli​wio​na. Do​wie​dzie​li​śm y się, że zło​żo​no do​-
nos na Ar​naua Es​ta​no​la i chce​m y świad​czy ć prze​ciw​ko nie​m u.

Wiel​ki in​kwi​zy ​tor uniósł się w krze​śle. Wy ​cho​wa​ni​ca kró​lew​ska, trzej du​chow​ni — świad​ko​wie

bluź​nierstw, któ​ry ch Ar​nau do​pu​ścił się pod​czas sprzecz​ki z żo​ną w ko​ście​le San​ta Ma​ria — a do
te​go m oż​no​wład​ca i ry ​cerz. Trud​niej o bar​dziej wia​ry ​god​ne ze​zna​nia. Wzro​kiem na​ka​zał go​ścio​-
wi, by kon​ty ​nu​ował.

Jau​m e de Bel​le​ra zm ru​ży ł oczy. Na​stęp​nie roz​po​czął sta​ran​nie ob​m y ​ślo​ny wy ​wód:
— Ma​m y pod​sta​wy twier​dzić, że Ar​nau Es​ta​ny ​ol to wcie​lo​ny dia​beł. — Ni​co​lau sie​dział nie​-

po​ru​szo​ny. — Jest sy ​nem m or​der​cy i cza​row​ni​cy. Je​go oj ​ciec, Ber​nat Es​ta​ny ​ol, za​m or​do​wał
m ło​de​go cze​lad​ni​ka na zam ​ku Na​varc​les i wy ​kradł Ar​naua, któ​re​go m ój oj ​ciec, wie​dząc, z kim
m a do czy ​nie​nia, uwię​ził dla do​bra ogó​łu. Wła​śnie Ber​nat Es​ta​ny ​ol w pierw​szy m ro​ku gło​du wsz​-
czął za​m iesz​ki na pla​cu Blat. Przy ​po​m i​na​cie so​bie te wy ​da​rze​nia? Tam też zo​stał stra​co​ny …

— A sy n spa​lił j e​go zwło​ki — do​dał Ge​nis Pu​ig. Wiel​ki in​kwi​zy ​tor drgnął. Jau​m e de Bel​le​ra

znów zgro​m ił spoj ​rze​niem nie​po​słusz​ne​go ry ​ce​rza.

— Spa​lił zwło​ki? — zdzi​wił się Eim e​ric.
— Tak, na wła​sne oczy wi​dzia​łem — skła​m ał Ge​nis, przy ​po​m i​na​j ąc so​bie opo​wieść m a​co​chy.
— Do​nio​słeś na nie​go?
— Ja… — Jau​m e chciał in​ter​we​nio​wać, lecz Eim e​ric go po​wstrzy ​m ał. — Ja… by ​łem wte​dy

dziec​kiem . Ba​łem się, że m nie rów​nież spa​li.

In​kwi​zy ​tor przy ​su​nął rę​kę do bro​dy, by za​sło​nić le​d​wie wi​docz​ny uśm iech, po czy m ka​zał Jau​-

m e​m u m ó​wić da​lej .

— Je​go m at​ka, ta sta​ru​cha za drzwia​m i, j est cza​row​ni​cą. Te​raz utrzy ​m u​j e się z nie​rzą​du, ale

by ​ła m o​j ą m am ​ką i za​ra​zi​ła m nie czar​cią cho​ro​bą przez po​karm prze​zna​czo​ny dla j ej sy ​na. —
Eim e​ric otwo​rzy ł sze​ro​ko oczy. Pan Na​varc​les za​uwa​ży ł j e​go re​ak​cj ę. — Nie oba​wiaj ​cie się —
do​dał po​spiesz​nie. — Gdy m o​j a do​le​gli​wość wy ​szła na j aw, oj ​ciec za​wiózł m nie na​ty ch​m iast do
bi​sku​pa. Je​stem sy ​nem Llo​ren​ca de Bel​le​ra i j e​go żo​ny Ca​te​ri​ny, pa​nów Na​varc​les. Mo​że​cie się
prze​ko​nać, że nikt z m o​ich krew​ny ch nie cier​piał na czar​cią cho​ro​bę. To wszy st​ko przez dia​bel​skie
m le​ko m o​j ej m am ​ki!

— Mó​wi​cie, że j est nie​rząd​ni​cą?
— Tak, m o​że​cie to spraw​dzić. Na​zy ​wa się Fran​ce​sca.
— A ta dru​ga ko​bie​ta?

background image

— Upar​ła się, że​by j ej to​wa​rzy ​szy ć.
— Rów​nież j est cza​row​ni​cą?
— Po​zo​sta​wia​m y to wa​sze​m u m ą​dre​m u osą​do​wi.
Eim e​ric za​m y ​ślił się. — Coś j esz​cze? — za​py ​tał po chwi​li.
— Tak — ode​zwał się Ge​nis Pu​ig. — Ar​nau za​m or​do​wał m o​j e​go bra​ta Gu​ia​m o​na, bo ten nie

chciał uczest​ni​czy ć w sza​tań​skich ob​rzę​dach. Ar​nau pró​bo​wał uto​pić go no​cą na pla​ży … Krót​ko
po​tem m ój brat zm arł.

In​kwi​zy ​tor znów przy j ​rzał się ry ​ce​rzo​wi.
— Mo​j a sio​stra Mar​ga​ri​da po​twier​dzi, że m ó​wię praw​dę. By ​ła świad​kiem te​go zda​rze​nia.

Prze​stra​szy ​ła się i rzu​ci​ła do uciecz​ki, kie​dy Ar​nau za​czął przy ​zy ​wać dia​bła. Ona m o​że po​świad​-
czy ć.

— O ty m rów​nież za​po​m nie​li​ście do​nieść?
— Do​wie​dzia​łem się o wszy st​kim do​pie​ro te​raz, gdy na​po​m kną​łem sio​strze o m o​im za​m ia​rze.

Mar​ga​ri​da oba​wia się, że Ar​nau j ą skrzy w​dzi, od lat pa​nicz​nie się go boi.

— To bar​dzo po​waż​ne za​rzu​ty.
— Bo i wi​na Ar​naua Es​ta​ny ​ola j est wiel​ka — ar​gu​m en​to​wał pan Na​varc​les. — Sa​m i wie​cie,

że czło​wiek ten z pre​m e​dy ​ta​cj ą pod​ko​pu​j e struk​tu​ry wła​dzy. W swo​ich wło​ściach na prze​kór wła​-
snej żo​nie zniósł więk​szość przy ​wi​le​j ów feu​dal​ny ch, tu, w Bar​ce​lo​nie, po​ży ​cza pie​nią​dze bie​da​-
kom , a j a​ko kon​sul m or​ski zwy kł roz​są​dzać spo​ry na ko​rzy ść pleb​su. — Ni​co​lau Eim e​ric uważ​nie
słu​chał. — Za​wsze pró​bo​wał pod​wa​ży ć za​sa​dy rzą​dzą​ce świa​tem . Bóg stwo​rzy ł chło​pów, by pra​-
co​wa​li na ro​li i by ​li po​słusz​ni pa​nom . Na​wet Ko​ściół, nie chcąc, by chło​pi po​rzu​ca​li zie​m ię, za​-
bro​nił im przy j ​m o​wać świę​ce​nia…

— Ale w No​wej Ka​ta​lo​nii nie obo​wią​zu​j ą przy ​wi​le​j e, o któ​ry ch wspo​m nia​łeś — prze​rwał m u

in​kwi​zy ​tor.

Ge​nis Pu​ig prze​no​sił wzrok z j ed​ne​go roz​m ów​cy na dru​gie​go.
— To rów​nież chcia​łem wy ​j a​śnić. — Jau​m e de Bel​le​ra za​czął ży ​wo ge​sty ​ku​lo​wać. — W No​-

wej Ka​ta​lo​nii przy ​wi​le​j e znie​sio​no dla do​bra księ​cia, dla do​bra sa​m e​go Bo​ga, by za​lud​nić te​re​ny
ode​bra​ne nie​wier​ny m i skło​nić lud do osie​dle​nia się na nich. Uchy ​lo​no tam przy ​wi​le​j e z wo​li sa​-
m e​go księ​cia. Ale Ar​nau nie j est księ​ciem Ka​ta​lo​nii, j est księ​ciem … ciem ​no​ści.

Ge​nis Pu​ig uśm iech​nął się, wi​dząc, że wiel​ki in​kwi​zy ​tor ki​wa lek​ko gło​wą.
— Po​ży ​cza pie​nią​dze bie​da​kom — cią​gnął m oż​ny — wie​dząc z gó​ry, że ni​g​dy ich nie od​zy ​ska.

Bóg stwo​rzy ł bo​ga​ty ch i… bied​ny ch. To nie​do​pusz​czal​ne, by bie​da​cy m ie​li pie​nią​dze i wy ​da​wa​li
cór​ki za m ąż j a​ko bo​gacz​ki. To j est prze​ciw​ne za​m y ​słom Stwór​cy. Co so​bie po​m y ​ślą bie​da​cy
o was, du​chow​ny ch, al​bo o nas, m oż​ny ch? Czy ż nie j e​ste​śm y po​słusz​ni na​ukom Ko​ścio​ła, trak​tu​-
j ąc bie​da​ków tak, j ak na to za​słu​gu​j ą? Ar​nau j est de​m o​nem , czar​cim sy ​nem , pod​że​ga lud, przy ​-
go​to​wu​j ąc na​dej ​ście sza​ta​na. Za​sta​nów​cie się nad ty m .

Ni​co​lau Eim e​ric za​sta​no​wił się. Po​le​cił se​kre​ta​rzo​wi spi​sać ze​zna​nia Jau​m e​go de Bel​le​ra i j e​go

to​wa​rzy ​sza, we​zwał Mar​ga​ri​dę Pu​ig i ka​zał wtrą​cić Fran​ce​scę do lo​chu.

— A co z tą dru​gą? — za​py ​tał pa​na Na​varc​les. — Oskar​ża​cie j ą o coś? — Męż​czy ź​ni za​wa​ha​li

się. — W ta​kim ra​zie pu​ści​m y j ą wol​no.

Za​ku​tą w kaj ​da​ny Fran​ce​scę um iesz​czo​no z da​la od Ar​naua, na dru​gim koń​cu ol​brzy ​m ie​go lo​-

chu, a Ale​dis prze​gna​no z pa​ła​cu.

Po wy ​da​niu sto​sow​ny ch roz​po​rzą​dzeń Ni​co​lau Eim e​ric prze​cią​gnął się na krze​śle. Bluź​nie​nie

background image

w Do​m u Pań​skim , spół​ko​wa​nie z Ży ​dów​ką, przy ​j aźń ze sta​ro​za​kon​ny ​m i, m or​der​stwo, sza​tań​skie
ry ​tu​ały, sprze​ci​wia​nie się na​ukom Ko​ścio​ła. Wszy st​kie te za​rzu​ty po​twier​dzo​ne zo​sta​ły przez ka​-
pła​nów, m oż​ny ch, ry ​ce​rzy, a na​wet przez… wy ​cho​wan​kę kró​la. Wiel​ki in​kwi​zy ​tor usiadł wy ​god​-
niej i się uśm iech​nął.

Mó​wisz, bra​cie Jo​anie, że Ar​nau Es​ta​ny ​ol j est bar​dzo bo​ga​ty ? Ty głup​cze! Pra​wisz m i

o grzy w​nie, a prze​cież gdy ty l​ko ska​żę twe​go bra​ta, ca​ły j e​go m a​j ą​tek przej ​dzie na wła​sność Ko​-
ścio​ła!

Ale​dis po​tknę​ła się i om al nie upa​dła, kie​dy żoł​nie​rze wy ​pchnę​li j ą z pa​ła​cu. Od​zy ​skaw​szy

rów​no​wa​gę, po​wio​dła wzro​kiem po prze​chod​niach. Co krzy ​cze​li żoł​nie​rze? Cza​row​ni​ca? Sta​ła na
środ​ku uli​cy, wszy ​scy j ej się przy ​glą​da​li. Spoj ​rza​ła na swo​j ą za​bru​dzo​ną suk​nię. Przy ​cią​gnę​ła rę​-
ką po brud​ny ch, po​tar​ga​ny ch wło​sach. Prze​cho​dzą​cy obok bo​ga​to odzia​ny m ęż​czy ​zna ob​rzu​cił j ą
bez​wsty d​ny m spoj ​rze​niem . Ale​dis tup​nę​ła no​gą i ru​szy ​ła na nie​go, war​cząc i szcze​rząc zę​by ni​-
czy m roz​j u​szo​ny pies. Męż​czy ​zna sko​czy ł j ak opa​rzo​ny i za​czął ucie​kać. Przy ​sta​nął do​pie​ro, gdy
prze​ko​nał się, że nie​zna​j o​m a go j uż nie ści​ga. Ale​dis po​pa​trzy ​ła na ga​piów, któ​rzy za​czę​li spusz​-
czać oczy i roz​cho​dzić się. Ten i ów zer​k​nął j esz​cze przez ra​m ię na cza​row​ni​cę, któ​ra od​pro​wa​-
dza​ła ich wzro​kiem .

Co się wy ​da​rzy ​ło? Lu​dzie Jau​m e​go de Bel​le​ra wtar​gnę​li do do​m u i aresz​to​wa​li Fran​ce​scę.

Bru​tal​nie ode​pchnę​li dziew​czę​ta, któ​re rzu​ci​ły się j ej na po​m oc. Wszy st​kie pod​opiecz​ne pa​trzy ​ły
wy ​cze​ku​j ą​co na Ale​dis, ale ona nie ru​sza​ła się z m iej ​sca, onie​m ia​ła z prze​ra​że​nia. Kil​ku klien​tów
wy ​bie​gło z do​m u pra​wie na​gich. W koń​cu Ale​dis zwró​ci​ła się do żoł​nie​rza, któ​ry wy ​glą​dał na ofi​-
ce​ra:

— Co to m a zna​czy ć? Dla​cze​go aresz​tu​j e​cie Fran​ce​scę?
— Na roz​kaz Jau​m e​go de Bel​le​ra.
Jau​m e de Bel​le​ra! Ale​dis spoj ​rza​ła na sku​lo​ną sta​rusz​kę pod​trzy ​m y ​wa​ną przez dwóch żoł​nie​-

rzy. Fran​ce​sca drża​ła na ca​ły m cie​le. Jau​m e de Bel​le​ra! W dniu, w któ​ry m u stóp zam ​ku Mont​bui
Ar​nau zniósł nie​spra​wie​dli​we przy ​wi​le​j e, a Fran​ce​sca zdra​dzi​ła Ale​dis swą ta​j em ​ni​cę, zni​kła j e​-
dy ​na dzie​lą​ca j e ba​rie​ra. Ileż ra​zy od tam ​tej po​ry sły ​sza​ła z ust Fran​ce​ski opo​wieść o Llo​ren​cu
de Bel​le​ra? Ile ra​zy wi​dzia​ła, j ak pła​cze na wspo​m nie​nie tam ​ty ch dni? A te​raz… znów po​j a​wia
się w j ej ży ​ciu pan Na​varc​les. Znów za​bie​ra​j ą j ą na za​m ek, zu​peł​nie j ak wte​dy …

Fran​ce​sca nie prze​sta​wa​ła dy ​go​tać.
— Puść​cie j ą! — krzy k​nę​ła Ale​dis do żoł​nie​rzy. — Nie wi​dzi​cie, że ro​bi​cie j ej krzy w​dę? —

Żoł​nie​rze zer​k​nę​li na prze​ło​żo​ne​go. — Pój ​dzie​m y z wa​m i do​bro​wol​nie — do​da​ła.

Ofi​cer wzru​szy ł ty l​ko ra​m io​na​m i i żoł​nie​rze po​pchnę​li sta​rusz​kę w stro​nę Ale​dis.
Do​pro​wa​dzo​no j e na za​m ek Na​varc​les i wtrą​co​no do lo​chu. Jed​nak ob​cho​dzo​no się z ni​m i ła​-

ska​wie: do​sta​ły stra​wę i wo​dę, a na​wet kil​ka snop​ków sło​m y do spa​nia. Do​pie​ro te​raz Ale​dis zro​-
zu​m ia​ła dla​cze​go: Jau​m e de Bel​le​ra chciał, by Fran​ce​sca tra​fi​ła do Bar​ce​lo​ny w do​brej kon​dy ​-
cj i. Spę​dzi​ły dwa dni w zam ​ko​wy ch lo​chach, a po​tem prze​wie​zio​no j e na fu​rze do sto​li​cy. Dla​-
cze​go? Po co? Co to wszy st​ko m a zna​czy ć?

Gwar ulicz​ny przy ​wró​cił Ale​dis do rze​czy ​wi​sto​ści. Prze​szła za​m y ​ślo​na uli​cą Bis​be, skrę​ci​ła

w Se​de​res i tra​fi​ła na plac Blat. W ten j a​sny i sło​necz​ny wio​sen​ny dzio​nek na targ ze​szło się wię​-
cej lu​dzi niż zwy ​kle. Wśród kup​ców i sprze​daw​ców zbo​ża krę​ci​ło się m nó​stwo cie​kaw​skich. Ale​dis,
sto​j ą​ca w daw​nej bra​m ie m iej ​skiej , od​wró​ci​ła się, gdy owio​nął j ą za​pach chle​ba z kra​m u po le​-
wej stro​nie. Pie​karz spoj ​rzał na nią nie​uf​nie i Ale​dis przy ​po​m nia​ła so​bie, j ak wy ​glą​da. Nie m ia​ła

background image

ani sol​da. Prze​łknę​ła więc ty l​ko śli​nę i od​da​li​ła się, uni​ka​j ąc wzro​ku pie​ka​rza.

Dwa​dzie​ścia pięć lat, upły ​nę​ło dwa​dzie​ścia pięć lat, od​kąd ostat​ni raz cho​dzi​ła ty ​m i uli​ca​m i,

pa​trzy ​ła na ty ch lu​dzi, wdy ​cha​ła za​pach sto​li​cy. Czy kuch​nia do​bro​czy n​na Pia Al​m o​ina na​dal
dzia​ła? Żo​łą​dek przy ​po​m niał Ale​dis, że od wczo​raj nie m ia​ła nic w ustach. Wró​ci​ła tą sa​m ą dro​gą
do ka​te​dry, są​sia​du​j ą​cej z pa​ła​cem bi​sku​pim . Znów śli​na na​pły ​nę​ła j ej do ust, gdy po​de​szła do
ko​lej ​ki bie​da​ków tło​czą​cy ch się pod bra​m a​m i Pia Al​m o​ina. Ile​kroć prze​cho​dzi​ła tę​dy w m ło​do​ści,
li​to​wa​ła się nad głod​ny ​m i ludź​m i, któ​rzy wy ​sta​wia​li na wi​dok pu​blicz​ny swą bie​dę i że​bra​li o stra​-
wę.

Te​raz przy ​łą​czy ​ła się do nich. Po​chy ​li​ła gło​wę, za​sło​ni​ła wło​sa​m i oczy i za​czę​ła po​su​wać się

wraz z tłu​m em , po​włó​cząc no​ga​m i. Jesz​cze bar​dziej ukry ​ła twarz, gdy na​de​szła j ej ko​lej i wy ​cią​-
gnę​ła rę​ce do no​wi​cj u​sza. Dla​cze​go m u​si pro​sić o j ał​m uż​nę? Ma wy ​god​ny dom i oszczęd​no​ści,
któ​re po​zwo​lą j ej do​ży ć w spo​ko​j u sta​ro​ści. Na​dal po​cią​ga m ęż​czy zn i… Do​sta​ła czer​stwy chleb
z m ą​ki bo​bo​wej , wi​no i m i​skę zu​py. Za​bra​ła się do j e​dze​nia z ape​ty ​tem , j ak wszy ​scy ota​cza​j ą​cy
j ą bie​da​cy.

Do​pie​ro gdy skoń​czy ​ła, ro​zej ​rza​ła się. Sie​dzia​ła wśród że​bra​ków, ka​lek i star​ców. Wszy ​scy j e​-

dli, nie spusz​cza​j ąc z oka to​wa​rzy ​szy nie​do​li i trzy ​m a​j ąc kur​czo​wo chleb i m i​skę. Co ro​bi w Bar​-
ce​lo​nie? Dla​cze​go uwię​zio​no Fran​ce​scę? Wsta​ła. Jej uwa​gę przy ​cią​gnę​ła blon​dy n​ka w j a​skra​wo​-
czer​wo​nej suk​ni zm ie​rza​j ą​ca ku ka​te​drze. Ta​ka ele​ganc​ka pa​ni… sa​m a? Ale, ale, prze​cież to nie
żad​na da​m a. W ta​kim stro​j u to m o​że by ć ty l​ko… Te​re​sa! Ale​dis po​bie​gła do niej .

— Wy ​sta​wa​ły ​śm y na zm ia​nę pod zam ​kiem , że​by się cze​goś do​wie​dzieć — opo​wia​da​ła Te​re​-

sa, uści​skaw​szy Ale​dis. — Nie​trud​no nam by ​ło wy ​cią​gnąć in​for​m a​cj e od war​tow​ni​ków. —
Dziew​czy ​na zm ru​ży ​ła fi​lu​ter​nie pięk​ne nie​bie​skie oczy. — Gdy wy ​wie​zio​no was z zam ​ku, a żoł​-
nie​rze po​wie​dzie​li, że j e​dzie​cie do Bar​ce​lo​ny, m u​sia​ły ​śm y wy ​sta​rać się o wóz, dla​te​go tro​chę
nam ze​szło… A Fran​ce​sca?

— Uwię​zio​na w pa​ła​cu bi​sku​pim .
— Dla​cze​go?
Ale​dis wzru​szy ​ła ra​m io​na​m i. Gdy za​bra​no Fran​ce​scę, a j ą pusz​czo​no wol​no, pró​bo​wa​ła do​-

wie​dzieć się cze​goś od du​chow​ny ch i żoł​nie​rzy. „Wtrąć​cie sta​ru​chę do lo​chu”, usły ​sza​ła ty l​ko.
Nikt nie chciał j ej nic po​wie​dzieć, od​ga​nia​no j ą kuk​sań​ca​m i. Z ta​kim upo​rem pró​bo​wa​ła się cze​-
goś do​wie​dzieć, że m ło​dy m nich, któ​re​go ha​bi​tu się ucze​pi​ła, we​zwał straż. Wy ​rzu​co​no j ą z pa​ła​-
cu, wy ​zy ​wa​j ąc od cza​row​nic.

— Ile was przy ​j e​cha​ło?
— Eu​la​lia i j a.
Z da​le​ka zo​ba​czy ​ły bie​gną​cą ku nim dziew​czy ​nę w j a​skra​wo​zie​lo​nej suk​ni.
— Przy ​wio​zły ​ście pie​nią​dze?
— Ro​zu​m ie się.
— A Fran​ce​sca? — za​py ​ta​ła Eu​la​lia, sta​j ąc przy nich.
— Za​trzy ​m a​na — po​wtó​rzy ​ła Ale​dis. Eu​la​lia j uż otwie​ra​ła usta, ale Ale​dis j ą uprze​dzi​ła: —

Nie wiem dla​cze​go. — Po​pa​trzy ​ła na dziew​czę​ta… Któż się im oprze? — Nie wiem , po​wtó​rzy ​ła
— ale się do​wie​m y dla​cze​go j ą za​trzy ​m a​no. Praw​da, m o​j e dro​gie?

Od​po​wie​dzia​ły j ej fi​glar​ny ​m i uśm iesz​ka​m i.
Jo​an włó​czy ł się po Bar​ce​lo​nie, za​m ia​ta​j ąc uli​ce ubło​co​ny m ha​bi​tem . Obie​cał, że spro​wa​dzi

Mar do sto​li​cy. Lecz j ak spoj ​rzy j ej w oczy ? Pró​bo​wał per​trak​to​wać z wiel​kim in​kwi​zy ​to​rem , ale

background image

za​m iast po​m óc bra​tu, dał się zła​pać w pu​łap​kę — j ak pierw​szy lep​szy tę​py wie​śniak, któ​ry ch ty ​lu
prze​słu​chi​wał na pro​win​cj i — i ty l​ko m u za​szko​dził. O co m o​gła oskar​ży ć Ar​naua Elio​nor? Chciał
zło​ży ć szwa​gier​ce wi​zy ​tę, ale na sa​m o wspo​m nie​nie uśm ie​chu, j a​ki prze​sła​ła m u w do​m u Fe​li​pa
de Ponts, zm ie​nił zda​nie. Sko​ro do​nio​sła na wła​sne​go m ę​ża, nie​wie​le u niej wskó​ra.

Uli​cą Mar do​szedł do ko​ścio​ła San​ta Ma​ria, do uko​cha​nej świą​ty ​ni Ar​naua. Przy ​sta​nął i za​darł

gło​wę. Bu​dow​la, na​dal ople​cio​na rusz​to​wa​nia​m i, na któ​ry ch uwi​j a​li się ro​bot​ni​cy, ob​j a​wia​ła j uż
w ca​łej kra​sie swą wspa​nia​łość i za​m y sł twór​cy. Wszy st​kie m u​ry ze​wnętrz​ne i przy ​po​ry by ​ły
wy ​koń​czo​ne, po​dob​nie j ak ap​sy ​da i dwa z czte​rech skle​pień skła​da​j ą​cy ch się na na​wę głów​ną.
Że​bra trze​cie​go skle​pie​nia — któ​re​go klucz opła​cił sam król i po​le​cił wy ​rzeź​bić na nim po​stać
swe​go oj ​ca, kró​la Al​fon​sa, na ko​niu — pię​ły się w gó​rę, two​rząc ide​al​ny łuk, pod​trzy ​m y ​wa​ny
przez skom ​pli​ko​wa​ny sy s​tem rusz​to​wań do cza​su, aż zwor​nik nie zrów​no​wa​ży sił i hak nie utrzy ​m a
się sam . Do cał​ko​wi​te​go przy ​kry ​cia ko​ścio​ła bra​ko​wa​ło j esz​cze ty l​ko dwóch ostat​nich skle​pień na​-
wy głów​nej .

Jak​że nie za​ko​chać się w tej świą​ty ​ni? Jo​an przy ​po​m niał so​bie oj ​ca Al​ber​ta oraz dzień, kie​dy

tra​fił tu po raz pierw​szy ra​zem z Ar​nau​em . Nie po​tra​fił się wte​dy na​wet m o​dlić! Po la​tach, gdy
j e​go uczo​no m o​dlitw, czy ​ta​nia i pi​sa​nia, brat dźwi​gał ka​m ie​nie na bu​do​wę te​go ko​ścio​ła. Jo​an
przy ​po​m niał so​bie krwa​wią​ce ra​ny, z któ​ry ​m i Ar​nau wra​cał z po​cząt​ku do do​m u. Mi​m o to… nie
prze​sta​wał się uśm ie​chać. Jo​an zwró​cił uwa​gę na m aj ​strów roz​m a​ity ch rze​m iosł pra​cu​j ą​cy ch
w sku​pie​niu przy oście​żach i ar​chi​wol​tach głów​ne​go por​ta​lu i zdo​bią​cy ch go rzeź​bach, przy na​bi​-
j a​ny ch ćwie​ka​m i drzwiach, geo​m e​try cz​ny ch wzo​rach in​ny ch na każ​dy m skrzy ​dle, przy kra​tach
z ku​te​go że​la​za i rzy ​ga​czach w kształ​cie naj ​wy ​m y śl​niej ​szy ch baj ​ko​wy ch stwo​rów. Pra​ca wrza​ła
rów​nież przy ka​pi​te​lach ko​lum n i wi​tra​żach, przede wszy st​kim przy wi​tra​żach — dzie​łach stwo​-
rzo​ny ch po to, by są​czy ć do świą​ty ​ni m a​gicz​ne śród​ziem ​no​m or​skie świa​tło i za​ba​wiać się kształ​-
ta​m i i bar​wa​m i ko​ściel​ne​go wnę​trza, od​m ie​nia​j ąc j e z go​dzi​ny na go​dzi​nę, a na​wet z m i​nu​ty na
m i​nu​tę.

Im ​po​nu​j ą​ca ro​ze​ta nad głów​ny m wej ​ściem zdra​dza​ła j uż swą przy ​szłą kom ​po​zy ​cj ę: w środ​ku

wid​nia​ła wie​lo​list​na ro​ze​tka, od któ​rej od​cho​dzi​ły — ni​by ka​pry ​śne strza​ły lub pro​m ie​nie słoń​ca
sta​ran​nie wy ​ku​te w ka​m ie​niu — li​nie dzie​lą​ce ca​łą kon​struk​cj ę. Spi​cza​sto za​koń​czo​ne wzo​ry geo​-
m e​try cz​ne oko​lo​ne by ​ły li​nią za​ostrzo​ny ch trój ​li​ści, te z ko​lei — za​okrą​glo​ny ​m i czwo​ro​li​ścia​m i
wień​czą​cy ​m i ca​łość. W ten — oraz w m niej ​szy, zdo​bią​cy wą​skie otwo​ry okien​ne pod ro​ze​tą —
or​na​m ent m a​swer​ko​wy m ia​no z cza​sem wsta​wić ko​lo​ro​we szkieł​ka osa​dzo​ne w oło​wiu. Jed​nak na
ra​zie ro​ze​ta przy ​po​m i​na​ła ol​brzy ​m ią pa​j ę​czy ​nę pie​czo​ło​wi​cie cze​ka​j ą​cą, aż m aj ​stro​wie wi​tra​ży ​-
ści wy ​peł​nią j ej ażu​ry.

Zo​sta​ło j esz​cze spo​ro do zro​bie​nia, po​m y ​ślał Jo​an na wi​dok set​ki m ęż​czy zn tru​dzą​cy ch się, by

speł​nić m a​rze​nie ca​łe​go na​ro​du. W tej sa​m ej chwi​li na plac przed ko​ścio​łem wszedł ba​sta​ix
z wiel​kim ka​m ie​niem na ple​cach. By ł zla​ny po​tem od czo​ła po ły d​ki, a j e​go m ię​śnie, ry ​su​j ą​ce się
wy ​raź​nie pod skó​rą, na​pi​na​ły się i drga​ły przy każ​dy m kro​ku przy ​bli​ża​j ą​cy m go do ce​lu. Mi​m o
po​twor​ne​go wy ​sił​ku uśm ie​chał się — zu​peł​nie j ak kie​dy ś Ar​nau. Jo​an nie m ógł ode​rwać oczu od
si​ła​cza. Ro​bot​ni​cy prze​rwa​li pra​cę i zer​ka​li z rusz​to​wań na ka​m ie​nie, któ​re przy j ​dzie im nie​ba​-
wem ob​ra​biać. W ślad za pierw​szy m osił​kiem zj a​wił się dru​gi, trze​ci i na​stęp​ny — wszy ​scy szli
przy ​gię​ci do zie​m i. Dłu​ta za​m il​kły na wi​dok skrom ​ny ch por​to​wy ch tra​ga​rzy i przez kil​ka chwil ko​-
ściół San​ta Ma​ria za​m arł j ak za​cza​ro​wa​ny, j e​den z ro​bot​ni​ków z gór​ny ch rusz​to​wań prze​rwał ci​-
szę: j e​go okrzy k, do​pin​gu​j ą​cy ba​sta​ixos, prze​ciął po​wie​trze, od​bił się od m u​rów i zbu​dził wszy st​-

background image

kim obec​ny ch.

„Na​przód”, szep​nął Jo​an, pod​da​j ąc się ogól​ne​m u unie​sie​niu. Ile​kroć któ​ry ś z uśm iech​nię​ty ch

ba​sta​ixos rzu​cał na zie​m ię przy ​dźwi​ga​ny ka​m ień, krzy ​ki się wzm a​ga​ły. Po​tem czę​sto​wa​no tra​ga​-
rzy wo​dą, a oni, nim uga​si​li pra​gnie​nie, prze​chy ​la​li dzban nad gło​wa​m i i po​le​wa​li so​bie twa​rze.
Jo​an przy ​po​m niał so​bie, j ak sam po​ił kie​dy ś ba​sta​ixos z bu​kła​ka Ber​na​ta. Wzniósł oczy do nie​ba.
Mu​si przy ​pro​wa​dzić wy ​cho​wa​ni​cę Ar​naua. Bóg na​ło​ży ł na nie​go tę po​ku​tę, dla​te​go pój ​dzie do
Mar i wy ​zna j ej praw​dę. Ob​szedł ko​ściół i m i​nąw​szy plac Born, Pla d’en Llull i klasz​tor kla​ry ​sek,
opu​ścił Bar​ce​lo​nę przez bra​m ę Świę​te​go Da​nie​la.

Ale​dis bez tru​du od​na​la​zła Jau​m e​go de Bel​le​ra i Ge​ni​sa Pu​iga. Oprócz gieł​dy, gdzie no​co​wa​li

kup​cy ścią​ga​j ą​cy do Bar​ce​lo​ny, w sto​li​cy by ​ło ty l​ko pięć za​j az​dów. Roz​ka​za​ła Te​re​sie i Eu​la​lii
ukry ć się przy dro​dze na Mon​tj u​ic i tam na nią cze​kać. Pa​trzy ​ła za od​cho​dzą​cy ​m i dziew​czę​ta​m i
w m il​cze​niu, pod​czas gdy j ej ser​ce ści​ska​ło się od wspo​m nień…

Stra​ciw​szy z oczu blask ich suk​ni, przy ​stą​pi​ła do po​szu​ki​wań. Za​czę​ła od za​j az​du Bou przy pla​-

cu No​va, nie​da​le​ko pa​ła​cu bi​sku​pie​go. Pa​ro​bek prze​gnał j ą, gdy we​szła ty l​ny m wej ​ściem i za​czę​-
ła roz​py ​ty ​wać o Jau​m e​go de Bel​le​ra. W go​spo​dzie Mas​sa przy Por​ta​fer​ris​sa, rów​nież nie​da​le​ko
pa​ła​cu bi​sku​pie​go, ko​bie​ta m ie​szą​ca na po​dwó​rzu cia​sto od​po​wie​dzia​ła prze​czą​co na py ​ta​nie
o m oż​ne​go z Na​varc​les. Wte​dy Ale​dis uda​ła się do za​j az​du Es​ta​ny ​er przy pla​cu Lia​na, gdzie bez​-
wsty d​ny po​słu​gacz zm ie​rzy ł j ą wzro​kiem od stóp do głów.

— A kto py ​ta o Jau​m e​go de Bel​le​ra? — chciał wie​dzieć.
— Mo​j a pa​ni — od​par​ła Ale​dis. — Przy ​by ​ła w ślad za nim z Na​varc​les.
Wy ​so​ki i chu​dy j ak pa​ty k chło​pak utkwił wzrok w pier​siach Ale​dis, po czy m się​gnął do nich

pra​wą rę​ką.

— A co two​j a pa​ni od nie​go chce?
Ale​dis ani drgnę​ła, sta​ra​j ąc się za​pa​no​wać nad uśm ie​chem .
— To nie m o​j a spra​wa. — Chło​pak za​czął na​chal​nie j ą ob​m a​cy ​wać. Ale​dis po​de​szła i się​gnę​ła

do j e​go kro​cza. Pa​ro​bek sku​lił się pod j ej do​ty ​kiem . — Cho​ciaż — po​wie​dzia​ła, prze​cią​ga​j ąc sło​-
wa — j e​śli oso​by, któ​ry ch szu​kam , za​trzy ​m a​ły się wła​śnie tu​taj , by ć m o​że bę​dę m u​sia​ła spę​dzić
noc w ogro​dzie, pod​czas gdy m o​j a pa​ni…

Ale​dis pie​ści​ła kro​cze m ło​dzi​ka.
— Dziś ra​no — wy ​m am ​ro​tał — dwaj m oż​ni po​pro​si​li o go​ści​nę.
Ty m ra​zem po​zwo​li​ła so​bie na uśm iech. Już m ia​ła się od​wró​cić i odej ść, ale… Cze​m u nie? Od

daw​na nie czu​ła na so​bie m ło​de​go, nie​do​świad​czo​ne​go ko​chan​ka, bu​zu​j ą​ce​go po​żą​da​niem …

Pchnę​ła pa​rob​ka do m a​łej szo​py. Za pierw​szy m ra​zem chło​pak nie zdą​ży ł na​wet opu​ścić

spodni, ale po​tem Ale​dis na​cie​szy ​ła się w peł​ni swą m i​ło​sną za​baw​ką.

Gdy wsta​ła i za​czę​ła się ubie​rać, za​sa​pa​ny pa​ro​bek na​dal le​żał wy ​cią​gnię​ty na kle​pi​sku z ocza​-

m i utkwio​ny ​m i w po​wa​le.

— Je​śli m nie j esz​cze kie​dy ś spo​tkasz — po​wie​dzia​ła — w j a​kich​kol​wiek oko​licz​no​ściach, nie

znasz m nie. Ro​zu​m iesz?

Mu​sia​ła po​wtó​rzy ć to dwu​krot​nie, za​nim pa​ro​bek przy ​tak​nął.
— Bę​dzie​cie uda​wa​ły m o​j e cór​ki — oznaj ​m i​ła Te​re​sie i Eu​la​lii, wrę​cza​j ąc im no​we ubra​nia.

— Nie​daw​no owdo​wia​łam i idzie​m y do Ge​ro​ny, pro​sić m o​j e​go bra​ta, by nas przy ​gar​nął. Wasz
oj ​ciec by ł pro​sty m cze​lad​ni​kiem … gar​barz z Tar​ra​go​ny, i po j e​go śm ier​ci zo​sta​ły ​śm y bez środ​-
ków do ży ​cia.

background image

— Jak na wła​śnie owdo​wia​łą nie​wia​stę bez środ​ków do ży ​cia j e​steś na​der ra​do​sna — pry ch​nę​-

ła Eu​la​lia, zrzu​ca​j ą.0 zie​lo​ną suk​nię i zer​ka​j ąc fi​lu​ter​nie na Te​re​sę.

— Świę​ta ra​cj a — przy ​zna​ła j ej przy ​j a​ciół​ka. — Ten wy ​raz za​spo​ko​j e​nia na two​j ej twa​rzy

nie przy ​stoi po​grą​żo​nej w ża​lu wdów​ce. Nie wy ​glą​dasz na wdo​wę, ra​czej na świe​żo…

— O m nie się nie m ar​tw​cie — prze​rwa​ła Ale​dis. — W sto​sow​nej chwi​li udam iście wdo​wi

żal.

— Ale za​nim ta chwi​la na​dej ​dzie, m o​że zdra​dzisz nam , dla​cze​go j e​steś ta​ka roz​anie​lo​na? —

na​le​ga​ła Te​re​sa.

Dziew​czę​ta się ro​ze​śm ia​ły. Gdy tak roz​m a​wia​ły, ukry ​te w krza​kach gę​sto po​ra​sta​j ą​cy ch zbo​-

cza gó​ry Mon​tj u​ic, Ale​dis nie od​ry ​wa​ła wzro​ku od ich na​gich, pięk​ny ch, zm y ​sło​wy ch ciał…
Mło​dość. Się​gnę​ła pa​m ię​cią wstecz i zo​ba​czy ​ła sie​bie w ty ch sa​m y ch za​ro​ślach…

— Aj — pi​snę​ła Eu​la​lia. — To… dra​pie.
Ale​dis ock​nę​ła się i zo​ba​czy ​ła Eu​la​lię w dłu​giej , j a​snej ka​m i​ze​li się​ga​j ą​cej do ko​stek.
— Cór​ki cze​lad​ni​ka gar​bar​stwa nie cho​dzą w j e​dwa​biach.
— Ale… to? — zży ​m a​ła się Eu​la​lia, po​ka​zu​j ąc m a​te​riał.
— W to wła​śnie ubie​ra​j ą się przy ​zwo​ite pan​ny — prze​ko​ny ​wa​ła j ą Ale​dis. — Ty ​le że o czy m ś

za​po​m nia​ły ​ście.

Po​ka​za​ła im dwa dłu​gie pa​sy tka​ni​ny, nie m niej zgrzeb​ne niż ka​m i​ze​le. Dziew​czę​ta po​de​szły

bli​żej .

— Co to? — za​py ​ta​ła Te​re​sa.
Al​far​das, słu​żą do…
— No nie, chy ​ba nie chcesz…
— Przy ​zwo​ite ko​bie​ty ob​wią​zu​j ą so​bie pier​si. — Dziew​czę​ta pró​bo​wa​ły pro​te​sto​wać. — Naj ​-

pierw to — roz​ka​za​ła Ale​dis — po​tem ka​m i​ze​le, a na wierzch ka​ftan. I ciesz​cie się — skwi​to​wa​ła
ich uty ​ski​wa​nia — że nie ku​pi​łam wam wło​sien​nic. Po​ku​ta wy szła​by wam na zdro​wie.

Wspól​ny ​m i si​ła​m i oban​da​żo​wa​ły so​bie pier​si.
— Są​dzi​łam , że m a​m y uwieść dwóch ka​wa​le​rów — po​wie​dzia​ła Eu​la​lia, gdy Ale​dis krę​po​wa​-

ła j ej wy ​dat​ny biust. — Po​j ę​cia nie m am , j ak w czy m ś ta​kim …

— Za​ufaj m i, wiem co ro​bię — usły ​sza​ła w od​po​wie​dzi. — Wa​sze pra​wie bia​łe ka​fta​ny są

sy m ​bo​lem … dzie​wic​twa. Ci dwaj szu​braw​cy nie prze​pusz​czą dwóm dzie​wi​com . Pa​m ię​taj ​cie —
po​ucza​ła j e Ale​dis, gdy koń​czy ​ły się ubie​rać — nie m ia​ły ​ście ni​g​dy do czy ​nie​nia z m ęż​czy ​zna​-
m i. Nie ko​kie​tuj ​cie ich ani nie po​czy ​naj ​cie so​bie zby t śm ia​ło. Nie od​po​wia​daj ​cie na ich um i​zgi.
Od​m a​wiaj ​cie im .

— A j e​śli się znie​chę​cą?
Ale​dis unio​sła brwi, spo​glą​da​j ąc na Te​re​sę.
— O świę​ta na​iw​no​ści! — za​śm ia​ła się. — Mu​si​cie ich ty l​ko upić. Pó​ki z ni​m i bę​dzie​cie, nie

prze​sta​ną się do was za​le​cać. Za​ufaj ​cie m i. I nie za​po​m i​naj ​cie, że Fran​ce​sca zo​sta​ła za​trzy ​m a​na
przez wła​dze ko​ściel​ne, nie przez na​czel​ni​ka ani bur​m i​strza m ia​sta. Skie​ru​j e​cie roz​m o​wę na te​m a​-
ty re​li​gij ​ne.

Dziew​czę​ta spoj ​rza​ły na sie​bie z nie​do​wie​rza​niem .
— Re​li​gij ​ne?! — wy ​krzy k​nę​ły j ed​no​cze​śnie.
— Wiem , że to nie j est wa​sza m oc​na stro​na — przy ​zna​ła Ale​dis. — Ale spró​buj ​cie im ​pro​wi​-

zo​wać. Chy ​ba cho​dzi o cza​ry … Żoł​nie​rze, któ​rzy prze​gna​li m nie z pa​ła​cu, wy ​zwa​li m nie od

background image

wiedźm .

Kil​ka go​dzin póź​niej war​tow​ni​cy strze​gą​cy bra​m y Tren​tac​laus wpu​ści​li do Bar​ce​lo​ny nie​wia​-

stę w czer​ni z wło​sa​m i upię​ty ​m i w kok oraz j ej dwie cór​ki — ubra​ne na bia​ło, bez fik​sa​tu​arów
i pach​ni​deł, skrom ​nie ucze​sa​ne i obu​te w po​spo​li​te espa​dry ​le — któ​re szły za m at​ką ze spusz​czo​-
ny ​m i gło​wa​m i i wzro​kiem utkwio​ny m w j ej pię​tach, tak j ak ka​za​ła im Ale​dis.

background image

49

Drzwi lo​chu otwo​rzy ​ły się znie​nac​ka. Słoń​ce wciąż sta​ło wy ​so​ko i świa​tło pró​bo​wa​ło prze​ci​-

snąć się przez m a​łe za​kra​to​wa​ne okien​ko. Jed​nak roz​pacz uno​szą​ca się w po​wie​trzu zda​wa​ła się j e
prze​chwy ​ty ​wać i j a​sność wsią​ka​ła w brud i od​cho​dy. To nie by ​ła po​ra od​wie​dzin i cie​nie wy ​peł​-
nia​j ą​ce loch po​ru​szy ​ły się nie​spo​koj ​nie. Ar​nau usły ​szał szczęk kaj ​dan, któ​ry ucichł, gdy ty l​ko do​-
zor​ca wpro​wa​dził no​we​go więź​nia — ty m ra​zem nie przy ​szedł po ni​ko​go. Jesz​cze j e​den nie​szczę​-
śnik… nie​szczę​śnicz​ka, po​pra​wił się Ar​nau na wi​dok sta​rusz​ki sto​j ą​cej w drzwiach. Ja​ki grzech po​-
peł​ni​ła ta bied​na ba​bi​na?

Straż​nik we​pchnął no​wą ofia​rę do lo​chu. Ko​bie​ta upa​dła.
— Wsta​waj , wiedź​m o! — roz​legł się j e​go krzy k. Ale wiedź​m a ani drgnę​ła. Męż​czy ​zna dwu​-

krot​nie kop​nął cia​ło le​żą​ce u j e​go stóp. Echo głu​chy ch ude​rzeń drga​ło w po​wie​trzu przez kil​ka nie​-
koń​czą​cy ch się se​kund. — Ka​za​łem ci wstać!

Ar​nau wi​dział, j ak współ​więź​nio​wie pró​bu​j ą wto​pić się w ścia​ny, do któ​ry ch ich przy ​ku​to. To

by ł ten sam krzy k, ten sam roz​ka​zu​j ą​cy ton, ten sam głos. Od​kąd tu tra​fił, ile​kroć Wy ​pro​wa​dza​no
któ​re​goś z j e​go to​wa​rzy ​szy nie​do​li, zza drzwi do​bie​gał wła​śnie ten grzm ią​cy głos. Wte​dy tak​że
cie​nie ku​li​ły się, wy ​m io​tu​j ąc strach przed tor​tu​ra​m i. Naj ​pierw sły ​chać by ​ło ten głos, ten krzy k,
a za​raz po​tem roz​dzie​la​j ą​ce wy ​cie ka​to​wa​ne​go czło​wie​ka.

— Wsta​waj , sta​ra dziw​ko!
Sta​rusz​ka le​ża​ła bez ru​chu, m i​m o spa​da​j ą​cy ch na nią kop​nia​ków. W koń​cu do​zor​ca schy ​lił się,

po​sa​pu​j ąc, zła​pał j ą za ra​m ię i po​wlekł do m iej ​sca, gdzie ka​za​no j ą za​kuć — z da​la od ban​kie​ra.
Od​głos klu​cza i kaj ​dan by ł wy ​ro​kiem na no​wą więź​niar​kę. Przed wy j ​ściem do​zor​ca po​szedł na
dru​gi ko​niec lo​chu.

— Dla​cze​go? — za​py ​tał, gdy po​le​co​no m u za​kuć wiedź​m ę j ak naj ​da​lej Ar​naua.
— Bo to j e​go m at​ka — od​po​wie​dział żoł​nierz in​kwi​zy ​cj i, któ​ry do​wie​dział się te​go od ofi​ce​ra

Jau​m e​go de Bel​le​ra.

— Nie m y śl so​bie — oznaj ​m ił do​zor​ca, sta​j ąc przed Ar​nau​em — że za te sa​m e pie​nią​dze

background image

rów​nież two​j a m a​m uś​ka do​sta​nie lep​sze żar​cie. Wiedź​m a m a spe​cj al​ną ce​nę, gu​zik m nie ob​cho​-
dzi, że to two​j a m at​ka.

Nic się nie zm ie​ni​ło. Dwór, z przy ​le​ga​j ą​cą do nie​go wie​żą obron​ną, wciąż stał na szczy ​cie nie​-

wiel​kie​go pa​gór​ka. Jo​an spoj ​rzał przed sie​bie i znów za​brzm iał m u w uszach zgiełk po​spo​li​te​go ru​-
sze​nia, po​m ru​ki ty ​się​cy m ęż​czy zn, szczęk m ie​czy i ra​do​sne okrzy ​ki, któ​re roz​le​gły się wła​śnie
w ty m m iej ​scu, gdy prze​ko​nał bra​ta, by wy ​dał Mar za m ąż. Ni​g​dy nie by ł na przy ​j a​ciel​skiej sto​-
pie z wy ​cho​wa​ni​cą Ar​naua. Jak zo​sta​nie przez nią przy ​j ę​ty ?

Wzniósł oczy do nie​ba i ru​szy ł pod gó​rę przy ​gar​bio​ny, ze spusz​czo​ną gło​wą, za​m ia​ta​j ąc dro​gę

skra​j em ha​bi​tu.

W obej ​ściu nie by ​ło wi​dać ży ​we​go du​cha. Ci​szę prze​ry ​wa​ły ty l​ko do​bie​ga​j ą​ce z par​te​ru od​-

gło​sy wy ​da​wa​ne przez zwie​rzę​ta.

— Jest tam kto?! — krzy k​nął Jo​an.
Miał za​wo​łać po​now​nie, ale coś zwró​ci​ło j e​go uwa​gę. Ma​ły chło​piec wpa​try ​wał się w nie​go

zza wę​gła wy ​trzesz​czo​ny ​m i ocza​m i.

— Chodź no tu, sm y ​ku — przy ​wo​łał go Jo​an.
Chło​piec za​wa​hał się.
— No, chodź…
— Co się. dzie​j e?
Jo​an od​wró​cił się w stro​nę scho​dów pro​wa​dzą​cy ch na pię​tro. Na szczy ​cie sta​ła Mar i spo​glą​-

da​ła na nie​go py ​ta​j ą​co.

Obo​j e przez dłu​gą chwi​lę sta​li bez ru​chu, nie od​zy ​wa​j ąc się. Jo​an pró​bo​wał od​na​leźć w tej ko​-

bie​cie dziew​czę, któ​re od​dał ry ​ce​rzo​wi de Ponts, j ed​nak em a​nu​j ą​ca z niej po​wa​ga nie​wie​le m ia​ła
wspól​ne​go z bu​rzą uczuć, któ​rej przed pię​cio​m a la​ty by ł świad​kiem w ty m wła​śnie dwo​rze. Mi​nu​-
ty m i​j a​ły i Jo​an czuł się co​raz bar​dziej za​kło​po​ta​ny. Mar, nie​wzru​szo​na, świ​dro​wa​ła go wzro​kiem .

— Cze​go chcesz, m ni​chu? — spy ​ta​ła w koń​cu.
— Przy ​sze​dłem z to​bą po​roz​m a​wiać — Jo​an m u​siał pod​nieść głos.
— Nie ob​cho​dzi m nie, co m asz m i do po​wie​dze​nia. Mar j uż się od​wra​ca​ła, ale gość od​rzekł

po​spiesz​nie:

— Obie​ca​łem to Ar​nau​owi. — Ku j e​go za​sko​cze​niu Mar przy ​j ę​ła obo​j ęt​nie wzm ian​kę o j e​go

bra​cie, ale przy ​naj ​m niej się za​trzy ​m a​ła. — Wy ​słu​chaj m nie, przy ​sze​dłem tu w j e​go im ie​niu. —
Od​cze​kał chwi​lę. — Mo​gę wej ść?

Ko​bie​ta od​wró​ci​ła się i znik​nę​ła w głę​bi do​m u. Jo​an ru​szy ł ku scho​dom , ale za​nim na nie

wszedł, znów wzniósł oczy do nie​ba. Czy rze​czy ​wi​ście za​słu​ży ł so​bie na ta​ką po​ku​tę?

Od​chrząk​nął, by zwró​cić na sie​bie uwa​gę. Mar sta​ła przy kuch​ni, m ie​sza​j ąc coś w ko​cioł​ku za​-

wie​szo​ny m na ha​ku wbi​ty m w pu​łap.

— Mów — rzu​ci​ła.
Jo​an przy j ​rzał się j ej . Sta​ła ty ​łem do nie​go, po​chy ​lo​na nad pa​le​ni​skiem . Wło​sy opa​da​ły j ej na

ple​cy, pra​wie m u​ska​j ąc j ędr​ne, kształt​ne po​ślad​ki, za​ry ​so​wu​j ą​ce się wy ​raź​nie pod ka​m i​ze​lą. Za​-
m ie​ni​ła się w ko​bie​tę… w pięk​ną ko​bie​tę.

— Dłu​go tak bę​dziesz stał? — za​py ​ta​ła, zer​ka​j ąc na nie​go.
— In​kwi​zy ​cj a uwię​zi​ła Ar​naua — wy ​rzu​cił j ed​ny m tchem .
Mar prze​sta​ła m ie​szać stra​wę.
Jo​an m il​czał.

background image

Drżą​cy głos Mar zda​wał się do​bie​gać z pło​m ie​ni:
— Nie​któ​rzy są uwię​zie​ni od lat…
Na​dal sta​ła wy ​pro​sto​wa​na ty ​łem do Jo​ana. Opu​ści​ła rę​ce wzdłuż tu​ło​wia i wpa​try ​wa​ła się

w okap nad pa​le​ni​skiem .

— To nie Ar​nau cię uwię​ził. Mar od​wró​ci​ła się gwał​tow​nie.
— Kto, j e​śli nie on, od​dał m nie po​ry ​wa​czo​wi? — krzy k​nę​ła. — Kto ka​zał m i za nie​go wy j ść?

Kto nie po​m ścił m ej hań​by ? Zo​sta​łam znie​wo​lo​na! Po​rwa​na i znie​wo​lo​na!

Plu​ła sło​wa​m i. Drża​ła — od gór​nej war​gi aż po dło​nie, któ​re pró​bo​wa​ła spleść na pier​siach.

Jo​an nie m ógł znieść spoj ​rze​nia j ej na​bie​gły ch krwią oczu.

— To nie Ar​nau — po​wtó​rzy ł. — To… To j a! — krzy k​nął. — Ro​zu​m iesz, nie​wia​sto? To j a. To

j a na​m ó​wi​łem go, by wy ​dał cię za ry ​ce​rza de Ponts. Ja​ki los cze​kał po​hań​bio​ną pan​nę? Co by się
z to​bą sta​ło, gdy ​by ca​ła Bar​ce​lo​na do​wie​dzia​ła się o twy m nie​szczę​ściu? To j a, za na​m o​wą Elio​-
nor, ukar​to​wa​łem po​rwa​nie i przy ​sta​łem na twą hań​bę, by ​le Ar​nau wy ​dał cię za m ąż. To j a j e​-
stem wszy st​kie​m u wi​nien. Ar​nau nie by ł​by do te​go zdol​ny.

Ich oczy się spo​tka​ły. Jo​an po​czuł, że ha​bit m niej m u cią​ży. Mar prze​sta​ła drżeć, łzy na​pły ​nę​ły

j ej do oczu.

— Ko​chał cię — do​dał Jo​an. — Ko​chał cię i na​dal ko​cha. Po​trze​bu​j e cię…
Mar ukry ​ła twarz w dło​niach. Zgię​ła ko​la​na, sku​li​ła się i osu​nę​ła na pod​ło​gę.
Już. Ma to za so​bą. Te​raz Mar po​j e​dzie do Bar​ce​lo​ny, po​wie o wszy st​kim Ar​nau​owi i… Jo​an,

za​to​pio​ny w m y ​ślach, po​chy ​lił się, by po​m óc Mar wstać…

— Nie do​ty ​kaj m nie! Jo​an od​sko​czy ł.
— Coś się sta​ło, pa​ni?
Spoj ​rzał na drzwi. W pro​gu stał uzbro​j o​ny w ko​sę her​ku​les, któ​ry m ie​rzy ł go groź​ny m wzro​-

kiem . Zza j e​go nóg zer​kał nań zna​j o​m y m a​lec. Jo​an stał nie​ca​łe dwie pię​dzi od no​wo przy ​by ​łe​go,
któ​ry prze​ra​stał go o dwie gło​wy.

— Nic się nie sta​ło — od​parł Jo​an, j ed​nak osi​łek zlek​ce​wa​ży ł go, ode​pchnął i ru​szy ł ku Mar. —

Po​wie​dzia​łem , że nic się nie sta​ło — po​wtó​rzy ł z na​ci​skiem m nich. — Wra​caj do swo​ich za​j ęć.

Pa​cho​lę schro​ni​ło się za fra​m u​gą i nie prze​sta​wa​ło ob​ser​wo​wać go​ścia. Gdy Jo​an od​wró​cił

spoj ​rze​nie od m al​ca i prze​niósł j e na izbę, zo​ba​czy ł, że osi​łek klę​czy przy Mar, j ed​nak j ej nie do​-
ty ​ka.

— Nie sły ​szy sz, co się do cie​bie m ó​wi? — za​py ​tał go. Męż​czy ​zna nie od​po​wie​dział. — Ka​za​-

łem ci wra​cać do swo​ich za​j ęć.

Ty m ra​zem osi​łek od​wró​cił się do nie​go.
— Słu​cham ty l​ko roz​ka​zów m ej pa​ni.
Ilu m ęż​czy zn ta​kich j ak on, ro​sły ch, sil​ny ch, za​du​fa​ny ch w so​bie, pa​dło przed nim na ko​la​na?

Ilu pła​ka​ło i bła​ga​ło o li​tość, gdy od​czy ​ty ​wał im wy ​rok? Jo​an zm ru​ży ł oczy, za​ci​snął pię​ści i zro​bił
dwa kro​ki do przo​du.

— Jak śm iesz sprze​ci​wiać się Świę​tej In​kwi​zy ​cj i?! — krzy k​nął.
Nim zdą​ży ł do​koń​czy ć zda​nie, Mar ze​rwa​ła się z pod​ło​gi. Znów drża​ła. Osi​łek rów​nież wstał,

choć nie​co wol​niej .

— Jak śm iesz zj a​wiać się tu i gro​zić m e​m u słu​dze? In​kwi​zy ​tor? Nie roz​śm ie​szaj m nie! Je​steś

po pro​stu czar​tem w ha​bi​cie do​m i​ni​ka​ni​na. To ty m nie zhań​bi​łeś! — Jo​an za​uwa​ży ł, że m ęż​czy ​-
zna za​ci​ska rę​ce na ko​sie. — Sam się do te​go przy ​zna​łeś!

background image

— Ja… — za​j ąk​nął się Jo​an.
Pa​ro​bek pod​szedł do nie​go i przy ​tknął m u do brzu​cha tę​pą kra​wędź ko​sy.
— Nikt się nie do​wie, pro​szę pa​ni. Przy ​szedł sam . Jo​an spoj ​rzał na Mar. W j ej oczach nie wy ​-

czy ​tał stra​chu ani li​to​ści, ty l​ko… Rzu​cił się do wy j ​ścia, ale m a​lec za​trza​snął drzwi przed no​sem
i wbił w nie​go wzrok.

Pa​ro​bek od ty ​łu się​gnął ko​są do szy i m ni​cha. Ostrze wbi​ło się w grdy ​kę ofia​ry. Jo​an za​m arł.

Na twa​rzy dziec​ka nie wi​dać j uż by ​ło stra​chu, od​zwier​cie​dla​ła te​raz uczu​cia do​ro​sły ch, sto​j ą​cy ch
za do​m i​ni​ka​ni​nem .

— Co… co chcesz zro​bić, Mar? — Gdy m ó​wił, ko​sa za​dra​snę​ła m u skó​rę na szy i.
Mil​cza​ła przez chwi​lę. Jo​an sły ​szał j ej od​dech.
— Za​m knij go w wie​ży — roz​ka​za​ła pa​rob​ko​wi.
Nie we​szła tam ani ra​zu, od​kąd zo​ba​czy ​ła, j ak od​dzia​ły Bar​ce​lo​ny go​tu​j ą się do sztur​m u, a po​-

tem wi​wa​tu​j ą. Gdy j ej m ąż zgi​nął pod Ca​la​tay ​ud, za​m knę​ła wie​żę na czte​ry spu​sty.

background image

50

Wdo​wa i j ej dwie cór​ki prze​szły przez plac Lia​na i skie​ro​wa​ły się do za​j az​du Es​ta​ny ​er, dwu​-

pię​tro​we​go bu​dy n​ku z ka​m ie​nia, gdzie na par​te​rze m ie​ści​ła się kuch​nia i j a​dal​nia, a na pię​trze po​-
ko​j e go​ścin​ne. Przy ​j ął ich wła​ści​ciel i pa​ro​bek. Ale​dis pu​ści​ła oko do zna​j o​m e​go chło​pa​ka, któ​ry
wpa​try ​wał się w nią onie​m ia​ły. „Na co się ga​pisz?” — wrza​snął go​spo​darz, wa​ląc go po łbie. Mło​-
dzik uciekł na po​dwó​rze za do​m em . Te​re​sa i Eu​la​lia za​uwa​ży ​ły m ru​gnię​cie Ale​dis i uśm iech​nę​ły
się.

— Wy też się do​igra​cie — wark​nę​ła Ale​dis, gdy go​spo​darz od​wró​cił się na chwi​lę — j e​śli nie

prze​sta​nie​cie sta​wiać nóg j ak po​kra​ki i się czo​chrać. Je​śli j esz​cze raz zo​ba​czę, że się dra​pie​cie…

— W ty m nie da się nor​m al​nie cho​dzić…
— Ci​cho — sy k​nę​ła Ale​dis, bo go​spo​darz znów na nie spoj ​rzał.
Miał j e​den wol​ny po​kój , w któ​ry m zm ie​ści​ły ​by się wszy st​kie trzy, ale by ​ły tam ty l​ko dwa

sien​ni​ki.

— Nic nie szko​dzi, do​bry czło​wie​ku — uspo​ko​iła go Ale​dis. — Mo​j e cór​ki przy ​wy ​kły do dzie​le​-

nia po​sła​nia.

— Wi​dzia​ły ​ście j e​go m i​nę, kie​dy m u po​wie​dzia​łaś, że sy ​pia​m y ra​zem ? — za​py ​ta​ła Te​re​sa,

gdy zo​sta​ły sa​m e w po​ko​j u.

“Dwa sien​ni​ki wy ​pcha​ne sło​m ą i nie​wiel​ka skrzy ​nia, na któ​rej sta​ła lam p​ka oliw​na, sta​no​wi​ły

ca​łe um e​blo​wa​nie izby.

— Wy ​obra​ził so​bie ani chy ​bi, że le​ży m ię​dzy na​m i — za​chi​cho​ta​ła Eu​la​lia.
— I to m i​m o że sta​ran​nie za​sło​ni​ły ​ście swe wdzię​ki. A nie m ó​wi​łam ? — wtrą​ci​ła Ale​dis.
— Mo​że po​win​ny ​śm y pra​co​wać w ta​kich stro​j ach. Bio​rąc pod uwa​gę re​zul​ta​ty …
— To spraw​dza się ty l​ko raz, co naj ​wy ​żej kil​ka ra​zy. Męż​czy zn po​cią​ga nie​win​ność, cno​ta.

Gdy do​sta​ną to, cze​go chcie​li… Mu​sia​ły ​by ​śm y wę​dro​wać z m iej ​sca na m iej ​sce, oszu​ku​j ąc lu​dzi,
i nie m o​gły ​by ​śm y brać pie​nię​dzy.

— Za żad​ne skar​by świa​ta nie no​si​ła​by m ty ch espa​dry ​li i te​go… — Te​re​sa za​czę​ła dra​pać się

background image

po brzu​chu i biu​ście.

— Prze​stań!
— Prze​cież nikt nie wi​dzi — bro​ni​ła się dziew​czy ​na.
— Im bar​dziej się dra​piesz, ty m bar​dziej bę​dzie cię swę​dzieć.
— Dla​cze​go pu​ści​łaś oko do po​słu​ga​cza? — za​in​te​re​so​wa​ła się Eu​la​lia.
Ale​dis zm ie​rzy ​ła trzpiot​ki groź​ny m wzro​kiem .
— Nie wa​sza spra​wa.
— Bie​rzesz od nie​go pie​nią​dze? — chcia​ła wie​dzieć Te​re​sa. Ale​dis przy ​po​m nia​ła so​bie m i​nę

chło​pa​ka, gdy nie zdą​ży ł na​wet opu​ścić spodni, oraz nie​po​rad​ną żą​dzę, z j a​ką rzu​cił się na nią
chwi​lę po​tem . Ją też po​cią​ga​ła nie​win​ność, cno​ta…

— Każ​dy m a swo​j e przy ​j em ​no​ści — skwi​to​wa​ła z uśm ie​chem .
Prze​sie​dzia​ły w izbie do ko​la​cj i. O um ó​wio​nej po​rze ze​szły do j a​dal​ni i usia​dły przy to​por​ny m

nie​he​blo​wa​ny m sto​le. Nie​ba​wem zj a​wi​li się rów​nież Jau​m e de Bel​le​ra i Ge​nis Pu​ig. Usie​dli przy
sto​le w dru​gim koń​cu izby i za​czę​li na​tar​czy ​wie przy ​glą​dać się dziew​czę​tom . W j a​dal​ni nie by ​ło
in​ny ch sto​łow​ni​ków. Na znak Ale​dis j ej „cór​ki” prze​że​gna​ły się i po​chy ​li​ły nad zu​pą po​da​ną przez
go​spo​da​rza.

— Wi​no? Tak, ale ty l​ko dla m nie — od​po​wie​dzia​ła Ale​dis na j e​go py ​ta​nie. — Mo​j e dziew​-

czy n​ki nie pi​j ą.

— Przy ​nie​ście j esz​cze j e​den dzban wi​na. I j esz​cze j e​den… Od śm ier​ci na​sze​go oj ​ca… — Te​-

re​sa uspra​wie​dli​wia​ła m at​kę przed go​spo​da​rzem .

— To​pi sm u​tek w wi​nie… — do​koń​czy ​ła za sio​strę Eu​la​lia.
— Po​słu​chaj ​cie m nie do​brze — szep​nę​ła Ale​dis. — Wy ​pi​łam j uż trzy dzba​ny i nie ukry ​wam ,

że wi​no ude​rzy ​ło m i do gło​wy. La​da chwi​la pad​nę na stół i za​cznę chra​pać. Wie​cie, co ro​bić. Mu​-
si​m y się do​wie​dzieć, dla​cze​go poj ​m a​no Fran​ce​scę i co j ą cze​ka.

Ale​dis osu​nę​ła się na stół, uło​ży ​ła gło​wę na dło​niach i na​sta​wi​ła ucha.
— Chodź​cie do nas — roz​le​gło się w j a​dal​ni. Za​pa​no​wa​ła ci​sza. — Prze​cież j est pi​j a​na… —

do​dał po chwi​li ten sam głos.

— Nic wam nie zro​bi​m y — po​wie​dział dru​gi m ęż​czy ​zna. — W za​j eź​dzie w Bar​ce​lo​nie j e​ste​-

ście bez​piecz​ne. Zresz​tą pod okiem go​spo​da​rza…

Ale​dis po​m y ​śla​ła o obe​rży ​ście. Wy ​star​czy, że po​zwo​lą m u do​tknąć te​go i owe​go…
— Nie bój ​cie się… Prze​cież j e​ste​śm y ry ​ce​rza​m i…
W koń​cu da​ły się prze​ko​nać. Ale​dis usły ​sza​ła, że wsta​j ą od sto​łu.
— Coś nie chra​piesz — sy k​nę​ła j ej do ucha Te​re​sa. Ale​dis po​zwo​li​ła so​bie na prze​lot​ny

uśm iech.

— Za​m ek!
Wy ​obra​zi​ła so​bie, j ak Te​re​sa wpa​tru​j e się w Jau​m e​go ol​brzy ​m i​m i zie​lo​ny ​m i ocza​m i, po​zwa​-

la​j ąc m u po​dzi​wiać swą uro​dę.

— Sły ​sza​łaś, Eu​la​lio? Pan ka​wa​ler m a za​m ek. To praw​dzi​wy m oż​no​wład​ca. Ni​g​dy nie roz​m a​-

wia​ły ​śm y z praw​dzi​wy m m oż​no​wład​ca…

— Chęt​nie po​słu​cha​m y o wa​szy ch wa​lecz​ny ch czy ​nach — do​bie​gły Ale​dis sło​wa Eu​la​lii. —

Wi​dzie​li​ście kró​la Pio​tra? Roz​m a​wia​li​ście z nim ?

— Ko​go j esz​cze zna​cie? — do​py ​ty ​wa​ła się Te​re​sa. Za​sy ​pa​ły pa​na Na​varc​les py ​ta​nia​m i. Ale​-

dis m ia​ła ocho​tę uchy ​lić po​wie​ki, że​by po​dej ​rzeć… Ale nie, le​piej nie. Jej pod​opiecz​ne zna​j ą się

background image

na rze​czy.

Za​m ek, król, kor​te​zy … Uczest​ni​czy ​li​ście w ob​ra​dach kor​te​zów? Woj ​na… Str​wo​żo​ne pi​ski, gdy

Ge​nis Pu​ig — bez zam ​ku, do​stę​pu do kró​la i m iej ​sca w kor​te​zach — po​sta​no​wił zwró​cić ich uwa​-
gę barw​ny ​m i opi​sa​m i bi​tew, w któ​ry ch brał udział… No i wi​no, bar​dzo du​żo wi​na.

— Co ta​ki m oż​ny j ak wy, pa​nie, ro​bi w Bar​ce​lo​nie, w ry m za​j eź​dzie? Czy ż​by ​ście cze​ka​li na

j a​kąś oso​bi​stość? — za​py ​ta​ła Te​re​sa.

— Przy ​wieź​li​śm y cza​row​ni​cę — od​rzekł Ge​nis.
Dziew​czę​ta za​da​wa​ły py ​ta​nia ty l​ko Jau​m e​m u. Te​re​sa za​uwa​ży ​ła, że ga​ni on wzro​kiem to​wa​-

rzy ​sza. Nad​szedł wła​ści​wy m o​m ent.

— Cza​row​ni​cę! — pi​snę​ła Te​re​sa, przy ​pa​da​j ąc do m oż​ne​go i ści​ska​j ąc go za rę​ce. — W Tar​-

ra​go​nie wi​dzia​ły ​śm y cza​row​ni​cę pło​ną​cą na sto​sie. Wy ​zio​nę​ła du​cha, wrzesz​cząc wnie​bo​gło​sy,
pod​czas gdy pło​m ie​nie li​za​ły j a​po udach, pa​rzy ​ły j ej pier​si i…

Te​re​sa spoj ​rza​ła w su​fit, j ak​by wciąż m ia​ła przed ocza​m i stos. Za​raz po​tem przy ​ło​ży ​ła rę​ce do

pier​si, j ed​nak po chwi​li opa​m ię​ta​ła się i uda​ła za​wsty ​dze​nie na wi​dok m oż​ne​go, któ​ry spo​glą​dał na
nią po​żą​dli​wie.

Jau​m e wstał, nie pusz​cza​j ąc j ej dło​ni.
— Chodź. — Za​brzm ia​ło to bar​dziej j ak roz​kaz niż proś​ba. Te​re​sa po​zwo​li​ła za​cią​gnąć się na

gó​rę.

Ge​nis Pu​ig od​pro​wa​dził ich wzro​kiem .
— A m y ? — po​wie​dział do Eu​la​lii, kła​dąc znie​nac​ka dłoń na j ej udzie.
Dziew​czy ​na nie za​re​ago​wa​ła.
— Naj ​pierw chcia​ła​by m po​słu​chać o tej cza​row​ni​cy. To m nie pod​nie​ca…
Ry ​cerz prze​su​nął dłoń wy ​żej i za​czął opo​wia​dać. Ale​dis o m a​ły włos nie pod​nio​sła gło​wy i nie

ze​psu​ła wszy st​kie​go gdy usły ​sza​ła im ię Ar​naua. „Ta wiedź​m a j est j e​go m at​ką”, po​wie​dział. „Ze​-
m sta j est słod​ka…”.

— To co, idzie​m y ? — za​py ​tał, skoń​czy w​szy opo​wieść. Eu​la​lia m il​cza​ła.
— Czy j a wiem … — m ruk​nę​ła w koń​cu. Ry ​cerz ze​rwał się i ude​rzy ł j ą w twarz.
— Prze​stań się kry ​go​wać, ty l​ko chodź!
— Niech wam bę​dzie — ustą​pi​ła Eu​la​lia.
Gdy Ale​dis zo​sta​ła sa​m a, z tru​dem wsta​ła od sto​łu. Roz​m a​so​wa​ła so​bie kark. Doj ​dzie do spo​-

tka​nia Ar​naua i Fran​ce​ski, dia​bła i cza​row​ni​cy, j ak po​wie​dział Ge​nis Pu​ig.

— Wo​la​ła​by m um rzeć, ani​że​li przy ​znać się, że j e​stem j e​go m at​ką — stwier​dzi​ła kil​ka​krot​nie

Fran​ce​sca, gdy roz​m a​wia​ły o nim po wy ​da​rze​niach na espla​na​dzie przed zam ​kiem Mont​bui. —
On j est sza​no​wa​ny m oby ​wa​te​lem — do​da​ła, nie do​pusz​cza​j ąc Ale​dis do gło​su — a j a zwy ​kłą
pro​sty ​tut​ką. Po​za ty m … nie po​tra​fi​ła​by m wy ​j a​śnić m u wie​lu rze​czy : dla​cze​go nie ucie​kłam
z nim i z j e​go oj ​cem , dla​cze​go po​rzu​ci​łam go, ska​zu​j ąc na pew​ną śm ierć…

Ale​dis spu​ści​ła wzrok.
— Nie wiem , co po​wie​dział m u o m nie oj ​ciec — cią​gnę​ła Fran​ce​sca. — Zresz​tą co się sta​ło,

to się nie od​sta​nie. Czas zsy ​ła za​po​m nie​nie, na​wet m at​kom . Lu​bię wspo​m i​nać, j ak stoi na po​de​-
ście w Mont​bui i rzu​ca wy ​zwa​nie m oż​ny m . Nie po​zwo​lę, by z m o​j ej wi​ny do​znał po​ni​że​nia. Le​-
piej niech wszy st​ko po​zo​sta​nie tak, j ak j est. Ale​dis, ty j ed​na znasz ca​łą praw​dę. Obie​caj , że na​wet
po m o​j ej śm ier​ci do​cho​wasz ta​j em ​ni​cy. Przy ​rzek​nij m i.

Ale na cóż zda się te​raz ta obiet​ni​ca?

background image

Kie​dy Es​te​ve wszedł po​now​nie na wie​żę, nie m iał j uż przy so​bie ko​sy.
— Mo​j a pa​ni chce, by ś za​wią​zał so​bie oczy — po​wie​dział, rzu​ca​j ąc Jo​ano​wi gał​gan.
— Za ko​go m nie m asz? — obu​rzy ł się Jo​an, od​su​wa​j ąc suk​no sto​pą.
Wie​ża by ​ła wą​ska, li​czy ​ła nie wię​cej niż trzy m e​try śred​ni​cy. Je​den krok — i Es​te​ve zna​lazł się

przy m ni​chu. Ude​rzy ł go na od​lew w oba po​licz​ki.

— Pa​ni po​wie​dzia​ła, że m asz za​wią​zać so​bie oczy.
— Je​stem in​kwi​zy ​to​rem !
Ko​lej ​ny cios i m nich ru​nął na ścia​nę, a po​tem osu​nął się pa​rob​ko​wi pod no​gi.
— Rób, co m ó​wię. — Es​te​ve uniósł go j ed​ną rę​ką. — Za​wią​zuj oczy — po​wtó​rzy ł, gdy Jo​an

j uż stał.

— Pró​bu​j esz za​stra​szy ć in​kwi​zy ​to​ra? Nie m y śl so​bie… Es​te​ve nie po​zwo​lił m u do​koń​czy ć.

Ude​rzy ł go pię​ścią w twarz, a gdy Jo​an po​now​nie osu​nął się na zie​m ię, za​czął go ko​pać w kro​cze,
w brzuch, w pierś, w gło​wę…

Mnich sku​lił się z bó​lu. Es​te​ve znów pod​niósł go j ed​ną rę​ką.
— Pa​ni po​wie​dzia​ła, że m asz za​wią​zać so​bie oczy.
Z ust m ni​cha pły ​nę​ła krew. No​gi się pod nim ugi​na​ły. Gdy Es​te​ve go pu​ścił, Jo​an pró​bo​wał

utrzy ​m ać rów​no​wa​gę, ale sil​ny ból w ko​la​nie przy ​giął go do zie​m i. Upadł na pa​rob​ka i pró​bo​wał
się go przy ​trzy ​m ać, ale osi​łek pchnął go na zie​m ię.

— Za​wią​zuj oczy.
Gał​gan le​żał tuż obok. Jo​an po​czuł, że nie​świa​do​m ie od​dał m ocz i że ha​bit klei m u się do ud.
Się​gnął po szm a​tę i prze​wią​zał so​bie oczy.
Sły ​szał, j ak pa​ro​bek za​m y ​ka drzwi i wy ​cho​dzi z wie​ży. Za​pa​no​wa​ła ci​sza — ci​sza trwa​j ą​ca

w nie​skoń​czo​ność. Po​tem na scho​dach roz​le​gły się licz​ne kro​ki. Jo​an wstał, m a​ca​j ąc ścia​ny.
Drzwi się otwo​rzy ​ły. Wno​szo​no m e​ble. Mo​że krze​sła?

— Wiem , żeś zgrze​szy ł. — Głos sie​dzą​cej na stoł​ku Mar po​niósł się po wie​ży. To​wa​rzy ​szą​cy

j ej m a​ły chło​piec ob​ser​wo​wał m ni​cha.

Jo​an m il​czał.
— In​kwi​zy ​cj a nie od​bie​ra swo​im … więź​niom pra​wa do oglą​da​nia try ​bu​na​łu — rzu​cił po

chwi​li. Mo​że j e​śli wda się z nią w dy s​ku​sj ę…

— Ra​cj a — usły ​szał w od​po​wie​dzi. — Wy od​bie​ra​cie im ty l​ko du​szę, god​ność, do​bre im ię, ho​-

nor. Wiem , żeś zgrze​szy ł — po​wtó​rzy ​ła Mar.

— Nie uzna​j ę tej ka​lum ​nii.
Mar ski​nę​ła na pa​rob​ka. Es​te​ve pod​szedł do Jo​ana i ude​rzy ł go pię​ścią w brzuch. Mnich zgiął

się wpół, ła​piąc z tru​dem po​wie​trze. Gdy się wy ​pro​sto​wał, w wie​ży znów pa​no​wa​ła ci​sza. Je​go
rzę​że​nie za​głu​sza​ło od​de​chy obec​ny ch. Bo​la​ły go no​gi i pierś, pie​kła twarz. Nikt się nie ode​zwał.
Cios ko​la​nem w ze​wnętrz​ną część uda po​wa​lił go na zie​m ię.

Ból ze​lżał, lecz Jo​an na​dal le​żał na zie​m i.
Znów za​pa​dła ci​sza.
Kop​niak w ner​ki ka​zał Jo​ano​wi od​wró​cić się na dru​gi bok. Zno​wu się sku​lił.
— Cze​go ode m nie chcesz? — j ęk​nął, wi​j ąc się z bó​lu. Nie do​cze​kał się od​po​wie​dzi. Gdy ból

ze​lżał, pa​ro​bek pod​niósł go i zno​wu po​sta​wił przed Mar.

Jo​an sła​niał się na no​gach.
— Cze​go ode m nie…?

background image

— Wiem , żeś zgrze​szy ł.
Jak da​le​ko m o​że się po​su​nąć? Za​ka​tu​j e go? Chce go za​bić? Ow​szem , zgrze​szy ł, ale Mar nie m a

pra​wa go są​dzić. Za​trząsł się i om al nie upadł.

— Prze​cież j uż wy ​da​łaś na m nie wy ​rok — wy ​du​sił. — Po co chcesz m nie j esz​cze są​dzić?
Ci​sza. Mrok.
— No, po​wiedz! Po co chcesz m nie j esz​cze są​dzić?
— Masz ra​cj ę — usły ​szał w koń​cu. — Już wy ​da​łam na cie​bie wy ​rok, ale pa​m ię​taj , że sam się

do wszy st​kie​go przy ​zna​łeś. Tu, gdzie te​raz sto​isz, skra​dzio​no m i dzie​wic​two, tu Wła​śnie wie​lo​krot​-
nie m nie hań​bio​no. Po​wieś go, a po​tem po​zbądź się cia​ła — rzu​ci​ła Mar do pa​rob​ka.

Jej kro​ki od​da​li​ły się i po​czę​ły cich​nąć na scho​dach. Jo​an po​czuł, że Es​te​ve krę​pu​j e m u rę​ce

na ple​cach. Nie m ógł się ru​szać, m ię​śnie od​m ó​wi​ły m u po​słu​szeń​stwa. Pa​ro​bek uniósł go i po​sta​-
wił na stoł​ku, na któ​ry m do​pie​ro co sie​dzia​ła Mar. Po​tem roz​legł się szm er po​wro​zu prze​rzu​ca​ne​go
przez bel​ki stro​pu. Es​te​ve nie tra​fił za pierw​szy m ra​zem i po​wróz ude​rzy ł o pod​ło​gę. Jo​an zro​bił
pod sie​bie. Miał j uż stry ​czek na szy i.

— Zgrze​szy ​łem ! — krzy k​nął reszt​ką sił. Mar by ​ła j uż na do​le.
Na​resz​cie.
Wró​ci​ła na wie​żę w to​wa​rzy ​stwie m al​ca.
— No, a te​raz słu​cham — prze​m ó​wi​ła do m ni​cha.
O świ​cie wy ​ru​szy ​li do Bar​ce​lo​ny. Es​te​ve po​m ógł Mar — od​święt​nie ubra​nej , wy ​stro​j o​nej

w swe nie​licz​ne kosz​tow​no​ści, ze świe​żo um y ​ty ​m i, roz​pusz​czo​ny ​m i wło​sa​m i — wsiąść na m u​li​cę.

— Opie​kuj się do​m em — po​wie​dzia​ła pa​rob​ko​wi, spi​na​j ąc zwie​rzę. — A ty po​m a​gaj oj ​cu —

zwró​ci​ła się do chłop​ca.

Es​te​ve pchnął Jo​ana w ślad za m u​li​cą.
— Rób, cze​go się od cie​bie wy ​m a​ga, m ni​chu — rzu​cił. Jo​an ru​szy ł za Mar ze spusz​czo​ną gło​-

wą, po​włó​cząc no​ga​m i.

Co go te​raz cze​ka? No​cą, gdy ze​rwa​no m u prze​pa​skę z oczu, sta​nął oko w oko z Mar, oświe​tlo​ną

przez m i​go​tli​we pło​m ie​nie po​chod​ni za​tknię​ty ch w uchwy ​tach um iesz​czo​ny ch na ścia​nie za j ej
ple​ca​m i.

Na​plu​ła m u w twarz.
— Nie za​słu​gu​j esz na prze​ba​cze​nie… Ale Ar​nau m o​że cię po​trze​bo​wać — do​da​ła po chwi​li.

— Gdy ​by nie to, wła​sno​ręcz​nie by m cię za​tłu​kła.

Ma​łe spi​cza​ste ko​py ​ta m u​li​cy m ięk​ko ude​rza​ły o zie​m ię. Jo​an szedł w ry tm te​go m ia​ro​we​go

stą​pa​nia wpa​trzo​ny we wła​sne sto​py. Wy ​znał wszy st​ko: od roz​m ów z Elio​nor po nie​na​wiść, któ​ra
po​pchnę​ła go do ob​j ę​cia funk​cj i in​kwi​zy ​to​ra. Wła​śnie wte​dy Mar ze​rwa​ła m u opa​skę i splu​nę​ła
w twarz.

Mu​li​ca drep​ta​ła po​tul​nie do Bar​ce​lo​ny. Jo​ana owio​nął na​pły ​wa​j ą​cy z le​wej stro​ny za​pach

m o​rza, któ​ry to​wa​rzy ​szy ł im przez resz​tę po​dró​ży.

background image

51

Słoń​ce za​czy ​na​ło j uż przy ​grze​wać, kie​dy Ale​dis wy ​szła z za​j az​du i wm ie​sza​ła się w tłum za​-

peł​nia​j ą​cy plac Lia​na. W Bar​ce​lo​nie daw​no j uż roz​po​czął się no​wy dzień. Kil​ka ko​biet, uzbro​j o​-
ny ch w wia​dra, dzba​ny i bu​kła​ki sta​ło w ko​lej ​ce do stud​ni Ca​de​na, za​raz obok za​j az​du, in​ne tło​czy ​-
ły się przed j at​ką na dru​gim koń​cu pla​cu. Po​krzy ​ki​wa​ły i śm ia​ły się na ca​ły głos. Ale​dis za​m ie​-
rza​ła wcze​śniej opu​ścić za​j azd, ale prze​bie​ra​nie się za wdo​wę — z wąt​pli​wą po​m o​cą dwóch
dziew​cząt, któ​re nie prze​sta​wa​ły wy ​py ​ty ​wać, co te​raz bę​dzie, co sta​nie się z Fran​ce​scą, czy spło​-
nie na sto​sie zgod​nie z ży ​cze​niem po​zna​ny ch w za​j eź​dzie ka​wa​le​rów — za​j ę​ło j ej wię​cej cza​su,
niż są​dzi​ła. Przy ​naj ​m niej nikt nie zwra​cał na nią uwa​gi, gdy uli​cą Bó​ria zm ie​rza​ła na plac Blat.
Czu​ła się dziw​nie. Przy ​wy ​kła do wzbu​dza​nia za​in​te​re​so​wa​nia m ęż​czy zn i po​gar​dy ko​biet, ty m ​cza​-
sem te​raz, gdy słoń​ce kle​iło się do j ej ża​łob​ny ch szat, zer​ka​ła na bo​ki i nie na​tra​fia​ła na choć​by
j ed​no ukrad​ko​we spoj ​rze​nie.

Zgiełk do​bie​ga​j ą​cy z po​bli​skie​go pla​cu zwia​sto​wał j esz​cze więk​szy tłok i skwar. Ale​dis by ​ła j uż

i tak zla​na po​tem , a j ej pier​si wy ​ry ​wa​ły się spod ści​ska​j ą​cy ch j e al​far​das. Dla​te​go przed głów​-
ny m tar​go​wi​skiem sto​li​cy od​bi​ła na pra​wo w za​cie​nio​ną uli​cą Se​m o​lers, a stam ​tąd na plac Oli,
gdzie m iesz​kań​cy Bar​ce​lo​ny ścią​ga​li w po​szu​ki​wa​niu naj ​lep​szej oli​wy i ku​po​wa​li pie​czy ​wo. Ale​-
dis szła da​lej i po chwi​li do​tar​ła do stud​ni Świę​te​go Ja​na. Ob​le​ga​j ą​ce j ą ko​bie​ty rów​nież nie zwró​-
ci​ły uwa​gi na spo​co​ną wdo​wę.

Ale​dis skrę​ci​ła w le​wo i do​szła do ka​te​dry i do pa​ła​cu bi​sku​pie​go. Po​przed​nie​go dnia prze​gna​no

j ą stąd, wy ​zy ​wa​j ąc od wiedźm . Zo​sta​nie roz​po​zna​na? Po​słu​gacz z za​j az​du… Ale​dis uśm iech​nę​ła
się i ro​zej ​rza​ła za bocz​ny m wej ​ściem . Pa​ro​bek m iał oka​zj ę przy j ​rzeć j ej się le​piej niż żoł​nie​rze
in​kwi​zy ​cj i.

— Mu​szę się wi​dzieć z do​zor​cą wię​zien​ny m . Mam dla nie​go wia​do​m ość — od​po​wie​dzia​ła na

py ​ta​nie war​tow​ni​ka sto​j ą​ce​go w bra​m ie.

Żoł​nierz wpu​ścił j ą i wska​zał dro​gę do lo​chów.
W m ia​rę j ak scho​dzi​ła do pod​zie​m i, świa​tło i bar​wy dnia za​ni​ka​ły. Na sa​m y m do​le na​tra​fi​ła na

background image

pro​sto​kąt​ne, opu​sto​sza​łe i oświe​tlo​ne po​chod​nia​m i po​m iesz​cze​nie z kle​pi​skiem . W j ed​ny m ką​cie
sie​dział, opar​ty o ścia​nę, tru​sty do​zor​ca, na​prze​ciw​ko nie​go otwie​rał się m rocz​ny ko​ry ​tarz.

Męż​czy ​zna w m il​cze​niu m ie​rzy ł wzro​kiem idą​cą ku nie​m u wdo​wę.
Ale​dis wzię​ła głę​bo​ki od​dech.
— Przy ​szłam od​wie​dzić sta​rusz​kę, któ​ra tra​fi​ła tu wczo​raj . — Przy ty ch sło​wach za​dzwo​ni​ła

wy ​pcha​ną sa​kiew​ką.

Do​zor​ca nie ru​szy ł się ani nie ode​zwał, ty l​ko strzy k​nął śli​ną pod j ej no​gi i m ach​nął rę​ką ze

wzgar​dą. Ale​dis zro​bi​ła krok do ty ​łu.

— Nie m a m o​wy — rzu​cił po chwi​li gru​bas.
Ale​dis otwo​rzy ​ła sa​kiew​kę. Źre​ni​ce do​zor​cy chło​nę​ły blask m o​net wy ​sy ​pu​j ą​cy ch się na j ej

dłoń. Roz​kaz by ł wy ​raź​ny — bez upo​waż​nie​nia Ni​co​laua Eim e​ri​ca nikt nie m o​że wej ść do lo​chów
— a on nie za​m ie​rza na​ra​żać się wiel​kie​m u in​kwi​zy ​to​ro​wi. Znał j e​go na​pa​dy zło​ści i… ka​ry za
nie​sub​or​dy ​na​cj ę. Lecz wdo​wa ofe​ro​wa​ła m u nie​li​chą sum ​kę… Po​za ty m ofi​cer wspo​m niał, że
in​kwi​zy ​to​ro​wi cho​dzi głów​nie o Ar​naua Es​ta​ny ​ola. A ta ko​bie​ta chce się wi​dzieć z cza​row​ni​cą, nie
z ban​kie​rem . — Niech bę​dzie, wchodź — ustą​pił.

Ni​co​lau wal​nął z ca​łej si​ły w stół.
— Co ten ła​chu​dra so​bie m y ​śli?!
Mło​dy za​kon​nik, któ​ry prze​ka​zał m u wia​do​m ość, cof​nął się o krok. Do​wie​dział się o wszy st​kim ,

j e​dząc ko​la​cj ę u swe​go bra​ta, han​dla​rza wi​nem , po​śród wrza​wy czy ​nio​nej przez piąt​kę j e​go po​-
ciech.

— To m ój naj ​lep​szy in​te​res od lat — cie​szy ł się ku​piec. — Po​noć brat Ar​naua Es​ta​ny ​ola, do​-

m i​ni​ka​nin, któ​ry na gwałt po​trze​bu​j e go​tów​ki, na​ka​zał od​stę​po​wać za bez​cen j e​go zle​ce​nia han​dlo​-
we. Da​j ę gło​wę, że j ak tak da​lej pój ​dzie, do​pnie swe​go. Su​biekt Ar​naua sprze​da​j e wszy st​ko za pół
ce​ny. — Ku​piec wziął szkla​ni​cę wi​na i nie po​sia​da​j ąc się z ra​do​ści, wzniósł to​ast za Ar​naua.

Na wieść o ty m Ni​co​lau za​nie​m ó​wił, spą​so​wiał, a na​stęp​nie wpadł w fu​rię. Mło​dy za​kon​nik

sły ​szał, j ak Ni​co​lau wy ​krzy ​ku​j e do ofi​ce​ra:

— Spro​wadź m i tu bra​ta Jo​ana, i to j uż. Za​wia​dom gwar​dię! Gdy brat kup​ca wy ​cho​dził z ga​bi​-

ne​tu, Eim e​ric po​krę​cił gło​wą. Co so​bie m y ​śli ten m nich z bo​żej ła​ski? Pró​bu​j e okraść Ko​ściół, roz​-
prze​da​j ąc for​tu​nę bra​cisz​ka? Ma​j ą​tek Ar​naua Es​ta​ny ​ola tak czy owak przy ​pad​nie Świę​tej In​kwi​-
zy ​cj i… Ca​ły, ca​luś​ki! Eim e​ric za​ci​snął pię​ści, aż zbie​la​ły m u kost​ki.

— Choć​by m m u​siał po​słać te​go Es​ta​ny ​ola na stos — rzu​cił przez zę​by.
— Fran​ce​sco… — Ale​dis uklę​kła obok sta​rusz​ki, któ​ra wy ​krzy ​wi​ła usta, si​ląc się na uśm iech. —

Co oni ci zro​bi​li? Jak się czu​j esz? — Nie od​po​wia​da​ła. Ję​ki po​zo​sta​ły ch więź​niów to​wa​rzy ​szy ​ły j ej
m il​cze​niu. — Poj ​m a​no Ar​naua. Wła​śnie dla​te​go tu j e​steś.

— Wiem . — Ale​dis po​krę​ci​ła gło​wą ze zdzi​wie​niem , ale za​nim zdą​ży ​ła o co​kol​wiek za​py ​tać,

Fran​ce​sca do​da​ła: — Stoi tam .

Ale​dis spoj ​rza​ła w dru​gi ko​niec lo​chu, na wy ​pro​sto​wa​ną po​stać, któ​ra ob​ser​wo​wa​ła szep​cą​ce

ko​bie​ty.

— Jak…?
— Nie​wia​sto — roz​le​gło się. — Nie​wia​sto roz​m a​wia​j ą​ca ze sta​rusz​ką. — Ale​dis zer​k​nę​ła za

sie​bie. — Mu​szę za​m ie​nić z wa​m i sło​wo. Na​zy ​wam się Ar​nau Es​ta​ny ​ol.

— Co się dzie​j e? — za​py ​ta​ła Fran​ce​ski.
— Cią​gle py ​ta, dla​cze​go do​zor​ca na​zwał m nie j e​go m at​ką. Po​wta​rza, że j est Ar​nau​em Es​ta​-

background image

ny ​olem i że zo​stał uwię​zio​ny przez in​kwi​zy ​cj ę… To dla m nie praw​dzi​wa m ę​ka.

— Co m u po​wie​dzia​łaś?
— Nic.
— Ko​bie​to, na m i​łość bo​ską! Ale​dis wo​la​ła się nie oglą​dać.
— In​kwi​zy ​cj a chce do​wieść, że Ar​nau j est sy ​nem cza​row​ni​cy — po​wie​dzia​ła Fran​ce​sce.
— Wy ​słu​chaj ​cie m nie, pro​szę.
Ale​dis po​czu​ła, j ak star​cze dło​nie za​ci​ska​j ą się na j ej ra​m ie​niu. Upo​ro​wi sta​rusz​ki to​wa​rzy ​szy ​-

ły na​le​ga​nia Ar​naua.

— Nic… — Ale​dis od​chrząk​nę​ła. — Nic m u nie po​wiesz?
— Nikt nie m o​że się do​wie​dzieć, że j est m o​im sy ​nem . Ro​zu​m iesz? Trzy ​m a​łam to w ta​j em ​ni​-

cy przez ty ​le lat. Ani m y ​ślę przy ​znać się te​raz, kie​dy in​kwi​zy ​cj a… Ty l​ko ty znasz praw​dę. —
Głos sta​rusz​ki stał się wy ​raź​niej ​szy.

— Jau​m e de Bel​le​ra…
— Pro​szę! — roz​legł się zno​wu głos Ar​naua.
Ale​dis od​wró​ci​ła się. Nie​wie​le wi​dzia​ła przez łzy, j ed​nak wo​la​ła ich nie ocie​rać.
— Ty l​ko ty — po​wtó​rzy ​ła Fran​ce​sca. — Przy ​się​gnij , że ni​ko​m u nie po​wiesz.
— Ale prze​cież Jau​m e de Bel​le​ra…
— Nie m a do​wo​dów. Przy ​się​gnij .
— Bę​dą cię tor​tu​ro​wa​li.
— Bar​dziej niż sa​m o ży ​cie? Bar​dziej niż m il​cze​nie, któ​ry m m u​szę od​po​wia​dać na proś​by Ar​-

naua? Przy ​się​gnij .

Oczy Fran​ce​ski za​szkli​ły się w pół​m ro​ku.
— Przy ​się​gam .
Ale​dis ob​j ę​ła sta​rusz​kę. Po raz pierw​szy uświa​do​m i​ła so​bie, j ak j est wą​tła.
— Nie… nie chcę cię tu zo​sta​wiać — po​wie​dzia​ła, pła​cząc. — Co z to​bą bę​dzie?
— Nie m artw się — wy ​szep​ta​ła j ej na ucho sta​rusz​ka. — Znio​sę wszy st​ko i prze​ko​nam ich, że

Ar​nau nie j est m o​im sy ​nem . — Za​czerp​nę​ła po​wie​trza i cią​gnę​ła: — Llo​renc de Bel​le​ra zruj ​no​-
wał m i ży ​cie, nie po​zwo​lę, by j e​go sy n zro​bił to sa​m o z ży ​ciem Ar​naua.

Ale​dis uca​ło​wa​ła Fran​ce​skę — dłu​go trzy ​m a​ła usta przy j ej po​licz​ku. Po​tem wsta​ła.
— Nie​wia​sto!
Ale​dis spoj ​rza​ła na przy ​zy ​wa​j ą​cy j ą cień.
— Nie słu​chaj go — pro​si​ła Fran​ce​sca z kle​pi​ska.
— Po​dej dź​cie tu, bła​gam .
— To bę​dzie po​nad two​j e si​ły, Ale​dis. Przy ​się​głaś.
Ar​nau i Ale​dis skrzy ​żo​wa​li spoj ​rze​nia. Dwie po​sta​cie wpa​try ​wa​ły się w sie​bie z prze​ciw​le​-

gły ch ką​tów lo​chu. Łzy pły ​ną​ce po po​licz​ku Ale​dis za​lśni​ły w m ro​ku.

Ar​nau osu​nął się na zie​m ię, wi​dząc, że nie​zna​j o​m a kie​ru​j e się do wy j ​ścia.
Te​go sa​m e​go ran​ka przez bra​m ę Świę​te​go Da​nie​la wj e​cha​ła do Bar​ce​lo​ny ko​bie​ta na m u​li​cy.

Wlo​ką​cy się za nią do​m i​ni​ka​nin na​wet nie spoj ​rzał na war​tow​ni​ków. Obo​j e uda​li się bez sło​wa do
pa​ła​cu bi​sku​pie​go.

— Brat Jo​an? — za​py ​tał żoł​nierz trzy ​m a​j ą​cy straż przed pa​ła​cem .
Mnich uniósł po​si​nia​czo​ną twarz.
— Brat Jo​an? — żoł​nierz po​wtó​rzy ł py ​ta​nie. Jo​an przy ​tak​nął.

background image

— Ma​m y roz​kaz do​pro​wa​dzić was do wiel​kie​go in​kwi​zy ​to​ra.
War​tow​nik we​zwał straż​ni​ków, któ​rzy oto​czy ​li m ni​cha. Ko​bie​ta nie zsia​dła z m u​li​cy.

background image

52

Sa​hat wpadł do m a​ga​zy ​nu sto​j ą​ce​go na brze​gu Ar​no, nie​da​le​ko por​tu w Pi​zie. Kil​ku su​biek​tów

i uczniów za​czę​ło go wi​tać, j ed​nak Maur nie zwra​cał na nich uwa​gi. „Gdzie j est wasz pan?”, roz​-
py ​ty ​wał wszy st​kich, krą​żąc m ię​dzy sto​sa​m i to​wa​rów pię​trzą​cy ch się w wiel​kiej ha​li. Wresz​cie,
na dru​gim koń​cu m a​ga​zy ​nu, zo​ba​czy ł wła​ści​cie​la po​chy ​lo​ne​go nad be​la​m i suk​na.

— O co cho​dzi, Fi​lip​po?
Sta​ry ku​piec wy ​pro​sto​wał się z tru​dem i spoj ​rzał na Sa​ha​ta.
— Wczo​raj wpły ​nął do por​tu sta​tek zm ie​rza​j ą​cy do Mar​sy ​lii.
— Wiem . Coś się sta​ło?
Fi​lip​po przy j ​rzał się Sa​ha​to​wi. Ile m o​że m ieć lat? Na pew​no m ło​dość m a j uż za so​bą. By ł j ak

zwy ​kle wy ​kwint​nie odzia​ny, ale bez prze​sad​ne​go prze​py ​chu, czy m róż​nił się od wie​lu na​wet
m niej za​m oż​ny ch kup​ców. Co za​szło m ię​dzy nim a Ar​nau​em ? Sa​hat ni​g​dy nie po​ru​szał te​go te​-
m a​tu. Fi​lip​po przy ​po​m niał so​bie nie​wol​ni​ka świe​żo przy ​by ​łe​go z Ka​ta​lo​nii, akt uwol​nie​nia, dy s​po​-
zy ​cj ę wy ​pła​ty pod​pi​sa​ną przez Ar​naua…

— Fi​lip​po!
Głos Sa​ha​ta przy ​wró​cił go na chwi​lę do rze​czy ​wi​sto​ści. Tak czy owak — sta​rzec znów po​grą​-

ży ł się w roz​m y ​śla​niach — na​dal try ​ska m ło​dzień​czą ener​gią. Nie brak m u en​tu​zj a​zm u…

— Fi​lip​po, bła​gam !
— Tak, tak, m asz ra​cj ę. Prze​pra​szam . — Sta​rzec pod​szedł do Mau​ra i wsparł się na j e​go ra​-

m ie​niu. — Masz ra​cj ę, świę​tą ra​cj ę. Ale przej dź​m y le​piej do m o​j e​go ga​bi​ne​tu. Bądź tak do​bry
i po​m óż m i.

W świe​cie in​te​re​sów Pi​zy nie​wie​le by ​ło osób, na któ​ry ch ra​m ie​niu ra​czy ł się wes​przeć Fi​lip​po

Te​scio. Ta​ki pu​blicz​ny do​wód za​ufa​nia otwie​rał wię​cej drzwi ani​że​li ty ​siąc zło​ty ch flo​re​nów. Jed​-
nak ty m ra​zem Sa​hat nie m ógł znieść po​wol​no​ści star​ca i przy ​sta​nął w pół dro​gi.

— Fi​lip​po, pro​szę…
Sta​rzec po​cią​gnął go z lek​ka, ka​żąc m u iść da​lej .

background image

— Wie​ści… złe wie​ści. Ar​nau — rzu​cił, po czy m dał Mau​ro​wi czas na po​zbie​ra​nie m y ​śli. —

Zo​stał uwię​zio​ny przez in​kwi​zy ​cj ę.

Sa​hat m il​czał.
— Po​wo​dy są dość nie​j a​sne — cią​gnął Fi​lip​po. — Su​biek​ci Ar​naua wy ​prze​da​j ą zle​ce​nia han​-

dlo​we i po​noć j e​go po​ło​że​nie… Ale to ty l​ko plot​ki, zło​śli​we, j ak m nie​m am . Usiądź — po​wie​dział,
gdy do​szli do m iej ​sca na​zy ​wa​ne​go przez star​ca ga​bi​ne​tem : zwy ​kłe​go sto​łu usta​wio​ne​go na po​de​-
ście. Stąd wła​śnie Fi​lip​po nad​zo​ro​wał su​biek​tów, któ​rzy przy po​dob​ny ch sto​łach od​no​to​wy ​wa​li
w ol​brzy ​m ich księ​gach ra​chun​ko​wy ch przy ​cho​dy i roz​cho​dy, oraz m iał ba​cze​nie na ca​ły m a​ga​-
zy n.

Fi​lip​po wes​tchnął, opa​da​j ąc na krze​sło.
— To nie wszy st​ko — do​dał. Sie​dzą​cy na​prze​ciw​ko nie​go Sa​hat ani drgnął. — Tej Wiel​ka​no​cy

m iesz​kań​cy Bar​ce​lo​ny oskar​ży ​li Ży ​dów o zbez​czesz​cze​nie ho​stii. Skoń​czy ​ło się na wy ​so​kiej
grzy w​nie i trzech stra​co​ny ch… — Fi​lip​po spo​strzegł, że dol​na war​ga Mau​ra za​czy ​na drżeć. —
Has​dai.

Sta​rzec spu​ścił wzrok, po​zwa​la​j ąc Sa​ha​to​wi oswo​ić się z tą wia​do​m o​ścią. Gdy znów na nie​go

spoj ​rzał, usta Mau​ra by ​ły m oc​no za​ci​śnię​te. Sa​hat po​cią​gnął no​sem , pod​niósł dło​nie do twa​rzy
i prze​tarł oczy.

— Pro​szę — po​wie​dział Fi​lip​po, po​da​j ąc m u pi​sm o. — List od Ju​ce​fa. Ga​le​ra pły ​ną​ca z Bar​-

ce​lo​ny do Alek​san​drii od​da​ła go m o​j e​m u przed​sta​wi​cie​lo​wi w Ne​apo​lu, a m nie prze​ka​zał ka​pi​tan
okrę​tu wra​ca​j ą​ce​go do Mar​sy ​lii. Ju​cef prze​j ął in​te​re​sy po oj ​cu i opi​su​j e ostat​nie wy ​da​rze​nia
w Bar​ce​lo​nie, choć nie​wie​le m ó​wi o Es​ta​ny ​olu.

Sa​hat wziął list, nie otwo​rzy ł go j ed​nak.
— Has​dai stra​co​ny, Ar​nau poj ​m a​ny — szep​nął — a j a tu​taj …
— Za​re​zer​wo​wa​łem ci m iej ​sce na stat​ku do Mar​sy ​lii — po​wie​dział Fi​lip​po. — Od​pły ​wa

o świ​cie. Z Mar​sy ​lii bez tru​du do​sta​niesz się do Bar​ce​lo​ny.

— Dzię​ku​j ę. Fi​lip​po m il​czał.
— Przy ​j e​cha​łem tu w po​szu​ki​wa​niu swo​ich ko​rze​ni — za​czął m ó​wić Maur. — W po​szu​ki​wa​niu

ro​dzi​ny, któ​rą, j ak m i się zda​wa​ło, utra​ci​łem . Wiesz, co zna​la​złem ? — Fi​lip​po spoj ​rzał na nie​go
bez sło​wa. — Gdy w dzie​ciń​stwie zo​sta​łem sprze​da​ny, od​dzie​lo​no m nie od m at​ki i pię​cior​ga ro​-
dzeń​stwa. Od​na​la​złem ty l​ko j ed​ne​go bra​ta… Nie m am na​wet pew​no​ści, czy rze​czy ​wi​ście j est
m o​im bra​tem . Pra​co​wał dla prze​woź​ni​ka por​to​we​go z Ge​nui. Nie roz​po​zna​łem go… Na​wet nie
pa​m ię​ta​łem j e​go im ie​nia. Po​włó​czy ł no​gą, bra​ko​wa​ło m u m a​łe​go pal​ca u pra​wej rę​ki i obu uszu.
Po​m y ​śla​łem , że j e​go pan by ł wy ​j ąt​ko​wy m okrut​ni​kiem , sko​ro tak go oka​le​czy ł, ale po​tem … —
Sa​hat urwał i spoj ​rzał na star​ca, któ​ry i ty m ra​zem się nie ode​zwał. — Od​ku​pi​łem go, zwró​ci​łem
m u wol​ność i ka​za​łem wy ​pła​cić po​kaź​ną su​m ę, nie wy ​j a​wia​j ąc, kto za ty m stoi. Pie​nią​dze prze​-
pu​ścił w sześć dni. Przez sześć dni nie trzeź​wiał i roz​trwo​nił na grę i ko​bie​ty su​m ę, któ​ra dla nie​go
sta​no​wi​ła praw​dzi​wą for​tu​nę. Na​stęp​nie sprze​dał się w za​m ian za j e​dze​nie i po​sła​nie daw​ne​m u
wła​ści​cie​lo​wi. — Sa​hat m ach​nął z nie​sm a​kiem rę​ką. — To wszy st​ko, co tu zna​la​złem : bra​ta war​-
cho​ła i pi​j a​ka…

— I co naj ​m niej j ed​ne​go przy ​j a​cie​la — po​pra​wił go Fi​lip​po.
— To praw​da. Wy ​bacz. Mia​łem na m y ​śli…
— Wiem , co m ia​łeś na m y ​śli.
Obaj utkwi​li wzrok w pa​pie​rach za​ście​la​j ą​cy ch stół. Z za​m y ​śle​nia wy ​rwał ich rej ​wach pa​nu​-

background image

j ą​cy w m a​ga​zy ​nie.

— Sa​hat — ode​zwał się po chwi​li Fi​lip​po — przez wie​le lat pra​co​wa​łem dla Has​da​ia, a te​raz,

pó​ki Bóg m i po​zwo​li, bę​dę pra​co​wał dla j e​go sy ​na. Na ży ​cze​nie Has​da​ia i za two​j ą ra​dą sta​łem
się rów​nież agen​tem Ar​naua. Od tam ​tej po​ry sły ​sza​łem o nim sa​m e do​bre rze​czy, za​rów​no od
kup​ców, j ak i od m a​ry ​na​rzy czy ka​pi​ta​nów. Na​wet tu​taj do​tar​ła wieść o ty m , j ak po​trak​to​wał swo​-
ich chło​pów pańsz​czy ź​nia​ny ch! Po​wiedz, co m ię​dzy wa​m i za​szło? Gdy ​by ​ście się po​róż​ni​li, nie
po​da​ro​wał​by ci wol​no​ści, ty m bar​dziej nie po​le​cił​by wy ​pła​cić ci tak wiel​kiej su​m y. Co spra​wi​ło,
że zde​cy ​do​wa​łeś się go opu​ścić, a on po​sta​no​wił hoj ​nie cię wy ​na​gro​dzić?

My ​śli Sa​ha​ta ule​cia​ły na wzgó​rze pod Ma​ta​ró, znów za​brzm iał m u w uszach szczęk m ie​czy

i kusz…

— Dziew​czę… Wy ​j ąt​ko​we dziew​czę.
— Ach!
— Nie, to nie to, co m y ​ślisz — od​rzekł spiesz​nie Maur.
I pierw​szy raz opo​wie​dział na głos to, co przez pięć ostat​nich lat du​sił w so​bie.
— Jak śm iesz! — krzy k Ni​co​laua Eim e​ri​ca, któ​ry na​wet nie za​cze​kał, aż żoł​nie​rze opusz​czą ga​-

bi​net, po​niósł się po pa​ła​cu. In​kwi​zy ​tor cho​dził po kom ​na​cie, ży ​wo ge​sty ​ku​lu​j ąc. — Masz czel​ność
na​ra​żać na szwank m a​j ą​tek Świę​tej In​kwi​zy ​cj i? — Eim e​ric od​wró​cił się gwał​tow​nie do Jo​ana,
sto​j ą​ce​go na środ​ku kom ​na​ty. — Kto ci po​zwo​lił wy ​prze​da​wać za bez​cen um o​wy han​dlo​we więź​-
nia?

Jo​an nie od​po​wie​dział. Miał za so​bą bez​sen​ną noc, pod​czas któ​rej zo​stał po​ni​żo​ny i po​bi​ty.

Prze​szedł wła​śnie wie​le m il za za​dem m u​ła i wszy st​ko go bo​la​ło. Od wczo​raj nic nie j adł i chcia​ło
m u się pić. Nie. Nie za​m ie​rza od​po​wia​dać.

Eim e​ric zbli​ży ł się do nie​go od ty ​łu.
— Co knu​j esz, bra​cie Jo​anie? — sy k​nął m u do ucha. — Chcesz wy ​prze​dać m a​j ą​tek bra​ta, że​-

by nie do​stał się w rę​ce in​kwi​zy ​cj i?

Ni​co​lau stał przez chwi​lę obok Jo​ana.
— Cuch​niesz! — krzy k​nął, od​su​wa​j ąc się od nie​go i znów wy ​m a​chu​j ąc rę​ka​m i. — Cuch​niesz

j ak pro​sty wie​śniak. — Jesz​cze chwi​lę krą​ży ł po kom ​na​cie, m am ​ro​cząc coś pod no​sem . Na ko​niec
usiadł. — In​kwi​zy ​cj a prze​j ę​ła księ​gi ra​chun​ko​we twe​go bra​ta. Ni​cze​go wię​cej nie sprze​dasz. —
Jo​an ani drgnął. — Za​ka​za​łem od​wie​dzin, więc nie pró​buj się z nim zo​ba​czy ć. Za kil​ka dni roz​po​-
czy ​na się pro​ces.

Jo​an na​dal stał bez ru​chu.
— Nie sły ​szy sz, m ni​chu? Za kil​ka dni za​cznę są​dzić two​j e​go bra​ta.
Eim e​ric grzm ot​nął pię​ścią w stół.
— Dość te​go! Wy ​noś się!
Jo​an za​m iótł brud​ny m ha​bi​tem lśnią​cą po​sadz​kę ga​bi​ne​tu wiel​kie​go in​kwi​zy ​to​ra.
Za​trzy ​m ał się w pro​gu, by przy ​zwy ​cza​ić oczy do świa​tła sło​necz​ne​go. Mar sta​ła przed pa​ła​-

cem i cze​ka​ła na nie​go z uzdą w rę​ku. Spro​wa​dził j ą tu aż z Ma​ta​ró, a te​raz… Jak j ej po​wie, że in​-
kwi​zy ​tor za​bro​nił wi​dzeń? Jak m a się po​go​dzić z fak​tem , że to rów​nież j e​go wi​na?

— Wy ​cho​dzisz, m ni​chu? — usły ​szał za ple​ca​m i.
Od​wró​cił się i uj ​rzał to​ną​cą we łzach wdo​wę.
Ich spoj ​rze​nia się skrzy ​żo​wa​ły.
— Jo​an? — za​py ​ta​ła.

background image

Te kasz​ta​no​we oczy. Ta twarz…
— Jo​an? — po​wtó​rzy ​ła wdo​wa. — Jo​an, to j a, Ale​dis. Pa​m ię​tasz m nie?
— Cór​ka gar​ba​rza…
— Co się sta​ło, m ni​chu? — Mar po​de​szła do nich. Ale​dis zo​ba​czy ​ła, że Jo​an od​wra​ca się do

nie​zna​j o​m ej . Znów spoj ​rzał na nią, a po​tem j esz​cze raz na ko​bie​tę z m u​li​cą.

— Zna​j o​m a z dzie​ciń​stwa. Ale​dis, po​znaj Mar. Mar, przed​sta​wiam ci Ale​dis.
Ko​bie​ty przy ​wi​ta​ły się ski​nie​niem gło​wy.
— To nie m iej ​sce na po​ga​węd​ki. — Wszy ​scy tro​j e od​wró​ci​li się na głos żoł​nie​rza. — Nie wol​-

no za​sta​wiać wej ​ścia do pa​ła​cu.

— Przy ​szli​śm y od​wie​dzić Ar​naua Es​ta​ny ​ola — oznaj ​m i​ła gło​śno Mar, nie wy ​pusz​cza​j ąc

uzdy.

Żoł​nierz zm ie​rzy ł j ą wzro​kiem od stóp do głów, a po​tem wy ​krzy ​wił się drwią​co.
— Te​go ban​kie​ra? — spy ​tał.
— Wła​śnie — po​wie​dzia​ła z na​ci​skiem Mar.
— Wiel​ki in​kwi​zy ​tor za​ka​zał wi​dzeń. Straż​nik za​czął wy ​py ​chać Ale​dis i Jo​ana za próg.
— A to dla​cze​go? — za​py ​ta​ła Mar, gdy j ej to​wa​rzy ​sze opusz​cza​li pa​łac.
— Je​go za​py ​taj — od​parł żoł​nierz, wska​zu​j ąc Jo​ana. Za​czę​li się od​da​lać.
— Co​raz bar​dziej ża​łu​j ę, że cię wczo​raj nie za​bi​łam , m ni​chu. Ale​dis wi​dzia​ła, j ak Jo​an na sło​-

wa Mar opusz​cza wzrok.

Na​wet się nie ode​zwał. Zer​k​nę​ła na wła​ści​ciel​kę m u​li​cy : szła wy ​pro​sto​wa​na, pew​nie pro​wa​-

dząc zwie​rzę. Co za​szło wczo​raj m ię​dzy nią i m ni​chem ? Jo​an nie pró​bo​wał ukry ć siń​ców na twa​-
rzy, a j e​go to​wa​rzy sz​ka chcia​ła się wi​dzieć z Ar​nau​em . Kim ona j est? Prze​cież Ar​nau j est m ę​-
żem ko​bie​ty, któ​ra sta​ła obok nie​go przed zam ​kiem Mont​bui pod​czas zno​sze​nia nie​spra​wie​dli​wy ch
przy ​wi​le​j ów…

— Za kil​ka dni roz​pocz​nie się pro​ces Ar​naua.
Mar i Ale​dis sta​nę​ły j ak wry ​te. Jo​an prze​szedł j esz​cze kil​ka kro​ków, nim zo​rien​to​wał się, że po​-

zo​sta​ły w ty ​le. Obej ​rzał się na dwie ko​bie​ty przy ​glą​da​j ą​ce się so​bie w m il​cze​niu. „Kim j e​steś?”,
m oż​na by ​ło wy ​czy ​tać w ich oczach.

— Śm iem wąt​pić, by ten m nich m iał dzie​ciń​stwo… A ty m bar​dziej przy ​j a​ciół​ki — ode​zwa​ła

się Mar.

Nie drgnę​ła j ej na​wet po​wie​ka. Sta​ła wy ​pro​sto​wa​na, j ej m ło​de oczy prze​szy ​wa​ły Ale​dis na

wy ​lot. Mu​li​ca tkwi​ła za nią bez ru​chu, strzy ​gąc usza​m i.

— Je​steś szcze​ra — stwier​dzi​ła Ale​dis.
— Ży ​cie m nie te​go na​uczy ​ło.
— Gdy ​by dwa​dzie​ścia pięć lat te​m u m ój oj ​ciec nie sta​nął nam na prze​szko​dzie, by ​ła​by m te​-

raz żo​ną Ar​naua.

— Gdy ​by piąć lat te​m u nie po​trak​to​wa​no m nie j ak zwie​rzę​cia — przy ty ch sło​wach Mar spio​-

ru​no​wa​ła Jo​ana wzro​kiem , na​dal by ​ła​by m u bo​ku Ar​naua.

Znów za​m il​kły i za​to​pi​ły w so​bie spoj ​rze​nia, j ak​by to​czy ​ły po​j e​dy ​nek i pró​bo​wa​ły wy ​ba​dać

swe in​ten​cj e.

— Ostat​ni raz wi​dzia​łam Ar​naua ćwierć wie​ku te​m u — po​wie​dzia​ła w koń​cu Ale​dis. „Nie za​-

m ie​rzam ci go ode​brać”, m ó​wi​ły j ej źre​ni​ce w j ę​zy ​ku zro​zu​m ia​ły m ty l​ko dla ko​biet.

Mar prze​stą​pi​ła z no​gi na no​gę i po​pu​ści​ła cu​gle. Zm ru​ży ​ła oczy i prze​sta​ła świ​dro​wać Ale​dis

background image

wzro​kiem .

— Je​stem tu prze​j az​dem . Mo​żesz za​ofe​ro​wać m i go​ści​nę? — za​py ​ta​ła po chwi​li.
— Ja rów​nież nie m iesz​kam w Bar​ce​lo​nie. Za​trzy ​m a​łam się z… cór​ka​m i w za​j eź​dzie Es​ta​ny ​-

er. Ale w izbie znaj ​dzie się m iej ​sce i dla cie​bie — do​da​ła, wi​dząc, że Mar się wa​ha. — A on? —
wska​za​ła gło​wą Jo​ana.

Zer​k​nę​ły na m ni​cha: na j e​go po​si​nia​czo​ną twarz i brud​ny, po​szar​pa​ny ha​bit zwi​sa​j ą​cy m u

z ra​m ion. Przez ca​ły ten czas nie ru​szy ł się z m iej ​sca.

— Mu​si nam to i owo wy ​tłu​m a​czy ć — rzu​ci​ła Mar. — Po​za ty m m o​że nam się j esz​cze przy ​-

dać. Niech śpi w staj ​ni z m u​li​cą.

Ko​bie​ty ru​szy ​ły przed sie​bie, Jo​an po​czła​pał za ni​m i.
„A co cie​bie tu spro​wa​dza?” — pew​nie bę​dzie chcia​ła wie​dzieć. „Co ro​bi​łaś w pa​ła​cu bi​sku​-

pim ?”. Ale​dis zer​k​nę​ła ką​tem oka na no​wą zna​j o​m ą, któ​ra kro​czy ​ła wy ​nio​śle, pro​wa​dząc m u​li​cę
i nie ustę​pu​j ąc ni​ko​m u z dro​gi. Co za​szło m ię​dzy nią i m ni​chem ? Jo​an j est j ej tak ule​gły … Jak do​-
m i​ni​ka​nin m o​że po​zwa​lać, że​by ko​bie​ta zm u​sza​ła go do no​co​wa​nia w staj ​ni? Prze​szli przez plac
Blat. Zdra​dzi​ła Mar, że zna Ar​naua, nie po​wie​dzia​ła j ed​nak, że do​pie​ro co wi​dzia​ła go w lo​chu ani
że j ą wo​łał. A Fran​ce​sca? Co m am im po​wie​dzieć o Fran​ce​sce? Że j est m o​j ą m at​ką? Nie. Jo​an
m o​że so​bie przy ​po​m nieć, że m ia​ła ina​czej na im ię. To m o​że m at​ką m e​go zm ar​łe​go m ę​ża? Ale
j e​śli do​wie​dzą się, że j est za​m ie​sza​na w spra​wę Ar​naua? po​win​nam prze​cież o ty m wie​dzieć.
A kie​dy się wy ​da, że to ko​bie​ta ulicz​na? Mo​j a te​ścio​wa j est pro​sty ​tut​ką? Chy ​ba le​piej nic nie m ó​-
wić. A j e​śli za​py ​ta​j ą, co ro​bi​ła w pa​ła​cu bi​sku​pim ?

— Ano… — za​czę​ła od​po​wia​dać na py ​ta​nie Mar — po​szłam do​rę​czy ć za​m ó​wie​nie od gar​ba​-

rza, m aj ​stra m e​go m ę​ża. — Wie​dział, że za​m ie​rza​m y za​trzy ​m ać się w Bar​ce​lo​nie…

Eu​la​lia i Te​re​sa spoj ​rza​ły z uko​sa na Ale​dis, nie prze​ry ​wa​j ąc j e​dze​nia. Uda​ło się prze​ko​nać

go​spo​da​rza za​j az​du, by um ie​ścił w ich po​ko​j u do​dat​ko​wy sien​nik. Jo​an ski​nął gło​wą, gdy Mar za​-
po​wie​dzia​ła, że bę​dzie spał w staj ​ni.

— Bez wzglę​du na to, co usły ​szy ​cie — ostrze​gła Ale​dis dziew​czę​ta — trzy ​m aj ​cie j ę​zy ​ki za zę​-

ba​m i. Naj ​le​piej nie od​po​wia​daj ​cie na py ​ta​nia. A przede wszy st​kim pa​m ię​taj ​cie, że nie zna​m y
żad​nej Fran​ce​ski.

Ca​ła piąt​ka za​sia​dła do obia​du.
— Wy ​j a​śnij nam te​raz, m ni​chu — znów ode​zwa​ła się Mar — dla​cze​go in​kwi​zy ​tor nie po​zwa​la

od​wie​dzać Ar​naua.

Jo​an na​wet nie spoj ​rzał na j e​dze​nie.
— Po​trze​bo​wa​łem pie​nię​dzy, by prze​ku​pić wię​zien​ne​go do​zor​cę, od​po​wie​dział z re​zy ​gna​cj ą.

— W kan​to​rze nie by ​ło j uż go​tów​ki i ka​za​łem sprze​dać kil​ka um ów han​dlo​wy ch. Eim e​ric uznał, że
pró​bu​j ę wy ​kraść m a​j ą​tek Ar​naua i po​zba​wić in​kwi​zy ​cj ę…

W tej sa​m ej chwi​li do za​j az​du we​szli Jau​m e de Bel​le​ra i Ge​nis Pu​ig. Na wi​dok zna​j o​m y ch

dziew​cząt uśm iech​nę​li się od ucha do ucha.

— …Bra​cie Jo​anie, ci dwaj ka​wa​le​ro​wie na​rzu​ca​li się wczo​raj m o​im cór​kom i wy ​da​j e m i się,

że ich in​ten​cj e… Mo​że​cie za​dbać, by się im wię​cej nie na​przy ​krza​li? — po​pro​si​ła Ale​dis.

Uśm iech za​m arł no​wo przy ​by ​ły m na ustach na wi​dok m ni​cha w czar​ny m ha​bi​cie. Jo​an spio​-

ru​no​wał ich wzro​kiem i ka​wa​le​ro​wie usie​dli w m il​cze​niu za sto​łem , a na​stęp​nie za​to​pi​li spoj ​rze​nia
w m i​skach pod​su​nię​ty ch im przez go​spo​da​rza.

— O co oskar​ża się Ar​naua? — za​py ​ta​ła Ale​dis, gdy Jo​an od​wró​cił się w ich stro​nę.

background image

Pod​czas gdy za​ło​ga czy ​ni​ła ostat​nie przy ​go​to​wa​nia do wy ​pły ​nię​cia w m o​rze, Sa​hat przy ​glą​dał

się m ar​sy l​skie​m u okrę​to​wi. By ​ła to m a​sy w​na j ed​no​m asz​to​wa ga​le​ra o po​j em ​no​ści oko​ło trzy ​stu
sza​lup, wpra​wia​na w ruch przez stu dwu​dzie​stu wio​śla​rzy i wy ​po​sa​żo​na z j e​den ster na ru​fie i dwa
po bo​kach.

— Jest szy b​ka i bar​dzo bez​piecz​na — po​wie​dział Fi​lip​po. — Za​li​czy ​ła j uż nie​j ed​no spo​tka​nie

z pi​ra​ta​m i i za​wsze uda​wa​ło j ej się uciec. Za trzy, czte​ry dni bę​dziesz w Mar​sy ​lii. — Sa​hat po​ki​-
wał gło​wą. — Tam bez tru​du za​okrę​tu​j esz się na sta​tek że​glu​gi przy ​brzeż​nej i po​pły ​niesz do Bar​-
ce​lo​ny.

Fi​lip​po j ed​ną rę​ką przy ​trzy ​m y ​wał się ra​m ie​nia Mau​ra, a la​ską wska​zy ​wał ga​le​rę. Prze​cho​dzą​-

cy obok kup​cy, urzęd​ni​cy i ro​bot​ni​cy por​to​wi po​zdra​wia​li go z sza​cun​kiem , a na​stęp​nie wi​ta​li Sa​-
ha​ta.

— Po​go​da ci sprzy ​j a — do​dał Fi​lip​po, ce​lu​j ąc la​ską w nie​bo. — Cze​ka cię spo​koj ​na po​dróż.
Ka​pi​tan ga​le​ry wy ​chy ​lił się przez bur​tę i dał znak Fi​lip​po​wi. Dłoń star​ca za​ci​snę​ła się na ra​-

m ie​niu Mau​ra.

— Coś m i m ó​wi, że wi​dzi​m y się po raz ostat​ni — po​wie​dział. Gdy Sa​hat spoj ​rzał na nie​go, ści​-

snął go j esz​cze m oc​niej . — Je​stem j uż sta​ry.

Pa​dli so​bie w ob​j ę​cia.
— Do​glą​daj m o​ich in​te​re​sów — po​pro​sił Sa​hat.
— Tak uczy ​nię. A gdy m nie za​brak​nie — do​dał Fi​lip​po drżą​cy m gło​sem — za​stą​pią m nie m oi

sy ​no​wie. Wów​czas ty, gdzie​kol​wiek bę​dziesz, wes​przesz ich ra​dą.

— Tak uczy ​nią — obie​cał Sa​hat.
Fi​lip​po przy ​cią​gnął go do sie​bie i na oczach tłu​m u, któ​ry cze​kał na od​pły ​nię​cie ga​le​ry i nie

spusz​czał z oka ostat​nie​go pa​sa​że​ra, po​ca​ło​wał Mau​ra w usta. Szm er po​niósł się po ze​bra​ny ch na
wi​dok ta​kie​go do​wo​du przy ​j aź​ni Fi​lip​pa Te​ścia.

— Idź j uż — po​wie​dział sta​rzec.
Sa​hat pu​ścił przo​dem nie​wol​ni​ków nio​są​cy ch j e​go ba​ga​że i wszedł na po​kład. Gdy wy ​chy ​lił

się przez bur​tę, nie doj ​rzał j uż Fi​lip​pa.

Mo​rze by ​ło spo​koj ​ne, a po​go​da bez​wietrz​na i ga​le​ra po​su​wa​ła się ty l​ko dzię​ki si​le m ię​śni stu

dwu​dzie​stu wio​śla​rzy.

Za​bra​kło m i od​wa​gi — wy ​znał w li​ście Ju​cef, opi​su​j ąc wy ​da​rze​nia, któ​re na​stą​pi​ły po oskar​że​-

niu Ży ​dów o pro​fa​na​cj ę ho​stii — nie wy ​m kną​łem się z get​ta, by to​wa​rzy ​szy ć oj ​cu w j e​go ostat​-
nich chwi​lach. Ufam , że m nie zro​zu​m ie, gdzie​kol​wiek te​raz j est.

Z dzio​bu stat​ku Sa​hat om iótł wzro​kiem ho​ry ​zont. Ty i twoi bra​cia m a​cie aż nad​to od​wa​gi.

W prze​ciw​ny m ra​zie nie m iesz​ka​li​by ​ście po​śród chrze​ści​j an, po​wie​dział do sie​bie. Znał list Ju​ce​-
fa pra​wie na pa​m ięć:

Ra​qu​el nie chcia​ła ucie​kać, ale w koń​cu zdo​ła​li​śm y j ą prze​ko​nać.
Sa​hat prze​biegł ocza​m i list i sku​pił się na koń​co​wy ch stro​ni​cach:
Ar​nau zo​stał wczo​raj poj ​m a​ny przez in​kwi​zy ​cj ę. Zna​j o​m y Ży d, słu​żą​cy na dwo​rze bi​sku​pa,

zdra​dził m i, że j e​go wła​sna żo​na oskar​ży ​ła go o prak​ty ​ki sta​ro​za​kon​ne. A po​nie​waż in​kwi​zy ​cj a po​-
trze​bu​j e dwóch świad​ków do uwia​ry ​god​nie​nia do​no​su, Elio​nor wska​za​ła kil​ku du​chow​ny ch z ko​-
ścio​ła San​ta Ma​ria de la Mar, obec​ny ch pod​czas j ej kłót​ni z m ę​żem . Sło​wa wy ​po​wie​dzia​ne po​noć
wte​dy przez Ar​naua uzna​no za bluź​nier​stwo, a to po​twier​dzi​ło za​rzu​ty Elio​nor.

Sy ​tu​acj a Ar​naua — pi​sał da​lej Ju​cef — j est do​sy ć skom ​pli​ko​wa​na. In​kwi​zy ​cj a m a chrap​kę na

background image

j e​go po​kaź​ny m a​j ą​tek, na do​m iar złe​go bę​dzie go są​dzić sam Ni​co​lau Eim e​ric. Sa​hat wspo​m niał
dum ​ne​go za​kon​ni​ka, któ​ry ob​j ął funk​cj ą in​kwi​zy ​to​ra sześć lat przed j e​go wy ​j az​dem z Ka​ta​lo​nii.
Miał oka​zj ę przy j ​rzeć m u się pod​czas kil​ku uro​czy ​sto​ści re​li​gij ​ny ch, w któ​ry ch m u​siał to​wa​rzy ​-
szy ć Ar​nau​owi.

Od two​j e​go wy ​j az​du Eim e​ric nie prze​stał um ac​niać swej wła​dzy, nie co​fa​j ąc się na​wet przed

pu​blicz​ny m wy ​stę​po​wa​niem prze​ciw​ko kró​lo​wi. Od wie​lu lat m o​nar​cha za​le​ga z po​dat​ka​m i dla
pa​pie​ża, dla​te​go Urban IV od​dal Sar​dy ​nię w len​no m oż​no​wład​cy de Ar​bo​rea, przy ​wód​cy tam ​-
tej ​sze​go po​wsta​nia prze​ciw​ko Ka​ta​loń​czy ​kom . Po dłu​go​trwa​łej woj ​nie z Ka​sty ​lią Piotr III m u​si
te​raz tłu​m ić ko​lej ​ny bunt Kor​sy ​ka​nów. Eim e​ric, pod​le​ga​j ą​cy bez​po​śred​nio pa​pie​żo​wi, po​sta​no​wił
wy ​ko​rzy ​stać sy ​tu​acj ę i wsz​cząć otwar​ty spór z kró​lem . Chce m ieć — ucho​waj Bo​że! — więk​szą
wła​dzę nad Ży ​da​m i i in​ny ​m i wy ​zna​nia​m i. Król, któ​re​m u pod​le​ga​j ą ka​ta​loń​skie get​ta, sprze​ci​wia
się te​m u zde​cy ​do​wa​nie, j ed​nak Eim e​ric na​ci​ska na pa​pie​ża, a ten by ​naj ​m niej nie sprzy ​j a Pio​tro​-
wi III.

Eim e​ric nie ty l​ko chce za​szko​dzić kró​lo​wi, pod​po​rząd​ko​wu​j ąc so​bie get​ta ży ​dow​skie, ale rów​-

nież wa​ży ł się na​zwać he​re​ty ​kiem ka​ta​loń​skie​go teo​lo​ga Ra​m o​na Llul​la, któ​re​go pi​sm a i na​uki są
od pół​wie​cza sza​no​wa​ne przez tu​tej ​szy Ko​ściół. Dla​te​go król uznał opi​nię in​kwi​zy ​to​ra za oso​bi​stą
znie​wa​gę i po​le​cił j u​ry ​stom i m y ​śli​cie​lom wy ​stą​pić w obro​nie Llul​la.

Dla​te​go też, j ak m i wia​do​m o, Eim e​ric bę​dzie chciał wy ​ko​rzy ​stać pro​ces Ar​naua, ka​ta​loń​skie​go

ba​ro​na i kon​su​la m or​skie​go, do oso​bi​sty ch po​ra​chun​ków z kró​lem , a przy oka​zj i za​si​lić skarb in​kwi​-
zy ​cj i. Po​noć Eim e​ric wy ​sto​so​wał j uż do pa​pie​ża list, w któ​ry m obie​cu​j e prze​ka​zać m u, z ra​cj i za​-
le​gły ch po​dat​ków, na​leż​ną kró​lo​wi część m a​j ąt​ku Ar​naua. W ten spo​sób in​kwi​zy ​tor, gnę​biąc ka​ta​-
loń​skie​go m oż​ne​go, chce wziąć od​wet na kró​lu i um oc​nić swą po​zy ​cj ą w oczach pa​pie​ża.

Po​za ty m oba​wiam się, że oso​bi​sta sy ​tu​acj a Ar​naua wy ​glą​da bar​dzo źle, by nie po​wie​dzieć

roz​pacz​li​wie. Je​go brat Jo​an j est in​kwi​zy ​to​rem , zresz​tą na​der okrut​ny m , żo​na wy ​da​ła go in​kwi​zy ​-
cj i, m ój oj ​ciec nie ży ​j e, a m y, z ra​cj i cią​żą​ce​go na więź​niu po​dej ​rze​nia o prak​ty ​ki sta​ro​za​kon​ne,
m o​gli​by ​śm y m u ty l​ko za​szko​dzić na​szą in​ter​wen​cj ą. Ty l​ko ty m u po​zo​sta​łeś.

Ty l​ko ty m u po​zo​sta​łeś, koń​czy ł Ju​cef. Sa​hat wło​ży ł list do szka​tuł​ki, w któ​rej prze​cho​wy ​wał

pię​cio​let​nią ko​re​spon​den​cj ę z Has​da​iem . Ty l​ko ty m u po​zo​sta​łeś. Z dzio​bu stat​ku, ze szka​tuł​ką
w rę​ce, Maur znów om iótł wzro​kiem ho​ry ​zont. Wio​słuj ​cie, Mar​sy l​czy ​cy, bo ty l​ko j a m u po​zo​sta​-
łem …

Na znak Ale​dis Eu​la​lia i Te​re​sa wy ​szły z j a​dal​ni. Jo​an wstał od sto​łu nie​co wcze​śniej i Mar po​-

że​gna​ła go bez sło​wa.

— Dla​cze​go tak go trak​tu​j esz? — spy ​ta​ła Ale​dis, gdy zo​sta​ły sa​m e. Na par​te​rze za​j az​du sły ​-

chać by ​ło ty l​ko trzask do​pa​la​j ą​cy ch się drew. Mar m il​cza​ła. — Prze​cież to j e​go brat…

— Nie za​słu​gu​j e na nic lep​sze​go.
Po​wie​dzia​ła to ze wzro​kiem wbi​ty m w stół, sku​biąc wy ​sta​j ą​cą drza​zgę. Jest pięk​na, po​m y ​śla​ła

Ale​dis. Lśnią​ce, krę​co​ne wło​sy spły ​wa​ły na ra​m io​na Mar, a j ej ry ​sy by ​ły wy ​ra​zi​ste: m ia​ła ład​-
nie za​ry ​so​wa​ne usta, po​cią​głe po​licz​ki, pro​sty nos i ostry pod​bró​dek. Ale​dis zdu​m ia​ła się na wi​dok
j ej bia​ły ch, rów​ny ch zę​bów, a w dro​dze z pa​ła​cu do ho​te​lu zwró​ci​ła uwa​gę na j ej kształt​ną sy l​-
wet​kę i j ędr​ne cia​ło. Jed​nak szorst​kie, stward​nia​łe dło​nie zdra​dza​ły oso​bę pra​cu​j ą​cą na ro​li.

Mar prze​sta​ła ba​wić się drza​zgą i spoj ​rza​ła Ale​dis w oczy.
— To dłu​ga hi​sto​ria — wes​tchnę​ła.
— Mam czas, j e​śli chcesz…

background image

Mar skrzy ​wi​ła się i przez chwi​lę nic nie m ó​wi​ła.
Cze​m u nie? Od lat ni​ko​m u się nie zwie​rza​ła, od lat ży ​ła za​m knię​ta w so​bie, od​da​j ąc się nie​-

wdzięcz​nej pra​cy w po​lu w na​dziei, że źdźbła tra​wy i słoń​ce zro​zu​m ie​j ą j ej cier​pie​nie i uża​lą się
nad nią. Cze​m u nie? To chy ​ba po​czci​wa ko​bie​ta.

— Ro​dzi​ce ob​um ar​li m nie w dzie​ciń​stwie pod​czas wiel​kiej za​ra​zy …
Nie po​m i​nę​ła ni​cze​go. Ale​dis za​drża​ła, gdy Mar na​po​m knę​ła o m i​ło​ści, któ​rą po​czu​ła u stóp

zam ​ku Mont​bui. „Ro​zu​m iem cię — m ia​ła ocho​tę j ej po​wie​dzieć — j a rów​nież…”. Ar​nau, Ar​nau,
Ar​nau… Im ię Ar​naua po​j a​wia​ło się w każ​dy m zda​niu Mar. Ale​dis przy ​po​m nia​ła so​bie m or​ską
bry ​zę, któ​ra pie​ści​ła kie​dy ś j ej m ło​de cia​ło, skra​da​j ąc j ej nie​win​ność, pod​sy ​ca​j ąc żą​dzę. Mar
roz​pła​ka​ła się, wspo​m i​na​j ąc po​rwa​nie i przy ​m u​so​wy ślub.

— Dzię​ku​j ę — szep​nę​ła, gdy od​zy ​ska​ła głos. Ale​dis wzię​ła j ą za rę​kę.
— Masz dzie​ci? — za​py ​ta​ła, kie​dy Mar się uspo​ko​iła.
— Mia​łam sy n​ka. — Ale​dis ści​snę​ła j ej dłoń. — Um arł czte​ry la​ta te​m u, tuż po uro​dze​niu,

pod​czas dzie​cię​cej za​ra​zy. Je​go oj ​ciec nie zdą​ży ł go po​znać, na​wet nie wie​dział, że m a przy j ść na
świat. Zgi​nął pod Ca​la​tay ​ud, wal​cząc w obro​nie kró​la, któ​ry m iast stać na cze​le swy ch woj sk, po​-
pły ​nął z Wa​len​cj i do Ro​us​sil​lon, by ra​to​wać ro​dzi​nę przed no​wy m ata​kiem m o​ro​we​go po​wie​trza.
— Przy ty ch sło​wach Mar uśm iech​nę​ła się po​gar​dli​wie.

— Ale co to m a wspól​ne​go z Jo​anem ? — za​py ​ta​ła Ale​dis.
— Wie​dział, że ko​cham Ar​naua i że j est to m i​łość… od​wza​j em ​nio​na.
Ale​dis ude​rzy ​ła pię​ścią w stół, wy ​słu​chaw​szy do koń​ca opo​wie​ści Mar. Za​pa​dła j uż noc i echo

ude​rze​nia po​nio​sło się po za​j eź​dzie.

— Do​nie​siesz na m ni​cha?
— Ar​nau za​wsze go bro​nił. Ko​cha go, prze​cież to j e​go brat. — Ale​dis przy ​po​m nia​ła so​bie

dwóch chłop​ców śpią​cy ch obok sie​bie na par​te​rze do​m u Pe​re​go i Ma​rio​ny : star​szy dźwi​gał ka​-
m ie​nie, m łod​szy się uczy ł. — Nie chcia​ła​by m zra​nić Ar​naua. A zresz​tą… nie m o​gę go zo​ba​czy ć,
pew​nie na​wet nie wie, że j e​stem w Bar​ce​lo​nie i że wciąż go ko​cham … Ma by ć są​dzo​ny. Mo​że…
m o​że zo​sta​nie ska​za​ny na…

Mar znów za​nio​sła się pła​czem .
— Nie zła​m ię zło​żo​nej ci przy ​się​gi, ale m u​szę z nim po​roz​m a​wiać — rzu​ci​ła przy po​że​gna​niu.

W pół​m ro​ku Fran​ce​sca wpa​try ​wa​ła się w nią ba​daw​czo. — Za​ufaj m i. — do​da​ła.

Ar​nau wstał, gdy Ale​dis we​szła do ce​li, ale j uż j ej nie wo​łał. Przy ​glą​dał się w m il​cze​niu

dwóm szep​czą​cy m ko​bie​tom . Gdzie się po​dział Jo​an? Od dwóch dni go nie od​wie​dza, a prze​cież
m a do nie​go ty ​le spraw. Chciał, by do​wie​dział się cze​goś o tej sta​rusz​ce. Za co tra​fi​ła do lo​chu?
Dla​cze​go do​zor​ca na​zwał j ą j e​go m at​ką? Co z pro​ce​sem ? I z kan​to​rem ? A Mar? Co z Mar? Coś
j est nie tak. Krót​ko po ostat​niej wi​zy ​cie Jo​ana do​zor​ca za​czął znów go trak​to​wać j ak in​ny ch więź​-
niów, znów do​sta​wał ka​wa​łek czer​stwe​go chle​ba i brud​ną wo​dę, zni​kło też wia​dro.

Gdy Ar​nau zo​ba​czy ł, że nie​zna​j o​m a wsta​j e, za​czął osu​wać się na zie​m ię, opar​ty ple​ca​m i

o ścia​nę, lecz… lecz ko​bie​ta od​wró​ci​ła się do nie​go.

Wi​dząc w m ro​ku, że ru​sza w j e​go stro​nę, wy ​pro​sto​wał się. Za​trzy ​m a​ła się kil​ka kro​ków od nie​-

go, kry ​j ąc twarz przed bla​dy ​m i pro​m ie​nia​m i świa​tła wpa​da​j ą​cy ​m i do ce​li.

Ar​nau zm ru​ży ł oczy, by j ą le​piej wi​dzieć.
— Za​bro​nio​no cię od​wie​dzać — usły ​szał głos nie​zna​j o​m ej .
— Kim j e​steś? Skąd wiesz?

background image

— Nie m a​m y cza​su, Arn… Ar​nau. — Na​zwa​ła go po im ie​niu! — Je​śli wej ​dzie do​zor​ca…
— Kim j e​steś?
Dla​cze​go nie po​wie​dzieć m u praw​dy ? Dla​cze​go go nie ob​j ąć i nie pod​trzy ​m ać na du​chu? Nie

wy ​trzy ​m a​ła​by. Ostrze​że​nie Fran​ce​ski za​ko​ła​ta​ło j ej w gło​wie. Zer​k​nę​ła na sta​rusz​kę, po​tem znów
na Ar​naua. Mor​ska bry ​za, pla​ża, m ło​dość, dłu​ga dro​ga do Fi​gu​eras…

— Kim j e​steś? — usły ​sza​ła zno​wu.
— Nie​waż​ne. Chcę ci ty l​ko prze​ka​zać, że Mar j est w Bar​ce​lo​nie i cze​ka na cie​bie. Ko​cha cię.

Na​dal cię ko​cha.

Zo​ba​czy ​ła, j ak m ęż​czy ​zna przy ​trzy ​m u​j e się ścia​ny. Od​cze​ka​ła kil​ka se​kund. Kro​ki na ko​ry ​ta​-

rzu. Do​zor​ca dał j ej ty l​ko kil​ka m i​nut. Zno​wu kro​ki, co​raz gło​śniej ​sze. Zgrzy t klu​cza w zam ​ku. Ar​-
nau rów​nież zer​k​nął na drzwi.

— Mam j ej coś prze​ka​zać?
Drzwi się roz​war​ły i świa​tło za​tknię​ty ch w ko​ry ​ta​rzu po​chod​ni pa​dło na Ale​dis.
— Po​wiedz j ej , że j a też… — Do​zor​ca wszedł do ce​li. — Że j a też j ą ko​cham . Choć nie m o​-

gę…

Ale​dis od​wró​ci​ła się i skie​ro​wa​ła do wy j ​ścia.
— Kto ci po​zwo​lił roz​m a​wiać z ban​kie​rem ? — za​py ​tał tłu​sty straż​nik, za​m knąw​szy drzwi.
— Przy ​wo​łał m nie, gdy j uż wy ​cho​dzi​łam .
— Nie wol​no z nim roz​m a​wiać.
— Skąd m ia​łam wie​dzieć? Nie wie​dzia​łam , że to ban​kier. Zresz​tą na​wet się nie ode​zwa​łam ani

nie po​de​szłam do nie​go.

— In​kwi​zy ​tor za​bro​nił…
Ale​dis za​dzwo​ni​ła m u przed no​sem sa​kiew​ką.
— Nie chcę cię tu wię​cej wi​dzieć — rzu​cił do​zor​ca, się​ga​j ąc po pie​nią​dze. — Je​śli wró​cisz,

j uż stąd nie wy j ​dziesz.

Ty m ​cza​sem po​grą​żo​ny w m ro​kach ce​li Ar​nau roz​wa​żał sło​wa nie​zna​j o​m ej : „Ko​cha cię. Na​-

dal cię ko​cha”. Jed​nak m y ​śli o Mar za​ćm ił ulot​ny blask po​chod​ni w ogrom ​ny ch kasz​ta​no​wy ch
oczach. Znał te oczy. Gdzie j e wi​dział?

Obie​ca​ła, że prze​ka​że m u wia​do​m ość.
— Nie m artw się — po​wtó​rzy ​ła kil​ka​krot​nie — Ar​nau do​wie się, że j e​steś w Bar​ce​lo​nie i cze​-

kasz na nie​go.

— Po​wiedz m u, że go ko​cham — krzy k​nę​ła Mar, gdy Ale​dis zni​ka​ła j uż w głę​bi pla​cu Lia​na.
Mar wi​dzia​ła, j ak od​wra​ca się i uśm ie​cha do niej . Kie​dy stra​ci​ła j ą z oczu, rów​nież opu​ści​ła

za​j azd. Roz​m y ​śla​ła o ty m w dro​dze z Ma​ta​ró i po​tem , gdy nie wpusz​czo​no j ej do Ar​naua, m y ​śla​-
ła o ty m rów​nież po​przed​niej no​cy. Z pla​cu Lia​na prze​szła ka​wa​łek uli​cą Bó​ria, m i​nę​ła Ka​pli​cę
Mar​cu​sa i skrę​ci​ła w pra​wo. Za​trzy ​m a​ła się u wy ​lo​tu uli​cy Mont​ca​da i przez chwi​lę kon​tem ​plo​-
wa​ła sto​j ą​ce przy niej pa​ła​ce.

— Pa​ni! — za​wo​łał Pe​re, sta​ry słu​ga Elio​nor, otwie​ra​j ąc drzwi wiel​kiej bra​m y pa​ła​cu Ar​-

naua. — Jak to do​brze zno​wu pa​nią wi​dzieć. Tak daw​no… — Za​m ilkł i ner​wo​wy m ru​chem za​pro​-
sił go​ścia na wy ​bru​ko​wa​ny dzie​dzi​niec. — Co was tu spro​wa​dza?

— Chcia​łam się zo​ba​czy ć z do​nią Elio​nor. Pe​re ski​nął gło​wą i znik​nął.
Mar za​to​nę​ła we wspo​m nie​niach. Nic się tu nie zm ie​ni​ło: ani czy ​sty i za​cie​nio​ny dzie​dzi​niec

wy ​bru​ko​wa​ny gład​ki​m i, bły sz​czą​cy ​m i ka​m ie​nia​m i, ani sto​j ą​ce w głę​bi staj ​nie, ani wspa​nia​łe

background image

scho​dy, po któ​ry ch Pe​re ru​szy ł wła​śnie do pa​ła​co​wy ch kom ​nat.

Po chwi​li wró​cił za​sm u​co​ny.
— Pa​ni nie chce was przy ​j ąć.
Mar spoj ​rza​ła na pię​tro pa​ła​cu. W j ed​ny m z okien m i​gnął cień. Już prze​ży ​ła po​dob​ną sy ​tu​-

acj ę. Kie​dy …? Znów po​pa​trzy ​ła w stro​nę kom ​nat.

— Kie​dy ś — wy ​szep​ta​ła, a Pe​re nie m iał od​wa​gi j ej po​cie​szy ć — by ​łam świad​kiem ta​kiej

sy ​tu​acj i. Wów​czas Ar​nau wy ​grał. Elio​nor, ostrze​gam cię: Ar​nau ode​brał wte​dy ca​ły … dług.

background image

53

Broń i żoł​nier​ski ry nsz​tu​nek dźwię​cza​ły w bez​kre​sny ch wy ​so​kich ko​ry ​ta​rzach bi​sku​pie​go pa​ła​-

cu. Or​szak m a​sze​ro​wał w zwar​ty m szy ​ku: na prze​dzie ofi​cer, a za nim , m ię​dzy dwo​m a pa​ra​m i
straż​ni​ków, wię​zień. Po​ko​naw​szy scho​dy pro​wa​dzą​ce z lo​chów, Ar​nau przy ​sta​nął, by oswo​ić się
ze świa​tłem za​le​wa​j ą​cy m pa​łac, ale sil​ny cios w ple​cy po​pchnął go do przo​du.

Mi​j a​li za​kon​ni​ków, księ​ży i se​kre​ta​rzy, któ​rzy ustę​po​wa​li im z dro​gi, opie​ra​j ąc się o ścia​ny. Nikt

nie chciał m u nic po​wie​dzieć. Do​zor​ca wszedł do ce​li i go roz​kuł. „Do​kąd m nie pro​wa​dzisz?”. Na
ko​ry ​ta​rzu do​m i​ni​ka​nin w czar​ny m ha​bi​cie prze​że​gnał się na j e​go wi​dok, in​ny uniósł kru​cy ​fiks.
Pro​wa​dzą​cy go żoł​nie​rze kro​czy ​li z ka​m ien​ny ​m i twa​rza​m i, wszy ​scy się przed ni​m i roz​stę​po​wa​li.
Ar​nau od wie​lu dni nie wi​dział Jo​ana ani ko​bie​ty o kasz​ta​no​wy ch oczach. Skąd zna te oczy ? Chciał
się cze​goś do​wie​dzieć od sta​rusz​ki, lecz na próż​no. „Kim ona j est?”, za​py ​tał j ą czte​ro​krot​nie. Kil​ka
cie​ni przy ​ku​ty ch do ścian za​czę​ło się zży ​m ać, in​ne nie za​re​ago​wa​ły, sta​rusz​ka rów​nież ani drgnę​-
ła. A j ed​nak gdy do​zor​ca wy ​pro​wa​dzał go, po​sztur​chu​j ąc, z ce​li, wy ​da​ło m u się, że ko​bie​ci​na
wier​ci się nie​spo​koj ​nie.

Ar​nau wpadł na idą​ce​go przed nim żoł​nie​rza. Sta​nę​li przed wiel​ki​m i dwu​skrzy ​dło​wy ​m i drzwia​-

m i. Żoł​nierz ode​pchnął go.

Ofi​cer za​ło​m o​tał w drzwi, otwo​rzy ł j e i ca​ły or​szak wkro​czy ł do wiel​kiej kom ​na​ty ob​wie​szo​nej

dro​go​cen​ny ​m i ar​ra​sa​m i, koł​nie​rze wpro​wa​dzi​li Ar​naua na śro​dek sa​li i usta​wi​li się przy drzwiach.

Zza dłu​gie​go, bo​ga​to rzeź​bio​ne​go sto​łu spo​glą​da​ło na nie​go sied​m iu m ęż​czy zn. Wiel​ki in​kwi​zy ​-

tor Ni​co​lau Eim e​ric oraz bi​skup Bar​ce​lo​ny Be​ren​gu​er d’Erill za​sia​da​li na środ​ku, wy ​stro​j e​ni
w sza​ty ha​fto​wa​ne zło​tem . Ar​nau ich znał. Na le​wo od in​kwi​zy ​to​ra sie​dział se​kre​tarz Świę​tej In​-
kwi​zy ​cj i. Ar​nau spo​tkał go kil​ka​krot​nie, choć nie m iał oka​zj i z nim roz​m a​wiać. Try ​bu​nał in​kwi​zy ​-
tor​ski uzu​peł​nia​ło czte​rech nie​zna​ny ch m u do​m i​ni​ka​nów w czar​ny ch ha​bi​tach, po dwóch przy
każ​dy m koń​cu sto​łu.

Ar​nau wy ​trzy ​m y ​wał ich spoj ​rze​nie w m il​cze​niu, pó​ki j e​den z m ni​chów nie skrzy ​wił się z od​-

ra​zą. Wte​dy pod​niósł rę​kę do twa​rzy i po​m a​cał się po ośli​zgłej bro​dzie, któ​ra uro​sła m u w lo​chu.

background image

Je​go po​szar​pa​ne ubra​nie daw​no utra​ci​ło ko​lo​ry. By ł bo​sy, m iał brud​ne sto​py i dłu​gie, czar​ne pa​-
znok​cie u rąk. Cuch​nął. Brzy ​dził się wła​sne​go za​pa​chu.

Eim e​ric uśm iech​nął się na wi​dok j e​go za​że​no​wa​nia.
— Naj ​pierw bę​dzie m u​siał zło​ży ć przy ​się​gę na Ewan​ge​lię — wy ​j a​śnił Jo​an. Sie​dział z Mar

i Ale​dis przy sto​le w za​j eź​dzie. — Pro​ces m o​że trwać wie​le dni, a na​wet m ie​się​cy — po​wie​dział,
gdy wy ​sy ​ła​ły go do pa​ła​cu po wie​ści. — Le​piej za​cze​kać tu​taj .

— Do​sta​nie obroń​cę? — za​py ​ta​ła Mar. Jo​an po​krę​cił z re​zy ​gna​cj ą gło​wą.
— Ma pra​wo do ad​wo​ka​ta, któ​ry nie m o​że go… bro​nić.
— Jak to?! — wy ​krzy k​nę​ły j ed​no​cze​śnie Mar i Ale​dis.
— Za​bra​nia​m y ad​wo​ka​tom i se​kre​ta​rzom — za​czął re​cy ​to​wać m nich — po​m a​gać he​re​ty ​-

kom , udzie​lać im rad i wspar​cia, wie​rzy ć w ich nie​win​ność i bro​nić ich pod​czas pro​ce​su. — Ko​-
bie​ty po​pa​trzy ​ły na nie​go py ​ta​j ą​co. — Tak m ó​wi bul​la pa​pie​ża In​no​cen​te​go Trze​cie​go.

— Ja​kie j est więc za​da​nie ad​wo​ka​ta? — za​py ​ta​ła Mar.
— Ma prze​ko​nać oskar​żo​ne​go, że​by do​bro​wol​nie przy ​znał się do wi​ny. Bro​niąc he​re​ty ​ka, bro​-

nił​by rów​nież he​re​zj i.

— Nie m am się do cze​go przy ​zna​wać — od​po​wie​dział Ar​nau m ło​de​m u ka​pła​no​wi, któ​re​go

wy ​zna​czo​no na j e​go ad​wo​ka​ta.

— To znaw​ca pra​wa cy ​wil​ne​go i ko​ściel​ne​go — oświad​czy ł Ni​co​lau Eim e​ric. — I za​go​rza​ły

ka​to​lik — do​dał z uśm ie​chem .

Ka​płan roz​ło​ży ł rę​ce w ge​ście bez​sil​no​ści. To sa​m o uczy ​nił wcze​śniej na oczach do​zor​cy po

bez​sku​tecz​nej pró​bie prze​ko​na​nia Ar​naua, by przy ​znał się do he​re​zj i. „Zrób to dla wła​sne​go do​bra
— ra​dził m u — przy ​znaj się i zdaj na ła​ska​wość try ​bu​na​łu”. Te​raz po​wtó​rzy ł ten sam gest — ileż
ra​zy ro​bił to j a​ko ad​wo​kat he​re​ty ​ków? — i na znak Eim e​ri​ca opu​ścił sa​lę.

— Po​tem — cią​gnął Jo​an, wy ​py ​ty ​wa​ny przez Ale​dis — ka​żą m u wy ​m ie​nić j e​go wro​gów.
— Po co?
— Je​śli wspo​m ni któ​re​goś z au​to​rów oskar​że​nia, try ​bu​nał m o​że wziąć pod uwa​gę stron​ni​czość

świad​ka.

— Ale Ar​nau nie wie, kto na nie​go do​niósł — za​uwa​ży ​ła Mar.
— Na ra​zie. Po​tem m o​że się do​wie​dzieć, j e​śli Eim e​ric… ze​chce. W rze​czy ​wi​sto​ści po​wi​nien

po​znać na​zwi​ska świad​ków oskar​że​nia — do​dał na wi​dok zdzi​wio​ny ch m in swo​ich słu​cha​czek —
bo tak za​rzą​dził Bo​ni​fa​cy Ósm y, ale pa​pież j est da​le​ko, więc każ​dy in​kwi​zy ​tor pro​wa​dzi pro​ces po
swo​j e​m u.

— Są​dzę, że żo​na m nie nie​na​wi​dzi — od​po​wie​dział na py ​ta​nie Eim e​ri​ca.
— Dla​cze​góż do​nia Elio​nor m ia​ła​by cię nie​na​wi​dzić? — chciał wie​dzieć in​kwi​zy ​tor.
— Bo nie da​łem j ej po​tom ​stwa.
— A pró​bo​wa​łeś? Ob​co​wa​łeś z nią? Zło​ży ł przy ​się​gę na Ewan​ge​lię.
— Ob​co​wa​łeś z żo​ną? — po​wtó​rzy ł Eim e​ric.
— Nie.
Se​kre​tarz pu​ścił pió​ro w ruch. Ni​co​lau Eim e​ric od​wró​cił się do bi​sku​pa.
— Masz in​ny ch wro​gów? — za​brał głos Be​ren​gu​er d’Erill.
— Tak, m oż​ny ch z m o​ich po​sia​dło​ści, przede wszy st​kim kasz​te​la​na z Mont​bui. — Se​kre​tarz no​-

to​wał wszy st​ko w le​żą​cej przed nim księ​dze. — Po​za ty m j a​ko kon​sul m or​ski wy ​da​łem wie​le wy ​-
ro​ków, m o​im zda​niem spra​wie​dli​wy ch.

background image

— Masz wro​gów wśród kle​ru?
Co m a zna​czy ć to py ​ta​nie? Za​wsze by ł w do​bry ch sto​sun​kach z Ko​ścio​łem .
— Nie, chy ​ba że ktoś z obec​ny ch…
— Człon​ko​wie try ​bu​na​łu są bez​stron​ni — wszedł m u w sło​wo Eim e​ric.
— Mam na​dzie​j ę. — Ar​nau wy ​trzy ​m ał spoj ​rze​nie wiel​kie​go in​kwi​zy ​to​ra.
— Chcesz wy ​m ie​nić ko​goś j esz​cze?
— Jak wam wia​do​m o, od wie​lu lat pro​wa​dzę kan​tor. By ć m o​że…
— Nie cho​dzi o to — prze​rwał m u zno​wu Eim e​ric — by ś snuł roz​wa​ża​nia na te​m at te​go, kto

i dla​cze​go m iał​by ci źle ży ​czy ć. Je​śli m asz wro​gów, po​daj ich na​zwi​ska, w prze​ciw​ny m ra​zie od​-
po​wiedz prze​czą​co. No więc m asz czy nie m asz wię​cej wro​gów?! — za​grzm iał Eim e​ric.

— Nie są​dzę, by m m iał.
— No, a po​tem ? — za​py ​ta​ła Ale​dis.
— Po​tem roz​pocz​nie się pro​ces in​kwi​zy ​tor​ski w peł​ny m zna​cze​niu te​go sło​wa. — Jo​an prze​-

niósł się m y ​śla​m i na ry n​ki m ia​ste​czek, do do​m ów tam ​tej ​szy ch pro​m i​nen​tów, przy ​po​m niał so​bie
bez​sen​ne no​ce… Jed​nak ude​rze​nie w stół przy ​wró​ci​ło go do rze​czy ​wi​sto​ści.

— Co m asz na m y ​śli, m ni​chu? — krzy k​nę​ła Mar. Jo​an wes​tchnął i spoj ​rzał j ej w oczy.
— Ła​ciń​skie sło​wo in​qu​isi​tio ozna​cza do​cho​dze​nie, po​szu​ki​wa​nie. In​kwi​zy ​tor po​szu​ku​j e he​re​zj i,

grze​chu. Na​wet kie​dy ist​nie​j e do​nos, pro​ces nie opie​ra się na nim ani się do nie​go nie ogra​ni​cza.
Je​śli oskar​żo​ny nie przy ​zna się sam , try ​bu​nał m u​si szu​kać ukry ​tej praw​dy.

— W j a​ki spo​sób? — za​py ​ta​ła Mar. Jo​an za​m knął oczy i od​po​wie​dział:
— Je​śli cho​dzi ci o tor​tu​ry, to, ow​szem , j est to j e​den ze spo​so​bów.
— Na czy m one po​le​ga​j ą?
— Mo​że Ar​nau nie bę​dzie tor​tu​ro​wa​ny.
— Na czy m po​le​ga​j ą? — upie​ra​ła się Mar.
— Po co ci to wie​dzieć? — za​py ​ta​ła Ale​dis, bio​rąc j ą za rę​kę. — To ty l​ko… przy ​spo​rzy ci

cier​pień.

— Pra​wo nie do​pusz​cza tor​tur pro​wa​dzą​cy ch do śm ier​ci lub trwa​łe​go oka​le​cze​nia — wy ​j a​śnił

Jo​an. — Po​za ty m po​dej ​rza​ny m o​że by ć wzię​ty na m ę​ki ty l​ko raz.

Jo​an pa​trzy ł na swe to​wa​rzy sz​ki, któ​re po​cie​sza​ły się wza​j em ​nie ze łza​m i w oczach. Jed​nak

Eim e​ric zna​lazł spo​sób, by om i​nąć pra​wo. Non ad mo​dum ite​ra​tio​nis sed con​ti​nu​atio​nis, zwy kł
m a​wiać z oso​bli​wy m bły ​skiem w oczach. „Nie po​wtó​rze​nie, lecz kon​ty ​nu​acj a”, tłu​m a​czy ł kan​dy ​-
da​tom na du​chow​ny ch, któ​rzy nie zdą​ży ​li j esz​cze opa​no​wać ła​ci​ny.

— A j e​śli m i​m o tor​tur Ar​nau nie przy ​zna się do wi​ny ? — za​py ​ta​ła Mar, po​cią​ga​j ąc no​sem .
— Zo​sta​nie to wzię​te pod uwa​gę przy wy ​da​wa​niu wy ​ro​ku.
— A kto go wy ​da? Eim e​ric? — To py ​ta​nie za​da​ła Ale​dis.
— Tak, chy ​ba że Ar​naua cze​ka do​ży ​wot​nie wię​zie​nie lub śm ierć na sto​sie, lecz wte​dy po​trzeb​-

na j est rów​nież zgo​da bi​sku​pa. Jed​nak — cią​gnął Jo​an, uprze​dza​j ąc na​stęp​ne py ​ta​nie — w skom ​-
pli​ko​wa​ny ch przy ​pad​kach try ​bu​nał m o​że za​się​gnąć opi​nii bo​ni vi​ri, świec​kiej gru​py li​czą​cej od
trzy ​dzie​stu do osiem ​dzie​się​ciu osób, któ​re przed​sta​wią swe zda​nie na te​m at wi​ny oskar​żo​ne​go i ka​-
ry, na j a​ką za​słu​gu​j e. Wte​dy pro​ces cią​gnie się m ie​sią​ca​m i.

— Któ​re Ar​nau prze​sie​dzi w lo​chu — wes​tchnę​ła Ale​dis.
Jo​an ski​nął gło​wą. Za​pa​dła ci​sza. Ko​bie​ty pró​bo​wa​ły oswo​ić się z ty m , co usły ​sza​ły, m nich

m y ​ślał o j esz​cze j ed​nej za​sa​dzie Eim e​ri​ca: „Wię​zie​nie m u​si by ć od​ra​ża​j ą​ce. Po​win​no m ie​ścić

background image

się w piw​ni​cy po​zba​wio​nej świa​tła — zwłasz​cza sło​necz​ne​go i księ​ży ​co​we​go — oraz by ć na ty ​le
sro​gie i do​kucz​li​we, by skró​cić ży ​cie więź​nia i j ak naj ​szy b​ciej do​pro​wa​dzić do j e​go zgo​nu”.

Pod​czas gdy Ar​nau, brud​ny i ob​szar​pa​ny, stał na środ​ku sa​li, in​kwi​zy ​tor oraz bi​skup po​chy ​li​li

się ku so​bie i za​czę​li szep​tać. Se​kre​tarz wy ​ko​rzy ​stał chwi​lę prze​rwy do upo​rząd​ko​wa​nia pa​pie​rów,
na​to​m iast czte​rej do​m i​ni​ka​nie wbi​li wzrok w oskar​żo​ne​go.

— Jak za​m ie​rzasz po​pro​wa​dzić prze​słu​cha​nie? — za​py ​tał Be​ren​gu​er d’Erill in​kwi​zy ​to​ra.
— Za​cznie​m y j ak zwy ​kle i w m ia​rę roz​wo​j u sy ​tu​acj i bę​dzie​m y przed​sta​wia​li m u za​rzu​ty.
— Chcesz m u j e zdra​dzić?
— Tak. W ty m przy ​pad​ku lep​sze skut​ki przy ​nie​sie pre​sj a dia​lek​ty cz​na, a nie fi​zy cz​na, któ​rej

j ed​nak rów​nież nie wy ​klu​czam …

Ar​nau pró​bo​wał wy ​trzy ​m ać spoj ​rze​nia m ni​chów w czer​ni. Je​den, dwa, trzy, czte​ry … Prze​stą​-

pił z no​gi na no​gę, po czy m zer​k​nął na in​kwi​zy ​to​ra i bi​sku​pa. Wciąż się na​ra​dza​li. Do​m i​ni​ka​nie nie
prze​sta​wa​li wpa​try ​wać się w nie​go ba​daw​czo. Na sa​li pa​no​wa​ła ab​so​lut​na ci​sza, j e​śli nie li​czy ć
le​d​wie sły ​szal​ny ch szep​tów dwóch do​stoj ​ni​ków ko​ściel​ny ch.

— Za​czy ​na się nie​cier​pli​wić — stwier​dził bi​skup, zer​k​nąw​szy na Ar​naua, a po​tem znów na in​-

kwi​zy ​to​ra.

— Przy ​wy kł do roz​ka​zy ​wa​nia i bu​dze​nia po​słu​chu — od​po​wie​dział Eim e​ric. — Mu​si po​go​dzić

się ze swo​im no​wy m po​ło​że​niem , za​ak​cep​to​wać try ​bu​nał i j e​go wła​dzę, pod​dać się nam . Do​pie​ro
wte​dy przy ​stą​pi​m y do prze​słu​cha​nia. Po​ni​że​nie to pierw​szy krok do suk​ce​su.

Bi​skup i in​kwi​zy ​tor na​ra​dza​li się j esz​cze dłu​gą chwi​lę. W ty m cza​sie do​m i​ni​ka​nie nie prze​sta​-

wa​li m ie​rzy ć oskar​żo​ne​go wzro​kiem . Ar​nau pró​bo​wał m y ​śleć o Mar lub o Jo​anie, lecz ile​kroć
przy ​wo​ły ​wał któ​reś z nich, oczy m ni​cha w czer​ni ra​ni​ły go, j ak​by czy ​ta​ły w j e​go m y ​ślach. Bez
prze​rwy prze​stę​po​wał z no​gi na no​gę, się​gnął do bro​dy i wło​sów, prze​ko​nu​j ąc się, że do​słow​nie
ob​rósł bru​dem . Be​ren​gu​er d’Erill i Ni​co​lau Eim e​ric — lśnią​cy zło​tem , roz​par​ci wy ​god​nie za sto​-
łem — rzu​ca​li m u ukrad​ko​we spoj ​rze​nie, a po​tem zno​wu za​czy ​na​li szep​tać.

W koń​cu Ni​co​lau Eim e​ric prze​m ó​wił grzm ią​cy m gło​sem :
— Ar​nau Es​ta​ny ​ol, wiem , żeś zgrze​szy ł.
Za​czę​ło się prze​słu​cha​nie. Ar​nau wziął głę​bo​ki od​dech.
— Nie wiem , co m a​cie na m y ​śli. Uwa​żam się za do​bre​go chrze​ści​j a​ni​na. Sta​ram się…
— Przy ​zna​łeś przed ty m try ​bu​na​łem , że nie ob​cu​j esz z żo​ną. Czy tak po​stę​pu​j e do​bry chrze​-

ści​j a​nin?

— Nie m o​gę utrzy ​m y ​wać sto​sun​ków cie​le​sny ch. Nie wiem , czy wie​cie, że Elio​nor j est m o​j ą

dru​gą żo​ną, i że z pierw​szą rów​nież nie… do​cze​ka​łem się po​tom ​stwa.

— Chcesz po​wie​dzieć, że j e​steś nie​spraw​ny ? — wtrą​cił bi​skup.
— Tak.
Eim e​ric przy ​glą​dał się przez chwi​lę Ar​nau​owi. Oparł łok​cie o stół, splótł dło​nie i za​sło​nił ni​m i

usta. Na​stęp​nie szep​nął coś roz​ka​zu​j ą​cy m to​nem do se​kre​ta​rza.

— Oświad​cze​nie Ju​li An​dreu, ka​pła​na z ko​ścio​ła San​ta Ma​ria de la Mar — za​czął czy ​tać se​kre​-

tarz, za​ta​pia​j ąc się w j ed​ny m z do​ku​m en​tów. — Ja, Ju​li An​dreu, pa​sterz pa​ra​fii San​ta Ma​ria de la
Mar, przed wiel​kim in​kwi​zy ​to​rem Ka​ta​lo​nii ze​zna​j ę, że oko​ło m ar​ca ro​ku Pań​skie​go ty ​siąc trzy ​sta
sześć​dzie​sią​te​go czwar​te​go prze​pro​wa​dzi​łem roz​m o​wę z Ar​nau​em Es​ta​ny ​olem , ba​ro​nem ka​ta​-
loń​skim , na proś​bę j e​go m ał​żon​ki, do​nii Elio​nor, ba​ro​no​wej i kró​lew​skiej wy ​cho​wa​ni​cy, któ​ra wy ​-
zna​ła m i z nie​po​ko​j em , że j ej m ąż nie wy ​peł​nia wzglę​dem niej obo​wiąz​ków m ał​żeń​skich. Ar​nau

background image

Es​ta​ny ​ol po​wie​dział m i wte​dy, że żo​na go nie po​cią​ga, a j e​go cia​ło wzbra​nia się przed ob​co​wa​-
niem z do​nią Elio​nor, że j est zdrów, ale nie m o​że zm u​sić się do po​żą​da​nia żo​ny. Do​dał, że wie, iż
po​peł​nia grzech. — Ni​co​lau Eim e​ric zm ru​ży ł oczy i wbił j e w Ar​naua. — Dla​te​go bar​dzo czę​sto
m o​dli się w ko​ście​le San​ta Ma​ria i prze​zna​cza po​kaź​ne su​m y na bu​do​wę na​szej świą​ty ​ni.

Na sa​li znów za​pa​dła ci​sza. Eim e​ric nie spusz​czał Ar​naua z oka.
— Na​dal tłu​m a​czy sz swe za​nie​dba​nie fi​zy cz​ną nie​spraw​no​ścią? — za​py ​tał w koń​cu.
Ar​nau pa​m ię​tał wspo​m nia​ną roz​m o​wę, choć nie wie​dział j uż do​kład​nie, co…
— Nie pa​m ię​tam , co wte​dy m ó​wi​łem .
— Przy ​zna​j esz więc, że roz​m a​wia​łeś z oj ​cem Ju​li An​dreu?
— Tak.
Ar​nau sły ​szał skrzy ​pie​nie pió​ra se​kre​ta​rza.
— Mi​m o to po​da​j esz w wąt​pli​wość ze​zna​nia du​chow​ne​go. Dla​cze​góż oj ​ciec Ju​li An​dreu m iał​-

by kła​m ać?

— Mo​że po pro​stu się m y ​li, m o​że nie pa​m ię​ta do​kład​nie m o​ich słów…
— Są​dzisz, że gdy ​by nie pa​m ię​tał do​kład​nie wa​szej roz​m o​wy, zło​ży ł​by ta​kie ze​zna​nie?
— Ja ty l​ko twier​dzę, że oj ​ca Ju​li An​dreu m o​że za​wo​dzić pa​m ięć.
— Oj ​ciec Ju​li An​dreu nie j est two​im wro​giem , praw​da? — za​brał głos bi​skup.
— Tak są​dzi​łem .
Ni​co​lau zno​wu spoj ​rzał zna​czą​co na se​kre​ta​rza.
— Oświad​cze​nie Pe​re​go Sa​lve​te’a, du​chow​ne​go z ko​ścio​ła San​ta Ma​ria de la Mar. Ja, Pe​re Sa​-

fo​ete, pa​sterz pa​ra​fii San​ta Ma​ria de la Mar, ze​zna​j ę przed wiel​kim in​kwi​zy ​to​rem Ka​ta​lo​nii, że
w dzień Wiel​kiej No​cy ro​ku Pań​skie​go ty ​siąc trzy ​sta sześć​dzie​sią​te​go siód​m e​go pod​czas m szy kil​-
ku m ęż​czy zn wbie​gło do ko​ścio​ła z wia​do​m o​ścią, że he​re​ty ​cy wy ​kra​dli świę​tą ho​stię. Mszę prze​-
rwa​no i świą​ty ​nię opu​ści​li wszy ​scy wier​ni z wy ​j ąt​kiem Ar​naua Es​ta​ny ​ola, kon​su​la m or​skie​go,
oraz j e​go m ał​żon​ki, do​nii Elio​nor. — „Bie​gnij do swej ży ​dow​skiej ko​chan​ki!”. Sło​wa Elio​nor za​ko​-
ła​ta​ły Ar​nau​owi w gło​wie. Te​raz rów​nież, zu​peł​nie j ak tam ​te​go dnia, prze​szły go ciar​ki. Pod​niósł
wzrok. Ni​co​lau ob​ser​wo​wał go uważ​nie i… uśm ie​chał się. Za​uwa​ży ł j e​go re​ak​cj ę? Se​kre​tarz czy ​-
tał da​lej — …na co kon​sul od​parł, że Bóg nie m o​że go zm u​sić do ob​co​wa​nia z żo​ną…

Ni​co​lau ka​zał se​kre​ta​rzo​wi prze​rwać. Już się nie uśm ie​chał.
— Czy ż​by ksiądz ka​no​nik rów​nież kła​m ał?
„Bie​gnij do swej ży ​dow​skiej ko​chan​ki!”. Dla​cze​go in​kwi​zy ​tor nie po​zwo​lił se​kre​ta​rzo​wi do​koń​-

czy ć? Co on knu​j e? Ży ​dow​ska ko​chan​ka, ży ​dow​ska ko​chan​ka… pło​m ie​nie li​żą​ce cia​ło Has​da​ia, ci​-
sza, roz​wście​czo​ny tłum do​m a​ga​j ą​cy się w m il​cze​niu ze​m sty, wy ​krzy ​ku​j ą​cy nie​sły ​szal​ne sło​wa,
wy ​ce​lo​wa​ny w Ar​naua pa​lec Elio​nor, in​kwi​zy ​tor i bi​skup spo​glą​da​j ą​cy na nie​go i na… obej ​m u​-
j ą​cą go Ra​qu​el.

— Ka​no​nik rów​nież kła​m ie? — po​wtó​rzy ł Ni​co​lau.
— Nie za​rzu​ci​łem ni​ko​m u kłam ​stwa — bro​nił się Ar​nau. Po​trze​bo​wał cza​su do na​m y ​słu.
— Opie​rasz się bo​skim na​ka​zom ? Prze​ciw​sta​wiasz m ał​żeń​skie​m u obo​wiąz​ko​wi chrze​ści​j a​ni​na?
— Nie… nie — za​j ąk​nął się Ar​nau.
— Czy ​li?
— Czy ​li co?
— Czy opie​rasz się bo​skim na​ka​zom ? — po​wtó​rzy ł Eim e​ric pod​nie​sio​ny m gło​sem .
Je​go sło​wa od​bi​ły się echem od ka​m ien​ny ch ścian wiel​kiej sa​li. Ar​nau​owi zdrę​twia​ły no​gi,

background image

osła​bio​ne po ty ​lu dniach spę​dzo​ny ch w lo​chu…

— Try ​bu​nał m o​że uznać two​j e m il​cze​nie za przy ​zna​nie się do wi​ny — ostrzegł go bi​skup.
— Nie, nie opie​ram się bo​skim na​ka​zom . — No​gi za​czy ​na​ły go bo​leć. — Czy Świę​tą In​kwi​zy ​-

cj ę aż tak in​te​re​su​j e m o​j e po​ży ​cie m ał​żeń​skie? Czy grze​chem j est…

— Nie za​pę​dzaj się — prze​rwał m u in​kwi​zy ​tor. — To m y za​da​j e​m y py ​ta​nia.
— Py ​taj ​cie więc.
Eim e​ric za​uwa​ży ł, że Ar​nau krę​ci się ner​wo​wo i raz po raz prze​stę​pu​j e z no​gi na no​gę.
— Za​czy ​na się m ę​czy ć — szep​nął Be​ren​gu​ero​wi d’Erill na ucho.
— Po​zwól​m y m u po​cier​pieć tro​chę w ci​szy — od​parł bi​skup. Znów za​czę​li szep​tać. Ar​nau ko​-

lej ​ny raz po​czuł na so​bie czte​ry pa​ry do​m i​ni​kań​skich oczu. Bo​lą go no​gi, ale m u​si wy ​trzy ​m ać.
Nie m o​że paść na ko​la​na przed Ni​co​lau​em Eim e​ri​kiem . A j e​śli upad​nie? Po​trze​bu​j e… ka​m ie​nia!
Ka​m ie​nia na ra​m io​nach i dłu​giej dro​gi do prze​by ​cia dla Ma​don​ny. Gdzie j e​steś? Czy na​praw​dę
to są twoi przed​sta​wi​cie​le? By ł ty l​ko dziec​kiem , a m i​m o to… Dla​cze​go nie m iał​by wy ​trzy ​m ać
i te​raz? Prze​tasz​czy ł blok skal​ny wa​żą​cy wię​cej od nie​go przez ca​łą Bar​ce​lo​nę, zla​ny po​tem
i krwią, za​grze​wa​ny do wy ​sił​ku przez prze​chod​niów. Czy ż​by nic w nim nie zo​sta​ło z tam ​te​go za​-
cię​cia? Ma ulec fa​na​ty cz​ne​m u m ni​cho​wi? On? Ma​ły ba​sta​ix, któ​re​go po​dzi​wia​li wszy ​scy ró​wie​-
śni​cy z Bar​ce​lo​ny ? Tasz​czy ł ka​m ień do ko​ścio​ła San​ta Ma​ria, a po​tem wra​cał do do​m u, by na​-
brać sił przed ko​lej ​ny m dniem pra​cy. Do do​m u… Kasz​ta​no​we oczy, wiel​kie kasz​ta​no​we oczy. Ar​-
nau za​drżał i om al nie upadł, bo na​gle zro​zu​m iał, że ko​bie​tą od​wie​dza​j ą​cą m rocz​ny loch by ​ła
Ale​dis. Ni​co​lau Eim e​ric i Be​ren​gu​er d’Erill spoj ​rze​li na sie​bie, gdy Ar​nau się wy ​pro​sto​wał. Po
raz pierw​szy j e​den z do​m i​ni​ka​nów prze​niósł wzrok na swy ch prze​ło​żo​ny ch.

— Nie da​j e się — m ruk​nął nie​spo​koj ​nie bi​skup.
— Z kim za​spo​ka​j asz swe po​trze​by ? — za​py ​tał Ni​co​lau grom ​kim gło​sem .
Tak, to dla​te​go zwró​ci​ła się do nie​go po im ie​niu. Ten głos… Ileż ra​zy sły ​szał go na zbo​czach

gó​ry Mon​tj u​ic.

— Ar​nau Es​ta​ny ​ol! — Krzy k in​kwi​zy ​to​ra wy ​rwał go z za​m y ​śle​nia. — Py ​ta​łem , z kim za​spo​-

ka​j asz swe po​trze​by.

— Nie ro​zu​m iem , co m a​cie na m y ​śli.
— Je​steś m ęż​czy ​zną. Nie ob​cu​j esz z żo​ną. Py ​ta​nie na​rzu​ca się sa​m o: z kim za​spo​ka​j asz swe

po​trze​by ?

— Od lat nie ob​cu​j ę z żo​ną ani z żad​ną in​ną ko​bie​tą — od​po​wie​dział bez​wied​nie.
Do​zor​ca wię​zien​ny stwier​dził, że to j e​go m at​ka.
— Łżesz! — Ar​nau się wzdry ​gnął. — Człon​ko​wie te​go try ​bu​na​łu wi​dzie​li, j ak trzy ​m asz w ob​-

j ę​ciach he​re​ty cz​kę. Czy to nie ob​co​wa​nie z ko​bie​tą?

— Nie ta​kie, j a​kie m a​cie na m y ​śli.
— Cóż skła​nia ko​bie​tę i m ęż​czy ​znę do obej ​m o​wa​nia się pu​blicz​nie, j e​śli nie… — Eim e​ric za​-

czął wy ​m a​chi​wać rę​ka​m i — roz​pu​sta?

— Cier​pie​nie.
— Ja​kie cier​pie​nie? — chciał wie​dzieć bi​skup.
— Ja​kie cier​pie​nie? — po​wtó​rzy ł in​kwi​zy ​tor, pró​bu​j ąc na​kło​nić prze​słu​chi​wa​ne​go, by od​po​-

wie​dział. Ar​nau m il​czał. Kom ​na​tę oświe​tlił pło​ną​cy stos. — Cier​pie​nie spo​wo​do​wa​ne śm ier​cią
he​re​ty ​ka, któ​ry zbez​cze​ścił świę​tą ho​stię? — za​py ​tał po​now​nie, wy ​ty ​ka​j ąc upier​ście​nio​ny m pal​-
cem . — Czy nad ty m bo​le​j e do​bry chrze​ści​j a​nin? Nad ty m , że spra​wie​dli​wość do​się​gła nie​go​-

background image

dziw​ca, świę​to​krad​cę, pod​le​ca i zło​dzie​j a?

— To nie by ​ła j e​go wi​na! — krzy k​nął Ar​nau. Człon​ko​wie try ​bu​na​łu, z se​kre​ta​rzem włącz​nie,

po​ru​szy ​li się na krze​słach.

— Wszy ​scy trzej ska​zań​cy przy ​zna​li się do wi​ny. Dla​cze​go sta​j esz w obro​nie he​re​ty ​ków? Ży ​-

dzi…

— Ży ​dzi! Ży ​dzi! — ob​ru​szy ł się. — Cze​m u ca​ły świat uwziął się na Ży ​dów?
— Czy ż​by ś nie wie​dział? — za​py ​tał in​kwi​zy ​tor, pod​no​sząc głos. — Bo ukrzy ​żo​wa​li Chry ​stu​sa!
— Od​po​ku​to​wa​li j uż za to swo​im ży ​ciem .
Wszy ​scy człon​ko​wie try ​bu​na​łu wle​pi​li wzrok w Ar​naua i unie​śli się na krze​słach.
— Opo​wia​dasz się za prze​ba​cze​niem ? — spy ​tał Be​ren​gu​er d’Erill.
— Czy nie do te​go wła​śnie na​m a​wia nas Pan?
— Na​wró​ce​nie j est j e​dy ​ną dro​gą! Nie m oż​na prze​ba​czy ć ko​m uś, kto nie oka​zu​j e skru​chy ! —

wy ​krzy k​nął Eim e​ric.

— Mó​wi​cie o wy ​da​rze​niach sprzed po​nad ty ​sią​ca trzy ​stu lat. Za cóż m a oka​zy ​wać skru​chę

dzi​siej ​szy Ży d? Prze​cież nie po​no​si wi​ny za to, co sta​ło się przed wie​ka​m i.

— Każ​dy, kto wy ​zna​j e ży ​dow​ską wia​rę, bie​rze na sie​bie wi​nę i od​po​wie​dzial​ność za czy ​ny

przod​ków.

— Prze​cież oni wy ​zna​j ą ty l​ko m y ​śli, prze​ko​na​nia, po​dob​nie j ak m y, chrze​ści​j a​nie… — Eim e​-

ric i Be​ren​gu​er aż pod​sko​czy ​li na krze​słach. Dla​cze​go nie? Prze​cież to praw​da. Czy ten szka​lo​wa​-
ny czło​wiek, któ​ry od​dał ży ​cie za swą wspól​no​tę, nie za​słu​gu​j e na obro​nę? — Jak m y, chrze​ści​j a​-
nie — po​wtó​rzy ł do​bit​nie Ar​nau.

— Po​rów​nu​j esz wia​rę ka​to​lic​ką z he​re​zj ą? — obu​rzy ł się bi​skup.
— Nie po​rów​nu​j ę, bo to za​da​nie was, du​chow​ny ch. Ja ty l​ko po​wie​dzia​łem …
— Do​sko​na​le sły ​sze​li​śm y, co po​wie​dzia​łeś! — prze​rwał m u Ni​co​lau Eim e​ric gniew​nie. — Po​-

sta​wi​łeś na rów​ni wia​rę chrze​ści​j ań​ską, j e​dy ​ną, praw​dzi​wą, z ży ​dow​ską he​re​zj ą.

Ar​nau po​wiódł od​waż​nie wzro​kiem po twa​rzach człon​ków try ​bu​na​łu. Se​kre​tarz nie prze​ry ​wał

pi​sa​nia. Na​wet żoł​nie​rze, któ​rzy z ka​m ien​ny ​m i ob​li​cza​m i strze​gli drzwi, zda​wa​li się wsłu​chi​wać
w skrzy ​pie​nie pió​ra. Ni​co​lau Eim e​ric uśm ie​chał się. Dźwię​ki wy ​da​wa​ne przez pió​ro prze​szy ​ły
Ar​naua do szpi​ku ko​ści. Wzdry ​gnął się. Nie uszło to uwa​gi in​kwi​zy ​to​ra, któ​ry skwi​to​wał j e​go re​ak​-
cj ę sze​ro​kim uśm ie​chem . Tak, to j est two​j e ze​zna​nie, m oż​na by ​ło wy ​czy ​tać z j e​go oczu.

— Są ta​cy j ak m y — po​wtó​rzy ł Ar​nau. Eim e​ric uniósł rę​kę, na​ka​zu​j ąc m u m il​cze​nie.
Se​kre​tarz pi​sał j esz​cze przez kil​ka chwil. Twe sło​wa zo​sta​ły uwiecz​nio​ne, m ó​wił te​raz wzrok in​-

kwi​zy ​to​ra. Gdy se​kre​tarz pod​niósł pió​ro, Ni​co​lau znów się uśm iech​nął.

— Za​wie​szam po​sie​dze​nie do j u​tra — ob​wie​ścił, wsta​j ąc z krze​sła.
Mar nie chcia​ła dłu​żej słu​chać Jo​ana.
— Do​kąd idziesz? — za​py ​ta​ła j ą Ale​dis. Mar spoj ​rza​ła na nią wy ​m ow​nie. — Zno​wu? Cho​dzisz

tam dzień w dzień i nie zdo​ła​łaś…

— Zdo​ła​łam j ą po​wia​do​m ić, że j e​stem w Bar​ce​lo​nie i nie za​po​m nia​łam , co m i zro​bi​ła. — Jo​-

an ukry ł twarz w dło​niach. — Wi​dzia​łam j ą przez okno i prze​ko​na​łam , że Ar​nau na​le​ży do m nie.
Wy ​czy ​ta​łam to w j ej oczach. Chcę, by pa​m ię​ta​ła o ty m przez wszy st​kie dni swe​go ży ​cia i ani na
chwi​lę nie za​po​m i​na​ła, że j ą po​ko​na​łam .

Ale​dis od​pro​wa​dzi​ła wzro​kiem Mar, któ​ra po wy j ​ściu z za​j az​du prze​by ​ła tę sa​m ą co za​wsze

dro​gę i sta​nę​ła przed pa​ła​cem przy uli​cy Mont​ca​da. Za​ko​ła​ta​ła z ca​łej si​ły do bra​m y. Elio​nor j ej

background image

nie przy j ​m ie, ale m u​si wie​dzieć o j ej obec​no​ści.

Jak co dzień sta​ry słu​ga uchy ​lił okien​ko w bra​m ie.
— Pa​ni — po​wie​dział, nie otwie​ra​j ąc drzwi. — Prze​cież wie​cie, że do​nia Elio​nor…
— Wpuść m nie. Chcę j ą ty l​ko zo​ba​czy ć, choć​by przez okno, za któ​ry m się przede m ną cho​wa.
— Do​nia Elio​nor nie po​zwa​la.
— Wie, kto przy ​szedł?
Pe​re zer​k​nął w pa​ła​co​we okna.
— Wie.
Mar znów ude​rzy ​ła ko​łat​ką w bra​m ę.
— Nie na​le​gaj ​cie, pa​ni, bo ina​czej do​nia Elio​nor we​zwie stra​że — prze​ko​ny ​wał sta​rzec.
— Wpuść m nie, Pe​re.
— Do​na Elio​nor nie chce was przy ​j ąć, pa​ni. Ktoś zła​pał Mar za ra​m ię i od​cią​gnął od drzwi.
— To m o​że ze​chce przy ​j ąć m nie — usły ​sza​ła, za​nim zdą​ży ​ła spoj ​rzeć na m ęż​czy ​znę przy ​su​-

wa​j ą​ce​go się do okien​ka.

— Gu​il​lem ! — krzy k​nę​ła, rzu​ca​j ąc m u się na szy ​j ę.
— Pa​m ię​tasz m nie, Pe​re? — za​py ​tał Maur, tu​ląc Mar.
— Jak​że m iał​by m nie pa​m ię​tać?
— Więc prze​każ swej pa​ni, że chcę się z nią wi​dzieć. Gdy sta​rzec za​trza​snął okien​ko, Gu​il​lem

chwy ​cił Mar w pa​sie, uniósł i za​to​czy ł z nią ko​ło w po​wie​trzu. Ro​ze​śm ia​na ko​bie​ta nie bro​ni​ła się.
Za​raz po​tem po​sta​wił j ą na zie​m i, wziął za rę​ce i od​su​nął od sie​bie, by się j ej przy j ​rzeć.

— Mo​j a m a​leń​ka — po​wie​dział rwą​cy m się gło​sem . — Ty ​le ra​zy m a​rzy ​łem , by unieść cię

w ra​m io​nach! Ale te​raz j e​steś znacz​nie cięż​sza. Zm ie​ni​łaś się w praw​dzi​wą…

Mar wtu​li​ła się w nie​go.
— Dla​cze​go m nie zo​sta​wi​łeś? — za​py ​ta​ła, pła​cząc.
— By ​łem zwy ​kły m nie​wol​ni​kiem , m o​j e dziec​ko. Co m o​głem zro​bić?
— My ​śla​łam , że j e​steś dla m nie j ak oj ​ciec.
— My ​śla​łaś? Już tak nie m y ​ślisz?
— Za​wsze bę​dziesz m o​im oj ​cem .
Mar uści​snę​ła Gu​il​le​m a z ca​łej si​ły. „Za​wsze bę​dziesz m o​im oj ​cem ”, po​wtó​rzy ł w m y ​ślach

Maur. Dla​cze​go stra​ci​łem ty ​le cza​su z da​la od niej ? Od​wró​cił się do uchy ​lo​ne​go znów okien​ka
w pa​ła​co​wej bra​m ie.

— Do​na Elio​nor was rów​nież nie chce przy ​j ąć — usły ​szał głos Pe​re​go.
— Prze​każ j ej , że j esz​cze o m nie usły ​szy.
Żoł​nie​rze od​pro​wa​dzi​li go do lo​chów. Gdy do​zor​ca znów przy ​ku​wał go do ścia​ny, Ar​nau nie

spusz​czał wzro​ku z po​sta​ci sku​lo​nej w prze​ciw​le​gły m ką​cie po​nu​rej ce​li. Nie usiadł po wy j ​ściu
straż​ni​ka.

— Co cię łą​czy z Ale​dis?! — krzy k​nął do sta​rusz​ki, kie​dy uci​chły kro​ki w ko​ry ​ta​rzu.
Zda​wa​ło m u się, że po​stać drgnę​ła, j ed​nak po chwi​li znów za​m ar​ła.
— Co cię łą​czy z Ale​dis? — po​wtó​rzy ł. — Po co tu przy ​szła? Dla​cze​go cię od​wie​dza?
W ci​szy, któ​ra m u od​po​wie​dzia​ła, przy ​po​m niał so​bie blask po​chod​ni w ol​brzy ​m ich kasz​ta​no​-

wy ch oczach.

— Co łą​czy Ale​dis z Mar? — spy ​tał znów bła​gal​nie. Ar​nau pró​bo​wał przy ​naj ​m niej usły ​szeć

od​dech sta​rusz​ki, ale j ę​ki i rzę​że​nie więź​niów za​głu​szy ​ły j ej m il​cze​nie. Po​wiódł spoj ​rze​niem po

background image

ścia​nach ce​li. Nikt nie zwra​cał na nie​go uwa​gi.

Na wi​dok Mar wcho​dzą​cej do za​j az​du w to​wa​rzy ​stwie bo​ga​to odzia​ne​go Mau​ra go​spo​darz

prze​stał m ie​szać stra​wę w wiel​kim ko​tle za​wie​szo​ny m nad pa​le​ni​skiem . Je​go pod​nie​ce​nie wzro​sło,
gdy w ślad za ni​m i wkro​czy ​li dwaj nie​wol​ni​cy ob​j u​cze​ni ba​ga​ża​m i Gu​il​le​m a. Dla​cze​go nie za​-
trzy ​m ał się w m ia​stecz​ku han​dlo​wy m , j ak wszy ​scy kup​cy ? — po​m y ​ślał i ru​szy ł wi​tać go​ścia.

— To praw​dzi​wy za​szczy t dla ty ch ni​skich pro​gów — oznaj ​m ił, gnąc się w prze​sad​ny m ukło​-

nie.

Gu​il​lem za​cze​kał, aż go​spo​darz skoń​czy się wdzię​czy ć.
— Masz wol​ne po​ko​j e?
— Tak. Nie​wol​ni​cy m o​gą spać w…
— Py ​tam o dwa po​ko​j e — wszedł m u w sło​wo Gu​il​lem . — Je​den dla m nie, dru​gi dla nich.
Go​spo​darz zer​k​nął na dwóch chłop​ców o wiel​kich czar​ny ch oczach i kę​dzie​rza​wy ch wło​sach,

któ​rzy sta​li w m il​cze​niu za swy m pa​nem .

— Tak — od​po​wie​dział. — Je​śli ta​kie j est wa​sze ży ​cze​nie. Chodź​cie za m ną.
— Oni się wszy st​kim zaj ​m ą. Ale naj ​pierw przy ​nie​ście nam tro​chę wo​dy. Gu​il​lem usiadł z Mar

przy sto​le w j a​dal​ni. Zo​sta​li sa​m i.

— Mó​wisz, że dzi​siaj roz​po​czął się pro​ces?
— Tak, choć nie wiem te​go na pew​no. Tak na​praw​dę nic nie wiem . Nie po​zwo​lo​no m i go zo​ba​-

czy ć.

Gu​il​lem usły ​szał drże​nie w j ej gło​sie. Wy ​cią​gnął rę​kę, by j ą po​cie​szy ć, lecz za​trzy ​m ał się

w pół dro​gi. Nie j est j uż m a​łą dziew​czy n​ką, a on prze​cież… j est zwy ​kły m Mau​rem . Nikt nie po​-
wi​nien m y ​śleć… Wy ​star​czy, że dał się po​nieść em o​cj om przed pa​ła​cem Elio​nor. Dłoń Mar prze​-
by ​ła od​le​głość, któ​rej nie od​wa​ży ​ła się po​ko​nać rę​ka Gu​il​le​m a.

— Je​stem tą sa​m ą oso​bą co przed la​ty. Dla cie​bie za​wsze zo​sta​nę ta​ka sa​m a.
Gu​il​lem się uśm iech​nął.
— A twój m ąż?
— Nie ży ​j e.
Na j ej twa​rzy nie by ​ło śla​du sm ut​ku. Gu​il​lem zm ie​nił te​m at:
— Uda​ło się j a​koś po​m óc Ar​nau​owi? Mar zm ru​ży ​ła oczy i za​ci​snę​ła usta.
— Co m asz na m y ​śli? Nie m o​że​m y m u ni​j ak…
— A Jo​an? Prze​cież j est in​kwi​zy ​to​rem . Wiesz coś o nim ? Nie wsta​wił się za Ar​nau​em ?
— Ten m nich? — Mar skrzy ​wi​ła się z nie​chę​cią i ugry ​zła w j ę​zy k. Po co m ó​wić m u o Jo​anie?

Te​raz naj ​waż​niej ​szy j est Ar​nau, Gu​il​lem wła​śnie dla nie​go przy ​j e​chał do Bar​ce​lo​ny. — Nie, nie
m ógł. Na do​da​tek wiel​ki in​kwi​zy ​tor za nim nie prze​pa​da. Jest tu z na​m i…

— Z na​m i?
— Tak. Po​zna​łam wdo​wę, któ​ra m a na im ię Ale​dis i za​trzy ​m a​ła się tu z dwie​m a cór​ka​m i. Zna

Ar​naua z cza​sów dzie​ciń​stwa. By ​ła aku​rat prze​j az​dem w Bar​ce​lo​nie i do​wie​dzia​ła się o j e​go
aresz​to​wa​niu. To do​bra ko​bie​ta. Dzie​lę z ni​m i trze​m a po​kój . Po​znasz j e pod​czas obia​du.

Gu​il​lem ści​snął dłoń swej ulu​bie​ni​cy.
— A co ty po​ra​bia​łeś przez ten ca​ły czas? — za​py ​ta​ła Mar
Pod​czas gdy Mar i Gu​il​lem roz​pra​wia​li o wy ​da​rze​niach ostat​nich pię​ciu lat, któ​re spę​dzi​li z da​-

la od sie​bie, m i​nę​ło po​łu​dnie i słoń​ce wspię​ło się wy ​so​ko nad Bar​ce​lo​nę. Pierw​sze zj a​wi​ły się
w za​j eź​dzie Te​re​sa i Eu​la​lia. We​szły zgrza​ne, ale we​so​łe, choć uśm iech znik​nął z ich ślicz​ny ch buź

background image

na wi​dok Mar i na wspo​m nie​nie Fran​ce​ski za​m knię​tej w lo​chu.

Prze​m ie​rzy ​ły pół m ia​sta, ko​rzy ​sta​j ąc z no​wej toż​sa​m o​ści i swe​go sie​ro​ce​go oraz… dzie​wi​cze​-

go przy ​odziew​ku. Ni​g​dy przed​tem nie cie​szy ​ły się ta​ką swo​bo​dą i ano​ni​m o​wo​ścią, pra​wo zm u​-
sza​ło j e bo​wiem do no​sze​nia j a​skra​wy ch j e​dwab​ny ch su​kien, po któ​ry ch m oż​na j e by ​ło ła​two
roz​po​znać. „Wcho​dzi​m y ?”, za​py ​ta​ła Te​re​sa, wska​zu​j ąc gło​wą ko​ściół Świę​te​go Ja​ku​ba. Po​wie​-
dzia​ła to szep​tem , bo​j ąc się ścią​gnąć na sie​bie gniew ca​łej Bar​ce​lo​ny. Nic się j ed​nak nie wy ​da​-
rzy ​ło. Wier​ni w świą​ty ​ni pra​wie nie zwró​ci​li na nie uwa​gi, po​dob​nie zresz​tą j ak ka​płan, na któ​re​go
wi​dok dziew​czę​ta spu​ści​ły wzrok i przy ​tu​li​ły się do sie​bie.

Po​tem , ga​wę​dząc i chi​cho​cząc, uda​ły się uli​cą Bo​qu​eria ku wy ​brze​żu. Gdy ​by skrę​ci​ły w uli​cę

Bis​be i do​szły do pla​cu No​va, spo​tka​ły ​by Ale​dis, któ​ra wpa​try ​wa​ła się w okna pa​ła​cu bi​sku​pie​go,
pró​bu​j ąc roz​po​znać Ar​naua lub Fran​ce​scę w sy l​wet​kach m i​ga​j ą​cy ch za wi​tra​ża​m i. Nie wie​dzia​ła
na​wet, w któ​rej sa​li są​dzo​no Ar​naua! Czy prze​słu​cha​no j uż Fran​ce​scę? Jo​an nic o niej nie wie​-
dział. Wzrok Ale​dis błą​dził po ko​lo​ro​wy ch szy b​kach. Po co m u co​kol​wiek m ó​wić, sko​ro i tak nie
m o​że nic po​ra​dzić. Ar​nau j est sil​ny, a Fran​ce​sca… Oni j esz​cze nie zna​j ą Fran​ce​ski.

— Co tak tu ster​czy sz, ko​bie​to? — Je​den z żoł​nie​rzy in​kwi​zy ​cj i wy ​rósł przed nią nie​spo​dzie​wa​-

nie. Nie za​uwa​ży ​ła, j ak pod​cho​dzi. — Na co się ga​pisz?

Ale​dis sku​li​ła się i um knę​ła bez sło​wa. Nie zna​cie Fran​ce​ski, m y ​śla​ła, od​da​la​j ąc się. Żad​ne tor​-

tu​ry nie wy ​do​bę​dą z niej te​go, co skry ​wa​ła ca​łe ży ​cie.

Jo​an wró​cił do za​j az​du j esz​cze przed Ale​dis. Miał na so​bie no​wy ha​bit, któ​ry do​stał w klasz​to​-

rze Sant Pe​re de les Pu​el​les. Na wi​dok Gu​il​le​m a, sie​dzą​ce​go przy sto​le z Mar i cór​ka​m i Ale​dis,
za​m arł na środ​ku j a​dal​ni.

Gu​il​lem spoj ​rzał na nie​go. Czy ten gry ​m as na twa​rzy m ni​cha ozna​cza ra​dość czy ra​czej nie​-

chęć? — po​m y ​ślał.

Na​wet Jo​an nie po​tra​fił​by m u na to od​po​wie​dzieć. Czy Mar wspo​m nia​ła Gu​il​le​m o​wi o j e​go

udzia​le w po​rwa​niu?

Na​gle by ​ły nie​wol​nik przy ​po​m niał so​bie, j ak m nich ob​cho​dził się z nim swe​go cza​su. Jed​nak

wstał, uzna​j ąc, że to nie po​ra na roz​trzą​sa​nie daw​ny ch uraz. Po​win​ni trzy ​m ać się ra​zem dla do​bra
Ar​naua.

— Jak się m asz? — rzu​cił, ści​ska​j ąc do​m i​ni​ka​ni​na za ra​m io​na. — Co ci się sta​ło? — Wska​zał na

j e​go po​si​nia​czo​ną twarz.

Jo​an zer​k​nął na Mar. Od​po​wie​dzia​ło m u to sa​m o za​cię​te i nie​prze​nik​nio​ne spoj ​rze​nie, któ​ry m

ob​rzu​ca​ła go, od​kąd zj a​wił się w dwor​ku pod Ma​ta​ró. Nie, Gu​il​lem nie by ł​by aż tak cy ​nicz​ny, by
py ​tać…

— Przy ​kre spo​tka​nie — od​parł. — Na​wet m ni​chom się ta​kie zda​rza​j ą.
— Za​ło​żę się, że ob​ło​ży ​łeś de​li​kwen​ta klą​twą — uśm iech​nął się Maur, pro​wa​dząc go do sto​łu.

— Czy nie tak sta​no​wi pra​wo? — Jo​an i Mar skrzy ​żo​wa​li spoj ​rze​nia. — Do​brze m ó​wię? Klą​twa
spad​nie na śm iał​ka, któ​ry rę​kę pod​nie​sie na nie​uzbro​j o​ne​go du​chow​ne​go… Bo chy ​ba nie m ia​łeś
przy so​bie bro​ni, bra​cie Jo​anie?

Gu​il​lem nie zdą​ży ł do​strzec na​pię​cia m ię​dzy Mar i m ni​chem , bo w tej sa​m ej chwi​li we​szła do

za​j az​du Ale​dis. Po​wi​ta​nia trwa​ły krót​ko, Gu​il​lem m iał kil​ka py ​tań do Jo​ana:

— Jak ty, in​kwi​zy ​tor, oce​niasz po​ło​że​nie Ar​naua?
— My ​ślę, że Ni​co​lau Eim e​ric bar​dzo chciał​by go ska​zać, nie są​dzę j ed​nak, by cią​ży ​ły na nim

po​waż​ne za​rzu​ty. Pew​nie skoń​czy się na sza​cie po​kut​nej i wy ​so​kiej grzy w​nie, bo o to głów​nie

background image

cho​dzi Eim e​ri​co​wi. Znam Ar​naua, ni​g​dy ni​ko​go nie skrzy w​dził. Mi​m o do​no​su Elio​nor, nie znaj ​-
dą…

— A gdy ​by do​nos Elio​nor po​par​ło kil​ku du​chow​ny ch? — Jo​an stru​chlał na te sło​wa. — Prze​-

cież du​chow​ni nie oskar​ża​li​by go o bła​host​ki…

— Do cze​go zm ie​rzasz?
— Mniej ​sza o to — po​wie​dział Gu​il​lem , m y ​śląc o li​ście Ju​ce​fa. — Co bę​dzie, j e​śli j ed​nak du​-

chow​ni po​prą oskar​że​nie Elio​nor?

Ale​dis nie słu​cha​ła od​po​wie​dzi Jo​ana. Czy po​win​na wy ​j a​wić, co wie? Czy ten Maur m o​że coś

po​ra​dzić? Jest bo​ga​ty i wy ​glą​da na… Na​po​tka​ła wzrok Eu​la​lii i Te​re​sy. Zgod​nie z j ej po​le​ce​niem
do​cho​wa​ły se​kre​tu, ale te​raz wy ​raź​nie za​chę​ca​ły j ą do za​bra​nia gło​su. Nie m u​sia​ła ich na​wet py ​-
tać o zda​nie, obie ski​nę​ły gło​wa​m i. Ale to zna​czy, że… Co z te​go! Prze​cież trze​ba dzia​łać, a ten
Maur…

— To nie wszy st​ko — oznaj ​m i​ła rap​tem , prze​ry ​wa​j ąc wy ​wód Jo​ana.
Wzrok Mar i obu m ęż​czy zn spo​czął na niej .
— Mu​si​cie m i naj ​pierw obie​cać, że nie bę​dzie​cie py ​ta​li, skąd to wiem , ani wra​cać do te​go te​-

m a​tu. Zga​dza​cie się?

— Co chcesz przez to po​wie​dzieć? — za​py ​tał Jo​an.
— To chy ​ba j a​sne, m ni​chu — wark​nę​ła Mar.
Gu​il​lem spoj ​rzał na nią zdu​m io​ny. Dla​cze​go zwra​ca się w ten spo​sób do Jo​ana? Zo​ba​czy ł, że

m nich wbi​j a oczy w blat sto​łu.

— Mów, Ale​dis. Zga​dza​m y się — przy ​stał Gu​il​lem .
— Pa​m ię​ta​cie dwóch m oż​ny ch, któ​rzy m iesz​ka​j ą w ty m za​j eź​dzie?
Gu​il​lem prze​rwał j ej na wzm ian​kę o Ge​ni​sie Pu​igu.
— Ma sio​strę Mar​ga​ri​dę — do​da​ła Ale​dis. Maur ukry ł twarz w dło​niach.
— Mó​wisz, że wła​śnie tu się za​trzy ​m a​li? — za​py ​tał. Ale​dis opo​wie​dzia​ła, cze​go do​wie​dzia​ły

się j ej dziew​czę​ta.

Ule​głość Eu​la​lii wo​bec Ge​ni​sa Pu​iga przy ​nio​sła re​zul​ta​ty. Wy ​ła​do​waw​szy na niej żą​dzę pod​la​-

ną wi​nem , ry ​cerz nie dał się dłu​go pro​sić i chęt​nie wy ​znał j ej , o co oskar​ży ​li Ar​naua przed in​kwi​-
zy ​to​rem .

— Po​noć spa​lił zwło​ki swe​go oj ​ca. Trud​no m i. w to uwie​rzy ć… — za​koń​czy ​ła.
Jo​an spra​wiał wra​że​nie, j ak​by zbie​ra​ło m u się na wy ​m io​ty. Wszy ​scy spoj ​rze​li na nie​go.

Zbladł i przy ​ci​snął rę​kę do ust. Mrok, cia​ło Ber​na​ta wi​szą​ce na pro​wi​zo​ry cz​nej szu​bie​ni​cy, pło​-
m ie​nie…

— Co to zna​czy ? — do​bie​gło go py ​ta​nie Gu​il​le​m a.
— Zo​sta​nie stra​co​ny — zdą​ży ł ty l​ko wy ​krztu​sić i wy ​biegł na uli​cę, za​sła​nia​j ąc rę​ką usta.
Je​go prze​po​wied​nia za​wi​sła nad gło​wa​m i roz​m a​wia​j ą​cy ch, któ​rzy wo​le​li nie pa​trzeć so​bie

w oczy.

— Co za​szło m ię​dzy to​bą i Jo​anem ? — szep​nął Gu​il​lem do Mar, bo m nich dłu​go nie wra​cał.
„By ​łem zwy ​kły m nie​wol​ni​kiem … Co m ógł zro​bić zwy ​kły nie​wol​nik?”. Sło​wa Gu​il​le​m a znów

za​brzm ia​ły j ej w uszach. Je​śli po​wie m u praw​dę… Po​win​ni trzy ​m ać się ra​zem , Jo​an… rów​nież!
Ty l​ko w ten spo​sób m o​gą po​m óc Ar​nau​owi.

— Nic — od​po​wie​dzia​ła, uni​ka​j ąc wzro​ku Gu​il​le​m a. — Prze​cież wiesz, że ni​g​dy za nim nie

prze​pa​da​łam .

background image

— Opo​wiesz m i kie​dy ś o ty m ? Mar spu​ści​ła wzrok.

background image

54

Czte​rej do​m i​ni​ka​nie i se​kre​tarz za​j ę​li m iej ​sca za sto​łem , żoł​nie​rze strze​gli drzwi, a Ar​nau, rów​-

nie brud​ny j ak po​przed​nie​go dnia, tkwił na środ​ku sa​li, ob​ser​wo​wa​ny przez wszy st​kich obec​ny ch.

Chwi​lę po​tem wkro​czy ​li Ni​co​lau Eim e​ric i Be​ren​gu​er d’Erill, wy ​nio​śli i epa​tu​j ą​cy prze​py ​-

chem . Żoł​nie​rze za​sa​lu​to​wa​li, a po​zo​sta​li człon​ko​wie try ​bu​na​łu wsta​li i za​cze​ka​li wy ​pro​sto​wa​ni, aż
no​wo przy ​by ​li zaj ​m ą m iej ​sca.

— Roz​po​czy ​na​m y po​sie​dze​nie — oznaj ​m ił Eim e​ric. — Przy ​po​m i​nam ci — zwró​cił się do Ar​-

naua — że na​dal ze​zna​j esz pod przy ​się​gą.

„Ten Es​ta​ny ​ol — m ruk​nął do bi​sku​pa w dro​dze na sa​lę — wię​cej nam po​wie ze wzglę​du na

przy ​się​gę niż ze stra​chu przed tor​tu​ra​m i”.

— Od​czy ​taj ostat​nią wy ​po​wiedź oskar​żo​ne​go — na​ka​zał se​kre​ta​rzo​wi.
„Wy ​zna​j ą ty l​ko po​glą​dy i prze​ko​na​nia, po​dob​nie j ak m y ” — Ar​naua oszo​ło​m i​ły j e​go wła​sne

sło​wa. Wciąż m a​j ąc przed ocza​m i Mar i Ale​dis, ca​łą noc roz​m y ​ślał o ty m , co po​wie​dział przed
try ​bu​na​łem . Eim e​ric nie dał m u cza​su na wy ​j a​śnie​nia, ale z dru​giej stro​ny … Co m iał po​wie​-
dzieć? Jak wy ​j a​śnić ty m łow​com he​re​ty ​ków przy ​wią​za​nie do Ra​qu​el i j ej ro​dzi​ny ?

Se​kre​tarz czy ​tał da​lej . Nie m o​że skie​ro​wać śledz​twa na Ra​qu​el. Ona i j ej bli​scy dość j uż wy ​-

cier​pie​li, by na​sy ​łać na nich in​kwi​zy ​cj ę…

— Utrzy ​m u​j esz, że wia​ra chrze​ści​j ań​ska spro​wa​dza się do po​glą​dów i prze​ko​nań, któ​re m o​gą

by ć do​bro​wol​nie uzna​wa​ne przez czło​wie​ka? — za​py ​tał Be​ren​gu​er d’Erill. — Two​im zda​niem
zwy ​kły śm ier​tel​nik m o​że są​dzić bo​ską na​ukę?

Cze​m u nie? Ar​nau spoj ​rzał wprost na Eim e​ri​ca. Czy i wy nie j e​ste​ście zwy ​kły ​m i śm ier​tel​ni​ka​-

m i? Skoń​czy na sto​sie. Spa​lą go j ak Has​da​ia i ty ​lu in​ny ch. Prze​szły go ciar​ki.

— Wy ​ra​zi​łem się nie​pre​cy ​zy j ​nie — stwier​dził po chwi​li.
— Więc j ak by ś się te​raz wy ​ra​ził? — za​py ​tał Eim e​ric.
— Nie wiem . Nie po​sia​dam wa​szej wie​dzy. Mo​gę ty l​ko po​wie​dzieć, że wie​rzę w Bo​ga, i za​-

wsze po​stę​po​wa​łem zgod​nie z j e​go na​uką. Je​stem do​bry m chrze​ści​j a​ni​nem .

background image

— Pa​le​nie zwłok wła​sne​go oj ​ca na​zy ​wasz po​stę​po​wa​niem zgod​ny m z bo​ską na​uką?! — wrza​-

snął in​kwi​zy ​tor, zry ​wa​j ąc się na rów​ne no​gi i wa​ląc obie​m a rę​ka​m i w stół.

Ra​qu​el, prze​m y ​ka​j ąc w m ro​ku, szła do do​m u Ju​ce​fa na um ó​wio​ne spo​tka​nie.
— Sa​hat — rzu​ci​ła ty l​ko, sta​j ąc w pro​gu.
Gu​il​lem wstał od sto​łu, przy któ​ry m sie​dział z j ej bra​tem .
— Przy ​kro m i, Ra​qu​el.
W od​po​wie​dzi Ży ​dów​ka wy ​krzy ​wi​ła twarz w bó​lu. Dzie​li​ło ich kil​ka kro​ków, j ed​nak lek​ki ruch

j ej rę​ki spra​wił, że Gu​il​lem pod​szedł i wziął j ą w ra​m io​na. Ob​j ął m oc​no i chciał po​cie​szy ć, lecz
głos uwiązł m u w gar​dle. Po​płacz so​bie, po​m y ​ślał. Niech łzy uga​szą pło​m ie​nie, któ​re wciąż pa​lą
się w two​ich oczach.

Po chwi​li Ra​qu​el od​su​nę​ła się od Gu​il​le​m a i otar​ła łzy.
— Przy ​j e​cha​łeś ze wzglę​du na Ar​naua, praw​da? — za​py ​ta​ła. — Mu​sisz m u po​m óc. My nie​-

wie​le m o​że​m y zro​bić, zresz​tą ty l​ko by ​śm y m u za​szko​dzi​li.

— Mó​wi​łem wła​śnie Ju​ce​fo​wi, że po​trzeb​ny m i j est po​le​ca​j ą​cy, bo chcę po​pro​sić o au​dien​cj ę

na dwo​rze.

Ra​qu​el spoj ​rza​ła py ​ta​j ą​co na bra​ta.
— To się da za​ła​twić — ski​nął gło​wą Ju​cef. — Ksią​żę Ja wraz ze swy m dwo​rem , do​rad​ca​m i

oj ​ca i m ę​ża​m i sta​nu z ca​łe​go kró​le​stwa ob​ra​du​j ą wła​śnie w Bar​ce​lo​nie nad sy ​tu​acj ą na Sar​dy ​nii.
Do​sko​na​le się skła​da.

— Co za​m ie​rzasz? — za​py ​ta​ła Ra​qu​el Mau​ra.
— Jesz​cze nie wiem . Pi​sa​łeś — zwró​cił się do j ej bra​ta że król m a na pień​ku z in​kwi​zy ​to​rem .

— Ju​cef przy ​tak​nął. A ksią​żę?

— Jesz​cze bar​dziej . Ksią​żę Jan j est m e​ce​na​sem kul​tu​ry i sztu​ki. Lu​bi m u​zy ​kę i po​ezj ę, spra​sza

do sie​bie do Ge​ro​ny pi​sa​rzy i m y ​śli​cie​li. Wszy ​scy oni sprze​ci​wia​j ą się zde​cy ​do​wa​nie ata​kom
Eim e​ri​ca na Ra​m o​na Llul​la. In​kwi​zy ​cj a j est źle wi​dzia​na przez ka​ta​loń​skich fi​lo​zo​fów. Na po​cząt​-
ku wie​ku za​rzu​ci​ła bo​wiem he​re​zj ę czter​na​stu dzie​łom m e​dy ​ka Ar​naua de Vil​la​no​va, a pi​sm a Mi​-
ko​ła​j a z Ka​la​brii zo​sta​ły po​tę​pio​ne z te​go wła​śnie po​wo​du przez sa​m e​go Eim e​ri​ca. Te​raz in​kwi​zy ​-
cj e uwzię​ła się na in​ne​go wiel​kie​go m i​strza, na Ra​m o​na Llul​la, zu​peł​nie j ak​by od​rzu​ca​ła wszy st​ko
co ka​ta​loń​skie. Ty l​ko nie​licz​ni m a​j ą j esz​cze od​wa​gę się​gać po pió​ro, wszy ​scy bo​j ą się in​kwi​zy ​to​-
ra. Trud​no się dzi​wić, sko​ro Mi​ko​łaj z Ka​la​brii skoń​czy ł na sto​sie. Po​za ty m m a​rze​nie Eim e​ri​ca,
by pod​po​rząd​ko​wać so​bie get​ta ży ​dow​skie w Ka​ta​lo​nii, go​dzi w in​te​re​sy sa​m e​go księ​cia. Nie za​-
po​m i​naj , że on ży ​j e z na​szy ch po​dat​ków. Dla​te​go chęt​nie cię wy ​słu​cha — za​koń​czy ł Ju​cef. —
Ale nie łudź się, nie są​dzę, by chciał wy ​po​wie​dzieć in​kwi​zy ​cj i otwar​tą woj ​nę.

W głę​bi du​szy Gu​il​lem m u​siał przy ​znać m u ra​cj ę.
Pa​le​nie zwłok?
Ni​co​lau Eim e​ric na​dal stał z rę​ka​m i wspar​ty ​m i o świ​dru​j ąc oskar​żo​ne​go wzro​kiem . Zbladł.
— Twój oj ​ciec — rzu​cił przez zę​by — by ł de​m o​nem pod​j u​dza​j ą​cy m lud. Dla​te​go go stra​co​no

i dla​te​go go spa​li​łeś. Chcia​łeś, by zgi​nął j ak de​m on.

Mó​wiąc ostat​nie sło​wa, Eim e​ric wy ​ce​lo​wał pa​lec w Ar​naua.
Skąd wie? Ty l​ko j ed​na oso​ba m o​gła… Se​kre​tarz skro​bał pió​rem po pa​pie​rze. To nie​m oż​li​we.

Jo​an nie… Ar​nau po​czuł, że no​gi się pod nim ugi​na​j ą.

— Za​prze​czasz, że spa​li​łeś tru​pa swe​go oj ​ca? — za​py ​tał Be​ren​gu​er d’Erill.
Jo​an nie m ógł na nie​go do​nieść!

background image

— Za​prze​czasz?! — za​grzm iał Eim e​ric.
Twa​rze człon​ków try ​bu​na​łu stę​ża​ły. Ar​nau po​czuł m dło​ści.
— Nie m ie​li​śm y co j eść! — krzy k​nął. — Czy wy w ogó​le wie​cie, co to głód? — Po​si​nia​łe ob​-

li​cze oj ​ca z wy ​wie​szo​ny m j ę​zy ​kiem sto​pi​ło się z twa​rza​m i pa​trzą​cy ​m i na nie​go zza sto​łu. Jo​an?
Dla​cze​go go j uż nie od​wie​dza? — Nie m ie​li​śm y co j eść! — Za​ko​ła​ta​ły m u w gło​wie sło​wa oj ​ca:
„Na two​im m iej ​scu by m się nie pod​da​wał”.

Ar​nau rzu​cił się na Eim e​ri​ca, któ​ry stał wy ​nio​śle, świ​dru​j ąc go wzro​kiem . Jed​nak żoł​nie​rze zła​-

pa​li go w pół dro​gi i za​wle​kli z po​wro​tem na śro​dek sa​li.

— Spa​li​łeś oj ​ca, bo by ł de​m o​nem ?! — ry k​nął Eim e​ric.
— Mój oj ​ciec nie by ł żad​ny m de​m o​nem ! — Ar​nau pró​bo​wał wy ​rwać się straż​ni​kom .
— A j ed​nak spa​li​łeś j e​go zwło​ki.
Jo​anie, dla​cze​go? Je​steś m o​im bra​tem , a Ber​nat… Ber​nat ko​chał cię j ak ro​dzo​ne​go sy ​na. Ar​-

nau spu​ścił gło​wę i za​wisł na ra​m io​nach żoł​nie​rzy. Dla​cze​go?

— Mat​ka ci ka​za​ła? Ar​nau uniósł gło​wę.
— Two​j a m at​ka j est cza​row​ni​cą, któ​ra prze​no​si czar​cią cho​ro​bę — do​dał bi​skup.
Co oni wy ​ga​du​j ą?
— Po​twier​dzasz, że twój oj ​ciec za​bił m ło​de​go cze​lad​ni​ka, by cię uwol​nić?
— Co? — wy ​krztu​sił Ar​nau.
— Ty z ko​lei za​m or​do​wa​łeś chrze​ści​j ań​skie​go chłop​ca. Co za​m y ​śla​łeś z nim zro​bić?
— Ro​dzi​ce ci ka​za​li? — za​py ​tał bi​skup.
— Chcia​łeś m u wy ​rwać ser​ce? — drą​ży ł Eim e​ric.
— Ile dzie​ci m asz na su​m ie​niu?
— Co cię łą​czy z he​re​ty ​ka​m i?
In​kwi​zy ​tor i bi​skup za​rzu​ci​li Ar​naua py ​ta​nia​m i. Oj ​ciec, m at​ka, chrze​ści​j ań​skie dzie​ci, m or​der​-

stwa, ser​ca, he​re​ty ​cy, Ży ​dzi… Jo​an! Ar​nau znów opu​ścił gło​wę. Trząsł się.

— Przy ​zna​j esz się? — rzu​cił na ko​niec Eim e​ric.
Ar​nau m il​czał. Człon​ko​wie try ​bu​na​łu cze​ka​li, pa​trząc na oskar​żo​ne​go zwi​sa​j ą​ce​go z ra​m ion

straż​ni​ków. W koń​cu in​kwi​zy ​tor po​zwo​lił go wy ​pro​wa​dzić.

— Stać! — krzy k​nął in​kwi​zy ​tor. Żoł​nie​rze od​wró​ci​li się. — Ar​nau Es​ta​ny ​ol! — krzy k​nął. —

Ar​nau Es​ta​ny ​ol! — po​wtó​rzy ł.

Ar​nau uniósł wol​no gło​wę i spoj ​rzał na Eim e​ri​ca.
— Za​bierz​cie go — rzu​cił in​kwi​zy ​tor do żoł​nie​rzy, gdy ty l​ko po​czuł na so​bie j e​go wzrok. —

A wy pisz​cie — ostat​nie sło​wa, skie​ro​wa​ne do se​kre​ta​rza, do​bie​gły Ar​naua j uż zza pro​gu. —
Oskar​żo​ny nie za​prze​czy ł żad​ne​m u z za​rzu​tów po​sta​wio​ny ch m u przez try ​bu​nał i wzbra​niał się
przed przy ​zna​niem do wi​ny, uda​j ąc om dle​nie. Zdra​dził się j ed​nak za​raz po za​wie​sze​niu po​sie​dze​-
nia, kie​dy to, wy ​wle​ka​ny z sa​li, za​re​ago​wał na we​zwa​nie in​kwi​zy ​to​ra.

Skrzy ​pie​nie pió​ra od​pro​wa​dzi​ło Ar​naua aż do lo​chów.
Gu​il​lem roz​ka​zał swy m nie​wol​ni​kom prze​nieść ba​ga​że do m ia​stecz​ka ku​piec​kie​go, po​ło​żo​ne​go

nie​da​le​ko za​j az​du Es​ta​ny ​er, któ​re​go wła​ści​ciel z ża​lem że​gnał go​ścia. Maur nie​chęt​nie roz​sta​wał
się z Mar, bał się j ed​nak, że Ge​nis Pu​ig go roz​po​zna. Słu​żą​cy Gu​il​le​m a krę​ci​li ty l​ko gło​wa​m i na
prze​ko​ny ​wa​nia go​spo​da​rza, pró​bu​j ą​ce​go za​trzy ​m ać m a​j ęt​ne​go kup​ca.

„Co m i po go​ściach, któ​rzy nie pła​cą?”, m ru​czał, prze​li​cza​j ąc m o​ne​ty wrę​czo​ne m u przez nie​-

wol​ni​ków.

background image

Z dziel​ni​cy ży ​dow​skiej Gu​il​lem udał się wprost do m ia​stecz​ka ku​piec​kie​go. Nikt z za​kwa​te​ro​-

wa​ny ch tam kup​ców, bę​dą​cy ch prze​j az​dem w Bar​ce​lo​nie, nie znał go z daw​ny ch cza​sów, gdy
pra​co​wał dla Ar​naua.

— Mam m a​ga​zy ​ny w Pi​zie — od​po​wie​dział na py ​ta​nie sy ​cy ​lij ​skie​go kup​ca, któ​ry przy ​siadł

się do nie​go pod​czas obia​du.

— A co cię spro​wa​dza do Bar​ce​lo​ny ? — chciał wie​dzieć Sy ​cy ​lij ​czy k.
Przy ​j a​ciel w ta​ra​pa​tach, j uż m iał od​po​wie​dzieć Gu​il​lem . Sy ​cy ​lij ​czy k by ł ni​skim , ły ​sy m m ęż​-

czy ​zną o ostry ch ry ​sach. Przed​sta​wił się j a​ko Ja​co​po Ler​car​do. Gu​il​lem od​by ł wła​śnie dłu​gą po​-
ga​węd​kę z Ju​ce​fem , ale uznał, że nie za​szko​dzi za​się​gnąć j esz​cze j ę​zy ​ka.

— Przed la​ty utrzy ​m y ​wa​łem bli​skie kon​tak​ty z Ka​ta​lo​nią, po​sta​no​wi​łem więc od​wie​dzić Bar​-

ce​lo​nę w dro​dze po​wrot​nej z Wa​len​cj i. Chcę po​znać tu​tej ​szy ry ​nek.

— Nie m a wie​le do po​zna​wa​nia — stwier​dził Sy ​cy ​lij ​czy k. Gu​il​lem cze​kał na dal​sze wy ​j a​śnie​-

nia, lecz Ja​co​po za​j ął się zu​pą m ię​sną. Ten czło​wiek da się wcią​gnąć w roz​m o​wę ty l​ko ko​m uś, kto
zna się na in​te​re​sach rów​nie do​brze j ak on, po​m y ​ślał Maur.

— Za​uwa​ży ​łem , że od m o​j ej ostat​niej wi​zy ​ty sy ​tu​acj a bar​dzo się zm ie​ni​ła. Na tar​go​wi​skach

prze​sta​li han​dlo​wać chło​pi. A pa​m ię​tam , że przed la​ty ruch by ł tu ta​ki, że zwa​śnio​ny ch kup​ców
i wie​śnia​ków m u​sie​li roz​dzie​lać nad​zor​cy m iar i wag…

— Któ​rzy te​raz zo​sta​li bez pra​cy — skwi​to​wał Sy ​cy ​lij ​czy k z uśm ie​chem . — Chło​pi nie wy ​-

twa​rza​j ą j uż ży w​no​ści i nie han​dlu​j ą na tar​go​wi​skach m iej ​skich. Zdzie​siąt​ko​wa​ły ich epi​de​m ie,
zie​m ia nie ro​dzi, więc j ej wła​ści​cie​le po​rzu​ca​j ą j ą lub za​m ie​nia​j ą w ugo​ry. Wie​śnia​cy ucie​ka​j ą
do Wa​len​cj i, skąd wła​śnie przy ​by ​wasz.

— Od​wie​dzi​łem kil​ku zna​j o​m y ch z daw​ny ch lat. — Sy ​cy ​lij ​czy k zer​k​nął na nie​go znad m i​ski.

— Już nie in​we​stu​j ą pie​nię​dzy w ry ​zy ​kow​ne trans​ak​cj e han​dlo​we, wo​lą wy ​ku​py ​wać m iej ​skie
dłu​gi. Za​m ie​ni​li się w ren​tie​rów. Po​noć za​dłu​że​nie m ia​sta, któ​re dzie​więć lat te​m u wy ​no​si​ło
w przy ​bli​że​niu sto sześć​dzie​siąt dzie​więć ty ​się​cy fun​tów, się​gnę​ło dwu​stu ty ​się​cy fun​tów i wciąż
ro​śnie. Mia​sto nie m o​że spła​cić cen​sa​les ani vio​la​rios sta​no​wią​cy ch za​bez​pie​cze​nie dłu​gu. Bar​ce​-
lo​na stoi na skra​j u ban​kruc​twa.

Gu​il​lem przy ​po​m niał so​bie od​wiecz​ną dy s​ku​sj ę nad za​ka​za​ny ​m i przez Ko​ściół od​set​ka​m i od

po​ży ​czek pie​nięż​ny ch. Mi​m o iż dzia​łal​ność ku​piec​ka pod​upa​dła, a więc zm a​la​ły zy ​ski z wy ​m ia​ny
han​dlo​wej , chrze​ści​j a​nie i ty m ra​zem zna​leź​li spo​sób, by om i​nąć ofi​cj al​ny za​kaz, i wy ​m y ​śli​li tak
zwa​ne cen​sa​les lub vio​la​rios. Za​m oż​ni oby ​wa​te​le udzie​la​li po​ży ​czek m ia​stu, to z ko​lei zo​bo​wią​zy ​-
wa​ło się spła​cać j e w co​rocz​ny ch ra​tach, któ​re — a j ak​że — za​wie​ra​ły za​ka​za​ne od​set​ki. W przy ​-
pad​ku vio​la​rios zwró​co​na po​ży cz​ka prze​wy ż​sza​ła o j ed​ną trze​cią su​m ę wy j ​ścio​wą. Na do​da​tek
wy ​ku​py ​wa​nie dłu​gów m iej ​skich wol​ne by ​ło od ry ​zy ​ka, nie​unik​nio​ne​go przy ope​ra​cj ach za​m or​-
skich. Oczy ​wi​ście pó​ki Bar​ce​lo​na by ​ła wy ​pła​cal​na…

— A na ra​zie, nim na​stą​pi ko​niec, Ka​ta​lo​nia to raj dla ty ch, któ​rzy chcą ła​two i szy b​ko za​ro​-

bić… — stwier​dził Sy ​cy ​lij ​czy k.

— Wy ​prze​da​j ąc… — wszedł m u w sło​wo Gu​il​lem .
— Prze​waż​nie. — Sy ​cy ​lij ​czy k stał się bar​dziej roz​m ow​ny. — Ale rów​nież ku​pu​j ąc, oczy ​wi​-

ście pod wa​run​kiem , że uży ​j e się od​po​wied​niej m o​ne​ty. Kurs zło​te​go flo​re​na do srebr​ne​go cro​ata
w ża​den spo​sób nie od​po​wia​da rze​czy ​wi​sto​ści ani sy ​tu​acj i na ry n​kach za​gra​nicz​ny ch. Choć sre​-
bro j est m a​so​wo od​pro​wa​dza​ne z Ka​ta​lo​nii, król wbrew za​sa​dom ry n​ku i zdro​we​go roz​sąd​ku pod​-
trzy ​m u​j e kurs zło​te​go flo​re​na. I bę​dzie go to sło​no kosz​to​wać.

background image

— Jak m y ​ślisz, dla​cze​go Piotr Trze​ci tak po​stę​pu​j e? Za​wsze do​tąd po​stę​po​wał dość roz​waż​-

nie…

— To kwe​stia czy ​sto po​li​ty cz​na — orzekł Ja​co​po. — Flo​ren j est m o​ne​tą kró​lew​ską bi​tą w m en​-

ni​cy w Mont​pel​lier, pod​le​ga​j ą​cej bez​po​śred​nio m o​nar​sze. Cro​aty na​to​m iast bi​te są na kró​lew​skiej
kon​ce​sj i w m ia​stach ta​kich j ak Bar​ce​lo​na czy Wa​len​cj a. Mo​nar​cha wo​li się m y ​lić, niż ob​ni​ży ć
kurs swej m o​ne​ty. My na​to​m iast po​win​ni​śm y by ć m u do​zgon​nie wdzięcz​ni za tę po​m y ł​kę. Na​rzu​-
co​ny przez kró​la pa​ry ​tet zło​ta do sre​bra j est trzy ​na​ście ra​zy wy ż​szy od obo​wią​zu​j ą​ce​go na in​-
ny ch ry n​kach!

— A co z kró​lew​skim skarb​cem ?
Do te​go wła​śnie ca​ły czas zm ie​rzał Gu​il​lem .
— Trzy ​na​sto​krot​nie prze​ce​nio​ny ! — za​re​cho​tał Sy ​cy ​lij ​czy k. — Król na​dal wo​j u​j e z Ka​sty ​lią,

choć naj ​praw​do​po​dob​niej woj ​na m a się j uż ku koń​co​wi. Piotr Okrut​ny nie da​j e so​bie ra​dy z m oż​-
no​wład​ca​m i, któ​rzy opo​wie​dzie​li się po stro​nie Hen​ry ​ka Tra​sta​m a​ry, a i Pio​tro​wi Ce​re​m o​nial​ne​-
m u wier​ne po​zo​sta​ły j uż ty l​ko m ia​sta, no i m o​że j esz​cze Ży ​dzi. Woj ​na prze​ciw​ko Ka​sty ​lii zruj ​no​-
wa​ła m o​nar​chę. Czte​ry la​ta te​m u kor​te​zy ob​ra​du​j ą​ce w Mon​zón przy ​zna​ły m u po​m oc w wy ​so​-
ko​ści dwu​stu sie​dem ​dzie​się​ciu ty ​się​cy fun​tów w za​m ian za ko​lej ​ne ustęp​stwa na rzecz m oż​ny ch
i m iast. Król zdo​by ​wa pie​nią​dze na woj ​nę kosz​tem swej wła​dzy, co ni​cze​go do​bre​go m u nie wró​-
ży. A te​raz j esz​cze ten bunt na Kor​sy ​ce… Je​śli za​m ie​rzasz pro​wa​dzić in​te​re​sy z dwo​rem , wy ​bij
to so​bie z gło​wy.

Jed​nak Gu​il​lem nie słu​chał j uż Sy ​cy ​lij ​czy ​ka. Po​ta​ki​wał ty l​ko od​ru​cho​wo i uśm ie​chał się, gdy ż

m iał wra​że​nie, że roz​m ów​ca na to wła​śnie cze​ka. Król j est zruj ​no​wa​ny, a Ar​nau na​le​ży do j e​go
głów​ny ch wie​rzy ​cie​li. Przed wy ​j az​dem Gu​il​le​m a z Bar​ce​lo​ny dług m o​nar​chy wo​bec j e​go przy ​-
j a​cie​la opie​wał na po​nad dzie​sięć ty ​się​cy fun​tów. Ile wy ​no​si te​raz? Za​pew​ne król nie pła​cił na​wet
od​se​tek od ta​nich kre​dy ​tów. „Zo​sta​nie stra​co​ny ”, za​ko​ła​ta​ły m u w gło​wie sło​wa Jo​ana. „Eim e​ric
chce wy ​ko​rzy ​stać Ar​naua do um oc​nie​nia swej wła​dzy — po​wie​dział Ju​cef. — Król za​le​ga z po​-
dat​ka​m i dla pa​pie​ża, więc in​kwi​zy ​tor obie​cał po​dzie​lić się z bi​sku​pem Rzy ​m u for​tu​ną Ar​naua”.
Czy Piotr III ze​chce zo​stać dłuż​ni​kiem pa​pie​ża, któ​ry do​pie​ro co pod​wa​ży ł pra​wa Ara​go​nii do
Kor​sy ​ki, czy m przy ​czy ​nił się do wy ​bu​chu po​wsta​nia na wy ​spie? Ty l​ko j ak na​kło​nić m o​nar​chę do
wy ​stą​pie​nia prze​ciw​ko in​kwi​zy ​cj i?

— Wa​sza pro​po​zy ​cj a brzm i in​te​re​su​j ą​co.
Głos księ​cia po​niósł się po prze​stron​nej sa​li Ti​nell. Mi​m o m ło​de​go wie​ku szes​na​sto​let​ni ksią​żę

Jan do​pie​ro co prze​wod​ni​czy ł w im ie​niu oj ​ca zgro​m a​dze​niu par​la​m en​tu ob​ra​du​j ą​ce​m u nad sar​-
dy ń​skim po​wsta​niem . Gu​il​lem przy j ​rzał się ukrad​kiem na​stęp​cy Pio​tra III. Ksią​żę za​sia​dał na tro​-
nie, po któ​re​go obu stro​nach sta​li do​rad​cy : Ju​an Fer​nan​dez de He​re​dia oraz Fran​cesc de Pe​rel​lós.
Wbrew po​gło​skom o j e​go sła​bo​wi​to​ści ten wła​śnie chło​piec przed dwo​m a la​ty zm u​szo​ny by ł osą​-
dzić, ska​zać i po​słać na sza​fot wi​ceh​ra​bie​go Ber​na​ta de Ca​bre​ra, któ​ry opie​ko​wał się nim od ko​ły ​-
ski. Po eg​ze​ku​cj i na ry n​ku w Sa​ra​gos​sie ksią​żę prze​słał oj ​cu, Pio​tro​wi Ce​re​m o​nial​ne​m u, gło​wę
swe​go wy ​cho​waw​cy.

Jesz​cze w dniu po​ga​węd​ki z Sy ​cy ​lij ​czy ​kiem Gu​il​lem zo​stał przy ​j ę​ty przez Fran​ce​sca de Pe​rel​-

lós. Wy ​słu​chaw​szy go uważ​nie, do​rad​ca ka​zał m u po​cze​kać za drzwia​m i. Gdy po dłuż​szy m cza​sie
zo​stał wpusz​czo​ny, zna​lazł się w naj ​wspa​nial​szej kom ​na​cie, j a​ką kie​dy ​kol​wiek oglą​dał: w wiel​kiej ,
sze​ro​kiej na trzy ​dzie​ści m e​trów sa​li o skle​pie​niu z sied​m iu dłu​gich łu​ków się​ga​j ą​cy ch pra​wie do
sa​m ej zie​m i i na​gich, oświe​tlo​ny ch po​chod​nia​m i ścia​nach. Ksią​żę i j e​go do​rad​cy cze​ka​li na nie​-

background image

go w głę​bi sa​li Ti​nell.

Gu​il​lem przy ​klęk​nął na j ed​no ko​la​no j esz​cze wie​le kro​ków przed tro​nem .
— Mu​si​cie j ed​nak pa​m ię​tać — cią​gnął ksią​żę — że nie wy ​stą​pi​m y prze​ciw​ko in​kwi​zy ​cj i.
Fran​cesc de Pe​rel​lós spoj ​rzał na Mau​ra po​ro​zu​m ie​waw​czo, za​chę​ca​j ąc go do za​bra​nia gło​su.
— To nie bę​dzie ko​niecz​ne, wa​sza wy ​so​kość.
— W ta​kim ra​zie zga​dzam się — rzekł ksią​żę, po czy m wstał i opu​ścił sa​lę w to​wa​rzy ​stwie Ju​-

ana Fer​nan​de​za de ge​re​dia.

— Wstań​cie — zwró​cił się do Mau​ra Fran​cesc de Pe​rel​lós. — Kie​dy to się sta​nie?
— Je​śli wszy st​ko pój ​dzie do​brze, j u​tro. Naj ​póź​niej po​j u​trze.
— Po​wia​do​m ię na​czel​ni​ka m ia​sta.
Słoń​ce chy ​li​ło się j uż ku za​cho​do​wi, gdy Gu​il​lem opusz​czał pa​łac kró​lew​ski. Spoj ​rzał na bez​-

chm ur​ne śród​ziem ​no​m or​skie nie​bo i wziął głę​bo​ki od​dech. Jest j esz​cze du​żo do zro​bie​nia. Kil​ka
go​dzin wcze​śniej , pod​czas po​ga​węd​ki z Sy ​cy ​lij ​czy ​kiem Ja​co​pem , otrzy ​m ał wia​do​m ość od Ju​ce​-
fa: Do​rad​ca Fran​cesc Pe​rel​lós przy j ​m ie cię dzi​siaj w pa​ła​cu kró​lew​skim po po​sie​dze​niu par​la​-
m en​tu. Gu​il​lem wie​dział, j ak za​in​te​re​so​wać księ​cia. Wy ​star​czy po pro​stu um o​rzy ć dług kró​lew​ski
fi​gu​ru​j ą​cy w księ​gach ra​chun​ko​wy ch Ar​naua, unie​m oż​li​wia​j ąc pa​pie​żo​wi j e​go prze​j ę​cie. Po​zo​-
sta​j e ty l​ko j ed​no „ale”. Jak uwol​nić Ar​naua, nie zm u​sza​j ąc księ​cia Ge​ro​ny do wy ​stą​pie​nia prze​-
ciw​ko in​kwi​zy ​cj i?

Przed au​dien​cj ą Gu​il​lem wy ​brał się na spa​cer. No​gi po​nio​sły go na róg ulic Ca​nvis No​us i Ca​-

nvis Vells. Kan​tor Ar​naua by ł za​m knię​ty. Za​pew​ne Ni​co​lau Eim e​ric prze​j ął księ​gi ra​chun​ko​we,
by nie wy ​prze​da​no dóbr oskar​żo​ne​go, a su​biek​ci się roz​pierz​chli. Maur spoj ​rzał na ople​cio​ny rusz​-
to​wa​nia​m i ko​ściół San​ta Ma​ria. Jak to m oż​li​we, że ktoś, kto po​świę​cił wszy st​ko dla tej świą​ty ​ni…
Skie​ro​wał się ku Kon​su​la​to​wi Mor​skie​m u i wy ​brze​żu.

— Jak się m ie​wa twój pan? — usły ​szał za ple​ca​m i. Obej ​rzał się i zo​ba​czy ł tra​ga​rza por​to​we​go

z wiel​kim wo​rem na ple​cach. Przed la​ty Ar​nau udzie​lił m u po​ży cz​ki, a on spła​cił j ą co do gro​sza.
Gu​il​lem wzru​szy ł ra​m io​na​m i i ścią​gnął brwi. Wła​śnie roz​ła​do​wy ​wa​no okręt i nie​ba​wem oto​czy ​ła
Mau​ra grup​ka ob​j u​czo​ny ch ba​sta​ixos. „Cze​go oni chcą od Ar​naua? — rzu​cił ko​lej ​ny. — Jak m o​gą
oskar​żać go o he​re​zj ę?”. Rów​nież te​m u tra​ga​rzo​wi Ar​nau po​ży ​czy ł kie​dy ś pie​nią​dze, bo​daj ​że na
po​sag dla cór​ki. Ilu z nich od​wie​dzi​ło kan​tor Ar​naua? „Je​śli go zo​ba​czy sz — po​wie​dział ktoś in​ny
— prze​każ m u, że u stóp Ma​don​ny pa​li się świecz​ka w j e​go in​ten​cj i. Pil​nu​j e​m y, by nie zga​sła”.
Gu​il​lem chciał wy ​j a​śnić, że nie wi​du​j e Ar​naua, ale ba​sta​ixos nie do​pu​ści​li go do gło​su. Za​czę​li
zło​rze​czy ć na in​kwi​zy ​cj ę, a po​tem ru​szy ​li z ła​dun​ka​m i ku m ia​stu.

Od​pro​wa​dziw​szy wzro​kiem wzbu​rzo​ny ch ba​sta​ixos, Gu​il​lem skie​ro​wał się zde​cy ​do​wa​ny m

kro​kiem do pa​ła​cu.

Te​raz znów stał przed kan​to​rem Ar​naua, za j e​go ple​ca​m i noc ob​ry ​so​wy ​wa​ła kon​tu​ry ko​ścio​ła

San​ta Ma​ria. Przy ​szedł po pod​pi​sa​ne przed la​ty przez Abra​ha​m a Le​vie​go zle​ce​nie wy ​pła​ty, któ​re
wła​sno​ręcz​nie ukry ł w m u​rze. Drzwi kan​to​ru by ​ły za​m knię​te na klucz, ale Gu​il​lem pa​m ię​tał, że
j ed​no z okien na par​te​rze się nie do​m y ​ka. Spraw​dził, czy nikt nie krę​ci się w po​bli​żu. Ar​nau ni​g​dy
nie do​wie​dział się o ist​nie​niu te​go do​ku​m en​tu. Gu​il​lem i Has​dai, świa​do​m i, że Ar​nau nie za​ak​cep​-
tu​j e pie​nię​dzy po​cho​dzą​cy ch z han​dlu nie​wol​ni​ka​m i, po​sta​no​wi​li za​ta​ić zy ​ski z ope​ra​cj i. Po​m ógł
im w ty m Abra​ha​m a Le​vi, zna​j o​m y Ży d gosz​czą​cy prze​j az​dem w Bar​ce​lo​nie. Okno za​trzesz​cza​-
ło, m ą​cąc ci​szę no​cy. Gu​il​lem stru​chlał. By ł ty l​ko Mau​rem , nie​wier​ny m , któ​ry za​kradł się pod
osło​ną ciem ​no​ści do do​m u więź​nia in​kwi​zy ​cj i. Je​śli zo​sta​nie przy ​ła​pa​ny na go​rą​cy m uczy n​ku, nie

background image

ura​tu​j e go na​wet to, że przy ​j ął chrzest. Jed​nak co​dzien​ne od​gło​sy no​cy — fa​lo​wa​nie m o​rza,
skrzy ​pie​nie rusz​to​wań po​bli​skie​go ko​ścio​ła, płacz nie​m ow​ląt, gło​sy m ęż​czy zn po​krzy ​ku​j ą​cy ch na
żo​ny … — uspo​ko​iły go i prze​ko​na​ły, że nikt ni​cze​go nie za​uwa​ży ł.

Uchy ​lił okno i wśli​zgnął się do środ​ka. Ar​nau do​brze za​in​we​sto​wał pie​nią​dze po​wie​rzo​ne m u

przez Abra​ha​m a Le​vie​go i po każ​dej ope​ra​cj i za​pi​sy ​wał czwar​tą część zy ​sków na kon​to fik​cy j ​ne​-
go wła​ści​cie​la wkła​du. Gu​il​lem od​cze​kał, aż wzej ​dzie księ​ży c i j e​go wzrok oswoi się z m ro​kiem .
Przed wy ​j az​dem Abra​ha​m a z Bar​ce​lo​ny Has​dai za​pro​wa​dził go do re​j en​ta, by prze​pi​sał na Ar​-
naua po​wie​rzo​ne m u uprzed​nio pie​nią​dze. Tak wkład na​le​żał do Ar​naua, choć w księ​gach ra​chun​-
ko​wy ch na​dal fi​gu​ro​wał przy na​zwi​sku Le​vie​go.

Gu​il​lem ukląkł pod ścia​ną. Dru​gi ka​m ień od ką​ta. Pró​bo​wał go ob​lu​zo​wać. Ni​g​dy nie zdo​by ł się

na wy ​zna​nie Ar​nau​owi praw​dy o ty ch pierw​szy ch ope​ra​cj ach han​dlo​wy ch prze​pro​wa​dzo​ny ch
w j e​go im ie​niu, choć za j e​go ple​ca​m i, i wkład Abra​ha​m a Le​vie​go przez la​ta się po​m no​ży ł. Ka​-
m ień ani drgnął. “Nie za​przą​taj ty m so​bie gło​wy. — Gu​il​lem przy ​po​m niał so​bie sło​wa Has​da​ia,
gdy Ar​nau na​po​m knął w j e​go obec​no​ści o Le​vim . — Otrzy ​m a​łem wska​zów​ki, by wszy st​ko po​zo​-
sta​ło bez zm ian. Nie za​przą​taj ty m so​bie gło​wy — po​wtó​rzy ł”. Gdy Ar​nau nie pa​trzy ł, Has​dai
zer​k​nął na Mau​ra, któ​ry wzru​szy ł ty l​ko ra​m io​na​m i i wes​tchnął. Ka​m ień za​czął wresz​cie ustę​po​-
wać. Nie, Ar​nau ni​g​dy nie zgo​dził​by się ob​ra​cać pie​niędz​m i po​cho​dzą​cy ​m i z han​dlu nie​wol​ni​ka​-
m i. W koń​cu zdo​łał wy ​łu​skać ka​m ień ze ścia​ny i wy ​cią​gnąć spod nie​go do​ku​m ent sta​ran​nie owi​-
nię​ty w płót​no. Nie m u​siał go czy ​tać — do​brze znał j e​go treść. Wło​ży ł ka​m ień na m iej ​sce i znie​-
ru​cho​m iał przy oknie. Nie usły ​szaw​szy żad​ny ch po​dej ​rza​ny ch od​gło​sów, opu​ścił kan​tor Ar​naua,
za​m y ​ka​j ąc za so​bą okno.

background image

55

Mu​sie​li si​łą wy ​wlec go z ce​li. Dwaj żoł​nie​rze in​kwi​zy ​cj i chwy ​ci​li go pod pa​chy, a on po​ty ​kał

się raz po raz, prze​wra​cał, ude​rzał kost​ka​m i o scho​dy pro​wa​dzą​ce na par​ter, dał się cią​gnąć po
pa​ła​co​wy ch ko​ry ​ta​rzach. Przez ca​łą noc nie zm ru​ży ł oka. Na​wet nie spoj ​rzał na m ni​chów i księ​-
ży, któ​rzy przy ​glą​da​li się, j ak pro​wa​dzą go przed ob​li​cze Ni​co​laua Eim e​ri​ca. Jak Jo​an m ógł na
nie​go do​nieść?

Od​kąd po prze​słu​cha​niu za​pro​wa​dzo​no go do lo​chu, Ar​nau nie prze​stał pła​kać, krzy ​czeć i tłuc

gło​wą o ścia​nę. Dla​cze​go Jo​an? Sko​ro Jo​an na nie​go do​niósł, to co m ia​ła z ty m wspól​ne​go Ale​dis?
A uwię​zio​na sta​rusz​ka? Tak, Ale​dis m ia​ła po​wo​dy, by go nie​na​wi​dzić: uciekł od niej , a po​tem po​-
rzu​cił j ą w Fi​gu​eras. Jest w zm o​wie z Jo​anem ? Czy na​praw​dę Mar przy ​by ​ła do Bar​ce​lo​ny ?
A sko​ro tak, dla​cze​go go nie od​wie​dza? Tak trud​no prze​ku​pić do​zor​cę?

Fran​ce​sca sły ​sza​ła, j ak Ar​nau szlo​cha i wy ​j e. Przy każ​dy m j e​go krzy ​ku ku​li​ła się j esz​cze bar​-

dziej . Chcia​ła spoj ​rzeć na sy ​na, za​ga​dać go, choć​by skła​m ać, by ​le pod​trzy ​m ać go na du​chu.
„Nie wy ​trzy ​m asz”, ostrze​gła Ale​dis. A ona? Jak dłu​go wy ​trzy ​m a? Ar​nau nie prze​sta​wał się ża​lić
i Fran​ce​sca przy ​lgnę​ła do zim ​nej ka​m ien​nej ścia​ny.

Drzwi sa​li otwo​rzy ​ły się i wcią​gnię​to Ar​naua do środ​ka.
Try ​bu​nał by ł j uż w kom ​ple​cie. Żoł​nie​rze do​pro​wa​dzi​li oskar​żo​ne​go na śro​dek sa​li i pu​ści​li. Ar​-

nau osu​nął się na ko​la​na z roz​sta​wio​ny ​m i no​ga​m i i spusz​czo​ną gło​wą. Sły ​szał, że Ni​co​lau coś m ó​-
wi, lecz nie ro​zu​m iał j e​go słów. Cóż go ob​cho​dzi ten m nich i j e​go de​cy ​zj e, sko​ro wła​sny brat wy ​-
dał na nie​go wy ​rok? Nikt m u j uż nie zo​stał na ty m świe​cie. Jest zu​peł​nie sam .

„Nie łudź się”, po​wie​dział do​zor​ca, gdy Ar​nau pró​bo​wał go prze​ku​pić, obie​cu​j ąc za​wrot​ną su​-

m ę, „Już nie m asz pie​nię​dzy ”. Pie​nią​dze! One są wszy st​kie​m u win​ne. Gdy ​by nie j e​go m a​j ą​tek,
król nie ka​zał​by m u się oże​nić z Elio​nor, a i ona by na nie​go nie do​nio​sła i nie wy ​da​ła go in​kwi​zy ​-
cj i. Czy rów​nież pie​nią​dze skło​ni​ły Jo​ana…

— Wpro​wadź​cie j e​go m at​kę!
Roz​kaz in​kwi​zy ​to​ra otrzeź​wił Ar​naua.

background image

Mar, Ale​dis oraz trzy ​m a​j ą​cy się nie​co z bo​ku Jo​an sta​li przed pa​ła​cem bi​sku​pim . „Mój pan m a

po po​łu​dniu au​dien​cj ę na dwo​rze księ​cia Ja​na”, po​wia​do​m ił ich po​przed​nie​go dnia nie​wol​nik Gu​il​-
le​m a. O świ​cie ten sam nie​wol​nik prze​ka​zał im j e​go proś​bę, by uda​li się na plac No​va.

Wszy ​scy tro​j e cze​ka​li te​raz w wy ​zna​czo​ny m m iej ​scu, pró​bu​j ąc od​gad​nąć za​m ia​ry Gu​il​le​m a.
Ar​nau sły ​szał drzwi otwie​ra​j ą​ce się za j e​go ple​ca​m i i żoł​nie​rzy, któ​rzy zbli​ży ​li się do nie​go,

a po​tem znów za​j ę​li m iej ​sca ko​ło wej ​ścia.

Wy ​czuł j ej obec​ność. Zo​ba​czy ł bo​se, po​m arsz​czo​ne, brud​ne, za​krwa​wio​ne i po​kry ​te wrzo​da​m i

sto​py. Eim e​ric i bi​skup uśm iech​nę​li się, wi​dząc, że wię​zień wpa​tru​j e się w no​gi m at​ki. Ar​nau od​-
wró​cił się. Sta​rusz​ka by ​ła tak przy ​gar​bio​na, że na​wet o piędź nie prze​wy ż​sza​ła klę​czą​ce​go Ar​naua.
Dni spę​dzo​ne w wię​zie​niu spra​wi​ły, że j ej rzad​kie si​we wło​sy ster​cza​ły na wszy st​kie stro​ny, a j ej
twarz przy ​po​m i​na​ła z pro​fi​lu ob​wi​sły skó​rza​ny wo​rek, nie wi​dać by ​ło na niej choć​by j ed​ne​go
m ię​śnia. Ar​nau bez​sku​tecz​nie szu​kał źre​nic za​to​pio​ny ch w pod​krą​żo​ny ch oczo​do​łach.

— Fran​ce​sco Es​te​ve — prze​m ó​wił Eim e​ric — przy ​się​gasz na świę​tą Ewan​ge​lię?
Głos sta​rusz​ki, m oc​ny i zde​cy ​do​wa​ny, za​sko​czy ł wszy st​kich obec​ny ch:
— Przy ​się​gam . Ale m y ​li​cie się, pa​nie, nie na​zy ​wam się Fran​ce​sca Es​te​ve.
— A ni​by j ak?
— Na im ię m am Fran​ce​sca, ale na dru​gie m i Ri​bes, nie Es​te​ve. Na​zy ​wam się Fran​ce​sca Ri​-

bes — po​wie​dzia​ła z na​ci​skiem .

— Ma​m y ci przy ​po​m nieć, że ze​zna​j esz pod przy ​się​gą? — wtrą​cił bi​skup.
— Nie. Bóg m i świad​kiem , że m ó​wię praw​dę. Na​zy ​wam się Fran​ce​sca Ri​bes.
— A więc za​prze​czasz, że j e​steś cór​ką Pe​re​go i Fran​ce​ski Es​te​ve? — za​py ​tał wiel​ki in​kwi​zy ​tor.
— Nie znam m o​ich ro​dzi​ców.
— Nie wy ​szłaś za m ąż w Na​varc​les za Ber​na​ta Es​ta​ny ​ola? Ar​nau drgnął na wzm ian​kę o oj ​cu.
— Nie, nie znam te​go m iej ​sca i ni​g​dy nie wy ​szłam za m ąż.
— Za​prze​czasz, że Ar​nau Es​ta​ny ​ol j est two​im sy ​nem ?
— Nie znam żad​ne​go Ar​naua Es​ta​ny ​ola. Ar​nau spoj ​rzał na Fran​ce​scę.
Ni​co​lau Eim e​ric i Be​ren​gu​er d’Erill za​czę​li na​ra​dzać się pół​gło​sem . Na​stęp​nie in​kwi​zy ​tor ski​-

nął na se​kre​ta​rza i roz​ka​zał Fran​ce​scę:

— Słu​chaj uważ​nie.
— Ze​zna​nie Jau​m e​go de Bel​le​ra, pa​na Na​varc​les — za​czął czy ​tać se​kre​tarz.
Ar​nau przy ​m knął po​wie​ki na wzm ian​kę o ty m czło​wie​ku. Oj ​ciec wspo​m niał kie​dy ś to na​zwi​-

sko. Z cie​ka​wo​ścią wy ​słu​chał do​m nie​m a​nej hi​sto​rii wła​sne​go dzie​ciń​stwa, któ​rej oj ​ciec nie zdą​-
ży ł m u opo​wie​dzieć. Do​wie​dział się, że j e​go m at​ka zo​sta​ła po​noć we​zwa​na na za​m ek w Na​varc​-
les j a​ko m am ​ka no​wo na​ro​dzo​ne​go sy ​na Llo​ren​ca. Cza​row​ni​ca? We​dług Jau​m e​go de Bel​le​ra,
gdy krót​ko po​tem na​wie​dzi​ły go pierw​sze ata​ki czar​ciej cho​ro​by, j e​go m am ​ka ucie​kła z zam ​ku.

— Ber​nat Es​ta​ny ​ol, oj ​ciec Ar​naua — cią​gnął se​kre​tarz — wy ​ko​rzy ​stał wte​dy nie​uwa​gę stra​ży

i za​m or​do​waw​szy nie​win​ne​go cze​lad​ni​ka, po​rwał sy ​na i zbiegł z nim do Bar​ce​lo​ny, po​rzu​ca​j ąc
go​spo​dar​stwo. W sto​li​cy przy ​gar​nął ucie​ki​nie​rów ku​piec Grau Pu​ig. Au​tor do​no​su za​pew​nia, że
cza​row​ni​ca za​czę​ła pa​rać się nie​rzą​dem . Ar​nau Es​ta​ny ​ol j est sy ​nem wiedź​m y i m or​der​cy — za​-
koń​czy ł se​kre​tarz.

— I co na to po​wiesz? — za​py ​tał Fran​ce​scę in​kwi​zy ​tor.
— Że po​m y ​li​ły się wam , pa​nie, nie​rząd​ni​ce — od​rze​kła naj ​spo​koj ​niej w świe​cie sta​rusz​ka.
— Jak śm iesz! — wrza​snął bi​skup, wy ​ce​lo​waw​szy w nią pa​lec. — Jak śm iesz, ty, j aw​no​grzesz​-

background image

ni​ca, po​da​wać w wąt​pli​wość sku​tecz​ność Świę​tej In​kwi​zy ​cj i?

— Nie tra​fi​łam tu z ra​cj i m ej pro​fe​sj i — od​pa​ro​wa​ła Fran​ce​sca. — I nie za to chce​cie m nie

są​dzić. Świę​ty Au​gu​sty n uczy, że j aw​no​grzesz​ni​ce są​dzić bę​dzie Bóg.

Bi​skup spą​so​wiał.
— Jak śm iesz cy ​to​wać świę​te​go Au​gu​sty ​na? Jak… Be​ren​gu​er d’Erill krzy ​czał da​lej , lecz Ar​-

nau go nie słu​chał.

Świę​ty Au​gu​sty n uczy, że j aw​no​grzesz​ni​ce są​dzić bę​dzie Bóg. Świę​ty Au​gu​sty n po​wie​dział…

Przed la​ty … w karcz​m ie w Fi​gu​eras usły ​szał to sa​m o od pew​nej pro​sty ​tut​ki… Czy nie m ia​ła ona
cza​sem na im ię Fran​ce​sca? Świę​ty Au​gu​sty n po​wie​dział… Jak to m oż​li​we?

Od​wró​cił się do niej . Wi​dział j ą ty l​ko dwa ra​zy, ale by ​ły to de​cy ​du​j ą​ce m o​m en​ty w j e​go ży ​-

ciu. Je​go re​ak​cj a na ostat​nie sło​wa sta​ru​chy nie uszła uwa​gi try ​bu​na​łu.

— Spój rz na swe​go sy ​na! — krzy k​nął Eim e​ric. — Wy ​pie​rasz się go?
Sło​wa in​kwi​zy ​to​ra za​dud​ni​ły o ścia​ny kom ​na​ty. Ar​nau klę​czał z twa​rzą zwró​co​ną do ko​bie​ty,

któ​ra pa​trzy ​ła upar​cie przed sie​bie, pro​sto w oczy in​kwi​zy ​to​ra.

— Patrz na nie​go! — ry k​nął zno​wu Eim e​ric, wska​zu​j ąc Ar​naua.
Lek​ki dreszcz prze​biegł Fran​ce​scę na wi​dok nie​na​wi​ści, z j a​ką in​kwi​zy ​tor po​trzą​sał oskar​ży ​ciel​-

skim pal​cem . Ty l​ko klę​czą​cy tuż obok Ar​nau spo​strzegł le​d​wie za​uwa​żal​ne drga​nie zwiot​cza​łej
skó​ry na j ej szy i. Fran​ce​sca nie od​ry ​wa​ła wzro​ku od in​kwi​zy ​to​ra.

— Przy ​znasz się — za​pew​nił j ą Eim e​ric, ce​dząc sło​wa. Wszy st​ko nam wy ​śpie​wasz.
¡Via fo​ra!
Okrzy k za​kłó​cił spo​kój pa​nu​j ą​cy przed pa​ła​cem bi​sku​pim . Ja​kiś wy ​ro​stek prze​biegł przez plac

No​va, wzy ​wa​j ąc m iesz​kań​ców Bar​ce​lo​ny do bro​ni:

¡Via fo​ra! ¡Via fo​ra!
Ale​dis i Mar spoj ​rza​ły na sie​bie, a na​stęp​nie zer​k​nę​ły py ​ta​j ą​ce na Jo​ana.
— Dzwo​ny nie bi​j ą — wy ​m am ​ro​tał m nich i wzru​szy ł ra​m io​na​m i.
W ko​ście​le San​ta Ma​ria nie by ​ło j esz​cze dzwo​nów.
Mi​m o to okrzy k ¡Via fo​ra! obiegł sto​li​cę i zdzi​wie​ni m iesz​kań​cy ścią​ga​li na plac Blat, wy ​pa​tru​-

j ąc cho​rą​gwi świę​te​go Je​rze​go, któ​ra po​win​na na nich cze​kać obok ka​m ie​nia wy ​zna​cza​j ą​ce​go
śro​dek ry n​ku. Jed​nak sto​j ą​cy tam dwaj ba​sta​ixos, uzbro​j e​ni w ku​sze, kie​ro​wa​li przy ​by ​ły ch pod
ko​ściół San​ta Ma​ria.

Na przy ​ko​ściel​ny m pla​cu ka​m ien​na Ma​don​na cze​ka​ła na swój lud pod bal​da​chi​m em , na ra​-

m io​nach tra​ga​rzy por​to​wy ch. Miesz​kań​ców nad​bie​ga​j ą​cy ch uli​cą Mar wi​ta​li cech​m i​strzo​wie ba​-
sta​ixos
zgro​m a​dze​ni u stóp swe​go sztan​da​ru i pa​tron​ki m o​rza. Je​den z nich m iał na szy i klucz do
Gro​bu Pań​skie​go. Lu​dzie tło​czy ​li się wo​kół Ma​don​ny, z każ​dą chwi​lą by ​ło ich co​raz wię​cej . Gu​il​-
lem stał z bo​ku, ob​ser​wo​wał wszy st​ko spod kan​to​ru Ar​naua, bacz​nie na​słu​chu​j ąc.

— In​kwi​zy ​cj a upro​wa​dzi​ła kon​su​la m or​skie​go, oby ​wa​te​la Bar​ce​lo​ny — oznaj ​m i​li cech​m i​-

strzo​wie ba​sta​ixos.

— Ale prze​cież in​kwi​zy ​cj a… — za​j ąk​nął się ktoś w tłu​m ie.
— In​kwi​zy ​cj a nie pod​le​ga wła​dzom m ia​sta — od​parł j e​den z cech​m i​strzów. — Nie pod​le​ga

na​wet kró​lo​wi. Nie obo​wią​zu​j ą j ej roz​ka​zy Ra​dy Stu, na​czel​ni​ka ani bur​m i​strza. Nie m ia​sto m ia​-
nu​j e j ej człon​ków, ale pa​pież, cu​dzo​zie​m iec, któ​re​m u za​le​ży wy ​łącz​nie na na​szy ch pie​nią​dzach.
Jak m oż​na oskar​żać o he​re​zj ę czło​wie​ka, któ​ry ty ​le zro​bił dla na​szej Ma​don​ny ?

— In​kwi​zy ​cj a czy ​ha na m a​j ą​tek na​sze​go kon​su​la! — krzy k​nął ktoś.

background image

— Kłam ​stwem chce przy ​własz​czy ć so​bie na​sze pie​nią​dze!
— Pa​ła nie​na​wi​ścią do na​ro​du ka​ta​loń​skie​go — do​dał in​ny cech​m istrz.
Ar​gu​m en​ty star​szy ch brac​twa ba​sta​ixos wę​dro​wa​ły z ust do ust. Nie​ba​wem peł​ne obu​rze​nia

krzy ​ki do​szły do uli​cy Mar.

Gu​il​lem pa​trzy ł, j ak cech​m i​strzo​wie ba​sta​ixos tłu​m a​czą coś przy ​wód​com po​zo​sta​ły ch bractw.

Któż nie oba​wia się o swój m a​j ą​tek? Choć in​kwi​zy ​cj a rów​nież przej ​m o​wa​ła lę​kiem . Prze​cież na​-
wet zu​peł​nie nie​do​rzecz​ny do​nos…

— Mu​si​m y bro​nić na​szy ch praw! — krzy k​nął ktoś po na​ra​dzie z ba​sta​ixos.
Na pla​cu ro​bi​ło się co​raz go​rę​cej . Mie​cze, szty ​le​ty i ku​sze fa​lo​wa​ły j uż nad gło​wa​m i w ry tm

okrzy ​ku ¡Via fo​ra!

Zgiełk stał się ogłu​sza​j ą​cy. Na wi​dok nad​cho​dzą​cy ch raj ​ców m iej ​skich Gu​il​lem pod​szedł

czy m prę​dzej do grup​ki, któ​ra roz​pra​wia​ła z oży ​wie​niem pod fi​gur​ką Ma​don​ny.

— A gwar​dia kró​lew​ska? — do​bie​gło go py ​ta​nie j ed​ne​go z raj ​ców.
Cech​m istrz po​wtó​rzy ł sło​wo w sło​wo to, co usły ​szał nie​daw​no od Mau​ra.
— Chodź​m y na plac Blat i prze​ko​naj ​m y się, co zro​bi na​czel​nik.
Gu​il​lem od​da​lił się. Je​go wzrok za​wisł na ka​m ien​nej fi​gur​ce spo​czy ​wa​j ą​cej na ra​m io​nach ba​-

sta​ixos. Po​m óż m u, po​pro​sił w m il​cze​niu.

Or​szak ru​szy ł. „Na plac Blat!”, roz​le​gły się okrzy ​ki.
Gu​il​lem przy ​łą​czy ł się do rze​ki lu​dzi pły ​ną​cej uli​cą Mar ku pa​ła​co​wi na​czel​ni​kow​skie​m u. Ty l​ko

nie​licz​ni wie​dzie​li, że idą zo​ba​czy ć re​ak​cj ę na​czel​ni​ka m ia​sta. Dla​te​go, gdy wśród ogól​nej wrza​-
wy prze​nie​sio​no Ma​don​nę na śro​dek pla​cu — gdzie zwy ​kle stał sztan​dar świę​te​go Je​rze​go i cho​rą​-
giew m ia​sta — Gu​il​lem bez tru​du prze​do​stał się pod sam pa​łac.

Cech​m i​strzo​wie i raj ​cy m iej ​scy, zgro​m a​dze​ni wo​kół ka​m ien​nej fi​gur​ki i sztan​da​ru brac​twa ba​-

sta​ixos, prze​nie​śli wzrok na pa​łac. Lud wie​dział j uż, na co cze​ka​j ą. Za​le​gła ci​sza, wszy ​scy pa​trzy ​li
te​raz w ty m sa​m y m kie​run​ku. Gu​il​lem by ł nie​spo​koj ​ny. Czy ksią​żę do​trzy ​m a sło​wa? Straż wy ​le​-
gła przed pa​łac, oto​czy ​ła kor​do​nem bu​dy ​nek i się​gnę​ła po broń. Na​czel​nik uka​zał się w oknie,
om iótł spoj ​rze​niem m o​rze głów i znik​nął. Gdy po chwi​li ofi​cer gwar​dii kró​lew​skiej wy ​szedł z pa​-
ła​cu, spo​czę​ło na nim ty ​sią​ce par oczu, rów​nież oczy Gu​il​le​m a.

— Król nie m o​że zaj ​m o​wać sta​no​wi​ska w spra​wach do​ty ​czą​cy ch Bar​ce​lo​ny — prze​m ó​wił.

— Zwo​ła​nie host na​le​ży do władz m iej ​skich.

Po ty ch sło​wach od​wo​łał straż​ni​ków.
Tłum od​pro​wa​dził wzro​kiem żoł​nie​rzy, któ​rzy prze​m a​sze​ro​wa​li przed pa​ła​cem i skrę​ci​li

w daw​ną bra​m ę m iej ​ską. Jesz​cze za​nim ostat​ni z nich znik​nął zgro​m a​dzo​ny m z oczu, okrzy k ¡Via
fo​ra!
zm ą​cił ci​szę, prze​szy ​wa​j ąc Gu​il​le​m a dresz​czem .

Ni​co​lau Eim e​ric m iał wła​śnie roz​ka​zać, by za​bra​no Fran​ce​scę do lo​chu i pod​da​no tor​tu​rom ,

gdy roz​le​gło się bi​cie dzwo​nów. Naj ​pierw ode​zwa​ły się dzwo​ny ko​ścio​ła Świę​te​go Ja​ku​ba, któ​re
za​wsze pierw​sze ogła​sza​ły po​spo​li​te ru​sze​nie, do nich przy ​łą​cza​ły się dzwo​ny wszy st​kich in​ny ch
świą​ty ń w m ie​ście. Więk​szość ka​pła​nów Bar​ce​lo​ny by ​ła zwo​len​ni​ka​m i Ra​m o​na Llul​la — ko​lej ​-
nej ofia​ry nie​na​wi​ści Eim e​ri​ca — dla​te​go pra​wie wszy ​scy z za​do​wo​le​niem przy ​j ę​li na​ucz​kę, któ​-
rą m ia​sto za​m ie​rza​ło dać wiel​kie​m u in​kwi​zy ​to​ro​wi.

— A to co? Po​spo​li​te ru​sze​nie? — za​py ​tał ten​że Be​ren​gu​era d’Erill.
Zdez​o​rien​to​wa​ny bi​skup roz​ło​ży ł ty l​ko rę​ce.
Fi​gur​ka Ma​don​ny na​dal znaj ​do​wa​ła się na pla​cu Blat w ocze​ki​wa​niu na sztan​da​ry in​ny ch ce​-

background image

chów, do​łą​cza​j ą​ce po​wo​li do cho​rą​gwi ba​sta​ixos. Jed​nak m iesz​kań​cy Bar​ce​lo​ny za​czę​li j uż kie​ro​-
wać się ku pa​ła​co​wi bi​sku​pie​m u.

Ale​dis, Mar i Jo​ana do​szedł zgiełk nad​cią​ga​j ą​ce​go tłu​m u, chwi​lę po​tem okrzy k ¡Via fo​ra! za​-

brzm iał rów​nież na pla​cu No​va.

Ni​co​lau Eim e​ric i Be​ren​gu​er d’Erill po​de​szli do okna i otwo​rzy w​szy j e, uj ​rze​li po​nad set​kę

uzbro​j o​ny ch i wzbu​rzo​ny ch lu​dzi. Na wi​dok dwóch do​stoj ​ni​ków ko​ściel​ny ch krzy ​ki j esz​cze się
wzm o​gły.

— Co się dzie​j e? — Ni​co​lau od​sko​czy ł od okna.
— Bar​ce​lo​na przy ​szła uwol​nić kon​su​la m or​skie​go — od​po​wie​dział chło​piec z tłu​m u na to sa​m o

py ​ta​nie Jo​ana.

Ale​dis i Mar przy ​m knę​ły po​wie​ki i za​ci​snę​ły usta, po czy m zła​pa​ły się za rę​ce i utkwi​ły za​łza​-

wio​ne oczy w uchy ​lo​ny m oknie pa​ła​cu.

— Bie​gnij do na​czel​ni​ka! — roz​ka​zał Eim e​ric ofi​ce​ro​wi. Ko​rzy ​sta​j ąc z za​m ie​sza​nia, Ar​nau

pod​niósł się i zła​pał Fran​ce​scę za ra​m ię.

— Dla​cze​go za​drża​łaś, ko​bie​to? — szep​nął. Fran​ce​sca po​wstrzy ​m a​ła łzę wzbie​ra​j ą​cą się w ką​-

ci​ku oka, nie m o​gła j ed​nak za​pa​no​wać nad usta​m i, któ​re wy ​gię​ły się w bó​lu.

— Za​po​m nij o m nie — od​po​wie​dzia​ła rwą​cy m się gło​sem . Wrza​wa do​bie​ga​j ą​ca z ze​wnątrz

za​głu​sza​ła roz​m o​wy i m y ​śli.

Od​dzia​ły host, j uż w kom ​ple​cie, su​nę​ły na plac No​va. Mi​nę​ły daw​ną bra​m ę m iej ​ską i pa​łac

na​czel​ni​ka, któ​ry ob​ser​wo​wał j e z okna, prze​szły uli​ca​m i Se​ders i Bo​qu​eria, a po​tem skie​ro​wa​ły
się uli​cą Bis​be — przed ko​ścio​łem Świę​te​go Ja​ku​ba, któ​re​go dzwon na​dal za​grze​wał j e do czy ​nu
— do pa​ła​cu bi​sku​pie​go.

Mar i Ale​dis, wciąż trzy ​m a​j ąc się za rę​ce, spoj ​rza​ły w głąb uli​cy i za​ci​snę​ły dło​nie, aż zbie​la​-

ły im pal​ce. Prze​chod​nie przy ​wie​ra​li do m u​rów, roz​stę​pu​j ąc się przed woj ​ska​m i po​spo​li​te​go ru​-
sze​nia: na prze​dzie nie​sio​no sztan​dar ba​sta​ixos, za któ​ry m po​dą​ża​li cech​m i​strzo​wie brac​twa, po​-
tem Ma​don​na pod bal​da​chi​m em , a za nią, w fe​erii barw, cho​rą​gwie wszy st​kich m iej ​skich kon​fra​-
ter​ni.

Na​czel​nik m ia​sta nie przy ​j ął ofi​ce​ra in​kwi​zy ​cj i.
— Król nie m o​że się m ie​szać do spraw bar​ce​loń​skiej host — oznaj ​m ił m u ofi​cer kró​lew​skiej

stra​ży.

— Ależ oni przy ​pusz​czą szturm na pa​łac bi​sku​pi — j ęk​nął zdy ​sza​ny po​sła​niec.
Je​go roz​m ów​ca wzru​szy ł ty l​ko ra​m io​na​m i. „Uży ​wasz te​go m ie​cza do tor​tu​ro​wa​nia?”, m iał

ocho​tę za​py ​tać. Ofi​cer in​kwi​zy ​cj i do​strzegł j e​go spoj ​rze​nie i przez chwi​lę dwaj żoł​nie​rze m ie​rzy ​li
się w m il​cze​niu wzro​kiem .

— Chęt​nie zo​ba​czy ł​by m , j ak wy ​m a​chu​j esz nim prze​ciw​ko m ie​czom ka​sty ​lij ​skim i sa​ra​ceń​-

skim bu​ła​tom — po​wie​dział ofi​cer kró​lew​ski i splu​nął po​słań​co​wi pod no​gi.

Ty m ​cza​sem Ma​don​na do​tar​ła pod pa​łac bi​sku​pi i ko​ły ​sa​ła się te​raz w ry tm okrzy ​ków wzno​szo​-

ny ch przez tłum . Nio​są​cy j ą ba​sta​ixos da​wa​li w ten spo​sób wy ​raz gwał​tow​ny m em o​cj om , któ​re
opa​no​wa​ły lud Bar​ce​lo​ny.

Ktoś ci​snął ka​m ie​niem w okno pa​ła​cu.
Pierw​szy po​cisk nie do​się​gnął ce​lu, dru​gi ow​szem — a po​tem wie​le in​ny ch.
Ni​co​lau Eim e​ric i Be​ren​gu​er d’Erill od​su​nę​li się od okna. Ar​nau na​dal cze​kał na od​po​wiedź

Fran​ce​ski. Obo​j e nie ru​sza​li się z m iej ​sca.

background image

Za​czę​to sztur​m o​wać bra​m y pa​ła​cu. Ja​kiś m ło​dzik wspiął się na ścia​nę z ku​szą na ple​cach. Lud

na​gro​dził go owa​cj a​m i, kil​ku in​ny ch śm iał​ków wzię​ło z nie​go przy ​kład.

— Dość te​go! — krzy k​nął j e​den z raj ​ców m iej ​skich do nie​cier​pli​wy ch, do​bi​j a​j ą​cy ch się do

bram . — Dość! — po​wtó​rzy ł, od​py ​cha​j ąc ich. Cze​kaj ​cie na roz​ka​zy władz m iej ​skich.

Po​słu​cha​no go.
— Roz​kaz do ata​ku wy ​da​j ą raj ​cy i pa​try ​cj at — przy ​po​m niał z na​ci​skiem .
Oso​by sto​j ą​ce naj ​bli​żej za​m il​kły, po chwi​li sło​wa raj ​cy obie​gły ca​ły plac. Ma​don​na za​m ar​ła

na ra​m io​nach ba​sta​ixos, za​pa​dła ci​sza i oczy wszy st​kich spo​czę​ły na sze​ściu śm iał​kach wspi​na​j ą​-
cy ch się po m u​rze pa​ła​cu. Pierw​szy z nich by ł j uż przy roz​bi​ty m oknie sa​li try ​bu​na​łu.

— Scho​dzić! — padł roz​kaz.
Pię​ciu raj ​ców oraz cech​m istrz ba​sta​ixos z klu​czem do Gro​bu Pań​skie​go za​stu​ka​ło do bram pa​-

ła​cu.

— Na roz​kaz host Bar​ce​lo​ny, otwie​rać!
— Otwie​rać! — Ofi​cer in​kwi​zy ​cj i do​bi​j ał się do bram get​ta, za​trza​śnię​ty ch z po​wo​du za​m ie​-

sza​nia w m ie​ście. — Na roz​kaz in​kwi​zy ​cj i, otwie​rać!

Pró​bo​wał do​stać się do pa​ła​cu bi​sku​pie​go przez m ia​sto, ale wszy st​kie pro​wa​dzą​ce doń uli​ce

by ​ły szczel​nie za​pcha​ne. Po​zo​sta​ła j ed​na dro​ga — przez przy ​le​ga​j ą​ce do pa​ła​cu get​to. Ty l​ko
w ten spo​sób zdo​ła po​wia​do​m ić wiel​kie​go in​kwi​zy ​to​ra, że na​czel​nik m ia​sta od​m a​wia in​ter​wen​cj i.

Eim e​ric i Be​ren​gu​er wy ​słu​cha​li wia​do​m o​ści na sa​li try ​bu​na​łu: nie m o​gą li​czy ć na po​m oc od​-

dzia​łów kró​lew​skich, a raj ​cy m iej ​scy gro​żą sztur​m em , j e​śli nie zo​sta​ną wpusz​cze​ni do pa​ła​cu.

— Cze​go żą​da​j ą? Po​sła​niec zer​k​nął na Ar​naua.
— Uwol​nie​nia kon​su​la m or​skie​go.
Eim e​ric pod​szedł do Ar​naua, ich twa​rze pra​wie się sty ​ka​ły.
— Jak śm ią? — sy k​nął. Od​wró​cił się i usiadł za sto​łem . Be​ren​gu​er wziął z nie​go przy ​kład. —

Wpuść​cie ich — roz​ka​zał in​kwi​zy ​tor.

„Uwol​nie​nia kon​su​la m or​skie​go!”. Ar​nau wy ​pro​sto​wał się, na ile po​zwa​la​ły m u nad​wą​tlo​ne si​-

ły. Fran​ce​sca, od​kąd usły ​sza​ła py ​ta​nie sy ​na, pa​trzy ​ła przed sie​bie nie​wi​dzą​cy m wzro​kiem . „Kon​-
su​la m or​skie​go”. To j a j e​stem kon​su​lem m or​skim , m ó​wi​ły oczy Ar​naua wbi​te w Eim e​ri​ca.

Pię​ciu raj ​ców oraz cech​m istrz brac​twa ba​sta​ixos wkro​czy ​li na sa​lę. Za ni​m i wsu​nął się Gu​il​-

lem . Cech​m istrz po​zwo​lił m u przy ​łą​czy ć się do de​le​ga​cj i.

Maur za​trzy ​m ał się przy drzwiach, na​to​m iast po​zo​sta​ła szóst​ka sta​nę​ła w peł​ny m uzbro​j e​niu

przed wiel​kim in​kwi​zy ​to​rem . Je​den z raj ​ców wy ​stą​pił na​przód.

— Co… — za​czął Ni​co​lau Eim e​ric.
Host Bar​ce​lo​ny — prze​rwał m u grom ​kim gło​sem raj ​ca — roz​ka​zu​j e wam uwol​nić Ar​naua

Es​ta​ny ​ola, kon​su​la m or​skie​go.

— Jak śm iesz roz​ka​zy ​wać Świę​tej In​kwi​zy ​cj i? — wark​nął Eim e​ric.
Raj ​ca wy ​trzy ​m ał j e​go spoj ​rze​nie.
— Po​wta​rzam : host Bar​ce​lo​ny roz​ka​zu​j e wam uwol​nić kon​su​la m or​skie​go.
Eim e​ric za​wa​hał się i spoj ​rzał py ​ta​j ą​co na bi​sku​pa.
— Przy ​pusz​czą szturm na pa​łac — pi​snął ten​że.
— Nie wa​żą się — szep​nął Eim e​ric. — To he​re​ty k! — za​krzy k​nął.
— Chy ​ba naj ​pierw po​win​ni​ście go osą​dzić… — stwier​dził j e​den z raj ​ców sto​j ą​cy ch z ty ​łu.
In​kwi​zy ​tor wbił w nich zm ru​żo​ne oczy.

background image

— To he​re​ty k — po​wtó​rzy ł.
— Po​wta​rzam po raz trze​ci i ostat​ni: uwol​nij ​cie kon​su​la m or​skie​go.
— Co ro​zu​m ie​cie przez „po raz ostat​ni”? — chciał wie​dzieć Be​ren​gu​er d’Erill.
— Wy j ​rzy j ​cie przez okno, to się do​wie​cie.
— Aresz​tuj ​cie ich! — za​grzm iał in​kwi​zy ​tor do straż​ni​ków pil​nu​j ą​cy ch wy j ​ścia.
Gu​il​lem od​su​nął się od drzwi. Raj ​cy ani drgnę​li. Kil​ku żoł​nie​rzy się​gnę​ło po broń, j ed​nak do​-

wód​ca po​wstrzy ​m ał ich ru​chem rę​ki.

— Aresz​tuj ​cie ich! — ry k​nął Eim e​ric.
— To po​słań​cy, przy ​szli per​trak​to​wać.
— Ja​kim pra​wem …? — Eim e​ric ze​rwał się na rów​ne no​gi.
— Aresz​tu​j ę ich — prze​rwał m u ofi​cer — j e​śli m i po​wie​cie, j ak m am obro​nić pa​łac bez po​-

m o​cy woj sk kró​lew​skich. — Wska​zał na okno, skąd znów za​czy ​na​ły do​bie​gać krzy ​ki, po czy m
prze​niósł wzrok na bi​sku​pa, szu​ka​j ąc j e​go wspar​cia.

— Mo​że​cie za​brać wa​sze​go kon​su​la — oznaj ​m ił Be​ren​gu​er d’Erill. — Jest wol​ny.
Ni​co​lau Eim e​ric spur​pu​ro​wiał.
— Co​ście po​wie​dzie​li?! — wrza​snął, ła​piąc bi​sku​pa za ra​m ię.
Be​ren​gu​er d’Erill wy ​rwał m u się j ed​ny m szarp​nię​ciem .
— Nie m a​cie ta​kiej wła​dzy. Ty l​ko wiel​ki in​kwi​zy ​tor m o​że uwol​nić Ar​naua Es​ta​ny ​ola — po​-

uczy ł raj ​ca bi​sku​pa. — Host Bar​ce​lo​ny pro​si​ła was o to j uż trzy ​krot​nie — cią​gnął, zwra​ca​j ą się
do Ni​co​laua Eim e​ri​ca. — Al​bo uwol​ni​cie kon​su​la Bar​ce​lo​ny, al​bo po​nie​sie​cie kon​se​kwen​cj e wa​-
sze​go upo​ru.

Jak​by na po​par​cie słów raj ​cy przez okno wle​ciał ka​m ień, lą​du​j ąc na dłu​gim sto​le, za któ​ry m

za​sia​da​li człon​ko​wie try ​bu​na​łu. Wszy ​scy, na​wet do​m i​ni​ka​nie, pod​sko​czy ​li na krze​słach. Na pla​cu
No​va znów za​wrza​ło, po​sy ​pa​ły się ko​lej ​ne ka​m ie​nie. Se​kre​tarz wstał, po​zbie​rał ze sto​łu sto​sy pa​-
pie​rów i czm y ch​nął w dru​gi ko​niec sa​li. Sie​dzą​cy naj ​bli​żej okna m ni​si rów​nież rzu​ci​li się do
uciecz​ki, ale in​kwi​zy ​tor po​wstrzy ​m ał ich j ed​ny m ge​stem .

— Po​stra​da​li​ście ro​zum ? — szep​nął do nie​go bi​skup. Eim e​ric po​wiódł spoj ​rze​niem po obec​-

ny ch. Na​po​tkał wzrok kon​su​la. Ar​nau się uśm ie​chał.

— He​re​ty k! — za​grzm iał in​kwi​zy ​tor.
— Dość te​go — wark​nął raj ​ca i ob​ró​cił się na pię​cie.
— Za​bierz​cie go — na​le​gał bi​skup, wska​zu​j ąc Ar​naua.
— Przy ​szli​śm y per​trak​to​wać — tłu​m a​czy ł raj ​ca, za​trzy ​m u​j ąc się i sta​ra​j ąc prze​krzy ​czeć

wrza​wę do​bie​ga​j ą​cą z pla​cu. — Sko​ro in​kwi​zy ​cj a nie chce przy ​stać na żą​da​nia m ia​sta i uwol​nić
więź​nia, zro​bią to od​dzia​ły host. Tak m ó​wi pra​wo.

Ni​co​lau stał wy ​pro​sto​wa​ny, dy ​go​cząc z wście​kło​ści. Na​bie​głe krwią oczy wy ​cho​dzi​ły m u z or​-

bit. Ko​lej ​ne dwa ka​m ie​nie od​bi​ły się od ścian sa​li.

— We​zm ą pa​łac sztur​m em — prze​ko​ny ​wał in​kwi​zy ​to​ra bi​skup, nie dba​j ąc, że wszy ​scy go sły ​-

szą. — Co wam za​le​ży ! Prze​cież m a​cie j uż ze​zna​nia i m a​j ą​tek Es​ta​ny ​ola. Tak czy owak m o​że​cie
go ska​zać za he​re​zj ę. Bę​dzie się m u​siał ukry ​wać do koń​ca ży ​cia.

De​le​ga​cj a by ​ła j uż przy drzwiach. Wy ​stra​sze​ni żoł​nie​rze roz​stą​pi​li się. Gu​il​lem przy ​słu​chi​wał

się uważ​nie roz​m o​wie dwóch do​stoj ​ni​ków. Ar​nau stał na środ​ku sa​li obok Fran​ce​ski, spo​glą​da​j ąc
har​do na Eim e​ri​ca, któ​ry uni​kał j e​go wzro​ku.

— Za​bierz​cie go! — ustą​pił w koń​cu in​kwi​zy ​tor.

background image

Wszy ​scy za​czę​li wi​wa​to​wać — naj ​pierw tłum zgro​m a​dzo​ny na pla​cu, po​tem lu​dzie wy ​peł​nia​-

j ą​cy są​sied​nie uli​ce — gdy Ar​nau uka​zał się w bra​m ie pa​ła​cu w to​wa​rzy ​stwie raj ​ców. Fran​ce​sca
wlo​kła się za ni​m i; nikt nie zwró​cił uwa​gi na sta​ru​chę, któ​rą Ar​nau uj ął za ra​m ię i wy ​pro​wa​dził
z sa​li try ​bu​na​łu. Jed​nak na pro​gu kom ​na​ty pu​ścił j ą i przy ​sta​nął, m i​m o sprze​ci​wu raj ​ców. Ni​co​lau
Eim e​ric ob​ser​wo​wał go zza sto​łu, obo​j ęt​ny na grad ka​m ie​ni wpa​da​j ą​cy ch przez okno. Je​den
z nich tra​fił go w le​we ra​m ię, m i​m o to in​kwi​zy ​tor na​wet nie drgnął. Po​zo​sta​li człon​ko​wie try ​bu​na​-
łu ucie​kli j ak naj ​da​lej od okien, przez któ​re wle​wał się gniew m ia​sta.

Ar​nau sta​nął obok straż​ni​ków, nie ba​cząc na po​na​gle​nia raj ​ców.
— Gu​il​lem …
Maur pod​szedł do nie​go, ści​snął go za ra​m io​na i po​ca​ło​wał w usta.
— Idź z ni​m i, Ar​nau — po​wie​dział. — Na ze​wnątrz cze​ka na cie​bie Mar i Jo​an. Ja m am tu

j esz​cze kil​ka spraw do za​ła​twie​nia. Po​tem się zo​ba​czy ​m y.

Gdy ty l​ko Ar​nau prze​stą​pił bra​m ę pa​ła​cu, tłum rzu​cił się na nie​go. Na nic nie zda​ły się wy ​sił​ki

raj ​ców, by go osło​nić. Po​czę​to go ści​skać, po​kle​py ​wać, win​szo​wać m u. Ro​ze​śm ia​ne twa​rze m i​ga​-
ły m u przed ocza​m i j ak w ka​lej ​do​sko​pie. Tłum nie roz​stę​po​wał się, krzy ​ki do​cho​dzi​ły ze wszy st​-
kich stron.

Ko​ły ​szą​cy się tłum spy ​chał kon​su​la, oto​czo​ne​go przez raj ​ców i cech​m i​strza ba​sta​ixos, to na

j ed​ną, to znów na dru​gą stro​nę pla​cu. Ha​łas ogłu​szy ł go i prze​nik​nął do głę​bi. Miał przed so​bą co​-
raz to no​we twa​rze. Ko​la​na się pod nim ugię​ły. Spoj ​rzał w gó​rę, ale zo​ba​czy ł ty l​ko gąszcz wy ​ce​-
lo​wa​ny ch w nie​bo kusz, m ie​czy i szty ​le​tów, uno​szą​cy ch się i opa​da​j ą​cy ch w ry tm okrzy ​ków
host… Zro​bi​ło m u się sła​bo. Na​gle, gdy osu​wał się j uż na raj ​ców, za​m a​j a​czy ​ła m u przed oczy ​m a
m a​ła ka​m ien​na fi​gur​ka fa​lu​j ą​ca w m o​rzu kusz.

Gu​il​lem wró​cił, a j e​go Ma​don​na znów się do nie​go uśm ie​cha​ła. Ar​nau przy ​m knął oczy i po​-

zwo​lił się nieść raj ​com .

Ani Mar, ani Ale​dis, ani Jo​an nie zdo​ła​li prze​do​stać się do Ar​naua, m i​m o że się prze​py ​cha​li,

roz​da​j ąc kuk​sań​ce na pra​wo i le​wo. Do​pie​ro gdy Ma​don​na i cho​rą​gwie bractw m iej ​skich za​czę​ły
kie​ro​wać się na plac Blat, zo​ba​czy ​li go w ra​m io​nach raj ​ców. Rów​nież Jau​m e de Bel​le​ra i Ge​nis
Pu​ig, wm ie​sza​ni w tłum , do​strze​gli uwol​nio​ne​go więź​nia. Do​pie​ro co wraz z ty ​sią​ca​m i oby ​wa​te​li
Bar​ce​lo​ny po​trzą​sa​li bro​nią nad gło​wą, wy ​gra​ża​j ąc prze​śla​dow​com Ar​naua. Zm u​sze​ni by ​li wraz
z ciż​bą wy ​gra​żać in​kwi​zy ​to​ro​wi, choć w głę​bi du​szy m o​dli​li się, by Ni​co​lau Eim e​ric nie ustą​pił
raj ​com , a król opa​m ię​tał się i przy ​by ł z po​m o​cą Świę​tej In​kwi​zy ​cj i. Jak to m oż​li​we, że m o​nar​-
cha, za któ​re​go ty ​le​kroć na​ra​ża​li ży ​cie…

Na wi​dok Ar​naua Ge​nis Pu​ig za​czął wy ​wi​j ać m ie​czem i wy ć j ak opę​ta​ny. Pan Na​varc​les po​-

znał ten okrzy k, sły ​szał go nie​raz, gdy j e​go to​wa​rzy sz pę​dził do ata​ku. Miecz Ge​ni​sa ude​rzy ł
o broń ota​cza​j ą​cy ch go lu​dzi. Za​czę​to się przed nim roz​stę​po​wać. Ru​szy ł ku czo​łu po​cho​du, któ​ry
m iał la​da m o​m ent opu​ścić plac No​va i za​głę​bić się w uli​cę Bis​be. Chce zm ie​rzy ć się sam j e​den
z od​dzia​ła​m i host! Prze​cież go za​bi​j ą, naj ​pierw j e​go, a po​tem …

Jau​m e de Bel​le​ra rzu​cił się na przy ​j a​cie​la i zm u​sił go do opusz​cze​nia bro​ni. Lu​dzie zer​ka​li na

nich ze zdu​m ie​niem , j ed​nak par​li nie​prze​rwa​nie do przo​du. Wol​na prze​strzeń wo​kół Ge​ni​sa wy ​-
peł​ni​ła się, gdy ty l​ko ry ​cerz prze​stał wy ć i wy ​m a​chi​wać m ie​czem . Jau​m e po​cią​gnął go za so​bą,
od​su​wa​j ąc od ty ch, któ​rzy wi​dzie​li j e​go dzi​wacz​ne za​cho​wa​nie.

— Osza​la​łeś? — wark​nął.
— Uwol​ni​li go… Es​ta​ny ​ol znów j est wol​ny ! — j ę​czał Ge​nis, od​pro​wa​dza​j ąc wzro​kiem cho​rą​-

background image

gwie zni​ka​j ą​ce w uli​cy Bis​be. Jau​m e de Bel​le​ra ka​zał m u na sie​bie spoj ​rzeć.

— I co za​m ie​rzasz?
Za​py ​ta​ny pró​bo​wał m u się wy ​rwać. Znów po​pa​trzy ł na sztan​da​ry.
— Ze​m ścić się!
— Nie tę​dy dro​ga — prze​ko​ny ​wał go pan Na​varc​les. — Nie tę​dy dro​ga. — Po​trzą​snął z ca​łej

si​ły Ge​ni​sem , aż ten oprzy ​tom ​niał. — Znaj ​dzie​m y in​ny spo​sób…

Pu​ig utkwił w nim wzrok, war​gi m u drża​ły.
— Przy ​rze​kasz?
— Na m ój ho​nor.
W m ia​rę j ak od​dzia​ły host opusz​cza​ły plac No​va, sa​la try ​bu​na​łu po​grą​ża​ła się w ci​szy. Kie​dy

ostat​nie trium ​fal​ne okrzy ​ki prze​pa​dły w uli​cy Bis​be, dał się sły ​szeć przy ​spie​szo​ny od​dech in​kwi​-
zy ​to​ra. Nikt się nie ru​szał. Żoł​nie​rze sta​li na bacz​ność, pil​nu​j ąc, by ich broń i le​der​wer​ki nie sty ​ka​-
ły się i nie za​kłó​ca​ły ci​szy. Ni​co​lau Eim e​ric po​wiódł ocza​m i po ze​bra​ny ch. Je​go wzrok m ó​wił
wszy st​ko: „Zdraj ​ca — wy ​rzu​cił Be​ren​gu​ero​wi d’Erill. — Tchó​rze”. Zer​k​nąw​szy na żoł​nie​rzy, do​-
strzegł Gu​il​le​m a.

— Co tu ro​bi ten nie​wier​ny ?! — wy ​krzy k​nął. — Czy to j a​kaś kpi​na?
Ofi​cer nie wie​dział, co od​po​wie​dzieć. W ocze​ki​wa​niu na roz​ka​zy na​wet nie za​uwa​ży ł po​j a​wie​-

nia się in​tru​za. Gu​il​lem chciał wy ​pro​wa​dzić Ni​co​laua Eim e​ri​ca z błę​du i wy ​j a​śnić, że j est
ochrzczo​ny, zm ie​nił j ed​nak zda​nie. Mi​m o cią​gły ch za​ku​sów wiel​ki in​kwi​zy ​tor nie zdo​by ł j esz​cze
wła​dzy nad Ży ​da​m i i Mau​ra​m i, nie m ógł więc wtrą​cić go do lo​chu.

— Na​zy ​wam się Sa​hat z Pi​zy — ode​zwał się gło​śno. — Chcę z wa​m i po​roz​m a​wiać.
— Nie m am o czy m roz​m a​wiać z nie​wier​ny ​m i. Wy ​rzuć​cie te​go…
— My ​ślę, że za​in​te​re​su​j e was to, co m am do po​wie​dze​nia.
— Nie ob​cho​dzi m nie, co m y ​ślisz.
Eim e​ric ski​nął na ofi​ce​ra, któ​ry się​gnął po m iecz.
— By ć m o​że za​cie​ka​wi was fakt, że Ar​nau Es​ta​ny ​ol j est ban​kru​tem . Nie zo​ba​czy ​cie więc ani

j ed​ne​go sol​da z j e​go m a​j ąt​ku.

Ni​co​lau Eim e​ric wes​tchnął i wbił wzrok w su​fit. Ofi​cer scho​wał broń, nie cze​ka​j ąc na j e​go

roz​kaz.

— Mów j a​śniej , Mau​rze — roz​ka​zał in​kwi​zy ​tor.
— Ma​cie księ​gi ra​chun​ko​we Ar​naua Es​ta​ny ​ola. Przej ​rzy j ​cie j e.
— My ​ślisz, że te​go nie zro​bi​li​śm y ?
— Ale nie wie​cie j esz​cze, że kró​lew​skie dłu​gi zo​sta​ły um o​rzo​ne.
Gu​il​lem wła​sno​ręcz​nie pod​pi​sał sto​sow​ny do​ku​m ent i prze​ka​zał go Fran​ce​sco​wi de Pe​rel​lós.

Ar​nau ni​g​dy nie cof​nął udzie​lo​ny ch m u peł​no​m oc​nictw, Maur spraw​dził to w sto​sow​ny ch księ​-
gach m a​gi​strac​kich.

Na twa​rzy Eim e​ri​ca nie drgnął ani j e​den m ię​sień. Wszy ​scy obec​ni po​m y ​śle​li to sa​m o: oto

dla​cze​go na​czel​nik nie przy ​szedł im z po​m o​cą.

Przez kil​ka chwil in​kwi​zy ​tor i Maur m ie​rzy ​li się wzro​kiem . Gu​il​lem zda​wał się czy ​tać w m y ​-

ślach in​kwi​zy ​to​ra. Co po​wiesz te​raz swe​m u pa​pie​żo​wi? Skąd weź​m iesz pie​nią​dze, któ​re m u obie​-
ca​łeś? List j est j uż w dro​dze, nie zdą​ży sz za​wró​cić po​słań​ca. Co m u po​wiesz? Po​trze​bu​j esz po​par​-
cia pa​pie​ża w sto​sun​kach z kró​lem , z któ​ry m nic ty l​ko szu​ka​łeś zwa​dy.

— A co ty m asz z ty m wspól​ne​go? — za​py ​tał w koń​cu Eim e​ric.

background image

— Mo​gę wszy st​ko wy ​j a​śnić. Na osob​no​ści… — skwi​to​wał Gu​il​lem .
— Mia​sto po​wsta​j e prze​ciw​ko Świę​tej In​kwi​zy ​cj i, Maur żą​da ode m nie pry ​wat​nej au​dien​cj i

— zży ​m ał się Eim e​ric. — Co to wszy st​ko m a zna​czy ć?!

Co po​wiesz pa​pie​żo​wi? za​py ​tał go Gu​il​lem wzro​kiem . Chcesz, by ca​ła Bar​ce​lo​na do​wie​dzia​ła

się o two​ich kno​wa​niach?

— Prze​szu​kaj ​cie go — roz​ka​zał in​kwi​zy ​tor straż​ni​kom . — Upew​nij ​cie się, że nie m a bro​ni,

a po​tem za​pro​wadź​cie go pod m ój ga​bi​net i za​cze​kaj ​cie tam na m nie.

Gu​il​lem , pil​no​wa​ny przez ofi​ce​ra i dwóch żoł​nie​rzy, cze​kał, sto​j ąc, przed ga​bi​ne​tem in​kwi​zy ​to​-

ra. Ni​g​dy nie m iał od​wa​gi wy ​j a​wić Ar​nau​owi, że j e​go for​tu​na po​cho​dzi z han​dlu nie​wol​ni​ka​m i.
Dłu​gi kró​la zo​sta​ły um o​rzo​ne. Je​śli in​kwi​zy ​cj a za​re​kwi​ru​j e m a​j ą​tek Ar​naua, przej ​m ie rów​nież j e​-
go dłu​gi, a ty l​ko on, Gu​il​lem , wie, że licz​by wid​nie​j ą​ce obok na​zwi​ska Abra​ha​m a Le​vie​go są nie​-
waż​ne. Pó​ki nie uj aw​ni do​ku​m en​tu pod​pi​sa​ne​go przed la​ty przez zna​j o​m e​go Ży ​da, m a​j ą​tek Ar​-
naua j est nic nie​wart.

background image

56

Wy ​szedł​szy na plac No​va, Fran​ce​sca przy ​war​ła ple​ca​m i do ścia​ny pa​ła​cu, tuż obok wej ​ścia.

Wi​dzia​ła, j ak tłum rzu​ca się na Ar​naua, pod​czas gdy raj ​cy nada​rem ​nie pró​bu​j ą utrzy ​m ać kor​-
don, któ​ry m go oto​czy ​li. „Spój rz na swe​go sy ​na!”, za​brzm ia​ły j ej w uszach sło​wa Ni​co​laua
Eim e​ri​ca, za​głu​sza​j ąc pa​nu​j ą​cą wo​kół wrza​wę. Chcia​łeś, by m na nie​go spoj ​rza​ła, in​kwi​zy ​to​rze?
Pro​szę bar​dzo, oto m ój sy n. Po​ko​nał cię. Gdy zo​ba​czy ​ła, że Ar​nau osu​wa się na zie​m ię, wy ​cią​-
gnę​ła nie​spo​koj ​nie szy ​j ę, ale nie​ba​wem tłum prze​sło​nił j ej wi​dok. W oka​m gnie​niu plac prze​m ie​-
nił się w oce​an głów, bro​ni i sztan​da​rów, z któ​re​go raz po raz wy ​nu​rza​ła się m a​leń​ka fi​gur​ka Ma​-
don​ny, tar​ga​ną gwał​tow​nie na wszy st​kie stro​ny.

Od​dzia​ły po​spo​li​te​go ru​sze​nia za​czę​ły stop​nio​wo zni​kać w głę​bi uli​cy Bis​be, nie prze​sta​j ąc po​-

krzy ​ki​wać i wy ​m a​chi​wać bro​nią. Fran​ce​sca nie ru​sza​ła się z m iej ​sca. Nie m o​gła od​su​nąć się od
ścia​ny pa​ła​cu, no​gi od​m a​wia​ły j ej po​słu​szeń​stwa. Gdy plac za​czął pu​sto​szeć, zo​ba​czy ​ła Ale​dis.
Jej przy ​j a​ciół​ka odłą​czy ​ła się od Mar i Jo​ana, wie​dząc, że na nic nie zda się szu​ka​nie Fran​ce​ski
po​śród raj ​ców m iej ​skich. O, tam ! Ser​ce Ale​dis ści​snę​ło się na wi​dok wą​tłej , sku​lo​nej , bez​bron​nej
po​sta​ci.

Ru​szy ​ła ku niej bie​giem , j ed​nak m ilk​ną​ce w od​da​li od​gło​sy host wy ​wa​bi​ły z pa​ła​cu żoł​nie​rzy

in​kwi​zy ​cj i. Fran​ce​sca sta​ła za​le​d​wie krok od bra​m y.

— Ty cza​row​ni​co! — splu​nął na nią j e​den ze straż​ni​ków. Ale​dis za​trzy ​m a​ła się nie​da​le​ko Fran​-

ce​ski i war​tow​ni​ków.

— Zo​staw​cie j ą! — krzy k​nę​ła. Żoł​nie​rze wy ​le​gli j uż przed pa​łac. — Zo​staw​cie j ą w spo​ko​j u,

bo j ak nie… za​wo​łam ich — za​gro​zi​ła, wska​zu​j ąc na ostat​nie m ie​cze zni​ka​j ą​ce wła​śnie w głę​bi
uli​cy Bis​be.

Kil​ku żoł​nie​rzy zer​k​nę​ło w tam ​ty m kie​run​ku, ale in​ny się​gnął do po​chwy.
— In​kwi​zy ​tor po​chwa​li nas za zgła​dze​nie cza​row​ni​cy — oznaj ​m ił.
Fran​ce​sca nie spoj ​rza​ła na​wet na żoł​nie​rzy. Sta​ła bez ru​chu ze wzro​kiem utkwio​ny m w Ale​dis.

Spę​dzi​ły wspól​nie ty ​le lat… Ty ​le ra​zem prze​ży ​ły …

background image

— Zo​staw​cie j ą, par​szy ​we psy ! — krzy k​nę​ła Ale​dis, co​fa​j ąc się kil​ka kro​ków i wska​zu​j ąc pal​-

cem od​dzia​ły host. Chcia​ła biec za ni​m i, ale m iecz war​tow​ni​ka za​wisł j uż nad gło​wą Fran​ce​ski.
Je​go ostrze wy ​da​wa​ło się więk​sze od ofia​ry. — Zo​staw​cie j ą — za​skom ​la​ła.

Fran​ce​sca wi​dzia​ła, j ak Ale​dis cho​wa twarz w dło​niach i osu​wa się na ko​la​na. Przy ​gar​nę​ła j ą

w Fi​gu​eras. Od tam ​tej po​ry … Ma odej ść z te​go świa​ta, nie uści​skaw​szy j ej ?

Gdy żoł​nierz prę​ży ł m ię​śnie, go​tu​j ąc się do cio​su, Fran​ce​sca prze​szy ​ła go wzro​kiem .
— Cza​row​ni​ce nie gi​ną od m ie​cza — po​wie​dzia​ła dziw​nie spo​koj ​nie. Broń za​drża​ła w dło​niach

żoł​nie​rza. Co ta sta​ra wiedź​m a ple​cie? — Cza​row​ni​ce um ie​ra​j ą w oczy sz​cza​j ą​cy ch pło​m ie​niach.
— To praw​da? Żoł​nierz spoj ​rzał py ​ta​j ą​co na to​wa​rzy ​szy, ale ci za​czę​li się j uż wy ​co​fy ​wać. — Je​-
śli za​bi​j esz m nie m ie​czem , m ój duch bę​dzie cię prze​śla​do​wał do sa​m ej śm ier​ci. Cie​bie i was
wszy st​kich! — Nikt się nie spo​dzie​wał, że z wą​tłe​go star​cze​go cia​ła m o​że się wy ​do​by ć tak prze​-
szy ​wa​j ą​cy krzy k. Ale​dis od​j ę​ła rę​ce od twa​rzy. — Bę​dę gnę​bi​ła was wszy st​kich — sy ​cza​ła Fran​-
ce​sca — rów​nież wa​sze żo​ny i dzie​ci, dzie​ci wa​szy ch dzie​ci i ich żo​ny. Prze​kli​nam was! —
Pierw​szy raz od opusz​cze​nia pa​ła​cu Fran​ce​sca sta​nę​ła o wła​sny ch si​łach, j uż nie po​trze​bo​wa​ła
opar​cia. Żoł​nie​rze skry ​li się w bra​m ie pa​ła​cu, na ze​wnątrz po​zo​stał ty l​ko ich to​wa​rzy sz z unie​sio​-
ny m m ie​czem . — Prze​kli​nam cię. Je​śli m nie za​bi​j esz, twój trup nie za​zna spo​ko​j u. Przy ​bio​rę po​-
stać ty ​się​cy glist, któ​re sto​czą twe trze​wia. Skrad​nę ci oczy i przy ​własz​czę j e so​bie na wiecz​ne
cza​sy.

Pod​czas gdy Fran​ce​sca nie prze​sta​wa​ła gro​zić żoł​nie​rzo​wi, Ale​dis wsta​ła, po​de​szła do niej , po​-

ło​ży ​ła j ej rę​kę na ra​m io​nach i za​czę​ła pro​wa​dzić.

— Trąd spad​nie na twe po​tom ​stwo… — Prze​szły pod wi​szą​cy m w po​wie​trzu m ie​czem . —

Two​j a żo​na zo​sta​nie na​łoż​ni​cą dia​bła…

Nie oglą​da​ły się za sie​bie. Żoł​nierz j esz​cze przez chwi​lę stał z unie​sio​ny m m ie​czem , a po​tem

opu​ścił go i od​pro​wa​dził wzro​kiem dwie ko​bie​ty od​da​la​j ą​ce się wol​no środ​kiem pla​cu.

— Ucie​kaj ​m y stąd, m o​j e dziec​ko — po​wie​dzia​ła Fran​ce​sca, gdy ty l​ko skrę​ci​ły w uli​cę Bis​be,

te​raz j uż opu​sto​sza​łą.

Ale​dis za​drża​ła.
— Przed​tem m u​szę wstą​pić do za​j az​du.
— Nie, nie. Chodź​m y j uż te​raz. Nie m a cza​su do stra​ce​nia.
— A Te​re​sa i Eu​la​lia?
— Prze​śle​m y im wia​do​m ość z dro​gi — od​par​ła Fran​ce​sca, obej ​m u​j ąc m oc​niej dziew​czę z Fi​-

gu​eras.

Do​tarł​szy na plac Świę​te​go Ja​ku​ba, okrą​ży ​ły get​to i skie​ro​wa​ły się ku naj ​bliż​szej bra​m ie m iej ​-

skiej — bra​m ie Bo​qu​eria. Szły w m il​cze​niu, przy ​tu​lo​ne do sie​bie.

— A Ar​nau? — spy ​ta​ła Ale​dis. Fran​ce​sca nie od​po​wie​dzia​ła.
Pierw​sza część pla​nu po​wio​dła się. Ba​sta​ixos ukry ​li j uż za​pew​ne Ar​naua na nie​wiel​kiej ło​dzi

do że​glu​gi przy ​brzeż​nej , wy ​na​j ę​tej przez Mau​ra. Um o​wa z księ​ciem Ja​nem nie po​zo​sta​wia​ła złu​-
dzeń. Gu​il​lem wspo​m niał sło​wa Fran​ce​sca de Pe​rel​lós: „Ksią​żę obie​cu​j e ty l​ko i wy ​łącz​nie — po​-
wie​dział do​rad​ca, wy ​słu​chaw​szy pro​po​zy ​cj i Mau​ra — nie wy ​stę​po​wać prze​ciw​ko host Bar​ce​lo​-
ny. W żad​ny m wy ​pad​ku nie sprze​ci​wi się otwar​cie Świę​tej In​kwi​zy ​cj i, nie bę​dzie j ej do ni​cze​go
przy ​m u​szał ani pod​wa​żał j ej wy ​ro​ków. Je​śli twój plan się po​wie​dzie i Es​ta​ny ​ol od​zy ​ska wol​ność,
na​m iest​nik nie wsta​wi się za nim , kie​dy in​kwi​zy ​cj a za​trzy ​m a go po​now​nie lub go ska​że. Czy to j a​-
sne?”. Gu​il​lem przy ​tak​nął i wrę​czy ł do​rad​cy do​ku​m ent, na m o​cy któ​re​go Ar​nau um a​rzał kró​lew​-

background image

skie dłu​gi. Po​zo​sta​ła do wy ​ko​na​nia dru​ga część pla​nu. Gu​il​lem m u​siał prze​ko​nać Ni​co​laua Eim e​-
ri​ca, że Ar​nau j est ban​kru​tem , wo​bec cze​go nie​wie​le wskó​ra, ści​ga​j ąc go i osą​dza​j ąc. Mo​gli co
praw​da uciec ra​zem do Pi​zy, zo​sta​wia​j ąc in​kwi​zy ​cj i m a​j ą​tek Ar​naua — tak czy owak Eim e​ric
po​ło​ży ł j uż na nim rę​kę, a wy ​rok ska​zu​j ą​cy, na​wet wy ​da​ny za​ocz​nie, ozna​czał kon​fi​ska​tę m ie​nia
ska​za​ne​go. Dla​te​go Gu​il​lem chciał wy ​wieść Eim e​ri​ca w po​le. Nie m iał nic do stra​ce​nia, m ógł
na​to​m iast bar​dzo du​żo zy ​skać: spo​kój Ar​naua, uwol​nie​nie go od in​kwi​zy ​cj i, któ​ra w prze​ciw​ny m
ra​zie ści​ga​ła​by go do koń​ca ży ​cia.

Wiel​ki in​kwi​zy ​tor ka​zał na sie​bie cze​kać kil​ka go​dzin. W koń​cu zj a​wił się w to​wa​rzy ​stwie nie​du​-

że​go Ży ​da — odzia​ne​go w obo​wiąz​ko​wą czar​ną pe​le​ry ​nę z żół​tą na​szy w​ką — któ​ry szedł za nim
ze ster​tą ksiąg pod pa​chą, sta​wia​j ąc drob​ne, po​spiesz​ne krocz​ki. Ży d nie spoj ​rzał na Mau​ra, gdy
Eim e​ric ski​nie​niem rę​ki roz​ka​zał im wej ść do ga​bi​ne​tu.

In​kwi​zy ​tor nie za​chę​cił ich, by spo​czę​li, sam na​to​m iast roz​siadł się za sto​łem .
— Je​śli to, co m ó​wisz, j est praw​dą — zwró​cił się do Gu​il​le​m a — Es​ta​ny ​ol zban​kru​to​wał.
— Do​brze wie​cie, że m ó​wię praw​dę. Król nie j est j uż dłuż​ny Ar​nau​owi Es​ta​ny ​olo​wi ani gro​-

sza.

— W ta​kim ra​zie m o​gę do​nieść o ty m urzęd​ni​ko​wi m a​gi​strac​kie​m u nad​zo​ru​j ą​ce​m u dzia​ła​nie

kan​to​rów — stwier​dził in​kwi​zy ​tor. — A wte​dy m ia​sto, któ​re wy ​rwa​ło Es​ta​ny ​ola z rąk Świę​tej In​-
kwi​zy ​cj i, ze​tnie go za ban​kruc​two. Trud​no o więk​szą iro​nię lo​su.

Ni​g​dy by do te​go nie do​szło — chciał j uż po​wie​dzieć Gu​il​lem . — Mo​j a w ty m gło​wa. Wy ​star​-

czy, że po​ka​żę do​ku​m ent pod​pi​sa​ny przez Abra​ha​m a Le​vie​go… Ale nie, Eim e​ric nie prze​trzy ​m ał
go ty ​le go​dzin po to, by te​raz stra​szy ć m a​gi​strac​kim urzęd​ni​kiem . Je​m u cho​dzi o pie​nią​dze, któ​re
obie​cał swe​m u pa​pie​żo​wi, a któ​re, o czy m na​po​m knął m u naj ​pew​niej ten m a​ły Ży d, praw​do​po​-
dob​nie przy ​j a​ciel Ju​ce​fa, nie są j esz​cze bez​pow​rot​nie stra​co​ne.

Gu​il​lem m il​czał.
— Tak, m ógł​by m to zro​bić — po​wtó​rzy ł Eim e​ric. Gu​il​lem roz​ło​ży ł ty l​ko rę​ce. In​kwi​zy ​tor

spoj ​rzał na nie​go prze​ni​kli​wie.

— Kim j e​steś? — spy ​tał po chwi​li.
— Na​zy ​wam się…
— Tak, tak, wiem . — Eim e​ric m ach​nął rę​ką. — Na​zy ​wasz się Sa​hat z Pi​zy. Za​sta​na​wiam się

j ed​nak, co ro​bi m iesz​ka​niec Pi​zy w Bar​ce​lo​nie, wsta​wia​j ąc się za he​re​ty ​kiem .

— Ar​nau Es​ta​ny ​ol m a wie​lu przy ​j a​ciół, rów​nież w Pi​zie.
— Nie​wier​ny ch i he​re​ty ​ków! — krzy k​nął Eim e​ric. Gu​il​lem znów roz​ło​ży ł rę​ce. „Cie​ka​we, kie​-

dy zm ięk​niesz i na​po​m kniesz o pie​nią​dzach?” — po​m y ​ślał. Eim e​ric zda​wał się czy ​tać w j e​go
m y ​ślach, bo po krót​kim m il​cze​niu za​py ​tał:

— Co owi przy ​j a​cie​le Es​ta​ny ​ola m a​j ą do za​pro​po​no​wa​nia in​kwi​zy ​cj i?
— W księ​gach ra​chun​ko​wy ch Ar​naua — po​wie​dział Gu​il​lem , wska​zu​j ąc drob​ne​go Ży ​da, któ​-

ry nie od​ry ​wał oczu od sto​łu — wid​nie​j e po​kaź​na su​m a, praw​dzi​wa for​tu​na, na kon​cie pew​ne​go
wie​rzy ​cie​la.

In​kwi​zy ​tor po raz pierw​szy prze​m ó​wił do sta​ro​za​kon​ne​go po​m oc​ni​ka.
— Czy to praw​da?
— Tak — od​po​wie​dział Ży d. — Od po​cząt​ku dzia​łal​no​ści kan​to​ru do​pi​sy ​wa​no od​set​ki do su​m y

po​wie​rzo​nej Ar​nau​owi Es​ta​ny ​olo​wi przez nie​j a​kie​go Abra​ha​m a Le​vie​go.

— Ko​lej ​ny he​re​ty k! — wszedł m u w sło​wo Eim e​ric. W ga​bi​ne​cie za​pa​dła ci​sza.

background image

— No, m ów da​lej — roz​ka​zał in​kwi​zy ​tor.
— Wkład po​m no​ży ł się przez la​ta i te​raz opie​wa na po​nad pięt​na​ście ty ​się​cy fun​tów.
W na wpół przy ​m knię​ty ch oczach in​kwi​zy ​to​ra po​j a​wił się bły sk. Nie uszło to uwa​gi Gu​il​le​m a

ani Ży ​da.

— I co z te​go? — m ruk​nął Eim e​ric.
— Przy ​j a​cie​le Ar​naua Es​ta​ny ​ola są go​to​wi prze​ko​nać Abra​ha​m a Le​vie​go, by zrzekł się tej su​-

m y.

Eim e​ric roz​parł się na krze​śle.
— Wasz kam ​rat Es​ta​ny ​ol — rzu​cił — j est j uż na wol​no​ści. Dla​cze​go więc kto​kol​wiek, choć​by

na​wet naj ​ser​decz​niej ​szy przy ​j a​ciel, re​zy ​gno​wał​by z pięt​na​stu ty ​się​cy fun​tów? Nikt nie roz​da​j e
pie​nię​dzy bez po​wo​du.

— Ar​nau Es​ta​ny ​ol zo​stał j e​dy ​nie uwol​nio​ny przez m ia​sto. Gu​il​lem po​ło​ży ł na​cisk na sło​wie

„Je​dy ​nie”. For​m al​nie Ar​nau na​dal by ł więź​niem in​kwi​zy ​cj i. Nad​szedł wy ​cze​ki​wa​ny m o​m ent.
Gu​il​lem prze​m y ​ślał wszy st​ko do​kład​nie — nie spusz​cza​j ąc wzro​ku z m ie​czy straż​ni​ków — pod​-
czas wie​lo​go​dzin​ne​go ocze​ki​wa​nia pod ga​bi​ne​tem . Nie po​wi​nien lek​ce​wa​ży ć in​te​li​gen​cj i Ni​co​-
laua Eim e​ri​ca. Ofi​cj al​nie nie m a on wła​dzy nad nie​wier​ny m , chy ​ba że… Chy ​ba że udo​wod​ni
m u ob​ra​zę Świę​tej In​kwi​zy ​cj i. Dla​te​go pro​po​zy ​cj a m u​si wy j ść od Eim e​ri​ca, Gu​il​lem nie m o​że
zro​bić pierw​sze​go kro​ku. Bia​da Mau​ro​wi pró​bu​j ą​ce​m u prze​ku​pić in​kwi​zy ​cj ę.

Eim e​ric wzro​kiem na​ka​zał m u kon​ty ​nu​ować. Nie dam się zła​pać w pu​łap​kę, po​m y ​ślał Gu​il​-

lem .

— Chy ​ba m a​cie ra​cj ę — po​wie​dział. — Rze​czy ​wi​ście, fakt, że ktoś m iał​by zrzec się ta​kiej for​-

tu​ny te​raz, gdy Ar​nau j est j uż na wol​no​ści, prze​czy zdro​we​m u roz​sąd​ko​wi. — Oczy in​kwi​zy ​to​ra
za​m ie​ni​ły się wą​ziut​kie szpar​ki. — Nie ro​zu​m iem , po co m nie tu przy ​sła​no. Po​wie​dzia​no, że wy
się wszy st​kie​go do​m y ​śli​cie… Przy ​zna​j ę, że w peł​ni po​dzie​lam wasz scep​ty ​cy zm . Przy ​kro m i, na​-
ra​zi​łem was ty l​ko na stra​tę cza​su.

Gu​il​lem za​cze​kał, aż do Eim e​ri​ca do​trą j e​go sło​wa. Wi​dząc, j ak uno​si się na krze​śle i otwie​ra

sze​ro​ko oczy, zro​zu​m iał, że wy ​grał po​j e​dy ​nek.

— Wy j dź — roz​ka​zał Ży ​do​wi. Gdy ty l​ko człe​czy ​na za​m knął za so​bą drzwi, Eim e​ric, któ​ry

i ty m ra​zem nie wska​zał go​ścio​wi krze​sła, cią​gnął: — Wasz przy ​j a​ciel prze​by ​wa na wol​no​ści, to
praw​da, ale pro​ces prze​ciw​ko nie​m u na​dal trwa. Mam j e​go ze​zna​nia. Mo​gę go ska​zać za​ocz​nie
i ogło​sić za​twar​dzia​ły m he​re​ty ​kiem . In​kwi​zy ​cj a — zda​wał się m ó​wić sam do sie​bie — nie m o​że
za​twier​dzić wy ​ro​ku śm ier​ci, to obo​wią​zek władz świec​kich, czy ​li kró​la. Wa​si przy ​j a​cie​le — do​dał,
zer​ka​j ąc na Gu​il​le​m a — wie​dzą za​pew​ne, że ła​ska pań​ska na pstry m ko​niu j eź​dzi. By ć m o​że pew​-
ne​go dnia król…

— Je​stem prze​ko​na​ny, że za​rów​no wy, j ak i m o​nar​cha, speł​ni​cie swój obo​wią​zek — skwi​to​wał

Gu​il​lem .

— Obo​wiąz​ki m o​nar​chy są oczy ​wi​ste: wal​ka z nie​wier​ny ​m i i krze​wie​nie chrze​ści​j ań​stwa po

naj ​dal​sze za​kąt​ki kró​le​stwa, lecz Ko​ściół… Cza​sa​m i nie​ła​two wy ​brać naj ​lep​sze wy j ​ście dla kró​le​-
stwa bez gra​nic, j a​kim j est Ko​ściół. Wasz przy ​j a​ciel, Ar​nau Es​ta​ny ​ol, przy ​znał się do wi​ny i m u​si
po​nieść ka​rę. — Eim e​ric urwał. Znów wbił oczy w Gu​il​le​m a. To po​win​no wy j ść od cie​bie, od​po​-
wie​dział m u spoj ​rze​niem Maur. — Mi​m o to — cią​gnął in​kwi​zy ​tor wo​bec m il​cze​nia roz​m ów​cy —
Ko​ściół i Świę​ta In​kwi​zy ​cj a są go​to​we oka​zać ła​ska​wość w tro​sce o po​kry ​cie wy ż​szy ch po​trzeb
i o wspól​ne do​bro. Czy twoi przy ​j a​cie​le, ci, któ​rzy cię przy ​sy ​ła​j ą, zgo​dzą się na ła​god​niej ​szy wy ​-

background image

rok?

Nie bę​dę się z to​bą tar​go​wał, ale od​po​wie​dział m u w m y ​ślach Gu​il​lem . Ty l​ko Al​lach, któ​ry

j est wiel​ki, wie, co zy ​skasz, wtrą​ca​j ąc m nie do lo​chu. On j e​den wie, czy te ścia​ny m a​j ą oczy
i uszy, któ​re te​raz na nas pa​trzą i nas słu​cha​j ą. Pro​po​zy ​cj a m u​si wy j ść od cie​bie.

— Nikt nie bę​dzie pod​wa​żał de​cy ​zj i in​kwi​zy ​cj i — rzu​cił ty l​ko.
“.Eim e​ric za​czął się wier​cić na krze​śle.
— Po​pro​si​łeś o au​dien​cj ę, prze​ko​nu​j ąc, że po​wiesz m i coś, co m nie za​in​te​re​su​j e. Wspo​m nia​-

łeś, że przy ​j a​cie​le Ar​naua Es​ta​ny ​ola m o​gą na​kło​nić j e​go głów​ne​go wie​rzy ​cie​la do zrze​cze​nia się
pięt​na​stu ty ​się​cy fun​tów. Cze​go ty wła​ści​wie chcesz, Mau​rze?

— Wiem , cze​go nie chcę.
— Do​brze. — Eim e​ric wstał. — Je​śli twoi przy ​j a​cie​le skło​nią te​go Le​vie​go do wy ​rze​cze​nia się

zde​po​no​wa​nej su​m y, zła​go​dzę wy ​rok, ska​zu​j ąc Es​ta​ny ​ola na no​sze​nie sam ​be​ni​to w ka​te​drze przez
wszy st​kie nie​dzie​le w ro​ku.

— W ko​ście​le San​ta Ma​ria. — Gu​il​lem zdu​m iał się, sły ​sząc wła​sny głos, któ​ry do​biegł z głę​bi

j e​go ser​ca. Bo gdzie po​wi​nien od​by ć po​ku​tę Ar​nau, j e​śli nie w ko​ście​le San​ta Ma​ria?

background image

57

Mar pró​bo​wa​ła do​go​nić grup​kę raj ​ców, któ​rzy eskor​to​wa​li Ar​naua, ale zwar​ty tłum ha​m o​wał

j ej kro​ki.

Wspo​m nia​ła po​że​gnal​ne sło​wa Ale​dis, sta​ra​j ą​cej się prze​krzy ​czeć ha​łas:
— Opie​kuj się nim ! Uśm ie​cha​ła się.
Mar od​wró​ci​ła się gwał​tow​nie i za​czę​ła biec pod prąd, wal​cząc z na​pie​ra​j ą​cą rze​ką lu​dzi.
— Opie​kuj się nim do​brze — po​wtó​rzy ​ła Ale​dis, pod​czas gdy Mar, któ​ra sta​ra​ła się nie stra​cić

j ej z oczu, wy ​m i​j a​ła pę​dzą​ce z prze​ciw​ka po​sta​cie. — Tak j ak j a chcia​łam przed la​ty …

Na​gle zni​kła.
Mar o m a​ły włos nie upa​dła i nie zo​sta​ła stra​to​wa​na. „To nie m iej ​sce dla bab”, zbesz​tał j ą ktoś,

od​py ​cha​j ąc bez par​do​nu. Uda​ło j ej się od​wró​cić. Po​szu​ka​ła wzor​kiem sztan​da​rów, któ​re by ​ły j uż
na dru​gim koń​cu uli​cy Bis​be, pra​wie na pla​cu Świę​te​go Ja​ku​ba. Pierw​szy raz te​go ran​ka za​po​-
m nia​ła o łzach. Wrza​snę​ła prze​raź​li​wie, uci​sza​j ąc wszy st​kich wo​kół. Na​wet nie po​m y ​śla​ła o Jo​-
anie. Krzy ​kiem , łok​cia​m i i kop​nia​ka​m i to​ro​wa​ła so​bie dro​gę przez tłum .

Od​dzia​ły host zgro​m a​dzi​ły się na pla​cu Blat. Mar by ​ła j uż bli​sko Ma​don​ny, któ​ra ko​ły ​sa​ła się

na ra​m io​nach ba​sta​ixos po​nad gła​zem wy ​zna​cza​j ą​cy m śro​dek pla​cu. Mar wy ​da​ło się, że sły ​szy,
j ak kil​ku m ęż​czy zn spie​ra się z raj ​ca​m i. Wśród nich… tak, wła​śnie tam ! Jesz​cze ty l​ko kil​ka kro​ków.
Jed​nak na pla​cu pa​no​wał nie​by ​wa​ły tłok. Wbi​ła pa​znok​cie w ra​m ię ko​goś, kto nie chciał się od​su​-
nąć. Męż​czy ​zna się​gnął po szty ​let i m a​ło bra​ko​wa​ło… Ale nie, wy ​buch​nął śm ie​chem i j ą prze​pu​-
ścił. Za nim po​wi​nien by ć j uż Ar​nau. Jed​nak Mar na​po​tka​ła ty l​ko raj ​ców i cech​m i​strza ba​sta​ixos.

— Gdzie j est Ar​nau? — spy ​ta​ła go zdy ​sza​na i spo​co​na. Ol​brzy ​m i ba​sta​ix z klu​czem do Gro​bu

Pań​skie​go na szy i spoj ​rzał na nią z gó​ry. To ta​j em ​ni​ca. In​kwi​zy ​cj a…

— Na​zy ​wam się Mar Es​ta​ny ​ol — po​wie​dzia​ła, po​ły ​ka​j ąc sy ​la​by. — Je​stem cór​ką j ed​ne​go

z was, Ra​m o​na. Mo​że go zna​łeś?

Nie, nie znał Ra​m o​na, ale sły ​szał o nim i o j e​go cór​ce, przy ​gar​nię​tej przez Ar​naua.
— Bie​gnij na pla​żę — po​wie​dział.

background image

Mar przedar​ła się przez tłum na pla​cu i po​m knę​ła j ak na skrzy ​dłach opu​sto​sza​łą j uż uli​cą Mar.

Tuż pod kon​su​la​tem do​go​ni​ła sze​ściu ba​sta​ixos nio​są​cy ch om dla​łe​go Ar​naua.

Mar chcia​ła do nie​go pod​biec, ale j e​den z m ęż​czy zn oka​zał się szy b​szy i za​gro​dził j ej dro​gę.

Roz​ka​zy przy ​by ​sza z Pi​zy by ​ły wy ​raź​ne: nikt nie m o​że wie​dzieć, gdzie ukry ​wa się kon​sul.

— Pusz​czaj ! — krzy ​cza​ła, wierz​ga​j ąc no​ga​m i w po​wie​trzu. Ba​sta​ix trzy ​m ał j ą w pa​sie, sta​ra​-

j ąc się nie zro​bić j ej krzy w​dy.

Nie wa​ży ​ła na​wet w po​ło​wie ty ​le, co ka​m ie​nie i wor​ki, któ​re dźwi​gał dzień w dzień.
— Ar​nau! Ar​nau!
Ty ​le ra​zy m a​rzy ł, by usły ​szeć j esz​cze kie​dy ś ten głos… Otwo​rzy ł oczy i zo​ba​czy ł m ęż​czy zn,

któ​ry ch twa​rzy nie roz​po​znał. Nie​śli go gdzieś po​spiesz​nie, w m il​cze​niu. Co się dzie​j e? Gdzie j a
j e​stem ? „Ar​nau!”. Znów ten krzy k. Przed la​ty, w do​m u

Fe​li​pa de Ponts, wy ​czy ​tał go w oczach dziew​czy ​ny, któ​rą za​wiódł.
Ar​nau! Pla​ża. Wspo​m nie​nia zle​wa​ły się te​raz z szu​m em m o​rza i sło​na​wą wo​nią bry ​zy. Co j a

ro​bię na pla​ży ?

— Ar​nau!
Głos do​cho​dził te​raz z od​da​li.
Ba​sta​ixos we​szli do wo​dy i skie​ro​wa​li się ku ło​dzi, któ​ra m ia​ła za​brać Ar​naua na cze​ka​j ą​cą

w głę​bi por​tu fe​lu​kę wy ​na​j ę​tą przez Gu​il​le​m a. Fa​la opry ​ska​ła j e​go twarz.

— Ar​nau.
— Stój ​cie — wy ​j ą​kał, sta​ra​j ąc się unieść. — Ten głos… Kto to?
— Ja​kaś ko​bie​ta. Nie spra​wi nam kło​po​tu. Mu​si​m y … Ar​nau sta​nął przy ło​dzi, przy ​trzy ​m y ​wa​-

ny przez ba​sta​ixos pod pa​cha​m i. Po​pa​trzy ł w stro​nę lą​du. „Mar cze​ka na cie​bie”. Sło​wa Gu​il​le​m a
znów za​brzm ia​ły m u w uszach, za​głu​sza​j ąc in​ne od​gło​sy. Gu​il​lem , Ni​co​lau Eim e​ric, in​kwi​zy ​cj a,
lo​chy — nie​daw​ne wy ​da​rze​nia prze​m knę​ły m u przez gło​wę j ak bły ​ska​wi​ca.

— O Bo​że! — krzy k​nął. — Przy ​pro​wadź​cie j ą, bła​gam . Je​den z ba​sta​ixos po​spie​szy ł do m iej ​-

sca, gdzie za​trzy ​m a​no nie​pro​szo​ne​go go​ścia.

Ar​nau zo​ba​czy ł bie​gną​cą ku nie​m u Mar.
Ba​sta​ixos, któ​rzy rów​nież na nią pa​trzy ​li, spu​ści​li wzrok, gdy Ar​nau się im wy ​rwał. Zda​wa​ło

się, że pierw​sza fa​la, któ​ra liź​nie m u ły d​ki, zwa​li go do wo​dy.

Mar sta​nę​ła przed Ar​nau​em , któ​ry stał z opusz​czo​ny ​m i wzdłuż tu​ło​wia rę​ka​m i. Na wi​dok łzy

spły ​wa​j ą​cej po j e​go po​licz​ku po​de​szła i sca​ło​wa​ła j ą.

Nie pa​dło ani j ed​no sło​wo. Mar po​m o​gła wpro​wa​dzić Ar​naua na łód​kę.
Nic nie wskó​ra, wy ​stę​pu​j ąc otwar​cie prze​ciw​ko kró​lo​wi. Od wy j ​ścia Gu​il​le​m a Ni​co​lau Eim e​-

ric nie prze​sta​wał krą​ży ć po kom ​na​cie. Sko​ro Ar​nau zban​kru​to​wał, ska​za​nie go nic nie da.

Pa​pież nie za​po​m ni o j e​go obiet​ni​cy. Pi​zań​czy k m a go w gar​ści. Aby do​trzy ​m ać sło​wa da​ne​go

pa​pie​żo​wi, m u​si…

Pu​ka​nie do drzwi ty l​ko na m o​m ent wy ​rwa​ło go z za​m y ​śle​nia — po chwi​li znów cho​dził z ką​ta

w kąt.

Tak. Zła​go​dzo​ny wy ​rok ura​tu​j e j e​go re​pu​ta​cj ę, po​zwo​li unik​nąć star​cia z kró​lem i pod​re​pe​ru​j e

j e​go fi​nan​se na ty ​le, by …

Zno​wu ktoś za​pu​kał.
Eim e​ric zer​k​nął na drzwi.
Szko​da, że m i​m o szcze​ry ch chę​ci nie zdo​łał po​słać Es​ta​ny ​ola na stos. A j e​go m at​ka? Co się sta​-

background image

ło z tą sta​rą wiedź​m ą? Pew​nie wy ​ko​rzy ​sta​ła za​m ie​sza​nie, by …

Pu​ka​nie prze​ro​dzi​ło się w ło​m ot i za​trzę​sło ścia​na​m i. Eim e​ric szarp​nął gwał​tow​nie drzwi.
— Cze​go…
Na pro​gu stał z pod​nie​sio​ną pię​ścią Jau​m e de Bel​le​ra, któ​ry go​to​wał się do po​no​wie​nia sztur​m u

na drzwi.

— Cze​go chce​cie? — wark​nął in​kwi​zy ​tor, szu​ka​j ąc wzro​kiem ofi​ce​ra peł​nią​ce​go war​tę pod ga​-

bi​ne​tem . Straż​nik ku​lił się w ką​cie pod m ie​czem Ge​ni​sa Pu​iga. — Jak śm iesz pod​no​sić rę​kę na żoł​-
nie​rza Świę​tej In​kwi​zy ​cj i? — za​grzm iał.

Ge​nis opu​ścił m iecz i zer​k​nął na to​wa​rzy ​sza.
— Cze​ka​m y j uż bar​dzo dłu​go — wy ​j a​śnił pan Na​varc​les.
— Po​wie​dzia​łem , że nie chcę ni​ko​go wi​dzieć — oznaj ​m ił Eim e​ric ofi​ce​ro​wi, któ​re​go Ge​nis zo​-

sta​wił j uż w spo​ko​j u. — Chy ​ba wy ​ra​zi​łem się j a​sno.

Miał wła​śnie trza​snąć drzwia​m i, ale Jau​m e de Bel​le​ra uprze​dził go, ła​piąc za klam ​kę.
— Je​stem ka​ta​loń​skim ba​ro​nem — po​wie​dział, prze​cią​ga​j ąc sy ​la​by. — Żą​dam od​po​wied​nie​go

trak​to​wa​nia.

Ge​nis przy ​tak​nął sło​wom przy ​j a​cie​la i za​gro​dził dro​gę żoł​nie​rzo​wi, któ​ry ru​szał na po​m oc in​-

kwi​zy ​to​ro​wi.

Przez chwi​lę Eim e​ric i pan Na​varc​les m ie​rzy ​li się wzro​kiem . In​kwi​zy ​tor m ógł we​zwać po​-

m oc, żoł​nie​rze przy ​bie​gli​by na​ty ch​m iast, j ed​nak te przy ​m ru​żo​ne oczy … Bóg j e​den wie, do cze​-
go zdol​ni są ci m oż​no​wład​cy na​wy ​kli do na​rzu​ca​nia swej wo​li. Wes​tchnął. Cóż, zde​cy ​do​wa​nie to
nie j est j e​go dzień.

— Do​brze, pa​nie ba​ro​nie — ustą​pił. — Cze​go chce​cie?
— Obie​ca​li​ście ska​zać Ar​naua Es​ta​ny ​ola, a ty m ​cza​sem pu​ści​li​ście go wol​no.
— Nie przy ​po​m i​nam so​bie, by m co​kol​wiek obie​cy ​wał. A j e​śli cho​dzi o pusz​cze​nie wol​no… To

wasz król, któ​re​m u za​wdzię​cza​cie ty ​tu​ły, od​m ó​wił Ko​ścio​ło​wi po​m o​cy. Do nie​go idź​cie na skar​gę.

Jau​m e de Bel​le​ra za​czął m am ​ro​tać coś pod no​sem , wy ​m a​chu​j ąc rę​ka​m i.
— Mo​że​cie go j esz​cze ska​zać — po​wie​dział w koń​cu.
— Zbiegł — stwier​dził Eim e​ric.
— Od​naj ​dzie​m y go i przy ​pro​wa​dzi​m y ! — za​wo​łał Ge​nis Pu​ig, któ​ry przy ​słu​chi​wał się roz​m o​-

wie, nie spusz​cza​j ąc ofi​ce​ra z oka.

Eim e​ric prze​niósł wzrok na ry ​ce​rza. Dla​cze​go m a się przed ni​m i tłu​m a​czy ć?
— Do​star​czy ​li​śm y wam bar​dzo du​żo do​wo​dów prze​ciw​ko Es​ta​ny ​olo​wi — przy ​po​m niał Jau​m e

de Bel​le​ra. — In​kwi​zy ​cj a nie m o​że…

— Do​wo​dów? — pry ch​nął Eim e​ric. Dzię​ki ty m dwóm za​ro​zu​m ial​com ura​tu​j e swój ho​nor. Je​-

śli pod​wa​ży ich ze​zna​nia… — Ja​kich do​wo​dów? — po​wtó​rzy ł. — Ma​cie na m y ​śli wa​sze oskar​że​-
nie, ba​ro​nie? Oskar​że​nie oso​by opę​ta​nej przez dia​bła? — Jau​m e chciał coś po​wie​dzieć, ale Eim e​-
ric uci​szy ł go gniew​ny m m ach​nię​ciem rę​ki. — Szu​ka​łem do​ku​m en​tów, któ​re we​dług was bi​skup
pod​pi​sał za​raz po wa​szy m przy j ​ściu na świat. Ni​cze​go nie zna​la​złem . Co wy na to?

Ge​nis Pu​ig opu​ścił rę​kę, w któ​rej ści​skał m iecz.
— Mo​że zo​sta​ły u bi​sku​pa… — bro​nił się Jau​m e de Bel​le​ra. Eim e​ric po​krę​cił gło​wą.
— A wy, ry ​ce​rzy ​ku… — krzy k​nął na Ge​ni​sa. — Co wam zro​bił Ar​nau Es​ta​ny ​ol? — In​kwi​zy ​-

tor, do​świad​czo​ny śled​czy, na​ty ch​m iast wy ​czy ​tał z twa​rzy Pu​iga lęk oso​by przy ​ła​pa​nej na kłam ​-
stwie. — Wie​cie, że wpro​wa​dza​nie in​kwi​zy ​cj i w błąd j est prze​stęp​stwem ? — Ge​nis szu​kał po​m o​-

background image

cy u przy ​j a​cie​la, ale Jau​m e pa​trzy ł gdzieś w głąb ga​bi​ne​tu. By ł sam . — Co m a​cie m i te​raz do
po​wie​dze​nia, pa​nie ry ​ce​rzu? — Ge​nis prze​stę​po​wał z no​gi na no​gę, uni​ka​j ąc wzro​ku in​kwi​zy ​to​ra.
— W czy m wam za​wi​nił Ar​nau Es​ta​ny ​ol? — do​cie​kał in​kwi​zy ​tor. — Czy ż​by do​pro​wa​dził was do
ru​iny ?

To trwa​ło ty l​ko se​kun​dę — j ed​no ukrad​ko​we spoj ​rze​nie, któ​re prze​ko​na​ło in​kwi​zy ​to​ra, że zgadł.

Z j a​kie​go in​ne​go po​wo​du ry ​cerz m ógł ży ​wić ura​zę do ban​kie​ra?

— Nie m nie — od​po​wie​dział na​iw​nie za​py ​ta​ny.
— Ach, nie was? To m o​że wa​sze​go oj ​ca? Ge​nis wbił wzrok w po​sadz​kę.
— Skła​m a​li​ście, chcąc po​słu​ży ć się Świę​tą In​kwi​zy ​cj ą. Zło​ży ​li​ście fał​szy ​we ze​zna​nia, by się

ze​m ścić!

Zło​wro​gie po​krzy ​ki​wa​nia in​kwi​zy ​to​ra wy ​rwa​ły z za​m y ​śle​nia Jau​m e​go.
— Ale on spa​lił zwło​ki oj ​ca — ob​sta​wał przy swo​im Ge​nis le​d​wie sły ​szal​ny m gło​sem .
Eim e​ric ode​gnał nie​ist​nie​j ą​cą m u​chę. Co m a z ni​m i zro​bić? Uwię​zić i osą​dzić? To do​la​ło​by

ty l​ko oli​wy do ognia, oży ​wi​ło spór, o któ​ry m le​piej j ak naj ​szy b​ciej za​po​m nieć.

— Zgło​si​cie się do se​kre​ta​rza Świę​tej In​kwi​zy ​cj i i od​wo​ła​cie swo​j e ze​zna​nia, bo j e​śli nie…

Czy m am m ó​wić da​lej ?! — wrza​snął, nie m o​gąc do​cze​kać się re​ak​cj i. Do​pie​ro wte​dy Jau​m e
i Ge​nis przy ​tak​nę​li. — In​kwi​zy ​cj a nie bę​dzie ni​ko​go są​dzić na pod​sta​wie fał​szy ​wy ch ze​znań. A te​-
raz że​gnam . — Ski​nął na ofi​ce​ra.

— Po​przy ​się​głeś Es​ta​ny ​olo​wi ze​m stę, da​łeś sło​wo ho​no​ru — wy ​po​m niał przy ​j a​cie​lo​wi Ge​nis

w dro​dze do wy j ​ścia.

Ni​co​lau Eim e​ric usły ​szał sło​wa ry ​ce​rza, j ak rów​nież od​po​wiedź Jau​m e​go:
— Pan Na​varc​les za​wsze do​trzy ​m u​j e sło​wa.
Wiel​ki in​kwi​zy ​tor przy ​m knął po​wie​ki. Miał te​go szcze​rze dość. Wy ​pu​ścił na wol​ność pod​sąd​ne​-

go. Ka​zał świad​kom wy ​co​fać oskar​że​nie. Wdał się w per​trak​ta​cj e z j a​kim ś… pi​zań​czy ​kiem . Bóg
wie z kim ! A j e​śli Jau​m e de Bel​le​ra speł​ni swą groź​bę, za​nim in​kwi​zy ​cj a do​sta​nie obie​ca​ne pięt​-
na​ście ty ​się​cy fun​tów? Czy wte​dy Maur do​trzy ​m a obiet​ni​cy ? Na​le​ża​ło za​ła​twić tę spra​wę raz,
a do​brze.

— Ale te​raz — ry k​nął w ślad za wy ​cho​dzą​cy ​m i — pan Na​varc​les nie do​trzy ​m a sło​wa!
Od​wró​ci​li się j ak na ko​m en​dę.
— Co to m a zna​czy ć?! — krzy k​nął Jau​m e de Bel​le​ra.
— Świę​ta In​kwi​zy ​cj a nie do​pu​ści, by … — Eim e​ric m ach​nął po​gar​dli​wie rę​ką — oso​by

świec​kie kwe​stio​no​wa​ły wy ​ro​ki j ej try ​bu​na​łu i kpi​ły so​bie z bo​skiej spra​wie​dli​wo​ści. Nie bę​dzie
żad​nej ze​m sty ! Zro​zu​m ia​no, pa​nie Na​varc​les? W prze​ciw​ny m ra​zie bę​dę zm u​szo​ny uznać was
za oso​bę opę​ta​ną przez dia​bła i m ar​nie skoń​czy ​cie. Czy ty m was prze​ko​na​łem ?

— Ale przy ​się​ga… — za​j ąk​nął się ba​ron.
— W im ie​niu Świę​tej In​kwi​zy ​cj i zwal​niam was z przy ​się​gi. — Jau​m e de Bel​le​ra ski​nął w koń​-

cu gło​wą. — A wy — in​kwi​zy ​tor zwró​cił się do Ge​ni​sa Pu​iga — nie waż​cie się in​ge​ro​wać w bo​-
skie wy ​ro​ki i m ścić się na wła​sną rę​kę. Czy wy ​ra​żam się j a​sno?

Ge​nis Pu​ig rów​nież przy ​tak​nął.
Fe​lu​ka — m a​ła, dzie​się​cio​m e​tro​wa łódź wy ​po​sa​żo​na w ża​giel ła​ciń​ski — schro​ni​ła się u wy ​-

brze​ży re​gio​nu Gar​raf, w za​cisz​nej za​tocz​ce do​stęp​nej ty l​ko od m o​rza i nie​wi​docz​nej z prze​pły ​-
wa​j ą​cy ch w po​bli​żu okrę​tów.

Ty l​ko chat​ka skle​co​na przez ry ​ba​ków z de​sek wy ​plu​wa​ny ch przez m o​rze za​kłó​ca​ła m o​no​ton​ny

background image

kra​j o​braz zło​żo​ny ze skał i sza​ry ch ka​m y ​ków, któ​re prze​ko​m a​rza​ły się ze słoń​cem , pró​bu​j ąc od​bić
j e​go pro​m ie​nie i cie​pło.

Wraz z pę​ka​tą sa​kiew​ką ka​pi​tan fe​lu​ki do​stał od Gu​il​le​m a wy ​raź​ne po​le​ce​nie: „Zo​sta​wisz Ar​-

naua z któ​ry m ś z two​ich naj ​bar​dziej za​ufa​ny ch lu​dzi oraz z wy ​star​cza​j ą​ca ilo​ścią pro​wian​tu i wo​-
dy. Po​tem m o​żesz za​j ąć się swo​im i spra​wa​m i. Nie od​da​laj się j ed​nak zby t​nio i co dwa dni za​wi​-
j aj do Bar​ce​lo​ny po dal​sze roz​ka​zy. Gdy ope​ra​cj a do​bie​gnie koń​ca, otrzy ​m asz wię​cej pie​nię​-
dzy ”, obie​cał Gu​il​lem , by za​pew​nić so​bie j e​go lo​j al​ność, choć nie by ​ło to ko​niecz​ne, bo lu​dzie
m o​rza ce​ni​li Ar​naua, któ​re​go uwa​ża​li za spra​wie​dli​we​go kon​su​la. Mi​m o to ka​pi​tan nie wzgar​dził
brzę​czą​cą na​gro​dą. Maur nie wspo​m niał j ed​nak o Mar, ta na​to​m iast ani m y ​śla​ła dzie​lić się z kim ​-
kol​wiek opie​ką nad Ar​nau​em .

— Sa​m a so​bie po​ra​dzę — za​pew​ni​ła, gdy wy ​sie​dli z ło​dzi i uło​ży ​li Ar​naua w chat​ce.
— Ale pi​zań​czy k… — za​czął tłu​m a​czy ć ka​pi​tan.
— Prze​każ m u, że za​j ę​łam się Ar​nau​em . Je​śli bę​dzie krę​cił no​sem , wró​cisz z m a​ry ​na​rzem .
De​ter​m i​na​cj a po​brzm ie​wa​j ą​ca w j ej gło​sie zu​peł​nie nie pa​so​wa​ła do nie​wia​sty. Ka​pi​tan zer​k​-

nął na nią i pró​bo​wał j esz​cze opo​no​wać.

— No, idź j uż — roz​ka​za​ła Mar.
Gdy fe​lu​ka zni​kła za ska​ła​m i osła​nia​j ą​cy ​m i za​to​kę, Mar ode​tchnę​ła głę​bo​ko i spoj ​rza​ła w nie​-

bo. Jak​że czę​sto nie po​zwa​la​ła so​bie na​wet m a​rzy ć o tej chwi​li. Ile ra​zy, m a​j ąc przed ocza​m i
wspo​m nie​nie uko​cha​ne​go m ęż​czy ​zny, pró​bo​wa​ła so​bie tłu​m a​czy ć, że nie j est j ej prze​zna​czo​ny.
A te​raz… Spoj ​rza​ła na chat​kę. Ar​nau na​dal spał. W cza​sie po​dró​ży upew​ni​ła się, że nie m a go​-
rącz​ki i nie j est ran​ny. Usia​dła przy bur​cie, skrzy ​żo​wa​ła no​gi i uło​ży ​ła na nich j e​go gło​wę.

Kil​ka​krot​nie roz​chy ​lał po​wie​ki, by na nią spoj ​rzeć, po czy m znów j e przy ​m y ​kał, uśm ie​cha​j ąc

się bło​go. Wzię​ła j e​go rę​kę i ści​ska​ła j ą, ile​kroć na nią pa​trzy ł, a wte​dy Ar​nau znów za​sy ​piał, wy ​-
raź​nie uspo​ko​j o​ny. Sy ​tu​acj a po​wta​rza​ła się raz po raz, j ak​by Ar​nau chciał się upew​nić, że nie śni,
że Mar na​praw​dę przy nim j est. A te​raz… Mar wró​ci​ła do chat​ki i usia​dła obok nie​go.

Przez dwa dni wę​dro​wał po Bar​ce​lo​nie, wspo​m i​na​j ąc m iej ​sca, w któ​ry ch spę​dził pra​wie ca​łe

ży ​cie. Sto​li​ca Ka​ta​lo​nii nie​wie​le zm ie​ni​ła się pod​czas j e​go pię​cio​let​niej nie​obec​no​ści. Mi​m o

kry ​zy ​su, w m ie​ście wrza​ło j ak zwy ​kle. Bar​ce​lo​na nadał by ​ła bez​bron​na od stro​ny m o​rza,

chro​nio​na ty l​ko przez ta​squ​es — piasz​czy ​ste m ie​li​zny, na któ​ry ch Ar​nau osa​dził kie​dy ś swój okręt
wie​lo​ry b​ni​czy, by od​ciąć flo​cie wo​j en​nej Pio​tra Okrut​ne​go do​stęp do sto​li​cy. Mi​m o to na roz​kaz
kró​la wzno​szo​no no​we m u​ry, m a​j ą​ce chro​nić m ia​sto od za​cho​du. Nie prze​ry ​wa​no rów​nież prac
przy kró​lew​skiej stocz​ni. Do cza​su ich za​koń​cze​nia okrę​ty na​pra​wia​no i bu​do​wa​no w sta​ry ch do​-
kach na pla​ży, na​prze​ciw​ko wie​ży Re​go​m ir. Już z da​le​ka do​bie​gła Gu​il​le​m a ostra woń dzieg​ciu,
któ​ry po wy ​m ie​sza​niu z pa​ku​ła​m i słu​ży ł ro​bot​ni​kom do uszczel​nia​nia okrę​tów. Maur przy j ​rzał się
za​pra​co​wa​ny m cie​ślom por​to​wy m , rze​m ieśl​ni​kom wy ​ra​bia​j ą​cy m wio​sła oraz ko​wa​lom i po​-
wroź​ni​kom . Przed la​ty to​wa​rzy ​szy ł Ar​nau​owi, gdy j a​ko kon​sul m or​ski przy ​cho​dził nad​zo​ro​wać
pra​cę ty ch ostat​nich, by upew​nić się, że do po​wro​zów prze​zna​cza​ny ch na li​ny okrę​to​we i ta​kie​lu​-
nek nie do​da​wa​no sta​ry ch włó​kien ko​nop​ny ch. Prze​cha​dza​li się wte​dy m ię​dzy stat​ka​m i, opro​wa​-
dza​ni przez por​to​wy ch cie​ślów. Spraw​dziw​szy j a​kość po​wro​zów, Ar​nau pod​cho​dził za​wsze do ro​-
bot​ni​ków uszczel​nia​j ą​cy ch stat​ki, po czy m od​pra​wiał swy ch prze​wod​ni​ków, chcąc roz​m ó​wić się
z ni​m i na osob​no​ści.

„Bez​pie​czeń​stwo stat​ków za​le​ży wła​śnie od nich, dla​te​go pra​wo nie po​zwa​la im pra​co​wać na

akord”, wy ​j a​śnił Gu​il​le​m o​wi. Zwy kł z ni​m i ga​wę​dzić, by upew​nić się, że ża​den z nich, przy ​ci​-

background image

śnię​ty bie​dą, nie przy j ​m u​j e do​dat​ko​wy ch zle​ceń.

Gu​il​lem przy j ​rzał się j ed​ne​m u z ro​bot​ni​ków, któ​ry na ko​la​nach oglą​dał świe​żo uszczel​nio​ne

spo​j e​nie. Na ten wi​dok Maur za​nik​nął oczy, za​gry zł war​gi i po​krę​cił gło​wą. Ty ​le ra​zem prze​szli,
wal​czy ​li o do​bro m ia​sta, a te​raz Ar​nau ukry ​wa się w m a​łej za​to​ce, cze​ka​j ąc na wy ​rok in​kwi​zy ​cj i.
Ach, ci chrze​ści​j a​nie! Przy ​naj ​m niej m a przy so​bie Mar, swój skarb… Gdy ka​pi​tan fe​lu​ki zj a​wił
się na gieł​dzie, by zdać m u re​la​cj ę z wy ​ko​na​ne​go za​da​nia, Gu​il​le​m a by ​naj ​m niej nie zdzi​wi​ła
wzm ian​ka o Mar. Wła​śnie te​go się spo​dzie​wał po swo​j ej dziew​czy n​ce!

— Po​wo​dze​nia, ślicz​not​ko — szep​nął.
— Słu​cham ?
— Nic, nic. Zna​ko​m i​cie się spi​sa​łeś. Mo​żesz wy ​pły ​nąć w m o​rze, spo​tka​m y się za dwa dni.
Pierw​sze​go dnia Eim e​ric nie ode​zwał się do Gu​il​le​m a. Na​za​j utrz Maur znów udał się na spa​-

cer po Bar​ce​lo​nie. Nie m iał ocho​ty prze​sie​dzieć ca​łe​go dnia w m ia​stecz​ku ku​piec​kim , wy ​pa​tru​j ąc
po​słań​ców in​kwi​zy ​to​ra. Nie​wol​ni​cy m ie​li go za​wia​do​m ić, j e​śli ktoś bę​dzie o nie​go py ​tał.

Bar​ce​lo​na wy ​glą​da​ła do​kład​nie tak j ak przed la​ty. Moż​na by ​ło po niej cho​dzić z za​m knię​ty ​m i

ocza​m i, kie​ru​j ąc się ty l​ko cha​rak​te​ry ​sty cz​ny m za​pa​chem j ej po​szcze​gól​ny ch dziel​nic. Wciąż
trwa​ła bu​do​wa ka​te​dry, po​dob​nie zresz​tą j ak ko​ścio​łów San​ta Ma​ria i Pi, choć pra​ce przy świą​ty ​ni
lu​dzi m o​rza by ​ły znacz​nie bar​dziej za​awan​so​wa​ne. Prze​bu​do​wy ​wa​no rów​nież ko​ścio​ły Świę​tej
Kla​ry i Świę​tej An​ny. Gu​il​lem przy ​sta​wał przed każ​dą ze świą​ty ń, by przy j ​rzeć się pra​cy cie​śli
i m u​ra​rzy. Do​brze, ko​ścio​ły ko​ścio​ła​m i, ale co z um oc​nie​nia​m i od stro​ny m o​rza? A port? Ko​nia
z rzę​dem te​m u, kto zro​zu​m ie ty ch chrze​ści​j an!

— Py ​ta​j ą o was w m ia​stecz​ku ku​piec​kim — do​niósł m u trze​cie​go dnia za​sa​pa​ny nie​wol​nik.
Już ustą​pi​łeś, pa​nie in​kwi​zy ​to​rze? — za​śm iał się w du​chu Gu​il​lem i po​spie​szy ł za nie​wol​ni​kiem .
Ni​co​lau Eim e​ric pod​pi​sał wy ​rok w obec​no​ści sto​j ą​ce​go przed nim Gu​il​le​m a. Opa​trzy w​szy do​-

ku​m ent pie​czę​cią, wrę​czy ł g Mau​ro​wi, któ​ry roz​wi​nął per​ga​m in i za​czął czy ​tać.

— Na koń​cu, na sa​m y m koń​cu — po​na​glał go in​kwi​zy ​tor.
Roz​ka​zał se​kre​ta​rzo​wi pra​co​wać przez ca​łą noc i nie m iał ocho​ty tra​cić rów​nież dnia, cze​ka​j ąc,

aż nie​wier​ny prze​czy ​ta do​ku​m ent od de​ski do de​ski.

Gu​il​lem zer​k​nął na Eim e​ri​ca, po czy m naj ​spo​koj ​niej w świe​cie za​głę​bił się w in​kwi​zy ​tor​skie

wy ​wo​dy. Pro​szę, pro​szę, Jau​m e de Bel​le​ra i Ge​nis Pu​ig wy ​co​fa​li za​rzu​ty wo​bec Ar​naua. Cie​ka​-
we, j ak Eim e​ric ich do te​go zm u​sił… Ze​zna​nia Mar​ga​ri​dy Pu​ig zo​sta​ły pod​wa​żo​ne, gdy ty l​ko try ​-
bu​nał od​kry ł, że Ar​nau Es​ta​ny ​ol przy ​czy ​nił się do ban​kruc​twa j ej ro​dzi​ny. A j e​śli cho​dzi o Elio​-
nor… Eim e​ric uznał, że sprze​nie​wie​rzy ​ła się chrze​ści​j ań​skie​m u obo​wiąz​ko​wi bez​względ​ne​go od​-
da​nia i po​słu​szeń​stwa wo​bec m ę​ża!

Po​za ty m Elio​nor ze​zna​ła, że przy ​ła​pa​ła m ę​ża na pu​blicz​ny m ob​ści​ski​wa​niu Ży ​dów​ki, j e​go ko​-

chan​ki, j ak twier​dzi​ła. Ja​ko świad​ków te​go skan​da​licz​ne​go za​cho​wa​nia wska​za​ła sa​m e​go wiel​kie​go
in​kwi​zy ​to​ra i bi​sku​pa Be​ren​gu​era d’Erill. Gu​il​lem znów spoj ​rzał na Eim e​ri​ca znad do​ku​m en​tu —
in​kwi​zy ​tor wy ​trzy ​m ał j e​go wzrok. Nie j est praw​dą — do​wo​dził — j a​ko​by oskar​żo​ny w chwi​li
opi​sa​nej przez do​nię Elio​nor obej ​m o​wał Ży ​dów​kę. Ani j a, wiel​ki in​kwi​zy ​tor, ani bi​skup Be​ren​gu​er
d’Erill, któ​re​go pod​pis wid​nie​j e rów​nież pod wy ​ro​kiem — Gu​il​lem zer​k​nął na ostat​nią stro​nę do​ku​-
m en​tu, by przy j ​rzeć się pod​pi​so​wi i pie​czę​ci bi​sku​pa — nie po​twier​dza​m y ta​ko​we​go zda​rze​nia.
Dy m , pło​m ie​nie, zgiełk i gwał​tow​ne em o​cj e to​wa​rzy ​szą​ce pu​blicz​ny m eg​ze​ku​cj om — pi​sał
Eim e​ric — naj ​pew​niej nie po​zo​sta​ły bez wpły ​wu na sła​bą ko​bie​cą na​tu​rą, m ą​cąc do​nii Elio​nor
wzrok. A sko​ro oskar​że​nie do​nii Elio​nor do​ty ​czą​ce związ​ku j ej m ę​ża z Ży ​dów​ką są z grun​tu fał​szy ​-

background image

we, in​ne po​sta​wio​ne przez nią za​rzu​ty rów​nież tra​cą na wia​ry ​god​no​ści.

Gu​il​lem uśm iech​nął się.
Tak więc na ka​rę za​słu​gu​j e j e​dy ​nie to, co czy ​nił Ar​nau na oczach du​chow​ny ch z ko​ścio​ła San​-

ta Ma​ria de la Mar. Sam oskar​żo​ny przy ​znał się do bluź​nier​stwa, oka​zał j ed​nak skru​chę przed try ​-
bu​na​łem , co sta​no​wi głów​ny cel pro​ce​su in​kwi​zy ​tor​skie​go. W związ​ku z po​wy ż​szy m Ar​nau Es​ta​-
ny ​ol ska​za​ny zo​sta​j e na kon​fi​ska​tę m ie​nia oraz pu​blicz​ny akt skru​chy. Przez rok bę​dzie m u​siał od​-
pra​wiać we wszy st​kie nie​dzie​le po​ku​tę przed ko​ścio​łem San​ta Ma​ria de la Mar, odzia​ny w strój
hań​by sam ​be​ni​to.

Prze​czy ​taw​szy wy ​wo​dy praw​ne Eim e​ri​ca, Gu​il​lem obej ​rzał pod​pi​sy i pie​czę​cie wiel​kie​go in​-

kwi​zy ​to​ra oraz bi​sku​pa. Uda​ło się!

Zwi​nął do​ku​m ent i się​gnął za pa​zu​chę, by wy ​j ąć zle​ce​nie wy ​pła​ty pod​pi​sa​ne przez Abra​ha​m a

Le​vie​go. Gu​il​lem pa​trzy ł bez sło​wa, j ak Ni​co​lau Eim e​ric od​czy ​tu​j e w m il​cze​niu do​ku​m ent, ozna​-
cza​j ą​cy dla Ar​naua fi​nan​so​wą ru​inę, ale j ed​no​cze​śnie wol​ność i ży ​cie. Tak czy owak Gu​il​lem nie
po​tra​fił​by wy ​tłu​m a​czy ć przy ​j a​cie​lo​wi po​cho​dze​nia ty ch pie​nię​dzy ani dla​cze​go przez ty ​le lat j e
ukry ​wał.

background image

58

Ar​nau prze​spał ca​ły dzień. O zm ro​ku Mar roz​pa​li​ła nie​wiel​kie ogni​sko z li​ści i ga​łę​zi zgro​m a​-

dzo​ny ch przez ry ​ba​ków w chat​ce. Mo​rze tchnę​ło spo​ko​j em . Mar spoj ​rza​ła w roz​gwież​dżo​ne nie​-
bo, a po​tem skie​ro​wa​ła wzrok na urwi​ste zbo​cza oka​la​j ą​ce za​to​kę. Księ​ży c za​ba​wiał się z ostry ​m i
gra​nia​m i, m u​ska​j ąc j e ka​pry ​śnie świa​tłem to tu, to tam .

Roz​ko​szo​wa​ła się pa​nu​j ą​cą wo​kół ci​szą i spo​ko​j em . Świat prze​stał ist​nieć. Nie ist​nia​ła Bar​ce​lo​-

na ani in​kwi​zy ​cj a, ani na​wet Elio​nor czy Jo​an. Zo​sta​li ty l​ko oni: ona i Ar​nau.

O pół​no​cy usły ​sza​ła od​gło​sy do​bie​ga​j ą​ce z cha​ty. Pod​nio​sła się i gdy j uż m ia​ła ru​szy ć w tam ​-

ty m kie​run​ku, w za​la​ny ch księ​ży ​co​wą po​świa​tą drzwiach sta​nął Ar​nau. Za​m ar​li kil​ka kro​ków od
sie​bie.

Mar sta​ła m ię​dzy Ar​nau​em i ogni​skiem . Pło​m ie​nie wy ​do​by ​wa​ły z m ro​ku j ej sy l​wet​kę, ale

twarz to​nę​ła w ciem ​no​ści. Czy j e​stem j uż w nie​bie? — po​m y ​ślał Ar​nau. W m ia​rę j ak j e​go wzrok
przy ​zwy ​cza​j ał się do pół​m ro​ku, od​kry ​wał po​wo​li twarz, o któ​rej m a​rzy ł w naj ​cu​dow​niej ​szy ch
snach. Naj ​pierw zo​ba​czy ł lśnią​ce źre​ni​ce — ileż no​cy prze​pła​kał, tę​sk​niąc za ty ​m i ocza​m i? — po​-
tem nos, po​licz​ki, pod​bró​dek i… usta, ach, te usta… Ko​bie​ta wy ​cią​gnę​ła do nie​go rę​ce, a wte​dy
blask ogni​ska spo​wił j ej sy l​wet​kę wy ​raź​nie za​ry ​so​wa​ną pod zwiew​ny ​m i sza​ta​m i, m u​ska​j ąc j e
świa​tłem i cie​niem . Przy ​zy ​wa​ła go.

Ar​nau po​spie​szy ł ku niej . Co się dzie​j e? Gdzie j a j e​stem ? Czy to na​praw​dę Mar? Od​po​wiedź

od​na​lazł w uści​sku j ej dło​ni, w j ej uśm ie​chu, w go​rą​cy ch ustach szu​ka​j ą​cy ch j e​go ust.

Mar ob​j ę​ła m oc​no Ar​naua i sen za​m ie​nił się w rze​czy ​wi​stość. „Przy ​tul m nie”, po​pro​si​ła. Opa​-

sał j ą ra​m ie​niem i przy ​cią​gnął do sie​bie. Usły ​szał, że pła​cze. Po​czuł, j ak drży od szlo​chu. Po​gła​-
skał j ą po gło​wie i za​czął de​li​kat​nie ko​ły ​sać. Ile lat m u​sia​ło upły ​nąć, by m ógł roz​ko​szo​wać się tą
chwi​lą? Ile błę​dów po​peł​nił w ty m cza​sie?

Pod​niósł gło​wę Mar ze swe​go ra​m ie​nia i spoj ​rzał j ej w oczy.
— Wy ​bacz m i — wy ​szep​tał. — Wy ​bacz, że od​da​łem cię…
— Ciii… — prze​rwa​ła m u. — Prze​szłość nie ist​nie​j e. Nie m u​szę ci ni​cze​go wy ​ba​czać. Za​-

background image

cznij ​m y no​we ży ​cie. Spój rz na m o​rze. — Od​su​nę​ła się od nie​go i wzię​ła go za rę​kę. — Mo​rza nie
ob​cho​dzi prze​szłość. Po pro​stu j est. Nie do​m a​ga się wy ​j a​śnień. Po​dob​nie j ak gwiaz​dy i księ​ży c.
One rów​nież są i przy ​świe​ca​j ą nam , bły sz​czą dla nas. Nie ob​cho​dzi ich to, co się zda​rzy ​ło. Do​-
trzy ​m u​j ą nam to​wa​rzy ​stwa i ty l​ko dla​te​go są szczę​śli​we. Wi​dzisz, j ak lśnią, j ak m i​go​czą nad na​-
szy ​m i gło​wa​m i? Mi​go​ta​ły ​by, gdy ​by ob​cho​dzi​ła j e na​sza prze​szłość? Gdy ​by Bóg chciał nas uka​-
rać, ze​słał​by te​raz sztorm . Je​ste​śm y sa​m i, ty l​ko ty i j a — bez prze​szło​ści, bez wspo​m nień, bez
win​ny ch, bez ni​cze​go, co sta​nę​ło​by na dro​dze na​szej … m i​ło​ści.

Ar​nau wpa​try ​wał się przez j a​kiś czas w nie​bo, a po​tem prze​niósł wzrok na m o​rze, na m a​łe fa​-

le, któ​re ła​god​nie ob​m y ​wa​ły pla​żę, nie roz​bi​j a​j ąc się o nią. Po​pa​trzy ł na osła​nia​j ą​cą ich skal​ną
ścia​nę, a po​tem za​ko​ły ​sał się w m il​cze​niu.

Spoj ​rzał na Mar, nie pusz​cza​j ąc j ej rę​ki. Mu​si j ej o czy m ś po​wie​dzieć, o czy m ś przy ​kry m :

o obiet​ni​cy, któ​rą zło​ży ł Ma​don​nie po śm ier​ci pierw​szej żo​ny, o obiet​ni​cy, któ​rej m u​si do​trzy ​m ać.
Wy ​znał praw​dę szep​tem , pa​trząc Mar w oczy. Gdy skoń​czy ł, wes​tchnę​ła.

— Wiem j ed​no, Ar​nau. Wiem , że j uż ni​g​dy cię nie opusz​czę. Chcę by ć z to​bą, bli​sko cie​bie…

nic wię​cej m nie nie ob​cho​dzi.

Pią​te​go dnia o świ​cie do za​tocz​ki wpły ​nę​ła fe​lu​ka, z któ​rej wy ​siadł ty l​ko Gu​il​lem . Ca​ła trój ​ka

spo​tka​ła się na brze​gu. Mar od​su​nę​ła się nie​co i dwaj przy ​j a​cie​le pa​dli so​bie w ob​j ę​cia.

— Bo​że! — za​łkał Ar​nau.
— O czy ​im Bo​gu m ó​wisz? — za​py ​tał wzru​szo​ny Gu​il​lem , od​su​wa​j ąc się od Ar​naua i po​ka​zu​-

j ąc w uśm ie​chu bia​łe zę​by.

— Bo​gu nas wszy st​kich — od​rzekł Ar​nau z uśm ie​chem .
— Chodź no tu, m o​j e ko​cha​nie. — Gu​il​lem wy ​cią​gnął rę​kę do Mar.
Sta​nę​ła m ię​dzy ni​m i i ob​j ę​ła ich w pa​sie.
— Już nie j e​stem two​im ko​cha​niem — po​wie​dzia​ła fi​glar​nie.
— Za​wsze bę​dziesz.
— Tak, za​wsze — zgo​dził się Ar​nau.
Prze​szli ob​j ę​ci w głąb pla​ży i usie​dli przy wy ​ga​sły m j uż ogni​sku.
— Je​steś wol​ny — oznaj ​m ił Gu​il​lem i po​dał Ar​nau​owi do​ku​m ent.
— Po​wiedz, co tam na​pi​sa​no — po​pro​sił Ar​nau, nie chcąc wziąć go do rę​ki. — Ni​g​dy nie m u​-

sia​łem czy ​tać pism do​rę​cza​ny ch przez cie​bie.

— In​kwi​zy ​cj a kon​fi​sku​j e ca​ły twój m a​j ą​tek… — Gu​il​lem zer​k​nął na przy ​j a​cie​la, któ​ry przy ​-

j ął wia​do​m ość zu​peł​nie obo​j ęt​nie. — Po​nad​to przez rok bę​dziesz m u​siał co nie​dzie​la od​pra​wiać
po​ku​tę ubra​ny w sam ​be​ni​to przed ko​ścio​łem San​ta Ma​ria. Ale j e​steś wol​ny.

Ar​nau wy ​obra​ził so​bie, j ak klę​czy przed swą uko​cha​ną świą​ty ​nią bo​sy, w dłu​giej , się​ga​j ą​cej

do ko​stek sza​cie po​kut​nej z dwo​m a wy ​m a​lo​wa​ny ​m i krzy ​ża​m i.

— Po​wi​nie​nem zgad​nąć, że m nie z te​go wy ​cią​gniesz, gdy ty l​ko zo​ba​czy ​łem cię na sa​li try ​bu​-

na​łu. Jed​nak m ój stan…

— Ar​nau — prze​rwał m u Gu​il​lem — chy ​ba m nie nie słu​cha​łeś. Skon​fi​sko​wa​no twój m a​j ą​tek.
Ar​nau od​po​wie​dział m u do​pie​ro po chwi​li:
— By ​łem m ar​twy. Eim e​ric chciał m nie po​słać na stos. Zresz​tą od​dał​by m wszy st​ko, co

m am … co m ia​łem — po​pra​wił się, ści​ska​j ąc rę​ką Mar — za te ostat​nie dni. — Gu​il​lem spoj ​rzał
na swą ulu​bie​ni​cę. Uśm ie​cha​ła się pro​m ien​nie, oczy j ej lśni​ły. Mo​j a m a​ła dziew​czy n​ka, po​wie​-
dział w m y ​ślach i rów​nież się uśm iech​nął. — Po​m y ​śla​łem so​bie…

background image

— Ty zdraj ​co! — zga​ni​ła go Mar, ro​biąc za​baw​ną m in​kę. Ar​nau po​kle​pał j ą po dło​ni.
— Coś m i się zda​j e, że dro​go cię kosz​to​wa​ło prze​ko​na​nie księ​cia, by nie wy ​stę​po​wał prze​ciw​ko

od​dzia​łom host.

Gu​il​lem przy ​tak​nął.
— Dzię​ku​j ę — po​wie​dział Ar​nau. Przez chwi​lę pa​trzy ​li na sie​bie.
— No, do​brze — Ar​nau zde​cy ​do​wał się prze​rwać ten szcze​gól​ny m o​m ent. — A te​raz opo​wia​-

daj o so​bie. Co się z to​bą dzia​ło przez ostat​nie la​ta?

Da​li znak ka​pi​ta​no​wi fe​lu​ki, by pod​pły ​nął do pla​ży, i gdy słoń​ce sta​ło j uż wy ​so​ko, wszy ​scy tro​-

j e skie​ro​wa​li się ku ło​dzi. Ar​nau i Gu​il​lem we​szli na po​kład.

— Za​cze​kaj ​cie j esz​cze chwi​lecz​kę — po​pro​si​ła Mar. Od​wró​ci​ła się i spoj ​rza​ła na chat​kę. Co j ą

te​raz cze​ka?

Po​ku​ta Ar​naua, Elio​nor… Spu​ści​ła wzrok.
— Nią się nie przej ​m uj — po​cie​szał j ą Ar​nau, głasz​cząc po wło​sach. — Nie m a​m y j uż pie​-

nię​dzy, więc da nam spo​kój . Pa​łac przy uli​cy Mont​ca​da na​le​ży te​raz do in​kwi​zy ​cj i, więc bę​dzie
m u​sia​ła prze​pro​wa​dzić się do Mont​bui. Zo​stał j ej ty l​ko za​m ek.

— Za​m ek — szep​nę​ła Mar. — Czy in​kwi​zy ​cj a go nie przej ​m ie?
— Nie. Za​m ek i tam ​tej ​sze po​sia​dło​ści Elio​nor otrzy ​m a​ła w po​sa​gu od kró​la. In​kwi​zy ​cj a nie

m o​że ich skon​fi​sko​wać, bo nie wcho​dzą w skład m o​j e​go m a​j ąt​ku.

— Szko​da bied​ny ch chło​pów — wes​tchnę​ła Mar, wspo​m i​na​j ąc dzień, kie​dy Ar​nau zniósł nie​-

spra​wie​dli​we przy ​wi​le​j e.

Nikt nie na​po​m knął o Ma​ta​ró, o po​sia​dło​ści Fe​li​pa de Ponts.
— Ja​koś so​bie po​ra​dzi​m y … — pró​bo​wał j ą po​cie​szać Ar​nau.
— O czy m ty m ó​wisz? — wszedł m u w sło​wo Gu​il​lem . — Prze​cież m a​cie ty ​le pie​nię​dzy, ile

ty l​ko so​bie za​ży ​czy ​cie. Je​śli chce​cie, m o​że​m y od​ku​pić pa​łac na uli​cy Mont​ca​da.

— To two​j e pie​nią​dze — po​krę​cił gło​wą Ar​nau.
— To na​sze pie​nią​dze. Po​słu​chaj ​cie — Gu​il​lem zwró​cił się do oboj ​ga — nie m am na świe​cie

ni​ko​go oprócz was. Co zro​bię z m a​j ąt​kiem , któ​re​go do​ro​bi​łem się dzię​ki two​j ej hoj ​no​ści? — spoj ​-
rzał na przy ​j a​cie​la. — Wszy st​ko, co m o​j e, na​le​ży rów​nież do was.

— Nie, nie — Ar​nau ob​sta​wał przy swo​im .
— Je​ste​ście m o​j ą ro​dzi​ną: m o​j a m a​ła dziew​czy n​ka i ty, któ​ry … po​da​ro​wa​łeś m i wol​ność i bo​-

gac​two. Czy to zna​czy, że nie chce​cie m nie przy ​j ąć na człon​ka ro​dzi​ny ?

Mar wy ​cią​gnę​ła rę​kę do Gu​il​le​m a.
— Nie… Nie to m ia​łem na m y ​śli… Ależ oczy ​wi​ście, że… — wy ​j ą​kał Ar​nau.
— W ta​kim ra​zie m u​si​cie przy ​j ąć rów​nież m o​j e pie​nią​dze — prze​rwał m u zno​wu Maur. —

Chy ​ba że wo​lisz, by m od​dał j e in​kwi​zy ​cj i…

Ar​nau skwi​to​wał j e​go sło​wa uśm ie​chem .
— I m am wiel​kie pla​ny na przy ​szłość — do​dał Gu​il​lem . Mar na​dal pa​trzy ​ła na pla​żę. Nie pró​-

bo​wa​ła otrzeć pły ​ną​cej po po​licz​ku łzy, któ​ra w koń​cu sto​czy ​ła się do j ej warg i zni​kła w ką​ci​ku
ust. Ja​dą pod​dać się nie​spra​wie​dli​we​m u wy ​ro​ko​wi. Wra​ca​j ą do Bar​ce​lo​ny, do in​kwi​zy ​cj i i do Jo​-
ana, któ​ry zdra​dził wła​sne​go bra​ta… Oraz do żo​ny, któ​rą Ar​nau po​gar​dza, ale na któ​rą j est ska​za​-
ny.

background image

59

Gu​il​lem wy ​na​j ął dom w dziel​ni​cy Ri​be​ra. Choć stro​nił od prze​py ​chu, dom by ł na ty ​le prze​-

stron​ny i wy ​god​ny, by za​spo​ko​ić po​trze​by ich troj ​ga. Gu​il​lem do​pil​no​wał wszy st​kie​go, po​m y ​ślał
rów​nież o po​ko​j u dla Jo​ana. Ar​nau zszedł na ląd w por​cie, gdzie zo​stał ser​decz​nie przy ​j ę​ty przez
lu​dzi m o​rza. Kil​ku kup​ców, któ​rzy nad​zo​ro​wa​li za​ła​du​nek to​wa​rów lub prze​cho​dzi​li aku​rat obok
gieł​dy, po​zdro​wi​ło go ski​nie​niem gło​wy.

— Wi​dać, że nie j e​stem j uż bo​ga​ty — rzu​cił do Gu​il​le​m a. Od​po​wia​dał na po​zdro​wie​nia, nie

przy ​sta​j ąc.

— Wia​do​m o​ści szy b​ko się roz​cho​dzą — przy ​znał Maur. Ar​nau chciał naj ​pierw udać się do ko​-

ścio​ła San​ta Ma​ria, że​by po​dzię​ko​wać Ma​don​nie za uwol​nie​nie. Wciąż m iał w pa​m ię​ci uno​szą​cą
się nad tłu​m em fi​gur​kę. Jed​nak po dro​dze m u​sie​li się za​trzy ​m ać na ro​gu ulic Ca​nvis Vells i Ca​nvis
No​us. Drzwi i okna j e​go by ​łe​go kan​to​ru by ​ły otwar​te na oścież. Grup​ka ga​piów roz​stą​pi​ła się na
j e​go wi​dok. Nie we​szli do środ​ka. Roz​po​zna​li m e​ble i sprzę​ty pa​ko​wa​ne wła​śnie przez żoł​nie​rzy in​-
kwi​zy ​cj i na wóz sto​j ą​cy przed do​m em . Zo​ba​czy ​li dłu​gi stół, wy ​sta​j ą​cy z wo​zu i przy ​m o​co​wa​ny
do nie​go po​wro​za​m i, czer​wo​ny ob​rus, no​ży ​ce do cię​cia fał​szy ​wy ch m o​net, li​czy ​dło, skrzy ​nie…

Za​uwa​ży w​szy m ni​cha w czer​ni spi​su​j ą​ce​go do​by ​tek, Ar​nau od ra​zu za​po​m niał o sprzę​tach.

Do​m i​ni​ka​nin wbił w nie​go wzrok, pió​ro za​m ar​ło m u w dło​ni. Ar​nau wpa​try ​wał się w do​brze m u
zna​ne źre​ni​ce, któ​re nie​daw​no świ​dro​wa​ły go zza sto​łu pod​czas prze​słu​chań.

— Sę​py — m ruk​nął.
To by ł j e​go do​by ​tek, j e​go prze​szłość, j e​go ra​do​ści i tro​ski. Nie są​dził, że bę​dzie m u​siał przy ​glą​-

dać się gra​bie​niu wła​sne​go do​m u… Ni​g​dy nie przy ​wią​zy ​wał wa​gi do przed​m io​tów, ale to by ​ło
prze​cież ca​łe j e​go ży ​cie.

Mar czu​ła, że po​ci m u się rę​ka.
Za ich ple​ca​m i ktoś za​czął szy ​dzić z m ni​cha. Żoł​nie​rze na​ty ch​m iast się​gnę​li po broń. Z wnę​trza

do​m u wy ​bie​gli na​ty ch​m iast trzej in​ni straż​ni​cy z m ie​cza​m i.

— Nie znio​są ko​lej ​ne​go po​ni​że​nia — m ruk​nął Gu​il​lem , od​cią​ga​j ąc Mar i Ar​naua.

background image

Żoł​nie​rze ru​szy ​li na grup​ką cie​kaw​skich, któ​rzy roz​pierz​chli się i rzu​ci​li do uciecz​ki. Gu​il​lem

pro​wa​dził Ar​naua, któ​ry zer​kał raz po raz za sie​bie, nie m o​gąc ode​rwać oczu od wo​zu.

Mu​sie​li odło​ży ć wi​zy ​tę w ko​ście​le San​ta Ma​ria, bo aż tam do​tar​li żoł​nie​rze in​kwi​zy ​cj i. Tro​j e

przy ​j a​ciół okrą​ży ​ło świą​ty ​nię, we​szło na plac Born i skie​ro​wa​ło się do swe​go no​we​go do​m u.

Wieść o po​wro​cie Ar​naua obie​gła m ia​sto. Pierw​si zło​ży ​li m u wi​zy ​tę m as​sat​ges z kon​su​la​tu.

Ofi​cer nie m iał od​wa​gi spoj ​rzeć Ar​nau​owi w oczy. Zwra​ca​j ąc się do nie​go, uży ​wał na​leż​ne​go
kon​su​lo​wi ty ​tu​łu „wiel​ce czci​god​ny ”, m i​m o iż wrę​czy ł m u pi​sm o pod​pi​sa​ne przez Ra​dę Stu, od​-
wo​łu​j ą​ce go ze sta​no​wi​ska. Ar​nau prze​czy ​tał do​ku​m ent, po czy m wy ​cią​gnął dłoń do ofi​ce​ra, któ​-
ry ty m ra​zem pod​niósł wzrok.

— Pra​ca z wa​m i by ​ła praw​dzi​wy m za​szczy ​tem — po​wie​dział.
— Ca​ła przy ​j em ​ność po m o​j ej stro​nie — od​rzekł Ar​nau. — Nie chcą bie​da​ka na kon​su​la —

rzu​cił do Gu​il​le​m a i Mar po wy j ​ściu po​słań​ców.

— O ty m wła​śnie chcia​łem z to​bą po​roz​m a​wiać — za​gad​nął Gu​il​lem .
Ale Ar​nau po​krę​cił gło​wą. Jesz​cze nie te​raz.
Wie​lu go​ści od​wie​dzi​ło ich w no​wy m do​m u. Nie​któ​ry ch, j ak cho​ciaż​by cech​m i​strza ba​sta​ixos,

Ar​nau przy ​j ął oso​bi​ście, in​ni, m niej zna​czą​cy, prze​ka​zy ​wa​li ży ​cze​nia i po​win​szo​wa​nia przez słu​-
żą​cy ch.

Na dru​gi dzień zj a​wił się Jo​an. Od​kąd usły ​szał o po​wro​cie Ar​naua, nie prze​sta​wał się za​sta​na​-

wiać, czy Mar wy ​j a​wi​ła m u praw​dę. Nie m o​gąc dłu​żej znieść nie​pew​no​ści, po​sta​no​wił zm ie​rzy ć
się z wła​sny m lę​kiem i od​wie​dzić bra​ta.

Na j e​go wi​dok Ar​nau i Gu​il​lem wsta​li od sto​łu. Na​to​m iast Mar nie ru​szy ​ła się z m iej ​sca. Ar​-

nau​owi znów za​brzm ia​ły w uszach sło​wa wiel​kie​go in​kwi​zy ​to​ra: „Spa​li​łeś zwło​ki oj ​ca!”. Aż do tej
chwi​li od​pę​dzał od sie​bie to wspo​m nie​nie.

Jo​an po​wie​dział coś ci​cho, po czy m ru​szy ł ze spusz​czo​ną gło​wą ku bra​tu.
Ar​nau przy ​m knął oczy. Przy ​cho​dzi pro​sić o wy ​ba​cze​nie. Jak j e​go wła​sny brat m ógł…
— Jak m o​głeś? — rzu​cił, gdy Jo​an sta​nął przed nim . Jo​an drgnął i prze​niósł wzrok ze stóp Ar​-

naua na Mar. Czy nie wy ​star​cza​j ą​co go j uż uka​ra​ła? Czy m u​sia​ła j esz​cze m ó​wić Ar​nau​owi…
Jed​nak Mar by ​ła wy ​raź​nie za​sko​czo​na.

— Po co przy ​sze​dłeś? — za​py ​tał chłod​no Ar​nau. Jo​an szu​kał roz​pacz​li​wie j a​kiej ś wy ​m ów​ki.
— Trze​ba za​pła​cić za za​j azd… — usły ​szał wła​sny głos. Ar​nau m ach​nął rę​ką i od​wró​cił się do

nie​go ple​ca​m i. Gu​il​lem przy ​wo​łał słu​żą​ce​go i po​dał m u sa​kiew​kę.

— Pój ​dziesz z m ni​chem za​pła​cić za za​j azd — po​le​cił. Jo​an po​szu​kał współ​czu​cia u Mau​ra, ale

ten nie kiw​nął na​wet pal​cem w j e​go obro​nie, więc do​m i​ni​ka​nin skie​ro​wał się do wy j ​ścia i znik​nął
za pro​giem .

— Co m ię​dzy wa​m i za​szło? — za​py ​ta​ła Mar, gdy Jo​an wy ​szedł.
Ar​nau m il​czał. Po​wi​nien wy ​znać im praw​dę? Po​wie​dzieć, że spa​lił zwło​ki wła​sne​go oj ​ca i że

brat do​niósł na nie​go in​kwi​zy ​cj i? Ty l​ko on o ty m wie.

— Za​po​m nij ​m y o prze​szło​ści — rzekł po chwi​li. — Przy ​naj ​m niej na ty ​le, na ile to m oż​li​we.
Mar za​m y ​śli​ła się, a po​tem ski​nę​ła po​wo​li gło​wą.
Jo​an opu​ścił dom w ślad za nie​wol​ni​kiem , któ​ry m u​siał się co rusz oglą​dać i po​na​glać do​m i​ni​-

ka​ni​na, bo m nich przy ​sta​wał na środ​ku uli​cy, błą​dząc wo​kół nie​wi​dzą​cy m wzro​kiem . Szli do za​j az​-
du zna​ną m ło​de​m u słu​dze dro​gą wio​dą​cą do m ia​stecz​ka ku​piec​kie​go.

Jed​nak na uli​cy Mont​ca​da nie​wol​nik nie zdo​łał j uż prze​ko​nać Jo​ana, by szedł za nim . Mnich stał

background image

j ak za​klę​ty przed daw​ny m pa​ła​cem Ar​naua.

— Idź do za​j az​du — po​wie​dział. — Ja m u​szę wy ​rów​nać in​ne ra​chun​ki.
Sta​ry Pe​re wpu​ścił go do pa​ła​cu. Od prze​kro​cze​nia pro​gu m nich nie prze​sta​wał m am ​ro​tać pod

no​sem te​go sa​m e​go zda​nia. Za​czął j e po​wta​rzać co​raz gło​śniej , wcho​dząc po ka​m ien​ny ch scho​-
dach za Pe​rem , któ​ry oglą​dał się na nie​go nie​pew​nie. Sta​nąw​szy przed Elio​nor, wy ​pluł j e grzm ią​-
cy m gło​sem , j esz​cze za​nim j e​go szwa​gier​ka zdą​ży ​ła się ode​zwać:

— Wiem , żeś zgrze​szy ​ła!
Ba​ro​no​wa, któ​ra przy ​j ę​ła do​m i​ni​ka​ni​na w sa​lo​nie, zm ro​zi​ła go wy ​nio​sły m spoj ​rze​niem .
— Co ty bre​dzisz, m ni​chu? — par​sk​nę​ła.
— Wiem , żeś zgrze​szy ​ła!
Elio​nor za​śm ia​ła się cy ​nicz​nie i od​wró​ci​ła ple​ca​m i. Jo​an po​wiódł wzro​kiem po j ej suk​ni z bro​-

ka​tu. Mar wie​le wy ​cier​pia​ła. On też. Ar​nau… Ar​nau zaś cier​piał naj ​bar​dziej . Elio​nor na​dal się
śm ia​ła.

— Za ko​go ty się uwa​żasz, m ni​chu?
— Je​stem in​kwi​zy ​to​rem Świę​tej In​kwi​zy ​cj i — od​parł Jo​an. — A w two​im przy ​pad​ku nie po​-

trze​bu​j ę na​wet spo​wie​dzi.

Chłód wio​ną​cy z j e​go słów spra​wił, że Elio​nor się od​wró​ci​ła. Mnich trzy ​m ał w rę​ku lam p​kę

oliw​ną.

— Co…?
Nie dał j ej do​koń​czy ć. Ci​snął w nią ka​ga​nek. Kosz​tow​ne sza​ty na​ty ch​m iast na​sią​kły oli​wą i za​-

pa​li​ły się.

Elio​nor za​wy ​ła.
Gdy sta​ry słu​ga przy ​biegł j ej na po​m oc, zwo​łu​j ąc po dro​dze po​zo​sta​ły ch nie​wol​ni​ków, Elio​nor

za​m ie​ni​ła się w ży ​wą po​chod​nię. Gdy Jo​an zo​ba​czy ł, że Pe​re zry ​wa ze ścia​ny ko​bie​rzec, by uga​-
sić nim swą pa​nią, ode​pchnął go bru​tal​nie. Jed​nak na pro​gu po​j a​wi​li się j uż po​zo​sta​li nie​wol​ni​cy,
któ​rzy pa​trzy ​li na tę sce​nę wy ​trzesz​czo​ny ​m i ocza​m i.

Ktoś ka​zał biec po wo​dę.
Jo​an spoj ​rzał na Elio​nor, któ​ra osu​nę​ła się na ko​la​na, ca​ła w pło​m ie​niach.
— Pa​nie, prze​bacz m i — j ęk​nął.
Po​szu​kał wzro​kiem in​ne​go ka​gan​ka. Chwy ​cił go i zbli​ży ł się do Elio​nor. Ogień za​czął na​ty ch​-

m iast li​zać dół j e​go ha​bi​tu.

— Ża​łuj za swe wi​ny ! — krzy k​nął, za​nim oto​czy ​ły go pło​m ie​nie.
Rzu​cił ka​gan​kiem w Elio​nor, a po​tem ukląkł przy niej .
Dy ​wan pod ni​m i sta​nął w pło​m ie​niach, za​j ę​ły się rów​nież m e​ble.
Gdy nie​wol​ni​cy przy ​bie​gli wresz​cie z wia​dra​m i, chlu​snę​li ty l​ko wo​dą, sto​j ąc w pro​gu i ucie​kli,

za​sła​nia​j ąc no​sy i usta, by nie udu​sić się gę​sty m dy ​m em .

background image

60

Świę​to Wnie​bo​wzię​cia,

ko​ściół San​ta Ma​ria de la Mar,

Bar​ce​lo​na,

15 sierp​nia 1384 ro​ku

Upły ​nę​ło szes​na​ście lat.
Ar​nau stał na pla​cu San​ta Ma​ria. Spoj ​rzał w nie​bo. Nad Bar​ce​lo​ną uno​sił się głos dzwo​nów j e​-

go ko​ścio​ła. Słu​chał ich z gę​sią skór​ką, bi​cie ty ch czte​rech dzwo​nów przy ​pra​wia​ło go o dresz​cze.
Wi​dział, j ak wcią​ga​no j e na li​nach, ku​si​ło go na​wet, by po​dej ść do m ło​dy ch ro​bot​ni​ków i im po​-
m óc. A te​raz słu​chał, j ak dzwo​nią wszy st​kie czte​ry : naj ​więk​szy, As​sum p​ta, wa​żą​cy osiem ​set sie​-
dem ​dzie​siąt pięć ki​lo​gra​m ów; nie​co m niej ​szy, sześć​set​pięć​dzie​się​cio​ki​lo​wy, Co​nven​tu​al; śred​ni,
bo dwu​stu​ki​lo​gra​m o​wy, An​drea, oraz naj ​m niej ​szy z nich, Ve​da​da, za​wie​szo​ny na sa​m ej gó​rze.

Dziś kon​se​kro​wa​no świą​ty ​nię San​ta Ma​ria de la Mar i dzwo​ny zda​wa​ły się bić ina​czej niż zwy ​-

kle. A m o​że to on słu​chał ich w in​ny spo​sób… Spoj ​rzał na ośm io​bocz​ne wie​że pod​pie​ra​j ą​ce z obu
stron głów​ną fa​sa​dę ko​ścio​ła — wy ​so​kie, strze​li​ste, lek​kie, zło​żo​ne z trzech czę​ści zwę​ża​j ą​cy ch się
ku gó​rze, pa​trzą​ce na czte​ry stro​ny świa​ta ostro​łu​ko​wy ​m i okna​m i, ob​ra​m o​wa​ne na każ​dy m po​zio​-
m ie i zwień​czo​ne pła​skim ta​ra​sem .

Pod​czas ich bu​do​wy po​wie​dzia​no Ar​nau​owi, że bę​dą pro​ste, po​zba​wio​ne iglic i heł​m ów. Na​tu​-

ral​ne j ak m o​rze, któ​re​go pa​tron​ki strze​gły, a j ed​no​cze​śnie, po​m y ​ślał przy ​glą​da​j ą​cy się im , wspa​-
nia​łe i olśnie​wa​j ą​ce, wła​śnie ta​kie j ak m o​rze.

Od​święt​nie ubra​ni m iesz​kań​cy m ia​sta ścią​ga​li do ko​ścio​ła San​ta Ma​ria. Nie​któ​rzy od ra​zu

wcho​dzi​li do środ​ka, in​ni, j ak Ar​nau, wo​le​li po​stać chwi​lę na ze​wnątrz, po​dzi​wia​j ąc pięk​ną fa​sa​dę
i chło​nąc głos dzwo​nów. Ar​nau j ed​ną rę​ką przy ​tu​lił Mar. Po j e​go le​wej stro​nie stał trzy ​na​sto​let​ni
chło​piec ze zna​m ie​niem nad pra​wy m okiem , nie m niej wzru​szo​ny niż j e​go oj ​ciec.

Przy wtó​rze dzwo​nów Ar​nau wszedł do świą​ty ​ni z żo​ną i sy ​nem . Tłum roz​stą​pił się i prze​pu​ścił

background image

ich w drzwiach. By ł to bo​wiem ko​ściół Ar​naua Es​ta​ny ​ola, któ​ry j esz​cze j a​ko ba​sta​ix przy ​dźwi​gał
tu na ple​cach pierw​sze ka​m ie​nie, a na​stęp​nie hoj ​nie wspie​rał bu​do​wę j a​ko ban​kier i kon​sul oraz
po​tem , gdy po​świę​cił się ubez​pie​cze​niom m or​skim . Jed​nak nie​szczę​ścia nie om i​j a​ły świą​ty ​ni. 28
lu​te​go 1373 ro​ku trzę​sie​nie zie​m i, któ​re na​wie​dzi​ło Bar​ce​lo​nę, znisz​czy ​ło dzwon​ni​cę. Ar​nau pierw​-
szy po​m ógł w j ej od​bu​do​wie.

— Po​trze​bu​j ę pie​nię​dzy — po​wie​dział wów​czas Gu​il​le​m o​wi.
— Są two​j e — od​parł Maur, świa​do​m y roz​m ia​rów ka​ta​stro​fy oraz fak​tu, że te​go sa​m e​go ran​ka

Ar​naua od​wie​dził czło​nek ko​ściel​nej ra​dy bu​dow​la​nej .

For​tu​na zno​wu się do nich uśm iech​nę​ła. Za ra​dą Gu​il​le​m a Ar​nau za​j ął się ubez​pie​cze​nia​m i

m or​ski​m i. Ka​ta​lo​nia — po​zba​wio​na sto​sow​ny ch prze​pi​sów, w prze​ci​wień​stwie do Ge​nui, We​ne​cj i
czy Pi​zy — by ​ła ra​j em dla ty ch, któ​rzy za​j ę​li się tą dzia​łal​no​ścią, ale ty l​ko roz​waż​ni kup​cy, ta​cy
j ak Ar​nau i Gu​il​lem , zdo​ła​li utrzy ​m ać się na po​wierzch​ni. Sy s​tem fi​nan​so​wy księ​stwa ka​ta​loń​skie​-
go wa​lił się, po​cią​ga​j ąc za so​bą oso​by li​czą​ce na szy b​ki zy sk. Nie​któ​re z nich ubez​pie​cza​ły ła​du​-
nek znacz​nie po​wy ​żej j e​go war​to​ści, a po​tem dzi​wi​ły się, że słuch po nim za​gi​nął. In​ne ubez​pie​-
cza​ły sta​tek m i​m o po​gło​sek, że wpadł w rę​ce kor​sa​rzy, li​czy ​li bo​wiem , że wia​do​m ość się nie
spraw​dzi. Ar​nau i Gu​il​lem roz​waż​nie wy ​bie​ra​li ubez​pie​cza​ne stat​ki i wła​ści​wie oce​nia​li ry ​zy ​ko,
dzię​ki cze​m u szy b​ko prze​ko​na​li do no​we​go in​te​re​su sze​ro​ką sieć przed​sta​wi​cie​li, z któ​ry ​m i współ​-
pra​co​wa​li j esz​cze j a​ko ban​kie​rzy.

Dwu​dzie​ste​go szó​ste​go grud​nia 1379 ro​ku Ar​nau nie m ógł za​py ​tać Gu​il​le​m a, czy m o​że prze​-

zna​czy ć ko​lej ​ną su​m ę na ko​ściół San​ta Ma​ria, po​nie​waż Maur zm arł na​gle rok wcze​śniej . Ar​nau
zna​lazł go w ogro​dzie: sie​dział na krze​śle, zwró​co​ny w stro​nę Mek​ki, ku któ​rej zwy kł się m o​dlić we
wszy st​kim do​brze zna​nej ta​j em ​ni​cy. Ar​nau po​wia​do​m ił osia​dły ch w Bar​ce​lo​nie Mau​rów, a ci pod
osło​ną ciem ​no​ści za​bra​li j e​go cia​ło.

Owej no​cy, 26 grud​nia 1379 ro​ku, gwał​tow​ny po​żar znisz​czy ł ko​ściół San​ta Ma​ria de la Mar.

Ogień po​chło​nął za​kry ​stię, chór, or​ga​ny, oł​ta​rze oraz ca​łe wnę​trze, oca​la​ły j e​dy ​nie ka​m ie​nie.
Zresz​tą na nich rów​nież pło​m ie​nie wy ​pa​li​ły swe pięt​no, nisz​cząc zdo​bie​nia oraz zwor​nik przed​sta​-
wia​j ą​cy Al​fon​sa Ła​god​ne​go, oj ​ca kró​la Pio​tra, któ​ry ufun​do​wał pła​sko​rzeź​bę.

Piotr Ce​re​m o​nial​ny za​wrzał gnie​wem na wieść o znisz​cze​niu hoł​du, j a​ki od​dał swe​m u ro​dzi​co​-

wi, i na​ka​zał re​kon​struk​cj ę dzie​ła. Jed​nak dla m iesz​kań​ców dziel​ni​cy Ri​be​ra za​kup no​we​go klu​cza
skle​pie​nia by ł nie la​da wy ​dat​kiem , nie m o​gli więc speł​nić ka​pry ​su m o​nar​chy. Od​bu​do​wa za​kry ​-
stii, chó​ru, or​ga​nów i oł​ta​rzy po​chło​nę​ła ogrom ​ne su​m y, dla​te​go wy ​ko​na​no z gip​su ko​pię znisz​czo​-
nej pła​sko​rzeź​by, do​kle​j o​no j ą do zwor​ni​ka i po​m a​lo​wa​no na czer​wo​no i zło​to.

Trze​cie​go li​sto​pa​da 1383 ro​ku wcią​gnię​to ostat​ni — po​ło​żo​ny naj ​bliż​szej wy j ​ścia — zwor​nik

na​wy głów​nej , na któ​ry m wy ​ry ​to go​dło ra​dy bu​dow​la​nej świą​ty ​ni. W ten spo​sób uczczo​no
wszy st​kich ano​ni​m o​wy ch m iesz​kań​ców Bar​ce​lo​ny, bez któ​ry ch udzia​łu i wspar​cia ko​ściół San​ta
Ma​ria de la Mar ni​g​dy by nie po​wstał.

Ar​nau za​darł gło​wę i spoj ​rzał na klucz skle​pie​nia. Mar i Ber​nat wzię​li z nie​go przy ​kład, po

czy m ca​ła trój ​ka uśm iech​nę​ła się i ru​szy ​ła w głąb świą​ty ​ni.

Od​kąd zwor​nik spo​czął na rusz​to​wa​niu, cze​ka​j ąc na m a​j ą​ce go pod​trzy ​m ać że​bra skle​pie​nia,

Ar​nau wie​lo​krot​nie po​ka​zy ​wał go sy ​no​wi.

— To na​sze go​dło — po​wie​dział m u pew​ne​go ra​zu. Ber​nat spoj ​rzał na ol​brzy ​m i ka​m ień.
— Oj ​cze, to go​dło pro​ste​go lu​du — od​rzekł. — Zna​m ie​ni​ci m iesz​cza​nie, ta​cy j ak ty, m a​j ą wła​-

sne her​by wy ​rzeź​bio​ne na łu​kach i ścia​nach, w ka​pli​cach i… — Ar​nau pod​niósł rę​kę, by coś po​-

background image

wie​dzieć, ale chło​piec nie do​pu​ścił go do sło​wa. — Nie m asz na​wet wła​sne​go m iej ​sca na chó​rze!

— Bo to świą​ty ​nia pro​ste​go lu​du, sy ​nu. Wie​le osób po​świę​ci​ło się dla niej bez resz​ty, choć ni​g​-

dzie nie wid​nie​j ą ich im io​na.

Ar​nau przy ​po​m niał so​bie chłop​ca, któ​ry przed la​ty dźwi​gał skal​ne blo​ki z ka​m ie​nio​ło​m u kró​-

lew​skie​go aż na plac bu​do​wy.

— Twój oj ​ciec — wtrą​ci​ła Mar — wła​sną krwią skro​pił wie​le z ty ch ka​m ie​ni. Trud​no o lep​sze

go​dło.

Ber​nat spoj ​rzał na Ar​naua sze​ro​ko otwar​ty ​m i ocza​m i.
— Ja oraz wie​lu in​ny ch. Wie​lu in​ny ch, sy ​nu…
Sier​pień za​wi​tał nad Mo​rze Śród​ziem ​ne, sier​pień za​wi​tał do Bar​ce​lo​ny. Słoń​ce lśni​ło nad m ia​-

stem pięk​niej ani​że​li gdzie​kol​wiek in​dziej na zie​m i, bo nim zaj ​rza​ło przez wi​tra​żo​we szy b​ki do ko​-
ścio​ła San​ta Ma​ria de la Mar — by m a​lo​wać ka​m ie​nie bar​wa​m i tę​czy — m o​rze prze​sy ​ła​ło m u
od​bi​cie wła​sne​go świa​tła. Wła​śnie dla​te​go sło​necz​ne pro​m ie​nie pa​da​j ą​ce na m ia​sto by ​ły ską​pa​ne
w wy ​j ąt​ko​wy m bla​sku. A we​wnątrz świą​ty ​ni barw​ne sno​py świa​tła, rzu​ca​ne przez wi​tra​że, zle​-
wa​ły się z m i​go​ta​niem ty ​się​cy świec pło​ną​cy ch przed głów​ny m oł​ta​rzem i w bocz​ny ch ka​pli​-
cach. Woń ka​dzi​dła uno​si​ła się nad rze​szą wier​ny ch, m u​zy ​ka or​ga​nów wy ​peł​nia​ła wnę​trze o do​-
sko​na​łej aku​sty ​ce.

Ar​nau, Mar i Ber​nat szli w stro​nę głów​ne​go oł​ta​rza. We wspa​nia​łej , oto​czo​nej ośm io​m a wy ​-

sm u​kły ​m i ko​lum ​na​m i ap​sy ​dzie sta​ła przed re​ta​bu​lum fi​gur​ka Ma​don​ny od Mo​rza. Za oł​ta​rzem
przy ​stro​j o​ny m bez​cen​ny ​m i fran​cu​ski​m i tka​ni​na​m i po​ży ​czo​ny ​m i spe​cj al​nie na tę oka​zj ę przez
kró​la Pio​tra, któ​ry w li​ście wy ​sła​ny m z Vi​la​fran​ca del Pe​ne​des nie om iesz​kał przy ​po​m nieć, by
zwró​co​no j e na​ty ch​m iast po uro​czy ​sto​ści — bi​skup Pe​re de Pla​nel​la przy ​go​to​wy ​wał się do m szy
kon​se​kra​cy j ​nej .

Ko​ściół by ł wy ​peł​nio​ny po brze​gi i ro​dzi​na Es​ta​ny ​olów nie m o​gła j uż iść da​lej . Ktoś roz​po​znał

Ar​naua i od​su​nął się, prze​pusz​cza​j ąc go do przo​du. Ar​nau po​dzię​ko​wał, lecz nie sko​rzy ​stał z oka​zj i.
Tu j est j e​go m iej ​sce: po​śród ro​dzi​ny i pro​sty ch lu​dzi. Bra​ko​wa​ło ty l​ko Gu​il​le​m a i… Jo​ana. Ar​nau
wo​lał wspo​m i​nać bra​ta z cza​sów, gdy ra​m ię w ra​m ię od​kry ​wa​li świat, a nie j a​ko zgorzk​nia​łe​go
m ni​cha, któ​ry wy ​dał się na pa​stwę pło​m ie​niom .

Bi​skup Pe​re de Pla​nel​la roz​po​czął uro​czy ​stość. Ser​ce Ar​naua prze​szy ł dziw​ny nie​po​kój . Gu​il​-

lem , Jo​an, Ma​ria, oj ​ciec i… sta​rusz​ka z lo​chów. Dla​cze​go, ile​kroć m y ​śli o lu​dziach, któ​rzy bez​-
pow​rot​nie ode​szli, przy ​po​m i​na so​bie tę ko​bie​tę? Po​pro​sił kie​dy ś Gu​il​le​m a, by od​na​lazł j ą oraz
Ale​dis.

— Prze​pa​dły bez wie​ści — po​wia​do​m ił go po j a​kim ś cza​sie Maur.
— In​kwi​zy ​tor po​wie​dział, że to m o​j a m at​ka. Szu​kaj da​lej .
— Jak ka​m ień w wo​dę — skwi​to​wał osta​tecz​nie Gu​il​lem .
— Ale…
— Za​po​m nij o nich — ra​da Mau​ra za​brzm ia​ła j ak roz​kaz. Msza trwa​ła.
Ar​nau m iał sześć​dzie​siąt trzy la​ta i by ł zm ę​czo​ny. Wsparł się na sy ​nu.
Ber​nat ser​decz​nie uści​snął rę​kę oj ​ca. Ar​nau ka​zał chłop​cu przy ​su​nąć ucho do swy ch ust

i wska​zał głów​ny oł​tarz.

— Wi​dzisz, sy n​ku, j ak się uśm ie​cha?

background image

Od au​to​ra

Pod​czas pi​sa​nia tej po​wie​ści ko​rzy ​sta​łem z kro​nik Pio​tra III, oczy ​wi​ście do​ko​nu​j ąc ko​niecz​-

ny ch zm ian, na​rzu​co​ny ch przez wy ​m o​gi fik​cj i li​te​rac​kiej .

Czy ​tel​nik na próż​no szu​kać bę​dzie na m a​pie Na​varc​les z zam ​kiem i po​sia​dło​ścia​m i wiel​m o​ży

de Bel​le​ra. Ist​nia​ły na​to​m iast ba​ro​na​ty Gra​nol​lers, San Vi​cenc dels Horts i Cal​des de Mont​bui,
któ​re w po​wie​ści Piotr Ce​re​m o​nial​ny prze​ka​zał Ar​nau​owi wraz z rę​ką swej wy ​cho​wa​ni​cy Elio​-
nor, po​sta​ci stwo​rzo​nej przez au​to​ra. W rze​czy ​wi​sto​ści po​sia​dło​ści te w ro​ku 1380 zo​sta​ły po​da​ro​-
wa​ne przez księ​cia Mar​ci​na, sy ​na Pio​tra Ce​re​m o​nial​ne​go, Gu​il​le​m o​wi Ra​m o​no​wi de Mont​ca​da
— na​le​żą​ce​m u do sy ​cy ​lij ​skiej ga​łę​zi ro​du Mont​ca​da — za po​m oc w sko​j a​rze​niu m ał​żeń​stwa kró​-
lo​wej Ma​rii i j ed​ne​go z sy ​nów, księ​cia Mar​ci​na, któ​ry prze​szedł do hi​sto​rii j a​ko król Mar​cin Ludz​-
ki. Jed​nak wspo​m nia​ne wło​ści na​le​ża​ły do Gu​il​le​m a Ra​m o​na de Mont​ca​da znacz​nie kró​cej niż do
bo​ha​te​ra po​wie​ści. Za​raz po ich otrzy ​m a​niu od​sprze​dał j e bo​wiem hra​bie​m u d’Urgell, a za uzy ​-
ska​ne pie​nią​dze wy ​po​sa​ży ł flo​ty l​lę stat​ków i od​dał się pi​rac​twu.

Pra​wo do spę​dze​nia no​cy po​ślub​nej z ob​lu​bie​ni​cą pod​da​ne​go sta​no​wi​ło j e​den z przy ​wi​le​j ów

przy ​słu​gu​j ą​cy ch pa​nom feu​dal​ny m na m o​cy ka​ta​loń​skie​go ko​dek​su Usat​ges. Owe nie​spra​wie​dli​-
we przy ​wi​le​j e obo​wią​zy ​wa​ły wy ​łącz​nie w Sta​rej — nie w No​wej — Ka​ta​lo​nii i by ​ły za​rze​wiem
cią​gły ch bun​tów chłop​skich, któ​re trwa​ły aż do ich cał​ko​wi​te​go znie​sie​nia wy ​ro​kiem ar​bi​tra​żo​-
wy m wy ​da​ny m w Gu​ada​lu​pe w ro​ku 1486. Oczy ​wi​ście nie obe​szło się bez sło​ne​go od​szko​do​wa​-
nia wy ​pła​co​ne​go pa​nom feu​dal​ny m .

Opi​sa​ny w po​wie​ści wy ​rok, ska​zu​j ą​cy wia​ro​łom ​ną żo​nę na spę​dze​nie resz​ty ży ​cia o chle​bie

i wo​dzie w izbie bez drzwi, zo​stał rze​czy ​wi​ście wy ​da​ny w 1330 ro​ku przez kró​la Al​fon​sa III prze​-
ciw​ko nie​j a​kiej Eu​la​lii, żo​nie Ju​ana Do​ski.

Au​tor nie po​dzie​la przy ​to​czo​ny ch w po​wie​ści opi​nii o ko​bie​tach i chło​pach. Naj ​czę​ściej są to

do​słow​ne cy ​ta​ty z dzie​ła Lo cre​stid, na​pi​sa​ne​go oko​ło ro​ku 1381 przez m ni​cha Fran​ce​sca Eixi​m e​-
ni​sa.

W śre​dnio​wiecz​nej Ka​ta​lo​nii pra​wo Si qu​is vir​gi​nem , na któ​re po​wo​łu​j e się ry ​cerz de Ponts,

po​zwa​la​ło po​ry ​wa​czom po​j ąć za żo​nę swą ofia​rę. Na po​zo​sta​ły m te​ry ​to​rium ów​cze​snej Hisz​pa​-
nii obo​wią​zy ​wa​ły na​to​m iast za​bra​nia​j ą​ce te​go pro​ce​de​ru pra​wa goc​kie, ze​bra​ne w ko​dek​sie Fu​-
ero Ju​zgo.

Po​ry ​wacz m u​siał od​po​wied​nio wy ​po​sa​ży ć upro​wa​dzo​ną pan​nę, uła​twia​j ąc j ej za​m ąż​pój ​ście,

lub się z nią oże​nić. Je​śli po​rwa​na by ​ła za​m ęż​na, wy ​m ie​rza​no wów​czas ka​rę za cu​dzo​łó​stwo.

Nie wia​do​m o, czy nie​uda​ny spi​sek kró​la Ma​j or​ki, za​m ie​rza​j ą​ce​go po​rwać Pio​tra III, uj aw​nio​-

ny przez spo​wi​no​wa​co​ne​go z nie​do​szłą ofia​rą m ni​cha — w po​wie​ści po​m a​ga m u Jo​an — rze​czy ​-
wi​ście m iał m iej ​sce, czy j est ty l​ko wy ​m y ​słem Pio​tra Ce​re​m o​nial​ne​go, któ​ry chciał w ten spo​sób
uspra​wie​dli​wić pro​ces wsz​czę​ty w ce​lu kon​fi​ska​ty dóbr wład​cy Ma​j or​ki. Praw​do​po​dob​ny na​to​-
m iast wy ​da​j e się ka​pry s Ja​ku​ba III, któ​ry za​żą​dał wy ​bu​do​wa​nia osło​nię​te​go po​m o​stu łą​czą​ce​go
kró​lew​ską ga​le​rę za​ko​twi​czo​ną u wy ​brze​ży Bar​ce​lo​ny z klasz​to​rem fran​cisz​ka​nów. By ć m o​że wła​-
śnie ta nie​co​dzien​na za​chcian​ka po​bu​dzi​ła wy ​obraź​nię Pio​tra Ce​re​m o​nial​ne​go i zro​dzi​ła w nim
po​dej ​rze​nie o spi​sek opi​sa​ny w kró​lew​skiej kro​ni​ce.

Na j ej kar​tach Piotr III opi​su​j e rów​nież szcze​gó​ło​wo m or​ski atak kró​la Ka​sty ​lii Pio​tra Okrut​ne​-

go na sto​li​cę Ka​ta​lo​nii. Na sku​tek przy ​ra​sta​nia lą​du i zwią​za​ne​go z nim nisz​cze​nia ko​lej ​ny ch

background image

por​tów, wy ​brze​że Bar​ce​lo​ny by ​ło przez wie​ki wy ​sta​wio​ne na ka​pry ​sy po​go​dy i sta​no​wi​ło ła​-

twy cel dla ata​ków nie​przy ​j a​cie​la. Do​pie​ro w ro​ku 1440, za pa​no​wa​nia Al​fon​sa Wspa​nia​łe​go,
roz​po​czę​to bu​do​wę no​we​go por​tu od​po​wia​da​j ą​ce​go po​trze​bom Bar​ce​lo​ny.

Piotr III wier​nie opi​sał prze​bieg pa​m ięt​nej bi​twy m or​skiej oraz fakt, że Bar​ce​lo​nę ura​to​wał

przed Ka​sty ​lij ​czy ​ka​m i okręt — we​dług hi​sto​ry ​ka An​to​nia Cap​m a​ny 'ego by ł to sta​tek wie​lo​ry b​ni​-
czy — któ​ry ce​lo​wo utknął w ta​squ​es, przy ​brzeż​ny ch ła​wi​cach pia​sku, od​ci​na​j ąc nie​przy ​j a​cie​lo​-
wi dro​gę do por​tu. W ty m wła​śnie opi​sie na​tra​fia​m y na j ed​ną z pierw​szy ch wzm ia​nek

O uży ​ciu ar​ty ​le​rii — dzia​ła za​m on​to​wa​ne​go na dzio​bie kró​lew​skiej ga​le​ry — w bi​twie m or​-

skiej . Krót​ko po​tem ło​dzie do trans​por​tu woj sk za​m ie​ni​ły się w ol​brzy ​m ie, cięż​kie okrę​ty wo​j en​ne
uzbro​j o​ne w ar​m a​ty, re​wo​lu​cj o​ni​zu​j ąc po​j ę​cie bi​twy m or​skiej . W swej kro​ni​ce król Piotr III roz​-
pi​su​j e się na te​m at kpin i szy ​derstw, któ​ry ​m i od​dzia​ły po​spo​li​te​go ru​sze​nia po​wi​ta​ły — z brze​gu
oraz z po​kła​du licz​ny ch ło​dzi wy ​pły ​wa​j ą​cy ch na spo​tka​nie na​j eźdź​cy — woj ​ska Pio​tra Okrut​ne​go
i upa​tru​j e w nich j e​den z głów​ny ch po​wo​dów (prócz sku​tecz​no​ści dzia​ła) od​wro​tu kró​la Ka​sty ​lii.

W tak zwa​ny m pierw​szy m ro​ku gło​du, po zdła​wie​niu bun​tu na pla​cu Blat, kie​dy bar​ce​loń​czy ​cy

do​m a​ga​li się od władz m iej ​skich wy ​da​nia zbo​ża, pod​że​ga​czy rze​czy ​wi​ście po​sta​wio​no przed są​-
dem i ska​za​no w bły ​ska​wicz​ny m pro​ce​sie na śm ierć przez po​wie​sze​nie. Dla do​bra fa​bu​ły au​tor
ob​rał na m iej ​sce eg​ze​ku​cj i ten​że plac. Na​to​m iast w peł​ni zgod​na w praw​dą hi​sto​ry cz​ną j est
w ty m przy ​pad​ku wia​ra władz m iej ​skich, że zwy ​kła przy ​się​ga po​ło​ży kres gło​do​wi w Bar​ce​lo​nie.

Po​nad​to w 1360 ro​ku rze​czy ​wi​ście ścię​to przed wła​sny m kan​to​rem , m iesz​czą​cy m się nie​da​le​-

ko dzi​siej ​sze​go pla​cu Pa​la​cio, ban​kie​ra F. Ca​stel​ló, ta​ką ka​rę prze​wi​dy ​wa​ło bo​wiem pra​wo dla
aba​tut, czy ​li ban​kru​tów.

Sie​dem lat póź​niej , w ro​ku 1367, po oskar​że​niu bar​ce​loń​skich Ży ​dów o pro​fa​na​cj ę ho​stii

i uwię​zie​niu ich w sy ​na​go​dze bez wo​dy i j e​dze​nia, trzej człon​ko​wie wspól​no​ty sta​ro​za​kon​nej zo​-
sta​li stra​ce​ni na roz​kaz księ​cia Ja​na, na​m iest​ni​ka kró​la Pio​tra.

Pod​czas chrze​ści​j ań​skich świąt Wiel​kiej No​cy Ży ​dów obo​wią​zy ​wał areszt do​m o​wy. W oba​-

wie, że m o​gli​by pod​glą​dać lub za​kłó​cać wiel​ka​noc​ne pro​ce​sj e, ka​za​no im po​nad​to szczel​nie za​-
m y ​kać drzwi i okna. Mi​m o to w owy ch dniach j esz​cze bar​dziej wzra​stał za​pał fa​na​ty ​ków — i tak
j uż nie​zwy ​kle po​bu​dzo​ny — dla​te​go oskar​że​nia o he​re​ty c​kie ry ​tu​ały m no​ży ​ły się wła​śnie w cza​-
sie Wiel​ka​no​cy, któ​rej Ży ​dzi nie bez po​wo​du się ba​li.

Wspól​no​cie ży ​dow​skiej za​rzu​ca​no naj ​czę​ściej dwie zbrod​nie zwią​za​ne z chrze​ści​j ań​skim świę​-

tem pas​chal​ny m : ry ​tu​al​ne m or​der​stwa chrze​ści​j an, głów​nie dzie​ci (ukrzy ​żo​wa​nie, tor​tu​ro​wa​nie,
a tak​że spo​ży ​wa​nie krwi i ser​ca ofia​ry ) oraz bez​czesz​cze​nie ho​stii. Gm in wie​rzy ł, że Ży ​dzi chcą
po​gnę​bić chrze​ści​j an, po​wta​rza​j ąc m ę​ki, j a​kie przed wie​ka​m i za​da​li Chry ​stu​so​wi.

Pierw​szy zna​ny przy ​pa​dek oskar​że​nia Ży ​dów o ukrzy ​żo​wa​nie chrze​ści​j ań​skie​go dziec​ka m iał

m iej ​sce w ro​ku 1147 w Wurz​bur​gu, w Świę​ty m Ce​sar​stwie Na​ro​du Nie​m iec​kie​go. Nie​trud​no się
do​m y ​ślić, że za​śle​pie​nie ga​wie​dzi, spra​gnio​nej m oc​ny ch wra​żeń, do​pro​wa​dzi​ło do po​j a​wie​nia się
po​dob​ny ch przy ​pad​ków w ca​łej Eu​ro​pie. Za​le​d​wie rok póź​niej , w 1148 ro​ku, ten sam za​rzut po​-
sta​wio​no ży ​dow​skiej wspól​no​cie z an​giel​skie​go m ia​sta Nor​wich. Za​czę​ły się m no​ży ć oskar​że​nia
o ry ​tu​al​ne m or​der​stwa, głów​nie ukrzy ​żo​wa​nia, zbie​ga​j ą​ce się za​zwy ​czaj ze świę​ta​m i Wiel​kiej
No​cy. Ko​lej ​ne przy ​pad​ki od​no​to​wa​no w Glo​uce​ster w 1168 ro​ku, w Ful​dzie w 1235, w Lin​coln
w 1255, w Mo​na​chium w 1286… O ty m , j ak wiel​ka by ​ła nie​na​wiść do Ży ​dów i ła​two​wier​ność
śre​dnio​wiecz​ny ch lu​dzi, świad​czy cho​ciaż​by przy ​kład ży ​j ą​ce​go w XV wie​ku wło​skie​go fran​cisz​-
ka​ni​na Ber​nar​di​no da Fel​tre, któ​ry prze​po​wia​dał ukrzy ​żo​wa​nia dzie​ci. Pierw​sze „pro​roc​two”

background image

spraw​dzi​ło się co do j o​ty i w Try ​den​cie zna​le​zio​no zwło​ki Si​m o​na przy ​bi​te​go do krzy ​ża. Ko​ściół
be​aty ​fi​ko​wał m a​łe​go m ę​czen​ni​ka, a m nich prze​po​wie​dział ko​lej ​ne ukrzy ​żo​wa​nia w Reg​gio, Bas​-
sa​no, Man​tui. Do​pie​ro w po​ło​wie XX wie​ku Ko​ściół przy ​znał się do błę​du i unie​waż​nił be​aty ​fi​ka​-
cj ę Si​m o​na z Try ​den​tu, m ę​czen​ni​ka nie wia​ry, lecz fa​na​ty ​zm u.

Jed​na z wy ​praw host Bar​ce​lo​ny — m iej ​skich od​dzia​łów po​spo​li​te​go ru​sze​nia — rze​czy ​wi​ście

wy ​m ie​rzo​na by ​ła prze​ciw​ko gro​do​wi Cre​ixell, choć do​szło do niej póź​niej w po​wie​ści, bo do​pie​ro
w ro​ku 1369. Oby ​wa​te​le Bar​ce​lo​ny chcie​li uka​rać w ten spo​sób tam ​tej ​szy ch m oż​ny ch za prze​-
trzy ​m y ​wa​nie i utrud​nia​nie wy ​pa​su by ​dła pro​wa​dzo​ne​go na ubój do sto​li​cy, gdzie wpusz​cza​no ty l​-
ko ży ​we zwie​rzę​ta. Wła​śnie z po​wo​du prze​trzy ​m y ​wa​nia stad zwo​ły ​wa​no naj ​czę​ściej po​spo​li​te ru​-
sze​nie m iesz​kań​ców Bar​ce​lo​ny, go​to​wy ch bro​nić swy ch przy ​wi​le​j ów, za​gro​żo​ny ch przez in​ne
gro​dy i pa​nów feu​dal​ny ch.

San​ta Ma​ria de la Mar j est po​nad wszel​ką wąt​pli​wość j ed​ny m z naj ​pięk​niej ​szy ch ko​ścio​łów na

świe​cie. Choć m o​nu​m en​tal​no​ścią nie m o​że się rów​nać z in​ny ​m i, współ​cze​sny ​m i m u lub póź​niej ​-
szy ​m i sław​ny ​m i bu​dow​la​m i sa​kral​ny ​m i, j e​go wnę​trze tchnie uro​kiem , bę​dą​cy m za​słu​gą ar​chi​-
tek​ta Be​ren​gu​era de Mon​ta​gut — uro​kiem ko​ścio​ła zbu​do​wa​ne​go przez pro​sty lud i dla pro​ste​go
lu​du, ko​ścio​ła po​dob​ne​go do ka​ta​loń​skie​go dwor​ku: su​ro​we​go, za​cisz​ne​go i przy ​tul​ne​go, gdzie
głów​ną ro​lę od​gry ​wa nie​po​wta​rzal​ne śród​ziem ​no​m or​skie świa​tło.

We​dług znaw​ców wiel​ką za​le​tą ko​ścio​ła San​ta Ma​ria j est to, że bu​do​wa​no go nie​prze​rwa​nie

przez pięć​dzie​siąt pięć lat, dzię​ki cze​m u za​cho​wa​no w nim j e​den sty l ar​chi​tek​to​nicz​ny, oraz że
oparł się póź​niej ​szy m m o​dom , uni​ka​j ąc po​pra​wek i do​dat​ków. Wszy st​ko to spra​wia, że San​ta Ma​-
ria de la Mar sta​no​wi wspa​nia​ły przy ​kład go​ty ​ku ka​ta​loń​skie​go, zwa​ne​go rów​nież go​ty ​kiem sze​ro​-
kim . Zgod​nie ze śre​dnio​wiecz​ny m zwy ​cza​j em , trosz​czą​cy m się o cią​głość po​słu​gi re​li​gij ​nej , ko​-
ściół San​ta Ma​ria po​wsta​wał do​słow​nie na po​przed​niej świą​ty ​ni. Ar​chi​tekt Bas​se​go​da Am i​gó
twier​dził co praw​da, że pierw​sza świą​ty ​nia znaj ​do​wa​ła się na ro​gu uli​cy Espa​se​ria, na​to​m iast
póź​niej ​sza, go​ty c​ka, po​wsta​ła po dru​giej stro​nie dzi​siej ​szej uli​cy San​ta Ma​ria, czy ​li nie​co bar​dziej
na po​m oc. Jed​nak w 1966 ro​ku, pod​czas prac przy no​wy m pre​zbi​te​rium i kry p​cie, od​kry ​to w pod​-
zie​m iach świą​ty ​ni ne​kro​po​lię rzy m ​ską, co pod​wa​ży ​ło teo​rię Bas​se​go​dy Am i​gó. Dziś j e​go wnuk
— ar​chi​tekt i ba​dacz świą​ty ​ni San​ta Ma​ria de la Mar — utrzy ​m u​j e, że ko​lej ​ne ko​ścio​ły sta​ły za​-
wsze na ty m sa​m y m m iej ​scu, wy ​ra​sta​j ąc na fun​da​m en​tach swej po​przed​nicz​ki. Wła​śnie na
cm en​ta​rzy ​sku rzy m ​skim , przy ​pad​ko​wo od​kry ​ty m w pod​zie​m iach ko​ścio​ła, po​cho​wa​no naj ​praw​-
do​po​dob​niej pa​tron​kę Bar​ce​lo​ny, świę​tą Eu​la​lię, któ​rej re​li​kwie król Piotr Ce​re​m o​nial​ny prze​niósł
do ka​te​dry.

Opi​sa​na w po​wie​ści fi​gur​ka Ma​don​ny od Mo​rza znaj ​du​j e się dzi​siaj w głów​ny m oł​ta​rzu, choć

po​cząt​ko​wo zdo​bi​ła ty m ​pa​non nad wej ​ściem od uli​cy Born.

Śre​dnio​wiecz​ne kro​ni​ki nie wspo​m i​na​j ą o dzwo​nach ko​ścio​ła San​ta Ma​ria. Pierw​sze wzm ian​ki

na ten te​m at po​cho​dzą do​pie​ro z ro​ku 1714, a za​wdzię​cza​m y j e ka​sty ​lij ​skie​m u kró​lo​wi Fi​li​po​wi V,
któ​ry po zwy ​cię​stwie nad Ka​ta​loń​czy ​ka​m i ob​ło​ży ł ich dzwo​ny spe​cj al​ny m po​dat​kiem za to, że
na​wo​ły ​wa​ły ka​ta​loń​skich pa​trio​tów do obro​ny oj ​czy ​zny. Zresz​tą nie ty l​ko Ka​sty ​lij ​czy ​cy m ie​li za
złe dzwo​nom , że wzy ​wa​j ą lud​ność do bro​ni. Sam Piotr Ce​re​m o​nial​ny, po stłu​m ie​niu po​wsta​nia
w Wa​len​cj i, roz​ka​zał stra​cić kil​ku bun​tow​ni​ków przez wla​nie im do gar​dła roz​to​pio​ne​go m e​ta​lu
z dzwo​nu Unión, któ​ry wzy ​wał do po​spo​li​te​go ru​sze​nia.

O zna​cze​niu ko​ścio​ła San​ta Ma​ria świad​czy cho​ciaż​by opi​sa​ny w po​wie​ści fakt, że król Piotr

wła​śnie na pla​cu przed świą​ty ​nią — a nie na ry n​ku Blat, przed pa​ła​cem na​czel​ni​ka — pro​sił

background image

m iesz​kań​ców Bar​ce​lo​ny o po​m oc w woj ​nie prze​ciw​ko Sar​dy ​nii.

Pro​ści ba​sta​ixos, nie​od​płat​nie zno​szą​cy blo​ki skal​ne na bu​do​wę świą​ty ​ni, sta​no​wią naj ​lep​szy

przy ​kład po​świę​ce​nia, z j a​kim wier​ni uczest​ni​czy ​li w po​wsta​wa​niu ko​ścio​ła San​ta Ma​ria. Pa​ra​fia
na​gro​dzi​ła ba​sta​ixos licz​ny ​m i przy ​wi​le​j a​m i, a o ich od​da​niu Ma​rii świad​czą po​sta​cie z brą​zu do
dzi​siaj zdo​bią​ce bra​m y świą​ty ​ni, pła​sko​rzeź​by w pre​zbi​te​rium oraz m ar​m u​ro​we ka​pi​te​le świą​ty ​ni
— wszę​dzie tam uwiecz​nio​no tra​ga​rzy por​to​wy ch.

Ży d Has​dai Cre​scas j est po​sta​cią hi​sto​ry cz​ną, po​dob​nie j ak Ber​nat Es​ta​ny ​ol, ka​pi​tan al​m o​ga​-

wa​rów. Pierw​szy z nich zo​stał świa​do​m ie wy ​bra​ny przez au​to​ra, o dru​giej zbież​no​ści zde​cy ​do​wał
przy ​pa​dek. Jed​nak za​wód ży ​dow​skie​go ban​kie​ra oraz opi​sa​ne w po​wie​ści przy ​go​dy Has​da​ia Cre​-
sca​sa to czy ​sta li​cen​tia po​eti​ca.

W ro​ku 1391, sie​dem lat po kon​se​kra​cj i ko​ścio​ła San​ta Ma​ria — i po​nad wiek przed wy ​gna​-

niem Ży ​dów przez Kró​lów Ka​to​lic​kich — lud​ność Bar​ce​lo​ny na​pa​dła na dziel​ni​cę ży ​dow​ską
i wy ​m or​do​wa​ła j ej m iesz​kań​ców. Nie​licz​ny ch oca​la​ły ch Ży ​dów — m ię​dzy in​ny ​m i ty ch, któ​rzy
schro​ni​li się w klasz​to​rach — zm u​szo​no do po​rzu​ce​nia wia​ry przod​ków i przy ​j ę​cia chrztu. Gdy po
bar​ce​loń​skim get​cie nie po​zo​stał ślad, gdy zbu​rzo​no ży ​dow​skie do​m y, a boż​ni​ce za​stą​pio​no ko​ścio​-
ła​m i, król Jan, za​nie​po​ko​j o​ny pust​ka​m i, j a​ki​m i po​czął świe​cić kró​lew​ski skar​biec wkrót​ce po znik​-
nię​ciu Ży ​dów, pró​bo​wał skło​nić ich do po​now​ne​go osie​dle​nia się w m ie​ście. By ł na​wet skłon​ny
zwol​nić ich po​cząt​ko​wo z po​dat​ków (pó​ki ży ​dow​ska wspól​no​ta nie roz​ro​śnie się do dwu​stu m iesz​-
kań​ców) tu​dzież z cią​żą​cy ch na nich do​ty ch​czas obo​wiąz​ków wo​bec m o​nar​chy, ta​kich j ak prze​ka​-
zy ​wa​nie łó​żek i in​ny ch sprzę​tów na po​trze​by dwo​ru od​wie​dza​j ą​ce​go sto​li​cę oraz kar​m ie​nie lwów
i dzi​kich be​stii z kró​lew​skie​go zwie​rzy ń​ca. Mi​m o to Ży ​dzi nie po​wró​ci​li do Bar​ce​lo​ny i w ro​ku
1397 król przy ​znał m ia​stu przy ​wi​lej nie​po​sia​da​nia get​ta.

Wiel​ki in​kwi​zy ​tor Ka​ta​lo​nii, Ni​co​lau Eim e​ric, m u​siał się schro​nić w Awi​nio​nie pod opie​kuń​-

czy ​m i skrzy ​dła​m i pa​pie​ża, ale po śm ier​ci Pio​tra Ce​re​m o​nial​ne​go wró​cił i na​dal po​tę​piał pi​sm a
Ra​m o​na Llul​la. Gdy w ro​ku 1393 król Jan wy ​pę​dził go z Ka​ta​lo​nii, in​kwi​zy ​tor udał się po​now​nie
na dwór pa​pie​ski, choć j esz​cze w ty m sa​m y m ro​ku za​wi​tał do Seu d’Urgell. Król Ju​an za​żą​dał od
tam ​tej ​sze​go bi​sku​pa bez​zwłocz​ne​go wy ​gna​nia Eim e​ri​ca, któ​ry i ty m ra​zem uciekł do Awi​nio​nu.
Do​pie​ro po śm ier​ci Ja​na I j e​go na​stęp​ca Mar​cin Ludz​ki po​zwo​lił in​kwi​zy ​to​ro​wi do​ży ć swy ch dni
w ro​dzin​ny m m ie​ście, Ge​ro​nie, gdzie Ni​co​lau Eim e​ric zm arł w wie​ku osiem ​dzie​się​ciu lat. Praw​-
dzi​wa j est wspo​m nia​na w po​wie​ści m ak​sy ​m a wiel​kie​go in​kwi​zy ​to​ra: „kon​ty ​nu​acj a, nie po​wtó​rze​-
nie”, po​zwa​la​j ą​ca obej ść za​kaz wie​lo​krot​ny ch tor​tur, oraz j e​go wi​zj a ide​al​ny ch lo​chów, któ​re po​-
win​ny przy ​spie​szy ć zgon więź​nia.

W prze​ci​wień​stwie do Ka​sty ​lii, gdzie in​kwi​zy ​cj a roz​po​czę​ła dzia​łal​ność do​pie​ro w ro​ku 1487

(choć pa​m ięć o j ej okru​cień​stwie prze​trwa​ła wie​ki), w Ka​ta​lo​nii try ​bu​na​ły in​kwi​zy ​cy j ​ne — nie​-
za​leż​ne od ko​ściel​nej wła​dzy są​dow​ni​czej bi​sku​pów — dzia​ła​ły pręż​nie j uż od 1249 ro​ku. Przy ​-
czy n tak wcze​sne​go za​ist​nie​nia in​kwi​zy ​cj i na zie​m iach ka​ta​loń​skich na​le​ży upa​try ​wać w pier​wot​-
ny ch za​da​niach tej in​sty ​tu​cj i, a m ia​no​wi​cie w wal​ce z he​re​zj ą utoż​sa​m ia​ną na​ów​czas z ka​ta​ra​m i
za​m iesz​ku​j ą​cy ​m i po​łu​dnie Fran​cj i i wal​den​sa​m i Pio​tra Wal​da z Ly onu. Ze wzglę​du na geo​gra​-
ficz​ne są​siedz​two oba odła​m y chrze​ści​j ań​stwa, uzna​wa​ne przez Ko​ściół za he​re​ty c​kie, m ia​ły
swy ch wy ​znaw​ców po​śród m iesz​kań​ców Sta​rej Ka​ta​lo​nii. Ka​ta​ra​m i by ​li na przy ​kład ka​ta​loń​scy
m oż​no​wład​cy z re​j o​nu Pi​re​ne​j ów: wi​ceh​ra​bia Ar​nau i j e​go żo​na Er​m es​sen​da, Ra​m on, pan Ca​di
oraz Gu​il​lem z Niort, na​czel​nik hra​bie​go Nu​nó San​ca w Cer​da​gne i Con​flent.

Nie bez po​wo​du więc in​kwi​zy ​cj a wła​śnie od Ka​ta​lo​nii roz​po​czę​ła swą po​nu​rą ka​rie​rę na Pół​-

background image

wy ​spie Ibe​ry j ​skim . Gdy w 1286 ro​ku wy ​tę​pio​no ka​ta​rów, pa​pież Kle​m ens V na​ka​zał in​kwi​zy ​cj i
ka​ta​loń​skiej za​j ąć się, za przy ​kła​dem Fran​cu​zów, człon​ka​m i roz​wią​za​ne​go za​ko​nu tem ​pla​riu​szy.
W Ka​ta​lo​nii j ed​nak tem ​pla​riu​sze by ​li zde​cy ​do​wa​nie m i​lej wi​dzia​ni ani​że​li po dru​giej stro​nie gra​-
ni​cy — gdzie nie​na​wiść kró​la do ry ​ce​rzy świą​ty ​ni m ia​ła pod​ło​że głów​nie eko​no​m icz​ne — dla​te​go
na sy ​no​dzie zwo​ła​ny m przez m e​tro​po​li​tę Tar​ra​go​ny bi​sku​pi zgod​nie oczy ​ści​li tem ​pla​riu​szy z za​-
rzu​tu he​re​zj i.

Po tem ​pla​riu​szach przy ​szła ko​lej na be​gar​dów, któ​ry ch na​uki rów​nież do​tar​ły za Pi​re​ne​j e. Tak​-

że w ty m przy ​pad​ku nie obe​szło się bez wy ​ro​ków śm ier​ci, za​twier​dzo​ny ch i wy ​ko​na​ny ch — j ak
zwy ​kle — przez wła​dze świec​kie. Na​to​m iast w po​ło​wie XIV wie​ku, do​kład​nie w ro​ku 1348,
w związ​ku z po​gro​m a​m i lud​no​ści ży ​dow​skiej , spo​wo​do​wa​ny ​m i sze​rzą​cą się w Eu​ro​pie epi​de​m ią
dżu​m y, oraz m no​żą​cy ​m i się za​rzu​ta​m i prze​ciw​ko Ży ​dom , in​kwi​zy ​cj a ka​ta​loń​ska — z bra​ku he​re​-
ty ​ków i in​ny ch sekt lub ru​chów re​li​gij ​ny ch — po​czę​ła tro​pić wy ​znaw​ców j u​da​izm u.

Dzię​ku​j ę m o​j ej żo​nie, Car​m en, po​nie​waż bez niej książ​ka ta ni​g​dy by nie po​wsta​ła, Pau Pe​re​-

zo​wi, któ​ry po​świę​cił się m o​j ej po​wie​ści nie m niej niż j a sam , in​sty ​tu​cj i Esco​la d’Escrip​tu​ra de
1'Ate​neu Bar​ce​lo​nes za wiel​ki wkład dy ​dak​ty cz​ny w dzie​dzi​nie li​te​ra​tu​ry, a tak​że m o​j ej agent​ce
San​drze Bru​nie i re​dak​tor​ce Anie Lia​ras.

Bar​ce​lo​na, li​sto​pad 2005

background image

Przy​pi​sy

[

←1

]

Fran​cesc Eixi​m e​nis „Lo Cre​stià” („Chrze​ści​ja​nin”).

[

←2

]

Dla wy ​go​dy czy ​tel​ni​ka za​sto​so​wa​no m ia​ry dzie​sięt​ne, nie​zna​ne w opi​sy ​wa​ny ch cza​-
sach.

[

←3

]

Księ​ga słów m ę​dr​ców i fi​lo​zo​fów.

[

←4

]

Ka​na — daw​na m ia​ra dłu​go​ści w Ka​ta​lo​nii rów​na 1,5 m .

[

←5

]

Am ​bit — w ko​ścio​łach ro​m ań​skich przej ​ście obie​ga​j ą​ce pre​zbi​te​rium , zwy ​kle na
prze​dłu​że​niu naw bocz​ny ch, od​dzie​lo​ne m u​rem lub ar​ka​da​m i.

[

←6

]

Przy ​wi​lej nada​ny w śre​dnio​wie​czu — obo​wią​zu​j ą​cy do dzi​siaj — pa​ra​fii u Świę​ty ch
Ju​sta i Pa​sto​ra w Bar​ce​lo​nie. Po​zwa​la on uznać ostat​nią wo​lę um ie​ra​j ą​ce​go, wy ​ra​żo​-
ną ust​nie, j e​śli świad​ko​wie po​twier​dzą j ą uro​czy ​stą przy ​się​gą zło​żo​ną przed Naj ​święt​-
szy m Sa​kra​m en​tem .

[

←7

]

Po​spo​li​te ru​sze​nie obej ​m u​j ą​ce wszy st​kie te​ry ​to​ria Ka​ta​lo​nii, bez wzglę​du na ich wła​-
ści​cie​la, w od​róż​nie​niu od host, obo​wią​zu​j ą​ce​go ty l​ko m iesz​kań​ców wło​ści kró​lew​-
skich; zwo​ły ​wa​ne wy ​łącz​nie w ra​zie za​gro​że​nia z ze​wnątrz.

[

←8

]

Bi​blia Ty ​siąc​le​cia, Wy ​daw​nic​two Pal​lot​ti​num , Po​znań 2003.

background image

Spis treści

Okładka
Strona ty tułowa
Mapa
CZĘŚĆ PIERWSZA: SŁUDZY ZIEMI

1
2
3
4
5

CZĘŚĆ DRUGA: SŁUDZY MOŻNYCH

6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20

CZĘŚĆ TRZECIA: SŁUDZY NAMIĘTNOŚCI

21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33

background image

34
35
36
37
38
39
40
41
42
43
44
45

CZĘŚĆ CZWARTA: SŁUDZY PRZEZNACZENIA

46
47
48
49
50
51
52
53
54
55
56
57
58
59
60

Od autora
Przy pisy

background image

Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:


więcej podobnych podstron