background image

 

 

 
 
 

                  Bolesław Prus 

 

            DZIWNA HISTORIA 
                           *** 
                           ON 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Nakład 
Gebethnera i Wolffa 
Warszawa 
 
 
 
 
Kraków — druk W. L. Anczyca i Spółki 
1931 
 
 

background image

 

 

                DZIWNA HISTORIA 
 
Noc św. Sylwestra. Zegar jasno oświeconej Resursy 
Obywatelskiej wskazuje  
dziesięć minut do 12-ej; w salonach jasno oświeconej 
Resursy Obywatelskiej  
sześćdziesiąt par kończy ostatniego w tym roku 
kontredansa; *(1) w bufecie jasno  
oświeconej Resursy Obywatelskiej dwudziestu 
kelnerów, pod bacznem okiem  
gospodarzów, przygotowuje dwadzieścia butelek 
szampana. 
Jeszcze kilka minut, i w jasno oświeconych salonach 
wyskoczy z butelek  
dwadzieścia korków, dwudziestu kelnerów, pod 
bacznem okiem gospodarzów, naleje  
dwieście kieliszków, i przy dźwiękach fanfary, *(2) 
skomponowanej wyłącznie na  
wieczór dzisiejszy, sześćdziesiąt par tańczących, 
czterdziestu starych panów  
grających w wista *(3) i czterdzieści starych dam 
drzemiących lub obmawiających —  
wzniosą zdrowie Nowego Roku. 
------------------------- 

*(1) Kontredans - taniec zbiorowy;  
*(2) fanfara - krótki utwór muzyczny grany na trąbach, wyrażający radość;  
*(3) wist - gra w karty. 

 

background image

 

 

— Żyj nam i panuj, roku następny! Niech pod twem 
skrzydłem zwiększą się obroty  
naszych sklepów i dochody naszych kamienic! Niech 
każda z obecnych tu panien znajdzie męża, każda z 
mężatek rój wielbicieli, każdy stary  
jegomość materjał do chwalenia starych czasów! Żyj 
nam, panuj i chroń nasze domy  
od złodziejów, serca od niepokojów, mózgi od 
wątpliwości, żołądki od  
niestrawności!... 
I w chwili, kiedy muzyka gra fanfarę, kiedy w 
kielichach syczy pienisty szampan,  
kiedy spojrzenia tkliwe krzyżują się z ognistemi, i 
niejedna ręka tancerza  
nieznacznie ściska rękę niejednej tancerki, do jasno 
oświeconego salonu Resursy  
Obywatelskiej na mgnienie oka zstępuje niewidzialne 
bóstwo radości. Wszystkim  
jest czegoś dobrze, tak dobrze, że starzy panowie 
gotowi są wzdychać do młodych  
dam, stare damy, niewiadomo z jakiej racji, gotowe 
są uronić po kilka łez,  
gospodarze gotowi są ściskać akcjonarjuszów, 
akcjonarjusze podnieść do góry  
prezesa, a kelnerzy z niepojętą szybkością wypróżnić 
to, co jeszcze syczy w  
butelkach. 

background image

 

 

Zbudzona ich wesołemi krzykami, ocknęła się noc 
zimowa, i chcąc bodaj raz w  
ż

yciu zobaczyć, jak wygląda radość, zapuszcza w 

jasno oświetlone okna Resursy  
Obywatelskiej swoje puste i martwe oko. "Gdzie jest 
radość?... — pyta się, bijąc  
w szyby płatami zmarzłego śniegu. — Gdzie tu 
radość?... Pokażcie mi radość!... "  
— jęczy głosem wichru, trzęsie ramami okien i 
uderza głową o ściany. 
Ale razem z ostatnią kroplą noworocznego toastu 
uciekła radość nawet z salonów Resursy 
Obywatelskiej, i niema jej tu.  
Jest tylko sześćdziesiąt par tańczących pierwszego w 
tym roku mazura,  
czterdziestu panów, którzy zasiadają do pierwszego 
w tym roku winta, i  
czterdzieści starych dam, które odprawiają pierwszą 
w tym roku drzemkę balową.  
Niema już radości ani w Resursie, ani poza Resursą, 
ani nawet na całej kuli  
ziemskiej. Jest tylko niezmierny płat śniegu, 
sięgający od Brukseli do  
Kamczatki, od bieguna do Neapolu, a nad nim 
czarna, pusta i martwa noc zimowa. 
W mrokach tej samej nocy, która zagląda do okien 
Resursy Obywatelskiej, wśród tych samych 

background image

 

 

ś

nieżnych tumanów, które biją w jej jasno oświecone 

szyby, zwolna toczy się, daleko od wesołej Resursy, 
pociąg towarowo-osobowy. Naprzód  
lokomotywa, z której komina, zamiast pary, 
wydobywają się kłęby śniegu, potem  
tender, wyżej naładowany śniegiem, aniżeli węglem i 
wodą, potem wagony towarowe,  
w których najobfitszym towarem jest śnieg, potem 
wagony pasażerskie, w których  
przez okna, zasypane śniegiem, nie widać pasażerów. 
Ś

nieg, nic tylko śnieg, na  

dachach, stopniach i poręczach wagonów, śnieg na 
wąsach, czapkach i kożuchach  
służby, śnieg na plancie *(1) drogi, śnieg na prawo i 
na lewo od plantu, śnieg  
przed pociągiem i za pociągiem, śnieg od Brukseli do 
Kamczatki i od Neapolu do  
bieguna. 
 
 
-------------------------- 

*(1) Plant - nasyp kolejowy. 

 
 
 
 
 

background image

 

 

O północy, w chwili, kiedy do salonu Resursy 
Obywatelskiej wnoszono butelki  
szampana, dwaj konduktorowie pociągu weszli do 
przedziału służbowego, gdzie właśnie  
nadkonduktor z powierzchownością senatora *(1) i 
telegrafista z miną filozofa *(2)  
pracowali nad odkorkowaniem zwyczajnej wódki. 
— Podły czas, niech go pioruny!... — mruknął, 
otrząsając się jeden z  
konduktorów, szpakowaty brunet. 
— Nie kląłbyś pan — odparł telegrafista. 
— Pięknie zaczynamy Nowy Rok! Psy nie miałyby 
nam czego zazdrościć! — dodał  
drugi konduktor, z rudym zarostem. 
— Nie narzekałbyś — wtrącił telegrafista. 
— Nie narzekać!... A pamiętasz, gdzieśmy byli o tej 
porze dziesięć lat temu?...  
W Resursie Obywatelskiej... Szampanem *(3) 
witaliśmy Nowy Rok! — mówił rudy. 
— A teraz powitamy go "oczyszczoną" *(4) — 
przerwał nadkonduktor i, zwracając się  
z pełnym kieliszkiem do konduktora bruneta, dodał, 
pijąc: — W ręce twoję,  
Józefie! My także moglibyśmy coś powiedzieć o tem, 
co bywało przed dziesięciu  
laty. 
— Bah! — westchnął brunet. — Było nas wtedy u 

background image

 

 

ciebie z ośmdziesiąt osób. Piliśmy  
wprawdzie tylko węgrzyna, ale jakiego!... a ja 
miałem jeszcze moją czwórkę  
kasztanów. Podłe czasy!... Ktoby dziś uwierzył, że 
tak było?... 
— Tylko nie narzekajcie — upominał ich telegrafista, 
podając pełny kieliszek  
rudemu. 
 
-------------------------- 

*(1)) Senator - członek Senatu (izby prawodawczej), zwykle człowiek 
        poważny;  
*(2) filozof, tu - mędrzec; 
*(3) szampan - drogie wino francuskie;  
*(4) oczyszczona - czysta wódka. 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

background image

 

 

— A cóż, może mamy sobie winszować? — spytał 
rudy i wypił. 
— Rozumie się — rzekł nadkonduktor pięknym 
basem. — Było dobrze, jest źle,  
będzie gorzej; daj Panie Boże wytrzymać na rok 
przyszły. 
— Ja tam — odparł rudy — gdybym był Panem 
Bogiem, nie zabierałbym ludziom  
majątków, a przynajmniej, kiedy już zostali 
konduktorami, nie zsyłałbym na nich  
takiej śnieżycy. Kiepskie są rządy świata... 
Mizerny telegrafista zatrząsł się na te słowa. 
— Już, mój kochany! — zawołał — tylko przy mnie 
nie bluźnij... 
— Cóż to za bluźnierstwo mówić, że kiepski ten 
ś

wiat? — spytał rudy. 

— Bluźnierstwo, bo ten świat, jaki jest, jest 
najlepszy, i niech nas Bóg zachowa  
od poprawek — odparł telegrafista, dotykając dwoma 
palcami czapki. 
— Bajesz, panie Ignacy — wtrącił nadkonduktor. — 
Poprawki nigdy nie zawadzą. I  
teraz, ty sam wolałbyś chyba leżeć w ciepłem łóżku, 
aniżeli tłuc się po nocy,  
nie mając jeszcze pewności, że nas śnieg nie 
zatrzyma w drodze. 
— Ma rację! — mruknął szpakowaty brunet. 

background image

 

 

— Uhum! Mówiłem i ja tak, dopóki oduczyła mnie 
bluźnić historją Gębarzewskiego —  
odparł telegrafista. 
— Tego, co był u nas w ekspedycji? *(1) — spytał 
rudy. 
— Tego bzika? — dodał nadkonduktor. 
— Pan możesz nazywać go bzikiem — rzekł 
telegrafista — ale ja, który znam się na  
spirytyzmie, *(2) uważam go za najprzytomniejszego 
człowieka. Kto studjował  
spirytyzm, nie będzie przeczył cudom. 
— Prawda, że Gębarzewski zrobił jakiś cud, za który 
go nawet wypędzili ze służby  
— wtrącił nadkonduktor. 
— Nic o tem nie słyszałem — zauważył szpakowaty 
brunet. 
— Ani ja — dodał rudy. 
— No, to wam przy piwie opowiem — rzekł 
telegrafista — chociaż nie lubię  
zaczepiać tej sprawy. Przekonacie się, jaka to 
niebezpieczna rzecz poprawiać  
Pana Boga. 
 
--------------------------- 

*(1) ekspedycja - urząd przesyłkowy. 
*(2) Spirytyzm - wiara w możliwość bezpośrednich stosunków z duchami 
zmarłych 

 

background image

 

 

 
Konduktorowie odkorkowali kilka butelek piwa, a 
telegrafista, mocno owinąwszy  
się w futro, jakgdyby zrobiło mu się zimniej, zaczął: 
— Gębarzewski zawsze był niedowiarkiem. W 
szkołach połapał coś z fizyki i  
chemii,  i zdawało mu się, że jest mędrcem. 
Pamiętam, raz sprzeczał się ze  
mną o budowę telegrafu!... Zwyczajnie młokos. 
Służył on w ekspedycji, ale  
niebardzo psuł krzesła wysiadywaniem. Interesantów 
zawsze zbywał niedbale, ale  
zato lubił chodzić po wizytach, umizgać się do 
panien...  
— I mybyśmy to woleli — mruknął nadkonduktor. 
— Jak kto!... — odparł sucho telegrafista, daiąc tym 
sposobem do zrozumienia, że wobec spirytyzmu płeć 
piękna obojętnieje. 
— Rok temu — ciągnął po chwili telegraf ista 
— naczelnik ekspedycji wydelegował 
Gębarzewskiego do przyjmowania towarów.  
Było to między Świętami a Nowym Rokiem. 
Chłopak latał po wizytach, jak kot z  
pęcherzem, a tego właśnie dnia miał ich odrobić 
sporo. Siedzi więc przy biurku*  
(sam mi to opowiadał), wydaje kwity interesantom, 
ale mało się nie skręci, że  

background image

 

 

jeszcze tak dużo pak leży na ziemi i że je tak powoli 
przesuwają do magazynu. 
— "Prędzej tam do stu djabłów!" — woła na 
tragarzy. 
— "Cóż pan myśli, że paki tak łatwo suną się po 
podłodze, jak po lodzie?" —  
odpowiedział mu jeden z tragarzy. 
Wtedy Gębarzewskiemu zaczęły snuć się po głowie 
paskudne myśli. 
— "Poco to Pan Bóg — mówi — stworzył siłę 
tarcia? Gdyby nie było tarcia, to i  
konie mniejby pracowały, ciągnąc ładowne wozy po 
bruku, i ludzie mniejby męczyli  
się, pchając ciężary po podłodze, i — te przeklęte 
paki oddawna byłyby już w  
magazynie, a ja poszedłbym z wizytą". 
"Plotą księża — myślał sobie dalej — że światem 
rządzi mądrość. Cóż to za  
mądrość mogła stworzyć tarcie, które pochłania tyle 
sił, pracy i czasu? Gdyby  
nie to głupie tarcie, nie zapalałyby się osie u 
wagonów, ani psułyby się  
machiny. Człowiek także, zamiast wlec się po ziemi 
jak wół i potnieć na każdym  
kroku, ślizgałby się tylko, jak łyżwiarz. 
Rozumiem ja to dobrze, bo przecież uczyłem się 
fizyki". 

background image

 

 

I tak rozmyślając, Gębarzewski rzucał niekiedy 
półgłosem bluźnierstwa, aż  
ż

egnali się zgorszeni tragarze. 

"Już jabym tam lepiej świat zbudował!... " — 
powtarzał sobie. 
A na to mu jeden z tragarzów odburknął: 
"Kiedyś pan taki mądry, to dlaczego już trzy lata 
siedzisz w ekspedycji na  
trzystu rublach *(1) pensji?... 
Nareszcie paki wepchnięto do magazynu, interesanci 
i tragarze rozeszli się, a  
mój Gębarzewski został w sali sam i kończył 
rachunki. Naraz podnosi głowę i  
spostrzega za kratą młodzieńca. Rysy twarzy dziwnie 
szlachetne,  
blond włosy elegancko uczesane, oczy niebieskie, 
palto bobrowe. 
"W pierwszej chwili — mówił mi Gębarzewski — 
myślałem, że to Prażmowski. Tak byt  
do niego podobny ów młodzieniec... " 
— Ten z teatru Prażmowski? — wtrąci! 
nadkonduktor. — Piękny chłop. 
— Właśnie — odparł telegrafista. — "Ale potem — 
mówił mi Gębarzewski — widzę, że  
to ktoś inny". 
"Pan ma interes?" — pyta się Gębarzewski 
młodzieńca. 

background image

 

 

— "Tak jest, panie" — odpowiada młodzieniec 
i patrzy na niego takim wzrokiem, jakby był co 
najmniej prezesem wszystkich dróg  
ż

elaznych. Gębarzewskiego zdjęła niepojęta trwoga, 

więc sam nie wiedząc, co  
mówi, pyta się młodzieńca: 
— "Godność pańska... " 
— "Jestem anioł Gabrjel" — odpowiada młodzieniec 
(Dwaj słuchający konduktorowie i nadkonduktor 
wydali w tem miejscu okrzyk  
zdumienia). — Gębarzewski — ciągnął telegrafista 
— tak zgłupiał, że nie wiedząc,  
poco to i naco to, zaczyna przeglądać księgi. 
— "Anioł Gabrjel... — powtarza Gębarzewski, 
przewracając księgi. — Takiego  
nazwiska u nas nie ma... Jest tylko Cherubin, ale 
Mordko... " 
— "Jestem aniołem nie z nazwiska, lecz z urzędu — 
przerywa mu ów młodzieniec. —  
A ponieważ przed godziną drwiłeś pan z siły tarcia, 
jakoby na nic nieprzydatnej,  
oświadczam więc, że za karę ciało twoję na 24 
godziny będzie pozbawione siły  
tarcia... " 
To powiedziawszy, młodzieniec kiwnął 
Gębarzewskiemu głową i, trzaskając  
drzwiami, wyszedł z sali. 

background image

 

 

— Wierutne bajki! — krzyknął nadkonduktor. 
— Z tysiąca i jednej Nocy... — dodał konduktor 
brunet. 
— Słuchajcie, panowie, dalej — prawił telegrafista. 
— Po wyjściu młodzieńca  
Gębarzewski nieco ochłonął. "Do djaska! — mówi 
— wzięli mnie na kawał, boć anioł  
powinien mieć skrzydła... " Tak sobie myśli i chce 
kończyć rachunki. Bierze za pióro... pióro wyślizguje 
mu się z ręki; bierze drugi raz, to samo. Chcąc siąść  
na krześle, zjeżdża z krzesła; robi krok naprzód, a 
nogi chodzą mu po podłodze,  
jak łyżwy po lodzie... Zdjął go strach. Sięga po 
karafkę, ażeby napić się wody,  
a karafka wymyka mu się z rąk jak piskorz i bęc! na 
ziemię... Pot wystąpił mu na  
czoło, lecz — nie obtarł się, bo nie mogł ująć ręką 
chustki, która mu się  
wymykała. Zaczyna chodzić, lecz czuje, że zamiast 
chodzić, ślizga się. Był  
znakomitym łyżwiarzem, więc ślizgawka nie 
robiłaby mu kłopotu, gdyby nie  
okoliczność, iż podłoga zdawała się bezporównania 
bardziej śliską niż lód.  
Skutkiem tego wcale nie mógł umiarkować swoich 
ruchów, co krok z wielkim impetem  
uderzał się o ściany, i nareszcie wpadł na okno tak 

background image

 

 

gwałtownie, że wyleciało na  
ulicę. Na hałas zbiegła się służba 
i sam naczelnik ekspedycji. 
— "Cóż to znaczy?... co pan wyrabiasz? — woła 
naczelnik. — Gdzie rachunki?... " 
— "Nie skończyłem, nie moge pióra utrzymać w 
ręku" — odpowiada Gębarzewski. 
Wtem — kamasz zsunął mu się z nogi. Mój chłopak 
pochyla się i pada na ziemię,  
potrącając przytem naczelnika. 
— "Pan jesteś pijany!" — woła naczelnik. 
— "Nie, panie! To Anioł Gabrjel pozbawił mnie siły 
tarcia... " 
Tego było za wiele. Naczelnik, ateusz *(1)  i 
pozytywista, zamiast zbadać rzecz  
głębiej, polecił woźnym wsadzić Gębarzewskiego do 
sanek i odwieźć do domu, a sam złożył raport do 
zarządu. 
Nieszczęśliwy chłopak, znalazłszy się na ulicy, kazał 
jechać do pewnych państwa,  
którzy byli spokrewnieni z dyrektorem i 
Gębarzewskiego dosyć lubili.  
 
--------------------------- 

*(1) Ateusz - bezbożnik, pozytywista = uznający tylko te zjawiska, które 
można  
zbadać doświadczeniem zmysłowem. 

 

background image

 

 

Tu jednak przyszło mu wdrapywać się na schody; 
uważajcie: na schody, bardziej śliskie niż  
lód! Ilee razy potknął się i stoczył z nich biedak, tego 
on sam nawet nie pamięta;  
ostatecznie jednak wszedł na piętro, czepiając się 
szczeblów poręczy swojemi  
ś

liskiemi rękoma, jak hakami. 

Krewni dyrektora siedzieli właśnie przy kolacji z 
kilku nieznanemi osobami.  
Gębarzewski, nie chcąc opowiadać o swem 
nieszczęściu przy obcych, dotarł jakoś  
do stołu, umieścił się na krześle i, naglony przez 
gospodarzy, począł jeść i  
pić. 
Wieczór ten był dla niego torturą.  Co moment 
chwiał się na krześle (dzięki  
ś

lizkości swego ciała) i bezustannie skupiał całą 

uwagę, ażeby nie upaść. Trudno  
też opowiedzieć, jakich używał sztuk, aby utrzymać 
w ręku szklankę, nóż i  
widelec, które mu się wymykały. Był tak zaprzątnięty 
swoją mordującą gimnastyką,  
ż

e wkońcu zapomniał o wszystkiem poza obrębem 

bezpiecznego siedzenia na krześle  
i utrzymywania widelca. 
Można więc wyobrazić sobie jego zdumienie, gdy 
ujrzał, że nagle wszyscy podnoszą  

background image

 

 

się od stołu i wychodzą do dalszych pokojów, jego 
zaś zapytuje przestraszony i  
rozgniewany gospodarz: 
— "Panie! co się z panem dzieje? Jak mogłeś pan 
przyjść do nas w takim stanie?" 
Biedny młodzieniec spojrzał nagle na podłogę i — o 
mało nie padł trupem. Proszę  
sobie wyobrazić, że ponieważ nawet wnętrze jego 
ciała straciło siłę tarcia,  
wszystko więc, co wypił i zjadł, przeleciało mu tylko 
przez usta i... znalazło  
się na podłodze!... 
— "Pan upiłeś się!" — wrzasnął gospodarz, 
pokazując mu drzwi. 
Biedny chłopak nawet nie próbował tłumaczyć się. 
Przejechał całą jadalnię, jak  
na łyżwach (wywracając przytem stolik z 
samowarem), a znalazłszy się za  
drzwiami, poślizgnął się na pierwszym stopniu i ze 
wszystkich schodów runął  
na dół. To utwierdziło jego nieprzyjaciół w opinji, że 
był pijany. 
Gdy podniósł się, pierwszą jego myślą było — 
odebrać sobie życie. Zaczął więc  
iść, a raczej ślizgać się w stronę Wisły. Nagle uczuł w 
sercu głęboki żal. który  
sparaliżował mu wszystką odwagę. Przypomniał 

background image

 

 

sobie kobietę ukochaną, prawie  
narzeczoną, której kamienica leżała akurat na drodze 
do rzeki, i postanowił tam  
wstąpić. 
Narzeczona Gębarzewskiego była wdową, niezbyt 
młodą, a więc rozsądną kobietą.  
Jeżeli kto, to właśnie ona mogła zrozumieć jego 
okropne położenie; jeżeli kto,  
to tylko ona mogła mu przez oddanie ręki 
zabezpieczyć byt, w razie gdyby z  
powodu swoich nieszczęść otrzymał na kolei 
dymisję. 
Z bijącem tedy sercem biedny chłopak wszedł 
do jej mieszkania, pokonawszy pierwej trudności ze 
schodami i dzwonkiem. Wdowa  
przyjęła go nader życzliwie i z tak gorącem 
współczuciem wysłuchała jego  
nadzwyczajnych przygód, że ujęty jej dobrocią, nasz 
męczennik w tej chwili uczuł  
dla niej taką szczerą miłość, jakiej nie doświadczył 
nigdy ani przedtem, ani  
potem. 
 
 
 
 
 

background image

 

 

Rozrzewniony, chciał ucałować jej rękę, lecz choć 
wdowa nie broniła się, owszem  
w granicach skromności ułatwiła mu ten akt *(1) 
możliwej galanterji, *(2)  
Gębarzewski ani uścisnąć, ani pocałować jej nie 
mógł. Zdawało mu się, że,  
zamiast kobiecej ręki, dotyka ustami wciąż 
wymykającej się ryby. 
Podobnych, jeżeli nie przykrzejszych wrażeń, 
musiała doświadczyć i jego  
towarzyszka. Nagle bowiem odepchnęła amanta *(3) 
i, gniewna, przeniosła się z  
kanapy na fotel. 
— "Pan jesteś wstrętny!... " — szepnęła. 
— "Przysięgam, że nie jestem pijany!... " — zawołał. 
— "Tem gorzej — odparła — bo pijany dziś, mógłby 
jutro otrzeźwieć, a pańskie  
karesy *(4) zawsze będą jednakowe". 
— "Anioł powiedział mi, że moje nieszczęście ma 
trwać tylko 24 godziny". 
Wdowa niechętnie machnęła ręką. 
 
--------------------------- 

*(1) Czyn;  
*(2) galanterja - wielka grzeczność, zwłaszcza wobec kobiet;  
*(3) amant - kochanek;  
*(4) objawy czułości;  
 

 

background image

 

 

— "Ach, panie — rzekła — kogo niebo choćby na 24 
godziny pozbawiło tak  
elementarnej  własności, ten nie daje rękojmi, że 
znowu kiedyś nie ulegnie podobnemu kalectwu". 
Gębarzewski musiał w duchu przyznać jej słuszność, 
i nawet nie próbując  
usprawiedliwiać się, opuścił mieszkanie. 
— "Nigdybym nie myślał — szeptał biedak, wracając 
do swojej izdebki — że tak  
materjalna i pozioma własność, jak tarcie, może tak 
niezmierny wpływ wywierać na  
ż

ycie człowieka!... " 

Na drugi dzień lekarz, wysłany przez zarząd kolei do 
obejrzenia Gębarzewskiego,  
odwiedził go w mieszkaniu i znalazł go, zamiast na 
łóżku, śpiącym na podłodze,  
na którą zsunął się w nocy, dzięki swej śliskości. 
Ponieważ w dodatku upłynął  
termin klątwy, rzuconej przez anioła, a Gębarzewski 
utraconą siłę tarcia  
odzyskał, lekarz więc nie mógł sprawdzić jej 
chwilowego braku i zdecydował, że  
wszystkie wypadki, jakim biedny młodzieniec uległ 
poprzedniego wieczoru, były  
skutkiem pijaństwa... 
 
 

background image

 

 

— Tak więc — zakończył telegrafista — przez  
chwilowy brak siły tarcia, na którą  
wszyscy mamy zwyczaj narzekać, młody i zdolny 
człowiek stracił posadę na kolei,  
majętną narzeczoną i stosunki z ludźmi, a zyskał 
krzywdzący tytuł pijaka... To  
też myśląc o jego przygodach, nigdy nie sarkam na 
ś

wiat i nie chcę poprawiać  

tego, co mi się wydaje wadliwem. 
— Nawet tego, że Noc Sylwestra przepędzasz w 
wagonie, zamiast w Resursie? —  
spytał konduktor z rudym zarostem. 
— Nawet tego. 
— I nawet tego, że nas, jak uważam, zasypuje 
ś

nieżyca? 

— dodał nadkonduktor, usłyszawszy alarmowe 
sygnały maszynisty. 
— Trudna rada. 
Pociąg rzeczywiście stanął w tej samej chwili, kiedy 
w Resursie zaczęto tańczyć  
trzeciego walca. Konduktorowie wybiegli z 
przedziału na plant, który wyglądał  
jak góra śniegu. 
— Postoimy do rana — mruknął nadkonduktor. — 
Chociaż — dodał po chwili —  
niewiadomo, czy nam to nie wyjdzie na dobre. 
— Więc uwierzyłeś w historję Gębarzewskiego?  

background image

 

 

— Spytał go szpakowaty brunet. 
— Wierzę to, że Gębarzewski był pijany i że 
telegrafista jest narwaniec. Swoją  
drogą jednak, kto wie, czy nie rozsądnie jest godzić 
się ze złem, którego  
uniknąć nie można. 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

background image

 

 

                                   ON 
 
Kilka lat temu, około południa, przez jedną z mniej 
ruchliwych ulic Berlina szli  
zwolna dwaj ludzie: wojskowy i cywilny. 
Wojskowy szedł, a raczej wlókł się naprzód, cywilny 
o parę kroków za nim.  
Cywilny był odziany w eleganckie bobrowe futro i 
błyszczący cylinder, a stąpał —  
jak jenerał na paradzie. Miał jasne rękawiczki, szare, 
latające oczy i minę  
człowieka, który pozwala światu nie padać przed 
sobą na kolana. Na jego  
ruchliwej twarzy malowała się duma i niestrudzona 
czujność, której przedmiotem  
był wojskowy towarzysz. Chwilami zdawało się, że 
człowiek w bobrowem futrze  
posiada nieoceniony dar strzyżenia uszami, dzięki 
czemu słyszy nietylko każde  
chrząknięcie wojskowego, ale nawet tajemniczy 
szelest jego myśli, które  
wzbierały i opadały, jak fale Bałtyckiego morza. 
Czujność ta jednak nie przeszkadzała cywilnemu 
krzywić się, jeżeli ktoś minął  
go, nie otworzywszy ust ze zdziwienia, albo 
uśmiechać się do żołnierzy, którzy  
przed jego towarzyszem stawali wyprężeni jak 

background image

 

 

struny, z ręką przy skroni i  
osłupiałemi oczyma. 
Wlokący się naprzód wojskowy był człowiekiem 
olbrzymiego wzrostu. Miał długi  
płaszcz z peleryną i furażerką z daszkiem. Twarzy 
jego trudno było przypatrzeć się,  
zasłaniał ją bowiem daszek i podniesiony kołnierz. 
Tylko, jeżeli niekiedy  
kołnierz odchylił sie, widać było wypukłe oczy z 
obwisłemi powiekami, siwiejące  
wąsy blond, także obwisłe, i policzki, poorane 
zmarszczkami, jakby wykute z  
piaskowca. 
Jego towarzysz w cylindrze zdawał się bardzo 
interesowany tem, ażeby go cały  
Berlin widział i podziwiał, a wojskowy był zupełnie 
na to obojętny. Stąpał  
ciężko, brzęcząc ostrogami. Nie odpowiadał na 
ukłony, a nawet nie zwrócił uwagi  
na maszerujący oddział piechoty, który, mijając go, 
uderzył w bębny i  
sprezentował sztandar, co jego towarzysza napełniło 
taką dumą, że musiał użyć  
wszystkich sił, ażeby na nim nie pękło bobrowe 
futro. 
Zwykli przechodnie, zajęci świątecznemi 
sprawunkami, mijali ich obojętnie.  

background image

 

 

Zdarzało się jednak, że któryś uważniejszy 
spostrzegał olbrzyma w płaszczu i  
ustępował mu z drogi, zdejmując czapkę. Jeden 
nawet zdawał się być tak  
zdziwiony, że, zamiast ustąpić, otworzył tylko usta i 
patrzał na wojskowego, jak  
na widziadło. Para zaś starych Berlińczyków, 
widocznie mąż i żona, bo mieli  
jednakowe zajęcze kołnierze i jednakowe bawełniane 
rękawiczki, zobaczywszy  
olbrzyma, trącili się jednocześnie w ręce: 
— Patrz, to On!... 
— szepnął mąż. 
— Patrz Fryc, to On!... — rzekła żona. 
Na ten widok cywilny w bobrach począł jeszcze 
piękniej uśmiechać się, kiwać  
głową i strzyc uszami, jakby cieszył się z ich 
domyślności i chciał powiedzieć: 
— Tak, to on... a to — ja... 
Ale staruszkowie w zajęczych kołnierzach nie 
spostrzegli tych przyjacielskich  
sygnałów. Ich oczy były przykute do wspaniałej 
figury wojskowego. Gdy zaś znikł  
na rogu ulicy, przypatrywali się ze czcią kamieniom, 
których dotknęły jego  
olbrzymie stopy. 
Na zakręcie chodnika człowiek w bobrach jeszcze 

background image

 

 

raz odwrócił się do staruszków i  
z wielką życzliwością kiwnął im głową, niby 
potwierdzając: 
— Tak, to ja!... 
Wojskowy wlókł się ciężko, jak człowiek, który na 
swoich niezmiernie szerokich  
barkach dźwiga losy czterdziestu pięciu miljonów. 
Lecz, choć oddychał z  
trudnością, zmęczony długim spacerem, mimo to, 
zdawało się, że gdy zechce, jego  
płaszcz zamieni się w olbrzymie skrzydła, które 
porwą go i uniosą tam, skąd  
narody wyglądają jak mrowiska. 
Na tej ulicy panował ruch większy. Było dużo 
sklepów i tłumy przechodniów.  
Wojskowy ocknął się i wypukłe oczy, które 
dotychczas patrzały niewiadomo gdzie,  
skierował na ruch uliczny. Jednem spojrzeniem 
ogarnął tysiące ludzi. Tu  
spostrzegł gromadę kobiet, targujących się z 
przekupką o tłustą gęś; tam — kilku  
robotników fabrycznych, bladych, uczernionych i 
spacerujących, jak żołnierze.  
Widział żonę, która napróżno wyciągała męża z 
szynkowni, a dalej — kilka osób,  
które szły z węzełkami środkiem ulicy.  
 

background image

 

 

Ktoś w tej gromadzie płakał, reszta zaś mówiła 
między sobą, że  
trzeba iść prędko, bo spóźnią sie na pociąg do 
Hamburga, i okręt bez nich  
pojedzie do Ameryki... 
Olbrzym zmarszczył krzaczaste brwi i odwrócił się w 
inną stronę. Wnet przecie  
kamienna twarz jego rozjaśniła się; zobaczył bowiem 
trzech bardzo małych  
chłopców, z których jeden miał pałasz, drugi 
dziecinny karabin, a trzeci  
tornister i papierową pikielhaubę. *(1) Błysnęła mu 
niewyraźna myśl, że choć  
kilku desperatów *(2) wyjedzie do Ameryki, 
jednakże na ich miejsce z tych oto  
dzieci wyrosną nowi zdobywcy. 
Nagle cywilny w bobrach skoczył naprzód z taką 
gwałtownością, że zachwiał mu się  
cylinder. Zdarzyła się rzecz niesłychana. On, 
sekretarz, powiernik i biograf *(3)  
wielkiego człowieka, nie spostrzegł, że jego pan 
zatrzymał się na ulicy... 
Stanął, stał i patrzał, —  a sekretarz nie mógł nawet 
odgadnąć, na co patrzy?  
Jest tu wprawdzie sklepik z kolonjalnemi towarami, 
ale czyliż On nie zna  
cynamonu, muszkatołowej gałki, a choćby i 

background image

 

 

kokosowych orzechów?... Na cóż więc  
patrzy?... 
W tej chwili olbrzym zcicha westchnął. Nieba!... On 
westchnął?... Sekretarz nie  
wierzy własnym uszom. Obchodzi pana z boku i na 
jego twarzy widzi nieomylne znaki  
wzruszenia... Czyżby go wzruszył cynamon?... 
— Ach!... — omało nie krzyknął biograf, 
zobaczywszy w głębi sklepu małą choinkę,  
obwieszoną kilku piernikami. — Jego tak rozmarzył 
widok choinki ubogich... Cóż  
to za poetyczna dusza!... Byle tylko nie wymyślił 
nowego podatku na ubogie  
dzieci! 
 
------------------------ 

*(1) Pikielhauba - hełm, zakończony ostrym grotem, noszony przez żołnierzy  
     pruskich; 
*(2) desperat - człowiek zrozpaczony;  
*(3) żywotopisarz. 

 
 
 
 
 
 
 
 

background image

 

 

Nareszcie olbrzym odszedł od sklepu, z takim 
ruchem, jakby mu było trudno  
oderwać się od — choinki. 
— Teraz już wrócimy do domu — pomyślał 
sekretarz, ciesząc się w duchu, że do  
biografji *(1) przybywa jeden z najbardziej 
interesujących rozdziałów. — On  
rozmarzył się wobec choinki!... Czy nie piękny 
temat?... Wspomnienia z lat  
dziecinnych, unoszące się nad krwawym szlakiem od 
Saarbrücken do Paryża... Niema  
wydawcy, któryby tego rozdziału nie kupił na wagę 
stumarkowych banknotów!... 
Sekretarz, przywykły do trafnego odgadywania 
publicznych i prywatnych projektów  
pana, miał już cały pomysł w głowie. Oto On, 
zmęczony nocną pracą, wyszedł koło  
południa na spacer. Był nieco zdenerwowany, a więc 
przystępniejszy dla ludzkich  
uczuć. Widok przedświątecznego ruchu usposobił go 
jeszcze lepiej, a choinka —  
rozmarzyła do reszty. 
— Jestem pewny — myślał sekretarz — że ta 
choinka stanie się źródłem mnóstwa  
nowych projektów dla klas pracujących, a może i... 
gratyfikacji?... *(2) Oj! ci  
wielcy ludzie... — szepnął sekretarz.  

background image

 

 

 
------------------------- 

*(1) Biografja - życiorys;  
*(2) gratyfikacja - osobny dodatek do płacy. 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

background image

 

 

Ani wiedzą, jak łatwo przychodzi odgadywać ich 
zamiary tym, którzy dokładniej  
zbadali mechanizm  genjuszu!... 
W tem miejscu sekretarz nie mógł powstrzymać się 
od złożenia hołdu swojej  
przenikliwości. Jednocześnie obrzucił okiem Berlin i 
spostrzegł, że mu się jego  
pan znów wymknął. Wprawdzie tylko o kilka 
kroków, gdyż od swego sekretarza i  
biografa człowiek dalej uciec nie może. 
Tym razem wojskowy stał przed straganem z 
zabawkami, gdzie chudy i zmarzły  
kupiec gromadce ciekawych zachwalał swoje towary. 
— Oto jest pociąg kolei żelaznej, który sam jeździ — 
cztery marki! Oto jest  
słoń, który sam chodzi i ryczy — dwie marki!... 
Nakręca się ogonem... Oto jest  
pajac za dwadzieścia fenigów!... 
Kolej i słonia mogli widzieć tylko dorośli ludzie, bo 
zabawki te biegały po  
stole. Ale pajac wisiał w górze. Miał odzienie, 
złożone z płatów niebieskich,  
ponsowych i żółtych, śpiczastą czapkę, a w ręce dwie 
blachy. Gdy kramarz  
pociągnął za sznurek, pajac rozrzucał nogi, uderzał w 
blachy, przewracał oczyma  
i pokazywał język. 

background image

 

 

— Ach! jaki on śliczny! — odezwał się w tej chwili 
dziecięcy głosik. 
Wojskowy spojrzał w tę stronę i zobaczył 
jasnowłosego chłopczyka, który,  
zadarłszy głowę i złożywszy ręce, patrzał na pajaca, 
jak na cud. Ile zaś razy  
pajac mocniej wyrzucił nogą, albo lepiej wysadził 
język, chłopiec śmiał się na cały głos, uderzał w ręce 
i wołał: 
— Ach, Boże! Boże! jaki on śliczny... 
Radość dziecka była tak wielka i szczera, że udzieliła 
się całej gromadce  
widzów. Nawet wojskowy olbrzym uśmiechnął się 
pod wąsem i — wydobył z kieszeni  
sakiewkę. 
— Kupi chłopcu pajaca!... — pomyślał sekretarz w 
bobrach, nie mogąc w dalszym  
ciągu powstrzymać się od kilku słów uznania dla 
swoich niepospolitych zdolności,  
które pozwalały mu odgadywać najdrobniejsze 
zamiary sfinksa  XIX wieku. 
W tej samej jednak chwili twarz wojskowego 
zachmurzyła się znowu. Prędko schował  
sakiewkę do kieszeni i odszedł od kramu. 
Pajac tymczasem wciąż skakał i wywracał oczy, mały 
chłopiec śmiał się, a  
sekretarz myślał: 

background image

 

 

— Chciał kupić malcowi pajaca na choinkę, ale 
spostrzegł, że go poznali, i dał  
pokój... Oj! ta popularność...  Ja jednak — ciągnął w 
duchu sekretarz — mam  
prawo napisać, że pajaca kupił i darował dziecku ze 
słowami: "Masz, mój mały, to  
dają ci Niemcy na gwiazdkę!... " Ale ogłoszę to 
dopiero po śmierci... 
W pół godziny później wojskowy pan i jego 
sekretarz byli już w gabinecie...  
Sekretarz stał przy biurku, a wojskowy siedział w 
wysokim fotelu i palił fajkę. 
Była to chwila, w której biografom wolno zadawać 
niedyskretne pytania.  
Sekretarz skorzystał z niej i rzekł: 
— Dzień dzisiejszy będzie dla mnie pamiętny. 
Dawno już nie widziałem waszej  
książęcej mości w takim świątecznym nastroju 
ducha. 
— Tak! — odparł powoli wojskowy. — Ten spacer 
przypomniał mi o kilku sprawach.  
Zaczynam już spotykać emigrantów do Ameryki 
nietylko w raportach, lecz i  
na ulicach... 
"Gadaj innym o emigrantach! — pomyślał sekretarz. 
— Przede mną nie ukryjesz  
swych uczuć!... " A potem dodał głośno: 

background image

 

 

— Jestem pewny, że widok tej choinki obudził w 
księciu jakieś miłe wspomnienia z  
lat dziecinnych... 
Książę podniósł głowę. 
— Jakiej choinki?... 
— Tej... w sklepie kolonjalnym — odparł domyślny 
biograf, dyskretnie patrząc w  
ziemię. 
Książę puścił ogromny kłąb dymu i niespokojnie 
poruszył się w fotelu. 
— Ach! tak!... — westchnął — ten sklep i nasi 
emigranci, wyjeżdżający z domu na  
Boże Narodzenie, to ciekawa ilustracja niemieckich 
stosunków. Każdy taki sklep  
jest kasą, w której Holandja pobiera od nas haracz... 
Ś

mieszna historja, żeby  

Niemcy nie mogły mieć u siebie nawet laski 
cynamonu, na której nie położyłaby  
pieczęci Anglja, albo Holandia. Holandia! mniejsza 
od Brandenburgji, a jednak podoba się jej mieć  
kolonie prawie cztery razy rozleglejsze od całych 
Niemiec!... No — i posiada je,  
a my pewnego poranku musielibyśmy pić na 
ś

niadanie cykorję zamiast kawy, gdyby  

tak się podobało Holandji... 
" Więc nie choinka go wzruszyła, tylko... 
holenderskie kolonje? "  

background image

 

 

— pomyślał markotny sekretarz. 
Wzburzony olbrzym pociągnął kilka razy dym z 
giętkiego cybucha; powoli jednak  
nabrzmiałe na czole żyły pobladły mu, i uspokoił się. 
— Uważałem — rzekł sekretarz — że księciu 
podobał się ten mały chłopiec przed  
pajacem?... 
— A, tak! to był tęgo zbudowany malec! — odparł 
książę z uśmiechem znawcy mięsa  
dla armat. 
— Zdawało mi się nawet, że książę miał zamiar 
ofiarować mu pajaca? 
— No, alem przecież tego nie zrobił — odpowiedział 
olbrzym. 
— Czy książę sądzi, że świąteczne podarunki nie są 
stosowne dla niemieckich  
dzieci? 
— Przeciwnie... Zresztą, dałem mu najlepszy 
podarunek, jaki mógł dostać. 
Sekretarz spojrzał ciekawie. 
— Dałem mu — niezaspokojone pragnienie — 
odparł książę, a potem dodał: — Im  
więcej będzie takich pragnień, tem dla nas lepiej! 
— Przed jedenastu laty jednak, w Wersalu *(1), 
 
---------------------- 

*(1) W Wersalu pod Paryżem podpisano w r. 1871 pokój po zwyciężeniu 
Francji przez Niemcy. 

background image

 

 

byłeś książę łaskawszy dla małej Francuzki, która 
dostała od Was lalkę? 
— Bo widzisz, im więcej — tam będzie 
zaspokojonych pragnień, tem znowu dla nas  
lepiej! 
To powiedziawszy, książę odwrócił się i utopił wzrok 
w wiszącej mapie kolonij  
holenderskich. Sekretarz posmutniał, może słusznie 
domyślając się, że w tym  
kraju, gdzie mały chłopiec napróżno tęskni do pajaca, 
a wielki kanclerz do  
holenderskich kolonij, sekretarze, zamiast 
gratyfikacji, mogą otrzymać na  
gwiazdkę podarunek — z niezaspokojonych 
pragnień...