Anioł
Ciemności
Janie, Chaty i Karen
Rozdział 1
Tamtego dnia Gillian Lennox wcale nie chciała umrzeć.
Była natomiast wściekła. Wściekła, bo nie załapała się na podwiezienie do domu ze szkoły.
Wściekła, bo byłe jej zimno, i dlatego że zostały tylko dwa tygodnie do Gwiazdki, ona czuła
się bardzo, ale to bardzo samotna.
Szła poboczem pustej szosy, która wiła się między pagórkami jak każda inna droga w
południowo-zachodniej Pensylwanii i z wściekłością kopała bryły lodu leżące przed nią.
Miała fatalny dzień. Do tego było pochmurno, a śnieg wydawał się leżeć tu od zawsze. A
Amy Nowick, zamiast poczekać, aż Gillian skończy zajęcia plastyczne, pojechała do domu z
nowym chłopakiem.
Pewnie nie zrobiła tego celowo. I Gillian cale się na nią nie złościła i nie była zazdrosna, ani
trochę, choć jeszcze tydzień temu obie miały szesnaście lat i żadna z nich jeszcze się nie
całowała.
Gillian po prostu chciała jak najszybciej znaleźć się w swoim domu.
I wtedy usłyszała szloch.
Zatrzymała się i rozejrzała. To mogło być dziecko albo kot.
Dźwięk dobiegał z lasu.
W pierwszej chwili pomyślała o Pauli Belizer. Ale to było idiotyczne, przecież ta mała
zaginęła ponad rok temu.
I znowu ten dźwięk. Cichy, jakby dochodził z głębi lasu. Tak mógł płakać tylko człowiek.
-Hej? Jest tam kto?
Żadnej odpowiedzi. Gillian wpatrywała się w ciemną kępę dębów i sykomor, usiłowała
zobaczyć coś między powykręcanymi konarami. Las wydał się groźny. Straszny.
Rozejrzała się na boki. Pusto. Nic dziwnego- tą drogą jeździło mało samochodów.
Nie wejdę tam, pomyślała. Nie należała do osób, które beztrosko mówią: „Och, jak
przyjemnie: chodźmy na spacerek do lasu”. Żeby nie powiedzieć, że była zwyczajnym
tchórzem.
Ale kto ma to zrobić jak nie ona? I czy ma wybór?
Ktoś ma kłopoty/
Zarzuciła plecak na lewe ramię, żeby mieć wolne ręce, i zaczęła ostrożnie się wspinać
ośnieżonym zboczem, prosto do lasu.
-Hej?- Głupio się czuła, gdy nikt jej nie odpowiadał.- Kto tam jest?
I znowu ten odgłos, cichy szloch, ale teraz już wyraźny, dochodzący z głębi lasu.
Nagle zaczęła biec. Nie była ciężka, ale w sypkim śniegu zapadała się po kostki.
Świetnie, a mam adidasy. Już czuła chłód w stopach.
Na szczęście w lesie było mniej śniegu. Biały i nienaruszony pod drzewami sprawiał, że
wszystko zdawało się nierealne. Miała wrażenie, że znalazła się z dala od cywilizacji, w
kompletnej dziczy.
I ta cisza. Im dalej wchodziła w las, tym głębiej otaczała ją cisza. Zatrzymała się i wstrzymała
oddech- usłyszała krzyk.
Idź na lewo, powtarzała sobie. Nie ma się czego bać.
Ale nie odważyła się jeszcze raz zawołać.
Jakoś tu dziwnie…
Szła coraz głębiej w las. Droga została daleko w tyle. Mijała tropy lisów i ptaków, ale nigdzie
nie było ludzkich śladów.
A szloch dobiegał z przodu, coraz głośniejszy. Słyszała go wyraźnie.
No dobra, do góry, na skarpę. Dasz radę. Wyżej, wyżej. Nie szkodzi, że zimno ci w nogi.
Potykając się na nierównym gruncie, szukała pozytywnych stron tej sytuacji.
Napisze artykuł do „Viking News” i wszyscy będą ją podziwiać… Zaraz, zaraz. Czy
ratowanie komuś życia jest fajne? Może to zbyt dobry uczynek, żeby był cool?
To ważne pytanie, ponieważ w życiu Gillian liczyło się obecnie tylko dwie sprawy: Dawid
Blackburn oraz zdobycie zaproszeń na wszystkie imprezy, na których warto być. A jedno i
drugie w dużym stopniu zależało od tego, czy jest się fajnym, czy też nie.
Gdyby była powszechnie lubiana, gdyby miała więcej pewności siebie, wszystko inne też się
ułoży. O wiele łatwiej ratować świat, wiedząc, że inni cię lubią i akceptują. Gdyby nie była
taka drobna, nieśmiała i nie wyglądałaby tak dziecinnie…
Wspięła się na szczyt wzgórza, złapała się gałęzi, żeby utrzymać równowagę, i rozejrzała
dokoła.
Nic. Las i potok poniżej.
I nic nie słychać. Szloch ustał.
Nie, nie rób mi tego!
Zdenerwowanie dodało jej sił, odegnała strach.
-Ej, ty, jesteś tu jeszcze? Słyszysz mnie? Chcę ci pomóc!
Cisza. A potem, jakiś dźwięk.
Tuż przed nią.
O Boże, pomyślała. Potok.
Dzieciak wpadł do wody i teraz trzyma się czegoś ostatkiem sił…
Zbiegła ze wzgórza, przewracając się, a wilgotny śnieg oblepił jej buty i ubranie.
Z bijącym sercem, zdyszana, zatrzymała się na brzegu potoku. Widziała lodowe sople
zwisające nad wodą, z kępek traw, które wyglądały jak brylanty.
I nic, żadnych żywych stworzeń. Gillian nerwowo wpatrywała się w ciemną powierzchnię
wody.
-Jesteś tam?- zawołała.- Słyszysz mnie?
Nic. Skały pod powierzchnią. Gałęzie nad wodą. Szmer potoku.
-Gdzie jesteś?
Szloch ustał. Szum wody go zagłuszył.
Może dzieciak poszedł na dno.
Pochyliła się, szukała ludzkiego kształtu pod wodą. Jeszcze bardziej….
I wtedy popełniła błąd. Straciła równowagę. Lód pod stopami. Machała rękami jak szalona,
ale nie odzyskała stabilności…
Runęła w dół. Żadnego oparcia. Była zbyt zdumiona, by się przestraszyć.
Przeniknęło ją lodowate zimno, kiedy uderzyła w taflę wody.
Rozdział 2
Zimno, Zagubienie, Znalazła się pod wodą, prąd obracał jej ciałem. Niczego nie widziała, nie
mogła oddychać i straciła orientacje.
A potem wypłynęła na powierzchnię. Odruchowo wzięła haust powietrza.
Rozpaczliwie machała rękami, ale plecak krępował ruchy.
W tym miejscu potok był szeroki, a nurt silny. Prąd ją znosił jej usta co chwila napełniały się
wodą. Rzeczywistość ograniczała się do desperackich prób zaczerpnięcia tchu.
Zimno, wszędzie zimno. Przenikał ją ból.
Umierała.
Otępiały umysł przejął to do wiadomości, ale ciała stawiało opór. Walczyło, jakby kierowało
się własną logiką. Pozbyła się plecaka, a kurtka narciarska pozwalała jej się utrzymać na
powierzchni. Zmusiła nogi do pracy, do szukania oparcia na dnie.
Nic z tego. Na środku potok miał zaledwie metr sześćdziesiąt głębokości, ale to i tak o dwa
centymetry więcej niż mierzyła Gillian. Była za drobna, za słaba, nie kontrolowała nurtu,
który ją znosił coraz dalej. A zimno w przerażającym tempie pozbawiało ją sił. Szanse na
przeżycie malały z każdą minutą.
Czuła się tak, jak by walczyła z potworem, który chwycił ją i nie chciał puścić. Ciskał nią o
skały i ciągnął ku sobie, zanim zdążyła się przytrzymać zimnej śliskiej powierzchni. Za
chwilę będzie zbyt słaba, żeby utrzymać głowę nad wodą.
Musi się czegoś przytrzymać.
Ciało jej to podpowiadało. To była jej jedyna szansa.
Tam. Na lewym brzegu dostrzegła wystające z ziemi korzenie. Musiała tam dotrzeć. Płyń.
Płyń.
Płynęła. Mało brakowało, a minęłaby je o centymetr, ale jakimś cudem do nich dotarła. Były
potężne, grubsze niż jej ramiona, jak plątanina śliskich lodowych węzy.
Gillian wsunęła rękę między korzenie i zawisła na nich. O tak, teraz mogła oddychać. Ale jej
ciało nadal było w wodzie.
Musiała się wydostać- tylko jak? Trzymała się resztkami sił; zdrętwiałe mięśnie odmawiały
posłuszeństwa.
W tej chwili odczuwała nienawiść- nie do potoku, ale do samej siebie. Nienawidziła się za to,
że jest drobna, słaba i dziecinna. Za to, że umrze. I to zaraz, teraz, naprawdę.
Nie pamiętała dokładnie, co się później wydarzyło. Umysł przestał prawidłowo
funkcjonować. Były tylko złość i paląca potrzeba wydostania się z wody. Przebierała nogami,
miotała się i wiedziała, że każde uderzenie o ostre skały powinno boleć. W tej chwili liczyło
się tylko chęć życia i to, że powoli, milimetr po milimetrze, wydostawała się z potoku.
I nagle była na brzegu. Leżała na kamieniach, na śniegu. Niewiele widziała, dyszała ciężko z
trudem chwytała powietrze, ale żyła. Leżała tak przez długi czas, ni zwracając uwagi na
zimno. Czuła ogromną ulgę.
Udało się! Teraz już wszystko będzie dobrze.
Dopiero kiedy chciała wstać, dotarło do niej, jak bardzo się myli.
Nogi się pod nią ugięły, a mięśnie były jak z waty. I zimno… Była wyczerpana,
przemarznięta, a mokre ubranie ciążyło jak średniowieczna zbroja. Zgubiła rękawiczki w
potoku, podobnie jak czapkę. Miała wrażenie, że z każdym oddechem jest jej coraz zimniej.
Wstrząsały nią dreszcze.
Dojść do drogi… Muszę dojść do drogi. Ale którędy?
Potok zaniósł ją spory kawałek, ale dokąd? Jak bardzo oddaliła się od szosy?
Nieważne. Byle odejść od potoku, myślała z trudem. Miała kłopoty z koncentracją.
Zesztywniała niezdarnie gramoliła się przez głazy i połamane konary. Dreszcze, które nią
wstrząsały, utrudniały każdy krok. Zaczerwione palce, zesztywniały z zimna, z trudem
chwytały gałęzie, kiedy wspinała się zboczem.
Strasznie zimno… Dlaczego ciągle drżę?
Niejasno zdawała sobie sprawę, że jest w opłakanej sytuacji. Jeśli nie dotrze do szosy, i to
szybko, umrze. Ale coraz trudniej było się zmobilizować. Ogarnęła ją dziwna apatia. Las
nagich drzew wydawała się bajkową krainą.
Zataczała się… Potykała… Nie miała pojęcia, dokąd idzie. Szła przed siebie, jak w transie,
mijając kolejne pnie, głazy pod śniegiem i gałęzie.
I nagle znalazła się na ziemi. Upadła. Dźwignięcie się na nogi kosztowało ją mnóstwo
wysiłku.
To przez ubranie. Strasznie ciężkie. Powinna je zdjąć
Ale w jej głowie pojawiła się myśl, że to błąd. Miała hipotermię i myślała nieracjonalnie,
dlatego ją zlekceważyła, mocując się z suwakiem kurtki narciarskiej.
Dobrze… Zdjęłam. Teraz mogę iść.
Nie mogła. Co chwila się przewracała. I tak cały czas, wstawała, przewracała się, wstawała.
Za każdym razem z większym wysiłkiem.
Sztruksowe spodnie ciążyły jak bryła lodu. Spojrzała na nie i ze zdziwienie stwierdziła, że
pokrywa je śnieg. Może też je zdjąć?
Nie mogła rozpiąć suwaka. Wszystko jej się mieszało. Fale dreszczy były rzadsze i pojawiały
się między nimi coraz dłuższe przerwy.
To chyba dobrze. Już mi nie jest tak zimno.
Musze tylko odpocząć.
Znowu do niej dotarło, że to nie najlepszy pomysł. Usiadła na śniegu.
Znajdowała się na małej polkach, pokrytej nieskazitelnie gładkim śniegiem, którego nie
zakłócał nawet najmniejszy ślad. Wysoko nad jej głową ośnieżone gałęzie tworzyły białe
sklepienie.
Bardzo piękne miejsce na śmierć.
Gillian już nie drżała.
A zatem już po wszystkim. Ciało odmówiło jej posłuszeństwa, dreszcze ustąpiły.
Zrezygnowała z walki. Czuła, że puls zwalnia, a oddech staje się krótki. Traciła ostatnie
resztki ciepła. Może wkrótce nadejdzie pomoc?
Nie, to niemożliwe.
Nikt nie wie, gdzie jestem. Minie wiele godzin, zanim ojciec wróci do domu, a mama się…
obudzi. A nawet wtedy nie zdziwią się, że jej nie ma. Pomyślą, że jest u Amy. Kiedy w końcu
zaczną jej szukać, będzie za późno.
Gillian zdawała sobie sprawę, że pomoc nie nadejdzie, ale to już nie było ważne. Osiągnęła
kres- niczego więcej nie zrobi, nawet gdyby miała jakiś pomysł.
Jej dłonie zrobiły się sine. Mięsnie odmawiały posłuszeństwa.
Dobrze chociaż, że nie było jej zimno. Odczuwała tylko ulgę, że nie musi walczyć. Była taka
zmęczona…
Jej ciało zaczęło umierać.
Umysł wypełniła mleczna mgła. Straciła poczucie czasu. Metabolizm zwalniał, zatrzymywał
się… stawała się lodowatą rzeźbą, takim samym elementem zimowego krajobrazu, jak pnie i
skały.
Pomocy… Błagam… Ratunku…
Mamo…
Przeszło jej przez myśl, że śmierć jest jak zasypanie.
I nagle, nieoczekiwanie, ustąpiła sztywność i niewygodna. Lekka, spokojna, wolna, unosiła
się ku sklepieniu z ośnieżonych gałęzi.
Co za cudowne uczucie, gdy znowu jest ciepło. Naprawdę ciepło, jakby słońce ogrzewało ją
od wewnątrz. Roześmiała się radośnie.
Gdzie ja jestem? Zdaje się, że niedawno coś się stało… coś złego?
Na ziemi leżała drobna skulona postać. Gillian przyglądała się jej ciekawie. Drobna
dziewczyna, z twarzą osłoniętą jasnymi włosami, pokrytymi warstwą lodu. Delikatne rysy,
drobne kości. I skóra, przeraźliwie, śmiertelnie blada.
Zamknięte oczy, szron na rzęsach. Nie wiadomo, skąd Gillian wiedziała, że oczy były
ciemnofioletowe.
Już wiem. Już rozumiem. To ja.
Nie była przestraszona, nawet nie czuła więzi z postacią na śniegu. Nie była jej częścią, już
nie.
Wzruszyła ramionami, odwróciła się i…
… znalazła się w tunelu.
Długie ciemne pomieszczenie, które budziło w niej pewność, że znajduje się w ogromnej
przestrzeni. Wyczuwała jej granice…. A może to były granice czasu?
Gnała, leciała przez mrok. Co jakiś czas mijała światła, ale nie miała pojęcia, jak daleko się
od nich znajduje.
O Boże, pomyślała. To ten tunel. Więc to się dzieje naprawdę. Teraz.
Umarłam.
I gnam jak wariatka.
Dziwniejsza niż sama śmierć była śmierć z poczuciem humoru.
Tyle sprzeczności. To wydawało się takie rzeczywiste, bardziej rzeczywiste niż cokolwiek,
czego doświadczyła za życia. Miała jednak dziwne poczucie odrealnienia. Jakby zacierały się
kontury jej jaźni. Jakby była częścią tunelu, pędu i światła. Nie miała już ciała.
Czyżby to wszystko działo się w mojej głowie?
I wtedy po raz pierwszy się przestraszyła. To może być straszne. A jeśli zaraz natknie się na
koszmary, wizje, których boi się najbardziej?
I wtedy zdała sobie sprawę, że nie ma wpływu na to, dokąd pędzi.
Tunel się zmienił. Zobaczyła światło.
Nie było jasnoniebieskie, jak to pokazują w filmach, tylko bladozłote, rozmazane, jakby za
matowej szyby, ale i tak oślepiająco jasne.
Hej, a gdzie uczucie wszechogarniającej miłości czy coś takiego?
Czuła coś innego- podziw. Światło jest takie jasne, takie potężne. I tak potwornie jasne. Miała
wrażenie, że patrzy na narodziny wszechświata. Zbliżała się do niego w zastraszającym
tempie, wypełniało całe jej pole widzenia.
Znalazła się w nim.
Obejmowało ją, wchłaniało, świeciło przez nią. Mknęła ku górze, ku jasności, jak nurek na
powierzchnię.
I wtedy ruch się skończył. Światło traciło na intensywności albo ona już do niego przywykła.
Dookoła niej pojawiały się cienie.
Znalazła się na łące porośniętej niewiarygodnie zieloną trawą, jakby rozświetloną od
wewnątrz. Niebie było niesamowicie niebieskie. Gillian miała na sobie letnią sukienkę, która
rozwiewał wiatr.
Dziwne kolory sprawiały, że czuła się jak we śnie. Nie wspominając o białych kolumnach,
które wyrastały z trawy tak wysoko, iż zdawały się podpierać niebo. Więc tak to jest, kiedy
się umrze. Teraz ktoś powinien po mnie przyjść. Może dziadek Trevor? Fajnie byłoby go
znowu zobaczyć.
Ale nikt nie przychodził. Była w miejscu pięknym, spokojnym, nieziemskim i pustym.
Poczuła, jak narasta w niej niepokój. Chwileczkę, a jeśli to nie… raj? W końcu za życia nie
była zbyt dobra. A jeśli trafiła do piekła?
Albo czyśćca?
Zdaje się, że stamtąd pochodzą te wszystkie duchy, które próbują skontaktować się z żywymi
przy pomocy medium. Istoty niebieskie nie robiły takich głupot.
A jeśli na zawsze pozostanie tu sama?
Od razu pożałowała, że w ogóle o tym pomyślała. W takim miejscu myśli i obawy mogą
kształtować rzeczywistość.
Zaraz, zaraz, czy przypadkiem nie poczuła kwaśnego oddechu?
I czy to nie głosy? Fragmenty zdań, które dobiegają z powietrza? Bezsensowne zbitki słów,
które wypowiadamy we śnie:
-Tak biało, że nic nie widać…
-Półtora raza…
-Żałuję, kochanie, ale…
Gillian odwróciła się, nasłuchiwała, chciała usłyszeć więcej, chciała wiedzieć skąd dobiegają.
Nagle odnosiła wrażenie, że otaczające ją piękno to tylko iluzja.
Boże, myśl pozytywnie, błagam. Dlaczego naoglądałam się tylu horrorów? Nie chce widzieć
niczego strasznego, nie chcę, żeby zapadła się ziemia niczego wysunęły ręce.
I nie chce, żeby po mnie przyszedł kościotrup z gnijącymi kawałkami ciała.
Była w nie lada tarapatach. Nawet wmawiała sobie, żeby nie myśleć, wywołało obrazy.
Strach narastał. Słoneczna łąka w jej wyobraźni stawała się koszmarnym bagniskiem.
Mrocznym, cuchnącym i pełnym bełkoczących upiorów. Tak bardzo się bała, że lada chwila
coś się wydarzy.
I doczekała się. Nie mogła tego nie zauważyć. Kilka metrów od niej, nad trawą, pojawiło się
mgliste światło. Jeszcze przed chwilą go nie było. A teraz jaśniało, nadciągało jakby z daleka.
I zbliżało się do niej.
Rozdział 3
Najpierw był to tylko punkt, potem piłka, potem latawiec. Gillian obserwowała, zbyt
przerażona, by uciekać, aż znalazło się na tyle blisko, że zdała sobie sprawę, co to jest.
Anioł.
Powoli strach znikał. Postać zdawała się emanować światłem, jakby zrodziła się z tej samej
materii co mgła. Była wysoka, i miała ludzki kształt. Szła zarazem płynęła.
Anioł, myślała zdumiona, prawdziwy anioł.
I nagle mgła się rozwiała, światło przygasło. Postać stała na trawie naprzeciwko niej. Gillian
zamrugała.
Och… nie, nie anioł, tylko młody chłopak. Mógł mieć siedemnaście lat, o rok więcej niż ona.
I był zabójczo przystojny. Miał twarz jak grecki posąg, regularne rysy, włosy jak płynne
złoto, oczy nie niebieskie, ale fioletowe. Długie złote rzęsy.
I boskie ciało.
O czym ja myślę, skarciła się Gillian przerażona. Ale tak trudno było nie zwracać na to
uwagi. Ponieważ jego ubranie przestało świecić, wiedziała, że ma na sobie zwyczajne ciuchy,
jakie noszą na ziemi nastolatki. Sprane dżinsy i biała koszula. Właściwie mógłby spokojnie
reklamować te dżinsy. Był świetnie zbudowany, ale nie przesadnie umięśniony.
Jego jedyną wadą, o ile można tak to nazwać, był wyraz twarzy, nieco zbyt anielski jak na
chłopaka.
Gillian nie mogła oderwać od niego oczu. On też się na nią gapił. W końcu się odezwał.
-Cześć, mała- powiedział i mrugnął.
Gillian była zaskoczona i zła. Zazwyczaj była bardzo nieśmiała wobec chłopców, ale teraz już
nie żyje, a ten koleś uderzył w czuły punkt.
-Niby kto tu jest mały?- zapytała z oburzeniem.
Uśmiechnął się.
-Przepraszam, nie obrażaj się.
Zdumiona grzecznie siknęła głową. Kim jest? Zawsze jej mówiono, że na spotkanie umarłym
wychodzą ich przyjaciele lub krewni. A tego gościa w życiu nie widziała.
W każdym razie to nie anioł, to pewne.
-Przyszedłem ci pomóc- oznajmił. Jakby czytał jej w myślach.
-Pomóc?
-Musisz dokonać wyboru.
I wtedy zobaczyła drzwi.
Były tuż za nim, mniej więcej tam, gdzie jeszcze niedawno kłębiła się mgła. Właściwie to nie
były drzwi, tylko ich świetlisty kontur.
Powrócił strach. Nie wiadomo, skąd wiedziała, że te drzwi są bardzo ważne, ważniejsze niż
wszystko inne, co widziała do tej pory. To, co się za nimi kryje, jest… Nie do opisania.
Inny świat. W którym wszystko, co do tej pory widziała, straci sens.
Niekoniecznie zły, ale tak potężny, że aż przerażający; przecież dobro także może przerażać.
To jest ta brama, pomyślała. Przejdziesz przez próg i już nie ma powrotu. I choć jedna jej
cząstka pragnęła się przekonać, co jest po drugiej stronie, to ze strachu kręciło się jej w
głowie.
-Widzisz, rzecz w tym, że to jeszcze nie twój czas- powiedział cicho złotowłosy.
No tak, mogłam się tego domyślić. Co za kicz, pomyślała, ale nic nie powiedziała, widok
drzwi odbierał jej chęć do żartów.
Przełknęła ślinę, zamrugała.
-No, ale już tu jesteś. To błąd i musimy go naprawić. W takich wypadkach pozwalamy, by
decyzję podjął sam zainteresowany.
-Chcesz powiedzieć, że mam wybrać, czy chcę żyć, czy umrzeć?
-Mniej więcej.
-To zależy ode mnie?
-Tal.- Lekko przechylił głowę.- Może chcesz przeanalizować swoje życie?
Gillian zamrugała szybko. Odsunęła się o kilka kroków wpatrzona w niesamowicie zieloną
trawę. Myślała o swoim życiu.
Gdyby zapytał mnie rano, czy chcę żyć dalej, nie miałabym wątpliwości, ale teraz…
Ale teraz czuła się trochę tak, jakby jej nie chcieli, jakby tu nie pasowała. Zresztą pokonała
już taki kawał drogi. Czy naprawdę chce wracać?
Przecież tam nie jest nikim wyjątkowym. Nie jest mądra jak Amy, ani odważna, ani
utalentowana.
Bo niby co tam na mnie czeka? Do czego mam wracać?
Mama pije codziennie i kiedy Gillian wraca ze szkoły, śpi jak kamień. Ojciec… Ich ciągłe
awantury. Samotność, która jak wiedziała, jest nieunikniona, bo Amy ma chłopaka.
Pragnienia, które nigdy się nie spełnią, jakby choćby David Blackburn i jego tajemniczy
uśmiech. Marzenia o tym, że jest lubiana i akceptowana. Złudzenia, że uważają ją za osobę
ciekawą i dojrzałą.
Litości. W jej życiu było chyba coś dobrego?
-Chińskie zupki?- podsunął chłopak.
Gillian spojrzała na niego.
-Co?
-Bardzo je lubisz. Szczególnie kiedy wraca do domu w mroźny dzień. Zapach małych dzieci.
Grzanki z masłem i cynamonem, jakie robiła ci mama, kiedy jeszcze rano wstawała z lóżka.
Kiepskie horrory.
Gillian się zakrztusiła. Nigdy nikomu o tym nie mówiła.
-Skąd to wiesz?
Uśmiechnął się. Miał naprawdę niesamowity uśmiech.
-No cóż, tu na górze sporo widzimy.- Spoważniał zaraz.- I nie chcesz doświadczyć niczego
więcej? W życiu? Nie ma nic, co chciałabyś zrobić?
Wszystko. Przecież jeszcze niczego nie osiągnęła. Bo nie miała czasu, szeptał głos w jej
głowie. Zaraz jednak odezwał się inny, surowszy. Uważasz, że to cię tłumaczy? Nikt nie wie,
ile ma czasu. Miałaś mnóstwo minut i wszystkie zmarnowałaś.
-Więc nie lepiej wrócić i spróbować jeszcze raz?- zapytał łagodnie, ale znacząco.- Przekonać
się, czy nie pójdzie ci lepiej?
Tak. I nagle Gillian wypełniło to samo palące pragnienie jak wtedy, gdy wydostała się z
potoku, poczucie, ze życie ma sens. Da radę. Zmieni się, skieruje swoje życie na nowe tory.
Zresztą musi pamiętać o rodzicach. Już teraz jest między nimi źle, a jeśli jedyna córka nagle
umrze, zrobi się jeszcze gorzej. Będą się o to wzajemnie obwiniać. A Amy będzie mieć
ogromne wyrzuty sumienia, że nie poczekała na nią po szkole.
Ta myśl sprawiła jej satysfakcje. Usiłowała ją stłumić, bo miała wrażenie, że chłopak
wszystko słyszy. Ale naprawdę postrzegała życie z innej perspektywy. Nagle poczuła, że jest
bezcenne i że nie może go zmarnować.
Spojrzała na chłopaka.
-Chcę wrócić.
Skiną głową i uśmiechnął się lekko.
-Tak myślałem.- W jego głosie pojawiło się ciepło, było w nim także… Nieskończona
miłość… Zrozumienie?
Które idealnie uzupełniało jego wizerunek.
Wyciągnął rękę.
-Czas na nas, Gillian- powiedział cicho. Jego oczy były bardzo fioletowe.
Po chwili wahania podała mu rękę.
Ich dłonie jednak się nie zetknęły. Zanim dosięgnęła koniuszków jego palców, poczuła
drżenie i zobaczyła błysk. Chłopak zniknął, a Gillian doświadczyła wielu rzeczy
jednocześnie. Po pierwsze poczuła, że się odrywa od ziemi, że coś ją siłą wyrywa z tego
otoczenia i że zaczyna spadać. A później coś się do niej zbliżało.
Nie wiadomo skąd, w błyskawicznym tempie, wielkie i uskrzydlone, pewnie w ten sposób
mysz postrzega cień jastrzębia.
Gillian stłumiła odruch, by się skulić.
Nie musiała. Ona także mknęła przez pustkę, spadała. Znowu była w tunelu, zostawiła za
sobą łąkę i to, co ją ścigało. Mknąc przez ciemność, zapomniała o dziwnym, mrocznym
cieniu.
Wkrótce uświadomiła sobie, jak wielki popełniła błąd.
Teraz była sama w tunelu, coś ją ciągnęło w dół. Usiłowała dostrzec, dokąd zmierz, ale
zobaczyła przed sobą tylko przepastną studnię.
Na jej dnie majaczył krąg światła, jakby widziany przez teleskop. W kręgu, na śniegu, leżała
drobna postać.
Moje ciało, pomyślała Gillian, i wtedy przyspieszyła, a dno studni zaczęło niebezpiecznie się
zbliżać. Ciało stawało się coraz większe i większe. Czuła jakby ją wciągało- za szybko.
Zdecydowanie za szybko. Nad niczym nie panowała. Pasowała do ciała idealnie, jak dłoń do
rękawiczki, ale uderzenie pozbawiło ją przytomności.
Ojej, boli.
Próbowała unieś powieki, ale to było za trudne. Dopiero za drugim czy trzecim razem udało
jej się podnieść je odrobinę.
Biel, wszędzie oślepiająca biel.
Gdzie… Czy to śnieg?
Dlaczego leżę na śniegu?
Powróciły obrazy. Potok. Lodowata woda. Walka z nurtem. Upadek Zimno.
A potem ciemność. Bolało ją całe ciało.
Nie mogę się ruszyć.
Mięśnie były jak z waty. Wiedziała, że nie może tu zostać, bo w tedy…
Powróciły wspomnienia.
Ja już umarłam.
Dziwne, ale ta świadomość dodała jej sił. W końcu udało jej się wstać. Temu ruchowi
towarzyszył ostry dźwięk jej ubranie pokrywała warstwa lodu.
Jakimś cudem dźwignęła się na nogi.
Dziwne, że w ogóle jej się to udało. Wcześniej przecież nie miała na nic siły, a potem leżała
na śniegu. Według wszelkiej logiki powinna już zamarznąć.
A ona stała. Była nawet w stanie zrobić krok do przodu.
I w 5tedy zdała sobie sprawę, ze nie ma pojęcia, w którą stronę iść.
Nadal nie wiedziała, gdzie jest droga. Wkrótce zrobi się ciemno, a wtedy nie dojdzie do szosy
nawet po własnych śladach. Będzie błądzić po lesie, aż się podda.
-Widzisz tamten dąb? Obejdź go od prawej strony.
Głos rozległ się za nią, koło lewego ucha. Odwróciła się tak szybko, jak pozwalały na to
zesztywniałe mięśnie, choć i tak wiedziała, że niczego nie zobaczy.
Rozpoznała ten głos. Teraz był o wiele cieplejszy i bardziej delikatny.
-Wróciłeś ze mną.
-Pewnie- I znowu słyszała w nim miłość i ciepło.- Nie myślałaś chyba, że stawię cię samą,
żebyś znowu zamarzła, co? A teraz do drzewa, mała.
Męczyła się, przedzierała między gałęziami i drzewami, byle do przodu. Wydawało jej się, że
trwa to całą wieczność, ale głos był z nią cały czas. Kierował nią, dodawał odwagi, zmuszał,
by szła dalej, choć jej się zdawało, że nie zrobi już ani jednego korku.
I wtedy usłyszała:
-Jeszcze tylko wzgórze i jesteś na szosie.
Gillian jak we śnie wspinała się na wzniesienie.
I proszę. Droga. W resztkach dziennego światła widziała jak wije się między wzgórzami.
Ale do domu dzieliły ją jeszcze prawie dwa kilometry, a już całkiem opadła z sił.
-Nie musisz iść- wyjaśnił głos.- Popatrz tylko.
I zobaczyła światła samochodu.
-Wejdź na drogę i machaj.
Posłuchała, machała automatycznie. Światła były coraz bliżej, oślepiały ją. I nagle zdała sobie
sprawę, że wóz zwalnia.
-Udało się nam!- sapnęła, ledwie świadoma, że mówi na głos.- Zatrzymuje się!
-No pewnie, że się zatrzymuje. Odwaliłaś kawał dobrej roboty. Teraz już wszystko będzie
dobrze.
Wiedziała, że się z nią żegna.
Samochód się zatrzymał. Kierowca już otwierał drzwi. Gillian widziała ciemną postać na tle
reflektorów. Zdenerwowała się.
-Poczekaj, nie zostawaj mnie, nie wiem nawet, kim…
Na ułamek sekundy znowu ogarnęła ją miłość i zrozumienie.
-Możesz mnie nazywać Aniołem.
Potem głos zniknął i Gillian czuła już tylko niepokój.
-CO ty wyp… Jezu, wszystko w porządku?- Ciszę przerwał głos kierowcy. Gillians stała
nieruchomo na środku drogi.
Zamrugała, usiłowała się skoncentrować.
-Nie, no jasne, że nie w porządku. Patrz tylko na siebie. Jesteś Gillian, tak? Mieszkasz koło
mnie.
To był David Blackburn.
Stała tak zszokowana, a dziwaczne halucynacje nagle zniknęły.
To naprawdę David. Jaszcze nigdy nie była tak blisko niego.
Ciemne włosy. Ładna twarz, na której widać jeszcze cień letniej opalenizny. Wystające kości
policzkowe i oczy, w których można się zgubić. Pewnie siebie i ten uśmiech, troche
przyjacielski, trochę tajemniczy.
Tylko że teraz wcale się nie uśmiechał. Był przerażony.
Gillian nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Patrzyła tylko na niego zza zasłony
zamarzniętych włosów.
-Co się.. Nieważne. Musisz się rozgrzać.
W szkole miał opinię twardziela, ale teraz bez pytań wziął ją troskliwie na ręce.
Gillian poczuła się zmieszanie i wstyd, i coś o wiele głębszego. Dziwne, dominujące poczucie
bezpieczeństwa. David był silny i ciepły. Instynktownie wiedziała, ze może mu zaufać. Że
teraz nie musi już walczyć, może odpocząć.
-Włóż to. Uważaj na głowę. Masz zwiń włosy.- Jakimś cudem zajmował się wszystkim naraz
bez pośpiechu. Był troskliwy i dokładny. Gillian po chwili siedziała w samochodzie, otulona
jego kurtką z ręcznikiem na ramionach. David odpalił silnik i włączył ogrzewanie.
Cudownie było odpoczywać i nie obawiać się, że to ją zabije. Czuła, jak rozkoszne ciepło
rozlewa się po jej ciele, a wnętrze mustanga wyłożone spłowiałą beżową tapicerką wypełnia
się rajem.
David nie wyglądał na anioła. Raczej na błędnego rycerza, który ratuje ludzi w potrzebie.
Gillian zakręciło się w głowie.
-Pomyślałam, że trochę popływam- wycedziła, szczękając zębami. Znowu dygotała.
-Co?
-Pytałeś, co się stało. Było mi gorąco, więc wskoczyłam do potoku.
Roześmiał się na głos.
-Odważna jesteś!- Zerknął na nią z ukosa i powtórzył:
-A tak naprawdę? Co się stało?
Uważa że jestem odważna! Gillian ogarnęło przyjemne uczucie.
-Pośliznęłam się- wyjaśniła.- byłam w lesie i przez przypadek znalazłam się w strumieniu.-
Nagle przypomniała sobie, dlaczego w ogóle wchodziła do lasu. Wydawało jej się, że znowu
słyszy żałosny, rozpaczliwy płacz.
-O Boże- powiedziała i z trudem się wyprostowała.- Zatrzymaj się.
Rozdział 4
David nie zatrzymał się, nawet nie zwolnił.
-Jesteśmy już prawie w domu.
Zbliżali się do skrzyżowania z ulicą Medowcroft. Gillian usiłowała złapać kierownicę i ze
zdumieniem spojrzała na swoje dłonie. Jej palce były zdrętwiałe jak kawałki drewna.
-Musisz się zatrzymać- powiedziała głośniej.- W lesie jest dziecko. Dlatego zeszłam z drogi;
słyszałam jak płacze, dźwięk dobiegał znad potoku Musimy tam wrócić. No, już, stój!
-Uspokój się- powiedział.- Moim zdaniem słyszałaś pohukiwanie sowy. Mają tam gniazda i
wydają bardzo podobne odgłosy.
Gillian tak nie uważała.
-Wracałam do domu po szkole. Było jeszcze jasno, za jasno na sowy.
- No dobra, więc to był gołąb. Albo kot, czasami kocie miauczenie brzmi zupełnie jak ludzki
płacz. Słuchaj- dodał ostro.- Najpierw odwieziemy cię do domu, potem zawiadomimy policję
w Houghton, niech się tym zajmą. Nie pozwolę, żeby mała… żeby dziewczyna zamarzła
tylko dlatego, że ma więcej odwagi niż rozumu.
W pierwszej chwili chciała przyznać mu rację, że ma jedno albo drugie, odwagę albo rozum,
ale powiedziała tylko:
-To nie tak. Tyle przeszłam, żeby odnaleźć to dziecko. Mało brakowało, a umarłabym…
Właściwie myślę, że naprawdę umarłam… To znaczy… Nie zupełnie, ale w końcu zdałam
sobie sprawę, jak ważne jest życie…- urwała. Co ona opowiada? Teraz uzna ją za wariatkę.
Pewnie jej się to przyśniło. Sama w to wszystko nie wierzy, siedząc w ciepłym mustangu z
ręcznikiem na głowie.
Ale David spojrzał na nią ze zdumieniem i zrozumieniem.
-Prawie umarłaś?- Po chwili znowu patrzył na drogę. Sklecił w Hazel Street, przy której oboje
mieszkali.- Ja też kiedyś przeżyłem coś takiego. Kiedy byłem mały, miałem operację…
Urwał, bo nagle mustang wpadł w poślizg na oblodzonym fragmencie szosy. Udało mu się
jednaka odzyskać panowanie nad samochodem i bezpiecznie zatrzymali się na podjeździe
Gillian.
Ty też?
Zanim zebrała się na odwagę, by mu to powiedzieć, David zdążył już wysiąść.
Otworzył drzwi i pomógł jej.
-Musisz się tego wszystkiego pozbyć.- Odgarnął jej jasne pasma z twarzy. Gillian miała
nawet wrażenie, że podobają mu się jej włosy.
Zerknęła na niego ukradkiem. Miał ciemne oczy, a ostre zazwyczaj i surowe spojrzenie, teraz
było inne, jakby łagodniejsze. Czuła, że jest zaskoczony, a jednocześnie ją podziwia. Nagle
do Gillian dotarło, że chłopak wcale nie jest taki twardy. Kiedy o tym pomyślała, poczuła, jak
między nimi przeskakuje iskra. I już wiedziała, że są do siebie podobni.
Wstrząsnęły nią tak sile dreszcze, że aż zgięła się w pół.
David zamrugał, pokręcił głową.
-Musisz wejść do domu- szepnął.
I raptem znalazła się w powietrzu. Niósł ją do domu.
-Nie powinnaś chodzić w zimie na piechotę do szkoły- powiedział.- Od dzisiaj będę cię woził.
Gillian zaniemówiła. Powinna mu powiedzieć, że to była wyjątkowa sytuacja, że zazwyczaj
podwozi ją Amy. Ale kogo chciała nabrać? Już na samą myśl, że odtąd będzie z nim jeździć,
kręciło jej się w głowie.
Ta wiadomość i to, że ją niósł sprawiły, iż dopiero przy drzwiach przypomniała sobie o
mamie.
Wpadła w panikę.
O Boże, nie, David, nie może jej zobaczyć. A jeśli powita ich zapach jedzenia? Może
wszystko będzie dobrze. Miała nadzieję, że mama nie miała znowu złego dnia.
W ciemnym holu nie pachniało smakołykami. Nie było też oznak życia – zgaszono wszystkie
światła na parterze. Dom był zimny i pusty. Gillian musiała jak najszybciej pozbyć się
Davida.
Ale jak? Niósł ją cały czas.
-Rodziców nie ma w domu?- zapytał.
-Chyba nie. Tata zazwyczaj wraca po siódmej.- Nie skłamała, nie do końca. Oby mama
została w pokoju, póki David nie wyjdzie.
-Nic mi nie będzie- powiedziała szybko. Nie chciała być niegościnna czy niewdzięczna, ale
musiał się go pozbyć. – Poradzę sobie i… nic mi nie jest.
-Nie ściemniaj- powiedział
Martwił się o nią. Jakie to słodkie.
-Musisz się rozgrzać, i to szybko. Gdzie jest łazienka?
Gillian odruchowo uniosła zesztywniałą rękę, żeby mu pokazać, ale zaraz ją opuściła.
-Ej, poczekaj chwilę…
Ale on już był w łazience. Gillian niespokojnie zerknęła na schody. Spij mamo, błagam.
- Musisz posiedzieć w gorącej wodzie, co najmniej dwadzieścia minut.- David spojrzał na
nią.- Potem zobaczymy, czy trzeba będzie jechać do szpitala w Houghton.
Wtedy sobie przypomniała.
-Policja…
-Tak, racja, zaraz zadzwonię. Ale najpierw wejdziesz do wanny.- Wyciągnął rękę i dotknął jej
zmarzniętego, oblodzonego swetra.- Dasz radę to zdjąć? Możesz poruszyć palcami?
-Ja…- Nie, nie mogła; palce zesztywniały od zimna. Chyba je odmroziłam, pomyślała,
patrząc na nie. Ale żadne skarby świata nie pozwoli, żeby ją rozebrał, i nigdy w życiu nie
zawało matki.- Ja…
-Odwróć się- odezwał się David. Znowu dotknął jej swetra.- Dobra, zamknąłem oczy. A
teraz…
-Nie.- Gillian przyciskała łokcie do boków.
Stali tak, zagubieni i niezdecydowani, aż dobiegł ich głos z holu.
-Co ty tu robisz?- ktoś zapytał.
Gillian się odwróciła i spojrzała w tamtą stronę. Tanya Jun, dziewczyna Davida.
Miała na sobie sweter ze świątecznymi aplikacjami i błyszczącą nitką i aksamitny beret na
lśniących ciemnych włosach. Szare oczy w kształcie migdałów i rząd białych zębów. Gillian
wiedziała w niej przyszłą panią prezes wielkiej korporacji.
-Zobaczyłam twój samochód na podjeździe.- Była spokojna i jednocześnie podejrzliwa. Miała
taką minę, jakby przyłapała Dawida na gorącym uczynku. A on wodził wzrokiem między nią
a Gillian i szukał wyjaśnienia.
-Nic się nie dzieje. Znalazłem ją na Hillcrest Road. Ona.. No, popatrz tylko. Wpadła do
potoku, przemarzła na kość.
-Widzę- odparła spokojnie Tanya. Zmierzyła Gillian wzrokiem od stóp do głów i ponownie
spojrzała na Dawida.- Nie wygląda najgorzej. Idź do kuchni i przygotuj jej gorącą czekoladę.
Albo galaretkę na gorąco, coś z dużą ilością cukru. Ja się nią zajmę.
-I policja- zawołała Gillian za Dawidem. Bała się spojrzeć na Tanyę.
Była w ostatniej klasie, jak David, rok wyżej niż Gillian. Chodzili do tej samej szkoły średniej
imienia Rachel Garson. Tanya budziła w Gillian strach, uwielbienie i nienawiść, mniej więcej
w tej kolejności.
-Do łazienki- zdecydowała Tanya. Pomogła Gillian się rozebrać. Ściągnęła z niej
przymarznięte mokre ciuchy, po czym rzucała do umywalki. Działa szybko i skutecznie;
Gillian niemal widziała iskry lecące spod jej palców.
Gillian była zbyt nieszczęśliwa, by naprostować. Zajmowała się nią osoba o takcie i wdzięku
strażniczki więzienia lub wrednej niańki. Skuliła się, drobna i przemarznięta, i kiedy Tanya
się odwróciła, wskoczyła do wanny.
Woda parzyła. Gillian otworzyła z bólu usta, ale po chwili je zamknęła i zacisnęła żeby, żeby
nie krzyczeć. Pewnie tylko jej się wydawało, że kąpiel była tak gorąco. Przemarzła przecież
do szpiku kości. Oddychając przez nos, zanurzyła się po szyję.
-Dobrze- odezwała się Tanya zza koralowej zasłony.- Poszukam ci suchych ciuchów.
-Nie!- Gillian uniosła się gwałtownie. Tylko nie na górę, nie do sypialni mamy, nie do jej
pokoju.
Ale drzwi łazienki już trzasnęły. Tanya nigdy nie przyjmowała odmowy.
Gillian siedział sparaliżowana strachem, aż fala bólu sprawiła, że zapomniała o wszystkim.
Zaczęło się w palcach, potem przeszywający ból zaczął promieniować wyżej, to oznaczało, że
przemarznięte ciało wracało do życia. Siedziała bez ruchu, oddychając ciężko przez nos i
starała się wytrzymać. I z czasem było coraz lepiej. Biała, pomarszczona skóra stała się
najpierw sina, potem czerwona. Płonący ból przerodził się w łaskotanie. Gillian na nowo
mogła się ruszać. I myśleć.
Usłyszała głos dobiegający z korytarza pod łazienką. Drzwi nie zdołały ich zagłuszyć.
Głos Tanyi:
-Daj, potrzymam. Zaraz jej to zaniosę.- I ciszej:- Nie jestem pewna, czy jest dość rozgarnięta,
by jednocześnie kąpać się i pić.
Głos Davida:
-Odpuść jej. To tylko dzieciak.
-Czyżby? Wesz, ile ma lat?
-Co? Nie mam pojęcia. Trzynaście?
Pogardliwe prychnięcie Tanyi.
-Czternaście? Dwanaście?
-David, ona chodzi z nami do szkoły. Jest rok niżej.
-Naprawdę?- David wydał się zaskoczony.- E tam, moim zdaniem chodzi do P.B.
Szkoła imieniem Perl S. Buck to gimnazjum. William wpatrywała się w kran z niewidzącym
wzrokiem.
-Chodzi z nami na biologię.- W głosie Tanyi pojawiłą się nuta zniecierpliwienia.- Siedzi w
ostatniej ławce i nigdy się nie odzywa. Ale rozumiem, czemu myślałeś, że jest młodsza. W jej
pokoju po kolana brodzi się w pluszakach. I ma kwiatki na tapecie. A jej piżama… Popatrz
tylko: w misie.
Gillian zrobiło się gorąco. Tanya widział jej pokój, niezmieniony, odkąd Gilian skończyła
dziesięć lat, bo nie stać ich było na nowe zasłony i tapety, a w garażu nie było miejsca na
kolekcję pluszaków. Nabija się z jej piżamy. I to przy Davidze.
A on … myślał, że jest małą dziewczynką, i dlatego zaproponował, że będzie ją woził do
szkoły. Miał na myśli gimnazjum. Był dla niej miły z litości.
Gillian miała łzy w oczach. Drżała, dygotała ze złości, upokorzenia i rozpaczy.
Trzask.
Odgłos był głośny jak strzał z dubeltówki, ale zarazem wysoki i czysty, coś jakby trzask i huk
połączone ze zgrzytem szkła pod butem.
Gillian podskoczyła jak oparzona, przez chwilę siedziała w bezruchu, a potem odsunęła
zasłonę prysznicową i wyjrzała ciekawie.
W tej samej chwili otworzyły się drzwi do łazienki.
-Co to było?- zapytała Tanya ostro.
Gillian pokręciła głową. Miała już na końcu języka: „Ty mi to powiedz”, ale za bardzo się jej
bała.
Tanya rozejrzała się po łazience, zobaczyła zasnute parą lustro i zmarszczyła brwi.
Wyciągnęła rękę, żeby przetrzeć zaparowaną taflę szkła- i syknęła z bólu.
-Au!- Zaklęła, patrząc na swoją dłoń. Gillian dostrzegła krople krwi.
-Co do…-Tanya wzięła gąbkę i przetarła lustro. I jeszcze raz. Cofnęła się, by lepiej widzieć.
Gillian z wanny także przyglądała się zafascynowana.
Lustro było zbite. Nie, nie zbite, popękane. Nie było jednak konkretnego punktu, z którego
promieniście rozchodziły się pęknięcia. Tafla pokrywała równa siateczka linii, od góry do
dołu, do prawej do lewej. Wyglądało to niemal jak geometryczny wzór, jak dzieło artysty.
-David! Chodź tutaj!- Tanya nie zwracała uwagi na dziewczynę w wannie. Drzwi się
otworzyły i Gillian dostrzegła w lustrze niewyraźny, zniekształcony obraz Dawida.
-Widzisz to? Jak to możliwe?- dopytywała się Tanya.
Wzruszył ramionami.
-Z gorąca? Z zimna? Nie mam pojęcia.- Nieśmiało zerknął w stronę Gillian, na tyle, żeby
dostrzec jej twarz w otoczeniu koralowej zasłony.
-Wszystko Wszystko porządku?- zapytał, odwracając wzrok i wpatrując się w biały ręcznik
wiszący na przeciwległej ścianie.
Gillian nie była w stanie odpowiedzieć. Coś dławiło ją w gardle, znowu miała łzy w oczach.
Ale kiedy Tanya na nią spojrzała, skinęła głową.
-Dobra, daruj sobie. Ubieraj się. –Tanya odwróciła się do lustra, a David wyszedł.
-Upewnij się, że możesz ruszać palcami- rzucił na odchodnym.
-Nic mi nie jest- zapewniła Gillian, gdy została z Tanyą same.- Naprawdę.- Poruszyła
palcami, obolałymi, ale sprawnymi. Chciała tylko pozbyć się Tanyi.- Sama się ubiorę.
Błagam, nie chcę się przy niej rozpłakać.
Zniknęła za zasłoną, plusnęła wodą.
-Możecie już iść.
Westchnienie Tanyi, zapewne przekonanej, że Gillian jest niewdzięczna.
-Dobrze- powiedziała.- masz tu ciuchy i gorąco czekoladę. Czy mam po kogoś zadzwonić?
-Nie! Moi rodzice… Ojciec będzie lada chwila. Nic mi nie jest.- Zamknęła oczy, wstrzymała
oddech i liczyła. I wreszcie usłyszała, że Tanyia wychodzi. Ona i David zawołali coś na
pożegnanie, a potem zapanowała cisza.
Gillian niezdarnie wstała. Mało brakowało, a przewróciłaby się, wychodząc z wanny.
Włożyła piżamę i powoli wyszła z łazienki. Poruszała się jak staruszka. Już dochodziła do
swojego pokoju,gdy otworzyły się drzwi na końcu korytarza. Stała w nich matka. Opatulona
długim szlafrokiem, szlafrokiem kapciach. Z rozczochranymi włosami, ciemniejszymi niż u
Gillian.
-Co się dzieje? Słyszałam jakieś hałasy. Gdzie tata?
-A nie: Co… się…t… tam dz… dzieje? G… gdzie ta… tata?
Ale blisko.
-Mamo, jeszcze nie ma siódmej. Przemokłam, wracając do domu. Idę spać.- Minimalna liczba
zdań, by przekazać podstawowe informacje.
Matka zmarszczyła brwi.
-Skarbie…
-Dobranoc, mamo.
Gillian uciekła do siebie, zanim matka zadała kolejne pytanie.
Osunęła się na lóżko, przytuliła kilka pluszkaów. Były ciepłe i przyjazne, dodawały otuchy.
Wtuliła się w nie. Teraz w końcu mogła płakać. Ból ciała i duszy zlał się w jedno, szlochała
na głos, wtulona w miękki łepek ukochanego misia.
Żałowała, że wróciła. Zapragnęła znaleźć się na jasnej łące o niesamowicie zielonej trawie.
Co z tego, że tylko sen? Niechby wszyscy ją opłakiwali po śmierci.
Życie jest ważne? Bzdura. Życie to wielka ściema. Nie zmieni się, nie zacznie od nowa. Nie
ma szans, nie ma nadziei… I nic jej to nie obchodzi. Chciała umrzeć. Boże, po co się
urodziłam? Żeby tak żyć? Musi być na świecie jakiś zakątek, moje miejsce, cos dla mnie. Nie
pasuję tutaj, do tego życia. I jeśli nie ma niczego więcej, wolę umrzeć. Śnić o czymś innym.
Płakała, aż odrętwiała i wyczerpana zasnęła, nawet o tym nie wiedząc. Kiedy się obudziła
kilka godzin później, jej pokój rozjaśniało dziwne światło.
Rozdział 5
Właściwe to światło zobaczyła tylko na początku. Miała dziwne wrażenie, że ktoś jeszcze jest
w pokoju. Już wcześniej to czuła, ale kiedy się budziła, to coś odchodziło. Może w chwili,
gdy unosiła powieki. Tylko kiedy spała, była o krok od odkrycia tajemnicy wszechświata.
Ale dzisiaj to wrażenie zostało. Rozejrzała się po pokoju, oszołomiona i zaspana i ociężała.
Nagle do niej dotarło, że światło jest inne.
Zapomniała zaciągnąć zasłony i sypialnię zalewał księżycowy blask. Zmieszany z bladą
poświatą białego śniegu. Jednak najjaśniejsze światło kumulowało się w kącie pokoju, jakby
odbijało się w lustrze.
Rzecz w tym, że tam stoi komoda. Nie lustro.
Gillian usiadła powoli. Czuła pulsowanie w skroniach i za wszelką cenę starała się dojrzeć, co
kryje się w rogu pokoju.
Coś jakby.. kolumna. Zamglona kolumna światła, która świeci coraz jaśniej.
Coś ściska ją w gardle. To światło jest takie piękne i niemal znajome. Przypomniało tunel, i
łąkę… Och.
Teraz już wiedziała.
Za życia postrzega się to inaczej. Po śmierci przyjmowała dziwne zjawiska jak we śnie, nie
kierujące się logiką czy zdrowym rozsądkiem.
rozsądkiem teraz światło nabierało intensywności. Miała dreszcze, łzy nabiegały jej do oczu.
Nie mogła oddychać. Nie wiedziała, co robić.
W jaki sposób witamy się z aniołem?
Światło jaśniało coraz bardziej, tak samo jak na łące. Teraz wiedziała w nim kształt, szedł w
jej stronę. Coraz jaśniejszy, aż musiała zamknąć oczy, a po jej powiekami tańczyły czerwono-
złote cienie, jak po spojrzeniu w słońce.
Kiedy ponownie uniosła powieki, był tam.
I znowu była pełna podziwu. Jego uroda aż przerażała. Jasna twarz, rysy jeszcze ciągle
emanujące światłem. Złote pukle włosów. Silne barki, umięśnione ciało, zwinne i czyste,
takie inne od ludzkiego. Wyglądał bardziej obco niż w tedy na łące. Tu, w zwyczajnym
pokoju, płoną jak pochodnia.
Gillian zsunęła się z lóżka, opadła na kolana. To był odruch.
-Nie rób tego.- Głos brzmiał jak srebrny ogień. Ale zaraz się zmienił, stał się bardziej
normalny, bardziej ludzki.- Teraz lepiej?
Gillian miała wzrok wbity w dywan i kątem oka dostrzegła, że światło, które odbijało się w
agrafce na podłodze, trochę przygasło. Uniosła wzrok i przekonała się, że anioł także
przygasł. Nie był już tak promienny. Wyglądał po prostu jak nieprzyzwoicie przystojny
nastolatek.
-Nie chce cię przerazić- powiedział i uśmiechnął się.
-No- szepnęła. Na nic więcej nie mogła się zdobyć.
-Boisz się?
-No.
Anioł, sfrustrowany, machnął ręką.
-Mogę zacząć od początku, nie lękaj się i tak dalej, nie chcę ci zrobić nic złego, ale… To
tylko strata czasu, nie uważasz?- Przyglądał się jej.- Ej dzisiaj umarłaś. No dobra, wczoraj. To
nic takiego. Dasz sobie radę.
-Mo.- Zamrugałam.- No- powtórzyłam z większym przekonaniem i siknęłam głową.
-Oddychaj głęboko, wstań…
-No.
-Możesz powiedzieć coś innego.
Gillian wstała. Usiadła na krawędzi lóżka. On ma rację, da sobie radę. A więc to nie był sen.
Naprawdę umarła i naprawdę widziała anioła. Tam i teraz, tutaj, wydawał się niemal
namacany, nie licząc konturów. A przybył, żeby…
-Co tu robisz?- zapytała.
Gdyby nie był aniołem, uznałaby, że się niecierpliwi.
-Nie myślałaś chyba, że naprawdę odszedłem?- zapytał drwiąco.- No pomyśl tylko. Niby
jakim cudem doszłaś do siebie po dzisiejszej przygodzie? Byłaś przemarznięta na kość.
Groziła ci rozedma płuc, złamania, odmrożenia, a nawet utraciłaś kilka kawałków…-
Znacząco poruszył dłońmi i stopami. Dopiero teraz zauważyła, że unosi się kilkanaście
centymetrów nad podłogą.- Byłaś w kiepskiej formie, małą, a wyszłaś z tego bez szwanku.
Gillian spojrzała na palce. Były wrażliwe, ale nie miała nawet odmrożeń.
-Uratowałeś mnie.
Uśmiechnął się lekko.
-To mój obowiązek.
-Pomagać ludziom?
-Pomagać tobie.
W umyśle Gillian rodziła się nadzieja. Nie opuścił jej, miał jej pomagać. To brzmi jak…
Czyżby był…
O Boże nie, to zbyt kiczowate. I nadęte.
Speszył się lekko.
-No, ja też nie wiem, jak to określić. Ale to prawda. Wiesz, że większość ludzi myśli, że ma
anioła stróża, a to wcale nieprawda? Przeprowadzono kiedyś badania i większość ludzi
wierzy, ze czuwa nad nimi jakaś istota nadprzyrodzona. Wyznawcy New Age nazywają nas
przewodnikami duchowym, na Hawajach jesteśmy znani jako Aumakua…
-Jesteś aniołem stróżem?- wyszeptała.
-Twoim aniołem stróżem. I jestem tu, by pomóc ci zrealizować marzenia.
-Ja…-chrząknęła.
Tego już za wiele. Nie była tego godna. Gdyby, chociaż była lepszym człowiekiem, może
zasłużyłaby na tyle szczęścia. Ale nie jest dobra. Nawet nie rozumie tych wszystkich tekstów
o oświeceniu i rozwoju duchowym. Może to i fajna sprawa, ale… w jej przypadku…
Przełknęła ślinę.
-Posłuchaj- zaczął ponuro.- Mam problem z….Widzisz, trudno to wyjaśnić, i to jeszcze
aniołowi.
Uśmiechnął się. Pochylił się tak bardzo, że zwyczajny człowiek straciłby równowagę, i
pomachał nad jej głową czymś niewidzialnym.
-I ty pójdziesz na bal, Kopciuszku.
Różdżka. Gillian spojrzała na niego.
-Teraz jestem sierotką, a ty moją matką chrzestną?
-Nie przesadzaj ze złośliwościami, mała.- Zmienił pozycję, teraz siedział w powietrzu, założył
ręce na kolanach i zajrzał jej w oczy.- A co, jeśli powiem, że najbardziej na świecie chcesz,
żeby David Blackburn stracił dla ciebie głowę i żeby wszyscy w szkole uważali, że jesteś
boska?
Poczerwieniała. Jej serce biło powoli, zalała ją fala wstydu. W jego ustach zabrzmiało to tak
normalnie i bardzo, bardzo kusząco.
-Możesz w tym pomóc?- wykrztusiła.
-Ależ tak.
-Jesteś aniołem.
Dotknął skroni koniuszkami palca.
-Różne drogi prowadzą do szczęścia, pszczółko. Pszczółko? Nie. Ważka bardziej do ciebie
pasuje, masz w sobie coś… Wprawdzie są jeszcze inne owady, ale żuk gnojowik brzmi jak
obelga, a…
Mój anioł stróż zachowuje się jak Robin Wlliams, pomyślała Gillian. Cudownie. Zaczęła się
śmiać. Aż do łez.
-Oczywiście, jest pewien warunek- dodał anioł. Spoważniał i opuścił rękę. Wpatrywał się w
Gillian swoimi przenikliwie fioletowymi oczami.
Przełknęła ślinę i bojaźliwie zaczerpnęła tchu.
-Jaki?
-Musisz mi zaufać.
-Tylko tyle?
-Czasami nie będzie łatwo.
-Posłuchaj…- Gillian się roześmiała i znowu przełknęła ślinę. Ale teraz dla odmiany
skoncentrowała się na boskim ciele unoszącym się w powietrzu.- Posłuchaj, po tym, co
przeszłam… jak uratowałeś mi życie… i ciało… jak mogłabym ci nie ufać?- szepnęła.
Skinął głową i puścił do niej oko.
-No dobra- mruknął.- Udowodnij mi to.
-Co?- Niedowierzanie znikało powoli. Rozmowa z tą istotą wydawała się tak normalna.
-Udowodnij to.- Idź po nożyczki.
-Nożyczki?
Gapiła się na niego. Nawet nie mrugnął.
-Nie wiem, gdzie są.
-Szuflada po lewe stronie kredensie w kuchni. Duże, ostre nożyczki.- Szczerzył żeby jak wilk
z Czerwonego Kapturka. Gillian się nie bała. Nie, dlatego, że tak postanowiła; po prostu się
nie bała.
-Dobrze- powiedziała i poszła po nożyczki. Anioł jej towarzyszył, unosił się nad jej
ramieniem. U stóp schodów czekały dwa abisyńskie koty, zwinięte w jeden puszysty kłębek.
Spały smacznie. Gillian delikatnie musnęła jednego z nich stopą- uniósł zaspane oczy.
I zerwał się na równe nogi, oba się zerwały. Uciekły w panice, ślizgając się na parkiecie,
potykając o siebie. Gillian odprowadzała je zdumionym wzrokiem.
-Na Baalama- stwierdził anioł w zadumie.
-Słucham?- W pierwszej chwili Gillian myślała, że ją obraża.
-Zwierzęta nas widzą.
-Były przerażone. Ich sierść… Jeszcze nie widziałam ich w takim stanie.
-Może nie do końca rozumieją, czym jestem. To się zdarza. No, bierz nożyczki.
Gillian przez chwilę wpatrywała się w ciemny korytarz, a potem wypełniła polecenie.
-Co teraz?- zapytała, gdy wrócili do jej sypialni.
-Idź do łazienki.
Weszła do małej łazienki koło jej pokoju, zapaliła światło, oblizała spierzchnięte usta.
-A teraz?- Starała się mówić nonszalancko- Mam sobie obciąć palce?
-Nie palce. Tylko włosy.
Poczuła jak opada jej szczęka. Odwróciła się i spojrzała na anioła.
-Mam obciąć włosy?
-Tak Ukrywasz się za nimi. Musisz pokazać światłu, że już się go nie boisz.
-Ale…- Uniosła ręce w obronnym geście i popatrzyła w lustro. Oto ona, blada, chuda, drobna,
o fiołkowych oczach, wyglądających za zasłony włosów.
No dobra, może ma rację. Ale wyjść na świat nago, bez niczego, za czym można się ukryć, z
obnażoną twarzą…
-Mówiłaś, że mi ufasz- przypomniał anioł cicho.
Odważyła się na niego zerknąć. Był poważny, w jego oczach zobaczyła coś, co budziło
strach. Coś obcego, dziwnego, jakby już się wycofywał.
-W ten sposób udowodnisz, że mi ufasz- mówił.- To jak przysięga. Jeśli top zrobisz,
dowiedziesz, że masz dość odwagi, by zdobyć to, czego pragniesz.- Znacząco zawiesił głos.-
Ale oczywiście, jeśli nie jesteś dość odważna, jeśli chcesz, żebym odszedł…
-Nie- zdecydowała. Większość tego, co mówił, miała sens, a to, czego nie rozumiała… Zaufa
mu. Dam radę.
Chcąc mu udowodnić, ze nie żartuje, wzięła nożyczki, złapała jasne włosy, na wysokości
ucha i zacisnęła ostrze. Włosy oplotły wąską stal.
-No dobrze.- Anioł się roześmiał.- Przytrzymaj włos za końce i pociągnij. I nie tyle naraz.
Znowu był taki jak dawniej: ciepły, rozbawiony i troskliwy. Pomocny. Gillian odetchnęła,
uśmiechnęła się z trudem i skupiła się na przerażającym i fascynującym zadaniu- pozbywała
się długich, jasnych pasm.
Kiedy skończyła miała krótką blond czuprynę. Krótszą niż Amy, prawie tak krótką jak J. Z.
Oberlin, dziewczyna, która pracuje jako modelka i wygląda jak żywcem wycięta z reklamy
Calvina Kleina. Bardzo krótką.
-Spójrz w lustro- poradził anioł, choć Gillian gapiła się w nie cały czas.- Co widzisz?
-Dziewczynę z fatalną fryzurą?
-Nie. Widzisz dziewczynę odważną, silną, oryginalną. I do tego jeszcze śliczną.
-Litości.- Ale naprawdę wyglądała inaczej. Krzywa fryzura bardziej eksponowała jej kości
policzkowe.
-Krzywo.
-Rano poprawimy. Najważniejsze, że sama zrobiłaś pierwszy krok. A tak przy okazji, naucz
się nie czerwienić. Dziewczyna tak ładna jak ty powinna przywyknąć do komplementów.
-Zabawny z ciebie anioł.
-Mówiłem ci, taka praca. A teraz zajrzyjmy do twojej szafy.
Godzinę później wróciła do lóżka. Pod kołdrę. Zmęczona, oszołomiona i bardzo szczęśliwa.
-Słodkich snów- powiedział anioł.- Jutro czeka cię wielki dzień.
-Tak, ale…- Gillian usiłowała nie zasnąć.- Chciałam cię, jeszcze o coś zapytać.
-Pytaj.
-Płacz, który słyszałam w lesie… Dlatego zeszłam z drogi. Naprawdę było tam dziecko? Nic
mu nie jest?
Chwila ciszy, zanim odpowiedział.
-To tajne informacje. Ale nie martw się- dodał pośpiesznie. Nikomu nic się nie stało. Nie
teraz.
Uniosła jedną powiekę, żeby na niego spojrzeć, ale widać było, że nie powie niczego więcej.
-No dobra- mruknęła.- I jeszcze coś. Nadal nie wiem, jak się do ciebie zwracać.
-Mówiłem ci. Anioł.
Uśmiechnęła się i ziewnęła.
-Dobra, Aniele.- Jeszcze raz otworzyła oczy.- Chwileczkę. Jeszcze jedno…
Ale nie mogła sobie przypomnieć, co to było. Chciała zapytać o kolejną tajemnicę, o coś
związanego z Tanyą. Tanyą i z krwią. Ale nie mogła sobie przypomnieć.
No cóż. Może rano,
-Chciałam ci tylko… podziękować.
Żachnął się.
-Nie ma sprawy. Zapamiętaj sobie, mała, nigdzie nie idę. Będę tu jutro rano.
Gillian ogarnęły ciepło, troska i miłość. Zasnęła z uśmiechem na ustach.
Rano wstała wcześnie i spędziła pół godziny w łazience. Schodziła na parter zawstydzona i
oszołomiona. Bez włosów czuła się dziwnie lekka. Z duszą na ramieniu weszła do kuchni.
Rodziców nie było, choć o tej porze ojciec zazwyczaj jadł śniadanie. Za stołem siedziała
ciemnowłosa dziewczyna, pochylona nad podręcznikiem do algebry.
-Amy!
Amy podniosła głowę. Zamrugała i zerwała się na równe nogi- była wyższa od Gillian o dwa
centymetry. Podeszła bliżej, wytrzeszczając oczy.
A potem wrzasnęła.
Rozdział 6
-Twoje włosy!- Wrzeszczała Amy.- Gillian, twoje włosy! Coś ty z nimi zrobiła?
Amy miała krótkie ciemne włosy, przystrzyżone z tyłu i niewiele dłuższe z przodu. Wielkie,
niebieskie oczy zawsze zdawały się pełne łez, bo była krótkowidzem. Nie mogła nosić szkieł
kontaktowych, a okularów nie chciała. Zazwyczaj na jej słodkiej twarzy malował się
niepokój, teraz bardziej wyraźny niż zwykle.
Gillian niespokojnie dotknęła głowy.
-Nie podoba ci się?
-Nie wiem! Nie masz włosów!
-To prawda.
-Dlaczego?
-Uspokój się.- Jeśli wszyscy będą tak reagować, mamy problem. Gillian przekonała się, że
może rozmawiać z Aniołem, nie poruszając ustami, a on odpowiadał w jej głowie. To było
bardzo wygodne.
Powiedz, ze jej obcięłaś, bo zamarzły. Może przestanie mieć poczucie winy. Głos Anioła był
taki sam, jak na jawie. Wyraźny, charakterystyczny, lekko złośliwy. Zdawał się szeptać jej do
lewego ucha.
-Musiałam je obciąć. Zamarzły- wyjaśniła Gillian.- Połamały się- dodała nagle.
Wielkie oczy Amy rozszerzyły się ze strachu. Wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć.
-O Boże, Gillian…- Przechyliła głowę, ściągnęła brwi.- Zaraz, zaraz, to nie możliwe.-
stwierdziła.- Chyba że je zamoczyłaś w ciekłym azocie, a w tedy…
-Nieważne- zbyła ją Gillian ponuro.- Zrobiłam to. Posłuchaj, na razie założyłam je za uszy,
ale mam nierówne końcówki. Wyrównasz mi?
-Spróbuję- mruknęła Amy z wahaniem.
Gillian usiadła, otuliła się szczelniej różowym szlafrokiem, który nałożyła na Urbanie, i podła
Amy nożyczki.
-Masz grzebień?
-Tak. Słuchaj, Gillian, chciałam ci powiedzieć… Bardzo mi przykro za wczoraj.
Zapomniała… To moja wina… a ty prawie umarłaś!- Grzebień zadrżał w jej dłoni.
-Chwileczkę. Skąd wiesz?
-Eugene słyszał od młodszego brata Steffi Lockhart, a Steffi chyba od Davida Blackburna. To
prawda, że cię uratował? Jakie to romantyczne!
-No, mniej więcej.
Jezu, co mam mówić? O tym wszystkim?
Prawdę. Do pewnego stopnia. Nie mów tylko o mnie i o tym, ze umarłaś.
-Cały ranek tak sobie myślałam- zaczęła Amy.- I dotarło do mnie, że od tygodnia
zachowywałam się okropnie. Nie zasługuje na miano najlepszej przyjaciółki. Przepraszam cię
i obiecuję, że od dzisiaj będzie inaczej. Przyjechałam najpierw po ciebie, a dopiero razem
pojedziemy po Eugene’a
O radości!
Bądź dla niej miła. Ważko. Stara się. Podziękuj.
Gillian wzruszyła ramionami. Teraz, gdy ma Aniła, nie ważne, co robi Amy. Ale posłusznie
podziękowała przyjaciółce i znieruchomiała, gdy nad jej uchem szczęknęły nożyczki.
-Jesteś taka kochana- mruknęła Amy.- Myślałam, że będziesz wściekła, a ty jesteś taka dobra.
Czuję się okropnie na myśl, że byłaś tam sama, przemarznięta i taka dzielna, szukałaś
dziecka…
-Znaleźli je?- Gillian wpadła jej w słowo.
-Co? Nie, chyba nie. Nic mi o tym nie wiadomo. Ni słyszałam też, żeby ktoś zaginął.
Mówiłem ci, Wróżko. Zadowolona?
Tak. Przepraszam.
-Ale i tak zachowałaś się bardzo dzielnie- ciągnęła Amy.- Twoja mama też tak uważa.
-Mama wstała?
-Poszła po zakupy, powiedziała, że zaraz wróci- Amy się cofnęła, obrzuciła Gillian
krytycznym spojrzeniem.- Wiesz, nie jestem pewna, czy powinnam to robić…
Zanim Gillian zdążyła odpowiedzieć, usłyszała trzask otwieranych drzwi i szelest
papierowych toreb z zakupami. W progu stała matka z policzkami zaróżowionymi mrozem.
Trzymała dwie torby z zakupami.
-Cześć dziewczyny- zaczęła i urwała wpatrzona we włosy Gillian. Otworzyła usta ze
zdumienia.
-Tylko nie upuść zakupów- ostrzegła Gillian. Starała się by zabrzmiało to nonszalancko, ale
tak naprawdę czuła ucisk w żołądku. Znieruchomiała.- Podoba ci się?
-Ja….- Matka odstawiła siatki na blat.- Amy… Musiałaś obciąć aż tyle?
-To nie Amy, sama obcięłam, wczoraj wieczorem. Były za długie…- I zamarzały na mrozie- i
zamarzały. Więc je obcięłam. I jak, podoba ci się czy nie?
-Nie wiem- odparła matka powoli.- Wyglądasz doroślej. Jak paryska modelka?
Gillian się rozpromieniła.
-No cóż.- Matka lekko pokręciła głową.- Skoro już się stało… Daj poprawię, wycieniuję
końce.- Wzięła nożyczki od Amy.
Kiedy skończą, będę łysa jak kolano!
Nieprawda, mała. Ona wie, co robi.
O dziwo, fakt, że to mama trzymała nożyczki, działa na Gillian kojąco. Może powodował to
jej zapach- lawenda- bez cienia koszmarnego odoru alkoholu. Przypomniały jej się dawne
czasy, gdy mama uczyła w colleg’u. Wstawała co rano, nigdy nie chodziła rozczochrana, z
przekrwionymi oczami. Zanim zaczęły się kłótnie, zanim mama trafiła do szpitala.
Matka chyba także to poczuła. Pogłaskała ją po ramieniu i odgarnęła niesforny kosmyk.
-Kupiłam świeże pieczywo, zrobię grzanki cynamonowe i czekoladę na gorąco.- Kolejne
dotknięcie i spokojne pytanie.- Na pewno dobrze się czujesz? Wczoraj bardzo… zmarzłaś.
Możemy zadzwonić po doktora Karczmarka; będzie tu w ciągu kilku minut.
-Nie, nie trzeba nic mi jest. A gdzie tata? Wyszedł już?
Chwila ciszy i odpowiedź matki, nadal spokojna:
-Wyszedł wczoraj.
-Wyszedł?
Wyszedł?
Kiedy już spałaś.
Zdaje się, ze dużo się wydarzyło, kiedy spałam.
Taki już jest ten świat. Wróżko. Idzie do przodku, nawet kiedy nie jesteśmy tego świadomi.
-Później o tym porozmawiamy- dodała mama. Jeszcze poklepała ją po ramieniu.- No, teraz
dobrze. Jesteś piękna, choć już nie wyglądasz jak moja mała dziewczynka. Ale ubierz się
ciepło. Zimno dziś.
-Już jestem ubrana.- Nadeszła ta chwila i nagle Gillian było wszystko jedno, czy zaszokuję
matkę, czy nie. Ojciec znowu odszedł- choć zdarzało się to coraz częściej, ciągle nie mogłam
się do tego przyzwyczaić. Uczucie bliskości z matką zniknęło, podobnie jak apetyt na
cynamonowe grzanki.
Gillian wyszła na środek kuchni i zrzuciła z ramion różowy szlafrok.
Miała na sobie czarne biodrówki i koszulkę, na wierz narzuciła prześwitującą czarną koszule.
Jeszcze czarne płaskie buty i czarny zegarek. I już.
-Gillian.
Amy i matka gapiły się.
Gillian stał dumnie na środku.
-Przecież ty nigdy nie nosisz czerni- zauważyła cicho matka.
Gillian dobrze o tym wiedziała. Sporo trwało, zanim znalazła te ciuchy na dnie szafy.
Koszulka to prezent od prababki Elspeth, sprzed dwóch lat. Metka jeszcze wisiała, kiedy
wyjmowała bluzkę z szafy.
-Czy przypadkiem nie zapomniałaś o swetrze?- podsunęła Amy.
Nie daj się mała. Wyglądasz bosko.
-Nie, nie zapomniałam. Włożę płaszcz. Jak wyglądam?
Amy przełknęła ślinę.
-Eee… świetnie. Zabójczo. I groźnie.
Matka podniosła ręce i zaraz je opuściła.
- W ogóle cię nie znam.
Hura!
Tak jest, mała. Super.
Gillian była w tak dobrym humorze, że posłała mamie całusa.
-Chodź Amy! Musimy się pospieszyć, jeśli jedziemy jeszcze po Eugenie’a!- Pociągnęła za
sobą przyjaciółkę. Matka biegła za nimi, przypominając o śniadaniu.
-Daj nam coś na drogę. Gdzie ten stary płaszcz, którego nigdy nie nosiłam? Ten, który mi
kupiłaś do kościoła? O już mam.
PO chwili były na werandzie.
-Chwileczkę- mruknęła Gillian. Przez chwilę szperała w czarnej płóciennej torbie, którą
wzięła dziś zamiast plecaka, i wyjęła małą puderniczkę i szminkę.- Zapomniałabym.
Umalowała usta. Na czerwono, nie na różowo czy fioletowo, ale na czerwono, na kolor wiśni,
krwi, świątecznych kokard. Jej usta wydały się większe, lekko wydęte. Gillian obejrzała się w
lusterku, ucałowała swoje odbicie i zamknęła puderniczkę.
Amy znowu się gapiła.
-Gillian… Co się dzieje? Co ci się stało?
-Pospiesz się, bo się spóźnimy.
-Te ciuchy… Wyglądasz, jakbyś chciała się gdzieś włamać, a ta szminka sprawa, ze wydajesz
się…. Niegrzeczna. Zepsuta.
-Świetnie.
-Gillian! Przerażasz mnie. Jest w tobie coś…- Złapała ją za ramie, zaglądając w oczy.- Coś w
tobie… Dokoła ciebie… Och sama już nie wiem, co mówię. Ale to coś innego, mrocznego,
złego.
Ton głosu Amy zaniepokoił Gillian. Poczuła ukłucie strachu, jakby pchnięta nożem w
żołądek. Jej przyjaciółka była neurotyczną, ale przecież nie miała skłonności do halucynacji.
A jeśli…
Aniele.
Zatrąbił klakson.
Gillian odwróciła się zaskoczona. A tam, na skraju podjazdu, tuż za geo Amy, stał nieco
sfatygowany, ale ciągle dumny mustang. Z okna wychyliła się ciemnowłosa czupryna.
-Wystawiasz mnie do wiatru?- zawołał David Blackburn.
-Co to jest?- sapnęła Amy.
Gillian pomachała Dawidowi dopiero wtedy, gdy Anioł szturchnął ją w bok.
-O ile wiem, samochód- powiedziała. Zupełnie zapomniałam. Obiecał, że podrzuci mnie do
szkoły. Więc… chyba z nim pojadę. Paa!
To logiczne, że z nim pojedzie- w końcu on pierwszy zaproponował. Zresztą jazda z Amy to
rosyjska ruletka, gnała na złamanie karku i miotała się po całej jezdni, bo bez okularów
niewiele widziała.
Powinna odczuć satysfakcję. Jakkolwiek by było, wczoraj to Amy ją wystawiła, i to przez
kogo? Przez Eugene’a Elfrefa! Ale Gillian za bardzo się bała, żeby się napawać tym
zwycięstwem.
A więc to już. Zaraz David zobaczy jej nowy imane. To wszystko dzieje się szybko.
Aniele, co będzie, jeśli zemdleje? Albo zwymiotuję? Niezłe pierwsze wrażenie, co?
Oddychaj, mała, oddycha. Ale nie tak szybko. A teraz się uśmiechnij.
Ale Gillian nie zdołała tego zrobić. Kiedy otworzyła drzwi samochodu Davida, poczuła się
obnażona. A jeśli uzna, ze wygląda tandetnie? Głupio? Jak mała dziewczyna wystrojona w
ciuchy matki?
A jej włosy… Nagle sobie przypomniała, jak ich wczoraj dotykał. Jeśli uzna, ze są okropne?
Starała się oddychać, gdy siadała w fotelu. Rozpięła płaszcz. Bała się spojrzeć w stronę
kierowcy.
A gdy w końcu to zrobiła, zaparło jej dech w piersiach. Jeszcze nigdy nie widziała na twarzy
żadnego chłopaka takiej miny jak teraz u Davida. A przynajmniej nie wtedy, gdy na nią
patrzyli. W taki sposób gapili się tylko na dziewczyny, które wyglądały jak Steffi Lockhart
albo J.Z. Oberlin. Zdumienie, głośne przełykanie śliny, znacząca mina, która zdaje się mówić:
„Powaliłaś mnie i rób, co chcesz, dziewczyno”.
I David właśnie tak na nią patrzył. Na nią.
Strach i obawy, które przed chwilą wzbudziły w niej słowa Amy, rozwiały się bez śladu.
Serce nadal waliło, a krew żywiej krążyła w żyłach, ale teraz to nie był już lęk, tylko
podniecenie. Upojenie, radosne oczekiwanie. Jakby zaczęła szaleńczą przejażdżkę na karuzeli
życia.
David musiał się otrząsnąć, i to dosłownie, zanim przekręcił kluczyk w statyjce. Cały czas
zerkał na nią katem oka.
-Zrobiłaś coś z… i z…- Machnął ręką w okolicy włosów. Gillian wpatrywała się w jego dłoń,
silną, śniadą i piękną.
-Tak, obcięłam włosy- odparła. Miało zabrzmieć światowo i swobodnie, a wyszło chwiejnie i
niepewnie, z chichotem na końcu. Spróbowała jeszcze raz.- Nie chciałam dziecinnie
wyglądać.
-Oj.- Skrzywił się.- To przeze mnie, tak? Słyszałaś wczoraj, co mówiliśmy z Tanyą?
Powiedz mu, że od dawna chciałaś to zrobić.
-Owszem, ale i tak od dawna chciałam to zrobić- odparła.- To nic takiego.
David chciał zaprzeczyć, ale w jego spojrzeniu nie było dezaprobaty, raczej zachwyt… I
zdumienie, coraz większe, za każdym razem, gdy na nią zerkał.
-Nigdy cię nie widziałem w szkole?- mruknął.- Chyba byłem ślepy.
-Słucham?
-Nie, nic, nic.- Przez jakiś czas jechali w milczeniu. Gillian zmusiła się, by patrzeć przed
sobie, i zdała sobie sprawę, ze są na Hillcrest Road. Zadziwiające, jak inaczej wszystko dziś
wyglądała. Wczoraj było tu strasznie i ponuro, dziś jasno i bezpiecznie. Nawet śnieg wydawał
się miękki i wygodny jak poduszka.
-Posłuchaj- zaczął nagle David. Urwał. A potem zrobił coś, co ją zaskoczyło: zjechał na
pobocze i zaparkował.
-Muszę ci coś powiedzieć.
Gillian miała wrażenie, że jej serce bije w całym ciele, w gardle, gardle opuszkach palców, w
uszach. Wydawało jej się, że jej cało pulsuje. Oczy zaszły jej mgłą. Czekała.
Ale słowa Davida zaskoczyły ją całkowicie.
-Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie?
-Tak.-Pewnie, że pamięta. Cztery lata temu. Miała wtedy dwanaście lat, była drobna jak na
swój wiek. Leżała na ziemi przed domem i robiła orła ze śniegu. I kiedy tak leżała na plecach
odgarniając biały puch i robiąc anielskie skrzydła, tuż za nią zatrzęsła się gałąź. Poderwała
się, kaszląc i plując. A ktoś pomógł jej utrzymać równowagę. Troskliwie starał śnieg z
twarzy. Pierwsze, co zobaczyła, gdy odzyskała jasność widzenia, to ciemne dłonie i szczupłe
nadgarstki. A potem twarz: regularne rysy i ciemnie rozbawione oczy.
-Cześć, jestem David Blackburn. Dopiero się tu przeprowadziliśmy- powiedział. Ocierał jej
śnieg z twarzy.- Uważaj, Śnieżko. Nie wiadomo, czy następnym razem będę w pobliżu.
Gdy na niego spojrzała, poczuła, jak serce bije jej w piersi.
Odeszła z głową w chmurach. Zakochana.
-Pomyliłem się, wydawało mi się, że…- ciągnął David – że jesteś o wiele młodsza i bardziej
krucha.- Zamilkł, po chwili dodał z podziwem:- Ale ty jesteś inna. Dopiero wczoraj to do
mnie dotarło.
Gillian zrozumiała. David nie darmo cieszył się reputacją buntownika. Podobały mu się
dziewczyny śmiałe, odważne i zdecydowane. Gdyby był rycerzem, nigdy nie zakochałby się
w rozpieszczonej księżniczce z zamkowej wieży. Wybrałby kobietę walczącą, może
rozbójniczkę, która wraz z nim dzieliłaby przygody i była równie twarda jak on.
Oczywiście jest opiekuńczy, ratuje udręczone dziewice. Ale nie kręcą go.
-A teraz- mówił dalej.- A teraz, ty…- Rozłożył ręce. W ogóle na nią nie patrzył.
Jestem spoko, pomyślała Gillian z rozkoszą.
-Jesteś niesamowita- mówił David.- I jestem wściekły, że cię wcześniej nie zauważyłem.
Gillian nie mogła oddychać. Było coś między nimi, jakby napięcie elektryczne. Powietrze
zgęstniało, czuła je na skórze. Jeszcze nigdy nie było tak pobudzona, a jednocześnie cały
świat przestał się liczyć, istnieli tylko oni, ona i David.
Nawet głos w jej głowie dobiegał jakby z daleka.
Oj, Ważko, mamy towarzystwo. Nadciąga.
Gillian nie drgnęła. Wyprzedził ich samochód. Niewiele widziała przez zaparkowane szyby
mustanga, ale wydawało jej się, że dostrzegła wpatrzone w nich twarze.
David chyba w ogóle niczego nie zauważył. Ciągle gapił się na skrzynię biegów, a kiedy w
końcu się odezwał, mówił cicho.
-No więc, przepraszam, jeśli cię uraziłem. Teraz cię widzę.
Podniosła głowę. I nagle Gillian zrozumiała, że zaraz ją pocałuje.
Rozdział 7
Poczuła dumę, podniecenie i coś jeszcze, coś głębszego, czego nie potrafiła opisać, bo nie
znała odpowiednich słów. Miała wrażenie, że zagląda w głąb jego duszy. Patrzyła na świat
jego oczami…
To, co czuła, przypomniało mieszankę różnych doznań: odkrycie czegoś nowego albo daja
vu. Jakby dzisiaj była gwiazdka. Przypominało doznania dziecka, które zgubiło się w obcym
miejscu i nagle usłyszało głos matki. Ale tak naprawdę to było coś jeszcze innego, coś więcej
niż nieoczekiwanie powitanie… Dziwna bliskość… Poczucie przynależności…
Nie umiała się z tym wszystkim uporać, bo też nigdy dotąd czegoś takiego nie doświadczyła.
Ba, nigdy o czymś takim nawet nie słyszała. Ale czuła, że kiedy David ją pocałuje, wszystko
zrozumie i dostąpi objawienia. I to nastąpi- zaraz. Był coraz bliżej, nie spieszył się, ale
wydawało się, że przyciąga go do niej jakaś potężna siła. Gillian opuściła wzrok, ale nie
odsunęła się, nie odwróciła twarzy. Był już tak, blisko, że czuł jego oddech. Zamknęła oczy.
Czekała, aż poczuje na ustach ciepło jego warg…
I wtedy coś w jej głowie drgnęło. Cichy szept, gdzieś na dnie świadomości, ledwie słyszalny.
Nawet nie wiedziała skąd się wziął.
Tanya.
Szok był tak wielki, że miała wrażenie, iż czuje lód na gołej skórze. Chciała to zignorować,
ale nie mogła, odsunęła się.
Spojrzała w okno.
Niczego nie widziała, ponieważ okno zeszło parą. Byli zamknięci w kokonie bieli.
-Nie mogę. To znaczy… Nie w ten sposób. To nie w porządku, bo ty… Bo ciągle jesteś z
Tanyą.
-Wiem.- Sądząc po głosie Davida, miało się wrażenie, że obudził się z głębokiego snu. Albo
dopiero co wynurzył się, z wody i rozglądał dokoła oszołomiony.- Masz rację. Nie wiem,
co… To znaczy… Zapomniałam… Rany, wiem, że to brzmi idiotycznie i pewnie mi nie
wierzysz.
-Wierzę.- Przynajmniej mówi równie nieskładnie jak ona. Nie uznał jej za ostatnią idiotkę.
Nadal był pod jej wrażeniem.
-Nie jestem taki. To znaczy, sprawiam takie wrażenie, ale naprawdę nie jestem taki. Jeszcze
nigdy… Nie jestem jak Bruce Faber. Obiecałem Tanyi i jeszcze nigdy…
O Boże, pomyślała Gillian.
Ratunku!
Byłem ciekaw, kiedy sobie o mnie przypomnisz.
Obiecał jej!
Pewnie. Są ze sobą od dawna.
To straszne!
Nie, godne podziwu. Co za facet Teraz powiedz, ze musicie jechać do szkoły.
Nie mogę, nie mogę myśleć. Niby jak mam…
Najpierw szkoła.
-Chyba czas na nas- stwierdziła cicho.
-Tak.- Po chwili zadumy David przekręcił kluczyk w stacyjce.
Jechali w milczeniu. Gillian posmutniała. Myślała, że będzie bardzo łatwo- pokaże Davidowi
nową siebie i wszystko będzie jak w bajce. Ale to nie tak. Nie może ot tak, rzucić Tanyi.
Nie martw się tym, mała. Mam plan.
Jaki?
Powiem ci, kiedy przyjdzie na to czas.
Złościsz się na mnie? Bo o tobie zapomniałam?
Skądże. Jestem tu po to, żebyś w końcu mogła o mnie zapomnieć.
To może, dlatego, że na chwilę zapomniałam o Tanyi? Nie chciałabym postąpić
niewłaściwie…
Nie jestem zły! Głowa do góry. Dobrze ci idzie.
A jednak Gillian nie mogła pozbyć się wrażenia, ze wbrew temu, co mówi, jest zły. A
przynajmniej zaskoczony. Jakby stało się coś, czego się nie spodziewał.
Nie miała jednak czasu, żeby to przemyśleć. Musiałam wysiąść z samochodu i stawić czoło
szkole.
-No to… Zobaczymy się później- powiedział David, gdy położyła rękę na klamce. Wyczuła
pytanie w jego głosie.
-Tak, później- odparła. Nie miała siły na nic więcej. Zerknęła na niego, tylko raz, i zobaczyła,
jak gapi się na kierownicę.
Wysiadła i poczuła, że inni uczniowie na nią patrzą. Szła do głównego wejścia. Świadomość,
że zwrócili na nią uwagę, budziła niepokój.
Śmieją się z niej? Wygląda głupio? A może jakoś dziewczynie idzie?
Idź i oddychaj.
Anioł wydał się rozbawiony.
Oddycha, idź… Głowa do góry… Oddychaj…
Jakimś cudem udało jej się wejść do szkoły i na zajęcia z historii Stanów Zjednoczonych, nie
patrząc nikomu w oczy.
I tam, w progu klasy, równo z dzwonkiem, zdała sobie sprawę, że ma problem. Jej podręcznik
do historii, a także wszystkie notatki, płynęły w stronę Wirginii Zachodniej.
Z ulgą zobaczyła Amy. Podbiegła do niej.
-Mogę korzystać z twojej książki? Cały plecak mi utonął.- Trochę się obawiała, że Amy
będzie zła, że pojechała z Davidem, ale przyjaciółka była wyrozumiała. Wydawała się raczej
przytłoczona, jakby Gillian miała jakąś moc, której należy się obawiać, ale, od której nie
sposób uciec.
-Jasne- Amy poczekała, aż Gillian przysunie się bliżej i szepnęła:- Jakim cudem tak długo
jechaliście do szkoły? Co robiliście po drodze?
Gillian szukała długopisu.
-Skąd wiesz, że nie pojechaliśmy po Tanyę?
-Bo Tanya szukała Davida.
Serce Gillian drgnęło. Udawała, ze sucha uważnie nauczyciela.
Ale z czasem zorientowała się, że inni uczniowie też na nią patrzą. Zwłaszcza chłopcy.
Patrzyli na nią zupełnie inaczej niż do tej pory.
Ale oni byli jej rówieśnikami, a do tego żaden z nich nie należał do paczki
najpopularniejszych dzieciaków w szkole. Prawdziwa konfrontacja miała nastąpić dopiero na
następnej lekcji, na biologii. Będzie tam mnóstwo szkolnych gwiazd. A także David i Tanya.
Gillian nagle poczuła, że nie obchodzi jej, co inni o niej myślą. Przeszył ją dreszcz. Po co to
wszystko, skoro nie może mieć Davida? Ale całym sercem wierzyła Aniołowi. To wszystko
jakoś się ułoży, o ile zachowa spokój i odegra swoją rolę.
Kiedy zadzwonił dzwonek, uciekła do łazienki przed pytającym wzrokiem Amy. Musiała na
chwilę zostać sama.
Zrób coś ze szminką. Zniknęła.
Anioł był tak zaskoczony, jak zwyczajny ziemski chłopak.
Gillian poprawiła makijaż. Przeczesała włosy grzebieniem. Uspokoiła się, widząc w lustrze
swoje odbicie. To nie mogła być ona; szczupła, zwiewna femme fatalne spowita w czerń. Jej
jedwabiste włosy były jak białe złoto. Fioletowe oczy podkreślone cieniami wydawały się
tajemnicze i intrygujące. A usta były pełne i zmysłowo czerwone jak usta modelek w
reklamach szminek. Na tle czarnego ubrania jej skóra stawała się niemal przezroczysta
niczym kwiat jabłoni.
Ona jest piękna, pomyślała Gillian. I zaraz dodała, żeby Anioł ją usłyszał:
To znaczy, ja, ale muszę zmienić wyraz twarzy, nie sądzisz? Może powinnam wyglądać na
znudzoną, lekko rozbawioną, wyobcowaną, nieświadomą…
A może zamyśloną? Jakby interesowały cię tylko własne myśli.
To był dobry pomysł. Zamyślona, skupiona na własnym świecie, wsłuchana w muzykę
swoich myśli, w głos Anioła. Tak, to dobre. Zarzuciła płócienną torbę na ramię i ruszyła w
stronę szafek.
Ej, a ty dokąd?
Po książkę od biologii. Nadal ją mam.
Nieprawda.
Ależ tak.
Gillian zauważyła, kiedy idzie przez korytarz, wokół narasta poruszenie, więc wypróbowała
nową minę.
Ależ owszem, mam.
Nieprawda. Straciłaś podręcznik i wszystkie notatki. Musisz z kimś usiąść i korzystać z jego
książki.
Gillian zamrugała.
Ja.. Och, tak, masz rację. Zgubiłam książkę.
Drzwi od pracowni biologicznej otworzyły się i Gillian zatrzymała się niepewnie, usiłując
grać zamyśloną. W końcu pokonała próg i znalazła się w klasie.
Dobra, mała, podjedź do belfra i powiedz, że potrzebna ci nowa książka. On załatwi resztę.
Gillian posłuchała Anioła. Gdy tak stała przy biurku pana Levereta i recytowała swoją
kwestię, za plecami zaległa cisza. Nie odwracała się, nie podniosła głosu. Mówiła dalej. Na
twarzy nauczyciela malowały się różne uczucia, od zdumienia, co do jej tożsamości (kilka
razy zajrzał do dziennika, żeby sprawdzić, jak się nazywa), po szczery wyraz współczucia.
-Mam zapasowy podręcznik- powiedział.- I konspekty wykładów. Ale notatki…
Spojrzał na pozostałych uczniów.
-Słuchajcie, kochani, Jill… Przepraszam, Gillian… Potrzebuje pomocy. Kto jej pożyczy
notatki? Albo je stresuje?
Nie dokończył, a już w Sali uniósł się las rąk.
Nie wiadomo, dlaczego ta scena sprawiła, że Gillian się uspokoiła. Stała pośrodku Sali i
wszyscy się na nią gapili- w dawanych czasach już to byłoby straszne. W pierwszym rzędzie
siedział David z nieprzeniknioną miną, a obok Tanya, w szoku. Inni uczniowie, którzy do tej
pory jej nie zauważali, energicznie machali rękami.
Sami chłopcy.
Rozpoznała Bruce’a Fabera, którego w myślach nazywała Bruce’em Atletą. Miał jasne włosy,
szaroniebieskie oczy i potężną sylwetkę gracza w futbol amerykański. Zazwyczaj miał
znudzoną minę, przyzwyczajony do składanych mu hołdów, ale teraz i on ochoczo wyciągał
rękę do Gillian. Dalej Macon Kinsley, dla niej- Macon Kasiarz, bo był bogaty. Ciemne włosy
miał modnie przystrzyżone, jego oczy nigdy nie zdradzały uczuć, a w kącikach ust czaiło się
okrucieństwo. Nosił roleksa, jeździł nowiutkim sportowym wozem i teraz patrzył na Gillian w
taki sposób, jakby chciał za nią dać wszystkie pieniądze świata.
A Cory Zablinski- Cory Melanż, bo ciągle organizował imprezy, i albo był wstawiony, albo
leczył kaca. Cory, niski, nabity, o rudych włosach i piwnych oczach. Miał pociągającą
osobowość i zawsze był w centrum wydarzeń. wydarzeń tej chwili machał do Gillian jak
szalony.
Nawet Eugenie, nowy chłopak Amy, który zdaniem Gillian nie miał ani urody, ani
osobowości, ochoczo podniósł rękę.
David także był gotowy pożyczyć jej notatki mimo lodowatego spojrzenia Tanyi. Ciekawie,
czy powiedział jej, że chce tylko pomóc młodszej koleżance.
Wybierz Macona.
Głos w jej głowie podpowiadał rozwiązanie.
Macona? Myślałam, że może Cory’ego…
David nie mogła wybrać przynajmniej nie teraz, gdy Tanya na nią patrzyła. Z tego samego
powodu nie chciała skorzystać z pomocy Bruce’a- obok siedziała jego dziewczyna, Amanda
Spengler. Cory natomiast był miły i wolny. A Macon budził strach.
Anioł tracił cierpliwość.
Czy kiedykolwiek źle ci doradziłem? Macon.
Ale to Cory, wie gdzie są najfajniejsze imprezy…
Nieważne, Gillian i tak już szła w stronę Macona. Ufała Aniołowi.
-Dzięki- szepnęła do Macona i usiadła obok. W ślad za Aniołem powtórzyła:- Idę o zakład, że
robisz niezłe notatki. Jesteś bystrym obserwatorem.
Macon Kasiarz ledwie zauważalnie skinął głową. Zważyła, że jego głęboko osadzone oczy są
zielone jak mech. To był dziwny i niepokojący kolor.
Przez całą lekcję był dla niej miły. Obiecał, ze sekretarka ojca stresuje notki, pożyczył jej
nawet markera. I patrzył na nią jak na intrygujące dzieło sztuki.
To nie koniec.
Cory Melanż rzucił jej karteczkę, kiedy szedł w stronę kosza. Gillian rozwinęła ją, w środku
znalazła czekoladkę w kształcie serca. Przeczytała wiadomość: „Nowa? Lubisz muzę” Masz
telefon?”
Atleta Bruce uparcie szukał jej wzrok.
Ogarnęło ją przyjemne ciepło.
Ale najlepsze było dopiero przed nią. Pan Laveret robił powtórkę z kilku wcześniejszych
lekcji. Poprosił, żeby ktoś przypomniał pięć królestw używanych w klasyfikacji organizmów
żywych.
Podnieś rękę, mała.
Ale nie pamiętam…
Zaufaj mi.
Podniosła rękę. Przyjemne ciepło zmieniło się w poczucie klęski. Nigdy nie odpowiadała na
pytania publicznie. Miała nawet nadzieję, że pan Leveret jej nie zauważy, ale dostrzegł ją od
razu i skinął głową.
-Gillian?
A teraz powtarzaj za mną…
Cichy głos w jej głowie nie ustawał.
-Wymieniając królestwa od tych najbardziej rozwiniętych po prymitywne, mamy: zwierzęta,
rośliny, grzyby, pierwotniaki… Eugene’a- Gillian automatycznie wyliczała. Przy ostatnim
słowie zerknęła z ukosa na chłopaka Amy.
To nie w porządku, przecież…
Nie dokończyła. Cała sala ryknęła śmiechem. Nawet pan Leveret przewrócił oczami i
pokręcił głową.
Uznali, ze jest zabawna. Dowcipna. Porwała za sobą całą klasę.
Ale Eugenie…
Spójrz na niego.
Eugenie się zarumienił i pochylił, ale promieniał. Nie był zły czy urażony; przeciwnie,
wydawał się zadowolony, że znalazł się w centrum uwagi.
To nie w porządku, szeptał głos w jej głowie, nie należał do Anioła, ale śmiech rówieśników
go zagłuszał. Ciepło powróciło. Gillian nigdy wcześniej nie czuła się tak akceptowana, nigdy
wcześniej nie była częścią społeczności. Domyślała się, że teraz powitają śmiechem nawet jej
kiepski żart. Chcieli się śmiać, chcieli, by się bawiła… Bo chcieli sprawić jej przyjemność.
Zasada numer jeden, Ważko: Piękna dziewczyna może się nabijać z każdego faceta, a on i ta
będzie zadowolony. Mam rację?
Ty zawsze masz rację. Naprawdę tak uważała. Nie miała pojęcia, ze anioł stróż może tak
wyglądać i tak się zachowywać, ale była szczęśliwa, że jej towarzyszy.
A to dopiero był początek. Zamiast wypaść z klasy po dzwonku, jak to zawsze robiła, szła
powoli, zatrzymywała się nawet na korytarzu. Nie mogła się opanować: Macon i Cory szli
razem z nią i do niej mówili.
-W weekend notatki będą gotowe- mówił Macon Kasiarz.- Może podrzucę ci je do domu?-
Wbijał w nią wzrok i uśmiechnął się zmysłowo.
-Mam lepszy pomysł- wtrącił się Cory. Kręcił się dokoła nich jak fryga.- Mac, bracie, nie
uważasz, że czas, żeby zorganizował kolejną imprezę? Przecież minęło już kilka tygodni, a
masz taki duży dom… Może w sobotę? Załatwię szarlotkę i lepiej poznamy naszą Willi.-
Dramatycznie rozłożył ręce.
-Świetny pomysł!- zawołał za jej plecami Bruce Atleta.- W sobotę jestem wolny. A ty Jill?-
Od niechcenia objął ją ramieniem.
-Zapytaj w piątek- odparła z uśmiechem, powtarzając za Aniołem. Zrzuciła rękę Bruce’a ze
swoich ramion, już z własnej woli. Bruce był przecież chłopakiem Amandy.
Impreza dla mnie, myślała z oszołomieniem. Zawsze marzyła, żeby znaleźć się na jednej z
takich imprez, nie licząc tego, że miała być gwiazdą wieczoru. Poczuła pieczenie w nosie i
oczach, ucisk w żołądku. To wszystko działo się za szybko. Gromadzili się dokoła niej inni
uczniowie. Nie do wiary, znalazła się w centrum zainteresowania. Chyba wszyscy wszyscy
szkole rozmawiali, jeśli nie z nią, to o niej.
-Cześć, jesteś nowa?
-To Gillian Lennox. Chodzi tu od lat.
-Nigdy jej nie widziałem.
-Nie zauważałeś.
-Ej, Jill, Will jaki sposób zgubiłaś książkę od biologii?
-Nie słyszałeś? Wpadła do potoku, bo ratowała dziecko. Mało brakowało, a utonęłaby.
-Podobno David Blackburn wyciągnął ją i zrobił sztuczne oddychanie. Usta- usta.
-A ja słyszałam, że dzisiaj rano zatrzymali się na Hillcrest Road. W jego samochodzie.
Upojenie, nieziemskie. I to nie tylko chłopcy otaczali ją zwartym kręgiem. Myślała, że
dziewczyny będą zazdrosne i wściekłe, że odejdą obrażone.
A tu proszę, Kimberlee Cherry, czyli Kim Gimnastyczka, tryskająca energią jasnowłosa
iskierka. Śmiała się i paplała donośnie. I Steffi Lockhart, Steffi Gwiazda, o czekoladowej
skórze i miodowych oczach- macha radośnie i się uśmiecha.
Nawet Amanda Cheerlederka, dziewczyna Bruce’a Fabera, stała obok Gillian. Poprawiała
lśniące włosy i błyskała zębami w uśmiechu.
I nagle Gillian zrozumiała. Dziewczyny nie mogą jej nie lubić, a nawet, jeśli, nie mnoga tego
okazywać. Bo jest kimś, emanuje pewnością. Jest piękna i faceci zrobią dla niej wszystko. To
wschodząca gwiazda, nowa siła, z którą trzeba się liczyć. Dziewczyna, która wejdzie jej w
drogę, ryzykuje utratę popularności. Obawiały się jej.
Upojona świadomość. Gillian czuła, się jest piękna jak anioł i niebezpieczna jak żmija.
Płynęła na fali uwielbienia i popularności.
I nagle zobaczyła coś, co prawiło, że świat runął.
Tanya wzięła Davida pod rękę. Oddalili się korytarzem.
Rozdział 8
C.D.N.