Krótka młodzieżowa historia o dziewczynie, świni, trochę magii i najgorszej randce.
Chad Thurman jest zbirem, który nosi kastety w obu kieszeniach i zakłada magiczne pułapki na intruzów w "swojej"
dzielnicy. Ostatnie co Alena Kornov chce, to iść z nim na randkę. Ale gdy jej rodzina naciska na nią, nie może
powiedzieć nie. Teraz lodziarnia jest zamknięta, świnia ucieczką ratuje swoje życie, a nawet nie wspomnimy o
martwym mężczyźnie...
Days of Swine and Roses
by Ilona Andrews
Alena wzięła głęboki wdech.
- Nie pójdę na randkę z Chadem Thrumanem.
Po jadalni rozeszła się ogłuszająca cisza. Twarz Matki przybrała
zamyślony wyraz. Bez wątpienia już przygotowywała przekonywujące i
logiczne argumenty na rzecz randki w swojej głowie. Dla Matki nie było
po prostu tak, które nie miało okazji jej wysłuchać.
Obok Matki, Ciocia Ksenia wyglądała na przerażoną. Nic zaskakującego.
Dla Cioci Ksenii w rodzinie były tylko obowiązki. Z jej strony nie było
wsparcia.
Za krzesłem Ksenii, Kuzyn Boris sprawdził twarz matki i ostrożnie ustawił
swoją w maskę protekcjonalnej dezaprobaty. Jeśli zdoła kiedykolwiek
sformułować własną myśl, prawdopodobnie go ogłuszy.
Alena zerknęła w poprzek stół. Jej starsza siostra wyglądała na
zmartwioną, dolną wargę zacisnęła pomiędzy zębami. Jej mąż Vik musiał
uważać tą sytuację za wielce zabawną ponieważ kąciki jego ust podniosły
się w górę w półuśmiechu. Alena mentalnie przygotowała się i spojrzała na
Ojca opierającego się o ścianę. Oczy Alexandra Koronovskiego wyraźnie
mówiły, że był rozbawiony. Jak wpatrywanie się prosto w sztorm.
- Ty... - zaczęła Ksenia, ale Matka podniosła dłoń.
- Dlaczego nie? - spytała spokojnie.
Alena dokładnie wiedziała co teraz będzie: wszystkie jej protesty będą
rozebrane na kawałki jak stary zegar, ale nie miała wyboru. Musiała
przynajmniej spróbować się bronić.
- Nie lubię go.
Matka wstała, wzięła głęboki talerz z szafki, wypełniła go wodą i
postawiła na stole. Dotknęła powierzchni wody czubkiem palca i
wymamrotała jedno ostre słowo. Woda wezbrała i utworzył się obraz
Chada w jego pełnej chwale.
- Możesz być bardziej dokładna? - powiedziała Matka. - Co dokładnie w
nim nie lubisz?
Patrząc na niego Alena musiała przyznać, że fizycznie nic mu nie
brakował. Było w nim nawet wiele dobrego. Był wysoki, jego ramiona
szerokie i mocne, a budowa muskularna. Jego rude włosy były ścięte na
bardzo krótko oraz jakoś udało mu się uciec od bardzo wrażliwej skóry,
którą mają większość naturalnych rudzielców. Sama jego twarz, bez jego
ekspresji, mogła być nawet uważana za przystojną, ale było coś w
Chadzie, coś w jego oczach i upartej szczęce, co mówiło "zbir" głośniej
niż jakiekolwiek słowo.
Miasto, w szczególności Old Town, było długo podzielone pomiędzy
magicznymi rodami na terytoria. Tradycją było, że młodzi mężczyźni z
miejscowych rodzin, łączyli się by bronić swoich dzielnic przed
outsiderami zanim przejdą na prawdziwe biznesowe przedsięwzięcia. Było
to prawo przejścia, ale Chad brał tą robotę zbyt poważnie.
- On jest... - Alena zamilkła. Chad nie był dokładnie głupi. Wręcz
przeciwnie, czasem był nawet sprytny. Zaledwie tydzień temu on i jego
koledzy uwięzili jakiegoś nieszczęśliwego dzieciaka z rywalizującego
klanu. Mogli pobić go i zostawić, ale nie, Chad kazał Markyemu
wyczarować jakieś wściekle wyglądające kundle i użył ich by goniły
chłopaka do magazynów na Ulicy River. Chłopak nie miał wystarczająco
magii by widzieć przez iluzję, ale zdołał wysłać paniczny krzyk do rodziny
mówiący, że był atakowany przez grupę dzikich zwierząt. Chad siedział
tam dopóki przyjaciele chłopaka przyszli mu na ratunek i następnie
stwierdził, że to naruszenie terytorium Thrumanów. Rywalizująca rodzina
musiała zapłacić rekompensatę.
Chad nie był głupi i nieźle sobie radzi; on po prostu nie interesuje się tym
co ona ma do powiedzenia, a ona nie interesuje się tym co on robi.
- Jest okrutny i niebezpieczny. - powiedziała.
- Jesteś Koronov. - powiedział jej Ojciec. - Thurmanowie szanują nas. Nie
położy na tobie palca bez twojego pozwolenia. A jeśli to zrobi, masz moje
pozwolenie na zrobienie wszystkiego co konieczne.
Bez pozwolenia i tak by zrobiła co konieczne, ale powiedzenie tego nie
wydaje się zbyt mądrym ruchem w tej chwili.
- Dorastaliście razem. - powiedziała Matka.
- I w tym problem! Każecie mi wyjść z chłopakiem, którego znam od
kiedy on miał siedem, a ja cztery lata. Widziałam jak wyciera swoje
smarki na włosach mniejszego dzieciaka. Kiedy miałam pięć lat, złamał
moje sanki, zjeżdżając po kamiennych schodach na ulicy Butcher, a ja
uderzyłam go nimi w głowę.
- Więc nie chcesz z nim iść ponieważ połamał twoje sanki dwanaście lat
temu? - powiedziała Matka powoli.
Alena przestała zaciskać zęby.
- Nie, Matko, nie chcę z nim wychodzić ponieważ jest zbirem. A jego
rodzina jest pełna zbirów. O czym my będziemy rozmawiać? Ledwie
skończył liceum. Nie mamy ze sobą nic wspólnego!
- Oboje jesteście młodzi i atrakcyjni. - powiedziała Matka.
Alena odsunęła się.
- Więc chcesz żebym się prostytuowała, o to chodzi?
Matka wygięła brew.
- Nie ma potrzeby być tak melodramatycznym. Jest przystojnym
chłopakiem. - wskazała na wodnisty obraz. - To naturalne, że pomiędzy
wami może być jakieś przyciąganie. W zasadzie, wydaje mi się, że za
bardzo protestujesz.
Alena prawie się udławiła.
- Przyciąganie do czego? Mamo, on nosi kastety w obu kieszeniach!
- Pójdziesz. - powiedział Ojciec.
Matka spojrzała na niego ostrzegawczo.
- Czy przypominasz sobie jak dyskutowaliśmy o kupnie samochodu w
poprzedni poniedziałek, a ty powiedziałaś, że czas najwyższy żebyśmy
traktowali cię jak dorosłą?
Alena zawahała się. Nagły obrót spaw wytrącił ją z równowagi.
- Tak?
Matka uśmiechnęła się.
- Wiesz co odróżnia dorosłych od dzieci? Samodyscyplina. Nie chcemy iść
do pracy, nie chcemy robić swoich obowiązków, nie chcemy podejmować
nieprzyjemnych decyzji, ale robimy to wszystko ponieważ znamy
konsekwencje, jakie nastąpią gdy czegoś nie zrobimy. Teraz, będę
traktować cię jak dorosłą, skoro masz siedemnaście lat, i będę bardzo
obcesowa. Nasza rodzina nigdy nie była bogata, jak zapewne wiesz.
Jednakże twój dziadek był bardzo respektowanym człowiekiem. Wiele
rodzin było winnych mu przysługę. Miał pewne wpływy. Kiedy zmarł,
część tego wpływu zmarła razem z nim.
- Twój ojciec był doradcą twojego dziadka, to dlatego rodzina nalegała tak
bardzo na jego edukację. Nigdy nie został przystosowany na następcę
twojego dziadka. Ta rola należała do Wujka Rufusa; jednakże on również
umarł. - Matka posłała Cioci Ksenii przepraszające spojrzenie. - Inne
rodziny w okolicy byli tego świadomi. Nawet teraz starają się odebrać nam
nasze interesy, w szczególności w kanalizacji wodnej. By uniknąć
finansowej ruiny, potrzebujemy dużej pożyczki, która pozwoli nam
zrównoważyć wydatki pogrzebu twojego dziadka i spłacić różne drobne
długi, przez co będziemy wydawać się mocni i finansowo bezpieczni.
Wszystkie nasze konta biznesowe są założone w Banku SunShine. Wiesz
kto posiada pakiet kontrolny w tym banku?
Alena potrząsnęła głową.
Głos Matki nie miał litości.
- Thurmanie. Teraz, możesz pójść na randkę z Chadem Thrumanem, mogę
dodać bez zobowiązań, albo możesz nie przyjąć tego zaproszenia, obrazić
Thrumanów i zniszczyć nasze szanse na dostanie pożyczki. Nikt cię tu nie
będzie zmuszał. Decyzję zostawimy całkowicie tobie.
Wszystkie argumenty umarły w gardle Aleny. Przełknęła. Każda komórka
w jej ciele buntowała się przeciwko pójściu, ale teraz przez odmówienie
wyglądałaby jakby była rozpieszczonym bachorem. Jeśli to znaczyło tak
wiele... Ważyła się przyszłość jej rodziny. Zrobi wszystko co może by nie
spadli z klifu.
- Pójdę. - powiedziała cicho.
- Dziękuję. - powiedziała Matka.
**@**@**
To wszystko było winą Dennisa, dumała Alena, przetrząsając swoją szafę z
ubraniami. Widywała się z Dennisem Mallot przez około rok, zawsze w
miejscach publicznych. Nie robili nic fizycznego jak całowanie czy
trzymanie za ręce. Po prostu się spotykali, chadzali po ulicy River,
plotkowali, opowiadali sobie jak źle traktują ich rodzice. Byli
przyjaciółmi. Ona była kujonem, mądrą dziewczyną, a on był dziwnym,
cichym chłopakiem.
Ich rodziny nie miały nic przeciwko. Kornovowie i Mallotowie stali blisko
siebie na społecznej drabinie, obie rodziny miały korzenia w Starym
Mieście, obie biegłe w magii. Z wyjątkiem Dziadka i Wuja Rufusa,
wszyscy Kornovowie byli dobrze wykształceni i szli do akademii, podczas
gdy Mallotowie zarabiali w obszarze medycznej magii.
Wszystko szło dobrze, a wtedy Ojciec wpadł na świetny pomysł wysłania
jej do szkoły z internatem na rok by dać jej "wyzwanie". Dwa tysiące
nastolatków ściśniętych w kampusie i zablokowanie dostępu do świata
zewnętrznego było źródłem wielu ciężkich społecznych dramatów. Po
prawie roku obserwowania burzliwych rozstań i złamanych serc, a później
chmur niekończących się plotek, Alena była gotowa na prawdziwego
chłopaka. Nie tak-jakby-chłopaka jak Dennis, ale prawdziwą, rzeczywistą,
od stóp do głów miłość. Gdy tylko wróciła do domu, kupiła sukienkę w
kolorze ciemnej czerwieni, która nie pozostawiała wątpliwości, że ona
była kobietą. Zakręciła swoje ciemne włosy, pomalowała się, wsunęła na
stopy buty na obcasach i skierowała się do starej szkoły by nadrobić
zaległości z przyjaciółmi.
Dennis prawie zemdlał. Nawet teraz uśmiechała się na to wspomnienie: on
stał przy ścianie, oczy miał wybałuszone, usta szeroko otwarte. Był to
najbardziej satysfakcjonujący moment jej życia, tryumf. Wszystko w niej
mówiło "Tak, jestem kujonem, ale nieźle wyglądam. Widzisz co tracisz?
Denis zadzwonił następnego poranka, zaprosił ją na Majowy Bal, duża
uroczystość w której starzy i obecni absolwenci przychodzą na całonocne
imprezowanie. Będzie tam jedzenie, zespół muzyczny, pokazy magii.
Wszyscy tam będą. Zgodziła się.
Przyszła noc imprezy. Idealne włosy- jest, make up - jest, ta sama
czerwona sukienka - jest, buty na obcasach - są, Dennis...? Dennis się nie
pokazał. Ciągle chodziła na balkon, zastanawiała się czemu on się spóźnia,
myślała, że zobaczy go na ulicy. To wtedy Chad Thurman ją zobaczył.
Przechodził, zerknął w górę i prawie zaliczył chodnik. Chyba zaskoczyła
go.
Dennis nigdy się nie pokazał. Plotka głosiła, że upił się z przyjacielem
Jeremym. Czuła się tak głupio i pusto w idealnym make upie i zabójczej
sukience. Tak bardzo głupio i żałośnie.
Mallotom powiedziano jasno i wyraźnie, że zniewaga rodziny nie będzie
zapomniana i Dennis już nie był mile widziany. Ale teraz Chad Thurman
musiał przyjść i wykorzystać jej nieszczęście, a rodzina była zbyt
szczęśliwa wpychając ją w jego ramiona. A problemem jest, że jeśli Chad
naprawdę ją lubił, nikt inny nie będzie chciał się z nią umówić. Chad miał
taką reputację, że rywale uciekają w popłochu. Jednak zrobi to. Rodzina
potrzebowała pożyczki.
Alena wybrała ładną spódnicę dżinsową, nie za krótką, nie za długą, białą,
prostą bluzkę i nowe białe buty, które były tylko o włos krótsze od
czerwonych. Założyła strój i spojrzała na siebie w lustrze. Ulubiona
koszulka, ulubiona spódnica, nowiutkie buty. Randka będzie
wystarczająco zła. Przynajmniej będzie czuła się wygodnie w ulubionych
ciuchach.
**@**@**
Zadzwonił dzwonek przy drzwiach i głos Matki zawołał
- Alena!
Westchnęła i pojawiła się w holu. Chad przyjechał z dwoma tuzinami
krwisto-czerwonych róż w jednej ręce i butelką drogiej wódki w drugiej.
Kwiaty poszły do matki, a wódka do ojca. Przecież Thurmansowie byli
rodziną ze Starego Miasta. Robili wszystko odpowiednio.
- Bawcie się dobrze. - powiedziała miło Matka.
Niepokój ścisnął żołądkiem Aleny. Nie miała zbyt często przeczuć, ale w
tym momencie zdała sobie sprawę, że ta randka nie skończy się dobrze.
Na zewnątrz Chad zatrzymał się na chwilę, twarz miał śmiertelnie
poważną. Już wcześniej widziała ten wyraz, zwykle wtedy gdy planował
jakąś strategię.
- Wyglądasz bardzo ładnie. - powiedział cicho, jego spojrzenie zatrzymało
się na jej piersiach.
- Dziękuję, - Alena uśmiechnęła się. - Ty też.
Naprawdę wyglądał ładnie w dżinsach i czarnym T-shircie.
Wpatrywali się w siebie niezręcznie.
- Pomyślałem, że pójdziemy i obejrzymy jakiś film. - powiedział.
- Brzmi nieźle. Jaki film?
- To taki film akcji z Kitai Empire. Gonzo the Spear Carrier. - Chad
zerknął na nią jakby oczekiwał napadu histerii.
- Uwielbiał historyczne dramaty. - powiedziała i zmusiła się do uśmiechu.
- Dobrze. - zaoferował jej łokieć.
Alena położyła dłoń na jego przedramieniu i zdała sobie sprawę, że
pierwszy raz naprawdę dotyka chłopaka na randce. Przez tą myśl prawie
westchnęła z żalu, ale stłumiła je zanim miało szansę uciec z jej ust.
Poszli ulicą w kierunku teatru. Chad wpatrywał się prosto przed siebie,
szczękę miał zaciśniętą.
Po około pięciu minutach cisza stała się nieznośna.
- Więc jakie książki ostatnio czytałeś? - spytała by coś powiedzieć.
- Ja nie czytam dużo. - powiedział Chad.
- Filmy?
- Lubię Marauder III. - powiedział. - Dobry film.
Jak wyrywanie zęba.
- Co ci się w nim podobało?
- Nie jestem pewien. - powiedział Chad.
Co na to odpowiedzieć?
- Poczekaj chwilkę. - Chad odszedł od niej i warknął na chłopaka po
przeciwnej stronie ulicy. - Hej! Hej, kim ty do diabła jesteś?
Chłopak zatrzymał się
- Jestem tu by dostarczyć paczkę wujowi. Kim ty do diabła jesteś?
Chad przeszedł przez ulicę.
- Kim jest twój wujek?
Zajęło im dobre pięć minut na ustalenie kim kto był i kto miał prawo gdzie
być. Przez pierwszą minutę Alena patrzyła na swoje stopy, następnie
patrzyła na niebo, później liczyła słupki w żelaznym ogrodzeniu, który
odgradzał stok wzgórza. Całe miasto było jednym wzgórzem po drugim, a
ulicę River pomiędzy tym wszystkim.
Chad przybiegł.
- Nie martw się. - powiedział. Nie spóźnimy się.
Po prostu kiwnęła głową. Im szybciej skończą, tym lepiej.
Nie rozmawiali w drodze do teatru.
Tuż zanim doszli do budynku teatru, chudy, ciemnooki Marky ponownie
ich zatrzymał. Chad i on mówili półgłosem aż Chad mu przerwał.
- Pieprzyć to gówno, sam to zrobię. - Marky zbladł i odszedł. Chad
odwrócił się do niej jakby nic się nie stało i poprowadził do środka.
Zaoferował, że kupi jej popcorn i colę, ale odmówiła.
Film był okropny. Długi, nużący, dziwny, nie miał nawet odrobiny sensu.
Po pierwszej połowie stała się otępiała na jego monotonię i po prostu się
odłączyła. Myślała o książce którą chciała skończyć i w myślach zmieniła
kilka zdarzeń by nadać im lepszego, szczęśliwszego zakończenia.
W końcu na ekranie pojawiły się napisy końcowe. Wstała i cicho podążyła
za Chadem przed teatr.
Na zewnątrz twarz Chada znowu nabrała wyrazu mocnej koncentracji.
Film był kompletną porażką i teraz musiał jakoś ocenić szkody.
Zastanawiała się jaki będzie jego następny ruch.
Pokierował nią do Parku Lion, gdzie marmurowe posągi chroniły
olbrzymią trzy-stopniową fontannę. Oczywiście. Budka z lodami. Chad
podążał za podręcznikiem randkowania Starego Miasta: Poszli do kina na
film, nie ważne jak okropny, teraz kupi jej lody.
Szli w ciszy.
- Film był okropny. - powiedział.
- Tak.
Więcej ciszy. To nie wychodziło.
Chad nagle się zatrzymał. Zerknęła w stronę, w którą się wpatrywał, i
zobaczyła sklep z lodami. Duży znak ZAMKNIĘTE wisiało w drzwiach.
Chad wyglądał prawie na zbolałego. Przez chwilę naprawdę było jej go
żal. Chad zdał sobie sprawę, że werbalne uwiedzenie było ponad jego siły,
a nazwisko jej rodziny powstrzymywało go od zwykłego chwycenia jej i
ściśnięcia jej piersi, czego wyraźnie chciał. Co więcej, trzynaście lat
wspólnego dzieciństwa dawało wiele wspomnień, a one leżały pomiędzy
nimi jak nieprzepuszczalna bariera.
- Pamiętasz jak kilka lat temu zepchnąłeś mnie z pontonu? - spytała nagle.
Chad zerknął na nią.
Moja matka zabroniła mi pływania ponieważ fabryka wyrzucała odpadki
do rzeki, ale i tak przyszłam. Nosiłam czarną sukienkę z czerwonymi i
żółtymi kropkami. Zepchnąłeś mnie z pontonu i czułam coś dziwnego z
moją stopą, ale i tak wyszłam z wody. Wtedy zepchnąłeś moją
przyjaciółkę, Svetę. Blondynkę? Nosiła białą koszulkę. Wepchnąłeś ją, a
gdy się wynurzyła, martwe ciało razem z nią.
Dokładnie pamiętała blade ciało unoszące się na mrocznej wodzie koloru
herbaty. Sveta krzyczała i krzyczała. nawet gdy policja owinęła ją w koc,
nadal wydawała z siebie te ciche kwilące dźwięki, jakby coś rozbiło się w
jej piesi.
Błysk rozjaśnił oczy Chada.
- Pamiętam to. Był czarodziejem z miejscowej akademii. Upił się,
próbował w nocy pływać w rzece i pocięła go śruba napędowa.
Alena kiwnęła głową.
- Przez ciebie prawdopodobnie nadepnęłam na martwe ciało.
Chad uśmiechnął się.
Wpatrywała się w jego uśmiech z niedowierzaniem i wzięła głęboki
wdech.
- Słuchaj, film był kiepski,lodziarnia jest zamknięta, nawet nie liczymy
złamanych sanek czy martwego faceta. Dziękuję za randkę, ale
chciałabym już wrócić do domu.
Coś ciemnego przeszło po twarzy Chada. Wyprostował ramiona.
- Okay. - w końcu powiedział.
Poszli w kierunku rzeki. Próbowała. Zrobiła wszystko, na co ją stać. Bez
wątpienia wszyscy będą zawiedzeni,że nie udało jej się zaprzyjaźnić z
Chadem. Ale siedzenie w parku obok niego, gdy on będzie wymyślał
najlepszy sposób na obmacanie jej, było ponad jej możliwości. Zwłaszcza
po tym uśmiechu samozadowolenia.
Skręcili za róg i weszli na ulicę River. Trzy bloki, w górę wzgórza i będzie
w domu.
Zachrypnięty skowyt rozszedł się po ulicy Rover. Alena zatrzymała się.
Z głośnym kwiczeniem coś wyskoczyło zza kamiennego magazynu.
Sekundę później Marky i Pol, dwóch najlepszych przyjaciół Chada,
pojawili się zza rogu i pogonili za tym czymś.
To coś gwałtownie skręciło w lewo i pomknęło na nich. Alena pisnęła.
Świnia! Mała, brązowa, włochata świnia. Co się dzieje...
- Zabiję tego popieprzańca. - warknął Chad.
Spiorunowała go wzrokiem, na pewno się przesłyszała.
Rzucił się na świnię. Mała bestia zrobiła unik w prawo, a Chad zderzył się
z Markym. Mniejszy chłopak odbił się od Chada jak suchy groch od
ściany. Chad okręcił się, jego twarz wykrzywiona była wściekłością.
Och Boże, naprawdę chciał zabić tą świnię, pomyślała Alena. O nie. Nie,
nie zrobisz tego. Randka mogła być, ale jeśli myślał, że będzie patrzeć z
boku jak morduje małe zwierzątko,czekała go wielka niespodzianka.
Musiała złapać bestię przed nim.
Świnia biegła prosto na nią, prawie leciała nad asfaltem.
Dwanaście stóp.
Dziesięć.
Sześć.
Rzuciła się na nią. Świnia gwałtownie skręciła w lewo. Koniuszkami
palców otarła się o jej futro, ale uciekła, biegiem, ratując życie.
Nie było mowy by złapała ją na obcasach.
Buty albo życie świni? Wystarczyła niecała minuta by zdecydować, a
później biegła za bestią w pończochach. Za nią ciężkie stąpanie butów
obwieściło, że trzech chłopaków ruszyło w pościg.
Minęli trzy bloki. Świnią ostro skręciła w lewo i skierowała się na stare
boisko do piłki nożnej, które zmienione zostało na kort do tenisa. Ha! Nie
ma drogi ucieczki: dwunastostopowe ogrodzenie oddzielało chroniło
pobliskie bloki mieszkalne przed piłkami. Alena przyśpieszyła i wleciała
na boisko.
Gdzie się podziała?
Nieznaczny ruch zwrócił jej uwagę. Tam jest. Bestia weszła na stos
czerwonej gliny, którą budowlańcy używali do wygładzenia posadzki,
pokryta pomarańczowym kurzem.
Pobiegła do stosu na palcach, starała się wyglądać najbardziej przyjaźnie i
niezagrażająco. Świnia patrzyła na nią znużonym wzrokiem. Ostrożnie
Alena zaczęła wspinać się na stertę.
- Tutaj mała bestyjko. - sypka glina wchodziła jej pomiędzy palce,
pończoch zostało podarte w czasie biegu. - Nie zrobię ci krzywdy.
Świnia spojrzała na nią wrogo, ale nie odsunęła się. Już prawie. P-p-
prawie.
Sięgnęła, poruszając się najwolniej jak mogła.
Za nią głos Chada ostrzegał.
- Spokojnie...
Spokojnie, akurat, nie dostanie świni w swoje ręce. Alena pochyliła się aż
prawie była na czworakach, twarz miała na poziomie nosa świni. Smutne
brązowe włosy patrzyły na nią z włochatego pyska.
- Nie martw się. - wyszeptała. - Nie pozwolę by Chad cię dostał.
Przeszła do przodu, cal do cala, jej wyciągnięte ręce sięgały po małe
brązowe ciałko.
Bestia pisnęła i rzuciła się w dół sterty.
- Kurcze! - Alena wyprostowała się szybko. Ruch pozbawił ją równowagi.
Zachwiała się na wierzchu sterty, machała rękoma jak wyrośnięty bocian
gotowy na lot.
Glina pokruszyła się pod jej stopami. Chwytała się powietrza, próbując
uchwycić się czegoś, ale niebo uciekło do tyłu, zastąpione przez widok
budynku mieszkalnego, Alena upadła, zjeżdżając aż twarzą zderzyła się z
zielonym boiskiem do piłki nożnej.
Świat rozpływał się. Potrząsnęła głową i podciągnęła się w górę. Szeroka
plama pomarańczowej gliny pokrywała jej bok: od pozostałości jej
pończoch, poprzez bluzkę do linii jej włosów.
Kątem oka zobaczyła, że Chad i jego zbiry okrążyli stertę i zatrzymali się,
wpatrując się w nią z otwartymi ustami. Podniosła się. W lewej stronie
poczuła pieczenie. Prawa kostka była obolała.
W oddali świnia kwiknęła gdy próbowała przecisnąć się przez dziurę w
ogrodzeniu.
Zaskoczenie przemieniło się w maskę radosnego drapieżnika na twarzy
Chada.
- Utknął!
Rzucili się na nią jak sfora wściekłych psów. Alena pobiegła za nimi.
Bardzo chcieli tej świni, ale pomimo, że bała się o nią, a strach dodawał jej
sił, dogoniła ich dopiero na końcu boiska.
Z bohaterskim szarpnięciem, świnią przecisnęła się przez dziurę,
zostawiając za sobą kępki brązowego futra na drutach. Chad przeklął. Pol
pobiegł do bramy ogrodzenia i siłował się z kawałkiem drutu utrzymującą
ją zamkniętą.
Świnia pobiegła z boiska na starą drewnianą klatkę schodową. Schody
prowadziły w dół, z powrotem na ulicę River. Po lewej wznosił się duży
żółty budynek mieszkalny, po prawej rząd starych szop, pokrytych szarymi
falami dachu z fibrocementu. Szczyt schodów był na równi z dachami
szop.
Świnia spojrzała w lewo, spojrzała w prawo, cofnęła się kilka kroków i
skoczyła na dachy, jej racice stukały o fibrocement.
Pol w końcu otworzył bramę i pobiegli na ścieżkę. Świnia odsunęła się.
Dotarła do krawędzi dachów i nie miała gdzie uciec.
Chad obliczył odległość pomiędzy schodami a dachami spojrzeniem.
- Jesteś zbyt ciężki. - powiedział Marky. - Dach się zapadnie. Pozwól mi...
Chad był za ciężki, ale nie ona. Alena wzięła rozbieg i pobiegła. Fibro
zaskrzypiało, ale utrzymało ją. Krok po kroku zaczęła iść. Kątem oka
zobaczyła jak Chad, Marky i Pol pobiegli po schodach, podążając jej
tropem.
Krok. kolejny krok.
Świnia zwinęła się w mały kłębek. Długie, czerwone zadrapania
pokrywały jej boki gdzie ogrodzenie rozerwało skórę kiedy próbowała
uciekać z boiska.
- Już dobrze. - powiedziała jej. - Wszystko będzie dobrze. Nic ci nie
będzie. - stopy naprawdę ją bolały od biegu bez butów. Odrębna myśl
pojawiła się w jej mózgu: to nie może się dziać, prawda? Odsunęła ją na
bok, pochyliła się i chwyciła świnię.
Nie walczyła. Patrzyła tylko na nią dużymi ciemnymi oczami, zaskoczona
była dziwnie smutnym wyrazem w ich głębiach...
Z gromkim trzaskiem, dach zawalił się.
Alena pogrążyła się w ciemności, świnia przyciśnięta była bezpiecznie do
jej piersi. Uszkodzona stopa uderzyła w coś twardego. Nagle nie było
wystarczająco powietrza. Dusiła się, kaszlała i zdała sobie sprawę, że
wylądowała w stercie węgla składowanego na zimę.
Coś na zewnątrz trzasnęło i następnie drzwi zostały oderwane z zawiasów.
Jasne światło przebiło się do szopy. Chad pojawił się w świetle. Trzymał
nóż sprężynowy w dłoni.
- Dobrze się spisałaś. - powiedział. - Naprawdę dobrze.
Podniosła się na drżących nogach, kurczowo trzymała świnię.
- Daj mi świnię. - powiedział.
Jej głos brzmiał bezbarwnie.
- Nie.
- Daj mi tą cholerną świnię. - warknął.
Coś w niej pękło, jak szklana rurka podzielona na dwoje. Magia zalała ją,
grzmiała w jej żyłach. Za Chadem, Marky cofnął się i wiedziała, że jej
oczy rozświetliło bladozielone światło.
- Nie. - warknęła. Magia puchła i uwolniła się.
Szopa eksplodowała. Kawałki węgla uderzały w ściany, przechodziły
przez miękkie drewno. Zrobiła krok do przodu. Chad rzucił się na nią i
poleciał do tyłu, odrzucony jak gałązka.
To był jej talent. Nie miała nic eleganckiego jak umiejętność jej ojca do
dokładnego wskazania lokalizacji oddalonej o mile i określenia
najłatwiejszej trasy pociągnięcia linii wodociągowych. Jej magia nie była
również kompleksowa jak umiejętność jej matki, która rekonstruowała
umysłem obrazy w dokładnych szczegółach.
Nie, jej moc była prosta i brutalna, jak dziadka. Alena wzięła kolejny
drżący krok. Pol wyciągnął nóż i dźgnął w nią, próbując przebić
niewidoczny kokon magii. Pozwoliła magii wyszarpnąć mu nóż z dłoni.
Ostrze przeszło obok niej i trafiło w ścianę najbliższej szopy, wbijając się
po rękojeść. Magia otarła się o Pola i runął na asfalt.
Taka prosta magia. Jeśli nie chciała by coś było koło niej, magia usuwała
to coś.
Smugi srebra poruszały się wokół niej jak tornado, ślady jej mocy.
Chad krążył wokół niej i zastąpił jej drogę do schodów.
- Alena...
- Odsuń się. - powiedziała.
Zawahał się na kolejną sekundę, białe dłonie trzymały poręczy, a następnie
odsunął się. Kulejąc i drżąc, wspinała się na schody, przeszła całą drogę do
jej drewnianego płotu. Jakby we śnie, otworzyła drzwi, przeszła przez
ścieżkę pomiędzy krzakami róż, i weszła po schodach na ganek. Gdy
Alena odblokowała drzwi, uchwyciła swoje odbicie w szkle.
Pomarańczowa glina pokrywała całą lewą stronę. Wszystko inne było
czarne od węgla. Jej włosy zwisały z głowy w brudnej plątaninie. Oczy
błyszczały jej zielenią. Nawet świnia zdawała się wiedzieć lepiej niż
bronić się w jakikolwiek sposób. Po prostu siedziała w jej ramionach,
brudna od gliny, węgla i własnej krwi.
Spojrzała na swoje stopy. Pończochy były w strzępach. Stopy miała
podrapane.
Do końca dnia wszyscy będą wiedzieć co się zdarzyło.
Alena pociągnęła nosem, sięgnęła do kieszeni, wyciągnęła kluczyki i
weszła do środka.
Rodzina siedziała przy stole do kolacji. Zobaczyli ją i zamarli. Spojrzała
na nich, od otwartej budzi Cioci Ksenii, do oniemiałej twarzy ojca, do jej
matki, ogłuszonej w pół kroku, miska z ziemniakami w jednej dłoni i duża
drewniana łyżka w drugiej, przeszła dalej do swojego pokoju.
Patrzyli jak idzie. Nikt nic nie powiedział.
W środku, zamknęła za sobą drzwi, poszła do łazienki i opadła na podłogę.
Magia odeszła. Łzy pojawiły się w jej oczach.
Uwolniła świnię, a ta cofnęła się od niej.
- To była moja ulubiona bluzka. - powiedziała jej i wytarła łzy grzbietem
dłoni. To się nigdy nie zmyje. A najsmutniejsze jest to, że nawet nie wiem
czemu cię gonili.
Wspięła się na kolana, podniosła świnię i wsadziła ją do wanny.
- A ty jesteś cała podrapana. Spójrz, cała krwawisz. Musimy to zmyć bo
możesz dostać zakażenia.
Odkręciła wodę i zaczęła delikatnie zmywać wodę i węgiel z boków świni.
- A nic z tego by się nie zdarzyło, gdyby ten idiota nie wystawił mnie. Ten
głupi sukinsyn. Czy wiesz jak okropnie się czułam? Czułam się taka mała.
- pokazała dwa palce ledwie oddzielone od siebie, zanim podniosła mydło
i zaczęła myć grzbiet świni. - A przecież Dennis nawet nie był
przyzwoitym chłopakiem. Nawet nie zauważał, że byłam dziewczyną. To
nie tak, że chciałam by nie odstępował mnie na krok i zasypywał
kwiatami. Tylko zwykłe przyznanie, że jestem ładna, albo przynajmniej, że
jestem dziewczyną było by miłe.
Oblała świnię wodą i zbadała zadrapania.
- Teraz widzisz, wszystkie rany bitewne są płytkie. - pociągnęła nosem,
zamrugała gdy łzy zaczęły groziły wylaniem. - Gdy skończę, położymy
jakiś gorący okład na twoją skórę, żeby ładnie się zagoiło. I wiesz,
doskonale rozumiem, że nie pojmujesz słowa, z tego co mówię. Nigdy nie
sądziłam, że skończę w łazience, tak wyglądając i wylewając problemy na
świnię. - zamilkła i spojrzała na nią bezradnie. - Chodzi o to, że nie mam z
kim porozmawiać, myślę, że rozpadnę się na kawałki. I nie wiem co robić,
bo moja rodzina będzie mi współczuła. - Sięgnęła po ręcznik. - Opowiem
ci o Chadzie. Powinnaś przynajmniej wiedzieć przed kim uciekałaś.
Wszystko zaczęło się od sanków...
Piętnaście minut później rany świni były opatrzone okładem pachnącym
cynamonem, a Alenie skończyły się słowa, zaczęła ściągać z siebie
ubranie.
- Myślę, że powinniśmy zatrzymać cię w areszcie prewencyjnym, -
powiedziała, wchodząc do wanny. - aż Chad skończy z jego marzeniem o
zabiciu świni. Prawdopodobnie mogę namówić Ojca na zbudowanie
jakiegoś chlewiku.
Podniosła końcówkę prysznica i włączyła wodę.
- Więc ja...
Świnia drgnęła. Jego brązowa skóra zabulgotała, rozszerzyła się, skręcała
jak szybko nadmuchiwany balon, zbladła i zmieniła się w nagiego
mężczyznę. Przez krótką chwilę wpatrywali się w siebie w całkowitym
szoku. Alena uchwyciła szerokie ramiona, młodą twarz i ciemne
intensywne oczy pod brązowymi brwiami. Mężczyzna podniósł dłoń,
wypowiedział zaklęcie i zniknął.
To było zbyt wiele. Alena upuściła prysznic. Kolana zatrzęsły się pod nią.
Usiała w wannie i wybuchnęła płaczem.
**@**@**
Ktoś zastukał do drzwi. Alena zignorowała to.
Matka otworzyła drzwi i wniosła tacę.
- To już trzy dni. - powiedziała. - Rozumiem, że nie chcesz zejść na dół na
rodzinne posiłki, ale musisz coś jeść poza kanapką na dzień.
Kanapka dziennie wystarczała, pomyślała Alena. W ten sposób nie musiała
odpowiadać na pytania od Borisa i jej siostry.
Matka odstawiła tacę i usiadła obok niej na łóżku.
- Czy chciałabyś o tym porozmawiać?
Alena potrząsnęła głową.
Matka zacisnęła wargi.
- To nie to, co ja i twój ojciec mieliśmy na myśli. Gdybyśmy wiedzieli, że
to się tak skończy, nigdy nie pozwolilibyśmy wyjść ci z domu. Jeśli to
pomoże, historia nie zaczęła krążyć. Wszyscy mówią jak to Thurmanowie
są w wielkich tarapatach. Zdołali obrazić jedną z rodzin
arystokratycznych, bardzo potężnych. Nie jestem pewna jak zdołali się z
nimi skontaktować - chyba przez ich bank. Plotki głoszą, że Thurmanowie
muszą zapłacić ogromną sumę by uniknąć zatargu. Upłynniają wszystkie
inwestycje.
Alena spojrzała znad książki.
- Więc randka poszła na nic?
- Na to wygląda.
Fajnie. Może była przeklęta.
Zadzwonił dzwonek u drzwi.
- Zaraz wrócę.- Matka pchnęła tacę w jej stronę. - Jedz. Proszę.
Alena spojrzała na tacę. Frytki i kawałek pieczonego kurczaka.
Przynajmniej nie była to wieprzowina. Nie tknie więcej wieprzowiny
nawet jeśli miałaby umrzeć z głodu.
Matka pojawiła się w drzwiach.
- Chodź. - jej głos nie zostawiał żadnego wyboru.
Alena westchnęła i wstała. Co teraz?
Podążyła za matką do holu. Drzwi były otwarte. Zobaczyła ojca na ganku,
miał żałosny wyraz twarzy jakiego u niego jeszcze nie widziała. Matka
pchnęła ją lekko, wypychając za drzwi na światło słońca.
- Tutaj jest. - słyszała jak Ojciec powiedział, a następnie przeszedł obok
niej i wszedł do domu, zamykając za sobą drzwi.
Alena zamrugała w świetle i podniosła dłoń do oczu.
Szerokie ramiona, ciemne oczy i brązowe włosy.
- Ty!
Kiwnął głową.
- Tak.
Ciepło pokryło jej policzki i wiedziała, że się zarumieniła.
Miał około dwudziestu lat i był wyższy od niej o pół stopy. Nawet w
zielonym podkoszulku widać było, że był umięśniony, ale jego szerokie
ramiona i potężna pierś zwężały się do wąskich bioder i długich nóg, które
wyglądały dobrze w niebieskich dżinsach i butach. Stał naturalnie, lekko
na nogach, i w jakiś sposób elegancko, pomimo potarganych włosów. Jego
skóra była opalona, a twarz sprawiła, że bardziej się zarumieniła. Jego
oczy były bardzo ciemne, jak gorzka czekolada, i mądre. Nie był
bezwzględnie przystojny, ale zdecydowanie atrakcyjny i bardzo męski.
Widział ją nagą. Po tym jak goniła go po Starym Mieście, trzymała
kurczowo przy piersi i nosiła przez dobre piętnaście minut, później
opowiedziała mu historię swojego życia.
- Cześć. - powiedział.
- Cześć. - powtórzyła, pragnąc by mogła zapaść się pod ganek i zniknąć.
Przeciągnął dłonią po włosach.
- To bardziej niezręczne niż myślałem.
Nie będzie się z nim sprzeczać.
Ponownie przeciągnął dłonią po włosach. Coś zaświeciło na jego dłoni -
pierścień. Jej zszokowanemu mózgowi zajęło dobre trzy sekundy na
pojęcie co oznacza herb. Arystokrata. Och Boże. On należał od jednej z
magicznych, bogatych rodzin.
- Nazywam się Duncan. Czy chciałabyś się ze mną umówić? - spytał.
Alena odsunęła się. Współczuł jej.
- Nie potrzebuję jałmużny.
Duncan zrobił mały krok do tyłu.
- Widzę. Rozumiem, biorąc pod uwagę okoliczności. Cóż, jeśli czujesz się
dobroczynnie, zostawiłem swój numer twojemu ojcu...
- Miałam na myśli, że nie chcę żebyś szedł ze mną na randkę z litości. -
powiedziała i prawie zemdlała z własnej odwagi.
- Litości?
- Tak. Powiedziałam ci o wszystkim. Prawdopodobnie myślisz, że jestem
jakimś histerycznym głupkiem, z którego można się pośmiać. Tak
naprawdę potrzebuję całej siły woli by tu stać i rozmawiać z tobą zamiast
uciec z krzykiem.
- Ja zużyłem całą siłę woli na zaproszenie ciebie na randkę. - powiedział
Duncan. - To znaczy, byłem świnią. To może być najgorszy sposób na
zapoznanie z piękną dziewczyną, nie przychodzi mi na myśl inny. Jeśli
coś, to ja jestem tu pośmiewiskiem. Jestem drugiej klasy piromanem.
Alena zamrugała. Drugiej klasy piroman. Mógł spalić całe bloki
mieszkalne w ciągu jednej chwili.
- Zostałem odpowiednio wykształcony. A zdołałem wlecieć prosto w
pułapkę zastawioną przez trzech punków, których byłbym wstanie
pokonać z zasłoniętymi oczami i dłonią związaną za plecami. Dobrze, że
akademia jest zamknięta na lato, inaczej moje biurko było by wypełnione
świńskimi uszami. - warknął cicho pod nosem.
- Jak ty...?
- Mój przyjaciel był goniony przez zgraję dzikich psów aż do obszaru
magazynów. - powiedział. - A kiedy jego rodzina przyszła po niego, zostali
zaatakowani. Wściekłe psy są zakwalifikowane jako złudzenie
bezpośredniego zagrożenia. Jest nielegalne. Przyszedłem zobaczyć czy
zostały jakieś ślady iluzji i pozostałości magii, a wszedłem prosto w
pułapkę. W mojej obronie powiem, że pułapka była bardzo dobra, stopień
militarny z miną przemiany krótkiego zasięgu. Nie wiem gdzie Chad i jego
przyjaciele to zdobyli, ale posiadanie jest nielegalne. Więcej, obrona
terytorium rodziny jest legalna, ale zastawianie pułapek i powoływanie
iluzji to za dużo. Chad wiedział, że to co robił zaprowadzi go na głębiny, a
gdy mnie odkryli, powiedział mniejszemu chłopakowi...
- Marky. - podpowiedziała Alena.
- Markyemu by poderżnął mi gardło.
Skrzyżowała ramiona.
- Stracił rozum.
- Wiedział, że magia miny w końcu zejdzie, a nie będzie miał ze mną szans
kiedy jestem człowiekiem. Było o wiele łatwiej zlikwidować mnie kiedy
byłem świnią. Na szczęście dla mnie, ani Marky ani jego kolega nie mieli
odwagi by to zrobić. Najwyraźniej Chad postanowił zabić mnie sam, ale ja
zdecydowałem, że nie chcę iść dobrowolnie na rzeźnię. A resztę znasz.
Gdy mina przestała działać, teleportowałem się do domu i przyszedłem z
kawalerią. A jeśli chodzi o militarne miny - gdy przestaną działać,
zostawiając ślad magii, za którą nawet idiota może podążyć. Trzymamy
Thurmanów za gardło. Ten durny wyczyn będzie ich kosztował ich
finansowego zabezpieczenia, a jeśli zapłacą dobrze, może nie będziemy
wnosić oskarżenia. Słuchaj, wiem, że nie poznaliśmy się w najlepszych
okolicznościach. I nikt bardziej niż ja chce zapomnieć, że byłem świnią.
- Więc dlaczego tu jesteś? - i dlaczego moje serce bije milę na minutę?
Duncan uśmiechnął się. Miał olśniewający uśmiech - cała jego twarz się
rozświetlała, zmuszała ją by odpowiedziała uśmiechem.
- Prawdę mówiąc,nie mogę pozbyć się ciebie z głowy. Próbowałem.
Mówiłem sobie "Co jej powiem, chrum chrum? Wyśmieje mnie". Ale
musiałem spróbować. Więc jestem. - rozłożył ramiona. - Chodź ze mną na
randkę, Aleno. Proszę?
Co miała do stracenia?
Alena wzięła głęboki wdech.
- Okay.
Ponownie się uśmiechnął, a ona prawie zemdlała. Sięgnął po jej dłoń,
podniósł jej palce do ust i pocałował delikatnie. Maleńki dreszcz przebiegł
przez nią.
- Czy pójdziemy do kina? - spytała go.
- Do diabła, nie.
- To gdzie?
- Na ryby. - powiedział jej.
- Na ryby?
Kiwnął głową.
- Gdy idziesz z kimś do kina - nie możesz z tym kimś porozmawiać.
Będziemy siedzieć w mojej łodzi, pić napoje z lodówki, patrzeć na rzekę i
rozmawiać. Poznawać się lepiej. Jeśli boisz się zakładać przynętę, ja
mogę...
Prychnęła.
- Łowię w rzece odkąd skończyłam siedem lat. Ty po prostu spróbuj
nadążyć.
Uśmiechnął się.
- Zgoda. Przy okazji dziękuję za uratowanie życia.
- Nie ma za co. - zbliżyła się i pocałowała go w policzek. Nie miała
pojęcia skąd wzięła na to odwagę, po prostu to zrobiła.
- Za co to? - spytał cicho, jego oczy były ciemne i ciepłe, jakby pokryte
aksamitem.
- Za bycie bardzo odważną małą świnką. - powiedziała mu.
Koniec.