H.P. Lovecraft
Nie jest umarłym ten, który mo
ż
e spoczywa
ć
wiekami
Nawet
ś
mier
ć
mo
ż
e umrze
ć
wraz z dziwnymi eonami
Sny
Noc. Czas spokoju i przemocy. Czas snu, złych ludzi oraz mocy, które
lepiej niech pozostan
ą
nie nazwane. L
ę
k przychodzi o zmroku i
odchodzi wraz z pierwszymi promieniami wschodz
ą
cego sło
ń
ca. Boi si
ę
ka
ż
dy, niezale
ż
nie od tego, co na ten temat mówi. W ka
ż
dym z nas jest
zasiany strach. Strach przed nieznanym, przed przeznaczeniem, przed
ś
mierci
ą
. Czasami zapominamy o nim, a kiedy indziej l
ę
k parali
ż
uje
nasze ruchy i my
ś
li. Odbiera swobod
ę
działania. Wtedy ogarnia nas
jedno pragnienie: uciec jak najdalej, uwolni
ć
si
ę
od tego uczucia. A
to wszystko dlatego, aby nie odkry
ć
, czego si
ę
boimy. Nikt nie lubi
stawa
ć
twarz
ą
w twarz z własnymi l
ę
kami i koszmarami. Mog
ą
to by
ć
zwykłe rzeczy: cie
ń
poruszanej wiatrem zasłony, obudzony w gnie
ź
dzie
ptak, szum wiatru. Lecz s
ą
jeszcze inne przyczyny: nocny krzyk
przeszywaj
ą
cy mroczn
ą
cisz
ę
, przytłumione, powolne kroki dochodz
ą
ce z
dachu, d
ź
wi
ę
ki nie daj
ą
ce si
ę
w
ż
aden sposób przyporz
ą
dkowa
ć
ludziom
b
ą
d
ź
zwierz
ę
tom lub te
ż
my
ś
li przywołuj
ą
ce zdarzenia, o których
chcieliby
ś
my zapomnie
ć
.
Ja jednak nie zapomn
ę
tego, co wydarzyło si
ę
pewnej jesieni. Tych dni
nigdy nie uda mi si
ę
wymaza
ć
z pami
ę
ci, a ich cie
ń
wci
ąż
b
ę
dzie
pod
ąż
ał za mn
ą
a
ż
do
ś
mierci, która mam nadziej
ę
przyjdzie niebawem i
uwolni mnie od tych wspomnie
ń
- na zawsze. Zanim jednak umr
ę
,
chciałbym pozostawi
ć
innym przestrog
ę
przed mocami, z którymi lepiej
si
ę
nie zadawa
ć
. Dlatego wła
ś
nie spisuj
ę
to, co mi si
ę
przydarzyło...
*
Z notatek....
Wszystko zacz
ę
ło si
ę
pewnej deszczowej nocy. Chc
ą
c odpr
ęż
y
ć
si
ę
po
całodziennej pracy, postanowiłem poczyta
ć
przed snem ksi
ąż
k
ę
. Wzi
ą
łem
pierwsz
ą
z brzegu, otworzyłem na
ś
rodku i zagł
ę
biłem si
ę
w lekturze.
Była to praca jakiego
ś
naukowca ? czy mo
ż
e raczej szarlatana -
traktuj
ą
ca o telepatii, jasnowidzeniu i tym podobnych bzdurach, które
uznawałem za bajki i wytwory chorej wyobra
ź
ni szale
ń
ców. Co
ś
, czego
nie dawało si
ę
fizycznie zmierzy
ć
, nie istniało dla mnie. Rozdział,
który zacz
ą
łem czyta
ć
, mówił o powi
ą
zaniach snu ze
ś
wiatem realnym:
jasnowidzenie
ś
ni
ą
cych, przekazy my
ś
li, odwiedzanie we
ś
nie odległych
miejsc. Po kilku minutach wywody te zacz
ę
ły mnie nudzi
ć
, lecz z
jakiego
ś
powodu nie odło
ż
yłem ksi
ąż
ki. W ko
ń
cu odniosłem wra
ż
enie,
ż
e
znalazłem, to czego szukałem. Był to ust
ę
p o wi
ę
zi, jaka podobno
ł
ą
czy ludzi
ś
ni
ą
cych ze
ś
wiatem zmarłych; o tym,
ż
e ci, którzy
odeszli, mog
ą
dzi
ę
ki naszym snom przekazywa
ć
ż
ywym wiadomo
ś
ci. S
ą
to
najcz
ęś
ciej ostrze
ż
enia przed prowadzeniem złego stylu
ż
ycia,
konieczno
ś
ci ustatkowania si
ę
i tak dalej. Czasami, według autora,
zmarli prosz
ą
nas o pomoc w sprawach, w których sami nie mog
ą
sobie
poradzi
ć
, np.: oczyszczenie z niesłusznie postawionych zarzutów,
spłat
ę
długu lub zmian
ę
miejsca pochówku.
Kiedy tylko przeczytałem ten fragment, poczułem ogarniaj
ą
ca mnie
senno
ść
. Zgasiłem
ś
wiatło i pogr
ąż
yłem si
ę
w cichej, spokojnej
ciemno
ś
ci.
Zazwyczaj nie miewam snów. Lub te
ż
po prostu nie pami
ę
tam ich. Je
ś
li
mam sen, to jego tre
ść
stanowi
ą
najcz
ęś
ciej wspomnienia ró
ż
nych
sytuacji, w których si
ę
kiedy
ś
znalazłem. Zazwyczaj jednak nie
ś
ni
ę
.
Ale nie czuj
ę
si
ę
z tego powodu pokrzywdzony, cho
ć
podobno brak
marze
ń
sennych cechuje osoby o małej wyobra
ź
ni, które cał
ą
uwag
ę
po
ś
wi
ę
caj
ą
problemom dnia codziennego.
Tym razem było inaczej. Gdy tylko wkroczyłem do krainy Morfeusza,
zacz
ą
łem dostrzega
ć
powoli formuj
ą
ce si
ę
obrazy. Towarzyszyła temu
zjawisku muzyka odgrywana na dzwonach ? dziwna i bardzo spokojna ale
jednocze
ś
nie ponura, wywołuj
ą
ca przejmuj
ą
ce uczucie l
ę
ku. Ja sam
wchodziłem po wysokich, skrzypi
ą
cych, drewnianych schodach, coraz
bardziej zbli
ż
aj
ą
c si
ę
do wiruj
ą
cych barwnych plam, powoli
formuj
ą
cych rozmazane kształty ponad moj
ą
głow
ą
. Kiedy dotarłem na
szczyt schodów, plamy zacz
ę
ły traci
ć
kolory, stawały si
ę
mroczne,
ciemniały, lecz wci
ąż
mogłem rozró
ż
ni
ć
pojedyncze barwy. Ł
ą
czenie si
ę
plam i przyjmowanie przez nie jednej formy zacz
ę
ło przebiega
ć
teraz
szybciej. Jednak co chwil
ę
płaty czerni ? tak, wszystkie kolory
przemieniły si
ę
w g
ę
st
ą
, aksamitna czer
ń
- zlewały si
ę
ze sob
ą
tworz
ą
c najró
ż
niejsze kształty, jak gdyby nie mogły doj
ść
do zgody,
co maj
ą
stworzy
ć
. Ostatecznie uło
ż
yły si
ę
w sylwetk
ę
człowieka
ubranego w długie, powłóczyste szaty. W czasie, gdy ja stałem na
platformie wie
ń
cz
ą
cej schody, on zdawał si
ę
unosi
ć
w tym, co
wypełniało krain
ę
snu. Jakby płyn
ą
ł nad mrocznymi chmurami sennych
mar. Nie widziałem jego twarzy, gdy
ż
nie było tu
ż
adnego
ź
ródła
ś
wiatła skierowanego na t
ę
tajemnicz
ą
posta
ć
. Kiedy formowanie
dobiegło ko
ń
ca, dzwony zamilkły. Zapanowała cisza zwiastuj
ą
ca
oczekiwanie...
Nagle po mojej prawej stronie pojawił si
ę
snop
ś
wiatła, który zacz
ą
ł
przybli
ż
a
ć
si
ę
zmierzaj
ą
c do o
ś
wietlenia mrocznej sylwetki stoj
ą
cej
naprzeciw mnie. Powoli z mroku zacz
ę
ły wyłania
ć
si
ę
wyra
ź
ne kontury
jej stroju. Pierwsze co przyszło mi do głowy, gdy zobaczyłem
granatow
ą
, si
ę
gaj
ą
c
ą
stóp sylwetki szat
ę
, było nieodparte wra
ż
enie,
i
ż
osoba ta musi by
ć
jakim
ś
kapłanem. Nie wiem, dlaczego tak
pomy
ś
lałem.
Ś
wiatło w dalszym ci
ą
gu ujawniało wygl
ą
d nieznajomego. W
ko
ń
cu ujrzałem go. Wyra
ź
nie. Zalanego
ś
wiatłem. Całego, za wyj
ą
tkiem
twarzy, któr
ą
skrywał cie
ń
rzucony przez naci
ą
gni
ę
ty gł
ę
boko na oczy
kaptur. Dostrzec mo
ż
na było jedynie niewyra
ź
n
ą
lini
ę
ust. Mogłem
teraz dokładnie stwierdzi
ć
, kogo spotkałem w moim
ś
nie: był to,
s
ą
dz
ą
c z budowy ciała, m
ęż
czyzna ubrany w dług
ą
, granatow
ą
tunik
ę
przywodz
ą
c
ą
na my
ś
l stój kapła
ń
ski. Byli
ś
my mniej wi
ę
cej równego
wzrostu. Wyczuwałem płyn
ą
c
ą
od niego sił
ę
, nie daj
ą
ce si
ę
opisa
ć
uczucie własnej wy
ż
szo
ś
ci oraz co
ś
co wywoływało l
ę
k: pierwotn
ą
,
niepoj
ę
t
ą
moc, której pot
ę
gi umysł ludzki nie byłby w stanie ogarn
ąć
i zrozumie
ć
. Przez jaki
ś
czas stali
ś
my tak na przeciw siebie nie
wykonuj
ą
c
ż
adnych ruchów. W pewnej chwili
ż
e jego usta rozwarły si
ę
,
jakby w przygotowaniu do wydania jakiego
ś
d
ź
wi
ę
ku. Lecz nic takiego
nie nast
ą
piło. Usta poruszały si
ę
powoli, najwyra
ź
niej staraj
ą
c si
ę
przekaza
ć
mi jak
ąś
wiadomo
ść
, lecz
ż
aden d
ź
wi
ę
k nie naruszył
panuj
ą
cej ciszy. Trwało to przez jaki
ś
czas ? nie wiem dokładnie ile.
Mogła by
ć
to zarówno minuta, jak i godzina. Ja stałem w miejscu
niczym zahipnotyzowany i wpatrywałem si
ę
w stoj
ą
c
ą
przede mn
ą
posta
ć
.
Wreszcie kapłan? najwyra
ź
niej zrezygnował z ch
ę
ci porozumienia si
ę
ze
mn
ą
, i zacz
ą
ł zbiera
ć
si
ę
do odej
ś
cia ? po prostu poczynaj
ą
c od stóp
zacz
ą
ł si
ę
rozmywa
ć
. W tym momencie nast
ą
piło co
ś
, czego chyba nie
zapomn
ę
do ko
ń
ca, mam nadzieje,
ż
e ju
ż
niezbyt długiego,
ż
ycia. Snop
ś
wiatła o
ś
wietlaj
ą
cy nas do tej pory z boku, przenikn
ą
ł przeze mnie i
podpłyn
ą
ł do znikaj
ą
cej postaci o
ś
wietlaj
ą
c jej twarz! W trupiobladej
po
ś
wiacie bij
ą
cej od tajemniczego reflektora ujrzałem upiorny widok:
mój niedoszły rozmówca nie posiadał czego
ś
, co mo
ż
na by nazwa
ć
twarz
ą
! Jej miejsce zajmowała czaszka obci
ą
gni
ę
ta cienk
ą
, such
ą
i
pomarszczon
ą
skór
ą
. Oczodoły ziały pustk
ą
, a suche wargi odsłaniały
po
ż
ółkłe ze staro
ś
ci z
ę
by zaci
ś
ni
ę
te w wiecznym grymasie. Zacz
ą
łem
krzycze
ć
.
W tym wła
ś
nie momencie obudziłem si
ę
krzycz
ą
c na cały głos. W panice
zacz
ą
łem szuka
ć
wył
ą
cznika lampki nocnej. Gdy go znalazłem,
natychmiast wcisn
ą
łem, roz
ś
wietlaj
ą
c pokój jasn
ą
barw
ą
spokojnego,
nios
ą
cego wybawienie elektrycznego
ś
wiatł
ą
. Spojrzałem na zegar. Było
dwadzie
ś
cia po czwartej rano. Tej nocy ju
ż
nie zmru
ż
yłem oka.
Jak ju
ż
wspomniałem, niezmiernie rzadko co
ś
mi si
ę
ś
ni. S
ą
to ? o ile
uda mi si
ę
je zapami
ę
ta
ć
- sny spokojne, przywołuj
ą
ce dawne zdarzenia
i sytuacje, w których si
ę
znalazłem. Koszmarów za
ś
nie miałem nigdy.
A
ż
do tej pory.
Obudziwszy si
ę
, przesiedziałem na łó
ż
ku cztery godziny, staraj
ą
c nie
my
ś
le
ć
o tym, co zobaczyłem we
ś
nie. Jednak nie było to łatwe. Ci
ą
gle
w mych my
ś
lach pojawiała si
ę
straszna wizja z mego snu: czaszka
obci
ą
gni
ę
ta wiekow
ą
skór
ą
, twarz pozbawiona oczu, pozbawiona
ż
ycia. A
jednak posta
ć
, któr
ą
spotkałem we
ś
nie była
ż
ywa! Próbowała co
ś
mi
powiedzie
ć
, lecz z jakich
ś
nieznanych mi przyczyn nie mogła
zrealizowa
ć
swoich zamierze
ń
.
Nadej
ś
cie dnia powitałem z ulg
ą
. O
ś
wietlony przez pierwsze promienie
sło
ń
ca wpadaj
ą
ce przez okno do mojego pokoju, powoli uspakajałem si
ę
.
Wtedy mój wzrok padł na le
żą
c
ą
na podłodze ksi
ąż
k
ę
, któr
ą
czytałem
poprzedniego wieczoru. W nocy musiała spa
ść
z łó
ż
ka. Podniosłem j
ą
.
Była otwarta na rozdziale dotycz
ą
cym koszmarów sennych i ich zwi
ą
zku
z osobistymi l
ę
kami
ś
ni
ą
cego. Zacz
ę
ły mi dr
ż
e
ć
r
ę
ce. To ta ksi
ąż
ka
spowodowała moje nocne prze
ż
ycia! ? pomy
ś
lałem. Gdybym jej nie
czytał, nie miałbym najprawdopodobniej
ż
adnego snu. Zdenerwowany
poszedłem z ni
ą
do salonu i wrzuciłem do kominka. Cho
ć
w domu było
ciepło - rok temu zainstalowano centralne ogrzewanie - rozpaliłem
ogie
ń
i przez jaki
ś
czas patrzyłem, jak białe strony czerniej
ą
w
płomieniach i zamieniaj
ą
si
ę
w popiół. Troch
ę
mi to pomogło.
Nast
ę
pnie zjadłem
ś
niadanie i postanowiłem dla odpr
ęż
enia
przespacerowa
ć
si
ę
po mie
ś
cie.
Jesie
ń
w regionie, w którym mieszkam bywa ró
ż
na: mo
ż
e by
ć
ciepła i
sucha, łagodnie przygotowuj
ą
ca nas na przyj
ś
cie zimy, lecz mo
ż
e by
ć
równie
ż
zimna i deszczowa, działaj
ą
ca na wszystkich przygn
ę
biaj
ą
co i
zmuszaj
ą
ca do rozmy
ś
la
ń
nad sob
ą
. Taka wła
ś
nie była w tym roku.
Zimna, mokra, atakuj
ą
ca wszystkich lodowatym wiatrem, który
przedzierał si
ę
przez najgrubsze nawet ubranie, wywołuj
ą
c dreszcze.
Postawiłem kołnierz i nało
ż
yłem kapelusz. Wprawdzie nie padało, lecz
wiał zimny wiatr, zawodz
ą
cy w szczelinach murów i przeciskaj
ą
cy si
ę
przez najlepiej uszczelnione okna. Czułem ,
ż
e niesie on ze sob
ą
jakie
ś
uczucie nieokre
ś
lonego i irracjonalnego niepokoju, lecz
przypisałem to nocnym prze
ż
yciom. Wci
ąż
bowiem byłem wstrz
ąś
ni
ę
ty
tym, co ujrzałem we
ś
nie. Wyszedłem na ulic
ę
i skierowałem si
ę
w
stron
ę
niewielkiego placyku znajduj
ą
cego si
ę
niedaleko od mojego
domu.
Lubiłem to miejsce. Tam bowiem znajdowało si
ę
kilka sklepów z
ulubionym przedmiotem moich zainteresowa
ń
- ksi
ąż
kami. Wokół placyku,
na którego
ś
rodku biła niewielka fontanna, stało sze
ść
czy siedem
sklepów, z których cztery sprzedawały głównie ksi
ąż
ki. Była tam
ksi
ę
garnia techniczna zaopatruj
ą
ca przede wszystkim in
ż
ynierów,
ksi
ę
garnia medyczna odwiedzana przez lekarzy i aptekarzy i ksi
ę
garnia
"dla wszystkich" sprzedaj
ą
ca ksi
ąż
ki o najró
ż
niejszej tematyce - od
dzieci
ę
cych, poprzez ksi
ąż
ki dla młodzie
ż
y i literatur
ę
przybli
ż
aj
ą
c
ą
najnowsze osi
ą
gni
ę
cia nauki i techniki, do dzieł autorów takich jak
Homer czy Kartezjusz. Ostatnim z najbardziej interesuj
ą
cych mnie
sklepów był antykwariat. Lubiłem tam przychodzi
ć
od czasu, jak tylko
nauczyłem si
ę
w miar
ę
poprawnie czyta
ć
. Siedz
ą
c otoczony drobinami
kurzu i zapachem skóry przegl
ą
dałem po
ż
ółkłe ze staro
ś
ci woluminy,
staraj
ą
c si
ę
jednocze
ś
nie zrozumie
ć
jak najwi
ę
cej z ich tre
ś
ci.
Mimo, i
ż
była niedziela, zdecydowałem si
ę
zajrze
ć
do antykwariatu
cho
ć
by przez szyb
ę
, gdy
ż
od ponad miesi
ą
ca nie byłem tam. Przez jaki
ś
czas szedłem ulic
ą
samotnie, zmagaj
ą
c si
ę
z przybieraj
ą
cym na sile
wiatrem. Dopiero dwie przecznice od mojego domu zobaczyłem pierwszych
przechodniów. Wszyscy spieszyli si
ę
gdzie
ś
i nie zwracali na siebie
uwagi, maj
ą
c my
ś
li zaj
ę
te swoimi sprawami. Zauwa
ż
yłem jednak,
ż
e ci,
którzy mnie mijali, uwa
ż
nie przygl
ą
dali mi si
ę
, a na ich twarzach
malował si
ę
bezgraniczny strach. Nie wiedziałem, jak si
ę
zachowa
ć
,
wi
ę
c szedłem dalej, staraj
ą
c si
ę
omija
ć
wszystkie napotkane osoby.
Nagle mocniejszy powiew wiatru str
ą
cił mi z głowy kapelusz. Chc
ą
c
zało
ż
y
ć
go w miar
ę
prosto, przystan
ą
łem przy jednej z wystaw mijanych
sklepów. Spojrzałem, na swoje odbicie i ziemia w tym momencie usun
ę
ła
mi si
ę
spod nóg. W odbiciu nie zobaczyłem siebie, lecz ów potworny
obraz z mojego snu: blad
ą
czaszk
ę
obci
ą
gni
ę
t
ą
przezroczyst
ą
skór
ą
.
Potem straciłem przytomno
ść
.
Ocuciły mnie pierwsze strugi deszczu. Powoli wstałem i z l
ę
kiem
spojrzałem w szyb
ę
wystawow
ą
. Nie ujrzałem w niej jednak nic poza
swoim odbiciem. Stwierdziłem,
ż
e jestem blady i trz
ę
s
ę
si
ę
, nie
wiadomo czy z zimna, czy te
ż
ze strachu. Na szcz
ęś
cie to, co ujrzałem
wcze
ś
niej w szybie, było tylko złudzeniem - pomy
ś
lałem. Otrzepałem
płaszcz i zawróciłem w kierunku domu. S
ą
dziłem,
ż
e jest to jedyne
bezpieczne miejsce. Nie wiedziałem wówczas, jak bardzo si
ę
myliłem.
Na progu domu znalazłem poranne wydanie lokalnej gazety. Wzi
ą
łem j
ą
i
wszedłem do
ś
rodka. Skierowałem swoje kroki do salonu. Rozpaliłem
ponownie ogie
ń
w kominku, usiadłem w fotelu i zacz
ą
łem czyta
ć
gazet
ę
.
Tak jak si
ę
spodziewałem, nie znalazłem w niej nic ciekawego. Nic, za
wyj
ą
tkiem artykułu na czwartej stronie, na której od kilku miesi
ę
cy
mie
ś
cił si
ę
dział przypominaj
ą
cy histori
ę
miasta. Wydarzenia, o
których mówił artykuł, miały miejsce kilkadziesi
ą
t lat temu. Poniewa
ż
przez ponad dwadzie
ś
cia lat przebywałem za granic
ą
, zaciekawiło mnie
to. Zdziwiony byłem równie
ż
,
ż
e nikt mi o tym wcze
ś
niej nie mówił..
Ale przejd
ź
my do rzeczy. Kilkadziesi
ą
t lat temu pewien imigrant z
Rosji, Borys Gajdar, zacz
ą
ł nawoływa
ć
ludzi do stworzenia Wspólnoty,
w której jakakolwiek kontrola jednostki sprawowana przez organy
wy
ż
sze, takie jak rz
ą
d czy parlament nie istniała by. Nawoływał do
lekcewa
ż
enia ró
ż
nych ustaw, gdy
ż
, jak mówił, to wszystko ogranicza
wol
ę
człowieka, która powinna pozosta
ć
wolna, tak jak j
ą
uczynił Bóg.
Wielu ludzi pod
ąż
yło za jego wołaniem. Pocz
ą
tkowo lekcewa
żą
c jedynie
normy obyczajowe. Nast
ę
pnie jednak zacz
ę
li lekcewa
ż
y
ć
prawo, co
doprowadziło do licznych konfliktów z policj
ą
. Jednak to nie było
wszystko. Po dłu
ż
szym czasie swojej działalno
ś
ci Gajdar stwierdził,
ż
e jakoby posiada moc, dzi
ę
ki której z boskiego nakazu ma wyrwa
ć
ludzi spod kontroli rz
ą
du. Moc ta miała polega
ć
na zdolno
ś
ci
uzdrawiania oraz oczyszczania umysłów ludzi z "głupich i
niepotrzebnych praw narzuconych przez władze miasta i kraju". Gajdar
twierdził,
ż
e jego moc nie jest niewyczerpana i dlatego musi j
ą
uzupełnia
ć
. Mówił,
ż
e najlepiej czerpie si
ę
j
ą
z dzieci, gdy
ż
"nie s
ą
one jeszcze ska
ż
one nakazami ograniczaj
ą
cymi ich wolno
ść
". "Kapłan"
urz
ą
dził sobie "sal
ę
modłów" w podziemiach, które podobno rozci
ą
gaj
ą
si
ę
pod całym miastem i prowadz
ą
do wszystkich domów, które zbudowano
w zeszłym stuleciu. Podziemia te miały pełni
ć
rol
ę
schronienia na
wypadek wojny lub kl
ę
ski
ż
ywiołowej. Co wieczór przyprowadzał do swej
kryjówki grupk
ę
dzieci. Kiedy nast
ę
pnego dnia rodzice chcieli je
zabra
ć
do domów, mówił, i
ż
s
ą
wyczerpane procesem przekazywania mocy
i zapadły w gł
ę
boki sen, z którego obudz
ą
si
ę
dopiero po kilku
dniach. Trwało to przez tydzie
ń
. Po tym czasie rodzice zacz
ę
li
domaga
ć
si
ę
powrotu dzieci. Gajdarowi udało si
ę
ich uspokoi
ć
obietnic
ą
,
ż
e nast
ę
pnego dnia dzieci wróc
ą
do domów. Tak si
ę
jednak
nie stało. Rosjanina złapano w czasie, gdy cichaczem opuszczał
miasto. Zmuszono go do zaprowadzenia policji do kryjówki. Do
podziemia zeszło wraz z nim trzech policjantów i dwóch ojców. Wyszły
tylko trzy osoby, w tym jedna postarzona w ci
ą
gu pi
ę
ciu minut o
kilkadziesi
ą
t lat. Według ich relacji, zaraz po zej
ś
ciu schodami na
dół, Gajdar rzucił si
ę
na jednego policjanta z no
ż
em trafiaj
ą
c go
prosto w serce. W tym momencie starszy wiekiem inspektor dostał
zawału. Trzeciemu z policjantów udało si
ę
obezwładni
ć
napastnika.
Podobno wtedy Gajdar rzucił si
ę
na wbite w podłog
ę
stalowe pr
ę
ty
podtrzymuj
ą
ce ołtarz i zgin
ą
ł na miejscu. Pozostała trójka szybko
opu
ś
ciła pomieszczenie. Na powierzchni zauwa
ż
yli,
ż
e jeden z
towarzysz
ą
cych im m
ęż
czyzn posiwiał. Policjant zablokował drzwi
prowadz
ą
ce na dół i, nie wyja
ś
niaj
ą
c dlaczego, kazał szybko zamurowa
ć
wej
ś
cie. Jako przyczyn
ę
nagłego postarzenia si
ę
jednego z m
ęż
czyzn
lekarz uznał "nagły szok wywołany gwałtownymi prze
ż
yciami
przekraczaj
ą
cymi odporno
ść
psychiczn
ą
badanego".
Ż
adna osoba z tej
trójki nigdy ju
ż
wi
ę
cej nie chciała rozmawia
ć
o tej sprawie. Nigdy
te
ż
nikt nie dowiedział si
ę
, co tak naprawd
ę
wydarzyło si
ę
w
podziemiu. Nigdy te
ż
nie odnaleziono zaginionych dzieci.
Kiedy ju
ż
przeczytałem gazet
ę
, zacz
ę
ła ogarnia
ć
mnie ogromna senno
ść
.
Chwil
ę
walczyłem z tym uczuciem pami
ę
tny snów z minionej nocy, lecz w
ko
ń
cu uległem. Ostatni
ą
rzecz
ą
, jak
ą
zobaczyłem przed zapadni
ę
ciem w
sen, był zegar. Wskazywał dziesi
ą
t
ą
rano. Przez głow
ę
przemkn
ę
ła mi
my
ś
l,
ż
e jest za wcze
ś
nie na sen...
Znów to widziałem! Ten sam obraz, co poprzednio! Wysokie, drewniane
schody prowadz
ą
ce jakby do nik
ą
d... Lecz tym razem wiedziałem, co
znajd
ę
na górze. Opierałem si
ę
. Mimo to co
ś
kazało mi wchodzi
ć
po
schodach, pod
ąż
a
ć
na ponowne spotkanie z Koszmarem. Jednak pewne
szczegóły uległy zmianie w porównaniu z poprzednim snem: nie było
słycha
ć
upiornej muzyki wygrywanej na dzwonach. Panowała cisza
przerywana jedynie skrzypieniem schodów, po których wchodziłem.
Powoli z ciemno
ś
ci zaczynał wyłania
ć
si
ę
szczyt wie
ż
y, lecz nie
dostrzegłem nad sob
ą
bezkształtnych plam. To CO
Ś
ju
ż
tam na mnie
czekało!
Dotarłem na gór
ę
. Jak poprzednio pojawił si
ę
snop
ś
wiatła, który
wydobył z ciemno
ś
ci mnie oraz "Kapłana". Tym razem
ś
wiatło trzymało
si
ę
z daleka, tak jakby nie chciało popełni
ć
drugi raz tego samego
bł
ę
du. I znowu, tak jak poprzednio, wargi nieznajomego zacz
ę
ły si
ę
porusza
ć
, lecz tym razem słyszałem, co chciały mi przekaza
ć
! Głos
nieznajomego był zimny, mroczny, poruszał ka
ż
dym nerwem mojego ciała
(o ile mo
ż
na tak nazwa
ć
uczucie, które towarzyszyło mi we
ś
nie).
Jeszcze długo potem, gdy wydarzenia te odeszły w przeszło
ść
,
słyszałem ten głos i pierwsze słowa mojego przera
ż
aj
ą
cego rozmówcy:
Ż
ywa istoto! Człowieku podległy
Ś
mierci! Zostałe
ś
tu wezwany, aby
dopomóc mi wypełni
ć
moj
ą
ś
wi
ę
t
ą
misj
ę
. Wiele lat byłem uwi
ę
ziony,
lecz czas si
ę
dopełnił. Powróc
ę
, aby głosi
ć
Słowo Wolno
ś
ci, a ty
b
ę
dziesz narz
ę
dziem w mych r
ę
kach, które uwolni mnie i poprowadzi do
wiecznej chwały w imi
ę
Pana!?
W tym momencie posta
ć
zacz
ę
ła znika
ć
, stawa
ć
si
ę
przezroczysta. Ja
sam stałem jak sparali
ż
owany nie mog
ą
c si
ę
ruszy
ć
. Nagle usłyszałem
trzask. Schody pode mn
ą
zacz
ę
ły rozpada
ć
si
ę
! W nast
ę
pnej sekundzie
leciałem w dół w niezmierzon
ą
otchła
ń
strachu i ciemno
ś
ci.
Obudził mnie mój własny krzyk. Siedziałem na fotelu w salonie. Zegar
wskazywał trzeci
ą
po południu. Moje senne prze
ż
ycia trwały wi
ę
c
dłu
ż
ej ni
ż
mogłem przypuszcza
ć
. Bolała mnie głowa. Powoli wstałem i
nagle usłyszałem trzask. Przera
ż
ony, mało nie straciłem przytomno
ś
ci
po raz drugi raz dniu. Trzask przypomniał mi rozpadaj
ą
ce si
ę
schody.
My
ś
lałem,
ż
e cały dom zaraz runie mi na głow
ę
. Nic takiego si
ę
jednak
nie stało. To na dworze złamała si
ę
gał
ąź
starego wi
ą
zu. Na zewn
ą
trz
szalała burza.
Poszedłem do kuchni. Wzi
ą
łem dwie aspiryny i napiłem si
ę
kawy. Przez
nast
ę
pn
ą
godzin
ę
piłem fili
ż
ank
ę
czarnego, odp
ę
dzaj
ą
cego sen płynu,
za fili
ż
ank
ą
. Postanowiłem nie spa
ć
przez najbli
ż
sze dwa, trzy dni.
Miałem nadziej
ę
,
ż
e mo
ż
e po tym czasie koszmar opu
ś
ci mnie...na
zawsze.
Podobno przed przeznaczeniem nie ma ucieczki. Mo
ż
na jedynie swoimi
czynami zmieni
ć
najbli
ż
sz
ą
przyszło
ść
. Lecz celu, wyznaczonego
ka
ż
demu człowiekowi przez siły wy
ż
sze, nie zmieni
ć
nie mo
ż
na. Mo
ż
na
stara
ć
si
ę
oddali
ć
od niego, okr
ąż
y
ć
go, wymin
ąć
. On jednak zawsze
b
ę
dzie przybli
ż
ał si
ę
, a
ż
nadejdzie chwila, w której
ż
yciowa misja
ka
ż
dego człowieka zostanie wypełniona. Takim głównym celem w
ż
yciu
wi
ę
kszo
ś
ci z nas jest
ś
mier
ć
, lecz niektórzy maj
ą
wa
ż
niejsze zadania
do spełnienia: ich misj
ą
jest praca nad popraw
ą
losu całej ludzko
ś
ci,
stawanie si
ę
m
ę
czennikami lub
ś
wi
ę
tymi lub inne doniosłe cele. Ja sam
kiedy
ś
pragn
ą
łem wybi
ć
si
ę
ponad tych zwykłych, zmierzaj
ą
cych ku
ostatecznemu ko
ń
cu, niezauwa
ż
anych ludzi. Jednak po wydarzeniach, o
których pisz
ę
, zmieniłem zdanie. Poznałem misj
ę
, jak
ą
miałem
wypełni
ć
, i zacz
ą
łem
ż
ałowa
ć
,
ż
e przeznaczenie wybrało wła
ś
nie mnie.
Po wypiciu kilkunastu fili
ż
anek kawy i powzi
ę
ciu decyzji o zerwaniu
na kilka dni ze snem, udałem si
ę
do mojego przyjaciela - aptekarza.
Chciałem po
ż
yczy
ć
od niego kilka paczek kawy ? uwielbiał ten napój i
zawsze miał go nieprzebrane zapasy - i poprosi
ć
go o jakie
ś
ś
rodki
wzmacniaj
ą
ce - a wszystko po to, aby uwolni
ć
si
ę
od prze
ś
laduj
ą
cego
mnie koszmaru.
Ulice były ciche, spowite mgł
ą
. Kiedy szedłem, przez chwil
ę
poczułem,
jakbym był w innym miejscu, takim, którego nie znam. Jednak uczucie
to szybko mnie opu
ś
ciło. Id
ą
c, przezornie nie ogl
ą
dałem wystaw
sklepowych i unikałem spogl
ą
dania w ka
ż
d
ą
powierzchni
ę
, która dawała
w miar
ę
wyra
ź
ne odbicie. Nie chciałem ponownie ujrze
ć
twarzy upiora z
mojego snu.
Po jakim
ś
czasie dotarłem do domu mojego przyjaciela. Poniewa
ż
na
stukanie do drzwi nikt nie odpowiadał, udałem si
ę
do prowadzonej
przez niego apteki. Miał on bowiem zwyczaj pracowania nawet w dni
wolne i
ś
wi
ę
ta. "To tak na wszelki wypadek" - mówił. "Lekarza wzywa
si
ę
do nagłych wypadków, tak wi
ę
c mo
ż
e komu
ś
potrzebne nagle b
ę
d
ą
leki?". Sklep był otwarty. Przekraczaj
ą
c próg poczułem si
ę
, jakbym
wst
ę
pował do innego, oddalonego w czasie
ś
wiata. Za lad
ą
ujrzałem -
zamiast mojego znajomego - młodego człowieka ubranego w niemodne dzi
ś
ubranie, który powitał mnie słowami: "Witam szanownego pana. Czego
szanowny pan potrzebuje?" Sk
ą
d on wzi
ą
ł takiego asystenta? -
pomy
ś
lałem. Zawsze twierdził,
ż
e w swojej aptece pracowa
ć
b
ę
dzie
tylko on i nikogo wi
ę
cej do niej nie wpu
ś
ci. Strój i sposób mówienia
tego młodego człowieka wydały mi si
ę
dziwne, gdy
ż
wszystko wskazywało
na to, i
ż
nowy asystent mojego przyjaciela został
ż
ywcem wyrwany z
jakiej
ś
powie
ś
ci z ko
ń
ca ubiegłego stulecia.
Skin
ą
łem głow
ą
w odpowiedzi i poprosiłem o opakowanie
ś
rodka
wzmacniaj
ą
cego. Kiedy wyj
ą
łem kilka banknotów, chc
ą
c zapłaci
ć
,
sprzedawca powiedział,
ż
e to za du
ż
o i wzi
ą
ł tylko jeden z nich.
Nast
ę
pnie wydał mi spor
ą
reszt
ę
. Opu
ś
ciłem aptek
ę
zastanawiaj
ą
c si
ę
,
czy to ceny lekarstw spadły, czy te
ż
ja trac
ę
powoli wzrok, gdy
ż
nie
mog
ę
rozpozna
ć
poszczególnych nominałów.
Wróciłem do domu. Od razu wzi
ą
łem dawk
ę
kupionego przed kilkunastoma
minutami
ś
rodka i zaparzyłem dzbanek kawy. Obok dzbanka poło
ż
yłem na
stole nó
ż
i zestaw
ś
rodków opatrunkowych. Gdyby nawet kawa nie mogła
odp
ę
dzi
ć
ode mnie snu, b
ę
d
ę
nacinał skór
ę
na r
ę
kach, maj
ą
c nadziej
ę
,
ż
e ból pomo
ż
e mi pozosta
ć
przytomnym.
Kiedy kofeina zawarta w jednej fili
ż
ance kawy przestawała działa
ć
,
wypijałem kolejn
ą
. I tak na okr
ą
gło przez kilkana
ś
cie godzin. Jednak
po jakim
ś
czasie stwierdziłem,
ż
e mój organizm powoli zaczyna
uodparnia
ć
si
ę
na działanie kofeiny. Zm
ę
czenie i senno
ść
coraz
cia
ś
niej zacz
ę
ły oplata
ć
mój umysł. Spojrzałem na nó
ż
le
żą
cy na
stole. Zacz
ą
łem my
ś
le
ć
, czy byłbym zdolny do dokonania tak okropnego
czynu. Uczycie senno
ś
ci zacz
ę
ło ogarnia
ć
mnie coraz bardziej. Siłuj
ą
c
si
ę
ze sob
ą
wyci
ą
gn
ą
łem r
ę
k
ę
w kierunku narz
ę
dzia, dzi
ę
ki któremu
miałem nadziej
ę
pozosta
ć
przytomnym. Zacisn
ą
łem palce na r
ę
koje
ś
ci. W
tym momencie zasn
ą
łem. K
ą
tem oka zobaczyłem jeszcze przewracaj
ą
cy si
ę
dzbanek z resztkami kawy i rozlewaj
ą
cy si
ę
po stole ciemny płyn.
Biegłem. Co
ś
zmuszało mnie do szale
ń
czego biegu. Znałem te ulice. To
było moje miasto. Wygl
ą
dało jednak inaczej ni
ż
zwykle. Budynki były
jakby młodsze, nie zniszczone upływem czasu. W oddali dostrzegłem
przeje
ż
d
ż
aj
ą
cy samochód do
ść
starego typu. Nie mogłem sobie
przypomnie
ć
, czy kto
ś
w moim mie
ś
cie posiadał podobny pojazd. Nagle
otoczenie zacz
ę
ło si
ę
zmienia
ć
. Jakby znik
ą
d pojawiły si
ę
g
ę
ste,
mlecznobiałe pasma mgły, które po chwili skryły wszystko dookoła.
Widziałem tylko drog
ę
przed sob
ą
. Próbowałem zatrzyma
ć
si
ę
, lecz
jaka
ś
siła nie pozwalała mi na to. Musiałem biec ku nieznanemu
celowi. Trasa mojego biegu, która prawie cały czas prowadziła prosto,
nagle skr
ę
ciła. Moim oczom ukazał si
ę
dom, otoczony ogrodem,
odgrodzony od ulicy czerwonym, ceglanym płotem. Stan
ą
łem przed bram
ą
,
która po chwili otworzyła si
ę
, pozwalaj
ą
c mi wej
ść
na teren
posiadło
ś
ci. Przez głow
ę
przemkn
ę
ła mi my
ś
l,
ż
e znam ten dom, jego
otoczenie i umiejscowienie, lecz nic konkretnego nie byłem w stanie
sobie przypomnie
ć
. Czuj
ą
c,
ż
e nie mam innego wyj
ś
cia, ruszyłem
naprzód. Za sob
ą
usłyszałem szcz
ę
k. To brama zatrzasn
ę
ła si
ę
odcinaj
ą
c mi drog
ę
wyj
ś
cia. Ruszyłem powoli w kierunku domu. Po
chwili stan
ą
łem przed drewnianymi, okutymi mosi
ą
dzem drzwiami. Z
niewiadomych przyczyn wiedziałem,
ż
e były otwarte, a ja musz
ę
wej
ść
do
ś
rodka. Nacisn
ą
łem klamk
ę
...
Obudziłem si
ę
zlany potem, ci
ęż
ko oddychaj
ą
c, jakbym rzeczywi
ś
cie
biegał przez dłu
ż
szy czas. Zza okna dochodził mnie gwar rozmów. To
one wyrwały mnie z tego dziwnego snu. Kiedy ochłon
ą
łem, u
ś
miechn
ą
łem
si
ę
. Chyba udało mi si
ę
w ko
ń
cu uwolni
ć
od tego okropnego człowieka
nawiedzaj
ą
cego mnie w snach. Spojrzałem na zegarek. Ten jednak nie
działał. Przeniosłem wzrok na zegar stoj
ą
cy na półce, lecz ku mojemu
zdumieniu on równie
ż
stan
ą
ł. Tkni
ę
ty jakim
ś
przeczuciem zacz
ą
łem
chodzi
ć
po całym domu i sprawdza
ć
zegary.
Ż
aden z nich nie działał!
Wszystkie zatrzymały si
ę
na tej samej godzinie: dwadzie
ś
cia po
dziesi
ą
tej. Nie wiedziałem jednak, czy była to dziesi
ą
ta rano czy te
ż
w nocy, tak wi
ę
c nie mogłem okre
ś
li
ć
, jak długo spałem. Za oknem
ś
wieciło sło
ń
ce. Postanowiłem wi
ę
c wyj
ść
z domu i spyta
ć
si
ę
kogo
ś
,
która jest teraz godzina oraz jaki dzie
ń
mamy.
Zamkn
ą
łem drzwi na klucz i zdecydowałem si
ę
przej
ść
na rynek i
sprawdzi
ć
, czy działa zegar na wie
ż
y ratuszowej. Jednak kiedy tylko
wyszedłem za bram
ę
, dostrzegłem tłum ludzi pod
ąż
aj
ą
cych w stron
ę
niewielkiego placu poło
ż
onego przy parku. Moje próby nawi
ą
zania
rozmowy z kimkolwiek z nich spełzły na niczym. Ludzie ci zachowywali
si
ę
, jakby byli w transie. Nie reagowali na
ż
adne zaczepki z mojej
strony. Ponadto ich ubrania były dziwne. Prezentowały styl nieobecny
w modzie ju
ż
co najmniej od trzydziestu lat lat. Nagle czyje
ś
r
ę
ce
wci
ą
gn
ę
ły mnie w
ś
rodek tego pochodu. Zostałem zmuszony pod
ąż
y
ć
razem
ze wszystkimi. Tak jak si
ę
tego domy
ś
liłem wcze
ś
niej, po kilkunastu
minutach dotarli
ś
my na przyparkowy plac.
Gdy doszli
ś
my do celu, pochód uspokoił si
ę
, ucichły głosy. Wszyscy w
skupieniu wpatrywali si
ę
na niewielkie podwy
ż
szenie ustawione w
centrum placu. Po chwili pojawił si
ę
na nim jaki
ś
m
ęż
czyzna. Nie
miałem wtedy pod r
ę
k
ą
lustra, aby to sprawdzi
ć
, lecz podejrzewam,
ż
e
zbladłem wówczas ze strachu. M
ęż
czyzna ów był identycznej postury i
nosił takie same szaty, jak zjawa z mojego snu. Lecz zamiast gołej
czaszki, posiadał normaln
ą
ludzk
ą
twarz. Jednak moje odczucia były
takie same jak podczas pami
ę
tnego koszmaru. Od tego m
ęż
czyzny biła
aura wy
ż
szo
ś
ci, a kiedy odezwał si
ę
, w jego głosie wyczułem nut
ę
olbrzymiej zaci
ę
to
ś
ci i nieugi
ę
to
ś
ci. Prawdziwego fanatyzmu. Gdzie
ś
w
dali zacz
ę
ły bi
ć
dzwony. M
ęż
czyzna odezwał si
ę
do zebranych w te
słowa:
Bracia! Nasza Wspólnota, mimo wszelkich przeciwno
ś
ci, nadal istnieje!
Niedługo wszyscy osi
ą
gniemy nasz cel, którym jest
ż
ycie bez
ż
adnych
nakazów i praw ograniczaj
ą
cych woln
ą
wol
ę
człowieka. Wol
ę
, któr
ą
człowiek otrzymał od Boga, i któr
ą
w jego imieniu wykorzystywał do
wybierania drogi post
ę
powania. Godzina prawdy wybiła! Dzisiaj
wszystko si
ę
dopełni i nasze dusze zostan
ą
uwolnione spod jarzma
tych, którzy uwa
ż
aj
ą
si
ę
za stoj
ą
cych wy
ż
ej nad inne dzieci Boga!?
W tym momencie wszystko wokół mnie zacz
ę
ło si
ę
rozmywa
ć
. Ponownie
znalazłem si
ę
na szczycie wysokich schodów i ujrzałem przed sob
ą
posta
ć
ubrana w dług
ą
szat
ę
kapła
ń
sk
ą
. Tym razem jednak to nie był
sen! Czułem powiew powietrza na twarzy, mogłem dotkn
ąć
desek pod
moimi stopami. Jednak posta
ć
stoj
ą
ca przede mn
ą
wci
ąż
wydawała mi si
ę
równie niematerialna jak podczas pierwszego spotkania.
"Kapłan" zdj
ą
ł z głowy kaptur. Wiedziałem, co zobacz
ę
i my
ś
lałem,
ż
e
tym razem jestem na to przygotowany. Jednak ponownie strach zawładn
ą
ł
mn
ą
i ledwo powstrzymałem si
ę
od rzucenia z tej wysokiej platformy w
dół ciemnej otchłani nios
ą
cej wybawienie od tego koszmaru.
Ś
miertelniku!? - głos, który wydobył si
ę
z suchej, pomarszczonej
krtani przeszył mnie zimnem i wywołał dreszcze na całym ciele, lecz
jaka
ś
siła powstrzymywała mnie przed wykonaniem jakiegokolwiek ruch -
mogłem tylko słucha
ć
. ? Mój czas nadszedł! Jam jest odkupieniem, a
ty
ś
moim Heroldem, Wyzwolicielem! Wypełnisz sw
ą
misj
ę
dla chwały
mojej i chwały Pana, a zasłu
ż
ysz na odkupienie!? - w tym momencie
upiorna posta
ć
podeszła do mnie. Spod habitu wyłoniła si
ę
ko
ś
cista
r
ę
ka obci
ą
gni
ę
ta
ż
ółt
ą
, pomarszczon
ą
skór
ą
i dotkn
ę
ła mojego czoła.
Gdybym nie był sparali
ż
owany strachem, najprawdopodobniej
zwymiotowałbym na koszmar stoj
ą
cy przede mn
ą
. Ostatni
ą
rzecz
ą
, jak
ą
pami
ę
tam, był obraz jakich
ś
drzwi...
Nie wiem, jak długo le
ż
ałem nieprzytomny. Ockn
ą
łem si
ę
na podłodze
mojego pokoju, koło kominka. Kiedy próbowałem wsta
ć
, poczułem ostry
ból głowy, jakby kto
ś
raz za razem wbijał mi igł
ę
w mózg. Zebrałem
wszystkie siły, podniosłem si
ę
i powoli podszedłem do okna. Cały
ś
wiat za szyb
ą
był spowity szar
ą
, g
ę
st
ą
mgł
ą
. Nagle wewn
ą
trz mnie
rozległ si
ę
głos ka
żą
cy mi zej
ść
do składziku i wzi
ąć
kilof.
Próbowałem si
ę
temu przeciwstawi
ć
. Bezskutecznie. Wzi
ą
łem wi
ę
c kilof
i pchany wewn
ę
trznym rozkazem wyszedłem na ulic
ę
. Moje nogi same
poderwały si
ę
do biegu. Ruszyłem w mgł
ę
, która rozst
ę
powała si
ę
przede mn
ą
tworz
ą
c korytarz o mlecznobiałych
ś
cianach. Nagle doznałem
ol
ś
nienia! To wła
ś
nie
ś
niło mi si
ę
ostatnio. Te same ulice, tak samo
g
ę
sta mgła, szybki bieg ku nieznanemu... Teraz jednak znałem cel tej
"wycieczki". Był nim dziwny dom otoczony ceglanym murem.
Droga skr
ę
ciła i ujrzałem przed sob
ą
dom. Gdyby nie to,
ż
e obca wola
sterowała wszystkimi moimi ruchami i my
ś
lami, najprawdopodobniej
popadłbym w gł
ę
bokie szale
ń
stwo. Zatrzymałem si
ę
bowiem przed moim
własnym domem! Tak jak w moim
ś
nie brama otworzyła si
ę
, umo
ż
liwiaj
ą
c
mi wej
ś
cie na teren przyległego ogrodu.
Ś
ciskaj
ą
c kilof w r
ę
kach
skierowałem si
ę
do drzwi. Były otwarte. Wszedłem. Wn
ę
trze domu nie
przypominało jednak wystroju, jaki znałem.
Ś
ciany były pokryte
ró
ż
nymi symbolami i inskrypcjami. Nie miałem jednak czasu przyjrze
ć
im si
ę
dokładniej, gdy
ż
co
ś
- lub kto
ś
- skierowało moje kroki do
piwnicy. Zszedłem po starych, skrzypi
ą
cych schodach o
ś
wietlonych
przez nieziemskie
ś
wiatło wydobywaj
ą
ce si
ę
ze szczelin w
ś
cianach.
Kiedy ju
ż
byłem na dole, obróciłem si
ę
twarz
ą
w kierunku jednej ze
ś
cian i uderzyłem w ni
ą
kilofem. Po pierwszych uderzeniach posypał
si
ę
tynk oraz odłamki cegieł i rozkruszonej zaprawy. Po chwili jednak
kolejne uderzenie uczyniło wyłom w
ś
cianie. Z dziury powiało
zat
ę
chłym powietrzem. Za
ś
cian
ą
było pomieszczenie, o którego
istnieniu nie miałem poj
ę
cia, i o którym wolałbym nigdy si
ę
nie
dowiedzie
ć
.
Rozbiłem
ś
cian
ę
do ko
ń
ca. Kiedy przekroczyłem próg, w pomieszczeniu
zapłon
ę
ły ustawione na podłodze
ś
wiece. W ich
ś
wietle dostrzegłem
przera
ż
aj
ą
cy wystrój tego miejsca.
Ś
ciany były zachlapane zakrzepł
ą
krwi
ą
, któr
ą
kto
ś
namalował gdzieniegdzie upiorne obrazy i wypisał
niezrozumiałe dla mnie słowa. Lecz najgorsze było to, co zobaczyłem
na podłodze. U moich stóp le
ż
ały porozrzucane fragmenty ciał, s
ą
dz
ą
c
z wielko
ś
ci, najprawdopodobniej dzieci. Dostrzegłem oczy, poukładane
w niewielkie kupki, le
żą
ce pod
ś
cian
ą
, a tak
ż
e co
ś
, co wstrz
ą
sn
ę
ło
mn
ą
najbardziej: fragmenty ciał nosz
ą
ce
ś
lady ugryzie
ń
, nie do ko
ń
ca
objedzone ko
ś
ci oraz na wpół po
ż
art
ą
twarz dziewczynki. Mimo kontroli
sprawowanej nade mn
ą
, zwymiotowałem. Kiedy mój
ż
oł
ą
dek pozbył si
ę
ju
ż
całej swej zawarto
ś
ci, starałem si
ę
opanowa
ć
i spróbowa
ć
zamkn
ąć
oczy, lecz wci
ąż
byłem zmuszony patrze
ć
na pozostało
ś
ci po upiornej
uczcie. Nagle przede mn
ą
pojawiła si
ę
posta
ć
w mnisich szatach.
Uniosła głow
ę
i upiorny
ś
miech zagrzmiał w tym małym pomieszczeniu.
R
ę
ce upiora wyci
ą
gn
ę
ły si
ę
w moim kierunku, a pod kapturem zal
ś
niły
przygotowuj
ą
ce si
ę
do ugryzienia z
ę
by. Nie wiem, jak udało mi si
ę
przełama
ć
barier
ę
strachu i sił
ę
, dzi
ę
ki której ten "Kapłan" miał
nade mn
ą
władz
ę
. Zamachn
ą
łem si
ę
kilofem wbijaj
ą
c go w klatk
ę
piersiow
ą
m
ęż
czyzny stoj
ą
cego przede mn
ą
. Rozległ si
ę
mro
żą
cy krew w
ż
yłach krzyk, a ja sam straciłem przytomno
ść
.
Ockn
ą
łem si
ę
w szpitalu. Le
ż
ałem przywi
ą
zany do łó
ż
ka, a piel
ę
gniarka
wbijała mi w
ż
ył
ę
igł
ę
strzykawki. Widz
ą
c,
ż
e otworzyłem oczy
u
ś
miechn
ę
ła si
ę
i powiedziała,
ż
e to tylko zastrzyk uspokajaj
ą
cy.
Ponownie straciłem przytomno
ść
.
Po tygodniu zwolniono mnie ze szpitala, nakazuj
ą
c zgłosi
ć
si
ę
na
ponowne badania za miesi
ą
c. Przez ten tydzie
ń
zdołałem dowiedzie
ć
si
ę
, jak trafiłem do szpitala. Moje miasto zostało nawiedzone przez
trz
ę
sienie ziemi, a mnie przygniótł zawalaj
ą
cy si
ę
strop piwnicy.
Miałem podobno szcz
ęś
cie,
ż
e mój dom zacz
ę
to odgruzowywa
ć
jako
pierwszy, inaczej pewnie bym nie prze
ż
ył.
Zaakceptowałem t
ę
wersj
ę
wydarze
ń
. Była o wiele bardziej
prawdopodobna od tego, co my
ś
lałem, wiedziałem!,
ż
e mi si
ę
przydarzyło. Po dłu
ż
szym zastanowieniu postanowiłem napisa
ć
uzupełnienie artykułu o "misjonarzu" z Rosji i przyczynie zagini
ę
cia
dzieci i
ś
mierci dwóch policjantów. Napisałem o tym, lecz nigdy nie
wysłałem go do
ż
adnej gazety. Z przeprowadzonych przeze mnie
poszukiwa
ń
wynikało,
ż
e w naszym mie
ś
ci nigdy nie przebywał nikt o
nazwisku Gajdar, a tym bardziej jaki
ś
w
ę
drowny kaznodzieja. Policja
od zawsze miała za zadanie natychmiast wyrzuca
ć
takich osobników z
miasta. Ponadto, sam zacz
ą
łem zastanawia
ć
si
ę
nad tym, co mi si
ę
przytrafiło. Mo
ż
e był to tylko bardzo długi i upiorny koszmar?
Jednak moje obawy co do prawdziwo
ś
ci tych wydarze
ń
potwierdziły si
ę
.
Trzy tygodnie po opuszczeniu szpitala dostałem list od niejakiej Ann
Smith. Przedstawiła si
ę
ona w nim jako Kapłanka Kultu Drugiej Strony.
Zamieszczam poni
ż
ej przepisany fragment jej listu, który potwierdza,
ż
e moje prze
ż
ycia nie były jedynie koszmarem sennym:
...tak wi
ę
c został Pan wybrany na jego "ł
ą
cze duchowe z
rzeczywisto
ś
ci
ą
". SSS?thot, lub te
ż
Gajdar, jak nazywał siebie w
waszym
ś
wiecie, był renegatem i przest
ę
pc
ą
. Zdradził nasz kult i na
własn
ą
r
ę
k
ę
rozpocz
ą
ł przygotowania do rytuału otwieraj
ą
cego
przej
ś
cie na Drug
ą
Stron
ę
...
...w waszym
ś
wiecie jest nas niewielu. Najcz
ęś
ciej jeste
ś
my
wygna
ń
cami z naszego
ś
wiata, lecz cz
ęść
z nas przybyła tu
dobrowolnie, chc
ą
c pozna
ć
wasz
ą
kultur
ę
i obyczaje. Podobnie jak
w
ś
ród was, tak i po
ś
ród nas s
ą
i uczeni i mordercy. SSS?thot został
wygnany z naszego
ś
wiata za popełnione tam zbrodnie. Został oddany
pod moj
ą
opiek
ę
. Ja jednak zawiodłam. Udało mu si
ę
zmyli
ć
moj
ą
czujno
ść
i uciec. Zabili
ś
cie go, lecz dzi
ę
ki pewnym umiej
ę
tno
ś
ciom
powrócił on z za
ś
wiatów. Poniewa
ż
zamieszkałe
ś
w domu, w którym SSS?
thot niegdy
ś
miał kryjówk
ę
, postanowił zrobi
ć
ci
ę
swoim ł
ą
cznikiem.
Dzi
ę
ki tobie nawi
ą
zał kontakt ze
ś
wiatem materialnym. Dzi
ę
ki twojej
krwi miał powróci
ć
do waszego
ś
wiata. Jednak
ź
le wybrał. Twoje
sceptyczne nastawienie do, jak wy to nazywacie, parapsychologii i
"magii" pomogło ci przełama
ć
kontrol
ę
nad twoim umysłem. Miałe
ś
olbrzymie szcz
ęś
cie...
Do listu doł
ą
czony był niewielki zielony kamyk na srebrnym ła
ń
cuszku
- to za okazan
ą
nam pomoc. No
ś
ten kamie
ń
zawsze przy sobie. Dzi
ę
ki
temu rozpoznamy ci
ę
.
List spaliłem, a kamie
ń
wrzuciłem do szuflady. Miałem do
ść
wszelkich
dziwnych rzeczy po tym, co prze
ż
yłem. Nie obchodziło mnie kim lub
czym był ten m
ęż
czyzna ze snu..
*
Te słowa pisz
ę
dokładnie dwadzie
ś
cia lat po otrzymaniu tamtego listu.
Dzi
ś
w nocy
ś
niła mi si
ę
gromada ludzi odzianych w długie, granatowe
tuniki. Odprawiali oni jaki
ś
rytuał. Słycha
ć
było płacz dzieci...
Zajrzałem do szuflady. Zielony kamie
ń
ś
wiecił delikatnie. Na jego
powierzchni dojrzałem wzór - płaskorze
ź
b
ę
przedstawiaj
ą
c
ą
jaszczura
stoj
ą
cego na dwóch nogach, ubranego w dług
ą
, powłóczyst
ą
szat
ę
.
Mógłbym przysi
ą
c,
ż
e nic takiego wcze
ś
niej nie zauwa
ż
yłem...
Zostało mi ju
ż
tylko kilka minut. On pojawił si
ę
wczoraj we
ś
nie.
Powiedział,
ż
e wiem o nich za du
ż
o i
ż
e zabieraj
ą
mnie na Drug
ą
Stron
ę
. Nie chc
ę
si
ę
z nimi spotyka
ć
. Przede mn
ą
le
ż
y naładowany
pistolet.
Ju
ż
s
ą
. Słysz
ę
ich kroki na schodach. Id
ą
po mnie. Łatwo mnie nie
dostan
ą
. Mam sze
ść
kul. Ostatnia jest dla mnie...