Jayne Ann
Krentz
Światło
Prawdy
2
Rozdział 1
Ethan Truax nie cierpiał spraw, które kończyły się tak, jak
ta. Zamknął segregator, położył dłonie płasko na małym
okrągłym stoliku i spojrzał na mężczyznę, który siedział
naprzeciw niego w nieco za małym hotelowym fotelu.
-
Jest pan pewien, że te dane są wiarygodne? - spytał
obojętnie.
-
Absolutnie. - Dexter Morrow odpowiedział mu
uspokajającym uśmiechem doradcy inwestycyjnego, ale jego
oczy zimne i wyrachowane. - Ściągnąłem je wprost z
osobistego laptopa Katherine wczoraj wieczorem, kiedy poszła
już spać.
-
Istotnie, wspominał pan, że jest blisko z szefową.
Morrow zachichotał. Był to ten rodzaj znaczącego,
męskiego śmiechu, jaki często można usłyszeć w barach i
przydrożnych motelach.
-
Bardzo blisko. Wiem z doświadczenia, że jest równie
dobra w łóżku, jak w zarządzaniu firmą.
Ethan zdołał nad sobą zapanować, choć nie było to łatwe.
Przyszedł tu jednak, aby załatwić sprawę swojej klientki, a nie
po to, by bronić jej honoru.
Za oknem słońce Arizony oświetlało wyłożony błękitnymi
płytkami basen i hol. Dzień był jasny i ciepły, jeden z tych,
które rozsławiły ten stan. Jednak w hotelowym pokoju czuło
się chłód i nie była temu winna sprawnie działająca
klimatyzacja.
Morrow swobodnie założył nogę na nogę, opierając kostkę
na kolanie. Kołnierzyk jego drogiej kremowej koszulki polo
był wykończony cienkim czarnym paseczkiem. Koszulka
została idealnie dobrana do markowych spodni i eleganckich
3
skórzanych mokasynów. Na jego nadgarstku połyskiwał
dyskretnie szwajcarski zegarek.
Dexter Morrow należał do tych, którym się powiodło.
Pracował w kosztownie urządzonym biurze, grał w golfa w
środku tygodnia i podejmował swoich klientów w drogich
restauracjach, takich jak Desert View Country Club. Tu, w
Whispering Springs, był człowiekiem sukcesu.
A Ethan miał zamiar mu to wszystko odebrać.
-
W porządku - powiedział. Miał już wielką ochotę
zakończyć tę grę. - Więc umowa stoi.
Morrow spojrzał w stronę teczki o bokach z aluminium,
która stała przy krześle Ethana.
-
Przyniósł pan gotówkę?
-
Niskie nominały, zgodnie z ustaleniami. - Ethan
opuścił rękę, ujął uchwyt teczki i pchnął ją po dywanie w
stronę Morrowa.
W czasach, gdy pieniądze można w mgnieniu oka
przenosić z jednego krańca globu na drugi za pomocą
systemów komputerowych, ci, którzy nie chcą zostawiać za
sobą żadnych elektronicznych śladów, ciągle wolą żywą
gotówkę.
Morrow podniósł teczkę i położył ją na stoliku. Usiłował
zachować obojętność, ale Ethan widział, że nie bardzo mu się
to udawało. Jego palce drżały lekko, kiedy otwierał zamki.
Tak, facet był mocno podekscytowany.
Mężczyzna otworzył teczkę i spojrzał na spoczywające w
niej, starannie powiązane pliki banknotów. Cała jego postać
emanowała gorączkowym podnieceniem, które w przypadku
kogoś innego można by wziąć za chorobliwą seksualną żądzę.
-
Chce je pan przeliczyć? - spytał Ethan cicho.
-
Nie, to by za długo trwało. Muszę wracać do biura.
Nie chcę, żeby ktoś zaczął o mnie pytać. - Sięgnął do teczki. -
Sprawdzę tylko kilka banknotów, na chybił trafił.
4
Ethan wstał i odsunął się nieco od stolika. Nigdy nie
wiadomo, jak zareaguje taki facet, kiedy zorientuje się, że
został zapędzony w kozi róg.
Morrow przejrzał plik równo przyciętych kartek białego
papieru, ukryty pod pojedynczym dwudziestodolarowym
banknotem. Wydawało się, że w pierwszej chwili nie pojął, co
się stało. Potem zrozumiał i jego opalona twarz nabiegła krwią.
Odwrócił się i spojrzał na Ethana.
-
Co tu się dzieje, do cholery? - warknął.
Drzwi łazienki otworzyły się i stanęła w nich Katherine
Compton.
-
Właśnie miałam ci zadać to samo pytanie, Dex -
powiedziała głosem stłumionym od powstrzymywanego
gniewu. Jej ładna twarz była ściągnięta i nieruchoma. - Ale to
byłaby strata czasu, prawda? Już znam odpowiedź. Właśnie
próbowałeś sprzedać poufne dane firmy panu Truaksowi.
W oczach Morrowa błysnęła panika.
-
Przedstawił się jako Williams.
-
Naprawdę nazywam się Truax - odparł Ethan. - Ethan
Truax z Truax Investigations.
Morrow bezwiednie zaciskał i rozprostowywał palce
dłoni. Sprawiał wrażenie, jakby ciągle nie umiał powiązać
wszystkich faktów w logiczną całość.
-
Jest pan prywatnym detektywem?
-
Tak - odparł Ethan.
Osłupienie Morrowa trochę go zaskoczyło. Facet miał na
swoim koncie kilka podobnych przekrętów. Powinien
wiedzieć, że nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem. Nie
znaczyło to co prawda, że kiedykolwiek groziło mu jakieś
realne niebezpieczeństwo. Pracodawcy prawie nigdy nie
kierowali takich spraw do sądu. Nie życzyli sobie rozgłosu.
-
Wynajęłam Ethana w ubiegłym tygodniu, kiedy
nabrałam pewnych podejrzeń co do ciebie, Dex - powiedziała
Katherine.
5
Morrow błagalnie wyciągnął ręce w jej stronę.
-
Kochanie, nic nie rozumiesz...
-
Niestety, rozumiem doskonale - odparła. - Udało ci
się zrobić ze mnie idiotkę, ale to już koniec.
Morrow spojrzał na Ethana pociemniałymi od gniewu
oczami, po czym znowu zwrócił się do Katherine.
-
To nie tak, jak myślisz. Popełniasz duży błąd.
-
Nie sądzę - odparła Katherine.
-
Posłuchaj, wiedziałem, że jest przeciek, i wiedziałem,
że to ktoś z twojego najbliższego otoczenia. Więc
postanowiłem, że spróbuję przyłapać drania, który cię
oszukuje.
-
Ty jesteś tym draniem.
-
To nieprawda. Kocham cię. Chciałem cię chronić.
Kiedy
Truax
zaczął
rozpuszczać
pogłoski,
że
jest
zainteresowany kupnem tych danych, pomyślałem, że wreszcie
dotrę do tego, kto sprzedaje tajemnice firmy. Jestem tu, bo
chciałem wyciągnąć od niego jakieś informacje. Miałem
zamiar go podejść.
-
Nie martw się - powiedziała Katherine - nie pozwę
cię do sądu. To mogłoby zaszkodzić firmie. Compton
Investments
zostało
zbudowane
na
zaufaniu
i
długoterminowych
kontraktach
-
uśmiechnęła
się
sarkastycznie. - Ale ty przecież o tym wiesz, prawda, Dex? W
końcu pracowałeś dla mnie ponad rok.
-
Katherine, to wszystko nie tak...
-
Możesz już iść. W biurze czeka na ciebie ochroniarz.
Będzie ci towarzyszył podczas pakowania rzeczy, weźmie
twoje klucze, a następnie odprowadzi cię do wyjścia. Wiesz,
jak to się odbywa. Standardowa procedura. Nikt się nie dowie,
dlaczego zostałeś zwolniony. Oczywiście wszyscy w firmie
wiedzą, że coś nas łączyło. Będą więc podejrzewać, że
zerwaliśmy ze sobą. Kiedy coś takiego ma miejsce, to zawsze
niższy rangą odchodzi z firmy, prawda?
6
-
Katherine, nie możesz nam tego zrobić.
-
Nie robię tego nam. Robię to tobie. A skoro mowa o
kluczach, oddaj mi ten do mojego domu, który dałam ci kilka
miesięcy temu. Nie będzie ci już potrzebny. - Wyciągnęła
przed siebie otwartą dłoń.
-
Mówię ci, popełniasz poważny błąd. - Glos Morrowa
brzmiał teraz ochryple.
-
Nie, raczej naprawiam błąd, który popełniłam, kiedy
się z tobą związałam. Oddaj klucz. No, już - dodała ostro.
Morrow zbladł. Ethan był pod wrażeniem szybkości, z
jaką Morrow wyciągnął z kieszeni pęk kluczy na złotym
łańcuszku. Jeden z nich zdjął z kółka i rzucił Katherine.
-
Na wszelki wypadek zmienię zamki. - Katherine
włożyła klucz do torebki. - Dziś rano spakowałam twoje
rzeczy. Maszynkę do golenia, zapasowe koszule i takie tam.
Zostawiłam je po drodze w twoim mieszkaniu.
Twarz Morrowa zadrgała z wściekłości. Spojrzał na
Ethana.
-
To twoja wina, ty sukinsynu. Pożałujesz tego,
obiecuję.
Ethan wyjął z kieszeni dyktafon. Wszyscy troje
spojrzeli na malutkie urządzenie, które trzymał w dłoni. Ethan
wyłączył je bez słowa.
Morrow zacisnął zęby, kiedy pojął, że jego groźba została
nagrana. W milczeniu chwycił teczkę, z taką siłą, że aż zbielały
mu kostki. Potem podszedł do drzwi, otworzył je i wyszedł.
Zapadła cisza. Wydawało się, że cały pokój odetchnął z
ulgą.
Katherine nie odrywała oczu od drzwi.
-
Myślisz, że kiedy ci groził, mówił poważnie?
-
Nie przejmuj się tym. - Ethan podszedł do stolika i
wrzucił plik kartek udających banknoty z powrotem do teczki.
- Faceci tego typu rzadko uciekają się do przemocy. Wolą nie
ryzykować. Kiedy zostaną przyłapani na gorącym uczynku,
7
zwykle znikają tak szybko, jak tylko się da. Jutro o tej porze
nie będzie go już w mieście. Najdalej pojutrze. A za kilka
tygodni zahaczy się gdzie indziej i zacznie przygotowywać
kolejny przekręt. Katherine skrzywiła się lekko.
-
Nie wyświadczam światu przysługi, puszczając go
wolno, prawda?
-
Wyświadczanie światu przysług nie jest twoim
zadaniem – odparł spokojnie Ethan. - Musisz pamiętać o
swojej firmie i jej klientach. To trudny wybór?
-
Nie - powiedziała bez wahania. - Dobro firmy liczy
się dla mnie najbardziej. Jesteśmy w trakcie bardzo delikatnych
negocjacji. Ich wynik będzie miał wpływ na ponad
pięćdziesięciu pracowników trzech filii Compton Investments
tu, w Whispering Springs oraz w rejonie Phoenix i setki
klientów. Mam wobec nich wszystkich zobowiązania.
Mówi jak prawdziwy przedsiębiorca, pomyślał Ethan.
Katherine potrząsnęła głową. Teraz, kiedy było już po
wszystkim, wyglądała na znużoną.
-
Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek dam się nabrać
jakiemuś facetowi. Zawsze ufałam swojej intuicji. Byłam
pewna, że umiem rozpoznać oszusta.
-
I rozpoznałaś go. - Ethan zatrzasnął teczkę. - Właśnie
dlatego podniosłaś pewnego dnia słuchawkę i zadzwoniłaś do
mnie, pamiętasz?
Wydawała się zaskoczona tą uwagą. Przez chwilę myślała
o tym. co powiedział, a potem kiwnęła głową, jakby
przyznawała mu rację.
-
Tak,
zadzwoniłam
do
ciebie.
-
Podeszła
zdecydowanie do drzwi. - Dziękuję, że mi o tym
przypomniałeś. W całym tym zamieszaniu zapomniałam, że
Dexter Morrow wydał mi się w końcu zbyt wspaniały, by mógł
być prawdziwy.
Ethan wyszedł za nią na korytarz i zamknął drzwi.
-
Intuicja cię nie zawiodła.
8
-
Wiesz, naprawdę myślałam, żeby za niego wyjść.
Ethan kiwnął głową.
-
Byłoby to moje drugie małżeństwo - dodała. Znowu
przytaknął. Zatrzymał się przy windach i wcisnął guzik.
-
Mój pierwszy mąż ożenił się ze mną, bo chciał
położyć ręce na firmie mojego ojca - ciągnęła Katherine. -
Kiedy zrozumiał, że to ja odziedziczę Compton Investments i
że mam zamiar sama nią zarządzać, wystąpił o rozwód.
Ethan modlił się w duchu do wszystkich hotelowych
bóstw, by winda przyjechała jak najszybciej. Rozumiał, że po
wszystkim klient musi się wygadać i zazwyczaj był gotów
cierpliwie go wysłuchać. Uważał to za część swoich
zawodowych obowiązków. Ale dziś chciał się jak najszybciej
pożegnać. Czuł się śmiertelnie zmęczony.
Tym razem pomyślnemu doprowadzeniu sprawy do końca
nie towarzyszyło radosne podniecenie. Może dlatego, że
ostatnio kiepsko sypiał.
Znał przyczynę swojej bezsenności. Był listopad, co dla
niego oznaczało czas koszmarów. Jeśli ostatnie dwa lata uznać
za miarodajne, nie wyśpi się aż do grudnia.
W końcu drzwi rozsunęły się i Katherine pierwsza weszła
do windy.
-
Byłeś kiedyś żonaty? - spytała.
-
O tak - odparł Ethan.
Uniosła jedną brew.
-
Rozwiodłeś się?
-
Trzy razy.
Zmarszczyła brwi. Nie zaskoczyło go to. W dzisiejszych
czasach nikogo nie dziwi jeden rozwód czy nawet dwa. Można
to jakoś usprawiedliwić. Ale trzy rozwody budzą już
podejrzenia, że z człowiekiem jest coś nie tak.
-
A teraz jesteś żonaty?
Pomyślał o Zoe, która czekała na niego w domu.
Przypomniał sobie, jak siedziała naprzeciw niego tego ranka
9
przy śniadaniu, ożywiona i radosna, w piżamie koloru
ametystu. Sączące się przez okno promienie słońca
rozświetlały jej ciemno kasztanowe włosy, gdy patrzyła na
niego swoimi tajemniczymi, szarymi oczyma. Jego kobieta,
jego żona.
Noszony w pamięci obraz Zoe był talizmanem, który
pomagał mu w zmaganiach z ciemnymi mocami listopada,
które sprzęgły się przeciw niemu. Ale w głębi duszy bał się
przyszłości, bo był pewny, że moce te wcześniej czy później
zatriumfują i odbiorą mu ją.
Wcisnął guzik z oznaczeniem parteru.
-
W pewnym sensie - powiedział.
Rozdział 2
To był dobry dzień. Na swojej drodze nie napotkała dziś
żadnych „krzyczących ścian".
Dla większości dekoratorów wnętrz „krzyczące ściany"
oznaczały niefortunny wybór koloru farby albo fatalną
dekorację okna. Ale w przypadku dekoratorki o zdolnościach
paranormalnych, wrażliwej na niewidzialną aurę, jaką
pozostawiają w pomieszczeniach sceny przemocy czy
gwałtownej namiętności, termin ten należało rozumieć
dosłownie.
Nalewając wina do dwóch kieliszków, Zoe przypomniała
sobie, że nie zawsze chciała być dekoratorką wnętrz. Kiedyś
miała zamiar zostać mecenasem sztuki. Ale morderstwo jej
pierwszego męża zmieniło całe jej życie.
Musiała przyznać, że po śmierci Prestona długo nie mogła
dojść do siebie. Cóż można powiedzieć? Była zrozpaczona.
Policja doszła do wniosku, że Preston został zastrzelony przez
przypadkowych włamywaczy. Ale kiedy Zoe po raz pierwszy
weszła do letniego domku, w którym dokonano morderstwa,
10
natychmiast poczuła , że zaszło tam coś innego. Ściany
krzyczały o krwawym, zaplanowanym mordzie.
Pragnąc, by sprawiedliwości stało się zadość, Zoe mówiła
każdemu, kto tylko chciał słuchać, że Preston został zabity
przez kogoś, kogo dobrze znał. Był to błąd, który mógł ją
kosztować życie. Rozpaczliwie próbując przekonać rodzinę
męża, że to jeden z jej członków jest za to odpowiedzialny,
powiedziała im, że wyczuwa wściekłość mordercy, która
wsiąkła w ściany domku.
Okazało się to fatalne w skutkach.
Jej paranormalne zdolności dostarczyły teściom pretekstu,
którego potrzebowali, by zamknąć ją w ekskluzywnej
prywatnej klinice psychiatrycznej. Zoe wiedziała, że nie jest
szalona, kiedy przekraczała próg szpitala, ale czas, który tam
spędziła, niemal zmienił fałszywą diagnozę w prawdę. Do dziś
miała w nocy koszmarne sny, w których przemierzała
korytarze Candle Lake Manor.
Zoe postawiła dwa kieliszki wina na tacy obok sera i
krakersów, po czym zaniosła wszystko do saloniku swojego
małego mieszkania.
Ethan siedział na kanapie, pochylony do przodu, opierając
łokcie na kolanach. Miał na sobie czarną koszulę i spodnie w
kolorze khaki. W jednej ręce trzymał pilota i leniwie przerzucał
kanały,
na
których
nadawano
właśnie
popołudniowe
wiadomości.
Zoe przyszedł na myśl ten pamiętny październikowy dzień
sprzed sześciu tygodni, kiedy weszła do mieszczącego się na
drugim piętrze biura Ethana przy Cobalt Street. Jako
dekoratorką wnętrz od pierwszej chwili wiedziała, że ten
człowiek ma wiele wspólnego ze swoimi staroświeckimi
meblami, które były już trochę zużyte i podniszczone, ale
dzięki przedniej jakości materiału i solidnej konstrukcji ciągle
nieźle się prezentowały.
11
Tak, to był człowiek, który rozpoczęte sprawy
doprowadza do końca, jeden z tych, którzy niczego nie
przerywają w połowie. Aby go powstrzymać, trzeba by go
zabić, a to na pewno nie było łatwe.
Zoe podobały się jego siła, solidność, odpowiedzialność.
Tym, co ją na początku niepokoiło, byty jego oczy.
Bursztynowe, nieodgadnione i inteligentne. Oczy łowcy,
drapieżnika.
Szybki ślub w Las Vegas został zaplanowany tylko jako
część planu, który miał ją chronić przed bogatymi krewnymi.
Mieli oni istotny finansowy motyw, by życzyć sobie jej
śmierci. Decyzja, by potraktować małżeństwo poważnie,
została podjęta później, kiedy emocje związane z nieudanym
zabójstwem trochę opadły.
Postanowili, że podejdą do tego na luzie. Byli świadomi
faktu, że oboje wchodzą w to małżeństwo obarczeni pokaźnym
bagażem doświadczeń.
Z pewnością każdy dobry terapeuta odradzałby im
małżeństwo i to nie tylko ze względu na pośpiech, z jakim się
na nie zdecydowali.
Zoe nie miałaby zresztą o to pretensji do specjalistów.
Szanse, że uciekinierka ze szpitala psychiatrycznego i
trzykrotny rozwodnik stworzą udany związek, były bliskie
zeru.
W dodatku Ethan był dość sceptycznie nastawiony do
osób obdarzonych zdolnościami paranormalnymi. Stracił do
nich zaufanie po śmierci brata, kiedy pewien szarlatan,
powołując się na swe rzekome wizje, przekonał szwagierkę
Ethana, Bonnie, że jej mąż nadal żyje, czym przysporzył jej
dodatkowych cierpień. Ethan wpadł wtedy w furię. Bonnie
zwierzyła się nawet Zoe, że trudno jej uwierzyć, iż oszust
zdołał ujść z życiem.
A przy tym wszystkim Ethan miał na swoim koncie
bardzo złe doświadczenie z pewnym dekoratorem wnętrz.
12
Jednak mimo że wszystko zdawało się sprzysiąc przeciw
nim, Ethan i Zoe postanowili nie zważać na nic i podjąć
ryzyko. Prawdopodobnie dlatego, że oboje mieli spore
doświadczenie w tym względzie.
Do pierwszego listopada Zoe nabrała przekonania, że
wygrają tę walkę, że im się uda. Zainwestowała nawet w nowy
serwis obiadowy w kolorze czerwonej papryki.
W ciągu pierwszych tygodni tego dziwnego małżeństwa
szybko przyzwyczaili się do nowego stylu życia, który Zoe
określiłaby jako „domowy", gdyby nie fakt, że bardzo trudno
byłoby użyć tego słowa w odniesieniu do Ethana. Ten
mężczyzna miał wiele zalet, był inteligentny, seksowny i
wiedział, czego chce, ale z pewnością nie przywodził na myśl
przytulnych, pełnych ciepła skojarzeń, jakie budzi słowo
„domowy".
Mimo że Zoe zatrzymała swoje mieszkanie w Casa de
Oro, oboje spędzali razem wszystkie noce zazwyczaj w
Nightwinds, domu Ethana, utrzymanym w koszmarnych
odcieniach różu. Wszystko układało się znakomicie. Uczyli się,
jak wspólnie przygotowywać posiłki w kuchni. Odkryli, że
oboje należą do rannych ptaszków. Żadne z nich nie rzucało
ubrań na podłogę. Oboje codziennie brali prysznic. Czego
więcej można sobie życzyć u progu wspólnego życia?
Ale wiele się zmieniło, gdy nastał listopad. Zoe wyczuła,
że Ethan się od niej odsuwa, że zwiększa dzielący ich dystans.
Wydawał się niespokojny i zmienny w nastrojach. Wiedziała,
że źle sypia. Cisza, która teraz zapadała czasem między nimi,
nie była już pełna zrozumienia, wyczuwało się w niej napięcie.
I zdarzało się to coraz częściej. Na pytania Ethan odpowiadał
wymijająco, unikając rozmów o tym, co go gnębi.
Zoe wydawało się czasem, że to, co ich łączy, przypomina
bardziej romans niż małżeństwo. Romans zmierzający do
tragicznego końca.
13
Może jednak za szybko postanowili przeprowadzić
remont w Nightwinds. Decyzja, by przemalować wnętrza,
zmusiła ich do wyprowadzenia się z przestronnego domu i
zamieszkania w maleńkim mieszkanku Zoe. Tu była tylko
jedna łazienka i zbyt mało miejsca, by mogli choć przez chwilę
być z dala od siebie.
Zoe szybko doszła do wniosku, że na tej małej, zagraconej
przestrzeni Ethan jest jak lew trzymany w klatce ogrodu
zoologicznego. Należało oczekiwać problemów.
-
Jak Katherine Compton poradziła sobie dziś po
południu? - spytała, stawiając tacę na stoliku do kawy.
-
Nie była zachwycona faktem, że jej podejrzenia
okazały się słuszne, ale podeszła do tego dość spokojnie. -
Ethan wyłączył telewizor, położył pilot obok tacy i wziął jeden
z kieliszków. - Najtrudniej było jej pogodzić się z tym, że dała
się nabrać Dexterowi Morrowowi. Wyznała mi, że czuje się
jak skończona idiotka.
Zoe zwinęła się w rogu kanapy, kładąc jedno ramię na
oparciu.
-
Rozumiem ją doskonale. Co jej powiedziałeś?
Ethan wzruszył ramionami.
-
Przypomniałem jej, że to ona zadzwoniła do mnie i
poprosiła, żebym sprawdził Morrowa. Cokolwiek by
powiedzieć, Katherine Compton na pewno nie jest idiotką.
Zajęło jej trochę czasu, by spojrzeć prawdzie w oczy, ale w
końcu wzięła sprawy w swoje ręce, jak przystało na silną
kobietę interesu, którą jest. Poradzi sobie.
-
A ty?
Ethan miał właśnie zamiar upić łyk wina, ale nagle jego
dłoń z kieliszkiem zatrzymała się kilka centymetrów od ust.
-
Co ja?
-
Zdaje się, że ta sprawa poszła dość gładko. Sam
mówiłeś, że to rutyna.
14
-
Bo tak jest. - Upił trochę wina i opuścił kieliszek. -
Morrow to chciwy kretyn. Kiedy zwęszył pieniądze, stał się
nieostrożny.
-
Skoro wszystko jest takie proste, dlaczego tak się
przejmujesz?
Przez chwilę myślała, że Ethan nie ma zamiaru w ogóle
odpowiedzieć na jej pytanie.
-
Sam chciałbym to wiedzieć - powiedział w końcu.
Zoe uśmiechnęła się lekko.
-
Wiesz, co myślę?
-
Nie, ale zaraz mi powiesz, prawda?
-
Oczywiście. Uważam to za swój obowiązek, jako
twoja żona, a wiesz, jaką wagę przywiązuję do komunikacji w
małżeństwie.
-
Ho, ho.
-
Myślę, że w głębi serca jesteś romantykiem -
stwierdziła łagodnie.
Ethan skrzywił się lekko.
-
Bzdura.
-
Ta sprawa dręczyła cię, bo wiedziałeś, że w końcu
twoja klientka zostanie zraniona.
-
Bezustannie przekazuję moim klientom złe wieści.
Katherine nie jest ani pierwsza, ani ostatnia.
-
Wiem, ale to nie znaczy, że lubisz ten aspekt swojej
pracy, ani że jest ci z tym łatwo.
Ethan pociągnął kolejny łyk wina i rozparł się w drugim
rogu kanapy.
-
Chcesz powiedzieć, że źle wybrałem sobie zawód?
Zoe omal nie upuściła krakersa, którego właśnie wkładała
do ust. W pierwszej chwili pomyślała, że on żartuje, ale potem
spojrzała mu w oczy.
-
Nie - odparła. - Sądzę, że urodziłeś się, by
wykonywać ten zawód, że to jedyna rzecz, jaką możesz robić.
-
Taaak?
15
-
Masz do tego powołanie, Ethan.
Mimo ponurego nastroju, w kącikach jego ust pojawił się
cień uśmiechu.
-
Chyba nikt jeszcze na całym świecie nie nazwał
roboty prywatnego detektywa powołaniem.
-
W twoim przypadku to prawda. Opowiedz mi, co się
dzisiaj wydarzyło.
Ethan przełknął krakersa z serem, popił winem i zaczął
mówić. Zoe słuchała, jak zwabił Morrowa do pokoju
hotelowego i jak Katherine Compton uparła się, że schowa się
w łazience, choć jej to odradzał.
-
Najbardziej bałem się, że Morrow zechce skorzystać
z toalety, zanim puści farbę - powiedział Ethan. - Ale
rozumiałem, dlaczego chciała tam być, więc pozwoliłem jej
czekać w łazience. Na szczęście wszystko poszło gładko. Jak
już mówiłem, Morrow jest chciwy. Nie chciał tracić czasu. A
ja oczywiście nie zaproponowałem mu niczego do picia.
-
Bardzo rozsądnie.
-
Dzięki. Byłem dumny z tego planu.
Mówił jeszcze przez chwilę i w końcu poszedł za nią do
kuchni, by dokończyć swoją historię. Stał w drzwiach, pijąc
wino i patrząc, jak Zoe kończy przygotowywać warzywne
curry.
Jak prawdziwy mąż, pomyślała. To podniosło ją na duchu.
Jednak coś w opowiadaniu Ethana zaniepokoiło ją.
-
Jesteś pewny, że Morrow nie będzie stwarzał
problemów? - spytała, przesypując ryż z garnka do czerwonej
miski. - Musi być na ciebie wściekły za to, że zniweczyłeś jego
plany.
-
Powiedziałem Katherine, że faceci tego typu szybko
czmychają, kiedy powinie im się noga, i to jest prawda.
Schowa ogon pod siebie i już go nie będzie.
Ethan usiadł przy stole i przyjrzał się ustawionym na nim
naczyniom z niekłamanym zachwytem. Zoe poweselała.
16
Bonnie przysięgała, że droga do serca mężczyzny wiedzie
przez żołądek. Może istotnie miała rację.
Ustawiła miskę ryżu i aromatyczne curry na stole.
-
Myślisz, że Morrow w ogóle darzył Katherine
Compton jakimś uczuciem?
-
Cokolwiek do niej czuł, nie było to dość silne, by nie
chciał jej w końcu zdradzić dla kilkuset tysięcy dolarów.
-
Najwyraźniej. - Zoe wyjęła sałatkę z lodówki,
postawiła ją obok czary i usiadła po drugiej stronie stołu. -
Szkoda, że ona naprawdę go kochała.
-
Tak, ale to nie była ślepa miłość. - Ethan wziął
opróżnioną już do połowy butelkę wina i napełnił kieliszki. -
Kiedy zorientowała się, co jest grane, zrobiła to, co należało.
-
Domyślam się, dlaczego jest tak skuteczna w
zarządzaniu swoją firmą.
-
Owszem. - Ethan nałożył nieco curry na kupkę ryżu
na swoim talerzu i wziął trochę orzeszków, rodzynek i sosu z
salaterek stojących na stole. -Katherine jest też moim
pierwszym poważnym klientem tu, w Whispering Springs, za
co jestem jej wielce zobowiązany.
-
Przepraszam bardzo, ale to ja byłam twoim
pierwszym poważnym klientem. - Zoe teatralnie zmarszczyła
brwi. - Jestem niepocieszona, że mogłeś o tym zapomnieć.
-
Ty byłaś moją pierwszą prywatną klientką. To
wielka różnica.
-
Jesteś pewny?
-
Oczywiście, uwierz mi, niczego nie zapomniałem.
-
Pewnie trudno byłoby zapomnieć sprawę, która
zakończyła się ślubem z klientką.
-
To prawda.
Zoe nie wiedziała, dokąd zmierza ta rozmowa.
Uświadomiła sobie też, że już po raz drugi w ciągu ostatniej
godziny znalazła sposób, by napomknąć w rozmowie o ich
małżeństwie. Najpierw powiedziała, że jako żona ma
17
obowiązek informować go o swoich przemyśleniach, a
teraz wyjechała z tą niezbyt subtelną uwagą o ślubie z
klientką. Ethan spojrzał na nią zamyślony.
-
Dziwne.
Zoe zmartwiała.
-
Curry?
-
Nie , curry jest doskonałe. Chciałem powiedzieć, że
czuję się dziwnie, kiedy mówię o sprawie, która dobiegła już
końca, tak jak teraz.
Zoe patrzyła na niego w napięciu, gotowa w każdej chwili
się wycofać.
-
Nie musisz o tym mówić, jeśli nie chcesz.
-
Nie o to chodzi, naprawdę. Po prostu nie jestem do
tego przyzwyczajony, to wszystko.
Zoe odprężyła się trochę.
-
Ethan, małżeństwa rozmawiają ze sobą o takich
rzeczach.
-
Naprawdę? - uśmiechnął się kpiąco. - Ja nigdy o
takich rzeczach nie rozmawiałem z moimi byłymi.
-
Dlaczego?
-
Prawdopodobnie dlatego, że żadnej z nich to nie
interesowało. Spójrzmy prawdzie w oczy, większość spraw jest
dość nudna. Dziewięćdziesiąt procent czasu w pracy spędzam
przy komputerze albo rozmawiając przez telefon.
-
Ale ciebie to nie nudzi, prawda?
-
Nie, ale to moja praca.
-
Skoro ciebie to nie nudzi - powiedziała Zoe cierpliwie
- mnie także nie.
-
Jesteś pewna?
-
Absolutnie.
-
W porządku, to tyle o mnie. - Ethan dołożył sobie
curry. - A jak tobie minął dzień?
18
-
Zdecydowanie mniej ciekawie. Poranek spędziłam w
mojej bibliotece w Designers' Dream Home. Myślę, że wiem
już, jak się do tego zabrać.
Zaproszenie do udziału w dorocznym projekcie Designers'
Dream Home było wyzwaniem dla jej jednoosobowej firmy,
Enhanced Interiors. Komisja wybrała nowo wybudowaną
rezydencję, położoną w najlepszej dzielnicy Whispering
Springs, na modelowy dom. Ta sama komisja wyszukała też
kilku najlepszych miejscowych dekoratorów do pracy nad tym
projektem. Zoe należała do grona szczęśliwców.
Każdemu z dekoratorów zostało przydzielone jedno
pomieszczenie, nad którym miał pracować. Zoe dostała
bibliotekę.
Urządzenie tego pokoju zajęło jej znacznie więcej czasu,
niż się spodziewała, ale powtarzała sobie, że trud się opłaci.
Designers' Dream Home nie tylko sponsorowało wiele akcji
charytatywnych w Whispering Springs, ale także otaczało
opieką dekoratorów, którzy z nimi współpracowali. Po
zakończeniu prac planowano spotkania z prasą i otwarcie
rezydencji dla publiczności. Wszystkie pomieszczenia wraz z
dekoratorami, którzy je stworzyli, miały być sfotografowane
dla jednego z większych magazynów południowego zachodu
zajmujących się dekoracją wnętrz.
-
Lindsey Voyle nie przysporzyła ci więcej kłopotów? -
spytał Ethan.
Lindsey Voyle, dekoratorka, która otworzyła niedawno
swoje biuro w mieście, była dla Zoe jedyną skazą w całym
projekcie. Jej styl różnił się diametralnie od stylu Zoe, ale nie
to było najważniejsze. Głównym problemem był fakt, że od
chwili kiedy zostały sobie przedstawione, Lindsey Voyle
traktowała Zoe z niewytłumaczalną, zakamuflowaną
wrogością.
Zoe zmarszczyła nos, wiedząc, że Ethan uważa jej
rywalizację z Lindsey za trochę śmieszną.
19
-
Spotkałam ją tam dzisiaj - powiedziała, sięgając po
miseczkę z sosem z mango. - Miała czelność udzielać mi porad
dotyczących mojej techniki feng shui. Stwierdziła, że
stworzyłam we wnętrzu zły przepływ energii, wykorzystując
zbyt wiele intensywnych kolorów.
-
Zły przepływ energii? Brzmi przerażająco.
Zoe przypomniała sobie, że Ethan uznał ideę tworzenia w
pokoju czy biurze odpowiednich przepływów energii za
niesłychanie zabawną.
-
Lindsey twierdzi, że zaliczyła warsztaty z feng shui w
Los Angeles i wie wszystko na ten temat.
-
Co jej powiedziałaś?
-
Na pewno nie to, co miałam ochotę jej powiedzieć.
Wytłumaczyłam jej tylko, że mój styl nie opiera się jedynie na
feng shui, że w mojej pracy wykorzystuję elementy różnych
idei dotyczących dekoracji wnętrz – bardzo starych i całkiem
nowych - by stworzyć w pomieszczeniu pozytywny przepływ
energii. - Zoe nałożyła na curry kolejną łyżkę sosu. – Dałam jej
jasno do zrozumienia, że polegam na własnym wyczuciu
przestrzeni, czerpię inspiracje z różnych źródeł i nie trzymam
się niewolniczo zasad żadnej konkretnej szkoły.
Ethan uniósł brwi.
-
A wspomniałaś jej, że wierzysz w swoje
paranormalne zdolności?
-
Oczywiście, że nie. Ona i tak uważa mnie za
niedowarzoną amatorkę bez wyczucia stylu i koloru. Nie chcę,
żeby zaczęła rozpowiadać, że jestem stuknięta.
Ethan pokiwał głową.
-
Tak, to mogłoby się negatywnie odbić na interesie.
-
Czasem tylko cienka linia oddziela modnego
projektanta, który korzysta z zasad feng shui, od szarlatana,
któremu kompletnie odbiło.
-
Rozumiem.
20
-
Ale dość o Lindsey Voyle. Im mniej o niej myślę,
tym lepiej. A dobra wiadomość jest taka, że zadzwoniła do
mnie dzisiaj Tabitha Pine.
-
Skoro mowa o tych, którym kompletnie odbiło -
mruknął Ethan z ustami pełnymi sałatki.
Zoe zmarszczyła brwi.
-
Nauczanie technik medytacji nie oznacza, że ktoś jest
szalony. Wielu ludziom takie zajęcia pomagają zredukować
poziom stresu. Są naukowe dowody na to, że medytacje
obniżają ciśnienie i likwidują napięcia.
-
Ja wolę pozostać przy mojej własnej, wypróbowanej
metodzie redukcji stresu.
-
Co masz na myśli?
-
Seks.
-
Cóż, bez względu na to, jaka jest twoja opinia na
temat terapii medytacyjnej, tak się składa, że nauczanie tych
technik może być bardzo dochodowe. Tabitha Pine kupiła
niedawno bardzo dużą, ekskluzywną rezydencję tuż za
miastem. Chce całkowicie zmienić wystrój wnętrz, aby
zwiększyć w domu przepływ pozytywnej energii.
-
To coś dla ciebie. Gratuluję. Widzę teraz, Zoe Truax,
że jesteś faworytką wszystkich możliwych guru. Pine to
idealna klientka dla ciebie.
-
Niezupełnie - westchnęła Zoe. - W każdym razie
jeszcze nie. Wygląda na to, że chce poprosić o ofertę nie tylko
mnie, ale jeszcze jednego dekoratora, zanim podejmie decyzję.
-
Mam złe przeczucia.
-
Zgadnij, kto jest tym drugim dekoratorem.
-
Lindsey Voyle?
-
Owszem.
-
O rany, to się może źle skończyć - powiedział Ethan.
– Możemy stać się świadkami mrożącego krew w żyłach
pojedynku między dekoratorkami. W samo południe, na środku
21
Fountain Square. Co by to mogło być? Mierzenie tapet na
czas? Walka na karnisze?
-
Cieszę się, że tak cię to bawi.
Ethan zachichotał.
-
Kochanie, stawiam na ciebie. Tam, gdzie w grę
wchodzi tworzenie pozytywnej energii, nikt cię nie przebije.
-
Nie wymądrzaj się, Truax. To, że ty nie wierzysz w
świadome kształtowanie swojego otoczenia, nie znaczy
jeszcze, że ludzie, którzy w to wierzą, są bandą przygłupów.
Ethan przybrał pozę człowieka głęboko obrażonego.
-
Nigdy nie nazwałbym ludzi, którzy płacą spore
pieniądze za przywrócenie w swoich domach pozytywnego
przepływu energii, bandą przygłupów.
-
Więc jak byś ich nazwał?
-
Klientami - odparł gładko. Zoe z aprobatą kiwnęła
głową.
-
Dobra odpowiedź.
-
Szybko się uczę - powiedział i spoważniał. - Ale czy
jesteś pewna, że naprawdę chcesz projektować dom Tabithy
Pine? Skoro sama jest guru w dziedzinie przepływu energii,
zapewne ma na ten temat wyrobione zdanie. Praca dla niej
może się okazać bardzo frustrująca.
-
Lubię klientów, którzy wiedzą, co im się podoba, a co
nie. Bardzo często ich opinie rzucają na wszystko nowe
światło. Praca dla takich osób to wyzwanie dla dekoratora i
możliwość nauczenia czegoś nowego.
-
Ja też mam wyrobione zdanie na temat tego, co
zaplanowałaś zrobić z naszym domem, ale ty nigdy nie
potraktowałaś tego jako wyzwanie. Zazwyczaj się ze mną
kłócisz.
Zoe przypomniała sobie ich ostatnią rozmowę dotyczącą
Nightwinds. Stary dom był pomalowany na jaskrawy róż
hollywoodzką wersją śródziemnomorskiej willi. Ethan w
pewnym sensie odziedziczył go po swoim wuju, ponieważ
22
żadne biuro handlu nieruchomościami w mieście nie było w
stanie go sprzedać.
-
Nieprawda. - Zoe uśmiechnęła się swoim najbardziej
uprzejmym, profesjonalnym uśmiechem, który rezerwowała
dla trudnych, wymagających szczególnej troski klientów. -
Jako klient zawsze jesteś dla mnie wyzwaniem.
-
Ale?
-
Ale gdybym pozwoliła ci wprowadzić w czyn twoje
pomysły, cały dom zostałby pomalowany na biało, a w każdym
kącie stałyby kanapy.
-
Gruba przesada. - W oczach Ethana pojawił się
złośliwy błysk. -Nie potrzebuję kanapy w łazience.
-
Jesteś pewny? Ethan zawahał się, a jego brązowe
oczy pojaśniały rozbawieniem.
-
Cóż, właściwie, teraz, kiedy o tym wspomniałaś...
Zoe podniosła ręce w obronnym geście
-
Nie zaczynaj, Truax.
Wzruszył ramionami.
-
Prawdopodobnie i tak by się tam nie zmieściła.
-
Prawdopodobnie.
Zoe patrzyła, jak Ethan je curry z sałatką i doszła do
wniosku, że trochę się odprężył. Ale ciągle wyczuwała coś
mrocznego, co czaiło się gdzieś w głębi jego duszy. Cokolwiek
go dręczyło, była pewna, że to coś więcej niż tylko niezbyt
szczęśliwe zakończenie sprawy Dextera Morrowa.
Kiedy
przechodziła
koło
łazienki,
dobiegło
ją
przytłumione buczenie elektrycznej golarki Ethana. Wcześniej
słyszała szum prysznica. Przystanęła na środku korytarza, żeby
pomyśleć. Potem podjęła decyzję. Owinęła się ciaśniej
szlafrokiem i otworzyła drzwi. Powietrze w łazience było
ciepłe i wilgotne. Ethan stał przed lustrem z ręcznikiem
niedbale owiniętym wokół bioder. Nagle zapragnęła przesunąć
dłońmi po jego umięśnionych plecach.
23
Spojrzał na jej odbicie w zamglonym lustrze. Serce Zoe
stanęło na moment, kiedy zauważyła, że w jego oczach znowu
czai się mroczny, nieodgadniony cień.
-
Nie musisz się już więcej golić przed pójściem do
łóżka - powiedziała, starając się, by zabrzmiało to lekko. -
Jesteśmy teraz małżeństwem, pamiętasz?
No tak, czy to już czwarty raz tego wieczoru
wypowiedziała słowo na „ M " , czy dopiero trzeci? Straciła
rachubę.
Ethan wyłączył maszynkę do golenia i bardzo uważnie
położył ją na blacie koło umywalki.
-
Pamiętam.
Zoe mogłaby przysiąc, że temperatura w małym
pomieszczeniu podniosła się o kilka stopni. Nagle znalazła się
w tropikach. Całe jej ciało ogarnęła fala gorąca.
Biorąc pod uwagę nastrój Ethana, chyba lepiej zrobiłaby
nie wchodząc do łazienki.
Ale było za późno, by się rozmyślić. Ethan zbliżał się już
do niej w kłębach pary, emanując subtelną, kontrolowaną
energią, tak dla niego charakterystyczną.
Podszedł do Zoe i ujął jej twarz w dłonie. Zanurzył palce
w jej włosach. Zbliżył usta do jej warg, a ona zadrżała pod ich
dotykiem.
Pocałunek był namiętny, gwałtowny. Zmienił lekkie
mrowienie, które czuła, w dreszcz ogarniający całe jej ciało.
Zapalił wszystkie zmysły. Zoe miała nadzieję, że nie zaczęła
świecić własnym światłem.
Ethan włożył w ten pocałunek całego siebie, smakując ją i
domagając się od niej reakcji, jakiej oczekiwał - nie, jakiej
pragnął. Jego silne dłonie przesunęły się w dół, ku jej talii.
Rozwiązał pasek i zsunął szlafrok z jej ramion. Opadł na
podłogę u jej stóp. Następna była koszulka nocna.
24
Kiedy była naga, objął ją ramionami i przyciągnął do
siebie, trzymając w uścisku tak mocnym, że prawie nie mogła
się ruszyć. Czuła, jak ogarnia ją podniecenie.
Z cichym pomrukiem przyjemności i oczekiwania
przylgnęła do niego, wbijając palce w jego smukłe, silne
ramiona i przytulając się do jego owłosionej piersi.
Ręcznik, którym owinął biodra, zniknął. Zoe czuła teraz
jego twardą męskość na swoim udzie. Mimo rosnącego
podniecenia odczuła nagły niepokój.
Coś było nie tak.
Choć nastrój Ethana wyraźnie poprawił się podczas
kolacji, teraz znowu widziała w jego oczach mrok. Świadomie
czy nie, próbował rozładować napięcie spowodowane
dręczącymi go koszmarami, zaciągając ją do łóżka.
Nie po raz pierwszy kochał się z nią w tym
niebezpiecznym nastroju w ciągu kilku ostatnich dni. Co on
takiego powiedział przy kolacji? Coś o seksie, który redukuje
poziom stresu.
Być może „niebezpieczny" nie jest najlepszym słowem na
określenie tego płomienia, który go trawił. Zoe z pewnością nie
bała się o siebie. Ethan nigdy by jej nie skrzywdził. Wiedziała
jednak, że używał seksu jako antidotum na truciznę, która
atakowała jego duszę.
Niestety miała pewność, że kilka dobrych orgazmów
nigdy nie będzie lekiem na dręczącą chorobę, jakakolwiek by
ona była.
Ethan chwycił ją w pasie i uniósł. Sądziła, że ma zamiar
zanieść ją d o sypialni, ale on odwrócił się i posadził ją na
blacie koło umywalki.
Drgnęła, kiedy jej pośladki dotknęły zimnych kafelków,
ale zanim zdążyła się zorientować, że Ethan nie chce wcale
wynieść jej z łazienki, on znalazł się między jej nogami.
Czuła teraz pożądanie, które falami ogarniało całe jej
ciało, jak gorący pustynny wiatr.
25
-
Prysznic i golenie miały tylko trochę ostudzić mój
zapał. - Wsunął dłoń między jej uda i delikatnie pocierał jej
najczulsze miejsce. - Nie trzeba mi było przeszkadzać.
-
W porządku. - Już była wilgotna. Ujęła palcami jego
męskość. -Nie musi być powoli. Nie zawsze. Czasem dobrze
jest szybko.
-
Może dla mnie, ale nie dla ciebie. A ja chcę, żeby
było ci dobrze.
-
Ethan, wszystko w porządku. - Przyciągnęła go do
siebie, pocierając wierzchołkiem jego męskości o swoje
gotowe ciało. - Nie musisz się zawsze kontrolować. Nie ze
mną.
Ethan jęknął. Zoe poczuła, jak napinają się wszystkie
mięśnie jego ciała.
-
Zoe.
Chwycił ją za biodra i wszedł w nią, szybko i głęboko.
Zoe oplotła go w pasie nogami, podczas gdy on nieuchronnie
zmierzał ku tym krótkim chwilom złudnego spokoju, jakie
przynosiły mu rozładowanie.
Rozdział 3
Arcadia Ames obudziła się gwałtownie, czując nagłe
uderzenie adrenaliny we krwi. Otworzyła oczy i przez chwilę
w napięciu wsłuchiwała się w ciszę, drżąc na całym ciele.
Serce waliło jej jak młotem. Starała się oddychać powoli, ale
nie potrafiła. Potrzebowała powietrza.
W ciemnej sypialni nikogo poza nią nie było. W świetle
księżyca widziała wyraźnie, że nikt nie czai się w kącie pokoju.
Nikt nie stał nad jej łóżkiem. Żadna złowroga postać nie
pojawiła się w drzwiach. Ani w salonie, ani w kuchni nie
słychać było skradających się kroków.
26
Wyglądało
na
to,
że
nikt
nie
złamał
szyfru
najnowocześniejszego systemu alarmowego, który Harry
zainstalował w jej mieszkaniu. Była tu zupełnie sama.
Ale uczucie, że ktoś ją obserwuje, okazało się zbyt silne,
by mogła je zignorować. Ogarnęły ją przerażenie i frustracja.
Co się z nią dzieje? W ciągu kilku ostatnich dni parę razy
dopadło ją to dziwne uczucie, a tej nocy naprawdę się
wystraszyła. Może jednak miesiące, które spędziła w klinice
psychiatrycznej Candle Lake Manor, zostawiły w jej psychice
ślady głębsze, niż się spodziewała.
Sama zgodziła się na pobyt w tym szpitalu. Miał to być
pierwszy etap planu, który opracowała, by ukryć się przed
mężem. Grant chciał jej śmierci. W końcu doszła do wniosku,
że nigdy nie przyjdzie mu do głowy szukać jej w prywatnej
klinice psychiatrycznej.
Okazało się jednak, że Candle Lake Manor było
najgorszym rozwiązaniem. Prowadził ją skorumpowany
administrator, który po godzinach pozwalał swoim bandyckim
podwładnym robić wszystko, na co mieli ochotę.
Zazwyczaj ich nocna działalność była stosunkowo
niegroźna. Niektórzy sprzedawali leki ze szpitalnej apteczki.
Inni używali ich jako narkotyków. Większość spała. Ale kilku
brutali zabawiało się, gwałcąc bezbronne, oszołomione lekami
pacjentki.
Jedynym pozytywnym efektem pobytu w Candle Lake
była przyjaźń z Zoe. Razem uknuły plan ucieczki. Zostały
zmuszone do wprowadzenia go w życie znaczniej wcześniej,
niż miały zamiar, bo pewnej nocy dwóch zdemoralizowanych
pracowników kliniki przyszło do Arcadii. Zadrżała na
wspomnienie próby gwałtu. Gdyby Zoe nie usłyszała, jak
wloką ją korytarzem do sali zabiegowej...
Nie. To już koniec. Ze strony Candle Lake Manor nie ma
się czego obawiać. Ethan postarał się, by szpital praktycznie
zniknął z powierzchni ziemi w ubiegłym miesiącu.
27
Teraz może się bać tylko Granta.
Drań ponoć zginął w Szwajcarii podczas jazdy na nartach,
ale Arcadia znała go zbyt dobrze, by uwierzyć w ten wypadek.
Jego ciała nigdy nie odnaleziono, uważano więc, że zostało
przywalone tonami śniegu. Ale intuicja podpowiadała jej, że
sfingował swoją śmierć i żył teraz gdzieś pod przybranym
nazwiskiem.
Tak samo jak ona.
Bardzo powoli sięgnęła w dół i znalazła rewolwer, który
trzymała pod łóżkiem zawsze, kiedy Harry wyjeżdżał. Dotyk
broni dodał jej nieco otuchy. Po ucieczce z kliniki ona i Zoe
postarały się o to, by już nigdy nie stracić poczucia
bezpieczeństwa. Zoe zapisała się nawet na kurs samoobrony.
Wiedząc, że Grant może pewnego dnia powrócić zza
grobu, Arcadia postanowiła kupić rewolwer i nauczyć się, jak
go używać.
Z bronią w dłoni wyciągnęła nogi spod kołdry, wstała i
podeszła do drzwi, by zajrzeć do holu. Światło, które zawsze
paliło się w salonie, rzucało miękki odblask na biały dywan i
jasne meble. Nikogo tu nie było.
Ostrożnie ruszyła przed siebie. Była ubrana jedynie w
srebrnoszarą koszulę nocną. Dotarła do włącznika i zapaliła
wszystkie lampy naraz, oświetlając każde pomieszczenie,
łącznie z łazienką.
Metodycznie sprawdziła zamki i alarmy w oknach oraz
przy drzwiach wejściowych. Kiedy była już pewna, że jest
bezpieczna, zgasiła światła i podeszła do okna. Celowo
wybrała mieszkanie na drugim piętrze. Nie tylko dlatego, że
utrudniłoby to wtargnięcie do domu przez okno, ale także po
to, by mieć lepszy widok na basen i ogród, położone w
centrum kompleksu.
Wyjrzała w ciemną, pustynną noc. Podobnie jak Sedona i
kilka innych miast Arizony, Whispering Springs nie miało
wielu ulicznych latarni. Według oficjalnej wersji dlatego, że
28
zbyt jasne oświetlenie rezydencji i centrów handlowych nie
pozwoliłoby mieszkańcom i turystom cieszyć się wspaniałym
widokiem nocnego nieba. Arcadia sądziła jednak, że to tylko
wymówka. Podejrzewała, że lokalne samorządy chciały w ten
sposób zaoszczędzić na rachunkach za elektryczność. Dobrzy
ludzie z Arizony nie przepadali za płaceniem podatków.
Wspólnota mieszkaniowa, do której należała Arcadia,
postawiła kilka niskich lamp wzdłuż chodników i wokół
ogrodzenia otaczającego basen, ale światło słabych żarówek
nie sięgało daleko. Poza nim widziała głębokie, chybotliwe
cienie.
Patrzyła w dół przez dłuższy czas, jak polujący kot,
oczekując, że dostrzeże jakiś ruch, ale niczego nie zauważyła.
Drgnęła, kiedy rozległ się dzwonek telefonu. Serce znowu
zaczęło jej mocniej bić. Zirytowana własną reakcją przeszła
przez pokój i po chwili wahania podniosła słuchawkę. Do
diabła, nie pozwoli, by nerwy odebrały jej panowanie nad sobą.
-
Halo?
-
Wszystko w porządku? - spytał Harry Stagg bez
zbędnych wstępów. Była zdumiona ulgą, jaką odczuła, słysząc
jego głos. Teraz dopiero zorientowała się, że cały czas
wstrzymywała powietrze.
W słuchawce usłyszała przytłumioną muzykę rockową i
prawie się uśmiechnęła. Harry nie był fanem rocka. Podobnie
jak ona uwielbiał jazz.
-
Tak - powiedziała, siadając w jednym z dwóch
obitych białą skórą foteli stojących przy stoliku do kawy.
-
Chyba jednak nie - odparł Harry. - Słyszę w twoim
głosie napięcie. Obudziłem cię? Myślałem, że jeszcze nie
śpisz.
Oboje należeli do nocnych marków. Była to jedna z ich
wielu wspólnych cech. Arcadia nie chciała wyjaśniać, że nie
sypia dobrze, odkąd wyjechał, i że chciała odrobić zaległości,
kładąc się tego wieczoru wcześniej niż zwykle.
29
-
Nie spałam. - Położyła rewolwer na stoliku i podeszła
z telefonem do okna. - Jak się rozwija twoja sprawa?
Nigdy wcześniej nie spotkała mężczyzny takiego jak
Harry Stagg. Daleko mu było do zadbanych, bogatych oraz
wpływowych finansistów i inwestorów zaludniających świat,
w którym kiedyś żyła. Był przeciwieństwem Granta.
Poznała Harry'ego w ubiegłym miesiącu, kiedy Ethan
sprowadził go z Kalifornii. Miał ją chronić w czasie, gdy Ethan
i Zoe musieli poradzić sobie z groźbami jej teściów.
Z wyglądu Harry przypominał chodzący szkielet. Kiedy
się uśmiechał, przywodził na myśl głowę zrobioną z dyni na
święto Halloween. Ale w ciągu tych kilku tygodni Arcadia
doszła do wniosku, że ten mężczyzna jest jej pokrewną duszą.
Dokumenty
Harry'ego
zaświadczały,
że
jest
on
konsultantem do spraw bezpieczeństwa. Z tego, co wiedziała,
termin ten mógł oznaczać wiele różnych zajęć. W tym
przypadku jednak był po prostu eufemizmem, za którym kryło
się słowo „ochroniarz". W ubiegłym tygodniu Harry wyjechał,
by przez krótki czas czuwać nad nastoletnią córką pewnego
biznesmena z Teksasu. Dziewczyna była w ostatniej klasie
szkoły średniej. Pojechała na zachodnie wybrzeże, by zwiedzić
uniwersyteckie ośrodki Kalifornii. Miała w tym czasie zebrać
informacje, które pomogą jej wkrótce podjąć decyzję, na której
z wyższych uczelni chciałaby studiować. Ale z tego, co mówił
Harry, interesowały ją głównie zakupy i gapienie się na
gwiazdy filmowe.
-
Rutynowo - powiedział. - Mała kupiła dzisiaj kolejne
trzy pary butów, parę torebek i skąpą sukienkę, w której może
pokazywać kolczyk w pępku. I dżinsy, tak obcisłe, że nie
wiem, jak zdoła je założyć.
-
Nie powinieneś zauważać takich rzeczy, Harry. Jesteś
profesjonalistą, pamiętasz?
30
-
Profesjonalistom płacą za to, by zauważali każdy
szczegół. Kiedy ją zobaczyłem w tej szczątkowej sukience,
nabrałem pewności, że dała sobie powiększyć biust.
-
W jej wieku?
-
Mam wrażenie, że wszystkie dziewczyny w jej
wieku, których rodzice mają dochody tego rzędu, co jej ojciec,
fundują sobie silikonowe wkładki. Jest to dla nich równie
naturalne, jak noszenie aparatów ortodontycznych.
-
Czy ona w ogóle odwiedziła jakiś kampus?
-
Udało nam się spędzić całe piętnaście minut w
Pomonie i jakieś pół godziny w University Southern
California.
-
To dobre szkoły. Czy ona ma aby dość wysokie
oceny?
-
Tego nie wiem, ale tatko ma dość forsy, żeby jej
kupić miejsce na każdym uniwersytecie, jaki jej się zamarzy.
Muzyka w tle stała się jeszcze głośniejsza.
-
Gdzie jesteś? - spytała Arcadia.
-
W jakimś klubie dla nastolatków. Prawdopodobnie po
tej imprezie będę musiał sobie sprawić aparat słuchowy.
-
Długo to jeszcze potrwa?
-
Impreza czy zlecenie?
Arcadia uśmiechnęła się lekko.
-
Zlecenie.
-
Cóż, omal nie zemdlałem, kiedy oznajmiła mi dziś
rano, że chce przedłużyć tę podróż do końca miesiąca. Na
szczęście zadzwonił tatuś i kazał jej wracać do Teksasu za
dziesięć dni.
-
Masz tam z nią polecieć?
-
Nie. Tatuś wyśle po nią ochroniarza z agencji, która
dla niego pracuje, i to on odstawi ją do Dallas. Wynajął mnie
do tej roboty tylko dlatego, że chciał kogoś, kto zna
południową Kalifornię.
-
Więc za dziesięć dni będziesz już w domu?
31
Po drugiej stronie zapadła długa cisza. Arcadia pomyślała,
że połączenie zostało przerwane, ale zaraz zdała sobie sprawę,
że w tle ciągle słychać głośną rockową muzykę.
-
Harry?
-
Jestem - odparł dziwnie obojętnym głosem.
-
Wydawało mi się, że coś nam przerwało. Czy coś się
stało? Musisz już kończyć?
-
Nie. Tylko właśnie sobie uświadomiłem, że nigdy
dotąd nie myślałem o Whispering Springs jako o domu, to
wszystko.
-
Och.
Nie wiedziała co powiedzieć. Prawda była taka, że choć
sama mieszkała tu już od ponad roku, dopiero niedawno
zaczęła uważać to miasto za swój dom. Nie była nawet pewna,
kiedy to się stało. Chyba wkrótce po tym, jak poznała
Harry'ego.
Ale czymkolwiek było dla niej to miejsce, to nie był jego
dom. Harry mieszka w San Diego. Nie wolno jej o tym
zapominać.
-
Tak - powiedział Harry głosem, który nie był już ani
trochę obojętny. Arcadia zdała sobie sprawę, że straciła wątek.
-
Co „tak"?
-
Tak, wracam do domu za dziesięć dni, jak tylko
zapakuję tę małą do samolotu - powiedział Harry spokojnie.
Jego słowa podziałały na nią jak dawka jakiegoś
cudownego leku antydepresyjnego.
-
To dobrze - odparła.
Jej wcześniejsze zdenerwowanie i lęk ustąpiły miejsca
uldze i radości.
Kiedy wkrótce potem zakończyła rozmowę, czuła się
spokojniejsza, pewniejsza. Już nie bała się ciemności.
32
Rozdział 4
Ethan poruszył się bardzo ostrożnie, ale Zoe nie spała i
słyszała, jak wychodzi z łóżka.
Odczekała kilka sekund, chcąc się upewnić, że nie idzie
do łazienki. Człowiek może mieć w końcu ważny powód, by
udać się do toalety w środku nocy. Nie zrobi sceny, jeśli Ethan
nie zacznie się ubierać.
Otworzyła oczy i zobaczyła, że idzie w stronę szafy.
Otworzył ją i sięgnął do środka. Po chwili zobaczyła, że trzyma
w ręce spodnie.
-
Mógłbyś zbić fortunę jako włamywacz. - Usiadła na
łóżku obejmując kolana ramionami. - Potrafisz się dyskretnie
wymknąć z damskiej sypialni.
Ethan znieruchomiał, po czym zaczął wkładać spodnie.
-
Przepraszam. Nie chciałem cię obudzić.
-
Zauważyłam.
-
Zoe...
-
Powiesz mi, co się dzieje, Ethan?
-
Nie mogłem zasnąć. - Wciągnął przez głowę świeży
czarny podkoszulek. - Pomyślałem, że pewnie wolałabyś,
żebym nie łaził w kółko po salonie, więc postanowiłem wyjść
na spacer.
-
Wyjść na spacer?
-
No...
-
W środku nocy?
-
Pomyślałem, że świeże powietrze dobrze mi zrobi.
-
Bzdura. - Zoe odrzuciła kołdrę i zerwała się na równe
nogi. - Chciałeś ode mnie odejść, tak?
-
O czym ty, u diabła, mówisz?
-
Miałeś zamiar odejść ode mnie. W środku nocy! -
Uświadomiła sobie nagle, że wymachuje rękami. Nie cierpiała
33
tego. Założyła je więc na piersi, jakby chciała zatrzymać swój
gniew i ból tylko dla siebie. - Nie mogę w to uwierzyć. Nie
spodziewałam się tego po tobie, Ethan.
-
Wyjaśnijmy sobie coś. - Ethan zapiął spodnie jednym
szybkim, oszczędnym ruchem. -Nie miałem zamiaru od ciebie
odejść, tylko wyjść na spacer. To duża różnica.
-
Nie wierzę ci. Od kilku tygodni zachowujesz się
bardzo dziwnie. Podejrzewam, że zmieniłeś zdanie co do
naszego małżeństwa - rzuciła ze łzami w oczach. - Zmieniłeś
zdanie i nie miałeś odwagi mi o tym powiedzieć, prawda?
-
Nie, to nieprawda.
-
Nie chcesz małżeństwa. O to chodzi? Wołałbyś
romans. Żeby móc w każdej chwili odejść, kiedy się znudzisz.
Przyznaj się.
-
Cholera, przestań mi mówić, co myślę. - Podszedł do
niej, robiąc dwa wielkie kroki i chwycił ją za ramiona. - Wcale
nie chcę uciec od tego małżeństwa.
-
Nie?
-
Nie.
Zoe uniosła głowę.
-
Więc dlaczego zachowujesz się jak ktoś, kto szuka
wyjścia z pułapki?
-
Nie szukam wyjścia - powiedział szorstko. - Ale
może istotnie byłoby lepiej, gdybym na pewien czas wrócił do
Nightwinds.
-
Wiedziałam.
-
Nie, nic nie wiesz. Tylko tak ci się wydaje. To nie ma
nic wspólnego z tobą ani z naszym małżeństwem.
-
To nieprawda. Cokolwiek się tu dzieje, ma bardzo zły
wpływ na nasze małżeństwo.
-
Zoe, nie jestem teraz najlepszym kompanem.
Zoe położyła mu dłonie na ramionach.
34
-
My nie chodzimy ze sobą, jesteśmy małżeństwem,
pamiętasz? To znaczy, że nie musisz się przejmować tym, czy
jesteś akurat dobrym kompanem, czy też nie.
-
Tak? - uśmiechnął się dość ponuro. - Z moich
doświadczeń, a mam ich sporo, wynika coś zupełnie innego.
-
Nie będziemy teraz roztrząsać twoich małżeńskich
doświadczeń. Nie były... normalne.
-
Nie były normalne, co? Ciekawe, co w nich było
nienormalnego.
-
Ty znosisz moje złe sny. - Zoe potrząsnęła nim lekko,
ale Ethan nawet nie drgnął. - Ja wytrzymuję z tobą, kiedy nie
jesteś najlepszym kompanem. O to w tym wszystkim chodzi.
-
Zoe...
-
Powiedz mi, co cię dręczy. Wiem, że coś jest nie tak.
Porozmawiaj o tym ze mną, Truax.
Ethan puścił ją i cofnął się o krok.
-
O tej porze roku jestem trochę niespokojny, to
wszystko.
-
Ale o co chodzi? O pogodę? - Nie wydało jej się to
prawdopodobne. Owszem, był listopad, ale listopad w
Arizonie. Od kilku tygodni utrzymywała się piękna pogoda. -
O to, że dni są teraz krótsze? Cierpisz na ten syndrom
spowodowany brakiem światła?
-
Nie. Nie chodzi o pogodę ani o światło. - Spojrzał na
nią, stojącą we wpadającym przez okno świetle księżyca. - Od
kilku lat dzieje się ze mną coś takiego o tej porze roku. Drew
został porwany i zamordowany w listopadzie.
-
Więc to rocznica śmierci twojego brata. - Nagle
wszystko stało się jasne. Zoe ogarnęła fala ulgi i współczucia.
Podeszła szybko do Ethana i objęła go ramionami. -
Oczywiście. Powinnam się była domyślić. Sama miałam przez
kilka dni depresję w sierpniu tego roku. Nie wiedziałam, co się
ze mną dzieje, dopóki sobie nie uświadomiłam, że to właśnie w
sierpniu zmarł Preston.
35
Śmierć męża zapoczątkowała serię dramatycznych
wydarzeń, w tym także koszmar pobytu w szpitalu
psychiatrycznym. Sierpień zawsze będzie wzbudzał smutne
wspomnienia. A dla Ethana listopad na pewno nie będzie
miłym miesiącem.
Ethan przytulił ją do siebie.
-
Bonnie i chłopcy co roku przechodzą przez to samo.
Zoe pomyślała o posiłkach, które jadali wspólnie ze
szwagierką Ethana w ciągu kilku ostatnich tygodni i zdała
sobie sprawę, że towarzyszyło im pewne napięcie.
-
Bonnie wydawała się trochę milcząca na początku
listopada, a Jeff i Theo ciągle się kłócili - powiedziała.
-
Bonnie i Theo radzą sobie w tym roku lepiej, ale Jeff
ciągłe bardzo to przeżywa. - Ethan potarł dłonią kark. - Ja
chyba też.
-
Kiedy kończy się dla ciebie najgorszy czas?
-
Pod koniec miesiąca. - Ethan zawahał się i dodał: -
Zaraz po dniu, kiedy Simon Wendover miał wypadek na łódce.
Zginął niemal dokładnie dwa lata po Drew.
-
Rozumiem.
Zoe wiedziała, że Simon Wendover był odpowiedzialny za
śmierć Drew Truaksa. Ethan śledził go przez pewien czas i
zebrał obciążające go dowody. Jednak machina wymiaru
sprawiedliwości pracowała nie tylko bardzo powoli, ale i mało
skutecznie. Wendover wyszedł z sądu jako wolny człowiek.
Krótko cieszył się wolnością. Miesiąc po ostatniej
rozprawie zginął w wypadku na łodzi.
Zoe stała w świetle księżyca, obejmując Ethana tak długo,
aż poczuła, że napięcie zaczyna go opuszczać. Potem ujęła jego
dłoń.
-
Chodź - wyprowadziła go z sypialni. - Pójdziemy do
kuchni. Napijesz się ciepłego mleka.
-
Podgrzewam je dla ciebie, kiedy dręczą cię złe sny.
-
To niezły sposób, prawda?
36
-
Myślę, że mnie przydałoby się raczej coś
mocniejszego.
-
Dostaniesz wszystko, na co masz ochotę -
uśmiechnęła się Zoe.
Ethan wszedł za nią do kuchni. Zoe wyciągnęła z kredensu
butelkę brandy, nalała trochę do szklanki i usiadła przy stole,
czekając, aż Ethan skończy pić. Potem poszli do ciemnej
sypialni, gdzie Ethan zdjął ubranie, już po raz drugi tej nocy.
Zoe ziewnęła i wgramoliła się do łóżka.
-
Jeśli znowu nie będziesz mógł zasnąć, idź do pokoju i
poczytaj sobie albo coś w tym rodzaju. Tylko obiecaj mi, że
nie będziesz już próbował wymykać się na samotne nocne
spacery.
-
Dobrze.
Wszedł do łóżka i wtulił się w jej ciało, opierając się o nie
całym ciężarem.
Po chwili już spał.
Zoe nie zasnęła od razu. Leżała obok jeszcze przez długą
chwilę, rozmyślając o tym, co od niego usłyszała. Była pewna,
że mówił prawdę. Nie próbował jej okłamać. Zoe wiedziała,
jak brzmią kłamstwa. Sama wypowiedziała ich wiele od czasu,
kiedy opuściła klinikę Candle Lake Manor i musiała przyjąć
nową tożsamość.
Nie, Ethan nie kłamał. Ale też nie powiedział jej całej
prawdy. Nie wiedziała tylko, co zachował dla siebie i dlaczego
to zrobił.
Rozdział 5
Shelley Russell wytrząsnęła zdjęcia z koperty i położyła je
na biurku.
37
-
Czy to wystarczy? Potężnie zbudowany mężczyzna
wziął je do ręki i zaczął przeglądać. Była naprawdę dumna z
tych zdjęć. Spędziła w Whispering Springs całe trzy dni, by je
zrobić, ale sądziła, że usatysfakcjonują Johna Brancha i jego
tajemniczego pracodawcę.
Patrzyła na Brancha, który uważnie oglądał odbitki. Miała
wprawdzie osiemdziesiąt dwa lata, a on był tuż po trzydziestce,
ale nie uważała, że to wystarczający powód, by nie miała sobie
pozwolić na kilka interesujących fantazji na jego temat, a
Branch zdecydowanie nadawał się na bohatera fantazji,
oczywiście jeśli ktoś lubi typ krótko ostrzyżonych, żołnierskich
macho.
Osobiście zawsze miała słabość do mężczyzn w
mundurze. Do diabła, poślubiła dwóch takich. Jednego
pochowała, z drugim się rozwiodła.
Branch był przystojniakiem o szczękach ze stali, zimnych
oczach i kościach policzkowych, z których byłby dumny każdy
wiking. Jego podobizna mogłaby widnieć na plakatach
ogłaszających rekrutację do jakiejś elitarnej jednostki
wojskowej. Shelley nie była zaskoczona, kiedy dowiedziała
się, że w przeszłości służył przez pewien czas w służbach
specjalnych.
Najwyraźniej
bardzo
dbał
o
kondycję
fizyczną.
Świadczyły o tym mięśnie, uwypuklające jego ubranie we
wszystkich właściwych miejscach. To było ich drugie
spotkanie, na które przyszedł odziany podobnie, jak za
pierwszym razem. Miał na sobie dżinsy, tak wąskie, że
zakrawało na cud, iż jeszcze nie popękały w szwach. Szary
pulower z krótkimi rękawami ciasno opinał jego klatkę
piersiową tak, że widać było każdy rysujący się pod nim
mięsień.
Ale nawet gdyby była czterdzieści czy pięćdziesiąt lat
młodsza, poprzestałaby na fantazjach. Całe życie pracowała w
tym biznesie i wiedziała, że lepiej nie mieszać życia osobistego
38
z zawodowym. Chociaż w tym przypadku nie chodziło tylko o
etykę zawodową. W końcu parę razy złamała zasady i
przespała się z kilkoma klientami, a świat się jakoś nie zawalił.
Ale John Branch był inny. Dostrzegała w jego
wojskowym obejściu jakąś niepokojącą przesadę. Chwilami
zachowywał się niemal jak robot, co było trochę przerażające.
-
Doskonałe zdjęcia, pani Russell - powiedział krótko,
odmierzając słowa z wojskową precyzją. - Wykonała pani
kawał dobrej roboty.
-
Cieszę się, że jest pan zadowolony. - Krzesło
zaskrzypiało cienko, kiedy jej plecy dotknęły oparcia.
Skrzypiało tak już od dwudziestu lat. W końcu będzie musiała
oddać je do reperacji. - Jest pan pewien, że to kobieta, której
szukacie?
-
Cel ufarbowała włosy i ubiera się w innym stylu, ale
nie wszystko można zmienić. Ta kobieta odpowiada opisowi,
który pani podałem.
-
Kilka razy widziałam ją z bardzo bliska. Ten sam
wzrost, budowa, oczy. Jest może tylko trochę szczuplejsza.
-
Pokażę te zdjęcia szefowi, który zajmie się ostateczną
identyfikacją. -Branch zaczął układać zdjęcia na biurku w
idealnie równej linii. - Udało się pani zidentyfikować
wszystkich z jej najbliższego otoczenia?
-
Tak. - Shelley wręczyła Branchowi dwie strony
notatek sporządzonych na laptopie. - Wszyscy sana tym
zdjęciu zrobionym przed pizzerią. Te dwie kobiety po prawej
to Bonnie Truax i Zoe Truax. Zoe nazywała się kiedyś Sara
Cleland. Przez prawie cały ubiegły rok używała nazwiska Zoe
Luce, później wyszła za człowieka, który nazywa się Ethan
Truax.
Branch szybko podniósł głowę.
-
Dlaczego zmieniła nazwisko?
-
Zapewne chciała w ten sposób ukryć fakt, że spędziła
jakiś czas w szpitalu psychiatrycznym.
39
Branch zmarszczył brwi.
-
A ci chłopcy?
-
To dzieci Bonnie. Ich ojciec nie żyje, został
zamordowany mniej więcej trzy lata temu w Los Angeles.
Branch skupił teraz uwagę na widniejących na zdjęciu
mężczyznach.
-
Kim jest ten łysy w dżinsach? Ten, który wygląda,
jakby należał do gangu motorowego?
-
Nazywa się Singleton Cobb. - Rozbawił ją komentarz
Brancha. -Pozory często mylą jak to się mówi. Cobb ma
antykwariat w Whispering Springs. Zajmuje się handlem
starymi i rzadkimi wolumenami.
Branch poruszył kilka razy głową jak android usiłujący
przyswoić dane, które nie są kompatybilne z jego systemem
komputerowym.
-
Nie wygląda na sprzedawcę książek.
-
Fakt - zgodziła się Shelley.
-
Wie pani o nim coś jeszcze?
-
Nie dał mi pan dość czasu na zagłębienie się w temat,
jeśli chodzi o tych ludzi - przypomniała mu. - Powiedział pan,
że szef chce jak najszybciej zidentyfikować tę kobietę.
Branch postukał palcem w zdjęcie.
-
Sądzi pani, że Cobba łączy z celem coś osobistego?
Shelley wzruszyła ramionami.
-
Z tego, co widziałam, to tylko przyjaciel. Mam się
koło niego zakręcić?
-
Na razie nie. Dowiem się, czy mój szef potrzebuje
więcej informacji na jego temat - odparł Branch i skierował
uwagę na drugiego z mężczyzn. - A ten?
-
To Ethan Truax, mąż Zoe. Jest prywatnym
detektywem. Ma małe biuro w Whispering Springs.
-
Detektyw? - Branch zesztywniał. Mięśnie jego
barków i szyi napięły się nieznacznie. - Mój szef będzie chciał
wiedzieć, po co cel kontaktuje się z prywatnym detektywem.
40
-
Bez żadnego szczególnego powodu, sądząc z tego, co
widziałam. Truax na pewno dla niej nie pracuje. Wygląda na
to, że to tylko przyjaciel, podobnie jak Cobb. I z pewnością nie
ma romansu z eee... celem.
Branch wpatrywał się jeszcze przez chwilę w Truaksa, po
czym wskazał kolejne zdjęcie.
-
Cel jest właścicielką tego sklepu?
-
Tak. To galeria Euphoria, która znajduje się w
centrum handlowym Fountain Square w Whispering Springs.
Kosztowne drobiazgi, nadające się na prezenty. Ręcznie
wykonywana biżuteria, ceramika, dzieła sztuki, takie tam
rzeczy.
-
Cel diametralnie zmieniła branżę - mruknął Branch. -
Kiedyś zajmowała się finansami.
-
Czy jest pan pewny, że to istotnie kobieta, której
szuka wasza agencja? Przyznaję, że odpowiada opisowi pod
względem fizycznym, ale prawdę mówiąc nic poza tym się nie
zgadza. Sprawdziłam ją znacznie dokładniej niż innych.
Arcadia Ames wydaje się zupełnie inną osobą.
-
Kupiła sobie nową tożsamość. Może nawet niejedną.
To nie takie trudne w dzisiejszych czasach.
-
Wiem - odparła Shelley cierpliwie. - Ale jeśli to
rzeczywiście ona, to udało jej się dostać naprawdę bardzo
dobry pakiet. Siedzę w tej branży od wielu lat, ale nigdy
jeszcze nie widziałam, żeby ktoś kupił sobie całkowicie nowy
życiorys. Prześledziłam dokładnie całą jej przeszłość, studia,
szkołę średnią i podstawową, wszystko. Mogę panu
powiedzieć, kiedy była szczepiona na choroby wieku
dziecięcego. Rzadko można dotrzeć do takich szczegółów w
przypadku ludzi, którzy żyją pod fałszywymi nazwiskami.
-
Ta kobieta zbiła fortunę na praniu brudnych
pieniędzy, pochodzących z handlu bronią i narkotykami -
powiedział Branch spokojnie. - Stać ją na to, co najlepsze.
41
-
Chcę tylko mieć absolutną pewność, że jest osobą
której szuka pański szef, to wszystko. W takiej sytuacji
zapewne wolelibyście nie popełnić żadnej pomyłki.
-
Nie ma obaw, pani Russell. Mój szef nie wykona
żadnego ruchu, dopóki się nie upewni, że to właściwa osoba.
-
A co się z nią stanie potem?
-
Nie wolno mi udzielać takich informacji.
-
Nigdy nie zaszkodzi zapytać. Jestem tylko ciekawa,
to wszystko. Federalni rzadko korzystają z usług takich małych
biur, jak moje - urwała na chwilę. - Nie, żebym narzekała.
Brwi Brancha zbiegły się w jedną linię. Shelley wiedziała,
że zastanawia się, ile jej powiedzieć. Federalni unikali
odpowiedzi na pytania cywilów. Nigdy nie mówili więcej, niż
to było absolutnie konieczne.
-
Whispering Springs to stosunkowo małe miasto -
powiedział w końcu Branch. - Mój szef nie chciał ryzykować,
przysyłając tu swoich ludzi na wstępne dochodzenie. Cel
mógłby coś zauważyć. Uważał, że mało znany prywatny
detektyw, pracujący tradycyjnymi metodami, będzie się mniej
rzucał w oczy.
Shelley udała, że nie dostrzega obraźliwego wydźwięku
jego słów. Do diabła, była profesjonalistką. Pracowała jako
prywatny detektyw na długo przed tym, jak Branch przyszedł
na świat. Musiała mu jednak przyznać rację co do jednego.
Wiedziała, jak nie rzucać się w oczy.
-
W Whispering Springs jest spore prywatne biuro
detektywistyczne - powiedziała. - Radnor Security Systems.
Dlaczego pański szef nie zwrócił się do nich?
-
Z tych samych powodów. - Branch wstał i zaczął
zbierać zdjęcia z biurka. - W takich małych społecznościach,
gdzie wszyscy się znają, nie jest dobrze korzystać z usług
największej lokalnej firmy. Ktoś mógłby coś zauważyć i
zacząć mówić. Ceł szybko zorientowałby się, że jest śledzony,
i znów zniknął.
42
-
Pański szef jest bardzo przewidujący.
-
Owszem.
Shelley miała zamiar zadać jeszcze kilka pytań
dotyczących tajemniczego szefa, choć czuła, że przeciąga
strunę, ale przeszkodził jej cichy, miarowy dźwięk.
Branch zmarszczył brwi.
-
Co to?
-
Mój zegarek. Przepraszam. - Zirytowana, wcisnęła
mały guziczek. -Czas na moje pigułki. Kiedy będzie pan w
moim wieku, też zacznie pan żałować, że nie kupił udziałów w
kilku firmach farmaceutycznych.
Branch kiwnął głową, usatysfakcjonowany odpowiedzią.
Patrzyła, jak wyrównuje brzegi pliku zdjęć i starannie
wkłada je do koperty. W jego ruchach było coś niepokojącego,
jakby zwijał spadochron albo czyścił karabin. Jakby chciał
mieć pewność, że wszystko zapięte jest na ostatni guzik, a on
gotowy do ataku. Można by pomyśleć, że od tego, czy włoży
zdjęcia równo do koperty, zależy jego życie.
Czułą że dla tego człowieka nie ma nic ważniejszego od
porządku i precyzji.
-
Doceniamy pani pomoc, pani Russell. Rząd jest pani
wdzięczny. -Branch włożył pod pachę kopertę ze zdjęciami i
teczkę, którą mu podała. - Czy jestem pani jeszcze coś winien?
-
Nie. Zaliczka, którą otrzymałam, pokryła koszty
mojej pracy i zdjęć. -Nie policzyła mu drugiego zestawu
odbitek, które zamówiła do swojego archiwum. Potraktowała
to jako swój wkład w spłatę długu narodowego.
Branch skłonił się krótko, odwrócił na pięcie i wyszedł z
biura.
Kiedy zamknął za sobą drzwi, Shelley wstała, podeszła do
okna i patrzyła, jak wsiada do nieoznakowanej białej
furgonetki.
Wyjechał z parkingu i włączył się w uliczny ruch w taki
sposób, jakby był to dokładnie opracowany wojskowy manewr.
43
Shelley stała
jeszcze przez chwilę przy oknie,
rozmyślając, aż znowu rozległ się alarm jej zegarka.
Westchnęła, poszła do łazienki, służącej jej także za składzik,
otworzyła szufladę pod urny walką i wyciągnęła plastykowy
pojemnik, w którym przechowywała tabletki na cały tydzień.
Pojemnik był podzielony na siedem przegródek, po jednej na
każdy dzień. Każda z nich dzieliła się z kolei na mniejsze
przegródki, oznakowane słowami „rano", „południe" i
„wieczór". Przegródki były po brzegi wypełnione tabletkami na
wszystko, od artretyzmu, przez chorobę wieńcową i problemy
z ciśnieniem krwi, po zgagę.
Tyle pigułek, pomyślała, ale żadna nie da jej tego, co
najbardziej by się jej przydało: dobrze przespanej nocy.
Kiedy połknęła już wszystkie tabletki z właściwej
przegródki, wróciła do biura. Usiadła przy biurku i wyciągnęła
mały notesik, w którym zapisywała swoje spostrzeżenia
dotyczące Johna Brancha i jego tajemniczego pracodawcy.
Patrzyła przez dłuższą chwilę na jedno słowo, które
napisała po tym, jak Branch pokazał jej swoją legitymację, po
czym podkreśliła je dwa razy. Federalni.
Rozdział 6
-
Nie martwię się o te dwie przyjaciółki - powiedział
Grant Loring do telefonu. - Wygląda na to, że żadna z nich nie
powinna nam przysporzyć większych problemów.
-
Tak jest. Zgadzam się z panem - przytaknął John
Branch po drugiej stronie.
Grant musiał wytężyć słuch, by zrozumieć jego słowa.
Hałas panujący w centrum handlowym utrudniał rozmowę.
To śmieszne, że musi załatwiać interesy przez publiczny
telefon w centrum handlowym, pomyślał. Było to też męczące
44
i nieefektywne. W ciągu kilku ostatnich dni zmarnował
mnóstwo cennego czasu, jeżdżąc taksówkami od jednego
centrum handlowego do drugiego i zwiedzając kurorty
Scottsdale w poszukiwaniu aparatów telefonicznych.
A problemy nie kończyły się na trudnościach z
komunikacją. Kazał Branchowi przykleić odbitki i resztę
materiałów do spodniej części sedesu w męskiej toalecie,
ponieważ przesłanie danych za pomocą komputera byłoby zbyt
ryzykowne. Był zmuszony za wszystko płacić gotówką, co
traktował jako bardzo uciążliwe. A najgorsze, że musiał zlecać
swoje sprawy trzeciorzędnym firmom usługowym, takim jak
biuro tej staruszki.
Wiedział jednak, że w czasach, gdy rozmowy telefoniczne
można monitorować z odległości setek tysięcy kilometrów, a
transakcje przeprowadzane za pomocą kart kredytowych bez
trudu da się wytropić w Internecie, tylko w ten sposób mógł
uniknąć ściągnięcia na siebie uwagi wroga. Dwa lata temu
wszystkie swoje interesy załatwiał online i omal nie przypłacił
tego życiem.
Zaczekał, aż minie go grupka hałaśliwych nastolatek, i
wrócił do przerwanej rozmowy.
-
Jak już powiedziałem, te dwie kobiety nie stanowią
dla nas zagrożenia. Z raportu Russell wynika, że jedna z nich
to
wariatka,
która
spędziła
jakiś
czas
w
szpitalu
psychiatrycznym, a druga to samotna matka, pracująca na pół
etatu w bibliotece.
-
Tak jest - odparł Branch.
-
Jeśli Arcadia Ames nagle zniknie, wszystko, co będą
mogły zrobić, to zgłosić jej zaginięcie na policji - ciągnął
Grant, mówiąc bardziej do siebie niż do Brancha. - Nikt nie
zwraca większej uwagi na takie zgłoszenia. Każdego roku
zgłaszanych jest wiele tysięcy zaginięć i nic z tego nie wynika.
45
-
Ale ten prywatny detektyw, Truax, może narobić nam
kłopotów. Kiedy Ames zniknie, niewykluczone, że on
postanowi ją odnaleźć. I będzie wiedział, co robić.
-
Zgodnie z raportem Russell kobieta o imieniu Zoe , ta
wariatka, jest jego żoną.
-
Tak jest.
-
Dziwne. Jaki detektyw byłby dość głupi, by poślubić
uciekinierkę z zamkniętej kliniki psychiatrycznej?
-
Przykro mi - powiedział Branch poważnie - ale nie
znam odpowiedzi na to pytanie.
Grant miał ochotę walnąć słuchawką w ścianę. Branch był
użyteczny, ale miał swoje ograniczenia. Nie posiadał specjalnie
lotnego umysłu. Grant zaczął go w duchu nazywać Dziwny
John.
-
Mało wiemy o tym Truaksie i to mi się nie podoba -
powiedział.
-
Russell zaproponowała, że sprawdzi go dokładniej.
Mogę do niej zadzwonić.
Grant myślał o tym przez chwilę.
-
Nie, nie będziemy jej w to włączać. Ona i tak za dużo
już wie. Jeśli Truax ma swoje biuro, nie będzie trudno go
rozpracować. Zajmę się tym osobiście.
-
Tak jest.
-
Gdzie teraz jesteś?
-
U siebie - odparł Branch. - Miałem zamiar iść dzisiaj
na siłownię. Czy mam siedzieć przy telefonie?
Ten facet ma obsesję na punkcie siłowni, pomyślał Grant.
Zdecydowanie coś z nim jest nie tak.
-
Niekoniecznie - odparł. - To zajmie mi trochę czasu.
Zadzwonię do ciebie o wpół do szóstej. Wtedy powinienem już
wiedzieć, czy ten Truax może nam narobić kłopotów.
-
Tak jest.
Grant odłożył słuchawkę i ruszył do najbliższego wyjścia.
Kolejne opóźnienie. Tylko tego teraz potrzebował. Ale musiał
46
wiedzieć, co robi. Teraz nie mógł sobie pozwolić na żaden
błąd. Osoba Truaksa wzbudziła pewne wątpliwości, które
należy rozwiać, zanim można będzie przystąpić do realizacji
planu.
Wyszedł z centrum handlowego i wsiadł do taksówki.
Branch zakładał, że Grant jest szefem agencji rządowej tak
tajnej, że oficjalnie nieistniejącej. Częściowo miał rację,
pomyślał Grant. Agencja rzeczywiście nie istnieje. Sam ją
wymyślił, wykorzystując przy tym swoje stare dokumenty, na
użytek Dziwnego Johna.
Uprzedzono go, że choć Branch nie unika zabijania, ma
własny kodeks etyczny. Uważa się za patriotycznego
bojownika. Odbiera innym życie tylko w imię prawdy,
sprawiedliwości i Ameryki.
Grant był pewny, że zebranie podstawowych informacji na
temat Truaksa nie zabierze mu dużo czasu. Potrzebował tylko
komputera, który nie wzbudzi niczyich podejrzeń. I wiedział,
gdzie go szukać: w najbliższej filii biblioteki publicznej.
Szybko otrzymał odpowiedzi na swoje pytania, niestety,
wszystkie bardzo mu się nie podobały. Musiał zmodyfikować
plan.
O piątej trzydzieści znajdował się już w innym centrum
handlowym, przy innej budce telefonicznej.
Branch też był tam, gdzie miał być. Grant wyobraził go
sobie, siedzącego przy aparacie w małym wynajętym
mieszkaniu. Jedno trzeba mu przyznać. Dokładnie wypełnia
rozkazy. Prawdę mówiąc, dla Brancha wypełnianie rozkazów
było czymś w rodzaju religii. Grant miał przeczucie, że właśnie
to pozwala mu zachować resztki zdrowia psychicznego.
-
Truax stanowi dla nas poważne zagrożenie -
powiedział. - To, czego się dowiedziałem dziś po południu,
rzuca na całą operację nowe światło.
-
Słucham pana.
47
-
Mój informator z Los Angeles doniósł mi, że Truax
był tam zamieszany w pranie brudnych pieniędzy. Nie byli w
stanie niczego mu udowodnić, ale jest pewne, że załatwiał
wiele spraw dla swojego brata, Drew Truaksa, który kierował
bardzo dużą operacją. Ethan wykonywał całą brudną robotę,
spotykał się z handlarzami narkotyków i terrorystami.
Organizował transfery za granice kraju i deponował gotówkę w
różnych bankach.
-
I co się stało?
-
W Los Angeles uważają, że wewnątrz przestępczej
organizacji wybuchła walka o władzę. - Grant ciągnął
wymyśloną wcześniej historię. -W wyniku tego Drew Truax
zginął.
Człowiek,
który
zlecił
to
morderstwo,
to
najprawdopodobniej niejaki Simon Wendover. Po śmierci
Truaksa organizacja zaczęła się rozpadać. Wygląda na to, że
Ethan postanowił odciąć wszystkie powiązania i wyjechać z
Dodge. Najwyraźniej jednak najpierw pozbył się Wendovera.
-
Załatwił go?
-
Oficjalnie Simon Wendover utonął w wypadku na
łodzi. Nie było świadków, a zatem i dowodów obciążających
Truaksa. Nigdy nie przedstawiono mu zarzutów.
-
Co Truax robi w Whispering Springs?
-
Chyba można powiedzieć, że wrócił na łono
rodzinnej firmy.
-
Pranie brudnych pieniędzy?
-
Zgadza się. - Grant przerwał na chwilę, by zwiększyć
napięcie. -Na podstawie tych zdjęć można przypuszczać, że ma
nową wspólniczkę.
-
Arcadię Ames?
-
Tak. To wszystko jest bardziej skomplikowane, niż
mogło się z początku wydawać. Truax to poważny problem.
Ale mam plan, który pozwoli nam upiec dwie pieczenie przy
jednym ogniu. - Przedstawił w skrócie nowy plan, upraszczając
pewne kwestie ze względu na umysłowe ograniczenia
48
Dziwnego Johna. - Zajmiesz się tą nową... misją? - spytał,
kiedy skończył. Dziwny John był bardzo czuły na słowo
„misja". Dla niego było to coś w rodzaju poszukiwania
Świętego Graala.
-
Tak jest. Misja zostanie wypełniona.
-
To musi wyglądać na wypadek - podkreślił Grant. -
Jasne?
-
Tak jest.
Grant odłożył słuchawkę i poszedł napić się kawy, choć
tak naprawdę miał ochotę na martini. Po rozmowie z Branchem
był spięty i zdenerwowany.
Musiał skorzystać ze starych znajomości, żeby znaleźć
kogoś do tej roboty, nie mógł więc być specjalnie wybredny.
Musiał brać to, co mu zaoferowano, żeby okazja nie przeszła
mu koło nosa.
Suka nieświadomie dostarczyła mu tej okazji. W końcu
wpadła w jedyną zasadzkę, jaką mógł na nią zastawić. Od
prawie dwóch lat obserwował konto bankowe, które założyła
na inne nazwisko, czekając na jakiś ruch z jej strony. Po roku i
kilku miesiącach, kiedy nic się nie działo, zaczął się
zastanawiać, czy ona istotnie nie zginęła tamtej nocy.
Ale drugiego listopada ktoś przelał z ukrytego konta osiem
tysięcy dolarów i Grant musiał spojrzeć w oczy koszmarnej
prawdzie.
Ona żyje i ma ten cholerny plik.
Zrobił to, w czym zawsze był najlepszy. Śledził pieniądze
aż do Whispering Springs w stanie Arizona.
49
Rozdział 7
Następnego ranka Zoe podała Ethanowi na śniadanie
nowy rodzaj płatków zbożowych. Zauważył to dopiero po tym,
jak posłusznie połknął tabletkę wapna i pigułkę witaminową
wzbogaconą w minerały i antyoksydanty, które położyła na
stole
obok
szklanki
świeżo
wyciśniętego
soku
pomarańczowego.
Podniósł łyżkę i uważnie przyjrzał się jej zawartości.
-
Co to jest? - spytał łagodnie.
-
Muesli. Pomyślałam, że może wolałbyś jakąś
odmianę. - Zoe nalała herbatę do swojej filiżanki. - Składa się z
ziaren trzech różnych zbóż i kilku rodzajów suszonych
owoców i orzechów. Zmieszałam to z jogurtem zawierającym
żywe kultury bakterii i dodałam trochę mleka.
-
Żywe kultury bakterii? No, nie wiem. Zazwyczaj
wolę, kiedy to, co jem, jest całkiem martwe. Wiesz, wydaje mi
się, że tak jest bezpieczniej.
-
Przecież
jesteś
prywatnym
detektywem.
Niebezpieczeństwo jest wpisane w twoją pracę.
-
No tak, masz rację. Zupełnie zapomniałem. - Włożył
łyżkę do ust.
Zoe wstrzymała oddech.
Ethan przełknął muesli i już bez dalszych komentarzy
zajął się jedzeniem. Otworzył poranne wydanie „Whispering
Springs Herald" i zaczął przeglądać nagłówki.
Odetchnęła. Zaakceptował nowe płatki tak samo, jak
włączenie do swojego menu witamin i antyoksydantów -
przechodząc nad tym szybko do porządku dziennego. Zoe
zauważyła, że podchodził tak do większości spraw.
Początek małżeństwa nie jest prawdopodobnie najlepszym
czasem na wprowadzanie w życie mężczyzny zasad zdrowego
50
żywienia, ale Zoe nie mogła się powstrzymać. Ostatnio w
supermarkecie coraz więcej czasu spędzała w dziale ze zdrową
żywnością, a w aptekach uważnie przeglądała półki z
witaminami i preparatami do skóry zawierającymi filtry
ochronne.
Nowa obsesja coraz bardziej się nasilała.
Trzy dni wcześniej kupiła Ethanowi specjalny łańcuszek
do kluczy w sklepie przy Fountain Square. Do łańcuszka była
przymocowana mała latarka i gwizdek alarmowy. Następnego
dnia wróciła do tego sklepu i nabyła jeszcze krótkofalówkę
uruchamianą za pomocą korbki - na wypadek, gdyby w
Whispering rozszalało się tornado i miasto zostało pozbawione
prądu.
Po śniadaniu Ethan pocałował ją na pożegnanie, co zajęło
mu sporo czasu, po czym wyszedł do biura, uzbrojony w nowy
łańcuszek do kluczy.
Zoe podejrzewała, że mężczyzna taki jak Ethan wolałby
zapewne, żeby kobieta nie robiła wokół niego tyle szumu. Ale
ostatnio nie była w stanie oprzeć się żadnej reklamie, która
zawierała słowa, takie jak „bezpieczeństwo", „nagły wypadek",
„zdrowie", „witaminy" czy „antyoksydanty".
Drzwi administratora budynku uchyliły się w chwili, kiedy
Zoe mijała je w drodze na parking, a w szparze pojawiła się
głowa Robyn Duncan.
-
Dzień dobry, pani Truax. Wydawało mi się, że słyszę
panią na schodach. Ma pani chwilkę? - spytała Robyn
energicznie.
Robyn Duncan w ogóle była bardzo energiczna. Zoe miała
ochotę zazgrzytać zębami. Nowa administratorka przywodziła
jej na myśl wziernik doodbytniczy.
Była niewysoka, drobna i miała ostre rysy twarzy. Zbliżała
się do trzydziestki. Jej brązowe, krótko ścięte i artystycznie
wystrzępione włosy zdobiły liczne jasne pasemka, co
podkreślało jej bystre spojrzenie i spiczaste jak u elfa uszy.
51
Zoe i inni mieszkańcy Casa de Oro szybko odkryli, że
energiczna Robyn ma bardzo pryncypialny stosunek do swojej
pracy. Ściśle przestrzegała wszystkich zasad. Niektórzy, jak na
przykład Hooper z apartamentu IB, za jej plecami nazywali ją
sierżant Duncan.
-
Idę na ważne spotkanie. - Zoe uśmiechnęła się z
przymusem. - Czy to nie może zaczekać?
-
Raczej nie. - Robyn z żalem potrząsnęła głową,
zdecydowana wypełnić swój obowiązek. - Obawiam się, że to
dość pilna sprawa. - Rozejrzała się po holu, jakby chciała się
upewnić, że w pobliżu nie ma nikogo innego. - Może pani
wejść na chwilę do mojego biura?
Cholera. Tylko tego brakowało. Zoe miała dość spraw,
które powinna załatwić tego dnia. Spojrzała znacząco na
zegarek.
-
Wolałabym nie. Czy chodzi o nowe miejsce na
parkingu?
-
Obawiam się, że tak. - Robyn wzięła głęboki oddech.
- Problem polega na tym, że nie mogę przyznać panu I
maksowi miejsca na parkingu, ponieważ nie należy on do
najemców.
-
Słucham?
-
Umowa najmu jest na pani nazwisko, pani Truax. A
dokładniej na pani dawne nazwisko, Zoe Luce. I zgodnie z tą
umową tylko jedna osoba może stale zajmować pani
mieszkanie. Oczywiście od czasu do czasu ktoś może spędzić u
pani noc, ale zdaje się, że pan Truax wprowadził się do pani na
dobre.
-
Wprowadził się, ponieważ wzięliśmy ślub - wyjaśniła
Zoe spokojnie. - Może pani o tym nie wie, ale ludzie, którzy są
małżeństwem, często zajmują jedno mieszkanie.
Robyn zacisnęła usta.
-
Owszem, wiem o tym.
52
-
Tak czy inaczej, to tylko przejściowa sytuacja. Mamy
dom, który jest w trakcie odnawiania. Przeprowadzimy się tam,
kiedy remont się skończy.
-
Rozumiem.
-
Robyn
najwyraźniej
nie
była
zachwycona tą informacją, ale szybko doszła do siebie. - Nie
wiedziałam, że ma pani zamiar wypowiedzieć umowę. Kiedy
to nastąpi?
-
To zależy - odparła Zoe.
Od tego, kiedy Trecher, malarz wynajęty do odnawiania
domu, weźmie się w końcu do roboty, dodała w duchu.
Próbowała go do tego zmusić od dwóch tygodni, ale na razie
na rychłe rozpoczęcie prac nie wskazywało nic poza zwojami
folii, które pokrywały podłogi.
-
Obowiązuje panią miesięczny termin wypowiedzenia
- przypomniała jej Robyn.
-
Wiem o tym.
-
Cóż, problem w tym, że pani osobista sytuacja i
zmiana stanu cywilnego nie mają wpływu na warunki umowy.
-
Więc co mam zrobić? - spytała Zoe, zrozpaczona. -
Podpisać nową umowę?
-
Wystarczy dodać załącznik do tej, która już istnieje.
-
Świetnie. W takim razie proszę go przygotować, a ja
wstąpię z mężem wieczorem, żeby go podpisać - rzuciła Zoe i
odwróciła się, żeby odejść.
-
Zdaje sobie pani sprawę z faktu, że będzie się to
wiązać z podwyżką czynszu?
A więc o to chodzi. Zoe odwróciła się znowu, oburzona.
-
Nie może pani podwyższyć mi czynszu tylko dlatego,
że takie jest pani widzimisię.
-
To wcale nie jest moje widzimisię, pani Truax -
uśmiechnęła się Robyn. - Mogę mówić do pani po imieniu?
-
Nie - warknęła Zoe przez zaciśnięte zęby.
-
Cóż, jak pani sobie życzy. - Robyn wyglądała na
dotkniętą. - Znajdzie pani wszystko w umowie, pani Truax.
53
Jeśli zada pani sobie trud przeczytania paragrafu 9A, zobaczy
pani, że zameldowanie kolejnej osoby w mieszkaniu wiąże się
ze wzrostem czynszu o sto pięćdziesiąt dolarów miesięcznie.
-
Po moim trupie! Prędzej zamieszkam w kartonie przy
Fountain Square, niż zapłacę pani dodatkowe sto pięćdziesiąt
dolarów na miesiąc. To mieszkanie nie jest warte nawet tyle,
ile teraz za nie płacę.
-
To nie mnie pani płaci - odparła Robyn wyniośle. - Ja
tylko pobieram czynsz i przekazuję pieniądze właścicielom
budynku.
Zoe miała wielką ochotę chwycić Robyn za jej spiczaste
uszy i wrzucić ją do kontenera na śmieci, stojącego na
podwórku.
-
Nie jestem idiotką - powiedziała zamiast tego. -
Doskonale wiem, że budynek należy do małżeństwa o
nazwisku Shipley. Ale przez cały czas, odkąd tu mieszkam,
żadne z nich nie pofatygowało się ani razu, żeby zobaczyć, co
się tu dzieje. W ogóle nie inwestują w ten dom. Nie
wprowadzają żadnych ulepszeń. Nie zasługują na dodatkowe
sto pięćdziesiąt dolarów miesięcznie i może im to pani ode
mnie powtórzyć.
-
Shipleyowie wynajmują wiele nieruchomości w
okolicach Phoenix. Są zbyt zajęci, żeby każdej doglądać
osobiście. Ale rozmawiałam z nimi kilka razy na temat naszych
potrzeb i zapewniam panią, że bardzo przychylnie odnieśli się
do moich planów dotyczących Casa de Oro.
-
Nalegam, by skontaktowała się pani z nimi,
gdziekolwiek są, i...
-
Mieszkają w Scottsdale - wtrąciła Robyn, zawsze
gotowa spieszyć z pomocą.
-
Doskonale. Więc proszę się z nimi skontaktować i
poinformować ich, że ja i Ethan jesteśmy małżeństwem, a nie
współlokatorami. Proszę im też przypomnieć, że mieszkam tu
od ponad roku i nigdy nie stwarzałam żadnych problemów.
54
Robyn chrząknęła znacząco.
-
Cóż, niezupełnie.
-
Co? Jak pani śmie sugerować, że nie byłam
wzorowym lokatorem?
-
Przeglądałam ostatnio dokumenty i zauważyłam, że
w ubiegłym miesiącu wydarzył się w pani mieszkaniu
wypadek, w wyniku którego została wezwana policja.
-
To nie była moja wina! Byłam niewinną ofiarą próby
porwania.
Robyn współczująco pokiwała głową.
-
Tak, tak, czytałam o tym w gazecie. To musiało być
dla pani okropne przeżycie.
-
Owszem.
-
Jednak
państwo
Shipleyowie
uznali
to
za
niepokojące.
Zoe naszły złe przeczucia.
-
Niepokojące? - powtórzyła bardzo powoli.
-
Państwo Shipley wyrazili pewne obawy dotyczące
zawodu pana Truaksa.
-
Obawy?
-
Tak, niepokoją się, że profesja, jaką para się pan
Truax, może zwiększyć możliwość występowania takich
incydentów w przyszłości, jeśli rozumie pani, co mam na
myśli.
-
Nie, nie rozumiem. - Zoe z trudem opanowała gniew.
- Praca mojego męża nie miała nic wspólnego z tym
incydentem, jak to pani nazywa. Ta sprawa dotyczyła tylko
mnie. Proszę to wyjaśnić państwu Shipley.
Robyn zesztywniała.
-
Chce pani powiedzieć, że pani osoba może wpłynąć
na wzrost przestępczości w Casa de Oro?
-
Nie, niczego takiego nie chcę powiedzieć. Sprawa
została załatwiona i nie stanowi już żadnego zagrożenia na
przyszłość. Zechce pani wyjaśnić to Shipleyom. I proszę dać
55
im jasno do zrozumienia, że nie mam zamiaru płacić wyższego
czynszu tylko dlatego, że wyszłam za mąż.
-
Porozmawiam z nimi.
-
Proszę to zrobić.
-
Naprawdę, nie ma powodu do zdenerwowania, pani
Truax. Wykonuję tylko moją pracę.
-
Jasne, jasne. - Zoe wyciągnęła kluczyli z torebki i po
raz drugi tego ranka ruszyła w stronę drzwi. - Wiem tylko, że
poprzedni administrator był dużo bardziej elastyczny.
-
Właśnie dlatego jest byłym administratorem. - Robyn
konfidencjonalnie zniżyła głos. - Shipleyowie dali mi do
zrozumienia, że miał problem z alkoholem.
To wyjaśnia kilka rzeczy, pomyślała Zoe, między innymi
to, że Casa de Oro było zawsze tak zaniedbane. Może jednak
przestrzeganie zasad jest u administratorów zaletą.
Nie miała jednak ochoty podzielić się tym spostrzeżeniem
z Robyn Spiczaste Uszy. Wyszła z budynku i wsiadła do
samochodu.
Ciągle jeszcze była zła, kiedy dwie godziny później
Tabitha Pine, zwiewna i eteryczna w swojej sukni, która
wyglądała tak, jakby uszyto ją z dziesiątek drogich jedwabnych
szalików, wpłynęła do jej biura. Malutkie dzwoneczki, którymi
obszyty był dół sukni, brzęczały cicho przy każdym ruchu.
-
Zoe, kochanie, mam nadzieję, że nie przeszkadzam
ci, przychodząc tak bez zapowiedzenia. - Tabitha uśmiechnęła
się, pewna, że spotka się z miłym przyjęciem. -
Zadzwoniłabym, ale musiałam pojechać rano do miasta na
zakupy, więc pomyślałam, że może cię tu zastanę. Zabiorę ci
tylko chwilkę.
-
Oczywiście,
nie
przeszkadzasz
mi.
-
Zoe
błyskawicznie przestawiła się na ton, jakiego używała w
rozmowach z klientami. - Następne spotkanie mam dopiero o
jedenastej. Usiądź, proszę.
56
-
Dziękuję. - Tabitha przysiadła na jednym z dwóch
krzeseł stojących po drugiej stronie biurka. Szaliki powiewały
jeszcze przez chwilę, aż w końcu znieruchomiały. - Od razu
powiem, o co chodzi. Ubiegłej nocy miałam jedną ze swoich
wizji. Poczułam wyraźnie, że powinnam jak najszybciej
skontaktować się z tobą i Lindsey Voyle, żeby wam o tym
opowiedzieć.
-
Rozumiem.
Zoe przypomniała sobie, że nie wolno jej powątpiewać w
wizje Tabithy. Niemniej jednak trudno jej było traktować
poważnie kobietę, która w wieku sześćdziesięciu lat ubierała
się jak hipiska z drugiej połowy ubiegłego stulecia. Najbardziej
przyciągały uwagę jej włosy. Srebrnopopielate, opadały jej na
ramiona i plecy długimi pasmami. Zoe słyszała kiedyś, że im
kobieta jest starsza, tym krótszą fryzurę powinna nosić. Tabitha
najwyraźniej w to nie wierzyła.
-
Zastanawiałam się, jak wytłumaczyć tobie i Lindsey
Voyle, na czym polega mój indywidualny styl i jakie są moje
oczekiwania co do przepływu energii w pomieszczeniach.
Chciałabym
dostarczyć
wam
wszystkich
informacji
niezbędnych do opracowania projektów.
-
Och. - Zoe bardzo chciała powiedzieć coś więcej, ale
jakoś nic nie przyszło jej do głowy. Nagle ogarnęły ją złe
przeczucia.
-
W mojej wizji widziałam ciebie i Lindsey na jednym
z moich seminariów medytacyjnych - powiedziała Tabitha. -1
natychmiast zrozumiałam, że to jedyny sposób, byście obie
mogły w pełni pojąć, na czym polegają moje potrzeby.
-
Ach, tak. - Zoe miała nadzieję, że udało jej się ukryć
niezadowolenie. Podejrzewała, że seminaria medytacyjne
Tabithy nie należą do najtańszych.
-
Czy byłby to dla ciebie problem, kochanie? Zoe
uśmiechnęła się z przymusem.
-
Nie, oczywiście, że nie. To znakomity pomysł.
57
-
Cudownie. Więc oczekuję, że spotkamy się na kilku
sesjach w najbliższym czasie. - Tabitha wstała i położyła na
biurku kartkę papieru. - To harmonogram zajęć i cennik -
powiedziała i odpłynęła w stronę drzwi. - Pokój z tobą, moja
droga.
-
Pokój...
Zoe spojrzała na harmonogram. Przeczucia jej nie myliły.
Seminaria były bardzo kosztowne. Zabębniła palcami po blacie
biurka, po czym podniosła słuchawkę telefonu i wystukała
numer Ethana.
-
Truax Investigations.
-
Tabitha Pine właśnie u mnie była. Dała mi jasno do
zrozumienia, że mój projekt nie będzie miał żadnych szans,
jeśli nie zaliczę kilku z jej sesji medytacyjnych. Są bardzo
drogie, ale czuję, że Lindsey Voyle zapisze się na cały kurs, jak
tylko zrozumie, że od tego będzie zależało, czy dostanie to
zlecenie.
-
Takie
są
koszty
prowadzenia
działalności
-
powiedział Ethan filozoficznie. - Nie oczekuj ode mnie
współczucia. Bonnie właśnie dzwoniła. Chce, żeby Truax
Investigations
przyjęło
zlecenie
od
Towarzystwa
Historycznego Whispering Springs.
-
Jakie zlecenie?
-
Nie mam pojęcia. Rano spotkam się z burmistrzem i
pewnie dowiem się, o co chodzi.
-
Nie żebym chciała zmienić temat, ale... Dzisiaj rano
znowu odbyłam rozmowę ze Spiczastymi Uszami. Grozi nam
podwyżka czynszu, bo teraz oboje zajmujemy mieszkanie.
-
Poradzisz sobie z nią.
-
Łatwo ci mówić.
58
Rozdział 8
Stała na środku małego biura, zmagając się z burzą, jaka
rozszalała się w jej mózgu.
Znowu. Och, nie. Nie tak szybko...
Muszę się opanować. Nie mogę się poddać. Nie tu.
Strażnik mógłby zauważyć, że drzwi nie są zamknięte na
klucz, i sprawdzić, czy nie było włamania. Nie może mnie tu
zastać.
Ale
znajome
uczucie,
że
wszystko
ogarnia
nieprzenikniona ciemność, nasilało się z każdą chwilą. Ułamek
sekundy później zapadła czarna, głucha noc. Osunęła się na
podłogę.
Kiedy było już po wszystkim, czuła się wyczerpana. Jak
zawsze.
Rzuciła okiem na stojący na biurku zegarek i zrozumiała,
że minęło tylko kilka minut. Ciągle jeszcze miała czas.
Wstała i ruszyła w stronę szafki. Coś zachrzęściło pod jej
stopami. Przerażona dźwiękiem, który w cichym biurze
wydawał się jeszcze głośniejszy, skierowała latarkę w dół i w
jej świetle dostrzegła połamany długopis. Kolorowy przedmiot
ozdobiony malutką figurką Elvisa. Tani i tandetny. Nie drogie
pióro, którego brak właściciel zaraz by zauważył.
Z ulgą podniosła długopis i schowała do kieszeni.
Musi się skupić. Nie przyszła tu bez powodu. Tak, musi
się skoncentrować.
59
Rozdział 9
Ethan położył dłonie na biurku i spojrzał na panią
burmistrz
z
przepraszającym
uśmiechem,
który
miał
jednocześnie dać jej do zrozumienia, że jego decyzja jest
nieodwołalna.
-
To prawda, rozwiązywanie zagadek historycznych to
moje hobby, pani Santana. Ale mogę to robić tylko między
jedną sprawą a drugą. A w tej chwili jestem zbyt zajęty.
Paloma Santana lekko uniosła ciemne, pięknie zarysowane
brwi.
-
Bonnie wspomniała mi o tym, ale powiedziała też, że
w takiej sytuacji na pewno zrobi pan wyjątek.
Ethan spojrzał spod oka na szwagierkę, siedzącą na
drugim krześle.
-
Tak powiedziała?
Był niemal pewien, że wie, o czym w tej chwili myślała.
Zazwyczaj doskonale się rozumieli.
Polubił Bonnie od chwili, kiedy jego brat przedstawił mu
ją jako swoją narzeczoną. Wydawała się idealną partnerką dla
Drew i było widać, że kochała go całym sercem.
Po śmierci Drew Ethan i Bonnie jeszcze bardziej się do
siebie zbliżyli. Wspólna troska o synów Drew sprawiła, że stali
się dla siebie jak brat i siostra. I jak to zazwyczaj bywa w
takich przypadkach, „siostra" czasami trochę denerwowała
Ethana.
Bonnie pochyliła się do przodu, a jej ładna buzia wyrażała
szczere zaangażowanie.
-
Ethan, rozwiązanie zagadki tego morderstwa bardzo
nam pomoże. Planujemy wiele uroczystości w związku z
otwarciem domu Kirwana. Towarzystwo Historyczne pracuje
60
nad tym projektem od dwóch lat. To będzie wielka atrakcja
turystyczna.
Widział, jak bardzo jej zależy, żeby wziął udział w tym
projekcie. Może i nie był to taki zły pomysł. W końcu oboje
chcieli zapuścić korzenie w Whispering Springs.
Odwrócił się do Palomy. Pani burmistrz miała około
czterdziestu lat i była piękną kobietą o ciemnych oczach i
klasycznym profilu. Miała na sobie eleganckie beżowe spodnie
i kremową jedwabną bluzkę.
Bonnie udzieliła mu już kilku informacji poprzedniego
dnia, kiedy zadzwoniła do niego, pełna zapału, żeby umówić
go na spotkanie z panią burmistrz. „Whispering Springs
Herald" uznało Palomę Santanę za najlepszego burmistrza
ostatnich lat. Jej rodzina od dawna zamieszkiwała okolice
miasta. Paloma wyszła za dobrze prosperującego dewelopera.
Oboje obracali się wśród miejscowych elit.
Krótko mówiąc, pani Santana była doskonałym kontaktem
zawodowym.
-
Proszę mi opowiedzieć o sprawie Kirwana -
powiedział.
Paloma odchyliła się na oparcie krzesła i założyła nogę na
nogę.
-
Walter Kirwan był znakomitym, uznanym pisarzem i
dość ekscentrycznym człowiekiem, który mieszkał i tworzył w
Whispering Springs jakieś sześćdziesiąt lat temu. Czy tytuł
Długie, zimne lato coś panu mówi?
Ethan
dokonał
w
myślach
szybkiego
przeglądu
wiadomości, jakie zachował w pamięci z czasów swojej
krótkiej i dość ograniczonej kariery szkolnej.
-
Uniwersytet - powiedział. - Pierwszy rok. Literatura.
Mówimy o tym Walterze Kirwanie?
-
Tak. Jak Bonnie już panu powiedziała, Towarzystwo
Historyczne właśnie ukończyło remont jego domu. Śmierć
61
Kirwana wstrząsnęła literackimi kręgami tamtych czasów, a
później stała się legendą.
-
Mówi pani, że został zamordowany?
-
To część zagadki. Nikt tak naprawdę nie wie, co się
stało. W gazetach pisano, że Kirwan i jego gospodyni, Maria
Torres, byli w domu sami w dniu jego śmierci. Maria zeznała,
że nic tego wieczoru nie odbiegało od normy. Po kolacji
Kirwan udał się do gabinetu, by pracować nad rękopisem.
Maria poszła spać. Znalazła jego ciało w gabinecie następnego
ranka. Siedział na krześle.
-
Przyczyna śmierci?
-
Uznano, że był to atak serca. Ale niemal natychmiast
pojawiły się plotki, że to gospodyni go otruła. Do dziś wielu
ludzi tak uważa. Większość historyków literatury zakłada, że to
ona jest morderczynią.
Ethan poczuł, jak ogarnia go znajoma, zawodowa
ciekawość.
-
Dlaczego ją o to podejrzewano?
-
Kirwan spisał testament - Paloma lekko zesztywniała
- w którym zapisał jej dom.
-
Chęć zdobycia go stałaby się więc motywem
morderstwa?
-
Tak. To była kobieta z bardzo ubogiej rodziny.
Ledwo wiązali koniec z końcem, ten dom byłby dla nich
wszystkich darem z nieba.
Coś w jej głosie sprawiło, że Ethan podniósł wzrok znad
swoich notatek.
-
Niech zgadnę. Nie dostała go, prawda?
-
Tak - odparła Paloma. - Krewni Kirwana z Bostonu
nie mieli zamiaru pozwolić, by gospodyni odziedziczyła
posiadłość. Przywieźli swoich prawników i bez problemu
obalili testament.
Ethan przez chwilę zastanawiał się nad tym, co usłyszał.
-
W jaki sposób Maria miała zamordować Kirwana?
62
-
Mówili, że otruła go substancją, która wywołuje
objawy podobne do ataku serca.
-
Hm... - Ethan powoli położył długopis na biurku. -
Muszę pani powiedzieć, że raczej nie uda nam się dojść
prawdy, chyba że zdecyduje się pani na trud i koszty związane
z ekshumacją i przeprowadzeniem stosownych badań. Ale
nawet jeśli to zrobimy, szanse, że po tylu latach uda się
zidentyfikować truciznę, są znikome.
-
Ekshumacja nie wchodzi w grę - powiedziała Paloma.
- Krewni Kirwana zabrali ciało do Bostonu. Ich potomkowie
nie mają powodu, by z nami współpracować.
-
Będę z panią szczery. Sądzę, że nic, co mógłbym
zrobić, nie da pani jednoznacznej odpowiedzi - stwierdził
Ethan.
-
Nie chodzi tylko o to, czy Kirwan został
zamordowany, czy nie -wtrąciła się Bonnie. - Jest jeszcze
kwestia zaginionego rękopisu. Zniknął tej samej nocy, kiedy
zmarł Kirwan, więc wszyscy zakładali, że te dwa fakty są ze
sobą związane.
Ethan oparł łokcie na poręczach swojego fotela i złączył
palce.
-
Chodzi o tekst, który Kirwan zabrał tego wieczoru do
gabinetu?
-
Tak - powiedziała Paloma. - Ludzie, którzy twierdzą,
że Maria Torres otruła Kirwana, uważają też, że to ona skradła
jego kolejną książkę.
-
Po co miałaby to zrobić?
-
Walter Kirwan był już wówczas znanym pisarzem, a
od czasu, kiedy ukazała się jego poprzednia powieść, minęło
pięć lat. Ostatni rękopis byłby wart bardzo dużo, z czego
gospodyni musiała zdawać sobie sprawę.
-
Są jakieś teorie na temat tego, co się z nim stało? -
spytał Ethan.
63
-
Przypuszczano, że trafił na rynek kolekcjonerski, ale
nikt nigdy o nim nie słyszał. Zniknął bez śladu.
Ethan poruszył palcami.
-
Czy ktoś pytał Marię Torres o śmierć Kirwana i
zaginiony rękopis?
-
Oczywiście. - Paloma wzruszyła ramionami. - Maria
zmarła dwa lata później, w wieku osiemdziesięciu dziewięciu
lat i przez cały ten czas kolekcjonerzy i historycy wypytywali
ją o ten tekst.
-
Co im mówiła?
-
To samo, co powiedziała swojej rodzinie i wszystkim
innym, którzy ją o to pytali - że Kirwan był bardzo
niezadowolony z tego rękopisu, tak samo, jak z j e g o
pierwotnej wersji. Twierdziła, że tamtego wieczoru był bardzo
ponury. Podobno zanim zamknął się w swoim gabinecie,
powiedział jej, że ma zamiar wrzucić go do kominka, tak jak
poprzedni.
Ethan zmarszczył brwi.
-
Czy powiedział jej, że chce go spalić?
-
Tak.
-
Cóż, to by wyjaśniało sprawę - zauważył Ethan
łagodnie.
-
Niezupełnie - odparła Paloma. - Była pełnia lata,
bardzo gorąca noc. Maria powiedziała swojej rodzinie, że
następnego ranka palenisko było czyste. Nic nie wskazywało
na to, że Kirwan rozpalił ogień.
-
Hm.
Bonnie pokiwała głową.
-
Jest jeszcze kilka szczegółów, które mogą ci się
wydać interesujące. Byłam już w bibliotece i przejrzałam stare
egzemplarze „Whispering Springs Herald". Maria twierdziła,
że następnego ranka drzwi do gabinetu Kirwana były
zamknięte od wewnątrz na klucz. Musiała znaleźć drugi, żeby
dostać się do środka.
64
-
Co jeszcze?
-
W dniu śmierci Walter Kirwan miał gościa. Był to
George Ex ford. Według Marii kłócili się głośno o to, czy
książka jest gotowa do druku. Exford wyszedł wściekły,
ponieważ Kirwan nie pozwolił mu zabrać rękopisu.
-
Kim był ten Exford?
-
Agentem Kirwana. Miał swój interes w tym, by
książka została oddana do wydawnictwa. W grę wchodziła
spora suma pieniędzy.
-
Hmm - mruknął znowu Ethan.
Paloma spojrzała na Bonnie.
-
Nie martw się - powiedziała Bonnie. - On zawsze tak
mruczy, kiedy sprawa zaczyna go wciągać.
Ethan nie zwrócił uwagi na jej słowa. Spojrzał w oczy
Palomie.
-
Odnoszę wrażenie, że
jest pani tą sprawą
zainteresowana osobiście. Dlaczego sądzi pani, że Maria
Torres mówiła prawdę?
-
Maria była moją babką - odparła chłodno Paloma. -
Dla dobra całej rodziny chciałabym oczyścić jej dobre imię.
Rozdział 10
Siedziały razem w ogródku jednej z kawiarni przy
Fountain Square. Arcadia zamówiła espresso, Zoe wybrała
gorącą herbatę. Było wczesne popołudnie i temperatura
wyraźnie się podniosła. Choć ranek należał do chłodnych, Zoe
jak zwykle użyła kremu z filtrem ochronnym. Mieszkała w
Whispering Springs dość długo, by wiedzieć, jak intensywne
jest pustynne słońce.
Zoe zawsze fascynowały kontrasty i głębokie, nasycone
barwy, nie spodziewała się jednak, że spotka ich tak wiele w
65
tym surowym rejonie kraju. Pustynia Sonora upajała
bogactwem skrajności i różnorodnością zmieniających się
bezustannie odcieni. Kraina, która na pierwszy rzut oka
wydawała się zupełnie nieprzyjazna życiu, zdumiewała
obfitością flory i fauny.
A światło było tu wprost niesamowite. Oślepiało oczy,
tworząc rozedrgane, zwodnicze cienie. Wspaniałe odcienie
żółci, fioletu i złota zalewające ziemię o świcie, w południe
ustępowały miejsca nieubłaganej światłości rozgrzanego do
białości słońca, która z kolei powoli roztapiała się w miękkich,
łagodnych tonach zmierzchu. Ta odbywająca się co dnia
metamorfoza była dla niej źródłem fascynacji.
Zoe upiła łyk herbaty, postawiła filiżankę na stoliku i
spojrzała na Arcadię.
-
Powiesz mi, co się stało?
-
Nic się nie stało.
-
Arcadia, to ja, Zoe, pamiętasz? To ze mną uciekłaś ze
Złego Snu.
Zły Sen był ich prywatnym określeniem szpitala Candle
Lake Manor. Nazwa ta dobrze oddawała surrealistyczną
atmosferę tego miejsca.
-
Wszystko w porządku, Zoe, naprawdę.
Zoe podniosła dłonie.
-
Przestań
natychmiast.
Jestem twoją
najlepszą
przyjaciółką, może poza Harrym, a jego tu teraz nie ma. I
wyraźnie widzę, że coś jest nie tak.
Arcadia skrzywiła się lekko.
-
W tym tygodniu miałam problemy ze snem. Czułam
się dziwnie niespokojna. Ale już wszystko w porządku.
Co się dzieje z ludźmi w listopadzie, zastanawiała się Zoe.
Wyglądało na to, że prawie wszyscy mają w tym miesiącu
jakieś problemy. Dla Ethana, Bonnie i chłopców jest to
rocznica śmierci Drew, ona zamartwia się zmiennym i
nastrojami Ethana i przyszłością ich małżeństwa, a teraz
66
okazuje się, że jej najlepsza przyjaciółka także przeżywa jakiś
kryzys.
Arcadia ujęła maleńką filiżankę espresso w obie dłonie.
Jej paznokcie, pomalowane na odcień pasujący do jej krótkich
platynowych włosów, zalśniły w słońcu. Tylko ktoś, kto znał ją
już dość długo, zauważyłby u niej objawy stresu, pomyślała
Zoe. Arcadia bardzo dobrze skrywała swoje emocje.
Zoe przypuszczała, że Arcadia ma niewiele ponad
czterdzieści lat, ale cała jej postać przywodziła na myśl
ponadczasową elegancję gwiazd filmu z lat trzydziestych. Poza
tym wydawała się nieco wyniosła i roztaczała wokół siebie
atmosferę luksusu i światowego obycia, która dopełniała
wizerunek. Tego dnia ubrała się w swoje ulubione chłodne,
pastelowe barwy. Wysoka i smukła, miała na sobie długie
jedwabne spodnie w odcieniu bladego turkusu i białą jedwabną
tunikę, którą nosiła z wdziękiem Grety Garbo.
Zoe rozłożyła serwetkę na kolanach, ale Arcadia nie
zawracała sobie głowy takimi rzeczami. Piła kawę i skubała
croissanta z zapierającą dech w piersiach nonszalancją.
Okruchy nigdy nie spadały przypadkowo na jej kosztowne
stroje.
-
Powiesz mi, dlaczego nie możesz spać? - spytała Zoe.
- Wiem, że nie chodzi o szalony seks do białego rana. Harry
jeszcze nie wrócił.
-
Obawiam się, że to właśnie może być problem -
powiedziała Arcadia bardzo poważnie.
-
Brak szalonego seksu?
-
Nie, fakt, że Harry jeszcze nie wrócił.
Zoe oderwała kawałek croissanta i posmarowała go
masłem.
-
Chyba nie nadążam.
-
Chyba przyzwyczaiłam się do jego obecności.
-
No i co z tego? Zdaje się, że on bardzo lubi twoje
towarzystwo. Gdzie tu problem?
67
Arcadia zacisnęła palce na swojej filiżance.
-
Problem jest w tym, że chyba trochę się od niego...
uzależniłam.
Zoe przełknęła kawałek croissanta.
-
To znaczy?
-
Zaczęłam mieć kłopoty z zasypianiem wkrótce po
tym, jak Harry przyjął to zlecenie i wyjechał. - Arcadia
zmrużyła przejrzyste niebieskie oczy. - Nagle zaczęłam bać się
ciemności. Trzy dni temu było ze mną naprawdę źle.
-
Opowiedz mi o tym.
-
Cały dzień byłam dziwnie rozdrażniona. Bardzo
długo nie mogłam zasnąć. A potem nagle się obudziłam i przez
chwilę byłam kompletnie zdezorientowana. Wydawało mi się,
że znowu jestem w Złym Śnie.
-
To zupełnie zrozumiałe, przynajmniej dla mnie -
powiedziała szybko Zoe. - Ilekroć śni mi się to miejsce, budzę
się zlana zimnym potem.
Arcadia potrząsnęła głową.
-
Rzecz w tym, że nie śnił mi się szpital. Po prostu
obudziłam się i ogarnął mnie paraliżujący lęk. Wydawało mi
się, że ktoś wszedł do mieszkania.
Zoe znieruchomiała.
-
Ale nie było żadnych śladów włamania?
-
Oczywiście, że nie. Zawołałabym Ethana, gdyby
cokolwiek wskazywało na to, że ktoś mógł majstrować przy
tym nowym systemie alarmowym, który założył Harry. Ale
czułam się bardzo dziwnie do czasu, kiedy...
-
Kiedy co?
Arcadia uśmiechnęła się kpiąco.
-
Kiedy Harry zadzwonił.
Zoe odprężyła się trochę.
-
I potem poczułaś się dużo lepiej?
-
O tak.
68
-
Sądzisz, że przyczyną twoich nocnych lęków jest
fakt, że pozwoliłaś Harry'emu za bardzo się do siebie zbliżyć,
prawda?
-
Wiem tylko, że nie miałam problemów ze snem,
zanim go poznałam - powiedziała Arcadia z wahaniem. -
Myślę, że Harry wyczuł moje zdenerwowanie. Zaczął do mnie
dzwonić dwa razy dziennie, a nie tylko wieczorem.
-
I nagle znowu zaczęłaś lepiej sypiać? - uśmiechnęła
się Zoe.
-
Znacznie lepiej.
-
Więc obawiasz się, że mogłaś się uzależnić od
Harry'ego Stagga.
-
Od dawna nie zaufałam żadnemu mężczyźnie -
powiedziała Arcadia. - N a samą myśl o tym czuję się
nieswojo.
-
Nie bez powodu. - Zoe lekko poklepała ją po ręce. -
Ale Harry Stagg to nie Grant Loring.
-
Wiem.
Arcadia uspokoiła się wyraźnie i dopiła swoją kawę.
Rozdział 11
Ethan włożył do ust kawałek pizzy z papryką i oliwkami,
a jego uważni słuchacze musieli zaczekać, aż go pogryzie i
połknie. Odszukał spojrzenie Zoe. Zaproszenie całego
towarzystwa na kolację tego wieczoru było j e j pomysłem.
Sam nie wiedział, kiedy zaczęli tworzyć „towarzystwo",
ale zauważył, że w ciągu ostatnich tygodni wszyscy bardzo się
do siebie zbliżyli. Dziś brakowało tylko jednej osoby.
Poza nim i Zoe znaleźli się tu Bonnie i bratankowie
Ethana, Jeff i Theo. Arcadia i Singleton Cobb także należeli do
69
tej dziwnej grupy. Harry Stagg, najbardziej zdumiewający jej
członek, był jedynym nieobecnym. Nie wrócił jeszcze z Los
Angeles.
Ethan przełknął kawałek pizzy i spojrzał na przyjaciół.
-
To klasyczna zagadka zamkniętego pokoju -
powiedział.
-
Co to jest klasyczna zagadka zamkniętego pokoju,
wujku? - spytał Theo, kopiąc krzesło.
Jeff prychnął pogardliwie. Miał osiem lat, o dwa lata
więcej
niż
Theo,
i
przybierał
pozę
starszego,
wszechwiedzącego brata, ilekroć nadarzyła się okazja.
-
To znaczy, że pokój, w którym znaleźli Kirwana, był
zamknięty na klucz, głupku.
-
Nie nazywaj mnie głupkiem, dupku - odpalił Theo.
Bonnie spojrzała na nich groźnie.
-
Nie życzę sobie więcej słyszeć takich słów.
Zrozumiano?
-
„Głupek" to nie jest brzydkie słowo - odparł Jeff. - To
tylko znaczy, że on nie jest zbyt mądry.
-
„Dupek" znaczy mniej więcej to samo - oznajmił
Theo z miną uciśnionej niewinności. - Nie ma w tym nic złego.
-
Czyja wyglądam jak SO? - Bonnie uniosła brwi -Nie
mam zamiaru dyskutować na temat brzydkich słów. Wydałam
wam polecenie.
-
Co to jest SO? - spytał Jeff z pełnymi ustami.
-
Słownik oksfordzki - odparł Singleton.
-
Jaki słownik? - Jeff był wyraźnie zaintrygowany. – Są
w nim brzydkie słowa? W szkolnym słowniku ich nie ma.
Ethan spojrzał na niego.
-
Sprawdzałeś?
-
Jasne.
Bonnie przewróciła oczami.
-
Dociekliwe umysły - mruknęła Arcadia.
70
-
Słownik oksfordzki zawiera niemal wszystkie słowa,
jakie występują w języku angielskim - powiedział Singleton - a
więc także te brzydkie. Mam wszystkie tomy w antykwariacie,
więc jeśli chcecie... - urwał, widząc ostrzegawcze spojrzenie
Bonnie. - Zresztą, jest wielki i ciężki. Mnóstwo tomów
drobnym drukiem. Nie jest to lektura do poduszki. Nie
przypuszczam, żeby was zainteresował.
Jeff i Theo natychmiast się ożywili. Ethan był pewny, że
zaraz wyjaśnią Singletonowi, jak bardzo interesują ich lektury
poważne, jeśli cel jest tego wart, ale Bonnie szybko wtrąciła się
do rozmowy.
-
Mówiliśmy o sprawie Kirwana, Ethan - powiedziała.
- Czego się dotąd dowiedziałeś?
-
Niewiele
-
przyznał.
-
Ale
jestem
trochę
zaintrygowany,
choć
jedyną
książką
Kirwana,
jaką
przeczytałem, było Długie, zimne lato.
-
O czym to jest ? - spytał Theo.
Jeff westchnął teatralnie.
-
Prawdopodobnie o długim, zimnym lecie, głupku.
Bonnie zmarszczyła brwi.
-
Jeff, ja nie żartuję. Jeśli nie będziesz się zachowywał
jak należy, zaraz pójdziemy do domu.
Jeff otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale dostrzegł
wzrok Ethana i bez słowa zajął się swoim kawałkiem pizzy.
Bonnie spojrzała na Ethana. Zauważyła niepokój na jego
twarzy i wiedziała, co jest jego źródłem. Jeff był ostatnio
nieznośny. W przeciwieństwie do Theo, który chyba przeżył
rocznicę śmierci ojca w miarę spokojnie, Jeff wyraźnie sobie
nie radził.
Tak jak ja, mój chłopcze, pomyślał Ethan. Ale czasem
trzeba to w sobie zdusić i zachowywać się tak, jakby nigdy nic.
-
Jak chcesz się do tego zabrać? - spytała Zoe.
71
-
W
charakterystyczny
dla
mnie,
doskonale
profesjonalny sposób -odparł Ethan. - Zgromadzę fakty a
potem będę z nadzieją czekał na natchnienie.
Singleton dokończył swój kawałek pizzy.
-
Wyjaśnijmy to sobie dokładnie. To dochodzenie ma
udowodnić, że gospodyni była niewinna, tak?
-
Paloma Santana na pewno na to liczy - powiedziała
Bonnie. - Na otwarciu domu Kirwana będzie prasa i telewizja.
Pani burmistrz chciałaby wtedy oznajmić, że zagadka
zaginionego rękopisu
została rozwiązana. Uważa, że
odnalezienie go pomoże wskazać innego podejrzanego o
zamordowanie Kirwana.
-
Ponieważ w ten sposób stanie się jasne, że to nie
Maria Torres go ukradła? - spytała Arcadia.
-
Zgadza się. - Ethan spojrzał na Singletona. - Ty jesteś
specem od wyszukiwania białych kruków. Masz czas, żeby mi
pomóc przy tej sprawie?
-
Jasne. - Singleton kiwnął głową, - To brzmi
interesująco. Ale co będzie, jeśli to, co odkryjesz, nie spełni
oczekiwań Palomy Santany? Jeśli zdobędziesz niepodważalne
dowody na to, że to jednak gospodyni zabiła Kirwana i skradła
rękopis?
Ethan wzruszył ramionami.
-
Jeśli Paloma Santana będzie nalegała, przekażę jej tę
informację prywatnie, a ona sama zdecyduje, co dalej. Nie ma
powodu, by to podawać do publicznej wiadomości. Wszyscy,
którzy mieli jakiś związek z tą sprawą, od dawna nie żyją,
łącznie z Marią Torres. Udowodnienie, że rzeczywiście
zamordowała Kirwana, nie miałoby teraz żadnego znaczenia.
-
Ale, wujku - odezwał się Jeff. - Chyba chcesz, żeby
pisali o tym w gazetach i mówili w telewizji? Mama
powiedziała, że to byłaby dla ciebie świetna reklama.
-
No - przytaknął Theo. - A poza tym ty i mama zawsze
powtarzacie, że trzeba mówić prawdę.
72
-
Powiem prawdę Palomie Santanie, bo jest moją
klientką. Ale to nie znaczy, że należy to później ogłosić w
wieczornych wiadomościach.
-
Właściwie - powiedziała Arcadia do chłopców z miną
mądrej ciotki, dzielącej się z młodzieżą tajemnicami życia - w
gazetach i telewizji najtrudniej znaleźć prawdę.
Singleton zachichotał.
-
Potrafisz być bardzo cyniczna.
-
To jedna z moich największych zalet - zapewniła go
Arcadia.
-
Co to znaczy „cyniczna"? - spytał Theo.
Singleton uwikłał się w szczegółowe wyjaśnienia,
starannie dobierając słowa. Bonnie dorzuciła od siebie co nieco
o niebezpieczeństwach, jakie pociąga za sobą taka postawa.
Arcadia zaś broniła się, mówiąc o mądrości, jaka kryje się w
cynizmie. Jeff i Theo mieli wiele pytań.
W samym środku tej ożywionej debaty Zoe uśmiechnęła
się do Ethana. To ciche, intymne porozumienie, jakie ich
łączyło, dotykało jakiejś struny w głębi jego duszy. Teraz też
poczuł ten dotyk.
W jej oczach dostrzegł zrozumienie. Tylko ona spośród
wszystkich ludzi w jego życiu wiedziała, dlaczego spędzał
wolny czas, badając stare, zapomniane już sprawy. Inni
uważali to za hobby, ale Zoe wiedziała, że to coś więcej. Od
samego początku rozumiała, że po prostu musi to robić.
Sam nigdy nie nazwał tego przymusem, zrobiła to Zoe.
Kiedy odkrywasz prawdę, oddajesz komuś sprawiedliwość.
Gdzieś tam wyrównują się szale niewidzialnej wagi.
Łączące ich porozumienie rosło z każdym dniem.
Zdumiewało go to, a czasem niemal przerażało. Choć byli ze
sobą zaledwie kilka tygodni, Zoe udało się do niego zbliżyć
bardziej niż komukolwiek innemu. Może za bardzo. Widziała
to, czego nie odkryła żadna z jego trzech poprzednich żon ani
nikt z członków jego rodziny. Jeśli przyjrzy mu się jeszcze
73
uważniej tymi swoimi tajemniczymi oczami, może zobaczyć
rzeczy, które nie wyglądały najlepiej w świetle dnia.
Znowu ogarnęło go przeczucie nadciągającej katastrofy.
Nigdy dotąd nie zaangażował się w żaden związek tak głęboko.
Oczywiście nie zawsze wszystko układało się gładko,
przypomniał sobie. Od czasu do czasu pojawiały się problemy.
Ale z każdym dniem Ethan nabierał pewności, że gdyby Zoe
od niego odeszła, on znalazłby się na prostej drodze do piekła.
Po kolacji Ethan i Singleton zabrali Jeffa i Theo na wideo
po drugiej stronie Fountain Square. Zoe siedziała na zielonej
ławce z kutego żelaza razem z Arcadia i Bonnie. Wieczór był
chłodny, jak to często bywa na pustyni, ale patio, na którym
stały ławki, było ogrzewane wielkimi, promieniującymi złotym
światłem grzejnikami. Setki malutkich białych światełek,
zwiastujących rychłe nadejście Jesiennego Festiwalu, zdobiły
sklepy i drzewa. Organizowana co roku uroczystość była
początkiem trwającego aż do świąt Bożego Narodzenia sezonu
zakupów.
Arcadia patrzyła, jak chłopcy w towarzystwie dwóch
mężczyzn znikają po drugiej stronie patio.
-
Czy Singleton już się z tobą umówił, Bonnie?
Bonnie nie poruszyła się ani nie oderwała wzroku od
wejścia do pawilonu wideo.
-
Nie.
-
Hm... - mruknęła Arcadia. - Ciekawe, dlaczego?
-
Dlaczego sądzisz, że interesuję go bardziej niż
powinna przyjaciółka? - spytała Bonnie cicho.
Zoe szybko odwróciła głowę.
-
Żartujesz? Nie widziałaś, jak on na ciebie patrzy?
-
Nie chce się spieszyć - powiedziała Arcadia. - Nie
chce wywierać na tobie presji. Woli się najpierw upewnić, że
nie jest ci obojętny.
Zoe kiwnęła głową.
-
Jest raczej ostrożny.
74
Bonnie prychnęła, co mogło być wyrazem zarówno
rozbawienia, jak i rozpaczy.
-
Co jest? Postanowiłyście zostać swatkami, bo akurat
obie macie udane życie seksualne?
-
Możliwe - przyznała Zoe. Arcadia wymownie
wzruszyła ramionami.
-
Tylko dzielimy się naszymi spostrzeżeniami.
Bonnie uderzyła dłońmi o kolana.
-
Singleton jest zupełnie inny niż Drew. Na chwilę
zapadła cisza.
-
Może to i dobrze - odezwała się w końcu Zoe. - Nie
będzie cię kusiło, żeby ich porównywać. Pozwolisz mu być
sobą.
-
Tak jest z tobą i Ethanem? - spytała Bonnie.
-
Tak. - Zoe patrzyła na grę światła w kroplach
fontanny. - Ethan w niczym nie przypomina Prestona. Moje
pierwsze małżeństwo było... - urwała, szukając właściwego
określenia - nieskomplikowane.
-
A Ethan jest skomplikowany - powiedziała Bonnie.
Było to stwierdzenie faktu.
-
Bardzo. - Zoe założyła nogę na nogę i lekko
poruszała stopą, rozmyślając o swoim małżeństwie. - Nie
przeszkadza mi to. Ze mną też nie łatwo wytrzymać. Ale
zaczynam się zastanawiać, czy Ethan naprawdę chce, żebym
była częścią jego życia. On tak niewiele mówi.
Arcadię wyraźnie to rozbawiło.
-
A który mężczyzna mówi wiele?
-
Daj mu trochę czasu - powiedziała Bonnie. - Nie jest
przyzwyczajony do tego, że ktoś interesuje się skomplikowaną
stroną jego natury. Bóg jeden wie, że żadnej z jego byłych nie
przyszło do głowy lepiej go poznać. Wystarczało im to, co
widać gołym okiem.
Arcadia pokiwała głową.
75
-
Mężczyzna taki jak on potrafi zadbać o siebie i tę
drugą osobę także.
-
Owszem - przyznała Bonnie - ale żadna z nich nie
miała zamiaru zadbać o niego, w każdym razie nie pomyślała
by zrobić cokolwiek w tym kierunku.
-
Może Ethanowi się to podobało - mruknęła Zoe.
Bonnie rozmyślała o tym przez chwilę.
-
Może masz rację. W ten sposób mniej ryzykował.
Mogę
ci
jednak
powiedzieć,
że
jego
problemy
z
porozumiewaniem się zaczęły się nasilać po śmierci Drew.
-
Ethan na pewno ma duże poczucie winy -
powiedziała Zoe. - Był jego starszym bratem. Zawsze będzie
uważał, że nie zrobił tego, co powinien: nie ochronił Drew.
Dobrze wiedziała, co czuje Ethan. Ona także nigdy już nie
uwolni się od podobnego poczucia winy. Ona i Preston obiecali
sobie, że będą się sobą nawzajem opiekować. Ale jej się nie
udało go uratować.
-
Kobietę, która jest z Ethanem, czeka ciężka praca. -
Bonnie potrząsnęła głową i uśmiechnęła się złośliwie. -
Kocham go jak rodzonego brata i zawsze będę mu głęboko
wdzięczna za to, jak zajął się mną i chłopcami po śmierci
Drew. Ale prawdę mówiąc nie wyobrażam sobie, że mogłabym
być jego żoną.
-
Więc wracamy do Singletona - odezwała się Arcadia.
- Założę się, że ten facet się w tobie durzy.
Zoe uniosła lekko jedną brew.
-
Durzy?
-
Zawsze chciałam użyć tego słowa - powiedziała
Arcadia. Bonnie westchnęła głęboko.
-
Durzy się czy nie, nie znam go na tyle, żeby myśleć o
małżeństwie.
-
Ale? - spytała Zoe wyczekująco.
-
Ale chłopcy za nim przepadają. Uważają go za
drugiego wujka.
76
-
I?
-
I myślę - uśmiechnęła się Bonnie - że chciałabym
poznać go lepiej. Znacznie lepiej.
-
Świetnie - oznajmiła Zoe. - Bardzo mnie to cieszy.
-
No , dość już o mnie i o tobie, Zoe - zaśmiała się
Bonnie. - Co słychać u ciebie, Arcadio? Domyślam się, że
Harry Stagg także jest bardzo skomplikowanym mężczyzną?
Zoe niecierpliwie czekała na odpowiedź przyjaciółki.
Niewiele osób ośmieliłoby się zadać jej wprost tak osobiste
pytanie. W Arcadii było coś, co powstrzymywało innych przed
wtrącaniem się w jej życie prywatne.
-
Harry nie jest skomplikowany - powiedziała Arcadia.
- Jest, jaki jest.
Zoe potrząsnęła głową. Była to odpowiedź bardzo w stylu
Arcadii.
-
Rozumiem, że różni się od twojego zmarłego męża? -
Bonnie nie dała za wygraną.
-
Niestety, obawiam się, że Grant Loring nie jest moim
zmarłym mężem - odparła Arcadia. - Coś mi mówi, że on żyje,
a jeśli tak jest, to w świetle prawa nadal jesteśmy
małżeństwem. Ale odpowiedź na twoje pytanie brzmi „tak".
Harry jest zupełnie inny niż Grant. Mój mąż, na przykład,
próbował mnie zabić.
Bonnie otworzyła usta ze zdumienia.
-
Dobry Boże.
Zoe była równie zdumiona, choć z innego powodu.
Arcadia powiedziała jej prawdę o Grancie wkrótce po tym, jak
uciekły razem z Candle Lake Manor. Ale z tego, co wiedziała,
Arcadia nikomu innemu się z tego nie zwierzyła, może z
wyjątkiem Harry'ego Stagga. Bonnie szybko doszła do siebie.
-
Zauważyłam, że nigdy nie mówiłaś o tym, jak
wyglądało twoje życie, zanim trafiłaś do Candle Lake i
podejrzewałam, że wiąże się z tym jakaś tajemnica, ale nie
zdawałam sobie sprawy...
77
-
Upozorowałam swoją śmierć w nadziei, że Grant
uwierzy, iż udało mu się mnie zabić - powiedziała cicho
Arcadia. - Potem postarałam się o przyjęcie do Candle Lake
pod innym nazwiskiem, żeby zejść ludziom z oczu na jakiś
czas. Pomyślałam sobie, że szpital psychiatryczny jest ostatnim
miejscem, w jakim Grant mógłby mnie szukać - gdyby istotnie
chciał to zrobić. Po naszej ucieczce kupiłam sobie nową
tożsamość, żeby jeszcze dokładniej zatrzeć za sobą ślady.
-
Gdzie jest teraz Loring? - zapytała Bonnie.
-
Nie mam pojęcia. Według oficjalnej wersji zginął pod
lawiną w jakimś europejskim kurorcie górskim. Ale mam
przeczucie, że on żyje gdzieś pod innym nazwiskiem, tak jak
ja.
Bonnie zadrżała lekko.
-
Przerażająca myśl.
-
Czasami - przyznała Arcadia.
Ethan, Singleton i chłopcy wyszli z pawilonu wideo po
drugiej stronie patio. Jeff i Theo skakali wokół obu mężczyzn,
rozprawiając o tym, co przed chwilą widzieli. Zoe dostrzegła
zachwyt w ich oczach. Młodzi chłopcy tak bardzo potrzebują
odpowiednich męskich wzorców, pomyślała.
Ethan i Singleton świetnie się bawili. Ale choć
przekomarzali się z chłopcami i co chwilę wybuchali
śmiechem, sprawiali wrażenie czujnych i odpowiedzialnych.
Na takich mężczyzn można liczyć w trudnych chwilach.
-
Rozumiem, dlaczego powiedziałaś, że Harry Stagg
jest inny niż Loring - szepnęła Bonnie. Ciągle jeszcze była pod
wrażeniem tego, czego się dowiedziała.
-
O tak - odparła Arcadia spokojnie. - Gdyby Harry
chciał mnie zabić, na pewno by mu się udało.
78
Rozdział 12
Tym razem tylko krótki błysk światła na obrzeżach jej
pola widzenia ostrzegł ją przed tym, co miało się zaraz stać.
Znajoma aura zwiastowała nadejście burzy i nieprzeniknionej
ciemności, która po niej następowała.
Najpierw ogarnęło ją przerażenie.
Nie. Musi się opanować.
Burza uderzyła gwałtownie, zmiatając z jej umysłu
wszystko, łącznie ze strachem.
Doszła do siebie kilka chwil później, osłabiona i
roztrzęsiona. Pierwszy wrócił do niej lęk. Ostatnio burze
nachodziły ją coraz częściej.
Usiadła powoli i rozejrzała się dookoła. Potknęłam się o
stołek i upadlam. Mogło być gorzej. Mogłam uderzyć głową w
kant stołu i stracić przytomność albo zostawić ślady krwi, które
ktoś odkryłby tu rano.
To byłaby katastrofa.
Latarka upadła na dywan koło fotela, a snop światła padał
w poprzek biblioteki, oświetlając czerwony kubek stojący na
stoliku.
Schyliła się po latarkę i dostrzegła mały ostry przedmiot
leżący na dywanie obok stolika. Był to kawałek szkła.
Zaniepokojona, skierowała snop światła na stolik i zobaczyła,
że stojący na nim wcześniej wazon zniknął. Leżał teraz rozbity
na podłodze.
Musiałam go zrzucić, kiedy się przewróciłam, pomyślała.
W porządku. To tylko mary wazonik. Ona uzna, że rozbił go
któryś z robotników.
Wskazówki wiszącego na ścianie zegara wskazywały, że
minęły zaledwie trzy minuty. Strażnik będzie przejeżdżał przed
wejściem do Designers' Dream Home dopiero za kwadrans.
79
Miała czas, by wybrać sobie pamiątkę. Nie mogła stąd
wyjść z pustymi rękami.
Rozdział 13
Podjeżdżając pod Designers' Dream Home następnego
ranka, Zoe myślała o Ethanie, który tego dnia przy śniadaniu
wydawał się bardziej ożywiony i mniej humorzasty, co
prawdopodobnie miało związek ze sprawą Kirwana. Może
rozrywka, jaką było dla niego rozwiązywanie starych zagadek,
pomoże mu przetrwać trudne dni listopada.
Na podjazd wjechał srebrny jaguar i zatrzymał się tuż za
jej samochodem. We wstecznym lusterku Zoe zobaczyła
Lindsey Voyle wysiadającą od strony kierowcy w całej swej
stylowej, minimalistycznej chwale.
Była to atrakcyjna, pewna siebie kobieta koło
czterdziestki. Miała dobrze ostrzyżone i dyskretnie ufarbowane
ciemne włosy, bez śladu siwizny. Zoe zawsze czuła się trochę
skrępowana pod spojrzeniem orzechowych oczu Lindsey.
Wydawało jej się, że śledzą ją niczym źrenice postaci z
obrazów starych mistrzów. Jakby Lindsey miała ją na ekranie
swojego wewnętrznego radaru.
Lindsey tak często ubierała się na czarno, że można by
sądzić, iż przyjechała z Nowego Jorku, okazało się jednak, że
do niedawna mieszkała w Los Angeles. Tego dnia miała na
sobie czarny sweterek z cieniutkiej bawełny oraz spodnie i
sandałki w tym samym kolorze. W ręce trzymała czarną
skórzaną teczkę. Jedynym barwnym akcentem jej stroju był
niezwykły srebrny naszyjnik z turkusami. Zoe rozpoznała go
natychmiast. Był to unikatowy wyrób artystyczny, który
Lindsey kupiła u Arcadii, w galerii Euphoria.
80
Zoe poczuła się nagle dziwnie nieswojo w ubraniu, które
składało się z długiej sukienki bez rękawów w głębokim
odcieniu lila i jeszcze dłuższej kamizelki z zielonej gazy, która
miękko opływała jej kostki. Rano w lustrze kreacja ta
wydawała jej się bardzo udana, barwna i pogodna. Teraz
jednak Zoe miała wrażenie, że przy eleganckiej czerni Lindsey
przypomina strój cyrkowego clowna.
Zoe zauważyła, że style, w jakich się ubierały, różniły się
tak, jak te, w jakich urządzały wnętrza. Sypialnia, którą
projektowała Lindsey w Designers' Dream Home, była surowa
i minimalistyczna, cała w bieli i najjaśniejszych gatunkach
drewna.
W bibliotece, nad którą pracowała Zoe, dominowały
głębokie, nasycone barwy i kontrastowe zestawienia faktur,
nadając wnętrzu eklektyczny charakter.
Zoe wysiadła z samochodu i wyciągnęła leżącą na tylnym
siedzeniu dużą, czerwoną torbę. Miała sześć takich toreb, w
różnych kolorach.
W środku znajdowało się wszystko, czego potrzebowała w
swojej pracy, w tym także aparat fotograficzny, centymetr,
terminarz, szkicownik, podręczny zestaw narzędzi oraz
komplet kolorowych flamastrów. W osobnej przegródce
mieścił się ciężki wzornik terakoty i kawałki tkanin, które
miała zamiar wykorzystać przy pracy nad innym projektem.
Ostatnią rzeczą była zabytkowa mosiężna gałka do drzwi,
której Zoe używała jako breloczka do kluczy.
Dekoracja wnętrz nie jest zajęciem dla słabeuszy,
pomyślała, po czym zebrała się w sobie i zaprezentowała
przyjazny - taką przynajmniej miała nadzieję - uśmiech.
-
Dzień dobry, Lindsey. - Zarzuciła sobie torbę na
ramię, zatrzasnęła drzwi samochodu i ruszyła w stronę
schodów prowadzących do wejścia. -Piękny dzień, prawda?
-
Owszem - odparła Lindsey obojętnie i dodała: -
Odwiedziła mnie niedawno Tabitha Pine.
81
-
Mnie także. Zdaje się, że będziemy musiały odbyć
kilka z jej sesji medytacyjnych, zanim przedstawimy swoje
projekty.
-
To chyba dobry pomysł - stwierdziła Lindsey. -
Zapisałam się na cały kurs. Dwadzieścia spotkań.
Zoe jęknęła w duchu. Planowała, że pojawi się na jednej
czy dwóch sesjach. Cały kurs kosztował pewnie coś koło
dwóch tysięcy dolarów. Drzwi pokazowego domu były
zamknięte.
-
Wygląda na to, że jesteśmy dzisiaj pierwsze -
zauważyła Zoe.
Każdy z projektantów miał własny klucz. Sięgnęła do
torby, żeby go poszukać.
-
Ja otworzę. - Lindsey już trzymała swój klucz w ręce.
Włożyła go do zamka, przekręciła i pchnęła drzwi.
-
Dzięki.
Skuteczność Lindsey była, zdaniem Zoe, jedną z jej
najbardziej irytujących cech.
Zoe przeszła przez próg bez wahania, ponieważ w ciągu
ostatnich kilku tygodni była już w tym budynku wiele razy.
Nie musiała więc przygotowywać się na spotkanie z
nieznanym.
Kiedy była młodsza, sądziła, że wszyscy odbierają
energię, która utrzymuje się w miejscach, gdzie ludzie żyli,
kochali, śmiali się czy umierali. Dopiero z czasem zrozumiała,
że to, co wyczuwa, różni się zasadniczo od doświadczanego
czasami przez innych wrażenia déjà vu. Szybko też pojęła, że
dla większości ludzi jej odmienność oznacza rodzaj obłędu.
Nauczyła się więc dobrze skrywać swoją wrażliwość na
energię, która czaiła się czasem w ścianach budynków. Tak
dobrze, że zdołała ukryć ją nawet przed swoim pierwszym
mężem. Kochała Prestona całym sercem i wiedziała, że i on ją
kocha. Ale w głębi duszy czuła, że gdyby wyznała mu swoją
82
tajemnicę, zacząłby się poważnie obawiać o stan jej umysłu.
Jego stosunek do niej na pewno by się zmienił.
Nie miałaby mu tego za złe. Czasami sama zastanawiała
się, czy nie jest szalona, zwłaszcza w czasie tych strasznych
miesięcy, które spędziła w Candle Lake Manor.
Najbardziej zdumiewający w jej stosunkach z Ethanem
był fakt, że choć powiedziała mu o swoim szóstym zmyśle, on
specjalnie się tym nie przejął. Był to dobry znak.
Zoe była jednak prawie pewna, że przyjął jej wyznanie tak
spokojnie, bo tak naprawdę nie wierzył w jej paranormalne
zdolności. Jego zdaniem Zoe miała po prostu wyjątkową
intuicję. Jako prywatny detektyw, często polegający na własnej
intuicji, potrafił zaakceptować takie wyjaśnienie.
Lindsey szła przed nią korytarzem w stronę szerokich
schodów wiodących na drugi poziom budynku.
-
Wczoraj przed wyjściem zajrzałam do twojej
biblioteki – powiedziała do Zoe przez ramię. - Widzę, że
jednak zdecydowałaś się na te ciemno czerwone regały. Nie
sądzisz, że to zbyt intensywny kolor do tego pomieszczenia? I
tak dużo się tam już dzieje.
Oddychaj głęboko, powiedziała sobie Zoe w duchu.
Żadnych defensywnych reakcji.
-
Efekt będzie zupełnie inny, kiedy na półkach znajdą
się książki.
-
Cóż, to twoje wnętrze. - Lindsey zaczęła wchodzić na
schody, ściskając w dłoni swoją teczkę. - Ale zastosowałaś tam
już wiele barw. Ochra, terakota i tak dalej. Bardzo ciepłe
kolory, zwłaszcza w tym gorącym klimacie.
Zoe zacisnęła zęby i milczała. Lindsey nie czekała zresztą
na odpowiedź. U szczytu schodów skręciła w stronę głównej
sypialni.
Zoe powstrzymała cisnące się jej na usta przekleństwa i
ruszyła do biblioteki.
83
Lindsey nie ma racji, myślała. Rytm czerwonych półek
ciągnących się od podłogi do sufitu będzie stanowił doskonałe
obramowanie dla książek i dzieł sztuki wyeksponowanych na
tle żółtawych ścian, współgrając jednocześnie z kolory styka
dywanów i terakoty. Lindsey myli się także, twierdząc, że te
barwy są zbyt ciepłe w pustynnym klimacie. Nie wydają się
ciepłe, przeciwnie, stanowią przeciwwagę dla rozgrzanego do
białości słońca. Najlepszym dowodem na to, że głębokie barwy
sprawdzają się w gorącym klimacie, jest niesłabnąca od lat
popularność
hiszpańskiego
stylu
kolonialnego
i
śródziemnomorskiego.
To biel nie nadaje się na pustynię, myślała Zoe, skręcając
za
kolejny
róg.
Zwłaszcza
zastosowana
na
dużych
powierzchniach, tak jak w sypialni projektowanej przez
Lindsey. Tam, gdzie słońce świeci tak ostro jak tu, biel odbija
światło niczym lustro.
Oczywiście od każdej zasady są wyjątki. Arcadia może
mieszkać w swoim białym apartamencie, ponieważ Arcadia to
Arcadia. Blade odcienie pasują do jej osobowości i tworzą
odpowiedni dla niej przepływ energii. Ale przepływ energii w
sypialni Lindsey będzie pozostawiał wiele do życzenia.
Zoe stanęła w drzwiach biblioteki i rozejrzała się po
pomieszczeniu. Z jakiegoś nieznanego sobie powodu zabierała
się do tego projektu z wizją rodziny w głowie. Widziała w
swojej bibliotece mamę, tatę i dwoje dzieci. Dzieci miały
ciemne włosy i bursztynowe oczy Ethana.
Powtarzała sobie, że to tylko wyobrażenie, które pomoże
jej znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Zazwyczaj kierowała się w
pracy potrzebami klienta, ale w tym przypadku wnętrze nie
miało prawdziwego właściciela o konkretnych wymaganiach i
osobowości. Stworzyła więc tę rodzinę na swój użytek, starając
się nie myśleć zbyt wiele o tym, dlaczego należące do niej
dzieci są tak bardzo podobne do Ethana.
84
Była zadowolona z efektu, jaki udało jej się osiągnąć.
Pokój był wygodny i przytulny. W każdym kącie kryło się coś
intrygującego i przyciągającego uwagę.
Przeszła się powoli po bibliotece, otwierając zmysły na
płynącąw niej energię, by się upewnić, że wszystko jest w
porządku. Pod wieloma względami było to dość staroświeckie
wnętrze,
przywodzące
na
myśl
dziewiętnastowieczne
biblioteki, w których nie było miejsca na telewizory ani sprzęt
grający. Na szczęście o zaprojektowanie sali telewizyjnej, która
znajdowała się na dole, poproszono innego dekoratora.
Ten pokój został urządzony z myślą o kontemplacji,
lekturze i czasie wolnym od pracy. Zoe chciała, aby każdy z
członków jej wyimaginowanej rodziny mógł się tu schronić, by
czytać i marzyć.
Zatrzymała się przy małych krzesełkach i stoliku, które
ustawiła dla dzieci, i poruszyła globusem. Potem podeszła do
dużego biurka i przystanęła, aby sprawdzić, czy każdy, kto
przy nim usiądzie, będzie widział z okna fontannę w ogrodzie.
Zawsze starała się, by z okien urządzanych przez nią
pokoi było widać wodę. Woda dodawała wnętrzom swojej
energii. Podobnie jak rośliny. Dlatego właśnie Zoe ustawiła
kilka po drugiej stronie pokoju. Rośliny oczyszczają nie tylko
powietrze, ale także energię, która przepływa przez
pomieszczenie.
Dotknęła
palcem
ramki
zdjęcia
wiszącego
nad
kominkiem. Fotografia przedstawiała kanion Nightwinds o
świcie. Zoe zrobiła ją sama pod koniec ubiegłego miesiąca.
Ethan wstawał razem z nią w nocy przez cztery kolejne dni, by
dotrzymać jej towarzystwa na skraju kanionu, podczas gdy ona
robiła zdjęcie za zdjęciem, czekając na odpowiednie światło.
Odwróciła się i ruszyła w stronę pierwszego z dużych
foteli, chcąc wyczuć wibracje energii unoszące się w
powietrzu. Była zaledwie kilka kroków od fotela, kiedy jej
wyczulony szósty zmysł natknął się na coś mrocznego. Niemal
85
krzyknęła z przerażenia. Miała wrażenie, że nagle zaplątała się
w niewidzialną lepką pajęczynę. Drgnęła i cofnęła się szybko.
Drżąc na całym ciele, z mocno bijącym sercem, usiłowała
zamknąć otwarte szeroko bramy swojego umysłu. Co się tu
dzieje?
Wspomnienie pewnej szczególnie koszmarnej nocy w
Candle Lake powstało z mroków jej pamięci. Odsunęła je od
siebie szybko. To jest jej pokazowa biblioteka, nie szpital
psychiatryczny.
W porządku, zacznijmy jeszcze raz. Może trochę
przesadziła.
Czasami
wyobraźnia,
sprzężona
z
jej
paranormalnymi zdolnościami, płatała jej różne figle.
Przypomniała sobie jednak, że takie odczucia nigdy jej nie
mylą. Ostrożnie otworzyła swój umysł ponownie i zrobiła krok
do przodu.
Niewidzialna pajęczyna oplotła ją znowu, przyprawiając o
dreszcz grozy. Coś tam było, tuż obok fotela. Już kiedyś
doświadczyła czegoś podobnego, a teraz na samo wspomnienie
tamtej chwili oblał ją zimny pot. To nie jest szpital
psychiatryczny.
Powtarzała te słowa w duchu jak zaklęcie, ale zaczęły ją
ogarniać mdłości i zrobiło jej się trochę słabo. Zebrała
wszystkie siły. Musi się dowiedzieć, o co tu chodzi.
Niewidzialne macki muskały powierzchnię jej umysłu, tak
lekko, że ledwo mogła je wyczuć, wiedziała jednak, że tam są.
Niemożliwe. Była tu dwa dni wcześniej, żeby wykończyć
to wnętrze. Wtedy nie wyczuła tu niczego niezwykłego. Co się
tu dzieje?
Uspokój się i pomyśl. Widziałaś dość miejsc, w których
wcześniej kogoś zamordowano, i wiesz, co wtedy czujesz. Ten
pokój nie wydziela energii tego rodzaju. Ściany nie krzyczą tak
jak wtedy, kiedy między nimi rozlano czyjąś krew.
Energia w bibliotece była słaba, ale niezwykle mroczna, w
przeciwieństwie do większości doznań psychicznych, jakich w
86
przeszłości doświadczała. Zazwyczaj odbierała ślady silnych
uczuć, na ogół dość prymitywnych. Wyczuwała fundamentalne
emocje: gniew, strach, panikę, nienawiść, żądzę i różne
obsesje, które zostawiają po sobie czystą wyraźną aurę.
Ale to... to było coś innego, coś przerażającego.
Macki pajęczyny zdawały się wypływać z obszaru wokół
fotela. Zoe przyjrzała mu się uważnie. Wydawało się, że od
czasu, kiedy była tu ostatni raz, nic się nie zmieniło. Nie było
żadnych śladów przemocy czy zniszczenia.
Nie, to nieprawda.
Koło podnóżka lśnił w słońcu odłamek szkła. Zoe schyliła
się i wzięła go do ręki. Kolor wydał jej się znajomy. Spojrzała
na mały stolik przy fotelu. Wazonik, który tam stał, zniknął.
Został rozbity.
Było jeszcze coś, co jej się nie zgadzało, ale w pierwszej
chwili nie uświadomiła sobie, co to jest. Potem odwróciła się
powoli, sprawdzając wzrokiem każdy kąt biblioteki. Kiedy
dotarła do niskiego stolika w kąciku dla dzieci, znieruchomiała.
Ostatnio ustawiła na nim kilka przedmiotów. Jeff dał jej
małego dinozaura ze swojej kolekcji, a Theo malutki model
motocykla. Ona sama dodała do tego jeden ze swoich nowych
kubków w kolorze czerwonej papryki, ponieważ pasował do
koloru półek.
Kubka nie było.
Rozdział 14
Tej nocy śniła o Xanadu. Wstała z wąskiego łóżka i
narzuciła na siebie szpitalny szlafrok. Był teraz na nią
zdecydowanie za luźny. Pasował, kiedy ją przyjmowano do
Candle Lake Manor, ale od tego czasu sporo straciła na wadze.
87
Leki, którymi faszerowała ją doktor McAllister w nadziei, że
nakłoni ją w ten sposób do współpracy, odbierały jej apetyt.
Nauczyła się w końcu pozbywać niektórych tabletek tak,
żeby nikt tego nie zauważył, nie była jednak w stanie robić tak
ze wszystkimi. Nawet w te rzadkie dni, kiedy jej umysł
pracował względnie jasno, nie miała apetytu. Wysiłek, jakiego
wymagało opanowywanie następujących po sobie fal złości,
strachu i frustracji, wyczerpywał ją do tego stopnia, że nie
miała ochoty na jedzenie.
To musi się zmienić, pomyślała. Potrzebuje kalorii, by
odbudować nadwątlone siły. Nigdy nie zdoła stąd uciec, jeśli
nie zacznie się odpowiednio odżywiać.
Podeszła do małego zakratowanego okna. Jej pokój
znajdował się na trzecim piętrze, skąd widziała otaczające
szpital wysokie ogrodzenie i jezioro. Na jego wodach
połyskiwało złowrogo zimne światło księżyca. Czasami
wydawało jej się, że jedyną drogą ucieczki jest wypłynąć na
środek jeziora i pójść na dno.
Tego ranka udało jej się uniknąć trucizny doktor
McAllister, więc wieczorem czuła się przytomniejsza niż
kiedykolwiek i nie miała ochoty rozmyślać o zniknięciu na
wieki pod powierzchnią wody.
Potrzebuje celu. Musi zacząć obmyślać plan ucieczki.
Musi dać sobie nadzieję. Z całą pewnością nikt inny tutaj tego
nie zrobi.
Odwróciła się od okna, podeszła do drzwi i spróbowała
przekręcić gałkę, co zawsze robiła w nadziei, że ktoś
zapomniał zamknąć pokój na klucz. Drzwi ustąpiły. Jeden z
pracowników szpitala nie dopełnił swojego obowiązku. Nie po
raz pierwszy. Personel Candle Lake Manor nie składał się
raczej z oddanych swojej pracy profesjonalistów.
Doktor Harper, dyrektor tej bardzo drogiej prywatnej
kliniki, nie brał pieniędzy za leczenie swoich pacjentów. Jego
klienci płacili mu zawrotne sumy za to, że chętnie trzymał ich
88
obłąkanych
krewnych
pod
kluczem.
Wyszła
z
przypominającego więzienną celę pokoju i ruszyła przed siebie
korytarzem. Czuła się jak duch oddzielony od rzeczywistości
cienką gazą. Wszystko wydawało jej się trochę nierealne.
Przypomniała sobie, że niektóre leki ciągle jeszcze działają w
jej organizmie.
Lampy na korytarzach były przygaszone, jak zawsze w
nocy. Nigdy nie wyłączano ich całkowicie. Nocą jarzyły się
słabym neonowym blaskiem. Musi się nauczyć poruszać po
tym miejscu. Musi mieć w głowie dokładną mapę, żeby, kiedy
nadejdzie czas, szybko znaleźć właściwą drogę.
Minęła kilkanaście zamkniętych pokoi i zatrzymała się na
skrzyżowaniu dwóch korytarzy. Mgliście pamiętała, że kiedy
prowadzono ją do gabinetu doktor McAllister, skręcała w tym
miejscu w lewo. Tym razem więc postanowiła pójść w prawo.
Tej części szpitala nie znała.
Przeszła jeden korytarz, potem drugi, skręciła ponownie i
znalazła się przed wahadłowymi drzwiami, za którymi
zaczynał się kolejny korytarz pełen zamkniętych na klucz
pokoi. Czerwone i czarne litery na ścianie układały się w napis:
„Oddział H".
Pchnęła drzwi i znalazła się na korytarzu, wyglądającym
tak samo jak ten, w którym znajdował się jej pokój, ale tu
panowała zupełnie inna aura. Wyczuwała słabe, niepokojące
fluidy, ale nie była w stanie ich rozpoznać. Nie przypominały
innych silnych emocji, które wniknęły w ściany szpitala.
Instynkt podpowiadał jej, że jeśli wpadnie w te lepkie
macki, zostanie w nich uwięziona na zawsze.
Energia zdawała się emanować z jednego z zamkniętych
pokoi. Ostrożnie ruszyła w tym kierunku. Niewidzialne fluidy
stały się bardziej intensywne.
Zatrzymała się, niezdolna zrobić ani jednego kroku więcej
w stronę drzwi.
Ogarnął ją nieopanowany strach. Posunęła się za daleko.
89
Niewidzialne promieniowanie otoczyło jąze wszystkich
stron, oddziałując na wzrok, słuch, dotyk, smak, a nawet
powonienie. A najbardziej odczuwała je swoim szóstym
zmysłem, tym, który odróżniał ją od innych.
Ciemna chmura zamknęła się wokół niej.
Wydawało jej się, że zaraz zemdleje.
Musi się stąd wydostać.
Udało jej się zrobić krok do tyki. Kręciło jej się w głowie,
z
trudem
utrzymywała
równowagę.
Chwyciła
się
przytwierdzonej do ściany poręczy.
Macki ciemności przylgnęły do niej, nie chciały wypuścić
swojej ofiary.
Panika dodała jej sił. Kurczowo trzymając się poręczy,
cofnęła się o kolejny krok. Uścisk ciemności zelżał trochę.
Kolejny krok i była wolna.
Odwróciła się i pobiegła do swojego pokoju.
Wiele już przeszła w Candle Lake Manor, ale to, co kryło
się za tymi drzwiami, przeraziło ją bardziej niż cokolwiek
innego.
Ostatni powiew mroku musnął jej kark. Miała wrażenie,
że rozpięta za nią niewidzialna pajęczyna drży, jakby poruszył
nią czyhający w ciemności pająk.
Zbudziła się z więznącym w gardle krzykiem.
-
Zoe. - Ethan nachylał się nad nią, przytrzymując ją za
nadgarstki. - Obudź się! Wszystko w porządku. Obudź się.
Widok przytulnej sypialni i silne, ciepłe ciało Ethana
zastąpiły koszmarną wizję ze snu. Odetchnęła z ulgą.
-
Przepraszam - jej głos brzmiał dziwnie ochryple. -
Nie chciałam cię zbudzić.
-
Nie spałem.
Spojrzała
na
niego
z
niepokojem,
który
zatarł
wspomnienie strachu, jakiego doświadczyła za sprawą snu.
-
Znowu cierpisz na bezsenność?
-
Myślałem o czymś.
90
Akurat. Wiedziała, że kłamie. Nie mógł zasnąć. Znowu.
-
Wszystko w porządku? - zapytał.
-
Tak. - Starała się oddychać głęboko. - Od jakiegoś
czasu nie śniły mi się żadne koszmary. Już myślałam, że się od
nich uwolniłam. Powinnam była wiedzieć, że to niemożliwe.
Ethan usiadł, objął ją ramionami i mocno przytulił,
delikatnie gładząc dłonią jej ramię, jakby starał się uspokoić
przerażone zwierzątko.
-
Spójrz na to od innej strony - powiedział. - Fakt, że te
koszmary nachodzą cię coraz rzadziej, to dobry znak.
-
Chyba tak. - Chciała się odprężyć, ale serce biło jej
bardzo szybko. Nadal czuła strach, który ogarnął ją we śnie. -
Daj mi tylko trochę czasu. Zaraz dojdę do siebie.
-
Wiem. Poradzisz sobie z tym. Jak zawsze. - Nie
przestawał jej do siebie tulić i głaskać jej ramienia. - Tym
razem było bardzo źle?
-
Tak.
-
Chcesz o tym porozmawiać?
Znowu ogarnęła ją panika. Opowiedzieć mu o śnie?
Spróbować wyjaśnić, dlaczego tak bardzo się przeraziła? Nie.
To nie jest dobry pomysł. Zdecydowanie nie.
Powiedziała
Ethanowi
o
wielu
przerażających
doświadczeniach z Candle Lake Manor. Opowiedziała mu o
tym, jak skorumpowany dyrektor szpitala, doktor Ian Harper,
na życzenie jej teściów nafaszerował ją lekami i uwięził w
klinice wbrew jej woli.
Opowiedziała mu o Venetii McAllister, lekarce, która
prowadziła dodatkową lukratywną działalność biegłego
sądowego.
McAllister
uważała,
że
Zoe
naprawdę
posiada
paranormalne zdolności i próbowała ją zmusić do współpracy
na miejscach zbrodni.
Opowiedziała Ethanowi o ucieczce z Xanadu.
91
Odkryła przed nim więcej sekretów niż przed kimkolwiek
innym, łącznie z Arcadia ale nie miała odwagi wyznać mu
swojej najstraszniejszej, najgłębiej skrywanej tajemnicy. Nie
miała odwagi opowiedzieć mu o paraliżującym lęku, jakiego
doświadczyła, kiedy na jednym z korytarzy Candle Lake
natknęła się na tę koszmarną pajęczynę.
-
Śniłam o czymś, co zdarzyło się pewnej nocy, kiedy
udało mi się wyjść z pokoju i chodzić po szpitalu -
powiedziała, starannie dobierając słowa. - Byłam trochę
otumaniona przez leki, ale zdołałam wreszcie zebrać myśli.
Jeden z pracowników szpitala zapomniał zamknąć drzwi
mojego pokoju na klucz.
-
I co się wtedy stało?
-
Chodziłam... chodziłam trochę po korytarzach, chcąc
się zorientować, jaki jest rozkład pomieszczeń w budynku.
-
Przygotowywałaś się do ucieczki?
-
Tak.
Ethan nie przestawał głaskać jej po ramieniu, starając się
dodać jej otuchy.
-
Rozumiem, dlaczego to wspomnienie mogło wywołać
taki sen.
-
Tamtej nocy szpital był jak labirynt. Pewnie dlatego,
że ciągle byłam oszołomiona lekami. Bałam się, że nigdy nie
zdołam znaleźć wyjścia.
-
Ale znalazłaś wyjście razem z Arcadią, kiedy
nadszedł właściwy moment.
-
Tak.
-
Teraz jesteś już wolna. - Pocałował ją w czubek
głowy. - Powinnaś o tym pamiętać.
-
Tak.
-
Wiem - uśmiechnął się smutno. - Łatwo powiedzieć,
prawda?
Potaknęła.
92
Poruszył nogą dotykając pod kołdrą jej uda. Zoe drgnęła.
Dłoń Ethana na jej ramieniu znieruchomiała.
-
To musiał być naprawdę zły sen. Jesteś taka spięta.
Ledwie nad tym panujesz.
Zamknęła na chwilę oczy. Nie była nawet w stanie
powiedzieć mu, jak fatalnego użył określenia, biorąc pod
uwagę okoliczności.
-
Chcesz trochę ciepłego mleka? - spytał. - Wydaje mi
się, że pomaga ci się rozluźnić.
-
Owszem - skrzywiła się lekko. - Ale tak naprawdę, to
nie znoszę ciepłego mleka.
-
W
takim
razie
może
wypróbujemy
masaż
egzotyczny? - Ethan znacząco zacisnął dłoń na jej biodrze.
Wiedziała, że chce poprawić jej nastrój, sugerując
radosny, beztroski seks. I wiedziała, że to dobry pomysł.
Rozpaczliwie
potrzebowała
teraz
jego
miłości.
Już,
natychmiast. Nie pamiętała, by kiedykolwiek w życiu tak
bardzo czegoś potrzebowała.
-
Naprawdę wiesz, jak się robi masaż egzotyczny? -
spytała tym samym, lekkim, znaczącym tonem.
-
Tak się składa, że spędziłem wiele czasu na
dogłębnych studiach tego przedmiotu. - Włożył dłoń pod jej
krótką koszulkę nocną. - Masz ochotę na mały pokaz moich
umiejętności?
Zoe przekręciła się lekko w jego ramionach i delikatnie
dotknęła stopą jego nogi.
-
Zależy, co chcesz mi pokazać.
-
Myślę, że zaczniemy od tego...
Wsunął rękę między jej uda i bardzo delikatnie przesunął
kciukiem po znajdującym się tam wrażliwym miejscu. Zoe
była zaskoczona podnieceniem, jakie natychmiast odczuła.
Może powodem tego był podwyższony poziom adrenaliny we
krwi, spowodowany złym snem. Cokolwiek to było, nagle
poczuła, że jest wilgotna.
93
-
Czyżby nie spodobała ci się ta technika? - spytał
Ethan z ustami przy jej wargach.
Zoe odetchnęła głęboko, drżąc pod jego dotykiem.
-
Tak, działa fantastycznie. Znasz jeszcze inne?
-
Owszem. Na przykład taką...
Położył się na niej, przesuwając rękami wzdłuż jej bioder i
ud. Zoe zdała sobie sprawę, że jest już gotowy. Uniósł jej
kolana i zrobił coś nieprawdopodobnego swoim językiem.
-
Ethan...
Nie odrywając od niej ust, wsunął w nią palce i odszukał
to szczególne miejsce tuż przy wejściu.
Jej ciało zareagowało jak naładowany rewolwer po
naciśnięciu cyngla. Zacisnęła palce na jego włosach, dygocząc
tak gwałtownie, że nie mogła złapać oddechu. Fala rozkoszy
zmyła z powierzchni jej świadomości wszystko, łącznie ze
wspomnieniem koszmarnego snu.
Wszedł w nią zaraz potem, wypełniając sobą całe jej
drżące ciało. Zoe miała wrażenie, że zaraz rozpadnie się na
kawałki. Kiedy oboje osiągnęli spełnienie, z całych sił objęła
go ramionami, jakby chciała się w ten sposób zakotwiczyć w
rzeczywistości.
Później leżeli spleceni w wilgotnej od potu pościeli.
-
Cokolwiek by powiedzieć - mruknął Ethan w
poduszkę - chyba właśnie udowodniliśmy ponad wszelką
wątpliwość, że masaż egzotyczny zdecydowanie przewyższa
ciepłe mleko.
-
Jeśli chodzi o złe sny? - uśmiechnęła się Zoe.
-
Pod każdym względem.
Odwróciła się na bok.
-
Zaśniesz teraz?
-
Tego nie wiem - wymruczał Ethan. - Ale jeśli nie
masz nic przeciwko temu, na chwilę stracę przytomność.
94
Obejmowała go, kiedy zasypiał, słuchając jego równego
oddechu. Dzięki niech będą namiętności, którą tak łatwo
rozpalić między nimi. Obojgu dawała chwilowe wytchnienie.
Wiedziała jednak, że strach wzbudzony przez koszmarny
sen nie opuścił jej na długo. Radziła sobie nieźle z większością
lęków wiążących się z pobytem w Candle Lake Manor, ale o
tym jednym nie chciała nawet myśleć. Pogrzebała to
wspomnienie w najciemniejszym zakamarku swojego umysłu.
Dziś wstało z grobu.
Musi zniszczyć czającego się w ciemności pająka, bo w
przeciwnym razie będzie ją dręczył do końca życia.
Rozmawiała z Ethanem niemal o wszystkim, z wyjątkiem
tej jednej rzeczy. Tak naprawdę on przecież nawet nie wierzy
w jej paranormalne zdolności. Jak miałaby mu powiedzieć, że
najbardziej boi się tego, iż właśnie ten szósty zmysł może
kiedyś zrujnować jej zdrowie psychiczne?
Pewnego dnia może się okazać, że jej teściowie i wszyscy
w Candle Lake Manor, którzy twierdzili, że jest szalona, mieli
jednak rację.
Rozdział 15
Obudziła się następnego ranka ze świadomością że musi
opracować strategię, by uwolnić się od mrocznej siły, której
działania doświadczyła w bibliotece Designers' Dream Home.
Dziś stworzy plan działania. Podjęcie tej decyzji dodało jej
energii i poprawiło nastrój. Ethan zauważył to przy śniadaniu.
-
Widzę, że czujesz się już lepiej? - powiedział,
nalewając sobie kawy.
-
Znacznie lepiej.
-
Żadnego kaca po nocnym koszmarze?
95
-
Po twoim masażu egzotycznym jestem już zupełnie
nową kobietą - zapewniła go.
-
A już zaczynałem się przyzwyczajać do tej dawnej.
-
Zmiany dodają życiu pikanterii.
-
Lubię zmiany w pracy, ale wolę, jeśli nie dotyczą
innych aspektów mojego życia - odparł dziwnie poważnie.
Zoe nie pozwoliła sobie na uwagę, że trzy małżeństwa
dowodzą chyba czegoś przeciwnego. To nie byłoby w
porządku. Bonnie wspomniała jej kiedyś, że żaden z trzech
rozwodów nie był pomysłem Ethana. Ethan zawsze dotrzymuje
danego słowa, dodała. Problem w tym, że żadna z trzech
kobiet, które poślubił, nie traktowała swoich przyrzeczeń zbyt
poważnie.
-
No dobrze, może nie jestem całkiem nową kobietą -
przyznała. -Tylko tak się czuję.
-
To świetnie - uśmiechnął się i wstał, żeby ją
pocałować. - Cieszę się, że mogłem pomóc.
-
Jestem ci, oczywiście, bardzo wdzięczna - odparła,
kiedy znowu mogła mówić.
-
Przyjmuję wyrazy wdzięczności. - Błysnął swoim
najbardziej zmysłowym uśmiechem, który przyprawiał ją o
dreszcz ekscytacji. - Zawsze do usług.
-
Twoja szlachetność wprost odbiera mi mowę.
-
Tak?
A
więc
moja
szlachetność
została
wynagrodzona - uśmiechnął się trochę złośliwie i podszedł do
drzwi. - Ja też dobrze spałem tej nocy.
-
Cieszę się, kochanie. - Podeszła do niego,
zadowolona.
-
Zdaje się, że zaplanowaliśmy na dzisiaj jedno z
naszych inspirujących spotkań?
-
Wiesz, że musimy podjąć kilka decyzji co do
wystroju Nightwinds.
-
Jasne.
96
-
Sam powiedziałeś, że masz już dość tych różowych
ścian.
-
Zgadza się. Tylko nie jestem pewny, czy żółte będą
lepsze.
-
Nie proponuję koloru nowojorskich taksówek, na
litość boską. Myślę o takim ciepłym, spłowiałym, lekko
złotawym odcieniu z dodatkiem ochry, na jaki często
pomalowane są śródziemnomorskie wille.
-
Nigdy nie widziałem żadnej śródziemnomorskiej
willi. A w ogóle co to jest ochra?
-
Nieważne. Pokażę ci próbki farb, jak pójdziemy do
Nightwinds.
-
Dobrze, o ile najpierw pójdziemy coś zjeść. Nie
jestem w stanie skupić się na wystroju wnętrz, jeśli się
najpierw porządnie nie najem. – Urwał i spojrzał ze
zdumieniem na coś, co leżało obok jego kluczy na stoliku w
holu. - A to skąd się tu, u licha, wzięło?
Zoe chrząknęła nerwowo.
-
To takie rakiety, które się odpala w razie wypadku.
-
Wiem, co to jest. - Ethan wziął klucze na nowym
łańcuszku i paczkę rakiet do ręki. - Zastanawiam się tylko, co
one tu robią.
-
Pomyślałam, że mógłbyś je mieć w samochodzie. -
Czuja, że robi się czerwona na twarzy. - Na wypadek, gdyby
coś ci się przytrafiło.
Była niemal pewna, że jego usta zadrgały lekko.
-
Dobry pomysł - powiedział tylko, kiwając głową. -
Nigdy nie wiadomo, kiedy trzeba będzie wystrzelić rakietę.
O dziwo, wychodząc, pogwizdywał wesoło pod nosem.
Zoe, opuszczając dom wkrótce potem, nie miała ochoty
pogwizdywać. Szła szybko przez parking w stronę swojego
nowego miejsca, obmyślając plan uwolnienia się z tajemniczej,
mrocznej pajęczyny, na którą natknęła się w bibliotece.
97
Była tak skupiona, że zauważyła Hoopera z apartamentu
1B dopiero wtedy, kiedy się z nią zderzył, upuszczając na
chodnik kilka kartonowych pudeł.
-
Och, przepraszam, Zoe - mruknął. - Nie widziałem
cię.
Hooper był niski i krępy. Należał do mężczyzn, którzy
wcześnie zaczynają łysieć. Tego dnia miał na sobie swoje
ulubione spodnie z błyszczącego poliestru, zaprojektowane z
myślą o kimś znacznie wyższym, i wygniecioną sportową
koszulę bez rękawów, która wyglądała tak, jakby przed chwilą
wyciągnięto ją z kosza na brudną bieliznę.
Hooper był uzależniony od nowinek technologicznych. Do
paska miał przytroczone mnóstwo gadżetów, które razem
musiały ważyć z dziesięć kilo. Zoe rozpoznała wśród nich
telefon i elektroniczny organizator, ale reszta przedmiotów
dyndających wokół jego bioder była dla niej tajemnicą.
-
Nic się nie stało. - Spojrzała na pudła i zauważyła
logo znajomej firmy. - Nowy komputer?
-
Tak. - Hooper schylił się, by podnieść jedno z pudeł. -
Wczoraj go dostarczyli. Prawdziwe cacko. Wieczorem go
rozpakowałem i do dziesiątej surfowałem po Internecie. Dzisiaj
pomyślałem, że pozbędę się w końcu tych kartonów. -
Wyprostował się. - Hej, słyszałem, że wkrótce się
wyprowadzasz. Nie przydałoby ci się parę mocnych pudeł?
-
Nie, dziękuję.
Hooper wzruszył ramionami i spojrzał na duży metalowy
pojemnik na
śmieci stojący pod ścianą. Był już niemal po brzegi
wypełniony gazetami, plastykowymi butelkami i innymi
rupieciami. Nad pojemnikiem widniał świeżo powieszony
napis: PUDŁA SKŁADAĆ PŁASKO. Hooper zmrużył oczy.
-
No, no. Zdaje się, że sierżant Duncan ma dla nas
nowe przepisy. Pudła składać płasko, co? Już się z nią parę
98
razy ściąłem. Jak chce mieć płaskie pudła, to może je sobie
sama spłaszczać.
Wrzucił kartony na wystającą z pojemnika górę śmieci,
zasłaniając dokładnie tabliczkę z napisem. Zakończywszy ten
pokaz niesubordynacji, zwycięskim gestem wzniósł zaciśnięte
pięści nad głowę.
-
Chrzań się, sierżancie.
Zoe nie wzięła w obronę administratorki, zauważyła
jednak, że teraz w pojemniku nie zmieści się już nic więcej, a
śmieci zostaną wywiezione dopiero następnego dnia.
Przypomniała sobie szybko, że ma inne problemy, wsiadła
do samochodu, zapaliła i wyjechała z parkingu.
Wkrótce potem otworzyła swoje biuro i podeszła do półek
z książkami. Singleton pomagał jej w zdobyciu pozycji
dotyczących dekoracji wnętrz. Dzięki niemu jej biblioteka stale
się powiększała.
Idea projektowania przestrzeni w taki sposób, by
wzmacniać
pozytywną
energię,
nie
była
wytworem
współczesnej filozofii New Age. Przeciwnie, powstała tysiące
lat temu. Przez stulecia wielu myślicieli spędziło mnóstwo
czasu, badając wpływ, jaki ma na ludzi otoczenie, w którym
przebywają. Niektóre z ich teorii powstały w oparciu na
odwiecznych zasadach religijnych, inne czerpały z reguł
matematyki i astrologii.
W bibliotece Zoe znajdowało się kilka tomów
poświęconych teoriom, których twórcami byli mędrcy należący
do dawno wymarłych cywilizacji.
Badania nad sztuką kreowania przestrzeni nadal trwają,
choć obecnie dominuje w nich bardziej naukowe podejście do
tematu. Zoe miała w swoich zbiorach opracowania licznych
doświadczeń
psychologicznych,
przedstawiających
szczegółowo wpływ koloru ścian na osoby przebywające w
więzieniach, szkołach i szpitalach, oraz dane dotyczące
99
terapeutycznego działania roślin i akwariów, znajdujących się
w domach i gabinetach lekarskich.
Ludzie od dawna intuicyjnie wyczuwali pozytywny albo
negatywny wpływ wnętrz, w których mieszkali i pracowali.
Zoe położyła stertę książek na biurku i usiadła. Tego ranka
nie planowała żadnych spotkań. Przy odrobinie szczęścia może
uda jej się spędzić kilka godzin na szukaniu informacji o złej
energii, czającej się w ścianach.
Kilka godzin później podniosła wzrok znad kopii
średniowiecznego rękopisu, dokładnie opisującego technikę
pozbywania się z wnętrz złych duchów, i z przerażeniem
odkryła, że jest już południe. O wpół do pierwszej miała się
spotkać z Ethanem na lunchu i pokazać mu próbki farb.
Zapisała ostatnie uwagi w leżącym na biurku notatniku i
powoli wstała z krzesła. Po wielu godzinach siedzenia bez
ruchu była całkiem zesztywniała, a co gorsza także
przygnębiona brakiem efektów swojej pracy.
Doszła do wniosku, że potrzebuje świeżego powietrza.
Chwyciła zieloną torbę, zamknęła biuro i ruszyła w stronę
Truax Investigations.
Biuro Ethana znajdowało się zaledwie kilka przecznic
dalej, przy Cobalt Street, ale jego otoczenie różniło się
znacznie od modnej, zadbanej dzielnicy, w której miała swoją
siedzibę firma Zoe. Ethan pracował w jednej ze starszych
dzielnic miasta, która bardzo jej się podobała. Owszem, ząb
czasu nadszarpnął już mocno niskie budynki w stylu
kolonialnym. Ale ich spłowiałe od słońca ściany, czerwone
dachówki i łukowate bramy miały swój charakter, tak jak
Ethan.
Zoe dotarła do numeru 49 przy Cobalt Street i weszła do
chłodnego, mrocznego przedsionka. Spojrzała na schody
prowadzące do biura Ethana, po czym skręciła i otworzyła
drzwi jedynego sklepu, jaki się tam znajdował, antykwariatu
Single-Minded Books.
100
Na tyłach księgarni dostrzegła gładko ogoloną głowę
Singletona, która lśniła w świetle rzucanym przez ekran
komputera.
-
Zaraz przyjdę - zawołał.
-
Nie spiesz się.
-
Zoe? - Singleton wynurzył się z nory na zapleczu,
którą nazywał swoim biurem. - Co słychać?
-
Właśnie wybieram się na lunch z Ethanem. Idziemy
potem do Nightwinds zastanowić się nad wystrojem domu.
Singleton zachichotał.
-
A dlaczego wyglądasz, jakbyś szła na pogrzeb? Na
pewno miałaś już klientów trudniejszych niż Ethan.
-
Niewykluczone, ale jakoś ich nie pamiętam.
-
No, był na przykład ten facet, który zabił żonę kilka
miesięcy temu.
-
To zupełnie co innego - odparła wyniośle. - David
Mason może i był mordercą ale na pewno nie był trudnym
klientem. Bardzo dobrze mi się z nim pracowało.
Singleton założył ręce na piersi i oparł się o ladę.
-
Więc jaki masz problem z Ethanem? Chodzi o
kanapę?
-
Obsesja na tym punkcie to małe piwo. Problem raczej
w tym, że brak mu wyczucia koloru.
-
To nieprawda. Nie lubi różowego.
-
Nie jestem pewna. Podejrzewam, że gdybyście ty i
Harry nie powiedzieli mu, że długotrwałe oddziaływanie tego
koloru powoduje degenerację mózgu, nigdy nie zgodziłby się
na malowanie.
-
Ale zgodził się - zauważył Singleton. - Wygląda na
to, że jesteś nam coś winna.
-
Ethan zgodził się na malowanie - przyznała - ale kłóci
się ze mną o każdy pokój, jeśli chodzi o kolory. W końcu
przekonałam go do kuchni, ale teraz sprzeczamy się o salon.
101
Wydaje mi się, że gdybym mu zostawiła wolną rękę, cały dom
zostałby pomalowany na biało, z zewnątrz i od środka.
-
A on mówi, że gdyby zostawił wolną rękę tobie,
każdy pokój byłby innego koloru.
-
Przesadza. Nie chcę tylko, żeby było nudno. Zresztą
nie mam wielkiego wyboru. Ethan trzyma się ustalonego
budżetu, który jest dość niski, a malowanie to najtańszy sposób
na osiągnięcie bardziej kontrastowego efektu.
-
Mężczyźni na ogół nie znają się na kontrastowych
efektach - zamyślił się Singleton.
-
Nie wiem, jacy mężczyźni są na ogół, ale odkryłam
już, że faceci tacy jak Ethan są bardzo niechętni wszelkim
zmianom w swoim życiu. Pewnie chcą mieć nad wszystkim
kontrolę.
-
Albo po prostu się boją. - Singleton wzruszył
ramionami. - Nie zapominaj, że Ethan miał już jedno bolesne
doświadczenie z tą projektantką w Los Angeles.
-
Ta nieszczęsna projektantka, kimkolwiek była, nie
miała nic wspólnego z jego bankructwem.
-
Wiem, ale wydaje mi się, że Ethan w jakiś dziwny
sposób łączy wszystkie te kosztowne meble, które kupił pod jej
wpływem, z katastrofą finansową, jaka zaraz potem nastąpiła.
Powiedział mi, że na licytacji dostał za nie grosze.
Zoe machnęła ręką.
-
To już nie wina projektantki.
-
Twierdziła, że wszystkie te kanapy i stoliki to dobra
inwestycja...
Zoe zmarszczyła brwi.
-
Na pewno chodziło jej o to, że stworzą odpowiedni
wizerunek firmy,
-
A Ethan pewnie myślał, że z upływem czasu zyskają
na wartości.
-
Meble rzadko zyskują na wartości.
-
Cóż, pewnie nie wyraziła się dość jasno.
102
-
Wiem tylko, że każda nasza rozmowa o urządzaniu
domu kończy się sprzeczką-jęknęła Zoe.
-
Jak już powiedziałem, to pewnie tylko typowy męski
lęk.
-
Hm - mruknęła Zoe. - A skoro mowa o męskich
lękach...
-
Tak?
Zoe udała, że z uwagą przegląda dziewiętnastowieczny
słownik leżący na szklanej ladzie.
-
Wiem, że to nie moja sprawa, ale zastanawiałam się,
czy nie masz zamiaru umówić się z Bonnie w najbliższym
czasie.
Singleton nawet nie drgnął.
-
Myślę o tym.
-
Och. - Zoe czekała na dalsze wyjaśnienia, ale
Singleton najwyraźniej nie miał zamiaru jej oświecić. - Bardzo
się cieszę. Obawiałam się, że zwlekasz, bo boisz się, że ona nie
odniesie się pozytywnie do twojej propozycji, a jestem pewna,
że tak będzie. To znaczy, że odniesie się pozytywnie.
-
Na pewno zaproponuję jej coś dopiero wtedy, kiedy
minie trochę czasu od rocznicy śmierci jej męża.
Zoe była zaskoczona nie tylko jego słowami, ale i
delikatnością która się za nimi kryła.
-
Masz rację. Nie pomyślałam o tym. To rzeczywiście
nie jest najlepszy moment. Ale cieszę się, że masz zamiar
zrobić coś w tym kierunku.
-
Naprawdę sądzisz, że ona zechce się ze mną umówić?
Chyba nie jestem w jej typie.
-
Kto to może wiedzieć? - odparła Zoe poważnie - Weź
Ethana i mnie, na przykład. Na pewno nikomu nie przyszłoby
do głowy, że moglibyśmy być razem.
-
Prawda. Mówimy o krańcowych przeciwieństwach.
Ty, z twoim artystycznym zacięciem i wiarą w feng shui, oraz
103
Ethan, twardo stąpający po ziemi. Nie, sądzę, że żadna
szanująca się swatka nie próbowałaby was skojarzyć, to pewne.
Opinia Singletona nie poprawiła jej nastroju. Zoe
pożałowała nagle, że zaczęła mówić o przeciwieństwach.
Singleton natomiast wyraźnie poweselał. Uśmiechnął się do
niej promiennie.
-
Dzięki, Zoe. Dałaś mi nadzieję.
-
Bardzo się cieszę - odparła szczerze.
Ethan usłyszał jej kroki na skrzypiących schodach. W
samą porę. Kilka minut wcześniej widział ją na ulicy, ale
pogawędka z Singletonem zabrała trochę czasu. Był ciekaw, o
czym rozmawiali.
Siedział przy biurku, patrząc w lustro zawieszone na
ścianie w taki sposób, by mógł widzieć każdego, kto wchodził
do pierwszego pokoju. Zoe nie podobało się, że lustro wisi w
tym miejscu, ponieważ jej zdaniem zaburzało przepływ energii
w biurze. Nie podobały jej się też krzesła stojące po drugiej
stronie biurka. Uważała, że są za duże i przytłaczające. Ethan
jednak nie miał żadnych zastrzeżeń do przepływu energii w
pomieszczeniu, lubił też, kiedy jego klienci czuli się trochę
przytłoczeni. Dawało mu to lekkie poczucie wyższości, które
często okazywało się bardzo pomocne.
W lustrze pojawiło się odbicie Zoe. Ciemne, rudawe
włosy związała w gładki węzeł na karku. Kiedy wychodził
rano do pracy, była w koszulce nocnej. Teraz miała na sobie
cienki turkusowy sweter z rękawami sięgającymi tuż poniżej
łokci i spódnicę w ciemniejszym odcieniu tego samego koloru.
Lekki materiał wdzięcznie opływał jej łydki. Ethan poczuł, że
serce zaczyna mu bić szybciej. Prezentowała się wspaniale. Ale
ona we wszystkim wyglądała dobrze. A najlepiej wtedy, kiedy
nic na sobie nie miała.
Wspomnienie ostatniej nocy sprawiło, że znowu
gwałtownie jej zapragnął. Często marzył o tym, by znaleźć się
znowu w jej ramionach, gdyż łącząca ich namiętność była jak
104
narkotyk, przynoszący mu cudowne, choć tylko chwilowe
zapomnienie. Kiedy leżeli razem w wilgotnej pościeli, mógł
nie myśleć o niepewnym jutrzejszym dniu. Potrafił też udawać,
że nie ma przeszłości
-
Ethan?
-
Tutaj. - Wstał i wyszedł zza biurka.
Zoe stanęła w drzwiach.
-
Gotowy do wyjścia?
Uśmiechała się, ale w jej oczach czaił się cień. Ethana
dręczyła świadomość, że koszmarny sen, który zbudził ją w
środku nocy, nie daje jej spokoju także za dnia. Ogarnął go
gniew, opanował go jednak, wiedząc, że nic nie może zrobić.
Oddałby wszystko, by móc cofnąć czas i oszczędzić jej tych
strasznych miesięcy w Candle Lake Manor. Ale co się stało,
już się nie odstanie. Wiedział o tym lepiej niż ktokolwiek inny.
-
Owszem, zjadłbym coś - odparł. Podszedł do niej,
przytulił do siebie i namiętnie pocałował, chcąc rozproszyć
cień smutku w jej oczach. Kiedy przylgnęła do niego,
zarzucając mu ręce na szyję, podniósł głowę. - Chociaż sam nie
wiem, na co mam w tej chwili ochotę.
-
Myślałam o restauracji Montoya.
Ethan przesunął kciukiem po linii jej policzka, z
przyjemnością dotykając jej gładkiej skóry.
-
A ja myślałem o tobie. Na moim biurku.
Zoe cofnęła się szybko.
-
Mowy nie ma. Musimy wybrać kolor do naszej
sypialni. Nie możemy tego dłużej odkładać.
-
Jak możesz myśleć o farbie, kiedy proponuję ci
gorący seks na biurku?
-
Jestem profesjonalistką. Wiem, jak nie dać się
zdekoncentrować.
Po lunchu wsiedli do samochodu i ruszyli w stronę
Nightwinds. Nie długo potem wjechali na podjazd przed
starym domem.
105
Zoe była trochę spięta, ale rzuciła Ethanowi swój
najbardziej profesjonalny, olśniewający uśmiech.
-
Wiesz, nie musimy się kłócić, kochanie. Mógłbyś
zaufać swojej projektantce wnętrz.
-
Kotku, oddałbym całe swoje życie w twoje ręce.
-
Ale nie puszkę farby?
-
Z farbami trzeba się obchodzić bardzo ostrożnie.
Jaskraworóżowe drzwi wielkiego domu były szeroko
otwarte, a tuż przed nimi stała biała furgonetka z napisem
USŁUGI MALARSKIE. WŁAŚCICIEL ERNEST HULL.
Zoe natychmiast się rozpogodziła.
-
Malarz - powiedziała. - Nareszcie. A więc Treacher
zmienił zdanie i jednak przysłał kogoś w tym tygodniu do
pomalowania kuchni. Chodź, zobaczymy, co się tam dzieje.
Wolę się upewnić, że otrzymał wszystkie instrukcje co do
północnej ściany.
Otworzyła drzwiczki i wyskoczyła z samochodu, zanim
Ethan zdążył wyjąć kluczyk ze stacyjki. Patrzył, jak wbiega na
schody i znika we wnętrzu domu.
Moja nieustraszona dekoratorka wnętrz rusza do akcji,
pomyślał. Zdumiewające, jak szybko potrafi chodzić, kiedy w
pobliżu pojawi się malarz.
Wysiadł z samochodu i statecznym krokiem podszedł do
drzwi. Obecność malarza oznaczała, że trzeba będzie podjąć
decyzję, choć dziwnie nie miał ochoty tego robić.
Ale do diabla z tym. Ten dom stal się dla niego czymś w
rodzaju symbolu ich małżeństwa. Dopóki nie podjęli żadnej
decyzji dotyczącej jego odnowienia, mógł udawać, że nic się
nie zmieni, że wszystko zostanie tak, jak jest. Że nie będzie
musiał myśleć o przyszłości.
Mijając furgonetkę, zajrzał do środka. Na konsolce od
strony kierowcy leża! plastykowy pojemnik zawierający jakiś
środek gwarantujący przyrost masy mięśniowej, wzrost
poziomu energii i sil witalnych. W sześciopaku na podłodze
106
tkwiło pięć identycznych, nieotwartych jeszcze pojemników, a
na siedzeniu pasażera leżała duża papierowa torba z logo
sklepu ze zdrową żywnością.
Ethan doszedł do wniosku, że malarz z taką troską
odnoszący się do swojej kondycji fizycznej zasługuje na
najwyższy szacunek. Zaczął się nawet zastanawiać, czy nie
powinien czuć się winny z powodu podwójne j porcji
enchilady, którą skonsumował z apetytem jakiś czas wcześniej.
Przyjrzał się uważnie napisom na furgonetce. Były to
jedne z tych magnetycznych liter, które można łatwo zdjąć z
karoserii, gdyby zaszła taka potrzeba.
Wszedł na wiodące do wejścia schody umieszczone
między różowymi kamiennymi filarami. Wnętrze domu nie
było już tak całkowicie różowe, jak kiedyś, gdyż podłogi z
różowego marmuru i dywany zdobione wzorem z wielkich
różowych magnolii zostały zasłonięte ochronną folią. To samo
odnosiło się do mebli. Niestety ciągle jeszcze można było
podziwiać różowe ściany i wysokie sufity w tym samym
kolorze.
Zobaczył Zoe, która dopadła nieszczęsnego malarza tuż
koło szafy na ubrania. Nie sprawiała już wrażenia
zachwyconej. Przeciwnie, wyglądała na poirytowaną.
Malarz patrzył na nią ze zrozpaczoną miną. Miał na sobie
nieskazitelnie biały kombinezon roboczy. Jasne, przystrzyżone
z wojskową precyzją włosy wystawały spod nowiutkiej białej
czapeczki. Wzmacniające koktajle proteinowe rzeczywiście
działają zauważył Ethan w duchu. Facet był potężny, miał
ponad metr osiemdziesiąt wzrostu. Szeroka klatka piersiowa i
umięśniony kark zdradzały wytężoną pracę na siłowni.
Górował nad Zoe, ona jednak zdawała się tego nie zauważać.
Była zbyt zajęta robieniem awantury.
-
Co to znaczy, że przyjechał pan tylko zostawić
rzeczy? - spytała, blokując mu drogę do frontowych drzwi. -
Treacher na pewno przysłał pana do pomalowania kuchni.
107
-
Przykro mi, proszę pani.
Malarz spojrzał na Ethana ponad jej głową, błagając go
wzrokiem o zrozumienie i pomoc. Ethan założył ręce na piersi,
oparł się ramieniem o różową ścianę i lekko potrząsnął głową.
Było mu żal tego faceta, nie na tyle jednak, by miał ochotę
włączyć się do tej wymiany zdań.
Spojrzenie malarza stwardniało, kiedy pojął, że nie może
liczyć na pomoc ze strony Ethana. Zmarszczył brwi, zwracając
się do Zoe, która stała przed nim niewzruszona jak skała.
-
Proszę posłuchać, wiem tylko, że mój szef kazał mi
wstąpić tu po drodze z lunchu i zostawić drabinę i spryskiwacz.
- Wskazał dłonią leżące na podłodze przedmioty. - To
wszystko. Nie mogę tu dzisiaj zostać. Po południu pracuję
gdzie indziej.
-
To znaczy gdzie? - spytała Zoe, spoglądając na niego
podejrzliwie. -W domu przy Desert View czy na Arroyo
Grande?
-
Eee... przy Desert View.
-
Ha. Wiedziałam. Treacher mnie okłamał. Powiedział,
że nie może zacząć prac w Nightwinds w tym tygodniu tylko
dlatego, że musi najpierw skończyć mój projekt na Arroyo
Grande. A naprawdę potajemnie wysyła swoich pracowników
na Desert View. To projekt Lindsey Voyle, czyż nie?
-
Nie mam pojęcia, proszę pani. - Malarz podjął
nieudaną próbę ominięcia jej i ucieczki z domu.
Zoe stanowczo zagrodziła mu drogę, opierając ręce na
biodrach.
-
Jeszcze zobaczymy. Mam umowę.
-
Nie wiem, jaki jest plan prac, proszę pani. Wiem
tylko, że chyba się spóźnię. Hull mnie zwolni, jeśli zaraz nie
będę na miejscu.
-
Cóż, proszę powiedzieć Hullowi i Treacherowi, że
mówiłam poważnie, rozmawiając z nimi przez telefon. Jeśli
108
będą mnie tak traktować, sprowadzę wykonawców z Phoenix i
już nigdy nie skorzystam z ich usług.
-
Oczywiście, proszę pani. - Malarz wyminął ją w
końcu i spiesznie ruszył w stronę drzwi. - Wszystko powtórzę.
-
Czy Lindsey Voyle zaoferowała mu premię, żeby
skończył jej projekt wcześniej? - zawołała za nim Zoe. - Założę
się, że o to tutaj chodzi. To nielegalne. Pozwę was do sądu,
jeśli zajdzie taka potrzeba.
Malarz nie zwrócił uwagi na jej słowa, ale przed wyjściem
przystanął na chwilę koło Ethana.
-
Pan jest właścicielem tego domu?
-
Owszem - odparł Ethan.
-
Rozumiem, dlaczego chce pan go przemalować.
Wszystko różowe.
-
Zauważył to pan?
-
Taa... Może szef przyśle mnie tu pod koniec tygodnia.
-
Dobrze by było. Jak pan widzi, moja dekoratorka jest
bardzo niezadowolona.
Malarz podniósł ręce, chwycił daszek swojej czapki i
naciągnął ją mocniej na głowę.
-
Tak, proszę pana. To widać.
-
Nie opłaca się denerwować profesjonalistów.
Malarz wyszedł z domu, zbiegł po schodach, wskoczył do
białej furgonetki i szybko odjechał.
Ethan spojrzał na Zoe, próbując się zorientować, w jakim
jest nastroju. Gotowała się ze złości. Uświadomił sobie, że
odnowienie Nightwinds stało się dla niej rodzajem obsesji.
Sam nie wiedział, czy to dobrze, czy źle.
-
A więc... - zagaił neutralnym tonem.
-
Dwulicowy, kłamliwy kretyn.
Najwyraźniej neutralny ton nie zdał egzaminu.
-
Mówisz o Hullu, Treacherze, malarzu, który właśnie
nas pożegnał, czy o mnie?
-
O Treacherze.
109
-
Racja. - Ethan opuścił ręce i odsunął się od ściany. -
A teraz, kiedy już to ustaliliśmy, może pokażesz mi te próbki
farb?
Rozdział 16
Singleton podniósł głowę; kiedy Bonnie stanęła w
drzwiach tuż po pierwszej po południu. W księgarni nagle
zrobiło się jaśniej.
Zazwyczaj lubił panujący tu półmrok, tworzący atmosferę,
która bardzo odpowiadała jemu i jego zbiorom starych i
rzadkich książek. Ostatnio jednak wnętrze wydawało mu się
ciemniejsze niż dawniej, bo kiedy przychodziła Bonnie,
wszystko się nagle rozjaśniało. Jakby wnosiła ze sobą światło
pustynnego słońca.
-
Dostałam twoją wiadomość - powiedziała, kładąc na
ladzie swoją torebkę i plastykowy pojemnik. - Nie mogę
uwierzyć, że naprawdę udało ci się zdobyć tę prywatnie
wydaną historię Whispering Springs.
-
Znalazłem j ą w Internecie. - Singleton wyciągnął
spod lady małą oprawioną w skórę książeczkę i otworzył ją na
stronie tytułowej. –Historia założenia miasta Whispering
Springs w Arizonie, spisana przez J.L. Creeka.
-
Cudownie. -Bonnie, podekscytowana, pochyliła się
nad książką i zaczęła ostrożnie przewracać strony. - Słyszałam,
że Towarzystwo Przyjaciół Biblioteki od lat poszukiwało tego
wydania. Wszyscy będą zachwyceni. To będzie wspaniałe
uzupełnienie zbioru rzadkich ksiąg i manuskryptów.
-
Cała przyjemność po mojej stronie.
-
Ile kosztowała?
-
Daj spokój. - Singleton wzruszył ramionami.
110
Podniosła na niego wzrok i zmarszczyła brwi.
-
Nigdy nie przyszło mi do głowy, że mógłbyś ją
ofiarować bibliotece. Zdaję sobie sprawę, że musiała być
bardzo droga. Towarzystwo zapłaci ci za tę książkę.
Singleton położył dłonie na ladzie.
-
Potraktuj to jako mój udział we wspieraniu lokalnej
społeczności.
-
Jesteś bardzo hojny - uśmiechnęła się Bonnie.
-
Hej, od czasu do czasu stać mnie na obywatelski
uczynek.
-
Cóż, mam nadzieję, że przyjmiesz ten kawałek ciasta
cytrynowego, jako symbol wdzięczności biblioteki publicznej.
- Bonnie przesunęła plastykowy pojemnik w stronę Singletona.
-
Ciasto cytrynowe? Jedno z moich ulubionych. -
Podniósł wieczko i wciągnął w nozdrza apetyczny aromat. - O
rany. To jeden z najpiękniejszych widoków we wszechświecie.
Jestem w pełni usatysfakcjonowany rewanżem za książkę.
Bonnie wydawała się zadowolona.
-
Trzymaj je w lodówce, dopóki nie przyjdzie ci na nie
ochota.
-
Och, mam dla ciebie dobrą wiadomość. Chyba nie
zdążę włożyć tych pyszności do lodówki.
Sięgnął pod ladę, wyciągnął jeden z plastykowych
widelczyków, które zostały z zamawianych na wynos potraw, i
odkroił nim wielki kawał ciasta. Jadł powoli, delektując się
jego smakiem.
-
Przepyszne - oznajmił, kiedy już przełknął.
-
Dziękuję. Wiesz, Jeff i Theo nigdy nie okazują
zachwytu w taki sposób. Zazwyczaj najpierw wydłubują
kawałki owoców z wierzchu i próbują używać ich jako
amunicji, a dopiero potem zjadają resztę.
-
Daj im kilka lat. Ich kubki smakowe nie są jeszcze w
pełni rozwinięte.
111
-
Więc twoim zdaniem jest nadzieja, że nauczą się
kiedyś jeść jak cywilizowane istoty ludzkie?
-
Tego nie wiem, na pewno w końcu dojdą do wniosku,
że owoce powinny trafiać do buzi razem z ciastem.
-
Już nie mogę się doczekać tej chwili, a na razie cieszę
się, że ciasto ci smakuje. - Spojrzała na zegarek. - Ethan jest na
górze?
-
Niestety, niedawno wyszedł. - Singleton wbił
widelczyk w ciasto. - Pojechał do Nightwinds ze swoją
projektantką wnętrz.
-
Aha. - Bonnie zrobiła zabawną minę. - Może i
dobrze, że go nie zastałam. Zawsze jest trochę drażliwy przed i
po tych spotkaniach z Zoe.
-
Zoe też się denerwuje, kiedy mają rozmawiać o
wystroju domu. Twierdzi, że Ethan jest uparty i nie znosi
zmian, nie mówiąc już o tym, że chce na wszystkim
oszczędzać.
-
Wiem, że lubi trzymać się raz ustalonego budżetu, ale
Zoe ma duże doświadczenie. Jestem pewna, że wie, jak
obniżyć koszty.
Singleton odkroił sobie kolejny kawałek ciasta.
-
Nie sądzę, żeby Ethan naprawdę przejmował się
budżetem. Podejrzewam, że to tylko wymówka.
-
To znaczy?
-
Powiedziałem Zoe, że moim zdaniem Ethanowi
pomysł odnowienia domu kojarzy się z jego bankructwem w
Los Angeles.
-
A to z kolei już zawsze będzie mu przypominało o
śmierci Drew - westchnęła Bonnie. - Do tego właśnie minęła
trzecia rocznica dnia, w którym odkrył miejsce, gdzie zabójca
zakopał ciało mojego męża. Nic dziwnego, że jest taki
nerwowy. Może to nie był najlepszy pomysł, żeby odnawiać
dom właśnie w listopadzie.
112
-
Lepiej by było, gdyby zaczekali z tym do nowego
roku. Ale pewnie sądzili, że to im dobrze zrobi. Mają coś, w co
mogą się wspólnie zaangażować. Ale zamiast tego bez przerwy
się kłócą.
Bonnie szeroko otworzyła oczy.
-
Myślisz, że to projekcja? Że dla nich obojga remont
domu symbolizuje wszystkie wątpliwości i lęki związane z
małżeństwem?
-
Nie jestem psychiatrą, ale to możliwe.
Spojrzał smętnie na resztki ciasta, które przylgnęły do dna
pojemnika, i doszedł do wniosku, że są zbyt małe, by można je
było wyjąć widelcem. Zaczął się zastanawiać, co też
pomyślałaby o nim Bonnie, gdyby polizał palec i w ten sposób
wydostał ostatnie okruchy. Pewnie nie byłaby zachwycona.
-
Od śmierci Drew listopad jest dla nas wszystkich
ciężkim miesiącem - powiedziała Bonnie w zamyśleniu. - A
naprawdę sądziłam, że w tym roku będzie już lepiej. I jest
lepiej, dla mnie i dla Theo. Ale Ethan ma znowu te huśtawki
nastrojów, a Jeff zachowuje się jeszcze gorzej niż w zeszłym
roku.
Singleton z żalem zamknął pojemnik po cieście.
-
Jeff nie pogodził się z tym, co się stało?
Bonnie kiwnęła głową.
-
Na początku miesiąca poprosił mnie, żebym pokazała
mu jeden z albumów ze zdjęciami ojca. Zabrał go do swojego
pokoju. Kiedy tam weszłam, siedział wpatrzony w jedną z
fotografii. Zapytałam go, czy nie chce porozmawiać o swoim
tacie.
-
Co ci odpowiedział?
-
Że nie i zamknął album. - Potrząsnęła głową. - Sama
nie wiem. Może przeprowadzka do Whispering Springs była
dla niego zbyt dużym stresem.
-
Podobno przeprowadzki zawsze są stresujące.
113
-
Wiem - urwała. - Ale dalej uważam, że decyzja, by
rozpocząć tu nowe życie, była słuszna. Wszyscy musieliśmy
się wynieść z Los Angeles, łącznie z Ethanem.
-
Każdy z naszej paczki przyjechał tu, żeby zacząć od
nowa. Ty, chłopcy, Ethan, Zoe i Arcadia. Nawet Harry i ja.
Bonnie uniosła brwi ze zdumienia.
-
Ty także?
-
Oczywiście.
-
A dlaczego?
-
Cóż, moja żona doszła do wniosku, że nie chce mieć
dzieci. Odeszła ode mnie i poślubiła innego faceta, który lepiej
rozumiał jej potrzeby. W tym samym czasie zarząd firmy, w
której pracowałem, postanowił zwiększyć zyski, zlecając mi
wykonanie usług na rzecz klienta, który mógł sporo zapłacić,
chociaż ten rodzaj badań zupełnie mnie nie interesował. -
Wzruszył ramionami. - Pomyślałem więc, że pora zmienić
otoczenie.
-
I wylądowałeś w Whispering Springs. Ta część
zachodu zawsze była dobrym miejscem, by zacząć wszystko
od początku.
-
Tak. Wszyscy mamy ten zamiar. I uda nam się to. -
Wręczył jej Historię Whispering Springs. - Nie martw się o
Jeffa. Pewnego dnia i on będzie gotów pogrzebać złe
wspomnienia.
Jej pałce musnęły jego dłoń, kiedy brała książkę do ręki.
-
Dziękuję.
Singleton pokiwał głową i patrzył, jak wychodzi z
księgarni. Kiedy zamknęła za sobą drzwi, znowu zrobiło się
ciemno.
114
Rozdział 17
Schody prowadzące do biura Truax Investigations, które
służyły jako swego rodzaju system wczesnego ostrzegania,
zaskrzypiały tuż przed dziesiątą następnego ranka. Ethan
nasłuchiwał uważnie. Zawsze dla zabawy analizował kroki
osoby wchodzącej do jego biura. Uważał, że to dobre
ćwiczenie dla kogoś z jego branży.
Jego zdaniem obecnie detektywi za bardzo polegają na
Internecie i zdobyczach technologii. Staroświeckim metodom
rodem
z
opowiadań
o
Sherlocku
Holmesie
groziło
zapomnienie.
Ktoś powinien podtrzymywać tradycję.
Kroki, którym się teraz przysłuchiwał, nie były krótkie,
lekkie i szybkie, więc nie była to Zoe. Nie słyszał też tupotu
sportowych butów, które zwykle zwiastowały pojawienie się
Jeffa i Theo. Nie był to również miękki, posuwisty chód
Bonnie.
Mężczyzna, bez wątpienia. Stanowczy. Zdecydowany.
Jeden z tych, którzy zawsze wiedzą, czego chcą i zwykle to
osiągają. Listonosz albo nowy klient.
Ethan nie oczekiwał żadnej przesyłki.
Odłożył żółty zeszyt, w którym zapisywał uwagi
dotyczące sprawy Kirwana, i zdjął stopy z biurka. Lepiej, żeby
wchodzący nie odniósł wrażenia, że trafił na detektywa, który
o dziesiątej rano w środku tygodnia nie ma nic do roboty.
W lustrze, strategicznie umieszczonym na ścianie,
pojawiło się odbicie wysokiego mężczyzny, który właśnie
wszedł do pierwszego pokoju. Miał szpakowate, krótko
ostrzyżone włosy. Nie nosił brązowego uniformu, więc na
pewno nie był to listonosz. Jego spodnie i sportowa koszula
wyglądały na bardzo drogie.
Jest w końcu asem wśród detektywów, no nie?
115
Ethan wstał i podszedł do drzwi. Mężczyzna stał tyłem do
niego, patrząc w stronę dużego biurka pod oknem. Pewnie
zdążył już zauważyć, że nie siedzi za nim sekretarka.
-
Powiedziałbym panu, że moja sekretarka wyszła
właśnie na kawę, ale prawda jest taka, że jeszcze nikogo nie
zatrudniłem na to stanowisko. W czym mogę panu pomóc?
Mężczyzna odwrócił się szybko i zlustrował Ethana
spojrzeniem chłodnych, ciemnych oczu.
-
Pan Truax, jak sądzę?
-
Ethan Truax. - Ethan wyciągnął rękę.
-
Doug Valdez. - Doug uścisnął dłoń Ethana z tą samą
stanowczością, z jaką wchodził na schody.
-
To pan jest prezesem CEO i Valdez Electronics?
-
Tak.
Ethan miał ochotę zagwizdać. Doug Valdez należał do
śmietanki miejscowego biznesu. W tym roku wybrano go też
na przewodniczącego Zrzeszenia Producentów Whispering
Springs.
Innymi słowy, klient, o jakim można marzyć.
Ethan miał, prawdę mówiąc, wielu takich klientów, kiedy
pracował w Los Angeles. Ale to nie było Los Angeles, a Ethan
nie
prowadził
już
dużej
firmy
świadczącej
usługi
detektywistyczne, która przyciągała ludzi pokroju Douga
Valdeza.
W Whispering Springs tacy klienci zwykle wybierali
Radnora.
Więc co właściwie Valdez tu robi?
-
Poleciła mi pana Katherine Compton - powiedział
Valdez.
A więc przyszedł z polecenia. W tym biznesie
najwyraźniej nic się nie zmieniło.
-
Proszę wejść i usiąść. - Ethan odsunął się od drzwi.
116
Doug wszedł do biura i usiadł na jednym z dwóch foteli.
Nie był zbyt rosłym mężczyzną ale wbrew opinii Zoe, wielki
fotel wcale go nie przytłoczył.
Doug rozejrzał się po pokoju i uśmiechnął się.
-
Zupełnie jak w starej powieści kryminalnej. No, może
z wyjątkiem komputera.
-
Odziedziczyłem to biuro po moim wuju Victorze,
który otworzył tu interes kilkadziesiąt lat temu, w innym
stuleciu. Obawiam się, że miał on bardzo romantyczne
spojrzenie na tę profesję.
Doug uniósł jedną brew.
-
Pan ma inne spojrzenie, jak rozumiem?
-
Nie stać mnie na romantyzm. Muszę się z tego
utrzymać. Takie podejście raczej wyklucza sentymenty. - Ethan
usiadł za biurkiem. - Co mogę dla pana zrobić?
-
Mam problemy z moim działem transportu i odbioru.
W ciągu ostatnich trzech miesięcy ponieśliśmy większe straty
niż dotychczas. Nie są olbrzymie, ale ta tendencja się
utrzymuje. Moja ochrona nie umie wyjaśnić tego, co się dzieje.
Chciałbym, żeby pan trochę się tam rozejrzał. Może panu uda
się to odkryć.
-
Mogę spróbować - odparł Ethan. - Ale zanim
przejdziemy do szczegółów, chciałbym zadać panu pytanie.
-
Chce pan wiedzieć, dlaczego nie poszedłem z tym do
Radnora?
-
Wydawało mi się, że to oni opracowali dla pana
system ochrony.
-
Ma pan rację. Eksperci od Radnora dokonali
szczegółowej analizy operacji mojej firmy, spisali swoje
spostrzeżenia, a następnie opracowali bardzo długą listę
kosztownych zaleceń, do których się stosujemy.
-
Rozumiem - powiedział Ethan i umilkł. Czasami
przedłużająca się cisza skłaniała ludzi do wynurzeń.
117
Ale Doug nie należał do osób podatnych na tę taktykę.
Bardzo ostrożnie dobiera! słowa, zastanawiając się, ile i jak
powiedzieć.
-
Chcę, żeby zajął się tym ktoś spoza firmy.
-
Rozumiem. - Ethan otworzył szufladę, wyjął z niej
nowy notatnik i wziął do ręki długopis. - Innymi słowy sądzi
pan, że ktoś z ochrony jest w to zamieszany.
-
Tak mi się wydaje. A biorąc pod uwagę, że to Radnor
wybrał i sprawdził dla nas pracowników ochrony, wolałbym
nie zwracać się do nich z tym problemem.
-
Więc chodzi panu o audyt systemu ochrony.
-
Audyt. - Doug był wyraźnie zadowolony, słysząc to
słowo. - Tak, właśnie o to mi chodzi. Może jedna osoba z
zewnątrz dostrzeże coś, co umyka uwadze zorganizowanego
zespołu, zwłaszcza jeśli ten zespół nie jest zainteresowany
wyszukiwaniem problemów, które mogłyby źle świadczyć o
usługach Radnor.
Czterdzieści minut później Doug wypisał czek, uścisnął
dłoń Ethana po raz drugi i wyszedł z biura.
Ethan odprowadził go do drzwi i wrócił do swojego
biurka. Siedział tam przez chwilę, wpatrując się w czek,
opiewający na bardzo interesującą kwotę. Była to największa
sprawa, jaką dostał, odkąd przeprowadził się do Whispering
Springs.
Podniósł słuchawkę telefonu. Zoe odebrała po pierwszym
sygnale.
-
Enhanced Interiors. - Była uprzejma i profesjonalna,
ale wydawała się trochę roztargniona. - Mówi Zoe Truax.
Zoe Truax. Podobało mu się brzmienie tych słów.
-
Doug Valdez z Valdez Electronics wszedł przed
chwilą do mojego biura i wręczył mi bardzo wysoką zaliczkę.
Chce, żebym zajął się problemami w jego dziale transportu.
-
Ethan, to cudownie - odparła entuzjastycznie.
Roztargnienie zniknęło z jej głosu. - Gratuluję.
118
-
Zawdzięczam to Katherine Compton. To ona mu
mnie poleciła.
-
Zrobiła to, co należało - powiedziała Zoe lojalnie. -
Wykonałeś dla niej kawał dobrej roboty, a co więcej, zrobiłeś
to bardzo dyskretnie. Żadne krępujące szczegóły nie dostały się
do publicznej wiadomości. Biorąc pod uwagę, że sypiała z tym
okropnym Morrowem, mogłoby to być dla niej upokarzające.
Na pewno jest ci bardzo wdzięczna.
-
Prawdę mówiąc, zastanawiałem się, czy nie będzie
chciała zabić posłańca, który przyniósł jej złe wieści.
-
Najwyraźniej nie ma do ciebie pretensji o to, że tak
źle oceniła tego człowieka. Pewnie właśnie dlatego, że uczy się
na swoich błędach, tak sprawnie zarządza firmą. Wiesz co?
Trzeba to uczcić. Chodźmy dzisiaj na kolację. Tym razem nie
całą paczką. Tylko my dwoje.
Ethan nagle poczuł się jeszcze lepiej niż kilka minut
wcześniej, kiedy Valdez wypisywał czek. Wyjście na kolację
we dwoje dla uczczenia drobnego osobistego osiągnięcia to
coś, co robią małżeństwa.
-
Dobra myśl - powiedział. - Ale jest jeden problem.
-
Jaki?
-
Jeszcze nie rozwiązałem tej sprawy. - Ethan zastukał
brzegiem czeku o blat biurka. - Nawet nie zacząłem śledztwa.
Uroczysta kolacja byłaby chyba trochę przedwczesna.
-
Bzdura. Rozwiążesz tę sprawę. Zawsze ci się udaje,
pamiętasz? Więc idziemy dzisiaj na kolację. Ty stawiasz,
oczywiście, bo to ty dostałeś czek.
-
W porządku - uśmiechnął się Ethan. - Ale w takim
razie to ja wybieram restaurację.
-
Jasne. Byleby to nie
była pizzeria. Kiedy
wychodzimy z całą paczką, zawsze jemy pizzę.
-
To dlatego, że Jeff i Theo są od niej uzależnieni.
Uważają że pizza zawiera wszystkie składniki niezbędne do
podtrzymania życia.
119
-
Nie ośmieliłabym się polemizować z takimi
ekspertami w dziedzinie żywienia, ale myślę, że czasem można
sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa. Chodźmy gdzieś, gdzie
dają prawdziwe serwetki.
-
Interesujący pomysł. Niech pomyślę. To ważna
decyzja.
-
Czekam na niespodziankę.
Ethan odłożył słuchawkę i spojrzał na czek. Miło móc
zadzwonić w środku dnia do żony i podzielić się z nią dobrą
wiadomością.
Jeszcze przyjemniej słyszeć w jej głosie entuzjazm i
pewność, kiedy mówi: „Rozwiążesz tę sprawę. Zawsze ci się
udaje.” Dobrze wiedzieć, że Zoe w niego wierzy - a
przynajmniej w jego zawodowe kompetencje.
Wyciągnął cienką książkę telefoniczną Whispering
Springs i odszukał restauracje. Małe miasto, gdzie niewiele się
dzieje. Lista restauracji, w których obok nakrycia kładą
serwetki z materiału, była raczej krótka.
Przeglądając ją uświadomił sobie, że tak naprawdę szuka
takiego miejsca, gdzie zabiera się kobietę, żeby zrobić na niej
wrażenie.
Rozdział 18
Wybrał restaurację w Las Estrellas. Można by się
wprawdzie spierać oto, czy mają tam najlepszą kuchnię, ale
jeśli chodzi o klasę i elegancką atmosferę, żadna nie mogła się
z nią równać. Ceny zdawały się to potwierdzać. Ale co tam,
pomyślał, za tę kolację zapłaci Doug Valdez.
Wytworne wnętrze jaśniało od białych jak śnieg obrusów,
lśniących kryształów i srebrnej zastawy. Lniane serwetki
zostały zwinięte w fantazyjne kształty egzotycznych kwiatów.
120
W tle słychać było przyciszoną muzykę. W przyćmionym
świetle krążyli kelnerzy w eleganckich czarno-białych strojach.
Zajął stolik przy oszklonej ścianie, za którą rozciągało się
okryte teraz mrokiem nocy pole golfowe, a za nim góry. Po
zmierzchu nie było oczywiście widać ani zieleni golfowej
darni, ani wystrzępionych szczytów na horyzoncie. Chodziło
jednak o zasadę. Wszyscy wiedzieli, że pole i góry są gdzieś
tam w oddali, i za samą tę świadomość trzeba było słono
zapłacić.
Takie rzeczy robi się na prawdziwych randkach, takich, na
jakie Ethan i Zoe nie mieli czasu przed swoim ślubem w Las
Vegas. Pośpiech pozbawi! ich fazy zalotów, należącej do
tradycyjnego rytuału przedmałżeńskiego.
Zoe zamknęła menu i spojrzała na Ethana.
-
Wezmę pasta niçoise i sałatkę romańską. A ty?
Ethan nie był w stanie oderwać od niej wzroku. W świetle
świec wyglądała tajemniczo, uwodzicielsko
i
bardzo
szykownie. Włożyła na tę okazję czerwoną sukienkę
odsłaniającą ramiona, a włosy zebrała w elegancki kok. W jej
uszach migotały złote kolczyki.
Zmusił się w końcu do przeczytania menu.
-
Nie mam ochoty na pasta niçoise. Nie wygląda na
coś, czym żywią się wytrawni detektywi.
-
Ale pewnie jest lepsze niż quiche.
-
Tak, ale brzmi niepoważnie.
-
Może. - Zoe upiła mały łyk swojego chardonnay i
postawiła kieliszek na stoliku. - Mam nadzieję, że nie masz
ochoty na stek.
-
Dlaczego nie? To Arizona, nie Kalifornia. Tutaj
można jeść czerwone mięso, nie wywołując paniki w całej
restauracji.
-
Ja na pewno wpadłabym w panikę. Czytałeś ten
artykuł o zagrożeniach, jakie niesie ze sobą spożywanie zbyt
121
dużych ilości czerwonego mięsa? Wycięłam go dla ciebie z
gazety i podkreśliłam ważniejsze części.
Ethan pomyślał o wycinku, który znalazł kilka dni temu
wsunięty pod notatnik na swoim biurku.
-
Oczywiście. Umieściłem go nawet w swoim
archiwum, na wypadek gdybym go jeszcze potrzebował.
W oczach Zoe błysnęły iskierki rozbawienia.
-
Przypomnij mi, żebym sprawdziła zawartość twojego
kosza na śmieci.
Ethan pozostawił jej słowa bez odpowiedzi i zamknął
menu.
-
Spokojnie, nie mam zamiaru zamówić steku. Wezmę
rybę z grilla.
-
Dobry wybór.
Przy stoliku pojawił się kelner. Przyjął zamówienie,
niczego nie notując. Kelnerzy z dobrą pamięcią także świadczą
o klasie restauracji, pomyślał Ethan.
Zoe podniosła kieliszek i stuknęła nim lekko o kieliszek
Ethana.
-
Za twojego nowego klienta.
-
Chętnie wypiję jego zdrowie.
Oboje wypili nieco wina i odstawili kieliszki na stolik.
Zoe lekko zmarszczyła brwi.
-
Nie sądzisz, że Nelson Radnor będzie wściekły, kiedy
się dowie, że masz przeprowadzić audyt systemu ochrony,
który stworzył?
-
Nie będzie zachwycony, ale to profesjonalista, a
biznes to biznes.
-
Tym się zajmowałeś w Los Angeles, prawda?
Systemami ochrony dla dużych firm.
-
Owszem. - Ethan wziął kawałek chrupiącego
ciemnego chleba, który kelner postawił na stole. - Prawdę
mówiąc, specjalnie za tym nie tęsknię i nie mam zamiaru
konkurować z Radnorem. W tym mieście nie ma miejsca na
122
dwie duże firmy zajmujące się tą samą branżą. Ale od czasu do
czasu klient pokroju Katherine Compton czy Douga Valdeza
będzie mile widziany.
-
Tak, to dobrze wpłynie na wizerunek Truax
Investigations i stan konta.
-
Uhm.
Ethan czuł, że Zoe nie uważa go za osobę, która wkłada
wystarczająco
dużo energii w odniesienie sukcesu. W Los Angeles przez
jakiś czas zarabiał większe pieniądze, ale działalność jego
firmy skończyła się katastrofą. Podobnie jak jego trzy
poprzednie małżeństwa.
Zdawał sobie sprawę z faktu, że pierwszy mąż Zoe
pochodził z bogatej, wpływowej rodziny. I chociaż nie była
ona w najlepszych stosunkach ze swoimi teściami, posiadała
spory pakiet akcji Cleland Cage Inc. Jeśli ta firma utrzyma się
na dotychczasowym poziomie jeszcze przez kilka lat, Zoe
będzie miała szansę zbić pokaźny majątek.
Jemu natomiast Truax Investigations może przynosić
przyzwoity dochód, ale nic poza tym. Prawdopodobieństwo, że
będzie kiedyś bogaty, praktycznie równało się zeru.
Kiedy na stole pojawiły się przystawki, Zoe chwyciła
widelec i z entuzjazmem zabrała się do swojej sałatki.
-
Wiesz - powiedziała - najbardziej podziwiam w tobie
to, że umiałeś zdecydować, co jest dla ciebie ważne, a co nie.
Słowo „podziwiam" trochę go zaniepokoiło. Wyrażało
szacunek, ale i pewien dystans. Podziwia się oddanych swojej
pracy lekarzy, nauczycieli i piłkarzy - z daleka.
-
Tak, no cóż, czasami po prostu nie miałem wyboru.
Zoe potrząsnęła głową.
-
Niezupełnie. Mógłbyś konkurować z Radnorem,
gdybyś naprawdę tego chciał. Ale zarządzając tak dużą firmą
nie mógłbyś mieć nad wszystkim kontroli.
Ethan wzruszył ramionami. Miała rację.
123
-
Ty masz teraz inne cele i priorytety - dodała.
Ethan skrzywił się lekko.
-
Nie powinienem tego mówić, bo nie bardzo licuje to z
wizerunkiem człowieka z wizją ale prawda jest taka, że
zazwyczaj nie myślę w kategoriach celów i priorytetów.
-
Wiem. Ty po prostu robisz co trzeba.
Ethan nie był pewny, czy to przypadkiem nie znaczy, że
brak mu wyobraźni.
-
W porządku, zgodzę się z tym, że robię swoje, krok
po kroku, od początku do końca, ale wiesz, nie wszyscy
możemy być błyskotliwymi projektantami wnętrz.
Zoe nie zwróciła uwagi na ten kiepski żart. Siedziała,
obracając w dłoni kieliszek z winem i przyglądając się grze
światła w rżniętym krysztale.
-
Podejmujesz zobowiązania i dotrzymujesz ich, bez
względu na cenę, jaką musisz za to zapłacić.
Ethan nie miał pojęcia, dokąd zmierza ta rozmowa, i był
pewien, że nie chce się tego dowiedzieć. To miała być randka.
Ostatnią rzeczą jakiej sobie życzył, było ujawnienie faktu, że
brak mu długoterminowych celów zawodowych. Nadszedł
czas, by skierować rozmowę na inne tory.
Wybrał bezpieczny temat.
-
Jak ci idzie w bibliotece? - zapytał.
Nagle wydało mu się, jakby pojawiła się między nimi
zasłona. Spojrzał Zoe w oczy i zrozumiał, że ona ma przed nim
sekrety. Na chwilę serce przestało mu bić. Gdyby to była inna
kobieta, zacząłby podejrzewać, że ma romans. Ale to była Zoe.
-
Dobrze - odparła trochę zbyt lekko. - Jak po maśle.
Zdecydowanie coś tu było nie tak. Może miało to jakiś
związek z jej przeszłością.
Postanowił spróbować bardziej subtelnego podejścia.
-
Brakuje ci czasem twojej dawnej pracy? - spytał
ostrożnie.
124
-
W muzeum? - Potrząsnęła głową. - Nie. Ale wiele z
tego, czego się tam nauczyłam o wystawianiu dzieł sztuki i
antyków, bardzo mi się teraz przydaje. Większość moich
klientów to kolekcjonerzy. Często chcą żeby przedmioty z ich
zbiorów były częścią wystroju domów.
To tyle jeśli chodzi o subtelność. Najwyraźniej nie miała
ochoty zwierzyć mu się ze swoich tajemnic. A on może wcale
nie chciał ich poznać.
Wiedział jednak, że w końcu będzie zmuszony rozwiązać
zagadkę, która kryła się w jej oczach, nawet gdyby dla niego
miało to oznaczać katastrofę. Krok za krokiem, od początku do
końca.
Jeszcze chwilę siedzieli przy kawie. Tuż po dziesiątej
Ethan sięgnął po swój portfel i wyciągnął kartę kredytową.
Opuścili restaurację i mijając bar oraz przestronny
hotelowy hol, zanurzyli się w chłodne, nocne powietrze
pustyni. Kiedy tylko wyszli z kręgu światła, czarne niebo
rozjarzyło się gwiazdami.
Zoe otuliła ramiona szalem.
-
To był cudowny wieczór. Wiesz, naprawdę
powinniśmy robić to częściej.
-
Zabawne, że o tym wspomniałaś. - Ethan wyjął z
kieszeni kluczyki do samochodu. - Myślałem dokładnie o tym
samym. Właściwie nigdy nie chodziliśmy na randki.
Usłyszał szybkie ciężkie kroki za plecami na chwilę przed
tym, jak Dexter Morrow wrzasnął:
-
Truax! Ty sukinsynu!
Cudowny wieczór dobiegł końca. Odwrócił się i spojrzał
na zbliżającego się do nich mężczyznę.
-
Nie mieszaj się do tego - powiedział do Zoe, nie
odrywając wzroku od Morrowa. - Cokolwiek się stanie, nie
próbuj się wtrącać. Jeśli sytuacja wymknie się spod kontroli,
wracaj do hotelu.
-
Znasz go? - spytała Zoe szeptem.
125
-
Pozwól, że ci przedstawię Dextera Morrowa.
Morrow najwyraźniej spędził większą część wieczoru w
barze. Zionął oparami alkoholu na odległość kilku kroków.
Niestety, nie zalał się w trupa, pomyślał Ethan. Za to wypił
tyle, żeby mu odbiło.
-
Widzę, że jednak nie opuścił pan miasta - powiedział
do niego.
Dexter zatrzymał się tuż przed Ethanem z rękami
zaciśniętymi w pięści. Jego twarz, wykrzywiona grymasem
wściekłości, była prawdopodobnie czerwona jak burak, ale w
ciemnościach nocy nie było tego dokładnie widać.
-
Nigdzie nie pojadę, dopóki mi nie przyjdzie na to
ochota - wysapał. - Na pewno nie pozwolę ci się wykurzyć z
tego miasta. Wydaje ci się, że kim jesteś, ty draniu? Jakim
prawem rujnujesz moje życie?
-
Zrujnowałem tylko twoje plany oskubania Katherine
Compton - powiedział Ethan spokojnie. - Obaj o tym wiemy.
To już koniec. W takiej chwili odcinasz się od przeszłości i
szukasz sobie innego celu, pamiętasz? Tu jesteś już skończony.
-
Skończę, jak będę tego chciał. - Dexter podniósł głos.
- Słyszysz? To jeszcze nie jest koniec.
-
Jesteś pijany, Morrow. Wracaj do hotelu i wezwij
taksówkę.
-
Przestań mi rozkazywać, ty pieprzony łazęgo!
-
Jeśli chcesz o tym porozmawiać, możesz przyjść jutro
do mojego biura.
-
Nie mów mi, co mogę, a czego nie! Wszystko
spieprzyłeś. Nie miałeś prawa.
-
Słuchaj, Morrow...
-
Kochałem ją a ty wszystko spieprzyłeś. Przez ciebie
zwróciła się przeciwko mnie. Mówię ci, jeszcze mi za to
zapłacisz.
126
Zatoczył się i zamachnął pięścią. Ethan uniknął ciosu,
przesuwając się nieznacznie w bok. Morrow, który ledwo
trzymał się na nogach, stracił równowagę. Oparł się o
stojącego obok mercedesa i potrząsnął głową jakby próbując
zrozumieć, co się stało.
-
To nie był dobry pomysł - powiedział Ethan. Kątem
oka dostrzegł, że Zoe ruszyła w stronę hotelu, żeby sprowadzić
pomoc. - Nie, Zoe. Jeszcze nie.
Zoe zawahała się i przystanęła.
-
Ethan, on może być niebezpieczny.
-
Drań! - Morrow odepchnął się od samochodu i ruszył
w stronę Ethana, szykując się do zadania kolejnego ciosu.
Tym razem Ethan pozwolił mu się zbliżyć, po czym złapał
go za prawe ramię i wykorzystując ciężar jego ciała, pociągnął
go do przodu. Morrow potknął się i runął ciężko na chodnik.
-
Ethan? - spytała Zoe wyczekująco.
-
Nie - powiedział znowu.
Posłuchała, wierząc, że dobrze ocenił sytuację, ale
widział, że nie bardzo jej się to podobało.
Morrow usiadł i próbował się podnieść, ale bez
powodzenia. Po dłuższej chwili zdołał stanąć na czworakach.
-
Kiedy doszedłeś do wniosku, że ją kochasz? - spytał
Ethan spokojnie.
-
Zamknij się - mruknął Morrow przez zaciśnięte zęby.
-
Podejrzewam, że tamtego dnia w hotelu, kiedy twój
plan legł w gruzach. Gdy zrozumiałeś, że ten przekręt może cię
bardzo dużo kosztować.
-
Ja naprawdę ją kocham - wyjęczał Morrow.
-
Może tak - powiedział Ethan - a może nie. Ale coś ci
powiem, Morrow. Jej naprawdę na tobie zależało. Dostałeś od
życia coś dobrego, ale sam to spieprzyłeś. Nie mogłeś oprzeć
się pokusie. Ciężko zerwać ze starymi nawykami, co?
Morrow zaczął łkać.
127
-
Chciałem z tego zrezygnować, wszystko odwołać.
Ale wtedy ty się pojawiłeś. Proponowałeś kupę forsy za te
dane. Pomyślałem, że cię wystawię i wyjdę na bohatera.
-
To ładna historia. Na pewno teraz, patrząc wstecz,
chciałbyś, żeby była prawdziwa. Może nawet zdołałeś to sobie
wmówić. Ale to fikcja, Morrow. Ja to wiem i ty to wiesz.
-
Nie!
-
Chcesz coś zrobić dla Katherine? Jeśli tak, wyjedź z
miasta, żeby nie musiała się bać, że wpadnie na ciebie w
jakiejś knajpie. Zniknij z jej życia. Tylko tyle możesz dla niej
zrobić.
Morrow zdołał się wreszcie podnieść. Stal przez chwilę,
chwiejąc się niepewnie, po czym bez słowa ruszył przed siebie.
Jego przygarbione plecy mówiły same za siebie.
Zoe ciaśniej otuliła się szalem.
-
Myślisz, że wezwie taksówkę? Chyba nie może
prowadzić w tym stanie.
-
Nie, nie sądzę, żeby miał zamiar wezwać taksówkę. -
Ethan, zrezygnowany, wziął Zoe za rękę i zawrócił w stronę
hotelu. - Lepiej poproszę kogoś, żeby to zrobił. Cholera. Nie
znoszę spraw, które kończą się w ten sposób.
Zoe uścisnęła jego dłoń.
-
Rozumiem. On jest naprawdę niebezpieczny. Może
jednak powinieneś zgłosić to policji.
Ethan tylko spojrzał na nią przeciągle.
-
W porządku - powiedziała. - Zawracanie głowy
policji każdym pijanym idiotą jest niezgodne z kodeksem
prywatnego detektywa.
-
Kodeks jest oczywiście bardzo istotny - odparł Ethan.
- Ale jest jeszcze ważniejsza kwestia. Katherine Compton
wynajęła mnie, bo chciała załatwić tę sprawę dyskretnie.
-
A zgłoszenie tego incydentu pociągnęłoby za sobą
zainteresowanie prasy i cała ta sprawa znalazłaby się jutro w
gazetach.
128
-
Kotku, urodziłaś się, by zostać żoną prywatnego
detektywa. Doskonale rozumiesz sytuację.
-
A jeśli on znowu spróbuje na ciebie napaść?
-
Wątpię. Tym razem po prostu znaleźliśmy się w
niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie. Morrow cały
wieczór pił w tym barze, a my mieliśmy pecha, że akurat tu
wybraliśmy się na kolację. Pewnie zobaczył, jak wychodzimy z
restauracji i stąd to wszystko. Jutro zacznie nad tym myśleć i
dojdzie do wniosku, że i tak miał dużo szczęścia. Nie, na nic
więcej się nie odważy.
Zoe nie wyglądała na przekonaną, ale nie zaprzeczyła.
-
Myślisz, że on ją naprawdę kochał? - spytała.
-
Nie. Myślę, że użala się nad sobą i sam zaczął
wierzyć, że nie miał zamiaru okraść Katherine, bo rzeczywiście
coś do niej czuł.
-
Dlatego o wszystko może obwiniać ciebie.
-
Zgadza się. Zoe ciągle wyglądała na zaniepokojoną.
-
Obiecaj mi, że będziesz ostrożny.
-
Rano wezmę dodatkową tabletkę witamin.
Singleton wystawił głowę przez drzwi księgami w chwili,
gdy Ethan wyciągał listy ze skrzynki Truax Investigations,
wiszącej w wąskim korytarzyku.
-
Jak ci się udała randka? - spytał.
-
Było wspaniale, dopóki nie wyszliśmy z restauracji.
Dexter Morrow poszedł za nami z silnym postanowieniem
wdeptania mnie w ziemię.
-
Jezu, tego właśnie nie znoszę w tych współczesnych
randkach. Zakładasz krawat, bierzesz pożyczkę na pokrycie
kosztów kolacji, a potem jakiś kretyn rujnuje romantyczną
atmosferę, próbując ci obić twarz na oczach twojej
dziewczyny.
-
Muszę przyznać, że Morrow istotnie zdołał zepsuć
nam wieczór - odparł Ethan, przeglądając wyciągnięte ze
129
skrzynki katalogi i ulotki reklamowe. - Dobrze, że jesteśmy po
ślubie, bo w przeciwnym razie pewnie wróciłbym do domu
sam.
Singleton przyjrzał mu się uważnie.
-
Ale wygląda na to, że nie wyrządził ci większej
krzywdy.
-
Był tak pijany, że ledwo trzymał się na nogach.
Recepcjonista wysłał go do domu taksówką.
-
Dzisiaj pewnie nie jest usposobiony do ciebie
przyjaźniej niż wczoraj wieczorem. - Singleton zmarszczył
brwi w wyrazie zatroskania. - Lepiej uważaj.
Ethan wyrzucił do śmieci wszystko, poza katalogiem
sprzętu ogrodniczego, i zaczął wchodzić po schodach.
-
Faceci w typie Morrowa to oportuniści. Na ogól
unikają fizycznego zagrożenia. Wątpię więc, żeby znowu
chciał mnie zaatakować, ale gdyby tak się stało, jestem
przygotowany.
-
To znaczy? Ethan potrząsnął łańcuszkiem do kluczy,
który dostał od Zoe.
-
Dmuchnę gwizdkiem i zaświecę mu w oczy moją
nową latarką.
-
Tak, to powinno zadziałać - powiedział Singleton. -
Wiesz, chyba sam kupię sobie coś takiego.
Rozdział 19
Po południu na basenie Zoe wyciągnęła ramiona wzdłuż
obramowania wanny z jacuzzi i zanurzyła się w spienionej
wodzie.
-
Chyba mi to nie wychodzi.
130
-
Co tym razem? - spytała Bonnie. - Znowu kupiłaś
jakiś gadżet dla Ethana? Sznurową drabinkę, którą można
spuścić z okna w razie pożaru?
W oczach Arcadii błysnęło rozbawienie.
-
A może jeden z tych portfeli na szyję, które w czasie
podróży można schować pod koszulą?
Zoe, upokorzona, zanurzyła się w wodzie aż po brodę.
Tylko Arcadia należała do tego ekskluzywnego klubu
fitness, ale wydawało się, że mogła zapraszać do niego
nieograniczoną liczbę gości. Korzystała z tego prawa często,
zabierając ze sobą Bonnie i Zoe.
-
Nie o to chodzi - powiedziała Zoe. - Rano zrobiłam
sobie przerwę i poszłam do drogerii.
-
Ach tak - mruknęła Arcadia ze zrozumieniem. -
Kupiłaś mu krem z wyższym filtrem słonecznym, prawda? W
ubiegłym tygodniu to była trzydziestka piątka, o ile sobie
przypominam. Jaki wzięłaś tym razem?
-
Czterdzieści osiem - wyznała Zoe. - Daje
stuprocentową ochronę przed szkodliwym promieniowaniem, a
poza tym jest wodoodporny.
Arcadia wzniosła oczy do nieba.
-
Lekarze uważają że na co dzień zupełnie wystarcza
piętnastka albo trzydziestka.
-
Zwłaszcza w listopadzie - dodała Bonnie sucho. –
Zresztą Ethan nie przepada za opalaniem.
-
Wiem - mruknęła Zoe. - Na pewno myśli, że mam
obsesję na tym punkcie. I chyba tak jest, prawda?
-
Może - odparła Arcadia. - Ale to całkowicie
zrozumiałe w tych okolicznościach.
Zoe zmarszczyła brwi.
-
W jakich okolicznościach?
-
Wyszłaś za człowieka, który czasem ryzykuje
własnym życiem. - Arcadia leniwie poruszyła dłonią w wodzie.
- Martwisz się o niego, więc kompensujesz to sobie, starając
131
się zapewnić mu maksymalną ochronę tam, gdzie tylko
możesz. To naturalne.
-
Racja - przyznała Bonnie. - Ja jestem taka sama, jeśli
chodzi o chłopców. Przejmuję się wszystkim i robię za dużo
szumu.
-
Tak jak ja - westchnęła Zoe. - Robię za dużo szumu.
Ethan w końcu będzie miał tego dość.
Bonnie spojrzała na nią w zamyśleniu.
-
Nie byłabym tego taka pewna. Do tej pory nikt się o
niego nie troszczył. Jego trzy poprzednie żony zupełnie się nim
nie przejmowały, wiem coś o tym. Może nawet sprawia mu to
przyjemność.
-
Na pewno wyznaczy jakieś granice, kiedy balsam
przeciwsłoneczny zaleje mu broń - dodała Arcadia.
Rozdział 20
-
Głupia gra. - Jeff wyłączył komputer. - Głupia,
kretyńska gra. Nienawidzę jej. - Odsunął klawiaturę, wstał i
ruszył wzdłuż półek ze starymi książkami. Zatrzymał się w
drzwiach małego biura i spojrzał gniewnie na Singletona. - Nie
masz innych?
-
Obawiam się, że nie. - Singleton oderwał wzrok od
internetowego katalogu antykwarycznego, w którym miał
nadzieję znaleźć zaginiony rękopis Kirwana. - Ale jeśli istotnie
tak bardzo się nudzisz, możesz zacząć odrabiać zadanie
domowe.
-
Nie cierpię zadań domowych. Chcę do domu.
-
Dochodzi czwarta. Twoja mama wkrótce wyjdzie z
klubu i przyjedzie tu po ciebie.
-
Żałuję, że nie poszedłem z Theo i wujkiem Ethanem
zobaczyć, jak mechanicy zmieniają olej w samochodzie.
132
-
Sam chciałeś tu zostać.
-
Bo wymiana oleju wydawała mi się nudna. - Jeff
nachmurzył się jeszcze bardziej. - Ale tu też jest nudno.
To już trzeci czy czwarty raz w tym tygodniu Jeff wolał
spędzić popołudnie w księgarni, podczas gdy Bonnie
załatwiała swoje sprawy na mieście. Zazwyczaj dzielił wtedy
swój czas sprawiedliwie między nękanie Ethana na górze i gry
komputerowe na dole. Ostatnio jednak coraz rzadziej biegał
między dwoma biurami, dłużej przesiadując u Singletona.
Zupełnie jakby unikał Ethana, pomyślał Singleton i wstał.
-
Chodźmy na spacer.
-
Nie chcę iść na spacer.
-
Cóż, ja mam ochotę się przejść, a ty musisz pójść ze
mną bo mam zamiar zamknąć sklep.
Jeff skrzywił się niechętnie, ale nic nie powiedział.
Rozkaz to rozkaz. Wzruszył ramionami, wyrażając w ten
sposób najwyższy stopień młodzieńczego znudzenia życiem.
-
A, zresztą... - mruknął pod nosem.
-
Włóż czapkę.
-
Nie chcę czapki.
-
Twoja mama mówi, że masz wkładać czapkę, kiedy
wychodzisz na słońce.
-
Ale mamy tu nie ma.
-
To bez znaczenia.
Singleton zdjął z wieszaka miękki płócienny kapelusz i
nasadził go sobie na głowę. Nie chodziło tylko o to, żeby
dawać dobry przykład. Człowiek, który goli resztki włosów,
jakie mu pozostały, powinien zachowywać pewne środki
ostrożności, kiedy wychodzi na pustynne słońce, nawet w
listopadzie.
Jeff chwycił swoją płócienną czapkę i wyszedł,
przewracając oczami, a Singleton zamknął drzwi i schował
klucze do kieszeni.
133
Ruszyli w stronę małego, zaniedbanego parku, który
znajdował się przy końcu ulicy. Jeff milczał.
-
Ścigajmy się - zaproponował Singleton.
-
Co?
-
Słyszałeś. Ścigajmy się do tej starej fontanny w
parku. Ten, kto przegra, kupuje coś do picia.
-
Dobra.
Jeff skoczył do przodu, jakby pękła jakaś przytrzymująca
go sprężyna, w kierunku niewielkiego skrawka zieleni. Cała
jego postać emanowała dziką, gniewną energią.
Singleton szedł za nim, nie zmieniając tempa, i
zastanawiał się, co powinien teraz zrobić. Dzieciak
najwyraźniej potrzebował rozmowy z ojcem, a ojca nie miał.
Miał wuja, który robił wszystko co w jego mocy, żeby zastąpić
chłopcu tatę, ale z jakiegoś powodu Jeff nie zwracał się ze
swoimi problemami do Ethana.
Więc zostaję ja, pomyślał Singleton. Niestety, nie miał
doświadczenia w postępowaniu z dziećmi.
Jeff czekał na niego przy fontannie, zdyszany i
zarumieniony z wysiłku. Ciągle był zły.
-
Nawet nie próbowałeś - rzucił oskarżycielsko.
Singleton usiadł na krawędzi kamiennej fontanny, która od
wielu lat nie działała. Na popękanym dnie leżały zeschłe liście
i pustynny piasek.
-
To ty powinieneś dzisiaj pobiegać - odparł. - Nie ja.
Jeff popatrzył na niego, zdumiony.
-
Niby dlaczego powinienem dzisiaj pobiegać?
-
Bo tak właśnie robią mądrzy faceci, kiedy są wściekli
- wyjaśnił, starannie dobierając słowa. - Wychodzą z domu i
biegają albo idą na siłownię i ćwiczą.
Jeff przekrzywił głowę i spojrzał na niego z ukosa spod
daszka swojej czapki.
-
A po co?
134
-
Bo jak się człowiek wścieknie, to tak, jakby miał
zwarcie w mózgu. I z mądrego faceta robi się półgłówek. Jeśli
się w porę nie zlikwiduje zwarcia, to na pewno zrobi coś
głupiego.
-
Na przykład co?
-
Powie coś, czego tak naprawdę wcale nie myśli, albo
będzie miał ochotę kogoś pobić.
-
A co w tym głupiego?
-
Kiedy ktoś robi takie rzeczy, inni patrzą na niego jak
na świra, bo widzą że nad sobą nie panuje. Przestają go
szanować. Kiedy człowiek głupio się zachowuje, wcześniej czy
później musi się skompromitować.
-
I dlatego trzeba biegać czy coś w tym rodzaju?
-
Tak robią ci, którzy są mądrzy. A ci inni w końcu
zawsze robią z siebie durnia.
-
A jeśli ktoś chce być wściekły? - spytał Jeff ponuro. -
Jeśli ktoś właśnie ma na to ochotę?
-
Nie ma nic złego w tym, że ktoś jest wściekły.
Wszystkim się to czasem zdarza. Różnica między mądrym
człowiekiem a głupim jest taka, że mądry od razu zaczyna
likwidować zwarcie, bo tylko w ten sposób może zacząć
znowu logicznie myśleć. Może dalej być zły, ale spokojnie
podchodzi do tego, co go złości, rozumiesz? Więc nie zachodzi
obawa, że zrobi coś głupiego i wyjdzie na idiotę.
-
A co, jeśli zlikwiduje zwarcie i dalej jest wściekły?
Co musi wtedy zrobić?
-
Zastanawia się, dlaczego jest wściekły, i stara się
rozwiązać problem.
Jeff podniósł kamyk i wrzucił go do fontanny
-
A jeśli nic nie może zrobić? Co wtedy?
-
To zależy. Może na przykład pogadać o tym ze swoją
mamą.
-
Nie - powiedział Jeff stanowczo i cisnął kolejny
kamyk na dno fontanny. - Co ma zrobić, jeśli to nie działa?
135
-
Może o tym pogadać z innym facetem. Na przykład
ze swoim wujem.
Jeff potrząsnął głową i z zakłopotaniem przełknął ślinę.
-
Cóż - powiedział Singleton powoli, czując, że zbliża
się do osiągnięcia celu. - Może też pogadać z przyjacielem.
-
A co to da?
-
Nie wiem. Ale czasem ktoś inny może ci podsunąć
jakiś pomysł.
-
Ale to bez sensu, skoro nikt nic nie może zrobić, no
nie?
Singleton doszedł do wniosku, że czas skończyć z
subtelnościami. Sam nie wiem, co tu robię, pomyślał. Mogę
równie dobrze chwycić byka za rogi.
-
Posłuchaj, Jeff, wiem, że ty i twoja rodzina
przechodzicie teraz ciężki okres. Wiem, że straciłeś tatę o tej
porze roku i w listopadzie przeżywasz to wszystko od nowa.
Może jesteś zły, bo taty już nie ma. W porządku. Masz prawo.
Może częściowo jesteś zły na mamę i wuja.
-
Nie jestem zły na mamę i wujka Ethana - rzucił Jeff
gniewnie. Był to już jakiś postęp.
-
W porządku, więc dlaczego się tak złościsz?
-
Na siebie.
Singleton milczał.
-
Jestem zły na siebie - powiedział Jeff łamiącym się
głosem . – Nie pamiętam go. Był moim tatą a ja już go nie
pamiętam. Jak syn może zapomnieć swojego ojca?
Zaczął płakać. Jego drobne ramiona trzęsły się od
hamowanego szlochu. Łzy płynęły mu po twarzy. Próbował je
wycierać wierzchem dłoni, ale nie był w stanie ich
powstrzymać.
Singleton zastanawiał się, co powinien teraz zrobić. Nic
nie przychodziło mu do głowy, więc tylko stał i czekał.
Po chwili Jeff się uspokoił.
Nastała cisza.
136
-
Nigdy go nie zapomnisz - powiedział w końcu
Singleton. - W głębi duszy zawsze będziesz go pamiętał i tylko
to się liczy.
-
Już zapomniałem. - Jeff wytarł oczy rękawem
koszuli. - Nie pamiętam jak wyglądał. Mama ma jego zdjęcia.
Oglądam je. ale to tak, jakbym patrzył na kogoś, kogo nigdy
nie znałem.
-
Pamiętać można na różne sposoby. To, jak wyglądał
twój tata, nie ma znaczenia.
-
Ma.
-
Nie. - Singleton odwrócił wzrok i spojrzał na drzewa.
- To jest interesujące, ale nie naprawdę ważne. Liczy się to, że
jest częścią ciebie. Nie zmienisz tego, nawet gdybyś chciał.
-
Więc dlaczego nie mogę go sobie przypomnieć?
-
W pewnym sensie go pamiętasz. Nosisz go, na
przykład, w swoich genach. Uczyłeś się w szkole o genetyce?
O tym, że dziedziczysz pewne cechy po swoich rodzicach?
-
Wiem, że jestem podobny do ojca, jeśli o to ci chodzi.
Mama ciągle mi to powtarza. I wujek Ethan. Ale kiedy patrzę
w lustro, nie widzę taty.
-
Tu nie chodzi tylko o takie powierzchowne rzeczy,
jak kolor oczu i włosów. Dziedziczysz też inne cechy. Na
przykład inteligencję. Ethan mówi, że jesteś tak bystry, jak
twój tata, kiedy był w twoim wieku, i że pewnie pójdziesz w
jego ślady. Kiedy następnym razem znowu najlepiej napiszesz
sprawdzian w szkole, pomyśl, że zawdzięczasz to między
innymi genom, jakie dał ci twój tata.
Jeff myślał o tym przez chwilę.
-
A jak sprawdzian mi nie pójdzie?
-
Dobre pytanie - uśmiechnął się Singleton. -
Inteligentne. Twój tata na pewno też by je zadał. Odpowiedź
jest dość skomplikowana.
-
Dlaczego?
137
-
Chodzi o to, jak działają geny. Nikt nie dostaje w
prezencie idealnego zestawu. Dostajesz trochę dobrych genów
i trochę słabszych. Liczy się to, co z nimi zrobisz. Nawet
najlepsze geny nic ci nie pomogą jeśli nie będziesz się uczył.
Jeff skrzywił się lekko.
-
Więc jeśli zawalę sprawdzian, to moja wina?
-
Tak. Ale to działa w obie strony. Jeśli dostaniesz
szóstkę, możesz sobie powiedzieć, że to tylko twoja zasługa,
bo ciężko na to zapracowałeś.
-
Aha.
-
Są jeszcze inne rzeczy, które pamiętasz o swoim
tacie. Takie, które nie mają nic wspólnego z genetyką.
-
Na przykład jakie?
-
Że był dobrym człowiekiem i że bardzo cię kochał.
-
Ale mówiłem ci już, że ja tego nie pamiętam.
-
Nie
martw
się,
masz
to
zakodowane
w
podświadomości. Między innymi dlatego jesteś teraz takim
wspaniałym chłopcem.
-
A jeśli ktoś ma ojca, który go nie kocha?
-
Wtedy ktoś inny musi go nauczyć, jak być
wspaniałym dzieckiem. Na przykład mama. - Singleton
przywołał parę zblakłych obrazków ze swojego życia, które
przechowywał w zakamarkach pamięci, i przyszło mu do
głowy jeszcze kilka osób. - Albo dziadkowie.
Jeff przysiadł na brzegu fontanny.
-
Nie rozumiem.
-
Widzisz, to jest właśnie w tym wszystkim
najpiękniejsze. Nie musisz rozumieć. Musisz tylko wiedzieć,
że cokolwiek się stanie, nigdy nie zapomnisz swojego taty.
Dorastając, będziesz o nim często myślał. Będziesz o nim
myślał nawet po wielu latach, kiedy sam będziesz miał już
syna.
-
Tak? - Jeff zmarszczył brwi. - Ale o czym będę
myślał?
138
-
O pytaniach, które mógłbyś mu zadać, i czasem
będzie ci trochę smutno, że nie miałeś okazji tego zrobić. A
najczęściej będziesz się zastanawiał, czy byłby z ciebie dumny.
Wszyscy się nad tym zastanawiamy. Nikt z nas nigdy nie
otrzyma odpowiedzi na pytania, które chcielibyśmy zadać
naszym ojcom.
Nastąpiła długa chwila ciszy.
-
Myślisz, że mój ojciec byłby ze mnie dumny? - spytał
w końcu Jeff.
-
O tak. W to nie wątpię.
-
Ty też chciałbyś zapytać o coś swojego tatę?
-
Jasne.
-
Więc czemu tego nie zrobisz?
-
Z tego samego powodu, dla którego ty nigdy nie
zadasz już żadnego pytania swojemu tacie. Mój ojciec nie żyje.
-
Och. - Jeff szurał w żwirze czubkiem stopy. - Co on
robił?
-
Był oficerem marynarki. Wszyscy, którzy go znali,
twierdzili, że był bardzo mądry i odważny.
-
Co się z nim stało?
-
Zginął w akcji na miesiąc przed moimi narodzinami.
Jeff spojrzał na niego, wstrząśnięty.
-
Więc nigdy go nie widziałeś? Ani razu?
-
Ani razu.
-
Nigdy go nie widziałeś.., - wyszeptał Jeff w
zamyśleniu.
-
Wszystko, co mi po nim zostało, to kilka zdjęć.
-
Ale ciągle go pamiętasz?
-
Nie mógłbym go zapomnieć - odparł Singleton z
prostotą. – Był moim tatą.
Jeff rozmyślał o tym przez chwilę.
-
Jesteś taki sam jak on, prawda?
Singleton miał wrażenie, że nagle uderzył głową w
kamienny mur. Przez całe życie towarzyszyła mu bolesna
139
świadomość, że wyrósł na człowieka zupełnie niepodobnego
do swojego ojca. Nie miał w sobie nic z bohatera wojennego,
wręcz przeciwnie. Wybrał życie samotnika, któremu do
szczęścia wystarczał komputer i stare książki.
-
Nie wydaje mi się - powiedział.
-
O tak, jesteś taki sam - stwierdził Jeff stanowczo. -
Jesteś naprawdę mądry i bardzo odważny, jak twój tata.
Uratowałeś Zoe, kiedy napadli na nią ci ludzie, i musisz być
bardzo inteligentny, skoro mama mówi, że pracowałeś kiedyś
w tym miejscu, gdzie wymyśla się kody komputerowe.
-
Think tank* - powiedział Singleton z roztargnieniem,
zaskoczony obrotem, jaki przyjęła ich rozmowa.
-
Tak, w think tank. - Jeff wydawał się teraz dziwnie
zadowolony. -Twój tata byłby z ciebie naprawdę dumny,
gdyby mógł cię teraz zobaczyć.
I pomyśleć, że przyszedł tu, żeby się dowiedzieć, co
gryzie tego dzieciaka i podnieść go trochę na duchu. To jest
właśnie w życiu takie interesujące. Nigdy nie wiadomo, czego
się jeszcze nauczysz.
-
Dzięki - powiedział i wstał. - Chciałbyś się teraz
czegoś napić?
-
Jasne.
Rozdział 21
Galeria
Euphoria
znajdowała
się
w
najbardziej
ekskluzywnej części Fountain Square. Wejście do niej zdobiły
artystycznie ułożone donice z bujną roślinnością. W witrynach
ustawiono ręcznie wyrabianą biżuterię i dzieła sztuki lokalnych
artystów. Całość emanowała atmosferą wyszukanego luksusu.
Zupełnie jak jej właścicielka, pomyślała Zoe.
140
Mały dzwoneczek zadźwięczał dyskretnie, kiedy pchnęła
oszklone drzwi. Arcadia, chłodna i elegancka w kostiumie
koloru cytrynowego sorbetu, obsługiwała właśnie klientkę. Zoe
doszła do wniosku, że kobieta po drugiej stronie lady na pewno
jest turystką. Miała na sobie czerwoną koszulkę polo z napisem
UZDROWISKO LAS ESTRELLAS.
Arcadia zauważyła Zoe, skinęła jej głową i wróciła do
pokazywania turystce srebrnych bransoletek.
Zoe leniwie przyglądała się małym figurkom zwierząt z
brązu. Był wśród nich żółw, kojot i kameleon. Pomyślała, że
smukły kameleon spodobałby się Ethanowi i już wyciągała
rękę w jego stronę, kiedy kątem oka dostrzegła turkusowy
naszyjnik leżący obok w szklanej kasetce.
Porzuciła brązowe figurki i zajęła się biżuterią ułożoną na
czarnym aksamicie. Wzory wydały jej się znajome. Ich
autorem był artysta, który stworzył też niezwykły naszyjnik,
jaki niedawno miała na sobie Lindsey Voyle.
Dzwoneczek nad drzwiami zabrzęczał cicho, kiedy
klientka Arcadii opuściła galerię.
Arcadia zamknęła kasetkę z bransoletkami na kluczyk.
-
Znalazłaś coś, co ci się podoba?
Zoe zawahała się.
-
Lindsey Voyle ma naszyjnik tego artysty.
-
Wiem. Była tu znowu wczoraj i obejrzała jeszcze
kilka jego rzeczy. Zamówiła bransoletkę. Powinni ją wkrótce
przysłać.
-
Jak dobrze ją znasz?
-
Lindsey? Wiem tylko, że ma bardzo dobry gust. Jeśli
chcesz dowiedzieć się o niej więcej, lepiej poproś Ethana. W
takich sprawach jest ekspertem.
-
Wiem. Jestem tylko ciekawa, to wszystko. -
Poproszenie o pomoc Ethana było rzeczywiście dobrym
pomysłem. Problem w tym, że Ethan spytałby ją do czego
potrzebne jej są informacje na temat Lindsey, a ona nie chciała
141
mu mówić o koszmarze, jaki przeżyła w bibliotece. Bardzo
spokojnie podchodził do jej paranormalnych zdolności, ale
gdyby mu opowiedziała, co ją tam spotkało, zacząłby się
niepokoić.
Ale dlaczego nie? Sama ciągle zastanawiała się nad tym,
co jest źródłem tej negatywnej energii, której działania
doświadczyła, chociaż starała się zbyt wiele o tym nie myśleć.
Jej poszukiwania nie przyniosły na razie żadnych efektów.
Arcadia przyglądała się Zoe z troską.
-
Czy coś się stało?
Zachowuj się normalnie, upominała się. Nie miała ochoty
o tym rozmawiać, nawet z najlepszą przyjaciółką.
-
Nie - uśmiechnęła się z przymusem. - Jestem tylko
trochę zestresowana, to wszystko. Od dłuższego czasu.
Przyszłam zapytać, czy w ubiegłym tygodniu nie zostawiłam tu
przypadkiem zdjęć. Pamiętam, że miałam je w swojej zielonej
torbie, kiedy ci je pokazywałam, ale teraz nie mogę ich
znaleźć.
-
Są tutaj. Położyłaś je w moim biurze na szafce z
segregatorami. Miałam zamiar ci o tym powiedzieć.
-
To dobrze. Mam teraz na głowie bibliotekę w
Designers' Dream Home oraz projekt dla Tabithy Pine i
szczerze mówiąc, jestem trochę roztargniona.
-
Nie tylko tobie zdarza się ostatnio zapominać, gdzie
zostawiłaś swoje rzeczy. - Arcadia weszła do swojego
maleńkiego biura. - Ja nie mogę znaleźć tego długopisu z
Elvisem, który dostałam od Harry'ego.
Oszklone drzwi otworzyły się i do galerii wszedł
człowiek, wyglądający jak żywy szkielet.
-
Cześć, Harry - pozdrowiła go Zoe. - Szybko wróciłeś.
Co się stało?
-
Mój klient doszedł do wniosku, że jego córka zrobiła
już dość zakupów - odparł Harry. - Wysłał swoich ludzi, żeby
zabrali ją do Teksasu. Nie była tym zachwycona, ale mnie
142
bardzo to ucieszyło. Do końca życia nie będę miał ochoty
wejść do żadnego sklepu. Harry! - W drzwiach biura stanęła
Arcadia. - Wróciłeś. Harry rozpromienił się na jej widok.
-
Taaa... I co ty na to?
Arcadia zaczęła niemal świecić własnym światłem.
Zdumiewające, pomyślała Zoe. Kto by pomyślał, że wyniosła
Arcadia Ames zakocha się w takim człowieku?
Arcadia położyła torebkę koło kasy, obeszła szybko ladę i
rzuciła się Harry'emu w objęcia, a on przycisnął ją do siebie
kościstymi ramionami.
Zoe z przyjemnością obserwowała tę intymną scenę.
Przeszły razem wiele, ale Zoe nigdy nie widziała przyjaciółki
naprawdę szczęśliwej, aż do dnia, kiedy kilka tygodni temu w
jej życiu pojawił się Harry Stagg.
W biurze zadzwonił telefon. Arcadia niechętnie podniosła
głowę z ramienia Harry'ego.
-
Ja odbiorę - powiedziała szybko Zoe. - Przy okazji
wezmę swoje zdjęcia.
-
Dzięki - odparła Arcadia. - Ktokolwiek to jest,
powiedz mu, że dzisiaj już mnie tu nie będzie. Moja
asystentka, Molly, wkrótce wróci z lunchu i wszystkim się
zajmie.
Harry zachichotał.
-
Zrozumiałam - powiedziała Zoe.
Wśliznęła się za ladę, weszła do małego schludnego biura
i znalazła się nagle w samym środku niewidzialnej, lepkiej
pajęczyny. Z przerażenia serce podeszło jej do gardła. Miała
ochotę krzyczeć, ale nie była w stanie.
Och, nie. Nie tutaj. To niemożliwe.
Chwyciła się krawędzi biurka, żeby nie upaść. Zawołałaby
kogoś, gdyby mogła nabrać powietrza w płuca. Ale w tej
strasznej chwili nie potrafiła normalnie oddychać.
Wiedziała tylko jedno. Był to ten sam rodzaj energii, na
którą natknęła się w bibliotece.
143
Niewidzialna sieć oplotła ciasno jej zmysły, zamazując
pole widzenia i zniekształcając rzeczywistość. Wspomnienie
złego snu wróciło, porażając ją jak prąd elektryczny. Ogarnęła
ją panika. Co się z nią dzieje?
Telefon dzwonił. Jego ostry dźwięk rozdzierał mrok.
Skupiła na nim całą swoją uwagę, jakby był jej ostatnią deską
ratunku, rozpaczliwie usiłując wyrwać się spod wpływu energii
przenikającej całe pomieszczenie.
Udało jej się to w końcu, przynajmniej częściowo i znowu
zaczęła oddychać. Zawroty głowy ustały.
Kiedy dzwonek telefonu rozległ się po raz trzeci, zdołała
podnieść słuchawkę.
-
Galeria Euphoria - rzuciła bez tchu do słuchawki.
-
Zoe? To ty?
Osłabła z ulgi. Silny, zdecydowany głos Ethana był jak
kotwica w czasie sztormu. Chwyciła się jej z całych sił.
-
Jestem w galerii. - Tak lepiej. Panowała nad głosem. -
Arcadia jest w sklepie z Harrym.
-
Sądziłem, że Stagg wróci dopiero jutro albo pojutrze.
-
Najwyraźniej młoda dama, którą się opiekował,
spędzała za dużo czasu w centrach handlowych, a za mało w
uniwersyteckich kampusach. Tatuś stracił w końcu cierpliwość.
- Urwała, bo nagle uderzyła ją pewna myśl. - Dlaczego tu
dzwonisz?
-
Szukałem cię. Nie odbierałaś komórki.
-
Nie słyszałam jej. - Zaskoczona, zdjęła torbę z
ramienia, postawiła ją na biurku, otworzyła i zajrzała do
środka. Telefon znajdował się dokładnie tam, gdzie powinien,
w specjalnej kieszonce. Był wyłączony. - No tak.
-
Zostawiłaś ją w domu?
-
Nie, jest tutaj. - Wyciągnęła telefon. - Zapomniałam
ją rano włączyć. Ta idiotyczna notka, którą Spiczastoucha
zostawiła za wycieraczką mojego samochodu, zupełnie
wytrąciła mnie z równowagi.
144
-
Sierżant Duncan znowu atakuje?
-
Wczoraj
wieczorem
chyba
zaparkowałam
na
niewłaściwym miejscu. Twój samochód stał zaraz obok. Tobie
też zostawiła liścik?
-
A czemu miałaby to robić? Jestem gościem i
zostawiłem auto na miejscu przeznaczonym dla gości.
Zoe wiedziała, że Ethan się uśmiecha.
-
Nie wiem, dlaczego do ciebie nie napisała. Myślę, że
nie miała odwagi, bo ją onieśmielasz.
-
Skąd. To ty jesteś na liście najemców, więc
skoncentrowała się na tobie.
-
Ta kobieta doprowadzi mnie do szaleństwa.
Doprowadzi mnie do szaleństwa. Oblał ją zimny pot.
Przestawała nad sobą panować. Niewidzialna sieć znowu
zaczęła oplatać jej zmysły.
Wzięła głęboki oddech, chcąc zebrać myśli. Energetyczne
macki cofnęły się trochę. Skoncentrowała uwagę na
osłoniętych zasłoną drzwiach biura i uspokoiła się trochę.
-
Poradzisz sobie ze Spiczastouchą - powiedział Ethan.
- Jestem tego pewny. Słuchaj, dzwonię, żeby ci powiedzieć, że
wybieram się do domu Kirwana. Chcę się tam trochę rozejrzeć.
Pomyślałem sobie, że, jeśli nie jesteś umówiona z żadnym ze
swoich klientów, mogłabyś tam ze mną pojechać.
-
Tak. - Wszystko jest lepsze od siedzenia w pustym
biurze przez resztę dnia. - Chętnie. Zaraz wracam do biura.
-
Przyjadę tam po ciebie.
Odłożyła słuchawkę, chwyciła czerwoną torbę i rzuciła się
do drzwi.
-
Umówiłam się z Ethanem - powiedziała do Arcadii i
Harry'ego, wychodząc spiesznie z galerii. - Do zobaczenia.
Żadne z nich nie zwróciło na nią najmniejszej uwagi. Byli
zbyt zajęci patrzeniem sobie w oczy.
Na zewnątrz, w cieple pustynnego słońca, łatwiej było jej
zebrać myśli.
145
W połowie drogi do biura uspokoiła się na tyle, by
porównać dwa ostatnie spotkania z tajemniczą złą energią. Bez
wątpienia oba miały ze sobą wiele wspólnego. W pobliżu obu
miejsc, gdzie utrzymywała się ta aura, bywała ostatnio Lindsey
Voyle.
Rozdział 22
Wkrótce potem Zoe wysiadła z samochodu przed domem
Kirwana. Ethan dołączył do niej i razem ruszyli przez świeżo
wyasfaltowany parking w stronę wejścia do dużego,
odnowionego domu w stylu hacjendy. Na parkingu stało tylko
kilka samochodów, bo dom nie został jeszcze otwarty dla
publiczności.
-
Bonnie mówiła, że Towarzystwo Historyczne nie
żałowało środków na remont, i chyba miała rację. - Zoe
wskazała dom ręką. - Jest wspaniały, prawda?
-
O, tak - przytaknął Ethan. - I nie jest ani trochę
różowy.
-
Ani trochę - powiedziała Zoe cicho. - Jest piękny.
Hacjenda wybudowana przez Kiwana była bez wątpienia
warta każdego centa, jaki został wydany na jej odnowienie.
Proporcjonalną elegancką bryłę domu pomalowano na ciepły
odcień złocistego brązu. Wzdłuż całego frontu ciągnęła się
zadaszona weranda, która kiedyś służyła zapewne jako
przedłużenie salonu w ciepłe letnie wieczory. Na ścianie
wisiały ozdobne lichtarze z kutego żelaza.
-
Wiesz - powiedziała Zoe. - Ten odcień jest podobny
do koloru, na jaki chciałabym pomalować Nightwinds z
zewnątrz. Mówiłeś, że nie potrafisz sobie wyobrazić, jak twój
dom będzie wyglądał, kiedy nie będzie różowy. - Wyciągnęła
przed siebie rękę. - To powinno ci pomóc. Co o tym myślisz?
146
Ethan powoli zdjął okulary przeciwsłoneczne i uważnie
przyjrzał się hacjendzie.
-
Niezłe.
Zoe założyła ręce na piersi.
-
To bardzo ładny kolor. Przyznaj, że ci się podoba.
Ethan milczał przez chwilę. Zoe wiedziała, że to jej się
teraz przygląda, nie hacjendzie Kiwana.
-
W porządku - powiedział w końcu.
Zaskoczona jego naglą kapitulacją Zoe opuściła ramiona i
odwróciła się do niego gwałtownie.
-
Jesteś pewny? Moim zdaniem kolor Nightwinds
powinien bardziej wpadać w ochrę.
Ethan wzruszył ramionami.
-
Nie umiem sobie wyobrazić koloru, który „bardziej
wpada w ochrę". Ale jeśli tak uważasz, to tak go pomalujemy.
Do diabła, wszystko będzie lepsze od tego wściekłego różu.
Zoe posłała mu promienny uśmiech.
-
Dziękuję. Będzie pięknie, obiecuję ci to.
Ethan uśmiechnął się trochę krzywo.
-
Zawsze mówiłem, że najważniejsze, to ufać swojemu
projektantowi.
-
Jestem pewna, że mówisz to po raz pierwszy w życiu,
ale niech ci będzie.
Podeszła do niego i wspięła się na palce. Miała zamiar
tylko lekko go pocałować, ale zanim zdążyła się odsunąć,
Ethan objął ją ramieniem i przycisnął do siebie.
-
Nie wspominałaś, że jeśli zgodzę się na wybór
projektanta, czeka mnie nagroda - powiedział.
Pocałował ją namiętnie. Kiedy oderwał usta od jej warg,
poczuła, że zmiękły jej kolana.
-
Wyjaśnijmy sobie jedno - powiedziała bez tchu. - Nie
miałam zamiaru przekupić cię za pomocą seksu.
-
Nie ma problemu. Seks działa. Widzę teraz wyraźnie,
że w wielu sprawach łatwo będzie nam osiągnąć kompromis.
147
-
Hm.
Ethan ujął ją za rękę i poprowadził do szerokich,
łukowatych drzwi. Zoe zawahała się, jak zawsze przed
wejściem do budynku, w którym nigdy wcześniej nie była.
Ethan nie skomentował tego, nie próbował jej też na siłę
wciągnąć do środka. Czekał cierpliwie.
Pamiętając o dwóch koszmarnych doświadczeniach, jakie
ją niedawno spotkały, Zoe była ostrożniejsza niż zazwyczaj.
Ale w hacjendzie wyczuła tylko przytłumiony energetyczny
szum, typowy dla starych domów. W ściany latami wnikały
ludzkie emocje, ale wszystkie były łatwe do rozpoznania,
czytelne, normalne.
Przeszła przez próg za Ethanem, ignorując unoszącą się w
powietrzu stłumioną, wyblakłą energię w taki sam sposób, w
jaki zazwyczaj nie zwracała uwagi na uliczny hałas.
W środku duże okna rzucały miękkie światło na wysoki,
belkowany sufit. Pokój, który kiedyś zapewne służył jako
główny salon, zdobiły obrazy i dzieła sztuki z kolekcji Kiwana.
Przy końcu tej długiej sali Paloma Santana rozmawiała z
dwoma mężczyznami w kombinezonach roboczych.
Pani burmistrz spojrzała w stronę wejścia i pozdrowiła
gości skinieniem dłoni. Powiedziała coś jeszcze do
robotników, po czym ruszyła w stronę Zoe i Ethana. Obcasy jej
markowych sandałków stukały dźwięcznie po wyłożonej
terakotą podłodze.
-
Ethan, tak się cieszę, że udało ci się przyjechać, aby
obejrzeć dom.
-
Badając stare sprawy, rzadko mam okazję zobaczyć
na własne oczy miejsce zbrodni. To moja żona, Zoe.
W jego głosie wyraźnie brzmiała duma. Zoe poczuła, że
się rumieni.
-
Bardzo mi miło, pani burmistrz - powiedziała,
wyciągając rękę.
148
-
Paloma. Mówmy sobie po imieniu. Wiem, że jesteś
dekoratorką wnętrz, Zoe. Co sądzisz o tym, jak odnowiliśmy
dom?
-
Jest piękny - powiedziała Zoe szczerze. - Będzie
wspaniałą atrakcją dla mieszkańców miasta i turystów.
-
Zgadzam się. Nam wszystkim także bardzo się
podoba. - Paloma spojrzała na Ethana - Sądzę, że chcesz
zobaczyć gabinet Kirwana?
-
Jeśli to możliwe - odparł Ethan.
-
Oczywiście. Proszę za mną.
Paloma poprowadziła ich przez salon, odnowioną jadalnię
i kuchnię do długiego pokoju pełnego książek. Wielki,
masywny kominek zajmował jedną ze ścian.
Zoe znowu się zawahała przed wejściem do gabinetu,
przygotowując się na to, co ją tam czekało. Odkryła jednak z
ulgą że jej szósty zmysł nie wyczuł niczego niezwykłego. Tego
dnia miała już dość silnych wrażeń.
-
Jednym z naszych celów było odtworzenie biblioteki
Kirwana - powiedziała Paloma, wchodząc do gabinetu. - Na
szczęście zachował się katalog jego zbiorów. Zdołaliśmy
zebrać prawie wszystkie książki, jakie posiadał.
Zoe widziała, jak w Ethanie budzi się ciekawość
odkrywcy. Chodził powoli po pokoju, przyglądając się półkom
pełnym książek, biurku i masywnemu kominkowi. W końcu
zatrzymał się na środku i spojrzał na nią. Zorientowała się, że
czeka na nią zastanawiając się, czy wejdzie do gabinetu.
Zawahała się znowu i przekroczyła próg. Poczuła unoszące się
wokół niej słabe energetyczne wibracje, ale nie było wśród
nich pozostałości po żadnych silnych, gwałtownych czy
niepokojących emocjach.
-
Jak ci idzie śledztwo? - spytała Paloma.
-
Na tym etapie ciągle jeszcze zbieram dane - odparł
Ethan. - Przeczytałem kilka artykułów o śmierci Kirwana,
które ukazały się w różnych gazetach. Singleton Cobb pomógł
149
mi dotrzeć do listów biografa Kirwana, jego agenta, Exforda i
kilku jego przyjaciół. Z tego wszystkiego wynika, że Kirwan
był trudnym, porywczym człowiekiem.
Paloma skinęła głową
-
Moja babka była podobnego zdania. Ale zawsze
mówiła, że wie, jak z nim postępować. A Exford? Udało ci się
go odnaleźć?
-
Zginął w wypadku samochodowym kilka lat po
śmierci Kirwana. Miał poważny problem z alkoholem.
-
Domyślam się, że nie udało ci się ustalić, czy to on
zabrał rękopis?
-
Nadal sprawdzam tę wersję zdarzeń - odparł Ethan.
Zoe skryła uśmiech, słysząc zawodowy żargon. Na
parkingu wsiadła do samochodu i zapięła pas.
-
Sprawdzasz tę wersję zdarzeń?
-
Tak należy odpowiedzieć klientowi, kiedy się nie
wie, w jakim kierunku zmierza dochodzenie. Założę się, że
dekoratorzy wnętrz znają podobne zwroty.
-
Mój ulubiony to: „Sądziłam, że to zrozumiałe, iż
realizacja specjalnych zamówień z Włoch może trwać około
czterech miesięcy".
-
Przypomnij mi, żebym nigdy nie zamawiał żadnych
włoskich mebli. - Ethan przekręcił kluczyk w stacyjce. - No i
co? Wyczułaś coś w tym pokoju?
Spojrzała na niego, zaskoczona tym pytaniem.
-
Zaraz, zaraz, przecież ty nie wierzysz w moje
zdolności?
-
Wiesz, że mam wielki szacunek dla twojej intuicji. -
Ethan ruszył w stronę bramy. - Odkryłaś tam coś?
-
Nic, co mogłoby ci się przydać - przyznała. - Ale
mówiłam ci już, że wyczuwam tylko bardzo silne emocje,
pamiętasz? Gniew, strach, żądzę.
-
Wszystko, co najciekawsze.
150
-
Tak... Cóż, myślałam o tym i nie wydaje mi się,
żebym była w stanie wyczuć cokolwiek, co miałoby jakiś
związek ze śmiercią przez otrucie.
-
Dlaczego?
Zoe myślała przez chwilę nad tym, jak wytłumaczyć coś,
czego sama do końca nie rozumiała.
-
W takiej sytuacji niekoniecznie musi dojść do
wybuchu gwałtownych emocji. Kirwan mógł się nawet nie
zorientować, że został otruty. Po prostu źle się poczuł, stracił
przytomność i spokojnie umarł. Jeśli morderca nie stał nad
nim, triumfując czy przeżywając inne silne uczucia, bardzo
niewiele mogłabym wyczuć, zwłaszcza, że minęło wiele lat.
-
Krótko mówiąc, nie jesteś w stanie powiedzieć mi, co
tam się stało.
-
Spójrz na to z jaśniejszej strony. Moje konsultacje są
całkowicie bezpłatne.
-
O tak, i są warte swojej ceny.
-
No dobrze, wielki panie detektywie, więc co twoim
zdaniem zaszło w tym gabinecie?
-
Cóż, przede wszystkim jestem prawie pewny, że
Maria nie ukradła rękopisu.
To ją zastanowiło.
-
Nie powiedziałeś tego Palomie.
-
Bo na razie nie jestem w stanie tego udowodnić.
-
Ale dlaczego sądzisz, że Maria nie wzięła książki?
-
Gdyby zabiła Kirwana i skradła rękopis, wcześniej
czy później gdzieś by wypłynął. Był zbyt cenny, by ktoś
ukrywał go przez tyle lat.
-
Może spaliła go tamtej nocy?
Ethan potrząsnął głową.
-
Po co miałaby to robić? Długo pracowała dla
Kirwana. Dość długo, by wiedzieć, że rękopis ma wielką
wartość. Prawdopodobnie słyszała kłótnię Kirwana z agentem,
miała więc już jednego potencjalnego kupca.
151
-
Wydawcę?
-
Tak.
-
A ten agent? Myślisz, że to on zabił Kirwana i zabrał
rękopis?
-
Nie. Z tego samego powodu, dla którego uważam, że
nie zrobiła tego Maria. Exford miał kłopoty finansowe. Gdyby
zabrał rękopis, sprzedałby go albo doprowadził do jego
wydania.
Zoe zastanawiała się nad tym przez chwilę.
-
Wiesz, jesteś naprawdę dobry, jeśli chodzi o logiczne
myślenie.
-
Dzięki. Na pewno posiadanie szóstego zmysłu byłoby
bardziej ekscytujące, ale nauczyłem się jakoś sobie radzić,
korzystając ze zdrowego rozsądku i logiki.
-
Każdy ma swój mały dar.
Ethan roześmiał się głośno. Po raz pierwszy od kilku dni.
Z jakichś powodów ten śmiech podniósł Zoe na duchu.
Rozdział 23
Tego wieczoru poszli do Last Exit, by uczcić powrót
Harry'ego. Arcadia siedziała tuż przy nim, dotykając jego
ramienia, jakby chciała się ogrzać płynącym od niego ciepłem.
W pustawym nocnym klubie leniwie płynęły przyciszone
dźwięki Lush Life Billy'ego Strayhorna.
Było już dobrze po północy. Jazz brzmiał wspaniale.
Arcadia wolno popijała martini. Harry wrócił do domu, cały i
zdrowy. Od dawna życie nie wydawało się tak idealne. Więc
dlaczego nie potrafiła się odprężyć?
-
Wróciłeś wcześniej ze względu na mnie, prawda? -
spytała.
152
-
Nie. - Harry przeżuwał orzeszki stojące na stoliku. -
Mówiłem ci, klient doszedł do wniosku, że córka zwiedziła już
dość sklepów.
-
Kłamczuch. - Arcadia zdjęła oliwkę z małej
czerwonej szpadki i włożyła ją do ust. - Przyjechałeś
wcześniej, bo niepokoiłeś się o mnie. Przyznaj się.
Harry upił łyk piwa.
-
Byłem cały szczęśliwy, kiedy to się skończyło. Ta
mała doprowadzała mnie do szału.
-
Wiedziałam. Zrobiłeś to dla mnie.
-
Więc może - powiedział Harry, opierając się o obitą
pluszem ścianę - powiesz mi, co się stało?
Zawahała się.
-
Właściwie nic się nie stało. Byłam trochę nerwowa
przez kilka dni po twoim wyjeździe, to wszystko. - Upiła łyk
martini. - Teraz już wszystko jest w porządku. Ale...
-
Ale?
-
Tęskniłam za tobą Harry.
Harry nie odpowiedział. Czekał, cierpliwy i milczący jak
grób.
Arcadia wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła
powietrze.
-
No dobrze, powiem ci to, co powiedziałam Zoe.
Wkrótce po twoim wyjeździe kilka razy miałam dziwne
przeczucie. Wydawało mi się, że ktoś mnie obserwuje czy coś
w tym stylu.
Harry'emu nawet powieka nie drgnęła.
-
Tak?
-
Ale parę dni temu wszystko wróciło do normy -
dodała szybko.
-
Coś jeszcze?
Arcadia położyła dłonie po obu stronach swojego
kieliszka.
153
-
Zgubiłam gdzieś ten długopis z Elvisem, który
dostałam od ciebie. Szukałam go wszędzie, ale go nie
znalazłam.
-
Nie ma sprawy. To tylko długopis.
-
Podobał mi się. To był mój ulubiony długopis.
Harry myślał o tym przez chwilę.
-
Czy coś jeszcze zginęło z twojego biura? Arcadię
przerażała myśl, że mogłaby wyartykułować swoje skryte lęki.
-
Nie, nic. Wierz mi, sprawdziłam to. Biorąc pod
uwagę moją przeszłość, paranoja to normalny stan mojego
umysłu. Zajrzałam do wszystkich szuflad. Nic się nie zmieniło.
-
Fachowiec nie zostawiłby żadnych śladów - myślał
głośno Harry. -W biurze nie masz takiego systemu
alarmowego, jaki zainstalowaliśmy w domu. Ktoś, kto wie, co
robić, nie miałby najmniejszych problemów z wejściem do
środka.
Arcadia zmarszczyła brwi.
-
Naprawdę sądzisz, że ktoś mógł włamać się do galerii
tylko po to, żeby zabrać długopis z Elvisem? To bez sensu.
-
Zaginięcie długopisu mogło być wypadkiem albo
pomyłką - machnął ręką Harry. - Do diabła, może w ogóle nie
ma się czym przejmować. Sprzątaczka mogła na niego
nadepnąć i wyrzucić go do śmieci.
-
To prawda. - Arcadia uśmiechnęła się z przymusem. -
W takim razie nie mam powodu przypuszczać, że ktoś był w
moim biurze po godzinach otwarcia galerii. Znowu poniosła
mnie wyobraźnia, Harry. Teraz jestem tego pewna.
Ale Harry nie odpowiedział jej uśmiechem.
-
A wcześniej, kiedy wydawało ci się, że ktoś cię
obserwuje, przyjrzałaś się ludziom dookoła?
-
Oczywiście. Ale nie zauważyłam nikogo, kto byłby
choć trochę podobny do... do niego.
Nie musiała wyjaśniać, kogo miała na myśli. Harry
wiedział, że mówiła o Grancie.
154
-
Widziałaś kogoś więcej niż raz?
Arcadia zastanawiała się chwilę nad tym pytaniem.
Przypomniała sobie starszą kobietę z torbą na zakupy i
aparatem fotograficznym.
-
Na Fountain Square było w tym tygodniu dość
tłoczno. Wszędzie kręciło się mnóstwo turystów. Widziałam
kilka osób więcej niż raz, ale nikt nie wydał mi się podejrzany.
-
A samochody?
-
Kto patrzy na samochody?
-
Ja - odparł Harry. - Pomyśl o tym, kochanie. Twoje
przeczucia mają związek z czymś, co widziałaś, nawet jeśli
tego nie pamiętasz. To tak właśnie działa.
-
Co tak działa?
-
Przeczucia. Masz je, bo dostrzegłaś kątem oka coś, co
ci się nie spodobało. Możesz o tym nie myśleć, ale twoja
podświadomość to wychwytuje.
Harry wie, co mówi, pomyślała Arcadia, próbując sobie
przypomnieć samochody, które ostatnio zauważyła. Ale po
kilku minutach musiała się poddać.
-
Nie mam chyba pamięci do samochodów -
powiedziała przepraszająco.
-
Spróbuj przypomnieć sobie ludzi.
Znowu przyszła jej do głowy ta starsza kobieta, którą
widziała przez okno galerii.
-
Była pewna kobieta - powiedziała powoli. -
Widziałam ją dwa, może trzy razy.
-
Opisz ją.
-
O to właśnie chodzi. Nie wiem, dlaczego utkwiła mi
w pamięci. Nie wyglądała na kogoś, kto mógłby mi zagrażać.
Musiała mieć z osiemdziesiąt lat. Miała na sobie kapelusz od
słońca z szerokim rondem i te wielkie ciemne okulary, które
ludzie zakładają na szkła korekcyjne. To na pewno była tylko
turystka, Harry.
-
Co jeszcze?
155
Facet umie przesłuchiwać, pomyślała niechętnie. Naciskał
bez litości. Upiła łyk martini i spróbowała się skupić. Kiedyś
zarabiała na życie w napędzanym adrenaliną świecie finansów.
W świecie, gdzie ryzykowała miliony dolarów, ilekroć
podejmowała decyzję. W tym świecie potrafiła bezbłędnie
dostrzec tendencje i wzory. Nauczyła się zauważać
najdrobniejsze sygnały, wskazujące na to, że firma pójdzie na
dno. Umiała obserwować wahania przepływów pieniężnych,
zwiastujące problemy w zarządach wielkich korporacji.
Potrafiła dostrzec to wszystko, zanim ktokolwiek inny zaczął
coś podejrzewać.
To właśnie zdolność wychwytywania drobnych anomalii
w zmieniających się ciągle strumieniach danych pozwoliła jej
w porę przejrzeć zamiary Granta. Może powinna teraz zrobić
użytek ze swoich umiejętności.
-
Widziałam ją przynajmniej dwa razy, a właściwie jej
odbicie w szybie sklepu. Zauważyłam, że miała bardzo dobry
aparat, niejeden z tych turystycznych jednorazowych
gadżetów. Za każdym razem trzymała tę samą torbę, biało-
niebieską reklamówkę z tego sklepu z damskimi ubraniami
przy Fountain Square.
Harry milczał przez chwilę.
-
W porządku.
Arcadia uniosła brwi.
-
W porządku?
-
W porządku, teraz pogadamy z Truaksem.
-
Jest wpół do drugiej nad ranem. Ethan i Zoe na
pewno od dawna śpią.
-
To już nie nasza wina, że prowadzą taki dziwny tryb
życia.
Ethan zdołał zasnąć, ale spał niespokojnie i śnił o
Nightwinds.
156
Szedł przez wielki dom, otwierając wszystkie drzwi,
sprawdzając każdy pokój. Ale Zoe nie było w żadnym z nich.
Wiedział jednak, że ona musi tu być. Na myśl o tym, że
mógłby jej nie znaleźć, ogarniało go przerażenie.
Wołał ją chcąc wszystko wyjaśnić i błagać o wybaczenie.
Ale odpowiadało mu tylko echo odbijające się głucho od
różowych ścian korytarza.
W końcu dotarł do małej salki kinowej, tej, w której
kiedyś doszło do morderstwa. Było to jedyne pomieszczenie w
całym domu, które wzbudzało niepokój Zoe.
Powoli otworzył drzwi, przygotowując się na to, co
czekało na niego w ciemności.
Zoe stała w cieniu przy niewielkim marmurowym barze.
W jednym z pluszowych foteli, twarzą do ekranu, siedział
Simon Wendover. Spojrzał przez ramię na Ethana i uśmiechnął
się szeroko.
-
Ty nie żyjesz - powiedział Ethan.
Wendover roześmiał się głośno.
-
To twój problem, nie mój. Obaj wiemy, że będziesz
mnie widywał w swoich snach do końca życia.
Ethan odwrócił się i spojrzał na Zoe.
-
Chodź ze mną.
Potrząsnęła głową.
-
Nie.
-
Odejdzie od ciebie, tak jak trzy poprzednie - oznajmił
Wendover pogodnie. - Tak to już z tobą jest. Zawsze tak było.
Ratujesz je, a one zaraz potem mówią ci „żegnaj".
Ethan nie odrywał wzroku od Zoe.
-
Ty jesteś inna.
-
Naprawdę? - spytała.
Wendover zachichotał.
-
Chyba nie sądzisz, że mogłaby kochać faceta z taką
przeszłością? Jesteś nieudacznikiem, Truax. Nie zdołałeś ocalić
brata. Nie udało ci się utrzymać żadnego z twoich trzech
157
małżeństw. Nie potrafiłeś uchronić przed bankructwem firmy,
którą zbudowałeś od podstaw. Deptałeś mi po piętach całymi
miesiącami, ale w końcu przegrałeś w sądzie.
Ethan wiedział, że musi zabrać Zoe z tego pokoju. Chciał
wejść do środka, ale nie był w stanie. Jakby natknął się na
niewidzialną szklaną ścianę. Zoe obserwowała go swoimi
tajemniczymi oczami.
-
Przykro mi, Ethan. To bariera psychiczna. Nie
możesz przez nią przejść, bo nie wierzysz w duchy.
Śmiech Wendovera brzmiał głucho w ciemnościach.
-
Ethan. Ethan, obudź się. Jej głos. Tak blisko. Tuż
obok. Otworzył oczy. Zoe pochylała się nad nim,
zaniepokojona.
-
Już dobrze. - Chwyciła go za ramię. - Już dobrze, to
tylko zły sen.
-
Możesz to powtórzyć? - Potarł twarz dłonią i
odetchnął głęboko.
Kiedy był już pewny, że nad sobą panuje, usiadł i spuścił
stopy na podłogę.
Zoe uklękła za nim i zaczęła masować mu ramiona.
-
Mam nadzieję, że nie zaraziłeś się tą skłonnością do
złych snów ode mnie. Myślisz, że to możliwe?
-
Wątpię.
Miło było czuć jej dłonie na plecach. Marzył o tym, aby
odprężyć się pod tym kojącym dotykiem, ale ciągle był spięty.
-
Opowiesz mi swój sen? - spytała Zoe cicho. Wydało
mu się, że słyszy w mroku stłumiony śmiech Wendovera.
-
Był skomplikowany - odparł ostrożnie.
Jej dłonie znieruchomiały. Czuł, że zaczęła się
wycofywać. Przez chwilę sądził, że się od niego odsunie.
-
To mi nie przeszkadza - powiedziała. Jej dłonie
znowu zaczęły się poruszać.
Ethan odetchnął z ulgą
-
Ethan?
158
-
Byliśmy oboje w Nightwinds, ale dom wydawał się
dużo większy -powiedział cicho. - Korytarze ciągnęły się bez
końca.
-
Pewnie myśl, że wszystkie te pokoje trzeba odnowić,
wywołała ten koszmar.
-
Niewykluczone. - Wiedział, że Zoe chce rozluźnić
atmosferę, ale próba się nie powiodła. Był zbyt zmarznięty i
wyczerpany. Powinien na tym poprzestać, pomyślał. Nie ma
sensu opowiadać jej całej reszty. Ale jakaś siła kazała mu
mówić dalej. - Ty też gdzieś tam byłaś, ale nie mogłem cię
znaleźć.
-
No tak, umykający dekorator wnętrz, który nie
odpowiada na telefony - mruknęła Zoe.
-
W końcu znalazłem cię w kinie. - Zawahał się i
wzruszył ramionami. - Wtedy mnie zbudziłaś.
-
Rzucałeś się przez sen. Jakbyś chciał się przez coś
przedrzeć.
Ethan zmartwiał.
-
Uderzyłem cię niechcący?
-
Nie, tylko zbudziłeś. - Ciągle masowała jego barki. -
Na pewno nic więcej się w tym śnie nie wydarzyło?
Gdzieś w ciemnościach nocy Wendover chichotał
upiornie.
Zadzwonił telefon. Zoe znieruchomiała z rękami na
ramionach Ethana, który spojrzał na zegarek. Była za
dwadzieścia pięć druga. Telefon o tej porze rzadko przynosi
dobre wieści.
-
Ja odbiorę. - Podniósł słuchawkę. - Truax.
-
Mówi Stagg - powiedział Harry. - Mamy problem.
Jesteśmy przed Casa de Oro. Wpuścisz nas?
159
Rozdział 24
Ethan siedział na kanapie, patrząc na Zoe, która właśnie
wniosła herbatę dla nich wszystkich. Zebrała włosy w luźny
węzeł i włożyła czarne pantofle, które wyglądały jak buciki
baletnicy. Ciemnoniebieski szlafrok ciasno związała w talii
paskiem.
Ethan włożył spodnie i sportową koszulkę. Ponieważ jego
nowy zwyczaj golenia się przed pójściem do łóżka niepokoił
Zoe, nie zrobił tego tym razem, w związku z czym wyglądał
teraz trochę nieporządnie.
Natomiast Arcadia i Harry byli jakby stworzeni do
nocnego życia. O wpół do drugiej na ranem wyglądali
zdumiewająco elegancko. Arcadia jak zwykle przypominała
królową śniegu w długiej, wąskiej sukience koloru pustynnego
świtu. Harry także sprawiał zaskakująco dobre wrażenie w
sportowej koszuli z krótkimi rękawami zdobnej we wzór
składający się z desek surfingowych i palmowych drzew.
-
A więc - Ethan pochylił się do przodu, oparł łokcie na
kolanach i złączył palce obu dłoni - w ciągu dwóch dni dwa
razy widziałaś tę samą starszą damę w kapeluszu i okularach
przeciwsłonecznych, a ponadto zginął długopis, który dostałaś
od Harry'ego, tak?
-
Chyba nie ma się czym przejmować, prawda? -
powiedziała Arcadia przepraszająco. - Tak mi przykro, że was
niepokoimy w środku nocy. To był pomysł Harry'ego.
-
Bardzo dobry pomysł - powiedziała Zoe stanowczo. -
Tym bardziej że pamiętam, jak wspominałaś mi w ubiegłym
tygodniu, że miałaś złe przeczucia. To wszystko razem może
budzić podejrzenia.
Ethan zmarszczył brwi.
-
Nikt mi nie powiedział, że Arcadia czymś się
niepokoiła.
160
-
Pomyślałam, że po prostu jestem trochę nerwowa, bo
Harry wyjechał i... - Arcadia podniosła swoją filiżankę do ust. -
Cóż, niepokój minął, więc nie chciałam o nim wspominać.
-
Moim zdaniem ten aparat jest najbardziej podejrzany
- stwierdziła Zoe. - Z twojego opisu wynika, że był to drogi
profesjonalny sprzęt. Starsi turyści na ogół wybierają inne
aparaty.
-
Zgubiony długopis może nie mieć żadnego znaczenia
- powiedział Harry. - Ale jeśli ktoś obserwuje Arcadię, można
zakładać, że przeszukał jej biuro. Może chciał za jego pomocą
włamać się do szuflady albo szafki z dokumentami i złamał go
niechcący. Uznał więc, że lepiej będzie się go pozbyć.
-
To był tani długopis - dodała Zoe. - Zakładał pewnie,
że nikt nawet nie zauważy jego braku.
Ethan spojrzał na Arcadię.
-
Nic innego nie zginęło z twojego biura albo było nie
tam, gdzie to zostawiłaś? Nic się tam nie zmieniło?
Zoe znieruchomiała nagle za plecami Ethana. Nic nie
powiedziała, ale on dostrzegł kątem oka, że filiżanka w jej ręce
lekko zadrżała. O co tu, do diabła, chodzi?
-
Nie - odparła Arcadia. - Sprawdziłam dokładnie,
możesz mi wierzyć. Ethan odwrócił się do Harry'ego.
-
A w mieszkaniu?
-
Wszystko w porządku - zapewnił go Harry. -
Zorientowałbym się, gdyby ktoś majstrował przy systemie
alarmowym.
-
Dobrze. - Ethan wziął notatnik i długopis, leżące na
stoliku. - Oto, co wiemy. Ktoś może obserwować Arcadię. Jeśli
tak jest, może to mieć związek z Grantem Loringiem.
-
Który ponoć nie żyje, ale ja ani przez chwilę w to nie
wierzyłam
-
powiedziała
Arcadia
spokojnie.
-
To
zdecydowanie najgorszy scenariusz. Ale jest też możliwe, że to
federalni wpadli na mój ślad.
Harry spojrzał na nią.
161
-
Jak bardzo federalni chcą cię dopaść?
Arcadia wzięła głęboki oddech.
-
Naprawdę nie przypuszczałam dotąd, że byłam dla
nich kimś istotnym. Ale podejrzewam, iż mogli dojść do
przekonania, że jeśli Grant żyje, ja będę ich mogła do niego
doprowadzić.
-
Tylko że nie możesz - powiedziała Zoe. - Nie masz
pojęcia, gdzie on jest. Poza tym, według tego scenariusza,
federalni nie wierzą już w jego śmierć.
Arcadia w milczeniu wzruszyła ramionami.
-
W porządku, zatrzymajmy się tutaj. - Ethan zapisał
coś w notatniku. - W najlepszym przypadku są to federalni.
Problem jednak w tym, że to nie wygląda jak ich operacja.
Harry uniósł brwi.
-
Starsza pani z aparatem fotograficznym?
-
Tak. To nie w ich stylu. Jeśli chodzi o sprzęt, są dużo
bardziej zaawansowani. Wiedzą, jak zakładać podsłuchy i
aranżować rozmowy, które chcą nagrać. - Spojrzał na Arcadię.
- Zakładam, że ostatnio nikt nie próbował skłonić cię do
zwierzeń na temat twojej przeszłości?
-
Nie. - Arcadia zmarszczyła brwi. - Masz rację. To
prawdopodobnie nie są federalni. Więc zostaje nam Grant albo
jeden z jego dawnych wspólników.
-
Na szczęście masz prawdziwego przyjaciela, który
jest też asem wśród ochroniarzy - powiedział Ethan. - I
drugiego, który jest wybitnym detektywem. Podzielimy
zadania między siebie. Harry będzie miał cię na oku, a ja
zacznę szukać odpowiedzi na kilka pytań. Przyda nam się też
pomoc Singletona, który może znajdzie coś w Internecie.
Zoe popatrzyła na Ethana.
-
Nie sądzisz, że na ten czas Harry powinien zabrać
Arcadię z miasta?
-
To jedna z możliwości - powiedział spokojnie.
162
-
Nie - wtrąciła się Arcadia stanowczo. - Jeśli Grant
znalazł mnie tutaj mimo nowej tożsamości, znajdzie mnie
wszędzie. Mogę zniknąć znowu, ale to tylko opóźni
konfrontację. Wolę rozprawić się z nim teraz i skończyć z tą
sprawą.
Harry kiwnął głową.
-
Zwłaszcza że Whispering Springs to stosunkowo
niewielkie miasto.
Poza tym to nasz teren, nie Loringa. Wiemy o nim
znacznie więcej niż on.
-
A w ciągu ostatnich tygodni wiele się zmieniło -
dodała Arcadia. -Teraz znasz już lokalną policję, Ethan, i ludzi
z Radnora.
-
To wszystko na niewiele się zda, jeśli Loring zechce
ci wpakować kulkę - odparł Ethan chłodno. - Harry to
fachowiec, ale nikt nie jest doskonały.
Arcadia ujęła filiżankę w obie dłonie i patrzyła w swoją
herbatę jak wieszczka w szklaną kulę.
-
Nie mam całkowitej pewności - powiedziała z
namysłem - ale nie sądzę, żeby Grant chciał mnie zastrzelić.
Wszyscy na nią spojrzeli.
-
Dlaczego? - spytał Ethan.
-
Z dwóch powodów. Po pierwsze, Grant myśli
strategicznie. Tak było, kiedy prowadził swoje finansowe
imperium, i nie sądzę, żeby się od tego czasu zmienił. Zawsze
planował wszystko z obsesyjną dokładnością. A musicie
pamiętać, że ma teraz wiele powodów do ostrożności. Z
pewnością nie będzie chciał, by federalni czyjego dawni
wspólnicy w interesach zaczęli podejrzewać, że jednak nadal
żyje.
-
Racja - przytaknęła Zoe.
-
Wypadek samochodowy czy tajemniczy pożar byłby
bardziej w jego stylu.
163
Ethan zauważył, że Harry zamyka i rozprostowuje palce
dłoni. Nic poza tym miarowym ruchem ręki nie wskazywało na
to, o czym musiał w tej chwili myśleć.
-
A drugi powód, dla którego nie będzie chciał
zastrzelić cię z bezpiecznej odległości? - zapytał Ethan.
-
Kiedy postanowiłam zniknąć, załatwiłam sobie coś w
rodzaju polisy ubezpieczeniowej.
-
Co chcesz przez to powiedzieć? - Ethan spojrzał na
nią uważnie.
-
Mam coś, czego on chce. - Arcadia postawiła
filiżankę na spodeczku. - Tylko ja mogę mu powiedzieć, gdzie
to jest.
Nikt się nie odezwał. Siedzieli wszyscy w milczeniu,
czekając na wyjaśnienia. Ethan dostrzegł zaskoczenie na
twarzy Zoe i zrozumiał, że przyjaciółka nie powierzyła jej
wszystkich swoich tajemnic.
-
Kiedy pojęłam, że najbezpieczniej będzie, jeśli zniknę
- powiedziała Arcadia cicho - załatwiłam kilka spraw.
Zdeponowałam pieniądze na kilku różnych kontach pod
różnymi nazwiskami i postarałam się o przyjęcie do Candle
Lake Manor, co miało zmylić trop. Kiedy uciekłam stamtąd z
Zoe, po raz drugi zmieniłam tożsamość.
-
Mów dalej - powiedział Harry.
-
Zrobiłam coś jeszcze. Grant miał wszystko, co było
dla niego najważniejsze w ukrytym komputerze. Sądził, że nie
wiem o jego istnieniu. Były tam głównie dane dotyczące jego
finansów - z rodzaju tych, za które mógłby trafić do więzienia,
i to na długo. Później zorientowałam się, że przechowywał tam
także inne, bardziej niebezpieczne informacje. Krótko mówiąc,
odkryłam hasło dostępu i skopiowałam cały plik, a kopię
ukryłam.
-
Co to za informacje? - spytał Ethan.
-
Dotyczą kilku oszustw, jakich Grant dopuścił się w
stosunku do osób, które nie podchodzą do defraudacji tak
164
spokojnie, jak federalni. - Arcadia zadrżała lekko. - Dość
późno zorientowałam się, że mój mąż oskubał kilku bardzo
niebezpiecznych ludzi. Jeśli oni kiedykolwiek odkryją że Grant
żyje i że ukradł im ogromne sumy pieniędzy, na pewno
postanowią się zemścić.
Harry zagwizdał przeciągle.
-
Jeśli Loring rzeczywiście żyje, zrobi wszystko, żeby
zniszczyć tę kopię.
-
Jak już mówiłam - ciągnęła Arcadia - ukryłam ją. Ale
nie powiedziałam Grantowi, że to zrobiłam. Sądziłam, że mam
czas. Chciałam się zastanowić, co dalej. Ale wtedy on
próbował mnie zamordować.
-
Jak? - spytał Ethan.
-
Miało to wyglądać na wypadek. Mówiłam wam, to
jego ulubiona metoda. Pewnego wieczoru byłam umówiona na
spotkanie z klientem, który mieszkał w górach za miastem.
Grant wiedział, że będę jechać wzdłuż brzegu jeziora. Czekał
tam na mnie. Z najwyższego punktu zepchnął mój samochód
do wody.
-
Dobry Boże. - Zoe ujęła Arcadię za rękę.
Harry był blady jak ściana.
Ethan milczał, zapisując coś w notatniku.
-
Było ciemno i padał ulewny deszcz - podjęła Arcadia
po chwili. - Na szczęście samochód spadł do jeziora w miejscu,
gdzie było stosunkowo płytko. Udało mi się wydostać przez
okno, wypłynąć na powierzchnię i ukryć pod zwisającymi nad
wodą gałęziami drzew. To prawdopodobnie ocaliło mi życie.
Ethan na chwilę przestał pisać.
-
Loring nie zdołał cię dojrzeć?
-
Nie. Zobaczyłam, że to on, kiedy wysiadł z
samochodu i stanął w świetle reflektorów. Miał latarkę. Szukał
mnie na powierzchni wody, ale ja byłam schowana pod
gałęziami. W końcu odjechał, ale do tego czasu omal nie
umarłam z wyziębienia.
165
Harry' położył dłoń na jej kolanie i lekko je ścisnął.
-
Kiedy odjechał, wyszłam z wody. Noc spędziłam w
opuszczonej chacie, a rano doszłam do wniosku, że muszę
zniknąć do czasu, aż policja dobierze się Grantowi do skóry.
-
Co się nie stało - uzupełnił Harry.
-
Nie, ponieważ następnego ranka Grant uciekł z kraju.
Dwa tygodnie później dowiedziałam się, że zginął w Europie,
jeżdżąc na nartach.
-
Dlaczego nie poszłaś z tym do federalnych? - spytał
Ethan.
-
Szczerze mówiąc, nie bardzo wierzyłam, że zdołają
ochronić mnie przed Grantem. Ale poinformowałam ich o
pliku, który ukryłam.
-
Jak to zrobiłaś? - spytał Harry.
-
Za pomocą poczty elektronicznej wysłałam krótką
notkę do prasy finansowej. Napisałam w niej, że żona Granta
Loringa przed śmiercią skopiowała prywatne dane męża i
ukryła je. Niestety, zabrała swoją tajemnicę do grobu na dnie
jeziora.
Harry przekrzywił głowę.
-
Do grobu na dnie jeziora? Arcadia uniosła brwi.
-
Myślisz, że to zbyt naciągane dla prasy finansowej?
-
Nie. Myślę, że to doskonałe. Grób na dnie jeziora. To
mi się podoba. Założę się, że to kupili.
-
Owszem - potwierdziła Arcadia. - Inne media także.
Właśnie o to mi chodziło. Wiedziałam, że Grant, gdziekolwiek
jest, czyta gazety i korzysta z Internetu, by się dowiedzieć, czy
odnaleziono moje ciało, i przekonać się, czyjego mistyfikacja
się powiodła. Wiedziałam, że ta kopia nie zapewni mi
całkowitego bezpieczeństwa, ale pomyślałam sobie, że będzie
mogła posłużyć jako karta przetargowa, jeśli Grant zacznie
mnie szukać.
Ethan przeglądał swoje notatki.
166
-
Dobrze. Oto, co zrobimy. Przyjmiemy założenie, że
Grant żyje i zagraża Arcadii, ponieważ istnieje taka możliwość.
Musimy jednak pamiętać, że możemy się mylić.
-
Myślisz, że wyciągamy pochopne wnioski? - spytała
Zoe.
Ethan wzruszył ramionami.
-
To możliwe.
Zoe chrząknęła.
Ethan jęknął w duchu. Wiedział, że robiła to zawsze,
kiedy miała zamiar powiedzieć mu coś, czego nie chciał
słyszeć.
Spojrzał na nią spod oka.
-
O co chodzi?
-
Nie wiem sama co to jest - powiedziała, ważąc słowa.
- Ale chyba jest coś, o czym powinieneś wiedzieć.
-
Nie trzymaj mnie w niepewności - mruknął Ethan. -
Nie zniosę tego napięcia.
Zoe, milcząc, zerknęła na Arcadię. Ethan nie miał pojęcia,
co znaczyło to spojrzenie, dostrzegł jednak, że Arcadia je
podchwyciła i zrozumiała. Zoe założyła ręce na piersi i
popatrzyła na niego poważnie.
-
Dzisiaj po południu wyczułam coś w biurze Arcadii.
-
Zoe. - Arcadia odwróciła się do niej gwałtownie. -
Dlaczego mi nie powiedziałaś?
-
Trudno to wytłumaczyć - przyznała Zoe.
Harry spojrzał na nią z zainteresowaniem.
-
W porządku - powiedział Ethan. - Zamieniamy się w
słuch. Co ci podpowiada intuicja?
-
O to właśnie chodzi - wyszeptała Zoe. - Nie jestem
pewna, co mi podpowiada. Dlatego właśnie nic nie
powiedziałam Arcadii. Ale wiem jedno, to samo czułam
wczoraj w mojej bibliotece.
-
Mów dalej - zachęcił ją Ethan.
167
-
To było bardzo słabe - wzruszyła ramionami. - Słabe
ślady czyjejś energii. Ale... przeraziłam się, bo doświadczyłam
już kiedyś tej samej energii.
-
Kiedy? - spytał Harry.
-
Pewnej nocy, kiedy chodziłam po Candle Lake
Manor. - Zoe patrzyła na Arcadię. - Jej źródło znajdowało się
na oddziale zamkniętym.
-
O cholera - mruknęła Arcadia cicho.
Ethan spojrzał na Harry'ego, który w milczeniu potrząsnął
głową. Najwyraźniej on też nic z tego nie rozumiał. Ethan
odwrócił się znowu do Zoe i Arcadii.
-
Czy któraś z was powie nam, dlaczego oddział
zamknięty był tak przerażający?
-
Mamy bardzo dociekliwe umysły - dodał Harry.
Zoe wzięła głęboki oddech. Ethan czuł, że przygotowuje
się do skoku na głęboką wodę.
-
Wiecie, że Candle Lake to ekskluzywna prywatna
klinika - powiedziała. - Została założona po to, by bogaci
ludzie mogli umieszczać tam swoich niezrównoważonych
psychicznie krewnych.
Ethan kiwnął głową.
-
To już wiemy. Mów dalej.
-
Może się to wydawać dziwne - ciągnęła Zoe - ale
bogacze często mają także poważnie chorych krewnych, jak
wszyscy inni. W Candle Lake takich pacjentów trzymano
właśnie na oddziale zamkniętym.
-
Poważnie chorych? - powtórzył Ethan. - To nie brzmi
dobrze.
-
Zoe chodzi o pacjentów, którzy mogą być
niebezpieczni dla otoczenia - wyjaśniła Arcadia. - Trzymano
tam prawdziwych świrów, których bał się nawet personel
szpitala.
168
-
No, no, coś podobnego - mruknął Harry. - Więc
bogacze tak bardzo się od nas nie różnią. Ale o co chodzi z tą
energią, którą wyczułaś w biurze Arcadii i w bibliotece, Zoe?
-
Zaczynam przypuszczać, że to energia pozostawiona
przez Lindsey Voyle - powiedziała Zoe.
-
Świetnie. Tego mi jeszcze trzeba - rzucił Ethan. -
Projektantki wnętrz z piekła rodem.
Rozdział 25
Singleton siedział w swoim maleńkim biurze, wpatrując
się w ekran komputera, kiedy do księgarni weszła Bonnie,
wnosząc ze sobą poranne słońce.
-
Singleton?
-
Tutaj. - Singleton próbował stłumić radość, która go
ogarnęła na dźwięk jej głosu. Spokojnie, stary, pomyślał. Ona
traktuje cię jak przyjaciela, nic więcej. Nie chcesz chyba
wszystkiego spieprzyć.
Odsunął się od komputera, zdjął okulary i wstał.
-
Na pewno jesteś wykończony. - Bonnie stanęła w
drzwiach. - Wiem, że Ethan zbudził cię o trzeciej nad ranem,
żebyś zaczął pracować nad sprawą Arcadii. - Bonnie podniosła
duży papierowy kubek z logo baru przy Fountain Square. -
Pomyślałam więc, że o tej porze przyda ci się trochę kofeiny.
-
I miałaś rację. - Singleton wziął kubek, zdjął
przykrywkę i upił duży łyk kawy, po czym westchnął z
zadowoleniem. - Dzięki. Tego było mi trzeba. Rzeczywiście,
twój szwagier zadzwonił o trzeciej. Ma szczęście, że jest moim
przyjacielem, a od czasu do czasu także klientem.
Nie powiedział jej, że kiedy podniósł słuchawkę i usłyszał
pełen napięcia głos Ethana, ogarnęła go panika. W pierwszej
chwili pomyślał, że coś złego przytrafiło się Bonnie albo
169
któremuś z jej synów. Wydawało mu się, że cały jego świat
rozsypuje się na kawałki.
Kiedy dowiedział się, że złe wieści nie dotyczą Bonnie,
Jeffa ani Theo, odczuł taką ulgę, że zaraz potem ogarnęły go
wyrzuty sumienia. W końcu bardzo lubił Arcadię. Była jego
przyjaciółką. Przestraszył się, słysząc, że znalazła się w
niebezpieczeństwie,
ale
nie
było
to
obezwładniające
przerażenie, które wzbudziłaby w nim wiadomość, że coś
zagraża Bonnie albo jej synom.
Spójrz prawdzie w oczy, Cobb. Źle z tobą.
Bonnie wyjęła z papierowej torby plastykowy pojemnik.
Singleton przyjrzał mu się z zainteresowaniem.
-
Co to jest?
-
Kanapka z tuńczykiem. Singleton otworzył pojemnik.
-
Chleb pełnoziarnisty. Mój ulubiony.
-
Zawsze tak mówisz - roześmiała się Bonnie. — Bez
względu na to, co ci przynoszę, zawsze twierdzisz, że to
właśnie najbardziej lubisz.
Singleton wyjął z pojemnika połowę równo przekrojonej
kanapki i wbił w nią zęby.
-
Dlatego, że to prawda.
Bonnie uśmiechnęła się i patrzyła z zadowoleniem, jak
pochłania chleb z tuńczykiem.
-
Słyszałam, że rozmawiałeś z Jeffem - powiedziała,
kiedy przerwał jedzenie, żeby napić się kawy.
-
Jeff ci powiedział?
-
Tak. Podobno wyjaśniłeś mu, że nawet jeśli nie
pamięta dokładnie, jak wyglądał Drew, nie musi się tym
przejmować. Że i tak nigdy nie zapomni swojego ojca.
Singletona nagle ścisnęło w żołądku. Wiedział, że nie
mato nic wspólnego z tuńczykiem. To na widok poważnej
miny Bonnie zaczął tracić apetyt. Pomyślał, że rozmawiając z
Jeffem o ojcu, posunął się jednak za daleko.
170
-
Może nie powinienem nic mówić. - Włożył
niedokończoną kanapkę do pojemnika. - Posłuchaj, Bonnie,
przepraszam. Nie chciałem się wtrącać w wasze życie
rodzinne.
-
Nie przepraszaj. Nie o to mi chodziło. - Bonnie
zbliżyła się do niego i dotknęła jego ramienia. - Jestem ci
bardzo wdzięczna. Nie miałam pojęcia, co go gryzie w tym
roku. Sądziłam, że jest taki nieznośny, bo cofnął się do tego
strasznego listopada, kiedy zginął Drew. Psycholog uprzedził
mnie, że coś takiego może nastąpić.
Singleton spojrzał na jej dłoń, leżącą na jego
przedramieniu, tuż pod zawiniętym do łokcia rękawem
dżinsowej koszuli. Kiedy była tak blisko, prawie zapominał
oddychać.
-
Chłopcu w jego wieku trudno zrozumieć, co
przeżywa - powiedział. - Do diabła, w każdym wieku trudno to
zrozumieć.
-
Wiem. Wydaje ci się, że znasz swoje dzieci, ale one,
jak wszyscy, mają swoje tajemnice. Przeżywają lęki, o których
nie chcą z nikim rozmawiać. Nigdy nie przyszło mi do głowy,
że Jeff boi się, iż może zapomnieć ojca.
Singleton bez zastanowienia nakrył rękę Bonnie swoją
dużą dłonią.
-
Na litość boską, Bonnie, nie obwiniaj się o to, że od
razu nie domyśliłaś się, co dręczy Jeffa. Wydaje ci się, że
powinnaś rozwiązywać za niego wszystkie problemy, ale
prawda jest taka, że on dorasta i do pewnych rzeczy musi dojść
sam.
-
On ma dopiero osiem lat.
-
Tak, ale powoli staje się mężczyzną i w głębi duszy o
tym wie. Ma też bardzo wysokie wymagania w stosunku do
siebie.
-
Wymagania?
171
-
Wzorem dla niego był ojciec, a teraz także Ethan.
Bonnie przymknęła oczy. Kiedy je otworzyła, wydawało się,
że wszystko nagle stało się dla niej jasne.
-
Tak, wiem o co ci chodzi.
-
Jeff chce im dorównać. Zmaga się teraz z istotnymi
problemami.
-
Ze stratą ojca? Tak, wiem, ale...
-
Nie - łagodnie przerwał jej Singleton. - Nie tylko o to
chodzi. Widzisz, Jeff ma też inny problem. Tak naprawdę
najbardziej boi się tego, że jeśli zapomni ojca, zdradzi w
pewien sposób ciebie i Ethana, dwoje dorosłych ludzi, których
najbardziej kocha.
Bonnie przez chwilę patrzyła na niego w milczeniu.
-
Zdrada
to
dość
skomplikowane
pojęcie
dla
ośmiolatka.
-
Wiem. Rzecz jednak w tym, że Jeff zaczyna teraz
tworzyć własny kodeks etyczny, według którego będzie żył w
przyszłości. Zdradzić ludzi, których się kocha, to zło , i on o
tym wie. Był więc przerażony, kiedy się okazało, że może to
właśnie niedługo zrobi, a nie miał pojęcia, jak temu zapobiec.
-
Ale on nas przecież nie zdradził.
-
Tak, ale on tego nie rozumie. Potrzebował rozmowy z
kimś, kto zdołałby mu to wytłumaczyć, ale tylko z kimś, kogo
nie mógłby zranić.
-
Z tobą. - Bonnie zamrugała, czując łzy pod
powiekami. - Nie wiem, jak ci dziękować, Singleton.
Singleton poczuł, że na twarz wypływa mu krępujący
rumieniec.
-
Hej, nie ma sprawy - powiedział jowialnie. - Jesteśmy
przyjaciółmi, prawda?
Ku jego zdumieniu, twarz Bonnie przygasła.
-
No tak. Jesteśmy przyjaciółmi. - Wyjęła rękę z jego
dłoni i ruszyła w stronę drzwi. - Lepiej już pójdę. Powodzenia -
powiedziała i wyszła.
172
Kiedy zamknęły się za nią drzwi, w księgarni znowu
zapanował mrok.
Ethan słuchał kroków, które rozlegały się na schodach.
Ciężkie, stanowcze, odbijały się głuchym echem od ścian
korytarza. Mężczyzna, pomyślał. I nie jest w dobrym nastroju.
Odłożył notatki, które zrobił pół godziny temu po
rozmowie z Singletonem, położył dłonie na biurku i czekał.
Kroki umilkły na moment tuż przed drzwiami Truax
Investigations. Ethan czuł, że ten, kto tam przystanął, zaczął się
wahać.
Rasowy biznesmen wstałby w tej chwili, otworzy! drzwi i
uśmiechnął się zachęcająco. Ale Ethan miał teraz pełne ręce
roboty, więc nie ruszył się zza biurka. Kto wie, może
potencjalny klient sam zrezygnuje ze spotkania.
Drzwi otworzyły się jednak.
No tak. Gorzej już być nie mogło.
Przybysz wszedł do pierwszego pokoju. Ethan widział go
wyraźnie w lustrze. Atletyczna budowa, kwadratowe szczęki,
krótko ostrzyżone, jasne włosy i drogie, sportowe ubranie:
świetnie skrojone spodnie, koszulka polo, zamszowe
mokasyny. Wyglądał na kogoś, kto w szkole średniej był
kapitanem drużyny rugby. Z pewnością na bal maturalny
zaprosił szkolną królową piękności, po czym bez problemu
zdołał ją namówić, żeby zdjęła majtki. Na uniwersytecie
prawdopodobnie wstąpił do jakiejś studenckiej organizacji,
został jej przewodniczącym i chodził na randki z mnóstwem
biuściastych blondynek z ostatniego roku.
Nelson Radnor, prezes konkurencyjnej firmy, Radnor
Security Systems.
Ethan rozparł się w swoim fotelu i położył stopy na brzegu
biurka.
-
Co mogę dla ciebie zrobić, Radnor?
173
Nelson stanął w drzwiach i rozejrzał się po gabinecie
Ethana z wyrazem rozbawienia na twarzy.
-
Sądziłem, że twoja żona jest dekoratorem wnętrz.
-
Owszem. Ale nie pozwalam jej zbliżać się do mojego
biura.
-
To widać.
-
Człowiek musi ustanowić jakieś granice, jeśli chodzi
o wystrój wnętrz. Siadaj.
Nelson wszedł do pokoju. Spojrzał na dwa fotele
przygotowane dla klientów, ale nie usiadł w żadnym z nich.
Zamiast tego podszedł do okna.
-
Słyszałem, że zabrałeś mi jednego z głównych
klientów. – Nelson patrzył na ulicę, jakby spodziewał się, że
zaraz stanie się tam coś bardzo interesującego.
Nie, nie po to tu przyszedł, pomyślał Ethan. Nie wygląda
na wystarczająco wściekłego.
-
Gwoli ścisłości - powiedział - nie zabrałem ci
Valdeza. Nie jestem w stanie zapewnić kompleksowej obsługi
tak dużej firmie, i on o tym wie. Poprosił mnie tylko o
niezależny audyt.
-
Jasne. Więc masz zamiar sprawdzić nasz system i
napisać w raporcie, że coś umknęło uwadze moich ludzi, tak?
-
A tak było?
-
Może. A może ktoś, kogo zatrudniliśmy, kiedy był
czysty jak śnieg, nie oparł się jednak pokusie. - Nelson spojrzał
na Ethana przez ramię. Jego twarz był dziwnie ściągnięta i
ponura. - Jakkolwiek by było, nie postawi nas to w korzystnym
świetle.
-
Nie na długo. W tym mieście praktycznie nie macie
konkurencji. Wszyscy o tym wiedzą. Ja znalazłem sobie tylko
niszę na tym rynku.
-
W Los Angeles nie zawracałeś sobie głowy niszami. -
Twarz Nelsona była nieprzenikniona. - Byłeś w pierwszej
lidze. Może ciągle masz takie ambicje.
174
-
Mam ambicje - Ethan oparł się wygodniej i spojrzał
na czubki swoich butów - ale nie należy do nich konkurowanie
z Radnor. Zależy mi na drobnych sprawach, które wymagają
mojego osobistego zaangażowania. Obaj wiemy, że ciebie to
zupełnie nie interesuje.
Radnor znowu odwrócił się do okna. Milczał przez chwilę,
potem poruszył ramionami, jakby chciał rozluźnić mięśnie.
-
Zabawne, że wspomniałeś o drobnych zleceniach,
wymagających osobistego zaangażowania - powiedział ponuro,
ale zdecydowanie – bo mam dla ciebie taką sprawę.
Ethan nie wiedział, o co mu chodzi, ale czuł, że będzie
ciężko. Miał teraz dość pracy. Ostatnią rzeczą jakiej sobie
życzył, było kolejne dochodzenie.
-
Dziękuję, że o mnie pomyślałeś - powiedział. - Ale
tak się składa, że jestem teraz trochę zajęty.
-
Nie mam wielkiego wyboru - mruknął Nelson. -
Potrzebuję usługi z twojej branży. W tym mieście nie ma
nikogo innego, do kogo mógłbym się zwrócić.
-
Z pewnością ktoś z twoich ludzi mógłby się tym
zająć.
-
Nie życzę sobie, żeby ktokolwiek z nich o tym
wiedział - przerwał mu Nelson gwałtownie. - Dlatego
przyszedłem z tym do ciebie.
-
Jak już powiedziałem, doceniam to, ale...
-
Sądzę, że moja żona ma romans - powiedział Nelson
głucho.
Cholera.
Dlaczego
ze
wszystkich
prywatnych
detektywów, którzy działają w tym mieście, musiałeś wybrać
akurat mnie? Ale to rzeczywiście mógł być problem, przyznał
Ethan w duchu. W Whispering Springs były tylko dwie takie
firmy.
Chcąc zyskać na czasie, bardzo powoli zdjął stopy z
biurka i wyprostował plecy, zastanawiając się, co mógłby
powiedzieć. Niestety nic stosownego nie przychodziło mu do
175
głowy. Wiedział z własnego doświadczenia, że niewiele można
powiedzieć w takiej sytuacji.
-
Cóż, znam to uczucie - powiedział w końcu.
Nelson odwrócił się szybko, z wyrazem niekłamanego
zdumienia na twarzy.
-
Naprawdę? Jezu, człowieku, kiedy ty się ożeniłeś?
Sześć tygodni temu?
Ethan zrozumiał, że Nelson myśli o Zoe. Na moment
wszystko wokół zniknęło w strasznej, czerwonej mgle.
Poraziła go wizja Zoe odchodzącej z innym mężczyzną. Miał
wrażenie, że rozstąpiła się pod nim ziemia i zaczął spadać w
czarną jak noc czeluść bez dna.
Opanował się nadludzkim wysiłkiem i wrócił do
rzeczywistości.
-
Nie mówię o Zoe - wyjaśnił. - Chodziło mi o...
poprzedni związek.
-
No tak. - Nelson kiwnął głową. - Czytałem gdzieś, że
byłeś żonaty już trzy czy cztery razy.
Ethan spojrzał na niego uważnie.
-
Czytałeś?
-
No wiesz, sprawdziłem cię trochę, zanim tu
przyszedłem. - Nelson zaczął krążyć bez celu po gabinecie,
zatrzymując się od czasu do czasu, żeby coś obejrzeć.
Przystanął przed oprawionym w ramki obrazkiem Theo,
przedstawiającym Nightwinds. - Znalazłem informacje o
twoich trzech żonach, ale nic na temat dzieci.
-
Prawdopodobnie dlatego, że ich nie mam - odparł
Ethan spokojnie. - To rysunek mojego siostrzeńca.
Nelson podszedł do biblioteczki i zdjął z półki pierwszą z
brzegu książkę. Ethan rozpoznał czarno-czerwoną okładkę.
Była to historia morderstw dokonanych w San Francisco w
pierwszej połowie dziewiętnastego wieku.
Nelson od niechcenia przerzucał kartki.
-
Która żona cię zdradzała?
176
Jeśli chodzi o ścisłość, Ethana na pewno zdradzały dwie z
trzech małżonek, co do pierwszej, też miał swoje podejrzenia.
Guru religijnej sekty, z którym wyjechała, nie sprawiał
wrażenia świątobliwego mnicha. Ale Ethan wolał nie drążyć
tego tematu. Nie miał ochoty nawiązywać z Nelsonem męskiej
przyjaźni opartej na podobnych doświadczeniach.
-
Powiedziałem, że wiem, przez co przechodzisz. -
Podniósł kubek i przyjrzał się zimnej kawie. - Nie
obiecywałem, że opowiem ci historię swojego życia. - Doszedł
do wniosku, że nie ma ochoty na kawę, i postawił kubek na
biurku. - Lepiej od razu przejdź do rzeczy. Zaoszczędzi nam to
wiele czasu.
-
W porządku. - Nelson zamknął książkę i odłożył ją na
półkę. - Chcę, żebyś się dowiedział, z kim ona się widuje.
-
Nie.
Nelson odwrócił się do niego, zirytowany.
-
Do diabła, nie proszę o przysługę. Zapłacę ci twoją
zwykłą stawkę.
-
Nie.
-
W porządku, zapłacę ci moją zwykłą stawkę. Ile to
będzie? Dwa, trzy razy więcej? Podaj cenę. Pieniądze nie grają
roli.
-
Mowy nie ma.
-
Wychodzi regularnie - rzucił Nelson przez zaciśnięte
zęby. - Zorientowałem się w ubiegłym tygodniu. Zawsze we
wtorki i czwartki po południu. Sprawdziłem jej konto
bankowe. Od miesiąca wyciąga z niego większe sumy.
-
Nie. Mówię poważnie.
Nelson podszedł do biurka trzema wielkimi krokami i
położył dłonie płasko na jego blacie.
-
Nie mogę wziąć do tego nikogo z moich ludzi, bo po
dwóch minutach w całej firmie huczałoby od plotek. Chcę tego
uniknąć.
177
-
Nie wezmę tej sprawy. Nie cierpię rozwodowej
szarpaniny. To zawsze jest przykre, a staje się znacznie gorsze,
kiedy klient jest jednocześnie przyjacielem albo wspólnikiem
w interesach.
-
Nie ma w tym nic osobistego. To tylko biznes.
-
Zbieranie dowodów do spraw rozwodowych nigdy
nie jest jedynie biznesem - odparł Ethan. - Wiesz równie
dobrze jak ja, że bez względu na to, jak bardzo klient chce
poznać prawdę, nigdy nie jest zachwycony, kiedy ją w końcu
usłyszy.
-
Ja
nie
jestem
zwykłym
klientem.
Jestem
profesjonalistą Nie będę miał do ciebie pretensji, jeśli podasz
mi nazwisko drania, z którym spotyka się moja żona.
-
Oczywiście, że będziesz miał pretensje. Co więcej,
nigdy mi nie wybaczysz, że zrobiłem zdjęcia twojej żonie,
kiedy wchodziła do pokoju hotelowego z innym facetem.
Nelson, wyraźnie wstrząśnięty, patrzył na niego w
milczeniu, otwierając i zamykając usta. Opanował się w końcu
i wyprostował plecy.
-
Dramatyzujesz - mruknął pod nosem.
Wyglądał jak ktoś, komu pęka serce. Radnor kochał żonę.
-
Pytałeś ją, gdzie chodzi we wtorki i czwartki? - spytał
Ethan ostrożnie.
-
Nie. - Nelson potrząsnął głową. - Wymyśliłaby
pewnie historyjkę o fryzjerze albo aerobiku. Nie chcę tego
słuchać. Muszę znać prawdę.
Ethan zrozumiał, że Radnor boi się pytać.
-
Posłuchaj - powiedział tak łagodnie, jak tylko
potrafił. - Mam zamiar mieszkać i pracować w Whispering
Springs długi, długi czas. To oznacza, że będziemy często na
siebie wpadać. Z pewnością pojawią się inne konflikty, takie
jak ten, który dotyczy Valdeza. Będziemy się przypadkiem
spotykać w restauracjach i na stacjach benzynowych.
-
I co z tego?
178
-
Dla żadnego z nas nie będzie to problemem, jeśli nie
przekroczymy pewnej granicy. Jak sam powiedziałeś, obaj
jesteśmy profesjonalistami. Konkurencja to normalna rzecz.
Ale jeśli potwierdzę twoje najgorsze podejrzenia co do
romansu żony, wszystko nabierze osobistego wymiaru i może
się zrobić naprawdę nieprzyjemnie.
Nelson patrzył na Ethana przez dłuższą chwilę.
-
Mówisz poważnie, prawda? - powiedział w końcu. -
Nie weźmiesz tej sprawy.
-
Tak.
Nelson ponownie rozejrzał się po gabinecie z wyrazem
niesmaku na twarzy.
-
Sądząc po twoim biurze, przydałoby ci się duże
zlecenie.
-
Może. - Ethan wzruszył ramionami. - Ale i bez niego
nie umrę z głodu.
-
Oczywiście, że nie. Mam wrażenie, że potrafisz o
siebie zadbać - rzucił Nelson chłodno. - Ciekaw jestem, czy
Zoe podoba się, że chcesz być płotką?
Pytanie to zaskoczyło Ethana.
-
Chyba mówiłem już, że wolę określenie „działalność
niszowa".
-
Owszem - zgodził się Nelson - działalność niszowa.
Więc Zoe nie ma nic przeciwko temu, że nie jesteś już w
pierwszej lidze, tak jak kiedyś w Los Angeles?
-
Zoe uważa, że moja praca to powołanie.
-
Bardzo romantyczne spojrzenie.
-
Chyba tak.
-
Ja też patrzyłem tak na swoją pracę. - Nelson
podszedł do drzwi, zatrzymał się i jeszcze raz rozejrzał po
pokoju. - Kiedy zaczynałem, myślałem, jak fajnie byłoby mieć
biuro takie jak to. I może jeszcze ładną,, wygadaną sekretarkę.
Czekać, aż w drzwiach stanie kolejna piękna, tajemnicza
klientka. I może się z nią później przespać.
179
-
Sypianie z klientkami to zazwyczaj błąd.
-
Co ty powiesz? A sądzisz, że jak poznałem moją
żonę? Ale ty chyba sam wiesz, jak się kończą romanse z
klientkami, prawda? Doszły mnie plotki, że tak właśnie
poznałeś Zoe.
Ethan milczał.
Nelson zresztą nie oczekiwał odpowiedzi. Wyszedł z
gabinetu, przeszedł szybko przez drugi pokój i zamknął za sobą
drzwi.
Ethan siedział bez ruchu, słuchając ciężkich kroków
Radnora na schodach i rozmyślał o tym, jak obaj pogwałcili
najistotniejszą zasadę obowiązującą w ich profesji.
Gdyby mógł cofnąć czas, czy przespałby się z Zoe, kiedy
była tylko jego klientką? Czy wymyśliłby pretekst, żeby
skłonić ją do małżeństwa? Czy później starałby się tak bardzo,
by dać temu małżeństwu realną szansę?
Trzy razy tak.
Rozdział 26
O piątej trzydzieści tego popołudnia wstał, przeciągnął się,
wziął swój notes i zszedł na dół, aby ponownie skonsultować
się ze swoim doradcą.
Wszedł do księgarni i znalazł Singletona zgarbionego
przed ekranem komputera w małym biurze.
-
Drzemiesz czy naprawdę pracujesz? - Ethan oparł się
ramieniem o framugę drzwi - Nie płacę ci za przysypianie w
pracy.
-
To stary zwyczaj konsultantów. - Singleton zdjął
okulary i zaczął masować skronie palcami. - Myślałem, że o
180
tym wiesz. Do diabła, ile razy wchodzę do twojego gabinetu,
siedzisz z nogami na stole.
-
To znak, że głęboko nad czymś myślę.
-
Głęboko? Zapamiętam to sobie. - Singleton odsunął
się od komputera i odwrócił krzesło tak, żeby mógł patrzeć na
Ethana. - Czy te głębokie przemyślenia przy noszą jakieś
owoce?
Ethan otworzył notatnik.
-
Wygląda na to, że Lindsey Voyle jest osobą, za którą
się podaje. Ma trzydzieści dziewięć lat. Była żoną prezesa
dużej stacji telewizyjnej, który rozwiódł się z nią w ubiegłym
roku, żeby poślubić ambitną aktoreczkę, o połowę młodszą od
siebie.
-
Rany, a to niespodzianka.
Ethan nie zwrócił na to uwagi.
-
Lindsey i jej mąż wiedli światowe życie. Przyjęcia,
premiery filmowe, imprezy charytatywne.
-
Whispering Springs musi jej się wydawać nudne. Czy
ona rzeczywiście pracuje jako dekorator?
-
Tak. - Ethan przewrócił kolejną kartkę swojego
notatnika. - Zaczęła już w Los Angeles. Projektowała wystrój
biur i rezydencji kilku wielkich gwiazd. Zdaje się, że rozwód
był trudny i głośny, nawet jak na Hollywood, ale Lindsey
dostała dość pieniędzy, żeby kupić dom w Desert View i
otworzyć nową firmę. Nienotowana. Żadnych białych plam w
życiorysie.
-
To było dość proste, prawda? - Singleton zabębnił
palcami o blat biurka. - Ja miałem trudniejsze zadanie.
-
Dostajesz trudne zadania, bo jesteś ekspertem, który
dostaje za to kupę forsy. Co zdziałałeś?
-
Skontaktowałem się z naszym starym kumplem
Merchantem.
181
Ethan
drgnął,
podekscytowany.
Merchant
był
tajemniczym internetowym pośrednikiem. To on sprzedał Zoe i
Arcadii ich nowe tożsamości, kiedy uciekły ze szpitala.
-
No i? - zapytał niecierpliwie.
-
Przysięga, że nikt się nie włamał do jego systemu.
Mówi, że jeśli ktoś odnalazł Arcadię, nie dostał informacji od
niego. - Singleton urwał.
-
Domyślam się, że jest jakieś ale.
Singleton wziął głęboki oddech.
-
Merchant jest bardzo dobry, ale zawsze znajdzie się
ktoś, kto jest lepszy. Fałszywa tożsamość nigdy nie jest
perfekcyjna. Potwierdzają to przypadki osób, którym nie udało
się przeżyć, mimo rządowego programu ochrony świadków.
-
To prawda - mruknął Ethan. Podekscytowanie
minęło. Ale z drugiej strony, co on sobie wyobrażał?
Oczywiście, że nie mogło być aż tak łatwo. - Można znaleźć
szukaną osobę innymi sposobami, nie tylko włamując się do
systemu faceta, który sprzedał jej fałszywą tożsamość.
-
Właśnie, sam wiesz. Na tym polega twoja praca.
-
Grant Loring zarabiał na różnych przekrętach
finansowych - powiedział Ethan powoli. - Tacy faceci muszą
wiedzieć, jak zdobyć potrzebne informacje. Możemy założyć,
że jeśli on żyje, wie o finansowych sekretach Arcadii znacznie
więcej, niż jej się wydaje.
-
Jest też dobra wiadomość - dodał Singleton. -
Merchant uważa, że jest mi winien przysługę po tym, co się
stało, kiedy parę tygodni temu zginął plik z danymi Zoe.
Obiecał mi, że zajmie się tą sprawą, a biorąc pod uwagę jego
dokonania, sądzę, że ma dostęp do źródeł, o których istnieniu
ja nie mam pojęcia.
Ethan w roztargnieniu stukał rogiem notesu o framugę
drzwi.
182
-
To nie tak, że nie mamy punktu zaczepienia. Dzięki
Arcadii wiemy o Loringu bardzo dużo. Jeśli pojawi się na
naszym terenie, wpadniemy na jego ślad.
-
Arcadia mówiła, że Grant jest bardzo ostrożny.
-
Na pewno nie zatrzymał się w żadnym hotelu ani
motelu tutaj, w mieście. Sprawdziłem to rano.
-
Więc zostaje nam Phoenix. - Singleton skrzywił się i
założył ręce za głowę. - Dobrze że, jak powiedziałeś, dzięki
Arcadii sporo o nim wiemy. Rozmawiałem z nią dziś rano.
Podała mi całą listę jego nawyków i dziwactw, nie tylko
zawodowych. Wiem, co lubi jeść i jakie nosi ubrania, znam
jego ulubione wina i marki samochodów.
-
Kobieta, która mieszkała z mężczyzną pod jednym
dachem, wie o nim znacznie więcej, niż mu się zdaje.
-
Pewnie dlatego, że kobiety przywiązują wagę do
drobiazgów, którymi mężczyźni na ogół nie zawracają sobie
głowy. To żona martwi się twoim poziomem cholesterolu i
przypomina ci o badaniach prostaty.
-
Hm - zamyślił się Ethan. - Żadna z moich byłych żon
nie martwiła się nigdy moim zdrowiem. Twoim zdaniem to
oznacza, że nie traktowały tych związków poważnie?
-
Może. Czy Zoe wspominała już coś o twojej
prostacie?
-
Nie. Ale zauważyłem niedawno, że kupiła mi krem z
jeszcze wyższym filtrem przeciwsłonecznym.
Singleton gwizdnął przeciągle.
-
Więc stąd ta promienna, młodzieńcza cera.
-
Jeszcze jedna taka uwaga, a nie dam ci się pobawić
moją nową latarką. - Ethan odsunął się od drzwi i odwrócił do
wyjścia, ale nagle coś mu się przypomniało. - Tak przy okazji
Jeff powiedział mi, że odbył z tobą długą rozmowę. Widać, że
poczuł się lepiej. Dzięki.
-
Ta rozmowa przydała się nam obu. - Singleton
wpatrywał się w ekran komputera, jakby zobaczył tam coś
183
niezwykle interesującego. - Ja wyciągnąłem z niej tyle samo
korzyści, co on.
-
Cieszę się. Więc kiedy masz zamiar umówić się z
Bonnie?
-
Nie powinieneś już wracać do pracy?
-
Prawdę mówiąc, powinienem wracać do domu. -
Ethan spojrzał na zegarek i ruszył do drzwi. - Zoe na mnie
czeka.
-
Szczęściarz z ciebie - mruknął Singleton.
Powiedział to tak cicho, że Ethan ledwo dosłyszał jego
słowa.
Zastał Zoe na parkingu przed domem. Próbowała
wyciągnąć z bagażnika swój czarny worek i dwie wielkie torby
z zakupami. Była zgięta wpół i pochylona do przodu, co
pozwoliło mu podziwiać jej niezwykle zgrabną pupę. Wysiadł
z samochodu.
Zoe umieściła jedną torbę w zagięciu łokcia i sięgała
właśnie po drugą, kiedy się do niej zbliżył.
-
Ja je wezmę - powiedział. Zoe drgnęła i omal nie
uderzyła głową w klapę bagażnika.
-
Ethan! Nie słyszałam cię.
-
Pewnie dlatego, że potrafię poruszać się zupełnie
bezszelestnie.
-
Naprawdę? - Zoe spojrzała na jego stopy. - A ja
myślałam, że to dlatego, że masz na nogach adidasy.
-
To nie są adidasy. - Ethan zdjął worek z jej ramienia.
- To wyprodukowane z najnowocześniejszych materiałów
obuwie sportowe.
-
Rozumiem. To wszystko wyjaśnia.
Ethan wyjął drugą torbę z bagażnika i zaczekał, aż Zoe
zatrzaśnie klapę. Potem razem ruszyli w stronę zielonej bramy
z kutego żelaza.
184
-
No i co? - Zoe wyciągnęła klucze z torebki i
otworzyła bramę. - Jak ci dzisiaj poszło? Znalazłeś coś na
temat Lindsey Voyle?
-
Wiem, że nie będziesz chciała tego słuchać, ale
wygląda na to, że ona jest dokładnie tą osobą, za jaką się
podaje - niedawno rozwiedzioną dekoratorką wnętrz z Los
Angeles, która właśnie otworzyła interes w Whispering
Springs.
-
Nie wydaje ci się dziwne, że ktoś z Los Angeles
chciał przeprowadzić się do tego miasta, żeby zacząć wszystko
od nowa?
Ethan tylko popatrzył na nią w milczeniu. Zoe
zmarszczyła brwi.
-
W porządku, ty jesteś z Los Angeles i przyjechałeś tu
zacząć wszystko od początku. Widzisz? To tylko potwierdza
moją teorię. Twoje życie nie jest całkiem normalne.
-
A tak się staram.
-
Nie traktujesz Lindsey Voyle poważnie, prawda?
-
Kochanie, przysięgam, że dokładnie ją sprawdziłem.
Do czasu, kiedy się tu przeprowadziła, urządzała domy gwiazd
filmowych i piła szampana ze sławnymi i bogatymi ludźmi. W
jej życiu nie ma żadnej tajemnicy.
-
Ale...
-
Nie mam żadnych niezwykłych psychicznych
zdolności, ale sama mówiłaś, że w takich sprawach zwykle
można polegać na mojej intuicji.
Zoe poddała się niechętnie.
-
Chyba tak.
Ethan ujął ją dłonią pod brodę i musnął jej usta wargami.
Kiedy poczuł, że trochę się rozluźniła, podniósł głowę.
-
Chciałbym, żebyś miała trochę zaufania do swojego
prywatnego detektywa. Dobrze?
Zoe uśmiechnęła się lekko.
-
Dobrze.
185
Przeszli przez bramę.
-
Nie mam żadnych ekscytujących wiadomości o
Lindsey Voyle, ale za to właściciel konkurencyjnej firmy
złożył mi dziś interesującą wizytę.
-
Nelson Radnor? - Zoe zmarszczyła brwi, znowu
zatroskana. - Chodziło o Valdeza? Obawiałam się, że będzie
wściekły.
-
Nie na tyle, żeby nie złożyć mi bardzo intratnej
propozycji.
-
Znowu proponował ci pracę u siebie? - skrzywiła się
Zoe. - To mnie nie dziwi. Byłbyś świetnym nabytkiem dla jego
firmy. Zakładam, że mu odmówiłeś? -
-
Właściwie to chciał, żebym śledził jego żonę.
Podejrzewa, że ona ma romans.
-
Och, nie. - Zoe zatrzymała się i spojrzała na niego
przerażona. - Odmówiłeś mu, prawda?
-
Oczywiście. Fakt, że pochodzę z południowej
Kalifornii, nie oznacza jeszcze, że mam móżdżek surfera.
Powiedziałem mu, że raczej nie zajmuję się zbieraniem
dowodów do spraw rozwodowych i że na pewno nie podejmę
się tego dla kogoś, kto sam pracuje w tej branży.
Zoe wzdrygnęła się i ruszyła przed siebie.
-
To by cię postawiło w wyjątkowo paskudnej sytuacji.
Sprawa
Katherine
Compton
i
tego
Morrowa
była
wystarczająco ciężka. Wyobraź sobie tylko, jak by było,
gdybyś wziął tę sprawę i odkrył, że żona Radnora rzeczywiście
ma romans. Na pewno nie podziękowałby ci za taką
wiadomość.
-
Wytłumaczyłem mu mój punkt widzenia. Nie był
zadowolony, ale chyba zrozumiał.
Zatrzymali się przed wejściem do budynku. Zoe otworzyła
drzwi swoim kluczem.
Dokładnie w tej samej chwili uchyliły się też drzwi biura
administratorki i stanęła w nich Robyn Duncan. Ethan
186
dostrzegł, że jej pewność siebie przygasła trochę na jego
widok. Robyn skoncentrowała więc swoją uwagę na Zoe.
Ethan nawet nie zwolnił. Od razu zaczął wchodzić na
schody. Nie wtrącaj się Truax, nic tu po tobie, pomyślał.
-
Czekałam na panią, Zoe - szybko powiedziała Robyn.
- Mam mały problem z zamkiem w pani drzwiach.
Ethan zmartwiał. Stanął i odwrócił się gwałtownie.
-
Nie ma żadnego problemu - odparła Zoe, nie
zatrzymując się.
-
Owszem, jest - powiedziała Robyn. - Nie mogę go
otworzyć moim kluczem.
-
To dlatego, że zmieniłam zamek. - Zoe zaczęła
wchodzić na drugie piętro.
Minęła Ethana, który stał tam, gdzie się zatrzymał.
-
Zgodnie z regulaminem budynku, administrator musi
mieć dostęp do wszystkich mieszkań - stwierdziła Robyn. -
Takie są zasady bezpieczeństwa i higieny.
-
Poprzedni administrator nie miał nic przeciwko temu,
że zmieniłam zamek.
-
Poprzedni administrator już tu nie pracuje. - Robyn
odchrząknęła. - Biorąc pod uwagę jego stosunek do pracy,
pewnie nawet o tym nie wiedział.
Prawda, pomyślał Ethan. Ale rozsądek podpowiedział mu,
żeby trzymać usta zamknięte.
-
Wynajęłam
mieszkanie
od
poprzedniego
administratora, więc jak sądzę, obowiązują mnie ustalenia, na
które się wtedy zgodziłam. - Zoe zatrzymała się w połowie
schodów i z góry zimno spojrzała na Robyn. -Jakiekolwiek
próby zmian zawartej wówczas ustnej umowy uznam za
pogwałcenie moich praw jako najemcy. Jeśli będzie pani
nalegać, skonsultuję się z prawnikiem.
-
Nie ma takiej potrzeby - powiedziała Robyn szybko. -
Jestem pewna, że dojdziemy do porozumienia. Może pani
zatrzymać ten nowy zamek, aleja muszę dostać klucz.
187
-
Mowy nie ma.
Ostatnią rzeczą, na jaką Ethan miał ochotę, było wtrącenie
się do tej wymiany zdań, ale w tej chwili nie miał już wyjścia.
Spojrzał na Robyn.
-
Mogę zapytać, jak to się stało, że zauważyła pani
dzisiaj zmianę zamka w drzwiach Zoe?
Robyn zesztywniała, przybierając postawę jednocześnie
defensywną i waleczną.
-
Zauważyłam to, kiedy chciałam wpuścić do waszego
mieszkania fachowca. Chociaż wolałabym, żeby w przyszłości
informowali mnie państwo o planowanych naprawach i
dostawach do waszego mieszkania. W ten sposób będę mogła
zapobiec ewentualnym konfliktom z innymi lokatorami.
Ethan zauważył, że Zoe nagle zacisnęła dłoń na poręczy z
taką siłą, że aż zbielały jej kostki. Spojrzała na niego,
przerażona. Ethan natomiast spojrzał uważnie na Robyn
Duncan.
-
Chce pani powiedzieć, że ktoś prosił panią dzisiaj o
wpuszczenie go do mieszkania Zoe?
-
Właśnie to chcę powiedzieć. Jak już wspomniałam,
mimo że nie była to planowana naprawa, chciałam
wyświadczyć państwu przysługę i wpuścić tego człowieka.
Wtedy właśnie odkryłam, że mój klucz nie otwiera zamka.
-
Kto to był? - spytał Ethan.
Robyn zmarszczyła brwi.
-
Powiedział, że przyszedł naprawić telewizor. To było
koło południa. Miał dużo szczęścia, że w ogóle zastał mnie w
biurze. Na drzwiach jest informacja, w jakich godzinach tam
jestem. Zazwyczaj między dwunastą a pierwszą wychodzę na
lunch. Ale rozmawiałam akurat przez telefon, więc...
-
Nie wzywaliśmy nikogo do naprawy telewizora -
powiedział Ethan.
Robyn urwała wpół zdania. Przez chwilę tylko mrugała
oczami, potem zdołała się opanować.
188
-
Na pewno go wezwaliście. Miał prawidłowo
wypełniony formularz.
-
Miała pani zamiar wpuścić zupełnie obcego
człowieka do mojego mieszkania? - Zoe gotowała się ze złości.
- Co z pani za administrator?
Robyn sprawiała wrażenie głęboko urażonej.
-
Nigdy nie wpuszczam nikogo samego do mieszkań
lokatorów. Ustaliłam szczegółowe zasady dotyczące napraw i
dostaw. Jeśli najemcy nie ma w domu, ja towarzyszę takiej
osobie przez cały czas. Dlatego to takie ważne, by uprzednio
mnie o tym informować.
-
Proszę opisać tego człowieka - powiedział Ethan,
starając się nadać głosowi miły, spokojny ton. Nie było to
łatwe.
Robyn zamrugała oczami. W końcu zaczęła rozumieć, że
coś tu było nie tak.
-
Cóż, wyglądał jak... jak ktoś, kto przyszedł naprawić
telewizor - powiedziała. - Był w kombinezonie. Miał skrzynkę
z narzędziami i formularz.
-
Jakie miał włosy? - spytała Zoe ostro. - Był niski czy
wysoki?
-
W jakim był mniej więcej wieku? - dodał Ethan.
-
Włosy? - Robyn cofnęła się nerwowo w stronę
swojego biura -Nie zauważyłam.
-
Długie czy krótkie? - naciskał Ethan.
-
Krótkie. - Robyn zrobiła kolejny krok w tył. Jej usta
zaczęły drżeć. - Chyba. Nie jestem pewna. Miał czapkę na
głowie.
-
Podał pani swoje nazwisko? - spytał Ethan.
-
Nie. - Robyn nerwowo przełknęła ślinę. - Wydaje mi
się, że miał je napisane na kombinezonie, ale nie pamiętam go.
Było długie.
-
Nazwa firmy? - Zoe nie dawała za wygraną.
189
-
Nie pamiętam - wyszeptała Robyn. Jej oczy zaczęły
podejrzanie błyszczeć.
Cholera, zaraz się rozpłacze, pomyślał Ethan. To nam nie
pomoże.
-
Spokojnie. Chcemy po prostu wiedzieć, kto to był.
Wygląda na to, że mógł to być złodziej, który wiedział, iż nie
ma nas w domu. Próbował skłonić panią do wpuszczenia go do
naszego mieszkania, żeby ukraść telewizor albo komputer.
Robyn oblała się rumieńcem.
-
Nigdy bym na to nie pozwoliła.
-
Przyjrzała się pani jego samochodowi? - spytał Ethan
bez nadziei.
-
Nie - szepnęła Robyn.
-
Teraz pani rozumie, dlaczego wolę nie zostawiać pani
zapasowego klucza. - Zoe odwróciła się i zaczęła wchodzić na
schody. - Chodźmy, Ethan. Muszę się czegoś napić.
-
Jeśli przypomni się pani coś na temat tego człowieka,
proszę zostawić dla mnie notkę, dobrze?
-
Po co? - spytała Robyn trochę nieprzytomnie.
-
Ponieważ chciałbym go odszukać - wyjaśnił Ethan. -
I zapytać, dlaczego do diabła chciał wejść do naszego
mieszkania.
-
Może to nie był złodziej - powiedziała Robyn. - Może
po prostu pomylił adres.
-
Nigdy nie wiadomo. - Ethan ruszył schodami w górę
za Zoe. - Jeśli jednak był to złodziej, może spróbować wejść do
innego mieszkania jutro albo za tydzień. W końcu teraz już
wie, że pani otworzy mu drzwi.
Robyn wybuchnęła płaczem, odwróciła się na pięcie,
wbiegła do biura i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Zoe zatrzymała się na podeście, odwróciła i spojrzała na
zamknięte drzwi biura Robyn. Ogarnęły ją wyrzuty sumienia.
-
Potraktowaliśmy ją dość surowo, nie sądzisz? Może
powinnam pójść z nią porozmawiać.
190
-
Nawet o tym nie myśl. - Ethan dotarł do szczytu
schodów i wszedł na korytarz. - Zasłużyła sobie na to.
-
Chyba masz rację. - Zoe ruszyła za nim. - Ethan?
-
Tak?
-
Myślisz to samo co ja, prawda? Że może to nie był
zwykły złodziej? Że to może mieć związek z Arcadią?
-
To możliwe, owszem. - Ethan zaczekał, aż Zoe
otworzyła drzwi. - Zadzwonię do Harry'ego i Arcadii i powiem
im, co zaszło.
Weszli do mieszkania. Ethan postawił zakupy na
kuchennym blacie i wyciągnął telefon.
-
Ale jeśli chodzi o Arcadię - powiedziała Zoe. -
Dlaczego ten człowiek próbował się dostać do naszego
mieszkania?
-
Może wie, że jesteście sobie bliskie. Może postanowił
zebrać więcej informacji na jej temat i doszedł do wniosku, że
najłatwiej będzie mu je uzyskać od jej najlepszej przyjaciółki.
Zoe sięgnęła do jednej z toreb i wyciągnęła z niej karton
mleka. Spojrzała na Ethana w zamyśleniu.
-
Tym razem mężczyzna. Już nie kobieta w kapeluszu i
z aparatem fotograficznym. Jeśli istotnie kryje się za tym Grant
Loring, to ma wielu wspólników. Przynajmniej dwóch.
-
Chyba że tym facetem od telewizora był Loring w
przebraniu.
-
O Boże, nie pomyślałam o tym. Gdyby tylko
Spiczastoucha była w stanie go opisać.
-
Typowy świadek. Na nic nie zwracała uwagi. - Ethan
przyłożył telefon do ucha. - Czemu zresztą miałaby to robić?
Zoe prychnęła z pogardą.
-
Interesowało ją tylko to, że nie przestrzegałam jej
uświęconego regulaminu.
Ethan patrzył, jak wkłada karton z mlekiem do lodówki.
Etykieta nie wyglądała znajomo.
-
Co to jest, do diabła?
191
-
Mleko sojowe. - Zoe odwróciła się, żeby wyjąć z
torby brokuły. - Podobno obniża poziom cholesterolu i ma
dobry wpływ na prostatę.
-
Naprawdę? - Nagle zaczął patrzeć w przyszłość z
większym optymizmem. Zoe martwi się o jego zdrowie. To na
pewno dobry znak.
Kiedy Harry odebrał wreszcie telefon, Ethan ciągle się do
siebie uśmiechał.
Rozdział 27
Później, kiedy sprzątnęli ze stołu i poukładali naczynia w
zmywarce, Zoe nalała brandy do dwóch szklanek i zaniosła je
do pokoju
Ethan znowu rozmawiał przez telefon, tym razem z
Singletonem. Była to już piąta czy szósta rozmowa
telefoniczna tego wieczoru.
Zoe postawiła szklanki na stoliku i spojrzała na męską,
inteligentną twarz Ethana. Był bardzo skupiony i mówił do
Singletona tym spokojnym, obojętnym tonem, jakiego używał
zawsze, kiedy pracował nad jakąś sprawą. W całej jego postaci
kryły się wielka siła i energia, nad którymi całkowicie
panował.
Zoe podziwiała jego wytrwałość. Musiał być bardzo
zmęczony. Po nocnej wizycie Harry'ego i Arcadii żadne z nich
nie wróciło już do łóżka. Ale podczas gdy Zoe spędziła
większość dnia, martwiąc się o Arcadię i próbując dopasować
osobę Lindsey Voyle do całej tej łamigłówki, Ethan
nieprzerwanie pracował.
192
Przyszło jej do głowy, że może Ethan rzucił się w wir
pracy, by oderwać się od swoich smutnych listopadowych
wspomnień.
-
...Racja. Zgadzam się. Zadzwoń, kiedy dowiesz się
czegoś nowego. - Ethan przerwał połączenie, a potem
zanotował coś na kartce papieru. Odłożył długopis i zauważył
szklankę z brandy. - Dziękuję.
-
Proszę bardzo. - Zoe usiadła na kanapie naprzeciw
niego i podciągnęła nogi pod siebie. - Co ci powiedział
Singleton?
-
Merchant się z nim skontaktował. - Ethan podniósł
szklankę, rozparł się wygodnie w fotelu i rozprostował nogi. -
Twierdzi, że znalazł faceta, który prawdopodobnie sprzedał
Loringowi nową tożsamość.
-
To wspaniała wiadomość. Jeśli poznamy nowe
nazwisko Loringa, będzie nam znacznie łatwiej go odnaleźć.
-
Niekoniecznie. Mógł je znowu zmienić. - Ethan upił
łyk brandy i opuścił szklankę. - Ale taka informacja może się
przydać, to pewne.
-
Co o tym wszystkim myślisz?
Ethan odchylił głowę na oparcie fotela.
-
Cóż, wychodzimy z założenia, że Loring gdzieś się tu
czai, czekając na dogodny moment, żeby dopaść Arcadię. A
jeśli to założenie jest błędne?
-
Sam mówiłeś, że to najbardziej logiczna teoria.
-
Jeśli istotnie tak jest, musimy się na to przygotować. -
Spojrzał jej w oczy. - Ale są też inne możliwości. - Obracał
powoli szklankę w dłoniach. - A co do tego dziwnego uczucia,
które miałaś w bibliotece i w biurze Arcadii...
Zoe zesztywniała. Szklanka w jej ręce zadrżała lekko.
Bardzo ostrożnie postawiła ją na stoliku.
-
Co mam ci powiedzieć, Ethan? Że wszystko to tylko
sobie wyobraziłam?
193
-
Nie. - Ethan upił nieco brandy. - Nie, chyba że
rzeczywiście wszystko to sobie wyobraziłaś.
-
Nie - odparła stanowczo.
-
Wierzę ci. Nie wiem, co tak cię zaniepokoiło w tych
miejscach, ale nie mam zamiaru deprecjonować twojej... eee...
intuicji.
Zoe nie odpowiedziała. Była zbyt wyczerpana, by kłócić
się o to, czy posiada paranormalne zdolności, czy też nie. Ostra
wymiana zdań była ostatnią rzeczą, na jaką oboje mieli w tej
chwili ochotę.
Przez pewien czas milczeli. Pili brandy w zupełnej ciszy.
Po chwili Zoe postanowiła zmienić temat i wrócić do rozmowy
przerwanej przez Robyn Duncan.
-
Ciągle nie mogę uwierzyć, że Nelson Radnor chciał
cię wynająć do śledzenia jego żony - powiedziała. - Ma cały
tłum własnych detektywów.
-
Nie chciał brać do tej roboty żadnego ze swoich ludzi,
żeby uniknąć plotek w firmie.
-
Rozumiem, byłoby to dość krępujące - westchnęła
Zoe. - Ale to mimo wszystko dziwne, że w ogóle chciał to
komuś zlecić. No wiesz, to jego żona, a on jest świetnie
wyszkolonym detektywem. Czemu sam nie chciał się tym
zająć? Po co mieszać do tak intymnej sprawy osoby trzecie?
Ethan rozkoszował się brandy.
-
Nelson chce poznać prawdę - powiedział w końcu. -
Nie znaczy to jednak, że miałby ochotę widzieć na własne
oczy, jak jego żona wychodzi z hotelowego pokoju z innym
facetem. To byłoby... - urwał na moment - trudne do
wytrzymania dla każdego mężczyzny.
Zoe wyczuła podtekst kryjący się za tymi słowami i
pomyślała o trzech poprzednich małżeństwach Ethana. Było
więcej niż prawdopodobne, że rozpad któregoś spośród nich
nastąpił z powodu romansu jednego z małżonków. A tego, że
to nie Ethan zdradził, Zoe była pewna na sto procent.
194
Jak na człowieka, który był żonaty już po raz czwarty,
Ethan miał bardzo staroświeckie poglądy na kwestie honoru,
wierności i uczciwości.
-
A gdyby odwrócić role? - powiedziała Zoe cicho. -
Jestem pewna, że kobiecie równie ciężko byłoby patrzeć na
męża wychodzącego z pokoju hotelowego z kimś innym.
-
Są ludzie, którzy muszą znać prawdę. - Ethan
postawił pustą szklankę na stoliku. — Więc wynajmują
prywatnych detektywów, żeby ją odkryli.
-
Myślę, że ty byś tego nie zrobił. Gdybyś chciał
poznać prawdę, odkryłbyś ją sam. Nie wynająłbyś nikogo,
żeby odwalił za ciebie brudną robotę.
-
Tak - zgodził się Ethan. - Ja nikogo bym nie wynajął.
W tej krótkiej odpowiedzi było coś mrocznego, gorzkiego.
Zoe nie wiedziała dokładnie, co to było, ale zaniepokoiło ją to.
O co tu chodzi? Po kilku sekundach ciężkiej, pełnej napięcia
ciszy, Zoe pojęła nagle, w czym rzecz i omal nie zakrztusiła się
brandy.
-
Ethan?
-
Tak?
-
Nie przyszło ci do głowy to, co myślę, że ci przyszło,
prawda? Nie przypuszczasz chyba... - urwała. Nie była w stanie
tego wyrazić. Z wielkim trudem zmusiła się do wypowiedzenia
tych słów. - Nie sądzisz chyba, że ja mam z kimś romans?
W pierwszej chwili Ethan wydawał się tym pytaniem
zaskoczony, zdezorientowany, jakby kazała mu w jednym
zdaniu wyjaśnić pochodzenie wszechświata. Opanował się
jednak szybko i spojrzał na nią chłodno i spokojnie.
-
Nie - powiedział tylko.
Zoe doszła do wniosku, że zabrzmiało to bardzo
jednoznacznie.
-
Co za ulga. - Wzięła szklankę i dla wzmocnienia
pociągnęła łyk brandy. - Przez chwilę wydawało mi się, że
wizyta Radnora obudziła w tobie pewne podejrzenia.
195
-
Ty byś mnie nie oszukiwała.
Wzruszyła ją niezachwiana pewność w jego głosie.
-
A ty nie oszukiwałbyś mnie. Mamy jednak ze sobą
coś wspólnego, prawda?
-
O tak, przynajmniej tyle.
Drugi raz w czasie pięciu minut serce podeszło Zoe do
gardła. O co mu teraz chodzi? Czuła się tak, jak na
niebezpiecznej kolejce w wesołym miasteczku. Odchrząknęła
nerwowo.
-
Podobne zasady moralne to podstawa udanego
związku.
Cholera.
Zabrzmiało
to
jak
cytat
z
poradnika
psychologicznego. Dziesięć prostych zasad doskonałego
małżeństwa doktor Zoe.
W oczach Ethana błysnęła iskierka rozbawienia.
-
Wierz mi lub nie, ale sam do tego doszedłem. Zoe
miała już tego dosyć.
-
Ethan, o co ci właściwie chodzi? Zachowujesz się
dziwnie.
-
Przepraszam. - Ethan potarł kark dłonią. - To był
bardzo długi dzień.
Zoe postawiła stopy na podłodze.
-
Ustaliliśmy, że nie podejrzewasz mnie o romans.
Więc o co ci chodzi? Czuję, że to ma związek z nami, a nie z
Arcadią ani twoim bratem.
Powiedz mi.
Ethan spojrzał na nią przeciągle.
-
Czasem lepiej jest nie pytać.
-
Pytaj,
Ethan.
Proszę.
Nie
wytrzymuję
tej
niepewności. Nie wtedy, kiedy dotyczy ciebie.
Przez chwilę sądziła, że odmówi.
-
W porządku - powiedział w końcu. - Zastanawiam
się, czy żałujesz, że za mnie wyszłaś.
-
Co?!
196
-
Pomyślałem, że może czujesz się zobowiązana, żeby
wytrwać w tym małżeństwie. To ja zmusiłem cię do obietnicy,
że spróbujesz dać mi prawdziwą szansę. A należysz do osób,
które dotrzymują obietnic.
Zoe była tak zaskoczona, że tylko patrzyła na niego w
milczeniu. Była to ostatnia rzecz, jaką spodziewała się
usłyszeć.
-
Skąd przyszło ci do głowy, że mogę czegoś żałować?
- wyszeptała.
-
Czasami mam wrażenie, że wycofujesz się gdzieś w
głąb siebie i oddalasz ode mnie. - Patrzył wprost na nią, ale
jego twarz była nieprzenikniona. - Ostatnio robisz to coraz
częściej. Zwłaszcza wtedy, kiedy rozmawiamy o tym, co
czujesz, wchodząc do pewnych pomieszczeń.
-
Ethan... - zaczęła Zoe i urwała. Nie miała pojęcia, co
powinna powiedzieć. Miał rację, była coraz bardziej
sfrustrowana faktem, że nie wierzył w jej zdolności.
Ale czyż miała prawo zmuszać go, by uwierzył w coś, co
większość
racjonalnie
myślących,
inteligentnych
ludzi
uznałaby za uleganie złudzeniom w najlepszym przypadku, a w
najgorszym za rozmyślne oszustwo?
-
Mam wrażenie, że jeśli nie uwierzę w twój szósty
zmysł, nie będziesz w stanie znosić mnie jako swojego męża -
powiedział Ethan spokojnie. - Mam rację?
Zoe ogarnęła panika. To nie był właściwy czas ani miejsce
na taką rozmowę. Mieli teraz dość innych problemów.
W porządku, pomyślała, miałam zamiar odsunąć tę
rozmowę na potem. Rozpocząć ją w bliżej nieokreślonej
przyszłości. Sama jestem sobie winna. Nie chcę stracić tego
człowieka. Kocham go.
Ethan nie należał do ludzi, którzy mają w zwyczaju unikać
tego, co nieuniknione.
197
Zoe zebrała się w sobie i objęła kolana ramionami.
Musiała dwa razy przełknąć ślinę, zanim była w sianie
przemówić.
-
Obawiam się, że jeśli nie nauczysz się w końcu
akceptować tej części mojej osobowości - powiedziała cicho -
nie będziesz w stanie ze mną żyć. W każdym razie jako mąż.
Gdybyśmy byli tylko kochankami, może byłoby inaczej. Ale
małżeństwo to inna sprawa.
-
Inna sprawa?
Zoe poczuła tępy ból w okolicy serca. Spojrzała w dół i
zobaczyła, iż tak mocno splotła palce, że aż zbielały jej kostki
obu dłoni.
-
Ethan, byłam już w małżeństwie, w którym musiałam
ukrywać prawdę o sobie. Bardzo kochałam Prestona, ale
wiedziałam, że on nigdy nie byłby w stanie zrozumieć tego, co
się czasami ze mną dzieje. Obawiałby się o moje zdrowie
psychiczne. Prawdopodobnie próbowałby skłonić mnie do
wizyt u niezliczonych specjalistów. Cały ten stres stałby się w
końcu nie do zniesienia.
-
Więc nigdy mu nie powiedziałaś?
Zoe potrząsnęła głową.
-
Nie chciałam go tym obciążać, bo wiedziałam, jak by
to przeżył. I wiedziałam, jak sama bym to przeżyła. Ale
udawanie, że jestem... normalna wiele mnie kosztowało.
Później, po jego śmierci, budziłam się czasem przed świtem i
zastanawiałam, czy... czy... - zamknęła oczy, czując
wzbierające w nich łzy.
-
Zastanawiałaś się, czy gdyby Preston żył, wasze
małżeństwo przetrwałoby to, co uważasz za prawdę o sobie.
Zoe kiwnęła głową. Łzy zaczęły jej spływać po
policzkach. Cholera, cholera, cholera. Nie teraz. Akurat w tej
chwili nie chciała się rozkleić. Nie był to odpowiedni czas na
wielką scenę.
198
Zirytowana, rozplotła palce i otarła łzy wierzchem dłoni.
Oddychaj. Zachowuj się normalnie. Udawaj. Robiłaś to całe
życie.
Ale przy Ethanie nie chciała niczego udawać.
Kiedy się już trochę opanowała otworzyła oczy i
zobaczyła, że Ethan uważnie jej się przygląda.
-
I czułaś się winna - skończył za nią.
-
Myślę, że wcześniej czy później musiałabym
powiedzieć Prestonowi prawdę - przyznała. - Nie da się takiej
tajemnicy ukryć na zawsze. Nie przed własnym mężem.
Ethan wstał, podszedł do kanapy, schylił się i wziął Zoe w
objęcia.
-
Na wypadek gdybyś nie zauważyła, istnieje jedna
zasadnicza różnica między twoim pierwszym małżeństwem a
naszym - pociągnął ją do góry. - Fakt, że posiadasz pewne
psychiczne zdolności, nie jest dla mnie tajemnicą, pamiętasz?
-
Wiem, ale to na jedno wychodzi, bo ty mi nie
wierzysz.
-
Nie, to wcale nie to samo. Wiem, jesteś przekonana,
że masz te paranormalne zdolności. Osobiście uważam, że po
prostu masz znacznie większą intuicję niż inni ludzie. Ale bez
względu na to, jak każde z nas to interpretuje, wyjaśnijmy
sobie jedno. Ja nie uważam, że powinnaś iść do lekarza. Nie
jesteś szalona.
-
Ethan...
Pocałował ją szybko, zmuszając do milczenia. Ten
pocałunek zaparł jej dech w piersiach.
-
Miałaś kilka nieprzyjemnych doświadczeń z powodu
swojej intuicji - powiedział spokojnie. - Więc wydaje ci się, że
nie jesteś normalna.
Zoe zacisnęła dłonie.
-
Bo taka jest prawda. Nie jestem normalna.
-
Do diabła, ja też nie jestem normalny. Powiedziałem
ci kiedyś, że jestem dokładnym przeciwieństwem mojego brata
199
Drew. Jemu wszystko się udawało. Potrafił sprostać wszelkim
wyzwaniom. Był najlepszy, od przedszkola do potężnej
korporacji, której był prezesem. Po drodze znalazł czas, by
poślubić wspaniałą kobietę i mieć z nią dwóch cudownych
synów.
-
Wiem, co chcesz przez to powiedzieć - wyszeptała
Zoe. - Ale to nie jest konieczne.
-
Mnie natomiast nie udawało się nic - ciągnął Ethan z
goryczą. - Zostałem usunięty ze studiów. Mam za sobą trzy
rozwody i bankructwo. A to tylko kilka faktów z mojego życia,
które jest historią klęsk i porażek.
-
Przestań. - Zoe chwyciła go za nadgarstki. - Nie mów
tak. To nieprawda.
-
Nie uważam, że jesteś szalona, bo wierzysz w swoje
zdolności. - Ethan ujął jej twarz w dłonie.
-
Ethan?
-
Pragnę
cię
bardziej
niż
kogokolwiek
czy
czegokolwiek innego w całym swoim życiu.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, znowu zaczął ją całować.
Tym razem nie chciał już tylko zamknąć jej ust. W tym
pocałunku była pierwotna, dzika żądza. Całe jego ciało
emanowało pożądaniem. W jego ogniu rozpacz i desperacja,
jakie czuła jeszcze przed chwilą, zniknęły. Zoe wiedziała, że
namiętność, którą dzielą, nie rozwiąże wszystkich ich
problemów, była jednak potężnym narkotykiem. Używali go,
by odsunąć na jakiś czas myśli o niepewnej przyszłości.
Ethan wsunął język między jej wargi, czekając na reakcję.
Wyraźnie czuła jego erekcję. Świadomość, że ma nad nim taką
władzę, podniecała ją, sprawiała, że czuła się silna.
Zarzuciła mu ręce na szyję, szukając znowu jego ust.
Ethan chwycił jej głowę jedną ręką i przesunął wargami po jej
szyi, tak, by poczuła na skórze dotyk jego zębów. Udaje
niebezpiecznego kochanka, pomyślała. Nie . . . nie gra żadnej
roli. Czaił się w nim prawdziwy drapieżnik.
200
Było to bardzo podniecające uczucie. Wiedziała, że choć
w głębi serca Ethan jest łowcą, drapieżnikiem, należy do niej.
Ufała mu tak, jak nigdy dotąd nie ufała nikomu w całym
swoim życiu.
Wsunęła dłonie pod jego czarny podkoszulek i przejechała
paznokciami po wypukłych mięśniach jego klatki piersiowej.
Ethan na moment wstrzymał oddech, a potem wypuścił
powietrze z cichym jękiem, nie kryjąc pożądania.
Świat zawirował wokół niej, a kiedy znowu stanął,
odkryła, że leży na dywanie. Ethan nachylał się nad nią,
przytrzymując ją jedną ręką. Drugą rozpiął jej bluzkę i stanik.
Potem zaczął rozpinać jej spodnie, zsuwając je razem z
majtkami. Ubranie zatrzepotało w powietrzu i spadło w mrok.
Wsunął kolano między jej nogi i przesuwał je powoli w
górę, aż dotknął nim zwieńczenia jej ud. Wiedziała, że jest już
wilgotna, i była pewna, że on czuje to przez materiał spodni.
Musnęła dłońmi linię jego żeber pod koszulką. Ethan
nachylił się i wziął w usta jeden z jej sutków. A potem wsunął
w nią pałce.
Ruch jego ręki i ust na jej piersi to było więcej, niż mogła
wytrzymać. Uniosła biodra, próbując osłabić napięcie, ale
wtedy zaczęła je odczuwać jeszcze intensywniej.
Ogarnęła ją fala gorącej, niespokojnej energii, przynosząc
ze sobą pragnienie dekadenckiego zapomnienia. Ethan
wyzwolił ją pod wieloma względami. Mogła się z nim kłócić o
to, czy posiada paranormalne zdolności. Mogła też dać wyraz
swojej śmiałej, zmysłowej naturze. Dopóki nie spotkała
Ethana, nie podejrzewała nawet istnienia tej części swojej
osobowości.
Uświadomiła sobie, że dzieli swoje życie seksualne na
dwa etapy-przed Ethanem i razem z nim.
Przed Ethanem seks był przyjemnym, zazwyczaj
pogodnym doznaniem, brakowało mu jednak prawdziwego
ognia. Natomiast to, co zdarzyło się po spotkaniu z Ethanem,
201
zmusiło ją do zmiany zdania na temat miłości fizycznej. Seks z
Ethanem był intensywnym, wyczerpującym doświadczeniem o
temperaturze wrzenia.
To właśnie on uświadomił jej, że ma tak zdumiewająco
namiętną naturę. Odkrycie to było jeszcze bardziej
zaskakujące, niezwykłe i cudowne niż jej psychiczne
zdolności, które towarzyszyły jej przez całe życie.
Ethan delikatnie pieścił ją palcami. Zoe drżała, wyprężając
całe ciało. Dotknął ustami jej warg. Sięgnęła w dół, rozpięła
mu spodnie i wzięła do ręki twardą, nabrzmiałą męskość.
-
Chcę, żebyś we mnie wszedł - wyszeptała nagląco,
próbując nakierować go w odpowiednią stronę. - Teraz. Już.
Jego cichy śmiech drażnił jak język wielkiego drapieżnego
kota na jej skórze.
-
Jeszcze nie - powiedział z ustami przy jej szyi. -
Najpierw musisz mi pokazać, jak szybko i mocno mam to
zrobić.
Uśmiechnęła się do niego. W jego ramionach czuła się
nieskończenie tajemnicza i uwodzicielska.
-
Ach, właśnie o to chodzi. Czasem lubię powoli i
spokojnie. Jego oczy błysnęły w ciemności.
-
Potrafię się dostosować.
Wygięła się w łuk pod dotykiem jego palców,
zdecydowana dostać to, czego chciała. Poruszała się miarowo,
czując narastające stopniowo napięcie gdzieś w podbrzuszu.
Ethan pocierał kciukiem jej najwrażliwszy punkt. Kiedy nie
była w stanie dłużej tego wytrzymać, oplotła go nogami i
ścisnęła uda. Poczuła, że Ethan traci panowanie nad sobą.
Szeptał jej do ucha ostre, prowokujące słowa, które
doprowadzały ją do szaleństwa.
Czuła, że to już koniec.
Pchnęła go silnie, teraz już absolutnie zdeterminowana.
Położył się bez sprzeciwu na wznak, jego oczy lśniły w
202
oczekiwaniu najintensywniejszej przyjemności. Usiadła na nim
powoli.
Ethan chwycił ją za pośladki i uniósł biodra, mocno i
gwałtownie. Zadrżała. Ogarnęła ją fala rozkoszy.
-
Zoe.
Zacisnął palce, całe jego ciało zesztywniało. Poruszał się z
dziką, rytmiczną furią, aż oboje osiągnęli stan zapomnienia.
Długi czas potem poszli do sypialni. Zoe nie miała siły, by
włożyć piżamę. Wsunęła się pod kołdrę, a Ethan położył się
obok i przytulił ją mocno.
Wiedziała, że zasnął natychmiast. Jego ulubiony lek na
bezsenność ponownie zadziałał.
W jej przypadku nie był aż tak skuteczny. Mimo
wyczerpania, leżała jeszcze długo, rozmyślając o przeszłości i
przyszłości.
Tej nocy nie rozwiązali żadnego problemu. Ethan nadal
nie wierzył w jej zdolności. Z drugiej jednak strony nie uważał
jej za wariatkę tylko dlatego, że ufała swojemu szóstemu
zmysłowi. Nie była pewna, co o tym myśleć.
Nie tylko seks był inny z Ethanem. Z nim wszystko było
inne.
Przysunęła się bliżej do niego, rozkoszując się siłąi
ciepłem jego ciała.
Po chwili i ona zapadła w sen.
To była dobra noc.
Nic się jej nie przyśniło.
Rozdział 28
O wpół do siódmej następnego ranka wlała mleko sojowe
do dużej miseczki wypełnionej muesli i postawiła ją przed
203
Ethanem, który nie odrywał wzroku od leżącego na stole
otwartego notatnika.
Usiadła naprzeciw niego, wytrząsając z pojemnika jego
dzienną dawkę witamin.
-
Jaki jest plan A na dzisiejszy dzień?
-
Taki sam jak wczoraj. Szukać dalej.
Zoe otworzyła buteleczkę zawierającą tabletki wapna.
-
Mam pewien pomysł.
-
Tak? - Ethan wziął do ręki łyżkę, ciągle patrząc w
swoje notatki.
-
Lindsey Voyle ciągle jest niewiadomą w tej sprawie,
prawda? Ethan znieruchomiał z łyżką w ręce. Podniósł głowę i
spojrzał na nią uważnie.
-
Mówiłem ci, sprawdziłem ją bardzo dokładnie,
kochanie. Jest czysta. Nic jej nie łączy z Grantem Loringiem
ani z żadną inną osobą z listy wspólników i wrogów Loringa,
którą dała nam Arcadia.
Jego spokojny, rozsądny ton zirytował Zoe. Jeśli to
małżeństwo ma przetrwać, Ethan będzie musiał zrozumieć, że
jedna upojna noc nie wystarczy, by jego żona zapomniała o
własnym zdaniu.
-
Moja paranormalna intuicja wyczuła coś w dwóch
różnych miejscach, w których bywała ostatnio Lindsey Voyle.
Myślę, że to nie może być zwykły zbieg okoliczności. - Zoe
czuła, że jest uparta, ale postanowiła, że nie podda się łatwo.
-
Paranormalna intuicja? - uśmiechnął się Ethan. - Tak
będziesz to teraz nazywać?
-
Pomyślałam sobie, robiąc przed chwilą śniadanie, że
to odpowiednie określenie. I jest rodzajem kompromisu.
-
Aha. Cóż, cokolwiek się za nim kryje, nie pomoże
nam przy tej sprawie. Nie znalazłem niczego, co łączyłoby
Lindsey Voyle z tym, co przydarzyło się Arcadii.
-
Wiem. Ale może mnie uda się coś odkryć. -- Czułem,
że to powiesz. Zoe uśmiechnęła się słodko.
204
-
Więc może i ty masz jakieś paranormalne zdolności.
-
Nie.
-
Nie, nie masz takich zdolności? Ethan spojrzał na nią
groźnie spod zmrużonych powiek.
-
Nie, nie zrobisz tego, co sobie zaplanowałaś -
cokolwiek to jest - w domu Lindsey Voyle.
-
Miałam zamiar tylko trochę się tam rozejrzeć.
-
Nie.
-
Mogę tam bez problemu wejść, nie łamiąc prawa.
Lindsey jest jedną ze stałych klientek Arcadii. Arcadia na
pewno pomogłaby mi wymyślić jakiś pretekst, żebym mogła
odwiedzić Lindsey w domu. Niczego nie ryzykuję.
-
Ani trochę w to nie wierzę.
Zoe zjadła trochę płatków.
-
Mówię poważnie, Zoe. To ja prowadzę to śledztwo.
Co oznacza, że to ja decyduję, co robimy. Zrozumiano?
-
Nie sądzisz czasem, że boisz się stracić kontrolę? Nie
martwi cię to? - spytała Zoe.
-
Owszem, boję się tego, ale ani trochę mnie to nie
martwi. Lubię wszystko kontrolować. - Ethan nabrał na łyżkę
muesli i włożył ją do ust. Zaczął przeżuwać, ale nagle
znieruchomiał i z niedowierzaniem spojrzał w swoją miseczkę.
-
Co to jest, do diabła?
-
Pewnie chodzi ci o mleko sojowe - odparła Zoe. - Ma
trochę inny smak.
Ethan szybko przełknął to, co miał w ustach, chwycił
szklankę z sokiem pomarańczowym i jednym haustem
wychylił jej zawartość. Potem odstawił szklankę i pochylił się
nad miseczką z muesli, jakby badał jakąś obcą formę życia.
-
Dobre na prostatę i cholesterol, tak?
-
Czytałam artykuł na ten temat. Ethan pogrzebał w
miseczce łyżką.
-
Nie można wierzyć we wszystko, co wypisują w
gazetach.
205
-
Spróbuj, może za kilka dni przyzwyczaisz się do tego
smaku - ponagliła go Zoe. - A jeśli nie, wrócimy do
normalnego mleka.
Ethan nabrał muesli na łyżkę.
-
Nie obawiam się specjalnie o mój poziom
cholesterolu, ale, do diabła, dla prostaty zrobię wszystko.
Kiedy Zoe, tuż po ósmej, schodziła po schodach, spotkała
Robyn Duncan, która już na nią czekała.
-
Dzień dobry - powiedziała Robyn kwaśno. - Czy
mogłabyś wstąpić na chwilę do mojego biura?
-
Przykro mi. - Zoe zmierzała prosto do drzwi,
przyciskając do siebie torbę. - Jestem umówiona.
-
To zajmie tylko minutkę - powiedziała szybko
Robyn. - Mam bardzo ważną sprawę.
-
Naprawdę nie mam czasu.
-
Chodzi o skargę - w głosie Robyn zabrzmiała
złowroga nuta. Zoe zatrzymała się tuż przed drzwiami i
odwróciła powoli.
-
Jaką skargę? Robyn odchrząknęła.
-
Wczoraj późnym wieczorem zadzwonił do mnie pan
Hooper. Powiedział, że obudziły go jakieś hałasy dochodzące z
góry. Pan Hooper mieszka w IB, to mieszkanie dokładnie nad
waszym...
-
Doskonale wiem, gdzie mieszka Hooper.
-
Z początku sądził, że państwo przesuwacie meble, w
końcu jednak doszedł do wniosku, że dźwięki, które słyszy
wskazują na coś bardziej... intymnego.
-
Rozumiem. Hooper tak to określił?
-
Był zszokowany - powiedziała Robyn. - Żądał,
żebym natychmiast coś z tym zrobiła, bo nie mógł spać. Nie
chciałam przeszkadzać wam o tak późnej porze, więc
obiecałam mu, że porozmawiam z panią rano.
A więc tak wygląda sąsiedzka lojalność.
206
-
Hooper ma tupet, żeby zgłaszać skargę z powodu
kilku dźwięków, które usłyszał wieczorem?
-
Jako lokator tego budynku ma pełne prawo do ciszy
nocnej.
-
Mam gdzieś jego prawa. Może jeszcze się pani nie
zorientowała, ale to on wyrzuca te wielkie kartonowe pudła do
śmieci przed domem.
Robyn opadła szczęka. Patrzyła na Zoe zupełnie
zaskoczona.
-
Jest pani pewna? - spytała. - Ze wszystkich usunięto
adres, więc nie byłam w stanie dowiedzieć się, kto je tam
wyrzucił. Ale trudno mi uwierzyć, że to pan Hooper. Jako
lokator jest taki schludny i zawsze zachowuje porządek. Płaci
w terminie czynsz. Nigdy nikt się na niego nie skarżył.
Zoe ogarnęły wyrzuty sumienia. Nie należy donosić na
sąsiadów, przypomniała sobie. Była to podstawowa zasada.
-
Cóż, może to zresztą nie on - wybąkała. - To znaczy,
pomyślałam, że to on, bo to były pudła po komputerze, ale
może to jednak ktoś inny je wyrzucił.
Robyn opanowała się i wyprostowała plecy.
-
Zaraz porozmawiam z panem Hooperem i wyjaśnię tę
sprawę.
Cholera, pomyślała Zoe. Zło już się stało.
-
Dobry pomysł. - Odwróciła się na pięcie i otworzyła
drzwi. - Proszę mu też powiedzieć, że nie wydałabym go,
gdyby on pierwszy na mnie nie doniósł. - - Na litość boską,
mówi pani tak, jakby to było więzienie.
-
Cóż, w końcu mamy tu strażnika.
-
Wyjaśniałam już kilkakrotnie, że ja usiłuję tylko...
-
Wykonywać swoją pracę. Owszem, wspominała pani
o tym przy każdej okazji.
-
Regulamin istnieje po to, by wszyscy lokatorzy czuli
się dobrze w Casa de Oro...
207
Zoe wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi tak głośno, jak
zdołała. Jutro zapewne w regulaminie pojawi się nowy punkt,
dotyczący zamykania drzwi.
Telefon w biurze Ethana zadzwonił tuż przed dziewiątą.
Ethan szybko podniósł słuchawkę.
-
Truax Investigations.
-
Chciałbym rozmawiać z panem Truaksem. To ważne.
-
To ja.
-
Ach tak. Moje nazwisko Branch. Pracuję w firmie
remontowej pana Hulla. Mój szef wykonuje pewne prace na
zlecenie Treachera. Spotkaliśmy się jakiś czas temu, kiedy
przyjechał pan z żoną do domu. Byłem tam, żeby zostawić
sprzęt.
Ethan przypomniał sobie potężnie zbudowanego malarza.
-
Pamiętam.
-
Cóż, przykro mi to mówić, ale wygląda na to, że coś
się tam stało.
Ethan doszedł do wniosku, że dekoracja wnętrz jest na
ostatnim miejscu listy spraw do załatwienia tego dnia.
Człowiek musi znać swoje priorytety.
-
Moja żona zajmuje się odnawianiem domu -
powiedział. - Jeśli ma pan jakieś pytania, proszę zwrócić się do
niej.
-
Nie o to chodzi - odparł Branch. - Jest poważniejszy
problem.
-
To znaczy?
-
Wstąpiłem tam po spray, który wtedy zostawiłem.
Treacher chce, żebyśmy go użyli w innym domu.
Zoe nie będzie zadowolona, słysząc, że Treacher
postanowił zabrać spray, zanim zdążył go użyć w Nightwinds,
pomyślał Ethan.
-
I co w związku z tym? - zapytał niecierpliwie.
208
-
Włożyłem klucz do zamka i zobaczyłem, że drzwi są
otwarte. Z początku Sądziłem, że mój szef przysłał po spray
kogoś innego i ten ktoś zapomniał zamknąć drzwi.
Ethan wstał powoli, czując że oblewa go zimny pot.
-
Do rzeczy, Branch.
-
Tak, no więc, nie jestem pewny, bo wszystko jest
poprzykrywane i dlatego nie wiem, czy coś zginęło, ale
możliwe, że ktoś się tam włamał.
-
Gdzie pan teraz jest?
-
Siedzę w furgonetce przed domem.
-
Niech pan nie wchodzi do środka.
-
Już tam byłem i rozejrzałem się trochę. Jak już
mówiłem, z początku wydawało mi się, że wszystko jest w
porządku. A teraz właściwie nie ma się czego obawiać. Jeśli
ktoś tam był, zdążył uciec.
-
Proszę zostać przed domem i niczego nie dotykać.
-
Dobrze. Wie pan, nie jestem pewny, czy to włamanie.
Może po prostu ktoś zapomniał zamknąć drzwi.
-
Będę tam za piętnaście minut.
-
Jasne. Zostanę tu, dopóki pan nie przyjedzie.
-
Dziękuję.
Ethan odłożył słuchawkę i ruszył do drzwi. Na dole
zatrzymał się przy wejściu do księgarni.
-
Jadę do Nightwinds - powiedział do Singletona. -
Dzwonił jeden z malarzy. Sądzi, że ktoś się włamał do domu,
chociaż nie jest pewny.
Singleton spojrzał na niego znad okularów.
-
Mam pojechać z tobą?
-
Nie, poradzę sobie. Pewnie to nic takiego, ale lepiej
sprawdzić. Pracuj nad Loringiem. I zadzwoń do mnie, jak się
czegoś dowiesz.
-
Jasne.
209
Ethan
wyszedł,
przeciął
patio
i
wskoczył
do
zaparkowanego przy krawężniku samochodu. To pewnie
dzieciaki, pomyślał. Dzięki Bogu, przykrył basen.
Dojechał do Nightwinds w niecały kwadrans i zatrzymał
samochód tuż za furgonetką. Brancha w niej nie było.
Drzwi frontowe były szeroko otwarte. Wbiegł na schodki i
zajrzał do holu. Branch miał rację, nie było żadnych
widocznych śladów włamania. Wszystko przykrywała folia,
tak jak wtedy, kiedy był tu po raz ostatni.
-
Branch?
-
Tutaj, koło basenu - odkrzyknął malarz. - Znalazłem
tu kilka puszek po piwie.
Cholera. W każdym drzemie detektyw amator.
Ethan przeszedł przez hol i salon. Jedno skrzydło
oszklonych drzwi było otwarte. Branch był na zewnątrz, stał
tuż nad brzegiem basenu.
Coś tu jest nie tak.
Krystalicznie błękitna woda basenu migotała w słońcu.
W porządku, to problem numer jeden, pomyślał Ethan.
Przed przekazaniem domu w ręce malarzy zabezpieczył basen.
Teraz jednak ciężka plastykowa płachta leżała na patio.
Branch stał nad głębszą częścią basenu. Miał na sobie
czysty, biały kombinezon i czapkę z daszkiem, tak jak wtedy.
Jego muskularne ciało zdradzało pewne napięcie. W jednej
dłoni ściskał wielki malarski wałek.
Na białym uniformie nie było ani jednej plamki. Ethan
poczuł, że robi mu się zimno.
Rozejrzał się dookoła.
Różowe krzesła ogrodowe i leżaki stały tam, gdzie
zawsze, pod szerokim spadzistym dachem. Drzwiczki
niewielkiej szopy, w której znajdowała się pompa, były
zamknięte.
Branch patrzył na Ethana, spoza basenu, z krzywym
uśmiechem na ustach.
210
-
Sądziłem, że miał pan zaczekać przed domem -
powiedział Ethan.
-
Pomyślałem, że nie zaszkodzi, jeśli trochę się tu
rozejrzę. Wygląda na to, że jakieś dzieciaki chciały sobie
popływać.
Różowa krawędź basenu była sucha, poza jednym
miejscem. Ethan przyjrzał się plamie wilgoci, idąc wolno w
stronę Brancha. Zatrzymał się kilka kroków od niego.
-
Sądzę, że to nie były dzieci.
Pomyślał o rewolwerze, który został w jego biurze. To nie
był najmądrzejszy pomysł. Spojrzał na ręce Brancha. Na
szczęście widział je obie.
U stóp Ethana woda marszczyła się i falowała. Powietrze
było czyste i przejrzyste aż do bólu. Nie po raz pierwszy
doświadczył takiego surrealistycznego wrażenia; że jeśli ktoś
odezwie się za głośno albo poruszy zbyt szybko, pod
powierzchnią czystej wody nastąpi potężna eksplozja.
Malarz zacisnął palce na uchwycie wałka.
-
Przepraszam za ten fałszywy alarm.
-
Co ty właściwie kombinujesz, Branch?
Branch zesztywniał. Wszystkie mięśnie jego ciała napięły
się pod ubraniem. Ethan zdziwił się, że biały uniform nie
zaczął pękać w szwach.
Branch zmarszczył brwi, zaskoczony tym pytaniem.
-
O czym pan mówi?
-
Pracujesz dla Loringa?
Branch nawet nie drgnął na dźwięk tego nazwiska.
-
Nie znam nikogo o tym nazwisku. Mówiłem już,
pracuję dla Hulla, jednego z podwykonawców Treachera.
-
Więc może zadzwonimy do Hulla, żeby to
potwierdził?
Branch zaatakował bez uprzedzenia. Zrobił to tak
błyskawicznie, że detektyw nie miał wątpliwości, iż został
dobrze przeszkolony. Zamachnął się wałkiem, zamierzając
211
uderzyć Ethana w żołądek. Ale ten zauważył ruch jego ręki i
rzucił się na ziemię, z impetem uderzając o twardy różowy
beton. Ułamek sekundy później wałek przeciął powietrze w
miejscu, gdzie przedtem stał. Gdyby Branch trafił, zepchnąłby
go do basenu.
Fałszywy malarz zachwiał się, ale natychmiast ze
zwinnością
baletnicy
odzyskał
utraconą
na
moment
równowagę.
Ethan nawet nie próbował się podnieść. Przetoczył się w
stronę Brancha, chcąc podciąć mu nogi. Ten przeskoczył nad
nim, odwrócił się i podniósł wałek, szykując się do kolejnego
ciosu. Ethan uniósł ręce, przekręcił się na brzuch i wałek trafił
go w bark, a nie w gardło. Branch podniósł go znowu i uderzył
Ethana w odsłonięte w tej chwili żebra. Detektyw, oślepiony
bólem, przez moment nie był w stanie złapać tchu. Przekręcił
się znowu, chcąc uniknąć kolejnego ciosu i zyskać trochę na
czasie. Zatrzymał się na krawędzi basenu. Błękitna woda
syczała złowrogo.
Branch najwyraźniej doszedł do wniosku, że wałek tylko
mu przeszkadza. Odrzucił go i podbiegł do Ethana, który
zdążył się już podnieść na kolana. Mimo uniku, ciężki but
Brancha trafił go w ramię i przewrócił na ziemię. Palce Ethana
musnęły nogawkę spodni przeciwnika.
Branch odwrócił się, chcąc wymierzyć kolejnego
kopniaka. Ethan uniósł się i schwycił nogawkę białego
kombinezonu. Branch zachwiał się i zamachał ramionami, ale
tym razem stracił równowagę. Detektyw zebrał się w sobie i
resztką sił chwycił go drugą ręką za kolano. Przeciwnik
balansował przez chwilę na krawędzi basenu, krzycząc i
wymachując rozpaczliwie rękami. Umilkł natychmiast, gdy
uderzył w powierzchnię wody. Zadrgał konwulsyjnie i
znieruchomiał, unosząc się na wodzie twarzą w dół.
212
Ethan zerwał się na równe nogi i pobiegł do szopy.
Adrenalina chwilowo znieczulała tępy, pulsujący ból żeber i
ramienia.
Drzwi szopy nie były zamknięte na klucz. Nie zaskoczyło
go to. Wbiegł do środka i zobaczył, że drzwiczki szafki, w
której znajdował się transformator, są otwarte.
To także go nie zdziwiło.
Wcisnął główny wyłącznik prądu, odcinając jego dopływ
do pomp, instalacji grzewczej i podwodnego oświetlenia, po
czym, kulejąc, wrócił nad basen.
Ze zdumieniem odkrył, że telefon komórkowy ciągle tkwi
w kieszeni jego koszuli. Wyciągnął go i wystukał numer
pogotowia ratunkowego
-
Chcę zgłosić wypadek na basenie - powiedział,
wiedząc, że wywoła to mniej pytań niż długa historia
usiłowania zabójstwa.
Spojrzał na basen i zobaczył nieruchome ciało Brancha,
unoszące się twarzą w dół tuż przy schodkach.
Włożył telefon do kieszeni, nie zwracając uwagi na
gorączkowe pytania pracownika pogotowia, sięgnął w dół i
złapał Brancha za kombinezon na plecach. Wiedział, że prąd
został wyłączony, bo sam o to zadbał, ale mimo tego odetchnął
z ulgą, kiedy nic się nie stało.
Człowiek nie zwraca uwagi na elektryczność, dopóki nie
stanie się coś takiego, pomyślał. Teraz na pewno zacznie
doprowadzać wszystkich do szału obsesją na punkcie zagrożeń
związanych z prądem.
Branch wydał mu się ciężki i bezwładny jak trup, którym
być może już był. Ethan postawił stopę na najwyższym
schodku, zaparł się i wyciągnął go na brzeg.
Był prawie pewny, że to bez sensu, spróbował jednak
przywrócić mu oddech metodą usta-usta.
Zauważył maleńki tatuaż tuż pod obojczykiem Brancha w
chwili, kiedy karetka pogotowia podjechała pod dom.
213
Rozdział 29
-
Branch żyje, ale lekarze mówią, że jest w głębokiej
śpiączce. - Ethan oparł się o poduszki, które Zoe ułożyła na
swojej wysłużonej kanapie. - A to oznacza, że nic nam nie
powie.
Siedzieli wszyscy - Zoe, Arcadia i Harry - w małym
saloniku. Zoe miała podkrążone oczy. Arcadia wydawała się
zblazowana bardziej niż zwykle, ale Ethan wiedział, że pod
maską znudzenia jest równie spięta i niespokojna, jak Zoe.
Harry wyglądał tak, jak zawsze, to znaczy jak człowiek,
który zarabia na życie kopaniem grobów.
-
Co o tym sądzisz? - spytał Harry. - Myślisz, że
chodziło o ciebie? Nie o Arcadię?
-
Nie mam pewności, ale nie przychodzi mi do głowy
żaden inny powód, dla którego Branch próbował mnie załatwić
w moim własnym basenie.
-
Dlaczego w ogóle ktoś miałby
chcieć cię
zamordować? - zapytała Arcadia.
-
Dexter Morrow - powiedziała Zoe ponuro. - Może to
on postanowił się jednak zemścić.
-
Nie. - Ethan niczego nie był wprawdzie pewny, ale
intuicja podpowiadała mu, że to nie Morrow. - Nie wątpię, że
ciągle jest na mnie wkurzony, ale nie sądzę, żeby aż tak
ryzykował tylko dlatego, iż pokrzyżowałem jego plany
dotyczące Katherine Compton.
Zoe machnęła ręką.
-
Ciągle powtarzasz, że on nie stanowi żadnego
zagrożenia, a jednak zaatakował cię wtedy przed restauracją.
Więc może być niebezpieczny.
-
Wtedy znaleźliśmy się po prostu w niewłaściwym
miejscu i niewłaściwym czasie - powiedział Ethan cierpliwie. -
Morrow był pijany, zauważył mnie i krew uderzyła mu do
214
głowy. Tym razem było inaczej. To wszystko zostało bardzo
starannie zaplanowane.
-
Ethan ma rację - rzucił Harry dość lekko. - Ta akcja
przy basenie wygląda bardziej na zabójstwo na zlecenie.
Zoe zmartwiała.
-
Chcesz powiedzieć, że ktoś wynajął Brancha, żeby
zamordował Ethana?
-
Nie przejmuj się tak, kochanie - powiedział Ethan
uspokajająco, rzucając Harry'emu ostrzegawcze spojrzenie. -
Tak się tylko mówi. Nie zrozumiałaś...
-
Z całą pewnością zrozumiałam. - Zoe zerwała się na
równe nogi, oparła dłonie na biodrach i zmarszczyła brwi,
patrząc na Harry'ego. - Jak myślisz, o co tu chodzi?
Harry spojrzał bezradnie na Ethana, który tylko wzruszył
ramionami. Było za późno, by załagodzić sytuację. Co się
stało, już się nie odstanie.
-
Chyba nie możemy wykluczyć możliwości, że to, co
się stało, ma związek ze śledztwem, które prowadził Ethan w
sprawie śmierci brata - powiedział Harry z zaskakującą
delikatnością.
Zoe nerwowo przełknęła ślinę.
-
To bez sensu. Ethan, przecież mówiłeś, że Simon
Wendover nie żyje, tak jak zabójca, którego wynajął, żeby
zabił twojego brata.
-
Prawda - zgodził się Ethan.
Harry rozparł się w swoim fotelu i wyciągnął przed siebie
długie chude nogi.
-
Rzecz w tym, że w trakcie swojego dochodzenia
Ethan wkurzył kilku ludzi.
-
Myślisz, że ktoś z nich chce się teraz na nim zemścić?
- spytała Zoe ostro.
Harry rozłożył ręce.
215
-
Istnieje taka możliwość. Chociaż znając moich
byłych pracodawców, wątpię, by któryś z nich chciał go
zamordować z zemsty.
Arcadia spojrzała na niego pytająco.
-
Dlaczego?
-
To biznesmeni - odparł Harry. - Doprowadzili do
bankructwa firmę Ethana, co nie kosztowało ich ani centa. Po
co mieliby jeszcze ryzykować morderstwo?
-
I po co mieliby teraz w ogóle zawracać sobie mną
głowę, zwłaszcza że nic by na tym nie zarobili? - dodał Ethan.
Arcadia założyła nogę na nogę.
-
Nie chciałabym psuć dramatycznej atmosfery, ale
chyba powinniśmy pamiętać, że policja nie wie jeszcze, co się
dzisiaj stało. Śledztwo trwa. Możliwe, że Branch to po prostu
świr, który postanowił zabić Ethana z powodów, których może
nigdy nie poznamy.
Zoe rozpogodziła się nieco.
-
Masz rację. Może ten Branch to tylko jakiś wariat.
Tłumaczyłoby to te złe wibracje energetyczne, które wyczułam
w twoim biurze i w bibliotece Designers' Dream Home.
-
Tak? - powiedział Harry z powątpiewaniem. - A co
on niby tam robił, skoro chodziło mu o Ethana?
-
Dobre pytanie. - Zoe znowu posmutniała.
-
Wariaci z definicji są szurnięci - zauważyła Arcadia. -
Nie myślą racjonalnie. Są niewolnikami swoich obsesji. Może
Branch chciał dowiedzieć się więcej o tobie, Zoe, bo wiedział,
że jesteś żoną Ethana.
Ethan znowu poczuł, że robi mu się zimno.
-
Takie
spekulacje
donikąd
nie
prowadzą.
-
Wyprostował się ostrożnie, próbując nie zwracać uwagi na ból
żeber. - Trzymajmy się tego, co wiemy.
-
Wiemy - powiedział Harry - że Branch chciał cię
zabić. Postarał się też zrobić to w taki sposób, żeby wyglądało
to na wypadek. Wariat nie działałby tak metodycznie.
216
Arcadia wzruszyła ramionami.
-
Kto wie, jak myślą i działają wariaci.
-
Ramirez podzielił się ze mną kilkoma interesującymi
uwagami -powiedział Ethan. - To znaczy, kiedy już się
uspokoił i przestał mnie ochrzaniać.
-
Jakby to była twoja wina - rzuciła Zoe gniewnie. -
Detektyw Ramirez uważa chyba, że sam to wszystko
zaaranżowałeś, żeby utrudnić mu życie.
-
Cóż, musimy spojrzeć na tę sytuację z jego punktu
widzenia - odparł Ethan. - W końcu od tego incydentu, w który
byliśmy zamieszani, minęło zaledwie kilka tygodni. Ramirez
jest pewnie ciągle zestresowany.
-
On jest zestresowany? A my? To my omal nie
zginęliśmy, nie on.
Bez wątpienia miała rację. Uderzyło go, że nie pomyślał o
tym wcześniej, choć było to tak oczywiste. Powinien był
wiedzieć, że to, co się wydarzyło w ubiegłym miesiącu, odbiło
się na niej bardziej, niż oboje sądzili.
Zoe była twarda, ale każdy ma swoje granice
wytrzymałości. Kilka tygodni temu omal nie została zabita.
Coś takiego zostawia trwały ślad w ludzkiej psychice.
Może przekonanie, że wyczuła coś dziwnego w biurze
Arcadii i swojej bibliotece, było opóźnioną reakcją na to
traumatyczne przeżycie. Bardzo możliwe, biorąc pod uwagę jej
wiarę w swoje paranormalne zdolności, że wyobraźnia Zoe
przetworzyła ten stres w metafizyczne doświadczenie złych
wibracji energetycznych.
Odsunął tę myśl na później i wrócił do sprawy, którą się
teraz zajmowali.
-
Ramirez uznał za ważne to - ciągnął - że przerwanie
obiegu prądu nie daje gwarancji porażenia, zwłaszcza ze
skutkiem śmiertelnym. Aleja sądzę, że Branch dokładnie
zaplanował swój eksperyment.
-
Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała Zoe.
217
-
Jutro rano przyjdzie elektryk sprawdzić przewody
doprowadzające prąd do lamp w basenie. Czuję, że Branch
wykonał na nich małą operację.
-
To by wskazywało na profesjonalną robotę - mruknął
Harry.
Ethan niechętnie kiwnął głową. Zoe na kilka sekund
zacisnęła powieki, ale kiedy otworzyła oczy, jej spojrzenie
było jasne i zdecydowane.
Arcadia poruszyła przełożoną przez kolano nogą.
-
Myślisz, że ta starsza kobieta, którą widziałam, ta z
aparatem fotograficznym, naprawdę była tylko turystką?
-
Może - odparł Ethan. — A może nie. Jeśli istotnie
chodzi tu o zabójstwo na zlecenie, niewykluczone, że Branch
wynajął ją, żeby zebrała trochę informacji na mój temat, zanim
zabierze się do rzeczy. Być może miała dowiedzieć się też
czegoś o ludziach, z którymi się spotykam.
Zoe wzdrygnęła się lekko.
-
W takim przypadku ta kobieta ma zdjęcia nas
wszystkich.
-
Może z wyjątkiem Harry'ego - powiedział Ethan z
namysłem. - Nie było go w mieście przez prawie dwa tygodnie.
Zapadła krótka cisza. Wszyscy patrzyli na Stagga.
-
I co? - Harry uniósł jedną brew.
-
Wydaje mi się - powiedział Ethan powoli - że jeśli
Branch polega na informacjach zebranych przez tę kobietę i
jeśli ona nie wpadła na twój ślad, bo nie było cię tutaj, ten, kto
za tym wszystkim stoi, może nic o tobie nie wiedzieć, Harry.
Przynajmniej na razie.
Harry błysnął zębami w swoim uśmiechu grabarza.
-
Więc jestem twoim asem w rękawie?
-
Może.
-
Chcesz, żebym pogadał z paroma osobami z Los
Angeles i sprawdził, czy któryś z moich dawnych
współpracowników nie mógłby podać mi nazwiska człowieka,
218
który naprawdę mocno się wkurzył tym, co robiłeś po śmierci
Drew?
-
Tak, dzięki. - Ból w żebrach nasilał się z każdą
chwilą. Ethan wyciągnął rękę, chcąc wziąć ze stolika pojemnik
z tabletkami przeciwbólowymi.
-
Nie ruszaj się. - Zoe poderwała się z miejsca - Podam
ci je.
Otworzyła pojemnik i wytrząsnęła na dłoń dwie pigułki
przeciwzapalne. Ethan posłusznie włożył je do ust i popił wodą
ze szklanki, którą mu podała. Zoe poprawiła poduszki na
kanapie.
Dziwne uczucie, mieć taką troskliwą żonę, pomyślał.
Musiał przyznać, że bardzo mu to odpowiada. A będzie jeszcze
lepiej. Sińce nie nabrały przecież kolorów. Dopiero jutro rano
Zoe obejrzy je w całej okazałości.
Próbował sobie wyobrazić, jakie środki ostrożności
wymyśli jego żona po wypadku na basenie. Może następnym
razem przed wyjściem do pracy zostawi mu w przedpokoju
kask i ochraniacze na kolana.
Ale mimo przyjemności, jaką sprawiała mu jej troska,
ciągle czuł niepokój. Nie potrafił go zdusić. Wypadki tego dnia
i adrenalina trochę go przytłumiły, ale Ethan»wiedział, że tylko
chwilowo. Kiedy wszystko wróci do normy, zbudzi się
pewnego dnia i odkryje, że nic się nie zmieniło. Miecz
Damoklesa ciągle będzie wisiał nad jego głową.
Arcadia opadła na oparcie fotela.
-
Doceniam twoją troskę o mnie, Ethan, ale teraz jest
już chyba jasne, że to ty jesteś celem. To ty potrzebujesz
ochrony. Harry powinien chronić ciebie, a nie mnie.
-
Doskonały pomysł - powiedziała Zoe entuzjastycznie.
Najwyraźniej doszła do wniosku, że Harry będzie lepszy
niż mleko sojowe i filtr przeciwsłoneczny razem wzięte,
pomyślał Ethan. I nie myliła się. Harry ponuro pokiwał głową.
-
Panie mają trochę racji.
219
-
Może - zgodził się Ethan - ale nie możesz być
jednocześnie moim ochroniarzem i moją tajną bronią. Musimy
trzymać cię w ukryciu, dopóki nie dowiemy się, co się dzieje.
-
To jest chyba jasne - stwierdził Harry. - Ktoś usiłował
cię zabić. Należy oczekiwać, że spróbuje ponownie.
-
Ale zapewne nie od razu. Branch jest w śpiączce,
więc ktokolwiek go na mnie nasłał, będzie musiał wymyślić
coś nowego.
Harry kiwnął głową.
-
Zgadza się. Może mamy trochę czasu.
-
Ale czy możemy być tego pewni? - spytała Zoe,
wpychając, kolejną poduszkę pod plecy Ethana.
Harry wzruszył ramionami.
-
Cóż, wynajęcie kolejnego płatnego zabójcy zajmie
trochę czasu. Zoe znieruchomiała i zbladła, jakby nagle źle się
poczuła. Arcadia zmarszczyła brwi.
-
Jesteś tego pewny, Harry?
-
W przeciwieństwie do tego, co pokazują w filmach –
powiedział Harry spokojnie - faceci tacy jak Branch nie rosną
na drzewach.
Nastąpiła chwila pełnej napięcia ciszy.
-
Co? - spytał Harry. - Myśleliście, że nie mam
poczucia humoru?
Arcadia czule poklepała go po ręce.
-
Ciągle mnie zaskakujesz.
-
To naprawdę interesująca kwestia - powiedział Ethan,
-
Chodzi ci o to, że trudno wynająć kogoś takiego jak
Branch? - spytała Zoe.
-
Nie, do licha. Na świecie są tysiące psychopatów,
którzy z radością zabiliby kogoś za parę dolarów - odparł
Ethan. - Ale znalezienie kogoś, kto wie, jak zabić tak, żeby
wyglądało to na wypadek, kto został dobrze przeszkolony i jest
profesjonalistą- to nie będzie takie proste.
-
O czym myślisz? - zapytał Harry.
220
-
O tym, że dobrze byłoby dowiedzieć się nieco więcej
o Branchu. - Ethan sięgnął po swój notatnik i natychmiast
pożałował, iż w ogóle się ruszył. Zauważył, że Zoe przygląda
mu się z troską, więc spróbował wykrzywić usta w uśmiechu
Johna Wayne'a. - Myślę też, że nie ma sensu siedzieć tu i
czekać, aż policja rozwiąże tę sprawę.
Harry był wyraźnie zaintrygowany.
-
Jak chcesz sprawdzić Brancha? Mówiłeś, że miał
przy sobie tylko fałszywe prawo jazdy z jakimś nieistniejącym
adresem w Phoenix.
-
Owszem, ale na ramieniu miał też dość niezwykły
tatuaż. Przerysowałem go dla Singletona, który próbuje znaleźć
coś w Internecie. I widziałem więcej tych koktajli
proteinowych w furgonetce. Na torbie był adres sklepu w
Phoenix. Pomyślałem, że od tego zacznę.
Rozdział 30
Szukał jej, błądząc po korytarzach Nightwinds. Otworzył
drzwi małego kina, ale tam jej nie było. Wyszedł na zewnątrz,
w mrok nocy. Stała na krawędzi basenu i patrzyła w wodę.
Kiedy go zobaczyła, uśmiechnęła się smutno i potrząsnęła
głową.
-
Nie możesz tu podejść - powiedziała. - Nie możesz
przekroczyć tej granicy.
Tym razem nie pozwolił, by go to powstrzymało. Ruszył
w jej stronę i przystanął dopiero na brzegu.
-
Ta granica nie ma znaczenia - powiedział.
-
Ma. Nie wyczuwasz jej, bo w nianie wierzysz, ale dla
mnie ona ma znaczenie.
221
Podwodne światła były włączone. Widział Simona
Wendovera, który unosił się, twarzą do góry, na powierzchni
lekko falującej wody. Wendover zaśmiał się głucho śmiechem
umarłych.
-
Może zostanie z tobą przez jakiś czas, ale w końcu ją
stracisz, tak jak wszystkie inne - powiedział.
-
Nie dbam o inne - odparł Ethan. - Chcę tylko Zoe.
Wendover uśmiechnął się krzywo.
-
Nie bój się, nie będziesz samotny. Wpadnę od czasu
do czasu dotrzymać ci towarzystwa. Nigdy się ode mnie nie
uwolnisz.
Obudził się gwałtownie i oprzytomniał natychmiast, tak
jak wtedy, kiedy we śnie usłyszał niepokojące dźwięki
dochodzące gdzieś z innego pokoju. Przez chwilę leżał bez
ruchu, nasłuchując. Wiedział jednak, że obudził go sen, a nie
czyjeś skradające się po domu kroki.
Zoe poruszyła się lekko. Poczuł dotyk jej bosej stopy na
nodze. Miał ochotę objąć ją i przyciągnąć do siebie, bał się
jednak, że ją zbudzi. Gdyby zorientowała się, że znowu męczył
go zły sen, zaczęłaby zadawać pytania.
Po chwili zdał sobie sprawę, że niepokój, jaki obudził w
nim sen, nie minie tak szybko. Adrenalina krążyła w jego
żyłach, sprawiając, że czuł się spięty i zdenerwowany. Musi się
ruszyć, musi wyjść z łóżka.
Odrzucił kołdrę i wstał, starając się nie zbudzić Zoe.
W ciemności znalazł spodnie i podszedł do drzwi.
-
Ethan? - odezwała się Zoe.
Zatrzymał się.
-
Idę się napić wody. Śpij. Zaraz wrócę.
Ona jednak nie posłuchała go, jak zwykle. Usłyszał szelest
pościeli, kiedy wstawała z łóżka, a zaraz potem kroki jej
bosych stóp za swoimi plecami.
-
O co chodzi? - spytała, zdejmując szlafrok wiszący na
haczyku i ruszając za nim do kuchni. - Znowu coś ci się śniło?
222
-
Tak.
Wszedł do kuchni, wciągnął spodnie i, nie zapalając
światła, podszedł do kuchennego blatu. Księżyc świecił prosto
w okno, oblewając pomieszczenie upiorną poświatą.
Otworzył kredens, wyjął szklankę i odkręcił kurek.
-
Może powinniśmy porozmawiać o twoich snach -
powiedziała Zoe łagodnie, ale w jej głosie była nuta uporu,
którą nauczył się już rozpoznawać. Wiedział, że tym razem nie
da się zbyć. Zapewne jest potępiony na wieki. Simon
Wendover śmiał się cicho gdzieś w ciemności.
Ethan usiadł przy stole, zastanawiając się, co zrobić. Nie
miał wielkiego wyboru. Mógł wymyślić jakieś kłamstwo, które
uspokoiłoby ją na pewien czas, albo powiedzieć jej prawdę.
Nigdy nie umiał dobrze kłamać.
-
Śniłaś mi się ty i Simon Wendover.
Zoe usiadła naprzeciw niego. W srebrnym świetle
księżyca jej twarz wydawała się nieprzenikniona.
-
Byliśmy razem? W twoim śnie? Co nas łączyło?
-
Sam nie wiem. - Ethan ujął szklankę w obie dłonie. -
Wendover śni mi się czasami, zwłaszcza w listopadzie. Wraca,
żeby mi przypomnieć, że to przez niego przekroczyłem
granicę.
Zoe milczała, czekając na dalszy ciąg.
-
Kiedy coś takiego się stanie, nie uda ci się wrócić do
normalności.
Nic już nigdy nie będzie takie samo.
Zoe oderwała jedną z jego rąk od szklanki i ujęła ją w
swoje ciepłe dłonie.
-
To była obsesja. Moja żona twierdziła, że jestem
szalony, i miała rację. Przysięgam ci, szczerze wierzyłem, że
muszę się zemścić, by zostać przy zdrowych zmysłach. Ale
teraz wiem, że tak naprawdę pragnąłem odpuszczenia,
rozgrzeszenia za to, że nie zdołałem ochronić mojego brata.
Nie muszę ci mówić, że nigdy go nie dostałem.
223
Zoe zacisnęła palce na jego ręce.
-
Już wtedy wiedziałem, że zemsta nie przyniesie mi
spokoju ducha - dodał po chwili.
-
Gdybyś mógł cofnąć czas, odstąpiłbyś od zemsty?
Ethan myślał przez chwilę o tym, co czuł, kiedy Simon
Wendover, uśmiechając się tryumfalnie, opuszczał gmach sądu
jako wolny człowiek.
-
Nie - odparł w końcu. - Ale muszę uporać się z tym,
że Wendover został uniewinniony, bo nie potrafiłem utrzymać
przy życiu wynajętego przez niego zabójcy dość długo, by
zdążył złożyć zeznania. Spieprzyłem to i cały proces szlag
trafił.
-
To policja miała chronić tego człowieka, nie ty.
-
To bez znaczenia. Wendover go dostał i to był
koniec. - Czuł ciepło płynące z jej dłoni. - Do diabła, nie
chciałem ci tego mówić. Nigdy nie miałem zamiaru obciążać
cię w taki sposób.
-
I tak się tego domyślałam - powiedziała Zoe z
prostotą. - Od czasu, kiedy Bonnie powiedziała mi o
tajemniczej śmierci Wendovera.
Ścisnął jej rękę konwulsyjnie, z taką siłą, że omal nie
połamał jej palców.
-
Nigdy nic nie mówiłaś.
-
Ethan, zrozum mnie, proszę. Wiem, ile cię
kosztowało, by zrobić to, co zrobiłeś. Wiem też, że musiałeś
doprowadzić do tego, by sprawiedliwości stało się zadość. Ze
względu na brata. Zrobiłbyś to samo dla Jeffa, Theo, Bonnie
czy dla mnie. Taki po prostu jesteś. Wydaje mi się, że
wiedziałam to wszystko od samego początku. Boli mnie tylko,
że musisz żyć z tymi strasznymi wspomnieniami, że męczą cię
koszmary.
-
Z tym mogę żyć - powiedział, decydując się na
absolutną szczerość. - To nie to mnie tak przeraża.
Zoe zrobiło się zimno, ale nie wysunęła dłoni z jego rąk.
224
-
Więc co cię gnębi?
-
Przeraża mnie fakt, że już nigdy nie będę tym
dobrym, niewinnym człowiekiem, którego pokochałaś. Nigdy
nie będę drugim Prestonem Clelandem. Nigdy nie uwolnię się
od przeszłości.
-
Nie dbam o to. - Zoe pochyliła się w jego stronę,
ściskając teraz jego palce z taką samą siłą, z jaką on trzymał jej
ręce. - Nie tylko ciebie zmieniła przeszłość. Ja też jestem teraz
inna niż kiedyś. Zdziwaczałam. Do diabła, wierzę, że mam
nadprzyrodzone zdolności, pamiętasz? Myślisz, że tylko tobie
kiedyś odbiło? Cóż, ja mam gruby plik wyników badań
medycznych, z których jasno wynika, że jestem obłąkana.
-
Zoe...
-
Wierz mi, po tym, co przeszłam w Candle Lake
Manor, nie jestem już tą samą kobietą, która wyszła za
Prestona. A kobieta, którą jestem dzisiaj, kocha ciebie, Ethan.
Noc zamknęła się wokół nich. Ethan słuchał jej słów,
pozwalając im zapaść głęboko w swoją duszę. Po chwili
głuchy śmiech Wendovera umilkł w ciemnościach.
Rozdział 31
Elektryk nazywał się Jim. Był to silny, mocno zbudowany
mężczyzna odznaczający się swobodną pewnością siebie
kogoś, kto dobrze zna swój fach.
Stał z Ethanem na krawędzi basenu. Razem oglądali
zapieczętowaną wodoszczelną lampkę, którą Jim wyjął zjej
podwodnego gniazdka. Z jednej strony lampki zwisał długi
kabel.
-
Jak na to wpadłeś? - spytał Jim z zainteresowaniem.
225
-
Coś mi się tu nie podobało - odparł Ethan. Jim uniósł
brwi.
-
To znaczy?
-
Założyłem pokrywę na basen i zamknąłem ją na
kluczyk. Mam małych siostrzeńców, więc zawsze bardzo
uważam, żeby nie wpadli w jakieś kłopoty. Kiedy zobaczyłem,
że pokrywa została zdjęta, zacząłem się zastanawiać, co się tu
dzieje. Fakt, że był tu znowu ten malarz, sam, też mnie trochę
zaniepokoił.
-
A skąd przyszło ci do głowy, że majstrował przy
oświetleniu?
-
Zauważyłem mokry ślad na krawędzi basenu przy tej
instalacji. - Ethan spojrzał na lampkę. - Poza tym wszystko
było zupełnie suche. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego tylko w
tym jednym miejscu była wilgotna. Kiedy dzieciaki wskakują
do basenu, wszystko dookoła jest zalane wodą.
-
Domyślam się, że w twojej branży nazywa się to
wskazówką - zaśmiał się Jim.
-
Zgadza się. Takie wskazówki nie pojawiają się
często, więc jeśli coś zauważę, staram się to wykorzystać.
-
Dobrze, że to dostrzegłeś. - Jim podniósł kabel i
pokazał mu nacięcie w grubej warstwie izolacyjnej. - To
świeże nacięcie. Przewód stykał się z wodą, co spowodowało
spięcie. Kiedy włączono prąd, cały basen znalazł się pod
napięciem.
Ethan uważnie przyjrzał się nacięciu.
-
Jak mogę udowodnić policji, że to zostało zrobione
niedawno?
-
Miedziany drut, który znajduje się pod izolacją, nie
zaczął jeszcze korodować. -Jim zgiął kabel, ukazując lśniący w
środku metal. - W chlorowanej wodzie bardzo szybko
zmieniłby kolor na zielony.
-
No tak, oczywiście. - Ethan był pod wrażeniem. - To
logiczne.
226
-
Elektrycy wiedzą takie rzeczy - uśmiechnął się Jim.
Singleton podszedł do drzwi księgarni, słysząc kroki
Ethana na schodach.
-
Jedziesz do Phoenix? - zapytał.
-
Tak. - Ethan spojrzał na zegarek. - Razem z Zoe. Nie
chcę jej zostawiać samej, a ty i Harry macie teraz pełne ręce
roboty.
-
Sprawy się komplikują.
-
Zauważyłem.
Rozdział 32
Zoe siedziała na przednim siedzeniu samochodu, bębniąc
palcami po obiciu fotela, i czekała na Ethana, który wszedł do
sklepu ze zdrową żywnością. Przez okno widziała, jak
rozmawia z młodym sprzedawcą, który wyglądał tak, jakby na
śniadanie, obiad i kolację przyjmował głównie sterydy.
Wyjechali z Whispering Springs wkrótce po tym, jak
elektryk potwierdził podejrzenia Ethana. Podróż do Phoenix
trwała godzinę, następne trzydzieści minut zajęło im
przepychanie się przez miasto w stronę niewielkiego centrum
handlowego, w którym znajdował się sklep.
Zoe miała nieprzyjemne uczucie, że czas ucieka. Była
pewna, że Ethan czuje dokładnie to samo.
Ethan sięgnął po portfel. Dobry znak, pomyślała.
Sprzedawca musiał udzielić mu jakichś interesujących
informacji.
Chwilę później Ethan wyszedł ze sklepu i wskoczył do
samochodu.
-
Co ci powiedział? - spytała. - Znał jego adres?
227
-
Nie. - Ethan przekręcił kluczyk w stacyjce i wyjechał
z parkingu. - To by było zbyt proste. Powiedział mi tylko, że
Branch płacił gotówką i nigdy nie podał swojego nazwiska.
Ale sprzedawca rozpoznał go natychmiast z mojego opisu.
-
Więc nie dowiedzieliśmy się niczego nowego. Ethan
uśmiechnął się z satysfakcją.
-
Czegoś się jednak dowiedziałem.
-
Czego?
-
Sprzedawca podał mi nazwy miejscowych siłowni. W
tej części miasta nie ma ich wiele.
-
Skąd wiesz, że Branch chodził do miejscowej
siłowni?
-
Nie mam pewności, ale wydaje się logiczne, że
ćwiczył tam, gdzie miał najbliżej. Nie znał miasta. Po co
miałby dojeżdżać gdzieś daleko, skoro mógł tego uniknąć?
-
Dobry Boże, naprawdę sądzisz, że Branch zawracał
sobie głowę ćwiczeniami na siłowni, kiedy planował
morderstwo?
-
Tacy faceci dostają szału, kiedy coś przeszkodzi im w
pracy nad muskulaturą.
Tak, to by pasowało do jej nowej teorii. To John Branch
mógł być źródłem przerażającej energii, na którą się ostatnio
natknęła.
Naglące pikanie zegarka dotarło w końcu do świadomości
Shelley Russell. Niechętnie odsunęła się od komputera. Czas
na lunch i tabletki.
-
Dobrze już, dobrze, słyszałam. - Kliknęła ikonkę z
oznaczeniem „zapisz", zdjęła okulary i wstała z krzesła.
Skrzywiła się, czując jak odzywa się ból w ramionach i
kolanach. Reumatyzm jej dzisiaj nie oszczędzał. Dał jej
popalić. Nic dziwnego, skoro spędziła tyle czasu nieruchomo,
zgarbiona przed komputerem. Powinna w końcu sprawić sobie
jakieś ergonomiczne meble do swojego biura.
228
Weszła do małego składziku służącego jej także za toaletę,
stanęła przed lustrem i przyjrzała się krytycznie swojemu
odbiciu. Włosy, zupełnie proste, zwisały smętnie po bokach.
Ondulacja należała już do przeszłości. Po południu, jak tylko
skończy notatki dotyczące tej sprawy z Whispering Springs,
pójdzie do fryzjera.
Otworzyła szufladę i wyciągnęła pojemnik, w którym
trzymała tabletki na cały tydzień. Wytrząsnęła kilka
przeznaczonych na ten dzień z przegródki podpisanej
„południe" i nalała wody do szklanki.
Połknęła pigułki, wyjęła kanapkę z serem z malutkiej
lodówki i wróciła do biurka.
W tej sprawie było coś dziwnego. Ostatnio pracowała nad
nią tak intensywnie, że prawie nie sypiała.
Do diabła, właściwie od lat nie była w stanie porządnie się
wyspać. Ale to, co się z nią teraz działo, nie miało nic
wspólnego z bezsennością, jaka często nęka osoby w
podeszłym wieku. Budziła się bardzo wczesnym rankiem tylko
wtedy, kiedy podświadomie czuła, że przeoczyła coś istotnego.
Wróciła do biura i zaparzyła dzbanek kawy. Czekają długi
dzień i zapewne jeszcze dłuższy wieczór. Nie pierwszy raz
spędzi noc w biurze.
Usiadła przy biurku i zaczęła jeść kanapkę, wpatrując się
w ekran komputera. Czego zaniedbała, a co zrobiłaby z
pewnością, gdyby Branch nie był agentem federalnym?
Wielu rzeczy. Przede wszystkim sprawdziłaby dokładniej
wszystkich, którzy mieli związek z tą sprawą.
Przerażające, jak szybko człowiek przestaje zadawać
pytania. Wystarczy, że faceci podający się za agentów
rządowych pomachają mu przed nosem swoimi dokumentami.
Patriotyzm to piękna idea, dobrze jednak, jeśli kontroluje go
zdrowy rozsądek.
Kiedy skończyła czytać stare artykuły o Ethanie Truaksie,
które wydrukowano w gazetach Los Angeles, na ekranie
229
komputera pojawiła się notka z ostatniego wydania
internetowej edycji „Whispering Springs Herald".
...Mężczyzna zidentyfikowany jako John Branch został
wczoraj po południu porażony prądem w basenie znajdującym
się na terenie domu należącego do Ethana Truaksa. Policja
prowadzi dochodzenie w tej sprawie. Obecnie Branch, w
głębokiej śpiączce, znajduje się w Whispering Springs Medical
Center. Lekarze określają jego stan jako krytyczny. Ich
zdaniem uniknął śmierci dzięki właścicielowi domu, który
wyciągnął go z wody i sprawnie udzielił pierwszej pomocy.
Okoliczności sprawy wydają się niejasne...
Branch w śpiączce? Porażony prądem w domu Ethana
Truaksa? Co się tu, do diabła, dzieje? Shelley wpatrywała się w
ekran, usiłując coś z tego zrozumieć. Było to trudne, bo czuła
się skrajnie wyczerpana. Naprawdę powinna więcej sypiać.
Przypomniała sobie o kawie. Nie wypiła jeszcze ani jednej
filiżanki. Przyda jej się trochę kofeiny.
Ale kiedy odwróciła się, żeby spojrzeć w stronę ekspresu,
odniosła wrażenie, że znajduje się on bardzo daleko. Oparła się
ciężko o poręcze fotela i wstała. Kiedy znajdowała się mniej
więcej na środku pokoju, ogarnęły ją mdłości. Nie
zwymiotowała, ale niewiele brakowało.
Niedobrze. Czy te mdłości nie są przypadkiem objawem
ataku serca?
Nudności minęły. Shelley odetchnęła z ulgą. Może
majonez był nieświeży. Nie przypominała sobie, kiedy go
kupiła. W każdym razie dawno temu.
Zdołała nalać sobie kawy do kubka, ale ledwo doniosła go
do swojego biurka. Ręka drżała jej tak silnie, że omal nie
wylała kawy na klawiaturę komputera.
Coś jest ze mną nie tak. Tak samo, jak z tą sprawą. Czy
istnieje tu jakiś związek? Nie. Niemożliwe.
Nagle ogarnęła ją panika. Notatki. Musi je jeszcze raz
przejrzeć.
230
Do diabła z notatkami. Potrzebuje pomocy. Podniosła się
chwiejnie, usiłując rozproszyć mgłę, która spowijała jej umysł.
Powinna zadzwonić na pogotowie, to chyba 911. Nagle wydało
jej się to zbyt skomplikowane. Może potrzebuje tylko długiego
snu.
Podniosła notes zawierający jej zapiski i spróbowała się
skupić. W tę sprawę zamieszany jest inny prywatny detektyw.
Z tego, czego zdołała dowiedzieć się o Truaksie, wynikało, że
jest on człowiekiem zdolnym poświęcić małżeństwo i
przynoszącą duże dochody firmę, by ukarać mordercę swojego
brata. Nekrolog Simona Wendovera, który przeczytała, mógł
świadczyć o tym, że Truax posunął się w swojej zemście dość
daleko.
Była w stanie to zrozumieć.
Poczuła nagle, że drętwieją jej stopy. Czy umiera?
Pomyślała o tabletkach, które niedawno połknęła. Czyżby
pomylili coś w aptece? Wydali jej niewłaściwy lek? Słyszała,
że takie wypadki zdarzają się bardzo często.
Zadzwoń na pogotowie.
Ale najpierw schowaj notatki. Bo jeśli to nie wina apteki,
to należy wziąć pod uwagę dwie inne możliwości, z których
żadna nie jest zbyt optymistyczna.
Pierwsza możliwość była taka, że nadszedł jej czas i nie
pomoże jej już żadna tabletka. A druga, że ktoś postanowił ją
załatwić.
Jeśli Truax przyjdzie tu po wyjaśnienia, gdzie będzie
szukał?
Myśl jak staroświecki prywatny detektyw. Może to także
jego sposób myślenia.
Znalazła właściwe miejsce, schowała notatnik i z trudem
zrobiła krok w stronę telefonu. Wiedziała jednak, że tam nie
dotrze.
Powinnam była posłuchać córki i sprawić sobie jeden z
tych alarmowych guzików, które nosi się na szyi, pomyślała.
231
Ale nie chciałam się przyznać, że coś takiego może być mi
potrzebne. Jeszcze nie.
A może to syn miał rację. Może powinna była odejść na
emeryturę w ubiegłym roku.
Osunęła się na kolana. Telefon równie dobrze mógł
znajdować się na innej planecie.
Drzwi biura otworzyły się i Shelley zobaczyła zbliżającą
się do niej postać. Była tak oszołomiona, że nie wiedziała
nawet, czy to mężczyzna, czy kobieta.
-
Pomocy. Potrzebuję pomocy...-wyszeptała.
-
Wiem, ale nie po to przyszedłem. Wpadłem tylko
zabrać komputer. Wykonała pani kawał dobrej roboty, pani
Russell. Jaka szkoda, że wkrótce rozstanie się pani z tym
światem. Chętnie zarekomendowałbym pani usługi innym.
Ostatnią
rzeczą,
jaką
zobaczyła,
zanim
straciła
przytomność, była ręka zamykająca laptop. Później dzień nagle
zmienił się w noc i Shelley zapadła w najgłębszy sen w swoim
życiu.
Krótko po pierwszej po południu Zoe i Ethan wyszli z
piątej siłowni, jaka znajdowała się na ich liście. Zoe zaczynała
tracić nadzieję. Znowu pudło. Nikt w recepcji nigdy nie
widział nikogo odpowiadającego opisowi Brancha.
-
Cholera, cholera, cholera - mruczała Zoe w drodze na
parking. - To nas chyba doprowadzi donikąd.
-
Nie jestem zaskoczony, że Branch tu nie bywał -
stwierdził Ethan filozoficznie. - To nie jest miejsce, w jakim
można spotkać kogoś jego pokroju.
-
Naprawdę? - Zoe spojrzała na atrakcyjną młodą
kobietę w sukience, która nadawała nowe znaczenie słowu
„krótki". Jej jasny koński ogon podskakiwał przy każdym
kroku, kiedy znikała za szerokimi drzwiami z mlecznego szkła.
- Skąd to przekonanie?
232
-
Nabrałem go chyba wtedy, kiedy zobaczyłem
harmonogram zajęć wiszący na ścianie. Od rana do wieczora
aerobik. - Ethan otworzył samochód. - Wątpię, by Branch
ćwiczył z osobami, których głównym celem jest utrata wagi.
-
Punkt dla ciebie. - Zoe przypomniała sobie
umięśnione ciało Brancha. Wsiadła do samochodu i zapięła
pas. - On miał chyba obsesję na punkcie swojej muskulatury.
-
Ma. - Ethan przekręcił kluczyk w stacyjce.
-
Co „ma"? - spytała Zoe zdezorientowana.
-
Branch ma obsesję. Czas teraźniejszy. On żyje.
Przynajmniej na razie.
-
Dzięki tobie - powiedziała Zoe miękko.
Ethan nie odpowiedział. Patrzył przed siebie, czekając na
odpowiedni moment, by włączyć się w uliczny ruch.
-
Nie musiałeś go wyciągać z wody - dodała Zoe po
chwili. - I na pewno nie musiałeś mu robić sztucznego
oddychania. W końcu ten człowiek próbował cię zabić.
-
Martwy do niczego by mi się nie przydał. A jeśli
przeżyje, może uda mi się coś z niego wyciągnąć.
-
Nie musisz mówić do mnie jak prywatny detektyw.
Jestem twoją żoną, pamiętasz? Wyciągnąłeś go z wody, żeby
uratować mu życie. Po prostu taki już jesteś.
Ethan zacisnął palce na kierownicy. Nie odrywał wzroku
od drogi.
-
Nie zawsze. Nie za każdym razem.
-
Nie zawsze - zgodziła się. - Ale prawie zawsze, a
tylko to się liczy.
Następna na liście była siłownia Bernard's Gym. Kiedy
tylko do niej weszli, Zoe zrozumiała, że znaleźli się w zupełnie
innym świecie. To miejsce nie przypominało żadnej z siłowni,
które do tej pory odwiedzili.
Tutaj roiło się od umięśnionych mężczyzn i kobiet w
strojach, które wydawały się kilka rozmiarów za małe. Stojące
233
w rzędach ciężkie, lśniące przyrządy do ćwiczeń sprawiały
wrażenie armii robotów z innej planety.
Zoe rozglądała się dookoła dyskretnie, podczas gdy Ethan
rozmawiał cicho z potężnie zbudowanym człowiekiem w
obcisłym szarym podkoszulku, który siedział za biurkiem w
recepcji.
Kilka minut później dwa banknoty zmieniły właściciela.
Ethan odwrócił się i ruszył do wyjścia z wyrazem twarzy
drapieżnika, który zwietrzył zwierzynę. Otworzył drzwi przed
Zoe i wyszedł za nią na parking,
-
Nie lubię być swoim własnym klientem - mruknął,
chowając portfel do kieszeni.
-
Robi się nieprzyjemnie, kiedy łapówek nie można
wpisać w koszty, co? Cóż, ode mnie nie możesz oczekiwać
współczucia. Pamiętam, ile mnie kosztowało tych parę
dodatkowych pozycji na moim rachunku w zeszłym miesiącu.
-
Nigdy nie odpuszczasz, prawda? Mówiłem ci,
informacje są drogie. To, co dostaniesz, zależy od tego, ile
zapłacisz.
-
Jasne, jasne. - Zoe wsiadła do samochodu i
zatrzasnęła drzwiczki. - I co? Dowiedziałeś się tu czegoś?
-
Może. - Ethan włożył kluczyk do stacyjki i przekręcił.
-
To znaczy?
-
To znaczy, że facet, z którym rozmawiałem,
rozpoznał Brancha, kiedy go opisałem. Powiedział, że Branch
przychodził tu regularnie przez mniej więcej dwa tygodnie, ale
od dwóch dni go nie było. Za każdym razem płacił gotówką.
Powiedział w recepcji, że nie chce karty kwartalnej ani rocznej,
bo nie zamierza długo zabawić w tej okolicy.
-
Myślisz, że gdzieś tu wynajmuje pokój?
-
Liczę na to. - Ethan otworzył plan Phoenix i spojrzał
na obszar, który wcześniej zaznaczył czerwonym kółkiem. -
Teraz dopiero zaczynają się schody.
234
-
Nie mów, sama zgadnę. Będziemy rozmawiać z
kierownikami wszystkich moteli, hoteli i pensjonatów w
okolicy, prawda?
-
Niezupełnie. Dowiedziałem się czegoś jeszcze.
Recepcjonista powiedział, że pewnego dnia Branch zapomniał
jakiegoś przyrządu do ćwiczeń. Zaoferowano mu sprzęt
należący do siłowni, ale odmówił, twierdząc, że woli własny.
Pojechał do siebie, wziął to, czego zapomniał, i wrócił na
siłownię w niecały kwadrans. To było wcześnie rano, przed
godziną szczytu.
-
Więc ten hotel czy mieszkanie nie może być daleko
stąd.
-
Wychodzę z takiego właśnie założenia.
-
Co teraz?
-
Teraz weźmiemy telefony i zaczniemy dzwonić do
wszystkich moteli i agencji oferujących mieszkania pod
wynajem, które znajdują się w pobliżu.
-
To dlatego musiałam dzisiaj z tobą pojechać, prawda?
- Zoe wyciągnęła z torby komórkę. - Żeby zabrało to mniej
czasu.
-
Świetnie to wydedukowałaś, skarbie. - Ethan
otworzył książkę telefoniczną, którą miał w samochodzie. -
Masz zadatki na prawdziwego detektywa.
Czterdzieści pięć minut później do Zoe uśmiechnęło się
szczęście. Wkrótce potem stali w niewielkim biurze
administratora Tropical Para-dise Apartments.
Stary, jednopiętrowy budynek miał kształt litery U, w
środku której znajdował się basen wielkości znaczka
pocztowego. Ze ścian pod oknami wystawały zardzewiałe
klimatyzatory. Spękany chodnik porastały chwasty. Nad
basenem rosły trzy rachityczne drzewka i stało kilka donic z
kaktusami.
235
Tropical Paradise wyglądał tak, jakby od początku był
bardzo tanim motelem, a zaraz potem zaczął stopniowo
podupadać.
-
Tak, mieszka u nas Branch. - Administrator, który
przedstawił się jako Joe, z roztargnieniem podrapał się po
głowie porośniętej rzadkimi, farbowanymi na czarno włosami.
- Mówił, że zabawi tu miesiąc. Nie widziałem go od
wczorajszego ranka. Mówicie, że miał wypadek?
-
Jest w szpitalu w Whispering Springs - odparł Ethan z
głęboką troską. - Mam numer telefonu, gdyby chciał pan się z
nim skontaktować, ale obawiam się, że nie będzie w stanie
rozmawiać. Ciągle jest w śpiączce.
-
W śpiączce?
-
Wypadek zdarzył się u mnie w domu, a ponieważ
jestem jedyną osobą, jaką tu zna, czułem, że moim
obowiązkiem jest wziąć kilka jego rzeczy i zawieźć mu do
szpitala.
-
Ale on nie dał panu klucza?
-
Klucz zaginął, kiedy przewoziliśmy go do szpitala -
odparł Ethan gładko, wyciągając portfel z kieszeni. -
Chciałbym też oczywiście pokryć koszty jego pobytu w tym
motelu. Nie darowałbym sobie, gdyby stracił pokój tylko
dlatego, że jest w śpiączce.
Administrator uśmiechnął się po raz pierwszy.
Pięć minut później Ethan zatrzymał się przed drzwiami
opatrzonymi numerem 27. Wyją! z kieszeni dwie pary
rękawiczek chirurgicznych. Jedną z nich wręczył Zoe, drugą
naciągnął na dłonie, wsunął klucz, który dostał od kierownika,
w zamek i otworzył drzwi.
Z mrocznego wnętrza doleciał ich zapach stęchlizny.
Ethan przeszedł przez próg.
Zoe zadrżała, trochę z niepokoju, a trochę z podniecenia.
Zawahała się przed drzwiami, zaglądając do ciemnego pokoju.
236
Zobaczyła tylko część łóżka i kawałek zniszczonego, zielonego
dywanu.
Wyciągnęła głowę, czekając, aż wyczuje coś niezwykłego.
Przypomniała sobie, że ostatnio dwa razy została bardzo
nieprzyjemnie zaskoczona. Jeśli jej najnowsza teoria, zgodnie z
którą źródłem energii, którą wyczuła w bibliotece i u Arcadii,
jest Branch, powinna wyczuć ją też w pokoju, gdzie spędził
niedawno sporo czasu.
-
Do diabła - powiedział Ethan bardzo cicho.
-
Co się stało? - spytała. - Proszę, powiedz mi, że nie
ma tam żadnego trupa.
-
Nie ma. Ale teraz możemy już z całą pewnością
stwierdzić, że chodzi o mnie.
Zoe po omacku zrobiła krok w głąb ciemnego pokoju.
Nie,
ściany
nie
krzyczały.
Nie
wyczuła
żadnych
energetycznych pajęczyn. Unosiły się tu resztki energii osób,
które w ciągu wielu lat zamieszkiwały ten pokój, co było
trochę przygnębiające, ale nic poza tym.
W innych okolicznościach przyjęłaby to z ulgą. Ale tym
razem było inaczej. Nagle zdała sobie sprawę, jak wielką miała
nadzieję, że w tym pokoju wyczuje to samo, co w bibliotece i u
Arcadii. Dałoby to odpowiedź na kilka bardzo niepokojących
pytań.
Już miała wyciszyć stare, słabe wibracje, kiedy wyczuła
nagłe coś mrocznego i silnego. Nie, nie była to ta przerażająca;
lepka pajęczyna. To było coś innego - rozpaczliwe,
niezaspokojone pragnienie, błyskające w ciemnym pokoju jak
zepsuty neon.
-
On bardzo czegoś chciał - wyszeptała. - Było mu to
potrzebne jak narkotyk.
-
Najwyraźniej chciał mojej śmierci.
Zoe odwróciła się gwałtownie. Ethan stał przy jedynym
stole w pokoju, przeglądając plik kopii ksero.
-
Co to jest? - spytała.
237
-
Sama zobacz.
Podeszła do niego i stanęła przy stole. Były to kopie
artykułów z różnych gazet. Niektóre z nich pochodziły sprzed
trzech lat, inne były znacznie nowsze. Wszystkie artykuły
zostały opublikowane w gazetach ukazujących się w Los
Angeles. Zoe spojrzała na pierwszy z nich i zmartwiała.
SIMON WENDOVER ZGINĄŁ W WYPADKU NA ŁODZI
Ciało Simona Wendovera, prezesa dużej prywatnej firmy
inwestycyjnej, znaleziono w wodzie przy brzegu Santa Barbara
dzisiaj wczesnym rankiem. Policja uważa, że wypadł za burtę
swojego jachtu dwa lub trzy dni wcześniej.
Urzędnicy z przystani, w której Wendover trzyma! swój
jacht, twierdzą, że miał w zwyczaju wypływać samotnie na
morze, zwłaszcza w księżycowe noce.
W ubiegłym miesiącu Wendover został oczyszczony z
wszelkich zarzutów dotyczących morderstwa Drew Truaksa,
prezesa Trace&Stone Industries. Jego proces bacznie
obserwowało środowisko przedsiębiorców działających w
południowej Kalifornii ze względu na ujawnienie sensacyjnych
faktów
dotyczących
transakcji
finansowych
zawartych
niedawno przez Wendovera.
Skandal, jaki wybuchł z tego powodu, odbił s i ę
negatywnie na przedsięwzięciach kilku z głównych inwestorów
i zachwiał zaufaniem akcjonariuszy...
Zoe podniosła inny artykuł, przeczytała go pobieżnie i
zatrzymała się przy ostatnim paragrafie.
...policja podaje, że autopsja wykazała obecność
narkotyków...
Spojrzała na Ethana, który przyglądał jej się uważnie.
-
Wendover nie tylko handlował narkotykami -
powiedział spokojnie - ale też je zażywał.
Kiwnęła głową.
-
Rozumiem. Cóż, wszyscy wiedzą, że to bardzo
ryzykowna działalność.
238
Wzięła do ręki kolejny artykuł.
...policja twierdzi, że śmierć Wendovera mogła nastąpić w
wyniku zażycia narkotyków. Nic nie wskazuje na zamierzone
działania osób trzecich... Ethan przejrzał kilka kolejnych
artykułów.
-
Rozmawiali ze mną, ale miałem żelazne alibi.
-
Oczywiście.
Ethan nie był głupi, tego Zoe była pewna.
-
Policja zresztą niespecjalnie chciała robić z tego
sprawę. Wiedzieli równie dobrze jak ja, że Wendover miał parę
osób na sumieniu.
Zoe położyła artykuł na stole i wzięła do ręki kolejny plik
papierów. Wszystkie były kopiami zdjęć Ethana, które
publikowały różne gazety. Na kilku z nich wchodził do sądu,
czasem w towarzystwie Bonnie. Na innych siedział za
kierownicą
srebrnego
bmw.
Niektóre
ukazywały
go
opuszczającego nowoczesny biurowiec, opatrzony złożonym z
połyskujących metalicznie liter napisem TRUAX SECURITY.
-
Przez cały czas trwania procesu reporterzy kręcili się
koło sądu -powiedział Ethan. - Kilku z nich nachodziło mnie w
biurze. Próbowali też dostać się do domu Bonnie.
-
To musiał być koszmar dla was wszystkich.
-
Owszem. - Ethan odwrócił się i rozejrzał po pokoju. -
Ale po śmierci Wendovera wydawało mi się, że jest już po
wszystkim. Wygląda na to, że się myliłem.
-
Jeśli ktoś próbuje się na tobie zemścić i jeśli ty i
Harry macie rację, twierdząc, że nie jest to żaden ze
wspólników Wendovera, to musi być sprawa osobista.
-
Wiem.
-
Może to ktoś z rodziny Wendovera? Ktoś, kto wini
cię za jego śmierć. Może przyjaciel?
-
O to właśnie chodzi, że nikt nie był z nim tak blisko. -
Ethan kucnął, żeby przyjrzeć się podłodze pod nocnym
stolikiem. - Określenie „samotnik" doskonale pasuje do
239
Simona Wendovera. Wierz mi, sprawdziłem go bardzo
dokładnie, prześledziłem całą jego przeszłość, aż do dnia
narodzin. Jego matka była narkomanką. Zmarła, kiedy miał
trzy lata. Wychowywał się w kilku rodzinach zastępczych.
Żadnych przyjaciół, zwierząt domowych ani dzieci.
-
A żony? Kochanki?
-
Wendover zawsze pokazywał się z pięknymi
kobietami u boku, ale żaden z tych związków nie trwał dłużej
niż kilka miesięcy. Nigdy się nie ożenił.
Ethan wstał i podszedł do małego biurka. Szybko
sprawdził zawartość szuflad. Nic.
Otworzył drzwi szafy. Zoe zobaczyła kilka par spodni i
koszul, ułożonych w środku z żołnierską precyzją. Na dolnej
półce leżał marynarski worek w kolorze khaki.
-
Wygląda na to, że Branch jest bardzo schludny i
poukładany.
-
Nauczył się tego w wojsku, jak sądzę.
-
Skąd wiesz, że był w wojsku?
-
Coś w jego chodzie może o tym świadczyć. Ethan
przeszukał szybko kieszenie ubrań, ale wszystkie były puste.
Kucnął znowu i otworzył worek. Zoe zajrzała mu przez
ramię i zobaczyła, że w worku też nic nie było.
-
Hm... - mruknął Ethan w zamyśleniu. - Dziwne, że
zostawił ubrania w szafie, a w worku jest pusto.
Wstał i wszedł do małej łazienki, gdzie stał przez chwilę,
rozglądając się dookoła.
-
Hm...
Zoe wiedziała, co to znaczy. Pomrukiwał tak zawsze,
kiedy uważał, że coś jest nie tak, jak być powinno. Podeszła do
niego i stanęła w drzwiach. Na umywalce stało kilka męskich
przyborów toaletowych, ale nie było w nich nic szczególnego.
Golarka, krem do golenia i pasta do zębów mogły pochodzić z
każdej drogerii w kraju.
240
-
Chyba nie chciał zostawiać za sobą śladów -
powiedziała.
-
Jest tu czysto, to fakt. - Ethan zajrzał do kosza na
śmieci. - Może nawet trochę za czysto.
-
To znaczy?
-
W koszu nie ma ani jednego papierka, ani jednej
butelki po tych preparatach proteinowych, od których jest
najwyraźniej uzależniony. Wszystko tutaj i w szafie wygląda
tak, jakby zostało ułożone przez robota. Wszystko na swoim
miejscu. Biurko jest puste.
-
Ale? - spytała, kiedy umilkł.
Ethan minął ją i wszedł do pokoju.
-
Ale te artykuły leżały porozrzucane na stole. Ktoś tak
obsesyjnie dbający o porządek poukładałby je staranniej.
Zoe przypomniała sobie ślady obsesyjnego pragnienia,
które wyczuła w pokoju.
-
Może chciał jeszcze raz zanurzyć się w sprawę
Wendovera, zanim cię zaatakuje. Może przeglądał te artykuły,
żeby się do tego psychicznie przygotować.
-
Może - powiedział Ethan bez przekonania. - Nie
wiem też, gdzie w tym wszystkim znajduje się ta kobieta z
aparatem fotograficznym. Jeśli wysłał ją do Whispering
Springs, żeby mnie sprawdziła, to gdzie są jej zdjęcia?
-
Dobre pytanie. Jeśli ona naprawdę jest w to
zamieszana, te zdjęcia powinny leżeć na stole, tak jak artykuły.
-
Chyba że ktoś wysprzątał ten pokój po wyjściu
Brancha i zabrał fotografie.
Zoe zadrżała.
-
Myślisz, że ktoś był tu przed nami?
-
Nie mam pewności, ale wydaje mi się, że ten pokój
został przygotowany do oglądania.
-
Przez kogo?
-
Prawdopodobnie przez tego, kto zapłacił Branchowi
za to, żeby mnie sprzątnął, kimkolwiek on jest.
241
Zoe skrzywiła się
-
Wolałabym, żebyś nie mówił tego tak lekko.
Ethan krążył po pokoju, przesuwając meble. Zajrzał pod
materac i ramę łóżka. Odsunął nawet od ściany ciężkie
wezgłowie.
Zoe wróciła do biurka i jeszcze raz wysunęła szuflady w
nadziei, że odkryje coś, co przeoczył Ethan. Nie była jednak
zaskoczona, kiedy znalazła tam tylko ołówek i czysty bloczek
papieru. Na pierwszej kartce nie odcisnęły się żadne słowa
pisane na poprzedniej stronie.
Ethan chwycił małą nocną szafkę, odsunął ją od ściany i
na dywan spadła koperta. Oboje na nią spojrzeli.
-
Kto wie? - Ethan schylił się, żeby ją podnieść. - Może
właśnie dostaliśmy jakąś wskazówkę.
-
Wygląda jak koperta z laboratorium fotograficznego -
powiedziała Zoe, bardzo podekscytowana.
-
I tak jest. Niestety, w środku nic nie ma. - Ethan
spojrzał na nazwę i adres laboratorium wydrukowany na
kopercie. - Ale i tak mamy szczęście. To lokalna firma.
Rozdział 33
Kobieta miała przyczepioną do bluzki plakietkę z
imieniem Margaret. Była dobrze po sześćdziesiątce i należała
zapewne do tysięcy emerytów w regionie, którzy z powodu
nudy bądź niemożności wyżycia z zasiłku opieki społecznej,
zdecydowali się podjąć na część etatu nisko opłacaną pracę za
ladą.
-
Zdjęcia wysokiej kobiety o krótkich, platynowych
włosach? - rozpromieniła się Margaret. - Oczywiście, że je
pamiętam. Ona wyglądała jak jedna z tych aktorek, które grały
242
w starych filmach. Pomyślałam nawet, że to ktoś sławny.
Spytałam o to Shelley, ale powiedziała mi, że nie może o tym
rozmawiać. Mówiła, że to poufne. Domyśliłam się, że to jedna
z jej spraw rozwodowych.
-
Kto to jest Shelley? - spytał Ethan lekko, opierając się
o ladę.
Zoe, która stała za nim, zdobyła się na słaby uśmiech.
Podziwiała jego spokój. Zachowywał się tak, jakby mieli
mnóstwo czasu. Sama była potwornie zdenerwowana.
-
Shelley Russell to nasza stała klientka - odparła
Margaret z dumą. - Jest prywatnym detektywem. Odkąd
pamiętam, zawsze wywoływaliśmy jej filmy - urwała i
zmarszczyła brwi. - Ja już pana gdzieś widziałam. - Przeniosła
wzrok na Zoe. - Panią też. Byliście na zdjęciach Shelley.
-
Możliwe - powiedział Ethan spokojnie. Margaret
wydawała się trochę zakłopotana.
-
Chyba nie jest pan mężem ani nikim takim, co?
-
Jest moim mężem - odezwała się Zoe chłodno. - Nie
tej kobiety o platynowych włosach.
-
Och, to dobrze. - Margaret wyraźnie ulżyło - Przez
chwilę sądziłam, że... Zresztą nieważne.
-
Czy Shelley Russell ma tu gdzieś biuro? - spytała
Zoe, zanim Margaret zaczęła snuć dalsze domysły.
-
Tak, oczywiście, to kilka przecznic dalej.
-
Dziękuję - powiedział Ethan i wyprostował plecy. -
Może do niej wstąpimy.
-
Och... A po co? - Margaret znowu nabrała podejrzeń.
-
Czytam mnóstwo kryminałów - odparł Ethan z
uśmiechem. - Zawsze chciałem zobaczyć biuro prawdziwego
prywatnego detektywa.
Na zewnątrz wszystkie barwy wydały się Zoe bardziej
jaskrawe. Niebo było bardziej niebieskie. Słońce świeciło
jaśniej. Zadrżała lekko. Czy takiego właśnie dreszczyku emocji
szukał Ethan w swojej pracy? Dreszczyk ten przypominał jej
243
trochę to, co czuła, doświadczając szczególnie silnej energii,
która utrzymywała się w niektórych pomieszczeniach.
Wsiadając do samochodu, Ethan spojrzał na nią spod
uniesionych brwi.
-
Co?
-
Zawsze chciałeś zobaczyć biuro prawdziwego
prywatnego detektywa? - spytała sucho.
-
Kto wie? - Ethan uśmiechnął się szeroko. - Może
przyjdzie mi do głowy jakiś świetny pomysł na zmianę
wystroju?
-
Akurat. - Zoe zapięła pas. - To było bardzo sprytne z
twojej strony, żeby zapytać tę kobietę, czy ktoś nie oddał
ostatnio do wywołania zdjęć kobiety o platynowych włosach,
która wygląda tak, jakby była kiedyś modelką.
-
Wiemy, że ktoś robił Arcadii zdjęcia, wyszedłem
więc z założenia, że ona będzie na niektórych z nich. Poza tym
Arcadia zwraca uwagę swoim wyglądem.
Pięć minut później stanęli przed starym, jednopiętrowym
biurowcem. Dwa z trzech biur od frontu były puste,
najwyraźniej od dłuższego czasu. Na szybie w oknie trzeciego
widniała nazwa firmy: RUSSELL INVESTIGATIONS,
namalowana wyblakłą czarną farbą.
Rolety w oknach były spuszczone, a na drzwiach wisiała
od środka tabliczka z napisem ZAMKNIĘTE.
-
Co teraz? - spytała Zoe.
Ethan wyjął telefon z kieszeni i wystukał numer, który
przepisał z książki telefonicznej.
-
Automatyczna sekretarka - oznajmił kilka sekund
później
i
spojrzał
na
zegarek.
-
Dochodzi
piąta.
Niewykluczone, że był mały ruch i Russell postanowiła wyjść
wcześniej.
-
Więc?
Ethan ponownie włączył silnik
244
-
Więc jeśli chcę zobaczyć, jak wygląda biuro
prawdziwego prywatnego detektywa, będę je musiał zwiedzić
bez przewodnika.
Zoe odwróciła się szybko.
-
Chcesz się tam włamać? Nie, Ethan, to zbyt
ryzykowne. Ona jest detektywem, na litość boską. Na pewno
ma tu jakiś system alarmowy.
-
Może tak, a może nie. - Ethan skręcił i zaparkował
samochód w uliczce za biurowcem.
-
Posłuchaj. - Zoe z każdą chwilą była bardziej
zdenerwowana. - Nie możesz dać się teraz aresztować.
Pamiętaj, co się dzieje w Whispering Springs.
-
Będę bardzo ostrożny - powiedział, wysiadając z
samochodu. - Nawet jeśli włączy się alarm, będziemy mieli
mnóstwo czasu, żeby stąd zwiać, zanim zjawią się gliny.
Zoe rozpięła pas.
-
Idę z tobą.
-
Chyba będzie lepiej, jeśli zostaniesz tutaj.
-
Ale jeśli pójdę z tobą, może wyczuję coś, na co ty nie
zwrócisz uwagi.
Ethan zmarszczył brwi, zastanawiając się nad tym, co
powiedziała. Przez chwilę Zoe spodziewała się kąśliwej uwagi
o nawiedzonych konsultantkach, w końcu jednak kiwnął
głową.
-
Dobrze. Każda pomoc może się przydać.
Kilka samochodów minęło wlot uliczki, w której stali,
poza tym było zupełnie pusto. W tej okolicy ludzie zapewne
kupowali żelazne kraty do okien. Zoe nie była zaskoczona,
widząc taką kratę w wychodzącym na tył okienku biura
Shelley Russell.
-
Mówiłam ci - powiedziała.
-
Jeśli ciągle będziesz tak negatywnie nastawiona, nie
pozwolę ci więcej być moją asystentką. - Ethan nacisnął
klamkę drzwi. Ustąpiła lekko.
245
Zoe wytrzeszczyła oczy.
-
Niewiarygodne. Jak to możliwe, żeby prywatny
detektyw zapomniał zamknąć drzwi na klucz?
-
Każdy może mieć gorszy dzień - powiedział Ethan
dziwnie poważnie.
Zoe poczuła, że jej serce zaczyna bić szybciej. Patrzyła,
jak Ethan otwiera drzwi i wchodzi do małego, ciemnego
korytarzyka. Poszła za nim niepewnie, przygotowując się na
spotkanie z nieznaną energią. Dotarły do niej słabe wibracje
energetyczne, ale nie było w nich nic szczególnie
niepokojącego. Wyciszyła je i ruszyła za Ethanem wąskim
korytarzem, mijając po drodze coś, co wyglądało na łazienkę.
Po chwili znalazła się w biurze.
Ethan skręcił za róg i zatrzymał się tak gwałtownie, że
Zoe omal na niego nie wpadła. Oboje stali, patrząc na postać
starszej kobiety leżącej na podłodze.
-
Dobry Boże. - Zoe zrobiło się niedobrze.
-
Zdaje się, że Shelley Russell istotnie miała gorszy
dzień - stwierdził Ethan, przyklękając przy nieruchomym ciele.
Przyłożył dwa palce do gardła kobiety.
Zoe podeszła bliżej.
-
Czy ona...?
-
Nie. Jeszcze nie, w każdym razie. Oddycha, ale jest w
kiepskim stanie. Nie widzę żadnych śladów przemocy. Może to
wylew.
Wyciągnął komórkę i wystukał numer pogotowia.
Zoe uklękła przy nieprzytomnej kobiecie i ujęła jedną z jej
bezwładnych rąk. Zauważyła, jak krucha i delikatna jest ta
starcza dłoń, o powykręcanych artretyzmem palcach. Patrzyła
na silną, pooraną zmarszczkami twarz, słuchając tego, co Ethan
mówi do telefonu.
Kiedy skończył rozmawiać, podniosła na niego wzrok.
-
To staruszka, Ethan.
-
Mam wrażenie, że to bardzo twarda staruszka.
246
Wstał, sięgnął do kieszeni i wyciągnął nową parę
chirurgicznych rękawiczek, których miał chyba niewyczerpane
zapasy. Zoe była ciekawa, czy kupuje je w hurtowni
medycznej.
Wiedziała, że sama nie może nic zrobić dla Shelley
Russell, czekając na pogotowie. Mogła tylko trzymać ją za
rękę. Czytała gdzieś, że ludzie, którzy są nieprzytomni, czasem
reagują na ludzki głos.
-
Zostań ze mną, Shelley - mówiła stanowczym,
władczym tonem. Masowała chude, węźlaste palce, usiłując je
trochę rozgrzać. – Trzymaj się. Pogotowie już jest w drodze.
Wszystko będzie dobrze, Shelley.
Mówiła bez przerwy, podczas gdy Ethan spiesznie
przeszukiwał biuro.
-
Wiesz, czego szukać? - spytała.
-
Czegokolwiek, co pomoże nam odkryć, kto ją
wynajął. - Ethan przeglądał zawartość szuflad - Nie widzę tu
akt z nazwiskiem Truax. To byłoby chyba zbyt proste.
-
Pewnie tak. A nic tu nie jest proste. - Zoe miarowo
ściskała rękę Shelley. - Musisz z nami zostać, Shelley, żeby
pomóc nam rozwiązać tę sprawę. Wy, detektywi, to właśnie
lubicie najbardziej, prawda? Rozwiązywać sprawy. Zostań, a
razem z Ethanem odkryjecie w końcu, co tu jest grane.
-
Wygląda na to, że specjalizowała się w sprawach
rozwodowych i poszukiwaniu osób zaginionych - mruknął
Ethan, grzebiąc w szufladzie.
-
To biuro nie jest zbyt nowoczesne. Zastanawiam się,
dlaczego ktoś wynajął akurat Shelley, żeby zrobiła te zdjęcia?
-
Ludzie, którzy zajmują się zbieraniem dowodów do
spraw rozwodowych, zazwyczaj dobrze sobie radzą z aparatem
fotograficznym - wyjaśnił Ethan. - Klienci zawsze domagają
się zdjęć.
-
Tak, ale myślę, że twoi wrogowie z Los Angeles
wynajęliby raczej jakieś znane biuro. - Zoe nieprzerwanie
247
głaskała dłonie Shelley. - Sam mówiłeś, że to bardzo bogaci i
wpływowi ludzie. Nie mogę uwierzyć, że wynajęli Shelley
Russell.
-
Może ten, kto ją wynajął, uznał, że łatwo będzie się
jej pozbyć, kiedy przestanie być potrzebna. Śmierć starej,
schorowanej kobiety nie wzbudziłaby żadnych podejrzeń.
-
O Boże, myślisz, że ktoś chciał ją...
Ethan wzruszył ramionami.
-
Ona jest świadkiem. - Zamknął szufladę i rozejrzał
się po pokoju, jakby czegoś szukał.
-
O co chodzi? - spytała Zoe.
-
Nie ma komputera.
-
Wydawało mi się, że jesteś bardzo staroświecki jak
na detektywa. Ale zdaje się, że Shelley bije cię na głowę.
-
Ona wcale nie jest staroświecka - powiedział Ethan
cicho.
Zoe odwróciła głowę i zobaczyła, że Ethan trzyma w ręce
kartkę papieru.
-
Co to jest?
-
Raport, który ostatnio napisała. Mąż klientki
najwyraźniej bliżej poznał kobietę, którą spotkał w hotelu w
Scottsdale.
-
No i co z tego?
-
To, że ten raport ma trzy miesiące i został napisany
na komputerze. - Ethan otworzył komodę. - Jest drukarka. -
Zamknął drzwiczki i stanął na środku pokoju. - Gdzie w takim
razie, do diabła, jest komputer?
-
Może zostawiła go w domu.
Ethan potrząsnął głową.
-
Nie sądzę. Wydaje mi się, że ona praktycznie mieszka
w tym biurze. Podszedł do biurka, zapalił lampę, zmrużył oczy
i uważnie przyjrzał się powierzchni blatu.
-
Komputer tu był - powiedział. - Widzę wyraźnie,
gdzie stał. Poza tym jednym miejscem wszędzie jest kurz.
248
Zostawił biurko i wyszedł do holu. Zoe usłyszała, że
otwiera drzwi łazienki.
-
W porządku, Shelley, wszystko będzie dobrze -
powiedziała. - Już słychać syreny. Pogotowie zaraz tu będzie.
-
Znalazłem jej torebkę - zawołał Ethan. Po chwili
rozległ się stłumiony grzechot. - I tabletki. Wygląda na to, że
regularnie przyjmowała mnóstwo leków. Mogłoby to
wyjaśniać stan, w którym się obecnie znajduje. Ale wątpię, by
zapaść w tym momencie dochodzenia była tylko zbiegiem
okoliczności.
Dźwięk syren rozlegał się coraz bliżej. Parking oświetliły
błyskające rytmicznie światła karetki. Nareszcie, pomyślała
Zoe. Shelley oddychała coraz płycej. Jej puls też wydawał się
coraz słabszy.
-
Nie odchodź, Shelley. Nie pozwól, żeby drań, który ci
to zrobił, był górą.
-
Cholera - mruknął Ethan.
-
Co znowu?
-
Znalazłem rachunki, ale nie ma tu faktury dla Johna
Brancha. Nie ma też kwitów, z których by wynikało, że jej
płacił.
Pogotowie już tu jest, dzięki Bogu. Ethan wyszedł z
łazienki, notując coś spiesznie w swoim notesie.
-
Przepisałem
jej
adres
z
prawa
jazdy.
Ma
osiemdziesiąt dwa lata. Ciekawe, czy będąc w jej wieku, ciągle
będę pracował w tej branży.
-
Nie zrezygnujesz z tego nawet wtedy, kiedy
skończysz sto dwa lata. - Zoe ścisnęła dłoń Shelley, czując, że
starsza kobieta słabnie z każdą chwilą. - Trzymaj się, Shelley,
pogotowie już jest. Wszystko będzie dobrze.
Ethan otworzył drzwi, żeby wpuścić sanitariuszy.
Lekarz, wyglądający na bardzo zmęczonego, zatrzymał się
w drzwiach izby przyjęć.
249
-
Sądzę, że pani Russell z tego wyjdzie, dzięki wam -
powiedział. - Szybko traciła siły. Gdybyście jej nie znaleźli,
zmarłaby przed północą.
-
Gdzie ona teraz jest? - spytała Zoe.
Była niemal tak wyczerpana, jak lekarz. Bolały ją ramiona
i mięśnie karku, napięte z wysiłku. Cały czas usiłowała
wyciszyć energetyczny krzyk bólu i przerażenia, jakim
nasiąknięte były ściany szpitalnej poczekalni.
-
Została przewieziona na oddział intensywnej terapii.
Jej stan jest stabilny. Wydaje się bardzo silna, jak na tak
schorowaną osobę w jej wieku
-
Jest przytomna? - spytał Ethan.
-
Nie, a nawet gdyby była, i tak nie pozwoliłbym wam
z nią rozmawiać - powiedział lekarz z wahaniem. - Jesteście z
jej rodziny?
-
Nie, jesteśmy przyjaciółmi - odparła Zoe gładko. -
Recepcjonista mówił, że ona nie ma żadnych krewnych w
Phoenix. Zawiadomił jej córkę i syna, ale oboje mieszkają w
innym stanie i będą tu dopiero jutro po południu.
Lekarz kiwnął głową.
-
Jak już powiedziałem, jeśli nie pojawią się
komplikacje, powinna z tego wyjść. Ciągle mamy tu takie
przypadki. Starszym ludziom często się zdarza.
-
Co? - spytał Ethan.
-
Pomyłkowe
przedawkowania.
Przyjęcie
niewłaściwych leków. Nieprzewidziane interakcje różnych
preparatów. Organizm jest osłabiony wiekiem, a musi radzić
sobie z dużymi ilościami często bardzo silnych leków. Nic
dziwnego, że takie sytuacje sana porządku dziennym.
-
Myśli pan, że to jej się właśnie przytrafiło? - spytał
Ethan obojętnie. - Przez pomyłkę przyjęła zbyt dużą dawkę
leku?
Lekarz wzruszył ramionami.
250
-
Cóż,
to
nie
zawsze
jest
przypadek.
Zoe
znieruchomiała. Wyczuła, że Ethan także wzmógł czujność.
-
To nie zawsze jest przypadek? - powtórzył bardzo
powoli.
-
Na pewno wiecie, że starsi ludzie często cierpią na
depresję - powiedział lekarz. - Są zmęczeni lekami. Zaczyna im
się wydawać, że życie wymaga zbyt wielkiego zachodu. Są
samotni. Czasami mają już tego wszystkiego dość.
-
Samobójstwo? - Zoe potrząsnęła głową. - Naprawdę
nie sądzę... -urwała wpół zdania, kiedy Ethan lekko trącił ją w
ramię i odchrząknęła. - A z drugiej strony... Kto wie?
-
Właśnie - odparł lekarz. - Kiedy się obudzi, zapewne
nie będzie pamiętała wiele z tego, co się wydarzyło. Na pewno
zbada ją psychiatra, ale jeśli celowo wzięła zbyt dużą dawkę
leku, nie oczekujcie, że się do tego przyzna. To też jest typowe.
Starsze osoby niechętnie przyznają się do problemów
psychicznych. Dla nich to ciągle piętno.
-
Nie tylko dla nich - stwierdziła Zoe spokojnie. -
Wiem coś o tym.
Musiała to powiedzieć bardzo znacząco, bo lekarz spojrzał
na nią uważnie.
Trzymaj buzię na kłódkę, skarciła się w duchu.
Za nimi korytarzem przejechał wózek z chorym. Salowy,
który go pchał, prawie biegł. Obok pędziła pielęgniarka z
woreczkiem kroplówki w wyciągniętej do góry ręce. Zoe
zauważyła na prześcieradle wielką plamę krwi. Zrobiło jej się
słabo. W ściany szpitala znowu wnikał bezgłośny krzyk
przerażenia. Jak ci ludzie to wytrzymują?
Lekarz także spojrzał na wózek i nagle oprzytomniał.
-
Muszę iść - oznajmił. - Ktoś z personelu pokaże wam,
gdzie jest oddział intensywnej terapii.
-
Dziękuję - powiedział Ethan, ale lekarza już nie było.
Zoe popatrzyła na Ethana, który wyciągał z kieszeni komórkę.
-
Co teraz?
251
-
Dochodzi siódma, a my od lunchu nie mieliśmy nic w
ustach. Zjedzmy coś i wracajmy do biura Shelley.
-
Dobrze. Po drugiej stronie ulicy jest jakiś bar. - Zoe
szybko ruszyła w stronę drzwi. Miała ochotę biegiem uciec z
tego miejsca, ale postanowiła, że nie zrobi z siebie idiotki.
-
Zaczekaj - zawołał Ethan, idąc za nią. - Pomyślałem,
że moglibyśmy coś przekąsić w szpitalnej kafejce.
-
Nie - odparła Zoe bardzo stanowczo. - Nie chcę jeść
w szpitalu.
Nie miała zamiaru spędzić w tym miejscu więcej czasu,
niż było to absolutnie konieczne. Ból, strach, rozpacz i
nadzieja, latami wsiąkające w te ściany, coraz natarczywiej
wdzierały się w jej świadomość. To był bardzo męczący dzień.
Czuła, że więcej nie wytrzyma.
-
Wszystko w porządku? - spytał Ethan z niepokojem.
-
Zaraz będzie. - Zoe pchnęła oszklone drzwi i
odetchnęła z ulgą. - Nie lubię szpitali.
-
A kto lubi?
Ale nie próbował jej namówić, by wróciła do środka. Idąc
za nią przez parking, zajął się wystukiwaniem numeru na
komórce.
Nie wierzył w jej paranormalne zdolności, ale postanowił
zmienić plan, bo powiedziała mu, że źle czuła się w szpitalu.
Nie po raz pierwszy zrobił coś takiego, przypomniała sobie.
Kiedy analizowała swoje krótkie małżeństwo, musiała
przyznać, że zawsze brał pod uwagę jej życzenia, nawet jeśli
sądził, że wynikają tylko z jej wybujałej wyobraźni.
Tolerował to, co większość ludzi uznałaby za irracjonalne
kaprysy, jakby jej przekonanie o własnych psychicznych
zdolnościach było tylko niegroźnym dziwactwem.
Czy ten człowiek jest w stanie iść przez życie, nie
zwracając uwagi na drobiazgi?
Może już czas, żeby i ona się tego nauczyła.
252
Od kilku tygodni czuła się coraz bardziej sfrustrowana
faktem, że nie chciał zaakceptować tej strony jej psychiki.
Powtarzała sobie, że jeśli to się nie zmieni, ucierpi na tym ich
związek. Była przekonana, że powinien przyjąć to w końcu do
wiadomości.
A teraz zaczęła się zastanawiać, czy to istotnie jest takie
konieczne. Ethan akceptował ją taką, jaką była. Nie zadawał
pytań. W jej życiu był to rzadki i cudowny dar.
Jej rozmyślania zostały przerwane, kiedy Harry odebrał
telefon. Ethan w skrócie przedstawił mu sytuację.
-
Zgadzam się, sprawy się komplikują- powiedział
Ethan, wsiadając do samochodu. - Ale ty nadal szukaj
kontaktów w Los Angeles. Wszystko wskazuje na to, że to ja
jestem celem, nie Arcadia. Wygląda też na to, że nikt nic o niej
nie wie, tak jak mówił Merchant.
Zoe zapięła pas, walcząc z ogarniającą ją paniką. Arcadia
była bezpieczna, ale Ethan znalazł się w opałach.
-
Nie, zostaniemy w Phoenix jeszcze przez jakiś czas. -
Ethan przekręcił kluczyk w stacyjce. - Wracamy do biura
Shelley Russell. Lekarze uważają, że przez przypadek wzięła
zbyt dużą dawkę leku, ale z jej biurka zniknął komputer i nie
ma żadnych notatek na mój temat.
Przez chwilę panowała cisza, w czasie której Harry mówił
coś do telefonu. Zoe poczuła, jak oblewają zimny pot.
-
Nie. Nie znalazłem też nic na temat Arcadii -
powiedział Ethan. -Ale Russell musi być tą kobietą z aparatem
fotograficznym, którą Arcadia zauważyła w Whispering
Springs. Tak, będziemy w kontakcie. - Zakończył rozmowę i
natychmiast wystukał inny numer.
-
No, Cobb, odbierz telefon... - umilkł na moment. -
Gdzie byłeś, do diabła? Naprawdę? Cholera. Przepraszam.
Przez pewien czas miałem wyłączony aparat. W szpitalach nie
wolno rozmawiać przez komórkę... Nie, z nami wszystko w
253
porządku. To długa historia. Wyjaśnię ci później. Masz coś dla
mnie?
Zoe siedziała sztywno, w napięciu słuchając tego, co
mówił Ethan. Kiedy skończył rozmawiać, odwróciła głowę.
-
No i co? - spytała.
-
Cobb wszedł na czat militarystów i spytał o tatuaż
Brancha. Dowiedział się, że to symbol bardzo elitarnej, tajnej
jednostki rozpoznawczej należącej do służb specjalnych.
-
Więc miałeś rację - powiedziała Zoe. - Branch jest
wojskowym.
-
Niezupełnie. Już nie. Singleton zdołał włamać się do
ich bazy danych i znalazł tam kartotekę Brancha. Wygląda na
to, że był jednym z tych, którzy mogli zacząć wstępny trening,
ale odpadł już po pierwszym miesiącu.
-
Dlaczego?
-
Singleton mówi, że informacje na ten temat były
bardzo skąpe, ale zdaje się, iż Branch przeszedł załamanie
nerwowe. Skończyło się na kilkumiesięcznym pobycie na
oddziale psychiatrycznym szpitala wojskowego. W końcu
został zwolniony ze służby.
-
Szaleniec - wyszeptała Zoe. Przypomniała sobie to,
co czuła w pokoju Brancha - obsesyjne pragnienie, które
można porównać tylko do żądzy. - Czułam, że on bardzo
czegoś chce.
-
Singleton powiedział mi, że po wyjściu ze szpitala
Branch wyjechał z kraju i pracował przez kilka lat jako
najemnik. Osiem miesięcy temu wrócił do Stanów. Tu ślad się
urywa.
-
Może powinniśmy pójść na policję i porozmawiać z
nimi o Shelley Russell.
-
I co im powiemy? Jak na razie mamy tylko starszą
panią, która zdaniem lekarzy pomieszała tabletki. Wątpię, żeby
ktoś się tym zainteresował.
-
A zdjęcia, które wywoływała w tym laboratorium?
254
-
Russell nie złamała prawa, robiąc te zdjęcia. Do
diabła, nie udowodnimy nawet, że to ona je zrobiła.
Zapadł zmrok i biurowiec, w którym mieściła się firma
Shelley Russell był pogrążony w ciemnościach. Ethan włączył
latarkę i oświetlił stojącego przed nim starego forda. W
samochodzie nie znalazł jednak nic interesującego, zawrócił
więc w stronę budynku.
W biurze stał przez chwilę, bez ruchu, bez słowa, chłonąc
atmosferę pomieszczenia. Zoe czekała w milczeniu. Widziała
już ten rytuał przy innych okazjach. Zastanawiała się, czy
Ethan podświadomie w ten sposób otwiera się na wibracje
psychicznej energii unoszące się w przestrzeni. Jeśli tak, była
ciekawa, czy kiedykolwiek się do tego przyzna. Kiedy zapytała
go, co czuje, kiedy bada w ten sposób otoczenie, odpowiedział
po prostu, że szuka czegoś, co może się wydać nie na miejscu.
Po chwili zaczął powoli przechadzać się po pokoju.
Zatrzymał się przy biurku i spojrzał na kubek pełny zimnej
kawy.
-
Zaparzyła sobie dzbanek kawy - powiedział. - Nie
jest to coś, co robi osoba, która zamierza ze sobą skończyć.
-
Rzeczywiście - przyznała Zoe. - Dzbanek jest prawie
pełny. Nalała sobie jeden kubek i nie upiła nawet łyka.
-
Musiała upaść zaraz po tym, jak nalała kawy do
kubka. Pełny dzbanek wskazuje, że chciała jeszcze jakiś czas
pracować. - Ethan podszedł do starego ekspresu i przyjrzał mu
się uważnie. - Jest wyłączony.
-
Zmieniła plany? Postanowiła iść do domu?
-
Więc po co nalała kawy do kubka? - Ethan nie
odrywał wzroku od ekspresu. - W porządku, parzy kawę,
nalewa trochę do kubka i zanosi go na biurko. Ale upadła na
środku pokoju. To znaczy, że z jakiegoś powodu postanowiła
wrócić i wyłączyć płytę pod dzbankiem. Po co jednak miałaby
to robić?
255
-
O co chodzi z tą kawą?
-
To jedyna rzecz, która nie pasuje do całości. - Ethan
podniósł dzbanek i postawił go obok ekspresu. Potem podniósł
ekspres i gwizdnął przeciągle. - Tak jak myślałem. Shelley
Russell, jesteś dużo twardsza, niż się wydajesz.
Zoe podeszła do niego szybko.
-
Co znalazłeś? Ethan podniósł przedmiot, który
wyciągnął spod ekspresu.
-
Jej notatnik.
-
Rany. I kto mówi, że nie masz nadprzyrodzonych
zdolności?
Rozdział 34
Uniform był brudny, a czapka pachniała cudzym potem,
ale jedno i drugie powinno wystarczyć.
Grant Loring stał w wąskim, ciemnym korytarzyku
oddzielającym księgarnię od butiku z odzieżą, skąd
obserwował wejście do Galerii Euphoria.
Było pięć po ósmej. Trwał Festiwal Jesienny. Wieczór
okazał się koszmarem. Grant został zmuszony do wysłuchania
kilku grup dzieci śpiewających na zbudowanej na wolnym
powietrzu scenie. Ich wysokie, piskliwe głosy przyprawiły go
w końcu o ból głowy. Tłumy roześmianych, krzykliwych ludzi
kręcące się po centrum handlowym jeszcze bardziej podnosiły
poziom decybeli. Czuł, że jeśli miniaturowa lokomotywa
ciągnąca wagoniki pełne piszczących z uciechy dzieci
przejedzie koło niego jeszcze raz, wysadzi cały pociąg.
Nie odrywał wzroku od okien galerii. Dziwka pokazywała
klientce jakiś naszyjnik. Jej asystentka, postawna kobieta o
krótkich ciemnych włosach, zajmowała się innym klientem.
256
Drzwi galerii nie zamykały się przez cały wieczór. Zdaje
się, że jego żona osiągała tu niezłe dochody. Jedno trzeba jej
było przyznać – miała wrodzony talent do robienia pieniędzy.
Właśnie dlatego w przeszłości była dla niego tak użyteczna.
Jego plany wreszcie miały przynieść owoce. Owszem,
Branchowi nie udało się załatwić detektywa, ale cel i tak został
osiągnięty. Byłoby oczywiście lepiej, gdyby Truax zginął, ale
fakt, że zajmował się teraz własnymi sprawami w Phoenix, był
równie korzystny. Jeśli Truax zdołał dotrzeć do mieszkania
Brancha, trop powinien doprowadzić go do Los Angeles. A
jeśli zdołał także odszukać biuro Shelley Russell, nie znalazł
tam nic, poza starszą panią, która wzięła za dużo leków.
Czas załatwić swoje sprawy i spadać stąd. Grant
zrewidował swoje plany i wybrał dzisiejszy wieczór ze
względu na festyn. Chciał skryć się w tłumie.
Teraz wystarczy mu już tylko parę minut sam na sam z tą
dziwką. Miał nadzieję, że uda mu się ją dorwać pół godziny
wcześniej, kiedy wyszła do toalety, znajdującej się po drugiej
stronie Fountain Square. Ale ten żywy trup odprowadził ją pod
same drzwi, a potem czekał na nią, żeby odeskortować ją z
powrotem do galerii.
Grant był bardzo niezadowolony z faktu, że Shelley
Russell nie dostarczyła mu żadnych zdjęć tego szkieletu w
sportowej koszuli. Okazała się jednak niekompetentna.
Dobrze przynajmniej, że facet nie wyglądał na kogoś, kto
mógłby przysporzyć mu większych problemów. To zapewne
jakiś kiepsko opłacany księgowy albo kierownik zakładu
pogrzebowego. Poza krótkim spacerem do toalety, który odbył
razem z jego kochaną żoneczką, przez cały wieczór siedział
przed drzwiami galerii, rozmawiając przez telefon. Odbył
mnóstwo rozmów telefonicznych.
Ta szmata najwyraźniej zmieniła swoje upodobania co do
mężczyzn. Albo wybrała na swojego kochanka faceta, który
był dokładnym przeciwieństwem facetów, jacy kiedyś się jej
257
podobali, w tym samym celu, w jakim zmieniła nazwisko i styl
ubierania. Głupia baba próbowała stworzyć się od nowa, bo
czuła, że on żyje i pewnego dnia może zacząć jej szukać.
Robiło się późno. To ostatnia szansa, żeby ją dorwać. Nie
może czekać dłużej. Czas zabrać się do roboty.
Myślał tylko o tym, żeby skończyć to, co zaczął, i zniknąć
ponownie.
Ethan usiadł na krześle Shelley Russell i natychmiast
poczuł się jak u siebie, co go zresztą nie zaskoczyło.
Skrzypiało jak należy. Russell miała w szufladzie zapas
żółtych bloczków i mnóstwo ołówków. Na biurku wszystko
było starannie poukładane.
-
Chyba macie ze sobą sporo wspólnego - powiedziała
Zoe sucho. - Nawet jej notatki przypominają trochę twoje. -
Zajrzała mu przez ramię. - Hieroglify.
-
Każdy, kto dużo notuje, wypracowuje sobie w końcu
własny rodzaj stenografii - odparł Ethan z roztargnieniem. -
Ale bardzo dokładnie zapisywała nazwiska i cyfry. Widzisz?
Tu jest numer rejestracyjny tej furgonetki, którą jeździł Branch.
-
Po co spisała numer rejestracyjny swojego klienta?
-
Ja też tak robię. Standardowa procedura. Nigdy nie
wiesz o kliencie zbyt wiele.
-
Niezbyt zachęcające. - Zoe przysiadła na brzegu
biurka. - Gdybym o tym wiedziała, zanim zdecydowałam się
skorzystać z twoich usług, zapewne poszłabym do Radnora.
-
No tak, ale pomyśl o tym wspaniałym seksie, który
by cię wtedy ominął.
-
Punkt dla ciebie.
Pod nazwiskiem Brancha i numerem rejestracyjnym jego
samochodu
widniało
dwukrotnie
podkreślone
słowo
„federalny".
-
Powiedział jej, że jest tajnym agentem rządowym –
stwierdził Ethan. - Pewnie sądził, że ze względu na to nie
będzie zadawała pytań.
258
Zoe przełknęła ślinę.
-
Myślisz, że to federalni cię śledzą? Może właśnie
dlatego ktoś chce cię zabić. Żebyś nie zdążył im nic
powiedzieć.
-
Uspokój się - powiedział Ethan. - Gdyby tak było, już
mielibyśmy na karku całą hordę federalnych. - Tak mi się
przynajmniej wydaje, dodał w duchu. - Wygląda na to, że
Branch nie spieszył się z poinformowaniem jej, dlaczego
postanowił ją wynająć. Sprawdzał ją, jakby chciał się upewnić,
czy może na niej polegać i liczyć na jej dyskrecję.
-
Dzięki za informacje, Carl. - Harry stał z jedną stopą
na ławce z kutego żelaza oraz łokciem opartym o udo i patrzył
na Arcadię przez okno galerii. Rozmawiał ze swoim dawnym
współpracownikiem z Los Angeles. - Zgodnie z ustaleniami,
już nie pamiętam, kto wyświadczył mi tę przysługę, ale z
pewnością się zrewanżuję.
Wyłączył komórkę, ani na moment nie odrywając wzroku
od Arcadii.
Sześć tygodni wcześniej, zanim przyjechał do Whispering
Springs, żeby pomóc Truaksowi, nigdy by nie uwierzył, że
będzie miał tyle szczęścia. Wiele się w tym mieście wydarzyło.
Jego życie już nigdy nie będzie takie samo.
Po drugiej stronie szyby Arcadia uśmiechała się do
klienta. Harry poczuł dziwne ciepło w okolicy serca, ciepło,
które ciągłe było cudownym, niezwykłym doznaniem.
Przeniósł wzrok na ludzi krążących po centrum,
przyglądając się uważnie i tym, którzy zwracali na siebie
uwagę, i tym, którzy jakby zbyt łatwo wtapiali się w tło.
Chwilę patrzył na ochroniarza, który właśnie wchodził w
wąski korytarzyk między dwoma sklepami. Miał czapkę
wciśniętą głęboko na oczy a na plecach jego kurtki widniał
napis RADNOR SECURITY SYSTEMS. Już trzeci raz w
ciągu godziny znikał w mroku tego korytarza.
259
Ochroniarze zawsze denerwowali Harry'ego. Po pierwsze,
łatwo ich przeoczyć. A po drugie, większość z nich łaziła
wszędzie z pękami kluczy na kółkach.
Spojrzał znowu w okna galerii Euphoria.
Arcadia i jej asystentka obsługiwały grupkę turystów.
Zadowolony, zdjął nogę z ławki i powoli ruszył alejką do
wyjścia.
Po jego prawej stronie rozległ się gwizd miniaturowej
kolejki.
-
Jedziemy! - Kierowca, potężny mężczyzna, który
wyglądał tak, jakby ktoś siłą wepchnął go do malutkiego
wagoniku, uśmiechał się złośliwie. - Miejsce dla Fountain
Square Express.
Harry cofnął się szybko, ledwo unikając zderzenia z
nadjeżdżającym pociągiem. Kierowca uśmiechnął się drwiąco.
Dzieci piszczały i klaskały w ręce.
Kiedy przetoczył się ostatni wagonik wypełniony
chichoczącymi, przekrzykującymi się dziećmi, Harry spojrzał
w stronę ochroniarza, który zdążył j u ż skryć się w mroku
korytarza.
Coś w tym człowieku nie dawało mu spokoju.
Podszedł spiesznie do korytarzyka, zatrzymał się przy
wejściu i zajrzał do ciemnego wnętrza. Nie docierało tam
światło neonów, więc przez chwilę prawie nic nie widział.
Potem dostrzegł przed sobą jakiś ruch. Ochroniarz podniósł
rękę. Harry zobaczył zarys przedmiotu w jego dłoni.
Zadzwonił telefon. Arcadia spojrzała na najbliższy aparat i
zobaczyła, że to jej prywatna linia. Popatrzyła na Molly, która
rozmawiała z klientką o zaletach ręcznie wyrabianej ceramiki.
Trzy czy cztery inne osoby kręciły się po galerii, czekając na
swoją kolej.
Uśmiechnęła się do kobiety, która właśnie kupiła drogi
pierścionek, i wręczyła jej elegancką srebrną torebkę.
260
-
Dziękuję i zapraszam ponownie - powiedziała. -
Będzie pani zadowolona z tego zakupu.
Telefon znowu zaczął dzwonić.
-
Na pewno - odparła kobieta. Wzięła torebkę i odeszła
w stronę drzwi.
Telefon dzwonił. Bardzo mało osób znało ten numer -
przede wszystkim była to Zoe, a Zoe była w Phoenix. Może ma
jakieś wiadomości.
Nie chciała odbierać telefonu przy klientach, obeszła więc
spiesznie ladę, skręciła i otworzyła drzwi biura.
Ktoś zakrył jej usta dłonią. W tej samej chwili poczuła na
szyi lufę rewolweru. Mężczyzna przekrzywił głowę i pod za
dużą czapką zobaczyła znajomą twarz. Grant ją odnalazł.
Arcadię ogarnęła panika. Zaczęła drżeć na całym ciele.
-
Spróbuj się tylko ruszyć, kochana żoneczko, a
zastrzelę pierwszą osobę, która stanie w tych drzwiach.
Ani przez chwilę nie wątpiła, że naprawdę to zrobi.
-
Znam cię, ty dziwko - powiedział z zimną
satysfakcją. - Nie pozwolisz, żeby ktoś niewinny rozstał się z
życiem, jeśli możesz temu zapobiec, co? Wyjdziemy tyłem. -
Zakleił jej usta kawałkiem szerokiej taśmy. - Piśnij słowo, a
podpiszesz wyrok na każdego, kto się tu pojawi. Tak przy
okazji, mam tłumik.
Arcadia pomyślała o rewolwerze, który kupiła na taką
okazję. Był w domu, a więc teraz na nic nie mógł się jej
przydać.
Grant pchnął ją do wyjścia i po chwili znaleźli się na
chodniku prowadzącym na parking dla dostawców, wokół
którego rosły gęste krzewy oleandrów. Arcadii wróciła
nadzieja. Na parkingu prawie nigdy nie było całkiem pusto,
nawet późnym wieczorem sprzedawcy przychodzili tam na
papierosa, a pracujące w pobliskich restauracjach szybkiej
obsługi nastolatki spotykały się czasami przy śmietniku, w
celach, które z pewnością przeraziłyby ich rodziców.
261
Miejscowe lumpy często grzebały w stertach śmieci albo piły
obok nich tanie wino.
Usłyszała przyciszone głosy dobiegające zza krzaków i
poczuła słaby zapach marihuany. Czy Grant naprawdę sądzi, że
uda mu sieją stąd zabrać i nikt tego nie zauważy?
Wtedy zobaczyła wózek stojący u wylotu chodnika. Z
boku wózka sterczał zestaw mioteł, szczotek i mopów. Po
drugiej stronie, na niewielkiej platformie, stało wielkie
kartonowe pudło.
-
Wejdziesz do pojemnika na śmieci i kucniesz na dnie
– rozkazał Grant. - Nie zabiję cię, chyba że nie dasz mi
wyboru. Wolałbym mieć cię żywą, bo musimy dobić targu.
Chcę odzyskać dane, które ukryłaś. Ale jeśli nie będę miał
wyjścia, załatwię cię bez wahania, przysięgam.
Arcadia podeszła do wózka, rozpaczliwie usiłując coś
wymyślić. Grant zdjął z wózka wiadro, odwrócił je i postawił
na ziemi.
-
Wejdź po tym. I pospiesz się, do cholery.
Arcadia weszła na wiadro i spojrzała w dół. Pusty
pojemnik był dość głęboki, by mogła się w nim schować
szczupła dorosła osoba.
Ogarnęła ją rozpacz. Nikt nie zwróci uwagi na wózek
sprzątacza, pomyślała.
-
Właź do środka - warknął Grant.
Arcadia spojrzała na pudło stojące na bocznej platformie.
Nie miało pokrywy, a w środku dostrzegła kilka rolek papieru
toaletowego.
Z nerwowym drżeniem, które tylko częściowo było
udawane, przełożyła jedną nogę nad krawędzią pojemnika.
Zachwiała się lekko, jakby próbowała złapać równowagę i
przeciągnęła nad brzegiem pojemnika drugą nogę. Jej stopa w
srebrnym sandałku uderzyła w pudło, które spadło z platformy.
Rolki papieru toaletowego wytoczyły się na chodnik. Kilka z
nich zatrzymało się dopiero pod krzakami oleandrów.
262
-
Głupia dziwka. Złaź na dół - podniósł głos. - No, już!
Nie był tak spokojny, jak sądziła, co bardzo ją zaskoczyło.
Grant był zawsze taki pewny siebie. Ale teraz jego głos
brzmiał tak, jakby stał nad brzegiem bardzo głębokiej
przepaści.
Uklękła na dnie pojemnika. Grant przykrył go płachtą i
Arcadia znalazła się w ciemności. Smród starych śmieci w
połączeniu ze strachem przyprawił ją o mdłości.
Chwilę później wózek ruszył. W Arcadię znowu wstąpił
cień nadziei. Grant się spieszy. Nie miał czasu, żeby pozbierać
papier toaletowy.
Kiedy Harry zacznie jej szukać?
Usłyszała głosy dwóch osób stojących przy śmietnikach.
-
Lepiej wracajmy do pracy - powiedziała jedna z nich
cicho. - Wiesz, jak Larry się wścieka, kiedy wracamy z
przerwy choćby minutę później.
Druga osoba coś odpowiedziała, ale Arcadia nie
dosłyszała słów. Wózek skręcił na podjazd.
Rozdział 35
Ethan czytał skrótowe notatki Shelley Russell.
- Była bardzo zniecierpliwiona wszystkimi tymi
niedomówieniami i naciskiem na absolutną tajność całej
sprawy. Nie mogła się doczekać, aż Branch wydusi w końcu z
siebie, o co mu naprawdę chodzi. - Przewrócił kartkę notatnika
i zmartwiał na widok zapisanego tam nazwiska. -O cholera.
Wyciągnął telefon z kieszeni i wystukał numer Harry'ego.
-
Co jest? - Zoe zerwała się na równe nogi i podbiegła
do biurka. -Wiesz już dla kogo pracował Branch?
-
Nie. Ale wiem już, kto jest celem.
263
-
Odłóż to - rozkazał Harry, kryjąc się za rogiem przy
wejściu do korytarzyka - Już!
-
Hej, pssze pana, chciałem się tylko trochę napić, to
wsszystko...
Ochroniarz wydawał się pijany, ale z drugiej strony
nietrudno naśladować zamazaną wymowę człowieka, który
nadużywał alkoholu.
-
Rzuć to i wyjdź stamtąd z rękami za głową.
-
Kurwa... Jesteś gliną czy kimś w tym stylu?
-
Kimś w tym stylu.
Ochroniarz ruszył w jego stronę.
-
Tajniak? Co jest? Doniesiesz na mnie do szefa?
Człowieku, nie rób tego. Proszę. Naprawdę potrzebuję tej
pracy.
-
Rzuć to!
-
Dobra, dobra, spokojnie. Już idę. - Ochroniarz rzucił
trzymany w ręce przedmiot na ziemię.
Rozległ się brzęk tłuczonego szkła, a wąski korytarzyk
wypełnił silny zapach taniego wina.
-
Co za marnotrawstwo - wybełkotał ochroniarz
ponuro.
Zadzwoniła komórka Harry’ego. Ogarnęły go złe
przeczucia. Miał wrażenie, że czuje na plecach czyjś oddech.
Wyjął telefon z kieszeni. Odwrócił się i ruszył w stronę
galerii, zostawiając zdezorientowanego ochroniarza samemu
sobie.
-
Stagg - warknął do telefonu.
-
Gdzie jesteś?
Harry rozpoznał ten obojętny, jakby zbyt spokojny głos
Ethana, który zazwyczaj oznaczał poważne kłopoty.
-
Ciągle na Fountain Square - odparł. - Co słychać?
Wiecie już, kto nasłał na ciebie Brancha?
264
-
Nie wiem, o co właściwie chodziło wtedy przy
basenie, ale zdaje się, że to Arcadia jest celem. Cały czas nim
była.
-
Cholera. Loring.
-
Na to wygląda.
Harry zaczął spiesznie przeciskać się przez tłum. Po
chwili widział już wyraźnie okna galerii Euphoria. Molly stała
za ladą. Dwie czy trzy osoby chodziły po sklepie, oglądając
wystawione w gablotkach przedmioty.
Nic nie odbiegało od normy.
Nagle Harry zauważył, że w galerii nie było Arcadii.
Spokojnie. Pewnie poszła po coś do biura.
-
Zadzwonię, kiedy ją znajdę - powiedział do telefonu,
rozłączył się i rzucił biegiem w stronę galerii.
Wszyscy w galerii spojrzeli na niego ze zdumieniem,
kiedy z impetem otworzył drzwi i wpadł do środka, ciężko
dysząc. Skupił się na Molly.
-
Gdzie ona jest?
-
Arcadia? - Molly patrzyła na niego w osłupieniu. -
Eee... poszła do biura parę minut temu, żeby odebrać telefon.
To była jej prywatna linia, więc zapewne...
Ale Harry już nie słuchał. Kilkoma wielkimi krokami
przebiegł sklep i znalazł się w biurze.
Pokój był pusty.
Po raz pierwszy od wielu lat poczuł prawdziwy strach.
Uspokój się, pomyślał. W takim stanie na nic jej się nie
przydasz. Minęło najwyżej kilka minut.
Rozsunął zasłony, za którymi znajdowało się zaplecze, i
włączył światło. Tylne drzwi były zamknięte, ale już nie na
klucz.
Na zaplecze weszła Molly.
-
Coś się stało? - spytała niespokojnie.
-
Tak. Zawołaj ochronę. Powiedz im, że szukamy
mężczyzny, który ma Arcadię. Potem zadzwoń na policję.
265
-
O Boże.
-
Idź dzwonić. No, już.
Molly odwróciła się i pobiegła do biura.
Harry podszedł do tylnych drzwi, otworzył je i wyszedł na
wąski, pusty chodnik prowadzący na podjazd dla dostawców.
W świetle padającym przez drzwi zobaczył kilka białych,
walcowatych przedmiotów leżących na ziemi.
Papier toaletowy.
Nikt nie zwraca uwagi na ludzi w uniformach. Jeśli to
prawda w przypadku ochroniarzy, to tym bardziej w przypadku
sprzątaczek i śmieciarzy.
Harry wybiegł na słabo oświetlony podjazd. Tylko jedna
latarnia stała przy wjeździe na parking dla samochodów
dostawczych.
Usłyszał daleki, stłumiony terkot wózka dobiegający z.
parkingu. Zrzucił buty, w obawie, że Loring usłyszy uderzenia
obcasów o chodnik.
Boso podbiegł do najbliższego z dwóch wielkich
pojemników na śmieci i skrył się w jego cieniu. Stąd widział
już fragment słabo oświetlonego parkingu. Człowiek w czapce
na głowie ciągnął wózek ze śmieciami w stronę furgonetki.
To musi być Loring. Ale jeśli to jednak nie on? Jeśli to
tylko uczciwy, ciężko pracujący sprzątacz, który wraca do
domu po całym dniu harówki? Może ma żonę i dwójkę albo
nawet trójkę dzieci.
Trzymając rewolwer przy nodze, wyszedł z cienia i zaczął
iść cicho w stronę furgonetki, korzystając z osłony, jaką
stanowiły zaparkowane rzędem samochody.
-
Loring! - krzyknął.
Śmieciarz drgnął i odwrócił się, podnosząc rękę. To nie
musi być Loring, pomyślał Harry. Na pustym, ciemnym
parkingu każdy by się wystraszył, słysząc krzyk obcego
człowieka.
266
W mdłym świetle latarni w dłoni sprzątacza zalśniła lufa
rewolweru.
Płachta przykrywająca wózek uniosła się i z pojemnika na
śmieci, jak bogini zemsty, powstała Arcadia. Milczała, ale
Harry dostrzegł, że usiłuje zarzucić płachtę na rękę, w której
Loring trzymał broń.
Drań zareagował błyskawicznie. Odskoczył, odwrócił się
w stronę Harry'ego i wystrzelił. Harry usłyszał, jak kule trafiają
w samochód po jego lewej stronie.
Teraz, nareszcie, wszystko wokół znieruchomiało, jak
zawsze wtedy, gdy następował kryzys. Harry nie czuł już nic -
ani gniewu, ani przerażenia.
Robił, co do niego należało.
Podniósł rewolwer i pociągnął za cyngiel.
Loring zachwiał się i upadł na chodnik. Więcej się nie
poruszył.
Rozdział 36
Czterdzieści osiem godzin później Ethan oparł się o
poręcz szpitalnego łóżka i spojrzał na Shelley Russell. Zoe
stała naprzeciw niego, a Harry i Arcadia - w nogach łóżka.
Ethan uważał, że Shelley jest w dobrym stanie, biorąc pod
uwagę, przez co przeszła. Powiedziała im, że następnego ranka
wypiszą ją ze szpitala, ale nie mogła się już doczekać chwili,
kiedy usłyszy całą historię. Ethan dobrze ją rozumiał. Sam był
detektywem.
-
Loring nie żyje? - spytała Shelley ostro.
-
Zmarł w karetce, w drodze do szpitala - odparła
Arcadia cicho. -Ale rozmawiał ze mną i Harrym na parkingu,
267
kiedy czekaliśmy na pogotowie. Wiedział, że nie przeżyje,
więc nie miał nic do stracenia.
-
Jak cię odnalazł?
Arcadia westchnęła.
-
Niestety, wiedział więcej o moich sprawach
finansowych, niż sądziłam. Znał numer jednego z moich kont
bankowych i miał je na oku. Miesiąc temu po raz pierwszy
przelałam z tego konta pewną sumę na inny rachunek.
Shelley kiwnęła głową
-
I wtedy uderzył.
-
Tak, ale Arcadia ukrywała się pod świetnie
spreparowaną nową tożsamością- powiedział Ethan. - Chciał
się upewnić, że to właściwa osoba, zanim zrobi jakiś ruch.
Chciał też mieć pełny obraz obecnego życia Arcadii.
Dowiedzieć się, kim są jej przyjaciele, współpracownicy i tak
dalej. Nie odważył pojawić się w pobliżu, dopóki nie był
absolutnie pewny, że to ona.
-
Więc kazał Branchowi wynająć mnie do zrobienia
tych zdjęć.
-
Miał zamiar wkroczyć do akcji w ostatniej chwili -
wyjaśniła Zoe.
-
Grant ma wielu wrogów - powiedziała Arcadia - do
których należy też FBI. Nie chciał ryzykować, że ktoś zauważy
go w Stanach, zwłaszcza że mógł tego uniknąć.
-
Rozumiem, dlaczego wysłał mnie do Whispering
Springs, żebym zrobiła zdjęcia - powiedziała Shelley powoli. -
Chciał się upewnić, że istotnie jesteś jego żoną. Ale po co
kazał Branchowi załatwić ciebie, Ethan?
-
Na początku według jego planu Branch miał porwać
Arcadię - odparł Harry. - Ale kiedy zobaczył zdjęcia, zaczął się
obawiać, że Truax może stwarzać problemy.
-
To jedna z zawodowych umiejętności Ethana -
powiedziała Zoe z dumą.
Ethan skromnie wzruszył ramionami. Arcadia chrząknęła.
268
-
Grant dowiedział się, że Ethan jest detektywem i
postanowił zmodyfikować swój plan. Zawsze potrafił szybko
dostosować się do nowej sytuacji. Doszedł do wniosku, że
pozbycie się Ethana rozwiąże dwa problemy. Po pierwsze,
usunąłby osobę, która mogłaby zacząć go szukać po moim
zniknięciu. A po drugie, zwróciłby uwagę wszystkich w
zupełnie inną stronę.
-
A co z Branchem? - spytała Shelley.
-
Odzyskał przytomność dziś rano - powiedział Harry. -
Na początku podawał tylko swoje nazwisko, rangę i numer. W
końcu jednak detektyw Ramirez przekonał go, że znalazł się w
poważnych kłopotach, i Branch zaczął sypać. Zdaje się, że
naprawdę wierzył, iż pracuje dla supertajnej agencji rządowej.
Nigdy nie zaakceptował faktu, że został wydalony z tej
elitarnej jednostki, do której usiłował się dostać. Obsesyjnie
chciał udowodnić, że potrafi wypełnić misję.
-
Grant miał zamiar pozbyć się was obojga, ciebie,
Shelley, i Brancha, żeby zatrzeć za sobą ślady - powiedziała
Arcadia.
-
Cóż, prawie mu się udało w moim przypadku -
skrzywiła się Shelley. - Lekarze doszli w końcu do wniosku, że
ktoś musiał opróżnić kapsułki z lekami i wypełnić je
mieszanką jakichś narkotyków, które w połączeniu z innymi
lekami na pewno by mnie załatwiły, gdyby Zoe i Ethan nie
odnaleźli mnie w porę.
Zoe poklepała ją po ręce.
Shelley spojrzała na palce Zoe na swojej dłoni i w
zamyśleniu zmarszczyła brwi.
-
Pamiętam mgliście dziwny sen, który miałam, kiedy
byłam nieprzytomna. Ktoś powtarzał moje imię, bez przerwy, i
mówił, że mam się trzymać.
-
To była Zoe - powiedział Ethan, spoglądając na żonę.
269
Widział, że przebywanie w szpitalu zaczyna ją męczyć.
Była bardzo spięta. Musi ją stąd szybko zabrać. Shelley
spojrzała na Arcadię.
-
Co masz zamiar zrobić z danymi, które ukryłaś?
Wygląda na to, że ciągle mogą być niebezpieczne.
-
Oddała je federalnym dziś rano - powiedział Harry.
-
Harry uważał, że tak będzie najlepiej - dodała
Arcadia. - Chciałam je mieć na wypadek, gdyby Grant jednak
żył. Teraz, kiedy zginął, nie mam po co ich trzymać. Będę
musiała przejść pewne prawne procedury, żeby odzyskać część
pieniędzy i odpowiedzieć na kilka pytań, ale to wszystko.
-
Nic, z czym nie moglibyśmy sobie poradzić z pomocą
dobrego prawnika - powiedział Harry lekko.
-
Cieszę się - westchnęła Shelley. - Przykro mi, że
przyczyniłam się do waszych problemów. Przeze mnie omal
nie zginąłeś, Ethan.
-
Ale to twoje notatki pomogły nam uratować Arcadię -
- odparł.
-
Żałuję tylko, że nie domyśliłam się prawdy szybciej.
Kiedyś nie dałabym się tak łatwo zwieść fałszywym
dokumentom rządowym.
-
Kiedy zaczęłaś coś podejrzewać? - spytała Zoe.
-
Prawdę mówiąc, Branch od początku wydawał mi się
trochę podejrzany. Czasami ma się przeczucie, patrząc na
klienta. - Shelley spojrzała na Ethana. - Wiesz o czym mówię?
-
Jasne. Coś było nie tak.
-
Właśnie. W każdym razie, kiedy dowiedziałam się, że
Branch jest w śpiączce po tym, jak został porażony prądem w
twoim basenie, zrozumiałam, że mam poważny problem.
Miałam zamiar się z wami skontaktować, ale wtedy poczułam
się naprawdę źle.
-
Wiedziałaś, że zostałaś otruta? - spytał Harry.
-
Na początku nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale
później przyszło mi do głowy, że to jedna z możliwości.
270
-
I ukryłaś notatnik - powiedział Ethan. - Dobre
posunięcie, Shelley.
W drzwiach pokoju stanęły dwie osoby, mężczyzna i
kobieta. Oboje w osłupieniu patrzyli na zebrane przy łóżku
chorej towarzystwo.
-
Co państwo tu robią? - spytała kobieta. - Mama
powinna odpoczywać.
Mężczyzna spojrzał na Ethana i zmarszczył brwi.
-
Na drzwiach jest napisane, że chory może
przyjmować tylko dwie osoby naraz.
-
Poznajcie moją córkę, Julie, i mojego syna, Craiga -
odezwała się Shelley. - Uważają, że powinnam już przejść na
emeryturę.
Ethan spojrzał na Julie i Craiga.
-
Mam nadzieję, że mama nie wycofa się z branży.
Miałbym dobry kontakt w Phoenix, bo to wysokiej klasy
profesjonalistka.
Shelley uśmiechnęła się szeroko.
-
Poznał swój swego.
Rozdział 37
Trio grające na małej scenie składało się z gitary,
kontrabasu i fortepianu. Grali Sweet Lorraine, kawałek Nat
King Cole'a i robili to jak należy. Muzyka płynęła, lekka i
tęskna, ale nie zdołała go porwać.
Przełknął łyk piwa i zagłębił się w poduszki. W barze Last
Exit nie było tym razem wielkiego tłoku. Harry i Arcadia
siedzieli tam, gdzie zawsze.
-
Żałujesz, że to wszystko się stało? - spytał.
271
Tak naprawdę miał ochotę zapytać: „Żałujesz, że sypiasz z
kimś takim jak ja, zamiast z jednym z tych eleganckich gości, z
którymi się spotykałaś w przeszłości?". Ale bał się
wypowiedzieć to pytanie na głos. Nie chciał przypierać jej do
muru. Wiedział z własnego doświadczenia, że trzeba czekać na
odpowiedni moment i nie wybiegać myślami za daleko w
przyszłość.
Spojrzała mu w oczy znad kieliszka martini. Harry
natychmiast zrozumiał, że domyśliła się, co chciał powiedzieć.
Czasami miał wrażenie, że potrafią czytać w swoich myślach.
-
Nie - odparła. - Ani trochę. - Postawiła szklankę na
stoliku, pochyliła się do przodu i musnęła ustami jego wargi. -
Ty jesteś najlepszą rzeczą, jaka przytrafiła mi się w życiu,
Harry.
Ogarnęło go uczucie, którego nie sposób wyrazić
słowami.
-
Kocham cię. - Te dwa wyrazy miały posmak rdzy.
Nie pamiętał, kiedy ich ostatnio użył. Może nigdy.
Arcadia dotknęła jego policzka.
-
Ja też cię kocham. Jesteś moją pokrewną duszą,
Harry.
Muzyka w końcu zdołała go porwać i unieść aż do nieba.
Doszedł do wniosku, że to nowe uczucie ma jednak swoją
nazwę. Tak właśnie czują się ludzie, kiedy mówią, że są
szczęśliwi.
Wyciągnął rękę nad stolikiem i ujął dłoń Arcadii. Ich
palce splotły się ciasno. Siedzieli tak długo, słuchając słodkich
dźwięków muzyki.
272
Rozdział 38
Dexter
Morrow
wyjechał
z
Whispering
Springs
następnego dnia. Kiedy Ethan upewnił się co do tego, podniósł
słuchawkę i zadzwonił do biura Zoe.
-
Firma zajmująca się organizacją przeprowadzek
skończyła pakować jego rzeczy. Podał im adres na Florydzie.
Sprawdziłem go i rzeczywiście, wynajął mieszkanie pod
Miami. Zdecydowanie wynosi się z naszego miasta.
-
A gdzie jest teraz Morrow? W tej chwili? - spytała
Zoe.
-
Kotku, nie powinnaś być tak podejrzliwa wobec
ludzi.
-
A ty?
-
Ja muszę być podejrzliwy. Taka praca. Ale jeśli to cię
uspokoi, sprawdziłem wszystko dokładnie. Morrow kupił bilet
w jedną stronę do Miami. Wierz mi, tu go nie ma.
-
Jesteś pewny?
-
Trochę
zaufania.
Jestem
licencjonowanym
detektywem.
-
No dobrze. Jeśli jesteś pewny.
-
Jestem pewny. Więc może umówimy się na kolejną
randkę, skoro wiemy, że tym razem nie będę miał okazji
popsuć nastroju, wdając się w bójkę na parkingu przed
restauracją.
Zoe zawahała się, co trwało zaledwie ułamek sekundy, ale
wystarczyło, żeby go zaniepokoić.
-
Świetnie - powiedziała.
Jej entuzjazm wydawał się wymuszony, ale Ethan udał, że
tego nie zauważył.
-
Dziś wieczorem?
-
Dobrze. Ale dzisiaj idę na pierwszą medytację u
Tabithy Pine, więc mogę wrócić do domu trochę później.
273
-
Zarezerwuję stolik na siódmą.
Odłożył słuchawkę i siedział bez ruchu długą chwilę,
zadając sobie pytania, na które nie znał odpowiedzi.
Na ulicy przed rezydencją Tabithy Pine stał sznur drogich
samochodów. Zoe dostrzegła wśród nich jaguara Lindsey
Voyle.
Drzwi otworzyła pokojówka w uniformie. Zoe weszła do
środka, ociągając się bardziej niż zwykle, niepewna, czego
może się spodziewać w domu należącym do guru od medytacji.
Ale ściany nie krzyczały. Wyczuła tylko zwykłą, bardzo
słabą energię, typową dla nowych budynków, nic więcej.
Została wprowadzona do wielkiego białego pokoju o
oknach wychodzących na góry. Naliczyła dwadzieścia osób,
które siedziały w rzędach na równo ułożonych białych
poduszkach. W pierwszym rzędzie siedziała Lindsey Voyle.
Spojrzała na Zoe chłodno.
Zoe
natychmiast
zorientowała
się,
że
przyszła
nieodpowiednio ubrana. Wszyscy inni mieli na sobie białe
stroje skrojone na wschodnią modłę. W swoich czarnych
legginsach i fioletowym podkoszulku odstawała od całej reszty
jak bolący palec.
Jedyną osobą, która nie ubrała się na biało, była Tabitha
Pine, spowita w złote i srebrne jedwabie. Długie siwe włosy
miała misternie ułożone w kok przypominający fryzury, jakie
można zobaczyć u kobiet na starych rzymskich monetach.
Siedziała na niskim, białym pozłacanym fotelu.
Uśmiechnęła się do Zoe promiennie.
-
Witam w naszej grupie poszukiwaczy prawdy, Zoe.
Tak się cieszę, że udało ci się dzisiaj przyjść.
-
Dziękuję.
Jakbym miała wybór, dodała Zoe w duchu.
Zauważyła, że jest jedyną osobą w pokoju, która stoi, więc
opadła spiesznie na pierwszą Wolną poduszkę, tuż obok
atrakcyjnej blondynki o modnie ostrzyżonych włosach.
274
Kobieta nachyliła się do niej.
-
Jesteś tu pierwszy raz? - spytała cicho.
-
Tak. - Zoe dostrzegła właśnie, że wszyscy inni nie
mają na nogach butów. Zrzuciła sandały i skrzyżowała nogi. -
A ty?
-
Przychodzę tu już od miesiąca. To bardzo
rozwijające.
Tabitha zadzwoniła małym kryształowym dzwoneczkiem i
w sali zapadła cisza.
-
Zebraliśmy się tu dzisiaj, by otworzyć się na prawdę i
poszerzyć
horyzonty
percepcji
-
zaczęła
Tabitha
z
namaszczeniem. - Razem pójdziemy drogą wiodącą ku
oświeceniu, ucząc się od siebie nawzajem i od tych, którzy szli
tą drogą przed nami. Umiejętności, które sobie przyswajamy,
mogą wydawać się proste, ale to co najprostsze, najczęściej
wymyka się naszemu poznaniu. Taka jest natura wszechświata.
- Tabitha położyła ręce, dłońmi do góry na kolanach. Wszyscy
zrobili to samo. - Zamknijcie oczy i pozwólcie waszym
zmysłom otworzyć się na nowe doznania. Odnajdźcie to
szczególne miejsce w waszych umysłach, gdzie światło jest
czyste i ciepłe.
Niech miejsce to stanie się waszym schronieniem, gdzie
nie ma wstępu stres, gdzie nie musicie o niczym myśleć,
niczego odczuwać ani planować...
Zoe posłusznie zamknęła oczy, próbując wczuć się w
nastrój, ale mniej więcej po pięciu minutach zaczęła się nudzić.
-
Teraz tylko istniejecie, świadomi jedynie chwili
obecnej...
Zoe uchyliła lekko powieki i zobaczyła, że Lindsey Voyle
koncentruje się niemal do bólu. Najwyraźniej nie potrafiła się
odprężyć nawet w trakcie ćwiczeń relaksacyjnych.
Zoe rozglądała się ukradkiem po pokoju, wyczuwając
naturalne prądy energetyczne i rozważając różne pomysły na
ustawienie mebli.
275
-
Zapomnijcie o przeszłości i przyszłości. Płyńcie
swobodnie na fali, jaką jest ta chwila. Jesteście częścią
wielkiego kosmicznego oceanu...
Zoe doszła do wniosku, że w rezydencji Tabithy
najtrudniej
będzie
udekorować
okna.
Dom
został
zaprojektowany z myślą o rozciągających się za oknami
widokach. Największym problemem będzie ostre światło,
wpadające w lecie przez wielkie, niczym niezasłonięte okna.
Architekt najwyraźniej nie wziął pod uwagę tego, że słońce
będzie nadmiernie ogrzewać pokoje, lub postanowił polegać
głównie na klimatyzacji.
-
Dajcie się unieść tej fali, płyńcie na niej w stronę
horyzontu, jak w statku kosmicznym. Tu zmienia się nasza
percepcja...
Dom był wielki. Tabitha z pewnością będzie się upierać
przy bieli. Może jednak da się ją przekonać do innych jasnych
kolorów, które latem nie będą tak bardzo odbijać światła.
-
Stajemy się jednością ze wszechświatem...
Czterdziestopięciominutowa
sesja
ciągnęła
się
w
nieskończoność.
Wreszcie jednak Tabitha pozwoliła kursantom wrócić do
swoich ciał i otaczającej je rzeczywistości.
-
Wykorzystaliśmy dziś więcej psychicznej energii, niż
wam się zdaje - powiedziała Tabitha, podnosząc się z
wdziękiem ze swojego fotela. - Zapraszam więc do
pokrzepienia się herbatą ziołową, która została dla was
przygotowana. To moja specjalna mieszanka.
Kobieta siedząca obok uśmiechnęła się do Zoe, wstając.
-
I jak? - spytała entuzjastycznie. - Jak ci się podobało?
-
Chyba nie bardzo nadaję się do medytacji -
powiedziała Zoe, zastanawiając się w duchu, dlaczego
zabrzmiało to tak przepraszająco.
-
To wymaga praktyki, jak wszystko inne. Biorę udział
w tych spotkaniach od miesiąca i czuję, że zrobiłam duży
276
postęp. Zawsze wszystkim martwiłam się na zapas, ale
medytacja pomaga mi się odprężyć i akceptować wszystko, c o
niesie ze sobą życie .
-
To wspaniale.
-
Muszę jeszcze się dużo nauczyć. - Kobieta skrzywiła
się lekko. - Ciągle, na przykład, nie umiem powiedzieć
mężowi, że zapisałam się na ten kurs, bo wiem, że on nigdy by
tego nie zaakceptował. To dobry człowiek, ale myśli bardzo
linearnie, jeśli wiesz, co chcę przez to powiedzieć.
-
Wszystko wydaje mu się podejrzane, dopóki sam nie
zbada sprawy?
-
Właśnie. A wszystko, co choćby luźno jest związane
z metafizyką, dla niego jest z definicji oszustwem, szarlatanerią
albo wytworem chorej wyobraźni.
-
Mój mąż ma podobne przekonania - powiedziała Zoe
sucho. - Ale muszę przyznać, że w pewnym sensie pogodził się
z faktem, że mam... eee... pewne związki z metafizyką.
-
Szczęściara z ciebie.
-
Wiem, że to nie moja sprawa - powiedziała Zoe - ale
jeśli nie przyznasz się mężowi, że chodzisz na ten kurs, to jak
wyjaśnisz mu jego koszt? To dość droga impreza.
-
W naszym małżeństwie to ja zajmuję się finansami.
Tak było od chwili, kiedy się pobraliśmy, bo mój mąż jest
bardzo zajęty pracą. Nie śmiej się, ale w ciągu ostatnich
tygodni sama wypisywałam sobie czeki, a potem dawałam
Tabicie gotówkę, więc nie zostawiłam żadnych śladów na
papierze. W końcu będę musiała mu się przyznać, ale bardzo
się tego boję. Wiem, że będzie potężna awantura.
-
Ślady na papierze?
-
Cóż, w końcu jestem żoną detektywa. Kiedy żyjesz z
kimś takim przez jakiś czas, zaczynasz uczyć się żargonu. Tak
przy okazji, chyba się jeszcze nie przedstawiłam. Jestem Daria
Radnor.
Zoe zaczęła się śmiać.
277
-
Co cię tak rozbawiło?
-
Co za zbieg okoliczności. - Zoe wyciągnęła rękę. -
Zoe Truax. Jestem żoną Ethana Truaksa. Truax Investigations?
-
Oczywiście! Tak się cieszę, że cię poznałam. Nelson
wspominał parę razy o twoim mężu. Zdaje się, że trochę ze
sobą rywalizują, ale szczerze mówiąc, sądzę, iż mój mąż
zazdrości Ethanowi, że udało mu się uciec od tego wyścigu
szczurów. Zanim Zoe zdążyła odpowiedzieć, podpłynęła do
nich Tabitha.
-
Zoe, to cudownie, że udało ci się dzisiaj przyjść.
Bardzo chciałam, żebyś wzięła udział w kilku z moich sesji,
zanim zaczniesz pracować nad projektem. Tylko tak możesz
się zorientować, jaki rodzaj energii chciałabym stworzyć w
tych pomieszczeniach.
-
To doświadczenie będzie bardzo pomocne - odparła
Zoe uprzejmie. Wiedziała, że Lindsey Voyle obserwuje je z
drugiego końca pokoju.
Tabitha zmrużyła oczy i przyjrzała się Zoe bardzo
uważnie.
-
Tak często ograniczamy się do postrzegania świata
tylko z jednej, wąskiej perspektywy. Nie pozwala nam to
otworzyć się na inne możliwości.
-
To prawda - przytaknęła Daria.
-
Mam pewną teorię. - Tabitha dotknęła ramienia Zoe,
ale zaraz cofnęła palce, jakby się oparzyła. Otworzyła szeroko
oczy, a potem przełknęła ślinę i rzuciła jej dziwnie znaczący
uśmiech. - Sądzę, że to strach każe nam unikać patrzenia na
świat z innej perspektywy. Musimy go przezwyciężyć, jeśli
chcemy poznać odpowiedzi na nasze pytania.
Po raz pierwszy tego popołudnia Zoe wyczuła w tym
wielkim pokoju ślad dziwnej psychicznej energii. Trwało to
tylko krótką chwilę, potem wszystko wróciło do normy.
Tabitha
odwróciła
się
i
odpłynęła,
szeleszcząc
jedwabiami, w stronę innej grupki ludzi.
278
Zoe nagle zakręciło się w głowie. Poczuła mrowienie w
końcach palców.
To strach każe nam unikać patrzenia na świat z innej
perspektywy.
-
Żartujesz. - Ethan znieruchomiał z widelcem w dłoni.
- Daria Radnor uczęszcza na kurs medytacji?
Zoe, która siedziała naprzeciw niego przy stole,
uśmiechnęła się z nieskrywaną satysfakcją.
-
Chodzi tam od miesiąca, w każdy wtorek i czwartek
po południu.
-
Cholera. - Ethan pomyślał o udrękach, jakie w
związku z tym przechodził Nelson. - Biedny facet sądzi, że
jego żona ma romans.
-
Nie wiedziałam, co zrobić. Nie byłam w stanie
powiedzieć, że jej mąż chciał cię wynająć, żebyś odkrył, z kim
się spotyka. Więc postanowiłam trzymać buzię na kłódkę.
-
To zwykle jest dobra decyzja. - Ethan włożył do ust
kawałek sałaty. - W ten sposób nigdy nie powiesz za dużo.
Zawsze tak uważałem.
-
A więc? Co masz zamiar z tym zrobić?
-
Ja?
-
Tak, ty, Truax. Musisz coś zrobić.
Ethan z roztargnieniem wsłuchiwał się w przytłumiony
szmer głosów.
W małej, kameralnej restauracji było tego wieczoru dość
tłoczno. To Singleton zaproponował to miejsce, kiedy Ethan
wyznał mu, że wolałby nie zabierać Zoe do Las Estrellas
niedługo po niefortunnym incydencie na parkingu.
Co właściwie powinien zrobić?
-
Chyba nie będę się wtrącał. Ona na pewno sama
powie mu w końcu, dokąd wychodzi.
-
W końcu. To może znaczyć, że jeszcze bardzo długo
mu o tym nie powie. Może zrobi to dopiero za kilka tygodni.
279
Daria najwyraźniej nie ma pojęcia, że jej mąż cierpi. Kto wie,
jaki wpływ na ich związek mogą mieć jego podejrzenia.
-
No dobrze, kochanie, ale to naprawdę nie jest...
-
Tabitha Pine powiedziała dziś coś o tym, że nasze
lęki nie pozwalają nam patrzeć na świat z innej perspektywy.
Myślę, że miała rację. Nelson spodziewa się najgorszego. Nie
widzi innych możliwości.
-
Na ogół lepiej nie wtrącać się w czyjeś prywatne
sprawy.
-
Bez urazy, Ethan, ale ciągle to robisz. Zarabiasz na
chleb, ingerując w życie innych ludzi.
Ethan westchnął ciężko.
-
No tak. - Przez chwilę zastanawiał się nad sytuacją. -
Myśl, że żona ma z kimś romans, naprawdę dręczy Nelsona.
Zoe spojrzała na niego poważnie.
-
A gdybyś ty był w sytuacji Radnora, czego byś od
niego oczekiwał?
Ethan zmartwiał.
-
Nie prosiłbym nikogo innego, żeby dowiedział się
prawdy.
-
Więc co byś zrobił? Ethan wzruszył ramionami i
sięgnął po kromkę chleba.
-
Zapytałbym ciebie. Jego odpowiedź zaskoczyła Zoe.
-
Mnie?
-
Wiem, że byś mnie nie okłamała. - Odprężył się
trochę pod wpływem własnego logicznego rozumowania. - A
to oznacza, że przede wszystkim ty byś mnie nie zdradzała.
-
Oczywiście.
-
A więc to czysto hipotetyczne pytanie. Zmieńmy
temat.
-
W porządku. Wiesz, muszę ci powiedzieć, że masz
całkiem fajną pracę. Poczułam się dzisiaj świetnie, kiedy
mogłam zamknąć sprawę Radnora.
280
-
Czasami wszystko dobrze się kończy, co? -
uśmiechnął się Ethan.
-
Dlatego warto to robić, prawda?
-
Tak.
-
Co mi przypomina - Zoe sięgnęła pod krzesło i
chwyciła torebkę - że kupiłam ci mały prezent.
-
O, Jezu.
Zoe wyjęła z torebki małą, starannie zapakowaną
paczuszkę i podała mu ją nad stołem. Ethan otworzył ją
niespiesznie i uśmiechnął się szeroko na widok etykietki.
-
Pieprz w sprayu. Zawsze chciałem mieć coś takiego.
Rozdział 39
Arcadia zanurzyła się powoli w bulgoczącej cicho wodzie
i usiadła naprzeciw Zoe i Bonnie.
-
Muszę wam coś wyznać - powiedziała. - Już nigdy
nie będę nabijać się z ciebie, Zoe, że kupujesz Ethanowi te
obronne gadżety i witaminy. Wczoraj po południu kupiłam
Harry'emu preparat witaminowy i krem z filtrem.
-
Bardzo rozsądnie, zważywszy na okoliczności -
zapewniła ja Bonnie.
-
Ilekroć pomyślę o waszym spotkaniu z Loringiem,
dostaję dreszczy -wzdrygnęła się Zoe.
-
Ja też - przyznała Arcadia.
-
Nie potrafię sobie wyobrazić, co czułaś, siedząc w
tym pojemniku na śmieci - powiedziała Bonnie.
-
To było okropne. Ale najgorszą chwilę przeżyłam,
kiedy usłyszałam głos Harry'ego. Zdałam sobie sprawę, że on
nie jest przekonany, czy to Loring, i chce się upewnić, wołając
go po nazwisku. Przeraziłam się, że Grant natychmiast go
zabije.
281
-
Więc wyskoczyłaś z pojemnika, żeby odwrócić
uwagę Loringa. - Zoe wzdrygnęła się znowu. - Byłaś bardzo
odważna. Grant równie dobrze mógł strzelić do ciebie.
-
Obie zrobiłybyście to samo na moim miejscu. Ciągle
nie mogę uwierzyć, że Loring na dobre zniknął z mojego życia.
Mam wrażenie, że po raz pierwszy od wieków oddycham
swobodnie.
-
Co masz zamiar teraz zrobić? - spytała Bonnie -
Wrócisz do swojego dawnego życia?
-
Nie. Mam teraz nowe życie, które dużo bardziej mi
odpowiada. Zostanę tutaj.
-
Wiem. co masz na myśli - powiedziała Zoe z
przekonaniem. Arcadia przekrzywiła lekko głowę i przyjrzała
jej się uważnie.
-
A co u ciebie? Natknęłaś się ostatnio na jakąś dziwną
energię?
-
Nie, dzięki Bogu. Ale teraz jestem już pewna, że to,
co wyczułam w twoim biurze i w bibliotece, nie było energią
pozostawioną przez Brancha. Myślę, że gdyby tak było,
wyczułabym coś także w jego mieszkaniu.
-
Co teraz? - spytała Bonnie ciekawie. Zoe spojrzała na
przyjaciółki z powagą.
-
Jest jeszcze jedna możliwość, którą chcę sprawdzić.
Lindsey Voyle.
Bonnie i Arcadia patrzyły na nią w milczeniu. Z troską,
jak jej się wydawało. Z wielką troską.
-
Jak masz zamiar ją sprawdzić? - zapytała Arcadia.
-
Cóż, opracowałam pewien plan.
-
Tego się obawiałam - mruknęła Bonnie.
-
Opowiedz nam o tym planie - powiedziała Arcadia z
rezygnacją.
Zoe nachyliła się ku nim w spienionej wodzie.
-
Myślałam o dwóch miejscach, w których wyczułam
tę energię. Miały ze sobą jeszcze coś wspólnego.
282
-
To znaczy? - spytała Bonnie.
-
Z obu miejsc zginęły jakieś przedmioty albo zostały
zniszczone. - Spojrzała na Arcadię. - Znalazłaś swój długopis z
Elvisem?
Arcadia potrząsnęła głową.
-
Nie.
-
Wczoraj przejrzałam zdjęcia, które zostawiłam w
twoim biurze. Zamówiłam po dwie odbitki z każdej kliszy.
Jednego zdjęcia, tego zrobionego przez Theo, na którym
jesteśmy razem, brakuje.
-
Tylko tyle? - spytała Bonnie powątpiewająco.
-
Niezupełnie. W bibliotece stłukł się wazon i nie udało
mi się znaleźć czerwonego kubka, który tam zostawiłam.
Arcadia myślała przez chwilę.
-
Myślisz, że to ma znaczenie?
-
Nie wiem - przyznała Zoe. - Ale jestem przekonana,
że te fakty są ze sobą powiązane. Jak mówiłam, wykluczyłam
Johna Brancha, ale zostaje jeszcze Lindsey Voyle, jako
potencjalne źródło tej energii. Będę potrzebowała twojej
pomocy. Arcadio.
-
Nie sądzisz, że powinnaś najpierw poradzić się
Ethana? Jest profesjonalistą, prawda?
-
Nie - odparła Zoe. - Nie chcę go do tego mieszać.
Jeszcze nie.
Ethan zatrzymał się przy lśniącym blacie i spojrzał na
recepcjonistę.
-
Witaj, Jason.
-
Pan Truax. Chce się pan widzieć z panem Radnorem?
-
Tak. Powiedz mu, że to zabierze tylko chwilę.
Jason podniósł słuchawkę i odłożył ją po krótkiej
rozmowie.
-
Tędy, proszę.
283
Ethan szedł za nim przez kosztownie urządzone wnętrza
siedziby Radnor Security Systems, mijając rzędy biurek, przy
których
siedzieli
bardzo
profesjonalnie
wyglądający
pracownicy. Na każdym biurku stał nowoczesny komputer.
Wchodząc tu, Ethan zawsze doznawał wrażenia déjà vu. Biura
Truax Investigations w Los Angeles wyglądały podobnie.
Zastanawiał się nawet, czy Nelson nie padł przypadkiem ofiarą
tej samej dekoratorki.
Jason zapukał krótko i otworzył drzwi prywatnego biura
Nelsona Radnora.
Nelson podniósł wzrok znad leżących przed nim
papierów. W ciągu ostatniego tygodnia postarzał się o dobrych
kilka lat, pomyślał Ethan.
-
Jestem trochę zajęty, Truax. O co chodzi?
Ethan spojrzał na drzwi, by upewnić się, że zostały
zamknięte. Potem usiadł w jednym ze skórzanych foteli.
-
Może zainteresuje cię fakt, że moja żona spotkała
wczoraj po południu twoją.
Nelson nie poruszył się, ale Ethan zauważył, że znaczenie
tych słów nie uszło jego uwagi. Wczoraj był czwartek.
-
Gdzie? - spytał Nelson ochryple.
-
Chodzą razem na zajęcia z technik medytacyjnych,
które odbywają się w domu kobiety o nazwisku Pine. Zoe była
tam po raz pierwszy, ale zdaje się, że twoja żona zapisała się na
cały kurs. Od miesiąca chodzi tam w każdy wtorek i czwartek.
-
W każdy wtorek i czwartek.
-
Po południu. Płaci gotówką, bo sądziła, że na pewno
by ci się to nie spodobało i zrobiłbyś jej z tego powodu scenę.
Nelson zamknął czytany przed chwilą dokument z wielką
starannością i potarł palcem grzbiet nosa.
-
Nie wiem co powiedzieć. Ale idiota ze mnie.
-
Tak, no cóż, nie bądź dla siebie zbyt surowy. Ja też
przestaję czasem myśleć racjonalnie, jeśli chodzi o Zoe. Męska
przypadłość, jak sądzę.
284
-
Chyba tak.
Ethan wstał i podszedł do drzwi.
-
Na twoim miejscu kupiłbym kwiaty w drodze do
domu.
-
Chyba to zrobię. -Nelson opadł na oparcie fotela. -
Kurs medytacji, tak?
-
Tak.
-
Daria miała rację - skrzywił się Nelson. - Gdyby mi
powiedziała, że zapisała się na zajęcia u Tabithy Pine,
dostałbym szału.
-
Ale chyba już ci to nie grozi, co? - spytał Ethan
spokojnie. - Teraz, kiedy poszerzyłeś horyzonty swojej
świadomości?
-
Powiedz mi coś, Truax. Co byś zrobił, gdyby twoja
żona oznajmiła pewnego dnia, że ma zamiar wydać kilka
tysięcy dolarów na kurs medytacji u jakiegoś szarlatana
pokroju Tabithy Pine?
-
Mówisz do człowieka, którego żoną jest dekoratorka
wnętrz, specjalizująca się w kreowaniu pozytywnej energii w
domach klientów - odparł Ethan sucho.
-
Och. No tak. Feng i shui, i tak dalej. Zapomniałem. -
Nelson uśmiechnął się szeroko. Wyglądał tak, jakby ubyło mu
dziesięć lat. - Cóż, jeśli ty jesteś w stanie znieść pracę swojej
żony, ja pewnie wytrzymam jakoś nowe hobby Darii.
-
Jest chyba znacznie lepsze niż to, o które ją
podejrzewałeś.
-
O tak - powiedział Nelson nabożnie. - Znacznie
lepsze.
Lindsey Voyle mieszkała w Desert View, ekskluzywnym
osiedlu z polem golfowym. Zoe miała kilka nieprzyjemnych
wspomnień związanych z tym miejscem. Starała się nie myśleć
o dawnym kliencie, który zamordował żonę w jednym z tych
285
kosztownych domów, Tego dnia miała inne problemy na
głowie.
Umundurowany ochroniarz z przypiętą do kieszeni na
piersi plakietką z logo Radnor Security Systems sprawdził coś
w komputerze, a następnie pomachał zza bramy do Zoe i
Arcadii.
Zoe pojechała we wskazanym przez niego kierunku
wzdłuż drogi obsadzonej po obu stronach drzewami
palmowymi, skręciła w prawo i stanęła przed dużym domem w
stylu południowo-zachodniej rezydencji.
Wyłączyła silnik i przez chwilę patrzyła na budynek.
-
Lindsey bardzo zależy na tym, żeby pracować dla
Tabithy - powiedziała - ale tak naprawdę nie potrzebuje chyba
tego zlecenia, skoro stać ją na mieszkanie w Desert View.
-
Ludziom zależy na pewnych rzeczach z bardzo
różnych powodów - przypomniała jej Arcadia. - Nie tylko
finansowych.
-
To prawda.
Wysiadły z samochodu i ruszyły ścieżką prowadzącą
przez ogródek skalny, pełen kolczastych kaktusów. Zoe, nie
wiedzieć czemu, zaskoczył fakt, że Lindsey zdecydowała się
na kaktusy. Z drugiej jednak strony rada miejska Whispering
Springs była niechętna wszelkim projektom wymagającym
dużego zużycia wody, chyba że chodziło o pole golfowe. W
Arizonie restauracje często podają wodę tylko na zamówienie,
utrzymywanie trawników przed domami jest w zasadzie prawie
nielegalne, ale pola golfowe nigdy nie cierpią z powodu suszy.
Gdyby ktoś zapytał Zoe, co sądzi o kaktusach, zanim
zamieszkała w Whispering Springs, odpowiedziałaby zapewne,
że za nimi nie przepada. Ale po roku na pustyni na wiele
rzeczy patrzyła inaczej. Odkryła między innymi, że kaktusy
mogą być naprawdę fascynujące, a wiele ich gatunków
odznacza się oryginalnym pięknem. Lindsey stworzyła przed
swoim domem zachwycającą kompozycję.
286
Kaktusy często mają bardzo opisowe nazwy, pomyślała
Zoe. Od razu wiadomo, o co chodzi. Zmierzając do drzwi
frontowych, zauważyła wśród jej okazów Bigtooth*. Fish
Hook BarieI** i Toothpick***. Przy wejściu rosła duża kępa
Golden Barrels****. Ich grube, ciemnozielone korpusy zdobiły
tysiące cienkich, złotych kolców. Wyglądały pięknie i
niebezpiecznie,
jak
dzieła
sztuki
stworzone
przez
renesansowego artystę.
-
Często dostarczasz wykonywaną na zamówienie
biżuterię do domu klienta? - spytała Zoe, kiedy czekały, aż
Lindsey otworzy drzwi.
Arcadia spojrzała na srebrne pudełko, które trzymała w
ręce.
-
Nie, ale Lindsey nie musi o tym wiedzieć.
Drzwi otworzyły się, ukazując Lindsey Voyle stojącą na
tle wyłożonego jasnym kamieniem holu. Powitalny uśmiech
zniknął z jej twarzy, kiedy zobaczyła Zoe.
-
Nie wiedziałam, że ty też przyjedziesz - powiedziała.
-
Jedziemy później do znajomych - odparła Arcadia
gładko. - Nie chciałyśmy brać dwóch samochodów, więc
przyjechałyśmy razem. Mam nadzieję, że nie masz nic
przeciwko temu.
-
Oczywiście, że nie. - Lindsey opanowała się szybko i
cofnęła, żeby zrobić dla nich przejście. - Wejdźcie, proszę. Czy
mogę was prosić o zdjęcie obuwia?
-
Nie ma problemu - powiedziała Zoe. Ostrożnie
przekroczyła próg, spodziewając się wyczuć jakiś ślad tej
koszmarnej energii, której źródła szukała.
Ale w holu nie wyczuła nic.
Cholera. Zrzuciła czerwone klapki ze stóp.
* Bigtooth (ang.) - wielki ząb (przyp. red.). ** Fish Hook Barrel
(ang.) - dosł. beczka z haczykami n a ryby (przyp. red.). * * * Toothpick
(ang.) - w y k a ł a c z k a (przyp. red.). **** Golden Barrels (ang.) - złote
beczki (przyp. red.).
287
Arcadia uśmiechnęła się chłodno do Lindsey, zdejmując
sandały.
-
Myślę, że bransoletka bardzo ci się spodoba. Moim
zdaniem to najpiękniejsza rzecz, jaką dotąd stworzył Meyrick.
Prawdziwe dzieło sztuki.
Lindsey rozluźniła się trochę. Spojrzała na srebrne
pudełeczko z nieskrywanym przejęciem.
-
Nie mogę się już doczekać, żeby ją zobaczyć.
Chodźmy do salonu. O tej porze dnia jest tam najlepsze
światło.
Odwróciła się i poszła przodem
Zoe podchwyciła spojrzenie Arcadii i potrząsnęła głową.
Nic. Ale to wielki dom, pomyślała. Energia, jeśli istotnie tu
jest, może się skupiać w innym pokoju.
Rezydencja pod wieloma względami przypominała
sypialnię, którą Lindsey zaprojektowała dla Designers' Dream
Home. Białe ściany, dywany i meble, nieco bardzo jasnego
drewna i kilka przedmiotów z kamienia o bardzo pastelowych
odcieniach. Wielkie okna stanowiły białe obramowanie dla
chłodnej zieleni pola golfowego.
Lindsey nalała mrożonej herbaty do trzech szklanek i
postawiła je na białej tacy. Arcadia położyła srebrne pudełko
na szklanym stoliku i eleganckim gestem zdjęła pokrywkę.
Bursztyny i turkusy w misternej srebrnej oprawie błysnęły
w słońcu.
-
Jest cudowna. - Lindsey była zachwycona. Wyjęła
bransoletkę i uniosła ją do światła. - Absolutnie fantastyczna.
-
Cieszę się, że ci się podoba - odparła Arcadia.
Kiedy Lindsey i Arcadia pogrążyły się w rozmowie na
temat sztuki jubilerskiej, Zoe zakaszlała dyskretnie.
-
Czy mogłabym skorzystać z toalety? - zapytała cicho.
-
Przy końcu korytarza - powiedziała Lindsey, nie
odrywając wzroku od bransoletki. - Po prawej stronie.
288
Zoe wymieniła szybkie spojrzenie z Arcadia i wstała.
Toaleta znajdowała się przy wejściu do innej części domu.
Zoe przypuszczała, że znajdują się tam sypialnie. Weszła do
małej kabiny, włączyła wentylator, na wypadek gdyby ktoś jej
szukał, wyszła na korytarz
I głośno zamknęła drzwi.
Dzięki temu, że na życzenie pani domu musiała zdjąć
buty, bezgłośnie wędrowała korytarzem, zaglądając do
wszystkich pokoi.
Weszła na moment do głównej sypialni i pokoju
gościnnego, ale doznała rozczarowania. W żadnym z tych
pokoi niczego nie wyczuła.
Ogarnął ją strach. Jej nadzieja malała z każdą chwilą.
Otworzyła ostatnie drzwi i znalazła się w pomieszczeniu,
które najwyraźniej było biurem. Na ścianach wisiały tam
fotografie Lindsey z jakimś mężczyzną, którym z pewnością
był jej eksmąż, którego Ethan określił jako ważną osobistość w
Hollywood.
Zdjęcia ukazywały Lindsey i jej męża w towarzystwie
gwiazd filmu i innych osób należących do śmietanki
towarzyskiej Los Angeles albo znanych polityków.
Życie Lindsey bez wątpienia bardzo się zmieniło po
rozwodzie. Whispering Springs nie było raczej mekką
sławnych i bogatych. Nigdy nie odbywały się tu głośne
premiery. Uznani mistrzowie kuchni nie otwierali tu swoich
restauracji. Niezwykle rzadko pokazywali się tu politycy i
gwiazdy filmowe.
Już miała zamknąć za sobą drzwi, kiedy uświadomiła
sobie, że w biurze unosi się jednak jakaś silna energia.
Mieszanka gniewu, bólu i głębokiego smutku. Zoe zrozumiała,
że Lindsey cierpi nie tylko z żalu za stylem życia, który
utraciła, ale także za swoim małżeństwem. Musiała bardzo
kochać mężczyznę, z którym była na tych zdjęciach.
289
Niechętnie wróciła do łazienki, otworzyła drzwi i
wyłączyła wentylator.
Arcadia skrzywiła się lekko, kiedy ją zobaczyła, i wstała.
-
Dam ci znać, kiedy znowu dostanę coś od Meyricka -
powiedziała, zarzucając torebkę na ramię.
-
Dziękuję - odparła Lindsey, której wyraźnie poprawił
się nastrój. Odprowadzając gości do drzwi, wydawała się
niemal radosna.
Zakup pięknej bransoletki zapewne wywołał zwiększenie
poziomu endorfin w jej krwi, pomyślała Zoe.
Usiadła za kierownicą. Arcadia wsunęła się do samochodu
po drugiej stronie. Zapięły pasy.
-
Czuję, że nie znalazłaś w tym domu tego, czego
szukałaś - powiedziała Arcadia.
-
To prawda. - Zoe zacisnęła palce na kierownicy. - A
byłam pewna, że...
Urwała. Nie miało sensu obarczać Arcadii jej lękami. Nie
byłaby w stanie w żaden sposób jej pomóc.
Ale między bliskimi przyjaciółmi słowa są czasem
niepotrzebne.
-
Nie jesteś obłąkana - powiedziała Arcadia spokojnie.
-
Ktoś jednak na pewno jest.
Rozdział 40
Tej nocy znowu śniła o Xanadu. Szła niekończącym się
korytarzem oddziału zamkniętego, mijając kolejne drzwi,
śladem unoszącej się tu przerażającej energii. Lepka sieć
gęstniała w miarę, jak Zoe zbliżała się do pokoju, który był jej
źródłem.
Zatrzymaj się. Odwróć. Przecież nie chcesz tego zrobić.
290
Ale nie miała wyboru. To strach każe nam unikać innej
perspektywy.
W końcu stanęła przed drzwiami zamkniętego pokoju, w
którym kryło się pulsujące źródło tej potwornej energii.
Sięgnęła do klamki.
I wtedy zauważyła na drzwiach cyfry.
232.
Obudziła się zlana zimnym potem, dysząc ciężko i trzęsąc
się jak w febrze. To ona zajmowała pokój 232 w Xanadu.
Obok niej Ethan spał spokojnie. Najwyraźniej tym razem
nie krzyczała.
Odrzuciła kołdrę i wstała, starając się nie obudzić Ethana.
Drżała tak silnie, że kiedy stanęła koło łóżka, omal nie straciła
równowagi.
Zdjęła szlafrok z wieszaka, włożyła go i poszła do salonu.
Stanęła przy oknie i spojrzała w nocne niebo.
Jak długo jeszcze zdoła udawać, że wszystko jest w
porządku? Dość! Robiła to przez kilka ostatnich tygodni. Teraz
musi w końcu spojrzeć prawdzie w oczy. Ukrywała to, co jest,
być może, prawdą o niej, przed człowiekiem, którego kocha.
Ty byś mnie nie oszukiwała.
Nie oszukiwała go. To znaczy, niezupełnie. Ale on
zasługuje na to, by znać całą prawdę, nie tylko jej okrojoną,
złagodzoną wersję, którą mu podała.
Poczuła łzy pod powiekami. Jeśli okaże się, że jej
koszmary są prawdą o niej, będzie musiała zwrócić Ethanowi
wolność. Powinna to zrobić. Wiedziała o tym.
Wiedziała też, że to złamie jej serce.
Zrobię to rano, postanowiła. Powiem mu przy śniadaniu.
To już niedługo. Wkrótce zacznie świtać.
Łzy zaczęły spływać jej po policzkach. Wytarła je
rękawem szlafroka.
291
- Powiesz mi co się stało tym razem? - zapytał Ethan
bardzo spokojnie. - Czy będziesz mnie trzymała w
niepewności?
Zoe drgnęła i odwróciła się gwałtownie. Ethan stał w
cieniu. Miał na sobie tylko spodnie.
Podszedł do niej i zatrzymał się.
-
Śniadanie - wykrztusiła tylko.
-
Nie jestem jeszcze głodny.
-
Miałam zamiar powiedzieć ci przy śniadaniu.
-
Co miałaś zamiar mi powiedzieć?
O to właśnie chodzi. Czas przez to przejść.
-
Och, Ethan...
-
Chcesz ode mnie odejść, tak? - Ethan przeczesał
włosy palcami. - Możesz równie dobrze wyłożyć kawę na
ławę. Doceniam to, że nie chcesz mnie zranić, ale nie
wyświadczasz mi przysługi, próbując zmusić się do życia w
małżeństwie, które ci nie odpowiada.
Zoe nagle pojęła sens jego słów. Była wstrząśnięta.
-
Nie mów tak - wyszeptała gorączkowo. - Nawet tak
nie myśl. Ani przez chwilę. Kocham cię bardziej niż
kogokolwiek innego w całym moim życiu. Będę cię kochać do
końca swoich dni. Nigdy nie przestanę cię kochać.
Ethan stał bez ruchu.
-
Ale?
Zoe opanowała ogarniającą ją rozpacz.
-
Ale uważam, że prawdopodobnie zaczyna się u mnie
choroba psychiczna, a kocham cię za bardzo, by skazać cię na
życie z obłąkaną kobietą.
Przez chwilę panowała cisza.
-
Spróbujmy jeszcze raz - powiedział w końcu Ethan
spokojnie. Zoe usiadła na brzegu kanapy, obejmując się
ramionami.
-
Słyszałeś, co powiedziałam.
-
Naprawdę sądzisz, że jesteś chora psychicznie?
292
-
Tak. - Skupiła wzrok na złotoróżowych orchideach,
stojących w wodzie na stoliku. - Przez pewien czas usiłowałam
wmówić sobie, że energia, którą wyczułam w biurze Arcadii i
w Designers' Dream Home, należała do Johna Brancha albo
Lindsey Voyle. Ale teraz jestem pewna, że tak nie jest.
-
Więc doszłaś do wniosku, że to ty ją tam po sobie
pozostawiłaś?
-
To możliwe, Ethan. Bardzo możliwe. Poza tymi
dwiema osobami tylko ja byłam w obydwu miejscach.
-
Bzdura.
Zoe oderwała wzrok od orchidei i spojrzała na niego.
-
Wiem, że nie wierzysz w to, że potrafię wyczuwać
energię psychiczną. Ale to jest prawda i muszę to
zaakceptować, nawet jeśli ty tego nie umiesz.
Ethan objął ją i pociągnął lekko do góry
-
Przyjmijmy, na potrzeby tej rozmowy, że jesteś
szalona i zaczęłaś wydzielać jakąś dziwną energię. Nadal
uważam, że w twoim rozumowaniu kryje się poważny błąd.
-
To znaczy?
-
Gdybyś istotnie ty była źródłem tej energii, unosiłaby
się ona przede wszystkim w tym mieszkaniu. Zastanów się.
Przecież tu mieszkasz.
Zoe zamrugała, chcąc powstrzymać napływające do oczu
łzy.
-
Wierz mi, biorę to pod uwagę, bo to moja jedyna
nadzieja. Ale możliwe, że to, co się ze mną dzieje, występuje
sporadycznie, nieregularnie. Tak jak zakłócenia fali radiowej.
Zaczynają się powoli o zmierzchu i nasilają w miarę, jak zbliża
się noc.
-
Bzdura - powtórzył Ethan.
-
Wiedziałam, że nie zrozumiesz.
-
Posłuchaj, kochanie. Jedno rozumiem na pewno. Nie
jesteś szalona.
293
-
Skąd możesz to wiedzieć? - Zoe starała się nie
podnosić głosu. Przerażenie, jakie wzbudzała w niej myśl o
chorobie psychicznej, mieszało się z lękiem, że straci Ethana.
Wszystko to razem było ponad jej siły. -Jak możesz być tego
pewny? Nie wierzysz nawet w moje zdolności, więc skąd
możesz wiedzieć, że nie jestem obłąkana?
-
Z tego samego powodu, dla którego ty wiesz, że nie
jestem maniakalnym zabójcą, chociaż powiedziałem ci, że z
zimną krwią, celowo, doprowadziłem do śmierci człowieka.
Zapadła krótka cisza. Zoe zmarszczyła brwi.
-
Na litość boską, Ethan, to zupełnie coś innego. Nie
jesteś zimnokrwistym mordercą.
-
Kiedy patrzę ci w oczy, nie widzę w nich szaleństwa.
-
To nie jest coś, co można zobaczyć.
-
Owszem, jest. Jak, twoim zdaniem, stawia się taką
diagnozę? Ludzie, którzy są chorzy psychicznie, na ogół
ostatni zaczynają sobie zdawać z tego sprawę. To inni
zauważają, że coś jest nie tak. Wierz mi, nikt z naszych
przyjaciół nie uważa, że jesteś obłąkana.
-
Ethan, coś jest ze mną nie tak. - Zoe drżała teraz na
całym ciele, z rozpaczy i nadziei. - Czuję to. Myślę, że Tabitha
Pine miała sporo racji. Muszę uporać się ze swoim lękiem i
spojrzeć na to, co się ze mną dzieje z odpowiedniej
perspektywy.
-
Tabitha zna zapewne parę chwytliwych powiedzeń
stosownych na każdą okazję, ale powiedziałem ci już kiedyś,
że my, detektywi, też mamy kilka swoich prawd. Po pierwsze,
nigdy nie należy szukać zbyt skomplikowanych rozwiązań,
zwłaszcza wtedy, kiedy pod nosem mamy prostą odpowiedź. A
w tym przypadku najprostsza odpowiedź jest taka, że wiele
ostatnio przeszłaś i reagujesz na to we właściwy sobie sposób.
Jesteś silna, ale nie jesteś odporna na wszystko. Nikt nie jest.
Daj sobie szansę. Wróć do normalnego życia, zanim zaczniesz
się martwić o swoją psychikę.
294
-
A jeśli wrócę do normalnego życia, a mój stan się
pogorszy? Co wtedy?
-
Jestem pewny, że tak nie będzie. Myślę, że to, co
wyczuwasz, ma wiele wspólnego z koszmarem, jaki
przeżywam co roku w listopadzie.
-
Ale, Ethan...
-
Jeśli będzie gorzej, poradzimy sobie z tym. - Zacisnął
palce na jej ramionach. - Razem.
Razem. To słowo lśniło w ciemności jak neon. Od tak
dawna czuła się samotna, że zaczęła traktować to jak coś
normalnego. Nawet w czasie krótkiego małżeństwa z
Prestonem była w pewnym sensie samotna, bo nigdy nie
zdobyła się na to, by powiedzieć mu o sobie całą prawdę.
Ale Ethan zniesie wszystko, nawet fakt, że ma obłąkaną
żonę.
-
Kocham cię.
Objęła go i przytuliła się z całych sił do jego piersi. Ethan
ujął jej twarz w dłonie i pocałował.
-
Ja też cię kocham - powiedział. - Teraz jesteśmy
drużyną. Bez względu na to, co się stanie, będziemy razem.
Zgoda?
-
Zgoda.
Po chwili wziął ją za rękę i zaprowadził do łóżka. Potem,
w bladym świetle świtu kochał się z nią namiętnie i w końcu
zdołał rozwiać wszystkie jej lęki. Przynajmniej na chwilę.
Rozdział 41
Hooper stanął w tylnych drzwiach Casa de Oro w chwili,
kiedy Zoe zatrzymała samochód na parkingu. W jednej ręce
trzymał kartonowe pudło, a w drugiej foliową torbę na śmieci.
295
Zoe wysiadła z samochodu i patrzyła, jak wrzuca torbę do
pojemnika, a pudło do metalowego kontenera, który stał obok.
Udało mu się ustawić karton dokładnie pod napisem PUDLA
SKŁADAĆ PŁASKO.
Sama nie wiedziała, dlaczego tego dnia tak wcześnie
wróciła do domu. Spędziła kilka godzin samotnie w swoim
biurze, bezskutecznie usiłując się skoncentrować na którymś z
projektów. Nieprzyjemne uczucie niepokoju coraz bardziej się
nasilało.
Próbowała zagłębić się w lekturze książek o siłach
nieczystych i energetycznych pozostałościach, ale przy
pierwszej - był to traktat o Vastu, starożytnej londyńskiej
sztuce kreowania przestrzeni - niepokój stał się nie do
zniesienia. Ogarnęło ją pragnienie powrotu do Casa de Oro tak
gwałtowne, że w końcu przestała z nim walczyć. Miała
niejasne przeczucie, że przeoczyła tam coś bardzo istotnego.
Spojrzała na kartonowy sześcian i pokręciła głową.
-
Nieładnie, Hooper, bardzo nieładnie.
-
To gest zwycięstwa. - Hooper otrzepał dłonie z kurzu,
przyglądając się swemu dziełu. - Wy wszyscy możecie się
poddać, ale ja mam zamiar dalej walczyć. A co więcej, mam
teraz sekretną broń. Nie mogę się doczekać, aż sierżant Duncan
zapuka do moich drzwi z kolejnym wykładem o składaniu
pudeł. Tym razem dam jej popalić.
-
Chcesz się stąd wyprowadzić?
-
Do diabła, nie. - Hooper podrzucił kluczyki do
samochodu i złapał je w powietrzu. - Mam haka na naszą panią
sierżant.
-
Jakiego haka?
Hooper uśmiechnął się przebiegle.
-
Posłuchaj tylko. Robyn Duncan została zwolniona ze
swojego poprzedniego miejsca pracy, tu, w Whispering
Springs, bo podała fałszywe dane w podaniu o pracę.
296
Wystarczy, że zadzwonię do właścicieli Casa de Oro, a nasz
sierżant wyleci z roboty.
-
Jak się dowiedziałeś, że zwolnili ją z poprzedniej
posady?
Hooper rozejrzał się szybko po parkingu, chcąc się
upewnić, że nikt nie podsłuchuje, i podszedł bliżej.
-
Wczoraj wieczorem byłem na piwie z jednym
kumplem. Zacząłem mu opowiadać o tym, co tu wyprawia
nasza administratorka, a on stwierdził, że przypomina mu
kobietę, która pracowała z nim przez parę dni pod koniec
ubiegłego miesiąca. Kiedy podałem mu nazwisko, okazało się,
że to nasza Robyn.
Zoe zacisnęła palce na pasku torby.
-
Jesteś pewny, że skłamała w podaniu o pracę?
-
Mój kumpel mówi, że nie ma co do tego wątpliwości.
Zatrudnili ją szybko, bo brakowało im rąk do pracy, ale kiedy
postanowili ją sprawdzić, wyszło na jaw, że wszystkie posady,
na jakich rzekomo pracowała w ciągu ostatnich trzech lat,
zostały wymyślone.
-
Ale dlaczego? Była w więzieniu, czy co?
-
Gorzej. - Hooper zachichotał złośliwie. - Wyobraź
sobie, że była zamknięta w jakimś szpitalu psychiatrycznym.
Zoe zmartwiała.
-
Jesteś pewny?
-
Tak powiedział mój kumpel. - Hooper znowu
podrzucił kluczyki i ruszył w stronę swojego samochodu. - Nie
mogę się doczekać, aż przyjdzie do mnie z awanturą z powodu
tego pudła. Już widzę, jaką będzie miała minę, kiedy jej
powiem, że znam jej małą tajemnicę.
-
Hooper?
-
Tak? - Hooper otworzył samochód.
-
Gdzie pracuje twój kumpel?
-
W Radnor Security Systems.
297
Zoe stała w osłupieniu, patrząc, jak Hooper wyjeżdża z
parkingu. W końcu wzięła się w garść i weszła do budynku. Na
drzwiach biura Robyn wisiała tabliczka informująca lokatorów,
że administrator jest chwilowo nieobecny z powodów
osobistych.
Zoe nacisnęła klamkę, ale drzwi były zamknięte na klucz.
Cofnęła się i sprawdziła, czy w holu i na schodach kogoś nie
ma. Była sama. Budynek wydawał się pusty, jak zawsze po
południu, kiedy większość jego mieszkańców była jeszcze w
pracy.
Zoe stała chwilę, rozważając różne opcje. Mogła
zadzwonić do Ethana i spytać go o radę, była jednak pewna, że
on powie jej, aby nic nie robiła.
A to już nie wchodziło w grę. Mgliste uczucie niepokoju
zmieniło się w palące pragnienie działania.
Nie mogła czekać dłużej. Czuła, że musi poznać prawdę.
Mieszkanie Robyn znajdowało się na końcu korytarza. Z
pewnością także było zamknięte na klucz. Zoe zauważyła
jednak, że w dzień Robyn zazwyczaj zostawia otwarte okno
sypialni.
Wyszła na zewnątrz i okrążyła budynek. Okno było
częściowo zasłonięte przez szopę, w której przechowywane
były narzędzia ogrodowe i leżaki. Zoe rozejrzała się szybko. W
pobliżu nie było nikogo, kto mógłby ją przyłapać na
włamywaniu się do cudzego mieszkania.
Sięgnęła do torby i wyjęła mały zestaw narzędzi, który
zawsze ze sobą nosiła.
Z łatwością wypchnęła z ramy siatkę chroniącą wnętrze
przed owadami.
Zebrała się w sobie i przełożyła przez parapet najpierw
jedną nogę, a potem drugą.
Pierwszy kontakt z mroczną energią nie był gorszy od
tego, z czym się zetknęła w biurze Arcadii i bibliotece.
298
Nieźle. Była na to przygotowana. Potrafi sobie z tym
poradzić. Odetchnęła z ulgą. Więc jednak nie jest wariatką.
Stanęła na dywanie pod oknem i rozejrzała się po sypialni.
Określenie wystroju tego wnętrza słowem „spartański" byłoby
eufemizmem. Nieliczne sprzęty zostały ustawione równo, jak
od linijki. Wąskie łóżko, przykryte białym prześcieradłem,
przypominało łóżka pacjentów w Candle Lake.
Zoe dostrzegła małą komodę pod przeciwległą ścianą.
Zdjęcie, którego brakowało w kopercie zostawionej u Arcadii,
stało tam, oparte o lustro. Obok czerwonego kubka, który
zniknął z biblioteki.
Zoe zrobiła krok w stronę komody i nagle znalazła się w
samym sercu potwornej, energetycznej pajęczyny.
Ogarnęła ją panika. Lepka, mroczna energia zaatakowała
wszystkie jej zmysły. Wydawało jej się, że zapadła absolutna
ciemność. Zdezorientowana, wyciągnęła rękę, by chwycić się
krawędzi jakiegoś mebla, i wtedy zdała sobie sprawę, że
straciła czucie w palcach.
Była przerażona. Musi się stąd wydostać. Ale jak zdoła
tego dokonać, skoro nic nie widzi, nie słyszy i nie czuje?
Próbowała poruszyć nogami, ale nie wiedziała nawet, czyjej się
to udało.
Została schwytana w pułapkę. Czuła, że oszaleje, jeśli
zaraz nie odzyska zmysłów. Otworzyła usta, żeby zawołać o
pomoc, ale nic nie słyszała, nie wiedziała więc, czy wydała
jakiś dźwięk.
Przez chwilę, która wydawała się wiecznością, machała
bezładnie rękami, walcząc z niewidzialną pajęczyną.
Wiedziała, że jeśli się nie opanuje, zginie w tej przerażającej
ciemności.
Wiedziała, jak wyciszać słabszą energię. Sposób na
wydostanie się z tego koszmaru powinien być podobny.
Chodzi tylko o to, żeby stłumić wibracje i odnaleźć wzór
przepływu tej energii.
299
Feng shui umysłu.
Powoli, z trudem, zbierając wszystkie siły, zdołała
rozproszyć część otaczającej ją ciemności. Mroczne wibracje
słabły stopniowo i zanikały-Nagle znowu rozbłysło światło.
Wrócił słuch. Poczuła pod rękami szorstki dywan i zrozumiała,
że upadła na podłogę.
Otworzyła oczy, osłabiona po walce, którą stoczyła, i
spojrzała w stronę drzwi.
Stała w nich Robyn Duncan. W ręce trzymała rewolwer.
-
Mogłaś zapukać - powiedziała.
Ethan stał za Singletonem, patrząc w ekran monitora.
Dobra
robota
-
powiedział
z
roztargnieniem,
skoncentrowany na nazwisku, które tam zobaczył.
-
Nie ma sprawy - odparł Singleton. - Radnor ma
bardzo popularny system komputerowy. Każdy średniej klasy
haker byłby w stanie włamać się do niego w piętnaście minut.
-
Tylko że tobie zabrało to pięć.
-
To dlatego, że ja nie jestem średniej klasy hakerem.
-
To prawda.
Singleton przekrzywił lekko głowę. Światło odbite od
ekranu błysnęło w szkle jego okularów.
-
Skąd przyszło ci do głowy, że osoba, która włamała
się do biura Arcadii i biblioteki Zoe, może pracować w
Radnor?
-
Harry wspomniał, że natknął się na jednego z
ochroniarzy Radnora wtedy na Fountain Square. Powiedział, że
ochroniarze go denerwują, bo mogą wejść wszędzie, nie
zwracając niczyjej uwagi, i zazwyczaj mają dostęp do kluczy.
Dziś rano uświadomiłem sobie, że to Radnor zapewnia ochronę
Designers' Dream Home i Fountain Square. Człowiek w
mundurze ochroniarza Radnor Security Systems, który
wiedział, gdzie znajdują się klucze, mógł wejść do obu tych
miejsc i opuścić je, nie zostawiając po sobie żadnych śladów.
300
-
W porządku. Jestem pod wrażeniem.
-
To było tylko przypuszczenie - przyznał Ethan.
Singleton odchylił się na oparcie fotela.
-
Dlaczego nie poszedłeś po prostu do Radnora i nie
poprosiłeś go, żeby ci pokazał listę pracowników?
-
Nie chciałem stawiać go w sytuacji, którą określamy
w branży jako niezręczną etycznie.
-
No tak. Odpowiedzialny pracodawca nie powinien
udzielać tego typu informacji, jeśli nie pyta o nie policjant z
nakazem.
-
Poza tym tak było znacznie łatwiej.
-
Na pewno - zgodził się Singleton.
-
No i oczywiście nie mam żadnych skrupułów, jeśli
chodzi o włamanie się do bazy Candle Lake Manor po tym, co
przeszła tam Zoe.
-
Doskonale rozumiem twój punkt widzenia.
Ethan spojrzał na ekran.
-
Wygląda na to, że Robyn Duncan była pacjentką w
Candle Lake przez trzy lata.
-
Zoe była tam znacznie krócej, a przeszła piekło. Trzy
lata musiały wydawać się tej kobiecie wiecznością.
-
W tej chwili nie stać mnie na współczucie - stwierdził
Ethan . - Myślę, że Duncan ma złe zamiary wobec mojej żony.
-
Muszę przyznać, że jej obecność w Whispering
Springs i pracę w budynku, gdzie mieszkacie, trudno uznać za
zbieg okoliczności.
Ethan przeczytał to, co znajdowało się na ekranie
komputera.
-
Kiedy Duncan została wypisana z Candle Lake?
-
Wygląda na to, że nie została. - Singleton przesunął
kilka stron w komputerze. - W każdym razie nie oficjalnie.
Zdaje się, że wyszła stamtąd na własne życzenie w ubiegłym
miesiącu.
-
Cholera.
301
Singleton zmrużył oczy, wpatrując się w ekran.
-
Zaraz po tym, jak Zoe wróciła tam z tobą, żeby zrobić
porządek z tym miejscem. Zapewne przez jakiś czas panował
tam zupełny chaos. Myślę, że Robyn Duncan skorzystała z
tego i dała nogę.
-
Czy ona ma jakąś rodzinę?
-
Zaraz zobaczymy... Nie. Już nie. Ale wygląda na to,
że odziedziczyła mnóstwo pieniędzy, a jej majątkiem zarządzał
fundusz powierniczy. Facet nazwiskiem Ferris podpisał zgodę
na umieszczenie jej w zakładzie.
-
A potem płacił właścicielom Candle Lake, żeby
trzymali ją pod kluczem, podczas gdy on korzystał z jej
pieniędzy, jak podejrzewam.
-
Tak właśnie załatwiało się takie sprawy w Candle
Lake Manor.
Ethan przeczytał diagnozę, postawioną, kiedy Robyn
Duncan została przyjęta do szpitala, i zmartwiał. Pewne
sformułowania były znajome.
...Pacjentka cierpi na omamy słuchowe... Twierdzi, że
słyszy głosy, wydobywające się ze ścian...
-
Cholera - mruknął pod nosem. Singleton uniósł jedną
brew.
-
Taka sama diagnoza, jaką postawili Zoe, jak
rozumiem?
-
Prawie identyczna.
Rozdział 42
-
Nie zauważyłaś mnie w Candle Lake Manor, prawda?
- powiedziała Robyn. - Nikt mnie tam nie zauważał, zwłaszcza
później, kiedy przestałam ciągle powtarzać, że nie jestem
wariatką. Odpuściłam sobie i starałam się nie rzucać w oczy.
302
Po pewnym czasie wszyscy przestali zwracać na mnie uwagę.
To znaczy wszyscy poza doktor McAllister.
-
Tylko tak można było tam przetrwać, prawda? -
powiedziała Zoe spokojnie. - Trzeba było trzymać język za
zębami i nie sprawiać kłopotów.
-
Trzy razy w tygodniu wypuszczali mnie z oddziału
zamkniętego i pozwalali iść do biblioteki na drugim piętrze.
Kilka razy mijałam cię w holu. Widziałam, że zabierali cię do
doktor McAllister. Wtedy się domyśliłam, że jesteś taka, jak ja.
-
McAllister próbowała z tobą tych samych sztuczek co
ze mną, prawda? - Zoe powoli usiadła na podłodze. Było to
trudne, bo cały czas musiała się bronić przed lepkimi
energetycznymi mackami, które próbowały znowu schwytać ją
w swoje sidła.
-
Nie ruszaj się. - W głosie Robyn zabrzmiała nuta
paniki. Zacisnęła palce na rewolwerze.
Zoe wstrzymała oddech.
-
W porządku, Robyn. Nie ruszam się. Widzisz? Robyn
opanowała się szybko.
-
Zostań tam, gdzie jesteś.
-
Opowiedz mi o doktor McAllister.
-
Myślałam, że ona mnie lubi - wyszeptała Robyn. -
Tylko ona wierzyła, kiedy mówiłam, że czasem słyszę krzyk ze
ścian.
-
Przekonała cię, że potrzebuje twojej pomocy,
prawda?
-
Tak.
Zoe westchnęła.
-
Kiedy się zorientowałaś, że chciała cię tylko
wykorzystać do konsultacji na miejscach zbrodni?
-
Nie miałam nic przeciwko temu, żeby jej pomagać.
Chciałam tego. Przez jakiś czas było nawet fajnie. Podobała mi
się ta praca. Dobrze było wiedzieć, że pomagam policji łapać
przestępców, którzy zasługiwali na karę.
303
-
Mimo tego, że McAllister całą zasługę przypisywała
sobie i nie zrobiła nic, żeby pomóc ci opuścić oddział
zamknięty?
-
Obiecała, że wypisze mnie z Candle Lake, jak będę
gotowa.
-
Ale nigdy nie byłaś gotowa, prawda? - spytała Zoe. -
Dobra, stara doktor McAllister. Nie miała zamiaru wypuścić
żadnej z nas z Candle Lake. Byłyśmy jej potrzebne do testów i
eksperymentów.
Robyn zamrugała oczami pełnymi łez. Ręce drżały jej tak
silnie, że Zoe bała się, iż przez przypadek pociągnie za cyngiel.
-
Problem w tym, że zaczęłam mieć te dziwne ataki -
powiedziała Robyn.
-
Ataki? Masz na myśli energetyczne pajęczyny?
-
O czym ty mówisz? - spytała Robyn. - Nie było
żadnych pajęczyn.
-
Tu coś jest, w tym pokoju. Coś w rodzaju lepkiej
energii. Wyczułam to w biurze Arcadii i w bibliotece.
-
Kłamiesz. Ja nic nie czuję.
-
Pewnie dlatego, że cokolwiek to jest, pochodzi z
twojego umysłu -powiedziała Zoe. - Nie zauważyłaś, że
chociaż wyczuwamy energię pozostawioną przez innych ludzi,
nie czujemy tego, co zostaje w pomieszczeniach po nas
samych?
Robyn westchnęła.
-
Zawsze się zastanawiałam, dlaczego tak jest.
Czasami, kiedy byłam sama w moim pokoju w Candle Lake,
byłam taka zła, taka przerażona. Ale później nie wyczuwałam
tego w ścianach.
-
Ze mną jest tak samo. To chyba jakiś naturalny
mechanizm obronny. - Zoe urwała. - Opowiedz mi o swoich
atakach.
-
Czuję, kiedy się zbliżają, ale później wszystko staje
się takie zamglone i zawsze na chwilę tracę przytomność.
304
-
Jak przy napadzie padaczki?
-
Chyba tak. Kiedy atak minie, czuję się dobrze, ale nie
pamiętam co się stało. Na początku sądziłam, że te ataki
oznaczają wzmocnienie moich psychicznych zdolności. Może
dlatego, że pracowałam z McAllister. Ona często dawała mi
różne leki przed testami. Myślałam, że to reakcja organizmu na
te substancje.
-
Na mnie też testowała lekarstwa. Okropnie się po
nich czułam.
-
Ja także. Ale pomyślałam sobie, że jeśli majami
pomóc, warto to wytrzymać. Później dwa razy miałam atak na
sesji i McAllister się wystraszyła.
-
Co się stało?
Usta Robyn zadrżały.
-
Pierwszy atak nie był nawet taki straszny. Tak mi się
w każdym razie wydawało. Trwał tylko kilka sekund. Ale
chyba zrzuciłam coś z biurka McAllister i zemdlałam. Drugi
był silniejszy. Powiedziała mi później, że stłukłam lampę.
Musiała wezwać sanitariuszy. Chyba ją przeraziłam.
-
To dobrze. Zasłużyła na to.
-
Doszła do wniosku, że jestem obłąkana. Widziałam
jej notatki na mój temat. Uznała, że nie jestem dość odporna i
moje zdolności doprowadzą mnie do choroby psychicznej.
-
Dlaczego przyjechałaś do Whispering Springs? -
spytała Zoe.
-
Przyjechałam tu za tobą. Nie rozumiesz? Kiedy
uciekłaś z Candle Lake, zdałam sobie sprawę, że w
przeciwieństwie do mnie, jesteś silna. Chciałam być taka jak
ty. Po twojej ucieczce leżałam bezsennie w nocy,
zastanawiając się, gdzie jesteś i co robisz. Potem usłyszałam od
sanitariuszy, że nie żyjesz, ale nie wierzyłam w to. Czułam, że
przechytrzyłaś ich wszystkich, i bardzo mnie to cieszyło.
-
Jesteś silna, Robyn. Musisz być bardzo silna, skoro
przetrwałaś Candle Lake.
305
-
Przetrwałam, ale nie umiałam powstrzymać ataków.
Były coraz gorsze. Później ty wróciłaś do Candle Lake z
Ethanem i wszystko się zmieniło.
-
Wtedy stamtąd uciekłaś?
-
Pewnego dnia po prostu wyszłam ze szpitala -
powiedziała Robyn spokojnie. - Nikt nie próbował mnie
zatrzymać.
-
I odszukałaś mnie?
-
Pomyślałam sobie, że jeśli będę cię obserwować,
może nauczę się kontrolować swoją psychikę i nie pozwolę,
żeby mnie zniszczyła.
-
Dlaczego po prostu nie powiedziałaś, kim jesteś i
dlaczego chcesz się ze mną spotkać?
-
Z powodu tych ataków - odparła smutno Robyn. - Nie
chciałam, żebyś wiedziała, że zaczynam wariować. Gdybyś się
dowiedziała, mogłabyś się bać, że cię zarażę czy coś w tym
rodzaju.
-
A po co poszłaś do biura Arcadii i mojej biblioteki?
-
Wiedziałam, że w biurze spędzałaś dużo czasu ze
swoją najlepszą przyjaciółką. Ja nigdy nie miałam przyjaciółki.
Chciałam wiedzieć, jak to jest, być z kimś tak blisko. A do
biblioteki poszłam, bo chciałam poczuć twoją twórczą energię.
-
Nikt nigdy nie przyszedł do nas, żeby naprawić
telewizor, prawda? -powiedziała Zoe. - To dlatego nie
potrafiłaś opisać tego człowieka. On nie istniał. Chciałaś tylko
dostać klucze do mojego mieszkania, wejść tam i wchłonąć
trochę mojej energii.
-
Chciałam zobaczyć, jak to jest żyć normalnie, z
mężczyzną. - Robyn zaczęła płakać. - Nigdy nie miałam
odwagi powiedzieć żadnemu mężczyźnie prawdy o sobie.
Chciałam doświadczyć tego, co się czuje, kiedy się kogoś
kocha.
Zoe spojrzała na komodę.
-
Dlaczego zabrałaś zdjęcie i kubek?
306
-
Pomyślałam, że przedmioty, które należały do ciebie,
pomogą mi się skoncentrować. Nie zabrałam niczego
wartościowego.
To
nie
była
kradzież.
Przynajmniej
niezupełnie. Raczej pożyczka. Nie sądziłam, że odczujesz ich
brak.
-
To ty złamałaś długopis w biurze Arcadii i zbiłaś
wazon w bibliotece.
-
Przez przypadek. - Rewolwer znowu zadrżał
niebezpiecznie. - W obutych miejscach dostałam ataku. Wtedy
musiałam zniszczyć długopis i wazon.
Zoe widziała, że Robyn coraz bardziej się denerwuje.
Broń mogła w każdej chwili wypalić.
-
Nie ma sprawy - powiedziała łagodnie. - Rozumiem.
-
Nie, nie rozumiesz. - Robyn nagle się uspokoiła. - Bo
jesteś silna. Nie masz pojęcia, co znaczy taki atak.
-
Owszem, mam. Wyczuwam to, co pozostaje po
twoich atakach, nawet tu, w tym pokoju. W Candle Lake też
raz czy dwa czułam twoją energię
-
Przyjechałam tu, bo chciałam cię obserwować, uczyć
się od ciebie. Ale teraz widzę, że to bez sensu. Nigdy nie będę
tak silna, jak ty.
-
Zabicie mnie nie powstrzyma twoich ataków. Robyn
wydawała się zaskoczona tą uwagą.
-
Oczywiście, że nie.
-
Robyn, odłóż rewolwer. Chcę z tobą porozmawiać.
-
Za późno na rozmowy. Nic mi już nie pomoże. Nie
powinnaś była tu dzisiaj przychodzić. Właśnie chciałam to
zrobić, kiedy usłyszałam, jak wchodzisz przez okno. Gdybyś
mi nie przeszkodziła, już byłoby po wszystkim.
Zoe nagle pojęła, o czym mówiła Robyn.
-
Robyn, posłuchaj...
W drzwiach za Robyn pojawił się jakiś cień. Ethan wszedł
bezszelestnie do pokoju, z rewolwerem w dłoni.
307
Zoe zrobiła niemal niedostrzegalny ruch głową. Zrozumiał
i zatrzymał się tuż za plecami Robyn.
-
Żegnaj, Zoe - powiedziała Robyn. - Miałam nadzieję,
że pewnego dnia zostaniemy przyjaciółkami, ale teraz wiem, że
to niemożliwe. Po co taka silna osoba, jak ty miałaby się
przyjaźnić z kimś tak słabym, jak ja?
Robyn odwróciła rewolwer do siebie i otworzyła usta.
-
Nie - powiedziała Zoe z rozpaczą. - Proszę, nie rób
tego.
-
Tak będzie lepiej. Dopóki miałam nadzieję, że nauczę
się kontrolować te ataki, jakoś sobie radziłam. Ale jest coraz
gorzej, Zoe. Nie mogę znieść myśli, że czeka mnie obłęd.
-
Rozumiem. Ale proszę, żebyś tego nie robiła przez
wzgląd na mnie. -Zoe wstała powoli. - Proszę, nie rób tego.
-
Powiedziałam ci już, że nie mam zamiaru cię
skrzywdzić. Nigdy nie miałam takiego zamiaru.
-
Skrzywdzisz mnie, jeśli się zabijesz. Nie masz
pojęcia, jaka to dla mnie ulga wiedzieć, że istniejesz. Żałuję
tylko, że nie poznałam cię w Candle Lake. Założę się, że to
McAllister postarała się o to, żebyśmy się nigdy nie spotkały.
Łatwiej było jej nami manipulować, kiedy sądziłyśmy obie, że
jesteśmy same na świecie
-
Nie mogę ci pomóc, Zoe. Zaczynam chorować
psychicznie.
-
Nie wiesz tego na pewno...
-
Doktor McAllister powiedziała...
-
McAllister była oszustką, która chciała cię tylko
wykorzystać. Czy chociaż raz naprawdę cię zbadała?
-
Próbowała wielu leków.
-
Jeśli były to te same leki, które wypróbowywała na
mnie, to na pewno nie miały ci one pomóc. Proszę, nie zabijaj
się, Robyn. Bo jeśli to zrobisz, będę się już zawsze
zastanawiać, czy i mnie czeka taki koniec. Może pewnego dnia
ja też włożę sobie rewolwer w usta.
308
-
Nie - powiedziała Robyn. - Ty nigdy tego nie zrobisz.
Jesteś silna.
-
Jestem tylko człowiekiem. Posłuchaj, dobijmy targu.
Pozwól się zbadać lekarzom, może zdołają ustalić, co
powoduje te ataki.
-
Kiedy im powiem, że słyszę głosy ze ścian, uznają
mnie za wariatkę. Wyślą mnie z powrotem do Candle Lake.
-
Nie pozwolę na to. Obiecuję. A jeśli chodzi o lekarzy,
nie powiemy im o twoich zdolnościach. Powiemy tylko, że
często tracisz przytomność. Może te ataki nie mają nic
wspólnego z twoim szóstym zmysłem. Jesteś to sobie winna,
zanim postanowisz zrobić tak ostateczny nieodwracalny krok.
Jesteś to winna mnie, twojej przyjaciółce.
W oczach Robyn błysnęła iskierka nadziei.
-
Pójdziesz ze mną do tych lekarzy?
-
Tak. Masz moje słowo.
Robyn stała bez ruchu.
Ethan wyciągnął rękę i delikatnie wyjął rewolwer z jej
dłoni. Wydawało się, że nawet tego nie zauważyła. Ukryła
twarz w dłoniach i zaczęła płakać.
Zoe przyciągnęła ją do siebie i kołysała lekko, aż łkania
ustały. Kiedy Robyn podniosła głowę, w jej oczach były
rezygnacja i głęboki smutek.
-
Państwo Shipley zwolnią mnie, kiedy się dowiedzą,
że mogę być psychicznie chora i że byłam w Candle Lake -
wyszeptała. - Będzie mi bardzo brakować tej pracy. Czuję, że
przyszłam na świat, by pracować w Casa de Oro.
Rozdział 43
Robyn będzie miała operację? - Arcadia opuściła malutką
filiżankę z espresso. - Kiedy?
309
-
Pojutrze - odparła Zoe. - Ethan i ja pojedziemy do
Phoenix, żebym mogła z nią być, kiedy się obudzi.
Było tuż po dziesiątej. Na Fountain Square panował wielki
tłok. Dzień był ciepły i słoneczny.
-
Na pewno jest przerażona - wzdrygnęła się Arcadia. -
Ja byłabym nieprzytomna ze strachu przed operacją mózgu.
-
Robyn też się boi, ale bardziej przerażała ją myśl, że
może być chora psychicznie. Byłam z nią, kiedy przynieśli
wyniki badań. Zaczęła płakać. Szkoda, że nie widziałaś miny
tego lekarza, kiedy zrozumiał, że to łzy ulgi, a nie rozpaczy z
powodu diagnozy.
-
Pewnie nie widział dotąd nikogo, kto by płakał z
radości, kiedy usłyszał, że ma guza mózgu.
-
Pewnie nie. Oczywiście, nie wyjaśniłyśmy mu w
czym rzecz. Powiedziałyśmy tylko, że bardzo nam ulżyło,
kiedy okazało się, że guz można operować.
-
Nie wspomniałyście o jej zdolnościach?
-
Nie. Kiedy tylko przeprowadzono testy, lekarz
powiedział nam, że jest niemal całkowicie pewny, iż to guz
powoduje ataki. Przypuszcza, że był tam od dłuższego czasu.
-
Jest łagodny?
-
To będzie mógł określić dopiero po operacji, kiedy
zbadają próbki, ale powiedział nam, że ten guz ma wszystkie
cechy wolno rosnących nowotworów, które zazwyczaj łatwo
usunąć.
-
Osobiście mam pewne wątpliwości, kiedy słyszę
słowa „operacja mózgu" i „łatwy" w tym samym zdaniu, ale
cóż, wszystko jest względne.
-
Operacja wiąże się oczywiście z dużym ryzykiem.
Ale prawdę mówiąc teraz, kiedy przestała się martwić o swoje
zdrowie psychiczne, Robbyn najbardziej boi się utraty pracy.
-
Przyszła na świat, by pracować w Casa de Oro. -
Arcadia potrząsnęła głową. - Wyobraź sobie.
310
-
Wiesz, co jest naprawdę przerażające? Fakt, że ona
jest w tym naprawdę dobra. Budynek nigdy dotąd nie był tak
zadbany, wszystkie mieszkania są zajęte. - Zoe upiła łyk
herbaty. - Tak czy inaczej, cieszę się, że wkrótce się stamtąd
wyprowadzimy.
-
Treacher obiecał, że w końcu przyśle malarzy do
Nightwinds?
-
Zaczęli dzisiaj o siódmej rano. Ethan pojechał
sprawdzić, czy znowu nie nawalili.
-
A co z kolorami?
-
Ethan stwierdził, że nie zależy mu na żadnym
konkretnym odcieniu. - Zoe uśmiechnęła się szeroko. - Chce
tylko, żeby remont się skończył i żebyśmy mogli wreszcie tam
zamieszkać.
Ściany szpitala krzyczały. Ale to normalne, przypomniała
sobie Zoe. Nie zostanie tu długo. Na tym oddziale wizyty były
ograniczone do minimum.
-
W porządku? - spytał Ethan cicho.
Weszli na korytarz, przy którym znajdował się pokój
Robyn.
-
Wytrzymam - odparła Zoe. - Mam tylko nadzieję, że
zdolności psychiczne Robyn wróciły do normy.
Ethan wzruszył ramionami. Zoe bawiło, że traktował
zdolności psychiczne Robyn tak samo, jak jej. Akceptował
fakt, że to coś niezwykłego, ale nie odczuwał potrzeby
odwoływania się do metafizyki, by to wyjaśnić.
Może on ma rację, pomyślała. Kto wie, gdzie kończy się
intuicja, a zaczynają paranormalne zdolności psychiczne?
Zauważyła, że i ją samą ta kwestia zajmowała teraz
znacznie mniej.
Wczorajsza operacja Robyn ciągnęła się bez końca.
Większość tego czasu spędzili na patio przed poczekalnią,
311
ponieważ Zoe nie była w stanie wytrzymać energii
utrzymującej się w ścianach szpitala.
W końcu pojawił się chirurg i powiedział im, że operacja
się udała.
Ale kiedy kilka godzin później odwiedzili Robyn, okazało
się, że ona wcale nie czuje się dobrze.
-
Nic nie czuję - powiedziała ze łzami w oczach,
kurczowo ściskając rękę Zoe. - To jest szpital. Powinnam
wyczuwać wiele różnych wibracji, a nie czuję zupełnie nic.
-
Przeszłaś bardzo poważną operację, na litość boską.
Daj sobie trochę czasu.
Zoe miała nadzieję, że się nie myli i że Robyn odzyska
swoje zdolności, ale prawda była taka, że wszystko mogło się
zdarzyć.
Jedno tylko było pewne - Zoe nie miała zamiaru pytać
chirurga o to, c z y traumatyczne przeżycie, jakim j e s t
operacja mózgu, m o ż e mieć wpływ na zdolności
paranormalne pacjentki. Doktor Grange wydawał się dobrym
człowiekiem i świetnym chirurgiem, ale nie każdy potrafi, tak
jak Ethan, odróżniać to, co mało prawdopodobne od tego, co
absolutnie niemożliwe.
Zoe i Ethan weszli do pokoju. Robyn, z obandażowaną
głową, wsparta na poduszkach, uśmiechnęła się do nich
szeroko. Trudno byłoby chyba znaleźć drugą kobietę, która
byłaby tak pogodna po operacji mózgu, pomyślała Zoe. Robyn
z pewnością miała wszystkie cechy, jakie powinien posiadać
profesjonalny administrator nieruchomości.
Poza tym Robyn nie była sama. Przy jej łóżku stało dwoje
starszych, siwowłosych ludzi. Mężczyzna opierał się ciężko o
balkonik na kółkach, kobieta trzymała w ręku laskę. Na jej
palcach lśniły brylanty wielkości samochodowych reflektorów.
-
Zoe, Ethan - Robyn skrzywiła się lekko, próbując
odwrócić głowę w ich stronę, ale jej oczy błyszczały wesoło. -
Poznajcie państwa Shipley. To właściciele Casa de Oro.
312
-
Bardzo mi miło. - Pani Shipley z wdziękiem skinęła
głową.
-
Właśnie mówiliśmy Robyn, żeby nie martwiła się o
swoją pracę w Casa de Oro - powiedział pan Shipley. - Będzie
na nią czekała.
-
Wczoraj kazaliśmy naszemu szoferowi zawieźć się do
Whispering Springs, żeby rzucić okiem na budynek - oznajmiła
pani Shipley. - Nie wierzyliśmy własnym oczom. Co za
wspaniała zmiana. Myśleliśmy o tym, żeby pozbyć się tego
domu, ale teraz nie ma już o tym mowy. Robyn jest
zdecydowanie najlepszym administratorem, jaki kiedykolwiek
pracował w Casa de Oro. Nie chcemy jej stracić.
-
Jestem pewien, że zwłaszcza pan Hooper nie będzie
się posiadał z radości, kiedy to usłyszy - odparł Ethan.
Na korytarzu rozległy się kroki. Zoe odwróciła głowę i
zobaczyła bukiet tak wielki, że ledwo zmieścił się w drzwiach.
Mężczyzna, który go trzymał, wyglądał nieśmiało znad
kwiatów, jakby nie był pewny, czy jest tu mile widziany.
-
O wilku mowa - mruknął Ethan.
-
Eee... Dzień dobry. - Gość wszedł niezgrabnie do
małego pomieszczenia i postawił wazon na parapecie okna.
-
Pan Hooper. - Robyn uśmiechnęła się promiennie. -
Przyjechał pan aż z Whispering Springs, żeby się ze mną
zobaczyć?
-
Ja... eee... dowiedziałem się, że przeszła pani
operację. Nie wiedziałem, że była pani chora. - Hooper
skrzywił się lekko. - Kilka lat temu sam miałem dość poważną
operację, więc wiem, jak to jest. - Wskazał ręką gigantyczny
bukiet. - Pomyślałem, że może kwiaty sprawią pani
przyjemność.
-
Są piękne. Nigdy nie dostałam od nikogo kwiatów.
Nie wiem, co powiedzieć. Dziękuję.
Hooper uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony.
-
No tak. Bardzo się cieszę, że się pani podobają.
313
Zoe chrząknęła.
-
Jak się dzisiaj czujesz? - zapytała.
Robyn skrzywiła się, ale widać było, że bardzo jej ulżyło.
-
Wszystko jest jak dawniej, tak jak mówiłaś. -
Spojrzała wymownie na przeciwległą ścianę. - Nie mogę się
już doczekać chwili, kiedy stąd wyjdę.
-
Rozumiem - zaśmiała się Zoe.
Rozdział 44
Singleton oparł się o ladę i spojrzał na Jeffa i Theo. Obaj
chłopcy mieli bardzo poważne miny.
-
O co chodzi?
-
Uważamy, że powinieneś umówić się z mamą na
randkę - powiedział Theo.
-
Tak. - Jeff zmarszczył czoło w wyrazie skupienia. -
Mógłbyś zaprosić ją do kina czy coś.
Singleton zastanawiał się nad tym przez dłuższą chwilę.
-
Na pewno?
-
Tak - wtrącił się Theo. - Możesz zabrać nas ze sobą,
jak chcesz. Moglibyśmy przedtem pójść gdzieś na pizzę.
-
Nie bądź głupi - skarcił go Jeff. - Jeśli pójdziemy z
nimi, to nie będzie prawdziwa randka.
-
Dlaczego nie? - spytał Theo.
-
Bo cały czas chodzimy z nimi na pizzę, a to wcale nie
są randki -wyjaśnił Jeff.
-
Aha. - Theo nie zmartwił się specjalnie. - No to
możemy iść na pizzę z wujkiem Ethanem i Zoe.
W księgarni zrobiło się jakby jaśniej. Światło i ciepło
wypełniły małe pomieszczenie, rozpraszając smutek.
Singleton zdał sobie nagle sprawę, że uśmiecha się od
ucha do ucha jak idiota, ale nie przeszkadzało mu to.
314
-
Dla mnie bomba - powiedział.
Zoe stała pośrodku wielkiej, białej sypialni. Musiała
przyznać, że po zakończeniu prac pomieszczenie robiło
wrażenie i było na swój sposób piękne.
-
Gratuluję, Lindsey, stworzyłaś naprawdę niezwykły
pokój. Tchnie spokojem i harmonią.
Lindsey nieruchomo stała w drzwiach.
-
Ale nie jest w twoim stylu, prawda?
Zoe odwróciła się do niej.
-
Nie, ale to nie znaczy, że nie potrafię docenić
artyzmu, kiedy go widzę.
-
Mówisz poważnie? - spytała Lindsey.
-
Masz prawdziwy talent - powiedziała Zoe szczerze. -
Poza tym myślę, że to ty jesteś właściwym projektantem dla
Tabithy. To jej styl. Ale nie mój, więc postanowiłam, że jednak
nie przedstawię jej mojego projektu.
Lindsey poruszyła się niespokojnie.
-
Obie wiemy, że mogłabyś dać jej to, czego oczekuje.
Jesteś profesjonalistką. To, co robisz dla klienta, nie musi
podobać się tobie prywatnie.
-
W zasadzie masz rację. Ale z Tabithą jest inaczej.
Ona oczekuje stworzenia bardzo szczególnej energii w swoim
domu, zwłaszcza w sali do medytacji. Ty chyba rozumiesz jej
potrzeby lepiej niż ja. - Zoe wzruszyła ramionami. - Poza tym
będę teraz miała pełne ręce roboty. Kilku architektów, którzy
oglądali wczoraj pokazowy dom, chce, żebym spotkała się z
ich klientami.
Lindsey odprężyła się trochę i pokiwała głową.
-
Mój projekt też doczekał się wczoraj pozytywnego
odzewu.
-
Wygląda na to, że warto było włożyć w to trochę
wysiłku. - Zoe spojrzała na zegarek i ruszyła w stronę drzwi. -
315
Wybacz, muszę już iść. Obiecałam mężowi, że spotkam się z
nim na lunchu.
-
Zaczekaj, Zoe.
-
O co chodzi?
Lindsey przez chwilę sprawiała wrażenie osoby, która nie
bardzo wie, co chce powiedzieć.
-
Uważam, że twoja biblioteka jest naprawdę wspaniała
– mruknęła w końcu. - Myliłam się co do tych intensywnych
kolorów. W tym pokoju wyglądają świetnie.
Zoe czuła, że to wyznanie musiało ją wiele kosztować.
Lindsey chciała być miła. a to się liczyło.
-
Dzięki.
-
Przykro mi, że nasza znajomość tak niefortunnie się
zaczęła - ciągnęła Lindsey. - Chodzi o to, że ten projekt i praca
dla Tabithy są dla mnie bardzo ważne.
-
Nie ma problemu.
-
Kiedyś ta praca była dla mnie tylko sposobem na
spędzenie czasu. Byłam modna, bo poślubiłam człowieka,
który był kimś w Los Angeles. - Lindsey skrzywiła się
szyderczo. - Ludzie ustawiali się w kolejce, żeby mu się
podlizać.
-
Rozumiem.
-
Lubiłam projektować wnętrza, ale nie musiałam się z
tego utrzymywać. Była to tylko jedna z tych rzeczy, którymi
wypadało zajmować się kobiecie z mojego środowiska.
Niektóre organizowały przyjęcia. Ja projektowałam wnętrza
domów gwiazd filmowych.
-
Lindsey...
-
Ale po rozwodzie straciłam wszystko. Opuścili mnie
wszyscy ważni klienci. Nagle stałam się nikim, bo nie byłam
już żoną człowieka, któremu warto było się podlizywać. Wtedy
zdałam sobie sprawę, że jeśli chcę czegoś, co będzie tylko
moje, będę musiała stworzyć to sama, od zera. -Zacisnęła usta.
- Postanowiłam udowodnić sobie, że potrafię zacząć nowe
316
życie, bez męża i jego wpływów. Ciągle o tym myślałam. Bo
nie byłam pewna, czy zdołam tego dokonać.
-
A dlaczego postanowiłaś osiedlić się właśnie tutaj?
-
Chciałam zacząć od nowa gdzieś, gdzie nie sięgają
wpływy mojego byłego męża i jego przyjaciół. Uwielbiam
pustynię. Więc zamknęłam oczy, położyłam palec na mapie i
oto jestem.
-
Witaj w klubie - uśmiechnęła się Zoe. - Ci, których tu
poznałam, przyjechali do Whispering Springs, żeby zacząć
wszystko od początku. To miejsce bardzo dobrze się do tego
nadaje. A ty na pewno świetnie sobie poradzisz.
Rozdział 45
Pięknie odrestaurowany dom Waltera Kirwana roił się od
ważnych
osobistości
Whispering
Springs,
członków
Towarzystwa Historycznego, wykładowców literatury i
miłośników jego twórczości.
Drzwi prowadzące na patio zostały otwarte, by umożliwić
wstęp dziennikarzom, fotoreporterom i ekipie telewizyjnej.
Zoe stała z Bonnie, Arcadią, Harrym i Singletonem w
kącie sali. Jeff zdołał się wcisnąć do pierwszych rzędów. Theo
siedział na ramionach Singletona. Zoe tylko od czasu do czasu
widziała Ethana, który stał w drugim końcu długiego pokoju,
przy kominku, wraz z Palomą Santaną.
Miał na sobie czarne spodnie i koszulę w kolorze khaki.
Wydawał się lekko rozbawiony szumem, jaki wytwarzały
wokół niego media. Zoe przesłała mu dłonią pocałunek.
Mrugnął do niej w odpowiedzi.
-
Proszę państwa o uwagę - powiedziała Paloma
Santana głośno.
317
Wszyscy ucichli i odwrócili się w jej stronę. Zoe
zauważyła Nelsona Radnora i jego żonę, którzy zdołali się
jeszcze wcisnąć do zatłoczonej sali. Nelson obejmował Darię
ramieniem, a ona wyglądała na bardzo szczęśliwą.
-
Miło mi powitać państwa w domu Waltera Kirwana –
powiedziała Paloma do mikrofonu. - Dzięki wysiłkom wielu
członków naszej społeczności dom został przywrócony do
stanu, w jakim się znajdował, kiedy Walter Kirwan mieszkał w
nim i tworzył. Zanim wyjawię państwu rozwiązanie zagadki,
która łączy się z tym miejscem, chciałabym prosić profesora
Cottingtona, historyka literatury specjalizującego się w
twórczości Waltera Kiwana, o przedstawienie kilku faktów.
Profesor Cottington, wykładowca akademicki w każdym
calu, stanął przy mikrofonie i przez kilka bardzo nudnych
minut opowiadał o wielkim wkładzie twórczości Kirwana w
literaturę światową. W końcu przeszedł do bardziej
ekscytujących spraw.
-
Przyczyna śmierci Waltera Kirwana od lat była
przedmiotem spekulacji, plotek i domysłów - powiedział. - Ale
największą zagadkę stanowiło zaginięcie jego ostatniego
rękopisu, zwłaszcza dla tych, którzy poświęcili się badaniu
twórczości Kirwana. Wszystkich nas najbardziej intrygowała
możliwość, że rękopis ten nie uległ zniszczeniu, lecz został
skradziony tej samej nocy, kiedy zmarł jego autor. Wszyscy też
jesteśmy ciekawi, czy Ethan Truax, prywatny detektyw, nie
posiadający wiedzy z zakresu twórczości tego pisarza ani
literatury amerykańskiej w ogóle, zdoła rozwikłać zagadkę,
która dręczyła dwa pokolenia naukowców i kolekcjonerów.
Co za tupet, pomyślała Zoe ze złością. Jak on śmie
przedstawiać
Ethana
jako
jakiegoś
przygłupa
bez
wykształcenia.
-
Spokojnie, dziewczyno - mruknęła Arcadia.
Ethan wyszedł na środek, zupełnie niewzruszony
deprecjonującą uwagą profesora.
318
-
Istniały tylko trzy możliwości - zaczął swobodnie. -
Pierwsza to taka, że rękopis został skradziony a następnie
sprzedany jakiemuś prywatnemu kolekcjonerowi. Odrzuciłem
tę możliwość, gdyż mój współpracownik, Singleton Cobb,
antykwariusz i ekspert w dziedzinie starych i rzadkich książek,
zbadał bardzo dokładnie czarny rynek kolekcjonerski i nie
natknął się na żaden ślad tego rękopisu.
Ethan skinął głową w stronę Singletona. Wszyscy
odwrócili się, by spojrzeć na łysego chudzielca z dzieciakiem
na ramionach. Singleton uśmiechnął się i poczerwieniał. Theo
natomiast spuchł z dumy.
Profesor Cottington zmarszczył brwi. Masz za swoje, ty
zarozumiały
nudziarzu,
pomyślała
Zoe.
Cottington
najwyraźniej nie przypuszczał, że w Whispering Springs
mieszka znawca starych książek.
-
Istniała też możliwość - ciągnął Ethan - że Kirwan
spalił rękopis tuż przed śmiercią. Mogły na to wskazywać
słowa, jakie skierował do swojej służącej. Większość
historyków literatury, w tym także obecny tu profesor
Cottington, zakładała, że to najbardziej prawdopodobne
rozwiązanie zagadki.
Cottington zrobił mądrą minę i z powagą pokiwał głową.
-
Problem w tym - powiedział Ethan - że gospodyni
Kirwana, Maria Torres, wielokrotnie wspominała swojej
rodzinie, iż następnego ranka w kominku nie było popiołu,
który z pewnością pozostałby po spaleniu kilkuset kartek
papieru. Przeciwnie, twierdziła, że nic nie wskazywało na to,
by tego wieczoru palił się tam ogień.
Profesor Cottington znowu zmarszczył siwe brwi w
wyrazie rozdrażnienia i chrząknął głośno.
-
Chciałbym przypomnieć wszystkim tu obecnym, że
nigdy nie sprawdzono wersji gospodyni Kirwana, jej
prawdomówność uznano za wątpliwą.
319
Teraz Paloma Santana zmarszczyła brwi, ale się nie
odezwała.
-
Maria Torres jest idealnym świadkiem - odparł Ethan.
- Pracowała dla Kirwana przez wiele lat. Ufał jej, a ci, którzy
znali ją najlepiej, utrzymywali, że była to uczciwa, ciężko
pracująca kobieta. Wierzyli jej bez zastrzeżeń.
-
Wiedziała, że Kirwan ujął ją w swoim testamencie -
prychnął Cottington. - Miała odziedziczyć dom.
-
Jak wszyscy wiemy, testament obalono i Maria
Torres nie dostała nic - powiedział Ethan. - Ale to nie należy
do sprawy. W każdym razie, nawet jeśli to założenie jest
słuszne, Marii Torres zależałoby tylko na tej rezydencji.
Rękopis na nic by się jej nie przydał. Gdyby go wzięła, na
pewno by go sprzedała.
Cottington spojrzał na niego gniewnie.
-
Do jakich więc doszedł pan wniosków, Truax?
-
Uważam, że rękopis ciągle znajduje się w tym domu.
Wszyscy wstrzymali oddech. Profesorowi opadła szczęka.
Bonnie zachichotała cicho.
Ethan wyciągnął z kieszeni dwa długie śrubokręty.
-
Będę potrzebował pomocy, chciałbym więc poprosić
o nią innego prywatnego detektywa działającego w tym
mieście, Nelsona Radnora. Nelson? Mógłbyś tu podejść?
Razem pójdzie nam to szybciej.
Zoe spojrzała na Radnora, który był kompletnie
zaskoczony propozycją. Ale zaraz doszedł do siebie.
-
Z przyjemnością. - Zdjął rękę z ramion Darii i
przecisnął się przez tłum. - Co masz zamiar zrobić?
-
Kiedy odrzuciłem dwie wspomniane możliwości,
pojąłem, że Kirwan istotnie włożył rękopis do kominka, ale nie
do ognia, jak wszyscy zakładali. - Ethan wręczył jeden
śrubokręt Nelsonowi. - Ja zajmę się lewą stroną, a ty prawą.
Ostukamy wszystkie kamienie.
320
Nelson uniósł jedną brew, ale nic nie powiedział, tylko
kiwnął głową. W sali zapanowało wielkie poruszenie. Kamery
podjechały bliżej. Dziennikarze zaczęli zadawać pytania.
-
Sądzi pan, że w kominku znajduje się schowek? -
spytał reporter z „Whispering Springs Herald", wyciągając w
stronę Ethana rękę z mikrofonem.
-
Myślę, że to jedyne wyjaśnienie sprawy, które pasuje
do wszystkich znanych nam faktów.
Ostukał już część kamieni. Wszystkie przy uderzeniu
wydawały głuchy odgłos litej skały. Nelson z drugiej strony
robił to samo, z podobnym rezultatem.
Ethan przesunął się trochę i uderzył w wielki szary kamień
tuż obok ciężkiego, drewnianego gzymsu kominka. W
przeciwieństwie do innych, ten kamień wydał taki dźwięk,
jakby był w środku pusty.
W sali zapadła cisza.
Nelson przestał stukać i spojrzał na Ethana.
-
To zabrzmiało inaczej.
-
Obejrzyjmy ten kamień. - Ethan przesunął palcami po
jego krawędzi. - Założę się, że gdzieś tu jest mechanizm
uruchamiany sprężyną. A co ty o tym sądzisz, Radnor?
-
Myślę, że to bardzo prawdopodobne - odparł Nelson
z uśmiechem. Ethan przez chwilę obmacywał kamień ze
wszystkich stron. W końcu sięgnął pod gzyms.
-
Oto jest - powiedział cicho.
Rozległ się krótki chrzęst i kamień powoli odsunął się na
bok, ukazując wnętrze skrytki.
-
Wujku Ethanie! Patrz! - krzyknął stojący w
pierwszym rzędzie Jeff. - Tam coś jest!
Wszyscy zaczęli klaskać,. Dziennikarze tłoczyli się wokół
kominka. Profesor Cottington stał obok, osłupiały.
Ethan sięgnął do schowka i bardzo ostrożnie wyjął z niego
obciągniętą skórą skrzynkę. Postawił ją na biurku Kirwana i
spojrzał na Palomę.
321
-
Czy pani burmistrz zechce się tym zająć? Paloma
uśmiechnęła się szeroko.
-
Z przyjemnością. Otworzyła skrzynkę i podniosła
wieko. Przez kilka sekund patrzyła na jej zawartość. Potem,
bardzo delikatnie wyjęła z niej gruby plik kartek. - Nad
kanionem - przeczytała głośno.
Przez salę przebiegł pomruk podziwu.
-
Tu są dwa rękopisy - oznajmiła Paloma. Sięgnęła
ponownie do skrzynki, wyjęła drugi plik papieru i spojrzała na
tytuł. - Pustynny świt, Walter Kirwan.
-
Nie wierzę - ryknął Cottington - Proszę pokazać mi te
rękopisy.
-
Proszę bardzo, profesorze. - Paloma wręczyła mu oba
pliki.
Cottington obejrzał je podejrzliwie.
-
Trzeba będzie dowieść ich autentyczności. Zbadać
papier, atrament, charakter pisma.
-
Oczywiście - zgodziła się Paloma.
Stopniowo niedowierzanie i złość Cottingtona zmieniły się
w radosny zachwyt.
-
Jeśli te rękopisy są autentyczne - wyszeptał - to
jesteśmy świadkami wydarzenia, które nie miało precedensu w
historii literatury amerykańskiej. To wspaniała chwila.
Wspaniała.
Tego wieczoru całą paczką poszli na pizzę. Tuż przedtem
Zoe obejrzała z Ethanem wiadomości i ciągle gotowała się ze
złości.
-
Nie mogę uwierzyć, że lokalna stacja cytowała
głównie profesora Cottingtona - powiedziała. - Nie musieli
poświęcać mu aż tyle uwagi. Mogli zacytować to, co ty
mówiłeś, Ethan. A pokazali tylko, jak opukujesz kominek z
Nelsonem.
322
-
Właśnie - przytaknął Theo z pełnymi ustami. - Prawie
wcale nie pokazali wujka Ethana.
-
Dlaczego w ogóle pozwolili mu tyle gadać? - spytał
Jeff. - To nie on odnalazł rękopis.
Ethan nałożył sobie kawałek pizzy na talerz.
-
Chwała to rzecz ulotna.
-
Co to jest chwała? - spytał Jeff. - Dokąd ona leci?
-
Nieważne
-
mruknął
Ethan.
-
To
bardzo
skomplikowane. Bonnie spojrzała na niego z drugiej strony
stołu.
-
No dobrze, muszę cię o to zapytać. Nie zostawiłeś
tego wielkiego odkrycia na ostatnią chwilę, prawda?
-
Jestem detektywem, nie magikiem - odparł Ethan. -
Oczywiście nie ryzykowałbym fiaska. Dostałem klucz od
Palomy i poprzedniego wieczoru pojechałem z Zoe do domu
Kirwana. Postukaliśmy trochę i okazało się, że mamy
szczęście.
-
Ethan często rozwiązuje stare zagadki, więc chyba
nikogo nie zdziwiło, że odnalazł rękopis - powiedziała Zoe. -
Ja odkryłam ten drugi w skrzynce i zupełnie osłupiałam.
Pomyślcie, jakie to ma znaczenie dla amerykańskiej literatury.
Nie jedna, lecz dwie niepublikowane dotąd książki Kirwana.
Harry zastanawiał się nad tym przez chwilę.
-
Myślicie, że są autentyczne?
Ethan wzruszył ramionami.
-
Musimy pozostawić tę kwestię ekspertom, ale sądząc
z kurzu, który zebrał się w skrytce, nikt jej nie otwierał od
dnia, kiedy zmarł Kirwan.
-
Więc Kirwan zmarł z przyczyn naturalnych?
Ethan kiwnął głową.
-
To oczywiste. Gdyby Maria go otruła, zrobiłaby coś z
rękopisem. Wiedziała, że ma wielką wartość. Próbowałaby
przynajmniej sprzedać go jego agentowi.
323
-
Chyba że Kirwan ukrył go, zanim stracił przytomność
po spożyciu trucizny - mruknął Harry. - Maria najwyraźniej nie
wiedziała o skrytce.
Ethan potrząsnął głową.
-
Przejrzałem ten rękopis z Zoe. Kirwan zaznaczył
zmiany na czerwono i wpisał obok nich datę. B y ł to dzień j e
g o śmierci. Wygląda na to, że spędził wiele godzin nad tą
książką, zanim ją ukrył. Maria Torres była gospodynią, a nie
zawodowym zabójcą. Większość trucizn, do jakich mogła mieć
dostęp w owym czasie, zadziałałaby bardzo szybko. Poza tym
trucizny te pozostawiłyby po sobie wyraźne ślady, które z
pewnością zostałyby zauważone przez policję.
-
Więc Maria Torres została oczyszczona z wszelkich
zarzutów - powiedział Harry.
-
Tak, ale coś mi mówi, że profesor Cottington ma
zamiar sobie przypisać całą zasługę odnalezienia rękopisu -
prychnęła Zoe.
Singleton zachichotał.
-
I co z tego? Ethan zaskarbił sobie wdzięczność pani
burmistrz, coś czuję, że na dłuższą metę przyda mu się to
bardziej niż wzmianka w podręcznikach historii.
-
Wykonałem tylko swój obywatelski obowiązek -
mruknął Ethan.
Zoe spojrzała na przyjaciół.
-
Nie, żebym chciała zmienić temat, ale Treacher
obiecał mi dziś rano, że jego ludzie skończą kuchnię i salon w
Nightwinds jeszcze w tym tygodniu. Co powiecie na uroczystą
kolację z okazji Święta Dziękczynienia w naszym domu?
Propozycja spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem.
Ethan spojrzał Zoe w oczy i uśmiechnął się do niej. Ona
także się do niego uśmiechnęła. Był pewny, że wyczuł w
powietrzu wibracje pozytywnej energii.
324
Po kolacji Singleton odwiózł Bonnie i chłopców do domu.
Arcadia i Harry oznajmili, że resztę wieczoru spędzą w barze
Last Exit. Ethan wsiadł do samochodu i spojrzał na Zoe.
-
Może pojedziemy do Nightwinds i zobaczymy, czego
dzisiaj dokonali nasi malarze?
-
Dobrze.
Wielki dom stał skąpany w świetle księżyca. Ethan
zatrzymał samochód i wysiadł.
Razem weszli do środka i ruszyli w stronę kuchni po
rozłożonej na podłodze folii.
-
Zobacz - powiedziała Zoe - skończyli. - Spojrzała na
niego rozjaśnionym wzrokiem. - Co teraz sądzisz o tym
kolorze?
Ethan stał w drzwiach i rozglądał się po świeżo
pomalowanej kuchni.
Poczuł dziwne mrowienie na karku. Trwało to tylko
ułamek sekundy, ale mógłby przysiąc, że w ciągu tego
krótkiego czasu naprawdę miał przed oczami tę scenę.
Zobaczył siebie, jedzącego śniadanie z Zoe przy stole pod
oknem. Siedziała z nimi dwójka dzieci, chłopczyk i
dziewczynka. Ich rysunki wisiały na drzwiach lodówki
przyczepione magnesami. W kuchni panowała atmosfera
miłości i spokoju.
Wizja zniknęła, ale Ethan czuł w głębi serca, że choć nie
posiada żadnych paranormalnych zdolności, dane mu było
spojrzeć w przyszłość.
-
Ten kolor wygląda tu bardzo ładnie - powiedział. -
Wiedziałem, że tak będzie. W końcu jesteś profesjonalistką.
-
Ha! - Zoe zarzuciła mu ręce na szyję. - Przyznaj, że
miałeś wątpliwości.
-
No dobrze, może na początku miałem pewne
wątpliwości co do tego koloru. - Ethan ujął jej twarz w swoje
dłonie. - Ale nie mam żadnych wątpliwości co do nas.
325
W uśmiechu Zoe było tyle miłości, że mogłaby
wystarczyć im do końca życia.
-
Ja też nie - odparła.