MiaSheridan
***
Leo
Tu
łmaczenienieoficjalne:
Rebirth_
1
Rozdział1
Evie14lat,Leo15lat
Siedzęnadachu,przedoknemmojejsypialni,patrzącwciemne,nocneniebo,
obserwującjakmójoddechunosisięwzimnym,listopadowympowietrzu.
Zaciskamróżowykocmocniejwokółsiebieikładęgłowęnakolanach,
przyciśniętychmocnodomojejklatki.Nagle,małykamieńlądujenadachu
obokmnie,anastępnieześlizgujesięponiewielkiejpochyłościwdół.
Uśmiechamsiękiedysłyszęgojakzaczynawspinaćsiępostarymtreliażuz
bokudomu.Jeszczejedenkilogramitarozsypującasięrzecznieutrzymago.
Jednaktojużsięnieliczy.Niebędziegotutajbysięwspinać.Mojeserce
zaciskasięboleśnienatąmyśl,aleukrywamtokiedyondocieradokrawędzi
iczołgasiędomnie,całytyczkowatyzkudłatymi,ciemno-blondwłosami.
Uśmiechasięszerokokiedysiadaobokmnie,pokazującmałąlukęmiędzy
jegoprzednimizębami,którątakmocnokocham.Przekręcamsięprzodemdo
niegoisiedzimyczołowczołoprzezkilkaminut,patrzącsobieprostowoczy
ażonwzdychaisiadaprosto.
-Myślę,żenieprzetrwambezciebie,Evie-mówi,brzmiącjakbywstrzymywał
łzy.
Uderzamswoimramieniemwjego.
-Totrochędramatyczne,niesądzisz,Leo?-mówię,starającsięwywołaću
niegouśmiech.Todziała.
Alepotemuśmiechznika,aonprzesuwarękąwdółjegotwarzy.Zatrzymuje
sięnaminutę,apotemmówi:
-Nie.Tofakt.
Niewiemcopowiedzieć.Jakmogęgopocieszyć,skoroczujętaksamo?
Patrzynamnieznowuispoglądamywswojeoczyrazjeszcze.
-Dlaczegonamniepatrzysz?-pytam,używająctekstu,któregowiem,że
zrozumie.Tobyłapierwszarzecz,jakądoniegopowiedziałam.
Jegopostawaniezmieniasięprzezminutę,apotemuśmiechpowoli
rozprzestrzeniasiępojego
twarzy.-Bolubiętwojątwarz-mówi,szczerzącsiębardziej,pokazującmi
znowutąlukęidostarczającswójtekstperfekcyjnie.Jestchudy,pełenwerwyi
makudłatewłosyijestnajpiękniejszymchłopakiemjakiegowidziałam.Nigdy
niechcęprzestaćnaniegopatrzeć.Nigdyniechcęprzestaćbyćobokniego.
Aleprzeprowadzasięnakoniecmiastainiemaniccomożemyzrobić.
Poznaliśmysięwdomuopiekizastępczej,doktóregokażdeznaszostało
wysłaneijestonmoimnajlepszymprzyjacielemnaświecie,chłopcem,
któregointensywniepokochałam,chłopcem,którysprawił,żechciałam
pozostaćzbudzona,borzeczywistośćjestwkońculepszaniżmojesny.Ale
zostaładoptowanyijestemszczęśliwazaniego,żewkońcubędziemiał
rodzinę,borzadkosięprzytrafiatonastolatkom.Alewtymsamymczasie,
czujejakbymojesercekrwawiłomiwpiersi.
Patrzynamnieintensywniejakbymógłczytaćmiwmyślach.Cooczywiście
potrafi.Możejestem
otwartąksiążkąalbomożemiłośćjestjaklupazaglądającaprostowdusze
tych,którzyposiadajątwojeserce.Dalejpatrzynamniewciszyprzezkilka
sekund,apotemmogępowiedziećpojegopostawie,żepodjąłdecyzję.Nim
mogęsiędomyślićcotojest,onpochylasiędomnieiocieraswojeusta
delikatnieomoje.Wydajesięjakbymałaiskrazapaliłasięwpowietrzuwokół
nasidrżęlekko.Przysuwasiędomniebliżejiłapiemojątwarzwswoje
dłonie.Patrzymiprostowoczy,jegoustadalejsąmilimetryodmoichi
szepcze:
-Zamierzamcięterazpocałować,Evie,akiedytozrobię,tobędzieznaczyło,
żejesteśmoja.Nieobchodzimnietojakdalekoodsiebiebędziemy.Jesteś.
Moja.Poczekamnaciebie.Ichcężebyśpoczekałanamnie.Obiecajmi,żenie
pozwolisznikomuinnemusiędotknąć.Obiecajmi,żezachowaszsiebiedla
mnie.
Całyświatsięzatrzymałijesteśmytylkomy,siedząctunadachu,wśrodku
listopadowejnocy.
-Tak-szepczę,słowoodbijasięwmoichmyślach,tak,tak,tak,milionrazy,
tak.
Onzatrzymujesię,dalejpatrzącsięwmojeoczyichcędoniegokrzyknąć
“Pocałujmniewkońcu!”.
2
Mojeciałojestciężkieodoczekiwania.
ApotemjegoustaznowusąnamoichiTOjestpocałunek.Zaczynasię
delikatnie,jegomiękkieustaskubiączulemoje,alecośwnimsięzmieniai
nagleprzesuwaswoimjęzykiemwzdłużzłączeniamoichust,proszącowejście
iotwieramjedlaniego,wypuszczającmimowolnyjęk,aonsłyszącmnie
równieżjęczy.
Jegojęzykflirtujezmoim,pieszczotliwie,włagodnympojedynkuiczujęjakby
mojeciałomiałoeksplodowaćzprzyjemnościijegosmaku.Ruszamysię
niezdarnieprzezparęminut,alenawetnaszeniedoświadczeniejestpysznew
swojejeksploracji.Uczymysięizapamiętujemynaszeusta.Apokrótkim
czasie,jesteśmyjakdwojepartnerówdotańca,poruszającsięwidealnej
synchronizacji,żyjącwpasjonującejchoreografiustijęzyków.
Kładęsięnadachu,trzymającgokiedykontynuujemycałowanie.Całujemy
sięgodzinami,dniami,tygodniami,możeicałewieki.Naszpocałunekjest
rozkosznymzapomnieniem.Tozadużoiniemalzamało.
Tomójpierwszypocałunekiwiem,żejegoteż.Ijesttoperfekcją.
Nagle,czujęcośmokregoizimnegouderzającegowmojepoliczkii
przywracamnietotutajiteraz.
Otwieramoczyionteżtorobi,kiedyobydwojezdajemysobiesprawęztego,
żeduże,puszysteśnieżkispadająwokółnas.Obydwojeśmiejemysięw
zdziwieniu.Totakjakbyaniołyzaaranżowałytenwystęptylkodlanas,
sprawiającnajbardziejpamiętliwymomentnaszegożyciajeszczebardziej
magicznym.
Staczasięzemnieiodrazuzamarzam.Wiem,żemuszęwejśćdośrodka,aon
musiwracaćdo
domu.Świadomośćtegospływanamnieigulaformujesięwmoimgardle.
Łzyzaczynająspływaćpomoichpoliczkach.
Onprzyciągamniedosiebieitrzymamysięwzajemnieprzezdługimoment,
zbierającsiłęna
pożegnanie.
Odsuwasięiwyrazjegotwarzyrozdzieraserce.
-Toniejestpożegnanie,Evie.Pamiętajonaszejobietnicy.Nigdynie
zapominajnaszejobietnicy.
Wrócępociebie.Napiszędociebiezmojegonowegoadresutakszybkojak
dotrędoSanDiegoi
pozostaniemywtensposóbwkontakcie.Chcęmóctrzymaćtwojelistyzesobą
iczytaćjeponowniewielokrotnie.Wyślęcinawszelkiwypadekmójnumer,
alechcężebyśdomniepisała,okej?Potemnimsięobejrzymy,będzieszmiała
osiemnaścielatibędęmógłpociebiewrócić.Stworzymyrazemżycie.
-Okej-szepczę.-Napiszdomnietakszybkojaksiętamdostaniesz,okej?
-Takzrobię-przyciągamniedosiebieostatniraziscałowujełzyzmoich
policzków.Późniejodwracasięiwracadotreliażu.Kiedyschodziwdół,
patrzynamnieimówicicho:
-Tozawszebędzieszty,Evie.
Toostatniarzeczjakąkiedykolwiekdomniepowiedział.Nigdywięcejnie
widziałamLeo.
3
Rozdział2
8latpóźniej
Ktośmnieśledzi.Robitojużodpółtoratygodnia.Jestwtymbeznadziejny.
Zauważyłamgoodrazuiobserwujęgojakonobserwujemnie.Najwyraźniej
niejestprofesjonalistą.Aleniepotrafięznaleźćnawetjednegopowodudla
któregoktośśledzimniepomieście.Zwłaszczaktośktowyglądajakten
facet.
Słyszałam,żejednymzpowodówdziękiktóremuwieluzabójcomudajesię
zwabićofiaręjestto,że
wyglądająnasympatycznych,przystojnychiprzeciętnychkolesi.Aledalej
niemogęuwierzyć,żetenAdonisktórymnieśledzijestkimś,przykim
trzebasięmartwićoswojebezpieczeństwo.Możejestemnaiwna,aletotakie
wewnętrzneprzeczucie.Plus,onjestbardziejwtakimtypie,któregozapytasz
(możenawetbędzieszbłagać)byzaciągnąłcięwciemnąalejkęniżtakim,
któryciędotegozmusi.Patrzyłamnaniegow
strategicznieumiejscowionympomieszczeniu,przezlistwęwżaluzjachi
odbiłsięwoknachskleputakłatwo,żeprawiezawstydziłamsięjego
śmiesznymi,prześladowczymiumiejętnościami.Najwyraźniej,niemógłby
uczestniczyćwżadnychorganizacjachninja,nigdy.
Alepytaniezostaje,czegoonchce?Muszęwierzyćwto,żetojakiś
przypadekpomylenia
tożsamości.Byćmożejestnaprawdęnieudolnymdetektywem,którytrafiłna
złądziewczynędlajednegozklientów.Nieśledzimniedzisiaj,cojestdobre,
ponieważwybieramsięnapogrzebiwolałabymnieradzićsobiez
rozproszeniem.Wilowjestdzisiajchowana,pięknaWilow,nazwanapo
drzewiezdługimigałęziami,stworzonymibykołysaćsięiwyginaćna
wietrze.Tylko,żeWilowniewyginałasięjakzimnywiatrwiał.
Łamałasię,byłazdruzgotana,mówiła,żemadosyćiwbijałaigłęwramię.
Dorastałyśmyrazemwopiecezastępczejiżadneznaszychżyćniezaczęło
sięzbytpięknie.Poznałamjąwpierwszymdomudojakiegozostałam
wysłana,potymjaksąsiadzadzwoniłnapolicję,bomoja
biologicznamatkamiałagłośnąimprezę.Kiedypolicjasiępokazała,
siedziałamnakanapiewmojejróżowejpiżamiewmisie,facet,który
śmierdziałjakpróchnicazębówipiwo,miałswojąrękępodmojąkoszulą
nocną,zbytpijanybyszybkosięodemnieodsunąćiparętorebekmetyleżało
nastoliku.Mojabiologicznamatkasiedziałanaprzeciwkomnienakanapie,
patrzącbezinteresownie.Niewiemczynieprzejmowałasięczybyłazbyt
pijanabysięprzejmować.Zgaduję,żepodkoniectoniemiałoznaczenia.
Siedziałamnieruchomokiedypolicjaodciągnęłaodemniefaceta.Nauczyłam
sięwtejsprawie,że
walkabyłabezsensu.Zniknięciebyłomojąnajlepsząopcją,ajeślinie
mogłamtegozrobićwszafieczypodłóżkiem,zniknęłabymwmojejwłasnej
głowie.Miałamdziesięćlat.
Myślęotympierwszymprzybranymdomujakozepsutejszufladzie.Wiecie,
tej,którątrzymaciew
kuchninawszystkie,małedrobiazgizktóryminiewieciecoinnegozrobić,
któreniemajądomu?Byliśmylosowymiprzypadkamiwrzuconymitam,zero
związkudoczegokolwiekinnego,ocalenidlafaktu,żewszyscybyliśmy
różni.
Parędnipomoimprzybyciu,pokazałasięWilow.Ładny,małyblond
chochlikzudręczonymioczami.
Niemówiłazadużo,aletejpierwszejnocy,wspięłasięnamojełóżko,
ułożyłasięmiędzymnąaścianąizwinęłasięwmałąkulkę.Skomlaławeśnie
ibłagałakogośbyprzestałjąranić.Niemusiałamsięmocnozastanawiaćnad
tymcosięjejstało.
Troszczyłamsięoniąpotym,takbardzojakmogłam,mimotego,żebyła
tylkorokmłodszaode
mnie.Żadnaznasniebyłazmuszonabynasobiepolegać,dwiezłamane
dziewczyny,którejużnauczyłysię,żeufanieludziombyłoryzykowne,ale
Wilowwydawałasiębardziejkruchaniżja,jakbynajmniejszezranienie
zmusiłojądoskruszeniasię.Więcbrałampotępienieikaręzarzeczy,które
byłyjejwiną.
Pozwalałamjejspaćzesobąkażdejnocy,opowiadającjejhistorieby
spróbowaćodpędzićdemony.Niemiałamwieludarów,alebyłamdobraw
opowiadaniuhistoriiwymyślałamjejopowieścistarającsięnadaćsens
koszmarom.Prawdabyłataka,żebyłytaksamodlamniejakidlaniej.Też
starałamsięzrozumieć.
Przezlata,robiłamcowmojejmocybypokochaćtądziewczynę.Panwie,że
robiłam.Aletakbardzojakchciałamitakmocnojakstarałamsię,nie
mogłamocalićWilow.Myślę,żeniktniemógł,bosmutnym4
faktembyłoto,żeWilowniechciałabyćocalona.Jużnasamympoczątku,
Wilowbyłauczona,żejestodstręczającainosiłatekłamstwowduszyaż
stałosiętoczymśczymżyłaioddychała.Tobyłopodstawądlakażdego
wyborujakiegodokonałaikażdegoserca,jakiezłamała,wliczającmoje.
Miesiącpóźniej,wnaszymdomupojawiłsięjedenastoletnichłopiec.Wysoki,
chudy,wściekły
dzieciakimieniemLeo,któryburczałtylkotakalboniejakoodpowiedźdla
naszychprzybranychrodzicówiledwopatrzyłkomukolwiekwoczy.Kiedy
siętamdostał,miałjednoramięwgipsie,blade,żółtawesiniakinatwarzyi
coścowyglądałojakznakiodpalcównaszyi.Wyglądałonato,żebyłzłyna
całyświatiwłasneprzeczuciepowiedziałomi,żemiałdobrypowódnaten
sentyment.
Leo…Leo.Aleniemogęonimmyśleć.Niepozwalammoimmyślomtam
iść,botozbytbolesne.Zewszystkichrzeczyprzezjakieprzeszłam,onjesttą
jednąrzecząnadktórąniecierpięsięrozwodzićoddługiegoczasu.Ma
miejscewmojejprzeszłościitamgozostawię.
Otrząsamsięzmoichrozmyślańkiedypastordajemisygnałbymwygłosiła
mowępogrzebową.
Niestety,Wilownigdyniezaprzyjaźniałasięzludźmi,którzywybywalize
swoichnorprzed9ranowniedziele,więcmojawidowniajestmałai
przynajmniejpołowaznichwyglądajakbybyłanakacu,jeślinienadal
pijana.Stajęzapodium,zwracamsiędogrupyiwtedygowidzę,
opierającegosięodrzewo,paręstópodresztyzebrania.Jestemzaskoczona,
żegotuwidzę.Byłampewna,żeniktmnienieśledził.Alejakidlaczego
miałbytubyćgdybymnienieśledził?Wiem,żenigdyniewidziałamgoz
Wilow.Pamiętałabymtegokolesia.Gapięsięnamojegotajemniczego
prześladowceprzezmoment,aonutrzymujekontakt
wzrokowyznieodgadnionymwyrazemtwarzy.Topierwszyrazjaknasze
oczysięspotkały.Potrząsamlekkogłowążebyprzywrócićsiędomomentui
zacząćmówić.
-Pewnegorazupewnaspecjalna,piękna,maładziewczynazostaławysłana
doodległejziemi,
zamieszkałejprzezanioły,byżyćzaczarowanymżyciem,pełnymmiłościi
szczęścia.NazywalijąSzklanąKsiężniczką,ponieważjejśmiech
przypominałimobrzęczących,szklanychdzwonkach,którezawieszonebyły
nabramiedoniebaidzwoniłyzakażdymrazemjaknowaduszazostała
powitana.Alejejimiębyłorównieżdlaniejwłaściwe,ponieważbyłabardzo
wrażliwaikochałabardzomocno,ajejsercemogłobyćłatwozłamane.
-Podczasporozumieniaodnośniejejwycieczkitotejodległejziemi,jedenz
nowszychaniołów
pomyliłsięizdarzyłosięcośpokręconego,wysyłającSzklanąKsiężniczkędo
miejscawktórymniepowinnabyć,dociemnego,brzydkiegomiejsca,
opanowanegoprzezgargulceiinnediabelskiestworzenia.Niestety,kiedy
duszaumieszczonajestwskórzeczłowieka,jesttotrwałasytuacja,którejnie
dasięzmienićipomimo,żeaniołypłakałyzrozpaczynadprzeznaczeniem
jakieSzklanaKsiężniczkamusiznosić,niebyłoniccomoglizrobić,oprócz
tegobypatrzećnaniąistaraćsiępoprowadzićjąwprawidłowymkierunku,z
dalekaodziemigargulcówidiabelskichstworzeń.
-Niestety,bardzoszybkopotymjakSzklanaKsiężniczkaprzybyładotej
krainy,okrutnebestie,któreznajdowałysięwokółniejwyrobiłypierwsze,
dużezłamaniewjejłamliwymsercu.Ipomimotego,żebardzodużo
diabelskichkreaturstarałosiękochaćksiężniczkę,zato,żebyłabardzo
pięknaiłatwadokochania,serceksiężniczkidalejsięłamałoażskruszyłosię
kompletnie,zostawiającksiężniczkęzezłamanymsercemnazawsze.
-Księżniczkazamknęłaoczyporazostatni,myślącowszystkichdiabelskich
potworach,którebyły
dlaniejokrutneisprawiła,żejejsercesięroztrzaskało.Ale,diabelskie
kreatury,bezwzględunatojakopętanebyły,nigdyniedostałyostatniego
słowa.Anioły,którebyłyzawszeblisko,zanurkowaływdółizaniosły
SzklanąKsiężniczkęzpowrotemdonieba,gdziezłożyłyjejzłamaneserce,
bynigdywięcejniezostałozranione.Księżniczkaotworzyłaoczyi
uśmiechnęłasięswoimpięknymuśmiechemiroześmiałasięswoimpięknym
śmiechem.Inadaltobrzmiałojakbrzęczące,szklanedzwonki,takjak
zawsze.SzklanaKsiężniczkanakońcuwylądowaławdomu.
Kiedywróciłamdogrupy,niektóretwarzebyłymartwe,innelekko
zdezorientowane,zerknęłamna
mężczyznępochylonegoodrzewo.Wydawałsięzamrożony,jegooczydalej
skupionebyłynamnie.
Nachmurzyłamsięlekko.JeśliznałWilow,topewniejegoobecnośćniebyła
niczympozytywnym.Boże,czyonawisikomuśpieniądze?Chodziłzamną
bystwierdzićczyjestemkimśktomożeporęczyćwjejimieniu?
Zmarszczyłambrwi.Napewnonie.Myślę,żetobardzowyraźnepo
trzydziestusekundach,żemoje
finansoweportfoliojest,um,brakujące.
-Niebardzowiemcotoznaczyłokochanie,aletobyłopiękne-Sherry,
współlokatorkaWilow
5
(mówiącwspółlokatorka,mamnamyślimiejscegdzieWilowprzebywała,
gdyniewłóczyłasięzjakimśchłopakiem)powiedziała,uśmiechającsię,
przyciągającmniedosiebieidającmiszybkiuścisk.
Sherryjesttrochętopornaiwyglądanadziesięćlatstarsząniżjest.Jejwłosy
sąufarbowanena
blondzmilimetrowymi,ciemnymiodrostamizmieszanymizsiwym.Mazbyt
dużydekoltjaknapogrzeb,bardziejjaknataniecwklatkach.Jejskórajest
szorstkaizbytopalonainosigrubąwarstwęmakijażu.Jejplatformy,
striptizerskiebutydopełniająwygląd.Alepomijającogromną,modnągafę,
jestosobąodobrymsercuistarałasiębyćprzyjaciółkądlaWilow.Nauczyła
sięjednaktejsamejlekcjicoja,jeśliktośjestzdecydowanynasamo
destrukcję,niezadużomożeszzrobićbyzmienićichzdanie.
Kiedyspojrzałamznowu,tajemniczymężczyznazniknął.
6
Rozdział3
Przyjechałamautobusemnacmentarz,aleSherryodwiozłamniedomojego
mieszkania,krzyczącna
koniec:-Bądźmywkontakcie,kochanie!-kiedywyszłamzjejauta,
dziękującjejimachającnapożegnanie.
Wbiegamdośrodkaiszybkoprzebierammojączarnąsukienkębezrękawów
iszpilkiinakładam
uniform,którynoszędopracy.JestemsprzątaczkąwhoteluTheHiltonw
ciągudniaipracujęnaniepełnyetatdlafirmykateringowej,zazwyczajw
weekendowewieczoryalbokiedypomniezadzwonią.Niejestemwspaniała,
alerobiętocomuszębyspłacićczynsz.Troszczęsięsamaosiebieijestemz
tegodumna.
Wiedziałam,żegdyskończę18lat,będęwyprowadzonazadrzwidomu
zastępczego,wktórymmieszkałamcoprzerażałomnienaśmierć.Byłamw
końcuwolnaodbyciaczęściąsystemu,wolnabystworzyćwłasnezasadyi
własneprzeznaczenie,alerównieżbyłambardziejsamotnaniżkiedykolwiek,
żadnejrodzinyiżadnegobezpiecznegomiejscabysięzatrzymać,nawet
żadnegozagwarantowanegodachunadgłowąalbotrzechposiłkówdziennie.
Musiałamdaćsobieradęiprzejśćprzezmojeatakipaniki.Czterylatapóźniej
iradzęsobiepoprostudobrze.Toznaczy,zależyodtegojakajesttwoja
definicjapoprostudobrze?Zgaduję,żetowzględnepytanie.
Tonietak,żeniechcędlasiebiewięcej.Wiem,żepielęgnujęzasadę“nie
podejmowaćzbędnegoryzyka”kiedychodziowiększośćrzeczy,włączając
ambicje.Alerównieżdoszłamdowniosku,żezaczęłamzwystarczającą
ilościądramatówibólemsercawostatnimczasiei“bezpieczeństwo”może
byćnudne,alejestrównieżczymśczegopragniektoś,ktożadnegonigdynie
miał.Więcnarazie,jestemzadowolona.
Powyskoczeniuzautobusu,ruszamszybkodowejściadlapracowników
wielkiegohoteluidocieram
naakuratnaczas.Zaopatrujesięwwózekdosprzątaniaiidęnasamągórę
hotelu,zaczynającnapiętrzegdzieznajdowałasięprzybudówka.Pukam
cichoikiedyniemaodpowiedzi,otwieramdrzwimoimkluczem.
Wjeżdżamwózkiemdośrodkaiotwierampokój.Wyglądanazwolnionyi
lekkozagracony,więczaczynamprzebieraćłóżko.WłączammojegoiPod’ai
zaczynamśpiewaćdopiosenkiRihanny.Uśmiechamsięi
potrząsamtyłkiemkładącświeżąpościelnawielkim,królewskimłóżku.Jest
jednarzeczjakąkochamwtejpracy.Mogęzatracićsięwewłasnejgłowie,
sprzątającej,monotonnejaktywności.Kładęświeżąkołdręnałóżkui
zaczynamprzewracaćjąkiedykątemokadostrzegamporuszenieiobracam
się,podskakująclekkoiwypuszczającdźwiękzdziwienia.Jesttam
mężczyznastojącyzamną,opierającysięzwyczajniewprzejściusypialni,z
uśmieszkiemnatwarzy.Wyjmujesłuchawkiimrugamszybko,zawstydzona.
-Bardzoprzepraszam-mówię.-Myślałam,żenikogotuniema.Jeśli
potrzebujeszbymwróciła
późniejtobędęzadowolonamóctozrobić.
Zaczynamporuszaćwózkiemdowyjścia.Onprzesunąłsięszybko,
zadziwiającmnieichwyciłza
rączkęmojegowózka.
-Naprawdę-powiedział.-Wporządku.Właśniewychodziliśmy.Poprostu
cieszyłemsięwystępem.-
Mrugnąłijegooczyleniwieprzesunęłysiępomoimciele,odstópdopiersii
poruszyłamsięniekomfortowo.
Uśmiechnęłamsięniezręczniekiedyjegooczyspotkałymojeiwtedykobieta
weszładopokoju.Jestpiękna,jejblondwłosyidealnieustylizowane,jej
makijażnieskazitelnyinatychmiastpoczułamsięskrępowana.
Kiwnęłamgłowąwjejstronęizaczęłamporuszaćsięwstronędrzwi.
-Wrócę-wymamrotałam,aleobydwojeporuszylisiędodrzwi,akiedyjużto
zrobili,kobieta
powiedziała:
-Naprawdę,właśniewychodziliśmy,zostańidokończ-posłałami
pogardliwespojrzeniekiedy
założyłakurtkęipowiedziała.-Iupewnijsię,żeopróżniszśmieci,ostatnia
dziewczyna,któratubyłazapomniałategozrobić.-Mężczyznauśmiechnął
siędoniejiklepnąłjąwtyłekkiedywychodziłaprzezdrzwi,aona
zachichotała.
Stojęprzezchwilęnieruchomopotymjakdrzwisięzanimizamknęły,
starającsięprzywrócić
nonszalanckiepodejściejakiemiałamzanimmiprzeszkodzili,alehumor
naglesięprzestawiłipoczułammelancholięwsposóbwjakinawetnie
chciałamczuć.
Dokończyłammojązmianęikiedyzarejestrowałamczas,mojaprzyjaciółka
Nicolewybiegłazzamnie
7
iprzeciągnęłajejkartę.
-Cholernibałaganiarzenadwudziestympiętrze-zagrzmiała.-Przysięgam,
możnabypomyśleć,że
niektórzyludzie,którzytusięzatrzymujązostaliwychowaniwoborze.Zajęło
midwiegodzinybywysprzątaćtrzypokojenatamtympiętrze.Obrzydliwe.
Nawetniepytaj.TerazjestemspóźnionabyodebraćKaylee.
Pójdzieszzemnąnaprzystanek?Mójsamochódjestwsklepie.-Chwyciła
płaszczkiedymówiła.
Uśmiechamsiędoniejinarzucamwłasnypłaszczkiedyzmierzamydodrzwi.
-Możepowinnyśmyzrobić‘zuwzględnieniemekipysprzątającej’listęi
rozdaćjąprzyodprawie?-
oferujęsarkastycznie.
-Tak!Numerjeden,proszęnamiłośćBoską,owińzużyteprezerwatywyw
papiertoaletowyiumieść
jewkoszunaśmieci.Nienależydomojejpracyzeskrobywanie
przesuszonych…rzeczyzdywanupotymrzucaszjepodłóżko.
Udajęodruchwymiotny,aleśmiejesięjakśpieszymysięnaprzystanek.
-Okej-kontynuuję.-Numerdwa,nieobcinajpaznokciustópwłóżku.
Preferujęniemiećprysznicazpaznokcikiedytrzepiętwojąkołdrę,apóźniej
muszęchodzićdookołanakolanachirękach,próbujączebraćjezpodłogi.
-OBoże!Serio?Zwierzęta!-teżsięroześmiała.
Jejautobuswłaśniezatrzymujesięnaprzystanku,więcdajejejszybkiuścisk
napożegnaniemówiąc:
-Widzimysięwśrodęwieczorem!-kiedyzaczynamprzechodzićprzezulicę
namójprzystanek
jadącywinnymkierunku.
Nicolenigdynieprzestajedoprowadzaćmniedouśmiechuswoimbeztroskim
zachowaniemi
śmiesznympoczuciemhumoru.Jestwmałżeństwiezbardzoświetnym
facetemoimieniuMikeima
trzyletniącórkęKaylee.Mikejestelektrykiemizarabiadobrepieniądze,ale
Nicolepracujejakosprzątaczkaparędniwtygodniubyprzynieśćcośekstrai
powiedziałabyciteż,żebypowiększyćbudżetbutów.Macośdobutów,im
wyższetymlepsze.Niewiemjakonachodziwniektórychztychrzeczy.
Nicoleijaszybkoświetniesięrozumiałyśmykiedypoznałamjąwpracytrzy
latatemu.OnaiMike
zapraszająmnienakolacjęprzynajmniejrazwtygodniuiuwielbiamspędzać
czasznimiiKaylee,moczącsięwradościikomforciejakimjestkochająca
sięrodzina,robiącnicwięcejspecjalnegojakjedzenierazemposiłkui
dzieleniesięswoimwieczorem.Toczegooniniedokońcarozumieją,toto,
żedlamniekolacjazkochającąrodzinąniejesttylkospecjalna,jest
wszystkim.Wszystkimcokiedykolwiekmiałam.
NicoleiMikewiedzą,żedorastałamwdomuzastępczym,alenicwięcejpoza
tym.Sąmiłymi,ciężko
pracującymiludźmi,którzymieszkająwuroczymdomuzdwiema
sypialniami,wporządnejokolicyiniechcęprzywracaćopowieścii
uzależnieniuodnarkotyków,alfonsachimolestowaniudoichświata.Nieto,
żesąnaiwniodnośniefaktu,żeterzeczysiędzieją,alewwielusprawach,oni
sąmojąbańką,moimbezpiecznymmiejscem,zdalekaodtamtegoświatai
chcężebytakzostało.
Wyciągammojąpowieśćizaczynamczytaćkiedyautobuszaczynajechać
przezmiasto,domojego
mieszkania.Jestemtakzatracona,żeprawieprzegapiammójprzystanek,
wyskakującnaczasbywyjśćprzezzamykającesiędrzwi.Przechodzęprzez
pięćbloków,domojegomieszkaniaiprzezdrzwi,potrząsającgłowąna
złamany,znowu,zamek.Okej,awięcochronaniejesttutajzbytniowysoka,
alejesttuprzyzwoicieczystoijestoświetlanyprzezsłońcebalkonztyłu,
gdziemogęsadzićtrochęowocowychdrzewekwpojemnikachiparę
doniczekkwiatów.Czasamisiadamtamwieczoremzdobrąksiążką,czując
sięzadowolona.Itomiwystarczy.
Jestemlekkozawiedziona,żemójprześladowcanajwidoczniejdzisiejszego
wieczoruniejestna
służbie.Niedezorientujemniefakt,żetoniejestnajzdrowszazmyśli.Itak
sięuśmiecham.
Bioręprysznic,stojąctamdłużejniżwiem,żepowinnam.Ciepławodanie
przychodzizadarmo.Ale
pozwalamsobienatrochęluksusudzisiajkiedyprzelewamłzy,którewiem,
żewychodządlaWilow.
-Spoczywajwspokoju,księżniczko–szepcękiedyciepłynatryskspływapo
mnie,zmiksowanyz
moimiłzami.Ponietakdługimczasie,wychodzęiowijamsięręcznikiem.
Zakładamparęczarnychspodnidojogi,fioletowytopidużą,ciemno-szarą
bluzę,któraspadaz
moichramionimaszerujędokuchnibyzrobićsobiekolację.Podgrzewam
trochęwarzywnejzupydomowejroboty,którązrobiłamparędnitemui
opiekamtrochęchleba.Zostałowystarczającozupyżebywłożyćjądo
przenośnegopojemnika,więcwlewamjątamiidękorytarzemdomieszkania
PaniJenner,cichopukając.
Kiedyotwiera,uśmiechamsięimówię:
8
-Jadłaśjuż?Mamtrochęwarzywnejzupydomowejrobotyjeśliniejadłaś.
Uśmiechasięszerokoimówi:
-Ohnajdroższa,zawszejesteśtakasłodka.Dziękujębardzo.
Odwzajemniamuśmiech,mówiąc:
-Proszębardzo.Branoc,PaniJenner.
Zpowrotemwkuchni,nakładammojąwłasnąkolacjęnatacęizabieramją
dojedynegojeszcze,
małegopokoju.Siadamnapodłodzeiopieramsięomałąkanapękiedyjem.
Tenapartamentniepozwalanadużomebli,aletowporządku,boitaknie
przyjmujętugości.WkładamdoDVDSkazaninaShawshank,jedenzmoich
ulubionychfilmówiwłączamgo.Niewydajęwielupieniędzynakablówkę,
więcpolegamnaDVD,którenabyłamzesprzedażyużywanychprzedmiotów,
alezazwyczajwolęczytać,więcmitopasuje.
Poumyciunaczyń,kończęnazaśnięciuprzedfilmemiwkońcuzaciągamsię
dołóżka,jestpo
północy.Mójbudzikdzwoniosiódmejrano,wychodzęsięzłóżkainakładam
przyborydobiegania.Jestzimnyporanek,więcnakładamnausznikii
polarowąkurtkę.Minutęalbodwierozciągamsięprzed
mieszkaniem,mójoddechwychodziwbiałychobłokachkiedybiegnęwdół
ulicy.Zaciskampięśćwokół
kluczadodrzwi,któregomamwkieszeni,takjaknauczyłnasinstruktorod
samoobronynakursie,naktórymuczęszczałamwcollege’u.Todajemi
poczuciekomfortu.Trzymamsięgoażwbiegamdonawpół
zaludnionejścieżkiwparkuizasuwamkieszeńzkluczemwśrodku,wyjmuję
słuchawkiiwciskamplaynaiPodzie.Biegnętakjakzazwyczajtrzymilei
wracamdodomu,czującsięsilnaiwzmocniona.
Bioręszybkiprysznic,suszęmojedługie,ciemnewłosyizwiązujejew
kucyk,nakładamparę
znoszonychdżinsówizaduży,szarysweter.Tomójwolnydzieńizamierzam
robićnicwięcejjakkręcićsię,pójśćdobibliotekiispędzićresztęwieczoruna
balkonie,podkocem,zdobrąksiążkąikubkiemherbaty.
Przezchwilęzastanawiamsięczytenplanmożekwalifikowaćmniedo
wcześniejszegootrzymania
socjalnegozabezpieczenia.Kiedyinni22-latkowieśpią,żebymoglibyć
wypoczęcinapójściedoklubu,jabioręzapasmojejkolekcjiherbaty.Yup.
Trzydzieściminutpóźniej,poposłaniułóżkaiszybkimogarnięciukawalerki,
zaczynamiśćwzdłuż
ulicydolokalnejbiblioteki,kiedydostrzegamciemno-srebrneBMW
zaparkowanemożeblokdalejod
mojegomieszkania.Niewiemnicosamochodach,aledostrzegłammodelz
tyłu,M6.Uśmiechamsięlekkodosiebie.Nasłużbiedzisiaj,rozumiem.
Dochodzędobibliotekiispędzamtamokołogodzinę,wybierającnowystos
książeknanadchodzący
weekend.Mamtrzypowieści,budżetprzyjaznychksiążekkucharskichi
książkęoDrugiejWojnieŚwiatowej.
Mogęniemiećterazpieniędzynacollege,alewiedzajestjedyniewksięgarni
iwybieramnowyprzedmiotkażdegotygodnia.
Kiedywracamdomieszkania,dostrzegamwysokiego,ciemnawego
przystojniakajakośblokzamną,
chodzącegopowoliiudającego,żerozmawiaprzeztelefon.
Podjęłamdecyzję.Mijammojemieszkanie,przyspieszamtempoikiedy
dochodzęjużdorogu,
zaczynambieciwpadamwmałąalejkępośrodkubloku.Biegnęwzdłuż
alejki,mającnadzieję,żeokrążęjąiwyjdęzanim.
Jestemzdyszanakiedywychodzęznowunamojąulicyipodchodzębardzo
szybkodokońcablokui
spoglądamzzarogu.Okazałosię,żestoipośrodkubloku,wyraźnie
zdezorientowanyiniewiegdzie
zniknęłam.Podchodzęcichozanimimówięgłośno:
-Toniegrzeczneśledzićnieznajomych!
Obracasięipodskakujelekko,kiedywciągagłębokooddechprzezdelikatnie
otwarteusta.Jegooczysąszerokie.
-Jezu!Wystraszyłaśmniejakjasnacholera!
-Japrzestraszyłamciebie?-mówięzniedowierzaniem,piorunującgo
wzrokiem.-Totyłaziszza
mnąjakdziwak.-Przesuwamtwarznabok.-Takpozatym,wskazówka,jeśli
zamierzaszkogośprześladować,powinieneśchociażmiećotymjakiekolwiek
pojęcie.Naprzykład,stanienaśrodkuulicyigapieniesięnaswojąofiarę
wydajesiębyćbezużyteczne.-Mrużęoczy.
Onpozostajecicho,patrzącsięnamnieintensywnie,jegoustalekkootwarte.
Jegousta!To
naprawdęfajneusta!Nierozpraszajsię,Evie!Onmożenadalbyćzabójcą!W
ostateczności,poważnymdziwakiem.
9
Kładędłonienabiodrach.
-Alenierozpaczaj.Jestempewna,żezjakąśnauką,będzieszlepszy.Może
byćwideozinstrukcją
albocoścomożeszużyć…możeksiążkanatematDziwnyprześladowcadla
głupków?-unoszęjednąbrew.
Ondalejstoiprosto,kontynuującpatrzeniesięnamniebezpowiedzenia
czegokolwiekprzezparę
sekund,apotemwybuchaśmiechem.
-Cóż,jasnacholera,tynaprawdęczymśjesteś,prawda?-jestuznaniewjego
głosie.Ajegośmiech.
Wow,tenśmiechjestnaprawdęprzyjemny.
Studiujęgoprzezminutę.DobryBoże,myślałamwcześniej,żejest
przystojny.Aleterazzbliska,tenmężczyznajestolśniewający,kwadratowa
szczęka,prostynosigłębokobrązoweoczy.Jeślijestjakakolwiekwadaw
nim,toto,żejestzabardzoidealny,jeślitomożliwe.Jestwysoki,szerokii
bardzomęskizcieniemkilkudniowegozarostunaszczęce,którywyglądajak
celowyanieniechlujny.Akiedysiętakśmieje,przysięgamnakawałekmojej
duszy,częśćmnie,któratrzymasekretynawetprzedemną,starasięrzucićna
niego,jakbyjegoszczęściebyłoniewidzialnymprzyciąganiemdomojego
serca.Toszalone.Nawetgonieznam.-Okej-mówię.-Cóż,występsię
skończył.Dlaczegomnieśledzisz?-mrużęznowunaniegooczy.Ale
szczerze,niejestemzdenerwowana.Niemaabsolutnieżadnego
niebezpieczeństwapochodzącegoodtegofaceta.Ajamiałamdoczynieniaz
wszystkimirodzajamiludzkiegopopierdolenia.Możnapowiedzieć,żejestem
ekspertemwludzkimpopierdoleniu.
Potemonrobicoścozwalamniekompletniezrównowagi.Przeciągaręką
przezjegogrube,
karmelowo-brązowewłosy,upuszczagłowętak,żepatrzynamniewgóręi
unosibrwiwsposób,którywyglądananieśmiałyiwątpliwy,azarazem
seksownyjakdiabli.Iprawiemdleję.To,właśnietam.Tojestjego
przypieczętowanieumowy.Założęsię,żetenwyglądzdobyłdziewczynyw
całymmieście,upuszczająceswojemajtki.
Alepotemonprzemawiaiotrząsamsięztego.
-Byłemażtakoczywisty,huh?-wyglądanazawstydzonego.Zbliżasiędo
mnieokrok.Jastawiam
krokdotyłu.Onzatrzymujesię.-Nieskrzywdzęcię.-Mówijakbymoja
nieufnośćwobecniegobyłabolesna.
Toznaczy,serio?Muszęmuznowuprzypomnieć,żejestdziwnym
prześladowcą?Inaprawdę,niebojesięgo,aleteżgonieznam,abezpieczny
dystansodnieznajomychnigdyniejestzłympomysłem.
-Tak,byłeśAŻTAKoczywisty.Koniecgierek.Chcęwiedziećczemuzamną
chodzisz.
Wyglądajakbyrozważałczyodpowiedziećmiczynie.Potempatrzymiw
oczyimówiłagodnie:
-ZnałemLeo.Poprosiłmniebymdowiedziałsięcouciebie.
10
Rozdział4
Mójświatzatrzymujesięzpiskiemizastygam,mojeustaotwierająsię.
-Co?-mówięzachrypniętymgłosem.Jednymimieniemsprawił,żestałam
siędrżącymi
wstrząśniętymbałaganem.Jednaktrzymamsię.Tennieznajomyniemusitego
wiedzieć.Prostujęsięipytammocniejszymgłosem:
-Comasznamyślimówiąc,żeznałeśLeo?-niepozwalammuzobaczyć,że
bojęsięcotenczas
przeszłyoznacza.
Oczywiście,zastanawiałamsiętysiącerazyczycośstałosiędlaLeo,
przekonującsamąsiebie,żecośmusiałosięstaćdlategoniekontaktowałsię
zemnąprzeztewszystkielata,azwłaszczadlatego,żezłamał
swojąobietnicęonapisaniudomnietakszybkojakdotrzedoSanDiego.Mój
umysłwypełniałsięmilionamiscenariuszyprzeztepierwszeparęmiesięcy,o
tymdlaczegomójpięknychłopakzniknąłzmojegoświata…
samochódzepsułsięwdrodzenalotnisko,doichnowegodomu…zaskoczył
ichzłodziejjaktamprzybyli…
Kiedymiałamszesnaścielat,poszłamdobibliotekiiprzeszukiwałamgazety
Kalifornijskieodtego
tygodniawktórymsięprzeprowadził,wposzukiwaniujakichkolwieknowych
opowieścioniespodziewanejśmiercimamy,tatyiichnastoletniegosyna.
Każdebezowocnewyszukiwanieprzyniosłoiulgęifrustrację.
NawetrazstworzyłamsztucznekontonaFacebookuiszukałamjego
nazwiska,alenicnieznalazłam.
Niestworzyłamwłasnegokonta.Byłozbytwieluludzizmojejprzeszłości,
którzymoglibypróbowaćsięzemnąkontaktować,ategoniepotrzebowałam.
Problemwtym,żewsumiemiałamniewielkąilośćinformacjinatemat
rodzinyLeo,zwyjątkiem
faktu,żejegoojciecpracowałwszpitalu.Niewiedziałamczytoznaczyło,że
byłdoktorem,zarządcączyco,aletenkawałekinformacji,miastodoktórego
sięprzeprowadzilioraznazwiskoiwiekLeotowszystkozczym
kiedykolwiekpracowałam.
Oczywiście,mojezasobybyłymałe,komputerwbiblioteceistaregazety,
więccosiędziwić,żenigdyniezaszłamdaleko.
Pomoichnieudanychpróbachwznalezieniuonimjakiejkolwiekinformacji,
przysięgłamsobie,że
przestanęsięprzezcałyczaszastanawiać.Tobyłozbytbolesne.Inamoje
osiemnasteurodziny,tegodnia,któregoobiecał,żepomniewróci,
zamknęłamoczyiwyobraziłamsobiejegouśmiechającegosiędomniena
dachu,podzimowymniebem,itamzostawiłamgowmoimumyśle.
Patrzęwgórębyzobaczyć,żemężczyznastudiujemnieuważnie,ze
zmarszczonymibrwiami,alenie
przybliżasięaniniepróbujemniedotknąćwżadensposób.Obracamsięiidę
doschodównawerandzie,paręstópzamną,siadamibioręgłębokiwdech.
Mojenogisiętrzęsą.Powtarzampytanie:
-Comasznamyślimówiąc,żeznałeśLeo?
Poruszasiępowoliwmojąstronęipokazujenadrugąstronęschodówna
którychsiedzę,cicho
proszącopozwoleniebyusiąść.Kiwamgłową.Siadapodrugiejstronie,
jedenschodekniżej,obracasięlekkowmojąstronę,anastępniepochylasię,
kładącprzedramionanamuskularnychudachidocieradomniezapachjego
wodykolońskiej,czegośczystego,leśnegoipysznego.Wzdychaimówi:
-Leozmarłwwypadkusamochodowymwtamtymroku.Byliśmy
znajomymi,kolegamizdrużynyw
szkole.Wszyscymyśleliśmy,żeprzetrwatoprzezteparędni,alenieudało
musię.Odwiedziliśmygowszyscywszpitalu,aonodciągnąłmnienaboki
opowiedziałmitrochęotobie.Kazałmiobiecać,żesprawdzęcouciebiei
upewnięsię,żewszystkodobrze,żejesteśwdobrymmiejscu,szczęśliwa.
Wiedział,że
przeprowadzamsiętutajbypracowaćwfirmiemojegoojcaiłatwobymi
byłosprawdzićtoosobiście-jegoczołojestzmarszczoneimówiwolno,
jakbychciałsięupewnić,żedostarczamiinformacjewewłaściwysposób.
Równieżcośukrywa.Niewiemdokładnieskądtowiem,poprostuwiem.
Czujęsiędrętwaizdezorientowanaijestemcichoprzezparęminut.
-Rozumiem.CodokładnieLeociomniepowiedział?-wkońcupytam,
zerkającwdółnamężczyznę.
Obserwujemnieintensywnie.
-Tylkoto,żepoznałciebiewopiecezastępczejibyłaśdlaniegospecjalna.
Powiedział,żestraciliściekontakt,alezawszezastanawiałsięjakzmieniłosię
twojeżycie.Tonaprawdęwszystko.
11
Nicniemówię,więconkontynuuje:
-Przeprowadziłemsiętutajwczerwcu,alezajęłomimiesiącebysięosiedlić.
Późniejwkońcu
miałemczasbypoświęcićgonabyciedziwakiemjakimobiecałemzostać-
uśmiechasiędomnie,
spoglądającwgóręprzezdługie,karmelowerzęsy.Aletosmutnyuśmiech.
Niepewny.
Oferujęmałyuśmiechwzamian.Niepokażęjakbardzoboląjegosłowao
Leo.Straciliśmykontakt?Iprzeztewszystkielataonżyłimiałsiędobrze,
żyjącwSanDiegoianirazudomnienienapisałczyzadzwonił
czypróbowałwjakikolwieksposóbsięzemnąskontaktować?Dlaczego?Nie
wiemnawetjakprzetworzyćfakt,żewłaśniedowiedziałamsięojego
śmierci.Muszęiśćdodomuiskulićsięnakilkagodzin.Muszętoprzetrawić.
Wstajęroztrzęsiona,amężczyznapodnosisięnanogiobokmnie.Przecieram
spoconedłonieoprzódmoichdżinsów.
-PrzykromisłyszećoLeo-wkońcumówię.-Niewyglądanato,żewiesz
dużoonaszejhistori,aleLeojestkimśkto…niedotrzymałdanejmi
obietnicy.Tostałosiędawnotemuiniemyślęjużonim.Niebyłopowodu
żebycięwysyłał.Jeślichciałsiędowiedziećjakzmieniłosięmojeżycie,
mógłsamsięzemnąskontaktowaćprzed…cóż,przed.
-Mimowszystko,tomiłeztwojejstrony,żedotrzymałeśsłowadlakolegi.I
wykonałeśswojąpracę.
Otojestem,wszystkowporządkuiwybornie.Misjawypełniona.Umierające
życzeniespełnione-wymuszamsłabyuśmiech,alejestempewna,że
wychodzitobardziejjakgrymas.Nieodwzajemniauśmiechu.Wyglądana
zaniepokojonego.
-Atakpozatym,kogomamprzyjemnośćnazywaćmoimwłasnym,dziwnym
prześladowcą?
Terazsięuśmiecha,aleniedosięgatojegooczu.
-JakeMadsen-mówi,nadalobserwujączbliskamojątwarz.
-Więc,Jake’uMadsenieveldziwacznyprześladowco,najwyraźniejjuż
wiesz,żejestemEvelyn
Cruise.IjużwieszżebynazywaćmnieEvie-wyciągamrękębyuścisnąć
jego,akiedyonjąchwyta,totakjakbymałaiskraprzeszłamiędzynaszymi
skórami,naglewszystkoczymjestemtomojaręka.Wszystkieinneczęści
mojegociała,niedotknięteprzezJake’aMadsena,przestałyistnieć.To
najdziwniejszarzeczizastanawiamsięczyonteżtoczuje.Sądzącpo
sposobiewjakimpatrzyintensywnienanaszedłonie,małyuśmiechunosi
jednąstronęjegoust,ontoczuje.Okej,więczgaduję,żełączymnieztym
mężczyznąchemia.
Dużezaskoczenie.Ktoniemiałbychemizmężczyzną,którywyglądajakon?
Onpewnieśmiejesięwśrodkuimyśli:Kolejna?Serio?Jestempewna,że
kobietytopniejąnaulicy,przedjegonogami.Ifakt,żemyślęoroztapianiusię
naulicydlamężczyznyodktóregowłaśnieusłyszałam,żemiłościmojego
życianiemajużnatymświecie,sprawił,żejestembardzo,bardzo
zdezorientowanainawetnielekkozdziwiona.Muszęodejść.
Jestempierwszą,którasięodsuwa,akiedytorobię,onmarszczybrwii
patrzymiwoczy.
-Pa,Jake-mówięiodwracamsię,idącdomojegomieszkania.
-Evie-wołamnieiodwracamsięwjegostronę.-Będzieszzamnątęsknić,
prawda?-uśmiechasię.
-Wieszco,Jake,myślę,żebędę-uśmiechamsięlekko,odwracamsięiidę
szybkododomu.
Jaktylkozamykamzasobądrzwi,zsuwamsiędopodłogi,zwijamwkłębeki
opłakujęmojego
pięknegochłopca,mojegoLeo.Mojełzysąłzamiżaluistraty,zmieszaniai
bólu.Tołzydlachłopaka,któregostraciłamichłopaka,którymnieodrzucił.
Byłamzłaizranionaprzeztylelat,aleodkryłam,żenadalmogęczućsmutek,
wiedząc,żepięknaduszaLeojużdłużejniechodzipotejziemi,abólztej
wiedzyjestprawieczymśzadużymdozniesienia.
Wkońcuzasypiamtamgdziejestem,alejużwiemzdoświadczenia,żenie
musiszbyćobudzonymby
płakać.
12
Rozdział5
Evie10lat,Leo11lat
Kolacjawtymmiejscujestzawszechaotyczna.Mojapracatonapełnićwodą
dzbankiiprzynieśćdlawszystkichszklanki.Stojęnadzlewem,napełniając
drugiztrzechwysokichdzbankówwczasiegdyinnedzieciakiporuszająsię
wokółmnie,spełniającswojeobowiązki.Jestgadanie,śmianiesię,anawet
trochękłótnimiędzystarszymidzieciakami.
Siadamprzystolewmoimstałymmiejscu,tylko,żetanocjestinna,bonowy
dzieciak,Leo,naglesiedzipomojejlewej,gdzieAlex,dwunastoletnidzieciak
zdużymiuszamizazwyczajsiedział.Odszedłtrzydnitemu,dobardziej
stałegodomuzastępczego.Tomiejscejesttylkoutrzymującymsięzbiornikiem
dladzieci,którepotrzebująnatychmiastowegomiejsca.Wszyscyewentualnie
skończymygdzieindziej.
TopierwszanoctutajdlaLeo.Leomusiałpoukładaćserwetkiizauważyłam,
żepołożyłjepoprawejstronie,apowinnybyćpolewej.Wiemtodlatego,że
lubięczytaćdużoksiążek,jakAniazZielonegoWzgórzaiDomeknaprerii
wybieramróżneinformacje,jakwłaśnieta,zopowieści.
Kiedysiedzimyiczekamynajedzenie,któremazostaćpodaneprzeznaszych
zastępczychrodzicówiichdwienastoletniecórki,jednozinnychdzieciaków,
trzynastoletniadziewczynaoimieniuAlie,ztrądzikiemiciałem,które
wylewajejsięzespodni,cowyglądadlamnieboleśnieprzezto,żeona
zawszepodkreślaswojeciałonajciaśniejszymispodniami,rzucawemnie
groszkiemzmiski,którawłaśniezostałapostawionanastole.-Hej,mała
dziwko-szepcze,akcentującsłowoiściągaustawokropnysposób,jakktoś
pracującywbudcenapocałunkiwpiekle.-Słyszałam,żetwojadziwkarska
matkaniepokazałasiędzisiajwsądzie.
Musiałabyćzajętaobciąganiemjakiegośfiutawalejcezapieniądze.Jabłko
nigdyniepadadalekoodjabłoni,wiesz.
Mojeoczysięrozszerzająiczujępalącełzy.Niebędępłakać.Niebędę
płakać.Patrzęsięwdółnamójtalerz.
Oczywiście,wtymdomuniemasekretów.Ci,którzychcą,mogązłatwością
podsłuchaćjak
pracownicysocjalnispotykająsięznaszymizastępczymirodzicamiwsalonie,
naprzodziedomu.Potemplotkirozsiewająsię.Wszyscyjesteśmyboleśnie
świadomikoszmarów,którychkażdeznasdoświadczałobyprzynieśćnasdo
tegotyglarozpaczy.
ZnamteżsekretyAlie.Wiem,żejejmatkazmarłai,żejejojciecpraktycznie
postradałrozuminiemógłpracowaćanizajmowaćsięAlieijejsiostrą.Ale
niemówiężadnegosłowa.
TrzymamrękęWilowwswojejpodstołem,kiedysiadapomojejpraweji
ściskadelikatniemoją
dłoń,jejszerokieoczyskierowanesąnajejtalerz.
-PoprostujestemUCZCIWA,Evie-mówi,śmiejącsięohydnymprychającym
dźwiękiem.-Lepiejjakstawiszczołaprawdzie.-Idlaczegokażdacelowo
okrutnaosobaopisujesiebiejakoidealnyprzykładpotrzebnejszczerości?Tak
jakbyśmiałimpodziękowaćzaporuszanietwoimsercemichspecjalnąmarką
uczciwości?
Nieodpowiadam,aAlieszybkoznajdujecośbardziejinteresującegoniżjai
mojacisza.
Pominucie,spoglądamnachłopakaimieniemLeo,patrzącegosięnamnie.
Odwzajemniam
spojrzenie,aleonnieodwracawzroku.
-Dlaczegonamniepatrzysz?-syczędoniego,mojepoliczkirobiąsięgorące,
wypełnionewstydemprzezwymianęjakąwłaśniesłyszał.
Ontylkodalejsięnamniepatrzyprzezmoment,apotemwzruszaramionami.
-Bolubiętwojątwarz-mówi,aleterazkącikjegoustunosisięwpołowie
uśmiechu.
Wiem,żesięzemnądrażni,aletoniejestzłośliweilubięsposóbwjakijego
słowasprawiły,żesięczuję.Odwracamwzrok,aleterazteżwstrzymuję
uśmiech.
13
Rozdział6
Budzęsięnastępnegorankaczującsięjakbymzostałauderzonaprzez
ciężarówkę.Dalejczujęgulę
tworzącąsięwmoimgardle,kiedymyślęoLeoumierającymwwypadku
samochodowym.Zamykamoczyi
razjeszczegosobiewyobrażam,nadaluśmiechającegosiędomnienadachu,
wzimowyczas.Porazdrugiwmoimżyciu,zostawiamgotam,wmoim
umyśle.
Bioręgorącyprysznic,korzystającztakiegoczasujakiegopotrzebuję,nie
przejmującsięomój
rachunekzaciepłąwodę.Dzisiajchodziokomfort.Zamierzamleniuchować,
zjeśćlody,poczytać,apóźniejpójśćdoNicoleiMike’anakolację.Tego
potrzebuję.
Zajmujęczassuszącmojewłosydoczasuażspadająwdółmoichplecóww
ciemnychfalachi
ubieramsięwciemne,obcisłedżinsyibiały,portfelowysweter,którykończy
siępodmoimtyłkiem.Tozawszesprawia,żeczujęsięładnie.
Zdajęsobiesprawęztego,żeniemamżadnychlodówwdomu,więc
decydujęsięudaćdosklepupo
conajmniejdwakilogramy.Jutroprzebiegnęjednąmilęekstra.
Gdywychodzęzafrontowedrzwimojegobudynku,zauważamJake’a
opierającegosięosamochód,
zeskrzyżowanymiramionamiiuśmiechającegosięprostodomnie.Mana
sobieparęznoszonychdżinsówiszarą,termicznąkoszulęzdługimrękawem
naczarnejkoszulce.Tojestpierwszyrazkiedywidzęgowdżinsach,nawet
niewidziałamtegopodczastygodniakiedytochodziłzamnąpomieście.Nie
uciekamito,żeJakeMadsennosiparędżinsówbardzodobrze.
Zatrzymujęsię,krzyżujęramionaiprzechylamgłowęwprawo.
-Potrzebujeszpomocyw‘znalezieniutwojegoszczeniaczka’zgaduję?
-Aktualniemiałemzaoferowaćtobiejakieścukierki.Sąwmojejfurgonetce-
szczerzysięteraz.Jezu,serio,totylkojaczyonprzeznocwyprzystojniał?
Niemogęnicnatoporadzić,równieżsięszczerzę,potrząsającgłową.
Zaczynamiść,aonpodążazamnąiwdychamjegoczysty,leśnyzapach.
Boże,onświetniepachnie.
Otwieramlekkousta,czekającażposmakujęgowmojejbuzi.OmójBoże,
czyjatonaprawdęzrobiłam?
Mojepoliczkipłoną.Proszęniepozwólmutegozobaczyć!Niewiemcomnie
napadło.
Odwracamsięipatrzęwgórę,najegoidealnyprofil.Musimiećconajmniej
188cm.Jamam165
cm.Jednakonpatrzyprostoprzedsiebie.Wypuszczamoddechwuldze.
Przerywamchwilowąciszę.
-Wiesz,jestempewna,żejestwieledziewczynwcałymmieście,któreby
byłybardzozadowolone
mającokazjębyciaśledzonymiprzezciebie.Toniewydajesięfair,że
skupiłeścałąswojądziwacznośćnamnie.
Uśmiechasię.
-Jednakzdecydowałem,żelubięskupiaćsięnatobie,Evie-nieuśmiechasię
już.Zerkanamnie
prawie,żenerwowo,studiującmnietymismętnymi,brązowymioczami.
Przestajęiśćikrzyżujęramionanamojejpiersi.Onteżsięzatrzymujeiłapię
gonatym,żeszybkozerkanamojepiersi,terazwypchanenadmoimi
ramionami.Oh,gładko.Alelubiętospojrzenie,niemogęnicnatoporadzić.
-Spójrz,Jake-mówiępoważnie.-Złapałeśmniewczorajzzaskoczenia,
wspominającoosobieo
którejdawnoniemyślałam,alezemnąwszystkook.Niemusiszjużmnie
sprawdzać.Mojeżyciejestwporządku.Niejestekscytujące,niejest
wytworne.Alemamwszystkoczegopotrzebuję.Jestem,um,
szczęśliwa.-Ostatniaczęśćbrzmibardziejjakpytanieniżstwierdzenie,ale
decydujęsiępominąćto.
Jakerobitenswójwygląd,rękaprzezwłosy,niepewnośćwspojrzeniu
(arrgh!przypieczętowanieumowy!)imówi:
-Pomyślałemtylko,żemożewyglądałaśwczorajnalekkozasmuconąkiedy
odchodziłaś.Ijatotobiezrobiłem.Chciałemsięupewnićczydzisiaj
wszystkowporządku,nieogólnie,aledzisiaj.
Wyglądatakszczerze,jakbynaprawdęsięomniemartwiłiniemogęnic
innegonatoporadzićniż
sięuśmiechnąć.
14
-Wczorajczułamsiędobrze-kłamię.-Nielubięsłuchaćokimkolwiekkogo
spotykatragicznykoniec,nawetkogośkogojużnieznam.Aletonictakiego,
zczymnieporadząsobielody.Tamwłaśniezmierzam.
Chceszpójśćzemnądosklepu?Jedenprześladowczyrazprzezwzglądna
stareczasy?-Mrugam.
Onśmiejesięizaczynamyznowuiść.
-Myślę,żetoniejestprześladowaniejeślidostałemzaproszenie,aletak,z
przyjemnością
odprowadzęciędosklepu.
-Niesądzę,żejestemgotowanatakiwielkiprzeskokwstatusie-drażnięsię.
-Odprześladowcydoopiekunawjedendzień?Pomyślisz,żejestemłatwa!
-Poprostuprowadź,mądralo-mówi,chwytającmniezarękę.
Wzdrygamsięlekkoispoglądamwdółnanaszezłączonedłonie.Trzymanie
sięzaręce?Okej,tojesttrochędziwne.Ijestznowutociepłeuczuciekiedy
naszedłoniesiędotykają.Cojedynieprowadzidodalszegozadziwiania
mnie.Onjestpoprostumiły,Evie,bomyśli,żewytrąciłcięzrównowagi.
Pozbierajsię!
Jednaktosprawia,żeczujęsięniekomfortowo,więcodsuwamrękę,udając,
żeszukamwtorebceokularów.
Nakładamjemimotego,żeniejestnawetsłonecznieizaczepiamobiedłonie
opasektorebkiżebyniepróbowałpowtórzyćtrzymaniasięzaręce.
Zerkamnaniego,zrobiłsięlekkopochmurny,alenicniemówikiedydalej
idziemy.
Tacałasytuacjajestdziwniejszaniżdziwna.
-Więc-mówię,żebysprawićabyrzeczybyłymniejniezręczneniżnaglesię
stały.-Corobifirmatwojegoojca?
-RobimyproduktydlaoddziałuBezpieczeństwaNarodowegośrodowiska.
Przedewszystkimto
prześwietleniowatechnologiaużywanaprzezlotniskanacałymświecie.Jest
paręmniejszychaplikacji,aletonaszgłównycel.
Kiwamgłową,aonkontynuuje:
-Mójojcieczacząłswojąfirmę30lattemuimadziałtuiwSanDiego,alew
ostatnichlatach,dział
znajdującysiętutajmiałtrudności.Zacząłemznimpracowaćparęlattemui
przeprowadziłemsiętubysprowadzićdziałCincinnatizpowrotemnaziemię.
Taknaprawdętrzebabyłotylkozrobićrestrukturyzacjęizmienićparuludzi,
którzybylibardziejzainteresowaniwzapełnianiuwłasnychkieszeniniżw
silefirmy.
Kiwamznowukiedyskręcamyzaróg,zbliżającsiędoblokuwktórym
znajdujesięsklepspożywczy.
-Twójojciecmusiałbardzociufaćbydaćciodpowiedzialnośćnatakieduże
zadanieitotakszybko-
mówię.Onsztywniejelekkoobokmnie.
-Nigdyniedałemmuzadużopowodówbymiufać.Aleodszedłprawierok
temu,sześćmiesięcy
nimsiętuprzeprowadziłem.
Znowumarszczybrwiiniewiemcozrobiłżebypotrzebowaćodkupieniaw
oczachjegoojca,alez
jakiegośnieznanegopowodu,wszystkoczegochcętosprawićbysię
uśmiechnął.
Więcłapięjegorękę,trzymającjąznowumiędzynamiiuśmiechamsiędo
niego.
-Jestemzadowolona,żemiałeśnaczymsięoprzećpoporażcetwojejkrótkiej
karierydziwaka-
mrugam.Wybuchaśmiechem,jegobrązoweoczyocieplająsięijesttamto
cholerneprzyciąganie.DobryBoże,mojegłupiehormonymusząsię
zrelaksować.
RzeczybardzoszybkozaczynająsięrobićprzyjaznemiędzymnąaJake’mi
częśćmnieczujesięztegopowodupoprostufajnie.Potymwszystkim,on
jestwspaniałyiwyglądanadobregokolesia,aleinnaczęśćmniejestlekko
zmartwiona.NiewiemnicoJake’u,opróczparurzeczy,któremiosobie
powiedział,ajegopowiązaniezLeowysyłakrótkie,dezorientujące
wiadomościdomojegoserca,wiadomości,wktóre
decydujesięniezagłębiać,bynajmniejnieteraz.
Widzępięknądziewczynę,zdługimi,czerwonymiwłosami,wychodzącąze
sklepukiedymy
wchodzimy.RobipodwójnyobrótkiedyzauważaJake’a,aleonwygląda
jakbyjejnawetniedostrzegał,cosprawia,żeuśmiechamsiędosiebie.
Decydujęsięwziąćparęrzeczywięcejniżtylkolodyskorotujestem,amój
wózekposiadajużparępozycjikiedydochodzimydoalejkizlodami.
-Jakismaklubisz?-pytaJake,otwierającdrzwizamrażalki.
-Masłoorzechowe-mówię,otwierającdrzwilodziarki,trochędalejod
miejscagdzieonstoi.
15
Wyciągakartonlodówosmakumasłaorzechowegowtymsamymczasieco
jawyciągamtensamsmak,aleinnejmarki.
-Dlaczegotamten?-pyta.-Tenkosztujepołowęceny.Będzienajlepszy.
Potrząsamgłową.
-Tuniechodziocenę,Jake.TosąNajlepszeLodynaŚwiecie.Spójrz,takjest
napisanenakartonie-
jestemkompletniepoważna.
Onpatrzymiędzydwomakartonami.
-Evie-zaczyna,jakbytłumaczyłcośdlapięciolatki.-Wiesz,żemogą
napisaćcotylkozechcąnaopakowaniu,prawda?Tonieznaczy,żetoprawda.
-Cóż,spójrzmy-myślę.-Maszrację.Alerównieżsięmylisz.Myślę,że95
procentwiedzy,żejestsięnajlepszymtopewnośćsiebie.Możesz
podejrzewać,żejesteśnajlepszy,możeszmiećnadzieję,żejesteśnajlepszy,
alejeśliniemaszjajbyogłosićsiebienajlepszymnagrubymopakowaniu,i
pozwalaszkrytykomtestowaćcięjeślisięodważą,toprawdopodobnienie
jesteśnajlepszy.Ktomożeoprzećsięfacetowi,którynaprawdę,prawdziwie
wsiebiewierzy?
Patrzysięnamniewtenintensywnysposób,alejatylkoupuszczamlodydo
mojegowózkaikieruję
sięalejkądokasy.
Kiedywszystkojużjestpoliczone,Jakewyciągaswójportfelistarasię
zapłacićzamojezakupy,alejaodpychamjegopieniądzeidajęswojedla
sprzedawczyni,piorunującgowzrokiemażpotrząsagłowąizabieraswoje
pieniądze.Możeniewyglądamjakmulti-milionowakampania,alemogę
zapłacićzaswojecholernezakupy.
Wracamywstronęmojegomieszkania,idącwsympatycznejciszy,trzymając
poplastikowejtorbie
zakupów.-Awięc,mogęzapytaćcomiałeśnamyślikiedypowiedziałeś,że
niedałeśswojemuojcuzadużopowodówdozaufania?-pytam,starającsię
brzmiećzwyczajnie,alemamnadzieję,żewtajemniczymnietrochębardziej
wto,cowcześniejpowiedział.Jeślijestniegodnyzaufania,tochciałabym
wiedziećtoodrazu.
Onwzdycha.
-Schrzaniłemwielesprawjakodziecko.Byłemsamolubnyipopapranyi
robiłemwszystkoto,czego
mójojciecmiałnadzieję,żeniezrobię.Jeślitobyłabysamoistnadestrukcja,
toznalazłbymsięwpierwszejkolejcedoniej.Niebardzomarzeniekażdego
rodzica.
Posyłammucoś,comamnadzieję,żewyglądajakspojrzeniezrozumienia,a
onzerkanamnieze
smutkiemwoczach.Niewyglądanato,żeoczekujeodpowiedzi,więc
idziemydalejwciszy.
Kiedydocieramydodrzwimojegobudynku,popychamdrzwinogąi
przechodzęprzeznie.
-Niemażadnegozamkawzewnętrznychdrzwiach?-pytaJake,akiedy
patrzęnaniego,jegotwarz
jestnapięta,awszczęcedrgamumięsień.Wyglądanawkurzonego.
-Ah,nie.Dzwoniłamparęrazydowłaściciela,alenajwyraźniej,toniejest
jegonajważniejszy
priorytet.Jestok.Todośćbezpiecznaokolica.Niktnieprzyjdzietuinie
nazwiejejNajlepsząnaŚwiecie,alejestprzyzwoita-żartuję,starającsię
rozświetlićnaglenapiętyhumorJake’a.
Jakepodążazamnąkiedyidziemydodrzwimojegomieszkania.
Zatrzymujęsięprzednimikiedyonustawiatorbynaziemiipatrzynamnie
wyczekująco.
-Umwięc,dzięki,Jake-mówię,bezżadnejintencjizapraszaniagodo
mojegomałegomieszkania.-
Tobyłabardziejzadowalającapodróżniżoczekiwałam,żebędzie.-
Uśmiechamsięipatrzędalejnaniego,nieruszającżadnymmięśniem.
ObienaszegłowyodwracająsiękiedyMaurice,mójsąsiadznaprzeciwka,
duży,muskularny,czarny
facet,którypracujeprzykonstrukcji,otwieraswojedrzwiistoitamze
skrzyżowanymirękami,patrzącpodejrzliwienaJake’a.Wyglądajakbymógł
pociągnąćciężarówkę,aletaknaprawdęjestwielkimmisiem.W
zamianzaokazjonalnypakietjagodowychbabeczek(jegoulubionych)albo
pomarańczowo-żurawinowych
babeczek(jegodrugieulubione),onsięomnietroszczy.
-Cześć,Maurice-uśmiechamsię.-ToJake.Wszystkozemnądobrze.Jest
dobrze,um,znami
dobrze.-mówięniezręcznie.
Mauricedalejsięnaniegopatrzyjakbyrozpoznawałgozjakiegośrejestru
stronyoferującychseks,wtymczasieJakepodchodzidoniegoiwystawia
rękę,uśmiechającsię.
16
-Maurice-mówi.
MauricewkońcuustępujeipotrząsawyciągniętąrękąJake’a,mówiąc:
-Jake.
Zgaduję,żetowmęskimjęzykuoznacza,żesprawymająsiędobrze.
Niktnicniemówiprzezminutę,więcprzełamujęciszę.
-Ah,dzięki,Maurice.Więcwidzimysiępóźniej?-uśmiechamsię.
Mauricenicniemówiprzezkolejnąminutę,apotem:
-Jasne.Będęzadrzwiami,Evie.Potrzebujeszmnie,dzwonisz,tak?
-Tak,Maurice-mówięmiękko.
Mauricezamykadrzwidoswojegomieszkania,aJakeznowuwraca
spojrzeniemdomnie.Zerka
międzymną,amoimidrzwiamiiwkońcuwzdycha,przeciągaznowuręką
przezswojekrótkiewłosyi
marszczybrewwsposób,któryzatrzymujeserce.
-Okej,łapię.Niejestemzaproszony.Mogęprzynajmniejdostaćtwójnumer,
Evie?
Zatrzymujęsię.Oh,okej,czemunie?Lubięgo.Jestprzystojnyimiłyi
sprawia,żeczujęsiędobrze,czegodawnoniktniezrobił.Okej,jeślimambyć
szczera,możenigdy.NieodLeo…alenieidętam.Itobyłoosiemlattemu.
Byłamwtedydzieckiem.Wmoimdorosłymżyciu,niktniewpłynąłnamnie
takjakJakeMadsen.Myślę,żetojestbardzoznanewŚwiecieJake’a,aleto
napewnoniejestznanewŚwiecieEvieitojestmiłe.-Dajmiswójtelefon-
mówię,aonmigopodaje.Wpisujęmójnumerioddajęmugo.
Uśmiechasiędomnieszerokoiodwracasiębyodejść,mówiąc:
-Skończyłemzprześladowaniemciebie,Evie.Terazpodnieśliśmynaszstatus
napoważnie.
Śmiejęsię.
-Robiszsobieżartyzwszystkiego.Wieszotym,Jake’uMadsenie?-ale
uśmiechamsięjakgłupekiłapięjegoodbiciewprzednich,szklanych
drzwiachionrównieżsięnamniepatrzy.OBoże,JakeMadsendomnie
zadzwoni.NaprawdęchcężebyJakeMadsendomniezadzwonił.Cholera.
17
Rozdział7
Nicoleodbieramniepopiątejiwsiadamnamiejscepasażeradojejmałej,
srebrnejHondy,zbutelkączerwonegowinaitalerzemciastaczekoladowego
zorzechami.Kayleekochatociasto,ajakochamKaylee.
-Wyglądasznarozpromienioną-mówiNicole,uśmiechającsiędomnie.-
Używasznowego
podkładuczyspotkałaśCzarującegoKsięcia?
Myślę,żezadługojestemcichoodpowiadając:
-Co?Nie.Pewnietotylkozimnepowietrze-boNicoleotwieraustai
wyrzucazsiebie:
-OmójBoże!Totalnietozrobiłaś.Poznałaśfaceta.Oh,wow.Oh,czekałam
natowieczność.Czekaj!
Nicmijeszczeniemów.Mikemusiusłyszećwszystkieszczegóły.
-Co?Nicole!Serio!Tonic.Nowłaśnie-marszczębrwi.-Cojeżelitonic?
Nicoleprawiepodskakujenasiedzeniuiłamieprawiedwadzieściaprzepisów
spieszącsiędojej
domu.
Kiedyzatrzymujesięnapodjeździe,wyskakujezsamochoduimimotego,że
nosiczerwoneszpilki,
którewyglądająniebezpiecznie,biegniedomnieipraktyczniewyciągamnie
zsamochodu,wyciągającbutelkęwinazmojejdłoni.
WchodzimydośrodkaiKayleenatychmiastprzybiegadodrzwipiszcząc:
-CiociaEvie!CiociaEvie!
Łapięjąwramiona,śmiejącsięiprzytulającją.Potemlekkojąodciągami
mówiępoważnie:
-Kaylee,niemyślałam,żetomożliwe.Alewyładniałaś.Martwięsięo
bezpieczeństwoKsiężniczki.
Onachichocze.
-Nie,Bele!ChcębyćBele!
-Okej,więcBelejestwpoważnychkłopotach-odstawiamjądelikatniei
szepczę.-Przyniosłam
ciasto.Zjedzkolację,adamcinajwiększykawałek.-Mrugam.
-Okej,ciociuEvie-szepczedomniewspiskowysposób.Ipotymbiegnieby
dalejbawićsięlalkamibarbie,któreporzuciłanapodłodzekiedyprzeszłam
przezdrzwi.
Nicole,którasprawdzałacoś,copachniesmakowicie,wkuchence,otwiera
butelkęwina,którą
przyniosłam,chwytadwakieliszkiizaczynarozlewaćdokieliszków.
-Awięcnalewamy-mówi,kiedyMikeschodziposchodach,jegowłosy
dalejsąwilgotnepo
prysznicu.
-Evie!-woła.-Jaksięmasz?-Wchodzidokuchniidajemiszybkiuścisk.
KochamMike’a.Jestmiłymfacetem,dobrymfacetem,jednymznajlepszych.
-WSPANIALE!-przerywaNicole.-Poznałamężczyznę.Właśniemadać
szczegóły.Chodź.Usiądźmy.
-Serio,ludzie-mówię.-Nic,robiszztegocoświelkiego.Onjestpoprostu
niesamowicie
wspaniałym,śmiesznymfacetem,któregopoznałamkiedyprześladowałmnie
wostatnimtygodniu.-Potemwskakujęnaichkanapę,stawiammojewinoi
podnoszęmagazynPeoplezestolika,zaczynającbezmyślnieprzewracać
stronytylkożebyichzirytować.
NicoleiMikeniesiadają.Stojąpośrodkusalonuigapiąsięnamnie.
-CO?-Nicolewyrzuca.-Prześladowałcię?Czemu?Czekaj!Skądwiesz,że
cięprześladował?-
Marszczybrwi.-Czyonabynapewnocięprześladował?
Mikejestcicho,alepatrzynamniejakbybyłlekkowkurzony.Obydwoje
siadająnamałejkanapie
naprzeciwkomnie.
Odkładammagazynipodnoszękieliszekwina.
Myślęowszystkimconastąpiłowciąguostatnich48godzininagleczujęsię
tymprzytłoczona.Biorędużyłykwinaimarszczęlekkobrwi.Jeśli
zamierzamtowydusićtomyślę,żenaprawdębędęmusiałatowydusić.-
Myślę,żemuszęzacząćodpoczątku,ludzie.
Nicolezerkanaswójzegarek,anastępniezpowrotemnamniejakbymmiała
zdradzićgdziezostał
pochowanyJimmyHoffa.
18
-Kolacjabędziegotowazadwadzieściaminut.Zaczynaj-obydwojebyli
zainteresowani.Naprawdękochamichbardzomocno.Powinnampowiedzieć
imwięcejomoimżyciudawnotemu.Poprostutak
bardzosięstarałamzostawićzasobąprzeszłość.
-Wiecie,żedorastałamwopiecezastępczej-zaczynam.-Nigdytak
naprawdęniedyskutowałamo
tymdlaczego,alewłaściwietomojamamabyłaćpunką,którazrobiłaby
wszystkobydostaćtowar.Nigdyniebyłazainteresowanatymgdziebyłam,
czybyłojakieśjedzeniewlodówcealboczymiałamjakieśczysteubrania.
Nigdyrównieżniebyłazainteresowanatym,kogoprzyprowadzałado
naszegomieszkaniana
imprezy,atoznaczy,żenieobchodziłojąto,najakichczubkówmnie
narażała.Wzasadzie,paręrazyobserwowałajakrzeczyzaczynająbyć
naprawdęniestosownezkilkomajejchłopakamiwstosunkudomnie.
-Biorękolejny,dużyłykwina.-Oczywiściebyłatakspranawtych
momentach,żetrudnopowiedziećczybyławogóleobecnaczynie.Na
szczęście,byłamwstaniestaćsięniewidocznąprzezwiększośćczasu,kiedy
onabyłanajednejzpopijaw,aimprezatrwaładniami.Chowałamsięw
szafie,podłóżkiemalbo
gdziekolwiektam,gdziemojemałeciałopasowałotak,żeczułamsię
bezpieczna.-ZerkamnaNicole,aonawyglądanawstrząśniętą,łzybłyszczą
wjejoczach.Mikematwardywyraztwarzy,ajegooczyskupionesąna
Kaylee,którabawisięswoimilalkamiwotwartejjadalni,niesłyszącnas.
-Wkażdymrazie-wzdycham.-Policjazostaławkońcuwezwanapodczas
jednejzimprez,aja
zostałamznalezionawkompromitującejpozycjizjednymznachlanych
imprezowiczów.-Nicolebierzegwałtownywdech,Mikezaciskaszczękę.
-Oh,kochanie-Nicoleszepcze.Machamnatoręką.Minęłosporoczasu.
Wydajesięjakbycałe
życie.Ale,jeślimambyćszczera,innymirazywydajesiętojakwczoraj.
-Kiedydostałamsiędoopiekizastępczej,poznałamchłopcaoimieniuLeo.
Byliśmyjedyniewtym
samymdomuprzezkilkamiesięcy,aleuformowaliśmywięźiciężko
wyjaśnićjakpotężnabyłatawięź,dlakogośktoniebyłwsytuacji,gdzie
czujeszsięjakbyśbyłkompletniesamnaświecie,wtakmłodymwieku-
pauzuję,zagubionawmyślach.-Toniebyłotylkoto,żebyliśmywpodobnej
sytuacji,tobyło.-znowupauzuję,zbierającmyśli.-Tobyłotakjakbym
znalazładrugąpołówkęiwkońcuczułasiękompletna.Wiem,żebrzmito
niezrozumiale,bomiałamtylkodziesięćlat,aletoprawda,dosadnaiprosta.
Tobyłotakjakbytewszystkiebolesnelatabyływyłączniepotoaby
przynieśćmniedotegochłopaka,wtymmiejscuiczasie,imogłamjedynie
byćwdzięcznazakażdyrodzajbólu,którymniedoniegoprzywiódł.
SpoglądamnaNicoleiMike’a,aonipatrząsięnamnieztakimsamym
wyrazemszokunatwarzy.To
pewnierekorddlanajwiększejilościwypowiedzianychsłówomnie,w
porównaniudoostatnichtrzechlat,wciąguktórychichznam.
-Napoczątku,uformowaliśmypowiązaniejakoprzyjacieleiprawie
myślałamonimjakobracie,
obrońcy,alekiedylatamijały,amydorastaliśmy,zakochaliśmysięwsobie.
Arzeczwzakochaniusięjesttaka,żenieważnegdziejesteśkiedytosię
staje,niemożesztemuzaradzićnic,jaktylkopokolorowaćtemomenty
pięknością,nawetjeśliznajdujeszsięwbrzydocie.Sprawił,żemiejscektóre
byłokoszmaremstałosięmiejscemdomarzeń.
-Bywałamwsądzie,muszączeznawaćprzeciwkomojejrodzonejmatce,
któraanirazuniepokazała
sięnasprawie-zatrzymałamsię,pozwalającpamięciotymbóluprzejść
obok.-Sprawił,żebyłook.KiedybyłamkochanaprzezLeo,zawszeczułam
sięjakbybyłook.-Mojewłasneoczyzaszłymgłąimusiałamsiętrochę
pozbieraćżebykontynuować.
-Przeniósłsiędoinnegodomuzastępczegowmałejodległościodmojego,
aleodwiedzałmnietak
częstojakmógłsięstamtądwydostaćizawszespotykaliśmysięnadachu,
przedoknemmojejsypialni.
Byliśmytakmłodzi,aletakpewni-niemogęnicporadzićnauśmiech,który
znajdujedrogędomoichust.
-Kiedymiałamczternaścielat,aonpiętnaście,zostaładoptowanyprzez
pewnąparę.Tobyłoniecoszokujące,bobardzo,bardzorzadkonastolatek
zostawaładoptowany.Niewiedziałamzadużootejparze,aleztegoco
powiedziałmiLeo,bylibardzomiliinaprawdęchcielitylkodaćdomdla
dzieciaka,któryniemiałnadzieinaposiadanietakiego.
-Byłampodekscytowanazaniego,zwyjątkiemtego,kiedydowiedziałsię,że
jegonowyadoptowany
ojciecbędziemiałnowąpracęwSanDiegoiprzeprowadząsiębardzo
szybko.
-Obiecaliśmysobie,żebędziemynasiebieczekać,żeprzyjdziepomnie
kiedyskończęosiemnaście
latistworzymysobierazemżycie.Obiecałmi,żejakdostaniesiędoSan
Diego,napiszedomnieze19
wszystkimiinformacjamiiutrzymamykontaktprzezlisty.Poprosiłmniebym
obiecałamu,żezachowamsiebiedlaniego.Itakniemogłamwyobrazić
sobierobieniaczegokolwiekinnego.Wmoimumyśle,
należałamdoLeo,aonnależałdomnie.Dystansnigdybytegoniezmienił.
-Jezu,kochanie-szepczeNicole,kładącrękęnajejpiersi.
Wzdychamikontynuuję:
-Przyszedłdomniebysiępożegnać,nocprzedwyjazdemipocałowałmnie
porazpierwszy.Akiedy
mówię,żemniepocałował,mamnamyśli,żetobyłojakzaprzysiężenie,taki
właśniepocałunek.Słyszałamjakludziemówią,żezatracająsięwpocałunku,
aletobyłotakjakbyśmyodnaleźlisięwsekundzie,wktórejnaszeustasię
spotkały.Tobyłotakjakbyrozerwałmnieizłożyłzpowrotemtym
pocałunkiem.
Znowujestemcicho,akiedysięotrząsam,zdajęsobiesprawęztego,że
dotykamustpalcami.
OdsuwamjeipatrzęnaNicoleiMike’a,którzygapiąsięnamnie.
-Jezu,kochanie-onapowtarzainaprawdę,niematunicinnegodo
powiedzenia.
KierujęoczynaNicoleiodpalambombę.
-AleonnigdynienapisałdomniezSanDiego.Nigdynieusłyszałamod
niegowieści.
Patrząsięnamniezszokowani.
-Ale…-zaczynaNicole.
-Co…-mówiMike.
Podnoszędłoń.
-Wiem.Przeszłamprzezprawiekażdymożliwyscenariuszwciąguostatnich
ośmiulat,uwierzciemi.
Wszystkooczymmożeciepomyśleć,sprawdziłam.Nieznałamnazwiska
jegonowychrodziców,więcnie
zaszłamzadaleko.Byłotylerzeczy,októrychja,czternastolatka,nie
myślałambyzapytać.Oczywiścieniemiałampojęcia,żebędępotrzebować
jakichkolwiekinformacjiskoroonbędziemógłmijedaćpóźniej.Ale
naprawdęstarałamsięprzeszukaćkażdypowódprzezktórysięzemnąnie
skontaktował.Zostawałamzniczymzakażdymrazem.
-Jednakbyliścietylkodziećmi,Evie-zaczynaNicole,alezatrzymujęją
kiwającenergiczniegłową.
-Nie,wiem,żebyliśmydziećmi,aleteuczuciabyłybardzo,bardzo
prawdziwe.Dlanasobojga.Niemogęwyjaśnićdlaczegomnieopuścił,
dlaczegomnieokłamał,alewiem,żejegouczuciabyłybardzo,bardzo
prawdziwe.Iniezmienięzdania.Niewiemdlaczegosięzmieniły,alena
pewnoniezmienięzdaniasądząc,żewcalenieistniały-zagryzamwargę.
GłośnebzyczeniedochodzizkuchniiNicolepodskakujezmiejscabyiść
wyłączyćkuchenkęiwraca
nakanapępotrzydziestusekundach,patrzącsięnamniezaczarowana.
-Wkażdymrazie!-mówię,starającsiępowiększyćhumorwpokoju.-To
byłoosiemlattemu.-
Prawieczujęjakbymmusiałapocieszyćichposmutnymkońcutejopowieści.
Potem,mówięimoJake’uijegopowiązaniuzLeo,omojejkonfrontacjiz
nimiojegopojawieniusiędzisiajipoproszeniuonumertelefonu.
-Dodiabła!-krzyczyNicole.-Evie,toprzeznaczenie,towłaśnieto.To
znaczy,przykromisłyszećoLeo.-Patrzynamniesmutnie.-Alemówiłaś,
żeJakejestwspaniały?
Wybuchamśmiechem.CałaNicole.Mrugadomnie,dającmiznać,żechciała
doprowadzićmniedo
śmiechu.
-Tak,totalniewspaniały.Nieludzkowspaniały.Niemampojęciaczemuchce
spędzaćzemnąwięcej
czasu,alechce.
NicoleiMikeobojepatrząsięnamniejakbymmiaładwiegłowy.
-Um,kochanie,patrzyłaśostatniowlustro?-pytadelikatnie.Mikekiwa
głową.
Mikekontynuuje:
-Evie,zdajeszsobiesprawęztego,żekiedyprzyszłaśtutajczwartegolipca
nagrila,zeszłegolata,każdywolnyfacetdzwoniłdomnienastępnegodnia
pytającotoczymógłbymichztobąumówić?
Machamrękąnanichjakbyodpychającichsłowa.
-Mike,wiesz,żemaszbardzodziwnychznajomych,prawda?-jednak
uśmiechamsię.
Mikesięśmieje.
-Wiem.Nasielektrycyniesąznanizniesamowitychmiędzyludzkich
umiejętności,atowiększośćz
nichbyłanaimprezie.Aleitaksąmężczyznami,Evie.I,itakmająoczy.
Kayleewpadawtymmomenciedopokoju,domagającsiękolacji.Imuszę
przyznać,żeteżjestem
20
głodna.Najwidoczniej,wyduszaniezsiebierzeczyspaladużokalori.
WszyscyskierowaliśmysiędokuchniiNicolewyjmujeżaroodporne
naczyniezkuchenkikiedyja
nalewamwszystkimdrinki.Stółjestjużprzyszykowany.
-Wyjmijsałatęzlodówki,skarbie-NicolemówidoMike’a,aonwyjmuje
miskęowiniętąwfolięi
dołączadonaszkilkomabutelkamisosudosałatek.Wszyscysiadamy,
odmawiamyszybkąmodlitwęi
zaczynamyjeść.
Podczaskolacji,czasamirozmawiamy,pytającKayleeoprzedszkolei
drażniącjąnatematjej
“chłopaka”Mason’a.Jestzabawnieiciepłoijestprzepięknie,takjakzawsze.
Zastanawiamsię,takjakzawszetorobięprzychodzącnakolacjędoNicolei
Mike’a,czykiedykolwiekbędęmiaławłasnąrodzinę.
Mamnadzieję,aleniepozwalamsobieotymmarzyć.Takjestbezpieczniej.
Jaknarazie,dzieleniesięichblaskiemjestwystarczające.
Pokolacji,Nicolezaczynanapełniaćzmywarkę,ajaoferujęKayleekąpieli
położeniedołóżka.
Idziemynagórę,napełniamwannęciepłąwodąibąbelkami,ględzimyi
śmiejemysiękiedyonasięmyje.
Kiedywycieramją,pyta:
-CiociuEvie,opowieszmihistorięnadobranoc?Twojehistoriesą
NAJLEPSZE!
Uśmiechamsię,przytulającjejowinięteręcznikiemciało.
-Jasne,słodkości,aledzisiajbędziejakaśszybka,bociociaEviejest
zmęczonaimusiodrana
pracować,okej?
-Okej!-wyśpiewuje.
Pomagamjejnałożyćpiżamęiumyćzęby,apotemwtulamysięwjejłóżkoi
zaczynam:
-Pewnegorazubyłasobiemaładziewczynka,którabyłatakniemożliwie
słodka,takintensywnie
słodka,takniesamowiciesłodka,żekiedyktośjąpocałował,ichusta
zmieniałysięwprzepysznysmakcukierków.
-Robiłysiętakietwardejakcukierek,ciociuEvie?-pytaKaylee,marszcząc
lekkobrwi.
-Nie,nietwarde,tylkomiałytakismak,ibyłyciemniejszeniżichnaturalny
kolor.Niebyłytylkopyszne,aleiurocze.
-Jejmamapocałowałają,poczymjejustaprzybrałysmakwiśniowejwanili.
Jejmałasiostra
pocałowałająpoczymjejustaprzybrałysmakgumybalonowej.
-AleciociuEvie,cojeśliniepodobałimsięsmakichust?
-Cóż,smakpozostawałtylkoprzezokołotrzymiesiące,więcewentualnieby
przepadł.Alekażdy
kochałsmakswoichust,bojakimścudemsmakbyłprzywiązanydochemiw
danymcieleosoby,więctonaturalniewychodziłoprawidłowozakażdym
razem.
Kayleekiwagłowąiwtulasiębardziej.
-Awięc,wkońcucałyświatdowiedziałsięotejmałejdziewczynceijej
unikalnejzdolnościiludziezcałegoświataprzychodzili,całowalijąi
zdobywaliwłasnysmakust.Wszybkimczasietłumybyłytakieduże,żejej
rodzicezaczęlibraćzatoopłatębyzmniejszyćtłumipopewnymczasie
porzuciliwłasnąpracęiustawilibiznesnazwanyCukierkoweUsta.
Kayleeziewaijateż.
-Maładziewczynkazaczynałabyćsmutnaismutna,przezwszystkichludzi,
którzyprzychodzilitylkopotobytoodniejzabrać,byużyćjejzdolności,
dzieńpodniu.Jejrodziceobserwowalijakstajesięonazamkniętawsobiei
zdystansowanaiichniemożliwiesłodkamaładziewczynkaznikałaprzedich
oczami.
Kayleeznowuziewa.
-Więcprzeprowadzilisiędoinnegomiastawśrodkunocyinigdynie
usłyszanoonichsłowa.
AczkolwiekjestplemięwAustrali,któresłyniezposiadanianajbardziej
różowych,najsłodziejwyglądającychustwkontynencie.
MrugamwdółnaKayleeiwstajężebymócjąprzykryć.
-Zepsułaśzakończenie,ciociuEvie-mówi,aleuśmiechasięśpiąco.-
Pomyślęoczymślepszym.
Śmiejęsię.
-Cóż,okej,małykrytyku.Niemogęsiędoczekaćbytousłyszeć-uśmiecham
siędoniejznowu,
całujęjejczołoiidędodrzwi.-Dobranocmałesłodkości.-szepczękiedy
wyłączamświatło.
-Dobranoc,ciociuEvie-słyszękiedyzamykamdrzwi.
21
Rozdział8
Evie10lat,Leo12lat
Idędomojegozwyczajnegostolika,położonegoztyłunastołówce,którego
dzielęzWilow,trzymamszkolnylunchnatacykiedygodostrzegam.Denny
Powel,chłopak,którynigdynieodpuściokazjibymnieponiżyć.Mojeoczy
przeskakująnalewoiprawo,szukającjakiejśścieżki,dziękiktórejniebędę
musiałaobokniegoprzechodzić.Niematakiej.Równieżjużmniedostrzegł,
więcjakbymsięodwróciłaiuciekła,sprawybysięmiałyjeszczegorzej.
Trzymaniewysokogłowyiignorowaniegokiedybędęprzechodzićjestmoim
najbezpieczniejszymwyjściem.
Jestemtakskupionanamojejmisjiprzechodzeniaobokniego,żenie
dostrzegamjakwysuwasię
jegonogatużprzedtymjakmamodetchnąćzulgi.Trzymamtacęprzedsobą,
więckiedymojastopazahaczaojegonogę,mojeprzeciążoneramionaciągną
mniedoprzoduilecęnapodłogę,makaronzserem,parzonemarchewkii
galaretkakończąnacałejmojejżółtejkoszulcezkrótkimirękawamioraz
trochębryzgaminatwarziwłosy.
Mojeciałoprzechodziwtrybprzetrwania,puszczająctacę,odwracającsięi
czołgającdotyłu,zdalaodDenny’ego,aleprzezrozwalonejedzenie.Kiedy
widzę,żeonnadalznajdujesięnaswoimsiedzeniu,ledwohamującśmiech,
któryjestzajegooczamiiwuśmieszkunajegoustach,wstajępowoli,czując
jakbymbyłagdzieśpozamoimciałem.
Jestembałaganem,caławjedzeniu,napodłodze,umoichstópzaczynasię
robićkałużazmleka
kiedyzawartośćkartonusięopróżnia.Czujęwybuchgorąca,którepokrywa
mojepoliczkiiłzyzbierającesięwmoichoczach.Śmianiesięjużsięzaczęłoi
corazwięcejśmiechówsiędołączakiedymojeoczyprzesuwająsiędookoław
panice.Wkońcu,Dennypoddajesięiwypuszczagłośnyrechot.Ledwo
dostrzegam,żebrzmitonosowoitrochęjakpisk.Łapiękontaktwzrokowyz
kilkomaludźmi,którzypatrząnamniezewspółczuciem,atojestjeszcze
gorsze,więcszybkouciekamodnichwzrokiem.
Naglenamoimramieniupojawiasięręka,chwytającmniesolidnieisłyszę
cichygłoschłopaka.
-ChodźEvie,odprowadzęciężebyśsięwyczyściła-patrzęnadłońnamoim
ramieniu,apotemmojeoczywędrująwgóręjakbywzwolnionymtempieito
LeoMcKenna,chłopak,którywprowadziłsiędomojegodomuzastępczegow
zeszłymmiesiącu.Jestodemnieklasęwyżej,mimotego,żemiałparę
miesięcytemuurodzinyiskończyłdwanaścielat.Janieskończęjedenastulat
jeszczeprzeztrzymiesiące.Kiwamnerwowoiporuszamsiężebyodejść,ale
Leotrzymamniewmiejscu.Kiedypatrzęznowunajegotwarz,widzę,że
patrzywzamyśleniunaDenny’egoPowela.Dennyteżtozauważaiwyrzuca:
-Nacosięgapisz?
-Starałemsobiewyobrazić,jakbyśwyglądał,jeżelibyśmiałpołowęmózguw
głowie.Możetrochęinaczejwokółoczu…ciężkopowiedzieć.Wymagato
obrazowejwyobraźni.
Dannypodskakuje,jegotwarzrobisięczerwona,zaciskapięści.
-Coty…-alewtedysłyszymymocnystukotobcasówspieszącychdostołówki.
Dennyzatrzymujesiętamgdziebył.
Leorozglądasiępocałympomieszczeniuimówi:
-Wszystkomożebyćśmiesznetakdługojakdziejesiętokomuśinnemu,
prawda?-wydaje
zdegustowanydźwięk,anastępnieprowadzimniedodrzwi.Dyrektorka
szkoły,PaniHenry,wchodzidostołówki,aLeomówi.-Evieprzezprzypadek
upuściłatacę.Odprowadzamjądołazienki.
-Oh,okej-onamówi,patrzącnamnieztroską.-Zawołamdozorcężebyto
posprzątał.Wszystkowporządku,skarbie?-pyta,ajatylkokiwamgłową
kiedywychodzimy,zastanawiającsiędlaczegoLeoniepowiedziałdlaniejco
zrobiłDenny.Jestemjednakzbytzawstydzonażebycokolwiekmówić.
Wilowprzybiegadonasnakorytarzu,chwytamniezałokiećiszepcze:
-Evie,wszystkowporządku?-Wilowzawszeszepcze,jakbymyślała,że
mówiączagłośno
powiadomikogośojejistnieniu.Patrzęwdół,naniąidajęjejuspokajający
uśmiech.
ZostawiamyLeowkorytarzu,idziemydodamskiejłazienkiiczyszczęswoją
koszulkęmokrymi,
22
papierowymiręcznikami,najlepiejjakmogęizmywamjedzenieztwarzyi
włosów.Potemstojęprzedsuszarkąprzezparęminut,doczasuażmoja
koszulkajestprawiesucha.Wzdychamistajęprzedlustrem,gryzącwnętrze
policzkaipatrzącnasiebieprzezparęminut.Wiemcowszyscywidzą;
grzywka,którajestzadługa,boniktniezabieramnienaregularnestrzyżenie,
stareciuchy,którerobiąsięzbytobcisłe,fakt,żepotrzebujęstanika(jestem
zbytzawstydzonabypytaćkogośokupieniemijednego),ibuty,którewydają
dźwiękjakchodzę,bopodeszwaodpada.
Mojeoczywędrująwlewożebydostrzec,żeWilowteżnamniecichopatrzy.
Uśmiechasiętym
wstydliwymuśmiechemWilowimówi:
-Tenchłopakcięlubi.
Unoszębrwi.
-Leo?-uśmiechamsiędoniej.-Nah,onpoprostunielubiDenny’egoPowel
a.
-Pewnienie.Alenadalcięlubi-uśmiechasięszeroko.
Równieżsięszerokouśmiechamichwytamjejdłońkiedywychodzimyz
łazienki.
Leostoiopartyościanę,naprzeciwkonaszejłazienki,zjednąnogązgiętą,
jegostopaspoczywanaścianie,aręcemaschowanewkieszeniach.
-Chodźcie,odprowadzęwasdziewczynydoklasy-potemsięgadoplecakai
wyjmujemałątorbę
orzeszków,podajemijeimruga.Mójlunch.
***************
Siedzęposzkolenagankumojegozastępczegodomu,odrabiającpracę
domową,kiedyLeowchodzi
napierwszyschodek.Mojeoczyrozszerzająsię,kiedyzdajęsobiesprawęz
tego,żemaopuchnięte,czarneokoikrwawiącąwargę.
-OmójBoże.Cosięstało?-szepczę,wstajęipodchodzędoniego.
Jednakonsięszczerzy,więczatrzymujęsię,kładędłonienabiodrachipatrzę
naniegopytająco.
-Leo,codokładniejestzabawnegowobrywaniu?
-Fakt,żeDennyPowelwyglądaowielegorzejodemnie.
-Leo!Onjestdwarazytakijakty!MógłciebieZABIĆ.Niemogęuwierzyć,
żetozrobiłeś.Dlaczego?
Zaciskaustaipatrzynamniejakbybyłpoirytowany.
-Bomusięzbierało,dlatego.
Bioręgłębokiwdech,sięgającwgórębygodotknąć,alejednaksię
powstrzymuję.
-Jednaktwojatwarz.Wyglądaboleśnie.
-Tenrodzajbólujestlekkimrodzajem-mówiiprzechodziobokmniedo
domu.
Wiemcomanamyśli.Myślęotymmówiąc:
-Kijeikamieniekościcipołamią,aletwojesłowanigdycięniezranią-ale
terazjestwszystkonaodwrót.Kije,kamienieipięściMOGĄzłamaćtwoje
kości,aletosłowamogązłamaćtwojeserce.
23
Rozdział9
Następnegodnia,kiedymamprzerwęwpracy,dostrzegam,żemam
nieodebranepołączeniei
wiadomośćodtegosamego,nieznanegonumeru.
Zadzwońdomniejakznajdzieszminutę,piękna.JM
OBoże!ToJake!Inazwałmniepiękną.
Wybieramjegonumernerwowo,aonodbieranatychmiast.
-Evie.
-Hej,Jake-czemubrzmiętakchropowato?Cholera.
-Słuchaj,idęnaspotkanie,więcmogęgadaćtylkoprzezminutę,ale
chciałbymzabraćciędzisiajnakolację.
-Oh-mówięzaskoczona.-Um,ja…
-Evie,tojesttakalbotakpytanie-mówiżartobliwie.
Uśmiechamsię.
-Ja…tak,możebyć-mówię,nagleczującsięnieśmiałaiwytrąconaz
równowagi.
Mogęusłyszećśmiechwjegogłosiekiedymówi:
-Świetnie.Odbioręcięosiódmej.
-Um…-jąkamsięgłupkowato.
-Dozobaczeniawieczorem,Evie-mówiirozłączasięzanimbymmiała
szansęjąkaćsięjeszcze
bardziejdotelefonu.
Jasnacholera!
***************
Tojednaztychchwil,wktórychchciałabymmiećwannę.Szalenie
chciałabymnamoczyćsięw
wannie,przedmojąrandkązJake’m.Niejestempewnadlaczego.Topo
prostuwydajesięjakcoś,copowinnamrobićprzedrandkązJake’m
Madsenem.RandkązJake’mMadsenem!
Pozwalamsobienamomentpaniki.Jestemkompletniewytrąconaz
równowagi.Toniejest
bezpieczneuczucie.Cojeślibędziechciałmniepocałować?Możepowinnam
toodwołać.Niemampojęciajakrandkować.
Bioręsięwgarść.Totylkokolacja.Jeślipoczujęsięniekomfortowoto
powiemmu,żenieczujęsiędobrzeiwrócędodomu.Okej,mogętozrobić.
Bioręprysznic,golącsięwszędzie,apotemnawilżamkażdykawałekciała.
Bioręmójstarylakierdopaznokciinakładamcukierkowo-jabłkowy
czerwonynamojepalceustóp.
Wczasie,gdymojepaznokcieustópschną,suszęostrożniewłosy,a
następniekręcęje,ażspadająpomoichplecachwlekkichfalach.
Poświęcamtrochęwięcejczasunamakijaż,malującrzęsytakjakzwykle,ale
używającjeszczetrochęczarnegoeyelinera,różuiwiśniowegobłyszczyka.
Zakładamparęczarnych,koronkowychmajtekipasującystanik,apotem
zmierzamdomojejmałej
szafy.NiemampojęciagdzieJakezabieramnienakolację,chrząkami
hmmamprzezparęminutnadtymcozałożyć,ażwkońcupiszędoNicole.
RandkazJake’m!Comamzałożyćnakolację?Niepowiedziałmigdzie
idziemy.
Co???Wisiszmiwieleszczegółówjutro.Czarnespodnie,kremową,
koronkowąbluzkęna
ramiączkach,którąmiałaśnamojeurodzinyitwojeczarne,wiązane
sandały.Czarną,wełnianąkurtkęnabluzkę.Aletrzymajjąściągniętą,
kiedyotworzyszdrzwi.;)
K.Jesteśmojądeskąratunku.xxooPogadamyjutro.
Uh,taapogadamy.;)Bądźgrzeczna.ZróbzdjęciePanaWspaniałegodla
mnie.xxoo
Botowcaleniebędzieniezręczne.
24
:p
Zakładamstrój,którywybrałamiNicoleipatrzęnasiebiewlustrze.Czarne
spodniesą
wystarczającookiełznane,alekremowa,koronkowabluzkajestseksownaw
każdymcaluiwiercęsięprzedlustrem,zastanawiającsięczymogłabymto
zdjąćprzedJake’m.Jestonanacienkichpaseczkachipodkreślamojątalię.
Jestdopasowananamojejklatceapotemschodziwdół,podkreślającmoje
piersi.
Odwracamsięodlustra,biorącgłębokiwdech.Decydujęsięotworzyć
butelkęwinaiwypićkieliszekbydałmiodwagiiuspokoiłmojenerwy,nim
zjawisięJake.
Właśniebioręczwartyłykwina,kiedysłyszępuknięciewdrzwi.Jest6:53.
Wylewamniedokończonewinodozlewuiszybkomyjękieliszek,anastępnie
idędodrzwi.Jake
uśmiechasiędomniekiedyjeotwieram.Mojeoczyprzebiegająponimipo
jegociemnoszarychspodniach,zapinanejbiałejkoszuli,czarnympaskui
czarnychbutach.Ohmój.Wchodzibezzaproszeniainaglejegodłonie
chwytająmojąszczękęiprzyciągamniemocnodoswojegociała.
Cześć.
Jestsekundawktórejnaszeoczysięspotykająidostrzegamwjegooczach
ogień,przedtymjakjegoustazderzająsięzmoimi.
Ztyłumojegogardławydobywasiędźwiękiowijammojeręcewokółjego
szyi.
Jegojęzykwsuwasiędomoichustiskomlę,kiedymójwłasnyspotykasięz
jego.
Boże,ontakdobrzesmakuje.
Minęłobardzodużoczasuodkądbyłamcałowana.Inigdyniebyłam
całowanajakteraz.
Mojeciałoprzyciskasiędojegociała,bydostaćodniegowięcej,wczasie
gdyjegojęzykplądrujemojeusta,naszejęzykitańczą,piją.Topyszne,
wymagająceibardzo,bardzogorące.
Jednazmoichdłonikierujesiędojegomiękkichwłosówiprzesuwamprzez
niepalcami,ajednaz
jegodłonisuniewdółbyzłapaćmójtyłekitobardzo,bardzodobreuczucie,
więcznowuskomlęwjegoustaprzezcoonjęczywmojeiczujętenjęk
międzynogami.
Mojenogisąsłabekiedysięgotrzymam.Jegopocałunekstałsiękotwicądo
tejziemi,powodem
mojejegzystencji.
Więckiedyonodsuwaswojeustaodmoich,oddychającciężkoicofającsię,
wydajędźwiękprotestu
wgardleimojeoczypowoliotwierająsiębyzobaczyćJake’a
uśmiechającegosiędomnie.
-Cholera,potrafiszcałować.
Uśmiechamsiędoniegonieśmiało,starającsięprzywrócićorientację,
oddychającciężkoizkażdymwdechem,czującjegoprzepyszny,leśny
zapach.
-Wow…-mówięgłupkowato.
-Taa-mówi,znowusięuśmiechając.-Głodna?
Mrugamnaniegokiedydocieradomniejegopytanie.
-Tak.
Zamykamdrzwiinakładamkurtkę,aonprowadzimidoswojego
samochodu,zaparkowanegoprzed
moimbudynkiem.
-Czynormyprzypadkiemniedyktują,żepowinieneśmniepocałowaćpo
naszejrandce?-pytam,uśmiechającsiędoniego.
-Niemogłemczekać-mruga.-Tobyłojak,albociępocałowaćalbooszaleć.
Wow,lubięto.
JakeprowadzimniedomiejscapasażerajegoBMW,ajaszczerzęsiędo
niegojakgłupek.Wtapiam
sięwskórzanesiedzenie,wdychajączapachnowegosamochodu.Słyszałamo
tym,alenigdytegonie
doświadczyłam.Rozumiemterazocozawszejesttyleszumu.Opieramgłowę
izamykamoczy.
Mmmm,zapachnowegosamochodu.
Zamykamojedrzwiiobchodzisamochód,wchodzidoniegoiterazwdycham
zapachsamochodui
leśnyzapachJake’a.Yum.Kiedywjeżdżanaulice,bierzemojąlewąrękęw
swojąiprzysuwajądoswoichust.
Potemtrzymamysięzaręcemiędzynaszymisiedzeniamiwtrakcie,gdyon
prowadzilewąręką.
-Awięcgdziemniezabierasz?-pytam,uśmiechającsię.
-Lubiszowocemorza?-pyta.-Pomyślałem,żemoglibyśmypójśćdo
restauracjinadrzeką.
-Tak,kochamowocemorza.Brzmifajnie-uśmiechamsię.
Jedziemywsympatycznejciszyprzezkilkaminut,ażmojemyślizaczynają
sięobracać.
25
Zdecydowałam,żemuszędokładniewiedziećjakiesąintencjeJake’a
Madsenajeżelichodziomnie.
JużczujęjakbytoJakemiałnadtymwładzęiwiem,żeonniejestzmojej
ligi,apomimotejwiedzy,siedzęwjegosamochodziepozwalającmuzabrać
sięnakolację.Niejestemdziewczyną,którajestchętnapodejmowaćdużo
szanswżyciu.Tojesttokimjestem,kimmuszębyć.Atenmężczyznajuż
wyprowadził
mniezrównowagi,aznamgotylkotydzień.
Zrozumiałam,żeJakeMadsenjesttypemmężczyzny,któregokobietychcą
miećnawyłączność.Nie
jestemnietykalna.Aleniejestemteżgłupia.
-WięcJake-mówię,podgryzającwargę.-Chodziszczęstonarandki?
-Nie-potemonzatrzymujesię,myśląc,anastępniekontynuuje.-Byłowiele
kobiet,Evie,alenie,nieumawiałemsięzwielomaznich.-Zerkanamnie,
oceniającmojąreakcjęcodotegostrzępuinformacji,apotemodwracasiędo
drogi.-Niejestemztegodumny,aletoprawda.Czytociprzeszkadza?-
Wydajesięzaniepokojony.
NiejestempewnadlaczegoJakepodzieliłsiętymzemną,alemampewną
myśliniejestonadobra.
Pozostajętakbardzopozbawionawyrazujaktomożliwe,kiedymówię:
-Jake,niemogębyćtwojąprzyjaciółkąodseksu.
Niepatrzynamniekiedymówi:
-NiechcętegoztobąEvie.
Mójbrzuchgwałtownieopadadomoichstóp.Oh,cholera!Jestemidiotką!
-Oh.Tylkomyślałam…toznaczy,ja…bo…-jąkamsię.OBoże,mogęteraz
umrzeć?
-Evie-mówicicho,wkońcunamniepatrząc.-Mamnamyślito,żekiedy
cięprzelecę,będziesz
moja.Czytodlaciebiezrozumiałe?
Oh!
Gapięsięprostoprzedsiebie,niewiedząccopowiedzieć.Jegosłowa,
niewiarygodniearoganckie,
wysłałyelektrycznefaleprostomiędzymojenogi.Zaciskamrazemuda.
-Eviespójrznamnie.Teżtoczujesz,prawda?
IJakemarację,bodokładniewiemocomuchodzi.Iskrymiędzynamisą
praktycznienamacalne.
Nigdynieczułamtakiegofizycznegociepłaipragnieniadoinnejosoby.
Nigdy.
KiwamnaJake’a.
-Tak-szepczę,czującjakbymzgodziłasięcodoczegoś,aleniejestem
pewnadoczegodokładnie.
Uśmiechasiędomnieiwjeżdżanaparkingrestauracjinazwanej“TheChart
House”.
Gasisamochódiobracasięwmojąstronę.Jegopięknatwarzjestpoważna,
kiedymówi:
-Mogęzapytaćzilomamężczyznamisięumawiałaś,Evie?-wyglądajakby
wstrzymywałoddech.
Jestemzaskoczonaiczujęjakmojepoliczkipłoną.Patrzęprzedsiebiei
mówięnonszalancko:
-ZwielomamężczyznamiJake,alewątpię,żebymożnabyłopowiedzieć,że
sięznimiumawiałam.
Jegonozdrzabuchają,agniewwypełniajegooczyprzezkrótkimoment,
zanimuspokajasięipatrzy
namniecichoprzezminutę.
-Żartujeszsobiekurwazemnie-wkońcumówicicho.
-Towporządkudlaciebie,aleniedlamnie?-pytam.
-Tak,bojesteślepsząosobąniżja-mówizwyczajnie,jakbytobyła
najbardziejoczywistarzecznaświecie.-Jake…-zaczynam.Aleniejestem
pewnacopowiedzieć.Możemyśleć,żewiejakąjestem
dziewczyną.Jestempewna,żemojeniedoświadczenieemanujezemnie.Ale
czegoonniewie,toto,żenigdyniebyłamdlanikogowystarczająca.Nikt,
kogopotrzebowałam,niechciałmniezatrzymać.
-Chcętylkoszczerejodpowiedzi.Chcętylkowiedziećilumężczyznbyłow
twoimżyciu-jegoszczękajestzaciśniętamocno.Icododiabła?
Wzdycham.
-Umawiałamsięzparomakolesiami.Większośćznichbyłaustawionaprzez
Nicole.Zżadnymna
serioizżadnymniewięcejniżtrzyrazy.Ostatniraz,kiedyposzłamz
facetemnarandkę,byłroktemu.
Poszliśmyraznakolację,zapytałczymógłbymniejeszczegdzieśzaprosić,
aleodmówiłam.Czytodlaciebiewystarczające?-czujęsięzawstydzonai
zirytowana,żenalegałnatąinformację,bowydobycietegozsiebiesprawiło,
żezdałamsobiesprawęztegojakżałosnebyłomojeżyciespołeczne.
Bierzemojąrękęwswoją.
26
-Awliceum?-pyta.
-Liceum?-potrząsamlekkogłowąiśmiejęsiępusto.-Nie,nieumawiałam
sięznikimwliceum.
Patrzysięnamnieprzezmoment,apotempochylasię,odwracamojągłowę
wjegostronęjednym
palcemnamojejszczęceicałujemniesłodkowusta.
-Czasbymcięnakarmił.Iczaspogadaćolżejszychrzeczach.Chcęzobaczyć
twójuśmiechiusłyszećtwójśmiech.ChcęwiedziećktotojestNicole,chcę
wiedziećjakijesttwójulubionyfilm,dlaczegouwielbiaszbiegaćtakranoi
jakąmaszmuzykęnaiPodzie.Poczekajtu.
Podchodzidomojejstrony,otwieradlamniedrzwiiczekaażwyjdę.Bierze
mojąrękęizmierzamy
dorestauracji.
***************
Restauracjajestpiękna,zuroczymwidokiemnarzekę,jedzeniejestpysznei
podczaskolacji
śmiejemysięirozmawiamy.MówięmuoNicole,Mike’uiKaylee.Mówię
mucooznaczadlamniebieganie,otymjakdorastałamczującsiębezsilnai
jakbieganiesprawia,żeczujęsięsilnaidoświadczona,rozkoszującsiętym.
Kiwagłową,jakbytorozumiał.
Wydajesięzainteresowanywszystkimcomówięikiwa,uśmiechasię,
zachęcamniedo
kontynuowania.Sprawia,żeczujęsięwygodnieiinteresująco.
-Bardzodobrzesobieradzisz,Evie-Jakemówi.
Marszczęlekkobrwi.Oczymonmówi?
-Jestempokojówką,Jake-mówię,jakbyjeszczetegoniewiedział.
-Nigdyniewstydźsięuczciwejpracy,jakąwykonujeszbyspłacićczynsz.To
cholernierzadkie,żektośktopochodziztakiegośrodowiskajakty,nie
powtarzacyklu…narkotyki,wczesnaciąża,znęcaniesięnadkimś.Bądźz
siebiedumna.Zasługujesznacałyrespekttegoświata.Myślę,żejesteś
niesamowita-mówi,patrzącnamnieztympięknymciepłemwjego
brązowychoczach.
Niktnigdyniepowiedziałmi,żejestzemniedumny.Anijednaosoba.Więc
touderzyłomnie
głębokoipoczułamwilgoćwoczach.Patrzęwdół,zawstydzonaibioręłyk
wina.
-Dziękuję-szepczę.
Jesteśmyprzezminutęcichoimimotego,żenieczujęsiędobrzeodnośnie
zagłębianiasięw
szczegółyprzeszłościmojejiLeo,ciekawośćjestdlamniezaduża.Byłamw
szokuodnośnieśmierciLeowtrakcieostatnichmomentów,kiedybyłamz
Jake’m,aletymrazempytam:
-MogęcięzapytaćoLeo?
Jegooczyprzeskakujądomnieikiwa.
-Oczywiście-alebrzminagletrochęostrożnie.
-Byłszczęśliwy?Miałdobreżycie?
Nicniemówi,apotem:
-Niewiemjaknatoodpowiedzieć.Nieznałemgozadobrze.Toznaczy,w
trakcieuprawianiasportuiimprezowania,wtensposób.
Kiwamgłową.Zdajęsobiesprawęztego,żepodgryzamwnętrzepoliczka,
przyzwyczajenie,które
myślałam,żeporzuciłamwopiecezastępczej.Bioręgłębokiwdech.
-Kiedyodchodził,obiecałmi,żebędziesięzemnąkontaktował,alenigdy
tegoniezrobił.Masz
jakiekolwiekpojęciedlaczego?
Wyglądanasmutnego,jakbybyłomumnieszkodaiwłaśniedlategonie
chciałamporuszaćtego
tematu,aleczułam,żemuszęwiedzieć.
-Przykromi.Niewiem.Naprawdęniewiemjakibyłjegodom.Akiedy
pierwszyrazmiotobie
powiedział,tobyłowszpitaluiprzekazałemcidokładnietocopowiedział.
Kiwamgłową,biorąckolejnyłykwina.Czujęjakbywspomnienieimienia
Leowprowadziło
melancholiędonaszejrandki,którejniebyłotuwcześniej,więcpoprawiam
nastrój,uśmiechającsiędoJake’aimówiąc:
-Tomożebyćtrochędziwnarzeczdopowiedzenia,ale,cóż,jeślimiał
kogokolwiekwysłać,cieszęsię,żetobyłeśty.Miłodzisiajspędziłamczas.
Przezkilkasekundjestcicho,madziwnywyraztwarzy,alepotemszerokosię
uśmiechaimówi:
27
-Teżsięcieszę,żemniewysłał.Myślałem,żewyświadczammuprzysługę,
alewyglądanato,żetoonwyświadczyłprzysługędlamnie.
Potymjaknaszetalerzesąsprzątnięte,Jakesięgaprzezstół,bierzemojeręce
imówi:
-Mogęcięznowugdzieśzabrać?
Kiwamnatak,spoglądającwdół,czującsięzawstydzona.
KelnerzwracakartękredytowąJake’a,aonszybkopodpisujerachuneki
mówi:
-Gotowa?-izaczynawstawać.
Uśmiechamsięiwstaję.Pomagaminałożyćkurtkę,potemznowuchwyta
mojądłońiwychodzimyz
restauracji.
Jedziemyzpowrotemdomojegomieszkania,rozmawiająclekkoomieściei
kilkuulubionych
miejscach.Opowiadamitrochęodorastaniuniedalekoplaży,akiedymówię
mu,żechciałabymkiedyśzobaczyćocean,onbierzemniezarękęimówimi,
żechciałbybyćtym,którymnietamzabierze.
Nieodpowiadam,myśląc,żetrochęzawcześnieabyplanowaćtakiepodróże.
Przejeżdżamyostatnieparęmilwmiłejciszy,radiocichograwtle.
Zatrzymujemysiępołowęblokudalejodmojegomieszkania,bowszystkie
miejscaprzednimsą
zajęte,Jakegasisamochód,aleniewychodzi.Patrzynamnie,ajasiędo
niegouśmiecham.Czujęjakbyśmybyliodseparowanizdalaodświata,w
jegociepłymsamochodzie,tylkonaszadwójka.
-Jesteśtakapiękna,gdysięuśmiechasz-mówiJake.
Naglepochylasię,bierzemojąszczękęwswojedłonieidelikatniecałuje
mniewusta.
Opieraswojeczołoomojeipatrzymiprostowoczy.Jestwnichjakiś
nieodczytalnywyrazimoje
sercezaczynabićszybciej,kiedypatrzymysięnasiebie,międzynamisą
zaledwiecentymetry.Niewiemczyjestemprzestraszona,czyjegobliskość
sprawia,żemojakrewpompujeszybciej.Niewiemcowtym
momencieczuję,niewiemczychcęsięprzybliżyćczyodsunąć.Towszystko
jesttakintensywneiszybkie.
Potrząsamgłowąinakoniecsięodsuwam.
-Cosięstało?-pyta,jegogłosjestcichy,delikatny.
Wypuszczampowietrze.
-Nic,towszystkojestpoprostudlamnienowe-aleuśmiechamsiędoniego
iontoodwzajemnia.
Jakeodprowadzamniedodrzwiimimotego,żezaczęliśmywieczór
pasjonującympocałunkiem,
kończysięonpocałunkiem,któryjestprawieniewinny,ocierającjego
delikatnymiustamilekkoomoje,uśmiechającsiętympięknymuśmiechemi
zostawiającmniewotwartychdrzwiach,rozczarowanąichcącąwięcej.Ale
zamiastrzucićsięnaniego,czegonigdybymniezrobiła,moimjedynym
wyjściemjest
uśmiechnąćsięipatrzećjakodchodzi.
28
Rozdział10
Następnegorankabudzęsięwcześnieżebypobiegać.Robięszybkotrzymile
wokółparku.Poranek
jestrześkiizimny,niebojestmieszaninążółci,pomarańczyidelikatnego
błękitu.
Wracamdodomuikiedymamotworzyćfrontowedrzwi,dostrzegam,że
zamekzostałnaprawiony.
Wkońcu!Chwila,czytoprzypadek,żeJakewkurzyłsięotoparędnitemu,a
terazjestonmagicznienaprawiony?
Wchodzędośrodkamyślącotymibioręszybkiprysznic,śpiewającrazemz
małymradiem,które
postawiłamnaumywalce.Suszęsię,kremujęinakładamuniformHiltonu.
Mamdzisiajwczesnązmianęipracujęwieczoremwkateringu.Jestimpreza
wjednymzeleganckichhotelówwmieścieizawszedobrzepłacą,więcnigdy
nieodmawiamtejpracy,jeślimijąoferują.
Szybkosuszęwłosyiukładamwniski,luźnykok.Trochęmaskary,błyszczyk
ijestemgotowado
wyjścia.Kiedychwytamtelefonzkuchennegoblatu,zauważam,żemam
wiadomośćodJake’a.Uśmiechamsięjużprzedprzeczytaniemjej.
Spędziłemwczorajwieczoremztobąświetnieczas.Codzisiajrobisz?
Szczerzęsięiszybkoodpisuję.
Teżspędziłambardzodobrzeczas.:)Pracujęwobupracach.Będępóźnow
domu.
Chwytamkurtkęiwychodzę.Kiedyprzechodzęprzezfrontowedrzwi,
przypominamisięnowo
naprawionyzamekiszybkopiszęwiadomość.
Atakpozatym,wieszcośonaprawionymzamkuwmoimbudynku??
Siadamwautobusie,aminutępóźniejmójtelefonbrzęczy.
Mogłemzadzwonićizagrozićtwojemuwłaścicielowikamiennicysądemjeśli
nienaprawifrontowych
drzwi.Dobrze,żesiępospieszył.Zawszepowinnaśsięczućbezpieczna.
Czytamjegowiadomośćwielokrotnie,amojesercesięrozgrzewa.Cholera.
Lubięgo.Czytosię
dobrzeskończy?Najwyraźniejniejestwmojejlidze.Nicwnimniemasensu
iwszystkowydajesiękrzyczećryzykiem.Alewydajesięmnieteżlubić,i
powiedział,żeczujetąsamąelektrycznośćmiędzynami,którączujęija.
WyluzujEvie,byłaśnajednejrandce.Aterazwłaśniewprowadziłamsięw
kwaśnyhumor.
Wreszcieodpisuję.
Cóż,dzięki.Doceniamto.
Mijaparęminut,anastępnie:
Dlaciebiewszystko.Zmierzamnaspotkanie.Miłegodnia/nocywpracy.
Mogędociebiejutro
zadzwonić?
Wzdycham.
Cojeślipowiemnie?
Itakzadzwonię.;)Miłegodnia,Evie.
Znowusięuśmiechamiwrzucamtelefondotorebki.Niezamierzamtego
wyolbrzymiać.Totalnie
zamierzamtowyolbrzymiać.Alenieteraz.Terazjestemprawiewpracyi
mamdzisiajdwiepodrząd.Skupsię,Evie.ZakończyłamzmianęwHiltoniei
wskoczyłamdoautobusu,mającdużoczasunawzięcieszybkiegoprysznica
(pocomyćznowuwłosy,skorobędęwchodzićiwychodzićkuchniiskończę
pachnącjakjedzenieitak?)ipołożeniesięnagodzinęnadrzemkę.Dzisiaj
wrócępóźno,więcchciałabymmiećconajmniejgodzinęsnu,skoroto
możliwe.
Zakładamparębłękitnychspodniodpiżamy,zróżowymibabeczkaminanich
ibiałytopiudajęsię
dokuchni,żebyzrobićkanapkęnakolację.Składamrazemkanapkęz
indykiem,seremisałatą,bioręjabłkoijemstojącwkąciekuchni.
Potemidędołóżka,ustawiamalarmnaszóstąikładęsię.Zasypiammyśląco
Jake’u.
Mójalarmdzwoniiwyciągamsięzłóżka.Czujęjakbymmogłaspaćprzez
resztęnocy.Alenarazie
musiwystarczyćgodzina.Zakładamuniformkateringowy,paręczarnych
spodniibiałązapinanąkoszulę,którawyprasowanawisiaławszafie.
Składamstaranniefartuchiwkładamdomojejtorebki.
29
Przeczesujęwłosyiukładamjewniskikok,którymiałamwcześniej.Myję
twarz,szczotkujęzębyinakładamminimalnąilośćmakijażu,aleużywam
trochęciemniejszejszminki.Przecieżtojestwieczoroweprzyjęcie,więc
mimotego,żetampracuję,toitakmyślę,żemogętrochęprzystroićtwarz.
Przyjęciezaczynasiędopierooósmej,alemojaszefowa,Tina,lubikiedy
wcześnieprzychodzimybypomócnapełniaćtace.Wychodzęrównooszóstej
piętnaście,mającdużoczasubyprzyjechaćautobusemdomiasta.Będęmiała
podwózkęodjednegozinnychserwujących,poprzyjęciu.
Wchodzęprzeztylnedrzwihoteluwktórymodbywasięprzyjęcie,zmierzam
dopokoju
bankietowego,podrugiejstroniekuchni.
-Evie!-słyszęjakktośkrzyczymojeimięiodrazusięszerokouśmiecham.
Poznałabymgłos
Landon’awszędzie.Patrzęwgóręirzeczywiścietamjest,szybkozmierzado
mnieprzezpokójbankietowy,zarzucającbiodramiimachającrękami.
Landonjestprzezabawnym,krzykliwymgejemikochamgona
śmierć.Podnosimnieiobracakrzycząc.-Boże,tęskniłemzatobą!Minęło
ZBYTdużoczasu,fantazyjnabuźko!Telefonniejestżadnymzamiennikiem.
Jakdodiabłasięmasz?
Śmiejęsięgłośno,kiedystawiamnienaziemię.
-Hej,totyjesteśtym,którymnieopuścił-żartuję.Alepotempatrzęnaniego
poważniekiedy
zaczynamyiśćdokuchni.-Jaktwojamama?
-Zostawiłemjąnarzekającązaciekleotymjaktokobieta,któraprzyszła
wysprzątaćdomkiedyonależaławszpitalu,zrobiłakiepskąpracę.Myślę,że
bezpieczniemogępowiedzieć,żezniąpoprostuwszystkowporządku.
LandonmusiałwyjechaćdoswojegorodzinnegodomuwMissouri,żeby
pomóc,kiedystwardnienie
rozsianejegomamyumieściłojąwszpitalu,dwamiesiącetemu.Jest
jedynymdzieckiemjegomamyisąstrasznieblisko,onaakceptujego
kompletnieiniemanicczegoonbydlaniejniezrobił.Topięknarzecz.
-Wspanialetosłyszeć,Lan-mówię.Patrzęnaniegoiuśmiechamsię,
ogarniającjegowygląd
blondyna.
-Acoporabiałamojamałafantazyjnabuźka,kiedymnieniebyło?-pyta,
otwierającpodwójne
drzwidomasywnejkuchni.
-Oh,wiesz,trochętego,trochętamtego.Pracuję,czytam,biegam,fascynuję
siępewnymnaprawdę
gorącymkolesiem-zaczynamodchodzić,wiedząc,żezostanęprzyciągnięta.
Jestemprzyciągana.
-Co?-piszczy,aniktniepiszczytakjakLandon.Wszyscypracującyw
kuchnipatrząnanas,
przewracającoczamiiwracajądoswoichczynności.
Chwytamojeramięiprowadzimniedomałegobiurkawrogu,gdziejest
tablicapodpisów.Szybko
wpisujęmojenazwiskoiodwracamsiędoLandon’amówiąc:
-Taknaprawdętojesttrochęszybko.Ja,uh,wbiegałamczasaminaniegoion
jestznajomym
znajomegoicóż,poszliśmynajednąnaprawdęświetnąrandkęionjest
kompletniegorącyitowkażdymcalu.Alemampoprostutouczuciew
żołądku,wiesz?-marszczębrwi.-Czekaj,cholera,niepowinnamtego
mówićgłośno,prawda?Terazzapeszam.
Landonsłuchamnieuważnieiprzezminutęjestcicho,ajakprzestajęmówić,
majedenpalecna
swoichustach,jegoudasięprzesuwająipatrzynamniezamyślony.Wkońcu
mówi:
-Słuchaj,fantazyjnabuźko.Znamcięprzezprawieczterylataiwciągutego
całegoczasu,nigdyniesłyszałemżebyśnawetwspomniałaojakimśfacecie.
Albodziewczynie,toteżbymprzyjął-śmiejęsię.-
Więc.-Onmówidalej.-Tojestwielkimoment.Tojestogromne.Towłaśnie
polepszyłomójwieczór.Wiem,żeniejesttodlaciebiełatwe.-Patrzyna
mniesmutno.-Iwiem,żemaszdotegodobrepowody.Aleczytosięwcoś
obróciczynie,przysięgamci,Evie,jestemzadowolonywiedząc,żestarasz
sięzaryzykować.
Boże,naprawdękochamLandon’a.
-Dzięki,Lan-mówię,lekkozawstydzona.
-Apozatym,mówienieoczymśgłośnoniezapeszatemu,bobymciągle
krzyczałjaktopączkiidąmiprostowtyłek.Cholera,jestemuzależnionyod
KrispyKreme.Niemogęsiętrzymaćodnichzdaleka.
Śmiejęsięgłośno.
UśmiechasiętymswoimwielkimLandon’owymuśmiechemimówi:
-Równieżnauczyłemsięczegoś,kiedywróciłemdodomu.Najwidoczniej
jestemstereotypem.
Wyglądamnazmieszaną.
-Comasznamyślimówiąc,żejesteśstereotypem?-pytam.
30
-Wiesz,stereotyp…szefuprawiasekszsekretarką,stereotyp!
-Taa,wiemcotojeststereotyp,comasznamyślimówiąc,żetyjednym
jesteś?
-Oh,racja.Cóż,spędziłemdużoczasuwdomumojejmamykiedyspała,a
onaczytałatewszystkie
romantycznepowieści.Więcprzeczytałemkilkaiewidentnie,tojestcoś,
pięknadziewczynaznajlepszymprzyjacielemgejem.Tojeststereotyp.
Jestemstereotypem.
Wybuchamśmiechem.
-Ah,okej,cóż,todziała.Zgaduję,żeprzezmojeniespotykanepiękno,mogę
przebywaćtylkowokół
facetów,którzyniebędąmniemolestować.Jesteśmoimjedynymwyborem-
mrugamdoniego,klepiącgowtyłek.
Landonteżsięśmieje,piszcząc,gdygoklepię.
Godzinępóźniej,kuchniajestzapełniona.Tina,naszaszefowa,naprawdę
miłakobietakoło
pięćdziesiątki,zgłowąpełnąmocnokręconychblondlokówiświetnym
śmiechem,powitałanasipomagazapełnićtace.Posiadafirmękateringowąi
jestświetnąszefową,pomocnąisprawiedliwą,ześwietnympoczuciem
humoru.
Idędodrzwisalibalowej,oferującprzekąskidlagości,kobietysąwdługich,
pięknychsukniach,
mężczyźniwsmokingach.Toprzyjęciejestwydanebytrochępodnieść
świadomośćludziodnośnieautyzmu,więcnicniemogęporadzićnasłabość,
jakąodczuwamdouczestnikówtegoprzyjęcia.Szerokosię
uśmiechamoferującprzekąskiTiny,poruszającsiępopomieszczeniuod
gościadogościa.
Byłamjużwokółpomieszczeniaztrzematackamiiwracamdokuchniby
napełnićkolejną.
Landonjestkołomnie,napełniającwłasnątacę.
-Dziewczyno,zauważyłaśtociachowodległymkońcubaru?Poważne
topnięciezakażdymrazem
jaknaniegozerknę.Prawdziwahistoria.
Śmiejęsię.
-Chybajeszczetamniezaszłam.Ciąglerozdajęjedzenienaśrodkusali.
Jednaktymrazemzacznęodtamtejstrony-mrugamdoniego,aonsię
szczerzy.
Idęnaparkietizmierzamwstronębaru,żebymmogłazdaćraportpóźniejdla
Landon’a.Zatrzymuję
sięprzymałejgrupie,uśmiechającsięjakoferujęimprzekąskiitrzymamdla
nichtacę.Jestwypełnionamałymiwafelkami,każdymanasobietrochę
czarnegokawioru.Wyglądatodlamnieokropnie,aleciludzieoczyszczają
mojątacę,więccojawiem?
Kiedyodchodzęodnich,widzęmężczyznęoktórymmusiałmówićLandon.
Jestodwróconydomnie
plecami,alenawetztejodległościmogępowiedzieć,żejestprzystojny.
Szerokieramiona,wąskataliaiświetnytyłek.Jednaktrochęszkoda
Landon’a,bojakaśblondynkawczerwonejsuknijestprzyczepionadojego
ramienia.Podchodzębliżej,aparasiędomnieodwraca,ajasłyszalnie
wciągampowietrze.ToJake.Ohnie!
Jasnacholera!Cholera!Cholera!
Mojeserceopadadostópistojęsztywnoprzezminutę,rozważającopcjedo
ucieczki.Zapóźno,Jakejużmniedostrzegłiprzezchwilęjegooczysą
zaskoczone,apotemwypełniająsiętymniesamowitymciepłemiuśmiecha
siędomniejakbymbyłajegostarą,dobrąznajomą,którejniewidziałprzez
wieki.
Boże!Jestemtakąidiotką.Zamykamoczynachwilęistaramsięodzyskać
siły,strzelającwniegouśmiechem,którymamnadzieję,żewyglądatak
sztuczniejakjagoczuję.
-Evie-mówi,uwalniającsięodkobietyiidziewmojąstronę,zwyrazem
niepokojunajegotwarzy.-
Niewiedziałem,żetubędziesz.-Jegooczysąrozszerzoneiprzyklejonedo
mnie.
Boże,jestwspaniały.
Jestrównieżgraczem,kłamliwydupek.
Nimmogęwydobyćjakiekolwieksłowo,czerwonasukienkaidziezanim,
mówiąc:
-Jakey,znaszją?-imuszętopowiedzieć,onapowiedziałatopijana.
Jakey?Cholera!Cholera!Cholera!
Zerkamnaczerwonąsukienkęitossie,żepomimotego,żejestpijana,nie
mogęzaprzeczyć,żejestolśniewająca.Jejsukienkawyglądajakby
kosztowaławięcejniżmojacałagarderoba,wliczającmojebutyikurtki.
PotempatrzęnaJake’aiszepczęgłupio:
-Hej-Boże,jestemtakąidiotką!
Jakezaciskaszczękę,imimotego,żemówidoczerwonejsukienki,jegooczy
dalejsąprzykutedo
31
mnie.
-Tak,znamją.ToEvieCruise-pojakimśczasiekiwagłowąnaczerwoną
sukienkęimówi.-ToGwenParker.
MojeoczywracajądoGweniszepczę:
-Hej-Iznowu,głupioszepczę.
Gwenkrzyżujeręcenajejdużych,sztuczniewyglądającychpiersiachimówi:
-NiepotrzebujęprzedstawianiaJakey,byłamtylkozdziwiona,żejąznasz-
potemznowułapieramięJake’aipiorunujemniewzrokiem.
Jakebierzegłębokiwdech,jegoszczękaznowusięzaciskainiewyglądaon
nazadowolonego.
TerazsiętrzęsęimuszęuciecdalekoodJake’aiGwen.Daleko,czylimamna
myślinaprzykład,
Meksyk.
-Racja-mówię.-Cóż,miłegowieczoru.-Zaczynamsięodnichodwracać,
aleprzezto,żesiętrzęsę,mojatacasięprzesuwaijedenzwafelkówzsuwa
sięnakrawędźnimmogętozauważyćiwafelpełnydużejilościczarnego
kawioruspadagłośnonapiękne,srebrne,wiązanesandałyGwen.
Przezsekundęniktniewydajedźwięku,ajajestemzmrożonajakwhorrorze.
Potem,Gwenpiszczy:
-OmójBoże!Wiesziletebutykosztowały?Nie,oczywiście,żeniewiesz!
Tosąbutyza1400
dolarów!
IomójBoże,jestemzamrożona,alenotuję,żenawetniewiedziałam,żebuty
za1400dolarów
istniejąiwmojejopini,mojacałagarderobaniedorównujeanitrochę
kosztowijejstroju.
Landonzjawiasięprzynasniewiadomoskądizabieramitacęzrąk,
umieszczającswojątwarzna
krótkąchwilębliskomojej,jegooczysąszerokieimówiledworuszając
ustami:
-Wszystkowporządku,fantazyjnabuźko?
Kiwamlekkodoniego,apotemodwracamsiędoGwen,któraużywa
serwetkistarającsięzmyć
kawiorzbuta,przeklinającpodnosem.
-Bardzoprzepraszam-mówię.-Proszę,pozwólmipomóccitowyczyścić.
Jeślipójdzieszzemnądodamskiejłazienki,będęmogłaużyćczyszczącej
ściereczki.Założęsię,żeodrazutozejdzie.
Zerkanamniegniewnie,alezaczynawstawaćimówi:
-Dobra!
Jakestoitamobserwującwszystko,jegoszczękasięzaciskaijeślidalejtak
pójdzie,będzie
potrzebowałochraniaczanabuzię,bozaburzeniestawówskroniowo-
żuchwowychtonieżart.
Landonznowusięzjawia,oferującdlaJake’aszklankęszampanaztacy,aja
prowadzęGwendo
łazienki.Kiedyjużtamjesteśmy,mówiężebyusiadłanakrześle,aona
zdejmujebutaipodajemigoznachmurzonąminą.Otwierammałypakiecikz
gościnnegokoszaiszybkoczyszczębuta.OferujęrównieżdlaGwen
chusteczkęnawilżającążebymogławyczyścićczubekstopy.
Kiedyskończyłam,podajęjejbutaimówię:
-Jaknowy!Naprawdębardzo,bardzoprzepraszam.Mamnadzieję,żenie
zniszczyłamciwieczoru-
jestempoprostumiła.Taknaprawdęmamnadzieję,żebardzojej
zniszczyłamwieczór,botouczuciejestobustronne.
Ignorujemójkomentarz,nakładabutaiidziedozlewużebyumyćręce,aja
myjeręcewsąsiednim
zlewie.
-Wiesz-mówiwkońcu.-Jakekochaczynićdobro.Widzęterazdlaczego
przyjaźnisięzkimśtakimjakty.
Suszyręceiodwracasię.
-Tonaprawdęsłodkie.Aleniemyślsobieniewiadomoco,okej?Podkoniec
dniabędziewmoim
łóżkuitojabędęznimuprawiaćseks.
Potym,przechodziobokmnie,popychającmnietrochęwbokiwychodzi
przezdrzwi.Niebędę
płakać.Niebędępłakać.
CholeraLeo,dlaczegogowysłałeś?Totalniesobiezemnąpograł.Całete
gadanieteżtoczujesz,Eviealbojesteśtakaniesamowita,EvieiBoże!Onma
dziewczynę!Atamyślsprawia,żechcępłakać,więcwyłączamtoi
wychodzęzłazienki.
Zmierzamdokuchni.Landontamjesticiągniemnienastronęszepcząc:
32
-JasnaCHOLERAEvie,toON,prawda?Jakon,on.JasnaCHOLERA,on
chodziłtamizpowrotempotymjakposzłaśdołazienkizDziwkarską
Barbie.Kochanie,wyrazjegotwarzybyłtragiczny.COsiędzieje?
Westchnęłam,kiedywzięłamgozarękęipociągnęłamdokątaztackami.
-Oczywiście,Landon.Onmadziewczynę.Pewniezesrałsięzestrachu,że
obydwojedowiedzieliśmysięjakimjestpalantem.Najwyraźniejjestemtylko
idiotką,któraomdlałanapunkciefacetapojednejrandceiparusłodkich
słówkach.Kiedytaknaprawdę,ontylko…Nawetniewiemcoonrobił!
Właśniedlategojaniepotrzebujęczegośtakiego.Boże,tobyłoponiżające!
Patrzynamniesmutnoiściskamojąrękę.
-Evie,pamiętajcowcześniejpowiedziałem.Nieważnejaktosięskończy,
jestemzajebiście
podekscytowany,żesiętampozbierałaś.Słyszyszmniefantazyjnabuźko?-
bierzemojątwarzwswojedłonie,patrzynamnieprzezminutęiszepcze.-
Boże,jesteśzajebiściepiękna.Nicdziwnego,żeDiabełwCzerwonymrzucał
wciebiepiorunami.
UśmiechamsięszczerzedoLandon’a,boonjestseriotakisłodkiirównież
ściskamjegodłoń.
-Hej,myślisz,żewszystkimbędziepasowałojakterazpokręcęsiętutaj
zamiastpracowaćnasali?
-Taa,myślę,żenikomutoniebędzieprzeszkadzać.Plus,godzinakoktajli
prawiedobiegłakońca.
Zarazbędzieserwowanakolacja.Zastanawiamniedlaczegoktokolwiekchce
jeśćkolacjęodziewiątejwieczorem,alezgaduję,żejeślijesteśtakim
rodzajemczłowieka,któregostaćnabutyza1400dolarów,możeszustawiać
własnereguły.
-OmójBoże!Słyszałeśto?-mówięzniedowierzaniem,napełniająctacę
pyszniewyglądającymciastem.-Słyszałem,alekochanie,widziałem
ładniejszesandałynawyprzedażywostatnimtygodniu,kosztowały29
dolarów.Chciałemkupić,aleniebyłomojegorozmiaru.
Wybuchamśmiechem,aLandonmrugadomnieiidziedodrzwi.
Spędzamresztęwieczoruwkuchni,zapełniająctacekolacją,dlainnych
serwujących.
Nakładamwłaśniedesery,kiedyTinasięzjawiaimówi:
-Evie,słońce!Słyszałam,żeupuściłaśkawiornastopęwysokiejblondynkiw
czerwonym!
Zastygam.Ohnie.OdwracamsiępowolidoTinyikulęsię.
-TakTina,aletobyłtylkowypadek.Wyczyściłamtodlaniej.
-Kochanie-kontynuuje,uśmiechającsięszeroko.-Czywyglądamna
zmartwioną?Onawygląda
straszniebanalnie.Przykromitylko,żeniezaliczyłaśobustóp.-Ściskamoje
ramięiodchodzi.
Boże,Tinajestwspaniała.
Kiedykolacjazostałapodana,włączniezkawą,możemyjużiść.Przyszła
ekipasprzątającaisąjużwszyscywkuchni.
Myjęręcewkuchennymzlewie,kiedyLandonwchodzi.Dostrzegam,że
lekkomarszczybrwikiedy
podchodzidomnie,więcmówię:
-Co?
-Cudnydałtodlamnieispytałczymogęcitoprzekazać.Powiedział,że
mamcipowiedzieć,żetosąjegonoweulubione.Imuszętopowiedzieć,
Evie,jestgorący,aledziwny-potempodajemimiętówkiirozpoznajejez
koszykawłazience.
Marszczębrew,patrzącnabiałeopakowaniemiętówekwmojejdłoni.Potem
odwracamjeinie
mogępowstrzymaćtego,żemojenachmurzenieprzeobrażasięwuśmiech.
Nadrugiejstroniemałego
opakowaniajestwydrukowaneNajlepszeMiętówkinaŚwiecie.
Wyrzucamjedośmieciiwracamdopracy.
33
Rozdział11
Evie12lat,Leo13lat
Leżęnadachu,przedoknemmojejsypialni,patrzącsięwczyste,letnieniebo.
Uwielbiampatrzećsięwgwiazdy,bosprawiają,żewierzęwto,żeniektóre
rzeczynatymświeciesąstałe.
Przeprowadziłamsiędotegodomuroktemuinawetmisiętupodoba.Moi
nowizastępczyrodzicemająnastutrójkę,alemamwłasnypokój,bosątu
siostry,którerazemdzieląjeden.Mojaprzestrzeńtomała,
przetransformowanapralnia,alemaokno,którewychodzinalekkouchyloną
częśćdachuiuwielbiamtuwychodzićileżećpodniebem.
Moizastępczyrodzicewyraźniesięnamiopiekujądlarachunkówjakiezato
dostają,aleniesązłośliwymiludźmi,poprostuniesąnamizainteresowani,
codlamniepasuje.Idealnie.
Małykamieńuderzawdachobokmnieiuśmiechamsię.ToznakLeo,żeidzie
nagórę.
Słyszęjakwspinasiępotreliażu,apotemczołgasiępodachuiopadaobok
mnie,półleżąc.Manasobieluźnespodenkiiodsłaniająonejegoguzkowate
kolana.
Patrzęnaniego,aonmarszczybrwi.
-CojestLeo?-pytam.
Jegotwarzstajesięzłakiedymówi:
-Cojatakiegozrobiłem,żeonmnietaknienawidziEvie,oprócz
ODDYCHANIA?
Przekręcamsiędoniego,zginającramięiopierającgłowęnadłoni.
-Leo…-zaczynam.
Aleonmiprzerywa,mówiąc:
-Wysłałmojegobratażebyżyłwtejpiekielnejdziurze,tylkopotobymnie
zranić.TuniechodziłonawetoSeth’a,chodziłooMNIE.Raniniewinnego,
małegochłopca,bonienawidzimnietakbardzo,żeniemyśli.
Mojeoczywypełniłysięłzami,bowiem,żemarację.Przeztedwalata,w
trakciektórychznamLeo,nauczyłamsię,żejegotatajestwcieleniemdiabła.
NajwiększymbłędemLeobyłoto,żejegomamazdradziłajegotatęizaszłaz
nimwciążę.AprzezpoważnygrzechLeo,przezbycieSTWORZONYM,misją
jegotatystałosięsprawienieżebyLeocierpiał.
DrugimbłędemLeobyłoto,żekochałswojegomłodszegobrataSeth’a,u
któregozdiagnozowano
ostrą,rozwijającąsięformęautyzmu.Przezto,żetataLeowiedział,żeLeo
kochaSeth’a,użyłgobyskrzywdzićLeo.Rzucałpuszkipopiwiewgłowę
Seth’a,pozwalałmutarzaćsięwswoichwłasnychodpadachprzezcałydzień,
kiedyLeobyłwszkole,niezdolnybysięnimzająćiciąglebyłbrutalnyw
stosunkudoSeth’ażebyodegraćsięnaLeo.Najbardziejchorączęściąbyło
to,żeSethbyłciałemikrwią,alewszystkocowidział
jegoojciectopionek,któregoużywałdoodegraniasięnaosobie,która
wpłynęłanajegogniewiupokorzenie.
-UmieściliSeth’awpaństwowymdomu-usłyszałamłzywjegogłosie,więc
przybliżyłamsię,
złączyłamswojeciałoznimiwzięłamjegodłońwswoją.-Tomiejscego
zabije.
PowodemdlaktóregoLeojestwopiecezastępczejjestto,żejegoojciecwybił
zniegopierdołypotymjakLeopróbowałudusićgoweśnie,boonzagroził,
żeodeśleSeth’a.Przyznałmisię,żeniebyłbywstanietegodokończyć,ale
byłtakwypełnionystrachemizłościąodnośnieodsyłaniaSeth’a,żechciał
obrócićgniewojcanasiebie.MówiłamdlaLeotysiącerazyjakijest
odważny,aleminiewierzy.
Wzdycha.
-Nieobchodzimnienawettocomisięstanie,poprostuniechcężebySethza
topłacił,ateraztorobi,bomojamamapodpisałapapieryżebygoodesłać,
wiedząc,żetobyłpomysłtegopalanta.Iwiem,żewbijanietegowemniebyło
dlanichszczęśliwąkorzyścią.
Niemówiętego,aleprawdajesttaka,żewrazzodejściemLeo,troszczeniesię
oSeth’ajestpewniedlanichzadużymobowiązkiem.Leo,przedtymjak
zostałwysłanydoopiekizastępczej,robiłwszystkodlategomałegochłopca,
odzmienianiamupieluchpobawieniesięznim,kąpaniegoikładzenie
każdejnocydo34
łóżka.
-Dzisiajwsądzie,tejskurwysynprzeszedłobokmnienakorytarzuiwyszeptał
“Seth’aNIEMA,chłopcze.Obyprzetrwał”.Potemsięroześmiałiodszedł.
Roześmiałsię,Evie!Amojamamaniejestlepsza.
Onazanimpobiegłajakbyzahipnotyzowałjąswojączarującąosobowością-
łzyspływająmupopoliczkach,ajaściskamjegorękęjakbytobyłamojalina
ratunkowa.
-Jedynympowodemdlaktóregopokazalisiędzisiajwsądziebyłoto,aby
marudzićdlasędziegootym,jakbardzociężkoimbyłobyćdobrymdla
zwyczajnegodzieckajakja,aopóźnionymdladrugiego.Możemyśleli,że
sędziemubędzietakichszkoda,żezafundujeimtropikalnewakacjeczycoś-
roześmiałsięsucho.
-Rzeczwtym,Evie,próbowałemtakbardzoobronićSeth’a,aleprawdajest
taka,żejestemtakspierdolony,żeniemogłemtemupodołać.Tendrańjest
dokładnienademną.Wszystkospieprzyłem.Robięcośbyzniszczyćkażdego
ktomniekocha.Ostateczniewszystkospieprzę,botakijestem.
Iwtedymiałamdosyć.
-Przestań-mówięlekko,alepotemmocniej.-Przestań!MyliszsięLeo.Inie
pozwolętejgłupiejwymówcesprawiać,żemyślisztakosobie.Jesteśodważny
isilnyiszlachetny.JesteśmoimLeo.
Leojestterazcicho,oddychającrównomiernie,alejegociałojestdalej
napięte.
-Opowiedzmihistorię,Evie-mówiwkońcu.
Bioręgłębokiwdechiprzybliżamsiędoniegojeszczebardziej.Jestletni
wieczórijestmiciepłoodnaszejbliskości,aleitaksięnieodsuwam.
Obojejesteśmycichoprzezparęminut,aleostatecznieprzesuwamsięna
plecyimówię:
-Pewnegorazubyłasobiepięknakobietaimimotego,żemiałatwarzanioła,
byłapustawśrodku.
Wmiejscugdziepowinnoznajdowaćsięjejserce,byławielkadziura.Przez
tenubytek,mógłzabiegaćoniąogripoślubiłago;byłtaksamobrzydkiw
środkujakinazewnątrz.
-Pewnegodniakobietapotrzebowałauciecodogra,bojegobrzydka
osobowośćibrzydkatwarz
stałysięczymśniedozniesienia,ijaksięokazało,nawetpuściludzienie
zniosątylebrzydoty.
-Wędrowałaiwędrowała,ażdotarładocichejłąkiipołożyłasięnaśrodku
tejłąki,wchłaniającspokójnocy.Czegoniewiedziałatoto,żeniedaleko
czyhaławielkabestia;masywnylew,zezłotągrzywąipotężnymrykiemstu
lwów.
-Kiedypiękna,alepustakobietależałanatympolu,bestiaprzybliżyłasiędo
niejcicho,akiedyonaotworzyłaoczyidostrzegłago,byłazaczarowana,bo
widokjegobyłczymśczegonigdyniewidziała.
Utrzymałkobietęwmiejscujedną,ogromnąłapą,alemimotego,kobietasię
niebała,byłajedynieciekawa.
Kiedyzaczęłoświtać,pięknośćsięobudziłaimyślała,żepoprzednianocbyła
tylkosnem.Alekobietateraznosiławsobiedziecko,syna.Atenpiękny
chłopiecposiadałdaryodoburodziców,pięknomatkiiserceojca,sercelwa.
Obojejesteśmyprzezchwilęcicho.
PotemLeoprzekręcasięwmojąstronęipatrzynamniezogniemwoczach.
-Kochamcię,Evie-szepcze.
-Teżciękocham,mójLeo-równieżdoniegoszepczę.
35
Rozdział12
Landonodwozimniedodomu.Pytamnieparęrazy,czychcępójśćna
późnegodrinka,aletak
naprawdę,chcętylkowczołgaćsiędołóżkaiodciąćodświata.
NiewidziałamJake’aodincydentuzkawiorem,aletakbyłodlamnielepiej.
Obserwowaniegoz
Gwenbyłobydlamniebardziejbolesneiponiżające.
KiedyLandonmniepodrzucapoddom,przytulamnieimówiżebymjutro
zadzwoniła.
-Mamdużowarstwkurzuwcałymmieszkaniuimuszęzrobićpranie,ale
jeślipotrzebujesz
towarzystwa,rzucęwszystkowuderzeniuserca-uśmiechasiędomniei
odwzajemniamuśmiech.-Kochamciędziewczyno.-Mówicicho.
-Kochamcię,Lan-mówiękiedywysiadam.
Otwieramfrontowedrzwibudynkuioczywiściemójumysłidzieprostodo
Jake’a.Myślenieotym,co
oniGwenwtejchwilirobią,sprawia,żesięwzdrygam.
Wchodzędomieszkania,anastępniebioręszybkiprysznic.Potemszoruję
zęby,nakładamstarą
koszulkęiparęspodenekiwskakujędołóżka.
Powinnamwiedzieć,żemężczyznatakijakJakeMadsen,którymożemieć
każdądziewczynęjaką
tylkozapragnie,niewybierzetakiejdziewczynyjakja.
Ściskammojąpoduszkęiwkońcupozwalamsobienapłacz.
***************
Budzęsięwcześnieranoiznowumuszęwyciągnąćsięzłóżka.Biorę
prysznic,nakładamuniform
Hiltonaisuszęwłosyprzedspięciemichwkucyk.Nakładamminimalną
warstwęmakijażuiopuszczam
mieszkaniebyzłapaćautobus.
Mojazmianamijaszybko,jakzwykle,idopołudniamójhumorsiępolepszył.
Byłowporządku,
jeszczezanimJakeMadsenwtrąciłsięwmojeżycieibędziewporządkupo
tym.Przeszłamprzezgorszerzeczy,owielegorsze.
Wychodzęprzezdrzwidlapracownikówiidęobokbloku,doprzystanku
autobusowego,kiedy
ciemnoszareBMWzatrzymujesiękołomnie.Patrzęwtąstronęijesttam
Jake,uśmiechającsiędomnieipochylającsięnadsiedzeniempasażera.
-Chceszpodwózki,maładziewczynko?-pyta,unoszącbrwi.
-Śmieszne.Nie,Jake.Wystarczymiautobus-dalejidę.
-Evie,musimyporozmawiać-mówi,alejadalejidę.
Jestnaćpany?
-Nie,Jake,niemusimy-mówiębezpatrzeniawjegokierunkuiprzezto,że
potejstronieulicysązaparkowanesamochody,Jakemusiałbyzatrzymaćsięi
wyjśćzsamochodu,żebydalejdomniemówić.Cowłaśnierobi.Cholera.
Siadamnaprzystanku,aJakepodchodzidomnie.
-Evie-marszczybrwi.-Posłuchaj,Evie,poprzedniwieczórniebyłtym,
czymmyślisz,żebył.
-Jake-przerywammudalszewyjaśnienia.-Tobyłdługidzień.Naprawdę
proszęcię,żebyśtopo
prostuzostawiłokej?Powinieneśmipowiedzieć,żemaszdziewczynę.Nie
zrobiłeśtego.Tokoniec.Odejdź.-
potymodwracamsię.Autobusnadjeżdża.
-Gwenniejestmojądziewczyną,Evie.Mamnadzieję,żelepiejomnie
myślisz,poczasie,który
razemspędziliśmy.
Okej,dziewczyna,przyjaciółkadopieprzenia,cokolwiek.Naprawdęmnieto
nieobchodzi.
-Jake,znowu,odejdź.
-Niezrobiętego,Evie-mówicichozamną.
Aterazjestempoprostuzła.Jestemtakcholerniezmęczonaipoprostuzła.
Spędziłamdzieńsprzątającpobałaganiarzach,którzymyślą,żemogąbyć
obrzydliwijaktylkochcą,boktośniżejodnich36
będzietam,bysprzątnąćichbałagan,ajajestempoprostutak.Cholernie.
Zmęczona.Jedyniefakt,żeJakeMadsenrzuciłcieńnamojedrzwi,nagle
sprawił,żekipię.WszystkobyłoWPORZĄDKU!Ateraz,otoon,wswojej
głupiejBeemce,wswoimgłupimgarniturze,zjegogłupią
dziewczyną/przyjaciółkądopieprzenia,cokolwiek,wjejbutachza1400
dolarów!Iczego,dodiabła,onodemniedokładniechce?Borzeczwtym,że
skończyłamzzastanawianiemsię.SkończyłamzJake’mMadsenem.
Wstajęijestemdokładnieprzedjegotwarzą,bonaglejestemwściekła.
-Wskazówka,Jake-syczę.-Nieznaszmnie.Myślisz,żeznasz,alenie
znasz.Myślisz,żewieszjakimjestemczłowiekiem,aleniemaszpojęcia.
Więcniemusisztegorobić.Niemusiszwkółkowtrącaćsięwmojeżycie,a
potemmyśleć,żebędęwdzięcznazauświetnieniemojegożyciatwoją
obecnością.Poostatnimwieczorze,myślę,żetobardzowyraźne,żeniema
powodużebyśtubył.Więcpytamcięznowu,czymożemyodbyćtąrozmowę
innymrazem,jaknaprzykład,nigdy?
Staramsięodwrócić,alezostajęszybkozatrzymana,boJakechwytamoją
rękęiprzyciągamnie.Niemaminnegowyjścia,jaktylkoodwrócićsię
znowudoniego,akiedytorobię,jestnatychmiastowaiekstremalna
intensywnośćwjegooczach.Przyciągamniedosiebiebliskoiburczy,w
większościdosiebie:
-Niemiałemzamiarurobićtegonaroguulicy,aletaupartadziewczynamnie
dotegozmusza-
potemwzdycha,ajapatrzęsięnaniegoszerokimioczami,boszczerze,toco
innegomogęzrobić,bezwyprawianiadużejsceny.Iczywspomniałam,że
jestemzmęczona?
Onkontynuuje:
-Myślisz,żeciebienieznam,Evie?Powiemci,cootobiewiem.Wtygodniu,
wktórymzatobą
chodziłem,wiem,żewzięłaśprzeklętyAUTOBUSdodomustarszego
mężczyzny,bypodrzucićmuciastka.
Przezchwilęjestemzdumionaikręcęgłowąwzmieszaniu.
-PanCooper?-marszczębrwi.-Mieszkaobokdomu,wktórymmieszkałam
przezczterylata.
Zawszebyłdlamniemiły.Jestwdowcem.Samotny.Naprawdęlubimoje
czekoladoweciasteczka.
-Tobyładwugodzinnapodróżautobusem,Evie-mówiłagodnie.
Bioręgłębokiwdech.
-Jake,jestempewna,żeocośchodzi,ale…
-Facetnakorytarzumiałzamiarmniezabić,nimmógłbymchociażpomyśleć
tylkoosprawianiu,byś
czułasięniekomfortowo.
-Maurice?-mówię,aterazmojatwarzjestcałazmarszczona,bociągle
jestemzmieszana.-Jest
naprawdęopiekuńczymfacetem.
-Jakfacetzpoprzedniegowieczoru,którypraktycznieroztopiłmnie
wściekłymilaserami,
pochodzącymizjegooczu,potym,jakpomyślał,żeokazałemcibrak
szacunkuwmiejscupublicznym?-Jakepyta,znowułagodnie.
-Landon?-mówię.-Jestjednymzmoichnajlepszychprzyjaciół,on…
-Evie,myślę,żeniełapieszcomówię,więcprzedstawiętodlaciebie,
kochanie.
Kochanie?Czyonwłaśnienazwałmniekochaniem?
-Mówisz‘proszę’i‘dziękuję’dowszystkich,Evie.Prawiewpadłaśnacocker
spaniela,którybył
wyprowadzanyprzezwłaścicielaiodskakującodniego,powiedziałaś
‘przepraszam’.Powiedziałaś
‘przepraszam’dopsa,Evie.Izałożęsię,żeniemyślałaśotymdwarazy.Ato
dlatego,żetwojemanierysątakgłębokowtobiezakorzenione,jakdruga
natura.Iztegocowiemotwojejprzeszłości,zgaduję,żeniktciętegokurwa
nienauczył.TopoprostucałaEvie.
Jestemoniemiała,gapiącsięnaniegowoszołomieniu,bodokładniebrakmi
słów.
-Wiemotobieto,żeludzie,którzysąwystarczającymiszczęściarzami,by
miećtwojezaufanieiprzyjaźń,wyraźniewstawilibysięzaciebiekażdym
calemichżycia,atodlatego,żedałaśimciebie,aoniwiedzą,żekiedyciebie
mają,mająwchujszczęścia.
-I,Evie,kiedyodchodziszodludzi,nawetnieznajomych,musiszwiedzieć,
żeichoczyzatobą
podążają.Ipowiemcidlaczego,bosamtopoczułem.Todlatego,żeniechcą
patrzećjakświatło,którymjestEvie,światło,którejesttobą,odchodziod
nich.Chcąwidziećjakidziedonichizostajeznimi.
-Uh…-zaczynam.
-Więcmożeiniewiemjakijesttwójulubionyposiłek,możenawetniewiem
kiedysątwoje
urodziny.Aletocowiem,topiękno,iEvie,tocowiem,pozwalamiwiedzieć,
żechcęwiedziećwięcej.
Przestajeterazmówićipatrzymysięwswojeoczy,naśrodkuchodnika,na
publicznymprzystanku,i37
oilewiem,obojestoimynaksiężycu.
-Um,Jake-mówię.
-Co,Evie?
-Przegapiłamautobus.Będępotrzebowałapodwózki.
Patrzynamnieprzezminutę,apotemjegowspaniałatwarzprzeobrażasięw
wielki,szeroki
uśmiech.Oh,wow.
Niemówimynicdosiebie,kiedyprowadzimniedosamochodu.Otwiera
drzwipasażeraiwsiadam
dośrodka.
Jakeobchodzisamochódiwślizgujesięnaswojesiedzenie,zgracją.
Wyjeżdżamy,aJakepatrzynamnie,mówiąc:
-Chcężebyśmniewysłuchała,odnośniepoprzedniegowieczoru.
Przygryzamwnętrzepoliczka,zdajęsobieztegosprawę,przestajęizerkam
nerwowonaniegojak
kontynuuje:
-OjciecGwenjestdyrektoremfinansowymwfirmiemojegoojca.Akiedy
mówię‘firmiemojeojca’,
taknaprawdęmamnamyśli‘mojejfirmie’,boteraztymjestijestto
nawiązaniedotego,żemójmózgnadaldziała.
Jestcichoprzezsekundę,apotemmówi:
-Wkażdymrazie,długojużznamGwenijejojcaiprzeztelataspędziłemz
Gwentrochęczasutuitam,jednakzawszedawałemjejdozrozumienia,że
niejestemzainteresowanyczymświęcejniżmieliśmy,atocomieliśmyto
bardzomało.Gwendaładozrozumienia,żebyłazainteresowanaczymś
więcej,aGwendorastaławierząc,żemauprawnieniadozdobywaniatego
czegochceiewentualnie,jeślipomarudzi
wystarczająco,dostanieto.
-Kiedysiętuprzeprowadziłem,starałemsiębyćdlaniejprzyjacielem,bo
pomijającfakt,żeGwenjestpowierzchownąsuką,przezlatatraktowałemją
bezszacunkuitrochęprzezto,żekorzyściąpieprzeniaGwenbyłopieprzenie
mojegoojca,którybyłzawstydzonymoimtraktowaniemcórkijegokolegi-
jestcichoprzezsekundę,marszcząclekkobrwiizastanawiamsięoczym
myśli,alepozostajęcicho.
-MiałemzaaranżowanetoprzyjęciezGwenmiesiącetemuiniemogłemsię
ztegowycofać.To
dlatego,żetojestdlamnieważneiniemyślałem,żeledwoujdęzżyciem
przyprowadzającGwen.Trzysekundywśrodkuizdałemsobiesprawęz
tego,żetobyłbłąd,jeszczezanimciebietamzobaczyłem.
Niechcęczućsatysfakcji,aleczuję.Boże,czuję.Alepotemmarszczębrwi.
-Gwensprawiła,żebrzmiałototak,jakbyrzeczyztobąbyłybardzo
poważne-mówię,patrzącprostoprzedsiebie.
-Todlatego,żeGwenwidziałasposób,wjakinaciebiepatrzyłem,widziała
twojepiękno,izrobiłatocomyślała,żeutrzymaciebiezdalaodemnie.
-Wiem,żeGwensprawiła,żepoczułaśsięgorsza,botojestcoścoGwen
robi,ale,Evie,mogłabyśmiećnasobieworek,byćcaławbłocie,amiałabyś
więcejklasywmałympalcuniżGwenmawjejcałym,zaprojektowanym
ciele.IGwenotymwie.Inienawidzitego.Idlategosprawiła,żepoczułaśsię
wtensposób.
-Zabijałomnieuczucie,byniewpaśćdotejkuchni,przyszpilićcięiwyjaśnić
całąsytuację,alepracowałaśiniechciałempogarszaćdlaciebierzeczy.
Myślęotym,jakczułamsiępowyjściuGwenzłazienki,jakponiżonabyłam.
Myślęotym,jakJake
sprawił,żeczułamsięzsiebiedumna,zatojakciężkopracuję,byzająćsię
sobą,alewtymmomencie,czułamsiępełnawstydu,nietylkoprzeztoco
zrobiłam,aleprzeztokimbyłam.Itenpochłaniającywstydjesttakimsamym
uczuciem,zktórymżyłamprzezwiększośćdzieciństwa.Potempatrzęwdół,
namój
uniformiznoszonebuty,potemspoglądamnaluksusowewnętrzesamochodu
Jake’a.
-Jake-zaczynam.-Mogęniebyć…
AleJakezatrzymujesięwmiejscuparkingowym,przedmoimbudynkiem,
gasisamochódidostaję
całejegopięknokiedyodwracasięwmojąstronę.
-Nie,Evie.Cokolwiekchceszpowiedzieć,rozważczyidzietowkierunku
odnośniewszystkiego,co
powiedziałemtobiewciąguostatnichtrzydziestuminut,ijeśliidzie,po
prostutowyrzuć,okej?
Patrzęsięnaniegoprzezminutę,potemzamykamustaimówię:
38
-Okej.
Uśmiechasięszerokodomnie.
-Dobraodpowiedź.
Potemobchodzisamochód,otwierającmidrzwiimówi:
-Przyjadępociebieoszóstejtrzydzieścidzisiajwieczoremizrobięci
kolację.Jeszsteki?
-Tak-szepczę.
-Pracujeszjutro?
-Nie,dzieńwolny.
Odprowadzamniedozewnętrznychdrzwiidlatego,żestojętamisięna
niegogapię,nieruszając
się,bierzemojekluczezrękiiotwieradrzwi,apotemlekkomniepopychado
środka.Potem,jakzamykadrzwi,mówi:
-Dozobaczeniawieczorem.I,Evie,spakujtorbęnanoc.
-Co!-wyrzucamzsiebie,alegojużniema.
39
Rozdział13
Wchodzędomieszkaniadalejwstrząśnięta.Jaktendzieńwykonałobróto
180stopiodrana?Jaktenmężczyzna,wtakkrótkimczasie,przybrał
całkowitąwładzęnadkażdąsytuacją?Mojenerwygrożą
wydostaniemsię,aleodpychamje.Ufammu.Chcętego.
Uśmiechamsięiprzytulamsię,pozamknięciuzamnądrzwi.
Doszóstej,jestemumyta,ogolona,mamnawilżonykażdycalciała.Mamna
sobiemojenajlepsze
dżinsy,dopasowany,czekoladowobrązowysweter,którymagłębokie
wycięciewkształcieV,jestgustowny,aleitakpokazujewieledekoltu,imam
mojebrązowebutynawysokimobcasie.
Mojewłosysąwyprostowaneispadająwdółmoichplecówimamlekki
makijaż.
Spakowałamdotorbykosmetykiiczysteubranieżebywrócićwnimjutrodo
domu.Aleniemam
pojęcia,cospakowaćdospania,więcwrzucamparęmajtekimojąjedyną
koszulęnocną,bozazwyczajśpięwkoszulkach.Zamykamjąprzed
straceniemnerwówimyślęczybyniepomócwalczyćzMeksykańskimi
gangaminarkotykowymi,cobrzmiowielemniejprzerażająconiżspędzenie
nocyzJake’mMadsenem.
Przedtotalnymstopieniemsię,dzwoniędoLandon’aitakszybko,jakon
odbieraz:
-Fantazyjnabuźka!
Jawygadujęsię:
-SpędzamnoczJake’m.
Jestchwilaciszy,apotem:
-Whoa.Poczekaj.Wostatnimodcinku,onmiałkociąbarbiezawieszonąna
nim,atywycierałaśjej
stopę.
-Niewycierałamjejstopy-prycham.-Tylkojejbut.Wkażdymrazie,
przegapiłeśodcinekwktórymodebrałmniepopracy,wyjaśnił,żeonajest
córkąjegowspółpracownikaiprzebywaliwokółsiebieprzezlata,aterazona
gochce,aleonjejnieimiałprzyjęciezaplanowanezniąmiesiącetemuinie
mógłztegozrezygnować.Oh,ilubimnie,jaknaprawdęmnielubiichce
mnielepiejpoznać.Amówiąclepiej,mamnamyśli,czylubiędramatyczy
filmyakcji,alerównieżlepiej,wstylu,spakujtorbę,spędzaszzemnąnoc.
-Czekaj-mówiLandon.-CzytojestostatniodcinekŻonzBeverlyHilsczy
tojestto,costałosięzJake’modpiątkowejnocy?
-Bardzośmieszne-mówię.-Niepomagasztu,Lan.Panikuję.Toniejest
mojeżycie.Takierzeczymisięnieprzytrafiają.Ostatniejsobotniejnocy
byłamwdomu,namojejkanapie,skulonazdobrąksiążkąinaprawdę
myślałamoposiadaniukota,bobyłamsamotnaimożegdzieśbyłnaprawdę
słodkikotekw
schronisku,któremupotrzebnydobrydom,iczystaćmniebyłonadodanie
rachunkówzaweterynarzadomoichwydatków?Tobyłmójprocesmyślowy
imojanajwiększatroskawciąguostatniegotygodnia,Landon.
-Okej,fantazyjnabuźko,zwolnij.Naprawdęzaczynaszmnietrochę
niepokoić.Popierwsze,nie
musiszrobićczegokolwiek,naconiejesteśgotowa,okej?
-Cóż,wtymrzecz,myślę,żechcętozrobić.Totaszalonaczęść.Lubięgo.
Jestsłodkiitroskliwy,alejestrównieżintensywnyitrochępewnysiebiei
mnietrochęprzeraża,alesprawia,żeczujęsiędobrzei,cóż,myślę,żechcę
daćtemuszansę.Czytoszalone?
Landonjestcichoprzezsekundę,apotem:
-Nie,kochanie,towcaleniejestszalone.Jasnacholera,mojadziewczynka
dorasta.Jestszczęśliwymskurwysynem,wiesztoprawda,fantazyjnabuźko?
-Dzięki,Lan-szepczę.
-Okej,terazwróćmydobiznesu.Jakiemasznasobiemajtki?
-Um,czerwonakoronka-mówię.-Pasującystanik.
Nicoledałamidwazestawyseksownejbieliznynamojedwudziestepierwsze
urodziny,mówiącmi,
żetobędziemójrokimaprzeczucie,żebędępotrzebowałajakiejś
fantastycznejbielizny.Okazałosię,żebyłatrochęprzesądna,aleteraznie
mogłabymczućwiększejulgi,żemamcośładnegodoubrania,skorobyła
szansa,żeJakedzisiajzobaczymojąbieliznę.
OBoże!Panika!
40
-Idealnie.Gdziesięwybieracie?
-Będziedlamniegotowałusiebie.
-Gotowałdlaciebie,huh?Seksownie.Słuchaj,fantazyjna,mojanajlepsza
rada,tożebyśsię
zrelaksowałaipozwoliłarzeczomsięrozegrać.Poczujeszsięwygodnie,
idzieszztym,niepoczujesz,daszmuotymznaćijeślilubiciętakjak
mówisz,żecięlubi,pozwolicidyktowaćtempo.
-Okej-szepczę.-Wiesz,żeciękocham,prawda,Landon’ieBecku?
-Wiem,fantazyjnabuźko.Jakmogłabyśnie?Jestembardzokochany.
Śmiejęsięidzwonidzwonekdodrzwi.
-Jesttutaj!Muszęiść.Zadzwonięjutro-szepczę.
-Ok,kochanie,jeślitegoniezrobisz,dopadnęcię.Teżciękocham!-
odpowiada,ajaszybkosię
rozłączam.
Otwieramdrzwi,aJakeuśmiechasięszeroko,kiedywidzitorbęspakowaną
nanoc,wmojejręce.I
Boże,czykiedykolwieksięznudzętym,jakondobrzewygląda?Onjesttym
dużym,silnymmężczyznąichcęrobićznimbrudnerzeczy.I,cholera,totak
jakbymjużsiebienieznała!Opanujto,Evie!
Wyprowadzamniezmieszkania,akiedywidzęjakiśruchzadziurkąod
kluczaMaurice’a,pukami
mówię:-BranocMaurice!-kiedyJakeprowadzimniedofrontowychdrzwi
budynku,słyszęjakMauricemówizzaswoichdrzwi:
-Branoc,Evie.
Zawozimniedoswojegowłasnegomieszkania,opowiadającmitrochęo
swoimdniu,cobrzmijak
spotkania,spotkaniaiwięcejspotkań.
Kiedyjedziemy,zastanawiamsięnadczymśipytam:
-Mówiącopracy,skądwiedziałeśoktórejdzisiajkończępracę?
-ZadzwoniłemdoHiltonuipowiedziałemim,żepociebieprzyjeżdżam,ale
zapomniałemoktórej
kazałaśmibyć-mówi.
-Hmmm,podstępne.Myślę,żeniepowinnidawaćtakichinformacji.
-Jestembardzoprzekonywujący-mruga.
-Taa,takjakbytołapię-mamroczę.
Wjeżdżamydopodziemnego,parkingowegogarażu,aonzatrzymujesięw
wyznaczonymmiejscu,
potempomagamiwysiąść,biorącodemniemałątorbę.
Używakarty,żebyotworzyćdrzwidoschodów,potemprowadzimniedo
pięknej,wypanelowanej
drewnemwindy,wpisujeprostykod(niemogęnicporadzićnadostrzeżenie,
żejestto1234,coniewydajesięwysokąochroną,aletoniemojasprawa)i
wciskaprzycisknanajwyższepiętro.
Kiedywychodzimy,przedwindąsątylkojednedrzwi,cooznacza,żejego
mieszkaniezajmujecałe
piętro.Oh,wow.
Otwieradrzwi,prowadzimniedośrodkaimamprzedsobąwielką,otwartą
przestrzeń.Sątu
wysokieoknanakażdejścianie,ijestprzezniepięknywidoknamiasto.Po
naszejlewej,znajdujesięnowoczesnakuchniazczarnąmeblościanką,
czarne,granitoweblatyinierdzewneurządzenia.Meblesąwspółczesne,
prosteiminimalnieprzyozdobione.Kolorjestwwiększościczarnyiszary,z
akcentamibiałego.
Wszystkojeststylowe,gładkieioczywiściedrogieikompletnietego
nienawidzę.Jestzimno.
Jakepatrzynamnieimówi:
-Firmowemieszkanie.Niepodobacisię.
Czytakłatwomnieodczytać?
-Nie,nie!-mówię.-Jestnaprawdęstylowe.Poprostupomyślałam,że
przydałobysiętrochęciepła.
Możetrochękolorowychpoduszekalbocoś.-IomójBoże,czyjanaprawdę
dajemudekoracyjnerady?
Zamknijsię,Evie.
Jednakonsięuśmiecha.
-Zgadzamsię.Poprostuniewiemjakdługotubędę.Chciałbymewentualnie
cośkupić.
Prowadzimniewgłąbmieszkaniaibierzemojąkurtkę,ajapodchodzędo
oknaipatrzęnamiastoo
zmroku.CzujęciepłoJake’a,nimjeszczejegociałomniedotyka,kiedystaje
zamnąiowijaswojeramionawokółmnie,przyciągającmojeplecymocno
dojegotwardejklatki.
41
Stoimytakprzezparęminut,wciszy,ajawdychamjegoprzepyszny,leśny
zapach.Naprawdęmuszędowiedziećsię,jakiejwodykolońskiejużywa,
żebymmogłaznaleźćwynalazceinominowaćjegonazwiskodonagrody
nobla.
Opuszczaswojągłowę,przerzucamojewłosynajednąstronęiczujęjego
ustanatylemojejszyii
drżę.
-Boże,Evie-szepcze.-Takdobrzecięczuć.Takdobrzepachniesz.
Rozpalaszmnie.Anawetjeszczecięniemiałem.Cotomizrobi?
Lekkosztywnieję.
-Jake…-zaczynam,odwracającsięiowijającramionawokółjegoszyi.
Odchylamgłowędotyłui
patrzęwjegobrązoweoczy.-Codotego…-szepczę.
Jegooczyprzeszukująmojątwarziwkońcumówi:
-Denerwujeszsię-toniejestpytanie.
-Tak.Nie.Toznaczy…-kręcęgłowąiwypuszczamroztrzęsionyśmiech.
-Możetakzrobięcikolację,pogadamy,spędzimyrazemczas,apotem,jeżeli
będzieszchciałaspaćwgościnnympokoju,tomitodzisiajpasuje,w
porządku?Chciałbymcięwmoimłóżku.Alejeśliniejesteśgotowa,to
będzieszspaćwpokojugościnnym.Poprostuchcęciebietudzisiaj,okej?
Wow,jestnaprawdęmiły.
-Okej-szepczę.
-Dobrze-mówi,ajegooczyprzesuwająsiędomoichust,sekundęprzedtym
jakopuszczadonich
swoje.Czujęjaksięuśmiecha,biorącmojądolnąwargędelikatniemiędzy
zęby,powolidrażniącmnie,jakliżeissiemojeusta.Mójbrzuchsięzaciska,
mojenogisłabną,amojeciałoautomatyczniewtapiasięwniego.Kontynuuje
drażnieniemnieprzezparęsekund.Doprowadzamniedoszaleństwaiwieo
tymiwkońcu,tojawsuwamjęzykwjegousta,aonjęczyzgłębigardła,co
mnietotalnierozpala.Zsuwamjednąrękępojegoplecachipodkoszulkę.
Jestcałyztwardychmięśni,gładkiiciepłyiBoże,takdobrzegoczuć.
Naszpocałunekstajesięmocniejszy,naszejęzykiplącząsię,mójintuicyjnie
tańczyzjego.Odchylamgłowęipocałunekstajęsięgłębszy,wysyłająciskry
prostowdółmojegogardła,dobrzuchaikończącmiędzymoiminogami.
Przesuwamdrugąrękęnatyłjegoszyi,łapiącjegogłowęiwsuwającpalcew
jegogrube,gładkie
włosy.Wracamdorzeczywistości,kiedyczujęzgrubioną,pomarszczoną
skóręblizny,poddelikatnościąjegowłosów,upodstawyczaszki.Mojepalce
zaczynająśledzićjejkształt,odtyłujegolewegouchadośrodkatyługłowy,
kiedyonodrywaswojeustaodmoich,ciepłonaszegopocałunkudalejjestw
jegooczach.
-Cocisięstało,Jake?-pytam.Czućtojakporządnąbliznę.
Patrzynamnieprzezminutę,jakbymyślał,czyodpowiedziećmiczynie.Ale
potemmówi:
-Pamiętaszotymgłupimgównie,którerobiłemżebyzasłużyćnapogardę
ojca?
Kiwam,nachmurzona.
Ciepłowjegooczachprzeminęłoiterazobserwujemnieuważnie,mówiąc:
-Jednoznichsprawiło,żemiałemotwartytyłgłowy.Kiedyściotym
powiem,Evie,obiecuję.Ale
możeterazzacznęrobićkolację?
Marszczębrwiisięgamdłoniąznowudojegowłosówiśledzębliznę.Jego
oczysięzamykająi
wypuszczapowietrze,anastępniesięgawgórę,usuwamojąrękęiprzysuwa
doswoichust,całującją.
-Takcholerniesłodka-mamrocze.
Potembierzemniezarękęiprowadzidokuchni,apotemsadzamniena
barowymstołku.
-Mogęnalaćcikieliszekwinaipójśćprzebraćtengarnitur?-pyta.
-Amożetypójdzieszsięprzebrać,ajaotworzęwinoinaleję-proponuję.
-Idealnie.Winojestzalodówką,aotwieraczwszufladziepodnim.Kieliszki
sąwgablotce-wskazujenagablotkęzrobionązeszkła,pełnąkieliszkówdo
winaikieliszkówdoszampana.
-Zrozumiałam.
Udajesiękorytarzem,międzyfrontowymidrzwiamiikuchnią,ajawybieram
wino.
Dziesięćminutpóźniej,kiedywracadokuchni,manasobieparęznoszonych
dżinsówiczarną
koszulkę.Jegostopysągołe,awłosywilgotne.Musiałwziąćszybkiprysznic.
42
Uśmiechasiędomnie,ajapodajęmukieliszekwina.
-Czerwone-mówię.-Mamnadzieję,żetook.Pasujedoczerwonegomięsai
wogóle.
Topierwszyraz,kiedywidzęgowsamejkoszulceiterazjeszczebardziej
mogęstwierdzić,jak
obszernesąjegoramiona,jakszerokiesąmięśniejegoklatkiijaknapinasię
jegobiceps,kiedybierzeodemnieswójkieliszekwinaiwystawiagowmoją
stronęmówiąc:
-Zapoczątki.
Uśmiechamsięilekkostukamkieliszkiemojegoibioręłyk,mimotego,że
wcześniejjużpiłam,
czekającprzybarze.
Idziedolodówki,wyciągapakunekowiniętywrzeźnickipapieriotwierago,
mówiąc:
-Mogęzadaćcipytanie?Pewnegowieczorupowiedziałaśmi,żenie
umawiałaśsięwliceum.
Dlaczegonie?
SiedzęwkuchniJake’a,pijącwino,wczasiegdyongotujemikolację.Czuję
siębezpiecznai
zrelaksowana,więcodpowiadammuszczerze,mimotego,żenie
rozmawiałamznikimoliceum,nigdy.
-Kiedymiałampiętnaścielat,umojejzastępczejmamy,Jodi,zdiagnozowano
raka,więconaijejmążzdecydowali,żewięcejniebędązajmowaćsię
dziećmi.Niebyłamznimiblisko,bylizazwyczaj
niezainteresowaninami,dziewczynami,mieszkającymiznimi.Niebyli
niemili,tylkotrochęjakbyobojętni.
Oglądalidużotelewizjiiniewykazywalizainteresowania,abydowiedzieć
się,kimkażdeznasbyło.Nieistnieliśmyiwwiększościdawalinamto,
czegopotrzebowaliśmyfizycznie,aleemocjonalnieniebylidlanas
rodzicami,niewsposób,wjakirozumiałamrodzicielstwo.Alebyłomitak
wygodnie,lubiłamdom,lubiłamdziewczynyzktórymimieszkałami
myślałam,żeżyciebyłodlamniewtensposóbdobre.
-Wkażdymrazie,kiedysięprzeprowadziłam,zamieszkałamzinnąparąioni
nawetniestaralisię
ukryćfaktu,żejaiinnedziewczynybyłyśmydlanichśmieciami,nawet
mimotego,żegłównympowodemnaszejobecnościtam,byłyczeki,które
dziękinamotrzymywali.Ja,GenevieveiAbby,pozostałedziewczyny,
byłyśmyzazwyczajichniewolnicami.Gotowałyśmy,sprzątałyśmyi
opiekowałyśmysięichsześcioletnimibliźniaczymichłopakami,którzy,
muszętopowiedzieć,bylidlanas,dziewczyn,dobrąkontroląmatczyną,jeśli
chcielibynastegonauczyć.Nasizastępczyrodzicesiedzielinatyłkachi
kiedyczegośchcieli,wrzeszczelinanas,abyśmypobiegłyitodlanich
przyniosły.Mojazastępczamama,Carol,stalemiałajakieśuwagicodomnie,
mojegociała,moichwłosów,moimbrakuosobowości,poprostubyła
nieprzyjemna.Byładlamniespecyficzniewredna,alemiałajednakową
politykęcodoopiekinadnami.Niewydawaławięcejpieniędzyniżmusiała,
nanaszepotrzeby,przezconaszeciuchybyłystareizamałe.Wszkole,
dziewczynysięzemnienaśmiewały,bomyślały,żenoszęmojezaciasne
ciuchy,żebychłopakimniedostrzegali.Nazywalimniedziwkąigorzej,a
chłopakitraktowalimniejakjedną,więctrzymałamsięzdalekaod
wszystkich,takjaktobyłomożliwe.
-Niebyłampełnapobrzegipewnościsiebie,aleCarolwykonałarobotę,
abymczułasięjeszcze
gorzej.Niebyłamchętnastawiaćsięwsytuacji,byzdobywaćprzyjaciółalbo
sięumawiać.Każdegodnia,jadłamlunchwbiblioteceiszłamposzkoledo
domuiczyściłamdomCaroliBily’ego.Wdniu,wktórymskończyłam
osiemnaścielat,dostałampracęwHiltonieiprzeprowadziłamsiędo
Genevievezintencjąspanianajejkanapieprzeztrzymiesiące(wyprowadziła
sięodnaszegozastępczegodomuizamieszkałazeswoimchłopakiem,z
którymbyłasześćmiesięcy),doczasuażbędęmiaławystarczającopieniędzy
nawłasnemieszkanie.Dwamiesiącepomoimpobycietam,jejchłopak
dobierałsiędomnie,Genwyrzuciłamnieiniemiałamgdziesiępodziać,
więcwciągudniapracowałam,popracyszłamdobibliotekiispałamna
stole,wkącie,przeztrzygodzinydozamknięcia,apotemwłóczyłamsiępo
kilkuinnychsklepach,pijąckawę,ażnadszedłczasżebywracaćdopracy,
gdzienaszczęściebyłprysznicdlapracowników.
-Pewnejnocy,spałamwschronisku,alestarszymężczyznapróbował
wczołgaćsiędomojegołóżka
wśrodkunocyiktośukradłparęmoichbutówimusiałamopuścićłóżko,nim
wogóleposzłamspać.Niemogłamryzykować,żektośukradniemoje
pieniądzezachowanenamieszkanie,którenosiłamprzysobiewgotówce.
Znalazłabymsięwtedytam,gdziezaczęłam,atobybyłoniedopomyślenia.
ZerkamnaJake’aimamocnywyraztwarzy,jegoszczękajestzaciśnięta.I
takidędalej.Czuję,żeniemogłabymterazsięzatrzymać.
-Pokoniecmiesiąca,miałamwystarczającopieniędzynamieszkanie.
Dzwoniłamwszędziei
znalazłamjedno,doktóregomogłabymsiętegodniawprowadzić.Spałamna
podłodze,używającplecakajakopoduszkiiróżowegokoca,któregomiałam
oddziecka,doczasuażstaćmniebyłonajakieśużywane43
meble.Dostałamdyplomzokazjiukończeniaszkołyśredniej,rokpotymjak
sięwprowadziłam,izaczęłampracować.
Dalejintensywniemniesłucha,kiedybierzemojąrękęijąściska,dającmi
mały,dodającyotuchy
uśmiech,jednakjegotwarzmapozostałościponapięciuijestcośwjego
oczach,cowyglądajakcierpienie.
Biorędużyłykwina.Kiedymówiłam,Jakepowolipracowałiterazdwa
przyprawionestekisąna
patelni,ipokroiłtrochęczerwonychziemniakówwćwiartki,którewłaśnie
płuczewzlewie.
-Chceszżebymtozrobiła?-pytam,kiwającnaziemniaki.
-Nie,chcężebyśsiedziała,zrelaksowałasię,piławinoimówiładomnie-
uśmiechasięteraz,jegotwarzjestzrelaksowana.
-Przeszłaśprzezwiele,Evie-mówi,zerkającnamniezesmutkiemw
oczach.
-Taa,alerzeczwtym,żewpewiensposóbjestemzatowdzięczna.
Marszczybrwi.
-Jakto?
-Cóż,myślisz,żeiluludziwchodzidoswojegomieszkaniapodkoniecdnia,
małegoizwyczajnego,
rozglądasięiczujesięjakjedenznajszczęśliwszychludziświata?Iluludzi
naprawdędoceniatocoma,bowiedząjaktojestczućsięniemającniczego?
Przeszłamprzezwiele,żebybyćtugdziejesteminiebioręnicwzamian,
nigdy.Tomojanagroda.
Patrzynamnieintensywnie,zogniemwoczach,którywyglądaprawiejak
duma.Niebardzoto
rozumiem,aledoceniam.Wkońcu,mówicicho:
-Nigdybymniepomyślał,żebypatrzećnatowtensposób.
Obojejesteśmycichoprzezkilkaminut,kiedyonwkładaziemniakidomiski,
wlewatrochęoliwy,a
potemotwieraszufladę,wyciągaprzyprawy,anastępniedodajejedomiski.
Potemmieszawszystkołyżkąiwyjmujemiksturęnakuchennątackę.
Odwracasiędopiekarnika,ponastawieniugo,wkładatacędośrodka,
obserwujęjegoplecy,
mięśnienapinającesiępodjegokoszulkąiobczajamjegoniesamowitytyłeki
zastanawiamsięcojesttakiegowmężczyznachwdżinsach,zbosymi
stopami,którzysątakcholernieseksowni.
Biorękolejny,dużyłykwina.
WyjmujezlodówkizapakowanąsałatkęCezar,puszczamioczkoimówi:
-Niewszystkodomowejroboty.Niemiejmitegozazłe.
Śmiejęsię.
-Proszę.Jużjestemkompletniepodwrażeniem.
-Zachowajtozanimwszystkiegospróbujesz-uśmiechasięszerokoiwydaje
się,żenastrójsię
polepszył.
Przewracastekiimieszającsałatkęwmisce,mówi:
-Evie,mowapogrzebowa,którabyładlatwojejprzyjaciółki,Wilow.
Opowiedzmiotym-patrzyw
górę,namnie,ajegooczysąostre,skupione.
-Znowuzadużoosobiemówię.Jaktosięstajezakażdymrazem,kiedy
jestemztobą?
-Dogódźmi,jesteśdlamniefascynująca.
Przewracamoczami.Toja–fascynująca.Aleitakmuodpowiadam.
-MiałamwzwyczajuopowiadaćdlaWilowhistorie,kiedybyłyśmydziećmi
imieszkałyśmyrazemw
opiecezastępczej.Kochałajeinawetkiedydorosłyśmy,ajachodziłamponią
iwyciągałamjązbałaganuwjakisięzaciągnęła;kacnarkotykowy,gówno
wykopanezniejprzezjejchłopaka,cokolwiek-machamręką,próbując
wyrzucićobrazy,którenaglezaatakowałymójumysł.-Nawetjakodorosłe,
prosiłamnie,żebymopowiedziałajejjednązjejopowieści.Prosiłaonie,
nawetwkompletnienietrzeźwymstanie.
-Brzmijakbyczułasięwyjątkowobędącichwłaścicielem.Pewnieniemiała
dużowłasności.To
piękne,Evie-Jakemówiłagodnie.
Gapięsięnaniegowciszy,przezminutę,botojestpiękne,kiedyon
przedstawiatowtensposób.
Alemówię:
-Napoczątku,tobyłytylkogłupie,dziecinnerzeczy.Miałamobrazową
wyobraźnię-śmiejęsię,alebrzmitosucho,nawetdlamoichwłasnychuszu.
-Tosamoprzychodziło.Tylkodziecko,próbującezrozumiećtoco
niezrozumiane,wiesz?
Kiwajakbyrozumiał,czegooczywiścienierozumie,aletoitakmiłe.Ciężko
wyjaśnićdorastaniew44
opiecezastępczej,dlakogoś,ktoniemapojęciaotakimdzieciństwie.
Oczywiście,Jakeniepowiedziałminicoswoimdzieciństwie,więcniewiem
jakiebyłojegowychowanie.Najwyraźniejjegorodzinamiała
pieniądze,więcbyłoonozupełnierozległeodmojego.
-OpowieszmioLeo?-mówi.Ajabioręłykwina.
-Jake,dzisiajpodzieliłamsięztobąwielomarzeczamiiczujęsięztym
dobrze,comniezadziwia,boniedzielesięmojąprzeszłościązaczęsto,ale
możemyzachowaćLeonainnyczas?Towporządku?
Niemówię,żewalczętrochęzuczuciem,żejakośzdradzamLeo,mimotego,
żeracjonalniewiem,że
toniedorzeczne.Odrzuciłmniedawnotemu,iniemagonawetjużnatej
ziemi.Wzdrygamsięwduchunatąmyśl.
Patrzysięnamnieprzezparęsekund,ajazaczynamzwijaćsiępodjego
intensywnymspojrzeniem,
więcpytamsięgo,oczymmyśli.
Obchodzibarisiadanastołkuobokmnie,więcodwracamsięwjegostronę,
aonbierzemojądłońimówi:
-Myślałemotym,jakbardzodoceniam,żepodzieliłaśsięzemnądzisiaj.
Myślałemrównież,że
zrobiłaśniezwykłąrobotęniepozwalającprzeszłościsprawić,żebybyłoci
ciężko.Niemawtobieżadnejsrogiejczygorzkiejrzeczy,anijednejrzeczy,
niewtwoimcharakterze,niewsposobie,wjakimsiętrzymasz,niewtwoich
oczach,niewtwoimuśmiechu,niewsposobie,wjakimtraktujeszludzi,
zawszetroszczącsięotych,którzysąwystarczającymiszczęściarzami,by
miećtwojąmiłość,itopoprostuty.Jakwiadomo,życiewieleodciebie
zabrałoiwiem,żezostałaśgłębokozraniona,aleto,żeliczyłaśtylkona
siebie,żebyprzeztoprzejśćiniepozwoliłaśzamienićcięwcynicznączy
zimną,tocałaty.Pokonałaśto.Otymmyślałem.
Łzawypływamizoka,niemogęnicnatoporadzić.Robipowolnekółka
swoimkciukiemnamojej
dłoniipatrzysięnamnietymismętnymi,brązowymioczamiiwtedysięw
nimzakochuję,siedzącwkuchni,zakochujęsiępouszy.
Uśmiechasiędomnieiwskazujenamały,szklanystolikwmiejscudo
jedzenia,kołobaru,więc
wstajęiidętam,aonwyciągadwiepodkładkizszufladyikładziejenastole,
apotemumieszczaserwetkiisrebrostołowedlakażdegoznas.
Siadam,aonwracadokuchni,żebyprzygotowaćdwatalerzejedzeniai
wracaznimiibutelkąwina.
Uzupełnianaszekieliszkiiwkopujemysięwnaszejedzenie,którejest
totalnieprzepyszne.
-Okej,naprawdępodwrażeniem-mówię.-Tojestniesamowite.-Ijest.Stek
jestdelikatnyi
soczysty,aziemniakisąidealniedoprawione,zchrupiącąskórkąnazewnątrz,
miękkieipuszystewśrodku.
Sałatkajestchrupkaimimotego,żejestztorebki,idealniepasujedokolacji,
którąprzyrządziłJake.
Poparuminutachjedzeniawciszy,mówię:
-Opowieszmioswoichrodzicach?Jakzmarłtwójtata?-zerkamnaniego,
niespokojna,żepodjęłambolesnytemat,aleonszybkoodpowiada.
-Zawałserca.Tobyłonagłe.Trzymałsięjakośprzeztydzieńpotym,ale
potemmiałzakrzepkrwi.Togozabiło.
-Przykromi,Jake-pauzuję,bojegotwarzwyglądajakbystałasiętwardsza.
-Musicigobrakować.
Wzdycha.
-Taa,brakuje.Zmarnowałemztatąwielelat,doktórychniemogępowrócić.
-Przykromi.
-Wporządku.Naprawdę.Przezdługiczasniebyłowporządku,aledotarłem
domiejsca,wktórym
takjest-zatrzymujesięnaminutę,nimkontynuuje.-Zdałemterazsobie
sprawęztego,żewżyciujestwieledróg.Niektóresobiewybieramy,a
niektórewybieranesązanas.Zajmowałemsiępewnymgównem,takjak
wieluznas,idokonałemrównieżdużozłychwyborów.Muszęwziąćzanie
odpowiedzialność.Alejedynarzecz,jakądostajemyodzastanawianiasię,
gdziekolejnadroganaszabierze,topytanianaktóreniemaodpowiedzii
złamaneserce,któreniemożebyćuleczone.Niezależnieodtegojaksiętam
dostaliśmy,wszystkocokażdyznasmożezrobić,toruszyćstąd,skąd
jesteśmy.
Pauzuje,apotemmówi:
-Opowiemciotymwszystko,Evie.Tyjużmidałaśdużosiebieichcędaćci
mnie,aleniedzisiaj.
Dzisiaj,chcęcieszyćsiękolacjąicieszyćsiętobąinieprzynosićsterty
gówna,którewprowadzimniewzłynastrój.Okej?
-Okej-szepczę,bojestokej.Czuję,jakbymwiedziałaoJake’uwszystkoi
nicwtymsamymczasiei45
jaktakmożebyć?Wiemjakciężkojestpodzielićsięzludźmibolesnymi
wspomnieniamii,żemusiszbyćnatogotowym,niktniepowinienciebiedo
tegopopychać.Równieżnapewnowiem,żemężczyznasiedzącyprzedemną
jestdobrymczłowiekiem.Resztaprzyjdziezczasem.Każdymaprzeszłość,
prawda?
Chwytamojąrękęiściskają,potemkończymynaszposiłekipomagammu
posprzątaćstół.Płuczę
naczyniaiwkładamjedozmywarki,kiedyonwkładapatelniedozlewu,żeby
jąnamoczyć.
Przepraszamgo,byużyćjegotoalety,akiedywracam,bierzemniezarękęi
prowadzimniena
kanapę.Pociągamniewdół,nakolana,tak,żesiedzęnanimokrakiem,a
potemjegooczyrobiąsięleniweiBoże,topiękneiumieszczamswojeusta
najego,boniemogęsiępowstrzymać.Liżęzłączeniejegoust,aonjedla
mnieotwieraitymrazemtojajęczę,kiedybierzetyłmojejgłowywswoją
dłońiodchylajątak,żebymógłzanurzyćgłębokoswójjęzyk,apotem
całujemysię,jakbyśmyniemoglisięsobąnasycić,jeżelistadozebrbyteraz
przegalopowałoprzezjegosalon,tonieodsunęlibyśmysięodsiebienawetpo
powietrze.
Zgłębijegogardławydobywasięwarknięcie,awilgoćwypełniamiejsce
międzymoiminogami,więc
poruszamsięnajegokolanach,aonodrywaswojeustaodmoich.
-Kurwa!-wyrzucazsiebie,ajegooczysąrozpalone.-Boże,Evie,czućcię
takkurwadobrze.-Ciężkooddycha.
-Jake-mówię,równieżciężkooddychając.-Nieśpiędzisiajwpokoju
gościnnym.
-Dziękicikurwajezu.
Potemwstajezemnąnadalwjegoramionach,ajaowijamnogiwokółjego
taliiniesiemnie
korytarzemdoswojejsypialni,całującmnieprzezcałądrogę.
46
Rozdział14
Jakeotwieraramieniemdopołowyzamkniętedrzwijegosypialniimimo
tego,żepokójjestciemny,
jedyneświatłodochodzizdrzwi,któreprowadządotego,coprzypuszczam
jestgłównąłazienką,toitakmogęzobaczyć,żejestpodobnieudekorowany,
coresztamieszkania.Jesttuwielkie,imamnamyśliwielkie,czarnełóżkoz
baldachimem,dwagładkie,czarnekredensyizestawbiałych,nocnych
stolikówpobokachłóżka.Napodłodzejestbiały,puszystydywan,który
wyglądajakbypowiniennaśladowaćskóręzwierzęcia.
Pościelwyglądajakbybyłaciemnoszaraibiała,jednakprzezsłabeświatło,
niemogębyćpewnana100%.
Jakekładziemnienaśrodkułóżka,apotemwstajeizdejmujekoszulkę,a
mojeustaprawiesię
otwierająnawidokjegoobnażonego,męskiegopiękna.Mamsekundęna
wchłonięciegowzrokiem,zanimznowujestzemnąwłóżku,apotemjego
dłoniesąpodmoimswetrem,mojeręceunosząsięwgóręi
sweterzostajeściągniętymiprzezgłowę.Słyszęjaklekkouderzaopodłogę,
apotemJakeodsuwasięipatrzynamnie,inawetwprzyciemnionymświetle,
widzę,żejestoczysąciemne,wpołączeniemzczymś,cowyglądajakgłód.
Mojesercepodskakujemiwpiersinasiłętegospojrzenia.
-Pomóżmi,Evie,chcępoczućtwojąskóręnamojej.
Iotak,jateżtegochcę.
Więcpodnoszęsięlekko,odpinamstanik,zsuwamramiączkaporamionachi
upuszczamgona
ziemię.Topierwszyraz,kiedymężczyznawidzimnienagoiprzezsekundę
czujęsięzażenowana,alepotemwyrazuznanianatwarzyJake’amnie
relaksuje.
Patrzysięnamnieprzezparędługichuderzeń,apotemszepcze:
-Chryste,piękniejszaniżsobiewyobrażałem.
Potemjegoustasąnamoich,jegojęzykwmojejbuziijegociepła,twarda
klatkanamoichpiersiach,mojedłoniesunąpojegoplecach,ajegobiodra
zataczająsięnamnieiBoże,touczuciejestcudowne,więcskomlęwjego
usta,przezcoonjęczy.
Imożepowinnamtozwolnić,bojestemdziewicąiniewiemczyJakesiętego
domyślił,potymjak
powiedziałammuomoimnieistniejącymrandkowymżyciu,czynie.Ale
myślę,żeprawdopodobnie
powinnamsięupewnić,abybyłtegoświadomy,jeślitomapójśćdobrze.
Odsuwasięodemnielekko,kiedycałujemniewdółszyi,ajednazjegodłoni
łapiemojąpierś,jegokciukokręcasięnamoimsutkuiskomlę,mojebiodra
sięunosząidociskajądotwardościJake’a.Warczyzgłębigardła,apotem
opuszczaustadomojegosutkaizasysagodobuzi,apotemzaczynalizaćgoi
ssaćażmyślę,żeumręzprzyjemności.Przenosisiędomojejdrugiejpiersii
terazmojeręcesąwjegowłosachijęczę,boniewiedziałam,żecośmoże
byćtakieprzyjemneinigdy,przenigdyniechcężebyprzestał.
Przesuwamjednąrękęznowupojegoplecach,adrugąprzenoszęwdółby
zwiedzićciepłąskóręna
mięśniachjegobrzucha,aonzasysaoddech,jegoustaodsuwająsięodmoich
piersiipatrzynamnie.Nawidokjawnegopożądanianajegotwarzy,
wygaduję:
-Jestemdziewicą.
Dalejnamniepatrzy,ajegooczy,niemożliwie,wydająsięjeszczebardziej
ocieplić.Patrzynamnietakintensywnie,żeczujęsięzażenowanaiszepczę:
-Czytowporządku?
-Wcałejhistoriświata,nicnigdyniebyłobardziejwporządku-mówi,jego
głosbrzmigłęboko,ciepłoiniecochrapliwie.
Potemjegoustawracajądomoich,liżąc,ssąc,szczypiącijesttotakchciwei
wymagająceikochamto.Czujęjegorękęnazapięciumoichspodniitracę
jegociepłojakklękaizdejmujemibuty,apotemściągaspodnieimajtkiw
dółmoichnóg.Rzucajenapodłogę,apotemjestzpowrotemnamnie,znowu
mniecałująciczujęjednązjegorąk,zsuwającąsięmiędzymojenogii
delikatnierozsuwającąje.Drżę,aonpodnosigłowęiszepcze:
-Otwórzsiędlamnie-irobiętocomówi.
-Sprawię,żełatwiejbędziecimnieprzyjąć-mówi,inajegosłowaczuję
więcejwilgocimiędzy
nogami,mimotego,żemojemajtkijużsąprzemoczone.
47
Czujęjakjedenzjegopalcówwsuwasięwemniedelikatnieidrżęnaten
najazd,mimotego,żetoniesamowiteuczucie.Potemjegokciukuderzaw
punktizaczynaporuszaćnimwpowolnychkółkach,amojagłowaodchyla
sięijęczęgłęboko.
-Boże,jesteśtakapiękna.Dobrzeci?-pyta,jegogłosbrzminanapięty.
-Tak-dyszęiterazdodałkolejnegopalcairuszanimiwemnie,jegokciuk
kontynuujekółka.
Itouczuciejestsensacyjne.
Mojebiodrazaczynająsiępodnosićnaspotkaniejegodłoni,aonzaczyna
poruszaćswoimkciukiem
szybciejimocniej,jegopalcekontynuujągłębokiepchnięcia.
Tak,tak,tak.
-OmójBoże-dyszęiwodpowiedzinato,Jakejęczy.
Odchylamgłowęnapoduszkęiprzezsekundę,wszystkowydajesięzamrozić
tużprzedtymjak
spadamzakrawędź,faleifaleprzyjemnościprzepływająprzezemnie.Jęczęi
krzyczęimięJake’a,akiedyotwieramoczy,kilkasekundpóźniej,on
wchodzinamnie,tylko,żeterazjestgoły.Jaktoominęłam?
Pochylasięnademną,otwieraszufladęnocnegostolika,wyciąga
prezerwatywęipatrzęoniemiała
jakrozrywajązębami,opierasięnapiętachinawijająnaswój,wowtoteż
jestpiękne,gruby,twardytrzon.
-Mogęciędotknąć,Jake?Pokażeszmijak?-szepczę.
-Następnymrazem,kochanie.Wiszętunawłosku.Jeślimniedotkniesz,
obojgunambędzieprzykro.
Potemjegowagaznowujestnamnieiprowadziczubekswojegopenisado
mojegowejściai
automatycznieotwieramszerzejnogi.
Znowumniecałuje,jegojęzykwpychasięgłęboko,podpowiadająccoma
nastąpić.Drżęz
oczekiwania.
-Owińnogiwokółmnie-warczy.-Zrobiętoszybko,żebymiećbolesną
częśćzatobą,okej?
-Okej-szepczę,itakpoprostu,wjeżdżawemniejednym,płynnym
pchnięciem,ajakrzyczę,kiedybólprzezemnieprzechodzi.
Nieruszasięprzezminutę,apotemzaczynasiępowoliporuszać,aból
zanika,ażczućtylkocudownewypełnienieirozciąganie.Dalejruszasię
bardzopowoli,doczasu,ażmojeciałosięwokółniegorelaksuje.
-Kochanie,będęporuszałsięszybciej.Ok?-brzminanapiętego.
-Tak-szepczę,aonzaczynaporuszaćsięsięwemniemocniejiszybciej,a
obserwowanierozkoszynajegotwarzyjestnajpiękniejsząrzecząjaką
kiedykolwiekwidziałamwżyciu,bojamujądaję.
Jegoustaznowuwracajądomoichizaczynaruszaćjęzykiemwmoich
ustach,wtymsamymczasie,
coruszającpenisemilubięto.
Okej,nie,cholernietokocham.
Czujękolejnyogieńbudującysięwemnie,ajegooddechstajesięnierównyi
znowuzsuwamsięz
krawędzi,krzycząc.Wjeżdżagłęboko,raz,drugi,apotemznowu,kiedy
zakopujetwarzwmojąszyjęijęczy,robiącpowolnekółkabiodrami,kiedy
obydwojespadamy.
Leżynieruchomo,zakopanyprzezminutęwemnie,ajatrzymamgoblisko,
przesuwającpaznokciami
wgóręidółjegoramion.Zaczynawąchaćmojąszyjęiczujęjegouśmiechna
skórzeprzedtym,jakjegogłowaunosisięijegopiękneoczypatrząsięw
moje.
-Jestwporządku?-delikatnieszepcze.
Nie,niejest.Jestlepiejniżwporządku.Jestfantastycznie.
-Tak-szepczęjakoodpowiedźibrzmięlekkochropowato.
Wysuwasięzemnieikwilęwproteście,nastratę,atosprawia,żeJake
szerokosięuśmiecha.
-MojaEvielubimniewśrodku-mówi.
Tak,tak,lubię.
-Pozwólmipozbyćsiętejprezerwatywyiwziąćcoś,czymbędęmógłcię
wyczyścić.Zostańtu.
Podnosisięinakładabokserkiikoszulkę.Potemidziedołazienkiisłyszęjak
leciwoda,apotemwracazmokrymręcznikiem.Siadanałóżkuimówi:
-Otwórznogiizegnijkolana-ijestemlekkozawstydzona,aleufammu,
więcrobięcokaże.
Czyścimnieciepłymręcznikiemidostrzegam,żejesttamkrewitomnie
zawstydzabardziej,aleonnierobiztegodużejsprawy.
Potemwracadołazienkiiznowusłyszęwodę,kiedyszybkoznajdujęspodnie
napodłodzei
nakładamje.Jakewracadopokojuzeszklankąwody,którąmipodaje.Biorę
dużełykiiuśmiechamsiędo48
niegooddającją.
Odstawiaszklankęnanocnymstolikuiwspinasiędołóżka,obokmnie,
przyciągamojeplecydo
swojejtwardejklatkiiwsuwatwarzwmojewłosy.
Odwracamsięwjegoramionach,tak,żeterazjestemznimtwarząwtwarzi
patrzęwjego
przystojnątwarz,przeciągającdłoniąwdółjegopoliczka.
-Terazjesteśmoja,Evie.Powiedzto-szepcze.
Mojarękasięzatrzymujeipatrzęmuwoczy.
-Jestemtwoja,Jake-szepczęwodpowiedzi.
Myślę,żewidzęwjegooczachprzebłyskczegoś,cowyglądajakból,ale
potemonsięuśmiechatym
swoimpięknymuśmiechemicałujemniedelikatnie.
-Nigdyniedoświadczyłemczegośtakpięknegojakto-mówiiczujęjak
mojesercesięwypełnia,boczujętosamo.Przyciskamsiębliżejdojego
ciepłegociałaiuczęsięczegośnowego,cojestpięknewJake’uMadsenie.
Jestprzytulasem.
49
Rozdział15
Evie13lat,Leo14lat.
Siedzęnakanapie,wefrontowympokojumojegozastępczegodomu,kiedy
słyszępuknięciewdrzwi.
Mojazastępczamama,Jodi,wołazrodzinnegopokoju:
-Evie!Otwórzdrzwi!-więcwstajęiidęjeotworzyć.
Przelotniezauważam,żemamnasobienaprawdęciasnąparędżinsowych
spodenekikoszulkębez
żadnegostanika,więcotwieramdrzwitylkokawałekiwychylamgłowę.Stoją
tamWilowiLeo.Otwieramdrzwiszerzej,mówiąc:
-Hej!Coturobicie?
-Będziewporządkujakwejdziemy?-mówiLeo,ajadostrzegam,żejego
oczyszybkoprzesuwająsiępomoimcieleiprzybieranaprężonywyraz
twarzy.Zdajęsobiesprawęztego,żeniejestemzabardzoubrana,by
przyjmowaćgości,aleniespodziewałamsiężadnych.Patrzęnaniego
pytająco,aonprzesuwaoczydoWilowwszybkimgeście,mówiącmi
wszystko,comusiałamwiedzieć.
-Oczywiście-mówię,machającabyweszli.
-Ktoto?-krzyczyJodi.
-Paraprzyjaciół!-krzyczęwodpowiedzi.-Niezostanądługo.-Niema
odpowiedzizpokoju,cooznacza,żeJodiwróciładojakichkolwiekbredni
telewizyjnych,którymijestterazzainteresowana.Niebędzienam
przeszkadzać.
Leosiadanamałejkanapie,ajaprowadzęWilowdotej,naktórejwcześniej
siedziałam.Siadamobokniejiprzesuwamjejblondwłosyzjejtwarzy.Jej
oczysąprzekrwioneiśmierdzipotem.
-Wilow-mówię,kiedyonadalejpatrzyprostoprzedsiebie.-Cosiędzieje,
dziecinko?
Onakontynuujepatrzeniewprost,alepotemjejtwarzzałamujesięi
umieszczająnamojejklatce.
Zastygamnaparęsekund,alepotempodnoszęręceigłaszczęjejwłosy,
umieszczającustanaczubkujejgłowyimruczę:
-Shhh,jestokej,mówdomnie,Wilow-czekam,aleonadalejjestcichoi
okazjonalniepociąganosem.-Pokazałasięumnienaćpana-Leomówi,jego
szczękasięzaciska.Muszęjąstądjakośwyprowadzić.Moizastępczyrodzicie
zadzwonilibynaglinyjeślibyjązobaczyli.Niesątypemluzaków.
-Wieszcosięstało?
-Taa,mamrotałacośosądzie,jejojciecsiępokazałipatrzyłnaniązukosa
przezcałyczas,najwidoczniejwyrażajakieśzainteresowaniezdobyciająz
powrotem,mimotego,żemiałjągdzieśprzezostatnietrzylata.Towszystko,
coudałomisięzniejwydobyćnatentemat.Potemjacyśtakzwanikoledzy
wyciągnęlijązdomu,naćpalijąiupili,apotemzostawili,bywróciłado
domu.Pokazałasięumnie.Fajnikurwakoledzy.
-Leo!-syczę.-Nieprzeklinaj!-ZakrywamuszydlaWilow.
Patrzynamnieprzezkilkadługichsekund,apotemjegotwarzprzełamujesię
wszerokiuśmiech.
Patrzęnaniegozszokowana.
-Zczegosiętakcieszysz?-żądam.
-Zciebie.Jesteśtakcholernieurocza.
Prycham.
-Szczerze,Leo?Cojestztobą?TojestPOWAŻNE!
Poważniejeimówi:
-Wiem,Evie,uwierzmi,jeśliwiedziałbymktórzytojejznajomi,poszedłbym
donichidałimlekcjeodawaniunarkotykówdladwunastolatki,apotem
wypuściłich,bywrócilisamidodomu.
KontynuujęgłaskaniewłosówWilow,ażdostrzegam,żegłębokooddycha.
Kładęjąnakanapie,
chwytamkociprzykrywamjąnim.Patrzęnaniąprzezminutę,podgryzając
wnętrzepoliczka.
-Jodipokażesięzagodzinę.Muszędotegoczasująstądwydostać-mówię
dlaLeo.
50
Kiwagłową.
-Myślę,żetobędziewystarczającoczasu,abysiętrochęprzespała.Chodźtu
iusiądźobokmnie,żebyśmyjejnieobudzili.
Przechodzędokanapynaktórejsiedzi,siadamobokniego,odsuwającsiętak
daleko,jakmogę.
Leolekkosięchmurzy,alenicniemówi.Ostatnioinaczejsięwobecmnie
zachowywał,wszkoleigdziekolwiek,gdziejesteśmyrazem,cojestzazwyczaj
przynajmniejrazwtygodniu.Todezorientujące.
Częstorobisięcichyiprzybieratendziwnywyraztwarzy.Niemogę
powiedziećczyjestnamniezłyczyco.
Rzadkomówimi,żemniekocha,takjaktozazwyczajrobił.Alepotemrobite
komentarzeotymjakuroczajestem…chłopcysądziwni.
Pominucieciszy,przysuwamdosiebienogiisiadamwskrzyżowanejpozycji,
odwracającciałowstronęLeo.Kiedynaniegopatrzę,gapisięnamoją
klatkę,aleszybkoprzesuwaswojeoczydomoichikiedyzdajesobiesprawęz
tego,żenaniegopatrzę,jegopoliczkizaczynająsięrumienić.
OBoże!Jestmnązawstydzony,bozdałsobiesprawęztego,żetotalnie
potrzebujęstanika.Niejestemprzerośnięta,alewystarczającoduża,że
chodzeniebezstanikajestnieakceptowane.Musibyćobrzydzony.Moje
policzkiteżsięrumieniąichwytampoduszkę,którależynaziemiiprzytulam
jądosiebie,odwracającwzrok.
Pominucieniezręcznejciszy,Leomówi:
-WidziałemjakrozmawiałaśzMax’emHayesemnalunchudzisiaj-brzmi
znowunazłego.Cosięznimdzieje?
-Um,taa,widzimysięrazemwpokoju,wktórymmusimysięmeldować.Jest
miły.
Niemówinicprzezminutęalbodwie,apotem:
-Słyszałam,żecałowałsięzZoeLucasIKendalBarneswzeszłymtygodniu.
Wolałbymgdybyśniegadałaznimwogóle.Jestgraczem.
Śmiejęsię.
-Leo,niejestemzainteresowanacałowaniemKOGOKOLWIEK,więc
spokojnie,okej?Niemusisz
zawszegraćtejrolistarszegobrataWiem,żeochraniałeśmniedużorazyw
szkoleprzeztelataidoceniamto,aleMaxHayesniejestdlamnie
zagrożeniem.
Zaciskaznowuszczękęiodsuwaswojepotargane,brudno-blondwłosyzoczu
ipatrzynamnie
gniewnie.
-Nierozpoznałabyśzagrożenianawetjeśliuderzyłobycięwoczy,Evie.
Mrużęoczy.Onie,onnie…naprawdę?Aterazrobięsięzła.
-Oh,okej,LEO.Zapomniałam,żejesteśtakiświatowy,ajażyjęwochronnej,
szklanejskrzyniprzezcałemojeżycie!-syczę,zerkającnerwowonaWilow,
byupewnićsię,żejejnieobudziłam.Chrapieiśpidalej.Leopiorunujemnie
wzrokiem.
-Nietomamnamyśli-mówi.-Niewieszpoprostujakdziałająfaceci.Nie
maszpojęciaoczymmyśliMax,kiedy‘tylkoztobąrozmawia’.
-Oh,naprawdę?-mówię,pochylającsiędoniego.-Askąddokładniewieszo
czymmyśliMax?-
żądam.
-Bojamyślęotymsamym!-syczywodpowiedzi.
Patrzymynasiebieprzezkilkasekund,apotemonzamykaoczy,bierze
głębokiwdechimówicicho:
-Mamnamyślito,żemyślęopodobnychrzeczachcodoinnychdziewczyn,
więc…stądtowiem.
Gapięsięnaniego,dziwne,ciasneuczucieprzechodziprzezmojąpierś.Nie
pozwalamsobieotymmyśleć.Zamiasttego,kiwamgłowąipatrzęgdzie
indziej,mówiąc:
-Dziękizarady,Leo.Upewnięsię,żeniebędęzachęcaćMax’a,okej?
Jestcichoprzezminutę,apotem:
-Myślę,żeWilowprawdopodobniewystarczającopospała.Odprowadzęją
dodomu.
Obojewstajemyszybko,prawiesięzderzając,aleonpierwszysięodsuwa,
idącdoWilowi
potrząsającniąlekko.Onapodnosisię,mamrocząc:
-Cosiędzieje?
Leopomagajejwstać,mówiąc:
-ChodźWilow,oprzeszsięomnieiodprowadzęciędodomu,okej?
51
-Okej-mówi,brzmiąctrochęlepiej.
Prowadzijądodrzwi,ledwonamniezerkająckiedyotwieramjedlanich,a
potemmówicichozzaramienia,kiedyschodząposchodach:
-Dozobaczeniajutrowszkole,Evie.
52
Rozdział16
Budzęsięwczesnymporankiemiczujęciepłe,twardeciałozamnąi
uśmiechamsięnawspomnienia
ostatniejnocy.PowoliwysuwamsięspodramieniaJake’aiudajęsiędo
łazienki,żebyzałatwićswojesprawy.
Poskończeniu,wczołgujęsięznowuobokJake’a,wtulającsięwniego.Tym
razemodwracamsięwjegostronęipatrzęprzezparęminutnajegopiękną
twarz,spokojnąweśnie.
Otwierajednookoiuśmiechasiędomniesennie.
-Patrzyszjakśpię?-pytadrażniąco.-Ktojestterazdziwakiem?
Chichoczęiwtulamsiębardziejwjegociepłeciało,aonowijawokółmnie
ramię.
Leżymywbezruchuprzezparęminut,apotempozwalamswojejdłoni
wędrowaćwdół,ponieważ
jegobliskośćsprawia,żezrobiłamsięożywionaimuszęgopoczuć.Jęczy,
kiedymojadłońdosięgajegokroczaijużjesttwardy,więcpocieramgo
lekkoprzezbokserki,czującjaknabrzmiewabardziejpodmojąręką.
Naglejestemnaplecach,aonjestnademną.
-Chceszsięzabawić,piękna?
-Tak-szepczę.
-Czujeszsiętrochęobolałaczywszystkowporządku?
Ściskamnogi,drgająclekkozbólu.Okej,więcjestemobolała.
-Tylkotrochę-przyznaję.
-Cóż,sąinnerzeczy…-zsuwasięniżej.
-Tak-szepczęznowu.
Potemonzostawiapocałunkiwdółmojegobrzucha,liżącmójpępek
czubkiemjęzyka.Ściągami
majtkiwdółmoichnógiodrzucajenabok,apotemobniżagłowę,żeby
pocałowaćwnętrzemojegouda.
Drżęwpodnieceniu,kiedyzakopujegłowęmiędzymoiminogamii
automatyczniesiędlaniegootwieram.
Czujęjakwdychamójzapachimruczy.
-Uwielbiamto,jakmnąpachniesz.
Jegomiękkijęzykzataczakółkanamojejjużopuchniętejłechtaczcei
przyciskammocniejgłowędo
poduszki,skomląc.
Oh,tak.
Oh,Boże.
Zaczynalizaćissaćdelikatnie,regularnieirytmiczniezasysającmojeobolałe
miejsce,ażczujęjakmojeciałoprzyspieszaikrzyczę,kiedyorgazm
przepływaprzezemnie.
JęzykJake’apchawmojąpłeć,kiedyjadrżęiczujęjakbymroztrzaskiwała
sięnamilionwspaniałychkawałków,mojagłowaporuszasięwtyłiwprzód
napoduszceiskandujęwkółkojegoimię.
Wczołgujesięzpowrotemnałóżko,całujemojąszyję,apotemopadaobok
mnie,przyciągającmnie
doniego,mojarękaidziepodjegokoszulkę,żebyzbadaćkrawędziei
zagłębieniamięśnijegobrzucha.
Aterazmojakolejnaeksplorację.
Odchylamsięitakjakonusunąłostatniejnocymójsweter,japrzesuwam
jegokoszulęwgóręjego
tali,apotemonunosiramionailekkosiępodnosi,kiedyściągammująprzez
głowęirzucamjąnapodłogę.
Patrzynamnietympięknym,leniwymspojrzeniem,jegowłosysąpotargane
odsnu,ajegopiękna,
umięśnionaklatkajestnawidokuiprzezminutę,jedynecomogęzrobić,to
gapićsięnaniegoispijaćjegoperfekcję.
Potempochylamsięiumieszczamustanajegoklatce,całując,próbująci
liżąc,ażdostajęsiędo
twardegosutka.Liżęizasysammałyguzikdoust,takjakontozrobiłzmoim
ostatniejnocy.Jęczyiuśmiechamsięprzyjegoklatce,uwielbiającto,że
sprawiammuprzyjemność.
Mojarękawędrujewdółjegobrzuchaiunoszęgłowę,żebynaniego
spojrzeć.
-Nauczmniecolubisz-szepczę.
-Połóżnamnieswojąrękę.Chcętylkopoczućjakmniedotykasz.
Unosisięlekkoiściągabokserkiwdół,ajapatrzęjakmięśniejegobrzucha
zaciskająsiępiękniei53
jegoduży,twardypeniswydostajesięnazewnątrz.Potemskopujebokserki
zeswoichstóp,żebywylądowałynapodłodze,obokłóżka.
Opieramsięnajednymłokciuiprzesuwamsiętrochę,żebymmogłago
sięgnąć,akiedyowijamdłoń
wokółjegotwardejdługości,podskakujedelikatniewmojejdłoni.Czućgo
jakaksamitnąstaliuwielbiamuczucietegowmojejdłoni.
Naczubkujegotrzonujestmała,mokrakropla,więcporuszamponiej
kciukiem,wpowolnych
kółkach,nacoonjęczy.
-Poruszswojądłoniąwgóręiwdół,kochanie-wykrztuszazsiebie.-
Dokładnietak.-apotem
umieszczaswojądłońnamojejipokazujemi.Awidokjegodużejdłonina
mojej,najegodużej,twardejerekcji,wysyłamałeiskrymiędzymojenogi,
mimotego,żemiałamorgazmmniejniżpięćminuttemu.
Zaczynamporuszaćręką,napoczątkupowoli,apotemszybciej,uczącsię
tego,czegolubii
odpowiadającnajegooddechijęki.
Kiedymojeruchystająsięszybsze,czujęjakjegokutaspodskakujeipuchnie
wmojejdłoni.
Wykrztuszazsiebie:
-Evie!-kiedydługiestrumieniebiałejspermywytryskująnamojąrękę.
-OBożeeee!-jęczy,kiedydochodzi,mojadłońzwalnia.
Obserwujęjakjegokutassłabniewmojejdłoni,apotempatrzęnaniego,
niezdolnaaby
powstrzymaćduży,dumnyuśmiech.Itoabsurdalne,botonietak,żewłaśnie
ukończyłamoperacjęmózgu,alejestcośzupełnieekscytującegowdawaniu
orgazmudlaJake’ainiepotrafiępowstrzymaćuczuciakompletnej
satysfakcji.
Dalejuśmiechamsięszerokodoniego,aonwybuchaśmiechem,apotem
chwytamniezaramionai
podciągamniewgórę,tak,żeterazleżęnanimipatrzymiwoczy.
-Masztowrodzone-mówi,uśmiechającsiędomnieszeroko.
Kładęgłowęnajegoramieniuiocieramniąojegoszyjęileżymytakprzez
długieminuty,ażJake
mówi:
-Zamierzamprzygotowaćdlaciebiekąpiel,kiedybędęrobiłśniadanie.
Potemspędziszzemnącały
dzień.
-Hmmm…władczy-mamroczę,aleuśmiechamsięprzyjegoszyi.
Wstajęizaczynamiśćwstronęłazienki,akiedyzerkamzasiebie,strzelając
wJake’azalotnym
spojrzeniem,onpatrzynamojegołepośladkizwyrazemuznania,zakładając
koszulkęibokserkizpowrotemnasiebie.Zaskakującejestdlamnieto,że
duży,piękny,idealnyJakeMadsenwydajesiębyćtrochęskromny.
54
Rozdział17
MoczęsięwjacuzziJake’a,ażmojaskórajestpomarszczona,aciałocałe
zarumienione,potemsuszęsięjednymzjegogrubych,luksusowych
ręcznikówinawilżamciałokrememzmojejtorby,którąJakeprzyniósłdla
mniedołazienki.
Zakładammojeciuchy,paręczarnych,wąskichdżinsówibiałąkoszulkęna
długirękawzdekoltemw
kształcieVorazszarysweterzkoronkowymimankietami.Spakowałamparę
czarnych,płóciennych
tenisówek,aleterazpozostajęnabosaka.
Robięlekkimakijażispinamwłosywniski,niechlujnykok,apotemidęza
przepysznymzapachem
kawyibekonudokuchni.
Jakestoiprzykuchence,alepatrzyzzaramienia,kiedysłyszyjakwchodzędo
pomieszczenia,dającmidużyuśmiech.
-Omleta?-pyta,używającparęszczypiec,żebyzdjąćbekonzpatelni.
Umieszczajegoskrawkina
talerzuzpapierowymręcznikiemnanimiumieszczagonaladzie,obok
talerzazpokrojonymmelonem.
Kiwamgłowąnanie.
-Wystarczymitylkokawaiowoce.
-Okej,poczęstujsięsamakawą.Kubkisąnadekspresem.Mlekowlodówce,
cukiernaladzie.
Odwracasięzpowrotemdokuchenkiirozbijajajkanapatelnię,wczasie,
gdyjarobięsobiekawę,bezcukru,zdużąilościąmleka.
Siadamoboklady,pijącmojąkawęipodziwiająctyłekJake’a,doczasu,gdy
kładzieswojegoomletanatalerzuidołączadomnie,dodającjeszczenaswój
talerzbekoniowoce.
-Mampłatkiśniadaniowe,jeśliwolisz.
-Nie,naprawdę,tojestidealne.Zazwyczajniejemzadużooporanku.
-Cóż,kochanie,rzeczysiędlaciebiezmieniły.Będzieszmusiałateraz
utrzymaćenergię-mruga,
starającsiępowstrzymaćżartobliwyuśmieszekiwyglądającnaekstremalnie
zadowolonegozsiebie.
Podnoszęmałykawałekmelona.
-Oh,racja.Topowinnowykonaćrobotę-mówię,gryzącowocdwarazyi
wyrzucającskórkęna
serwetkęprzedemną.
Onwybuchaśmiechem,wstaje,podnosimnieiumieszczamnienaswoich
kolanach,siedzącna
stołku,tak,żesiedzęnanimokrakiem.Skubiemojąszyjęiłaskoczemniepo
bokach,sprawiając,żepiszczęichichoczę.
-Widzę,żemuszęciwięcejudowodnić,kokietko-potempodgryzamoje
uchoiwarczyjakjegoręce
wędrująpomnieiledwomogęzłapaćoddech,takmocnosięśmieję.
-Okej!Okej!Jużwięcejnie!Poważnie,Jake!-wiercęsięnaniminieucieka
mi,żeczućgodobrze…
naprawdędobrze.
Onteżsięśmieje,alewarczyjeszczeraznapokaz.
-Widzę,żemojadziewczynaterazczuje,jakbardzobędziepotrzebowała
dobregośniadania.
Przyciskamsiędoniego,ruszającbiodrami,znowunakręcona.
-Okej,poważnie,mówiącoczuciu…-mówię,liżączagłębieniewjegoszyi,
anastępniezostawiającpocałunkiwgóręjegoszczęki.
Jęczy.
-Evie,myślałem,żepowiedziałaś,żejesteśobolała…
Wzdycham,siadającprosto.
-Bojestem.Możejakiśtylen
bieztymporadzi…?
Znowuwybuchaśmiechem.
-Chryste.Zbudziłemwłaśniedemonadożycia.
Śmiejęsię,schodzączniego,aleonmożemiećrację.
-Okej,więccozamierzaszzemnądzisiajrobić?
1
Jeżeliktośbyniewiedział,topoprostulekuśmierzającyból.
55
-Byłaśkiedyśwzoo?-pyta.
-Właściwietonie-mówięzaskoczona.-Zabierzeszmniedozoo?-
uśmiechamsięszeroko,myśląc,
żetobrzmijakdobrazabawa.Nigdyniebyłamwtakichmiejscachjako
dziecko,więczakładam,żedużomnieominęło.Iniebardzomam
wystarczającopieniędzy,żebyspędzaćgdzieśweekendy…
-Super.Maszbuty,którebędądobredodługiegochodzenia?
-Taa,wzięłamparętenisówek.
-Okej,dobrze,wezmęszybkiprysznicipójdziemy.
Dokańczaszybkoswojeśniadanie,wczasie,gdyjacieszęsięswojąkawą,
potemwkładanaczyniado
zlewu,całujemniewpoliczekiidziepodprysznic.
Minutęlubdwiepóźniej,mamniegrzecznypomysł,żebygozaskoczyć,ale
kiedypróbujęotworzyć
drzwi,sązamknięte.Marszczęlekkobrwi.Okej…
Wracamdokuchniimyjępatelnięzwczorajszejkolacji,razemzpatelniąze
śniadaniainapełniam
zmywarkę.Kiedyskończyłam,Jakewchodzidokuchniwdżinsachiczarnym
swetrze.Jegopiękne,
karmelowewłosysąidealniezmierzwioneijeszczetrochęwilgotne.Idędo
niegoiowijamręcewokółjegotali,wdychającprzepyszny,orzeźwiająco
leśnyzapachikładęnaminutęgłowęnajegoklacie.Wydajesięto
niemożliwe,żetęskniłamzanimprzezdziesięćminut,wciąguktórychbrał
prysznic,aleniepotrafiętemuzaprzeczyć.Unoszęgłowęiuśmiechamsię
szerokonajegomęskiepiękno,aonuśmiechasiędomnie.
Pochylasięicałujemniewczoło,szepcząc:
-MojaEvie.Takasłodka-potemodsuwasięiidziezałożyćbuty.
***************
Toprawdopodobniejedenznajlepszychdniwmoimżyciu.Jesttopiękny,
jesiennydzień,lekko
zimny,alesłońceświecimocnoinieczućażtaktegozimna.Jakeija
trzymamysięzaręce,spacerującprzezzoo,śmiejącsięirozmawiając.Jestem
poważniezafascynowananiektórymizwierzętamiipatrzęnanieprzezdługie
minuty,potempatrzęnaJake’a,któryzawszepatrzynamniezszerokim
uśmiechem.Wydajesięcieszyćzmoichreakcji,takbardzo,jakjacieszęsięz
tegodoświadczenia.
Zatrzymujemysięnahotdogiilodynalunchisiedzimytamjedząc,paw
przechodzitużoboknas.
Najwidoczniej,mogąnormalniespacerowaćpozoo.Zasysampowietrzei
wyciągamtelefon,starającsięzrobićzdjęcie,podążającwkółkozaptakiem
jakszalonamama.Jakeśmiejesięzemniezestolika,kiedyjatańczęwokoło
jakświr,starającsięzdobyćjakieśujęcie,kiedynagleptakzatrzymujesię
przedemnąirozprzestrzeniaswojepiórawpokaziepiękna,jakiegonigdynie
widziałam.Jestemzamrożonajakgapięsię,oczarowanajegopięknąpostacią.
Paradujeprzedemnąprzezkilkasekund,ajaodmarzamsięipstrykam
zdjęciepozdjęciu,gruchającdopięknegochłopca,apotemonczyścipiórkai
odchodzi.
Nabierampodekscytowanywdech,kiedywracamdoJake’a.Siedzikoło
stolikazlekkim
zmarszczeniembrwi.
-Spójrz!-piszczę,pokazującmuzdjęcianiesamowitegoptaka,który
najwyraźniejchciałsiędlamniepokazać.Onlekkochrząkacośo„wielkiej
sprawie”,kiedyjaoglądamzdjęcia,więczerkamszybkonaniego,
dostrzegającjegowyraztwarzy.-Jesteśzazdrosnyoptaka?-pytam
niedowierzająco.
-Co?-mówi.-Nie!-Alemogępowiedzieć,żekłamie.
-Jesteśzazdrosnyoptaka-mówię.Toniejestpytanie.Spoglądamznowuna
zdjęcia.-OnJEST
wspaniały.Bożeeeee,taaaakiwspaniały.-mówię,jęczącsylabywprzesadny
sposóbiodrzucającgłowędotyłu.
-Zabawne-mówi.Alewidzę,żeitaksięśmieje.
-Tenptakstarałsięwejśćnamojeterytorium-mówiześmiertelnąpowagą.-
Znambezczelne,
męskiezagrożenie,kiedyjewidzę.
Śmiejęsięgłośnozniego,aonstarasięnieroześmiać,aletracitoiuśmiecha
siędomnieszeroko,pokazującteidealne,białezęby.
-Jesteśniepoważny-mówię.Alesiadamnajegokolanachichwytamjego
wspaniałątwarzwdłonie
iobojesięuśmiechamy.Alepotempoważniejemy,kiedyonpatrzysięna
mojeustaiczujęjakjegopenisnabrzmiewapodmoimtyłkiem.
-Jake…-zaczynam.
56
-Evie…-dokańcza.
Potemcałujęgo,gorącoimokro,wśrodkuzoo,kiedynaszelodytopnieją.
Odsuwamsięiopieramswojeczołoojego.
-Miałamnaprawdę,naprawdęmiłydzień,Jake-mówię.
-Jeszczesięnieskończył,kochanie-bierzemniezarękęipodnosizkolan.-
Chodźzobaczyćtygrysy.
***************
Opuszczamyzooprawieopiątej,całkowiciewykończeni.Kiedywyjeżdża
zzabramy,patrzęnaJake’a,
czującsięszczęśliwaiśpiąca.Chwytamojąrękęitrzymają,prowadząclewą.
Jedziemywciszy,słuchającradiaizamykamparęrazyoczy,czującsię
kompletniebezpiecznaispokojnawcieplejegosamochodu.
Zatrzymujesięnaparkinguidostrzegam,żejesttumała,włoskarestauracja.
Otwieramidrzwii
pomagamiwysiąść.Prowadzimniedorestauracjiirozglądamsięwokoło,
dostrzegając,żejestonauroczaizachwycająca,prawiepełnamimotego,że
jestniedzielnywieczór.
Kierowniksalipodchodzidonaszciepłymuśmiechemiprowadzidomałego
stolikaztyłu.Kiedyjużusiedliśmy,kelnerpodchodziszybkodonaszego
stolikaiJakezamawiabutelkęczerwonegowina,ikelnerjestzpowrotem
zanimjeszczeprzeczytałamdwiepozycjewmenu.
-Parmezanzbakłażanemjestnaprawdędobry-proponujeJake,więc
zamykammenuipodnoszę
kieliszekdojego.
-Zagorącepawie!-mówię,uśmiechającsięszeroko.
-Hmmph-prycha,droczącsięzemną,apotemuśmiechasiędomnieistuka
wmójkieliszek.Boże,jesttakiuroczy.
Zamawiamykolacjęirozmawiamyczekającnajedzenie,trzymającsięza
ręceprzezstół.
-Najakązmianęjutropracujesz?-Jakemniepyta.
-Oddziesiątejdosiódmejprzezcałytydzień.
Patrzynamniewzamyśleniuprzezminutę,apotempyta:
-Kiedykolwiekmyślałaśorobieniuczegośinnego?
-Masznamyślito,żemamambicjenakogoświęcejniżpokojówkę?
-Taa,toznaczy,wiesz,żenieuważam,żejestcośzłegowtymcorobisz.
Jesteśpoprostubardzomądra,mogłabyśrobićcokolwiek.Poprostu
zastanawiałemsię,czymyślałaśotym.
Wzdycham.
-Taa,myślałam.Chciałabympójśćnauniwersytet,aletowymagapieniędzy.
Pieniędzy,którychw
tymmomencieniemam.Aletoconaprawdęchciałabymrobić,topisać.Mam
takipomysłnaksiążkę…-
milczęnagle,czującsięlekkozawstydzona.
-Zróbto.Dlaczegotegoniezrobiłaś?
Ponieważtopozamojądziedziną„bezpieczeństwa”.
-Cóż,potrzebujękomputera,żebypisać.Używałamtegozksięgarniprzez
jakiśczas,aletostrasznieniepraktyczne.Akiedyczułamsięzainspirowana,
księgarniabyłazamknięta…wiesz.Topoprostuniewyszło.
Kelnerprzyniósłnasząkolacjęizakopaliśmysięwnią.Jestdrogai
przepysznainiemogęnicporadzićnajęk,którywydostajesięzemniepo
wzięciupierwszegogryza.
-Dobre?-pytaJake,jegooczypociemniały,jakobserwujemojeusta.
-Mmmm-mówię,kiwającgłową.
-Zostanieszznowudzisiajzemną?
-Niemogę,Jake.Muszęprzygotowaćsięnatydzień.Muszęwrócićdodomu
izorganizowaćsię.
-Jutrowieczorem?
-Jutroteżniemogę.Mampracęwkateringu,którabędziedługotrwała.Nie
pracujętamzazwyczaj
wponiedziałkowewieczory,alejesttojakiśpokazsztuki-patrzęnaniego
podejrzanie.-Niebędzieciętam,prawda?
Szczerzysię.
-Nieplanowałem,alemożeterazzobaczę,coudamisięzrobić.
-Nieważsię.
57
-MuszępojechaćdomojegobiurawSanDiegowewtorek,alewrócęw
środęrano.Zostanieszwtedy?Uśmiechamsiędoniego.
-Okej-odwzajemniauśmiech.
Jemywciszyprzezminutę,apotempytam:
-Zakładam,żeposzedłeśnauniwersytet?
-Taa.PoszedłemnaUCS
Chodziłemdoszkołyipracowałemztatą,ucząc
sięwszystkiegoofirmie,odkądplanemdlamniebyłozacząćpracętampo
ukończeniuszkoły.Niemieliśmypojęciawtedy,żebędęprowadziłtą
cholernąrzecz.Wtedywłaśniemójtataijawkońcuuformowaliśmywiększy
związek,niżkiedykolwiekmieliśmy.Wyprowadziłemsięzdomuitobyłata
rzecz,którapozwoliłanamzacząćodnowa.
Tobyłpierwszyraz,kiedynaprawdębyłembliskodobyciaszczęśliwym,
będączdalekaodrodziców,
‘znajdującsiebie’.
Kiwamgłową.
-Niejesteśbliskozmatką?
Wydajeszyderczydźwięk.
-Blisko?-wzdrygasięijestcichoprzezparęsekund.-Nie.
Dalejnaniegopatrzę,alenieciągnietematuiniewiemcopowiedzieć,więc
podnoszęwideleci
kontynuujęjedzenie.
Pominucie,mówicicho:
-Chcęzapłacićzaciebie,żebyśuczęszczałanazajęcia,Evie.
Mrugamdoniego.
-Co?-najeżamsięlekko.-Czemumiałbyśtozrobić?
-Bowierzęwciebie.Bomyślę,żejesteśmądraimyślę,żepotrzebujesz
małejprzerwy,żebybyćwstaniesięgnąćposwojemarzenia.
Potrząsamlekkogłową.
-Jake,posłuchaj,tomiłaoferta,alepracowałambardzociężko,żebydostać
siędotego,gdzie
jestem.Wiem,żedlaciebiemojeżyciepewnieniewyglądanakompletny
sukces,aleradzęsobiew
porządkuiznajdęsposóbbypójśćdoszkoły…Mamnamyślito,żedopiero
zaczęliśmyzesobąspaćinaprawdęniewiemjaktowszystkosiępotoczy,ale
możepowinniśmypoczekaćgdzietopójdzie,nim
zacznieszproponowaćmidużesumypieniędzy.
Jegotwarzjestteraztwarda,najwyraźniejniejestzadowolonytym,co
właśniepowiedziałam.
-Popierwsze,myślałem,żepostawiłemsprawęjasnonatemattego,że
traktowałemtwojeżycie
jakosukces.Apodrugie,muszęciprzypomnieć,copowiedziałaśdomniew
moimłóżku24godzinytemu,Evie?-Ups.Jestwkurzony.
Mrugam,ponieważpowiedziałamdużorzeczy,większośćznichtomoje
uznaniedotegocorobił
swoimirękamiiswoimiustamii…Boże,terazznowujestemnapalona.
-Um…-mówię.
-Powiedziałaśmi,żejesteśmoja,Evie.Toniejestjakaśpieprzonazabawa.
Toniejestdlamnie
zdawkowe.Myślałem,żewyraźniecitoprzekazałem.
-Więcco?Terazjesteśmoichchłopakiemczykimś?
-Chłopakiem,mężczyzną,kochankiem,jakąkolwieketykietęlubisz,możesz
jąużyć,alemamna
myślito,żetroszczymysięosiebiewsypialniipozanią.Iczęśćmnie,
troszczącegosięociebie,znaczyto,żeoferujęcipieniądze,którespełnią
twojemarzenia.
Ohwow.Okej,więc.
-Jake…
-Tylkootympomyślokej?
Gapięsięnaniegoprzezsekundę,alemięknę.
-Okej.
-Okej-bierzeparękęsówswojejkolacji,apotem.-Równieżmusisziśćna
kontrolędolekarza.Niechcęużywaćztobąprezerwatyw.
2
UniwersytetKalifornijskiwSanDiego
58
Zatrzymujęsię,zjedzeniemwpołowiedrogidomoichust.Wporządku.
-Jestemnatabletce.Mamnieregularnyokres.Onagoreguluje.Jestemnaniej
przezlata.
Patrzysięnamniewciszyprzezsekundę,apotem:
-Okej,dobrze.Aterazdokończkolację.
Totalniewładczy.Aletotalniesłodki.Itotalniegorący.Ale…
-Um,Jake,jeśliniebędziemyużywaćprezerwatyw,powinnamspytać…
-Jestemczysty.Zawszeużywałemprezerwatywiregularniesięsprawdzałem.
Mogępokazaćci
papieryjakchcesz.
Jestemcichoprzezsekundę.
-Nie,ufamci.
Pokolacji,Jakeodwozimniedomojegomieszkaniaiobściskujemysięprzez
paręminutwjego
samochodzie,alepotemonjęczyiodsuwasię,mamrocząc„Zabijamnie”,
obchodzącsamochódiotwierającdlamniedrzwi.Dajęmuostatniegocałusa,
otwieramdrzwidobudynkuipraktyczniewskakujędośrodka.
59
Rozdział18
Evie13lat,Leo15lat.
DźwigamplecaknaramieniujakidęulicądozastępczegodomuLeo.
Zostałamdopóźnauczącsięzgrupą,więcnieidęzWilow,jakzazwyczaj.
Leozacząłszkołękilkamiesięcytemuinieposiadaniegodłużejwtensamej
szkolejestciężkie.Niemusiałwstawiaćsięzamnąprzezjakiśczas,dzieciaki
zaczęłyignorowaćmnieodincydentuzDanny’mPowelem,aletylko
widzeniegonakorytarzachrozświetliłobymójdzień.Czasamisięgałbyi
przesuwałswojąrękąpomojej,udając,żemnieniewidzi,kiedymijalibyśmy
sięnakorytarzu,albozostawiałbyzabawnekarteczkiwmojejszafce.To
sprawiało,żesięuśmiechałam.Iużywałamkażdegouśmiechu,jakiego
dostałam.
Kiedyskręcamzarógdojegodomu,widzęsamotną,znajomąpostaćsiedzącą
naschodkach.
Zatrzymujęsięipatrzęsięnaniegoprzezminutę,wiedząc,żemnieniewidzi,
najwyraźniejzagubionywmyślach,jegołokcienakolanach,agłowa
pochylonadoprzodu.
Zmierzamwjegokierunkuikiedypodchodzędoniego,jegogłowapodnosi
sięipatrzynamnie,jegotwarzprzełamujesięwuśmiech.
-Hej-mówię,uśmiechającsię.-Cotutajrobisz?
-Tylkomyślę-mówi,wyglądającterazbardziejpoważnie.-Jesttam
cholerniegłośno.-Pokazujewtyłswojągłową.
Siadamobokniego,kiwającgłową.
-Oczymmyślisz?
-MyślałemoSeth’ie,Evie-zatrzymujesię.-Zastanawiałemsięgdziejest,jak
sięma…
zastanawiałemsię…-Jegogłossięzałamujeiinstynktowniesięgampojego
rękę,przyciągającjądomojegopoliczka,pocierającjegoknykciamimoją
skórę.
Jegooczyprzeskakujądomnieijegoustalekkosięotwierają.Mojeoczy
wędrujądojegoustigapięsięnanieprzezminutę,zastanawiającsięjakbyto
byłogopocałować.
OmójBoże!Czyjawłaśniezastanawiałamsię,jakbytobyłopocałowaćLeo?
Zawszebyłdlamniejakbrat.Aleostatnio…Myślęonimwsposób,wjaki
nigdyonimniemyślałam.Łapięsięnatym,żechcę,żebypotrzymałmnieza
rękę,żebysiedziałbliskomnie,kiedyoglądamytelewizjęwmoimdomu.Drżę,
kiedyprzypadkowosięomnieociera.
Kochamgo,tojużwiem.KochałamLeoMcKennaprzezwielelat…aleczy
ZAKOCHUJĘsięwnim?
Kiedymojeoczyspotykająjego,jesttamintensywność,jakąwidziałam
wcześniej,alenigdyniewiedziałamcoonaoznacza.Terazwiem.
Prawdopodobnietosamowidaćwmoichoczach.Pojedynczamyślpojawia
sięwmojejgłowie„Pocałujmnie!”
-Chceszsięprzejść?-pyta.
Puszczamjegodłońiwstaję.
-Jasne.
Idziemyrazemwciszyprzezparęminut,apotemonbierzemniezarękęi
patrzynamnienieśmiało.
Uśmiechamsiędoniego,kiedyciepłorozprzestrzeniasięprzezmojąpierś.
Odwzajemniauśmiechiściskamocniejmojądłoń.
Skręcamydoparkuiidziemydohuśtawek.Siadamnajednej,aonciągnieją
dotyłu,apotem
puszcza,sprawiając,żechichoczę.Opierasięosłupek,paręstópdalej.
Leouśmiechasięszeroko,pokazującmitąurocząprzerwęimówi:
-Kochamsłyszećjaksięśmiejesz.
Podnoszęgłowę,kiedymojahuśtawkazwalnia.
-Naprawdę?
Podchodzibliżejichwytaobydwałańcuchyodmojejhuśtawkiimuszęunieść
głowę,żebynaniegospojrzeć.
60
-Tak,Evie,naprawdę.Tojedynarzecz,którasprawia,żejestemnaprawdę
szczęśliwy.
Obydwojerobimysiępoważni,kiedyonpatrzynamnie,ajaczujęjakbymoje
sercezanurkowałowmoimbrzuchu.Alepotemonlekkosięodsuwaiwsuwa
ręcewkieszenie.Mrugamiprzełykamnerwowo.
-Zastanawiałemsię…Wiem,żetorzecz,októrądziewczynapytachłopaka.
Ale,cóż,chciałbymwiedzieć,czyposzłabyśzemnąnatańcewmojejszkole-
jegopoliczkilekkosięrumienią,kiedyczekanamojąodpowiedź.
-Chciałabympójśćztobąnatańce,Leo.Tylko,żeniemamcozałożyć.Jodi
napewnominicniekupinacośtakiego-patrzęwdółimojepoliczkiteżsię
rumienią.
Kiwagłową,patrzącnamniewzamyśleniu,prawdopodobniezdającsobie
sprawęztego,żenie
pomyślałotym,żebędziemypotrzebowaliporządnychciuchów.
-Więcpowiemy,żeidziemynatańce,azamiasttegoprzyjdziemytui
zatańczymypodgwiazdami.
Żadnegostrojeniasię.Nasizastępczyrodziceniezauważą,żenieubraliśmy
sięjaknatańce-uśmiechasiędomniesmutno,alewiem,żemarację.Ale
potemuśmiechasięszerzej.-Chcętylkoztobąbyć.Chcętrzymaćcięblisko.
-Skądzałatwimymuzykę?-pytamcicho.
-Przyniosęmojeradio-uśmiechasięszeroko.
Niemogęnicporadzićnaodwzajemnienieuśmiechu.
-Pewnienasaresztująispędzimynocwwięzieniu.
-Zaryzykuję.
Przechylamgłowęwbok.
-Okej.Torandka-uśmiechamsięniepewnie,aonodwzajemniauśmiech.
Patrzysięnamnieprzezparęsekund,apotemmówibardzopoważnie:
-Pewnegodnia,kupięcicałąszafęnajpiękniejszychciuchów.
Uśmiechamsiędoniego.
-Niepotrzebujęfantazyjnychubrań,Leo.Potrzebujętylkociebie.
-Możeszmiećitoito-mówi,uśmiechającsię.
Gapięsięnategochłopaka,mojegoLeo.Jaksprawytakszybkosięzmieniły?
Czyzakochiwałamsięwnimtakwolno,żeniezauważyłamnawetkiedy?
Kiedychwytamojąrękęipodnosimniezhuśtawkiizaczynamywracać,moje
sercezaczynabićszaleniewmojejpiersi.Myślęwoszołomieniu,że
zakochiwaniesię,zawszejesttrochęmniejstraszne,kiedyrobisztopowoli.
61
Rozdział19
Następneparędniprzeminęłyszybko,zapełnionepracą,robieniempraniai
innyminieciekawymi,
alekoniecznymizajęciami.
Jakezaproponował,żeonalbojegoszofermogąmniewozićdopracyiz
powrotem,aleodmówiłam.
Nieprzeszkadzamijeżdżenieautobusem.Mogęczytać,kiedyjadęitojest
dlamniewygodne.Niewydawał
siętymzadowolony,alemuszęutwierdzaćswojąniezależność.Jużczuję,że
rzeczyposuwająsięzaszybkomiędzynamiiprzerażamnieprzywiązaniedo
kogośtakszybko.
RozmawiałamzJake’mwponiedziałek,międzymoimidwomapracami,ale
byłwpracyiwydawałsię
roztargniony,więcpowiedziałammu,żezadzwoniędoniegowewtorek
wieczorem,kiedybędziewSan
Diego.Słychaćbyłouśmiechwjegogłosie,kiedypowiedział,żebędzie
czekałnamójtelefon.
Wponiedziałekwieczorem,pracujędlaTinywmałejgalerisztukiwśrodku
miastaiLandonteżtu
jest,więcmiędzynapełnianiemtacwkuchni,opowiadammuomoimdniui
nocyzJake’m.Łapiemoje
każdesłowoiwachlujesiędramatycznie,kiedyrzucamparoma
ciekawostkamiznaszejwspólnejnocy.
-Uspokójsięchłopcze,towszystkocodostaniesz.Dziewczynamusi
zachowaćtrochęsekretów-
mówiężartobliwie,kiedyLandonpytaowięcejszczegółów.
-Toniesprawiedliwe,czekałemnatobardzodługo-Landonzrzędzi.
Uderzamgolekkowramię.
-Zachowujeszsięjakbymbyłaostatniądziewicąznanąludzkości.
-Nieostatniąznanądlaludzkości,aleprawdopodobnieostatniąznanąw
wiekuponad21lat.Czy
rozglądałaśsięostatniowspołeczeństwie,fantazyjnabuźko?Umierałem,
żebydowiedziećsię,dlakogosięzachowujesz-mrugaiuśmiechasiędo
mnieszeroko.
-Niezachowywałamsiędlanikogo.Mogłeśmiećmnie,kiedytylkochciałeś
-mówię,stukającmoim
biodremojego.
-Wystarczy.Oficjalniewyrzekamsięmojegogejostwa.Jestemtwój,
fantazyjnabuźko.Weźmnie
teraz!-Haha.Niemyśl,żetodziaławtensposób,Lan,aledoceniamto-
uśmiechamsiędoniegoiwracamdopracy.
Alepotemmyślęotym,coLandonpowiedziałozachowywaniusiebie.
Robiłamto?Bowgłębiduszy,
myślę,żemożemojezaprzeczanieniebyłodokońcaprawdą.Złożyłam
obietnicędawnotemuimimotego,żetaosobaniebyłajużdłużejczęścią
mojegożycia,inigdyjużniebędzie,gdzieśwśrodkuzawszewiedziałam,że
jeślisięznowuzakocham,tobędzietodlatego,żecośwtymmężczyźnie
będziemi
przypominaćoLeo.
***************
Wewtorekrano,robiętrochęparticzekoladowychciasteczek,podrzucając
jednedlapaniJenner,a
drugiedlaMaurice’a.Rozmawiamznimiprzezparęminut,apotemidęna
przystanek,żebyzobaczyćsięzpanemCooper’em.Siedzinaswojej
werandzie,jakzwykle,czekającnamnie,akiedywchodzę,uśmiechasięi
witamniewielkimuściskiem.
-Evelyn!-mówi,pokazującżebymzajęłamojemiejscenawerandzie,aon
siadanakrześle.Jest
rześkiporanek,więcoferujemikoc,żebympołożyłagonamojenogi.Teżma
jedennarzuconynaswoje.
-Jaksięmasz?-pytam,uśmiechającsięiumieszczającciasteczkanamałym
stolikuiściągamfolięztalerza.Uśmiechasięciepło.
-Niemogłobyćlepiej.Ładnadziewczynaodwiedziłamnieztalerzem
domowejrobotyciasteczek.
Odwzajemniamuśmiech.
-Weźjedno-wskazujęnatalerz,aonchwytaciasteczko.Teżtorobię.
Pominucie,mówi:
62
-Conowegouciebie,panienkoEvelyn?
Kończęprzeżuwanieprzedodpowiedzią,czującsięlekkozawstydzona.
-Spotykamsięzkimś-mówięcicho.
Wyglądaprzezsekundęnazaskoczonego,pewniedlatego,żenigdynie
wspomniałamochłopaku,
przeztewszystkielata.Alepotemuśmiechasięszeroko.
-Iktojestszczęśliwymdżentelmenem?
-ManaimięJake.Prowadzifirmę,któramacośwspólnegoz
prześwietleniowątechnologią-
machamręką,dającznać,żeniebardzowiemcotojest.-Jest…miły,i
mądryiprzystojnyi…-Rumienięsię,patrzącwdółiczującsięnagle
niezręcznie.
AlepanCooperdalejsięuśmiecha,przyglądającmisięuważnie.
-Dlaczego,Evelyn,myślę,żejesteśzakochana?
-Oh!Nie,tonietrwadługo.Dopierocogopoznałam.
-GdyporazpierwszypołożyłemoczynamojejMary,wiedziałem,żebyła
dlamnietąjedyną.Nie
wątpiłemwtonawetprzezsekundęprzeznastępneczterdzieścitrzylata.
Patrzęnaniegosmutno.Wiem,żestratajegożonyjestdlaniegodalej
trudnymtematem,mimo
tego,żeminęłowielelatodkądjąstracił.
-Czyonwiecowtobiema,Evelyn?
Niebardzowiemcomanamyśli,aleodpowiadam:
-Wydajesięjakbynaprawdęmnielubił.Sprawia,żeczujęsię…wyjątkowa-
znowusięrumienię.Totrochędziwne,rozmawiaćomoimżyciumiłosnymz
kimś,ktomógłbybyćmoimdziadkiem.
-Dobrze.Jesteśwyjątkowa.Wiedziałemtoodkiedyzobaczyłemcięna
podwórku,bawiącsię
cierpliwieztymidwoma,małymidemonami-śmiejesię.-Potem,siedząc
samanawerandzie,wyglądającnatakbardzosmutną,alezawszetrzymającą
głowęwysoko.Wiedziałem,żecierpisz,alebyłaśdzielna.
Patrzęwdół,przypominającsobietedni.
-Nigdyniebyłamdzielna,panieCooper.Byłamprzerażonaprzezcałyczas,
gdybyłamdzieckiem,a
potemteżjakonastolatka.
-Wiemto,Evelyn.Aletonietrzymałocięzdalaodbyciauprzejmądla
każdego,zkimcięwidziałem,włączającmnie.Nietrzymałociętozdalaod
siedzeniazestarymmężczyznąnawerandzie,tylkopotobypogawędzić
przezminutęlubdwie,bochciałaśżebymsięuśmiechnął.Tonietrzymałocię
zdalaod
przynoszeniaszklankiwody,kiedywidziałaśmnieporuszającegosiępo
podwórkuwlecie.Nawetteraz,myślisz,żeniewiemjakciężkoci
przechodzićoboktegodomu-wskazujenamójstary,zastępczydom.-
Albojakdługozajmujeciprzyniesienietalerzaciasteczek?
Spoglądamwgóręnaniego.
-Uwielbiamprzynosićciciasteczka,panieCooper.Muszęcięodwiedzać.
-Widziszcomamnamyśli?-uśmiechasię.
Znowupatrzęwdół,studiującpaznokcie,zawstydzona.Onkontynuuje:
-WieszdlaczegonazywamcięEvelyn,zamiastEvie,takjakinni?-pyta.
Kręcęgłowąnanie.Myślałam,żelubiłje,bopochodzizinnejgeneracjii
lubiłużywaćmojego
pełnegoimienia,anienicku.
Przezsekundęjestcicho,najwyraźniejzatraconywmyślach.
-Niechcęprzywracaćczegokolwiekosobistego,Evelyn,bonigdynie
rozmawialiśmyo
okolicznościach,któreprzyniosłyciędotegodomuzastępczegolatatemu.
Alewiem,żeniemogęzawielemówićotwojejmamie,zostawiającejciętu,
nigdyniewracającej.Sądzę,żepewnieniemaszrównieżzadużodo
powiedzeniaoniej.
Pozostajęcicho.Maracjęcodotego.
-Aletwojamama,zrobiłaprzynajmniejdwierzeczyprawidłowo.Dałatobie
życie,idałatobieimiępasującedodamy.Ito,Evelyn,jestdokładnietym,
kimjesteś.Dopilnuj,żebytwójdżentelmenzdałsobieztegosprawę-
uśmiechasię,ajamrugam,żebypozbyćsięłez.
Przekręcamnabokgłowęimówię:
-Odkądjesteśmywtemaciekomplementów,panieCooper,mamcośoczym
chciałabymsięztobą
równieżpodzielić-uśmiechamsię.
-Okej-uśmiechasię.
63
Pauzujęprzezminutę,stającsiępoważnaimówię:
-Nigdyniemiałamwswoimżyciudużomiłości.Wielerazymiałamowiele
więcejprzeciwieństwa.
Alewszędziegdzieposzłam,zdawałosię,żeznajdowałamchociażjedną
osobę,którabyładlamniemiłaisprawiała,żeczułamsięwyjątkowo.Kiedy
mieszkałamtu-wskazujęnadomobok.-tąosobąbyłeśty.Dałeśmitoinie
maszpojęciacotoznaczy.Dziękujęci.
PanCooperocierałzęzoka,mówiąc:
-Robięsięmiękkinastarość,huh?-aleśmiejesięiuśmiechadomnieztą
samąuprzejmością,jakązawszemipokazywał.
-Więc!-mówi,najwyraźniejchcączmienićtemat.-Zgadnijktobiegałpo
podwórkuparędnitemu,
potym,jakpiesukradłjejperukęiuciekłzadrzwi?
Prawięudławiłamsiękawałkiemciasteczka,kiedysięzaśmiałam.
-Co?
Wiemdokładnieokimmówi.Mojabyła,zastępczamatka,Carol,zawsze
nosiłaperukęiniktnie
mógłotymmówić,mimotego,żezawszewyglądałajakbymiałamartwego
bobranagłowieizastanawiałamsięjakapotwornośćkryjesiępodspodem,
jeślimyślała,żetowyglądałolepiejniżto,coukrywała.
Latatemu,mójbyły,zastępczyojciecwyprowadziłsięzeswoimisynami.
Najwidoczniejmiałdosyć
jegosukowatejżonyiniewiniłamgo.Wyniosłamsięstamtądwcholerę,w
minucie,wktórejmogłamtozrobić.Niewiem,cozajęłomutyleczasu.
-Taa,ja,listonoszipółosiedlastałowokółiśmiałosię,nieruszającnawet
palcembyjejpomócinieczującsięztegopowoduźle-niebyłam
zaskoczona.Byławrednadlakażdego,ktoprzecinałjejdrogęprzezlata.
-Tenparszywykundelmyślał,żetobyłazabawaibiegałszybciej.Nieżeby
taktrudnobyłojej
uniknąć.Przytyłaz90kilogramówodkądsięwyprowadziłaś,aitakmiałaco
zrzucić,kiedytumieszkałaś.
Niemogęnicnatoporadzić,śmiejęsiętakmocno,żemuszętrzymaćsięza
brzuch,mimotego,że
wiem,żetowredne.
-Cobyłopodspodem?-wkońcupytam,mojeoczysąrozszerzone.
-Oh,Evie,najdroższa,niechcęobciążaćciętymopisem.Dalejpłuczęswoje
oczycowieczór
kwasem,żebywypalićteobrazyzmojejsiatkówki-terazobydwojesię
śmiejemy.
***************
Kiedywróciłamdodomu,biorępryszniciprzebieramsięwparęspodenekw
kropkiibiałąkoszulkęz
błyszczącąsowąnaniej.Myjęzęby,apotemwskakujędołóżka,wyciągam
telefoniwpisujęnumerJake’a.
Uśmiechamsięlekkowoczekiwaniunajegogłos.Zamiasttego,jestem
zaskoczona,kiedykobietaodbierajegotelefon,takzaskoczona,żejestem
cichoprzezparęsekund,kiedyonapowtarza:
-Halo?
-Um,hej-jąkamsię.-JestJake?-Marszczębrew,gulaformujesięwmoim
gardle.
-Jestpodprysznicem-mówi,wyraźniezirytowana.-Ktoto?
-Uh,wystarczyprzekazać,żezadzwoniędoniegopóźniej-rozłączamsię
szybko.
Cododiabła?
Zanurzamsięwmojepoduszki,uczuciepustkiprzemywasięprzezemnie.W
jegopokojuhotelowymjestkobieta,kiedyonbierzeprysznic?Niewiemo
czymmyślećalbocorobić.Powinnamzadzwonićzapół
godziny?Czypowinnamtozostawić?
Wkońcu,wyłączamświatłoistaramsięzasnąć.Rzucamsięiprzekręcam
godzinami,aleJakenie
oddzwania.
***************
Rano,budzęsięprzezdzwonekmojejkomórki.Otwierampowolioczy,
półprzytomnai
zdezorientowana.Niezasnęłamprzedpierwsząwnocy,ajestterazdopiero
szóstarano.
-Halo-mamroczędotelefonu.
-Evie-toJake.
64
Zatrzymujęsię.
-Hej-mówię,budzącsiębardziej.
-Hej,niezadzwoniłaśdomniewczorajwieczorem.Sambymdociebie
zadzwonił,alezasnąłem
czekającnaciebie.Właśniesięobudziłem.Martwiłemsię.
-Jake,dzwoniłamdociebie.Jakaśkobietaodebrała.Powiedziała,żebyłeś
podprysznicem-jest
oskarżenieibólwmoimgłosie.
Jestciszawtelefonieimyślę,żeusłyszałamjakprzeklina,alebrzmitojakby
zakrywałustadłonią.
-Chryste.Evie.Przepraszam.Miałemparuznajomychzpracytutajnadrinki
imyślę,żeżonamojegowspółpracownikamusiałaodebraćmójtelefon.
Poszedłempodprysznic,bomamwczesnespotkanietegorankaistarałemsię
daćimwskazówkędowyjścia.Niejestempewien,dlaczegoodebrałamój
telefon.
Porozmawiamznią.Jesteśzła?
Jestemcichoprzezsekundę.
-Jeślitoprawda,Jake,wtedynie,niejestemzła.Poprostunierozumiem,
dlaczegoodebrałatwójtelefoniniezostawiłaciwiadomości.
-Teżtegonierozumiem,alepili,więctomojejedynepodejrzenie.
Przepraszam,kochanie.Musiałaśczućsięzraniona.
Nieodpowiadammuprzezsekundę,alepotemmówię:
-Byłamzdezorientowana,Jake.Jestok.Jeślitojestto,cosięstało,toniejest
twojawina.
Wypuszczaroztrzęsionyoddech.
-Tęskniezatobą.Niemogęsiędoczekaćbycięzobaczyć.Dalejodbieramcię
dzisiajpopracy?-
brzminazmartwionego.
-Tak-mówię.-Dozobaczeniawięc,okej?
-Okej.Evie,ja…naprawdęzatobątęskniłem.Wiem,żeminęłotylkokilka
dni,ale,naprawdęniemogęsiędoczekać,kiedycięzobaczę.
Topniejęlekko.
-Jateż,Jake.Dozobaczeniawieczorem.
Rozłączamsięizwijamwkulkę.Niewiemcomamczuć.Chciałabymbyćw
tymbardziej
doświadczona.Bioręgłębokiwdech.Muszęzdecydowaćczymuufaćczynie.
Podnoszęsię,przerzucającnogiprzezłóżkoiwstaję.Mogęterazzacząć
dzień.Jestempewnajakdiabli,żejużniezasnę.
***************
Kiedypóźnymwieczoremwychodzęzpracy,Jakeczekanamnie,opierając
sięosamochód,mającna
sobieciemnoszarygarnituriparęokularówaviatorów.Uśmiechasięszeroko,
kiedymniewidzi,błyszcząctymiidealnymi,białymizębami.DobryBoże,
jestseksowny.
-Hej-mówię,uśmiechającsię,kiedydoniegopodchodzę.
-Hej-mówi,dalejuśmiechającsięszeroko.
Stoimytam,uśmiechającsiędosiebiegłupkowatoprzezparęsekund,a
potemobydwoje
wybuchamyśmiechem,aonprzyciągamniewramiona,mówiąc:
-Boże,tęskniłemzatobą.Tęskniłemzatwoimuśmiechemi-wsuwanosw
mojąszyjęiwdycha.-
twoimzapachem,twoimciałemobokmojegownocy.
-Teżzatobątęskniłam-mówięcicho.
-Jesteśgłodna?-pyta.
-Taa,umieramzgłodu.
-Lubiszsushi?Jesttakieświetnemiejsceparęblokówodmojegomieszkania.
-Lubięsushi,aleniemogępójśćtamubranawmójuniform.
-Tomożepojedziemyponieiprzyniesiemydodomu?
-Brzmiświetnie.
Prowadzimniedosamochodu,apotemobchodzigoiwślizgujesięna
siedzeniekierowcy.
Przejeżdżamykołomałejrestauracjiizatrzymujesięprzednią.
-Wiem,żewyglądatozastanawiająco,alenaprawdęmająnajlepszesushiw
mieście-uśmiechasię
szeroko.
65
-Ufamci-mówię,uśmiechającsię.
-Colubisz?-pyta.
-Zaskoczmnie.Naprawdęniemanic,czegobymniezjadła.Mogęnawet
zjeśćnieprzetworzone
rzeczy-uśmiechamsię.
-Odważna-mruga.-Okej,zarazwracam.
Zamykazasobąsamochódikiedyidziedorestauracji,dzwoniędoNicole.
-Evie!-wyśpiewujedotelefonu.Boże,naprawdępowinnatrochęopanować
teprzywitania.
-Hej,cotam?
-Ohdobrze,wiesz,robiępranie,zamiatampodłogę,wspaniałeżycie,które
prowadzęjest
nieziemskie.Acotamuciebie?
Śmiejęsię.
-Jakewłaśnieposzedłzamówićnamkolację.Czekamwsamochodzie.
Słuchaj,pewnieniemamza
dużoczasu,alechciałabymsięciebieocośspytać.
-Oczywiście.Strzelaj!
-Cóż,JakepojechałdoSanDiegonainteresyodwtorkudośrody.
Zaplanowaliśmy,żezadzwoniędo
niegowewtorekwieczorem,akiedytozrobiłam,jakaśkobietaodebrałai
powiedziała,żeonjestpodprysznicem-słyszęjakzasysapowietrze.
-Wiem,prawda?-mówię.-Zadzwoniłdomnieoszóstejranoiwytłumaczył
to,alejapoprostu,niewiem,chciałamciotympowiedzieć,żebysię
upewnić,żenierobięzsiebiegłupka.
-Jaktowytłumaczył?-zapytałacicho.
Powiedziałamjejwszystkoto,coonpowiedziałmirano.
-Hmmm…cóż,niebrzmitonaciąganie.Zgaduję,żemusiszzapytaćsamą
siebie,coczujesz.
-Czuję,żejestnaprawdędobrymkolesieminaprawdęmnielubiitroszczy
sięomnie.Itrochęteżczuję,żekłamałotejkobiecie.
Nicolejestcichoprzezminutę,apotemmówi:
-Niewiemjaktedwierzeczyrazemmogąbyćprawdą,Evie.
Wzdycham.
-Wiem.Jestemzdezorientowana.Mojesercemówimibymuzaufać,ale…
-Myślę,żenigdyniezawiedzieszsięsłuchającswojegoserca,kochanie.
Zawszelubięmyśleć,że
nawetjeślipodkoniecsięmylisz,toniemyliszsiępodkoniec.Czytoma
sens?
-Taa.Jesteśrozsądnąkobietą-uśmiechamsię.
-Mówiącto,nigdyniechcęwidziećjakcierpisz.Idźzatymcoczujesz,ale
jeślistaniesięcoś,nadczymbędzieszsięzastanawiać,dajtemutrochę
przestrzeni.Niepozwólmupomieszaćwtwojejgłowiejegoferomonami.
Śmiejęsię,apotemwidzęjakJakeidziedoszklanychdrzwi,prowadzących
dowyjściazrestauracji.
-Oh,hej,właśniewraca.Dziękuję,Nic.Kochamcię!
-Kochamcię,Evie!-szepcze.
Jakewchodzidosamochodu,dającmibrązową,papierowątorbę,która
pachnieprzepyszniei
wyjeżdżawdrogę.Zajmujetotylkopięćminut,kiedyzatrzymujemysięw
jegogarażu.
Idziemydojegoapartamenturękawrękę,akiedywchodzimy,natychmiast
dostrzegambiałego
MacBook’a,otwartegonastole,zczerwonąwstążkąnanim.Patrzęnaniego,
aonuśmiechasięniepewniepatrząctonamnie,tonakomputer.
-Jake,tynie…-zaczynammówić.
-Evie-mówi,układającręcewgeście‘bądźcicho’.-Niemównic,dopóki
mnieniewysłuchasz.
Wiem,żetwojąpierwsząmyśląbędzieodmówienietegoprezentu,aleproszę,
posłuchaj.
Kładęręcenabiodrachiunoszębrew.
-Chciałemtozrobić,alenietylkodlatego,żetodlaciebie,aleponieważ
myślę,żejesteś
niesamowitaimyślę,żesprawienie,żetwojemarzeniasięspełnią,nie
wpłynietylkonaciebie,alerównieżnamnieinawielu,wieluludzi.Proszę
pozwólmitodlaciebiezrobić,Evie,idlawszystkichludzi,którzyzmienią
się,kiedyprzeczytajątepięknesłowa,któresąwtwojejduszy.
Mojeoczyzachodząłzamiibioręgłęboki,roztrzęsionywdech.
-Żadnejpresji,prawda?-mówiędoJake’a,śmiejącsięlekko.Podchodzędo
komputeraioglądam
66
go,podnosząc,włączającipatrzącjakekransiępodświetla.Potempatrzęna
Jake’aimówię:
-Sprawiasz,żebardzo,bardzociężkojestciodmówić,wieszotymJake’u
Madsenie?
Uśmiechasiędomnieszeroko,ajapatrzęsięnaniegoprzezkilkasekund,a
potemmówię
zwyczajne:
-Dziękuję.
***************
Potem,pozjedzeniuikochaniusięzJake’mpowoliisłodkoprzed
kominkiemwjegosalonie,wstajęi
włączamkomputer,żebygobardziejsprawdzić.ZerkamnaJake’a,który
przeniósłsięnakanapęioglądawiadomościwtelewizji.Uśmiechasiędo
mnieipyta:
-Sprawdzaszgo?KiedykolwiekużywałaśMac’a?
-Nie,alezawszeradziłamsobiezkomputerami.Pewnieporadzęsobieznim
bardzoszybko.
Oglądamgoprzezdziesięćlubpiętnaścieminut,wczasie,gdyJakeogląda
wiadomości.Wkońcu
odpalaminternet,żebysprawdziće-maila(któregorzadkosprawdzam).Jak
oczekiwałam,niematamnicopróczjakiegośspamu.Patrzęszybkona
Jake’a.Jestzatraconywprogramie,więcwchodzęwGoogleiwpisujęjego
imię.
Zauważamszybko,żewiększośćopowieścisąoJake’uprzejmującymfirmę.
Jednaknieskupiamsię
natym,skupiamsięnahistori,którajestnasamejgórze,ijestonao
przyjęciuwSanDiegowieczorem,tejnocy,kiedykobietaodebrałajego
telefon.SątamzdjęciaJake’a,rozmawiającegozkilkomastarszymi
mężczyznami,wyglądajączwyczajnieiwspaniale.Przewijamdoostatniego
zdjęciaizastygam.ToJakeiGwen,wyglądającowielepiękniejniż
jakakolwiekpara,wyglądającjakbybylidlasiebiestworzeni.Gwenśmieje
siędoJake’a,aonjestpochylonywjejstronę,uśmiechającsięinajwyraźniej
mówiąccośzabawnegoiintymnego.
Zatrzaskujękomputer,aJakenamniepatrzy.Kiedydostrzegawyrazmojej
twarzy,wstaje.
-Cosięstało,kochanie?-pyta.
Idędodrzwiizaczynamnakładaćkurtkę.
-Evie!-mówi,brzmiącnazdezorientowanegoirozgorączkowanego.-Cosię
stało?Czemu
wychodzisz?
-Tąkobietą,którabyławtwoimpokojuhotelowymbyłaGwen,prawda,
Jake?
-Co?-marszczybrew.-Nie.Oczywiście,żenie.Myślisz,żezaprosiłbym
Gwendomojegopokojunadrinka,potym,jakciępotraktowała?
-Cóż,niemyślałamdokładnie,żezaprosiłeśjądopokojunadrinka,Jake.
Wiem,żewyglądałeśkomfortowoszepczącjejcośdoucha,nazdjęciuz
przyjęcia,któremiałeśwewtorkowywieczór.
Wyglądaprzezminutęnazdezorientowanego,apotemprzesuwarękąpo
włosach,mówiąc:
-Evie,tobyłofirmoweprzyjęcie.Gwenbyłatamzeswoimojcem.
Próbowałazemnąparęrazy
pogadaćiniebardzomogłemcośnaniąporadzić.Kiedypostawiłamniew
trudnejsytuacjiprzed
fotografem,pochyliłemsięipowiedziałemjej,żemaszczęście,żeniejestem
typemosoby,którapokazujeniechęćprzedkamerami.Roześmiałasięjakbym
żartował,alenieżartowałem.Tobyłoto.Nierozmawiałemzniąpotem.
Patrzęsięnaniego,mojakurtkajestnawpółzałożona.Bioręgłębokiwdech.
-Chcęciwierzyć,Jake,japoprostu…janiechcę…
-Evie,słuchaj,Boże,jeślitylkobyświedziała…-urywa,śmiejącsię,alebez
humoru.
-Jeśliwiedziałabymco?
-Jeśliwiedziałabyśjakniedorzecznejestto,byśmyślała,żekiedykolwiek
bymcięzdradził,zwłaszczazGwen.Naprawdę,jeślimogłabyśdostaćsiędo
mojegoumysłu,toteżbyśsięśmiała.
-Jake…
-Proszę,zaufajmi,proszęnieidź.
Patrzęnaniegouważnie,żebyocenićjegoszczerośćiwyczuwam,żemówi
prawdę.Więcpozwalam
muwyprowadzićmniezprzedpokoju,zdejmująckurtkęirzucającjąna
szafkęobokdrzwi,podążajączaJake’mipodążającznowuzamoimsercem.
Alewgłębiduszy,mamnadzieję,żetonierobizemniegłupca.
67
Rozdział20
Pracujęwinnymkateringuwczwartek,wracającpóźnododomu.Jestem
wyczerpana,kiedy
wczołgujęsiędołóżka,alepieniądzesądobreidoceniamuczucie
bezpieczeństwa,będącdoprzoduzpieniędzmi.
Wpiątek,Jakechceżebymznimzostałaikiedywchodzędojegomieszkania
osiódmejtrzydzieści,
podrzuconaprzezwspółpracownikaJake’a,boonmiałcośdozałatwienia,
podnosimnieicałujemówiąc:
-Przygotujęcikąpiel,żebyśmogłasięodświeżyć,bozabieramciebiedzisiaj
natańce.
-Tańce?-bełkoczę.-Nieumiemtańczyć.
-Tak,umiesz.Tylkootymniewiesz.Byłaśkiedykolwiekwklubienocnym?
-Nie,bywałamwbarach,ale…
-Toniewporządku,że22-letniadziewczynanigdyniewyszła,aby
potańczyć.Chcębyćpierwszym,
którycięzabierze.Chcęspędzićztobątylepierwszychrazy,iletomożliwe-
uśmiechasiędomnieszeroko.
-Zdajeszsobiesprawęztego,żejutropracuję,prawda?
-Niebędziemydługo.
-Hmmm…Okej,cóż,jesttylkojednaskazawtwoimplanie.Niemamco
założyćdoklubu.
Uśmiechasiępodstępnie.
-Idźspójrznałóżko.
-Jake-kładęręcenabiodrach.-Niemusiszkupowaćmiciuchów.
-Zróbmitąprzyjemność,Evie.Kupiłemjednąsukienkęijakieśbuty.
Zrobienietegowieledlamnieznaczy.Proszęzaakceptujto.
Unoszębrew,aleitakidędosypialni.CoJakewybrałdlamnie,żebym
założyładoklubu?
Wchodzędojegopokoju,anałóżkuleżyseksowna,małasukienkanajedno
ramię,kolorupawiego
zczarnympaskiemnataliiparaczarnychszpilek,przezktóreNicolebysię
śliniła.Przesuwamjedwabnymateriałwpalcachimuszęprzyznać,
uwielbiamtowszystko.
Odwracamsię,aJakeopierasięzwyczajniewprzejściu,jegobiodrooparte
jestoframugę,ma
skrzyżowaneramionaimałyuśmiechnatwarzy.
Uśmiechamsię.
-Uwielbiamto.Dziękuję.Naprawdętowybrałeś?
Uśmiechasięszerzej.
-Cóż,pomogłamitrochęsprzedawczyniwNeimani
Alepodałemjejkolor
jakichciałemizerknąłemnarozmiarciuchów,któretuzostawiłaś.
-Pawikolor,huh?-unoszębrew.
Wzruszaramionami.
-Lubiętenkolor.Tylkonieprośmnie,żebymcięzabrałgdzieśniedaleko
zoo.
Śmiejęsię,apotemcałujęgoszybko,przedudaniemsiędołazienki,żeby
ściągnąćzsiebiebrudne,roboczeciuchy.Jakeodkręcamiwodęwwannie,a
potemidziedokuchni,żebyzrobićmiszybkąkolację,ponieważonjuż
wcześniejjadł.
Moczęsięwlawendowejkąpieli,którąJakedlamnieprzygotował.Pookoło
dwudziestuminutach,
mojeciałoiumysłsąożywioneiwychodzęzochładzającejsięjużwodyi
zaczynamsięszykować.
Zakładamczarnestringi,apotemsukienkę,którąkupiłmiJake.Sukienka
pasujeidealnie,jestbardzoseksownaiukazujekażdąkrzywiznęmojego
ciała.Niejestemzadużanagórze,dobramiseczkaB,alemammałątalięi
długienogiinawetjamogęzobaczyć,żetasukienkabardzopasuje.
Suszęwłosyiukładamjewdelikatnefale.Podkreślambardziejmój
zwyczajnymakijaż,używając
ciemniejszegocieniaitrochębeżowegobłyszczyka.
Kiedywchodzędokuchni,Jakesięobraca,ajegociałozastyga,jegooczy
wędrująpomnie,
wypełnioneciepłem.
4
Zielononiebieski
5
NeimanMarcus-Amerykański,luksusowydomtowarowy
68
-Jesteśolśniewająca.
Uśmiechamsię,wiercącsiętrochę.
-Dziękuję.Mamosobistegokupującego,któryjestdobrzezaznajomionyz
mojąfigurą.
Uśmiechasiędomnieszerokoiumieszczamiskęnablacie.
-PastaPrimaver
Siadamipróbuję,mówiącpochwilizpełnąbuzią.
-OBoże,tojestpyszne.Samtozrobiłeś?
-Nietrzebatuzawielerobić.Wystarczyposiekaćtrochęwarzywiugotować
makaron.
Niekupujętego.Jestzadobre.
-Następnymrazemjadlaciebiecośugotuję.Wystarczającomniejuż
rozpieściłeś.
-Przyzwyczajsiędotego.Lubięcięrozpieszczać.
Potemzdejmujebawełnianysweternadługirękaw,którynosiłizastygam,
kiedywidzę,żebiała
koszulka,którąnosipodspodem,madużynapiszprzodu,mówiący
NajlepszynaŚwiecie,wkrzykliwym,czarnymnapisie.
Prawiedławięsięjedzeniem,kaszląciprzyciągającserwetkędoust,żebym
niewyplułananiego
makaronu.
-Co?-mówiniewinnie.
Wskazujęnajegokoszulkę.
-Najlepszynaświecieco?-pytam,starającsięmiećkontrolęnadśmiechem.
-Oh,to?-pyta,wskazującnaswojąklatę.-Towszystkonaraz.Najlepszy
FacetnaŚwiecie,NajlepszyKochaneknaŚwiecie,NajlepszyKucharzna
Świecie.-Wskazujenamójmakaron,kiedymówiostatniączęść.
-Samawybierasz,jestemnajlepszy.
-Ah.Cóż,doceniamtwojąpewnośćsiebie.Alewiesz,otworzyłeśsięteraz
dlakrytyków,abycię
wypróbowaliiprzetestowali.
-Obchodzimnietylkojedenkrytyk.Iniemogęsiędoczekać,abybyć
przetestowanym.Imwięcej
testowania,tymlepiej.Dużotestowaniabędziedobre-mruga.
Uśmiechamsięszeroko.
-Jesteśtotalnieniedorzeczny,wieszotym,prawda?
Śmiejesięgłośno.
-Dokończto.Jawtymczasiesięprzebiorę,apotemmożemyiść.
-NiezamierzaszmiećnasobietwojejNajlepszejnaŚwieciekoszulkiw
klubie?-krzyczęwstronękorytarza.
-Niechcesz,żebymreklamowałsiępomieście,prawda?-odkrzykujeimogę
usłyszećuśmiechw
jegogłosie.
Pojawiasiędziesięćminutpóźniejwczarnych,luźnychspodniachiblado-
szarejkoszulizapinanejnaguziki,czarnympaskuibutach.Yum.
***************
Nocnyklub,doktóregozabrałmnieJake,jeststylowyimodny,wibrujący
NowymYorkiem.
Mieliśmyszczęście,bozdobyliśmystolikniedalekobaru,potym,jakmała
grupkagoopuściła.Jakeodsuwadlamniekrzesło,akiedypodchodzi
kelnerka,zamawiasobiewodę,ajazamawiamkieliszekbiałegowina.
Kelnerkanawetnamnieniepatrzy.JestzajętagapieniemsięnaJake’a,
zastanawiamsięczywogóleusłyszałamojezamówienie.Alepięćminut
późniejwracazmoimwinemimogęjedyniepokiwaćgłową.
Jakeprzysuwaswojekrzesłotak,żejesttużobokmnieitrącanosemmoją
szyję,flirtująci
doprowadzającmniedośmiechu,kiedygawędzimy,ajapijęwino.
Rozglądamsię,patrzącnapiękny,nowoczesnywystrójimyślęotym,jak
bardzoLandonuważałbyto
miejscezagorące.Zawszemówioklubach,którezwiedziwNowymYorkui
L.A.Zastanawiamsięnagłos,jakbytobyło,gdybytubył.
-Dlaczegodoniegonienapiszeszidowieszsię,czyzechcedonasdołączyć?
6
Makaronześwieżymiwarzywami
69
PatrzęnaJake’a,zdziwiona.
-Naprawdę?
-Taa,chciałbymspędzićczasztwoimiprzyjaciółmi.
Wahamsię,aleczemunie?
-Okej-mówię,wyciągająctelefoniwysyłającLandon’owiszybką
wiadomość.
Odpisujemipokilkuminutachoznajmiając,żewłaśnieskończyłkolacjęze
znajomym,alebędą
chcielisięznamispotkać.
Czterdzieścipięćminutpóźniej,widzęLandon’aiwstaję,machającdoniego
zpodekscytowaniem.
Podchodzidonas,ciemnowłosyfacetpodążazanim.Kiedyjestjużprawie
przynaszymstoliku,krzyczy:
-Fantazyjnabuźka!-ajapędzęwjegoramiona.
-Hej!-krzyczę.
Puszczamnie,mówiącgłośno:
-Dziewczyno,wyglądaszgorąco!-potempatrzynaJake’a,którywstałi
potrząsajegodłonią.-Dziękizazaproszenie.-Jakeuśmiechasiędoniego,
mówiąc:
-Fajniejestcięoficjalniepoznać.
LandonwyciągazzasiebieprzystojnegofacetaiprzedstawiagojakoJeff’a
Stoltza.Patrzęnaniegoimyślę,żewyglądabardzoznajomo,akiedytomnie
uderza,kolorwłosówjestinny,ale…
-Czykiedykolwiekktościmówił,żewyglądasz…
-JakMattDamon?-ondokańcza,uśmiechającsię.-Taa,słyszałemtoraz
czydwa.
-Ażtakczęsto,huh?-śmiejęsięiwskazujęim,żebyusiedli,corobią.
KiedyJeffzamawiadrinki,aJakepatrzywinnąstronę,Landonłapiemój
wzrokiwachlujesię,
strzelającspojrzeniemwkierunkuJake’a.Uśmiechamsięszeroko.Alenie
mogęsięniezgodzić.
Zamawiamywięcejdrinkówiwszyscygawędzimyzłatwością.Jakejest
czarującyisympatycznyi
spędzamwspanialeczas.
Mamwsobietrzykieliszkiwina,kiedyJakewstajeiciągniemniezanim,
szepcząc:
-Chcęciebienaparkiecie.
Mojesercezaczynabićtrochęszybciejichwiejęsięlekko,alenagletaniec
niewydajesiętaki
odstraszający.Mamprzeczucie,żetrzykieliszkiwina,którewypiłam,
przyczyniłysiędotego.
MachamdofacetówipodążamzaJake’mnaparkiet.RemixpiosenkiMaroon
Five„OneMoreNight”
wychodzizgłośnikówinaglejestemwramionachJake’a,któryporuszasię
kołomnie.Łatwojestpodążaćzajegoseksownymiruchamibioder.Owijam
ramionawokółjegoszyiiporuszamysięrazem,ipoza
uprawianiemseksuzJake’m,tojestnajbardziejerotycznarzecz,jaką
kiedykolwiekdoświadczyłam.
-Powinnamwiedzieć,żebędzieszdobrymtancerzem-szepczęmudoucha.
Uśmiechasięiprzyciskasiębardziejdomojegociała,sprawiając,że
zamykamoczyizaciskam
bardziejramionawokółjegoszyi.Czynieodpowiedniebyłobyprzeżycie
orgazmunaparkiecie,wklubienocnym?Chichoczędosiebie.Okej,możeza
dużowypiłam.
Piosenkasięzmieniaiktośpukamniewramię,Landonszczerzysiędomnie.
Jakebierzemoją
szczękęwswojądłońicałujemniemocnoiszybkowusta,odwracającmnie
doLan’a.
-Skorzystamztoalety-mówi.-Zajmijsięnią.-Landonkiwagłową,a
potemokręcamnie,kiedyjachichoczęipozwalammusięprowadzić.
-Jeffwydajesięfajny,Lan-mówię,odwracającsięwjegostronę.
-Bojest.Mogęgonaprawdępolubić.Chciałemżebyśznimtrochępobyłai
przekazałamiswoją
opinię-mówi,wyglądającnalekkospiętego.
-Jużgobardzolubię!
-Dobrze.Myślę,żejestświetny.Igorący.Toznaczy,możenietakgorącyjak
twójchłopiec,ale
gorący-mówi,okręcającmnieznowu.
-Gdziegopoznałeś?
-WStarbucksie.Byłodużoludziizapytałczymożeusiąśćprzymoim
stoliku.Skończyliśmygadającprzeztrzygodziny.
-Cieszęsię!-uśmiechamsiędoniegoszeroko,okręcającsię.
Dziesięćminutpóźniej,kiedyjużzaczynamwierzyć,żemogębyćnaprawdę
utalentowanątancerką,
albotopoprostuwino,niejestempewna,duży,ciemnowłosyfacetwciasnej,
czarnejkoszulce,chwytamnie70
zarękęistarasięmniedoniegoprzyciągnąć.Kiwamprzecząco,wskazując
naLandon’a,akiedyLandonwidzicosiędzieje,chwytamojąrękęistarasię
mnieodciągnąć.Najwidoczniej,tenfacetniezamierzawziąćdwóchnieza
odpowiedź,boprzyciągamniemocniejipotykamsię,wpadającnajegociało.
Jestlekkaszarpanina,kiedyLandonpróbujemnieodniegoodciągnąć,a
napakowanyfacetwczernipróbujeodwrócićmojeciałotak,żemoże
umieścićswojąmasywnąformęmiędzymnieaLandon’a.
Nagle,facet,którymnietrzymałodlatujedotyłuiłapięwidokwściekłego
Jake’a,jegorękajestnakołnierzykukoszulkifaceta,pochylającgodo
podłogi.Jakemówicośbliskojegotwarzy,afacetunosiręcewgeście
poddaniaioddalasię.Stojęsztywno,patrzącnawściekłątwarzJake’a.Ten
wyraz…
Jakeobserwujejakfacetodchodzi,jegoszczękajestnapięta,apotemwraca
domnie.Czujęsięlekkowyprowadzonazrównowagi.Tomusibyćalkohol.
Otrząsamsięztegoiuśmiechamsiępromienniedo
Jake’a.
-Mójbohater-nucę,akiedyJakepatrzywdółnamojątwarz,musi
zauważyć,żejestembardzo
niezdarna,bopotrząsalekkogłową,uśmiechającsięteraziowijającwokół
mnieramię.Uśmiechamsiędoniegoizaczynamysięznowuporuszać.
Pogodzinie,jestemspoconaiciężkooddychamimyślę,żemojestopy
potrzebująodpoczynku,bosą
odseparowaneodresztymojegociała.
Jeffdołączyłdonasparęminutpotym,jakJakeodciągnąłodemnie
wielkiegofacetaiwszyscysiędobrzebawimy.
JakepochylasiędoprzoduimówicośdoLandon’a,aLandonkiwa,
wysyłającwmojąstronę
buziaka,któregoodwzajemniam.MachamdoJeff’a,aonodmachuje,a
potemJakebierzemojąrękę,
wyprowadzającmniezparkietu.
Mówięmu,żebyzaczekałchwilę,kiedyskorzystamztoalety,apotemdaję
muszybkiegobuziakai
idędośrodka.Poskończeniusprawiodświeżeniusięwlustrze,wychodzę.
Rozglądamsięzmieszana,Jake’aniemanigdzienawidoku.Wkońcu
dostrzegamgoobokwyjścia,jegotwarzjestnapięta,kiedyrozmawiabliskoz
kobietą,którejniewidzędokładnie,bojejgłowajestodwróconaiktośstoiza
nią,zasłaniającwiększośćjejciała.Wszystkocomogęzobaczyćtojej
brązowewłosy,któresązwiązaneidługie,zgrabnenogi.Onaodwracasięi
wychodzizadrzwi,aonpatrzywstronętoalet,znerwowymwyrazem
twarzy.Niewidzimnie,bojużidęwjegostronę,przeciskającsięprzezgrupę
osóbprzybarze.
Podchodzidobramkarzaimówicośdoniegoszybko,apotempodnosiwzrok
iwidzijakdoniego
zmierzam,jegotwarzprzybieraszybkiwyrazzaskoczenia,alepotem
łagodniejeibierzemniezarękę.
-Gotowa?-mówi.
-Zkimrozmawiałeś?-pytam,nachmurzającsięlekko.
Patrzynamnieprzezchwilęwciszy,przedodpowiedzią.
-Jakaśkobieta,którabyłapijana,robiłascenę.Bramkarzzamówiłjej
taksówkęitylkozaprowadziłemjądowyjścia.Trzymajsię,wezmędlaciebie
szklankęwodywbarze,nimwyjdziemy.
-Czujęsiędobrze-mówię.-Wyglądałeśnazłego.
-Niebardzo.Byłatylkotrochęagresywna.Chciałasięprzystawiać.
Odmówiłem.Towszystko.
-Ateraz,zaufajmijeślichodziowodę,jutroranobędzieszzadowolona,żeją
wypiłaś,zwłaszcza,żepracujesz-zamawiawodę,apotempatrzyjak
wypijamjądokońca.Uśmiechamsiędoniego,umieszczającszklankęna
barze.
-Zabierzmniedodomu-mówię,uśmiechającsię.-Nimbędęmusiałapobić
jakąśkobietę.-Śmieje
się,potrząsającgłową.
Idziemywstronędrzwi,aJakepochylasięimówicośdobramkarzaiw
ciąguminuty,bramkarz
sygnalizujecośdoJake’ailokajprzyjeżdżajegosamochodemijesteśmyw
drodzedodomu.Wydajesiętrochęspiętyprzezparęminut,alekiedy
naśmiewamysięzkomicznych,tanecznychruchówLandon’a,relaksujesię.
Wracamypamięciądotego,jakwykonywałje,bynasrozśmieszyć.Chybasię
jeszczetylenieśmiałam,nigdy.
KiedyzatrzymujemysięwgarażuJake’a,onwyłączaswójsamochód,ale
zamiastwysiąść,patrzyna
mnieibierzemojątwarzwswojedłonieizaczynamniecałować,głębokoi
mokro.Czućgotakdobrzeiodwzajemniampocałunekztakimsamym
entuzjazmem,kiedyprzyciągamnienasiebieidociskamsiędoniegoitojest
wspaniałeuczucie,więckontynuujerobienietego,kiedynagle,słyszędźwięk
rozrywanegomateriału.Obydwojesięzatrzymujemy,zdezorientowani,a
kiedyodsuwamsięlekkoodJake’a,zdajęsobie71
sprawęztego,żeszewnajegokroczujestrozerwany.
-OmójBoże-dyszę.-TwojachłopięcaczęśćjestjakNiesamowityHulk.
Unosibrew.
-Chłopięcaczęść?
Kiwamgłową.
-Jestzły?
-Jeszczenie.Alejeślibędzieszgonazywaćjako‘chłopięcaczęść’,możebyć.
Jestcałymęski.Niechceszwidziećjakjestzły.
-Oh,zpewnościąchcęwidziećjakjestzły.
Śmiejesięgłośno,apotemmówi:
-Chodź,zabierzmycięnagórę.
Pomagamiwysiąśćzsamochodu,apotemprowadzimniedoholu.Kiedy
mijamyrecepcję,Jake
umieszczamnieprzedsobą,żebyukryćjegorozerwanespodnieiidzie
przyciśniętydomnie,mówiąc:
-HejJoe-mężczyznapatrzynanas,zdezorientowaniewidocznejestnajego
twarzy.Chichoczę
lekko,aJake’apopędzamniedowindy,praktyczniewpychającmniedo
środka.Śmiejęsięcałądrogęnagórę.Kiedywchodzimydomieszkania
Jake’a,wpadamynaścianę,dalejsięśmiejąc,ciałoJake’a
przyciśniętejestdomojego.Kiedyobserwujęjegopięknątwarz,
uśmiechającąsiędomnie,robięsiępoważna.
-Jake,nigdyniebyłambardziejdziecinnawcałymmoimżyciuichcęcizato
podziękować.Wiem,żetobrzmitrochęszalenieimożenawettrochęgłupio,
alenaprawdę,todlamniecośdużego,naprawdę,dziękujęcizadzisiaj.
Terazteżpatrzynamniepoważnie,jakbykompletnierozumiał.
-Niemogęsiędoczekać,abyspędzićwięcejdziecinnychmomentówztobą,
piękna.
Apotemjegoustaidądomoichiprzyciskamniemocniejdościany.
Całujemysiędługo,językJake’aplądrujemojeusta,kiedyjęczęiskomlę,bo
przyprawiamnieozawrotygłowy,mimotego,żeterazjestemprawie
trzeźwa.
Podnosimnieiowijamnogiwokółniego.Sięgamwdółiwkładamrękęw
jegorozerwanespodnie,
pocierającgonajlepiejjakmogę,naszeciałasądociśniętedosiebie.
Wypuszczapomrukiczujęwilgoćwypływającąmiędzymoiminogamina
dźwięktego.
Zabierajednązeswoichdłonizmojegotyłka,przyciskającmniemocniejdo
ściany,sięgawdółi
zrywazemniestringi.Bioręostrywdechzzaskoczenia,apotemjęczę,kiedy
jegopalcedotykająmojegowejścia.
-Zawszetakamokradlamnie-wykrztusza.Opieramgłowęościanę,kiedy
onliżeicałujemoje
gardłoitojesttakniesamowiteuczucie,żewijęsięobokniego,poruszając
moimrdzeniemodużąerekcję,którączujęprzyciśniętąmocnodomnie.
KiedyJakeodsuwabiodra,skomlęwproteście.
-Wyciągnijmojegofiuta,Evie-warczy,więcsięgamwdół,przezdziuręw
jegospodniach,do
bokserek,robiącjakmówiiwypuszczającgonazewnątrz.
Chwytamocniejmójtyłekiuderzadoprzodu,wbijającmniewścianęi
krzyczę,kiedymniewypełniairozciąga,mojemięśniezaciskająsięwokół
jegotrzonu.Przezkilkasekund,poprostupatrzymysięsobiewoczy,aciepło
iintensywnośćpochodzącazniego,sprawiają,żejestemzauroczona.
Dalejnamniepatrzy,kiedypowoliwysuwasię,prawiecałkowicie,apotem
uderzaznowu.OBoże,totakiedobreuczucie.Mojeoczyzamykająsię
mimowolnieijęczęgłęboko,mojeustarozdzielająsię.SłyszęjakJake
wypuszczagardłowysyk.
Wtedyrzeczystająsiętrochędzikie.
Jakemiażdżyswoimiustamimojeizaczynapchaćwemnie,mocnoi
głęboko,prawiewyczerpująco,
mojeplecyuderzająwścianę.Alekochamkażdątegominutę,czującsię
posiadanaprzezpięknego
mężczyznę,walącegowemnie,dalekoodbyciadelikatnym.
Sięgawdół,międzynas,iprzyciskapalecdomojejłechtaczkiizaczynam
dyszećijęczećwjegousta,kiedyorgazmprzepływaprzezemnie.
Odrywaswojeustaodmoichiwarczy:
72
-Moja.Tylkomoja.Zawsze.Tylko.Moja-dalejuderzającwemnie,
przyciskającmniedościany.Jegooczyzamykająsię,austaotwierają,kiedy
jegowłasnyorgazmbudujesię,apotemodrzucagłowędotyłu,wypuszczając
głębokijękiczujęjegociepłenasieniewytryskującewemnie.
Patrzynamnieleniwie,kiedyślizgasiędośrodkainazewnątrz,powoli,
przeciągającszczytowanie.
Wyrzucamzsiebie:
-Jesteśtakipiękny.
Uśmiechasiędomnie,jegooczysąciepłe,kiedystawiamnienapodłodze.
Jegoramionamuszągo
zabijać.-Totyjesteśpiękna.
Całujęgosłodkowusta,poprawiamyubrania,apotembierzemniezarękęi
prowadzidołóżka.
73
Rozdział21
Wsobotniporanek,budzęsięczującsięwmiarędobrze,comniedziwi,ale
jestemwdzięcznazato,bomojazmianazaczynasięodziesiątejrano.Biorę
prysznic,któregobardzopotrzebowałam,boJakeijapraktyczniewpadliśmy
odrazudołóżka,potańczeniuiczynnościachprzyścianie.Uśmiechamsięna
wspomnienia.Suszęwłosyiukładamjewluźnywarkocz,któryspadapo
moimramieniu,robięlekkimakijażinakładamuniform.CałujęJake’ana
pożegnanieitrącamnosemjegoszyję,kiedysiędoniegopochylam,nacoon
warczyimówi:
-Niekuśmnie.Jestemtrzysekundyodsprawienia,żespóźniszsiędopracy-
chichoczęidajęmu
jeszczejednego,szybkiegocałusawpoliczek,zostawiającgowłóżku.
Zaaranżowałjedenzfirmowychsamochodów,któryodbierzemniezjego
mieszkaniaiwłaśnieczeka
jużnamnieprzykrawężniku,kiedywychodzęnazewnątrz.Nie
przeszkadzałbymiautobus,alemogęsiędotegoprzyzwyczaić.Jazda
zajmujemniejniżdziesięćminut.
Dzieńmijaszybko,mimotego,żejestemzmęczonapoostatniejnocyi
wysiłkufizycznym.Przed
położeniemsięwczorajdołóżka,Jakeijazaplanowaliśmy,żeodbierzemnie
zpracy.Ale,gdyzbliżasiękoniecmojejzmiany,mójkierownikpytasię
mnie,czyniechciałabymwyjśćgodzinęwcześniej,przezjakieśtam
problemywhotelu,więcwchodzęwto.
PiszędoJake’a,alenieodpisujemidokońcamojejzmiany,więcszybkosię
przebieram,apotem
pytamjednązdziewczyn,którawychodziwtymsamymczasie,czymogłaby
mniepodrzucić.
Podrzucamniepodjegobudynekistaramsiędoniegododzwonićraz
jeszcze,alenieodbiera,więc
wołamkogoś,ktowchodzidobudynku,byprzytrzymałmidrzwiiwchodzę
zanim.Idęsamadowindyiskoropamiętamprostykod,któregoJakeużyłna
jegopiętro,wpisujęgo.Mamnadzieję,żeniebędziemuprzeszkadzałojeśli
wrócęwcześniej,boczemumiałoby?Aco,jeśliniemagowdomu?Cholera,
zgaduję,żezejdęnadółipoczekamprzyrecepcjiibędędoniegodzwonić.
Prawdopodobniegdzieśbliskojestjakaśkawiarnia.
Windaotwierasięidostrzegam,żedrzwidojegomieszkaniasąotwartelekko
isłyszęgłosy
dochodząceześrodka.Nachmurzamsiętrochęizatrzymujęsięobokdrzwi,
niepewnaczypowinnam
zapukać.Decydujęsiętozrobić,alekiedypodnoszęrękę,słyszękobietę.
-Niemusiszsiętakzachowywać.Pozwólmisprawić,żebędzielepiej,
kochanie-zastygam.Cododiabła?Jakeodpowiadaijegogłosbrzmi
szorstko,gniewnie.
-Niezaczynajtegogówna.WyjaśniłemciwSanDiegonaturęnaszej
znajomościionapoprostunie
istnieje,okej?
-Okłamujeszsiebie,Jake.Niemożeszsprawić,żetoodejdzie.Niemożesz
sprawić,żejaodejdę.
-Jakcholeramogę.Wynośsię.
Przezchwilęjestcisza,apotemsłyszęszelestiJakekrzyczy:
-WynośsiękurwaSTĄD!-słychaćjakbykobietapociągałanosem.
Krokizbliżająsiędodrzwiipanikuję.Cholera!Copowinnamzrobić?Nim
mogęwymyślićjakikolwiekplan,drzwiotwierająsięigapięsięprostowe
wkurzoneoczyJake’a.Zauważamnieiszokprzechodziprzezjegotwarz,a
pochwilimówipodnosem.
-Cholera.Evie.Cotykurwatutajrobisz?
Czujęjakbykamieńspadłdomojegożołądka.Stojętam,gapiącsięnaniego
jakcielęnamalowane
wrota,kiedykobietawychodzizzadrzwi.Jestolśniewająca,zgrubymi,
jasno-brązowymiwłosamidoramionidużymi,zielonymioczami.Jeststarsza
odemnieiJake’a,prawdopodobniejestpotrzydziestce.Patrzynamnie,
potemnaJake’a,apotemznowunamniezpogardą.
-Naprawdę,Jake?Już?-wyrzucazsiebie.
Jakezamykanasekundęoczy,apotempowtarza,ledwiekontrolowanym
głosem:
-Wynośsię.
Ignorujegoipodchodzidomnie,wystawiającrękę.
74
-JestemLauren-mówi,aleposposobiewjakimtomówi,mogępowiedzieć,
żenapewnoniejestszczęśliwapoznającmnie.
Niemampojęciacorobić,więcbioręjejrękę,szepcząc:
-Miłomiciępoznać,jestem…
-Mamo!-krzyczyJake.-Jeśliniewyniesieszsięstąd,przysięgamnaBoga,
żewezwęochronę,by
sprowadzilicięnadół.-Jakezaciskaszczękę,ajegodłoniesązaciśniętew
pięścipobokach.
Mamo?
Jestemosłupiała,amojeustaotwierająsięizamykajągłupkowato.Zgaduję,
żeniezgadłamjej
wieku,bonaprawdęniewyglądanawięcejniżtrzydzieścipięćlat.Zgaduję,
żepieniądzemogątodlaciebiezrobić.Cośjakbólprzechodziprzeztwarz
Lauren,aleprostujesięimówi:
-Dobra,Jake,zrobimytopotwojemu-potem,jakwchodzidowindy,
odwracasięipatrzynamnie,
mówiąc.-Jesteśtylkojednązwielu.Powinnaśtowiedzieć.
Dyszę,kiedydrzwiwindysięzamykająipochylamsięwprawo,żebyściana
mnieutrzymała.
Codo…?
Jakestoiobokwejściadomieszkania,gapiącsięprzedsiebieinieruszając
się,opróczzaciskaniaszczęki.
Idędowindyiwciskamprzycisknadółitowydajesięotrząsnąćgo,bo
bierzetrzy,dużekrokiw
mojąstronę,umieszczadłońnamoimramieniuimówi:
-Evie!Gdzieidziesz?-wyglądateraznazdesperowanego.
-Wychodzę,Jake.Najwyraźniejmnietuniechcesz.Przepraszam,
skończyłamszybciejpracęi
myślałam,toznaczy,pomyślałam,żetakbędziewporządku.Dzwoniłamdo
ciebie…-urywam,mojeoczyzapełniająsięłzami,boczujęsięgłupio.
-Evie,kochanie,proszę.Pozwólmiwyjaśnić.Takbardzoprzepraszam.Tak
cholernieprzepraszam.
Ciąglenawalam-przesuwarękąprzezswojewłosyipatrzynamniejak
niepewny,małychłopiec,rozpadamsię,znowu.Pozwalammuwprowadzić
siędomieszkania,żebymógłwyjaśnićmiocododiabłachodziło.Nie
zdejmujękurtkiizostawiamtorbęprzydrzwiach,wraziegdybymmusiała
szybkowyjść.
***************
Jakezamykadrzwiiprowadzimniedosalonu,przyciągaskórzanąsofęi
umieszczająprzedkanapą,a
potemciągniemniewdół,bymsiedziałazkimkolanodokolana.Bierzeobie
mojedłoniewswoje.
-Popierwsze,bardzocięprzepraszamzapoczuciesięźle,żetuprzyszłaś.
Możeszpokazywaćsię
kiedytylkochcesz.Nigdynieoczekiwałem,żemojamama…-wzdycha.-
Jesteśmy…odseparowani,międzynamirzeczyniesądobre,cozgaduję,
możeszsamapowiedzieć.-Wypuszczacoś,cobrzmijakzdławionyśmiech.-
Niemiałempojęcia,żesiętutajdzisiajzjawi.Ostatnimrazem,gdyją
widziałem,powiedziałemjej,żeniechcęmiećzniąnicwspólnego,imiałem
namyślinigdy.
-Toskomplikowane,alemojamamamaproblemy.Poważneproblemyi
sprawiła,żemojerodzinne
życiebyłoistnympiekłem.Jestpowodem,dlaktóregozachowywałemsięw
ten,anieinnysposób,kiedybyłemnastolatkiemijestpowodem
nienaturalnegozwiązkumiędzymnąamoimtatą.
-Kiedyzobaczyłamjaktamstoisz,niemogłemuwierzyć,żewogóle
dzieliłaśjejpowietrze.Jestbezwzględnąsukąizrobilubpowiecokolwiek,co
będzieuważała,żerozwiążejejwłasneproblemy.Niebyłemzłyzato,żetu
byłaś,byłemzły,żebyłaśwotoczeniutejżmi.Itoniebyłatwojawina,ale
straciłemtoibardzoprzepraszam-jegooczysąbłagające.
-Powiedziałatozdanieotobiebędącąjednązwielu,bobyłamściwa,odkąd
jąodrzucałem.Nawet
ciebieniezna,Evie.Itopewnejakcholera,żenieznaniczegoważnegoo
mnie.
-Jake-mówię,ściskającjegodłonie.-Czuję,żekiedymówiszosobie,
mówiszdomniejakimś
szyfrem.Rozumiemistotęsprawy,aletytaknaprawdęniepowiedziałeśmi
nic.
Wzdycha.
-Damciparęszczegółów,tylkodajmitrochęczasu,okej?Torzeczy,o
którychnigdyznikimnie
rozmawiałemitrudnojestdlamniesięwtozagłębiać.Spędziłemwielelat
próbującudawać,żetonieistnieje.Wiem,żetoniejestzdrowe,żyjąctak.
Alepoprostu…zaufajmi,okej?Możesztozrobić?-patrzyna75
mniedesperacko,jakbymojaodpowiedźświadczyłaojegożyciulubśmierci.
Mówiępierwsząmyśl,któraprzychodzimidogłowy.
-Okej,Jake.Ufamci-ipomimowszystkichmoichzwątpień,ufam,
naprawdęufam,itomnie
uszczęśliwiatakbardzojakstraszy.Nicjużniemasensu.
Cośwstrzymuje.Niepewnerzeczyciągleprzychodząmidogłowy.Nie
powinnamczućsięznim
bezpieczna.Alejaknarazie,czuję.Muszęsięzastanowićnadwłasnym
rozsądkiem.
-Możeszmitylkopowiedziećjednąrzecz?Dlaczegoonajestwmieście?
-Częściowodlatego,żemójojcieczmieniłwszpitalutestamentizostawiłmi
firmęionaniejestztegozadowolona.Jesttutaj,żebyzgłosićtodlarządu.To
sięnieuda,aleonapostarasięjakmoże.W
większościdlatego,żetojestsposóbbymniekontrolowaćijestzła,że
straciłato.
Obydwojejesteśmycichoprzezparęsekund,apotemonkontynuuje.
-Wybaczyszmizamówieniedociebiewtensposób,zasprawienie,żebyśtak
sięczuła?Boże,zatącałąpopierdolonąsytuację?-patrzynamniesmutno.
Bioręgłębokiwdech.
-Tak,wybaczęci.Iniemusiszprzepraszaćzatwojąmamę,Jake.Wiemo
wielelepiejniżinni,żeniemożesznicporadzićnato,jacysątwoirodzice.
Patrzymiwoczyikiwagłową.
-Dziękuję-mówi,patrzącwdółnanaszedłonie,apotempodnosijeicałuje
mojeknykcie,jedenpodrugim.-Niechcęnigdyrobićczegoś,cocięzrani,
Evie.Wszystkocorobię,torobiędlatego,żemojeuczuciacodociebiesą
bardzosilne…ja…Chryste,jestemteraztakwytrąconyzrównowagiisą
jeszczetewszystkiepopieprzonerzeczy…Poprostu,bądźcierpliwa?-
zastanawiamsięprzezminutęczyzamierzasięterazzłamać,aletylkopatrzy
namniesmutnoiwkońcu,robięjedynąrzecz,którawydajesięnamiejscu.
Owijamwokółniegoramionaitrzymamgoblisko.
76
Rozdział22
Jakechwytaulotkęzchińskiejrestauracji,któraznajdujesięnakońcuulicy,
oglądamją,apotemmówięcochcę,kurczakzbrokułamiisajgonki.
Dzwoni,żebyzamówić,ajapytamgoczyniebędziemuprzeszkadzać,jeśli
wezmęszybkiprysznic
przedkolacją.Czyszczenieprzezcałydzieńpokoihotelowychniebardzo
sprawia,żeczujęsięświeżaiczysta.
-Oczywiście-mówi.-Niemusiszpytać.Mójdomjesttwoimdomem,okej?
-Patrzynamnie,jakby
naprawdęważnebyłodlaniego,bymtozrozumiała.
-Okej,Jake.
Bioręszybkipryszniciprzebieramsięwjasną,różowąkoszulkęz
koronkowymiramiączkamiiparę
białych,bawełnianychspodenek.Czeszęwłosyizostawiamjerozpuszczone.
WracamdokuchniiniewidzęJake’a.Drzwiprowadzącenabalkonsą
otwarte,więcidętam.Jake
stoikołoniskiejścianki,zrękaminajejkrawędziipatrzynamiasto.
Podchodzędoniegoodtyłuiowijamramionawokółjegotali,opierając
głowęojegoplecy.Łapie
mojedłoniewswojeibierzegłębokiwdech.Takbardzo,jakzmartwiona
jestemwpadnięciemnajego
mamę,czujęjakbypotrzebowałmniebardziejniżjago,wtejchwili.Niejest
dlamnienowościączućsięźlezaludzi,którzymusieliradzićsobiez
rodzicami.Dorastałamwsystemieopiekizastępczej.Alenigdynie
pomyślałabym,żeJake’asytuacjabyłatakekstremalna,żemusiałwykopać
własnąmamęzżycia,dosłownieiwprzenośni.
Poparuminutach,delikatniegościskam,apotemwślizgujęręcepodjego
koszulkę,pochylającsięicałującpodstawęjegoplecówiliżącjego
kręgosłup.Uśmiechamsięprzyjegoskórze.
Kiedyzaczynampodnosićtyłjegokoszulkibardziej,jegociałosięnapinai
przestaję,zastanawiającsięczyrobięcośźle.Szybkozdajęsobiesprawęz
tego,żetaknaprawdęnigdyniewidziałamjegoplecówizastanawiamsięczy
możeteżmatamblizny…aleniepamiętam,żebybyłocośczuć,kiedy
byliśmywłóżku…
Potemmomentprzemija,kiedyonodwracasię,tak,żeterazmojatwarzjest
przedjegobrzuchem,
doktóregoprzyciskamusta.
-Evie-dyszy.
Opierasięoościanę,ajasiadamnakolanachprzednim,rozpinającjego
dżinsy.Uśmiechamsięw
górę,doniego,ajegooczysąciemneiwypełnionepotrzebą.
UstaJake’asąrozchyloneinawidokjawnegopożądanianajegotwarzy,
czujęwilgoćmiędzynogami.
Dociskamrazemuda,rozkoszującsięuczuciem.
Razemzmotylkami,którelatająwmoimbrzuchu,czujęsmugi
podekscytowaniaigwałtownej
ekscytacji.Naprawdęzamierzamtozrobić?
Rozpinamjegodżinsyizsuwamje,apotemściągammubokserkiijego
pięknykutaswychodzina
zewnątrz,twardyjakkamień.Spoglądamwgóręnaniego,ajegoramionasą
rozłożoneiumieszczajenaścianie,opierająctyłekobeton.Muszęwyglądać
trochęniepewnie,bomówi:
-Umieśćnamnieswojeusta,proszę,Evie.
Jestperfekcyjny,jegociałonasiąkniętejestpożądaniem,ciężkieod
podniecenia,amojeusta
napełniająsięwodąnajegowidok.
Niewiemczybędęwtymdobra,aledecydujęsięiśćzaswoimgłosem.
Jestemtaknakręcona,że
kiedyliżęspódjegoerekcji,tojajestemtą,którajęczy.Wdychamjego
zapach,czystyileśny,alerównieżcośpiżmowego.TocałyJakeikochamto.
Mojaustarozciągająsięnaszerokiejkoronie,ssącdelikatnie.Przeciągam
językiemprzezspódjegoerekcji,uwielbiającuczuciejegodelikatnejskóry.
Jakeodpłacamigłośnymjękiem,ruszająclekkobiodrami.
Bioręjegopodstawęjednądłoniąiwciągamgogłębiejdoustizaczynamssać
rytmicznie.
-Okurwa!Evie…twojeusta…Właśnietak!-Jakecedziprzezzęby.Wkłada
swojeręcewmojewłosyiciągnie.Powinnotoboleć,aleuwielbiamte
uczucieijeszczebardziejmnietopodnieca.
Ssęgomoimiustami,kiedymojadłońdotykagoodspodu,takjakmito
pokazał.
Czujęjaknabrzmiewawmojejbuziiwypuszczamkolejnyjęk,aonzaczyna
ruszaćbiodrami,pieprząc77
mojeusta,kierującmoimiruchami.Uwielbiamto,żestraciłkontrolę.
Uwielbiamto,żemutorobię.
-OBoże!Dojdę,kochanie-jednakdalejgossę,pracującmoimiustamii
językiemłapczywie,
zdesperowana,bydaćmuorgazm.
Czujępierwszestrumieniejegonasieniawmojejbuzi,gęsteisłone,i
połykamwszystko,wyciągającwszystkoustami,ażdokońca.
-Japierdole-jegogłosjestdalejochrypłyodpasji.
Chowamgozpowrotemdospodni,kiedyrozbrzmiewadzwonekod
frontowychdrzwi.Tonasze
jedzenie.Obydwojepatrzymywtymsamymczasienadrzwiiwybuchamy
śmiechem,pochwiliprzejeżdża
rękąprzezswojewłosyimamrocze:
-Jasnacholera.Serio,uwolniłemdemonaseksu.
Chichoczę,aonpodnosimnie,całującmnieszybkowustaipodążamzanim
zpowrotemdo
mieszkania.
***************
Jemynaszezamówienienapodłodzewsalonie.WtelewizjiJake’alecimecz,
aleonniepoświęcamu
uwagi.Śmiejemysię,dzielimysięgryzami,aonjestsłodkiizalotny,znowu
mójJake.Cieńwizytyjegomatkizdajesię,żezaniknął.Zgaduję,żerobienie
lodamożeodciągnąćmężczyznęodniektórychprzeżyć.
Zakodowane.
Pokolacji,Jakemówimi,żeidziewziąćszybkiprysznic.Zanoszęnaczynia
dokuchniinapełniam
zmywarkę.Kiedyporządkujęstertęjegopoczty,Jakezachodzimnieodtyłui
obracamnie,unoszącmniełatwonablat.Jegorękachwytatyłmojejszyii
mojenogiotwierająsiędlaniego,pozwalającmuprzycisnąćswojeciałodo
mojego.Uśmiechasię,apotemcałujemniepowoliigłęboko,amojaręka
przesuwasięwgóręidółtwardychmięśnijegopleców.
-Cóż,witam-mówię,uśmiechającsię,kiedyonprzerywapocałunek.-Jak
twójprysznic?
-Dobrze-mówi,podgryzającmojąwargę.-Jednaktęskniłemzatobą.
-Będziemymusielizaplanowaćprysznicdlanasobojga.Niemogęsię
doczekać,abysięztobą
zmoczyćJake’uMadsenie-uśmiechamsięmoimnajlepszymzuchwałym
uśmiechem.
Cośdziwnegoprzechodziprzezjegotwarz,aleszybkomijaiuśmiechasiędo
mnie.
-Oh,mamcałyarkuszrzeczy,któreplanujeztobązrobić.
-Całyarkusz,huh?-mówię,odwzajemniającuśmiech,przekonującsiebie,że
wyobraziłamsobieten
dziwnywyraztwarzy.
-Mmm-mruczy,pocierającswoimnosemomój.-Oznaczonykoloramiiw
ogóle.
-Cóż,więczacznijmynadnimpracować-uśmiechamsięszerokodoniego.
Znowumniecałuje,aleterazmocniej,bardziejwymagająco.Wciąguparu
minut,obydwoje
dyszymyichwytamysięsiebie,naszeręcesąwszędzie.
Czujęsięzagubiona,potrzebująca,mojemajtkijużprzesiąknęły
podnieceniem,mojesutkiocierają
sięojegotwardąklatę.
Wypuszczamjęk,kiedyJakezsuwamojeramiączkozjednegoramienia,
patrzącnamnieciemnymi
oczami.Oblizujeustaizsuwadrugieramiączkowdół,obnażającmojepiersi,
pulsowaniemiędzymoiminogamiprzybieranaintensywności.
-Proszę,Jake-szepczęiniejestemnawetpewnaocoproszę.
-Czegopotrzebujesz,kochanie?Powiedzmi.
-Więcej-mówięzwyczajnie,ajegopowolny,seksownyuśmiechwywołuje
więcejwilgocimiędzy
moiminogami.
Jegoręcełapiąmojepiersiiprzeciągakciukamiprzezmojesutkiijęczę,
kiedytwardniejąjeszczebardziej,wysyłającfaleelektrycznościmiędzymoje
nogi,mojapłećsięzaciska.Mojagłowaopadadotyłu,austaotwierająsię,
kiedyssiemojesutkiiruszaponichjęzykiemjakekspert.
UstaJake’aodsuwająsięodmojegosutkaibierzekrokdotyłuiskomlęna
jegostratę,obserwującjegonapiętedżinsyipożądaniewypełniającejego
oczy.Podnosimniezblatuiprzerzucaprzezramię.
Piszczę,śmiejącsię,kiedyJakezmierzadosypialni.Rzucamnienałóżkoi
wypuszczamkolejnykrzyk,dalej78
śmiejącsię,kiedyonrzucasięnamnie,uśmiechającsięszeroko.
Alepotempodnosisięzemnieiwyrazjegotwarzypoważnieje.
-Jesteśtakapiękna,EvelynCruise.
Uśmiechamsiędoniego,myśląc,żeniejestemtakpiękna,jakonwtym
momencie,patrzącsięna
mniewdół,kiedyświatłoksiężycananiegopada.
Mojeudaotwierająsię,żebyzaprosićgoipatrzęmuwoczy.
-Pokażmi.
Całujemniewusta,powoli,seksownie,torturującmnie,ponieważjestemtak
nakręcona.Moje
biodraunosząsięiJakesięgadomoichspodenek,międzymojenogiijęczę.
-Boże,Evie,jesteśprzemoczona.
Wstajeipatrzęjakściągakoszulkę,apotemdżinsyibokserki.Patrzęnajego
twardą,męską
perfekcję,anastępniechwytamniezabiodraiciągnie,ażmójtyłekznajduje
sięnakrawędziłóżka.Zdejmujemojespodenkiimajtki,apotemrobitosamo
zmojąkoszulką,któradalejjestowiniętawokółmojejtali.
Łóżkojestnaidealnejwysokości,żebymógłstać,akiedyczujęjego
pulsującegofiutaprzymoim
wejściu,skomlęzprzyjemności.Bierzesięwrękęiużywaswojejerekcjiby
pocieraćniąpomojejłechtaczceimyślę,żezarazdojdę.Robipowolnekółka
swojąerekcjąpomojejpłci,drażniącitorturującmnie,ciągnącmnieblisko
krawędzi,aleniedającmiwystarczającodospadnięcia.
-Jake-jęczę,zdesperowanapotrzebą.
Wypuszczachichot,alepotemumieszczasięiwchodziwemnie.Dyszę,moje
ciałowciągago,
przyzwyczajającsiędojegorozmiaru,apotemrelaksujęsię,jakzaczynasię
ruszać.Jęczygłośno.
-Boże,Evie,jesteśtakaciasna,takagorąca,jesteśniesamowita.
Zaczynapompowaćwemnieiztejpozycji,każdepchnięciezmuszajego
ciałodouderzeniawmoją
łechtaczkę.
-Mocniej-dyszę,unosząctyłek,żebymógłwejśćgłębiej,dającogromny
dostępjegopchnięciom,
kompletniezatraconaposiadaniemgo.
Jęczy,pchającmocniejiczujęjakprzyjemnośćbudujesięwmoimwnętrzu,
kiedydalejwbijasięwemnie.Podnoszęsięlekkoichwytamjegotyłek,
zachwyconaczuciemjegomięśni,twardychjakkamień.
Potemonsięgajednąrękąmiędzymojenogiiprzyciskakciukdomojej
łechtaczkiitylkotylewystarczybymzatraciłasięwspiraliorgazmu,moja
płećpulsujewokółjegofiuta.
Dochodzępowoli,Jakedalejpompujewemnie,apotempatrzęjakjego
własnyorgazmprzechodzi
przezniegoiwbijasięwemnie,jegooczyzamykająsię,austalekko
otwierajązprzyjemnościiwypełniamnieciepłem.Iserioczujęsię
wstrząśniętatylkowyrazemjegotwarzy.Nigdynieprzestanękochaćtego
wyrazu.
Jakeopadadoprzodu,drżącizakopująctwarzwmojąszyję.Obydwoje
oddychamyciężkoprzez
parędługichminut,ażwysuwasięzemnieicałujemniepowoliigłęboko.
Potemzsuwasięzemnienabokileżymyoboksiebie.
Tobyłotakniesamowite,żemyślę,żemogęumrzeć.Naserio.
Kiedypatrzęnaniego,onuśmiechasię,patrzącwsufit.
-Zacoto?-pytam,teżsięuśmiechając.
-Wiedziałem,żetakbędziemiędzynami-mówi,uśmiechającsięszerzej.
-Wiedziałeś,prawda?
-Yup.Wiedziałemto,kiedypierwszyrazciępocałowałem.
Uśmiechamsiędoniegoipochylamsiębypocałowaćgodelikatniewusta.
-Pójdęsięumyć.Zarazwracam.
Kiedyskończyłamwłazience,Jakejużjestpodkołdrą,mającnasobie
bokserkiikoszulkę.Wtulam
sięwniegoiszepczemyitulimysiędosiebie,ażobydwojezasypiamy.
79
Rozdział23
Evie14lat,Leo15lat
Uśmiechamsię,patrzącwniebo,kiedyLeozmierzadomnie,domiejsca,o
którymmyślęterazjako
„naszymdachu”.Dalejpatrzęwgórę,kiedymówiężartobliwie:
-Ktotamjest?Czytomójlewczymójchłopiec?
-Jeślijestempołowąkażdego,toniemogębyćjednymalbodrugim,mogę
jedyniebyćobojgiem-
mówizuśmiechemwgłosie.
Rozważamtoprzezminutę.
-Przypuszczam,żetoprawda.Aletakdlajasności,nieważnektobysię
pokazał.Kochamobojgataksamo.-Nieboiszsięlwa,chociażtrochę?
-Uhuh-kiwamgłowąprzecząco.-Taknaprawdę,lewjestmoimfaworytem
–jesttąstroną,którajestdzikaisilna.Onjesttym,którywalczybrutalnieza
tych,którychkocha,jestpotężny.Onjesttym,któryświeci,kiedywidzęten
ogieńwtwoichoczach.
Patrzęnaniegoiotojest,tenpalącywyraztwarzy,którysprawia,żemoje
sercebijeszybciej,wekscytacjiizmieszaniu.
Patrzysięnamnieprzezminutę,jegooczywędrujądomoichust.Potem
zamykaoczyiodwraca
głowę,żebyspojrzećwniebo.
Zmieniatemat.
-Spotkałemsiędzisiajzmoiminowymizastępczymirodzicami.Wyglądana
to,żezamieszkamznimipodkoniecmiesiąca.Zadwatygodnie.
Odwracamsiędoniego,opierającgłowęnamojejdłoni,mójłokiećspoczywa
nadachu.
-Taa?Dalejlubiszichtakjakmyślałeś?
-Tak.Są…taa,wydająsięnaprawdęmili.Onnierozmawiazadużo,ale
wyglądanamiłegokolesia.
Onajesttrochęnerwowa,aleteżjestmiła.Dotykamniedużo,starasiębyć
matczyna.Myślę,żenieprzebywalizadużowotoczeniunastolatków.
Jestcichoprzezminutę,apotem:
-Równieżpowiedzielimi,żejestdobramożliwość,żeonbędziemiałpracęw
PołudniowejKaliforni-
zerkanamnienerwowo.-Niejesttojeszczepewne,ale…powiedzieli,że
prawdopodobne.Ciąglegadaliotym,jakfajniebędziemieszkaćobokplaży.
Czujęjakmojeserceopadadostóp.
-Co?-szepczę.
-Słuchaj,toniejestpewnejeszcze,okej?Chciałemtylkopowiedziećciteraz,
żebyniebyłoszokiemjeślitaksięstanie.Słuchaj,Evie,tomożeniebyć
najgorszarzecznaświecie.Toznaczy,jednoznasmającestabilnąrodzinę…
todanamszansęnalepszystart,kiedyskończymyosiemnaścielat.Nie
będziemysami.
-Taa,aletojestzaczteryLATA,Leo!Będziemyrozdzieleniprzezczterylata?
Wzdycha.
-Niewiem.Mamnadzieję,żenie.Alestaramsiępatrzećnajaśniejsząstronę,
okej?
Obydwojegapimysięwnieboprzezdługieminuty,apotemonodwracasiędo
mnieimówi:
-Znaszcechę,którąposiadająlwy,ponadwszystkim?
-Nie-kręcęgłową.
-Lojalność-mówi,uśmiechającsięipokazującmitenuroczyodstępmiędzy
zębami.-Nieważnejakbardzobędziemyodsiebieoddzieleni.Nieważnyjest
dystansczyczas,nigdyniebędękochałnikogoinnegoopróczciebie.Nigdy.
Kiwamdoniegosmutno.
Żartobliwybłyskpojawiasięwjegooczach.
-I?Bardzolubiątorturowaćswojekobiety!-potembawisięatakującmnie,
przewracając,iwarcząc80
domoichuszu.
Śmiejęsięipiszczę,alesyczę:
-Leo!Obudziszkażdego,ktośpiwśrodku!-odsuwamsięodniego.Ale
śmiejęsięznowu,kiedyposyłamibrutalnespojrzenie,mrużącoczy.
-Jesteśszalony-mówię,kiedykładziemysięznowuoboksiebie,trzymającsię
zaręce.Aleczujęsięlepiej.Jestmój,zawszebędzie.
81
Rozdział24
Ostatniedniminęłybezzbędnychwrażeń.Zostawałamwewłasnym
mieszkaniuwniedzielei
poniedziałek,czującjakbytrochęprzestrzeniwnowymzwiązkubyłodobrym
pomysłem.Jakeniezgadzasięztym,alenienaciska.
MusiwyleciećdobiurawSanDiegoznowudopracyiwybywawewtorek
rano,żebymógłbyćw
biurzecałydzień.Czujęsięlekkoniepewnacodotego,przezto,cosięstało
ostatniojakbyłwpodróży,aleodciągamtoodmoichmyśli,takdalekojak
mogę.
Dzwonidomnieparęrazywtrakcie,gdypodróżujeimiędzyspotkaniamii
widzeniejegoimieniana
moimtelefoniewysyłamotylkizakażdymrazem.Boże,naprawdęmuszęsię
pozbierać.Myślęparęrazyotym,jakmójzwiązekzJake’mwyszedłdaleko
pozamojąbezpiecznąprzestrzeń.Jeśli(kiedy?)onzdecyduje,żeniejestem
dlaniegowystarczająca,jakjatoprzetrwam?Zatrzymujęsięibioręgłęboki
wdech,kiedytemyślijakośmnieatakują,jestemzdolna,byoprzećsię
przekonywaniusamejsiebie,abywrócićdomojegobezpiecznegokokonu.
Zamiasttego,zajmujęsiępracą,biegająciwmiędzyczasieczytającksiążkę,
którąostatniozaniedbałam.
IdęzNicolenalunchwewtorekpopołudniuimówięjejomoimnagle
interesującymżyciu.
Chichoczemyjaknastolatkiitoświetneuczuciedzielićsięzniąmoim
szczęściemizadawaćjejpytaniaojejzwiązkuzMike’m,rzeczy,októre
nigdyniemiałamodwagialbopotrzebybypytaćdoteraz.Czytonormalne
chciećseksuprzezcałyczas?Nicole:Napoczątkutak,popięciulatach
małżeństwaitrzyletnimdziecku,niezabardzo.Czymożeszzakochaćsięw
kimśpomniejniżmiesiącuznaniago?Nicole:Bardziej
prawdopodobnepożądanieniżmiłość,alecieszsiętymtaksamo.
Patrzymynanaszegrafikiionapytaczymogęprzyjśćnakolacjęzatydzień
odtejsoboty.Planujemytoionaściskamnienazewnątrzrestauracjiimówi:
-ZaprośJake’a!
-Okej-mówię,uśmiechającsię,niemogącsiędoczekać,abygoprzedstawić
dlatrzechludzi,
którychkochamnajbardziejnaświecie.
DzwoniędoJake’a,dojegohotelutejnocyirozmawiamyprzezgodzinę,aż
wkońcujestemtak
zmęczona,żeniemogęmyśleć.
Wśrodę,meldujęsięwpracyodziesiątejranoiidędopiętranasamejgórze,
żebywyczyścić
luksusowyapartament.Pukamgłośnotrzyrazywdrzwiiczekamminutę,a
kiedyniemaodpowiedzi,
używammojejkartyiwchodzędośrodka.Rozglądamsięzdezorientowana.
Miejscejestnieskazitelnieczyste.Najwyraźniejniktnieużywałtegopokoju,
cojestdziwne,bowiem,żeniewysłalibymniebymgowyczyściła,chyba,że
ktośwynająłgopoprzedniejnocy.
Chwytammojąkrótkofalówkęikiedymamjużwciskaćprzycisk,żeby
połączyćsięzmoim
kierownikiem,słyszęcośzsypialni.Nachmurzamsięiwołam:
-Halo?-niktnieodpowiada,więcwchodzędopokoju.Serio,jeżelijesttu
jakiśzabójca,totalniepowalęgomojąciężkąkrótkofalówką.Chwila,to
brzmiałojaknaprawdęsłabeostatniesłowa.Chwytambutelkęwybielacza,
taknawszelkiwypadek,gdybympotrzebowaładodatkowejamunicji.
Zakradamsię,strzelającszyjąicowidzę?StojącegowdrzwiachJake’a,z
rękamiwkieszeniach,
uśmiechającegosięszerokodomnie.
Niewiem,czytoszok,żegozobaczyłam,czypoprostureakcjanamoje
emocje,aleupuszczamcałą
„broń”,wydajączadowolonypiskibiegnęprzezpokój,wpadającnaniego.
Łapiemnie,śmiejesięiobracamniewokoło,kiedyjaskładampocałunkina
jegotwarzy.Piszczę,biorącjegotwarzwswojeręceicałującterazjegousta,
śmiejącsięrazemznim.Odwzajemniapocałunekizachowujemysięjak
dwójkaludzi,którzyniewidzielisięodwieków.Itaksięczuję.Czujęjakbym
niewidziałategomężczyznyodlatiradość,którapromieniujewmojejpiersi,
jestczymś,czegoniekwestionuję.Poprostutrzymamgobliskoirozkoszuję
sięczuciemgowmoichramionach.Takbardzomigobrakowało.Itojest
szalone.Minęłytylkodwadni!Alewydajesię,żeonprzyjmujemojąreakcję
jakonormalnąidalejmniecałuje,wkółkopowtarzającmojeimię,oboje
złapanijesteśmywtymdziwnym,radosnymmomencie.Niewychodzęna
powierzchnię,poprostu
82
nasiąkamtym.
Wkońcuuspokajamsię,aleniepuszczamgo,trzymającgoblisko.Zamykam
oczyicieszęsię
brzmieniemjegogłosuprzymoimuchu,jegozapachem,unikalnymJake’m,i
biciemmojegosercaprzyjego.
Niemogętegowyjaśnić,alewiem,żegdybymmogłazastopowaćterazczasi
żyćtymuczuciemnazawsze,zrobiłabymto.
Wkońcu,jesteśmycichoiwracamdorzeczywistości,patrzącsięwjego
ciepłe,brązoweoczy.
-Cotytutajrobisz,Jake?
-Chciałemcięzaskoczyć.Kiedyrozmawialiśmywniedzielę,powiedziałaś
mi,żebędzieszczyścićtenluksusowyapartamentprzezcałytydzień,jeśli
będziezajęty,więcmojenikczemnemyślizaczęłysięobracać.
Wynająłemgowewtorekrano,przedwyjazdemzmiasta.Jakdługo
zazwyczajtrzebagosprzątać?
-Wynająłeśtenpokój,żebyspędzićzemnączas,któryzajmujemisprzątanie
go?-mówię,
zdezorientowana.
-Yup.
Oh,okej.
-Um,jakdługotrzebagosprzątać?Jeśligościesąbałaganiarzami,półtorej
godziny?
-Sąbrudnymileniuchami.
-Oh,okej,więcmożepowinnamtoprzesunąćdodwóchgodzin.
Zaczynarozpinaćmojeubranie.
-Corobisz,Jake?
-Niemarnujęczasu.
Racja.
-Um,Jake…-zaczynam,aleonrobitąrzecznamojejszyiitojesttakie
dobreuczucie,że
zapominamcomiałampowiedzieć.
Bioręgozarękęiprowadzędodużego,tapicerowanegokrzesłapodrugiej
stroniepokoju,zamykającsypialnięnaklucz–jeślibynaszłapano,nie
byłobydobrze.Popychamgowdół,ajegooczyjużstałysięleniweiBoże,to
sprawia,żerobięsięmokra.Czyonotymwie?
Siadamnanimokrakiemibioręjegotwarzwswojedłonie,patrzącprzez
kilkasekundwjegooczy,apotemopuszczamswojeustadojego,
podgryzającgo,przedwsunięciemjęzykadośrodka.Jakeprzejmujekontrolę
ijegopocałunekjestgłodnyizaborczy.Naszejęzykimieszająsię,tańczą,i
przyciągaswojąrękędozamkamojegoubrania,szarpiącwdółodważnie.
Zsuwajewdółiopuszczamramiona,żebymógłje
całkowiciezsunąć,kiedykontynuujemycałowanie.Kiedydocieradomoich
bioder,przerywampocałunekiwstaję.Jakeopierasięokrzesło,patrzącna
mnieciemnymi,tlącymisięogniemoczami,kiedyrozbieramsięprzednim.
Majednoramięoparteoramiękrzesła,ajednajegorękaspoczywana
kolanie.Jegoudasąrozdzieloneierekcjawidocznajestprzezczarne,
dresowespodnie.Wyglądajakuosobieniekażdego
mokregosnuimójrdzeńpulsujetylkoodpatrzeniananiego.
Opuszczamwdółswojeubranieiodrzucamnabok.Jegooczypodążająza
uniformem,apotem
wędrująpomoimciele.Widzę,żejegokutaspodskoczyłwjegospodniachi
prawięskomlęzmojejpotrzebygo,aleudajemisiępozostaćcicho,kiedy
odpinamstanikipozwalammuzsunąćsiępomoichramionach,inapodłogę.
Mojemajtkisąnastępne,więczaczepiamkciukiopasekizsuwamjepo
nogach.
Skopujębuty,apotemstajęprzednim,nago,pozwalającjegooczom
wędrowaćpomnie.Wyraz
jegojawnegouznaniajestjedynąrzeczą,któradajemipewnośćsiebie,żeby
staćprzednim,pokazującsiętakjaknigdywcześniej.Sięgawdółiodpina
spodnie,potemrozsuwazamekiwyciągaswojegopenisanazewnątrz.Pieści
sięleniwie,kiedydalejnamniepatrzyożywionymioczamiiniemogęnic
teraznatoporadzić,skomlę.
Oh.Drogie.Nieba.
-Dotknijsię,Evie-mówi,jegogłosbrzminaledwokontrolowany.Jestem
takanakręcona,wibrującapotrzebą,którejniepowstrzymuję,kiedyon
przemawia.Przyciągamręcedopiersi,poruszającpalcamiposutkachi
zamykającoczy,kiedymojagłowaopada,austaotwierająsięzjękiem
przyjemności.Potemzsuwamjednąrękędomojegordzenia,mokregood
podniecenia.Pocieramwilgoćodmojegowejściado
łechtaczki,poruszającpalcamiwpowolnychkółkachijęcząc,terazwcale
niespeszona.
-Kurwa!Muszębyćterazwtobie,kochanie-wykrztuszazsiebie,chwyta
mniezabiodraiprzyciągadosiebie,żebymznowusiedziałananim
okrakiem,mojekolanasąnakrześleobokjegobioder.Opuszcza83
mniepowoliwdół,rozciągającmnieswoimtwardympenisem,sprawiając,że
krzyczęwzdziwieniuiprzyjemności,kiedywypełniamniekompletnie.
Podciągamsię,tak,żetylkoczubekjegojestwemnie,apotemopuszczamsię
wdół,sprawiając,żestękaiodrzucagłowędotyłuiBoże,totakiedobre.
Krzyczęprzezto,jakąprzyjemnośćdajemitapozycja.
Potempowtarzamruch,podnoszącsięiopuszczającznowunaniego.
Tak,Bożetak!
Wyobrażamsobiejakmusimywłaśniewyglądać,janago,ujeżdżającago,on
całyubranypodemną,i
obrazywmojejmyślisprawiają,żejestemdzikaodpożądania.
Zaczynamruszaćsięwgóręiwdółnanim,niemyśląconiczymwięcej,
opróczwyścigudoorgazmu,
kiedyjegoustaobniżająsiędomoichpiersi,zasysającmojegosutkaw
swoichustach,prawieprymitywnie.
Odrzucamgłowędotyłuiujeżdżamgoentuzjastycznie,kiedyobydwoje
dyszymyijęczymy,jegoręce
sąteraznamoichbiodrach,ruszającmnąmocniejiszybciej,ażobydwoje
krzyczymy,gorącenasieniemniewypełnia,kiedyfaleprzyjemności
pochłaniająmnie.Przezminutę,myślę,żewidzęgwiazdy,kiedyorgazm
osiągapunktkulminacyjny.
-Chryste!Kurwa!-Jakewarczy,biorącmojeustaicałującmniezpasją,
kiedyobydwojejęczymy
przezorgazm.
CałujęJake’ażarliwie,kiedydochodzimy,chwytającsięsiebiemocnoi
oddychającciężko.
Trzymamysięsiebie,nieruszającsię,przezdługieminuty,kiedynasze
oddechystająsięnormalne.
Odchylamsięipatrzęwjegotwarz,uśmiechającsięszeroko.
-Cotyzemnąrobisz?-pytam,oniemiała.
-Cotyrobiszzemną?-odwzajemniauśmiech.
Śmiejęsię.Uh,taa.Uwalniamsięodniegoiwstaję,idącdołazienki,żebysię
oczyścić.
Kiedywracam,Jakedalejsiedzinakrześle.Chwytamciuchyinakładamje.
Dalejmamygodzinęichciałabymsięumyć,aleniemogęwrócićdopracyz
mokrymiwłosami,więc
zamiasttego,spędzamyczasrelaksującsięnałóżkuionopowiadamio
swojejpodróży,sprawiając,żeśmiejęsięzhistoriozabardzorozmownym
kolesiu,którysiedziałobokniegowsamolocie.Chichoczęidrażnięgo,kiedy
poprostucieszymysięsobą,doczasu,gdyzegarmówi,żepowinniśmy
wrócićdopracy.
Prostujępościelnałóżkuiszybkowycieramkrzesło,któregoużyliśmy,
uśmiechającsiędoJake’a,apotemwychodzęzpokoju,Jakecałujemniena
pożegnanieiidędonastępnegopokoju.Używam
krótkofalówki,żebypowiadomićkierownika,żeluksusowyapartamentzostał
wyczyszczony.Niepotrafiępowstrzymaćgłupkowategouśmiechunamojej
twarzyprzeznastępnągodzinę.
84
Rozdział25
Przeznastępnepółtoratygodniażyjemywciągłejrutynie.Biegamrano,
pracuję,apotemzmierzam
domieszkaniaJake’aijemyrazemkolację,opowiadającsobieonaszym
dniu.Towydajesięnaturalneiwygodneinigdyniebyłamszczęśliwsza.Za
każdymrazemniemogęsiędoczekać,byspotkaćsięzJake’mpodkoniec
dnia.Podnosimnieitrzymablisko,całującmnieiobracającdookoła,jakby
nieżyłdotegomomentu.
Alerównieżjestemniespokojna,żebygobardziejpoznać.Byłamcierpliwai
rozumiejąca,ale
chciałabymwiedziećczegominiemówi.Chciałabymznaćrzeczy,któredalej
gonawiedzają,któresprawiają,żewyglądajakbybyłdalekostąd,kiedy
myśli,żetegoniewidzę.Jestcoś,conasoddziela,idopókisiędlamnienie
otworzy,bojęsię,żenigdyniedowiemsiękimnaprawdęjest.
Równieżbojęsię,żepowodem,dlaktóregonieotwierasiędlamnie,jestto,
żeniechcesiędostaćbliżejmnieitojestjegosposóbnapowstrzymywanie
się.
Tydzieńpóźniej,wpiątkowywieczór,kochamysięzaciekle,apotem,Jake
owijaramionawokół
mnie,szepczącdointymnesłowa,kiedyzasypiamy.Alewgłębinocy,budzę
sięsama,akiedywstaję,żebygoposzukać,znajdujęgostojącegona
balkonie,pijącegozeszklankiwypełnionejbursztynowympłynem.
-Niemożeszspać?-mruczę,owijającwokółniegoramiona.
-Taa-wzdycha.-Pomyślałem,żenocnydrinkpomoże.Wracajdołóżka,
kochanie,dołączędociebiezaminutę.-Dostrzegam,żejegotwarzjest
napięta.
-Okej-zgadzamsię,senna,ściskającgoipuszczając,potemwracamsama
dołóżka,lekko
zaniepokojona.
Rano,mówimi,żemadlamnieniespodziankę.Tomójwolnydzieńi
zaaranżowałdlamniedzieńw
spa.Jestmilepiej,kiedyJakemnietaktraktuje,mimotego,żetojestdla
mnietrochęciężkie.Uśmiechasięszerokonamojepodekscytowanieimówi,
żewszystkojużzałatwione.Popychamniewstronęprysznicaimówi,że
samochódbędzietuwciągugodziny.
-Bawsiędobrze,kochanie.Niemogęsiędoczekać,ażpoznamdzisiajtwoich
przyjaciół-wydajesiętomiłe,alewyglądananerwowegoizmartwionegoi
niewiemcopowiedzieć,żebygoztegowyciągnąć.
Możemadużonagłowiewpracy.Pobędęwspa,apotemzrobięwszystkoco
wmojejmocy,bygo
zrelaksować.Stałamsięwtymdosyćdoświadczona.
-Dlaczegojesteśdlamnietakidobry?-pytam,owijającramionawokółjego
szyi.
-Uwielbiamcięrozpieszczać.Sprawianieabyśbyłaszczęśliwa,sprawia,żeja
jestemszczęśliwy-
uśmiechasię,patrzącgłębokowmojeoczy.
Bioręszybkiprysznic,apotemubieramciemnoszarespodnieodjogi,biały
topijasnoniebieską
bluzę.ZakładamtenisówkiijemzJake’mszybkieśniadanie,składającesięz
płatkówiowoców.
CałujęJake’a,kiedysłychaćdzwonekdojegomieszkaniaiidędo
czekającegonamniesamochodu.
Spędzamniesamowityporanekipopołudniewluksusowymspa,parębloków
odjegomieszkania,
sprawiającsobiezabiegtwarzy,manicure,pedicure,ścięciewłosówz
pasemkamiimasaż.Uwielbiam
wszystkichtych,którzyzemnąpracująispędzamdzieńnietylkorelaksując
sięibędączadowalaną,aleteżgawędzączludźmi,którzyoferujątuusługi.
Kiedywychodzęzpomieszczeniaodmasażu,blondynkaidziekorytarzemi
wpadaprostonamnie.
-Oh,przepraszam!-mówię,zawstydzona.
-Nicnieszkodzi-mamrocze,zatrzymującsięgwałtownie.
OmójBoże,toGwen.Jasnacholera!Cóż,tobyłmiłydzień.
-Oh!-mówizaskoczona.-Evie,prawda?-wyrazjejtwarzymówimi,żejest
takszczęśliwa
widzeniemmnie,jakostatnio,itemperaturawspaobniżasięokilkastopni.
-Racja.Hej,Gwen.Miłomicięwidzieć-staramsięjąobejść,aleporuszasię
ijestprzedemną,blokującmojąucieczkę.
-Zabawniejesttunaciebiewpaść.Zakładam,żeJakeciebietuprzysłał?-
mówi,jakbywiedziała
bardzodobrze,żeniestaćmniebyłonaprzychodzenietutaj.
85
Prostujęsię,jeślizamierzasięotokłócić,tojaniebędęsięoddalać,jakbym
miałasięczegowstydzić.-Owszem-mówię,uśmiechającsięsztucznie.-
Lubimnierozpieszczać.
-Racja-odpowiada,dającmiironicznyuśmieszek.-Założęsię.Słuchaj,
Evie,zamierzambyćwtejsprawiedlaciebiekoleżankąipowiemwprost.
Wiem,żepewnieniemaszpowodówbymiufać,odnośnieostatniegoczasu
kiedysięspotkałyśmy…iprzesadziłamjeślichodzioniektórerzeczymiędzy
mną,aJake’m.
Aleczujęjakbybyłodlaciebielepiej,jeślizrozumiałabyśparęrzeczy.
Gapięsięnanią,oniemiała,cozgaduję,żeonabierzezawskazówkę.
-ZnamJake’ajużbardzodługo.Wkażdymstanie…trzeźwości.Nawetnie
wieoniektórychrzeczach,któreujawniłmi,kiedybyłpijanyalbonaćpany.
Nigdyniekochałnikogoinnegoopróczniej.Jeślimyślisz,żegokochasz,
powinnaświedzieć,żeonstarasięzamienićcięwnią.Widziałamjakciągle
torobił–bierzebiedną,małąmyszkę,wykorzystujeją,dajejejmiłerzeczy,
sprawia,żeonamyśli,żeonmacodoniejprawdziweuczucia,apotem
wyrzucają,kiedyzdajesobiesprawęztego,żeonaniejestnią.Nigdynie
będzieszwystarczającadlaniego,Evie.Tonieciebieontaknaprawdęchce.
Najejsłowa,umieramtysiącamiśmierci.Tomójnajwiększystrach.Nigdy
niebędęwystarczającadlakogokolwiek.Nigdy.Niktniechcemnienigdy
zatrzymać.Nie,kiedydochodzidotego.Wmoimżyciu,bywałamodrzucana
wkółkoprzeztych,którzymyślałam,żemniekochali.Niemogęznowu
przeztoprzejść.
Niemogę.
Przepychamsięobokniej,starającsiędesperackouciecodjejsłów,
przeszywającychmniedokości.
-Majejrysuneknaplecach-woładomnie.-Zpewnościągowidziałaś?
Oglądamsięnaniązszerokimioczami,mojeustasąotwarte,aonatylkosię
śmieje.
-Niepokazałci.Norma.Uciekajjeślimożesz,słońce.
Potemodwracasięiznikawkorytarzu,kiedymojesercerozbijasięwmilion
kawałków.Czujęsię
krucha,złamana,jakbymmogłarozsypaćsiętutaj,wkorytarzuluksusowego
spa.Podchodzędoblatu,odrętwiała,ipodpisujępapiery.Dziewczynazanim
mówimi,żewszystkiekosztyzostałyjużpokryteiniemogąsiędoczekaćby
znowumniezobaczyć.Uśmiechamsię,coczuję,żewyglądajakzłamany
uśmiechiidęodrętwiaładowyjścia.
Jakepowiedział,żebymnapisaładoniego,kiedyskończęiwyślepomnie
samochód,aleniedajęmu
znać.Zamiasttegoidędojegomieszkania,mojagłowatonie.Dochodzędo
frontowychdrzwi,nie
pamiętającnawetdrogi.Dzwonięwdzwonekimężczyznaotwieramidrzwi.
Jegouśmiechzastyganajegotwarzy,kiedymniewidzi,aleniepytacosię
stało.PoprostudzwonidomieszkaniaJake’aimówiprzeztelefon
przyciszonymgłosem.
-PanMadsenspotkasięztobąprzedwindą-mówi,prowadzącmniedo
środkaiwciskająckod.
Zajmujemilionlatdlawindy,bydojechaćdopiętraJake’aikiedyotwierasię,
Jakestoitam,
zmieszaniewidocznejestnajegotwarzy.Wystarczyjednospojrzenienamnie
iblednie.
-Evie,kochanie,cosięstało?-mówi,owijającwokółmnieramięi
prowadzącmniedomieszkania.
Pozwalammu,niewiedząccozrobić.
Zamykadrzwizanamiiodwracamniewjegostronę,biorącmojątwarzw
swojeręceipatrzącmiw
oczy.
-Evie,mówdomnie,najdroższa,cosięstało?
-Zdejmijkoszulkę,Jake-mówię,pozbawionawyrazu.
Wyrazzmieszaniaprzechodziprzezniego.
-Co?Kochanie,nierozumiem.
-Pozwólmizobaczyćtwojeplecy,Jake-mówię,wpatrującsięwjegooczy,
błagającgobyroześmiał
sięipowiedziałmi,żejestemniepoważna.
Zamiasttego,wyrazzrozumieniaprzechodziprzezjegotwarzizamykaoczy.
Kiedyotwieraje,
wyglądajakbycierpiał.
-Evie,zkimrozmawiałaś?Kochanie,pozwólminajpierwwyjaśnić.
-Nie!-krzyczę,naglezirytowana,mójgłosjestroztrzęsiony.-Pokażmi
swojeplecy,Jake!
Zamykaznowuoczy,opuszczagłowę,apotempatrzymiwoczy,kiedysięga
wdółizdejmuje
koszulkęprzezgłowę.Przezsekundępoprostutamstoi,zobnażonąklatką,
patrzącmisięwoczy.Potem,powoliobracasię,dającmiobrazswoich
nagichplecówiopuszczającgłowę.
86
Mojeoczyrozszerzająsięizasysampowietrze.Przezcałośćjegopleców
rozciągasiętatuażikiedystudiujęgo,duszęsiękrzykiemchcącymwydostać
sięzmoichustipotykamsiędotyłu.
Dziełozrobionejestwodcieniachczerni,zpięknymizakończeniami
krawędzi.Jesttośrodekcyrku.
Naśrodkutłajestgospodarzceremoni,jegotwarzodwróconajestnabok,
zatraconawcieniu.Jesttammałajasnowłosadziewczynachodzącanaliniw
odległym,prawymkącieikilkaklownów,żeńskichi
męskich,wdalekimtle.Alekiedyprzyglądamsiębliżej,ichtwarzeniesą
głupkowatealbośmieszne,alepotworne,diabelskie,mająostrezęby
ociekającekrwią,aichoczysąprzekrwioneiszalone.
Anaśrodkucyrku,jestkreatura,pół-człowiek,pół-lew,odwróconylekko,
tak,żerysyjegotwarzyniesąwidoczne,alestronalwajestwpełni
wyeksponowana,bezwzględnairycząca,stojącnatylnychłapach,rzucając
sięnadziewczynętrzymającąognistąobręcz.
Mojeoczyprzesuwająsięwolno,jakbywtransie,dodziewczynyimój
oddechzatrzymujesięw
gardle.Jejtwarzjestpogodna,spokojna,lekkiuśmiechjestnajejustachi
patrzydokładniewstronęmężczyzny-lwa,niemawniejwogólestrachu.
Jestmłoda,aleodrazująrozpoznaję.Onajestmną.
Ijestpogromczyniąlwów.
OmójBoże.OBoże,oBoże.
Momentuderzawemnieiwypuszczamcichy,zdławionyszloch.
Natendźwięk,Jakewzdrygasię,aledalejstoizpochylonągłową.Obchodzę
goibioręjego
podbródekwmojądłoń,unoszącgotak,żejegoudręczoneoczyspotykają
moje.Mojadłońdrży,mojesercebijedziko,aleniesłyszęniczegowmoim
głosie,kiedypatrzęwjegooczyipytam:
-Dlaczegonamniepatrzysz?
Jegooczyprzeszukująmojeprzezkilkadługichsekund,apotemutrzymuje
kontaktiszepcze:
-Bolubiętwojątwarz.
Potykamsiędotyłu,płacząc,apotemodwracamsięiuciekam.Popycham
jegodrzwiibiegnędo
windy,wciskającdesperackoprzycisk.Windaotwierasięnatychmiast.Nie
opuszczajegopiętra.Wciskamsięwkątiwciskamprzyciskdorecepcji.
Kiedywindazaczynasięzasuwać,Jakepojawiasięwswoichdrzwiach,z
wyrazemdesperacjinatwarzy.
-Evie-wykrztusza,kiedydrzwisięzamykają.
Wypadamprzezfrontowedrzwiiuciekam.
87
Rozdział26
Biegnę,doczasu,gdymojepłucapalą,ałzyprzestająspływaćpomojej
twarzy.Apotemidę,alenieprzestajęsięporuszać.
Mójumysłjestbałaganemiwszystko,doczegowracam,tojegotatuaż.Chcę
łkaćikrzyczeć,chcę
walnąćwcośrękami,aleodziwo,imdalejoddalamsięodJake’a,tym
bardziejstajęsięodrętwiała,ażidęosuchychoczach,jakwletargu.
Zatrzymujęsięjakwidzęmałyparkibłądzęwzrokiemdoławki.Siadamna
niejiwyciągamkomórkę
ztorebki.JesttamsiedemnaścienieodebranychpołączeńodJake’a.Usuwam
jeidzwoniędoNicole.
-Hejdziecinko-mówiradośnie.
-Nicole-zaczynam,alemójgłossięłamie.
-Evie,cosięstało,kochanie?-mówi,słychaćniepokójwjejgłosie.
-Onmnieokłamywał,Nicole.
-Kto?Jake?Kochanie,jaktookłamywał?Gdziejesteś?
-Uciekłam.Niewiem.Jestemwparku…niewiem.Czekaj,jesttujakiś
napis…-czytamdlaniejnazwęparku,aonamówiszybko:
-Będętamzapiętnaścieminut.Trzymajsię,kochanie.
Siedzęnaławce,gapiącsięwprzestrzeń,doczasu,gdymałysamochód
Nicolezatrzymujesięprzy
krawężniku.Wchodzędośrodka,akiedyonawidzimojątwarz,rozkłada
ramionaiopieramgłowęnajejramieniu,aonamnietrzyma,kiedywylewam
tylełez,ileniesądziłam,żewogólemam.
-Cosiędzieje,kochanie?Powiedzmi-mówi,ścierająckciukamiwilgoćz
moichpoliczków.
-OntoLeo,Nic.Tahistoria,którąopowiedziałmioLeoginącymw
wypadkusamochodowym,nie
jestprawdą.BoonjestLeo-krzywięsię.-AlejestteżJake’m.Nierozumiem
tego.
Nicolewyglądanazszokowaną.
-JestLeo?TwoimLeo?TymLeo?Aledlaczegociniepowiedział?Jaksię
dowiedziałaś?
-Nicole,możemyjechaćdociebie?Chcęprzemyćtwarzi…czytow
porządku?
-Oczywiście,jedźmy-wyjeżdża,ajakładęgłowęnasiedzenieizamykam
oczy.Nicolemusiwiedzieć,żepotrzebujęodpocząćprzezparęminut,bonie
zadajemiwięcejpytań,gdyjedziemy.
Wchodzimydojejdomuijesttucicho.
-GdzieKaylee?-pytam.
-JestdzisiajnanoczmamąMike’a.Pomyślałam,żebyłobymiłomieć
dorosływieczór,skoro
mieliśmypoznaćJake’a-zerkanamnieiprzygryzawargę.
Wzdycham.
-Mogęsiętrochęoczyścić?Jestempieprzonymbałaganem.
-Tak,idźtozrób,ajazrobięherbatę…czychceszcośmocniejszego?-
uśmiechasię.
Śmiejęsięporazpierwszyodkądopuściłamspa.
-Potem.Terazwystarczyherbata.
Oczyszczamsiętrochęwłazience,wygładzającwłosyitrzymajączimny,
mokryręczniknaoczach,poparęminutnakażdym.Kiedywychodzę,czuję
sięlepiej.
ZnajdujęNicoleskulonąnajednejstroniekanapyzkubkiemherbatywręce.
Wskazujenamoją,
którastoinastoliku,obokdużegokrzesłapojejprawej.
Zwijamsięwkłębekinaciągamkocnamojenogi.Podnoszęherbatęibiorę
łyk,kiedyNicolemówi:
-Powiedzmicosiędzisiajstało.
OpowiadamszczegółowomojewpadnięcienaGwenwspa,apotemkiedy
mówięjejoJake’uijego
tatuażu,Nicolezasysaoddech.
-Co?TYjesteśdziewczynąnajegoplecach?Okej,wow,tomnie
zszokowało.Ale,czekaj,niełapię
tego…cotooznacza?
ZwahaniemopowiadamjejorodzinieLeo,jegobracie,jegobólu,iohistori,
którąwymyśliłambyulżyćjegocierpieniu,przynajmniejtrochę.Płaczętylko
razpodczasopowiadaniatego,wspominającdachw88
gorącąletniąnocizłamanegochłopcawmoichramionach.
PatrzęnaNicole,ajejoczyrównieżbłyszcząodłez.
-Wow,Evie-wykrztusza.-Nosiłtozesobąnaskórzeprzeztewszystkie
lata.Tojestpoprostu…
wow.Tojestpiękne.
-Okłamałmnie,Nic,dwarazy.Wcałymmoimżyciu,tenchłopiecmnie
zniszczył…aterazmężczyznamnieokłamał-niemampojęciajaksięteraz
czuć.Mójumysłwirujebólemiobawą.
-Zamierzaszdaćmuszansę,bytowyjaśnił,kochanie?Niemówię,że
będzieszzdolnamuwybaczyć.
Niemampojęciacopowie,alemyślę,żemusiszgowysłuchać-patrzyna
mniezprzejęciem.
Rozważamprzezparęminutjejsłowa,apotemwzdycham.
-Myślę,żejestemtosobiewinna.Tylkoniemogęterazwszystkiego
przetworzyć.Potrzebujęczasu.
-Okej,kochanie.Pójdzieszdoniego,kiedybędzieszgotowa.Tylko
wysłuchajgo.Zasługujeszna
odpowiedzi.
Kiwamgłową,biorącłykherbaty.
Nicoleznowumówi,niepewnie,cicho.
-Kochanie,naprawdęgonierozpoznałaś?Nawettrochę?
Jestemcichoprzezkilkaminut,pijącherbatęizagłębiającsięwmyślach.
-Toznaczy,Nicole,onwyglądainaczej.Myślę,żeteraz,skorojużwiem,to
mogęzobaczyćwnim
niektórecechychłopca,którymkiedyśbył,ale,mamnamyśli…okej,ktobył
pierwszymchłopakiem,któregocałowałaś?
Nicoleszczerzysię.
-JimmyValente.Mieliśmypoczternaścielat.Byłprzezrokmoim
chłopakiem.
-Okej,możeszterazprzywołaćwswoimumyślejegotwarz?
Spoglądawgórę,koncentrującsię,apotemmarszczybrwi.
-Nie,chybaniemogę.
-Okej,więcwyobraźsobie,żeostatnimrazem,gdygowidziałaś,Jimmy
Valentebyłpełnymwerwy,
chudymdzieciakiemwznoszonychciuchach,apotemosiemlatpóźniejjest
tymdużym,olśniewającym,boskimstworzeniemwmodnymgarniturze,
któregowłosypociemniałyiktórybyłustomatologa,mówiąc,żenazywasię
TomSmith.Możliwe,żeteżbyśgonierozpoznała.
Czujęsiędziwnie,boszczerze,todlaczegogonierozpoznałam?Byłmiłością
mojegożycia,dopóki
niespotkałamJake’a,albo…chwila…Boże,tojesttakiepopieprzone.
-Również,Nic,musiszzrozumieć,żepotymjakLeoodszedłinie
kontaktowałsięzemną,tobyłodlamnietakiebolesne,żewumyśle,dalej
byłdlamnietymchłopcemnadachu,takjakby…niewiem,
zamrożonywczasie.Byłodlamnieprościejprzekonywaćsię,żepozostał
tam.Wyobrażaniesobiego
chodzącegopoświecie,nietroszczącegosięomnie,zabardzobolało.
Zgaduję,żegozaszufladkowałam.Był
prawdziwyświatibyłtenchłopiec…straconywprzeszłości.Jakesiępokazał
ibyłczęściąprawdziwegoświata,kompletnieodseparowanyodchłopcana
dachu-pocieramoczy.-Boże,czytowogólemasens?
-Taa,myślę,żerozumiem.Mamparęwydarzeńzprzeszłości,toprawda,nie
sąprzesadnie
traumatyczne,alewiesz,rzeczy,którewolałabymzostawićwprzeszłościz
jednegopowodualboinnego,iumieściłamjewspecjalnejkategorinazwanej
‘rzeczy,októrychzdecydowałamnigdywięcejniemyśleć’-
śmiejesięcicho.
Uśmiechamsię.
-Taa,cośtakiego.
Obiejesteśmycichoprzezminutęlubdwie,apotemmówię:
-Rzeczwtym,żemyślę,iżczęśćmniegorozpoznała,takjakby
instynktownie.Alepoprostunie
kwestionowałamtegozabardzo,botaknaprawdę,niechciałam.Może
wiedziałamiwybrałamnie
przyznawaniesięsamejsobie.Zawszebyłamdobrawodpychaniumyśli,
którebyłydlamnienieprzyjemne-
mówięsmutno.
-WszystkobyłotakieintensywnezJake’m…zLeo…cokolwiek.Jeezu,to
jestjakjednaztych
szalonychtelenowel.
Pocierammojeboląceoczy.Nicolepatrzynamniesmutno.
-Okazywałosiętodlaciebieprzydatneprzezdługiczas.
Kiwamgłową.Jesteśmycichoprzezminutę,aNicolemarszczybrew.
89
-JakiebyłopełneimięinazwiskoLeo,Evie?
Sięgamdomojejpamięciprzezminutę.Najwyraźniejznałamjegopierwsze
imięinazwisko,aleczy
pamiętamjegodrugieimię?Apotemmojeoczyrozszerzająsięiszepczę:
-LeoJacobMcKenna-opuszczamgłowęnarękę.-Czyjajestemkompletnie
ślepa?
-Nie,wszystkowydajesięprzejrzysteteraz,kiedyznaszprawdę.Byłaś…
zaplątanawto.Niejestciężkotozrozumieć.Alewisiciwyjaśnienia.Musi
powiedziećci,codocholerystałosięosiemlattemu,idlaczegookłamywał
cięotym,kimjestteraz.Potemzdecydujesz,czyzaakceptujeszto,comado
powiedzenia.
Czujęznowuciężarsytuacjiiłzynapływająmidooczu.
-Znowugostracę,prawda?Alboto,albobędęmusiałapozwolićmuodejść.
Niewiemczypotrafię
tozrobićdrugiraz.Niewiem,czyznowutoprzetrwam.
-Okej,niepanikuj.Weźmypoprostujedenkroknaraz.Mikebędziewdomu
opiątej.Spędzimymiło
kolację,tylkonaszatrójka.Wypijemywino.Zostanieszdzisiajznami.
Poczujeszsięlepiejranoipotemzdecydujesz,kiedybędzieszgotowa,aby
pozwolićlwiemuchłopcucośpowiedzieć-mrugadomnie.
Boże,jestemszczęściarą,żejąmam.Przyjacielesąrodziną,którąsamemu
sobiewybierasz.Nigdy
niebyłotodlamniewyraźniejsze,żepodjęłambardzodobrądecyzjęwtej
kategori.
PokolacjiiopowiedzeniudlaMike’aostrefiezmierzchu,którąjestteraz
mojeżycie,otwieramy
butelkęwinainawetchichoczęrazlubdwanaichstarania,abymnie
rozśmieszyćhistoriamioich
młodzieńczych,miłosnychporażkach.
TakbardzojakdlaMike’aiNicoleudałosięmnierozpraszać,towiem,że
będęmusiałaranozmierzyćsięzrzeczywistością,więcpożyczamjakąś
piżamęodNicoleiodwracamsię.
Wchodzędołóżkaiwłączamkomórkę.Jest14nieodebranychpołączeńod
Jake’a/Leo.Sąteżcztery
wiadomości,zasadniczobłagającemnie,bymdoniegozadzwoniła,ijedna
wiadomośćgłosowa.Włączamjątrzęsącymisiępalcami.
-Evie,Boże,ja…proszęzadzwońdomnie.Odchodzętuodzmysłów.
Uciekłaśinawetniewiemczy
wszystkoztobąwporządku.Kochanie,proszędajmitylkoznać,czyztobą
wszystkookej.Przynajmniejto.
Nawetjeśliniechceszzemnąrozmawiać…albo,nawetjeśliniechceszmieć
zemnąnicwspólnego<pauza,apotemnierównyoddech>proszętylkodaj
miznać,czyjesteśbezpieczna.Poszedłemdociebie,aleniebyłociętami
jestpóźnoi…proszę,niechwszystkobędzieztobąwporządku.<pauza,a
potemkliknięcie>Łzaspływapomoimpoliczku.Comamzrobić?Wpisuję
szybkąwiadomościądoJake/Leo,dwa
słowa.Jestembezpieczna.
Czekamkilkaminut,aleniemaodpowiedzi.Wyłączamznowukomórkęi
zapadamwniespokojny
sen.
***************
Następnegorankabudzęsięwcześnie,adomNicoleiMike’ajestcichy.Nie
chcącichobudzić,piszę
krótkąnotatkęiwychodzęcichoprzezfrontowedrzwi.Łapięautobusdo
mojegomieszkaniaiwchodzędośrodka.Ociągamsiępodgorącąwodą,
golącsięwszędzie,akiedyjużwychodzę,czujęsięodświeżonaigotowa,by
stawićczoładniowi,cokolwiekprzyniesie.Ubieramparęmoichulubionych
dżinsówizielonysweterzrękawamitrzyczwarte,któryjestdopasowanyna
biodrachimapasekwokółtali.Zakładamkrótkie,brązowebutyipo
wysuszeniuwłosów,układamjewniechlujnykok.Malujęrzęsytuszem,
nakładamtrochęróżuitrochębłyszczyka.
Minęłytygodnie,odkądbyłamnaporządnychzakupach,więcopuszczam
mieszkaniew
poszukiwaniukawiarni.IdędoStarbucksaokołodwadzieściaminutipo
czterdziestupięciuminutachzawieramjużwsobiekofeinęizjadłampołowę
jagodowejbabeczkiiczujęsięwpołowieczłowiekiem.
Wychodzęzzaroguiidęwstronęmieszkaniainagle,dostrzegam
zaparkowaneciemno-srebrne
BMWJake’a.Idępowoliwzdłużbloku,aonjestprzedemnąnimwogóle
dotarłamdopołowydrogi.
Wyglądajakpiekło,jakbywogóleniespałiniemogęnicporadzićtemu,że
chcęukoićjegoból.Maręcewkieszeniachipatrzynamnie,jestto
spojrzenietęsknotyiniepewności,jegocudownatwarzjestmiksem
niepewności,którauderzamnieprostowżołądek.Zdajęsobiesprawęztego,
żetenwyraz,ten,którysprawia,żemojeserceszybciejbijewpiersi,od
samegopoczątku,tocałyLeo,mójniepewnychłopiec.
90
Wiem,żemnieokłamałiwiem,żepowinnamczućdoniegoteraznieufność,
aleniemogęniczaradzićtemu,żemojesercekrzyczynamnie,twójLeo
wrócił!Stoiprzedtobą!Idźdoniego!Twójpięknychłopiecjesttutaj.TUTAJ!
Imiłość,którazalewamojesercejesttakprzytłaczająca,żeprawieupadam
nakolanawłaśnietuiteraz.
Niejestdobrze.
Chcęutrzymaćdystans.Chcętodobrzerozegrać,spokojnieiwskupieniu.
Chcępozostaćobojętna,
dopókiniewyjaśnimiczegoś,costopimojeserce.Chcę,żebyniccopowie,
niestopiłomojegoserca.
Błagam,bypowiedziałcoś,costopimojeserce.Jestembałaganem.
Więcuciekam.Znowu.Próbujęgowyminąć,próbujębiecszybkoimocnodo
bezpieczeństwa
mojegomieszkania.Próbujęuciecodzamętuistrachu,itak,miłości,aleJake
przesuwasięzłatwościąipodnosimnieiwalczęznim,aleonjestzasilnyi
prowadzimniedodrzwimojegobudynku,apotemwarczydomojegoucha:
-Dajmitwojeklucze,Evie-ijakposłusznedziecko,wyciągamkluczez
torebkiipodajęmuje.
GdziejestMaurice,kiedynaprawdęjestemsponiewierana?
Otwierafrontowedrzwi,apotemwnosimniedośrodka,jakbymważyła
mniejniżpaczkaryżu.
Używategosamegopękukluczydootworzeniadrzwidomojegomieszkania,
apotemstawiamnie,
zamykajączasobądrzwi.
Patrzymysięnasiebie,onoddychaciężko,ajapatrzęsięnaniegogniewnie,
przezparęsekund.
Wkońcu,opuszczagłowęiprzesuwapalcamiprzezswojewłosy.Oh,Boże
nieróbtego!
-Evie,musimyporozmawiaćimusimyporozmawiaćteraz.
-Dlaczegodecydujesz,kiedymusimyporozmawiać?Toniejestmoja
decyzja,Jake?CzypowinnamnazywaćcięLeo?Używaszobu?Proszę,
uświadommniewtym.
Zamykanaminutęoczy,jakbynaprawdębyłzbytzmęczony,abyradzićsobie
zmoimgównem.Iczy
niejesttobezcenne!
-Evie.Proszę.Możemyporozmawiać?Wysłuchaszmnie?Tobyłodlamnie
piekłem.Proszę.Chcę,
żebyśpowiedziała,żemniewysłuchasz–naprawdęmniewysłuchasz.
-Piekłemdlaciebie?Oh,proszę,Jake.Niechcęsprawiać,abyrzeczybyły
dlaciebieciężkie.Proszę,usiądź.Mogędaćcicośdopicia?Amożemasaż
stóp?-patrzęnaniegogniewnie.
Onwzdycha,jakbyledwomnietolerował.
-Usiądź,Evie.Teraz.
Chcęnaniegonawrzeszczeć.Chcępowiedziećmu,żebysiępieprzył.Ale,
zamiasttego,robięco
karze,zagłębiającsięwkanapę,kiedyondalejstoinademną.
Wkońcu,wypuszczapowietrzeiprzesuwarękąprzezswojewłosy.Znowu!
Iletojużrazy?Próbujemniezabić.Siadanakanapiezemną,alepodrugiej
stronie.
-Jeśliczegośpotrzebujesz,idźpototeraz.Zamierzamyporozmawiaćito
możezająćjakiśczas.Weź
copotrzebujesz,spraw,żebybyłociwygodnie,apotemusiądźnakanapie.
Gapięsięnaniegoprzezkilkasekund,apotemrównieżwypuszczam
powietrze.
-Jestwporządku,Jake…Leo.Proszę,miejmytozasobą-uciskamnos,
wymasowującbólgłowy,
którynawetjeszczesięniezaczął.
Przysuwasiędomnieinagletowszystko,topoprostudlamniezadużo.Jego
zapach,wyrazjego
twarzy,mojeemocje,więcprzysuwamdłoniedotwarzyiłkam.Jake/Leonie
powiedziałsłowa,alesłyszęjaksięporuszainaglejestemnajegokolanach,
będąckołysanawjegoramionach,ajegotwarzzakopanajestwmoich
włosach.
Mojeręceodsuwająsięodtwarzyiwyrzucamzsiebie:
-Czekałamnaciebie!Czekałamiczekałam,atypoprostuzniknąłeś.Nie
wiedziałam,czybyłeśmartwyczyżywy.Niewiedziałam,czymoże
zdecydowałeśzacząćnoweżycieiniepisaćdomnieczyco!Ajadalej
czekałam.Iprawdęmówiąc,mimotego,żenawetnieprzyznałamsięsama
sobie,dalejczekałam,dodnia,kiedywszedłeśznowuwmojeżycie,
nazywającsiebieinnymimieniem!Nigdynieprzestałamczekaćnachłopca,
któryodrzuciłmniejakbymbyłaniczym!
Płaczęikrztuszęsięipraktycznieledwooddycham,aleJake/Leoprzyciąga
mniemocnodojegociałaikołyszemnie,szepczącczułesłówkawmoje
włosy.
91
Ijaktojest,żetenmężczyznamożemnieztegowszystkiegopocieszać?On
jestprzyczynątychwszystkichłez.Alenadal,trzymamsięgo.
Poparuminutach,mojełkanieustępujeiodwracamtwarzdojego.Widzę
cichełzyspływającepo
jegopoliczkach.Ścieramjemoimikciukami.Potemmojedłoniesąnajego
twarzy,mojekciukiprzesuwająsiępojegoczole,mocnejszczęce,kościach
policzkowych,wdółnosa,mojeoczyprzesuwająsięrazemzpalcami,
chwytająckażdączęśćjegomęskiejtwarzy,alewkońcudostrzegając
chłopca,któryteżraztambył,pozwalającsobiezobaczyćchłopca,którego
możliwe,żecałyczaswidziałam.
Mojedłoniezatrzymująsięiwparujęsięintensywniewjegogłębokie,
brązoweoczy,apotemnagle,jakimścudem,całujemysię.Jegojęzykjestw
moichustachijęczymy,kiedyściągamisweterprzezgłowę,apotemstanik,
następniedrażnimojesutkiliżącje,sapięjegoimię:
-Leo!
Głęboki,usatysfakcjonowanywarkotdochodzizjegogardłainaglejestemna
plecach,aonjestnademną,wymagający.
-Powiedztojeszczeraz.
-Leo,Leo,Leo-jęczę,sięgającponiegoiowijającwokółniegonogi.-
Kochajsięzemną,Leo.
Niewiemcomipowieotym,żeniedotrzymałobietnicy,dlaczegomnie
okłamywał,niewiem
również,czybędęwstaniemuwybaczyćczynie.Alecokolwieksięstanie,
chcętego,chcęjego,mojegoLeo,wrazzemnąkrzyczącąjegoimię,chociaż
raz.
Wracadomoichpiersi,uciskającjezczcią,całującmojesutki,apotem
zasysającjedenpodrugimdobuzi.Wijęsięiocieramotwardąerekcję,którą
czujęprzezjegospodnie.Palęsię,każdymójnerwpłoniepożądaniemdo
tegomężczyzny.
-Proszę-błagam.-Potrzebujęcię.
-MojaEvie-dyszy,przesuwającsięnajednąstronęizanurzającdłońmiędzy
mojenogi,poruszającpalcempomoimobolałymmiejscuiwracającustami
domoichpiersi.
Zaczynaporuszaćpalcemwpasującymrytmiedossaniamojegosutkai
zginamjednokolano,
pozwalającmuopaśćnakanapę,dającmuwięcejdostępu.
Dyszęjegoimię.
-Leo-aonzamieniapaleckciukiem,apalecwsuwawemnieizaczyna
powolinimporuszać,
dodającmisłodkiejprzyjemności.Granamoimciele,jaknainstrumencie,i
jestempijanazpożądania,ciężkazpotrzeby.Każdaracjonalnamyślzniknęła.
Otwieramoczy,mojepowiekisąciężkieiznowujęczę.Leopodniósłsięz
moichpiersiiobserwuje
mojątwarz.Jegoszczękajestzaciśnięta,starającsięutrzymaćswojąkontrolę,
kiedyodkładaswojąprzyjemność,bydaćmimoją.
Jegopalcetrąipchają,zmieniająctempo,utrzymującmnienakrawędzi,aż
jestemszalonaz
potrzebydojścia.
-Leo!-błagam,mojebiodraunosząsię,domagającsięmojejwłasnej
satysfakcjizjegoręki.
Dodajekolejnypaleciprzyspieszatempo,ocierającipchającrytmicznie.
Jęczęgłośnoidyszę.-Tak.
Leorównieżjęczy,apotemjedynymidźwiękamiwpokojusąmójszarpany
oddechiodgłosyjego
palcówpompującychwemnie.
-Dojdźdlamnie,Evie-warczy.Iodtak,mojeciałonapinasięiwyginamsię
włuk,intensywnefaleekstazyprzepływająprzezemnie.Wykrzykujęjego
imięisłyszęjegozamek,apotemprzerzucamnie,ajegoręcesąnamoich
biodrachipodnosimnietak,żemójtyłekjestterazwpowietrzuaonzanurza
sięwmojąprzemokniętąpłećzjednymdługimjękiem.Niejestempewna,
czytojego,mójczynasz.
Zaczynaruszaćbiodraminakolanachzamną,jęczącwkółkomojeimięi
odpowiadammu.
-Leo,Leo,Leo.
Mójumysłjestzamglonypasją,alegdzieśztyłu,rozumiem,żemimotego,że
kochaliśmysięwiele
razy,terazjednoczymysięjakoEvieiLeoichcępłakaćodintensywności
tego.
Kontynuujerytmicznepchnięcia,utrzymującmojebiodrawmiejscu,żeby
mógłsięwemniewbijaći
jesttoprymitywneiprawiebrutalne,jegokutasuderzawmojąszyjkęz
każdymwejściem.Czujękolejnyorgazmbudującysięwmoimwnętrzu,jak
słuchamrytmicznychdźwiękówjegoududerzającychwmój
tyłek.
Jegooddechstajesięciężki,kiedydalejdyszymojeimię,jegopchnięciastają
sięmocniejszei
92
szybsze,zapachnaszegoseksuwypełniapokój.
Sięgawokółmojegobiodraiprzyciskapalecdomojejłechtaczkiiwchodzę
prostowkolejnyorgazm,odrzucającgłowędotyłuiwypychająctyłekna
spotkaniejegofiuta.Warczyijęczyijegopchnięciastająsięwolniejsze,
kiedyprzechodziprzezwłasnyorgazm.
Zatrzymujesięiopieragłowęomojeplecy,naszeoddechyzwalniają.
Zostajemytakprzezdługieminuty,ażmojenogipoddająsięizaczynam
opadaćnakanapę.Wysuwa
sięiłapiemniewtali,odwracającmnie.Kurczowosięsiebietrzymamy.On
opierasięojednąmojąstronętak,żeprzyjmujęjegowagę.Wkońcunasze
oddechywracajądonormalności,aonwstaje,pociągającmnieznimi
umieszczającznowunakolanach.Opierasięokanapęibierzemojątwarzw
swojedłonie,patrzącmigłębokowoczy.
-Kochamcię,Evie-mówicicho.-Cokolwiekpomyśliszotym,comam
zamiarcipowiedzieć,musisz
towiedzieć.Zawszeciękochałem.Nigdynieprzestałem.Nawetprzez
sekundęwciąguośmiulat.
Kiwamgłową,zamykającoczy,wstrzymującłzy,któreznowumizagrażają.
-Pozwólmiiśćsięwyczyścićipotemporozmawiamy,okej?
Kiwagłową,zapinajączamekwdżinsachiopierasięnaudach.
Nakładamsweteriidędołazienki,żebysięoczyścić.Kiedywracam,siadam
nakanapieobokLeo.
Dalejsiedzizłokciaminaudach,jegogłowajestpochylona,alejaksiadam,
prostujesię.Niepatrzynamnieprzezchwilę,apotem:
-Myślę,żenajlepszymmiejscemdozaczęciajestmójprzyjazddoSanDiego.
93
Rozdział27
-Okej,alenajpierw,dlaczegozmieniłeśimię?
Wzdycha.
-Laurenspytałaczypomogłoby,gdybymzacząłnoweżycie,używając
drugiegoimieniaioczywiście,
nowegonazwiska.Napoczątkupowiedziałem,żenie,alepopierwszym
tygodniu,zgodziłemsię.Chciałemzostaćkimśinnym–szczerze,chciałem
odsiebieuciec.Oczywiściezmianaimienianiemogłategozrobić,alewtedy
wydawałosiętojakimśpoczątkiem.ZapisałemsiędoszkołyjakoJake
MadseniniktniemówiłdomnieLeo,ażdoteraz.
Kiwamgłową.Niemogęudawać,żetegonierozumiem.Wielerazy,wciągu
mojegożycia,jeśliktoś
zaproponowałbymiszansęzostaćkimśinnym,niżEvelynCruise,byłabyto
bardzokuszącapropozycja.
-Musiszwiedzieć,żekiedycięzostawiłem,miałemnamyślikażdesłowo,
którepowiedziałemna
dachutamtejnocy.Miałemtonamyślicałąduszą.Wiedziałem,żenigdynie
będziedlamniekogośinnego,imiałemrację.Nigdyniebyło-patrzyna
mniebadawczo.
-Powiedziałeśmi,żemiałeświelekobiet,Leo-szepczę,odwracającsięod
niego,żebypatrzećprzezminutęprzezokno.Niemogękłamać,teraztoboli,
kiedywiemkimtaknaprawdęjest.
-Żadnaznichnicdlamnienieznaczyła.Anijedna.Nawetnieblisko.Jestem
ztegodumny,jaki
równieżwstydzęsiętego.Aleniebyłonigdynikogozwyjątkiemciebie.
Byłempopieprzony,Evie.Alenigdyniekochałemnikogoopróczciebie.
Musiszwtouwierzyć,nawetjeślinierozumiesz.
Wzdycha,opuszczającgłowę.Kiedyznowupatrzywgórę,mówi:
-DotarłemdoSanDiegowniedzielewieczorem.Wponiedziałekrano,
zacząłempisaćdociebielist.
Napisałemtrochęwewtorek,iwśrodę.Planowałempisaćdociebiekażdego
dniatygodniadopiątku,apotemumieściłemlistwskrzyncewsobotę.
Przestałempisaćwczwartek.
-Dlaczego?Costałosięwczwartek?-pytamcicho,patrzącznowunaniego,
aleprawiebojącsię
wiedzieć.
Jestcichoprzezminutę.
-Wczwartkowepopołudnie,byłemwpiwnicy,próbującnauczyćsięgraćw
bilarda.Mieliśmyten
dużystółdobilardazczerwonymfilcemi…Wkażdymrazie,poprostusię
bawiłem.Mójnowytata,Phil,był
wpracy.Mojanowamama,Lauren,jakjużwiesz…-zatrzymujesię,
wykrzywiającsięlekko.-zeszłanadół
mającnasobietąmałą,nocnąrzecz.Czułemsięniekomfortowo,alenigdy
niemiałemnormalnegodomu.
Pomyślałem,żemożetowłaśnierobiąmamy,krzątająsięwswoichciuchach
dołóżka.Przynajmniejtostarałemsięsobiewmawiać.
Mojeoczysąterazszerokie,bojestemprawiepewna,żewiemconadchodzii
niewiem,czychcę
słyszećjakmówitesłowa.
-Nalałasobiedrinka,apotemnalałateżdlamnieiwziąłemgo,mimo
wszystkichostrzegawczych
dzwonków.Poprostuniewiedziałemcorobić.
-Graliśmytrochęwbilardidokończyłempierwszegodrinka,aonanalałami
następnego.Przybierałatewszystkiepozycje,pochylającsięnastole
bilardowymitobyłodziwne,alealkoholzacząłmnieotępiać,więcłatwiej
byłomiudawać,żetonormalne-wypuszczaśmiechpozbawionyhumoru,a
potempatrzywdół.
Wzdychaidalejniepatrzynamnie,alekontynuujeopowieść.
-Pojakimśczasie,zaczęłaocieraćsięomnie,dotykaćmnie.Byłemmłodym,
napalonymdzieciakiem
zdwomadrinkamiwsobieibyłemzdezorientowanyizmagałemsięztymco
działosięztąkobietą,którajakmyślałemprzyjęłamniedoswojegodomuby
byćdlamniematką.
Wzdychaznowu.
-Cholera,tojesttrudne.
Chcęgodotknąćwjakiśsposób,aleinstynktowniewiem,żetoniejest
właściwarzeczdozrobienia,więcpozostajęcichoinamiejscu.
Wreszcie,kontynuuje.
94
-Wkońcuzrobiłasiękompletniegołaipochylałasięnastolebilardowym,
błagającmniebymjąwziął.Uwiodłamnie,alenieopierałemsięzabardzo.
Przeleciałemmojąnowąmamęnadstołembilardowymwpiwnicy,kiedymój
nowytatabyłwpracy.Jakcholerniechoretojest?
Łzyspływająpomoichpoliczkachipołykamszloch.
Dalejpatrzysięprzedsiebie,kiedymówi:
-Zjedliśmytejnocykolacjęimójtatawzniósłtoastzaich‘nowegosyna!’
Ledwomogłemutrzymaćwsobiejedzenie.Cholerniesięnienawidziłemi
wszystkooczymmogłemmyślećtoto,jakmogłemtoznowuzrobić.
Zawiodłemkogoś,ktomniekochałiufałmi.Znowu.
Zatrzymujesięnakilkaminut.
-Próbowaliprzezkilkalat,alenigdyniemoglimiećdzieci.Philjasnomidał
dozrozumienia,żeniemógłsiędoczekać,abymiećsyna,którypewnegodnia
przejmiejegofirmę.Rozmawialiśmydużoprzedtymdniem,isprawił,że
czułemsiędobrzezesobą,jakbymyślał,żebyłemmądry.
Udajemisięspytać:
-Myślałam,żepowiedziałeśmi,żetwójzastępczyojciecpracowałtuw
szpitalu.
-Pracował.Technologiarentgenowska,którajestterazużywanaprzez
BezpieczeństwoNarodowe,
zaczęłasięjakomedycznysprzęt.
Kiwam.
-Przepraszam,mówdalej,Leo-mówięcicho.
Wyrazbóluprzechodziprzezjegotwarz,kiedysłyszyjakmówięjegoimię,
alemówidalej.
-Wkażdymrazie,tepopołudniewpiwnicysprawiło,żeznowuzdałemsobie
sprawęztego,żeludziechcąmnietylkowykorzystać.Najpierw,moi
biologicznirodzice,żebymopiekowałsiębratemiżebymprzyjął
nasiebieichzłośćnaświat,aterazdwójkatychludzi.Mojanowamamaz
wyraźnychpowodów,alepotemłatwobyłoprzekręcićinteresmojegotatyw
posiadaniusyna,tylkopoto,bywykorzystaćgojako
pracownika,kogośdotrenowaniaizmianywkogoś,kogoonchciałmieć.
-Niktnigdyniedbałoto,kimjabyłem,tylkootocomogędlanichzrobić,
opróczciebie,Evie,imojegobrata,Seth’a.Iterazzniszczyłemwasobojga.
ObiecałemdlaSeth’a,żezajmęsięnim,aterazongnijegdzieśiniemam
pojęciagdzie,iobiecałemteżtobie,żezachowamsiędlaciebie,będędla
ciebieprawdziwy,izajęłomitomniejniżtydzień,bycięzdradzić.Szczerze
myślałemorozcięciuwłasnychnadgarstków,takbardzosięnienawidziłem.
Chwytamchusteczkęzestolikaobokmojejkanapyiosuszampoliczki.
-Leo,zpewnościąterazwiesz,żemiałanadtobąprzewagę,prawda?-mówię
cicho.
Jegotwarzprzybieratwardywyraz.
-Wiem,cowszystkiepsychologiczneksiążkibyotympowiedziałyitak,była
niewporządku.Ale
mogłemsiębardziejopierać.Mogłemuciec.Mogłem…niewiem.Ale
mogłemzrobićwięcej,niżzrobiłem.Inietylkoto,Evie,aletonieskończyło
siętamtegodnia.Zdarzałosiętoregularnie,dodnia,kiedywyprowadziłem
sięiposzedłemnauniwersytet.Nawetwtedypróbowałakontynuowaćrzeczy,
alemogłemwtedyjejunikać.Oznajmiła,żejestwemniezakochanai,że
wiedziałaotymwminucie,kiedyzobaczyłamniewdomuzastępczym.Jak
pokręconetojest?Jezu.Miałem15lat-przecieratwarzdłonią.
Wzdrygamsię.
-Niepomyślałeś,żemożeszmiwystarczającozaufać,abymipowiedzieć?-
pytamdelikatnie,płacz
sprawił,żemójgłosjestsłaby.
-Milionrazymyślałemotym,jakmógłbymwyjaśnićtobietocosięstało.
Potrzebowałemciebietakdesperacko,myślałem,żeumręztęsknoty.Aleco
miałempowiedzieć?Niemogłemnawetsamogarnąćwtymsensu,aco
dopierowyjaśnićtobie.Byłempoprostugłębokozawstydzony.
-Iewentualnie,uważałemtęsknotęjakomojąpokutęzabyciemną,kimś,kto
zniszczyłludzi,którychkochał.Rzeczą,zktórąniemogłemsiępogodzić,
byłoto,comojemilczeniemusitobierobić.
Patrzysięprostoprzedsiebie,bezemocji.
-Jednakewentualnie,przekonałemsiebie,żebędącrozdzielonym,masię
szansęnawalkę.
Zauważyłem,żebyłemzniszczonyi,żeniektórzyniemogąbyćnaprawieni,a
jeślimogą,totylkoprzezmiłość.Niemogłemzniszczyćciębardziej,niż
myślałem,żejużzniszczyłem,Evie.Przekonałemsię,żejeśliznałabyśo
mnieprawdę,tozraniłobyciętobardziejniżzostawianieciebie.
-Chciałemzniknąć.Alemusiszrównieżzrozumieć,żenienawidziłemsiebie
zaodejście.Icierpiałem95
takbardzojakty.
Jesteśmycichoprzezkilkaminut,jadalejosuszamoczy,pochłaniającjego
odpowiedzi.
-Stałemsięwyższyopiętnaściecentymetrówwciągulata,kiedyto
przeprowadziłemsiędo
Kaliforniizacząłemuprawiaćsporty,ćwiczyć.Trochętopomogło,więc
robiłemtowciąguszkoły,aleniepomogłowystarczająco.
-Zacząłempić,braćnarkotyki,chodzićnaimprezy,wykorzystywać
dziewczyny.Poczęścidlatego,żegardziłemsobąibrałemto,cołagodziło
mójból,alepoczęściteżdlatego,botosprawiło,żeLaurenwściekałasię
widzącmniezjednądziewczynąpodrugiejidorosłembędącwzgardzonym
równieżprzeznią.
Jestmanipulującądziwką.OkłamywałaPhil’a,ona…
Przerywammu.
-Onajestpedofilem,Leo.
Patrzywkońcunamnie.
-Takmyślę,aleteżbioręzatoodpowiedzialność.Zwłaszczaodkądtotrwało
izostałosekretem,
któryukrywaliśmyprzedwszystkimi,zwłaszczaprzedmoimtatą-Patrzyw
innąstronę,wyrazwstyduprzechodziprzezjegotwarz.
-Czykiedykolwiekpróbowałeśmupowiedzieć?-pytam.
-Kilkamiesięcypotym,jaktosięzaczęło,myślałemopowiedzeniu
Phil’owi,aleczułemsiętak
cholerniewinnyizawstydzonyzamójwłasnyudziałwtensytuacji.Cojeśli
byminieuwierzył?Acojeśliuwierzyłbyizniszczyłobytoich?Mógłbymteż
ztymżyć?Ewentualnie,skupiłemsięnapotępianiusiebie.
-Apotem,cojestjeszczebardziejhaniebne,takbardzochciałemmieć
rodzinę.Kochałemwszystkierzeczy,któremidawali,luksus,wycieczki,
rzeczy,którychnigdywcześniejniemiałem.Itosprawiło,żenienawidziłem
siebienajbardziej-przesuwarękąpotwarzy.
-Wkażdymrazie,wliceumbyłempieprzonymbałaganem.Przeciągnąłem
rodzicówprzezpiekło.
Laurenzawszewyciągałamniezkłopotówdziękimojemutacie,zwyraźnych
powodów,amójbiednytatachciałtylkomipomóc.Aleniebyłodlamnie
pomocy,niewtedy.Musiałmyśleć‘codocholeryzrobiliśmyadoptująctego
dzieciaka?’milionrazy,alenigdymitegoniepowiedział.
-Rzeczyzaczęłysiępoprawiać,kiedywyprowadziłemsiębyuczęszczaćna
uniwersytet.Wkońcu
miałemtrochędystansuodmamy-wypuszczapozbawionyhumoruśmiech.-
izacząłemmyślećtrochęprzejrzyściej.Mójtataijaspędzaliśmywięcejczasu
razem,pozadomem,irozwinęłasięnaszaznajomość–
wkońcu.Musiałwątpićczykiedykolwiekbędęwystarczającogodnyzaufania,
bynauczyćsięfachuwjegofirmie,alerokpomoimodejściuzdomu,
przyszedłdomnieispytałczybędęznimpracował.Zgodziłemsięistaliśmy
sięsobiejeszczebliżsi.Tobyłomiłe.Byłdobrymfacetem.Byłpracoholikiem
ibyłroztargniony,alemiłyidobry.
-Wkażdymrazie,kiedyotrzymałemdyplom,oniLaurenkupilimiPorsche
jakoprezent.Wnoc
przyjęciazokazjimojegootrzymaniadyplomu,Laurenzłapałamniewmojej
sypialniiznowupróbowałaswoichsztuczek.Odepchnąłemjąibyła
wkurzonazato,więcnaskoczyłanamnie,alepotempowiedziała,żenie
chciałamimówić,aleotrzymałainformacjeomoimbracielatatemuod
rodzinnegoprawnika,któregopoprosiłaoprzeprowadzenieśledztwa.Ciągle
prosiłemją,abydowiedziałasięczegotylkomoże,żebymmógłgo
odwiedzić.Powiedziałami,żezmarłtrzylatawcześniejprzezzapaleniepłuc,
aleniepowiedziałami,bowiedziała,żetomniezmartwi.Jezu.Zmartwi
mnie?Praktyczniewychowałemtegodzieciaka,odkądsięurodził.Aonapo
prosturzuciłatymwemnie,bobyłazła,żeniechciałemuprawiaćzniąseksu.
Zatrzymujesięiniemogęnicnatoporadzić,chwytamgozarękęiściskam.
Odwracagłowęwmoją
stronę,wyrazbóluznowuprzechodziprzezjegorysy.
-Wyniosłemsięstamtąd,biorącmójnowysamochód,jadącjakidiota,
ścinajączakręty,
przyspieszającdoprędkości,którawiedziałem,żejestniebezpieczna,
samobójczanawet.Straciłemkontrolę,uderzyłemwboksamochodu,
przetoczyłemsięsamochodemsześćrazy.Albotakmipowiedziano.Nie
pamiętamnicztego.Następnąrzeczą,którąpamiętamtoobudzeniesięw
szpitaluzgłowąowiniętą
bandażamiirurkamiwystającymizemnie.
Zasysamoddech.
-Miałempękniętąszczękę,zdruzgotanąprawąkośćpoliczkowąizłamany
nos,miałemosiemrozcięć
ztyługłowy,trzypęknięteżebra,przerwanąśledzionę,dwiezłamaneręcei
złamanąnogę.Byłemwszpitaluprzezsześćmiesięcy,wczasie,gdy
rekonstruowalimojątwarzileczyliciało.
96
-OmójBoże-dyszę.
-Niemiałemnicinnegodoroboty,niżleżećtamirozmyślaćnadsobą,więcz
jednejstronytobyłanajlepszarzecz,którakiedykolwiekmisięprzytrafiła.
Częśćmnienaprawdęumarłaizostałaodrodzona.Niemiałeminnego
wyboru,jaktylkostawićczołamoimdemonom.Niefortunnączęściąbyłoto,
żeLauren
przychodziłakażdegodnia,bysięzemnązobaczyćiniemogłemnigdzie
uciec.Dzieńpotymjakleżałemtammiesiąc,przyszła,żebypowiedziećmi,
żeprzekonałaichbymwróciłzniądodomupomoichnastępnychparu
operacjach,żebymogłamniepielęgnować.Zaprotestowałem,zrobiłemsię
zły,powiedziałemjej,żemamjużponad18latiniemamowy,żepozwolęjej
byćbliskomnie.Chciałaprzekonaćmnieprzez
odrzucaniepościeliischodzeniepomniewdół.Niebyłonic,comogłem
zrobić.Byłembezsilnybyjązatrzymać,jednakgroziłemjej,żeskończęto
gówno,żeniezamierzamjużbyćcicho.Wtedywszedłmójtata.
Odskoczyłaodemnieiwszyscyzamarliśmywbezruchu,zszokowaniprzez
kilkaminutiwkońcuon
powiedział‘Todlatego?Przeztewszystkielata,właśniedlategonas
nienawidziłeś.’Tobyłotak,jakbywkońcutowszystkoułożyłomusięw
głowie.Potemzacząłtrzymaćsiękurczowozaklatkę,aLaurenkrzyczałai
wcisnęłaprzyciskpopielęgniarkę.Miałatakserca.
-OBoże,Leo-szepczę,więcejłezspływapomoichpoliczkach.
Mówidalej,alebrzmiteraznazmęczonego,prawiemonotonnego.
-Odzyskałświadomośćnastępnegorankaimyśleliśmy,żezdrowieje,aleparę
dnipóźniejmiał
zakrzepkrwiitogozabiło.Mogłotomiećcośwspólnegozjegoatakiem
serca.Tegoranka,zawieźlimniedoniego,aonpołożyłswojąrękęnasercui
powiedziałmijakbardzomuprzykroi,żemnienieobwinia.
Płakałemjakcholernedziecko.
Znowuściskamjegodłoń.
-Dzieńpotym,jegoprawnicyprzyszlidoszpitalaizmieniłtestament,bydać
mipełnąwłasność
firmy.Laurendostaławszystkoczegopotrzebowała,byżyćtak,jakbyła
przyzwyczajona,dodniawktórymumrze.Alefirmajestwstuprocentach
moja.
Obojejesteśmycichoprzezminutęirozważamcoś.
-CzytoLaurenprzyszładotwojegopokojuhotelowegowSanDiegoi
odebrałatelefon?-pytam
cicho.
Znowuprzeciągarękąpotwarzy.
-Taa.Dowiedziałasię,żebyłemwmieścieizaskoczyłamniewpokoju.
Powiedziałemjejżebywyszła,albozadzwoniępoochronę.Wiedziałemz
doświadczeniajakbrzydkomożesięstaćiniechciałemtego,więc
powiedziałemjej,żeidępodprysznicizamykamdrzwiijeżeliniewyjdzie
doczasu,gdyskończę,wyrzucęją.
Niebyłemgotowydawaćciszczegółówoniej,więcskłamałem.Czułem
jakbykłamstwaukładałysięwstosiniewiedziałemjaksobieporadzićztym
bezmówieniawszystkiego.Cozapieprzonybałagan.Itowszystkomoja
wina.
Pauzujenasekundę,apotemkontynuuje:
-Równieżprzyszładoklubu,gdziebyliśmyzLandon’emijegoznajomym.
Joe,bramkarz,powiedział
jejgdziebyliśmy,kiedypowiedziałamukimbyła.Onniepopełnijużtego
błędu.Alewtedywłaśniezdecydowałem,żemuszępowiedziećciprawdę.
Musiałemtylkowymyślićjaktozrobić.
Bierzegłębokiwdech,wydającsięlekkodochodzićdosiebie.
-Wkażdymrazie,pośmiercimojegotaty,wysłalipsychologaszpitalnego,
żebysięzemnązobaczyłipolubiłemgo,naprawdęczłowiekgodnyzaufania.
Zacząłprzychodzićdomnieregularnieiotworzyłemsiędlaniego,poraz
pierwszymówiłemomojejprzeszłości,porazpierwszymówiłemotobie.
-Jednązrzeczy,którądomniepowiedział,któranaprawdęmnieuderzyła,
było‘Spoglądaniew
przeszłośćmożebyćbolesne,alemożeszalbouciecodniej,znieczulićsięna
niąlubuczyćsięodniej.’
Uciekłemodniejiznieczuliłemsię.Żadneniewypaliło.Tobyłczas,bymsię
odniejuczył.
Zamykamoczynaminutę,akiedyotwieramje,obojepatrzymysięnasiebie
zełzamiwoczach.
-Zrozumiałem,żeniepamiętam,kiedyniebyłaśpierwsząrzecząoktórej
myślałemrano,czy
ostatniąprzezzaśnięciem.Posiadaszmnie,Evie.Zawszeposiadałaś.
-Zajęłomitoprawieumieranie,byzdaćsobiesprawęztego,żemuszęcośz
tymzrobić,jebaćmojelęki.Niemogłemwięcejsobiezaprzeczać.Byłem
przerażonyiniewiedziałemjaknamniezareagujesz.
Musielizrekonstruowaćkilkaczęścimojejtwarzy,nictakdrastycznego,
żebymniemógłsiebierozpoznać,alewystarczającotakże,razemzinnymi
rzeczami,którezmieniłysięwemnieodkądmiałem15lat,
97
zastanawiałemsięczymniepoznasz.
-Zapierwszymrazem,kiedyGwenmniezobaczyła,kiedysiętu
przeprowadziłem,powiedziała,że
uwielbiato,colekarzemizrobili,‘ulepszylimnie’powiedziała.Jakbym
prawiesięzabił,żebyotrzymaćtrochędarmowejplastycznejoperacji.Jest
niezła.
Obojenawetzdobyliśmysięnamałyuśmiech.
-Maszzdjęciesiebieprzedwypadkiem?
Myśliprzezminutę.
-Mamstarydowód.Poczekaj-wyciągaportfelzkurtkiipodajemi.Widzę
comiałnamyśli.Jego
twarzprzedwypadkiemnadalbyłaniesamowicieprzystojna,alebardziej
nierówna,mniejperfekcyjna.
Szczerzemówiąc,niewyglądaażtakinaczej,alemyślę,żemogęzobaczyćw
nimwięcejzchłopaka,którymbył.Zastanawiamsięjednak,czytodlatego,
żeterazwiemkimjest.
Kontynuuje,kiedyoddajęmudowód.
-Przejąłemfirmęmojegoojcapowyjściuzeszpitalaipowiedziałemkomisji,
żeprzenoszęsiędo
Cincinnati.Akiedysiętamdostałem,znalazłemciebie.Byłemjednaktak
cholerniezdenerwowany.Miałemtewszystkieuczuciadociebieiśniłemo
tobiekażdejnocy,przezosiemlat,aleniewiedziałem,czyjesteśmężatką,
możemaszdziecko…niewiedziałem.Równieżrozmyślałemczydalejjesteś
tąsamądziewczyną,którąznałem,czymojefantazjeotobiebyłymoją
własnąwyobraźniączyrzeczywistością.Więc
zdecydowałem,żepochodzętrochęzatobą.Zdałemsobiesprawęztego,że
byłaśtąsamą,mojąEvie,jedynie,niewiarygodniejeszczepiękniejsząw
każdysposób,wjakimciebiezapamiętałem.Odebrałaśmidechinawetnie
dostałemsiębliskociebie.Myślałemoprzedstawieniusiętobiejakoktoś,kto
znałLeo,aleniewiedziałemjaknajlepiejtorozegraćiczyrozpoznaszmnie
czynie.Starałemsiętojakośrozegrać,patrzącnatozkażdegopunktu
widzeniakiedymniezaskoczyłaś.Wiem,żetobrzmi,jakbymstarałsiętobą
zmanipulować,alemusiszzrozumieć.Zrozumiałem,żebyłemjeszcze
bardziejwtobiezakochany,niżkiedymiałempiętnaścielatitotylkood
podążaniazatobąprzeztydzień.Niemogłemryzykować,mówiącciprawdęi
sprawić,żeuciekniesz.
-Zaskoczyłaśmnietamtegodniaizmusiłaśmniedopodjęciadecyzjiz
marszu.Alekiedy
zrozumiałem,żenierozpoznałaśmnie,wygadałemkłamstwoośmierciLeo.
Powiedziałaśmi,żeon(ja)cięzdradził,więcpoprostudalejjeciągnąłem.
Chciałempoprostutakbardzobyćbliskociebie.Niechciałem,żebyś
powiedziałami,żebymzostawiłciebiewspokoju.
-Prawiepowiedziałemcitylerazy.Byłemniemalżepewny,żezdałaśsobie
sprawęztegokimjestem,tejnocy,kiedyodwiozłemciędodomuznaszej
pierwszejrankiisiedzieliśmywsamochodzietwarząwtwarz,dokładnietak
jaktejnocy,kiedypierwszyrazpocałowałemcięnadachu.
Wracampamięciądotegomomentuwjegosamochodzie,uświadamiając
sobie,żepoczułamcoś,
alewybrałamniezagłębianiesięwto.Takbardzochciałamupajaćsięnową,
ekscytującąsytuacją,spędzaniaczasuzJake’m.
Równieżwracampamięciądodziwnychmomentówwapartamenciew
Hiltonie,wtedy,kiedymnie
zaskoczył.Wiedziałamteżwtedy,prawda?Albowklubie,kiedyjegozły
wyraztwarzy,kiedymnieobronił,jakośbyłtakiznajomy…Aleznowu,
wybrałamniemyślenieotym,cotemomentyoznaczały.
Albootymjakwkółkopozwalałammuwyprowadzaćmnietakdalekoz
mojejstrefy
bezpieczeństwa,ijakzaufałammu,mimopytań,którewciążsięnasuwałyi
rzeczy,którychniewyjaśniał.Cośwemnieintuicyjniemuufałoiterazwiem
czemu.
-Niewiemczyzrobiłempoprawnąrzecz,Evie,alepotymjakskłamałem,
powiedziałemsobie,że
damtemutyleczasu,ilezajmieciuświadomieniesobie,żenależymydo
siebie,apotempowiemprawdę.
Tylko,żestawałosiętocorazcięższedozrobieniaibyłemtakcholernie
szczęśliwymająccięznowuwswoimżyciu,mócciętrzymać,idoprowadzać
douśmiechu,irównieżodkrywaćnanowo,żeodkładałemmoment,kiedy
mogłabyśzdecydowaćsięodejść,moment,kiedymogłabyśpowiedziećmi,
żeniewybaczaszmizaporzuceniecię.
Przesuwapalcamiprzezswojewłosyizatrzymujesięnachwilę,apotem
mówidalej.
-Takbardzoprzepraszam.Przepraszamzazranieniecię,zaokłamywaniecię,
zawszystkiekłamstwa,któreciąglenapływały,aleniemogęcałkowicie
żałowaćtegocozrobiłem,botosprawiło,żeuświadomiłaśsobieczymrazem
jesteśmy,bezprzyciąganiategojakzraniłemcięosiemlattemu,bez
posiadaniategobagażu.Wiem,żeewentualniebyśmymusielitampójść,ale
niemogęprzepraszaćzato,żezobaczyłaśkim98
razemjesteśmy,przedstawianiemczołabóluprzeszłości.Czytowogólema
sens?Czytorobizemnietotalnegodupka?
Wzdycham.
-Niewiem,Leo.Jednaktocowiem,toto,żeniemogękłaśćcałej
odpowiedzialnościnatwojebarki.
Jeślimambyćszczera,całyczasczułamjakbycośmiędzynamibyło
znajome,cośdręczyłomnieprzezcałyczasiwybrałamnierozstrzyganie
tego,nawetsamadlasiebie.
Przerywamionpozwalamipoukładaćmyśliprzezchwilę.
-Zawszebyłamdobrawodpychaniurzeczynabok,tak,żeniemusiałamo
nichmyśleć,byłamdobra
wzatracaniusięwewłasnejgłowie.Todlategojestemdobrawwymyślaniu
histori,takmyślę.Byciezdolnądoucieczkidoświatamarzeńbyłodlamnie
czymś,dziękiczemumogłamprzetrwać.Możezrobiłamtoteżztobą.W
środkuwiedziałam,żebyłocoś,aleniepozwalałamsobieotymmyśleć.
Pozwoliłamtobiemnieokłamać,bokłamstwobyłodobre.Teraztoprzyznaję.
Odwracasiędomniecałkowicie,jegooczysąbłagalne.
-Niepozwolęciwziąćzatojakiejkolwiekodpowiedzialności.Może
popełniłaśparęnieświadomych
wyborów,aleniemożeszsiebieobwiniaćzato.Japodjąłemwszystkie
decyzjeświadomie.Jedynąosobąwinnąwtejsytuacjijestemja.Rozumiem,
żepotrzebujeszprzestrzenibytoprzetrawić.Aleproszę,proszę,Evie,nie
mogęciebieznowustracić.Nieprzeżyjętegodrugiraz.Czymożeszchociaż
postaraćsięmiwybaczyć?Zrozumiećdlaczego?-jegogłosjestzdławiony.
Milczę,apotemmówięcicho:
-Niewiem.Potrzebujętrochęczasu,Leo.Właśnienadrobiłeśzaległości
odnośnieośmiulatżycia…
naprawdęspieprzonegożycia…dlanasobojga-śmiejęsiębezhumoru.-Czy
możemy…czyjamogęmiećtrochęprzestrzenibypomyśleć?Proszę?
Patrzysięprostoprzedsiebieprzezminutę,apotemzaczynawstawać,
opierającłokcienakolanachipatrzącmiwoczy.
-Taa,totrudnedlamnie,bojużitakstraciliśmytyleczasu.Aletak,damci
tyleczasuile
potrzebujesz.
Wstajeiudajesiędodrzwi.Kładzierękęnagałceoddrzwi,alenieprzekręca
jejinieodwracasiędomnie,kiedymówi:
-Twójdarzopowiadaniemhistori,Evie?Tuniechodziociebiezatracającą
sięwmyślach,albożyciuwkrainiemarzeń.Chodziopięknotwojegoserca.
Obyciewstaniewznieśćsięponadnajgorszesytuacje.Tojedenzpowodów,
przezktórykochałemciebiekażdegodniaodkądmiałemjedenaścielat.
Iztym,otwieradrzwi,wychodziizamykajecichozasobą.
Gapięsięnazamkniętedrzwiprzezminutę,apotemprzyciągamkolanado
klatki,zamykamoczyi
pozwalamjeszczerazspaśćłzom.
99
Rozdział28
Kończęzasypiającnamojejkanapie,wyczerpanamentalnieifizycznie,przez
wszystkocostałosię
przezostatnie24godziny.
Czujęsięobolałaipustaimyślętępo,żetowłaśniemusząmiećnamyśli
ludzie,którzymówią,żeczująsię„przybici”.
Kiedysiębudzę,jestpoósmej,więcwkładammrożonąpizzedopiekarnika,a
potemstojęwkącie
kuchniijemją.
Kładęsiędołóżkaodziesiątej,oglądającWalecznesercenaDVDiśpiędo
siódmejrano,kiedymójbudzikdzwoni.
Zaciągamsiędopracy,ikiedywkładamkartędoapartamentunasamejgórze,
wspomnieniamniei
Jake’a,nieLeo,nakrześle,atakująmnie.
Zakładamsłuchawkiizaczynamsprzątaćimójumysłrównieżpracuje,
próbującnadaćsens
wszystkiemu,coLeowrzuciłwemniewczoraj.
Niejestemekspertemjeślichodziowykorzystywanieseksualne,alemuszę
sobiewyobrazić,żeto
bardzoskomplikowanyproblem,jeśliosobawykorzystującanieużywasiły
czyprzemocy.Lauren
zdecydowanienieużywała,jednakwyraźnejestdlamnieto,żewykorzystała
swojąprzewagęnadnaiwnyminiewinnymniepełnoletnim,jejsynemna
miłośćBoską!NawetjeśliLeoodmawiapołożeniacałejodpowiedzialności
naniej.
Możepowinnamporozmawiaćzjakimśekspertemnatentemat,żebylepiej
tozrozumieć?Boże,co
zakompletnieobrzydliwasytuacja.Myślałam,żesłyszałamjużwszystko.
Alezawszebyłyteopowieści,którepoprzedzałydzieciwopiecezastępczej.
Potrząsamgłową.
Alecozjegodecyzją,przezktórązostawiłmniesamąprzezto,żesię
wstydził?Wracampamięciądoszokuidesperacji,którączułam,kiedymijały
miesiącebezjegoodzywaniasię.ApotemwyobrażamgosobiewSanDiego,
uśmierzającegobólalkoholeminarkotykami,uprawianiemseksuzwieloma
przypadkowymidziewczynami,apotemkobietami.
Wzdrygamsię.Ale,Boże,onmiał15lat!Ibyłdzieckiemzpopapranego
otoczenia,zabsolutnienikimdodawaniamujakichkolwiekwskazówek.
Dokonałzłegowyboru,aleczymogęmuwybaczyćteraz,zatocozrobił
wtedy,wiedząc,żewróciłbyinamówiłtegocierpiącego,zdezorientowanego
dzieciakajeślitylkobymógł,abypodjąłinnądecyzję?
Apotemtrzeciproblem,kłamstwo,którepowiedziałbywejśćdomojego
życia,znowuprzekładającjegowłasnepotrzebyipragnienianadmoje.Nie
mogępowiedzieć,żejegomyśleniebyłonieprawidłowe.
Kiedyzastanawiamsięnadtymwszystkim,mamprzewagę(niekorzyść?)
wiedząc,żejaiLeojesteśmyrazemmagiczni,pasujemydosiebiewkażdy
sposóbwjakimożna.ByłobyłatwiejmyślećoLeojakookimśzmojej
przeszłości,ktomniezawiódłiniemożnamuzaufać,jeśliniebyłabymteraz
intymniezaznajomionaztymmężczyzną.Aonjestdobrymmężczyzną.Nie
mogętemuzaprzeczyć.
Czytojesttakiedezorientujące?Czyodpowiadamłatwonamojewłasne
pytania?Czypróbujęza
bardzosprawić,żebybyłowporządku,bojestemzakochanawJake’u,Leo
Madsenie?
Przestajęodkurzać,kiedynasączamsięmyślami.Jestemzakochanaw
Jake’u/LeoMadsenie.Tak,
definitywniejestemzakochanawtymmężczyźnie.Byłamjużjakiśczas.
Kochałamchłopca,owszem.Alemojamiłośćdomężczyznyjestnasączona
takąintensywnością,którejniemogłamsobiewyobrazićmając14
lat.
Muszępożyćztymimyślamidzieńlubdwa.Przepraszam,Leo,wiem,żenie
chceszdawaćmidużo
czasu,aleniemożesztegorównieżpospieszać.Wyjeżdżamwózkiemz
pokojuiidęwzdłużkorytarza.
***************
Następnegodnia,spotykamsięzLandon’emnakawępopracyiopowiadam
muwszystko,cosię
stałoodkądostatnirazgowidziałam,wkońcurównieżmówięmuoLeo…
Jake’u…któryjestLeo.Boże!
100
Gapisięnamniezlekkootwartymiustami,potymjakmówiłamprzezjakieś
trzydzieściminut.
-Czyjestjakiśpowód,żezaprosiłaśmnienakawę,żebywszystkotonamnie
zrzucić,zamiastnaszotydobaru?Jezu!
Uśmiechamsięlekko.
-Taa,Jestemtymczasowonaodwyku.Jeślizaczęłabymterazpić,mogłabym
nigdynieprzestać.
-Racja.Cóż,‘wow’jestdelikatnymujęciemtejsytuacji.Cozamierzasz
zrobić?
Wzdycham.
-Nadalstaramsięcośwymyślić-potemzaczynammuopowiadać,cona
raziewymyśliłami
dlaczego.
Kiwagłową.
-Nietolerujękłamstwa,fantazyjna,alejeśliotympomyślę,mogęzrozumieć
jegopowódbyzacząć
wszystkozczystymkontemizobaczyćczymmożeciebyćrazem.Niewiem,
czytobyłodobre,inapewnoniebyłoszczere,alemogęzobaczyćgdziebył
jegoumysł.
Kiwam,podgryzającwnętrzepoliczka.
-Niepodobamisięto,alewtymsamymczasie,jestdlamnieciężej
zaprzeczyćtemu,żebyłonam
razemdobrze.Tocojesttrudnetoto,żemyślę,żedałabymmuszansęby
wyjaśnićwszystkoipróbowałabymgowysłuchać,jeślipoprostu
przedstawiłbysięjakoLeoodrazu-nachmurzamsię.-Takmyślę.
-Onniechciałnatoliczyć.Ispędziłsześćmiesięcyleżącwszpitalu,zdając
sobiesprawęztego,żetybyłaśijesteśjedynąkobietą,którąbędziekochał.
Takjakbymyślałotym,czyzaakceptujeszgozpowrotemwswoimżyciu-
podnosiręce.-Tylkogramadwokatadiabła.
Wzdycham.
-Wiem.Tylkoterazjestwemnietakwieleróżnychemocji.Próbujęprzeznie
wszystkieprzebrnąć.
Jestcichoprzezminutęlubdwie.
-Wiesz,wiemtrochęowykorzystywaniuseksualnym-patrzynamnie
nerwowo.
-Co?-szepczę.-OmójBoże,Lan,nigdynicniemówiłeś.
-Wiem.Tojestdlamnienaprawdętrudnytemat,mimotego,żepogodziłem
sięztym,comisię
przydarzyło.Chciałempowiedziećcitylerazy,aletojestpoprostutaka
trudnarzeczdoporuszenia.MuszędaćdlaLeosłowauznaniazaprzekazanie
tobieszczegółów.Tojestnaprawdędezorientującyproblem,dlanas,
ocalałych.
-Ktotobył?Ilemiałeślat?-pytamcicho.
-Miałem14lat.Tobyłsąsiad,którybyłodemniestarszy.Naszczęście,
przeprowadziłsiękrótkopotym,jakzacząłmniewykorzystywać.Ale
nosiłemtozesobąprzezjakiśczas,ażwkońcupowiedziałemmamie.
Zacząłemsięodcinaćibyłazdezorientowana,nierozumiaładlaczego.
Pewnegodniazłamałemsięipowiedziałemjejwszystko.
Kontynuuje:
-Jednązbardziejdezorientującychrzeczydlamniebyłouczucie,jakbym
musiałchciećtegoskoro
mojeciałowspółpracowało.Tobrzmi,jakbymożeLeoborykałsięztym
samymproblemem.Todosyć
powszechne.
Kiwamgłową.
-Napewnowziąłodpowiedzialnośćzapozwolenietemusięstać,apotem
pozwoleniebydalejto
trwało.
-Rzeczwtym,żesprawcywykorzystywaniaseksualnegosąmistrzami
manipulacjiwsprawianiu,że
ichofiaryczująsięprzynajmniejpoczęściodpowiedzialne.Wtensposób,są
mniejrazyzgłaszani.
Dodatkowo,ondodał,żeosoba,któragowykorzystywałatokobietaijego
zastępczamatka.
Krzywisię,alemówidalej.
-Rozmowazekspertem,pomogłabymuzrozumieć,żetakiezachowaniei
uprawianie
przypadkowegoseksujestnaprawdępowszechnedlaludzi,którzy
doświadczyliczegośtakiego,coon.Niewiem,czyradziłbymsobietak
dobrzejakteraz,gdybymznikimotymnieporozmawiał.
MojeoczynapływająłzamiichwytamLandon’azarękę.
-Dziękujęcizapodzieleniesięzemnątąhistorią.Kolejnypowód,przez
któryjesteśniesamowity,Lan.
Uśmiechasię.
101
-Wiem,żemaszwieleuczućdotwojegochłopca,dobrychizłych,iwiem,że
dalejzastanawiaszsięczybędzieszmogłaruszyćdalejzrzeczami,którecię
zraniłyizaktóreonjestodpowiedzialny.Aleonteżjestocalałym,takjakja,i
zasługujenadużouznaniazjednejstrony.Niewszyscynatozasługują.
Ściskamjegorękęimówię:
-Czymówiłamciostatnio,żeciękocham?
Uśmiechasięszerokodomnie.
-Nieobwiniamcię.Jestembardzokochany.
***************
Spędzamkolejnedniwtejsamejrutynie.Idędopracy,wracamdodomui
znowuwracamdopracy.
SpędzamdwiegodzinyrozmawiającprzeztelefonzNicolewponiedziałkowy
wieczór,przekazując
najnowszemojeodczuciaimimotego,żeponownemówienieoJake’u
sprawia,żeznowujestem
rozemocjonowana,Nicoleudajesięmnierozśmieszyćtakjakzwykle.Mam
takichwspaniałychprzyjaciół.
Kiedyprzychodzęzpracywewtorkowywieczór,podmoimidrzwiamileży
szarypapieriotwieram
go,skopującbuty,wyginającstopy,żebyzminimalizowaćból.
Wśrodkusądwiekartkiiwyciągamje.Mójoddechzatrzymujesię,kiedy
zdajęsobiesprawęztego,żetojestodLeoicotojest.Tolist,któryzaczął
pisać,kiedyprzybyłdoSanDiego.
OBoże!
Opadamnakanapęitrzęsącymidłońmizaczynamczytaćjegomłodzieńcze
pismo.Zatrzymałgo.
Poniedziałek:
DrogaEvie,
Jużzatobątęsknię.Takbardzo,żenawetbyśnieuwierzyła.Albomam
nadzieję,żeuwierzyłabyś,bomożetęskniszzamnątaksamo.
Lecieliśmywczorajwieczoremnadoceanemiwszystkooczymmogłem
myślećtojakbardzo
chciałbymdoświadczaćtegoztobą.Układałemsobiewmyślirzeczy,które
chciałbymtobiepowiedzieć,pokazać,doświadczyćztobą.Zamierzamje
wszystkiespisać,żebyśmymoglizacząćlistę,kiedywrócędociebiezacztery,
krótkielata.Nicniejesttakzabawneiinteresującejakztobą.Niewiemjakty
torobisz–jaksprawiasz,żerzeczynajbardziejmonotonnewydająsię
magiczne.Możetorobimiłość.Ijaciebiekocham,EvelynCruise.Kocham
ciędosamychkości.
P.S.Zapisałemadresinumertelefonunaspodzietegolistu.Napiszdomnie
takszybko,jakgodostaniesz.
Wtorek:
E–Totakiedziwnenazywaćkogośinnegomamąitatą,aleLaureniPhil
chcieliżebymichtak
nazywał–Philwydawałsiębardziejztegozadowolony,aLaurenzła,ale
myślę,żetodlatego,żeonamyśliiżwyglądazamłodonaposiadanie
nastoletniegosyna.Jestładnajaknamamę,aleniktniejesttakładnyjakty.
Kiedypatrzysznamnietymidużymi,brązowymioczami,iuśmiechaszsiętym
uśmiechem,któryrezerwujesztylkodlamnie,myślę,żemojesercewypadniez
mojejpiersi.Wyobrażamsobieteraztwojeperfekcyjneustaichcęcięteraz
takbardzopocałować,żeażtoboli.Ciągleodtwarzamnaszpocałuneki
myślęotym,żetobyłnajlepszymomentwmoimżyciu.
Mojamama(Lauren)zapytałamniedzisiaj,czychciałbymzacząćnazywając
siebiejakoJacob,alboJake,taknanowypoczątek.Myślałemotym,jakmiło
bybyłozostawićzasobąosobę,którąbyłem,żebyżyćterazżyciem,które
mam.Alepotemzrozumiałem,żetobyniewłączałociebie,więcodmówiłem.
Twój,-L.
Środa:
Hej,Evie,
Wczorajwieczoremposzliśmydorestauracji,gdzieoceanicznefalewidać
byłozzaokien!Tobyłodzikieipiękne.Niechciałemmówićmojejmamiei
tacie,żetobyłapierwsza„prawdziwa”restauracja,doktórejkiedykolwiek
poszedłem,ponieważkiedymówiłemtakierzeczy,wszyscyprzybieraliten
smutnywyraztwarzyisprawiali,żeczułemsięmały.Wiem,żedokładnie
wieszoczymmówię.Zawszewiedziałaś.Tojestrzecz,którejnajbardziejmi
brakuje,przebywającztobą.
Czujęsmutekwśrodku,kiedymyślęoostatniejnocyizamiasttegomyślę
jakiebyłobymiejsce,w102
którymzamierzałbymsiętobieoświadczyć.Zgaduję,żetoniebędzie
zaskoczeniemjeślipowiemcitoteraz,alejużwiesz,żezamierzamsięztobą
ożenićkiedyśitowporządku,jeślibędzieszwiedziała,gdzietozrobię.
Chciałemzachowaćpierścionekisłowa,którezamierzamcipowiedzieć,pod
przykryciem.Haha.
Kochamcię,Evie.Zawszebędęciękochał.
TwójLeo.
Płaczę,gorącełzyżaluspływająpomoichpoliczkachiwyobrażamsiebie
czekającąnatenlisti
wyobrażamsobieLeopiszącegogo,nadalpełnegonadziei,nadalmojego
pięknegochłopca.
Chcęcośwalnąć,rzucićcośisłyszećjaksięrozpada,chcęwyprodukować
dźwięk,którybędziesię
równałtemu,coczujęwpiersi.
Kiedysięuspokajam,siedzęgapiącsięwścianęprzezkilkaminut,zbierając
się,przedwyjęciem
drugiegolistu,najwyraźniejnapisanegoniedawno,jegodorosłądłonią.
DlamojejEvie,tej,którawiedziałajakmniekochać,nimsamwiedziałamjak
siebiekochać.
Jużpowiedziałemciotymjakleżałemwszpitaluprzezsześćmiesięcy,
zastanawiającsięnadżyciem,zastanawiającsięnadwszystkimipowodami,
przezktóreniemogłemwytrzymaćbybyćsamemunatakdługo,bynaprawdę
dojśćdotegokimbyłemalbococzułem.
Toczegociniepowiedziałem,toto,żeprzyjęłaśgłównąrolęwuleczeniu
mnie.MojaEvie,
najsilniejsza,najbardziejprawdziwaosoba,którąznam.Osoba,którabyław
najgorszychokolicznościachidalejbezinteresowniekochaitroszczysięo
wszystkichwokół.Jaktomożliwe,żeosobatakpełnadobrociiświata
kiedykolwiekzauważyłatakiegokogośjakja?Jakdostrzegłaśwemnieto–co
jastarałemsiętakbardzowsobiedostrzec?
Ciąglesięnadtymzastanawiam,przezwszystkielata,kiedypatrzyłaśprosto
wmojeoczy,z
determinacją,widzącprawdziwegomnie,cosprawiło,żeutrzymywałaśsięi
wracałaś?Cosprawiło,żepokochałaśmnie,mimotego,kimmyślałem,że
jestem?Myślałemotymgodzinępogodzinieijedynerozwiązaniejakiesię
pojawiłototo,żemoże,tylkomoże,byłowemniecośprzyzwoitego,możecoś,
cobyłobliskiedobra.Tobyłpierwszyraz,kiedymiałemtakąmyśli
oszołomiłomnie,żetylkoprzywołałemtakąmożliwość.
Przezwszystkietemiesiące,gapiącsięsufitigapiącsięwewłasnąduszę,ty,
Evie,tybyłaścudem,doktóregociąglewracałem–boprzeztewszystkielata,
wybierałaśmnie.
Proszę,proszę,wybierzmnieznowu.
Spędzężyciestarającsięzostaćosobą,którajestciebiewarta.Będępracował
dokońcażycia,żebydaćcipiękneżycie,naktórezasługujetakapięknaosoba
jakty.Udowodnięci,żenazawszeniejesttylkosłowem,niejesttylko
pomiaremniekończącegosięczasu,ale,żenazawszejestmiejscem,gdzie
będęcenił
twojeserce.
Twójnazawsze,Leo.
Łzyspływająpomoichpoliczkachiprzyciągamtedwalistydopiersi.Siedzę
takprzezdługieminuty,podejmującdecyzję.
Bioręszybkiprysznicinakładamdżinsyiturkusowy,luźnytopimoje
brązowebuty.
Decydujęsięzamówićtaksówkę.Kończęnakładaniemakijażu,trochęsuszę
włosyiukładamjew
niskikucyk.
Kiedytaksówkaprzyjeżdża,wybiegamzmieszkaniaiwskakujędoniej
szybko.
PatrzęnaadresfirmyLeoiprzekazujęgodlataksówkarza.Opieramsięo
siedzenieipatrzęna
miasto,mojesercebijepokojowowmojejpiersi.Czujęsiępewnaispokojna.
Czuję,jakbywszystkiekawałkizłożyłysięwcałość.Czuję,jakbytozawsze
byłamojadroga,inaglewkońcunaniejjestem.
Wchodzędoogromnegokorytarzaszklanegobudynku.Kiedyidędorecepcji,
dostrzegamszklaną
windęzaczynającąwzbijaćsięwgórę.Widzębardzowyraźneszerokie
ramionawśródgrupystojącejwwindzie,alesąoneodwróconeodemnie.
Ruszamwtąstronę,patrzącwgóręiłapiącspojrzeniewysokiego,
ciemnowłosegomężczyzny,któryuśmiechasiędomnie.Zaczynammachać
rękamiwskazującnaLeo,a
mężczyznawkońcurozumie,stukającgowramięiwskazującnamnie.
Odwracasięwzwolnionymtempieinigdy,przenigdyniezapomnęwyrazu
jegotwarzy,ażdokońcamojegożycia.Jestnapoczątku
103
zdezorientowany,apotemwidzijakuśmiechamsiędoniegoimówię
bezgłośnie:
-Wybieramciebie-zrozumienieprzebijasięprzezniegoiotwarteemocje,
którychnigdynie
widziałam,przechodząprzezjegotwarz.
Zaczynaprzepychaćsięprzezludzinazewnątrzwindyizatrzymujesięona
nadrugimpiętrze.
Potembiegniedoruchomychschodów,mimotego,żeruszająsięwzłym
kierunku.
Biegnędonich,kiedyonzaczynaprzepychaćsięprzeztłum,przeskakując
przeztrzyiczteryschodkinaraz,wczasiegdykrzykiizdegustowanedźwięki
ludzistarającychsiędostaćnagórę,przebijająsię.
Jednakonsięotoniemartwi.Jegouwagajestskupionanamnie,kiedyw
końcuprzeskakujeprzez
poręcz.
Wbiegamywswojeramiona,onobracamnie,jegotwarzwciśniętajestw
mojewłosy,kiedyja
śmiejęsięipłaczęizaczynamwyduszaćzsiebie:
-Wybieramciebie,wybieramciebie,Leo.Zawsze.
Naglezdajemysobiesprawęztego,żeludziewokółnaszatrzymalisięi
klaszczą,gwiżdżąion
uśmiechasięszerokodomnie,jegotwarzpromieniujemiłościąiszczęściem.
-Kochamcię,Evie-mówi,jegotwarzpoważnieje.
-Kochamcię,Leo,mójlojalnylwie.
-Nadalwtowierzysz,potymwszystkim?-jegooczysąrozszerzone,patrząc
głębokowmoje.
Kiwamgłową.
-Jeszczebardziej.Znalazłeśodwagę,bywskoczyćdlamniewogień.
Znalazłeśsiebiepodrugiej
stronie,prawda?
Patrzynamnieprzezkilkadługichminut.
-Zgaduję,żetak.Aletotybyłaśtą,któratrzymałaobręcz.
-Tojesttałatwiejszaczęść,mójpięknychłopcu.Wiarawciebiejest
naturalna.Zawszebyła.
Dalejnamniepatrzy,tenogień,którykochamwchodziwjegogłęboko
brązoweoczy.Potem
uśmiechasięszeroko.
-Zamierzamzabraćciebiedomojegopokojuipokiereszować.
Uśmiechamsię.
-Tak,proszę.
Iwychodzimyzadrzwi,rękawrękę,wnasząwieczność.
104
Epilog
Siedemlatpóźniej…
Stojęnabalkonieprzednaszymdomem,oglądającjakmojażonabawisię
przybasenieznaszymi
chłopcami,sześcioletnimSeth’emiczteroletnimCole’m.
Jakzawsze,widokmojejżonywbikiniprzywołujenapoczątkumojąuwagę.
Alepotemśmiejęsięcicho,kiedymójmłodszysynpróbujezaatakować
starszegobrata.
Wracamdosypialni,nakładająckąpielówki.Uśmiechamsię,zerkającna
otwartegolaptopana
biurkuEvie.Jejpierwszaksiążkajestprawiedokończonaimożejestem
stronniczy,alemyślę,żejestniesamowita.Onamówi,żenieobchodzijączy
będziehitemczynie,sukcesemjejpisaniajestwydostaniesięzkolejnej
strefybezpieczeństwa.
Pustykubekstoiobokjejkomputera,imanapisNajlepszaMamanaŚwiecie.
Kupiłagodlasiebie.
Wychodzęnatarasimoichłopcykrzycząwzgodzie:
-Tata!-rzucająckuląarmatniąwbasen,przemaczającprzeztoEvie.Ona
podskakuje,owijając
ramionawokółmojejszyiiobydwojeśmiejemysięicałujemy,kiedynasi
chłopcykrzyczązdrugiejstronybasenu:
-Ewww!
Naszpierwszysyn,Seth,jestdokładnąkopiąmnieijaknaraziemadelikatne,
stałezachowania
swojejmatki.Ciąglesięuśmiechaizawszejestpierwszybypołożyćnatobie
swojąrękę,jeślimiałeściężkidzień.Znajdujewewszystkimpiękno.
Nieczekaliśmynaniegodługo.Byliśmymłodzi,alenaszenazawszebyło
czymś,czegopragnęliśmy.
Czaswystarczającoodnaszabrał.
Wszpitalu,kiedyzostałondlamniepodany,spojrzałemwjegooczy,nadal
roztrzęsionyi
rozemocjonowanyprzezoglądaniejakmojażonabezstrachuprzynosigona
świat,zobaczyłemgłębię,któraniepasowaładonowonarodzonegochłopca.
Niepłakał,alepatrzyłsięnamnie,jakbymógłspojrzećprostowmojeserce.I
jegooczywydawałysiętomimówić,byłusatysfakcjonowanytym,co
zobaczył.Obiecałemmu,żenigdymutegonieodbiorę.
Jegobrat,naszCole,wyglądajakEvie,zciemnymiwłosamiidużymi,
ciemnymioczamiiuśmiechem,
któryrozjaśniapokój.Przyszedłnaświatkrzycząc.Uśmiechamsię.Jest
moimtrudnymdoopanowaniadzieckiem,zawszeuskarżającymsięi
śmiejącym,pełnymenergi.Lojalnymiżarliwym.Mojażonamówimi,że
mniewnimwidziimogętylkowydawaćsięzdezorientowany,kiedyto
mówi.Możeonjesttym,kimjabymbył,jeślimiałbyminnypoczątekw
życiu.Bardzoczęsto,onamnieprzekonuje,żejestcośwjejteori.Botojest
ktoś,kimonajest.Tojejdar.
Każdyopowiadaosobiehistorięwewłasnejgłowie.Tehistoriesprawiają
kimjesteś.Jeślitwoja
własnahistoriajestzapełnionapoczuciemwinyistrachem,życiemoże
wyglądaćdosyćnędznie.
Alejeślijesteśszczęściarzem,możeszmiećosobę,któraopowiecilepszą
historię,którazamieszkawtwojejduszy,przemawiającgłośniejniżżałosne
opowieści,któresamsobieopowiadałeś.Jeślipozwoliszimprzemawiać
głośnoswoimsercem,staniesiętotwojąpasjąicelem.Itodobrarzecz,
najlepsza.Botodużadefinicjamiłości,nicwięcej.
Wielelatwcześniej,Eviespytałamnieomójtatuażipowiedziałemjej,że
zrobiłemgosobienajejosiemnasteurodziny,wdniu,wktórympowinniśmy
zacząćrazemżycie.
Spędziłemmiesiąceprojektująctentatuażzartystami,używającjedynego
zdjęciaEvie,którego
miałem,fotografi,którądałami,kiedymiałatrzynaścielat.Tamtegoporanka
wszedłemdostudiatatuażuiniewyszedłemdoczasuażsięcałkiem
ściemniło.
Potemposzedłemdodomuiupiłemsię,starającsiędesperackoodciąćbóli
pustkę.
Chwytałakażdyelementmojejopowieściwciszyiwkońcujejpierwszym
pytaniembyłoto,dlaczego
mistrzceremonistałwcieniu.Odwróciłemsiędoniejispojrzałemwjej
głębokie,brązoweoczy,ipowiedziałemjej,żetodlatego,żewtamtymczasie
niewiedziałemczyonjesttym,którywszystko105
organizuje,czyonjesttymokrutnym.
Czasamidalejniejestemcałkiempewny.Aleinnymidniami,patrzęnapiękną
twarzmojejżony,
patrzącąsięnamnieoczamipełnymimiłości,alboobserwującąnaszych
synówsiłującychsięnapodłodze,wypełniającnaszdomśmiechem,imyślę,
żemusibyćdobry.
Całeżyciejestcyrkiem.Czasamiwybieraszswojąrolę,aczasamionazostaje
ciprzydzielona.
Wędrowałempoareniezadługo,rycząciwrzeszcząc,wierząc,żeniebyłem
wystarczającoodważny,byprzeskoczyćprzezogień.
-Mogęsprawić,żeogieńodejdzie-mówiłazazwyczaj.-Niemogę
zagwarantować,żesięniespalisz.
Alemogęprzytrzymaćdlaciebietąobręcz,mogępozostawićjąstałąisilną,
bowierzęwciebie.Bojesteśmój.
Ipodkoniec,skoczyłem.Idrugastronabyłatakwspaniała,jakobiecałyjej
oczy.
****
Koniec:)
PrzypominamoZAKAZIErozpowszechnianiategotłumaczenia.
106