Agata Christie Tajemnica reztdencji Chimneys

background image

AGATHA CHRISTIE


TAJEMNICA REZYDENCJI „CHIMNEYS”


TŁUMACZYŁA URSZULA GUTOWSKA
TYTUŁ ORYGINAŁU: THE SECRET OF CHIMNEYS

Mojemu siostrzeńcowi
Na pamiątką pewnego napisu
w Zamku Compton
oraz dnia spędzonego w ZOO

ROZDZIAŁ PIERWSZY
ANTHONY CADE ANGAŻUJE SIĘ DO PRACY

— Dżentelmen Joe?!
— Nie do wiary, toż to poczciwy Jimmy McGrath! Elitarna wycieczka biura podróży „Castle”, w
której skład wchodziło siedem niewiast o zatroskanych twarzach oraz trzech spoconych mężczyzn,
przyglądała się im z prawdziwym zainteresowaniem. Nie ulegało wątpliwości, że pan Cade spotkał
starego przyjaciela. Wszyscy oni uwielbiali pana Cade’a, zachwycali się jego wysoką, szczupłą
sylwetką, opaloną na brąz twarzą, wesołym sposobem bycia, lekkością, z jaką potrafił prowadzić
rozmowę, co wprawiało turystów w doskonały nastrój. Ten jego przyjaciel to człowiek o
powierzchowności dość dziwnej. Prawie tego samego wzrostu co pan Cade, ale krępy i
zdecydowanie nie tak przystojny. Typ mężczyzny, który występuje w powieściach jako właściciel
saloonu. Mimo wszystko interesujący. W końcu dlatego wyjeżdża się za granicę — żeby sobie
obejrzeć te różne dziwne rzeczy, o których czyta się w książkach. Aż do dziś w Bulawayo strasznie
się nudzili. Słońce prażyło niemiłosiernie, hotel nie miał wygód, nie warto było nigdzie się ruszać
aż do momentu wyjazdu do Matoppos. Całe szczęście, że pan Cade zaproponował widokówki.
Zaopatrzenie w widokówki było znakomite.
Anthony Cade wraz z przyjacielem odłączyli się trochę od reszty. — Co ty tu, do diabła, robisz z
tą kupą babsztyli? — zapytał McGrath. — Zakładasz harem czy co?
— Harem z tymi kilkoma sztukami? — rzekł z uśmiechem Anthony. — Czy ty im się dobrze
przypatrzyłeś?
— Oczywiście. I pomyślałem sobie, że musiałeś stracić wzrok.
— Wzrok mam jak zawsze idealny. Nie, to jest elitarna wycieczka biura podróży „Castle”: ja
jestem tu „Castle”, lokalnym naturalnie.
— Co ci przyszło do głowy, żeby brać się za taką robotę?
— Chroniczny brak forsy. Ale możesz mi wierzyć, że bardzo mi to nie leży.
Jimmy uśmiechnął się kpiąco.
— Nigdy nie miałeś zacięcia do regularnej pracy. Anthony zignorował to oszczercze
pomówienie.
— Liczę, że w niedługim czasie coś się odmieni — zauważył optymistycznie. — Zawsze tak
bywa.
Jimmy roześmiał się.
— Gdy zanosi się na jakieś kłopoty, to Anthony Cade prędzej czy później musi ściągnąć je sobie
na łeb, nie mam co do tego wątpliwości — powiedział.

1

background image

— Masz absolutnego nosa do wynajdywania rozrób i wtedy klops. Gdzie moglibyśmy pogadać?
Anthony westchnął ciężko.
— Chcę tym gdaczącym kwokom pokazać grobowiec Rhodesa.
— Pierwszorzędnie — rzekł aprobująco Jimmy.
— Wrócą po tej wycieczce wyboistą drogą poobijane do żywego, posiniaczone, i tylko będą
marzyć o łóżku, żeby lizać rany. Wtedy my zyskamy kapkę czasu na wymianę informacji.
— Dobra. Cześć, Jimmy!
Anthony dołączył do swego stada owieczek. Panna Taylor, najmłodsza w grupie i najbardziej
filuterna, z miejsca go zaatakowała:
— Czy to był pana dawny przyjaciel?
— Tak. Jeden z druhów mojej nieskazitelnej młodości.
Panna Taylor zachichotała.
— To moim zdaniem bardzo przystojny mężczyzna.
— Powtórzę mu to.
— Pan jest doprawdy nieznośny! Coś podobnego! Jak on pana nazwał?
— Dżentelmen Joe.
— Właśnie. A pan ma na imię Joe?
— Przecież pani wie, że Anthony.
— A niech pana nie znam!! — zawołała kokieteryjnie panna Taylor.
Anthony do tej pory świetnie wywiązywał się ze swoich obowiązków. Poza wykonywaniem
niezbędnych przed podróżą czynności winien był również uspokajać zirytowanych starszych
panów, których godność została narażona na szwank, dbać, by starsze panie jak najczęściej miały
możność kupowania pocztówek, oraz flirtować z możliwie każdą damą przed feralną czterdziestką.
To ostatnie zajęcie sprawiało mu stosunkowo najmniej kłopotu, a to dlatego, że panie z wielką
werwą wychwytywały czułe aluzje z jego najniewinniejszych napomknień.
Panna Taylor znów przypuściła atak:
— No to dlaczego nazwał pana Joe’em?
— Pewno dlatego, że tak się właśnie nie nazywam.
— A dlaczego dżentelmen Joe?
— Z tego samego powodu.
— Och, proszę pana — zaprotestowała wielce stropiona panna Taylor. — Zupełnie nie ma pan
racji. Nie dalej jak wczoraj wieczorem papa mówił o pana dżentelmeńskich manierach.
— To bardzo miłe ze strony pani ojca.
— Wszyscy jesteśmy zgodni co do tego, że jest pan prawdziwym dżentelmenem.
— Czuję się zażenowany.
— Nie ma potrzeby, naprawdę tak uważam.
— Tkliwe serca bardziej się liczą niż korony królewskie — stwierdził Anthony zdawkowo, nie
zastanawiając się nad znaczeniem swej wypowiedzi i marząc tylko o tym, by jak najszybciej była
pora na lunch.
— Jest taki piękny wiersz… Czy dużo wierszy pan zna?
— Mogę wyrecytować w razie potrzeby: Chłopiec stal na płonącym pokładzie. A więc:
„Chłopiec stał, pokład płonął, wszyscy zwiali, tylko nie on.” To wszystko, co umiem, ale jeśli pani
sobie życzy, mógłbym to nieco zilustrować. „Chłopiec stał, pokład płonął” szu, szu, szu (to
płomienie). „Wszyscy zwiali, tylko nie on”, biegam jak pies tam i z powrotem.
Panna Taylor ryknęła śmieciłem.
— Ojej, spójrzcie na pana Cade’a! Jest kapitalny!
— Najwyższy czas na poranną herbatę — rzekł ten energicznie. — Proszę tędy. Na następnej
ulicy mamy wspaniałą kawiarnię.
— Domniemywam — powiedziała pani Caldicott tym swoim głębokim głosem — że koszt
posiłku jest wliczony do wycieczki?

2

background image

— Poranna herbata, proszę pani — odparł Anthony w sposób profesjonalnie uprzejmy — jest
ekstra.
— To nieprzyzwoite!
— Życie bardzo często nas doświadcza — powiedział pocieszająco Anthony.
— Oczy pani Caldicott rozbłysły; zauważyła tonem człowieka skaczącego na minę:
— Podejrzewałam coś takiego i byłam na tyle przewidująca, że dziś rano przy śniadaniu odlałam
trochę herbaty do dzbanka. Podgrzeję ją sobie na maszynce spirytusowej. Chodź, tatuśku.
Państwo Caldicott pożeglowali triumfalnie w stronę hotelu, a postać damy aż promieniała
zadowoleniem z własnej zapobiegliwości.
— O, Boże — mruknął Anthony — ileż komicznych postaci chodzi po tym świecie.
Resztę towarzystwa skierował w stronę kawiarni. Panna Taylor nie odstępowała go ani na krok i
znów wróciła do tematu:
— Dawno pan się widział z tym swoim przyjacielem?
— Przeszło siedem lat temu.
— A poznał go pan w Afryce?
— Tak, ale nie w tej części. Po raz pierwszy zobaczyłem Jimmy’ego McGratha wtedy, gdy był
już związany, gotowy do pieczenia. Musi pani wiedzieć, że niektóre plemiona w interiorze
uprawiają ludożerstwo. Przybyliśmy w samą porę.
— I co się stało dalej?
— Bardzo ładna mała awanturka. Paru typów załatwiliśmy, reszta wzięła nogi za pas.
— Och, jakie pan miał bogate, pełne przygód życie!
— Wiodłem żywot bardzo spokojny, zapewniam panią.
Ale panna Taylor najwyraźniej mu nie uwierzyła.
Była mniej więcej dziesiąta wieczór, gdy Anthony Cade wszedł do małego pokoiku, w którym
Jimmy McGrath manipulował rozmaitymi butelkami.
— Zrób coś mocnego, James — poprosił gość. — Zaręczam ci, że ogromnie jest mi to potrzebne.
— Wierzę ci, chłopie. Ja za żadne skarby świata takiej roboty bym nie przyjął. — Daj mi inną, to
w jednej chwili mnie tu nie będzie.
McGrath nalał sobie, wypił duszkiem i zabrał się do przyrządzania następnej porcji. A potem
zapytał niespiesznie:
— Mówisz serio, stary?
— O czym?
— Że rzucisz w diabły tę pracę, jak będziesz miał inną?
— A bo co? Chcesz przez to powiedzieć, że dajesz mi posadę żebraka? Jak masz robotę, to
czemuś sam jej nie złapał?
— Złapałem, ale za bardzo się na niej nie wyznaję i dlatego proponuję tobie.
Anthony wzmógł czujność.
— A dlaczego ci ona nie odpowiada? Przecież nie kazali ci nauczać w szkółce niedzielnej?
— Myślisz, że ktoś by zaryzykował taką ofertę?
— Ktoś, kto cię dobrze zna, na pewno nie.
— To naprawdę świetna robota, niczego złego się nie dopatruj.
— Czy może szczególnym trafem w Ameryce Południowej? Mam chętkę na Amerykę
Południową. W jednej z tych republik szykuje się całkiem fajna rewolucja.
McGrath uśmiechnął się szeroko.
— Zawsze byłeś pies na rewolucje, pasuje ci wszystko, co prowadzi do porządnej rozróby.
— Czuję, że moje zdolności byłyby tam docenione. Powiadam ci, Jimmy, przydam się w każdej
rewolucji, obojętnie, po której stronie bym się znalazł. Wszystko lepsze od tego nudnego,
codziennego bytowania.
— Zdaje się, że o tej swojej skłonności już mi mówiłeś. Nie, nie daję ci roboty w Ameryce
Południowej, tylko w Anglii.

3

background image

— Anglia? Powrót bohatera do stron rodzinnych? Po siedmiu latach nie zgarną mnie chyba za te
rachunki, jak myślisz, Jimmy?
— Nie sądzę. No więc słuchasz mnie dalej?
— Słucham, jak najbardziej. Niepokoi mnie tylko, dlaczego sam nie wziąłeś tej roboty.
— Powiem ci, dlaczego. Ja, Anthony, szukam złota, hen, w interiorze.
Anthony gwizdnął i spojrzał na niego uważnie.
— Zawsze przepadałeś za złotem, Jimmy, odkąd cię znam. To twoja słabość, takie specyficzne,
małe hobby. Wydeptałeś nieskończoną liczbę fantastycznych ścieżek, nie ma takiego drugiego
faceta.
— I w końcu złapię ślad, przekonasz się.
— No tak, każdy ma jakieś hobby. Moje to rozróba, twoje — złoto.
— Zaraz ci opowiem, co trzeba. Mam nadzieję, że wiesz wszystko o Herzoslovakii?
Anthony obrzucił go bystrym spojrzeniem.
— Herzoslovakia? — zapytał i dziwna nuta zadźwięczała w jego głosie.
— Tak. Wiesz coś o tym kraju?
Minęła dłuższa chwila, zanim Anthony udzielił odpowiedzi. Rzekł powoli:
— Tylko to, co wiedzą na ogól wszyscy. To jedno z bałkańskich państw, mam rację? Główne
rzeki — nie znane. Główne pasma górskie — też nie znane, chyba sporo ich jest. Stolica Ekarest.
Ludność — przeważnie bandyci. Ich hobby to mordowanie królów i robienie rewolucji. Ostatni
król, Nicholas Czwarty, zamordowany około siedmiu lat temu. Od tej pory kraj jest republiką. W
sumie bardzo interesujący. Mogłeś mi na początku powiedzieć, że chodzi o Herzoslovakię.
— Nie chodzi, chyba że pośrednio. Anthony spojrzał na niego bardziej ze smutkiem niż z
gniewem.
— Musisz coś z tym zrobić, James. Zapisz się na kurs korespondencyjny czy co. Gdybyś w
dawnych dobrych czasach wstawiał taką mowę, powieszono by cię do góry nogami i złojono skórę
łub uraczono czymś równie, nieprzyjemnym.
Jimmy ciągnął dalej, nie zrażony krytyką:
— Słyszałeś kiedyś o hrabim Stylptitchu?
— To rozumiem — powiedział Anthony. — Ludzie, którzy nigdy nie mieli pojęcia o
Herzoslovakii, na dźwięk tego nazwiska doznaliby olśnienia. Wielki Starzec na Bałkanach,
najmądrzejszy mąż stanu naszych czasów. Najgroźniejszy łotr, który uniknął stryczka. Punkt
widzenia zależy od gazety, którą weźmiesz do ręki. Ale jedno jest pewne, James, hrabia Stylptitch
pozostanie w ludzkiej pamięci długo potem, kiedy my już się rozsypiemy w proch i pył. Za każdą
akcją i kontrakcją na Bliskim Wschodzie stał od lat dwudziestu hrabia Stylptitch. Był dyktatorem i
patriotą, i mężem stanu — lecz właściwie nikt nie wie dokładnie, kim naprawdę był, poza tym, że
był królem najdoskonalszej intrygi. No więc co masz mi o nim do powiedzenia?
— Był premierem Herzoslovakii, i dlatego właśnie najpierw o nim ci wspomniałem.
— Nie masz wyczucia proporcji, Jimmy. Herzoslovakia w zestawieniu ze Stylptitchem ma
znaczenie drugorzędne. Jest tylko miejscem jego urodzenia i krajem, w którym zajmuje się
sprawami publicznymi. Ale myślałem, że on już nie żyje?
— I dobrze myślałeś. Umarł w Paryżu jakieś dwa miesiące temu. To, o czym mówię, zdarzyło się
przed paroma laty.
— Pytanie tylko, co to jest to, o czym mi mówisz.
Jimmy przełknął docinek i przyspieszył relację:
— A więc było to tak. Przebywałem w Paryżu, dla ścisłości dodam, że działo się to przed
czterema laty. Pewnego wieczoru przechadzam się samotnie w dość odludnej dzielnicy Paryża i
widzę, jak sześciu francuskich chuliganów nalewa nobliwie wyglądającego starszego pana. Nie
znoszę być biernym widzem, toteż błyskawicznie wdałem się w bójkę i zacząłem okładać tych
drani. Śmiem twierdzić, że nigdy do tej pory nie oberwali tak solidnie. Zmiękli jak plastelina!

4

background image

— Jeden zero dla ciebie, James — powiedział ciepło Anthony. — Szkoda, że moje oczy tego nie
oglądały.
— Drobiazg — wyrzekł skromnie Jimmy. — Ale ten starszy facet był mi bezgranicznie
wdzięczny. Na pewno był po paru kieliszkach, nie mam co do tego wątpliwości, był jednak na tyle
trzeźwy, że zapisał sobie moje nazwisko i adres i nazajutrz przyszedł, żeby mi podziękować.
Pokazał klasę, oczywiście. I wtedy właśnie się dowiedziałem, że uratowałem życie hrabiemu
Stylptitchowi. Miał dom przy ulicy Bois.
Anthony skinął głową.
— Tak, po zamordowaniu króla Nicholasa Stylptitch przeniósł się do Paryża. Później namawiano
go, żeby wrócił i został prezydentem, ale odmówił. Pozostał wierny swoim monarchistycznym
ideałom, choć powiadają, że trzymał rękę na pulsie wszystkich politycznych spraw, jakie
rozgrywały się na Bałkanach. Świętej pamięci hrabia Stylptitch.
— Nicholas Czwarty miał ponoć dziwaczny gust, jeśli idzie o kobiety, prawda? — zapytał nagle
Jimmy.
— Tak — odparł Anthony. — I to biedakowi bokiem wyszło. Była popychadłem w jednym z
paryskich music–halli, nawet by nie pasowała do morganatycznego związku. Lecz Nicholas
cholernie się do niej napalał, a ona wychodziła wprost ze skóry, żeby zostać królową. Wygląda to
jak bajka, ale jakoś to załatwili. Hrabia ogłosił, że ona jest księżną Popoffsky czy coś w tym sensie
i że w jej żyłach płynie krew Romanowów. Nicholas wziął z nią ślub w katedrze w Ekareście, a
udzieliła mu go gromada niechętnych temu przedsięwzięciu arcybiskupów, i małżonka została
ukoronowana jako królowa Varaga. Nicholas żył w zgodzie ze swoimi ministrami i moim zdaniem
uważał, że tylko to się liczy — nie wziął pod uwagę społeczeństwa. W Herzoslovakii ludzie są
bardzo zacofani i uwielbiają arystokrację. Życzą sobie, żeby ich królowie i królowe byli z
prawdziwego kruszcu. Szemrano, wyrażano głośno swoje niezadowolenie, władze bezlitośnie
stłumiły bunt, po czym wybuchło prawdziwe powstanie, atak na pałac, zabójstwo króla i królowej i
ogłoszenie republiki. Ta funkcjonuje po dziś dzień, ale podobno stale się tam kotłuje.
Zamordowano jednego czy dwóch prezydentów po prostu po to, by zaznaczyć swoją obecność.
Jednakże revenons á nos moutons*z Dotarłeś do tego, jak hrabia Stylptitch obwołał cię swoim
wybawicielem.
— Tak. No dobrze, i to byłby koniec całej sprawy. Wróciłem do Afryki i nigdy więcej o tym nie
myślałem, i dopiero przed dwoma tygodniami otrzymałem cudacznie wyglądającą paczkę, która
podążała za mną z miejsca na miejsce, Bóg jeden wie, jak długo. Wyczytałem w gazecie, że hrabia
Stylptitch umarł niedawno w Paryżu. No i ta paczka zawierała jego wspomnienia, czy jak to się
nazywa. Był tam zapis mówiący, że jeśli dostarczę rękopis do pewnej firmy wydawniczej w
Londynie do trzynastego października włącznie, będą zobowiązani wręczyć mi tysiąc funtów.
— Tysiąc funtów? Powiedziałeś tysiąc funtów, Jimmy?
— Tak jest, synu. Mam w Bogu nadzieję, że to żaden żart. Kursuje takie powiedzonko, że
politykom ani arystokratom wierzyć nie należy. Otóż to. No i w ten sposób rękopis gonił mnie po
świecie i teraz nie mam już czasu do stracenia. Mimo wszystko szkoda byłoby mi zrezygnować.
Mam zaplanowaną wycieczkę do interioru i tylko o niej marzę. Druga taka okazja już mi się nie
trafi.
— Niepoprawny z ciebie facet, Jimmy. Tysiąc funtów w garści warte jest więcej niż cała masa
mitycznego złota.
— A jeżeli to oszustwo? Tak czy owak jestem tutaj, bilet mam załatwiony i wszystko inne, teraz
do Cape Town, a potem dalej!
Anthony wstał i zapalił papierosa.
— Zaczynam rozumieć twój zamysł, James. Ty pojedziesz, tak jak zaplanowałeś, na te swoje
złote polowanie, a ja mam zagarnąć dla ciebie tysiąc funtów. Ile z tego będę miał?
— Co powiesz na jedną czwartą?
— A więc proponujesz dwieście pięćdziesiąt funtów wolne od podatku?

5

background image

— Zgadza się.
— Umowa stoi, ale żeby cię pognębić, oznajmiam ci, że i za stówę bym to zrobił. Pozwól, że
powiem ci jeszcze i to, Jamesie McGrath, iż źle skończysz, prowadząc taką gospodarkę finansową.
— A czy to nie jest dobry interes?
— Jest, oczywiście. I przyjmuję propozycję. Na pohybel elitarnej wycieczce!
Spełnił uroczyście toast.

ROZDZIAŁ DRUGI
DAMA W KŁOPOCIE

— Tak to wygląda — powiedział Anthony wychyliwszy szklankę i odsuwając ją od siebie. —
Jakim statkiem miałeś płynąć?
— „Granarth Castle”.
— Przejazd zabukowany na twoje nazwisko, będzie więc chyba lepiej, gdy podam się za Jamesa
McGratha. Wyrośliśmy już dawno z paszportowej biurokracji, prawda?
— Bez znaczenia. Jesteśmy wprawdzie zupełnie do siebie niepodobni, ale na pewno opis naszych
postaci na tych diabelstwach będzie identyczny. Sześć stóp wzrostu, włosy brązowe, oczy
niebieskie, nos przeciętny, rysy twarzy przeciętne.
— Nie szafuj tak tą przeciętnością. Musisz wiedzieć, że „Castle” wybrało mnie spośród kilku
kandydatów wyłącznie z racji przyjemnego wyglądu i dobrych manier.
Jimmy zachichotał.
— Obserwowałem dziś rano te twoje maniery.
— No i dobrze.
Anthony wstał i przeszedł się po pokoju tam i z powrotem. Zmarszczył brwi i parę minut
upłynęło, zanim przemówił:
— Jimmy — rzek! w końcu. — Stylptitch umarł w Paryżu. Jaki ma więc sens przesyłanie
rękopisu z Paryża do Londynu via Afryka?
Jimmy potrząsnął bezradnie głową.
— Nie wiem.
— Dlaczego nie zapakować go ładnie i nie przesłać paczki pocztą?
— Całkiem to mądrze brzmi, w pełni się z tobą zgadzam.
— Oczywiście — kontynuował Anthony — wiem doskonale, że królów i królowe oraz
dostojników państwowych obowiązuje etykieta wykluczająca postępowanie najprostsze, zgodne z
rozsądkiem. Stąd posłańcy królewscy i tak dalej. W średniowieczu dawałeś chłopakowi sygnet jako
znak rozpoznawczy. Sezamie otwórz się. „Królewski sygnet! Droga wolna!” A zazwyczaj był to
ktoś, kto zdążył już go skraść. Zawsze się zastanawiam, dlaczego żaden obrotny facet nie wpadł na
pomysł skopiowania sygnetu, zrobienia z tuzina takich pierścieni, które by potem sprzedał po sto
dukatów sztuka. Wygląda na to, że ludzie żyjący w średniowieczu nie odznaczali się inicjatywą.
Jimmy ziewnął.
— Moje wywody na temat średniowiecza najwyraźniej cię nudzą. Wróćmy zatem do hrabiego
Stylptitcha. Z Francji do Anglii via Afryka to trasa nawet jak na dyplomatę co najmniej dziwna.
Gdyby chciał tylko mieć pewność, że dostaniesz owe tysiąc funtów, mógłby ci je zapisać w
testamencie. Bogu dzięki ani ty, ani ja nie jesteśmy na tyle dumni, żeby nie przyjąć spadku. Ten
cały Stylptitch musiał mieć bzika.
— Naprawdę tak uważasz?
Anthony, zmarszczywszy czoło, ciągle chodził w tę i z powrotem po pokoju.
— Czy ty w ogóle to przeczytałeś? — zapytał niespodziewanie.
— Niby co?
— Rękopis. — Mój Boże, nie! Sądzisz, że mam ochotę na czytanie takich rzeczy?
Anthony uśmiechnął się.

6

background image

— Tak sobie tylko pomyślałem, to wszystko. Wiesz, pamiętniki przysparzają niekiedy moc
kłopotów. Różne rewelacyjne niedyskrecje i tak dalej. Ludzie, którzy przez całe życie byli
milczący i zamknięci w sobie, z wielkim upodobaniem myślą o tym, że po własnej śmierci
dostarczą kłopotów swoim bliźnim. Sprawia im to złośliwą satysfakcję. Jimmy, jakim człowiekiem
był hrabia Stylptitch? Poznałeś go i rozmawiałeś z nim, a jesteś skądinąd wytrawnym znawcą
ludzkiej natury. Czy nie zaliczyłbyś go do gatunku starych, mściwych drani?
Jimmy potrząsnął głową.
— Trudno powiedzieć. Widzisz, tej pierwszej nocy był wyraźnie na bańce, a nazajutrz już
odgrywał rolę czcigodnego starszego pana o wykwintnych manierach, zasypał mnie
komplementami, że nie wiedziałem, gdzie oczy podziać.
— A jak był pijany, nie powiedział nic interesującego?
Jimmy cofnął się myślami do owego momentu i po swojemu zmarszczył brwi.
— Powiedział, że wie, gdzie jest Koh–i–noor* — oznajmił Jimmy niepewnym tonem.
— Daj spokój — powiedział Anthony :— to wiemy wszyscy. Trzymają klejnot w Tower,
nieprawdaż? Za grubym szkłem i żelazną kratą, a wokół stoi mnóstwo dżentelmenów w strojach
historycznych i tylko patrzą, czy czegoś nie podwędzisz.
— To fakt — zgodził się Jimmy.
— Nie wygłupiaj się, stary. To, co powiedziałeś, jest bardzo ważne.
Podszedł do okna i stał tam chwilę, wyglądając na zewnątrz.
— A kto to jest ten Król Victor? — chciał wiedzieć Jpnmy. — Też jakiś bałkański monarcha?
— Nie — odparł Anthony powoli. — On nie należy do tego typu królów.
— No to co on za jeden?
Zapadła cisza, a potem Anthony rzekł:
— To kanciarz, Jimmy. Najsławniejszy w świecie złodziej klejnotów. Fantastyczny,
nieprawdopodobnie odważny facet, który nikogo się nie lęka. Król Victor to jego ksywa, pod tą
ksywą znany był w Paryżu. W Paryżu właśnie była kwatera główna jego gangu. Tam go złapali i
wsadzili na siedem lat, za jakieś drobne przestępstwa. Nic ważnego nie mogli mu udowodnić.
Wkrótce wyjdzie z ciupy albo może już wyszedł.
— Czy uważasz, że hrabia Stylptitch mógł mieć coś wspólnego z jego zapuszkowaniem? Czy
dlatego ten gang napadł na niego? Akt zemsty?
— Nie mam pojęcia — powiedział Anthony. — Fakty jednak świadczą, że jest to mało
prawdopodobne. O ile mi wiadomo, Król Victor nigdy nie ukradł klejnotów z korony
Herzoslovakii. Ale ta cała sprawa daje sporo do myślenia, prawda? Śmierć Stylptitcha, jego
pamiętniki, hałas podniesiony w prasie — wszystko to zagmatwane, lecz bardzo ciekawe. I kolejna
pogłoska nawiązująca do tego, że w Herzoslovakii dowiercono się do nafty. Czuję przez skórę,
James, że lada dzień ludzie zaczną się interesować tym niewielkim, mało znaczącym krajem.
— Jacy ludzie?
— Żydzi. Żółtoskórzy finansiści w wielkich biurowcach.
— Do czego ty właściwie zmierzasz?
— Wychodzę z założenia, że po co sobie ułatwić, skoro można utrudnić, to wszystko.
— Nie chcesz chyba przez to powiedzieć, że wręczenie rękopisu wydawcy może nastręczyć
jakieś trudności?
— Nie — powiedział Anthony z ubolewaniem. — Nie przewiduję w tej kwestii żadnych
problemów. Ale chciałbym cię poinformować, James, dokąd zamierzam się udać z tymi dwustu
pięćdziesięcioma funtami.
— Ameryka Południowa?
— Nie, chłopie, Herzoslovakia. Udzielę poparcia republice. Bardzo prawdopodobne, że skończy
się to tym, iż zostanę prezydentem.
— To ogłoś się przy okazji najważniejszym Obolovitchem i zasiądź na tronie.

7

background image

— Nie, Jimmy. Królowie są na stałe. A prezydenci biorą posadę na cztery lata czy coś koło tego.
Bardzo by to było zabawne, gdybym przez cztery lata porządził sobie takim państwem.
— Trzeba dodać, że królowie pracują przeciętnie o wiele mniej — wtrącił Jimmy.
— Przewiduję, że będzie mnie nęciło, by sprzeniewierzyć tę twoją część tysiąca funtów. Kiedy
wrócisz obwieszony grudkami złota, nie będzie ci ta forsa potrzebna. Zainwestuję ją dla ciebie w
herzoslovackich szybach naftowych. Wiesz, James, im dłużej o tym myślę, tym bardziej mi się
podoba ten twój pomysł. Gdybyś nie wspomniał o Herzoslovakii, nawet by mi ona nie przyszła do
głowy. Jeden dzień spędzę w Londynie, odbiorę łup i zaraz wsiadam do Balkan–Expressu.
— Nie musisz się tak szybko zwijać. Nie zdążyłem ci napomknąć, że chcę ci zlecić jeszcze jedno
cholerne zadanie. Anthony usiadł na krześle i spojrzał na niego surowo.
— Cały czas czułem, że kryje się za tym jakaś ciemna sprawka. Zaraz wyjdzie szydło z worka.
— Absolutnie się mylisz. Chodzi o pomoc dla pewnej damy.
— Zapamiętaj sobie, James, raz na zawsze, że nie chcę mieć nic wspólnego z twoimi aferami
miłosnymi, nie mieszaj mnie w to.
— To nie jest żadna afera miłosna. Nigdy tej kobiety nie widziałem. Opowiem ci wszystko od
początku.
— Jeżeli mam wysłuchać jednej z tych twoich ciągnących się w nieskończoność historyjek, zrób
mi jeszcze drinka.
Pan domu spełnił gościnnie prośbę Anthony’ego, po czym przystąpił do opowieści:
— Wydarzyło się to podczas mego pobytu w Ugandzie. Był tam pewien Amerykanin obcego
pochodzenia, któremu uratowałem życie…
— Na twoim miejscu — przerwał Anthony — napisałbym książkę pod tytułem: Ludzie, którym
uratowałem życie. To już jest drugi wypadek, o którym dziś słyszę z twoich ust.
— Oj, to nie był żaden szczególny czyn. Po prostu wyciągnąłem tego faceta z rzeki. Jak wszyscy
obcy nie umiał pływać.
— Chwileczkę, czy ta historia ma coś wspólnego ze sprawą?
— Niewiele, aczkolwiek, dziwna rzecz, teraz to sobie uświadamiam, ten człowiek był
Herzoslovakiem. Nazywaliśmy go Dutch Pedro.
Anthony skinął głową obojętnie.
— Dla obcego każda ksywa jest dobra — zauważył. — No, ciągnij dalej, James.
— Facet należał do gatunku wdzięcznych. Chodził za mną jak pies. Pół roku później zmarł na
febrę. Byłem przy nim do końca. Ostatnia rzecz, jaką zrobił umierając, to kiwnął na mnie i
wyszeptał w podnieceniu mało zrozumiałym żargonem o pewnej tajemnicy — kopalni złota, tak do
odebrałem. Wetknął mi do ręki ceratowy pakuneczek, który zawsze nosił na piersi. Wtedy nie
poświęciłem temu wiele uwagi. Dopiero po jakimś tygodniu otworzyłem paczuszkę. Muszę
przyznać, że byłem ciekaw, co zawiera. Nie sądziłem, by Dutch Pedro w ogóle się orientował, co to
jest kopalnia złota — ale kto to wie, szczęście chadza różnymi drogami…
— A na samą myśl o złocie dostałeś jak zwykle palpitki — przerwał mu Anthony.
— Nigdy w życiu nie przeżyłem takiego rozczarowania. Kopalnia złota, też coś! Śmiem
przypuszczać, że dla tego drania była to kopalnia złota. Masz pojęcie, co zawierała ta paczuszka?
Listy od kobiety, tak, listy od kobiety, i w dodatku Angielki. Ten łajdak ją szantażował — i miał
czelność mnie obarczyć tym całym świńskim kramem!
— Z przyjemnością obserwuję twoje święte oburzenie, James, ale pozwól, że ci uzmysłowię, iż
obcy to zawsze obcy. Facet słusznie rozumował. Uratowałeś mu życie, a on za to przekazał ci w
testamencie obfite źródło czerpania gotówki — twój szacowny, brytyjski umysł nie jest w stanie
tego pojąć?
— I co ja, do diabła, mam z tym zrobić? W pierwszym odruchu chciałem spalić te szpargały.
Zdałem sobie jednak sprawę, że ta nieszczęsna niewiasta, nic nie wiedząc o zniszczeniu listów, całe
życie będzie drżała ze strachu, iż pewnego dnia facet znowu z tym wyskoczy. — Nie posądzałem
cię o tak bujną wyobraźnię — stwierdził Anthony zapalając papierosa. — Przypuszczam, że

8

background image

sprawa nastręczy więcej trudności, niż to wygląda na pierwszy rzut oka. A gdyby przesłać jej to
pocztą?
— Podobnie jak wszystkie kobiety, nie stawiała w listach daty ani nie podawała adresu. Na
jednym — w miejscu adresu — napisane było jedno dziwne słowo: „Chimneys”.
Anthony przerwał proces gaszenia zapałki, a potem rzucił ją gwałtownie, bo sparzyła mu palec. ,
— „Chimneys”? — zapytał. — Dziwna historia!
— Dlaczego? Coś ci o tym wiadomo?
— To jedno z szacownych domostw w Anglii, mój drogi Jamesie. Rezydencja, do której
zjeżdżają na weekendy królowie i królowe, gdzie zbierają się i dyskutują dyplomaci.
— Jeszcze jeden powód, dla którego tak się cieszę, że ty zamiast mnie jedziesz do Anglii. Ty się
znasz na tych wszystkich ceregielach — powiedział szczerze Jimmy. — Gość mego pokroju,
wywodzący się z kanadyjskich ostępów, mógłby przy takiej okazji palnąć jakąś gafę. Ale człowiek
jak ty, który uczył się w Eton i Harrow…
— Tylko w jednym z tych college’ów — sprostował skromnie Anthony.
— Ty sobie z tym poradzisz. Pytasz, dlaczego nie wyślę tych listów pocztą. Widzisz, to moim
zdaniem byłoby raczej niebezpieczne. Pewne dane świadczą o tym, że pani ma zazdrosnego męża.
I dajmy na to przez pomyłkę mąż otwiera paczkę. Co wówczas biedaczkę czeka? Albo też może
już nie żyć — sądząc po listach, były pisane dosyć dawno. Toteż w wyniku przemyśleń doszedłem
do wniosku, że jedyne wyjście, to takie, by ktoś zabrał te listy do Anglii i wręczył je tej damie
osobiście.
Anthony odrzucił papierosa, podszedł do przyjaciela i poklepał go czule po ramieniu.
— Jesteś prawdziwym błędnym rycerzem, Jimmy. Kanadyjczycy z ostępów leśnych powinni być
z ciebie dumni. A z tym zadaniem ty byś się uporał o wiele lepiej niż ja.
— Ale weźmiesz te listy?
— Oczywiście.
McGrath wstał z miejsca, wyciągnął z szuflady plik listów i położył je na stole.
— Oto one. Rzuć na nie okiem.
— Czy to konieczne? Wolałbym się tym nie zajmować.
— Tylko że z tego, co powiedziałeś o „Chimneys”, można wnosić, że ta dama stale tam nie
przebywa. Przejrzyjmy lepiej te listy, może znajdziemy w nich jakąś wskazówkę, gdzie ona
obecnie mogłaby mieszkać.
— Chyba masz rację.
Starannie wszystkie listy przewertowali, ale nie znaleźli w nich tego, na co liczyli. Anthony w
zamyśleniu zaczął je układać.
— Biedne stworzenie — powiedział. — Musiała być śmiertelnie przerażona.
Jimmy skinął głową.
— Masz nadzieję ją odnaleźć? — zapytał z zaniepokojeniem.
— Nie wyjadę z Anglii, póki do niej nie dotrę. Bardzo cię ta nieznana dama obchodzi, James?
Jimmy wodził w zadumie palcem po jej podpisie.
— Piękne imię — rzekł usprawiedliwiającym tonem. — Virginia Revel.

ROZDZIAŁ TRZECI
NIEPOKÓJ W WYŻSZYCH SFERACH

— Oczywiście, mój drogi, oczywiście — powiedział lord Caterham.
Powtórzył już te słowa trzykrotnie, za każdym razem mając nadzieję, że położą one kres
popisowi oratorskiemu i pozwolą mu się ulotnić. Ogromnie nie lubił być zmuszony do stania na
stopniach, przed wejściem do ekskluzywnego klubu, którego był członkiem, i słuchania ciągnącego
się w nieskończoność popisu krasomówczego szanownego George’a Lomaxa.

9

background image

Clement Edward Alistair Brent, dziewiąty markiz Caterham, był dżentelmenem niewielkiego
wzrostu, fatalnie ubranym, i jego wygląd stanowił absolutne zaprzeczenie powszechnego
wizerunku markiza. Miał wyblakłe, niebieskie oczy, cienki, smętny nos i dość niedbale, acz
nienaganne maniery.
Głównym nieszczęściem lorda Caterhama było to, że przed czterema laty przejął sukcesję po
swoim bracie, markizie ósmym. Albowiem poprzedni lord Caterham był człowiekiem w całym
tego słowa znaczeniu wyróżniającym się — jak Anglia długa i szeroka. Swego czasu sekretarz
stanu Ministerstwa Spraw Zagranicznych odgrywał znaczącą rolę podczas narad na szczeblu
imperium, a jego wiejska siedziba „Chimneys” słynęła z wielkiej gościnności. Na zręcznie
sterowanych przez jego żonę, córkę księcia Perth, przyjęciach weekendowych tworzono i
przetwarzano historię, i nie było
w Anglii, a nawet w Europie, co wybitniejszej osobistości, która by wcześniej czy później nie
przekroczyła progu „Chimneys”.
Życie toczyło się pomyślnie. Dziewiąty markiz Caterham obdarzał wielką czcią pamięć swego
brata. W kwestii ceremonii Henry był zawsze niedościgniony. Lord Caterham miał jedynie
zastrzeżenia co do tego, że „Chimneys” z prywatnej, wiejskiej siedziby przemieniło się w
posiadłość społeczną. Nic bardziej nie nudziło lorda Caterhama niż polityka, chyba że politycy.
Stąd to jego zniecierpliwienie wobec niekończącej się mowy George’a Lomaxa. Ten krzepko
zbudowany mężczyzna, George Lomax, z wyraźną skłonnością do tycia, czerwoną twarzą i
wytrzeszczonymi oczami, był głęboko przekonany o własnej wielkości.
— Pojmujesz sedno sprawy, Caterham? My nie możemy, po prostu nie możemy teraz dopuścić
do żadnego skandalu. Sytuacja jest nadzwyczaj delikatna.
— Zawsze bywa delikatna — nie bez nuty ironii stwierdził lord Caterham.
— Mój drogi, ja mam orientację!
— Oczywiście, oczywiście — rzekł lord, wracając do poprzedniej linii obrony.
— Jeden błąd w sprawie Herzoslovakii i jesteśmy załatwieni. Najważniejsze jest, by koncesja na
ropę naftową przypadła Towarzystwu Brytyjskiemu. Chyba to rozumiesz?
— Oczywiście, oczywiście.
— W końcu tygodnia przyjeżdża książę Michael Obolovitch i dokonamy dzieła w „Chimneys”,
pod pozorem polowania.
— Zamierzałem w tym tygodniu jechać za granicę — powiedział lord Caterham. — Nonsens,
mój drogi, któż wybiera się za granicę na początku października?
— Mój lekarz uważa, że jestem w nie najlepszej kondycji — oznajmił Caterham, spoglądając
tęsknie za odjeżdżającą taksówką.
Żadną miarą nie mógł jednak uczynić skoku do wolności, albowiem Lomax miał nieprzyjemny
zwyczaj niewypuszczania ze swoich sideł osoby, z którą prowadził poważną rozmowę —
niewątpliwie skutek długich doświadczeń w tej dziedzinie. W tym wypadku trzymał mocno w
garści klapę płaszcza lorda Caterhama.
— Mój drogi, oświadczam ci autorytatywnie. W czasach kryzysu ogólnonarodowego, który
zbliża się szybkimi krokami…
Lord Caterham aż się cały skurczył. Uświadomił sobie nagle, że wolałby wydać moc przyjęć niż
słuchać George’a Lomaxa cytującego samego siebie z którejś wygłoszonej mowy. Wiedział z
doświadczenia, że Lomax jest zdolny gadać tak bez przerwy dwadzieścia minut.
— No dobrze — powiedział pospiesznie. — Zgadzam się na to polowanie. Mam nadzieję, że
stroną organizacyjną zajmiesz się ty.
— Mój drogi, co tu jest do organizowania? „Chimneys”, poza swoimi związkami z historią, ma
fantastyczne położenie. Będę w „Abbey”, odległym stamtąd niecałe siedem mil. Nie byłoby
najlepiej, gdybym mieszkał u ciebie.
— Oczywiście, że nie — zgodził się lord Caterham, nie mając wprawdzie pojęcia, dlaczego nie
byłoby tak właśnie najlepiej, ale mało go to obchodziło.

10

background image

— Może chciałbyś mieć pod ręką Billa Eversleigha? Przydałby ci się, sprawnie wykonuje
polecenia.
— Z przyjemnością będę go widział — odparł lord Caterham wyraźnie ożywiony. — Bill to
dobry strzelec, Bundle go lubi.
— Strzelanie w tym wypadku nie jest takie ważne. To tylko pretekst, w pewnym sensie.
Lord Caterham znów miał strapioną minę.
— I to byłoby wszystko. Książę, jego świta, Bill Eversleigh, Herman Isaacstein…
— Kto?
— Herman Isaacstein. Przedstawiciel syndykatu, o którym ci mówiłem.
— Syndykatu Ogólnobrytyjskiego?
— Tak. A bo co?
— Nic, nic, tak tylko zapytałem. Dziwne ci ludzie mają nazwiska.
— Przydaliby się jeszcze oczywiście z dwaj cudzoziemcy, nadaliby całej imprezie
wiarygodności. Już lady Eileen zatroszczy się o to — młodzi ludzie, nastawieni raczej
bezkrytycznie i nie mający o polityce zielonego pojęcia.
— Na pewno Bundle załatwi to jak należy.
— Zastanawiam się jeszcze nad jednym. — Wyglądało na to, że Lomaxowi przyszedł nagle do
głowy jakiś nowy pomysł. — Pamiętasz o tej sprawie, o której ci niedawno mówiłem?
— Mówisz zawsze o tyłu sprawach…
— Daj spokój, mam na myśli tę fatalną historię — zniżył głos do tajemniczego szeptu — te
pamiętniki, pamiętniki hrabiego Stylptitcha.
— Moim zdaniem nie masz racji — rzekł lord Caterham przemagając ziewanie. — Ludzie
ubóstwiają skandale. Niech to diabli, sam czytam teraz wspomnienia i bardzo lubię ten gatunek.
— Nie chodzi o to, czy ludzie będą je czytać, czy nie, na pewno zresztą pochłoną pamiętniki tego
typu, ale opublikowanie ich w tych okolicznościach może wszystko zniszczyć, wszystko. Naród
Herzoslovakii dąży do restauracji monarchii — chcą ofiarować koronę księciu Michaelowi, który
cieszy się poparciem i sympatią rządu Jego Królewskiej Mości…
— I który jest skłonny udzielić koncesji panu Ikeyowi Hermansteinowi i spółce w zamian za
pożyczkę miliona albo za osadzenie go na tronie…
— Caterham, Caterham — szeptał Lomax błagalnie. — Dyskrecja, proszę cię. Nade wszystko
dyskrecja!
— A sęk tkwi w tym — kontynuował lord z niejakim upodobaniem, choć na gorący apel
interlokutora zniżył głos — że niektóre fragmenty pamiętników Stylptitcha mogą narobić komuś
bigosu. Tyrania i złe prowadzenie się rodziny Obolovitchów, tak? Interpelacje w Izbie Lordów?
Dlaczego zamieniać światłe i demokratyczne rządy na anachroniczną tyranię? Polityka dyktowana
przez krwiożerczych kapitalistów. Precz z rządem. Tak to się przedstawia, nieprawdaż?
Lomax skinął głową.
— A może być jeszcze gorzej — wydyszał. — Załóżmy, tylko załóżmy, że należałoby
wspomnieć o tym… o tym nieszczęsnym zniknięciu, wiesz, co mam na myśli.
Lord Caterham spojrzał na niego.
— Nie, nie wiem. O jakim zniknięciu mówisz?
— Musiałeś o tym słyszeć. To się zdarzyło, gdy oni byli w „Chimneys”. Henry był strasznie
zdenerwowany. Zrujnowało mu to niemal karierę.
— Zaintrygowałeś mnie niebagatelnie — powiedział lord Caterham. — Kto zniknął, czy też co
zniknęlo?
Lomax przyłożył usta do ucha lorda Caterhama. Ten ostatni odsunął gwałtownie głowę.
— Na litość boską, nie gwiżdż mi w ucho!
— Słyszałeś, co powiedziałem?
— Tak, słyszałem — odparł z ociąganiem lord. — Przypominam sobie, że w swoim czasie coś o
tym słyszałem. Bardzo interesująca historia. Ciekawe, kto to zrobił. Nigdy tego nie odzyskano?

11

background image

— Nie. Działaliśmy naturalnie zachowując najwyższą dyskrecję. Nie wolno było dopuścić, by
wymsknęła się na zewnątrz najmniejsza nawet aluzja o stracie. Ale Stylptitch był tam wówczas.
Coś musiał wiedzieć. Nie wszystko oczywiście. Posprzeczaliśmy się z nim parę razy na temat
kwestii tureckiej. Może z czystej złośliwości postanowił, że cały świat dowie się o sprawie?
Pomyśl o skandalu, o daleko idących konsekwencjach. Każdy zapyta: dlaczego to zostało
zatuszowane?
— Oczywiście, że zapyta — potwierdził lord z widomą satysfakcją.
Lomax, którego głos rozbrzmiał teraz wysokimi tonami, postanowił wziąć się w garść.
— Muszę zachować spokój — mruknął. — Muszę zachować spokój. Ale pytam cię, mój drogi:
jeśli nie miał nic złego na myśli, to dlaczego wysłał ten rękopis do Londynu tak bardzo okrężną
drogą?
— To rzeczywiście dziwne. A czy te dane są absolutnie pewne?
— Jak najbardziej. Mieliśmy… hm… w Paryżu swoich agentów. Parę tygodni przed jego
śmiercią pamiętniki zniknęły w sposób tajemniczy.
— Tak, wygląda na to, że coś w tym jest — powiedział lord Caterham z taką samą satysfakcją,
jaką zamanifestował poprzednio.
— Wytropiliśmy, że zostały wysłane do człowieka imieniem Jimmy, czyli Jamesa McGratha,
Kanadyjczyka przebywającego obecnie w Afryce.
— Afera na miarę imperium, prawda? — zapytał wesoło lord. — James McGrath przybywa tu
jutro, w czwartek, statkiem „Granarth Castle”.
— I co zamierzasz dalej z tym począć?
— Musimy oczywiście od razu go dopaść, wyłuszczyć mu, czym to ewentualnie mogłoby grozić,
i prosić go na wszystkie świętości, by publikację pamiętników odłożył przynajmniej na miesiąc i
by przy publikowaniu kierował się… hm… rozsądkiem.
— Załóżmy, że on odpowie: „Nie, moi panowie” albo: „Niech was piekło pochłonie”, lub coś
równie błyskotliwego i świadczącego o bystrości umysłu — wyraził przypuszczenie lord Caterham.
— Tego właśnie się lękam — powiedział Lomax szczerze. — I powodowany tą obawą
pomyślałem sobie, że może byłoby dobrze zaprosić go do „Chimneys”. Będzie się czuł
zaszczycony, gdy się dowie, że wśród gości znajduje się również książę Michael, dzięki czemu
łatwiej nam będzie nim właściwie pokierować.
— Nie zamierzam go zapraszać — rzekł pospiesznie lord Caterham. — Nie mam zamiaru
zadawać się z Kanadyjczykami, szczególnie z takimi, którzy mieszkają przeważnie w Afryce.
— A może uznasz, że to wspaniały chłopak, bez ogłady, ale wartościowy?
— Nie, Lomax. Nie zmienię swojego stanowiska. Niech ktoś inny weźmie na siebie ten kram.
— Pomyślałem sobie — zaczął Lomax — że w tej sytuacji bardzo by się przydała kobieta.
Trochę by się jej powiedziało, ale nie za wiele, rozumiesz. Kobieta pokierowałaby sprawą
delikatnie, z taktem, wyłożyłaby mu całą kwestię nie wywołując w nim gniewu. Nie znaczy to, że
przeceniam rolę kobiet w polityce — Saint Stephen zamieniło się w ruinę, kompletną ruinę. Lecz
kobiety w wąskim —zakresie mogą czynić cuda. Weź choćby żonę Henry’ego i to, co ona dla
niego zrobiła. Marcia jest kapitalną, doskonałą, jedyną w swoim rodzaju upolitycznioną panią
domu.
— Nie zamierzasz chyba zapraszać Marcii na to przyjęcie? — zapytał słabnącym głosem lord,
blednąc na samo wspomnienie tej swojej koszmarnej szwagierki.
— Nie, źle mnie zrozumiałeś. Ja mówię generalnie o roli kobiet. A jeśli idzie o tę sprawę, to mam
na myśli młodą kobietę, czarującą, piękną, inteligentną.
— Nie Bundle? Z Bundle nie byłoby żadnego pożytku. Jeśli w ogóle jest kimś, to zacietrzewioną
socjalistką, i skonałaby ze śmiechu na taką propozycję.
— Nie myślałem o lady Eileen. Twoja córka, Caterham, jest urocza, po prostu urocza, ale to
jeszcze dziecko. Potrzebny nam jest ktoś o nienagannych manierach, zrównoważony, bywały w
świecie. No i oczywiście silna osobowość. Moja kuzynka Virginia.

12

background image

— Pani Revel? — Oblicze lorda Caterhama rozjaśniło się. Poczuł, że to przyjęcie mogłoby mu
nawet sprawić radość. — Bardzo rozsądny pomysł, Lomax. Nie ma w Londynie kobiety tak
czarującej jak ona.
— Dobrze się również orientuje w sprawach Herzoslovakii. Jej mąż, jak pamiętasz, pracował tam
w naszej ambasadzie. A ponadto, jak słusznie zauważyłeś, to kobieta o niespotykanym wdzięku.
— Urocze stworzenie — mruknął lord Caterham.
— Wobec tego sprawa załatwiona.
Pan Lomax puścił klapę lorda Caterhama, z czego ten ostatni nie omieszkał szybko skorzystać.
— Cześć, Lomax, stronę organizacyjną bierzesz na siebie, tak?
Dał nura do taksówki. Tak dalece, jak to przystoi, by jeden szacowny, chrześcijański dżentelmen
nie lubił drugiego szacownego, chrześcijańskiego dżentelmena, lord Caterham nie lubił George’a
Lomaxa. Nie lubił jego nalanej, czerwonej twarzy, ciężkiego oddechu i wybałuszonych,
niebieskich, zawsze poważnych oczu. Pomyślał o nadchodzącym weekendzie i westchnął. Przykra,
obrzydliwa historia. Ale zaraz myśl jego pobiegła ku Virginii Revel i to go nieco podniosło na
duchu. — Urocze stworzenie — powtórzył pod nosem. — Niebywale urocze.

ROZDZIAŁ CZWARTY
WPROWADZENIE DO AKCJI UROCZEJ LADY

George Lomax udał się prosto do Whitehall. Gdy przekraczał próg urządzonego z przepychem
biura, w którym załatwiał sprawy rangi państwowej, doszedł go stamtąd odgłos szurania.
Bill Eversleigh przekładał teraz z zapałem papiery, ale stojący przy oknie, wygodny fotel był
jeszcze ciepły od kontaktu z ludzkim ciałem.
Bardzo sympatyczny młody człowiek z tego Billa Eversleigha. W wieku około dwudziestu pięciu
lat, wysoki, o niezgrabnych ruchach, miał miłą, ale raczej brzydką twarz, dwa rzędy wspaniałych,
białych zębów i brązowe, poczciwie spoglądające oczy.
— Czy Richardson wysłał raport?
— Nie, sir. Mam iść do niego w tej sprawie?
— Nieważne. Były jakieś telefony?
— Większość przyjmowała panna Oscar. Pan Isaacstein zapytywał, czy jutro w „Savoyu” zje pan
z nim lunch.
— Powiedz pannie Oscar, żeby sprawdziła w kalendarzu. Jeśli nie jestem na tę godzinę
umówiony, niech do niego zadzwoni, że przyjmuję zaproszenie.
— Tak jest, sir.
— Aha, Eversleigh, połącz mnie teraz z numerem… Zajrzyj do książki telefonicznej. Pani Revel,
Pont Street czterysta osiemdziesiąt siedem.
— Tak, sir.
Bill chwycił książkę telefoniczną, przebiegł niewidzącym wzrokiem kolumnę pań, zamknął
książkę z trzaskiem i podszedł do stojącego na biurku aparatu. Z ręką na słuchawce stał krótką
chwilę, jak gdyby coś sobie nagle przypomniał.
— Och, proszę pana, właśnie sobie przypomniałem. Ona ma uszkodzony telefon. Mam na myśli
panią Revel. Próbowałem już się do niej dodzwonić.
George Lomax zmarszczył brwi.
— To przykre — powiedział — doprawdy bardzo przykre. — Niezdecydowanym gestem uderzał
ręką w blat stołu.
— Jeżeli to coś ważnego, sir, to wezmę taksówkę i pojadę do niej. O tej porannej godzinie na
pewno jest w domu.
George Lomax wahał się, rozważał w myślach problem. Bill stał wyczekująco, gotów
natychmiast się poderwać, gdy padnie pozytywna odpowiedź.

13

background image

— Tak, to chyba najlepsze wyjście — powiedział w końcu Lomax. — Weź więc taksówkę, jedź i
zapytaj panią Revel, czy dziś o czwartej po południu będzie w domu, bo mam z nią do omówienia
niezwykle ważną sprawę.
— Dobrze, sir.
Bill chwycił kapelusz i już go nie było.
Po dziesięciu minutach wysiadł z taksówki przed domem numer 487 przy Pont Street. Zadzwonił,
a potem zastukał głośno kołatką. Drzwi otworzył ponury służący, którego Bill pozdrowił
kiwnięciem głowy, jak dobrego znajomego.
— Dzień dobry, Chilvers, pani w domu?
— Zdaje się, sir, że właśnie zamierza wyjść.
— To ty, Bill? — dał się słyszeć głos ponad balustradą. — Poznałam cię po mocnym stukaniu.
Chodź na górę i powiedz, z czym przyszedłeś.
Bill zadarł głowę i spojrzał na śmiejącą się do niego kobietę, która zawsze była w stanie
doprowadzić go — i nie tylko jego — do stanu totalnego rozkojarzenia. Pobiegł, przeskakując po
dwa stopnie, i zamknął w swoich silnych dłoniach wyciągnięte doń ręce Virginii Revel.
— Cześć, Virginio!
— Cześć, Bill!
Wdzięk to cecha nader swoista; setki młodych kobiet, nawet piękniejszych od Virginii, mogłoby
wypowiedzieć owo „Cześć, Bill” w identycznej prawie intonacji, nie wywarłoby to jednak na nim
żadnego wrażenia. Natomiast te dwa słowa, wyartykułowane przez Virginię, podziałały na Billa
upajająco.
Virginia Revel skończyła właśnie dwadzieścia siedem lat. Była wysoka i fantastycznie szczupła
— doprawdy, można by było napisać poemat na temat jej szczupłości, tak cudownie
proporcjonalnie była zbudowana. Włosy miała brązowe — z lekkim zielonym połyskiem na tle
złota. Delikatne rysy twarzy, zgrabny nos, nieco skośne, niebieskie oczy, które spod uchylonych
powiek rzucały chabrowe błyski, i rozkoszne, nie dające się wręcz opisać usta — jeden ich kącik
opadał ku dołowi, co w Anglii określa się mianem „podpisu Wenus”. Jej twarz była cudownie
wyrazista, a ona sama promieniowała żywotnością, która przykuwała uwagę wszystkich wokół.
Niezwrócenie na nią uwagi było absolutnie niemożliwe.
Zaciągnęła Billa do małego saloniku o barwach bladoróżowej, zielonej i żółtej — niczym
zadziwiający kolorami krokus na łące.
— Bill, kochanie — powiedziała Virginia — czy aby Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie
tęskni za tobą? Zdaje się, że oni nie potrafią się bez ciebie obejść. — Przynoszę ci wiadomość od
starego. — W ten dość lekceważący sposób Bill określał swego szefa. — A przy okazji, Virginio,
jeżeli zapyta, to pamiętaj, że dziś rano miałaś uszkodzony telefon.
— Ale nie miałam.
— Wiem. Powiedziałem mu jednak, że nie działał.
— Dlaczego? Wyjaśnij mi, co to ma wspólnego z Ministerstwem Spraw Zagranicznych?
Bill obrzucił ją pełnym wyrzutu spojrzeniem.
— Dzięki temu jestem u ciebie.
— Och, kochanie, jaka ze mnie idiotka! I jak to pięknie z twojej strony!
— Chilvers powiedział, że wychodzisz.
— Miałam zamiar, na Sloane Slreet. Przy tej ulicy sprzedają kapitalne, nowoczesne gorsety.
— Gorsety?
— Tak, Bill, gor–se–ty. Podkreślają linię bioder.
— Wstyd mi za ciebie, Virginio. Jak możesz opowiadać o swojej bieliźnie młodemu
człowiekowi, z którym nie łączą cię więzy rodzinne? To nieskromne z twojej strony.
— Drogi Billu, biodra nie są niczym nieskromnym. Wszystkie kobiety noszą gorsety, tylko że za
wszelką cenę starają się zataić ten fakt. Gorset, o którym wspomniałam, jest zrobiony z czerwonej
gumy i sięga trochę powyżej kolan, tak że właściwie nie można się w nim poruszać.

14

background image

— Okropne! — rzekł Bill. — Dlaczego chcesz go mieć?
— Och, to daje upust szlachetnemu uczuciu cierpienia w imię urody. Ale nie rozmawiajmy o
gorsecie. Co ma mi George do przekazania?
— Pyta, czy będziesz w domu o czwartej po południu.
— Nie. Będę wtedy w Ranelagh. Cóż to za formalna wizyta? Ma wobec mnie jakieś plany, wiesz
coś o tym?
— Wcale bym się nie zdziwił.
— Jeśli tak, to możesz mu powiedzieć, że wolę mężczyzn działających pod wpływem impulsu.
— Takich jak ja?
— U ciebie to nie jest impuls, Bill. To przyzwyczajenie.
— Virginio, a może byśmy…
— Nie, nie, Bill. Nigdy nie w godzinach porannych, przed lunchem. Spróbuj pomyśleć o mnie
jako o zbliżającej się do wieku średniego matronie, której twoje sprawy naprawdę leżą na sercu.
— Tak cię kocham, Virginio.
— Wiem, Bill, wiem. A ja po prostu kocham być kochaną. Czy to nie straszne i nie obrzydliwe z
mojej strony? Chciałabym, żeby każdy przystojny mężczyzna na świecie był we mnie zakochany.
— Większość prawdopodobnie jest — rzekł Bill ponuro.
— Przypuszczam jednak, że George się we mnie nie kocha. Myślę, że nie stać go na coś takiego
jak miłość. Jest tak pochłonięty własną karierą. Co jeszcze mówił?
— Że to ogromnie ważne.
— Coraz bardziej mnie to intryguje. Przerażająco skromna jest liczba spraw, które George uznaje
za ważne. Będę musiała zrezygnować z Ranelagh. Mogę tam w końcu jechać każdego innego dnia.
Powiedz George’owi, że o czwartej będę na niego grzecznie czekała.
Bill spojrzał na zegarek.
— Wygląda na to, że nie warto mi wracać do biura przed lunchem. Chodź, Virginio, pójdziemy
coś przekąsić. — Wybieram się na lunch w innym składzie.
— To nie ma znaczenia. Daj sobie dzisiaj wolne i chodź ze mną.
— Mogłoby być naprawdę uroczo — powiedziała z uśmiechem Virginia.
— Virginio, jesteś przez wszystkich rozpieszczana. Powiedz mi, ty mnie chyba lubisz, prawda?
Bardziej niż innych?
— Uwielbiam cię, Bill. Gdybym musiała kogoś poślubić, właśnie musiała, gdyby na przykład tak
jak w powieści jakiś niegodziwy mandaryn powiedział mi: „Poślub kogoś, bo w przeciwnym
wypadku umrzesz w wyniku wyrafinowanych tortur”, od razu wyszłabym za ciebie, naprawdę.
Poprosiłabym go: „Daj mi małego Billa”.
— No to…
— Tylko że ja nie chcę za nikogo wychodzić za mąż. Ubóstwiam podły status wdowy.
— Robiłabyś identycznie to samo. Miałabyś pełną swobodę. Nie narzucałbym ci się w domu ze
swoją osobą.
— Bill, ty nic nie rozumiesz. Należę do kobiet, które, jeżeli w ogóle wychodzą za mąż, to nie
czynią tego z entuzjazmem.
Bill jęknął głucho.
— Któregoś dnia strzelę sobie w łeb — mruknął posępnie.
— Nie zrobisz tego, kochanie. Zaprosisz na kolację ładną dziewuszkę, tak jak to zrobiłeś dwa dni
temu.
Pan Eversleigh był wyraźnie zmieszany.
— Jeżeli masz na myśli Dorothy Kirkpatrick, niech to licho, to całkiem miła babka, dobrze
ustawiona. Nie widzę w tym nic złego.
— Kochanie, oczywiście, że nie ma w tym nic złego. Ubóstwiam, kiedy ty jesteś zadowolony.
Ale nie udawaj, że konasz z powodu złamanego serca, to wszystko.
Bill Eversleigh odzyskiwał powoli poczucie własnej godności.

15

background image

— Ty nic absolutnie nie rozumiesz, Virginio — powiedział z powagą. — Mężczyźni…
— Są poligamiczni! Wiem o tym. Czasami i ja podejrzewam siebie o podobne skłonności. Jeżeli
istotnie kochasz mnie, Bill, zabierz mnie tylko na lunch.

ROZDZIAŁ PIĄTY
PIERWSZA NOC W LONDYNIE

Nawet w najlepiej opracowanym planie zdarzają się luki. George Lomax popełnił jeden błąd —
w swoich przygotowaniach nie uwzględnił istnienia słabego punktu. Tym słabym punktem był Bill.
Bill Eversleigh był chłopakiem bardzo sympatycznym. Dobrze grał w krykieta, w golfa, miał
poprawne maniery i sympatyczny sposób bycia, lecz swoją pozycję w Ministerstwie Spraw
Zagranicznych zawdzięczał nie tyle swoim zdolnościom, ile koneksjom. Toteż nadawał się w pełni
do roboty, jaką wykonywał. A był czymś w rodzaju psa George’a. Nie plamił się pracą
odpowiedzialną ani wymagającą wysiłku myślowego. Jego rola to nieodstępowanie szefa,
przeprowadzanie rozmów z mało ważnymi osobami, których George nie chciał widzieć,
wykonywanie różnych poleceń, krótko mówiąc, musiał być na każde zawołanie, stale pod ręką. Te
wszystkie obowiązki Bill wypełniał dość skrupulatnie. Pod nieobecność George’a rozsiadał się w
największym fotelu i czytał wiadomości sportowe, co z biegiem czasu stało się tradycją.
George wysyłał zazwyczaj Billa, polecając mu załatwienie różnych drobnych spraw, więc i tym
razem kazał mu jechać do Union Castle i dowiedzieć się, kiedy przypływa „Granarth Castle”.
Podobnie jednak jak większość młodych, wykształconych Anglików, Bill miał miły głos, ale słabą
dykcję. Każdy nauczyciel retoryki stwierdziłby, że błędnie wymawia słowo „Granarth”. W jego
wydaniu niewiele miało z tą nazwą wspólnego. Toteż urzędnik zrozumiał je jako „Carnfrac”.
— Wchodzi do portu w czwartek. — Tak powiedział urzędnik. Bill podziękował mu i wyszedł.
Powiadomił o tej dacie George’a Lomaxa, który stosownie do tego ułożył swoje plany. Niewiele
wiedział o statkach Union Castle, więc przyjął za dobrą monetę informację, że James McGrath
przypływa do Anglii w czwartek.
Zatem gdy w środę znęcał się na stopniach klubu nad guzikiem lorda Caterhama, wiadomość, że
poprzedniego popołudnia „Granarth Castle” rzucił kotwicę w porcie Southampton, wielce by go
zdziwiła.
O drugiej po południu Anthony Cade, podróżujący pod nazwiskiem Jimmy McGrath, wysiadł z
pociągu na dworcu Waterloo, przywołał taksówkę i po chwili wahania kazał się wieźć do hotelu
„Blitz”.
— Dlaczego nie miałbym zapewnić sobie wygody — mruknął do siebie, przyglądając się z
zainteresowaniem miastu z okien samochodu.
Minęło dokładnie czternaście lat, odkąd ostatnio przebywał w Londynie.
Wszedł do hotelu, załatwił sobie pokój, a potem wybrał się na krótki spacer wzdłuż Bulwaru.
Przyjemnie mu było znaleźć się znowu w tym mieście. Wszystko oczywiście uległo zmianie. Tuż
za mostem Blackfriars znajdowała się kiedyś mała restauracja, w której często jadał obiady w
towarzystwie drugiego, równie poważnie myślącego chłopaka. Był wówczas socjalistą i nosił suto
upięty, czerwony krawat. Jakże był młody!
Zawrócił niebawem, kierując się w stronę hotelu „Blitz”. Właśnie przechodził na drugą stronę
jezdni, gdy wpadł na niego jakiś facet i Anthony o mało nie stracił równowagi. Obaj szybko się
pozbierali i facet burknął słowa przeprosin, obrzucając badawczym spojrzeniem twarz
Anthony’ego. Był to niski, krępy mężczyzna, typowy robotnik, ale coś w jego wyglądzie
świadczyło o tym, że nie jest Anglikiem.
Anthony zmierzał w stronę hotelu, zastanawiając się, co by też mogło znaczyć owo badawcze
spojrzenie mężczyzny. Prawdopodobnie nic. Mocno opalona twarz Anthony’ego była czymś
niezwykłym wśród bladych londyńczyków i widocznie to przykuło uwagę faceta. Poszedł do
swego pokoju i powodowany nagłym impulsem skierował się w stronę lustra i stał przed nim

16

background image

chwilę, studiując pilnie swe oblicze. Czy spośród wielu przyjaciół z tamtych lat — a była ich
zaledwie garstka — znalazłby się ktoś, kto spotkawszy się z nim twarzą w twarz, byłby w stanie go
poznać? Potrząsnął głową z powątpiewaniem.
Miał osiemnaście lat, gdy opuszczał Londyn — był jasnowłosym, lekko pucołowatym
chłopakiem o bałamutnie anielskim wyrazie twarzy. Znikoma możliwość, by w wychudłym,
opalonym na brąz mężczyźnie o kpiarskim błysku w oku rozpoznać tamtego chłopca.
Zadzwonił telefon przy łóżku i Anthony, podszedłszy do aparatu, ujął słuchawkę.
— Halo?
Odezwał się głos recepcjonisty:
— Pan James McGrath?
— Przy aparacie.
— Przyszedł do pana pewien dżentelmen.
Anthony’ego wprawiło to w zdumienie.
— Do mnie?
— Tak, sir. Cudzoziemiec.
— Jak się nazywa?
Zapadła cisza, po czym recepcjonista rzekł:
— Wyślę do pana boya z jego wizytówką.
Anthony odłożył słuchawkę i czekał. Po paru minutach rozległo się pukanie do drzwi i na progu
pojawił się mały goniec niosący na tacy wizytówkę.
Anthony wziął ją do ręki. Na całej powierzchni wizytówki wypisane było nazwisko: Baron
Lolopretjzyl.
Zrozumiał teraz w pełni chwilę milczenia recepcjonisty.
Przez jakiś czas stał wpatrzony w wizytówkę, a potem podjął decyzję:
— Wprowadź tego dżentelmena.
— Tak, sir.
Po upływie paru minut baron Lolopretjzyl wkroczył do pokoju — wysoki mężczyzna z ogromną,
czarną brodą w kształcie wachlarza i wysokim czołem.
Strzelił obcasami i skłonił się.
— Panie McGrath — powiedział.
Anthony w miarę swych sił próbował naśladować jego ruchy.
— Panie baronie — powiedział. — Po czym, przesunąwszy krzesło: — Proszę, niech pan siada.
Nie mam, to znaczy nie miałem przyjemności poznania pana?
— Tak jest — zgodził się baron siadając. — Moja wielka strata — dodał uprzejmie.
— Moja również — powiedział Anthony w tej samej tonacji.
— Ale teraz do rzeczy przejdźmy — zaproponował baron. — Reprezentuję w Londynie
Herzoslovacką Partię Lojalistów.
— I czyni pan to wspaniale, nie ulega wątpliwości — mruknął Anthony.
Dając dowód wdzięczności za komplement, baron skłonił się nisko.
— Jest pan uprzejmy bardzo — rzekł sztywno.
— Proszę pana, nie będę przed panem niczego ukrywał. Wobec stanu zawieszenia, jaki panuje w
kraju od czasu męczeńskiej śmierci świętej pamięci najłaskawszego króla Nicholasa Czwartego,
nie ulega kwestii, że nastał czas restauracji monarchii.
— Amen — mruknął Anthony. — Tak, słyszę, słyszę.
— Tron obejmie Jego Wysokość książę Michael, który poparciem rządu brytyjskiego cieszy się.
— Świetnie — odrzekł Anthony. — Bardzo pan łaskaw, że mi to wszystko mówi.
— Cała sprawa zaplanowana jest, i wtedy pan przybywa, żeby robić kłopoty.
— Drogi baronie… — zaprotestował Anthony.
— Tak, tak, wiem, co mówię. Ma pan ze sobą pamiętniki zmarłego hrabiego Stylptitcha.
Utkwił w Anthonym oskarżycielski wzrok.

17

background image

— A jeżeli tak, to co z tego? Co mają wspólnego pamiętniki hrabiego Stylptitcha z księciem
Michaelem?
— Wywołają skandal.
— Przeważnie z pamiętnikami tak się dzieje — powiedział Anthony uspokajającym tonem.
— O wielu tajemnicach wiedział on. Jeżeli ujrzy światło dzienne choć jedna czwarta tego,
Europa w wojnie może się pogrążyć.
— Zaraz, zaraz — powiedział Anthony. — Na pewno nie będzie tak źle.
— Fatalna opinia o Obolovitchu rozprzestrzeni się w zagranicznych krajach. Bo przecież tacy z
Anglików demokraci!
— Mogę sobie wyobrazić — zaczął Anthony — że Obolovitch bywał czasem nieco arbitralny.
Miał to we krwi. Anglicy zresztą uważają, że to charakterystyczna cecha mieszkańców Bałkanów.
Nie wiem, na jakiej podstawie tak sądzą, ale fakt jest faktem.
— Pan nic nie rozumie — oświadczył baron. — Pan w ogóle nic nie rozumie. A na moich ustach
jest pieczęć.
— Westchnął ciężko.
— Czego się pan właściwe obawia? — zapytał Anthony.
— Nie wiem, dopóki nie przeczytam pamiętników — wyznał szczerze baron. — Tam musi być
coś. Ci wielcy dyplomaci są tacy niedyskretni. Zawsze narobią komuś bigosu, jak to się u was
mówi.
— Głowę daję, proszę pana — oznajmił łagodnie Anthony — że podchodzi pan do sprawy zbyt
pesymistycznie. — Wiem, jacy są wydawcy — siedzą na maszynopisach jak kura na jajach.
Upłynie co najmniej rok, zanim ukaże się to w druku.
— Jest pan człowiekiem albo bardzo zakłamanym, albo łatwowiernym niezmiernie. Wszystko
jest załatwione, by pamiętniki ukazały się natychmiast w niedzielnym wydaniu gazet.
— O! — Anthony był wyraźnie zaskoczony. — Ale pan przecież może wszystkiemu zaprzeczyć
— powiedział w dobrej wierze.
Baron potrząsnął smętnie głową.
— Nie, nie, głupstwa pan plecie. Przejdźmy do rzeczy. Ma pan dostać tysiąc funtów, prawda?
Sam pan widzi, jakie ja mam dobre informacje.
— Gratuluję lojalistom wydziału śledczego.
— Więc ja panu ofiarowuję tysiąc pięćset. Anthony popatrzył na niego, a potem potrząsnął
odmownie głową.
— Obawiam się, że nic z tego — rzekł z żalem.
— Hm. No to ja panu daję dwa tysiące.
— Kusi mnie pan, baronie, kusi mnie pan. Ale ja obstaję przy tym, że to niemożliwe.
— Pana suma, proszę wymienić. — Zdaje się, że nie pojmuje pan sytuacji. Jestem skłonny
wierzyć panu bez zastrzeżeń, że ma pan anielskie intencje i że te pamiętniki przyniosą szkodę. Ja
jednakże wziąłem na siebie pewien obowiązek i muszę się z niego wywiązać. Rozumie pan? Nigdy
na to nie pójdę, by strona przeciwna mogła mnie przekupić. To nie wchodzi w grę.
Baron słuchał z wielką uwagą. Pod koniec przemówienia Anthony’ego kiwnął głową kilka razy.
— Rozumiem. Honor Anglika, tak?
— Nie ująłbym tak tego — powiedział Anthony.
— Ale śmiem sądzić, że pomijając różnicę w sposobie wyrażania się, mamy to samo na myśli.
Baron wstał z miejsca.
— Dla honoru angielskiego ogromny mam szacunek — oznajmił. — Spróbujemy w inny sposób.
Życzę panu przyjemnego dnia.
Znowu strzelił obcasami, ukłonił się i sztywno wyprostowany wymaszerował z pokoju.
„Ciekawe, co on miał na myśli?” — zastanowił się Anthony. „Czy to była groźba? To się po
mnie nie pokaże, żebym się zląkł starego Lollipopa*. Pasuje do niego to nazwisko. Będę go
nazywał baronem Lollipopem.”

18

background image

Przespacerował się parę razy tam i z powrotem po pokoju, nie bardzo wiedząc, co ze sobą
począć. Do ostatniego terminu dostarczenia pamiętnika miał jeszcze przeszło tydzień. Dziś był 5
października. Anthony zamierzał wręczyć go adresatowi w ostatnim momencie. Mówiąc prawdę,
płonął chęcią przeczytania tych wspomnień. Chciał to zrobić na statku, ale zmogła go gorączka i
nie miał nastroju do odcyfrowywania niewyraźnego, słabo czytelnego pisma, gdyż żadna część nie
była przepisana na maszynie. Teraz więc postanowił naocznie się przekonać, o co jest tyle szumu.
Ciążył na nim ponadto jeszcze inny obowiązek.
Pod wpływem impulsu sięgnął po książkę telefoniczną i zaczął szukać nazwiska Revel. Było
sześć osób noszących to nazwisko: Edward Henry Revel, chirurg, zamieszkały przy Harley Street;
James Revel i S–ka, rymarz; Lennox Revel, rezydencja Abbotbury, Hampstead; panna Mary Revel,
mieszkanka Ealing; szanowna pani Timothy’owa Revel z Pont Street numer 487; i pani Willis
Revel, Cadogan Square 42. Po wyeliminowaniu rymarza i panny Mary Revel pozostały do
rozwikłania cztery nazwiska — zresztą kto może zaręczyć, że właściwa pani Revel istotnie mieszka
w Londynie? Zatrzasnął książkę, potrząsając głową z dezaprobatą.
— Na razie zdajmy się na przypadek — powiedział. — Coś się na pewno wyklaruje.
Szczęście ludzi typu Anthony’ego Cade’a wynika z pewnym sensie z ich wiary w to, że je
posiadają. Anthony miał okazję przekonać się o tym po niespełna półgodzinie, gdy przerzucał na
dole pewien ilustrowany magazyn. Natrafił tam na fotografię z imprezy organizowanej przez
księżną Perth. Pod zdjęciem głównej postaci, kobiety przyodzianej w szatę Wschodu, widniał
napis: „Szanowna pani Timothy’owa Revel jako Kleopatra. Przed ślubem pani Revel nosiła
nazwisko Virginia Cawthron; jest córką lorda Edgbaslona.”
Anthony przyglądał się fotografii dłuższą chwilę, ściągając powoli usta, jakby miał zamiar
zagwizdać. Następnie wyrwał całą stronę, złożył ją i wsunął do kieszeni. Wrócił na górę, otworzył
walizkę i wyciągnął z niej pakiet listów. Wyjął z kieszeni złożoną stronicę i wsunął ją na samo dno.
Nagle jakiś dźwięk za jego plecami — odwrócił się gwałtownie. W progu stał mężczyzna, typ
człowieka, który w wyobraźni Anthony’ego mógł istnieć tylko jako chórzysta opery komicznej.
Ponury typ z pękatą, ordynarną gębą, cofniętym podbródkiem i złym uśmiechem.
— Co pan tu, do diabła, robi? — zapytał Anthony.
— I kto panu pozwolił tutaj wejść?
— Wchodzę, gdzie mi się podoba — odparł przybysz.
— Głos miał gardłowy, mówił z obcym akcentem, choć potoczną angielszczyzną władał
poprawnie.
Znowu jakiś mieszaniec, pomyślał Anthony. — Wynoś się pan, zrozumiano? — powiedział
głośno.
Oczy mężczyzny utkwione były w pliku listów, który Anthony trzymał w ręku.
— Wyniosę się dopiero wtedy, kiedy da mi pan to, po co przyszedłem.
— A po co pan przyszedł, jeśli wolno spytać?
Mężczyzna zrobił krok do przodu.
— Po pamiętniki hrabiego Stylptitcha — wysyczał.
— Nie sposób traktować pana serio — powiedział Anthony. — Jest pan zdeklarowanym
łobuzem. Ma pan kapitalne zagrywki. Kto pana tu przysłał? Baron Lollipop?
— Baron?… — Mężczyzna wydobył z siebie dźwięk, na który składały się nieprzyjemnie
brzmiące spółgłoski.
— Tak to pan artykułuje, no właśnie! Coś pomiędzy odgłosem płukania gardła a szczekaniem
psa. Ja bym tego nie wymówił, moje struny głosowe nie są do tego przystosowane. Jestem więc
zmuszony nazywać go Lollipop. To on pana tu przysłał, tak?
Przybysz gwałtownie zaprzeczył. Posunął się nawet tak daleko, że słysząc powyższe słowa
splunął w sposób bardzo realistyczny. Po czym wyciągnął z kieszeni arkusz papieru i rzucił go na
stół.
— Patrz pan — powiedział. — Patrz pan i drżyj pan, cholerny Angliku!

19

background image

Anthony spojrzał na ów papier z niejakim zainteresowaniem, nie zamierzając jednak spełnić tego
drugiego polecenia. Na kartce papieru widniał zrobiony czerwonym ołówkiem nieudolny szkic
ręki.
— Przypomina to rękę — zauważył. — Ale jeśli pańskim zdaniem jest to kubistyczny obraz
przedstawiający zachód słońca na Biegunie Północnym, chętnie przyznam panu rację.
— Jest to godło Towarzyszy Czerwonej Ręki. Ja jestem Towarzyszem Czerwonej Ręki.
— Co pan mówi?! — powiedział Anthony, spoglądając na niego z coraz większym
zainteresowaniem. — Czy inni towarzysze są do pana podobni? Ciekawe, co by na to powiedziało
Towarzystwo Eugeniczne.
Mężczyzna bruknął coś z wściekłością.
— Pies! — powiedział. — Gorzej niż pies. Płatny niewolnik zgrzybiałego monarchy. Niech pan
da te pamiętniki, a włos z głowy panu nie spadnie. Braterstwo są wielce łaskawi.
— Bardzo to szlachetnie z ich strony — rzekł Anthony. — Obawiam się jednak, że zarówno
pańskie, jak i ich poczynania są wynikiem nieporozumienia. Ja otrzymałem bowiem polecenie
dostarczenia rękopisu nie pańskiemu sympatycznemu Towarzystwu, lecz określonej firmie
wydawniczej.
— Ha! — Facet roześmiał się głośno. — Czy pan uważa, że pozwolimy panu dotrzeć żywcem do
tej firmy? Dość tej durnej paplaniny. Oddaj rękopis albo strzelam!
Wyciągnął rewolwer i wymachiwał nim w powietrzu.
Lecz nie docenił Anthony’ego Cade’a. Nie przywykł widocznie do ludzi działających
błyskawicznie, szybciej, niż zdążą pomyśleć. Anthony nie czekał, aż facet w niego wyceluje.
Niemal z taką szybkością, z jaką tamten wyciągnął broń z kieszeni, skoczył i wytrącił mu ją z ręki.
Siła ciosu była taka, że drab okręcił się w kółko, pokazując plecy swemu napastnikowi.
Szansa była zbyt wielka, by ją przegapić. Jednym dobrze wymierzonym kopniakiem
wyprowadził gościa przez próg na korytarz, gdzie ten runął jak kłoda.
Anthony wyszedł za nim, ale dzielny Towarzysz Czerwonej Ręki miał już wyraźnie wszystkiego
dość. Poderwał się szybko na nogi i uciekł korytarzem. Anthony nie miał zamiaru go ścigać —
wrócił do swego pokoju.
„Tyle, jeśli idzie o Towarzyszy Czerwonej Ręki”, stwierdził w duchu. „Wygląd malowniczy, ale
nie wytrzymują akcji bezpośredniej. Ciekawe, jak się ten typ tu dostał. Jedno nie ulega teraz
najmniejszej wątpliwości — nie będzie to taki łatwy orzech do zgryzienia, jak przypuszczałem.
Stoczyłem już potyczkę zarówno z lojalistami, jak i z Partią Rewolucyjną. Niebawem, jak sądzę,
wyślą do mnie swoich delegatów narodowcy i niezależni liberałowie. Rzecz jest bezdyskusyjna:
dziś wieczorem zabiorę się za ten rękopis.”
Spojrzawszy na zegarek Anthony przekonał się, że dochodzi dziewiąta, i postanowił zjeść kolację
na miejscu. Nie przewidywał już żadnych niespodziewanych wizyt, ale czuł, że powinien trwać na
posterunku. Nie zamierzał dopuścić do tego, by jego walizka została ograbiona, w czasie gdy on
będzie się posilał w barze na dole. Zadzwonił, poprosił o jadłospis, wybrał parę dań i zamówił
butelkę chambertina. Kelner przyjął zamówienie i wycofał się.
Anthony, czekając na kolację, wydostał paczkę z rękopisem i położył ją na stole obok listów.
Rozległo się pukanie do drzwi i wszedł kelner pchając przed sobą mały stolik z nakryciem.
Anthony skierował się w stronę kominka. Stał przy nim, plecami do pokoju, a twarzą do lustra, i
zauważył, wpatrując się w lustro pilnie, bardzo dziwną rzecz.
Oczy kelnera utkwione były w rękopis. Rzuciwszy wzrokiem w prawo i lewo, widząc
Anthony’ego odwróconego doń plecami, trwającego w nie zmienionej pozycji, okrążył po cichutku
stół. Ręce mu drżały, zwilżał językiem wyschnięte wargi. Anthony przyjrzał mu się dokładniej. Był
to wysoki mężczyzna, giętki na kelnerską modłę, mocno opalona, ruchliwa twarz. „Włoch”,
pomyślał Anthony, „nie Francuz.”
W momencie krytycznym Anthony obrócił się niespodziewanie. Kelner lekko drgnął, ale udawał,
że coś robi przy solniczce.

20

background image

— Jak się nazywasz? — zapytał z nagła Anthony.
— Giuseppe, monsieur.
— Włoch, tak?
— Tak, monsieur.
Anthony zagadnął go w tym języku i mężczyzna odpowiedział dość płynnie. W końcu Anthony
odprawił go skinieniem głowy, lecz cały czas, gdy jadł wspaniałe potrawy, zaserwowane mu przez
Giuseppego, myślał intensywnie.
Czyżby się pomylił? Może zainteresowanie kelnera rękopisem było zwykłym wścibstwem?
Niewykluczone, ale na wspomnienie jego nerwowego podniecenia Anthony zmienił zdanie. W
każdym razie bardzo go ta sprawa zaintrygowała.
— A niech to licho porwie — powiedział sam do siebie. — Przecież nie każdy musi polować na
ten przeklęty rękopis! Może mam po prostu bujną wyobraźnię?
Zjadł kolację, a gdy uprzątnięto naczynia, zabrał się do czytania pamiętników. Ponieważ
nieboszczyk hrabia miał bardzo niewyraźny charakter pisma, lektura szła Anthony’emu dość
powoli. Częstotliwość jego ziewnięć podejrzanie się zwiększyła. W końcu przy czwartym rozdziale
dał sobie spokój.
Jak dotąd pamiętniki te były nie do zniesienia nudne, o żadnym, nawet najmniejszym skandalu
nie mogło być mowy.
Zebrał listy i wraz z opakowaniem rękopisu, znajdującym się obok na stole, schował je do
walizki. Następnie zamknął drzwi na klucz i jako dodatkową ochronę przystawił do nich krzesło.
Na krześle postawił przyniesioną z łazienki karafkę.
Popatrzył na swoje dzieło z niejaką dumą, po czym rozebrał się i położył do łóżka. Rzucił jeszcze
okiem na pamiętniki hrabiego, czując jednak, że powieki same mu się zamykają. Wsunął rękopis
pod poduszkę, zgasił światło i niemal natychmiast zapadł w sen.
Po mniej więcej czterech godzinach nagle się obudził. Pod wpływem czego, nie miał pojęcia,
może obudził go jakiś dźwięk, może przeczucie zbliżającego się niebezpieczeństwa, instynkt silnie
rozwinięty u ludzi o tak bujnym życiorysie.
Przez chwilę leżał nieruchomo, starając się uporządkować wrażenia. Uszu jego dobiegł ledwo
słyszalny szelest i wtedy uświadomił sobie gęstniejącą ciemność między łóżkiem a oknem, na
podłodze, przy walizce. Anthony gwałtownie wyskoczył z łóżka i zapalił światło. Klęcząca postać
poderwała się.
To był kelner Giuseppe. W jego prawej ręce błyszczał długi, cienki nóż. Rzucił się na
Anthony’ego, który zdawał już sobie sprawę z grozy sytuacji. Nie miał broni, Giuseppe zaś potrafił
na pewno zrobić użytek ze swojej.
Anthony uskoczył w bok i nóż Giuseppa trafił w próżnię. W następnej minucie obaj mężczyźni w
zwartym uścisku turlali się po podłodze. Anthony skoncentrował całą swą uwagę na tym, by nie
puszczać prawej ręki Giuseppego, uniemożliwiając mu tym samym posłużenie się nożem. Powoli
wykręcał mu rękę do tylu. W tym samym momencie poczuł, że Włoch drugą ręką ściska go za
gardło, dusi go. Ale mimo to tym rozpaczliwiej wykręcał mu do tyłu prawe ramię.
Padający na podłogę nóż zadźwięczał przenikliwie. W tym samym czasie Włoch wyśliznął się
giętkim ruchem z uchwytu Anthony’ego. Anthony też zerwał się na równe nogi, ale popełnił błąd,
bo skoczył ku drzwiom, by odciąć Giuseppemu drogę ucieczki. Zbyt późno zauważył, że krzesło i
karafka stały na tym samym miejscu.
Giuseppe wszedł przez okno i przez to samo okno teraz uciekł. W chwili, gdy Anthony skierował
się ku drzwiom, Włoch wyskoczył na balkon, przeskoczył na balkon sąsiedni i zniknął w sąsiednim
oknie.
Anthony wiedział, że pogoń za nim nie ma najmniejszego sensu. Droga jego odwrotu była
niewątpliwie dobrze obstawiona. Anthony popadłby jedynie w dodatkowe tarapaty.
Podszedł do łóżka, sięgnął pod poduszkę i wyciągnął pamiętniki. Całe szczęście, że były tam, a
nie w walizce. A potem otworzył walizkę i zajrzał do środka, by wyjąć listy.

21

background image

Zaklął pod nosem.
Listów w walizce nie było.

ROZDZIAŁ SZÓSTY
SZLACHETNA SZTUKA SZANTAŻU

Była dokładnie za pięć czwarta, kiedy Virginia Revel, której obecna punktualność wynikała z
prostej ciekawości, wróciła do domu mieszczącego się przy Pont Street. Otworzyła drzwi kluczem i
weszła do hallu, gdzie natychmiast złożył jej meldunek flegmatyczny Chilvers:
— Przepraszam panią, ale pewna… pewna osoba złożyła pani wizytę.
W pierwszej chwili Virginia nie zwróciła uwagi na subtelną frazeologię, w jaką Chilvers
przystroił swoją wypowiedź.
— Pan Lomax? Gdzie on jest? W salonie?
— O nie, proszę pani, nie pan Lomax. — W głosie Chilversa dał się wyczuć ton wyrzutu. —
Osoba ta… Niechętnie go wpuściłem, ale powiedział, że ma bardzo ważną sprawę… ma to związek
ze świętej pamięci kapitanem. Tak zrozumiałem. Dlatego przypuszczał, że zechce go pani przyjąć.
Wprowadziłem go… do gabinetu.
Virginia stała chwilę zbierając myśli. Była już wdową od ładnych paru lat, fakt zaś, że rzadko
wspominała swego małżonka, niektórzy odbierali w ten sposób, iż ów pozornie beztroski styl bycia
kryje wciąż krwawiącą ranę. Inni znów tłumaczyli to wręcz odwrotnie, że Virginia nigdy w istocie
nie przepadała za Timem Revelem i że demonstrowanie smutku, którego nie czuła, byłoby czystą
obłudą.
— Muszę zaznaczyć, madame — kontynuował Chilvers — że ten człowiek sprawia wrażenie
cudzoziemca.
Ciekawość Virginii nieco się powiększyła. Jej małżonek pracował w dyplomacji i tuż przed
sensacyjnym morderstwem króla i królowej Herzoslovakii byli oboje z mężem w tym kraju. Ów
mężczyzna to prawdopodobnie Herzoslovak, jakiś stary sługa, który znalazł się w potrzebie.
— Dobrze zrobiłeś, Chilvers — powiedziała kiwnąwszy aprobująco głową. — Mówisz, że
wprowadziłeś go do gabinetu?
Przeszła przez hali lekkim, tanecznym krokiem i otworzyła drzwi do małego pokoju
sąsiadującego z jadalnią.
Gość siedział na fotelu przy kominku. Gdy weszła, uniósł się z miejsca i stał ze wzrokiem w nią
utkwionym. Virginia miała doskonałą pamięć do twarzy i była absolutnie pewna, że nigdy
przedtem nie widziała tego człowieka. Przybysz był ciemnowłosy, wysokiego wzrostu, dobrze
zbudowany i nie ulegało kwestii, że to cudzoziemiec. Według niej jednak nie słowiańskiego
pochodzenia. Określiła go w myślach jako Włocha albo Hiszpana.
— Pan chciał się ze mną widzieć? — zapytała. — Jestem Virginia Revel.
Minutę lub dwie mężczyzna milczał. Przyglądał się jej, jakby poddając ją skrupulatnym
oględzinom. Jego sposób bycia cechowała tajona bezczelność, którą Virginia od razu wyczuła.
— Proszę mi wyjawić cel pańskiego przybycia — rzekła z nutą zniecierpliwienia.
— Pani jest panią Revel? Panią Timothy’ową Revel?
— Tak. Już to panu powiedziałam.
— No właśnie. Bardzo dobrze, że zgodziła się pani mnie przyjąć. W przeciwnym wypadku, jak
wspomniałem pani lokajowi, będę zmuszony załatwić sprawę z pani mężem. Virginia spojrzała na
niego ze zdziwieniem, ale coś jej kazało powstrzymać się od ostrych słów, które cisnęły się jej na
usta. Ograniczyła się do suchej uwagi:
— Miałby pan z tym niejakie trudności.
— Nie sądzę. Jestem bardzo uparty. Ale przejdźmy do rzeczy. Czy pani to poznaje?
Machnął jej czymś przed oczami. Virginia spojrzała na to coś bez specjalnego zainteresowania.
— Może mi pani powiedzieć, madame, co to jest?

22

background image

— Wygląda na list — odparła, będąc już teraz przekonana, że ma do czynienia z człowiekiem
niespełna rozumu.
— I zauważyła pani chyba, do kogo jest adresowany? — zapytał wiele znaczącym tonem,
wyciągając w jej stronę kopertę.
— Owszem — odparła uprzejmie. — Do kapitana O’Neilla zamieszkałego w Paryżu przy Rue de
Quenelles piętnaście.
Mężczyzna szukał zachłannie w jej twarzy czegoś, czego nie znajdował.
— Niech pani przeczyta.
Virginia wzięła od niego kopertę, wyjęła list, rzuciła nań okiem i niemal natychmiast zwróciła
mu kartkę papieru.
— To prywatny list, na pewno nie przeznaczony dla moich oczu.
Mężczyzna roześmiał się sardonicznie.
— Gratuluję pani znakomitego aktorstwa. Świetnie odgrywa pani swoją rolę. Mimo to jednak nie
wyprze się pani chyba własnego podpisu?
— Podpisu?
Przerzuciła stronicę i oniemiała ze zdumienia. Podpis wykonany drobnym, pochyłym
charakterem pisma brzmiał: Virginia Revel. Dławiąc okrzyk zdziwienia, który wyrywał jej się z
gardła, wróciła do początku listu i przeczytała go uważnie od pierwszej do ostatniej linijki. Stała
potem chwilę pogrążona w myślach. Treść listu określała niewątpliwie charakter wizyty.
— Co pani na to, madame? — zapytał mężczyzna. — To pani nazwisko widnieje na końcu,
prawda?
— Tak — odparła Virginia. — Moje. — Ale nie mój charakter pisma, mogłaby dodać. Zamiast
tego zwróciła się do gościa z promiennym uśmiechem: — Może usiądziemy — powiedziała
uprzejmym tonem — i omówimy całą sprawę?
Mężczyzna wyraźnie się zmieszał. Nie spodziewał się po niej takiego zachowania. Instynkt mu
podpowiadał, że ona wcale się go nie boi.
— Przede wszystkim chciałabym się dowiedzieć, w jaki sposób pan mnie odnalazł.
— To nie nastręczało trudności.
Wyjął z kieszeni stronę wydartą z ilustrowanego magazynu i wręczył Virginii. Anthony Cade
rozpoznałby ją od razu.
Zwróciła mu tę stronicę z świadczącym o zadumie, lekkim zmarszczeniem brwi.
— Tak —: powiedziała — rzeczywiście było to łatwe.
— Jak się pani zapewne domyśla, nie jest to jedyny list. Mam również inne.
— O Boże — rzekła Virginia — wygląda na to, że byłam potwornie nierozważna.
Ponownie zauważyła, że jej lekki ton wprawił go w zdumienie. Jak na razie świetnie się bawiła.
— W każdym razie — ciągnęła, słodko się do niego uśmiechając — bardzo to uprzejme z
pańskiej strony, że pofatygował się pan, by mi zwrócić te listy.
Upłynęła dłuższa chwila, zanim głos wydobył mu się z gardła: — Jestem biednym człowiekiem,
proszę pani — powiedział w końcu przydając głosowi powagi.
— Co, jak ludzie powiadają, ułatwi panu niewątpliwie wstęp do królestwa niebieskiego.
— Nie stać mnie na to, żeby zwrócić pani te listy za darmo.
— Zachodzi tu poważne nieporozumienie. Te listy należą do osoby, która je pisała.
— Niby tak, proszę pani, ale w tym kraju jest takie powiedzonko: „Posiadanie stwarza korzystną
sytuację prawną”. Czy w takim razie zamierzałaby się pani odwołać do pomocy prawa?
— Prawo jest surowe wobec szantażystów — przypomniała mu Virginia.
— Nie jestem frajerem, proszę pani. Czytałem te listy — pisała je kobieta do swego kochanka,
drżąc ze strachu, żeby mąż o niczym się nie dowiedział. Czy pani chce, bym je pokazał pani
mężowi?
— Pewnej ewentualności nie wziął pan pod uwagę. Listy te były pisane parę lat temu. Może w
tym czasie owdowiałam?

23

background image

Potrząsnął głową przekonany o swej racji.
— Gdyby tak było, gdyby nie miała pani powodu do obaw, nie siedzielibyśmy tutaj i nie
omawiali problemu.
Virginia uśmiechnęła się.
— Jaką proponuje pan cenę? — zapytała tonem biznesmena.
— Za tysiąc funtów wręczę pani cały pakiet listów. Moje żądania są bardzo skromne, wie pani,
nie lubię takich spraw…
— Ani mi się śni dawać panu tysiąc funtów — oświadczyła Virginia zdecydowanym tonem.
— Nie zamierzam się targować, proszę pani. Tysiąc funtów i listy są pani.
Virginia zastanowiła się chwilę.
— Proszę mi dać czas do namysłu. Nie będzie mi łatwo zgromadzić taką sumę.
— Może dostanę kilka funtów zaliczki, powiedzmy, pięćdziesiąt, i zgłoszę się za parę dni?
Spojrzała na zegar. Było pięć po czwartej i wydało się jej, że słyszy dzwonek.
— Dobrze — powiedziała z pośpiechem. — Niech pan przyjdzie jutro, ale o późniejszej porze.
Około szóstej. — Podeszła do stojącego przy ścianie biurka, otworzyła jedną z szuflad i wyciągnęła
garść banknotów. — Tu jest jakieś czterdzieści funtów. Musi panu wystarczyć.
Rzucił się chciwie na pieniądze.
— A teraz proszę już iść — rzekła Virginia.
Posłusznie opuścił pokój. Przez otwarte drzwi Virginia dostrzegła w hallu George’a Lomaxa,
którego Chilvers wprowadzał właśnie na górę. Gdy trzasnęły frontowe drzwi, Virginia zawołała:
— Wejdź, George! Chilvers, bądź taki dobry i przynieś nam tutaj herbatę.
Otworzyła na oścież oba okna — i gdy George Lomax wszedł do pokoju, stała wyprostowana,
oczy miała rozbiegane i rozwiane przez wiatr włosy.
— Za chwilę zamknę, George, ale musiałam wywietrzyć pokój. Zauważyłeś w hallu szantażystę?
— Kogo?
— Szantażystę, George. Szan–ta–żys–tę! Tego, który szantażuje.
— Moja droga, zachowuj się poważnie!
— Jestem jak najbardziej poważna!
— Ale kogo on tu przyszedł szantażować?
— Mnie.
— Coś ty takiego zrobiła, moja droga Virginio?
— Otóż właśnie. Tak się składa, że przynajmniej tym razem nie mam nic na sumieniu. Ten
człowiek pomylił mnie z kimś innym.
— Przypuszczam, że zadzwoniłaś na policję?
— Nie. Uważasz, że powinnam była?
— Hm… — George namyślał się głęboko. — Nie, raczej nie, chyba słusznie postąpiłaś.
Mogłabyś się wplątać w nieprzyjemną historię. Zażądano by na przykład, byś udowodniła…
— Bardzo by mi to odpowiadało — oświadczyła. — Strasznie bym chciała stanąć przed obliczem
sądu, przekonałabym się wtedy, czy sędziowie istotnie płatają takie podłe psikusy, o jakich czyta
się w książkach. Byłoby to fascynujące. Przed paroma dniami byłam na Vine Street, by się
dowiedzieć o moją brylantową broszkę, którą zgubiłam; urzędował tam kapitalny, uroczy
inspektor, nigdy nie spotkałam bardziej czarującego mężczyzny.
George przeczekiwał zazwyczaj wszelkie tego typu dywagacje.
— Ale co zrobiłaś z tym łajdakiem?
— No więc George… pozwoliłam mu na to.
— Na co?!
— Na szantażowanie mnie.
Na twarzy George’a odmalowało się tak bezgraniczne przerażenie, że Virginia aż przygryzła
dolną wargę.
— Chcesz przez to powiedzieć, czy dobrze cię zrozumiałem, że nie wyprowadziłaś go z błędu?

24

background image

Virginia kiwnęła głową, spoglądając na niego z ukosa.
— Wielkie nieba, Virginio! Ty chyba oszalałaś!
— Faktycznie, możesz odnieść takie wrażenie.
— Ale dlaczego? Na litość boską dlaczego?
— Z kilku powodów. Zacznę od tego, że robił to bardzo ładnie, to znaczy ładnie mnie
szantażował… Nie cierpię przerywać artystom, którzy tak dobrze wykonują swoją pracę. A poza
tym, widzisz, nikt mnie jeszcze nigdy nie szantażował…
— Mam nadzieję.
— I chciałam się przekonać, jak człowiek się czuje w takiej sytuacji.
— Na próżno staram się pojąć, o co ci chodzi.
— Wiedziałam, że mnie nie zrozumiesz.
— Nie dałaś mu chyba pieniędzy?
— Trochę drobnych — przyznała Virginia pokornym tonem.
— Ile?
— Pięćdziesiąt funtów.
— Virginio!
— Mój drogi, to zaledwie tyle, ile mnie kosztuje suknia wieczorowa. Kupno nowego
doświadczenia jest tak samo ekscytujące, jak kupno nowej sukni, albo nawet bardziej.
George Lomax potrząsnął tylko głową, i w tym momencie pojawił się Chilvers z dzbankiem
herbaty, co powstrzymało George’a przed wypowiedzeniem paru gorzkich słów ilustrujących stan
jego uczuć. Gdy herbata stalą już na stole i zwinne palce Virginii sięgnęły po ciężki, srebrny
czajniczek, znowu wróciła do tematu:
— Kierował mną jeszcze jeden motyw, George, bardziej oczywisty i świadczący o dobrych
intencjach. Nas, kobiety, uważa się często za jędze, tymczasem dziś po południu wyświadczyłam
innej kobiecie poważną przysługę. Ten człowiek nie zamierza z pewnością szukać innej Virginii
Revel. Jest przekonany, że ma ptaszka w garści. Biedne stworzenie, kiedy pisała ten list, musiała
się panicznie bać. Dla pana szantażysty byłoby to najłatwiejsze zadanie w jego życiu. Teraz,
jednak, choć o tym nie wie, ma twardy orzech do zgryzienia. Wchodząc do gry z przewagą
nienagannego życia, zabawię się tym łajdakiem i doprowadzę go do zguby, jak piszą w książkach.
Podstęp, George, wezmę go podstępem! George wciąż potrząsał głową z niedowierzaniem.
— Nie podoba mi się to — powiedział z naciskiem. — Bardzo mi się nie podoba.
— Nie przejmuj się, kochanie. Ale nie przyszedłeś tutaj, aby rozmawiać o szantażystach.
Właśnie, po co przyszedłeś? Prawidłowa odpowiedź brzmiałaby: „Żeby zobaczyć ciebie”. Z
akcentem na słowie „ciebie”, ponadto znaczący uścisk dłoni, chyba że jadłbyś przypadkiem grubo
posmarowaną masłem bułkę, i w takiej sytuacji musiałbyś operować tylko wzrokiem.
— Otóż to, przyszedłem, żeby cię zobaczyć — rzekł poważnie. — I cieszę się, że jesteś sama.
— Och, George, tak mnie zaskakujesz — powiedziała przełykając rodzynek.
— Chcę cię prosić o pewną przysługę. Zawsze uważałem cię za kobietę niesłychanie czarującą.
— Och, George!
— A także niesłychanie inteligentną.
— Coś takiego! Jak dobrze ten pan mnie zna!
— Moja droga, jutro przybywa do Anglii pewien młody człowiek, z którym chciałbym, żebyś się
spotkała.
— W porządku, George, ale to twój gość, żeby nie było nieporozumień.
— Gdybyś zechciała, mogłabyś, a jestem o tym przekonany, wypróbować na nim swój niebywały
wdzięk.
Virginia przechyliła głowę nieco na bok.
— George, kochanie, jak ci wiadomo, nie traktuję mego wdzięku profesjonalnie. Wielu ludzi
darzę sympatią i wielu ludzi lubi mnie. Nie wyobrażam sobie jednak, bym z zimną krwią

25

background image

przystąpiła do czarowania bezbronnego cudzoziemca. To nie w moim stylu, George, stanowczo nie
w moim stylu. Istnieją zawodowe kusicielki, które zrobią to lepiej ode mnie.
— To nie wchodzi w rachubę, Virginio. Ten młody człowiek, zresztą Kanadyjczyk, nazywa się
McGrath…
— Kanadyjczyk szkockiego pochodzenia — wydedukowała bezbłędnie.
— … i jest prawdopodobnie zupełnie nie przyzwyczajony do przebywania w wyższych sferach
Anglii. Bardzo by mi zależało, żeby ocenił wdzięk i dystynkcję prawdziwej angielskiej damy.
— To znaczy mnie?
— Otóż to.
— Dlaczego?
— Słucham?
— Pytam dlaczego? Nie reklamujesz czaru prawdziwie angielskiej damy wobec każdego
kanadyjskiego przybłędy, który postawi stopę na Wyspach Brytyjskich. Co się za tym kryje,
George? Mówiąc brutalnie, co ty z tego masz?
— To w żadnym razie ciebie nie dotyczy.
— Nie będę spędzać z kimś wieczoru, uwodzić kogoś, dopóki nie poznam dokładnych przyczyn
tego przedsięwzięcia.
— Stosujesz bardzo oryginalną interpretację, Virginio. Ktoś mógłby pomyśleć…
— A nie mógłby? No, George, powiedz mi coś więcej na ten temat.
— Kochanie, w pewnym kraju Europy Środkowej panuje od niedawna dość napięta sytuacja. Jest
rzeczą niezmiernie ważną — z przyczyn pozamaterialnej natury — by tego pana… hm…
McGratha przekonać, że restauracja monarchii w Herzoslovakii jest bezwzględnym warunkiem
pokoju w Europie.
— Ten fragment o pokoju w Europie to bzdura — powiedziała Virginia ze spokojem — ale ja
zawsze jestem za monarchią, szczególnie jeśli idzie o naród tak malowniczy jak Herzoslovacy. Ty
wprowadzisz króla na tron Herzoslovakii, tak? Kto nim będzie?
George ociągał się z odpowiedzią, zdawał sobie jednak sprawę, że się od niej nie wymiga.
Rozmowa nie przebiegała tak, jak ją sobie zaplanował. Wyobrażał sobie, że Virginia okaże się
posłuszną, pojętną wykonawczynią, chwytającą w lot jego aluzje i nie zadającą zbędnych pytań.
Rzeczywistość okazała się całkiem inna. Virginia domagała się stanowczo informacji, tego zaś
George, mając poważne zastrzeżenia co do kobiecej dyskrecji, chciał za wszelką cenę uniknąć.
Omylił się. Virginia nie nadawała się do tego typu spraw. Mogła przysporzyć poważnych
kłopotów. Jej relacja z rozmowy z szantażystą ogromnie go zaniepokoiła. Niezależna osóbka, która
nigdy niczego nie traktuje poważnie.
— Książę Michael Obolovitch — odparł, gdyż Virginia wyraźnie czekała na odpowiedź. — Ale
proszę cię, niech to zostanie między nami.
— Nie bądź niemądry, George. Moc jest już w prasie różnorodnych aluzji i artykułów
wychwalających dynastię Obolovitchów, w których jest mowa o zamordowaniu Nicholasa
Czwartego, jak gdyby był skrzyżowaniem świętego z bohaterem, a nie małym człowieczkiem,
otumanionym przez trzeciorzędną aktorkę.
George skrzywił się. Coraz bardziej był przekonany, że licząc na pomoc Virginii, popełnił wielki
błąd. Musi ją czym prędzej odsunąć od tej sprawy.
— Masz rację, droga Virginio — powiedział pospiesznie i wstał, by się z nią pożegnać. — Nie
powinienem był ci tego proponować. Pragnęlibyśmy jednak, aby dominium podzielało nasz pogląd
na kryzys u Herzoslovakii, a pan McGrath, jak sądzę, ma duże wpływy w kręgach dziennikarskich.
Pomyślałem więc sobie, że byłoby całkiem rozsądne, gdybyś ty, jako zaciekła monarchistka, a przy
tym osoba znająca kraj, spotkała się z nim.
— To ma być wytłumaczenie?
— Tak, lecz z tego widać, że on nie wzbudziłby twojego zainteresowania.
Virginia patrzyła na niego przez chwilę, po czym wybuchła śmiechem.

26

background image

— George — powiedziała — jesteś kiepskim łgarzem!
— Virginio!
— Kiepskim, zdecydowanie kiepskim! Gdybym ja miała twoją zaprawę, sprokurowałabym o
wiele lepszą wersję, bardziej wiarygodną. Ale ja wszystkiego się dowiem w tej kwestii, mój ty
poczciwcze. Możesz być pewny. Tajemnica pana McGralha! Nie zdziwiłabym się, gdyby w czasie
weekendu w „Chimneys” wpadło mi w ucho to i owo.
— W „Chimneys”? Jedziesz do „Chimneys”?
George nie potrafił ukryć zmieszania. Liczył na to, ze uda mu się w porę uprzedzić lorda
Caterbama, by nie zapraszał Virginii.
— Dziś rano Bundle dzwoniła do mnie z zaprosinami — oznajmiła.
Lomax podjął ostatnią próbę:
— Będą nudy na pudy, tak mi się wydaje — rzekł.
— Nie w twoim guście, Virginio.
— Mój drogi, dlaczego nie powiesz mi prawdy i nie zaufasz mi? Nie jest jeszcze za późno.
— Powiedziałem ci prawdę — rzek! chłodno, nie patrząc na nią. — Już lepiej — pochwaliła go
Virginia. — Choć nie całkiem dobrze. Głowa do góry, George, zachowam się w „Chimneys” jak
należy, wypróbowując swój „niebywały wdzięk”, jak raczyłeś się wyrazić. Życie stało się nagle
bardzo zajmujące. Po pierwsze, szantażysta, a potem George uwikłany w dyplomatyczne
matlactwa. Czy opowie on wszystko pięknej kobiecie, która prosi z takim patosem, aby obdarzył ją
zaufaniem? Nie, aż do ostatniej chwili nie odsłoni rąbka tajemnicy. Do widzenia, George. Spojrzyj
na mnie czule, zanim odejdziesz! Nie? Och, George, kochanie, nie dąsaj się na mnie z tego
powodu!
Gdy tylko George, stąpając ciężko, przekroczył próg frontowych drzwi, Virginia pobiegła do
telefonu.
Podała numer, otrzymała połączenie i poprosiła do aparatu lady Eileen Brent.
— To ty, Bundle? Jutro przyjeżdżam do „Chimneys”. Co? Będę się nudziła? Nie, nie będę.
Bundle, żadna siła mnie nie powstrzyma! Koniec, kropka!

ROZDZIAŁ SIÓDMY
PAN MCGRATH NIE PRZYJMUJE ZAPROSZENIA


Listy przepadły.
Uświadomiwszy sobie ten fakt, doszedł do wniosku, że nie pozostaje mu nic innego, jak tylko
pogodzić się z losem. Anthony zdawał sobie sprawę, że nie będzie ścigać Giuseppego po
korytarzach hotelu ,,Blitz”. Czyn taki wywołałby wielce niepożądany rozgłos, efekt zaś byłby
prawdopodobnie ten sam.
Coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że Giuseppe pomylił listy, znajdujące się w
oddzielnym opakowaniu, z pamiętnikiem. Było więc całkiem możliwe, że kiedy dostrzeże swoją
pomyłkę, ponowi próbę zdobycia pamiętnika. Na tę okoliczność Anthony zamierzał solidnie się
przygotować.
Przyszło mu również do głowy, by dać dyskretne ogłoszenie w sprawie zwrotu pakietu listów.
Przy założeniu, że Giuseppe jest emisariuszem Towarzyszy Czerwonej Ręki lub — co według
Anthony’ego było bardziej prawdopodobne — funkcjonariuszem partii lojalistów, listy nie
przedstawiały dla jego mocodawców żadnej wartości i mógłby wykorzystać szansę otrzymania
niewielkiej sumki za ich zwrot.
Przemyślawszy to sobie dokładnie, Anthony wrócił do łóżka i spał snem spokojnym aż do rana.
Nie przypuszczał, by Giuseppe miał ochotę na drugi skok tej samej nocy. Wstał nazajutrz z
dokładnie już obmyślanym planem kampanii. Zjadł dobre śniadanie, przejrzał gazety, w których
pełno było wiadomości o nowych źródłach ropy naftowej w Herzoslovakii, po czym zażądał
rozmowy z dyrektorem hotelu; będąc zaś Anthonym Cade’em, który umie postawić na swoim

27

background image

działając z przepojoną spokojem determinacją, osiągnął to, o co prosił. Dyrektor, Francuz,
człowiek o niesłychanie uprzejmym sposobie bycia, przyjął go w swoim prywatnym gabinecie.
— Czym mogę panu służyć, panie… McGrath?
— Przybyłem wczoraj po południu do pańskiego hotelu i zamówiłem kolację z dostawą do
pokoju, a zaserwował mi ją kelner o imieniu Giuseppe… — przerwał.
— Owszem, mamy kelnera, który nosi to imię — przyznał obojętnie dyrektor.
— Uderzyło mnie coś w sposobie bycia tego człowieka, ale wówczas nie zastanawiałem się nad
tym dłużej. W nocy natomiast obudziły mnie odgłosy skradania się. Zapaliłem światło i ujrzałem
tegoż Giuseppego, jak przetrząsa moją skórzaną walizkę.
Dyrektor w jednej sekundzie przestał demonstrować obojętność.
— Pierwsze słyszę! — wykrzyknął. — Dlaczego wcześniej nikt mnie o tym nie powiadomił?
— Stoczyliśmy z kelnerem drobną potyczkę, nawiasem mówiąc, był uzbrojony, miał nóż. W
efekcie on odniósł zwycięstwo, uciekając przez okno.
— Co pan potem zrobił?
— Sprawdziłem zawartość walizki.
— Co z niej zginęło?
— Nic… ważnego — powiedział wolno Anthony. Dyrektor z westchnieniem odchylił się na
oparcie krzesła.
— Całe szczęście — stwierdził — Ale pozwolę sobie wyrazić pogląd, że nie bardzo rozumiem
pańską postawę. Nie podniósł pan alarmu? Żeby ścigać złodzieja?
Anthony wzruszył ramionami.
— Jak już panu powiedziałem, nic cennego mi nie ukradł. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że
formalnie rzecz biorąc, należałoby zawiadomić policję.
Zamilkł, a dyrektor wymamrotał bez zbytniego entuzjazmu:
— Należałoby zawiadomić policję… naturalnie.
— W każdym razie byłem absolutnie pewny, że kelner dobrze obmyślił trasę swojej ucieczki, a
skoro nic nie zginęło, po co zawracać głowę policji?
Dyrektor uśmiechnął się niewyraźnie.
— Widzę, że pan rozumie, iż bynajmniej nie marzę o kontakcie z policją. Z mojego punktu
widzenia ma to zawsze fatalne skutki. Jeżeli gazety dobiorą się do jakiejś sprawy, która ma
związek z dużym, modnym hotelem, idą na całego, bo to się opłaca, bez względu na znikomą wagę
problemu.
— Otóż właśnie — zgodził się Anthony. — Jak już panu powiedziałem, nic cennego mi nie
zginęło, i w pewnym sensie jest to szczera prawda. Nic, co przedstawiałoby jakąś wartość dla
złodzieja; wszedł on jednak w posiadanie czegoś, co dla mnie jest ogromnie ważne,
— Mianowicie?
— Listy, sam pan rozumie.
Wyraz boskiej wręcz dyskrecji, dostępnej tylko Francuzowi, zagościł na obliczu dyrektora
— Rozumiem — mruknął. — Doskonale rozumiem. Oczywiście, że to nie jest sprawa dla policji.
— W tej materii jesteśmy całkowicie zgodni. Ale chyba zdaje pan sobie sprawę, że mam szczery
zamiar odzyskać te listy. W tej części świata, z której pochodzę, ludzie są przyzwyczajeni działać
na własną rękę. Jedyne, czego od pana oczekują, to możliwie pełnej informacji o tym kelnerze.
— Nie widzę po lenni żadnych przeszkód — powiedział dyrektor po chwili milczenia. — Nie od
razu oczywiście, lecz jeśli pofatyguje się pan do mnie za pól godziny, wszystkie dane będą do
pańskiej dyspozycji.
— Dziękuję panu uprzejmie. Bardzo mi odpowiada takie rozwiązanie.
Po upływie pół godziny Anthony stawił się w gabinecie i stwierdził, ze dyrektor nie rzuca słów
na wiatr. Na kartce papieru wypisane były wszystkie istotne fakty dotyczące Ginseppego.
— Zgłosił się do nas jakieś trzy miesiące temu wykwalifikowany kelner, z dużym
doświadczeniem. Wszyscy byli z niego zadowoleni. Przebywał w Anglii od mniej więcej pięciu lat.

28

background image

Obaj panowie przebiegli wzrokiem listę hoteli i restauracji, w których Włoch był zatrudniony.
Pewien fakt wydał się Anthony’emu dość znaczący. W dwóch z wymienionych hoteli w czasie, w
którym Giuseppe Manelli tam pracował, dokonano serii napadów rabunkowych, jednak na Włocha
nie padł wówczas nawet cień podejrzenia. Mimo to fakt ów dawał do myślenia.
Czy Giuseppe był po prostu sprytnym złodziejem hotelowym? Czy przetrząsanie walizki
Anthony’ego .wchodziło w zakres jego zwykłych czynności zawodowych? Mogło tak się zdarzyć,
że w chwili gdy Anthony zapalił światło, Giuseppe miał w ręku pakiet z listami i automatycznie
wsunął je do kieszeni, by mieć obie ręce wolne. W takim wypadku należałoby to uznać za
najzwyczajniejszy rozbój.
Przeciwko temu przemawiało wyraźne podniecenie Włocha poprzedniego wieczoru, gdy
dostrzegł leżące na stole papiery. Nie było tam pieniędzy ani żadnych innych cennych
przedmiotów, które mogłyby pobudzić zachłanność pospolitego złodzieja.
Tak, Anthony był przekonany, że Giuseppe jest narzędziem w rękach jakiejś zagranicznej
agentury. Dzięki informacjom, jakich dostarczył mu dyrektor, dowie się może czegoś o życiu
prywatnym Włocha, co w ostatecznym rachunku pomoże mu trafić na jego ślad. Wziął tę kartkę
papieru i wstał.
— Bardzo serdecznie panu dziękuję. Pytanie, przypuszczam, zupełnie zbędne: czy Giuseppe
wciąż pracuje w tym hotelu?
Dyrektor uśmiechnął się.
— Jego łóżko jest nie naruszone, ale wszystkie rzeczy są. Musiał uciec zaraz po tym, jak pana
zaatakował. Moim zdaniem niewielką mamy szansę na ponowne zobaczenie Giuseppego.
— Tak też i ja uważam. No, to bardzo panu dziękuję. Na razie pozostanę w pańskim hotelu.
— Życzę, by pan osiągnął swój cel, chociaż mam po temu poważne wątpliwości.
— Ja zawsze z nadzieją patrzę w przyszłość.
Pierwsze, co Anthony uczynił, to przepytał paru kelnerów, którzy przyjaźnili się z Giuseppem,
ale niewiele wniosło to do sprawy. Tak jak sobie zaplanował, napisał także ogłoszenie i wysłał je
do paru najbardziej poczytnych gazet. Zamierzał właśnie wyjść i udać się do restauracji, w której
Giuseppe był poprzednio zatrudniony, gdy zadzwonił telefon. Anthony podniósł słuchawkę.
— Halo, kto mówi?
Matowy głos odpowiedział pytaniem:
— Czy mani przyjemność z panem McGrathem?
— Tak. Kim pan jest?
— Tu firma „Balderson i Hodgkins”. Proszę chwileczkę zaczekać. Połączę pana z panem
Baldersonem.
„Nasi czcigodni wydawcy”, pomyślał Anthony. „Czyżby się niepokoili? Niepotrzebnie. Jeszcze
mam cały tydzień.”
Nagle wdarł mu się w ucho rześki głos:
— Halo! Czy to pan McGrath?
— Przy aparacie.
— Moje nazwisko Balderson, z firmy ,,Balderson i Hodgkins”. Co się dzieje z rękopisem?
— A co się ma dziać? — zapytał Anthony.
— Wszystko jest możliwe. Ja wiem, proszę pana, że przyjechał pan do tego kraju z Afryki
Południowej. I w związku z tym nie jest pan w stanie zrozumieć sytuacji. Mogą być kłopoty z
rękopisem, poważne kłopoty. Czasami żałuję, że podjęliśmy się wydania pamiętników.
— Doprawdy?
— Proszę mi wierzyć, że tak jest. Obecnie chciałbym jak najszybciej dostać je w swoje ręce, by
móc sporządzić parę kopii. Wówczas, jeżeli oryginał zostanie zniszczony, cóż, niewielkie
zmartwienie.
— O Boże — powiedział Anthony.

29

background image

— Tak, zdaję sobie sprawę, że w pana uszach brzmi to absurdalnie. Lecz zapewniam pana, że nie
docenia pan grozy sytuacji. Czynione są wysiłki, by nie dopuścić do tego, aby rękopis znalazł się w
naszym biurze wydawniczym. Mówię panu zupełnie szczerze i bez przesady, że jeśli spróbuje pan
osobiście dostarczyć nam ten rękopis, to ma pan jedną szansę na dziesięć dotarcia tutaj.
— Nie sądzę — rzekł Anthony.— Tam gdzie chcę dotrzeć, zawsze docieram.
— Kryją się za tym bardzo niebezpieczni ludzie. Przed miesiącem sam bym w to nie uwierzył.
Powiadam panu, chciano nas przekupić, próbowano prośby i groźby, dopadał nas to jeden nicpoń,
to drugi i już w ogóle nie wiedzieliśmy, na jakim świecie żyjemy. Moja rada, niech pan nie próbuje
przynosić nam rękopisu. Jeden z naszych pracowników wpadnie do pana do hotelu i weźmie
paczkę.
— A jak wiadoma szajka go załatwi? — spytał Anthony.
— To odpowiadać za to będziemy my, a nie pan. Pan oddał rękopis naszemu pracownikowi.
Czek na… hm… tysiąc funtów, jaki jesteśmy zobowiązani panu wręczyć, otrzyma pan nie
wcześniej niż w następną środę, zgodnie z warunkami umowy zawartej z wykonawcami testamentu
świętej pamięci… hm… autora, wie pan, kogo mam na myśli, ale jeśli pan nalega, prześlę panu
przez posłańca pieniądze z mojego konta.
Anthony zastanawiał się minutę lub dwie. Zamierzał zatrzymać pamiętniki aż do ostatniego dnia,
bo chciał naocznie się przekonać, o co tyle szumu. Uświadamiał sobie jednak siłę argumentów
wydawcy.
— No dobrze — powiedział z lekkim westchnieniem. — Zrobimy tak, jak pan proponuje. Proszę
przysłać swego człowieka. I jeśli nie ma pan nie przeciwko temu, to wolałbym dostać ten czek, bo
w następną środę może mnie już nie być w Anglii.
— Oczywiście, proszę pana. Jutro rano nasz pracownik stawi się w pańskim hotelu. Będzie
rozsądniej, jeśli nie przyjdzie bezpośrednio z wydawnictwa. Nasz pan Holmes mieszka na południu
Londynu. Zamiast do biura wstąpi najpierw do pana i da panu na piśmie potwierdzenie odbioru
paczki. Radzę, żeby dziś wieczór umieścił pan jej atrapę w sejfie dyrektora. Pańscy wrogowie
dowiedzą się o tym, co powstrzyma ich przed napaścią na pana apartament.
— Słusznie, postąpię w myśl pana wskazówek. Anthony, głęboko zamyślony, odłożył słuchawkę.
Niebawem znowu podjął działania mające na celu zdobywanie wieści o ryzykancie Giuseppem.
‘Zawiódł się jednak na całej linii. Włoch pracował wprawdzie we wzmiankowanej restauracji, ale
nikt nic nie wiedział ani o jego życiu prywatnym, ani o środowisku, w jakim się obracał.
— Dostanę cię, draniu — mruczał Anthony przez zęby. — Dostanę cię. To tylko kwestia czasu.
Jego druga noc w Londynie upłynęła nadzwyczaj spokojnie.
Nazajutrz o godzinie dziewiątej dostarczono mu do pokoju bilet wizytowy pana Holmesa,
pracownika firmy wydawniczej „Balderson i Hodgkins”, po czym zjawił się na górze sam pan
Holmes. Niewysoki blondyn o łagodnym sposobie bycia. Anthony wręczył mu rękopis, a w zamian
otrzymał czek opiewający na tysiąc funtów. Pan Holmes włożył rękopis do przyniesionej ze sobą
małej, brązowej torby, życzył Anthony’emu miłego dnia i wyszedł. Wszystko potoczyło się bez
zakłóceń.
— A może zamordują go po drodze? — mruknął pod nosem Anthony wyglądając bezmyślnie
przez okno. — Ciekawe, bardzo ciekawe.
Włożył czek do koperty, napisał na kartce kilka linijek, dołączył ją do czeku i dokładnie kopertę
zakleil. Jimmy, gdy spotkali się w Bulawayo, był raczej przy forsie i dał mu całkiem pokaźną
zaliczkę, której Anthony do tej pory prawie nie naruszył.
— Jedna sprawa z głowy, ale druga nie — powiedział do siebie. — Jak na razie spartaczyłem
robotę. Lecz klamka jeszcze nie zapadła. W stosownym przebraniu udam się teraz na Pont Street.
Spakował rzeczy, zszedł na dół i zapłacił rachunek, następnie polecił, by zaniesiono jego bagaż
do taksówki.

30

background image

Opłaciwszy sowicie wszystkich, którzy znaleźli się na jego drodze, aczkolwiek większość z nich
niczym się nie przyczyniła do zapewnienia mu komfortu, już, już miał odjechać, gdy zobaczył
małego boya zbiegającego po stopniach z listem do niego.
— Właśnie nadszedł w tej sekundzie, sir. Anthony z westchnieniem wysupłał jeszcze jednego
szylinga. Taksówka stęknęła ciężko i skoczyła do przodu ze straszliwym zgrzytem biegów,
Anthony zaś otworzył kopertę.
Był to doprawdy interesujący dokument. Anthony musiał go przeczytać czterokrotnie, zanim
zrozumiał, o co w nim chodzi. Po przełożeniu go na język potoczny (list nie był pisany językiem
potocznym, tylko owym specyficznym, zagmatwanym stylem, typowym dla pism wychodzących
spod pióra oficjeli) pojął, że wyrażano w tym piśmie pogląd, iż pan McGrath przybywa z Afryki
Południowej do Anglii dziś, we czwartek, że nawiązywano mętnie do pamiętników hrabiego
Stylptitcha i proszono pana McGratha, aby przed poufną rozmową z panem George’em Loinaxem i
innymi osobami, o których znaczeniu wspomniano mgliście, nic w kwestii pamiętników nie
przedsiębrał. List ów zawierał także jasno sprecyzowane zaproszenie do „Chimneys” na dzień
następny, piątek, gdzie pan McGrath miał być gościem lorda Caterhama.
Tajemnicze przesianie, zupełnie niezrozumiałe, wprawiło Anthony’ego w dobry humor.
— Poczciwa stara Anglia — burknął z czułością. — Dwa dni po czasie, jak zwykle. Szkoda. Nie
mogę jechać do „Chimneys” pod nie swoim nazwiskiem. Ciekawe, czy jest tam w pobliżu jakiś
hotelik? Pan Anthony Cade mógłby się tam zatrzymać bez zwracania niczyjej uwagi. Wychylił się
z okna wozu i polecił taksówkarzowi jechać w innym kierunku, co ten skwitował pogardliwym
chrząknięciom.
Taksówka zatrzymała się przed jednym z najbardziej ponurych londyńskich zajazdów. Opłata za
przejazd dostosowana była jednak do rangi hotelu, sprzed którego wyruszyli.
Wynająwszy pokój na nazwisko Cade, Anthony przeszedł do obskurnego hallu, wyjął papier
listowy z napisem „Hotel Blitz” i nakreślił szybko parę zdań.
Wyjaśnił, ze przybył do Anglii w ubiegły wtorek, że przekazał wiadomy rękopis firmie
wydawniczej „Balderson i Hodgkins”, że bardzo żałuje, iż nie może przyjąć zaproszenia lorda
Calcrhama, albowiem opuszcza właśnie Anglie. Podpisał list: ,,Z poważaniem, James McCrath”.
— A teraz — powiedział przyklejając znaczek na kopercie — do dzieła! Znika James McGrath, a
pojawia się Anthony Cade.

ROZDZIAŁ ÓSMY
TRUP
W tenże czwartek po południu Virginia Revel grała w Ranelagh w tenisa. Całą powrotną drogę
na Pont Street przebyła rozpierając się wygodnie w długiej, luksusowej limuzynie, lekki uśmiech
błąkał się na jej ustach, gdy rozmyślała o czekającej ją rozmowie. Mogło się oczywiście okazać, że
szantażysta się nie zjawi, ale Virginia była niemal pewna jego ponownej wizyty. Starała się
przecież wywrzeć wrażenie, że będzie łatwym łupem. Cóż, może tym razem trochę go zaskoczy!
Gdy wóz zajechał przed dom, nie wysiadła, zwróciła się do szofera:
— Jak się czuje twoja żona, Walton? Zapomniałam cię zapytać.
— Chyba lepiej, dziękuję, madame. Lekarz obiecał, że około wpół do siódmej wpadnie. Czy
samochód będzie pani dziś jeszcze potrzebny?
Virginia zastanowiła się chwilę.
— Wybieram się na weekend. Wyjadę o szóstej czterdzieści z Dworca Paddington, ale nie będę
cię potrzebować, wezmę taksówkę. Porozmawiaj z lekarzem. Jeśli orzeknie, że przyda się twojej
żonie wyjazd na weekend, zabierz ją gdzieś. Pokryję wszelkie koszty.
Przerwała niecierpliwym ruchem głowy litanię podziękowań, wbiegła po schodkach, sięgnęła do
torebki po klucz, przypomniała sobie, że nie wzięła go, wychodząc z domu, i szybko zadzwoniła do
drzwi. Nie było zrazu odpowiedzi i, gdy tak czekała, jakiś miody mężczyzna wszedł po stopniach
na górę. Był nędznie ubrany, a w ręku trzymał plik ulotek. Wyciągnął jedną w stronę Virginii —

31

background image

napis na niej był wyraźnie widoczny: Dlaczego służyłem swojemu krajowi? W lewej ręce miał
puszkę.
— Nie będę w ciągu jednego dnia kupować aż dwóch tych koszmarnych poematów —
powiedziała Virginia błagalnym tonem. — Rano już kupiłam. Naprawdę, słowo honoru.
Młody człowiek odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się. Virginia mu zawtórowała. Obrzucając go
niedbałym spojrzeniem, pomyślała sobie, że ma o wiele przyjemniejszy wygląd niż przeciętni
londyńscy bezrobotni. Spodobała się jej opalona na brąz twarz nieznajomego oraz bijąca z całej
jego postaci męskość. Posunęła się nawet tak daleko, iż pomyślała, że chętnie zatrudniłaby go u
siebie.
W tym jednak momencie drzwi się otworzyły i Virginia w jednej chwili zapomniała o problemie
bezrobocia, gdyż ku jej zdziwieniu drzwi otworzyła pokojówka Elise.
— Gdzie Chilvers? — zapytała ostro, gdy tylko przekroczyła próg hallu.
— Pojechał, madame, razem z innym.
— Jakimi innymi? Dokąd pojechał?
— Do Datchet, madame, do wiejskiego domu, tak jak było w pani depeszy.
— W mojej depeszy? — spytała Virginia kompletnie zbita z tropu.
— To pani nie wysłała depeszy? Nie ma mowy o żadnej pomyłce. Nadeszła jakąś godzinę temu.
— Żadnej depeszy nie nadawałam. Co w niej było?
— Leży chyba jeszcze na stoliku.
Elise odeszła wskazując palcem kierunek, a po chwili wróciła niosąc z triumfem depeszę.
— Voil?, madame!
Telegram zaadresowany był do Chilversa i brzmiał jak następuje: „Weź domowników i jedźcie
zaraz do domu wiejskiego, przygotujcie przyjęcie weekendowe. Złapcie pociąg o 5.49.”
Nie było w tym nic dziwnego, zawiadomienia podobnej treści wysyłała dość często, ilekroć
przyszło jej do głowy urządzić przyjęcie w swoim położonym nad rzeką bungalowie. Ściągała tam
zawsze całą służbę, zostawiając jakąś starszą kobietę na straży londyńskiego domu. Toteż telegram
nie był dla Chilversa żadnym zaskoczeniem i jako wytrawny służący wykonał ściśle polecenia
Virginii.
— Co się tyczy mnie, ja zostałam — wyjaśniła Elise — bo madame będzie mnie potrzebować
przy pakowaniu.
— To jakiś idiotyczny kawał! — wykrzyknęła Virginia, ciskając ze złością depeszę na podłogę.
— Dobrze przecież wiesz, Elise, że wybieram się do „Chimneys”. Dziś rano ci o tym
powiedziałam.
— Myślałam, że pani zmieniła zdanie. Czasem to się pani zdarza, prawda, madame?
Virginia skwitowała uśmiechem ów zawierający źdźbło prawdy zarzut. Zachodziła w głowę, jaki
też mógł być powód tego zadziwiającego psikusa. Elise wysunęła pewne przypuszczenie:
— Mon Dieu! — zawołała załamując ręce. — A jeśli to dzieło złoczyńców, złodziei?! Wysyłają
lipny telegram, pozbywają się z domu wszystkich jego mieszkańców i dokonują rabunku!
— Możliwe — zgodziła się Virginia, choć w głosie jej brzmiało powątpiewanie.
— Tak, tak, proszę pani, tak właśnie musiało być. Codziennie czyta się w gazetach o takich
wypadkach. Madame, niech pani zaraz zadzwoni na policję, natychmiast, nim oni przyjdą i
poderżną nam gardła.
— Nie podniecaj się tak, Elise. O szóstej po południu nikt nam gardła nie będzie podrzynał.
— Madame, błagam panią, niech mi pani pozwoli, polecę i złapię jakiegoś policjanta, teraz, od
razu!
— Po co, na litość boską? Nie bądź głupia, Elise. Idź na górę i spakuj moje rzeczy przed
wyjazdem do „Chimneys”, jeżeli jeszcze tego nie zrobiłaś. Tę nową wieczorową suknię, białe cr?pe
marocain i oczywiście czarną aksamitną, czarny aksamit nosi się w sferach politycznych, prawda?
— Madame wygląda zachwycająco w eau de nil satin — zasugerowała Elise. I tym razem
wykazała się profesjonalizmem.

32

background image

— Nie, nie wezmę tej sukni. Pospiesz się, Elise, bądź taka dobra. Mamy bardzo mało czasu.
Zadepeszuję do Chilversa w Datchet, a jak wyjdziemy, pogadam z policjantem, żeby rzucił okiem
na dom. Nie rób min, Elise. jeżeli lak się wszystkiego boisz, to co by było, gdyby nagle z jakiegoś
ciemnego kąta wyskoczył człowiek i dopadł cię z nożem w ręku?
Elise pofolgowała sobie, wydając przeraźliwy pisk, i w błyskawicznym odwrocie pobiegła
schodami na górę, oglądając się nerwowo w trakcie ucieczki.
Virginia wykrzywiła się na widok tej rejterady i przeszedłszy przez hali skierowała się do małego
gabinetu, gdzie był telefon. Pomysł Elise, żeby zadzwonić na policję, uznała za trafny i postanowiła
niezwłocznie wprowadzić go w czyn.
Otworzyła drzwi gabinetu i podeszła do aparatu. I zamarła z ręką na słuchawce. Na fotelu siedział
mężczyzna ze zwieszonymi bezwładnie ramionami. W tej pełnej emocji chwili zupełnie
zapomniała o zapowiedzianych odwiedzinach. Szantażysta przyszedł prawdopodobnie wcześniej i
czekając na nią zasnął.
Zbliżyła się do fotela z lekko figlarnym uśmieszkiem na ustach. Ale ów uśmieszek momentalnie
zniknął.
Mężczyzna nie spał. Był martwy.
Od razu to pojęła, wyczuła instynktownie, zanim jeszcze jej wzrok spoczął na małym, lśniącym
rewolwerze, który leżał na podłodze, na ledwo widocznym otworze tuż nad sercem człowieka,
otworze z ciemną obwódką, oraz na okropnie opadającej szczęce.
Jakiś czas stała w milczeniu, z rękami wspartymi na biodrach. Wśród panującej wokół ciszy
usłyszała zbiegającą ze schodów Elise.
— Madame! Madame!
— Tak, o co chodzi?
— Virginia podbiegła do drzwi. Powodowana instynktem chciała zataić przed Elise to, co się
wydarzyło, przynajmniej na razie. Pokojówka na pewno wpadłaby w histerię, a jej przede
wszystkim potrzebny był spokój i cisza, by mogła sobie dokładnie przemyśleć ostatnie wydarzenia.
— Madame, czy nie byłoby dobrze, gdybym zabezpieczyła drzwi łańcuchem? Ci złoczyńcy lada
chwila mogą się pojawić.
— Owszem, czemu nie. Rób, co uważasz za stosowne. Usłyszała brzęk łańcucha, potem kroki
Elise biegnącej na górę, i z jej piersi wyrwało się westchnienie ulgi.
Popatrzyła na mężczyznę w fotelu, potem na telefon. Było jak najbardziej oczywiste: musi
natychmiast zadzwonić na policję.
Ale wciąż nie dzwoniła. Stała nieruchomo, sparaliżowana lękiem, i moc sprzecznych ze sobą
podejrzeń przychodziło jej do głowy. Fałszywy telegram! Czy ma z tym coś wspólnego? Załóżmy,
że Elise nie było w domu. Ona, Virginia, weszłaby oczywiście, zazwyczaj miała przy sobie klucz, i
znalazłaby się sam na sam z zamordowanym człowiekiem, któremu tak niedawno pozwoliła na
szantaż. Naturalnie motyw swego postępowania mogłaby wyjaśnić; im dłużej zastanawiała się
jednak nad tym motywem, tym bardziej stawał się dla niej mglisty. Pamiętała przecież, że George
nie usiłował nawet udawać, iż jej wierzy. Czy inni też by nie uwierzyli? Te listy… oczywiście, ona
ich nie pisała, ale czy byłoby łatwo to udowodnić?
Przyłożyła do czoła splecione mocno dłonie. — Muszę to przemyśleć — powiedziała. — Muszę
to wszystko sobie przemyśleć.
Kto wpuścił tego człowieka? Z pewnością nie Elise. Gdyby to zrobiła, od razu powiadomiłaby o
tym Virginię. Im dłużej Virginia myślała, tym cała sprawa stawała się w jej odczuciu bardziej
tajemnicza. Jedno nie ulegało kwestii — trzeba zawiadomić policję.
Wyciągnęła rękę w stronę telefonu i nagle pomyślała o George’u. Mężczyzna — to było jej teraz
najbardziej potrzebne — zrównoważony, nie poddający się emocjom człowiek, który widzi
zjawiska we właściwych proporcjach i wytyczy dla niej najwłaściwszą drogę postępowania.
Potrząsnęła jednak głową. Nie George. Pierwsze, o czym on pomyśli, to jego własna pozycja. Nie
będzie chciał być wmieszany w coś takiego. George absolutnie się nie nadaje.

33

background image

Twarz jej się rozjaśniła. Bill, oczywiście! Bez zbędnych wahań zatelefonowała do Billa.
Poinformowano ją, że Bill przed godziną pojechał do ,,Chimneys”.
— Niech to szlag! — krzyknęła Virginia rzucając słuchawkę. Koszmarna historia — być sam na
sam z trupem i nie mieć do kogo słowa przemówić!
I w tej właśnie chwili zadzwonił dzwonek u drzwi.
Virginia aż podskoczyła. Po minucie dzwonek odezwał się znowu. Wiedziała, że Elise pakuje na
górze rzeczy i nie może słyszeć dzwonka.
Wyszła do hallu, odpięła łańcuch, odsunęła wszystkie rygle, jakie Elise uruchomiła w swej
nadgorliwości. Zrobiła głęboki wdech i otworzyła drzwi. Na stopniach stał ów młody bezrobotny.
Napięte nerwy puściły i Virginia, odetchnąwszy z ulgą, poszła na całego.
— Proszę wejść — powiedziała. — Zdaje się, że będę miała pracę dla pana.
Zaprowadziła go do jadalni, podsunęła mu krzesło, sama usiadła naprzeciw i zaczęła wpatrywać
się w niego w wielkim skupieniu.
— Przepraszam — zaczęła — pan jest… to znaczy…
— Po Etonie i Oxfordzie — odparł młody mężczyzna. — O to chciała mnie pani zapytać,
prawda?
— Coś w tym rodzaju — przyznała Virginia.
— Źle ląduję w życiu głównie dlatego, że nie potrafię się zmusić do podjęcia żadnej regularnej
pracy. Ale mam nadzieję, że pani mi takiej nie oferuje.
Przez chwilę uśmiech zagościł na twarzy Virginii.
— To praca bardzo nieregularna.
— Wspaniale — rzekł młody mężczyzna tonem pełnym satysfakcji.
Virginia zaś oceniła przychylnie jego opaloną twarz i szczupłą, wysportowaną sylwetkę.
— Widzi pan — rzekła. — Znalazłam się niejako w tarapatach, a większość moich przyjaciół
zalicza się, że tak powiem… do wyższych sfer. Oni zawsze mają coś do stracenia.
— Ja nie mam. Niech pani mówi dalej. Co za kłopoty?
— W pokoju obok jest trup — powiedziała Virginia. — Został zamordowany, a ja nie wiem, co z
tym fantem zrobić.
Wyrzuciła z siebie te słowa z taką szczerością, na jaką tylko dziecko byłoby stać. Sposób, w jaki
młody przybysz przyjął to oświadczenie, zaimponował Virginii — mężczyzna bardzo urósł w jej
oczach. Jak gdyby podobne wieści dane mu było codziennie otrzymywać.
— Świetnie — oznajmił z entuzjazmem. — Cale życie marzyłem o tym, by popracować trochę w
charakterze detektywa–amatora. Dokonamy oględzin zwłok, czy też najpierw poda mi pani garść
faktów?
— Chyba najpierw fakty. — Milczała jakiś czas, zastanawiając się nad najbardziej zwięzłą
relacją, po czym spokojnie i rzeczowo przedstawiła przebieg wydarzeń.
— Ten człowiek przyszedł do mnie wczoraj po raz pierwszy. Miał ze sobą plik listów… listów
miłosnych, podpisanych moim imieniem i nazwiskiem…
— Których jednak pani nie pisała — dokończył ze spokojem młody mężczyzna.
Virginia spojrzała na niego z niejakim zdziwieniem.
— Skąd pan wie?
— Och, wydedukowałem. Ale proszę mówić dalej.
— Zaczął mnie szantażować i… nie wiem, czy pan to zrozumie… i ja na to poszłam.
Popatrzyła na niego błagalnie, — on zaś uspokajająco skinął głową.
— Oczywiście, że rozumiem. Chciała się pani przekonać, jak się człowiek czuje w takiej sytuacji.
— Bardzo mądrze pan to ujął. Właśnie o to mi chodziło.
— Bo ja jestem mądry — rzekł skromnie młody człowiek. — Ale proszę sobie uświadomić, że
niewiele osób zrozumie pani punkt widzenia. Większość ludzi, niestety, cechuje brak wyobraźni.
— Tak też i ja sądzę. Powiedziałam temu typowi, żeby przyszedł dziś o szóstej. Po powrocie do
domu z Ranelagh stwierdziłam, że w wyniku otrzymania fałszywego telegramu cała służba z

34

background image

wyjątkiem mojej pokojówki opuściła domostwo. Po czym weszłam do gabinetu i zastałam tam tego
człowieka z kulą w piersi.
— Kto go wpuścił?
— Nie mam pojęcia. Gdyby wpuściła go moja pokojówka, na pewno by mi o tym powiedziała.
— Czy ona wie, co się stało?
— Nic jej jeszcze nie mówiłam.
Młody mężczyzna kiwnął głowa i wstał.
— A teraz oględziny zwłok — oznajmił energicznie. — Ponadto powiem pani taką rzecz: na ogół
zawsze jest lepiej mówić prawdę. Jedno kłamstwo pociąga za sobą stek kłamstw, a trwanie w
ciągłym kłamstwie jest potwornie nudne.
— Więc radzi mi pan zadzwonić na policję?
— Raczej tak Najpierw jednak obejrzmy sobie faceta.
Wyszli z pokoju. Na progu Virginia stanęła i obejrzała się na niego.
— A propos — rzekła — nie powiedział mi pan, jak się nazywa.
— Jak się nazywam? Nazywam się Anthony Cade.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
ANTHONY POZBYWA SIĘ ZWŁOK

Anthony podążał za Virginią, uśmiechając się pod nosem. Wypadki przybrały niespodziewany
obrót. Lecz gdy pochylił się nad postacią w fotelu, twarz mu spochmurniała.
— On jest jeszcze ciepły — powiedział ostro. — Zastrzelono go przed niespełna półgodziną.
— Tuż przed moim powrotem?
— Właśnie.
Anthony stał wyprostowany, ze ściągniętymi ponuro brwiami. I zadał pytanie, którego sens nie
od razu dotarł do Virginii:
— Pani pokojówka nie była oczywiście w tym pokoju?
— Nie.
— A czy wiedziała, że pani tam weszła?
— No… tak. Stanęłam w drzwiach, by zamienić z nią kilka słów.
— Po znalezieniu przez panią ciała?
— Tak.
— I nic jej pani nie powiedziała?
— Co by to pomogło? Pomyślałam sobie, że zacznie histeryzować — to Francuzka, wie pan,
łatwo ulega emocjom — a ja uważałam, że najlepiej będzie, jak to wszystko sama spokojnie
rozważę.
Anthony skinął głową w milczeniu.
— Pana zdaniem źle się stało, tak?
— Owszem, niefortunny układ, pani Revel. Gdyby pani oraz jej pokojówka natrafiły na denata
natychmiast po pani powrocie, bardzo by to całą sprawę uprościło. Nie ulegałoby wtedy kwestii, że
mężczyzna został zabity przed pani powrotem do domu.
— A więc teraz ktoś może powiedzieć, że został zabity po… Rozumiem.
Anthony obserwował, jak Virginią w lot chwyta jego myśl, co potwierdzało pierwsze wrażenie,
jakie odniósł, gdy rozmawiała z nim stojącym na schodach przed drzwiami. Oprócz urody
cechowała ją odwaga i była niewątpliwie mądra.
Virginia tak była pochłonięta problemem, jaki Anthony jej uzmysłowił, że nawet nie zastanowił
jej fakt, iż ów obcy mężczyzna posłużył się jej nazwiskiem.
— Ciekawe, dlaczego Elise nie usłyszała wystrzału? — mruknęła.
Anthony wskazał na otwarte okno — w przejeżdżającym właśnie aucie strzelił gaźnik.
— Otóż to. W Londynie nikt nie zwraca uwagi na strzały.

35

background image

Virginią z lekkim drżeniem obróciła się w stronę fotela, na którym spoczywało ciało.
— Przypomina trochę Włocha — zauważyła.
— Bo to Włoch — powiedział Anthony. — Mógłbym jeszcze dodać, że był z zawodu kelnerem.
Szantaż uprawiał poza godzinami pracy. A imię jego brzmiało prawdopodobnie Giuseppe.
— Wielkie nieba! — wykrzyknęła Virginią. — Czy mam do czynienia z Sherlockiem
Holmesem?
— Nie — odparł z żalem. — Obawiam się, że z miernym amatorem. Wkrótce wszystko pani
opowiem. Więc mówi pani, że ten człowiek pokazał pani kilka listów i żądał pieniędzy. Dała mu je
pani? — Owszem.
— Ile?
— Czterdzieści funtów.
— Niedobrze — orzekł Anthony, nie wykazując jednak nadmiernego zdziwienia. — Proszę mi
pokazać ten telegram.
Virginia wzięła depeszę ze stołu i wręczyła mu ją. Twarz Anthony’ego, gdy przyglądał się
świstkowi papieru, stawała się coraz bardziej ponura.
— O co chodzi? — zapytała.
Wyciągnął ku niej depeszę, wskazując w milczeniu źródło swego niepokoju.
— Barnes — rzekł. — A tego popołudnia była pani w Ranelagh. Kto zaręczy, że sama pani nie
nadała tej depeszy?
Virginię zamurowało. Czuła się jak w siatce, która coraz bardziej zaciska się wokół niej. Anthony
zmuszał ją, by stanęła oko w oko z faktami majaczącymi mętnie w jej świadomości.
Wyjął chustkę, owinął nią rękę i podniósł z podłogi rewolwer.
— My, parający się kryminalistyką, musimy zachowywać wielką ostrożność — rzekł tonem
usprawiedliwienia. — Pani rozumie, odciski palców.
Virginia dostrzegła nagle, że Anthony jakby cały zesztywniał. Gdy odezwał się, głos miał
zmieniony. Szorstki, nieprzyjemny.
— Czy widziała pani już kiedyś ten rewolwer?
— Nie — odparła ze zdziwieniem.
— Jest pani tego pewna?
— Najzupełniej.
— Ma pani własny rewolwer?
— Nie.
— Czy kiedykolwiek pani miała?
— Nie, nigdy.
— Jest pani tego pewna?
— Najzupełniej.
Wpatrywał się w nią chwilę skupionym wzrokiem, a Virginia patrzyła ha niego, zdumiona
brzmieniem jego głosu.
Po pewnym czasie odetchnął z ulgą i odprężył się.
— Dziwna historia — powiedział. — Jak pani się na to zapatruje?
Podał jej rewolwer. Był mały, zgrabny, prawie jak zabawka, ale zdolny do wykonania
śmiercionośnego aktu. Wygrawerowane było na nim imię Virginia.
— To niemożliwe! — krzyknęła.
Jej zdziwienie było tak szczere, że Anthony’emu nie pozostawało nic innego, jak jej uwierzyć.
— Proszę usiąść — powiedział spokojnie. — Sprawa ta ma więcej aspektów, niż to się z
początku mogło zdawać. A więc, przystępując do rzeczy, jaka jest pani hipoteza? Są tylko dwie
możliwości. Istnieje oczywiście druga Virginia, ta od listów. Mogła tego typa jakoś wytropić,
zastrzelić, porzucić rewolwer, zabrać listy i wynieść się. Wersja całkiem możliwa, prawda?
— Też tak uważam — odpowiedziała z ociąganiem Virginia.

36

background image

— Druga wersja jest znacznie bardziej interesująca. Ktokolwiek chciał zabić Giuseppego,
zamierzał jednocześnie rzucić podejrzenie na panią — i kto wie, czy to nie było głównym jego
celem. Mógł dosięgnąć faceta w obojętnie jakim miejscu, ale on czy oni podjęli ogromny wysiłek,
pokonali niebywałe trudności, by dopaść go właśnie tutaj, i kimkolwiek ci ludzie są, wiedzą o pani
wszystko, o pani domu w Datchet, o pani układach ze służbą i o tym, że tego popołudnia
przebywała pani w Ranelagh. Pytanie może się wydawać absurdalne, ale czy pani ma wrogów? —
Ależ skąd, w każdym razie nie tego typu.
— Teraz pytanie, co dalej robić — rzeki Anthony.
— Mamy dwie możliwości. A: zadzwonić na policję, opowiedzieć całą historię, przekonać ich o
pani nienagannej reputacji i życiu bez skazy. B: próbować z moim udziałem pozbyć się skutecznie
ciała. Moje osobiste skłonności sprzyjają planowi B. Zawsze chciałem się przekonać, czy byłbym
na tyle przebiegły, by ukryć zbrodnię, choć mam idiotyczną awersję do przelewu krwi. Ogólnie
jednak rzecz biorąc uważam, że plan A jest najrozsądniejszy. Ale trzeba trochę okroić scenariusz.
Telefon na policję et cetera, lecz usuniemy rewolwer i będące przedmiotem szantażu listy, jeżeli
denat ma je wciąż przy sobie.
Anthony przeszukał szybko kieszenie nieboszczyka.
— Oczyszczono go dokumentnie — oświadczył.
— Nie ma dosłownie nic. A o te listy będą się brali za łby. O, a co to? Dziura w podszewce? Ktoś
coś złapał, szarpnął gwałtownie i został tylko skrawek papieru.
Mówiąc te słowa rozprostował skrawek i podniósł do światła. Virginia stanęła obok.
— Szkoda, że tylko tyle — wymamrotał Anthony.
— „Chimneys”, jedenasta czterdzieści pięć, czwartek. Wygląda jak termin spotkania.
— „Chimneys”! — zawołała Virginia.:— Niebywale!
— Niebywałe? Za wysokie progi dla faceta niskiej kondycji, prawda?
— Dziś wieczór jadę do „Chimneys”. Przynajmniej miałam jechać.
Anthony zwrócił nagle głowę w jej stronę.
— Co? Proszę to powtórzyć.
— Dziś wieczór miałam zamiar jechać do „Chimneys” — powiedziała Virginia jeszcze raz.
Anthony wybałuszył na nią oczy.
— Zaczynam rozumieć. Mogę się naturalnie mylić, ale coś w tym jest. Czy ktoś nie usiłował
wyperswadować pani wyjazdu do „Chimneys”?
— Tak, mój kuzyn George Lomax — odparła z uśmiechem. — Lecz nie podejrzewam raczej
George’a o morderstwo.
Na twarzy Anthony’ego nie było uśmiechu. Pogrążony był w głębokiej zadumie.
— Jeśli zadzwoni pani na policję, to o wyjeździe do „Chimneys” nie ma mowy — ani dziś, ani
nawet jutro. A ja chciałbym, żeby pani się tam udała. Przypuszczam, że to popsuje szyki naszym
nie znanym przyjaciołom. Czy gotowa jest pani złożyć swój los w moje ręce?
— Oznacza to plan B, tak?
— Tak. Pierwsza rzecz, to musi pani pozbyć się z domu pokojówki. Da się to zrobić?
— Bez trudu. — Virginia wyszła do hallu i zawołała z dołu: — Elise! Elise!
— Słucham madame?
Uszu Anthony’ego dobiegła szybka rozmowa, po czym drzwi frontowe otworzyły się i zamknęły.
Virginia wróciła do pokoju.
— Poszła. Posłałam ją po pewien specjalny rodzaj perfum i powiedziałam, że ten sklep jest
otwarty do ósmej. Oczywiście, że będzie zamknięty. A ona ma już nie wracać, tylko jechać do
„Chimneys” najbliższym pociągiem.
— Dobrze — pochwalił ją Anthony. — Możemy teraz przystąpić do usuwania zwłok. Istnieje
metoda, która wytrzymała próbę czasu, ale muszę przedtem zapytać panią, czy jest w tym domu
jakiś kufer.

37

background image

— Naturalnie, że jest. Chodźmy do sutereny i tam pan wybierze odpowiedni egzemplarz. W
suterenie było kufrów do wyboru, do koloru. Anthony wybrał solidny, we właściwych wymiarach.
— Ta część przedsięwzięcia należy do mnie — powiedział z dużym taktem. — Proszę iść na górę
i być w pogotowiu.
Virginia zastosowała się do polecenia. Wyskoczyła ze swoich tenisowych łaszków i włożyła
miękki, brązowy strój podróżny, przepiękny pomarańczowy kapelusz i zeszła do czekającego już w
hallu Anthony’ego, przy którym stał porządnie przewiązany sznurkiem kufer.
— Chętnie bym pani opowiedział historię swojego życia — oświadczył — ale obawiam się, że
czeka nas bardzo pracowity wieczór. A oto co powinna pani teraz zrobić: wezwać taksówkę i
umieścić w niej swój bagaż łącznie z kufrem. Jechać na dworzec Paddington, złożyć kufer w
przechowalni bagażu. Ja będę na peronie. Przechodząc obok mnie, proszę upuścić kwit z
przechowalni. Podniosę go i niby podam pani, bo w rzeczywistości zostanie przy mnie. Niech pani
jedzie do „Chimneys”, a resztę zostawi mnie.
— To bardzo miłe z pańskiej strony — powiedziała.
— Natomiast okropnie niemiłe z mojej, że obarczam zupełnie obcego człowieka trupem w
kufrze.
— Odpowiada mi to — rzucił Anthony nonszalancko.
— Gdyby był tu jeden z moich przyjaciół, Jimmy McGrath, nie omieszkałby pani powiedzieć, że
ja przepadam za tego typu przygodami.
Virginia utkwiła w nim pytający wzrok.
— Jakie nazwisko pan wymienił? Jimmy McGrath? Anthony spojrzał na nią równie przenikliwie.
— Tak. A bo co? Mówi ono coś pani?
— Tak… Ktoś bardzo niedawno wypowiedział to nazwisko… — Umilkła niezdecydowana, a po
chwili ciągnęła: — Panie Cade, muszę z panem porozmawiać. Niech pan jedzie ze mną do
„Chimneys”.
— Wkrótce się zobaczymy, obiecuję to pani. A teraz konspirator A wychodzi ukradkiem
drzwiami od tyłu. Konspirator B natomiast, w aureoli chwały, przekracza próg drzwi frontowych i
zmierza do taksówki.
Wszystko przebiegło zgodnie z planem. Anthony wsiadł do następnej taksówki, zjawił się na
peronie i we właściwym czasie podniósł kwit bagażowy. Po czym udał się po swojego używanego
morrisa, którego nabył tegoż dnia we wcześniejszych godzinach, przewidując, że może mu się
przydać w jego planach.
Wrócił tym wozem na dworzec Paddington, wręczył kwit strażnikowi, który wyciągnął kufer z
przechowalni, on zaś z całym spokojem umieścił ten kufer na tylnym siedzeniu. I odjechał.
— Celem jego teraz było wydostanie się z Londynu. Przez Notting Hill, Shepherd’s Bush, w dół
Goldhawk Road, potem przez Brentford i Hounslow, aż wyjechał na szosę łączącą Hounslow ze
Staines. Była to szosa ogromnie ruchliwa, samochody jeździły nią bez przerwy. Odróżnienie
śladów butów czy opon było wykluczone. Po pewnym czasie Anthony zatrzymał auto. Pierwsze, co
zrobił po wyjściu, z wozu, to zamazał błotem tablicę rejestracyjną. Odczekał i złapał moment, gdy
ruch na szosie ustał na chwilę, otworzył kufer, wyciągnął zeń ciało Włocha i ułożył je sprytnie w
dole za poboczem, w łuku zakrętu, tak by światła przejeżdżających samochodów nie wychwyciły
zwłok.
Następnie wsiadł do wozu i odjechał. Cała ta czynność zajęła mu półtorej minuty. Zrobił objazd,
skręcił na prawo i wracał teraz do Londynu szosą wiodącą przez Burnham Beeches. Tam znowu się
zatrzymał, upatrzył sobie najwyższe drzewo i z całym spokojem wspiął się na nie. Był to nie lada
wyczyn, nawet jak na Anthony’ego. Do jednej z szczytowych gałęzi, tuż koło pnia, przymocował
małą, brązową paczuszkę.
— Kapitalny sposób pozbycia się broni — powiedział do siebie z przechwałką w głosie. —
Każdy szuka na ziemi albo bagruje zbiorniki wodne. Ale niewielu jest w Anglii ludzi, którzy
wdrapaliby się na takie drzewo.

38

background image

Potem — — z powrotem do Londynu i na dworzec Paddington. Zostawił tu kufer, tym razem w
innej przechowalni, od strony peronów, którymi pociągi wjeżdżają na dworzec. Pomyślał z
tęsknotą o czymś takim jak stek wołowy, soczyste, drobno posiekane jarzyny i do tego ogromne
ilości frytek. Spojrzawszy jednak na zegarek pokręcił smętnie głową. Napoił morrisa benzyną i
wyruszył w drogę ponownie. Tym razem na północ.
Dochodziło wpół do dwunastej, gdy pozwolił samochodowi odpocząć na poboczu szosy
przylegającej do parku „Chinmeys”. Zegar w oddali wybił głośno trzy kwadranse.
Jedenasta czterdzieści pięć — godzina wypisana na skrawku papieru. Anthony wszedł na taras i
obserwował dom. Pogrążony był w ciemności i wszędzie panował spokój.
— Ci politycy wcześnie chodzą spać — mruknął pod nosem.
I nagle jakiś dźwięk wraził mu się w uszy — odgłos strzału. Obrócił się dokoła błyskawicznie.
Dźwięk dobiegał, z wnętrza domu — nie ulegało dla niego wątpliwości. Odczekał minutę, ale
wszędzie panowała martwa cisza. Podszedł wreszcie do jednych z wielu oszklonych drzwi
wychodzących na taras — wydawało mu się bowiem, że gdzieś z tej strony rozległ się ów strzał,
który go zaalarmował. Nacisnął klamkę. Drzwi były zamknięte. Naciskał również klamki innych
drzwi, nasłuchując pilnie. Lecz ani jeden dźwięk nic zmącił ciszy. Doszedł w końcu do
przekonania, że ten strzał musiał być wytworem jego wyobraźni albo też się pomylił — i to jakiś
kłusownik strzelał w lesie. Odwrócił się i skierował swe kroki do parku — był niezadowolony i
nurtował go dziwny niepokój,
Obejrzał się na dom i w tym momencie w jednym z okien na pierwszym piętrze mignęło światło.
Po chwili pojawiło się znowu, a następnie cały dom pogrążył się ponownie w ciemności.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
„CHIMNEYS”

Inspektor Badgworthy siedzi w swoim gabinecie. Godzina ósma trzydzieści rano. Wysoki, tęgi
mężczyzna o ciężkich, równo odmierzanych ruchach. W chwilach wzmożonego zawodowego
napięcia ma trudności w oddychaniu. Asystuje mu posterunkowy Johnson, nowicjusz w policji, o
wyglądzie nic opierzonego kurczaka.
Stojący na biurku telefon zadzwonił ostro i inspektor podniósł słuchawkę z charakterystyczną dla
niego złowieszczą powagą.
— Tak. Posterunek policji Market Basing. Przy telefonie inspektor Badgworlhy. Co?!
Niewielka zmiana w sposobie bycia inspektora. Tak samo jak on góruje nad Johnsonem, inni
górują nad inspektorem Badgworthym.
— Słucham, szanowny panie. Przepraszam, szanowny panie. Niedokładnie usłyszałem, co pan
był łaskaw powiedzieć.
Długa przerwa, w czasie której inspektor słucha uważnie. Różne uczucia malują się na jego
zazwyczaj beznamiętnym obliczu, w końcu kładzie słuchawkę po krótkim: „Tak jest, szanowny
panie”.
Zwraca się do Johnsona, który aż napęczniał w przeczuciu wagi wydarzeń:
— Od jego lordowskiej mości… w „Chimneys”… morderstwo.
— Morderstwo — powtórzył Johnson, będąc pod stosownym do chwili wrażeniem.
— Morderstwo, otóż to — powiedział inspektor z ogromną satysfakcją.
— No tak… dawno nie mieliśmy tu żadnego morderstwa, przynajmniej ja nic o tym nie wiem, od
czasu kiedy Tom Pearse zastrzelił swoją ukochaną.
— A w dodatku to wcale nie było morderstwo, tylko pijaństwo — powiedział inspektor,
wyraźnie deprecjonując znaczenie tego faktu.
— Tak, nie zawisł za to na szubienicy — zgodził się ponuro Johnson. Ale tym razem rzecz jest
konkretna, prawda, sir?

39

background image

— Jak najbardziej, Johnson. Jeden z gości lorda, zagraniczny dżentelmen, dostał kulkę. Były
otwarte drzwi na taras i ślady stóp na zewnątrz.
— Jeśli to naprawdę cudzoziemiec, to wielka szkoda — oświadczył Johnson z żalem.
Fakl ów jego zdaniem odrealniał w pewnym sensie morderstwo. Johnson uważał, że
cudzoziemcy sami się wystawiają na strzały.
— Jego lordowska mość jest bardzo wzburzony — kontynuował inspektor. — Wpadniemy do
doktora Cartwrighta i weźmiemy go ze sobą. Dobrze by było, żeby nikt nic starł tych śladów stóp.
Badgworthy był w siódmym niebie. Morderstwo! W „Chimneys”! Inspektor Badgworlhy
prowadzi śledztwo! Policja wpadła na trop! Sensacyjne aresztowanie. Awans i sława wyżej
wzmiankowanego inspektora.
— Właśnie — rzekł do siebie inspektor Badgworthy.
— Jeżeli tylko Scotland Yard się nic wtrąci…
Ta myśl wpędziła go w depresję. Albowiem w tych okolicznościach taka ewentualność była
wielce prawdopodobna. Zatrzymali się przed domem doktora Cartwrighta, człowieka stosunkowo
młodego, który okazał wielkie zainteresowanie sprawą. Jego reakcja pokrywała się niemal
całkowicie z reakcją Johnsona.
— Coś podobnego! — wykrzyknął. — Od czasu Toma Pearse’a nie mieliśmy tu żadnego
morderstwa.
Trójka mężczyzn wsiadła do małego wozu doktora i ruszyli ostro w stronę „Chimneys”. Gdy
przejeżdżali koło zajazdu „Wesoły Krykiecista”, doktor zwrócił uwagę na stojącego w drzwiach
człowieka.
— Cudzoziemiec — stwierdził. — Nawet całkiem przystojny facet. Ciekawe, od jak dawna tu
mieszka i co tu robi. Nigdy go nie widziałem. Musiał przyjechać wczoraj wieczór.
— Ale nie pociągiem — powiedział Johnson.
Brat Johnsona pracował na najbliższej stacji jako bagażowy i stąd Johnson był świetnie
zorientowany, kto przyjechał, czy też kto wyjechał.
— A kto wczoraj przyjechał, by udać się do „Chimneys”? — zapytał inspektor.
— Lady Eileen, przybyła o piętnastej czterdzieści, wraz z nią dwaj panowie, jeden Amerykanin, a
drugi wojskowy, młody chłopak, wszyscy bez służby. Jego lordowska mość przyjechał z
cudzoziemskim dżentelmenem — prawdopodobnie tym, który został zastrzelony — o godzinie
siedemnastej czterdzieści, i ze służącym tego cudzoziemskiego dżentelmena. Pan Eversleigh
przybył tym samym pociągiem. Pani Revel o dziewiętnastej dwadzieścia pięć; tym samym
pociągiem przyjechał jeszcze inny dżentelmen, o cudzoziemskim wyglądzie, łysy, z haczykowatym
nosem. Pokojówka pani Revel przybyła o dwudziestej pięćdziesiąt sześć…
Johnson przerwał zadyszany.
— A nikt nie przyjechał do „Krykiecisty”?
Policjant potrząsnął głową przecząco.
— Wobec tego ten facet przyjechał samochodem — powiedział inspektor. — Johnson, pamiętaj,
w drodze powrotnej przesłuchaj właściciela zajazdu. Musimy wszystko wiedzieć o każdym obcym
przybyszu. Tamten dżentelmen był mocno opalony. Niewykluczone, że także zagranicznik.
Inspektor kiwał głową, a wzrok miał niebywale przenikliwy, co miało świadczyć, że należy do
typu ludzi szczególnie czujnych, którzy w żadnych okolicznościach nie dadzą się zaskoczyć.
Samochód minął bramę parku „Chimneys”. Opis tego historycznego miejsca można znaleźć w
każdym przewodniku. A także w trzecim numerze Pałaców historycznych Anglii, cena 21
szylingów. We czwartki z Middlingham przyjeżdżają autobusami ludzie i zwiedzają te części
rezydencji, które są udostępnione publiczności. Wobec tych wszystkich ułatwień opis „Chimneys”
wydaje się zupełnie zbyteczny.
W drzwiach przywitał ich siwowłosy kamerdyner o doskonałych wręcz manierach. — Nie
przywykliśmy — zdawał się mówić całą swoją postacią — by w murach tego domu ktoś popełnił

40

background image

morderstwo. Przyszły na nas złe dni. Musimy uporać się z tym nieszczęściem, zachowując
absolutny spokój, i za wszelką cenę sprawiać wrażenie, że nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło.
— Jego lordowska mość — powiedział kamerdyner — oczekuje panów. Tędy, bardzo proszę.
Zaprowadził ich do małego, przytulnego pokoju, który stanowił schronienie lorda Caterhama przed
panującą wszędzie bombastycznością, i zameldował:
— Policja wraz z doktorem Cartwrightem.
Lord Caterham chodził tam i z powrotem, w najwyższym stopniu zemocjonowany. — No,
inspektor! Nareszcie pan się pojawił. Jestem panu bardzo wdzięczny. Jak się pan ma, doktorze? To
jest piekielna historia, moi panowie. Piekielna historia!
I lord Caterham, gdy tak stał wyprostowany i gestem szaleńca czochrał dłonią czuprynę, w
wyniku czego dzieliła się na poszczególne kępki, mniej niż zazwyczaj przypominał członka Izby
Lordów.
— Gdzie jest ciało? — zapytał lekarz krótko i z profesjonalną rzeczowością.
Lord obrócił się i odnosiło się wrażenie, iż fakt, że ktoś zadał mu bezpośrednio pytanie, podziałał
na niego kojąco.
— W sali obrad… tam gdzie je znaleziono… Nie ruszałem zwłok… Chyba słusznie postąpiłem?
— Oczywiście, lordzie — rzekł inspektor tonem aprobaty. Wyjął notes i ołówek. — A kto
znalazł ciało? Pan?
— O Boże, nie — odparł lord Caterham. — Nie sądzi pan chyba, że wstaję o tak nieludzko
wczesnej godzinie? Służąca natknęła się na zwłoki. Musiała wrzasnąć wniebogłosy. Ale ja tego nie
słyszałem. Przyszli do mnie z tą wieścią, ja oczywiście wstałem i zszedłem na dół, no i
zobaczyłem…
— Zidentyfikował pan zwłoki, był to ktoś z pańskich gości, tak?
— Tak, inspektorze.
— Nazwisko?
To tak proste pytanie wyraźnie wyprowadziło lorda z równowagi. Otworzył usta raz i drugi,
zamknął je. W końcu zapytał słabym głosem:
— Ma pan na myśli… ma pan na myśli, jak on się nazywał?
— Tak, milordzie.
— Hm — mruknął lord Caterham, rozglądając się na wszystkie strony, jak gdyby oczekiwał
natchnienia. — Nazywał się… chyba tak… tak, na pewno tak… hrabia Stanislaus.
Lord Caterham zaczął się tak dziwnie zachowywać, że inspektor przerwał notowanie i utkwił w
nim zdumiony wzrok. Lecz w tym momencie zdarzyło się coś, co zaambarasowany par powitał z
wielkim zadowoleniem.
— Drzwi się otworzyły i do pokoju weszła dziewczyna. Wysoka, smukła, ciemnowłosa,
atrakcyjna, o nieco chłopięcej urodzie i nadzwyczaj zdecydowanym sposobie bycia. Była to lady
Eileen Brent, zwana powszechnie Bundle, najstarsza córka lorda Caterhama. Skinęła głową
obecnym i zwróciła się bezpośrednio do ojca:
— Dorwałam go — oświadczyła.
Był moment, że inspektor zaczął przypuszczać, iż młoda lady przyłapała mordercę na gorącym
uczynku, natychmiast jednak zrozumiał, że ma ona na myśli coś zupełnie innego.
Lord Caterham wydał pełne ulgi westchnienie.
— Dobra robota. Co powiedział?
— Zaraz tu będzie. Musimy zachować „jak najdalej idącą dyskrecję”.
Ojciec wydał odgłos świadczący o zaniepokojeniu.
— George Lomax może wygadywać niestworzone rzeczy. Jak on się tu zjawi, ja umywam ręce
od wszystkiego.
Ta perspektywa sprawiła lordowi wyraźną przyjemność.
— A więc zamordowany nazywał się hrabia Stanislaus? — rzucił pytanie doktor.

41

background image

Ojciec i córka wymienili znaczące spojrzenie, po czym ten pierwszy rzekł z godnością: — Tak.
Już to powiedziałem.
— Zapytałem, bo poprzednio nie był pan tego taki pewny — wyjaśnił Cartwright. Oczy mu
podejrzanie rozbłysły i lord Caterham spojrzał na niego z wyrzutem.
— Zaprowadzę panów do sali obrad — powiedział dość ostro.
Podążyli za nim, inspektor zamykał pochód, obrzucając wszystko po drodze błyskawicznym
spojrzeniem, jak gdyby liczył na to, że w ramie obrazu lub za drzwiami znajdzie rozwiązanie
zagadki.
Lord Caterham wyjął klucz z kieszeni, otworzył zamek i gwałtownym ruchem pchnął drzwi.
Weszli do dużego pokoju wyłożonego dębową boazerią, z trojgiem oszklonych drzwi
wychodzących na taras. Na środku stał duży, prostokątny stół, sporo dębowych skrzyń, piękne,
stare krzesła. Na ścianach portrety tak zmarłych, jak i żyjących Caterhamów, a także osób nie z
rodziny.
Po lewej stronie, blisko ściany, gdzieś w połowie drogi między drzwiami wejściowymi a
oszklonymi, mężczyzna leżał na wznak, z rozrzuconymi ramionami.
Doktor Cartwright ukląkł przy zwłokach. Inspektor na odmianę pomaszerował rączo do
oszklonych drzwi i uważnie przyjrzał się wszystkim trojgu. Środkowe były przymknięte, ale nie
zamknięte. Na schodkach zewnętrznych widniały ślady stóp — jedne wiodły do drzwi, drugie w
stronę przeciwną.
— Jasna sprawa — powiedział inspektor kiwnąwszy głową. — Lecz ślady stóp powinny być
również w pokoju. Na parkiecie byłyby świetnie widoczne…
— Zaraz to panom wytłumaczę — przerwała Bundle. — Dziś rano służąca wypastowała pół
podłogi, zanim zauważyła ciało. Rozumiecie, panowie, gdy przyszła do tego pokoju, było jeszcze
całkiem ciemno. Od razu podeszła do oszklonych drzwi, rozsunęła zasłony i zabrała się za podłogę,
no i oczywiście nie spostrzegła zwłok, które z tamtej strony pokoju zasłaniał stół. Zobaczyła ciało
dopiero wtedy, gdy niemal się o nie potknęła.
Inspektor kiwał ze zrozumieniem głową.
— No tak — powiedział lord Caterham, który już się rwał do ucieczki. — Zostawiam tu pana,
inspektorze. Jeśli będzie mnie pan… hm… potrzebował, znajdzie mnie pan. Niebawem przyjeżdża
z „Wyvern Abbey” pan George Lomax, a on znacznie więcej ode mnie będzie mógł panu wyjaśnić.
To jego sprawa. Nic więcej panu nie powiem. On to zrobi osobiście.
Lord Caterham dokonał błyskawicznego wycofania się — nie czekając na odpowiedź.
— Nieładnie ze strony Lomaxa — narzekał. — Tak mnie w to wrobił! Co takiego, Tredwell?
Siwowłosy kamerdyner wyprężył się z szacunkiem.
— Pozwoliłem sobie, milordzie, zarządzić śniadanie, gdy tylko będzie pan wolny. Wszystko jest
w jadalni przygotowane.
— Absolutnie sobie nie wyobrażam, bym mógł coś przełknąć — powiedział ponuro lord
Caterham, kierując kroki w stronę jadalni. — Absolutnie.
Bundle wsunęła mu rękę pod ramię i oboje przekroczyli próg jadalni. Na kredensie stało dziesięć
ciężkich, srebrnych waz, które dzięki pomysłowemu urządzeniu długo trzymały temperaturę.
— Omlet — powiedział lord podnosząc kolejno każdą pokrywę. — Jajka na bekonie, cynaderki,
drób, ryba, szynka, bażant na zimno. Nic z tych rzeczy mi nie odpowiada, Tredwell. Powiedz
kucharzowi, żeby ugotował mi jajko bez skorupki!
— Tak jest, milordzie.
Tredwell wyszedł. Lord Caterham z roztargnioną miną radził sobie skutecznie z nakładaniem na
talerz obfitej ilości cynaderek, bekonu, nalał kawy do filiżanki, po czym usiadł przy stole. Bundle
była już całkowicie zaabsorbowana kopiatym talerzem jajecznicy na bekonie.
— Jestem cholernie głodna — powiedziała z pełną buzią jedzenia. — Widocznie z tych nerwów.
— Tobie to odpowiada — rzekł z wyrzutem ojciec.

42

background image

— Wy młodzi lubicie takie ekscytujące sytuacje. Ale ja jestem człowiekiem słabego zdrowia.
Unikać wszelkich zmartwień, powtarza zawsze sir Abner Willis, unikać zmartwień. Łatwo to
powiedzieć komuś, kto siedzi w swoim gabinecie przy Harley Street. Jakże ja mam się nie martwić,
skoro ten osioł Lomax wpakował mnie w takie tarapaty. Powinienem był wtedy być bardziej
stanowczy. Nie ustępować na krok.
Smętnie potrząsnąwszy głową wstał i ukrajał sobie kawałek szynki.
— Tymczasem to on wykazał się stanowczością — zauważyła wesoło Bundle. — Mówił przez
telefon bardzo chaotycznie. Zjawi się tu za parę minut i będzie plótł trzy po trzy na temat dyskrecji
i zatuszowania sprawy.
Lord Caterham jęknął głucho wobec takiej perspektywy.
— Czy on był już na nogach? — zapytał.
— Tak — odparła Bundle. — Powiedział, że od siódmej dyktował listy i memoranda.
— Ma się czym chwalić — burknął ojciec. — Te osoby publiczne to ogromnie egoistyczny
gatunek. Zmuszają swoje nieszczęsne sekretarki do wstawania o nieprawdopodobnej wręcz porze
po to tylko, by dyktować im różne bzdury. Gdyby uchwalono ustawę zmuszającą ich do
pozostawania w łóżku do godziny jedenastej, cóż by to było za błogosławieństwo dla narodu! Nie
miałbym nic przeciwko nim, gdyby nie ględzili o takich banialukach. Lomax mówi zawsze o mojej
„pozycji”. Jak gdybym miał takową. Kto w dzisiejszych czasach chce być parem?
— Nikt — odrzekła Bundle. — Każdy woli być właścicielem dobrze prosperującej knajpy.
Pojawił się milczący Tredwell niosąc w małej, srebrnej miseczce dwa ugotowane bez skorupki
jajka, które umieścił na stole przed lordem.
— Co to takiego? — zapytał ten ostatni, patrząc na jajka z lekkim obrzydzeniem.
— Ugotowane we wrzątku jajka bez skorupki, milordzie.
— Nie cierpię takich jajek — oświadczył Caterham zrzędzącym tonem. — Są mdłe. Nie mogę
nawet na nie patrzeć. Zabierz je szybko, Tredwell.
— Tak jest, milordzie.
Tredwell wraz z jajkami zniknęli równie bezszelestnie, jak się pojawili.
— Bogu niech będą dzięki, że nikt w tym domu nie wstaje tak wcześnie — powiedział z
gorliwością lord Caterham. — Gdyby ktoś miał ten zwyczaj, musielibyśmy go tego oduczyć. —
Westchnął ciężko.
— Ciekawe, kto go zamordował? — zadała pytanie Bundle. — I dlaczego?
— Chwała Bogu to nie nasza sprawa — powiedział lord. — Policja się tym zajmie. Nie sądzę
jednak, by Badgworthy był w stanie cokolwiek wykryć. Ja osobiście przypuszczam, że kryje się za
tym Nosystein.
— Co to takiego?
— Ogólnobrytyjskie konsorcjum.
— Dlaczego pan Isaacstein miałby go zamordować, skoro tu przyjechał, by się z nim spotkać?
— Wielkie finanse — powiedział wymijająco lord. — A to mi uświadamia, że nie powinienem
być zdziwiony, gdyby Isaacstein okazał się rannym ptaszkiem. Lada chwila może się tu zwalić.
Takie są miejskie obyczaje. Niezależnie od zamożności ludzie są w stanie zdążyć na pociąg
odchodzący o dziewiątej siedemnaście.
Przez otwarte okno dal się słyszeć warkot jadącego z dużą szybkością auta.
— Lomax! — krzyknęła Bundle.
Ojciec wraz z córką wychylili się z okna i pomachali właścicielowi wozu, który zajechał właśnie
przed wejście.
— Wchodź, mój drogi, wchodź! — zawołał lord Caterham przełykając w pośpiechu szynkę.
George nie miał zamiaru ładować się przez okno. Znikł więc w drzwiach od frontu i pojawił się
prowadzony uroczyście przez Tredwella, który natychmiast się ulotnił.
— Zjesz z nami śniadanie? — zapytał lord Caterham, ściskając mu dłoń. — Co powiesz na
cynaderki?

43

background image

George odsunął ze zniecierpliwieniem ważkę z cynaderkami.
— Strasznie nieszczęście, coś okropnego, koszmar!
— Faktycznie. Może rybki?
— Nie, nie. To musi być zatuszowane, za wszelką cenę!
Jak Bundle przewidziała, George zaczął pleść trzy po trzy.
— Rozumiem twoje uczucia — powiedział ciepło lord. — Spróbuj jajecznicy na bekonie albo
trochę ryby.
— Wypadek, którego skutków nie sposób przewidzieć! Klęska narodowa! Zagrożone koncesje!
— Powoli, powoli — rzekł lord. — Nabierz sobie jedzonka. Tego ci potrzeba, żebyś miał siłę
wziąć się w garść. Może jajeczka bez skorupek? Gdzie one są, przed chwilą tu były?
— Nie chcę żadnego jedzenia — powiedział George. — Jadłem śniadanie, a nawet gdybym nie
jadł, nic bym teraz nie mógł przełknąć. Musimy zastanowić się, co robić. Nic jeszcze nikomu nie
powiedzieliście?
— Nikomu. Wiemy tylko my z Bundle. I lokalna policja. I doktor Cartwright. I oczywiście cała
służba.
George jęknął przeciągłe.
— Weź się w kupę, drogi chłopcze — powiedział po przyjacielsku lord Caterham. — Nawiasem
mówiąc, wolałbym, żebyś coś zjadł. Chyba nie myślisz, że można by ukryć zwłoki? Musi się odbyć
pogrzeb i tak dalej. Niestety, tak to się przedstawia.
George nagle jakby odzyskał spokój.
— Masz rację, Caterham. Powiadasz, że wezwałeś lokalną policję? To nie wystarczy. Musi być
Battle*.
— Walka, morderstwo i nagła śmierć? — dopytywał się lord Caterham z malującym się na
twarzy zdumieniem.
— Nie, nie, źle mnie zrozumiałeś, Caterham. Mam na myśli inspektora Battle ze Scotland Yardu.
Człowiek niebywale dyskretny. Współpracował z nami podczas tej żałosnej afery z funduszem
partii.
— A co to było? — Lord Caterham przejawił niejakie zainteresowanie.
Wzrok George’a spoczął na Bundle, do połowy wychylonej z okna, i Lomax w samą porę
przypomniał sobie o dyskrecji. Wstał.
— Nie wolno nam tracić czasu. Muszę natychmiast wysłać kilka telegramów.
— Napisz treść, a Bundle nada je przez telefon.
George wyciągnął wieczne pióro i potem z niewiarygodną szybkością pisa} coś. Tekst pierwszej
depeszy wręczył Bundle, która przeczytała go z wielkim zaciekawieniem.
— Boże, cóż to za nazwisko! — zawołała. — Baron jaki?
— Baron Lolopretjzyl. Bundle zamrugała powiekami.
— Ja już chwyciłam, ale poczta będzie miała z tym kłopot.
George pisał dalej. Następnie, wręczywszy kartki Bundle, zwrócił się do pana domu:
— Najmądrzej postąpisz, Caterham…
— Tak? — wtrącił z obawą lord.
— … jeśli zostawisz to wszystko mnie.
— Oczywiście — potwierdził lord skwapliwie. — Tak też sobie myślałem. Policjantów i doktora
Cartwrighta znajdziesz w sali obrad. Również… hm… ciało. Lomax, mój drogi, cale „Chimneys”
stawiam do twojej dyspozycji. Rób, co uważasz za właściwe…
I już znikał dyskretnie za jednymi z dalszych drzwi. Bundle ze smętnym uśmiechem
obserwowała ten jego odwrót.
— Wyślę zaraz te depesze — powiedziała. — Trafi pan do sali obrad?
— Tak, dziękuję, lady Eileen.
George szybkim krokiem wyszedł z pokoju.

44

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY
PRZYBYWA INSPEKTOR BATTLE

Z takim zapałem zastosował się lord Caterham do rady George’a, że cały ranek spędził na
obchodzie swojego majątku. Jedynie męka głodu skierowała jego kroki w stronę domu. Również i
to, że uświadomił sobie, iż do tej pory najgorsze na pewno już minęło.
Wśliznął się chyłkiem do domu przez małe, boczne drzwi. A potem przemknął ukradkiem do
swego gabinetu. Pochlebił sobie w duchu, że nikt nie zauważył jego wejścia, ale tu się pomylił.
Czujnemu Tredwellowi nic nie ujdzie uwagi. Pojawił się w progu.
— Proszę mi wybaczyć, milordzie.
— Co jest, Tredwell?
— Pan Lomax pragnie pana widzieć, jak tylko pan wróci — czeka w bibliotece.
Tą delikatną aluzją Tredwell dal do zrozumienia, że lord Caterham, jeżeli takie ma życzenie,
może jeszcze nie wrócić.
Lord wstał z westchnieniem.
— Prędzej czy później i tak tego nie uniknę. W bibliotece, powiadasz?
— Tak jest, milordzie.
Wciąż wzdychając lord Caterham przemierzył wielkie przestrzenie swego rodowego domostwa i
doszedł w końcu do drzwi biblioteki. Były zamknięte. Nacisnął klamkę, ktoś je od wewnątrz
otworzył, uchylił i w szparze ukazało się podejrzliwe oblicze George’a Lomaxa. Na widok lorda
wyraz jego twarzy uległ zmianie.
— A, Caterham, wejdź. Zastanawialiśmy się właśnie, co się z tobą stało.
Wchodząc pokornie boczkiem, lord Caterham mamrotał coś niewyraźnie o doglądaniu majątku i
świadczeniach na rzecz dzierżawców. W pokoju znajdowały się jeszcze dwie osoby. Pierwsza to
pułkownik Melrose, okręgowy komisarz policji. Drugą osobą był mężczyzna w średnim wieku,
krępej budowy, z twarzą tak dokładnie pozbawioną wyrazu, że aż nie do wiary.
— Inspektor Battle przybył przed godziną — wyjaśnił George. — Przeprowadził wnikliwą
rozmowę z inspektorem Badgworthym, spotkał się z doktorem Cartwrightem. Teraz chce parę
danych od nas.
Lord Caterham przywitał się z pułkownikiem Melrose, który przedstawił mu inspektora Battle,
po czym wszyscy usiedli.
— Nie potrzebuję chyba pana uprzedzać, inspektorze — zaczął George — że w tej sprawie
należy zachować jak najdalej idącą dyskrecję.
Inspektor skinął głową zdawkowo, co lordowi przypadło raczej do gustu.
— Naturalnie, panie Lomax. Ale przed nami żadnych przemilczeń. Rozumiem, że nieboszczyk
nazywał się Stanislaus, hrabia Stanislaus, przynajmniej pod takim nazwiskiem znała go służba. A
jakie było jego prawdziwe nazwisko?
— Książę Herzoslovakii Michael.
Oczy Battle’a odrobinę się powiększyły, ale poza tym nie dał nic po sobie poznać.
— A jeśli mogę zapytać, w jakim celu tutaj przybył? Czyżby wyłącznie w rozrywkowym?
— Nie tylko, Battle. Ale to ścisła tajemnica.
— Rzecz jasna, proszę pana.
— Pułkowniku Melrose?
— Oczywiście.
— No więc książę Michael miał tutaj w trybie pilnym spotkać się z panem Hermanem
Isaacsteinem. Chodziło o omówienie warunków pożyczki.
— Jak one brzmiały?
— Nie znam szczegółów. W istocie nie doszło do rozmowy na ten temat. W wypadku gdyby
książę zasiadł na tronie, zobowiązałby się do przyznania niektórych koncesji naftowych tym

45

background image

towarzystwom, które wchodzą w zakres zainteresowań pana Isaacsteina. Rząd brytyjski gotów był
poprzeć aspiracje tronowe księcia Michaela z racji jego wyraźnie probrytyjskich sympatii.
— Tak — powiedział inspektor Battle. — To mi już powinno wystarczyć. Księciu Michaelowi
zależało na pieniądzach, panu Isaacsteinowi na nafcie, a rząd brytyjski chciał odegrać rolę dobrego
wujaszka. Jeszcze jedno pytanie. Czy ktoś poza tym zabiegał o te koncesje?
— Przypuszczani, że grupa amerykańskich finansistów czyniła próby u Jego Wysokości.
— Które spełzły na niczym, tak? Lecz George nie dał się sprowokować.
— Książę Michael miał zdecydowanie probrytyjskie nastawienie — powtórzył.
Inspektor Battle nie naciskał więcej w tej kwestii.
— Przejdźmy teraz, lordzie Caterham, do wydarzeń z dnia wczorajszego. Spotkał się pan z
księciem Michaelem w mieście i razem przyjechaliście panowie tutaj. Księciu towarzyszył lokaj,
Herzoslovak, Boris Anchou—koff, natomiast jego koniuszy, kapitan Andrassy, pozostał w
Londynie. Po przybyciu na miejsce książę oświadczył, ze jest bardzo zmęczony, i oddalił się do
przygotowanego dlań apartamentu. Obiad podano mu tam, toteż nie miał okazji spotkać nikogo
spośród uczestników weekendowego przyjęcia. Zgadza się?
— Co do joty.
— Dziś rano około siódmej czterdzieści pięć pokojówka natknęła się na ciało. Na podstawie
badań doktor Cartwright orzekł, że śmierć nastąpiła wskutek strzału oddanego z rewolweru. Broni
nie odnaleziono i nikt w całym domu nie słyszał rzekomo huku strzału. Ponadto zegarek denata
został podczas jego upadku rozbity i wskazówki zatrzymały się na godzinie piętnaście po
jedenastej, określając niezbicie porę dokonania zbrodni. A więc o której godzinie udali się państwo
wczoraj na spoczynek?
— Wcześnie. Coś szwankowało w całym przedsięwzięciu, rozumie pan, inspektorze, co mam na
myśli. Poszliśmy na górę mniej więcej o wpół do jedenastej.
— Dziękuję. A teraz poproszę pana, milordzie, by zechciał mi pan scharakteryzować wszystkie
przebywające w tym domu osoby.
— Proszę mi wybaczyć, ale sądziłem, że człowiek, który tego dokonał, przyszedł z zewnątrz.
Inspektor Battle uśmiechnął się.
— Tak też i ja uważam. Tak uważam. Niemniej muszę wiedzieć, kto w tym czasie znajdował się
w domu. Rutynowe przesłuchanie, pan rozumie.
— No więc książę Michael i jego lokaj, pan Herman Isaacstein. Wszystko pan o nim wie. I
jeszcze pan Eversleigh…
— Który jest zatrudniony w moim departamencie — wtrącił George protekcjonalnym tonem.
— I który znał prawdziwy powód goszczenia tutaj księcia Michaela?
— Nie, tego bym nie powiedział — odrzekł z wahaniem George. — Niewątpliwie czul pismo
nosem, nie uznałem jednak za wskazane obdarzać go aż takim zaufaniem.
— Rozumiem. Niech pan mówi dalej, milordzie.
— Aha, jeszcze pan Hiram Fish.
— Kto to jest?
— Pan Fish jest Amerykaninem. Przywiózł list polecający od pana Luciusa Gotta. Słyszał pan o
Luciusie Gotcie?
Inspektor skinął z uśmiechem głową. Któż by nie słyszał o Luciusie Gotcie, multimilionerze?
— Był ogromnie ciekaw moich pierwszych edycji. Kolekcja pana Gotta jest oczywiście
niezrównana, ale ja też mam kilka prawdziwych skarbów. Ten pan Fish to istny entuzjasta. Pan
Lomax sugerował, żebym specjalnie zaprosił na ten weekend jeszcze parę osób, aby wyglądało
bardziej naturalnie. Skorzystałem z okazji i ściągnąłem tu pana Fisha. To tyle, jeśli idzie o panów.
Co zaś tyczy się pań, to jest tu tylko pani Revel, i przypuszczam, że przywiozła ze sobą pokojówkę
albo coś w tym sensie. Jeszcze moja córka, no i rzecz jasna dzieci, ich niańki, guwernantki oraz
służba.
Lord Caterham przerwał wyliczanie, nabierając w płuca haust powietrza.

46

background image

— Dziękuję — powiedział detektyw. — Zwykłe, rutynowe pytania, niemniej potrzebne.
— Nie ulega chyba wątpliwości — powiedział George posępnie — że morderca wszedł przez
oszklone drzwi.
Battle milczał chwilę, nim, z namysłem, udzielił odpowiedzi:
— Ślady stóp prowadzą do tych drzwi i z powrotem. Wczoraj wieczorem o jedenastej
czterdzieści przed bramą parku zatrzymał się jakiś samochód. O godzinie dwunastej do zajazdu
„Wesoły Krykiecista” przyjechał autem młody mężczyzna i zajął jeden z pokoi. Wystawił na
korytarz buty do wyczyszczenia — były przemoknięte i zabłocone, jak gdyby chodził w parku po
sięgającej łydek trawie.
George pochylił się do przodu z malującym się na twarzy zaciekawieniem.
— A czy można te buty porównać ze śladami?
— Już to zostało zrobione.
— I co?
— Pasują jak ulał.
— To przesądza sprawę! — zawołał George. — Mamy mordercę. Ten młody człowiek, no
właśnie, jak on się nazywa?
— W zajeździe podał nazwisko Anthony Cade.
— Więc tego Anthony’ego Cade’a trzeba natychmiast złapać i aresztować.
— Nie trzeba go łapać — oznajmił inspektor Battle.
— Dlaczego?
— Bo wciąż mieszka w tym hotelu.
— Co?!
— Interesujące, prawda?
Pułkownik spojrzał przenikliwie na inspektora.
— Co pan o tym sądzi, Battle? Proszę się wypowiedzieć.
— Mogę tylko powtórzyć, że przypadek jest bardzo interesujący. To wszystko. Młody człowiek,
który powinien wziąć nogi za pas i uciec gdzie pieprz rośnie, nie bierze nóg za pas i nie ucieka
gdzie pieprz rośnie. Jest na miejscu i daje nam możliwość porównania swoich butów ze śladami.
— I co pan na to?
— Nie mam pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. A taki stan umysłu ogromnie doskwiera.
— Czy pan sobie wyobraża… — zaczął pułkownik Melrose, ale przerwał słyszące delikatne
pukanie.
George podszedł do drzwi. Tredwell, cierpiąc w duchu z powodu tego, że sytuacja zmusza go do
tak pokornego stukania, stał z godnością w progu, a potem zwrócił się do swego pana:
— Proszę mi wybaczyć, milordzie, ale jakiś dżentelmen chce się z panem widzieć w sprawie
pilnej i nie cierpiącej zwłoki, związanej, jak przypuszczam, z tragedią, jaka się dziś rano
wydarzyła.
— Jak się ten facet nazywa? — zapytał raptem Battle.
— Anthony Cade, lecz twierdzi, że jego nazwisko nic nikomu nie powie.
Wyglądało na to, że owo nazwisko przemówiło do wszystkich czterech znajdujących się w
pokoju panów. Byli zdumieni, choć każdy w różnym stopniu.
Lord Caterham zachichotał:
— Zaczyna mnie to w końcu bawić. Dawaj go tu, Tredwell. Dawaj go tu natychmiast!

ROZDZIAŁ DWUNASTY
OPOWIEŚĆ ANTHONY’EGO

— Pan Anthony Cade — zaanonsował Tredwell.
— Ów podejrzany obcy mężczyzna z wiejskiego zajazdu — dorzucił Anthony wchodząc.

47

background image

Z rzadkim u obcych wyczuciem skierował swe kroki w stronę lorda Caterhama. Oszacował
jednocześnie w myślach trzech pozostałych mężczyzn: l — Scotland Yard, 2 — miejscowy
dygnitarz, prawdopodobnie okręgowy komisarz policji, 3 — dociekliwy dżentelmen na krawędzi
apopleksji, niewykluczone, że związany z rządem.
— Chciałbym przeprosić — mówił Anthony pod adresem lorda Caterhama — za wdarcie się tu
niemal przemocą. Ale aż huczy od plotek w „Wesołym Psie”, czy jak ten tutejszy zajazd się
nazywa, że w pańskim domu popełniono morderstwo, a ponieważ ja mogę rzucić na tę sprawę
trochę światła, więc postanowiłem przyjść.
Dobrą chwilę nikt nie przemówił ani słowa. Inspektor Battle — bo będąc człowiekiem o
ogromnym doświadczeniu wiedział, że nieskończenie lepiej jest pozwolić ludziom mówić, jeśli już
są do tego skłonni, pułkownik Melrose — bo z natury był człowiekiem milczącym, George —
ponieważ przywykł, że zawczasu go o czymś takim uprzedzano, lord Caterham zaś — gdyż nie
miał najmniejszego pojęcia, co powiedzieć. Jednakże milczenie pozostałych trzech panów, a także
fakt, że słowa przybysza skierowane były bezpośrednio do niego, zmusił tegoż do zabrania głosu:
— Hm… no tak… no tak… — bąkał nerwowo. — Czy nie zechciałby pan… hm… usiąść?
— Dziękuję — rzekł Anthony.
George odchrząknął złowieszczo.
— Taaa… Co pan miał na myśli mówiąc, że może pan rzucić trochę światła…?
— To mianowicie — odparł — ze ubiegłej nocy około godziny za piętnaście dwunasta
wkroczyłem na teren posiadłości lorda Caterhama — co, jak mam nadzieję, zostanie mi wybaczone
— i słyszałem strzał. Mogę w każdym razie dokładnie określić czas popełnienia zbrodni.
Rozejrzał się dokoła, popatrzył po kolei na trzech panów, zatrzymując wzrok na inspektorze
Battle, którego obojętny wyraz twarzy nie uszedł jego uwagi.
— Ale wydaje się, że nic nowego panom nie oznajmiłem — dodał uprzejmie.
— Co pan chce przez to powiedzieć?
— Właśnie to: dziś rano włożyłem półbuty. A później, kiedy poprosiłem, by przyniesiono mi
moje trzewiki, okazało się, że ich nie ma. Pewien młody, przystojny inspektor pofatygował się po
nie. Toteż kiedy skojarzyłem sobie jedno z drugim, natychmiast pospieszyłem tutaj, by w miarę
możności obronić swoje dobre imię.
— Bardzo rozsądne posunięcie — rzekł Battle zdawkowo.
Oczy Anthony’ego lekko rozbłysły.
— Wysoko oceniam pańską powściągliwość, inspektorze… Bo mam przyjemność z inspektorem,
prawda?
Tu wtrącił się lord Caterham. Ten Anthony zaczynał mu się podobać. — Inspektor Battle ze
Scotland Yardu, pułkownik Melrose, nasz komisarz okręgowy, i pan Lomax.
Anthony spojrzał szybko na George’a.
— Pan George Lomax?
— Tak.
— Wobec tego miałem zaszczyt otrzymać od pana wczoraj list.
George wytrzeszczył na niego oczy.
— Nie sądzę — rzekł lodowatym tonem.
Wiele by jednak dał za to, żeby panna Oscar tutaj była. Panna Oscar pisała mu wszystkie listy i
zawsze pamiętała, do kogo są adresowane i jaka jest ich treść. Wielcy ludzie jego pokroju nie są w
stanie zapamiętać wszystkich tych nudnych szczegółów.
— Zdaje mi się, panie Cade — powiedział — że nosił się pan z zamiarem wyjaśnienia nam, że
tak powiem, co ubiegłej nocy, za piętnaście dwunasta, robił pan na tym terenie!
A z jego tonu można było odczytać: cokolwiek powiesz, i tak w to nie uwierzymy.
— Właśnie, co pan tu robił? — zapytał z ożywieniem lord Caterham.
— Tak — zaczął Anthony głosem pełnym ubolewania. — Będzie to niestety dość długa
opowieść. — Wyciągnął papierośnicę. — Mogę zapalić?

48

background image

Lord skinął głową przyzwalająco, Anthony zapalił papierosa i zebrał siły przed czekającą go
ciężką próbą.
Był w pełni świadom niebezpieczeństwa, w jakim się znalazł. W ciągu zaledwie dwudziestu
czterech godzin został wmieszany w dwa morderstwa. Jego poczynań związanych z pierwszym nie
można by żadną miarą połączyć z drugim. Po rozważnym usunięciu zwłok i tym samym
pokrzyżowaniu planów organom sprawiedliwości pojawił się na scenie, na której dokonano drugiej
zbrodni, i to akurat w momencie jej dokonywania. Doskonała okazja dla młodego człowieka
szukającego guza.
Nawet jak na Amerykę Południową, pomyślał Anthony, to po prostu rzecz niebywała!
Już zadecydował, jaką przyjmie metodę. Będzie mówił prawdę — w jednym wypadku stosując
drobne odstępstwo, w drugim — tuszując poważnie to i owo.
— Wszystko się zaczęło — mówił Anthony — około trzech tygodni temu, w Bulawayo. Pan
Lomax wie oczywiście, gdzie to jest… ta wysunięta placówka imperium. „Co my wiemy o Anglii,
jeśli znamy tylko Anglię?” i tak dalej. Rozmawiałem właśnie z moim przyjacielem, niejakim
Jamesem McGrathem…
Wymówił wolno to nazwisko, utkwiwszy w George’u zamyślony wzrok. George podskoczył jak
oparzony i ledwo się pohamował, by nie krzyknąć.
— Wynikiem naszej rozmowy był mój przyjazd do Anglii, gdzie miałem do spełnienia pewną
misję dla pana McGratha, który osobiście nie mógł się stawić. Ponieważ bilet był zabukowany na
jego nazwisko, odbyłem tę podróż jako James McGrath. Nie wiem, do jakiego rodzaju wykroczeń
to się zalicza — mam nadzieję, że pan inspektor poinformuje mnie o tym i jeśli uzna za stosowne,
zapakuje mnie na parę miesięcy do ciupy.
— Proszę trzymać się tematu, jeśli łaska — powiedział Battle, ale na krótką chwilę w jego
oczach zapaliły się ogienki.
— Po przybyciu do Londynu zamieszkałem w hotelu „Blitz”, oczywiście jako James McGrath.
Moja misja polegała na tym, że pewnej firmie wydawniczej miałem dostarczyć pewien rękopis, ale
prawie natychmiast zgłosiły się do mnie delegacje reprezentujące dwie partie polityczne pewnego
królestwa. Metody jednej były absolutnie zgodne z konstytucją, drugiej — wprost przeciwnie.
Obydwie delegacje załatwiłem odmownie. Lecz to nie był koniec moich kłopotów. Tej nocy
włamano się do mojego pokoju, a sprawcą włamania okazał się jeden z kelnerów hotelu „Blitz”.
— Przypuszczalnie nie zgłosił pan tego faktu policji?
— Ma pan rację. Nie zgłosiłem. Widzi pan, nic mi nie zginęło. Natomiast opowiedziałem
wszystko dyrektorowi hotelu, który potwierdzi prawdziwość moich słów, powie panom również, że
rzeczony kelner w środku nocy dał drapaka. Nazajutrz wydawcy zatelefonowali z propozycją, że
jeden z pracowników firmy zgłosi się do mnie po odbiór rękopisu. Zgodziłem się i na drugi dzień
rano sprawa została zgodnie z planem załatwiona. A ponieważ nikt się do mnie więcej nie zgłaszał,
uznałem, że rękopis dotarł bezpiecznie do wydawnictwa. Wczoraj, wciąż jako James McGrath,
otrzymałem list od pana Lomaxa…
Anthony urwał. Bawiło go to już setnie. George zaczął się głupio wykręcać:
— Przypominam sobie — mamrotał. — Taką mam liczną korespondencję. Trudno wymagać,
żebym znał wszystkie nazwiska. Ale moim zdaniem… — George podniósł nieco głos w poczuciu
swej moralnej nieugiętości — … ale uważam tę maskaradę… to podszywanie się pod kogoś innego
za w najwyższym stopniu niewłaściwe. Sądzę, nie ulega dla mnie żadnej kwestii, że w bardzo
poważnym stopniu naruszył pan prawo.
— W tym liście — kontynuował Anthony niewzruszenie — pan Lomax czynił kilka sugestii co
do znajdującego się w moim posiadaniu rękopisu. Był nawet na tyle uprzejmy, że w imieniu lorda
Caterhama zaprosił mnie tutaj na weekendowe przyjęcie.
— Rad cię widzę, mój drogi — powiedział arystokrata. — Lepiej później niż wcale, prawda?
George skrzywił się pod jego adresem. Inspektor Battle utkwił w Anthonym nieruchome
spojrzenie.

49

background image

— Czy to ma tłumaczyć pańską tu obecność ubiegłej nocy? — zapytał.
— Oczywiście, że nie — odparł Anthony z ożywieniem. — Jeśli jestem zaproszony do czyjejś
wiejskiej posiadłości, to nie będę przecież późną nocą forsował muru, przemierzał parku, naciskał
klamek u drzwi. Podjechałbym przed front domu, zadzwonił, wytarł nogi w wycieraczkę. Ale do
rzeczy. Odpisałem panu Lomaxowi, że rękopis nie znajduje się już w moim posiadaniu, wobec
czego muszę niestety, z prawdziwym żalem, odmówić lordowi Caterhamowi, który raczył mnie do
siebie zaprosić. Po wysłaniu listu przypomniałem sobie jednak pewną rzecz, która umknęła mojej
pamięci… — Nie dokończył. Poruszy zaraz temat wielce delikatnej natury. — Muszę tu
wspomnieć, że w czasie zmagań z kelnerem Giuseppem wyrwałem mu skrawek papieru z
umieszczonym nań napisem. Wtedy nic mi jeszcze nie mówił, ale zachowałem ów skrawek, i
potem nazwa „Chimneys” wydała mi się znajoma. Wyjąłem kartkę, rzuciłem na nią okiem. Było
tak, jak przypuszczałem. Oto, panowie, ten skrawek papieru, proszę przekonać się na własne oczy.
Napis brzmi: „Chimneys, czwartek, godzina dwudziesta trzecia czterdzieści pięć”. Battle przyjrzał
się kartce uważnie.
— Oczywiście — ciągnął Anthony — słowo „Chimneys” może nie mieć z tym domem nic
wspólnego. Ale może i mieć. I niewątpliwie ten Giuseppe to kawał szubrawca i rabuś. Więc
umyśliłem sobie, że przyjadę tu wczoraj wieczór samochodem, przekonam się, że wszystko w
porządku, zamieszkam w miejscowym hotelu, a nazajutrz rano zatelefonuję do lorda Caterhama i
powiem mu, żeby miał się na baczności, gdyż w ciągu tego weekendu może się przydarzyć jakieś
nieszczęście.
— No właśnie — powiedział lord Caterham życzliwym tonem. — No właśnie.
— Przybyłem tu jednak za późno, zabrakło mi trochę czasu. Dlatego zatrzymałem wóz,
przelazłem przez mur i pobiegłem parkiem w stronę domu. Gdy znalazłem się na tarasie, cały dom
był pogrążony w ciemności, a wokół panowała martwa cisza. Miałem już wracać, gdy usłyszałem
strzał. Wydawało mi się, że rozległ się wewnątrz domu, więc podszedłem szybko do oszklonych
drzwi. Były jednak zamknięte i żaden odgłos z domu nie docierał. Poczekałem chwilę, ale
wszystko dokoła tonęło w grobowej ciszy, toteż doszedłem do wniosku, że musiałem się pomylić,
że prawdopodobnie strzelił gdzieś kłusownik — w określonych okolicznościach konkluzja całkiem
logiczna, pomyślałem.
— Całkiem logiczna — powtórzył machinalnie inspektor Battle.
— Pojechałem do hotelu, przespałem się i rano usłyszałem tę wiadomość. Zdaję sobie naturalnie
sprawę, że w tej sytuacji stałem się osobnikiem podejrzanym, toteż stawiłem się tutaj, by całą
historię państwu opowiedzieć, żywiąc nadzieję, iż nie zakończy się ona zatrzaśnięciem się
kajdanków na przegubach moich dłoni.
Zapadło milczenie. Pułkownik Melrose spojrzał kątem oka na inspektora Battle’a.
— Pańska opowieść wygląda dość przekonująco — zauważył.
— Tak — zgodził się Battle. — Nie zrobimy dziś chyba użytku z kajdanków.
— Ma pan jeszcze jakieś pytania, inspektorze?
— Jednego chciałbym się dowiedzieć. Co to był za rękopis?
Spojrzał na George’a, który ociągając się wydusił z siebie:
— Pamiętniki zmarłego hrabiego Stylptitcha. Rozumie pan…
— Nie musi pan nic dodawać — powiedział Battle.
— Wszystko świetnie rozumiem. — Zwrócił się do Anthony’ego: — Czy pan wie, kim był ten
zastrzelony człowiek?
— W „Wesołym Psie” mówiono, że to hrabia Stanislaus czy coś takiego.
— Proszę mu powiedzieć — rzekł krótko Battle do George’a Lomaxa.
George wyraźnie się do tego nie kwapił, ale nie miał innego wyjścia.
— Dżentelmenem, który przebywał tu incognito, jako hrabia Stanislaus, był Jego Wysokość
książę Michael z Herzoslovakii.
Anthony gwizdnął przeciągle.

50

background image

— Diabelnie niezręczna sytuacja — zauważył.
Inspektor Battle, który pilnie obserwował Anthony’ego, chrząknął krótko, jak gdyby coś
niepomiernie go usatysfakcjonowało, po czym raptownie zerwał się na równe nogi.
— Chciałbym zadać jeszcze parę pytań panu Cade’owi — powiedział. — Jeżeli można,
zabrałbym go do sali obrad.
— Oczywiście, oczywiście — rzekł lord Caterham.
— Niech go pan zabiera, dokąd pan chce. Anthony wraz z detektywem wyszli.
Ciało już usunięto, poza ciemną plamą na podłodze nic nie wskazywało na to, że rozegrała się tu
tragedia. Słońce wpadało przez troje oszklonych drzwi, napełniając pokój światłem, uwypuklając
bujne barwy starego malarstwa. Anthony rozejrzał się dokoła z podziwem.
— Bardzo ładnie — skomentował. — Prawdziwa stara Anglia.
— Jak się panu wydaje, czy właśnie w tym pokoju oddano strzał? — zapytał inspektor ignorując
słowa pochwały.
— Zaraz zobaczę.
Anthony otworzył drzwi, wyszedł na taras i ogarnął wzrokiem dom.
— Tak, w tym na pewno — odparł. — Pokój jest częściowo usytuowany w wykuszu i zajmuje
cały róg domu. Gdyby strzał padł gdzie indziej, odgłos dotarłby do mnie z lewej strony, a tak
usłyszałem go nieco z tyłu i raczej z prawa. Dlatego przyszedł mi na myśl kłusownik. Pokój jest na
samym końcu skrzydła budynku, jak pan widzi. — Wszedł do środka i zapytał nagle, jakby dopiero
teraz uprzytomnił sobie ten fakt: — Ale dlaczego pan pyta? Przecież pan wie, gdzie popełniono
zbrodnię?
— Och! — westchnął inspektor. — My nigdy nie wiemy tyle, ile chcielibyśmy wiedzieć. Tak, on
tutaj został zastrzelony, istotnie. Pan coś wspomniał o naciskaniu klamek tych oszklonych drzwi,
prawda?
— Tak, były zamknięte od wewnątrz.
— Ile klamek pan naciskał?
— Wszystkie trzy.
— Jest pan tego pewien?
— Mam taki zwyczaj, że jestem pewny tego, co mówię. Dlaczego pan pyta?
— Śmieszna rzecz — powiedział inspektor.
— Jaka śmieszna rzecz?
— Kiedy rano stwierdzono popełnienie zbrodni, środkowe drzwi nie były zamknięte, nawet na
klamkę, otóż to.
— Fiu, fiu, fiu! — Anthony usiadł na ławeczce w wykuszu i wyjął papierośnicę. — To bomba.
Trzeba więc spojrzeć na to pod całkiem innym kątem. Mamy taką alternatywę. Albo książę został
zabity przez kogoś przebywającego w tym domu i ten ktoś po moim odejściu otworzył drzwi, żeby
wyglądało, iż zbrodnię popełnił człowiek z zewnątrz, albo też, nie owijając w bawełnę, ja kłamię.
Śmiem przypuszczać, że pan się skłania do drugiej możliwości, ale słowo honoru, że nie ma pan
racji.
— Powiem panu tylko tyle, że nikt nie ma prawa opuścić tego domu, dopóki nie zakończę
sprawy — oświadczył ponuro inspektor Battle.
Anthony .obrzucił go bystrym spojrzeniem. —’— Od jak dawna pan podejrzewa, że to dzieło
kogoś z domowników?
Battle uśmiechnął się.
— Cały czas miałem takie odczucie. Pana osoba zbyt jaskrawo rzucała się w oczy, jeżeli mogę to
tak ująć. Moje wątpliwości zaczęły się w chwili, gdy się okazało, że to ślady pańskich butów.
— Brawo dla Scotland Yardu! — powiedział wesoło Anthony.
W tym jednak momencie, kiedy Battle najwyraźniej wykluczył osobę Anthony’ego z udziału w
zbrodni, ten ostatni uświadomił sobie, że teraz bardziej niż kiedykolwiek musi się mieć na
baczności. Inspektor Battle był oficerem o wnikliwym umyśle. Nie było z nim żartów.

51

background image

— Stało się to tam, prawda? — zapytał Anthony wskazując głową ciemną plamę na podłodze.
— Tak.
— Zastrzelono go z rewolweru?
— Tak, nie wiemy tylko jeszcze, z jakiego, póki podczas sekcji zwłok nie wyłuskają pocisku. —
Jeszcze go nie wyjęli?
— Nie.
— Żadnych innych poszlak?
— No, mamy to.
Metodą niemal kuglarza inspektor wyczarował pół arkusika papieru. I znowu kątem oka —
udając, że tego nie czyni — obserwował badawczo Anthony’ego.
Lecz Anthony nie okazał śladu zmieszania czy też zdziwienia, rozpoznając rysunek na tym
skrawku.
— O, znowu Towarzysze Czerwonej Ręki. Jeżeli zamierzają rozrzucać to w charakterze ulotek,
powinni zrobić sobie odbitki. Sporządzanie każdego egzemplarza oddzielnie to potwornie nudna
robota. Gdzie tę kartkę znaleziono?
— Pod zwłokami. Już pan to kiedyś widział?
Anthony opowiedział szczegółowo o swoim przelotnym kontakcie z owym obywatelsko–
duchowym stowarzyszeniem.
— Nasuwa się myśl, że Towarzysze go zabili.
— Dopuszcza pan taką możliwość, sir?
— To by współgrało z głoszoną przez nich propagandą. Ale jak uczy doświadczenie, ci, co
głośno krzyczą o krwi, nigdy tak naprawdę nie mieli do czynienia z jej przelewaniem. Co wcale nie
oznacza, że nie są odważni. Ponadto to ludzie bardzo malowniczy. Nie wyobrażam sobie żadnego z
Towarzyszy jako czcigodnego gościa wiejskiej rezydencji. Zresztą kto to wie…
— Całkiem słusznie, panie Cade. Kto to wie. Anthony z miną nagle rozbawioną powiedział:
— Przednia myśl! Otwarte drzwi, ślady stóp, podejrzany obcy człowiek w miejscowym hoteliku.
Mogę jednak pana zapewnić, drogi inspektorze, że kimkolwiek jestem, to jestem, lecz w żadnym
razie agentem Czerwonej Ręki.
Inspektor uśmiechnął się nieznacznie. A potem zagrał swoją ostatnią kartą:
— Nie ma pan żadnych obiekcji, żeby obejrzeć ciało? — wypalił niespodziewanie.
— Absolutnie żadnych — odparł Anthony.
Battle wyjął z kieszeni klucz i idąc przodem wzdłuż korytarza zatrzymał się przed jakimiś
drzwiami i otworzył je. Był to jeden z małych saloników. Zwłoki leżały na stole, przykryte
prześcieradłem.
Inspektor zaczekał, aż Anthony stanie obok niego, i wówczas nagłym szarpnięciem ściągnął
prześcieradło.
Oczy mu rozbłysły, gdy Anthony drgnął i z ust jego wyrwał się zduszony okrzyk zdziwienia.
— A więc rozpoznaje go pan? — zapytał głosem, w którym starał się wyciszyć nutę triumfu.
— Tak, miałem okazję go poznać — rzekł Anthony biorąc się w garść. — Ale nie jako księcia
Michaela Obolovitcha. Powiedział, że przybywa z polecenia wydawnictwa „Balderson i Hodgkins”
i że nazywa się Holmes.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY
GOŚĆ Z AMERYKI

Inspektor Battle przykrył z powrotem ciało prześcieradłem — wyglądał jak człowiek zbity nieco
z tropu, któremu nie wypalił najpewniejszy chwyt.
Anthony stał obok z rękami w kieszeniach, pogrążony w zadumie.
— A więc to miał na myśli stary Lollipop mówiąc: „spróbujemy w inny sposób” — mruknął do
siebie.

52

background image

— Mówił pan coś? — spytał inspektor.
— Nie, nic takiego. Proszę mi wybaczyć roztargnienie. Widzi pan, mnie, a właściwie mego
przyjaciela Jimmy’ego McGratha bardzo sprytnie pozbawiono tysiąca funtów.
— Tysiąc funtów to okrągła sumka — stwierdził Battle.
— Niby to niewiele, ale zgadzam się z panem, że sumka jest okrągła. Na samą myśl o tym
dostaję szału. Jak ostatni cymbał sam mu oddałem ten rękopis. Strasznie przykre uczucie,
inspektorze, naprawdę strasznie przykre.
Detektyw milczał.
— No tak — powiedział Anthony — co się stało, to się nie odstanie, ale może nie wszystko
jeszcze jest stracone. Między dniem dzisiejszym a środą muszę przechwycić wspominki tego
poczciwego starucha Stylptitcha i po kłopocie.
— Przejdźmy znowu, jeśli pan pozwoli, do sali obrad — rzekł inspektor. — Chciałbym zwrócić
pańską uwagę na jeszcze jedną drobną rzecz.
W sali obrad detektyw pomaszerował od razu do środkowych drzwi.
— Tak sobie myślę, wie pan… Właśnie te drzwi z trudem się otwierają, z dużym trudem. Mógł
się pan pomylić twierdząc, że były zamknięte. Mogły być tylko zatrzaśnięte. Tak, jestem niemal
pewien, że pan się pomylił.
Anthony spojrzał na niego badawczo.
— A jeśli panu powiem, że ja jestem absolutnie pewien, iż się nie pomyliłem?
— Nie sądzi pan, by to było możliwe? — zapytał Battle patrząc na niego surowo.
— No dobrze, chcąc sprawić panu przyjemność, inspektorze, odpowiem twierdząco.
Battle uśmiechnął się zadowolony.
— Ma pan szybki refleks. I nie będzie pan miał żadnych obiekcji, by w odpowiednim momencie
równie beztrosko udzielić takiej odpowiedzi?
— Żadnych. Ja…
Przerwał, bo Battle chwycił go mocno za ramię. Potem pochylił się do przodu, nadsłuchując.
Gestem ręki nakazując Anthony’emu ciszę, podszedł na palcach, bezszelestnie, do drzwi i
gwałtownym ruchem otworzył je na oścież.
Na progu stał wysoki mężczyzna — miał czarne włosy z pedantycznie rozdzielonym
przedziałkiem pośrodku, porcelanowoniebieskie oczy o wybitnie niewinnym wyrazie i dużą,
łagodną twarz.
— Przepraszam, panowie — powiedział powoli, cedząc słowa, z wyraźnym transatlantyckim
akcentem. — Czy wolno obejrzeć miejsce popełnienia zbrodni? Domyślam się, że obaj panowie są
ze Scotland Yardu?
— Ja, niestety, nie mam tego zaszczytu — rzekł Anthony. — Ale ten dżentelmen to inspektor
Battle ze Scotland Yardu.
— Doprawdy? — upewnił się Amerykanin, sprawiając wrażenie wielce zainteresowanego. —
Miło mi pana poznać. Ja się nazywam Hiram Fish i pochodzę z Nowego Jorku.
— A co życzyłby pan sobie, zobaczyć? — zapytał detektyw.
Amerykanin wszedł ostrożnie do pokoju i z ogromnym zaciekawieniem spojrzał na ciemną plamę
na podłodze.
— Interesuje mnie zbrodnia, to jedno z moich hobby. Napisałem artykuł do pewnego naszego
tygodnika pod tytułem Degeneracja i przestępczość.
Co mówiąc omiatał wzrokiem pokój, jak gdyby notował sobie w myślach każdy jego szczegół.
Odrobinę dłużej zatrzymał spojrzenie na oszklonych drzwiach.
— Ciało — powiedział inspektor Battle, konstatując fakt oczywisty — zostało usunięte.
— Jasna rzecz — rzekł pan Fish. Jego oczy błądziły po wyłożonych boazerią ścianach. — Widzę
tu, panowie, kilka pięknych obrazów. Holbein, dwa Van Dycki i jeśli się nie mylę, Velasquez.
Interesuję się malarstwem, podobnie jak pierwszymi edycjami. Lord Caterham był taki uprzejmy,
że zaprosił mnie do siebie właśnie po to, bym obejrzał jego kolekcję.

53

background image

Westchnął ledwie słyszalnie.
— Rozumiem, że teraz to nie wchodzi w grę. I chyba goście postąpiliby najsłuszniej, gdyby
natychmiast wrócili do miasta.
— Na razie jest to niemożliwe, proszę pana — powiedział inspektor Battle. — Przed
przesłuchaniem nikomu nie wolno opuścić tego domu.
— Co pan mówi? A kiedy odbędzie się to przesłuchanie?
— Może jutro, a może dopiero w poniedziałek. Musimy zarządzić sekcję zwłok, skontaktować
się z koronerem.
— Rozumiem — powiedział pan Fish. — Znajdujemy się w określonej sytuacji, chociaż trzeba
przyznać, że weekend będzie raczej smętny.
Battlet skierował się ku drzwiom.
— Lepiej wynieśmy się stąd — rzekł. — Ten pokój trzymamy teraz pod kluczem.
Poczekał, aż pozostała dwójka przekroczy próg, następnie włożył klucz do zamka i przekręcił.
— Zdaje mi się — zaczął pan Fish — że panowie szukacie odcisków palców.
— Możliwe —’powiedział lakonicznie inspektor.
— Ze swej strony chciałbym dodać, że w nocy takiej jak wczorajsza intruz powinien zostawić
ślady stóp na podłodze.
— W pokoju nie było, tylko na zewnątrz, mnóstwo.
— Moje — wyjaśnił wesoło Anthony.
Pan Fish omiótł go spojrzeniem swoich niewinnych oczu.
— Młody człowieku — rzekł — pan mnie zadziwia.
Doszli do rogu, skręcili i znaleźli się w dużym, przestronnym hallu — podobnie jak sala obrad
wyłożonym starą, dębową boazerią — z obszerną galerią u góry. W końcu tego hallu zamajaczyły
dwie postacie.
— Oho — powiedział pan Fish. — Nasz uroczy gospodarz.
Określenie tyczące lorda Caterhama było tak absurdalne, że Anthony musiał odwrócić głowę, by
ukryć uśmiech.
— A towarzyszy mu — ciągnął Amerykanin — pewna lady, której nazwiska wczoraj wieczór nie
dosłyszałem. Jest inteligentna, bardzo inteligentna.
Obok lorda Caterhama stała Virginia Revel. Anthony przewidywał, że dojdzie do takiego
spotkania. Nie wiedział, jak się zachować. Niech Virginia przejmie ster w swoje ręce. Choć nie
wątpił w przytomność jej umysłu, nie miał jednak zielonego pojęcia, jaką przyjmie metodę
postępowania. Krótko jednak trwał w tej niewiedzy.
— No proszę, pan Cade — powiedziała. Wyciągnęła ku niemu obie ręce. — Więc mimo
wszystko zdecydował się pan przyjechać!
— Droga pani, nie wiedziałem, że pan Cade jest z panią zaprzyjaźniony — powiedział lord
Caterham.
— Jest moim starym przyjacielem — oznajmiła Virginia uśmiechając się do Anthony’ego, a w
oczach jej pojawił się złośliwy ognik. — Spotkałam go wczoraj przypadkowo i powiedziałam mu,
że dziś tutaj będę.
Anthony błyskawicznie przejął pałeczkę.
— Tłumaczyłem pani Revel — mówił — że nie mogłem przyjąć pańskiego uprzejmego
zaproszenia, gdyż było skierowane do kogoś całkiem innego. I nie potrafiłbym podstępem narzucać
panu swojej osoby.
— Dobrze, już dobrze, mój drogi — powiedział lord Caterham. — Co było, to nie jest. Poślę
kogoś do „Krykiecisty” po pana bagaż.
— Bardzo to milo z pańskiej strony, milordzie, ale…
— Nonsens, musi pan być w „Chimneys”. Ten „Krykiecista” to podła dziura, tak mi się wydaje.
— Oczywiście, że powinien pan być z nami — rzekła ciepło Virginia.

54

background image

Anthony spostrzegł, że stosunek do niego zmienił się radykalnie. Ta kobieta wiele dla niego
zrobiła. Dzięki niej .przestał być zagadkowym przybyszem. Miała tak mocną pozycję w
środowisku, nie do podważenia, że każdy człowiek, którego polecała, był automatycznie
akceptowany. Pomyślał o ukrytym na drzewie w Burnham Beeches rewolwerze i uśmiechnął się w
duchu.
— Poślę kogoś po pana manatki — powiedział lord Caterham do Anthony’ego. —
Przypuszczam, że w tej sytuacji polowanie się nie odbędzie. Szkoda. Ale nie nią rady. Nie wiem
tylko, co, u diabła, począć z tym Isaacsteinem. Fatalnie się składa.
Zdeprymowany par westchnął ciężko.
— Wobec tego sprawa załatwiona — powiedziała Virginia. — Wykaże pan swoją wielką tu
przydatność, zabierając mnie nad jezioro. Panuje tam niebiański spokój, daleko jest od miejsca
zbrodni i tak dalej. To potworne przeżycie dla lorda Caterhama, że zbrodni dokonano w jego domu.
Ale to wina George’a. On urządza to weekendowe przyjęcie, jak .panu wiadomo.
— Och jej! — westchnął lord Caterham. — Nie powinienem był ulec George’owi.
Przybrał pozę silnego człowieka, który wyjątkowo okazał słabość.
— Przed George’em nie sposób się obronić — orzekła Virginia. — Trzyma człowieka mocno i
żadną miarą nie można się uwolnić od jego uchwytu. Mam zamiar opatentować pomysł
doczepianej klapy marynarki.
— Byłoby wspaniale! — powiedział, chichocząc, pan domu. — Rad jestem, że przybył pan do
nas, Cade. Potrzebuję wsparcia.
— Wysoko sobie cenię pańską uprzejmość, lordzie Caterham — powiedział Anthony. — Tym
bardziej — dodał — że jestem tak podejrzanym indywiduum. Ale mój pobyt tutaj jest na rękę panu
Battle.
— W jakim sensie? — zapytał detektyw.
— Łatwiej jest mieć mnie na oku — wyjaśnił grzecznie Anthony.
A z szybkiego mrugnięcia powiek inspektora wywnioskował, że trafił w dziesiątkę.

ROZDZIAŁ CZTERNASTY
MÓWIĄCY GŁÓWNIE O POLITYCE I FINANSACH

Poza owym mrugnięciem powiekami inspektor Battle wykazywał kamienny spokój. Jeżeli nawet
zdziwił go fakt, że Virginia i Anthony się znają, nie dał tego po sobie poznać. Stał wraz z lordem
Caterhamem i obserwował tych dwoje wychodzących do ogrodu. Pan Fish również odprowadzał
ich wzrokiem.
— Miły młody człowiek — powiedział lord.
— Pani Revel musiała się ucieszyć, że spotkała starego przyjaciela — mruknął Amerykanin. —
Znają się, jak sądzę, już dość długo, prawda?
— Na to wygląda — powiedział lord Caterham.
— Nigdy jednak nie słyszałem, by wspomniała o nim choć raz. O właśnie, inspektorze, pan
Lomax pytał o pana. Jest w błękitnym pokoju.
— Dziękuję, milordzie. Zaraz tam idę.
Battle bez trudu odnalazł drogę do błękitnego pokoju. Zdążył się już zaznajomić z topografią
domu.
— No, jest pan nareszcie — powiedział Lomax. Chodził niecierpliwie od jednego końca dywanu
do drugiego. W pokoju znajdowała się jeszcze jedna osoba — wysoki mężczyzna siedzący na
fotelu przy kominku. Ubrany był w nienaganny, angielski strój myśliwski, który mimo wszystko
dziwnie na nim leżał. Miał tłustą, żółtą twarz i czarne oczy, tak przenikające na wskroś jak oczy
kobry. Nos miał z pokaźnym garbkiem, a jego ogromna, kwadratowa szczęka świadczyła o sile.
— Proszę wejść, inspektorze — powiedział Lomax, wyraźnie zirytowany. — I zamknąć drzwi za
sobą. To jest pan Herman Isaacstein.

55

background image

Battle skłonił z szacunkiem głowę.
O panu Isaacsteinie wiedział wszystko i — choć wielki finansista siedział w milczeniu, podczas
gdy Lomax chodził tam i z powrotem i usta mu się nie zamykały — inspektor nie miał wątpliwości,
kto dysponuje tu największą władzą.
— Możemy teraz porozmawiać swobodniej — powiedział Lomax. — Przy lordzie Caterhamie i
pułkowniku Melrose wolałem zbyt wiele nie mówić. Rozumie pan, inspektorze? Te sprawy nie
mogą nabrać rozgłosu.
— Tak już niestety jest — rzekł Battle — że tym bardziej właśnie stają się głośne.
Na tłustej, żółtej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Jak szybko się pojawił, tak szybko zniknął.
— I co pan myśli o tym młodym człowieku, o Anthonym Cadzie? — zapytał George. —
Podtrzymuje pan, że jest niewinny?
Battle wzruszył nieznacznie ramionami.
— To, co mówi, brzmi uczciwie. Część jego relacji można zweryfikować. Jego słowa o
przyczynie obecności tutaj ubiegłej nocy można by przyjąć za dobrą monetę. Zadepeszuję
oczywiście do Afryki Południowej, by dowiedzieć się czegoś o jego przeszłości.
— Uważa pan, że jest poza wszelkimi podejrzeniami?
Battle uniósł swoją dużą, kwadratową dłoń.
— Nie tak szybko! Tego nie powiedziałem.
— Jaka jest pańska wersja wydarzeń, inspektorze? — odezwał się po raz pierwszy Isaacstein.
Miał głęboki i dźwięczny głos, w pewnym sensie ujmujący. W latach młodości bardzo mu to na
pewno pomagało podczas różnych konferencji. — Na to jest grubo za wcześnie, proszę pana. Nie
odpowiedziałem sobie jeszcze na podstawowe pytanie.
— Jak ono brzmi?
— Zawsze tak samo. Motyw. Komu śmierć księcia Michaela przyniosłaby korzyść? Nim
cokolwiek podejmiemy, musimy mieć odpowiedź na to właśnie pytanie.
— Rewolucyjna partia Herzoslovakii… — zaczął George.
Inspektor Battle przerwał mu machnięciem ręki, co niewiele miało wspólnego z typową dla
niego, pełną rewerencji postawą.
— — To nie dzieło Towarzyszy Czerwonej Ręki, jeżeli ich pan ma na myśli, sir.
— A kartka z namalowaną czerwoną ręką?
— Specjalnie podrzucona, by skierować na nich podejrzenie.
George poczuł się nieco urażony.
— Nie rozumiem doprawdy, inspektorze, jak można twierdzić to z taką pewnością.
— Daję słowo, panie Lomax, że my o Towarzyszach Czerwonej Ręki wiemy wszystko. Mamy
ich na oku, od kiedy książę Michael wylądował w Anglii. Tego typu działania stanowią podstawę
naszej pracy. Nie pozwolilibyśmy im zbliżyć się do niego nawet na milę.
— Zgadzam się z inspektorem Battle’em — powiedział Isaacstein. — Trzeba skierować wzrok w
inną stronę.
— Widzi pan — zaczął Battle, ośmielony udzielonym mu poparciem — my w tej sprawie mamy
bardzo mało danych. O ile nie wiemy, kto zyskuje na jego śmierci, to wiemy, kto na niej traci.
— To znaczy? — zapytał Isaacstein. Spojrzenie jego czarnych oczu wpiło się w twarz
Battle’a. Jeszcze bardziej teraz przypominały inspektorowi ślepia kobry.
— Pan oraz pan Lomax, nie mówiąc już o Herzoslovackiej Partii Lojalistów… Jeśli wybaczy mi
pan określenie, sir, to znaleźliście się panowie w podbramkowej sytuacji.
— Istotnie, inspektorze — potwierdził George wstrząśnięty do głębi.
— Dalej, inspektorze — powiedział Isaacstein. — Sytuację podbramkową można bardzo
dokładnie określić. A pan jest człowiekiem inteligentnym.
— Zamierzaliście mieć króla. I straciliście króla, właśnie tak! — Strzelił tymi swoimi grubymi
palcami. — Musicie szybko znaleźć innego kandydata. A to wcale nie jest takie proste. Nie, ja nie

56

background image

chcę znać szczegółów waszego planu, prowizoryczny zarys mi wystarczy, ale, jak rozumiem, to
jest duży interes, tak?
Isaacstein skłonił powoli głowę.
— Bardzo duży.
— Nasuwa mi się zatem drugie pytanie. Kto jest kolejnym następcą tronu Herzoslovakii?
Spojrzenia Lomaxa i Isaacsteina skrzyżowały się. Ten ostatni odpowiedział z niejakim oporem i
sporą dozą wahania:
— Kolejnym następcą… byłby… tak… według wszelkiego prawdopodobieństwa książę
Nicholas.
— Aha! — rzekł Battle. — A co to za książę?
— Kuzyn księcia Michaela.
— Aha! Proszę mi zatem wszystko opowiedzieć o księciu Nicholasie, przede wszystkim, gdzie
on się teraz znajduje.
— Niewiele o nim wiemy — odparł Lomax. — W młodości wyznawał dziwaczne ideały, związał
się z socjalistami i republikanami, działał w sposób wysoce nie licujący z jego pozycją. Wydalono
go z Oxfordu za jakiś, jak przypuszczam, dziki wybryk. Przed dwoma laty gruchnęła wieść, że
zmarł w Kongo, ale to były plotki. Przed paroma miesiącami pojawił się na horyzoncie, kiedy
rozeszła się fama o odnowieniu monarchii.
— Doprawdy? — spytał inspektor. — A gdzie on się pojawił?
— W Ameryce.
— W Ameryce? — Battle odwrócił się w stronę Isaacsteina, rzucając jedno krótkie słowo: —
Nafta?
Finansista skinął głową.
— Twierdził, że jeśli Herzoslovacy zechcą mieć króla, będą woleli jego niż księcia Michaela,
gdyż on sympatyzuje z nowoczesnymi, światłymi prądami, zwracał uwagę na swoje wcześniejsze,
demokratyczne poglądy, na sympatię dla ideałów republikanów. W zamian za poparcie finansowe
był gotów udzielić koncesji pewnym grupom amerykańskich finansistów.
Inspektor Battle do tego stopnia zapomniał o typowej dla niego obojętności, że dał sobie folgę i
przeciągle gwizdnął.
— To ci dopiero — mruknął. — A tymczasem lojaliści poparli księcia Michaela. I wydawało się
niemal pewne, że wygra. No i wtedy to się wydarzyło.
— Nie przypuszcza pan chyba… — zaczął George.
— To był duży interes — powiedział Battle. — Tak twierdzi pan Isaacstein. A skoro on uważa,
że interes jest duży, to jest duży.
— Często używa się niegodziwych metod — powiedział Isaacstein ze spokojem. — Jak na razie
Wall Street wygrywa. Ale nie skończyli jeszcze ze mną. Inspektorze .Battle, jeśli chce pan
przysłużyć się swojemu krajowi, niech pan odnajdzie zabójcę księcia Michaela.
— Jedno wydaje mi się ogromnie podejrzane — wtrącił George. — Dlaczego nie przyjechał
wczoraj razem z księciem jego koniuszy, kapitan Andrassy.
— Dowiadywałem się w tej kwestii — odparł Battle.
— To całkiem proste. Został w mieście, by w imieniu księcia Michaela umówić go z pewną panią
na następny weekend. Baron miałby mu za złe takie sprawy, uważa, że w obecnej sytuacji byłoby
to wielce nieroztropne, toteż Jego Wysokość musiał działać potajemnie. Miał skłonności, jeżeli
mogę się tak wyrazić, do… raczej hulaszczego trybu życia.
— Niestety tak — powiedział głuchym głosem George. — Niestety tak.
— Jest jeszcze jedna rzecz, którą moim zdaniem należy wziąć pod uwagę — powiedział Battle z
niejakim ociąganiem. — Przypuszcza się, że Król Victor jest w Anglii.
— Król Victor?
Lomax ze zmarszczonym czołem szukał czegoś w pamięci.
— Ten znany francuski przestępca, sir. Otrzymaliśmy ostrzeżenie z S?reté w Paryżu.

57

background image

— Rzeczywiście — powiedział Lomax. — Teraz sobie przypominam. Złodziej biżuterii, prawda?
No cóż, to jest człowiek…
Nagle przerwał. Isaacstein, który ze ściągniętymi brwiami i roztargnioną miną stał przy kominku,
trochę za późno podniósł wzrok i nie zauważył ostrzegawczego spojrzenia, jakie inspektor Battle
przesłał George’owi. Lecz jako człowiek wyczulony na wibracje, świadom był narastającego
napięcia.
— Nie będę ci już potrzebny, Lomax? — zapytał.
— Nie, dziękuję.
— Czy nie zburzy to pańskich planów, inspektorze Battle, jeśli powrócę do Londynu?
— Niestety tak — odparł uprzejmie inspektor. — Widzi pan, jeśli pan odjedzie, inni też będą
chcieli pójść w pańskie ślady. A to jest wykluczone. — Rozumiem.
Wielki finansista opuścił pokój zamykając za sobą drzwi.
— Fantastyczny facet z tego Isaacsteina — mruknął George od niechcenia.
— Ogromnie wpływowa osobistość — dodał inspektor Battle.
George znowu zaczął chodzić tam i z powrotem po pokoju.
— To, co pan powiedział, bardzo mnie zaniepokoiło — rzekł. — Król Victor! Myślałem, że on
jest w więzieniu.
— Wyszedł przed paroma miesiącami. Francuska policja zamierzała deptać mu po piętach, ale on
był chytrzejszy i wymknął się im. Rzadko się spotyka faceta z takim tupetem. Z jakichś względów
Francuzi przypuszczają, że jest teraz w Anglii, i dali nam o tym znać.
— A co on by miał w Anglii do roboty?
— To już proszę samemu sobie na to odpowiedzieć — rzekł znacząco inspektor.
— Pan uważa…? Ma pan na myśli…? Tak, zna pan tę historię, oczywiście, tak, tak, wiem, że pan
zna. W owym czasie nie pracowałem naturalnie, ale dowiedziałem się o tym od poprzedniego lorda
Caterhama. Niebywała katastrofa.
— Koh–i–noor — powiedział z zadumą Battle.
— Sza, inspektorze! — George rozejrzał się z lękiem dokoła. — Tylko proszę bez wymieniania
nazw! Tak będzie bezpieczniej. A jeśli musi pan już o tym mówić, to jako o sprawie ,,K”.
Z twarzy inspektora znów nic nie można było wyczytać.
— Czy łączy pan osobę Króla Victora z tą zbrodnią? — zapytał Lomax.
— Zakładam taką możliwość, to wszystko. Jeśli cofnie się pan myślą o kilka lat, przypomni pan
sobie, że istniały cztery miejsca, gdzie.—., pewien królewski— gość mógł ukryć klejnot. Jednym z
tych miejsc było „Chimneys”. Król Victor został aresztowany w Paryżu trzy dni po… że się tak
wyrażę, zniknięciu „K”. Zawsześmy się łudzili, że pewnego dnia facet zaprowadzi nas do tego
klejnotu.
— Przecież „Chimneys” było sto razy przetrząśnięte od podłogi do sufitu.
— Owszem — zgodził się Battle z przemądrzałą miną. — Ale żadne poszukiwanie nie da
wyniku, jeśli się nie wie, gdzie szukać. Istnieje na razie tylko domniemanie, że Król Victor przybył
tutaj w poszukiwaniu wiadomej rzeczy, zdziwił się, zastawszy tu księcia Michaela, i zastrzelił go.
— Całkiem możliwe — rzekł George. — Najbardziej prawdopodobne rozwiązanie zagadki.
— Ja bym tak daleko się nie posuwał. Tylko możliwe, nic ponadto.
— Dlaczego?
— Ponieważ Król Victor nie znosi mokrej roboty — powiedział poważnie Battle.
— Ojej, człowiek taki jak on… niebezpieczny kryminalista…
Inspektor potrząsnął głową, absolutnie nie przekonany.
— Kryminaliści, panie Lomax, działają zawsze w sposób dla nich typowy. To dziwne. Mimo
wszystko jednak…
— Tak?
— Chciałbym zadać parę pytań służącemu księcia. Celowo zostawiłem go sobie na sam koniec.
Jeżeli nie ma pan nic przeciwko temu, poprosiłbym go tutaj.

58

background image

George wyraził zgodę. Inspektor zadzwonił. Tredwell stanął w drzwiach na ten sygnał, po czym
oddalił się z poleceniami inspektora.
Wrócił niebawem wraz z wysokim, jasnowłosym mężczyzną o wystających kościach
policzkowych, głęboko osadzonych, niebieskich oczach i obojętnym wyrazie twarzy — w tej
dyscyplinie mógł śmiało konkurować z inspektorem Battle’em.
— Boris Anchoukoff?
— Tak.
— Był pan lokajem księcia Michaela?
— Tak, byłem lokajem Jego Wysokości.
Mówił biegle po angielsku, choć z wyraźnym, twardym, obcym akcentem.
— Czy wiadomo panu, że pański chlebodawca został ubiegłej nocy zamordowany?
Gardłowe jakby zwierzęce warknięcie było jedyną odpowiedzią tego człowieka. Przeraziło to
George’a, który cofnął się zapobiegliwie w stronę okna.
— Kiedy ostatnio widział pan księcia?
— Jego Wysokość udał się na spoczynek o wpół do jedenastej. Ja, jak zawsze, spałem w
przedpokoju obok jego sypialni. Musiał wyjść innymi drzwiami, tymi, co wychodzą na korytarz, i
potem zejść na dół. Nic nie słyszałem. Niewykluczone, że mnie uśpiono. Złym byłem sługą,
spałem, kiedy mój pan się obudził. Jestem po stokroć przeklęty.
George spojrzał na lokaja urzeczony jego słowami.
— Kochał pan swojego pana, prawda? — zapytał Battle obserwując bacznie Borisa.
Twarz skurczyła mu się boleśnie. Dwukrotnie przełknął ślinę. A gdy w końcu przemówił, w jego
chrapliwym głosie wyczuwało się wzruszenie.
— Mówię to wam, angielskim policjantom, ja oddałbym za niego życie. A skoro on jest martwy,
a ja wciąż żyję, moje oczy nie zaznają snu, moje serce ukojenia, póki go nie pomszczę. Jak pies
będę węszył mordercę, a kiedy go dopadnę… och! — W oczach zapaliły mu się iskierki.
Wyciągnął nagle spod poły marynarki ogromny nóż i zaczął nim wywijać ponad głową. — Nie od
razu go zabiję, o nie! Najpierw utnę mu nos, potem uszy, potem oczy mu wyłupię i dopiero wtedy,
wtedy, pachnę go nożem w to jego czarne serce!
Schował szybko nóż, odwrócił się i wyszedł z pokoju. Oczy George’a Lomaxa, z natury
wytrzeszczone, teraz wyskakiwały niemal z orbit, gdy patrzył na zamknięte już za lokajem drzwi.
— Żywiołowy Herzoslovak — mruknął. — Naród na niskim poziomie cywilizacji. Bandyckie
plemię.
Inspektor Battle zerwał się żwawo z miejsca.
— Albo ten człowiek jest szczery — powiedział — albo to największy blagier, jakiego dane mi
było w życiu spotkać. Jeżeli to pierwsze, to Boże miej w swojej opiece mordercę księcia Michaela,
kiedy dostanie się w łapy tego wściekłego psa!

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
CZŁOWIEK Z FRANCJI

Virginia i Anthony szli ścieżką prowadzącą do jeziora. Parę minut po wyjściu z domu trwało
między nimi milczenie. Przerwała je Virginia, mówiąc ze śmiechem:
— O Boże, czy to nie straszne?! Tyle słów ciśnie mi się na usta, o tylu sprawach chciałabym się
dowiedzieć, że po prostu nie wiem, od czego zacząć. Po pierwsze — zniżyła głos — co pan zrobił z
ciałem? Brzmi to okropnie, prawda? Nigdy nie przypuszczałam, że będę zamieszana w
morderstwo.
— Ma pani, jak sądzę, dziewicze doznania — zgodził się Anthony.
— A dla pana to zwykła rzecz?
— Co prawda, nigdy dotąd nie pozbywałem się zwłok.
— Proszę mi opowiedzieć, jaki to miało przebieg.

59

background image

Krótko i zwięźle Anthony opisał krok po kroku swoje poczynania z ubiegłej nocy, Virginia
słuchała z wielką uwagą.
— Mądrze pan postąpił — powiedziała, gdy skończył opowieść. — W drodze powrotnej odbiorę
kufer z przechowalni dworca Paddington. Jedyny problem może powstać wtedy, gdy zaczną pana
pytać, gdzie pan był wczoraj wieczór.
— Nie przewiduję takiej ewentualności. Ciało mogli najwcześniej odnaleźć wczoraj późną nocą
lub dziś rano. W przeciwnym wypadku byłoby coś ha ten temat w prasie porannej. I cokolwiek by
o tym pisano w powieściach kryminalnych, lekarze nie są aż takimi magikami, żeby dokładnie
określić, od jak dawna człowiek nie żyje. Toteż nie ustalą precyzyjnie godziny jego ; śmierci.
Znacznie bardziej by mi się przydało alibi na wczorajszą noc.
— Wiem. Lord Caterham wszystko mi opowiedział. Ale ten człowiek ze Scotland Yardu jest
absolutnie przekonany o pańskiej niewinności, prawda?
Anthony nie od razu odpowiedział.
— Nie wygląda na szczególnie bystrego — zauważyła Virginia.
— Nie powiedziałbym — rzekł wolno Anthony.
— Odnoszę wrażenie, że inspektor Battle nie jest w ciemię bity. Wszystko wskazuje na to, że
wierzy w moją niewinność, ale nie jestem tego pewny na sto procent. Głowi się teraz nad
pozornym brakiem motywu z mojej strony.
— Pozornym?! — wykrzyknęła Virginia. — A cóż by pan miał za cel w mordowaniu nieznanego
sobie zagranicznego arystokraty?
Anthony spojrzał na nią ostro.
— Swego czasu była pani w Herzoslovakii, prawda? — zapytał.
— Tak. Z mężem, przez dwa lata, w naszej ambasadzie.
— Tuż przed zamordowaniem króla i królowej? Zetknęła się pani może z księciem Michaelem
Obolovitchem?
— Z Michaelem? Oczywiście. Niezły był z niego numer. Pamiętam, że proponował mi, bym go
morganatycznie poślubiła.
— Doprawdy? A co proponował, by pani zrobiła ze swoim mężem?
— Och, on zwykł działać według pewnego schematu…
— Jak pani zareagowała na tę jego uprzejmą ofertę?
— No wie pan — rzekła Virginia. — W życiu trzeba być niestety dyplomatą. Biedny, mały
Michael, nie powiedział tego wprost. Mimo to wycofał się głęboko urażony. Ale skąd to
zainteresowanie Michaelem?
— Typową dla mnie krętą drogą zaczynam do czegoś dochodzić. Rozumiem, że nie spotkała pani
tutaj tego zamordowanego człowieka?
— Nie. Mówiąc językiem powieści: „natychmiast po przyjeździe oddalił się do swoich
apartamentów”.
— I nie widziała pani zwłok?
Virginia potrząsnęła przecząco głową, spoglądając na Anthony’ego z dużym zainteresowaniem.
— A pozwolono by pani je obejrzeć, jak pani sądzi?
— Dzięki wpływom na wysokim szczeblu, mam na myśli lorda Caterhama, chyba by pozwolono.
Ale dlaczego pan pyta? Czy to rozkaz?
— Broń Panie Boże! — odrzekł Anthony głosem pełnym przerażenia. — Czyżbym według pani
miał dyktatorskie zapędy? Nie, chodzi po prostu o taką rzecz. Hrabia Stanislaus to pseudo księcia
Michaela z Herzoslovakii.
Zdumiona Virginia zrobiła wielkie oczy.
— Rozumiem. — I nagle uśmiechnęła się dziwnie, asymetrycznie. — Chyba pan nie sugeruje, że
Michael poszedł od razu do swoich pokoi tylko dlatego, by uniknąć spotkania ze mną?
— Coś w tym sensie — przyznał Anthony. — Widzi pani, jeżeli mam rację przypuszczając, że
ktoś chciał pani przeszkodzić w przyjeździe do „Chimneys”, to z pewnością dlatego, że była pani w

60

background image

Herzoslovakii. Czy zdaje sobie pani sprawę z faktu, iż jest pani jedyną osobą, która znała księcia
Michaela?
— Czy pan uważa, że ów zamordowany człowiek nie był tym, za kogo się podawał? — spytała
ostro Virginia.
— Taka ewentualność przyszła mi do głowy. Gdyby udało się pani skłonić lorda Caterhama do
pokazania pani zwłok, sprawa od razu by się wyjaśniła.
— Zastrzelono go o jedenastej czterdzieści pięć — powiedziała z zadumą. — Godzina, która była
wypisana na tym skrawku papieru. Wszystko to jest strasznie tajemnicze.
— Coś sobie przypomniałem. Czy tam jest okno pani pokoju? Drugie od końca nad salą obrad?
— Nie, mój pokój mieści się w skrzydle elżbietańskim, po drugiej stronie. Dlaczego pan pyta?
— Po prostu dlatego, że kiedy ubiegłego wieczoru odchodziłem stąd po usłyszeniu strzału, w
tamtym pokoju zapaliło się światło.
— Ciekawe! Nie wiem, kto go zajmuje, ale mogę zapytać o to Bundle. Może ten ktoś też usłyszał
strzał?
— Jeżeli tak, to się z tym nie zdradził. Zdaniem inspektora nikt w całym domu nie słyszał strzału.
To jest jedyny ślad, jaki udało mi się chwycić, na pewno lichy, lecz bez względu na wszystko
zamierzam się go trzymać.
— To naprawdę ciekawa rzecz — powiedziała Virginia w zamyśleniu.
Doszli do przystani nad jeziorem i oparci łokciami o balustradę rozmawiali.
— Mimo jednak całej tej historii — zaczął Anthony — powiosłujemy sobie miło po jeziorze,
dalecy od wścibskich uszu Scotland Yardu, gości z Ameryki i ciekawskich służących.
— Lord Caterham coś mi wspominał — powiedziała — ale dość mętnie. A więc do rzeczy: kim
pan właściwie jest, Anthonym Cade’em czy Jimmym McGrathem? Po raz drugi tego poranka
Anthony przedstawił swoje dzieje z ostatnich sześciu tygodni, z tą różnicą, że relacja składana
Virginii nie wymagała modelowania. Zakończył rozpoznaniem przez siebie w ofierze zabójstwa
„pana Holmesa”.
— A propos, droga pani — dodał jeszcze. — Nie zdążyłem pani —podziękować za to, że
narażając na szwank swoje dobre imię, zaliczyła mnie pani w poczet starych przyjaciół.
— Bo jest pan moim starym przyjacielem! — zawołała Virginia. — Czy pan sądzi, że po
wspólnym pozbywaniu się trupa będę pana traktowała jako po prostu znajomego? Co to to nie! —
zamilkła na chwilę. — Wie pan, co mnie w tym wszystkim najbardziej nęka? Że za tymi
pamiętnikami kryje się jeszcze jakaś tajemnica, której nie zdołaliśmy zgłębić.
— I ja tak sądzę — zgodził się. — Chciałbym dowiedzieć się od pani pewnej rzeczy.
— Jakiej?
— Dlaczego pani się zdziwiła, gdy wczoraj na Pont Street wspomniałem nazwisko Jimmy
McGrath? Znała je pani?
— Owszem, Sherlocku Holmesie. George, mój kuzyn, to znaczy George Lomax, odwiedził mnie
pewnego dnia i zaczął opowiadać o jakichś idiotycznych sprawach. Chodziło mu mianowicie o to,
bym przyjechała do „Chimneys” i była sympatyczna dla tego właśnie McGratha, i żebym jakimś
cudem wydobyła od niego pamiętniki. Tak tego, rzecz jasna, nie formułował. Wygadywał bzdury o
angielskich arystokratkach i jeszcze o czymś tam ględził, ale prawdziwy sens jego słów jawił mi się
dość wyraźnie. Biedny stary George knuje coś paskudnego. A kiedy okazało się, że chcę za dużo
wiedzieć, usiłował zbyć mnie żałosnymi kłamstwami, na jakie żadne dziecko nie dałoby się nabrać.
— W każdym razie wygląda na to, że jego plan jest w trakcie realizacji — zauważył Anthony. —
Jestem tutaj, tak jak na to liczył, jest pani, i wyraźnie obdarza mnie sympatią.
— Tylko że na nieszczęście biednego, starego George’a nie ma pamiętników! Teraz ja zadam
panu pytanie. Kiedy powiedziałam, że to nie ja pisałam te listy, pan odrzekł, że tak, wie pan o tym.
Skąd pan o tym wiedział?
— Wiedziałem — odparł z uśmiechem. — Znam się trochę na psychologii.
— Znaczy to, że pańska wiara w moralną nieskazitelność mojego charakteru…

61

background image

Anthony energicznie potrząsnął głową.
— Nic z tych rzeczy. O moralnej nieskazitelności pani charakteru nic mi nie jest wiadomo.
Mogła pani mieć kochanka i mogła do niego pisać. Nigdy jednak nie pozwoliłaby się pani
szantażować. Sądząc z tych listów, Virginia Revel była śmiertelnie przerażona. Pani zaś w takiej
sytuacji podjęłaby walkę.
— Ciekawe, kim jest ta Virginia Revel, gdzie mieszka. Doznaję głupiego uczucia, jakbym miała
sobowtóra.
Anthony zapalił papierosa.
— A czy pani wie, że jeden z listów był pisany w „Chimneys”? — zapytał po dłuższej chwili.
— Co?! — Virginia była wstrząśnięta. — Kiedy?
— Nie miał daty. Dziwna historia, prawda?
— Jestem absolutnie pewna, że żadna inna Virginia Revel nigdy nie przebywała w „Chimneys”.
Jeżeli przebywała, to Bundle lub lord Caterham wspomnieliby mi coś na temat tej niesamowitej
zbieżności nazwisk. — Tak, to rzeczywiście zastanawiające. Ale wie pani co? Ja zaczynam
poważnie wątpić w istnienie tej drugiej Virginii Revel.
— Osoba raczej nieuchwytna — zgodziła się Virginia.
— Zdecydowanie nieuchwytna. Przychodzi mi do głowy, że autorka tych listów posłużyła się
tendencyjnie pani nazwiskiem.
— W jakim celu?! — niemal krzyknęła. — Co to miałoby za sens?
— To jest właśnie pytanie. Przyczyn może być cholernie dużo.
— Kto pana zdaniem zabił Michaela? — zapytała nagle Virginia. — Towarzysze Czerwonej
Ręki?
— Może i oni — odparł niepewnie. — Tego typu zabójstwa są dla nich charakterystyczne.
— Do dzieła — powiedziała szybko. — Lord Caterham i Bundle wyszli właśnie na spacer.
Pierwsza rzecz to należy definitywnie ustalić, czy nieboszczyk to istotnie książę Michael.
Anthony dowiosłował do brzegu i po paru minutach oboje dołączyli do lorda Caterhama i jego
córki.
— Obiad się opóźnia — powiedział jego lordowska mość zdeprymowanym tonem. — Inspektor
Battle obraził prawdopodobnie kucharza.
— To mój przyjaciel — powiedziała Virginia do Bundle. — Bądź dla niego miła.
Bundle przez kilka minut mierzyła Anthony’ego uważnym spojrzeniem, po czym powiedziała do
Virginii, jak gdyby jego przy tym nie było:
— Skąd wytrzasnęłaś takiego przystojnego mężczyznę? Jak ty to robisz? — zapytała z
zazdrością.
— Możesz go sobie wziąć — oświadczyła Virginia wielkodusznie. — Ja biorę lorda Caterhama.
Uśmiechnęła się do wysoce tym pochlebionego para, wsunęła mu rękę pod ramię i oddalili się
krok za krokiem.
— Potrafi pan rozmawiać? — zapytała Bundle. — Czy też jest pan wyłącznie milczący i silny?
— Rozmawiać? — powtórzył Anthony. — Ja paplam. Mamroczę. Szemrzę niczym strumyk. A
czasem nawet zadaję pytania.
— Jakie na przykład?
— Kto zajmuje drugi pokój od końca po lewej stronie?
Co mówiąc wskazał ręką kierunek.
— Pytanie dość niezwykłe — rzekła Bundle. — Pan mnie zaciekawia. Zaraz, zaraz, tak, to pokój
mademoiselle Brun, francuskiej guwernantki. Usiłuje trzymać w ryzach moje młodsze siostry.
Dulcie i Daisy, jak w tej piosence, wie pan. Sądzę, że następną nazwaliby Dorothy May. Ale naszą
matkę zmęczyło wydawanie na świat samych dziewczyn i umarła. Pomyślała sobie, że kto inny
powinien podjąć się wydania na świat spadkobiercy.
— Mademoiselle Brun — powtórzył Anthony w zamyśleniu. — Od jak dawna jest u państwa?
— Od dwóch miesięcy. Przyjechała tu, kiedy byliśmy w Szkocji.

62

background image

— Hm! — mruknął. — Czuję pismo nosem.
— Ja osobiście wolałabym czuć nosem obiad — powiedziała Bundle. — Czy mam zaprosić na
obiad tego faceta ze Scotland Yardu, jak pan uważa? Pan jest człowiekiem światowym, pan zna się
na policyjnej etykiecie. A jak dotąd nigdy w tym domu nie popełniono morderstwa. To jest
emocjonujące, prawda? Szkoda, że dziś rano oczyszczono pana z wszelkich podejrzeń. Zawsze
marzyłam o tym, żeby spotkać mordercę i przekonać się na własne oczy, czy ci mordercy są
rzeczywiście tacy sympatyczni i czarujący, jak opisują to niedzielne wydania gazet. O Boże, a to
co?
— „To” było taksówką zmierzającą w stronę domu. Siedzieli w niej dwaj pasażerowie, jeden łysy
z czarną brodą, a drugi niższy i młodszy, z czarnymi wąsami. Anthony rozpoznał pierwszego z
wymienionych i domyślił się, że to on — nie zaś pojazd — wyrwał okrzyk zdumienia z ust jego
towarzyszki.
— Jeżeli się nie mylę — zauważył — to jedzie tu mój stary przyjaciel, baron Lollipop.
— Baron jaki?
— Dla wygody nazywam go Lollipopem. Wymawianie jego prawdziwego nazwiska podnosi mi
ciśnienie.
— A dziś rano jego brzmienie uszkodziło niemal telefon — stwierdziła Bundle. — A więc baron,
tak? Przewiduję, że po południu będę musiała się nim zająć, a cały ranek zablokował mi pan
Isaacstein. Niechby George sam odwalał tę swoją brudną robotę, i do diabła z polityką. Proszę mi
wybaczyć, panie Cade, że pana opuszczę, ale muszę trwać u boku mojego biednego ojca.
Bundle oddaliła się szybko w stronę domu.
Anthony przez parę minut odprowadzał ją wzrokiem, po czym, pogrążony w zadumie, zapalił
papierosa. W trakcie tej czynności uszu jego dobiegł jakiś odgłos tuż obok. Stał przy samej
przystani, a ten odgłos docierał do niego jakby zza rogu. Gdyby chciał go określić, powiedziałby,
że wyglądało to tak, jakby jakiś człowiek usiłował powstrzymać kichnięcie.
— Ciekaw jestem — mruknął pod nosem Anthony — bardzo jestem ciekaw, kto może być za tą
przystanią. Trzeba się będzie samemu o tym przekonać.
Wprowadzając słowa w czyn, rzucił zgaszoną uprzednio zapałkę i lekkim, bezszelestnym
krokiem pobiegł za róg budynku.
Wpadł na człowieka, który klęczał na ziemi i czynił wysiłki, żeby wstać. Mężczyzna ów był
wysoki, miał na sobie jasny płaszcz, na nosie okulary, krótką, czarną bródkę w szpic i odznaczał się
nieco afektowanym sposobem bycia. Był między trzydziestką a czterdziestką i ogólnie rzecz
biorąc, wyglądał bardzo szacownie.
— Co pan tu robi? — zapytał Anthony.
Był absolutnie pewien, że ten mężczyzna nie zaliczał się do grona gości lorda Caterhama.
— Proszę mi wybaczyć — rzekł ów człowiek z wyraźnym obcym akcentem, wykrzywiając usta.
w niby to przyjacielskim uśmiechu. — Wracając do „Wesołego Krykiecisty” zabłądziłem. Czy
monsieur byłby tak dobry i wskazał mi kierunek?
— Oczywiście — zapewnił Anthony. — Ale przez wodę raczej pan się tam nie dostanie.
— Co? — zapytał cudzoziemiec tonem człowieka zbitego z pantałyku.
— Powiedziałem — powtórzył Anthony, spoglądając znacząco na przystań — że drogą wodną
pan się tam nie dostanie. Najprościej byłoby przez park, niedaleko stąd, ale to wszystko jest
prywatna posiadłość. Naruszył pan jej granice.
— Ogromnie mi przykro. Musiałem zgubić kierunek. Zamierzałem tutaj uzyskać informację.
Anthony powstrzymał się przed uwagą, że klęczenie za przystanią to dość dziwny sposób
zdobywania informacji. Dotknął delikatnie ramienia mężczyzny.
— Proszę iść tędy — powiedział. — Na prawo, dokoła jeziora i potem prosto, niech pan tylko nie
przeoczy ścieżki. Jak pan do niej dojdzie, proszę skręcić na lewo, i ta ścieżka doprowadzi pana do
wioski. Pan, zdaje się, mieszka w „Krykieciście”, tak?
— Tak, monsieur. Od dziś rana. Wielkie dzięki, że był pan tak uprzejmy i wskazał mi drogę.

63

background image

— Bardzo mi było miło — rzekł Anthony. — Mam nadzieję, że się pan nie zaziębił?
— Słucham? — spytał cudzoziemiec.
— Od klęczenia na wilgotnej ziemi — wyjaśnił Anthony. — Wydawało mi się, że pan kichał.
— Właśnie miałem kichnąć — sprostował mężczyzna.
— Otóż właśnie — powiedział Anthony. — Nie powinien pan powstrzymywać kichania. Mówił
mi o tym kiedyś jeden ze sławnych lekarzy. To piekielnie niebezpieczne. Trudno mi określić, jaką
szkodę wyrządzi to panu, może źle wpłynie na krążenie krwi, tak czy owak proszę tego nigdy nie
robić. Do widzenia.
— Do widzenia, monsieur, i dziękuję za wskazanie mi drogi.
— Drugi podejrzany cudzoziemiec w wiejskim hoteliku — wymamrotał Anthony obserwując
oddalającą się sylwetkę. — I pierwszy, którego nie potrafię rozszyfrować. Aparycja francuskiego
kupca obwoźnego. Nie wygląda mi na Towarzysza Czerwonej Ręki. A może reprezentuje trzecią
partię w tej niespokojnej Herzoslovakii? Francuska guwernantka zajmuje pokój, którego okno jest
drugie od końca. Tajemniczy Francuz kręcący się po okolicy i podsłuchujący rozmowy nie
przeznaczone dla jego uszu. Głowę daję, że coś się za tym kryje.
Pogrążony w rozmyślaniach skierował kroki ku domowi. Na tarasie ujrzał lorda Caterhama,
przygnębionego stosownie do sytuacji, oraz dwóch nowych gości. Na widok Anthony’ego lord
ożywił się nieco.
— No, jest pan nareszcie — stwierdził. — Pozwoli pan, że go przedstawię baronowi… hm…
tego… a także kapitanowi Andrassy’emu. Pan Anthony Cade.
Baron patrzył na Anthony’ego z rosnącą podejrzliwością.
— Pan Cade? — zapytał oschle. — Nie sądzę.
— Słówko na osobności, panie baronie — rzekł Anthony. — Wszystko panu wyjaśnię.
Baron skinął głową i obaj panowie poszli wzdłuż tarasu.
— Panie baronie — zaczął Anthony — zdaję się na pana łaskę i niełaskę. Tak dalece
nadszarpnąłem honor angielskiego dżentelmena, że przybyłem do tego kraju pod nie swoim
nazwiskiem. Przedstawiłem się panu jako James McGrath — lecz musi pan przyznać, że
popełnione przez mnie oszustwo ma znikomą rangę. Zna pan niewątpliwie dzieła Szekspira i jego
uwagi na temat tego, jak nieważne są nazwy poszczególnych gatunków róż. Podobnie ta sprawa.
Człowiek, z którym chciał się pan widzieć, był posiadaczem pamiętników. Ja byłem tym
człowiekiem. Świetnie się pan ponadto orientuje, że pamiętniki zmieniły już właściciela. Zręczny
chwyt, baronie, bardzo zręczny chwyt. Czyj to był pomysł, pana czy pańskiego zwierzchnika?
— To był pomysł Jego Wysokości. I tylko on mógł sobie pozwolić na wprowadzenie go w czyn.
— Zrobił to wspaniale! — powiedział Anthony z uznaniem. — Nigdy bym nie pomyślał, że to
nie dzieło Anglika.
— Książę otrzymał wykształcenie godne angielskiego dżentelmena — wyjaśnił baron. Takie
obyczaje panują w Herzoslovakii.
— Żaden profesjonalista nie świsnąłby tego rękopisu w sposób bardziej doskonały. Czy będę
niedyskretny, jeśli zapytam, co się z nim stało? — Mówiąc między nami dżentelmenami… —
zaczął baron.
— Jest pan bardzo uprzejmy, baronie — burknął Anthony. — Nigdy tak często nie nazywano
mnie dżentelmenem, jak w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin.
— Powiem to panu: przypuszczam, że zostały spalone.
— Pan przypuszcza, ale nie wie na pewno, tak?
— Jego Wysokość trzymał je przy sobie. Miał zamiar je przeczytać, a potem spalić.
— Rozumiem — rzeki Anthony. — Mimo wszystko te pamiętniki nie są lekturą łatwą i nie
można ich przekartkować w ciągu pół godziny.
— Wśród rzeczy mojego zamęczonego pana nie znaleziono tego rękopisu, więc rozumie się samo
przez się, że spalony został.

64

background image

— Hm — mruknął Anthony. — Kto to wie? — Chwilę milczał, a potem powiedział: — Zadałem
panu te pytania, baronie, ponieważ, jak pan może słyszał, również i mnie wplątano w tę zbrodnię.
Muszę się oczyścić z wszelkich zarzutów, żeby najmniejsze podejrzenie na mnie nie ciążyło.
— Niewątpliwie — powiedział baron. — To jest kwestia pańskiego honoru.
— Otóż właśnie — rzekł Anthony. — Dobrze pan to ujął. Ja tak nie potrafię. Ale wracając do
rzeczy: tylko znalezienie prawdziwego mordercy oddali ode mnie wszelkie podejrzenia, lecz abym
mógł wziąć się za to, muszę mieć trochę faktów. Sprawa pamiętników jest bardzo istotna. Wydaje
mi się całkiem prawdopodobne, że motywem zbrodni była chęć zdobycia pamiętników.
Czy pańskim zdaniem, baronie, nie posuwam się za daleko w swoich przypuszczeniach?
Baron chwilę się zastanawiał.
— Czytał pan te pamiętniki? — zapytał w końcu przezornie.
— Dziękuję za odpowiedź — rzekł Anthony z uśmiechem. — A teraz, panie baronie, jeszcze
jedno. Chciałbym mianowicie uczciwie pana uprzedzić, że nie odstąpiłem od zamiaru dostarczenia
rękopisu wydawcom w najbliższa środę, trzynastego października.
Baron wytrzeszczył na niego oczy.
— Przecież pan już ich nie ma!
— W środę, powiedziałem. Dzisiaj mamy piątek. Zostało mi pięć dni na ich odzyskanie.
— A jeśli zostały spalone?
— Nie sądzę. I mam ważkie powody, by tak przypuszczać. \
Pogrążeni w rozmowie zawrócili przy końcu tarasu. I ujrzeli zbliżającą się ku nim masywną
postać. Anthony, który nie oglądał do tej pory pana Hermana Isaacsteina, spojrzał nie niego z
niemałym zainteresowaniem.
— Och, baronie — rzekł Isaacstein wymachując wielkim, czarnym cygarem — to fatalna sprawa,
doprawdy fatalna.
— Kogo ja widzę, mojego starego przyjaciela, pana Isaacsteina! — wykrzyknął baron. — Cała
nasza wspaniała budowla leży w ruinie.
Anthony odszedł taktownie od wylewających żale dżentelmenów i zaczął spacerować wzdłuż
tarasu.
Nagle zatrzymał się. Z samego środka cisowego żywopłotu unosiła się w powietrze cienka spirala
dymu.
Między dwoma rzędami musi być puste miejsce, pomyślał Anthony. Słyszałem o czymś takim.
Spojrzał szybko na prawo i lewo. Lord Caterham z kapitanem Andrassym znajdowali się na
drugim końcu tarasu. Odwróceni byli do niego plecami. Anthony pochylił się i dal nura pomiędzy
bujne cisy.
Miał rację. Żywopłot składał się z dwóch rzędów — z wąskim przejściem pośrodku. Wejście do
tego korytarza było trochę dalej, przy bocznej części domu. Nie kryła się za tym żadna tajemnica,
ale osoby, które patrzyły na żywopłot od frontu, nigdy by na to nie wpadły.
Anthony spojrzał wzdłuż tej wąskiej alejki. Mniej więcej w jej połowie siedział człowiek,
wygodnie rozparty w trzcinowym fotelu. Do połowy wypalone cygaro leżało na poręczy, a
dżentelmen sprawiał wrażenie śpiącego.
— Hm — mruknął Anthony. — Widocznie pan Hiram Fish woli cień.

ROZDZIAŁ SZESNASTY
HERBATA W POKOJU LEKCYJNYM

Anthony wrócił na taras z nękającym go uczuciem, że jedyne miejsce, gdzie można spokojnie
porozmawiać, to środek jeziora.
Z wnętrza domu rozległ się donośny dźwięk gongu i w bocznych drzwiach ukazał się Tredwell,
zachowując pełną godności postawę.
— Podano do stołu, milordzie.

65

background image

— No! — powiedział lord ożywiwszy się nieco. — Obiad!
W tym momencie dwójka dzieci wypadła z domu. Były to pełne wigoru młode kobietki w wieku
dziesięciu i dwunastu lat i chociaż mogły nosić imiona Dulcie i Daisy, jak sugerowała Bundle,
znane były powszechnie jako Guggle i Winkle. Wykonały coś w rodzaju tańca wojennego,
urozmaiconego przenikliwymi wrzaskami, póki nie pojawiła się Bundle, która położyła temu kres.
— Gdzie jest mademoiselle? — zapytała ostro.
— Ma migrenę, migrenę, migrenę! — zaśpiewała Winkle.
— Huraaa! — dołączyła się Guggle.
Lordowi Caterhamowi udało się zagnać do domu większość gości. A potem powstrzymał przed
tym Anthony’ego, kładąc mu dłoń na ramieniu.
— Wejdźmy do mego gabinetu — wysapał. — Mam tam coś ekstra.
Skradając się przez hali lord Caterham bardziej przy— pominął złodzieja niż pana tego domu i
niebawem dotarł do azylu, jakim był jego gabinet. Tam otworzył szafę i zademonstrował
Anthony’emu serię butelek.
— Rozmowa z cudzoziemcami zawsze budzi we mnie pragnienie — wyjaśnił przepraszającym
tonem. — Nie mam pojęcia dlaczego.
Rozległo się pukanie i w szparze drzwi ukazała się głowa Virginii.
— Dostanę mój ulubiony cocktail? — zapytała.
— Oczywiście — odparł lord z całą serdecznością.
— Proszę do środka.
Następnych parę minut zajął rytuał picia.
— To właśnie było mi potrzebne — rzekł lord Caterham z westchnieniem, odstawiając szklankę
na stół.
— Jak już wspomniałem, rozmowa z cudzoziemcami jest dla mnie bardzo wyczerpująca. Pewno
dlatego, że są tacy uprzejmi. Chodźmy. Pożywimy się trochę.
Udał się do jadalni. Virginia przytrzymała ramię Anthony’ego, dając mu znak, by zwolnił nieco
kroku.
— Dokonałam wyczynu — szepnęła. — Namówiłam lorda Caterhama, by mi pokazał ciało.
— No i? — zapytał niecierpliwie Anthony. Jego teoria albo się teraz potwierdzi, albo nie.
Virginia potrząsnęła przecząco głową.
— Nie miał pan racji. To książę Michael.
— Coś takiego… — Anthony był prawdziwie zmartwiony — a mademoiselle miała migrenę —
dodał głośniej, z wyraźnym niezadowoleniem.
— Co to ma z tym wspólnego?
— Prawdopodobnie nic, ale chciałbym ją zobaczyć. Widzi pani, udało mi się stwierdzić, że okno
mademoiselle jest drugie od końca, a w tym oknie ubiegłej nocy ujrzałem światło.
— Ciekawe.
— Przypuszczalnie nic się za tym nie kryje. Mimo to jednak chciałbym dzisiaj zobaczyć się z nią.
Obiad był swego rodzaju męką. Nawet tolerancyjnej i pogodnej Bundle nie udało się stworzyć
dobrego nastroju wśród tak różnorodnego towarzystwa. Baron i Andrassy byli poprawni, oficjalni,
napompowani etykietą i mieli takie miny, jakby spożywali posiłek w mauzoleum. Lord Caterham
był ospały i przygnębiony. Bill Eversleigh spoglądał tęsknie na Virginię. George, pomny trudnej
sytuacji, w jakiej się znalazł, prowadził lekką rozmowę z baronem i panem Isaacsteinem. Guggle i
Winkle, nie posiadające się z radości, że w ich domu popełniono morderstwo, trzeba było ciągle
upominać i strofować. Pan Hiram Fish natomiast powoli przeżuwał pokarm, wypowiadając oschłe
uwagi w sobie tylko znanym dialekcie. Inspektor Battle dyskretnie się ulotnił i nikt nie wiedział, co
się z nim stało.
— Dzięki Bogu skończyło się — mruknęła Bundle do Anthony’ego, gdy wstawali od stołu. — A
George po południu zabiera cudzoziemski kontyngent do „Abbey”, by omówić tajemnice
państwowe.

66

background image

— Może to oczyści atmosferę — rzucił Anthony.
— Nie mam nic przeciwko temu Amerykaninowi — ciągnęła Bundle. — On i mój ojciec
mogliby z równym zapałem dyskutować o swoich pierwszych edycjach w pewnym zacisznym
miejscu. Panie Fish — rzekła, bo osoba, o której była mowa, właśnie się zbliżała — zaplanowałam
dla pana spokojne popołudnie.
Amerykanin skłonił się.
— Bardzo to uprzejme z pani strony, lady Eileen.
— Pan Fish — wtrącił Anthony — miał również bardzo spokojny poranek.
Amerykanin obrzucił go szybkim spojrzeniem.
— Aha, widział mnie pan w moim ustroniu? Bywają chwile, proszę pana, kiedy człowiek
miłujący spokój marzy tylko o tym, by być jak najdalej od rozszalałego tłumu. Bundle odpłynęła,
pozostawiając Anthony’ego sam na sam z Amerykaninem. Ten ostatni zniżył trochę głos mówiąc:
— Moim zdaniem kryje się za tym wszystkim jakaś wielka tajemnica.
— Cała masa tajemnic — powiedział Anthony.
— Ten łysy facet jest prawdopodobnie krewnym?
— Coś w tym sensie.
— Narody Europy Środkowej podnoszą alarm — powiedział pan Fish. — No bo chodzą słuchy,
że ten nieboszczyk to Jego Królewska Wysokość. Czy to prawda, nie wie pan?
— Przebywał tutaj jako hrabia Stanislaus — odparł Anthony wymijająco. Czego pan Fish już nie
skomentował, rzucił tylko wieloznacznie:
— O rany!
Po czym na parę chwil pogrążył się w milczeniu.
— Ten wasz kapitan policji — zauważył w końcu — Battle czy jak mu tam, jest dobry w tych
sprawach?
— Scotland Yard uważa, że tak — odpowiedział sucho Anthony.
— Według mnie to człowiek bez polotu — stwierdził pan Fish. — I ślamazarny. Najważniejsze
dla niego było to, by nikt nie opuszczał domu, i co to ma za sens?
W trakcie mówienia zmierzył Anthony’ego ostrym wzrokiem.
— Jutro rano wszyscy zostaną przesłuchani.
— I o to tylko chodzi, tak? Nieważne, że goście lorda Caterhama stają się podejrzani?
— Drogi panie!
— Czułem się trochę głupio jako cudzoziemiec. Ale przecież zrobił to ktoś z zewnątrz,
przypominam sobie teraz. Oszklone drzwi były tylko przymknięte, prawda?
— Tak — przyznał Anthony ze wzrokiem utkwionym w przestrzeń.
Pan Fish westchnął. Po minucie lub dwóch odezwał się zrzędzącym tonem:
— Młody człowieku, czy panu wiadomo, w jaki sposób odwadnia się kopalnię?
— Nie.
— Za pomocą pompowania, ale to ogromnie ciężka praca… Obserwuję sylwetkę mego
czcigodnego gospodarza, jak odłącza się od grupki osób. Idę do niego.
Gdy pan Fish godnie się ulotnił, Bundle znowu przypłynęła do Anthony’ego.
— Zabawny typ, prawda? — zapytała.
— Owszem.
— Szukanie Virginii na nic się nie zda — powiedziała Bundle nieprzyjemnym tonem.
— Ja jej nie szukałem.
— Nieprawda. Nie wiem, jak ona to robi. Nie jest ważne, co mówi, a nawet sądzę, że nieważne
jest, jak wygląda. Ale, mój Boże… zawsze ma, kogo chce. Tak czy siak na razie jest zajęta. Prosiła
mnie, żebym była dla pana mila, toteż będę, nawet przy użyciu siły, jeśli zajdzie taka potrzeba.
— Użycie siły nie jest przewidziane — zapewnił ją Anthony. — Ale jeśli nie sprawi to pani
różnicy, wolałbym, żeby była pani dla mnie miła na jeziorze, w łódce.
— Myśl jest celna — orzekła Bundle z zamyślonym wyrazem twarzy.

67

background image

I powędrowali razem w stronę jeziora.
— Zanim przejdziemy do bardziej interesujących tematów — zaczął Anthony wiosłując
niespiesznie — chciałbym pani zadać jedno pytanie. Najpierw obowiązek, potem przyjemność.
— O czyjej sypialni chciałby pan się teraz dowiedzieć? — zapytała z pełną rezygnacji
cierpliwością.
— Na razie żadna sypialnia nie wchodzi w grę. Chciałbym się natomiast dowiedzieć, skąd
wytrzasnęliście państwo tę francuską guwernantkę.
— Rzucono na pana urok — stwierdziła Bundle.
— Wytrzasnęłam ją z agencji, płacę jej sto funtów rocznie, ma na imię Genevieve. Jeszcze panu
mało?
— No dobrze, z agencji — powiedział. — A co z jej referencjami?
— Och, co za żar uczuć! Przez dziesięć lat przebywała z hrabiną Oby Nie.
— Oby Nie to znaczy?…
— Hrabina de Bretuil, Chateau de Bretuil, z Dinard.
— Czy spotkała się pani z hrabiną osobiście? Czy też wszystko się odbyło drogą listowną?
— Tak, ustaliłyśmy listownie.
— Hm…
— Pan mnie intryguje — oświadczyła Bundle. — Niesamowicie wręcz. Czy chodzi o miłość, czy
zbrodnię?
— Najwidoczniej jest to czyste wariactwo z mojej strony. Dajmy temu spokój.
— „Dajmy temu spokój” mówi tonem niedbałym, wyciągnąwszy już ode mnie wszystkie dane, o
jakie mu chodziło. A kogo pan właściwie podejrzewa? Bo ja Virginię jako osobę najbardziej
nieprawdopodobną. Albo Billa.
— A co się tyczy pani?
— Arystokraci przyłączają się potajemnie do Towarzyszy Czerwonej Ręki. Ale byłaby sytuacja!
Anthony roześmiał się. Bundle mu się podobała, choć lękał się trochę tych jej przenikliwych,
przewiercających na wskroś szarych oczu.
— Musi pani być dumna z tego wszystkiego — powiedział niespodziewanie, wskazując dłonią
wielki dom majaczący w oddali.
Bundle przymknęła powieki i przechyliła na bok głowę.
— Tak… może odrobinę. Człowiek się przyzwyczaił do tego, co ma. Zresztą nie przebywamy
tutaj za często — piekielne nudy. Całe lato byliśmy w Cowes i Deauville, a potem znowu w
Szkocji. Przez pięć miesięcy w roku „Chimneys” jest przykryte pokrowcami. Raz na tydzień
zdejmuje się te pokrowce i przyjeżdżają autokary pełne turystów i ci turyści gapią się na Tredwella
i słuchają, co on mówi. „Po prawej ręce widzą państwo portret czwartej markizy Caterham pędzla
Joshuy Reynoldsa” i tak dalej, a Ed czy Bert, największy kawalarz na tej wycieczce, trąca łokciem
swoją dziewczynę i powiada: „Wiesz, Gladys, mają tu dwa warte sporo grosza obrazy”. Idą dalej,
patrzą na inne obrazy, ziewają, szurają nogami i marzą tylko o tym, by już nareszcie nadszedł czas
powrotu do domu.
— Podobno dwa czy trzy razy dokonywała się tutaj historia?
— Widać, że słuchał pan George’a — rzekła ostro Bundle. — On zawsze wygaduje takie rzeczy.
Tymczasem Anthony wsparł się na łokciu i spoglądał ku brzegowi.
— Czy moje oczy widzą trzeciego podejrzanego cudzoziemca, który stoi strapiony koło
przystani? A może to jeden z gości?
Bundle uniosła głowę z czerwonej poduszki.
— To Bill — powiedziała.
— Wygląda, jakby czegoś szukał.
— Prawdopodobnie mnie — rzekła bez entuzjazmu.
— Mam wiosłować w przeciwnym kierunku?

68

background image

— Propozycja nader prawidłowa, choć powinna być wypowiedziana z większym zapałem. — Po
takiej naganie będę wiosłował ze zdwojoną energią.
— W żadnym razie — zaprotestowała. — Mam swoją dumę. Dopłyńmy do miejsca, gdzie stoi
ten młodociany osioł. Ktoś powinien zatroszczyć się o niego. Virgipia na pewno dała przed nim
drapaka. Pewnego dnia, choć wydaje się to absolutnie niepojęte, mogę wyrazić chęć poślubienia
George’a, więc muszę ćwiczyć postawę „jednej ze znanych w świecie polityki pań domu”.
Anthony posłusznie powiosłował ku brzegowi.
— Ale proszę mi powiedzieć, co się stanie ze mną? — zapytał żałosnym tonem. — Wolałbym
nie być piątym kołem u wozu. Czy tam daleko idą dzieci?
— Tak. Ale ostrożnie z nimi, bo nie dadzą panu spokoju.
— Ja lubię dzieci — oświadczył Anthony. — Mógłbym je nauczyć paru spokojnych, ćwiczących
umysł gier.
— W porządku, tylko proszę pamiętać, że pana ostrzegałam.
Po rozstaniu się z Bundłe, która miała otoczyć opieką strapionego Billa, Anthony powędrował w
kierunku, skąd dobiegały różnorodne wrzaski, zakłócające spokój popołudniowych godzin.
Przyjęto go z entuzjazmem.
— Umiesz bawić się w Indian? Jesteś w tym dobry? — zapytała Guggle surowo.
— Raczej tak — odpowiedział Anthony. — Słuchajcie, jakie wydaję okrzyki, kiedy mnie
skalpują. O, takie.
— Zademonstrował.
— Nieźle — orzekła Winkle, zachowując wstrzemięźliwość. — A’ teraz wydaj ryk skalpującego.
Anthony uczynił zadość żądaniu krzykiem mrożącym krew w żyłach. Chwilę potem zabawa w
Indian była w pełnym toku.
Mniej więcej po upływie godziny Anthony otarł czoło i zaryzykował pytanie o migrenę, na jaką
cierpiała mademoiselle. Miło mu było usłyszeć, że pani czuje się już całkiem dobrze. Taką zyskał
sympatię dziewczynek, że bardzo stanowczo zaprosiły go na herbatę w pokoju lekcyjnym.
— Opowiesz nam wtedy o tym powieszonym człowieku — nalegała Guggle.
— Mówiłeś, że masz ze sobą kawałek tego sznurka? — upewniła się Winkle.
— Mam, w walizce—rzekł Anthony tonem uroczystym.
— Każda z was dostanie kawałek.
W tej samej chwili Winkle wydała indiański ryk zadowolenia.
— Musimy teraz iść i umyć się — powiedziała ponuro Guggle. — Przyjdziesz na herbatę,
prawda? Nie zapomnisz?
Obiecał solennie, że nic go nie powstrzyma przed stawieniem się na umówione spotkanie.
Zadowolone dziewczynki ruszyły w stronę domu. Anthony stał chwilę odprowadzając je wzrokiem
i właśnie wtedy zobaczył jakiegoś mężczyznę wychodzącego z kępy drzew po drugiej stronie, a
potem idącego spiesznie przez park. Był niemal pewny, że to ten sam czarnobrody cudzoziemiec,
którego spotkał dziś rano. Podczas gdy wahał się: iść za nim czy nie, krzewy przed nim rozchyliły
się i pojawił się przed nim w całej krasie pan Hiram Fish. Na widok Anthony’ego drgnął lekko.
— Czy popołudnie minęło panu spokojnie? — zapytał Anthony.
— O, tak, dziękuję.
Jednakże pań Fish nie tchnął takim spokojem jak zazwyczaj. Twarz miał zarumienioną, oddech
krótki, jak gdyby dopiero co biegł. Wyciągnął zegarek.
— Coś mi się zdaje—powiedział przytłumionym głosem — że zgodnie z waszym brytyjskim
obyczajem będziecie państwo niebawem pić popołudniową herbatę. Trzasnąwszy wiekiem zegarka,
pan Fish statecznym krokiem powędrował w stronę domu.
Anthony stał pogrążony w zadumie i teraz on drgnął na widok wyrastającego przed nim jak spod
ziemi inspektora Battle’a. Najsłabszy nawet szelest nie zapowiedział jego pojawienia się, zupełnie
jakby się zmaterializował, zstąpiwszy z przestrzeni kosmicznej.
— Skąd pan się tu wziął? — zapytał Anthony z irytacją.

69

background image

Lekkim ruchem głowy wskazał Battle niewielką kępę drzew za nimi.
— Dziś po południu to modne miejsce — zauważył Anthony.
— Pan był nieobecny myślami — stwierdził inspektor.
— Istotnie. Czy pan wie, co mnie tak pochłaniało, inspektorze? Usiłowałem dodać do jednego
dwa, potem pięć, potem trzy, żeby mi wyszło cztery. Ale to jest niemożliwe, inspektorze, po prostu
niemożliwe.
— Problem jest trudny — zgodził się detektyw.
— Bardzo mi właśnie zależało na spotkaniu z panem. Inspektorze, chciałbym się stąd urwać. Da
się to załatwić?
Zgodnie z swoim obyczajem inspektor Battle nie okazał po sobie ani zdziwienia, ani ciekawości.
Odpowiedź jego brzmiała szczerze i rzeczowo:
— Zależy, proszę pana, dokąd zamierza pan się udać.
— Powiem panu otwarcie, inspektorze. Wyłożę karty na stół. Zamierzam udać się do Dinard, do
hrabiny de Breteuil. Da się zrobić?
— Kiedy pan chce jechać?
— Dajmy na to jutro po południu. Byłbym z powrotem w niedzielę wieczorem.
— Rozumiem — powiedział inspektor ze szczególnym naciskiem.
— I co pan na to?
— Nie mam zastrzeżeń, pod warunkiem, że udaje się pan tam, gdzie pan powiedział, i stamtąd
prosto wróci pan lulaj.
— Jest pan człowiekiem absolutnie wyjątkowym, inspektorze. Albo czuje pan do mnie dużo
sympatii, albo jest pan niezwykle przebiegły. Gdzie leży prawda?
Inspektor Battle uśmiechnął się nieznacznie, lecz nic nie odpowiedział.
— Tak, tak — zaczął Anthony. — Przewiduję, że podejmie pan środki ostrożności. Dyskretni
funkcjonariusze prawa będą śledzić moje mocno podejrzane poczynania. Niech będzie. Ale
wolałbym wiedzieć, po co to wszystko.
— Nie wiem, o co panu chodzi.
— Pamiętniki, o to ten cały kram. Czy tylko pamiętniki? A może chowa pan coś jeszcze w
zanadrzu?
Battle znowu się uśmiechnął.
— Niech pan posłucha. Idę panu na rękę, ponieważ wywarł pan na mnie dobre wrażenie.
Chciałbym, abyśmy współpracowali w tej sprawie. Amator i profesjonalista to dobra para.
Pierwszego cechuje, że się tak wyrażę, bardzo osobisty stosunek do zagadnienia, drugi ma
doświadczenie.
— Nie muszę dodawać — rzekł powoli Anthony — że zawsze chciałem .wypróbować swoje
możliwości w ujawnianiu tajemnicy zbrodni.
— Ma pan jakieś sugestie dotyczące tej sprawy?
— Mnóstwo — odparł Anthony. — Ale to głównie znaki zapytania.
— Na przykład?
— Kto zajmie miejsce zamordowanego? Według mnie to bardzo ważne.
Inspektor uśmiechnął się krzywo. — Ciekaw byłem, czy pan na to wpadnie. Książę Nicholas
Obolovitch jest bezpośrednim spadkobiercą, bratem stryjecznym tego dżentelmena.
— A gdzie on obecnie się znajduje?— zapytał Anthony odwracając się, by zapalić papierosa. —
Tylko proszę mi nie mówić, że pan nie wie, bo nie uwierzę panu.
— Mamy pewne podstawy, by przypuszczać, że jest w Stanach Zjednoczonych. W każdym razie
ostatnio tam był. Podnosił pieniądze na poczet spadku.
Anthony dał upust zdziwieniu, gwiżdżąc przeciągle.
— Rozumiem — rzekł. — Michael miał poparcie w Anglii, Nicholas w Ameryce. W obydwu
państwach grupa finansistów zabiegała o koncesje naftowe. Partia Lojalistów przyjęła kandydaturę

70

background image

Michaela — teraz muszą szukać gdzie indziej. Panowie Isaacstein i spółka oraz pan George Lomax
zgrzytają zębami. Radość na Wall Street. Mam rację?
— Jest pan tej racji bardzo bliski — odparł inspektor Battle.
— Hm — mruknął Anthony. — Mógłbym przysiąc, że wiem, co pan robił w tej kępie zarośli.
Detektyw uśmiechnął się, ale nie wyrzekł ani słowa.
— Polityka międzynarodowa to rzecz bardzo fascynująca — powiedział Anthony. — Lecz ja
muszę niestety pana opuścić. Mam spotkanie w pokoju lekcyjnym.
Ruszył ostro w kierunku domu. Tam pełen godności Tredwell pokazał mu drogę do pokoju
lekcyjnego. Zapukał do drzwi, wszedł, a powitały go okrzyki radości.
Guggle i Winkle momentalnie go dopadły i doprowadziły z triumfem przed oblicze mademoiselle
w celu dokonania prezentacji.
Po raz pierwszy ogarnął Anthony’ego niepokój. Mademoiselle Brun była niską kobietą w
średnim wieku, o ziemistej cerze, szpakowatych włosach i dobrze zapowiadających się wąsach.
Zupełnie nie pasowała do wizerunku słynnej zagranicznej awanturnicy.
Zdaje się, stwierdził w duchu Anthony, że wyszedłem na durnia. Nie ma rady, muszę jakoś przez
to przebrnąć.
Był dla mademoiselle nadzwyczaj miły, ona zaś ze swej strony demonstrowała zachwyt, że taki
przystojny, młody człowiek wtargnął do jej królestwa. Poczęstunek był fantastyczny.
Jednakże tegoż wieczoru, gdy Anthony był już sam ze swoimi myślami w uroczej komnacie
sypialnej, potrząsnął kilkakrotnie głową z niezadowoleniem.
— Pomyliłem się — rzekł do siebie. — Po raz drugi się pomyliłem. W każdym razie nie mogę
się w tym wszystkim połapać.
Chodził w tę i z powrotem po pokoju i raptem stanął.
— Co za diabeł…?
Drzwi delikatnie się otworzyły. W następnej chwili do pokoju wśliznął się mężczyzna i stanął tuż
za progiem w pozie pełnej szacunku.
Był to silnie zbudowany, wysoki mężczyzna z jasnymi włosami, typowymi dla Słowian
wystającymi kośćmi policzkowymi i marzycielsko–fanatycznym spojrzeniem.
— Kim pan jest, u diabła? — spytał Anthony patrząc na niego ze zdziwieniem.
Mężczyzna odpowiedział w bezbłędnej angielszczyźnie:
— Jestem Boris Anchoukoff.
— Służący księcia Michaela?
— Tak. Służyłem memu panu. On nie żyje. Teraz służę panu.
— Bardzo to uprzejme z pańskiej strony — rzekł Anthony — ale ja nie potrzebuję kamerdynera.
— Pan jest teraz moim panem. Będę panu wiernie służył.
— Proszę posłuchać: ja nie potrzebuję kamerdynera. Nie stać mnie na to.
Boris Anchoukoff spojrzał na Anhtony’ego z lekkim odcieniem pogardy.
— Mnie nie zależy na pieniądzach. Służyłem memu panu. Teraz będę służyć panu, do śmierci.
Postąpił szybko do przodu, uklęknął na jedno kolano, złapał rękę Anthony’ego i przyłożył ją,
sobie do ust. Po czym wstał błyskawicznie i wyszedł z pokoju równie niespodziewanie, jak się w
nim pojawił.
Anthony spoglądał za nim szeroko otwartymi oczami, cała jego twarz wyrażała bezgraniczne
zdumienie.
— Cholernie dziwna sprawa — powiedział do siebie. — Facet wierny jak pies. Osobliwe ci
ludzie mają instynkty.
Wstał z miejsca i znowu zaczął przemierzać pokój tam i z powrotem.
— Mimo wszystko — szepnął — to bardzo niewygodne, diabelnie niewygodne, zwłaszcza teraz.

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
PRZYGODA O PÓŁNOCY

71

background image


Nazajutrz rano odbyło się przesłuchanie. Zupełnie niepodobne do przesłuchań, o jakich się czyta
w sensacyjnych powieściach. Zadowoliło nawet George’a Lomaxa, który dążył uparcie do
tuszowania wszelkich interesujących szczegółów. Pracujący wspólnie inspektor Battle oraz
koroner, wspomagani przez okręgowego komisarza policji, jak mogli, ograniczali postępowanie,
dzięki czemu poziom nudy utrzymał się w granicach przyzwoitości.
Natychmiast po przesłuchaniu Anthony dyskretnie się ulotnił.
Jego wyjazd okazał się dla Billa Eversleigha jedynym w ciągu tego dnia jasnym promykiem.
George Lomax, przejęty obsesyjnym lękiem, że jakaś rzecz przynosząca ujmę jego instytucji może
wyjść na jaw, dwoił się i troił. Panna Oscar i Bill byli stale do jego dyspozycji. Sprawy ważne i
interesujące załatwiała panna Oscar. Natomiast zadaniem Billa było bieganie tam i siam na różne
posyłki, rozszyfrowywanie telegramów i słuchanie godzinami powtarzającego się stale George’a.
Gdy w sobotę wieczorem rzucił się na łóżko był kompletnie wyczerpany. Wskutek wzmożonych
wymagań George’a przez cały dzień nie miał praktycznie możliwości porozmawiania z Virginią.
Chwała Bogu, że ten kolonialny facet się wyniósł. Virginia poświęcała mu stanowczo zbyt wiele
czasu. No i oczywiście, jeżeli George Lomax będzie nadal tak się błaźnił… Billa ogarnęła
wściekłość i… zasnął. Sen przyniósł mu ukojenie. Śniła mu się Virginia.
Był to sen bohaterski, sen o pożarze, a on odgrywał w nim rolę dzielnego wybawcy. Zniósł
Virginię na rękach z ostatniego piętra. Była nieprzytomna. Położył ją na trawie. A sam udał się w
poszukiwaniu kanapek. To było bardzo ważne — zdobyć pudło z kanapkami. George miał je, ale
zamiast wręczyć kanapki Billowi, zaczął mu dyktować depeszę. Znajdowali się obecnie w zakrystii
jakiegoś kościoła i lada chwila miała przybyć Virginia, by wziąć z nim ślub. Koszmar! On ma na
sobie piżamę! Musi natychmiast biec do domu i znaleźć stosowny strój. Pędzi do samochodu.
Samochód nie chce zapalić. Nie ma benzyny w baku. Billa ogarnia rozpacz, l wówczas podjeżdża
autobus i wysiada z niego Virginia, trzymając pod rękę łysego barona. Jest cudownie spokojna i
świetnie ubrana, w szarą suknię. Podchodzi do niego i szarpie figlarnie za ramię. „Bill — mówi. —
Och, Bill!” Szarpie go mocniej. „Bill, obudź się, ojej, obudź się!”
Bill obudził się oszołomiony. Był w swojej sypialni w „Chimneys”. Ale sen częściowo jeszcze
trwał. Virginia pochylała się nad nim i w różnych wariantach powtarzała to samo zdanie:
— Obudź się, Bill! Ojej, Bill, obudź się!
— Hej — powiedział Bill siadając na łóżku. — Co się stało?
Virginia odetchnąla z ulgą.
— Chwała Bogu! Myślałam, że już się ciebie nie dobudzę. Szarpałam cię i szarpałam. Czy już się
naprawdę obudziłeś?
— Chyba tak — odrzekł niepewnie.
— Ty niezguło! Żeby sprawić mi tyle kłopotu! Ręce mnie bolą!
— Nie zasłużyłem sobie na takie obelgi — oświadczył Bill z godnością. — Muszę ci powiedzieć,
Virginio, że twoje zachowanie jest wysoce niestosowne. Absolutnie nie przystoi młodej damie.
— Nie bądź idiotą, Bill! Dzieją się różne rzeczy…
— Jakie?
— Dziwne. W sali obrad. Wydawało mi się, że słyszę trzaśniecie drzwiami, i zeszłam na dół. I
dostrzegłam światło w sali obrad. Poszłam cichutko korytarzem i zajrzałam tam przez szparę w
drzwiach. Wiele nie mogłam zobaczyć, ale to, co zobaczyłam, było tak niesamowite, że
postanowiłam zobaczyć więcej. Wtedy uświadomiłam sobie nagle, że chciałabym mieć obok
przystojnego, wysokiego, silnego mężczyznę. A że nie znam nikogo przystojniejszego, wyższego i
silniejszego od ciebie, więc przyszłam i próbowałam cię delikatnie obudzić. Ale delikatne budzenie
trwałoby wieki.
— Rozumiem — powiedział Bill. — Co zatem chcesz, żebym zrobił? Wstał i złapał
włamywacza?
Virginia zmarszczyła brwi.

72

background image

— Nie wiem, czy to są włamywacze. Bill, to bardzo dziwna sprawa… Ale nie traćmy czasu na
gadanie. Wstawaj!
Bill posłusznie wygramolił się z łóżka.
— Poczekaj, włożę buty, te wysokie, podbite ćwiekami. Wprawdzie jestem przystojny i silny, ale
nie zamierzam łapać zatwardziałych kryminalistów na bosaka.
— Ładną masz piżamę — powiedziała Virginia marzycielsko. — Żywe barwy, ale w dobrym
tonie.
— Jeżeli już o tym mowa — rzekł Bill sięgając po drugi but — to bardzo mi się podoba ten twój
ciuszek. Piękny odcień zieleni. Co to właściwie jest? Chyba nie szlafrok, prawda?
— To rodzaj peniuaru — odparła Virginia. — Cieszę się, Bill, że prowadziłeś taki czysty żywot.
— Wcale nie prowadziłem czystego żywota — odparował Bill z oburzeniem.
— Zdradziłeś się. Jesteś ogromnie miły i lubię cię. Powiem więcej: jutro rano, dajmy na to o
godzinie dziesiątej — to dobra, bezpieczna pora, hamująca nadmierne emocje — mogłabym cię
nawet pocałować.
— Zawsze sądziłem, że te rzeczy najlepiej wychodzą, gdy się działa spontanicznie — wyraził
opinię Bill.
— Mamy co innego na głowie—powiedziała Virginia.
— Jeżeli nie zamierzasz włożyć maski przeciwgazowej ani kolczugi, to możemy zaczynać.
— Jestem gotów — oznajmił Bill. Wśliznął się w jedwabny, bladoniebieski szlafrok i sięgnął po
pogrzebacz.
— Broń ortodoksów — dodał.
— Chodź i nie rób hałasu — powiedziała Virginia. Wyszli chyłkiem z pokoju, potem korytarzem,
a potem na dół szerokimi schodami. Gdy już byli na parterze, Virginia skrzywiła się z
niezadowoleniem.
— Te twoje buty to naprawdę nie cichostępy!
— Ćwieki są ćwiekami — stwierdził Bill. — Chciałem jak najlepiej.
— Musisz je zdjąć — oświadczyła Virginia stanowczo.
Bill jęknął.
— Możesz je nieść w ręku. Ciekawa jestem, czy się zorientujesz, co się dzieje w sali obrad. Bill,
to niesamowicie tajemnicza historia. Dlaczego włamywacze rozbierają na części rycerza w zbroi?
— Hm, sądzę, że trudno byłoby go wynieść w całości. Rozbiorą go na części i zgrabnie zapakują.
Virginia z dezaprobatą potrząsnęła głową.
— Po co im te stare, zaśniedziałe części zbroi, do czego im są potrzebne? Przecież w „Chimneys”
jest pełno innych skarbów, łatwiejszych do wyniesienia.
Bill z kolei potrząsał głową.
— Ilu ich tam jest? — zapytał, ściskając mocno rączkę pogrzebacza.
— Nie widziałam dokładnie. Wiesz, co można zobaczyć przez dziurkę od klucza. Mieli tylko
latarkę.
— Mam nadzieję, że już sobie poszli — wyraził przypuszczenie Bill.
Siedział na najniższym stopniu i ściągał buty. Po czym, trzymając je w ręku, ruszył chyłkiem
korytarzem prowadzącym do sali obrad. Virginia podążała za nim. Zatrzymali się przed
masywnymi, dębowymi drzwiami. Panowała za nimi cisza, lecz nagle Virginia ścisnęła rękę Billa,
a on skinął głową potakująco. Dziurka od klucza zabłysła na minutę jasnym światłem.
Bill opuścił się na kolana i przyłożył oko do dziurki. To, co zobaczył, wprawiło go w skrajne
zdumienie. Główna scena rozgrywającego się w sali dramatu znajdowała się po lewej stronie, poza
polem jego widzenia. Rozlegające się co jakiś czas stłumione dźwięki świadczyły o tym, że
grabieżcy wciąż mocowali się z rycerzem w zbroi. Było ich dwóch, jak stwierdził Bill. Stali przy
ścianie, tuż pod portretem Holbeina. Światło latarki było najwidoczniej skierowane na przedmiot
ich działania, wskutek czego reszta pokoju pogrążona była niemal w ciemności. Raz jedna z osób
mignęła Billowi w jego polu widzenia, lecz było zbyt mroczno, by zauważył cokolwiek istotnego.

73

background image

Mógł to być równie dobrze mężczyzna, jak i kobieta. Po paru minutach postać przesunęła się
znowu i ponownie rozległy się owe przytłumione dźwięki. Niebawem doszedł do tego nowy
dźwięk, słabe stuknięcie, jakby ktoś uderzał o drewno.
Bill odchylił się raptem i usiadł na piętach.
— Co się stało? — szepnęła Virginia.
— Nic. Po prostu to, co robimy, nie ma sensu. Nic praktycznie nie możemy zobaczyć i nie
domyślamy się nawet, co to wszystko znaczy. Muszę tam wejść i popędzić im kota. — Włożył buty
i wstał. — Posłuchaj mnie, Virginio. Jak można najciszej otworzymy drzwi. Wiesz, gdzie jest
wyłącznik światła, prawda?
— Tak, przy drzwiach.
— Nie sądzę, by ich było więcej niż dwóch. A może być tylko jeden. Wejdę do pokoju. A kiedy
powiem: „już”, zapal światło. Wszystko jasne?
— Jak najbardziej.
— I nie piszcz, i nie zemdlej ani nic w tym sensie. Nie pozwolę, by stało ci się coś złego.
— Ty mój bohaterze! — mruknęła Virginia.
Bill spojrzał na nią podejrzliwie, przebijając wzrokiem ciemność. Uszu jego dobiegł cichy
dźwięk, który mógł być zarówno szlochem, jak i śmiechem. Po chwili ujął mocniej pogrzebacz i
wyprostował się. Zdawał sobie w pełni sprawę z grozy sytuacji.
Cichutko nacisnął klamkę. Drzwi ustąpiły i uchyliły się bezszelestnie. Bill czuł tuż za sobą
obecność Virginii. Wśliznęli się po cichu do pokoju.
W drugim jego końcu latarka oświetlała obraz Holbeina. Na jego tle rysowała się postać
mężczyzny, który stal na krześle i uderzał delikatnie w boazerię. Był oczywiście odwrócony do
nich plecami i z mroku wyłaniał się jego monstrualny cień.
Trudno powiedzieć, co mogliby jeszcze zobaczyć, gdyż w tym momencie but Billa zaskrzypiał na
parkiecie. Mężczyzna obrócił się gwałtownie, kierując na nich promień światła latarki, czym
prawie ich oślepił. Bill nie wahał się ani chwili.
— Już! — ryknął pod adresem Virginii i gdy ona posłusznie zapaliła światło, on rzucił się na tego
mężczyznę. Wielki kandelabr powinien był zapłonąć wszystkimi światłami; lecz jedyne, co
nastąpiło, to głuchy trzask wyłącznika. Pokój w dalszym ciągu tonął w ciemnościach.
Virginia usłyszała, jak Bill klnie soczyście. W następnym momencie powietrze wypełniły
odgłosy bójki, sapanie. Latarka upadła na podłogę i wskutek tego zgasła. W dalszym ciągu słychać
było odgłosy desperackiej walki, ale kto był górą, a także kto w istocie brał w niej udział, Virginia
nie miała pojęcia. Czy oprócz mężczyzny stukającego w boazerię był ktoś jeszcze w pokoju?
Całkiem możliwe. Tylko na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że ten człowiek jest sam.
Virginia czuła się jak sparaliżowana. Nie wiedziała, co robić. Nie odważyłaby się włączyć do
walki. Prawdopodobnie zamiast pomóc, zaszkodziłaby tylko Billowi. Przyszło jej na myśl, by
stanąć w drzwiach i starać się nie dopuścić, aby ktoś mógł tą drogą się ulotnić. I właśnie w tej
samej chwili, wbrew zaleceniom Billa, wrzasnęła przeraźliwie, wzywając pomocy.
Usłyszała, jak na górze otwierają się drzwi i zaraz rozbłysło światło w hallu i na schodach. Żeby
tylko udało się Billowi przytrzymać tego człowieka, zanim nadejdzie pomoc.
Lecz w tej sekundzie rozległ się potworny łoskot. Walczący musieli widocznie upaść na jednego
ze zbrojnych rycerzy, bo ten zwalił się na podłogę z ogłuszającym hałasem. Virginii mignęła postać
zmierzająca ku oszklonym drzwiom, potem usłyszała przekleństwa Billa, który wyplątywał się z
poszczególnych części zbroi.
Wtedy po raz pierwszy opuściła swój posterunek i rzuciła się z impetem ku wychodzącym na
taras drzwiom. Były już widocznie uprzednio otwarte. Intruz nie musiał się więc zatrzymywać i
manipulować zamkiem. Wyskoczył, pobiegł tarasem i zniknął za rogiem domu. Virginia popędziła
za nim. Była młoda i wysportowana — i dobiegła do końca tarasu w niewiele sekund po
uciekającym.

74

background image

I w tym momencie wpadła prosto na mężczyznę, który wychodził właśnie z małych bocznych
drzwi. Tym mężczyzną okazał się pan Hiram Fish.
— Ho, ho, ho, lady we własnej osobie! — wykrzyknął. — Przepraszam panią bardzo. Myślałem,
że to jeden z tych zbirów uciekających przed sprawiedliwością.
— Właśnie tędy przebiegał! — wykrzyknęła Virginia ledwo dysząc. — Może go razem
złapiemy!
Ale już w trakcie mówienia wiedziała, że jest za późno. Mężczyzna biegł teraz przez park, a noc
była ciemna, bezksiężycowa. Skierowała więc swe kroki ku sali obrad, pan Fish u jej boku,
opowiadający monotonnym, sennym głosem o obyczajach włamywaczy w ogóle, w której to
kwestii zdawał się mieć ogromne doświadczenie.
Lord Caterham, Bundle oraz kilkoro przestraszonej służby stało przed drzwiami sali obrad.
— Co się, do diabła, dzieje? — zapytała Bundle.
— Czy to byli włamywacze? Co wy tu robicie z panem Fishem? Zażywacie spaceru o północy?
Virginia zrelacjonowała wydarzenia tego wieczoru.
— Cholernie podniecająca historia — orzekła Bundle.
— Rzadko się zdarza, aby w ciągu jednego weekendu zdarzyło się i morderstwo, i włamanie. Ale
co z tym światłem? Wszędzie jest.
Tę tajemnicę wkrótce wyjaśniono. Po prostu korki zostały wykręcone i leżały rzędem na
podłodze. Wspiąwszy się na schodki Tredwell, szacowny nawet w negliżu, doprowadził światło do
pozbawionych go pomieszczeń.
— Nie ulega dla mnie wątpliwości — powiedział lord Caterham ze smutkiem, rozglądając się
dokoła — że ten pokój padł ofiarą czyjejś gwałtownej działalności.
Było w tym trochę racji. Wszystko, co tylko mogło być przewrócone, zostało przewrócone. Na
podłodze poniewierały się połamane krzesła, stłuczona porcelana, części zbroi.
— Ilu było tych złoczyńców? — zapytała Bundle.
— Wygląda na to, że toczyła się tu zaciekła walka.
— Moim zdaniem jeden — powiedziała Virginia, lecz już w trakcie mówienia zawahała się
trochę. Na pewno jedna osoba, mężczyzna, wyszła przez oszklone drzwi. Gdy jednak Virginia
rozpoczynała za nim pościg, odniosła niejasne wrażenie, że ktoś przebiegł tuż obok. Jeśli tak, to
drugi najeźdźca mógł uciec drzwiami wychodzącymi na korytarz. A może ten szelest był tylko
wytworem wyobraźni?
Za drzwiami, na tarasie, pojawił się Bill. Nie mógł złapać tchu, ledwo dyszał.
— Niech szlag trafi tego typa! — wykrzyknął z wściekłością. — Uciekł! Przeszukałem cały
teren. Ani śladu po nim!
— Nie przejmuj się. Bill — powiedziała Virginia.
— Następnym razem będziesz miał więcej szczęścia.
— No tak — zaczai lord Caterham. — I co według was powinniśmy teraz zrobić? Wrócić do
łóżek? O tej porze nie złapię Badgworthy’ego. Tredwell, ty znasz hierarchię potrzeb, stosuj się do
niej.
— Tak jest, milordzie.
Westchnąwszy z ulgą, lord Caterham szykował się do odejścia.
— Ten cały Isaacstein śpi jak zabity — powiedział z odcieniem zazdrości. — A należałoby
sądzić, że awantura na dole wyciągnie go łóżka. — Spojrzał z ukosa na pana Fisha. — A pan, jak
widzę, zdążył się nawet ubrać — dodał.
— Wrzuciłem na siebie parę sztuk odzieży — wyjaśnił Amerykanin. — Bardzo to rozsądne z
pana strony — rzekł lord Caterham. — Bo w piżamie cholernie zimno.
Ziewnął. W przygnębionym nastroju towarzystwo powędrowało do łóżek.

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
DRUGA PRZYGODA O PÓŁNOCY

75

background image


Pierwszą osobą, którą Anthony zobaczył, gdy nazajutrz po południu wysiadł z pociągu, był
inspektor Battle. Jego twarz rozpromienił uśmiech.
— Wracam zgodnie z umową — oświadczył Anthony.
— Czy przybył pan tu specjalnie po to, by się o tym przekonać?
Battle potrząsnął głową.
— Nie budziło to we mnie niepokoju, proszę pana. Jadę do Londynu, to wszystko.
— Pan ma taki ufny charakter, inspektorze?
— Tak pan sądzi?
_— Nie, sądzę, że skomplikowany, bardzo skomplikowany. Cicha woda, jak panu wiadomo, i tak
dalej. A więc jedzie pan do Londynu?
— Zgadza się.
— Ciekawe, po co? Detektyw nie odpowiedział.
— Pan jest bardzo rozmowny — stwierdził Anthony.
— Lubię to u pana.
W oczach inspektora pojawiło się coś, co przypominało ogniki.
— A jak daleko pan się posunął? — zapytał. — Jak panu idzie?
— Niewypał, inspektorze. Fatalnie się pomyliłem. Przykra historia.
— W czym się pan pomylił, jeśli wolno spytać? — Podejrzewałem francuską guwernantkę. Na
podstawie, po pierwsze: że jest ostatnią osobą, której można by przypisać dokonanie morderstwa,
zgodnie z zasadą tworzenia fikcji. Po drugie: w nocy, kiedy wydarzyła się tragedia, w jej pokoju
zapaliło się światło.
— Niewiele miał pan punktów zahaczenia.
— To prawda. Niewiele. Ale ustaliłem, że pracuje tu od niedawna, a także stwierdziłem, że kręci
się tu jakiś podejrzany Francuz. Zebrał pan o nim wszelkie dane, jak przypuszczam ?
— Ma pan na myśli człowieka, który mówi, że się nazywa Chelles? Zatrzymał się w
„Krykieciście”. Komiwojażer. Handluje jedwabiem.
— Ach tak! I co dalej? Co sądzi o nim Scotland Yard?
— Że zachowuje się podejrzanie — wyrzekł inspektor beznamiętnym tonem.
— Powiedziałbym, że bardzo podejrzanie. No więc podsumujmy: guwernantka, Francuzka, w
domu; cudzoziemiec, Francuz, poza domem. Uznałem, że oni tworzą sitwę, toteż pospieszyłem do
pewnej lady, u której mademoiselle Brun przez ostatnie dziesięć lat była zatrudniona, by rozpytać
ją o Francuzkę. Byłem absolutnie nastawiony na to, że owa lady nigdy nie słyszała o mademoiselle
Brun, ale myliłem się, inspektorze. Mademoiselle to produkt autentyczny.
Battle skinął głową.
— Muszę dodać — ciągnął Anthony — że w miarę jak rozmawiałem z guwernantką, nabierałem
niejasnego przekonania, że stawiam na fałszywego konia. Sprawiała wrażenie typowej
przedstawicielki swego zawodu.
Battle ponownie skinął głową.
— Mimo to — powiedział — nie może pan nie brać pod uwagę tej ewentualności. Kobiety za
pomocą makijażu dokonują cudów. Znałem piękną dziewczynę, która zmieniła kolor włosów,
umalowała policzki na kolor ziemisty, pociągnęła lekko różem powieki i — co dało największy
efekt — ubrała się niechlujnie; skutek był taki, że większość znajomych dziewczyny nie poznawała
jej… Mężczyźni nie mają aż takich możliwości. Zrobi pan coś ze swoimi brwiami, no i oczywiście
odpowiednio dobrane sztuczne zęby — to zmienia całkowicie wyraz twarzy. Ale pozostają uszy —
uszy, proszę pana, ogromnie wiele mówią o charakterze człowieka.
— Proszę się tak w moje nie wpatrywać, inspektorze — powiedział Anthony. — Bardzo mnie. to
denerwuje.
— Nie mówię o sztucznej brodzie czy szmince — ciągnął Battle. — To dobre na powieść. Tak,
jest niewielu mężczyzn, którzy potrafią uniknąć identyfikacji i wyprowadzić człowieka w pole. W

76

background image

gruncie rzeczy znam tylko takiego jednego, który ma prawdziwy talent do nadawania sobie innego
wyglądu. Król Victor. Słyszał pan o Królu Victorze?
Detektyw zadał to pytanie w sposób tak nagły i tonem tak ostrym, że Anthony powstrzymał się
od odpowiedzi, którą miał już na końcu języka.
— Król Victor? — powtórzył zamiast tego, z wyraźnym namysłem. — Coś mi się obiło o uszy.
— Jeden z najsłynniejszych na świecie złodziei klejnotów. Ojciec Irlandczyk, matka Francuzka.
Włada co najmniej pięcioma językami. Odsiadywał wyrok, ale przed paroma miesiącami wyszedł
na wolność.
— Doprawdy? A gdzie on teraz jest?
— To właśnie chcielibyśmy wiedzieć, proszę pana.
— Sprawa wikła się coraz bardziej — powiedział Anthony lekkim tonem. — Nie ma raczej
szans, żeby tutaj się pojawił, prawda? Ponadto, jak przypuszczam, pamiętniki polityka go nie
interesują, tylko klejnoty.
— Trudno powiedzieć — rzekł inspektor Battle.
— Wbrew temu, co jest nam wiadome, może już tu być.
— Przebrany za drugiego kamerdynera. Kapitalne! Rozpozna go pan po uszach i okryje się
sławą!
— Nie zbywa panu na dowcipie. A propos, co pan sądzi o tym interesującym wydarzeniu w
Staines?
— Staines? — powtórzył Anthony. — A co się tam takiego wydarzyło?
— Pisała o tym sobotnia prasa. Myślałem, że pan czytał. Przy szosie znaleziono zastrzelonego
człowieka. Cudzoziemca. Dziś również było o tym w gazetach.
— Tak, rzeczywiście, wpadło mi to w oko — powiedział Anthony od niechcenia. — Zdaje się, że
to nie było samobójstwo.
— Nie. Nie znaleziono przy nim broni. Na razie ów mężczyzna nie został zidentyfikowany.
— Pan jest tym bardzo przejęty — rzekł z uśmiechem Anthony. — Czy ma to jakiś związek ze
śmiercią księcia Michaela?
Ręka mu nie zadrżała. Nad oczami także panował. Czy mu się tylko wydawało, że inspektor
Battle wpatruje się w niego szczególnie intensywnie?
— Wygląda to niemal na epidemię — powiedział inspektor. — Nie, chyba oba wypadki nie mają
ze sobą nic wspólnego.
Odwrócił się machnąwszy ręką, albowiem pociąg londyński nadjeżdżał właśnie z łoskotem.
Anthony odetchnął z ulgą.
Szedł przez park pogrążony w nietypowej dla niego zadumie. Celowo obrał ten sam kierunek, z
którego podchodził do rezydencji owej fatalnej czwartkowej nocy, i gdy był już całkiem blisko,
popatrzył w górę na okna, wysilając pamięć, by ustalić już z całą pewnością, gdzie wówczas
zobaczył światło. Czy aby na pewno było to okno drugie od końca?
I w trakcie tej gimnastyki myślowej dokonał odkrycia.
Róg domu był spłaszczony, toteż znajdujące się tam okno było jak gdyby na trochę dalszym
planie. Komuś stojącemu w jednym miejscu to okno wydawało się pierwsze, to zaś nad salą obrad
— drugie, lecz gdy odszedł parę jardów w prawo, ta część nad salą obrad wyglądała jak narożna
część budynku. Pierwsze okno było wtedy poza polem widzenia, a dwa ponad salą obrad można
było uznać za pierwsze i drugie od końca. W którym miejscu dokładnie stał Anthony, gdy
spostrzegł zapalające się światło?
Precyzyjne jego określenie było rzeczą niezwykle trudną. Jard dalej czy bliżej — stanowiło to już
ogromną różnicę. Jedno nie ulegało najmniejszej wątpliwości: okazało się oto, że mógł się pomylić
mówiąc, iż zobaczył światło w drugim oknie od końca. Równie dobrze mogło być trzecie.
A więc teraz: kto zajmował trzeci pokój? Anthony postanowił możliwie jak najszybciej ustalić
ów fakt. Szczęście mu sprzyjało. W hallu Tredwell stawiał właśnie na swoim miejscu na tacy
masywny, srebrny dzban. Nikogo poza nim nie było.

77

background image

— Jak się masz, Tredwell — rzekł Anthony. — Chcę cię o coś zapytać. Kto zajmuje trzeci pokój
od końca w zachodnim skrzydle domu? Nad salą obrad?
Tredwell chwilę się zastanawiał.
— Ten amerykański dżentelmen, pan Fish.
— Aha. Dzięki.
— Drobiazg, sir. — Miał już odejść, ale się zatrzymał. Chęć, aby być pierwszym człowiekiem
serwującym nowinę, zmogła nawet świątobliwego kamerdynera. — Może pan już słyszał, co się
wydarzyło wczoraj w nocy?
— Nie. A co się wydarzyło?
— Napad rabunkowy.
— Niemożliwe? Co zginęło?
— Nic. Złodzieje rozbierali rycerza w zbroi w sali obrad, gdzie zostali zaskoczeni i zmuszeni do
ucieczki. Zdołali niestety zbiec.
— Niesamowite — orzekł Anthony. — Znowu sala obrad. Włamali się tak jak poprzednio?
— Prawdopodobnie wyważyli oszklone drzwi.
Rad, że jego informacje wywołały takie zainteresowanie, Tredwell ponownie szykował się do
odejścia, lecz jeszcze chwilę się zatrzymał, by z nadętą miną wypowiedzieć słowa przeprosin:
— Proszę mi wybaczyć. Nie słyszałem, kiedy pan wchodził, i nie wiedziałem, że stoi pan tuż za
mną.
Pan Isaacstein, który padł ofiarą kolizji, machnął przyjacielsko dłonią w stronę Tredwella.
— Nie szkodzi. Zapewniam cię, że nic mi się nie stało. Tredwell przestał mieć nadętą minę,
Isaacstein zaś wszedł do środka i zagłębił się w klubowym fotelu.
— Cześć, Cade, a więc wrócił pan! Słyszał pan już o tym nocnym spektaklu?
— Tak — odparł Anthony. — Weekend mamy raczej urozmaicony, prawda?
— Przypuszczam, że tym razem było to dzieło miejscowych łobuzów — powiedział Isaacstein.
— Niechlujna, amatorska robota.
— Czy ktoś w okolicy kolekcjonuje zbroje? — zapytał Anthony. — Ustalenie tego faktu byłoby
interesujące.
— Bardzo — zgodził się pan Isaacstein. — Chwilę milczał, a potem rzekł powoli: — Cała
sytuacja tutaj jest ogromnie niefortunna.
W jego tonie wyczuwało się jakąś groźną nutę.
— Nie bardzo rozumiem — powiedział Anthony.
— Dlaczego nas tu trzymają? Przesłuchiwanie wczoraj się skończyło. Zwłoki księcia zostaną
przewiezione do Londynu, gdzie poda się do publicznej wiadomości, że umarł na serce. I wciąż
nikomu nie wolno opuszczać tego domu. Pan Lomax wie tyle samo co ja. Odsyła mnie do
inspektora Battle’a.
— Inspektor Battle ma coś w zanadrzu — oświadczył Anthony z namysłem. — I wydaje mi się,
że najważniejsze dla jego planu jest to, by nikt stąd nie wyjechał.
— Ale, bardzo przepraszam, pan przecież wyjechał?
— Z aniołem stróżem depczącym mi po piętach. Nie ulega dla mnie kwestii, że cały czas byłem
śledzony. Nie miałbym szansy na pozbycie się rewolweru lub coś w tym sensie.
— Ach, rewolwer — powiedział w zamyśleniu Isaacstein. — Nie odnaleziono go, jak się zdaje?
— Jeszcze nie.
— Może zbrodniarz wrzucił go do jeziora?
— Bardzo możliwe.
— Gdzie jest inspektor Battle? Dziś po południu go nie widziałem.
— Pojechał do Londynu. Spotkaliśmy się na stacji.
— Do Londynu? Co pan mówi? Powiedział, kiedy wraca?
— O ile dobrze zrozumiałem, jutro wczesnym rankiem.

78

background image

Do hallu weszła Virginia z lordem Caterhamem i panem Fishem. Uśmiechnęła się do
Anthony’ego na powitanie.
— No, jest pan z powrotem. Słyszał pan o naszych nocnych przygodach?
— Faktycznie, panie Cade — rzekł Hiram Fish. — To była istna nerwowa. Doszło do pana, że
wziąłem panią Revel za jednego ze zbirów?
— A tymczasem — zaczął Anthony — ten zbir…
— Dał drapaka — dokończył ponuro pan Fish.
— Proszę nalewać… — powiedział do Virginii lord Caterham. — Nie wiem, gdzie jest Bundle.
Virginia spełniła jego prośbę. Po czym usiadła blisko Anthony’ego.
Po herbacie niech pan przyjdzie na przystań — powiedziała ściszonym głosem. — Ja i Bill mamy
panu mnóstwo do opowiedzenia.
I włączyła się do ogólnej rozmowy.
Spotkanie na przystani odbyło się zgodnie z planem.
Virginia i Bill prześcigali się w opowieściach. Wszyscy troje się zgodzili, że środek jeziora jest
najbezpieczniejszym miejscem na poufną rozmowę. Gdy, wiosłując, znaleźli się w odpowiedniej
od brzegu odległości, Anthony wysłuchał całej historii z ubiegłej, pełnej przygód nocy. Bill był z
lekka nadąsany. Wolałby, żeby Virginia nie wtajemniczała we wszystko tego kolonialnego faceta.
— Dziwna sprawa — rzekł w końcu Anthony. — Co pani o tym sądzi? — zapytał zwracając się
do Virginii.
— Musieli czegoś szukać — odparła szybko. — Teoria o złodziejach jest według mnie
absurdalna.
— Sądzili, że to coś, czego szukają, jest ukryte w zbroi, to jasne. Ale dlaczego stukali w
boazerię? A może szukali tajemnych schodów albo czegoś w tym sensie?
— W „Chimneys” jest „księża jama”, to wiem — powiedziała Virginia. — Równie dobrze mogą
więc ‘być i tajemne schody. Lord Caterham powie nam o tym. Ale ja chciałabym się dowiedzieć,
czego oni szukają.
— Na pewno nie pamiętników. To duża, nieporęczna paczka. Musi to być coś małego.
— Mam nadzieję, że George wie — powiedziała Virginia. — Ciekawe, czy udałoby mi się
wyciągnąć to od niego. Od początku miałam wrażenie, że coś się za tym wszystkim kryje.
— Mówiła pani, że był tam tylko jeden człowiek — ciągnął Anthony — ale równie dobrze mogło
być ich dwóch, bo odniosła pani wrażenie, że w czasie gdy doskoczyła pani do oszklonych drzwi,
ktoś przemknął ku drzwiom wychodzącym na korytarz.
— Szelest był ledwo słyszalny — rzekła. — Może zrodził się tylko w mojej wyobraźni…
— . Niewykluczone, ale gdyby tak istotnie było, oznaczałoby to, że druga osoba jest
domownikiem. Zastanawiam się…
— Nad czym? — zapytała Virginia.
— Nad pedanterią pana Hirama Fisha, który, słysząc z dołu wołania o pomoc, ubiera się od stóp
do głów.
— Coś w tym jest — zgodziła się. — No i z drugiej strony ten Isaacstein, który przesypia całą
hecę. To też jest podejrzane. Trudno sobie wyobrazić, by się nie obudził.
— Jeszcze ten Boris — powiedział Bill. — Ma wygląd skończonego łotra. Mówię o służącym
Michaela.
— W „Chimneys” aż się roi od podejrzanych typów — stwierdziła Virginia. — Głowę daję, że w
oczach innych też jesteśmy podejrzani. Wolałabym, żeby inspektor Battle nie wybrał się do
Londynu. Moim zdaniem postąpił niemądrze. A propos, kilka razy widziałam tego cudacznego
Francuza myszkującego po parku.
— Popełniłem błąd — przyznał Anthony. — Pojechałem, i daremny trud. Wyszedłem na durnia.
Według mnie cała kwestia sprowadza się do tego: czy ci ludzie znaleźli to, czego ostatniej nocy
szukali?
— Sądzę, że nie — powiedziała. — A właściwie to jestem przekonana, że nie.

79

background image

— Skoro tak, to wrócą. Wiedzą albo dowiedzą się niebawem, że Battle jest w Londynie.
Zaryzykują i dziś w nocy znowu złożą nam wizytę.
— Naprawdę tak pan uważa?
— Jest taka możliwość. Nasza trójka powinna stworzyć zespół operacyjny. Ja i Eversleigh
ukryjemy się, z zachowaniem wszelkich środków ostrożności, w sali obrad…
— A co ze mną? — przerwała Virginia. — Czy aby nie zamierzacie mnie z tego wyłączyć?
— Słuchaj, Virginio — powiedział Bill. — To jest męska robota…
— Nie wygłupiaj się, Bill. Ja już przez to przeszłam. Pamiętaj o tym. A więc nasz zespół będzie
dziś w nocy trzymał straż.
Decyzja zapadła i omówiono szczegóły planu. Gdy towarzystwo udało się na spoczynek,
członkowie zespołu zeszli potajemnie na dół. Każdy był uzbrojony w latarkę elektryczną, a w
kieszeni marynarki Anthony’ego spoczywał rewolwer.
Anthony powiedział, iż jest przekonany, że zostanie podjęta kolejna próba znalezienia tego
czegoś. Nie przypuszczał jednakże, że podejmie ją ktoś z zewnątrz. Zakładał bowiem, że Virginia
odniosła słuszne wrażenie, iż ktoś wczorajszej nocy przemknął obok niej, toteż ustawił się w cieniu
starej, dębowej szafy, wzrok miał skierowany na drzwi wychodzące na korytarz, a nie na oszklone,
wiodące na taras. Virginia przykucnęła przy przeciwległej ścianie, za rycerzem w zbroi, Bill zaś
zajął miejsce koło oszklonych drzwi.
Minuty wlokły się w nieskończoność. Wybiła pierwsza godzina, potem pół do drugiej, druga, pół
do trzeciej. Anthony’emu zesztywniały kości, zdrętwiał cały. Dochodził powoli do przekonania, że
się pomylił w swoich wyliczeniach. Nikt dziś w nocy nie ponowi próby.
Nagle zamienił się w słuch. Postawił w stan alarmu wszystkie swoje zmysły. Usłyszał kroki na
tarasie. Znowu cisza, i delikatne skrobanie w szybę. Raptem wszystko ucichło i oszklone drzwi
otworzyły się. Do pokoju wkroczył mężczyzna. Chwilę stał całkiem nieruchomo, rozglądając się
wokół, nasłuchując. Po paru minutach, jak gdyby zadowolony z sytuacji, zapalił latarkę, którą miał
ze sobą, i szybko omiótł światłem pokój. Widocznie nic szczególnego nie zauważył. Trójka
wartowników wstrzymała oddech.
Podszedł do tego samego fragmentu obitej boazerią ściany, który obstukiwał poprzedniej nocy.
— I wówczas Bill zesztywniał ze zgrozy; zachciało mu się kichać. Szybki marsz ubiegłej nocy
przez podmokły, nisko położony park sprawił, że się przeziębił. Cały dzień kichał prawie bez
przerwy. Teraz właśnie też zebrało mu się na to kichanie i nic na świecie nie mogłoby go
powstrzymać.
Zastosował wszelkie środki, o jakich mu było wiadomo. Przygryzł górną wargę, głęboko
oddychał, odrzucił głowę do tyłu i wpatrywał się w sufit. Ostatnią deską ratunku było to, że z całej
siły ścisnął palcami nos. Wszystko na próżno. Kichnął.
Przytłumione, powstrzymywane, głuche kichnięcie, lecz wśród martwej ciszy pokoju zabrzmiało
jak wystrzał.
Człowiek obrócił się gwałtownie dokoła i w tej samej chwili Anthony wkroczył do akcji. Zapalił
latarkę i rzucił się na przybysza. W następnym momencie obaj tarzali się po podłodze.
— Światło! — krzyknął Anthony.
Virginia stała tuż przy wyłączniku. Tym razem wszystkie żarówki rozbłysły. Anthony był górą,
nad tym człowiekiem. Bill pochylił się, by mu przyjść z pomocą.
— A teraz — powiedział Anthony — zobaczymy, coś ty za jeden, kochasiu!
— Odwrócił swoją ofiarę twarzą do góry. Był to ten schludny, czarnobrody cudzoziemiec z
„Krykiecisty”.
— Dobra robota — rozległ się brzmiący aprobatą głos. Rozejrzeli się ze zdumieniem. W progu
zobaczyli zwalistą sylwetkę inspektora Battle’a.
— Sądziłem, że jest pan w Londynie, inspektorze — odezwał się Anthony.
W oczach inspektora zapaliły się światełka.

80

background image

— Naprawdę? — zapytał. — Pomyślałem sobie, że będzie dobrze, jeżeli ktoś będzie sądził, iż
pojechałem.
— I słusznie — zgodził się Anthony, spoglądając na swojego, leżącego plackiem przeciwnika.
Ku jego zdziwieniu na twarzy tegoż pojawił się cień uśmiechu.
— Czy mogę wstać, panowie? — zapytał. — Jest was trzech na jednego.
Anthony pomógł mii uprzejmie stanąć na nogi. Intruz poprawił marynarkę, podniósł kołnierz, po
czym spojrzał ostro na inspektora.
— Domagam się przeprosin — powiedział. — Ale czy dobrze zrozumiałem, że jest pan ze
Scotland Yardu?
— Jak najbardziej — odparł Battle.
— Wobec tego przedłożę panu moje listy uwierzytelniające. — Uśmiechnął się smętnie. —
Powinienem był być na tyle mądry, by uczynić to znacznie wcześniej.
Wyjął z kieszeni kilka dokumentów i wręczył je detektywowi Scotland Yardu. Odchylił zarazem
klapę marynarki i pokazał coś, co było tam przypięte.
Battle wydał okrzyk zdziwienia. Przejrzał papiery i z lekkim ukłonem zwrócił je właścicielowi.
— Przykro mi, że został pan poturbowany, monsieur — powiedział — ale sam pan jest sobie
winien. — Uśmiechnął się odnotowując w myślach zdumienie, jakie odmalowało się na twarzach
pozostałych osób. — To jest nasz kolega, którego od pewnego czasu oczekujemy — rzekł. — Pan
Lemoine z S?reté w Paryżu.

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
TAJEMNICZA HISTORIA
Wszyscy wytrzeszczyli oczy na francuskiego detektywa, który odwzajemnił się uśmiechem.
— Tak — powiedział. — Taka jest prawda.
Milczeli chwilę, porządkując myśli. Następnie Virginia zwróciła się do inspektora:
— Wie pan, co sobie myślę, inspektorze Battle?
— Co mianowicie, szanowna pani?
— Że najwyższy czas, by pan nas cokolwiek oświecił.
— Oświecił? Nie bardzo panią rozumiem, pani Revel.
— Inspektorze, świetnie mnie pan rozumie. Przypuszczam, że pan Lomax polecił panu
obwarować się dyskrecją, to do George’a podobne, ale, doprawdy, lepiej jest nam powiedzieć niż
dopuszczać do tego, byśmy wciąż natykali się na tajemnice i może nawet krzywdzili kogoś
niepomiernie. Czy zgodzi pan się ze mną, monsieur?
— Madame, w całej rozciągłości.
— Nie sposób działać, trzymając wszystko w ukryciu — powiedział Battle. —Oświadczyłem to
panu Lomaxowi. Pan Eversleigh jest sekretarzem pana Lomaxa, nie mam więc żadnych obiekcji,
żeby poznał fakty, jakie są do poznania. Co zaś się tyczy pana Cade’a, to on nolens volens został
wciągnięty w tę sprawę, i uważam, że ma prawo wiedzieć, na czym stoi. Ale… — urwał.
— Wiem — wtrąciła Virginia. — Kobiety są tak niedyskretne. George często wygłasza taką
opinię.
Lemoine obserwował Virginię z uwagą. Po chwili powiedział do funkcjonariusza Scotland
Yardu.
— Czy zwracał się pan do tej madame, wymieniając nazwisko Revel?
— Tak się nazywam — powiedziała Virginia.
— Pani małżonek pracował w dyplomacji, prawda? I przebywała pani z nim w Herzoslovakii tuż
przed zamordowaniem króla i królowej?
Lemoine nawiązał do poprzedniego tematu :
— Moim zdaniem, madame ma prawo poznać całą historię. Jest pośrednio w nią wmieszana.
Ponadto… — jego oczy rozbłysły — w kołach dyplomatycznych dyskrecja madame ma wysokie
notowania.

81

background image

— Cieszę się z tak dobrej opinii — powiedziała Virginia ze śmiechem. — I cieszę się także, że
nie zamierza mnie pan wykluczyć z tej sprawy.
— A jak się panowie zapatrujecie na małe pokrzepienie? — zapytał Anthony. — Gdzie odbędzie
się ta konferencja? Tutaj?
— Jeżeli pan pozwoli — rzekł Battle — to wolałbym do rana nie opuszczać tego pokoju. Po
usłyszeniu opowieści będzie pan wiedział dlaczego.
— Wobec tego idę po zaopatrzenie — oświadczył Anthony.
Poszli razem z Billem i wrócili ze szklankami, syfonami i innymi niezbędnymi do życia
akcesoriami.
Powiększony zespół ulokował się wygodnie przy owalnym, dębowym stole, stojącym w rogu,
obok oszklonych drzwi.
— Jest oczywiście samo przez się zrozumiałe — zaczął Battle — że wszystko, o czym tu będzie
mowa, jest objęte ścisłą tajemnicą. Nie może być żadnego przecieku. Wiedziałem, że pewnego dnia
sprawa ujrzy światło dzienne. Dżentelmeni w rodzaju pana Lomaxa, którzy zawsze pragną
wszystko tuszować, podejmują większe ryzyko, niż są w stanie sobie wyobrazić. Początek całej tej
historii miał miejsce siedem lat temu. Wiele się wtedy działo, szczególnie na Bliskim Wschodzie
(tam nazywa się to przebudową). Ale przyczyn wielu wydarzeń należy szukać w Anglii. To tu
mieszkał ten stary dżentelmen, hrabia Stylptitch, który pociągał za sznurki. Wszystkie państwa
bałkańskie były stronami zainteresowanymi, a w tym samym czasie przebywało w Anglii wiele
osobistości królewskiego rodu. Nie zamierzam wdawać się w szczegóły, ale zniknęła pewna rzecz
— i to w sposób wręcz niewiarygodny, jeżeli nie weźmie się pod uwagę dwóch faktów: że złodziej
był kimś z rodu królewskiego i że robota była wykonana z najwyższą klasą profesjonalną. Pan
Lemoine opowie państwu, jak to się stało. Francuz skłonił się kurtuazyjnie i podjął opowieść:
— Bardzo możliwe, że wy w Anglii nawet nie słyszeliście o słynnym, ekscentrycznym Królu
Victorze. Jak brzmi jego prawdziwe nazwisko, nikt nie wie, ale to człowiek niezwykle mężny,
włada pięcioma językami i jest niedoścignionym mistrzem w sztuce maskowania się. Jego ojciec,
jak głosi fama, był albo Anglikiem, albo Irlandczykiem, on jednak pracuje głównie w Paryżu.
Właśnie tam prawie osiem lat temu, jako kapitan O’Neill, przeprowadził kilka brawurowych
napadów rabunkowych.
Z ust Virginii wyrwał się słaby okrzyk. Pan Lemoine obrzucił ją uważnym spojrzeniem.
— Zdaje się, że wiem, co zdenerwowało madame. Za chwilę dowiecie się państwo. My z S?reté
przypuszczaliśmy, że ów kapitan O’Neill to nie kto inny, tylko Król Victor, lecz nie mogliśmy
zdobyć żadnego na to dowodu. Przebywała wówczas w Paryżu pewna młoda, zdolna aktorka z
Folies Bergeres, Angele Mory. Od jakiegoś czasu podejrzewaliśmy, że ma coś wspólnego z
działalnością Króla Victora. Ale i w tej kwestii zabrakło nam dowodu.
W owym mniej więcej czasie Paryż przygotowywał się do wizyty młodego króla Herzoslovakii,
Nicholasa Czwartego. Otrzymaliśmy w S?reté specjalne instrukcje, jaki mamy obrać kierunek
działań, by zapewnić bezpieczeństwo Jego Królewskiej Mości. Szczególną uwagę polecono nam
zwrócić na działalność pewnej rewolucyjnej organizacji, która przybrała nazwę Towarzysze
Czerwonej Ręki. Jest już teraz niemal pewne, że ci Towarzysze dotarli do Angele Mory i
ofiarowali jej pokaźną sumę za udzielenie im pomocy. Winna była mianowicie rozkochać w sobie
młodego króla i ściągnąć go w pewne, uzgodnione z nimi miejsce. Angele Mory przyjęła
propozycję i obiecała odegrać wzmiankowaną rolę.
Lecz młoda dama była sprytniejsza i bardziej ambitna, niż to zakładali jej mocodawcy. Zdołała
usidlić króla, który śmiertelnie się w niej zakochał i wręcz zarzucił ją klejnotami. I wówczas
właśnie powzięła postanowienie, że nie zostanie kochanką króla, tylko królową. Jak wiadomo,
zrealizowała swoje plany. Przedstawiono ją w Herzoslovakii jako hrabinę Varagę Popoleffsky, z
bocznej linii Romanowów, i została w końcu królową Varagą, monarchinią Herzoslovakii. Nieźle,
jak na paryską aktorkę. Słyszałem, że grała swoją rolę znakomicie. Ale jej triumf nie trwał długo.
Towarzysze Czerwonej Ręki, rozwścieczeni zdradą aktorki, dwukrotnie dokonywali zamachu na jej

82

background image

życie. Wreszcie doprowadzili ten kraj do takiego stanu, że wybuchła tam rewolucja, w której
wyniku para królewska poniosła śmierć. Odnaleziono ich zwłoki, straszliwie sprofanowane, prawie
nie do poznania, co świadczyło o nienawiści społeczeństwa do cudzoziemskiej, niskiego rodu
królowej.
Wydaje się pewne, że królowa Varaga przed rewolucją wciąż utrzymywała kontakt ze swoim
sprzymierzeńcem, Królem Victorem. Możliwe, że od samego początku on był autorem tego
śmiałego planu. Wiadomo, że stale z nim korespondowała, z dworu królewskiego, stosując tajemny
szyfr. Dla większego bezpieczeństwa listy były pisane po angielsku i podpisywane nazwiskiem
angielskiej lady, przebywającej w tym czasie w ambasadzie brytyjskiej w Herzoslovakii… Gdyby
doszło do jakiegokolwiek śledztwa w tej sprawie i owa lady zaprzeczyłaby autentyczności podpisu,
prawdopodobnie nie uwierzonoby jej, bo listy miały zdecydowanie miłosny charakter. Posługiwała
się pani nazwiskiem, pani Revel.
— Wiem — powiedziała Virginia. Czerwieniła się i bladła na przemian. — A więc tak wygląda
prawda o tych listach. Bez przerwy się zastanawiałam, co to ma znaczyć.
— Co za nikczemny pomysł! — wykrzyknął z oburzeniem Bill.
— Listy były adresowane do kapitana O’Neilla zajmującego apartament w Paryżu, a główny ich
cel wyjdzie na jaw dzięki pewnemu interesującemu faktowi, który później się ujawni. Po
zamordowaniu króla i królowej liczne koronne klejnoty, które, rzecz jasna, wpadły w ręce
motłochu, zawędrowały do Paryża i okazało się, że przytłaczająca większość najokazalszych
kamieni stała się towarem wymiennym — a proszę zważyć, że wśród klejnotów Herzoslovakii
znajdowało się kilka znanych w świecie. Albowiem królowa, Angele Mory, nie zaprzestała dawnej
działalności.
Widzicie państwo, dokąd zaszliśmy. Nicholas Czwarty i królowa Varaga przybyli do Anglii i byli
gośćmi świętej pamięci markiza Caterhama, sekretarza stanu w Ministerstwie Spraw
Zagranicznych. Herzoslovakia jest małym krajem, ale nie można było zlekceważyć tego państwa.
Królową Varagę trzeba więc było przyjąć? I tu mamy koronowaną głowę i zarazem wytrawnego
złodzieja. Nie ulega także wątpliwości, że… hm… ktoś, kto potrafił tak wspaniale oszukiwać
każdego z wyjątkiem prawdziwego znawcy, był ukształtowany przez Króla Victora, i faktycznie
cały plan, bezczelny i śmiały, świadczył, że on był jego twórcą.
— I co dalej? — zapytała Virginia.
— Sprawę zatuszowano — odpowiedział lakonicznie inspektor Battle. — Do dziś nie ujawniono
tego faktu. Pracowaliśmy z całym oddaniem, ale bez rozgłosu, i zrobiliśmy znacznie więcej, niż
możecie sobie państwo wyobrazić. Wypracowaliśmy godne podziwu metody. Mogę państwu tylko
tyle powiedzieć, że tego klejnotu królowa Herzoslovakii z Anglii nie wywiozła. Tak, Jej Królewska
Mość gdzieś go ukryła, ale gdzie, nie byliśmy w stanie tego dociec. Nie zdziwiłbym się jednak —
inspektor Battle rozejrzał się spokojnie dokoła — gdyby ten skarb znajdował się w tym pokoju.
Anthony zerwał się na równe nogi.
— Co!? Po tylu latach? — wykrzyknął z niedowierzaniem. — To wprost niemożliwe!
— Nie zna pan towarzyszących temu, specyficznych okoliczności, monsieur — odparł szybko
Francuz. — Zaledwie dwa tygodnie później w Herzoslovakii wybuchła rewolucja i para królewska
została zamordowana. Aresztowano także, w Paryżu, kapitana O’Neilla i dostał jakiś mały wyrok.
Liczyliśmy na to, że w jego mieszkaniu znajdziemy pakiet zaszyfrowanych listów, okazało się
jednak, że zdążył je już ukraść pewien herzoslovacki pośrednik. Ów mężczyzna pojawił się w
Herzoslovakii tuż przed rewolucją, a potem wszelki ślad po nim zaginął.
— Prawdopodobnie wyjechał za granicę — powiedział Anthony z zadumą. — Najpewniej do
Afryki. l strzegł ich jak źrenicy oka. Bo to dla niego swego rodzaju kopalnia złota. Dziwne, jak
sprawy się toczą na tym świecie! Nazywano go tam Dutch Pedro albo coś w tym sensie.
Zawisło na nim obojętne spojrzenie inspektora Battle’a. Anthony uśmiechnął się.
— Nie jestem jasnowidzem, inspektorze — powiedział — choć takie to może sprawiać wrażenie.
Wszystko panu opowiem.

83

background image

— Jednej rzeczy pan nie wyjaśnił — odezwała się Virginia, zwracając się do Francuza. — Jak to
się ma do pamiętników? Musi być chyba jakiś związek między tymi dwiema sprawami, prawda?
— Myśl madame biegnie bardzo szybko — powiedział z aprobatą Lemoine. — Tak, jest związek.
Hrabia Stylptitch również przebywał w owym czasie w „Chimneys”.
— I mógł o wszystkim wiedzieć?
— Parfaitement!*
— No i oczywiście — zaczął Battle — jeśli wyjawił ten sekret w swoich cennych pamiętnikach,
wsadził kij w mrowisko. Tym bardziej że sprawa swego czasu została zatuszowana.
Anthony zapalił papierosa.
— Czy nie wchodzi w rachubę taka ewentualność, że w pamiętnikach znajduje się klucz do
zagadki, gdzie ten klejnot został ukryty? — zapytał.
— Jest to mało prawdopodobne — rzekł Battle z przekonaniem. — On nie był nigdy z królową w
dobrej komitywie. Robił co mógł, by to małżeństwo nie doszło do skutku. Nie wydaje się, by
obdarzyła go aż takim zaufaniem.
— Ani przez chwilę nie miałem tego na myśli — powiedział Anthony. — Ale… jak słyszę, był to
stary, szczwany lis. Może dokonał odkrycia, gdzie Varaga schowała ten klejnot? W takim
wypadku, państwa zdaniem, jak by się zachował?
— Nie dałby za wygraną — rzekł inspektor po chwili zastanowienia.
— Zgadzam się z panem — powiedział Francuz. — Drażliwa sprawa, państwo rozumiecie.
Anonimowy zwrot klejnotu nastręczałby masę trudności. Ale wiedza o miejscu ukrycia dawała mu
wielką moc, a on to lubił, ten — stary dziwak. Nie tylko trzymał w garści królową, dysponował
także bronią, gdyby doszło kiedykolwiek do jakichś negocjacji. Nie była to jedyna tajemnica, jaką
chował w zanadrzu, o, nie! On kolekcjonował tajemnice jak niektórzy ludzie rzadkie okazy
porcelany. Podobno raz czy dwa razy, niedługo przed śmiercią, chwalił się, że jeżeli przyjdzie mu
taka fantazja, to pewne sprawy poda do publicznej wiadomości. A innym razem znów oświadczył,
że w swoich pamiętnikach zamierza dokonać wstrząsającego odkrycia. Tak więc — Francuz
uśmiechnął się raczej smętnie — najważniejsza rzecz to dostać je w swoje ręce. Nasza tajna policja
miała ten chwalebny zamiar, lecz hrabia tuż przed śmiercią postarał się je upłynnić.
— Wciąż jednak nie ma podstaw do przypuszczeń, że właśnie ta tajemnica była mu znana —
oświadczył Battle.
— Przepraszam — powiedział Anthony ze stoickim spokojem. — Przedstawię państwu jego
własną wypowiedź.
— Co?!
Obaj detektywi spojrzeli na niego ze zdumieniem, nie wierząc własnym uszom.
— Gdy pan McGrath wręczył mi ten rękopis, bym go zawiózł do Anglii, opowiedział mi, w
jakich okolicznościach dane mu było się spotkać z hrabią Stylptitchem. Było to w Paryżu. W
sytuacji szczególnie dla niego niebezpiecznej. Pan McGrath uratował hrabiego przed bandą
łobuzów. Był on, jak się domyślałem, łagodnie mówiąc, pod gazem. W tym stanie ducha uczynił
dwa dość interesujące spostrzeżenia. Jedno brzmiało, że on wie, gdzie znajduje się Koh–i–noor —
do tego oświadczenia mój przyjaciel nie przywiązał większej wagi. Powiedział także, że ta banda to
ludzie Króla Victora. Te dwa stwierdzenia razem wzięte są dość znaczące.
— O Boże! — wykrzyknął inspektor Battle. — Jak najbardziej! Nawet morderstwo księcia
Michaela przedstawia się teraz w innym świetle.
— Król Victor nie uznaje mokrej roboty — przypomniał mu Francuz.
— Może książę go zaskoczył, gdy ten poszukiwał klejnotu?
— A więc on jest w Anglii, tak? — zapytał ostro Anthony. — Mówiliście panowie, że zwolniono
go przed paroma miesiącami. Macie go na oku?
Francuski detektyw wykrzywił usta w ponurym uśmiechu.

84

background image

— Staraliśmy się, monsieur. Ale to jest diabeł, nie człowiek. Stale i wciąż nam się wymyka.
Zakładaliśmy oczywiście, że uda się prosto do Anglii. Ależ skąd! Pojechał… dokąd, jak państwo
myślicie?
— No dokąd? — powtórzył Anthony. Wpatrywał się we Francuza, bawiąc się bezmyślnie
pudełkiem z zapałkami.
— Do Ameryki. Do Stanów Zjednoczonych.
— Co?
W głosie Anthony’ego zabrzmiało niekłamane zdumienie.
— Tak, i jak pan myśli, pod czyim nazwiskiem? Jaką rolę tam odgrywa? Rolę księcia
Herzoslovakii Nicholasa.
Pudełko z zapałkami wypadło Anthony’emu z rąk, lecz równie zdumiony był inspektor Battle.
— Niemożliwe!
— Owszem, przyjacielu. Rano też dowiecie się o tym. Kolosalny blef! Swego czasu rozeszła się
plotka, że książę Nicholas umarł parę lat temu w Kongo. Nasz przyjaciel Król Victor skorzystał z
okazji — no bo akt śmierci przed laty trudno tam udowodnić. Wskrzesił więc księcia Nicholasa i
odgrywając jego rolę zamierzał zdobyć ogromną kwotę w dolarach amerykańskich — na konto
domniemanych koncesji szybów naftowych — i po cichu się ulotnić. Lecz zwykły przypadek
sprawił, że został zdemaskowany i musiał w pośpiechu opuścić kraj. Wtedy przyjechał do Anglii. I
dlatego właśnie jestem tutaj. Wcześniej czy później Król Victor zawita w „Chimneys”. Jeżeli
oczywiście już tego nie uczynił.
— Zakłada pan taką możliwość?
— Przypuszczam, że był tutaj tej nocy, gdy książę został zamordowany, a także wczorajszej.
— Ponowna próba, tak? — zapytał Battle.
— Tak jest, ponowna próba.
— Jeśli o mnie idzie, to byłem niespokojny — ciągnął inspektor — co się stało z panem
Lemoine. Miałem cynk z Paryża, że jest w drodze do mnie, i zachodziłem w głowę, dlaczego się
nie zjawia.
— Serdecznie pana przepraszam — rzekł Lemoine. — Wie pan, przyjechałem nazajutrz rano po
morderstwie. I od razu sobie pomyślałem, że będzie lepiej, gdy poobserwuję scenę wydarzeń z
nieoficjalnego stanowiska, bez ujawniania się jako pański kolega. Sądziłem, że . otworzą się przede
mną znacznie większe możliwości. Zdawałem sobie naturalnie sprawę, że stanę się automatycznie
osobą podejrzaną, ale to w pewnym sensie sprzyjało mojemu planowi, gdyż nie alarmowało ludzi,
których śledziłem. Zapewniam panów, że w ciągu tych dwóch dni widziałem mnóstwo
interesujących rzeczy.
— No dobrze — powiedział Bill — ale co się wczoraj w nocy naprawdę wydarzyło?
— Zdaje się — odparł Lemoine — że zadałem państwu zbyt wyczerpujące ćwiczenie.
— A więc to ja pana ścigałem?
— Tak. Przedstawię panu przebieg wydarzeń. Przyszedłem tutaj, by poobserwować to i owo,
albowiem byłem przekonany, że tajemnica związana jest z tym pokojem, skoro tam właśnie
zamordowano księcia. Stałem na zewnątrz, na tarasie. Niebawem coś w pokoju się poruszyło. Od
czasu do czasu migało mi światło latarki. Pchnąłem środkowe drzwi — były otwarte. Czy ten
człowiek wszedł właśnie tędy, czy też zostawił sobie drogę odwrotu, w razie gdyby coś mu się
przydarzyło, nie wiem. Po cichutku przymknąłem drzwi i wśliznąłem się do pokoju. Posuwałem się
krok po kroku, póki nie znalazłem się w miejscu, z którego mogłem obserwować akcję, nie
narażając się na zdemaskowanie. Mężczyzny nie widziałem dokładnie. Był odwrócony do mnie
plecami i podświetlał go blask latarki, tak że widziałem wyraźnie tylko zarys jego sylwetki, lecz
jego poczynania napawały mnie zdumieniem. Rozebrał na części pierwszą, a potem drugą zbroję,
badając szczegółowo każdy jej fragment. Kiedy doszedł do wniosku, że nie znajdzie tu tego, czego
szukał, zaczął obstukiwać boazerię pod obrazem. Jaka byłaby jego kolejna czynność, nie mam
pojęcia. Nastąpiła przerwa. Za pana przyczyną — spojrzał wymownie na Billa.

85

background image

— Mieliśmy dobre intencje, ale wszystko wypadło żałośnie — powiedziała Virginia z zadumą.
— W pewnym sensie tak, madame. Ten człowiek zgasił latarkę, ja zaś, nie chcąc być zmuszonym
do ujawnienia się, skoczyłem ku drzwiom wychodzącym na taras. W ciemności zderzyłem się z
tymi dwoma i upadłem jak długi. Po chwili zerwałem się i wybiegłem na taras. Pan Eversleigh
uznał mnie za swego napastnika i pobiegł za mną.
— Ja pobiegłam pierwsza — powiedziała Virginia. — Bill był w tym wyścigu na drugim
miejscu.
— A drugi facet był na tyle rozsądny, że się przyczaił, a potem wymknął się drzwiami
wychodzącymi na korytarz. Aż dziw, że się nie natknął na ludzi zdążających na ratunek.
— Żaden problem — powiedział Lemoine. — Mógł w każdej chwili przyłączyć się do nich.
— Czy doprawdy pan uważa, że ten Arsene Lupin to jeden z domowników? — zapytał Bill, a
oczy błyszczały mu z emocji.
— Czemuż by nie? Może równie dobrze być tu służącym. Na przykład taki Boris Anchoukoff,
zaufany kamerdyner świętej pamięci księcia Michaela.
— Tak, to dziwny typ — zgodził się Bill. Na co Anthony uśmiechnął się szeroko.
— Pan zasługuje na lepszy łup, monsieur — rzekł uprzejmie.
Francuz uśmiechnął się także.
— Teraz pan go sobie przysposobił, tak? — zapytał inspektor Battle zwracając się do
Anthony’ego.
— Chylę przed panem czoło, inspektorze. Pan wszystko wie. Ale, mówiąc ściślej, to on
przysposobił sobie mnie, a nie ja jego.
— Jak to? Dlaczego?
— Sam nie wiem. Kwestia gustu, może spodobała mu się moja twarz. A może myśli, że to ja
zamordowałem jego pana, i ustawia się w odpowiedniej pozycji, by dokonać na mnie zemsty?
Wstał, podszedł do oszklonych drzwi, rozsunął zasłony.
— Dnieje — powiedział z dyskretnym ziewnięciem. — Więcej emocji już nie będzie.
Lemoine wstał również.
— Na razie opuszczam państwa. Prawdopodobnie w ciągu dnia spotkamy się znowu.
Skłoniwszy się z gracją w stronę Virginii, wyszedł na taras.
— Łóżko! —Virginia ziewnęła smacznie. —To wszystko było ogromnie ekscytujące. Bill, idź do
łóżka jak mały, grzeczny chłopczyk. Obawiam się, że nasza obecność przy śniadaniu jest co
najmniej wątpliwa.
Anthony stał przy oszklonych drzwiach i obserwował oddalającą się sylwetkę monsieur
Lemoine’a.
— Pewno pan nie uwierzy — powiedział Battle stając za nim — ale on jest chyba
najzdolniejszym we Francji detektywem.
— Dlaczego miałbym nie uwierzyć — rzekł Anthony z wyrazem zamyślenia na twarzy. —
Wierzę, że tak jest.
— Tak — stwierdził inspektor — rzeczywiście koniec już przygód. A propos, czy pan pamięta
moją opowieść o tym zastrzelonym człowieku, którego znaleziono w pobliżu Staines?
— Pamiętam. A bo co?
— Nic wielkiego. Zidentyfikowano go, to wszystko. Zdaje się, że się nazywał Giuseppe Manelli.
Był kelnerem u „Blitza” w Londynie. Interesujące, prawda?

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
BATTLE I ANTHONY ODBYWAJĄ NARADĘ

Anthony milczał. W dalszym ciągu wyglądał przez oszklone drzwi. Inspektor Battle obserwował
jakiś czas jego nieruchomą sylwetkę.

86

background image

— No to dobranoc panu — powiedział w końcu i skierował się ku drzwiom prowadzącym na
korytarz.
Anthony drgnął.
— Chwileczkę, inspektorze.
Battle zatrzymał się posłusznie. Anthony odszedł od wychodzących na taras drzwi. Wyciągnął
papierosa z papierośnicy i zapalił. I dopiero wówczas, między dwoma dmuchnięciami, powiedział:
— Pana, zdaje się, bardzo interesowała ta sprawa w Staines?
— Za mocno powiedziane. Jest nietypowa, ta wszystko.
— Czy pan przypuszcza, że ten człowiek został zastrzelony tam, gdzie znaleziono ciało, czy też
pana zdaniem zabójstwa dokonano gdzie indziej, zwłoki zaś umieszczono w tym niezwykłym
miejscu dopiero potem?
— Sądzę, że został zamordowany gdzie indziej, a potem przewieziono tam ciało samochodem.
— Tak też i ja uważam — powiedział Anthony.
Coś w tonacji głosu Anthony’ego spowodowało, że detektyw spojrzał na niego badawczo.
— Ma pan jakieś przemyślenia na ten temat? Może pan wie, kto przewiózł tam zwłoki?
— Tak — padła odpowiedź. — Ja.
Anthony’ego zbił nieco z tropu kamienny spokój, jaki zachował inspektor.
— Muszę przyznać, inspektorze, że jest pan odporny na wstrząsy — zauważył.
— „Nigdy nie okazuj emocji”. Tę zasadę ktoś kiedyś mi polecił i bardzo mi się w życiu przydaje.
— Stosuje pan ją z wielkim powodzeniem — powiedział Anthony. — Chyba nigdy nie
widziałem, żeby coś pana wzburzyło… No tak, czy mam panu opowiedzieć całą historię?
— Jeśli jest pan tak uprzejmy…
Obaj panowie usiedli na fotelach i Anthony zrelacjonował wydarzenia z ubiegłego czwartku i
następującej po nim nocy.
Battle słuchał z niewzruszoną twarzą. Gdy Anthony skończył, w oczach inspektora pojawiły się
ledwo zauważalne ogniki.
— Jak się pan domyśla, pewnego dnia popadnie pan w tarapaty.
— Czy mam przez to rozumieć, że nie zaaresztuje mnie pan po raz drugi?
— Zazwyczaj dajemy człowiekowi pełną swobodę działania.
— Bardzo ładnie pan to ujął — rzekł Anthony.
— Jednego nie mogę pojąć — zaczął Battle. — Dlaczego właśnie teraz postanowił pan wyjawić
mi prawdę?
— Trudno mi to będzie wytłumaczyć. Widzi pan, inspektorze, nabrałem wysokiego mniemania o
pańskich kompetencjach. Zjawia się pan zawsze w odpowiednim momencie. Tak jak dzisiejszej
nocy. I przyszło mi do głowy, że nie dzieląc się z panem swoją wiedzą na ten temat, psuję panu
szyki. Pan w pełni zasługuje na to, by mieć dostęp do wszystkich faktów. Robiłem, co mogłem, ale
jak do tej pory, tylko wszystko pogmatwałem. Aż do dzisiejszej nocy sądziłem, że ze względu na
panią Revel nie wolno mi mówić. Teraz jednak, kiedy zostało definitywnie udowodnione, że te
listy nie mają z nią nic wspólnego, podejrzewanie ją o współudział nie ma najmniejszego sensu.
Być może źle jej wtedy doradziłem, ale kiedy mi oznajmiła, że miała taką fantazję i zapłaciła część
okupu za wycofanie listów, zasiało to we mnie niejakie wątpliwości.
— Zasiałoby także w sędziach przysięgłych — zgodził się Battle. — Ci ludzie nie mają za grosz
wyobraźni.
— A pan by to przyjął bez żadnych zastrzeżeń? — zapytał Anthony patrząc z zaciekawieniem na
inspektora.
— Widzi pan, ja pracuję głównie wśród tych ludzi. To znaczy wśród ludzi z tak zwanych
wyższych sfer. Większość przeciętnych obywateli zawsze się zastanawia, co sobie o nich pomyślą
sąsiedzi. Ale włóczęgi i arystokraci — nie! Ich to nie obchodzi, robią to, na co mają ochotę, i nie
zawracają sobie głowy tym, co inni sądzą na ich temat. Nie mam tu na myśli bogaczy–próżniaków,
ludzi, którzy wydają tylko wielkie przyjęcia i tak dalej. Myślę o tych, którzy od pokoleń

87

background image

wychowywani są w przeświadczeniu, że liczy się jedynie ich zdanie. Zawsze tę wyższą sferę
oceniam jednakowo — są to ludzie nieulękli, prawdomówni, a czasem wręcz niewiarygodnie głupi.
— Bardzo interesujący wykład, inspektorze. Przypuszczam, że pewnego dnia zasiądzie pan do
pisania wspomnień. Warto je będzie przeczytać.
Inspektor przyjął tę uwagę z uśmiechem, ale nie wyrzekł ani słowa.
— Chciałbym pana o coś zapytać — powiedział Anthony. — Czy z aferą w Staines łączył pan
moją osobę? Z pana zachowania wnosiłem, że tak.
— Słusznie. Miałem takie wrażenie. Lecz żadnego konkretnego dowodu. Jeśli mogę się tak
wyrazić, pański sposób bycia nie nastręczał żadnych podejrzeń. Nigdy pan nie przesadzał w
okazywaniu braku zainteresowania.
— Cieszy mnie to — stwierdził Anthony. — Bo ja miałem takie uczucie, że od początku naszej
znajomości zakłada pan na mnie mnóstwo małych pułapek. Toteż starałem się zawsze je ominąć,
ale stan ciągłego napięcia to rzecz bardzo nękająca.
Battle wykrzywił twarz w uśmiechu.
— I dlatego w końcu połknął pan haczyk. Pozwolić facetowi na działanie, niech się miota w tę i
w tamtą stronę, i mieć na niego oko, prędzej czy później nerwy go zawiodą i już masz go w ręku.
— Wesoły z pana chłopak, inspektorze. Ciekawe, kiedy będzie pan miał mnie w ręku.
— Pełna swoboda działania — zacytował siebie Battle. — Pełna swoboda działania!
— A tymczasem — wtrącił Anthony — wciąż mam być amatorem–pomocnikiem?
— Tak jest, proszę pana.
— Watsonem Sherlocka w pańskiej osobie?
— Powieści sensacyjne to na ogół bzdura — rzekł Battle z całym spokojem. — Ale ludzie je
lubią — dodał refleksyjnie. — Czasami też przynoszą korzyść.
— W jakim sensie? — zapytał Anthony?
— Potwierdzają powszechnie panującą opinię, że policjanci są głupi. Gdy mamy na warsztacie
zbrodnię dokonaną przez dyletanta, na przykład morderstwo, taka opinia jest bardzo pożyteczna.
Anthony przyglądał mu się w milczeniu ładnych parę minut. Battle siedział prawie nieruchomo,
mrugając od czasu do czasu powiekami, a jego kwadratowa, spokojna twarz pozbawiona była
wszelkiego wyrazu. Niebawem wstał.
— Nie ma sensu iść teraz spać — zauważył. — Jak tylko jego lordowska mość wstanie,
chciałbym zamienić z nim kilka słów. Kto chce, może już teraz dom opuścić. Jednocześnie byłbym
lordowi wielce zobowiązany, gdyby poprosił swoich gości o pozostanie w rezydencji. Pan będzie
taki miły i przyjmie zaproszenie, pani Revel również.
— Czy znalazł pan rewolwer? — zapytał Anthony niespodziewanie.
— Mówi pan o broni, z której został zastrzelony książę Michael? Nie, nie znalazłem. Musi być
gdzieś w domu albo w najbliższej okolicy. Wezmę sobie do serca pańską aluzję i wyślę paru
chłopaków na poszukiwanie. Gdyby udało się znaleźć rewolwer, posunęlibyśmy się odrobinę
naprzód. Rewolwer i plik listów, twierdzi pan, że był wśród nich list z nadrukiem „Chimneys”?
Byłby to ten ostatni. Zaszyfrowane wskazówki dotyczące ukrycia diamentów zawarte były w tym
właśnie liście.
— Jaka jest pańska teoria na temat zabójstwa Giuseppego?
— Moim zdaniem to złodziej, który został skaptowany albo przez Króla Victora, albo przez
Towarzyszy Czerwonej Ręki, i działał na ich zlecenie. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby się
okazało, że Towarzysze i Król współpracują ze sobą. Organizacja ma mnóstwo forsy i dysponuje
znaczną siłą, ale umysłowo — słabizna. Zadaniem Giuseppego było ukraść pamiętniki — nie mogli
wiedzieć, że w pana posiadaniu znajdowały się listy, nawiasem mówiąc, bardzo to dziwny zbieg
okoliczności.
— Wiem — zgodził się Anthony. — Ciekawe, że dopiero teraz przyszło to panu na myśl.
— Giuseppe kradnie listy zamiast pamiętników. Z początku jest zmartwiony. Potem wpada mu w
oko wycinek gazety i przychodzi mu do głowy genialny pomysł, by już na własne konto

88

background image

szantażować nimi pewną lady. Nie ma oczywiście pojęcia, jaką naprawdę przedstawiają wartość.
Towarzysze dowiadują się o jego poczynaniach, dochodzą do wniosku, że wystawił ich do wiatru, i
wykonują na nim wyrok śmierci. Przepadają za egzekucjami zdrajców. Jest to impreza
widowiskowa i przemawia im do wyobraźni. Czego zupełnie nie potrafię wyjaśnić, to
wygrawerowanego na rewolwerze napisu „Virginia”. Zbyt to finezyjne jak na Towarzyszy. Oni,
mają taką zasadę — i radzi ją stosują — że zostawiają znak czerwonej ręki, aby siał panikę w
sercach ewentualnych zdrajców. Tak, wygląda mi na to, że tym razem wkroczył do akcji Król
Victor. Ale jaki przyświecał mu cel, nie wiem. Sprawia to wrażenie, jak gdyby usiłował obarczyć
panią Revel winą za morderstwo, lecz, nie wgłębiając się w szczegóły, nie wydaje się to
przypuszczenie zbyt sensowne.
— Miałem pewną teorię — powiedział Anthony — ale wzięła w łeb.
Opowiedział inspektorowi o tym, że Virginia rozpoznała w zastrzelonym Michaela. Battle skinął
głową.
— O, tak, identyfikacja jego osoby nie nasuwa żadnych wątpliwości. A propos, ten stary baron
jest o panu nadzwyczaj wysokiego mniemania. Wyraża się o panu w samych superlatywach.
— Bardzo to mile z jego strony — powiedział Anthony. — Szczególnie po tym, kiedy udzieliłem
mu poważnego ostrzeżenia, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by przed środą odzyskać
utracone pamiętniki.
— Dopnie pan swego — powiedzał Battle.
— Tak. Tak pan sądzi? Wydaje mi się, że Król Victor i spółka weszli w posiadanie listów.
Inspektor skinął głową.
— Odebrali Giupeppemu tegoż dnia na Pont Street. Świetnie zaplanowana robota, otóż to. Tak,
dostali je w swoje ręce, rozszyfrowali i teraz wiedzą, gdzie szukać.
Obaj panowie zamierzali właśnie opuścić pokój.
— Tutaj? — zapytał Anthony odwracając głowę.
— Tak, tutaj. Nie zdobyli jeszcze łupu, ale aby osiągnąć cel, gotowi są podjąć największe ryzyko.
— W pana wyrafinowanym umyśle narodził się już chyba plan działania?
Battle pominął to milczeniem. Miał szczególnie tępy i nieinteligentny wyraz twarzy. Po chwili
przymknął powoli powieki.
— Potrzebuje pan pomocy? — zapytał Anthony.
— Tak, pana i jeszcze czyjejś.
— Czyjej?
— Pani Revel. Może pan to już zdołał zauważyć, że jest kobietą o niezwykle czarującym
sposobie bycia.
— Owszem, zdołałem — odparł Anthony. Spojrzał na zegarek. — Podzielam pański pogląd,
inspektorze, że nie warto już iść spać. Skok do jeziora, a potem solidne śniadanie to rozwiązanie o
wiele właściwsze.
Wbiegł lekko po schodach do swojej sypialni. Gwiżdżąc pod nosem zrzucił z siebie wieczorowy
garnitur, włożył szlafrok, sięgnął po ręcznik kąpielowy.
I nagle, przed toaletką, stanął jak w ziemię wryty, wpatrując się w przedmiot, który leżał sobie
skromnie przed lustrem.
Przez moment nie mógł uwierzyć własnym oczom. Wziął go do ręki, przypatrzył mu się z bliska.
Tak, pomyłka nie wchodziła w grę. Był to plik listów podpisanych przez Virginię Revel.
Nietknięty. Nie brakowało ani jednego.
Anthony, z listami w raku, opadł na fotel.
— Mózg mi chyba wysiada — mruknął. — Nie mogę pojąć nawet części tego, co dzieje się w
tym domu. Dlaczego nagle pojawiły się te listy? Jakby za przyczyną jakiejś cholernej magicznej
sztuczki? Kto położył je na toaletce? I dlaczego?
Lecz na żadne z tych ważkich pytań nie mógł znaleźć zadowalającej odpowiedzi.

89

background image

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
WALIZKA PANA ISAACSTEINA

O godzinie dziewiątej tegoż ranka lord Caterham wraz z córką spożywali śniadanie. Bundle
sprawiała wrażenie bardzo zamyślonej.
— Ojcze — powiedziała w końcu.
Lord Caterham, pogrążony w lekturze „Timesa”, nie zareagował.
— Ojcze — powtórzyła tonem już ostrzejszym. Oderwany od interesującej go zapowiedzi
sprzedaży rzadkich książek, popatrzył na córkę nieprzytomnym wzrokiem.
— Coś mówiłaś? — zapytał.
— Tak. Kto już zdążył zjeść śniadanie?
Wskazała głową miejsce, z którego ktoś dzisiaj korzystał. Reszta nakryć była nie naruszona.
— No, jak się ten ktoś nazywa?
— Tłusty Iky?
Bundle i jej ojciec tak byli ze sobą zaprzyjaźnieni, że ogarniali sens podawanych sobie
wzajemnie, cokolwiek bałamutnych informacji.
— Tak.
— Czy się nie mylę, przed śniadaniem rozmawiałeś z detektywem?
Lord Caterham westchnął.
— Owszem, wiercił mi dziurę w brzuchu. Moim zdaniem pora przed śniadaniem powinna być
święta. Wyjadę za granicę. Moje nerwy…
Bundle przerwała mu bezceremonialnie:
— Co ci powiedział?
— Że każdy, kto chce, może się wynieść.
— No tak — rzekła Bundle — w porządku. Masz to, czego chciałeś.
— To prawda. Ale nie poprzestał na tym. Powiedział mianowicie, że chciałby, żebym poprosił
wszystkich, by zostali.
— Nie rozumiem — powiedziała Bundle marszcząc nos.
— Takie to wszystko pokrętne i sprzeczne ze sobą, i w dodatku przed śniadaniem.
— A co ty na to?
— Oczywiście, że się zgodziłem. Z dyskusji z tymi ludźmi nigdy nic dobrego nie wynika,
szczególnie przed śniadaniem — orzekł Lord Caterham, nawiązując do swojej głównej pretensji.
— Kogo do tej pory poprosiłeś?
— Cade’a. Dziś wstał bardzo wcześnie. Zamierza, zostać. Nie mam nic przeciwko temu. Żadną
miarą nie mogę tego chłopaka rozszyfrować, ale go lubię. Nawet bardzo.
— Virginia też go lubi — powiedziała Bundle, rysując widelcem na stole jakiś wzór.
— Słucham?
— Ja zresztą też. Ale to nie ma nic do rzeczy. — Poprosiłem też Isaacsteina — ciągnął lord.
— No i?
— Na szczęście musi wracać do Londynu. O, właśnie, nie zapomnij zamówić auta na dziesiątą
pięćdziesiąt.
— Dobrze.
— Żeby mi się tylko udało pozbyć Fisha — rzekł lord, i nastrój wyraźnie mu się poprawił.
— Myślałam, że lubisz z nim dyskutować o tych twoich stęchłych, starych książkach.
— Lubię, lubię. A raczej lubiłem. Ale kiedy człowiek musi gadać za dwóch, staje się to nieco
nudne. Fish jest bardzo zainteresowany problemem, woli jednak na ogół nie zabierać głosu.
— To lepsze niż być zmuszonym do słuchania. Tak jak z George’em Lomaxem.
Lord Caterham wzdrygnął się na samo wspomnienie.
— George jest dobry na trybunie — powiedziała Bundle. — Sama go oklaskiwałam, choć
wiedziałam, że plecie straszne dyrdymały. Jestem w końcu socjalistką…

90

background image

— Wiem, moja droga, wiem — rzucił pospiesznie lord Caterham.
— Zgoda,’ nie będę wprowadzać do domu polityki. Tego, co robi George: publiczne mowy w
życiu prywatnym. Powinno to być zakazane ustawą parlamentarną.
— Masz rację — zgodził się lord.
— A Virginia? Czy ją też masz poprosić, by nie wyjeżdżała?
— Battle powiedział, że dotyczy to wszystkich.
— Ostro sobie poczyna! Zapytałeś już Virginię, czy zechce zostać moją macochą?
— Nie sądzę, by to miało jakąś szansę powodzenia — powiedział ponuro lord Caterham. —
Choć wczoraj wieczór mówiła do mnie „kochanie”. To jest najgorsze u tych atrakcyjnych, młodych
kobiet o czułym usposobieniu. Mogą powiedzieć wszystko, ale to absolutnie nic nie znaczy.
— Tak — potwierdziła Bundle — o wiele lepiej by rokowało, gdyby rzuciła w ciebie pantoflem
albo gdyby chciała cię ugryźć.
— Wy, nowoczesna młodzież, macie takie niemiłe podejście do problemu uprawiania miłości —
rzekł lord zrzędliwym tonem.
— To dlatego że czytamy Szeika — powiedziała Bundle. — Zawiedziona miłość. Porzucił ją i
tak dalej.
— Co to za książka ten Szeik? — zapytał lord. — Czy to są poezje?
Bundle spojrzała na niego z niewysłowionym współczuciem. Po czym wstała i pocałowała go w
czubek głowy.
— Mój poczciwy staruszek — powiedziała i lekkim krokiem wyszła z pokoju.
Lord Caterham wrócił do swego „Timesa”.
Aż podskoczył, gdy usłyszał głos pana Hirama Fisha, który swoim zwyczajem wszedł
bezszelestnie do pokoju.
— Dzień dobry, milordzie.
— O, dzień dobry—rzekł lord. — Dzień dobry. Ładną mamy pogodę.
— Wspaniałą — potwierdził pan Fish.
Nalał sobie kawy, wziął grzankę.
— Czy dobrze usłyszałem, że embargo zostało odwołane? — zapytał po paru minutach. — Więc
każdy z nas może stąd wyjechać?
— Tak… no tak — zaczął lord. — W gruncie rzeczy liczyłem, to znaczy byłbym wielce rad —
brnął dalej — byłbym doprawdy zachwycony, gdyby pan został jeszcze jakiś czas.
— No cóż, milordzie…
— To była koszmarna wizyta, wiem — podjął szybko lord Caterham. — Fatalna. Nie będę miał
panu za złe, jeśli zechce pan stąd uciec.
— Nie docenia mnie pan, milordzie. Okoliczności były tragiczne, nie da się temu zaprzeczyć. Ale
sielskie życie w Anglii dla mnie, mieszkającego w dużym domu czynszowym, stanowi olbrzymią
atrakcję. Z zainteresowaniem obserwuję warunki tutejszego życia. Tego właśnie brak nam w
Ameryce. Z prawdziwą rozkoszą przyjmuję pańskie, bardzo uprzejme zaproszenie.
— No tak — powiedział lord Caterham. — Otóż właśnie. Z prawdziwą rozkoszą, mój drogi, z
prawdziwą rozkoszą.
Uczyniwszy zadość pełnemu zakłamania towarzyskiemu obyczajowi, lord Caterham wymamrotał
coś w rodzaju usprawiedliwienia, że musi się zobaczyć ze swoim rządcą, i umknął z pokoju.
W hallu zobaczył schodzącą ze schodów Virginię.
— Mogę panią zabrać na śniadanie? — zapytał czule.
— Zjadłam w łóżku, dziękuję, milordzie, byłam rano straszliwie zaspana.
Ziewnęła.
— Miała pani fatalną noc?
— Nie całkiem. Z jednej strony ta noc była zdecydowanie dobra. Och, milordzie… — Wsunęła
mu dłoń pod ramię. — Świetnie mi było u pana. Był pan taki kochany, że mnie zaprosił.

91

background image

— Wobec tego zabawi tu pani jeszcze trochę, prawda? Battle zniósł to… embargo, ale bardzo mi
zależy, by pani jeszcze nie wyjeżdżała. Bundle podziela moje stanowisko.
— Oczywiście, że zostanę. Miło z pańskiej strony, że prosi mnie pan o to.
— Coś takiego! —rzekł lord. Westchnął.
— Co za tajemnicza sprawa pana gnębi? — zapytała Virginia. — Czy ktoś panu dokuczył?
— Otóż właśnie — rzekł posępnie lord Caterham.
Virginia spojrzała nań ze zdziwieniem.
— Czy przypadkiem nie czuje pan potrzeby rzucenia we mnie butem? Nie, widzę, że nie.
Nieważne, to nie ma żadnego znaczenia.
Lord Caterham ulotnił się ze smętną miną, Virginia zaś bocznymi drzwiami wyszła do ogrodu.
Chwilę stała nieruchomo, wdychając rześkie, październikowe powietrze, które — przy jej
niewątpliwym zmęczeniu — znakomicie ją odświeżało.
Lekko drgnęła, gdy tuż obok pojawił się inspektor Battle. Ten człowiek miał niebywały talent do
niespodziewanego pojawiania się ni stąd, ni zowąd, jakby wyrastał spod ziemi.
— Dzień dobry. Bardzo jest pani zmęczona?
Virginia potrząsnęła głową.
— To była pasjonująca noc — powiedziała. — Warto było zrezygnować ze snu. Jedyny minus to
ten, że nazajutrz człowiek jest nieco ospały.
— Pod tym cedrem jest przyjemny cień — zauważył inspektor. — Czy mogę przynieść tam
krzesło dla pani?
— Jeżeli pan uważa, że będzie to dla mnie najlepsze wyjście… — rzekła z patosem Virginia.
— Pani jest bardzo bystra. Tak, to prawda, chciałbym zamienić z panią parę słów.
Wziął długi fotel wiklinowy i niósł go przez trawnik. Virginia szła za nim z poduszką pod pachą.
— Ten taras jest ogromnie niebezpieczny — stwierdził detektyw. — Jeżeli oczywiście człowiek
zamierza spokojnie porozmawiać.
— Znowu wprawia mnie pan w stan ekscytacji, inspektorze.
— Och, to nic ważnego. — Wyjął duży zegarek i spojrzał nań. — Pół do jedenastej. Za dziesięć
minut jadę do „Wyvern Abbey”, by zdać sprawozdanie panu Lomaxowi. Moc czasu. Chciałbym,
żeby pani powiedziała mi coś więcej o panu Cadzie.
— O panu Cadzie? Virginia wyraźnie się zlękła.
— Tak, gdzie spotkała go pani po raz pierwszy, jak długo pani go zna i tak dalej.
Battle miał swobodny i przyjemny sposób bycia. Powstrzymał się nawet od patrzenia na nią, i ów
drobny fakt ogromnie ją speszył.
— Sprawa jest bardziej skomplikowana, niż się panu wydaje — powiedziała w końcu. —
Wyświadczył mi swego czasu wielką przysługę..’.
Battle przerwał jej:
— Zanim pani powie coś więcej, chciałbym wtrącić kilka zdań. Otóż wczoraj w nocy, gdy pani i
pan Eversleigh udali się na spoczynek, pan Cade opowiedział mi o listach i o człowieku, który
został zabity w pani domu.
— Doprawdy?! — wyrzuciła z siebie zdumiona Virginia.
— Tak, i postąpił bardzo rozsądnie. To wiele wyjaśnia. Ale jednego mi nie powiedział: jak długo
panią zna. Mam na ten temat własną teorię. Pani mi powie, czy się mylę, czy nie. Według mnie
zobaczyła go pani po raz pierwszy w dniu, w którym przyszedł na Pont Street. Aha. Widzę, że
mam rację. Tak to się więc odbyło.
Virginia milczała. Po raz pierwszy poczuła lęk przed tym flegmatycznym mężczyzną z twarzą
bez wyrazu. Zrozumiała, co Anthony miał na myśli mówiąc, że ten człowiek jest zawsze bez
zarzutu.
— Czy powiedział pani coś o sobie? — ciągnął detektyw. — Co robił, nim wyjechał do Afryki
Południowej? Był w Kanadzie? A przedtem Sudan? A może coś o swoim dzieciństwie?
Virginia potrząsnęła przecząco głową.

92

background image

— A jednak gotów jestem się założyć, że ma coś w zanadrzu godnego opowieści. Twarz
człowieka, który wiódł ryzykowne i pełne przygód życie, nosi szczególne piętno. Gdyby zebrało
się mu na szczerość, mógłby opowiedzieć pani wiele interesujących rzeczy.
— Jeśli chce się pan dowiedzieć czegoś o jego przeszłości, to dlaczego nie zadepeszuje pan do
tego jego przyjaciela, pana McGratha? — zapytała Virginia.
— O, depeszowaliśmy, ale on jest gdzieś w terenie. Fakt jest faktem, że zgodnie ze słowami pana
Cade’a przebywał on Bulawayo. Ciekawi mnie natomiast, co porabiał, zanim przyjechał do Afryki
Południowej. Około miesiąca pracował w firmie „Castle”. — Inspektor znów wyciągnął zegarek.
— Muszę już iść. Samochód czeka.
Virginia odprowadziła go wzrokiem aż do drzwi. Ale nie ruszyła się z fotela. Miała nadzieję, że
przyjdzie Anthony i usiądzie przy niej. Tymczasem pojawił się Bill Eversleigh, ziewając z
zapałem.
— Dzięki Bogu, mam wreszcie możność przebywania w twoim towarzystwie — powiedział z
wyrzutem.
— Tylko bądź dla mnie miły, kochanie, bo się rozpłaczę.
— Czy ktoś się nad tobą znęcał?
— Nie dosłownie. Ale wwiercał mi się w mózg i wywracał go na nice. Czułam się tak, jakby słoń
na mnie skoczył.
— Nie Battle?
— Tak, Battle. To naprawdę okropny człowiek.
— Nie przejmuj się nim… Virginio, ja cię tak kocham…
— Nie dziś rano, Bill. CałkieYn osłabłam. Zawsze powtarzam, że dobrze wychowani ludzie nie
oświadczają się przed śniadaniem. — Virginia drgnęła. — Bill, staraj się być przez chwilę
rozsądnym i inteligentnym chłopcem. Potrzebuję twojej rady.
— Jeśli poweźmiesz wreszcie właściwą decyzję i zgodzisz się mnie poślubić, poczujesz się o całe
niebo lepiej, jestem pewien. Zyskasz szczęście i większe poczucie stabilizacji.
— Bill, daj spokój. Oświadczanie się mnie stało się twoim hobby. Wszyscy mężczyźni wyznają
miłość, kiedy się nudzą i nie mają innego tematu do rozmowy. Nie zapominaj o moim wieku i
wdowieństwie i poderwij jakąś młodą, sympatyczną dziewczynę.
— Kochanie… O, psiakrew! Ten idiota Francuz wali do nas!
Był to rzeczywiście pan Lemoine, facet z czarną brodą i o nienagannych jak zwykle manierach.
— Dzień dobry, madame. Mam nadzieję, że nie jest pani zmęczona?
— Nic a nic.
— Świetnie. Dzień dobry panu — powiedział Francuz w stronę Billa. — Jak się państwo
zapatrujecie na mały spacer w trójkę?
— Co ty na to, Bill? — zapytała Virginia.
— Dobrze — zgodził się z ociąganiem młody człowiek.
Podniósł się z trawy i cała trójka ruszyła wolno przed siebie. Virginia pośrodku. Od razu wyczuła
dziwne, podskórne napięcie Francuza, choć nie miała pojęcia, jaka była tego przyczyna.
Z właściwą sobie zręcznością spowodowała wkrótce, że się rozluźnił — zadawała mu pytania,
słuchała jego odpowiedzi i dzięki temu stopniowo go rozruszała. Niebawem opowiedział jej parę
anegdot z życia słynnego Króla Victora. Opowiadał barwnie, aczkolwiek gdy opisywał rozmaite
metody, jakich używano, by wyprowadzić w pole detektywa, z jego słów przebijała gorycz.
Przez cały jednak czas, mimo niekłamanego zaangażowania Lemoine’a we własne opowieści,
Virginia miała uczucie, że detektywowi przyświeca całkiem inny cel. Mało tego, odnosiła
wrażenie, że Lemoine, ciągnąc swoje relacje, wytycza konkretną trasę spaceru. Nie szli sobie ot
tak, gdzie oczy poniosą. Detektyw prowadził ich w określonym kierunku.
Nagle przerwał opowieść i rozejrzał się dokoła. Stali w miejscu, gdzie aleja przecinała park,
przed ostrym zakrętem obejmującym kępę drzew. Lemoine wpatrywał się ze zdziwieniem w
zbliżający się od strony domu pojazd.

93

background image

Virginia podążyła za jego wzrokiem.
— To wózek bagażowy — powiedziała. — Zawozi na stację bagaż Isaacsteina i jego służącego.
— Naprawdę? — upewnił się Lemoine. Spojrzał na zegarek i aż podskoczył. — Przepraszam po
tysiąckroć. Zeszło mi dłużej, niż przypuszczałem, w tak miłym towarzystwie… Jak państwo
myślicie, czy mógłbym się tym wózkiem zabrać do wioski?
Stanął na środku alei i dał ręką znak. Wózek zatrzymał się i po paru słowach wyjaśnienia
Lemoine wsiadł. Eleganckim gestem uchylił przed Virginia kapelusza i odjechali.
Virginia i Bill z malującym się na twarzach zakłopotaniem obserwowali oddalający się pojazd.
Gdy ten na zakręcie nieco się przechylił, wypadła z niego walizka i leżała na środku alei. Wózek
pojechał dalej.
— Chodź — powiedziała Virginia do Billa. — Zapowiada się ciekawie. Z wózka wypadła
walizka.
— Nikt tego nie zauważył — dorzucił Bill. Pobiegli aleją ku leżącemu na środku pakunkowi.
Gdy już byli przy walizce, zza zakrętu wyłonił się Lemoine. Był zgrzany od szybkiego marszu.
— Musiałem wrócić — powiedział z ożywieniem. — Stwierdziłem, że zapomniałem czegoś.
— Tego? — zapytał Bill wskazując na walizkę.
Była ładna, ze świńskiej skóry, z inicjałami „H.I.” na wierzchu.
— Jaka szkoda — stwierdził kurtuazyjnie Lemoine. —Widocznie wypadła. Weźmiemy ją?
Nie czekając na odpowiedź podniósł walizkę i zaniósł ją między drzewa. Stanął nad nią, coś
błysnęło mu w dłoni i zamek odskoczył.
Przemówił, a głos jego brzmiał zupełnie inaczej, mówił szybko, rozkazującym tonem.
— Samochód będzie tu za minutę — powiedział. — Widać go już?
Virginia obejrzała się w stronę domu.
— Nie.
— Świetnie.
Zwinnymi dłońmi wyrzucał rzeczy z walizki. Butelka ze złotą zatyczką, jedwabna piżama, kilka
par skarpetek. Nagle cały zesztywniał. Miał w ręku coś, co wyglądało jak zrolowana jedwabna
bielizna, i szybkim ruchem rozwinął ten węzełek.
Z ust Billa wyrwał się słaby okrzyk. W zwoju bielizny znajdował się ciężki rewolwer.
— Słyszę klakson — powiedziała Virginia. Lemoine zapakował walizkę błyskawicznie.
Rewolwer owinął własną chustką do nosa i wsunął do kieszeni. Zatrzasnął zamki walizki, po czym
zwrócił się do Billa:
— Proszę ją wziąć. Madame niech idzie z panem. Niech pan zatrzyma samochód i powie, że ta
walizka wypadła z wózka. O mnie ani słowa.
Bill szybko ruszył ku alei i wkroczył na nią w chwili, gdy wielka limuzyna „Lanchester” z
Isaacsteinem w środku wyjechała zza rogu. Szofer przyhamował i wówczas Bill wrzucił mu na
siedzenie walizkę.
— Wypadła z wózka — powiedział. — Przypadkowo zauważyliśmy.
Przez chwilę mignęła mu żółta, przerażona twarz finansisty i utkwione w niego oczy — i
samochód pojechał dalej.
Wrócili do Lemoine’a. Stał z rewolwerem w dłoni, a twarz jego promieniała niekłamanym
zadowoleniem.
— Trudna sprawa — rzekł. — Bardzo trudna. Ale udało się.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
CZERWONY SYGNAŁ

Inspektor Battle stał w bibliotece w „Wyvern Abbey”.
George Lomax siedział przy zawalonym papierami biurku, z brwiami groźnie zmarszczonymi.

94

background image

Inspektor Battle rozpoczął od złożenia krótkiego i rzeczowego raportu. W późniejszej rozmowie
wypowiadał się głównie George, inspektor zaś zadowalał się lakonicznymi i na ogół
jednosylabowymi odpowiedziami na zadawane mu pytania.
Na biurku przed George’em leżał plik listów, które Anthony znalazł na toaletce.
— Nic z tego nie rozumiem — powiedział George z irytacją, chwytając ów plik. — Powiada pan,
że są zaszyfrowane?
— Tak, sir.
— A gdzie on niby je znalazł? Na toaletce?
Battle powtórzył słowo w słowo relację Cade’a, w jaki sposób wszedł on w posiadanie listów.
— I od razu przyniósł je panu? Całkiem prawidłowe posunięcie… całkiem prawidłowe. Ale kto
mógłby je zanieść do jego pokoju?
Inspektor potrząsnął głową.
— Takie rzeczy powinien pan wiedzieć — powiedział z wyrzutem George. — Wszystko to
wygląda bardzo podejrzanie, bardzo podejrzanie. Co my w końcu wiemy o tym człowieku o
nazwisku Cade? Zjawia się w tajemniczych okolicznościach, a my nic o nim nie wiemy. Ja
osobiście mogę powiedzieć, że nie przepadam za jego sposobem bycia, to wszystko. Mam nadzieję,
że starał się pan zebrać o tym człowieku jakieś informacje?
Inspektor Battle pozwolił sobie na wyrozumiały uśmiech.
— Zadepeszowaliśmy natychmiast do Afryki Południowej i tam potwierdzono w stu procentach
jego opowieść. W podanym przez siebie okresie faktycznie przebywał w Bulawayo z panem
McGrathem. Do czasu ich spotkania zatrudniony był w firmie „Castle”, agencji turystycznej.
— Tak też przypuszczałem — powiedział George. — Cechuje go swoisty rodzaj pewności siebie,
który w określonej profesji bardzo jest przydatny. A co do tych listów, to należy przedsięwziąć
odpowiednie kroki, niezwłocznie, niezwłocznie…
Potężny mężczyzna sapnął i nadął się z ważną miną. Inspektor Battle otworzył już niemal usta,
ale George go uprzedził:
— Nie wolno pozwolić sobie na zwłokę. Listy muszą być natychmiast rozszyfrowane. Jak się
nazywa ten człowiek? Jest taki, związany z British Museum. Wie wszystko, co dotyczy szyfrów.
Prowadził ten dział w czasie wojny. Gdzie jest panna Oscar? Ona będzie wiedziała. Nazywa się
chyba na Win… Win…
— Profesor Wynwood — podpowiedział Battle.
— Słusznie, Teraz sobie przypominam. Trzeba do niego od razu zadepeszować.
— Już to zrobiłem, przed godziną. Przyjeżdża o dwunastej dziesięć.
— Wspaniale, wspaniale. Dzięki Bogu jedną rzecz mam już z głowy. Muszę być dzisiaj w
Londynie. Da pan sobie radę beze mnie, mam nadzieję?
— Tak mi się wydaje, sir.
— Świetnie, inspektorze, proszę robić, co w pana mocy. A teraz bardzo się spieszę.
— Oczywiście, sir.
— Ale, ale, dlaczego pan Eversleigh nie przyjechał razem z panem?
— Jeszcze spał. Jak panu mówiłem, byliśmy całą noc na nogach.
— Tak, prawda. Mnie samemu często się to zdarza. Wykonywanie roboty przewidzianej na
trzydzieści sześć godzin w ciągu godzin dwudziestu czterech to niemal moja codzienność! Jak
tylko pan wróci, proszę natychmiast przysłać do mnie pana Eversleigha. Dobrze?
— Przekażę mu pana polecenie.
— Dzięki, inspektorze. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że musiał pan obdarzyć go pewną dozą
zaufania. Ale czy istotnie było to niezbędne, że dopuścił pan do konfidencji moją kuzynkę, panią
Revel?
— Owszem, jeśli się weźmie pod uwagę fakt, że listy były podpisywane jej nazwiskiem.
— Przykład horrendalnej bezczelności — mruknął George, patrząc ze zmarszczonym czołem na
plik listów. — Pamiętam nieboszczyka króla Herzoslovakii. Uroczy facet, ale słaby, rozpaczliwie

95

background image

słaby. Narzędzie w ręku kobiety bez skrupułów. Domyśla się pan, jakim cudem wróciły te listy do
pana Cade’a?
— Moim zdaniem, jeśli ludzi zawodzi jeden sposób, imają się drugiego.
— Nie za bardzo pana rozumiem — powiedział George.
— Ten oszust Król Victor doskonale się już orientuje, że sala obrad jest strzeżona. Wobec tego
pozwala nam odzyskać te listy, pozwala, byśmy je rozszyfrowali, pozwala nam znaleźć kryjówkę. I
tu problem! Ale my z Lemoine’em zajmiemy się tym.
— Ma pan plan działania?
— Za mocno powiedziane. Mam natomiast pewien pomysł. Pomysł to czasami rzecz nadzwyczaj
pożyteczna…
Co mówiąc inspektor Battle oddalił się.
Nie zamierzał bowiem dopuszczać George’a do dalszej konfidencji.
Wracając zobaczył idącego szosą Anthony’ego i zatrzymał się.
— Chce mnie pan podrzucić? — zapytał Anthony? — To świetnie.
— Gdzie pan był?
— Na stacji, dowiedzieć się o godziny odjazdu pociągu.
— Znowu gdzieś się pan wybiera?
— Nie tak zaraz — odparł Anthony ze śmiechem.
— Ciekawe, co tak wzburzyło pana Isaacsteina? Przyjechał autem na stację w momencie, gdy
stamtąd odchodziłem, i wyglądał, jakby przeżył solidny wstrząs.
— Pan Isaacstein?
— Tak.
— Nie twierdzę tego z całą pewnością, mam jednak wrażenie, że nie zalicza się do ludzi, którzy
łatwo ulegają wstrząsom.
— Zgadzam się z panem — powiedział Anthony.
— To silny psychicznie, zamknięty w sobie człowiek interesu.
Battle nagle się pochylił i dotknął ramienia szofera.
— Zatrzymaj się tu i zaczekaj na mnie. Wyskoczył z samochodu — ku wielkiemu zdziwieniu
Anthony’ego. Po minucie jednak ten ostatni dostrzegł Lemoine’a spieszącego na spotkanie
angielskiego detektywa, i wywnioskował, że to na znak Francuza inspektor kazał szoferowi
zatrzymać wóz. Nastąpiła między nimi szybka wymiana zdań, po czym inspektor wrócił, wskoczył
do auta i polecił kierowcy jechać dalej. Miał kompletnie zmieniony wyraz twarzy.
— Znaleźli rewolwer — powiedział lakonicznie.
— Co takiego? — Anthony wytrzeszczył na niego oczy. — Gdzie?
— W walizce Isaacsteina.
— Niemożliwe!
— Nie ma rzeczy niemożliwych — rzekł Battle. — Trzeba stale o tym pamiętać.
Siedział całkiem spokojnie, klepiąc się w kolano.
— Kto go znalazł?
Inspektor spojrzał szybko przez ramię.
— Lemoine. Łebski facet. W S?reté wysoko go cenią.
— A nie podważyło to pańskich domysłów?
— Nie — odparł wolno inspektor. — Tego bym nie powiedział. Z początku zaskoczyło mnie to
trochę, przyznaję. Ale to bardzo współgra z jedną z moich teorii.
— Z którą?
I tu Battle gwałtownie zmienił temat:
— Byłby pan taki uprzejmy i odnalazł pana Eversleigha? Mam dla niego polecenie od pana
Lomaxa. Niech zaraz jedzie do „Abbey”.
— Dobrze — odparł Anthony. Samochód zatrzymał się właśnie przed głównym wejściem. —
Prawdopodobnie jeszcze śpi.

96

background image

— Nie sądzę — rzekł detektyw. — Jeśli pan się rozejrzy, zobaczy pan, jak spaceruje wśród
drzew z panią Revel.
— Ale pan ma oko, inspektorze — powiedział Anthony i oddalił się, by uczynić zadość jego
prośbie.
Przekazał polecenie Billowi, który był nim wielce zdegustowany.
— Niech to szlag trafi — gderał maszerując w stronę domu. — Dlaczego nie da mi chwili
spokoju? I dlaczego ten cholerny kolonista nie został w swoich koloniach? Po co oni tu
przyjeżdżają i podrywają co lepsze dziewczyny? Mam już tego wszystkiego po dziurki w nosie!
— Słyszał pan o rewolwerze? — zapytała, łapiąc oddech, Virginia, gdy tylko Bill się oddalił.
— Battle mi powiedział. Niebywała historia, prawda? Isaacstein wczoraj strasznie już się palił do
odjazdu, ale myślałem, że to po prostu nerwy. Zaliczałem go do osób będących poza wszelkimi
podejrzeniami. Czy widzi pani motyw, dla którego Isaacstein chciałby się pozbyć księcia
Michaela?
— Rzeczywiście coś tu nie pasuje — zgodziła się Virginia z zadumą.
— Nic do niczego nie pasuje — stwierdził smętnym tonem Anthony. — Marzyłem o rozpoczęciu
kariery detektywa–amatora, a jedyne, co zrobiłem, to naraziłem się na zbędny trud i zbędne
wydatki przy prześwietlaniu tej guwernantki z Francji.
— To dlatego pojechał pan tam? — zapytała Virginia.
— Tak, udałem się do Dinard i odbyłem rozmowę z hrabiną de Bretuil, zachwycony własną
mądrością i absolutnie przekonany, że otrzymam odpowiedź, iż hrabina nigdy o mademoiselle
noszącej nazwisko Brun nie słyszała. Zamiast tego oświadczono mi, iż wzmiankowana pani w
ciągu ostatnich siedmiu lat zajmowała się domem hrabiny. Należy więc uznać, iż moja genialna
teoria legła w gruzach, chyba że hrabina też jest oszustką.
Virginia zaprzeczyła ruchem głowy.
— Madame de Bretuil jest nieskazitelnie uczciwa. To moja dobra znajoma, i wydaje mi się, że
widziałam w pałacu mademoiselle. Na pewno jej twarz jest mi znana, tak jak są znane twarze
guwernantek, pań do towarzystwa oraz ludzi, którzy siedzą naprzeciwko siebie w przedziale
kolejowym. To straszne, ale ja nigdy tak naprawdę na nich nie patrzę. A pan?
— Tylko wtedy, kiedy są to piękne kobiety — oznajmił Anthony.
— W takim wypadku… — urwała. — Co się stało? Anthony wpatrywał się w postać, która
wychynęła z kępy krzewów — mężczyzna stał sztywno, na baczność. Był to Herzoslovak Boris.
— Proszę mi wybaczyć — powiedział do Virginii. — Muszę chwilę pogadać z moim psem.
Zbliżył się do miejsca, w którym stał Boris.
— O co chodzi? Czego chcesz?
— Pan — rzekł Boris kłaniając się nisko.
— No dobrze, dobrze, ale nie musisz za mną łazić. To wygląda co najmniej dziwacznie.
Boris bez słowa wyciągnął kawałek przybrudzonego papieru, najwidoczniej kartka wyrwana z
listu, i wręczył go Anthony’emu.
— Co to jest? — zapytał ten ostatni.
Na tym skrawku nagryzmolony był adres, nic ponadto.
— Upuścił to — powiedział Boris. — I ja przynoszę to memu panu.
— Kto upuścił?
— Cudzoziemski dżentelmen.
— Ale dlaczego mnie to przynosisz?
Boris spojrzał na Anthony’ego z wyrzutem.
— W porządku, idź już sobie — powiedział Anthony.
— Jestem zajęty.
Boris zasalutował, odwrócił się sprężyście i odmaszerował. Anthony zaś dołączył do Virginii,
wsunąwszy skrawek papieru do kieszeni.
— Czego on chciał? — spytała z zaciekawieniem.

97

background image

— I dlaczego nazwał go pan swoim psem?
— Dlatego że tak się zachowuje. — Anthony odpowiedział najpierw na drugie pytanie. — W
swoim poprzednim wcieleniu na pewno był psem myśliwskim. Przyniósł mi skrawek listu, który,
jak powiada, upuścił cudzoziemski dżentelmen. Sądzę, że ma na myśli Lemoine’a.
— Prawdopodobnie — zgodziła się Virginia.
— Zawsze chodzi moim tropem — ciągnął Anthony.
— Jak pies. Prawie się nie odzywa. Tylko patrzy na mnie tymi swoimi wielkimi, okrągłymi
oczyma. Nie potrafię go rozszyfrować.
— A może on miał na myśli Isaacsteina? — wyraziła przypuszczenie Virginia. — Isaacstein jako
żywo wygląda trochę z cudzoziemska.
— Isaacstein — mruknął Anthony z irytacją. — Jaką on tu, u diabła, odgrywa rolę?
— Czy nigdy nie miał pan sobie za złe, że wplątał się w tę aferę? — zapytała niespodziewanie.
— Za złe? Ależ skąd?! Ja to ubóstwiam. Większość życia spędzam na szukaniu kłopotów. Ale
tym razem spadło ich na mnie chyba więcej, niż się spodziewałem.
— Przecież największe kłopoty ma pan już za sobą — powiedziała Virginia, zdziwiona
niezwyczajnie poważnym tonem Anthony’ego.
— Niezupełnie.
Parę minut szli w milczeniu.
— Są ludzie — zaczął Anthony przerywając ciszę — którzy nie reagują na sygnały. Zwyczajna,
dobrze funkcjonująca lokomotywa zwalnia albo zatrzymuje się, gdy widzi czerwone światło. Być
może ja jestem daltonistą. Bo na widok czerwonego sygnału walę do przodu. W końcu, jak
wiadomo, pociąga to za sobą katastrofę. Nieuchronnie. I słusznie. Albowiem, ogólnie rzecz biorąc,
daltonizm jest bardzo niebezpieczny dla ruchu.
Wciąż mówił z ogromną powagą.
— Mam wrażenie — powiedziała Virginia—że często w życiu pan ryzykował?
— Prawie wszystko jest u mnie ryzykiem, oprócz małżeństwa.
— To brzmi cynicznie.
— Nie myślałem w tym sensie. Małżeństwo, takie, o jakim marzę, byłoby największą przygodą
w moim życiu.
— Ładnie pan to ujął — rzekła Virginia rumieniąc się.
— Tylko jeden typ kobiety wchodzi w rachubę, taką chciałbym poślubić, której charakter o całe
nieba różniłby się od mojego. I co byśmy wtedy poczęli? Ona przystosowałaby się do mojego stylu
życia czyja do jej?
— Gdyby pana kochała…
— Sentymentalizm, droga pani. Wie to pani równie dobrze jak ja. Miłość to nie narkotyk, który
pani zażywa, by stać się ślepą na wszystko, owszem, może pani ją do tego sprowadzić, ale szkoda
miłości, warta jest o wiele więcej. Jak pani sądzi, co żebraczka i król myśleliby o swoim
małżeństwie parę lat po ślubie? Czy ona nie żałowałaby swoich łachmanów i bosych stóp, i
beztroskiego żywota? Na pewno. Czy gdyby on zrezygnował dla niej z korony, wynikłaby z tego
jakaś korzyść? Żadna. Stałby się cholernie złym żebrakiem. A żadna kobieta nie uszanuje
mężczyzny, który robi coś cholernie źle.
— Czy pan się zakochał w żebraczce? — zapytała ciepło Virginia.
— Wręcz przeciwnie, ale zasady są te same.
— I nie ma żadnego wyjścia?
— Jakieś zawsze jest — odparł Anthony ponuro. — Stoję na stanowisku, że człowiek może
osiągnąć to, czego chce, jeżeli zapłaci określoną cenę. A czy pani wie, jaka to jest na ogół cena?
Kompromis. Kompromis jest obrzydliwy, lecz zarzuca sidła na człowieka, gdy ten wkracza w wiek
średni. Właśnie teraz na mnie przyszła kolej. By zdobyć kobietę, jakiej pragnę, gotów jestem nawet
podjąć stałą pracę. Virginia roześmiała się.
— Przygotowano mnie do zawodu.

98

background image

— I porzucił pan ten zawód?
— Tak.
— Dlaczego?
— Z przyczyn zasadniczych.
— Hm…
— Pani jest kobietą niezwykłą — powiedział nagle, zwracając ku niej głowę.
— Dlaczego?
— Bo potrafi się pani powstrzymać od zadawania pytań.
— Dlatego że nie zapytałam pana, jakiego rodzaju zawód pan obrał?
— Właśnie.
Dalej szli już w milczeniu. Zbliżali się do domu, przechodząc obok pachnącego słodko ogrodu
róż.
— Śmiem twierdzić, że pani doskonale rozumie, o co chodzi — powiedział Anthony przerywając
ciszę. — Pani wie, kiedy mężczyzna zakochuje się w pani. Domyślam się, że pani na mnie nie
zależy, ani na nikim innym, ale, jak Boga kocham, zmuszę panią do tego!
— Sądzi pan, że udałoby się to panu? — Zapytała przytłumionym głosem.
— Może nie, lecz dołożę wszelkich starań.
— Żałuje pan, żeśmy się spotkali? — spytała nagle.
— Nie, na Boga! Wtedy właśnie zapaliła się czerwona lampka. Kiedy po raz pierwszy panią
zobaczyłem, wtedy, na Pont Street, wiedziałem, że podejmuję ryzyko narażenia się na śmieszność.
Pani twarz wywarła na mnie takie wrażenie, właśnie twarz. Jest w pani jakaś siła magiczna, od stóp
do głów, niektóre kobiety mają taką właściwość, ale nigdy jeszcze nie spotkałem takiej, w której tej
siły magicznej byłoby aż tyle. Poślubi pani kogoś godnego szacunku i zamożnego, jak
przypuszczam, a ja wrócę do swojego niecnego życia, lecz zanim odejdę, pocałuję panią,
przysięgam!
— Teraz pan nie może — powiedziała miękko Virginia. — Inspektor Battle obserwuje nas z
okna biblioteki.
Anthony spojrzał na nią.
— Szatan z pani, Virginio — powiedział tonem raczej obojętnym. — Ale słodki szatan. — Po
czym pomachał beztrosko dłonią w stronę inspektora. — Złapał pan dziś jakichś kryminalistów?
— Na razie nie.
— To dobrze rokuje.
Battle z zadziwiającą jak na tak flegmatycznego człowieka zwinnością wyskoczył przez okno
biblioteki i dołączył do nich już na tarasie.
— Udało mi się ściągnąć profesora Wynwooda — oznajmił szeptem. — Właśnie przyjechał.
Rozszyfrowuje listy. Chcecie państwo zobaczyć go przy pracy?
Mówił to tonem zachwalającego wystawę marchanda. Otrzymawszy pozytywną odpowiedź,
zaprowadził ich pod okno i poradził, by zajrzeli do środka.
Przy zarzuconym listami stole siedział niewysoki, rudowłosy mężczyzna w średnim wieku i pisał
coś zawzięcie na dużym arkuszu papieru. Mruczał gniewnie do siebie jakieś słowa i od czasu do
czasu pocierał gwałtownie nos, którego barwa skutecznie rywalizowała z kolorem włosów.
Niebawem uniósł wzrok znad stołu.
— To pan, inspektorze? Po to mnie pan tu ściągnął, bym zajmował się takimi bzdurami? Przecież
każde dziecko poradziłoby sobie z tym. Dwuletni szkrab. I to się nazywa szyfr? Sens aż bije w
oczy.
— Cieszę się, profesorze — powiedział łagodnie Battle. — Ale, wie pan, my nie jesteśmy tacy
mądrzy.
— Tu nie potrzebna żadna mądrość — warknął profesor. — Wystarczy rutyna. Chce pan, bym
rozpracował wszystkie listy? To zajmie dużo czasu, wymaga solidnego przyłożenia się, bacznej
uwagi i żadnej inteligencji. Zrobiłem ten list datowany w „Chimneys”, który, jak pan powiedział,

99

background image

jest najważniejszy. Mogłem zabrać resztę do Londynu i przekazać mojemu asystentowi. Na takie
rzeczy szkoda mojego czasu. Oderwał mnie pan od bardzo poważnej pracy i chcę jak najszybciej
do niej wrócić.
Oczy mu rozbłysły.
— Dobrze, profesorze — zgodził się Battle. — Przykro mi, że zawracaliśmy panu głowę taką
bagatelką. Wytłumaczę to panu Lomaxowi. Cały rwetes powstał z powodu tego właśnie listu. Lord
Caterham spodziewa się prawdopodobnie, że zostanie pan na obiedzie.
— Nie jadam obiadów — powiedział profesor. — To zły zwyczaj. Banan i sucharek to wszystko,
co zdrowy na ciele i umyśle człowiek powinien jeść w środku dnia.
Chwycił płaszcz, który leżał na oparciu fotela. Battle wyszedł przed dom i po paru minutach
Anthony i Virginia usłyszeli odgłos odjeżdżającego samochodu.
Inspektor podszedł do nich trzymając w ręku pół arkusika papieru, który profesor mu wręczył.
— Zawsze tak się zachowuje — rzekł Battle nawiązując do wyjazdu profesora. — Wciąż w
piekielnym pośpiechu. Ale mądry człowiek. No więc mamy tu treść listu Jej Wysokości. Chcecie
państwo rzucić na to okiem?
Virginia sięgnęła po arkusik, Anthony zaś czytał jej przez ramię. Jak pamiętał, była to długa
epistoła, tchnąca namiętnością i rozpaczą. Geniusz profesora Wynwooda przekształcił ją w
lakoniczny, rzeczowy komunikat:
„Operacja przebiegła pozytywnie, ale S nas przechytrzył. Przesunął kamień z kryjówki. Nie w
jego pokoju. Szukałam. Odnalazłam następującą notatkę, która moim zdaniem ma z tym związek:
RICHMOND SIEDEM PROSTO OSIEM NA LEWO TRZY NA PRAWO”.
— S? — odezwał się Anthony. — Oczywiście Stylptitch. Szczwany lis. Zmienił kryjówkę.
— Richmond? — powtórzyła z namysłem Virginia.
— Czyżby klejnot był ukryty gdzieś w Richmond?
— To ulubione miejsce członków rodziny królewskiej — zauważył Anthony.
Battle potrząsnął przecząco głową.
— A ja bym się upierał przy tym, że odnosi się to do jakiegoś punktu w tym domu.
— Wiem! — wykrzyknęła nagle Virginia. Obaj mężczyźni zwrócili ku niej wzrok.
— Obraz Holbeina w sali obrad. Właśnie pod nim obstukiwali ścianę. A to jest portret hrabiego
Richmond.
— Trafiła pani w dziesiątkę —powiedział Battle i klepnął się po udzie. Mówił dalej z
niezwykłym u niego ożywieniem. — To jest punkt wyjściowy, obraz, ale przestępcy wiedzą tyle
samo co my, do czego odnoszą się wymienione w liście cyfry. Dwaj zbrojni rycerze stoją akurat
pod obrazem, i pierwszą myślą złoczyńców było to, że klejnot jest ukryty w jednej ze zbroi. Cyfry
mogłyby oznaczać cale. Ta teoria wzięła w łeb, następna zaś dotyczyła tajemnego przejścia lub
klatki schodowej, lub schowka w ścianie. Czy o czymś takim jest pani wiadomo?
Virginia zaprzeczyła ruchem głowy.
— Wiem o „księżej jamie” i o przynajmniej jednym tajemnym przejściu — odparła. — Swego
czasu pokazywano mi je, ale doprawdy mało co pamiętam. O, jest Bundle, ona będzie wiedziała.
Bundle szybkim krokiem zbliżała się do nich.
— Po obiedzie biorę panharda i jadę do miasta — oznajmiła. — Może kogoś podrzucić? Nie
miałby pan ochoty? — zwróciła się do Cade’a. — Zdążymy obrócić przed kolacją.
— Nie dziękuję — rzekł Anthony. — Spędzam tu czas zarówno miło, jak i pracowicie.
— Ten człowiek boi się mnie — powiedziała Bundle.
— Albo mnie jako kierowcy, albo mojego fatalnego uroku. Co zatem wchodzi w rachubę?
— To drugie — odparł Anthony. — Nie ulega żadnej wątpliwości.
— Bundle, kochanie — zaczęła Virginia — czy istnieje jakieś tajemne przejście prowadzące z
sali obrad?
— W pewnym sensie tak. Ale z dawien dawna nie używane. Zdaje się, że łączy „Chimneys” z
„Wyvern Abbey”. To znaczy łączyło kiedyś, w zamierzchłych czasach, teraz jest zamurowane.

100

background image

Można tylko nim przejść jakieś sto jardów. To na górze, w Białej Galerii, jest o wiele bardziej
interesujące, no i niezła jest „księża jama”.
— Aspekt artystyczny nas nie interesuje — wyjaśniła Virginia. — Chodzi o konkret. Jakie jest
połączenie z salą obrad?
— Przez drzwi w boazerii. Jeżeli chcecie, to po obiedzie wam zademonstruję.
— Dzięki — powiedział inspektor Battle. — Dajmy na to o wpół do trzeciej, dobrze?
Bundle spojrzała na niego z uniesionymi w górę brwiami.
— Coś tu nie gra?
Na tarasie pojawił się Tredwell.
— Podano do stołu — oznajmił.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
SPOTKANIE W OGRODZIE RÓŻ

O wpół do trzeciej towarzystwo spotkało się ponownie w sali obrad: Bundle, Virginia, inspektor
Battle, Lemoine i Anthony Cade.
— Nie będziemy czekać, aż uda nam się ściągnąć pana Lomaxa — powiedział inspektor Battle.
— Tego typu sprawy trzeba załatwiać szybko.
— Jeżeli pan sądzi, że książę Michael został zamordowany przez kogoś, kto dostał się tu tą
drogą, to jest pan w błędzie — powiedziała Bundle. — To zupełnie niemożliwe. Wejście z drugiej
strony jest zamurowane.
— Nie o to nam chodzi, milady — powiedział szybko Lemoine. — O coś całkiem innego.
— Szukacie czegoś, tak? — spytała niezwłocznie Bundle. — Czy przypadkiem nie jakiegoś
historycznego drobiazgu?
Lemoine był wyraźnie zaintrygowany.
— Wytłumacz, co masz na myśli — poprosiła Virginia. — Ty jak zechcesz, to potrafisz.
— No… jak mu tam — zaczęła Budle. — Ten historyczny klejnot książąt krwi, który ktoś
buchnął w zamierzchłych czasach, zanim wkroczyłam w dojrzałe lata.
— Skąd pani o tym wie, lady Eileen? — zapytał Battle.
— Zawsze wiedziałam. Kiedy miałam dwanaście lat, powiedział mi o tym któryś z lokai.
— Lokaj! — powiedział inspektor. — O Boże! Szkoda, że pan Lomax tego nie słyszy!
— Czy to jedna z pilnie strzeżonych tajemnic George’a? — zadała pytanie Bundle. — Komiczna
historia! Nie przypuszczałam, że to prawda. George to istny osioł! Musi się wreszcie dowiedzieć,
że służba wie wszystko.
Podeszła do obrazu Holbeina, dotknęła ukrytej gdzieś z boku sprężyny i natychmiast część
boazerii rozwarła się ze zgrzytem, odsłaniając ciemny otwór.
— Entrez, messieurs et mesdames — powiedziała Bundle teatralnym tonem. — Wchodźcie,
wchodźcie, najdrożsi! Superwidowisko sezonu i tylko za sześć pensów!
Zarówno Lemoine, jak i Battle zaopatrzyli się już w latarki. Wkroczyli w ciemność jako pierwsi,
reszta szła za nimi, depcząc im niemal po piętach.
— Powietrze przyjemne i świeże — zauważył Battle. — Gdzieś musi być wentylacja.
Szedł na czele. Podłoga była wybrukowana nierównymi kamieniami, lecz ściany były murowane.
Tak jak Bundle powiedziała, korytarz miał jakieś sto jardów długości. Potem gwałtownie się
kończył — zwałowiskiem gruzu. Battle upewnił się, że z boku nie ma żadnego przejścia, po czym
powiedział ku idącym za nim:
— Wracamy, jeśli państwo pozwolą. Chciałem tylko, że tak powiem, dokonać inspekcji terenu.
Po paru minutach byli z powrotem przed sekretnym wejściem.
— Zaczynamy stąd — oznajmił Battle. — Siedem prosto, osiem na lewo, trzy na prawo.
Pierwsze traktujemy jako kroki.
Odmierzył dokładnie siedem kroków i pochylił się, badając grunt pod nogami.

101

background image

— Chyba w porządku. Niezadługo pojawi się znak robiony kredą. Teraz osiem na lewo. To już
nie odnosi się do kroków, przejście jest tak wąskie, że można iść tylko gęsiego.
— Może do cegieł? — podsunął Anthony.
— Słusznie. Osiem cegieł od góry lub dołu po lewej stronie. Spróbujmy od dołu, to łatwiejsze.
Odliczył osiem cegieł od dołu.
— Teraz od tego miejsca trzy na prawo. Raz, dwa, trzy. O, co to?
— Na pewno za chwilę zacznę krzyczeć — powiedziała Bundle. — Co to takiego?
Inspektor Battle majstrował coś ostrzem noża przy jednej z cegieł. Doświadczonym okiem
dostrzegł bowiem od razu, że ta cegła jest inna niż pozostałe. Parę minut wysiłku i wyrwał ją. Z
tyłu było niewielkie, ciemne wgłębienie. Battle wsadził tam rękę.
Wszyscy wstrzymali oddech.
Inspektor wyciągnął rękę z wgłębienia.
Z jego ust wyrwał się okrzyk zdumienia i gniewu.
Pozostali skupili się wokół niego i wpatrywali nic nie rozumiejącym wzrokiem w trzy przedmioty
na jego dłoni. Przez moment wydawało się, jak gdyby własnym oczom nie mogli uwierzyć.
Karton małych, perłowych guziczków, kwadratowy kawałek szorstkiej dzianiny oraz skrawek
papieru, na którym wypisano cały rząd dużych liter E.
— No tak! — powiedzial Battle. — Jestem załatwiony! Co to wszystko oznacza?
— Mon Dieu! — mruknął Francuz. — Ça c’est un peu tropfort!*
— Ale co to oznacza?! wykrzyknęła Virginia, całkiem zdezorientowana.
— Co to oznacza? — powtórzył Anthony, — Może to oznaczać tylko jedno. Nieboszczyk hrabia
Stylptitch musiał mieć niezłe poczucie humoru. Ja osobiście nie uważam, by to tyło takie zabawne.
— Czy mógłby pan przedstawić swoją teorię nieco bardziej przejrzyście?— zapytał inspektor
Battle.
— Naturalnie. To był mały żart hrabiego. Przewidywał widocznie, że jego notatka zostanie
odczytana. Kiedy złoczyńcy przyszli po klejnot, znaleźli w tym miejscu bardzo zmyślną zagadkę.
Rodzaj maski, którą się nakłada, by ludzie człowieka nie poznali.
— Czy coś się za tym kryje?
— Niewątpliwie tak. Gdyby hrabia chciał być tylko złośliwy, zostawiłby kartkę z napisem
„sprzedane” albo fotografię osła czy coś równie mało subtelnego.
— Kawałek materiału, kilka dużych liter E i sporo guzików — wymamrotał Battle
zdegustowany.
— C’est inoui*— powiedział ze złością Lemoine. Szyfr numer dwa — zaczął Anthony. —
Zastanawiam się, czy profesor Wynwood nie popełnił tutaj błędu.
— Kiedy ostatnio ktoś korzystał z tego przejścia? — zapytał Francuz zwracając się do Bundle.
Bundle namyślała się chwilę.
— Moim zdaniem od przeszło dwóch lat nikt tu nie wchodził. Amerykanom i wszelkim innym
turystom wystarcza „księża jama”.
— Ciekawe — mruknął Francuz.
— Co ciekawe?
Lemoine nachylił się i podniósł coś z podłogi.
— To — odparł. — Ta zapałka nie leżała tu przez dwa lata. Czy może ktoś z państwa rzucił ją na
ziemię?
Odpowiedź wszystkich była przecząca.
— No dobrze — powiedział inspektor Battle.
— Zobaczyliśmy wszystko, co było do zobaczenia. Możemy już śmiało stąd się wynieść.
Propozycja zyskała ogólną aprobatę. Tajemne drzwi były zamknięte, ale Bundle pokazała im,
gdzie jest zamek od wewnątrz. Nacisnęła klamkę, drzwi otworzyły się na oścież, Bundle wskoczyła
w otwór i wyładowała z łoskotem w sali obrad.

102

background image

— Niech to licho! — wykrzyknął lord Caterham zrywając się z fotela, w którym widocznie
ucinał sobie drzemkę.
— Biedny staruszku — powiedziała Bundle. — Przestraszyłam cię?
— Nie mogę pojąć — rzekł lord Caterham — dlaczego w obecnych czasach ludzie nie
odpoczywają po jedzeniu. Wielka strata. Bóg świadkiem, „Chimneys” jest wystarczająco duże, ale
nawet tu trudno znaleźć miejsce, gdzie człowiek zaznałby odrobinę spokoju. O Boże, ile was tam
jest? Przypomina mi to pantomimy, na jakie chodziłem jako chłopiec, kiedy to chmary demonów
wyskakiwały z drzwi zapadowych.
— Demonie numer siedem — powiedziała Virginia zbliżając się do niego i gładząc go po głowie.
— Proszę się nie gniewać. Badamy tajemne przejście, to wszystko.
— Wygląda na to, że tajemne przejścia mają dzisiaj powodzenie — stwierdził lord Caterham
niezbyt jeszcze udobruchany. — Całe rano musiałem oprowadzać po nich tego Fisha.
— Kiedy to było? — zapytał szybko Battle.
— Tuż przed obiadem. On słyszał chyba tylko o jednym przejściu. Pokazałem mu je, a potem
zaprowadziłem go do Białej Galerii, a zakończyliśmy zwiedzanie na „księżej jamie”. Lecz w tym
czasie jego entuzjazm wyraźnie zmalał. Miał minę człowieka śmiertelnie znudzonego. Zmusiłem
go jednak, by dotrwał do końca. — Lord Caterham zachichotał na samo wspomnienie.
Anthony położył rękę na ramieniu Lemoine’a.
— Wyjdźmy na dwór — powiedział cicho. — Muszę z panem porozmawiać.
Dwaj panowie wyszli oszklonymi drzwiami. Kiedy byli już w dostatecznej od domu odległości,
Anthony wyciągnął z kieszeni ów skrawek papieru, który dziś rano Boris mu wręczył.
— Proszę spojrzeć — powiedział. — Czy pan to zgubił?
Lemoine wziął kartkę do ręki i przyjrzał się jej z umiarkowanym zainteresowaniem.
— Nie — odparł. — Widzę ją po raz pierwszy. A bo co?
— Jest pan tego pewien?
— Absolutnie, monsieur.
— Bardzo dziwne.
Powtórzył Lemoine’owi słowa Borisa. Francuz słuchał z wielką uwagą.
— Nie, nie zgubiłem tej kartki. Powiada pan, że on ją znalazł wśród krzewów?
— Wywnioskowałem to z jego wypowiedzi, ale on tak dokładnie tego nie określił.
— Całkiem możliwe, że wyfrunęła z walizki pana Isaacsteina. Niech pan powtórnie zapyta o to
Borisa.
— Zwrócił Anthony’emu kartkę. Po paru minutach rzekł:
— Co panu właściwie o tym Borisie jest wiadomo? Anthony wzruszył ramionami.
— Zrozumiałem, że był zaufanym służącym świętej pamięci księcia Michaela.
— Możliwe, ale proszę zadać sobie trud i to sprawdzić. Niech pan zapyta kogoś kompetentnego,
na przykład barona Lolopretjzyla. Może tego człowieka przyjęto do pracy zaledwie przed paroma
tygodniami? Na mnie sprawił wrażenie uczciwego faceta. Ale kto wie? Król Victor byłby w stanie
przeistoczyć się niezwłocznie w zaufanego sługę.
— Czyżby pan sądził…?
Lemoine przerwał mu:
— Będę z panem zupełnie szczery. Król Victor stał się moją obsesją. Wszędzie go widzę. Nawet
teraz zadaję sobie w duchu pytanie, czy człowiek, z którym rozmawiam, jest panem Cade’em, czy
może Królem Victorem…
— Mój Boże! — powiedział Anthony. — Musiał porządnie dać się panu we znaki.
— Co mnie obchodzi klejnot?! Albo wykrycie mordercy księcia Michaela? Powinienem to
zostawić moim kolegom ze Scotland Yardu, to ich sprawa. Przyjechałem do Anglii tylko po to,
tylko jeden cel mi przyświecał, by złapać Króla Victora, złapać go na gorącym uczynku. Nic
innego mną nie powodowało.
— I pana zdaniem dopnie pan swego? — spytał Anthony zapalając papierosa.

103

background image

— Bo ja wiem? — odparł Lemoine z nagle ogarniającym go zwątpieniem.
— Hm! — mruknął Anthony.
Wrócili na taras. Inspektor Battle stał przy oszklonych drzwiach nieruchomo, niczym słup soli.
— Proszę spojrzeć na tego poczciwca inspektora — powiedział Anthony. — Chodźmy go
pocieszyć. — Po chwili milczenia dodał: — Swoją drogą dziwak z pana, panie Lemoine.
— Dlaczegóż to?
— Na pana miejscu zapisałbym obowiązkowo ten adres z kartki, którą panu pokazałem. Może on
nie mieć żadnego znaczenia i prawdopodobnie nie ma. Ale z drugiej strony nie sposób wykluczyć,
że to element bardzo istotny.
Lemoine spoglądał na niego w skupieniu minutę lub dwie. Po czym, z lekkim uśmiechem na
ustach, podciągnął lewy rękaw marynarki. Na białym mankiecie koszuli widniał napis:
„Hurstmere”, Langly Road, Dover.
— Przepraszam — powiedział Anhony. — Spudłowałem. — Dołączył do inspektora Battle. —
Bardzo pan zadumany — zauważył.
— Mnóstwo mam rzeczy do przemyślenia, panie Cade.
— Wyobrażam sobie.
— Obraz jest niespójny. Absolutnie niespójny.
— To rzeczywiście ciężka sprawa — rzekł Anthony ze współczuciem. — Ale głowa do góry,
inspektorze! W najgorszym wypadku zawsze pan może aresztować mnie. Ma pan podstawy —
ślady moich stóp, jak pan pamięta.
Lecz inspektor nie skwitował tego uśmiechem.
— Ma pan tutaj jakichś wrogów, wie pan coś o tym? — zapytał.
— Odniosłem wrażenie, że jeden z lokai nie darzy mnie sympatią — odparł Anthony lekkim
tonem. — Robi, co może, aby zapomnieć podać mi co wymyślniejsze warzywa. Dlaczego pan
pyta?
— Otrzymałem anonimy — powiedział inspektor Battle. — A właściwie jeden anonim.
— Na mój temat?
Battle bez słowa wyjął z kieszeni złożony arkusik taniego papieru w kratkę i wręczył go
Anthony’emu. Niewprawnym charakterem pisma nabazgrane tam były słowa: „Uwarzaj na pana
Cade. Nie jest tym, za kturego się podaje”.
Anthony, śmiejąc się nierfasobliwie, zwrócił mu kartkę.
— To wszystko? Niech się pan nie przejmuje, inspektorze. Jak panu wiadomo, jestem mistrzem
charakteryzacji.
Ruszył w stronę domu, gwiżdżąc wesoło. Lecz gdy wszedł do swojej sypialni i zamknął za sobą
drzwi, zmienił się nie do poznania. Twarz mu stężała, przybrała surowy, zacięty wyraz. Usiadł na
skraju łóżka i wpatrzył się ponuro w podłogę.
— Sytuacja staje się poważna — powiedział do siebie.
— Trzeba coś z tym zrobić. Cholernie niefortunny układ. Siedział tak parę minut, a następnie
podszedł do okna.
Stał chwilę, wyglądając bezmyślnie na zewnątrz, i nagle jego spojrzenie zatrzymało się na czymś
— i twarz mu się rozjaśniła.
— Oczywiście — szepnął. — Ogród róż! No właśnie! Ogród róż?
Zbiegł na dół i wyszedłszy na dwór bocznymi drzwiami, skierował się do ogrodu. Zmierzał tam
drogą okrężną. Po obydwu stronach ogrodu znajdowały się niewielkie bramy. Wszedł przez tę
dalszą i zbliżył się do zegara słonecznego położonego na wzniesieniu, w samym środku ogrodu.
Raptem stanął jak w ziemię wryty, wytrzeszczając oczy na drugiego gościa ogrodu, który
sprawiał wrażenie równie jak on zdziwionego.
— Nie wiedziałem, że interesuje się pan różami — powiedział uprzejmie Anthony.
— Bardzo się interesuję — odparł pan Fish. Mierzyli się wzajemnie czujnym spojrzeniem
niczym oceniający swe siły przeciwnicy.

104

background image

— Ja też — oznajmił Anthony.
— Doprawdy?
— Mówiąc szczerze, uwielbiam róże do szaleństwa — rzekł Anthony patetycznie.
Lekki uśmiech rozjaśnił twarz pana Fisha, i w tym parnym czasie Anthony uśmiechnął się
również. Napięcie jak gdyby minęło.
— Niech pan spojrzy na tę piękność — powiedział, pan Fish i nachylił się, by pokazać kwiat
szczególnej urody.
— Zdaje się, że to jest Madame Abel Chatenay. Tak, mam rację. Ta biała róża była przed wojną
znana jako Frau Carl Drusky. Przypuszczam, że ją przemianowali. Chyba lekka przesada, ale w
duchu szczerego patriotyzmu. La France jest zawsze popularna. Czy pan w ogóle lubi czerwone
róże? Jasnoczerwone…
Cedzącemu monotonnie słowa panu Fishowi przerwano. Z okna na pierwszym piętrze wychylała
się Bundle.
— Chce pan wyskoczyć do miasta, panie Fish? Właśnie jadę.
— Dziękuję, lady Eileen, ale bardzo mi tu dobrze.
— A pan nie da się namówić? — zwróciła się do Anthony’ego. Ten, roześmiawszy się,
potrząsnął przecząco głową.
Bundle zniknęła.
— Bardziej odpowiada mi sen — rzekł Anthony ziewając. — Solidna, poobiednia drzemka. —
Wyjął papierosa. — Ma pan może zapałki?
Pan Fish wręczył mu całe pudełko. Anthony przypalił sobie i zwrócił zapałki ze słowami
podzięki.
— Róże są piękne — powiedział. — Ale nie pociągają mnie dziś specjalnie problemy
ogrodnicze.
Pan Fish z rozbrajającym uśmiechem pokiwał głową. Zza domu dobiegł ogłuszający łomot.
— Ten jej wóz ma niezły silnik — zauważył Anthony.
— O, tam…
W ich polu widzenia pojawił się szybko jadący aleją samochód. Anthony znowu ziewnął i
skierował się w stronę domu.
Wszedł głównym wejściem. Gdy już znalazł się wewnątrz, to jakby szatan w niego wstąpił.
Przebiegł galopem hali, przez jedno z dalszych oszklonych drzwi wypadł na dwór i dalej sunął
parkiem. Bundle, jak wiedział, musi zrobić solidny objazd, koło domku myśliwskiego, a potem
przez wieś.
Biegł jak szalony. Był to wyścig z czasem. Dobiegł do muru parku, gdy usłyszał warkot
samochodu jadącego szosą. Wspiął się na mur i skoczył na drogę.
— Hej! — zawołał.
Zdumiona Bundle zboczyła gwałtownie z kursu. Udało jej się jakoś uniknąć wypadku. Anthony
biegł za wozem, później otworzył drzwiczki i wskoczył na przednie siedzenie, obok Bundle.
— Jadę z panią do Londynu! — powiedział. — Od początku miałem ten zamiar.
— Dziwny z pana facet — rzekła Bundle. — Co pan trzyma w ręku?
— Zapałkę — odparł.
Przyglądał się jej z namysłem. Była różowa, z żółtym łebkiem. Anthony rzucił nie zapalonego
papierosa, a zapałkę schował z pietyzmem do kieszeni.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY
DOM W DOVER

— Mam nadzieję, że nie będzie pan miał nic przeciwko temu, jeśli dodam gazu? — zapytała
Bundle. — Wyjechałam później, niż zamierzałam.

105

background image

Anthony sądził, że osiągnęli już szczyt prędkości, ale niebawem się przekonał, że była to fraszka
w porównaniu z tym, co Bundle potrafiła wycisnąć z panharda.
— Niektórzy ludzie — odezwała się, gdy podczas przejazdu przez wieś zwolniła tempo — są
przerażeni moją jazdą. Na przykład ojciec. Nic go nie jest w stanie zmusić, by wsiadł do tej mojej
landary.
Osobiście Anthony uważał, że stanowisko lorda Caterhama jest zdecydowanie uzasadnione.
Jazda z Bundle to rodzaj sportu, którego starsi, nerwowi panowie nie powinni uprawiać.
— Ale pan na nerwowego nie wygląda — orzekła Bundle tonem aprobaty, biorąc brawurowo
zakręt.
— Jak pani widzi, jestem w całkiem dobrej formie — oświadczył Anthony z powagą. — Ponadto
— dodał po namyśle — ja również się spieszę.
— Dodać jeszcze gazu? — zapytała uprzejmie.
— Broń Boże! — zaprzeczył co tchu. — Robimy średnio około pięćdziesięciu mil, wystarczy.
— Płonę z ciekawości, jaka jest przyczyna pańskiego tak nagłego wyjazdu — powiedziała
Bundle po wykonaniu koncertu na klakson, który wywołał na pewno przejściową głuchotę
okolicznych mieszkańców. — Ale chyba nie potrzebuję o to pytać? Pan nie ucieka przed
wymiarem sprawiedliwości, prawda?
— Nie jestem tego taki pewny — odparł. — Niebawem się przekonam.
— Ten gość ze Scotland Yardu zna się na rzeczy, jak się wydaje — rzekła Bundle w zamyśleniu.
— Battle to równy chłop — zgodził się Anthony.
— Pan powinien być dyplomatą — zauważyła. — Nie ma pan we zwyczaju udzielać komuś za
wiele informacji, prawda?
— Zawsze uważałem się za gadułę.
— Och jej! Czy przypadkiem nie omotał pan mademoiselle Brun?
— Nie przyznaję się do winy! — oświadczył Anthony z ferworem.
Nastąpiła parominutowa przerwa w rozmowie, kiedy to Bundle dogoniła i wyprzedziła trzy
samochody. Po czym zapytała nieoczekiwanie:
— Jak długo zna pan Virginię?
— Zadała mi pani bardzo trudne pytanie — odpowiedział zgodnie z prawdą. — Nie widywaliśmy
się często, ale wydaje mi się, że znam ją od dawna.
Bundle skinęła głową.
— Virginia jest mądra — stwierdziła szorstkim tonem. — Często wygaduje bzdury, ale ma głowę
na karku. Przypuszczani, że w Herzoslovakii robiła furorę. Gdyby żył Tim Revel, miałby przed
sobą nie lada karierę, i to głównie dzięki niej. Pracowała na ten jego sukces z całą zaciętością. Nie
było rzeczy, której by dla niego nie zrobiła, i wiem, dlaczego.
— Bo jej na nim zależało — powiedział ze wzrokiem utkwionym przed siebie.
— Nie, bo jej na nim nie zależało. Rozumie pan? Nie kochała go, nigdy go nie kochała, więc
robiła wszystko, co było w jej mocy, by mu to wynagrodzić. To cała Virginia. Ale fakt ten nie
ulega kwestii. Virginia nigdy nie była zakochana w Timie Revelu.
— Pani wypowiedzi są bardzo autorytatywne — powiedział obracając się ku niej.
Drobne dłonie Bundle obejmowały kierownicę, a jej wysunięty do przodu podbródek świadczył o
stanowczym usposobieniu.
— Wiem to i owo. Kiedy oni brali ślub, byłam smarkata, ale co nieco obiło mi się o uszy, a
znając Virginię, łatwo można było połączyć pewne fakty. Tim Revel stracił dla niej głowę — był
Irlandczykiem, bardzo przystojnym mężczyzną i miał prawdziwy talent krasomówczy. Virginia
była młoda — osiemnaście lat. Nie mogła się nigdzie ruszyć, żeby nie natknąć się na malowniczo
rozpaczającego Tima, który zaklinał się, że palnie sobie w łeb albo stoczy się w alkoholizm, jeśli
ona nie zechce go poślubić. Dziewczyny wierzą w takie rzeczy — albo wierzyły, bo w ciągu
ostatnich ośmiu lat osiągnięto w tej dziedzinie pewien postęp. Virginia dała się porwać uczuciu, o
którym sądziła, że zostało przez nią zainspirowane. Wyszła za niego za mąż — i do końca była dla

106

background image

niego aniołem. Gdyby go kochała, ani w połowie nie byłaby taka anielska. W Virginii wiele jest z
szatana. Ale powiem panu jedno: ona cieszy się swoją wolnością’ I ktoś, kto zechciałby ją tej
wolności pozbawić, miałby twardy orzech do zgryzienia.
— Po co pani mi to opowiada? — zapytał wolno Anthony.
— Czy nie jest ciekawe dowiedzieć się czegoś o ludziach? O niektórych oczywiście.
— Chciałem o niej wiedzieć coś więcej — przyznał.
— A ona by panu nic nie powiedziała. Ale może mi pan wierzyć na sto procent. Virginia to
kochana dziewczyna. Nawet kobiety ją lubią, bo nie ma w sobie nic z jędzy. Tak czy owak —
zakończyła niezbyt zrozumiale — trzeba w życiu postępować rzetelnie, prawda?
— Naturalnie — zgodził się Anthony. Wciąż jednak nurtował go niepokój: nie miał zielonego
pojęcia, co skłoniło Bundle, by — nie pytana — udzieliła mu tak szczegółowych informacji. Mimo
to nie mógł zaprzeczyć, że ogromnie był temu rad.
— Tu już są tramwaje — powiedziała z westchnieniem. — Będę musiała bardziej uważać.
— Raczej tak — zgodził się.
Ich poglądy na ostrożną jazdę trudno by było uznać za zbieżne. Mieli już za sobą przedmiejskie
ulice i niebawem znaleźli się na Oxford Street.
— Nieźle, co? — zapytała Bundle spoglądając na zegarek.
Anthony gorliwie przytaknął.
— Gdzie mam pana wysadzić?
— Gdziekolwiek. Którędy pani jedzie?
— Przez Knightsbridge.
— Świetnie. Wysiądę przy Hyde Park Corner.
— Do widzenia — powiedziała, gdy dojechali do wskazanego miejsca. — A co z powrotem?
— Jakoś sobie poradzę. Dziękuję.
— Napędziłam panu stracha.
— Nie poleciłbym znerwicowanym starszym damom kierowcy w pani osobie, ale mnie pani
jazda się podobała. Ostatnim razem równie zagrożony byłem wówczas, gdy szarżowała na mnie
sfora dzikich słoni.
— Jest pan wyjątkowo nieuprzejmy — stwierdziła Bundle. — Nie mieliśmy przecież nawet
żadnej stłuczki.
— Przykro mi, jeżeli z mojego powodu musiała się pani ograniczać — odciął się Anthony.
— Zawsze wiedziałam, że mężczyźni nie grzeszą odwagą — powiedziała.
— Jest pani wyjątkowo złośliwa — oświadczył. — Odchodzę głęboko urażony.
Bundle kiwnęła mu głową i odjechała. Anthony zatrzymał przejeżdżającą taksówkę.
— Dworzec Victoria — powiedział, gdy znalazł się wewnątrz wozu.
Przed dworcem zapłacił taksówkarzowi, po czym zasięgnął informacji, kiedy odjeżdża do Dover
najbliższy pociąg. Fatalnie się złożyło, że pociąg do Dover właśnie odszedł.
Zdecydował się na przeszło godzinne czekanie i zmarszczywszy brwi chodził tam i z powrotem
po peronie. Parokrotnie z wyraźnym zniecierpliwieniem potrząsnął głową.
Podróż do Dover przebiegła bez zakłóceń. Po przybyciu na miejsce szybko opuścił zabudowania
stacyjne i wówczas, jak gdyby coś sobie nagle przypomniał — wrócił na dworzec. Na jego ustach
błąkał się lekki uśmiech, gdy pytał o drogę do „Hurstmere”, Langly Road.
Wspomniana ulica była długa — stanowiła drogę wyjazdową z miasta. Zgodnie z uzyskaną
informacją „Hurstmere” był domem ostatnim. Anthony parł niezmordowanie do przodu. Między
oczami pojawiła mu się zmarszczka. W jego zachowaniu wyczuwało się jednak swoisty rodzaj
podniecenia — jak zawsze wobec zbliżającego się niebezpieczeństwa.
Jak mu powiedziano na stacji, „Hurstmere” był ostatnim domem przy tej ulicy. Stał w głębi, na
zarośniętym i zaniedbanym terenie. Zdaniem Anthony’ego musiał być nie zamieszkany przez
ładnych parę lat. Duża, żelazna brama skrzypiała na zardzewiałych zawiasach, a nazwisko
właściciela na tabliczce było prawie nieczytelne.

107

background image

— Bezludzie — mruknął Anthony pod nosem. — W sam raz.
Chwilę się wahał, spojrzał szybko w górę i w dół ulicy — absolutnie pustej — po czym wśliznął
się przez skrzypiącą bramę do środka i ruszył zarośniętą aleją. Przeszedł kilka kroków i stanął
nasłuchując. Wciąż jeszcze dzieliła go od domu spora odległość. Znikąd najmniejszego dźwięku.
Jakieś przedwcześnie pożółkłe liście oderwały się od jednego z drzew i spadły z łagodnym
szelestem, który w panującej wokół ciszy zabrzmiał wręcz złowrogo. Anthony drgnął, ale zaraz się
uśmiechnął.
— Nerwy — powiedział do siebie. — Do tej pory nie wiedziałem, że je mam.
Ruszył dalej aleją. Niebawem, gdy aleja skręciła, wszedł w zarośla i kontynuował marsz,
niewidoczny z domu. Raptem stanął i z zarośli dokonał lustracji terenu. W oddali szczekał pies,
lecz odgłos, który zwrócił uwagę Anthony’ego, dobiegał z dość bliska.
Słuch go nie mylił. Zza rogu domu wyszedł szybko człowiek, krępy, przysadzisty, o wyglądzie
cudzoziemca. Nie zatrzymał się, szedł dalej krokiem zdecydowanym, okrążył dom i zniknął.
— Wartownik — mruknął Anthony. — Dobra robota! Gdy odszedł, Anthony podjął marsz,
kierując się bardziej w lewo, a tym samym podążając śladem wartownika.
Posuwał się do przodu całkowicie bezszelestnie.
Dom miał z prawej strony i wkrótce dotarł do miejsca, gdzie na żwirowaną ścieżkę padał snop
światła. Stąd wyraźnie było słychać rozmawiających ze sobą kilku mężczyzn.
— O Boże, co za skończone osły! — wymamrotał Anthony. — Trzeba ich postraszyć, w pełni
sobie na to zasłużyli!
Zakradł się pod okno — pochylił się trochę, żeby nie być widocznym. Potem podniósł powoli
głowę do poziomu parapetu i zajrzał do środka.
Sześciu chłopa siedziało, wygodnie rozpartych, dokoła stołu. Czterej z nich to byli krępi
mężczyźni o wystających kościach policzkowych i na modłę węgierską skośnych oczach. Pozostali
dwaj to drobni, o szczurzej fizjonomii ludzie, gestykulujący szybko. Posługiwano się językiem
francuskim, ale ci czterej duzi mówili francuszczyzną niewprawną, głos mieli ochrypły, gardłowy.
— Szef? — zapytał któryś. — Kiedy ma tu być? Jeden z małych wzruszył ramionami.
— W każdej chwili.
— W jakiejś chwili na pewno — wymamrotał ten pierwszy. — Nigdy tego waszego szefa nie
widziałem, ale, o rany, przez ten czas jałowego czekania ile znakomitych wyczynów moglibyśmy
dokonać!
— Ty frajerze — powiedział drugi mały zgryźliwym tonem. — Dokonałbyś z tą swoją bandą
tylko tego, że dalibyście się zapuszkować przez policję. Ty i ci twoi niedowarzeni goryle!
— No, no! — ryknął jeden z krępych. — Nie obrażaj Towarzyszy! Bo ci naznaczę gardziołko
piętnem czerwonej ręki!
Uniósł się z miejsca, spoglądając groźnie na Francuza, lecz jeden z jego kumpli pchnął go i ten
usiadł z powrotem.
— Żadnych kłótni — burknął. — Mamy razem pracować. Z tego, co słyszałem, ten Król Victor
nie toleruje nieposłuszeństwa.
W ciemności Anthony usłyszał znowu kroki wartownika, który robił kolejną rundkę, i skrył się za
krzakiem.
— Kto tam chodzi? — dał się słyszeć głos mężczyzny wewnątrz domu.
— Carlo, robię obchód.
— Aha. A co z więźniem?
— W porządku. Szybko wraca do siebie. Wygrzebuje się po tym ciosie w łeb, cośmy mu zadali.
Anthony, równie bezszelestnie, oddalił się nieco.
— O rany, tego już za wiele! — mruknął do siebie.
— Rozmawiają o sprawach przy otwartym oknie, a ten dureń Carlo… robi obchód, rusza się jak
słoń i cierpi chyba na kurzą ślepotę! A już szczytem wszystkiego jest to, że Herzoslovacy i

108

background image

Francuzi zaczynają brać się za łby! Kwatera główna Króla Victora staje się miejscem zgoła
niebezpiecznym. Z rozkoszą, z prawdziwą rozkoszą dam im nauczkę!
Stał chwilę niezdecydowany, uśmiechając się do siebie.
Skądś z góry doszedł go zduszony jęk.
Anthony uniósł głowę. Jęk rozległ się znowu.
Rozejrzał się błyskawicznie dokoła. Carlo tym razem nie robił rundki. Anthony chwycił się
grubego pnącza dzikiej winorośli i podciągnął się zwinnie aż do parapetu. Okno było zamknięte,
ale wyjąwszy z kieszeni odpowiednie narzędzie, szybko się z nim uporał.
Minutę nasłuchiwał, po czym wskoczył lekko do pokoju. W odległym kącie stało łóżko, a na
łóżku leżał człowiek
— jego sylwetka była w mroku ledwo widoczna. Anthony podszedł do łóżka i puścił snop światła
latarki na twarz tego człowieka. Nie znał go — mężczyzna był blady i wymizerowany, a głowę
miał szczelnie owiniętą bandażem.
Człowiek ów leżał ze związanymi rękami i nogami. Popatrzył na Anthony’ego oszołomionym
wzrokiem.
Anthony’pochylił się nad nim i w trakcie tej czynności usłyszał za plecami jakiś odgłos —
odwrócił się gwałtownie, a jego ręka powędrowała do kieszeni marynarki.
Lecz słowa, jakie padły powstrzymały go:
— Ręce do góry, kochasiu! Nie spodziewałeś się ujrzeć mnie tutaj, ale na Dworcu Victoria
zdążyłem złapać ten sam pociąg co ty.
Był to pan Hiram Fish we własnej osobie — stał w drzwiach, a w jego ręku połyskiwał duży,
niebieski rewolwer.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY
WTORKOWY WIECZÓR W „CHIMNEYS”

Lord Caterham, Virginia i Bundle siedzieli po obiedzie w bibliotece. Działo się to we wtorek
wieczorem. Upłynęło około trzydziestu godzin od raczej dramatycznego wyjazdu Anthony’ego.
Już przynajmniej po raz siódmy Bundle powtarzała jego słowa, jakie wypowiedział na
pożegnanie przy Hyde Park Corner.
— „Jakoś sobie poradzę” — powtórzyła Virginia w zamyśleniu. — Można z tego wnosić, że nie
zamierzał długo być nieobecny. No i zostawił wszystkie swoje rzeczy.
— Nie powiedział ci, dokąd się wybiera?
— Nie — odparła Virginia ze wzrokiem utkwionym przed siebie. — Nic mi nie powiedział.
Po tych słowach zapadła cisza. Przerwał ją lord Caterham.
— Ogólnie rzecz biorąc — powiedział — właściciel hotelu ma niejaką przewagę nad
właścicielem wiejskiej rezydencji.
— To znaczy…
— Na ogół wie, co się dzieje w jego pokojach. Goście, którzy zamierzają się wynieść, mają
obowiązek zawiadomić właściciela przed godziną dwunastą.
Virginia uśmiechnęła się.
— Prawdopodobnie — ciągnął lord — jestem nieco staroświecki i mam nadmierne wymagania.
Wiem, że to taka moda wpadać i wypadać z domu gospodarzy. Tak jak w hotelu, pełna swoboda
działania, z tym że bez rachunku na odjezdnym.
— Ale z ciebie zrzęda — powiedziała Bundle. — Masz Virginię i mnie. Czego więcej
potrzebujesz?
— Niczego, absolutnie niczego — pospieszył z zapewnieniem lord Caterham. To nie to. Chodzi
mi o zasadę. Taki fakt przyprawia człowieka o niepokój. Chciałbym zaznaczyć, że minione
dwadzieścia cztery godziny były niemal idealne. Spokój, cudowny spokój. Żadnych włamań czy
innych czynów przestępczych, żadnych detektywów, żadnych Amerykanów. Jedyne, na co

109

background image

mógłbym się skarżyć, to to, że o wiele bardziej bym się z tego cieszył, gdybym mógł mieć
świadomość całkowitego bezpieczeństwa. Tymczasem sytuacja przedstawia się tak, że powtarzam
sobie w duchu: ten albo tamten spośród moich gości powinien lada chwila się pojawić. I wtedy
wszystko bierze w łeb!
— Ale nikt się nie pojawił — powiedziała Bundle. — Zostaliśmy sami, opuszczeni przez
wszystkich, taka jest prawda. W dziwny sposób ulotnił się Fish. Czy nic nikomu nie powiedział?
— Ani słowa. Ostatni raz widziałam go wczoraj po południu, jak chodził tam i z powrotem po
ogrodzie róż, paląc to swoje koszmarne cygaro. Potem jakby się zapadł pod ziemię.
— Może ktoś go porwał? — zapytała Bundle z nutą nadziei w głosie.
— Przypuszczam, że w ciągu dwóch dni zjedzie tu Scotland Yard, by przeczesywać jezioro w
poszukiwaniu ciała — powiedział ponuro jej ojciec. — Mam za swoje. W moim wieku
powinienem wyjechać sobie spokojnie za granicę dla podreperowania zdrowia, a zamiast tego
dałem się wciągnąć w te bzdurne sprawy George’a Lomaxa. Ja…
W tym momencie pojawił się Tredwell.
— Co takiego? — zapytał z irytacją lord. — Co się stało?
— Czeka tu ten francuski detektyw, milordzie, i byłby wdzięczny, gdyby poświęcił mu pan
chwilę.
— A nie mówiłem? — powiedział lord Caterham.
— Było zbyt piękne, żeby mogło długo trwać. Przekonacie się, znaleźli zwłoki Fisha w stawie
złotej rybki.
Tredwell we właściwy sobie, pełen szacunku sposób skierował uwagę lorda ku problemowi, z
jakim przyszedł.
— Czy mam mu powiedzieć, że pan go przyjmie?
— Tak, tak. Wprowadź go.
Tredwell odszedł. Wrócił po paru minutach i grobowym tonem zaanonsował:
— Pan Lemoine.
Francuz wszedł do pokoju szybkim, lekkim krokiem. Ten jego chód, bardziej niż wyraz twarzy,
zdradzał, że jest czymś wielce zemocjonowany.
— Dobry wieczór — powiedział lord Caterham.
— Życzy pan sobie drinka?
— Nie, dziękuję. — Detektyw skłonił się ceremonialnie przed paniami.,— Nareszcie zaczynam
odnosić sukcesy. W tym stanie rzeczy doszedłem do wniosku, że należy zapoznać pana z moimi
odkryciami, bardzo poważnymi odkryciami, jakich dokonałem w ciągu ostatnich dwudziestu
czterech godzin.
— Tak też sądziłem, że dzieje się gdzieś coś ważnego — oznajmił lord.
— Wczoraj po południu jeden z pana gości opuścił ten dom w dość dziwaczny sposób. Muszę
panu powiedzieć, że od samego początku coś podejrzewałem. Oto przebywa tu człowiek z głuszy.
Dwa miesiące temu był w Afryce Południowej. A przedtem gdzie?
Virginia nabrała w płuca haust powietrza. Przez chwilę Francuz patrzył na nią nieufnie. Po czym
ciągnął:
— A przedtem gdzie? Nikt tego nie wie. A on jest właśnie takim typem człowieka, jakiego
poszukuję — wesoły, z tupetem, trochę zwariowany, facet, którego stać na wszystko. Wysyłam
depeszę za depeszą, ale nie dowiedziałem się nic o jego przeszłości. Przed dziesięcioma laty był w
Kanadzie, to fakt, lecz od tego czasu — biała karta. Moje podejrzenia wzmagają się. Któregoś dnia
podniosłem skrawek papieru, który upuścił. Był tam adres, numer domu w Dover. Później, niby
przypadkowo, ja upuściłem ów świstek. Kątem oka obserwowałem tego Borisa, Herzoslovaka —
podniósł papier i zaniósł swemu panu. Cały czas byłem pewny, że ów Boris jest emisariuszem
Towarzyszy Czerwonej Ręki. Wiadomo nam jest bowiem, że Towarzysze współpracują w tej
dziedzinie z Królem Victorem. Jeżeli Boris rozpoznał w panu Anthonym Cadzie swego szefa, to
czy nie postąpiłby tak, jak postąpił — czy nie oddałby się do jego dyspozycji? Podejrzana historia,

110

background image

powiadam panu, bardzo podejrzana… Lecz niemalże zostałem rozbrojony, bo Anthony Cade
przynosi mi ten sam kawałek papieru i pyta, czy go nie zgubiłem. Powiedziałem: niemalże
rozbrojony, więc nie całkowicie. Bo mogło to znaczyć, że on jest niewinny, ale mogło też, że jest
bardzo, bardzo sprytny. Zaprzeczyłem oczywiście — ten papierek nie należy do mnie ani go nie
zgubiłem. Tymczasem przeprowadzam intensywne dochodzenie. Dopiero dziś zdobyłem pewne
wiadomości: ten dom w Dover został pospiesznie opuszczony, a do wczorajszego popołudnia
zajmowała go grupa cudzoziemców. Nie ulega wątpliwości, że była to kwatera główna Króla
Victora. Niech pan weźmie pod uwagę wymowę tych faktów. Wczoraj po południu pan Cade
wynosi się stąd w wielkim pośpiechu. Odkąd zgubił ten papierek, wiedział, że cały plan spalił na
panewce. Jedzie do Dover i rozwiązuje natychmiast gang. Jakie będzie jego następne posunięcie,
nie wiem. Z całą pewnością natomiast pan Cade tutaj nie powróci. Znając jednak Króla Victora nie
wątpię, że póki nie podejmie kolejnej próby zdobycia klejnotu, gry nie zaniecha. I właśnie wtedy
go dopadnę.
Virginia nagle wstała. Przecinając pokój podeszła do kominka i przemówiła lodowatym jak stal
głosem:
— Pewnego faktu nie bierze pan pod uwagę, panie Lemoine. Anthony Cade nie był jedynym
spośród gości, który tajemniczo się ulotnił.
— To znaczy, madame?
— Że to wszystko, co pan powiedział, może się równie dobrze odnosić do innej osoby. A
mianowicie do pana Hirama Fisha.
— Och, pan Fish!
— Tak, pan Fish. Czy tej pierwszej nocy nie powiedział nam pan, że Król Victor przybył
niedawno z Ameryki do Anglii? A właśnie pan Fish przybył do Anglii z Ameryki. Co prawda miał
ze sobą list polecający od powszechnie znanej osobistości, ale dla człowieka takiego jak Król
Victor załatwienie sobie owego listu to naprawdę drobnostka. On na pewno nie jest tym, za kogo
się podaje. Lord Caterham uczynił takie spostrzeżenie, że kiedy pojawia się temat pierwszych
edycji, które rzekomo były celem jego tu przyjazdu, on zawsze tylko słucha, nigdy w tej kwestii nie
zabiera głosu. Jeszcze kilka faktów przemawia przeciw niemu. W nocy, kiedy popełniono
morderstwo, w jego pokoju paliło się światło. A teraz ten wieczór w sali obrad. Gdy spotkałam go
na tarasie, był kompletnie ubrany. Właśnie on mógł upuścić tę kartkę. Pan nie widział, by uczynił
to pan Cade. Pan Cade może i pojechał do Dover. Jeśli tak, nietrudno będzie to ustalić. A jeśli
został tam uprowadzony? Moim zdaniem poczynania pana Fisha są o wiele bardziej podejrzane.
Głos Fancuza zabrzmiał ostro:
— Z pani punktu widzenia, madame, może to tak i wygląda. Nie będę się wdawał w dyskusję. I
przyznaję pani rację, że pan Fish nie jest tym, za kogo się podaje.
— Więc kim?
— Widzi pani, pan Fish jest… amerykańskim detektywem.
— Co?! — wykrzyknął lord Caterham.
— Tak, milordzie. Przyjechał tu, by schwytać Króla Victora. Ja oraz inspektor Battle wiemy o
tym dopiero od niedawna.
Virginia nie odezwała się słowem. Usiadła powoli na swoim miejscu. Te kilka słów obróciły w
perzynę całą strukturę, którą z takim pietyzmem budowała.
— My wszyscy zakładaliśmy, proszę pani — ciągnął Lemoine — że Król Victor przybędzie do
„Chimneys”. Jest to jedyne miejsce, gdzie uda się nam go złapać — nie mieliśmy co do tego
wątpliwości.
Virginia spojrzała na niego dziwnie rozjarzonymi oczami i nagle roześmiała się.
— Jeszcze go pan jednak nie schwytał — rzekła.
Lemoine popatrzył na nią z zaciekawieniem.
— Nie, madame. Ale schwytam.
— On jest, zdaje się, znany z tego, że umie wyprowadzać ludzi w pole, prawda?

111

background image

Twarz Francuza pociemniała z gniewu.
— Tym razem stanie się inaczej — wycedził przez zęby.
— To bardzo atrakcyjny chłopak — stwierdził lord Caterham. — Bardzo. Ale, ale, Virginio,
dlaczego powiedziałaś, że on jest twoim starym przyjacielem?
— Otóż właśnie — rzekła Virginia z kamiennym spokojem. — Dlatego przypuszczam, że pan
Lemoine nie ma racji.
I zmierzyła ostrym spojrzeniem detektywa, który absolutnie nie wyglądał na człowieka zbitego z
tropu.
— Czas pokaże, madame — powiedział.
— Czy pan sugeruje, że to on zastrzelił księcia Michaela? — zapytał po chwili.
— Oczywiście.
Virginia energicznie potrząsnęła głową.
— Nic podobnego! — powiedziała. — Nic podobnego! Tej jednej rzeczy jestem całkowicie
pewna. Anthony Cade nie zabił księcia Michaela.
Lemoine bacznie ją obserwował.
— Niewykluczone, za ma pani rację, madame — wyrzekł powoli. — Istnieje po prostu taka
możliwość, to wszystko. Wykonawcą jego rozkazów mógł być ten Herzoslovak Boris, który oddał
strzał. Kto to wie, książę Michael mógł mu wyrządzić jakąś wielką krzywdę i facet szukał zemsty.
— Ma wygląd typa spod ciemnej gwiazdy — zgodził się lord Caterham. — Przypuszczam, że
służące piszczą, gdy mija je na korytarzu.
— Muszę już iść — powiedział Lemoine. — Moim obowiązkiem było powiedzieć panu,
milordzie, jak się sprawy przedstawiają.
— Bardzo to miłe z pańskiej strony — odrzekł lord Caterham. — Z pewnością nie reflektuje pan
na drinka. Wobec tego dobranoc.
— Nie cierpię tego człowieka z tą jego wymuskaną czarną bródką i binoklami — oświadczyła
Bundle, gdy tylko drzwi się za nim zamknęły. — Mam nadzieję, że Anthony go wykiwa.
Chciałabym zobaczyć, jak się wije z wściekłości. A co ty, Virginio, o tym wszystkim sądzisz?
— Nie wiem — odparła Virginia. — Jestem zmęczona. Idę spać.
— Niezła myśl — stwierdził lord Caterham. — Jest już wpół do dwunastej.
Gdy Virginia przemierzała obszerny hali, zdołała dostrzec czyjeś szerokie plecy, chyba skądś jej
znane, których właściciel wymknął się dyskretnie bocznymi drzwiami.
— Inspektorze Battle! — zawołała władczym tonem.
Inspektor, bo to istotnie był on, z niejakim ociąganiem zmienił kierunek.
— Słucham panią.
— Był tu pan Lemoine. Oznajmił nam… Proszę mi powiedzieć, czy tak jest w istocie, czy to
prawda, że pan Fish jest amerykańskim detektywem?
Inspektor Battle skinął głową.
— Tak, to prawda.
— Wiedział pan o tym od początku?
Inspektor znowu potwierdził. Virginia zawróciła w stronę schodów.
— Rozumiem — powiedziała. — Dziękuję panu.
Aż do tej chwili nie mogła w to uwierzyć.
A teraz…?
Siedząc w swoim pokoju przed toaletką zastanawiała się dogłębnie nad całą sprawą. Każde
wypowiedziane przez Anthony’ego słowo nabierało teraz dla niej nowego znaczenia. Co on
wówczas rozumiał pod określeniem „zawód”? Porzucił zawód. A potem…
Dziwny dźwięk zakłócił tok jej medytacji. Drgnęła i uniosła głowę. Jej mały, złoty zegarek
wskazywał godzinę pierwszą z okładem. Prawie dwie godziny siedziała pogrążona w myślach.

112

background image

Dźwięk rozległ się znowu. Ostry stuk w szybę. Virginia podeszła do okna i otworzyła je na
oścież. W dole stał na ścieżce wysoki mężczyzna, który schylił się, już na jej oczach, po garść
żwiru.
Przez chwilę serce Virginii biło szybszym rytmem, ale zaraz rozpoznała masywną, prostokątną
sylwetkę Herzoslovaka Borisa.
— Halo — powiedziała cicho. — O co chodzi?
W tym momencie nie wydało jej się dziwne, że Boris o tak późnej nocnej porze rzuca żwirem w
jej okno.
— O co chodzi? — powtórzyła ze zniecierpliwieniem.
— Przychodzę od mojego pana — mówił Boris stłumionym głosem, ale mimo to bardzo
wyraźnie. — Przysłał mnie po panią.
Wygłosił ten komunikat tonem niezwykle rzeczowym.
— Po mnie?
— Tak. Mam panią do niego zaprowadzić. Napisał kartkę. Rzucę ją pani.
Virginia cofnęła się nieco i obciążony kamyczkiem skrawek papieru upadł dokładnie u jej stóp.
Rozwinęła kartkę i przeczytała, co następuje: „Moja droga — pisał Anthony — znalazłem się w
sytuacji krytycznej, ale liczę na to, że się wykaraskam. Zaufasz mi i przyjedziesz?”
Parę minut Virginia stała bez ruchu, czytając raz po raz te same słowa.
Uniosła głowę, wodząc wzrokiem po z przepychem urządzonej sypialni, jak gdyby widziała to
wszystko po raz pierwszy.
Następnie wychyliła się z okna.
— Co mam robić? — zapytała.
— Detektywi są po drugiej stronie domu, przy drzwiach sali obrad. Niech pani zejdzie na dół i
wyjdzie na zewnątrz bocznymi drzwiami. Będę tam. Samochód czeka na szosie.
Virginia skinęła głową w milczeniu.
Szybko się przebrała w beżowy, trykotowy strój i włożyła na głowę mały, beżowy, skórzany
kapelusik.
Po czym, uśmiechając się kącikiem ust, napisała krótki list, zaadresowała go do Bundle i
przypięła do poduszeczki na szpilki.
Zeszła chyłkiem po schodach i odryglowała boczne drzwi. Chwilę stała nieruchomo, następnie
zaś, z uniesioną dumnie głową, podobnie jak to czynili jej przodkowie udający się na wyprawę
krzyżową, przekroczyła próg.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY
TRZYNASTY PAŹDZIERNIKA

Trzynastego października o dziesiątej rano, w środę, Anthony Cade wszedł do hotelu Harridge’a i
zapytał o barona Lolopretjzyla, który zajmował tutaj apartament.
Po odpowiednio długim i nakazującym szacunek okresie oczekiwania poproszono Anthony’ego
do wzmiankowanego apartamentu. Baron stał na dywaniku przed kominkiem w pełnej godności,
sztywnej postawie. Mały kapitan Andrassy, zachowując postawę równie nienaganną, choć
wyczuwało się w nim pewien odcień niechęci, był także obecny.
Nastąpiły zwykłe w takiej sytuacji ukłony, trzaskanie obcasami oraz inne związane z etykietą
poczynania. Anthony, jak na razie, wykazywał pełną znajomość konwenansów.
— Mam nadzieję, baronie, że wybaczy mi pan te wczesne odwiedziny — powiedział wesoło,
kładąc na stoliku kapelusz i laskę. — Chcę panu bowiem zaproponować pewien mały interes.
— Ha! Jakiż to? — zapytał baron.
Kapitan Andrassy, który nigdy się nie pozbył podejrzliwości, z jaką od początku traktował
Anthony’ego, spojrzał czujnie na gościa.

113

background image

— Interes — ciągnął Anthony — opiera się na dobrze znanym prawie podaży i popytu. Pan
potrzebuje czegoś, co jest w posiadaniu drugiego człowieka. Jedyne, co należy ustalić, to cena.
Baron spojrzał na niego z uwagą, ale słowem się nie odezwał.
— Szlachcic z Herzoslovakii i angielski dżentelmen nie powinni mieć problemów z
uzgodnieniem warunków — powiedział szybko Anthony.
Co mówiąc, nieco się zarumienił. Takie słowa nie przychodzą Anglikowi łatwo, ale
zaobserwował już przy innych okazjach, że tego typu frazeologia wywiera na barona ogromny
wpływ. Tak też się stało i tym razem — baron chwycił przynętę.
— Otóż właśnie — wyrzekł, kiwając z aprobatą głową.
— Absolutnie się z panem zgadzam.
Nawet kapitan Andrassy trochę się rozchmurzył i również skinął głową.
— Wspaniale — rzekł Anthony. — Nie będę więc owijał w bawełnę…
— Co takiego? — przerwał baron. — W jaką bawełnę? Nie rozumiem!
— To tylko takie powiedzenie, baronie. Wyrażając się wprost, pan potrzebuje tego, co my mamy.
Okręt jest gotów, ale brakuje mu kapitana. Mówiąc o okręcie, mam na myśli Partię Lojalistów
Herzoslovakii. W chwili obecnej pański program polityczny jest pozbawiony najważniejszego
punktu. Zabrakło panu księcia. I załóżmy, powtarzam, załóżmy, że ja panu tego księcia dostarczę…
Baron wytrzeszczył na niego oczy.
— Nic a nic pana nie rozumiem — oświadczył.
— Proszę pana—powiedział kapitan podkręcając wąsa gwałtownym ruchem. — To, co pan
mówi, jest obraźliwe!
— Nic podobnego — zaprzeczył Anthony. — Staram się tylko panu pomóc. Popyt i podaż, pan
rozumie. Sprawa jest czysta jak łza. Dostarczam książąt autentycznych, zgodnie z zasadą
handlową. Jeżeli dogadamy się co do warunków, przekona, się pan, że wszystko jest w jak
największym porządku. Otrzymuje pan towar pierwszej jakości, bez pudła!
— Żadną miarą nie mogę pana pojąć — powtórzył baron.
— To doprawdy nie ma znaczenia — rzekł Anthony łagodnym tonem. — Ważne jest, by oswoił
się pan z tą ideą. Mówiąc bez ogródek, mam coś w zanadrzu. Tylko brać. Pan potrzebuje księcia.
Po spełnieniu określonych warunków podejmuję się go panu dostarczyć.
Baron i Andrassy wpatrywali się w niego ze zdumieniem. Anthony wziął kapelusz, laskę i
szykował się do odejścia.
— Niech pan to sobie przemyśli. Jeszcze jedno, baronie. Dziś wieczór musi pan przyjechać do
„Chimneys”, wraz z kapitanem Andrassym. Wydarzy się prawdopodobnie sporo ciekawych rzeczy.
Możemy się umówić? Powiedzmy, o godzinie dziewiątej w sali obrad. Dziękuję panom, liczę, że
panowie nie zawiodą.
Baron postąpił krok do przodu i spojrzał pytająco na Anthony’ego.
— Mam nadzieję — zaczął z godnością — że pan nie stroi sobie ze mnie żartów?
Anthony obrócił ku niemu pełne powagi spojrzenie.
— Panie baronie — powiedział, a w jego głosie zabrzmiała osobliwa nuta — gdy minie ten
wieczór, pan pierwszy przyzna, że ta sprawa zawiera o wiele więcej elementów poważnych niż
żartobliwych.
Złożywszy ukłon opuścił pokój.
Następnie udał się do śródmieścia, gdzie przekazał swoją wizytówkę panu Hermanowi
Isaacsteinowi.
Po paru godzinach Anthony został przyjęty przez elegancko ubranego, bladego młodzieńca o
ujmujących manierach.
— Chciał się pan widzieć z panem Isaacsteinem, tak? — zapytał młody człowiek. — Niestety
dziś rano jest bardzo zajęty, posiedzenia komisji i inne tego typu sprawy. Może ja mógłbym coś dla
pana zrobić?

114

background image

— Muszę się z nim widzieć osobiście — powiedział Anthony i dodał od niechcenia: —
Przyjechałem właśnie z „Chimneys”.
Wzmianka o „Chimneys” sprawiła, że młody człowiek nieco się zawahał.
— Ach tak… — rzekł głosem niepewnym. — Zobaczę, co się da zrobić.
— Proszę mu powiedzieć, że to ważne — dorzucił Anthony.
— Posłanie od lorda Caterhama? — poddał młody człowiek.
— Coś w tym sensie — odparł Anthony. — Ale niezbędne jest, bym natychmiast zobaczył się z
panem Isaacstełnem.
Po upływie dwóch minut zaprowadzono Anthony’ego do urządzonego z przepychem prywatnego
gabinetu, gdzie dosłownie go poraził ogrom i niebywała głębia skórą obitych foteli.
Pan Isaacstein powstał na jego powitanie.
— Proszę mi wybaczyć, że tak uparcie nalegałem, by się z panem spotkać — powiedział
Anthony. — Wiem, że jest pan człowiekiem bardzo zajętym, ale zajmę panu tylko tyle czasu, ile
okaże się to konieczne. Jest pewna drobna sprawa, którą chcę panu przedłożyć.
Isaacstein przyglądał mu się chwilę ż uwagą tymi swoimi oczkami jak paciorki.
— Cygaro? — zapytał niespodziewanie, wyciągając pudełko w stronę Anthony’ego.
— Dziękuję. Nie mam nic przeciwko temu. — Wziął cygaro. — Chodzi o sprawę związaną z
Herzoslovakią — ciągnął, gdy gospodarz przypalił mu. Zauważył nagły błysk w jego chłodnym
spojrzeniu. — Morderstwo księcia Michaela pokrzyżowało chyba czyjeś plany?
Pan Isaacstein podniósł jedną brew, mruknął pytającym tonem: „Tak?”, po czym przeniósł wzrok
na sufit.
— Nafta — powiedział Anthony, przyglądając się z zadumą błyszczącemu blatowi biurka. —
Cudowna rzecz ta nafta!
Wyczuł, że finansista drgnął lekko.
— Niech pan przystępuje do rzeczy, panie Cade.
— Proszę uprzejmie. Wydaje mi się, że gdyby te koncesje zostały przyznane innemu
towarzystwu, nie byłby pan tym zachwycony, prawda?
— Co pan proponuje? — zapytał patrząc Anthony’emu prosto w oczy.
— Odpowiedniego pretendenta do tronu o probrytyjskim nastawieniu.
— Skąd go pan wytrzaśnie?
— To już moja sprawa.
Isaacstein przyjął słowa Anthony’ego z lekkim uśmiechem, lecz jego spojrzenie stało się ostre,
nieprzyjemne.
— Pewny towar? Nie mogę uczestniczyć w niepoważnych transakcjach.
— Absolutnie.
— Uczciwa gra?
— Uczciwa.
— Trzymam pana za słowo.
— Niewiele panu trzeba — powiedział Anthony spoglądając na niego z zaciekawieniem.
— Nie byłbym tym, kim jestem, gdybym nie wiedział, czy człowiek mówi prawdę czy kłamie —
odparł po prostu. — Jakie pan stawia warunki?
— Taka sama zaliczka i na tych samych warunkach, jakie pan oferował księciu Michaelowi.
— A co pan ma dla mnie?
— Na razie nic poza prośbą, by przyjechał pan dziś wieczór do „Chimneys”.
— Niestety — odrzekł Isaacstein stanowczo. — Nie mogę.
— Dlaczego?
— Idę na kolację. Ważną.
— Niemniej będzie pan chyba musiał ją odwołać, dla własnego dobra.
— Co chce pan przez to powiedzieć?
Anthony przyglądał mu się dobrą minutę, a potem powiedział wolno:

115

background image

— Czy pan wie, że znaleźli rewolwer, z którego zastrzelono Michaela? A wie pan, gdzie
znaleźli? W pańskiej walizce.
— Co?!
Isaacstein omal nie spadł z fotela. Twarz jego miała dziki wyraz.
— Co pan powiedział? Co to wszystko znaczy?
— Zaraz panu opowiem.
Anthony ochoczo zrelacjonował wydarzenia związane ze znalezieniem rewolweru. Gdy mówił,
twarz gospodarza stawała się wskutek krańcowego przerażenia ziemistoszara.
— Czyste oszukaństwo — wychrypiał, gdy Anthony skończył mówić. — Nigdy go tam nie
kładłem. Nic mi na ten temat nie wiadomo. To jakiś spisek.
— Niech się pan nie denerwuje — powiedział uspokajająco Anthony. — Jeżeli istotnie tak jest,
łatwo pan udowodni swoją niewinność.
— . Udowodnię? W jaki sposób?
— Ja na pana miejscu — zaczął łagodnie Anthony —pojechałbym dziś wieczór do „Chimneys”.
Isaacstein spojrzał na niego z niedowierzaniem.
— Tak mi pan radzi?
Anthony pochylił się i coś mu szepnął. Finansista cofnął się gwałtownie, porażony zdumieniem i
utkwił w nim wzrok.
— Pana zdaniem…
— Proszę przyjechać i przekonać się na własne oczy — rzekł Anthony.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY
TRZYNASTY PAŹDZIERNIKA (CIĄG DALSZY)

Zegar w sali obrad wybił godzinę dziewiątą.
— No i tak — powiedział lord Caterham z głębokim westchnieniem. — Stado bawiących się w
chowanego, latają jak oszalali. — Rozejrzał się smętnie po pokoju.
— Kataryniarz z małpą — mruknął utkwiwszy wzrok w baronie. — Wścibski typ ze
Throgmorton Street*.
— Jesteś wobec barona niesprawiedliwy — orzekła Bundle, która musiała tych zwierzeń
wysłuchiwać.
— A on mi powiedział, że jego zdaniem jesteś wśród angielskiej haute noblesse* szczytem
gościnności.
— Skłonny jestem twierdzić — powiedział lord Caterham — że on zawsze wygaduje takie
rzeczy. Dlatego rozmowa z nim jest szczególnie męcząca. Ale muszę ci powiedzieć, że nie jestem
już teraz takim gościnnym angielskim dżentelmenem jak dawniej. Jak tylko okaże się to możliwe,
wynajmę „Chimneys” jakiemuś przedsiębiorczemu Amerykaninowi, a sam zamieszkam w hotelu.
Jeśli tam ktoś mnie będzie zadręczał, poproszę o rachunek i wyprowadzę się.
— Nie upadaj na duchu — powiedziała Bundle. —A co do pana Fisha, to chyba straciliśmy go
bezpowrotnie.
— Zawsze odnosiłem wrażenie, że jest człowiekiem sympatycznym — oznajmił lord Caterham,
który odznaczał się przekornym charakterem. — Tylko że to twój nieoceniony przyjaciel naciągnął
mnie na to wszystko. Dlaczego to całe spotkanie musiało się odbyć w moim domu? Dlaczego nie
wynajął „The Larches” albo „Elmhurst” lub jakiejś innej ładnej willi czy rezydencji jak ta w
Streatham i nie urządził tam tego przyjęcia?
— Nie ta atmosfera — powiedziała Bundle.
— Mam błogą nadzieję, że nikt nie zamierza spłatać nam figla? — zapytał lord
podenerwowanym tonem.
— Nie podoba mi się ten Francuz Lemoine. Francuską policję stać na różne dziwne wyskoki.
Kładą człowiekowi na ramię gumowe opaski i odtwarzają przebieg zbrodni, i człowiek drga, i

116

background image

zostaje to zarejestrowane na termometrze. Wiem, że kiedy oni zawołają: „Kto zabił księcia
Michaela?”, mój rejestr wykaże sto dwadzieścia dwa albo równie przerażającą liczbę, i od razu
wsadzą mnie do więzienia.
Otworzyły się drzwi i Tredwell zaanonsował:
— Pan George Lomax. Pan Eversleigh.
— Pan, a za nim jego wierny pies — mruknęła Bundle. Bill podbiegł prosto do niej, podczas gdy
George Lomax witał się z lordem jowialnie, którą to manierę stosował w czasie publicznych
wystąpień.
— Mój drogi — powiedział potrząsając jego dłonią.
— Przekazano mi twoją prośbę i oczywiście zjawiam się natychmiast.
— Bardzo to ładnie z twojej strony, drogi chłopie, bardzo ładnie. Ogromnie rad cię widzę. —
Lord Caterham, im gorzej był wobec kogoś usposobiony, tym większą mu okazywał życzliwość.
— To nie była moja prośba, ale nie ma to żadnego znaczenia.
Tymczasem Bill, zniżywszy głos do szeptu, atakował Bundle:
— Co się tu dzieje? Podobno Virginia pomknęła gdzieś w środku nocy? Co to ma znaczyć? Czy
ktoś ją porwał?
— Ależ skąd — odparła Bundle. — Zostawiła kartkę i starodawnym zwyczajem przypięła ją do
poduszeczki na szpilki.
— Czy uciekła z kimś? Może z tym kolonialnym Johnnym? Nigdy nie darzyłem sympatią faceta i
z tego, co słyszę, to podobno taka ewentualność wchodzi w grę, że właśnie on jest tym
superoszustem. Ale nie wydaje mi się to możliwe.
— Dlaczego?
— Ten Król Victor jest Francuzem, a Cade to Anglik.
— Widzę, że nie dotarło do ciebie, że Król Victor jest znakomitym lingwistą, a ponadto pół–
Irlandczykiem.
— O Boże! I dlatego zwiał?
— O tym, że zwiał, nic mi nie wiadomo. Jak wiesz, przedwczoraj zniknął. Ale dziś rano
otrzymaliśmy od niego depeszę, że o godzinie dziewiątej wieczór tu będzie, zaznacza w niej także,
by Lomax był również obecny. Wszyscy ci ludzie stawili się w komplecie — na prośbę pana
Cade’a.
— Doborowe towarzystwo — powiedział Bill rozglądając się wokół. — Francuski detektyw przy
oknie, angielski przy kominku. Obca siła. Ale Gwiazdy i Paski nie są reprezentowane?
Bundle potrząsnęła głową.
— Pan Fish ulotnił się jak kamfora. Virginii też nie ma. Lecz reszta się stawiła, i czuję przez
skórę, Bill, że zbliżamy się nieuchronnie do momentu, kiedy ktoś powie: „kurtyna w górę” i cała
sprawa zostanie wyjaśniona. Czekamy teraz tylko na Anthony’ego Cade’a.
— On się tu nie pokaże.
— To po co całe to towarzyskie spotkanie, jak je określa mój ojciec?
— Kryje się za tym jakiś poważny zamysł. Możesz być pewna. Chciał zgromadzić nas
wszystkich w jednym miejscu, podczas gdy on będzie w tym czasie gdzie indziej, znasz te
metody…
— Sądzisz więc, że on nie przyjedzie?
— Nie ma obawy! Miałby sam włazić w paszczę lwa? Przecież tutaj aż się roi od detektywów i
innych oficjałów.
— Mało wiesz o Królu Victorze, jeżeli uważasz, że mogłoby go to powstrzymać. Zgodnie z
panującą o nim opinią ubóstwia takie sytuacje i zawsze wychodzi obronną ręką z opałów.
Bill Eversleigh potrząsnął głową z powątpiewaniem.
— Tym razem nie będzie to takie proste, z tym ładunkiem przeciwko niemu… On nigdy…
Drzwi znowu się otworzyły i Tredwell zaanonsował:
— Pan Cade.

117

background image

Anthony podszedł od razu do pana domu.
— Milordzie — powiedział. — Przysporzyłem panu moc kłopotów, bardzo pana za to
przepraszam. Ale ja naprawdę jestem przekonany, że dziś wieczór tajemnica się wyjaśni.
Wyglądało na to, że lord Caterham dał się udobruchać. W skrytości ducha zawsze miał słabość
do Anthony’ego.
— Nie ma problemu — powiedział ciepło.
— Ogromnie pan łaskawy — powiedział Anthony. — Jesteśmy, zdaje się, w komplecie. A zatem
mogę zaczynać.
— Nie rozumiem — powiedział z powagą George Lomax. — Nic z tego nie rozumiem. To
wszystko jest nienormalne. Pan Cade to człowiek bez pozycji, bez żadnej pozycji. A sytuacja jest
bardzo trudna. Stoję na stanowisku…
Potok wymowy George’a został zatamowany. Przysuwając się dyskretnie do wielkiego
człowieka, inspektor Battle szepnął mu do ucha parę słów. George był wyraźnie zdumiony i zbity z
pantałyku.
— W porządku, jeżeli pan tak uważa — stwierdził z chłodną wstrzemięźliwością. — Wszyscy na
pewno chętnie posłuchamy, co ma nam do powiedzenia pan Cade.
Anthony zignorował protekcjonalny niewątpliwie ton Lomaxa.
— Mam pewien pomysł, to wszystko — powiedział pogodnie. — Prawdopodobnie państwo
wiedzą, że przed paru dniami odczytaliśmy list pisany szyfrem. Było tam wzmiankowane
Richmond i parę cyfr. — Zamilkł na chwilę. — Próbowaliśmy rozwikłać ten węzeł i
spudłowaliśmy. Następnie w pamiętnikach świętej pamięci hrabiego Stylptitcha (traf chciał, że je
przeczytałem) mowa jest o pewnym obiedzie, „kwietnym” obiedzie, którego każdy uczestnik nosił
odznakę symbolizującą określony kwiat. Sam hrabia miał przypięty dokładny duplikat tego
interesującego godła, które odkryliśmy w zagłębieniu w tym tajemnym przejściu. Symbolizował
różę. Jak państwo pamiętają, znaleźliśmy tam szereg różnych rzeczy — karton guzików, kartkę z
literami E i wreszcie kawałki dzianiny. Teraz, panowie, pytanie, co w tym domu stoi w rzędzie?
Książki, nieprawdaż? Dodajmy do tego fakt, że w katalogu biblioteki lorda Caterhama widnieje
książka zatytułowana Życie hrabiego Richmonda i już mamy bardzo zasadnicze domniemanie,
gdzie znajduje się kryjówka. Zaczynając od wzmiankowanego tomu i posługując się liczbami
odnoszącymi się do półek i książek, stwierdzą państwo, jak przypuszczam, że obiekt waszych
poszukiwań jest ukryty w atrapie książki lub w zakamarku za określoną książką.
Anthony rozejrzał się dokoła ze skromnym wyrazem twarzy, oczekując najwyraźniej aplauzu.
— Słowo daję, sprytnie pomyślane! — powiedział lord Caterham.
— Bardzo sprytnie — przyznał łaskawie George. — Pozostaje teraz…
Anthony się roześmiał.
— Przekonać się na własne oczy, tak? Dobrze, niedługo to państwu umożliwię. — Zerwał się na
równe nogi. — Idę do biblioteki.
Nie uszedł daleko. Ruszył ku niemu spod okna monsieur Lemoine.
— Chwileczkę, panie Cade. Czy pan pozwoli, milordzie? Podszedł do biurka i napisał szybko
kilka zdań. Włożył kartkę do koperty, po czym zadzwonił. Na odgłos dzwonka pojawił się
Tredwell. Lemoine wręczył mu kopertę.
— Proszę przypilnować, żeby bezzwłocznie dostarczono list.
— Dobrze, sir — odpowiedział Tredwell. Typowym dla niego, pełnym godności krokiem
wyszedł z pokoju.
Anthony, który stal chwilę nie wiedząc, co począć, usiadł z powrotem.
— Jaki ma pan celny pomysł, Lemoine? — zapytał nagle potulnie.
Nagle atmosfera w pokoju stała się napięta.
— Jeżeli klejnot znajduje się w miejscu, w którym pan powiedział, to świetnie, leżał tam przez
ponad siedem lat, więc kwadrans wcześniej czy później nie odgrywa roli.

118

background image

— Niech pan mówi dalej — rzekł Anthony. — To nie wszystko, co miał mi pan do
zakomunikowania.
— Słusznie. W tym stanie rzeczy byłoby z mojej strony nierozsądne, gdybym pozwolił
jakiejkolwiek osobie opuścić ten pokój. Szczególnie jeżeli przeszłość tej osoby jest co najmniej
niejasna.
Anthony uniósł pytająco brwi i zapalił papierosa.
— Domyślam się, że żywot wagabundy nie budzi w panu szacunku — powiedział z nutą zadumy.
— Dwa miesiące temu był pan w Afryce Południowej. To jest sprawdzone. A gdzie pan był
przedtem?
Anthony odchylił się na oparcie krzesła i puszczał od niechcenia kółka dymu.
— Kanada. Dziki północo–zachód.
— Czy aby na pewno nie w więzieniu? Francuskim?
Inspektor Battle automatycznie postąpił w stronę drzwi, jak gdyby chciał odciąć drogę
uciekającemu, ale Anthony nie zdradzał ochoty do żadnego dramatycznego czynu.
Przeciwnie, spojrzał uważnie na francuskiego detektywa, a następnie wybuchł śmiechem.
— Nieszczęsny z pana człowiek! Jest pan doprawdy monomanem! Wszędzie pan widzi Króla
Victora. Więc pan istotnie przypuszcza, że ja jestem tym interesującym dżentelmenem?
— Zaprzecza pan temu?
Anthony strząsnął popiół z rękawa marynarki.
— Nigdy nie zaprzeczam temu, co mnie bawi — powiedział lekkim tonem. — Lecz to oskarżenie
jest już zbyt zabawne.
— Tak pan uważa? — Francuz pochylił się do przodu. Twarz skurczyła mu się boleśnie, a
zarazem robił wrażenie człowieka skonfundowanego i zawiedzionego, jak gdyby sposób bycia
Cade’a wprawiał go w zakłopotanie. — A co pan na to powie, monsieur, że tym razem, tym razem
schwytam Króla Victora i nic mnie przed tym nie zdoła powstrzymać?
— Bardzo to chwalebne — ocenił Anthony. — Miał pan ten zamiar już przedtem, ale go pan nie
zrealizował, prawda, Lemoine? On okazał się lepszy. I czy pan’ się czasem nie obawia, że historia
się powtórzy? Podobno! i to niezwykle sprytny facet.
Rozmowa przekształciła się w dialog między detektywem i Anthonym. Atmosfera pełna była
napięcia i każdy zdawał sobie z tego sprawę. Trwała walka do upadłego między śmiertelnie
poważnym Francuzem i człowiekiem palącym spokojnie papierosa, który, sądząc po jego słowach,
absolutnie niczym się nie przejmował.
— Gdybym był na pana miejscu — ciągnął Anthony — zachowałbym daleko idącą czujność.
Przedsięwziąłbym wszelkie środki ostrożności i temu podobne.
— Tym razem — oświadczył posępnie Lemoine — nie popełnię błędu.
— Zdaje się, że jest pan bardzo tego pewny — powiedział Anthony. — Ale jak pan wie, istnieje
taka rzecz jak dowód.
Lemoine uśmiechnął się i coś w tym uśmiechu przykuło uwagę Anthony’ego. Wyprostował się i
zgasił papierosa.
— Widział pan, że coś pisałem, prawda? — zapytał francuski detektyw. — Pisałem do moich
ludzi w zajeździe. Wczoraj otrzymałem z Francji odciski palców i namiary Króla Victora, tak
zwanego kapitana O’Neila. Poleciłem, by mi je tu przysłano. Za parę minut dowiemy’ się, kim pan
naprawdę jest!
Anthony przyjrzał mu się uważnie. I po chwili lekki uśmiech rozjaśnił mu twarz.
— Pan jest rzeczywiście łebski facet, Lemoine. Nigdy bym nie przypuszczał. Otrzyma pan
dokumenty, każe mi pan włożyć palce do atramentu albo do czegoś równie paskudnego, zmierzy
mi pan uszy i poszuka na moim ciele znaków szczególnych. I jeżeli wszystko będzie się
zgadzało…
— No? — zapytał Lemoine. — Jeżeli wszystko będzie się zgadzało?
Anthony, siedząc na krześle, pochylił się do przodu.

119

background image

— A więc, jeżeli wszystko będzie się zgadzało — powtórzył bardzo spokojnie — to co
wówczas?
— Co wówczas? — Detektyw sprawiał wrażenie, jakby zapomniał języka w gębie. —Wtedy…
udowodnię, że jest pan Królem Victorem!
Po raz pierwszy w jego zachowaniu wyczuwało się cień niepewności.
— To niewątpliwie będzie dla pana wielka satysfakcja — powiedział Anthony. — Ale nie bardzo
widzę, żeby miało to zagrażać mojej osobie. Ja się do niczego nie przyznaję, lecz przypuśćmy — w
celu wszczęcia polemiki — że jestem Królem Victorem… Wtedy próbowałbym chyba okazywać
skruchę.
— Skruchę?
— Otóż to. Niech się pan postara wejść w skórę Króla Victora. Proszę uruchomić wyobraźnię.
Właśnie wyszedł pan z więzienia. Dobrze się panu powodzi. Minęły już panu ciągoty do
awanturniczego życia. Powiedzmy nawet, że poznał pan piękną dziewczynę. Myśli pan o ożenku i
osiedleniu się gdzieś na stałe, i uprawianiu warzyw. Postanawia pan, że od tej chwili będzie się pan
prowadzić nienagannie. Czy może się pan wczuć w jego sytuację?
— Nie widzę takiej potrzeby — odparł Lemoine z sardonicznym uśmiechem.
— Nie potrafiłby pan — orzekł Anthony. — Ale też nie jest pan Królem Victorem. Nie ma pan
prawdopodobnie pojęcia, co on może czuć.
— To, co pan wygaduje, to czysty nonsens! — wyrzucił z siebie Francuz.
— O, nic podobnego! Słuchaj, Lemoine, gdybym był jednak Królem Victorem, to jakie zarzuty
by pan w końcu mi wytoczył? O ile wiem, od najdawniejszych czasów, nie może pan zdobyć
potrzebnych dowodów. Odsiedziałem wyrok, to wszystko, co ma pan do powiedzenia. Może
mógłby mnie pan aresztować za francuski odpowiednik „wałęsania się z zamiarem popełnienia
przestępstwa”, ale satysfakcję miałby pan mierną, nieprawdaż?
— Zapomniał pan o Ameryce! — powiedział Lemoine. — Co pan powie o tej sprawie dotyczącej
zdobywania podstępem pieniędzy i podawania się za księcia Nicholasa Obolovitcha?
— Pudło, Lemoine — rzekł Anthony. — W tym czasie nie otarłem się nawet o Amerykę. I mogę
to łatwo udowodnić. Jeśli Król Victor podszywał się w Ameryce pod księcia Nicholasa, to ja nie
jestem Królem Victorem. Czy jest pan pewien, że się podszywał? Że to nie był on we własnej
osobie?
Nagle wtrącił się inspektor Battle:
— To był istotnie oszust, panie Cade.
— Nie będę się z panem sprzeczał, inspektorze — powiedzą! Anthony. — Zgodnie z pańskim
zwyczajem pan ma zawsze rację. Czy pan również twierdzi, że książę Nicholas zmarł w Kongo?
Battle spojrzał na niego z zainteresowaniem.
— Głowy bym nie dał. Ale takie jest powszechne mniemanie.
— To się nazywa ostrożny człowiek. Jak brzmi pańska dewiza? Swoboda działania, tak?
Wziąłem z pana przykład. Dałem panu Lemoine’owi swobodę działania. Nie odpierałem jego
oskarżeń. Lecz mimo to obawiam się, że się rozczaruje. Widzi pan, ja zawsze lubię mieć coś w
zanadrzu. Na wszelki wypadek, gdyby miały wyniknąć jakieś drobne nieprzyjemności, byłem na
tyle przezorny, by zabrać ze sobą swoją kartę atutową. Ona, a właściwie on jest na górze.
— Na górze? — powtórzył lord Caterham wielce zaintrygowany.
— Tak. Biedny chłop przeżywał ostatnio ciężkie chwile. Ktoś zadał mu paskudny cios w głowę.
Pielęgnowałem go.
Rozległ się nagle głęboki bas pana Isaacsteina:
— Czy mamy zgadywać, kto to jest?
— Jeśli państwo sobie tego życzą — odparł Anthony.
— Tylko że…
Lemoine przerwał mu zaskakująco gwałtownie:

120

background image

— Wszystko to są bzdury. Znowu chce mnie pan zrobić w konia. Może i prawda, że nie był pan
w Ameryce. Jest pan za sprytny, by kłamać w takiej kwestii. Ale tu wchodzi w grę inna sprawa.
Morderstwo! Tak, morderstwo. Morderstwo księcia Michaela. Wszedł do pokoju tej nocy, kiedy
pan szukał klejnotu.
— Lemoine, czy panu nie wiadomo, że Król Victor nie uznaje mokrej roboty? — Głos
Anthony’ego brzmiał ostro. — Wie pan dobrze, lepiej niż ja, że on nigdy nikogo nie zabił.
— Kto inny jak nie pan mógłby go zamordować! — wrzasnął Lemoine. — Proszę mi to
powiedzieć!
Ostatnie słowo zamarło mu na wargach, gdyż z tarasu rozległ się przenikliwy gwizd. Anthony
podskoczył. Cała jego nonszalancja zniknęła.
— Pyta mnie pan, kto zamordował księcia Michaela?! — krzyknął. — Nie powiem panu, ale
panu pokażę. Czekałem na ten gwizd, to był sygnał. Morderca księcia Michaela znajduje się
obecnie w bibliotece.
Wybiegł przez oszklone drzwi, reszta ruszyła za nim, aż dotarli tarasem do drzwi biblioteki.
Pchał je, ustąpiły pod naciskiem jego dłoni.
Odchylił delikatnie grubą zasłonę, by wszyscy mogli zajrzeć do pokoju.
Stojąca przy szafie ciemna postać wyciągała pospiesznie książki lub przesuwała je z miejsce na
miejsce, i tak była tym pochłonięta, że nie docierał do niej żaden dźwięk.
I wówczas, gdy tak stali wpatrzeni w sylwetkę rysującą się niewyraźnie na tle blasku trzymanej
przez tę osobę latarki, starając się rozpoznać, kto to jest — ktoś wydał za ich plecami dziki wrzask.
Latarka upadła na ziemię, zgasła i w pokoju rozległy się odgłosy zaciekłej walki. Lord Caterham
doszedł po omacku do wyłącznika i zapalił światło.
Dwie postacie przymierzały się do ataku. I wtedy nastąpił koniec. Krótki, ostry strzał z pistoletu i
mniejsza postać skuliła się i upadła. Druga postać obróciła się twarzą do nich — był to Boris, jego
oczy miotały wściekłe błyski.
— Ona zabiła mego pana! — ryknął. — A teraz chciała mnie zastrzelić. Odebrałbym jej pistolet i
zastrzelił ją, ale w trakcie walki broń sama wypaliła. Święty Michael tak chciał. Zła kobieta nie
żyje.
— Kobieta?! —wykrzyknął George Lomax.
Podeszli bliżej. Na podłodze, z pistoletem wciąż zaciśniętym w dłoni, z zastygłą na twarzy
złością leżała — mademoiselle Brun.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY
KRÓL VICTOR

— Od samego początku ją podejrzewałem — tłumaczył Anthony. — Tej nocy, gdy popełniono
morderstwo, w jej pokoju paliło się światło. Potem zacząłem mieć wątpliwości. Pojechałem do
Bretanii, by zaciągnąć o niej informacji, i wróciłem zadowolony, że okazała się tą osobą, za jaką
się podawała. Byłem głupi. Mademoiselle Brun istotnie pracowała u hrabiny de Bretuil, która
wyrażała się o niej nadzwyczaj pochlebnie, ale skąd mogłem przypuszczać, że prawdziwa
mademoiselle Brun w drodze do nowego chlebodawcy została porwana i że na jej miejsce
podstawiono kogoś innego. Tak więc wszystkie swoje podejrzenia przeniosłem na osobę pana
Fisha. Dopiero kiedy pojechał za mną do Dover i odbyliśmy szczerą rozmowę, przejrzałem na
oczy. Skoro dowiedziałem się, że jest amerykańskim wywiadowcą, tropiącym Króla Victora, moje
podejrzenia zwróciły się znowu ku temu oryginalnemu obiektowi.
Najbardziej nękał mnie fakt, że pani Revel stwierdziła z całą stanowczością, iż rozpoznała tę
kobietę. Potem sobie przypomniałem, że stało się to dopiero wtedy, gdy napomknąłem, iż
mademoiselle Brun była guwernantką u pani de Bretuil. Jedyne, co wówczas pani Revel
powiedziała, to to, że widocznie stąd twarz kobiety jest jej znana. Inspektor Battle powie państwu,
że uknuto wymyślną intrygę, by powstrzymać panią Ravel przed przyjazdem do „Chimneys”.

121

background image

Posłużono się w tym celu ni mniej, ni więcej, tylko trupem. I choć morderstwo było dziełem
Towarzyszy Czerwonej Ręki, mszczących się prawdopodobnie za zdradę, sposób, w jaki to
zainscenizowali, oraz brak pieczęci Czerwonej Ręki wskazują niezbicie na wybitnie inteligentnego
organizatora całej operacji. Od początku podejrzewałem, że istnieją tu jakieś powiązania z
Herzoslovakią. Pani Revel była jedyną osobą spośród gości, która swego czasu przebywała w tym
kraju. Myślałem najpierw, że ktoś podszywa się pod księcia Michaela, ale ta hipoteza okazała się
całkowitym niewypałem. Kiedy zastanawiałem się, czy czasem mademoiselle Brun nie jest owym
przestępcą, i dodałem do tego słowa pani Revel, że twarz mademoiselle jest jej znana, zacząłem
przeglądać na oczy. Naturalnie ogromnie ważną rzeczą było to, aby mademoiselle nie została.
rozpoznana, a pani Revel była jedyną osobą, która mogłaby to uczynić.
— Ale kim ona jest? — zapytał lord Caterham. — Kobietą, którą pani Revel poznała w
Herzoslovakii?
— Sądzę, że baron zechce nam to wyjaśnić — powiedział Anthony.
— Ja? — Baron spojrzał na niego stropiony, po czym przeniósł wzrok na leżącą nieruchomo
niewiastę.
— Niech pan nie da się zwieść makijażowi — uprzedził Anthony. — Proszę pamiętać, że była
aktorką.
Baron znów wytrzeszczył na niego oczy. Raptem drgnął.
— Boże święty! — wy sapał. — Przecież to niemożliwe!
— Co jest niemożliwe? — zapytał George. — Kim jest;: ta pani? Poznaje pan ją, baronie?
— Nie, nie, to niemożliwe — mruczał pod nosem baron. — Ją zamordowano. Oboje zostali
zamordowani! Na stopniach pałacu. Znaleziono jej zwłoki.
— Okaleczone i nie do zidentyfikowania — przypomniał Anthony. — Dzięki temu udało jej się
dokonać pewnej mistyfikacji. Przypuszczam, że wyjechała do Ameryki i ładnych parę lat ukrywała
się, nękana śmiertelną obawą przed Towarzyszami Czerwonej Ręki. Proszę pamiętać, że to oni
wywołali w Herzoslovakii rewolucję i zawsze mieli do tej kobiety pretensje. Po pewnym czasie
zwolniono z więzienia Króla Victora, i postanowili razem zdobyć klejnot. Tej właśnie nocy,
szukając skrytki, wpadła niespodziewanie na księcia Michaela, który ją rozpoznał. W zwykłym
trybie możliwość spotkania go była raczej znikoma. Utytułowani goście rezydencji nie mają
kontaktu z guwernantkami, ponadto zawsze mogła zamknąć się u siebie, wymawiając się migreną,
tak jak to zrobiła tego dnia, gdy przybył tu pan baron… Jednakże spotkała się z księciem
Michaelem twarzą w twarz w momencie zupełnie nieoczekiwanym. Została zdemaskowana,
groziło jej najgorsze. Zastrzeliła go. To ona umieściła broń w walizce Isaacsteina, by zmylić ślad, i
ona właśnie podrzuciła listy.
Lemoine postąpił parę kroków do przodu.
— Powiada pan, że tej nocy zeszła na dół, by szukać klejnotu? — zapytał. — A może zamierzała
spotkać się ze swoim kumplem, Królem Victorem, który przybywał z zewnątrz? Co pan na to?
Anthony westchnął.
— A pan wciąż swoje, mój drogi Lemoine! Uparty z pana człowiek.— Nie przyjął pan do
wiadomości, że zawsze mam w zanadrzu kartę atutową?
George, którego umysł pracował na wolnych obrotach, wtrącił:
— Mam kompletny chaos w głowie. Kim jest ta pani, baronie? Zdaje się, że pan ją rozpoznał?
Baron uniósł głowę i wyprostował się na całą swoją wysokość.
— Myli się pan, panie Lomax. O ile pamiętam, nigdy przedtem tej pani nie widziałem. Ta osoba
nie jest mi znana.
— Ale…
George spojrzał na niego ze zdumieniem, kompletnie zbity z tropu.
Baron zaciągnął go do kąta i szepnął mu coś na ucho. Anthony przyglądał się uradowany, jak
twarz George’a staje się purpurowa, oczy wyłażą mu z orbit i sprawia wrażenie, jakby miał zaraz
dostać apopleksji. Dotarł do niego gardłowy pomruk:

122

background image

— Niewątpliwie… niewątpliwie… a jakże… nie ma potrzeby… skomplikowana sytuacja…
najdalej posunięta dyskrecja.
— Ale mnie to nic nie obchodzi! — Lemoine walnął pięścią w stół. — Morderstwo księcia
Michaela to nie moja sprawa. Ja muszę mieć Króla Victora!
Anthony potrząsnął nieznacznie głową.
— Przykro mi w pana imieniu, Lemoine. Pan jest naprawdę zdolny facet. Jednakże traci pan
chyba węch. Niebawem zagram moją atutową kartą.
Przemierzył pokój i zadzwonił. W drzwiach pojawił się Tredwell.
— Dziś wieczór przyjechał tu ze mną pewien dżentelmen — powiedział do niego Anthony.
— Tak, sir, cudzoziemski dżentelmen.
— Zgadza się. Poproś go, żeby możliwie najszybciej przyszedł tu do nas.
— Dobrze, sir. Tredwell zniknął.
— Odkrycie pierwszej karty atutowej to tajemniczy monsieur X — oznajmił Anthony. — Kim on
jest? Kto zgadnie?
— Logicznie rozumując — zaczął Herman Isaacstein — jeśli się weźmie pod uwagę pańskie
tajemnicze aluzje dzisiaj rano, a także stanowisko, jakie pan zajął dzisiejszego popołudnia, nie
powinno się mieć żadnych wątpliwości. W jakiś niewytłumaczalny sposób udało się panu
przechwycić księcia Nicholasa z Herzoslovakii.
— Czy podziela pan ten pogląd, baronie?
— Tak. Jeżeli oczywiście nie podstawia pan kolejnego oszusta. Ale nie sądzę. Jeśli idzie o mnie,
to grał pan honorowo.
— Dziękuję, baronie. Będę miał w pamięci pańskie słowa. Wszyscy państwo są tego samego
zdania na temat monsieur X?
Przesunął wzrokiem po kręgu otaczających go twarzy. Jedynie Lemoine nie zareagował —
siedział z posępną miną. Oczy miał utkwione w blacie stołu.
Wyostrzony słuch Anthony’ego wyłowił odgłos kroków w hallu.
— I wyobraźcie sobie państwo — rzekł z dziwnym uśmiechem — że wszyscy są w błędzie.
Podążył szybko ku drzwiom i otworzył je szeroko.
Na progu stał mężczyzna — z ładnie przystrzyżoną czarną bródką, w binoklach, o wymuskanej
prezencji, które to wrażenie psuł nieco bandaż owinięty wokół głowy.
— Pozwólcie państwo, że przedstawię wam prawdziwego monsieur Lemoine’a z S?reté.
Zakotłowało się w pokoju, powstał straszliwy harmider, po czym od strony oszklonych drzwi
rozległ się głos pana Hirama Fisha, brzmiący sympatycznie i uspokajająco:
— Nie, synku, nie tędy. Trwałem na tym stanowisku przez cały wieczór, a przyświecał mi
zbożny cel zapobieżenia twojej ucieczce. Przekonasz się, że moja broń świetnie jest w ciebie
wycelowana. Przybyłem tu, żeby cię dostać, i dostałem cię — ale faktycznie zuch z ciebie!

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY
DALSZE WYJAŚNIENIA

— Winien nam pan jednak wyjaśnienie — powiedział tegoż wieczoru, lecz trochę później,
Herman Isaacstein, zwracając się do Anthony’ego.
— Nie ma specjalnie co wyjaśniać — odrzekł ten skromnie. — Pojechałem do Dover, Fish
podążył za mną, podejrzewając, że to ja jestem Królem Victorem. Zastaliśmy uwięzionego tam
tajemniczego cudzoziemca i gdy opowiedział nam swoją historię, byliśmy już w domu. Ten sam
motyw, jak państwo widzą. Osobę autentyczną porwano, a podstawiona — w tym wypadku Król
Victor — odgrywa jego rolę. Wydaje mi się jednak, że inspektor Battle miał do swego
francuskiego kolegi jakieś zastrzeżenia, skoro zadepeszował do Paryża, prosząc o jego odciski
palców i inne znaki szczególne.
— Ach tak! — wykrzyknął baron. — Odciski palców. Namiary, o których mówi ten łotr!

123

background image

— To był mądry pomysł — powiedział Anthony.
— Tak mi się spodobał, że postanowiłem go wykorzystać. Poza tym moje poczynania zabiły
klina fałszywemu Lemoine’owi. Skoro tylko podałem informację o „rzędach” i gdzie naprawdę
klejnot jest ukryty, robił wszystko, by te wieści dotarły do jego wspólniczki, trzymając nas zarazem
w tym pokoju. List był istotnie przeznaczony dla mademoiselle Brun. Polecił Tredwellowi
dostarczyć go jej natychmiast, co Tredwell uczynił, niosąc list na górę, do pokoju lekcyjnego.
Lemoine oskarżył mnie, że jestem Królem Victorem, zwracając w ten sposób uwagę wszystkich w
złym kierunku i motywując tym zakaz opuszczania pokoju. Gdy sprawa się wyjaśniła i udaliśmy
się do biblioteki w poszukiwaniu klejnotu, cieszył się w duchu tym, że klejnotu już tam nie
odnajdziemy. George odchrząknął.
— Muszę przyznać, panie Cade — powiedział pompatycznie — że osądzam pańską działalność
w tej materii jako wysoce naganną. Gdyby pańskie plany uległy bodaj najdrobniejszemu
zakłóceniu, jeden z naszych skarbów narodowych mógłby zostać bezpowrotnie stracony. To
szaleństwo, proszę pana, niesłychane szaleństwo!
— Wygląda na to, że nie pojął pan sedna sprawy ^cedząc słowa odezwał się pan Fish. — Ów
historyczny klejnot nigdy nie znajdował się w bibliotece, między książkami.
— Jak to?!
— Nigdy!
— Widzi pan — podjął Anthony — posługując się drobnym wybiegiem hrabia Stylptitch w
istocie rzeczy wskazywał na różę. Gdy w poniedziałek po południu zaświtała mi w głowie ta myśl,
pospieszyłem od razu do ogrodu róż. Pan Fish wpadł już na to wcześniej. Jeżeli, stojąc tyłem do
zegara słonecznego, odmierzymy siedem kroków do przodu, potem osiem na lewo i trzy na prawo,
dojdziemy do krzaka jasnoczerwonych róż o nazwie Richmond. W poszukiwaniu kryjówki
przetrząśnięto cały dom, ale nikomu nie przyszło do głowy przetrząsnąć ogród. Proponowałbym
jutro rano zabawić się w kopanie.
— A ta historia o książkach w bibliotece…
— Zastawiłem pułapkę na ową panią. Pan Fish trzymał straż na tarasie i w odpowiednim
momencie zagwizdał. Śmiało mogę powiedzieć, że wraz z panem Fishem zarządziliśmy w domu w
Dover stan wojenny, dzięki czemu udało się zapobiec kontaktom Towarzyszy z fałszywym
Lemoine’em. Ten przesłał im rozkaz, by się ulotnili, i otrzymał wiadomość, że tak się stało. Tak
więc przystąpił radośnie do dalszej realizacji swego planu, a mianowicie do zdemaskowania mnie.
— No dobrze, dobrze — powiedział ochoczo lord Caterham — wszystko się przecież szczęśliwie
wyjaśniło.
— Z wyjątkiem jednej rzeczy — rzekł pan Isaacstein.
— Jakiej?
Wielki finansista obrzucił Anthony’ego poważnym spojrzeniem.
— Po co mnie pan tu ściągnął? Bym jako widz asystował temu dramatycznemu spektaklowi?
Anthony potrząsnął głową.
— Nie, proszę pana. Pan jest człowiekiem interesu, dla pana czas to pieniądz. Jaki był pierwotny
cel pana tu przyjazdu?
— Negocjacje w sprawie pożyczki.
— Z kim? ‘
— Z księciem Michaelem z Herzoslovakii.
— No tak. Ale książę Michael nie żyje. Czy jest pan nastawiony na to, by taką samą pożyczkę na
tych samych warunkach zaoferować jego kuzynowi Nicholasowi?
— Zamierza go pan stworzyć? Sądziłem, że został zabity w Kongo.
— Słusznie, został zabity. Ja go zabiłem. Och, nie, nie jestem mordercą. Mówiąc, że go zabiłem,
miałem na myśli to, że rozpowszechniłem wiadomość o jego śmierci. Obiecuję panu księcia.
Zgoda?
— Pan…?

124

background image

— Tak, ja nim jestem. Nicholas Sergius Alexander Ferdinand Obolovitsch. Za długie to było jak
na mój przyszły tryb życia, wobec tego wyłoniłem się z Kongo jako zwykły Anthony Cade.
Mały kapitan Andrassy aż podskoczył.
— Nie do wiary, wprost nie do wiary — bełkotał.
— Sam pan nie wie, co mówi!
— Mogę panu dostarczyć mnóstwo dowodów — powiedział Anthony spokojnie. — Myślę też, że
uda mi się przekonać pana barona.
Baron uniósł w górę rękę.
— Tak, mogę się przyjrzeć pańskim dowodom. Ale one mi niepotrzebne. Pańskie słowo mi
wystarcza. Ponadto do swojej angielskiej matki podobny pan jest. Wszem wobec głosiłem: Ten
młody człowiek po mieczu lub kądzieli wysoko jest na pewno urodzony.
— Pan zawsze ufał moim słowom, baronie — przyznał Anthony. — Zapewniam pana, że w
dniach, które nadejdą, będę o tym pamiętał.
Tu spojrzał na inspektora Battle’a, którego twarz, jak zawsze, była kompletnie bez wyrazu.
— Domyśla się pan — rzekł Anthony z uśmiechem — że moja sytuacja była w najwyższym
stopniu ryzykowna. Ja jeden spośród gości tego domu mogłem mieć powód, by źle życzyć
Michaelowi Obolovitchowi, albowiem byłem następnym kandydatem do tronu. Przez cały czas
ogromnie się obawiałem inspektora Battle’a. Wciąż czułem, że on mnie podejrzewa i tylko brak
motywów wiąże mu ręce.
— Ani przez chwilę nie sądziłem, że pan go zastrzelił — oświadczył inspektor. — W takich
sprawach mamy nosa. Wiedziałem jednak, że pan się czegoś obawia, a ponadto intrygował mnie
pan. Gdybym wiedział wcześniej, kim pan naprawdę jest, może wtedy, pod presją okoliczności,
aresztowałbym pana.
— Rad jestem wobec tego, że zataiłem przed panem ten obciążający mnie fakt. Wszystko inne
gładko pan ze mnie wydobył. Jest pan cholernie dobrym fachowcem, inspektorze. Od tej pory będę
żywił dla Scotland Yardu głęboki szacunek.
— Zdumiewające! — mamrotał George. — Równie zdumiewającej historii w życiu nie
słyszałem. Z trudem… Z trudem daję temu wiarę. Ma pan absolutną rację, baronie, że…
— Drogi panie Lomax — powiedział Anthony odrobinę surowym tonem. — Nie mam zamiaru
prosić Brytyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, by poparło moje roszczenia bez uprzedniej
prezentacji najbardziej przekonujących dokumentów. Proponuję natomiast omówienie z panami —
z panem, panem baronem i panem Isaacsteinem — warunków wiadomej pożyczki.
Baron zerwał się na równe nogi i trzasnął obcasami.
— Będzie to najdonioślejszy moment w moim życiu — powiedział uroczyście — gdy się
przekonam, że został pan królem Herzoslovakii!
— O właśnie, baronie — rzekł od niechcenia Anthony, biorąc go pod ramię. — Zapomniałem
panu powiedzieć. Jest jeszcze jedna sprawa. Jestem żonaty, wie pan…
Baron cofnął się dwa kroki. Na jego twarzy odmalowało się zakłopotanie.
— Czułem, że coś złego się szykuje! — huknął.
— Święty Boże w niebiesiech! On się ożenił w Afryce z czarną kobietą!
— Chwileczkę, chwileczkę, nie jest aż tak źle — powiedział Anthony ze śmiechem. — Ona jest
biała, dzięki Bogu, biała od stóp do głów.
— Całe szczęście. A więc godna szacunku morganatyczna połowica.
— Nic podobnego. Ona będzie królową przy moim majestacie. Potrząsanie głową na nic się nie
zda. Ta osoba ma pełne kwalifikacje do zajęcia takiego stanowiska. Jest córką angielskiego para,
którego rodowód sięga czasów Wilhelma Zdobywcy. Modne są wśród królów małżeństwa z
arystokratkami, a ponadto ona zna co nieco Herzoslovakię.
— O Boże! — wykrzyknął George Lomax, nie dobierając już swoim zwyczajem słów. —
Czyżby… czyżby Virginia Revel?
— Tak — odparł Anthony. — Virginia Revel.

125

background image

— Drogi chłopcze! — zawołał lord Caterham. — To znaczy, wielce szanowny panie, moje
gratulacje. Z całego serca. To urocze stworzenie.
— Dziękuję, milordzie — rzekł Anthony. — Ma pan rację, nawet po stokroć.
Pan Isaacstein tymczasem przyglądał się Anthony’emu z zaciekawieniem.
— Wybaczy mi wasza wysokość pytanie, ale kiedy owo małżeństwo zostało zawarte?
Anthony uśmiechnął się spoglądając w jego stronę.
— Szczerze mówiąc — odparł — to wzięliśmy ślub dziś rano.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY
ANTHONY ANGAŻUJE SIĘ DO NOWEJ PRACY

— Idźcie, panowie, a ja za chwilę do was dołączę — powiedział Anthony.
Poczekał, aż wymaszerują z pokoju, po czym ruszył w stronę inspektora Battle’a pochłoniętego
najwyraźniej oglądaniem boazerii.
— Chciałby mnie pan o coś zapytać, inspektorze, tak?
— Owszem, ale skąd pan o tym wie? Od dawna zauważyłem, że ma pan szybki refleks.
Rozumiem, że lady, która nie żyje, to świętej pamięci królowa Varaga?
— Tak, Battle. Mam nadzieję, że uda się to zatuszować. Rozumie pan, że mam uraz na punkcie
trupów w rodzinie.
— W tej kwestii proszę zaufać panu Lomaxowi. Nikt o niczym się nie dowie. To prawda, sporo
ludzi wie już o tym, ale rzecz się dalej nie rozejdzie.
— Czy chodziło panu o królową Varagę?
— Nie, tamto pytanie zadałem mimochodem. Ciekawi mnie mianowicie, jeżeli nie za wiele sobie
pozwalam, co pana zmusiło do wyrzeczenia się własnej osoby?
— Absolutnie nie za wiele. Powiem panu. Zabiłem siebie z prostych powodów. Moja matka była
Angielką, ja się wychowałem w Anglii i o wiele bardziej bliska mi była Anglia niż Herzoslovakia.
Czułem się idiotycznie, wędrując po świecie z tym komicznym, niczym w farsie, tytułem na karku.
Kiedy byłem młody, wie pan, wyznawałem ideały demokracji. Wierzyłem w tę ideę, że wszyscy
ludzie są równi. A najwięcej miałem zastrzeżeń do królów i książąt.
— A potem? — pytał dociekliwie Battle.
— Och, potem podróżowałem po świecie, przyglądałem się mu. Cholernie mało jest w nim
równości. Proszę wziąć pod uwagę fakt, że ja wciąż wierzyłem w demokrację. Ale trzeba silną ręką
zmuszać do niej ludzi, no i zanudzać ich na śmierć. Ludzie nie chcą być braćmi, może kiedyś
zechcą, lecz nie teraz. Moja wiara w braterstwo człowieka skończyła się w ubiegłym tygodniu, w
dniu przybycia do Londynu, kiedy obserwowałem ludzi stojących w wagonie metra, którzy nie
chcieli posuwać się do przodu, by zrobić miejsce wsiadającym. Odwoływanie się do drzemiącej w
człowieku dobroci nie przemieni go w anioła, stosując natomiast silę w rozsądnych granicach,
można go zmusić do mniej lub bardziej przyzwoitego zachowania się i wzajemnego szacunku.
Wciąż wierzę w braterstwo, ale to jeszcze pieśń przyszłości. Kwestia jakichś dziesięciu tysięcy lat.
Nie wolno tracić cierpliwości. Ewolucja to proces długotrwały.
— Ma pan interesujące poglądy, sir — powiedział Battle z błyskiem w oku. — I jeżeli pozwoli
mi pan na takie sformułowanie, to będzie pan tam świetnym królem.
— Dziękuję, inspektorze — powiedział Anthony z westchnieniem.
— Nie wygląda pan na szczęśliwego z tej racji.
— Bo ja wiem… To może się okazać całkiem zabawne. Tylko że się wiąże ze stałą pracą. Jak
dotąd udawało mi się jej uniknąć.
— Ale jednak skusiła pana ta funkcja.
— Skądże! Co za pomysł! Kobieta! Dla mnie zawsze najważniejsza jest kobieta. Rzuciłbym do
jej stóp nie tylko królestwo.
— No właśnie.

126

background image

— Tak to zorganizowałem, że baron i Isaacstein nie mogą narzekać. Jeden chce króla, drugi
nafty. Obaj dostaną, co sobie życzą, a ja, o Boże, Battle, czy był pan kiedyś zakochany? ‘
— Jestem bardzo przywiązany do pani Battle.
— Bardzo przywiązany do pani… ojej, pan nic a nic nie rozumie. To jest zupełnie coś innego!
— Przepraszam, sir, ale ten pański człowiek czeka za drzwiami.
— Boris? Taki on już jest. Wspaniały chłopak. Łaska boska, że rewolwer wypalił w czasie walki
i zabił lady. W przeciwnym wypadku Boris jak amen w pacierzu ukręciłby jej kark i pan by go
powiesił. Jego przywiązanie do dynastii Obolovitchów jest wprost niebywałe. Zadziwiające było
to, że z chwilą śmierci Michaela przywiązał się momentalnie do mnie, choć przecież nie mógł
wiedzieć, kim ja naprawdę jestem.
— Instynkt — powiedział Battle. — Jak u psa.
— Swego czasu uważałem, że ten instynkt jest bardzo niefortunny. Bałem się, że może dać panu
sporo do myślenia. Ale pójdę zobaczyć, czego on chce.
Wyszedł oszklonymi drzwiami. Inspektor Battle został sam — przez chwilę odprowadzał go
wzrokiem, po czym powiedział:
— Poradzi sobie.
Za drzwiami czekał Boris.
— Proszę pana — zaczął i ruszył wzdłuż tarasu.
Anthony podążył za nim, zastanawiając się, dokąd zmierzają.
Niebawem Boris zatrzymał się i pokazał coś palcem. Świecił księżyc, i Anthony zobaczył
kamienną ławę, na której siedziały dwie osoby.
— On naprawdę jest psem — mruknął Anthony pod nosem. — A w dodatku myśliwskim.
Ruszył do przodu. Boris rozpłynął się w powietrzu. Na widok Anthony’ego dwie postacie uniosły
się z miejsca. Pierwszą była Virginia, a drugą…
— Hej, Joe — rozległ się znajomy głos. — Kapitalną masz dziewczynę!
— Jimmy McGrath, niewiarygodne! — wykrzyknął Anthony. — Jakim zrządzeniem losu tu się
znalazłeś?
— Ta moja wyprawa do interioru spaliła na panewce. Potem kilku cudzoziemców zaczęło mnie
nachodzić. Chcieli, żebym im sprzedał ten rękopis. Jeszcze później o mało nie dostałem nożem w
plecy. Wtedy sobie pomyślałem, że zleciłem ci robotę o wiele trudniejszą. i przyszło mi do głowy,
że może potrzebujesz pomocy, i wypuściłem się za tobą następną łajbą.
— Czy to nie cudowne z jego strony? — zapytała Virginia. — Dlaczego nigdy mi nie
wspomniałeś, że z niego taki fantastyczny facet? Jesteś kochany, Jimmy, naprawdę.
— Przypadliście sobie do gustu, jak widzę — rzekł Anthony.
— Jasna rzecz — potwierdził Jimmy. — Węszyłem wszędzie, żeby dowiedzieć się czegoś o
tobie, i natrafiłem na tę panią. Wcale nie była taka, jak sądziłem, że będzie — nadęta, wyniosła
dama z towarzystwa, która, ma człowieka za nic.
— Opowiedział mi wszystko o listach — rzekła Virginia. — I zrobiło mi się nawet wstyd, że nie
przejęłam się nimi specjalnie, podczas gdy on wykazał taką rycerskość.
— Gdybym wiedział, jaka pani jest — odezwał się Jimmy szarmancko — nie dałbym mu tych
listów. Przyjechałbym sam i wręczył je pani osobiście. Powiedz, chłopie, czy już zabawa naprawdę
się skończyła? Czy nic nie masz dla mnie?
— Na Jowisza — powiedział Anthony — mam! Poczekaj chwilę.
Wszedł do domu. Po paru minutach pojawił się niosąc paczkę, którą rzucił w ramiona
Jimmy’ego.
— Idź do garażu i wybierz sobie jakiś ładny wóz. Pogazuj nim do Londynu i dostarcz tę paczkę
do domu numer siedemnaście przy Everdean Square. To prywatne mieszkanie pana Baldersona.
Wręczy ci w zamian tysiąc funtów.
— Co? Czyżby to były pamiętniki? Myślałem, że szlag je trafił!

127

background image

— Za kogo ty mnie masz? — spytał ostro Anthony. — Nie sądzisz chyba, że zawaliłbym taką
sprawę? Od razu zadzwoniłem do wydawców, potem miałem fałszywy telefon i odpowiednio się
zabezpieczyłem. Zrobiłem lipną paczkę, zapakowałem ją według wskazówek. A prawdziwą
schowałem w sejfie dyrektora hotelu, tamtemu zaś wręczyłem lipną. Pamiętniki zawsze były w
moim posiadaniu.
— Kapitalny z ciebie facet, synku — powiedział Jimmy.
— Och, Anthony! — wykrzyknęła Virginia. — Chyba nie dopuścisz do tego, żeby je
opublikowano?
— Nie da się tego uniknąć. Nie mogę wystrychnąć na dudka chłopaka takiego jak Jimmy. Ale nie
przejmuj się. Miałem czas, żeby przez nie przebrnąć, i teraz wiem, dlaczego ludzie gadają, że
ważne osobistości same nie piszą swoich wspomnień, tylko zlecają tę robotę murzynom. Stylptitch
jako pisarz jest śmiertelnie nudny. Ględzi o dyplomacji, ale pomija wszelkie pikantne szczegóły i
niedyskretne anegdoty. Jego pryncypialna tajemniczość trzyma go w ryzach do końca. W
pamiętnikach nie ma ani słowa, od pierwszej do ostatniej strony, które by odebrało spokój
najbardziej opornym politykom. Dzwoniłem dziś do Baldersona i ustaliliśmy, że przed północą
dostarczę mu rękopis. Lecz skoro Jimmy tu jest, niech sam wykona tę robotę.
— Zgoda — powiedział Jimmy. — Te tysiąc funtów ogromnie mi leżą, tym bardziej że spisałem
je już na straty.
— Chwileczkę — rzekł Anthony. — Muszę ci, Virginio, coś wyznać. Coś, co jest już
powszechnie wiadome, ale czego ci jeszcze nie powiedziałem.
— Nie przejmuję się tymi wszystkimi kobietami, które do tej pory kochałeś, skoro nie
wspomniałeś mi o nich.
— Kobiety! — wykrzyknął Anthony z niewinną miną. — Chodzi ci o kobiety? Zapytaj Jamesa,
jakie kobiety mnie otaczały, gdy widział mnie po raz ostatni.
— Megiery—rzekł Jimmy uroczyście. — Istne megiery. Żadna poniżej czterdziestki piątki.
— Dziękuję ci, Jimmy. Jesteś moim prawdziwym przyjacielem. Nie, Virginio, chodzi o coś
gorszego. Oszukałem cię, bo ci nie podałem swego prawdziwego nazwiska.
— Czy jest takie straszne?—zapytała Virginia z zaciekawieniem. —Coś w rodzaju Pobbles, tak?
Wyobrażam sobie, jak bym się czuła będąc panią Pobbles.
— Zawsze jesteś o mnie najgorszego zdania.
— Przypominam, iż swego czasu cię posądzałam, że jesteś Królem Victorem, ale tylko przez
półtorej minuty.
— Ale, ale, Jimmy, mam dla ciebie pracę, poszukiwanie złota w skalistych kryjówkach
Herzoslovakii.
— A czy tam jest złoto? — zapytał z ożywieniem Jimmy.
— Na pewno — odparł Anthony. — To cudowny kraj.
— Więc posłuchałeś mojej rady i tam się udajesz?
— Tak. Twoja rada była cenniejsza, niż przypuszczałeś. A teraz przejdźmy do wyznania. Mamka
mnie nie zamieniła, nie wydarzyło się też nic równie romantycznego, ale mimo to jestem
najprawdziwszym księciem Nicholasem Obolovitchem z Herzoslovakii.
— Och, Anthony! — wykrzyknęła Virginia. — To dopiero świetny kawał! A ja wyszłam za
ciebie! Co teraz z tym poczniemy?
— Pojedziemy do Herzoslovakii i będziemy odgrywać króla i królową. Jimmy McGrath
powiedział kiedyś, że w tym kraju przeciętny okres sprawowania władzy królewskiej to cztery lata.
Mam nadzieję, że cię to nie zraża?
— Zraża? — powtórzyła Virginia. — Jestem wprost zachwycona.
— Kapitalna dziewczyna! — mruknął Jimmy. Po czym zniknął dyskretnie w mroku nocy. Po
paru minutach dał się słyszeć warkot oddalającego się samochodu.

128

background image

— Najlepiej, jak się faceta skłoni, by sam wykonał tę swoją brudną robotę — powiedział
Anthony z satysfakcją. — A poza tym musiałem się go pozbyć. Od zawarcia małżeństwa nie
byliśmy ani chwili sami.
— Będziemy .mieli moc uciechy — rzekła Virginia.
— Perswadowanie bandytom, żeby nie rabowali, mordercom, żeby nie mordowali, no i w ogóle
podnoszenie poziomu moralnego kraju.
— Ubóstwiam takie idealistyczne teorie—oświadczył Anthony. — Mam wtedy uczucie, że moja
ofiara nie poszła na marne.
— Nie opowiadaj — rzuciła Virginia ze spokojem.
— Cieszysz się, że zostaniesz królem. Masz to we krwi. Przygotowywano cię do zawodu, a
ponadto jesteś w tym kierunku uzdolniony, tak jak hydraulicy przejawiają naturalną skłonność do
robót hydraulicznych.
— Nigdy ich o taką skłonność nie podejrzewałem — powiedział. — Ale niech szlag trafi
hydraulików, nie będziemy tracili czasu na gadanie o nich. Czy wiesz, że właśnie teraz powinienem
uczestniczyć w arcypoważnej naradzie z Isaacsteinem i starym Lollipopem? Chcą rozmawiać o
ropie naftowej. Nafta, mój Boże! Mogą sobie poczekać na moją królewską uprzejmość. Pamiętasz,
Virginio, jak kiedyś ci mówiłem, że będę się cholernie starał, by ci na mnie zależało?
— Pamiętam — rzekła ciepło. — Ale inspektor Battle wyjrzał właśnie przez okno.
— Teraz go nie ma — przypomniał Anthony. Przytulił ją szybko do siebie, całował jej oczy, usta,
jasne złoto jej włosów.
— Tak cię kocham, Virginio — szeptał. — Tak cię kocham… A czy ty mnie kochasz?
Spojrzał na nią pewny odpowiedzi. Z głową wspartą na jego ramieniu, cichym, wzruszająco
drżącym głosem odparła:
— Ani trochę.
— Ty mała diablico! — zawołał, znów ją całując.
— Teraz już jestem pewien, że będę cię całował aż do śmierci.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY
RÓŻNE DROBNE SZCZEGÓŁY

Rzecz dzieje się w „Chimneys”, godzina jedenasta przed południem, czwartek. Posterunkowy
Johnson, bez płaszcza, kopie.
Coś jest w powietrzu z nastroju pogrzebu. Przyjaciele i krewni stoją wokół mogiły, którą kopie
Johnson.
George Lomax wygląda jak wyznaczony przez nieboszczyka główny beneficjent. Z
nieruchomego oblicza inspektora Battle’a daje się wyczytać, że jest zadowolony, iż uroczystości
pogrzebowe przebiegają tak sprawnie. Jako organizatorowi przynosi mu to zaszczyt. Lord
Caterham ma typowy dla Anglików, biorących udział w ceremoniach religijnych, uroczysty i z
lekka napięty wyraz twarzy.
Pan Fish nie pasuje do całości obrazu. Nie jest dostatecznie ponury.
Johnson nachyla się nad łopatą. Nagle wyprostowuje się. Słychać szmer zaniepokojonych
głosów.
— Wystarczy, synku — powiedział pan Fish. — W sam raz.
Natychmiast się wyczuło, że pełni funkcję domowego lekarza.
Johnson odchodzi. Pan Fish z godną chwili powagą pochyla się nad wykopem. Chirurg
przystępuje do operacji.
Wyjmuje małą, owiniętą w płótno paczuszkę. Wręcza ją ceremonialnie inspektorowi Battle’owi.
Ten z kolei podaje zawiniątko George’owi Lomaxowi. Stało się zadość wymaganej w tej sytuacji
etykiecie.

129

background image

George Lomax odwija płótno, rozcina pod nim jedwab, przebiera palcami w środku. Przez chwilę
trzyma coś na dłoni, po czym szybko kładzie to coś z powrotem.
Chrząka.
— W tej tak dobrze rokującej godzinie… — zaczyna w sposób świadczący o wytrawnym
mówcy.
Lord Caterham dokonuje błyskawicznego odwrotu. Na tarasie spotyka córkę.
— Bundle, czy twój wóz jest sprawny?
— Tak. A dlaczego?
— Zawieź mnie natychmiast do Londynu. Jadę za granicę, zaraz, dzisiaj.
— Ależ, ojcze…
— Nie dyskutuj ze mną, Bundle. George Lomax powiedział mi dziś rano po przyjeździe, że chce
ze mną pogadać na bardzo ważny temat. Dodał, że niebawem przyjeżdża do ‘Londynu król
Timbuctoo. Nie zamierzam znowu przeżywać czegoś podobnego, słyszysz, Bundle? Nawet dla
pięćdziesięciu George’ów Lomaxów. Jeżeli „Chimneys” jest takie ważne dla narodu, to niech
naród je kupi. W przeciwnym razie sprzedani je jakiemuś konsorcjum, który przerobi rezydencję na
hotel.
— Gdzie jest teraz Lomax?
Bundle staje na wysokości zadania.
— Obecnie — mówi lord Caterham spoglądając na zegarek — od co najmniej piętnastu minut
działa dla dobra imperium.
Inny obrazek.
Przy telefonie Bill Eversleigh, który nie został zaproszony na ceremonię.
— Nie, naprawdę… myślałem, że… Daj spokój, nie złość się. Właśnie, idziesz dziś wieczór na
kolację… Nie, ja nie. Harowałem jak dziki osioł. Nie masz pojęcia, jaki jest ten Lomax… Doiły,
słuchaj, doskonale się orientujesz, co o tobie myślę. I że nigdy na nikim innym mi nie zależało…
Tak, przyjdę najpierw na pokaz. Jak brzmi ten stary szlagier? „Dziewczę robi, co może…”
Niesamowite odgłosy. Pan Eversleigh usiłuje zanucić wspomniany refren.
Tymczasem przemówienie George’a dobiega końca:
— … wieczny pokój i pomyślność Imperium Brytyjskiego.
— Moim zdaniem — zaczął półgłosem pan Hiram Fish do siebie i wszem wobec — przeżyliśmy
kapitalny tydzień.
*z fr. Przejdźmy do rzeczy.
* Nazwa słynnego brylantu w koronie brytyjskiej.
* ang. Lizak
* ang. Walka, bitwa. Nieprzetłumaczalna gra słów.
* fr. Doskonale!
* fr. Mój Boże l To już trochę za wiele!
* fr. Niesłychane.
* Przy tej ulicy znajduje się giełda londyńska
* fr. Szlachta, wyższe sfery.

130


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Agata Christie Tajemnica reztdencji Chimneys
Christie Agata Tajemnica reztdencji Chimneys
Christie Agatha Tajemnica reztdencji Chimneys
Agatha Christie Tajemnica rezydencji Chimneys
Agata Christie Tajemnica Wawrzynow
Agata Christie Tajemnica lorda Listerdalea
Agata Christie Tajemnica Wawrzynow
Agata Christie Tajemnica Wawrzynow
Agata Christie Tajemnica bladego konia
Agata Christie Tajemnica lorda Listerdalea
Agata Christie Tajemnica lorda Listerdalea
Agata Christie Tajemnica Wawrzynow
Agata Christie Tajemnica bladego konia
Agata Christie Tajemnica Bladego Konia
Agatha Christie Tajemnica rezydencji Chimneys
Agata Christie Tajemnica Lorda Listerdalea 2

więcej podobnych podstron