background image

Clive Barker 

 
 

Umęczone Dusze: Legenda Primordium 

 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

background image

Księga Pierwsza 

 

SEKRETNE OBLICZE RODZAJU 

 
 
 
 

         

 

        

Jest  transformatorem  ludzkiego  ciała;  twórcą  potworów.  Jeśli  Suplikant 

przychodzi do niego z wystarczającą potrzebą, odpowiednim głodem zmian - wiedząc, 

jak bardzo bolesne będą to zmiany  - dostarcza je. Stają się  obiektami  perwersyjnego 

piękna  w  jego  rękach;  ich  ciała  ulegają  zmianie  w  fasonach,  jakie  sami  sobie  nie  są    

w stanie narzucić. 

        Przez lata, właściwie przez stulecia, ta postać pojawiała się pod wieloma różnymi 

imionami. Ale my nazwiemy go pierwszym mu przypisanym: AGONISTES. 

        Gdzie  może  odnaleźć  go  Suplikant?  Zazwyczaj  w  miejscach,  które  on  nazywa 

„płonącymi”:  na  przykład,  na  pustyniach.  Jednak  niekiedy  może  on  znaleźć  takie 

„płonące  miejsce”  w  naszym  własnym  rozpalonym  mieście:  miejscach,  gdzie 

desperacja wypaliła całą wiarę w nadzieję i miłość. 

        I  tam  przybywa,  cichy,  nienaganny,  jego  obecność  jest  znana  jedynie                   

w pogłoskach. I czeka tam na tych, którzy chcą go odnaleźć. 

        Kiedy Suplikant znajduje jego lub zostaje odnaleziony, nie ma w tym przymusu. 

Nie ma przy tym przemocy, przynajmniej do czasu, gdy Suplikant zapisuje jego lub jej 

ciało.  Wtedy  owszem,  pojawiają  się  pewne  wątpliwości,  gdy  rozpoczyna  się  praca. 

Prawdę mówiąc, w wielu sytuacjach Suplikant błaga o śmierć w obliczu kontynuacji 

„upoważniania” do dalszych działań Agonistesa. To zbyt wielki ból, mówią mu, gdy 

jego  skalpele  i  pochodnie  wykonują  makabryczną  pracę  na  nich.  Ale  w  czasie  całej 

swej wędrówki po świecie Agonistes tylko raz pozwolił umrzeć zmieniającemu zdanie 

Suplikantowi. Tym człowiekiem był Judasz Iskariota, jęczący tak bardzo, że Agonistes 

powiesił  go  na  drzewie.  Pozostali,  na  których  pracował,  pomimo  tych  narzekań, 

background image

czasami  trwających  dzień  i  noc,  powracali  do  jego  laboratorium  po  zagojeniu  ran          

i mógł wtedy dalej przekształcać ich ciała. 

        Są  niekiedy  pewne  małe  rekompensaty  bólu  dostarczanego  przez  Agonistesa 

Suplikantom  w  czasie  jego  pracy.  Na  przykład,  śpiewa  dla  nich,  a  mówi  się,  że  zna 

każdą kołysankę napisaną w jakimkolwiek języku na świecie; piosenki kołyski i piersi, 

kojące mężczyzn i kobiety, przetwarzane w postaci ich własnego strachu. 

        I jeśli z jakiegoś powodu czuje częściowe współczucie dla Suplikanta, Agonistes 

może  nawet  dać  swej  ofierze  kawałek  własnego  ciała  do  zjedzenia:  tylko  pasek, 

odcięty  za  pomocą  jednego  ze  swych  najlepszych  skalpeli,  z  delikatnego  ciała  jego 

biodra bądź dziąsła. Według legendy, nie ma bardziej komfortowego ani pożywnego 

mięsa  niż  mięso  Agonistesa.  Najzwyklejszy  jego  kawałek  na  języku  Suplikanta 

pozwala  jemu  lub  jej  zapomnieć  o  doświadczanych  właśnie  mękach  i  dostarcza  im 

momenty rajskiego spokoju.  

        Jak tylko klient jest ukojony, Agonistes kontynuuje swoją pracę, tnąc, zszywając, 

wypalając, przyżegając, rozciągając, skręcając, rekonfigurując. 

        Niekiedy przynosi lustro, aby pokazać Suplikantowi, co już do tej pory stworzył. 

Często  jednak  ogłaszają,  że  chcą,  aby  rezultat  pozostał  niespodzianką;  wówczas 

Suplikantom  pozostają  jedynie  wyobrażenia  poprzez  męki  bólu,  w  co  ich  zmienia 

Agonistes. 

 

II 

 

        Sztuką jest to, co osiąga Agonistes. 

        Uważa, że jest to Pierwsza Sztuka, ta kreacja nowego ciała, będąca sztuką, którą 

Bóg  używał  do  powoływania  życia.  Agonistes  wierzy  w  Boga,  modli  się  do  niego 

wieczorami  i  rankami,  dziękując  mu  za  stworzenie  świata,  w  którym  jest  tak  dużo 

beznadziejności  i  tak  głębokiego  głodu  zemsty,  że  Suplikanci  sami  go  szukają              

i błagają o przekonfigurowanie ich  w oblicza własnego monstrualnego ideału.  

        I  wydawało  się,  że  Bóg  najwyraźniej  nie  znajdował  w  działaniu  Agonistesa  nic 

zdrożnego,  skoro  ten  przez  dwa  i  pół  tysiąca  lat  wędrował  po  planecie,  odtwarzając 

background image

coś nazywanego przez siebie świętą sztuką, i nie doznawał żadnej krzywdy. W istocie 

zaś dobrze mu się wiodło. 

        

Niektórzy  ludzie  trafiający  pod  jego  nóż,  jak  Poncjusz  Piłat,  znaleźli  miejsce       

w  historii  naszej  kultury.  Wielu  pozostało  anonimowymi.  Przekształcił  wielu 

potentatów,  gangsterów,  upadłych  aktorów  i  architektów,  kobiety  oszukane  przez 

swych mężów i pragnące odszukać nową formę dla kochanków w małżeńskich łożach; 

nauczycielki i perfumerki, treserów psów i palaczy kotłowych. Potężni i niezauważeni, 

bogacze i  nędzarze. Tak długo jak są oddanymi Suplikantami, a ich błagania brzmią 

szczerze, Agonistes zwraca na nich swoją uwagę. 

        Kim  on  jest,  ten  Agonistes?  Ten  artysta,  wędrowiec,  przekształcacz  ludzkiego 

ciała i kości? 

        Prawdę  mówiąc,  nikt  tak  dokładnie  nie  wie.  Istnieje  w  Bibliotece  Watykanu 

heretycka księga zatytułowana „Pułapki bożego szaleństwa”, napisana przez kardynała 

Gaillemię  w  połowie  XVII  wieku.  Gaillemia  zaprzecza  w  niej  wyliczeniom 

dotyczącym  kreacji  świata  w  Księdze  Rodzaju,  podając  kilka  przykładów:  kardynał 

spiera się m.in. o to, jakoby Bóg siódmego dnia nie miał odpoczywać. Zamiast tego, 

doprowadzony  do  swoistej  twórczej  ekstazy  przez  wytwory  swej  Kreacji,  nadal 

pracował.  Jednak  twory,  jakim  dał  życie  w  stanie  swojego  wyczerpania,  nie  były 

istotami  podobnymi  tym,  którymi  zasiedlił  Eden.  Jednego  dnia  i  nocy,  wędrując 

między nowo stworzonymi cudami, stworzył formy zaprzeczające wszelkiemu pięknu 

jego wcześniejszych dzieł. Niszczyciele i demony, były antytezą wszystkich stworzeń 

ożywionych w czasie poprzednich sześciu dni. 

        Jednym z tworów Jehowy - jak twierdzi kardynał - był Agonistes. Stąd też może 

on modlić się do swojego Ojca W Niebiosach i może liczyć na wysłuchanie. Jest on - 

przynajmniej według obliczeń Gaillemii - jednym z własnych tworów Boga. 

        I  nie  ma  wątpliwości  co  do  tego,  że  Agonistes  w  pewien  perwersyjny  sposób 

spełnia  swoją  funkcję.  Przez  lata,  stulecia,  był  odpowiedzią  na  niezliczone  modły, 

zanoszone przez bezsilnych. 

        Słowa  mogły  ulegać  zmianie  z  modlitwy  na  modlitwę,  jednak  ich  sedno  było 

zawsze takie samo: 

background image

        O Agonistesie, mroczny dostarczycielu, stwórz mnie na podobieństwo koszmarów 

moich  wrogów.    Pozwól  mojemu  ciału  być  materią,  z  której  wyrzeźbisz  ich  strach; 

pozwól mojej czaszce być dzwonem o dźwięku ich modłów o śmierć. Daj mi pieśń do 

wyśpiewania,  która  będzie  melodią  ich  rozpaczy,  i  daj  mi  obudzić  ich  i  pozwolić  im 

odnaleźć mnie śpiewającego na dnie ich łóżek. 

        Zdeformuj mnie, zwiąż mnie, przekształć mnie. 

        A  jeśli  nie  możesz  zrobić  tego  dla  mnie,  Agonistesie,  daj  mi  być  ekskrementem; 

daj mi być niczym, mniej niż niczym. 

        Albowiem chcę być przerażeniem moich wrogów, lub chcę zapomnienia. 

        Wybór, Panie, jest twój. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Księga Druga 

 

ZABÓJCA PRZEMIENIONY 

 

 

 

 

        Miasto  Primordium  zostało  założone  wcześniej  niż  jakiekolwiek  w  mitycznej 

historii.  Jest,  według  wielu  źródeł,  pierwszym  miastem  kiedykolwiek  założonym. 

Przed Troją, przed Rzymem, przed Jerozolimą było Primordium. 

        Do  czasu,  gdy  zostało  opanowane  przez  dynastię  cesarzy,  których  urzędowanie 

stopniowo  wytwarzało  poziom  okrucieństwa,  przewyższający  najgorsze  ekscesy 

skorumpowanych  władców  Rzymu.  Przykładowo,  Cesarz  Perfetto  XI,  który  rządził 

Primordium  przez  szesnaście  lat  do  czasu  Wielkiej  Insurekcji,  był  człowiekiem 

znającym  wszelkie  korupcje  umysłu  i  ducha.  Żył  w  wystawnym  luksusie  w  pałacu, 

który uważał za niezdobyty, niewiele lub wcale troszcząc się o dwa miliony siedemset 

pięćdziesiąt tysięcy ludzi zamieszkujących Primordium.  

        Ostatecznie, to okazało się jego zaniedbaniem. 

        Ale dojdziemy do tego. 

 

II 

 

        

Po  pierwsze,  pozwólcie  mi  opowiedzieć  o  Zarlesie  Kreigerze,  który  pochodził                 

z  najniższej  warstwy  społecznej  miasta.  Jako  dziecko  często  jadał  w  Vomitorium, 

gdzie  -  jak  w  starożytnym  Rzymie  -  pożywne  jedzenie  odrzucone  przez  bogaczy 

można  było  nabyć  za  małe  pieniądze  i  ponownie  skonsumować.  Szczęśliwy  dla 

Kreigera był fakt, że życie w takiej nędzy nie doprowadziło do jego śmierci. Swoistym 

background image

fizycznym  paradoksem  było  to,  że  doświadczenia  czyniące  z  większości  ludzi 

zredukowane cienie ich poprzednich sylwetek,

 

służyły wzmacnianiu Zarlesa. W wieku 

13 lat był już większy od swych starszych braci. A z fizyczną przemianą przyszło też 

coś  innego  -  ciekawość,  jak  też  nieskończenie  skorumpowane  miasto,  w  którym 

zamieszkiwał, mogło funkcjonować. Bez zrozumienia pułapki, w którą został złapany, 

reasumował, nie będzie w stanie z niej uciec. 

        W wieku 14 lat został gońcem gangstera Wschodniego Miasta, zwanego Durafem 

Cascarellianem, i szybko piął się w hierarchii zatrudnienia, głównie dlatego, że robił 

wszystko,  o  co  go  proszono.  W  podzięce,  Cascarellian  traktował  Kreigera  jak  syna, 

chronił  przed  odkryciem  poprzez  wysyłanie  ludzi  do  sprzątania  po  morderstwach 

Kreigera.  Kreiger  był  bałaganiarskim  mordercą.  Nie  dla  niego  było  proste 

poderżnięcie  gardła.  Lubił  używać  kosy,  najpierw  rozcinając  brzuch  a  następnie 

dusząc delikwenta jego wnętrznościami. 

         Takie  zachowanie  nie  pozostało  długo  niezauważone,  nawet  w  tak 

przepełnionym  ekscesami  mieście  jak  Primordium.  A  reputacja  Kreigera  stopniowo 

wzrastała  poprzez  fakt,  że  zlecane  mu  przez  Cascarelliana  zabójstwa  miały  często 

podłoże  polityczne.  Sędziowie,  kongresmani,  dziennikarze  krytykujący  Cesarza:  to 

były często ofiary Kreigera. Osobiście, nie dbał wcale o powiązania swych ofiar. Krew 

była krwią, tak długo jak pozostawał o tym przekonany, a czerpał równą przyjemność 

z wykrwawiania republikanina jak rojalisty.  

        Wtedy spotkał kobietę o imieniu Lucidique i wszystko uległo zmianie. 

 

III 

 

        

Lucidique  była  córką  senatora,  który  ostatnio  narzekał  na  publicznym  forum  na 

fakt, że miasto popada w stan dekadencji. Dynastia Perfettów używa podatków ludzi 

do  hołdowania  własnym  przyjemnościom,  argumentował  senator:  to  musi  być 

zatrzymane.  

        Rozkaz szybko przyszedł od Cesarza: usunąć tego senatora. 

        Cascarellian,  niedbający  o  filozoficzne  zawiłości,  ale  szczęśliwy  z  zadowolenia 

Cesarza,  posłał  Kreigera  w  celu  zabicia  kłopotliwego  polityka.  Kreiger  wpadł  do 

background image

posiadłości senatora, złapał go w ogrodzie między różami, zadźgał i zabrał do środka. 

Był  w  trakcie  usadzania  ciała  senatora  przy  stole  jadalnym,  gdy  weszła  Lucidique. 

Była  naga,  prosto  po  kąpieli;  ale

 

równocześnie  przygotowana  na  nadejście  intruza  - 

niosła dwa noże. Okrążyła Kreigera i stanęła pomiędzy krwią a wnętrznościami ojca.  

- Jeśli się ruszysz, zabiję cię - powiedziała. 

-  Dwoma  nożami  kuchennymi?  -  powiedział  Kreiger,  przecinając  powietrze  swymi 

kosami. - Wracaj do kąpieli i zapomnij o tym, że tu byłem. 

- Zamordowałeś właśnie mojego ojca. 

- Tak, widzę podobieństwo. 

-  Sądziłam,  że  człowiek  jak  ty  pomyśli  dwa  razy,  zanim  przytknie  nóż  do  gardła 

mojego  ojca.  On  chciał  ocalić  Imperium,  by  tacy  jak  ty  i  tobie  podobni  nie  byli 

wyzyskiwani. 

- Ja i mnie podobni? Nic o mnie nie wiesz. 

- Zgaduję - powiedziała Lucidique. - Urodziłeś się w nędzy i żyłeś w niej tak długo, że 

nie dostrzegasz, co się dzieje tuż przed twoimi oczami.  

        Zmienił się wyraz twarzy Kreigera. 

-  Więc  może  i  nieco  wiesz  -  powiedział  nieswoim  głosem.  Pewność  siebie  kobiety 

zmieniła  jego  nerwy.  -  Pozwolę  ci  na  pogrzebanie  ojca  -  stwierdził,  odchodząc  od 

stołu. 

- Stój - powiedziała kobieta. - Nie tak szybko. 

- Co to znaczy, stój? Mógłbym cię zabić w ułamku chwili, gdybym chciał. 

- Ale nie chcesz, inaczej już byś to zrobił. 

- Jak masz na imię? 

- Lucidique. 

- Więc, czego chcesz ode mnie? 

- Chcę, abyś poszedł ze mną w najgorsze ulice Primordium. 

- Uwierz mi, widziałem je. 

- Więc mi je pokaż. 

 

 

 

background image

IV 

 

        To  był  najdziwniejszy  spacer  kobiety  z  mężczyzną.  Choć  Kreiger  zmył  krew 

senatora  ze  swej  twarzy,  rąk  i  ramion,  nadal  cuchnął  mordem.  I  oto  on,  idący  obok 

córki mężczyzny, którego właśnie zabił, owiniętej w czarne płótno. 

        Razem  widzieli  najgorsze  rzeczy  Primordium:  choroby,  przemoc  i  harówkę, 

niewyzwoloną  nędzę.  I  wtedy,  i  wcześniej,  Lucidique  wskazałaby  ściany  i  wieże 

Zimowego  Pałacu  Cesarza,  którego  każdy  pokój  zawierał  wystarczające  dla 

uprzątnięcia slumsów i nakarmienia każdego głodującego dziecka bogactwo. 

        I po raz pierwszy od wielu, wielu lat Kreiger czuł pewien stopień prawdziwych 

emocji,  pamiętając  o  okolicznościach  własnego  dorastania,  siedzenia  w  rynsztokach 

ulic  Primordium,  gdy  jego  matka  sprzedawała  swe  zniszczone  narkotykami  ciało 

strażnikom Cesarza. Był w nim gniew, gdy tak szedł. I gniew ten narastał. 

- Co chcesz, bym uczynił? - zapytał, sfrustrowany przez to, co czuł i swoją bezsilność. 

- Nie dostanę się do Cesarza. 

- Nie bądź taki pewny. 

- Co masz na myśli? 

-  Masz  rację,  Dynastia  jest  nietykalna  tak  długo,  jak  jesteś  tylko  człowiekiem  - 

zawszonym,  małym  zabójcą,  najętym  do  zabijania  nadgorliwych  senatorów.  Ale 

gdybyś miał być czymś więcej? Wtedy zniszczyłbyś Dynastię. 

- Jak? 

        Lucidique spojrzała na Kreigera z ukosa. 

-  Nie  mogę  ci  nic  tutaj  pokazać.  Poza  tym,  muszę  pochować  ojca.  Jeżeli  chcesz 

wiedzieć  więcej,  spotkaj  się  ze  mną  jutrzejszej  nocy  przed  Zachodnimi  Brzegami. 

Przyjdź sam. 

-  Jeśli  to  jakaś  pułapka…  -  powiedział  Kreiger  -  …sposób  na  pomszczenie  twego 

ojca… to zanim mnie dopadną, wykłuję twoje oczy. 

        Lucidique uśmiechnęła się.  

- Pięknie adorujesz. 

- Mówię serio. 

background image

-  Wiem.  I  nie  jestem  tak  głupia,  by  konspirować  przeciw  tobie.  Wręcz  przeciwnie. 

Wierzę, że mieliśmy się poznać. Miałam mówić z tobą po zabiciu ojca, a ty miałeś się 

powstrzymać przed zabiciem mnie. Jest między nami jakaś więź. Czujesz to, prawda? 

        Kreiger  spojrzał  na  dzielącą  ich  brudną  ulicę.  Ta  noc  napełniła  go  uczuciami, 

jakich  nie  spodziewał  się  doznać.  A  to  było  kolejnym,  przyznanie  do  dziwnego 

odczucia w związku z córką zamordowanego przez siebie człowieka. 

- Tak - rzekł. - Czuję to. - Potem, po długim milczeniu: - Jutro w nocy, o której? 

- Po pierwszej - oznajmiła Lucidique. 

- Będę tam. 

 

 

        

W  kolejnych  dniach  ulice  Primordium  wrzały  od  plotek  i  spekulacji:  śmierć 

senatora uruchomiła wszystkie rodzaje pogłosek. Czy było to pierwsze oznajmienie, że 

Cesarstwo  nie  podejmie  kolejnych  kroków  w  stronę  demokratyzacji  miasta? 

Wierzono, że będzie to sprawa, w wyniku której wielu członków senatu szybko opuści 

miasto,  na  wypadek  gdyby  byli  na  liście  zabójstw  Cesarza.  Wszędzie  panowało 

generalne uczucie niepokoju . 

        

A  w  Kreigerze  głębokie  uczucie  oczekiwania.  Prawie  nie  spał,  myśląc                  

o wydarzeniach poprzedniej nocy. Nie, nie tylko poprzedniej. Myślał o życiu: gdzie go 

do tej pory zaprowadziło, i gdzie - jeśli obietnica Lucidique była prawdą - znajdzie się 

potem.  

        Wtedy  i  obecnie  spoglądał  na  ściany  pałacu  (który  miał  od  wczoraj  podwojoną 

liczbę strażników), zastanawiając się, co miała na myśli, mówiąc o znalezieniu drogi 

do zniszczenia Dynastii przez jednego człowieka. 

 

VI

 

 

        

O  godzinie  pierwszej,  milę  przed  Zachodnią  Bramą  Primordium,  usiadł  na 

kamieniu i czekał. Dziewięć minut po pierwszej pojawiła się para koni (nie z miasta, 

background image

kierunku jakiego Kreiger oczekiwał na jej przybycie, ale z Pustyni, która – obszerna    

i w większości niezbadana – leżała na zachód i południowy zachód od miasta.) 

        Zbliżyli się i zsiedli z koni. 

- Kreiger… 

- Tak? 

- Chcę, abyś poznał Agonistesa. 

        Kreiger słyszał pogłoski o tym człowieku. Był to rodzaj opowieści wymienianych 

między zabójcami, bardziej legendarnych niż rzeczywistych.  

        Ale oto był. Tak prawdziwy jak kobieta która go przywiodła. 

- Słyszałem, że chcesz uczynić Primordium republiką - powiedział Agonistes. - Jedną 

ręką. 

- Ona przekonała mnie, że to możliwe - odparł Kreiger. - Ale… ja w to nie wierzę. 

-  Powinieneś  mieć  więcej  wiary,  Kreiger.  Mogę  uczynić  cię  przerażeniem  Cesarzy, 

jeśli cholernie tego chcesz. To należy do ciebie. Zdecyduj się szybko, bo mam lepszy 

interes  gdzieś  indziej  tej  nocy,  jeśli  nie  chcesz  mych  usług.  Słyszę  setki  modlitw 

wypływających z Primordium  w tej  chwili; ludzie chcą, abym  dał  im siłę  na zmianę 

ich świata. 

        Lucidique położyła dłoń na twarzy Kreigera 

- Teraz jest ta chwila, widzę, że jej nie chcesz - rzekła. - Boisz się. 

- Nie boję się - zaprzeczył Kreiger. Pomyślał o swojej matce, śmierci, swoich braciach 

zabitych  na  ulicach  jako  dzieci  przez  konie  przejeżdżających  bogaczy,  o  swojej 

siostrze w domu wariatów, nigdy więcej normalnej.  

- Weź mnie - zdecydował.  

- Jesteś tego pewien? - zapytał Agonistes. - Pamiętaj, nie ma odwrotu. 

- Nie chcę wracać. Weź mnie. Przemień mnie. 

        Spojrzał na Lucidique. Uśmiechała się. 

- Zabierz konie – nakazał jej Agonistes. – Nie będziemy ich potrzebować. 

        Razem, Kreiger i Agonistes, odwrócili się i skierowali na pustynię 

 

 

 

background image

VII 

 

        Następnego  dnia  Lucidique  pochowała  ojca.  Pogłoski  nieco  ucichły  w  mieście, 

ale  wciąż  były  jak  nurt  wody,  łagodny  lecz  dominujący:  Primordium  było  w  bardzo 

zmiennym stanie, jak ładunek wybuchowy, który można podpalić za pomocą wstrząsu. 

        Osiem  nocy  po  zabraniu  Kreigera  przez  Agonistesa  na  pustynię,  Lucidique  – 

której dom znajdował się blisko pałacu Cesarza – obudziły odgłosy kroków.  

        Wstała i podeszła do okna. Światła paliły się we wszystkich pałacowych oknach. 

Bramy były szeroko otwarte. Strażnicy biegali wokół zmieszani. 

        Ubrała się i wyszła na ulicę. Hałas obudził miasto; i chociaż strażnicy Cesarstwa 

biegali we wszystkie strony, starając się zarządzić natychmiastową godzinę policyjną, 

nikt nie zwracał na nich uwagi.  

        Lucidique  weszła  do  pałacu.  Krzyki  teraz  nieco  ucichły,  ich  miejsce  zajęły 

częściowo szeptane modlitwy. 

        Ale  nie  zajęło  jej  wiele  czasu  odkrycie,  co  uczyniło  stworzenie  będące  niegdyś 

Zarlesem Kreigerem.  Zewsząd była  śmierć.  A jego rzeź nie  miała  granic:  mężczyźni    

i kobiety, ale także ich dzieci, narodzone i nienarodzone. 

        Imperium Perfettów nie mogło rządzić tą nocą Primordium. Nie było komu tego 

uczynić. Kreiger zabił ich wszystkich.  

        Gdy Lucidique stała w Wielkim Hollu pałacu, w kałuży krwi która sięgała ścian, 

dostrzegła odbicie. Odwróciła się. 

        Był tam. Przetworzony Kreiger.  MISTRZ OSTRZ.  Nie zostało w nim prawie nic 

z  człowieka,  którego  znała:  rękodzieło  Agonistesa  przetworzyło  skromnego  zabójcę   

w coś, co miało być koszmarami koszmarów i ulic Primordium przez najbliższe lata. 

Zauważył  ją.  Zastanawiała  się,  czy  to  jej  ostatnie  chwile,  jeśli  ma  zamiar  zabić  ją 

równie dokładnie jak zniweczył innych. Lecz nie. Nachylił się i wyszeptał jej do ucha: 

- Nie możesz sobie wyobrazić… 

        I  odszedł,  pozostawiając  za  sobą  rzeź,  wędrując  w  noc,  zatrzymując  się  tylko      

w celu obmycia ostrz w jednej z wielu fontann na podwórzu. 

 

 

background image

Księga Trzecia 

 

MŚCICIEL 

 

 

 

 

        Zarles  Kreiger  był  kiedyś  człowiekiem.  Jako  zabójca  pracujący  dla  gangstera 

Duarfa  Cascarelliana,  Kreiger  mógł  zrobić  wszystko  dla  pieniędzy.  Ale  są  pewne 

zadania  mające  niewidzialną  cenę,  a  to  okazało  się  jednym  z  nich.  Złapany  na 

gorącym  uczynku  przez  córkę  senatora,  wytworną  Lucidique,  Kreiger  został 

przekonany,  że  tym  razem  sam  jest  ofiarą.  Władcy  miasta  w  którym  żyli  – 

zdegenerowanego,  chorego  Primordium  –  byli  prawdziwymi  winowajcami  i  dopóki 

dynastia nie zostanie zniszczona, nastąpi kontynuacja krwawego zmieszania w którym 

ludzie tacy jak Kreiger zachowywali się jak chore zwierzęta a kobiety jak Lucidique 

traciły swych ukochanych. 

        Trzeba  to  było  skończyć.  A  Lucidique  wiedziała  jak.  Przekonała  Kreigera  do 

oddania  się  w  ręce  starożytnego  bytu  zwanego  Agonistesem,  który  miał  go 

przekonfigurować. Zrobił tak, jak sugerowała, i po ośmiu dniach i nocach na pustyni 

powrócił  do  Primordium  jako  Władca  Ostrz:  mocarny  silnik  zniszczenia,  który           

w ciągu kilku godzin unicestwił dynastię Perfettów.  

        Przed zniknięciem na pustyni wypowiedział do Lucidique cztery drażliwe słowa:  

- Nie możesz sobie wyobrazić…  

 

 

 

 

background image

II 

 

        Nazwali tę noc – noc zamordowania Cesarza i jego rodziny – Wielką Insurekcją. 

W jej trwaniu miało miejsce kilka mniejszych insurekcji, gdyż wybuchły stare waśnie. 

Władcze  postaci,  które  używały  aktualnych  rządów  Imperium  Perfettów  jako 

przykrywki  dla  własnych  korupcji  –  sędziowie,  biskupi,  członkowie  duchowieństwa, 

przywódcy  cechów  i  związków  zawodowych  –  byli  teraz  bez  ochrony  i  stawali  oko    

w oko z wykorzystywanymi przez siebie ludźmi. 

        Nawet  ci  pośród  klasy  kryminalistów,  którzy  mieli  prywatne  armie  do  ochrony 

przed takimi okolicznościami, żyli teraz w strachu. 

        Choćby,  dla  przykładu,  Cascarellian.  Nie  był  głupcem.  Fakt,  że  Zarles  Kreiger, 

jego  zabójca,  zniknął  w  noc  Insurekcji,  uczynił  go  mocno  podejrzliwym,  że  los 

Kreigera  był  powiązany  z  niemal  nadnaturalnym  upadkiem  Cesarstwa.  W  rzeczy 

samej, jeden ze szpiegów Cascarelliana , który był strażnikiem w pałacu w noc rzeźni, 

widział  stwora  którego  wszyscy  zwali  Mistrzem  Ostrz,  obmywającego  swą  broń         

w  jednej  z  fontann  pałacowych.  Informator  uszedł  z  masakry  bez  uszczerbku                

i  stwierdził,  że  prawdopodobnie  nieprzypadkowo  półmityczna  postać  Mistrza  Ostrz 

miała  pewne  delikatne  lecz  niezaprzeczalne  podobieństwo  do  Kreigera.  Czy  było 

możliwym – zastanawiał się Cascarellian – że zaginiony zabójca i Mistrz Ostrz byli tą 

samą  osobą?  Czy  jakieś  bezkompromisowe  zmiany  spotkały  ciało  Kreigera, 

zamienionego  w  niepowstrzymanego  zabójcę?  I  jeśli  tak,  to  jaką  rolę  Lucidique  – 

widziana w krótkiej rozmowie z Mistrzem Ostrz – grała w tym procesie? 

 

III 

 

        Cascarellian  nie  spał  dobrze.  Miał  koszmary,  w  których  Mistrz  Ostrz  rozwalał 

drzwi  Pałacu  Cesarza,  zabijając  jego  pułkowników  i  strażników  pałacowych,               

a następnie podchodził do stóp jego łóżka – tak jak zabójca podszedł do łoża Cesarza, 

zabijając go kawałek po kawałku.  

        Zdecydował,  że  najlepszą  drogą  obrony  przed  nieznaną  siłą  będzie  Lucidique. 

Posłał trzech swoich synów do złapania córki senatora, rozkazując im złagodzenie jej 

background image

gniewu. W głębi serca (choć nie przyznawał tego nikomu, nawet księdzu) nieco bał się 

Lucidique. Należało ją traktować z większym respektem niż inne znane mu kobiety. 

        Niestety, jego potomkowie nie byli równie bystrzy jak ojciec. Chociaż nakazał im 

szacunek  wobec  złapanej,  wykorzystali  pierwszą  sposobność  do  sprawdzenia  granic 

cierpliwości  swego  ojca.  Lucidique  była  krępowana,  obrażana,  upokarzana.  Bez 

wątpienia spotkałby ją gorszy los, gdyby Cascarellian nie wrócił tego dnia wcześniej, 

przeszkadzając synom w upokarzaniu kobiety.  

        Lucidique  nieustannie  żądała  wyjaśnienia  powodów  przetrzymywania.  Jeśli  

Cascarellian miał zamiar ją zabić, dlaczego tego nie czynił? Była chora i zmęczona - 

nim, jego synami, życiem samym w sobie. Widziała zbyt wiele krwi. 

- Byłaś w pałacu, czyż nie? W Noc Wielkiej Insurekcji? 

- Byłam. 

- Masz coś do czynienia z tym stworem, Mistrzem Ostrz? 

- To moja sprawa. 

- Mogę cię oddać moim synom na pół godziny. Wyciągną to z ciebie! 

- Twoi synowie mnie nie zastraszą. Podobnie jak ty. 

- Nie chcę, byś czuła dyskomfort. Jesteś tu pod moją ochroną, to wszystko. Wiesz, co 

dzieje się na ulicach? Pandemonium! Miasto pęka w szwach! 

- Sądzisz, że trzymanie mnie tu ochroni cię przed twoim przeznaczeniem? - zapytała. 

        Rodzaj zabobonnego strachu objawił się na twarzy Cascarelliana. 

- Co ma mnie spotkać? Wiesz coś o mojej przyszłości? 

-  Nie  -  odparła  ze  znużeniem.  -  Nie  jestem  prorokiem.  Nie  wiem,  co  się  zdarzy             

i,  prawdę  mówiąc,  nie  obchodzi  mnie  to.  Jeśli  świat  skończy  się  jutro,  nie  sądzę,  by 

spotkał cię łagodny osąd, lecz - wzruszyła ramionami - co mnie to obchodzi? Nie będę 

patrzeć, jak cierpisz w Piekle. 

        Cascarellian  pobladł  i  spocił  się,  gdy  Lucidique  mówiła.  Wiedziała  tylko 

częściowo,  co  z  nim  czyni,  lecz  czerpała  z  tego  przyjemność.  To  człowiek,  który  ją 

osierocił; czemu nie rozkoszować się jego zabobonnym strachem? 

- Sądzisz, że jestem głupcem? 

- Bojąc się tak jak teraz? Tak. Sądzę, że to żałosne. 

- Nie chcę twojej pogardy - rzekł z dziwną szczerością. - Mam wielu wrogów. 

background image

- Nie jestem jednym z nich. Daj mi odejść. Pozwól mi zobaczyć niebo! 

- Wypuszczę cię, jeśli tego chcesz. 

- Zrobisz to? 

- Tak. Pójdziemy, dokąd zechcesz. 

- Chcę iść na pustynię. Poza miasto. 

- Naprawdę? Czemu? 

- Powiedziałam ci. Chcę ujrzeć niebo… 

 

IV 

 

        Następnego  dnia  konwój  trzech  samochodów  jechał  przez  chaotyczne  ulice 

Primordium  i  kierował  się  w  stronę  zachodniej  Bramy.  W  pierwszym  z  nich,  dwóch 

najlepszych  ludzi  Cascarelliana  –  lojalni  ochroniarze,  którzy  widzieli  go  w  wielu 

sytuacjach  życiowych.  W  tylnym  samochodzie  trzech  braci,  zastanawiających  się 

(podobnie  jak  w  trzech  poprzednich  dniach),  jaki  rodzaj  szaleństwa  opętał  ich  ojca. 

Dlaczego pobłażał  kaprysom tej Lucidique? Czy nie rozumiał, że  miała ona  powody 

do  nienawiści,  do  spiskowania  przeciw  niemu?  W  środkowym  samochodzie, 

prowadzonym przez Mariusa, od trzydziestu lat kierowcy Cascarelliana, siedział sam 

Don w towarzystwie Lucidique.  

- Usatysfakcjonowana? - zapytał, gdy byli poza bramami, widząc otwarte niebo.  

- Nieco dalej, proszę…. 

-  Niech  ci  się  nie  wydaje,  że  mnie  oszukasz,  kobieto…  Możesz  być  sprytniejsza  od 

innych twojego rodzaju, ale nie uciekniesz mi, jeśli taki miałaś zamiar! 

        Przez pewien czas jechali w milczeniu. 

-  Sądzę,  że  dojechaliśmy  odpowiednio  daleko.  I  widziałaś  już  wystarczająco  dużo 

nieba! 

- Czy mogę wysiąść i przejść się? 

- Teraz chcesz pochodzić, tak? 

- Proszę. Nie ma w tym szkody. Zobacz… otacza nas otwarta przestrzeń. 

        Cascarellian  zastanowił  się  przez  moment.  Potem  nakazał  zatrzymanie  się 

konwoju. Na horyzoncie pojawiła się burza piaskowa, wolno osiągająca drogę.  

background image

- Lepiej się pospiesz! - zakomenderował jej Don. 

        Lucidique  patrzyła  na  zbliżającą  się  ścianę  piasku,  potem  zerknęła  na  ludzi 

wysiadających z samochodów – zwłaszcza na braci. Uśmiechali się obleśnie, gdy  na 

nich spoglądała. Jeden z nich wysunął język z warg w obscenicznym wyrazie. 

        To był gwóźdź do trumny. Lucidique odwróciła się od niego - nich - i zaczęła iść 

w stronę burzy.  

        Litanie ostrzeżeń natychmiast pojawiły się w ślad za nią. 

- Ani kroku dalej! - krzyknął jeden z braci. - Albo cię zastrzelę.  

        Odwróciła się do niego i rozłożyła szeroko ramiona.  

- Więc strzelaj! - I zaczęła iść dalej.  

- Wracaj tu, kobieto! - wrzeszczał Don. - Tam nie ma nic poza piaskiem. 

        Wiatr burzy uderzał teraz we włosy Lucidique. Wyglądało to jak ciemna aureola 

wokół jej głowy.  

- Słyszysz mnie? - krzyczał w ślad za nią Don. 

        Lucidique spojrzała przez ramię.  

- Chodź ze mną - zaprosiła. 

        Starzec zaciągnął się cygarem i poszedł za kobietą.  

        Jego synowie zaczęli narzekania: co on robi? Czy zwariował? Ignorował ich. Po 

prostu  podążał  w  ślad  za  Lucidique.  Zerknęła  na  niego,  mającego  teraz  ciekawski 

wyraz  twarzy.  W  dziwny  sposób  był  teraz  szczęśliwy;  szczęśliwszy  niż  przez  wiele 

poprzednich  lat,  z  gorącym  piaskiem  wokół  twarzy  i  piękną  kobietą  wołającą  do 

pójścia za nią.  

        Widząc, że jej słucha, zwróciła się ku burzy piaskowej, będącej teraz nie więcej 

niż 100 jardów przed  nią. Coś  poruszało się  w jej sercu. Nie była  zaskoczona. Choć 

nie  planowała  zjednoczenia  z  tym,  co  było  przed  nią,  mimowolnie  wiedziała,  że 

nadchodzi.  Jej  życie  od  chwili  wkroczenia  do  sali  śmierci  ojca  i  ujrzenia 

„pracującego”  Kreigera  było  jak  dziwny  sen,  który  usiłowała  ukształtować  bez 

większego powodzenia. Stanęła. Cascarellian złapał ją i objął jej ramię. W drugiej ręce 

miał nóż. Przycisnął go do jej piersi.  

- Więc tu się ukrywa! - powiedział Cascarellian, wpatrując się w wielkiego czarnego 

giganta w sercu burzy. - Twój Mistrz Ostrz. 

background image

        Gdy mówił, burza gwałtownie zerwała się i przybliżyła do nich.  

- Nie podchodź bliżej! - Don ostrzegł stwora w burzy. - Zabiję ją! 

        Przycisnął nóż do skóry Lucidique, upuszczając nieco krwi.  

- Powiedz mu, żeby trzymał się z daleka - ostrzegł. 

- To nie Kreiger. To człowiek zwany Agonistesem. Ma na sobie boskie znamiona. 

        Herezja ta wzburzyła żołądkiem Cascarelliana. 

- Nie mów tak! - krzyknął i szybko oraz dokładnie przeniósł nóż ku jej sercu. Sięgnęła 

i dotknęła rany, a potem powiodła palcami po czole. Znamię śmierci. 

        Cascarellian  pozwolił  ciału  opaść  na  ziemię  i  postanowił  szybko  uciec  do 

samochodu,  zanim  dosięgnie  go  burza.  Ten  ponury  interes  nie  był  zakończony, 

ponieważ ona była martwa. Wiedział, że to był dopiero początek. 

 

        Zamienił dom w fortecę. Wprawił w oknach kraty i namaścił je święconą wodą. 

Ocementował  kominy.  Straże  i  psy  patrolowały  jego  posiadłość  nocą  i  dniem.  Po 

tygodniu  zaczął  wierzyć,  że  być  może  wiara  i  podarunki  dla  diecezji,  kupujące 

zgromadzenia modlące się za jego bezpieczeństwo, przynosiły jakiś efekt. Zaczął się 

odprężać. 

        Wtedy,  popołudniu  ósmego  dnia,  z  zachodu  zerwał  się  wiatr:  piaskowy  wiatr. 

Ś

wiszczał  przez  zamknięte  drzwi  i  okna.  Przewiewał  przez  korytarze.  Starzec  wziął 

dwie tabletki na uspokojenie oraz kieliszek wina i poszedł do łazienki.  

        Przyjemne  odrętwienie  przeszło  go,  gdy  siedział  w  ciepłej  wodzie.  Jego  oczy, 

mrugając, zamykały się.  

        I wtedy - jej głos. Jakimś cudem dostała się do środka. Przeżyła pchnięcie nożem 

w serce i dopadła go.  

- Spójrz na siebie - zakpiła. - Nagi jak niemowlę. 

        Chwycił ręcznik, by się okryć, ale zaraz, jak to zrobił, wyszła z cienia i ukazała 

mu się, w całej swej okrutnej chwale. Nie była Lucidique, którą znał - nie dosłownie. 

Całe jej ciało było przetworzone. Stała się teraz żywą bronią. 

- Jezu pomóż mi… - zamruczał. 

        Podeszła  i  wykastrowała  go  jednym  pociągnięciem  ostrza.  Przytknął  swe 

zakrwawione ręce do ust, aby wzmocnić krzyk i złagodzić upadek, wołając o pomoc. 

background image

Ale  dom  od  sufitów  po  piwnice  był  pusty.  Wołał  imienia  swych  synów,  jednego  po 

drugim.  Nie  zjawił  się  nikt.  Jedynie  jego  stary  pies,  Malleus,  odpowiedział  na 

wezwanie i kiedy przebiegał, pozostawiał czerwone ślady łap na białym dywanie. Jadł 

coś ludzkiego.  

- Wszyscy nie żyją - powiedziała Lucidique.  

        Potem,  bardzo  łagodnie,  chwyciła  szyję  Cascarelliana  w  sposób,  w  jaki  kocie 

matki chwytają nieposłuszne dzieci i uniosła ją bez wysiłku.  

        Wbiła ostrze w klatkę piersiową i wycięła jego serce. Potem pozwoliła jego ciału 

stoczyć się po schodach. 

        Następnie, gdy wiatr ustał i mogła zobaczyć wyraźnie gwiazdy, wyszła na ulicę, 

pozostawiając  drzwi  do  posiadłości  Cascarelliana  szeroko  otwartymi,  więc 

okrucieństwo  szybko  miało  być  odkryte.  Potem  skierowała  się  przez  wiele  innych 

bocznych  uliczek  i  alejek  do  zachodniej  bramy,  i  przez  nią  w  kierunku  oczekującej 

pustyni. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Księga Czwarta 

 

CHIRURG ŚWIĘTEGO SERCA 

 

 

 

 

        Z  Cesarzem  i  jego  rodziną  martwymi  z  ręki  Mistrza  Ostrz  i  głównym  Donem 

Primordium,  Durafem  Cascarellianem,  zamordowanym  przez  Lucidique  (pośród 

większości  jego  synów  i  ochroniarzy),  niełatwy  spokój  ogarnął  miasto.  Mniejsze 

potyczki i bitwy, które wybuchły po Wielkiej Insurekcji ucichły. Jak sądzono, nikt nie 

chciał  zwracać  na  siebie  uwagi;  nie  z  taką  wielką  liczbą  morderczych  sił  na  ulicach 

miasta. Wojskowa junta objęła przywództwo w mieście podczas kryzysu, prowadzona 

przez  triumwirat  generałów:  Bogoto,  Urbano  i  Montefalco.  Byli  ani  lepsi  ani  gorsi      

w  porównaniu  z  innymi  ich  typu:  ludzie,  którzy  osiągnęli  szczyty  rzemiosła 

wojennego  przez  użycie  wielkiej  zdolności  w  okrucieństwie  i  kontroli.  Ale  pod 

instytucjonalnym  sadyzmem  i  szaleńczym  zapędem  do  przemocy,  dwiema 

zdolnościami  długo  ukrytymi  w  swadach  generałów,  istniały  także  zdolności,  jakich 

wstydzili  się  przyznać  do  posiadania:  jedną  -  chory  sentymentalizm  (skupiony            

w  matkach  Bogoto  i  Urbano  oraz  sześciu  lub  siedmiu  córkach  Montefalco);  drugą  -  

przerażającą skłonność do przesądów.  

        Przeszło  to  bez  echa,  jednak  każdy  z  nich  wiedział,  że  inny  też  był  dotknięty 

przez  głęboki  strach  przed  nieznanym.  A  nie  było  teraz  miasta  bardziej  zalanego 

nieświętymi sprawami niż Primordium. Pogłoski były tu powszechne, a ich przedmiot 

rzadko racjonalny. Opowieści przekazywane przez żołnierzy przy ognisku ( wcześniej 

czy  później  sięgające  uszu  generalskich),  traktowały  o  nienaturalnych  horrorach           

i  rzeczach  przeczących  rozsądkowi.  Opowieści  o  potworach  spłodzonych  przez 

background image

lędźwia  Mistrza  Ostrz,  o  mściwych  duchach  dzieci;  o  sukkubach,  ich  seksualnych 

detalach, dyskutowanych w sposób lepki, lecz konkretny.  

     

        Pewnej nocy, po ostrej libacji, trzech mężczyzn ujawniło swe strachy. 

- Sądzę - powiedział Urbano - że to przeklęte miasto jest nawiedzone. 

        Dwaj pozostali przytaknęli milcząco. 

- Co sugerujesz, aby z tym zrobić? - zapytał Bogoto. 

      Odpowiedział Montefalco: 

 - Na początek… gdybym miał swoje prawa wyboru, spaliłbym kwatery nielegalnych 

emigrantów. Oni są zaangażowani w większość tych złych działań. 

- Ale siła robocza… - zripostował Bogoto. - Kto oczyści nasze szamba? Kto pochowa 

trędowatych? 

        Montefalco musiał zgodzić się z tym zarzutem: 

-  Powinniśmy  chociaż  namierzyć  jakiekolwiek  elementy  podejrzane  o  związek            

z siłami zła.  

- Dobrze, dobrze - przytaknął Urbano. - Czujność… 

- I kara - wtrącił Montefalco. - Surowe drakońskie sposoby… 

- Publiczne egzekucje. 

- Tak! 

- Spalenia? 

- Nie, zbyt teatralne. Rozstrzelania są czyste i szybkie. I nie śmierdzą. 

- To cię niepokoi? - spytał Bogoto. 

        Montefalco wzdrygnął się. 

- Odraża mnie zapach spalonych ciał. 

 

II 

 

        Podczas  gdy  generałowie  debatowali  relatywne  aspekty  różnych  rodzajów 

egzekucji, Lucidique spała - próbowała spać - w domu zbudowanym przez jej ojca lata 

temu dla  matki. Jej drzemki były niełatwe.  Tyle wspomnień, tyle  zaniechań. Zwykle 

we wcześniejszych, prostszych czasach, gdy odechciewało jej się spać, wychodziła na 

background image

spacer.  Teraz,  oczywiście,  nie  mogła  chodzić  za  dnia.  Transformacja  jej  ciała 

dokonana  przez  Agonistesa  przyniosła  rezultat  w  postaci  silnego,  giętkiego                   

i  mocarnego  ciała,  które  przerażało  wielu  widzących  ją.  Gdy  wychodziła  -  nawet        

w najczarniejszą noc - starała się wybierać tylne uliczki Primordium, gdzie nie byłaby 

widziana.  

        Tej  nocy,  nie  mogąc  już  zasnąć,  wałęsała  się  tymi  alejkami  i  wyczuła,  że  jest 

ś

ledzona.  Po  krótkiej  chwili  wyczuła  rytm  kroków  i  zdała  sobie  sprawę,  że  zna 

tożsamość podążającego. Było to Zarles Kreiger, zabójca zmieniony w Mistrza Ostrz. 

        Zatrzymała się i  odwróciła. Mistrz Ostrz stał w  pewnej odległości od niej. Jego 

ciało  miało  ten  sam  chory  odblask  jak  jej:  bakteriopodobna  jasność,  będąca  częścią 

rękodzieła  Agonistesa.  Im  bardziej  surowe  rany  (a  część  ciał  obojga  miała  się  już 

nigdy nie zagoić), tym bardziej palący ich odblask.  

- Sądziłam, że opuściłeś miasto - powiedziała. 

-  Tak  zrobiłem.  Na  chwilę.  Poszedłem  na  pustynię.  Medytowałem  nad  swoim 

zmienionym stanem. 

- I nauczyłeś się czegoś ze swych medytacji? 

        Kreiger pokiwał głową. 

- Więc wróciłeś? 

- Wróciłem. 

 

III 

 
        

Kilka dni później, po tym jak trzech generałów wymieniło swe obawy na temat 

obecności  nieustraszonych  sił  w  Primordium,  Montefalco  zgromadził  ich  ponownie 

razem na wyprawę o północy.  

- Dokąd idziemy? 

- Jest człowiek, zwany doktorem Talisaciem, który w moim imieniu prowadzi od kilku 

lat eksperymenty. 

- Jakie eksperymenty? - dopytywał się Urbano. 

- Liczyłem, że stworzy idealnego żołnierza. Wykreuje maszynę do walki, nie znającą 

strachu. 

background image

- Czy udało mu się? 

-  Jak  na  razie  nie.  I  obecnie  nie  żywię  wielkich  z  nim  nadziei.  Jest  uzależniony  od 

wielu ze swych lekarstw i… sami zobaczycie. Ale jeden z jego błędów może być dla 

nas teraz użyteczny. 

- Użyteczna pomyłka? - zapytał Bogoto, zadziwiony tym paradoksem.  

- Potrzebujemy stwora, który wywiedzie nieświęte elementy z Primordium. Wierzę, że 

ma taką istotę. 

- Ach… - westchnął Urbano. 

- Zobaczycie go razem ze mną? 

- Gdzie on jest? 

- Ukryłem go w Hospicjum Świętego Serca na Dreyfus Hill. 

- Sądziłem, że to opuszczone miejsce. 

-  Takie  miało  być  przekonanie  świata.  Kiedy  ktoś  znalazł  się  tam,  kazałem  go  zabić     

i wrzucić do kanału. 

- To spotkało zakonnice? 

        Montefalco uśmiechnął się. 

- Nic ludzkiego, obawiam się. Żołnierze potrafią być bydlętami, gdy daje im się wolną 

rękę. 

        Na tym poprzestali rozmawiać i skierowali się w stronę Dreyfus Hill. 

 

IV 

 

        Zarles  Kreiger  rozciągnął  się  nagi  na  łóżku  Lucidique.  Patrzyła  na  niego 

kusicielsko: na mrowie ran, na skomplikowane machinacje jego ciała, będące efektem 

własnych  wizji  Agonistesa.  Srebro  połączone  z  kośćmi  i  nerwami;  podobnie  brąz          

i złoto. Wspięła się na niego. Promienie elektryczne zaistniały między nimi: sutek do 

sutka, oko do oka. 

        Co to był za czas! Pomyślała: oto spotyka się z mężczyzną, będącym zabójcą jej 

ojca. W pewnym sensie było między ich intymnością coś więcej niż tylko tabu. Oboje 

pochodzili od tego samego ojca. Oboje byli dziećmi Agonistesa. 

- Zastanawiasz się, czy to zaaprobuje? - powiedziała.  

background image

- Mówisz o Agonistesie? 

- Tak. 

        Kreiger  nie  odpowiedział.  Lucidique  zrozumiała,  że  zależność  jej  kochanka  od 

Agonistesa była duża.  

- Widziałeś go na pustyni? 

- Tak. 

- I odesłał cię tutaj. 

- Tak. 

- Aby mnie odnaleźć? 

-  Abym  był  z  tobą.  Powiedział,  że  jesteś  jedyną  rzeczą,  która  uczyni  mnie 

szczęśliwym. 

 

 

        Hospicjum  Świętego  Serca  było  niezwykłym  gmachem,  którego  górne  piętra 

skrywała  ciemność.  Ale  generałowie  nie  musieli  długo  czekać  na  przewodnika.  Po 

kilku  minutach  kobieta-karzeł  –  przedstawiająca  się  jako  Camille  –  przybyła  ze 

ś

wiecami.  Eskortowała  trio  w  uniformach  przez  korytarze  (wypełnione  sporą  ilością 

brudu)  i  dwie  kondygnacje  w  dół  po  stromych  schodach  do  laboratorium  doktora 

Talisaca.  Jego  pracownia  była  wykopana  w  ziemi,  aby  pomieścić  skalę 

eksperymentów  doktora  i  zachować  tajność  jego  położenia.  W  miejscu  podłogi  była 

twarda, udeptana ziemia, a ściany były pokryte brudem. Cuchnęło tu zimną ziemią, co 

służyło  dopełnieniu  sceny.  Jeśli  odór  pochodził  z  grobu,  zwiastowało  to  wiele 

widoków  przed  nimi.  Umarli  byli  surowcami  Talisaca,  leżeli  wszędzie  wokół,            

w  różnych  stadiach  rozkładu.  Był  nieekonomicznym  konsumentem.  W  wielu 

przypadkach ciału brakowało tylko tkanek, albo ich części, w jednym przypadku oka, 

wargi w innym. 

- Gdzie on jest? - chciał wiedzieć Urbano. 

        Camille  wskazała  drogę  ponad  dywanem  z  ciał  do  ciemnego  rogu  wielkiego 

pomieszczenia,  gdzie  oczekiwał  na  nich  Talisac.  Wyglądał,  ku  zaskoczeniu 

generalskich oczu, jak jedna ze swoich ofiar; przerażający, odpychający eksperyment 

background image

doprowadzony do granic wyobrażalnego ludzkiego rozkładu. Zwisał na czymś, czego 

pochodzenie  znajdowało  się  poza  pojmowaniem  generałów,  jego  usta  były 

zahaczykowane jak rybie. W swojej perwersji - lub geniuszu - lub ich obu, wykreował 

swoisty  ekstremalny  grobowiec  dla  siebie  samego.  Półprzezroczysta  macica  zwisała    

z niższej części jego brzucha, pomiędzy pająkowatymi nogami. We wnętrzu było coś 

ż

ywego. 

- Mongroid - wyszeptała Camille. 

        Montefalco  odwrócił  swe  oczy  od  obłędnych  ścian  grobowca  i  jego  drażniącej 

zawartości, i zwrócił się do ich właściciela: 

- Talisac? - zapytał. - Potrzebujemy czegoś od ciebie. 

        Talisac  zwrócił  swe  drgające  oczy  w  kierunku  Montefalco.  Gdy  mówił 

okaleczoną  formą  swych  ust,  jego  słowa  były  werbalnie  niezrozumiałe.  Potrzebował 

Camille jako tłumaczki.  

- Mówi: Czego? Czego potrzebujesz? 

-  Potrzebujemy  drapieżcy,  aby  tchnął  strach  w  serce  samego  diabła  -  zdecydował 

Montefalco.  -  Bestii  pośród  bestii.  Czegoś,  co  przerazi  potwory  miasta  przez  bycie 

jeszcze bardziej monstrualnym. 

        Talisac wydał dziwny dźwięk - który mógł być śmiechem; trzęsąc się, zwisał ze 

swych haków. Stwór w jego łonie reagował na ruchy ojca spazmem.  

- Jak doprowadził się do takiego stanu? - mruczał Bogoto do Urbano, zasłaniając usta 

dłonią.  

- Nie szepcz - syknęła Camille. - Nie cierpi tego. 

- Zastanawiałem się, w jaki sposób Talisac zaszedł w ciążę - rzekł Urbano. 

        Tym razem Talisac nacisnął posłusznie swe wargi w celu odpowiedzi dla samego 

siebie. Odpowiedzią było jedno słowo:  

- Nauka. 

- Naprawdę? - zapytał Urbano, wystarczająco pewny siebie, aby przejść przez niektóre 

zniekształcone  ciała  i  bliżej  przyjrzeć  się  Talisacowi.  -  Miło  mi  to  słyszeć.  Byłbym    

w kropce, gdyby chodziło tu o jakieś seksualne niewłaściwości. 

background image

        Ponownie Talisac zaśmiał się, chociaż żaden z generałów nie był w nastroju do 

ż

artów.  Jego  śmiech  umilkł,  i  przemówił  ponownie.  Tym  razem  wymagało  to 

tłumaczenia Camilli. 

-  On  ma  golema,  który  może  przysłużyć  się  waszej  sprawie  -  rzekła  karlica.  -  Prosi 

tylko o jedną rzecz w zamian… 

 - Co to jest? - zapytał Montefalco. 

- Aby nie służył do krzywdzenia żadnego z jego dzieci. 

- W rodzaju tych? - Montefalco wskazał w stronę wykrzywionego łożyska. 

- Powiedział, że to jego dziecko. 

        Montefalco wzdrygnął się.  

- Tego Mongroida nie spotka żadna krzywda, jeśli otrzymamy drapieżcę jego rodzaju - 

stwierdził Montefalco. - Osobiście to gwarantuję. 

-  Dobrze  -  powiedziała  Camille.  Następnie,  choć  Talisac  nie  przemówił,  dodała:  -  

Wolałby, żebyście nie przychodzili tu ponownie. Tylko generał Montefalco. 

-  Nie  będę  się  z  tym  sprzeczał  -  zapewnił  Bogoto,  kiwając  ręką  na  grozę,  gdy 

wychodził. - Jeśli da nam potwora, to może rodzić tysiące małych bachorów tak długo, 

jak nie mam nic przeciwko temu. Tylko niech je trzyma z daleka ode mnie. 

 

VI 

 

        Lucidique  leżała  na  przesiąkniętym  krwią  i  potem  łóżku  obok  swego  kochanka     

i obserwowała księżyc przez okno.  

- To nie może trwać długo, wiesz o tym. To coś między nami. 

- Czemu nie? 

- Dwoje takich jak my ma znaleźć szczęście w byciu razem? - zapytała. - To wbrew 

naszej naturze. Zabiłeś mego ojca. Powinnam cię nienawidzić. 

-  A  ty  wydałaś  mnie  na  piekielne  męki  z  rąk  Agonistesa.  Też  powinienem  cię 

nienawidzić. 

- Cóż z nas za para. 

-  Może  powinniśmy  wrócić  na  pustynię  -  zastanawiał  się  Kreiger.  -  Będziemy  tam 

bezpieczniejsi. 

background image

        Lucidique wybuchła śmiechem. 

-  Posłuchaj  sam  siebie.  Bezpieczniejsi!  Czy  świat  ma  się  nas  nie  obawiać?  Nie  ma 

innej możliwości. 

- Chcę się po prostu tego trzymać… nadziei, którą odczuwam. 

        Lucidique powiodła swym ostrzem wzdłuż ramienia Kreigera. 

- Nie możemy opuścić Primordium. 

- Czemu nie? Ono spłonie, wcześniej czy później. Niech i tak się stanie. 

-  Ale,  kochany,  my  wywołaliśmy  ten  pożar,  ty  i  ja.  Powinniśmy  zaczekać  tu                 

i zobaczyć koniec. 

        Kreiger przytaknął. 

- Jeśli tego chcesz. 

- To droga, jaką coś ma się zakończyć. 

- Koniec? Czemu o tym mówisz? 

- Cicho, ukochany. Lepiej będzie w ten sposób, zobaczysz. 

        Położyła się na nim i pocałowała. 

- Zrób to dla mnie. 

- To najlepszy z powodów, o jakich słyszałem - zgodził się Kreiger. 

- Więc zostajesz. 

- Tak. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Księga Piąta 

 

UPIÓR PRIMORDIUM 

 

 

 

 

        Po  zawarciu  układu  z  Talisaciem  na  dostarczenie  im  stwora,  trzech  generałów 

powróciło  do  kwatery  dowodzenia  wojska  i  czekało.  Bogoto  był  z  nich  najbardziej 

niespokojny.  Widział  swój  udział  w  scenach  bitewnych;  ciała  rozerwane  na  strzępy, 

smród palonych włosów i kości, ale groteskowość laboratorium Talisaca pozostawiło 

go zniesmaczonym i nerwowym. Zdecydował, by zrobić to, co często robił, gdy jego 

ż

ycie  stawało  się  skomplikowane:  pojechał  przez  miasto  w  nocy  na  spotkanie              

z kobietą zwaną Greta Sabatier, wróżką. Choć byłby przerażony, gdyby dowiedział się 

o  tym,  że  zna  ją  też  któryś  z  pozostałych  generałów,  rady  Sabatier  stały  za  wieloma 

czynami  Bogoto  w  ostatnich  latach:  kogo  faworyzować  wśród  podwładnych,  kogo 

traktować z pogardą, i nawet - w niektórych przypadkach – jak dowodzić kampaniami 

wojskowymi.  I  gdy  wydarzenia  w  Primordium  stały  się  stopniowo  bardziej  szalone, 

Bogoto  coraz  mocniej  polegał  na  wiedzy  Sabatier.  Jej  karty,  którym  wierzył, 

przynosiły  witalne  tropy  dla  jego  przeznaczenia.  W  świecie,  gdzie  szaleństwo 

nieustannie  wisiało  w  powietrzu  i  nikomu  oraz  niczemu  nie  można  było  ufać, 

posiadało  paradoksalny  sens  szukanie  oświecenia  u  kobiety,  czytającej  przyszłość       

z paczki brudnych kart. 

- Widziałeś kogoś potężnego - Greta powiedziała mu tej nocy, wskazując odwróconą 

właśnie kartę. - Nie mogę powiedzieć, czy to mężczyzna czy kobieta. 

        Bogoto  opisał  Talisaca,  zwisającego  z  haków,  z  okrutnym  łożyskiem  między 

nogami. 

        Sabatier badała jego twarz. 

background image

- Wiesz, o jakiej osobie mówię? 

        Bogoto skinął głową. 

- Więc nie potrzebujesz więcej ostrzeżeń ode mnie. On czy ona - czym to jest? 

- Mężczyzną. 

-  Ma  przyjaciół…  sojuszników…  trudno  jednoznacznie  powiedzieć,  kim  lub  czym 

są…. karty są niejasne. Ale z tego źródła przyjdzie krzywda, czymkolwiek ono jest. 

- Krzywda dla mnie? 

- Dla świata. 

- Aha. 

- To mniej cię obchodzi, tak? 

- Oczywiście. Sądzisz, że powinienem rozważyć opuszczenie miasta? 

- Jesteś wojskowym. To nie pierwszy przypadek, że widzę śmierć w twoich kartach, 

generale - po raz pierwszy Greta wspomniała o profesji generalskiej. Czy wiedziała to 

z kart, czy informacji prasowych, w których był wysławiany - nikt nie wiedział. - Ale 

nie  sądzę,  żebym  widziała  ją  TAK  BLISKO  obok  ciebie  -  kontynuowała,  patrząc        

w karty.  

- Rozumiem. 

-  Więc  tak,  powinieneś  rozważyć  wyjazd.  Przynajmniej  dopóki  nie  zakończy  się  ta 

niespokojna era astronomiczna. 

- Zatem to nie tylko karty, ale też gwiazdy? 

- One odbijają się w sobie: karty, gwiazdy, dłonie. To ta sama opowieść, gdzie by nie 

patrzeć. 

        Sortowała karty podczas mówienia i upuściła jedną na stół przed Bogato. Była to 

karta  zwana  Wieżą  i  reprezentowała  –  w  nawet  największym  uproszczeniu  –  wieżę 

trafioną  przez  błyskawicę.  Jej  górna  część  wybuchała,  spadały  ciała  i  gruzy;  dolna 

część zaś była pęknięta i gotowa do rozdwojenia. 

- To Primordium? - zapytał Bogoto. 

- To przyszłość miasta - zgodziła się Greta. - Albo chociaż jednego z nich. 

- Więc też odejdziesz? - zapytał Bogoto, myśląc o wzięciu jej ze sobą. Greta była stara 

jak  antyczny  stół  na  którym  czytała  swe  karty,  a  jej  nogi  były  w  zasadzie  mało 

posłuszne. Nie opuści nigdy Primordium - tak myślał. 

background image

-  Tak,  odchodzę.  Widzisz  mnie  po  raz  ostatni,  generale,  chyba  że  przenosisz  się  do 

Calyx. 

- Jedziesz do Calyx? 

- Jutro. Zanim sprawy się pogorszą. 

 

II 

 

        Dom na Diamanda Street, który kiedyś należał do zamordowanego senatora, miał 

opinię przeminionego.  

        Wewnątrz  byli  kochankowie,  takie  chodziły  plotki  -  a  przynajmniej  kilkoro          

z nich. W nocy i w dzień przechodnie słyszeli odgłosy miłości: westchnienia, szlochy, 

żą

dania  nie  do  odparcia.  Domy  obok  były  opuszczone,  ich  właściciele  wyjechali         

z  Primordium  do  bezpieczniejszych  miast,  albo  raczej  do  innych  krajów.  Życie  na 

farmie świń może być nudne, ale chociaż daje szansę na przetrwanie. Ostatnio jednak 

ludzie  przychodzili  na  Diamanda  Street,  głównie  aby  posłuchać  odgłosów  rozkoszy     

z jasnego domu. Nie, nie tylko aby słuchać. Było odczucie związane z tym miejscem, 

podskórne odczucie. Energia wypływająca z otwartych okien była wystarczająca, aby 

zwabić  tysiące  świetlików  każdego  zmierzchu,  tworzących  wyśmienite  arabeski         

w  pościgu  za  sobą,  powietrze  tak  lepkie  od  ich  pasji  i  ich  światło  tak  nalegające,  że 

dom  był  oświecony  torami  ich  lotów,  które  pozostawały  długo  po  wykonaniu 

pościgów a insekty leżały wyczerpane w wysokiej trawie.  

        Czasem  ludzcy  wojeryści,  którzy  ociągali  się  w  cieniach  pobliskich  domów, 

mając  nadzieję  na  uchwycenie  mignięcia  kochanków,  byli  upewniani  o  konieczności 

bycia  i  widzenia  tego.  Jak  sugerowała  dziwna  siła  kochanków,  nie  byli  zwykłymi 

stworzeniami,  pod  żadnym  pozorem.  Zdawali  się  być  hybrydami;  w  jednej  trzeciej 

ludzcy, jednej trzeciej metaliczni, w jednej trzeciej byli ziemią niczyją i narzędziami 

do  rozbierania,  cięcia  i  czyszczenia.  Krwawili,  gdy  wyrastali  z  małżeńskiego  łoża, 

całując wzajemnie swe rany, jak długo byli niekonsekwentni, jak długo te klapsy, rany 

i otwory były dowodami dewocji.  

        Słowa  szybko  krążyły.  Nie  trwało  długo,  gdy  generał  Montefalco  usłyszał            

o domu na Diamanda Street i osiągniętej przez niego reputacji. Poszedł na to miejsce 

background image

późno  pewnej  nocy.  Rzeczy  ukazane  były  w  pełnej  krasie:  powietrze  wypełnione 

ś

wiatłami,  domy  jęczące  i  trzęsące  się.  Wtem  krzyki  strasznej  rozkoszy  z  wnętrza 

oświetlonego domu, i ślepe cienie, przemieszczające się z pokoju do pokoju aż pasja 

kochanków  zmusiła  je  do  krążenia  wokół  budynku.  Montefalco  nigdy  nie  widział, 

słyszał  ani  czuł  czegoś  takiego.  Fala  przesądu  przeszła  jego  ciało,  osłabiając  jego 

wnętrzności i powodując stanie włosów na karku.  

        Zaczął wycofywać się z domu, mając spocone dłonie. Gdy to robił, usłyszał głos 

za sobą. Odwrócił się. Był tam Urbano. Wyglądał na człowieka, który odkrył właśnie 

coś naprawdę przerażającego o sobie lub Bogu, lub obu.  

- Zabijemy ich - powiedział łagodnie Montefalco. 

        Urbano zaczął przytakiwać, ale to poruszenie było zbyt wielkie dla jego chorego 

systemu.  Puścił  żółtawego  pawia,  który  rozprysnął  się  po  jego  wypolerowanych 

butach. Wyciągnął chusteczkę i otarł usta, potem powiedział: 

- Tak. 

- Tak? 

- Tak. Zabijemy ich. 

        Później, tej nocy, Montefalco wrócił do Talisaca. Poszedł sam, co okazało się być 

mądrym  krokiem.  Ani  Urbano  ani  Bogoto  nie  mieli  wystarczających  nerwów,  aby 

znieść to, co go oczekiwało. Miejsce pogorszyło się zdecydowanie przez czterdzieści 

osiem  godzin,  od  kiedy  przekroczył  jego  próg:  ciała  wciąż  były  wszędzie,  ale             

w nowym stanie. Wyglądało, jakby cała wilgoć, cała energia została z nich wyssana, 

pozostawiając  je  wyschnięte.  Oczy  wyszły  z  orbit,  a  usta  odsłaniały  zęby,  dając  im 

wszystkim wygląd ślepych, skrzeczących małp. Ciało z ich korpusów obeschło kości, 

podobnie  jak  mięso  na  ich  ramionach  i  nogach.  Skóra  sama  w  sobie  była  teraz  jak 

cienka  powłoka  wysuszonej  tkaniny,  pokrywająca  strukturę  kości.  Kiedy  karlica 

Camille  pojawiła  się,  aby  pozdrowić  Montefalco  i  wyrzucić  kilka  ciał  na  zewnątrz, 

wytaczały się od jej kopnięć jak papierowe  manekiny.  

- Czy to jest uczynione? - zapytał ją Montefalco.  

- O tak, jest uczynione - powiedziała z zanikającym uśmiechem. - I sądzę, że będziesz 

bardzo zadowolony. 

        Głos dochodził z cienia, wypowiadając niezrozumiałe dla Montefalco słowa.  

background image

- Prosi mnie, abym to uwolniła - powtórzyła Camille. 

        Generał ogarnął wzrokiem pokój, szukając czegoś, czym „to” mogło być; i wtedy 

na  końcu  komnaty  dostrzegł  monumentalną  formę,  pokrytą  wytartym  obiciem, 

najwyraźniej wziętym z wyższego piętra.  

- To? - zapytał, nie czekając na potwierdzenie przed zaakceptowaniem. Gdy kroczyło 

przez ciała, pękały  pod jego stopami, wybuchając w pył i fragmenty.  Wkrótce pokój 

wypełniony  był  spiralnymi  kawałkami  białych  ludzkich  szczątków.  Montefalco   

złapał  kawałek  okrycia.  Gdy  to  zrobił,  Camille  nazwała  rzecz:  SPRZEDAJNĄ 

ANATOMIĄ. 

        Generał oderwał  kawałek okrycia i ukazał wnętrze. Jak  można było zgadnąć po 

skali  dywanu,  był  to  stwór  heroicznych  rozmiarów,  dziewięcio  -  a  może  więcej  - 

stopowy.  Miał  oblicze  śmierci  i  był  wyekwipowany  w  różnorodne  średniowieczne 

ś

miercionośne  bronie.  Gwoździe  były  okrutnie  powbijane  w  jego  ramiona  i  nogi. 

Krew  zakrzepła  wokół  gwoździ,  ale  kiedy  Anatomia  zaczęła  się  ruszać  (jak  teraz) 

ś

wieża krew bąblowała z ran i ściekała wzdłuż ciała.  

- Czy to mnie zna? - zapytał generał. 

- Tak - powiedziała Camille - i jest gotowe, aby wykonywać twe polecenia. 

        Talisac przemówił, a Camille tłumaczyła: 

-  Mówi,  że  nie  ma  lojalności  wobec  swego  twórcy,  jedynie  wobec  ciebie,  generale 

Montefalco. 

- Dobrze to słyszeć. - Montefalco przywołał istotę. - Chodź więc. 

        Kreatura wykonała posłuszny krok. Potem następny.  

- Czy mogę iść z tobą? - spytała Camille. 

        Montefalco spojrzał na jej nagość. 

- Tylko jeśli się ubierzesz. 

        Uśmiechnęła  się  i  odeszła  po  swe  pogryzione  przez  pchły  futro.  Wyszli  w  noc 

razem:  w  trójkę.  Generał,  karlica  i  Sprzedajna  Anatomia.  Do  świtu  nie  było  blisko. 

Podobnie  jak  do  końca  pewnych  rzeczy.  Chociaż  Greta  Sabatier  została  zabita  przez 

bandytów  na  drodze  do  Calcyx  -  los,  którego  nie  przewidziała  -  miała  wiele  racji. 

Nadchodził koniec ery: a była to Era Kochanków. 

 

background image

Księga Szósta 

 

PONOWNE NADEJŚCIE 

 

 

 

 

        W swoim azylu brudu i ciał Talisac oczekiwał samotnie, podczas gdy jego ciało - 

będące  czymś  bezprecedensowym  -  drżało,  skakało  i  spazmowało.  Wewnątrz  niego 

było  dziecko  -  MONGROID,  niemowlak  Ponownego  Nadejścia.  A  w  zasadzie  tak 

wierzył po latach spędzonych na eksperymentach na innych - i sobie. Nie było tak do 

czasu,  gdy  stworzył  homunkulusa,  będącego  według  wszelkich  przewidywań  jego 

dzieckiem,  jego  ciałem  stworzonym  z  tego  samego  DNA,  które,  jak  wierzył,  będzie 

czymś świętym w zbliżającym się Nadejściu. To było kolejne Niepokalane Poczęcie.  

        Było tylko kwestią godzin, kiedy znajdzie się w jego ramionach. Nie miał z kim 

dzielić  swego  sukcesu,  ale  niech  tak  będzie.  Był  sam  przez  całe  życie,  nawet               

w  towarzystwie  swych  ludzkich  kompanów;  sam  ze  swoją  ambicją,  sam  ze  swymi 

błędami,  sam  z  dziwnymi  snami  znajdującymi  go  w  środku  nocy;  snami  o  dziecku, 

mówiącym do niego, powiadającym o końcu świata, ale to nie miało znaczenia, gdyż 

będą  razem,  Człowiek  i  Dziecko,  do  Końca  Czasu.  Czuł  dziecko  walczące                   

o  wydostanie  się.  Mógł  słyszeć  jego  piskliwy,  wysoki  głosik  –  gdy  pracowało  nad 

uwolnieniem  się.  Ból  był  ogromny:  podły  halucynogen.  Łkał  i  krzyczał.  Konwent 

nigdy nie słyszał takich przekleństw jak teraz. Ale ostatecznie łono rozdarło się, gdy 

Ś

więte  Dziecko  wypełzło  swymi  małymi  rączkami,  małymi  gwoździkami,                    

i  w  wytrysku  krwawych  fluidów  Mongroid  wydostał  się  z  czeluści  na  grunt  między 

ciała. 

 

 

background image

II 

 

- Kreiger? 

        Lucidique  podeszła  do  okna  i  zawołała  w  dół  do  ogrodu  wokół  domu  jej  ojca. 

Zarles  Kreiger,  który  ostatnio  został  kochankiem  Lucidique,  wyszedł  do  ogrodu  po 

kilka  pachnących  kwiatów  dla  niej.  Sypialnia  cuchnęła  zużytym  olejem,  który 

wydzielały  ich  zmienione  ciała.  Był  to  nieco  nieprzyjemny  zapach,  nie  ten  słonawy 

zapach  naturalnego  seksu.  Ale  ogród  był  pełen  pachnących  kwiatów,  które  mogły 

osłodzić  gorycz;  niektóre  z  najdziwniejszych  zapachów  pochodziły  od  kwiatów 

otwartych  po  zmroku.  Była  teraz  niemal  druga  w  nocy,  a  zapach  unoszący  się  znad 

ciemnego  ogrodu  był  zawrotnie  silny.  Wezwała  ponownie  imię  Kreigera.  Potem 

zdawało jej się, że go widzi: ciemną obecność przemieszczającą się przez krzaki. Jeśli 

był to w istocie Kreiger, czemu nie odpowiadał na wezwania? Może to nie był on.  

        Będąc  teraz  cicho,  spełzła  po  schodach  i  weszła  do  ogrodu.  Tej  nocy  powiew 

wiatru był łagodny i  balsamiczny,  wzburzał  krzaki i drzewa. Ogród był rozległy, ale 

bawiła się w nim od czasów dzieciństwa. Mogła odnaleźć boczną drogę w dół ostrych, 

labiryntowatych  ścieżek,  wokół  rosnących  dróżek  i  ukrytych  lasków  z  zamkniętymi 

oczyma.  Szła  bezpośrednio  do  miejsca,  gdzie  sądziła,  że  zobaczy  mężczyznę 

wypatrywanego  z  okna  sypialni.  Pomimo  słodkości  miodu  i  jaśminu,  jej  nozdrza 

wyczuły zapach nie będący gorzkim zapachem jej własnego ciała, albo ciała Kreigera. 

To było coś innego, coś pachnącego jej zniszczeniem, korupcją, śmiercią. Stała bardzo 

spokojnie. Coś poruszyło się w pobliskich krzakach. Widziała jego formę, sylwetkę na 

tle  bezgwiezdnego  nieba:  rozległą  zniekształconą  głowę,  uzbrojone  ramiona,  klatkę 

wołu. Im bliżej podchodziło do niej, tym silniejszy był zapach korupcji. Osobnik ten 

był z pewnością jego źródłem.  

        Wtedy z pobliskiej ciemności rozległ się głos jej kochanka: 

- Lucidique! Uciekaj stąd! Szybko! – Było coś niedobrego w jego głosie.  

- Co ci się stało? - zapytała, obawiając się odpowiedzi. 

        Słysząc głos, intruz spojrzał w jej kierunku. Część ciała zsunęła się ślisko z tylnej 

części jego twarzy, odsłaniając jej szkieletową konstrukcję. Był to - jak i oni - potwór. 

Ale  jednak  nie  był  tym,  co  oni.  W  każdym  razie  nie  rękodziełem  Agonistesa.  Nie 

background image

produktem  niesławnego  architekta  Edenu.  Intruz  był  dzieckiem  prosektorium,  jeśli 

takie  istniało.  Był  stworzony  z  części  zgniłego  mięsa,  nerwów  i  kości,  wszystkich 

przybitych razem i obdarzonych wrogim oddechem.  

        Wycofała się, gdy kroczył w jej kierunku. Wiedziała, jak zabijać; nie było co do 

tego  wątpliwości.  Ale  stworzenie  wciąż  napawało  ją  obawą.  To  była  maszyna, 

nieczuła - jak zgadywała - na każdy ból, jaki może jej zadać. 

-  Idź!  -  usłyszała  krzyczącego  do  niej  Kreigera.  Jej  oczy  drgnęły  w  jego  kierunku         

i przez światło dochodzące z okna sypialni zobaczyła go na ziemi, krwawiącego. 

- Chryste! 

        Zaczęła  iść  w  jego  kierunku,  ale  intruz  poruszył  się,  aby  ją  wyczuć,  ze  swymi 

niekształtnymi  łapskami  gotowymi  na  rozdarcie  jej  gardła.  Ale  zamierzała  uciec          

z  ogrodu;  nie  z  kochankiem,  leżącym  tam  w  brudzie,  krwawiącym  ze  stu  miejsc. 

Odwróciła  się  i  odciągnęła  rzeź  od  Kreigera,  przemieszczając  się  przez  ogród, 

używając  swej  wiedzy  o  jego  budowie  dla  podwojenia  dystansu  między  nimi.  To 

wciąż  za  nią  podążało,  przeskakując  przez  plątaninę  ciernistych  krzaków,  emitując 

gardłowy hałas, niczym odgłos pewnego ogromnego mechanizmu, który nieumiejętnie 

kopiował  dźwięk  rozrywanego  zwierzęcia,  być  może  byka,  pod  rzeźnickim  młotem. 

Był to okropny dźwięk.  

        Przyszła  do  miejsca,  gdzie  spodziewała  się  przechytrzyć  tropiciela:  drzewo,  na 

które wspinała się tysiące razy jako dziecko, a teraz robiła to ponownie, tak szybko że 

zanim  intruz  pojawił  się  w  zasięgu  wzroku,  znajdowała  się  już  ukryta  w  jego 

obrośniętym sklepieniu. Teraz, jak sądziła, jeśli bestia zechce wspiąć się po drzewie, 

ona może ją przypuszczalnie zabić. Wyskoczyć z gałęzi i rozciąć jego gardło… Jeśli 

nawet to coś było stworzone z martwych resztek, oddychało - a jeśli mogła podciąć jej 

gardło od ucha do ucha, będzie martwe jak każda inna istota z taką raną.  

        Ale około sześciu stóp od drzewa stworzenie się zatrzymało i wąchało powietrze, 

rozglądając  się  podejrzliwie  wokół.  Czy  wyczuło,  że  w  pobliżu  była  pułapka?  Nie 

mogła uwierzyć w to, że był to stwór na tyle rozumny, by być przezornym. A jednak 

zatrzymał się, prawda? I wycofał się spod drzewa, wydając niski, ledwo słyszalny głos 

z gardła, wydzierający się w ciemność.  

background image

        Ostrożnie odsłoniła listowie, aby zobaczyć, czy mogła odkryć co zamierzało. Był 

jakiś dźwięk ze strony, z której przyszła i słyszalne mruczenie Kreigera. 

        O Boże, nie - pomyślała. - Nie pozwól intruzowi być wystarczająco cwanym do 

użycia Kreigera jako przynęty.  

        Jej  strachy  zostały  ujawnione  moment  potem,  gdy  stworzenie  pojawiło  się 

ponownie  między  ciernistymi  krzakami,  ciągnąc  za  sobą  ciężar.  To  był  oczywiście 

Kreiger.  Jej  kochanek,  teraz  zmniejszony  do  rozmiaru  mniejszego  niż  worek, 

holowany  za  bezimiennym  drapieżcą,  będący  jeszcze  niedawno  grozą  na  własnym 

prawie. Jako zabójca, Zarles Kreiger kiedyś nawiedzał miasto Primordium od bud po 

pałace. Potem, po transformacji dokonanej na nim przez Agonistesa, jako Mistrz Ostrz 

wyciął klasę rządzącą w mieście jednej szkarłatnej nocy.  

        Ale teraz spójrzcie na niego! Jego twarz była rozdarta, jakby drapieżnik po prostu 

włożył palce w usta Kreigera (których wargi Lucidique  całowała godzinę wcześniej)   

i rozpruł je jak papierową torbę. Reszta jego ciała była równie okrutnie potraktowana; 

ciało rozprute od pasa, ukazujące klatkę piersiową, żebra i długą kość udową. Upływ 

krwi z tych ran był traumatyczny. Zastanawiała się, czy Kreiger nadal żył. Ale jednak 

- zaskoczony w ogrodzie podczas spokojnego zrywania kwiatów - walczył, dopóki nie 

miał dalszych sił, przez co jego napastnik po prostu czekał w ogrodzie, podczas gdy 

jedna z jego ofiar wolno się wykrwawiała, wiedząc, że druga zaraz się pojawi. I tak się 

stało.  Bez  wątpienia,  stworzenie  liczyło  na  mord  w  ułamku  chwili;  teraz  było 

zobligowane do wypłoszenia jej z kryjówki za pomocą krwawego zakładnika. Złapał 

kark Kreigera i podniósł go jedną ręką, przedzierając jego zmasakrowaną twarzą przez 

drzewo.  Głowa  Kreigera  wisiała  na  karku,  jego  oczy  wytoczyły  się  z  orbit.  Był  tak 

blisko śmierci, że nie sprawiało to różnicy.  

        Wtedy zabójca uwolnił swą drugą dłoń i nawoływał kobietę siedzącą na drzewie. 

Gdy to robił, głowa Kreigera skakała w tył i w przód jak u lalki. Dla Lucidique było to 

nieme  cierpienie:  widzieć  jej  kochanka,  człowieka,  który  zniszczył  dynastię, 

podskakującego jak kukła. Sprawiło to, że straciła rozsądek. Choć wiedziała, że intruz 

na  dole  ma  dość  siły,  by  ją  zabić,  nie  mogła  patrzeć  na  ostatnie  chwile  Kreigera, 

traktowanego  jak  upokorzona  pacynka  podczas  show.  Opadła  z  drzewa  z  krzykiem 

wściekłości  i  zanim  stwór  zdołał  opuścić  przyłbicę  swego  ciała,  miał  rozcięte  oba 

background image

swoje oczy za pomocą oślepiającej go broni. Upuścił Kreigera i wydał hałas, brzmiący 

jak  odgłos  paniki.  Podreptała  pod  jego  wiotczejącymi  ramionami  i  podeszła  do 

Kreigera.  

        Nie żył. 

        Zerknęła na zabójcę, który był w stanie dziecinnego terroru. Jego ryk zmienił się 

w skowyty bliskie opadnięciu w skomlenie.  

        Mogła  go  z  łatwością  ponownie  zranić  i  przypuszczalnie  po  jednym  lub  dwóch 

tuzinach ran mogła odebrać mu życie. Ale nie miała czasu do stracenia z oślepionym. 

Musiała zabrać Kreigera gdzieś, gdzie miała nadzieję na zmartwychwstanie.  

        Na pustynię. Odnaleźć Agonistesa. 

        Przerzuciła ciało kochanka przez plecy (był lżejszy, niż oczekiwała; problemem 

było  to,  że  masa  jego  ciała  odeszła  z  nim  i  nigdy  nie  powróci,  nawet  cudem).  Nie 

pozwoliła  jednak  takiemu  pesymizmowi  zaistnieć  w  umyśle.  Pozostawiając  ślepego 

intruza  wściekłego  wśród  róż,  skierowała  się  na  przednią  część  domu.  Delikatnie 

ułożyła ciało w tyle samochodu i odjechała z miasta w poszukiwaniu burzy piaskowej.  

 

III 

 

        Talisac  spoglądał  na  stworzenie,  które  wypadło  z  jego  ciała:  jego  Mongroida. 

Widział  piękniejsze  rzeczy,  ale  również  brzydsze.  Miało  więcej  samodzielności  niż 

jakakolwiek inna  istota po pięciu  minutach  życia; chodziło niczym  krab, na czterech 

rękach; czyniło podstawowe próby wyrażenia siebie. Zawołał je, jakby było psem, ale 

nie  przyszło.  Było  zbyt  zainteresowane  leżącymi  wszędzie  w  komorze  ciałami, 

badając  je  za  pomocą  odwracającej  się  głowy,  wąchając  zgniłe  okazy.  Zdawało  się 

mieć dobrze uformowaną głowę, na ile mógł stwierdzić Talisac. Było pewne rodzinne 

podobieństwo, sądził. Zaprzestał prób zwrócenia jego uwagi, ale teraz - paradoksalnie 

- oczy dziecka spoczęły na nim i swym niepewnym, nierównym chodem zbliżyło się 

do niego. Zerknął na Prosektorium jak i ono, myśląc o perfekcyjnie czystym procesie. 

Tworzyło pierwsze rozróżnienie w swym młodym bycie: między życiem a śmiercią. 

-  To  prawda…  -  powiedział  Talisac,  przyjmując  zachęcający  ton.  -  Są  martwi.  Dla 

ciebie bezużyteczni. Ja ci pomogę. Jestem twoim ojcem. 

background image

        Ile z tego - jeśli cokolwiek - Mongroid zrozumiał, Talisac nie wiedział. Sądził, że 

bardzo  mało.  Ale  jakoś  musieli  zacząć.  To  będzie  długi,  nużący  proces  - 

ukształtowanie  tej  rzeczy.  Miał  nadzieję  urodzić  coś  bardziej  cennego,  coś,  co  mógł 

pokazać  Montefalco  i  w  efekcie  mogło  posłużyć  do  dalszych,  bardziej  ambitnych 

badań. 

        Teraz musiał szybko porozmawiać z generałem o swojej wizji rzeczy. Krabowaty 

homunkulus,  wyprodukowany  z  jego  worka  nasienia  i  morskiej  wody,  daleki  był  od 

ideału, bestialskiego dzieła, jakie chciał wyprodukować: hymn ku chwale testosteronu. 

Ale nieważne, będą inni. Po czasie ujarzmi tego i dokona wiwisekcji dla sprawdzenia, 

czy  może  odkryć  źródło  błędów.  Potem  spróbuje  ponownie.  Stwór  trzymał  się  kilka 

jardów  przed  nim  i  studiował  łożysko,  w  którym  był  przetrzymywany  przez 

siedemnaście miesięcy. Krew wciąż z niego wypływała na brudną podłogę. Podpełzło 

do niego i wetknęło język do środka, smakując fluid. 

- Nie - powiedział Talisac, mdlejący wręcz na widok buntu. - Nie rób tego. 

        Nie  chciał,  by  nabrało  nienaturalnego  apetytu:  na  krew,  mięso  lub  jakiekolwiek 

inne  soki  wypływające  z  niego,  gdy  tak  zwisał..  Był  w  całości  zbyt  podatny  na 

zranienia w obecnym stanie. 

- Źle - powiedział, osiągając ton obrzydzenia. - Źle. 

        Ale  stwór  nie  był  zainteresowany  zakazami  czegokolwiek.  Był  istotą  instynktu,   

a  instynkt  podpowiadał  mu,  że  był  tu  posiłek,  który  mógł  spożyć.  Namierzył  źródło 

sadzawki zwisającego ciała, które było jego zastępczym łożyskiem. Nie podobało mu 

się  spojrzenie  w  oczach  istoty.  Ani  też  sposób  rozciągnięcia  jego  brzucha,  zmiany 

anatomicznej spowodowanej przypuszczalnie przez rosnący apetyt. Mongroid ciągnął 

za luźne krwawe skrawki ciała, skóra jego brzucha obscenicznie nabrzmiewała.  

-  Camille!  -  wrzasnął  Talisac,  zapominając  w  strachu,  że  karlica  opuściła  go                

w towarzystwie generała Montefalco. 

        Był sam.  

        A  teraz,  gdy  tu  wisiał,  bez  szans,  brzuch  jego  potomka  otworzył  się,  ukazując 

obszerne usta, kompletnie przystrojone w oślizgłe zęby. 

-  Jezu!  O,  Jezu!  -  To  były  ostatnie  słowa,  wypowiedziane  przez  Talisaca.  Używając 

swych czterech rąk dla wspięcia się w górę w kierunku łożyska, z którego był ostatnio 

background image

wydalony, istota zacisnęła swe przepastne usta na pachwinie swego rodzica, jej zęby 

grzebały  głębiej  w  ciele  Talisaca.  Błagania  Jezusa  stały  się  solidnym  krzykiem. 

Mongroid  wziął  zdrowy  kęs  wnętrzności,  męskości  i  łożyska,  i  spadł  na  ziemię 

ponownie,  aby  pożreć  to,  co  odgryzł.  Przyrodzenie  Talisaca  ze  swoją  usuniętą  dolną 

częścią po prostu wypadło z jego ciała: w ślad za nim także wątroba, nerki i śledziona. 

        Geniusz Hospicjum Uświęconego Serca przestał krzyczeć. 

 

IV 

 

        Oto  jednej  nocy  Primordium  straciło  dwójkę  nawiedzających  ulice  potworów        

i zyskało dwójkę nowych.  

        Sprzedajna  Anatomia  -  albo  Ślepy,  jak  był  nazywany,  był,  prawdę  mówiąc, 

czymś w rodzaju żartu. Pomimo swej wielkości i fenomenalnej siły nigdy nie uzyskał 

rekompensujących  umiejętności, jakie zazwyczaj przychodzą po  oślepnięciu. Zawsze 

ż

ył  tak,  jakby  dopiero  co  stracił  wzrok.  Zawsze  cepowaty,  zawsze  miotający  się, 

zawsze brutalny.  

        Montefalco  jednakże  zaopiekował  się  nim,  kierowany  dziwacznym  poczuciem 

lojalności.  Rozkazał,  aby  ktokolwiek,  czyniący  docinki  niegdyś  wielkiej  Sprzedajnej 

Anatomii,  został  bezzwłocznie  rozstrzelany.  Po  tuzinie  podobnych  egzekucji, 

wiadomość dotarła do tych, którzy lubili torturować stwora. Ślepy został pozostawiony 

w spokoju, dręczył kostnice miasta, zjadając świeżo zmarłych. 

 

 
        

Lucidique nigdy nie znalazła Agonistesa. Choć jeździła przez kilka dni, szukając 

burzy  piaskowej  dla  ukrycia  siebie,  pustynia  była  nadnaturalnie  spokojna.  Nie  jak 

podmuch, poruszający tak wiele jak ziarnko piasku; o wiele mniej niż burza. 

 

        

Po tygodniu, kiedy ciało Mistrza Ostrz zaczęło cuchnąć, wykopała dziurę gołymi 

rękoma i włożyła go do niej. Nawet, gdy siedziała tuż obok kopca, przejęta, sądziła, że 

słyszy  Agonistesa,  wzywającego  jej  imię,  i  wstawała  gotowa  do  natychmiastowego 

background image

podniesienia  Kreigera  z  jego  suchego  łoża  i  pozwolenia  dokonania  czarów 

lazareńskich geniuszowi Edenu na jej kochanku. 

 

        

Ale  nie  o  rezurekcji  słyszała.  Był  to  tylko  psikus  wiatru.  W  rzeczy  samej,  ani 

razu  w  następnych  czterdziestu  jeden  latach,  podczas  których  rzadko  oddalała  się 

więcej niż ćwierć mili od miejsca, gdzie leżał Zarles Kreiger, pojawił się Agonistes.

 

        Pewnego dnia, budząc się pod tym samym jasnym niebem co przez ponad cztery 

dekady - została nawiedzona przez pożądanie ujrzenia Primordium. 

        Dom wybudowany przez jej ojca nadal stał, co ją zaskoczyło: pozostawiony przez 

władze  zbyt  przesądne,  by  go  zburzyć.  Zamieszkała  w  nim  znów,  i  po  kilku  nocach 

spania na gołej posadzce przemogła strach przed wspomnieniami, rozwiązującymi jej 

szaleństwo  i  przeniosła  się  na  zaplamione,  starożytne  łoże,  w  którym  ona  i  Kreiger 

kochali  się  tyle  razy  wcześniej.  Nie  było  koszmarów.  Był  z  nią  tutaj  częściej,  niż 

kiedykolwiek  na  pustyni.  Trzymał  ją,  w  jej  snach,  i  szeptał  niegodziwości,  które 

niekiedy wykonywała, przez pamięć dawnych czasów. Pozwalała płynąć krwi, gdy ją 

to  bawiło.  Nikt  nie  był  bezpieczny.  Z  radością  zabiłaby  świętego,  gdyby  spojrzał  na 

nią w pewien irytujący sposób.  

        Pewnej  nocy,  tak  dla  zasady,  zabiła  trzech  generałów  -  Montefalco,  Bogoto          

i Urbano, którzy byli teraz grubi i starzy, słabo protestujący przed jej przybyciem. 

        Innym razem poszła znaleźć zabójcę Kreigera, Ślepego.  

        Znalazła  go  na  cmentarzu,  łkającego  ze  swych  wyciętych  oczu,  żałosne  łzy 

człowieka,  łkającego  każdą  noc,  ale  nie  miała  dla  nich  lekarstwa.  Patrzyła  na  niego 

przez moment, gdy płakał i zjadał umarłych. Potem pozostawiła go jego cierpieniu.  

        Był  to  oczywiście  okrutne,  pozwolić  mu  żyć,  gdy  mogła  go  uwolnić  od 

nieszczęścia za pomocą trafnego uderzenia. Ale czemu miała wymierzać miłosierdzie, 

kiedy  nikt  nie  był  dla  niej  miłosierny?  Poza  tym  radował  ją  fakt  istnienia  trzech 

monstrów w Primordium. Mongroid (którego także widziała w jego ekskrementalnym 

królestwie) w ściekach, Sprzedajna Anatomia w Prosektorium, ona w posiadłości ojca. 

Była w tym oczywista gustowność.  

        Czasem,  gdy  czuła  się  samotna,  zastanawiała  się  nad  pójściem  na  pustynię            

i  położeniem  obok  zmumifikowanego  ciała  Kreigera,  pozwalając  piaskowi  ją  okryć. 

Ale coś ją od tego powstrzymywało. Być może musiała wcześniej zobaczyć spłonięcie 

background image

Primordium, lub poczuć szaleństwo pełznące po jej kręgosłupie. Do tego czasu będzie 

ż

yła  poza  pustynią  w  krwi,  łzach  i  samotności;  z  wiedzą,  że  jest  wymieniana               

w modłach dziesiątek i tysięcy bogobojnych obywateli każdej nocy, błagających Pana 

o bezpieczeństwo ich i ich twarzy od niej. 

 

        To była kraina nieśmiertelności. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rautha 2011