background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

1 z 55

Bruno   Ferrero 

 

„NOWE  HISTORIE”  

 

(tylko opowiadania – bez wskazówek dla katechetów) 

 

Wydawnictwo Salezjańskie 

Warszawa, 2000 

 
 

1.   TAJEMNICA   CESARZA   FRYDERYKA 

 

Każdego roku spędzam jakiś czas w małej wsi ukrytej pośród wzgórz i lasów, tak maleńkiej, że nie jest 

zaznaczona  na  mapach.  Jest tam  tylko  jedna  ulica,  jeden sklep  i  panuje  bezgraniczny  spokój.  Wieczory  letnie  
są przemiłe, a podczas gdy pierwsze cienie schodzą ze wzgórz, wieśniacy i wczasowicze siadają na kamiennych 
ławkach na placu przed kościołem, by wymienić słowa, kołysane świeżym wietrzykiem, płynącym z lasów. 

Wieś  otoczona  jest  ruinami  zamku,  z  którego  pozostały  jedynie  spiczaste  kikuty.  Wiele  z  nich 

wykorzystywanych jest obecnie jako mury domów. 

 

Legenda  Tannhausera 

 
Ale  właśnie  zamek  bywa  przeważnie  tematem  rozmów  i  opowieści.  Od  dawien  dawna  starzy 

mieszkańcy  wsi  przekazują  młodszym  wiadomość,  że  gdzieś  w  podziemiach  zamku  ukryty  jest  tajemniczy 
dokument, może jakaś mapa, schowana przez najwierniejszego giermka cesarza Fryderyka. Młodzieniec ów był 
kiedyś gościem pana tej wsi. Towarzyszył on podczas podróży narzeczonej cesarza. Przybył tu któregoś letniego 
popołudnia. Miał cesarskie insygnia i pieczęć Fryderyka. Giermek był młodzieńcem o bujnych czarnych włosach  
i  wielkich,  ciemnych  oczach.  Miał  czarną  zbroję  i  biały  płaszcz  z  cesarskim  orłem.  Tak  właśnie  został 
uwieczniony  na  pewnej  miniaturce,  znalezionej  w  bibliotece  zamkowej.  Nazywał  się  Tannhauser  i  wiózł  dwa 
posłania:  jedno  było  dla  hrabianki  Bianki,  narzeczonej  cesarza,  drugie  było  tajemniczym  dokumentem.  Nikt  
nie wie, co było tam napisane, ale wszyscy zgodnie twierdzą, że musiało to być coś bardzo ważnego. Widziano 
podobno  ów  pergamin,  zawiązany  bardzo  dokładnie  czerwonymi  wstęgami  i  opatrzony  potrójną  pieczęcią 
cesarza. 

Noc, którą Tannhauser spędził we wsi, okazała się nocą zdrady. Pan zamku potajemnie porozumiał się 

z wrogami cesarza i próbował uwięzić Tannhausera. Dzielny giermek bronił się ze wszystkich sił.  

Świadkowie  opowiadali,  że  nigdy  nie  widziano  nikogo,  kto  by  tak  dzielnie  posługiwał  się  mieczem.  

Ale  zdrajców  było  wielu.  Osłabiony  walką  Tannhauser  skoczył  z  murów  i  kulejąc  znikł  w  lesie.  Natychmiast 
ruszył  pościg,  ale  go  nie  znaleziono.  Był  śmiertelnie  ranny  i  nikt  go  już  więcej  nie  zobaczył.  Z  pewnością 
spoczywa gdzieś w lesie, a wraz z nim tajemnica cesarza. 

Legendę  tę  wiernie  przekazywano  we  wsi  z  pokolenia  na  pokolenie.  Co  jakiś  czas  przeprowadzano 

poszukiwania,  ale  nikomu  jak  dotąd  nie  udało  się  zgłębić  tajemnicy  zniknięcia  Tannhausera.  Przynajmniej  
do minionego lata... 

 

Grota  o  dwóch  źródłach 

 

Był  schyłek  upalnego  lata.  Przebywaliśmy  na  placu  pochłonięci  rozmową.  Wieczór  podniósł  swoją 

kurtynę utkaną z lekkiego, niczym jedwab wietrzyku, a świerszcze rozpoczęły swój zwykły koncert. Przykro nam 
było trochę, że wakacje się już kończą. Nadszedł wtedy stary Sebastian. Był pasterzem, którego znali wszyscy, 
gdyż dwa razy dziennie przechodził przez wieś ze swym stadem kóz, zatrzymując się chętnie, by zamienić parę 
słów z wczasowiczami. 

Pojawienie  się  pasterza  w  porze  dla  niego  nietypowej,  wzbudziło  u  wszystkich  szczególne 

zainteresowanie.  Zamieniło  się  ono  w  ciekawość,  gdy  Sebastian  zaczął  opowiadać.  Od  dawna  starał  się  on 
zebrać wszystkie zasłyszane wspomnienia, związane z tajemnicą Tannhausera. Teraz udało mu się połączyć w 
całość  znane  szczegóły.  A  ponieważ  dobrze  znał  okolicę,  stwierdził,  że  jest  w  stanie  wskazać  miejsce,  które 
pomoże wyjaśnić tajemnicę. 

-Istnieje  ludowa  piosenka,  która  mówi  o  grocie  z  dwoma  źródłami.  –  powiedział  Sebastian.  

–Znam takie miejsce. Mnóstwo razy tam przechodziłem, ale nigdy nie wiązałem tego z legendą... 

Dziwne podniecenie ogarnęło wszystkich. Miejsce to nie było bardzo oddalone. Dlaczego więc od razu 

nie pójść tam i nie zobaczyć? 

Ktoś pobiegł po latarki i jakieś narzędzia. Zaraz tez wyruszyliśmy. 
 

Kilka  strzępków  białego  materiału 

 

W  indiańskim  szyku,  z  zapalonymi  latarkami,  z  narzędziami  na  ramionach,  podążaliśmy  za  ogromną 

postacią  Sebastiana,  mającego  na  głowie  szeroki  kapelusz.  Wyglądaliśmy  pewnie  jak  zgraja  średniowiecznych 
rozbójników. 

Przeszliśmy  przez  kilka  wąwozów,  przez  bukowe  zarośla  i  wreszcie  znaleźliśmy  miejsce  wskazane  

przez Sebastiana. 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

2 z 55

-Źródła  zostały  osuszone  przez  wodociąg  miejski.  –  wyjaśnił  Sebastian.  –  Ale  gdy  mój  dziadek 

przyprowadzał 

mnie 

tutaj, 

znajdowały 

się 

one 

jeszcze 

tam, 

gdzie 

leżą 

te 

duże 

kamienie.  

Grota prawdopodobnie była za tym... Kto wie, od ilu lat jest zasypana. 

Osoby,  które  przyniosły  łopaty  natychmiast  zabrały  się  do  kopania  i  wkrótce  głuchy  łoskot  pozwolił 

przypuszczać, że być może znaleziono właściwe miejsce. Łopaty zagłębiły się szybko pomiędzy trawy i krzewy. 
Odrzucono sporo ziemi i wreszcie ukazała się czerń groty. 

Z  trudem  powstrzymaliśmy  okrzyk  radości.  Z  biciem  serca  skierowaliśmy  światło  latarki  na  ciemną 

szparę. Wydało mi się, że coś tam błyszczy. 

Podwoiliśmy wysiłki. Po pół godzinie gorączkowej pracy wejście do groty było otwarte. Nikt jednak nie 

miał odwagi tam wejść. Wreszcie zdecydowano, że mnie przypadł ten obowiązek. Zapewniam was, że bałem się 
bardzo.  Zrobiłem  dwa  kroki  drżąc...  A  potem  zacząłem  krzyczeć.  Moja  latarka  oświetliła  kupkę  kości 
zagrzebanych  pośrodku  ziemi  i  kamieni.  Wśród  nich  ze  szkieletu  ręki  wystawał  strzępek  białego  materiału, 
wewnątrz którego widoczny był zwój pergaminu. 

Znaleźliśmy tajemnicze posłanie cesarza Fryderyka. 
Przesunęliśmy  powolutku  kości  i  wysunęliśmy  delikatnie  z ręki  wiernego  Tannhausera.  Przed  śmiercią 

owinął cenne posłanie swego pana w biały płaszcz. 

Umieraliśmy  wprost  z  chęci  odczytania  posłania,  ale  nie  chcieliśmy  brutalnie  zrywać  nienaruszonych 

pieczęci cesarza. Poza tym prawdopodobnie nie bylibyśmy w stanie odczytać i zrozumieć starodawnego języka. 
Prawie biegiem powróciliśmy do wsi. Wszyscy snuli przypuszczenia na temat zawartości przesłania. 

Spotkaliśmy  się  w  kuchni  na  plebani  i  bardzo  delikatnie  rozerwaliśmy  pieczęcie.  Wreszcie  po  tylu 

wiekach mogliśmy przeczytać przesłanie cesarza Fryderyka. Oto ono... 
 

(na tym kończy się opowieść... autor książki podaje przykład przesłania): 

 

„Istnieją trzy cudowne zjawiska: 

 

noc usiana gwiazdami, 

 

złoty zachód słońca nad morzem 

 

śnieżny szczyt góry 

 
  

Ale jest coś piękniejszego: oczy dziecka, które spotkało Boga”. 

 

2.   KSIĘGA   SKARBU 

 

W małym mieście perskim, za czasów wielkiego szacha Selciuka, żyła pewna wdowa, która miała tylko 

jednego syna. Gdy poczuła, że kończy się jej ziemska wędrówka, wezwała swego syna i powiedziała do niego: 

-Życie  nasze  było  trudne,  gdyż  jesteśmy  biedni,  ale  powierzam  tobie  wielkie  bogactwo:  

tę  oto  księgę.  Otrzymałam  ją  od  mego  ojca,  zawiera  wszystkie  wskazówki  niezbędne,  aby  dojść  
do  ogromnego  skarbu.  Ja  nie  miałam  nigdy  dość  sił,  ani  czasu,  by  ją  przeczytać,  teraz  powierzam  ją  tobie. 
Stosuj się do jej wskazówek, a staniesz się bardzo bogaty. 

Syn,  przezwyciężywszy  głęboki  smutek  po  stracie  matki,  zaczął  czytać  tę  grubą,  starą  księgę,  

którą rozpoczynały następujące słowa: „Aby dojść do skarbu, czytaj stronę po stronie. Jeżeli przejdziesz od razu 
do końcowych wniosków, księga zniknie w czarodziejski sposób i nie będziesz mógł osiągnąć skarbu”. 

Następnie  były  opisane  wielkie  bogactwa  zgromadzone  w  wielkiej  krainie  i  bardzo  dobrze  strzeżone  

w pewnej jaskini. 

Niestety  po  pierwszych  stronach  tekstu  perskiego,  następował  tekst  w  języku  arabskim.  Młodzieniec, 

który  już  widział  siebie  w  roli  bogacza,  w  żaden  sposób  nie  mógł  narażać  się  na  to,  by  przygodny  tłumacz 
zawładnął  skarbem,  przekazawszy  mu  jedynie  fałszywe  informacje.  Sam  zaczął  z  zapałem  studiować  język 
arabski. Po pewnym czasie mógł już przeczytać tekst. Ale oto po kilku stronach natknął się na tekst napisany  
po  chińsku,  a  potem  jeszcze  w  innych  językach,  które  młodzieniec  z  wielkim  zapałem  zaczął  poznawać.  
W  tym  czasie,  aby  utrzymać  się,  wykorzystał  doskonałą  znajomość  języków  i  wkrótce  zasłynął  w  stolicy  
jako jeden z najlepszych tłumaczy. Dzięki temu przestał być biedny. 

Po  wielu  stronach  napisanych  w  różnych  językach,  w  książce  znalazły  się  jeszcze  wskazówki,  

jak administrować skarbem, gdy się go osiągnie. Młodzieniec chętnie zapoznał się z ekonomią, rachunkowością 
oraz  zasadami  wyceny  szlachetnych  metali  i  kamieni,  dóbr  ruchomych  i  nieruchomości,  aby  nie  zostać 
oszukanym, gdy posiądzie skarb.  

Wykorzystywał  też  przyswojone  sobie  wiadomości,  aby  zapewnić  sobie  lepszy  poziom  życia,  

a jego sława poligloty i zdolnego ekonomisty dotarły aż na zamek szacha. Szach rozkazał przyjąć go do zespołu 
swych  doradców.  Początkowo  powierzał  mu  drobne  zadania,  a  potem,  gdy  poznał  go  lepiej,  zlecał  mu  trudne  
i delikatne misje, wreszcie mianował go generalnym administratorem imperium. 

 

Ostatnia  strona 

 

Młodzieniec  nie  zapomniał  o  kontynuowaniu  lektury  swej  książki,  która  wprowadziła  go  również  

w  tajniki  budowy wielkiego  mostu  oraz  wyciągów  i  maszyn  potrzebnych,  by dostać  się do  dna  jaskini.  Mówiła  
o  tym,    jak  otworzyć  kamienne  drzwi,  jak  usuwać  wielkie  głazy,  wypełniające  wąwozy  i  zapadliska,  
aby wyrównać drogę i o innych podobnych sprawach. 

Nie  chcąc  powierzyć  nikomu  swej  tajemnicy  i  nie  pozwalając  pomagać  sobie  –  syn  wdowy,  

który  stał  się  wkrótce  człowiekiem  wszechstronnie  wykształconym  i  ogólnie  szanowanym,  zapoznał  się  
z inżynierią i urbanistyką tak dobrze, że szach doceniając jego umiejętności i kulturę, mianował go ministrem  
i nadwornym architektem, a później – premierem. Nie było w królestwie drugiego człowieka tak wykształconego 
i obeznanego we wszystkich naukach, jak ów czytelnik „księgi skarbu”. 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

3 z 55

W  dniu,  w  którym  zaślubił  córkę  szacha,  młodzieniec  dotarł  do  ostatniej  strony  księgi.  Z  bijącym 

sercem chwycił brzeg ostatniej strony, wreszcie miał poznać ostateczne objaśnienie. 

Wolno przewrócił stronę i... wybuchnął śmiechem. Był to śmiech zdumienia, radości i wdzięczności. 
Ostatnią  stronę  stanowiła  metalowa,  doskonale  wypolerowana  płytka,  w  której  można  się  było 

przejrzeć.  Syn  wdowy  ujrzał  swe  oblicze.  Oblicze  człowieka  dojrzałego,  świadomego,  dzielnego,  mądrego, 
przygotowanego  do  wielkiej  kariery.  A  wszystko  to  dzięki  księdze,  podarowanej  mu  przez  matkę.  Wielkim 
skarbem był on sam, a księga pomogła mu to odkryć. 
 

3.   ZAMUROWANE   PISMO   ŚWIĘTE 

 

10  maja  1861  r.  gwałtowny  pożar  zniszczył  miasto  Glaris  w  Szwajcarii.  Ogień  strawił  wówczas  

490 domów. 

Mieszkańcy  postanowili  odbudować  swoje  miasto.  W  jednym  licznych  warsztatów,  które  wtedy 

powstały, pracował młody murarz, przybyły z północnych Włoch. Na imię miał Jan. 

Młodzieniec miał zbadać stan uszkodzonego muru. Gdy zaczął uderzać młotkiem, odpadł kawałek tynku 

i wówczas zobaczył książkę umieszczoną zamiast jednej cegły. Gruby tom został w ten sposób zamurowany. 

Jan  zaciekawiony  go  wyciągnął.  Było  to  Pismo  święte.  Czy  ktoś  umieścił  je  tam  celowo,  czy  może  

dla żartu... ? 

Młody murarz nigdy nie interesował się zbytnio sprawami religii, ale w czasie przerwy obiadowej zaczął 

czytać  księgę.  Kontynuował  potem  lekturę  wieczorem  w  domu  i  to  przez  wiele  dalszych  wieczorów.  Powoli 
odkrywał słowa, jakie Bóg skierował do ludzi. Jego życie uległo zmianie. 

Dwa  lata  później  przedsiębiorstwo,  w  którym  pracował  Jan,  przeniosło  się  do  Mediolanu.  Warsztaty 

były  bardzo  duże,  a  robotnicy  mieszkali  wspólnie  w  kilku  pokoikach.  Pewnego  wieczoru  współlokator  Jana 
patrzył zaciekawiony, obserwując chłopaka, spokojnie i uważnie czytał swe Pismo św. 

-Co czytasz? 
-Pismo św. 
-Uff!  Jak  możesz  wierzyć  w  te  wszystkie  brednie?  Pomyśl,  że  ja  pewnego  dnia  zamurowałem  jedną 

Biblię  w  ścianie  domu  w  Szwajcarii.  Jestem  ciekaw,  czy  jakiś  diabeł  albo  ktoś  zamiast  niego  wydłubał  ją 
stamtąd! 

Jan uniósł nagle głowę i spojrzał w oczy kolegi. 
-A gdybym ci pokazał właśnie tę Biblię? 
-Rozpoznałbym ją, gdyż oznaczyłem ją specjalnie. 
Jan podał koledze tom, który trzymał w ręce. 
-Czy rozpoznajesz tu swój znak? 
Kolega  wziął  do  ręki  księgę,  otworzył  ją  i  widocznie  poruszony  zamilkł.  To  była  właśnie  Biblia,  

którą zamurował w Szwajcarii, mówiąc wówczas do kolegów: 

-Chciałbym zobaczyć, czy się stąd wydostaniesz! 
Jan uśmiechnął się. 
-Jak widzisz, powróciła do ciebie! 

 

4.   LABIRYNT 

 

Chociaż  Gracjella  skończyła  już  11  lat,  ogromnie  lubiła  zakradać  się  do  sypialni  rodziców,  

aby  pomyszkować  w  szufladach  wielkiej  komody.  Czasami  wkładała  na  szyję  naszyjnik  mamusi  z  lazurytu, 
„próbowała” jej kremów i kredki do ust i swą wysmarowaną buzią robiła miny przed wielkim lustrem. 

Pewnego  jesiennego,  szarego  i  deszczowego  dnia,  Gracjella  wślizgnęła  się  jak  zwykle  do  pokoju 

rodziców.  Tym  razem  otworzyła  masywną  szafę  z  ciemnego  drewna,  która  trochę  ją  onieśmielała  swym 
surowym i tajemniczym wyglądem. Ubrania mamusi i tatusia, zawieszone na wieszakach, wydawały unosić się 
w  mroku,  lekko  pachnąć  naftaliną.  Gracjella  weszła  do  ogromnej  szafy  i  zamknęła  drzwi.  Czuła  się  bardziej 
podniecona niż zlękniona. Nie wyobrażała sobie nawet, co miało ją teraz spotkać. 

 

Drogi  do  nikąd 

 

Okazało  się,  że  wielka  szafa  nie  miała  tylnej  ściany.  Za  ubraniami  otwierał  się  długi  korytarz.  Serce 

dziewczynki  biło  silnie  i,  trzeba  była  przyznać,  trochę  się  bała.  Ale  ciekawość  zwyciężyła  wszelkie  wahania. 
Gracjella zaczęła iść dziwnym korytarzem. Zrobiła kilka kroków, gdy jakaś brama zamknęła się za jej plecami  
z  wielkim  hukiem.  Chciała  szybko  wrócić,  ale  zderzyła  się  z  gładkim  murem.  Nie  było  śladu  drzwi.  Mogła 
posuwać  się  jedynie  naprzód.  Korytarz  był  rzeczywiście  wąską  drogą  ograniczoną  przez  dwie  wysokie  ściany. 
Droga  prowadziła  do  skrzyżowania  z  wielu  innymi.  Na  skrzyżowaniu  stał  policjant.  Gdy  dziewczynka  
go zobaczyła, odetchnęła z ulgą. Była pewna, że pomoże jej odnaleźć drogę do domu. 

-Przepraszam, panie policjancie – powiedziała uprzejmie Gracjella. –W jakim kierunku muszę pójść, by 

dojść do ulicy Donizettiego? 

-Ulica Donizettiego? To proste! – odpowiedział policjant. Gracjella odetchnęła z ulgą. 
-Idź  ulicą  na  prawo...  Albo  na  lewo...  Albo  prosto...  Albo  cofnij  się...  Albo  idź  w  górę...  

Albo idź w dół. Jasne, prawda? 

-Nie, doprawdy, nie rozumiem – odpowiedziała Gracjella. 
-Tutaj ulice prowadzą we wszystkich kierunkach, a zarazem do nikąd. A więc radź sobie sama! 
-Ale... 
-Odejdź szybko, w przeciwnym razie zapłacisz mandat! Musze kierować ruchem! 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

4 z 55

Zagniewana  Gracjella  zaczęła  iść  najszerszą  i  jasno  oświetloną  ulicą.  Była  zatłoczona  i  miała  w  sobie 

coś dobrze znajomego. 

-Ktoś mi pomoże – pocieszała się Gracjella. 
Ale  wszyscy  szli  prędko,  mieli  usta  zamknięte,  twarze  napięte,  oczy  nieobecne.    Na  próżno  Gracjella 

szukała kogoś, kto by podał jej jakąś wskazówkę, czy przynajmniej uśmiechnąłby się do niej, aby dodać otuchy. 
Chodnik  był  „kłębowiskiem”  nóg  i  rąk,  ale  nikt  nie  zatrzymywał  się.  Nikt  nie  obdarzył  dziewczynki  choćby 
jednym spojrzeniem. 

Zaniepokojona  doszła  do  dużego  placu.  Był  dzień  targowy  i  wszędzie  było  pełno  różnych  straganów. 

Gracjella wmieszała się w tłum kupujących i sprzedających. 

-Wszyscy  wydają  się  być  bardzo  uprzejmi  i  rozmowni,  z  pewnością  pomogą  mi  odnaleźć  drogę  do 

domu – myślała Gracjella.  

-Skosztuj,  dziewczynko!  –  jakiś  dziwak  w  białym  fartuchu  przysunął  do  jej  ust  kawałek  apetycznego 

tortu jagodowego. -Dobry, co? – ciągnął mężczyzna. –Kawałek kosztuje tylko 2000 lirów! 

-Przymierz ten sweterek! – wołała do niej jakaś kobieta. 
-Kup 

to... 

przymierz 

tamto...Ten 

szampon 

jest 

wspaniały!... 

Spójrz 

na 

te 

kolczyki...  

Wybierz sobie, co chcesz!... 

Biedną Gracjellę otoczyła chmara sprzedawców, którzy warczeli wokół niej niczym helikoptery. 
-Nie chcę niczego... Pragnę jedynie odnaleźć drogę do domu...! – protestowała na próżno. 
-To jest twoja droga – wykrzyknął jeden ze sprzedawców. –Droga wielkiej okazji! 
Gracjella zatkała sobie uszy rękoma i przepychając się, wybiegła z tłumu oblegającego stragany. 
Z  rynku  odchodziło  wiele  ulic.  Weszła  w  jedną  z  nich.  Szła  i  szła.  Ulica  skończyła  się  u  wylotu  innej,  

ta  z  kolei  przechodziła  w  następną,  i  tak  dalej.  Po  trzech  godzinach  wędrówki  Gracjella  powróciła  
na plac targowy. 

 

„ I  co  to  szkodzi ?  Nie  myśl  o  tym ! ” 

 
Żeby  nie  zauważyli  jej  sprzedawcy,  próbowała  umknąć  cienistą  ulicą,  ale  silna  ręka  chwyciła  ją  

za ramię. 

-Gdzie idziesz, moja mała? – dał się słyszeć jakiś przyjemny głos. 
A jednak wydał się Gracjelli znajomy. To pani Rebechini, jej surowa i nieugięta dyrektorka. 
-Och, jak to dobrze, pani dyrektorko. Zgubiłam się i nie mogę znaleźć drogi... 
Zza okularów oczy dyrektorki spojrzały surowo. 
-Nie szukaj wymówek. Powinnaś być teraz w szkole. Lubisz wagarować, co? Jutro chcę cię zobaczyć w 

kancelarii z matką. A teraz marsz, wracaj do domu! 

-Właśnie tego pragnę – odpowiedziała dziewczynka ze łzami w oczach. -ale... – nie skończyła zdania. 

Dyrektorka  skręciła  już  za  rogiem  swym  żołnierskim  krokiem.  Słyszała  stukot  obcasów  na  chodniku  
i zaczęła iść za nią. Ale dyrektorka gdzieś zniknęła. 

Gracjella  znów  zaczęła  błądzić  po  ulicach.  Czasami  rozpoznawała  jakiś  zakątek  i  pełna  nadziei 

kierowała  się  w  tę  stronę,  ale  ponownie  znajdowała  się  na  ulicach  prowadzących  do  nikąd,  które  wychodziły  
na inne bramy.  

Wędrowała  zmęczona,  wlokąc  za  sobą  zmęczone  nogi,  nie  patrząc  już,  gdzie  idzie.  Nagle  z  jakiejś 

ciemnej sieni wynurzył się wychudzony chłopak o tłustych włosach i dziwnym spojrzeniu. 

-Czujemy się podle, no nie? – spytał. 
-Tak, rzeczywiście – odpowiedziała Gracjella, nie patrząc nawet na niego. 
-Ja wiem, czego ci potrzeba... 
-Co takiego? 
-Coś, co by cię podniosło na duchu. Jeśli mi dasz trochę pieniędzy, postaram się o to, dobrze? 
-Nie mam pieniędzy. 
-Postaraj się o nie, a potem wróć. Proste, no nie? 
-Pewnie – wyszeptała dziewczynka, skręcając w kolejną ulicę.  
Tym  razem  znalazła  się  na  ulicy  szerokiej  i  wyglądającej  dość  wesoło.  Było  wiele  restauracji  i  lokali, 

wypełnionych  bawiącymi  się  ludźmi.  Gdy  Gracjella  przechodziła  przed  jakimiś  drzwiami,  błyszczącymi 
fioletowymi  i  żółtymi  światłami,  zatrzymał  ją  jakiś  wesoły  głos.  Był  to  głos  chłopaka  w  dżinsach  i  skórzanej 
kurtce. 

-Hej, dziewczyno, gdzie  idziesz z taką grobową miną? 
-Nie potrafię wrócić do domu! 
-I co to szkodzi? Nie myśl o tym. Wejdź tutaj i potańcz! Jeśli nie zabawisz się w twoim wieku... 
-Zostaw mnie w spokoju! – zawołała Gracjella zniecierpliwionym tonem, nie zatrzymując się.  
Teraz  była  naprawdę  zmęczona.  Czuła  się  jak  Alicja  w  krainie  czarów,  z  tym,  że  tam,  

gdzie się znajdowała, czarów nie było. 

Oświetlona  ulica  kończyła  się  na  kolejnym  skrzyżowaniu.  W  rogu  stała  kamienna  ławka.  Gracjella 

usiadła i zaczęła gorzko płakać. 

-Wstydź się! – powiedziała do siebie. –Taka duża dziewczynka jak ty ma płakać jak dziecko! Przestań 

natychmiast, mówię Ci! 

Ale  wciąż  wylewała  strumienie  łez,  które  zmoczyły  bluzeczkę  i  prawie  zatopiły  napis  „Snoopy”,  

który był na niej wydrukowany.  

-Co mam robić? – łkała. 
-Po pierwsze, zrozum, że płacz na nic się nie zda! – oznajmił jakiś głosik dochodzący z góry. Gracjella 

odwróciła  się  i  ujrzała  żółte,  wielkie  oczy  sowy,  siedzącej  na  plakacie  reklamowym.  Sowa  patrzyła  
na nią z miną zrzędy. 

-Porządna dziewczynka o tej godzinie jest już w domu. – wypaplała. 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

5 z 55

-Ach, droga sowo, nie masz pojęcia, jak bardzo chciałabym być w domu! – odpowiedziała Gracjella. 
-Dlaczego więc tam nie pójdziesz? 
-Nie mogę. 
-Dlaczego? 
-Bo nie umiem znaleźć drogi. 
-Interesujące... – zamruczała sowa, zamykając oczy, które błyszczały jak żółte światła semaforu.  
-Czy nie wiesz, że aby nie zabłądzić, trzeba mieć mapę? 
-Nie wiedziałam, że to miasto może być tak skomplikowane – nieśmiało zauważyła Gracjella. 
-Jasne,  że  jest  skomplikowane.  Wszystko  jest  skomplikowane,  jeżeli  nie  masz  planu!  

– zawołała sowa. -Jednak masz szczęście. Powinnam mieć jakiś plan. Zobaczymy... 

Sowa  zaczęła  szperać  dziobem  pod  piórami  prawego  skrzydła.  Z  westchnieniem  wyciągnęła  złożony 

papier i podała dziewczynce. Gracjella rozłożyła go i zobaczyła, że jest to mały plan miasta. W rogu znajdowało 
się  nawet  czerwone  kółeczko  z  napisem:  „Znajdujesz  się  tutaj”.  Poszukała  z  niepokojem  nazwy  ulicy  
i stwierdziła z bijącym sercem, że dwie ulice stąd znajduje się ulica Donizettiego i jej dom. 

-Dzięki, sowo! – zawołała uszczęśliwiona. –Uratowałaś mi życie! 
-O, nie przesadzajmy – zamruczała sowa i znów zasnęła.  
Gracjella  trzymając  w  ręce  cenny  plan,  szybciutko  doszła  do  domu.  Patrząc  na  plan,  bardzo  łatwo 

można było odnaleźć właściwy kierunek. 

Pędem  przebiegła  schody.  Mamusia  przygotowywała  kolację  w  kuchni.  Prawdopodobnie  nawet  

nie zauważyła jej nieobecności. Gracjella objęła ją za szyję. 

-Ach, mamusiu, już nigdy więcej nie wyjdę z domu bez planu! 
Mamusia naturalnie nie zrozumiała, o co chodzi córeczce. 
-Z pewnością. –powiedziała tylko. –A teraz umyj sobie ręce i nakryj do stołu! 

 

5.   CUDOWNY   CZARODZIEJ   Z   OZ 

 

Dziewczynka,  która  miała  na  imię  Dorota,  spała  spokojnie  w  swoim  łóżku,  a  piesek  Toto  leżał  blisko 

niej.  Nagle  trąba  powietrzna  uniosła  dom  do  góry.  Dorotka  była  sama:  wujostwo,  u  których  mieszkała,  
wyszli wcześnie rano do pracy na polu. 

W  jednej  chwili  dziewczynka  została  przeniesiona  pomiędzy  chmury.  Dorotka  i  jej  pies  Toto  krążyli  

po niebie: pod nimi nie było już wsi, ale tylko zielono-szmaragdowa łąką, cała ukwiecona. W końcu wylądowali 
na  ziemi  w  miejscu,  w  którym  staruszka  nie  wyższa  od  dziewczynki,  powitała  Dorotkę  w  Królestwie  Oz.  
Potem podziękowała jej za zabicie perfidnej czarownicy ze Wschodu. 

Dziewczynka  próżno  protestowała,  twierdząc,  że  nie  zabiła  nikogo.  Staruszka  nie  zmieniła  zdania. 

Dorotka nic nie rozumiała, wówczas staruszka wyjaśniła: 

-To  nie  ty  zabiłaś  ją,  ale  twój  dom.  –  i  wskazała  dwie  stopy  w  srebrnych  pantofelkach,  

które wystawały spod drzwi domu.  

Potem przedstawiła się mówiąc: 
-W  tym  królestwie  żyją  dwie  czarownice  dobre:  jedna  z  Północy  –  to  ja  i  jedna  z  Południa.  Istnieją, 

albo 

raczej 

istniały 

również 

dwie 

czarownice 

złe: 

jedna 

Zachodu 

jedna 

ze 

Wschodu,  

ale tę ostatnią zabiłaś spadając na nią z całym twym domem. 

Słysząc  te  słowa  Dorotka  zaczęła  płakać.  Prosiła  również  o  to,  aby  móc  wrócić  do  domu.  

Dobra  czarownica  z  Północy  stwierdziła  jednak,  że  jest  to  niemożliwe,  gdyż  Królestwo  Oz  otoczone  jest 
pustynią. Poradziła jednak dziewczynce, by dotarła do Szmaragdowego miasta, gdzie mieszka wielki i potężny 
Czarodziej, który będzie mógł jej pomóc. Uprzedziła tez, że droga jest długa i niebezpieczna. 

 

Trzy  spotkania 

 

I tak oto Dorotka i Toto zaczęli wędrować droga wybrukowaną żółtymi kamieniami do Szmaragdowego 

miasta. Gdy doszli do połowy pola dojrzałego zboża, posłyszeli, że ktoś ich woła. Toto nastawił uszy, a Dorotka 
wysiliła wzrok, ale zobaczyła jedynie Stracha na wróble, pośród łanów zboża. 

Tak.  To  on  wołał:  prosił  o  pomoc,  by  uwolnić  go  od  drąga,  który  unieruchomił  go,  uniemożliwiając 

straszenie  kruków.  Dziewczynka  pomogła  mu,  a  potem  zapytała  o  Czarodzieja  z  Oz.  Ale  Strach  na  wróble  
nic o nim nie wiedział. 

-Jak to możliwe, że o nim nie słyszałeś? – spytała go zdziwiona dziewczynka. 
-Naprawdę nic nie wiem. Pełno we mnie słomy, a brak mi rozumu. – odpowiedział smutno. 
Postanowił  jednak  odprowadzić  Dorotkę  do  Szmaragdowego  miasta,  aby  poprosić  Czarodzieja  z  Oz  

o odrobinę mądrości. 

Dorotka,  Toto  i  ich  dziwny  przyjaciel  zaczęli  wędrować  drogą  żółtych  kamieni,  która  stawała  się  

coraz bardziej nierówna i pełna dziur. Maszerowali z trudem przez cały dzień, a gdy zapadła noc, przespali się  
w jakiejś chacie. 

Następnego ranka podjęli na nowo wędrówkę. Zatrzymali się usłyszawszy jakiś jęk; wydobywał się on 

z dziwnej, blaszanej postaci, stojącej nieruchomo przy drodze. Był to Blaszany Drwal, trzymał w ręku siekierę, 
ale nie mógł nią poruszać, potrzebował naoliwienia. 

Dorotka  pobiegła  do  chaty  po  oliwiarkę  i  zardzewiały  Drwal  zaczął  się  poruszać.  Postanowił  dołączyć  

do grupy. Bardzo pragnął mieć serce i miał nadzieję, że potężny Czarodziej z Oz może mu je dać. 

-Mimo  wszystko,  –  powiedział  Strach  na  wróble  –  ja  poproszę  raczej  o  rozum  niż  o  serce,  

gdyż głupiec nie wiedziałby, co robić z sercem. 

-A  ja  zdecydowanie  wolę  serce  –  odpowiedział  Blaszany  Drwal.  –  gdyż  rozum  nie  daje  szczęścia,  a 

szczęście jest czymś najwspanialszym na świecie.  

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

6 z 55

Dorotka, pies Toto, Strach na wróble i Blaszany Drwal przechodzili przez gęsty las. Gdy las stawał się 

zbyt gęsty, Drwal swą siekierą wyrąbywał przejście. Nagle zza krzaka wyskoczył z okropnym rykiem lew. Toto 
zaczął  groźnie  ujadać.  Lew  nieoczekiwanie  rozpłakał  się  i  stwierdził,  że  w  rzeczywistości  jest  bardzo  lękliwy  
i  ma  serce  królicze.  Aby  być  rzeczywiście  królem  zwierząt,  potrzebował  trochę  odwagi.  Czy  mógłby  mu  jej 
użyczyć Czarodziej z Oz? Postanowił spytać się go o to i wyruszył w drogę. 

 

Podróż  do  wielkiego  Oz 

 

Wyruszyli więc w piątkę: dziewczynka, pies, lew, Strach na wróble i Blaszany Drwal. 
Doszli  do  miejsca,  w którym droga  ukrywała  się  przed  rozpadliną.  Jak  pójść dalej? Drżąc  ze  strachu, 

lew zmobilizował się jakoś i udało mu się przeskoczyć. 

Wszyscy  musieli  potem  pokonać  jeszcze  wiele  innych  bardzo  trudnych  przeszkód:  uciekali  przed 

atakami  okrutnych  zwierząt  o  ciele  niedźwiedzia,  a  głowie  tygrysa,  przeszli  przez  rzekę  o  potężnym  prądzie, 
przez pole maków o trującym zapachu... Aż wreszcie dotarli do bram Szmaragdowego miasta. 

Strażnik  bram  miasta  stanął  przed  przybyszami  i  gdy  dowiedział  się,  że  pragną  zobaczyć  się  

z Czarodziejem, oświadczył im, że od wielu lat nikt już nie śmiał stanąć przed nim. 

Ten  potężny  i  straszny  Czarodziej  mógłby  ich  zniszczyć  za  jednym  zamachem,  gdyby  przybysze 

ośmielili  się  zakłócić  jego  spokój  jakąś  błahą  sprawą.  Ponieważ  jednak  nalegali,  zgodził  się  zaprowadzić  ich 
przed  oblicze  wielkiego  Czarodzieja.  Najpierw  wszyscy  będą  musieli  założyć  okulary  o  zielonych  szkłach,  
aby blask Szmaragdowego miasta ich nie oślepił. Taki był tu regulamin. 

Gdy  wszyscy  nałożyli  okulary,  strażnik  ogromnym  złotym  kluczem  otworzył  bramy  miasta,  

które  Dorotka  i  jej  przyjaciele  przekroczyli  z  biciem  serca.  Natychmiast,  pomimo  okularów,  zostali  oślepieni 
nadzwyczajnym  blaskiem:  domy  i  pałace  były  zbudowane  z  zielonego  marmuru,  pokrytego  diamentami,  okna 
miały  szmaragdowe szyby.  Nawet  niebo  i  promienie  słońca  były  tego  samego koloru.  Strażnik  towarzyszył  im  
aż do pałacu Oz. Tam zostali przyjęci w sali tronowej. 

Na tron spływało bardzo intensywne zielone światło, które oświetlało ogromną, łysą głowę. Nie widać 

było tułowia, ani rąk. Oczy wpatrywały się usilnie w Dorotkę i jej towarzyszom. 

-Jestem  wielkim  i  straszliwym  Czarodziejem  z  Oz!  –  obwieściła  głowa.  –  A  wy  kim  jesteście  

i czego chcecie ode mnie? 

Jako pierwsza odpowiedziała dziewczynka: 
-Jestem Dorotka i chciałabym wrócić do mojego domu. 
-Ja jestem Strachem na wróble i chciałbym mieć rozum. 
-Ja jestem Blaszanym Drwalem i chciałbym mieć serce. 
-Ja jestem Lwem tchórzliwym i chciałbym mieć trochę odwagi. 
Głowa  Czarodzieja  ulegała  w  tym  czasie  kilku  nadzwyczajnym  przekształceniom:  stała  się  piękną 

damą, straszliwym potworem, wreszcie kulą ognia. W końcu zdecydowała się przemówić. Stwierdziła, że gotowa 
jest im pomóc, w zamian jednak będą musieli zabić Czarownicę z Zachodu. 

Dorotka  była  przeciwna,  już  raz  przypisywano  jej  wyeliminowanie  Czarownicy  ze  Wschodu,  a  teraz 

miałaby zabić również tę z Zachodu, za cenę powrotu do domu! 

Czarodziej  z  Oz  okazał  się  jednak  niewzruszony  i  przyjaciele  postanowili  pokusić  się  o  wykonanie 

zadania. Ale perfidna Czarownica z Zachodu rozkazała swojemu wojsku, złożonemu z latających małp, porwać 
ich i zmusiła Dorotkę do pracy w swym zamku. 

Czarownica  była  bardzo  zła.  Pewnego  dnia,  w  porywie  złości  szczególnie  gwałtownej,  uderzyła  Toto 

swym  parasolem.  Dorotka  nie  potrafiła  się  opanować.  Myła  właśnie  podłogę  i  chwyciła  za  pierwszą  rzecz,  
która wpadła jej w rękę: za wiadro z wodą. Wylała ją na złą czarownicę, a ta zaczęła się rozpuszczać krzycząc: 

-Doroto, ty mnie uśmiercisz: woda spowoduje, że zniknę, jak znika rysunek ze zamoczonej kartki! 
I tak też się stało. 
Przyjaciele  powrócili  do  Szmaragdowego  miasta  i  zostali  doprowadzeni  do  sali  tronowej.  Okazała  się 

ona całkowicie pusta. Nagle dał się słyszeć silny i uroczysty głos, który wydawał się płynąć z sufitu: 

-Jestem przemożnym Czarodziejem z Oz. Czego chcecie? Dlaczego mnie szukacie? 
 

Zdemaskowanie  straszliwego  czarodzieja  z  Oz 

 
Przyjaciele  opowiedzieli  o  tym,  jak  „rozpuścili”  Czarownicę  z  Zachodu.  Teraz  on,  Czarodziej  z  Oz, 

powinien dotrzymać przyrzeczenia i każdemu z nich dać to, o co prosił. 

Czarodziej starał się odwlec decyzję, ale Dorotka powiedziała mu dobitnie, że nie ruszą się stąd, dopóki 

nie  uzyskają  jednoznacznej  odpowiedzi,  a  lew  podkreślił  słowa  dziewczynki,  rycząc  potężnie.  Piesek  Toto, 
przestraszony  niespodziewanym  rykiem  skoczył,  wywracając  parawan,  który  stał  w  kącie  sali  tronowej.  
Ku  wielkiemu  zdziwieniu  wszystkich  okazało  się,  że  za  parawanem  znajdował  się  zupełnie  niepozorny  ludzik, 
który mamrotał: 

-Jestem najpotężniejszym Czarodziejem z Oz. Wielkim i strasznym Czarodziejem. 
Jak  to  możliwe?!  To  był  ów  wielki  i  straszny  Czarodziej?  Przyjaciele  spoglądali  na  siebie  zdziwieni  

i zmieszani. Człowieczek stwierdził, że jest iluzjonistą: ogromna głowa, ognista kula i wszystko inne to jedynie 
stare sztuczki. Również Szmaragdowe miasto było złudzeniem. 

W  kilku  słowach  opowiedział  swą  historię:  pracował  kiedyś  w  cyrku  i  podpisywał  się  na  balonie 

napełnionym  gazem.  Pewnego  dnia    wiatr  zaniósł  go  do  krainy  Oz.  Ludzie  uznali  go  za  wielkiego  czarodzieja, 
który  w  cudowny  sposób  zszedł  z  nieba,  a  on  rozpoczął  swe  sztuczki.  Wystarczyło  nakazanie  wszystkim 
noszenie  zielonych  okularów,  aby  przekonać,  że  mieszkają  pośród  błyszczących  szmaragdów.  Jedynym 
problemem były dwie złe Czarownice, ale teraz dzięki Dorotce już ich nie ma. Niestety jego przyrzeczenia były 
bez pokrycia. Nie może ich oczywiście wypełnić. 

-Według mnie, jesteś bardzo niedobry – powiedziała Dorotka. 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

7 z 55

-O  nie,  moja  kochana,  w  rzeczywistości  jestem  bardzo  dobry.  Jestem  jedynie  bardzo  zły  jako 

czarodziej. Muszę to przyznać. 

-Nie możesz więc dać mi rozumu? – spytał Strach na wróble. 
-Wcale nie potrzebuję ci go dawać. Ucz się czegoś każdego dnia. Rozum mają nawet małe dzieci, ale 

nie 

umieją 

prawie 

nic. 

Doświadczenie 

jest 

jedyną 

drogą 

prowadzącą 

do 

mądrości  

i im dłużej jesteś na ziemi, tym więcej nabierasz doświadczenia! 

-Może  to  i  prawda  –  powiedział  Strach  na  wróble.  –  ale  jeśli  nie  dasz  mi  rozumu,  będę  bardzo 

nieszczęśliwy. 

Fałszywy czarodziej spojrzał na niego uważnie. 
-Ba – westchnął. –Napełnię ci głowę rozumem. Ale nie mogę nauczyć cię, jak się nim posługiwać. To 

musisz już sam odkryć. 

Czarodziej  odkręcił  i  opróżnił  głowę  Stracha  na  wróble  i  wypełnił  ją  mieszaniną  świeżej  słomy,  otrąb  

i szpilek, aby wskazać na ostrość swych idei. Strach na wróble pysznił się w przekonaniu, że jest bardzo mądry. 

-A moja odwaga? – spytał z lękiem lew. 
-Ty jesteś bardzo odważny, jestem tego pewien! – odpowiedział Czarodziej. –Brak ci jedynie zaufania 

do samego siebie. Nie ma takiego stworzenia, które by nie lękało się w obliczu niebezpieczeństwa. Prawdziwa 
odwaga  polega  na  stawieniu  czoła  niebezpieczeństwu,  gdy  ogarnia  nas  lęk,  a  tego  typu  odwagę  posiadasz  w 
nadmiarze. 

Wylał  jednak  zawartość  zielonej  butelki  do  miseczki  i  polecił  Lwu  wychłeptać  płyn  (a  była  to  czysta 

woda). Gdy Lew się napił, obwieścił wszystkim, że teraz czuje się bardzo odważny. 

-A moje serce? – zapytał Blaszany Drwal. 
-Jeżeli kochasz swych przyjaciół jak siebie samego, posiadasz już serce. W każdym razie... 
Czarodziej  zrobił  otwór  w  blaszanym  tułowiu  Drwala  i  umieścił  tam  śliczne  jedwabne  serduszko 

wypełnione trocinami. Blaszany Drwal nie posiadał się z radości. 

-Jak łatwo jest pomagać innym, gdy zdobędzie się ich zaufanie – pomyślał Czarodziej. 
Najtrudniej  było  pomóc  Dorotce  w  powrocie  do  domu,  ale  postanowił  spróbować.  Nie  było  łatwo,  

lecz  z  pomocą  swych  przyjaciół,  po  wielu  przygodach,  dziewczynka  powróciła  wreszcie  do  swego  ukochanego 
Kansas. 

 

6.   MAŁY ,   SAMOTNY   KRÓL 

 
Daleko,  daleko  stąd,  na  morzu  o  dziwnej  nazwie,  istniała  mała  wyspa  o  białych  plażach    zielonych 

pagórkach.  Na  wyspie  znajdował  się  zamek,  a  w  zamku  żył  mały  król.  Był  dziwnym  królem,  gdyż  nie  miał 
poddanych. Ani jednego. 

Codziennie rano król ziewnąwszy i przeciągnąwszy się, mył sobie uszy i zęby. Potem wsadzał na głowę 

koronę  i  zaczynał  swój  dzień.  Jeśli  świeciło  słońce,  mały  król  biegał  na  plaże.  Był  zapalonym  sportowcem, 
autorem  wszystkich  rekordów  królestwa,  począwszy  od  biegu  po  plaży  na  100  metrów,  rzutu  kamieniem  
i  wszelkich  stylów  pływania  za  wyjątkiem  nart  wodnych,  gdyż  nie  było  nikogo,  kto  kierowałby  królewską 
motorówką. Po każdych zawodach król nagradzał siebie złotymi medalami. Miał już nimi zapełnione trzy pokoje. 
Ilekroć przypinał sobie medal na piersi, grzecznie odpowiadał sam sobie: 

-Dziękuję Jego Królewskiej Mości! 
W  zamku  była  biblioteka  i  półki  pełne  różnych  książek.  Królowi  podobały  się  bardzo  komiksy 

przygodowe. Trochę mniej baśnie, gdyż w baśniach wszyscy królowie mieli poddanych. 

-A ja nie mam nawet jednego! – mówił do siebie król. -Ale jak mówi przysłowie: lepiej być samemu niż 

w złym towarzystwie. 

A gdy odrabiał lekcje, zawsze stawiał sobie bardzo dobre stopnie. 
-Z pełnym uznaniem dla Jego Wysokości – stwierdzał. 
Pewnego  wieczoru  ogarnęła  go  dziwna  melancholia.  Zszedł  na  plażę,  zdecydowany  znaleźć  jakiegoś 

poddanego i myślał: 

-Gdybym miał choć stu poddanych... 
Na plaży poszedł w prawo, ale brzeg był zupełnie pusty. 
-Gdybym miał choć 50 poddanych... – powiedział król. 
Zawrócił i szedł wzdłuż brzegu daleko w lewą stronę, lecz i tam było pusto. Król usiadł na jakiejś skałce 

i był tak bardzo smutny, że nie zauważył nawet, jak wspaniały był tego wieczoru zachód słońca. 

-Gdybym miał choć 10 poddanych, prawdopodobnie byłbym szczęśliwy! 
Zauważył daleko na morzu kilku rybaków na łodziach i ucieszył się. 
-Poddani – krzyknął król – poddani, oto wasz król, hurra! 
Ale rybacy nie usłyszeli go, a król od krzyczenia aż zachrypł. Wrócił do domu i wślizgnął się pod swoją 

kolorową kołdrę. Usnął i śnił mu się milion poddanych, wołających „hurra!” na jego widok. 
 

Okrutny  Barbarossa 

 

Nie spał długo. Obudziły go głośne krzyki. Mały król nie miał poddanych, ale miał zawziętych wrogów. 

Byli nimi piraci pod wodzą strasznego Barbarossy. 

Ich  statek  najeżony  armatami  wyłaniał  się  nagle  na  horyzoncie.  Wszyscy  piraci  mieli  długie  wąsy, 

dzikie gęby i noże w zębach. 

-Do  boju!  –  krzyczał  Barbarossa,  najdzikszy  ze  wszystkich.  Trzydziestu  ośmiu  piratów  z  głośnymi 

okrzykami wpadło do zamku i niszczyło wszystko to, co znajdowało się na ich drodze. 

W wyniku częstych napadów w zamku pozostało mało rzeczy do wzięcia, dlatego piraci mieli zwyczaj 

przywożenia czegoś, aby móc to skraść przy następnym napadzie. 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

8 z 55

Mały  król  bał  się  straszliwie  piratów,  a  szczególnie  okrutnego  Barbarossy,  który  za  każdym  razem 

wykrzykiwał: 

-Jeśli złapię króla, zawieszę go maszcie mojego okrętu! 
Tak  więc,  gdy  tylko  słyszał,  że  nadchodzą  piraci,  król  ukrywał  się  w  jednej  z  wielu  kryjówek  zamku. 

Tam skulony w ciemności czekał na odjazd piratów. 

Tak bywało już wiele razy, chociaż mały król nigdy nie był tchórzem. 
-Gdybym miał wojsko – myślał. – Barbarossa i jego zgraja dopiero mieliby się z pyszna! 
Pewnego ranka króla obudził zupełnie nowy dźwięk. Słuchał uważnie i stwierdził, że nigdy nie spotkał 

się z podobnym dźwiękiem. 

-Może  przybyli  moi  poddani  –  pomyślał  i  poszedł  otworzyć  drzwi.  Na  stopniach  przed  bramą  siedział 

ogromny, rudy kot. 

-Dzień dobry – powiedział król z wielką godnością. –Ja jestem królem, hurra! 
-A ja jestem kotem – stwierdził przybysz. 
-Jesteś moim poddanym – powiedział król. 
-Pozwól mi więc wejść – poprosił kot. –Jestem głodny i zimno mi. 
Król  pozwolił  kotu  wejść  do  swego  domu,  a  kot  obszedł  go  wokoło  i  stwierdził,  że  był  on  wielki  

i wygodny. 

-Masz piękny dom. 
-Tak,  nie  jest  zły  –  stwierdził  król  i  nagle  zauważył  wiele  rzeczy,  których  nie  widział  w  ciągu 

poprzednich lat.  

–To dlatego, że jestem królem – powiedział król i poczuł się bardzo zadowolony. 
-Zostanę tu. – zdecydował kot. 
Urządził  się  w  domu  i  zamieszkał  razem  z  królem.  Król  był  szczęśliwy,  gdyż  wreszcie  miał  jednego 

poddanego. 

-Daj mi coś do jedzenia – poprosił kot i król pobiegł szybko, by przynieść pożywienie dla kota. 
-Przygotuj mi łóżko – powiedział kot. Król pobiegł na poszukiwanie kołdry i poduszki. 
-Zimno mi – stwierdził kot. A król rozpalił ogień, by kot mógł się ogrzać. 
-Wykonano, panie poddany – powiedział król do kota. 
A kot na to: -Dzięki, panie królu! 
Król nie spostrzegł nawet, że choć był królem, usługiwał kotu. 
 

„ Król  jest  najlepszym  przyjacielem ! ” 

 

Czas  mijał  i  król  był  szczęśliwy  w  towarzystwie  kota,  a  kot  pokazywał  królowi  wszystko,  o  czym 

zapomniał  on  w  swej  samotności:  zachody  słońca,  rosę  poranną,  kolorowe  muszle  i  księżyc,  który  płynął  
po niebie jak łódź rybacka po morzu. 

Niekiedy zdarzało się, że król przechodząc przed lustrem i widząc swoje odbicie mawiał: 
-Królu, hurra!!! 
I pozdrawiał siebie. Nie był już absolutnym zwycięzcą na wyspie. Kot wyprzedzał go w skoku wzwyż,  

w skoku w dal i w wdrapywaniu się na drzewa, ale król nadal był pierwszy w pływaniu i rzucie kamieniem. 

Pewnego  ranka  król  posłyszał  pukanie  do  bramy  zamku.  Pobiegł  otworzyć,  myśląc:  „Przybywają 

poddani!”  Zobaczył  przed  sobą  maleństwo  o  wesołej  twarzy.  Był  to  pingwin  w  białej  koszuli  i  święcącym 
czarnym fraku. 

-Dzień dobry – powiedział król z godnością. –Jestem królem, hurra! 
-Ja jestem pingwinem – powiedział przybysz. 
-Jesteś moim poddanym – stwierdził król. 
-Pozwól  mi  wejść  –  poprosił  pingwin.  -Jestem  głodny  i  mam  zmarznięte  nogi.  Sprzykrzyło  mi  się 

mieszkać na górze lodowej. 

Król  wpuścił  pingwina  do  swego  domu,  przedstawił  mu  kota,  który  był  bardzo  szczęśliwy  z  poznania 

pingwina. 

-Sądzę, że pozostanę tu z wami – powiedział pingwin. 
Król  był  z  tego  bardzo  rad.  Miał  już  teraz  dwóch  poddanych.  Pobiegł  przygotować  dobrą  kolację  

dla pingwina, gdy tymczasem kot przyniósł nowemu gościowi miękkie pantofle. 

-Będę  ochmistrzem  dworu.  Czuję  ku  temu  powołanie.  –  oświadczył  pingwin.  –Będę  utrzymywał 

porządek w zamku i podawał aperitif na tarasie. 

Teraz już we troje podziwiali zachody słońca. I było im jeszcze lepiej niż we dwójkę. Król nie wygrywał 

już tak wielu zawodów sportowych, gdyż pingwin wyprzedzał go w pływaniu i nurkowaniu. Król niespodziewanie 
odkrył, że można być zadowolonym nawet wówczas, gdy nie wygrywa się zawsze. 

Ale pewnego wieczoru, daleko na horyzoncie, ukazał się okręt pirata Barbarossy. 
-Szybko uciekajmy i ukryjmy się! – krzyknął król. 
-Ani mi się śni! – powiedział kot. –Jesteśmy we trójkę i możemy pokonać tych zuchwalców. 
-Z pewnością. – stwierdził pingwin. –Wystarczy mieć sprytny plan! 
-W zbrojowni zamku znajduje się zbroja gigantycznego Bombardona – przypomniał sobie król. 
-Świetnie! – powiedział kot. –Wślizgniemy się w tę zbroję i stawimy czoła piratom. 
-Kot stanie na mych ramionach, król na kocie i będzie mógł poruszać mieczem. – ciągnął dalej pingwin. 
-Aprobuję ten plan – stwierdził kot. 
Zrobili  tak,  jak  postanowili.  Piraci  po  wylądowaniu  na  plaży  zostali  wręcz  sparaliżowani  tym,  

co zobaczyli. W ich kierunku wielkimi krokami zdążał olbrzym, który wymachiwał ogromnym mieczem. 

-Powrócił olbrzym Bombardone! – zakrzyknęli. –Ratuj się, kto może! 
I rzucili się do wody, aby dotrzeć do okrętu. Odtąd nigdy już ich tu nie widziano. 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

9 z 55

Mały  król,  kot  i  pingwin  uściskali  się  pełni  radości.  Potem  kot  i  pingwin  unieśli  króla  i  podrzucili  go  

w powietrze wołając: 

-Król jest najlepszym przyjacielem, jaki istnieje, hurra! 
 

7.   KOT   KOCZKODAN 

 
W  domku  nad  brzegiem  rzeki  żyła  mamusia  z  dwoma  córkami.  W  rzeczywistości  tylko  jedna  

z  dziewczynek  była  prawdziwą  córką,  druga  była  daleką  krewną  sierotą,  która  została  przyjęta  do  tego  domu 
niezbyt chętnie. Faktycznie przybrana matka nie kochała jej zupełnie. A przecież ta dziewczynka, o wdzięcznym 
imieniu  Lauretta,  była  ładna  i  miła,  podczas  gdy  prawdziwa  córka  była  niegrzeczna  i  arogancka.  Ale  ona  była 
kochana i oszczędzano ją. Natomiast wszystkie uciążliwe prace zawsze spadały na Laurettę. 

Któregoś  dnia  miało  być  wielkie  pranie.  Kto  miał  je  zrobić?  Oczywiście  chętna  i  posłuszna  Lauretta. 

Dziewczynka  wzięła  koszyk  z  bielizną  oraz  mydło  i  poszła  nad  rzekę.  Uklękła  na  trawiastym  brzegu  i  zaczęła 
prać. Woda była bardzo zimna. Ręce dziewczynki zrobiły się czerwone, zesztywniały i trudno jej było utrzymać 
mydło. Wyślizgiwało się i uciekało. W końcu porwał je prąd. 

 

Dom  w  kształcie  kociego  pyszczka 

 

-Kto  wie,  jak  rozgniewa  się  matka,  jeśli  nie  odnajdę  mydła  –  pomyślała  biedna  Lauretta  

i szybko wstała. 

Zaczęła  biec wzdłuż  rzeki  i starała  się  wyłowić  mydło.  Nagle  poślizgnęła  się  i  upadła.  Zaczęła  staczać 

się z górki, aż zatrzymała się na miękkiej łące, nie zrobiwszy sobie nic złego. 

-Mam szczęście – pomyślała. – mogło być gorzej. 
Podniosła  głowę  i  zobaczyła  bardzo  dziwny  dom:  miał  dwa  boczne  dachy  i  dwa  okrągłe  okna  i... 

podobny  był  do  głowy  kota!  Co  więcej,  pełen  był  kotów,  ale  takich  kotów  dziewczynka  nigdy  nie  widziała. 
Wszystkie były pięknie ubrane. Jeden był ochmistrzem dworu, inny ogrodnikiem... 

-Pójdę  i  spytam,  gdzie  jestem  i  którędy  mogę  wrócić  do  domu.  –  postanowiła  dziewczynka,  

a tymczasem zauważyła, że jeden z kotów siatką wyławia jej mydło. 

-Dzień  dobry,  panie  kocie!  –  pozdrowiła  go.  –Czy  mogłabym  odzyskać  moje  mydło  

i dowiedzieć się, jak mam wrócić do domu? 

-Panienko  –  odpowiedział  kot.  –Tu  wszystko  należy  do  kota  Koczkodana  i  jeżeli  chcesz  odzyskać 

mydło, musisz o to poprosić. 

Dziewczynka  zapukała  do  drzwi,  wytarła  dobrze  buciki  na  wycieraczce,  pozdrowiła  uprzejmie 

ochmistrza,  który  jej  otworzył  i  zaczekała,  aż  ten  zamelduje  ją  kotu  Koczkodanowi.  Widząc,  że  wiele  kotów 
pracowało  posługując  się  miotłami  i  ścierkami  większymi  od  siebie,  postanowiła  im  pomóc.  Potem,  ponieważ 
właściciel  domu  jeszcze  się  nie  pokazywał,  pomogła  innym  kotom  zasłać  łóżka.  Śpiewała  przy  tym  piosenkę, 
która bardzo spodobała się kotkom. 

W końcu Koczkodan przyjął ją. Był to piękny kot o surowym spojrzeniu i dziewczynka ukłoniła się nisko 

jak przed królem. 

-Oto twoje mydło, księżniczko! – powiedział Koczkodan. 
Lauretta  zarumieniła  się  trochę  z  powodu  tytułu,  jakim  obdarzył  ją  kocur.  Już  miała  zaprotestować,  

lecz kot ciągnął dalej: 

-Ponieważ byłaś taka uprzejma dla moich kotków, wybierz sobie z tej szafy nową sukienkę dla siebie. 
Dziewczynka zajrzała do szafy i zobaczyła wspaniałe suknie królewskie, ale pomyślała, że będąc biedną 

bardziej potrzebuje czegoś praktycznego. Wybrała więc sobie skromną bawełnianą sukienkę. 

-Żegnaj! – powiedział do niej kot Koczkodan. –Obyś za każdym słowem, jakie wypowiesz, wypluwała 

perły i brylanty w obfitości! 

 

Z  jej  ust  wydostawały  się  perły  i  diamenty 

 

Jeden  z  kotów  odprowadził  dziewczynkę  do  domu.  Była  tak  szczęśliwa  z  podarunku  mydła,  że  zaraz 

opowiedziała o wszystkim mamusi i siostrze.  W miarę jak mówiła, z jej ust wydobywała się błyszcząca kaskada 
pereł i diamentów. 

-Ja  też!  Ja  też  chcę  dostać  prezenty!  –  zaczęła  krzyczeć  przyrodnia  siostra,  która  była  strasznie 

zazdrosna. I nie myśląc wiele, pobiegła nad rzekę, wrzuciła mydło do wody i ześlizgnęła się ze zbocza. Wkrótce 
i ona znalazła się blisko domu kota Koczkodana. 

Gdy ujrzała dom, chcąc jak najrychlej spotkać się z gospodarzem, kopniakiem utorowała sobie drogę 

między  kotkami,  popchnęła  ochmistrza  i  wyrwała  mydło  z  łapek  ogrodnika,  który  je  wyłowił.  Oczekując  
na  przyjęcie  przez  kota  Koczkodana,  prychała  niczym  miech.  Złościła  się  też  na  koty  zajęte  sprzątaniem,  
że  z  ich  powodu  musi  wdychać  kurz.  W  końcu  one  same  nalegały,  by  kot  Koczkodan  przyjął  ją  szybko,  
gdyż nie mogły już wytrzymać złego zachowania. Wreszcie została zaprowadzona przed kota Koczkodana. 

-Witaj, biedaczko! – pozdrowił ją kot. 
Na to określenie dziewczynka parsknęła, ale szybko opanowała się. 
-Swoje mydło już odebrałaś. – ciągnął kot. –Wróć teraz do domu! 
-A suknia? – wrzasnęła źle wychowana dziewczyna. -Mojej siostrze podarowałeś suknię! 
-Wybierz sobie więc i ty suknię. – uśmiechnął się kot z błyskiem w oczach. 
Dziewczynka  naturalnie  wybrała  najstrojniejszą  i  trzymała  ją  kurczowo,  bojąc  się,  żeby  nie  odebrano 

jej skarbu. Już chciała uciec, nie pożegnawszy się wcale, gdy posłyszała słowa kota Koczkodana: 

-Ponieważ  zachowałaś  się  niegrzecznie  wobec  moich  kotków,  za  każdym  twoim  słowem  wyskakiwać 

będą ropuchy i myszki! 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

10 z 55 

Kot  ochmistrz  odprowadził  ją  wprawdzie  do  domu,  ale  szedł  w  pewnej  odległości.  I  oto,  gdy  dobra 

siostra  poślubiła  księcia,  ona  nadal  wypluwała  ropuchy  i  myszki,  za  każdym  wypowiedzianym  słowem.  
Nikt  nie  chciał  jej  mieć  blisko  siebie  i  aby  zarobić  na  życie,  musiała  pracować  w  cyrku,  gdzie  brała  udział  
w przedstawieniach z ropuchami i myszkami. 

 

8.   ZAMEK   SZCZĘŚCIA 

 
Pewnego  wiosennego  ranka,  gdy  tylko  słońce  ukazało  się  na  horyzoncie,  dwaj  podróżni  wyruszyli  

w drogę. Obaj byli młodzi, przystojni i silni. Jeden nazywał się Gnuśny, a drugi Aktywny. 

Gdy  promienie  słońca  okazywały  całą  swą  moc  –  oświetliły  złociste  wieże  wspaniałego  zamku, 

znajdującego  się  na  najwyższej  górze,  na  krańcu  horyzontu.  Była  to  wspaniała  budowla  z  białego  marmuru,  
o srebrzystych oknach i złocistych dachach, błyszcząca jak kryształ. 

Dwaj młodzieńcy patrzyli na nią w zachwycie. Bardzo pragnęli się tam dostać i postanowili pójść w tym 

kierunku. 

Nagle  zauważyli,  że  wielki  złotosrebrny  motyl  szybując  lekko  zbliża  się  do  nich.  Gdy  był  już  blisko, 

zobaczyli, że to nie motyl, ale piękna wróżka, ubrana w delikatny i powiewny jedwab, cienki niczym pajęczyna, 
błyszczący perłami jak rosą. Wróżka miała na głowie koronę z diamentów, a aureola złocistego światła płynęła 
wraz z nią szybko niczym wiatr. 

 

Spotkanie  o  północy 

 

Przelatując pomiędzy dwoma młodzieńcami, spojrzała na nich uśmiechając się. 
-Chodźcie za mną! – powiedziała. 
Gnuśny usiadł na trawie. 
-Byłbym głupi! Przecież nie mam skrzydeł! – zrzędził. 
Tymczasem Aktywny szybko pobiegł za błyszczącą wróżką i chwycił ją za brzeg sukni. 
-Kim jesteś? Gdzie lecisz? – spytał. 
-Jestem szczęściem. – odpowiedziała wróżka. –A tam w górze jest mój zamek. Możecie być tam dziś 

jeszcze, jeżeli nie stracicie czasu po drodze. Jeżeli dotrzecie do zamku przed ostatnim wybiciem zegara godziny 
dwunastej  –  przyjmę  was  i  będę  waszą  przyjaciółką  przez  całe  życie.  Ale  już  sekundę  po  północy  będzie  za 
późno, drzwi się więcej nie otworzą! 

Wróżka  oswobodziła  suknię  z  rąk  Aktywnego  i  szybko  zniknęła  mu  z  oczu.  Chłopak  powrócił  

do przyjaciela i opowiedział mu o tym, co mu wyjawiła wróżka. 

-Co za pomysł! – zrzędził Gnuśny. –Gdybyśmy mieli choć konia! Ale iść pieszo?! Nie, dziękuję! 
-A więc żegnaj! – powiedział Aktywny. –Ja idę. 
I zaczął maszerować szybkim krokiem, mając wzrok utkwiony w zamku Szczęścia. 
Gnuśny ziewnął i położył się na trawie, uprzednio spojrzawszy na wieże z białego marmuru. 
-Gdybym miał dobrego konia! – westchnął. 
W  tym  momencie  poczuł  ciepły  oddech  na  szyi  i  zaraz  potem  usłyszał  głośne  rżenie.  Odwrócił  się  

i zobaczył ładnego gniadego konia, już osiodłanego z lejcami na szyi. 

-Widzisz? – powiedział chłopak. – Szczęście często przychodzi bez wielkiego wysiłku! 
 

„Kto  idzie  powoli ,  dochodzi  zdrowo  i  daleko ” 

 

Wskoczył na konia i ruszył galopem w kierunku zamku Szczęścia. Koń biegł szybko i wkrótce Gnuśny 

minął Aktywnego, który szedł spokojnie regularnym krokiem. 

-Cztery nogi więcej znaczą niż dwie! – krzyknął Gnuśny. 
Ale  Aktywny  zrobił  jedynie  znak  głową  i  dalej  wędrował  nie  zatrzymując  się.  Koń  biegł  ciągle  szybko  

i  około  południa  wydawało  się,  że  marmurowe  wieże  są  już  tuż,  tuż.  W  samo  południe  koń  zboczył  jednak  
z drogi, wszedł na świeżą polanę i zatrzymał się. 

-Mądre  zwierzę  –  pomyślał  zadowolony  Gnuśny.  –Kto  idzie  powoli,  dochodzi  zdrowo  i  daleko.  Nie 

trzeba  przemęczać  się.  Umiarkowanie  jest  największą  cnotą.  Ja  pójdę  za  twoim  przykładem  
i trochę odpocznę. 

Zsiadł  z  konia,  gratulując  sobie  wielkiej  mądrości,  usiadł  na  miękkiej  trawie  i  oparł  się  o  buk,  

którego pień był gładki i przyjemny. Miał w torbie dobre śniadanie, zjadł i napił się spokojnie. Potem czując się 
trochę zmęczony, wszystko odłożył na później, położył się tam, gdzie mech był najbardziej miękki i zakrył sobie 
twarz kapeluszem. 

-Mała  drzemka  nie  zaszkodzi  mi.  Potem  będę  sprawniejszy  i  szybciej  dojdę.  –  pomyślał  

i zasnął. 

 

Muzyka  i  ognie  sztuczne 

 

Miał  wspaniały  sen.  Śniło  mu  się,  że  dotarł  do  zamku  Szczęścia  i  że  pani  Szczęście  przyjęła  go 

 z  wielkimi  honorami.  Zastępy  służebnic  i  ochmistrz  dworu  podali  mu  wspaniałą  kolację,  orkiestra  grała 
angielskie melodie, a z ogrodu dochodziły wybuchy i światła sztucznych ogni, przygotowanych na jego cześć. 

Jeden  z  oślepiających  wybuchów  obudził  go.  Usiadł  z  wysiłkiem  i  przetarł  sobie  oczy.  I  oto,  

co  zobaczył...  Ognie  sztuczne  były  ostatnimi  promieniami  słońca,  a  muzyka  okazała  się  głosem  kolegi,  
który przechodził drogą śpiewając. 

-Czas,  by  znów  wyruszyć  w  drogę  –  stwierdził  Gnuśny  wstając.  Szukał  wzrokiem  swego  pięknego, 

gniadego konia. Jedyną jednak żywą istotą był stary, szary i wyleniały osioł, który pasł się w pobliżu. 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

11 z 55 

Rozczarowany, ale ciągle jeszcze pełen nadziei, wstał, krzyczał, gwizdał, ale żaden koń się nie pokazał. 

W końcu zrezygnował i widząc, że nie ma nic lepszego, wskoczył na grzbiet starego osła i ruszył w drogę. 

Osioł  biegł  drobnym  truchtem,  ale  dość  powoli,  a  jego  biedne  kości  trzeszczały.  Była  to  podróż  dość 

niewygodna,  ale  zawsze  wygodniej  było  jechać  niż  iść  pieszo.  Gnuśny  stwierdził,  że  zamek  zbliżał  się  coraz 
bardziej. 

Zapadła noc i okna złocistego pałacu rozbłysły światłami. 
Stary osioł jednak szedł coraz wolniej, wahał się, drżał, aż wreszcie pośrodku ciemnego lasu zaparł się, 

opuścił  uszy  i  nie  chciał  ruszyć  dalej.  Gnuśny  uderzał  go,  ciągnął  za  ogon,  bezskutecznie.  A  w  momencie,  
gdy chciał go jeszcze raz uderzyć, osioł nagle stanął dęba i zrzucił na ziemię biednego Gnuśnego. 

 

Dwa  dziwne  wierzchowce 

 

Leżał chwilę na ziemi oszołomiony i wściekły. Przeklinał zły los. Tak bardzo chciałby już znajdować się 

na miękkim łóżku, wśród cienkich prześcieradeł, pod ciepła kołdrą! 

To pragnienie przypomniało mu zamek Szczęścia. Nie może być już daleko, wstał więc i zaczął szukać 

swego osła. Ale nie było go nigdzie. 

Gnuśny  poczłapał  tu  i  tam,  starając  się  pojąć,  gdzie  się  znajduje.  Ciemności  okryły  wszystko  niczym 

kołdra  z  czarnego  aksamitu.  Kolce  krzaków  kłuły  go,  wiele  razy  natrafił  na  kamienie  i  na  powalone  pnie.  
Osła nie znalazł. 

W  końcu  znalazł  coś,  co  przypominało  siodło,  pod  którym  niechybnie  musiało  być  jakieś  zwierzę.  

Nie namyślając się wiele, Gnuśny wsiadł na siodło i zawołał: -Hop, hop! 

Zwierzę  wydawało  mu  się  mniejsze  od  osła  i  czuł,  że  wsiadając  dotknął  nogami  czegoś  miękkiego,  

ale  nie  mógł  zobaczyć  nic,  gdyż  było  zbyt  ciemno.  W  każdym  razie  była  to  jazda  i  to  lepsza  od  wędrówki 
pieszej. 

Usłyszał,  jak  zegar  zamkowy  wybił  godzinę  jedenastą.  Miał  dość  czasu,  by  dojechać  do  zamku  

przed północą. Dwoma kopniakami zachęci swego wierzchowca do biegu. 

Siodło  było  wprawdzie  wygodne,  zaokrąglone  z  oparciem  dla  pleców,  ale  zwierzę  wyjątkowo  wolno 

posuwało się naprzód! O wiele wolniej od osła! 

Po  pewnym  czasie  Gnuśny  znalazł  się  poza  lasem.  Przed  nim,  już  blisko,  błyszczały  światła  zamku. 

Promień światła padł na wierzchowca i młodzieniec zobaczył wówczas, że był to gigantyczny ślimak! 

Dreszcz  obrzydzenia  przebiegł  mu  przez  plecy  i  byłby  natychmiast  zsiadł  z  okropnego  stworzenia, 

gdyby  nie  to,  że  usłyszał  pierwsze  z  dwunastu  uderzeń  zegara.  Zaczął  więc  uderzać  ślimaka,  by  zmusić  go  
do biegu. Ślimak natychmiast schował się do swej muszli i zostawił okropnie zagniewanego jeźdźca na ziemi. 

Zegar wybił po raz drugi. 
Gdyby Gnuśny  zaczął  biec,  mógłby  jeszcze  zdążyć  na  czas  do  zamku,  tymczasem on  zaczął  krzyczeć  

i tupać nogami. 

-Wierzchowca, wierzchowca! Potrzebuję jakiegokolwiek wierzchowca, który zawiózłby mnie do zamku! 
Zegar wybił po raz trzeci. 
Coś  ciemnego  przeszło  obok  Gnuśnego  z  hałasem  żelastwa.  Nie  namyślając  się,  Gnuśny  wskoczył  

na grzbiet zwierzęcia, dziwnie płaski i pomarszczony. 

W  momencie,  w  którym  to  czynił,  zobaczył,  że  bramy  zamku  otworzyły  się,  by  przyjąć  Aktywnego. 

Honory domu czyniła uśmiechnięta i jaśniejąca radością wróżka Szczęścia. 

Zegar  wybił  po  raz  czwarty  i  nowy  rumak  ruszył.  Przy  piątym  uderzeniu  posunął  się  o  krok.  

Przy szóstym zatrzymał się.  Przy siódmym zaczął się cofać. 

Gnuśny krzyczał, kopał, błagał, ale zwierzę zdecydowanie cofało się. Zegar wybił po raz ósmy. Księżyc 

wysunął się zza chmur i Gnuśny stwierdził, że siedzi na ogromnym raku! 

Światła zamku zgasły jedno po drugim. 
Dziewiąte uderzenie!... Rak nadal się cofał. Dziesiąte... Ciągle wstecz. Jedenaste... Dwunaste!... 
Bramy  zamku  zamknęły  się  z  wielkim  hukiem,  a  rak  zatrzymał  się.  Dla  Gnuśnego  zamek  Szczęścia  

i jego skarby były stracone na zawsze. Nikt nie słyszał, co stało się z Gnuśnym i jego rakiem. Ale nikt się tym 
nie  przejmował.  Aktywny  tymczasem  został  przyjęty  przez  wróżkę  Szczęścia  i  zatrzymał  się  w  zamku  
przez dłuższy czas. Przez resztę życia szczęście towarzyszyło mu jak wierna przyjaciółka. 

 

9.   POTWÓR 

 
Wieś o nazwie Słodka woda była najpogodniejszą i najspokojniejszą wsiana ziemi. Jak pisali kronikarze 

w  swych  księgach,  była  to  wieś  radosna.  Wszystko  układało  się  dobrze,  ale  pewnej  nocy,  na  pustych  ulicach 
dały  się  słyszeć  dziwne  odgłosy,  którym  towarzyszyły  posępne  i  chrząkliwe  oddechy.  Jedynie  nieliczni  
odważyli się spojrzeć przez okno. Za okiennicami dały się słyszeć wzburzone szepty. 

-To jakiś cudzoziemiec 
-To jakiś olbrzym... 
-O matko moja, jaki on brzydki! 
-Ma okrutny wygląd. 
-To potwór! Pożre nasze dzieci! 
Nieznajomy  ów  wędrował  zgięty  pod  ciężarem  wielkiego  wora.  Miał  oczy  żółte,  brodę  najeżoną, 

paznokcie  długie  i  zakrzywione.  Co  pewien  czas  zmuszony  był  zatrzymać  się,  by  wytrzeć  sobie  nos.  Dlatego 
dyszał i kaszlał jak stary miech kowalski. Musiał być okropnie przeziębiony. 

W  końcu  wsi,  o  dwa  kroki  od  lasu,  znajdowała  się  głęboka,  czarna  jaskinia.  Potwór  nie  znalazłszy  

nic lepszego, tam się zadomowił. 

W gospodzie następnego dnia zebrali się wszyscy mieszkańcy wsi, również babcie, mamusie i dzieci. 
-Ja widziałam go dobrze i z bliska: jest okropny! 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

12 z 55 

-Ja zajrzałam w jego oczy: przerażają! 
-Wyrzuca ogień z nozdrzy! 
-Słyszałam jego rżenie, jeszcze teraz drżę cała – poskarżyła się Maria Róża, najładniejsza dziewczyna 

w tej miejscowości. Wszyscy młodzieńcy westchnęli. 

-To jest diabeł! – powiedziała jakaś babcia. 
-Gdzie tam! To wilkołak, pożeracz mężczyzn! O biada nam! – szlochała jakaś staruszka. 
-Jeżeli pożera mężczyzn, ty nie powinnaś się martwić! – zachichotał Baptysta, wsiowy śmieszek. 
-Ja widziałem go z bardzo bliska – powiedział Szymon, dwunastoletni chłopiec. 
-Również i ja byłam z nim – zawtórowała jego siostrzyczka Liliana. 
-Oto nawet dzieci są przerażone – stwierdził Sebastian, wójt. –Powiedzcie dzieci, jaki był ten potwór! 

Był straszny, prawda? 

-Nie. – zaprzeczył Szymon. 
-Nie przerażał. – powiedziała Liliana. I dodała: -Był tylko inny! 
Wszyscy  powrócili  do  domu,  wędrując  szybko  przez  ciche  ulice,  bali  się  spotkania  twarzą  w  twarz  

z  potworem.  Spoglądali  z  lękiem  w  kierunku  lasu.  Tam  widoczny  był  otwór  dużej,  czarnej  jaskini,  
w której zamieszkał potwór. 

Właśnie w tym momencie, powiększone echem, dało się słyszeć okropne, grzmiące kichnięcie. 
-To  potwór!  Ratunku!  –  zakrzyknęli  wszyscy  i  schronili  się  do  domów.  Zamknęli  drzwi  na  potrójne 

zasuwy. 

Mamusie otuliły szczelnie kołdrami dzieci. –Nie bójcie się, tu jesteśmy bezpieczni! 
Ojcowie zamykali okna i zabezpieczali drzwi. –Jeśli ośmieli się przyjść tutaj, będzie miał się z pyszna! 
 

Ciężarówka  pełna  cegieł 

 

W  następnych  dniach  życie  w  Słodkiej  Wodzie  znów  toczyło  się  normalnie.  Tatusiowie  i  mamusie 

pracowali,  dzieci  były  w  szkole,  Maria  Róża  siedziała  przed  lustrem  z  papilotami  we  włosach  koloru  zboża. 
Młodzieńcy spoglądali na nią i wzdychali. 

Prawie  wszyscy  zapomnieli  o  potworze,  który,  o  dziwo,  nikomu  nie  przeszkadzał.  Jedynie  od  czasu  

do czasu słychać było straszliwy hałas. Ludzie wówczas mawiali: 

-Potwór kicha. Znów się zaziębił! 
I powracali do swych zajęć. 
Pewnego dnia ciężarówka pełna cegieł, najechała zbyt szybko na dziurę w ulicy i wypadły dwie cegły. 

Tomasz, chłopczyk tam przechodzący, zatrzymał się i podniósł jedną. Zobaczył to Samuel, jego przyjaciel, który 
właśnie wychodził do szkoły. 

-Hej Tomek, co chcesz zrobić z tą cegłą? 
-Chcę pójść i rzucić nią w głowę potwora, który mieszka w czarnej jaskini. Nie potrzebujemy potworów 

w naszej wsi! 

Samuel roześmiał się i powiedział: 
-Założę się, że nie masz tyle odwagi! 
Ale Tomasz szedł wyprostowany ze swoją cegłą w ręce.  
Samuel podniósł druga cegłę. 
-To prawda, nie potrzebujemy tego potwora. Zaczekaj, pójdę z tobą. 
Tomasz zgodził się. 
-Dobra,  ale  pomysł  był  mój.  To  ja  rzucę  pierwszy  tę  cegłę!  Jakiś  wieśniak,  oparty  o  płot  

przy polu, zobaczył ich. 

-Gdzie idziecie? 
Tomasz wyjaśnił: 
-Idziemy rzucić te cegły na głowę potwora, który mieszka w czarnej jaskini. 
-Według  mnie  zabraknie  wam  odwagi.  –  stwierdził  wieśniak.  –A  jak  zachęcicie  potwora,  

by wyszedł z jaskini? Zawsze przebywa wewnątrz groty i słychać jedynie jak czasami kicha. 

-Zawołam: »Wyjdź na zewnątrz, potworze!« Będzie musiał wyjść. – stwierdził Tomasz. 
Wieśniak poprosił wówczas: 
-Zaczekajcie chwilę, mam i ja cegłę, która służy do podtrzymywania drzwi. Wezmę ją i pójdę z wami. 

Nie potrzebujemy tu potworów! 

Tomasz, Samuel i wieśniak szli razem z cegłami pod pachą. Przechodzili przed ogrodem pani Zucchini. 
-Gdzie idziecie? – spytała, gdy ich zobaczyła. 
-Idziemy rzucić cegły na głowę potwora, mieszkającego w czarnej jaskini – objaśnił Tomasz. 
Pani Zicchini uśmiechnęła się złośliwie. 
-Zabraknie wam odwagi. Mówią, że jest okropny i owłosiony. A poza tym nie przeszkadza nikomu. 
Tomasz i Samuel zaprotestowali: 
-Nie szkodzi! Nie chcemy mieć tu potwora! 
-Ucieknie jak królik przed nami, a my staniemy się bohaterami wsi – dodał wieśniak. 
-Pójdę  z  wami!  –  zdecydowała  pani  Zucchini.  –Mam  kilka  cegieł,  zawołam  również  moich  siedmiu 

synów, chcę, by oni stali się bohaterami! 

Gdy nadeszło siedmiu synów, najstarszy zapytał: 
-Nikt przecież nie chce mieszkać w czarnej jaskini, dlaczego więc nie pozostawimy jej potworowi? 
Matka odpowiedziała: 
-Dlatego właśnie, że jest potworem, ot co. Milcz więc, i weź cegłę i chodź z nami! 
Z  wolna  utworzył  się  długi  pochód  ludzi  z  cegłami  w  rękach.  Na  końcu  szedł  nauczyciel  z  dziećmi  

ze szkoły. Wójt nakazał, żeby wszyscy mieszkańcy Słodkiej Wody wzięli cegły z pobliskiej składnicy i wyruszyli 
w kierunku czarnej jaskini. Mieli rzucać cegłami w potwora. 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

13 z 55 

-Wypędźmy go do pobliskiej miejscowości! – krzyknęła pani Zucchini. –Już dość długo go  trzymamy u 

siebie. Niech idzie teraz przeszkadzać innym! 

Wszyscy zawołali: 
-Hurra! Nie potrzebujemy potworów w naszej wsi! 
I ruszyli ku czarnej jaskini. 
 

„ Jestem  bardzo  rad ,  że  was  widzę ” 

 

Właśnie  tego  dnia  potwór  postanowił  poleniuchować  trochę.  Dłużej  poleżał  w  łóżku  i  skończył  swą 

ulubioną książkę. Jadł teraz śniadanie złożone z dwóch jajek sadzonych i z soku pomarańczowego. 

Nagle posłyszał odgłosy kroków i rozmowy zbliżających się ludzi. Pomyślał: 
-Wreszcie jakaś wizyta. Od tak dawna jestem sam! 
Wyskoczył  z  łóżka,  włożył  czystą  koszulę  i  krawat,  umył  się  dobrze,  również  za  uszami,  dokładnie 

wyczyścił  sobie  zęby.  Potem  otworzył  drzwi  i  wyszedł,  pozdrawiając  wszystkich  z  uśmiechem.  Mieszkańcy 
Słodkiej  Wody  znieruchomieli.  Tomasz,  Samuel,  wieśniak,  pani  Zucchini  i  jej  siedmiu  synów,  sąsiedzi,  wójt, 
nauczyciel i dzieci ze szkoły – wydawali się posągami. 

Potwór uśmiechnął się raz jeszcze i zaprosił ich: 
-Wejdźcie, wejdźcie. Właśnie przygotowałem kawę. 
Wszystkie jego zęby błyszczały. Miał ich wiele i wszystkie były ostre. Potwór nalegał: 
-Wejdźcie proszę, tak się cieszę, że was widzę! 
Ale nikt nie rozumiał języka potwora. Słyszano jedynie okropne chrząkanie i dźwięki, które wywoływały 

ciarki  grozy.  Porzucili  więc  cegły  i  zaczęli  uciekać,  ile  sił  w  nogach.  W  całym  tym  zamieszaniu  mała  Liliana 
skręciła sobie kostkę, ale nikt nie usłyszał jej okrzyku bólu. Wszyscy byli zajęci uciekaniem. 

Potwór,  trochę  zafrasowany,  spoglądał  na  stos  cegieł  i  na  dziewczynkę  płaczącą  z  bólu,  gdyż  bardzo 

dokuczała jej kostka. 

Potwór pobiegł do domu po walizeczkę z lekami. W mgnieniu oka posmarował kostkę Liliany kremem 

„Pocałunek mamusi”, który leczy wszystko, obandażował ją troskliwie i osuszył łzy dziewczynce. 

Tymczasem  mieszkańcy  przybyli  zdyszani  na  plac  centralny.  Nie  mieli  czasu,  by  odetchnąć,  ktoś 

bowiem krzyknął: 

-Potwór porwał Lilianę! 
-Pożre ją! – zapiszczała przerażona pani Zucchini. 
-Biegnijmy ją oswobodzić. – powiedział ktoś odważny. 
Wszyscy  ponownie  pobiegli  w  kierunku  czarnej  jaskini.  Tym  razem  z  mocnym  postanowieniem 

oswobodzenia  małej  Liliany.  Gdy  dotarli  na  miejsce,  zobaczyli  potwora  i  Lilianę  grających  w  warcaby, 
śmiejących się, żartujących i pijących gorącą czekoladę o wspaniałym zapachu. 

-Ooch! – wykrzyknęli wszyscy razem. 
-Ach! 

Wróciliście, 

to 

dobrze! 

– 

powiedział 

potwór. 

-Nie 

zdążyłem 

wam 

podziękować  

za  wspaniały  dar.  Jaskinia  jest  wilgotna  i  niezdrowa  i  dlatego  ciągle  jestem  przeziębiony.  Z  cegieł 
przyniesionych przez was zbuduję śliczny domek. Dziękuję wam z całego serca! 

Kto wie, w jaki to sposób tym razem ludzie zrozumieli przemówienie potwora. Wszyscy jednak pomogli 

mu zbudować mały domek na krańcu wsi. 

Najszczęśliwszy był Tomasz, który powiedział: 
-Widzicie więc, że udało mi się wyprowadzić potwora z jaskini! 
 

10.   UPARTY   KOTEK 

 
Był sobie raz kotek, cały szary i bardzo uparty, który mieszkał w domu miłej i uprzejmej dziewczynki. 
Pewnego razu, gdy wychodził pospacerować sobie po okolicy, dziewczynka poprosiła: 
-Nie oddalaj się zbytnio, kotku, mógłbyś zgubić się. 
Ale kotek wciąż chciał wszystko robić po swojemu. To jest bardzo zabawne móc gonić muchy, bawić się 

ze złotymi chrząszczami i wywoływać trzaskanie suchych liści pod łapkami... 

Kotek  tak  świetnie  się  bawił,  że  zatracił  orientację  i  gdy  postanowił  wrócić  do  domu,  nie  wiedział,  

w jakim kierunku się udać. Pobiegł na prawo, potem na lewo... ale wokół niego były jedynie drzewa: drzewa, 
ciągle drzewa, nic innego, tylko drzewa... Niebo robiło się coraz ciemniejsze, również ptaki przestawały śpiewać. 
Potem w lesie zapanowała głęboka cisza. Aksamitna czarna powłoka okryła wszystko. Nagle ciszę rozdarł głos 
sowy: „kiu! kiu!” 

 

„ Jesteś  króliczkiem ” 

 

Kotek  drżał  ze  strachu,  skulony  we  wgłębieniu  pnia  drzewa.  Zaczął  łkać  głośno.  Posłyszał  to  jakiś 

króliczek, który przebiegał w pobliżu. Zatrzymał się i popatrzył na kotka wytrzeszczonymi ślepkami. 

-Co tu robisz? – spytał. 
-Zgubiłem mój dom. – odpowiedział kotek. 
-Dziwna historia! – stwierdził króliczek zachwycony. –A kim ty jesteś? 
-Nie wiem – odpowiedział kotek. –Jestem bardzo malutki... Pewna dziewczynka opiekuje się mną jak 

mamusia... 

-Dziwna historia – powtórzył, śmiejąc się króliczek. 
Potem  usiadł  na  trawie,  obok  pnia  drzewa,  złożył  swe  długie  uszy  i  zaczął  się  zastanawiać.  Po  chwili 

spytał: 

-Umiesz skakać? 
-Naturalnie! – odpowiedział kotek. –Skaczę nawet bardzo dobrze. 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

14 z 55 

-Wobec tego sprawa jest prosta. – powiedział królik. –Jeśli umiesz skakać, również i ty jesteś małym 

króliczkiem. Chodź ze mną, zaprowadzę cię do domu. 

Ruszyli w drogę. Gdy przeskoczyli rów, króliczek zapytał: 
-A dlaczego masz takie krótkie uszy? 
-Kiedy  wreszcie  skończysz  z  tymi  pytaniami?  –  zamruczał  kotek  zniecierpliwiony.  –Mam  wprawdzie 

krótkie uszy, ale za to długi ogon, jak widzisz. 

-No dobrze, nie złość się! – powiedział króliczek. –Już prawie doszliśmy na miejsce. 
I zaprowadził go do ogrodu, w którym mieszkała jego rodzina. 
-Mamusiu! – zawołał, wślizgując się do norki. –Znalazłem innego króliczka w lesie. 
-Świetnie! – powiedziała mama królik. –Daj mu jeść i potem kładźcie się spać. Jest już późno... 
Króliczek chwycił świeży liść kapusty  podał go kotkowi. 
-Weź, trzymaj! 
-A do czego to służy? – spytał kotek. 
-Do jedzenia, głuptasie! – zawołał króliczek. 
-Ja nie umiem jeszcze jeść. – zajęczał. –Jestem zbyt mały! 
-Ale gdzie tam mały, mały... – wyśmiewał się króliczek. 
-Jestem tak samo mały jak ty, a jednak popatrz... 
W  mgnieniu  oka  króliczek  chrupał  liść  kapusty,  zostawił  tylko  mały  kawałeczek,  którym  kotek  

otarł sobie oczy. 

Mamusia królik, która patrzyła zakłopotana na tę scenę, potrząsnęła główką. 
-O nie! Ty nie jesteś króliczkiem! – powiedziała. 
Zawołała wszystkich sąsiadów. 
-Chodźcie, chodźcie wszyscy zobaczyć dziwne stworzątko, które mój syn znalazł w lesie. 
Wszystkie  króliczki  z  sąsiedztwa  przybiegły  do  kotka  i  oglądały  go.  Zaczęły  dyskutować  nad  tym,  

kim  może  on  być.  Mruczały  trudne  wyrazy.  Ale  nie  mogły  uzgodnić  swych  poglądów  na  temat  tego  dziwnego 
zwierzątka. 

W pewnym momencie stary królik wyszedł spod orzecha i kulejąc zbliżył się do nich. 
-Rozstąpcie się! – nakazał. –Pozwólcie mi go zobaczyć.  
Obejrzawszy dokładnie kotka spytał: 
-Powiedz mi, umiesz wspinać się po drzewach? 
-Naturalnie, że umiem. – odpowiedział kotek. 
-Wobec tego chodź ze mną. Zaprowadzę cię do twego domu. Wiem, kim jesteś. Jesteś małą wiewiórką. 

Spójrzcie głuptasy: małe uszy, długi ogon – to jasne! To jest wiewiórka! 

-Ma rację! Ma rację! – zawołały króliki chórem. -Jak to się stało, że nie pojęliśmy tego od razu!? 
Stary,  kulawy  królik  wziął  ze  sobą  kotka.  Przeszli  przez  łąkę,  weszli  w  gęsty  las  i  dotarli  do  bardzo 

starego dębu. Tam, w dziupli pnia, dość wysoko, mieszkała wiewiórka. 

 

„ Chcę  myszkę ! ” 

 

Kulawy  królik  zatrzymał  się  przy  starym  pniu,  usiadł  na  tylnych  łapach,  a  przednimi  zapukał 

energicznie w korę pnia. 

-Kto tam? – zawołała z góry wiewiórka. 
-Powiedz jej, by wspięła się sama. – odpowiedziała wiewiórka. –Nie mam czasu, przygotowuję zapasy 

na zimę... 

Z pewnym trudem kotek wspiął się po pniu. Gdy dotarł do zagłębienia, wślizgnął się, sapiąc, do środka. 

Wiewiórka podała mu szyszkę. 

-Weź i jedz! – powiedziała. 
Kotek poczuł się obrażony. 
-Zjedz sobie sama! – zaprotestował i wyrzucił szyszkę przez okrągły otwór, którym wszedł. 
-Jak  to!? –  zdenerwowała  się  wiewiórka.  –Jak  śmiałeś  wyrzucić  szyszkę!  Teraz  ja  nauczę  cię dobrych 

manier! 

Podniosła łapkę i zatrzymała w pół drogi. Spojrzała na kotka i powiedziała: 
-Ty nie jesteś wiewiórką! 
-Nie wiem. – odpowiedział kotek. –Jestem głodny! 
-Co więc chcesz jeść? – spytała wiewiórka. –Lubisz suszone grzyby? 
-Nie – odpowiedział kotek – ja lubię myszki. 
-Jesteś 

głuptaskiem! 

– 

stwierdziła 

wiewiórka 

zniecierpliwiona. 

–Dlaczego 

od 

razu  

mi nie powiedziałeś, że jesteś małym jeżem? Pospiesz się, zaprowadzę cię do domu. 

 

„ Ja  wiem ,  kim  jesteś ” 

 

Wiewiórka zeszła z drzewa i zaprowadziła kotka do jeżowej mamusi. 
-Weź go! – powiedziała do niej. –Przyprowadziłam co twojego jeżyka. Znaleziono go w lesie. 
-Idź  od  razu  do  swej  norki,  do  braciszków.  –  powiedziała  mama  jeżowa.  –Dostaniesz  myszkę  na 

kolację, a potem od razu kładź się do łóżka. Jest już późno! 

Kotek pożarł myszkę, a potem położył się z małymi jeżami w norce. Ale gdy tylko chciał przytulić się do 

nich, zmuszony był odskoczyć krzycząc. 

-Au, au! – miauczał przeraźliwie. –To niemożliwe, kłują mnie ze wszystkich stron! 
Mama jeżowa wstała zaniepokojona, wyprowadziła kotka z norki i powiedziała: 
-Co mam z tobą robić? Jeśli nie jesteś króliczkiem, ani wiewiórką, ani jeżem... kim ty jesteś? 
-Nie wiem – płakał kotek. –Jestem taki malutki... 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

15 z 55 

Mama  jeżowa  ziewnęła  i  położyła  się  spać,  zostawiając  biednego  kotka  zupełnie  samego.  Zwierzątko 

schroniło się pomiędzy suchymi liśćmi jakiegoś drzewa i spędziło resztę nocy miaucząc i lamentując. 

Rano, gdy wstało słońce, obudził się kruk śpiący na czubku wysokiego drzewa i zatrzepotał skrzydłami. 

Zauważył skulonego i zziębniętego kotka i zakrakał: 

-Kra, kra, wiem, kim jesteś! 
-Ach, powiedz mi – błagał kotek. 
-Jesteś małym kotkiem, głuptasku. 
-Naprawdę tak sądzisz? 
-Za kogo mnie masz? Czy uważasz, że nigdy nie widziałem kotka? 
-Hej,  kruku!  –  zawołała  jeżowa  mamusia,  wychylając  się  ze  swej  norki.  –Czy  wiesz  może,  

gdzie on mieszka? 

-Naturalnie, że wiem! 
-Zaprowadź go więc do domu! 
-Kra, kra! – zakrakał kruk. –Chodź za mną, kotku. 
I  pofrunął.  Kotek  biegł  za  nim.  Wydostali  się  z  lasu  i  weszli  na  drogę.  W  pewnym  momencie  kotek 

zauważył  swój  dom.  Pełen  radości  podniósł  ogon  prosto  jak  wykrzyknik  i  zaczął  biec  z  całych  sił  na  swych 
małych nóżkach. Gdy tylko dobiegł, oświadczył zdyszany: 

-Nigdy, przenigdy nie pójdę sam do lasu! 
 

11.   KSIĄŻĘ   CARLETTO 

 
Carletto  był  króliczkiem,  który  mieszkał  w  lesie,  nad  brzegiem  małego  parowu.  Nie  miał  braci,  

ani  sióstr  i  dlatego  rodzice  go  rozpieszczali.  Tatuś  kupował  mu  mnóstwo  zabawek,  a  mamusia  nazywała  go 
zawsze swoim „księciem”. 

Cały  problem  tkwił  w  tym,  że  Carletto  wierzył  mamusi.  Gdy  spotykał  przyjaciół,  opierał  się  na  swoim 

sportowym aucie z pedałami i krzyczał głośno: 

-Nie  jestem  takim  króliczkiem,  jak  wy  wszyscy.  Wydaję  się  tylko  taki.  Jestem  księciem!  

W zamku wysoko w górach pewna księżniczka czeka na mnie. 

Koledzy Carletta śmiali się i robili do niego miny. 
Pewnego wieczoru przy kolacji Carletto spytał: 
-Mamusiu, czy to nie dziwne, że ja jestem księciem, a ty i tatuś jesteście zwykłymi króliczkami? 
Mamusia potrząsnęła głową i uśmiechnęła się. 
-Jesteś króliczkiem, Carletto. Nazywam cię swoim księciem tylko dlatego, że kocham cię bardzo. 
-Ale w zamku wysoko w górach czeka na mnie księżniczka! – wyszeptał Carletto. 
Jego ojciec rozgniewał się. 
-Przestań  mówić  głupstwa!  –  powiedział  podnosząc  głos.  –Ty  nie  jesteś  księciem  i  nie  ma  żadnej 

księżniczki w górach. A teraz jedz, albo idź do swego pokoju! 

Po kolacji Carletto poszedł do swego pokoju. Usiadł na krześle przy oknie i wpatrywał się długo w góry. 

Stał się bardzo dziwny. Żaden kolega nie chciał się z nim bawić. 

„Zazdroszczą mi, gdyż jestem księciem”, myślał sobie. 
Ale  pewnego  dnia,  gdy  Carletto  bawił  się,  ktoś  opryskał  błotem  jego  wspaniały  wóz.  Widząc  to,  

łzy napłynęły mu do oczu. Potem umył autko, które znów błyszczało jak nowe. Poszedł do domu, wziął trochę 
zapasów i wyjechał na poszukiwanie księżniczki w zamku, wysoko w górach. 

 

Kłębek  szarych  piór 

 

Carletto  dopiero  co  wyruszył  w  podróż,  gdy  nagle  musiał  przyhamować,  by  nie  najechać  na  małego 

ptaszka. 

-Patrz, gdzie idziesz! – krzyknął. –Musisz uważać, gdy przechodzisz przez ulicę. 
Ptaszek, mały kłębek szarych piórek, był tak przestraszony, że zaczął płakać. 
-Och, nie płacz! – prosił Carletto. –Co się z tobą dzieje? 
-Jestem sam! –łkał ptaszek. –Zgubiłem moją rodzinę i nie wiem, co robić. 
-Nie  mogę  ci  pomóc!  –  stwierdził  Carletto.  –Jadę  na  poszukiwanie  księżniczki  w  górach  

i nie mam czasu dla zagubionych ptaszków. 

Ale gdy już miał odjeżdżać, przypomniał sobie, że jest księciem. Książę musi pomagać swoim wiernym 

poddanym,  pomyślał.  Nie  mogę  zostawić  tego  biednego  stworzenia  samego.  Carletto  zrobił  więc  ptaszkowi 
miejsce obok siebie. 

-Jak się nazywasz? 
-Tippy. – zaświergotał ptaszek. 
-Wskocz tutaj – powiedział Carletto. –Ja jestem księciem Carletto. 
Carletto  i  Tippy  podróżowali  przez  kilka  dni,  ale  góry  nie  chciały  się  jakoś  przybliżyć.  Króliczkowi  

to nie przeszkadzało, gdyż przebywanie z Tippy sprawiało mu przyjemność. Pedałowali na drodze, pod jasnym, 
niebieskim  niebem  śpiewając  i  żartując,  aż  do  pory  obiadowej.  Wówczas  posilali  się  i  pili  oranżadę,  a  potem, 
gdy nadchodziła pora spoczynku, układali się do snu jeden obok drugiego. 

 

Wstążeczka  wokół  dzioba 

 

Tippy rósł w oka mgnieniu. Po tygodniu był większy od Carletta. Pewnego wieczoru, przed udaniem się 

na spoczynek, Carletto opowiadał przyjacielowi o różnych niebezpieczeństwach życia. 

-Mam wielu nieprzyjaciół. – powiedział. –Nieprzyjaciół, którzy pragną nas zjeść. 
Mówił Tippy’emu o wężach, lisach, szczurach i o najgorszych wrogach: orłach. 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

16 z 55 

Tej nocy Carletto zbudził się nagle. Usłyszał, że coś poruszało się wokół krzaków. 
-Wstawaj! – zawołał do Tippy’ego. –Musimy się ukryć! 
Oboje  wybiegli  i  ukryli  się  za  drzewem.  W  świetle  księżyca  zobaczyli  lisa,  który  wychylał  się  

zza krzaków i obwąchiwał autko. 

Z każdym dniem zbliżali się coraz bardziej do gór i codziennie Tippy rósł coraz bardziej. 
Któregoś  dnia  Carletto  spojrzał  na  dziób  Tippy’ego  i  nagle  przeraził  się.  Przecież  on  mógł  go  zjeść! 

Szybko ukrył się za autem. Tippy wyciągnął szyję i zerkał ukradkiem na Carletta. 

-Co się dzieje? – spytał. –Czy ja musze się ukryć? 
-Idź sobie! – wrzasnął Carletto. 
Tippy zdumiał się. Dlaczego Carletto stał się nagle taki niedobry dla niego? 
-Co ja zrobiłem złego? – łkał, a łzy spływały mu po policzkach. –Sądziłem, że mnie lubisz. 
Gdy  Carletto  posłyszał  płacz  Tippy’ego,  zrozumiał,  jak  bardzo  się  pomylił.  Wyszedł  zza  autka  

i  przeprosił  przyjaciela.  Ale  tej  nocy,  gdy  ptak  zasnął,  Carletto  zawiązał  wstążeczkę  wokół  jego  dzioba.  Nigdy  
nic nie wiadomo... 

Następnego  dnia  Carletto  i  Tippy  zatrzymali  się,  by  napić  się  świeżej  wody  z  jeziorka.  W  pewnym 

momencie  orzeł  zaczął  szybować  szerokimi  zakolami  nad  wodą.  Szybko  ukryli  się  wśród  trzcin,  dopóki  orzeł  
nie odleciał. Carletto drżał. 

-Mało brakowało! – powiedział – Orły są najniebezpieczniejszymi stworzeniami na świecie! 
W  tym  samym  momencie  Tippy  spojrzał  na  wodę.  Gdy  przyglądał  się  własnemu  odbiciu,  wstążeczka 

zawiązana wokół dzioba spadła. 

-Carletto – zawołał – ja też jestem orłem! 
Carletto potrząsnął głową. 
-To nieprawda! – powiedział. –Ty jesteś moim najlepszym przyjacielem. Tylko podobny jesteś do orła. 

W końcu i ja podobny jestem do króliczka, a w rzeczywistości jestem księciem! 

Potem Carletto wyłowił  wstążkę z wody. 
-Nie potrzebujesz już jej. – powiedział i wyrzucił ją pomiędzy trzciny. 
 

Wszyscy  śmiali  się  z  niego 

 

W końcu dwaj przyjaciele dotarli do zamku. 
-Nie jest tu tak, jak sobie wyobrażałem. – stwierdził Carletto. –Nie ma nikogo, kto by mnie powitał. 
Tippy i Carletto spojrzeli na siebie trochę rozczarowani. 
-Cóż... – westchnął Carletto. –Sądzę, że dobrze będzie wejść i poznać księżniczkę. 
-Ja tu zostanę. – stwierdził Tippy. –Teraz jestem wystarczająco duży, by dać sobie radę. 
Carletto spojrzał ze smutkiem na swego najlepszego przyjaciela. 
-Będzie mi ciebie brakowało! – powiedział cicho. 
Tippy ukłonił się zgrabnie i pocałował go w policzek. 
-Wskocz mi na grzbiet. – zaproponował. –Przeniosę cię poza mur zamku. 
Pośrodku podwórza, po drugiej stronie muru, znajdował się duży basen z wodą. 
-Do  widzenia,  Tippy!  –  zawołał  Carletto  wpadając  do  basenu.  Potem  zdumiony  wypłynął  

na powierzchnię. 

Widać  tam  było  setki  króliczków,  żabek  i  lisków,  wiewiórek  i  wiele  innych  zwierzątek,  które  chodziły 

wokół podwórza. 

-Co tu robisz, maleństwo? – spytała żaba. 
-Jestem księciem! – powiedział Carletto. –Przyjechałem, by poznać księżniczkę. 
Wszyscy wokół niego wybuchnęli śmiechem. 
-Ustaw się w ogonku, pięknisiu. – powiedział jakiś lisek, wskazując palcem. –Jesteś 433 z kolei.  
Carletto poczuł się nagle bardzo mały i samotny. 
-Tyle jest książąt na tym świecie – pomyślał. –Może ja nie jestem nikim szczególnym, a tylko małym 

króliczkiem. 

Jedna z najstarszych żab zauważyła, że Carletto jest nieszczęśliwy. 
-To  nie  jest  miejsce  dla  ciebie.  –  powiedziała  do  króliczka.  –Chodź,  pokażę  ci  tajemne  przejście,  byś 

mógł wydostać się z zamku. 

Żaba wskoczyła do wody i przepłynęła wąski tunel. Wkrótce potem Carletto znalazł się przy kierownicy 

swego auta. Zaczął pedałować ze wszystkich sił w kierunku domu. 

Gdy zjeżdżał krętą drogą doliny, usłyszał zgrzyt i uderzenie. Zrozumiał od razu, że zerwał się łańcuch. 

Wyszedł z auta i usiadł na brzegu drogi. Nagle dojrzał jakiegoś ptaka, który spadał z nieba. To był Tippy! 

-Widzę, że książę Carletto potrzebuje pomocy. – powiedział Tippy, uśmiechając się. 
Carletto spuścił oczy. 
-W rzeczywistości nie jestem księciem. – powiedział cichutko. –Jestem jedynie króliczkiem. 
-Wiem. Ja natomiast rzeczywiście jestem orlicą. Jak sądzisz, czy możemy nadal być przyjaciółmi? 
-Tak! – wykrzyknął Carletto uszczęśliwiony. –Zawsze będzie moją najlepszą przyjaciółką! 
Za  chwilę  byli  już  gotowi,  aby  wracać  do  domu.  Carletto zawiązał  jeden  koniec  sznurka  wokół  Tippy,  

a drugi do zderzaka. Tippy poruszała skrzydłami i pociągnęła autko po drodze.  

Gdy znajdowali się blisko łąki, gdzie mieszkał Carletto, Tippy zatrzymała się. 
-Sądzę,  że  powinnam  zostawić  cię  tutaj.  –  powiedziała  uprzejmie.  –Nie  chciałabym  przerazić  twoich 

rodziców. 

Gdy pożegnali się powtórnie, Carletto zdjął swój biały szal i zawiązał go wokół szyi Tippy. Wyciągnął się 

cały i ucałował ją serdecznie w policzek. Dłuższą chwilę siedział i patrzył, jak Tippy odlatuje, poruszając z wolna 
skrzydłami. Wstał dopiero, gdy orzeł całkiem znikł mu z oczu. Potem skacząc radośnie dotarł do domu. Rodzice 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

17 z 55 

byli ogromnie szczęśliwi zobaczywszy Carletta. Mamusia uścisnęła go i wszyscy koledzy przyszli dowiedzieć się 
o jego podróży. 

-Co się z tobą działo? – spytał ojciec. 
-Znalazłem zamek i przekonałem się, że nie jestem już prawdziwym księciem. 
Potem Carletto uśmiechnął się i dodał cicho: 
-Jednak znalazłem śliczną księżniczkę... 

12.   DZIEJE   PEWNEJ   MARIONETKI 

 
Dziadek  Barabasz  był  kierownikiem  ostatniego  już  teatru  kukiełkowego  w  mieście.  W  niedzielę  

po  południu  jego  mały  teatr  wypełniał  się  dziećmi  i  mamusiami.  Wszyscy  z  entuzjazmem  śledzili  przygody 
Gianduja, Arlekina i Kolombiny, paladynów z Roncisvalle i rycerzy Okrągłego Stołu. 

Zręczne  ręce  dziadka  Barabasza  i  jego  pomocników  manewrowały  sznurkami  doczepionymi  do  rąk  

i nóg, i ust marionetek. Sznurki te powodowały, że marionetki biegały, skakały, walczyły i się śmiały. 

Dzieci  ogromnie  lubiły  te  marionetki.  Trochę  dlatego,  że  dorównywały  im  swoją  wysokością,  

ale przede wszystkim dlatego, że przygody te przenosiły dzieci w wielki świat ubarwiony fantazją. 

Mali  widzowie  śmiali  sie  z  powiedzeń  Gianduji,  śledzili  z  zapartym  oddechem  przebiegłość  Arlekina, 

wzruszali  się  miłością  pięknej  Kolombiny  i  wszyscy  wstawali  przejęci,  gdy  ukazywał  się  na  scenie  waleczny 
Roland. 

Miał on pozłacaną zbroję i wspaniały srebrny hełm z czerwonym pióropuszem z prawdziwych strusich 

piór, wierny miecz Durlindan, który błyszczał w słońcu, gdy odpędzał Saracenów. 

Paladyn Roland był bohaterem wszystkich marionetek. 
-Nikczemny łajdaku, odparuj to cięcie! – grzmiał potężny głos, którego użyczał mu dziadek Barabasz. 
Przy każdym zwycięskim uderzeniu dzieci krzyczały: 
-Ole! 
Gdy  perfidny  Gano  z  Moguncji  zdradzał  go  z  cesarzem  saraceńskim,  dzieci  wymyślały  zdrajcy  

i  starały  się  ostrzec  paladyna.  Na  próżno.  W  momencie,  kiedy  Roland  gra  po  raz  ostatni  na  rogu  Plifancie,  
wiele dziewczynek nie potrafiło powstrzymać łez i szlochając tuliły się do mamuś. 

Pod  koniec  przedstawienia  waleczny  Roland  otrzymywał  prawdziwą  owację.  Potem  zasuwała  się 

kurtyna. Dzieci szły do domu, gasły światła, a dla marionetek zaczynał się zasłużony odpoczynek. 

Ale nie dla Rolanda. 
 

Podmuch  wiatru 

 

-Już nie wytrzymam! – narzekał zawieszony jak wszystkie inne marionetki na stojaku. -Gdyby nie było 

tych wszystkich krępujących sznurków, które mnie krępują, pokazałbym, co potrafię zrobić! 

-Przestań,  jesteś  nudny!  Co  wieczór  opowiadasz  nam  tę  samą  historię!  –  narzekał  Arlekin.  

-Przeznaczeniem marionetek jest być marionetkami! 

-Co  chciałbyś  robić,  drogi  Rolandzie?  –  wzdychała  słodka  Kolombina,  która  kochała  się  

w walecznym paladynie. 

-Poszedłbym  w  świat,  aby  pokazać  moje  wspaniałe  (skromność  na  bok)  zdolności  dramatyczne. 

Mógłbym  odnowić  mój  repertuar,  wymyśleć  nowe  cięte  odpowiedzi,  pójść  do  telewizji,  do  kina.  Stać  się 
gwiazdorem 

międzynarodowej 

sławie. 

Cóż 

znaczy 

umieranie 

co 

wieczór  

w Roncisvalle, w tej ruderze nazywanej teatrem. 

-Czy nie jest ci dobrze z nami, drogi Rolandzie? – szczebiotała wówczas Kolombina. 
-Nie,  nie,  nie!  –  wybuchał  zwykle  dzielny  Roland,  spuszczając  sobie  hełm  na  oczy  i  pobrzękując 

srebrnymi nagolennikami. 

Pewnego  wieczoru  wiatr,  który  przedostał  się  przez  okno  na  zaplecze  teatru,  usłyszał  narzekania 

marionetki  nazywanej  Rolandem  i  postanowił  spełnić  jej  marzenie.  Wślizgnął  się  z  całą  siłą  pod  urządzenie 
drewniane,  które  trzymało  razem  sznurki  Rolanda  i  odłączył  go  od  stojaka.  Marionetka  spadła  na  ziemię  
z wielkim hałasem. 

-Dzięki!  –  krzyknęła  do  wiatru,  choć  czuła  się  trochę  potłuczona.  –Teraz  odchodzę,  żegnajcie 

przyjaciele!  –  zawołał  Roland.  Sądził,  że  zdoła  zrobić  zgrabny  i  duży  skok,  jak  to  robił  co  wieczór  na  scenie,  
ale natychmiast odkrył, że nawet wstanie na nogi kosztowało go ogromnie wiele wysiłku. 

-Hi,  hi!  –  uśmiechał  się  z  przekąsem  Gano  z  Moguncji.  –To  dzięki  naszemu  panu  mogłeś  chodzić  

i skakać, biedny fantasto! 

-A jednak będę chodził. – zawołał Roland. 
Z  wysiłkiem,  który  wywołał  groźny  trzask,  zrobił  piruet.  Sznurki  okręciły  mu  się  dookoła  nóg  i  rąk,  

a on uwięziony w nich, upadł na ziemię, wołając: 

-Pomocy! Pomocy! 
-Czy zrobiłeś sobie coś złego, drogi Rolandzie? – zaniepokoiła się Kolombina. 
 

Sroka  złodziejka 

 

W tym momencie krzykliwy głos poderwał wszystkich. 
-Czy wzywałeś mnie? 
Zdziwiona  marionetka  odwróciła  głowę.  Na  parapecie  okna  wielka  sroka  obserwowała  ją  ciekawie. 

Roland odzyskał trochę dawnej pewności. 

-Nie mogę poruszyć się. Proszę cię, zrób coś! – poprosił. 
W jednej chwili sroka przy pomocy dzioba i szponów rozwiązała sznurki i uwolniła marionetkę. 
-Czy możesz mnie zawieść do siedziby telewizji? – spytał Roland. 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

18 z 55 

-Z  pewnością!  –  odpowiedziała  sroka,  uśmiechając  się  przebiegle.  Właśnie  szukała  błyszczących 

przedmiotów, aby upiększyć nimi gniazdko, a ta marionetka podobała się jej. 

-W moim domu będzie świetnie wyglądać! – pomyślała. 
Sroka złapała marionetkę za sznurki i uciekła szybko. 
Roland szalał ze szczęścia. 
-Latam! Umiem latać! 
Przelecieli szybko nad światłami miasta i nagle pochłonęła ich ciemność pól. 
-Hej! Chcę tu się zatrzymać. – zaprotestował Roland. 
Ptak udawał, że nie słyszy i poleciał dalej. 
-Zostaw  mnie  tutaj,  podły  łajdaku!  –  wrzeszczała  marionetka.  Wyswobodziła  się  tak  gwałtownie,  że 

pozrywała sznurki. I gdy sroka uciekała z pustymi łapkami, marionetka spadła pośrodku parku miejskiego. 

-Co teraz zrobię? – lamentowała. 
Z  przerażeniem  Roland  zdał  sobie  sprawę,  że  po  raz  pierwszy  musi  samodzielnie  zdecydować,  

bez  sznurków  i  pana,  którzy  dotąd  robili  to  za  niego.  Nie  myślał  nawet,  by  wstać  i  chodzić.  Byłoby  to  
zbyt męczące. 

Cos  włochatego  połaskotało  go.  Odwrócił  się  i  zobaczył  dwoje  błyszczących  oczu  i  zuchwałe  wąsy 

wielkiego, rudego kota. 

Instynktownie dzielny Roland próbował wyciągnąć miecz. Ale to, co na scenie (przy silnych sznurkach 

dobrze przywiązanych do rąk) było ruchem zwinnym i wywołującym lęk, okazało się teraz jedynie śmiesznym, 
skrzypiącym posunięciem. 

-Daj spokój! – prychnęło kocisko i jednym uderzeniem aksamitnej łapy wrzuciło marionetkę do rowu. 
Tymczasem  zaczęło  strasznie  padać.  Leżąc  w  kałuży  marionetka  poczuła  się  bardzo  nieszczęśliwa  

i opuszczona. 

-Jak okropny... Jak okropny jest los marionetek! – łkała. 
Ludzie, którzy przechodzili, spieszyli się do domu i nie patrzyli na nią. Przechodziły również dzieci. 
-Jest popsuta! 
Wrzuciły ją do strumyka. A strumyk powiększony przez deszcz, zaniósł ją daleko. 
 

Teraz wybierzcie sobie zakończenie, 

które najbardziej się wam podoba: 

 
Pierwsze zakończenie: 
Potok  robił  w  mieście  szeroki  zakręt.  marionetka  zatrzymała  się  na  brzegu.  Znalazł  ją  dziadek 

Barabasz, który często przechadzał się w tym okolicach. Podniósł ją, wytarł i z wielką troską oczyścił. Powiązał 
pozrywane sznurki i zawiesił na stojaku obok innych marionetek. 

I tak dzielny Roland znów grał w teatrzyku. 
 
Drugie zakończenie: 
Miotając się w wodzie, marionetka wzywała pomocy. 
Usłyszała ją Anna Łucja, dziewczynka, która przechodziła tam w czerwonych kozaczkach i z niebieskim 

parasolem. 

Dziewczynka podała rękę i Roland uchwycił ją z całych pozostałych jeszcze sił. Anna Łucja i marionetka 

zaprzyjaźniły  się  i  stały  się  nierozłączne.  Z  pomocą  Anny  Łucji  dzielny  Roland  nie  został  wprawdzie  gwiazda 
telewizji,  ale  dzielną  marionetką,  grzeczną  i  dobrze  wychowaną,  która  pomagała  w  domu,  była  uprzejma  
dla przyjaciół. 

 
Trzecie zakończenie: 
Gdy  wody  potoku  dotarły  do  wsi,  marionetka  uczepiła  się  gałęzi  jakiegoś  krzaka.  Po  kilku  dniach 

znalazł ją wieśniak. 

-Może mi się przyda! – powiedział sam do siebie. 
Wieśniak  dopiero  co  zasiał  marchew.  Pośrodku  pola  wbił  kij,  a  na  nim  przytwierdził  marionetkę 

Rolanda. Miał on teraz odstraszać wróble. 

 

13.   TRZY   DRZEWA 

 
Na  szczycie  góry,  pokrytej  pastwiskami  i  lasem  pachnącym  żywica,  wyrosły  pewnego  dnia  trzy  małe 

drzewka. Początkowo były tak delikatne i zielone, że nie różniły się prawie od traw i kwiatków, rosnących wokół 
nich. 

Ale  po  kolejnych  wiosnach  ich  małe  pnie  rozrosły  się.  Jesienne  i  zimowe  walki  z  wiatrem  i  burzami 

napełniły je zuchwałą radością. 

Z wysokości swego zielonego domu spoglądały na świat i marzyły. 
Jak wszyscy, którzy dorastają, marzyły o tym, czym będą w przyszłości. 
 

Trzy  małe ,  wielkie  marzenia 

 

Pierwsze drzewo patrzyło na gwiazdy, które błyszczały niczym diamenty, upięte na czarnym aksamicie 

nocy. 

-Ja przede wszystkim pragnę być piękne. Strzec skarbu. – powiedziało. –Pragnę być pokryte złotem i 

zawierać drogie kamienie. Stanę się najpiękniejsza szkatułą dla skarbów świata. 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

19 z 55 

Drugie drzewo  spoglądało  na  strumyk,  który  wijąc  się  spływał  z  góry,  torując  sobie  drogę  ku  morzu. 

Woda  płynęła  i  płynęła,  szumiąc  i  żartując  z  kamieniami.  Dopiero  co  była  tu,  a  zaraz  potem  znikała  
na horyzoncie. I nic nie zdołało jej zatrzymać. 

-Ja chcę być silne. Będę wielkim żaglowcem. – powiedziało. –Pragnę pływać po bezkresnych oceanach i 

przewozić kapitanów i potężnych królów. Stanę się najsilniejszym statkiem świata. 

Trzecie  drzewo  podziwiało  dolinę,  która  rozciągała  się  u  stóp  góry  i  spoglądało  na  miasto,  

które widoczne było poprzez jasnoniebieskawą mgłę. Tam w dole rojno było od mężczyzn i kobiet. 

-Ja  nie  chcę  opuścić  tej  góry!  – powiedziało.  –Chcę  tak  bardzo  wyrosnąć, by  ludzie  zatrzymując  się  i 

spoglądając na mnie, musieli unieść oczy ku niebu i pomyśleć o Bogu. Stanę się największym drzewem świata. 

Lata mijały. Padały deszcze, świeciło słońce i małe drzewa stały się dużymi i okazałymi drzewami. 
Pewnego dnia trzech drwali weszło na górę ze swymi siekierami przewieszonymi przez ramię. 
Jeden z drwali obejrzał dokładnie pierwsze drzewo i powiedział: 
-To jest piękne drzewo. Jest doskonałe. 
Po kilku minutach, pod sprawnym uderzeniem siekiery, drzewo zwaliło się na ziemię. 
-Teraz zamienię się we wspaniałą szkatułę. – pomyślało drzewo. –Powierzą mi bajkowy skarb. 
Drugi drwal spojrzał na drugie drzewo i powiedział: 
-To drzewo jest silne i solidne. Takie właśnie jest mi potrzebne. 
Uniósł siekierę, która błysnęła w słońcu i powalił drzewo. 
-Odtąd  pływać  będę  po  nieskończonych  oceanach  i  morzach.  –  pomyślało  drugie  drzewo.  

-Stanę się statkiem godnym króla. 

Trzecie drzewo zamarło, gdy spojrzał na nie drwal. 
-Dla mnie każde drzewo jest dobre. – powiedział drwal. 
Siekiera zabłysła w powietrzu. Wkrótce i trzecie drzewo leżało na ziemi. 
Ich gałęzie, które do niedawna żartowały z wiatrem i chroniły ptaki i wiewiórki, zostały obcięte jedne 

po drugich. 

Drwale stoczyli trzy pnie po zboczu góry, aż na nizinę. 
 

„ Dlaczego  mnie  to  spotyka ? ” 

 

Pierwsze drzewo ucieszyło się, gdy drwal zawiózł je do stolarza. Ale stolarz ani nie myślał robić z niego 

szkatuły.  Swymi  stwardniałymi  rękoma  zmienił  pień  w  żłób  dla  zwierząt.  Drzewo,  które  kiedyś  było  piękne,  
nie  zostało  pokryte  złotą  blachą,  ani  nie  wypełniło  się  kosztownościami.  Wypełniono  je  sianem,  aby  nakarmić 
głodne zwierzęta, należące do gospodarstwa. 

Drugie  drzewo  uśmiechnęło  się,  gdy  drwal  przetransportował  je  do  stoczni,  ale  tego  dnia  nikt  nie 

myślał  o  budowie  żaglowca.  Uderzeniem  młotka  i  piły  drzewo  zostało  zamienione  w  zwykłą  łódź  rybacką.  
Była zbyt mała i zbyt słaba, by pływać po oceanach lub nawet po rzece. Łódź przetransportowano nad jezioro. 
Codziennie przewoziła ryby, które nasyciły ją nieprzyjemnym zapachem. 

Trzecie  drzewo  zasmuciło  się  bardzo,  gdy  drwal  ociosał  je  i  pociął  na  chropowate  belki,  które  złożył  

w podwórzu. 

-Dlaczego  mnie  to  spotyka?  –  pytało  drzewo  przypominając  sobie  czasy,  gdy  walczyło  z  wiatrem  

na szczycie góry. 

-Chciałem tylko znajdować się na szczycie i zachęcać ludzi do myślenia o Bogu. 
Minęło wiele dni i wiele nocy. Trzy drzewa zapomniały prawie o swych marzeniach. 
 

Dziecko ,  Podróżny ,  Skazaniec 

 

Ale  pewnej  nocy  złote  światło  gwiazdy  pogłaskało  swymi  promieniami  pierwsze  drzewo  właśnie  

w momencie, gdy młoda Matka z nieskończoną czułością kładła w żłobie swe Dziecko, dopiero co narodzone. 

-Wolałbym zrobić dla Niego kołyskę – wyszeptał Jej Mąż. 
Młoda Matka uśmiechnęła się do Niego, a światło gwiazdy błyszczało na zużytych deskach, które ongiś 

były pierwszym drzewem. 

-Ten żłóbek jest wspaniały. – rzekła cicho. 
W tym momencie pierwsze drzewo zrozumiało, że zawiera najcenniejszy skarb świata. 
Mijały dni i noce. Pewnej nocy zmęczony Podróżnik wraz z przyjaciółmi wsiadł do starej łodzi rybackiej, 

która ongiś była drugim drzewem. 

Podczas, gdy drzewo, które stało się łodzią, spokojnie płynęło po wodzie jeziora, Podróżny zasnął. 
Nagle przy huku grzmotu, wśród błyskawic i gwałtownych fal, zerwała się burza. 
Małe  drzewo  drżało.  Wiedziało,  że  nie  wystarczy  mu  mocy,  by  uratować  tyle  osób  przy  tym  wietrze  

i gwałtowności fal. Boki łodzi trzeszczały ciężko z wysiłku. 

Zatrwożeni  przyjaciele  zbudzili  tajemniczego  Podróżnego.  Mężczyzna  wstał,  rozpostarł  ramiona  

i powiedział do jeziora: 

-Ucisz się! Uspokój się! 
Burza natychmiast uciszyła się  nastała wielka cisza. 
W tym momencie drugie drzewo zrozumiało, że przewozi Króla nieba, ziemi i nieskończonych oceanów. 
Krótko potem, pewnego piątkowego poranka, trzecie drzewo zdziwiło się bardzo, gdy jego surowe belki 

zostały wyciągnięte ze stosu zapomnianego drzewa. Przetransportowano je pośród zagniewanego i krzyczącego 
tłumu,  rzucono  na  obolałe  ramiona  Mężczyzny,  który  później  został  na  nim  ukrzyżowany.  Biedne  drzewo 
poczuło się straszliwie, gorzko płakało, podtrzymując to biedne, umęczone ciało. 

 

Gdy  wstało  słońce 

 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

20 z 55 

Ale w niedzielę rano, gdy słońce stało wysoko na niebie, a cała ziemia drżała z przeogromnej radości, 

trzecie drzewo dowiedziało się, że miłość Boga przemieniła wszystko. 

Z  pierwszego  drzewa  zrobiła  cudowną  szkatułę  dla  największego  Skarbu.  Drugie  drzewo  uczyniła 

silnym  przewoźnikiem  Stwórcy  nieba  i  ziemi.  A  ilekroć  jakaś  osoba  będzie  myślała  o  trzecim  drzewie,  myśleć 
będzie również o Bogu. 

 
 
 
 

14.   MIECZ   W   GŁAZIE 

 
Gdy  dobry  król  Anglii,  Uther,  umarł  nie  zostawiając  spadkobierców,  w  Londynie  znalazł  się  głaz  

ze stalowym kowadłem. Głęboko wbity w głaz widoczny był błyszczący miecz. Pod gardą złotymi literami wyryte 
były  następujące  słowa:  „Ktokolwiek  wyciągnie  ten  miecz  z  kowadła  i  z  głazu,  zostanie  prawowitym  królem 
Anglii”. 

Choć  wielu  próbowało  ze  wszystkich  sił,  nikomu  jednak  nie  udało  się  wyciągnąć  miecza,  

a  nawet  poruszyć  go.  Z  biegiem  lat  zapomniano  o  cudownym  mieczu.  Dzikie  zioła  i  rośliny  pnące  oplotły  go, 
zakrywając zupełnie złote słowa. 

W owym czasie żył w Anglii szlachetny rycerz sir Hektor, który miał dwóch synów: jednego rodzonego, 

a drugiego adoptowanego. 

Starszy  Caio,  duży  i  silny,  prawdziwy  syn  sir  Hektora  miał  pewnego  dnia  odziedziczyć  zamek  ojca. 

Młodszy  nazywał  się  Artu,  ale  wszyscy  nazywali  go  Semola.  Szczupły  i  pełen  życia  syn  adoptowany,  
był tak samo kochany przez ojca jak Caio. 

Pewnego  dnia  Semola  towarzyszył  Caiowi  na  polowaniu.  Aby  mu  nie  przeszkadzać  i  by  lepiej  móc 

podziwiać wyczyny brata, bardzo sprawnego w strzelaniu z łuku, chłopiec wspiął się na zeschłe drzewo. 

-Cicho,  Semola,  oto  wspaniały  cel!  –  wyszeptał  Caio  na  widok  jelenia.  Ale  w  momencie  nałożenia 

strzały na cięciwę i wypuszczenia jej, jakiś trzask go rozproszył: gałąź, na której siedział Semola złamała się,  
a on spadł na ziemię. 

-Głuptasie,  mały  awanturniku!  –  krzyknął  rozgniewany  Caio,  gdyż  zmarnował  okazję  i  utracił  strzałę, 

która wbiła się gdzieś w gęstwinę drzew. 

-Och,  Caio,  proszę  cię,  wybacz  mi  i  uwierz:  nie  zrobiłem  tego  naumyślnie.  Zaraz  pobiegnę  

do lasu odszukać strzałę, jestem pewien, że ją znajdę! – powiedział Semola, szczerze zmartwiony. 

-Do  lasu?  Nie  mów  mi,  że  wejdziesz  w  głąb  lasu.  Wiesz,  że  pełno  w  nim  wilków!  –  powiedział  Caio 

zaniepokojony. 

-Nie boję się! – stwierdził Semola znikając wśród drzew. Chłopiec był zgrabniejszy i bardziej odważny 

od brata. 

 

Czarodziej  Merlino 

 

Strzała  wbiła  się  w  bardzo  wysokie  drzewo,  które  swymi  gałęziami  obejmowało  dach  jakiejś  chaty. 

Chłopiec wspiął się po drzewie i już miał wyciągną strzałę, gdy gałąź się złamała i Semola runął w dół, przebił 
słomiany dach chaty i wpadł na krzesło stojące przed suto zastawionym stołem. 

-Nareszcie  zjawiłeś  się  na  herbatę.  Trochę  się  spóźniłeś,  wiesz?  –  powiedział  ogromnie  uradowany 

staruszek, siedzący po drugiej stronie stołu. 

-Spóźniłem  się...?  –  wyszeptał  Semola,  wytrzeszczając  oczy  na  widok  starca,  który  miał  długą  brodę  

i dziwny, śmieszny, spiczasty kapelusz. 

-Nazywam się Merlino. A ty kim jesteś, synu? – spytał gospodarz serdecznie, nalewając mu herbaty do 

filiżanki. 

-Na imię mi Artu, ale wszyscy nazywają mnie Semola. – odpowiedział chłopiec. 
Semola uniósł filiżankę do ust, ale nie zaczął pić od razu: nie rozumiał pewnej rzeczy. 
-Skąd pan wiedział, że ja... 
-Że  ty  spadniesz  właśnie  tutaj?  No  wiesz,  jestem  czarodziejem  i  umiem  przewidywać  przyszłość.  – 

odpowiedział. 

-Wszystko może pan przewidzieć, nim się stanie? Ależ pan jest zdolny! – zawołał Semola. 
-Nazywaj mnie Merlino i mów mi po imieniu. Powiedz mi, jesteś wykształcony? 
Chłopiec odpowiedział grzecznie, że uczy się szermierki i jazdy konnej, aby zostać giermkiem. 
-Ale to nie wystarcza! – zawołał Merlino z zapałem. –Ja myślałem o prawdziwym wykształceniu. Musisz 

uczyć się matematyki, historii, geografii, przyrody, łaciny... aby uzyskać pozycję w świecie. Los przywiódł cię do 
mnie i ja będę od dzisiaj twoim nauczycielem. 

-Ale  ja  musze  wrócić  do  zamku:  potrzebują  mnie  w  kuchni!  –  zaprotestował  Semola,  

jakby budząc się z długiego snu. 

-Przygotujmy się więc do wyjazdu – krótko powiedział Merlino powstając. 
 

Wielki  turniej  w  Londynie 

 

Przybywszy  do  zamku,  Semola  i  Merlino  zastali  sir  Hektora  poważnie  zagniewanego  nieroztropnością 

chłopca, który za karę miał w kuchni pracować cztery godziny dłużej. 

W tym momencie przybył do zamku posłaniec na koniu. 
-W Nowy Rok – obwieścił. – odbędzie się w Londynie wielki turniej rycerski. Zwycięzca wstąpi na tron i 

zostanie królem Anglii. 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

21 z 55 

-Och!  –  zawołał  sir  Hektor.  –Caio,  może  ty  zostaniesz  zwycięzcą!  W  dzień  Bożego  Narodzenia 

zostaniesz pasowany na rycerza, a potem w drogę do Londynu! Semola będzie twoim giermkiem! 

Merlino uśmiechnął się pod wąsem. 
Gdy Caio rozpoczął przygotowania do turnieju, ćwicząc walkę dzidą i mieczem, Merlino wykorzystywał 

przerwy,  by  nauczyć  Semola  rzeczy  najważniejszych.  Uczył  go,  jak  posługiwać  się  inteligencja  zamiast  siłą, 
uczył go również stałości, wytrwałości, szlachetności, tolerancji, pokory. 

Miesiące letnie i ciepłe, złocista, bezdeszczowa jesień minęły szybko. Semola nauczył się czytać, pisać, 

liczyć. Mógł więc studiować przyrodę, geografię i historię z książek tajemniczego czarodzieja. 

Chłopiec  nadal  był  szczupły  i  chudy,  ale  czarodziej  wiedział,  że  szlachetność  i  dobroć  

są o wiele ważniejsze od siły fizycznej. 

Nadeszła  zima  i  Boże  Narodzenie.  Caio  został  pasowany  na  rycerza.  Wzniesiono  toast  życząc  mu 

szczęścia. 

-Na cześć sir Caia i na cześć przyszłego króla Anglii! 
Semola  pozostawał  w  cieniu.  Gdy  pobiegł  do  Merlino  szczęśliwy,  że  może  pokazać  mu  się  w  szatach 

giermka, czarodziej zawołał: 

-Piękna maskarada! 
-Ale wszyscy giermkowie są tak ubrani! – zaprotestował chłopiec. 
Merlino wydawał się zagniewany. 
-Sądziłem,  że  ty  chcesz  zostać  kimś,  że  masz  odrobinę  rozumu.  Tymczasem  będziesz  cieniem  tego 

głupca Caio! 

-Ale  kim  chciałbyś,  abym  się  stał?  –  spytał  Semola.  -Jestem  nikim  i  to  już  szczęście,  że  mogę  być 

giermkiem. Nie wiesz, co się stanie za kilka dni... 

-Wiem i to doskonale! – stwierdził czarodziej Merlino. 
I  nagle  zniknął.  Kilka  dni  potem,  właśnie  w  przeddzień  turnieju,  Caio  i  Semola  wyjechali  z  zamku  

i  pojechali  konno  dumni  i  wyprostowani  w  kierunku  Londynu.  Na  noc  zatrzymali  się  w  pewnej  gospodzie. 
Następnego  dnia,  w Nowy Rok,  dotarli  do  miasta.  Plac  turnieju,  jak  nigdy,  wypełniony  był  po brzegi  widzami. 
Przybyli ludzie ze wszystkich zakątków królestwa. 

Wszyscy bardzo podnieceni. Sir Hektor dodawał otuchy zdenerwowanemu młodemu sir Caio: 
-Odwagi, mój chłopcze. Jestem pewien, że zwyciężysz. Czuję w kościach, że królem Anglii zostanie mój 

syn! 

 

Deszcz  złotego  światła 

 

Herold wreszcie obwieścił: 
-Niechaj rozpocznie się turniej o koronę Anglii... 
Semola,  który  oglądał  tę  scenę,  wydał  jęk:  teraz  dopiero  przypomniał  sobie,  że  zostawił  miecz  Caia  

w  gospodzie,  w  której  spędzili  noc.  Pobiegł  niczym  strzała,  ale  gdy  dotarł  do  gospody,  stwierdził,  
że była zamknięta. Wszyscy poszli na turniej. 

Nieszczęsny giermek był zrozpaczony. 
-Co mam robić? Caio musi mieć ten miecz, by zwyciężyć w turnieju i zostać królem Anglii! 
Gdy  ze  łzami  w  oczach  wracał,  obok  kościoła  zauważył  gardę  szabli  wbitej  w  głaz,  która  błyszczała  

w słońcu. Chłopiec wyciągnął ją delikatnie i kłusem zaniósł na plac turnieju. 

-Ale to nie jest mój miecz! – stwierdził Caio, gdy go zobaczył. 
-Zaczekaj  Caio!  Chwileczkę!  –  zawołał  sir  Hektor,  który  zauważył  pod  gardą  napis  wyryty  złotymi 

literami: 

-Kto  wyciągnie  ten  miecz...  Ależ  to  jest  miecz  wyciągnięty z  głazu!  -Sir  Hektor  zbladł,  przypominając 

sobie dawną legendę. 

-Semola, skąd go wziąłeś? – spytał. 
-Wyciągnąłem 

go 

kowadła, 

które 

znajdowało 

się 

na 

głazie, 

pobliżu 

kościoła.  

– odpowiedział drżąc chłopiec.  

Mała grupa rycerzy zgromadziła się wokół nich. Sir Hektor powiedział: 
-Zaprowadź nas do kościoła i pokaż nam, jak to zrobiłeś! 
Semola powrócił na cmentarz, włożył miecz w kowadło i potem znów go wyciągnął. 
-Każdy  mógłby  to  zrobić!  –  oburzył  się  Caio  i  uchwyciwszy  gardę  miecza,  który  ojciec  włożył  

do szpary, szarpnął, ale miecz nie poruszył się ani o milimetr. Tymczasem miejsce wokół kamienia wypełniło się 
zaciekawionymi ludźmi. 

Jeden z rycerzy zawołał: 
-Każcie chłopcu wyciągnąć miecz! 
I  Semola  spróbował  po  raz  trzeci.  Gdy  tylko  jego  ręce  dotknęły  gardy,  złoty  deszcz  promieni 

słonecznych spłynął na niego. Zaczarowany miecz okazał się posłuszny. 

Szmer  podziwu  przebiegł  przez  tłum.  Historia  tego  miecza  żyła  jeszcze  w  pamięci  obecnych.  

Pewien rycerz oświadczył: 

-Ten  chłopiec  jest  jeszcze  młody  i  tak  szczupły.  A  w  rzeczywistości  jest  najsilniejszym  

z rycerzy królestwa! 

-Ale jak nazywa się chłopiec? – spytał sir Hektora pewien rycerz. 
-Semola... to znaczy chciałem powiedzieć Artu – odpowiedział ojciec z oczyma pełnymi łez wzruszenia. 
Wszyscy zakrzyknęli chórem: 
-Niech żyje król Artu! Sto lat dla naszego młodego króla! 
 

15.   LEGENDA   O   ŚW.   KRZYSZTOFIE 

 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

22 z 55 

Krzysztof  był  olbrzymem  o  ogromnej  sile  i  odstraszającym  wyglądzie.  Król  zaangażował  go  

do  swej  straży  przybocznej,  gdyż  nikomu  nie  przechodziło  do  głowy  rozpoczynać  zwady  z  takim  olbrzymem, 
który mógł powalić nawet ogromny dąb jednym uderzeniem miecza. 

Ale  pewnego  dnia  Krzysztofowi  znudziła  się  ochrona  króla,  który  był  wielkim  tchórzem  i  postanowił 

udać  się  na  poszukiwanie  najpotężniejszego  króla  świata,  by  mu  służyć.  W  końcu  to  mu  się  należało:  
nikt nie był tak sprawny i tak mężny jak on. 

Po  długiej  wędrówce  dotarł  na  dwór  pewnego  króla, o którym  opowiadano,  że  jest  nie do pokonania. 

Gdy król ten zobaczył ogromnego Krzysztofa, chętnie przyjął go na służbę i pozwolił mu zamieszkać w swoim 
zamku. 

Pewnego  dnia  wędrowny  pieśniarz  śpiewał  u  stóp  króla  pieśń,  w  której  często  powtarzało  się  imię 

diabła. Król, który był chrześcijaninem, ilekroć słyszał, że mówiono o diable, robił znak krzyża. 

Krzysztofa to zdziwiło i spytał króla, co oznacza ten znak. 
Król odmówił mu odpowiedzi, ale Krzysztof zażądał stanowczo: 
-Jeżeli mi, panie, nie odpowiesz, odchodzę! 
A król na to odrzekł: 
-Gdy  słyszę  imię  diabła,  szukam  zawsze  obrony  w  tym  znaku,  gdyż  bardzo  się  boję  szkodliwej  mocy 

szatana i nie chciałbym wpaść w jego szpony. 

Krzysztof spojrzał na niego rozczarowany, a potem oświadczył: 
-Jeśli  tak  bardzo  boisz  się  diabła,  znaczy  to,  że  diabeł  jest  potężniejszy  od  ciebie.  Dlatego  naprawdę 

odchodzę,  gdyż  jak  powiedziałem,  chcę  służyć  królowi  najpotężniejszemu  na  świecie.  Żegnaj,  idę  na 
poszukiwanie diabła, aby mu służyć. 

 

Straszny  osobnik 

 

Krzysztof  opuścił  dwór  i  udał  się  na  poszukiwanie  diabła.  Dotarł  do  dzikiego  i  pustego  miejsca,  gdzie 

koczowała  gromada  okropnych  żołdaków.  Strażnicy  zatrzymali  go  i  zaprowadzili  do  dowódcy.  Miał  on  twarz 
kosmatą i okrutną, a oczy iskrzyły się złością. 

-Dokąd idziesz? – zaryczał głosem, który przerażał. 
-Idę na poszukiwanie diabła, ponieważ chcę mu służyć. – odpowiedział Krzysztof. 
Straszliwy osobnik zachichotał, a potem powiedział: 
-Jestem tym, którego szukasz. 
Krzysztof  zadowolony  ze  znalezienia  najpotężniejszego  władcy  świata,  przyrzekł  mu  służyć.  

Ale pewnego dnia, gdy Krzysztof i diabeł razem wędrowali drogą, natknęli się na krzyż. Na domiar złego zmusił 
Krzysztofa do wędrowania niedostępną i niewygodną ścieżką, byle tylko nie przechodzić obok krzyża. 

Tego  wieczoru  Krzysztof,  ciągle  jeszcze  zdumiony,  spytał  diabła  o  powód  nieoczekiwanej  ucieczki,  

która  zmusiła  ich  do  zejścia  z  wygodnej  drogi,  aby  pójść  okropną  ścieżką.  Diabeł  odmówił  odpowiedzi,  
ale Krzysztof zagroził: 

-Jeśli mi nie powiesz, odchodzę! 
Wówczas diabeł niechętnie wytłumaczył mu: 
-Człowiek, 

zwany 

Jezusem, 

został 

pewnego 

dnia 

przybity 

do 

krzyża. 

Ilekroć 

widzę  

znak krzyża, jestem zmuszony do ucieczki. 

A na to Krzysztof rzekł: 
-Ten Jezus jest więc o wiele  potężniejszy od ciebie, jeśli tak bardzo przeraża cię sam znak, który Go 

przypomina. 

Musze 

więc 

przyznać, 

że 

nie 

znalazłem 

jeszcze 

najpotężniejszego 

króla  

na ziemi. Okłamałeś mnie. Żegnaj, diable. Idę na poszukiwanie Jezusa. 

 

Chata  nad  brzegiem  rzeki 

 

Krzysztof  musiał  jednak  długo  wędrować,  zanim  napotkał  kogoś,  kto  mógłby  mu  wskazać,  

gdzie znaleźć Jezusa. 

W  końcu  natknął  się  na  pustelnika,  który  opowiedział  mu  historię  Jezusa  Chrystusa,  kazał  mu 

przeczytać Ewangelię i nauczył go prawd wiary. 

Krzysztof  wysłuchał  wszystkiego  z  wielką  uwagą,  poprosił  o  chrzest  i  przyrzekł  służyć  Jezusowi  

ze wszystkich swych sił. 

-Króla, któremu pragniesz służyć, musisz czcić częstymi postami. – dodał pustelnik. 
-Proszę  wyznaczyć  mi  coś  innego,  gdyż  w  ten  sposób  nie  mogę  Mu  służyć!  –  odpowiedział  szczerze 

Krzysztof. 

-Musisz również modlić się dużo. – ciągnął dalej pustelnik. 
-Również i w ten sposób nie mogę Mu służyć. – powiedział szczerze Krzysztof. 
A na to pustelnik: 
-Czy widzisz rzekę tam na dole? Wielu tonie w niej, gdy chce się przez nią przeprawić. 
-Tak, wiem. 
-Wobec  tego,  ponieważ  jesteś  taki  wysoki  i  taki  silny,  idź  nad  brzeg  rzeki  i  pomagaj  ludziom 

przeprawiać się przez nią. Jezus uzna z pewnością taką służbę, a ponieważ jest nieskończenie dobry, być może 
sam przyjdzie ci to powiedzieć. 

-Takie usługi chętnie mogę Mu świadczyć! – stwierdził tym razem Krzysztof. 
Udał  się  nad  brzeg  rzeki,  która  przecinała  na  dwie  części  nizinę  i  zbudował  sobie  tam  chatę.  

Z  pnia  młodego  drzewa  zrobił  sobie  mocny  kostur,  aby  pewniej  przeprawiać  się  przez  wodę  i  zaczął 
przeprowadzać z jednego brzegu na drugi wszystkich podróżnych, którzy pragnęli przejść rzekę w bród. 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

23 z 55 

Kto  chciał  się  przeprawić  na  drugą  stronę,  wołał  na  dobrego  olbrzyma,  a  ten  brał  na  ramiona 

podróżnego  i,  walcząc  z  prądem  rzeki,  przenosił  go  na  drugi  brzeg.  Krzysztof  wykonywał  swe  zadanie  
bardzo wiernie, służąc swemu nowemu Królowi, choć Go jeszcze nie znał. 

 

Dziecko  ciężkie  jak  ołów 

 

Minęło  tak  kilka  miesięcy.  Pewnego  dnia,  gdy  Krzysztof  odpoczywał  w  swej  chacie,  usłyszał  głos 

dziecka, które wołało do niego: 

-Krzysztofie, wyjdź na dwór i przenieś Mnie przez rzekę. 
Krzysztof  wyszedł  przed  chatę,  ale  nie  znalazł  nikogo.  Wzruszył  ramionami  i  powrócił  do  chaty.  

Ale znów usłyszał ten sam głosik, który go wołał. Ponownie wyszedł na dwór, ale nie zobaczył nikogo. Powrócił 
do chaty i oto po raz trzeci dziecięcy głos wzywał go. 

Po  raz  trzeci  wyszedł  z  domu  i  tym  razem  znalazł  dziecko  nad  brzegiem  rzeki.  Dziecko  bardzo 

grzecznie poprosiło Krzysztofa o przeniesienie na drugi brzeg. 

-Strzyżyku, jesteś tak maleńki, że prawie Ciebie nie widzę! Chciałem właśnie wyprostować trochę nogi. 

–powiedział  Krzysztof  dobrodusznie.  Jedną  ręką  uniósł  Dziecko.  Posadził  je  sobie  na  ramionach  
i  wszedł  do  rzeki,  opierając  się  na  kosturze.  Ale  oto  woda  zaczęła  rosnąć,  a  Dziecko  ciążyło  mu  jak  ołów. 
Krzysztof  obdarzony  był  siłą  nadzwyczajną,  ale  teraz  im  bardziej  wchodził  w  rzekę,  tym  prąd  jej  stawał  się 
coraz groźniejszy, a ciężar Dziecka przytłaczał go, uginając kolana. Kilka razy groził mu upadek. 

Przejście przez rzekę wydawało mu się nieskończenie długie i wymagało strasznego wysiłku. Wytężając 

wszystkie siły, dotarł na drugi brzeg i postawił Dziecko na ziemi. Upadł na kolana na trawie wycieńczony. 

-Dziecko!  –  dyszał  olbrzym  –Naraziłeś  mnie  na  wielkie  niebezpieczeństwo.  Twój  ciężar  był  

tak wielki, że wydawało mi się, iż niosę na barkach cały świat! 

Dziecko spojrzało na niego uśmiechając się. 
-Nie dziw się, Krzysztofie! – powiedziało. –Niosłeś na ramionach nie tylko cały świat, ale również Tego, 

który go stworzył. Ja jestem Jezusem, Królem wszechświata, któremu przyrzekłeś służyć. Abyś uwierzył, że to, 
co mówię jest prawdą, gdy ponownie przejdziesz przez rzekę, zatknij twój kij w pobliżu chaty, a jutro zobaczysz 
wyrosłe tam drzewo obsypane kwieciem i owocami. 

Powiedziawszy to, Dziecko zniknęło. 
Krzysztof wypełnił polecenie. Gdy powrócił do chaty, wbił w ziemię swój kij i następnego dnia znalazł 

go obsypanego kwieciem i owocami. 

 

16.   JANEK   I   GRACJELLA 

 
Żyła kiedyś (i na szczęście żyje jeszcze) pewna rodzina, która mieszkała w domku oddalonym o kilka 

kilometrów od wielkiego centrum handlowego. Do tego centrum należały sklepy i wielkie magazyny, w których 
można było kupić wszystko. 

Rodzina  składała  się  z  tatusia,  który  pracował  w  biurze,  mamusi,  która  dorabiała  trochę,  pracując 

wcześnie rano jako sprzątaczka, i z dwojga dzieci: dziewięcioletniego Janka i siedmioletniej Gracjelli. Wszyscy 
kochali się bardzo, ale naturalnie istniało jedno „ale”. 

 

„ Kup  mi  to ,  kup  mi  tamto ! ” 

 

-A  nie  zapomnij  mi  kupić  jajka  z  niespodzianką!  –  wołał  codziennie  Janek,  gdy  tatuś  wychodził  do 

pracy. 

-Ja chcę nową sukienkę dla Barbie! – krzyczała Gracjella, ciągnąc za kurtkę tatusia. 
Gdy wychodziła mamusia, powtarzała się ta sama historia. 
-„Kup  mi  gazetkę!”,  „Chcę  zabawkę  elektroniczną”,  „Kup  mi  bluzeczkę  z  Minnie”  i  tak  w  kółko. 

Codziennie. Również w niedzielę. 

Gdy  mamusia  i  tatuś  wracali  do  domu,  dzieci  już  od  progu  „napadały”  bezlitośnie  na  rodziców:  „Czy 

przyniosłeś  mi  to?”,  „Czy  pamiętałeś  o  tamtym?”.  Jeśli  nie  zostały  spełnione  ich  życzenia,  Janek  i  Gracjella 
dąsali  się,  wypłakiwali  strumienie  łez  do  talerza,  krzyczeli  zagniewani:  „Wszyscy  koledzy  to  mają!”  albo  „Nie 
kochasz mnie wcale!”. 

Tragedia wybuchała, gdy rodzice z dziećmi wchodzili do ogromnego magazynu w centrum handlowym. 

Dzieci  były  dosłownie  zahipnotyzowane  półkami  przepełnionymi  wszelakiego  rodzaju  towarami  spożywczymi, 
zabawkami, przedmiotami, na które można było popatrzeć, które można było dotknąć i kupić. 

Dzieci  biegały  podniecone  z  jednej  strony  na  drugą  i  w  mgnieniu  oka  potrafiły  napełnić  wózki 

słodyczami, odzieżą, zabawkami. Mamusia i tatuś byli zmuszeni odnosić z powrotem na miejsce to wszystko, co 
dwoje rozhukanych dzieci powrzucało do wózków. 

Historia, którą chcemy wam opowiedzieć, wydarzyła się właśnie w czasie jednej z tych oszałamiających 

„wypraw”  do  super-magazynu.  Gdy  dzieci  próbowały  umieścić  na  swoim  wózku  trzy  nowe  gry  elektroniczne, 
mamusia i tatuś spojrzeli na siebie i powiedzieli: 

-Dość tego! 
-Już dłużej nie wytrzymam! – zawołał tatuś. –Musimy koniecznie coś zrobić! 
-Zostawimy  je  tutaj  –  szepnęła  mamusia  cicho.  –W  końcu  bardziej  się  interesują  pluszowymi 

zabawkami i elektronicznymi grami niż nami... 

-Wiesz, to jest dobra myśl! – powiedział tatuś. 
Po cichu mamusia i tatuś znaleźli się przy wyjściu z super-magazynu i powrócili do domu. 
 

„ Zostaliśmy  zamknięci  wewnątrz  magazynu ! ” 

 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

24 z 55 

Pochłonięci  działem  zabawek  Janek  i  Greta  nie  zauważyli  zniknięcia  rodziców.    Nadal  wołali:  „popatrz 

na to”, „spójrz na to!”. 

Gdy nadeszła pora zamknięcia sklepu, popchnęli swe przepełnione wózki do kasy, ale nie znaleźli ani 

mamusi, ani tatusia. 

-Jak zapłacimy? – spytała Gracjella brata. 
-Musimy wszystko odnieść z powrotem, pospieszmy się! – stwierdził Janek, który zauważył, że osoby 

nadzorujące obserwują ich bacznie. 

Dzieci  popchnęły  wózki  w  kierunku  półek  i  zaczęły  mozolnie  odkładać  wszystko  na  swoje  miejsce. 

Trwało to dość długo i dzieci nie zauważyły, że wiele świateł pogasło i że głośniki nie nadawały już muzyki, ani 
komunikatów. Po korytarzach i działach nikt się już nie kręcił. Wszystko wydawało się nierealne, otulone watą 
ciszy. 

-Zostaliśmy tu sami! – zawołała zaskoczona Gracjella. 
-To prawda! – stwierdził Janek. –Zamknęli nas w magazynie! 
-I co teraz zrobimy? – zaniepokoiła się dziewczynka. 
-To wręcz cudownie! – uśmiechnął się Janek. -Możemy robić wszystko, co tylko nam się zamarzy. Ja 

pójdę do działu gier elektronicznych. 

W  chwilę  później  Janek  stał  nieruchomo  przed  wielkim  ekranem  telewizyjnym,  na  którym  rozgrywała 

się  barwna  bitwa  między  potworami  przedpotopowymi  i  jaskiniowcami.  Dziecko  wpatrywało  się  w  ekran  jak 
zahipnotyzowane, jego ręce naciskały klawisze, nie zatrzymując się ani przez chwilę. 

Gracjella  pobiegła  tymczasem  do  różowego  kącika  lalki  Barbie  i  zaczęła  wyjmować  z  pudełek 

najnowszą  kolekcję  sukni  wieczorowych  i  sportowych.  Przy  każdej  sukni  wydawała  głośny  okrzyk  zachwytu. 
Potem poszła do domku Barbie. Istny cud z tworzywa sztucznego, wyższy od niej samej z wieloma pokojami i z 
pomieszczeniem dla kucyka pony. 

 

Więźniowie 

 

Dzieci  były  tak  pochłonięte  zabawkami,  że  nie  zauważyły,  że  powoli,  powoli  coś  się  zmieniało. 

Niebieskie światło rozpłynęło się niczym lekka mgiełka i tam, gdzie dochodziło to światło, wszystko ożywało w 
czarodziejski  sposób.  Pluszowy  niedźwiadek,  który  przez  cały  dzień  grzecznie  siedział  na  półce,  zeskoczył  i 
zaczął  wyprostowywać  swe  łapki.  Dwa  autka  zaczęły  się  gonić,  w  dziale  spożywczym  szynki  zaczęły  grać  z 
żółtym serem w piłkę.  

-Magazyn jest zamknięty – powiedział ktoś przez megafon. –Nastał czas wolności dla wszystkich? 
Janek  obrócił  się,  by  zobaczyć,  co  się  dzieje,  ale  potężny  pazur,  który  wydostał  się  z  telewizora, 

pochwycił  go  za  żakiecik  i  wciągnął  do  wnętrza  telewizora.  Dziecko  znalazło  się  w  lesie  przed  paszczą 
wściekłego dinozaura. 

-Ratunku, ratunku! – krzyczał chłopak i zaczął rozpaczliwie uciekać, ale wpadł w błotniste bagno, udało 

mu  się  jednak  wskoczyć  na  jakiś  pień,  ale  zauważył  przerażony,  że  ów  pień  był  wygłodniałym  krokodylem. 
Biedny Janek znów zaczął biec krzycząc, gdy tymczasem straszne ptaki przedpotopowe starały się go pochwycić 
ogromnymi,  spiczastymi  dziobami.  Gracjella  usłyszała  krzyk  Janka  i  biegła  mu  na  pomoc,  ale  zatrzymała  ją 
jakaś lekka, ale zdecydowana ręka. To była Barbie, która urosła do normalnej wielkości, a może raczej Gracjella 
zmalała do tego stopnia, że mogła wejść do domu lalki. 

-O nie, kochana! – powiedziała Barbie tonem słodkim, ale zdecydowanym. –Teraz musisz wyczyścić mi 

kozaczki, następnie wyczyścisz ubranie i wypastujesz podłogę w moich 14 pokojach. Zaraz potem pójdziesz do 
kuchni  i  przygotujesz  mi  kolację.  Uważaj,  żeby  wszystko  było  zrobione  dokładnie,  w  przeciwnym  razie 
zasmakujesz mojej rózgi! 

Biedna Gracjella była przerażona i ogromne łzy zaczęły spływać na jej dres. 
-Oszczędź sobie płaczu. – powiedziała Barbie. –Na nic to się przyda. 
Dziewczynka  zaczęła  pracować  w  pocie  czoła,  a  lalka  nie  spuszczała  jej  z  oczu,  uderzając  niekiedy 

biczykiem w dłoń. 

-Mamusie,  tatusiu,  przyjdźcie  po  mnie!  –  łkała  dziewczynka,  czyszcząc  i  pastując  tak  dobrze,  jak 

jeszcze nigdy nie robiła tego w swoim życiu. 

-Mamusiu,  tatusiu,  przyjdźcie  mnie  uratować!  –  krzyczał  również  Janek,  którego  nieustannie  goniły 

okrutne potwory. –Jestem więźniem gry elektronicznej! 

 

Książka  z  bajkami  porzucona  w  kuchni 

 

Po  wyczyszczeniu  kozaczków,  uporządkowaniu  sukien  i  pokoi  Barbie,  Gracjella  zeszła  do  kuchni,  aby 

przygotować kolację. Szukała książki kucharskiej, ale na półce zauważyła porzuconą książkę z baśniami. Była to 
historia  Jasia  i  Grety.  Gracjella  otworzyła  książkę  właśnie  na  stronie,  na  której  mała  Greta  wpycha  złą 
czarownicę do pieca, a potem biegnie wyzwolić Jasia, uwięzionego w klatce. 

-Dziękuję – wyszeptała. 
W tym momencie Barbie, która właśnie malowała sobie paznokcie, powiedziała do niej: 
-Nim  wyrobisz  ciasto  na  ciastka,  sprawdź,  czy  piec  jest  czysty.  Mam  nadzieję,  że  wiesz,  jak  się  go 

czyści... 

-Nie wiem jednak, jak się go otwiera – odpowiedziała szybko Gracjella. 
-głuptasie, popatrz więc! – Barbie dotknęła guziczka i piec się otworzył. Gracjella tylko na to czekała. 

Tak jak zrobiła Greta z czarownicą, popchnęła mocno Barbie i ta głową w dół znalazła się w piecu, krzycząc ze 
złości. 

Dziewczynka  wyszła  z  różowego  domu  i  natychmiast  powróciła  do  swych  normalnych  wymiarów. 

Pobiegła szybko do działu zabawek elektronicznych i na jednym z ekranów zobaczyła biednego Janka, zupełnie 
bez sił, wydanego na igraszkę dwóch okropnych dinozaurów, nacierających właśnie na niego. 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

25 z 55 

Co mogła zrobić? Zamknęła oczy i... wyłączyła prąd. 
Gdy otworzyła oczy, Janek stał przed nią bez tchu, ale zdrów i cały. Dzieci uściskały się. W tej samej 

chwili rozbłysły światła i mamusia, i tatuś przyszli w towarzystwie stróża magazynu. 

-Mamusiu, tatusiu, jak bardzo nam was brakowało – wykrzyknęli jednocześnie Janek i Gracjella, tonąc 

w objęciach rodziców. 

-I  nam  bardzo  was  brakowało  –  uśmiechnęli  się  rodzice.  I  tak  wszystko  skończyło  się  dobrze.  Po 

przygodzie dzieci zostało jedynie małe wspomnienie. Następnego dnia ekspedientka z działu zabawek zdumiona 
spytała siebie: 

-Któż to wrzucił Barbie do pieca? 

17.   DO   WIDZENIA ,   PANIE   BORSUKU  ! 

 
Pan Borsuk był prawdziwym przyjacielem, zawsze gotowym do przyjścia z pomocą innym. Wiedział już 

wszystko o życiu, ponieważ był już bardzo stary. Przede wszystkim miał świadomość, że niedługo będzie musiał 
umrzeć. Pan Borsuk nie bał się jednak śmierci. Dla niego oznaczało ona po prostu opuszczenie ciała. 

To  nie  martwiło  go  zbytnio,  jako  że  jego  ciało  nie  funkcjonowało  już  tak  dobrze,  jak  kiedyś,  gdy  był 

młody. Jedna rzecz nie dawała mu spokoju: ból, jaki odczuwać będą jego przyjaciele. Aby ich przygotować, pan 
Borsuk  zwierzył  im  się,  że  niedługo  wyjedzie  do  Wielkiego  Legowiska  i  nie  chce,  by  się  zbytnio  o  niego 
martwiono. 

 

Dziwny  sen 

 

Pewnego dnia Borsuk, stojąc u wejścia do swej norki, obserwował Kreta i Żabę biegnących przez łąkę. 

Czuł się bardzo stary i zmęczony. W tym momencie największym jego pragnieniem było móc pobiegać sobie po 
pachnącej  łące  jak  Kret  i  Żaba.  Ale  jego  stare  nogi  nie  słuchały  go  wcale.  Śledził  oczyma  zabawy  swych 
przyjaciół  i  widok  ten  napełniał  jego  serce  radością.  Tego  wieczoru  powrócił  późno  do  domu.  Powiedział 
„dobranoc”  księżycowi  i  zasunął  firanki.  Na  dworze  było  zimno.  Pan  Borsuk  powoli  zbliżył  się  do  dobrego 
ogniska, które czekało na niego w głębi norki. 

Zjadł trochę na kolację i usiadł przy biurku, by napisać list. Gdy skończył, zagłębił się w swym fotelu na 

biegunach,  stojącym  przy  kominku.  Kołysał  się  miło.  Szybko  zasnął  i  zaczął  śnić  cudowny  sen,  jaki  nigdy 
wcześniej  mu  się  nie  zdarzył.  Ku  swemu  wielkiemu  zdziwieniu  biegał  zwinnie  i  szybko. Przed  nim  otwierał  się 
nieskończony tunel. Porzucił swoją laskę, gdyż jej nie potrzebował. Biegł szybko, coraz szybciej. W tym wielkim 
tunelu  często  jego  łapki  nie  dotykały  nawet  ziemi.  Wydawało  mu  się,  że  leci  głową  naprzód,  ciągle  naprzód, 
naprzód... 

Borsuk czuł się wolny, jak nigdy dotąd. Czuł się tak, jakby opuścił swoje ciało. 
 

„ Do  widzenia ! ” 

 

Następnego dnia przyjaciele Borsuka zgromadzili się przed jego drzwiami. Byli zaniepokojeni, gdyż ich 

przyjaciel nie wyszedł, jak to czynił zwykle, by powiedzieć im „dzień dobry”. 

Lis przekazał im smutną wiadomość: 
-Borsuk nie żyje! 
Przeczytał wszystkim jego ostatni list. 
Borsuk napisał w nim po prostu: 
„Poszedłem do Wielkiego Legowiska. Do widzenia. Borsuk.” 
Wszystkie  leśne  zwierzęta  kochały  Borsuka  i  były  głęboko  zasmucone.  Szczególnie  Kret  czuł  się 

osamotniony, zagubiony i bardzo nieszczęśliwy. Przez całą noc, skulony pod kołderką, myślał o Borsuku. Duże 
łzy spływały mu po aksamitnych policzkach. 

Na  dworze  rozpoczęła  się  zima.  Gruba  kołdra  śnieżna  pokryła  szybko  ciepłe  norki,  w  których  żyły 

zwierzęta. 

Śnieg wkrótce zasypał wszystkie pola, ale przyjaciele Borsuka wciąż nie mogli otrząsnąć się z wielkiego 

smutku. Dotąd Borsuk był zawsze tam, gdzie go potrzebowali. Wszystkie zwierzęta czuły się teraz opuszczone i 
bezradne. 

Borsuk prosił wprawdzie, by nie smucono się. Ale było zbyt trudne. 
Gdy zbliżała się wiosna, zwierzęta często rozmawiały o czasach, gdy Borsuk był jeszcze wśród nich. 
Kret  umiał  robić  śliczne  girlandy  z  papieru.  Opowiadał,  że  to  Borsuk  nauczył  go,  jak  należy  wycinać 

całą serię kretów z kartki papieru złożonej wielokrotnie. Na początku niezdarne próby gęsto pokrywały ziemię, 
ale Kret nie posiadał się z radości, gdy wreszcie udało mu się wyciąć doskonale. 

Żaba  była  świetną  łyżwiarką.  To  też  Borsuk  nauczył  ją  pierwszych  kroków  na  lodzie.  Prowadził  ją 

cierpliwie, podtrzymywał, dopóki pewnego dnia Żaba pewna siebie, nie zaczęła jeździć na łyżwach samodzielnie. 

Lis, gdy był malutki, nie potrafił nigdy zawiązać sobie krawata. Borsuk nauczył go tego. „Weź szerszą 

część  krawata,  przesuń  ją  najpierw  nad,  a  potem  pod  częścią  węższą,  zrób  rodzaj  kółka  i  przesuń  przez  nie 
część szerszą, pociągnij, by zamknąć węzeł i przesuń go w górę...” 

Teraz lis umiał robić wszystkie możliwe węzły, nawet węzły wymyślone przez siebie. I naturalnie jego 

krawat był zawsze nienagannie zawiązany. 

To  Borsuk  dał  pani  Królikowej  przepis  na  upieczenie  piernika.  Nauczył  ją  również  wyrabiać  ciasto  w 

różnych, wymyślonych kształtach. Pani Królikowa, która w całym lesie cieszyła się opinią doskonałej kucharki, 
opowiadała chętnie o lekcji pieczenia, jakiej jej udzielił Borsuk. Wiele czasu minęło, ale ona ciągle jeszcze czuła 
zapach tego pierwszego piernika, dopiero co wyjętego z pieca. 

Każde zwierzę miało szczególne wspomnienia o Borsuku. Wszystkie nauczył czegoś, co teraz potrafiły 

robić wspaniale. I dzięki temu Borsuk połączył ich wszystkich. 

 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

26 z 55 

„ Dzięki ,  Borsuku ! ” 

 

Potem  śnieg  zaczął  topnieć  razem  ze  smutkiem  zwierząt.  Ilekroć  wymieniano  imię  Borsuka,  ktoś 

przypominał sobie inną historię, która się z nim wiązała i wzbudzała uśmiech u wszystkich. 

Pewnego promiennego dnia wiosennego, w czasie przechadzki po wzgórzu, gdzie Kret widział Borsuka 

już po raz ostatni, zapragnął podziękować swemu niezapomnianemu przyjacielowi za cudowny dar, jakim było 
jego życie dla wszystkich zwierząt. 

-Dzięki, Borsuku! – wyszeptał cichutko. 
Wydawało mu się, że Borsuk go słyszy. I rzeczywiście Borsuk go słyszał. 

18.   SZLACHETNE   DRZEWO 

 
Istniało kiedyś drzewo, które kochało pewne dziecko. Dziecko przychodziło codziennie, by je odwiedzić, 

zbierało liście drzewa i wiło z nich korony, by potem bawić się w króla lasu. 

Wspinało  się  po  jego  pniu  i  kołysało  się  uczepione  jego  gałęzi.  Jadło  jego  owoce,  a  potem  drzewo  i 

dziecko bawiło się w chowanego. 

Gdy dziecko było zmęczone, zasypiało w cieniu drzewa, podczas gdy liście śpiewały mu kołysankę. 
Dziecko kochało drzewo całym swym małym sercem. I drzewo było szczęśliwe. 
Ale czas mijał szybko i dziecko urosło. Teraz już było duże, a drzewo często było smutne. 
 

„ Chcę  pieniędzy ” 

 

Pewnego  dnia  dziecko,  które  stało  się  już  całkiem  dorosłe,  przyszło  zobaczyć  drzewo,  a  drzewo 

powiedziało do niego: 

-Zbliż  się  moje  dziecko,  wejdź  po  moich  gałęziach  i  zrób  sobie  z  nich  huśtawkę.  Zerwij  moje  owoce, 

baw się w moim cieniu i bądź szczęśliwe! 

-Jestem  już  zbyt  duże,  by  wspinać  się  po  drzewach  i  bawić  się  –  powiedziało  dziecko.  –Chcę  kupić 

sobie wiele rzeczy i pragnę się zabawić. Chcę mieć pieniądze. Czy możesz mi je dać? 

-Przykro  mi  –  odpowiedziało  drzewo  –  ale  ja  nie  mam  pieniędzy.  Weź  moje  owoce,  idź  do  miasta  i 

sprzedaj je. Będziesz miał pieniądze i będziesz szczęśliwe. 

Wówczas dziecko wspięło się na drzewo, zerwało wszystkie owoce i wzięło je ze sobą. A drzewo było 

szczęśliwe. 

Ale dziecko przez długi czas nie wracało... Drzewo stało się znów smutne. Potem pewnego dnia dziecko 

powróciło. Drzewo zadrżało z radości i powiedziało: 

-Zbliż się moje dziecko, wejdź po moim pniu, zrób sobie huśtawkę z moich gałęzi i bądź szczęśliwe. 
-Zbyt jestem zajęte i nie mam czasu, by wspinać się po drzewach – odpowiedziało dziecko, które stało 

się mężczyzną. –Chcę mieć dom, który by mnie chronił. Chcę ożenić się i chcę mieć dzieci. Potrzebuję domu. 
Czy możesz mi dać dom? 

-Nie  ma  domu  –  odpowiedziało  drzewo  –  Moim  domem  jest  las,  ale  możesz  obciąć  moje  konary  i 

zbudować z nich dom. Wówczas będziesz szczęśliwe. 

Dziecko ścięło wszystkie konary i wywiozło je, aby zbudować dom. I drzewo było szczęśliwe. 
 

„ Chcę  mieć  łódź ,  by  uciec ” 

 

Przez długi czas dziecko nie pojawiało się. Gdy powróciło, drzewo było tak szczęśliwe, że ledwie mogło 

mówić. 

-Zbliż się moje dziecko. – wyszeptało. –Przyjdź i pobaw się. 
-Jestem  człowiekiem  zbyt  starym  i  zbyt  smutnym,  by  bawić  się  –  odpowiedziało  dziecko.  -Chcę  mieć 

łódź, by uciec stąd daleko. Czy możesz dać mi łódź? 

-Zetnij mój pień i zrób z niego łódź – powiedziało drzewo. –Będziesz mogło wypłynąć na dalekie wody i 

być szczęśliwe. 

I  wtedy  dziecko  ścięło  pień  i  zrobiło  z  niego  łódź,  by  móc  nią  uciec.  A  drzewo  było  szczęśliwe...  ale 

niezupełnie. 

Po długim czasie dziecko jeszcze raz powróciło. 
-Przykro  mi,  moje  dziecko  –  powiedziało  drzewo  –  ale  nic  nie  mogę  ci  ofiarować...  Nie  mam  już 

owoców. 

-Moje zęby są zbyt słabe, by zjadać owoce – powiedziało dziecko. 
-Nie mam gałęzi – ciągnęło drzewo. –Nie możesz więc się huśtać. 
-Jestem zbyt stary, by kołysać się na gałęziach – powiedziało dziecko. 
-Nie ma już pnia – powiedziało drzewo – nie możesz więc wspinać się po mnie. 
-Jestem zbyt zmęczony, by wspinać się – powiedziało dziecko. 
-Przykro mi – westchnęło drzewo. –Chciałbym bardzo dać ci coś... ale nie mam już nic. Jestem jedynie 

starym pieńkiem. Tak mi przykro... 

-Mnie już teraz potrzeba niewiele – powiedziało dziecko. –Wystarczy jedynie małe, spokojne miejsce, 

aby usiąść i odpocząć. Czuję się bardzo zmęczony. 

-A więc – powiedziało drzewo wyprostowując się, ile tylko mogło – a więc stary pieniek jest tym, czego 

ci potrzeba, by usiąść i odpocząć. Zbliż się moje dziecko, usiądź i odpoczywaj. 

I tak też dziecko zrobiło. A drzewo poczuło się wreszcie znów szczęśliwe. 
 

19.   CO   ZNAJDUJE   SIĘ   TAM ,   GDZIE   KOŃCZY   SIĘ   ŚWIAT  ? 

 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

27 z 55 

W królestwie bardzo, bardzo dalekim, żył kiedyś król, który miał trzech synów. Czując się już starym, 

postanowił  zostawić  tron  jednemu  z  nich  i  przejść  na  emeryturę.  Pewnego  dnia  wezwał  więc  trzech  synów  i 
powiedział: 

-Drodzy synowie, postanowiłem zostawić tron temu z was, który potrafi mi powiedzieć, co znajduje się 

na końcu świata. 

 

Wielkie  zimno 

 

Najstarszy  syn  wyjechał  natychmiast.  Na  imię  miał  Gedeon.  Był  wysoki,  tęgi,  głos  miał  grzmiący  i 

umiejętnie posługiwał się mieczem. Ale od dziecka był zawsze bardzo podejrzliwy. Podejrzewał wszystko, rzeczy 
i  ludzi.  Dlatego,  gdy  miał  wyjechać  na  granice  świata,  otoczył  się  potężnym  wojskiem.  Wojsko  poruszało  się 
wolno,  ostrożnie,  spoglądając  naprzód  i  za  siebie,  bojąc  się  zasadzek  z  każdej  strony.  Aż  pewnego  pięknego 
dnia pochód zatrzymał się przed wielkim drzewem. 

Drzewo powiedziało do Gedeona: 
-Najstarszy  synu  króla,  tam,  gdzie  się  udajesz,  jest  bardzo  zimno.  Będziesz  potrzebował  drewna  na 

opał. Weź oto to nasionko, da ci ono potrzebne drewno. 

Ale Gedeon był bardzo nieufny. Zrzędził: 
-Mając tak małe nasionko, potrzeba będzie wielu lat, aby uzyskać trochę drewna. 
Wyrzucił nasionko i nakazał swoim żołnierzom ściąć drzewo i zabrać je ze sobą. Ale gdy tylko drzewo 

zostało porąbane, zniknęło. Żołnierzom pozostała w rękach jedynie garstka popiołu. 

Gedeon  znów  podjął  wędrówkę  w  otoczeniu  swych  dzielnych  żołnierzy.  Im  bardziej  posuwali  się 

naprzód,  tym  robiło  się  zimniej.  Ziemia  pod  ich  nogami  była  zmarznięta.  Wszystko  było  białe,  zlodowaciałe. 
Gdziekolwiek się kierowali, znajdowali jedynie lód. 

Gedeon powrócił do domu i oświadczył: 
-Tam, gdzie kończy się świat, istnieje jedynie zimna, niekończąca się pustynia lodowa. 
 

Przepaść  wypełniona  nocą 

 

Następnego  dnia  drugi  syn  wyjechał  na  koniec  świata.  Nazywał  się  Modesto  i  od  dziecka  był  zawsze 

bardzo lękliwy. Strach ogarniał go, zwłaszcza wówczas, gdy było ciemno. Przed odjazdem Modesto oświadczył: 

-Zgoda, wyjeżdżam, ale za wszelką cenę muszę dotrzeć tam, gdzie kończy się świat przed wieczorem. 
Do  swej  karety  zaprzągł  tysiąc  najszybszych  koni  królestwa  i  zaczął  je  smagać  batem,  aby  pędziły 

szybciej od wiatru. Smagał je nieustannie swym długim, skórzanym batem. 

Przejechał  w  mgnieniu  oka  wielką  pustynię  lodową  i  dotarł  nad  brzeg  wielkiej  przepaści.  W  głębi 

przepaści zobaczył nadchodzącą noc. Albatros o wielkich skrzydłach zbliżał się i wyszeptał do niego: 

-Jeżeli  chcesz  znaleźć  światło,  musisz  zagłębić  się  w  noc.  Wejdź  na  mój  grzbiet,  a  ja  ciebie 

przeprowadzę. 

Ale Modesto bał się tak bardzo, że nawet go nie słuchał. 
Zawrócił karetę i znów chłostał konie, aby wrócić galopem do pałacu. Gdy Modesto stanął przed ojcem, 

oświadczył: 

-Świat kończy się na wielkiej przepaści, wypełnionej nocą. 
 

„ Nigdy  nie  widziałem  tyle  światła ! ” 

 

Następnego dnia przypadła kolej na najmłodszego syna króla, Beniamina. Nie wziął on ze sobą rycerzy, 

ani koni. Odszedł sam, pieszo. 

Szedł powoli, oglądał wszystko, przysłuchiwał się wszystkiemu. 
Gdy  doszedł  do  początku  wielkiej  pustyni  lodowej,  zobaczył  drzewo  zamienione  w  popiół  i  małe 

ziarenko, które jego brat wyrzucił. Podniósł je, wykopał mały otwór i delikatnie umieścił w nim ziarenko. Potem 
zasnął głęboko. 

Gdy  Beniamin  się  obudził,  nie  wiedział,  ile  godzin  spał,  ale  w  tym  czasie  wyrosło  piękne  drzewo. 

Chłopiec uciął kilka gałęzi i mógł ogrzać się przy ognisku. Potem odważnie wyruszył w dalszą drogę. 

Gdy  dotarł  do  brzegów  wielkiej  przepaści,  znalazł  tam  ogromnego  albatrosa,  który  czekał  na  niego. 

Stary ptak zaproponował mu to samo, co zaproponował starszemu bratu Beniamina. 

Beniamin  z  biciem  serca  zgodził  się  i  usiadł  na  grzbiecie ptaka,  który szerokimi  uderzeniami  skrzydeł 

zanurzył się w noc. 

Leciał nic nie widząc, ale powoli przemierzył ciemność. 
Wielki  albatros  złożył  Beniamina  przed  bramą,  prowadzącą  na  koniec  świata.  Gdy  drzwi  się  otwarły, 

Beniamin zauważył, że za nimi wszystko było jasne i błyszczące, o wiele piękniejsze i weselsze od nowego dnia. 

Beniamin  bardzo  pragnął  pójść  dalej  ku  światłu,  ale  przyrzekł  królowi,  że  powróci  i  opowie  mu  o 

wszystkim. Wziął więc garść światła i zabrał ją ze sobą. 

Powrócił do pałacu i powiedział do ojca: 
-Nigdy  nie  widziałem  tyle  światła,  ile  znajduje  się  po  drugiej  stronie  drzwi,  prowadzących  na  koniec 

świata. 

Stary król wstał i powiedział: 
Droga  nieufności  prowadzi  na  pustynię,  droga  strachu  prowadzi  do  nocy,  droga  ufności  prowadzi  do 

światła. Droga Beniamina podoba mi się najbardziej i on zostanie nowym królem. 

 

20.   KTO   UKRADŁ   DZIECIĄTKO   JEZUS  ? 

 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

28 z 55 

Pierwszym, kto zauważył ten fakt, był Ludwik, kościelny. Odkurzał właśnie świeczniki, gdy jego wzrok 

spoczął  na  żłóbku  Dzieciątka Jezus.  Znajdował  się  on w  zakrystii  i  miał  zostać  umieszczony  przed  ołtarzem  w 
Świętą Noc. 

Stanął jak wryty, otwarł usta, nieruchomy, niezdolny nawet do krzyku. 
-Księże Ryszardzie! Księże Ryszardzie! – zaczął wołać przerażonym zduszonym głosem.  
Był to dzień 24 grudnia i tej nocy śliczne Dzieciątko Jezus (najładniejsze w całej diecezji, jak stwierdził 

ks.  Ryszard)  powinno  znaleźć  się  w  swym  żłóbku,  w  tym  swoim  słodkim  uśmiechem,  złotymi  loczkami,  na 
których igrały światła kościelne. 

-Księże  Ryszardzie!  Porwano  Dzieciątko  Jezus!  –  obwieścił  Ludwik  proboszczowi,  który  stanął  w 

drzwiach. 

Żłobek był pusty. Dzieciątka Jezus nie było. 
-Ale to niemożliwe! – również ks. Ryszard patrzył jak osłupiały na pusty żłóbek. -Ta figurka nie miała 

wartości artystycznych... miała jedynie wartość symboliczną, uczuciową! 

-Co teraz zrobimy? – spytał Ludwik. –Kto powie o tym dzieciom? 
 

„ My  Je  znajdziemy ! ” 

 

Właśnie w tym momencie dały się słyszeć kroki. Były to małe kroczki, szybkie, podskakujące. 
Chwilę potem ukazały się czerwone od zimna noski, świecące oczy pod wełnianymi czapkami Angela i 

Marizy. 

Dzieci trzymały w rękach koperty, ozdobione śmiesznymi rysunkami. 
-Proszę księdza, przynieśliśmy listy – oświadczył dumnie Angelo. 
-Listy do Dzieciątka Jezus – sprecyzowała Mariza. 
Ksiądz Ryszard westchnął. Ludwik odszedł w pogoni za nieistniejącym kurzem na ławce w zakrystii. 
Dzieci  spojrzały  na  żłóbek  i  zrozumiały  od  razu,  jakie  będą  konsekwencje  tego,  co  się  stało.  Jeśli 

Dzieciątka Jezus nie ma, nie będzie mogło otrzymać listów. Nie będzie więc mogło przynieść im radości, miłości 
i pokoju. Ani też małych prezentów, o których nigdy nie zapomniało. 

Dzieci spoglądały na siebie rozczarowane i zmartwione, gdy tymczasem Ludwik zrzędził. 
-Widziałem.  Coś  dziwnego  wisiało  w  powietrzu.  Nie  ma  poszanowania!  Wszyscy  są  narkomanami... 

wszyscy są przestępcami... To mafia, a mówiłem... 

-Chcą, by ludzie stracili wiarę – oto, czego chcą! – dodał ks. Ryszard zatroskany. 
Angelo i Markiza spojrzeli na siebie, potem powiedzieli razem: 
-Nie martwcie się. My odnajdziemy Dzieciątko Jezus! 
 

Kołowrotek  zakupów 

 

Angelo  i  Mariza  byli  wiernymi  obserwatorami  śledztw  prowadzonych  przez  komisarza  Derrika  w 

telewizji, zaczęli więc przeprowadzać bardzo na serio własne dochodzenie. 

Zdecydowanym krokiem weszli do biura znalezionych rzeczy. 
-Czy może znaleźliście Dzieciątko Jezus? – zapytali urzędnika. 
W tym biurze było wszystko: zniszczony niedźwiadek pluszowy, wiolonczela z pozrywanymi strunami, 

24 tysiące parasoli, 13 500 rękawiczek, trzy lewe buty, milion książek szkolnych, wypchany krokodyl. 

Ale nie było Dzieciątka Jezus. 
Bez wątpliwości: Dzieciątko Jezus zostało rzeczywiście skradzione! 
Dzieci  widziały  kiedyś  w  telewizji,  że  jakiś  złodziej  ukrył  łup  pod  mostem.  Angelo  i  Mariza  pobiegli 

szybko pod wielki, kamienny most miejski, aby pokierować poszukiwaniami. 

Ale  to była  wigilia  Bożego Narodzenia  i  pod  przęsłami  mostu  i  wzdłuż  rzeki  pełno było  straganów,  na 

których sprzedawano ozdoby choinkowe, indyki, węgorze, pierniki i figurki do żłóbków. 

W  powietrzu  rozchodziły  się  cudowne  zapachy.  Staruszek  przygotował  ogromne  pęki  niebieskiej  i 

różowej  waty  cukrowej.  Angelo  zatrzymał  się  jak  zahipnotyzowany,  oblizując  się.  Mariza  pociągnęła  go  za 
rękaw. 

-Chodźmy do super-samu! Często zaglądają tam złodzieje – powiedziała dziewczynka. 
Niechętnie wyszli, zostawiając za soba wszystkie te nęcące stragany. 
Przed super-samem właśnie zatrzymano jakiegoś złodziejaszka. Skradł torebkę, a nie Dzieciątko Jezus. 

Również  policjanci  stwierdzili,  że  był  to  jedynie  kieszonkowiec  i  na  pewno  nie  zainteresowałby  się  figurką  z 
kościoła.  Dodali,  że  mają  teraz  dużo  pracy  i  że  są  zadowoleni,  iż  Angelo  i  Mariza  wzięli  na  siebie  to  trudne  i 
skomplikowane dochodzenie. Wokół nich ludzie kręcili się, zajęci zakupami. 

-Musimy zacząć dochodzenie od zera – powiedział Angelo. 
-Spotkajmy się po obiedzie przed kościołem – zaproponowała Mariza. 
 

Kolorowe  ślady  pisaka 

 

Tego popołudnia Angelo powrócił wywijając wielką lupą. Złodzieje z pewnością musieli zostawić jakieś 

ślady. I on je znajdzie! 

Biedny kościelny ciągle trzymał się za głowę i zrzędził: 
-Co za okropne Boże Narodzenie! Bez Dzieciątka Jezus! Tylko tego brakowało... To wina rządu! 
Ale należało rozwiązać problem. 
-Szukacie  jakiegoś  śladu?  –  spytał  Ludwik.  –Przypominam  sobie,  że  dziś  rano  znalazłem  jakieś 

kolorowe  ślady,  jakby  ktoś  zgubił  pisak  lub  ołówek,  potem  jakieś  kawałki  papieru  kolorowego,  może  kawałki 
jakiegoś katalogu.... 

Kolorowy ołówek? Katalog? 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

29 z 55 

-Reklama! – wykrzyknęli równocześnie mali detektywi. 
I hop! Znaleźli się na ulicy, szybko kierując się do wielkiego biura reklamowego, które znajdowało się 

na drugim końcu miasta. 

Byli  tak  mali,  że  portier  wielkiego  biura  nawet  nie  zauważył  ich.  Przemknęli  po  cichu  i  ostrożnie 

otworzyli  pierwsze  napotkane  drzwi.  Wewnątrz  znajdowały  się  kartony  z  budyniami,  makaronem,  szpinakiem, 
tuńczykiem, proszkami do prania. Wokół porozrzucane były zabawki, telewizory, pasty do zębów. Ale w głębi, 
pośród całego tego bałaganu, coś świeciło się złociście. 

-Dzieciątko Jezus! – wyszeptał Angelo. Mariza jednak dała znak, by nie zdradzać się. 
Kilka  dziwnych  osób,  pochylonych  nad  stołem,  zawalonym  różnymi  przedmiotami  i  szkicami, 

dyskutowało z ożywieniem. 

-Na  jego  miejscu  umieścimy  wspaniałą  babkę!  –  wrzeszczał  ktoś  w  żółtym  krawacie  i  ciemnych 

okularach. 

-Nie! – wołał mężczyzna, o czarnej brodzie. –Umieścimy lalkę, która, która płacze i mówi! Sprzedamy 

jej miliardy. 

-Ci przestępcy myślą, czym zastąpić Dzieciątko Jezus – pomyślały dzieci. 
-Może chcą rzeczywiście, byśmy utracili wiarę. 
Angelo chciał się dowiedzieć czegoś więcej, ale nie było czasu do stracenia. 
-Postaraj się ich zająć – wyszeptał do Marizy. –Spowoduj pęknięcie tych baloników pod oknem. Gdy oni 

spojrzą w tym kierunku, ja Dzieciątko Jezus. 

 

Jak  tysiące  oczu  dziecięcych 

 

Wszystko  odbyło  się  z  godnie  z  planem.  Dwoje  dzieci  uciekało  jak  zające,  gonione  przez  sforę  psów. 

Trzymali Dzieciątko Jezus i biegli, ile tchu. Gdy znaleźli się na ulicy, zdyszani zatrzymali jakieś czerwone auto. 
Dzieci  były  tak  zaaferowane,  że  nie  zauważyły  nawet,  że  to  anioł  prowadził  auto.  Jeden  z  tych  prawdziwych 
aniołów ze skrzydłami.... 

Czerwone auto w jednej chwili zawiozło ich przed kościół, natomiast wielkie czarne auto przedstawicieli 

reklamy, którzy ich ścigali, zostało zatrzymane przez tłok, panujący na ulicach. 

Och! Ledwie zdążyli! Dzwony już dzwoniły, wzywając ludzi. Światła i gwiazdy błyszczały. Rozpoczynała 

się Święta noc. 

Dumni,  niczym  Trzej  Królowie,  Angelo  i  Mariza  weszli  do  oświetlonego  kościoła.  Mariza  niosła 

Dzieciątko Jezus. Angelo szedł obok niej, uważając, by wszystko wypadło dobrze. Delikatnie położyli Dzieciątko 
Jezus w Jego żłóbku. 

Natychmiast  światła  podwoiły  swa  intensywność.  Dzieciątko  Jezus  promieniowało  i  wszystko 

promieniowało wokół Niego, jak tysiące dziecięcych oczu, jak miliony świeczek, jak miliardy gwiazd... 

W  tym  momencie  czterech  mężczyzn,  ubranych  na  czarno,  na  granatowo,  żółto,  o  twarzach, 

zachmurzonych  i  wściekłych,  stanęło  w  bramie  kościoła.  Ale  nagle  wyrósł  przed  nimi.  Z  miną  nie  wróżącą  nic 
dobrego, kościelny Ludwik. 

Trzymał  groźnie  błyszczący  miecz  archanioła  Michała,  którego  posąg  znajdował  się  właśnie  przy 

bramie.  Czterej  mężczyźni  zaskoczeni  obrócili  się  na  piętach  i  odjechali  w  swych  czarnych  autach,  ginąc  w 
ciemności nocy. To była Święta Noc. 

Wszystkie okna były oświetlone. Organy zaczęły grać, dzieci należące do chóru zaczęły śpiewać kolędy. 
Ze  wszystkich  stron  miasta  ludzie  zdążali  do  kościoła.  W  swym  jaśniejącym  żłóbku  Dzieciątko  Jezus 

czekało na nich. 

 

21.   DLACZEGO   DZWONY   DZWONIŁY  ? 

 
W pewnym mieście był wspaniały, ogromny kościół. Stojąc przy głównym wejściu, z trudem dostrzegał 

się  kamienny  ołtarz.  Tuż  przy  kościele  wznosiła  się  dzwonnica,  podobna  do  wieży,  tak  wysoka,  że  jej  czubek 
można  było  dostrzec jedynie przy  pięknej  pogodzie.  Tam w  górze  na wieży  znajdowały  się dzwony, o których 
mówiono, że mają najpiękniejsze i najwspanialsze brzmienie na świecie, ale nikt z żyjących ich nie słyszał. Były 
to  wspaniałe  dzwony  bożonarodzeniowe:  można  jedynie  w  noc  Bożego  Narodzenia,  gdy  na  ołtarzu  składano 
Dzieciątku Jezus największy i najcenniejszy dar. 

Niestety, od wielu już lat nie znaleziono widocznie tak wspaniałego daru, by zasłużyć na rozkołysanie 

tak wielkich dzwonów.  

Jednak  co  roku  w  wigilię  Bożego  Narodzenia  ludzie  tłoczyli  się  przed  ołtarzem,  przynosząc  swój  dar, 

starając  się  prześcignąć  jeden  drugiego,  rywalizując  między  sobą  w  wymyślaniu  darów  coraz  to 
nadzwyczajniejszych.  Pomimo,  że  kościół  był  zatłoczony,  a  nabożeństwa  wspaniałe,  tam  w  górze  na  wieży 
słychać było jedynie świst wiatru. 

 

Pedro  i  jego  braciszek 

 

We  wsi  położonej  dość  daleko  od  miasta  mieszkał  chłopiec  o  imieniu  Pedro  razem  ze  swym 

braciszkiem.  Słyszeli  oni  o  słynnych  darach,  składanych  w  wigilię  Bożego  Narodzenia  i  przez  cały  rok  już 
szykowali się, by uczestniczyć w wielkiej i okazałej ceremonii, w czasie Pasterki. 

W  dzień  poprzedzający  Boże  Narodzenie  już  o  świcie,  gdy  zaczynały  padać  pierwsze  płatki  śniegu, 

Pedro z braciszkiem wybrali się w drogę. O zmierzchu docierali do bram miasta i wtedy ujrzeli leżącą na ziemi 
biedną kobietę. Upadła na śniegu, zbyt zmęczona i chora, by poszukać sobie schronienia. Pedro ukląkł i starał 
się ją podnieść, ale nie udało mu się. 

-Nie dam rady, braciszku – powiedział Pedro. -Jest zbyt ciężka. Musisz iść dalej sam. 
-Ja sam? – zawołał braciszek. -A więc ty nie będziesz na Pasterce? 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

30 z 55 

-Nie mogę postąpić inaczej – powiedział Pedro. -Spójrz na tę biedną kobietę. Jej twarz podobna jest do 

twarzy  Madonny  w  oknie  kaplicy.  Umrze  tutaj  z  zimna,  jeśli  ją  opuścimy.  Wszyscy  poszli  do  kościoła,  ale  ja 
zostanę i zaopiekuję się nią aż do końca Mszy świętej. Wówczas ty będziesz mógł przyprowadzić tu kogoś, kto 
jej pomoże. Braciszku, weź ten srebrny pieniążek i połóż go na ołtarzu: to jest moja ofiara dla Dzieciątka Jezus. 
A teraz biegnij! 

Gdy dziecko  posłusznie  podążało  do  kościoła,  Pedro  zaciskał  powieki,  by  powstrzymać  łzy  żalu,  które 

jednak płynęły mu po policzkach. Potem podłożył swą rękę pod głowę biednej kobiety, która skarżyła się cicho i 
starał się do niej uśmiechnąć. 

-Odwagi, proszę pani, niedługo ktoś tu przyjdzie. 
 

Jako  ostatni  przybył  król 

 

W  ogromnym  kościele  uroczystości  z  okazji  wigilii  Bożego  Narodzenia  były  w  tym  roku  jeszcze 

wspanialsze  niż  zazwyczaj.  Organy  grały  jak  wspaniały,  wierni  śpiewali,  a  na  koniec  biedni  i  bogaci 
przystępowali z godnością do ołtarza, aby złożyć swoje dary. Na ołtarzu znalazły się również wspaniałe wyroby 
ze  złota,  srebra,  z  kości  słoniowej,  słodycze  wykonane  w  najrozmaitszy  sposób,  malowane  tkaniny  i  brokaty. 
Jako ostatni, szeleszczący jedwabiem i brzękając mieczem, kroczył główną nawą król tego kraju. Niósł w ręku 
królewską koronę, wysadzaną cennymi kamieniami, które rzucały wokoło oślepiające błyski. 

Przez tłum przebiegł dreszcz podniecenia. 
-Bez wątpliwości tym razem usłyszymy bicie dzwonów. – szeptali wszyscy. 
Król złożył na ołtarzu wspaniałą koronę. Kościół pogrążył się w głębokim milczeniu. Wszyscy wstrzymali 

oddech, nadsłuchując, czy nie zadzwonią dzwony. 

Ale tylko zimny wiatr gwizdał wokół dzwonnicy. 
Wierni  niedowierzając  kiwali  głowami.  Niektórzy  zaczęli  powątpiewać  o  tym,  czy  te  dziwne  dzwony 

kiedykolwiek będą mogły zadzwonić. 

-Może zamilkły już na zawsze! – martwił się ktoś. 
 

Organista  przestał  grać 

 

Procesja skończyła się i chór zaczynał śpiewać końcowy hymn, gdy nagle organista przestał grać, jakby 

sparaliżowany.  Oto  z  wierzchołka  wieży  rozległ  się  wspaniały  dźwięk  dzwonów.  Dźwięk  raz  wysoki,  raz  niski, 
który jak gdyby falował w powietrzu, napełniając go świąteczną radością. 

Był to dźwięk najbardziej anielski i miły, jaki można było kiedykolwiek usłyszeć. 
Tłum  przez  chwilę  stał  oszołomiony,  milczący.  Potem  wszyscy  wstali,  kierując  oczy  ku  ołtarzowi,  aby 

zobaczyć, jaki wspaniały dar obudził wreszcie dzwony z ich długiego milczenia. Ale nie zobaczyli nic poza mały 
chłopcem,  który  cichutko  przemykał  się  przez  nawę  główną,  aby  złożyć  na  ołtarzu  srebrny  pieniążek  swojego 
brata – Pedra. 

 

22.   MALEŃKA 

 
Serce Maleńkiej zawsze było przepełnione miłością i weselem. Lubiła śpiew, gdy w rodzinnym domu z 

kamieni, pomagała matce. Myła garnki i patelnie, pielęgnowała pelargonie, które kwitły na oknach. Wracała do 
domu obładowana drewnem do palenia, szorowała podłogi. 

-Moja Maleńka jest zawsze zajęta pracą jak mrówka – mawiała matka. 
-Moja Maleńka jest zawsze wesoła jak zięba – mawiał ojciec. 
Maleńka  napełniała  dom  radością,  nawet  w  czasie  długich  wieczorów  zimowych,  gdy  brakowało 

żywności. 

 

„ W  tym  roku  nie  możemy  kupić  ci  nawet  małego  podarku ” 

 

Były  to  ciężkie  czasy  dla  całej  rodziny,  która  mieszkała  w  małej  wsi  francuskiej  nad  morzem.  Ojciec 

Maleńkiej, rybak, był bardzo chory i nie mógł wypływać w morze, a matka starała się, ciężko pracując, wyżywić 
jakoś rodzinę w czasie tej długiej i jakże ostrej zimy. Pomimo niedostatku, Maleńka wierzyła, że nadejdą lepsze 
dni. 

-Już wkrótce zawita do nas wiosna i lato, a wówczas, kochany tatusiu, poczujesz się lepiej i będziesz 

znów silny. 

W miarę upływu czasu mała rezerwa finansowa rodziny wyczerpała się. Śmiech Maleńkiej jednak nadal 

rozbrzmiewał w całym domu, a gdy nadeszły ferie, dziewczynka zawołała: 

-O, jak bardzo kocham Boże Narodzenie! 
-Droga  Maleńka  –  powiedział  do  niej  smutnie  tatuś  –  musisz  wiedzieć,  że  tego  roku  jesteśmy  tak 

biedni, że nie możemy ci kupić nawet jednego skromnego podarku. 

Pomimo oświadczenia ojca, Maleńka była głęboko przekonana, że i tak w Dniu Bożego Narodzenia coś 

cudownego  zawsze  przydarza  się  wszystkim  dzieciom.  W  noc  poprzedzająca  Boże  Narodzenie,  po  ukończeniu 
pracy, Maleńka wzięła matkę i ojca za rękę. 

-Chodźmy na dwór i weźmy udział w radości Bożego Narodzenia! – błagała. 
Zostawili więc swój mały domek pogrążony w ciemności i wyszli na wieś. W każdym domu okna były 

udekorowane  na  Boże  Narodzenie  i  oświetlone  światłem  świec.  Małe  kamienne  domki  stały  przy  drodze,  więc 
Maleńka i jej rodzice mogli uczestniczyć w radości Bożego Narodzenia. 

-Wszystkie domy z wyjątkiem naszego są pełne radości – wzdychał ojciec. 
Ale Maleńka wcale go nie słuchała. Śmiała się, a jej oczy błyszczały szczęściem... 
-Mamy wiele szczęścia – wołała – gdyż wszystkie dekoracje na drzwiach i oknach radują również i nas! 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

31 z 55 

 

„ A  teraz  wystawię  mój  but  na  podarek  gwiazdkowy ” 

 

Gdy powrócili do swego domku, Maleńka pocałowała rodziców na dobranoc mówiąc: 
-Teraz wystawię mój but na podarek gwiazdkowy. 
-Maleńka moja – zawołała matka ze łzami w oczach. –Nie będzie żadnego podarku w tym roku! 
Mimo tego mały drewniaczek Maleńkiej znalazł się przy kominku. 
Jak  zawsze  pełna  wiary  Maleńka  zbudziła  się  o  szarej  godzinie  i  powoli  podeszła  do  kominka,  by 

zobaczyć, czy jest tam podarunek. 

-Tatusiu, mamusiu! Chodźcie szybko! – zawołała głośno. 
-Zobaczcie, co przyniosło mi Dzieciątko Jezus! 
W drewniaczku Maleńkiej leżał ptaszek dopiero co wykluty, cały drżący. 
-Prawdopodobnie wypadł w gniazda i przez komin dostał się do twego drewniaczka – stwierdził ojciec. 
Maleńka nie słuchała go. Ptaszek był podarunkiem dla niej na Boże Narodzenie. Była tego pewna. A jej 

radość  była  tak  wielka,  gdy  głaskała,  ogrzewała  i  karmiła  ptaszka,  że  również  ojciec  i  matka  zarazili  się  jej 
entuzjazmem i ożywili, czując się szczęśliwi. 

I tak Boże Narodzenie okazało się dla Maleńkiej bogate i pełne przeżyć, gdyż duch bożonarodzeniowy 

płonął zawsze w jej sercu. 

 

23.   SZCZĘŚCIE ,   KTÓRE   PRZYSZŁO   PÓŹNO 

 
Żył  kiedyś  król,  który  miał  jedną  córkę,  piękną  i  dobrą.  Król  nie  chciał,  by  jego  córka  dobra  i 

inteligentna poślubiła pierwszego lepszego syna królewskiego, czy księcia, który poprosi go o rękę. 

Był słusznie zatroskany i martwił się : „Ci młodzi, którzy zostali wychowani w pałacach, wśród honorów 

i  nadmiernych  bogactw,  są  dziećmi  rozpieszczonymi.  Poszukują  jedynie  przyjemności  i  nie  byliby  w  stanie 
kierować krajem po mojej śmierci. Ten, którego pragnę dla mej córki, musi być człowiekiem godnym zaufania: 
mógłby być nawet wieśniakiem lub robotnikiem”. 

Wszyscy,  którzy  wyczekiwali  przed  jego  drzwiami,  by  prosić  o  rękę  przepięknej  księżniczki  byli  albo 

głupi,  albo  pyszni,  albo  nieokrzesani  i  niegrzeczni,  albo  nadmiernie  rozmiłowanymi  w  koniach,  polowaniach  i 
pojedynkach, albo niewykształceni i niemądrzy. 

Król  postanowił  poszukać  dla  swej  córki  dobrego  rzemieślnika,  pracowitego  i  przezornego  robotnika, 

który mógłby się nią zaopiekować i mądrze rządzić krajem. Zaczął więc krążyć po warsztatach w poszukiwaniu 
mężczyzny dobrze się prezentującego, pracowitego, sympatycznego i inteligentnego. 

Zatrzymywał  się  przed  każdym  budowanym  domem,  wzywał  właściciela  i  majstra,  aby  wskazał  mu 

kogoś,  kto  odpowiadałby  jego  wymaganiom:  człowieka,  który  mógłby  zostać  jego  zięciem  i  byłby  godny 
odziedziczenia kiedyś jego tronu. 

 

Młody  murarz 

 
Któregoś dnia, gdy król przechodził przed domem i zobaczył młodych robotników, przenoszących cegły 

na  rusztowanie,  zainteresował  się  jednym  z  nich.  Król  udał  się  na  poszukiwanie  właściciela  budynku,  by 
zasięgnąć bliższych informacji. 

-Jest  to  robotnik,  który  pracuje  dla  mnie  bezpłatnie.  Stołuje  się  u  mnie,  śpi  w  moim  domu,  ale  nie 

otrzymuje pieniędzy – odpowiedział właściciel i ciągnął dalej: -Jego ojciec był kupcem. Gdy umarł, winien był mi 
jeszcze 1000 złotych denarów. Wówczas wziąłem do siebie chłopca i nauczyłem go rzemiosła. Pracuje od rana 
do zachodu słońca i w ten sposób spłaca dług swego zmarłego ojca. 

Król powiedział wówczas: 
-Zapłacę ci za jego dotychczasowe utrzymanie, a poza tym wyrównam cały jego dług. 
Właściciel zgodził się i otrzymał żądaną sumę ze skarbca królewskiego. 
Nic nie mówiąc, król zaprowadził młodego murarza do pałacu królewskiego. Słudzy wzięli jego ubogie i 

zabrudzone wapniem ubranie. Fryzjer dworski ostrzygł go dokładnie i ogolił. Krawcy przygotowali na jego miarę 
haftowane  ubranie,  a  następnie  zapobiegliwy  ochmistrz  dworu  zaprowadził  go  do  jadalni,  gdzie  podano  mu 
wspaniałą wieczerzę. 

Młodzieniec  jadł  i  pił,  ale  czuł  się  zagubiony  i  nieswój  z  powodu  tego  wszystkiego,  co  go  spotkało. 

Słudzy królewscy zaprowadzili go potem do komnaty, który została dla niego przygotowana. Chłopak usiadł na 
łóżko ogromnie zmęczony i zasnął. 

 

Wszyscy  byli  weseli  z  wyjątkiem  pana  młodego 

 
Następnego ranka król wezwał do swej kancelarii młodego murarza i powiedział do niego: 
-Spodobałeś  mi  się.  Chcę  ci  oddać  moją  córkę  za  żonę.  Jeśli  chcesz  ją  poślubić  taką,  jaka  jest  – 

dobrze. W przeciwnym razie każę ją zabić. W pokoju obok czeka moja straż. Jeżeli odmówisz, zwiążą cię i zetną 
ci głowę! 

Biedny młodzieniec nie miał wyboru. Żal mu było stracić życie. Dlatego odpowiedział: 
-Zgadzam się! 
Rozpoczęły się przygotowania do uroczystych zaślubin królewskich. Król zaprosił wszystkich szlachetnie 

urodzonych,  swych  ministrów,  wiernych  i  możnych  mieszczan.  Uroczystość  rozpoczęła  się  po  trzech  dniach  i 
została zorganizowana z wielkim przepychem. Wino lało się obficie. Wszyscy zaproszeni bawili się, byli weseli i 
szczęśliwi.  Pan  młody  tymczasem  był  smutny  i  zaniepokojony.  „Jaka  będzie  moja  żona?  Może  niewidoma  i 
kulawa, może niema i chora...? Dlaczego król zmusza mnie do poślubienia jej? z pewnością ma jakiś powód”. 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

32 z 55 

Biedny  młodzieniec  był  załamany  i  zmartwiony.  Z  biciem  serca  oczekiwał  końca  przyjęcia.  Wreszcie 

wszyscy zaproszeni powrócili do swych domów i małżonkowie zostali sami. 

Młodzieniec zwrócił się do dziewczyny: 
-Chodź, zbliż się. 
Ona podeszła do niego. 
-Przygotuj mi coś do zjedzenia – poprosił, chcąc ją wystawić na próbę. –Chce mi się jeść. Nie jestem 

przyzwyczajony do kuchni zamkowej. 

Uśmiechając się, córka króla przygotowała mu cudowny napój z owoców i mleka. 
Potem powiedział do niej: 
-Napisz list do mojej starej matki. 
A ona usiadła i napisała list. 
Chłopak poprosił ją jeszcze: 
-Opowiedz mi piękną bajkę, lubię bajki! 
I córka króla uczyniła to, o co ją prosił mąż, już urzeczony jej wdziękiem i inteligencją. 
W przeciągu krótkiego czasu młody murarz przekonał się,  że żona, która mu narzucono, to chodząca 

doskonałość.  Była  bardzo  piękna,  inteligentna,  była  także  znakomita  gospodynią  –  potrafiła  zrobić  wszystko. 
Młodzieniec bardzo się cieszył, iż przypadł mu taki los. 

W kilka miesięcy później zięć króla zaprosił wszystkich ministrów i znakomitych obywateli królestwa i 

wydał  w  pałacu  królewskim  przyjęcie.  Był  zadowolony,  wesoły,  szczęśliwy.  Tańczył  przez  całą  noc,  pił  wino  i 
próbował wszystkich wspaniałych potraw. 

Król i ministrowie spytali go: 
-Dlaczego byłeś taki smutny na weselu, a teraz jesteś taki szczęśliwy? 
Zięć i spadkobierca króla odpowiedział: 
-Król zmusił mnie do poślubienia swej córki, grożąc mi śmiercią, gdybym się nie zgodził. Pomyślałem: 

„może córka jest chora, może jest niewidoma lub kulawa’.  Ale teraz, gdy przeżyłem z nią kilka miesięcy, wiem, 
że posiada wszelkie cnoty: jest piękna, i dobra. Oto dlaczego moja radość jest ogromna. Spotkało mnie wielkie 
szczęście. Otrzymałem perłę: córkę wielkiego króla, dobrą i wierną żonę. 

 

24.   DLACZEGO   NA   ŚWIECIE   SĄ   PUSTYNIE  ? 

 
Gdy  mali  Marokańczycy  patrzą  na  ogromne  obszary  piasku  i  kamieni  Sahary,  które  otacza  ich  wsie, 

dziadkowie opowiadają im ciekawą historię: 

 
-Czy w to uwierzycie, czy nie, niegdyś cała ziemia była zielona i świeża niczym dopiero co rozwinięty 

liść. Tysiące strumyków płynęło wśród traw, a figi, pomarańcze, cedry i daktyle rosły na tej samej gałęzi. Lew 
bawił się z barankiem, a plemiona ludzkie żyły w pokoju i nie wiedziały, co to zło. 

Na początku świata Pan powiedział do ludzi: 
-Ten ukwiecony ogród należy do was i wasze są jego owoce. Pamiętajcie jednak, że po każdym złym 

uczynku,  spuszczę  na  ziemię ziarnko piasku,  więc któregoś  dnia  zielone  drzewa  i  świeża  woda  mogą przestać 
istnieć. 

Przez długi czas respektowano ostrzeżenie i pamiętano o nim, ale pewnego dnia dwaj beduini pokłócili 

się o wielbłąda i gdy tylko pierwsze złe słowo zostało wypowiedziane, Pan zrzucił na ziemię ziarenko piasku tak 
maleńkie i lekkie, że nikt go nie zauważył. 

Szybko za słowami nastąpiły czyny i spadło wiele nowych ziarenek, a mały kopczyk piasku powoli robił 

się coraz to większy. 

Ludzie wówczas przystanęli i patrzyli na niego zaciekawieni. 
-Co to jest, o Panie plemion? – spytali Allaha. 
-Jest to owoc waszych złych czynów – odpowiedział. –Ilekroć postąpicie niewłaściwie, gdy podniesiecie 

rękę na brata; gdy będziecie kłamać i oszukiwać, nowe ziarnko piasku dołączy do już istniejących i kto wie, czy 
któregoś dnia piasek nie pokryje całej ziemi. Ale ludzie zaczęli się śmiać. 

-Nawet, gdybyśmy byli najgorszymi z najgorszych, nie wystarczyłoby milionów lat, aby ten lekki piasek 

mógł zrobić nam coś złego. A poza tym, któż bałby się odrobiny piasku? 

I  znów  zaczęli  oszukiwać,  walczyć  jeden  z  drugim,  plemię  z  plemieniem,  aż  piasek  pokrył  zielone 

pastwiska i pola, uniemożliwił bieg strumyków i wypędził zwierzęta daleko, w poszukiwaniu pożywienia i wody. 

W  ten  sposób  powstała  pustynia  i  odtąd  plemiona  błąkają  się  pomiędzy  wydmami  piaskowymi,  z 

namiotami  i  wielbłądami,  wspominając  utraconą  zieloną  ziemię.  A  niekiedy,  pośrodku  pustyni,  śnią  i  widzą 
rzeczy,  których  już  nie  ma:  niebieskie  jeziora  i  kwitnące  drzewa.  Ale  są  to  wizje,  które  zaraz  znikają  i  ludzie 
nazywają je mirażami. Jedynie tam, gdzie ludzie zachowali prawa Allaha, istnieją jeszcze zielone palmy i czyste 
źródła, a piasek nie może ich wyeliminować, ale otacza je tak, jak morze otacza wyspy. Podróżni nazywają je 
oazami  i  tam  zatrzymują  się,  by  znaleźć  odpoczynek  i  pokrzepienie,  wspominając  zawsze  słowa  Pana, 
skierowane do plemion: „Nie zamieniajcie mojego zielonego świata w nieskończoną pustynię”. 

Oto teraz wiecie, dlaczego na ziemi są pustynie. 
 

25.   TRZEJ   SMUTNI   KRÓLOWIE 

 
Przed laty w małym gospodarstwie żył wieśniak z żoną i siedmiorgiem dzieci. Wszyscy mieli rude włosy 

jak marchewka, oczy zielone jak groszek, policzki koloru dojrzałej brzoskwini. Byli zawsze brudni, gdyż nie mieli 
czasu na mycie. 

Nie mieli czasu, gdyż musieli pracować przez cały dzień, a nawet przez część nocy. 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

33 z 55 

Faktem  jest,  że  w  tym  małym  królestwie  zamiast  jednego  króla,  było  ich  trzech.  A  to  powodowało 

wielki wzrost pracy. Wszystko trzeba było mnożyć przez trzy. 

Każdego wieczoru wieśniacy, wracając z pola, strasznie utrudzeni wzdychali: 
-Co  za  nieszczęście  mieć  trzech  królów!  Gdyby  ich  zjadły  myszy  lub  gdyby  trąba  powietrzna  porwała 

ich, bylibyśmy bardzo szczęśliwymi w tym kraju! 

Trzej królowie – a byli to bracia – leniuchowali w tym samym pałacu, ale każdy na innym piętrze, gdyż 

nienawidzili się i byli zazdrośni jeden o drugiego. 

Każdy  z  nich  bał  się,  że  ma  mniej  rzeczy  od  pozostałych:  mniej  wina,  mniej  ziemniaków,  mniej 

kosztowności, mniej strojów, mniej psów, czy mniej koni. Nigdy nie byli zadowoleni, nigdy szczęśliwi i w całym 
kraju nazywano ich trzema smutnymi królami. 

 

 

Mała  Klara 

 
Tego  wieczoru  w  małej  zagrodzie  biedna  wieśniaczka  pracowała  jeszcze  ciężej  niż  zazwyczaj:  znowu 

spadł  na  nią  obowiązek  przygotowania  i  dostarczenia  jakiejś  wymyślnej  potrawy  każdemu  z  trzech  króli. 
Natrudziła się przez cały dzień, by wybrać, obrać, ugotować, wymieszać, upiec, usmażyć. Gdy trzy dania były 
gotowe, umieściła je w koszyku, potem zawołała Klarę, najmniejszą córkę: 

-Klaruniu,  przestań  na  chwilę  obierać  ziemniaki  i  zanieś  kolację  królom.  Ale,  maleńka,  zapamiętaj 

dobrze,  co  masz  im  powiedzieć.  Pierwszemu  królowi  powiesz:  Najbardziej  ujmujący  panie,  wraz  z  wyrazami 
szacunku,  moja  matka  przesyła  tę  oto  pierś  z  indyka  w  sosie  pomarańczowym.  Do  drugiego  powiesz: 
Najuprzejmiejszy  panie,  wraz  komplementami  od  mojej  matki  ta  oto  głowa  dzika,  faszerowana  kokosami.  Do 
trzeciego  powiesz:  Najuprzejmiejszy panie,  wraz  z  komplementami  od  mojej matki  ten oto  łosoś  o  chrupiącej 
skórce. Pamiętaj o ukłonie. A przede wszystkim nie pomyl się! 

W drodze mała Klara martwiła się: „Obym tylko nie zapomniała o niczym, ani o daniach, ani królach, a 

także o komplementach!”. 

Tymczasem  niebo  stawało  się  pomarańczowe,  a  słońce  skryło  się  za  wzgórzami.  Mała  Klara,  która 

biegła  tak  szybko,  jak  tylko  umiała,  ze  swym  ciężkim  koszykiem,  zaczęła  niepokoić  się.  „Obym  tylko  nie 
zapomniała,  który  z  królów  jest  najuprzejmiejszy  i  dla  którego  łosoś.  Jeśli  pomylę  się,  królowie  każą  zburzyć 
nasz  dom  i  wrzucą  nas  wszystkich  do  więzienia.  Przypomnijmy  więc  sobie:  Jest  chrupiąca  pierś  indycza,  a 
potem?” 

Biedna Klara. Było już ciemno, gdy przybyła do bram pałacu królewskiego. W otwartych oświetlonych 

oknach zobaczyła trzech królów, każdego na innym piętrze wielkiego pałacu. 

Te  trzy  koronowane  głowy  chwiały  się  nad  złotymi  talerzami.  Z  pewnością  zapytywali  siebie,  który  z 

nich zje najlepsze danie. 

Wówczas Klara wzruszyła ramionami i powiedziała: 
-W końcu co to szkodzi, jeśli się pomylę? Mam już dość tych trzech królów, tyranów i nierobów! 
 

Wystarczy  trochę  odwagi 

 
W  przypływie  odwagi  dziewczynka  pomyślała:  „Czas  już  z  tym  skończyć!”.  Wkroczyła  rezolutnie  do 

pałacu i zapukała do drzwi na pierwszym piętrze. 

Pierwszy  król  siedział  przy  stole  i  czekał  pukając  nerwowo  w  talerz.  Ale  zamiast  powiedzieć: 

„Najbardziej  ujmujący  panie,  wraz  z  wyrazami  szacunku,  moja  matka  przesyła  tę  oto  pierś  z  indyka  w  sosie 
pomarańczowym”, Klara powiedziała: 

-Smutny królu, oto komplementy twojego brata: jesteś gburem i głuptasem! 
Usłyszawszy  te  słowa,  król  stał  się  purpurowy  i  prawie  unosił  się  ze  złości,  przewrócił  tron  z  masy 

perłowej i wrzasnął: 

-Hej, moi wierni żołnierze, szybko do mnie! Mój brat mnie znieważył. Chodźmy krwią zmyć zniewagę! 
Podczas  gdy  żołnierze  szukali  broni,  Klara  dotarła  do  drugiego  króla,  ale  zamiast  powiedzieć: 

„Najuprzejmiejszy  panie,  oto  z  komplementami  matki,  ta  głowa  dzika,  faszerowana  kokosami  z  Madery”, 
powiedziała: 

-Smutny królu, oto komplement twego brata: Jesteś głupcem o głowie podobnej do gruszki! 
Słysząc  te  słowa,  król  zeskoczył  ze  swego  tronu  z  cennych  kamieni  i  zielony  ze  złości,  zaczął 

wrzeszczeć: 

-Do mnie, mężna gwardio królewska! Mój brat mnie znieważył! chodźmy krwią zmyć zniewagę! 
Korzystając  z  zamieszania,  Klara  weszła  na  trzecie  piętro,  ale  zamiast  powiedzieć  trzeciemu  królowi: 

„Najdroższy panie, oto z komplementami mojej matki, ten oto łosoś o chrupiącej skórce”, powiedziała: 

-Smutny panie, oto komplementy twego brata: jesteś bezczelnym głupcem i nieukiem! 
Słysząc te słowa, król kopnął tron z pereł i czerwony ze złości zaczął krzyczeć: 
-Do broni, moi wierni rycerze! Przybiegnijcie z bronią w ręku! Mój brat mnie znieważył, chodźmy zmyć 

krwią zniewagę! 

 

Pojedynek  królów 

 
Mała Klara ledwie zdążyła zejść z jednego piętra i ukryć się za drzwiami. Pierwszy król wchodził, drugi 

król schodził. Spotkali się na podeście i zaczęli się pojedynkować swymi srebrnymi szablami. Klik, klak, zdenk, 
patak! Dwaj smutni królowie bili się zaciekle. Zza uchylonych drzwi Klara przyglądała się ukradkiem tej scenie 
wstrzymując oddech. Dwaj królowie zupełnie zapomnieli, że są braćmi: podłość i zuchwałość serc zaślepiła ich. 
W pewnym momencie nieoczekiwanym ruchem przebili się nawzajem i upadli bez życia na ziemię. 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

34 z 55 

Klara zagarnęła dwa miecze i skierowała się ku schodom. Gdy trzeci król ujrzał dwóch braci leżących 

na  ziemi,  a  dziewczynkę  z dwoma  mieczami  w ręku, pomyślał,  że  to  ona  ich  zabiła,  upadł  więc  do stóp  Klary 
błagając: 

-Nie zabijaj mnie błagam, nie zabijaj mnie! 
-Chwileczkę – zawołała Klara grożąc małym wskazującym palcem – czy będziemy mogli spać spokojnie 

przez całą noc, nie zmuszeni do pracy? 

-Tak, tak! – wykrzyknął król. –Już teraz mówię wam dobranoc! 
-I będziemy mogli zawsze zjeść spokojnie? 
-Tak, tak! – krzyczał król. –Życzę wam dobrego apetytu już teraz! 
-I będziemy płacili mniejsze podatki? 
-Tak, tak! – wołał król. –Nasze warunki będą określone jasno i zaprzyjaźnimy się! 
-W takim razie – zakończyła Klara –daję ci, panie, te miecze w darze! 
-Do widzenia i dziękuję! – powiedział król. 
Od  tego  dnia  w  królestwie  i  w  małym  gospodarstwie  rodziców  Klary,  i  całym  królestwie  wszyscy  byli 

szczęśliwi i zadowoleni. 

Gdy nadchodziła noc, wieśniak i jego żona patrzeli z miłością na swe dzieci i mówili uśmiechając się: 
-Jak  ładna  jest  ta  cała  nasza  siódemka  ze  swoimi  rudymi,  niczym  marchewki  włoskami  i  z  oczyma 

zielonymi jak groszek, i z policzkami koloru dojrzałej brzoskwini. 

 

26.   OGRÓD   ŻÓŁWI 

 

Pewien król, w zamierzchłych czasach, posiadał wokół swego pałacu wielki ogród, w którym żyły sobie 

ogromne  żółwie.  Przemieszczały  się  wolno  z  cienia  na  słońce  i  ze  słońca  do  cienia,  patrząc  na  świat  swymi 
okrągłymi oczyma, trochę rozczarowane. 

Pewnego dnia w ogrodzie żółwi znalazł się skowronek. Był zmęczony upałem oraz długim lotem. Usiadł 

na gałęzi, w cieniu świeżych liści. Żółwiom wydał się tak piękny, że zaczęły obsypywać go komplementami. 

-Cóż za wspaniałe piórka! Cóż za śliczne nóżki! Cóż za delikatny dziobek! Z pewnością ten ptak należy 

do najpiękniejszych, jakie istnieją! 

Speszony  skowronek,  aby  podziękować  im,  zaśpiewał  najmilszą  i  najwspanialszą  piosenkę  ze  swego 

repertuaru. Powolne żółwie wpadły w zachwyt. 

-To  artysta!  Cóż  za  talent!  Cóż  za  trele  i  jakież  wyczucie!  Cudowny!  Wspaniały!  –  oklaskom  nie  było 

końca. 

-Poprosimy  go,  by  zatrzymał  się  tu  i  żył  wśród  nas!  –  zaproponował  jeden  z  żółwi.  Inne  przyjęły  tę 

propozycję z entuzjazmem. I tak długo nalegały, że skowronek pozostał. 

 

„ Każdy , kto  posiada  skrzydła  pragnie  wzlatywać  w  górę ” 

 
I tak skowronek rozpoczął życie bardzo różniące się od tego, do jakiego był przyzwyczajony. 
W  czasie  dnia  wzlatywał  wysoko  w  niebo,  a  wieczorem  powracał  do  spokojnych  towarzyszy.  Dawał 

wówczas  mały  koncert,  który  napełniał  wspaniałymi  marzeniami  główki  żółwi.  Potem  wszyscy  udawali  się  na 
spoczynek, skowronek na gałęzie, a żółwie w swych pancerzach przypominających szachownicę. 

Ptaszek przebywał jednak wśród żółwi jedynie o świcie i o zachodzie słońca. Dlatego zebrały się one na 

naradę, i najstarszy powiedział: 

 -Wielka szkoda, że skowronek przebywa tak mało z nami. Musimy znaleźć sposób, by zatrzymać go na 

dłużej. 

-Słusznie!  –  odpowiedziały  inne.  –Ale  w  jego  naturze  leży  wzlatywanie  wysoko,  fruwanie  daleko  i 

wydaje się więc niemożliwe, aby pozostał na zawsze w naszym towarzystwie. 

-Ja jednak myślę, że mi się to uda – powiedział stary żółw. –Pozwólcie mi spróbować! 
O zachodzie, gdy ptaszek nurkując sfrunął na ziemię i pozdrowił przyjaciół, sprytny żółw odwołał go na 

bok i powiedział: 

-Drogi  mój  skowronku,  dla  nas  wszystkich  jesteś  synem,  wiesz  o  tym.  Kochamy  cię  tak  bardzo,  że 

spytaliśmy  się  króla  żółwi,  jak  można  ciebie  uszczęśliwić,  a  on  odpowiedział,  że  największym  szczęściem  jest 
stanie nogami mocno na ziemi. Co byś powiedział o nie opuszczaniu nas i zrezygnowaniu z latania? W świecie 
jedynie fakty liczą się najbardziej, a chodzenie po ziemi jest faktem niezaprzeczalnym! 

-Jeśli  tak  mówisz,  pewnie  to  prawda  –  odrzekł  skowronek.  –Tylko,  że  ja  jestem  ptakiem.  Każdy,  kto 

ma skrzydła, pragnie wzlatywać w górę, ku światłu! 

-Mówisz słusznie – rzekł żółw potakując głową. –Jednak ptakom trzeba współczuć. Jakże męczące jest 

latanie.  Wszystkie  zwierzęta  z  wyjątkiem  nas,  pragną  jedynie  móc  odpoczywać  i  mieć  pełen  żołądek.  A  poza 
tym, czy nie myślałeś nigdy o tym, że sokół mógłby spaść na ciebie, a myśliwy zabić swymi kulami? 

Zamyślony skowronek w końcu odpowiedział: 
-Sądzę, że masz rację, mój przyjacielu. Ale jak mogę przezwyciężyć swoją naturę? Co mam robić, aby 

zostać na zawsze z wami? 

Stary żółw bardzo zadowolony zasugerował mu, by codziennie wyrywał sobie jedno piórko ze skrzydeł. 
-Powoli latanie stanie się dla  ciebie coraz trudniejsze, w końcu przestaniesz latać zupełnie, nawet nie 

zauważysz kiedy. I będziesz żył z nami w ogrodzie, będziesz pił świeżą wodę i jadł owoce i sałatę, które ludzie 
przynoszą nam codziennie. Jak bardzo będziemy szczęśliwi, bez trosk i lęków! 

 

„ To  jest  królewski  kąsek ! ” 

 
Od  tego  dnia  skowronek  codziennie  wyrywał  sobie  małe  piórko  i  w  końcu  jego  skrzydła  zostały 

całkowicie pozbawione piór. 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

35 z 55 

Teraz nie mógł wznosić się w górę, ale w zamian miał spokój i świetne jedzenie! Skowronek grzebał i 

dziobał  jak  kura.  Tył  i  zabawiał  się  z  żółwiami.  W  końcu  skończyły  się  poranne  wzloty  ku  słońcu  i  trele,  jak 
przystało  na  porządne  skowronki.  Nie  wymyślał  nowych  piosenek,  ale  jego  kolegom  podobały  się  również  te 
stare. Pewnego dnia do ogrodu zakradła się wygłodniała łasica. 

Gdy  zobaczyła  tłustego  skowronka,  który  skakał  pomiędzy  żółwiami,  nie  mogła  uwierzyć  własnym 

oczom.  Ostrożnie  przemykała  się  ku  niemu  w  trawie.  Początkowo  obawiała  się  jakiejś  zasadzki.  Potem 
stwierdziła, że skowronek porusza się małymi podskokami. 

-Na  moją  babkę  Zjadaczkę  królików,  na  mojego  wuja  Zarzynacza  kur,  to  jest  rzeczywiście  królewski 

kąsek! – zamruczała łasica, przełykając ślinkę. 

Zwinny rabuś rozpędził się i wyskoczył z trawy. Skowronek to zauważył i zaczął krzyczeć: 
-Żółwie, pomóżcie! 
Ale  jego przerażeni  przyjaciele  ukryli  się każdy  w swym  pancerzu.  Wówczas ptak próbował  wślizgnąć 

się do jednego z nich, ale tam nie było miejsca. Łasica złapała go swymi mocnymi szczękami i zaczęła ciągnąć. 

Skowronek usłyszał jak z każdego pancerza dochodził płacz i lament. 
-Czy nie umiecie zrobić nic innego, tylko płakać? – zawołał. 
-Drogie  dziecko,  łasica  jest  szybsza  od  nas  i  ma  ostre  zęby.  Nie  możemy  ci  pomóc!  –  odpowiedziały 

żółwie chórem. 

-Dobrze  mi  tak  –  pomyślał  wówczas  skowronek.  –Byłem  ptakiem,  a  zrobiłem  z  siebie  żółwia, 

rezygnując  z  jedynego  mego  ocalenia  –  ze  skrzydeł!  Uwierzyłem  głupcom  i  tchórzom,  a  teraz  czeka  mnie 
koniec, na jaki sobie zasłużyłem! 

Potem ukrył swój łepek pod skrzydłem i zrezygnowany czekał na swój koniec. 
 

27.   ZŁOTA   KULKA 

 
Gdy  lasy  były  jeszcze  tak  gęste,  że  pokrywały  ziemię,  jakby  płaszczem  w  kolorze  różnych  odcieni 

zieleni, żył chłopak bardzo biedny, który często spacerował pomiędzy drzewami rozmyślając o tym, co powinien 
robić w życiu, jaka powinna być jego właściwa droga i jak powinien zarobić na kawałek chleba. 

Gdy tak wędrował, usłyszał głos, który go wołał, choć dookoła nie było nikogo. Rozglądał się tu i tam... 

a oto zięba, siedząca na gałęzi, przemawiała do niego ludzkim głosem: 

-Piękny młodzieńcze, zatrzymaj się i posłuchaj. Teraz zaśpiewam ci moją piosenkę, jedyną, jaką znam 

i  wtedy  będziesz  musiał  mnie  złapać  i  potrząsnąć  mną  nie  wyrządzając  szkody.  Z  dzioba  wypadnie  mi  złota 
kulka.  Podnieś  ją  i włóż  do kieszeni.  Dzięki  niej  będziesz wiedział,  co  jest  dla  ciebie  najlepsze.  Tymczasem  ja 
usnę głęboko, a wtedy ukryjesz mnie w zagłębieniu drzewa i będziesz mógł odejść swoją drogą. 

 

Miasto  płaczących  ludzi 

 
Tak też się stało. Chłopak udał się w drogę ze złotą kulką w kieszeni. Doszedł do jakiegoś miasta, gdzie 

były  bogate  sklepy  i  ładne  budynki.  Tutejsi  mieszkańcy  sprzedawali,  kupowali,  jedli,  spali,  czytali  i  pisali, 
dyskutowali,  biegali,  jak  we  wszystkich  miastach  świata.  Dziwne  jednak  jest  to,  że  wszyscy:  dorośli  i  dzieci, 
starzy i młodzi, zalewali się nieustannie łzami. 

Chłopak  poczuł,  że  kulka  w  jakiś  tajemniczy  sposób  nie  pozwala  mu  pójść  dalej  i  nakazuje 

zainteresować się tym zjawiskiem. Wyraźnie usłyszał jakiś głosik, który mu powiedział: 

-Musisz coś uczynić dla tych ludzi. 
Chłopak odważnie udał się zaraz do króla, by z nim porozmawiać. Król łkał na swym tronie stojącym w 

kałuży łez, sięgającej mu do kostek. 

-Jego  Królewska  Mość  –  powiedział  chłopak.  –  może  już  odłożyć  chusteczki  i  przygotować  się  do 

uroczystości, gdyż przyszedłem, by służyć Mu pomocą. 

-Służyć pomocą? Czyż nie wiesz, że naszemu miastu grozi straszny smok, który pożre nas wszystkich, 

jeśli  nie  oddamy  mu  kolejno  naszych  najładniejszych  dziewcząt?  Już  wziął  ich  dziewięć,  ostatnia  była  moją 
córką. 

Młodzieniec  poczuł,  że  złota  kulka  napełnia  go  wielką  odwagą.  Sam  zdziwił  się  słowom,  które 

wypowiedział: 

-Wiem o tym wszystkim i daję ci, panie, słowo, że jutro przyniosę głowę i ogon smoka. W ten sposób 

wasze nieszczęścia skończą się! 

Król  pomyślał,  że  chłopak  jest  szalony.  Przecież  jego  dzielni  rycerze  bezskutecznie  starali  się  zabić 

potwora, a ten włóczęga w łachmanach, bez miecza i zbroi, uważa się za lepszego od nich? 

Młodzieniec odgadł jego myśli i uśmiechnął się tylko, nic nie mówiąc. „Szybko przekonają się, do czego 

jestem zdolny” – pomyślał. Poprosił o kilka bułek i dobry miecz. 

Zaraz przyszedł giermek z dwoma mieczami. Jeden był wspaniały z czystej stali, inkrustowany złotem i 

srebrem.  Blaski,  które  on  wysyłał,  oświetlały  salę  niczym  pochodnia.  Drugi  miecz  był  zwykły,  ciężki, 
wymagający trudu i potu. Młodzieniec wyciągnął rękę po nowy miecz, ale złota kulka poradziła młodzieńcowi, by 
wziął ten drugi: 

-Nie wszystko, co się świeci, jest przydatne. Rzeczy ważne najczęściej nie mają wyglądu pociągającego 

– szepnął mu dyskretnie głosik. 

Młodzieniec przypasał sobie do pasa stary miecz i pogwizdując, skierował się ku pagórkom. 
 

Siedem  drzwi 

 
Tam właśnie smok zbudował sobie zamek z żelaza o siedmiu drzwiach oraz siedmiu wieżach, otoczony 

ogromną fosą, w której pływały krokodyle i gigantyczne pijawki. Młodzieniec przeszedł bramy zamku. Zapukał, 
a smok przyszedł mu otworzyć. 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

36 z 55 

-Kim  jesteś,  skąd  przychodzisz  i  czego  chcesz?  Odpowiedz  szybko  lub  zjem  cię  na  śniadanie!  – 

rozkazał. 

-Jestem biedakiem, synem i wnukiem biedaków. Przychodzę z lasu, który jest moim domem i chcę, byś 

przestał być brutalny i zwrócił miastu wszystko to, co wziąłeś. 

Smok wybuchnął śmiechem. Krokodyle, które to słyszały, zaczęły chichotać, wzbijając ogonami bryzgi 

wody. 

-A  to  dobre!  Jeśli  potrafisz  ugodzić  mnie  –  zwyciężysz,  w  przeciwnym  razie  przed  wieczorem,  pożrę 

ciebie! 

Młodzieniec rzucił się na smoka, ale ten cofnął się nagle i drzwi zamknęły się z wielkim hukiem. Most 

za chłopakiem zapadł się, a krokodyle znów zaczęły chichotać, pokazując paszcze najeżone groźnymi i ostrymi 
zębami. Młodzieniec mógł tylko pójść naprzód. Ruszył więc w kierunku drzwi. Zauważył wówczas, że na każdych 
drzwiach  znajdował  się  jakiś  napis.  „Drzwi  królów”  –  odczytał  na  pierwszych  drzwiach.  „Zarezerwowane  dla 
książąt” – na drugich. „Tu przechodzą jedynie sławni rycerze” – na trzecich. Sześć drzwi było zarezerwowanych 
dla osób szlachetnie urodzonych lub sławnych. Na siódmych drzwiach widniało tylko jedno słowo: „Wejście”. 

Młodzieniec  zawahał  się  przez  chwilę.  Potem,  za  podszeptem  złotej  kulki,  wszedł  zdecydowanie 

siódmymi drzwiami, które otwarły się przed nim, skrzypiąc. „Nie jestem żadnym królem, księciem, ani sławnym 
rycerzem...” – pomyślał młodzieniec. 

Pod żelaznym sklepieniem zamku dał się słyszeć ryk niezadowolenia smoka. Za sześcioma pierwszymi 

drzwiami  ukryte  były  zasadzki  i  setki  już  rycerzy  w  nie  wpadło.  W  jaki  sposób  młodzieniec  potrafił  znaleźć 
właściwe drzwi? 

 

„ Tym  razem  musimy  walczyć ! ” 

 
Z  biciem  serca  młodzieniec  wkroczył  na  długi  korytarz.  Kończył  się  on  obszerną  salą.  Tam  chłopak 

został otoczony przez młodych mężczyzn i dziewczęta. Wszyscy byli wykwintnie ubrani, tańczyli, śmiali się, jedli 
smakowite potrawy i wyglądali na ludzi bawiących się doskonale. 

Niektórzy wzięli młodzieńca pod rękę i zmusili do tańca. 
-Wreszcie  przyjechałeś!  –  zaszczebiotały  dziewczęta.  –Zostań  z  nami.  Będziesz  miał  wszystko  to,  co 

najlepsze: pieniądze, rozrywki, wolność. 

Jakiś młodzieniec mu szeptał: 
-Co cię obchodzi miasto płaczących ludzi? 
Chłopak zawahał się. Poczuł jednak, że kulka pali go niczym ogień. Westchnął: 
-Dałem słowo – i poszedł dalej. 
Ściana sali rozsunęła się niczym kurtyna. Młodzieńcy i dziewczęta, którzy byli złudzeniem, stworzonym 

przez smoka, zniknęli. Chłopak znalazł się oko w oko ze smokiem. 

-A więc musimy jednak walczyć – zaśmiał się szyderczo potwór. 
-Nie możesz się wymigać – stwierdził młodzieniec. 
-Proszę  cię  tylko  o  jedną  przysługę  –  ciągnął  smok.  –To  nie  do  pomyślenia,  by  smok  tak  silny  i 

odważny jak ja, walczył z takim łachmaniarzem jak ty. Załóż przynajmniej tę zbroję! 

Smok podał młodzieńcowi przepiękną zbroję. Była ona ozdobiona setkami złotych i srebrnych płytek, a 

guzy miała diamentowe. Ta zbroja zmieniłaby biednego młodzieńca we wspaniałego rycerza. 

-Byłbym głupi – powiedział chłopak. –Ta zbroja waży chyba kwintal. Jeśli ją nałoże, nie będę mógł się 

poruszać! 

Złota kulka z aprobatą przyjęła odpowiedź młodzieńca. 
-O,  ja  biedny!  Tym  razem  to  już  koniec!  –  pomyślał  smok  z  lękiem.  Miał  wygląd  straszliwy,  ale  był 

wielkim tchórzem. 

-Tak, dobrze sądzisz. To już naprawdę koniec! – powiedział chłopak i jednym uderzeniem miecza uciął 

mu najpierw głowę, a potem ogon. 

Z  zamku  wyszło  osiem  przepięknych  dziewcząt.  Potwór  zamienił  je  w  śpiewające  ptaki,  a  teraz  czar 

ustąpił. Brakowało jednak dziewiątej, córki króla, i biedak nie mógł bez niej powrócić do miasta. 

-Smok przemienił ją w ziębę, ale ona uciekła z klatki do lasu – powiedziały mu dziewczęta. 
Chłopak  przypomniał  sobie  ptaszka,  który  mówił  ludzkim  głosem.  Pobiegł  do  lasu,  odnalazł  drzewo  i 

zagłębienie,  gdzie  ukrył  śpiącego  ptaka  i  zobaczył,  że  z  pnia  wystaje  głowa  księżniczki,  pięknej  jak  wróżka. 
Zaraz pomógł jej wydostać się stamtąd. Następnie zaprowadził dziewięć dziewcząt do miasta. Tam gospodarze i 
parobkowie, żołnierze i sklepikarze, mężczyźni i kobiety, matki i dzieci, wielcy i mali przestali od razu płakać i 
zawołali: 

-Niech żyje! 
Skończył się smutek. Król i poddani przez trzy miesiące świętowali, a młody biedak – jak zwykle zdarza 

się w baśniach – poślubił królewską córkę. 

 

28.    SYRENKA 

 
Powierzchnia  morza  jest  przeorana  statkami  odważnych  marynarzy.  W  głębinach  pluskają  ryby.  A 

jeszcze  głębiej  stworzenia  delikatne  i  wspaniałe:  syreny.  Są  one  księżniczkami  wód  i  mieszkają  w  pałacu 
królewskim, spoczywającym na dnie morza. Niektórzy twierdzą, że tam w głębinach znajduje się tylko piasek, 
ale  mylą  się:  na  dnie  morza rosną  najdziwniejsze  rośliny, kwiaty  i  krzewy  tak  lekkie,  że  wystarczy  mały  ruch 
wody, by nimi poruszyć. A wszystkie ryby, małe i duże, pluskają pomiędzy ich gałązkami, tak jak ptaki latają 
wśród gałęzi drzew. 

Król  morza  był  wdowcem  od  wielu  lat  i  dworem  królewskim  rządziła  jego  stara  matka,  która  bardzo 

kochała  swe  wnuczki,  syrenki.  Było  ich  sześć.  Najmłodsza  z  sióstr  była  najładniejsza.  Jej  skóra  była 
przezroczysta,  a  oczy  miały  kolor  morza,  tak  jak  wszystkie  syrenki,  nie  miała  nóg,  gdyż  zamiast  nich  miała 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

37 z 55 

ogon  rybi.  Syrenka  lubiła  przebywać  z  babką  i słuchać  jej opowieści  o stałym  lądzie  i o ludziach,  którzy  mają 
dwie nogi. 

 

Straszliwa  burza 

 
Wreszcie  syrenka  skończyła  piętnaście  lat.  Jak  jej  zapowiedziała  babcia,  w  tym  wieku  mogła  opuścić 

dno morza i mocnymi uderzeniami ogona znaleźć się na powierzchni i zobaczyć, co się dzieje w świecie ziemi 
wynurzonej z morza. 

Gdy  syrenka  znalazła  się  na  powierzchni,  wśród  fal,  schwyciła  się  skały  podwodnej,  na  której 

rozlokowała  się  gwiazda  morska.  W  świetle  księżyca  w  pełni,  osrebrzającego  pomarszczone  morze,  zaczęła 
podziwiać zakotwiczony statek. 

„Być może” – pomyślała sobie. –„gdybym po cichu zbliżyła się do jednego iluminatora, nikt by mnie nie 

zauważył...”. Zbliżyła się do oświetlonego okrętu, z którego płynęła skoczna, wesoła muzyka i oparła się o jego 
burtę. To, co zobaczyła, rozszerzyło jej oczy zdumieniem: mała grupa istot ludzkich, okazale ubranych, hucznie 
gościła młodego przepięknego księcia. 

nagle  wybuchła  burza  i  ogromne  fale  z  wielką  siłą  napierały  na  okręt.  Zabawa  na  pokładzie  została 

przerwana.  Statek  tonął,  a  młody  książę  wpadł  do  morza.  Dopiero  wtedy  syrenka,  która  obserwowała  dotąd 
wszystko  z  jakże  obojętną  ciekawością,  zdała  sobie  sprawę,  że  młodemu  człowiekowi,  w  przeciwieństwie  do 
niej, księżniczki fal, grozi śmierć.  Podpłynęła do niego i podtrzymała go, nie pozwalając mu zatonąć. Chętnie by 
go zaprowadziła do swego zamku, ale zrozumiała, że książę nie mógłby pod wodą oddychać. Wyciągnęła go na 
plażę i tam go ułożyła. 

-Zaczyna oddychać! – zawołała z radością. 
W  tym  momencie  usłyszała  kroki  i  zobaczyła  grupkę  dziewcząt  na  plaży.  Była  nieśmiała,  więc  rzuciła 

się w morze, ale obserwowała wszystko ukryta za skała, wyłaniającą się z wody. 

Nieznajome  zbliżyły  się  lekkimi  krokami  i  otoczyły  rozbitka.  Najładniejsza  pochyliła  się  nad  nim, 

właśnie  gdy  on  otwierał  oczy.  Ta  scena  zaniepokoiła  syrenkę.  Zdała  sobie  sprawę,  że  traci  cos  ważnego,  a 
jednak nie umiała nazwać tego, co czuła. Patrzyła nadal na grupę dziewcząt, które pomagały księciu dojść do 
siebie i wrócić do pałacu królewskiego, gdzie z pewnością znalazł pomoc, jakiej ona nie mogła mu zapewnić. 

 

Czarownica  głębin 

 
Syrence  nie  pozostało  nic  innego,  jak  poprosić  o  rade  czarownicę  głębin.  Nie  zwlekając,  rozpoczęła 

długą wędrówkę, by pokonać odległość, jaka ją dzieliła od pieczary podwodnej, strzeżonej przez stado rekinów. 
Czarownica  powiedziała,  że  dotknęły  ją  cierpienia  miłości,  dlatego  nie  pozostaje  jej  nic  innego,  jak  przybrać 
ludzki  wygląd.  To  jednak  oznacza  konieczność  przyjęcia  cierpień  ludzkich  i  zrezygnowania  ze  szczęścia,  jakie 
daje  życie  pod  wodą.  Nie  będzie  mogła  nigdy  uściskać  sióstr,  ani  pływać  pod  wodą  jak  ryby,  będzie  musiała 
znosić cierpienia fizyczne. Ale syrenka była gotowa na wszystko, by tylko zdobyć miłość swego księcia. 

Czarownica  głębin  dała  jej  magiczny  napój,  syrenka  będzie  musiała  popłynąć  aż  do  brzegu  i  wypić 

napój jednym tchem... 

Teraz  mogła  chodzić  lekkim  krokiem  po  stałym  lądzie,  ale  nogi  bolały  ja  bardzo.  To  była  cena,  jaką 

musiała  płacić  za  rezygnację  z  życia  podwodnego.  Jednak  znosiła  dzielnie  wielkie  cierpienia  i  wędrowała  w 
nadziei, że odnajdzie księcia, który w rzeczywistości powrócił do swego zamku. 

Nikt nie zauważył jej bólu, gdyż z jej ust nie wydobyła się żadna skarga. Gdy straciła ogon, stała się 

niema, tak jak ryba. 

„Nie jestem przyzwyczajona, by stać na dwóch nogach... Czuję, że zemdleję!”. 
Wyczerpana  księżniczka  zemdlała  naprawdę.  Zmieniła  się  w  piękną  dziewczynę,  o  długich  włosach  i 

ładnej buzi, ale była niema. Z jej ust wychodziły jedynie dźwięki, nie zrozumiałe przez ludzkie istoty. 

Jak  długo  była  zemdlona?  Nie  wiadomo.  Gdy  się  ocknęła,  obok  niej  stał  książę,  którego  tak  bardzo 

kochała. 

Syrenka była niema pod wpływem czarów, a książę nie mógł wydobyć z siebie słowa, widząc, jaka jest 

piękna. Gdy oprzytomniał, zaprowadził ją na dwór, gdzie znajdował się król i królowa, toczeni przez dworzan. 
„Kim są te wszystkie osoby i czego chcą ode mnie?” – pomyślała syrenka, drżąc ze strachu. 

Król długo patrzył na nią i potem widząc, że mu się nie kłania, powiedział: 
-Ja jestem królem! Czy mnie słyszysz, dziewczyno? Musisz być głucha, w przeciwnym razie słysząc, że 

jestem królem, pokłoniłabyś się. Synu mój, ta dziewczyna jest głucha i niema. Jest piękna, jest bardzo piękna! 
Ale... Zobaczymy, co umie robić, choć nie mówi. 

Onieśmielona,  będąc  w  centrum  uwagi  całego  dworu,  zagubiona  syrenka  zamknęła  oczy  i  posłyszała 

znajomą muzykę, dawną symfonię głębin morskich i zaczęła cudownie tańczyć. 

Król  przyjął  dziewczynę,  aby  rozweselała  gości  swym  tańcem.  Została  ubrana  w  bogate  suknie, 

odżywiano  ją  dobrze,  ale  zawsze  traktowano  jako  służącą.  Książę,  następca  tronu,  często  prosił  ją,  by  z  nim 
tańczyła. Nie mógł jednak rozmawiać z nią i dwoje młodych nie umiało wyrazić swych tajemnych myśli, które 
kryły się w ich sercach. 

Jedyną pociechą syrenki były jej siostry, które co noc przychodziły odwiedzić ją nad brzegiem morza. 
A w pałacu królewskim książę wzdychał, był zakochany i nieszczęśliwy. 
„Książę marzy” – mówiła do siebie syrenka – „ja umiem czytać w jego marzeniach. Czytam w nich o 

pewnej  dziewczynie.  Księciu  wydaje  się,  że  ją  kocha.  To  jest  ta,  która  razem  z  koleżankami  znalazła  go 
nieprzytomnego na plaży, gdzie go położyłam po wydobyciu z wody. Ale o mnie... o mnie nie myśli!”. 

Książę rzeczywiście był przekonany, że kocha dziewczynę, która pomogła mu oprzytomnieć na brzegu. 
 

Sztylet  w  zaciśniętej  dłoni 

 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

38 z 55 

Pewnego dnia król, ojciec księcia, powiedział synowi, że nadszedł czas, aby się ożenił i że znalazł dla 

niego idealną kandydatkę. 

Książę wyjechał, aby się z nią spotkać, nie zdając sobie nawet sprawy, ile bólu sprawia tym syrence. 

Książę  był  mile  zaskoczony:  księżniczka,  która  została  mu  przeznaczona,  była  właśnie  dziewczyną,  która  go 
znalazła na plaży po zatonięciu. Naturalnie zaraz odbył się ślub na statku, który wiózł ich do domu, a syrenka 
musiała  nieść  tren  panny  młodej.  „Nie  przeżyję  tego.  Czuję,  że  umieram!”  –  szeptała  do  siebie,  patrząc  na 
kobietę, zabierającą jej mężczyznę, dla którego zrezygnowała ze szczęścia w głębinach morskich. 

Podczas gdy statek rozbrzmiewał śpiewami, nie pozostawało jej nic innego, jak słuchać  uderzeń fal o 

kadłub okrętu. Przypominały one śpiew tęsknoty. 

Po pewnym momencie zauważyła, że z fal wyłania się sześć sióstr. Najstarsza trzymała w ręku sztylet.. 

Uratujesz  się!  Będziesz  mogła  żyć  dalszych  trzysta  lat.  Trzeba,  by  jedno  z  was  dwojga  zginęło.  Błagamy  cię, 
ocal siebie! 

Syrenka  trzymała  w  małej  dłoni  sztylet.  Weszła  do  pokoju,  w  którym  spali  małżonkowie.  We  śnie 

uśmiechali  się.  Syrenka  jeszcze  raz spojrzała  na  twarz księcia,  którego bardzo kochała,  a  następnie  wyrzuciła 
sztylet do morza. Potem zanurzyła się w fale. Nie była już ani kobietą, ani syrenką, powinna była rozpłynąć się 
w nicości. 

Ale niewidoczne córki powietrza, utworzone z wiatru, wyniosły ją wysoko ze sobą, nad fale. 
-Co mam robić? – spytała syrenka. 
-Będziesz przynosiła ochłodę naszej świeżości rozgorączkowanym czołom chorych, będziesz przynosiła 

naszą  słodycz  tam,  gdzie  ludzie  zabijają  się  nawzajem,  będziesz  przynosiła  zapach  tysięcy  kwiatów,  aby 
pocieszać... Wszystko to da ci nieśmiertelną duszę... 

Następnego  poranka  syrenka  zobaczyła  z  góry,  że  małżonkowie  byli  smutni  z  powodu  jej  zaginięcia. 

Wówczas,  niewidoczna  dla  wszystkich,  spłynęła  na  ziemię,  ucałowała  w  czoło  śliczną  księżniczkę,  dotknęła 
delikatnie oblicza księcia i powróciła do córek powietrza... Wysoko, na różowe chmury, błąkające po niebie. 

 

29.   ŚLICZNA   I   BESTIA 

 
Żył  kiedyś  człowiek  bardzo  bogaty,  który  miał  trzy  córki.  Pewnego  dnia  utracił  on  nagle  wszystkie 

pieniądze. Był zmuszony sprzedać dom, w którym mieszkał i przenieść się do chaty na wsi. 

Dwie starsze córki ciągli tylko skarżyły się, gdyż nikt już nie zapraszał ich na zabawy. Ale najmłodsza, 

nazywana Śliczną z powodu ładnej buzi i łagodnego charakteru, znosiła pogodnie zły los. 

Pewnego  dnia  ojciec  wyruszał  do  miasta  w  poszukiwaniu  pracy.  Wyjeżdżając  konno,  spytał,  co 

pragnęłyby córki, gdyby udało mu się zarobić trochę pieniędzy. 

-Przywieź mi ładną sukienkę – powiedziała najstarsza. 
-A mnie srebrny naszyjnik – powiedziała średnia. 
-Mnie wystarczy, byś wrócił zdrów i cały – taka była odpowiedź Ślicznej. 
-Ale przecież istnieje z pewnością coś, czego pragniesz! 
-Przywieź mi więc czerwoną różę, którą można wpiąć we włosy – odpowiedziała z uśmiechem Śliczna. 

–Ale jest zima i jeśli jej nie znajdziesz, nie szkodzi! 

-Zrobię, co będzie w mojej mocy – powiedział ojciec i odjechał szybko. 
 

Wielki ,  oświetlony  dom 

 
Ale, niestety, w mieście sprawy nie ułożyły mu się dobrze. Nigdzie nie było pracy. Mógł jedynie kupić 

owoce  i  czekoladę  dla  starszych  córek,  ale  nie  znalazł  żadnego  kwiatka  dla  Ślicznej.  Co  więcej,  w  drodze 
powrotnej koń okulał i ojciec musiał iść pieszo. 

Rozszalała się burza śnieżna i biedak zagubił się pośród ciemnego lasu. Nagle wśród śnieżycy zauważył 

wielki dom o oświetlonych oknach. 

-Ach! Gdybym mógł tam się schronić – westchnął. 
Gdy tylko skończył to mówić, brama otworzyła się i wiatr popchnął go przez aleję, aż do wejścia domu. 

Drzwi uchyliły się, skrzypiąc i wtedy zobaczył stół bogato zastawiony, oświetlony świecami. 

Odwrócił się ku bramie i zauważył, że wirujący śnieg zamknął ją cicho. Wszedł nieśmiało do domu, a 

drzwi  zamknęły  się  za  nim.  Podczas  gdy  nerwowo  oglądał  się  wokoło,  jedno  z  krzeseł  odsunęło  się  od  stołu: 
było  to  zaproszenie  do  zajęcia  miejsca!  „Bez  wątpienia  jestem  tu  mile  widziany  –  pomyślał.  –Warto  więc 
skorzystać!”. 

Gdy zjadł i napił się do syta, łóżko zaprosiło go do spania, a koce same się ułożyły. Następnego ranka 

obudził się świeży i wypoczęty. Stół przygotował mu bogate i smaczne śniadanie. W srebrnym wazonie pyszniła 
się piękna czerwona róża. 

-Czerwona róża! – zawołał. –Co za szczęście! Jednak Śliczna otrzyma prezent! 
Przygotował  się  już  do  wyjazdu  trzymając  czerwoną  różę  ukrytą  pod  płaszczem,  gdy  zatrważające 

wycie  przerwało  ciszę.  Ogień  na  kominku  rozbłysnął  iskrami,  a  światła  świec  zaczęły  drgać.  Drzwi  wejściowe 
otworzyły się nagle i ukazała się w nich postać potwora. 

 

Magiczny  pierścień 

 
Czy  był  to  człowiek,  czy  zwierzę?  Postać  była  ubrana  jak  człowiek,  ale  miała  owłosione  łapy  zamiast 

rąk, a jej głowa była kudłata. 

-Kradniesz  moje  rzeczy,  co?  –  zaryczała  groźnie  Bestia,  pokazując  swe  ogromne  kły.  –Ładne 

podziękowanie za gościnę, jakiej ci użyczyłem! 

Mężczyzna był ledwie żywy ze strachu. 
-Proszę mi wybaczyć, panie. Róża miała być dla mojej córki Ślicznej. Ale zaraz ją zwrócę, oczywiście! 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

39 z 55 

-Za późno – warknęła Bestia. –Teraz zatrzymaj ją sobie... i przyprowadź w zamian twą córkę. 
-Nie! – jęknął biedny ojciec. –Nie! 
-A więc zjem cię zaraz! – ryczał potwór. 
-Zjedz mnie, ale nie wyrządzaj już krzywdy mojej córce – prosił biedak. 
-Jeśli  ją  przyślesz  tutaj,  nie  wyrwę  jej  jednego  włosa  –  powiedziała  Bestia.  –Daję  ci  słowo.  Teraz 

wybieraj! 

Ojciec  dziewczyny  przyjął  ten  straszny  warunek  i  Bestia  dała  mu  czarodziejski  pierścień,  który 

obrócony  trzy  razy  na  palcu dziewczyny,  miał  przyprowadzić  Śliczną  do  jego  pałacu.  Biedny  człowiek  odnalazł 
przy  bramie  zdrowego  konia,  ale  jego  podróż  powrotna  była  pełna  smutku.  W  domu  strapiony  opowiedział  o 
wszystkim córkom. 

-Czy potwór naprawdę powiedział, że nie zrobi mi nic złego, tatusiu? – spytała Śliczna. 
-Dał mi swoje słowo. 
-A więc daj mi pierścień – powiedziała Śliczna. – i proszę, nie zapomnijcie o mnie! 
Ucałowała wszystkich, włożyła pierścień na palec i obróciła go trzy razy. W jednej chwili znalazła się w 

posiadłości Bestii. 

Potwór  nie  czekał  na  nią  i  nie  widziała  go  przez  kilka  dni,  ale  zaczarowany  dom  troszczył  się  o  nią 

bardzo.  Drzwi  otwierały  się  same,  lichtarze  przesuwały  się  po  schodach,  kierując  ją  do  właściwego  pokoju, 
pożywienie  zjawiało  się  w  sposób  magiczny.  Ślicznej  nie  przerażały  wszystkie  te  tajemnice,  czuła  się  jedynie 
osamotniona. 

Pewnego  dnia,  gdy  przechadzała  się  po  ogrodzie,  spotkała  Bestię.  Nie  udało  jej  się  powstrzymać 

okrzyku przerażenia. 

-Nie  bój  się,  Śliczna  –  wyszeptała  Bestia,  starając  się  uczynić  swój  głos  milszym.  –Przyszedłem 

jedynie, by ciebie pozdrowić i zapytać, czy podoba ci się w moim domu. 

-Och  –  powiedziała  Śliczna  z  głębokim  westchnieniem.  –Wolałabym  być  w  moim  domu...  ale  tu 

obchodzą się ze mną bardzo dobrze. 

-A czy nie będzie ci przykro, gdy trochę pospaceruję z tobą? – spytała Bestia. 
Od tego dnia Bestia często odwiedzała Śliczną, ale nigdy nie siadała do stołu razem z nią, aby jej nie 

peszyć. 

 

„ Proszę  cię ,  nie  umieraj ! ” 

 
Z biegiem czasu Śliczna zauważyła, że Bestia ma w rzeczywistości dobre i szlachetne serce. Sama nie 

wiedząc, kiedy przywiązała się do niej tak bardzo i niecierpliwie czekała na każde spotkanie. 

-Istnieją  ludzie,  którzy  są  większymi  potworami  od  ciebie  –  mówiła  Śliczna.  –Ja  wolę  tysiąc  razy 

bardziej ciebie od tych, którzy mają wygląd ludzki, a kryją w sobie serce fałszywe i niewdzięczne. 

Pewnego  wieczoru,  gdy  Śliczna  czekała  w  pobliżu  kominka,  Bestia  zbliżyła  się  do  niej  i  powiedziała 

nagle: 

-Śliczna, zostań moją żoną! 
Bestia miała tak smutny wygląd, że Śliczna poczuła litość. 
-Podobasz mi się, naprawdę, ale nie mogę ciebie poślubić. Będę dla ciebie zawsze dobrą przyjaciółką – 

odrzekła Śliczna. 

Bestia  jednak  często  ponawiała  swą  propozycję.  Dziewczyna  zawsze  bardzo  uprzejmie  odpowiadała 

„nie”. 

Pewnego  dnia  Śliczna  zobaczyła  w  magicznym  zwierciadle,  jakie  podarowała  jej  Bestia,  że  ojciec  jest 

ciężko chory. Poprosiła więc o pozwolenie odwiedzenia go. 

-Możesz pójść do domu na osiem dni, jeśli przyrzekniesz, że powrócisz  powiedziała Bestia. 
Śliczna  przyrzekła  i  w  jednej  chwili  znalazła  się  w  swym  domu.  Ojciec,  widząc  ją,  od  razu  poczuł  się 

lepiej. 

Siostry przez ten czas wyszły za mąż, ale były nieszczęśliwe. Pierwsza poślubiła człowieka próżnego i 

pustego, który spędzał dni pielęgnując swój wygląd. Druga poślubiła człowieka bystrego, ale złego, który tylko 
bawił  się  dokuczając  jej  i  upokarzając  ją,  by  wykazać  swą  inteligencję.  Śliczna  tymczasem  mówiła  o 
uprzejmości i dobroci Bestii. 

Tydzień  przeszedł  w  mgnieniu  oka.  Trochę  przez  zazdrość,  a  trochę  z  ciekawości,  zaczęły  wymyślać 

preteksty, by zatrzymać Śliczną. Starały się, aby zapomniała o przyrzeczeniu danym Bestii. Drugi tydzień minął 
i również nic się nie wydarzyło. 

Ale  pewnego  wieczoru,  gdy  Śliczna  czesała  swe  włosy  przed  lustrem,  jej  odbicie  zniknęło  i  ujrzała 

Bestię, leżącą blisko fontanny, prawie że zakrytą przez opadłe liście. Bestia umierała daleko od niej. 

-Och – zawołała Śliczna płacząc. –Proszę, nie umieraj! Zaraz wracam do ciebie! 
Okręciła pierścień trzy razy dookoła palca i znalazła się przy Bestii w ogrodzie. 
-Wybacz mi, proszę – łkała, ściskając ogromną głowę. –Ja nie chciałam ciebie zabić. Kocham ciebie! 
Gdy tylko Śliczna wymówiła te słowa, dom rozbłysnął wielką ilością świateł. Śliczna ujrzała je przez łzy. 
W pewnym momencie Bestia przemówiła, ale jej głos był inny niż zazwyczaj. 
-Spójrz, Śliczna, i zobacz, co sprawiła twoja miłość. 
Śliczna otarła sobie łzy i zobaczyła, że ściska głowę, pokrytą jasnymi lokami. Bestii już nie było, na jej 

miejscu znajdował się przepiękny młodzieniec. 

-Kim jesteś? – wyszeptała. 
On ujął jej twarz w swoje dłonie. 
-Jestem  księciem  –  odpowiedział.  –Czarownica  zamieniła  mnie  w  potwora  i  jedynie  szczera  miłość 

dziewczyny mogła mnie ocalić. Tak bardzo się cieszę, że wróciłaś. a teraz, czy zechcesz mnie poślubić? 

-O tak, mój książę! 
I żyli długo i szczęśliwie. 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

40 z 55 

30.   KRÓLOWA   PSZCZÓŁ 

 
Żyli  kiedyś  trzej  synowie  królewscy.  Pewnego  dnia  dwaj  starsi  książęta  wyjechali  w  poszukiwaniu 

przygód i szczęścia, ale popełnili tyle głupstw i niedorzeczności, że nie śmieli powrócić do domu. 

Najmłodszy brat, którego nazywano Naiwniaczkiem z powodu jego prostoduszności, wybrał się na ich 

poszukiwanie. 

Gdy wreszcie ich znalazł, bracia zaczęli wyśmiewać się z niego, gdyż według nich będąc głupim, chciał 

wywalczyć  sobie  jednak  jakąś  pozycję  w  świecie,  podczas  gdy  oni  nic  nie  zyskali,  choć  przecież  są  o  wiele 
sprytniejsi od niego.  

-My jesteśmy bardziej przebiegli d ciebie, a nie udało nam się niczego osiągnąć. A ty, biedny głuptasie, 

sądzisz, że uda ci się wybic? 

Jednak wyruszyli razem wszyscy trzej. Na swej drodze natknęli się na mrowisko. 
-Zburzmy je! – zaproponował najstarszy brat. 
-O tak! – zawtórował drugi. –To będzie zabawny widok, gdy mrówki rozbiegną się tu i tam , aby ukryć 

jajeczka! 

-Nie!  –  zawołał  Naiwniaczek.  –Zostawcie  w  spokoju  te  stworzonka.  Nie  chcę,  byście  wyrządzili  im 

krzywdę! 

 

Jezioro  i  ul 

 
Zrzędząc  i  śmiejąc  się  z  decyzji  najmłodszego  brata,  dwaj  książęta  machnęli  ręką  i  znów  udali  się  w 

drogę. 

Dotarli do pewnego jeziora, po którym pływały kaczki. 
-Pomóżcie mi je złapać! – zawołał najstarszy, schodząc na brzeg. 
-O tak! – zawtórował mu drugi. –Upieczemy je! 
-Nie!  oświadczył  kategorycznie  Naiwniaczek.  Zostawcie  w  spokoju  te  piękne  ptaki.  Nie  chcę,  byście 

wyrządzili im krzywdę. 

Kiwając  z  politowaniem  głowami  i  tym  razem  dwaj  książęta  usłuchali  i  wędrowali  dalej.  Po  pewnym 

czasie, w zagłębieniu drzewa znaleźli ul. Miodu było tak dużo, że spływał po pniu. 

-Dalej, bracia – powiedział najstarszy – zróbmy sobie ucztę z miodu. 
-Rozpalmy ognisko u stóp drzewa – poradził drugi. –Pszczoły uduszą się, a my będziemy mogli wziąć 

miód. 

Ale również i tym razem najmłodszy brat nie pozwolił im na to. 
-Zostawcie w spokoju te owady. Nie musimy przecież wyrządzać im krzywdy! 
Dwaj  starsi  bracia  nie  ośmielili  się  dłużej  nalegać  wobec  zdecydowanej  postawy  brata  i  wyruszyli  w 

drogę. 

 

Kamienne  konie  i  szary  człowieczek 

 
Dotarli wreszcie do pewnego zamku. Ale to, co zastali, zdumiało ich. W stajniach stały kamienne konie. 

Zamek był zaklęty. 

Przeszli przez wszystkie sale, ale nie znaleźli tam nikogo. W końcu zatrzymali się przed drzwiami, które 

miały  trzy  zamki.  Po  środku  drzwi  znajdowało  się  okienko,  przez  które  można  było  zajrzeć  do  sali  po  drugiej 
stronie drzwi. Popatrzyli i zobaczyli szarego człowieczka, siedzącego przy stole. Zawołali go raz i drugi, ale on 
ich nie słyszał. Za trzecim razem wrzasnęli z całych sił. Człowieczek wówczas wstał i bez słowa otworzył drzwi. 

W milczeniu zaprowadził ich do salonu, w którym znajdował się suto zastawiony stół. Gdy najedli się i 

napili, człowieczek przydzielił każdemu z braci oddzielny pokój. 

 

Trzy  próby 

 
Następnego ranka człowieczek podszedł do najstarszego brata i zaprowadził go do kamiennego stołu. 

Wyryte  były  na  nim  trzy  próby.  Ten,  kto  wyjdzie  z  nich  zwycięsko,  uwolni  zamek  i  jego  mieszkańców  od 
zaklęcia. 

Pierwsza  próba  polegała  na  znalezieniu  tysiąca  pereł,  które  księżniczka  zgubiła  w  lesie.  Jeśli  ten,  kto 

szuka, nie znajdzie ich przed zachodem słońca, zostanie wówczas zamieniony w głaz. 

Przez  cały  dzień  najstarszy  brat  szukał  pereł.  Do  wieczora  znalazł  jedynie  sto  i  został  zamieniony  w 

głaz tak, jak napisano na ogromnej płycie. Następnego dnia próbował drugi brat, ale nie miał więcej szczęścia 
od pierwszego, znalazł do wieczora jedynie 200 pereł. Stał się również kamiennym posągiem. 

Wreszcie przyszła kolej na najmłodszego: wstał o świcie i zaczął szukać pereł w mchu leśnym i wśród 

suchych  liści.  Ale  wyjątkowo  trudno  było  je  znaleźć,  a  czas  tak  szybko  uciekał.  Wówczas  biedny  młodzieniec 
usiadł na kamieniu i zaczął płakać. 

 

Najmłodsza  i  uprzejma 

 
Ale  oto,  gdy  tam  zalewał  się  łzami,  królowa  mrówek,  które  uratował,  przybyła  z  pięcioma  tysiącami 

swoich  poddanych.  Dzielne  mrówki  w  mgnieniu  oka  znalazły  wszystkie  perły  i  złożyły  u  stóp  młodzieńca.  Nie 
brakowało ani jednej! 

Druga próba polegała na odnalezieniu klucza od pokoju księżniczki. Klucz ten wpadł do jeziora. 
Gdy  młody  książę  przybył  nad  brzeg  jeziora,  kaczki,  które  kiedyś  uratował,  wyszły  mu  naprzeciw. 

Wysłuchały go cierpliwie, potem zanurzyły się aż do dna jeziora i szybko wyłowiły klucz do pokoju księżniczki. 
Możecie sobie wyobrazić radość młodzieńca! 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

41 z 55 

Ale teraz miał przejść przez trzecią próbę, najtrudniejszą. W pokoju spały trzy księżniczki, które były 

podobne do siebie jak trzy krople wody. Młodzieniec musiał rozpoznać, która jest najmłodsza i najmilsza z nich. 
Trzy księżniczki były identyczne i nic ich nie różniło z wyjątkiem maleńkiego szczegółu: przed zaśnięciem jadły 
różne słodycze. Najstarsza zjadła kawałek cukru, druga wypiła jakiś syrop, trzecia zjadła łyżeczkę miodu. 

Młodzieniec  nie  wiedział,  co  ma  robić,  gdy  z  niewidocznej  szpary  w  ramie  okna  wyfrunęła  królowa 

pszczół,  które  on  uchronił  od  ognia.  Cicho  i  szybko  sfrunęła  nad  księżniczkami  i  usiadła  na  ustach  tej,  która 
jadła miód. 

Teraz młodzieniec działa już bez wahania. Zbliżył się do księżniczki i ją zbudził. W tym momencie czary 

ustąpiły i cały zamek otrząsnął się ze swego odrętwienia. Ten, kto był kamieniem – ożył, wszędzie zapanowało 
ciepło i radość. 

Naiwniaczek poślubił najmłodszą i najmilszą księżniczkę, a gdy umarł jej ojciec, został królem. 
Dwaj starsi braci poślubili dwie pozostałe księżniczki, które były trochę kapryśne i uparte. Ale w sumie i 

oni mieli trochę szczęścia. 

 

31.   CHŁOPIEC   WIECZNIE   NIEZADOWOLONY 

 
Żył  kiedyś,  pośród  ludu  eskimoskiego,  syn  naczelnika  plemienia.  Miał  charakter  kapryśny  i  zmienny 

humor. Szybko męczył się swymi zajęciami, rozrywkami, osobami, które go otaczały. Prawie zawsze miał minę 
niezadowoloną, choć niczego mu nie brakowało. 

 

Wiatr  pragnień 

 
Pewnego  wiosennego  dnia  Vinasciua  –  tak  właśnie  miał  na  imię  –  siedział  na  zielonej  łące.  Wietrzyk 

przynosił mu zapachy nowej pory roku. Wiele małych zwierzątek, które dopiero co obudziły się z zimowego snu, 
wychylało  się  ze  swych  norek.  Wszystko  dookoła  wydawało  się  radować  ciepłym  słońcem.  Ale  Vinasciua  nie 
podzielał radości całej otaczającej go przyrody i znudzony ziewał. 

Nagle podmuch wiatru nasilił się i młodzieńcowi wydało się, że słyszy słowa: 
-Jestem Wiatrem Pragnień! 
Jestem Wiatrem Pragnień! 
Synu, czego sobie życzysz? 
Synu, czego pragniesz? 
-Chciałbym nie nudzić się tak bardzo! – odpowiedział. 
-Nie  podoba  mi  się  ta  delikatna  wiosna.  Pragnąłbym,  by  słońce  prażyło  mocno  i  opaliło  moją  skórę. 

Chciałbym  pływać  w  rzece,  a  nie  siedzieć  tu  niczym  dziewczyna,  i  wdychać  zapachy!  Chciałbym,  aby  już  było 
lato! 

-Czy jesteś pewien, że chcesz od razu mieć lato? – spytał jeszcze Wiatr Pragnień. 
-Jestem najzupełniej tego pewien! – odpowiedział Vinasciua. 
Wówczas  Wiatr  Pragnień  nasilił  się  bardzo.  Złapał  młodzieńca  i  zaczął  nim  okręcać  z  szaleńczą 

szybkością. Obracał go tak przez godziny, dnie, noce, tygodnie, miesiące i oto nagle nastało lato. 

Tak  jak  po  obudzeniu  się  z  głębokiego  snu.  Vinasciua  otworzył  oczy.  Słońce  świeciło  mocno,  rośliny 

wokoło  były  intensywnie  zielone.  Z  pobliskiego  źródła  wypływała  krystaliczna  woda,  która  tworzyła 
przezroczysty strumyk. 

Vinasciua chętnie by się wykąpał, ale stwierdził: 
-Rozbieranie się jest niepotrzebnym trudem. A poza tym, co to za przyjemność? 
Przyglądał się jeszcze przez chwilę odblaskom słońca na błyszczącej jak lustro wodzie, a potem zaczął 

ziewać. 

Woda szumiała coraz intensywniej, w pewnym momencie wyszeptała do uszy Vinasciuy: 
-Jestem Źródłem Pragnień! 
Jestem Źródłem Pragnień! 
Synu, czego chcesz? 
Synu, czego pragniesz? 
-Nudzę  się  bardzo!  –  żalił  się  chłopiec.  –Mam  już  dosyć  promieni  słońca,  odbijających  się  w  wodzie. 

Lato jest monotonne. Chciałbym, żeby już była jesień, czas, gdy jest już nowe piwo, a wszyscy młodzi zbierają 
się i śpiewają piosenki, i tańczą do późna w nocy wokół stołów zastawionych pachnącymi potrawami. 

-Dlaczego nie starasz się korzystać z lata w towarzystwie kolegów? – dopytywało się Źródło Pragnień. 
-Ponieważ lato nie podoba mi się. Mnie interesuje wyłącznie jesień. 
-Czy jesteś pewien, że pragniesz zaraz jesieni? – spytało Źródło Pragnień. 
-Jak najbardziej! 
Woda wówczas wypłynęła ze źródła, strumień zamienił się w liczne przezroczyste sznury, które owinęły 

młodzieńca i zaczęły nim obracać, obracać, obracać wokoło z szaloną szybkością. Obracały nim przez godziny, 
dni, noce, tygodnie, miesiące, aż nastała jesień. 

 

Deszcz  Pragnień 

 
Rozchodził  się  miły  zapach  pieczonej  zwierzyny.  W  wielkiej  sali  o  drewnianym  suficie,  w  ładnej 

gospodzie, przygotowano wiele stołów, a wokół nich mnóstwo ludzi obchodziło święto polowania przy świeżym 
piwie.  Śpiewali  i  żartowali  wszyscy:  młodzi  i  starzy.  Pod  koniec  obiadu  grupa  grajków  zaczęła  stroić 
instrumenty, a młodzi przygotowywali się do tańców. Księżyc, niczym tort, świecił na czystym niebie. 

Vinasciua wyszedł przed gospodę. Gdy ktoś go poprosił, by wrócił i zaczął tańczyć z innymi, odmówił 

zniecierpliwiony,  jakby  chciał  powiedzieć:  „Akurat  chce  mi  się  tańczyć!”.  Zaczął  ziewać,  jakby  to  wszystko 
okropnie go zmęczyło. 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

42 z 55 

Okrągła twarz księżyca nagle pociemniała, zakryta przez chmurę. Zaczęło padać. Był to deszcz niezbyt 

silny, ale uporczywie szemrzący, jakby jakiś głos powtarzał ciągle te same słowa. 

Młodzi  zaczęli  tańczyć  radośnie.  Vinasciua  zachmurzony  stał  na  deszczu,  który  padał  coraz  mocniej. 

Ten szum, niczym szereg słów, dochodził do uszu młodzieńca: 

-Jestem Deszczem Pragnień! 
Jestem Deszczem Pragnień! 
Czego chcesz, synu, 
Czego pragniesz, synu? 
-Nudzę się śmiertelnie! – zawołał chłopak. –Ci ludzie przeszkadzają mi. Chciałbym znaleźć się sam na 

sam na pięknej, ośnieżonej górze. Chciałbym jeździć na nartach, po zboczu pokrytym śniegiem. Tak, chciałbym 
naprawdę, aby była już zima! 

-Czy jesteś rzeczywiście pewny, że natychmiast pragniesz zimy? – spytał Deszcz Pragnień. 
-Jak najzupełniej! 
Wówczas deszcz stał się jeszcze bardziej rzęsisty i otoczył chłopca niczym prześcieradłem. Zaczął nim 

kręcić,  kręcić,  kręcić  z  szaloną  szybkością.  Obracał  przez  godziny,  dnie,  noce,  tygodnie,  miesiące,  dopóki  nie 
nastała zima. 

Vinasciua  znalazł  się  na  szczycie  góry,  z  nartami  na  nogach.  Rozpoczął  szaleńczy  zjazd  po  pięknym 

puszystym śniegu. Przez pewien czas bawiło go to bardzo. Czuł świst wiatru w uszach. Zjeżdżał niczym strzała. 
Potem podszedł pod górę i zjechał ponownie. Tak zrobił dwukrotnie. Ale potem powiedział: 

-Zmęczyłem się. Ciągle to samo! A poza tym jest mi ogromnie zimno. Zmarzł mi koniec nosa! 
Posłyszał  odgłos  grzmotu,  który  zdawał  się  zbliżać  coraz  bardziej,  chociaż  niebo  było  zupełnie 

niebieskie.  

-A  może  to  lawina?  –  pomyślał.  –Tego  by  tylko  brakowało!  Co  za  niesympatyczna  pora  roku!  Oby 

szybko nastała wiosna! 

 

Lawina  Pragnień 

 
Odgłos grzmotu stawał się coraz posępniejszy. Ale to nie był grzmot. To była rzeczywiście lawina, która 

schodziła z góry, a szum zamienił się w głos, który mówił: 

-Jestem Lawiną Pragnień! 
Jestem Lawiną Pragnień! 
Synu, czego chcesz? 
Synu, czego pragniesz? 
-Czego mam pragnąć – jedynie zmiany, gdy nic mi się nie układa. A poza tym nie lubię, gdy traktują 

mnie jak kapryśne dziecko. Chciałbym... chciałbym mieć więcej lat. Chciałbym być już stary! 

Nie  zdążył  wymówić  tych  słów,  gdy  lawina  spadła  na  niego  i  spowodowała,  że  zaczął  się  toczyć  po 

śniegu. Toczył się z szaloną prędkością, przez godziny, dni, noce, tygodnie i lata. Lawina zapędziła go do czegoś 
w  rodzaju  studni,  której  ściany  stanowiły  prostopadłe  zbocza  góry.  Wszystko  było  szare,  jak  kamienie 
porozrzucane na ziemi. Vinasciua usiadł na jednym z nich. Jego włosy były zupełnie siwe, a długa, biała broda 
dotykała piersi. Próbował wstać, ale nogi go nie utrzymywały. Spojrzał na swe ręce: były chude i pomarszczone. 

-Ależ ja jestem stary! Czy to możliwe, by czas biegł tak szybko? 
Lawina Pragnień odpowiedziała: 
-Tak, niestety, to jest możliwe. 
-A czy nie mogę już wyrazić żadnego pragnienia? – spytał Vinasciua. 
-O jakie pragnienie chodzi? – spytała Lawina. 
-Chciałbym już więcej się nie spieszyć, chciałbym zadowolić się czasem, który biegnie tak, jak mu się 

podoba i tym wszystkim, co niesie za sobą! 

Lawina  Pragnień  uściskała  go  i  ponownie  zaczęła  go  toczyć  przez  godziny,  dni,  noce,  tygodnie, 

miesiące i... lata. 

Vinasciua znów był młodzieńcem siedzącym na łące i słuchającym wiosennego szmeru wiatru, tak jak 

w dniu, w którym zapragnął, by nastało zaraz lato. 

Czy pamiętał jak bardzo był niecierpliwy? A może zapomniał zupełnie o swych podróżach w czasie? Co 

zrobił od tego momentu? Jak zachowywał się później? 

Historia tego nam nie mówi. Ponieważ nikt o tym nie opowiedział. Spróbujcie sami sobie to wyobrazić. 
 

32.   PTAKI   BHARANDA 

 
W  koronie wielkiego drzewa, o  gęstym  listowiu  i  pniu  gładkim  niczym kamienna  kolumna,  zbudowała 

swe gniazdo wielka rodzina ptaków Bharanda. Pióra tych ptaków są bardzo kolorowe i wszystkie zwierzęta im 
tego zazdroszczą. Tymczasem ptaki martwią się, gdyż ich pióra są sprzedawane na targu. 

Właśnie  dlatego  przebywają  wszystkie  razem  na  drzewie  i  wylatują  jedynie  nad  nizinę.  Na  drzewie 

czują  się  bezpieczne, gdyż  żadne  zwierzę  i  żaden  człowiek  nie  może  wspiąć  się  po  gładkim  pniu  ich  wielkiego 
drzewa, aby je pochwycić. 

 

Myśliwy 

 
Jednak pewnego dnia zjawił się pod drzewem myśliwy, który dowiedział się, że na drzewie przebywają 

cudowne ptaki, ukryte pośród gęstych liści. Zauważył, że pień był wysoki i gładki. Próbował wspiąć się, ale nic z 
tego  nie  wyszło.  Posmarował  sobie  klejem  ręce  i  nogi,  ale  groziło  mu  jedynie  przyklejenie  się  do  drzewa  na 
wysokości dwóch metrów nad ziemią. 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

43 z 55 

Nie miał zamiaru zabić ptaków Bharanda, chciał jedynie schwycić je, aby sprzedać, ale nie wiedział, jak 

to zrobić. 

Zastanawiał  się  nad  tym  usilnie,  wielokrotnie  okrążał  drzewo,  a  ptaki  spoglądały,  co  robi.  Potem 

odszedł. 

Po  kilku  dniach  powrócił  jednak  do  wielkiego  drzewa.  Spokojnie  poszperał  w  kieszeniach,  wyciągnął 

kilka  ziaren    i  zakopał  je  wokół  drzewa.  Potem    spojrzał  jeszcze  raz  na  liście  i  odszedł.  Ptaki  patrzyły  na 
myśliwego, ale nie rozumiały, co robi; niektóre były zaciekawione, inne przerażone, jeszcze inne beztroskie. 

-Bądźmy czujni, bracia – powiedział najstarszy. –Zobaczymy, co z tego wyniknie, miejmy nadzieję, że 

nie jest to pułapka. 

Nadeszła  pora  deszczowa  i  tam,  gdzie  myśliwy  zasiał  ziarenka  z  ziemi  wyłoniły  się  kiełki.  Deszcz 

podlewał roślinki, użyźnione również wszystkimi odchodami ptaków. Nowa roślina była pnąca i szybko otoczyła 
pień  drzewa.  Robiła  to  bardzo  powoli,  ale  nieustannie.  Każdego  dnia  trochę.  Jedynie  najstarszy  z  ptaków 
Bharanda zauważył to. 

-A  więc  to  jest  pułapka,  tak  jak  podejrzewałem.  Teraz  myśliwy  będzie  mógł  wspiąć  się  na  drzewo  i 

złapać nas podczas snu. Musimy dziobać to pnącze i je zniszczyć. 

Ale młode ptaki miały co innego do roboty: musiały bawić się, fruwać, tańczyć w powietrzu. 
A pnącze rosło i umacniało się. Aż dotarło do najwyższych gałęzi drzewa pośród listowia. 
 

Przebiegłość  starego  ptaka 

 
Pewnego  wieczoru  powrócił  myśliwy.  Podczas  gdy  wszystkie  ptaki  wyfrunęły,  wspiął  się  po  pnączu  i 

umieścił wiele pułapek pośród liści. 

Gdy powróciły ptaki, wiele  nich zostało uwięzionych w pułapkach. Ptaki skarżyły się, ale nie wiedziały, 

co zrobić. 

-Spróbujemy uczynić tak – powiedział najstarszy ptak. –Gdy przyjdzie myśliwy, by nas wziąć, udajmy, 

że jesteśmy martwe. Wówczas wyrzuci nas, a gdy będziemy wszystkie na ziemi i myśliwy odejdzie, będziemy 
mogły powrócić. 

Zalęknione ptaki posłuchały swego mądrego przywódcy i udawały, że są martwe, Myśliwy zaniepokoił 

się. Nie mógł sprzedać martwych ptaków. Zrzucał je na ziemię, gdy kolejno wyjmował z pułapek. Potem odszedł 
bardzo niezadowolony, gdyż stracił wiele czasu i nic nie zyskał. 

-Teraz trzeba zniszczyć to pnącze! – powiedział mądry, stary ptak. Ale nikt nie miał ochoty tego zrobić, 

nie było już przecież myśliwego! 

-Oto  wraca  myśliwy!  –  skłamał  kiedyś  stary  ptak.  Jego  wszyscy  bracia  zaczęli  dziobać  roślinę  i  w 

krótkim czasie zostało tylko parę gałązek pod drzewem. 

Teraz ptaki Bharanda bardzo uważają, by nie wyrosła w pobliżu inna roślina pnąca. 
 

33.   SPRYTNA   MAŁPKA 

 
Pewnego  razu  małpka  siedząc  na  drzewie,  obserwowała  ruchy  myśliwego,  który  poruszał  się  cicho  i 

ukradkiem. Wykopał głęboką dziurę na ścieżce. Tędy zwierzęta przebiegały do wodopoju. Myśliwy zakrył dziurę 
cienkimi  gałązkami  i  lekką warstwą  trawy.  Potem  odszedł.  Małpka  była  pełna  podziwu dla  niego.  Myślała:  „Ta 
pułapka jest rzeczywiście świetnie zrobiona! Ciekawe, kto pierwszy w nią wpadnie!”. 

W tym momencie małpka ujrzała ślicznego królika o szarym futerku nadchodzącego ścieżką. 
Zeskoczyła z drzewa wołając: 
-Uważaj, króliczku! Zatrzymaj się! 
Królik zaskoczony spytał: 
-Hej,  moja  małpko,  a  co  ci  się  stało?  Czy  tu  nie  wolno  przechodzić?  Musze  przejść  nad  brzeg  rzeki  i 

poszukać kruchej trawki na śniadanie dla moich małych króliczków. 

Małpka ostrzegła go: 
-Idź druga ścieżką. Na tej jest pułapka, wykopana przez myśliwego. 
Królik podziękował małpce i pobiegł druga ścieżką. 
 

Wilk  i  lis 

 
Ale nie zdołał zrobić nawet dwóch skoków, gdy znalazł się noc w nos z wygłodniałym wilkiem. 
Wilk, widząc królika, oblizał się i uśmiechnął złośliwie. 
-Spotykam cię w samą porę, króliczku. Szukam właśnie jakiegoś przysmaku na śniadanie. 
Królik zaczął lamentować: 
-Jak to? Obaj przecież jesteśmy mieszkańcami lasu. Jakim prawem chcesz mnie zjeść? 
Wilk zachichotał: 
-Och, prawem mojego żołądka, to proste, co? 
Ale królik odpowiedział: 
-Nie  wydaje  mi  się  to  takie  proste.  Sądzę,  że  sprawa  ta  zasługuje  na  poważne  rozważenie. 

Posłuchajmy zdania jakiegoś eksperta. 

Właśnie w tym momencie przechodził lis. Królik i wilk wytoczyli mu sprawę. Lis zastanawiał się długo, 

potem zakaszlał, przymknął oczy i powiedział: 

-Według  mnie,  królik  powinien  dać  się  zjeść  z  nieskończoną  radością  i  wdzięcznością  przez 

wygłodniałego wilka. Jest to w pełni racjonalne i słuszne! 

Królikowi nie wydawało się to słuszne i zaczął nalegać, by wysłuchać jeszcze innego mieszkańca lasu. 
Małpka skakała właśnie przed nimi z jednej gałęzi na drugą. Trójka zwierząt postanowiła spytać się o 

jej zdanie na ten temat. 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

44 z 55 

Małpka zastanowiła się, a potem powiedziała: 
-Zobaczymy, czy wilk jest silniejszy od królika? 
Wilk odpowiedział: 
-To jest bardzo oczywiste. Mam dłuższe zęby, łapy dłuższe i zgrabniejsze, i biegam szybciej od królika! 
Małpka na to: 
-To ty tak mówisz! Nic jednak tego nie dowodzi! 
Na to lis włączył się do rozmowy: 
-Możesz wierzyć wilkowi, moja małpko. Z drugiej strony również i ja, skromnie mówiąc, biegam szybko 

jak wilk i wobec tego mam też takie samo prawo, by zjeść królika! 

Małpka zastanowiła się przez chwilę, a potem rzekła: 
-Dobrze! Zorganizujmy więc wyścig po tej ścieżce. Kto dobiegnie pierwszy do rzeki, będzie miał prawo 

zjeść królika. Ale jeżeli królik dobiegnie pierwszy, zostawicie go w spokoju! 

 

Zakład 

 
Wilk i lis roześmiali się. 
-Jeśli  królik  dobiegnie  pierwszy...  Ha,  ha,  ha!  Zgoda  małpko,  zróbmy  taki  wyścig,  to  będzie  wesołe  i 

zaostrzy nam apetyt! 

Wilk, lis i królik stanęli na linii startu, wyznaczonej przez małpkę na ścieżce, na której myśliwy wykopał 

pułapkę. 

Małpka odliczyła: 
-Jeden, dwa, trzy, strat! 
Ale królik nie zdążył zrobić trzech skoków, gdy... krak, patatrak! 
Wilk i lis, którzy biegli niczym wiatr, wpadli na łeb, na szyję do pułapki. Królik powiedział: 
-Tysięczne  dzięki,  siostrzyczko  małpko!  Wśród  wszystkich  zwierząt  lasu,  ty  jesteś  moim  jedynym 

najlepszym przyjacielem! 

A potem spokojnie skierował się do głębi lasu, w poszukiwaniu kruchej trawy dla swych króliczków. 
 

34.   MIASTO ,   W   KTÓRYM   NAPRAWIAJĄ   LUDZI 

 
Wśród  ogromnego,  ciemnego  lasu  znajdowała  się  wieś,  w  której  mieszkała  pewna  wdowa  z  jedyną 

córką.  Córka  często  zbierała  owoce  leśne  –  wyszukiwała  korzonki,  gdyż  nigdy  nie  miała  wystarczającej  ilości 
pożywienia. 

Pewnego  razu,  gdy była  w  lesie,  nagle  wybuchła  silna  burza  i  dziewczyna schroniła  się  w  zagłębieniu 

baobabu, który swymi konarami dotykał nieba. W jego pniu mieszkał diabeł o strasznych pazurach i kłach. Nie 
chciał wypuścić dziewczyny: podobała mu się, była grubiutka, ładnie pachniała i wyglądała na doskonały kąsek. 
Diabeł zjadł ją za jednym zamachem i wypluł jedynie oczyszczone kości. 

Wieczorem  wdowa  długo  przywoływała  córkę,  ale  ta  nie  przychodziła.  Matka  udała  się  więc  na  jej 

poszukiwanie. Wzięła ze sobą naczynie pełne oliwy z zapalonym knotem, służące do oświetlenia drogi. 

Szukała pośród bambusów, ale dziewczyny tam nie było. 
Szukała nad brzegiem stawu, ale dziewczyny tam nie było. 
Szukała pod konarami baobabu, a tam tylko kości jej córki płakały i prosiły o ratunek. Wdowa zabrała 

je, włożyła do koszyka i udała się w drogę. Gdzieś w lesie znajdowało się miasto, w którym naprawiano ludzi i 
chciała je odnaleźć. 

 

Dwie  drogi 

 
Szła ciągle prosto przed siebie, aż w pewnym momencie spotkała Węża, który ją spytał: 
-Co znajduje się w tym koszyku, kobieto? 
-Są tam kości mojej córki, mojej jedynej córki. 
-Gdzie je niesiesz? 
-Do miasta, w którym naprawiają ludzi. 
-A więc pamiętaj, że gdy ścieżka będzie się rozwidlać, musisz skręcić w lewo i zapomnieć o ścieżce p 

prawej stronie. 

Kobieta tak uczyniła i szła dalej, aż w pewnym miejscu spotkała Żabę: 
-Co niesiesz w tym koszyku, kobieto? 
-Kości mojej córki, mojej jedynej córki. 
-A gdzie idziesz? 
-Do miasta, w którym naprawiają ludzi. 
-A  więc  pamiętaj,  że  gdy  ścieżka  podzieli  się  na  dwie  inne,  musisz  pójść  na  prawo  i  zapomnieć  o 

ścieżce po lewej stronie. 

Kobieta posłuchała i oto nareszcie dotarła do miasta, w którym naprawiają ludzi. 
Zaraz tamtejsi mieszkańcy zapytali: 
-Dlaczego przyszłaś aż tutaj? 
-Diabeł z baobabu zjadł moją córkę, w koszyku niosę jej kości. 
-Nie mów więcej nic, zostaw nam te kości. 
Po kilku godzinach naprawiono córkę, wyglądała teraz o wiele ładniej niż poprzednio. 
Gdy oddano ją matce, mieszkańcy miasta powiedzieli: 
-Teraz możecie przejść przez nasz ogród. Możecie skosztować wszystkich owoców, ale nie zbliżajcie się 

do baobabu. 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

45 z 55 

Matka i córka wyszły szczęśliwe. W ogrodzie było dużo różnych typów drzew, dających owoce kwaśne i 

pomarszczone.  Od  czasu  do  czasu  spotykały  baobab  oblepiony  dobrami  wszelkiego  rodzaju:  dojrzałymi  i 
słodkimi  owocami  o  zachęcających  kolorach.  Matka  i  córka  jednak  zadowoliły  się  owocami  kwaśnymi  i  nie 
spoglądały na baobaby. 

 

Sąsiadka  i  jej  brzydka  córka 

 
Gdy powróciły do domu, ich sąsiadka, która miała córkę brzydką i pokrzywioną, zaczęła zamęczać je, 

by powiedziały, co się stało, że dziewczyna stała się tak piękna. W końcu opowiedziały jej o wszystkim. 

-A więc to tak należy zrobić! – zawołała sąsiadka i wrzuciła córkę do moździerza, w którym ją tak długo 

tłukła, że zostały same kości. Potem umieściła je w koszyku i poszła. 

Spotkała  Węża,  spotkała  Żabę  i  dzięki  nim  dotarła  do  miasta,  gdzie  naprawiają  ludzi.  I  rzeczywiście 

córka  została  tam  naprawiona.  Również  i  jej  mieszkańcy  miasta  powiedzieli,  by  przeszła  przez  ogród,  ale  nie 
dotykała  baobabu.  Ale  gdy  matka  i  córka  ujrzały  wspaniałości,  które  znajdowały  się  na  baobabie,  zaczęły 
objadać  się  nimi.  Doszedłszy  do  końca  ogrodu  córka  była  jeszcze  brzydsza  i  bardziej  krzywa  niż  poprzednio, 
tak, że matka wstydziła się jej towarzyszyć. Gdy znalazły się w lesie, porzuciła ją. Córka zagubiła się i już nie 
znalazła drogi do wsi. 

Kobieta  szybko  dotarła  do  domu,  zamknęła  się  w  nim,  zarzuciła  sobie  kołdrę  na  głowę  i  udawała,  że 

śpi.  Ale  córka  wkrótce  odnalazła  drogę  i  zapukała  do  drzwi  domu.  Matka  musiała  ją  wpuścić  i  zatrzymać  u 
siebie. 

 

35.   TRZY   SZNURKI   (SEN   KS.   BOSKO) 

 
Święty  Jan  Bosko  bardzo  kochał  swych  chłopców  i  pragnął  przede  wszystkim  pomagać  im,  aby  byli 

dobrzy  i  aby  wzrastali  w  wierze  chrześcijańskiej.  Tłumaczył  im  dlatego,  jak  ważny  jest  sakrament  pokuty. 
Właśnie w tym celu opowiedział im pewnego razu swój dziwny sen: 

 
„Śniło  mi  się,  że  znajduję  się  w  kościele,  pośród  tłumu  chłopców,  którzy  przygotowywali  się  do 

spowiedzi. Wielu z nich otaczało mój konfesjonał. 

W pewnym momencie ujrzałem zaskoczony, że wielu z tych chłopców miało trzy sznurki wokół szyi. 
-Dlaczego trzymasz te sznurki wokół szyi?- spytałem jednego. –Zdejmij je! 
-Nie mogę – odpowiedział. –Jest ktoś za mną, kto je trzyma! 
Zbliżyłem  się  i  zobaczyłem,  że  za  jego  plecami  wystawały  dwa  duże  rogi.  Spojrzałem  uważniej  i 

zauważyłem,  że  to  pazury  okropnego  potwora  o  strasznym  pysku  trzymały  sznurki.  Posłałem  ministranta  po 
wodę  święconą.  W  tym  czasie  zauważyłem,  że  wielu  innych  chłopców  miało  na  plecach  takiego  potwora. 
Trzymając kropidło niczym broń, spytałem jednego z tych potworów: 

-Kim jesteś? 
Bestia zgrzytając zębami, skręciła się w sposób straszliwy i nagle zauważyłem, że trzyma w ręce trzy 

sznurki, przypominające sznurki marionetki. 

-Co robisz z tymi sznurkami? Mów, w przeciwnym razie, poleję cię wodą święconą! – zagroziłem. 
Potwór skulił się przerażony. 
-Pierwszy sznurek powstrzymuje chłopców od wyznania wszystkich grzechów – odpowiedział drżąc. 
-A drugi? 
-Drugi powoduje, że zanika wszelka skrucha. 
-A trzeci? – nalegałem. 
-Nie chcę ci tego powiedzieć! – stwierdziła gwałtownie bestia. 
-Wobec tego zrobię ci kąpiel w wodzie święconej! 
-Nie,  nie!  Już  mówię...  Trzeci  nie  pozwala  chłopcom  uczynić  mocnego  postanowienia  poprawy  i 

posłuchać słów spowiednika. 

Teraz  wiedziałem  już  wystarczająco  dużo.  Podniosłem  kropidło  i  pokropiłem  wodą  święconą  jego 

towarzyszy. W jednym momencie uciekli, wydając krzyk tak przenikliwy, że się obudziłem”. 

 

36.   PRZEJŚCIE 

 
Przed  laty,  w  dalekim  kraju,  w  głębokiej  dolinie  zawsze  okrytej  mgłą,  wznosiło  się  miasto  Umbra. 

Wszystko  było  szare  i  bezbarwne,  nawet  kwiaty  miały  wyblakły  kolor.  Jego  mieszkańcy  nigdy  nie  widzieli  ani 
lazuru nieba, ani złotego światła słońca. Również księżyc i gwiazdy nie były im znane. Słyszeli o nich ze starych 
legend,  ale  nie  wierzyli,  by  mówiły  one  prawdę.  Dzień  różnił  się  od  nocy  jedynie  tym,  że  było  trochę  jaśniej. 
Niebo  doliny  wydawało  się  kopułą.  Światła  domów,  szczególnie  domów  należących  do  bogatych  rozjaśniały 
ulice. Tam odbywały się nocne przyjęcia, bardzo wystawne. 

-Nasze światła są o wiele piękniejsze od tak zwanych „gwiazd” – twierdzili bogacze. 
-W końcu – utrzymywali słynni filozofowie Umbry – jest to najlepszy z możliwych światów. 
I wszyscy w to wierzyli. 
Przyzwyczaili się do tego rozumowania i myśleli, że inne światy istniały jedynie w marzeniach poetów i 

w majakach szaleńców. 

Ludzie starzy mówili do osób dorosłych: 
-Poza naszą doliną nie istnieje absolutnie nic. Jedynie rozpacz. 
A dorośli powtarzali swoim dzieciom: 
-Wszystko,  co  istnieje  i  jest  ładne,  znajduje  się  tu,  w  naszej  dolinie.  Legendy  są  przecież  wymysłem 

wyobraźni! 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

46 z 55 

Dzieci  wierzyły  rodzicom  i  gdy  same  dorastały,  powtarzały  to  samo  swym  dzieciom  i  wnukom.  I  tak 

było przez wieki. 

Naukowcy  biedzili  się  i  wymyślali  teorie,  głoszące,  że  zbyt  silne  światło  źle  wpływałoby  na  oczy;  że  

grube chmury, które zalegały nad Umbrą, stanowiły cenną ochronę przed szkodami, jakie promienie słoneczne 
mogłyby wyrządzić skórze. (To była teoria fantastyczno-naukowa). 

Dolina była w końcu zupełnie normalna. Politycy myśleli o wzbogaceniu się na tyle, by ludność tego nie 

zauważała, handlowcom szczęściło się, młodzi starali się zabawić, bogaci żyli wystawnie, biedni im zazdrościli. 

 

Starzec  i  chłopiec 

 
Poza  miastem  mieszkał  pewien  starzec,  trochę  ekscentryczny,  który  spędzał  całe  dni  na  czytaniu 

starych pożółkłych ksiąg, znalezionych w jakimś magazynie. 

Gdy ludzie przechodzili przed jego domem, palcem pukali się w czoło i mówili: 
-Tu mieszka szaleniec. 
Starzec rzeczywiście był jedynym, który wierzył legendom i utrzymywał, ze poza górami istnieje inny 

świat, jasny, pełen kolorów, gdzie mieszkańcy są szczęśliwi w inny sposób... 

Ludzie twierdzili, że jest rzeczywiście szalony i dlatego wypędzili go z miasta przed wielu, wielu laty. 
Jedynie  trzynastoletni  chłopak  o  dobrym  sercu  i  bystrym  wejrzeniu  wierzył  słowom  starego  Amosa. 

Nazywał się Tymoteusz. Dla przyjaciół Tim. 

Był  przekonany,  że  stary  Amos  ma  rację  i  chciał  zrobić  coś,  by  udowodnić  to  mieszkańcom  doliny. 

Jeżeli istnieje kraj Światła, ktoś mógł przecież znaleźć drogę, by tam dotrzeć. 

Pewnego wieczoru stary Amos powiedział do Tima: 
-Jestem  już  zbyt  starym,  by pójść  poza  Wielkie  Góry.  Ale ty  gdy  dorośniesz,  będziesz mógł  wejść  aż 

tam wysoko i poszukać przejścia do Ziemi Światła, której nikt z nas nigdy nie widział. Pamiętaj jednak, że aby 
tego dokonać, będziesz musiał być bardzo odważny i silny, aby nikt nie mógł ciebie powstrzymać. 

Tej nocy Tim nie mógł zasnąć. Myślał: 
-„Och! Jakby to było dobrze, aby Amos mógł zobaczyć światło Ziemi Szczęścia!” 
Postanowił  nie  czekać  i  zaraz  wyprawić  się  ku  łańcuchowi  Wielkich  Gór,  które  zamykały  dolinę,  aby 

poszukać tego tajemniczego przejścia, prowadzącego do światła, w którego istnienie wierzył jedynie on i stary 
Amos. 

 

Długi  marsz 

 
Przed świtem Tim przygotował węzełek z żywnością i zaczął iść ścieżką, prowadzącą do Wielkich Gór. 

Było bardzo ciemno, ale Tim ciągle szedł naprzód przed siebie. 

Słyszał strumyk, który mu szemrał: 
-Nie idź w górę, wszyscy wiedzą, że tam pełno niebezpieczeństw! 
Sowa śmiała się z niego: 
-Gdzie chcesz dojść? Poza doliną nic nie istnieje, nie ma nic do zobaczenia! 
Również wilki wyły: 
-Jeśli pójdziesz dalej, spadniesz w przepaść i umrzesz! 
Mroźny wiatr świszczał pośród gałęzi: 
-Zatrzymaj się, nikt żywy nie wszedł na górę! 
Timowi drżały nogi ze strachu, ale zaciskał pięści i nadal wspinał się. Łąki i lasy ustąpiły miejsca ostrym 

i czerwonawym głazom. Jakiś niedźwiedź zamruczał: 

-Szaleńcze, wróć z powrotem! 
Tim nadal się wspinał, aż musiał zatrzymać się przed gładką ścianą, stanowiącą mur nie do pokonania. 
Sęp, który szybował wysoko, śmiał się szyderczo: 
-Doszedłeś do końcowej stacji, chłopcze! Możesz teraz jedynie pokulać się i rozbić gdzieś w dole! 
Tim miał oczy spuchnięte od łez. Jego nogi były poranione i obolałe. Czy naprawdę nic nie można było 

zrobić? Czy legendy były fałszywe i oszukiwały okrutnie? 

-Musisz być odważny i silny – powiedział mu stary Amos. 
Tim  dumnie  uniósł  głowę  i  zaczął  badać  zawrotną  ścianę  skały.  Na  pierwszy  rzut  oka  wydawała  się 

doskonale gładka, ale potem Tim zauważył małe szparki, chropowatości prawie niewidoczne, załamania... Znów 
więc zaczął się wspinać. 

Teraz było bardzo trudno. Każdy krok związany był z niewypowiedzianym trudem. Ręce i nogi bolały go 

i zaczynały krwawić. Ale Tim zaciskał zęby i powoli posuwał się naprzód. 

Zwiększała  się  jasność,  mgła  stawała  się  coraz  rzadsza  i  bardziej  przezroczysta.  Nagle  zupełnie 

rozwiała  się,  gdy  Tim  dotarł  na  szczyt  góry.  W  tym  samym  momencie  na  horyzoncie  zaczęła  wyłaniać  się 
czerwona tarcza słoneczna. Jej światło zabarwiło magicznie ziemię zaczarowaną, która rozpościerała się przed 
pełnymi łez oczyma Tima. 

Było  tak,  jak  głosiły  legendy!  Ziemia  Światła  i  Szczęścia  istniała  i  on  odkrył  przejście  do  niej. 

Odwróciwszy się, Tim zobaczył obszar niskich chmur, które zawsze pokrywały dolinę. To szare i smutne morze 
wywołało  skurcz  serca.  Tam  przecież  żyli  jego  przyjaciele,  tyle  zacnych  osób,  jego  rodzice.  Szybko  podjął 
decyzję: 

-Powrócę do nich i opowiem o wszystkim! 
 
 
 
 
 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

47 z 55 

„ Tymoteusz  oszalał ! ” 

 
Tim szybko powrócił do miasta, aby zanieść zadziwiającą wiadomość Radzie Starszych. 
-Znalazłem przejście do świata pełnego światła i kolorów, z drugiej strony góry – powiedział im. 
-To  niemożliwe  –  stwierdzili.  –Nasza  dolina  jest  jedynym  istniejącym  światem.  Jak  sądzisz,  kim  ty 

jesteś, że ośmielasz się opowiadać nam taką bujdę? 

Ktoś powiedział: 
-Tymoteusz oszalał jak stary Amos! 
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. 
Tim rozgniewał się. 
-Również i wy możecie odkryć Ziemię Słońca i Szczęścia! Zobaczycie niebo niebieskie, barwne ptaki i 

motyle kolorowe! Mogę pokazać wam drogę. Musicie jedynie wykazać trochę wytrwałości i odwagi. 

-Proszę, natychmiast zaprzestań rozpowszechniania takich szaleństw pomiędzy ludźmi, zrozumiałeś? – 

zagroził mu przewodniczący Rady. –Teraz idź do szkoły, bo my musimy zajmować się poważnymi sprawami! 

-Ani mi się śni! – oświadczył Tim. –Teraz zobaczycie, że wszystko się zmieni! 
Odwrócił się i szybko wyszedł. Kilka godzin później całe miasto mówiło o wyprawie Tima. Większość nie 

wierzyła mu zupełnie. 

-Wszyscy chłopcy opowiadają bajki, by zwrócić na siebie uwagę – mówiono. 
Niektórzy powątpiewali. Ale najlepsi przyjaciele Tima uwierzyli mu. Tego wieczoru, gdy Tim powtórnie 

wyruszył  w  drogę  (tym  razem  na  zawsze,  jak  mówił  wszystkim)  jego  przyjaciele  poszli  za  nim.  Było  ich  tylko 
dwunastu, ale Tim był bardzo szczęśliwy. 

-Zobaczycie, ile cudów po drugiej stronie! – powtarzał. 
Wszystko to nie spodobało się Radzie Starszych. Postanowili wystawić straże, by przyprowadziły Tima i 

jego przyjaciół do domu. 

-Po dobroci, czy siłą, musicie zakończyć tę historię! Zarazę należy zwalczać przy pierwszych objawach! 
 

Woda  wiecznie  trwała 

 
Tim  i  jego  przyjaciele  wędrowali  szybko.  Tim  doskonale  pamiętał  drogę.  Gdy  ktoś  ustawał  ze 

zmęczenia, on go zachęcał. Gdy dotarli do ogromnej, skalistej ściany, prawie wszyscy przeżyli lęk i załamanie, 
ale oczekiwała ich niespodzianka. Na szarej skale wiele czerwonych punkcików, świecących jak rubiny, znaczyło 
przejście. Były to krople krwi, które wypłynęły z rąk i nóg Tima w czasie pierwszego przejścia. Chłopcy zaczęli 
się wspinać i w miarę, jak posuwali się naprzód, coraz większe szczęście napełniało ich serca. 

Cierpki głos przerwał ich wesołe rozmowy: 
-Zejdźcie natychmiast i wszyscy powróćcie do domu! 
Dotarły straże wysłane przez Radę Starszych. 
-A kuku! – odpowiedzieli chłopcy. –Złapcie nas! 
I jeszcze szybciej posuwali się do góry. Jedynie Tim zranił się i straże zbliżyły się do niego. 
-Chodźcie i wy! Zobaczycie, jak tam jest cudownie! 
Ale jeden ze strażników złapał go. 
-Szybko  go  zwiążcie  –  rozkazał  komendant  straży.  W  tym  momencie  wydarzyła  się  rzecz 

nadzwyczajna:  ciało  Tima  stało  się  przezroczyste  i  jaśniejące,  tak,  że  oślepiło  straże,  a  potem  znikło.  Tam, 
gdzie opierały się jego stopy, ze skały wytrysnęła nagle czysta woda. Struga wody przekształciła się szybko w 
strumyk, potem w rzeczkę, która otworzyła drogę do doliny. Wyraźnie dał się słyszeć głos Tima: 

-Nikt nie potrafi zatrzymać tej wody. Dotrze do miasta i płynąć będzie na wieki. A wszyscy, którzy pić 

ją będą, zapragną odnaleźć przejście, które prowadzi do Ziemi Światła i Szczęścia. 

 

37.   MIASTO   KWIATÓW 

 
Istniało  kiedyś  miasteczko, w  którym  nie  było  nic  specjalnego,  Mieszkańcy  żyli  skromnie,  nie  byli  ani 

bogaci, ani biedni, nie zapracowywali się, ale nie byli tez leniwi. Odznaczali się jedną szczególną cechą: wszyscy 
bardzo kochali kwiaty. 

Hodowali  je  na  grządkach,  w  doniczkach,  a  nawet  w  wiaderkach  i  słoikach.  Umieszczali  kwiaty 

wszędzie:  w  oknach,  na  balkonach,  na  podestach  schodów  oraz  na  podwórzach.  Również  stacje  benzynowe 
pełne były kwiatów. 

W mieście żyły też wspaniałe motyle. 
Dni  deszczowe  nigdy  nie  były  ciemne  ani  smutne.  Kwiaty  promieniowały  wspaniałymi  kolorami,  a 

motyle żółte, czerwone i niebieskie harcowały wśród szarych murów. 

Również  noce  nie  były  nigdy  zupełnie  ciemne.  Mieszkańcy  tego  miasta  śnili  wspaniałe  kolorowe  sny, 

które wzbijały się do lotu po niebie, jak świetliste motyle, ponad domami. 

 

„ Dość  motyli ! ” 

 
Pewnego dnia burmistrz przemówił: 
-Obywatele!  –  powiedział.  –Zbyt  wiele  czasu  tracicie  na  kwiaty,  dlatego  nie  udaje  się  nam  zrobić  nic 

pożytecznego.  Musimy  tymczasem  unowocześnić  domy,  nasze  sklepy,  zbudować  większe  fabryki!  Poza  tym 
nasze dzieci muszą uczyć się więcej. Koniec z kwiatami! Koniec z motylami! Marzenia są zupełnie niepotrzebne! 

I  tak  zakazał  hodowli  kwiatów  w  ogrodach,  w  biurach,  na  parapetach  okien,  za  oknami  urzędu 

pocztowego,  przy  stacjach  benzynowych.  Wszędzie!  Nakazał  również  wyłapać  przy  pomocy  siatek  wszystkie 
motyle, które fruwały w mieście. Zorganizowano gigantyczny transport, jakiego nie widziano poprzednio. Wielka 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

48 z 55 

liczba  ciężarówek  wyjeżdżała  z  miasta  jedna  po  drugiej,  załadowane  kwiatami,  wykopanymi  krzewami  i 
drzewkami. 

Nie pozostawiono również ani jednego motyla. 
Kwiaty, krzewy i drzewa zostały przesadzone na odległe pola, wokół miasta zbudowano wysoki mur, by 

nikt nie mógł ich zobaczyć. 

Wewnątrz  muru  zawieszono  klatki,  a  w  nich  uwięziono  za  szkłem  motyle.  Mieszkańcy  nazwali  to 

miejsce „Cmentarzem snów”. 

 

Trzy  kwiaty  na  tablicy 

 
Bez  kwiatów,  krzewów  i  drzew  miasto  stało  się  ponure.  W  ich  miejsce  zbudowano  wiele  wysokich 

domów. 

Na ulicach widać było hałaśliwe sznury samochodów, wszyscy ciągle się spieszyli, nie zwracano uwagi 

na  siebie  i  każdy  myślał  jedynie  o  swoich  sprawach.  Nikt  już  nie  śnił,  a  bez  snów  noce  wydawały  się  być 
czarnymi prześcieradłami, które spływały z nieba, otulając wszystko. 

-Jakie  nudne  stało  się  miasto!  –  mówiły  dzieci  między  sobą.  Stawały  się  coraz  bardziej  smutne,  nie 

słychać było ich śmiechu, ani odgłosów bieganiny po ulicach. 

-Bez  kwiatów,  motyli,  drzew,  nie  warto  nawet  bawić  się  –  powiedziała  Karin  do  Piotra,  gdy  szli  do 

szkoły. 

-Musimy coś zrobić, nim będzie za późno – odpowiedział Piotr. 
Właśnie  tego  ranka  nauczyciel  znalazł  na  tablicy  trzy  kwiaty.  Ktoś  je  narysował  obok  numeru  lekcji 

matematyki. 

Nauczyciel przestraszył się. 
-Dość tych głupstw! – zawołał zniecierpliwiony. 
I wymazał kwiaty rękawem. 
 

Cmentarz  snów 

 
W kilka dni później, gdy dzieci zajęte były rysowaniem, nauczyciel znalazł na jednej z kartek motyla. 
-Ty to narysowałeś, Piotrze? – zapytał zagniewany. 
-Ja? Co takiego? – zdziwił się Piotr. Ale motyl znikł! 
Po przerwie, w czasie lekcji gramatyki, wielki biały motyl przeleciał nagle nad głowami dzieci. 
-O! Jaki piękny! – zawołała dziewczynka. 
-Złapcie go zaraz! Nie może tu latać! – krzyknął zagniewany nauczyciel. 
Ale motyl uciekł przez okno i znikł daleko. 
W  rzeczywistości  również  wielu  dorosłych  pragnęło  powrotu  motyli  i  kwiatów.  Szeptali  jeden  do 

drugiego: 

-Krawcowa, pani, Rozalia, hoduje w naparstku maleńką margerytkę. 
-W stołówce fabrycznej rośnie w szklance krokus... 
-Pan Robert, w okienku nr 7 urzędu pocztowego, hoduje w swej głowie kwiat, który, jak się wydaje, nie 

potrzebuje ani wody, ani nawozów: Robert musi jedynie myśleć o nim, a pachnący kwiat rozkwita. 

Tego wieczoru Karin i Piotr opuścili potajemnie miasto i udali się na „Cmentarz snów”. 
-Jak tam wejdziemy? – zastanawiały się dzieci. 
W  tym  momencie  Karin  zobaczyła  kota,  który  wchodził  przez  dziurę  w  murze. Dziewczynce  udało  się 

przecisnąć  tam,  potem  przesunęła  kilka  kamieni  i  pomogła  przejść  Piotrowi.  Gdy  tylko  się  tam  przedostali, 
ujrzeli zaraz kwiaty, krzewy i drzewa oraz motyle tak bardzo kochane przez wszystkich. 

 

Święto  kwiatów 

 
Znaleźli  również  zawieszone  na  murze  klatki,  pełne  motyli.  Piotr  wziął  kamień  i  porozbijał  nim 

wszystkie  szyby  klatek,  potem  przeszli  znów  przez  mur  i  pobiegli  do  domu,  gdyż  słyszeli  pomruk  burzy, 
zbliżającej się szybko. 

W ogrodzie, za nimi, rozszalała się wielka burza. Mur zawalił się, wiatr wstrząsnął kwiatami, krzewami i 

drzewami,  uniósł  je  aż  do  chmur  i  obudził  motyle  z  długiego  snu.  Potem  popędził  chmury  nad  miasto. 
Rozpadało  się  okropnie  nad  ziemią  spragnioną  wilgoci,  a  wraz  z  deszczem  spadły  również  nasiona  wszystkich 
kwiatów. 

Po  kilku  dniach  w  małym  mieście  zaczęły  pokazywać  się  kiełki,  a  wkrótce  wszystko  znów  tonęło  w 

kwiatach  i  zieleni.  W  ogrodach,  biurach,  na  parapetach  okien  i  za  oknami  urzędu  pocztowego  i  na  stacjach 
benzynowych, we wszystkich zakątkach miasta. Potem nadleciały jak różnokolorowa chmura również motyle. 

Przerażeni  strażnicy  porzucili  czapki  i  uciekli.  Mieszkańcy  małego  miasta  z  radością  urządzili  wielkie 

święto kwiatów. 

Dzieci  śmiały  się  i  bawiły  jak  kiedyś...  Noc  znów  była  jasna,  ubarwiona  snami,  które  wzlatywały  ku 

niebu, jak tysiące, tysiące świetlnych motyli. 

 

38.   GENERAŁ   GEDEON 

 
Żył  kiedyś  na  ziemi,  jaką  Bóg  dał  Żydom,  młodzieniec  o  imieniu  Gedeon.  Były  to  czasy  wojen, 

niebezpieczeństw,  zdrad.  Nawet  naród  żydowski  zapomniał  trochę  o  Bogu.  Mężczyźni,  kobiety  i  dzieci  byli 
zmuszeni żyć w ukryciu w grotach górskich, pośród skał i przepaści. Bali się Madianitów i innych dzikich plemion 
pustynnych, które przypominały rój szarańczy. Ludzie ci mieli tyle wielbłądów, że trudno je było zliczyć, a tam, 
gdzie przechodzili, niszczyli wszystko. Napadali znienacka na biednych Żydów, kradli zbiory i bydło. 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

49 z 55 

Gedeon  był  młodzieńcem  bystrym  i  rozsądnym.  Któregoś  dnia  ojciec  kazał  mu  wymłócić  zboże  i 

Gedeon  wsypał  wiele  kłosów  do  wielkiej  kadzi.  W  ten  sposób  mógł  pracować  będąc  niewidocznym  dla 
Madianitów, którzy mieli zawsze szpiegów w okolicy. 

Nagle ukazał mu się Anioł, posłaniec Boga, który mu powiedział: 
-Jesteś mężem silnym i dzielnym. Pan jest z tobą! 
-Łatwo  ci  powiedzieć:  „Pan  jest  z  tobą...”  –  odpowiedział  Gedeon,  ocierając  sobie  pot.  –Tu  sprawy 

układają  się  coraz  gorzej.  Gdyby  Pan  był  rzeczywiście  po naszej  stronie,  czy wydarzyłoby  się  to  wszystko,  co 
nam się przydarza? Nasi starcy opowiadali tyle pięknych historii: Bóg wyprowadził nas z Egiptu, ratował nas to 
tu, to tam... Ale teraz oddał nas w ręce Madianitów. 

Wtedy Anioł przemówił do niego głosem samego Boga: 
-Właśnie, by wykazać, że was nie opuścił, ja posyłam ciebie. Idź i uwolnij mój naród od Madianitów. 
Gedeon poczuł się maleńki. 
-Ja? Nie żartuj. Moja rodzina jest najbiedniejsza ze wszystkich, a ja jestem najmłodszy. 
Głos Boga stał się poważny. 
-Gedeonie, Gedeonie, jeśli Ja jestem z tobą, żaden Madianita nie zagrozi wam... 
Młody Gedeon był przerażony: takiego zadania nie spodziewał się. 
-Ale jak przekonam się, że jesteś naprawdę Panem? – spytał podejrzliwie. 
Anioł wskazał na węzełek umieszczony w kącie. 
-Co tam jest w środku? 
-Mój obiad – odpowiedział Gedeon. Jeśli zgodzisz się, zjemy go razem. 
-Zgoda – powiedzial głos Pana. Anioł uśmiechając się dotknął węzełka końcem laski. Pojawił się wielki 

płomień i pośród języków ognia zniknął Anioł i obiad Gedeona. 

Nie  martwiąc  się  zbytnio  stratą  obiadu,  Gedeon  pobiegł  do  domu.  Nie  mógł  opanować  radości  i 

szczęścia: rozmawiał z Bogiem! 

 

Ołtarz  dla  Pana 

 
Tej  samej  nocy,  podczas  gdy  wszyscy  już  spali,  Gedeon  zniszczył  ołtarz,  który  jego  współziomkowie 

zbudowali na głównym placu. Ołtarz poświęcony był bóstwu o nazwie Baal. Na tym miejscu zbudował ołtarz dla 
Boga. 

Następnego  ranka,  gdy  mieszkańcy  wsi  spostrzegli,  że  nie  ma  już  ołtarza  Baala,  rozgniewali  się.  Po 

wielu dociekaniach, odkryli, że sprawcą był Gedeon i wielki tłum wśród pogróżek otoczył jego dom. 

Wyjrzał ojciec Gedeona. 
-Zawołaj syna! – krzyczeli ludzie. –Musi umrzeć, gdyż zniszczył ołtarz Baala. 
Ojciec Gedeona nie przestraszył się: 
-Czy do was należy obrona Baala? Jeśli Baal jest bogiem, pozwólcie mu obronić się samemu. W końcu 

zniszczony ołtarz należał do niego. 

Gniew  tłumu  prawie  od  razu przygasł.  Ojciec  Gedeona  miał  rację:  sprawa  dotyczyła  Baala.  Szemrząc 

przeciwko zbyt impulsywnym młodzieńcom, wszyscy powoli powrócili do codziennych zajęć. 

 

Trzystu  wystarczy 

 
Po pewnym czasie Madianici i inni rabusie pustynni zaatakowali ponownie Żydów. Rzucili się na pola i 

na wsie niczym rój szarańczy. Tam, gdzie docierali, ogołacali wsie ze wszystkiego. 

Nadeszła  wielka  chwila  Gedeona.  Jego  lud  uważał  go  teraz  za  wodza  i  wielu  odważnych  mężczyzn 

gromadziło się wokół niego. Czekali tylko na jego rozkaz. 

Gedeon jednak chciał być pewien, że działa zgodnie z wolą Boga, prosił Go więc: 
-Powiedziałeś, że chcesz posłużyć się mną dla zbawienia Izraela. Otóż rozłożę runo wełny jednej owcy 

na ziemi na podwórzu. Jeśli jutro rano jedynie runo pokryje rosa, a ziemia wokół będzie sucha, wówczas będę 
pewien, że to Ty postanowiłeś wybawić Żydów za moim pośrednictwem. 

I  tak  właśnie  było.  Następnego  ranka  Gedeon  wstał  wcześnie,  wykręcić  mokrą  od  rosy  wełnę,  a 

wyciekło z niej tyle wody, że napełnił nią czaszę. 

Ale Gedeon jeszcze wahał się. Wieczorem zwrócił się znów do Pana: 
-Miej  cierpliwość  ze  mną,  ale  chcę  mieć  jeszcze  jeden  dowód:  tym  razem  runo  wełny  musi  zostać 

suche, a rosa znajdować się wokoło. 

Bóg wysłuchał go i tym razem. Rano runo było suche, a cała ziemia wokoło mokra od rosy. 
Gedeon  pozbył  się  wszelkich  wątpliwości  i  dokonał  przeglądu  swego  wojska.  Liczyło  ono  32  tysiące 

mężczyzn. Ładna siła! Czuł się dumny, mogąc kierować takim oddziałem i już się nie lękał. 

Aż nagle usłyszał znów głos Pana: 
-Twoje  wojsko  jest  zbyt  liczne.  Jeśli  pozwolę  wam  zwyciężyć  Madianitów,  powiecie:  wyzwoliliśmy  się 

sami,  bez  pomocy  Boga.  Dlatego  powiedz  jasno  swym  ludziom:  „Ten,  kto  nie  jest  zdecydowany  lub  boi  się, 
niech powróci do swego domu”. Około 22 tysięcy żołnierzy wycofało się. Pozostało jedynie 10 tysięcy. 

Gedeon ustawiał ich, gdy znów usłyszał głos Boga: 
-Jeszcze  masz  zbyt  wielu  wojowników.  Każ  im  zejść  do  potoku,  chcę  ich  wypróbować.  Tych,  którzy 

będą  chłeptać  wodę,  jak  to  robią  psy,  bez  porzucenia  broni,  ustaw  po  jednej  stronie.  Tych  natomiast,  którzy 
lubią wygodę, klękają i rękoma nabierają wodę, zbierz z drugiej strony. 

Gedeon  zaprowadził  swych  ludzi  do  źródła.  Z  bólem  serca  zauważył,  że  prawie  wszyscy  klękali  na 

kolana, odkładali broń tuż obok i pili wodę z ręki. Jedynie trzystu piło wodę na zwór psów, trzymając broń. 

Bóg powiedział do Gedeona: 
-Nie obawiaj się, uwolnię was z rąk Madianitów przy pomocy tych trzystu. Pozostałych wyślij do domu. 
 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

50 z 55 

Podstęp 

 
Gedeon  oddalił  większość  swego  wojska.  Pozostało  z  nim  jedynie  300  mężczyzn,  którzy  okazali  się 

odważni i rozsądni. Wzięli broń i żywność i rozpoczęli marsz. Obozowisko nieprzyjaciół znajdowało się na nizinie, 
poniżej nich. 

Madianici  i  ludzie  mający  należący  do  plemion  pustynnych  wypełnili  całą  nizinę.  Wydawali  się 

rzeczywiście gęstym rojem szarańczy, a ich wielbłądy były tak liczne jak ziarenka piasku na brzegu morza. 

Gedeon, mając przyrzeczenie Boga w sercu, uknuł podstęp. 
Rozdzielił  swych  ludzi  na  trzy  hufce.  Każdemu  żołnierzowi  dał  róg  i  pusty  dzban,  wewnątrz  którego 

znajdowała się pochodnia. Nakazał im: 

-Patrzcie na mnie i naśladujcie mnie! Gdy dotrę do obozu, zatrąbię, to samo uczynią wszyscy z mojej 

grupy. Również wy ustawcie się wokół obozu nieprzyjacielskiego i zrobicie to samo, krzycząc głośno: „Za Pana i 
za Gedeona!”. 

Gedeon zszedł ze swymi ludźmi aż do granic obozowiska, starając się nie zrobić żadnego hałasu. Była 

północ.  Straże  nieprzyjacielskie  nie  zauważyły  niczego,  gdyż  dzbany  dobrze  ukrywało  światło  zapalonych 
łuczyw. 

W pewnym momencie Gedeon zatrąbił i zbił dzban. Trzystu ludzi zrobiło to samo. Lewą ręką trzymali 

pochodnie, a w prawej róg. 

Hałas  rogów,  niespodziewane  światło  pochodni  ukazało  się  ze  wszystkich  stron,  zbijając  z  tropu 

Madianitów  oraz  ich  sprzymierzeńców.  W  pewnym  momencie  tak  byli  zdezorientowani,  że  zaczęli  walczyć 
między sobą. Potem w wielkim popłochu rozpoczęli ucieczkę. 

I odtąd lub Boży mógł żyć w pokoju. 
 

39.   OŚLICA   BALAAMA 

 
Nad brzegiem Eufratu żył pewien człowiek, który nazywał się Balaam. Balam miał oślicę, piękną, białą 

oślicę, o prostych uszach i sprytnych oczach. 

Balaam  był  trochę  mędrcem,  a  trochę  prorokiem.  Gdy  wznosił  ręce,  prosił  Boga  o  błogosławieństwo. 

Gdy opuszczał – prosił o ukaranie ludu. 

W  pobliskiej  krainie  Moab  żył  król  o  nazwisku  Balak.  Miał  on  wielki  problem.  Z  Egiptu  nadchodził  lud 

żydowski, który Bóg wybawił z niewoli. 

-Ta masa ludzi zniszczy wszystko tu w pobliżu, tak jak stado krów pożera trawę na łące! – mawiał król 

do swych ministrów. 

Ale nie śmiał wypowiedzieć wojny przybyszom, gdyż byli zbyt liczni. 
Król Balak myślał: „Może Balaam, mędrzec, uzyska, że Bóg przeklnie Żydów”. Zadowolony z pomysłu, 

posłał dwóch posłańców, obładowanych darami i złotymi monetami, aby poprosili Balaama o przeklęcie Żydów. 

Balaam  był  na  podwórzu  i  czesał  troskliwie  miękką  sierść  swej  oślicy.  Nadeszli  dwaj  posłańcy  króla 

Balaka  ze  swymi  osłami,  objuczonymi  darami  i  Balaam  pozdrowił  ich  uprzejmie,  ale  oślica  nagle  zaczęła 
wierzgać i ryczeć, jakby zobaczyła diabła. 

-Dzień dobry – powiedzieli posłańcy. 
-Dzień dobry – odpowiedział Balaam. 
-Przysyła nas król Moabu – powiedzieli wysłannicy. –Pyta się, czy zechcesz pójść z nami, by przekląć 

lud żydowski, który najeżdża na nasz kraj. 

Balaam zauważył, że jego oślica robiła uszami znak „nie, nie”. 
-Muszę zastanowić się – powiedział wróżbita. –Możecie spędzić tutaj noc, a jutro dam wam odpowiedź, 

jaką wskaże mi Bóg. 

W głębi nocy Bóg przemówił do Balaama: 
-Nie jedź z nimi. Tobie nie wolno przeklinać Żydów, gdyż są moimi synami. Ja ich pobłogosławiłem i są 

moim ludem. 

Rano  Balaam  odmówił  wyjazdu  z  posłańcami  Balaka,  którzy  smutni  powrócili  do  domu.  Gdy  oślica 

zobaczyła, że odjeżdżają, zaryczała z radości. Ale król Moabu nie zrezygnował tak szybko. Wysłał swych synów, 
by  przekonać  Balaama.  Przyrzekł  mu  nawet,  że  uczyni  go  ministrem  i  nagrodzi  medalami  i  dyplomami.  Miał 
jedynie przekląć lud żydowski. 

Balaam odpowiedział: 
-Pojadę z wami – ale w swym sercu zdecydował, że nie przeklnie narodu Bożego. Będzie tylko udawał. 
 

Młodzieniec  ubrany  na  biało 

 
Zastanawiając  się  nad  rozwiązaniem  zagadnienia,  Balaam  drobnym  truchtem  jechał  na  swej  ładnej 

oślicy. Ale Bóg nie był zadowolony. Oślica nerwowo i niegrzecznie kopała kamienie leżące na drodze. Słońce w 
pewnym momencie poczerwieniało i przed samym pyskiem oślicy pojawił się młodzieniec. Był ubrany na biało, 
w ręku miał miecz, którym zagrodził drogę. Był to anioł Boga. 

Oślica  zatrzymała  się  nagle,  strzygąc  uszami.  Balaam  podrzucony  gwałtownie,  zaczął  ją  bić, 

przeklinając: 

-Cóż ci jest, oślico? – krzyczał wróżbita. 
Balaam był rzeczywiście wściekły i bił biedną oślicę. Choć był wróżbitą, znając swój zawód, nie widział 

anioła. Dalej więc okładał oślicę. 

Oślica starała się przejść przez winnice, ale ją zatrzymał. Ze strachu zbliżyła się do muru i przygniotła 

nogę biednego Balaama, który znów zaczął ją bić. Gdziekolwiek starała się przejść, anioł zastawiał jej drogę. 

W pewnym momencie oślica straciła cierpliwość i rzuciła się na ziemię, zrzucając równocześnie również 

swojego pana. A potem wydarzyła się rzecz niezwykła: oślica zaczęła mówić: 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

51 z 55 

-Czy wreszcie przestaniesz mnie bić? – spytała. 
-Ty ze mnie chyba żartujesz! Gdybym miał miecz, pokrajałbym cię na wiele kotletów! – odpowiedział 

Balaam, który był wściekły. 

-A  jednak  jestem  twoją  oślicą,  na  której  zawsze  jeździłeś,  aż  po  dzień  dzisiejszy.  Czy  kiedyś 

zachowywałam się tak wobec ciebie? 

-Nie – stwierdził Balaam. 
 

Wola  Boża 

 
Wówczas Bóg otworzył oczy Balaama i on również ujrzał anioła z mieczem w ręku, stojącego na środku 

drogi. Wówczas pokłonił się i rzucił się twarzą na ziemię. 

-To moja wina – powiedział drżąc cały. –Nie wiedziałem, że to ty stałeś na drodze przede mną. Ale jeśli 

coś ci nie podoba, wrócę do domu. 

-Nie,  możesz  towarzyszyć  ty  ludziom  –  odpowiedział  anioł.  –Ale  wypowiesz  tylko  te  słowa,  które  ci 

podpowiem.  Nie  będziesz  przeklinać  ludu  Bożego  i  król  Moabu  będzie  musiał  zrozumieć,  że  Bóg  kocha  lud 
żydowski, gdyż wybrał go jako lud, w którym urodzi się kiedyś Jezus Chrystus, Mesjasz. 

Balaam  pochylił  głowę.  Najbardziej  jednak  była  zadowolona  oślica.  Miała  wiele  siniaków,  ale  w  końcu 

nauczyła swego pana rozumieć wolę Boga. Czy to mało, jak na oślicę? 

Balaam kontynuował drogę śpiewając: 
-Balak, król Moabu kazał mi przyjść i przekląć Izraelitów i potomków Jakuba! Ale jak mógłbym przekląć 

tego, kto nie jest przeklęty przez Boga? 

I  Balaam  pobłogosławił  lud  żydowski  zamiast  go  przekląć.  Jego  oślica  zrozumiała,  że  taka  była  wola 

Boża. 

 

40.   AMBITNY   KAMIENIARZ 

 
Pewien  kamieniarz  wdrapywał  się  każdego  dnia  w  górach,  na  ścianę  skalną,  z  której  odłupywał  duże 

fragmenty.  Potem  obrabiał  je,  przekształcając  w  płyty  nagrobkowe  lub  konstrukcyjne.  Znał  wszystkie  rodzaje 
kamienia i ich różne zastosowanie, a ponieważ był doskonałym fachowcem, jego klientela była liczna i stała. 

I tak oto przez długi czas kamieniarz żył szczęśliwie, nie pragnąc niczego nad to, co dawało mu życie. 
 

Prażące  słońce 

 
Lato dopiero co się rozpoczęło i słońce niemiłosiernie paliło ziemię. Pewnego ranka tak było gorąco, że 

kamieniarz  postanowił  spędzić  dzień  w  swym  domu,  za  zamkniętymi  okiennicami.  Ograniczył  się  do  śledzenia 
ruchu na ulicy, gdy nagle zauważył przejeżdżającą lektykę, niesioną przez czterech służących w niebiesko-złotej 
liberii. W lektyce siedział książę. Lokaj trzymał otwarty parasol nad jego głową, aby uchronić go od słońca. 

-Och,  gdybym  był  księciem!  –  westchnął  kamieniarz.  –Mógłbym  jeździć  w  lektyce  i  być  chroniony  od 

słońca jedwabnym parasolem. Wówczas byłbym szczęśliwy! 

Nagle dał się słyszeć głos opiekuńczego ducha gór: 
-Twoje pragnienie spełni się. Zostaniesz księciem! 
I    rzeczywiście  kamieniarz  został  księciem.  Jego  lektykę  poprzedzała  kampania  żołnierzy,  a  druga 

grupa  szła  tuż  za  lektyką.  Lokaje  w  czerwono-złotej  liberii  nosili  ją,  a  inni  lokaje  chronili  go  od  promieni 
słonecznych, trzymając nad jego głową jedwabny parasol. Wszystko stało się zgodnie z jego życzeniem. 

Ale  nie  był  jeszcze  zadowolony.  Oglądając  się  dookoła  zauważył,  że  trawniki  jego  ogrodu,  choć  były 

szczodrze podlewane, żółkły wypalane przez słońce. Widział też, że pomimo parasola, jego własna twarz coraz 
bardziej była opalona. Zagniewany zawołał: 

-Słońce jest silniejsze ode mnie! Ach, gdybym mógł być słońcem! 
Opiekuńczy duch gór odpowiedział: 
-Twoje życzenie spełni się. Będziesz słońcem! 
 

Najsilniejszy 

 
Kamieniarz  stał  się  słońcem,  dumnym  i  jaśniejącym.  Wysyłał  promienie  na  ziemię  i  na  niebo.  W 

krótkim czasie słońce wysuszyło drzewa i pola, twarze bogatych i biedaków. Kamieniarz był zadowolony mogąc 
zamanifestować swą potęgę, a jego duma nie miała granic. Patrząc na wielką suszę, jaka niszczyła ziemię, czuł 
się najsilniejszy. 

Ale  gdy  wielka,  szara  chmura  przeszła  przed  nim,  chroniąc  ziemię  przed  promieniami  słońca,  gniew 

znów nim zawładnął: 

-Jedna  chmura  może  pokonać  moje  promienie?  A  więc  jest  silniejsza  ode  mnie?  Och,  gdybym  był 

chmurą, byłbym najsilniejszy! 

Opiekuńczy duch gór powiedział: 
-Twoje pragnienie niechaj się spełni. Będziesz chmurą! 
I kamieniarz stał się chmurą przepływającą pomiędzy słońcem a ziemią. Zneutralizowała ona straszne 

promienie słonecznej i ku wielkiej radości ludzi ziemia pokryła się zielenią i kwiatami. 

Ciesząc się ze swego zwycięstwa, zapragnął wykorzystać swą nową władzę. Całymi dniami i tygodniami 

wylewał  deszcz,  powodując  wystąpienie  wód  z  rzek,  zalewając  pola,  niszcząc  miasta  i  wsie  przez  gwałtowne 
strumienie wody. 

Jedynie  wielkie  głazy  górskie  opierały  mu  się.  Chmura  widząc  je  tak  spokojne  i  majestatyczne, 

zdenerwowała się: 

-A więc skała jest silniejsza ode mnie! Ach, gdybym był skałą! 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

52 z 55 

Opiekuńczy duch gór powiedział: 
-Twoje pragnienie niechaj się spełni! Będziesz skałą! 
 

Dziwny  hałas 

 
Kamieniarz  stał  się  skała,  dumną  i  majestatyczną,  która  gardziła  gorącem  słońca  i  gwałtownością 

deszczu. 

-Teraz jestem rzeczywiście najsilniejszy – stwierdził bardzo zadowolony. 
Pewnego jednak dnia usłyszał dziwny hałas i spoglądając na swe podnóże, zauważył kamieniarza, który 

kilofem kuł skałę. Właśnie w tym momencie potężny blok skalny oderwał się i poleciał ku równinie. 

Skała zagniewana zawołała: 
-Słaba istota, syn ziemi, jest silniejszy ode mnie! Dlaczego nie jestem człowiekiem? 
Opiekuńczy duch gór odpowiedział: 
-Twoje pragnienie niechaj się spełni. Znów będziesz człowiekiem! 
I kamieniarz ponownie stał się człowiekiem. Powrócił do swego pierwotnego zawodu. Co dnia wspinał 

się aż do podnóża wielkiej skały, aby odkuwać jej fragmenty, obrabiał je i przetwarzał na płyty nagrobkowe lub 
też  konstrukcyjne.  Potem  sprzedawał  je  ludziom  bogatym,  królom  i  książętom,  nie  troszcząc  się  o  słońce  i 
deszcz. 

Wieczorem  zostawiał  górę  i  powracał  do  chaty.  Jego  łóżko  było  niewygodne,  a  jego  pożywienie 

skromne, ale kamieniarz nauczył się zadowalać małym i nie pragnął więcej być kimś innym, niż był. 

 

41.   SZTUKMISTRZ   MADONNY 

 
Przed wiekami żył biedny sztukmistrz o imieniu Barnaba, który wędrował od wsi do wsi, rozśmieszając 

ludzi swymi skokami i pokazami zręcznościowymi. 

W  dniach  jarmarku  rozpościerał  na  placu  stary,  zniszczony  dywanik,  przyciągając  dzieci  i  leniuchów 

śmiesznym opowiadaniem, zaczynał wykonywać błazeńskie ruchy, umieściwszy sobie na nosie cynowy talerzyk. 

Tłum  najpierw  patrzył  na  niego  obojętnie,  ale  gdy  stawał  na  rękach,  z  głową  w  dół,  wyrzucał  w 

powietrze  i  łapać  stopami  sześć  brązowych  piłek,  które  błyszczały  w  słońcu,  albo  gdy  wyciągnąwszy  się  i 
dotykając  karkiem  pięt,  nadawał  swemu  ciału  kształt  doskonałego  koła,  gdy  bawił  się  w  takiej  pozycji 
dwunastoma nożami – wznosił się pomruk podziwu, a monety padały na dywanik. 

Ale  pewnego  dnia  Barnaba  zmęczył  się  wędrowaniem  po  świecie.  Wprawdzie  nie  sprzykrzył  mu  się 

taniec i pokazywanie sztuczek, ale nie znosił więcej hałasu knajp i szynków. Czuł wielką wewnętrzną potrzebę 
spokoju i milczenia. 

 

Spokojny  klasztor 

 
Pewnego wieczoru po deszczowym dniu Barnaba wędrował smutny i przygarbiony. Niósł pod pachą swe 

piłki i noże, zawinięte w stary dywanik. Szukał jakiejś stodoły, gdzie mógłby spędzić noc, gdy nagle zobaczył na 
drodze  zakonnika,  który  szedł  w  tym  samym  kierunku.  Pozdrowił  go  uprzejmie  i  zaczęli  rozmawiać. 
Niezauważenie doszli do cichego klasztoru, który spokojnie drzemał w zielonej dolinie. 

-Oto, gdzie pragnąłbym się zatrzymać! – pomyślał Barnaba. 
Braciszek, który wysłuchał go przedtem z wielką uwagą czytał teraz w jego myślach i uśmiechając się 

powiedział: 

-Zatrzymaj  się  u  nas,  bracie  Barnabo.  Może  to  Pan  postawił  mnie  na  twej  drodze.  Nasze  reguły  są 

proste. Tutaj chleb i spokój będziesz miał zapewniony. 

Barnabie  od  razu  spodobał  się  klasztor.  Zakonnicy,  którzy  w  nim  przebywali,  prześcigali  się  w 

oddawaniu czci Maryi i każdy wkładał w służbie Jej cały swój talent, jakim go Bóg obdarzył. 

Opat  pisał  księgi,  które  mówiły  o  cnotach  Matki  Bożej.  Brat  Serafin  doświadczoną  ręką  kopiował  te 

pisma  na  pergaminie.  Brat  Guerrino  malował  na  nim  delikatne  miniatury.  Widać  było  na  nich  Królowę  nieba, 
siedzącą  na  tronie  Salomona,  a  u  Jej  stóp  czuwały  cztery  lwy.  Wokół  głowy  Madonny,  otoczonej  aureolą, 
krążyło siedem gołębi, przedstawiających siedem darów Ducha Świętego. brat Gualtiero był również jednym z 
najczulszych synów Maryi. Wykonywał bezustannie Jej podobizny w kamieniu i dlatego jego broda i brwi oraz 
włosy były białe od pyłu, a oczy zawsze zaczerwienione. Mimo to, pełen był zapału i radości. Gualtiero czasami 
przedstawiał Madonnę jako Królowę, innym razem nadawał Jej rysy dziewczynki, pełnej wdzięku. Byli również w 
klasztorze poeci, którzy układali po łacinie hymny na cześć Maryi Panny. 

Biedny sztukmistrz czuł się zawstydzony własną ignorancją i prostotą. 
-Och! – wzdychał przechadzając się sam po krużgankach klasztoru. –Jestem naprawdę nieszczęśliwy, 

nie mogąc, jak moi współbracia, godnie chwalić Matkę Boga. Jestem człowiekiem prostym i niewykształconym, 
nie  umiem  tworzyć  poematów,  ani  pisać  mądrych  książek,  ani  malować  obrazów,  ani  rzeźbić  posągów.  Nie 
umiem, niestety, nic! 

 

Opuszczona  kaplica 

 
Nie mogąc więc spędzać nie kończących się godzin na studiowaniu i opracowywaniu ksiąg, pomyślał, że 

może  być  użyteczny  zajmując  się  ogrodem  i  warzywnikiem.  I  tak  też  codziennie  Barnaba  podlewał  kwiaty  i 
warzywa,  usuwał  ślimaki  i  szkodliwe  insekty,  prostował  pochylone  przez  wiatr  drzewka,  cieszył  się  ptakami, 
którym rzucał okruchy chleba. 

Bracia jednak nie bardzo doceniali jego pracę i od czasu do czasu rzucali mu spojrzenia pełne wyrzutu. 
Często sztukmistrz błąkał się smutny po korytarzach. 
-Jestem naprawdę do niczego! – powtarzał. 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

53 z 55 

Pewnego  dnia  Barnaba  odkrył  w  podziemiach  klasztoru  opuszczoną  kapliczkę.  Na  marmurowej 

kolumnie stała figurka Madonny, która trzymała Dzieciątko Jezus na ręce. Właśnie w tym momencie, w dużym 
kościele nad kaplicą bracia rozpoczęli śpiew nieszporów. Barnaba zwrócił swe oczy na figurę Madonny. 

-O Panno Maryjo! – prosił. –Tam w kościele modlą się pobożni i mądrzy bracia. Ja natomiast nie umiem 

nic robić. Nie wiem doprawdy, jak mam służyć Bogu. 

Nagle sztukmistrz usłyszał głos Madonny. 
-Służ Mu tym, co umiesz robić – powiedziała mu. 
-Tym co... ja umiem? – spytał zdziwiony Barnaba. –Tańcząc i skacząc? 
-Tak, tańcząc i skacząc- powiedziała Maryja. 
-A więc popatrz na mnie! – poprosił uszczęśliwiony sztukmistrz. –Będę modlił się rękoma i nogami. 
I  wykonał  wzdłuż  kaplicy  swoje  ulubione  tańce,  odważne  salto  mortale  i  inne  sztuczki.  Gdy  cisza  w 

górnym kościele wskazała, że nieszpory już się skończyły, Barnaba powiedział: 

-Maryjo  Panno,  teraz  musze  zająć  się  kwiatami  i  warzywami,  ale  powrócę  szybko.  –  przyrzekł, 

wychodząc z kaplicy. 

 

„ Z  pewnością  zostanie  wypędzony ! ” 

 
Jeden z zakonników zdziwiony, że nie widzi Barnaby na nabożeństwach, poszedł kiedyś za nim i odkrył, 

że Barnaba sam udaje się do opuszczonej kaplicy. A to, co zobaczył, wprowadziło go w osłupienie. 

-Podczas gdy my modlimy się i umartwiamy, Barnaba traci tylko czas na zabawę. Zostanie z pewnością 

wypędzony z klasztoru! – pomyślał zakonnik i pobiegł powiedzieć o wszystkich opatowi. 

-Chcę to zobaczyć na własne oczy! 0 zdecydował opat, gdy go wysłuchał. –Jutro zejdziemy do kaplicy! 
Nazajutrz ukryci za kolumną, opat i zakonnik obserwowali sztukmistrza. Przed figurą Maryi Barnaba z 

głową  zwróconą  w  dół,  z  nogami  w  powietrzu,  bawił  się  sześcioma  kulami  brązowymi  i  dwunastoma  nożami. 
Wykonywał swe najładniejsze sztuczki ku czci Matki Bożej. Na koniec upadł na ziemię zmęczony. 

Opat  już  miał  go  upomnieć,  gdy  nieoczekiwanie  Maryja  Panna  wyciągnęła  swój  niebieski  welon  ku 

Barnabie  i  otarła  pot  z  jego  czoła,  potem  pobłogosławiła  go.  Opat  i  zakonnik  byli  wstrząśnięci.  Ich  serca  biły 
gwałtownie. Nie mówiąc nic, na palcach wyszli i poszli się modlić. 

Tego wieczoru opat kazał zawołać Barnabę. 
-Wzywa  mnie,  by  wyrzucić  z  klasztoru,  gdyż  nie  chodzę  na  nieszpory  –  pomyślał  sztukmistrz 

zmartwiony. 

Ale opat przyjął go uprzejmie. 
-Wiem,  że  nie  umiesz  czytać  i  pisać,  i  że  nie  możesz  dlatego  służyć  Panu,  jak  my  –  powiedział.  –Od 

kiedy, Barnabo, chodzisz do kaplicy? 

Barnaba upadł na kolana u stóp opata i wybuchnął płaczem. 
-Nie wyrzucaj mnie! – błagał i wyznał, co robi przed Maryją. 
Opat kazał mu wstać i uściskał go. 
-Widziałem  wszystko,  synu  –  powiedział  wzruszony.  –W  przyszłości  będziesz  mógł  służyć  Panu  w 

sposób, jaki będziesz chciał, tańcem i twymi sztuczkami. 

Odtąd Barnaba nie martwił się już więcej, a współbracia zrozumieli, że można czcić Pana Boga również 

pracując i modląc się z radością. 

Po  raz  pierwszy  w  historii  pozwolono  dzieciom  wejść  do  klasztoru  i  cieszyć  się  przedstawieniami 

Barnaby, sztukmistrza Madonny. 

 

42.   ŻOŁNIERZ   PIOTR 

 
Żył  kiedyś  człowiek  szorstki  i  odważny  o  imieniu  Piotr,  który  był  żołnierzem.  Umiał  posługiwać  się 

rusznicą i szablą, i odznaczył się w bardzo sławnych bitwach. 

Ale żywot żołnierza i ciągła walka w różnych stronach świata to niebezpieczne przygody. I tak pewnego 

dnia, w czasie szalonego ataku, żołnierz Piotr został śmiertelnie ranny. Tego samego dnia przybył do wór Raju. 
Zapukał energicznie. Św. Piotr pospieszył mu otworzyć. 

-Młodzieńcze,  czego  sobie  życzysz?  –  zapytał  św.  Piotr,  zmierzywszy  od  góry  do  dołu  czerwono-

niebieski mundur żołnierza. 

-Chcę  wejść  do  Raju  –  odpowiedział  żołnierz.  –Jestem  żołnierzem  Piotrem.  Wy  mnie  z  pewnością 

znacie, gdyż noszę to samo imię. Spójrzcie, ile medali mi przyznano! Pominąwszy skromność, jestem najlepszy. 
Walczyłem dużo, nawet zginąłem za moją ojczyznę. Uważam, że zasłużyłem sobie na Raj! 

-Widzę,  widzę  –  zamruczał  św.  Piotr.  –Wasze  imię  jest  najpiękniejsze  ze  wszystkich,  bez  wątpienia. 

Walczyliście dobrze, tak, tak... Ale wszystko to nie wystarcza. Muszę wpierw rzucić okiem do moich ksiąg. 

Św. Piotr wyciągnął grubą księgę z półki i zaczął czytać powoli stronę za stroną. Wszystko, co żołnierz 

zrobił, było zapisane w tej księdze. W miarę, jak św. Piotr czytał, kiwał głową, szarpiąc swą długą, białą brodę i 
mruczał:  „Hm...hm”.  Zawartość  księgi  nie  była  zadowalająca.  Zgodnie  z  tym,  co  było  napisane  i  zgodnie  z 
prawami,  które  regulują  dostęp  do  Raju,  św.  Piotr  nie  mógł  absolutnie  wpuścić  tam  żołnierza.  Ale  Święty 
odczuwał wielką sympatię dla żołnierza, który nosił jego imię. 

-Nie mogę posłać do piekła kogoś, kto ma na imię Piotr! – myślał. 
Ale co mógł zrobić? 
 

Wielka ,  złota  księga 

 
Św.  Piotr  wezwał  św.  Michała  Archanioła,  który  nosił  miecz  i  zbroję,  i  wobec  tego  powinien  okazać 

zrozumienie  dla  swego  ludzkiego  kolegi.  Ci  dwaj  rozmawiali  i  dyskutowali  długo.  Św.  Piotr  starał  się  znaleźć 
jakieś wytłumaczenie, by móc pozwolić żołnierzowi wejść do Raju! 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

54 z 55 

-Ale nie, ale nie! – wykrzykiwał św. Michał. 
-Nie możesz łamać regulaminu. Ten żołnierz nie może absolutnie tam wejść. Musisz go wyrzucić! 
Wówczas św. Piotr zwołał zebranie wszystkich najdobrotliwszych świętych. Był tam więc św. Józef, św. 

Tereska,  św.  Franciszek,  św.  Katarzyna.  Ale  nic  nie  udało  się  zrobić.  Również  ci  święci  kiwali  głowami  i 
twierdzili,  że  żołnierz  Piotr  nie  był  wystarczająco  dobry,  by  wejść  do  Raju.  Potrzeba  było  czegoś  więcej,  by 
powstrzymać św. Piotra. 

Bez wahania udał się do Jezusa i zaczął opowiadać Mu o tym wszystkim, co dotyczyło żołnierza. Mówił 

Mu długo i szeroko o jego odwadze, szlachetności, o tym, że umarł za ojczyznę. 

Jezus uważnie słuchał. Ale właśnie wówczas był nieopisany hałas. 
Dwustu wściekłych i dyszących diabłów biegało po stopniach prowadzących do Raju. 
-Stój! Stój! – krzyczały diabły, poruszając spiczastymi widłami. –Ten żołnierz nie należy do Raju. Ten 

żołnierz należy do nas! 

Sprawy przybierały zdecydowanie zły obrót dla biednego żołnierza Piotra. Czerwone diablisko ukłuło go 

widłami, szyderczo się śmiejąc: 

-Oto ten, który zawsze mówił: świński diabeł! 
Ale właśnie wówczas u boku Jezusa pojawiła się piękna Pani. To była Maryja. Miała w ręku wielką złota 

księgę, którą wręczyła Jezusowi. Jezus wziął księgę. Miała setki stron i wszystkie były zapisane. Jezus zaczął je 
przeglądać. 

Jezus  czytał,  czytał,  czytał.  W  końcu  zwrócił  się  do  Maryi  i  pięknie  się  Jej  skłonił.  To  był  sygnał. 

Żołnierz Piotr mógł wejść do Raju. To sama Maryja ujęła go za rękę i wprowadziła go tam, a św. Piotr uśmiechał 
się zadowolony. 

O wiele mniej były zadowolone, naturalnie, diabły. Udały się wściekłe do piekła, protestując: 
-Maryja  jest  naszą  ruiną!  Ciągle  kradnie  nam  dusze,  które  do  nas  należą!  Jeśli  tak  dalej  pójdzie, 

będziemy bezrobotni! 

A św. Piotr nie posiadał się z ciekawości. Co też zapisano w wielkiej złotej księdze, którą Maryja podała 

do przeczytania Jezusowi. 

Gdy wszyscy radowali się z nowo przybyłym, św. Piotr zbliżył się po cichu do złotej księgi i otworzył ją. 

Na  każdej  stronie  wypisane  były  niezliczone  „zdrowaśki”.  Tysiące  i  tysiące  „Zdrowaś  Maryjo”.  Ilekroć  żołnierz 
odmawiał „Zdrowaś Maryjo”, Madonna zapisywała to w wielkiej księdze. To właśnie te „zdrowaśki” otwarły drzwi 
Raju żołnierzowi Piotrowi. 

 

43.   ZŁOTE   PANTOFELKI 

 
Pewna  wdowa,  która  miała  trzy  córki,  utrzymywała  swą  rodzinę  przędąc  w  dzień  i  w  noc.  Rano  w 

święto Matki Boskiej Różańcowej, wdowa wybrała się, by oddać przędzę różnym kumoszkom, mając nadzieję, 
że  zapłacą  jej  za  wykonaną  pracę.  Tymczasem  nie  udało  jej  się  uzyskać  ani  grosza,  gdyż  wszystkie  kobiety 
miały jakiś powód, by nie zapłacić. 

Kobieta  przed  powrotem  do  domu  zatrzymała  się  w  kościele  i  zaczęła  modlić  się  przed  figura  Matki 

Bożej Różańcowej. 

-Święta  Matko  Boża,  Ty,  która  jesteś  Matką,  powiedz  mi,  co  mam  dać  dziś  na  obiad  moim  biednym 

córkom? Nie mam drzewa na rozpalenie ognia, nie mam mąki, ani chleba. Pomóż mi, gdyż jestem zrozpaczona! 

Madonna zlitowała się nad biedną wdową: wysunęła nogę i zrzuciła jej swój złoty bucik. 
Wówczas kobieta, drżąc z radości, udała się na plac, gdzie znajdował się sklep złotnika. Pokazała mu 

bucik,  chcąc  go  sprzedać. Złotnik  jednak rozpoznał  bucik Madonny.  Zawezwał  straże  i kobietę  umieszczono w 
więzieniu. 

Przed  wyrokiem  poprosiła  o  to,  by  mogła  po  raz  ostatni  pomodlić  przed  figurą  Matki  Boskiej 

Różańcowej. Zgodzono się. 

-Święta  Matko  Boża –  zawołała  wdowa,  gdy  znalazła  się  przed figurą –  powiedz,  czy  prawdą  jest,  że 

dałaś mi bucik i że ja go nie ukradłam. 

Wszyscy bez słowa patrzą, a oto figura zaczyna poruszać się, oblicze powoli nabiera kolorów. Madonna 

unosi  stopę  i  zrzuca  wdowie  drugi  bucik.  Wówczas  wszyscy  uwierzyli  w  cud.  Niektórzy płakali,  inni  głośno  się 
radowali. 

Wdowa powróciła wolna do swych córek ze złotymi bucikami Madonny. 
 

 

KONIEC 

 
 
 

Przepisał: 

P.P.Z. (Petrus-paulus) 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

background image

Prescribed by Petrus-paulus 

Bruno Ferrero – Nowe historie (tylko opowiadania) 

55 z 55 

 

Redakcja: ks. Roman Szpakowski SDB, Maria D. Śpiewakowska 

 

Z języka włoskiego przełożyła: Anna Gryczyńska 

 

Warszawa 2000, 

 

Wydawnictwo Salezjańskie 

 

Tytuł oryginału:

 „Nuove storie per la scuola e la catechesi” 

 

IMPRIMATUR: Za zgodą Kurii Diecezjalnej Warszawsko-Praskiej 

z dn. 17.05.1994., nr 734/K/94 

 
 

ISBN 83-85528-75-X 

 
 

Uwaga!!!  

Książka ta w formie e-booka może być rozpowszechniana  

tylko w celach indywidualnych!!!