KSIĘGA PIĄTA
Only in my
Dreams
Dana Marie Bell
ROZDZIAŁ I
Listopad
- Kim ty kurwa jesteś? – Gabriel Anderson, szeryf Halle
w stenie Pensylwania oraz
Drugi Marshalla pumiej Dumy z Halle, był zmęczonym,
w złym humorze
kocurkiem.
Patrzył na intruza siedzącego w salonie i próbował
przypomnieć sobie, że
więzienie nie jest dobrym miejscem dla wkurzonego
gliny. Intruz trzymał stopy na
stoliku, jego kowbojskie buty podskakiwały podczas
grania w grę wideo na Wii.
Gabe trzymał mocno swój rewolwer, odbezpieczony,
skierowany w intruza. Facet
pachniał jak zmienny. – Wolę wiedzieć kogo do cholery
aresztuję za włamanie.
- Zastanawiałem się kiedy przyjdziesz. – Coś błysnęło
na twarzy faceta, machnął
szalenie rękoma. – Ha! Mam cię skurczybyku! –
Zatrzymał grę i położył pada na
stoliku. – Jestem James Barnwell. A ty szeryfie jesteś
Gabriel Anderson, Drugi
Marshall Dumy z Halle.
Gabriel opuścił nieznacznie rewolwer. – Taa. Więc już
wiesz kto wsadzi twoją
dupę za kratki.
Mężczyzna wstał. Jego ciemnoblond głowa z łatwością
górowała jakieś sześć cali
nad Gabe’em, a Gabe ze swoimi sześcioma stopami
wzrostu nie sądził, że jest
niskim kolesiem. – Naprawdę nie chcesz tego zrobić.
- Dlaczego nie?
Facet uśmiechnął się, miał ciepły wyraz twarzy. Jego
szare oczy zamigotały
wesoło. – Bo według mnie nie byłoby Senatowi do
śmiechu gdyby musiał
wyciągać z pudła jednego ze swoich.
Gabe opuścił rewolwer ale nie odprężył się całkowicie.
– Senat? Dlaczego Senat
miałby wysyłać kogoś do Halle?
Senat zmiennych był wolnym konglomeratem
wszystkich zmiennych.
Tradycyjnie był kierowany przez Lwa. Głównym celem
Senatu było dopilnowanie
tego, by ludzie nie dowiedzieli się o istnieniu
zmiennych, wyjątkiem były ludzkie
partnerki. Przez lata, Senat ustanowił prawa, według
których żyli wszyscy zmienni,
niektórzy mieli założyć Sfory i Dumy.
Co sześć lat odmienne rasy mogły wybrać jednego ze
swoich do Senatu.
Aktualnym Senatorem Pum był stary mężczyzna zwany
Harry Girland, który
mieszkał gdzieś na Środkowym Zachodzie. Gabe nigdy
nie spotkał ani nie
porozmawiał ze starcem. Panowanie Max’a było
cholernie świeże, a Senat miał w
zwyczaju przytrzymać nowe Alfy w okresie
przyzwyczajania się zanim pozwoli na
nawiązanie kontaktów.
Rzadko reprezentant Senatu odwiedzał Halle. Przez te
wszystkie lata Duma
gościła zaledwie dwóch. Jednym był reprezentant Pum
w Senacie, który przybył w
sprawie zbitej niedawno Dumy. Drugim był Hunter
śledzący gnoja, którego w
ostateczności zniszczył Marshall Halle. Za każdym
razem facetami były Pumy.
Ten facet nie pachniał jak Puma. Pachniał
Niedźwiedziem. – Nie powinieneś
rozmawiać z moim Alfą?
- Jeśli przybyłbym tutaj by rozmawiać z Panem
Cannon’em byłbym w jego domu,
nie twoim. – Uśmiech faceta zamienił się w szeroki. –
Poza tym, on nie ma Wii.
Gabriel zamknął oczy i pomodlił się o cierpliwość. –
Powiedz mi, że nie włamałeś
się do domu mojego Alfy.
- Nie włamałem się do domu twojego Alfy. –
Zapapugował Niedźwiedź.
Gabe postrzelił faceta wzrokiem i trzymał za swoją
broń. – W jaki sposób
Duma z Halle może być pożyteczna dla Senatu? –
dzięki Bogu jego przodek
napełnij
jego
głowę
odpowiednimi
normami
postępowania. Wiedział, co
powiedzieć nawet, jeśli jego ton nie był pełen szacunku.
Nie miał zielonego pojęcia
jak inaczej poradzić sobie z reprezentantem Senatu.
Nawet, jeśli nie do końca
oczekiwał, że stojąca w jego salonie osoba została
wysłana przez Senat.
- Poprzez podarowanie nam swojego Zastępcę.
Gabe zamrugał. Musiał być bardziej zmęczony niż
sądził. – Że co przepraszam?
- Musisz ze mną iść.
Co? Nie. Nie ma kurwa mowy. Właśnie wrócił domu po
latach pracy w
Filadelfii, nabierając wystarczającego doświadczenia by
przejąć stołek szeryfa w
swoim ukochanym mieście rodzinnym. Rada Miasta
była tym zachwycona kiedy
ojciec Adriana Giordano odszedł. Tydzień wcześniej
Gabriel odkrył kto jest jego
partnerką, ale chciał się upewnić, że Sheri, partnerka
Adriana, była bezpieczna co
zajęło mu trochę wolnego czasu. Właśnie skończyli
sprzątać po gnojku Wilku,
który prześladował Sheri i zamieniał jej życie w piekło.
Skoro miał już czas
odetchnąć to chciał osiedlić się i oznaczyć partnerkę. Za
cholerę nie opuści Halle
choćby na minutę. Chyba, że mógłby zabrać Sarę ze
sobą.
Jego determinację utwierdziło jedynie myślenie o
słodkiej, kuszącej Sarze.
Obrazy ciemnowłosej piękności nawiedzały go przez
cały tydzień. Bez względu na
to czego chciał Senat musiał znaleźć sobie kogoś
innego. – Nie mogą mnie mieć.
Mężczyzna pokręcił głową. – Nie wydaje mi się żebyś
rozumiał synu. – Skierował
się do kuchni jakby był u siebie. – Tak przy okazji
potrzebujesz więcej kawy.
Gabe ukrył ryk. – Mam partnerkę do zatwierdzenia.
Facet zatrzymał się i spojrzał na niego zza pleców. –
Obiecuję ci, że zadanie,
które mam dla ciebie nie zajmie dłużej jak pół roku. Po
wszystkim, wrócisz do
Halle, do swojego życia i oznaczysz swoją partnerkę. –
Zniknął uśmiech. Jego
szare oczy pociemniały. – Straciliśmy Huntera, Gabriel.
- Moje kondolencje. – Gabriel był szczery. W pewien
sposób Hunterzy byli elitarna
jednostką policyjną zmiennokształtnych. Ich głównym
zadaniem było zapewnienie
bezpieczeństwa populacji zmiennych i ludzi przed
bandziorami. Gdyby sytuacją
Rudy’ego Parker’a nie zajął się szybko Alfa Sfory
Poconos, Gabe uparłby się na
zawiadomienie Huntera by zajął się Parkerem i jego
Wilkami. Już na początku
powinien tak zrobić. Możliwe, że wtedy Belle Campbell
nie zostałaby nigdy
zraniona, a Sheri porwana.
- Dziękuję ci. Daniel był moim dobrym kumplem. –
James z powrotem skierował
się do kuchni.
– Ale to oznacza, że na tym rejonie brakuje Huntera.
Aj kurwa. Ramiona Gabe podskoczyły. Część jego
chętnie chciało usłyszeć
więcej. To było tak jakby glina małego miasteczka
nagle został mianowany
Marshallem Stanów Zjednoczonych. Inna jego część
chciała by ten facet sobie
poszedł by mógł wziąć prysznic, odpocząć i przynieść
swoją kobietę do domu.
Miał plany co do jej słodkiego tyłeczka, niech do szlag.
– Dlaczego ja? Dlaczego
nie jeden z Wilków Ricka? – Bądź nawet inna Puma,
jak Adrian, aktualny
Marshal?
James znowu się uśmiechnął. – Ponieważ nie są Tobą.
Ty zostałeś przydzielony do
roli Huntera tego rejonu.
- Musiałbym opuścić Halle. – Gabe był zaskoczony, że
te słowa wyszły z jego ust.
Nie mógł tego na serio rozważać.
Mógłby?
- Halle byłby twoim miastem rodzinnym, twoją bazą
działań. I naprawdę? Bycie
Hunterem nie wpływa na twoją pozycję w Dumie,
musisz tylko reagować na
telefony odnośnie polowań. Jeśli to jest związane z
twoim Alfą, a nie sądzę żeby
tak było, to możesz mieć problemy.
- To nadal nie jest odpowiedzią na pytanie. – Otworzył
lodówkę i wyjął piwo. –
Dlaczego ja?
- Mogę wziąć colę? – Gabe podał James’owi jedną. –
Dzięki. Pamiętasz jak
próbowałeś postrzelić opony w samochodzie Parkera?
Kiedy domyśliłeś się, że
radiostacja RF zagłuszała połączenie Pani Montgomery
z Doktorem Giordano? No
i kiedy zwołałeś Dumę by się upewnić, że Parker i jego
pomocnicy nie odeszli?
Gabe zamrugał, zszokowany. Skąd do cholery ten facet
o tym wiedział? –
Taa. To zdarzyło się zaledwie dwa dni temu. – Dwa
długie, wyczerpujące dni
temu. Gabe ziewnął, nie martwiąc się jak przyjął to
James. Był kurewsko
zmęczony.
James wziął dużego łyka z puszki. – Cholera, to jest
sedno. Wyryczałeś rozkazy a
Wilki i Pumy podążyli za nimi.
- No i? – Leniwie odkręcił kapsel od butelki i rzucił go
na ladę.
Spojrzenie, jakie rzucił mu James było pełne
rozbawienia. – Myślisz, że Wilki
posłuchałyby się ciebie gdybyś był zaledwie Zastępcą
Marshala? Marshala Pum?
W połowie drogi do ust butelka znieruchomiała. Wysłał
jednego z Wilków
by sprawdził samochód Max’a i upewnił się, że znajdzie
zagłuszające urządzenie.
Były nielegalne, ale możliwe to złożenia, zwłaszcza dla
faceta takiego jak Parker,
który studiował elektrotechnikę. Rudy użył tego by
Sheri nie mogła skontaktować
się z Adrianem i tym samym namówił ją do wyjścia z
domu.
Alfa Sfory, Rick, został postrzelony, gdy próbował ją
ochronić. Gabe
próbował ich powstrzymać, ale było za późno.
Spudłował strzelając w tylną oponę
samochodu a Sheri została porwana.
Porywacze zostali zabici prze Ricka i jego Marshala,
Ben’a Malone. Gabe
właśnie
skończył
rozporządzać
materiałem
dowodowym. Był cholernie zmęczony i
nie w nastroju by zająć się tym gównem. – Powtarzam.
No i?
- Synu, zachowywałeś się jak Hunter.
Gabe parsknął i łyknął piwa. – Nie prawda.
- Wydaje mi się, że rozpoznam brata Huntera gdy go
widzę. Tylko Hunter mógłby
sprawić, że ktoś z innego rodzaju słuchałby go podczas
polowania na zbirów.
Gabe wskazał na James’a butelką piwa. – To nie
prawda. Alfa, mógłby sprawić, że
ktoś go posłucha.
James wzruszył ramionami. – Władza Alfy jest… inna.
– Bawił się kapslem na
puszce. – Skąd wiedziałeś żeby szukać stacji RF
zagłuszającej?
- To logiczne. Telefony wszystkich były włączone, ale
nie było żadnej próby
połączenia. Musiał być tego powód.
- Ale stacja RF? Jest raczej specyficzna.
Gabe wzruszył ramionami. Zaczynał się irytować. –
Słuchaj, po prostu wiedziałem,
jasne?
James uśmiechnął się jak dumny ojciec. – Dokładnie.
Gabe potarł czoło butelką. Powoli dostawał bólu głowy.
– To nie ma sensu. Obaj
jesteśmy częścią hierarchii albo nie. Ja jestem Zastępcą.
To oznacza, że należę już
do hierarchii.
James zachichotał. – To wszystko? To oczywiste, że
jesteś Zastępcą z Halle! To się
nie zmieni.
- Jak się nie zmieni? Powiedziałeś, że wyjadę na sześć
miesięcy a kiedy wrócę to
będę Hunterem.– I prawdopodobnie wyleci z pracy, do
diabła. Kochał być
szeryfem.
- Jak myślisz ilu bandziorów żyje?
- Tak dużo jak kryminalistów.
Tym razem James wyglądał na zmieszanego.
- W większości ludzie są prawomyślnymi obywatelami.
Jakiś ich procent nie. W
niektórych miejscach jest ich więcej, a w niektórych
mniej. Tak samo jest ze
zmiennymi bandziorami. – Wziął kolejny łyk piwa i
skierował się do salonu. –
Kilku z nich wygląda jak miejscowe dzieciaki z
college’u, szukające dobrego,
bezprawnego zabijania czasu. Niektórzy z nich są
zimnokrwistymi zabójcami,
którzy muszą zostać zgładzeni.
- Daniel został zabity przez zabójcę.
Gabe się zatrzymał. Ostrożnie postawił butelkę piwa na
stoliku. Czuł się jak
na krawędzi. Kurwa mać. W tle znowu zaczęła grać
muzyczka z gry. – Jak?
James podniósł pada i usiadł na sofie, rozpoczynając z
powrotem grę. – Chcesz się
dowiedzieć?
Tak. Do diabła, tak, chciał. – Co z Sarą?
James się uśmiechnął. – Jest twoją partnerką Gabe.
Nadal tu będzie, kiedy
skończymy.
Gabe zrelaksował się. To oznaczało przełożenie
oznaczenia swojej kobiety, ale
pragnienie, no cóż, polowanie miał w żyłach. – Czy ten
koleś mógłby zagrażać
Halle?
James pokręcił głową. – Zabija Yonkersów.
- Nowy Jork? – Musiałby wyjechać do Nowego Jorku?
- To będzie część twojego rejonu.
Psiakrew. Samotne miasto Nowy Jork prawdopodobnie
potrzebowało Huntera. –
Ilu jest Hunterów na tym rejonie?
- Wliczając ciebie? Trzech. A twój rejon obejmuje
Pensylwanię, Nowy Jork i New
Jersey.
Niech to diabli. Dodaj jeden do Atlantic City. – Więc
dostaję wszystko oprócz New
York City i Atlantic City?
James wskazał na niego i zapiał. – Ha! Mam cię!
Gabe zorientował się jak się wyraził i zajęczał. –
Kurwa. – Podniósł butelkę piwa i
opróżnił ją. – Pozwól mi przynajmniej oznaczyć swoją
partnerkę.
James uniósł jedną brew. – Naprawdę chcesz jej to
zrobić? Oznaczyć ją i opuścić
na sześć miesięcy? – Pokręcił głową. – Lepiej zostaw ją
w tej chwili nieoznaczoną.
Sny o partnerstwie będą piekłem, ale uwierz mi chłopie,
będziesz potrzebował
czasu kiedy ją oznaczysz. – Jego szeroki uśmiech
zamienił się w gorący. – Nie
chcesz być przez nią kochany, zamiast ugryźć ją i
uciec?
Gabe myślał nad wszystkimi rzeczami, które chciał
zrobić Sarze. Sposób, w jaki
przywiąże ją do łóżka nadgarstkami do zagłówka…
związałby jej oczy. Klapsy,
jakimi chciał obdarować jej liliowo-białe pośladki
patrząc jak pod jego ręką
zmieniają kolor na czerwony. Zatęsknił za uczuciem jej
ust na sobie, za smakiem
jej esencji dopóki by się nie nasycił.
- Będę musiał prosić o odejście.
- Powody rodzinne. – James wyjął kawałek papieru. –
Twój dziadek od strony
matki jest chory i musisz się nim zająć.
Gabe spojrzał na podrobione papiery. Jego dziadek
umarł zanim Gabe się urodził. –
Żartujesz sobie prawda? – Nie mógł użyć podrobionych
papierów. To było
niezgodne z prawem. Wręczył je z powrotem
James’owi.
James je zabrał. – Pewnie. Proszę bardzo, wyjaśnij
swojemu szefowi, że zapolujesz
na Wilka mordercę. Powiedz im, że odchodzisz na z
grubsza sześć miesięcy,
oprócz wakacji, bo nie jesteśmy w komplecie i szkolimy
się by podjąć obowiązki
Huntera Senatu. Poradzą sobie z tym prawda?
Gabe jęknął. Po prostu wiedział, że zostanie zwolniony.
– Daj mi te cholerne
papiery.
Dźwięk telefonu obudził ją wcześnie. – Słucham?
- Sara?
Podniosła się, nagle całkowicie przebudzona. – Gabe?
Cześć! – Sara
przerzuciła sobie włosy za uszy, nerwowa jak diabli.
Dźwięk seksownego głosu
szeryfa wystarczył by zaczęły trząść się jej dłonie. Przez
cały tydzień czekała na
jego telefon albo oczekiwała, że pojawi się w jej
drzwiach wejściowych.
Gdy
pierwszy
raz
ujrzała
ciemnowłosego,
niebieskookiego szeryfa
zakołysała się na piętach, ogłuszona. Jej partner
wyglądał na jednakowo
wstrząśniętego. Zaczął iść do niej na spotkaniu Dumy,
ale wtedy Max poprosił o
uwagę i Gabe nie był już dostępny nie wliczając
szybkiej rozmowy telefonicznej.
Ostatnim razem zobaczyła go stojącego po drugiej
stronie łóżka szpitalnego
Belle. Wyglądał tak ponuro, że nie miała serca odezwać
się do niego. Kiwnął do
niej z aprobatą przed opuszczeniem pokoju, zostawiając
za sobą utrzymujące się
ciepło, które dawało jej otuchę przez ten tydzień.
Teraz sprawa z Rudym Parkerem była całkowicie
rozwiązania, teraz miał czas by
ją oznaczyć.
- Muszę z tobą porozmawiać.
Jego głos był poważny. – Um. Dobrze. – Ugryzła się w
wargę, myśląc szybko.
Zaburczało jej w brzuchu przypominając jej, że zjadła
na kolację tylko talerz zupy.
– U Franka?
Westchnął. – Przepraszam, ale nie mogę.
- Oh. – Ukryła rozczarowanie. Przynajmniej z nią
rozmawiał.
- Jestem na lotnisku.
Co? – Wszystko w porządku?
- Wszystko… się zmieniło.
To nie brzmiało optymistycznie. Jego głos był
zmęczony i napięty, nie było to
zaskoczeniem rozważając co zdarzyło się kilka dni
temu. – Jak to zmieniło?
- Wyjeżdżam na trochę. – Mogła usłyszeć hałas na
lotnisku i założyła, że był w
Filadelfii.
- Aha.
- Sara. Wiesz, że jesteś moja prawda?
Tak! – Wiem. – Wiedziała od momentu, kiedy go
zobaczyła. Wszystko w niej
tęskniło do niego, ale rozumiała dlaczego zwlekał z
oznaczeniem jej. Musiał skupić
całą swoją uwagę na sprawie Sheri, nie na Sarze. Była
za to z niego dumna.
- Nie mogę cię jeszcze oznaczyć. To skomplikowane.
Nie będę w stanie cię
oznaczyć przez jakiś czas.
Jej serce stanęło. Czekała na to by mieć kogoś dla
siebie, kogoś, kto mógłby
zrozumieć kilka dziwnych rzeczy jakie jej się ostatnio
przytrafiały. – Dlaczego nie?
- Zostałem wezwany na zastępstwo Huntera naszego
rejonu.
Duma przepełniła ją, wraz z lekiem. Bycie Hunterem
nie było łatwym zadaniem. –
Oo wow. Gabe! To… przerażające. Niewiarygodne, ale
naprawdę przerażające.
Zaśmiał się. – Taa, dobrze podsumowane. Bandzior
zdjął jednego na naszym
rejonie i Senat zdecydował, że to ja go zastąpię.
- Duma jest w niebezpieczeństwie?
- Nie, kotku. Halle jest bezpieczne. On działa w stanie
Nowy Jork. – Ciepło w jego
głosie zagłębiło się w niej, topniejąc chłód, który ją
owinął.
- Poradzisz sobie, Gabe. – zamrugała. Nie to chciała
powiedzieć.
Ale po uldze w jego głosie wywnioskowała, że było to
odpowiednie. – Cieszę się,
że rozumiesz, skarbie. To dużo dla mnie znaczy,
bardziej niż myślałem kiedy
dostałem propozycję. To oznacza, że kiedy coś pokroju
Parkera znowu się stanie
mogę działać bez strachu za odwet ze strony Sfor, Dum
czy Pieczar.
Opadła z powrotem na łóżko. – Jak zareagowali na to
Adrian i Max? Pogodzili się
z tym?
- Dobrze to przyjęli gdy tylko odeszli na kilka sekund
od swoich partnerek. Max
praktycznie odwiózł mnie na lotnisko.
Zdusiła ból, że nie poprosił jej o to. – Mogłam cię
zawieźć.
Cisza. Nie dobrze. – Nie mogłem ci na to pozwolić
Saro.
- Dlaczego nie?
- Gdybym przez dwie godziny był z tobą w
samochodzie to nie dojechałbym na
lotnisko.
Szorstkość jego głosu zagrał na jej zmysłach. Miło było
wiedzieć, że pragnie jej tak
samo jak… ona… - Gdzie jesteś?
- W tej chwili? Gdzieś w okolicach Chicago.
- Gdzieś w okolicach Chicago. Właściwie to nie w
Chicago. – Kłamca. Po prostu
wiedziała, że był w Chicago, nie żeby miałoby to jakieś
znaczenie.
Ponownie szorstko westchnął. – Saro, Proszę cię.
Powiedz, że rozumiesz, dlaczego
to robię.
Potarła oczy ze zmęczenia. – Rozumiem, dlaczego to
robisz ale nie podoba mi się
to, że nie pożegnałeś się przed wyjazdem.
- Powiedziałem ci, dlaczego. Nie wydaje mi się żeby to
było dla nas obojga
uczciwe gdybym przed wyjazdem cię oznaczył. Muszę
myśleć o działaniu, a nie o
swojej partnerce.
To zabolało. Zrozumiała, naprawdę, ale nadal bolało. –
W porządku.
Więcej ciszy. – To wszystko?
- Co chcesz żebym ci powiedziała Gabe? Rozumiem.
Nie popieram, ale rozumiem.
Co się zdarzy gdy za pierwszym razem wyjedziesz na
polowanie? Również
będziesz żałował, że mnie dla tego zostawiłeś?
- Mam nadzieję, że pierwsze polowanie zacznie się po
tym jak skończymy się
znaczyć i znajdziemy swoje miejsce.
Myślała o tym przez chwilę. Nic więcej na ten temat nie
mogła powiedzieć. Co
miała dodać.
– Kiedy wrócisz?
Zaczynała nienawidzić tych małych cisz. To oznaczało,
że nie będzie zadowolona z
jego odpowiedzi. – Z grubsza, za sześć miesięcy.
Miała rację. Nie spodobała jej się odpowiedź. – Do
diabła.
- Przepraszam kotku. Zrobiłem to, co uważałem za
najlepsze.
Stłumiła warczenie. Jeśli porozmawiałby z nią zanim
wyjechał, mogłaby
popracować nad jego małą arogancją, ale teraz było za
późno. – Zadzwoń do mnie.
- Zadzwonię. Obiecuję.
Styczeń
- Ććśśś. Nie odzywaj się. Rozumiemy się?
Kiwnęła głową, opuściła posłusznie wzrok klęcząc
przed nim.
- Grzeczna dziewczynka. – Gabe wyciągnął dłoń i
przejechał nią po krótkich,
miękkich włosach Sary wystarczająco by sprawić, ze
przebiegł przez nią dreszcz.
Uśmiechnął się i uniósł jej podbródek, kochając nieufne
gorąco w jej głębokich
brązowych oczach. – Zrobisz wszystko co ci każę.
Prawda?
Jedna brew uniosła się w łagodnym wyzwaniu zanim
opryskliwy uśmieszek
wykręcił te pełne, nadąsane wargi. Warknął i popukał
palcem o swoje udo,
zadowolony kiedy jeszcze raz zniżyła wzrok. Jej
uśmiech się zmienił, stając się
kobiecy i tajemniczy. To go zaintrygowało. Wszystko w
niej go intrygowało.
- Ręce za plecy.
Dostosowała się powoli. Zatrzepotała rzęsami, a jej
oddech się ożywił.
Zrobili to już wcześniej. Wiedziała czego żądał. Wyjął
penisa ze swoich spodni od
munduru, głaszcząc go powoli. Jęk prawie wydobył się
z jego ust kiedy oblizała
swoje, zwilżając je i sprawiając, że zabłyszczały w
świetle świec. Objechał główką
penisa po jej ustach, krople pobudzenia błyszczały na
nich jak szkło. – Otwórz.
Otworzyła buzię, wysunęła język by polizać tylko
czubek jego penisa. Położył
dłoń z tyłu jej głowy, trzymając ją mocno gdy karmił ją
swoim penisem. Zaczął
pieprzyć ją w usta, tracąc trochę swojej kontroli i jęcząc
od wilgotnego gorąca. –
Tak jest kotku. – Zadławiła się trochę i wycofał się
nieznacznie, dumny z niej, że
wbrew temu trzymała się mocno.
Był blisko, tak blisko, ale nie chciał dojść w jej ustach.
Nie dzisiaj.
Dzisiejszego wieczoru chciał by ta słodka, gorąca cipka
owinęła go dookoła,
wydobywając z niego orgazm.
Wycofał się z jej ust, głaszcząc ją po włosach gdy
wydęła na niego usta. –
Wstań. – Zastosowała się, opuszczając jeszcze raz
wzrok, nadal trzymając ręce za
plecami. – Połóż się na łóżku.
Spojrzała na niego, przestraszona. Uniósł brodę
wskazując duże, ciemne
łóżko tuż przed nią. Nie mógł zrozumieć jak mogła to
przegapić. Zdominowało
pokój w którym byli.
Wpełzła na czworaka na łóżko, darząc go
zdumiewającym widokiem swojego
niewiarygodnego tyłka. Przytrzymał ją rękoma na jej
biodrach i uszczypnął w jej
bialutki pośladek, uwielbiając dreszcz, jaki przez nią
przeszedł. Dał jej lekkiego
klapsa, uśmiechając się niegodziwie gdy pojawił się
różowy znak. – Na środek
łóżka, na plecy.
Przesunęła się w sposób w jaki ją skierował,
usadawiając się tak, że jej
piersi zatańczyły.
- Rozłóż swoje ręce i nogi. – Ugryzła się w wargę ale
wykonała rozkaz, powoli
pokazując mu płynne gorąco między swoimi udami.
Wyciągnął dłoń i związał każdą z jej kończyn, ostrożnie
upewniając się, że
nie ścisnął jej za mocno. Kiedy skończył, spojrzał na
nią, wiedząc dokładnie co
jego dziki wyraz twarzy z nią robił.
Patrzył gdy przełknęła nerwowo. Pociągnęła za więzła,
testując je.
Zaczął powolną eksplorację jej ciała, głaszcząc jej
miękkie ciało aż do gęsiej
skórki, która się pojawiła. Polizał zuchwale jej sutki,
patrząc jak wije się pod nim.
Kiedy ssał w ustach jej łechtaczkę bryknęła ku niemu.
Miała szczęście, że nie
uprzedził jej by się nie ruszała inaczej zarobiłaby
klapsa.
Słyszał jej ciężki oddech i wiedział, że jest bliska
orgazmu. Podciągnął się w górę
po jej ciele, wpychając się w nią tak mocno, że aż
pisnęła.
Uśmiechnął się szeroko. – To dwa.
Jej złote oczy poszerzyły się. To była najgorętsza jebana
rzecz jaką
kiedykolwiek widział, patrząc jak jej ciemne oczy
zmieniają się w brązowawe.
Zawsze zdołała utrzymać zmianę dopóki nie pieprzył
jej, pozwalając mu patrzeć na
to gdy był głęboko wewnątrz jej ciała.
Był dumny z niej gdy tak długo trzymała kontrolę nad
swoją Pumą, podczas
gdy on w tym samym czasie nie wytrzymywał. – Miej
oczy otwarte. – jej powieki
opadały od zmysłowych doznań ale nie zamknęły się
gdy naparł na nią. Utrzymała
swoje spojrzenie unieruchomione na nim, jej ramiona i
nogi zmagały się daremnie
z węzłami. Skierował dłoń w dół, głaszcząc jej
łechtaczkę kciukiem, warcząc w
triumfie gdy wrzasnęła. Oparł się o nią szepcząc jej do
ucha. – To trzy. – Jej ciało
wygięło się w górę, drżąc w sile orgazmu.
Skubnęła mu ucho, gdy jej ciało opadło z powrotem na
materac i on doszedł,
tak intensywną przyjemnością, która skradła mu
oddech. Opadł na nią, jego
policzek spoczął na jej, jego włosy pogłaskały jej
gładką skórę.
Jedna słona łza popłynęła w dół po jej policzku spadając
na jego. – Gdzie jesteś?
Uniósł głowę. Smutek wypełnił jej twarz, jego serce
prawie rozerwało się na ten
widok. – Sara. Kotku.
***
Gabe obudził się spocony i napalony jak diabli. Zaczął
rozpinać śpiwór ale
przypomniał sobie w porę, że był w namiocie w środku
śnieżycy. Kurwa mać. Jeśli
nie kochałby tego co robił, ta praca mogłaby ssać. Część
jego chciała by powiedział
Jamesowi by się odpierdolił i oznaczył Sarę w taki
sposób w jaki chciał. Inna część
wiedziała, że James prawdopodobnie miał rację,
smakując Sarę i zostawiając ją po
wszystkim byłoby dziesięć razy gorsze.
Ugryzł swoją poduszkę i modlił się by był w stanie
zasnąć bez żadnych
dalszych snów. James chrapnął obok niego, na tyle
głośno, że zagrzechotała
tkanina. Jeśli w ogóle zasnę.
Po dwudziestu minutach zrezygnował. Rozebrał się
szybko, rozpiął namiot i
wyszedł na noc. Było kurewsko zimno, ale nie na długo.
Drżąc, zapiął z powrotem
namiot i upewnił się, że jest bezpieczny zanim uwolni
swoją Pumę do biegu.
Jego łapy wbiły się w śnieg, zimne powietrze przebiegło
przez jego futro.
Czuł się wspaniale wypuszczając Pumę bez obecności
Niedźwiedzia, który go
szkolił. Miał za niedługo wrócić, ale teraz pragnął
wykorzystać nocne powietrze by
rozwiać sny o swojej Sarze.
ROZDZIAŁ II
Marzec
Gabriel zadrżał i zdjął z siebie kurtkę. Niech to szlag, ta
ostatnia lekcja
polowania była trudna. Nie był pewien czy ponownie
poczuje swoje palce. –
Zadzwonię do Maksa, dam mu znać jak się sprawy
mają.
James pomachał mu, wieszając swój kowbojski
kapelusz i kierując do kuchni jego
trzy pokojowej chaty. Obiecał Gabe’owi niezły gulasz
w zamian za nauczenie się
tropienia w śniegu.
Gabe powiesił kurtkę i zajął się swoimi ośnieżonymi
butami, zostawiając je na
wycieraczce przed drzwiami. Było to rutynowe zajęcie
przez ostatnie trzy miesiące.
James nienawidził mokrej podłogi. Ostatnim razem gdy
Gabe zapomniał zostawić
swoje buty na wycieraczce znalazł je potem w swoim
łóżku, uwalonym w śniegu.
Wyjął swoją komórkę i wybrał numer do Maxa. – Cześć
Max.
- Gabe! Co tam słychać na górskim pustkowiu?
- Kurewsko zimno. Jak sprawy w Halle? Jak Sara?
- Kurewsko zimno.
Gabe parsknął. – Uczę się nowych technik tropienia. –
Potrzebował ich
podczas zimy w Nowym Jorku. Niedługo razem z
Jamesem pojadą tam na kilka
tygodni. Do tego czasu zajmował się całym terytorium,
które miał chronić,
poznając obszar w sposób, w jaki tylko mógł to zrobić
samotny zmiennokształtny.
Nigdy nie będzie ich znał tak dobrze jak tutejsi ale
będzie w stanie tropić na
różnych obszarach, na których będzie pracował. Poznał
dwóch Hunterów. Młodą
Lisicę Desiree Holt i starszego Kojota Edmunda Grave.
Oboje mieli interesujące
spostrzeżenie na temat terenu gdzie żyli. Desiree
mieszkała w New Jersey, Grave
natomiast w New Jork City.
Gabe był zaskoczony, kiedy się o tym dowiedział.
Kojoty i Wilki nie
dogadywały się za dobrze. Przestraszyła go wiedza, że
Sfora Kojotów znajdowała
się blisko Wilków Ricka.
Następnie James zabrał go z powrotem do swojego
domu w Montanie by
nauczyć go, jak to on nazywał „prawdziwych technik
tropienia w śniegu”.
Odpowiedzialność Gabe’a głównie miała być związana
z obszarem
Pensylwanii, ale będzie wzywany by asystować innym,
kiedy tylko zajdzie taka
potrzeba i vice versa. Ale jak dobrze pójdzie to nie
będzie ich potrzebował.
Daniel, zamordowany Hunter, również był Lisem i
przyjacielem Desiree.
Była pomocna przy zaprowadzeniu drania przed wymiar
sprawiedliwości.
- Nawet teraz trzęsą mi się dłonie. – Rozbawione
parsknięcie z kuchni dało mu
znać, że James słyszał wszystko. – Mogę wezwać
innych Hunterów jeśli w Halle
znowu pojawi się pysk kogoś pokroju Rudy’ego. –
Warczenie z innego pokoju
przypomniało mu jego miejsce. – Albo gdziekolwiek
indziej w Pensylwanii.
- Dobrze. Tak przy okazji Adrian i Sheri chcieli byś się
do niech odezwał.
- Zadzwonię. – Nie znał ich zbyt dobrze by za nimi
zatęsknić ale on i Adrian
nawiązali porozumienie, które może stać się mocniejsze
w przyszłości. Dawniej
oczekiwał, że jego relacja z Adrianem będzie podobna
do tej, którą Max dzielił z
Simonem, swoim Betą.
- I Emma mówi żebyś jej coś przywiózł, tylko żeby nie
miało poroży ani futra.
Gabe zaśmiał się. Emma był czepialska. – Zająłem się
tym.
Właśnie zapakował lalkę Kachina dla Curany w swojej
torbie podróżnej. Dostał ją
w Arizonie, aktualnym miejscu przebywania Senatu.
- Jak Sara?
Max westchnął. – Nie jestem pewien. Wie, co robisz,
ale myślę, że poczuje się
lepiej, gdy do niej zadzwonisz i pogadacie sobie.
- Dzwonię do niej. – Wiele razy.
Sara rozumiała jakie miał zobowiązania ale cierpiał
kiedy nie mógł jej
powiadomić o swoim miejscu pobytu, że jest w
Arizonie.
Nie mógł, bo zabraniało to prawo zmiennych.
Tylko członkowie Senatu mieli do tego prawo.
Sara nie mogła być z nim nawet jeśli wiedziałaby gdzie
jest. Wiedząc to,
trochę łagodniała, ale jej frustracja powoli się ujawniała.
Mógł to usłyszeć w jej
głosie, kiedy z nią rozmawiał.
Wtedy został wysłany by pomóc w schwytaniu gnoja w
Nowym Jorku. Nie
miał możliwości zadzwonić dopóki bandzior nie znalazł
się przed sądem.
Udowodnił sam sobie, że naprawdę posiadał to, czym
się charakteryzują
Hunterzy. Duma, jaką czuł po wykonaniu zadania
wypełniała go nawet, kiedy
kontaktował się ze swoją partnerką.
Mimo to, trzymał się tego co powiedział mu James,
dzwoniąc do Sary tylko
wtedy kiedy opuści teren. Jeśliby ją zobaczył,
oznaczyłby ją. Po tych wszystkich
sennych miesiącach nic by go nie powstrzymało.
Raz gdy zdołał przyjechać do Halle na cały weekend jej
nawet tam nie było.
Miała inne plany na te wolne dni, zakładając, że był
zbyt zajęty by zrobić sobie
wycieczkę do Halle. Oboje byli tym rozczarowani.
Gdyby wiedział, że miałaby
jakieś plany to powiedziałby jej dużo wcześniej o
swoim przyjeździe. Do diabła,
kogo on oszukiwał? Miał zamiar oznaczyć jej tyłek
zanim minie godzina w Halle.
Ale zdecydował się ją zaskoczyć, a zamiast tego sam się
zdziwił kiedy jej nie było.
Jeśli chodzi o dom James’a, Niedźwiedź nie pozwolił na
jej przyjazd,
mówiąc, że byłaby główną przyczyną rozkojarzenia
Gabe’a, który nadal odbywał
trening. Porównał to do obozu rekrutów, mówiąc, że
żony nie miały pozwolenia na
odwiedziny dopóki się nie zakończy.
Ale taki obóz trwał tylko osiem tygodni, na tę skargę
James machnął ręką. A
będąc szczerym, zwykle był zbyt wyczerpany by robić
cokolwiek innego niż jeść i
spać. James pracował z nim ciężej niż kiedykolwiek
wcześniej. Spędzili dni na
mrozie, śledząc ślady innych zmiennych pracujących
dla Senatu. Mógł teraz
wyśledzić Lisa, Kojota, Wilka i Pumę. Właśnie wrócili
z jednej takiej wędrówki.
Nie praktykowali jedynie z Lwem, Tygrysem, Rysiem i
Jaguarem ale James
zapewnił go, że dojdzie do tego następnym razem.
Zabijało Gabe to co musiał mówić Sarze, że nie, nie
mogła wpaść z wizytą. Coraz
mniej i mniej odpowiadała na jego telefony, a on
dzwonił do niej coraz rzadziej.
Kiedy w końcu udało im się nawiązać kontakt ich
rozmowa zazwyczaj kończyła się
grobową ciszą. Jedyną sprawą, która łagodziła jego
poszarpany umysł była szybko
rosnąca przyjaźń z małą rudą kelnerką od Franka.
Lisica zaproponowała, że będzie miała jego partnerkę
na oku w zamian za
jego pomoc w przeprowadzeniu się jej rodziny do Halle.
Stała się dobrą
przyjaciółką, prawie młodszą siostrą, której nigdy nie
miał. Była entuzjastyczna i
szczęśliwa przez większość czasu i tak kochała swoją
pracę jak on swoją.
Ale sny o partnerce zabijały go. Zabijały. Jeżeli byłaby
skłonna zrobić połowę
rzeczy o jakich śnił to byłby szczęśliwym Kocurkiem.
Psiakrew, nawet jeśli nigdy nie pozwoli mu ukazać
swojej ciemniejszej strony to i
tak byłby najszczęśliwszym Kocurkiem. Ale, miał
nadzieję porozmawiać z nią na
temat kilku spraw. To jak dochodziła w jego snach,
przywiązana do łóżka, z
zakrytymi oczami i to jak błagała, nie mógł tego
porównać do widoku w realu.
- Zadzwonię do niej wieczorem. Obiecuję. – I lepiej
żeby odpowiedziała. Był już
zmęczony gadaniem do maszyny.
***
Sara Parker usłyszała jak dzwonił telefon i podbiegła do
niego. Jedna z jej
torb z artykułami spożywczymi wyślizgnęła się,
rozlewając wodę sodową po
podłodze. – Cholera.
- Cześć, tu Sara. Zostaw wiadomość po sygnale.- Beep.
- Sara, tu Gabe. – Zrezygnowane westchnienie
wydobyło się z głośnika. –
Zadzwoń.
Sara chwyciła za słuchawkę. – Halo!- Ale zdążył się
rozłączyć. – Cholera no. –
Brzmiał na tak zmęczonego. Wykręciła numer ale linia
była zajęta. Zostawiła
wiadomość, mając nadzieję, że oddzwoni do niej
wieczorem. Wiedziała jednak, że
nie zrobi tego. Nigdy tego nie robił.
Rozumiała, że jego praca była ważna. Nie była egoistką
by odciągnąć go od
niej. Ale dlaczego nie mógł oznaczyć jej zanim
wyjechał? Sprawy byłyby dużo
łatwiejsze.
Nie przejmowałaby się, że więcej o jego życiu
dowiadywała się od
pieprzonej Chloe Williams, aka Super Kelnerki. Z
rudowłosą rozmawiał więcej
razy niż z Sarą, a to zaczynało powoli wkurwiać ją na
maksa.
Ten fakt był naprawdę nie do zniesienia, że zdołał
przyjechać do domu na Święto
Bożego Narodzenia. Niestety Sara nie wiedziała o jego
przyjeździe więc miała w
planach odwiedzenie swojej rodzinki na Florydzie.
Wyjechała dzień przed
przybyciem Gabe’a do Halle, to wystarczyło by
wzajemnie się rozdrażnili.
Słyszała, że spędził miły czas z Chloe. Kupił innej
kobiecie śliczną, małą
bransoletkę z małymi kotkami i liskami. Sara musiał
ukryć ryk za każdym razem
gdy to widziała. Jeśli nie zaczęłaby przyjaźnić się z
Jim’im Woods oszalałaby
dawno temu.
Przystojny weterynarz był dla niej ratunkiem.
Wychodzili wszędzie razem,
spędzali ze sobą miłe chwile. Wiedział wszystko o jej
miłości do Gabe’a i
zaakceptował fakt, że nie może liczyć na nic więcej jak
przyjaźń więc nie istniało
napięcie, które się rodziło wraz z nawiązaniem nowej
znajomości. Był zabawny,
był dobry dla zwierząt, dorastał na tym terenie więc znał
prawie wszystkich. Był
byłym chłopakiem Emmy, ale jakoś nie zdołał
zaprzyjaźnić się z Max’em. Sara
nawet nie rozważała tego wiedząc jak zaborczy bywa
Alfa w stosunku do swojej
partnerki.
Spotkała go u Max’a i Emmy. Był tam kiedy
dyskutowała z Max’em o nowym
odkryciu, które przerażało ją w tym czasie. Na początku
nie rozumiała co się z nią
dzieje, ale Max zdołał pomóc jej zrozumieć co było nie
tak, a Emma zapoznała ją z
Jim’im.
Ale Jim nie był Gabrielem. Nigdy nie mógł być nim. A
ona tęskniła za swoim
partnerem coraz bardziej i bardziej z każdym mijającym
dniem. Sny o partnerze
były szokujące, wyraźne i zostawiały ją mokrą i
napaloną. Znaki na jej ciele były
pamiątkami przypominającymi jej co zrobi Gabe gdy
skończy trening i wróci do
domu by ją oznaczyć.
Jeśli ją oznaczy.
Powoli zaczęła w to wątpić. Spędził cały swój wolny
czas na rozmowy z inną
kobietą.
Spróbowała jeszcze raz zadzwonić do Gabe’a, ale
odezwała się elektroniczna
sekretarka. – Gabe, tu Sara. Zanosiłam zakupy i
przegapiłam twój telefon.
Oddzwoń do mnie dobrze? Mam ci coś do powiedzenia.
– Westchnęła, wyciągając
z szafy mopa. – Tęsknię za tobą. – Rozłączyła się i
zaczęła zmywać rozlany napój.
***
- Więc Gabe wróci na czas na wesele? – Jim uniósł
swoją francuską frytkę i
zanurzył ją w ketchupie.
- Nie mam pojęcia. Nie rozmawiałam z nim przez dwa
tygodnie. - Jej nerwy były
całkowicie zszarpane. Ostatnim razem słyszała jego
głos na sekretarce. Nigdy
więcej nie oddzwonił, nigdy nie usłyszał jej wieści.
Te długodystansowe cholerstwo naprawdę było do bani.
Gdyby nie wiedziała, że
nadal jest żywy to byłaby bardziej zmartwiona. Nie,
żeby nie myślała o zabiciu go
kiedy w końcu go dorwie.
- Powiem ci coś, jeśli nie wróci na czas to możemy
pójść razem.
Uśmiechnęła się do Jimi’ego. Boże, był taki miły. Jim
Woods wydawał się…
słodki. Bezpieczny. Jak facet, na którego można było
polegać choćby nie wiem co.
Ale gdzieś głębiej, istniała w nim iskierka psoty, która
mogłaby być
nieodpartą pokusą dla właściwej kobiety, jak również
siła, dzięki której mógł
potrząsnąć kimś, kto mu się narażał.
To wszystko było owinięte w opakowanie, które
krzyczało całym tym
Amerykańskim miejskim chłopcem z sąsiedztwa.
Blondyn z piwnymi oczami, był
o głowę wyższy od niej. Nie był tak barczysty jak Gabe,
jego nogi nie były tak
muskularne, ale jego szeroki uśmiech był tak ujmujący,
że nawet Gabe nie potrafił
tak. Był ucztą dla wszystkich jej zmysłów. Jeśli nie
byłaby tak uparta co do
swojego partnera to wzięłaby się za niego dawno temu.
– Nie chciałbyś raczej
zabrać swojej prawdziwej wybranki?
Wyraz jego twarzy był czarujący i jawny ale ta psotna
iskierka tańczyła w jego
oczach. – Pomyśl jak dobrze byśmy się razem bawili! –
Wzruszył ramionami. –
Poza tym, wiesz przecież, że nie jestem zainteresowany
randkowaniem.
Kłamca. Dokładnie wiedziała z kim chciałby się
umówić i to nie była ona. –
Powinieneś umówić się z nią. – Jeśli zaprosił na randkę
kobietę, którą pożądał,
Sara poczułaby się lepiej.
Zrobił minę. – Jest dla mnie za młoda.
Próbowała nie zawiesić oka na podrygującym rudym
kucyku Chloe Williams. –
Nie jest aż tak młoda.
- Ma dwadzieścia dwa lata.
- Taa. A ty jesteś wiekowym, pomarszczonym wrakiem.
Prawie udławił się swoją francuską frytką.
Nowa mrożona herbata pojawiła się przed nią. – Mogę
wam przynieść coś jeszcze?
Sara ukryła westchnienie. Z jakiegoś powodu Chloe
wkurwiała ją cały dzień. – Nie.
Dzięki.
- O hej, wczoraj wieczorem rozmawiałam z Gabem.
Powiedział by cię pozdrowić.
Sara zacisnęła zęby. – Dzięki. – Współczucie w
spojrzeniu Jima było prawie nie do
zniesienia. – To wszystko, Chloe.
Chloe zawahała się na chwilę. – Racja. Mam mu dzisiaj
dać znać żeby zadzwonił
do ciebie?
Zadzwoni do niej dzisiaj? Rozmawiał z Chloe prawie
codziennie, ale nie martwił
się o telefon do partnerki? Spokój Sary, zwykle twardy,
pękł jak bańka – Nie
kłopocz się.
Chloe wyglądała jakby chciała powiedzieć coś jeszcze,
zmarszczyła brwi co
popsuło gładkość jej skóry ale Sara zdecydowała się
zignorować to. – W porządku.
Daj znać jeśli czegoś potrzebujesz.
Sara zignorowała ją, skupiając się zamiast tego na
swoim prawie pustym talerzu.
Hamburger ugrzązł w jej brzuchu jak ołów.
- No więc. Chcesz być moją parą na ślub?
Sara spojrzała na ciepłe, piwne oczy Jima. – Pewnie. –
Przecież wyglądało na to,
że jej partner nie przejmował się za bardzo. Ale
najpierw zamierzała porandkować
z doktorkiem Howard. Była już zmęczona marząc o
czymś czego raczej nigdy nie
będzie miała
ROZDZIAŁ III
Kwiecień
O mój Boże. Sara gapiła się na Gabe’a Andersona
stojącego na lotnisku w
Filadelfii. Wyglądał na tak zmęczonego, że aż łamało
jej to serce. Zrobiła krok w
jego stronę, jej serce łomotało w radości i nie wierze.
Był w domu.
- Gabe!- Czerwony błysk śmignął obok niej. Przez
moment Gabe wyglądał na
przestraszonego ale uśmiechnął się i wyciągnął ręce.
Chloe wskoczyła na niego,
obejmując nogami talię szeryfa.
Twarz Gabe powoli robiła się czerwona, ale sympatia
wylewająca się z niego do
kobiety w jego ramionach wiła się przez Sarę. – Um.
Cześć lisico.
Obok niej Jim chrząknął. – Przykro mi, mała. Wygląda
na to, że twój chłoptaś ma
dziewczynę.
Sara wystarczająco otworzyła się by poczuć ból, który
Jim próbował ukryć, potem
zatrzasnęła osłony z powrotem na miejsce. Była dobra
w tworzeniu tych tarcz przez
ostatnie kilka miesięcy. Była już zmęczona litością
ludzi, która uderzała w nią
ostatnio jak młot. Nawet litość Jimiego przyprawiała ją
o ból. – To wszystko twoja
wina.
- Moja wina? Jak to moja wina?
Odwróciła się do niego z szerokim uśmiechem. – Bo
nigdy nie poprosiłeś jej o
wyjście randkę doktorze Jurajski.
Zrobił minę. – Jasne, obwiniaj mnie za wszystko. –
Chwycił ją za ramię i
zaprowadził w kierunku bramki. – Siedzimy razem,
prawda?
Usłyszała jak Gabe woła jej imię ale zignorowała go. –
Pewnie, że tak.
- Bo żadne z nas nie chce oglądać tę dwójkę razem.
Skrzywiła się. – Racja. Hej, może będą tak bardzo
zajęci witaniem siebie, że
spóźnią się na samolot!
Zmierzyli w dół, ich ręce się splotły. – Zawsze widzisz
tę lepszą stronę. To właśnie
w tobie kocham.
Zachichotała. Przynajmniej Jim ją rozbawiał, wbrew jej
zawodowi miłosnemu. Nie
mogła nawet zmusić się spojrzeć na Gabe’a.
Swój wybór wyraził jasno. I to nie była ona.
***
- Wszystko w porządku?
Gabe spojrzał na Chloe. Zazwyczaj była dobrym
kompanem ale dzisiaj Gabe po
prostu nie mógł z nią rozmawiać. – Wszystko w
porządku, mała lisiczko.
Kłamca. Wymruczała jego Puma.
Musiał przyznać swojej Pumie rację. Sprawy nie miały
się dobrze. Jakiś
facet, Jim, jebany partner Sary na wesele, sprawił, że
chichotała jak uczennica gdy
powiedział jej jakąś oburzającą opowieść z jego
podróży.
Jim był z nią na lotnisku, śmiejąc się i oczywiście
ciesząc się z jej
towarzystwa. Złapał ją za rękę i pocałował jej wierzch
uśmiechając się do niej
zwodniczo. Zachwycał się nią, zasugerował żeby
usiadła obok niego w samolocie,
chowając jej dłoń w swojej, nawet niosąc jej bagaż. A
kiedy Sara się potknęła, Jim
ją złapał, ratując ją od paskudnego upadku. Nawet
pocałował ją lekko w czoło.
Gabe zechciał rozbić tę chłoptasiową buźkę Jimiego
gdy tylko zauważył jak
otoczył jej talię swoimi łapskami, jak blisko jej skóry
były jego usta. Jego Puma
warczała tak głośno, aż Gabe’a zaskoczył fakt, że jego
klata nie wibruje.
No i Jim był ładny. Nawet jak na faceta Gabe to
zauważył. Miał ten przemiły urok,
przez który kobiety były całe jego.
Sara na pewno nie wydawała się na to odporna. Jim
wyciągnął rękę i
przejechał nią przez swoje złote włosy i połowa kobiet
w samolocie westchnęła, w
tym również Sara.
Gapił się na Sarę, rozdarty. Dlaczego ona się tak
zachowuje? Przybył prosto
z samolotu, wyczerpany, by upewnić się, że wrócił do
Filadelfii na czas by pójść na
wesele Max’a i jego Curany, tylko po to by zobaczyć
jak jego partnerka wisi na
innym facecie.
Nie mógłby wyobrazić sobie szokującej radości na jej
twarzy gdy pierwszy
raz go ujrzała, ale został rozproszony prze
rozentuzjazmowane powitanie Chloe.
Kiedy tylko wyswobodził się od przyjaciółki, Sara
uczepiła się tego Jimbo1.
Zaledwie zdawała sobie sprawę z tego, że tam był. Ryk
uciekł spod jego kontroli
kiedy Jim pogłaskał Sarę po policzku. Oj jebańcu.
Zabieraj od niej swoje łapska
albo ci je odgryzę. Zauważył jak wzrok Jima przesuwał
się w dół po jej kwiecistej
sukience, która ujawniała słodką wypukłość jej piersi i
zachciało mu się wypruć
jego oczy z głowy.
Gabe przymusowo utrzymywał ryk z dala od wyrazu
swojej twarzy ale był
bezradny w powstrzymaniu swoich oczu przed zmianą
koloru. Dotknęła go.
Przejechała te swoje delikatne palce po ramieniu Jima,
jej twarz ukazywała psotę i
podziw.
Gabe’owi się to nie spodobało. Zazdrość kłębiła się w
nim. Chciał rzucić się na
tego faceta i rozerwać mu gardło by nie mógł położyć
już tego swojego miękkiego
spojrzenia na twarz jego partnerki.
Ale to co przestraszyło go był dźwięk, który uciekł
Chloe gdy oglądała dobrze
bawiącą się parę. Przez moment dłoń Jima dotknęła
Sarę i pojedyncze wysokie
‘yip’ uciekło z jej ust.
Zamknęła natychmiast swoją buzię. Odwracając twarz z
dala od pary by
patrzeć na siedzenie naprzeciwko niej. Jej policzki
zaczerwieniły się i przestała
patrzeć na kogokolwiek. Odetchnęła by pozbyć się
czerwieni z policzków, był to
gest, który przypominał mu Sarę. Spojrzał na swoją
partnerkę by zobaczyć jak
opiera głowę o ramię Jima.
- Nie powinieneś wyjeżdżać.
Dłonie Gabe ścisnęły się na jego kolanach. Nie
wyrzuciłby skurwiela z samolotu.
Nie. Wyrzuci. – Wiesz dlaczego musiałem. Do diabła,
ona wiedziała dlaczego
musiałem.
1 Zdrobnienie od Jim.
- No to czemu tam nie pójdziesz i nie zrobisz coś z tym.
Gabe zazgrzytał zębami. Nie pragnął niczego bardziej
jak tylko dotknąć
Sary. Nie rozmawiał z nią od Marca, a relacje Chloe na
temat jego partnerki były
mniej niż zachęcające. Wyglądało na to, że spędziła
mnóstwo czasu z przystojnym
weterynarzem. Niech to szlag, był tak zdenerwowany,
że aż przerwał trening by
być z nią.
Co ona do diabła sobie wyobraża? Musiała wiedzieć jak
się czuł gdy
dotykała kogoś innego, zwłaszcza po byciu osobno
przez tak długi okres. Chciał
dopilnować tego, by się sparowali w tym tygodniu,
skoro już jego szkolenie się
skończyło a on był w domu. Ale zamiast się zaskoczyć
jego obecnością to
zmarszczyła brwi i odwróciła się do niego pieprzonym
tyłkiem.
Nie mógł sobie przypomnieć niczego co by go bardziej
zabolało. Albo
bardziej wkurwiło. Zanim tydzień się zakończy jej tyłek
będzie bardzo ją bolał.
- Podczas gdy ty siedzisz tutaj zaaprobowana tyłkiem
swojego upartego jak osioł
partnera, moja partnerka robi do niego maślane oczy.
Przechylił głowę by przyjrzeć się Chloe. – Więc
dlaczego ty nie pójdziesz tam i
czegoś nie zrobisz?
Zarumieniła się. – On uważa mnie za dziecko.
Podsłuchałam jak mówił to komuś w
biurze.
Niskie, psie warczenie w jej głosie prawie dopasowało
się do jego kociego. –
No cóż, mam nadzieję, że jesteś tą osobą, która może
mieć więcej niż jednego
partnera bo zamierzam zabić własnoręcznie weterynarza
jeśli nie nauczy się
trzymać swoich łap przy sobie.
Chloe spojrzała na niego gniewnie. – A co ja powinnam
zrobić twojej słodkiej,
małej piź…
Zakrył szybko dłonią jej usta. – Nie nazywaj jej tak. To
niegrzeczne.
Zagderała coś w jego palce. Zaśmiał się, ignorując
spojrzenia pozostałych
pasażerów siedzących przy ich stronie.
Próbował również zignorować ten męczący malutki
głosik, który mówił mu, że
może Chloe miała rację. Że może popełnił błąd, za
którego teraz płacił. To jego
dłoń powinna głaskać jedwabną skórę Sary, nie
Jimiego. Ale co on do diaska miał
teraz z tym zrobić? Rozsiadł się i patrzył przez okno
samolotu. Nie miał pojęcia co
robić, ale wiedział, że musi przestać gapić się na Sarę i
Jimiego. Jeśli tego nie
zrobi, to zacznie się śmiercionośna zwierzęca walka na
wysokości trzech tysięcy
metrów.
Sara próbowała nie zwracać uwagi na wydających się
uszczęśliwionych
Gabe’a i Chloe gdy opuścili lotnisko w Orlando. Ich
głowy były blisko siebie, byli
pogrążeni w rozmowie gdy czekali na swój bagaż.
Sara była nadal w szoku. Nie wiedziała, że Gabriel
byłby w stanie przylecieć
na Florydę. To nie tak, że przejmował się tym by do niej
zadzwonić i powiedzieć
jej o swoich planach. Sara próbowała podsłuchać o
czym tak rozmawiają ale
harmider na lotnisku w Orlando był po prostu za głośny.
Jim stał blisko obok niej,
dając z siebie wszystko by podtrzymać ją na duchu
przez oczywiste zaangażowanie
Chloe z Gabem.
Czując jak sympatia wypływa z Gabe’a za każdym
razem gdy spojrzy na Chloe
darła ją na pół.
- Emma mówi, że pojadę z tobą w limuzynie ale Chloe
nie.
Ałć. – Nie obrazi się?
Jim uśmiechnął się do niej, kładąc ostatnią z jej toreb na
wózek. – Naprawdę cię to
obchodzi?
Nawet się nad tym nie zastanowiła. – Niee. A ciebie?
Jim zaśmiał się, zyskując uwagę zarówno Gabe’a jak i
Chloe. Oboje zabijali go
spojrzeniem, chociaż, Sara nie miała pojęcia dlaczego
Chloe gniewa się na faceta.
Jim, wielki zgrywus, pochylił się i potarł jej policzek. –
Obserwują nas.
- Mm-hmm.
Jim zaskoczył ją, podnosząc ją i okręcając z dala od
wózków z bagażami. Pisnęła,
śmiejąc się kiedy postawił ją na ziemi. – Dobrze się
bawisz, skarbie?
Kiwnęła głową, uśmiechając się jak głupia.
Próbowała nie zwracać uwagi na Gabe pomagającego
Chloe wsiadać do jej
wynajętego samochodu, dołączającego do nich w
limuzynie tylko wtedy kiedy
upewnił się, że odjechała.
- Wszyscy gotowi? – Max delikatnie wprowadził Emmę
do limuzyny, utkwił
zuchwale spojrzenie na tyłku swojej partnerki. Usiadł
obok Emmy i już sekundę
później miał ją na kolanach. Emma zwinęła się dookoła
niego, wzdychając lekko.
Sara wspięła się obok, zachwycona kiedy Jim usiadł
koło niej. Natychmiast
przytuliła się do niego dając Adrianowi i Sheri,
Marshallowi Dumy i jego
partnerce, miejsce by mogli usiąść. Doktor Giordano
był wspólnikiem biznesowym
Max’a; jego blada, praktycznie niewidoma partnerka
była najnowszym członkiem
Dumy.
Rick i Belle, Alfy Sfory Pocono, usiedli obok drzwi.
Wielki Alfa Sfory
usadowił Belle z niesamowitą delikatnością, uważając
na jej biodro, które zraniła
ratując Sheri od jej obłąkanego byłego faceta.
Jej biodro miało się teraz lepiej ale przez rywalkę, Belle
została zmuszona
usunąć usztywnienie dużo wcześniej by stanąć do walki
o dominację. Przez to
mogła kuleć przez resztę swojego życia ale Rick nie
przejmował się tym. Oboje
zostali zaproszeni na wesele, taki zaszczyt przyjęli
uszczęśliwieni. Długie,
czerwone włosy Ricka były związane w ogon, pasma
powiewały na florydzkim
wietrze gdy wspiął się za swoją drobną Luną.
- Cholera Rick. Musisz umyć włosy. – Simon, Beta
Dumy i najlepszy kumpel
Max’a, wszedł udając, że wypluwa pasma włosów
Wilka. Becky, Beta Emmy i
matron honoru, weszła tuż po nim, śmiejąc się i
uderzając Simona w ramię gdy
Rick pozdrowił Simona środkowym palcem.
Gabriel był ostatnim członkiem imprezy w limuzynie.
Zatrzymał się na
krótko kiedy zobaczył Sarę siedzącą blisko Jimiego,
jego wzrok powędrował do
ręki Jima spoczywającej na jej udzie.
Sara odwróciła twarz od Gabe’a, spoglądając z sympatią
na Jimiego. Przez
cały lot samolotem Gabe gawędził i śmiał się z Chloe
nie pokazując żadnych
znaków, że przejmuje się siedzącą obok Jima Sarą.
Więc dlaczego warczy?
Użyła swoich nowo nabytych zdolności by zorientować
się jak Gabe się czuł
i zszokowała się. Był wściekły. Jim zadziwiająco
przypominał zabawkę do żucia
dla Zastępcy Marshalla.
Jim pochylił się, jego spojrzenie pieściło jej twarz
podczas gdy palcami
gładził jej udo. – Więc co powiesz na kolację dzisiaj
wieczorem?
- Sorry ale ona jest zajęta.
Zamrugała, gniew mieszał się z zadowoleniem w
wyrazie twarzy Gabe’a. -
Przepraszam? – Nie raczył zadzwonić do mnie od
miesięcy i nagle wydaje mu się,
że ma prawo mną dyktować?
Nie wydaje mi się.
- Gabe ma rację, Sara. – Emma wzruszyła ramionami,
zdrajczyni. – Dzisiaj
wieczorem mamy rezerwację dla wszystkich naszych
gości, plus naturalnie Jim i
Chloe, w Kawiarni „Rainforest”.
- Oh – Uśmiechnęła się szeroko do Jima, zachwycona
kiedy wyraz twarzy Gabe’a
zamienił się w dziki. Spróbuj tego, wielkoludzie, tak jak
ja za każdym razem kiedy
Chloe rzucała mi w twarz waszą „przyjaźnią”.
Wiedziała, że to nie było logiczne,
ale zakwitł w tym spojrzeniu strumień nadziei. Może
sprawy nie miały się aż tak
źle jak myślała. – Wygląda na to, że zabierasz mnie na
kolację do Maksa
miejscówki.
Wszyscy oprócz Gabe’a zachichotali.
- Powiem ci coś. Zabiorę cię na tańce do mojej
miejscówki po kolacji. – Jim uniósł
jej dłoń i pocałował palce, nieświadomie szafirowe oczy
Gabe’a zamieniły się w
złote przed tym jak szybko zasłonił je swoimi
niewiarygodnie długimi rzęsami.
- Oh! Taniec to świetny pomysł! – Zachichotała Emma,
rzucała spojrzeniem
między Gabem, Jimem a Sarą.
Subtelność to nie jest drugie imię Emmy. Curana
wiedziała, że Gabe i Sara mieli się
oznaczyć i oczywiście próbowała grać swatkę.
Jim zabrał wargi od jej dłoni. – Ktoś słyszał ten dźwięk?
Sara spojrzała na Gabe’a, nie zaskoczona gdy
zobaczyła, że trzymał dłonie
na kolanach. Obok jego prawej nogi, cztery długie
bruzdy były wyryte na
skórzanym siedzeniu.
Próbowała ukryć radość na ten widok. Właściwie to jest
zazdrosny. Może to się
uda! Przytuliła się do Jimiego z małym uśmieszkiem na
twarzy gdy słuchała
rozmowy i śmiechy swoich przyjaciół. Jedynie Gabe
siedział cicho, z lodowatym
spojrzeniem patrzył jak Jim bawi się jej palcami.
***
Gabe usiadł w swoim pokoju hotelowym ze wściekłym
rykiem.
Sara się od niego oddalała.
Przez cały lot z Filadelfii do Orlando obserwował ją.
Odwracał wzrok jedynie
wtedy kiedy spojrzała by się zorientować co kombinuje.
I to dawało mu w kość bardziej niż myślał. Prawie tak
bardzo jak fakt, że
jego Puma zaczęła się przejmować brakiem snów o
partnerce. Nie czuł smaku
swojej słodkiej Sary od tygodni. Nie miał pojęcia co to
oznaczało, ale jego Puma
była bliska lamentu.
Kurwa mać.
Prawie się zatracił w limuzynie na widok dłoni obcego
faceta na jego
partnerce. Jedynie obecność liderów Dumy i fakt, że
Jim nie stawił mu wyzwania
zatrzymał go przed zmianą i zamordowaniem skurwiela.
Jeśli Jim byłby zmiennym, jakimkolwiek, Gabe nie
byłby w stanie się
powstrzymać. Byłoby o jednego cwela mniej na świecie
kręcącego się koło Sary,
nie ważne czy to jest partner Chloe czy nie.
Położył się z zamiarem zrobienia sobie krótkiej drzemki
zanim weźmie
prysznic, mając nadzieje, że to złagodzi rosnący ból
głowy, który zawsze go
dopadał od kilku dni. Bał się co wydarzy się podczas
kolacji. Jeśli Jim dotknie
gładką skórę Sary jeszcze raz, to przekona się jak to jest
znaleźć się w paszczy
pobudzonego goryla.
- Saro.
Zadrżała od głębokiego głosu okrążającego ją. Nie
ośmieliła się spojrzeć w górę
wiedząc, że może zarobić klapsa. Normalnie nie była to
zła rzecz ale właśnie wtedy
tego nie chciała. Żałuję, że nie wzięłam jednej z tych
pigułek nasennych. Spała
wtedy jak zabita, w ogóle nie śniąc, nie mając nawet ani
jednego malutkiego snu z
tych jakie miała przed poznaniem Gabe’a. Niestety
postanowiła jej nie wziąć, nie
chcąc być lekko znużoną przy kolacji. Tabletki te
zawsze ją zamulały gdy obudziła
się zbyt wcześnie. Poza tym, Gabe nie wyglądał na typa,
który robi sobie
popołudniową drzemkę.
Przyznaj się. Część ciebie myślała, że jest w pokoju
Chloe.
Zazgrzytała zębami na myśl o nim z tym rudzielcem. To
sprawiło, że nawet bardziej
była zdecydowana na to by nie dostał tak łatw tego
czego chciał Nie tym razem.
- Spójrz na mnie Saro.
Zerknęła na niego spod swoich rzęs, pozwalając by jej
wyzwanie go olśniło.
- Jeden, skarbie. Teraz spójrz na mnie.
Pieprzyć to. Mogłaby się nie podporządkować. Tak
długo jak się zamartwiała, on
ją zdradzał. Już dłużej nie będzie mu posłuszna.
Musiałby z powrotem zasłużyć na
jej zaufanie.
- Ręce za plecy, skarbie.
Sara uparcie trzymała dłonie z przodu.
Studiował ją, okrążając, jego kroki były gładkie i
władcze. – Powiedziałem ręce za
plecy.
- Nie.
Zatrzymał się unosząc arogancko jedną brew. - Nie?
Odwróciła od niego twarz, pierwszy raz ośmieliła się
zrobić to w ich śnie.
Przykucnął wyciągnął dłoń do jej podbródka,
odwracając jej twarz. Zamknęła
oczy, nie chcąc patrzeć na niego. – Saro.
Otworzyła oczy mając nadzieję, że zauważy w nich
złość i ból. Chciała by się
dowiedział co jej zrobił. – Już dłużej nie jestem twoja.
Stanął z powrotem dęba, jego ręka cofnęła się. Udręka
na krótko objęła jego twarz
zanim została wyparta przez złość. – Jim.
- Chloe. – Spojrzała gniewnie na niego. – Najwyraźniej
ona jest tą, która powinna
teraz tu być.
- Że co?
- Sypiasz z nią?
Przez sekundę wyglądał na ogłuszonego, zmieszanego,
zanim pojawiła się
determinacja. Chwycił ją za ramiona i przyciągnął do
siebie. – Nie sypiam z Chloe!
- Gówno prawda.
Wyraz jego twarzy stał się zimny. – Dwa.
- Ani jeden! Jak mogłeś?
Sapnęła gdy jego oczy zamieniły kolor na złoty. – Masz
moje słowo, że nie spałem z
Chloe.
Odwróciła swoją twarz. Przyjechał do domu na Święta
dając Chloe tę śliczną,
małą bransoletkę. Na to miał czas i chęci. – Kłamca.
Kątem oka zauważyła jak zacisnął szczękę. – Trzy.
Yhy. Miał twarde i szybkie zasady: Trzy klapsy i
odpadała.
Walczyła z nim gdy pociągnął ją na swoje kolano ale
był dla niej zbyt silny.
- Pierwszy: Nigdy, przenigdy cię nie okłamałem. Nawet
w snach.
KLASK! Jego dłoń wylądowała na jej tyłku. Zawyła,
starając się od niego uciec ale
przytrzymywał ją mocno. Ból minął szybko dając
miejsce rosnącemu pobudzeniu
gdy próbowała zsunąć się z niego.
- Drugi: Nie spałem z Chloe.
Klask. Ten nie był tak mocny jak pierwszy. Popieścił
ślad, jaki zostawiła jego dłoń.
Oblizała usta gdy poprzekręcało się jej w brzuchu.
Zwykle kochała gdy dawał jej
klapsy. Gorąco jego dłoni, jego piekące palce, dawały
podniecenie tak intensywne,
że nie musiał już robić nic innego by ją mieć.
Dlatego też musiała się wydostać. Wykręcała się jeszcze
bardziej, szczypiąc jego
udo, próbując zmusić go by ją puścił. Jeśli da jej
trzeciego klapsa to..
KLASK!
Zadrżała. Oblizując wargi spojrzała na niego i
zastanowiła się co by zrobił gdyby
zatopiła swoje kły w jego nodze.
- Jeżeli pozwolisz by ten Jim dotknie choćby twojego
malutkiego palca, nie
usiądziesz przez tydzień. Zrozumiałaś?
Pokazała mu język. Był tak tym ogłuszony, że
właściwie się uwolniła.
Niestety, nie trwało to długo. – O nie, nie waż się. –
Twarde ramię złapało ją,
trzymając ją tyłem do niego. – Taka drobnostka dla
przypomnienia ci żebyś była
grzeczną dziewczynką w przeciwnym razie zaboli cię
tyłek. – Ugryzł ją w szyję i
wiedziała, że wysysał jej znak. Jeśli pozwoli swoim
kłom się zatopić w jej skórze,
oznaczy ją jako swoją. Jedną ręką zawędrował w dół w
kierunku jej pulsującej
kobiecości, dostał się do jej łechtaczki, głaszcząc ją
szybko i wściekle dopóki nie
skręcała się w jego objęciach.
Krzyknęła gdy doszła, ale czuła się jakoś pusto.
Z ostatnim klapsem na jej tyłku wypuścił ją. – Teraz…
Sara się obudziła, wdzięczna, że budzik uchronił ją
przed tym co miało
nastąpić później. Po prostu wiedziała co miał na myśli.
Kolejne szybkie, ostre
rżnięcie a po nim jeszcze więcej odrzucenia. Z
westchnieniem wstała i skierowała
się pod prysznic rozbierając się po drodze. Była nadal
zmęczona. Drzemka była
ledwie tym co nazywa odpoczynkiem. Do diabła z nim,
tak poza tym.
Szybko się umyła i wytarła ręcznikiem, wyjmując z
szuflady bieliznę. Nie
miała dużo czasu, dzięki małej gierce Gabe’a. Jeśli
postawiłaby na swoim, zabawy
skończyłyby się szybciej niż przed końcem tej
wycieczki.
Chciała by jej włosy i makijaż były dzisiaj doskonałe
więc musiała się
pośpieszyć. Musiała zrobić się na bóstwo by przyćmić
tę radosną kobietę, która
miała niepodzielną uwagę jej partnera. Kolacja była za
godzinę a ona nadal musiała
złapać jakiś transport do Królestwa Zwierząt.
Ubrała się szybko w krótką, czerwoną sukienkę i
dopasowała buty, włączyła
suszarkę i zaczęła układać swoją krótką fryzurę a’la
bob, podwijając końce by
uwidocznić swoją twarz. Gdy tylko podniosła szczotkę
zauważyła znak po
ugryzieniu na swojej szyi. Wyłączyła suszarkę i
wychyliła się by mieć lepszy
widok.
- Cholerna kanalia. – Nie pierwszy raz zrobił jej ślad we
śnie. Jasny odcisk dłoni
był widoczny nie raz na jej tyłku, malinki na łopatkach i
piersiach, a teraz to. Było
ładne i ciemne i właśnie tam gdzie każdy mógł to
zobaczyć. Wcześniej
zwariowałaby przez to. Teraz była tylko rozdrażniona.
To trwało chwilę ale w końcu zdołała zakryć to pudrem.
Tak w ogóle to jak ja
wytłumaczę tę malinkę ze snu?
Kręcąc głową chwyciła z powrotem za suszarkę. Jeśli
się nie pośpieszy to się
spóźni, a to będzie tylko i wyłącznie wina Gabe’a.
Oczywiście padał deszcz. Czego innego można było
oczekiwać we Florydzie
w kwietniu? Do diabła, przynajmniej pozwoli mu to się
pozbyć twardości, która
mu dokuczała odkąd sen o Sarze został przerwany. Nie
miał nawet serca się
wkurzyć za ten sen; widząc ją tam było wiele warte.
Jego Puma praktycznie znowu
warknęła, było to coś za czym nie myślał, że będzie
tęsknił dopóki tego nie stracił.
Poszedł do restauracji zanim jeszcze gorzej się rozpada
więc nie był zbytnio
mokry. Mimo tego, wilgotna odzież i klimatyzacja
sprawiły u niego dreszcze i
gęsią skórkę.
Myślał, że był pierwszy dopóki nie zauważył zakupów
Emmy. Kawiarnia
„Rainforest” miała takie położenie, że jedno wejście
było jednocześnie wejściem
do sklepu z upominkami, który do niej przylegał.
Uśmiechnął się kiedy uchwycił
grymas Max’a, ale śmiech Emmy przyciągał go do niej
jak magnes.
Obserwował ich, tak razem szczęśliwych i zastanowił
się czy on z Sarą będą
kiedykolwiek tak szczęśliwi. Sen tego popołudnia dał
mu dużo do myślenia.
Wyzwanie Sary go przestraszyło, podnieciło i zraniło,
wszystko na raz. Jej ból
trafił go głęboko. Jedyną rzeczą, która go podnosiła na
duchu było to, że jego Puma
była pewna i zdecydowana by ostatecznie oznaczył ją
jako swoją.
Nawet w snach nie kłóciła się z nim jak teraz. Mówił
Sarze-ze-snu prawdę.
Nie potrafiłby jej okłamać, nawet tam. Nie spał z Chloe.
Nie był z prawdziwą
kobietą od dłuższego czasu. Nawet jego sny były jej
wierne! Jak ona mogła sobie
pomyśleć, że zdradził ją w ten sposób? Ból w jej oczach
był zbyt duży do
zniesienia, a kiedy powiedziała mu, że już do niego nie
należy prawie się poddał i
skończył swoją mękę, znacząc ją tak by wszyscy to
zauważyli, nawet jeśli tylko w
jego umyśle.
Musiał to zakończyć. Musiał pamiętać, że to były tylko
sny, albo ból jaki w
niej widział doprowadziłby go do szału.
Dlaczego śnił o niej oskarżającej jego o niewierność?
To naprawdę go
przejęło. Czy Chloe dyskretnie się w nim
podkochiwała? Spróbował wyobrazić
sobie jak ją całuje i zadrżał w niesmaku.
Niee. To nie to. Myśl o dotykaniu ciała innej kobiety niż
Sary była
odrażająca. Więc dlaczego Sara-ze-snu oskarżała mnie
o to? Co takiego jego
sumienie próbowało mu powiedzieć? Czy jego bliskość
z Chloe była powodem
problemów z Sarą? Ale dlaczego?
Pokręcił głową i pomyślał o czym śni Sara. Jak on się w
nich zachowywał?
Przynosił jej kwiaty i czekoladki? Pokazywał jej czym
jest słodka, delikatna
miłość? Czy dyskutowali często? Jedno było pewne.
Bardzo wątpił w to, że dawał
jej klapsy by mogła dojść.
Zatrzymał się, ogłuszony przez jedną, straszną myśl. Co
jeśli w ogóle o nim nie
śniła?
Usłyszał dzwoniący śmiech Sary i odwrócił się do
wejścia restauracji,
zmuszony ujrzeć ją przelotnie. Wytrzęsła wodę z
włosów chichocząc w stronę
idącego obok niej martwego faceta. Była zmoknięta, jej
krótka, czerwona sukienka
przywarła do jej kształtów co z pewnością
gwarantowało podnoszenie ciśnienia u
każdego faceta nie będącego gejem, ukazując nogi,
którymi Gabe nie raz owijał
sobie talię. Gabe wystąpił naprzód, instynktownie
szukając sposobu by uchronić
swoją partnerkę przed męskimi spojrzeniami.
Zanim do niej dotarł Jim zaprowadził ją w stronę
ręczników i delikatnie ją
suszył. – Nie martw się kochanie. Właśnie je dla ciebie
kupiłem.
- Dziękuję Jim. – Przyjrzała się „już-wkrótce-zwłokom”
z sympatią. Sympatią,
która prawie należała do niego. Kiedy przykryte
ręcznikiem dłonie Jima były
niebezpiecznie blisko jej dekoltu Gabe warknął, nie
zdolny utrzymać siebie przez
sekundę dłużej.
Dosyć tego. Ten fiutek dowie się jak ten ręcznik
smakuje.
Ręcznik uchylił wystarczająco by ujawnić bok szyi
Sary, zatrzymując Gabe’a. Jego
cała uwaga skupiła się na znaku zdobiącym jej szyję.
Znaku, który zostawił tam dwie godziny wcześniej.
Gapił się na to, zastanawiając się co się kurwa dzieje.
Jak to do cholery jest
możliwe? On jej właściwie nie ugryzł! To był
pierdolony sen na litość boską!
Złapała go na przyglądaniu się jej. Jej wyraz twarzy stał
się ostrożny a jej
dłoń ruszyła by ukryć ślad.
Chwycił jej spojrzenie swoim własnym, łowiąc ją,
mentalnie żądając
odpowiedzi, których prawdopodobnie nie mogłaby mu
udzielić.
Kiedy jej oczy zniżyły się ulegle, prawie przeklął
głośno. Jego penis
szarpnął, erekcja zaczęła rosnąć do bolesnych proporcji
pod jego jeansami wbrew
ich zimnej wilgoci.
W jakiś sposób była w jego snach, w jego ramionach,
skręcając się na jego
penisie, każdej pierdolonej nocy przez miesiące. I robiła
wszystko o co ją poprosił.
Zarumieniła się, wycofując się, z dala od niego i bliżej
faceta, który miał się
stać żarciem dla kota.
Gabe poczuł mruczenie swojej Pumy, zdziczały dźwięk,
ten, który był mu
znajomy od ostatnich miesięcy. Oj, nie ma mowy,
skarbie. Możesz próbować uciec,
ale cię dopadnę. A kiedy to zrobię to wyjaśnimy sobie
parę kwestii na temat twojej
znajomości z doktorkiem Umarlakiem.
Jesteś moja.
ROZDZIAŁ IV
Gabriel obserwował ją z oczywistym rozdrażnieniem,
gdy siadała obok Jima.
Jego ryk dezaprobaty był tak niski, że tylko zmienni
mogli go usłyszeć. Raz gdy
ośmieliła się na niego zerknąć, uśmiechnął się tym
diabelsko seksownym
uśmieszkiem, który widziała w swoich snach i uniósł do
góry jeden palec. Prawie,
że słyszała go w myślach.
Jeden.
Zignorował Chloe, która wahała się między rzuceniem
mu pytającego spojrzenia a
skierowaniem słodkiego uśmiechu w stronę Jima, który
z kolei ignorował ją na
rzecz Sary.
Ten dziwny, miłosny trójkącik zaczynał wyglądać
podejrzanie jak
czworokąt. Gabe pragnął Chloe i Sary, Sara pragnęła
Gabe’a, Chloe pragnęła
Gabe’a i Jimiego. Jim pragnął… Emmę? Może?
Atmosfera między nimi była
dziwna. Obserwował Emmę z żalem kiedy myślał, że
nie patrzy, ale kiedy spojrzał
na Chloe, czuł winę, no i wystarczająco gorącą żądzę by
rozżarzyć jakąkolwiek
stal. On naprawdę musiał zdać sobie sprawę, że Chloe
miała zaledwie dwadzieścia
dwa lata i tylko musiał zrobić pierwszy krok. Jeśli tylko
Gabe mu na to pozwoli. Bo
pomimo utkwionemu spojrzeniu w Jimim, zrobił
miejsce obok siebie dla Chloe z
delikatnym uśmieszkiem, który nie raczył podarować
swojej partnerce.
Westchnęła i wzięła kolejny łyk swojej Margarity.
Sześciokąt miłości, a
nawet nie ma pierścionka. Potrzebowała jakieś rozrywki
albo będzie się zwijać z
powodu migreny przez to całe napięcie przy stole. Na
szczęście nie trudno było
znaleźć rozrywkę w takiej restauracji jak ta. Co kilka
minut „zwierzęta” piszczały,
kwiczały, warczały bądź krzyczały. Trudno było
usłyszeć swoje myśli, a co
dopiero rozpocząć rozmowę z kimkolwiek, ale wraz z
Jimim radzili sobie, głównie
pochylając się ku sobie i krzycząc do ucha.
Gdyby tylko Gabe i Chloe nie patrzyli na nich gniewnie
byłoby to zabawne.
- Myślę, że twój kochaś jest na mnie wkurwiony. –
Krzyknął dyskretnie Jim do jej
ucha ponad tą całą „burzą”. – Wygląda jakby chciał
mnie ubić moją własną głową.
Zachichotała, pochylając się ku niemu. – Nie byłoby to
trochę trudne?
Uszczypnął ją w policzek, dogodnie ukrywając ich usta
przed Gabem. – Nie jeśli
najpierw mi ją wyrwie. – Jego usta dotknęły jej ucha. –
Pewnie zatopi ją w żywicy
i użyje jako kuli do kręgli także ból będzie nieustanny.
- Nie wydaje mi się żebyś czuł jakikolwiek ból tą swoją
kulą do kręgli. – Postukała
palcem w jego podbródek. – A jeśli zdecyduje
wydrążyć twoje piłeczki i użyć je
jako kastaniet2?
Zamrugał i szybko schował twarz w jej ramieniu. –
Jestem przerażony.
Podtrzymasz mnie?
Wychyliła do tyłu głowę i zaśmiała się, ignorując gniew
bijący w jej skórę
jakby był żywy, desperacko próbując przebić się przez
fasadę rozweselenia, której
używała jak tarczy. Wiedziała czyj gniew czuła, ale
całkowicie zignorowała
swojego partnera na rzecz osoby siedzącej obok niej.
Całkiem otwarcie, po
miesiącach ignorowania Sary, Gabe zasłużył na to by
się dowiedzieć jak to jest.
Uśmiech Jima połaskotał znak ugryzienia pozostawiony
przez Gabe’a. – Kiedy
wytrzasnęłaś sobie tę malinkę Saro?
Otworzyła szerzej oczy. – Eee..
- Przypaliłaś się lokówką tylko po to by wzbudzić u
niego zazdrość? – Odchylił się
i położył swoje ramię za jej plecami, uśmiechając się do
Gabe’a. – Musisz kochać
tę mądrą kobietę, co Gabriel? – Krzyknął przez stół.
Gabe uśmiechnął się, ukazując więcej zębów niż to
możliwe. – Niektóre
kobiety są mądrzejsze od innych, przyznaję ci to.
Opuściła rzęsy na widok wyrazu jego twarzy. Miała
wrażenie, że gdyby teraz śnili,
to jej tyłek w tym momencie by płonął.
2 Instrument muzyczny.
- Saro? Muszę z tobą porozmawiać na osobności.
Spojrzała na Gabe’a i zauważyła, że jego uśmiech
zamienił się w dzikie
zdecydowanie. Otworzyła usta by odpowiedzieć, nie za
bardzo wiedząc co chciała
powiedzieć. Jej serce biło szaleńczo, częściowo w
strachu, częściowo w
przewidywaniu.
Jim przerwał jej zanim przemówiła całując ją w
policzek. – Nadal chcesz iść po
kolacji tańczyć?
Uśmiechnęła się słodko do Jimiego, przyjmując
zaoferowaną przez niego
dłoń, bezlitośnie ignorując wściekłego faceta siedzącego
po drugiej stronie stołu.
Wiedziała, że w pewnym sensie za to zapłaci ale teraz
zamierzała cieszyć się
poparciem swojego przyjaciela. Coś w sposobie
patrzenia Gabe’a na nią
przypomniało jej o tym, w czym szkolił się przez
ostatnie kilka miesięcy. – Brzmi
wspaniale!
Jim chwycił jej dłoń i ucałował ją znowu w palce.
Malutki dreszcz przeszedł
przez nią ale nie z powodu Jima. Dwa palce, które Gabe
uniósł nad stołem były
ostrzeżeniem, a ona doskonale o tym wiedziała. Na
szczęście animowane zwierzęta
w restauracji wybrały ten moment by zawyć,
odwracając uwagę Jima od złotego
blasku w spojrzeniu Gabe’a. Przez to nabawi się bólu
głowy. Sara jeszcze nigdy nie
widział aby Pumie oczy błyszczały złotem tak długo.
Nagłe odwrócenie się Gabe’a było wstrząsające, a ona
nie za bardzo temu
ufała. Przez ostatnie dwa miesiące dobrze się bawił
ignorując ją na rzecz Chloe, ale
kilka godzin flirtu Sary z Jimim sprawiło, że postanowił
wyliczać jej klapsy? Ha!
Liderzy Dumy stali, śmiali się i żartowali o
przetańczeniu całej nocy w
nocnych klubach. Planowała tańczyć i dobrze się bawić
z blond bogiem, którego
miała
obok
siebie.
Jutro
poradzi
sobie
z
konsekwencjami. Dzisiaj miała randkę z
dobrym przyjacielem i później z malutką, białą pigułką,
która zapewni jej spokojny
sen.
Gabriel stanął obok jednej z wielu sof, które otaczały
parkiet do tańca i
patrzył ja jego pranerka podryguje w rytm muzyki z
Jimim. Część jego chciała
wrzasnąć i wywieść ją w kierunku zachodu słońca.
Inna jego część utknęła sącząc piwo i udając, że słucha
Simona i Adriana.
Przynajmniej nie tańczyła nieprzyzwoicie z tym
dupkiem.
Właściwie, to nie mógł powiedzieć, że tańczyła.
Wyglądała jakby miała
skurcze. Ukrył swój szeroki uśmiech za piwem gdy
obserwował jak szczęśliwie
wywijała do muzyki. Wyraz twarzy Jima patrzącego na
jego partnerkę był
bezcenny. Wątpił by facet wytrzymał z nią dłużej na
parkiecie. On przynajmniej
wiedział co robi. Sara natomiast…
- Wygląda jakby ktoś wtykał jej kij w tyłek. – Simon
uniósł głowę, patrząc jak
ciało Sary wygina się w sposób fizycznie niemożliwy.
Tak naprawdę Gabriel był
zdziwiony, że jeszcze stała na nogach.
Adrian pokręcił smutno głową. – Chcę tylko wiedzieć
czy ona w ogóle zdaje
sobie sprawę jak tańczy?
Simon uniósł głowę w innym kierunku, jakby studiował
jakiegoś ufoludka i
nie wiedział co z tym zrobić. – To jest taniec?
Myślałem, że to jest rodzaj jakiegoś
rytuału religijnego. Już wiem, widziałem któreś z tych
ruchów na Discovery
Channel.
- No tak, ale były one odprawiane przez ludzi?
Gabe odwrócił się do swoich dwóch kumpli, nie
zaskoczony gdy się do
niego uśmiechali. – Czy ja się śmieję z waszych
partnerek?
- Czy chociaż jedna z nich daje ci ku temu powód? –
Adrian wziął łyk swojego
piwa, wzrokiem błądził po swojej bladej narzeczonej.
Usiadła na sofie za nimi, jej
wrażliwe oczy były ostrożnie osłonięte przed
światełkami przez duże białe
przeciwsłoneczne okulary. Śmiała się i gawędziła z
Becky i Belle. Rick stał nad
kobietami z małym uśmieszkiem na twarzy gdy słuchał
ich rozmowy, skrzyżował
ręce na piersi, jego twarde, zimne oczy miękły gdy
spoczęły na Belle.
- Nie wydaje mi się by któraś z naszych partnerek była
na tyle, eh, odważna by
ruszać się w taki sposób na parkiecie. – Zaśmiał się
Simon, jego spojrzenie błądziło
po dziko zakręconych włosach Becky. Szczęście
malowało się na twarzy
wielkiego, witrażowego artysty.
Gabe przewrócił oczami, całą uwagę skupił znów na
Sarze. Jim śmiał się z
czegoś co Sara powiedziała bądź zrobiła, ale trzymał
swoje ciało na dystans,
prawdopodobnie bojąc się o swoje kończyny. Gabe’owi
odpowiadał taki taniec.. do
teraz. W momencie kiedy zaczęła się, niewiadomo skąd,
wolna piosenka zamierzał
wyjść na parkiet. Nie mógł już więcej tego tolerować.
Nie było opcji, że zobaczy
Sarę w objęciach innego faceta. – Nadal muszę ją
oznaczyć. – I musiał to zrobić
zanim Jim jeszcze bardziej zbliży się do Sary.
- Powinieneś się tym zając zanim wyjechałeś. – Gabe
postrzelił Simona wzrokiem.
Beta oparł swoją wielką dłoń na ramieniu Gabe’a. – Na
co do cholery czekałeś?
Gabe skrzywił się. – Hunter, który mnie szkolił
powiedział, że przez to
byłoby nam jeszcze trudniej. – Ze zmęczenia przejechał
palcami przez włosy. –
Zaczynam myśleć, że jego rada była wielką pomyłką.
Simon zmarszczył brwi. – Cholera. Sześć miesięcy,
wiedząc kim jest twoja
partnerka ale mimo to zostawiając ją nieoznaczoną? Sny
musiały doprowadzać cię
do szaleństwa. Wiem, że były tym co moja Puma
próbowała mi uświadomić przez
miesiące. Żałuję tylko, że nie zadziałałem szybciej,
zanim została ranna.
Gabe kiwnął głową. Simon prawdopodobnie nigdy nie
wybaczy sobie, że nie
oznaczył Becky zanim Liwia, przeklęta Puma, która
próbowała zamienić życie
Emmy i Becky w piekło, zdołała ją zranić. – Malinka,
którą zrobiłem jej w jednym
śnie, była zjawiskiem dość surrealistycznym. To tylko
utwierdziło mnie w tym, jak
wielka to była pomyłka. – Chwilę zabrało mu
zorientowanie się, że dwaj faceci
gapili się na niego, z szokiem wypisanym na twarzach.
– No co?
Adrian oprzytomniał jako pierwszy. – Ugryzłeś ją we
śnie, a znak pojawił się
na jawie?
- Malinka. Zrobiłem jej malinkę. – Co by było gdyby
oznaczył ją we śnie? Czy
przebrnęliby przez to teraz?
- Cokolwiek. – Adrian zmarszczył brwi. – O ile wiem to
nie jest możliwe.
Gabe wzruszył ramionami. To gryzło się z tym co
wiedział Gabe, niemniej
jednak znak tam był. – Najwyraźniej jest.
Simon miał oko na kobiety podczas gdy Adrian i Gabe
rozmawiali ale Gabe
wiedział, że mieli jego całą uwagę. Fakt, że Alfa i Beta
zostali stworzeni, nie
zrodzeni, znaczyło, że ci dwaj okazjonalnie zderzali się
z aspektem bycia
zmiennym, który był dla nich nowością.
Czego on by nie zrobił, żeby być obecny przy
ugryzieniu tych dwóch
facetów przez Jonathon’a Friedelinde’a, starego Alfę.
Zastanawiał się jak poradzili
sobie z nieuniknionym pobudzeniem, które ich
nawiedziło. Słyszał, że uczucie było
niewiarygodnie intensywne. Wyobraził sobie jak ich
dziewczyny musiały
śmiesznie chodzić przez tydzień, ale rozważając fakt, że
umawiali się wtedy z
Liwią i Belle, za żadne skarby nie powie tego na głos,
gdyż Emma i Becky
mogłyby to usłyszeć.
Choć po namyśle stwierdził, że nie powinien mówić też
o tym Rick’owi.
Adrian wzruszył ramionami. – No cóż, o ile mi
wiadomo, sny o partnerach są
jedynie snami. To co w nich robisz, nie ma żadnego
wpływu na twoją partnerkę.
- Wiem jak to ogólnie działa ale wiedziała, że tam jest.
Nawet zakryła ją dłonią. –
Gabe obserwował jak Sara próbowała się okręcić i
prawie wpadła na jakąś parę.
Szybka ręka Jima uchroniła ją od upadku. Gabe
zamruczał i zastanowił się czy
właściwie powinien podziękować dupkowi.
- Mogłoby mieć to coś wspólnego z tym, że ona jest
Omegą?
Gabe poczuł jak wszystko w nim cichnie. Po raz trzeci
tego dnia został
ogłuszony. – Że co? - Omegą? Ona jest Omegą? Od
kiedy?
Wtedy coś jeszcze do niego dotarło. Ale to by oznaczało
że… Odwrócił się,
patrząc gniewnie na swoją partnerkę jak tańczy z Jimim.
To oznacza, że doskonale
wie co myślę o jej relacji z Jimim. Omegi były sercem
Dumy. Podczas gdy
Marshall wyczuwał zmiany fizyczne u każdego członka,
Omega mogła poczuć stan
emocjonalny. Razem umożliwiali Alfie zmierzyć się z
indywidualnymi
problemami w Dumie, które inaczej mógłby przeoczyć.
Jego uśmiech był dziki gdy złapał jej wzrok i uniósł trzy
palce. Oj, skarbie.
Już trzy. Nie był zaskoczony widokiem obawy na jej
twarzy zanim odwróciła swoją
uwagę do towarzysza.
- Taa. Zostało to nieformalnie potwierdzone. Wszyscy
zgodziliśmy się
powstrzymać od ogłoszenia tego na forum zanim nie
wrócisz ze szkolenia. – Simon
wzruszył ramionami wydając się najwyraźniej
niekomfortowo.
- Naprawdę.
- Gabe. – Odwrócił się z powrotem do Adriana, który
marszczył brwi w jego
stronę. – Nie było cię tu. Z tego co widzieliśmy i
słyszeliśmy uganiałeś się za
Chloe, nie za Sarą.
- Że co? – Zacisnął szczękę. Sara wysunęła te same
oskarżenie. – O czym ty do
cholery mówisz?
Simon zaczął wyliczać na palcach. – Bransoletka, którą
podarowałeś Chloe
podczas gdy nie raczyłeś zrobić prezentu Sarze. – Gabe
zarumienił się. Miał dla
Sary prezent, po prostu chciał jej go dać osobiście. –
Prawie każdego dnia
rozmawiałeś z Chloe, a do Sary nie zadzwoniłeś.
- Sara przestała odpowiadać na moje telefony. – Gabe
zaczynał się już wkurwiać.
Nawet liderzy Dumy myśleli, że zdradza swoją
partnerkę z inną kobietą?
Sprawy miały się coraz gorzej niż sądził.
- No i Chloe stale gadała o tobie i co takiego robisz,
podczas gdy Sara wiedziała
tyle co nic.
Zmarszczył brwi. To nie było to czego się spodziewał.
Chloe miała zostać
przyjaciółką Sary, dotrzymywać jej towarzystwa. Kiedy
przestała odpowiadać na
telefony zaczynał się o nią martwić. A z tego co Chloe
mówiła to Sara spędzała
dużo czasu z…
O cholera. Proszę powiedz mi, że Chloe nie sabotowała
mojej relacji z Sarą. –
Chryste co za bałagan. Muszę to naprawić.
Simon wskazał brodą w stronę parkietu. – Idź zatańczyć
ze swoją kobietą.
Zdaje się, że puszczają wolną muzykę. – Potężny artysta
mrugnął, uśmiechając się.
– I patrząc na te wszystkie obmacujące się pary nikt
nawet nie będzie miał za złe,
że weźmiesz sobie gryza, nieprawda?
Gabe zobaczył jak światła przygasły, a Sara ruszyła w
ramiona Jima. –
Myślę, że masz rację.
Już najwyższy czas wziąć to co było jego.
Sara uchwyciła moment, w którym Gabe stanął za nią.
Jego ciepło i męski
zapach owionęły nią, wbrew temu, że była w ramionach
innego faceta. Wyciągnął
wokół niej rękę i postukał Jima w ramię. – Mogę się
wtrącić?
Jim zrobił wielkie przedstawienie niechętnie puszczając
Sarę, ściągając brwi
w stronę Gabe’a zanim podarował jej lekki pocałunek w
policzek i odchodząc.
Prawie go zatrzymała, przerażona tego co zaplanował
dla niej Gabe. Jego emocje
biły ją prosto w plecy, złość i żal pomieszane z
pierwotną potrzebą oznaczenia jej.
Rękami objął ją w talii, przyciągając do siebie. Jego
erekcja naciskała nisko
na jej plecy, gorąco jego penisa i dzika satysfakcja,
która przedzierała się przez
jego dotyk sprawiały, że miękły jej kolana. Przez to
jego dotykanie nie mogła
całkowicie ochronić się przed jego emocjami.
Poszukała szaleńczo jakiegoś rozproszenia, myśl o tych
trzech palcach
uniesionych w górę martwiły ją. Udało jej się gdy Jim
zatrzymał się przy Chloe.
Dwójka rozmawiała przez chwilę, ze wzruszeniem
ramion przyciągnął ją do siebie
i skierowali się na parkiet. Żądza wylewająca się z
obojga była rażąca.
- Saro. – Zadrżała gdy polizał znak na jej szyi, jej
uwaga natychmiast powróciła do
faceta stojącego za nią. Zębami przejechał po wrażliwej
części jej ramienia i
szarpnęła się. – Trzymaj się skarbie.
Oj nie ważysz się. Nie tak łatwo i na pewno nie
publicznie. Wyrwała się, garbiąc
ramiona przed jego kłami. – Nie.
- Nie? – miękki jak piórko pocałunek popieścił jej kark.
– Dlaczego nie?
Warknęła. – Ojej, nie wiem. Powinniśmy zacząć od
Chloe?
- Mówiłem ci, że z nią nie spałem. – Okręciła się w jego
ramionach nie zdziwiona
kiedy przyciągnął ją mocno do siebie. Poklepał ją po
pośladkach. – Czy mam ci
przypomnieć tę rozmowę?
Zaciągnęła się, narastała w niej irytacja kiedy
uśmiechnął się do niej leniwie.
– W porządku. Może pogadamy o tym, jak w zasadzie
mnie ignorowałeś?
- Dzwoniłem, a ty nie odpowiadałaś. Lub kiedy to
robiłaś to się kłóciliśmy. –
Zgrzytał zębami, napięcie wydobywające się od niego
prawie ją zemdliło. – Nie
mogłaś mnie odwiedzić tak samo jak ja ciebie, a to
doprowadzało nas oboje do
szaleństwa.
- Więc znalazłeś sobie inną kobietę?
Pokręcił głową. – Chloe miała się z tobą zaprzyjaźnić
by ci pomóc. Saro, do
cholery! Martwiłem się o ciebie.
Nie raz to pokazywał. – Żartujesz sobie prawda?
- Chloe nie miała dać ci powodu byś sądziła, że się
umawiamy. Miała się upewnić,
że wszystko z tobą w porządku. To wszystko.
Przyrzekam ci, że to co czuje do
Chloe to tylko… Jezu, ona jest jak siostra, której nigdy
nie miałem i teraz cieszę
się, że nie miałem.
Jeżeli nie wyczułaby wypływającej od niego szczerości
wykrzyczałaby mu
bzdury. Jedną z rzeczy, które odkryła będąc Omegą,
było to, że diabelnie trudno
było ją oszukać. Wina, którą większość osób czuła
kłamiąc była jak krwotok.
Jednak nadal, jeśli właściwie był tak głupio
łatwowierny, musiała się upewnić, że
nigdy, przenigdy, nie zrobi jej znowu czegoś takiego. –
Jeśli taki miałeś plan, to
wiedz tylko jedno. Cholernie zawiódł.
- Pogadam z Chloe. Obiecuję ci, że naprostuję
wszystko.
Wyszydziła. – No jasne. – I będzie mogła spędzić ten
czas z Jimim. Przynajmniej
on nie zostawił jej w marnym nastroju.
- Saro. Jesteś moją partnerką. Ty. Chloe jest tylko
przyjaciółką. – Opadły mu
ramiona, położył głowę na jej barku ze zmęczonym
westchnieniem. – Powinienem
kazać Jamesowi się odpierdolić i oznaczyć cię przed
wyjazdem. Nie masz pojęcia
jak mi przykro z tego powodu.
Sara przewróciła oczami. Jeszcze nie widziała by
ktokolwiek z poza Dumy
powstrzymał Gabe przed zrobieniem czegoś co miał w
planach, chyba że sam
postanowił tego nie robić.
Uniósł głowę. To co zobaczył na jej twarzy było jedynie
uniesioną arogancko
brwią. – Nie uwierzyłaś mi z tym, że żałuję swojego
czynu?
- Nie za bardzo, rozważając to, że miałeś czas na
znalezienie sobie pierdolonej
dziewczyny.
Twarz mu pociemniała. – Za to będzie piąty.
- Piąty?- Odepchnęła się od jego klaty, siłując się z jego
chwytem. Chciała jedynie
małej przestrzeni między nimi, ale nie pozwolił na to.
- Pierwszy za siedzenie przy Jimim. Drugi za przyjęcie
jego zaproszenia do tańca.
Trzeci za robienie tego wiedząc jak się z tym czuję. –
Ręką objął jej kark,
trzymając ją zaborczo. – Czwarty za sprzeciwienie się
oznakowania przeze mnie. I
teraz piąty za myślenie, że mógłbym kiedykolwiek cię
zdradzić. – Drugą ręką
wygładził jej plecy i spoczął na krzywiźnie jej tyłka. –
Zależy ci na szóstym?
Ściągnęła brwi. – Zależy ci na skopanym tyłku?
Odrzucił głowę i zaśmiał się. – Tak myślałem. – Ręka
wylądowała na jej
tyłku, uderzając ją właśnie tu, na parkiecie. – Śmiało
skarbie. Naciskaj.
Spojrzała na niego gniewnie ale nie chciała
odpowiedzieć. Motylki w jej
brzuchu nie pozwoliły jej na to. Obawiała się, że gdy
otworzy usta to powie coś tak
głupiego jak Proszę pieprz mnie.
- Saro.
Opuściła wzrok. Nie mogła nic na to poradzić.
- Spójrz na mnie Saro. – Spojrzała na niego, wyraz jego
twarzy był przepełniony
żalem. – Przestałaś odpowiadać na telefony. Przestałaś
ze mną rozmawiać. Więc
poprosiłem Chloe by się z tobą zaprzyjaźniła żebym
wiedział, że wszystko u ciebie
w porządku. Nie miałem pojęcia, że dała ci podstawy by
myśleć, że się z nią
umawiam.
Ból porażki przeszedł przez nią i nie była pewna czy
uwierzyła mu w
sprawie Chloe. Był to powód dla którego zwróciła się
do dr Howarda o te małe,
białe pigułki. – Yhy. Oddzwaniałam do ciebie więcej
niż raz ale nigdy nie
odpowiadałeś. Było to wtedy kiedy zacząłeś kręcić z
Chloe?
- Chloe to tylko przyjaciółka. – Warknął gdy parsknęła
w niewierze. – Saro. –
Zadrżała od tego tonu. Słyszała go w snach, ale nigdy
na jawie. Wymagało to jej
uwagi, jej posłuszeństwa i bez namysłu zaczęła się
dostosowywać. Pochylił się i
dmuchnął w bok jej szyi, dokładnie tam gdzie
znajdowała się malinka. Zadrżała w
odpowiedzi, jego uśmiech połaskotał jej skórę. – Ty
jesteś moją partnerką. Jesteś
jedyną kobietą o której marzę. – Czuła jego
rozbudzenie, które zwiększało jej
własne. Czuła również jego zdecydowanie i zaborczość.
Zamiast ją dusić, otuliło ją
kokonem jak ciepłym kocem, w którym by się schowała
przez resztę życia. Polizał
jej szyję. – Wiesz, że sny, które dzielimy nie są
normalne?- Popieścił jej tyłek,
poruszając nią w rytm muzyki, palcami głaskał dolną
krzywiznę pupy. – Większość
ludzi śni o kochaniu się ze swoimi przyszłymi
partnerami. – Uniósł głowę z nad jej
gardła, łapiąc brzegiem dłoni jej podbródek i
odwracając jej twarz do siebie. – Ty i
ja właściwie się kochaliśmy.
- Czemu? – Kiedy zmarszczył brwi dodała. – Czemu
połączyliśmy się w ten
sposób?
- Nie wiem. Może dlatego, że nie rozmawialiśmy przez
dłuższy czas, a może
dlatego, że jesteś Omegą.
To przypomnienie było wszystkim czego potrzebowała
by się odsunąć od
niego i tego ciepłego uwodzenia, którym ją kusił. –
Albo może dlatego, że tak
naprawdę to mnie nie chciałeś.
- Do diabła, Sara. – Jego długie, cierpiące westchnienie
było muzyką dla jej uszu.
- Więc poleciałeś do Chloe.
Zwęził oczy, zdecydowanie zmieniło jego rysy. – Nie
zamierzam znowu się
tłumaczyć. Słuchaj uważnie. Ty jesteś moją partnerką.
Myśl o dotykaniu kogoś
innego jest obrzydliwa. Rozumiesz mnie?
Opuściła rzęsy, ukrywając przed nim swoje spojrzenie.
Mógł myśleć, że
zamknęli ten temat, ale dla niej było to dalekie. – Co się
stanie kiedy znowu
wyjedziesz?
Westchnął i przyciągnął ją do siebie, kołysząc jej głowę
przy swoim
ramieniu. – Nie martw się skarbie. Na razie nawet
dzikie goryle nie odciągną mnie
od ciebie.
Zaciągnęła się, opierając się pokusie by się wtulić w
jego ciepło. Niech to
szlag, tak ładnie pachnie. – A co z dzikimi kelnerkami?
Zahuczało mu w klacie kiedy warknął. – Siedem.
Nadal nie był pewien, dlaczego pozwolił by
powstrzymała go od oznaczenia
jej właśnie tutaj na parkiecie, ale musiał przyznać, że
trzymanie ją w ramionach
było niewiarygodne. Nigdy więcej wątpliwości,
żadnych obaw, tylko on i jego
partnerka, w pieszczocie przytulonych do siebie ciał,
uwiedzionych przez muzykę.
Zanurzył twarz w jej włosach, tonąc w jej zapachu,
wmontowując go w
swoje wspomnienia. Chciał tonąć w tym zapachem, a ją
pokryć własnym dopóki
nie byłoby wiadomo gdzie kończy się jeden a zaczyna
drugi. I wbrew jego słowom
wiedział, że ma dużo do nadrobienia.
Potknęła się, wywalając ich prawie na podłogę. Chwycił
ją z łatwością.
- Przepraszam. – Znowu schowała palące policzki przy
jego klacie po podarowaniu
mu jednego, pełnego zakłopotania, spojrzenia.
- Wiem jak uchronić cię przed upadaniem.
Przyglądnęła mu się uważnie. – Jak?
Uśmiechnął się i tak ją podniósł, że jej stopy
podrygiwały w powietrzu, upajając się
tym jak zasapała w szoku.
- Postaw mnie Gabe!
- Spójrz na mnie Saro. – Użył tego samego tonu, który
towarzyszył im podczas ich
aktów, wiedząc, jak instynktownie na niego
odpowiadała. Uśmiechnął się
delikatnie kiedy uniosła głowę, odwracając się do niego.
– Zaufaj mi. – Jej
niepewność rozszarpała mu serce ale to była tylko jego
wina, do diabła. Zrobiłby
wszystko by znowu mu wierzyła. – Nigdy nie pozwolę
ci upaść.
- Masz na myśli, że nigdy więcej?
- Hmm? – Okręcił ją delikatnie w rytm muzyki, jej
palce zaledwie otarły się o jego
stopy. Ledwo czuł jej wagę. Zmarszczył brwi, studiując
ją. Cholera. Była za lekka.
Dlaczego wcześniej się nie zorientował? To też musiał
naprawić. Nie pozwoli by
jego skarb zachorował.
- Nigdy więcej nie pozwolisz mi upaść. Opuściła rzęsy,
kolejny raz kryjąc przed
nim wyraz swojej twarzy, ale nie zanim nie ujrzał
niewiary na jej twarzy i wiedział,
że nie chodziło jej o fizyczny upadek.
- Przestań. – Postawił ją na ziemi ale trzymał blisko
siebie. – Udowodnię ci, że
możesz mi zaufać.
Przestała tańczyć. – Błagałam o ciebie. Płakałam przez
ciebie. A ty się ode
mnie odwróciłeś. Wiesz jakie to uczucie?
- Nie. Saro…
- Właśnie takie!
Ostry, przecinający ból, głęboka rozpacz, odrzucenie,
zazdrość. Gabe poczuł
to wszystko. Dostał to co zrobił swojej partnerce.
Unikał jej by ochronić ją przed
ich separacją. Zamiast tego, odmawiając oznakowania
jej prawie ją zniszczył. Był
cholernie blisko upadku na kolana, agonia rozrywała
jego ciało za bardzo by mógł
to wytrzymać.
- Teraz nagle zachciało ci się mnie oznaczyć? Jak mogę
ci zaufać?
Odczucia, jej odczucia, nagle się urwały, ale zaległy w
jego sercu mieszając
się z jego własnymi, dopóki nie było wiadomo, które są
jego, a które jej.
Łzy w jej oczach wczepiły się w niego. Chciał unieść
głowę i wrzasnąć z
bólu, który wymierzył swojej słodkiej Sarze. – Co
chcesz bym zrobił Saro? Błagał?
Płakał? – Bo zrobi wszystko by pozbyć się tego wyrazu
z jej twarzy, tych emocji z
jej serca.
- Nie.
- Więc co?
Determinacja wypełniła całą jej twarz. – Chcę być
traktowana w ten sam
sposób, w jaki traktujesz Chloe.
Co? – Co, właściwie, przez to rozumiesz? – Gabe
zaczynał się już wkurwiać. To,
że Sara nadal wierzyła w jego bycie z Chloe już go
zmęczyło. Jak ona mogła nadal
tak myśleć?
Spokojnie. Frajerze. Twoja przyjaciółka sprawiła, że
Sara tak myśli. Musiał
dopaść Chloe i dowiedzieć się, co sobie ubzdurała w tej
główce. Wiedziała jak
ważna jest dla niego Sara. Gabe prawie warknął z
frustracji ale opanował się.
- Chcę, żebyś mnie poprosił o wyjście na randkę. –
Gabe zamrugał zaskoczony jej
wściekłym tonem. – Chcę pójść na kolację. Chcę
potańczyć. Chcę wiedzieć, że
jestem jedyną, z którą chcesz być. Chcę pierdoloną
bransoletkę na święta.-
Wzdrygnął się. Nie wiedziała o tym, ale miał dla niej
coś o wiele lepszego od
jakieś bransoletki, ale nie było jej w domu dlatego tego
nie dostała. Wypuściła
powietrze z ust, przesuwając dłonią po swoich
miękkich, błyszczących włosach.-
W sypialni mogłabym ci się podporządkować, ale niech
cię diabli jeśli po
wszystkim
potraktowałbyś mnie jak niechcianą
zabawkę.- Zwęziła oczy. – Kiedy
mi to udowodnisz, zatwierdzę cię jako swojego
partnera.
Zacisnął zęby i kiwnął. Po tych wszystkich karach nie
było to złe.
- I żadnego też spania razem. Pewnie oznaczyłbyś mnie
w międzyczasie a nie
jestem na razie na to gotowa.
No dobra, szybko robiło się coraz gorzej. – Co mogę
robić na tych randkach?
- To proste. – Wydostała się spod jego ramion, miała
zmęczone oczy, jakby nie
mogła uwierzyć w to co powiedział. – Pokaż, że mnie
kochasz.
Zapatrzył się na nią, gdy się odwróciła i odeszła od
niego. Wreszcie pokręcił
głową. – Kurwa mać. – Pokazać jej jak ją kocham?
Przecież jest cholerną Omegą!
Nie może tego wyczuć? Cały jej pragnął!
Skierował się po Chloe, chwytając ją za ramię i
odciągając ją od Jimiego
Woods. – Co ty sobie do cholery myślałaś?
Zamrugała w jego stronę, przestraszona. – Co?
- Kiedy zaczęliśmy się umawiać Chloe?
Szczęka jej opadła. – A niech to. Sara też?
Gabe spojrzał ponad jej ramieniem by zauważyć jak Jim
gapił się na nich z
oburzonym spojrzeniem. – Cholera. – Zwrócił swój
wzrok z powrotem na Chloe. –
Ciekawe skąd wzięli ten pomysł.
- Nie odwracaj się do mnie plecami, Gabrielu Anderson.
– Pokręciła w jego stronę
palcem, wyglądając jak jego babcia. – To ty przestałeś
dzwonić do swojej
partnerki.
Kurwa mać. Miała rację. – To ty miałaś z nią
rozmawiać. Co narobiłaś
mówiąc jej, że wydzwaniałem do ciebie ale
zapominając wspomnieć, że
rozmawialiśmy wyłącznie o niej i Jimim?
Skrzywiła się. – Nie dawała mi okazji. Starałam się jej
przekazać jak się
trzymasz ale zamykała mnie.
Bo wyglądało to tak jakby otwierał się Chloe ale nie
Sarze. – Niech to szlag.
– Potarł twarz. – A ty byłaś zazdrosna o to, że cały swój
czas spędza z Jimim.
Jej twarz wypełniła wina. – Może.
Także oboje spieprzyli swoje relacje z partnerami. –
Nabałaganiliśmy.
- Tak mi przykro Gabe.- Położyła mu dłoń na ramieniu.
- Mogę naprawić sprawy z Sarą, nie martw się. –
Zauważył jak Jim odchodził,
złość biła z jego całego ciała. – Ale nie wiem co
zrobimy by naprawić sprawy
między Tobą a Jimim.
- Do diabła. – Ramiona Chloe opadły. – Co robimy?
Kiedy zadrżała wiedział, że wyglądał jak drapieżnik,
którym był. –
Oznaczymy swoich partnerów.
Kiedy liderzy Dumy skierowali się do wyjścia podążył
za nimi z tylko
jednym zamiarem.
Odzyskania zaufania Sary. Bo, czy chciała przyznać czy
nie, on już wiedział,
że miał jej serce, tak jak ona miała jego.
ROZDZIAŁ V
Nie była w stanie zostać tam ani chwili dłużej. Nie
wiedziała czy ktokolwiek
zauważył jej nieobecność. Gabe poszedł prosto do
Chloe. Niespodzianka,
niespodzianka. Kobieta natychmiast przestała tańczyć z
Jimim i odeszła z
Gabe’em, na co Jim był oczywiście zdegustowany.
Wyszła z klubu, oddychając nocnym powietrzem.
Uśmiechnęła się do
mijających ludzi, idących chodnikiem Universal City,
zastanawiając się gdzie
mogłaby pójść by pozbyć się trochę tego napięcia
spowodowanego konfrontacją z
Gabem.
Ah, „Wschodzące Gwiazdy”. Tylko tego potrzebuję.
Wyjęła telefon i napisała do
Sheri i Belle, nie chcąc by jej kumpele z Dumy się o nią
martwiły.
Odpowiedź ją zaskoczyła. Oj! Zaczekaj!
W kilka minut wszyscy wyszli na zewnątrz, włączając
w to Chloe, do diabła.
Rozmawiała z Gabem, wyraz jej twarzy tworzył
mieszaninę rozgoryczenia i
zdecydowania. Spojrzenie Gabe’a uczepiło się Sary, ale
zignorowała je. Tyle z
pokazywania jej, z kim chciałby być. Sara zdusiła krzyk
frustracji dzięki silnej
woli. Przykleiła na twarz uśmiech i rozejrzała się
szukając Jima, mając nadzieję, że
będzie chętny kontynuować tę gierkę skoro Gabe utknął
z Chloe.
- Gotowi? – Emma uśmiechała się od ucha do ucha.
Sara nie była pewna czy jest
gotowa na to by reszta Dumy słyszała jej śpiew.
- No dalej Saro Misiaku, jeśli ty zaśpiewasz to i ja
zaśpiewam. – Belle objęła Sarę
ramieniem, Jim zajął miejsce po drugiej stronie Sary.
Zignorowała szybko
napływające od Gabe’a rozdrażnienie. Zaczynał
okazywać swój własny bunt, do
diabła.
- Ostrożnie. Jak za bardzo się oprzesz na Belle to
upadniecie. – Rick położył rękę
na plecy Belle, obejmując ją w talii. Jim naśladował
jego ruchy na talii Sary.
Potknęli się niezgrabnie odchodząc od klubu, kobiety
zachichotały gdy faceci
próbowali mężnie utrzymać je na nogach. – No to gdzie
idziemy?
Gabe wyciągnął rękę i dosłownie odczepił Sarę od Jima,
upewniając się najpierw
czy Belle jest wsparta o swojego partnera. – Czy ktoś
wspomniał o „Wschodzących
Gwiazdach”? – Postawił ją delikatnie na nogach,
obejmując ją zaborczo w talii,
uśmiechając się leniwie do Jima. Jim zmarszczył brwi
ale pozwolił rozproszyć się
widokiem Chloe, która chwyciła jego rękę z szerokim
uśmiechem i zaczęła go
odciągać.
Sara postanowiła się nie wyrywać. Przelewające się
przez nią zdecydowanie
Gabe’a było dzikie. Miała przeczucie, że jeśli spróbuje
uciec to dosłownie puści się
za nią w pogoń. Jednak nadal była wkurwiona za to, że
wyszedł razem z Chloe,
więc pomyślała, że dobrze by było powiedzieć mu o
swoich planach. – Taa. Mam
ochotę na karaoke.
Gabe zamarł. Tak jak i pozostali mężczyźni Dumy oraz
dwaj z poza. – Karaoke?
„Wschodzące Gwiazdy” to bar karaoke?
Zamrugała niewinnie w jego stronę. – Tak.
Zajęczał. – Nie wiedziałem, że aż tak jesteś na mnie zła.
Emma pomachała na nich ręką. – Nie bądź cieniasem,
Gabe. Poza tym jeśli Max
umie śpiewać to ty także.
Max rzucił po Emmie. – Nie ma mowy Emma. Nie
wetknę swojego tyłka na scenę
i nie zrobię z siebie kretyna.
Curana nadęła wargi w stronę swojego partnera. –
Nawet dla mnie?
- Emmo.
Sara szła, pozostawiając za sobą kłócących się Alfę i
jego partnerkę, zmuszając
Gabe do utrzymania tempa gdy szła w kierunku baru. –
Czekam z niecierpliwością
na to.
- Jestem tego pewien. – Gabe praktycznie nadął wargi.
Poklepała Gabe’a po ramieniu. – Spójrz na to z innej
strony. Nie zamierzam
zmuszać cię do śpiewania.
- Nie?- Gabe otworzył dla niej drzwi i wprowadził do
środka, podążając szybko za
nią. Oczami zeskanował obszar nawet gdy jego ciało
poruszało się między nią a
tłumem, chroniąc ją przed jakimś przyszłym
zagrożeniem. Jego szkolenie na
Huntera szło w kierunku mniej cywilizacyjnym. Nie
powinno obejmować jej, ale
tak było. Posiadała najgłupszy impuls klepania go po
mięśniach.
- Nie. – Zaprowadziła go do boksu z tyłu, wystarczająco
dużego by pomieścić ich
wszystkich. – Zamierzam iść pośpiewać.
Gabe usadził ją, samemu siadając na brzegu boksu.
Uniósł jedną brew w
niedowierzaniu. – Naprawdę? – Pozostali szybko zajęli
miejsca, Chloe jakoś
potrafiła zająć miejsce obok Jima.
- Mh-mm.
- Ma wspaniały głos. – Belle mrugnęła do Sary z
szerokim uśmiechem. – Powali
cię na kolana.
Sara szturchnęła Gabe’a mając nadzieję, że się ruszy z
miejsca. – Skoro już o tym
mowa to pozwól mi iść zaśpiewać. Belle idziesz?
- Pewnie!
Belle praktycznie podskakiwała, Rick był oczywiście
zdumiony. – Oj, to muszę
zobaczyć.
Belle położyła ręce na biodrach. – Hej, ja umiem
śpiewać!
- Kochanie, byłem podczas tej niesławnej nocy z
Mojito. Uwierz mi, to co robisz w
żaden sposób nie nazywa się śpiewaniem.
Wszyscy zaczęli się śmiać gdy Belle spojrzała gniewnie
na Ricka. – Zamierzam
dobrze się bawić udowadniając ci, że się mylisz Fido.
Wielki facet tylko pokręcił głową i się uśmiechnął,
miłość jaką darzył swoją Lunę
była widoczna na jego twarzy. Sara westchnęła,
zastanawiając się czy
kiedykolwiek zobaczy to u Gabe’a. – Zamierzam dobrze
się bawić patrząc jak się
starasz.
- Stawiam pięć dolców, że tam pójdę i zostawię cię
błagającego o więcej. – Belle
uniosła brodę, twardym spojrzeniem rzucając wyzwanie
Rick’owi.
Odpowiedzią Ricka była prosto uniesiona brew i
rzucenie pięcio-dolarówki na blat.
Dwie sekundy później piątka Belle wylądowała na niej.
- Frajer. – Zarżała Sara. Wilk nie wiedział, że właśnie
stracił kasę.
- Dlaczego wydaje mi się, że wiesz coś czego nie wie
Rick?
Szept Gabriela skierowany do jej ucha wysłał dreszcze
po jej plecach. Bezlitośnie
je zgniotła. Jeszcze mu nie wybaczyła. – Zobaczysz.
Palce zaplątały się delikatnie w jej włosy, lekkie
uczucie szarpnięcia na karku
przypomniało jej z kim ma do czynienia. – Domyślam
się, że zobaczę. – Było
wszystkim co powiedział, ale jeszcze raz pociągnął
zanim przesunął dłoń na jej
ramię. Palcami pieścił znak, który jej zostawił.
Czuła jak ją obserwuje, patrzy na emocje krzyżujące się
na jej twarzy. Opuściła
rzęsy, nie chcąc by zajrzał jej do duszy. Właśnie na to
musiał zapracować.
Gabriel stał, dusząc w sobie sfrustrowane westchnienie i
zabierając dłoń. –
Zaprowadźmy ciebie i Belle byście wybrały piosenki. –
Wyciągnął drugą dłoń w
stronę Belle, pomagając jej wstać. – Przyprowadzę z
powrotem twoją partnerkę
Rick.
Rick pokręcił głową na Belle i wskazał palcem jedną
pięcio-dolarówkę wciąż
leżącą na blacie.
Sara była uśmiechnięta, ale wyglądało to na przymus.
Może trochę naciskał,
pociągając w ten sposób za jej włosy, ale nie mógł
nakłonić jej by się na nim
skupiła, a potrzebował żeby się na nim skoncentrowała,
bardziej niż oddychania.
Jego jedyną myślą, było po prostu bycie sobą mając
nadzieję, że pozwoli mu
między nimi wszystko naprawić. Złapał Sarę za rękę,
pragnąc czuć jej bliskość,
chowając grymas kiedy próbowała odciągnąć palce.
Małe plotkarskie spojrzenie na Chloe dało mu do
zrozumienia w czym tkwił
problem. Najwyraźniej miał sporo do naprawienia.
Nawet nie przyszło mu na myśl
jak zareaguje widząc go wychodzącego z klubu razem z
Chloe, dopóki nie spojrzał
na jej twarz. Może jeśliby wiedziała o czym rozmawiali
to pomogłoby to złagodzić
ból jego własnej głupoty.
Był tak cholernie zmęczony widząc ten zraniony wyraz
twarzy. Odsunął się
od Chloe w momencie kiedy to zauważył ale zdążyła się
już odwrócić. Do Jima.
Pojebańca. Wziął głęboki oddech i upomniał sam siebie,
że Sara nie
podziękowałaby mu za krew Jima na swojej ślicznej
sukience.
- Ktoś jeszcze?- Głos Sary odciągnął go od swoich
myśli.
- Sorry ale nie mogłabym unieść melodii nawet jeśli
włożyłabyś ją do wiadra i
przykleiła rączkę mocnym klejem. Każdy spojrzał na
Sheri. – No co?
Sara wzruszyła ramionami. – No dobra, ktoś inny?
Zaskakująco, Rick wstał. Spojrzał na swoją partnerkę,
która miała otwartą
buzię. – Na co czekamy? – Wziął ją za rękę i
zaprowadził do miejsca zgłoszeń.
Gabe pokręcił głową i ruszył, Ręka Sary ścisnęła jego.
Nie przegapił
momentu, w którym Jim puścił oko do Sary. Mała
flirciaro. Osiem. Zaczął
katalogować sposoby ukrywania ciała weterynarza.
Tylko to mógł zrobić by nie
warknąć na faceta. – Wiesz już jaką piosenkę chcesz
śpiewać?
Przewracała katalog z tytułami, studiując ostrożnie
każdą stronę. Belle
właśnie dokonała wyboru, tak jak Rick. – Tę.
J ej wybór nie powinien go zaskoczyć jednak tak się
stało. Uśmiechnął się
szeroko gdy napisała swoje imię pod wyborem i
wręczyła DJ’owi. – Sunshine
Superman?
- Mmm-hmm.
Zaprowadził ją z powrotem do boksu by poczekać na jej
kolej, mając
nadzieję, że będzie w stanie ją zrelaksować by go
dopuściła do siebie, choćby
troszeczkę.
Jego
pierwszym
krokiem
było
przyciągnięcie jej w swoje ramiona gdy
tylko usiedli, nie pozwalając jej się ruszyć. Strumień,
który zalał jej policzki był
wart zabawy. Teraz trzeba naprostować najważniejszą
sprawę.
– Razem z Chloe rozmawialiśmy o jej partnerze.
Poczuł pod dłońmi jak drgnęły jej mięśnie. – Jej
partnerze?
Kiwnął, przysunął do jej szyi swoje usta. – Mm-
hmmm. Wie kim on jest ale
on nie wydaje się być zainteresowany. – Muzyka z
powrotem zagrała. Musiał
poczekać, gdyż by udzielić jej więcej informacji,
musiałby krzyczeć do ucha.
Trzymanie Sary w swoich ramionach sprawiało, że
wszystko było tego
warte. Trącił nosem jej włosy, ignorując skrzeczenie pół
pijanego faceta na scenie.
Pozwolił ciszy trzymać zapach i ciepło swojej partnerki
przy sobie by go znużyć,
czując się po raz pierwszy od miesięcy szczęśliwie.
Zrzygam się. Sara przełknęła mocno. Rozejrzała się po
widowni gdy
zabrzmiały pierwsze nuty jej piosenki, wiedza, że Gabe
tam był czyniła sprawy
dziesięć razy gorsze. Dlaczego, no dlaczego się na to
zdecydowałam? I dlaczego
śpiewam przed Belle i Rick’iem? Podpisali się przede
mną! Wzięła głęboki oddech,
prawie gotowa by uciec.
Para błękitnych oczu patrzyła się na nią z brzegu sceny.
Gabe uśmiechnął się
co rozświetliło mu twarz. Poczuła jak dochodziło od
niego żałosne rozbawienie i
wiedziała, że oczekiwał schrzanienia jej występu tak
samo jak osoba występująca
przed nią. Kobieta zapominała każdego słowa swojej
piosenki, ale tak dobrze się
bawiła, że Sara klaskała prawie tak głośno jak chłopak
dziewczyny.
Sara spojrzała gniewnie na Gabe’a, zdeterminowana by
udowodnić mu jak
się mylił. Muzyka się zaczęła. Zauważyła sygnał
rozpoczęcia, ubaw ze śpiewania
wypchnął z jej umysłu wszystko inne. Sara śpiewała
słowa, patrząc się prosto w
niewiarygodnie przystojną twarz Gabe’a, widząc
zdziwienie i, tak, narastającą
dumę. To co jeszcze polepszyło sprawę, była zawiść na
twarzy Chloe gdy kobieta
stanęła obok niego.
Ha! Teraz patrz kradnąca facetów dziwko! Teraz to
zaczęła, Sara buchnęła.
Słowa dopasowały się doskonale do jej nastroju. Czysta
pozytywność dodatkowo
zabujała jej biodrami gdy śpiewała. – Bo kiedy się
zdecyduję, będziesz mój. –
Upewniła się, że wychylała się przy tej części,
wyzywając Gabe’a zanim
odwróciła się od niego by śpiewać do reszty widowni.
Kiedy rozbrzmiała cześć
instrumentalna
zatańczyła
przed
zaśpiewaniem
kolejnych słów. – Kiedy
zdecydujesz się być mój na zawsze, uniosę twoją dłoń i
powoli nią przeciągnę po
twojej małej główce – Odwróciła się, trzęsąc tyłkiem
prosto przy twarzy Gabe’a,
ignorując wyciągnięte przez niego ręce. Dziewięć
palców. O cholera. Mój tyłek
będzie bolał. Odrzuciła do tyłu głowę i zaśmiała się,
kończąc kwitnąco piosenkę
tuż przed zaakceptowaniem jego dłoni by mogła zejść
ze sceny.
Lekkie puknięcie w jej tyłek sprawiło, że podskoczyła,
przypomnienie tego
co nadejdzie. – Mała główka?
Czułe rozdrażnienie nawleczone na jego głos uspokoiło
ją wystarczająco, by
mu dokuczyć. – Rozważając to wszystko, śmiałabym
nazwać ją maluteńką.
- Ałć. – Poklepał ją po pupie. – Świetnie, punkt dla
ciebie.
- Tak! – Narysowała palcem punkt na wymyślonej
tablicy. Miłosny klaps Gabe’a
trochę szczypał, ale potarł to miejsce prawie
natychmiast. Sara zamrugała, walcząc
ze swoim pobudzeniem kiedy doszli do stolika.
Emma klaskała. – Dobra robota Saro!
- Nieźle, Saro misiaczku! – Sheri uniosła dwa kciuki.
Adrian zaledwie się
uśmiechnął i skinął, jego uwaga prawie natychmiast
wróciła do Sheri.
Simon i Becky wyglądali tak jakby wzięli łyk wody a
zamiast tego mieliby ją
wypełnioną dobrym winem. ale oboje dali jej piątkę.
Max, z jakiegoś niejasnego
powodu, patrzał i czuł się zadowolony, jakby wiedział,
że da radę.
Gabe pomógł jej usiąść i ułożył ją między swoimi
nogami, ława pozwoliła
mu na zakołysać ją między swoje uda. Zezwoliła mu na
to, uczucie jego ramion
obejmujących jej talię i pochwały od jej przyjaciół
znarkotyzowało jej umysł
słodkim ciepłem. Prawie jak cudowne było uczucie
zadowolenia wylewające się z
Gabe’a, jakby wszystko to czego pragnie było właśnie
tu przed nim. Cholera,
nawet mruczał.
Spojrzała na Chloe by zobaczyć jak ich obserwuje ze
smutnym wyrazem
twarzy i jeszcze smutniejszym uśmiechem. Sara
odwróciła się, niechętna
analizować, dlaczego czuła się winna gdy Gabe tulił ją
przed tą kobietą.
Prawie zapomniała o Belle kulejącej na scenę,
uśmiechającej się słodko gdy
rozpoczęła się muzyka Jewel „Hands”, wstrząsając
nimi. Belle wyglądała jak anioł
siedzący w smudze światła na scenie, jej włosy były
złotą aureolą wokół jej głowy.
Uniosła mikrofon i Sara rozsiadła się, przygotowując się
na oglądanie innym
będących pod wrażeniem.
Sapania rozbrzmiały wokół stołu gdy silny, delikatny
głos Belle popłynął nad nimi.
– Jasna cholera. Jest dobra. – Gabe pokręcił głową. –
Dlaczego o tym nie
wiedzieliśmy?
Sara wychyliła do tyłu głowę, ocierając czubkiem o
policzek Gabe’a. – Pusta
blondynka, pamiętasz? Poza tym, Liwia dostałaby szału
gdyby dowiedziałaby się,
że Belle jest w czymś od niej lepsza, więc Belle
ukrywała to. – Głupie, ale tak było.
Belle była lojalna wobec Liwii, która nie była temu
godna, płaciła za to słoną cenę,
na co nie zasłużyła.
No cóż teraz przynajmniej już tego nie ukrywa. –
Zjeżyłaby się od podziwu
w głosie Gabe’a, gdyby nie fakt, że mogła to poczuć. To
nie miało nic wspólnego z
pożądaniem, a mnóstwo z przyjaznym nastawieniem.
Duma, którą czuł gdy Sara śpiewała, była mieszanką
zdrowej dawki żądzy
i… miłości? Sara pokręciła głową, nie pewna czy
poczuła to co myślała, że
poczuła. Jak mogłaby to być miłość? Nie mogła po
prostu ufać swoim zmysłom
gdy chodziło o Gabe’a. Całkowicie możliwe było to, że
to co czytała z jego emocji,
po prostu nie istniało. Mogłoby to sprawić, że jej serce
znowu by się roztrzaskało, a
zaledwie zaczęło zdrowieć.
Belle wychyliła do góry twarz, zamknęła oczy gdy
śpiewała. Rick stał na
brzegu sceny, z dziwnym wyrazem twarzy, zupełna
niewiara zmieszała się ze
zdumiewającą dumą, gdy jego miłości śpiewała. –
najwidoczniej Rick też nie
wiedział.
- Domyśliłem się. – Gabe podniósł drink i wręczył jej. –
Truskawkowa Margarita.
- Kiedy ją wytrzasnąłeś?
- Tuż przed tym jak śpiewałaś. Pomyślałem, że może po
wszystkim będziesz
spragniona.
- Dziękuję. – Sara wzięła łyk gdy piosenka Belle
zakończyła się gromkimi
brawami. Kiedy Belle ruszyła by zejść ze sceny Rick
zatrzymał ją, sadząc ją z
powrotem na stołku. – Ooo, to powinno być dobre.
- Słyszałaś jak on śpiewa? – Gabe zaczął posypywać
pocałunki wokoło malinki,
którą jej zostawił.
- Hmm? – Uczucie ust Gabe’a na swojej skórze prawie
wyłączyło jej mózg. Racja,
Rick. – Niee, ale stawiam na to, że będzie lepszy niż
tego oczekujemy.
- Dlaczego?
- Wygląda na faceta, który nie wplątuje się w akcje jak
ta, chyba że jest pewien
swojej wygranej.
- Racja.
Odwrócili się by zobaczyć jak wielki rudzielec chwyta
za mikrofon. Skinął
DJ’owi , trzymając dłoń Belle. Zaczęło grać „Change
the World” Erica Clapton.
Belle uśmiechnęła się do swojego partnera gdy jej
zanucił.
Sara poczuła nastrój w pomieszczeniu gdy Rick zaczął
śpiewać, kobiety
kołysały się gdy wielki zły Wilk pokazał całemu światu
co czuje do Belle. Uczucia
zamiotły się ponad nią, miękkością i słodkością, a Sara
zakołysała się z nimi,
wciągając je jak czekolado holik w fabryce Hershey’a.
Gabe ręką zaczął głaskać jej brzuch zataczając koła.
Zaczął mruczeć jej do
ucha wraz z melodią, rozpraszając ją od emocji
płynących dookoła niej. Sara
oblizała wargi. Głos Gabe’a nawet w przybliżeniu nie
był tak gładki jak Ricka, ale
wpłynął na nią dogłębnie. Zamknęła oczy i oparła się o
niego, czując wstrząs jego
zaskoczenia
i
radości,
wchłaniając
uczucie
bezpieczeństwa, które dawało jej bycie
w jego ramionach. Było jak we śnie, ale o wiele lepiej
wiedząc, że był właściwie za
nią. Pozwoliła by jej obawy i strach uleciały od piosenki
grającej w uszach i sercu.
Gabe mocną ręką uniósł jej twarz, dając jej w usta
miękkiego całusa zanim
przytulił ją mocniej. Ten pierwszy prawdziwy smak jej
partnera zostawił jej emocje
zmącone, ale wzrok Chloe siedzącej naprzeciwko nich
zaostrzyło jej zmysły.
Wyprostowała się, odpychając się od niego, co go
rozdrażniło. Mogła to poczuć,
ostre i mrowiące. Nie mogła się poddać, jeszcze nie. Nie
dopóki odpowiedzi na
temat Chloe nie usatysfakcjonowały jej.
Piosenka Ricka zakończyła się grzmiącym aplauzem.
Kłaniając się,
zaprowadził Belle za scenę i prosto do wyjścia z klubu,
szczęśliwy śmiech
blondynki ciągnął się za nimi, dwie pięcio- dolarówki
nadal leżały na blacie,
zapomniane.
- Teraz to dopiero się zastanawiam gdzie on ją zabiera.
– Ramiona Gabe’a trzęsły
się gdy się śmiał.
Sara pokręciła głową. Nie musisz być Omegą, żeby
wiedzieć takie rzeczy.
ROZDZIAŁ VI
Gabriel trzymał kurczowo dłoń Sary i tego wieczoru był
pełen nadziei.
Wiedział jak chciał go zakończyć, ale przez gorąco-
mroźny sposób w jaki Sara go
gasiła nie miał żadnego pojęcia czy jego życzenie się
spełni. Chciał ją zaciągnąć do
swojego pokoju, związać i podarować po każdym
klapsie jaki jej obiecał. Chciał
patrzeć jak błagała o jego penisa podczas gdy lizałby jej
przesłodką cipkę. Chciał
dojść w niej tak głęboko, że zostałaby naznaczona
zanim jeszcze by ugryzł ją w tę
cudowną szyję. Chciał usłyszeć jej mruczenie przy
ukołysaniu jej do snu.
Jeśli postawiłby na swoim, to nie miałaby szansy
odmówić.
Kiedy dotarli do schodów, zatrzymała się. Korytarz po
jednej stronie
prowadził do pokoju Gabe’a, po drugiej prowadził do
jej pokoju. Po
niezdecydowanym wyrazie jej twarzy zdał sobie
sprawę, że marzenie o trzymaniu
jej w swoich ramionach było nie do spełnienia.
Jego marzenie… To był klucz, prawda? Mógł tego nie
wiedzieć ale kontrolowali
swoje sny o partnerstwie odkąd tylko się zaczęły. Gabe
uśmiechnął się, całkowicie
zdając sobie sprawę z tego jak drapieżnie wyglądał.
Miał zamiar dzisiaj mieć pod
kontrolą ich sen.
Dzisiaj mógłby jej pokazać jak ją kocha.
Odwrócił się w lewo, ignorując jej małe westchnienie z
ulgą. Odprowadzał ją
do jej pokoju, dżentelmen w każdym calu, gotowy i
skłonny zostawić ją przed
drzwiami tylko i wyłącznie dla jednej małej przysługi. –
Saro. – Odwróciła się i
spojrzała na niego z pytaniem wypisanym na jej twarzy.
– Pozwól mi dzisiaj wejść.
Skrzywiła się. – Gabe…
Położył palec na jej ustach, wdzięczny za jej
natychmiastowy spokój. –
Zostawiam cię przy tych drzwiach, nieoznaczoną, dając
ci trochę czasu byś
nauczyła się znowu mi zaufać. – Wychylił się, skubiąc
jej ucho, uśmiechając się
gdy odetchnęła z jękiem. – Ale powrócę, chcę żebyś
pozwoliła mi wejść. – Skubnął
ją w policzek i odwrócił twarzą do siebie. – Chcę
żebyśmy oboje mieli dzisiaj
słodkie sny. Cokolwiek będziesz chciała zrobić by nie
mieć tego snu proszę, nie
rób tego. Zrozumiałaś?
Oblizała usta, niepewność powróciła na jej twarz. – Nie
jestem pewna czy dam
radę.
Warknął, niezadowolony.
Pokręciła głową. – Jak niby mam to.. z tobą zrobić jak
nawet nie wiem, czy mogę
ci ufać?
Wziął
głęboki
oddech,
próbując
pohamować
ogarniającą go wściekłość. Jeśli
to wyczuje to się przerazi, że się na nią rozzłościł.
Faktem jest, że nie mógł
uwierzyć we własną głupotę. Miała rację. Prawdziwy
związek wymagał zaufania u
obojga partnerów, zaufania, które stracił słuchając
niewłaściwej osoby. – Co
sprawi, że uwierzysz, że jesteś jedyną kobietą, której
pragnę?
- Coś co nie jest tylko jedną nocą grania mojego faceta!
- Grania? – Cofnął ją na drzwi, ignorując alarm na jej
twarzy. – Uważasz, że
gram?- Złapał ją za ramiona, podnosząc ją na palce. –
Nie kłam! Dokładnie wiesz
co czuję! – Puścił ją nagle przez myśl, która do niego
dotarła. – To nie dotyczy tak
naprawdę zaufania, prawda? – cofnął się o krok. –
Karzesz mnie bo wyjechałem
zanim cię oznakowałem. – Z szoku otworzyła buzię.
Westchnął i przeczesał włosy
dłonią, cały jego gniew wypłynął, nagle zmęczony z
niewiary. – Śnij dzisiaj ze
mną. - Przełknął, nagle przerażony, że nie będzie w
stanie nawet tyle mu dać. –
Proszę.
Patrzyła na niego, powoli się odprężając. Był wdzięczny
za cokolwiek co w
nim ujrzała kiedy szepnęła, - W porządku.
Zamknął w podzięce oczy zanim kiwnął głową. Chciał
desperacko pocałować ją na
dobranoc ale nie wiedział czy byłoby to mile widziane.
Czego on by nie dał, by
posiadać zdolność Sary do czytania emocji. – Dobranoc,
kochanie.
Zmarszczyła
na
niego
brwi,
oczywiście
zdezorientowana. – Um. Dobranoc Gabe.
Odwrócił się niechętnie, nie ufając samemu sobie by
trzymać swoje łapy z dala od
niej.
- Gabe?
Spojrzał za siebie.
Wyglądała tak samotnie, prawie tak jak on się czuł. –
Spędzisz ze mną jutrzejszy
dzień?
Uśmiechnął się. – Niczego więcej nie pragnę. – Kiedy
uniosła brwi w niewierze,
zachichotał. – No dobra, istnieje jedna bądź dwie
rzeczy, które pragnę bardziej, ale
wezmę to co dostanę.
Kiwnęła głową otwierając drzwi. Zatrzymała się,
wahając się przed wejściem. – Do
zobaczenia za chwilę.
Wślizgnęła się do pokoju, drzwi ze szczękiem zamknęły
się za nią, powstrzymując
go przed zrobieniem kroku w jej stroną zanim jeszcze
mógłby się powstrzymać.
Boże, trudno było od niej odejść. Skierował się prosto
do swojego pokoju,
rozmyślając nad tym co zrobiłby, gdyby tylko byli
razem we śnie. To musiało się
udać. Musiała mu ponownie zaufać, bo jeśli tego nie
zrobi to oznaczy ją, a z
konsekwencjami poradzi sobie później.
Sara oparła się o zamknięte drzwi swojego pokoju,
powietrze schodziło jej z płuc w
pośpiechu. Właśnie zgodziła się spotkać z Gabem w ich
śnie, bez obietnicy z jego
strony, że nie zamieni się to w kolejną noc rozpusty.
Odepchnęła się od drzwi, pocierając twarz dłońmi,
starając się zdecydować czy
dobrze postąpiła odsyłając go w ten sposób. Co jest ze
mną nie tak? W jednej
minucie chciałam otworzyć drzwi, zaciągnąć go z
powrotem i zapomnieć o
wszystkich
naszych
problemach.
W następnej
pragnęłam jednej z tych pigułek i
tysiąc- milowego dystansu! Może, jeśli pozwoli mu się
oznaczyć, to jedna z tych
obaw wyparuje. Ale miesiące odrzucenia nie mogą
zostać wymazane przez jeden
wieczór.
Umyła zęby, wyczesała włosy, zarzuciła czerwoną
suknię na oparcie krzesła
i położyła się do łóżka nago. Czuła się dziwnie
niegodziwie, zazwyczaj śpi w
koszuli nocnej, ale dzisiaj chciała poczuć chłodną
pościel na swojej skórze.
Mogłaby udawać, że właściwie był w pokoju obok,
czekając na wślizgnięcie się do
jej łóżka po długim dniu pracy. Sara ziewnęła, zwijając
się na jednym boku i
czekając na ogarniający ją sen. (i na Gabe’a, jej
wewnętrzny koteczek zamruczał).
Sara patrzyła na dziwny salon, serce jej zadudniło gdy
zdała sobie sprawę
gdzie musi się znajdować. Zapach Gabę’a był wszędzie,
głęboko wsiąknięty w
każde drewno w tym domu. Byłaby zaskoczona gdyby
się okazało, że nie mieszka
tu.
To co ją całkowicie zaskoczyło był widok jego domu. Z
zewnątrz był w
typowym stylu ranczo, z małym przednim gankiem, z
beżowym aluminium po
bokach i z zielonymi jak las drzwiami oraz okiennicami.
Ale wewnątrz był
mieszaniną bogatych kolorów z głębokimi tonami
ziemi. Podłoga z drewna
wyglądała jak chropowaty dąb jednak była gładka pod
jej nagimi stopami. Śmiały,
geometryczny dywan w żółte, zielone, czerwone i
ciemnobrązowe kolory był
miękki pod jej stopami. Ciemna czerwień okrywała
nowoczesną kanapę. Bladozielone
i żółte poduszki były porozrzucane na chybił trafił na
jednym końcu,
aksamitny koc był przewieszony przez oparcie, głęboki
żółty kolor odznaczał się
na czerwieni sofy.
Witraże w misjonarskim stylu i metalowe lampy stały
na dębowych końcach
stołu. Ściana była koloru delikatnego zielonego, z
grubymi listwami podłogowymi
z dębu. Płaski telewizor stał na drewnianym stojaczku,
Playstation i Wii były do
niego podpięte. Uśmiechnęła się na widok jasno-
niebieskiego kubka na ławie,
zapach ostudzonej zawartości dał jej znać, że Gabe lubi
kawę z odrobiną cukru i
śmietanki.
Przez te wszystkie jasne kolory wydawało się, że
pokojowi brakuje jakiegoś
drobiazgu, czegoś co uczyniłoby go naprawdę
domowym. Przeszła przez pokój,
zastanawiając się co to takiego było. Skierowała się do
kuchni, urządzonej w te
same jasne kolory.
Nie ma Gabe’a. Opuściła kuchnię, idąc przez korytarz.
Pierwsze drzwi
okazały się wejściem do małej sypialni przerobionej na
biuro. Uśmiechnęła się
głupio na widok porozrzucanych wokoło papierów.
Następnie była łazienka, tym
razem w przytłumionych błękitach i zieleniach.
Następny pokój okazał się małą
sypialnią z pojedynczym łóżkiem i małym kredensem.
Ostatni pokój. Musiał tam być. Sara otworzyła drzwi…
…i wkroczyła w cichy letni wieczór. Bryza rozwiała jej
włosy, niosąc za sobą słaby
posmak oceanu. Jej nagie stopy ślizgały się po
chłodnym piasku, ziarenka
przesiewały się między jej palcami. Uśmiechnęła się,
wsuwając swoje palce i
ruszając nimi tylko o to by poczuć to doznanie. Jako
dziecko uwielbiała tak robić.
- Cześć.
Odwróciła się by zobaczyć Gabe’a stojącego w niczym
oprócz ciemnych
spodenkach i koszulce. W dłoni trzymał wielki
piknikowy kosz. – Cześć.
- Pięknie wyglądasz.
Zamrugała i spojrzała w dół. Była ubrana w tę samą
czerwoną sukienkę, którą
miała na kolacji. – Dziękuję.
Wskazał dłonią plażę. – Panie przodem.
Uśmiechnęła się i zaczęła iść. – Od kiedy twój dom jest
na plaży?
Wzruszył ramionami. – To jest sen.
Szli póki, jakoś, miejsce nie wydawało się właściwe.
Sara poczekała aż Gabe
rozłoży koc przymocowany do jego koszyka tak ja
sandały - Usiądź Saro.
Usiadła, podkurczając nogi pod siebie.
- Grzeczna dziewczynka.
Spojrzała na niego. – Myślałam, że dzisiaj nie będziemy
grać w te gierki.
Obserwowała jak siada naprzeciwko niej, krzyżując
nogi. Sięgnął do koszyka bez
odpowiedzi.
- Gabe?
Rozgrzane spojrzenie, które jej posłał spowodował u
niej dreszcze. W odpowiedzi
na jego drapieżny błysk w oku stwardniały jej sutki. –
Kto powiedział, że gram?
Otworzyła buzię by odpowiedzieć, ogłuszona, gdy
wepchnął jej coś do ust. Bez
namysłu ugryzła. Mmm. Truskawka oblana czekoladą.
Jęknęła od soczystego
owocu, zamykając w błogości oczy. Jeżeli chodziło o
Sarę to nie było lepszego
upominku jakiego można było otrzymać.
Chwileczkę.
Plaża, pełnia księżyca, truskawka oblana czekoladą…
Oh-ho. Oparła się
pragnieniu by nie przewrócić oczami. Wspominając o
tandetnych sposobach
uwodzenia. W każdej chwili może otworzyć szampana
lub coś takiego, a ja stracę
panowanie nad sobą i zarobię kolejnego klapsa. To nie
było w stylu Gabe’a. Był
dziki i śmiały i brał to co chciał. To była jedna z rzeczy,
które w nim kochała.
Co on sobie myśli?
Otworzyła oczy by zobaczyć Gabe’a jak ją obserwuje.
Przetestujmy teorię. Wyobraziła sobie wielką miskę
parującego szpinaku w koszyku
na miejscu truskawek.
- Lubisz truskawki, kochanie? – Sięgnął za siebie i
wyczarował butelkę szampana
oraz kryształowy kieliszek.
No i proszę bardzo. Dała z siebie wszystko by wyglądać
na tak niewinną jak tylko
to możliwe. – Tak, dziękuję.
Uśmiechnął się powoli. – Dobrze. – Włożył rękę do
koszyka, a jego uśmiech szybko
zamienił się w coś przerażającego. – Co do..? – Wyjął
dłoń, okrytą ciepłym
szpinakiem. – Co do diabła?
Sara zachichotała.
Wyjął z kosza serwetkę, wyraz jego twarzy był
napełniony rozbawionym wstrętem.
– Czemu zmieniłaś moje truskawki w szpinak?
Sara ścisnęła usta i poczekała aż otworzy „szampana”.
Zmarszczył brwi. Wyjął korkociąg i zaczął otwierać
butelkę. Uniósł korek do
swojego nosa z podejrzliwym blaskiem. – Piwo
imbirowe. – Westchnął, usta mu się
skręciły w smutny uśmieszek. – Chyba nie powinienem
nawet zaprzątać sobie głowę
muzyką klasyczną. Widzisz co się dzieje kiedy próbuję
robić to dobrze?
- Co robić dobrze?
- Uwieść cię.
- Żądnego seksu na plaży – Wzdrygnęła się. –
Murowany piasek w niewygodnych
miejscach! Dużo podrażnień?
Jego oczy zamieniły się w złote. – Skąd to wiesz?
Sara parsknęła. – Przepraszam Gabe. Byłeś
prawiczkiem kiedy wróciłeś do Halle?
Zarumienił się, złoto w jego oczach zniknęło do błysku.
– Punkt dla ciebie i już
nigdy więcej nie będziemy o tym wspominać. – Uniósł
butelkę. – Powiedziałaś, że
mam cię wziąć na randkę, pokazać ci ile dla mnie
znaczysz.
Sara kiwnęła głową. – Dokładnie.
- Więc co zrobiłem źle?
- To nie jesteś po prostu ty.- Machnęła ręką po
otoczeniu. – Jest przepięknie i
cudownie ale… - Westchnęła. – Chcę, żeby prawdziwy
Gabe pokazał mi ile dla
niego znaczę.
Jedna ciemna brew się uniosła, jego usta wykrzywiły się
w niegodziwym uśmiechu
od czego w sekundę stwardniały jej sutki. – Uważaj
czego sobie życzysz, skarbie.
Sapnęła gdy grunt pod jej nogami się zmienił. Nagle
klęczała na środku
szerokiego łóżka, z dłońmi związanymi kajdankami nad
głową. Łańcuch podpięty
do kajdanek wisiał z wysokiej belki na białym suficie.
Była nadal ubrana w
czerwoną sukienkę ale ramiączek nie było już na jej
ramionach. Zamiast tego,
wisiały na jej biodrach, demonstrując jej obnażone
piersi intensywnemu spojrzeniu
Gabe’a.
- O wiele lepiej. – Wymruczał, unosząc skóropodobne
wiosełko - No to ile jestem ci
winien?
Cipka Sary zacisnęła się na to pytanie. Oj kurwa.
Powinna była się uczepić tego
szampana. Ale nie mogła powstrzymać się od
odpowiadania już bardziej niż
zatrzymania podniecenia drżącego całym jej ciałem. Ale
nikt nie powiedział, że nie
mogę również sobie pograć. Poza tym, powiedziała mu
że nie będzie żadnego
seksu. Opuściła głowę zanim mógłby zauważyć szeroki
uśmiech, który groził
pojawieniem się na jej twarzy. – Trzy, panie.
- Grzeczna dziewczynka.
Zadrżała gdy jego palce popieściły jej policzek. –
Zaufaj mi, kochanie.
Plask!
Wyraz twarzy Gabe był wart odczucia śliskiego
makaronu. – Sara.
Ugryzła wargę by nie odpowiedzieć. Ostrożny sposób,
w jaki wypowiedział jej imię
dał jej znać jak walczył z własnym śmiechem. Dzięki
Bogu. Bała się, że się
rozgniewa. – Tak, panie?
- Rozgotowane spaghetti Saro? Chcesz żebym cię
wychłostał mokrym makaronem?
Nie wytrzymała, śmiejąc się tak bardzo, że aż zatrzęsły
się łańcuchy.
Mocna dłoń chwyciła jej podbródek. – Kto sobie teraz
pogrywa? – Pokręcił
głową i zachichotał. – Wygrałaś kochanie. – Pokój
zniknął i nagle byli tylko we
dwoje na czerwonej sofie Gabe’a. Obejmował ją
ramieniem, dłonią trzymał jej
dłonie. Swoje nagie stopy położyli na stoliku do kawy,
kubek kawy zniknął - Nigdy
więcej gierek. – potarł policzkiem o jej włosy i
zamruczał.
Westchnęła i oparła się o niego, wdychając jego zapach
niezbyt ośmielając się
uwierzyć w to, że ją tulił. Wszystkie ich sny były jak
zmysłowy bufet. To było miłe. –
Co chcesz jutro robić?
Bawił się jej palcami. – Nie mamy jutro żadnych
związanych ze ślubem spraw.
Chcę się przejść po Disney’u, tylko z tobą.
Brzmiał tak smutno. Jak mogłaby się mu oprzeć? –
Epcot3? Magiczne Królestwo?
Uśmiechnął się. Od wibracji dochodzącej od niego miał
jeden albo dwa pomysły -
Zobaczymy.
3 Park w World Disney’u.
- Chcę iść na zakupy do Word Showcase4. – Gabe się
skrzywił a ona się zaśmiała. –
W takim razie muszę zobaczyć czy dam radę cię
przekupić.
Cisza.
- Zauważ, że jestem bardzo dobry no i nie wspominając
o tym, o mojej ulubionej
łapówce.
Sara schowała twarz w jego ramieniu. Wiedziała
dokładnie czym była jego
ulubiona łapówka, ale jak na razie utknęła w swoich
bez- seksowych zasadach. –
Myślę, że już ją wykorzystałeś.
- Cholera. W takim razie muszę po prostu znaleźć coś
innego.
Uniosła głowę i uśmiechnęła się do niego, niezdolna
ukryć ciepła, które
poczuła. Po prostu siedzenie tam, planowanie,
wydawało się takie właściwe. Fakt,
że mały mruczący odgłos, stale wydobywający się od
niego kiedy zanurzał twarz w
jej włosach, prawie doprowadził do złamania przez nią
jej zasady. Jakby on i jego
Puma tarzały się w jej zapachu. – Jestem pewna, że
znajdziesz.
Jego oczy lśniły złotem. – Też tak myślę. – Chwycił jej
usta w szybki, mocnym
pocałunku. – Teraz myślę, że powinniśmy oboje
odpocząć zanim skuszę się
spróbować czegoś jeszcze. Przyjdę po ciebie na
śniadanie koło ósmej trzydzieści.
- W porządku. – Wstała i skierowała się do wyjścia
wiedząc, że to był właściwy
sposób na opuszczenie ich snu w pokoju. Wstał i
poszedł za nią otwierając drzwi na
przedni trawnik. – Dobranoc, Gabe.
Przyciągnął ją blisko, pochylając się po pocałunek na
dobranoc, który zaczął
się od słodkiego a skończył na ugięciu się jej pod jego
wolą, jego usta pożerały jej,
kusząc ją do pozostania. Poczuła niechęć kiedy się od
niej oderwał i powiedział
stonowane – Dobranoc, moja miłości.
4 To unikalny park podzielony na państwa świata.
Zwiedzając go można dowiedzieć się o obyczajach
panujących w
danym państwie, posmakować ich jedzenia, kupić
upominek itp
Zamknął drzwi zanim mogła się dowiedzieć czy
naprawdę miał na myśli to jak ją
nazwał.
Odwróciła się i przeszła korytarzem, dotykając usta
palcami i zastanawiając
się czy, czy właśnie, naprawdę to zrobił.
Gdyby tylko mogła ufać snom.
ROZDZIAŁ VII
Patrzył jak podskakiwała schodząc ze schodów w
kurorcie Coronado Spring,
powiewały jej włosy, jej pełne usta się uśmiechały, a jej
twarz wypełniona była
radością nowego dnia. Ciemne przeciwsłoneczne
okulary ukrywały przed nim jej
oczy ale brązowe, krótkie spodenki i granatowy top
zaledwie ukrywały jej
krągłości.
Na szczęście teraz wiedziała jak bardzo ją kochał.
W ostatni senny pocałunek włożył wszystko co miał,
uginając ją, dominując
nad nią, pozostawiając ją zdyszaną, sapiącą i opierającą
się słabo o niego. A potem
zamknął drzwi i pozwolił jej odejść, walcząc ze swoimi
instynktami i Pumą przez
cały pierdolony czas zanim nie wyślizgnął się z ich snu i
nie zapadł w realny sen.
Następujące sine piłki nie były dla niego zabawne ale
nie chciał rozwiązać
problemu bez Sary. Przewidywalnie mógłby w końcu
wziąć każdą jej słodycz, a
dzisiaj miał zamiar właśnie to zrobić.
Dzisiaj zamierzał się zabawić. Duma skierowała się do
parków, ciesząc się z
bycia w Disney World’zie zanim zacznie się naprawdę
weselny obłęd. Jutro
czekały ich zaplanowane bojowe zadania ale dzisiaj
chodziło o powrócenie do
dzieciństwa. Oprócz gier w jakie chciał zagrać Gabe,
które w ogóle nie były dla
dzieci.
Nie mógł się doczekać by zobaczyć reakcję Sary. Stał,
uśmiechając się do
niej gdy zatrzymała się obok postoju autobusów na
parkingu przy hotelu. -
Gotowa?
Zmarszczyła brwi, rozglądając się. - Gdzie są pozostali?
- W Magicznym Królestwie. - I wcale nie zaśmiali się
odwracając się do niego
tyłkami gdy ruchem ręki kazał im iść. Doskonale
wiedzieli co kombinuje i
akceptowali jego plany. Do diabła, Emma nawet
zasugerowała coś od siebie, coś
co wiedział, że Sara będzie chciała z nim zrobić. I ona
całkowicie ucieszyłaby się z
zakupów
w
World
Showcase,
ku
niczyjej
niespodziance.
Wziął Sarę za rękę i poprowadził w stronę stojących
autobusów. -
Pomyślałem, że moglibyśmy iść do Epcot. Pojeździć
Mission Mars, zobaczyć
Soaring, może pójść na zakupy do World Showcase.
Spojrzała na niego podejrzanie. - Zakupy.
Zrobił swoją najlepszą niewinną minę. - Tak. Zakupy.
- Poprzedniej nocy wydawałeś się mniej entuzjastyczny.
- Hej, potrafię robić zakupy. Polujesz na swój zakup,
powiązujesz go na wieki z
kartą kredytową i wywlekasz ze sklepu, prawda?
Prychnęła.
- Widzisz? Facetom dobrze wychodzi robienie
zakupów. - Wypiął klatę mając
nadzieję, że spowoduje u niej śmiech. - No i dodatkowo
jestem po szkoleniu na
Huntera także powinienem być w tym super dobry.
Tak cholernie próbowała ukryć swój szeroki uśmiech,
ale nie dała rady. -
Emma ci to podpowiedziała?
- Powołuję się na piątą poprawkę.
- Nie mieliśmy się spotkać z pozostałymi na obiedzie?
- To w pewnym sensie mógłby być plan.
- Gabe.
Obserwował z zadowoloną satysfakcją na twarzy kiedy
autobusy się
zatrzymały, jej ręka ścisnęła jego. - Saro. Pójdziesz
dzisiaj ze mną na randkę?
Przegryzła wargę by się nie zaśmiać gdy pomógł jej
wejść do autobusu z napisem
Epcot. - Rany, nie wiem. Może powinnam się nad tym
zastanowić.
Usiadł obok niej, opierając się ręką o oparcie ławki. -
Znowu to robisz.
Zachichotała. - Czy już się nie zgodziliśmy spędzić
razem dnia?
- Mm-hmm.
Przyjrzała się mu z ukosa, z iskrą psoty w oczach. - No
więc, gdzie jest twoja
dziewczyna?
Warknął. - Jak bardzo ma cię boleć tyłek? - ukazał swój
najbardziej dominujący
wyraz twarzy, jedyny, który zawsze sprawiał, że
opuszczała wzrok, a jej oddech
przyspieszał. - Nie każ mi się powtarzać Saro. Niczego.
Nie było.
Po krótkim niezdecydowaniu opuściła wzrok pochylając
w poddaniu głowę.
Boże. Może przesadził z reakcją, ale miał już dość
słyszenia jak nazywa Chloe jego
dziewczyną. - Tak, panie.
Jej cichutki szept był muzyką dla jego ucha. - C’mere. -
Przyciągnął ją blisko do
siebie, tak blisko jak tylko pozwoliły mu na to
plastikowe siedzenia i rozglądał się
po ulicy, zadowolony z tego, że może z nią tylko
pooddychać.
Sara zdusiła śmiech gdy Gabe wsiadł ostrożnie do
„kokpitu” w Mission Space. -
Gabe no dalej, nie jest aż tak źle.
Postrzelił ją śmiertelnym spojrzeniem gdy ściągnął
pasy. - Musiałaś wybrać
Pomarańczową drużynę prawda? - Pomarańczowa
wersja przejażdżki była o wiele
bardziej energiczna od zielonej.
Zakaszlała ukrywając ręką buzię. - Cienias. - Otworzył
buzię by
odpowiedzieć kiedy przejażdżka się zaczęła. -
Nawigacja. Super. Nie zapomnij się
zatrzymać i poprosić o drogę.
Zagderał gdy kobieta siedząca obok niej zaśmiała się. -
Twój też? Mój mąż nigdy
nie staje by spytać się o drogę.
Sara odwróciła się by odpowiedzieć gdy nagle wagon
się „wyrwał”. Nacisk
siły G wczepiły ją plecami w oparcie. Potem, była zbyt
zajęta uderzaniem pięścią w
przyciski i śmiejąc się jak szaleniec by odpowiedzieć na
cokolwiek. Nawet
wymamrotane przekleństwa Gabe były lepsze, gdy
przejażdżka się trzęsła i
podskakiwała, nurkując i wznosząc się.
- Pójdziemy teraz do Studia Hollywood i przejedziemy
się Wieżą Strachu. - Gabe,
z dzikim szerokim uśmiechem na twarzy, pomógł jej
wysiąść z kabiny kiedy
przejażdżka się skończyła.
- To ta spadająca winda?
- Taa. - Przeciągnął ją przez sklep ku wyjściu,
wyglądając jak oczekujące dziecko.
Sara, jakkolwiek, wcale nie była tak chętna. - Nuh-huh.
Nie ma mowy.
- Właśnie, że jest.
- No to wypróbuj nie ma cholernej mowy.
Zaśmiał się. - Poszedłem dla ciebie na Mission Space.
Możesz iść dla mnie na
Wieżę Strachu.
Pomyślała szybko. Nie miała zamiaru korzystać z
szybko- spadających
przejażdżek. - Myślałam, że mieliśmy pójść na zakupy
do World Showcase i na
lunch. Może pooglądalibyśmy fajerwerki? - Podarowała
mu swój najlepszy
wdzięczny uśmiech.
Nie kupił tego. - Powiem ci coś. Zawrzyjmy układ.
Skierujemy się teraz do
World Showcase, pójdziemy na lunch, zrobimy małe
zakupy i potem pójdziemy do
Studia Hollywood’u. Jeśli przy Wieży Strachu będzie
trzeba czekać dłużej niż
dwadzieścia minut, to odpuszczam ci przejażdżkę. Ale,
dwadzieścia minut bądź
mniej i pojedziemy. Stoi?
Rozejrzała się. Tego roku nie było zbyt wielu gości w
parku. Nie poszli na
przejażdżkę, na którą musieliby czekać dłużej niż
dwadzieścia minut. Wyjątkiem
była Mission Space.
Przy Test Track i Spaceship Earth była tak długa
kolejka, że nawet się tym
nie zainteresowali. Może Wieża Strachu też będzie
zalana tłumem. Wydawała się
bardzo popularna. - Stoi.
Zaczęli iść, ciepłe, wilgotne powietrze sprawiło, że
lśnili od potu zanim poszli
bardzo daleko. Gabe trzymał ją za rękę, gest , który
mówił więcej niż słowa. - No
więc, gdzie chcesz iść zjeść?
Szli mostem do World Showcase, londując w Meksyku
a Sara nagle miała ochotę
na Meksykanów. - Oo. Idziemy?
Uniósł jej dłoń i pocałował. - Pewnie.
Skierowali się prosto do San Angel Inn, kochając
meksykański targ jaki się
ustawił przed restauracją. Sara przeglądała serafiny i
marakasy kiedy Gabe nabył
dla nich pager.
- Za pół godziny będą mieli dla nas stolik. Pomyślałem,
że możemy iść na zakupy.
- I powiedziałeś to bez dreszczy! - Poklepała go po
głowie, śmiejąc się kiedy
przewrócił oczami.
Złapał za jej dłoń i zabrał ją do jednego ze sklepów,
uśmiechając się pobłażliwie
kiedy z „ooh-ami” i „aah-ami” podziwiała turkusową i
opalową biżuterię. Później
zaprał ją na rejs łodzią, trzymając ją za rękę gdy gonili
video Donalda przez
Meksyk.
To było tak bardzo normalne, że aż Sara miała problem
z uwierzeniem, że jest to
kolejny sen.
Kiedy zadźwięczał pager Sara umierała z głodu.
Usiedli, dzieląc się przepyszną
sangrią i grillowaną rybą. Pychota. Przyjemnie
brzęczało im po obiedzie w drodze
powrotnej do World Showcase.
- Gdzie najpierw chciałabyś zrobić zakupy?
Uśmiechnęła się szeroko do Gabe’a, zastanawiając się
czy to też był sen. - Włochy.
Chcę jakieś szklany upominek.
- Włochy są…
- I chcę się zatrzymać w Japonii i popatrzeć na perły
Mikimoto.
Jego uśmiech zaczął wyglądać jak napięty. Było
całkiem daleko od Meksyku do
Japonii. - Dobrze.
- Oh! I chcę uderzyć na Moroko.
- Czym?
Zaśmiała się, machając ich dłońmi gdy praktycznie
skakała po chodniku,
zbyt szczęśliwa by przejmować się różnicami między
snami a twardą
rzeczywistością.
Sara się skrzywiła gdy spojrzała na znak postawiony
obok wejścia na Wieżę
Strachu. - Piętnaście minut oczekiwania.
Podarował jej dziki, szeroki uśmiech, wiedząc że był
dobry tak jak na przejażdżce.
- Mieliśmy umowę.
- Wiem.
Zabrzmiała na tak oburzoną, że prawie zaśmiał się na
głos. Praktycznie
zaciągnął ją do kolejki, ignorując jej mamrotanie i
straszne grożenie zranieniem
fizycznym. Zamierzał się przejechać Wieżą Strachu, a
jego partnerka pojedzie
razem z nim. Dała mu słowo i miała go dotrzymać.
Dotarli do kolejki. Było tak mało oczekujących ludzi, że
zajęło im to chwilkę by
przejść przez drzwi. Podążając za tłumem, Gabriel
spróbował uspokoić niepokój
Sary. - Nie jest tak źle.
- Czy kiedykolwiek wcześniej na tym byłeś?
- Raz.
Zastanowił się jak musiała wyglądać jego twarz, bo
zbladła i przełknęła ślinę.
Uwielbiał tę przejażdżkę. Jeśli nie musiałby się później
spotkać z kilkoma
przyjaciółmi to przejechałby się na niej więcej niż raz. -
Polubisz to.
- Albo?
Parsknął. - Histeryczka.
Weszli do windy i zajęli miejsca. - Gabriel?
Usłyszał drżenie w jej głosie i nagle zastanowił się czy
to co robił było
właściwe. Jej dłoń drżała w jego. Nie chciał by się aż
tak bała. - Chcesz wyjść? -
Pojechałby sam. Nie, wyjdzie razem z nią. Nie chciał by
zniknęła mu z oczu.
Usiadła. Przegryzła wargę ale zapięła się, patrząc przed
siebie jakby nagle została
przywiązana do elektrycznego krzesła.
Moja dziewczyna. - Trzymaj mnie za rękę. Uwierz mi,
to wcale nie jest takie
straszne.
Pięć minut później, gdy zawiśli zanim runęli z
powrotem w dół, odwróciła
się do niego i spokojnie stwierdziła - Nienawidzę cię.
Jej krzyki przebiły mu bębenki podczas gdy on się śmiał
i śmiał.
Kiedy wysiedli i potykali się po przejażdżce on nadal
się śmiał. - Oj, daj spokój,
nie było aż tak źle. - Pociągnął za jej dłoń, zatrzymując
ją gdy próbowała od niego
odejść.
- Tak samo jak nie jest źle być świeżakiem w średniej
szkole a mimo to nie
chciałabym tego powtarzać.
Pociągnął mocno, ignorując jej skrzek protestu kiedy
wylądowała w jego
ramionach. Pocałował ją w czubek nosa gdy wydęła na
niego wargi. - No dobra, w
takim razie muszę odpokutować, prawda?
Spojrzała na niego gniewnie. - Być może.
Chwycił jej usta w mocnym, szybkim pocałunku. -
Wiem nawet jak. - Nie
zamierzał dać jej wyboru by odmówiła. Nie tym razem.
Zabierał ją z powrotem do
jej pokoju by oznaczyć przed końcem nocy. - Idziemy
Saro.
- Gabe, nie. - Pociągnęła za jego dłoń. - Jeszcze nie.
Zazgrzytał zębami, ale panika w jej oczach go
uspokoiła. - Czego jeszcze
potrzebujesz Saro? - złapał za jej ramiona by potem
przebiegnąć palcami przez jej
włosy. - Powiedz mi skarbie.
Otworzyła buzię ale zanim odpowiedziała zadzwonił
telefon. Wyjął go z pokrowca
i odebrał bez patrzenia. - Słucham?
- Gabe?
Zamknął oczy i próbował nie zwracać uwagi na ból w
oczach Sary. Gdyby
tylko spojrzał na ten jebany numer to by nie odebrał by
mogła nagrać się na
poczcie, ale było już za późno. - Taa Chloe?
- Słuchaj wiem, że jesteś prawdopodobnie zajęty razem
z Sarą ale myślisz, że
będzie miała coś przeciwko gdybym cię pożyczyła na
chwilkę?
Znał ten ton w głosie Chloe. Coś się wydarzyło, a jego
zaprzyjaźniona mała
lisiczka miała doła. - Nie jestem pewien. Co się stało? -
Trzymał wzrok na Sarze
wiedząc, że mogła usłyszeć wszystko to co powiedziała
Chloe.
Nie żeby miałoby to jakieś znaczenie. W momencie gdy
spytał się jej jaki ma
problem Sara zrobiła minę i zrobiła krok w tył. - Na
razie Gabe,
Złapał ją za nadgarstek, zaciskając uchwyt gdy
próbowała się oswobodzić. - O nie,
nigdzie nie idziesz.
- Gabe? Jasna cholera, jest zła prawda? Oznaczyłeś ją
już?
Sara przestała się wyrywać. Postrzeliła Gabe’a
wzrokiem. - Co ona właśnie
powiedziała?
Wzdrygnął się. - Ona… - Zabrał telefon od ucha. -
Słuchaj kochanie, to
skomplikowane.
- Powiedzmy. Twoja dziewczyna zadzwoniła do ciebie
by się spytać czy już mnie
oznaczyłeś.
Spojrzał prosto w jej twarz, absurdalnie dumny gdy nie
odwróciła od niego
wzroku. I jak bardzo było to popieprzone? - Ona nie jest
moją dziewczyną Saro. -
No i znowu uniosła tą pierdoloną brew. - Przestań.
- Co mam przestać?
- Przestań we mnie wątpić do cholery.
- To przestań dawać i ku temu powody! - Wyrwała
swoją rękę i zaczęła odchodzić.
Nawet się nie zawahał. - Chloe? Przepraszam ale
musisz liczyć na siebie. -
Zamknął klapkę i odrzucił daleko, podążając za Sarą tak
szybko jak tylko mógł. -
Sara!
Olała go i szła dalej. Ze sposobu w jaki stąpała był
pewny, że właśnie wyobraża
sobie jego lub Chloe twarz
- Sara! - Wreszcie do niej dotarł i złapał za rękę.
Dostał mocno łokciem w brzuch, aż zaparło mu dech w
piersi. Stanęła na
niego ciężko stopą, zaskakująco wyjąc. Ale to co
naprawdę go przestraszyło był
moment, w którym się cofnęła i spróbowanie kopnąć go
w krocze. Ledwo na czas
przekręcił biodrem, by powstrzymać poważny ból. -
Jezu Chryste, Sara!
Spojrzała mu w twarz, grożąc palcem. - Zostaw mnie w
spokoju Gabrielu
Anderson. Słyszysz mnie? Nie chcę już cię nigdy więcej
widzieć!
Dosyć tego. Był tylko jeden sposób na dotarcie do niej i
Gabriel go znał.
Przyciągnął ją ciasno do siebie, nie chcąc ją wypuścić i
wreszcie, wreszcie,
oznaczył ją jako swoją. Zgięło ją w kolanach ale nie
obchodziło go to. Nie było
mowy żeby ją wypuścił. Zapach jej orgazmu owinął go,
łagodząc zarówno jego jak
i jego Pumę, wiedza, że należała do niego prawie
wywołała jego własny orgazm.
Wepchnął swoje udo między jej nogi, by mogła coś
przelecieć podczas gdy jej
przyjemność przelewała się przez nią. Jego Puma
zatęskniła za rykiem z triumfu
gdy jego niewiarygodna partnerka wreszcie się
rozluźniła w jego ramionach.
Zamruczał przy szyi Sary, pragnienie by wziąć ją
właśnie tu i teraz było tak silne,
że zaledwie się jemu oparł.
- Znajdźcie sobie pokój!
Gabe przekręcił głowę by zobaczyć dwóch dzieciaków,
zaledwie w szkolnym
wieku, uśmiechających się szeroko do nich. Mali
gówniarze.
- O Boże.
Odwrócił głowę by zobaczyć Sarę, gapiącą się na
dzieciaki z szeroko
otwartymi oczami. Nie byli Pumami, a po ich zapachu
stwierdził, że nie byli nawet
z Halle, ale rozumiał dlaczego bzikowała. Schowała
twarz przy jego klacie. -
Zabiję cię.
Wydostał udo spomiędzy jej nóg, poczerwieniał gdy
kolejne dzieciaki śmiały
się i klaskały. Jeden cwaniakowaty dupek właściwie
uniósł mapę studia Hollywood
z wypisaną na niej liczbą „7.5” - Może i pozwolę ci na
to.
ROZDZIAŁ VIII
Drzwi się za nimi zamknęły z końcowym kliknięciem.
Sara nie chciała się
odwrócić twarzą do swojego partnera. – Więc.
Cisza.
Nerwowo oblizała usta, wiedząc co miało się stać. –
Chcesz obejrzeć film?
- Saro.
Zadrżała słysząc ton w jego głosie. O rany. Opuściła
rzęsy zanim jeszcze
miała czas by pomyśleć. Jej dominujący kochanek był
w pokoju i nie zniósłby
żadnej odmowy. Emocje wylewające się z Gabriela
tylko zwiększyły jej
pobudzenie.
- Chodź tutaj.
Odwróciła się, studiując go spod swoich rzęs, jedna
brew uniosła się w
wyzwaniu. Tak bardzo jak pragnęła do niego należeć,
nie było mowy by chciała
żeby sprawy tak się skończyły. Potrzebowała od niego
coś czego nie była pewna,
że może jej dać. Jej własne emocje kolidowały z jego,
brakowało harmonii, którą
wyczuwała u innych par.
Stał tam, po prostu ją obserwując, te jego
ciemnoniebieskie oczy powoli
krwawiły do złotego koloru. Widok był wysoce
erotyczny, był to dowód na to jak
ją pragnie.
Poprzez ten czyn utrzymała swoje oczy brązowymi
wiedząc, że inaczej
zachęciłaby go. Jego nozdrza się poruszyły i wiedziała,
że mógł wyczuć jej
pożądanie. Wyciągnął dłoń i czekał. Cierpliwy jak kot.
Zacisnęła usta gdy patrzyła jak stoi. Cholera. Znając go
wiedziała, że mógłby tak
stać przez cały dzień. Uparty skurwiel.
I czy to nie było ich głównym problemem? Był zbyt
uparty by ją po prostu zapytać,
o cokolwiek. No i stał tak sobie, z wyciągniętą dłonią…
Chwila. On po prostu tam stoi, z wyciągniętą ręką…
On ją prosił. Prosi ją o jej zgodę, by się ugięła, tylko tu
w sypialni. Przeważnie
traktował ją jak równą sobie.
Jak mężczyzna traktujący swoją partnerkę.
Czy takie pytanie nie wystarczyło, nawet jeśli nie było
werbalne? Studiowała
go powracając do każdego momentu podczas ostatnich
dwóch dni. Każda godzina
ich kochania przetoczyła się przez jej umysł. Czas kiedy
słuchała jak Chloe
opowiada o jej relacjach z Gabem nadal sprawiały jej
ból. Lecz on tu stał, w jej
pokoju, po naznaczeniu jej publicznie ( i Boże czy ona
kiedykolwiek o tym
zapomni?) trzymając wyciągniętą rękę i czekając. Na
nią.
Wzięła głęboki oddech i pozbyła się tarczy, którą
utrzymywała przed swoimi
zmysłami. To było trudniejsze niż myślała, ale
opuszczała ją cal po calu dopóki nie
mogła wyczuć tego wszystkiego co on czuł.
A to prawie cholernie powaliło ją na kolana. Pierwszy
raz w pełni
zrozumiała potrzebę, miłość w nim, bez jej własnych
wątpliwości zaciemniających
jej zmysły, i to było cudowne.
Cała jej wcześniejsza postawa uleciała gdy ugięła się
pod jego wolą.
Pożądanie przepłynęło przez nią, powoli i słodko jak
miód. Ruszyła by chwycić
jego dłoń, myśl o jego kłach zatapiających się w niej, o
nim na nowo znaczącym i
twierdzącym ją jako swoją prawie wystarczyła by
upadła na kolana.
Kiedy ich dłonie się spotkały, jego twarz lśniła dziką
radością. Nie dał jej
najmniejszej szansy by go odepchnęła. Przyciągając ją
do siebie wgryzł się w jej
ramię, wywołując u niej wrzeszczący orgazm, który był
w połowie bólem, w
połowie przyjemnością. Ścisnął ją, wpychając udo
między jej nogi, pozwalając jej
się ruszać gdy ciemne fale przepływały przez nią,
emocje wylewające się z niego
popychały ją wyżej i wyżej.
Bez namysłu jej Puma wkroczyła, znacząc Gabe’a,
powodując u niego
jęczący dreszcz. Trzymał jej głowę w miejscu gdy jej
kły się w niego wbiły, jego
dłoń wczepiła się w jej włosy przyciągając ją. – Tak
jest, skarbie. – Wolną ręką
zaczął powoli strzępić jej top, końcówkami pazurów
zostawiał na jej ciele
przepyszne gorące ślady. Potrzeba się w niego wbiła,
dzika, brutalna i wycelowana
jedynie na nią. Zaczęli kierować się tyłem w stronę
łóżka. Zabrał dłoń z jej włosów
i chwytając ją za tyłek, uniósł, jej stopy były nad
podłogą. Wyciągnęła kły z jego
szyi i trzymała się.
- Złap mnie nogami w pasie.
Dostosowała się gdy właśnie przechylił ją do tyłu,
ramionami wylądowała na
łóżku. Jej tyłek był w powietrzu, rękoma chwyciła się
narzuty by nie upaść.
- Grzeczna dziewczynka. – Jego palce ruszyły do guzika
w jej spodenkach, szybko
odpinając je. – Zaufasz mi. Zrozumiałaś?
Oblizała usta i kiwnęła.
- Powiedz to.
- Ufam ci panie.
Jedna wielka dłoń złapała jej plecy gdy druga zaczęła
zdejmować z niej spodenki.
Chrząknął gdy je przesunął i zorientował się, że nie
nałożyła majteczek.
Zdjął jej szorty do kolan zanim ręką zjechał do swoich
własnych spodni. Opuścił je
eksponując twardą, długą linię swojego penisa. – Jestem
ci dłużny, skarbie.
Otworzyła szeroko oczy, zacisnęła pośladki w
oczekiwaniu i od
zdecydowania na jego twarzy. Ręką gładził jej tyłek,
ściskając jeden pośladek
zanim skierował się do drugiego. – Sprawię, że ten twój
śliczny tyłeczek zrobi się
czerwony.
Zdusiła pisk.
- Do góry, na kolana i ręce.
Wspięła się niezgrabnie z szortami opuszczonymi do
kolan, ale wiedziała
żeby lepiej ich nie ściągać. Znała go na tyle dobrze by
wiedzieć, że ich widok go
nakręci. Schyliła się, ramiona położyła na łóżku,
wypinając pośladki i czekając na
jego rękę.
Nie musiała długo czekać. Poczuła natychmiastowe
pieczenie gdy ją uderzył.
– Policzmy.
- Raz, dwa, trzy. – Poczuła jak pośladki zaczęły płonąć,
jej cipka zacisnęła się w
oczekiwaniu na kolejne uderzenie. Nadal nie wiedziała
jak może pragnąć czegoś
takiego ale nie zamierzała się skarżyć.
- Przelecę ten tyłek. – Wylądował kolejny ostry klaps, z
jej ust uciekło kwilenie
zanim zdołała je zdusić. Czuła jakby jej tyłek się palił.
Pogładził czerwone
pośladki, jego dłoń koiła wrażliwą skórę. – Będziesz
cudownie wyglądać z moim
penisem wślizgującym się między te czerwone pośladki.
Jej łechtaczka zapulsowała na myśl o nim w środku.
Zrobili to już wcześniej w
snach a odczucia były niewiarygodne. – Proszę, panie.
- O co prosisz?
- Proszę przeleć mnie.
Poczuła jak się ruszył na łóżku. – Jeszcze nie. –
Zamknęła oczy gdy dłońmi złapał
za jej biodra. – Najpierw chcę się napatrzyć na moją
dupcię.
- Idź po lustro. – Wymamrotała.
Kolejny klaps sprawił, że pisnęła. – Co to miało
znaczyć?
Rozbawienie w tonie jego głosu odprężyło ją pod jego
dłonią. – Nic, panie.
Zębami uszczypnął ją w biodro. – Jesteś pewna?
Brzmiało tak, jakbyś
chciała coś powiedzieć.
Jeśli mnie zaraz nie przelecisz to cię zabiję. Miała
przeczucie, że gdy tak mu
odpowie to zostawi ją tutaj, z uniesionym tyłkiem, a
sam pójdzie robić coś innego.
– Powiedziałam, że masz bardzo fajny tyłeczek, panie.
Zaśmiał się gdy pieścił jej własny. – Też tak sądzę.
Pierwsze dotknięcie jego mokrego, ciepłego języka
zaskoczyło ją i
podskoczyła. – I smaczny. – Gabe zataczał kółka
językiem dookoła jej pośladków,
okazjonalnie wsuwając go między nimi by zanurzyć się
w jej cipce.
Nagłe uczucie jego kłów na jej tyłku spowodowało, że
poczuła jeszcze jeden
narastający orgazm. Uderzała stopami o materac,
wdzięczna, że trzyma ją za biodra
by nie upadła.
Dopóki jej orgazm nie osiągnął apogeum nie wiedziała,
że oznaczał jej
tyłek.
- Moja.
Zadowolony ton w jego głosie sprawił, że spojrzała
przez ramię.
Gapił się na znak, który jej zrobił z tak męską
satysfakcją, że aż przewróciła
oczami.
Satysfakcja opuściła jego twarz, po czym zmarszczył
brwi. – Cholera. Muszę
przesunąć przelecenie tyłeczka na inny dzień.
- Dlaczego? –No cóż, czy właśnie nie zabrzmiałam jak
w potrzebie? Jęk w jej głosie
spowodował, że mentalnie się wzdrygnęła.
- Nie mam środka nawilżającego.
No dobra, na myśl o tym naprawdę przeszły przez nią
ciarki. Zacisnęła
pośladki, skrzyżowała kostki w proteście.
- Wnioskuję, że użycie nawilżacza jest dla ciebie
sposobem na zabawę? – Kiedy
spojrzała na niego gniewnie, uśmiechnął się szeroko
jeżdżąc penisem w dół i w
górę po jej cipce. – W takim razie będziemy musieli
zrobić coś innego.
Wtargnął do środka, popychając ją do przodu i
zaczynając wbijać się w nią. Fakt,
że miała złączone nogi sprawił, że oboje odczuwali to o
wiele ciaśniej. Jego ręce
wylądowały po obu stronach jej głowy, jego biodra
uderzały o gorące ciało jej
pośladków. Mogła poczuć jak jego piłki uderzały o jej
przewrażliwioną łechtaczkę
gdy pieprzył ją bez litości.
Uszczypnął ją w kark, zębami przejeżdżał po wrażliwej
skórze, jej Puma
zamruczała z aprobatą od pokazu dominacji przez jej
partnera. Ruszyła ku niemu,
pieprząc go, ciesząc się z uczucia jak wchodzi i
wychodzi z jej ciała.
Zastanawiam się…
Sara otworzyła swoje zmysły, odczucia do Gabe i
pchnęła. Każda emocja, którą
doświadczyła przelewała się przez nią do niego. Gabe
się udławił, jego biodra się
zatrzymały. Sara pisnęła i usłyszał to jak echo.
Odczucia przelatywały przez nich
kiedy zaczął się znowu ruszać.
Mogła wyczuć między nimi połączenie. Wiedziała, że
doświadczał
wszystkiego co jej robił. Wspaniała przyjemność była
oślepiająca, stale rosnąca.
Karmili się nawzajem napływającym orgazmem, fale
odbijały się między nimi.
Chcieli. Pragnęli. Sapała, błagając o więcej, jego niski
ryk naparł na nią. Zanim
mogła wypowiedzieć czego potrzebowała jego ręce były
już na jej tyłku, klepiąc ją,
delikatnie, szorstko, zmieniając poklepywanie w
uderzenia, zbliżając ją coraz
bardziej i bardziej do eksplozji, która mogłaby ją
jedynie zabić. Kłami zanurzył się
znowu w jej ramieniu, przytrzymując ją w miejscu i
wzbudzając w niej trzeci
orgazm. Krzyknęła bez tchu, pulsując wokół twardego
ciała, które napierało na nią,
jej umysł i serce rozbiły się wraz z jej ciałem.
Zaczęła prosić, błagać, by ruszał się szybciej, mocniej,
przyjemność
narastała dopóki nie pomyślała, że straci przytomność.
Pazurami postrzępiła
narzutę w niekontrolowany sposób gdy poczuła jak jego
własny orgazm zaczyna go
rozpruwać, emocje pchnęły ją do czwartego orgazmu
tak bardzo, że zauważyła
gwiazdy.
- O kurwa! Kurwa! – Odrzucił do tyłu głowę, jego
Puma ryknęła gdy doszedł w
niej. Fakt, że na tyle stracił kontrolę, że jego Puma
prawie wydostała się na
zewnątrz był dla niej ogromnym źródłem satysfakcji.
Gabe rzadko tracił kontrolę.
Opadł na bok, ciągnąc ją za sobą, zwijając się dookoła
jej ciała gdy oboje zmagali
się ze swoimi oddechami. Jego penis podskoczył w niej,
jego ramię trzymające ją
w talii nie pozwoliło jej się odsunąć. – Nie. Zostań tam
gdzie jesteś.
Czuła, że ten odurzający dźwięk jego głosu nie dotyczył
tylko jej ciała.
Wtuliła się tyłem do swojego partnera, kochając uczucie
jego ciała wewnątrz
siebie, mały błysk paniki jaki poczuł złagodniał do
zadowolonego pomruku. Lekkie
skubanie jej karku uspokoiło ją. Z małym uśmieszkiem
pozwoliła sobie na
spokojny odpoczynek, mając gwarancję, że jej partner
zapewni jej ochronę. Do
diabła, nawet pozwoliła sobie zamruczeć.
No i co ty teraz na to Chloe, odpadłaś. Gabe jest mój.
- Skąd to zadowolone spojrzenie?
Uśmiechnęła się, łaskocząc go w skórę. – Nie jestem
pewna czy powinnam na to
odpowiadać.
Odwrócił ją chcą zobaczyć jej twarz. Ważne było
zobaczyć teraz jej twarz,
prawie tak ważne jak poczuć ją w jego umyśle. Nigdy
wcześniej nie doświadczył
tego co dla niego zrobiła. Zrobiła coś więcej niż tylko
go oznaczyła, zawładnęła
nim, w sposób jaki nie do końca rozumiał. – Teraz mi
wierzysz?
- Z czym?
Skrzywił się. – Chloe.
Przegryzła wargę.
Gabe westchnął. Najwyraźniej nie. – Dlaczego nadal
myślisz, że coś mnie łączy z
Chloe?
Wzdrygnęła się. – Nie myślę tak, raczej.
- Ale czymś się jeszcze martwisz. Czym?
- Bransoletką.
Aaa. Zastanawiał się kiedy do tego dojdą. – Tak, dałem
jej bransoletkę. Jest
przyjaciółką; kimś, kto myślałem, że robi mi przysługę.
Przysięgam ci, nigdy nic
nas nie łączyło. Nic. To tak jakbym uprawiał seks z
młodszą siostrą.
- Nie masz młodszej siostry.
Warknął. – Wiesz o co mi chodzi. – Przechylił do góry
jej podbródek. – Uwierz mi.
Możesz ją zapytać jeśli chcesz. Ona już wie kto jest jej
partnerem i to nie ja.
Próbuje jedynie wymyślić sposób jak go oznaczyć.
- Kto? – Otworzyła szeroko oczy. – Jim jest naprawdę
jej partnerem?
Kiwnął głową, woląc zignorować fakt, że za dużo
podejrzewała. Już
wystarczyło zgrzytów między nimi a Jimim i Chloe. –
Jest wolontariuszką,
asystentką weterynarza podczas gdy zarabia na
zrobienie doktoratu z medycyny,
więc są stale razem. Powiedziała, że ją odrzucił mówiąc
jej, że jest dla niego za
młoda.
Zrobiła minę. – Dokładnie. Próbowałam go odwieść od
tej myśli, ale uwziął
się mówiąc, że nie dojrzała wystarczająco dla niego lub
jakoś tak.
Popieścił tę piękną twarz, głaszcząc kciukiem jej wargi
tylko po to, by
poczuć jej uśmiech. – Nasze rozmowy w większości
dotyczyły ciebie i Jima. Teraz
mi wierzysz?
Pogłaskała go po klacie, relaksując się przy nim z
kiwnięciem głowy. –
Dobra. Wierzę ci.
Pocałował ją w czoło, mając nadzieje, że w końcu
pozbyła się swoich obaw. –
Kocham cię Saro. – Otworzył swoje serce mając
nadzieję, że wreszcie to poczuje.
Kiedy podarowała mu ten tajemniczy, malutki kobiecy
uśmieszek, jego serce
prawie eksplodowało ze szczęścia. – Wiem.
Wtulił się w nią, zdecydowany pić z tego szczęścia i
nigdy nie pozwolić mu
zniknąć.
Było w pół do trzeciej w nocy ale Gabe nie mógł spać.
Oddychał głęboko,
zapach jego partnerki otaczał go. Jej słona skóra była
pod jego językiem. Jej gorący
tyłek był wtulony w jego pachwinę. A ona ufała mu na
tyle, że zasnęła.
Albo przynajmniej miał nadzieję, że ufała, a nie zasnęła
po wyczerpującym
rżnięciu. No cóż, dobra, mógłbym żyć z wyczerpującym
rżnięciem. Uśmiechnął się
głupio, słuchając jak równo oddychała.
To było podniecające uczucie, trzymając ją w
ramionach podczas pobudki.
Bardziej podniecająca była wiedza, że mogłaby uczynić
go bezradnym, zmusić by
błagał i płakał jak mięczak, a pozwoliła mu siebie
zdominować. A nie miał zamiaru
ani próbować, ani też się łudzić. Jeśliby sobie
zażyczyła, to mogłaby go ostudzić w
każdej chwili. Jego partnerka była o wiele silniejsza niż
myślał. Wystarczył jeden
dzień, obserwując ją razem z Jimim, by się o tym
przekonać.
Jeśli musiałby przez to przechodzić przez miesiące,
skłoniłby się ku
obłąkaniu bądź morderstwu. Albo ku obydwu. Seks jaki
przeżyli wcześniej tylko to
przypieczętował. Zawładnęła nim, przyciągając do
siebie, przyciskając mocno i
dając mu przejażdżkę jego pieprzonego życia.
Dzięki Bogu, że z niego nie zrezygnowała. Bo mogłaby.
Była na tyle silna
żeby odejść nie oglądając się za siebie. A to byłaby jego
cholerna wina, bo
posłuchał pierdolonego Niedźwiedzia zamiast swoich
instynktów.
Zadrżał na myśl o życiu bez Sary. Co on sobie myślał
powstrzymując się od
oznaczenia? Był tak zajęty chroniąc ją przed ich
separacją, że nie zauważył co jej
robił.
Na koniec prawie zniszczył ich oboje i na co to komu?
No cóż, zdecydował się teraz zrobić wszystko by Sara
nie miała żadnych
wątpliwości co to tego jak bardzo jej pragnął. Jak ją
potrzebował.
Wiedział, że w którymś momencie, będzie musiał jej
ulec. Była Omegą. On
był zaledwie zastępcą Marshalla. Przewrócił się na
plecy, przykrywając ich oboje
pościelą zanim położył ręce za głowę. Patrzył się na
sufit, próbując zdecydować jak
się z tym wszystkim czuł. Im bardziej o tym myślał, tym
brak niepokoju okazał się
ulgą. Nie miał z tym problemu. Mógł być dominatorem
w ich cielesnej relacji ale
jeśli chodziło o sprawy Dumy to przewyższała go
stopniem. Jeśli będzie trzeba to
ukłoni się szczęśliwy, wiedząc, że jego skarb wróci z
powrotem do ich łóżka i
będzie o niego błagała, jeśli najpierw nie zmusi go by to
on pierwszy błagał.
Nie mógł pozbyć się szerokiego uśmiechu. Nie chciał
mieć małżonkipopychadła.
Sara udowodniła mu, że jest na tyle silna by go
zatrzymać przy sobie,
ale też wystarczająco silna by od niego odejść.
Zamrugał. Jasna cholera. Próbował zdusić jęk ale coś
mu przemknęło.
Zapomniał dać jej pierścionka, który kupił jej pod
choinkę. Rano od razu go
dostanie. Może zabierze ją do Francji w Epcot na
śniadanie i nakarmi ją
babeczkami przed tym jak poprosi ją o rękę. Miał
nadzieję, że spodoba jej się
prosty, wyszlifowany diament wtopiony w złoto, który
dla niej miał.
Zamknął oczy i pozwolił snu nim zawładnąć. Nie był
zaskoczony kiedy
spotkał w nim Sarę.
Była wszystkim, o czym kiedykolwiek chciał śnić, a
nawet więcej.
EPILOG
Emma chodziła za zasłoną z wargą między zębami, jej
brązowe oczy były
dzikie. – Jesteś pewna, że dobrze wyglądam?
Sara oparła się pragnieniu by użyć swojej mocy żeby
uspokoić Emmę.
Właśnie wtedy kiedy panna młoda była tak zamroczona
niepokojem, cokolwiek co
by Sara zrobiła po prostu by się odbijało chyba, że
wysiliłaby się. Sara nadal była
świerzakiem w tym wszystkim i bała się, że za bardzo
zrelaksuje Emmę i Curana
mogłaby runąć w drodze do ołtarza. – Emmo świetnie
wyglądasz.
- Uwierz mi. Wyglądasz przepięknie. – Sheri uściskała
Emmę, ostrożnie obchodząc
się z fryzurą Curany.
- Dzięki. Chyba. – Emma przegryzła wargę. – Gdzie jest
Becky?
- Poszła skorzystać z kuwety. – Belle uśmiechnęła się
szeroko, opierając się o
ścianę. Sara była pewna, że Belle martwiła się biodrem
ale Luna nie chciała użyć
swojej laski tłumacząc się, że nie będzie jej pasować do
sukienki.
Sara była również pewna, że Rick będzie miał później
coś do powiedzenia na ten
temat, kiedy zostaną sami. On już dwa razy się wrócił
by sprawdzić co u Belle,
zarabiając przy tym warczenie Luny. Mamrotała coś o
jakimś gwizdku, ale Rick
bynajmniej nie wydawał się onieśmielony.
Becky właśnie wracała z damskiej toalety kiedy pojawił
się bardzo ludzki
planista ślubu Emmy. – No dobra, panie, już prawie
czas. Jesteście gotowe?
Emma przełknęła. – Tak. – Wzięła głęboki oddech i
wypuściła go z powrotem. –
Nic mi nie jest.
Ale było, jednak Sara nie zamierzała o niczym mówić.
Emma praktycznie
wibrowała z niepokoju.
Ojciec Emmy wszedł do pokoju, jego siwo-czarne
włosy błyszczały. –
Wspaniale wyglądasz, kochanie. – Pocałował ją lekko w
policzki, oczy mu lśniły z
dumą. Łatwo było powiedzieć skąd Emma miała ten
wzrok. – Twoja matka chciała
żebym ci przekazał, że Maks wygląda rewelacyjnie.
Emma wyraźnie się odprężyła, uczucie zmiotło się do
Sary, prawie
powalając ją z nóg. Emma odczuwała wszystko tak
intensywnie, że prawie skręciło
to Sarą. – Naprawdę?
- Naprawdę. – Umieścił rękę Emmy pod swoim łokciem
i odwrócił do planisty
ślubu. – Jesteśmy gotowi?
Muzyka zaczęła grać, planista uciszył wszystkich i
ustawił w kolejce. Sara
patrzyła jak planista wyliczał. – Teraz. – Kobieta
syknęła, płosząc Sarę do przodu.
Ruszyła, trzymając w dłoni swój malutki bukiecik z
liliami koloru ecri. Jej
suknia koloru fuksji falowała dookoła jej kostek, prosta
forma doskonale pasowała
do bardziej tradycyjnej sukni Emmy. Musiała przyznać,
że kolor był oszałamiający,
a prosta linia sukienki w kształcie litery „A” bez
ramiączek był idealny dla
wszystkich ich figur i rozmiarów.
Zajęła swoje miejsce w altance przed ołtarzem, jej oczy
automatycznie
przesunęły się po wszystkich facetach szukając
swojego. Gabe wyglądał
niewiarygodnie gorąco w swoim czarnym garniturze i
ciemnozłotej koszuli. Posłał
jej całusa uśmiechając się gdy się zarumieniła.
Następnie wyszła Belle, blond Luna szła do ołtarza
majestatycznym
krokiem, Rick był cholernie blisko ryku na widok jej
utykania, ale pozostał na
miejscu za Maxem i Simonem, zarabiając sobie słodki
uśmiech.
Pojawiła się Sheri a fuksja jej sukienki podkreślała
wstrząsająco jej
alabastrową cerę i jasne blond włosy. Jej wrażliwe oczy
schowane były pod
białymi przeciwsłonecznymi okularami. Lekki uśmiech
zaszczycił jej usta gdy
zajęła miejsce przed Belle.
Becky wyszła zza zasłony, jej dzikie loki zostały
wygładzone do prostych
lekko brązowych włosów, które teraz sięgały jej do
pasa. Miała za uchem jedną
białą lilię. Uśmiechnęła się do Simona i puściła oczko
zanim zajęła swoje miejsce
pierwszej druhny. Sara odwróciła się by znaleźć Simona
patrzącego się na Becky z
czymś podobnym do adoracji.
Zmieniła się muzyka i Sara odwróciła się. Usłyszała jak
goście sapnęli i
uśmiechnęła się, jej oczy rzuciły się by ujrzeć ogłuszone
spojrzenie Max’a.
Curana wyglądała w swojej sukni jak królowa. Bez
ramiączek, prosta, z
haftowanym gorsetem w śmiałe kolorowe paseczki,
które ciągnęły się w długie,
haftowane ogony koloru sukien druhen. Rozszerzona
wersja haftowanego wzoru
zakreśliła dno sukni. Reszta sukni była koloru ecri tak
jak haft. Mała, złota i
cytrynowa tiara była wpięta w jej włosy, które były w
połowie spięte i w połowie
opuszczone jako ciemne loki na kremowe ramiona. Jej
biżuteria składała się z
prostego, złotego i cytrynowego naszyjnika oraz
dopasowanych kolczyków. Jej
bukiet był bardziej złożoną wersją jej druhen, kolor
pasował do ich sukien. Jej
ojciec szedł dumnie obok niej, jak król pozwalający
odejść swojej księżniczce.
- Ja pierdolę. – Max wzdrygnął się kiedy wielebny
Glaston klepnął go delikatnie
ręką po głowie, rozśmieszając tym gości. Emma
zaledwie mrugnęła, jej twarz
wyrażała rozbawienie.
Reszta ceremonii poszła całkiem gładko, zarówno Max
jak i Emma wyrazili
swoją miłość do siebie bez zacinania się, ale Sara ledwo
to usłyszała. Spojrzeniem
cały czas powracała do swojego partnera, nie
zaskoczona kiedy nigdy nie spuścił z
niej wzroku. Musiała oprzeć się pragnieniu, by nie
bawić się pierścionkiem
zaręczynowym, który od niego dostała kilka dni
wcześniej. Nie dał jej szansy
odmówić. Obudziła się już z pierścionkiem na palcu,
jego zadowolone mruczenie
brzęczało w niej. Odtąd miała go zawsze na sobie.
- Ogłaszam was mężem i żoną.
Sara zamrugała i skupiła się by zobaczyć jak Max
przyciąga do siebie Emmę.
- Max, poczekaj aż najpierw to powiem dobrze? –
Ksiądz patrzył na Maxa spod
swoich okularów, który po prostu uśmiechnął się
szeroko i wzruszył ramionami. –
Max?
- Hmm? – Max patrzył w dół w rozpromienione oczy
swojej partnerki.
Wtedy wielebny kiwnął. – Możesz pocałować pannę
młodą.
Max pochylił się i pocałował ceremonialnie Emmę.
Sara poczuła w oczach łzy na piękno tej chwili, z
miłości Dumy i przez
nowo poślubioną parę, że aż nie mogła tego ogarnąć.
Ale poza tym, poczuła miłość swojego partnera, jej
Gabriela i wszystko było
w porządku. Posłała mu całusa nie zaskoczona gdy jego
oczy zmieniły się w złote.
Taa, cały jej świat był w porządku.
Wesele było a fantastyczne. Max i Emma na przyjęcie
wybrali Dziedziniec w
Zamku Kopciuszka, wysokiej klasy, eleganckie miejsce
z miejscem do zabawy.
Jedynym ciemnym punktem była kłótnia Chloe z Jimim,
jednak jedno lekkie,
wyszeptane słówko w ucho Jima wystarczyło by kłótnia
nie zamieniła się w coś
więcej.
Jakoś dziwnie Duma wydawała się bardziej
zaakceptować Belle teraz gdy
nie była już dłużej członkiem. Marie Howard nawet
podała Belle dłoń na
powitanie, coś czego Sara nigdy by nie oczekiwała,
chociaż utrzymujący wstręt,
który Sara mogła wyczuć, był ostrożnie schowany za
towarzyską maską Marie.
Belle zaakceptowała uprzejmie ten gest, ale Sara
wiedziała, że Luna już nigdy nie
zaufa Marie.
Sara stała w cieniu, patrząc jak Chloe tańczy z
ciemnowłosym facetem i
westchnęła. Musiała przyzwyczaić się do tego widoku.
Gabe mógłby mówić, że
Chloe jest jedynie jego przyjaciółką ale potrzebowała
czasu by pozbyć się uczuć,
które czuła gdy widziała tych dwoje razem. Ufała
Gabrielowi. Jego miłość stale ją
otaczała jakby on świadomie chciał ją w niej zawinąć,
nigdy nie pozwalając jej by
zapomniała do kogo należała. Ale nadal gdzieś w głębi
bolało ją na widok ich
razem, wbrew wszystkim zapewnieniom Gabe’a. Tym
razem miała wrażenie, że
stabilizacja i zapewnienia Gabe;a o swojej miłości
mogłyby sprawić, że odczucia te
znikną całkowicie.
A jedyną rzeczą, która według niej by pomogła, byłby
widok Jima i Chloe
razem. Może patrzenie jak Lisica oznacza jej
niechętnego partnera w końcu
pochowałby zazdrość, którą czuła o nią od zawsze.
- Cześć.
Sara odwróciła się by uśmiechnąć się do Ricka,
zaskoczona tym, że Wilk ją
szukał. Nie chodzi o to, że nie rozmawiali ze sobą
wcześniej. Właściwie to zrobiła
wszystko co w jej mocy by się upewnić, że on wie jak
straszne rzeczy spotkały
Belle zanim wywiózł ją do Pocono. Ukłoniła mu się
głupio i przesadnie. – Wasza
Alfość.
Parsknął. – Urocze. – Kiwnął w stronę Gabe’a i Chloe –
Wiesz, że nie
musisz się niczym martwić.
Sara patrzyła na niego zszokowana. – Ee, dobrze?
Wykrzywiły mu się usta. – To nie jest to co myślisz. –
Cała jego twarz się
odprężyła gdy jego wzrok spoczął na Belle. – Patrzy na
ciebie w ten sam sposób w
jaki ja patrzę na Belle. – Rick uśmiechnął się szeroko do
Sary. – Uwierz mi, teraz
myśli tylko o tym jak szybko może cię dorwać, zanieść
z powrotem do pokoju i
rozebrać.
Sara zarumieniła się. – Jesteś tego pewien?
- Bardziej niż bym tego chciał, zaufaj. – Z grymasem
upił łyk swojego wina. – Ja…
mogę go słyszeć.
Sara zamrugała. – Masz na myśli…?
Rick kiwnął. – Nie wiem co to właściwie znaczy ale
taaa.
Sara była zafascynowana. Belle mówiła jej o
mentalnym połączeniu Ricka z
resztą jego Sfory. Nigdy by nie pomyślała, że działa to
również spoza ich grona. –
Słyszysz kogoś jeszcze?
- Ciebie, Sheri, Adriana, Maxa, Emmę, Becky,
Simona… A tak przy okazji, ludzie,
czy wy nie myślicie o niczym innym tylko o rżnięciu? A
to nas nazywają psami.
Sara prawie zadławiła się swoim winem. – A co z resztą
Dumy?
Zmarszczył brwi. Mogłaby tylko poczuć siłę jego myśli
wędrujących po przyjęciu.
– Słabo, ale są tam. Gdybym był wystarczająco daleko
to wątpię żebym mógł ich
wszystkich usłyszeć.
- Myślisz, że ma to jakiś związek z Belle?
Cała ta energia nagle skupiła się na Lunie, która
spojrzała zza swojego
ramienia na Wilka Alfę zanim wróciła do rozmowy z
Emmą. – Bardziej niż
prawdopodobnie. W końcu jest pierwszą Luną Pumą. Z
tego co wiem to nasze
młode będą Wilkami z wyciąganymi pazurkami.
- I z niesamowitymi psychicznymi zdolnościami?
Rick wzruszył ramionami. – Jeśli tak ma być. –
Uśmiechnął się szeroko na
coś co zobaczył nad głową dużo niższej Sary. – Do
zobaczenia, Omego.
- Do później, Wilkołaku.
Zaśmiał się obrażony, kręcąc głową gdy odchodził.
Sara spojrzała w górę, przestraszona gdy nagle nad jej
głową buchnęły
fajerwerki. Przynajmniej nie była zaskoczona kiedy
silne ręce otoczyły ją w talii.
Miękkie wargi otarły się o jej szyję, cień jej potężnego
faceta sprawiły, że poczuła
wspaniałe dreszcze przebiegające jej po plecach. W
ciemności oraz w magii, Gabe
zatwierdził ją jeszcze raz, wsuwając się kłami w jej
skórę i znacząc ją przy
wszystkich, czy to na jawie czy we śnie.
PODZIĘKOWANIA
To już niestety koniec historii naszych wspaniałych
kociaków (chyba, że
Dana ma zamiar napisać kolejną cześć). Strasznie
dziwnie się czuję rozstając się z
moimi Pumami no ale cóż trzeba iść dalej z kolejnymi
projektami Dany Marie Bell,
które nie mogą się doczekać aż znowu wywołają u was
śmiech, plucie na monitor,
różnego typu dławienia, mięknące serca, maślane oczy i
przede wszystkim
pragnienie wykorzystania seksualnie głównego bohatera
;)
Mam nadzieję, że tak jak ja, będziecie miło wspominać
czas spędzony z
władczym Alfą Maxem i jego dowcipną Curaną Emmą,
z moim pupilem –
zadziornym zboczuchem Simonem i jego obżartuchem
Becky, z upartym Adrianem
i niewinną Sheri, ze złym psiakiem Rickiem i
mistrzynią ciętej riposty Belle oraz z
Dominatorem Gabrielem i ze znęcającą się nad nim
Omegą- Sarą.
Pragnę przede wszystkim podziękować moim
wspaniałym Betkom czyli
Signis i Sasha1981, które dzielnie znosiły i poprawiały
moje czasem bzdurne
zdania. Jesteście wspaniałe i współpraca z Wami była
dla mnie zaszczytem :)
Dziękuję również mojej Paskudzie Kati_Lady_92, która
jest wierną fanką
Pum od samego początku. Twoje komentarze
wywoływały u mnie szeroki
uśmiech, a Twoja lojalność nie ma sobie równych ;p
Podziękowania również należą się Mrslen, której
motywacja wymieszana z
przekleństwami działała na mnie chyba najskuteczniej.
Masz szczęście, że Cię
lubię ;p
Bardzo dziękuję mojemu szalonemu Trio czyli:
Green_mouse, Mealli i
Sshakes. Jesteście wariatkami, niepohamowanymi!
Wasze komentarze połączone z
grafiką
zwalają
z
nóg!
Uwielbiam
Wasze
przekomarzanie się :)
Dziękuję Wam wszystkim za zainteresowanie, za
czytanie, za
komentowanie, dziękuję nawet za te denerwujące
jedyne „dziękuję” w
komentarzach :p. Było mi naprawdę miło czytając
Wasze opinie, wiedząc jak dużo
osób czeka na kolejne rozdziały (od razu przepraszam
za dłuższe przerwy w
dodawaniu nowych rozdziałów), To była niezła
motywacja dla mnie ;)
Mam nadzieję, że prezent pod choinkę się udał ;)
Do zobaczenia przy Niedźwiedziu zwanym „Bunny”
czyli przy kolejnej
książce Dany Marie Bell oraz, mam nadzieję, przy
Down&Dirty.
Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku !
Monia