Catherine Mann
Kochanka z charakterem
Tłumaczenie: Krystyna Rabińska
HarperCollins Polska sp. z o.o.
Warszawa 2021
Tytuł oryginału: Hot Holiday Rancher
Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2019
Redaktor serii: Ewa Godycka
© 2019 by Harlequin Books S.A.
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o.,
Warszawa 2021
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin
Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek
podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych –
jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi
znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i
zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym
do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą
być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books
S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
ISBN 978-83-276-7927-7
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Esme Perry zażywała kąpieli słonecznych na południu
Francji, surfowała z mistrzami tego sportu w Kalifornii, na
Hawajach, a nawet w Australii, ale ani groźba udaru
słonecznego, ani ataku rekina nie przeraziły jej tak jak ulewa,
która zamieniła boczną drogę w Teksasie w rwący błotny
potok pędzący prosto na jej sportowe porsche.
Spokojnie, tylko spokojnie, mówiła sobie w duchu.
Wykonasz szybki trzypunktowy skręt…
Manewr na wąskiej drodze – z jednej strony rów, z drugiej
drzewa – byłby trudny nawet w dzień, co dopiero w nocy
podczas burzy, lecz Esme nie miała wyboru.
Wrzuciła bieg wsteczny. Udało się. Teraz do przodu…
Teraz… Kurczowo zacisnęła dłonie na kierownicy, stopa
zsunęła się jej z pedału sprzęgła, rozległ się suchy trzask
pękającego obcasa.
Nie miała jednak czasu rozpaczać nad stratą ulubionego
pantofla. Wpadnie do rowu czy na któreś z drzew, myślała.
I co to za światła?
Samochód?
Latarnia?
Porsche stanęło w poprzek drogi. Esme odetchnęła z ulgą.
Ona i jej cacko – prezent bożonarodzeniowy, jaki zafundowała
sobie z pewnym wyprzedzeniem – chyba byli cali. Przy
odrobinie szczęścia dotrze na miejsce przed nocą, pomyślała.
Jeszcze się nie poddawała.
Przyjechałaby
wcześniej,
lecz
na
autostradzie
międzystanowej z Houston do Royal zdarzył się wypadek
i wstrzymano ruch. Zgodnie ze wskazaniami GPS-a od rancza
Jessego Stevensa dzieli ją trochę ponad kilometr drogi.
W ostateczności dojdzie piechotą.
Nacisnęła pedał sprzęgła, wrzuciła bieg jałowy, włączyła
zapłon. Silnik zakrztusił się i zgasł.
Spróbowała ponownie, lecz z tym samym rezultatem.
Jeśli chodzi o samochody sportowe, zawsze wybierała
model z ręczną skrzynią biegów. Sztukę zmieniania biegów
opanowała, kiedy uczyła się jeździć jedną ze starych
ciężarówek ojca na ich ranczu w pobliżu Houston.
Koniecznie chciała zyskać jego uznanie. Może to syndrom
średniego dziecka?
Pod tym względem niewiele się zmieniło. Do Royal
wybrała się promować kandydaturę ojca na prezesa nowo
tworzonego oddziału Klubu Teksańskich Hodowców
w Houston, a pierwszym etapem jej kampanii PR-owej miała
być niespodziewana wizyta u Jessego Stevensa, wpływowego
członka Klubu.
Wizyta, która właśnie stanęła pod dużym znakiem
zapytania.
Esme zaklęła pod nosem. Prawdopodobieństwo, że w taką
pogodę ktoś będzie przejeżdżał tą boczną drogą, było
znikome. Czy powinna zaczekać i jeszcze raz spróbować
uruchomić samochód? Może lepiej wysiąść i dalej pójść
piechotą? W butach ze złamanym obcasem? W ulewę?
W błocie?
Trudno. Z westchnieniem sięgnęła po parasol, otworzyła
drzwi i wysiadła. Wiatr targał parasolem, trencz od Prady nie
chronił przed przejmującym zimnem, nogawki czarnych
spodni błyskawicznie nasiąknęły wodą.
Nie wyobrażała sobie jednak, jak mogłaby powiedzieć
ojcu, że musiała zrezygnować z wizyty w Royal z powodu złej
pogody. Brnęła więc w grząskim błocie, byle naprzód.
Jeśli ojciec kiedykolwiek potrzebował pomocy specjalistki
od kreowania wizerunku, to właśnie teraz.
Seria skandali nadszarpnęła jego reputację. Ledwo zdołał
oczyścić się z zarzutu utworzenia piramidy finansowej,
zaczęły krążyć plotki, że zamordował jednego z pracowników
firmy. W wyniku prowadzonego śledztwa do więzienia trafił
Willem Inwood z Currin Oil. To jego oskarżano teraz
o oszustwa finansowe. Chodziły też słuchy, że to on
rozpuszczał plotki o morderstwie.
Sterling Perry został oczyszczony z zarzutów, niemniej
jeśli zależało mu na prestiżowym stanowisku, potrzebował
dobrego PR-u.
Dlatego Esme postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.
I zdobyć przychylność Jessego Stevensa.
Zasłaniając się targaną wiatrem parasolką, z trudem
stawiała kroki. Nagle w oddali znowu zamigotały światła.
W sercu Esme zakiełkowała nadzieja zmieszana z lękiem.
Sięgnęła pod płaszcz do torebki przewieszonej na ukos
i wyciągnęła pojemnik z gazem łzawiącym.
Tymczasem światła zbliżyły się. Teraz wyraźnie
rozpoznała dwa reflektory, wysoko nad ziemią.
Ciężarówka stanęła. Drzwi kabiny otworzyły się, ze
stopnia zeskoczył jakiś mężczyzna.
Pochylony, ręką przytrzymywał kapelusz.
Esme mocniej zacisnęła palce wokół pojemnika z gazem.
W college’u chodziła na zajęcia z samoobrony, ale w jednym
pantoflu bez obcasa i drugim zapadającym się w błotnistą maź
z trudem utrzymywała równowagę.
- Co pani tu robi o tej porze? Czeka pani na pomoc
drogową? – zapytał nieznajomy.
Niemożliwe…
A jednak słuch jej nie mylił. Spędziła niezliczone godziny,
oglądając nagrania wideo z wywiadów Jessego Stevensa,
ucząc się ich na pamięć, aby móc opracować najlepszą taktykę
postępowania. Nachyliła się i zajrzała pod rondo kapelusza.
Dech jej zaparło.
To on.
Żadne zdjęcie nie oddaje jego surowej męskiej urody,
pomyślała.
Włożyła pojemnik z gazem z powrotem do torebki. Nie
będzie go potrzebowała.
Powinna była się domyślić, że ciężarówka należy do
Jessego Stevensa. W końcu od jego rancza dzieli ją niewielka
odległość.
Z drugiej strony, czy nie wydaje się znacznie bardziej
prawdopodobne, że wysłałby któregoś z pracowników,
zamiast samemu wyprawiać się na rekonesans o tej godzinie
i w taką potworną ulewę?
Chociaż
nie miała cienia wątpliwości, kim jest jej wybawiciel, nie
zamierzała się przedstawiać.
Jeszcze nie.
- Mój samochód nie chce zapalić – powiedziała – na
dodatek na tym pustkowiu zasięg jest tak słaby, że nie udaje
mi się nigdzie dodzwonić.
- Jako gospodarz tego pustkowia zapewniam panią, że
nigdy nie mam kłopotów z zasięgiem. Może powinna pani
zgłosić to swojemu operatorowi?
Czy ta ostrzejsza nuta to ironia czy irytacja?
Jeśli udało się mi go rozzłościć, wszystko skończone,
zanim jeszcze się zaczęło, przeraziła się Esme.
- Nie omieszkam – odparła. – Jak tylko się przebiorę
w suche ubranie. Gdyby pan mógł wezwać dla mnie pomoc
drogową, wrócę po walizkę. Skostniałam z zimna.
- Pomoc nie przyjedzie, a po walizkę też nie możemy
pójść, bo ziemia zaraz się osunie i zaleje nas lawina błotna.
- Złamałam obcas – jęknęła Esme.
Nagle się pośliznęła, straciła równowagę i gdyby Jesse nie
chwycił jej w pasie i nie przytrzymał, upadłaby.
- Nic pani nie jest? – zaniepokoił się.
Esme czuła, że jej ciało pokrywa się gęsią skórką, która
nie ma nic wspólnego z zimnem.
- Nie. - Jej głos przybrał chropawe brzmienie. - Dziękuję.
- Co pani właściwie robi tutaj o tej porze i w taką
pogodę? – ponownie zapytał Jesse.
W oddali odezwał się grzmot.
Esme położyła mu dłonie na ramionach, podniosła głowę
i spojrzała w jego zielone oczy.
- Szukam pana – odparła.
Szedł właśnie do stajni sprawdzić, czy konie nie
przestraszyły się burzy, kiedy na drodze zobaczył światła
samochodu. Zdziwił się, gdyż wizyt spodziewał się dopiero
jutro.
Trzymając teraz w objęciach przemoczoną drobną kobietę,
zastanawiał się, czy to jedna z trzech kandydatek na żonę
znaleziona przez swatkę, którą wynajął jakiś czas temu:
samotna matka, pani weterynarz czy zdobywczyni drugiego
miejsca w konkursie o tytuł Miss Teksasu?
Doszedł do wniosku, że chyba ta ostatnia.
Chętnie dowiedziałby się czegoś więcej o syrenie o lekko
chropawym głosie, lecz pohamował ciekawość. Cofnął się
o krok, lecz wciąż trzymał nieznajomą za łokieć.
- Nic się pani nie stało? Dobrze się pani czuje? - zapytał.
Syrena pokręciła głową, wyciągnęła jedną stopę z błota,
potem drugą.
- Nic mi nie jest – odrzekła. – Tylko nie spodziewałam się
tak raptownej zmiany pogody.
Spojrzał na jej elegancki płaszcz i na porsche bardziej
pasujące do wielkiego miasta niż pól czy pastwisk i pomyślał,
że przecież swatka chyba uprzedziła ją, gdzie on mieszka
i czym się zajmuje. W końcu wypełnił szczegółowy
kwestionariusz, w którym określił, czego oczekuje od
przyszłej żony.
- Obawiam się, że droga robi się niebezpieczna. Moja
ciężarówka da radę, ale pojedziemy inną trasą.
- W takim razie ruszajmy.
Esme przycisnęła torebkę do boku i spróbowała zrobić
krok, lecz tylko zapadła się głębiej w błoto. Westchnęła ciężko
i zaklęła. Siarczyście.
Jesse oniemiał. Wygląd mimozy, ale ma babka
charakterek, pomyślał.
Tymczasem Esme rzuciła mu bezradne spojrzenie. Makijaż
miała rozmazany, włosy kleiły się jej do czoła.
- Nie dam rady iść w tych butach.
- Zaniosę panią – odparł bez zastanowienia.
- Zaraz, zaraz… - Gestem usiłowała go powstrzymać. –
Bez przesady…
- Proszę pani… - zaczął z uśmiechem – im dłużej tu
tkwimy, tym gorzej dla nas. Poza tym zmarzły mi nogi mimo
grubych butów.
Po twarzy Esme przemknął grymas niezdecydowania, lecz
opuściła rękę. Drżała z zimna, zęby jej dzwoniły.
Jesse wziął ją na ręce i ruszył w stronę ciężarówki. Objęła
go za szyję, przywarła do niego, a wtedy poczuł delikatny
zapach egzotycznych kwiatów. Oblała go fala gorąca.
Koniecznie musi dowiedzieć się czegoś więcej o tej
kobiecie, postanowił. Jest gotowy się ustatkować, założyć
rodzinę, ale nie będzie zdawał się na przypadek.
To dlatego wynajął doświadczoną swatkę i zapłacił słone
honorarium. Prowadzenie rancza zajmowało mu całe dnie.
Życie towarzyskie ograniczało się do rzadkich imprez
w Klubie Hodowców, a tam znał wszystkich. Pragnął mieć
żonę, dzieci – spadkobierców. Nie wierzył w ogniste romanse
i miłość. Wierzył natomiast w dążenie do wspólnych celów.
Nie tylko pragnął żony. On potrzebował żony i był gotowy
uczynić ją swoją partnerką.
Obie strony zyskają na takim układzie.
Kiedy znajdzie właściwą kandydatkę.
Przy ciężarówce ostrożnie postawił Esme na ziemi.
Otworzył drzwi kabiny, pomógł jej wsiąść, potem wskoczył na
swoje miejsce za kierownicą. Na szczęście ogrzewanie cały
czas działało, bo nie zgasił silnika.
Zdjął kapelusz i rzucił go za siebie na tylne siedzenie,
gdzie miał koc i termos.
Esme kopnięciem zrzuciła pantofle, wsunęła stopy pod
strumień ciepłego powietrza i poruszyła palcami.
- Tak się cieszę, że pan przyjechał – powiedziała.
- A ja się cieszę, że zobaczyłem światła – odparł.
Chciał zapytać, kim jest, ale bębnienie deszczu o dach
stawało się coraz intensywniejsze.
Zapyta później.
- Nawet nie chcę myśleć, co by było, gdyby woda zmyła
pani samochód z drogi.
Wie, kim jestem, myślał, więc nie muszę jej zapewniać, że
bezpiecznie może jechać ze mną.
- Słusznie uważa pan za nierozsądne, że wybrałam się
w podróż w taką pogodę, ale wydawało mi się, że zdążę przed
burzą. Bardzo mi zależało na dotarciu tutaj.
Pokręciła głową i zaśmiała się cicho. Głos miała
melodyjny, zmysłowy.
Jesse odchrząknął.
- Pogoda jeszcze może pokrzyżować nam plany, jeśli się
stąd nie zabierzemy.
Ostrożnie włączył biegi, nacisnął pedał gazu. Ciężarówką
rzuciło w przód, potem w tył, ale w końcu ruszyli w kierunku
światełek bożonarodzeniowych migocących w oddali.
- Przepraszam, że sprawiam kłopot – odezwała się Esme. –
Naprawdę miałam zamiar przyjechać wcześniej.
- Na takie drogi sportowy wóz się nie nadaje. Lepsza
byłaby terenówka.
- Na to wygląda.
Wycisnęła wodę z włosów związanych w koński ogon.
Teraz mógł zobaczyć, że jest blondynką, jednak nadal nie
pasowała do żadnego z opisów podanych przez swatkę.
- Już pani wie, że nazywam się Jesse Stevens –
powiedział. – Z kim mam przyjemność?
- Esme Perry. Miło mi cię poznać, Jesse.
Z zaskoczeniem spojrzał na swoją pasażerkę. Czyli nie jest
żadną z tych trzech kandydatek. A może nie przeczytał
wszystkich mejli?
Zaraz, zaraz… W głowie rozdzwoniły mu się syreny
alarmowe. W Teksasie Perry to popularne nazwisko, ale tylko
jeden Perry interesuje się Klubem Teksańskich Hodowców.
- Perry jak…
- Zgadza się. Moim ojcem jest Sterling Perry. Bardzo się
cieszymy, że w Houston powstaje oddział Klubu Hodowców.
Ojciec przysłał mnie na mały rekonesans – dokończyła
z przekornym uśmieszkiem.
Jesse poczuł się rozczarowany. Czyli to nie swatka go jej
zarekomendowała. Skupił uwagę na drodze przed sobą.
- Szpieg w naszych szeregach – mruknął z sarkazmem.
Co prawda seksowny niczym Mata Hari, pomyślał.
- Nie posądzaj mnie o złe zamiary – obruszyła się Esme. –
Chcę tylko zobaczyć, jak zarządzacie tutejszym oddziałem.
- Albo pozyskać głosy za kandydaturą ojca.
Nie miał wysokiego mniemania o Sterlingu Perry.
Wydmuszka w ładnym opakowaniu.
Czy ta kobieta jest taka jak ojciec? Samochód, ubranie,
rodzinna lojalność wskazywałyby, że chyba tak.
Esme wzdrygnęła się, słysząc krytyczną nutę w głosie
Jessego. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, jak jej ojciec
jest postrzegany. Nie było tajemnicą, że Sterling Perry ma
kilka grzechów na sumieniu.
Gdy dojechali na miejsce, Jesse okrążył dom ozdobiony
światełkami, z wieńcem świątecznym zawieszonym na
drzwiach, pilotem otworzył drzwi garażu i wjechał do środka.
- Możesz zatrzymać się u mnie do rana albo… Albo aż
pogoda się poprawi - dodał.
- Dziękuję za propozycję. Nie bardzo mogę odmówić –
odparła.
Wskazała gołe stopy i mokry płaszcz.
- Solidarność klubowa. Zachowałbym się bardzo
nieodpowiedzialnie, gdybym odesłał cię z powrotem w taką
burzę. – Oparł się ramieniem o kierownicę i spojrzał na
Esme. – Ale w domu nie rozmawiam o interesach, więc
tematu kandydatury twojego ojca nie będziemy poruszać –
oświadczył.
- Zgoda. Mam tylko jedno pytanie. Nie, nie o klub.
Esme zamilkła, przechyliła głowę i spojrzała na niego
z ukosa. Poły jej płaszcza rozchyliły się, ukazując krągłe piersi
oblepione mokrą jedwabną bluzką.
- Za kogo mnie wziąłeś?
ROZDZIAŁ DRUGI
Czekała na odpowiedź. Nie chciała się do tego przyznać,
ale paliła ją ciekawość. Jakiej to tajemniczej kobiety Jesse się
spodziewał? Kowboje nie byli w jej typie, lecz
w przenikliwych zielonych oczach swojego wybawiciela
mogłaby się zadurzyć.
Jesse sięgnął za siebie po kapelusz.
- Na pewno nie za przedstawicielkę niesławnej rodziny
Perry.
Esme aż się żachnęła.
- Niesławnej? – powtórzyła.
Czar zielonych oczu kuszących do flirtu prysł. Esme
odpięła pas i szarpnęła za klamkę drzwi.
- Nie za mocno powiedziane?
- Nie chciałem cię obrazić – odrzekł.
Zeskoczył ze stopnia kabiny. Stuk obcasów jego
kowbojskich butów o beton odbił się echem od ścian garażu
na sześć stanowisk.
- Całkiem niedawno twój ociec był podejrzany o oszustwa
finansowe i zamordowanie jednego z pracowników Perry
Holdings. W obu sprawach prowadzono dochodzenie.
Vincent Hamm zniknął. Wszyscy zakładali, opierając się
na esemesie, który przysłał bezpośredniemu szefowi, że
wyjechał na Wyspy Dziewicze surfować. Niestety po pewnym
czasie znaleziono jego ciało z kulą w piersi i ze zmasakrowaną
twarzą. Dopiero test DNA pomógł ustalić jego tożsamość.
Esme zatrzasnęła drzwi kabiny i rozejrzała się po garażu.
Wyścigowa łódź motorowa, SUV, motocykl, dwa quady… No,
no, facet lubi męskie zabawki, pomyślała.
A może to nie on, tylko ktoś z rodziny?
Zerknęła na dłoń swojego gospodarza, gdy wystukiwał
kod na panelu przy drzwiach do domu. Nie miał obrączki.
Kim więc jest ta tajemnicza kobieta, na którą czekał?
Zdusiła w sobie ciekawość i skupiła się na celu swojej
wizyty. Ma oczyścić imię ojca, zbudować jego nowy
wizerunek wśród członków Klubu Hodowców tu w Royal.
- Ojca oczyszczono z obu zarzutów – oświadczyła.
Pamiętała, jakie piekło się rozpętało, kiedy ciało Vincenta
Hamma odkryto na terenie nowo powstającej siedziby Klubu
w Houston. Prace budowlane w zabytkowym budynku,
w którym przedtem mieścił się hotel butikowy, prowadziła
firma ojca. Zabójcy wciąż nie znaleziono.
- O ile mnie pamięć nie myli, ty też byłeś podejrzany.
Zostawiłeś Hammowi wiadomość na sekretarce. Mówiłeś coś
ze złością.
- To prawda. – Gestem zaprosił Esme, aby weszła przed
nim. – Na szczęście mam niepodważalne alibi.
Podczas gdy zapalał światła w długim korytarzu
ozdobionym pejzażami Teksasu, Esme odrzuciła mokre włosy
do tyłu i rozpięła trencz.
- Nic więcej nie masz do powiedzenia na ten temat?
Przyglądał się jej w milczeniu, potem kiwnął głową.
- Twój ojciec jest znany w świecie biznesu z tego, że
twardo walczy o swoje. Może nie jest winny stawianych mu
zarzutów, ale reputacja, jaką zyskał, nie przysparza mu
zwolenników.
To prawda, pomyślała, niemniej Jesse mówi o jej ojcu.
- Zdecydowanie wiesz, jak zaskarbić sobie przyjaciół
i wywierać wpływ na ludzi – prychnęła.
Jesse westchnął i zdjął kapelusz.
- Jesteś zmęczona. Zrobię ci coś do picia. Kawa
bezkofeinowa? Herbata? Czekolada?
Rzeczywiście czuła się wykończona. Ale licznik czasu bił.
Jeśli będzie ciągnąć rozmowę w podobnym tonie, straci szansę
na zdobycie poparcia dla ojca. A w Houston Sterling Perry
również boryka się z trudnościami, bo lokalna polityka jest
skomplikowana.
Jego konkurent, Ryder Currin, zdaniem Sterlinga
nieprawnie wszedł w posiadanie terenu obfitującego w złoża
naftowe, który powinien zostać w posiadaniu rodziny Perrych.
Sterling zdawał się nie brać pod uwagę ani tego, że już ma
niewyobrażalny majątek, ani tego, że Ryder zarobił większość
pieniędzy dzięki mądrym inwestycjom.
Ostatnio musieli zakopać topór wojenny, gdyż Ryder
związał się ze starszą siostrą Esme, Angelą, lecz wciąż
rywalizowali o stanowisko prezesa Klubu.
- Poproszę czekoladę, jeśli nie jest to zbyt duży kłopot.
Obliczyła, że przyrządzenie gorącej czekolady zabierze
najwięcej czasu. Zdoła się doprowadzić do porządku i wejść
w rolę lobbystki.
- I nie przejmuj się. Mam grubą skórę. Jak ojciec.
Nieprawda. Jest najwrażliwsza z całego rodzeństwa, ale
dla dobra sprawy będzie udawała twardą.
Tymczasem Jesse poszedł najpierw do pralni. Przez
otwarte drzwi widziała, jak z kosza na suszarce wyjmuje
ubrania. Potem zaprowadził ją do ogromnej kuchni. Starannie
złożone ubrania położył na wyspie.
Rozejrzała się dokoła. Białe granitowe blaty efektownie
kontrastowały z ciemnym drewnem na frontach szafek. Na
otwartych półkach stały proste białe talerze i kubki. Przez
duże wykuszowe okna widać było budynki gospodarskie
i ogrodzenie już udekorowane kolorowymi światełkami.
Na jednym z blatów stał talerz z niedokończoną kanapką.
Jesse musiał właśnie jeść kolację, kiedy zauważył światła jej
samochodu.
- Dobrze wiedzieć, że masz grubą skórę – odezwał się
znienacka. – Jeśli zostaniemy tu uwięzieni, bo drogi staną się
nieprzejezdne, łatwiej nam będzie siebie znieść.
Uwięzieni? Brzmi obiecująco.
- No właśnie.
Esme zdjęła trencz.
Jesse zafascynowany wpatrywał się w jej mokrą bluzkę
i spodnie przylegające do ciała. Po chwili umknął wzrokiem
w bok. Podniósł pilota do wieży, nacisnął przycisk.
Pokój wypełnił się dźwiękami piosenki świątecznej
w jazzowej aranżacji.
Zaskoczył ją. Sądziła, że słucha tylko melodii country.
Potarł kark, podszedł do spiżarni i otworzył podwójne
drewniane drzwi pokryte płaskorzeźbą przedstawiającą
jeźdźca na tle teksańskiego krajobrazu. Oryginalne drzwi
stanowiły jedyny akcent indywidualny w tym dość typowym
wnętrzu.
Esme patrzyła, jak wyjmuje torebkę pianek i kamionkowy
pojemnik z czekoladą do przyrządzania na gorąco i stawia to
na blacie.
- Umówmy się – rzekł, wyjmując mleko z lodówki – że nie
będziemy rozmawiali o twoim ojcu, zgoda?
Nierozmawianie o ojcu stało w sprzeczności z celem jej
wizyty, lecz postanowiła się nie spierać. Podejmie temat, kiedy
okoliczności będą bardziej sprzyjające.
- Dobrze. – Czekając na czekoladę, nie mogła się
powstrzymać, aby nie zapytać: - Powiesz mi, kogo się
spodziewałeś?
- Właściwie spodziewałem się aż trzech osób – odparł.
Odwrócił się i z półki zdjął bardzo duży kubek. Esme
przyglądała się jego dłoniom, zręcznym choć stwardniałym,
świadczącym o tym, że nie tylko zarządza ogromnym
ranczem, ale że sam ciężko pracuje fizycznie.
- Aż trzech nieznajomych osób?
Trzech kobiet, których nigdy nie widział i nie mógł
rozpoznać? Co jest grane?
Teraz Jesse podszedł do dobrze zaopatrzonego baru obok
lodówki ze stali nierdzewnej. Esme zauważyła pojedynczą
fotografię nad barem – dziewczyna, dwudziestokilkuletnia,
o intensywnie zielonych oczach. Siostra?
Był to pierwszy i jedyny zauważony przez nią ślad, że
Jesse ma jakieś życie osobiste.
Czyli jest zamknięty w sobie, wywnioskowała.
Pytającym gestem podniósł w górę butelkę sznapsa
miętowego. Esme kiwnęła głową. Wtedy postawił butelkę na
blacie obok innych składników.
- Na swoją obronę mogę powiedzieć, że kiedy cię
znalazłem, panowały ciemności, a ty byłaś przemoczona do
suchej nitki. A propos przemoczona, lepiej się przebierz,
zanim się przeziębisz. Twoja czekolada zaraz będzie gotowa.
Stał tak blisko, że wdychała korzenny zapach jego wody
kolońskiej zmieszany z zapachem wilgoci. Wręczył jej dres,
bawełniany podkoszulek, skarpetki. Jego szorstkie dłonie
otarły się o jej ręce.
- Jak wrócisz, opowiem ci wszystko o tych trzech
kobietach – obiecał.
Na skórze czuła mrowienie po przypadkowym dotyku jego
palców. Miała nadzieję, że ojciec doceni jej wysiłki.
Podejrzewała bowiem, że zadanie, jakiego się podjęła, będzie
trudne.
Jeszcze nawet nie minął jeden dzień jej wyprawy, a już
udało się zabałaganić sprawę, myślała, stojąc pod prysznicem
w imponującej łazience dla gości, do której zaprowadził ją
Jesse.
Otworzyła butelkę balsamu do ciała delikatnie pachnącego
miętą, który przypomniał jej o gorącej czekoladzie z likierem
miętowym, jaka będzie na nią czekała po prysznicu.
Razem z gospodarzem, który ją dla niej przygotował.
Znowu poczuła mrowienie na skórze.
Nigdy nie wątpiła w swój rozsądek, opanowanie,
profesjonalizm. Bieżącą misję traktowała jednak bardzo
osobiście. Nie chodziło o interesy, ale o to, by ojciec został
prezesem. Znaleźliby się tacy, którzy powiedzieliby, że nie
wykonuje zlecenia, ale wyświadcza ojcu przysługę.
Myliliby się. Nie wyświadcza ojcu przysługi, tylko stara
się zwrócić na siebie jego uwagę, zdobyć jego uznanie.
Dorosłej kobiecie nie powinno na tym zależeć, jednak jej
zależało.
Przejrzała się w lustrze. Z mokrymi splątanymi włosami
wyglądała koszmarnie. A dzień rozpoczęła od wizyty
w salonie piękności. Ucierpiała nie tylko fryzura i manikiur.
Spodnie, jedwabna bluzka, pantofle – wszystko nadawało się
do wyrzucenia.
Została jej tylko bielizna koloru szampana i małe
brylanciki w uszach.
Na szczęście Jesse dał jej spodnie dresowe, bluzę z logo
Texas A&M, uczelni rolniczej, którą ukończył, oraz sportowe
skarpetki, ciepłe i miękkie. W tym stroju wróciła do sypialni,
wyciągnęła z torebki telefon, wybrała numer Angeli i włączyła
tryb wideo.
Z rodzeństwa to właśnie Angela niepokoiła się o nią
najbardziej, sądząc po czterech esemesach, jakie przysłała,
kiedy brała prysznic.
Usiadła przy biurku, telefon oparła o książkę oprawioną
w skórę i przystąpiła do rozczesywania włosów. Po kilku
dzwonkach na ekranie pokazała się twarz Angeli.
- Cześć – Angela odezwała się pierwsza.
W jej niebieskich oczach Esme widziała zdziwienie
zmieszane z przerażeniem.
- Nie obraź się, ale wyglądasz… - Angela zająknęła się –
wyglądasz jak nie ty.
- Nie obraziłam się – odparła Esme i zachichotała. Angela
w odróżnieniu od siostry bliźniaczki, Melindy, i jej samej
nigdy nie przywiązywała wielkiej uwagi do strojów. – Co za
dzień! – westchnęła.
Angela, zajęta pakowaniem prezentów gwiazdkowych,
wrzuciła skrawki papieru do kominka, potem sięgnęła po
nową rolkę. Dopiero wtedy wróciła do rozmowy.
- Cieszę się, że dzwonisz, bo się o ciebie niepokoiłam.
Podobno koszmarne rzeczy dzieją się tam z pogodą.
- To prawda.
- Tobie nic się nie stało?
W głosie Angeli brzmiała autentyczna troska.
- Drogę zalało tak, że nie dało się przejechać, ale na
szczęście byłam już blisko rancza Jessego Stevensa. Zobaczył
światła i ruszył mi na ratunek.
- Porsche to nie jest auto na takie drogi.
- Daruj sobie ten dydaktyczny ton. - Esme udało się
nareszcie rozplątać włosy i mogła przeciągnąć po nich
szczotką aż po same końce. – Wiem, że nie pochwalałaś
mojego zakupu.
- To twoje pieniądze i możesz robić z nimi, co chcesz –
odparła Angela. – Martwiłam się o ciebie.
- Wiem. – Esme zazdrościła bliźniaczkom łączącej je
więzi. Czasami czuła się przy nich jak piąte koło u wozu. –
Dziękuję, że się o mnie troszczysz.
Angela dokończyła pakowanie kolejnego prezentu,
dopiero potem zapytała:
- Udało ci się coś zdziałać? Mam na myśli Jessego
Stevensa?
- Zdążyłam tylko wziąć prysznic.
- Prysznic? – Angela uniosła brwi. – U Jessego Stevensa
w domu? Jesteś tam teraz?
- Tak. Nie bądź taka zszokowana. Przemokłam do nitki.
Musiałam się przebrać. – Esme spojrzała na swoje kolana.
Kiedy ostatni raz miała na sobie dres? W liceum? Chyba
w podstawówce. – Ale dość gadania o mnie. Jak wczorajsza
randka z Ryderem?
Angela związała się z człowiekiem, którego ojciec całe
życie serdecznie nie znosił, jego rywalem w staraniach
o prezesurę Klubu Hodowców, Ryanem Currinem. Planowali
małżeństwo, lecz Sterling Perry doprowadził do zerwania
zaręczyn. Niedawno Angela i Ryder wrócili do siebie i co
najdziwniejsze, dostali błogosławieństwo Sterlinga.
Esme gotowa była się założyć o znaczną sumę, że
niedługo zaręczą się ponownie.
Miała tylko nadzieję, że Ryder naprawdę jest dobrym
partnerem dla jej siostry. Był już dwukrotnie żonaty.
Z pierwszą żoną się rozwiódł, druga zmarła. Z każdą miał
dziecko, a najmłodszą córkę adoptował. Wszyscy byli już
dorośli.
- Nigdy nie sądziłam, że dostaniemy drugą szansę – rzekła
Angela. – Ale jest dobrze. Naprawdę dobrze.
W niebieskich oczach Angeli pojawiły się smutek
i tęsknota, a Esme poczuła wyrzuty sumienia z powodu
swoich wątpliwości.
- Żałuję, że nie możemy spotkać się na lunch i pogadać.
Angela kiwnęła głową z uśmiechem. Ze stosu prezentów
wyciągnęła kolejny do zapakowania.
- Miło by było, ale rozumiem.
- Powinnam poczekać z wyjazdem…
- Tata docenia, ile dla niego robisz. To ważne.
Ważniejsze od wspierania siostry?
Esme usiłowała przekonać ojca, że wyjazd można
przesunąć o dwa dni, ale Sterling nalegał. A ona ustąpiła.
Miała dodatkowy argument w postaci pogarszającej się
pogody, lecz go nie użyła.
- Zanim się obejrzysz, wrócę do Houston. Umówimy się
na brunch, pogadamy przy kieliszku szampana z sokiem
pomarańczowym.
- Znakomicie. Daj znać, kiedy wracasz, to ściągnę
Melindę. To musi jednak być brunch, nie zwykłe śniadanie, bo
biedaczka wciąż ma poranne mdłości. – Angela podniosła rękę
do ust i przez chwilę gryzła paznokieć. – Może zaprosimy też
Tatianę? Jeśli nie masz nic przeciwko temu.
Esme siłą się powstrzymywała, by nie wybuchnąć
i powiedzieć, że chce się spotkać tylko z Angelą, bez Melindy,
a już na pewno bez Tatiany Havery, najlepszej przyjaciółki
Angeli.
Odkąd wyszło na jaw, że Willem Inwood to jej brat
przyrodni, który na wiele lat zerwał kontakty z rodziną,
Tatiana Havery, wiceprezeska Perry Holdings i specjalistka od
handlu nieruchomościami, przechodziła trudny okres.
W zeszłym tygodniu Inwood trafił do aresztu. Nie mogą
odciąć się od niej. To by było nie fair. Przyjaciół nie zostawia
się w biedzie.
- Zgoda. Brunch we cztery, ty, Melinda, Tatiana i ja.
A może zaprosimy też córki Ryana? Poznałabym moje
przyszłe siostrzenice.
Esme się zaśmiała. Córki Ryana są dorosłymi kobietami.
Między Ryanem a Angelą jest duża różnica wieku, ale skoro
Angeli to nie przeszkadza, to co ja mam do powiedzenia,
upomniała się w duchu.
- W porządku. Zaproszę je. – Angela potrzasnęła grzywą
blond włosów i spojrzała na bałagan wokół siebie. Prezenty,
skrawki kolorowych papierów, kawałki wstążek. – No dobrze,
siostrzyczko. Muszę tu posprzątać. Dzięki, że się
odmeldowałaś. Bądź w kontakcie.
- Odezwę się, jak będę miała coś nowego.
Esme pomachała Angeli ręką i się rozłączyła. Potem spięła
włosy w luźny węzeł na czubku głowy i westchnęła.
Pora stawić czoło seksownemu gospodarzowi i sprawdzić,
czy jego pocałunek będzie smakował sznapsem miętowym.
Jesse wyglądał przez w okno w kuchni. Burza wciąż
szalała, na podjeździe utworzyły się ogromne kałuże.
Cieszył się, że zdążył dotrzeć do Esme prawie w ostatniej
chwili.
Musiał przyznać, że kobieta, która z takim impetem
wtargnęła w jego życie, zrobiła na nim duże wrażenie.
Nie była w jego typie. Jej styl jest zbyt miejski, zbyt
wytworny jak na warunki życia na ranczu. Ale to przecież bez
znaczenia.
Ma aż trzy kandydatki na żonę, które wkrótce pozna.
Jego myśli wciąż jednak wracały do Esme w mokrych
spodniach i bluzce przyklejonych do ciała, podkreślających
kształtną figurę, i do mokrych włosów falami spływających na
ramiona. Nic nie poradzi na to, że nieznajoma, która właśnie
w tej chwili bierze prysznic i doprowadza swój wygląd do
porządku w łazience dla gości, go zaintrygowała.
Zamieszał czekoladę w ogromnym kubku, prezencie od
młodszej siostry. Sama go zrobiła na zajęciach z ceramiki.
Wiedziała, że prezent wykonany samodzielnie będzie dla
niego cenniejszy od kupionego w sklepie. Jessego Stevensa
stać było na wszystko, czego zapragnął.
Nie był zbyt sentymentalny, lecz kubek uosabiał więź
z ostatnim żyjącym członkiem rodziny. Był czymś w rodzaju
kotwicy.
Otworzył butelkę sznapsa miętowego i postawił obok
kubka. Niech Esme doleje wódki do czekolady wedle swojego
uznania.
Sobie zrobił kawę z whisky, potem usiadł na stołku
barowym i dokończył kolację – stek w grzankach z masłem
czosnkowym.
Jedząc, zaczął szczegółowo analizować wypadki ostatniej
godziny. Żałował, że nazwał rodzinę Esme niesławną. To
słowo o zbyt negatywnym zabarwieniu, szczególnie że
Sterlinga Perry oczyszczono z zarzutu morderstwa. Jesse
z doświadczenia wiedział, co to znaczy być niesprawiedliwie
oskarżonym.
Wrócił wspomnieniami do przesłuchania przez przybyłą
z Houston detektyw Zoe Warren. Wszystko przez sprzeczkę
z Vincentem Hammem. Sądził, że może na niego liczyć.
Zwrócił się do niego z prośbą o protekcję, kiedy jego siostra
skończyła studia i otrzymała dyplom MBA. Hamm odmówił.
Nawet nie chciał załatwić dla niej rozmowy wstępnej w Perry
Holdings.
Jesse wypił jeszcze jeden łyk kawy. Nadal nie rozumiał,
dlaczego Vincent nie chciał pomóc, mimo że miał wobec
niego dług wdzięczności.
Przeniósł się do miasta, zatrudnił w Perry Holdings,
zarabiał grube pieniądze. Woda sodowa uderzyła mu do
głowy.
Jessemu puściły nerwy. Zadzwonił i nagrał się na
sekretarkę.
Kilka tygodni później Vincent Hamm nie żył.
Został zamordowany.
Policja odkryła nagranie. Kilka słów wypowiedzianych
w złości. Ale Jesse miał mocne alibi. W czasie, kiedy zabito
Hamma, przebywał trzy godziny jazdy samochodem na
południe od Houston, na aukcji bydła. Przedstawił kwity
z aukcji, rachunek z hotelu. Jako praworządny obywatel sam
zaproponował, że podda się badaniu wykrywaczem kłamstw.
Został oczyszczony z zarzutów.
Też chciał, aby znaleziono mordercę Hamma. Raczej
prędzej niż później.
Dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi pokoju
gościnnego przywrócił go do teraźniejszości.
Na widok Esme powoli podniósł się z miejsca. W jego
dresie z napisem Texas A&M i sportowych skarpetkach,
z brylancikami w uszach, wyglądała diabelnie szykownie
i seksownie.
- Co za odmiana – skomplementował.
Przesunął w jej stronę kubek z czekoladą i butelkę
sznapsa.
- Miło włożyć suche ubranie – odrzekła.
Wlała odrobinę wódki do gorącej czekolady, zamieszała,
podniosła kubek do ust. Jesse odnosił wrażenie, że wszystko to
robi jakby z roztargnieniem.
- Cieszę się, że mogłem pomóc. – Poczekał, aż Esme
usiądzie, dopiero wtedy sam usiadł i zapytał: - Skontaktowałaś
się z rodziną?
- Tak. Przed chwilą. Zadzwoniłam do mojej siostry Angeli.
Umówiłyśmy się na brunch. Odkąd znowu spotyka się
z Ryderem Currinem, ma mało czasu na babskie pogaduchy.
Wieść o zaręczynach pary zelektryzowała całe Royal.
Perry i Currin? Niewyobrażalne. Potem nastąpiło zerwanie,
a teraz narzeczeni zeszli się na nowo.
Jesse pokręcił głową. Dla siebie pragnął bardziej
stabilnego związku.
- Jesteście blisko z sobą?
Esme zastanawiała się nad odpowiedzią.
- Angela i Melinda to bliźniaczki. Mam też brata,
Roarke’a. Kochamy się bardzo.
Jesse słyszał plotki, że Roarke jest biologicznym synem
Rydera Currina. Aby je przeciąć, przeprowadzono test DNA,
który wykazał, że ojcem chłopaka jest Sterling Perry. Jesse
potrafił sobie wyobrazić, jakim stresem dla rodziny była cała
ta historia.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
- Bliźniaczki są bardzo z sobą związane, a brat zawsze
chadzał własnymi drogami. Jest szczęśliwy, pracuje dla Perry
Holdings, kieruje nowo utworzonym działem zajmującym się
etyką w biznesie. Pracuje też na pół etatu jako adwokat.
- Słyszałem. Pomaga wykluczonym. Musisz być z niego
dumna.
- I jestem. Nie było mu łatwo przeforsować własne
pomysły. Długo toczył z ojcem walkę. Ojciec chciał, aby zajął
ważne stanowisko w firmie. No, dosyć o mojej rodzinie. –
Esme potrząsnęła głową, blond włosy zafalowały. – Masz
rodzeństwo?
Przeniosła wzrok na fotografię na blacie kuchennym.
Musiał przyznać, że jest spostrzegawcza.
- Siostrę. Jest jedynym członkiem rodziny, jaki mi
pozostał. Niedawno myślałem, że i ją stracę. Perforacja
wyrostka. Potrzebna była operacja ratująca życie.
Na wspomnienie tamtych chwil Jessemu żołądek
podjechał do gardła.
- Strasznie mi przykro. Teraz dobrze się czuje?
- Tak. Już doszła do siebie.
Jesse spojrzał na kubek w dłoniach Esme.
- Dzięki Bogu. To musiało być dla ciebie przerażające
doświadczenie.
- I było.
Esme spuściła wzrok. W milczeniu obracała w dłoniach
kubek z czekoladą.
- Nie myliłeś się. Moje siostry bliźniaczki łączy specjalna
więź. Co do brata… Jego przeprowadzka do Dallas nie była
zaskoczeniem. Teraz, kiedy wrócił, stosunki między nami
zaczęły się zmieniać. Ale ja wciąż jestem pośrodku. Nie, nie
narzekam. Tak jest i tyle.
- Zabrzmiało to tak, jak gdybyś jednak miała z tym
problem.
Uniosła brwi zaskoczona jego przenikliwością. Wypiła łyk
czekolady, położyła dłoń na marmurowym blacie, rozsunęła
palce.
- Co do tych trzech gracji… Umieram z ciekawości, kim
one są.
- Randka w ciemno.
Esme zrobiła wielkie oczy.
- Z trzema naraz?
- Nie, nie… - Aż się żachnął. Potem obronnym gestem
uniósł dłonie i zaśmiał się. – To nie tak, jak myślisz. Wysłałem
zgłoszenie do biura matrymonialnego. Swatka zaproponowała
trzy kandydatki. Mają tu przyjechać każda osobno, zapoznać
się z życiem na ranczu i zdecydować, czy im to odpowiada. To
nie dla każdego.
Na wzmiankę o życiu na ranczu Esme umknęła wzrokiem
w bok.
- Swatka? Serio?
- Mnóstwo ludzi korzysta z internetowego biura
matrymonialnego. Ja się zdecydowałem z braku czasu.
Była to w stu procentach prawda. Jesse doceniał również
praktyczną stronę takiego rozwiązania. Ktoś, kto zna się na
tych sprawach, znajdzie mu kandydatkę o podobnych
zainteresowaniach.
A on oszczędzi czas i uniknie ryzyka.
Esme zmarszczyła czoło, odchyliła się do tyłu i zapytała:
- Dlaczego chcesz mieć dziewczynę, skoro nawet nie masz
czasu jej sobie znaleźć?
Odpowiedź na to pytanie była bardzo łatwa.
- Nie chcę dziewczyny, chcę żony.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Żony? – powtórzyła Esme, przekonana, że się
przesłyszała. Spojrzała na Jessego przez zmrużone powieki. –
Wkręcasz mnie, prawda?
- Skądże. – Odstawił kubek na bok. - Szukam żony.
Esme ogarnęło rozczarowanie. Ale ranczer? Nie, nie.
Wykluczone.
- Aha. Żony. Nie dziewczyny, z którą mógłbyś umówić się
na randkę? To trochę… - zamilkła, a po chwili ciągnęła: -
Dziwi mnie, że snujesz tak dalekosiężne plany w związku
z kimś, kogo jeszcze nie poznałeś.
Jesse skrzyżował ręce na piersi.
- Twoje zdziwienie jest trochę obraźliwe.
- Przecież jesteś mężczyzną.
Mimowolnie spojrzała na jego bicepsy, muskularne
ramiona, które podniosły ją jak piórko.
- A ta uwaga to czysty seksizm.
W oczach Jessego na jedno mgnienie pojawił się
zmysłowy błysk, lecz zaraz zgasł.
Esme szybko chwyciła kubek. Powinna przestać droczyć
się ze swoim gospodarzem, zanim zrobi sobie z niego wroga.
- Przepraszam. Miałam na myśli tylko to, że od pierwszego
spotkania do ołtarza jest daleka droga.
- Przeprosiny przyjęte. – Otworzył drzwi lodówki. – Bita
śmietana?
- Słucham? – zapytała, zbita z tropu.
- Do czekolady.
Wyjął pojemnik i uniósł w górę.
- Eee… - Wyobraźnia natychmiast podsunęła Esme
pomysł, co mogliby razem zrobić z tym słodkim dodatkiem. -
Poproszę. – Wzięła od Jessego pojemnik i wycisnęła duży
kleks śmietany do kubka. – Jasne, nie ma powodu, dla którego
nie mógłbyś znaleźć miłości.
- Nie powiedziałem nic o miłości – rzeczowym tonem
sprostował Jesse. – Tylko o małżeństwie.
Znowu ją zaskoczył. Ten mężczyzna nie był taki, jakim
przedstawiały go media.
- Małżeństwo, ale nie miłość?
Esme pomyślała o małżeństwie rodziców, w którym nie
było miłości, o matce płaczącej po nocach, o ojcu, który wolał
przesiadywać w biurze do późna, niż wracać do domu. Dla
siebie pragnęła czegoś więcej i żal jej było każdego, kto miał
skromniejsze oczekiwania.
- Dlaczego nie? Mam poukładane życie, ten dom,
ranczo. – Wyliczał na palcach. – Czas na kolejny etap. Żona.
Dzieci.
Mówił, jakby układał listę zakupów.
- Czy te trzy kobiety wiedzą, że mają zaraz po ślubie
zabrać się do rodzenia dzieci?
Usiłowała wyobrazić sobie idealną wybrankę Jessego.
Czego ona pragnie? Za jaką cenę poświęci marzenie
o miłości?
Jej wizja przyszłości była inna. Dla niej najważniejsza była
miłość. Brała pod uwagę małżeństwo. We właściwym czasie,
z właściwym mężczyzną. Tym jednym jedynym.
Wypiła łyk czekolady.
- Kwestionariusz do wypełnienia jest bardzo szczegółowy.
Nasze oczekiwania co do przyszłości są zgodne.
Mało subtelne, pomyślała Esme.
- A ja stanęłam ci na drodze.
Zupełnie niespodziewanie poczuła ukłucie zazdrości.
Dopiero co go poznała! I jak zdołała się zorientować,
stanowili swoje przeciwieństwo.
Jesse podszedł do okna. Na zewnątrz wciąż szalała burza.
- Wątpię, aby któraś z nich wybrała się w drogę w taką
ulewę – stwierdził.
Odwrócił się, jego wzrok zatrzymał się na wargach Esme.
Dopiero wtedy poczuła, że jest umazana bitą śmietaną.
Podał jej serwetkę. Esme mimowolnie pomyślała, że
zamiast tego mógłby pocałunkiem zlizać słodkie „wąsy”.
Zapragnęła poznać smak jego ust.
Przełknęła ślinę, aby odpędzić od siebie te myśli.
- Jak one się czują, biorąc udział w edycji programu
„Ranczer szuka żony”?
Rzucił jej rozbawione spojrzenie i cofnął się o krok.
- To nie jest telewizyjny reality show.
- Jasne. – Esme przewróciła oczami. – Nie ma kamer.
- Poza tym przyjadą o różnych porach, więc nie wpadną na
siebie.
- Subtelność godna podziwu – prychnęła z sarkazmem. –
Co twoje przyszłe narzeczone sądzą o takiej pozbawionej
uczuć transakcji?
- Znają reguły gry. Nikt nie zostanie oszukany.
Reguły gry. Jakie to proste. Jakie wyrachowane. Żadnej
tajemniczości, żadnego przypadku…
- Dobrze wiedzieć.
Odsłonił zęby w uśmiechu.
- Zainteresowana wzięciem udziału w castingu?
Gestem protestu uniosła ręce.
- Och, nie. Nie spieszy mi się do zaludniania pokoju
dziecięcego i mam dość mieszkania na ranczu.
Jesse spojrzał na nią z ukosa.
- Prawda. Wychowałaś się na ranczu.
Esme dzieciństwo spędziła w ogromnym domu, prawie
pałacu, na obrzeżach Houston. Rodzice odziedziczyli po
dziadkach ze strony jej matki wartą miliony dolarów hodowlę
bydła i koni. A jednak przy pierwszej nadarzającej się okazji
uciekła do miasta.
- Owszem. Nie mam ochoty na powtórkę. – Wzmianka
o ranczu wystarczyła, aby przypomniała sobie o celu swojej
wizyty i powodach, dla których powinna zachować rezerwę
w stosunku do Jessego. – Dziękuję za czekoladę, ubranie
i przede wszystkim za przybycie mi z odsieczą. Chyba
powinnam się położyć.
Umyła kubek, walcząc z pokusą, by zostać jeszcze dłużej
w kuchni, słuchać ciepłego głosu przystojnego kowboja,
wyobrażać sobie pocałunek o smaku whisky, i szybko wróciła
do sypialni.
Nie mógł spać. Wyobraźnia wciąż podsuwała mu obrazy
nieoczekiwanego gościa. Esme przemoczona do suchej nitki.
Esme równie ponętna w jego dresie. A gdyby tak zdjąć z niej
to ubranie?
Przed świtem dał za wygraną, wstał i udał się do stajni.
Obcasy jego butów kowbojskich stukały o beton, gdy zbliżał
się do boksu Juniper, niedawno kupionej jabłkowitej klaczy.
Juniper potrząsnęła grzywą, powąchała mu rękę, łaskocząc
wnętrze dłoni. Jej ciepły oddech rozgrzewał mu zziębnięte
palce. Ranek był chłodny i wilgotny.
Jesse założył klaczy uzdę i podprowadził do krzyżaka,
gdzie miał już naszykowane zgrzebła. Czyszczenie koni nigdy
go nie nudziło. Mechaniczne ruchy w rytm kropli deszczu
bębniących o blaszany dach go uspokajały.
Gdy skończył, odprowadził klacz do boksu i dał jej
marchewkę. Juniper schrupała przysmak i poruszyła uszami,
jak gdyby w podziękowaniu.
Wróciwszy do domu, w kuchni zastał Esme siedzącą przed
kominkiem w pozycji lotosu. Obok na mahoniowym stoliku
stały kubek z kawą i talerzyk z rogalikiem.
Jessemu serce zbiło mocniej.
Psiakrew!
Z włosami związanymi w koński ogon, w różowym
swetrze i legginsach w kwiatowy wzór należących do jego
siostry Esme wyglądała pięknie. W blasku kominka jej skóra
sprawiała wrażenie pokrytej kropelkami rosy.
Jesse zauważył, że włożyła jego skarpetki, te same co
wczoraj, i pomyślał, że musi znaleźć dla niej jakieś buty.
- Rozmawiałem z mechanikiem – powiedział. Sięgnął po
kubek i nalał sobie kawy. – Twój samochód nie chciał zapalić.
Zabrali go do warsztatu.
- Tego się obawiałam.
Zajął fotel po drugiej stronie kominka.
- Jeśli Carl zdoła dostać się tu terenówką, przywiezie twoją
walizkę. Jeśli nie, będziesz musiała zadowolić się rzeczami
mojej siostry. Poszukam dla ciebie kaloszy.
Esme wyjęła telefon schowany pod udem.
- Spróbuję wynająć samochód. Chyba będą mieli jakieś
wolne.
Jesse wyciągnął nogi przed siebie.
- Szkoda czasu - stwierdził.
- Dlaczego? – zdziwiła się. – To jakiś problem?
- O tej porze roku, tuż przed świętami, wszystkie firmy już
od kilku tygodni mają wszystkie auta zarezerwowane. Ale –
urwał i uśmiechnął się szelmowsko – ja mogę pożyczyć ci
środek lokomocji.
- Och, to by mi bardzo pomogło. – Odłożyła telefon. -
Dzięki.
Jesse zmrużył oczy.
- Mam zapasową ciężarówkę. Liczy sobie dwadzieścia
dwa lata, ale jest na chodzie. Carl to świetny fachowiec.
Esme, wyraźnie zbita z tropu, pogładziła końce włosów.
- Aha… Dziękuję, że mnie uprzedziłeś.
- Nigdy nie prowadziłaś ciężarówki, tak?
- Przeciwnie. Nauczyłam się prowadzić właśnie na
ciężarówce na ranczu taty. To był ford tak pogruchotany, że
nikt by nie zauważył dodatkowego wgniecenia albo dwóch.
Jesse gestem toastu podniósł kubek z kawą.
- Rozumiem.
- Droczysz się ze mną.
- Może odrobinę.
- Tylko pamiętaj, żebyś nie zdradził się z tym przed
swoimi trzema potencjalnymi narzeczonymi.
Jesse parsknął śmiechem i zanim się zreflektował, wypalił:
- Może jeśli przestanie padać, wyprawimy się do lasu po
choinkę? O ile będziesz miała ochotę, oczywiście.
- Będę, jeśli obiecasz, że nie każesz mi ładować jej na pakę
ciężarówki. – Puściła do niego oko.
- Nie bój się. Możesz tylko stać z boku i ładnie wyglądać –
powiedział.
Mówił prawdę. Samo jej towarzystwo mu wystarczy.
Co z twoim postanowieniem, aby trzymać się od niej na
dystans, odezwał się wewnętrzny głos.
Dwie godziny później w uszach Esme wciąż brzmiały
słowa Jessego jakby zapraszające do flirtu. Doszła do
wniosku, że rozpoczęcie rozmowy o ojcu i wyborach na
prezesa Klubu będzie trudniejsze, niż się spodziewała.
Nie zamierzała jednak rezygnować. A przy segregowaniu
ozdób choinkowych – deszcz nie ustawał i wyprawa po
drzewko musiała zostać odłożona – będzie miała okazję
poruszyć ten temat.
Podczas gdy Jesse znosił ze strychu kolejne pudła
z ozdobami, Esme ściągnęła na telefon ulubione melodie
świąteczne i przez bluetootha połączyła się z zestawem
nagłaśniającym w salonie.
Rozległy się pierwsze dźwięki „Przychodzimy z kolędą”
w wersji z lat pięćdziesiątych.
Początek Bożego Narodzenia.
I prawdziwy początek jej misji.
- To chyba twojej siostry – stwierdziła Esme.
Trzymała dwa srebrne dzwonki, jeden z wygrawerowanym
imieniem Jesse, drugi z imieniem Janet.
- Tak. Podzieliliśmy się ozdobami, ale musiałem przeoczyć
ten dzwonek.
- Zobaczycie się w święta?
Wiedziała, że pytanie jest trochę wścibskie, ale nie
potrafiła zapanować nad ciekawością.
- Mówiłem ci już, że moja rodzina nie była specjalnie
zżyta – zaczął Jesse, właściwie nie odpowiadając na pytanie. –
Rodzice nie dogadywali się. – Twarz mu spoważniała. - Oboje
już nie żyją.
- Przykro mi. Moja mama zmarła dziesięć lat temu, a ja
wciąż bardzo za nią tęsknię.
Zaczęła się bawić bransoletką, którą dostała od matki
bardzo dawno temu. Tamara była dobra i kochająca. Esme
wiedziała, że rodzice nie pobrali się z miłości i patrzenie, jak
bardzo są nieszczęśliwi, utwierdziło ją w postanowieniu, że
ona wyjdzie za maż tylko za kogoś, kto będzie darzył ją
uczuciem.
Strata matki zacieśniła więzi rodzinne.
Esme nie wyobrażała sobie, co by zrobiła bez ojca, brata
i sióstr. Oni byli jej całym światem. Boże Narodzenie zawsze
obchodzili wspólnie i radośnie. Czasami trudno było ściągnąć
Roarke’a, ale w końcu dawał się uprosić.
W tym roku specjalnie cieszyła się na spotkanie z nim, bo
nareszcie znalazł szczęście u boku nowej miłości, Annabel.
- Musi wam być ciężko bez rodziców. Ale może po ich
stracie zbliżyliście się do siebie?
Esme odwinęła kolejną bombkę. Sanki z zaprzęgniętym do
nich reniferem.
- Janet jest wspaniała i kocham ją, oczywiście. Omal nie
oszalałem, kiedy zachorowała. Ale teraz już, dzięki Bogu,
doszła do siebie.
Otarł twarz dłonią.
– Macie co świętować w to Boże Narodzenie – zauważyła
Esme.
Palcami przeczesał włosy.
- Raczej się nie zobaczymy – odrzekł. – Nie mamy wiele
wspólnego. Janet jest znacznie młodsza ode mnie i… No cóż,
każde z nas ma teraz swoje życie.
Odwinął szklaną kulę z choinką, dziadkiem do orzechów
i tancerką w środku, obrócił w rękach, przekręcił kluczyk.
Zawirowały płatki śniegu, rozległy się dźwięki Tańca
Wieszczki Cukrowej z baletu „Dziadek do orzechów”.
Esme przygryzła wargę, aby nie okazać wzruszenia. Lekko
dotknęła ramienia Jessego.
- Te ozdoby przywołują ciepłe wspomnienia, prawda?
- Owszem – odrzekł. Postawił kulę na półce nad
kominkiem. – Z niecierpliwością czekam na moment, kiedy
zacznę tworzyć nowe wspomnienia z własnymi dziećmi.
To wyznanie podziałało na Esme jak zimny prysznic.
Postanowiła zmienić temat.
- Twoja siostra lubi ładne ubrania.
Spojrzał na nią z ukosa.
- Po co ten sarkazm, pani Prado?
- To nie są rzeczy do pracy, ale na ranczo pasują jak
najbardziej. Są wygodne, wesołe.
- Miło wiedzieć, że potrafisz docenić mniej wyrafinowany
styl.
Esme podała mu bombkę w kształcie krowy z długimi
rogami charakterystycznymi dla rasy longhorn popularnej
w Teksasie.
- Nie jestem snobką.
- Doprawdy?
Cofnęła rękę, lecz mrowienie na skórze wywołane
zetknięciem się ich palców pozostało.
- Czyżby cię to zdziwiło?
Pozytywka przestała grać, na chwilę w pokoju zaległa
cisza. Jesse przysunął się odrobinę bliżej, w powietrzu
zaiskrzyło.
- Czy twoja urażona duma da się ugłaskać zapewnieniem,
że we wszystkim, co włożysz na siebie, wyglądasz seksy?
Rozległy się pierwsze tony następnej melodii z playlisty
Esme.
- A co z tymi trzema ewentualnymi kandydatkami na żonę,
z których jedna urodzi ci dzieci, żebyś mógł tworzyć
szczęśliwe wspomnienia?
Jesse cofnął się i kiwnął głową.
- Masz rację. To było niestosowne z mojej strony. Szczerze
mówię o pragnieniu założenia rodziny i wzięcia na siebie
wszystkiego, co się z tym wiąże.
- Jak modelowy członek Klubu Hodowców.
- Zgadza się.
Złapał jej spojrzenie i je przytrzymał.
Esme poczuła falę gorąca. Jesse ją pociągał, chociaż
doskonale wiedziała, że to niemądre, że istnieje zbyt wiele
powodów, dla których nie byliby dla siebie dobrymi
partnerami.
Uniósł rękę, dotknął jej włosów związanych w koński
ogon, przerzucił je na plecy. Jego palce musnęły jej szyję.
Pragnęła tego dotyku. I pocałunku. Tylko jednego.
Może to nie będzie oszałamiający pocałunek, pomyślała,
ale potem będzie już mogła spokojnie skupić całą uwagę na
misji, z jaką tu przyjechała.
Płonne nadzieje.
To był więcej niż oszałamiający pocałunek.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Jesse spodziewał się, że pocałunek dostarczy mu
przyjemnych doznań. W końcu Esme jest seksowną kobietą.
Nie spodziewał się jednak, że już pierwsze zetknięcie się
ich warg sprawi, że zapragnie odkryć więcej jej sekretów.
To prawda, pragnie jej od pierwszej chwili, gdy zobaczył
ją na drodze wśród szalejącej burzy.
Otoczył ją ramionami, przyciągnął do siebie, koniuszkiem
języka spróbował rozchylić jej wargi. Nie zaprotestowała…
Wszystkie myśli uleciały mu z głowy, natomiast zmysły
słuchu, smaku, dotyku jak gdyby ożyły, wyostrzyły się.
Usta Esme smakowały kawą, miętą i czymś jeszcze… Po
prostu nią.
W tle grała cicha muzyka, krople deszczu uderzały
o szyby. Esme zarzuciła mu ręce na szyję, oderwała wargi od
jego ust, skubnęła szyję, płatek ucha. Jesse słyszał walenie
własnego serca, pulsowanie krwi w żyłach, dzwonienie
w uszach…
Zaraz, zaraz…
- Twój telefon – szepnęła. Jej ciepły oddech połaskotał mu
skórę. – Chyba dzwoni twój telefon.
Sygnał nadejścia wiadomości odezwał się jeszcze kilka
razy. Każdy dzwonek przywracał Jessego coraz mocniej do
rzeczywistości, a jednocześnie jego zdumienie tym, co się
wydarzyło, rosło.
Psiakrew, zaklął w duchu. Jak mógł do tego stopnia stracić
kontrolę nad sobą?
Puścił Esme, sięgnął po komórkę leżącą na stoliku
i przesunął palcem po ekranie.
Miał całą serię esemesów.
- Coś nie tak? – zapytała.
Czar prysł.
- Mój zarządca – odrzekł. – Ulewa odcięła jemu i reszcie
pracowników drogę do stajni. Muszę tam zajrzeć. – Urwał,
pogładził Esme po policzku. – Przepraszam.
- W porządku. – Poprawiła ubranie i skrzyżowała ręce na
piersi, jakby chciała się nimi zasłonić. – Mną się nie przejmuj.
Ten pocałunek to był obustronny błąd. Działaliśmy pod
wpływem chwilowego impulsu.
Ooo. Zabolało. Dla niego to był dowód wzajemnego
pożądania i fascynacji i nie miałby nic przeciwko powtórce.
Przyznawał jednak Esme rację. Nie powinien ulegać
impulsom.
- Gdybyś potrzebowała czegokolwiek, dzwoń. –
Wyciągnął z kieszeni wizytówkę. – Dobrze? Słowo?
- Słowo. – Esme wstała i odeszła kilka kroków. –
Powinnam zadzwonić do siostry, odmeldować się.
Ruszyła do drzwi, lecz Jesse wyciągnął rękę i ją zatrzymał.
- Może to był błąd, ale ja go nie żałuję.
Angela Perry tylko jednym uchem słuchała relacji Esme
o dekorowaniu domu wspólnie z Jessem i o tym, jak
wyglądają poszczególne ozdoby świąteczne.
Cieszyła się na te święta. Za nią stała już ubrana choinka,
a dokoła piętrzyły się świeżo zapakowane prezenty. To był
trudny rok. Znalazła się między młotem a kowadłem,
w samym środku toczącej się odwiecznej wojny ojca
z Ryderem Currinem, jej narzeczonym.
Ostatni pomysł ojca, aby ubiegać się o prezesurę oddziału
Klubu Teksańskich Hodowców Bydła, przyprawiał ją
o frustrację. Ryder nie zabiegał o głosy przy pomocy
specjalistki od tworzenia wizerunku.
Co będzie, jeśli ojciec przegra? Cofnie swoje niedawno
udzielone błogosławieństwo dla jej związku z Ryderem?
Żołądek podjechał jej do gardła. Odżyły bolesne
wspomnienia. Zerwanie zaręczyn było dramatem dla nich
obojga, zaś odnowienie związku ryzykiem.
Angela wiedziała, że Ryder to jej przyszłość, lecz nie
potrafiła zwalczyć w sobie lęku.
- Angela? – Głos siostry ją otrzeźwił. – Zanudzam cię, tak?
- Skądże – skłamała Angela. Doskonale zdawała sobie
sprawę, że Esme czasami czuje się wykluczona przez obie
siostry bliźniaczki. Kochała ją, ale więź z Melindą była po
prostu inna. – Cieszę się, że dzwonisz. Przekażę wszystkim, że
masz się dobrze.
- Dzięki. Może wkrótce będę miała coś konkretniejszego
do powiedzenia.
Słysząc, jak Ryder krząta się w kuchni, Angela uznała, że
pora zakończyć rozmowę. Nie chciała, aby Esme zaczęła
podejrzewać, że Ryder podsłuchuje.
- Uważaj na siebie i powodzenia ze Stevensem.
Zdążyła się rozłączyć akurat w chwili, gdy Ryder wszedł
do salonu z tacą przekąsek, wędlin, serów i oliwek. Jest taki
cudowny, pomyślała.
I seksowny.
Gdyby go nie znała, nie uwierzyłaby, że ma troje
dorosłych dzieci. Jak Brad Pitt, Ryder z wiekiem stawał się
coraz bardziej interesujący.
Opalony, z krótko ostrzyżonymi blond włosami, oczami
błękitnymi jak letnie teksańskie niebo, w wypłowiałych
dżinsach i bawełnianej koszuli wyglądał naprawdę jak
gwiazdor filmowy.
Zaczynał jako zwykły robotnik na farmie Harringtona
Yorka, gdzie Sterling Perry był zarządcą. I narzeczonym córki
Harringtona, Tamary.
Kiedy Harrington zmarł, Sterling zobaczył, jak Ryder
pociesza Tamarę i posądził ich o romans, chociaż Tamara była
o dziesięć lat starsza.
Odkrycie, że Harrington zapisał Ryderowi w testamencie
działkę bogatą w ropę, jeszcze bardziej rozwścieczyło
Sterlinga, chociaż odziedziczył prawie cały majątek po teściu.
Gdy dwie dekady później Ryder i Angela zostali parą, Sterling
nie mógł tego znieść.
Narzeczeni zerwali z sobą, lecz teraz znowu byli razem.
- Troszczysz się o mnie. – Wyciągnęła nogi w stronę
kominka, poruszyła palcami. – Umieram z głodu.
Ryder postawił tacę na stoliku i usiadł w fotelu obok.
- Jak siostra?
- Nadal jest u Jessego Stevensa. Przez tę ulewę nie może
się stamtąd ruszyć.
- Dla twojego ojca to bardzo sprzyjająca okoliczność.
Angela nie dała po sobie poznać, że słowa Rydera ją
zaniepokoiły.
- Błagam, powiedz, że nie miałeś nic złego na myśli.
Ryder obronnym gestem uniósł ręce.
- Domyślam się, że wasz ojciec bardzo chce zostać
prezesem Klubu. I wszyscy wiemy, że potrafi być bardzo… –
zawiesił głos, jak gdyby szukał właściwego słowa – bardzo
uparty w dążeniu do upatrzonego celu. Pamiętasz, jak nalegał,
żebyśmy zerwali?
Angela zacisnęła usta. W słowach Rydera było wiele
prawdy.
- Ale w naszej sprawie w końcu ustąpił – powiedziała.
- Masz rację. – Ryder nachylił się w jej stronę. Na jego
twarzy widać było zatroskanie. – Ale zaraz potem wysłał
twoją siostrę do Royal, aby postarała się przeważyć szalę na
jego korzyść.
- Nie wysłał jej tam po to, żeby uwiodła Jessego Stevensa.
Esme to profesjonalistka i wybitna specjalistka od PR-u.
- I córeczka tatusia – mruknął Ryder.
Rysy jego twarzy stężały.
- Tak samo jak twoje córki – wypaliła Angela.
Wiedziała, że córki Rydera kochają ojca, a on kocha je
i jest bardzo dumny z ich osiągnięć. Kocha również Maję,
swoją adoptowaną córkę, chociaż ostatnio stosunki między
nimi stały się napięte, gdyż dziewczyna zażądała informacji
o rodzicach biologicznych.
- Posłuchaj – rzekła po chwili milczenia – ty i mój ojciec
od dawna się nie lubicie. Zdaję sobie sprawę, że to się nie
zmieni jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki tylko
dlatego, że znowu jesteśmy parą. Pragnę tylko, abyście
spróbowali.
- Zawarliśmy rozejm…
- Raczej tymczasowe zawieszenie ognia.
Uśmiechnął się z sarkazmem.
- Ze względu na ciebie umówiliśmy się, że wspólnie
będziemy dążyli do ustalenia, co się naprawdę stało.
- A potem?
Angela nie dopuszczała do siebie myśli o stracie Rydera
albo ojca.
- Jeden z nas będzie zarządzał nowym oddziałem Klubu.
Jeśli wygra twój ojciec, będę lojalny. Jeśli ja…
Z pytającym wyrazem twarzy zawiesił głos.
Angela nie miała ochoty ciągnąć tej rozmowy. Nachyliła
się w stronę Rydera i wygładziła mu kołnierzyk koszuli.
- Nie rozmawiajmy o moim ojcu.
- Jasne. Jeśli skończyłaś – wskazał tacę z przekąskami –
możemy pojechać po resztę zakupów świątecznych. Chociaż
nie wyobrażam sobie, co jeszcze musiałabyś kupić.
- Możemy darować sobie zakupy – odrzekła.
Usiadła mu na kolanach, pociągnęła za połę koszuli.
- Znakomity pomysł.
Rozmowa z Angelą zirytowała Esme. Nie uszło jej uwagi,
że siostra była trochę rozkojarzona. To wina Rydera, myślała.
Cieszyła się, że Angela odzyskała swoją miłość, lecz
niepokoiła się o ojca. Bardzo mu zależało na zwycięstwie
w wyborach.
Esme postanowiła nie tracić więcej czasu. Włożyła kurtkę
Janet, udało jej się nawet znaleźć kalosze. Jesse oczywiście
doskonale sam da sobie radę w stajni, lecz chciała spędzić
z nim więcej czasu. Nie tylko namówić, aby poparł
kandydaturę ojca, ale po prostu porozmawiać z tym ciekawym
i charyzmatycznym mężczyzną.
I sprawdzić, czy istnieje między nimi chemia.
Szybko przebiegła przez podwórze do nowoczesnej stajni.
Zaraz za drzwiami strząsnęła krople deszczu z kurtki
i niezauważona przez Jessego stanęła i przyglądała mu się
chwilę.
Właśnie głaskał gniadego konia. Nawet z tej odległości
widziała białka oczu i rozszerzające się chrapy zwierzęcia.
Coś musiało przestraszyć zwierzę, gdyż potrząsało głową
i stawało dęba. Jesse przemawiał do konia łagodnie, starając
się go uspokoić.
Koń wyczuł jej obecność, wyciągnął szyję i wtedy Jesse
się obejrzał.
- Nie spodziewałem się ciebie – powiedział. – Leje jak
z cebra. Nie zauważyłaś?
- Zauważyłam, ale pomyślałam, że może potrzebujesz
pomocy.
Przechylił głowę i spojrzał na nią z ukosa.
- Zdajesz sobie sprawę, że pobrudzisz sobie ręce?
- Owszem. Ciągle zapominasz, że wychowałam się na
ranczu. To, że wybrałam inne życie, nie znaczy, że
zapomniałam, czego się nauczyłam.
- W porządku. Przyda mi się pomoc, szczególnie fachowa.
Uznała to za wyzwanie. Uśmiechnęła się kącikiem ust.
- W takim razie powiedz, co jeszcze trzeba zrobić.
Okazało się, że gniademu o imieniu As ropieje kopyto
i trzeba mu założyć opatrunek.
Esme podeszła do Asa, podniosła rękę i pozwoliła mu ją
obwąchać. Kiedy koń się uspokoił, pogładziła jego nogę.
- Zjednałaś go sobie. Potrafisz obchodzić się z końmi.
Komplement sprawił jej przyjemność, lecz udała, że to nic
wielkiego.
- Czasami mi się poszczęści – odparła, mrugając okiem.
Wyprostowała się, a wtedy on przykucnął, cmoknął,
klepnął konia nad kostką. As posłusznie uniósł chore kopyto.
Wtedy Esme podała Jessemu butelkę płynu aseptycznego.
- Miastowa dziewczyna nie zapomniała, skąd pochodzi –
zażartował Jesse.
Polał kopyto płynem, a Esme z podziwem patrzyła na jego
wprawne ruchy. Wychowała się wśród kowbojów, ale żaden
z nich nie dorównywał Jessemu.
- Tylko ci asystuję. Co teraz?
Jesse ruchem głowy wskazał apteczkę.
- Opatrunek jałowy i plaster.
Podała mu rzeczy, o które prosił, a gdy Jesse kończył
zakładać opatrunek, łagodnym głosem przemawiała do konia
i głaskała go po szyi.
Kiedy było po wszystkim, Jesse odprowadził konia do
boksu i dał mu smakołyk.
Potem zaprowadził Esme przejściem między boksami aż
na sam koniec stajni, gdzie za drewnianymi drzwiami mieściło
się biuro. Pomieszczenie nie przypominało ani domu
urządzonego przez projektanta wnętrz, ani prawie sterylnie
czystej stajni.
Widok choinki stojącej w kącie obok starego masywnego
biurka zarzuconego papierami zdziwił Esme. Dlaczego
choinka jest tu, a nie w salonie? Czy to coś mówi o Jessem
jako o człowieku?
Jesse otworzył lodówkę, wyjął dwie butelki wody i jedną
podał Esme.
- Skontaktowałaś się z siostrą? – zapytał.
- Tak. Pewnie dziwi cię, że tak często rozmawiamy.
- Podejrzewam, że macie dobre stosunki, a jeśli tak, to
wspaniale. – Gestem zaprosił, aby usiadła w obitym skórą
fotelu. – Żałuję, że nie mam więcej rodzeństwa.
- To dlatego umówiłeś się aż na trzy randki w ciemno?
Esme starała się nie myśleć o tym, że fotel pachnie Jessem
i że siedząc w nim, ma uczucie, jakby ją obejmował.
- Taki jest plan. – Jesse skrzywił się cierpko. – Ciebie
w nim nie uwzględniłem.
- Przykro mi.
- Mnie nie – odparł enigmatycznie, ale zanim zdążyła
zapytać, co ma na myśli, ciągnął: - Patrzyłem z podziwem, jak
dobrze potrafisz nawiązać kontakt z końmi. Dziękuję.
Esme bawiła się chwilę bransoletką.
- Robiłam tylko to, co trzeba.
- Ale wiedziałaś, co trzeba zrobić, czasami nawet, zanim
zdążyłem cię poprosić. Jestem pod wrażeniem. – Pokiwał
głową. – Tak, wiem, że wychowałaś się na ranczu, ale nie
każdy patrzy i się uczy. A ty przecież nie musiałaś pracować.
Pomaganie w rozmaitych pracach na ranczu było jeszcze
jednym sposobem zwrócenia na siebie uwagi ojca, chociaż
nieskutecznym. On nie lubił rancza, co ją zdumiało, kiedy to
odkryła. Nawet nie lubił koni.
Życie zatoczyło koło. Znowu jest na ranczu i znowu chce
komuś udowodnić, że jest niezbędna.
- Jak sądzisz, co będzie z oddziałem Klubu w Houston? –
wypaliła znienacka.
- Nie potrafię przewidzieć wyniku wyborów – odparł
wymijająco.
- Sądzisz, że mój ojciec ma szanse?
Może tracę tylko czas? Co jeśli Jesse powie, że ojciec nie
ma szans? Będzie musiała wyjechać, jak tylko przestanie
padać, tak?
- Oczywiście, że ma.
- Ryder Currin też.
Jesse wzruszył ramionami.
Esme westchnęła.
- Żałuję, że akurat on kandyduje. Jeśli ojciec przegra,
będzie mu bardzo trudno pogodzić się z porażką.
- Zdawało mi się, że zakopali topór wojenny.
Czyżby powiedziała za dużo? Czy odwieczny konflikt
wpłynie na działalność nowego oddziału?
- Zrobili to dla mojej siostry. Ale od dawna się nie lubią.
Trudno sobie wyobrazić, że kiedyś razem pracowali.
Ojciec byłby dobrym prezesem Klubu. Ale czy gdyby to
on wygrał, lepiej by tolerował związek Rydera i Angeli?
A co ze nią? Jak by zareagował, gdyby się dowiedział, że
całowała się z Jessem?
Podniosła głowę i złapała spojrzenie Jessego.
W powietrzu zaiskrzyło. Mimowolnie rozchyliła usta
i koniuszkiem języka przeciągnęła po górnej wardze.
Jesse nachylił się, dotknął jej karku, zbliżył twarz do jej
twarzy. Zarzuciła mu ręce na szyję, a on przyciągnął ją do
siebie, uniósł i posadził na biurku.
Ogarnęło ją radosne podniecenie. Widząc w jej oczach
zachętę, Jesse łagodnie pchnął ją na plecy i nakrył sobą.
Słyszała bicie własnego serca, bębnienie deszczu o dach,
warkot samochodu na podjeździe…
Samochodu? Jesse zmarszczył czoło i podszedł do okna.
Esme stanęła za nim.
Wystarczyło jedno spojrzenie na samochód z napędem na
cztery koła i kobietę w kowbojskim kapeluszu, by wiedzieć, że
mimo koszmarnej pogody na casting przybyła pierwsza
kandydatka.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Nawet w najgorszych snach nie tak wyobrażał sobie
spotkanie z ewentualną przyszłą narzeczoną. Wciąż czuł na
wargach smak pocałunku z inną kobietą, a front jego koszuli
przesiąkł egzotyczną wonią jej perfum.
Niech wszystkie na zimno wykalkulowane praktyczne
plany na przyszłość diabli wezmą, pomyślał i z ciężkim
westchnieniem otarł twarz.
A przecież powinien czuć ulgę. Kobieta, która właśnie
podjeżdża pod dom, ma szansę zostać jego żoną.
Wybrała jednak fatalny moment i przerwała mu miłe sam
na sam z Esme. Esme zaś kolejny raz go zaskoczyła. I tym, że
przyszła do stajni z propozycją pomocy, i tym, że naprawdę
potrafiła zakasać rękawy i wykonać kawał ciężkiej roboty. Był
pod wrażeniem.
Wiedział jednak, że nie może stracić dla niej głowy.
Wybrała miejski styl życia, całą energię wkładała w pracę, nie
była zainteresowana małżeństwem i rodzeniem dzieci. Jej
reakcja, kiedy wyjaśnił, dlaczego zaangażował swatkę,
dobitnie o tym świadczyła.
- No cóż – Esme odezwała się pierwsza. - Sytuacja jest
trochę niezręczna.
Wyraźnie chciała obrócić wszystko w żart. Jesse doceniał
jej wysiłki, chociaż nie było mu do śmiechu.
Spojrzał w okno. Naklejone na tylną szybę samochodu
ślady zwierzęcych łap ułatwiły mu zadanie.
- To musi być Amaryllis Davis. Pani weterynarz. Mieszka
tylko godzinę jazdy stąd.
- Amaryllis? Naprawdę tak ma na imię? – wyrwało się
Esme. – Przepraszam, nie powinno się żartować z imion
wybranych przez nasze mamy. W końcu Esme to po persku
szmaragd.
Wiedział, że powinien jakoś rozładować krępującą
sytuację, niestety żaden pomysł nie przychodził mu do głowy.
- Przykro mi, że to tak się zbiegło w czasie.
Była to chyba najbardziej kulawa pociecha, jaką mógł
ofiarować Esme, ale niczego lepszego nie udało mu się
wymyślić. A gest, dotyk, byłyby przekroczeniem pewnej
granicy. Musi panować nad emocjami. Ukrywać je. Skupić się
na przyszłości. Na znalezieniu najlepszej partnerki.
- Niepotrzebnie. Od samego początku byłeś ze mną
szczery – odrzekła Esme. Jej piękna twarz przybrała
nieprzenikniony wyraz. – Uprzedziłeś o ich wizytach.
Przyglądał się jej w milczeniu. Serce biło mu
przyspieszonym rytmem. W głowie mu huczało. Pocałowanie
Esme było błędem.
A gdyby spotkał ją, zanim zwrócił się do swatki?
Nie, nie. Takie myśli są nie fair i w stosunku do Esme,
i w stosunku do kobiety w samochodzie. Oraz w stosunku do
pozostałych dwóch kandydatek, które dopiero przyjadą.
Przy jego obecnym pechu one również pojawią się nie
w porę, pomyślał.
Esme cofnęła się, powiększając dystans między nimi.
- Sądzę, że powinieneś wyjść do niej sam. Ja zostanę tu
jeszcze chwilę i napiszę esemesa do siostry. – Z udaną
nonszalancją machnęła ręką, lecz wyraz jej oczu świadczył, że
jest zawiedziona. – Muszę potwierdzić nasze spotkanie
z przyjaciółką Angeli, Tatianą.
- Na pewno? – zapytał. – Porozmawiamy zaraz po… To
znaczy, kiedy się okaże, czy ona zostaje, czy nie. Bo ty jeszcze
nie wyjeżdżasz, prawda?
Pytanie podszyte nadzieją. Pytanie, jakiego nie powinien
zadawać. I jakie musiał zadać. Schylił się i podniósł
segregatory, które spadły z biurka.
Kiedy znowu spojrzał na Esme, obracała w palcach pasmo
włosów. Przełknęła ślinę.
- Nie mam samochodu, a domyślam się, że nie zostawiasz
kluczyków w kabinie starej ciężarówki.
Spodobało mu się jej poczucie humoru i dystans do siebie.
A zna ją dopiero jeden dzień. To zauroczenie, pomyślał.
Chemia. Coś, czego na pewno brakuje w związkach opartych
na praktycznej umowie.
Spojrzał na dokumenty na biurku. Musi myśleć
praktycznie, realizować plan. Poznać kobietę, która ma
podobny cel w życiu – rodzinę, pomnażanie majątku
i budowanie tradycji przekazywanej z pokolenia na pokolenie.
Z tym mocnym postanowieniem skinął Esme głową
i wyszedł na spotkanie kobiety, która, jak zapewniała go
swatka, ma dziewięćdziesiąt osiem procent szans zostać jego
żoną.
Dawne urazy to zmora. Wiedziała o tym lepiej od innych.
Uśmiech jednak nie schodził z jej ust. Nikt nie może zgadnąć,
że za konfliktem między rodzinami Perrych i Currinów stoi
kobieta.
Przekonanie, że tylko mężczyzna może ich zniszczyć, to
czysty seksizm.
Siedziała w sali konferencyjnej Perry Holdings w Houston
i wiedziała, że powinna czuć się zadowolona. Szczęśliwa
nawet. Praca w zarządzie korporacji zapewniała jej wysoką
pensję i prestiż, o jakich tylko mogła marzyć, dorastając
w biedzie.
Gdy patrzyła na te wszystkie grube ryby zgromadzone
przy stole konferencyjnym i słuchała, o czym rozmawiają
między sobą - jakimi prezentami świątecznymi rozpieszczać
i psuć swoje dzieci, jakie wakacje im zafundować - aż się
gotowała ze złości. Wszystko dostali na tacy, podczas gdy
ona…
Perry Holdings albo Currin Oil mogły należeć do jej ojca.
To on mógł odnosić sukcesy, zdobywać władzę.
Dyskusja o brylantowych kolczykach dla córeczki
któregoś z członków zarządu dobiegła końca i nareszcie
przystąpiono do omawiania spraw ważnych dla firmy.
Cokolwiek to znaczyło.
Zebraniu przewodniczył Sterling Perry. Jak zwykle
arogancki, a może nawet jeszcze bardziej pewny siebie, odkąd
chmura podejrzeń wisząca nad jego głową zniknęła.
Ale ona się nie podda. Jeszcze nie.
Nigdy.
Żądza zemsty była tak silna, że nawet świadomość, iż
nienawiść zatruwa i niszczy ją samą, nie powstrzymywała jej
od działania. Rodziny Perrych i Currinów nie zdają sobie
sprawy, jakie niebezpieczeństwo im zagrażało i wciąż zagraża.
Kiedy Sterling Perry awansował ją i uczynił wiceprezeską,
nie mogła uwierzyć we własne szczęście. Przez arogancję
i zadufanie w sobie nie dostrzegał oczywistych sygnałów, że
źle się dzieje w korporacji. I nawet gdy wyszło na jaw, że to
Willem Inwood rozpuszczał plotki, które spowodowały
drastyczny spadek cen akcji, nikt nie podejrzewał, że ona też
maczała w tym palce.
Wszystko to byłoby nawet zabawne, gdyby jej sytuacja nie
była tak tragiczna. Gdyby sukces nie był tak blisko, że czuła
w ustach jego smak.
Narzędzie zemsty wpadło jej w ręce niespodziewanie.
Przeglądając rzeczy zgromadzone na strychu, natrafiła na stary
list ojca do matki. Przyrzekał zmianę, obiecywał poprawę ich
losu. Ze zdumieniem przeczytała, że ojciec zamierzał zwrócić
się do umierającego Harringtona Yorka o pomoc. York obiecał
mu kawałek ziemi na obrzeżach Houston, która uchodziła za
roponośną.
Ten sam Harrington York, którego córka wyszła za mąż za
Sterlinga Perry.
Jej ojciec, niegdyś bogaty jak Harrington York i Sterling
Perry, cały majątek przepił i przegrał w karty. Ale ona
wiedziała, że chciał się poprawić i że ta ziemia była dla niego
drugą szansą. Dziadek Angeli musiał zmienić zdanie,
ponieważ po jego śmierci działkę odziedziczył Ryder Currin,
który zbudował na niej swoje imperium naftowe. Ryder
Currin, zwykły parobek, o którym plotkowano, że ma romans
z córką Harringtona i żoną Sterlinga, Tamarą. Plotki były tak
uporczywe, że najmłodszy syn Sterlinga, Roarke, poddał się
testowi DNA w celu ustalenia, czy Ryder Currin jest jego
ojcem.
Test dał wynik negatywny.
A jednak…
Boże, całe to towarzystwo jest jak żywcem wyjęte
z jakiegoś reality show. Ale to ona musiała zapłacić ogromną
cenę za ich egoizm.
Matka nigdy nie pogodziła się z ojcem. Załamała się.
Przez fałszywe obietnice Harringtona Yorka oraz pazerność
Rydera Currina i Sterlinga Perry, którzy mieli na celu tylko
własny interes, ona straciła wszystko. O ojcu szybko
zapomniano. Jej życie stoczyło się po równi pochyłej.
Musiała nawet porzucić swoje dziecko. Zrobiła to
z wielkimi oporami, lecz dla samotnej matki nie było żadnego
systemu pomocy.
Poczuła gorycz w ustach.
W ciągu kilku lat ojciec zapił się na śmierć. Zostawił drugą
żonę i syna, którego ona nie uznawała za brata.
Aż do niedawna.
Nie miała wyrzutów sumienia, że się nim wyręcza. Bo
niby dlaczego? On również nie miał. Zgodził się, bo
w przeciwieństwie do niej zawsze chciał nawiązać stosunki
z rodziną. I marzył o doprowadzeniu do ruiny człowieka, który
odebrał ojcu szansę na lepszą przyszłość.
Schowała dłonie pod stół, zacisnęła pięści. Wciąż istnieje
ryzyko, że starannie opracowany plan spali na panewce.
Willem siedzi w więzieniu. Na razie nie puścił pary z ust. Ale
to tylko kwestia czasu. Prokurator da mu propozycję nie do
odrzucenia i Willem zacznie śpiewać.
I wtedy będzie po wszystkim. Ona straci pracę. Straci
przyjaciół. Może trafi do wiezienia.
Panika ją dławiła. Głębokie wdechy i wydechy nie
pomagały. Zbliżało się nieuniknione.
Bo gdy się dowiedzą, że to ona, Tatiana Havery,
przyrodnia siostra Willema i zdeklarowana najlepsza
przyjaciółka Angeli Perry, zaplanowała tę intrygę, będzie za
późno na zemstę.
Jej cierpliwość była na wyczerpaniu. Głównie cierpliwość
do samej siebie.
Esme stała przy wyspie kuchennej, kroiła warzywa na
sałatkę i zastanawiała się, kiedy i dlaczego uznała, że musi
pełnić honory domu. Coraz szybciej i szybciej poruszała
nożem, udając, że brunetka siedząca na stołku barowym nic
a nic jej nie obchodzi.
Czy wybór Jessego padnie na panią weterynarz? Biorąc
pod uwagę zawód, jest idealną kandydatką. Nawet jej
samochód z napędem na cztery koła bardziej się nadaje na
ranczo niż porsche.
Nóż ześliznął się z rzodkiewki i o włos minął jej kciuk.
Nie jej sprawa, z kim Jesse się umawia. Jego życie
towarzyskie nie ma wpływu na sytuację jej ojca. Ona i Jesse
całowali się zaledwie dwa razy. Nic wielkiego. Chociaż były
to najlepsze pocałunki w jej życiu.
Tym bardziej powinna siedzieć w swoim pokoju
i pracować.
On szuka żony i matki swoich dzieci.
Ale ciekawość zwyciężyła. I teraz bawi się w szefową
kuchni po to tylko, aby odkryć, dlaczego Amaryllis Davis
zupełnie nie nadaje się na partnerkę życiową Jessego.
Skończyła z rzodkiewkami, zabrała się za ogórki, cały czas
dyskretnie obserwując gościa. Za nic na świecie nie chciałaby,
aby Amaryllis się zorientowała, co jest grane. Ani tym
bardziej żeby Jesse wrócił ze stajni i przyłapał ją na gorącym
uczynku.
Prawdopodobnie niedługo już skończy rozmawiać ze
stajennymi, którzy nareszcie dotarli na ranczo.
Kiedy zapytał Amaryllis, jak udało się jej dojechać,
odrzekła, że ma wprawę. W gorszą pogodę jechała na jakąś
farmę do porodu. Punktualność też jest ważna, dodała,
stukając palcem w szkiełko zegarka. Skoro się umówiła na
określoną godzinę, to jest.
A jej samochód nie wpadł w poślizg na rozmytej drodze.
Esme doszła do wniosku, że Amaryllis jest zbyt
perfekcyjna, aby była prawdziwa.
Nie wiadomo dlaczego uważała, że weterynarze nawet
w dni wolne ubierają się w luźne praktyczne kombinezony
robocze. Amaryllis natomiast miała na sobie lawendową
bluzkę koszulową, dopasowaną, podkreślającą kobiece
kształty, i spodnie rurki, szare w białe prążki. Od czasu do
czasu sprawdzała esemesy. Pomalowane bladoróżowym
lakierem krótko obcięte paznokcie śmigały, gdy stukała
w klawiaturę.
Na Esme nie zwracała uwagi, właściwie ją ignorowała.
Tymczasem Esme zręcznym ruchem zsunęła pokrojone
jarzyny do dużej miski i zajęła się grillowaną piersią kurczaka,
czekającą na swoją kolej.
- Co cię skłoniło do szukania pomocy u swatki? Mam
nadzieję, że nie obrazisz się za to pytanie.
Słowa same wyrwały się jej z ust, zanim się zastanowiła.
Przestała na moment kroić pierś kurczaka w plastry równej
grubości, machnęła ręką i dodała:
- Zaczekaj. Nie było pytania. To nie moja sprawa.
- Nie wstydzę się tego. Proszę, pytaj o co zechcesz –
odparła Amaryllis.
Ze skórzanej torebki wyjęła złotą puderniczkę, przejrzała
się w lusterku, poprawiła fryzurę, potem spojrzała na Esme.
- Jestem lekarzem weterynarii, specjalistką od dużych
zwierząt, a to oznacza, że każdą wolną chwilę poświęcam na
dokształcanie się, a latka lecą. Nie ma wiele okazji do
spotykania się z ludźmi na gruncie towarzyskim.
Esme kiwnęła głową ze zrozumieniem. Przeniosła ciężar
ciała z lewej nogi na prawą, poruszyła ramionami. Musiała
rozluźnić mięśnie.
- A można by sądzić, że właśnie dzięki pracy masz wiele
okazji do poznawania ludzi o podobnych zainteresowaniach.
Nie musiałaś jechać aż tutaj, aby poznać ranczera.
Dlaczego usiłuje się jej pozbyć?!
Jessemu nie spodoba się, że ingerujesz w jego plany,
ostrzegał wewnętrzny głos. I nie masz nic przeciwko
swatkom. Mnóstwo twoich znajomych korzysta z portali
randkowych, nawet z powodzeniem. Sama ze dwa razy
spróbowałaś.
Esme wiedziała, że jej pytania są nietaktowne
i niepotrzebne, ale nie mogła się powstrzymać.
Amaryllis uniosła wysoko brwi i obrzuciła ją rzeczowym
spojrzeniem.
- W małej miejscowości, gdzie mieszkam, szanse
naprawdę są niewielkie. Biuro matrymonialne to oszczędność
czasu.
Esme doszła do wniosku, że Amaryllis jest zbyt… zbyt
praktycznie myśląca.
Nie nadaje się dla Jessego.
Co prawda Jesse podał te same argumenty, lecz bałagan na
biurku świadczył, że jest wolnym duchem i tylko udaje
racjonalnego i praktycznego.
- Nie przeszkadza ci, że jest umówiony jeszcze z dwiema
kobietami? – wypaliła Esme.
Pytanie wyssało cały tlen z powietrza w kuchni.
Amaryllis szybko zamrugała powiekami, zacisnęła usta.
Najwyraźniej przeszkadzało jej, że ma konkurencję.
Esme ogarnęła złośliwa satysfakcja.
I wyrzuty sumienia.
Jak to się stało?
Nagle przypomniała sobie, dlaczego w ogóle jest tutaj
i poczuła na barakach ciężar odpowiedzialności. Ma zapewnić
ojcu zwycięstwo w wyborach na prezesa oddziału Klubu
Hodowców, a nie odstraszać potencjalne kandydatki na żonę
Jessego.
- Przepraszam. – Podbiegła do Amaryllis. –
Zagalopowałam się. To nie moja sprawa. Porozmawiaj
z Jessem. On zaraz przyjdzie. Zostawię was samych.
- Powinnam wracać – oświadczyła Amaryllis i ruszyła do
drzwi, po drodze naciągając płaszcz przeciwdeszczowy.
Psiakrew! Co ja najlepszego zrobiłam?! To nie pomoże
ojcu. Powinnam zdusić zazdrość w zarodku.
- Jesse to świetny facet. – Esme usiłowała dogonić panią
weterynarz. – Dam ci wskazówki, jak z nim postępować, aby
naprawić to, co namieszałam.
Amaryllis odwróciła się na pięcie.
- Chcesz przeprosić za namieszanie, mieszając jeszcze
bardziej? – Amaryllis zaśmiała się gorzko, nieprzyjemnie.
Obrzuciła Esme wściekłym spojrzeniem. – Niezły z ciebie
numer.
Zanim Esme zdążyła wymyślić ripostę, drzwi zatrzasnęły
się, a zaraz potem zawarczał silnik samochodu.
Oparła się ciężko o blat kuchenny. Nie ma prawa czuć się
zazdrosna. Ale się czuje.
Czemu?
Czy straciła głowę dla Jessego? Owszem, podobał się jej,
pociągał ją. Wiele ich łączy. Na przykład oboje wychowali się
na ranczu. Szanują ciężką pracę. Mają podobne poczucie
humoru.
Ale nie zamierza dopisywać się do listy kandydatek na
jego żonę. Nawet nie wie, czy chce mieć dzieci. Jesse nie
kryje się ze swoimi planami na przyszłość. Mimo wychowania
na ranczu ona jest dziewczyną z miasta, kobietą wykształconą,
z pozycją zawodową, ambicjami.
I lubi wydać pięćset dolarów na parę pantofli.
Chociaż dzisiaj chodziła w zabłoconych kaloszach.
Drzwi otworzyły się.
Czyżby pani weterynarz wróciła?
- Gdzie Amaryllis? – zapytał Jesse od progu.
Esme przełknęła ślinę i odchrząknęła. Wiedziała, że może
zaszkodzić ojcu, ale nie potrafiła kłamać.
- Muszę ci coś wyznać – oznajmiła.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Wyznać? Jesse zmarszczył brwi. Usiłował patrzeć na twarz
Esme, a nie na jej nogi w legginsach i długą białą koszulę.
Zaraz, zaraz… Skąd on zna tę koszulę?
Odchrząknął i rzekł:
- Wzięłaś moją koszulę, tak? W porządku.
Esme zamrugała powiekami, jak gdyby nie rozumiejąc,
o czym mówi.
- Koszulę? – Spojrzała w dół. – Znalazłam ją w pralni.
Mam nadzieję, że się nie gniewasz.
- Nie musisz się usprawiedliwiać, że szperałaś w moich
rzeczach w pralni. Niewykluczone, że twoja walizka dotrze tu
jeszcze dziś wieczorem. – Zawiesił głos. - Albo jutro.
Zostanie tu na jeszcze jedną noc?
To nie ma większego znaczenia. Przecież przyjeżdżają
jego ewentualne narzeczone. Chociaż miło będzie spędzić
z nią więcej czasu.
Esme wydęła wargi, podniosła wysoką szklankę wody
z lodem i zaczęła obracać ją w dłoniach. Kostki lodu stukały
o ścianki. Jesse zauważył, że jest coraz bardziej spięta.
- Nie to chciałam ci powiedzieć – zaczęła. – Zapytałeś
o Amaryllis. Wyszła. Pojechała.
Ruchem głowy wskazała pusty podjazd.
Jesse palcami przeczesał włosy. Usiłował zrozumieć, co
się właściwie stało.
- Dokąd pojechała? – zapytał. – Hotele i pensjonaty są
pełne gości, którzy zjechali na Boże Narodzenie.
Esme otworzyła usta, po czym je zamknęła. Jesse zbliżył
się do niej, czekając na wyjaśnienia.
- Pojechała do domu i już nie wróci – odrzekła, potem
skrzyżowała ręce na piersiach i oświadczyła: - Nie nadawała
się dla ciebie.
Oniemiał.
- Odniosłem wrażenie, że chętnie zje kolację i będziemy
mogli poznać się lepiej. Co sprawiło, że zmieniła zdanie? –
Esme milczała. – Może powinienem zapytać, kto sprawił, że
zmieniła zadanie? Esme?
- Do tego właśnie miałam się przyznać. – Wzięła głęboki
oddech. – Wymsknęło mi się, że przyjadą jeszcze dwie
kandydatki.
Zakołysał się na obcasach.
- To nie powinno jej zaskoczyć. Zna zasady. Dopóki nie
zdecydujemy się spotykać regularnie, każde z nas ma prawo
umawiać się z innymi.
Esme mimowolnie znowu pomyślała o matce, która
wyszła za mąż za ojca, kierując się względami czysto
praktycznymi, pod naciskiem rodziny.
Może dlatego ona i jej rodzeństwo tak długo są singlami?
- Jesteś bardzo… postępowy – mruknęła.
Przysunęła solniczkę bliżej młynka do pieprzu.
- Rozumiem, że ty jesteś romantyczką. Serduszka, kwiatki,
miłość od pierwszego wejrzenia, tak?
- Nie musisz kpić ze mnie. Bardzo mi przykro, że
odstraszyłam twoją nową dziewczynę. Och, przepraszam…
Nie dziewczynę. Ewentualną żonę. – Esme skrzywiła się.
Dotknęła ręki Jessego. – Wróć. Usiłuję cię przeprosić,
a popełniam gafę za gafą i coraz bardziej się pogrążam.
Pod wpływem jej dotyku dreszczyk emocji przebiegł mu
po skórze. Esme musiała być tego świadoma, gdyż oczy jej
rozbłysły.
I nagle dotarło do niego, że Esme jest po prostu zazdrosna
o kandydatki umówione przez swatkę. A przecież jasno dała
mu do zrozumienia, że w związku szuka czegoś zupełnie
innego niż on.
- W takim razie skoro nie chcesz, żebym spotykał się
z Amaryllis, to może masz ochotę kontynuować pocałunek,
który przerwaliśmy?
Policzki Esme zrobiły się czerwone, wargi poruszyły się,
zacisnęły, piersi uniosły i opadły.
- Jesteś egoistą – prychnęła i odsunęła się o krok.
Cofa się? Przed pokusą?
Nie zamierzał tak łatwo ustąpić.
- Podobam ci się – stwierdził.
W duchu odczuł satysfakcję.
- Jesteś wkurzający, wiesz? Kiedy zjawią się tu pozostałe
kandydatki? – zapytała.
- Najprawdopodobniej jutro. Aplikacja pogodowa w moim
telefonie pokazuje, że sytuacja na drogach się poprawia –
odrzekł. Esme będzie mogła wyjechać, pomyślał. – Miały
przyjechać dzisiaj, ale przysłały esemesy, że zaczekają, aż
zrobi się bezpieczniej.
Esme oniemiała.
- Umówiłeś się ze wszystkimi trzema na dzisiaj? Ze
wszystkimi naraz?
- Powiedziałem ci już, że Amaryllis wiedziała
o pozostałych. To kobieta rzeczowa, twardo stąpająca po
ziemi.
Właśnie takiej potrzebuje. Stabilnej, zrównoważonej.
Esme zacisnęła powieki, a kiedy je otworzyła, oczy jej
błyszczały.
- Wiedzieć a nie przejmować się tym to dwie zupełnie
różne rzeczy. Ona miała rozbudzone nadzieje. Możesz do woli
kpić z romantyzmu, ale dla niektórych ludzi to ważne. Dla niej
na pewno, bo uciekła, nie zważając na ulewę. Nie chciała brać
udziału w publicznym castingu.
- Ja też stanąłem do castingu. Byłem jednym z szeregu
facetów zaproponowanych jej przez swatkę.
- Dla mnie to smutne – wypaliła Esme.
- Nie popierasz swatania?
Pokręciła głową.
- Źle mnie zrozumiałeś. Nie mam nic przeciwko swatom,
ale sądzę, że sposób, w jaki ty podszedłeś do całej sprawy,
jest…
Zamilkła.
- Jaki? – zapytał. - No, wyduś to z siebie.
- Zgoda. – Wyprostowała ramiona, wysunęła brodę do
przodu. – Uważam, że prowadzi do przegranej. Że to recepta
na złamane serce. Nazwij to sobie, jak chcesz, podejściem
romantycznym, praktycznym, po prostu mnie się wydaje, że
na dłuższą metę się nie sprawdzi. Moje zdanie zresztą nie jest
w tym wszystkim ważne. W końcu to twoje życie.
Krytyka Esme ubodła go do żywego. Pragnął założyć
rodzinę i poświęcił wiele godzin na rozważania, jak się do
tego zabrać. A ona jednym strzałem zburzyła jego plan.
- Jak na kogoś, kto przyjechał przekonać mnie, że Sterling
Perry będzie najlepszym prezesem nowego oddziału Klubu,
postępujesz bardzo nieostrożnie.
- Kieruję się uczuciami. I nie potrafię wpisać ich w arkusz
kalkulacyjny jak ty. – Chwyciła szklankę i zaniosła ją do
zlewu. – Ale mną się nie przejmuj. Następne kandydatki
usłyszą ode mnie same superlatywy na twój temat.
Z tymi słowami wyszła z kuchni, kołysząc biodrami
i zostawiając za sobą smugę perfum.
Jesse odprowadził ją wzrokiem.
Zastanawiał się, co by było, gdyby Esme znalazła się na
jego krótkiej liście.
Jeszcze nawet dwie godziny później nie mogła uwierzyć,
że powiedziała mu to, co powiedziała. Zazwyczaj była
opanowana i profesjonalna. Jako średnie dziecko zawsze
łagodziła spory.
Ale nie dzisiaj.
Po utarczce słownej z Jessem schowała się w swoim
pokoju, a teraz siedziała na łóżku i usiłowała ułożyć listę
zakupów świątecznych. Było to zajęcie całkowicie
bezowocne, gdyż jej myśli ciągle krążyły wokół rozmowy
w kuchni i tego, że bardzo by chciała, aby Jesse…
Aby co?
Objęła ramionami dużą poduszkę, przytuliła się do niej.
Gładka jedwabista bawełna była rozkoszna w dotyku, taka
jakby zmysłowa.
Westchnęła. Tak, chciałaby, aby Jesse przyznał jej rację,
potem wziął w ramiona i całował do utraty tchu.
Tymczasem zapachy z kuchni, korzenne, smakowite,
dotarły aż tutaj. Spojrzała na zegarek i stwierdziła, że zbliża
się pora kolacji. Może czas spędzony osobno pozwolił i jemu
trochę ochłonąć?
Istniał tylko jeden sposób, aby się o tym przekonać.
Odrzuciła poduszkę na bok, zsunęła się z łóżka,
wygładziła koszulę i cicho stawiając kroki, udała się do
kuchni.
- To gulasz wołowy z warzywami? – zapytała.
Jesse obejrzał się przez ramię.
- Tak. Chleb kukurydziany jest w piecyku.
- Wydawało mi się, że masz kogoś do pomocy w domu.
Pochylił się nad garnkiem i wciągnął w nozdrza silny
zapach przypraw.
- Mam, ale tylko do sprzątania.
Esme podeszła bliżej.
- Przepraszam za to, co powiedziałam wcześniej. To twoje
życie. Sam wiesz najlepiej, czego chcesz.
- Dziękuję. Przeprosiny przyjęte.
- To znaczy, że zapraszasz mnie na kolację?
- Nie zamierzam cię głodzić. – Jesse spróbował gulaszu,
a Esme ślinka napłynęła do ust. Nie, nie z apetytu na gulasz,
ale na niego. – Mój mechanik powiedział, że dopiero jutro
zabierze się za twój samochód. Może ktoś z rodziny albo
z przyjaciół mógłby po ciebie przyjechać? Jeśli deszcz będzie
padał jeszcze bardziej intensywnie, drogi zamienią się
w bajoro.
Wyjechać? Tak szybko?
Najwyraźniej wciąż jest zły na nią, pomyślała. Chociaż
trudno mu się dziwić.
- Prosisz, żebym już wyjechała? Nie jestem pewna, czy
ktoś z rodziny dotrze tu bezpiecznie. Ale oczywiście wyjadę.
W okolicy musi być jakiś hotel.
- Nie to mówiłem. Wszystkie hotele i pensjonaty mają
komplet gości na Boże Narodzenie. – Urwał i uśmiechnął się
ironicznie. – A ty przeganiasz z mojego domu kobiety, które
w tę ulewę będą musiały gdzieś się zatrzymać, bo znowu leje
jak z cebra.
Nachylił się, aby wyjąć z piecyka chleb, a ona
mimowolnie spojrzała na jego pośladki, kształtne, jędrne,
kuszące, aby je pogłaskać.
- Kobietę. Jedną – sprostowała. – Przegoniłam tylko jedną.
Zaśmiał się.
- Mamy dopiero początek tygodnia.
- Lepiej by było, gdybyś nie silił się na żarty.
Oparła się o chłodny blat z granitu i pokręciła głową. Teraz
podziwiała pracę mięśni jego ramion, gdy mieszał w garnku.
- A dla mnie lepiej by było, gdybyś nie była taka zadziorna
i seksowna – odparł.
- Co to znaczy?
Spojrzał na nią przeciągle.
- Masz nie tylko piękne ciało, ale i umysł nie od parady.
Inteligentne kobiety są seksy.
Poczuła mrowienie na skórze.
- Dziękuję, że zauważyłeś i jedno, i drugie. Martwię się, że
przez to, że pracuję dla ojca, ludzie uważają, że nie zasługuję
na tę posadę. Dlatego haruję za dwoje. Staram się udowodnić
wszystkim, że jestem po prostu dobra.
- Zastanawiałaś się nad zmianą firmy?
Myślała o tym. Ale tylko raz. Lojalność zmuszała ją do
chronienia wszystkiego, co zbudował ojciec. Za cenę
wyrzeczeń. Nie mogła odwrócić się plecami od własnego
dziedzictwa.
- To firma rodzinna. Mnóstwo krewnych tam pracuje.
- Prawda. – Jesse wyprostował się i oparł o blat. – Mam
propozycję. Podam kolację, a potem powiesz mi, dlaczego
twój ojciec jest najlepszym kandydatem na prezesa oddziału
Klubu w Houston.
Esme oniemiała ze zdziwienia.
- Tak po prostu? Mnie pytasz o zdanie?
- Owszem. Przyjrzę się też Ryderowi Currinowi. I kilku
innym kandydatom.
- Czyli ojciec wcale nie musiał mnie tutaj przysyłać –
stwierdziła cichym głosem.
- Przysłał cię, bo bardzo zależy mu na tej funkcji. A to
o czymś świadczy. Domyślam się, że jest przejęty tym, że
Klub będzie miał swój oddział w Houston. Wszyscy jesteśmy
przejęci A teraz jedzmy.
Kiedy Esme weszła do jadalni, aż przystanęła na widok
kieliszków do wina i zapalonych świec. Taka oprawa dla
zwykłego gulaszu z wołowiny?
Jeszcze jeden dowód, że jej gospodarz jest romantykiem,
obojętnie, czy chce się do tego przyznać, czy nie.
A ona musi pamiętać, że w dłuższej perspektywie to jakaś
inna kobieta będzie adresatką podobnych zabiegów,
pomyślała. Zajęła miejsce przy stole, gotowa wygłosić
przemowę, w której będzie przekonywać Jessego, że ojciec
jest najlepszą osobą, która może pokierować nowym
oddziałem Klubu.
Była to ostatnia rzecz, jaką miała ochotę omawiać w tej
chwili z Jessem Stevensem.
Następnego dnia rano wpatrywała się w dwie nowe
kandydatki na żonę Jessego, które przyjechały prawie
jednocześnie, rześkie i świeżutkie.
Jesse zabrał je na obchód stajni, lecz właśnie został
odwołany przez zarządcę w pilnej sprawie.
Esme zdziwiła się, że po doświadczeniu z Amaryllis
zostawił ją z nimi samą. Co prawda nie odszedł daleko i cały
czas czuła na sobie jego wzrok.
Pilnuje jej? Ostrzega?
Tym razem zamierzała wychwalać go pod niebiosa, lecz
przedtem postanowiła dowiedzieć się czegoś więcej o Riley
Jean Smith i Michelle Mendozie.
Pamiętała, że Riley Jean ma sześcioletniego synka,
zapytała więc:
- Gdzie jest twój synek?
Zanim odpowiedziała, Riley Jean wzburzyła długie
falujące kruczoczarne włosy.
- Leonie Mac? Został z moją mamą. Uwielbia się nim
zajmować.
- Taka rola babć – odrzekła Esme z uśmiechem.
Riley Jean skrzywiła się lekko, jej niebieskie oczy
przybrały poważny wyraz.
- Mama chce, żebym miała trochę czasu dla siebie. Biuro
matrymonialne co prawda starannie prześwietla wszystkich
kandydatów, ale wolałam przyjechać sama i wyrobić sobie
własne zdanie.
Bardzo rozsądnie, Esme przyznała w duchu. Spojrzała na
Riley Jean z ukosa i pogłaskała konia, który wystawił głowę
z boksu, po szyi.
- Nie zrozum mnie źle – Riley Jean mówiła dalej. - Nie
podejrzewam, że jest seryjnym mordercą albo kimś w tym
rodzaju. Sprawdziłam go w internecie. Sama jesteś singielką.
Rozumiesz, co mam na myśli.
Riley Jean dotknęła ręki Esme jak gdyby w geście
solidarności.
Esme pomyślała, że zadanie, jakiego się podjęła, jest nie
lada wyzwaniem.
- Absolutnie. Słusznie zrobiłaś. Na początek powinnaś
spotkać się z nim sama. Twoja matka nauczyła cię być dobrą
mamą – rzekła.
- Dziękuję. Staram się.
Esme skupiła teraz uwagę na drugiej kandydatce.
- Opowiedz o sobie – poprosiła.
Michelle oparła się o drzwi boksu. W wysokich butach na
obcasie, dżinsach i koszulowej bluzce w szkocką kratę,
opalona, z ciemnymi włosami i niesamowitymi orzechowymi
oczami, wyglądała zjawiskowo.
- Zajęłam drugie miejsce w konkursie na Miss Teksasu.
- Z twoją urodą dziwię się, że nie wygrałaś.
- Ja również – odrzekła Michelle.
Sposób, w jaki to powiedziała, nie wskazywał, iż zdaje
sobie sprawę, że zabrzmiało to bardzo egocentrycznie.
- Tydzień przed konkursem spadłam z konia, miałam uraz
biodra i chodzenie na szpilkach było masakryczną torturą.
Michelle wyprostowała się, wyciągnęła rękę, pozwoliła
kasztanowi obwąchać dłoń, zanim poklepała go po szyi.
Z drugiego końca stajni cały czas dobiegał głos Jessego,
chociaż nie można było rozróżnić słów.
Esme walczył z pokusą, by zawołać „Pali się!”, co
skłoniłoby obie kandydatki do ucieczki. Jest winna ojcu -
i Jessemu – coś więcej. Musi się poprawić. Nie może kierować
się zazdrością ani o Jessego, ani o siostry.
Jeśli Jesse chce znaleźć żonę, ona dołoży wszelkich starań,
aby mu się powiodło.
Obejrzała się na Jessego rozmawiającego z zarządcą,
nachyliła się bliżej Riley Jean i Michelle.
- Chciałabym pomóc wam obu – oznajmiła.
- Obu? – zapytała Michelle, unosząc ze zdziwieniem brwi
po microbladingu.
Esme zdusiła westchnienie.
- To nie jest program „Ranczer szuka żony”, w którym
chcecie wyeliminować siebie nawzajem.
Michelle zachichotała i zakołysała się w tył i w przód na
wysokich obcasach.
- Mów za siebie.
Esme poklepała ją po ramieniu.
- W porządku. Masz poczucie humoru. Jessemu się to
spodoba.
Michelle wystudiowanym ruchem głowy odrzuciła włosy
do tyłu.
- Zastanawiałam się, czy na występ solo wybrać skecz, ale
ostatecznie zdecydowałam się na taniec ludowy ze
stepowaniem.
- Hm… - mruknęła Esme. – Dam ci radę, od teraz kieruj
się pierwszym odruchem. – Zamilkła, przygryzła wnętrze
policzka. - Riley Jean? – zwróciła się do drugiej kandydatki. -
Na pewno tęsknisz za synkiem.
- Tak. – Riley Jean dotknęła medalionu w kształcie
serduszka. – Dziecko to najlepsze, co mnie w życiu spotkało.
Od śmierci męża jest dla mnie wszystkim. Chcecie zobaczyć
zdjęcie?
Riley Jean otworzyła medalion i pokazała fotografię
szczerbatego chłopca. Chłopca, który prawdopodobnie
wpatrywał się będzie w Jessego jak w obraz.
- Uroczy – pochwaliła Esme wbrew sobie. – Jesse marzy
o rodzinie. Bardzo pragnie mieć dzieci.
Nie zapominaj o tym, odezwał się wewnętrzny głos.
- Hola, nie tak prędko! – Riley Jean zaprotestowała. – Nie
uprzedzajmy wypadków. Dopiero przyjechałam.
Esme wyczuła, że zbliża się moment przełomowy
i wiedziała, że musi zapobiec katastrofie.
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że Jessemu możesz
swobodnie opowiadać o synku. Mam koleżanki, które boją się
wspomnieć o dzieciach, żeby faceta nie spłoszyć. To nie jest
ten przypadek.
Riley Jean uśmiechnęła się szelmowsko.
- Dobrze wiedzieć. Dzięki.
Esme zaczęła skubać brzeg rękawa. Marzyła, aby to się
wreszcie skończyło.
- Z zawodu jestem specjalistką od PR-u – rzekła. –
Wszystko sprowadza się do zebrania faktów i nadania
sprawom właściwego biegu.
Michelle obrzuciła ją taksującym spojrzeniem. Minęła
dłuższa chwila, zanim otworzyła pulchne różowe usta.
- Mam jedno pytanie.
Esme kiwnęła głową.
- Jasne. Wal.
- Dlaczego sama nie zakręcisz się koło Jessego, skoro tyle
wiesz i wyraźnie jesteś nim zauroczona?
Esme oniemiała. Pytanie było celne. Spojrzała w drugi
koniec stajni, gdzie Jesse oporządzał konia. Nawet
w zakurzonym roboczym ubraniu wyglądał na zadziornego
i seksownego.
Jak gdyby czując na sobie jej wzrok, obejrzał się przez
ramię. Uśmiechnął się, w jego zielonych oczach pojawił się
zmysłowy błysk.
Esme odpowiedziała mu uśmiechem.
Westchnienie Michelle i szelest skórzanej kurtki
sprowadziły ją z powrotem na ziemię. Oderwała wzrok od
Jessego. Riley Jean zabierała swoją torebkę, Michelle
naciągała kurtkę. Obie zmierzały w stronę wyjścia.
A niech to!
Dogoniła je przy drzwiach.
- Dokąd idziecie? – zapytała. – Powiedziałam coś nie tak?
Michelle spojrzała na nią z ukosa.
- Skarbie, nie musiałaś nic mówić. Język ciała cię zdradził.
Wpadłaś z kretesem.
Riley Jean kiwnęła potakująco głową.
- A spojrzenie, jakie ci posłał, świadczy, że on też.
Naprawdę?
Esme obejrzała się za siebie. Jesse szybkim krokiem
zmierzał w ich stronę, na pewno zaniepokojony dziwnym
zachowaniem gości. Riley Jean i Michelle wysforowały się do
przodu, zostawiając Esme daleko w tyle.
- Zaczekajcie! – krzyknęła za nimi.
Ale Riley i Michelle albo jej nie słyszały, albo nie chciały
słyszeć.
- Co tu się dzieje? – zapytał Jesse.
- Przysięgam, że nic im nie zrobiłam. Przeciwnie,
opowiadałam same superlatywy na twój temat.
Jesse odwrócił się na pięcie. Powietrze między nimi aż
zgęstniało od napięcia. Zmysłowego napięcia.
- Na przykład?
Własnym uszom nie wierzyła. Nie zwracała już uwagi na
kobiety wsiadające do samochodów. Krew szybciej krążyła
w jej żyłach.
- Nie gniewasz się, że pojechały?
Jesse oparł ramię o framugę drzwi obok Esme.
- Dziwne, ale nie. Wcale się nie gniewam. – Przeciągnął
pasmo jej włosów między dwoma palcami. – Cała moja uwaga
jest skupiona na tym, na czym powinna.
Poczuła łaskotanie w żołądku. Dotarło do niej, że dłużej
nie może ignorować chemii, jaka istnieje między nimi. Tchu
jej zabrakło, w ustach czuła suchość.
Zanim nabrała wątpliwości, które powstrzymałyby ją od
podążenia za instynktem, powiedziała:
- Dobrze się składa.
Jesse owinął sobie pasmo jej włosów wokół palca
i nachylił się powoli.
- Dlaczego? – zapytał.
- Bo doszłam do wniosku, że mogłabym spróbować wziąć
udział w twoim castingu.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Wpatrywał się w nią zszokowany.
Na pewno się przesłyszał. Chociaż miał nadzieję, że
jednak nie. Nie żałował, że trzy rzekomo idealne kandydatki
na żonę wycofały się bez walki. Wszystkie jego myśli
koncentrowały się wokół Esme, a przez ciało przetaczała się
fala pożądania.
- Spróbować? – zapytał.
Zamknął drzwi stajni, odcinając ich od świata
zewnętrznego.
- Co dokładnie masz na myśli? Chcesz aplikować na
kandydatkę na moją żonę?
- To by było zbyt szybkie tempo, ale rozruch próbny w roli
twojej dziewczyny, żony, jeśli wolisz, byłby dla mnie szansą
przekonania się, czy naprawdę mi się to podoba.
Przestąpiła z nogi na nogę.
- Na pewno wiesz, co proponujesz? Po wszystkim, co
powiedziałaś o biurach matrymonialnych i swatkach?
Jesse oparł się o drzwi stajni. Duke wysunął głowę
z boksu, zarżał radośnie i trącił go pyskiem.
Esme uśmiechnęła się szeroko, oczy jej zabłysły.
Zmierzwiła koniowi grzywę.
- Jestem w rozterce. Z jednej strony czuję, że tylko tego
pragnę na gwiazdkę, z drugiej niczego nie jestem pewna,
szczególnie tego, czy chcę mieszkać na ranczu tak daleko od
rodziny.
Jessemu spodobało się, że rodzina jest dla niej ważna.
Uderzyło go, że do tej pory jakby tego nie zauważał.
A przecież ryzykowała życiem, jadąc tu w taką ulewę, bo
ojciec poprosił ją o pomoc.
Kusiło go, aby machnąć ręką na swatkę i zgodzić się na
propozycję Esme. Zobaczyć, dokąd ich ten rozruch próbny
zaprowadzi.
- Nie przeszkadza ci, że prawie się nie znamy?
- Serio pytasz? – Esme parsknęła śmiechem. – Przecież
chciałeś ożenić się z kimś, kogo nigdy nie widziałeś.
- Słuszna uwaga – przyznał.
Położył jej dłonie na ramionach, przesunął je w dół, splótł
palce z jej palcami.
- Chociaż teraz, kiedy o tym myślę, przypominam sobie,
że twoja swatka dała ci długi kwestionariusz do wypełnienia.
Zróbmy tak samo.
- Teraz?
- Nie musi być na piśmie. Może być ustnie. – Nachyliła się
ku niemu, ciepło jej oddechu było kuszącą pieszczotą. –
Metodą naturalną.
- Hm… Brzmi to intrygująco. Wolisz iść do domu czy do
biura?
Ruchem głowy wskazała kierunek.
- Do biura. Bliżej.
Jessemu aż puls przyspieszył.
- Panie przodem – odparł.
Gestem wskazał drzwi. Esme weszła pierwsza, on tuż za
nią. Światełka na choince paliły się, dostatecznie oświetlając
pokój, więc nie zapalał górnej lampy.
Esme usiadła na skórzanej kanapie, obok siebie zostawiła
miejsce dla Jessego.
- Na początek łatwe pytanie. Ulubiona muzyka?
- Country. W wersji akustycznej. – Usiadł, wyciągnął
ramię, oparł je o tył kanapy. Jego palce muskały bark Esme. –
Prosta, ale treściwa.
- Hm… Odpowiedź bardzo seksy. Wyobrażam sobie
długie powolne pocałunki przy akompaniamencie gitary. –
Oczy jej zabłysły, zapalając ogniki w jego oczach. – Ja lubię
soft rock, kawałki należące już do klasyki. Widzę tu
możliwość znalezienia wspólnej platformy…
- Ulubiony autor?
Esme postukała palcami w magazyny leżące w stosie na
stoliku.
- Jane Austen. Ulubiony film?
- „Prawdziwe męstwo”. Wersja oryginalna.
Miłość do westernów zaszczepił w nim dziadek. Zabawne,
że dopiero teraz to sobie uświadomił.
- Co jest absolutnie niedozwolone w związku?
Pytanie Esme zaskoczyło go, ale nad odpowiedzią nie
musiał się zastanawiać.
- Kłamstwo.
Grymas bólu przebiegł po jej twarzy. Jesse zastanawiał się,
jakie doświadczenia z przeszłości pozostawiły w niej aż tak
głęboką traumę. Zapragnął chronić ją, aby już nigdy się nie
powtórzyły.
Wyprostowała ramiona.
- Zgoda.
Dobrze.
- Gdybyś mogła zamieszkać nie w Teksasie, co byś
wybrała?
- Zawsze tylko Teksas.
Podwinęła nogi pod siebie, wygładziła ubranie.
Jesse z głośnym śmiechem odrzucił głowę do tyłu.
Podobało mu się, że przy Esme potrafił śmiać się szczerze
i beztrosko.
- Idealna odpowiedź – odparł. - Twoja kolej.
Wydęła wargi.
- Kiedy ostatni raz płakałeś? Nie, nie, przepraszam… –
Urwała, pokręciła głową. – Nie oczekuję odpowiedzi.
Mężczyźni nie płaczą.
Nie powiedziała, że to nieważne. Musiała mieć powód,
aby zapytać. Jesse zdążył się zorientować, że jej ojciec był
typem apodyktycznym.
Czy to pytanie to pomyłka freudowska? Czy Esme szuka
w ludziach czegoś, czego nie otrzymała w dzieciństwie?
Nie miał kłopotów ze szczerą odpowiedzią. Spojrzał na
fragment uprzęży zawieszony na ścianie.
- Płakałem, kiedy zmarł mój koń, Apollo. Miałem go od
dziecka. Wciąż trzymam tu jego kantar. – Wskazał ścianę. –
Nie nałożę go innemu koniowi.
- Musiał być wspaniałym przyjacielem.
Apollo pomógł mu przetrwać wszystkie trudne momenty
w szkole średniej. Kiedy go dosiadał, troski pozostawiał za
sobą.
- Mówiłem ci już, że moja rodzina nie była zżyta. Dlatego
większość czasu spędzałem w stajni. Wszyscy robotnicy
pracujący tutaj mnie wychowywali, uczyli etyki pracy, życia
w ogóle.
- Wzruszasz mnie.
Jesse delikatnie dotknął jej twarzy. Przesunął palcem po
kości policzkowej, tuż pod okiem.
- Kiedy ty płakałaś ostatni raz?
- Kiedy złamałam obcas podczas ulewy.
Przechyliła głowę, wargami skubnęła jego palec.
Jesse zaśmiał się, objął ją i przyciągnął do siebie.
- Może zaczniesz nosić buty kowbojskie znanych
projektantów? Jestem przekonany, że wyglądałabyś w nich
zabójczo.
Położyła mu ciepłe dłonie płasko na piersi.
- Dziękuję za komplement, kowboju.
- Chyba właśnie odkryliśmy, że mamy z sobą więcej
wspólnego, niż nam się wydawało – odrzekł.
Zapach jej perfum kusił go, podniecał, przyprawiał
o przyspieszone bicie serca.
- I zobacz, obyliśmy się bez swatki.
Okrężnymi ruchami gładziła tors Jessego.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że bycie moją żoną oznacza
między innymi dzielenie ze mną łoża?
Objęła go za szyję.
- Właśnie na to z niecierpliwością czekam – odrzekła.
Nie uważała siebie za osobę ulegająca impulsom, ale
jeszcze nigdy niczego nie była tak pewna jak tego, że chce
kochać się z Jessem. Tu i teraz. W biurze, które odzwierciedla
jego charakter znacznie lepiej niż dom, perfekcyjnie
zaprojektowany i urządzony z myślą o przyszłej rodzinie.
Rzeczywistość jest lepsza od marzeń.
Jej rzeczywistość to ten mężczyzna.
Uniosła głowę w tym samym momencie, gdy Jesse
nachylał się nad nią. Ich usta spotkały się. Koniuszkiem języka
przesunął po wargach Esme, rozchylił je. Wciągnęła
w nozdrza korzenny zapach jego wody, pogładziła mu plecy,
wyciągnęła koszulę ze spodni, wsunęła pod nią dłonie.
Wszystkimi zmysłami chłonęła każdą jego pieszczotę, a on
stopniował doznania, rozpalając namiętność, aż w pewnej
chwili szepnęła tuż przy jego ustach:
- Jestem gotowa pokazać ci moją seksowną zadziorność.
Zaśmiał się krótko.
- Naprawdę?
- Naprawdę.
- Czekam z niecierpliwością.
- Pod warunkiem, że ty pokażesz swoją.
Odchylił głowę i złapał jej spojrzenie.
- Nie przybrałem zbyt szybkiego tempa? – zapytał.
Z trudem zebrała myśli. Szukała właściwych słów dla
wyrażenia stanu swojego umysłu. Wciąż miała do Jessego tyle
pytań.
- Kręci mi się trochę w głowie od nadmiaru wrażeń, ale
jestem pewna. Jestem pewna, że chcę tego.
- Ja również.
- Na pewno?
- Na pewno. Pragnę cię. Tutaj. Teraz.
- Tylko to chciałam usłyszeć.
Jesse jak gdyby czekał na jej słowa. Ześliznął się z kanapy,
ukląkł przed nią. Za nim migały światełka na choince. Między
kolejnymi pocałunkami ściągnął jej sweter przez głowę,
odrzucił go na bok. Potem przyszła kolej na stanik i legginsy.
Esme rozpięła guziki jego koszuli, rozsunęła poły. Syciła
wzrok widokiem jego rzeźbionego torsu. W żyłach czuła
pulsujące pożądanie.
- Prezerwatywa? – zapytała szeptem.
- Mam.
- Cieszę się.
- Ja też.
Na chwilę oparł czoło o jej czoło, potem wstał, z portfela
wyjął saszetkę i położył na stoliku, na stosie czasopism
poświęconych hodowli.
Wyciągnęła ręce, rozpięła mu dżinsy, ujęła twardy członek
w dłonie i zaczęła go pieścić powolnymi ruchami. Jesse
uchwycił się jej ramion. Wyciągnął najpierw jedną nogę
z nogawki dżinsów, potem drugą, nachylił się i nakrył Esme
sobą. Podała mu prezerwatywę, a kiedy ją nałożył, połączyli
się. Esme jęknęła z rozkoszy, wygięła plecy, objęła Jessego
ramionami, stopą pogładziła jego łydkę.
Wiedziała, że pociągają się nawzajem, lecz nie
spodziewała się, że doznania będą tak silne, silniejsze niż
z jakimkolwiek partnerem w przeszłości. Zadrżała, była bliska
spełnienia. Odrzuciła głowę do tyłu, a Jesse wtulił twarz
w zagłębienie jej szyi.
Razem osiągnęli szczyt, razem powoli wracali na ziemię.
Po chwili Jesse ściągnął koc z oparcia kanapy i nakrył ich
oboje. Esme zamknęła oczy. Uciekała przed myślą, że to był
błąd, że igra z ogniem.
Już teraz pragnęła kochać się z nim znowu.
Rozmowa kwalifikacyjna, jaką odbyli tego popołudnia,
przeszła wszelkie oczekiwania Jessego. I zdecydowanie mógł
postawić plus obok punktu „kompatybilni w łóżku”. Seks
z Esme był niezapomnianym doświadczeniem i tęsknił za
powtórką.
Przez szyby werandy obok sypialni patrzył na teren wokół
domu. Lampy ogrodowe odbijały się w tafli basenu, woda
w jacuzzi wirowała. Stojący dalej barak dla pracowników był
oświetlony, lampki świąteczne rozwieszone na ogrodzeniu
znaczyły granice jego posiadłości i ginęły w oddali.
Otaczała go pusta przestrzeń czekająca na nasycenie
życiem.
Na chwilę puścił wodze wyobraźni. Jak będzie wyglądała
jego przyszłość? Z Esme?
Ze szklanką whisky usiadł w jednym z foteli klubowych na
tarasie przy sypialni. Natychmiast wrócił do niego obraz Esme
śpiącej w jego łóżku, jej włosów rozrzuconych na poduszce.
Pragnął wykorzystać do maksimum czas, jaki spędzi w jego
domu. Dobrze by było wiedzieć, ile ma tego czasu, pomyślał.
Spojrzał na zegarek. Dochodziła północ. Nie chciał nikogo
budzić, ale przecież jego przyjaciel to nocny marek. Wystukał
esemesa do Nathana Battle, szeryfa w Royal.
„Jeszcze na nogach? Jeśli śpisz, skontaktuję się rano”.
Kilka sekund później na ekranie wyświetlił się numer
Nathana.
- Dziękuję, że dzwonisz – powiedział Jesse. – Mam
nadzieję, że w niczym ci nie przeszkodziłem.
- Nie. Moi albo śpią, albo grają w gry. W czym mogę ci
pomóc?
Nathan był znakomitym policjantem, kochającym mężem
i ojcem.
Jesse wstał i wyszedł na balkon. Chmury rozerwały się, na
niebie pokazało się kilka gwiazd.
- Jak sytuacja na drogach?
- Kilka bocznych jest zalanych, jeden most uszkodzony.
Ale wyznaczyliśmy objazdy, więc ludzie mogą się
przemieszczać.
- Pewnie nie wiedziałeś, w co ręce włożyć.
- Amanda koniecznie chce, żebym wziął urlop, jak tylko
ten koszmar się skończy.
- Ożeniłeś się z mądrą kobietą.
Nathan i Amanda byli modelowym małżeństwem.
- Miałem cholerne szczęście – odrzekł Nathan. – Ale
domyślam się, że nie dzwonisz po informację o pogodzie.
Raport o stanie dróg mogli ci podać w komisariacie.
- Co sądzisz o rywalizacji o stanowisko prezesa w oddziale
w Houston?
Nathan był dla Jessego jak brat. Od lat zwracał się do
niego po radę w ważnych kwestiach.
- Uważam, że mieliśmy szczęście, że udało się nam zostać
w naszym lokalnym oddziale. Mamy tu dobrą społeczność,
a odkąd przyjęliśmy kobiety, oddział bardzo prężnie się
rozwija. Klub broni takich wartości jak rodzina, przyjaźń,
honor. Jest silnym wsparciem dla każdego i świadczy dobro na
rzecz mieszkańców miasta.
Nathan nie mógł tego, co prawda, zobaczyć, lecz po
każdym jego słowie Jesse kiwał głową. Ze wszystkich tych
wymienionych przez przyjaciela powodów traktował swoją
rolę w Klubie bardzo poważnie.
- Zgadzam się.
- Wybory w Houston są ważne. Prezes dyktuje ton. Nie
chcemy, aby klub zmienił się w towarzystwo wzajemnej
adoracji albo przestał bronić tradycyjnych wartości. Houston
to nie Royal. Tamtejszy oddział potrzebuje silnego przywódcy,
który da sobie radę ze wszystkimi potentatami o potężnym
ego.
- Słuszna obserwacja.
Jesse zastanawiał się, jak dalej pokierować rozmową.
W słuchawce dało się słyszeć ziewnięcie.
- Mogę zapytać, dlaczego o tym rozmawiamy?
Jesse obejrzał się za siebie. Esme poruszyła się we śnie.
Zniżył głos.
- Mam tutaj u siebie niespodziewanego gościa. Córkę
Sterlinga Perry. Przyjechała agitować za ojcem – powiedział.
- Co ty o tym sądzisz?
Jesse zamrugał. Co, do diabła, ma odpowiedzieć?
- Co sądzę o niej? Esme jest genialna.
- Aha.
Nathan parsknął śmiechem.
- Co aha?
Nathan znowu się roześmiał.
- Przyjacielu, od dawna robię w tym fachu i nauczyłem się
odczytywać ludzkie myśli z tonu głosu. Melodia mówi więcej
niż słowa. Jesteś zadurzony po uszy.
- Jeśli nawet, to co? Esme to uosobienie houstońskiego
szyku.
Dokładne przeciwieństwo tego, czego, jak mu się
wydawało, szuka u kandydatki na żonę. A jednak dał się
zauroczyć.
- Szyk to nic złego. Uczestniczyłeś w wielu balach
i galowych imprezach w Klubie, widziałeś fraki, suknie
wieczorowe i brylanty. Założę się, że nawet w Houston nie
znajdziesz imprezy elegantszej i wytworniejszej od naszych.
- Racja. Esme spodoba się u nas.
Oczami wyobraźni widział ją w długiej sukni balowej. Ich
ciała, doskonale zgrane, poruszające się w takt muzyki.
- Skoro zaangażowałeś swatkę, rozumiem, że masz
poważne zamiary. Żona, rodzina?
- Moje plany nie zmieniły się.
- Chcesz mojej rady? Zakręć się wokół niej. Przekonaj się,
czy to chwilowe zauroczenie, czy głębokie uczucie.
Zanim Nathan zdążył się rozłączyć, Jesse już obmyślał
dalsze kroki.
Kolacja
w
którejś
restauracji?
Może
razem
z zaprzyjaźnionym sąsiadem, Cordem, i z Zoe Warren, jego
narzeczoną? Cord wkrótce przeprowadza się bliżej Houston
i Jesse już tęsknił za nim. Chociaż jeśli będzie miał znajomych
w Houston, zyska pretekst, aby pojechać i odwiedzić również
Esme.
Zakupy świąteczne? Houston ma wspaniałe sklepy i domy
towarowe, ale w Royal jest kilka sklepów oferujących niszowe
unikatowe produkty. Z chęcią pokaże je Esme, kiedy sam
wyprawi się po prezenty.
Choinka? Właśnie. Trzeba ją ściąć, przywieźć,
udekorować wszystkimi tymi ozdobami, które wspólnie
przejrzeli.
Z głową pełną planów wstał i wrócił do sypialni.
Zamierzał pokazać Esme, jak ekscytujące może być życie na
prowincji.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Następne dwa tygodnie były dla niej pasmem szczęścia,
rozkoszy i błogości. Czasem odkrywania wspólnych
zainteresowań. Czasem poznawania Jessego wśród żartów,
śmiechu i pocałunków. Prawie każdą chwilę spędzali razem.
Chodzili na randki, kupowali prezenty gwiazdkowe
i uzupełniali jej garderobę, ponieważ zabrała z sobą bardzo
niewiele rzeczy. Zwiedzili całą posiadłość, ubrali choinkę,
kochali się przed kominkiem.
Jesse dowiedział się, że Esme ma słabość do kwiatów
i popcornu obficie polanego masłem.
Że z zapałem śpiewa kolędy, odrobinę fałszując.
Że jej umiejętności jeździeckie są wręcz imponujące.
Że jest kobietą zmysłową, że żyje z pasją.
Zdawała sobie sprawę, że jej pobyt na ranczu Jessego
dobiega końca. Musi wracać do Houston, do pracy. Już i tak
bardzo długo odwlekała wyjazd.
Ważni członkowie oddziału w Royal – łącznie z Jessem –
wybierali się do Houston obejrzeć nową siedzibę Klubu po
renowacji. Później zaplanowano zebranie, podczas którego
będą dyskutować o tym, kto zostanie prezesem oddziału
w Houston. Postanowiła więc, że pojedzie do Houston dzień
wcześniej.
Zastanawiała się, czy dobrze spełniła misję, z jaką tu
przyjechała. Była przecież bardziej skoncentrowana na
budowaniu związku z Jessem niż na kampanii ojca.
Ogarnęły ją wyrzuty sumienia, lecz szybko odpędziła je od
siebie. Już teraz nic na to nie poradzi i nie ma zamiaru psuć
sobie ostatniego wieczoru z Jessem, który spędzali w Klubie
Hodowców w Royal.
Z podziwem myślała o tutejszej społeczności, o silnych
więzach mających początek właśnie w tym miejscu. Nic
dziwnego, że Jesse traktuje członków Klubu jak rodzinę. Tu
czuje się swobodnie, serdecznie wita się z każdym, kto
przystaje przy ich stoliku.
Klub mieścił się w dużym parterowym budynku
z ciemnego kamienia i drewna. Wewnątrz były ciemne
drewniane podłogi, meble obite skórą i wysokie sufity.
Ściany ozdabiały trofea myśliwskie oraz historyczne
artefakty. Esme najbardziej podobał się ząb praprzodka konia.
Jako dziecko uwielbiała opowieści o ogromnych stadach
zwierząt podobnych do koni żyjących na tych terenach.
Dostała nawet w prezencie ząb koński w specjalnym
pudełeczku, który traktowała niemal jak talizman. Gdy
zobaczyła podobny ząb w Royal, poczuła, że znalazła ogniwo
łączące oba miejsca. Kawałek domu.
Obok eleganckiej restauracji w siedzibie Klubu
znajdowało się kilka mniejszych sal przeznaczonych na
spotkania i duża sala, w której urządzano bankiety i rozmaite
imprezy.
Największe wrażenie na Esme zrobił klubik dla dzieci
członków i pracowników. Piski i śmiechy maluchów najlepiej
świadczyły, że to znakomity pomysł.
Na terenie należącym do Klubu była również stajnia,
basen, korty tenisowe i plac zabaw.
Esme aż kręciło się w głowie od nadmiaru wrażeń.
Spojrzała na elegancko nakryty stolik, wysokie świece,
białe poinsecje i gałązki ostrokrzewu. Kwartet smyczkowy
grał klasyczne melodie bożonarodzeniowe.
Włożyła do ust ostatnią łyżeczkę czekoladowego
biszkoptu z owocami i bitą śmietaną.
- Wyśmienite – pochwaliła. – Tak samo jak krem z homara
i stek z polędwicy. Dziękuję za wspaniałą ucztę.
- Cieszę się, że ci smakowało – odrzekł Jesse i wyciągnął
nogi przed siebie.
Do garnituru włożył najlepsze buty kowbojskie.
- To były cudowne dwa tygodnie.
Sięgnął przez stół i ujął jej dłoń.
- Zgadzam się z tobą. I nie chcę, aby twój powrót do
Houston zmienił nasze relacje.
Poczuła ucisk w piersi. Dziwne, jaki efekt może wywołać
mieszanka podniecenia i lęku, pomyślała.
- Ja też nie. – Bojąc się jednak zepsuć wieczór zbyt
pochopnymi deklaracjami, rzekła: - Bardzo bym chciała, żebyś
poznał moją rodzinę.
- Na pewno się cieszą, że wracasz.
Zielone oczy Jessego przybrały melancholijny wyraz, gdy
to mówił.
Umknęła wzrokiem w bok i sięgnęła po kieliszek. Jeszcze
nie była gotowa na rozmowę o tym, czy jej miejscem na ziemi
będzie Houston czy Royal.
Wypiła łyk wina, odstawiła kryształowy kieliszek na stół
i mimowolnie zaczęła stukać palcami w ozdobioną złotymi
kuleczkami nóżkę.
Milczenie przedłużało się. W końcu Esme cofnęła rękę
i zacisnęła dłoń. Ruchem głowy wskazała kwartet smyczkowy.
- „Cicha noc”. Ulubiona kolęda mamy.
- Musi ci jej bardzo brakować, szczególnie o tej porze
roku.
- Bardzo. – Zamrugała powiekami, aby odpędzić łzy. –
Wszyscy za nią tęsknimy. Nawet ojciec, chociaż ich
małżeństwo nie należało do najlepszych. Mama wyszła za ojca
z obowiązku. On ożenił się z nią dla władzy, którą dają
pieniądze, i prestiżu. Nic dziwnego, że ich związek był
nieudany.
- To dlatego tak ostro zareagowałaś, kiedy mówiłem
o swatach? – zapytał domyślnie.
Esme odpowiedziała skinieniem głowy. Nie ufała swojemu
głosowi. Jesse znowu ujął jej dłoń i uścisnął.
- Dziękuję, że mi to mówisz.
- A ja dziękuję za to, że słuchasz. – Przełknęła ślinę,
wzięła głęboki oddech. – Jak na jeden wieczór wystarczy
poważnych tematów. Chcę cieszyć się tą wizytą w Klubie.
Pomyślałam, że moglibyśmy zamówić jakiś deser na wynos
i zjeść później.
- Popieram. Ty wybierz, a ja będę miał niespodziankę,
zgoda? – Położył serwetkę obok talerzyka. – Zamienię kilka
słów z Cordem. Zaraz wracam.
- Nie spiesz się.
Popatrzyła na niego z uśmiechem. W grafitowym
garniturze z czerwonym krawatem wyglądał rewelacyjnie.
- Jesteś niewiarygodna – odrzekł.
Obrzucił ją rozmarzonym spojrzeniem, na chwilę
zatrzymując wzrok na rowku między piersiami widocznym
w głębokim wycięciu szmaragdowej welurowej sukni,
kupionej w jednym z butików w centrum handlowym
Courtyard Shops. Wstał, ale zanim odszedł, szybko pocałował
Esme w usta.
Dreszcz przebiegł przez jej ciało, od czubka głowy do stóp
ze świeżo zrobionym pedikiurem. Ten dzień od samego rana
był wypełniony przyjemnościami. Jesse miał jakieś sprawy do
omówienia ze swoim prawnikiem, zaproponował więc jej, aby
skorzystała ze spa.
Royal Saint Tropez Salon przeszło jej oczekiwania. Nie
spodziewała się tak luksusowego ośrodka w prowincjonalnym
mieście.
Zabiegi peelingujące usuwały nie tylko naskórek, ale
i skumulowany stres. Ręczniki pachniały lawendą, łagodna
cisza sprzyjała myśleniu. Skłaniała do refleksji.
Oczywiście dominującym tematem były dwa tygodnie
spędzone z Jessem. W jakich niesamowitych okolicznościach
się poznali. Jakie oboje mieli szczęście, że znaleźli siebie
podczas szalejącej ulewy.
W ciągu tych dwóch tygodni poznała mnóstwo
wspaniałych ludzi. Niektórzy z nich znajdowali się teraz
w restauracji. Wymieniła uśmiechy z Megan i Whitem Daltry.
Megan prowadziła miejscowe schronisko dla zwierząt
„Bezpieczna Przystań”. Jesse zabrał ją z sobą, kiedy pojechał
wpłacić datek na leczenie i opiekę nad trzema końmi, nowymi
podopiecznymi azylu.
Była pod ogromnym wrażeniem skali przedsięwzięcia,
które dzięki zaangażowaniu Megan stale się powiększało.
Megan i Whit jedli kolację w towarzystwie Natalie i Maxa
St. Cloudów, fantastycznego małżeństwa. Max był geniuszem
z branży informatycznej i miliarderem, lecz jego żona nadal
prowadziła własny pensjonat „Irys” i przylegający do niego
niewielki salon sukien ślubnych.
Esme poczuła ukłucie w sercu na wspomnienie słodkich
twarzyczek dzieci obu par, które poznała, kiedy razem
z Jessem objeżdżali zaprzyjaźnione rodziny z tradycyjnymi
świątecznymi słodyczami.
Wszystkie dzieciaki znały i uwielbiały wujka Jesse. Esme
przez moment pomyślała wtedy o własnym dziecku i Bożym
Narodzeniu z własną rodziną. Kiedyś.
Dyskretne chrząknięcie wyrwało ją z zadumy. Podniosła
głowę. Zoe Warren, partnerka Corda Galicii, stała przy stoliku.
Wysoka brunetka wyglądała oszałamiająco w złotej sukience
o prostym kroju. Zoe uśmiechnęła się do niej serdecznie. Ręką
z kieliszkiem wskazała wolne krzesło.
- Mogę? – zapytała. – Mam nadzieję, że nie
przeszkodziłam ci w kolacji.
- Skądże. Cieszę się, że podeszłaś. – Wstała i uścisnęła
Zoe. – Siadaj. Wygląda na to, że nasi panowie mają dużo
wspólnych tematów do obgadania.
- Chętnie skorzystam z zaproszenia. – Zoe usiadła obok
Esme. – Miło wspominam nasz lunch.
Esme poczuła lekkie ssanie w żołądku, chociaż wcale nie
była głodna. Któregoś dnia wybrały się na lunch do tutejszej
restauracji Royal Diner prowadzonej przez żonę szeryfa
Battle’a. Z duszą na ramieniu przekraczała próg, gdyż
z zewnątrz lokal wyglądał dość zniechęcająco, lecz kiedy
usiadły, wątpliwości znikły.
Jedzenie – zamówiła filet z kurczaka i mrożoną herbatę –
było wyśmienite.
- Royal Diner to jeszcze jedno niesamowite odkrycie poza
utartymi trasami.
Zoe popijała szampana. Bąbelki ulatywały z wąskiego
wysokiego kieliszka.
- Niewiarygodne, jak Amanda i Nathan Battle godzą
kariery zawodowe z życiem rodzinnym – rzekła. – Straciłam
rachubę, ile mają dzieci.
Esme bawiła się nóżką kieliszka.
- Mają wszystko, co potrzeba do szczęścia.
- Owszem. – Zoe skinęła na kelnera właśnie
przechodzącego obok z tacą pełną kieliszków szampana.
Wzięła od niego jeden i spojrzała na Esme. – Jak ci się podoba
Royal?
- Ku mojemu zaskoczeniu bardzo. Oczywiście to nie to
samo co Houston. – Esme wzruszyła ramionami.
Przy Zoe, która również pochodziła z Houston, nie
krępowała się szczerze mówić, co myśli.
- Royal ma do zaoferowania znacznie więcej, niż się
spodziewałam. To unikalne połączenie prowincji ze
wszystkimi walorami dużego miasta.
- Istny raj.
Zoe z troską spojrzała w kierunku swojego partnera,
przystojnego bruneta.
- Boję się, że Cord będzie tęsknił za Royal, przyjaciółmi
i znajomymi. Ale twierdzi, że podjął świadomą decyzję
o przeprowadzce. Kupił przepiękne ranczo na obrzeżach
miasta. Wiele poświęca dla mnie. Dla nas.
Zoe pracowała w wydziale dochodzeniowo-śledczym
policji w Houston. Do Royal przyjechała w ramach śledztwa
w sprawie zabójstwa Vincenta Hamma. Esme i jej rodzina
mieli wobec niej dług wdzięczności, gdyż oczyściła Sterlinga
Perry z podejrzeń.
Teraz Esme zaczęła bawić się łyżeczką do deseru.
- Niesamowite, że chce przeprowadzić się dla ciebie.
- Kochamy się. – Zoe spojrzała na Corda z miłością. –
Znaleźliśmy kompromis, bo związek na odległość był dla nas
obojga nie do pomyślenia.
Esme spojrzała z namysłem na Jessego pogrążonego
w rozmowie z przyjacielem. Skoro Cord zgodził się na
przeprowadzkę do Houston, to może Jesse też byłby skłonny
do wyjazdu?
Jutrzejszy dzień okaże się przełomowy nie tylko dla jej
ojca.
Jej przyszłość z Jessem będzie zależała do wyprawy do
nowej siedziby Klubu.
Ryder Currin krążył po pachnącym świeżą farbą budynku
przeznaczonym na nową siedzibę Klubu Teksańskich
Hodowców, ostatni raz sprawdzając, czy wszystko jest gotowe
na przyjęcie gości z Royal.
Angela szła krok w krok za nim, notując uwagi na tablecie.
Ryder nie mógł uwierzyć, że projekt jest już na finiszu.
Otwarcie oddziału Klubu w Houston było jego pomysłem
i bardzo się angażował we wszystkie etapy jego realizacji.
Chciał zostać prezesem. Chciał kierować Klubem
w okresie przejściowym.
Sterling Perry pragnął tego samego.
Ryder zastanawiał się, czy rywalizacja między nimi nie
zagraża związkowi z Angelą. I to teraz, kiedy dostali drugą
szansę. Powtarzając sobie w duchu, że nie wolno martwić się
na zapas, starał się skupić całą uwagę na budynku.
Nowa siedziba oddziału Klubu w Houston różniła się
lokalizacją i stylem od siedziby w Royal. Wybór zabytkowego
budynku popadającego w ruinę wydawał się najeżony
trudnościami nie do pokonania, lecz Perry Construction
modelowo przeprowadziło rewitalizację. Fasada dwupiętrowej
kamienicy zawsze budziła zachwyt, teraz wnętrza będą jej
dorównywały.
Lokalizacja była idealna z wielu względów, między
innymi dlatego, że trzy kamienice dalej znajdował się
luksusowy kameralny hotel Houston Galleria, w którym
członkowie Klubu mogliby się zatrzymywać podczas pobytu
w mieście.
Angela wysforowała się przed niego, wciąż coś notując.
Siedziba Klubu i dla niej była bardzo ważna. Ryder doskonale
rozumiał, że ukochana znajduje się między przysłowiowym
młotem a kowadłem, między nim a ojcem. Ryder był gotowy
wycofać się – związek z Angelą był dla niego ważniejszy –
lecz ona nalegała, by o tym, kto zostanie prezesem,
zdecydowali członkowie w tajnych wyborach.
Teraz Ryder chciał się tylko upewnić, że uroczyste
otwarcie Klubu planowane w sylwestra odbędzie się bez
zakłóceń. Oficjalny komunikat dla prasy o gali otwarcia już
był opóźniony z powodu przedłużającej się nieobecności Esme
Perry.
Wszystkich zaskoczyła jej decyzja pozostania w Royal
nawet wtedy, kiedy pogoda się poprawiła. Sterling Perry
oczywiście z ochotą udzielił jej urlopu, gdyż pojechała do
Royal zabiegać o poparcie dla niego.
Ryder należał do ludzi, którzy przestrzegają zasad fair play
i metody konkurenta uważał za nieuczciwe.
Dodatkową komplikację stanowiła Angela. Ryder kochał
ją. Głęboko. Szczerze. Uczucie do niej napełniało jego serce
radością, gdyż po śmierci zmarłej na raka Elinah nie
spodziewał się, że jeszcze spotka w życiu miłość.
Jego pierwsze małżeństwo zakończyło się rozwodem. Nie
żałował tamtego związku, gdyż został mu po nim syn, Xander,
lecz rozstanie z Penny pozostawiło w nim niezatarty uraz.
Postanowił, że dołoży wszelkich starań, aby nie powtórzyć
tego błędu.
Plotki, że darzył matkę Angeli uczuciem, były prawdziwe,
nigdy jednak nie przekroczył dozwolonych granic. Honor nie
był dla niego pustym słowem. Poza tym małżeństwo z Elinah
pokazało mu, co znaczy prawdziwa miłość. Część jego serca
zawsze będzie należała do niej. Czas spędzony z nią to
najlepsze lata jego życia. Urodziła się mu córka, Annabel,
potem adoptował Mayę. Śmierć Elinah omal jego samego nie
zabiła.
Drugi raz nie chce i nie będzie przechodził podobnej
traumy. Uczyni wszystko, co w jego mocy, aby chronić miłość
łączącą go z Angelą. Nie będzie powtórki z rozstania. Oczami
wyobraźni już widział ją w swoim domu. Jego dom z bali
drewnianych nie jest tak elegancki jak rezydencja Perrych.
Wychował się w biedzie i nigdy nie lubił ostentacyjnego
demonstrowania zamożności. Niemniej w jego domu było
dość miejsca dla dzieci.
Dzieci z Angelą?
Spojrzał na ukochaną. Zobaczył, że stres odcisnął na niej
swoje piętno i sprawił, że z jej twarzy zniknął uśmiech. Nie
chciał, aby się smuciła.
- Szkoda, że nic nie wyszło z twojego spotkania z Esme,
Melindą, Tatianą i moimi córkami – powiedział.
Naprawdę żałował, chociaż nie lubił, jak Angela spotykała
się z Tatianą. Ta kobieta była niebezpieczna. Trzymała
w rękach granat, który wysadzi ich życie w powietrze.
- Nasze spotkanie na pewno jeszcze dojdzie do skutku –
odrzekła Angela. Ryder spostrzegł błysk zawodu w jej
oczach. – Nie wyznaczyłyśmy terminu. Umówiłyśmy się
luźno kiedyś po powrocie Esme.
Podeszła do stojaka na rośliny, na którego marmurowym
blacie dostrzegła plamkę farby. Ryder przyglądał się, jak
starannie ją usuwa.
- No tak. Daj znać, kiedy to będzie – poprosił.
Zauważył coś błyszczącego na podłodze. Schylił się,
podniósł gwóźdź i schował go do kieszeni. Wciąż było jeszcze
wiele do zrobienia.
- Kiedy wróci moja siostra?
- Tak. I kiedy zorganizujecie spotkanie.
Nagle ich uwagę zwróciły czyjeś podniesione głosy. Ryder
i Angela wymienili spojrzenia. Angela zmarszczyła brwi.
Zaraz potem do pokoju, wymijając ekipę malarzy, którzy
robili ostatni obchód i usiłowali ją zatrzymać, wbiegła
zdyszana Maya Currin.
W żółtym płaszczu, z rozwianymi rudymi włosami
i pałającymi policzkami wyglądała jak żywy płomień.
- Musimy porozmawiać – zażądała z miejsca.
- Witaj, córeczko – odrzekł Ryder. - Ja też się cieszę, że cię
widzę. Angela i ja prawie skończyliśmy…
- Nie, tato. Nie kiedyś później, ale teraz! Zbyt wiele plotek
otacza naszą rodzinę, zbyt wiele tajemnic. Nie mogę, nie chcę
dłużej czekać. Skończyłam osiemnaście lat. Nareszcie
nadszedł czas na poważną rozmowę.
Maya tupnęła nogą ze złością, chociaż miała w oczach łzy.
Rydera ogarnął żal i wyrzuty sumienia, że doprowadził córkę
do aż takiej desperacji.
Angela wzięła go za rękę i uścisnęła.
- Mam mnóstwo zajęć – powiedziała. – Nie spieszcie się.
Jeszcze raz ścisnęła mu dłoń, potem odeszła.
- Dziękuję – odrzekł Ryder.
Doceniał, że Angela rozumie, jak ważne są dla niego
dzieci. Objął Mayę ramieniem i zaprowadził do pomieszczenia
na kawiarnię, gdzie malarze już skończyli pracę. Tam usadził
ją w fotelu klubowym, sam usiadł naprzeciwko niej.
- Co się dzieje? Plotki o nas krążą już od długiego czasu.
Co cię tak wzburzyło?
Maya zacisnęła powieki. Wzięła głęboki oddech.
Poruszała wargami, bezgłośnie licząc do dziesięciu.
Zawsze starała się panować nad emocjami.
- To wzbierało we mnie od dłuższego czasu, ale dzisiaj,
kiedy dostałam zaproszenie na tradycyjny podwieczorek
matek i córek… - Urwała, zaczęła skubać brzeg rękawa
płaszcza. – Musisz powiedzieć mi prawdę. Raz na zawsze.
Ciężkie westchnienie wyrwało się z ust Rydera. Tradycja
wspólnych spotkań córek i matek zawsze go wzruszała,
chociaż od śmierci Elinah minęło tyle lat. Była wspaniałą żoną
i matką i zawsze będzie za nią tęsknił. Starał się wynagrodzić
dzieciom stratę, ale matki nikt nie zastąpi.
Nagle dotarło do niego, że Maya pyta o swoją matkę
biologiczną. Obiecał powiedzieć jej, kim była, kiedy
dziewczyna skończy osiemnaście lat. Zbyt długo zwlekał z tą
rozmową.
- Chcesz poznać prawdę? – zapytał.
Starał się zyskać na czasie, aby zebrać myśli przed trudną
rozmową. Tajemnica, którą Maya chciała poznać, bardzo mu
ciążyła.
- Tak. O moich rodzicach biologicznych. – Maya zdążyła
już zapanować nad nerwami, głos jej nie drżał, łzy zniknęły. –
Koniec z odkładaniem tego na później. Powiedz mi, bo jeśli
nie, już nigdy nie odezwę się do ciebie.
Ton głosu i postawa, jaką przybrała, świadczyły, że nie
rzuca gróźb na wiatr.
W przeszłości Maya kilkakrotnie pytała o swoje
pochodzenie, lecz gdy Ryder robił uniki, nie naciskała, jak
gdyby obawiała się prawdy.
Ale teraz jest dorosła.
Nachylił się i ujął jej dłonie. Pomyślał o chwili, gdy
pierwszy raz wziął ją na ręce, a ona natychmiast owinęła go
sobie wokół małego paluszka.
Wszystkie dzieci kochał jednakowo, ale Maya wzbudzała
w nim najsilniejsze uczucia opiekuńcze. Ją najbardziej chciał
chronić. Pragnął oszczędzić jej wstrząsu, jakim będzie prawda
o matce, która ją urodziła.
- Zanim zacznę, chcę, abyś wiedziała, że bardzo, bardzo
cię kocham – oświadczył.
- Ja ciebie też kocham, tato. – Maya uścisnęła jego
dłonie. – Ale teraz już przestań się wymigiwać.
Spojrzała mu prosto w oczy. Znał to spojrzenie. Jego
spojrzenie. Sygnał, że należy przejść do sedna sprawy.
- Twoim dziadkiem biologicznym był niejaki Sam. Pewnej
nocy osiemnaście lat temu ni stąd, ni z owąd zjawił się u mnie.
Jego dwudziestoletnia córka właśnie urodziła wątłą –
Ryderowi głos się załamał, gdy wypowiadał to słowo – ale
śliczną dziewczynkę.
- A mój ojciec?
Tu znajdował się klucz do całej historii.
- Porzucił twoją matkę. – Ryder zrobił przerwę, aby Maya
mogła oswoić się z tą wiadomością. – Twoja matka nie była
w stanie wychowywać cię sama. Ojciec przekonał ją, aby
pozwoliła mu znaleźć dobry dom dla dziecka. Mówił mi, że
jego córka przysięgała, że kocha małą, ale zdaje sobie sprawę,
że nie da rady zapewnić jej domu. Miał z sobą dokumenty
podpisane przez oboje rodziców, w których zrzekają się praw
do ciebie.
Maya skuliła się, jej ciałem wstrząsały dreszcze, łzy
płynęły jej po policzkach, wargi drżały. Ryder patrzył na jej
rozpacz, której wolałby jej oszczędzić, lecz wiedział, że
dziewczyna ma prawo poznać swoją historię. Serce mu się
ściskało z bólu, gdyż ujawnił tylko część prawdy.
Druga część była boleśniejsza. Matką dziewczyny była
bowiem kobieta, którą Maya znała ze słyszenia.
- Tak mi przykro, kochanie – powiedział.
Chciał wziąć ją w ramiona i zapewnić, że wszystko będzie
dobrze, tak jak to zrobił, gdy była małym dzieckiem. Gdy
jeszcze wierzyła, że tata jest wszechmocny i zaradzi wszelkim
nieszczęściom.
- Sam był alkoholikiem i hazardzistą. Przepuścił cały
majątek.
- Ale dlaczego wybrał właśnie ciebie? – zapytała Maya
dziecinnym głosikiem.
Ryderowi serce krwawiło.
- Harrington York, teść Sterlinga Perry, zapisał mi
w testamencie kawałek ziemi. Działkę, którą, jak Sam
przysięgał, przyrzekł zostawić jemu. Ale działka trafiła
w moje ręce i dzięki niej zbudowałem firmę.
Ryder nie chciał przedstawiać dziadka Mai w złym
świetle, lecz nie mógł jej okłamywać.
- Z tego powodu Sam żywił głęboki uraz do Perrych i do
mnie. Powiedział, że mam wobec niego dług i daje mi szansę
go spłacić. Zaadoptuję dziecko, procedura będzie poufna,
i wychowam je w bogatej rodzinie.
Sposób, w jaki Sam go zaszantażował, wzbudził w nim
niesmak, lecz dziecko było najważniejsze.
Myślał tak wtedy i teraz.
Zaczerpnął powietrza głęboko w płuca.
- Sam przysiągł, że jego córka, Tatiana Havery, nie chce
wiedzieć, do kogo trafi dziecko.
Maya wpatrywała się w niego w oniemieniu.
- Tatiana Havery? – powtórzyła i znowu zaniosła się
płaczem.
Ryder rozłożył ramiona i ku jego niewysłowionemu
szczęściu Maya dała się objąć i utulić.
Kiedy się trochę uspokoiła, wyprostowała się, wierzchem
dłoni otarła oczy.
- Dziękuję, że mi powiedziałeś – oznajmiła. – Potrzebuję
trochę czasu, aby przetrawić te rewelacje.
Z tymi słowami wstała i wyszła.
Ryder odprowadził ją wzrokiem, patrząc na powiewające
za nią rude włosy odziedziczone po matce.
Potem z ciężkim westchnieniem opadł na oparcie fotela.
Miał nadzieję, że nie stracił córki na zawsze przez to, że nie
powiedział jej o tym wcześniej.
Czuł, że sytuacja wymknęła mu się spod kontroli.
Nie lubił Tatiany. Nie ufał jej, ale była najlepszą
przyjaciółką Angeli. Sytuację dodatkowo komplikował fakt,
że Angela nie wiedziała, kto jest matką Mai. Tatiana zaś nie
zdawała sobie sprawy, że Maya jest jej córką.
Ryder uznał, że jeśli chce budować wspólną przyszłość
z Angelą, nie może mieć przed nią tajemnic.
Czas uciekał. Musi powiedzieć Angeli, że osiemnaście lat
temu adoptował dziecko Tatiany. Modlił się w duchu, aby
i ona i Maya zrozumiały, jakimi motywami się kierował,
zatajając prawdę.
Zbyt kochał je obie, by je stracić.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Jesse myślał tylko o tym, aby nie zepsuć ostatniego
wspólnie spędzonego wieczoru w Royal. Esme była bardzo
podekscytowana powrotem do Houston, a on nie był pewny,
czy podziela jej entuzjazm.
Pobyt Esme na ranczu wydawał się mu rzeczą zupełnie
naturalną i każdy dzień tylko utwierdzał go w tym
przekonaniu. Pomagała mu w pracy, błyskawicznie nawiązała
doskonałe stosunki z jego znajomymi, właściwie już należała
do tutejszej społeczności.
A kiedy z czułością i nawet tęsknotą patrzyła na dzieci
w klubiku, jego ostatnie wątpliwości zniknęły.
Esme wygrała casting na jego żonę. Co oznacza, że musi
przekonać ją, aby wróciła do Royal. Jeśli nie na stałe, to
przynajmniej na pewien czas.
Ale wszystko po kolei.
Zamknął drzwi sypialni, włączył kinkiety nad zagłówkiem
łóżka i przyciemnił światło. Nie mógł się nasycić widokiem
Esme zdejmującej zieloną welurową suknię. Dziś wieczorem
wyglądała przepięknie. Teraz została w czarnym staniku
i majteczkach, boso.
Zdjął marynarkę, lecz zanim ją odłożył, wyjął z kieszeni
kopertę.
- Mam coś dla ciebie – powiedział.
- Prezent? Dziękuję. – Zajęta odpinaniem długich
kolczyków z kryształków rzucających kolorowe refleksy,
podniosła na niego zdziwione spojrzenie. – Ale jeszcze nie ma
gwiazdki. Rozpakowuję prezenty dopiero w święta.
- To coś, co musisz dostać przed świętami. – Wyciągnął
z koperty dwa kartoniki.
- Bilety?
- Na „Opowieść wigilijną” – odrzekł, niezrażony
obojętnym tonem Esme. – Royal to nie Houston, ale mamy tu
całkiem niezły teatr. Pomyślałem, że moglibyśmy się wybrać
w weekend po powrocie z Houston.
Spokojnie czekał na odpowiedź.
- Zaskoczyłeś mnie. – Esme odłożyła kolczyki na
mahoniową komodę, podeszła do Jessego z uśmiechem
i zarzuciła mu ręce na szyję. – To bardzo miła propozycja.
Dziękuję.
Pocałowała go. Długo, głęboko i żarliwie, wiedząc już, co
mu sprawia przyjemność.
Dotyk jej palców na szyi, ucisk piersi, kiedy się do niego
przytuliła, rozpalił w nim namiętność.
W pewnej chwili przerwał pocałunek, odchylił się do tyłu
i zapytał:
- Wolałabyś wybrać się gdzieś w Houston? Możemy
zmienić plany. Jestem otwarty na propozycje.
Złapała jego spojrzenie i je przytrzymała.
- Prosisz mnie, żebym wróciła po świętach?
Wyczytał z jej twarzy wahanie.
- Tak. Proszę, żebyś wróciła.
- O przyszłość martwmy się później. Teraz proszę –
pociągnęła go w stronę łóżka - rozpieszczaj mnie na wszelkie
sposoby, jakie tylko fantazja ci podpowiada, to chętniej
przyjmę twój prezent.
Nie potrzebował dalszej zachęty. Kołyszące się biodra,
wcięcie w talii, gładkie uda Esme jak magnes przyciągały jego
wzrok. Gdy opadli na łóżko, myślał tylko o tym, jak
dostarczyć jej niezapomnianej przyjemności i rozkoszy.
Wsunął palce we włosy Esme, wargami przywarł do jej
ust. Zdjął ramiączka stanika z ramion, nakrył dłonią jedną
pierś, potem drugą. Esme zadrżała i westchnęła cicho.
Rozpięła guziki jego koszuli, pasek spodni. Jej urywany
oddech, gorączkowy dotyk, coraz bardziej zaborcze pocałunki
ponaglały go, aby zrzucił z siebie ubranie.
Gdy został nagi, uniosła biodra, a on rozsunął jej uda
i zaczął pieścić ich wnętrze. Szeptał jej do ucha, jak bardzo jej
pragnie. Zadrżała z rozkoszy.
Po chwili spojrzał na nią. Chciał zapamiętać jej
zaróżowione policzki, wargi spuchnięte od pocałunków. Nigdy
nie miał dość patrzenia na nią w swoim łóżku.
Teraz i jej łóżku.
Jak długo jeszcze?
Odpędził od siebie myśl, która mogła zepsuć mu całą
radość z dzisiejszego wieczoru. To nie może być jej ostatni
wieczór w jego domu. Powrót Esme na stałe do Houston jest
nie do przyjęcia.
Tymczasem sięgnęła do szuflady stolika nocnego, wyjęła
prezerwatywę i mu ją podała.
- Jesse…
Nie musiała dwa razy prosić.
Nakrył ją swoim ciałem. Połączyli się. Wtedy nogami
objęła jego biodra, przytrzymała go w sobie. Ich ciała idealnie
pasowały do siebie, poruszały się jednym rytmem. Ich serca
biły unisono, oddechy się mieszały.
Jesse nie uważał siebie za romantyka, lecz czuł, że więź
między nimi jest wyjątkowa, że byłby głupcem, gdyby
pozwolił Esme odejść.
Nie wyobrażał sobie życia bez niej.
Tatiana aż się gotowała w środku na myśl o zebraniu
zarządu z udziałem wpływowych gości z Royal, które miało
się odbyć w Houston w nowej siedzibie Klubu Hodowców.
Na które nie została zaproszona.
Zanim objęła wysokie stanowisko w Perry Holdings,
z najwyższym samozaparciem starła z siebie wszelkie ślady
dawnej tożsamości. Pozbyła się pamiątek rodzinnych. Do
domu kupiła modne designerskie meble i urządzenia.
Stworzyła sobie nowe życie. Wszystko na nic. Nie urodziła się
w świecie Perrych i nie miała wstępu do wyższych sfer.
Nawet Angela, która mieniła się jej najlepszą przyjaciółką,
nie wprowadziła jej do elity towarzyskiej Houston. Nieważne,
ile zarabiała ani jak wysoko zaszła w hierarchii korporacyjnej,
wciąż była autsajderką. Nigdy dotkliwiej tego nie odczuwała
niż dzisiaj.
Mocno ścisnęła drogi kryształowy przycisk do papieru.
Z trudem zapanowała nad chęcią rzucenia nim w okno. Po raz
pierwszy ten nowocześnie i elegancko urządzony apartament
jej nie cieszył.
Podeszła do choinki udekorowanej bladoniebieskimi
bombkami, białymi światełkami i srebrną lametą. Choinka
zawsze ją uspokajała. Była jak kotwica pośród oceanu chaosu.
Dzisiaj jednak też straciła magię.
Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Tatianę ogarnęła
panika. Czyżby policja? Przez ostatnie dziewięć miesięcy
ustawicznie oglądała się za siebie. Dotarła do kresu
wytrzymałości.
Wzięła głęboki oddech, włosy ściągnęła do tyłu i mocno je
związała. Potem wyjrzała przez wizjer.
To nie policja. W korytarzu stała jakaś obca rudowłosa
dziewczyna. Pomijając wiek, płaszcz koloru musztardy
zdecydowanie nie pasował do policjantki.
Tatiana, zaintrygowana, otworzyła drzwi.
- Pani do mnie? – zapytała. – W jakiej…
Zawiesiła głos, dając nieznajomej do zrozumienia, iż
czeka, aby się przedstawiła.
- Mam na imię Maya – rzekła dziewczyna.
Wepchnęła dłonie zaciśnięte w pięści do kieszeni płaszcza.
- Maya Currin.
Currin? Maya Currin, córka Rydera Currina? Angela
wspomniała kiedyś o przyszłej pasierbicy.
Coś musiało ją do mnie sprowadzić, pomyślała. Właściwie
ucieszyła się, że ma gościa. Chociaż przez chwilę nie będzie
sama ze swoimi myślami.
- Wejdź, proszę. Co mogę dla ciebie zrobić?
Maya nieśmiało przekroczyła próg. Oczu nie spuszczała
z Tatiany. Było to irytujące i Tatiana już miała wyprosić
dziewczynę, lecz wtedy Maya podeszła do ściany z okien,
przyłożyła dłoń do szyby i oznajmiła:
- Jestem najmłodszą córką Rydera Currina. Zaczęłam
pierwszy rok college’u, ale teraz wróciłam na święta.
Rozglądała się ciekawie po pokoju.
Co jest grane, myślała Tatiana. Może biedaczka ma jakieś
problemy psychiczne?
- Szukasz kogoś?
Maya wzdrygnęła się, westchnęła i mówiła dalej:
- Zawsze wiedziałam, że jestem dzieckiem adoptowanym.
Ojciec przyrzekł powiedzieć mi o moich rodzicach
biologicznych, kiedy skończę osiemnaście lat, ale ciągle
odwlekał tę rozmowę. Wczoraj zmusiłam go do ujawnienia
prawdy. – Obróciła się twarzą do Tatiany. – Całą noc nie
spałam. Zbierałam siły, aby przyjść tutaj.
Tatiana poczuła mrowienie na skórze. Nie, ta rozmowa nie
może zmierzać do tego, o czym myśli…
Wstrząsały nią dreszcze, gdy patrzyła na tę piękną
dziewczynę z rudymi włosami i brązowymi oczami.
Młodszą wersję siebie.
Łzy napłynęły jej do oczu.
- Jesteś moją córką?
Nie potrzebowała odpowiedzi. Znała ją. Czuła ją
zawieszoną w powietrzu między nimi. Serce omal jej nie
pękło, gdy dotarło do niej, że Maya cały czas była tak blisko,
a jednak tak daleko.
Izolowana od niej, trzymana w niewiedzy przez Rydera
Currina.
Maya powoli kiwnęła głową.
- Tak. Ojciec może to potwierdzić.
Łzy popłynęły jej z oczu. Rzuciła się w ramiona Tatiany.
Jedynej osoby, która była jej, której nikt jej nie odbierze.
Tatiana objęła ją i mocno przytuliła do siebie.
Jej dziecko. Dorosłe, bezpieczne i piękne. Wychuchane,
rozpieszczone, wychowane w cieplarnianych warunkach,
jakich ona sama nie miała. Gdyby tylko to nie była zasługa
tego okropnego Rydera Currina!
Ogarnął ją żal. Niesprawiedliwy los zmusił ją do
dokonania okrutnych wyborów. Dowód, jak wiele straciła,
z czego została ograbiona, stał teraz przed nią.
- Chciałam cię zatrzymać. Bardzo cię kochałam –
szepnęła, nie mogąc uwierzyć, że trzyma w objęciach swoją
małą córkę. – Nie miałam pieniędzy. Byłam sama. Ojca
zabijała choroba. – Lepiej brzmi, niż powiedzieć, że zapił się
na śmierć, prawda? – Błagałam, aby znalazł przyzwoitą
rodzinę, która cię wychowa jak swoją.
Ojciec obiecał, że to zrobi, i dotrzymał słowa. Ale oddał
jej dziecko Ryderowi Currinowi.
Zdrada bolała bardziej od innych ran.
Wściekłość w niej wzbierała i tylko radość ze spotkania
zapobiegła wybuchowi.
- Dziękuję, że mnie wpuściłaś i powiedziałaś o sobie –
rzekła Maya. – Chciałabym zadać ci tyle pytań, ale muszę
wracać do ojca. Ja… ja – zaczęła się jąkać nerwowo. – Mam
nadzieję, że poznamy się lepiej.
Tatianie ciepło się zrobiło koło serca. Przepełniała ją
duma, że jej dziecko wyrosło na piękną młodą kobietę.
- Bardzo bym tego chciała – odrzekła.
Jeszcze raz objęła córkę i uścisnęła. Nagle wróciło
wspomnienie sprzed osiemnastu lat, gdy samotna
i zrozpaczona trzymała na rękach maleńką dziewczynkę.
Wspomnienia zostały z nią jeszcze długo po tym, jak
odprowadziła Mayę do drzwi i patrzyła, jak idzie do windy,
wsiada do kabiny i znika jej z oczu.
Głęboko poruszona cofnęła się do środka, zamknęła drzwi
i oparła się o nie ciężko. Myśli zebrać nie mogła. Mężczyzna,
którego nienawidziła, którym gardziła, wychowuje jej
ukochaną córkę. To niesprawiedliwe. Całe jej zasrane życie
jest niesprawiedliwe!
Po raz pierwszy, odkąd urządziła swój apartament, poczuła
się przytłoczona bielą. A przecież wybierała biel właśnie
dlatego, że kojarzyła się z wolnością i czystością. Nową kartą
niezbrukaną grzechami.
Biel zazwyczaj koiła jej nerwy, pomagała odzyskać
kontrolę nad sobą. Teraz kojarzyła się ze szpitalem,
oczekiwaniem na zabieg chirurgiczny. Tylko że ten zabieg to
będzie wiwisekcja, drobiazgowa analiza każdej chwili,
każdego kroku, który okazał się fałszywym wyborem.
Ogarnął ją lęk przed tym, co zrobi brat. Wyda ją, aby
samemu uniknąć więzienia? Im dłużej myślała o tym, tym
bardziej paraliżował ją strach. W końcu bliska obłędu zaczęła
wrzucać do walizki, co jej w rękę wpadło, szukać paszportu.
Musi wyjechać za granicę. Teraz.
Ale…
Jak może wyjechać, kiedy jej córka się odnalazła? Kiedy
po latach rozłąki ma szanse ją poznać? W głowie aż jej
huczało od pytań. Czy Angela wie? Czy cały czas wiedziała,
że jej narzeczony wychowuje moją córkę?
Tatianę ogarnęła wściekłość. Angela musiała wiedzieć.
Suka.
Ktoś musi zapłacić za wszystko, przez co przeszła,
myślała. Angela miała cudowne życie. Jako córka Sterlinga
Perry’ego cieszyła się wszelkimi przywilejami, a teraz czerpie
garściami z tego, co Ryder Currin jej ofiarowuje. Ukradli tę
roponośną działkę jej ojcu. Gdyby go nie oszukali, jej rodzina
by się nie rozpadła.
Tatiana chciała, aby Sterling i Ryder cierpieli tak bardzo,
jak ona cierpi teraz, jak cierpiała, ilekroć pomyślała o swojej
córce.
Skupiła się na ustalaniu, co ich najbardziej zaboli. Strata
czegoś najcenniejszego. Angeli. Gdyby Angela umarła…
Dłoń Tatiany znowu zacisnęła się na przycisku do papieru.
Kryształ był zimny w dotyku, twardy jak kamień. Idealne
narzędzie do rozbicia komuś czaszki. Zmobilizowała całą siłę
woli, aby rozluźnić palce. Cokolwiek się wydarzy, będzie
zależało od niej.
Już kiedyś zabiła. Może zabić jeszcze raz.
Esme nie mogła uwierzyć, że jest z powrotem w Houston.
W domu. I że Jesse jest razem z nią.
Miała wrażenie, że od wyjazdu do Royal minęły wieki.
Tyle się zmieniło. Jechała tam promować kandydaturę ojca,
ocieplić jego wizerunek. I nadal chciała zdobywać poparcie
dla niego. Z niecierpliwością czekała na spotkanie dwóch
mężczyzn najważniejszych w jej życiu – Jessego oraz ojca –
i na to, że wspólnie otworzą nowy rozdział w działalności
Klubu.
Nowy rozdział w życiu całej rodziny.
Obcasy jej zamszowych butów stukały o wyłożoną
terakotą podłogę. Zwiedzanie nowej siedziby poszło gładko,
teraz wszyscy kierowali się do sali konferencyjnej.
Stuk. Stuk. Z każdym krokiem czuła się swobodniej,
pewniej. Odnalezione szczęście w związku z Jessem dodawało
jej skrzydeł.
Skręciła za róg i ujrzała znajomą sylwetkę. Angela.
W czarno-białej sukience idealnie dobranej do okazji, z małą
torebką kopertową w dłoni. Na widok Esme kąciki ust Angeli
się uniosły.
Esme podbiegła, objęła starszą siostrę i mocno ją
uścisnęła. Stęskniła się za nią i pragnęła otworzyć przed nią
serce. Wiedziała, że Jesse i Ryder na pewno się zaprzyjaźnią
i znajdą wspólny język. Obaj kochają ziemię, zwierzęta i pracę
przy nich. Cudowna przyszłość stoi przed nimi otworem.
Kiedy jednak wypuściła siostrę z objęć i przyjrzała się jej
uważniej, zauważyła, że Angela jest przygnębiona.
- Co się dzieje? – odezwała się łagodnym głosem.
Angela pobladła, zachichotała nerwowo. Esme serce
mocnej zabiło z niepokoju. Już wiedziała, że musiało się stać
coś poważnego. Pociągnęła siostrę za jedną z ozdobnych
palm, gdzie nikt nie mógł usłyszeć, o czym rozmawiają.
- Wszystko w porządku między tobą i Ryderem? –
zapytała.
Nigdy mu nie wybaczę, jeśli znowu zranił moją siostrę,
pomyślała.
- Cóż… Pytanie za milion dolarów. Wciąż nie mogę
ochłonąć. Przygotuj się na bombę. Okazuje się, że Maya,
adoptowana córka Rydera, jest córką Tatiany. Tatiany! Mojej
najlepszej przyjaciółki. Nigdy nic mi nie powiedziała. –
Angeli głos zadrżał. – Nigdy słowem nie wspomniała, że
oddała dziecko do adopcji. A Ryder… Ja po prostu… Nie
mogę uwierzyć, że nie powiedział mi przedtem. Staram się
walczyć z uczuciem zawodu, zdrady. Ale to… zbyt wiele do
ogarnięcia naraz.
Esme zamrugała powiekami, potem powiodła wzrokiem
po sali, szukając Rydera. Właśnie prowadził ożywioną
rozmowę z grupką jakichś znajomych. Drań. Już raz był
zaręczony z Angelą i nigdy nie ujawnił przed nią szczegółów
swojego życia, szczegółów, które mogłyby głęboko poruszyć
narzeczoną.
Co prawda wszystkie jego dzieci są dorosłe, ale po ślubie
staną się pasierbami Angeli, a to nie jest byle jaka relacja.
Oczekiwał od Angeli pełnego zaangażowania w związek
z nim, ale zataił, że coś go wiąże z jej najlepszą przyjaciółką.
Jak teraz odnaleźć się w tym wszystkim?
Zerwanie Angeli z Ryderem było dramatyczne. Walczyli
jednak o siebie i ostatecznie wygrali. Esme zdawała sobie
jednak sprawę, że tego rodzaju informacja nie buduje zaufania
w związku, który otrzymał drugą szansę. A nawet przeciwnie,
tylko je podkopuje.
Przybrała dobrze wyćwiczony w praktyce zawodowej
neutralny wyraz twarzy. W tej chwili dawanie upustu
oburzeniu było ostatnią rzeczą, jakiej Angela potrzebowała.
Najważniejsze to okazanie wsparcia. Bycie przy niej.
- Ogarnęły cię wątpliwości, czy możecie być z Ryderem
razem?
Angela tak silnie zacisnęła dłonie, że aż kostki jej palców
zbielały.
- Wiem, że go kocham – odrzekła.
Esme znowu spojrzała na Rydera. Czy on kocha Angelę
równie mocno? Czy jest mężczyzną, na jakiego Angela
zasługuje?
Ryder z przechyloną głową słuchał rozmówcy. Rondo
kapelusza zasłaniało mu twarz.
Esme bardzo pragnęła zaleźć właściwe słowa i właściwe
odpowiedzi na coraz to nowe pytania. Miłość to ryzyko.
Nawet myślenie o przyszłości z Jessem było przerażające.
I podniecające.
Było tyle raf do pokonania po drodze, tyle możliwości
poniesienia klęski i zostania ze złamanym sercem.
I tyle możliwości przeżycia niewysłowionego szczęścia.
Esme przeniosła wzrok na siostrę.
- Co mogę dla ciebie zrobić?
Angela głośno wypuściła powietrze z ust.
- Po prostu bądź ze mną. Jak siostra. – Przyłożyła drżącą
dłoń do piersi. Teraz dopiero Esme zauważyła brak
pierścionka na jej palcu. Smutny znak. – Przeżyłam wstrząs.
Mam wrażenie, że wcale go nie znam.
Angeli głos się załamał. Ostatnie słowo wypowiedziała
ledwie słyszalnym szeptem.
Esme gorączkowo zastanawiała się, co powiedzieć. Sama
obecność wydawała się jej niewystarczająca.
- Wiem, że musi ci być bardzo ciężko. Możesz na mnie
liczyć, gdybyś chciała porozmawiać.
Wdzięczna była losowi za to, że mają siebie, że mogą się
wspierać, zacieśniać więzi rodzinne.
Potrzebują siebie.
Jesse ma rację, że rodzina jest najważniejsza. Gdyby się
przeprowadził do Houston, przyjęlibyśmy go z otwartymi
ramionami, pomyślała.
Uścisnęła dłoń siostry.
- Dam sobie radę – zapewniła ją Angela i oddała uścisk. –
Cieszę się, że wróciłaś.
Esme poczuła się jakby trzecią siostrą bliźniaczką. Miała
nadzieję, że taki sam przełom dokona się w jej relacjach
z Melindą. Zanotowała w pamięci, że musi później
porozmawiać o tym z Angelą.
Weszły do sali konferencyjnej i natychmiast zostały
rozdzielone. Esme musiała się zająć komunikatami dla prasy,
Angelę wypytywano o program spotkania. Esme z podziwem
patrzyła na siostrę, która nie dawała po sobie poznać, że
przeżywa osobisty dramat.
Esme na moment oderwała oczy od gości powoli
zapełniających salę i spojrzała na efekty renowacji. Wciąż
jeszcze dużo pozostawało do zrobienia przed spotkaniem
świątecznym i przed balem sylwestrowym, podczas którego
nastąpi uroczyste otwarcie nowej siedziby Klubu. Niemniej
sala z długim stołem konferencyjnymi i masywnymi krzesłami
robiła imponujące wrażenie.
Z Royal przybyła delegacja z prezesem Klubu i kilkoma
członkami zarządu. Esme dostrzegła znajome twarze.
Cord Galicia i szeryf Battle siedzieli po obu stronach jej
ojca, Ryder Currin zaś z Angelą zajmowali miejsca przy
drugim krańcu stołu. Esme miała nadzieję, że siostra rozumie,
dlaczego popiera ojca.
Stuknął drewniany młotek. Esme aż podskoczyła.
Rozmowy zamilkły. Zebranie się rozpoczęło.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Odgłosy ruchu ulicznego przenikały przez ściany siedziby
nowego oddziału Klubu Hodowców. Jeden z powodów, dla
których Jesse unikał Houston. Za dużo samochodów. Za dużo
ludzi. Za dużo domów.
Za mało cykania świerszczy i śpiewu ptaków. Za mało
koni i pasącego się bydła. Za mało ludzi świadomie
kierujących się w życiu wartościami moralnymi. Gdyby nie
choinka w holu, nawet by nie wiedział, że jest Boże
Narodzenie.
Nie mógł się doczekać, kiedy zabierze Esme z powrotem
do Royal, gdzie razem będą obchodzić święta przy świerku,
który sam ściął, a potem wspólnie udekorowali, dzieląc się
wspomnieniami z dzieciństwa.
Im szybciej skończą to zebranie, tym szybciej ruszą
w drogę. Stojąc z tyłu, przysłuchiwał się wystąpieniom
kolejnych kandydatów ubiegających się o stanowisko prezesa.
Oprócz Sterlinga Perry’ego i Rydera Currina w szranki stanęli
Camden McNeal, przedsiębiorca, oraz Lucas Ford, potentat
branży ochrony i bezpieczeństwa osób oraz mienia. Dziką
kartę w tej rywalizacji niespodziewanie otrzymał Cord
Galicia, który właśnie się przeprowadzał z Royal do Houston.
Jego doświadczenie z pracy oddziału Klubu w Royal mogło
okazać się bardzo cenne.
Jesse nie do końca potrafił sobie wyobrazić, jak były
sąsiad przyzwyczai się do życia w mieście, nawet jeśli nie
w samym centrum, a tylko na obrzeżach. Hałas, pośpiech, łuna
świateł sięgających daleko poza granice ścisłej miejskiej
zabudowy.
Jesse już teraz czuł się klaustrofobicznie i był gotowy
wracać do domu. Zabierze Esme na przestawienie „Opowieści
wigilijnej” i będzie dalej namawiać ją do przeprowadzki do
Royal na stałe.
Powiódł wzrokiem po zebranych w sali. Usiłował
odgadnąć z ich twarzy, który z kandydatów ma największe
szanse. Lecz nie tylko on trzymał emocje na wodzy.
Członkowie zarządu z pokerowymi minami słuchali
kolejnych kandydatów przestawiających swój program.
Ryder Currin skończył wystąpienie i wrócił na miejsce
obok Angeli. Teraz głos w imieniu ojca zabrała Esme.
Najwyraźniej Sterling Perry wolał zaufać jej umiejętnościom
PR-owym, niż samemu przemówić.
Jesse usiłował przybrać neutralny wyraz twarzy, lecz nie
było to wcale łatwe. Esme mówiła ze pewnością siebie
i swadą. Jej argumenty brzmiały przekonująco.
Jesse skrzyżował ręce na piersiach, oparł się plecami
o ścianę i obserwował ukochaną w akcji. W czarnej garsonce
wyglądała olśniewająco, a wysokie szpilki przypominały mu
o ich pierwszym spotkaniu. Z włosami w strąkach, grzęznąca
w błocie, ze złamanym obcasem, zachowała zimną krew.
Jej charyzma jaśniała w tej chwili pełnym blaskiem.
Sterling Perry pęczniał z dumy, gdy patrzył na córkę. Jesse
spojrzał teraz na niego z innej perspektywy, jak na ojca, a nie
hochsztaplera, którego nazwisko trafia na pierwsze strony
gazet.
Sterling starzał się korzystnie. Brązowe włosy lekko
siwiały mu na skroniach, niebieskie oczy miały ten sam odcień
co oczy Esme. Podobnie jak ona ubierał się z klasą. Jego
garnitur wyszedł spod ręki znakomitego krawca, a na drogich
kowbojskich butach nie było ani jednego zadrapania. Może
kiedyś pracował jako zarządca rancza, lecz teraz z pewnością
omijał stajnie szerokim łukiem.
Wyglądał na stuprocentowego teksańskiego biznesmena.
I tak właśnie przedstawiała go Esme. Jako człowieka sukcesu,
ambitnego przedsiębiorcę, którego działalność wykracza
daleko poza hodowlę bydła. Perfekcjonista nieznający słowa
„dość”. Firma rodzinna Perry Holdings zajmowała się
nieruchomościami,
bankowością,
zarządzaniem
i budownictwem.
Esme odmalowała ojca jako wizjonera, który wie, jak
dobrać zwycięską drużynę, a ten historyczny budynek niech
posłuży za symboliczny początek jego programu stworzenia
z oddziału Klubu Hodowców w Houston prężnego ośrodka.
Jako doświadczona specjalistka od PR-u sprawiła, że
zanim słuchacze się zorientowali, co się dzieje, jedli jej z ręki.
Do Jessego dotarło, kim w istocie jest Esme. Zwierzęciem
miejskim. Profesjonalistką z krwi i kości. I obojętnie, jak
rozkoszne były chwile spędzone z nią w jego łóżku, w jego
domu – jak cudowna jej obecność w jego życiu – prędzej czy
później mieszkanie na ranczu, z dala od pracy, którą
najwyraźniej kocha, przestanie jej odpowiadać.
Tymczasem Esme zakończyła swoje wystąpienie i wróciła
na miejsce obok ojca. Jesse posłał jej uśmiech pełen aprobaty.
Nawet Angela kiwnęła głową z uznaniem.
Jesse widział, jak Esme mruga powiekami, jak jej oczy
błyszczą od łez.
Uprzedzała go, że jest romantyczką, że łatwo ulega
wzruszeniu. Lubił ją za czułe serce. Ale czym usprawiedliwi
zabranie jej do siebie, daleko od ludzi, których kocha? Daleko
od pracy, do której jest stworzona. To byłby akt czystego
egoizmu z jego strony.
Wizja budowania wspólnego życia zbladła. Zbyt kochał
Esme, aby zmuszać ją do tylu poświęceń. Serce go bolało na
myśl o pożegnaniu. Niemniej pragnął, aby wiodła życie, które
uczyni ją szczęśliwą.
Nie mogąc ani chwili dłużej znieść słuchania kolejnych
mówców, wycofał się do holu. Zamierzał uciec stąd jak
najszybciej. Już był przy drzwiach, już sięgał do klamki, kiedy
za plecami usłyszał pospieszny stuk obcasów.
- Jesse! Dokąd idziesz? – zawołała Esme.
Obrócił się na pięcie i zamarł na widok promiennego
uśmiechu Esme. Gardło mu się ścisnęło. Z trudem przełknął
ślinę. Esme położyła mu dłoń na piersi i zapytała:
- Co sądzisz o moim wystąpieniu? Mam wrażenie, że
poszło świetnie, ale nie chcę być zbytnią optymistką. Niemniej
uważam, że możemy uczcić tę okazję. Co powiesz na kolację
w mojej ulubionej restauracji? Ja zapraszam.
Wyglądała na taką szczęśliwą. Taką pełną nadziei.
Jesse poczuł się jak oprawca.
- Esme – zaczął. Zdjął jej dłoń ze swojej piersi. – Muszę ci
coś powiedzieć.
Uśmiech znikł jej z twarzy, gdy spojrzała na ich splecione
dłonie, jakby zawieszone w próżni.
- Dlaczego masz taką poważną minę? Coś nie tak?
Wszystko jest nie tak, pomyślał. Popełnił olbrzymi błąd,
wyobrażając sobie, że może przenieść ją do swojego świata,
ukształtować na swoją modłę, uczynić z niej towarzyszkę
życia, o jakiej zawsze marzył. Zrozumiał, że wyrządziłby
krzywdę tej pięknej i inteligentnej kobiecie.
Chociaż serce mu krwawiło, zmusił się do wypowiedzenia
słów, które na zawsze wykluczą ją z jego życia. Im szybciej,
tym lepiej. Postara się zachować ton neutralny, lecz będzie
stanowczy.
- Podjąłem decyzję w sprawie kandydatki na żonę –
oświadczył. - Przykro mi, ale to nie będziesz ty.
Esme, zszokowana, aż zachłysnęła się powietrzem.
Odrzucenie wszystkiego, co przez ostatnie dwa tygodnie
wspólnie przeżyli, wywołało grymas bólu na jej twarzy,
rozpacz w oczach.
Jemu serce omal nie pękło, lecz tłumaczył sobie, że bez
niego Esme będzie szczęśliwsza.
Ona tymczasem jak gdyby ochłonęła, wyprostowała się
i dumnie uniosła głowę.
- Gratuluję – rzekła z zimnym uśmiechem. – Cieszę się, że
otrzymasz dokładnie to, czego chciałeś.
Obciągnęła żakiet, odrzuciła włosy do tyłu. Bez słowa
wyminęła jego, potem ogromną, pięknie przyozdobioną
choinkę, otworzyła drzwi i wyszła z budynku.
I z jego życia.
Zmęczona fizycznie i psychicznie Angela wstukała kod do
swojego apartamentu, otworzyła drzwi i weszła do środka.
Daleko za sobą zostawiała wydarzenia ostatnich dwudziestu
czterech godzin.
Potrzebowała dystansu, oddechu. Zamknęła drzwi,
upuściła torebkę na podłogę, odwróciła się, aby włączyć
światło, i zamarła przerażona.
Ktoś leżał na kanapie.
Strach ścisnął ją za gardło, lecz z filmów sensacyjnych
wiedziała, że ofiara zawsze ma jeszcze kilka sekund na
ucieczkę. Takie maleńkie okienko czasowe.
Ostrożnie i bezszelestnie sięgnęła za siebie. Już dotykała
klamki, kiedy rozpoznała postać na kanapie wśród kolorowych
poduszek ze świątecznymi obrazkami, i odetchnęła z ulgą.
- Esme! Ale napędziłaś mi stracha.
Esme podniosła głowę. Oczy miała czerwone od łez. Do
piersi tuliła czerwoną poduszkę ze srebrnym reniferem.
- Mam nadzieję, że się nie gniewasz, że skorzystałam
z klucza, który mi dałaś. Nie mogłam być teraz sama –
wyszlochała.
Z rozmazanym makijażem wyglądała jak całkowite
przeciwieństwo kobiety, która wygłosiła dziś płomienne
przemówienie w imieniu ojca. Coś strasznego musiało się
wydarzyć, pomyślała Angela.
Ze stolika chwyciła pudełko chusteczek higienicznych,
strącając przy tym porcelanową figurkę bałwanka. Podbiegła
do młodszej siostry.
- Co się stało? – zapytała.
Esme wciągnęła powietrze w płuca, mocniej ścisnęła
poduszkę.
- Jesse i ja zerwaliśmy.
Angela uniosła brwi ze zdumienia. Mnóstwo pytań cisnęło
się jej na usta, lecz ich nie zadała, gdyż teraz najważniejsze
było moralne wsparcie Esme. Objęła ją serdecznie
i przyciągnęła do siebie.
- Tak mi przykro – szepnęła.
- Nie znaliśmy się długo. To nie powinno tak bardzo boleć.
- Serce nie zna pojęcia czasu – odrzekła Angela.
Kto jak kto, ale ona doskonale rozumiała, co znaczy
miłość i jak boli złamane serce, gdyż jej związek z Ryderem
przechodził różne etapy i kryzysy.
Łagodnie pogładziła Esme po plecach.
Śmierć matki, gdy byli jeszcze dziećmi, zbliżyła
rodzeństwo do siebie. Teraz Angela odczuwała za to
wdzięczność. Ale w chwilach takich jak ta bardzo brakowało
jej Tamary.
Jak Tamara pocieszałaby Esme? Jak pocieszałaby ją samą?
Nachyliła się nad Esme, starając się okazać jej jak najwięcej
ciepła.
Esme wytarła nos w chusteczkę. Łzy wciąż płynęły jej po
policzkach. Łamiącym się głosem rzekła:
- Dzięki za zrozumienie i za to, że nie każesz mi przestać
rozczulać się nad sobą.
- Oczywiście, że nie każę. Dobrze, że przyszłaś do mnie.
Nie powinnaś teraz być sama.
Z torebki Angeli leżącej na podłodze w holu dobiegł
dzwonek telefonu. Angela spojrzała w tamtym kierunku, lecz
odwróciła wzrok. Nie chciała, aby Esme pomyślała, że
przeszkadza jej w jakiś ważnych sprawach. Esme bardzo
rzadko zwracała się do niej o pomoc. Zawsze sprawiała
wrażenie zazdrosnej o więź łączącą ją z Melindą.
Esme wytarła oczy.
- Odbierz, proszę. Ja tymczasem się ogarnę.
Angela zawahała się.
- Jesteś pewna…?
- Absolutnie. – Wstała i wzięła swoją torebkę.
- Dobrze. Postaram się szybko skończyć. Nigdzie nie
wychodź.
Angela ruszyła do holu, wyjęła telefon z torebki i spojrzała
na wyświetlacz. Tatiana?
Angela jeszcze nie przetrawiła w sobie nowiny o tym, że
przyjaciółka oddała dziecko do adopcji i zataiła ten fakt przed
nią. Jednak bardzo pragnęła jej pomóc. Chociażby tylko
życzliwie wysłuchać.
Może Tatiana właśnie po to dzwoni?
- Tatiano? Masz coś do mnie?
- Jesteś mi potrzebna. – Tatiana załkała rozpaczliwie.
Angela natychmiast zapragnęła zaoferować jej pomoc.
Tatiana musi być bardzo poruszona rozmową z Mayą.
- Chodzi o twoją córkę?
- Tak – szepnęła Tatiana. – Właśnie o nią. Muszę z tobą
porozmawiać. Życie wymyka mi się spod kontroli. Mój brat
przyrodni siedzi w więzieniu. Jest niezrównoważony. Grozi,
że ujawni jakieś potworne rzeczy na mój temat.
- Bardzo mi przykro, że musisz przechodzić przez to
wszystko. Spotkajmy się jutro rano na śniadaniu.
Tatiana znowu załkała.
- Muszę z tobą porozmawiać teraz. Ale nie przez telefon.
Angela zerknęła na zapłakaną siostrę stojącą przy wyspie
kuchennej i wycierającą tusz rozmazany wokół oczu.
Pokręciła głową.
- Obawiam się, że… - zaczęła.
Esme obejrzała się za siebie.
- W porządku, jedź. To twoja przyjaciółka. O mnie się nie
martw.
- Ale ty jesteś moją siostrą – odrzekła Angela.
Chciała zostać z Esme. Dowiedzieć się, dlaczego jej
romans z mężczyzną, który wzbudził w niej taki spontaniczny
entuzjazm, tak szybko się zakończył.
- Dzięki, kochana – rzekła Esme. - Może pojedziemy
razem? – zaproponowała.
Angela, rozdarta między siostrą a przyjaciółką,
przytaknęła ruchem głowy. Oczywiście, że wybrałaby siostrę,
ale Tatiana poza Willemem, który teraz był w więzieniu, nie
miała nikogo.
Poza córką.
Serce jej się ścisnęło z bólu.
- Posłuchaj, Esme i ja możemy teraz do ciebie przyjechać.
Gdzie jesteś?
Angela sięgnęła po notes i zapisała adres i godzinę. Nowa
siedziba Klubu. Za pół godziny. Łatwo zapamiętać, to
dlaczego notuję, pomyślała ze zdziwieniem. Ostatnie
wydarzenia i ją wytrąciły z równowagi.
Niemniej pomaganie innym odrywało jej myśli od
własnych problemów.
Angela rozłączyła się i zwróciła do Esme.
- Pogadamy w samochodzie.
Wzięła torebkę i podeszła do drzwi.
Esme ruszyła za nią.
- Dziękuję. Twoje towarzystwo bardzo mi pomaga, nawet
jeśli nie porozmawiamy. Po prostu nie chcę teraz być sama.
W samochodzie Angela włączyła spokojne melodie
świąteczne. Esme siedziała obok niej w milczeniu, z głową
opartą o szybę. Coraz rzadziej pociągała nosem.
Ryder dwukrotnie dzwonił do Angeli, lecz nie odbierała,
nie była gotowa na rozmowę z nim. Jeszcze nie. Za trzecim
razem wyłączyła telefon.
Pół godziny później zatrzymała samochód przed tylnym
wejściem do Klubu. W nocy zabytkowa kamienica sprawiała
wrażenie jak z horroru.
Cała ulica i sąsiednie domy były rzęsiście oświetlone,
natomiast tu wszystkie okna były czarne i jedynie na choince
w holu migotały światełka. Angela cieszyła się, że nie była
sama.
Samochód Tatiany stał na parkingu. Musiała przyjechać
wcześniej i wejść do środka. Pracując dla Perry Holdings,
znała kod.
Ale dlaczego siedzi w ciemnościach?
Angela i Esme wysiadły i podeszły do drzwi. Angela
wystukała kod, drzwi się otworzyły.
- Tatiano! – zawołała.
W jednym z salonów w głębi paliło się słabe światło.
Atmosfera tchnęła grozą. Angela natychmiast pomyślała
o zamordowanym Vincencie Hammie, którego ciało
znaleziono w tym budynku.
- Tatiano! – zawołała ponownie i sięgnęła do kontaktu.
Tatiana z burzą rudych włosów wyłoniła się z ciemności.
Ręce wyciągnęła przed siebie, w obu dłoniach mocno ściskała
pistolet.
Esme aż zachłysnęła się powietrzem. Zszokowana
i zdezorientowana Angela nie poznawała przyjaciółki.
Tatiana ruchem rąk wskazała pokój za sobą.
- Tam. Obie.
Co, do diabła? Czyżby Tatiana straciła rozum? Angela
rzuciła szybkie spojrzenie oszołomionej siostrze. Nie miała
pojęcia, jak zdołają wydostać się z zasadzki, ale musiała
wierzyć, że im się uda.
Starała się mówić spokojnie, chociaż serce jej waliło
nieprzytomnie. Musi zachować zimną krew, zapanować nad
emocjami i rozładować napięcie. Jeśli ulegnie panice, będą na
przegranej pozycji.
Zacisnęła dłonie w pięści tak mocno, że paznokcie wbiły
jej się w ciało. Znalazła się w sytuacji, jakiej nigdy nie
potrafiłaby wymyślić.
Usiłowała znaleźć właściwe słowa.
- Tatiano, moja kochana przyjaciółko – zaczęła –
rozumiem, co czujesz…
- Zamknij się! – wrzasnęła Tatiana.
Angela zamilkła. Jej umysł pracował na najwyższych
obrotach. Sytuacja błyskawicznie wymykała się spod kontroli.
Kobieta stojąca przed nimi mogła być kimś całkowicie obcym.
Wyraz jej twarzy, ton głosu, zachowanie… Angela nie
poznawała przyjaciółki.
- Nie jesteś moją przyjaciółką, Angelo, i nie możesz mieć
najmniejszego pojęcia ani co ja czuję, ani przez co przeszłam.
Dlaczego zjawiasz się tu z siostrą, kiedy powiedziałam, że
potrzebuję tylko ciebie? Udowodniłaś to, co już wiedziałam.
Tacy jak wy zawsze trzymają z sobą, cała reszta was nie
obchodzi.
Lęk o siostrę ścisnął Angelę za gardło. Gdyby nie zabrała
z sobą Esme, nie naraziłaby jej na śmiertelne
niebezpieczeństwo.
- Esme nie ma nic wspólnego z żadnymi urazami, jakie
żywisz do mnie. To nie fair trzymać ją na…
Tatiana weszła za nimi do salonu i zamknęła drzwi.
- W moim życiu nic nie było fair. Ojciec stracił wszystko,
bo ziemia obiecana mu przez twojego dziadka przypadła temu
kretynowi Ryderowi. Twoja siostra Melinda urodzi i wychowa
dziecko, a ja swoje musiałam oddać.
Ona jest szalona, pomyślała Angela. Nigdy tego nie
dostrzegła. Nie wiedziała o tym. Teraz panika nie pozwalała
jej oddychać.
Esme zrobiła krok do przodu. Zachowywała się
z wystudiowanym spokojem, który był pomocny w pracy.
- Co możemy zrobić, aby naprawić krzywdy, jakich
doznałaś? – zapytała.
Angela odgadła taktykę siostry. Esme chce zyskać na
czasie. Rozejrzała się po salonie – wysokie okna, brak mebli.
Usiłowała opracować jakiś plan, który zapobiegnie
strzelaninie i uratuje je obie od niechybnej śmierci, lecz
w głowie miała kompletną pustkę.
Ryder. Dlaczego nie odbierała jego telefonów? Jeśli coś
złego jej się stanie i nigdy już z nim nie porozmawia… Na
samą myśl o tym kolana się pod nią ugięły.
Tatiana przeniosła wzrok z Esme na Angelę.
- Za późno. Sądziłam, że zemszczę się za moje krzywdy,
doprowadzając wszystkich Perrych i Currinów do upadku.
Zgadza się, to ja rozpuszczałam plotki. Pomagał mi brat.
I zadziałało. – Tatiana wycelowała pistolet w jedną, potem
w drugą z sióstr. – Ale wtedy ten durny Vincent Hamm
podsłuchał jedną z naszych rozmów. Musiałam go zabić.
Angela z przerażeniem uświadomiła sobie, że Tatiana
celowo ściągnęła je do budynku, w którym znaleziono ciało
Hamma. I że w tym pokoju nie ma żadnego narzędzia, które
mogłoby posłużyć im do obrony.
Mocniej ścisnęła torebkę. Cały czas słuchając Tatiany,
usiłowała przypomnieć sobie, czy ma coś, co mogłaby
wykorzystać w tej dramatycznej sytuacji.
- Próbowałam rzucić podejrzenie na twojego ojca, ale
oczywiście do teflonowego Sterlinga Perry nic się nie
przyklei. Wasze rodziny dostały wszystko, ja nic. Ta działka
pozwoliłaby mojemu ojcu zacząć życie od nowa.
Ale przecież ojciec Tatiany stracił wszystko, bo był
uzależniony od alkoholu! Zbankrutował, kiedy Tatiana
kończyła szkołę średnią. Dziecko musiało się urodzić niedługo
potem.
- Tatiano, posłuchaj – łagodnym tonem odezwała się
Esme – pamiętam twojego ojca. Wszyscy z ogromnym
smutkiem przyjęliśmy wiadomość o jego tragicznym
wypadku. To musiał być dla ciebie straszny cios.
- Wypadek? – Głos Tatiany przybrał piskliwe brzmienie. –
To nie był wypadek. On się zabił. Przez twoją rodzinę…
I przez tego podłego Rydera Currina, który dostał działkę
zamiast niego. A teraz Ryder ma też moją córkę?
Esme cofnęła się o krok. Już nie była mediatorką, która
radzi sobie w każdej sytuacji.
Angela przyznała jej rację. Rozmową niczego nie
wskórają. Tatiana oszalała, jej słowa ociekają goryczą
i nienawiścią. Postanowiła, że je zamorduje.
Pasek torebki zsunął się z ramienia Angeli, torebka
z głuchym odgłosem upadła na podłogę, a jej zawartość
rozsypała się dokoła. Widok wyłączonej komórki przypomniał
Angeli odrzucone połączenia.
Teraz wszystko by dała za to, aby jeszcze raz usłyszeć głos
ukochanego. Ale nigdy już go nie zobaczy, nigdy nie obejmie,
nigdy nie powie, jak bardzo go kocha.
Ujęła dłoń Esme. Potrzebowała kontaktu z siostrą. Chciała
jej przekazać całą swoją miłość, ofiarować wsparcie
i pocieszenie.
Zły uśmiech wykrzywił twarz Tatiany.
- Najwyższy czas, aby Sterling Perry i Ryder Currin
poznali rozdzierający serce ból po stracie kogoś, kogo
najbardziej kochają.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Ryder wrzucił niezjedzoną kolację do zlewu.
Brzęk talerza rozniósł się echem po całym domu. Zbyt
pustym. Zbyt cichym.
Do diabła! Ma dość bycia ignorowanym. Od zakończenia
zebrania kilkakrotnie dzwonił do Angeli, lecz uporczywie nie
odbierała telefonu. Nagrał wiadomość na pocztę głosową, ale
ani nie oddzwoniła, ani nie przysłała esemesa.
W końcu kiedyś będzie musiała z nim porozmawiać, to
dlaczego nie teraz? Im dłużej trwa taki stan zawieszenia, tym
trudniej będzie nam się porozumieć, pomyślał.
Siedziała co prawda przy nim podczas zebrania, lecz od
chwili, gdy powiedział jej, że Tatiana jest matką biologiczną
Mai, nie odezwała się do niego słowem. Nawet nie pozwoliła
wytłumaczyć sobie, dlaczego trzymał tę informację
w tajemnicy. Po prostu wstała i wyszła.
Potrafił zrozumieć, że jego milczenie mogło wyglądać na
brak zaufania, na lęk, iż Angela zdradzi Tatianie, swojej
najlepszej przyjaciółce, w czyje ręce trafiła jej córeczka.
Mimowolnie zastanawiał się, czy nie ujawniał tajemnicy, bo
na jakimś poziomie podświadomości wciąż jeszcze bał się
w pełni zaangażować w ich związek.
Obojętnie, jaka była przyczyna, Angeli należą się
przeprosiny. Są zaręczeni. Powinien uszanować zobowiązanie,
jakie podjął. To nie fair oczekiwać od Angeli zbudowania
dobrej relacji z Mayą bez podania jej faktów.
Wyszedł do holu, chwycił kurtkę i klucze, szarpnięciem
otworzył drzwi i omal nie zderzył się z Mayą.
Po ostatniej dramatycznej rozmowie nie spodziewał się
zobaczyć jej tak szybko. Pamiętał, jak bardzo była poruszona
i przygnębiona, gdy się z nim rozstawała. Teraz jednak wcale
nie sprawiała wrażenia przygnębionej.
Wyminęła go i weszła do środka. Oczy jej błyszczały
z podniecenia.
- Zgadnij, co się wydarzyło! – zawołała.
Ryder wzruszył ramionami. Nowy chłopak? Zdała
egzaminy z wyróżnieniem? Wszystko jest możliwe.
- Nie mam pojęcia.
- Poszłam do mojej matki biologicznej – wypaliła Maya. –
Powiedziałam, że jestem jej córką.
Rydera przeszedł zimny dreszcz. Spodziewał się, że Maya
zechce poznać Tatianę, lecz nie przyszło mu na myśl, że stanie
się to tak szybko, że uczyni jakiś krok pod wpływem impulsu,
że nie przeanalizuje wszystkich konsekwencji takiego
spotkania, że nie spróbuje się przygotować na rozmaite reakcje
Tatiany.
Pragnął, aby Maya była szczęśliwa, lecz pragnął również
chronić ją przed złymi doświadczeniami. A jeśli Tatiana nie
chce jej w swoim życiu?
Rozpromieniona twarz Mayi świadczyła jednak o tym, że
spotkanie przebiegło pomyślnie.
- Co Tatiana powiedziała?
- Była w szoku. Nie miała najmniejszego pojęcia – Maya
mówiła z coraz większym ożywieniem, żywo gestykulując –
że właśnie ty mnie wychowujesz.
Dochowanie tajemnicy było warunkiem narzuconym przez
jej rodzinę. Ryder dotrzymał przyrzeczenia.
- I?
W głowie aż mu huczało od pytań. Ogarnęły go złe
przeczucia. Nie potrafił określić, na czym to polegało, ale przy
Tatianie zawsze czuł się nieswojo, zawsze wzmagał czujność,
wyostrzał zmysły.
- Ucieszyła się. Powiedziała, że nigdy nie przestała mnie
kochać. Płakała. – Maya otarła łzy z policzków. – Wyglądała
na szczęśliwą i wiesz, wyczytałam z jej twarzy, że żałuje
tamtej decyzji. Może błagała ojca, aby mnie nie oddawał?
Miałam wrażenie, że musi ochłonąć, więc pożegnałam się
i wyszłam.
Maya dalej opowiadała o spotkaniu, lecz Ryder nie
słuchał. Myślał o wydarzeniach ostatnich miesięcy. Śmierć
Vincenta Hamma. Aresztowanie Willema Inwooda za
oszustwa finansowe i rzucanie fałszywych oskarżeń pod
adresem Sterlinga Perry.
Myślał również o ciągnącym się dziesiątki lat sporze
o kawałek ziemi, który Harrington York zapisał mu
w testamencie, a na który chrapkę mieli i Sterling Perry, i Sam
Havery. Kawałek ziemi, który okazał się bogaty w ropę, co
tylko podsyciło zawiść tamtych.
Myślał i o tym, że Inwood jest bratem przyrodnim Tatiany.
Był to najdziwniejszy element całej tej układanki. Ryderowi
wydawało się niezrozumiałe, że Inwood narażał Tatianę na
utratę wysokiej pozycji w Perry Holdings. A jeśli działali
w zmowie? Jeśli wspólnie uknuli intrygę, aby za jednym
zamachem zemścić się na nim i na Sterlingu za pozbawienie
ich ziemi?
Ryderowi krew odpłynęła z twarzy, gdy dotarło do niego,
że to jest możliwe. To Tatiana wymyśliła perfidną zemstę za
śmierć ojca, za utratę dziecka, którego nie mogła sama
utrzymać.
Przyszła mu do głowy jeszcze bardziej przerażająca myśl:
czy Tatiana mogła zabić Vincenta Hamma?
Nie. Ponosi go wyobraźnia. Tatiana jest najlepszą
przyjaciółką Angeli…
O Boże!
Angela!
Spojrzał na Mayę. Nie chciał nawet myśleć o ciosie, jakim
byłaby dla niej wiadomość, że nowo odnaleziona matka jest
zabójczynią.
- Kochanie, z radością wysłucham twojej relacji, ale mam
bardzo pilną sprawę do załatwienia – powiedział. – Zaczekasz
tu na mnie?
- Jasne, tato – odrzekła z uśmiechem. – Mną się nie
przejmuj. Mam mnóstwo rzeczy do zapisania w dzienniczku.
Nie chcę zapomnieć ani jednego szczegółu tego dnia.
Z tymi słowami dziewczyna zniknęła w głębi domu,
a Ryder poczuł przypływ uczuć opiekuńczych. Do niej, do
Angeli.
Niech Bóg ma w opiece tego, kto chciałby skrzywdzić
jego rodzinę.
Zabrał portfel i klucze, jeszcze raz spróbował połączyć się
z Angelą, lecz odezwała się tylko poczta głosowa. Zadzwonił
więc do Melindy. Modlił się, aby odebrała.
- Ryder? – Melinda odezwała się głosem prawie
identycznym jak Angela. – Co słychać?
- Czy Angela jest z tobą? – zapytał w biegu. – Nie odbiera
telefonu, a koniecznie muszę się z nią porozumieć.
- Tu jej nie ma – odrzekła Melinda. – Ale jesteśmy ze
Slade’em w moim mieszkaniu i pakujemy resztę rzeczy przed
sprzedażą. Jak wiesz, to w tym samym budynku. Mam pójść
do niej i sprawdzić, co się dzieje?
- Zrób tak, proszę.
- Zadzwonię do ciebie z jej mieszkania.
- Dzięki.
Czekanie na telefon Melindy wydawało się wiecznością.
Usiadł za kierownicą ciężarówki, gotowy natychmiast
wyruszyć na poszukiwania, gdyby okazało się, że Angeli nie
ma w domu. Komórkę umieścił w uchwycie na desce
rozdzielczej.
Kiedy zadzwoniła, odebrał natychmiast.
- Znalazłaś ją? – zapytał bez żadnych wstępów.
- Nie ma jej. – Odpowiedź Melindy zmroziła mu krew. –
Ale znalazłam kartkę, na której zapisała miejsce chyba
jakiegoś spotkania. Przeczytam ci: „T w budynku Klubu,
dwudziesta”. Rozumiesz coś z tego?
Dłonie Rydera mocniej zacisnęły się na kierownicy.
Spełnił się najgorszy scenariusz. Angela jest w śmiertelnym
niebezpieczeństwie.
- Dziękuję, Melindo. Bardzo mi pomogłaś.
Nie tracąc ani sekundy, ruszył do Klubu. Po drodze
zadzwonił do Zoe Warren z policji po wsparcie. Wezwał na
pomoc również Nathana Battle’a, który na szczęście był
jeszcze w Houston.
Ryder wiedział, że ani Zoe, ani Nathan nie będą zadawali
zbędnych pytań ani nie zlekceważą jego podejrzeń, jak
mogłoby się stać, gdyby zadzwonił pod numer alarmowy.
Cord Galicia, narzeczony Zoe, też miał przyjechać. Razem
z Jessem.
Drogę do Klubu pokonał w rekordowym czasie. Na
parkingu za budynkiem stał samochód Angeli i jeszcze jakiś
drugi. Tatiany?
Nie zdążył wysiąść, kiedy następne dwa samochody
zatrzymały się obok jego ciężarówki. Nathan Battle położył
palec na ustach i szerokim gestem nakazał im iść za sobą.
Ryderowi serce waliło jak oszalałe, kiedy wchodzili do
budynku. Wewnętrzny głos ponaglał go, nakazywał jak
najszybciej dotrzeć do Angeli.
Idąc korytarzem, usłyszeli stłumione głosy. Kobiece głosy
dobiegające z salonu w głębi domu.
Bezszelestnie posuwali się naprzód.
Ryder modlił się w duchu, aby nie nastąpić na skrzypiącą
klepkę w podłodze. Głosy stawały się coraz wyraźniejsze.
Tatiana.
Angela.
I Esme?
Już niczego nie rozumiał. Jak to się stało, że sprawy
przybrały tak dramatyczny obrót? Dlaczego Angela dała się
wciągnąć w zasadzkę?
Musi ją chronić. Ratować.
Ją i Esme.
Rzucił szybkie spojrzenie Jessemu Stevensowi,
przyjacielowi Corda Galicii. Jesse był blady, twarz miał
zaciętą. Wyglądał na równie zdeterminowanego ratować
kobiety, co on.
Drzwi do salonu miały wprawiony ozdobny witraż, przez
który widzieli zarysy postaci.
- Wy wszyscy musicie zapłacić za to, co zrobiliście
mojemu ojcu. Mnie. Mojemu dziecku.
Tatiana.
Ryder siłą się powstrzymywał, aby nie pchnąć drzwi i nie
wtargnąć do salonu.
Zoe podniosła rękę, nakazując wszystkim, aby się
zatrzymali. Nathan Battle skinął głową na znak, że to ona
dowodzi akcją. To jej jurysdykcja. Jej śledztwo.
Ryder ustawił się tuż za Zoe.
Nathan sprawdził broń.
Powietrze zgęstniało od napięcia.
Zoe wyciągnęła pistolet, bezgłośnie poruszyła wargami:
Jeden. Dwa. Trzy…
Sforsowali drzwi.
Ryder wzrokiem odszukał Angelę.
Żyje. Tatiana trzyma ją na muszce.
- Tatiana! – krzyknął, na ułamek sekundy odwracając
uwagę desperatki.
Był gotowy zastrzelić ją na miejscu. W obronie Angeli.
Zoe z Nathanem wykorzystali ten moment, aby
obezwładnić Tatianę, a Jesse odepchnął obie siostry na bok, na
wypadek gdyby padły strzały.
Rozległ się huk, kula strzaskała witraż w drzwiach. Zapach
siarki unosił się w powietrzu.
Zapadła cisza.
Rydera ogarnęło tak przemożne uczucie ulgi, że kolana się
pod nim ugięły. Wyciągnął rękę, oparł się o ścianę, aby nie
upaść. Angela jest bezpieczna. Dzięki Bogu. Stoi dwa kroki od
niego.
- Moja córeczka – jęknęła Tatiana.
Zoe założyła jej kajdanki i pouczyła o przysługujących
prawach. Potem wyprowadziła ją z salonu. Rozbite szkło
trzeszczało im pod stopami. Łkanie Tatiany oddalało się.
Ryder nie czuł jednak ani krzty współczucia. Nawet nie
chciał o niej myśleć. Kątem oka zobaczył, że Nathan Battle
i Jesse pomagają Esme podnieść się z podłogi.
Podbiegł do Angeli, objął ją i przytulił.
- Bogu dzięki, nic złego ci się nie stało. Od zmysłów
odchodziłem, kiedy nie mogłem się do ciebie dodzwonić.
- Skąd wiedziałeś, gdzie mnie znaleźć? – zapytała.
Obejrzała się na Esme pogrążoną w rozmowie z Nathanem
Battle. Jej gestykulacja świadczyła, że relacjonuje przebieg
wydarzeń. – Nas znaleźć.
Zauważyła, że Jesse trzyma się od Esme na dystans. Może
nie są sobie aż tak bliscy, jak się wszystkim zdawało? Może
ich romans to była tylko przygoda?
Ryder oparł pliczek o czubek głowy Angeli, wciągnął
w nozdrza zapach jej włosów o woni egzotycznych kwiatów.
- Zostawiłaś w mieszkaniu kartkę z adresem i godziną
spotkania.
- Tak się cieszę, że zdążyliście – szepnęła Angela. Ryder
czuł, jak drży. – Ona naprawdę zabiłaby nas obie.
Gdyby Melinda nie znalazła małej karteczki z adresem, na
zawsze straciłby Angelę. Tego ciosu jego serce by nie
wytrzymało. Jak kiedyś mógł z niej zrezygnować? Zerwane
zaręczyny były największym błędem jego życia.
Nie zamierzał popełnić go ponownie. Uczyni wszystko, by
ją odzyskać. Zbudować razem wspólne życie. Angela to jego
partnerka, jego kochanka, jego miłość.
I będzie potrzebował jej pomocy w relacjach z Mayą, gdyż
dla dziewczyny prawda o matce biologicznej, wydarzeniach
ostatnich miesięcy, których kulminacja nastąpiła dzisiaj,
będzie trudna do udźwignięcia.
Rozmowy z Mayą będą wymagały cierpliwości, taktu,
empatii. I właśnie te cechy posiada Angela. Za te cechy ją
kocha. Dzięki nim ona czyni jego życie lepszym.
Ryder złapał spojrzenie Angeli.
- Angelo, kocham cię. – Słowa z trudem przechodziły mu
przez ściśnięte wzruszeniem gardło. – Poznałem miłość już
wcześniej i dlatego wiem, że moje uczucie jest prawdziwe.
Warte pielęgnowania. Nigdy z niego nie zrezygnuję. Jesteśmy
parą po wieczne czasy. Nie wiem, jak mam cię przekonać,
abyś wyszła za mnie.
Angela położyła mu dwa palce na wargach. Patrząc mu
prosto w oczy, rzekła:
- Przestań, Ryderze. – Cofnęła rękę. – Nie musisz mnie
przekonywać. Ja też cię kocham. Niczego bardziej nie pragnę,
niż zostać twoją żoną.
Ryder odetchnął z ulgą. Przepełniała go wdzięczność za tę
nową szansę.
Wyciągnął z kieszeni pierścionek zaręczynowy, który już
przedtem ofiarował Angeli, a który mu zwróciła. Od tamtego
dnia zawsze nosił go przy sobie.
- Nie rozstaję się z nim, chociaż to ja zerwałem nasze
zaręczyny. Nie potrafiłem zrezygnować z ciebie. Z nas.
- Teraz już nie będziesz musiał rezygnować.
Angela podniosła głowę i z uśmiechem wyciągnęła rękę,
aby mógł wsunąć jej pierścionek z powrotem na palec.
Gdzie było, jest i zawsze będzie jego miejsce.
Tydzień później, w przeddzień Bożego Narodzenia, Esme
uczestniczyła w wydarzeniu, które, jak zawsze myślała, będzie
urzeczywistnieniem jej marzeń - w uroczystym otwarciu
siedziby oddziału Klubu Hodowców w Houston - lecz nie była
w nastroju do świętowania.
Powinna się cieszyć przynajmniej z tego, że uniknęła
śmierci. Była wdzięczna opatrzności za to, że ona i siostra są
całe i zdrowe, a ojciec oczyszczony z zarzutów. Niemniej bez
Jessego u boku życie straciło blask. Od tamtego tragicznego
wieczoru, kiedy Tatiana wzięła Angelę i ją za zakładniczki, nie
miała od niego żadnej wiadomości.
Przy dźwiękach harfy grającej bożonarodzeniowe melodie
goście z Houston i z Royal gromadzili się, aby świętować
zakończenie remontu nowej siedziby Klubu. Oficjalne
otwarcie, na które zaproszono wszystkich członków, miało się
odbyć w sylwestra.
Czy Jesse przyjedzie, zastanawiała się Esme. Czy będzie
musiała oglądać jego „idealną wybrankę”? Na samą myśl
o tym żołądek podjechał jej do gardła. Dzisiaj, na szczęście,
Jesse jeszcze się nie pokazał.
Po tamtych dramatycznych wydarzeniach, kiedy Tatiana
chciała je zabić, Esme i Angela bardzo zbliżyły się do siebie.
W ciągu ostatniego roku Angela wiele wycierpiała i Esme
otoczyła ją ciepłem i serdecznością. Były nierozłączne. Maya
przeżyła szok, ale starsze dzieci Rydera zajęły się nią i ją
wspierały. Xander, który dwa lata temu stracił narzeczoną,
znalazł nową miłość.
Esme usunęła się z drogi przed dwoma kelnerami. Jeden
niósł tacę z przekąskami - krewetkami w plastrach bekonu -
drugi wysokie kieliszki z szampanem. Nawet szampan jej nie
skusił. Cieszyło ją szczęście siostry, lecz obserwowanie
zakochanych boleśnie przypominało o stracie Jessego. Ból
spotęgował jeszcze widok Corda i Zoe pijących szampana, on
z jej kieliszka, ona z jego.
Jej serce wciąż otrzymywało coraz to nowe ciosy.
Ściskając w dłoni kryształową szklankę z wodą mineralną,
stanęła jak najdalej od znajomych par. Ze względu na ojca
musiała zachowywać pozory, lecz wolała pozostać
niewidoczna.
Ubrała się skromnie, w małą czarną, aby nie rzucać się
w oczy. Jedynym bardziej ekstrawaganckim akcentem
podkreślającym wyjątkową okazję były czerwone szpilki od
Gucciego.
Rana w sercu wywołana odrzuceniem ciągle krwawiła. Ból
z każdym dniem stawał się dotkliwszy, poczucie zagubienia
coraz intensywniejsze. Po cudownych, pełnych nowych
doznań dniach na ranczu miasto ją irytowało. Hałas, tłum
ludzi. Nawet praca, teraz, kiedy już nie musiała zabiegać
o poparcie dla ojca, jakby straciła sens.
Może powinna kupić własne ranczo i poświęcić się
działalności charytatywnej jak Melinda? Niewykluczone
nawet, że Melinda z otwartymi ramionami przyjęłaby ją do
pomocy. Mogłaby spędzać więcej czasu z mężem i dzieckiem,
kiedy już się urodzi.
Przyłożyła dłoń do czoła, chcąc uciszyć gonitwę myśli.
Nie miała pojęcia, co zrobić z przyszłością. Miała nadzieję, że
zbudują z Jessem wspólne życie. Nic nie sprawiło jej takiego
bólu, jak widok Jessego wychodzącego tuż za policjantami
wyprowadzającymi Tatianę.
Oświadczył, że jej nie chce, i to nie były tylko czcze
słowa.
Jak to możliwe, aby wszystko układało się tak strasznie
i jednocześnie tak pomyślnie, zastanawiała się. Po latach
wojny podjazdowej stosunki między obiema rodzinami uległy
radykalnej poprawie. Ojciec i Ryder żyją w coraz większej
komitywie, a Roarke zaręczył się z najstarszą córką Rydera,
Annabel.
Esme powiodła wzrokiem po zebranych.
Ethan Barringer, dyrektor naczelny Perry Construction,
i jego narzeczona Aria pogrążeni byli w ożywionej rozmowie
z Liamem Morrowem i jego narzeczoną, celebrytką Chloe
Hemsworth. Cała czwórka emanowała takim szczęściem, że
Esme znowu poczuła ukłucie w sercu. Paisley Ford
z ożywieniem coś do nich mówiła, zapewne reklamując
najnowsze stroje ślubne ze swojego butiku. Jej mąż, Lucas,
słuchał jej z uśmiechem i puchł z dumy.
Esme miała wrażenie, że jest otoczona szczęśliwymi
parami i coraz trudniej było jej to wytrzymać.
Camden McNeal z żoną Vivianne u boku pokazywał
wszystkim chętnym zdjęcia córeczki. Esme pomyślała
o klubiku dla dzieci w Royal. W Houston nie pomyśleli
o takich udogodnieniach i dopiero rozmowy z Jessem
o planowanym założeniu rodziny uświadomiły jej, że
możliwość zapewnienia opieki dzieciom, podczas gdy rodzice
zajęci są czymś innym, jest bardzo ważna.
- Mogę przynieść ci coś do picia?
Głos ojca przywołał Esme do rzeczywistości. Nie lubiła
rozczulać się nad sobą, lecz dziś to było silniejsze od niej.
- Dziękuję. Mam wodę.
Sterling Perry poprawił elegancki krawat.
- W Royal spisałaś się na medal – pochwalił.
- Wciąż nie wiadomo, kto zostanie prezesem.
- Nie przeczę, że mam na to chrapkę, ale pogodzę się
z porażką – odrzekł i wypił kilka łyków whisky. – Godnie nas
reprezentowałaś i zbudowałaś podstawy dobrych relacji
między nimi a nami.
Oba oddziały wspólnie opracowały regulamin Klubu
i zasady nominowania władz.
Uznanie ojca wiele znaczyło dla Esme.
- Dzięki, tato. Cieszę się, że jesteś zadowolony. Ale
właściwie sama nie wiem, czy zrobiłam dużo, czy mało.
- Houston i Royal to dwa bardzo różne miasta. Nawiązanie
dobrych stosunków mogło być trudne, ale dzięki tobie poszło
gładko.
Czuła się skrępowana, słysząc same pochwały, na które nie
wiedziała, czy zasłużyła.
- To nie było takie trudne, jak ci się wydaje. Wcale nie
różnimy się aż tak bardzo.
- Skoro tak mówisz, to dlaczego nie pojedziesz do Royal
do tego mężczyzny, w którym najwyraźniej jesteś zakochana?
Wpatrywała
się
w
ojca,
zaskoczona
jego
spostrzegawczością. Nagle zapragnęła zwierzyć mu się,
chociaż wiedziała, że nie sprawi, że wszystko wróci do
dawnego stanu rzeczy.
- On mnie nie chce.
- Mnie nie oszuka. Widziałem, jak wodzi za tobą oczami. –
Ojciec położył dłonie na ramionach Esme. – I nawet jeśli boi
się zaangażować, to od kiedy moja córka poddaje się bez
walki?
Podniosła głowę i napotkała spojrzenie Sterlinga.
Pomyślała o tym, że przed chwilą zgodził się z nią, iż Royal
i Houston aż tak bardzo nie różnią się od siebie.
I o zawalczeniu o to, czego pragnie.
- Popełniłem błąd – Sterling mówił dalej – poświęcając
tyle uwagi interesom, zamiast skupić się na małżeństwie
i rodzinie. Zapłaciłem za to. I nie tylko ja. Wy, moje dzieci,
również. Wyciągnij naukę z moich błędów.
Wyznanie ojca ją wzruszyło. Pomogło obalić bariery, jakie
sama wzniosła. Wspaniale spędzała czas z Jessem na ranczu,
pracując razem z nim, objeżdżając stada, podziwiając zachody
słońca z ganku jego domu.
Marzenia mogą się spełnić. Esme Perry – żona, matka,
przedsiębiorczyni. Może dzięki pracy zdalnej uda się jej
pogodzić oba światy? Dlaczego wbiła sobie do głowy, że
najpierw musi ugruntować pozycję zawodową, a dopiero
potem myśleć o macierzyństwie? Może wejść w środowisko
Klubu Hodowców i wcale nie tracić kontaktu z rodziną.
Wspięła się na palce i pocałowała ojca w policzek. W jej
głowie już powstawał plan, jak odzyskać Jessego.
- Dziękuję, tato. Masz coś przeciwko temu, że pożyczę tę
starą ciężarówkę, na której uczyłam się jeździć? Właśnie
zmieniłam plany na Boże Narodzenie.
- Oczywiście, że nie mam – ojciec odrzekł bez wahania. –
Ale pamiętaj, że nawet po remoncie sprzęgło potrafi płatać
figle.
Esme rzuciła ostatnie spojrzenie na wspaniale odnowioną
salę pełną członków rodziny, przyjaciół i znajomych. Klub jest
gotowy na uroczyste otwarcie. Jej życie się ustabilizuje.
Zawsze chętnie odwiedzi Houston, ale jej serce zostało
w Royal.
Kompletnie straciła głowę dla Jessego Stevensa. Ojciec ma
rację, nazwisko Perry zobowiązuje. Nie podda się bez walki.
Jest już co prawda wieczór, ale wczesny. Jeśli się pospieszy,
spędzi wigilię Bożego Narodzenia z Jessem.
Nie był w świątecznym nastroju, chociaż cały dom był
udekorowany światełkami i ozdobami świątecznymi.
Wszystkie te bożonarodzeniowe dekoracje przypominały mu,
co zostawił w Houston. Święta spędzi sam. Z Janet wymienili
życzenia przez telefon.
Zastanawiał się, co skłoniło go do przyjścia do stajni.
Esme przecież wszędzie zostawiła ślady swojej obecności
i gdzie się nie obrócił, widział ją i słyszał. Wciąż o niej myślał,
pragnął jej, tęsknił za nią.
Swojskie zapachy i odgłosy stajni tym razem nie
przynosiły ulgi. Nie opuszczało go pragnienie dzielenia się
każdą chwilą z Esme.
Nie wiedział, czy kiedykolwiek pogodzi się z jej brakiem,
czy kiedykolwiek znajdzie spokój ducha.
Pogłaskał Duke’a po pysku, w mądrych brązowych oczach
zwierzęcia szukał rady i pocieszenia.
- Widzisz, stary, jak namieszałem? – rzekł. – Wszystko
spaprałem.
Koń zarżał cicho w odpowiedzi, potrząsnął grzywą. Gdy
był małym chłopcem, Jesse rozmawiał z Apollem. Zwierzał
się jak przyjacielowi z sekretów, marzeń, wyżalał się przed
nim. Przy nim odzyskiwał spokój.
- Już żałuję swojej decyzji – ciągnął Jesse. Nie mógł spać.
Nie mógł jeść. Życie bez Esme stało się puste. – Bez niej to
ranczo już nic dla mnie nie znaczy.
Nigdy dotąd nie wyobrażał sobie chwili, kiedy ranczo
przestanie mu wystarczać.
Oczywiście nadal bardzo cenił konie, dom, bezkresne
przestrzenie, ale nagle zaczął dostrzegać ogrom całego
przedsięwzięcia. I otaczającą pustkę.
Duke, grzebiąc kopytem w ziemi, wyciągnął szyję
w stronę klaczy w sąsiednim boksie. Appaloosa zarżała cicho.
Wszystkie stworzenia łączą się w pary, pomyślał. Nie
wyłączając koni.
- Pragnę mieć to, co moi żonaci przyjaciele z Klubu.
Pragnę czuć przynależność do rodziny.
To się nie zmieniło. Ale urzeczywistnić swoje marzenie
mógł tylko z Esme.
Duke trącił go w ramię i utkwił w nim spojrzenie
brązowych oczu. Jesse oniemiał. Koń dawał mu znak, że
słucha, że rozumie. Poklepał go po szyi.
Ogarnęły go wspomnienia. Pierwsze spotkanie z Esme.
Rodzące się marzenia o wspólnej przyszłości. Odrzucenie.
Jeszcze raz pomyślał, że ranczo bez niej nie daje mu
satysfakcji ani radości. Że pragnie stworzyć rodzinę tylko
z nią. I nagle wszystkie elementy układanki trafiły na swoje
miejsce.
Z jakiegoś głupiego powodu uważał, że marzenia
o rodzinie może spełnić tylko tu, w Royal.
Czy naprawdę?
Zakołysał się na obcasach, rozejrzał po stajni, pomyślał
o całym ranczu, o Klubie, o nowym oddziale w Houston.
Zrozumiał, że serce organizacji bije i tu, i tam.
Przyjaciele. Rodzina. Społeczność. Dom to nie budynek
ani nawet ziemia. Istota domu polega na obdarzaniu ludzi
miłością i otrzymywaniu miłości w zamian.
Błyskawicznie podjął decyzję. Wystukał esemesa
z instrukcjami do zarządcy, potem biegiem wrócił do domu.
Dziesięć minut później siadał za kierownicą. Na fotelu
obok postawił termos z kawą, która pomoże mu podczas
nocnej jazdy do Houston.
Od Esme dzieli go tylko kilka godzin.
Przekręcił kluczyk w stacyjce. Był gotowy do drogi.
Zawalczy o nią. O kobietę, której energia i miłość rozświetla
każdy pokój, każdy zakamarek. Był głupcem, że ją odrzucił,
lecz zrobi wszystko, aby ją odzyskać.
Właśnie kiedy naciskał pedał gazu, na drodze zobaczył
światła zbliżającego się samochodu. Podrapał się w głowę, zły,
że coś opóźni jego wyjazd.
Nie spodziewał się gości.
Pojazd zatrzymał się tuż przed jego samochodem. Jesse
osłonił dłonią oczy. Potrzebował kilku sekund, aby
przyzwyczaić się do ostrego światła reflektorów.
Przed nim stała odrestaurowana stara ciężarówka
z czerwoną kokardą zawiązaną na grillu. Drzwi kabiny
otworzyły się i na stopniu zobaczył parę zgrabnych nóg
w niebotycznych czerwonych szpilkach.
Serce zabiło mu mocniej.
Z uśmiechem wyłączył silnik.
Esme.
Nie wiedział, co robi w ciężarówce vintage, którą chętnie
sam kiedyś spróbowałby się przejechać. Niemniej była to
spektakularna zmiana w stosunku do sportowego porsche.
Ale niczego, co ta kobieta robi, nie daje się przewidzieć.
I taką ją kocha.
Wyskoczył z samochodu, podbiegł do ciężarówki, a Esme
rzuciła mu się w ramiona. Obrócił się z nią dokoła, wtulił
twarz w jej włosy, wciągnął w nozdrza jej zapach.
Wszystkimi zmysłami chłonął Esme. Znowu wypełniała
sobą jego życie.
Postawił ukochaną na ziemi, wargami przywarł do jej ust.
Esme ujęła jego twarz w dłonie i oddała pocałunek. Żarliwie,
bez sekundy wahania. Nie wiedział, dlaczego mu wybaczyła,
lecz jego duszę przepełniały radość i wdzięczność.
Po chwili Jesse przerwał pocałunek i spojrzał w oczy
Esme, w których odbijały się gwiazdy.
- Świetny pojazd – zauważył.
- Okazało się, że jestem fanką starych ciężarówek
i pewnego kowboja.
Stuknęła w rondo jego stetsona.
- A ja jestem twoim fanem – odrzekł.
Pogładził Esme po włosach, wplótł palce w jedwabiste
pasma.
- Właśnie jechałem do ciebie, ale cieszę się, że nie musimy
czekać ani chwili dłużej. Każdy dzień bez ciebie był smutny.
Od twojego wyjazdu popadałem w coraz głębszą melancholię.
- Och, Jesse – szepnęła i zarzuciła mu ręce na szyję. – Ja…
- Ciii. – Zamknął jej usta pocałunkiem. – Będę mówił
pierwszy, bo ty swoim przyjazdem powiedziałaś
wystarczająco dużo. Posłuchaj, kiedy oświadczyłem, że chcę
innej kobiety za żonę, wcale tak nie myślałem. Po prostu
przestraszyłem się, że tu, w Royal, nie będziesz szczęśliwa.
Jestem gotów pójść w ślady Corda i przeprowadzić się do
Houston.
Kolistymi ruchami gładziła mu plecy. Oczy jej błyszczały
szelmowsko.
- Dziękuję za tę wspaniałą propozycję. Jeszcze dwa
tygodnie temu mogłabym ją przyjąć, ale w tym czasie
zmądrzałam i teraz wiem, że moje serce i moja przyszłość są
tu, w Royal.
Nie mógł uwierzyć ani własnym uszom, ani własnemu
szczęściu. Spotkało go więcej niż szczęście. To był
bożonarodzeniowy cud. I wydarzył się razem z pojawieniem
się pierwszych gwiazd na niebie.
Spojrzał w oczy kobiety, którą będzie kochał przez całe
życie.
- Wesołych świąt, Esme. Jesteś najlepszym prezentem, jaki
mogłem dostać pod choinkę.
- Wesołych świąt, kowboju. – Esme sięgnęła po jego
kapelusz i włożyła go na głowę. – Świętowanie dopiero się
zaczyna.
EPILOG
Kurczowo ściskała dłoń Jessego. Z niecierpliwością
czekała na ogłoszenie wyników wyborów prezesa nowego
oddziału Klubu Hodowców. Miało to nastąpić tuż przed
wybiciem północy.
Sala balowa była wypełniona po brzegi członkami obu
oddziałów, z Houston i z Royal. Panowie w smokingach
i najlepszych stetsonach, panie w sukniach wieczorowych od
modnych projektantów i biżuterii godnej koronowanych głów.
Ale dla Esme królem wieczoru był mężczyzna u jej boku.
Podniosła głowę i spojrzała na niego.
Spędzili cudowny tydzień w Royal, a wczoraj przyjechali
do Houston, aby wziąć udział w balu sylwestrowym
inaugurującym działalność nowego oddziału Klubu.
Uśmiechnięta Angela stała między ojcem a Ryderem
Currinem. Obaj byli bardzo zdenerwowani, chociaż starali się
nie dać tego po sobie poznać.
Esme z radością pomyślała, że siostra po raz pierwszy od
bardzo dawna wygląda na autentycznie szczęśliwą.
Jesse od razu nawiązał znakomity kontakt z jej rodziną
i miała nadzieję, że uda się jej pomóc mu zacieśnić stosunki
z siostrą, Janet.
Orkiestra zagrała tusz, zza fontanny z szampanem
wyłoniła się przewodnicząca komisji nominacyjnej, Abigail
Langley Price, rudowłosa piękność w śmiałej sukni
ozdobionej cekinami, zdeklarowana zwolenniczka przyjęcia
kobiet w poczet członków Klubu.
Stanęła na podium i wzięła mikrofon do ręki:
- Domyślam się, że wszyscy już nie mogą się doczekać
poznania wyników – zaczęła, zawiesiła głos i po chwili
mówiła dalej: - Nie będę dłużej trzymać was w niepewności.
Zacznę od członków zarządu.
Wyciągnęła kartkę, włożyła okulary do czytania
w oprawce nadającej jej twarzy koci wygląd i zaczęła kolejno
wyczytywać nazwiska, po każdym robiąc przerwę na oklaski.
Za każdym razem, gdy nie padało nazwisko ojca ani
Rydera, Esme czuła skurcz w żołądku. Szansa, że jeden z nich
zostanie prezesem, rosła.
Tymczasem Abigail Langley Price przestała wyczytywać
nazwiska, uśmiechnęła się do zebranych i oznajmiła:
- Zostały jeszcze dwa nazwiska członków zarządu, zanim
ogłoszę, kto zostanie pierwszym prezesem houstońskiego
oddziału Klubu. Gotowi?
Zebrani odpowiedzieli głośnym „Gotowi!”
Esme zerknęła na ojca stojącego w drugim końcu sali
i bezgłośnie poruszyła wargami „Powodzenia”. W odpowiedzi
Sterling Perry mrugnął porozumiewawczo.
Jesse ścisnął jej dłoń. Ten gest dodał jej otuchy. Poczuła,
że z nim wszystko jest możliwe.
- Nastąpił niespodziewany zwrot akcji – mówiła
przewodnicząca. – Obaj kandydaci otrzymali równą liczbę
głosów. Do zarządu wejdą… Sterling Perry i Ryder Currin!
Czyli żaden z nich nie będzie prezesem?
Esme oniemiała. I chyba nie tylko ona. Po sali przeszedł
szmer zdumienia. Jeśli nie oni, to kto?
Abigail postukała w mikrofon, prosząc o ciszę.
- Mam zaszczyt, jako jedna z pierwszych kobiet przyjętych
w poczet członków oddziału naszego Klubu w Royal, ogłosić,
że stanowisko prezesa obejmie… – zawiesiła głos, orkiestra
zagrała tusz – wybrana miażdżącą większością głosów Angela
Perry!
Angela?
Rozległy się gromkie okrzyki i oklaski.
Esme doszła do wniosku, że nikt nie wymyśliłby lepszej
posady dla jej siostry. Miała nadzieję, że i Ryder, i ojciec
udzielą jej wsparcia. Spojrzała w ich kierunku. Zobaczyła, że
podnieśli złączone dłonie wysoko w górę.
Angela podeszła do podium. W złotej, delikatnie
połyskującej tiulowej sukni bez ramion wglądała zjawiskowo.
- Dziękuję wszystkim za zaufanie – rzekła lekko
zdyszanym głosem i położyła dłoń na sercu. – Przyznam, że
jestem oszołomiona i podekscytowana. To dla mnie ogromny
zaszczyt. – Poczekała, aż ucichną brawa. – Cieszę się, że
zarówno mój ojciec, jak i mój narzeczony zostali członkami
zarządu.
Jej słowa nagrodzono oklaskami. Jesse wzniósł triumfalny
okrzyk.
- Proszę jeszcze o chwilę uwagi, gdyż chcemy z Ryderem
podzielić się z wami radosną wiadomością.
Angela ruchem ręki przywołała Rydera. Na jej dłoni
błysnął pierścionek zaręczynowy. Ryder wskoczył na podium
i stanął obok niej.
- Dostaliśmy najlepszy prezent gwiazdkowy z możliwych.
Będziemy mieli dziecko!
Zapanowała ogólna radość. Wszyscy gestem toastu
podnieśli kieliszki. Ryder i Angela zniknęli w tłumie. Esme
wiedziała, że nie ma szans przecisnąć się do siostry. Trudno.
Przed nimi jeszcze wiele okazji do świętowania.
W jej głowie już powstawały plany przyjęcia dla obu sióstr
bliźniaczek w ciąży.
Podniosła głowę i spojrzała na Jessego.
- Chcesz mieć dzieci? Wiem, że tak. I ja też.
Jesse pocałował wewnętrzną stronę jej nadgarstka, potem
przyłożył jej dłoń do serca.
- Pewnego dnia tak. Ale przedtem chcę spędzić trochę
czasu tylko z tobą, poznać się lepiej, zbudować mocne
podstawy naszego związku. – Nachylił się i pocałował czubek
jej nosa. – Zaryzykuję oskarżenie, że jestem zbyt praktyczny,
ale chcę nacieszyć się naszą rodzącą się miłością.
- To piękne. Pod maską twardo stąpającego po ziemi,
praktycznie myślącego ranczera naprawdę kryje się
romantyczne i sentymentalne serce, pełne uczuć tak
pogmatwanych jak bałagan na twoim biurku.
- Bałagan? Na moim biurku? – Przechylił głowę i parsknął
śmiechem.
- Nie obrażaj się. Ten bałagan jest rozkoszny.
Pamiętała swoje pierwsze wrażenie, gdy zobaczyła jego
biurko. Widok papierów w nieładzie pomógł jej wejrzeć
głębiej w duszę Jessego.
- W takim razie cieszę się, że nie przesadzam
z porządkami.
Zaczęło się głośne odliczanie do północy.
Czterdzieści pięć sekund przed wybiciem zegara Jesse
przyciągnął Esme do siebie. W rytm cichej melodii,
tanecznym krokiem wyprowadził ją na balkon.
- Sprytnie z twojej strony – pochwaliła. – Zajmiemy lepsze
miejsca na pokaz fajerwerków.
- Przyprowadziłem cię tu w zupełnie innym celu –
wyjaśnił. – Chciałem ci powiedzieć, że bardzo cię kocham.
- Już mi to mówiłeś.
- Będę ci to powtarzał każdego dnia.
Objął ją mocniej i czule pocałował przy dźwiękach zegara
bijącego północ.
SPIS TREŚCI: