Smith Karen Rose Ten niezwykły, wymarzony

background image

KAREN ROSE SMITH

Ten niezwykły, wymarzony

(Just the Man She Needed)

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Slade Coleburn prowadził bardzo ostrożnie. Za szybą furgonetki coraz

gęściej padał śnieg, ograniczając widoczność. Nie śniegiem jednak się martwił,
ale brakiem paliwa w baku. Jechał na zapasie, a do Billings miał jeszcze co
najmniej godzinę drogi. Nie dojedzie! A tak liczył na stację benzynową na
ostatnim odcinku drogi przez Montanę.

Po prawej stronie szosy dostrzegł snop światła z wysoko umieszczonego

reflektora, a po chwili dwie wielkie stajnie czy stodoły. Farma! Może odstąpią
mu trochę paliwa? Na częściowo zmytym deszczami szyldzie odczytał nazwę
„Ranczo BZ”. Niewiele myśląc, skręcił na szutrową drogę i po paruset metrach
zatrzymał wóz przed piętrowym budynkiem rancza, równie starym i okazałym
jak stodoły. Wysiadł z szoferki i po kilku schodkach wszedł na frontowy ganek.
Kilka razy nacisnął guzik dzwonka, ale z domu nie dochodził żaden dźwięk.
Zaczął więc energicznie stukać. Po pewnym czasie drzwi uchyliły się na tyle,
na ile pozwalał im łańcuch.

– Dobry wieczór...! – zaczął. – Kończy mi się paliwo, nie ujadę nawet

kilometra. Czy nie mógłbym odkupić paru galonów...? – Cisza. – A jeśli nie, to
prosiłbym o pozwolenie na przespanie się do rana w stodole...

– Nie mam ropy ani benzyny – odpowiedział mu melodyjny kobiecy głos. –

Bardzo mi przykro, ale...

Nie widział twarzy rozmówczyni. Kryła się, pewnie się bała. Może mieszka

tu sama. Ponieważ nic nie powiedziała na temat noclegu, ciągnął dalej:

– Ja wiem, proszę pani, że pani musi być ostrożna, zwłaszcza wieczorem,

niech więc pani weźmie wałek do ciasta i potrzyma mi go nad głową, kiedy
będę pokazywał moje dokumenty...

– Jeśli przyszedł pan z zamiarem obrabowania mnie, to mi pańskie

dokumenty nic nie pomogą.

– Nazywam się Słade Coleburn i mam w kieszeni bardzo przekonywające

dowody...

– A ja jestem Emily Lawrence – usłyszał w odpowiedzi.
Slade uśmiechnął się pod nosem na ten przejaw dobrego wychowania, które

nakazywało przedstawienie się nawet potencjalnemu bandycie, skoro ten
pierwszy podał swoje nazwisko.

Przez dłuższą chwilę panowała cisza, a potem nagle drzwi otworzyły się

szeroko.

– Niech pan wejdzie – powiedziała kobieta. – Gdyby pan był napastnikiem,

to już dawno wysadziłby pan jednym kopniakiem te spróchniałe deski.

Slade przekroczył próg i w świetle zwisającej z pułapu lampy zobaczył

piękną młodą kobietę z kaskadą kasztanowych włosów opadających na
ramiona. Okrzyk zdumienia zamarł mu na ustach.

background image

– Teraz rozumiem pani ostrożność – mruknął. – Alp nie rozumiem, dlaczego

pani te drzwi otworzyła.

Kiedy zdejmował kapelusz, poczuł szarpnięcie za rękaw.
– Mama powiedziała, żebym stał cicho w kącie... – odezwał się dziecięcy

głos.

Slade spojrzał w jego kierunku i zobaczył chłopczyka w wieku siedmiu,

może ośmiu lat. Miał wielkie brązowe oczy, jak matka, i ciemniejsze niż ona
włosy. W rękach trzymał napiętą procę.

– Mama dobrze postąpiła. Myślała o twoim bezpieczeństwie. – Slade ukląkł

obok chłopca.

– Mama upiekła dziś ciasteczka. Chce pan spróbować?
– zapytał chłopiec.
Emily Lawrence trzymała dłoń na wydętym brzuchu jakby w ochronnym

geście. Wzrok przenosiła z syna na Slade’a i z powrotem. Była ubrana w sweter
i nałożoną nań kurtkę. W kuchni panował chłód, a stojący w rogu pice wydawał
się zimny. Slade niemal natychmiast zauważył, że choć kuchnia jest czysta,
wygląda bardzo biednie.

Ponieważ kobieta i chłopiec wpatrywali się w niego, jakby oczekiwali

jakiejś deklaracji, Slade powiedział:

– Mogę narąbać pani drzewa do pieca. I mogę też zapłacić za nocleg.
– Nie będę brać od pana pieniędzy za nocleg w stajni – odparła kobieta i

podeszła do stołu, gdzie stał słój z ciasteczkami.

Mimo iż, jak ocenił Slade, była chyba w dziewiątym miesiącu ciąży,

poruszała się z gracją.

– Mąż wyjechał? – spytał Slade i pożałował pytania, gdyż kobieta mogła

pomyśleć, że pyta w jakimś niecnym celu.

– Jestem wdową – odparła po długim wpatrywaniu się w Slade’a.
Był zaskoczony. Musiała owdowieć niedawno, skoro jest w zaawansowanej

ciąży, pomyślał. Sama prowadzi ranczo?

– Mark, daj mi termos z kredensu! – poleciła synowi, a gdy go podał,

dodała: – Teraz idź na górę, włóż piżamkę i do łóżka. Czas spać!

– Ale, mamo...! – Chłopiec głową wskazał Slade’a.
– Nic się nie martw. – Kobieta roześmiała się. – Ja odprowadzę pana...
– Slade’a. Slade’a Coleburna – szybko przypomniał swoje nazwisko.
– ... pana Coleburna. Już go odprowadzam. Nie będzie się tu działo nic

ciekawego, zapewniam.

Chłopiec westchnął, powiedział „dobranoc” i zniknął.
– Zaparzę panu kawy – powiedziała kobieta.
– Ależ ja nic nie potrzebuję. Nie chcę sprawiać najmniejszego kłopotu!
– Żaden kłopot. Niech pan powie prawdę: kiedy pan ostatni raz jadł?
– Około południa – odparł z ociąganiem Slade.
– No, a teraz dochodzi dziewiąta. Zostało mi kilka plasterków wołowiny.

background image

Jeśli pan chce, zrobię panu kanapki, które zabierze pan ze sobą do stajni.

– Serdecznie dziękuję, a jeśli już ma być kawa, to czarna.
Kobieta zaczęła krzątać się po kuchni. Przez ramię rzuciła pytanie:
– Dokąd pan jedzie?
– Chwilowo do Billings...
– W interesach?
Slade odczytał te pytania jako próbę sprawdzenia, czy jednak nie popełniła

błędu, wpuszczając go do domu.

– W dwóch interesach. – Roześmiał się. – Poszukuję kogoś i szukam pracy.

Potrafię robić wiele rzeczy.

– Jeśli to miała być sugestia, żebym pana zatrudniła, to nic z tego. Nie mam

pieniędzy.

– Nie szukam roboty za duże pieniądze, bo wiem, że . tu niełatwo o taką.

Wystarczyłby mi dach nad głową i wikt...

Nie zareagowała, więc uznał, że lepiej nie ciągnąć tematu. Podała mu

termos z kawą i kanapki w folii. Ich palce zetknęły się na ułamek sekundy i
Slade poczuł przyśpieszone bicie serca. Zwariowałeś, skarcił się w myślach.

– Zaraz, zaraz, zapomniałabym! – wykrzyknęła kobieta. – Muszę dać panu

koc albo nawet dwa. Noce są bardzo zimne.

Pobiegła w głąb domu. Nim Slade zdołał ochłonąć i włożyć na głowę

kapelusz, pojawiła się z powrotem Z dwoma wełnianymi kocami.

– Pani nie musi tego wszystkiego dla mnie robić. Właściwie pani nie

powinna była mnie wpuścić. Dlaczego pani to robi? – zapytał, biorąc koc.

Długo czekał, nim zdecydowała się odpowiedzieć:
– Umierałam ze strachu, kiedy usłyszałam, że ktoś podchodzi do domu.

Zaczęłam się modlić. Potem szósty zmysł kazał mi panu pomóc. Ale na wszelki
wypadek znowu się pomodliłam.

Był zaskoczony tą odpowiedzią. Nie tego się spodziewał. Był pod

wrażeniem urody tej kobiety samotnie wychowującej syna i spodziewającej się
drugiego dziecka. I szczerze przyznającej, że nie ma pieniędzy.

– Rano narąbię pani drzewa – obiecał, wychodząc na dwór. – I niech pani

już dziś nie otwiera drzwi żadnemu obcemu. Nigdy nie wiadomo – dodał
żartobliwie.

Uśmiechnęła się i ten uśmiech nie tylko go oczarował, ale w jakiś

niezrozumiały sposób rozstroił i... zniewolił. Nagłe ugięły się pod nim nogi.
Idąc do stodoły rozmyślał nad przedziwnymi zrządzeniami losu. Co się z nim, u
licha, dzieje?

Następnego ranka Emily obudziła się o brzasku dnia i natychmiast

uświadomiła sobie, że coś się wydarzyło, choć jeszcze nie wiedziała co.
Dopiero po kilku sekundach przypomniał się jej obcy mężczyzna. Przystojny
obcy. Wysoki brunet o niebieskich oczach! Poczuła lekkie kopnięcie dziecka.

background image

Położyła dłoń na brzuchu i zaczęła się zastanawiać nad minioną nocą. Była
zupełnie inna od poprzednich. No tak, po raz pierwszy od miesięcy przespała
spokojnie siedem godzin bez koszmarów, bez ciągłego budzenia się. Dlaczego
tak dobrze spała? Czy dlatego, że w stodole był mężczyzna, niejaki Slade
Coleburn, którego w ogóle nie znała? Chyba niemożliwe! A jednak...

„Ranczo BZ” należało do jej męża, a przedtem do jego ojca. Kiedy wyszła

za mąż za Pete’a Lawrence’a, zamieszkała z oboma mężczyznami na ranczu.
Bardzo szybko zorientowała się, że Pete ożenił się z nią tylko po to, by mieć
kogoś, kto będzie się nim opiekował. Niby to pracował na ranczu obok ojca, ale
było to raczej udawanie pracy i tylko wtedy, kiedy był do tego zmuszony.
Emily właściwie prosto z ławki szkolnej poszła do ołtarza. Małżeństwo
traktowała z całą powagą i jak najszybciej chciała mieć dzieci, nie tyle z
własnej potrzeby, co z chęci sprawienia radości teściowi, który tak bardzo
pragnął wnuków. Niestety, niezbyt dobrze wybrała ojca dla dzieci.

Tak, to było bardzo nieudane małżeństwo. Ale nie czas na wspomnienia.

Teraz trzeba myśleć o przyszłości już dwojga dzieci... I trzeba przygotowywać
się do porodu. Gdyby nastąpiły jakieś komplikacje albo drugie dziecko okaże
się zbyt wielkim problemem, to kto wie, czy nie będzie musiała sprzedać
rancza.

Szybko się ubrała i przed zejściem na dół zajrzała do Marka. Pochyliła się

nad nim i szepnęła mu do ucha:

– Idę do stajni porozmawiać z panem Coleburnem. Niedługo wrócę.
– Ja chcę spać... ! – mruknął Mark chyba jeszcze przez sen, ale natychmiast

poderwał się, jakby podrzucony sprężyną i spuścił nogi na ziemię. – Ja też chcę
iść do pana Coleburna! – oświadczył.

– Nie, nie! Pośpij jeszcze!
Zostawiła syna i szybko zbiegła ze schodów. Włożyła ciepły płaszcz, który

nie dawał się zapiąć na zbyt wielkim brzuchu, i wyszła na dwór. Było zimno.
Kuląc się, przebiegła podwórze, kierując się do bocznych drzwi stajni, gdzie
powitało ją prychanie koni. Przeszła wzdłuż boksów, obdarzając każde zwierzę
pospieszną pieszczotą. W ostatnim boksie, gdzie miał spać mężczyzna, znalazła
tylko złożone w kostkę koce, natomiast zza stajni dobiegł ją odgłos rąbania
drzewa. Tylnymi drzwiami wyszła na zewnątrz i zobaczyła swego gościa z
zapałem rozłupującego grube polana. Stał do niej tyłem, ale jakby wiedziony
instynktem obrócił się, uśmiechnął i powiedział:

– Dzień dobry.
– Dzień dobry – odparła. – Przecież powiedziałam już panu wczoraj, że nie

chcę żadnej zapłaty za gościnę.

– Słyszałem, słyszałem, ale ja zawsze tak reaguję na czyjeś dobre serce. –

Widząc jej szeroko rozchylony płaszcz na wydatnym brzuchu, dorzucił: – Co
pani wyrabia? Przeziębi pani potomka. Jest przecież chyba z minus osiem.

– A co mam robić? Ktoś musi nakarmić zwierzęta, bez względu na chłód.

background image

Jestem zahartowana. Nic mi nie będzie.

– Pani sama gospodaruje na ranczu? I nadal tak ma być?
– Do czasu, aż zdecyduję, co i jak. Być może będę musiała sprzedać ranczo.

Już wielokrotnie była u mnie agentka z biura handlu nieruchomościami. Zje pan
śniadanie? Mark już chyba wstał. Koniecznie chciał tu ze mną przyjść, żeby
zobaczyć, co pan robi.

– Ile Mark ma lat?
– Siedem, a wygląda na dziesięć.
Slade roześmiał się.
– Trzeba go było wziąć. Pogadalibyśmy sobie. On układałby szczapy.
Emily pomyślała ze smutkiem, że Pete nigdy nie chciał mieć przy sobie

Marka, kiedy był czymś zajęty. Zawsze mówił, że bachor mu przeszkadza.

– Lubi pan dzieci?
– Bardzo lubiłem, kiedy sam byłem dzieckiem, a teraz to nie wiem. Chyba

nadal lubię.

– Więc jak? Mam dla pana nakryć do śniadania?
– Chyba tak. Tyle że będę zmuszony znowu coś znaleźć do zrobienia na

ranczu. – W oczach zapaliły mu się wesołe ogniki.

Emily odpłaciła mu szerokim uśmiechem. Gdy wróciła do domu, w kuchni

czekał na nią Mark z dziesiątkiem pytań:

– Czy temu panu nie było za zimno w nie ogrzanej stajni? Co teraz robi?

Czy zostanie na dłużej? Czy umie jeździć konno...?

Emily na niektóre pytania odpowiedziała, na inne odpowiedzi nie znała,

więc poradziła Markowi, by sam zapytał, kiedy pan Coleburn przyjdzie na
śniadanie. Bardzo chciała, by syn zasypał jej gościa pytaniami, nie tyle po to,
by poznać odpowiedzi, ile w celu zorientowania się, jaka jest wytrzymałość i
cierpliwość pana Coleburna.

Ledwo zdążyła usmażyć jajecznicę i podgrzać chleb domowego wypieku,

kiedy pojawił się sam Coleburn.

– Co za cudowne zapachy! – wykrzyknął od progu. Zdjął i powiesił na

wieszaku kapelusz, to samo zrobił z kurtką, zatarł dłonie i zaproszony gestem
Emily usiadł za stołem.

Mark natychmiast zarzucił Slade’a pytaniami, na które otrzymywał bardzo

krótkie odpowiedzi udzielane tonem wyrozumiałym i nawet rozbawionym:
„Nie”, „Tak”, „Może”, „Kto wie?” „Zobaczymy”, „Pomyślę”.

W czasie śniadania Emily i Slade wzajemnie się obserwowali. Emily

podziwiała muskularne ramiona mężczyzny, a Slade rysy twarzy kobiety.

Po skończonym jedzeniu Slade otarł usta rękawem koszuli i stwierdził:
– Tak mi się coś wydaje, że bardzo by się pani przydał ktoś, kto

uszczelniłby stajnie, naprawił dachy...

– Powiedziałam panu, że nie mam pieniędzy...
– A ja powiedziałem, że wystarczy mi dach nad głową i wikt. Robiłbym

background image

ciężką robotę. Przecież przed rozwiązaniem pani nie powinna się forsować... A
po rozwiązaniu też nie. Niemowlak wymaga ciągłej opieki.

– Mark mi bardzo dużo pomaga... – Emily opierała się pokusie

zaakceptowania propozycji mężczyzny. Ostrożność przeważała. – Nie, nie!
Dam sobie radę. Mark, podziękujemy Panu Bogu za jego dary... – Złożyła
dłonie.

Slade westchnął i wzruszył ramionami. Chwilę intensywnie myślał, a potem

spróbował raz jeszcze:

– Pokażę pani moje referencje. Może wtedy zmieni pani zdanie...
– Mark, spóźnisz się na szkolny autobus. Zmykaj! – powiedziała Emily,

jakby nie słyszała propozycji Slade’a.

Chłopiec, który z otwartymi ustami słuchał całej rozmowy, poderwał się i

pobiegł w kierunku schodów na piętro. Dopiero gdy zniknął, Emily zapytała:

– Czy tak trudno znaleźć pracę?
– Jeśli nie chce się powiedzieć, jak długo ma się zamiar zostać, to trudno.
Z tej odpowiedzi Emily wywnioskowała, że ma do czynienia z tułaczem z

wyboru, który nie chce nigdzie zapuścić korzeni. Dlaczego taki mężczyzna
błąka się po świecie? Nie potrafiła się tego domyślić i nie miała zamiaru pytać.

– Dobrze, przeczytam referencje i zadzwonię do osób, które je podpisały.

Ale najpierw muszę odprowadzić Marka do szosy. – Widząc, że Slade otwiera
usta, dodała: – Nie, niech pan nie oferuje swej pomocy. Odprowadzenie Marka
to rytuał. Zegnamy się przy autobusie.

Slade zostawił na stole referencje i wrócił do rąbania drzewa. Emily

odprowadziła Marka do drogi, pożegnała paroma całusami, a następnie wróciła
do domu, by zagnieść ciasto na chleb, gdyż na śniadanie zjedli ostatnią kromkę.
Gdy ciasto rosło, zadzwoniła pod trzy podane przez Slade’a numery telefonów,
dwa w stanie Idaho, jeden w Wyoming. Jedna firma budowlana i dwa rancza.
Wszyscy pytani potwierdzili to, co uprzednio napisali w zaświadczeniach z
pracy: Slade Coleburn jest pracownikiem sumiennym i wywiązuje się
doskonale z powierzonych mu zadań. Nigdy też nie porzucił roboty przed jej
zakończeniem.

No tak, ale kończy robotę i umyka dalej...
Uformowała bocheneczki chleba, włożyła je do pieca i zabrała się do

gotowania zupy na kilka dni. W miarę upływu czasu czuła się coraz bardziej
zmęczona. Kiedy około jedenastej pojawił się Slade, właśnie przesuwała na
piecu ciężki gar. Szybko podskoczył, niemal odtrącił Emily i sam przesunął
naczynie. Zganił gospodynię:

– I pewno ten gar z wodą pani sama postawiła na piecu? Nie przyszło pani

do głowy postawić na fajerce pusty i dolewać wody kubkami? Czy nikt pani nie
mówił, że kobiety w ciąży nie powinny nic dźwigać?

Zignorowała uwagę, natomiast poinformowała go o przeprowadzonych

rozmowach z jego byłymi pracodawcami:

background image

– Wszyscy potwierdzili, że pracuje pan sumiennie i dobrze. Zgoda, dam

panu dach nad głową i wikt. Przygotuję listę robót: prac bieżących i reperacji.
Za kuchnią jest mały pokoik z łóżkiem, z wejściem z przedpokoju. Może pan
tam spać.

Slade nic nie odpowiedział. Podszedł do zlewu i umył ręce, a następnie

wytarł je ścierką. Emily stwierdziła, że stoi zbyt blisko niego. Poczuła ni to
skrępowanie, ni podniecenie. Gdyby patrzyła wówczas na Slade’a,
zauważyłaby z pewnością, że on też czuje się nieswojo.

– Co za męża pani miała? – spytał. – Widzę, że pani jest przyzwyczajona

robić wszystko sama.

– To nie pańska sprawa! – Emily zjeżyła się. – To, że będziemy przez

pewien czas pod jednym dachem, nie oznacza, że ma pan prawo ingerować w
moje życie.

Jednocześnie kłębiły się w jej głowie zupełnie inne myśli. Jakby to było,

gdyby od początku jej mężem był ktoś taki, jak Slade? Zerknęła na niego z
ukosa. Miał zmarszczone czoło, jakby głęboko się nad czymś zastanawiał.
Pewno nad jej ostrą ripostą. Może nie powinna była tak zareagować. Chciałaby
się dowiedzieć o tym dziwnym mężczyźnie czegoś więcej, ale on, zbesztany,
pewno już nic nie powie.

– Wszystko w porządku – odparł Slade bynajmniej nie obrażony. – Umowa

stoi. Pani nie będzie grzebała w moim życiu, a ja się obiecuję trzymać z daleka
od pani problemów.

– Z drzewem pan skończył? – spytała.
– Z rąbaniem tak, ale powinienem wrócić do koni. Sprawdzić obrok i

wodę...

– Dobrze, ale niech pan wróci za godzinę. Chleb do tego czasu ostygnie.

Zjemy lunch.

W czasie lunchu Slade nie zadawał żadnych pytań i nie mówił o sobie,

natomiast od Emily dowiedział się, że rozwiązanie powinno nastąpić za trzy
tygodnie i że od śmierci męża sąsiad dowozi paszę dla zwierząt, za co Emily w
każdy weekend zaopatruje jego rodzinę w wypiekany przez siebie chleb i
ciasta.

W miarę dowiadywania się tych szczegółów Slade zapragnął wiedzieć coraz

więcej. Czuł przedziwną sympatię do swej nowej pracodawczyni i zachodził w
głowę dlaczego. Chyba nie zadurzył się w kobiecie, która za kilka tygodni ma
rodzić... ?

Gdy po południu sprzątał boksy w stajni, przybiegł Mark i już od progu

krzyknął:

– Przyszedłem trochę popatrzeć. Mama powiedziała, że mogę, jeśli to panu

nie przeszkadza.

– Absolutnie mi nie przeszkadza, chłopcze! Możesz mi nawet pomagać, jeśli

masz ochotę.

background image

– Mama mówi, że pan u nas zostanie. Na długo pan zostanie? – Nie jestem

jeszcze pewien.

– Wie pan co? Będę miał brata albo siostrzyczkę – powiedział, jakby

wyjawiał wielką tajemnicę.

– Wiem, wiem. A cieszysz się?
– Jeszcze nie. Muszę najpierw zobaczyć.
Slade roześmiał się. Rozmawiali z ożywieniem aż do kolacji. Markowi ani

na chwilę nie brakowało tematu, interesował się wszystkim, a i Slade przy
okazji dowiedział się kilku ciekawych rzeczy. Jednakże, mimo że bardzo go
interesowało, kim był mąż Emily, nie próbował pytać o to chłopca.

Po kolacji Mark zaproponował Slade’owi partię chińczyka.
– Nie musi pan... – interweniowała Emily.
– Nie mam nic lepszego do roboty, chyba że chce pani, żebym jeszcze dziś

zaczął ocieplanie stajni – odparł Slade z uśmieszkiem rozbawienia.

– Wystarczy, jak pan zacznie jutro.
Emily zauważyła, że jej niespodziewany pracownik bardzo często takim

właśnie uśmieszkiem okrasza swoje riposty. Miał poczucie humoru, ale i lekko
ironiczny stosunek do świata, rzeczy i ludzi. Była pewna, że Slade długo z
Markiem nie wytrzyma. Chłopiec miał niewyczerpany zapas pytań, a Slade z
pewnością wyczerpującą się cierpliwość. Pogra z Markiem najwyżej pół
godziny, a potem umknie do swego pokoiku. Jest już pewno bardzo zmęczony.

Mark przyniósł pudełko z chińczykiem i zaczęli grać na kuchennym stole.

Mark oczywiście ciągle o coś pytał. Wbrew oczekiwaniom Emily grali bardzo
długo.

Gdy zegar wybił dziewiątą, powiedziała „dość”, zabrała syna na górę,

dopilnowała, by porządnie złożył ubranko i umył się, a potem jak zwykle
opowiedziała mu wymyśloną na poczekaniu bajkę. Gdy już miała odejść, Mark
zapytał:

– Czy pan Slade mógłby też przyjść i powiedzieć mi dobranoc?
– Przecież już się z nim pożegnałeś na dole? A poza tym on pewno poszedł

się położyć.

– Na dole to nie to samo. A on na pewno jeszcze się nie położył. Dla kogoś

starego to za wcześnie. Proszę...!

Dla kogoś starego! Uśmiechnęła się. Schodząc ze schodów, poczuła

zaskakujące pikanie w okolicy serca. To chyba nie początek porodu. Jeszcze
przecież trzy tygodnie! Przestraszyła się. Dlaczego ona przez cały dzień czuje
się tak dziwnie?

Miała nadzieję, że Slade już śpi, ale kiedy leciutko zapukała do jego pokoju,

aby nie mieć wyrzutów sumienia, że zignorowała prośbę Marka, Slade niemal
natychmiast zareagował uchyleniem drzwi.

– Czy coś się stało?
Miał rozpiętą koszulę. Emily z uczuciem zażenowania, ale i z prawdziwą

background image

przyjemnością, wpatrywała się jak zauroczona w jego muskularny tors. Co za
mężczyzna!

– Nic się nie stało... – Zająknęła się, nie mogąc oderwać od niego oczu. – ...

tylko Mark prosi... pyta... czy nie mógłby pan pójść do niego na górę, żeby
powiedzieć mu dobranoc. Wiem, że to głupie... ale...

– Nie ma w tym nic głupiego. Z wielką przyjemnością zrobię, o co chłopiec

prosi. Uroczy dzieciak. Ale przy okazji coś pani powiem. Bardzo niedobrze,
żeby kobieta w pani stanie latała tam i z powrotem po tych stromych schodach.
Niebezpieczne, a poza tym trzeba się oszczędzać, bardziej uważać.

– To dobra gimnastyka, panie Coleburn. – Była zaskoczona i nawet

wzruszona jego troską o zupełnie mu obcą osobę, ale i trochę zła, że przybysz
ingeruje w jej prywatne sprawy.

– Niech pani zostawi tego Coleburna. Jestem po prostu Slade.
Długo się wahała, nim skinęła głową, choć w myślach już od rana

powtarzała tylko imię.

– Dziękuję panu... dziękuję, Slade, za wyrozumiałość wobec kaprysów

Marka. Poprowadzę pana...

Poszli na piętro. Były tam trzy pokoje. Duża sypialnia, sypialnia Marka i

pokój roboczy z maszyną do szycia. To ostatnie pomieszczenie Emily
przygotowała już na przyjęcie nowego członka rodziny.

Pokój Marka był niedawno odnowiony i pomalowany na kolor

jasnoniebieski. Wisiał w nim oczywiście afisz ulubionej drużyny bejsbolowej,
parę rysunków szkolnych i kilka fotografii koni. Slade podszedł do łóżeczka
chłopca, pochylił się nad nim i powiedział:

– Otrzymałem miłą wiadomość od twojej mamy, Mark. Podobno chcesz raz

jeszcze powiedzieć mi dobranoc.

– Tak, ale chodzi mi też o to, żeby mi pan opowiedział jakąś historię...
– Mark, nie nudź pana Coleburna. Już ci opowiedziałam historię.
– A ja muszę mieć czas, żeby sobie przypomnieć coś, co cię zainteresuje –

dodał Slade. – Może odłożymy opowiadanie do jutra.

– Ale jutro na pewno?
– Tak, do jutra, partnerze! – Slade wyciągnął zwiniętą w pięść dłoń i

pieszczotliwie, lekko szturchnął chłopca pod brodę.

– Mamo, on powiedział, że jestem partnerem! – Na twarzy chłopca wykwitł

błogi uśmiech, jakiego Emily nigdy chyba u niego nie widziała.

Nagle poczuła bolesny skurcz i wykrzywiła twarz. Slade natychmiast to

zauważył.

– Co się stało? – spytał.
– Nie, nic. Absolutnie nic. Trochę się dziś przepracowałam i poczułam takie

strzyknięcie... Ale już przeszło. Jutro będę jak nowa...

– Jutro musi pani bardziej na siebie uważać. Nic nie dźwigać, częściej

odpoczywać... Będę pani pilnował...

background image

Emily uśmiechnęła się do siebie. Obcy człowiek, przypadkowy gość,

pracownik najemny od kilkunastu godzin, a robi jej uwagi jakby był... Bała się
dokończyć, chociaż gdzieś w zakamarkach myśli plątały się dwa słowa: „...
czułym kochankiem”.

Slade zszedł do siebie, Emily zamknęła się w sypialni i po kilkunastu

minutach zgasiła światło i otuliła się kocem. Naraz poczuła jeszcze gorszy niż
poprzednio ból w krzyżu. Z powrotem zapaliła światło, wstała i zaczęła
spacerować po pokoju, licząc na to, że ból zaraz minie. Nie minął. Trzymał ją w
kleszczach.

Nagle przeszyło ją coś więcej niż zwykły ból. Niby cięcie nożem wzdłuż

całego kręgosłupa. Padła na kolana i nie mogła się podnieść. Wiedziała, że
Slade jej nie usłyszy, nawet gdyby zaczęła wołać na całe gardło. Resztkami sił
doczołgała się do nocnego stolika, na którym leżała ciężka, na sztywno
oprawiona książka, zsunęła ją na ziemię i szybko zaczęła nią walić w podłogę.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Wyciągnięty w ubraniu na łóżku i pogrążony w myślach o ewentualnym

udaniu się nazajutrz do Billings, do sądu, Slade usłyszał nagle szybkie
uderzenia w sufit. Po wizycie na piętrze wiedział, że jego pokój znajduje się
dokładnie nad sypialnią Emily. Czy ona coś przybija? Chyba nie. Dziwne
uderzenia. Seriami po trzy, jakby jakiś sygnał. Tak, to jest sygnał! Niewiele
myśląc, zerwał się z łóżka i wybiegł do przedpokoju, a następnie przeskakując
po trzy stopnie, wbiegł na piętro. Nie pytając o nic, otworzył drzwi do sypialni i
stanął jak wryty, nie wiedząc, co robić. Emily leżała na podłodze, a na jej
twarzy widniało przerażenie.

– Zaczęło się...! – wyszeptała zbielałymi wargami. – Nie wiem dlaczego.

Poprzednim razem miałam zupełnie normalny poród.

Slade nie miał pojęcia o porodach, ale ukląkł obok leżącej i zaproponował,

że przeniesie ją na łóżko.

– Nie. Muszę... do szpitala...
– Dopiero teraz się zaczęło?
– Przez cały dzień dziwnie się czułam. Przy Marku miałam skurcze najpierw

co pół godziny, potem co dziesięć minut. Trwało to razem siedem godzin. Ale
teraz... nagle... wszystko od razu...

– Jak mogę ci pomóc, Emily? – Po raz pierwszy zwrócił się do niej po

imieniu.

Emily ciężko oddychała. Na kilka sekund podniosła głowę, jakby chwycił ją

nagły skurcz. Przetarła grzbietem dłoni mokre od potu czoło i spytała:

– Czy możesz zawieźć mnie do szpitala? Wiem, że nie powinnam tego od

ciebie żądać, ale...

– Przestań! Oczywiście, że powinnaś. Sytuacja jest kryzysowa... – Zdobył

się na uśmiech, by ją uspokoić.

– Żadna kryzysowa sytuacja. To jest po prostu poród... – odparła także z

uśmiechem. – Musisz obudzić Marka. Ja postaram się zwlec i zejść na dół...

– Ja cię zniosę, a potem wrócę po Marka.
– To po prostu poród... – wyszeptała słabym głosem.
– Po prostu poród! Ale choć się na tych rzeczach zupełnie nie znam, coś mi

się wydaje, że na szpital jest za późno...

– Muszę...
– Macie tu w okolicy stację karetek pogotowia?
– To jest Montana. Dojedziemy prawie do Billings, nim zjawi się karetka.

Muszę jechać do szpitala...

Nim Emily zdążyła się zorientować, co Slade robi, wziął ją na ręce i szedł w

kierunku schodów.

– Zeszłabym sama... – zaprotestowała słabym głosem.

background image

– Ale z ciebie uparciuch, Emily!
– Znam cię zaledwie jeden dzień...
– A co to ma do rzeczy? Jesteś damą w potrzebie. Uznaj mnie za błędnego

rycerza, który zawsze spieszy na pomoc damom w potrzebie.

W saloniku na dole położył ją na kanapie i wrócił na górę, by obudzić

Marka, któremu w kilku słowach wyjaśnił sytuację.

– Ale mama czuje się dobrze? – z niepokojem zapytał chłopiec.
– Teraz bardzo cierpi, ale wszystko będzie w porządku – zapewnił Slade. –

Jak najszybciej musimy zawieźć ją do szpitala. Ja schodzę, żeby przy niej być,
a ty szybko się ubierz i dołącz do nas.

Slade nie znalazł już Emily na kanapie. No oczywiście! Wszystkiego można

się spodziewać po tak upartej kobiecie. Emily była w kuchni. Siedziała na
krześle ubrana w płaszcz i usiłowała naciągnąć buty. Podszedł do niej i niemal
wyrwał z jej rąk czarny but, po czym usiłował wsunąć weń jej stopę.

– Są trochę za ciasne – usprawiedliwiała się.
– Twojemu przyszłemu dziecku też jest bardzo ciasno. Nie wolno ci się tak

zginać i napierać na płód.

Emily zaśmiała się cicho. Slade’owi bardzo podobał się ten śmiech.

Niesłychanie melodyjny. Ta kobieta zaczęła mu się podobać. Bardzo. Nim
nałożył jej dragi but, Mark już do nich dołączył.

– Czym pojedziemy? – zapytał Slade. – W mojej ciężarówce jest tylko kilka

naparstków paliwa. Masz samochód?

– W oborze, w drugim budynku gospodarczym, stoi stara furgonetka. Bak

jest pełny, powinna dać się uruchomić, choć dawno jej nie używałam...

– Nie wstawaj! – polecił Slade.
Zdjął z wieszaka swoją kurtkę i kapelusz, ubrał się, potem mimo głośnych

protestów Emily wziął ją ponów nie na ręce i z kroczącym przodem Markiem
ruszył w kierunku obory. Najpierw umieścił Emily bezpiecznie na przednim
siedzeniu, Marka z tyłu, potem sam wsiadł, włączył zapłon i starter. Wóz, o
dziwo, od razu zapalił. Slade odetchnął z ulgą. Dotychczas każdy ruch i każdy
krok wykonywał z absolutnym spokojem, by nie denerwować Marka i Emily.
Zdawał sobie bowiem sprawę z niebezpieczeństw tej podróży do szpitala. Nie
mając żadnego doświadczenia, instynktownie wyczuwał, że w drodze zdarzyć
się może wszystko, łącznie z narodzinami dziecka. W zimnej furgonetce, na
mrozie!

Ujechali kilkanaście kilometrów, kiedy Emily wydała chrapliwy okrzyk,

inny od poprzednich i jakby skuliła się w fotelu.

– Co się stało? – Cofnął nogę z gazu.
– Wody... chyba odchodzą... Szybciej! Przycisnął gaz do deski.
Po niespełna pięciu minutach Emily bezwładnie opadła na siedzenie. Jej

głowa znalazła się na kolanach Slade’a.

– Co się dzieje, Emily?

background image

– Chyba rodzę...
– Teraz?
– Teraz...
Zaklął szpetnie, ale zaraz się zreflektował i przeprosił.
– Daj mi jeszcze trochę czasu – powiedział.
– Ja dam, ale czy dziecko da, tego nie wiem... – odparła.
To bardzo pocieszyło Slade’a. Najważniejsze, by Emily dobrze się trzymała.

Twarda z niej babka. Noc była zimna, chyba z dziesięć stopni mrozu, ale Slade,
niesłychanie przejęty, poci! się, jakby był w saunie.

– Czy mama będzie żyła? – zapytał płaczliwym głosem Mark.
– Co ty za głupie pytania zadajesz, chłopie? – zaśmiał się głośno Slade. –

Jeszcze jak będzie żyła! Szczęśliwa z dwojgiem dzieci!

W oddali błyskały światła miasteczka. Niestety, nie przy samej drodze, ale

dość daleko od niej. Tym razem Slade zaklął pod nosem. Chyba nie zdąży.

– Slade, musimy się zatrzymać. Ja muszę... – Chwyciła go kurczowo za

ramię.

Trzymaj się, stary, nie trać głowy, tylko spokój może cię uratować, polecił

sobie Slade. Zjechał na pobocze i włączył migacze. Obrócił się do Marka i
powiedział:

– Potrzebna mi będzie twoja pomoc, Mark. Masz usiąść na moim miejscu za

kierownicą i naciskać klakson. Trzy krótkie sygnały, przerwa i trzy dłuższe...
Masz to robić przez cały czas bez względu na to, co się będzie działo.
Zrozumiałeś?

– Tak jest, szefie! – odparł chłopiec.
Slade wyskoczył z szoferki, otworzył boczne przesuwane drzwi i wypuścił

Marka, który natychmiast zajął miejsce kierowcy i zaczął trąbić.

Slade obiegł od przodu furgonetkę i otworzył drzwi z drugiej strony. Emily

zgięta wpół ciężko i głośno dyszała.

Z trudem usunął środkowy fotel w szoferce. Wyniósł go ponad głową

kobiety i rzucił na pobocze. Powstałym przejściem udało mu się ostrożnie
przeciągnąć Emily na tył furgonetki. Ułożył ją jak mógł najwygodniej,
podkładając swoją kurtkę. Ocierając pot z czoła, zauważył w kącie furgonetki
niedbale rzucone stare derki. Chyba dar z nieba! Będzie czym owinąć dziecko.

Na chwilę ujął dłoń kobiety i lekko ścisnął.
– Jesteśmy gotowi, Emily!
To była przechwałka. Wcale nie czuł się gotowy. W życiu nie widział

porodu, w ogóle nie interesował się tym tematem.

– Muszę teraz przeć! Nie wiem, czy powinnam, ale dłużej nie mogę czekać.

Wody odeszły.

– Obawiam się, że będę musiał obserwować z bliska, żeby w razie czego

pomóc... – powiedział z zażenowaniem i odwrócił wzrok.

– Wiem! – Zdobyła się na blady uśmiech, co bardzo podniosło Slade’a na

background image

duchu. – Rób, co uważasz za słuszne w danej chwili.

Pierwsze, co zrobił, to zdjął jej buty, a następnie poprawił „posłanie”,

wykorzystując jedną z trzech końskich derek, jakie znalazł w wozie. Opatulanie
i dotykanie tej kobiety było dla niego bardzo żenujące. I dla niej pewno też.

Nie upłynęło pół minuty, kiedy ujrzał główkę dziecka i wtedy wpadł w

panikę. Dłonie zaczęły mu drżeć. Po kilku głębokich oddechach nieco się
uspokoił. To już ta chwila!

– Slade! – Emily wyciągnęła do niego dłoń, w której trzymała jakąś różową

szmatkę. – To do przewiązania pępowiny.

Wziął z jej ręki strzępek tkaniny, chyba brzeg oderwany od nocnej koszuli.
Mark, wyczuwając dramatyzm sytuacji, trąbił przez cały czas i jakby

mocniej naciskał klakson. Przerywany dźwięk wdzierał się Slade’owi boleśnie
w uszy.

– Jedzie samochód! – wykrzyknął nagle Mark. Postanowił pozostawić

Emily na chwilę samą. Jadący ku nim samochód był już blisko. Musi go
zatrzymać. Wyskoczył na szosę, samochód zwolnił, potem się zatrzymał,
kierowca opuścił szybę.

– Co się dzieje?
– Kobieta rodzi. Proszę z najbliższego telefonu zadzwonić po karetkę...
– Mam w wozie komórkowy. Już dzwonimy! Slade, który uważał telefony

komórkowe za zbędną komplikację życia, po raz pierwszy błogosławił ten
wynalazek. Spokojniejszy wrócił do furgonetki i poinformował Emily o
wezwaniu karetki.

– Podłożę ci pod plecy dwie derki. Będzie ci wygodniej. Potem owiniemy w

nie potomka... Tak, teraz jest lepiej. Przy kolejnym skurczu zabieraj się
poważnie do roboty. Nadymaj się, czy jak tam, i przyj, przyj, ile sił...

– Pogłaskał ją po policzku. W oczach kobiety widział łzy.
– Wszystko będzie dobrze. Jesteś gotowa?
– Jestem gotowa – odparła.
Chciałby móc powiedzieć to samo o sobie.
Nie czekał długo na kolejny skurcz. Nie musiał zachęcać Emily, gdyż ona

sama, stękając, parła, ile sił. Wydawało mu się, że czeka wieczność na następny
skurcz, a to były chyba tylko sekundy. Emily wytężała się, parła, stękała i nagle
Slade wstrzymał oddech, patrząc na ślicznego noworodka w rękach.
Dziewczynka! To chyba cud! Po paru sekundach obudził się jakby ze snu,
zakołysał dzieckiem, aby sprawdzić, czy oddycha, i natychmiast zajął się
związywaniem pępowiny różowym skrawkiem bawełny. Gdy skończył, wziął
drobne ciałko w dłonie i złożył je w ramionach Emily. Wyciągnął spod niej
jedną derkę i owinął maleństwo.

– Jak jej dasz na imię? – spytał.
– Amanda.
Zapatrzyli się oboje w czerwoną buzię. Z transu wydobył ich dopiero

background image

dźwięk syreny. Slade ujrzał migające niebieskie światła zbliżającego się
ambulansu. Po chwili ustąpił miejsca sanitariuszom, którzy zabrali Emily i
dziecko do karetki.

Pojechał z Markiem za karetką. Chłopiec zmęczony wrażeniami po kilku

minutach zasnął. W szpitalu Slade czekał z pół godziny, nim go wezwano.
Uśmiechnięta pielęgniarka powiedziała, że może iść do pokoju żony.

– Ale ona nie... – Urwał, bo bał się, że jeśli powie, iż jest przygodnym

znajomym, to go tam nie wpuszczą. – Nie chciałbym zostawiać chłopca samego
– dokończył.

– Będziemy go pilnowali. Zresztą nie może pan u żony siedzieć długo.

Należy się jej odpoczynek po tym, co przeszła.

W szpitalnym pokoju były dwa łóżka. Jedno wolne, na drugim leżała Emily.

Obok niej w przenośnym kojcu kwiliło dziecko. Emily miała zamknięte oczy.
Najwidoczniej wyczuła obecność Slade’a, gdyż otworzyła oczy i powiedziała z
bladym uśmiechem:

– Ale mieliśmy jazdę, co?
– Nie chciałbym ponownie czegoś podobnego przeżyć. W każdym razie nie

w najbliższym czasie. – Czyżby mu się wydawało, że Emily lekko się
zaczerwieniła?

– Ja też nie – odpowiedziała poważnie. Przysunął sobie krzesło i usiadł u

wezgłowia łóżka.

– Jak się po tym wszystkim czujesz?
– Doskonale. Podobno Amanda też. Powiedzieli mi, że dziecko jest

wspaniałe. Ale jest jedna sprawa... Nie powinniśmy byli tu przyjeżdżać. Nie tu.
Przyślą olbrzymi rachunek.

Przez ostatnie lata Slade prawie nie wydawał zarobionych pieniędzy. Miał

spore oszczędności. Może kiedy Emily lepiej go pozna, to zgodzi się przyjąć od
niego pomoc. Uświadomił sobie nagle, że dla tej kobiety zrobiłby wszystko.
Oddałby ostatniego centa.

– Nie myśl teraz o żadnym rachunku. Przyjazd do szpitala był konieczny.

Lekarze musieli zbadać ciebie i dziecko. Sama wiesz.

– Jutro wracam do domu – oświadczyła.
– Czy to nie za wcześnie?
– Doktor powiedział, że mogę, jeśli nie będę się nadwyrężać.
– To o której mam po ciebie przyjechać?
– Czy nie masz już dość mnie i mojego rancza?
– O której mam przyjechać? – powtórzył pytanie.
– Około jedenastej – odparła po długim milczeniu i wpatrywaniu się

intensywnie w jego twarz.

– Będę o jedenastej. A teraz pojadę, bo czeka mnie dużo roboty:

wyprawienie Marka do szkoły, jeśli się obudzi po tylu nie przespanych
godzinach, karmienie koni i krów... – Spojrzał na kojec. – Dziewczynka jest

background image

śliczna. Wyrośnie na piękną kobietę, taką jak ty.

– Dziękuję, Slade. – Zaczerwieniła się.
– Wiesz co, spróbuję jeszcze wprowadzić tu Marka, żeby się z tobą

pożegnał.

Gdy wyszedł na korytarz, pomyślał sobie, że przeżywa niesamowitą noc.

Ale czy nie za bardzo zaangażował się emocjonalnie? Chyba jednak nie.
Chwilowe zauroczenie sytuacją. Ot, jedna z przygód, jakie niesie życie. Jedna z
krótkotrwałych przygód, jakich wiele go jeszcze czeka. Zaczęło się już od
sierocińca. Myślał, że to będzie trwało. A potem wszyscy sięporozchodzili na
cztery strony świata i od tego czasu rozpoczął nieustanną wędrówkę z miejsca
na miejsce.

I jeszcze jedno: miał przecież odnaleźć swojego brata.
Ale tej nocy nigdy nie zapomni. Nigdy.

Przez całą drogę na ranczo Mark spał. Przed domem Slade obudził go

lekkim szturchnięciem. Wysiedli z wozu. Gdy szli do drzwi, chłopiec trzymał
Slade’a za rękę. Potem ruszył biegiem do schodów, nie zdejmując nawet ciepłej
kurtki. Slade poszedł za nim i pomógł mu przebrać się w piżamę, a gdy Mark
się położył, otulił go kołderką.

– Zostań ze mną, Slade! – poprosił mały. – Jest drugie łóżko.
– Ja głośno chrapię – zażartował Slade. – Nie zmrużyłbyś oka.
– Bardzo proszę!
– Posiedzę z tobą w fotelu, póki nie zaśniesz, a potem... potem nie zejdę na

dół, tylko wyciągnę się w pokoju twojej mamy, dobrze?

Mark błogo się uśmiechnął i po minucie już spał. Slade cichutko wstał i

wyszedł, zostawiając drzwi do jego pokoju otwarte. Zatrzymał się na progu
sypialni Emily. To był niedobry pomysł. To jest sypialnia kobiety – falbanki,
koronki, różowe kokardy i różany zapach. Emily tak właśnie pachniała, a
butelka różanej esencji stała na toaletce. Nie miał prawa naruszać prywatności
tego miejsca. No, ale obiecał Markowi. Wzruszył ramionami i wszedł. Uładził
jako tako wzburzoną pościel i położył się na kołdrze, gasząc przedtem światło.
Zamknął oczy i wydawało mu się, że opada, opada...

Wstał wczesnym rankiem i przed wyjściem z sypialni przyjrzał się

fotografiom w ramkach, ustawionym na komodzie. Na jednej Mark, na drugiej
starszy mężczyzna. Fotografia była bardzo stara. To mógł być ojciec Emily. I
jeszcze jedna bardzo stara fotografia kobiety i obejmującego ją mężczyzny.
Może oboje rodzice? Twarz mężczyzny była podobna do tej na pierwszej
fotografii. Rozejrzał się dokoła. Nigdzie ani śladu po zmarłym mężu.

Zszedł na dół, nie budząc Marka. Zdecydował, że chłopiec może raz opuścić

lekcje. Lepiej, żeby pojechał po matkę i siostrzyczkę. To będzie dla niego
wspaniałe przeżycie. Wziął prysznic, przebrał się w czyste ubranie, które

background image

przedtem przyniósł ze schowka swojej furgonetki.

Gdy nakarmił konie i bydło, zajął się przygotowywaniem śniadania.

Usmażył jajecznicę i podpiekł chleb upieczony przez Emily. Ledwo to zrobił,
gdy pojawił się Mark.

– A ja wiem, że spałeś na górze! – wykrzyknął zadowolony. – Wstałem,

żeby napić się wody, i sprawdziłem.

– Przecież ci obiecałem.
– Tata też obiecywał, ale nigdy nie robił tego, co mi obiecał.
– Na przykład czego nie robił?
Slade wyrzucał sobie, że jest taki ciekawy, jednak chciał poznać charakter

ojca dzieci Emily.

– Obiecywał, że pójdziemy na ryby, pojeździmy konno, zagramy w piłkę. I

nigdy tego nie robiliśmy.

– Może był zbyt zajęty i nie miał czasu.
– Mama zawsze miała czas.
– Pewno mama bardzo cierpi z powodu śmierci twojego taty, co? – zapytał.
Mark tylko wzruszył ramionami, odwrócił głowę i zajął się śniadaniem.

Po śniadaniu Slade wrócił do sypialni Emily, która poprzedniej nocy, bardzo

zakłopotana, prosiła go, żeby jej przywiózł sweter, bluzkę, spodnie i dość
intymne części damskiej garderoby. Opisała też dokładnie, gdzie co się
znajduje. Gdy teraz otworzył szafę, nie mógł się oprzeć, aby nie przesunąć
dłonią po delikatnych materiałach damskich strojów. Czuł się zakłopotany,
gdyż właściwie po raz pierwszy w życiu znajdował się w kobiecej sypialni.
Owszem, znał i miał w życiu kilka kobiet, ale zawsze na krótko, przelotnie.

Dość szybko odnalazł wszystko, o co Emily prosiła, zawinął w jakąś chustkę

i zszedł na dół po Marka. Wsiedli do furgonetki i pojechali do szpitala.

Emily uśmiechnęła się promiennie, gdy wszedł z Markiem do pokoju. Jaka

ona jest piękna, pomyślał Slade i serce zabiło mu żywiej. Zdecydował jednak,
że popełniłby wielki błąd, gdyby w tej chwili jej to powiedział.

– Zupełnie zapomniałam o czymś dla małej – żaliła się Emily. – No cóż,

Amanda musi jechać do domu w stroiku szpitalnym.

– Amanda nawet tego nie zauważy – stwierdził Slade, podając zawiniątko z

garderobą.

Mark rzucił się do matki i zaczął ją obcałowywać, a potem pochylił się nad

kojcem, w którym spało niemowlę i powiedział:

– Cześć, mała!
– Przeproszę teraz panów, ubiorę się i będziemy mogli jechać. – Emily jak

najszybciej chciała znaleźć się w domu. – W rejestracji jest już wypis ze
szpitala i dokument dotyczący Amandy.

Slade i Mark czekali przy rejestracji. Po kilkunastu minutach pielęgniarka

wytoczyła wózek z Emily i dzieckiem. Zjechali na dół windą prosto na

background image

szpitalny podjazd.

Wsiedli do furgonetki i ruszyli.
– Jak to dobrze, że przez te wszystkie lata przechowywałam ubranka Marka.

Teraz jak znalazł. – Emily wprost promieniała.

– Muszę wjechać do miasta – zapowiedział Slade. – Potrzebna jest benzyna,

a przy okazji mogę załatwić jakieś sprawunki. Co ci jest potrzebne, Emily?

– Już tyle zrobiłeś, Slade. Nie ma powodów wciągania ciebie...
Może nie ma... – przerwał jej. – A może i są. Nie mogę zostawić kobiety

samej z jednodniowym dzieckiem.

Emily nic nie odpowiedziała, a wzrok z jego twarzy przeniosła na Amandę.
W drodze powrotnej na ranczo wszyscy milczeli. Nawet Amanda

podporządkowała się nastrojowi.

Slade podjechał pod sam ganek i potem bardzo ostrożnie poprowadził Emily

tulącą do piersi dziecko. W saloniku odłożyła je na chwilę na kanapę, by móc
zdjąć płaszcz.

– Teraz idź na górę i połóż się – poradził Slade. – Musisz odpocząć. Możesz

wejść po schodach, czy cię zanieść?

– Mogę wejść. Powoli, ale mogę.
– Pomogę ci.
W oczach Emily pojawiły się łzy. Była wzruszona troską okazywaną jej

przez obcego mężczyznę. Co ona by bez niego zrobiła? Gdyby tamtego
wieczoru nie zabrakło mu paliwa...

Gdy w swojej sypialni zobaczyła posłane łóżko, wykrzyknęła:
– Po co to robiłeś? To naprawdę do ciebie nie należało!
– Mark prosił mnie, żebym spał blisko niego. Więc przysnąłem na twoim

łóżku, ale na kołdrze...

Zrobiła się czerwona jak piwonia. Aby pokryć zmieszanie, zaczęła szybko

mówić o tym, jak pokój, tak zwany roboczy, gdzie stoi maszyna do szycia,
miała zamiar urządzić dla dziecka, ale nie zdążyła zrobić wszystkiego.

– Nie zniosłam też kołyski ze strychu. Możesz mi ją przynieść, Slade?
– Oczywiście, zaraz! Odzieją ustawić? Tu czy w tym pokoju z maszyną?

Chwilowo chyba w twojej sypialni, a ja zajmę się przygotowaniem dziecinnego
pokoju. Pomaluję ściany na różowo.

– To by było ślicznie, ale nie trudź się. Przynieś mi tylko kołyskę. Wejście

na stryszek jest z roboczego pokoju.

Slade i Mark poszli na stryszek, a Emily ułożyła Amandę na środku swego

łóżka. Usiadła i przyglądała się dziecku. Przypomniała sobie wyraz twarzy
Slade’a, kiedy nagle dziecko znalazło się w jego dłoniach.

Slade! Obcy człowiek, który tyle jej pomógł. Nie lubiła wysługiwać się

obcymi. Takimi, którzy dziś są, a nazajutrz znikają. Ale doktor zakazał jej
męczących czynności co najmniej przez kilka dni. A Slade bardzo szybko
przestawał być kimś obcym. Stanowczo za szybko...

background image

Właśnie wrócił z kołyską.
– Wyszorowana i wytarta do sucha – obwieścił. – A przy okazji Mark

znalazł pudło ze swoimi starymi zabawkami. Teraz je przegląda w nadziei, że
znajdzie coś dla Amandy, choć wątpię.

Zaczął ustawiać kołyskę tuż przy łóżku. Emily wdychała świeży zapach

mydła, zapach mężczyzny... zapach mężczyzny, który spał w jej łóżku. Znowu
poczuła, że się czerwieni. Aby przerwać te myśli, powiedziała:

– Czyż nie powinnam być szczęśliwa? Mam wspaniałego synka, który już

stara się być starszym bratem i opiekować siostrą. Mam cudowne maleństwo.
Czekają mnie cudowne lata wychowywania tej dwójki...

– Jesteś nadzwyczajną kobietą, Emily Lawrence – przerwał Slade. – I

potrafisz bezkarnie błądzić w chmurach...

Spuściła głowę zażenowana. Zawstydził ją komplement obcego mężczyzny,

ale właściwie nie obcego, przecież... Nie mogła oderwać od niego oczu. Czy w
nim też jest coś nadzwyczajnego?

Widziała dłoń, która zbliżała się do jej policzka, by go pogłaskać. Powinna

cofnąć głowę...

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Jednak nie potrafiła tego zrobić. Nawet nie drgnęła, tak ją zniewalało

spojrzenie jego niebieskich oczu. Nie mogła tego zrobić, gdyż serce zaczęło jej
walić jak szalone, a szorstka dłoń dotknęła policzka. Zamknęła oczy, jakby to
mogło powstrzymać wzbierające w niej uczucia. A kiedy jego usta musnęły jej
wargi, zastygła. Podobne doznanie było dla niej niespodzianką. Nigdy niczego
podobnego nie przeżyła, nawet z własnym mężem. A przecież to, co robił
Slade, to nie była nawet erotyczna pieszczota, ale ot, taki sobie przyjacielski
żarcik. To krótkie spotkanie warg okazało się czymś, czego nigdy nie doznała z
Pete’em.

Ciszę przerwał płacz Amandy. Zmieszana Emily, z rozpalonymi policzkami,

odwróciła się od Slade’a i wzięła na ręce córeczkę. Postanowiła, że to, co
wydarzyło się przed chwilą ze Slade’em, nie może się powtórzyć. To było jej
chwilowe zaburzenie hormonalne, ot co! A jeśli Slade zechce to powtórzyć?
Wtedy mu powie, że ma do wychowania dwoje dzieci i nie ma czasu na
romanse z przygodnymi wędrowcami.

– Muszę ją nakarmić – poinformowała Slade’a.
– Masz butelki i całą resztę? – spytał dziwnie zmienionym, jakby

zduszonym głosem.

– Będę karmić piersią.
Spojrzała na Slade’a i miała wrażenie, że w jego oczach widzi podniecenie.

Jakby już wyobrażał sobie scenę karmienia. Może on jest lubieżnikiem?

– Czy coś ci teraz potrzeba? – spytał tym samym zduszonym głosem.
Potrząsnęła przecząco głową, choć miała ochotę powiedzieć, że potrzebna

jest jej przestrzeń, wielka przestrzeń, w której mogłaby głęboko oddychać.

– Pójdę na górę zobaczyć, czy Mark już skończył i czy nie zostawił

bałaganu, a potem może obydwaj wykombinujemy coś na lunch...

– Slade, nie oczekuję od ciebie, żebyś...
– Żebym ci pomagał? Ale przecież po to tu jestem. Potrzebujesz pomocy.

Musisz to zrozumieć i zaakceptować. Na pewien czas.

– Ale ty masz jakieś sprawy w Billings?
– To może kilka dni poczekać.
Amanda zaczęła ponownie zawodzić, dając do zrozumienia, że ma dosyć

czekania na posiłek. Slade skłonił się głęboko, jak paź przed królową, mrugnął
porozumiewawczo i wyszedł. Emily nie potrafiła powstrzymać się od
uśmiechu. Rozpięła bluzkę, usiadła na łóżku z dzieckiem w ramionach i zaczęła
karmić.

Dla Slade’a kuchnia nie była miejscem obcym. Bardzo wcześnie musiał

zajmować się sobą i chociaż najlepiej znał kuchenki mikrofalowe i elektryczne

background image

czajniki, dawał sobie również radę ze zwykłymi piecami na węgiel czy drzewo.
Bez trudu rozpalił ogień i odgrzał zupę z poprzedniego dnia. Pokrajał też chleb
na grube kromki. A w trakcie tych czynności myślał o Emily karmiącej piersią
swe nowo narodzone dziecko. Gdyby go ktoś przycisnął do muru, to wyznałby,
że więcej myśli o piersi niż o dziecku. Dość tych zdrożnych obrazków, skarcił
się. Zwłaszcza że jego pobyt tutaj miał być krótki. Lepiej nie zżywać się za
bardzo z matką ani z jej synem, Markiem.

Z góry zszedł Mark ze starymi zabawkami. Usiadł na podłodze i

pieczołowicie zaczął czyścić ścierką przybrudzone samochodziki i klocki.
Slade miał na końcu języka uwagę, że mama nie będzie zachwycona
zniszczeniem kuchennej ścierki, ale Mark miał zbyt szczęśliwy wyraz twarzy,
by go psuć. Slade złapał się na tym, że patrzy na chłopca, jak na kogoś bardzo
bliskiego. Dla własnego dobra nie powinien tego robić.

– Mark, idź do mamy i spytaj, czy jest gotowa na lunch. Powiedz, żeby nie

schodziła, bo ja jej przyniosę.

Slade bał się iść na górę bez uprzedzenia. A nuż trafiłby jeszcze na

karmienie i zobaczył to, czego nie powinien i co mogło go niepotrzebnie
poruszyć.

– A czy my też możemy zjeść razem z mamą? – spytał Mark.
– W pierwszych dniach mama będzie miała sporo roboty z twoją

siostrzyczką. Powinniśmy zostawić ją w spokoju, żeby choć trochę mogła
odpocząć. Jeśli będzie dobrze się czuła, to może wszyscy razem zjemy kolację.

– No dobrze – zgodził się chłopiec niechętnie. – A czy po południu mogę iść

z tobą tam, dokąd ty będziesz szedł?

– Jeśli tylko mama się zgodzi.
Chłopiec pobiegł na górę i po chwili wrócił z wiadomością, że mama może

jeść. Slade ustawił na tacy kubek zupy, szklankę mleka i dwa kawałki chleba.
Tacę ujął w obie dłonie i poszedł na górę. Na chwilę zatrzymał się u szczytu
schodów, bo doszedł go melodyjny głos Emily, nucącej kołysankę. Poczuł
przedziwny ucisk w okolicy serca. Jakieś wzruszenie i radość, że uczestniczy w
życiu tej rodziny. Wszedł do sypialni i stanął jak wryty: Emily siedziała w
łóżku, a jej głowa i kasztanowe włosy skąpane były w promieniach
zachodzącego słońca. Ocknął się, nim zdołała zauważyć jego zachowanie, i
zapytał:

– Szanowna mamusia jest głodna?
– Niezbyt. – Zaśmiała się. – Ale muszę jeść dla Amandy, żeby nie zabrakło

mi pokarmu. – Wzięła tacę z rąk Slade’a. – Muszę się odpowiednio odżywiać i
dlatego od razu porozmawiajmy na temat kolacji. Są pewne rzeczy, których mi
nie wolno jeść ze względu na skład pokarmu.

– W lodówce widziałem mieloną wołowinę. Może być rzymska pieczeń?
– Może, ale pod warunkiem, że zapomnimy o większości przypraw. Nie

wyglądasz mi na kogoś, kto zna się na pieczeniach rzymskich i tym podobnych

background image

nadzwyczajnych daniach.

– Znam się, bo też jestem nadzwyczajny – odparł ze śmiechem. – Umiem

nawet robić puree z kartofli.

– No, to masz na całe życie przyjaciela w Marku. On uwielbia puree z

kartofli.

Przyjaciel na całe życie! Slade nie znał podobnego pojęcia.
– Mark mówił, że pozwoliłaś mu towarzyszyć mi przy robocie.
– Pod warunkiem, że nie będzie ci przeszkadzał.
– Nie tylko nie będzie przeszkadzał, ale pomoże. Zaprzęgnę go do pracy.

Ale czy ty mnie nie potrzebujesz? Mam coś zrobić, podać, przynieść,
przygotować?

– Nic nie potrzebuję, teraz przewinę Amandę, potem zjem. Amanda zaśnie,

a ja trochę odpocznę. Może też się zdrzemnę.

– Tak na wszelki wypadek: gdybyś mnie potrzebowała, wywieś jakąś

szmatę albo poduszkę przez okno. Od czasu do czasu będę zerkał i w razie
potrzeby przylecę.

– W pełni zdaję sobie sprawę, Slade, że to, co zrobiłeś dla mnie i nadal

robisz, ma dużo większą wartość niż dach nad głową i wikt. Nie mogę ci za to
zapłacić.

– Nic mi nie jesteś winna, Emily. Robię to, co mogę i nic więcej. To ja

odpłacam pomocą za okazaną mi pomoc.

Slade szybko wyszedł w obawie, że jeśli zostanie tu dłużej, to chyba na

zawsze zniewolą go te brązowe oczy i ich spojrzenie.

Popołudnie szybko minęło przy robocie. Mark dzielnie pomagał Slade’owi

w oporządzaniu koni, w karmieniu bydła i obijaniu papą nieszczelnych desek
obory. Gdy wreszcie obaj wrócili do domu, Mark poszedł się umyć, a Slade
wbiegł na górę, by sprawdzić, czy u Emily wszystko jest w porządku. Nie
wywiesiła co prawda żadnej szmatki, ale nigdy nic nie wiadomo.

Drzwi do sypialni były uchylone. Slade zajrzał ostrożnie. Amanda leżała u

boku matki i spała. Emily miała oczy zamknięte i równo oddychała. Też chyba
spała. Długo stał wpatrzony w jej twarz. Tej twarzy nigdy nie zapomni. Piękna i
dobra.

Nagle otworzyła oczy, jakby rozbudziło ją spojrzenie Slade’a.
– Bardzo przepraszam – wybąkał. – Obudziłem cię. Nie miałem zamiaru.

Przyszedłem, żeby zobaczyć...

– Właściwie nie spałam, tylko tak sobie myślałam – przerwała mu. –

Dopiero teraz poczułam się strasznie senna i zmęczona.

– No, to śpij, śpij! Dobrze ci to zrobi. Ja zajmę się wszystkim.
Obdarzyła go spojrzeniem, które przeniknęło go do głębi. Ona mnie urzekła,

pomyślał, nie odrywając od niej oczu.

Po długiej chwili powieki Emily opadły i powrócił równy oddech. Zasnęła.

Zaczarowana chwila minęła. Otrząsnął się jakby z odrętwienia, westchnął i

background image

zszedł na dół przygotować coś do jedzenia.

Emily zeszła na kolację i przyniosła ze sobą Amandę. Nim usiadła, zwróciła

się do Slade’a:

– Mam jeszcze jedną prośbę. Przypomniałam sobie, że na stryszku jest

druga kołyska, pewno bardzo zniszczona. To moja kołyska. Czy nie
zechciałbyś jej przynieść i tu postawić. W ten sposób podczas posiłków i pracy
w kuchni będę miała gdzie położyć Amandę. Tę kołyskę zrobił mój ojciec...

– Żaden problem. Chyba ją widziałem, kiedy brałem kołyskę Marka.

Wyglądała rzeczywiście na bardzo zniszczoną i starą.

– Ale zrób to dopiero po kolacji. Teraz dam sobie radę. Podczas posiłku

kilkakrotnie chwaliła zdolności kulinarne Slade’a, nazywając go Wielkim
Szefem. Miała apetyt i sprawiała wrażenie wypoczętej. Slade był zdziwiony, że
zaledwie dwadzieścia cztery godziny po porodzie matka może czuć się tak
dobrze i wyglądać tak pięknie.

Po kolacji Emily pozwoliła Markowi wziąć Amandę na kolana. Chłopiec

najpierw długo głaskał delikatnie włoski siostrzyczki, potem policzył jej
wszystkie paluszki, jakby spodziewał się jakiegoś odstępstwa od normy, a
następnie stwierdził, że jest bardzo fajna i że on nie miałby nic przeciwko
drugiej takiej.

Wszyscy przeszli do saloniku i Slade zaproponował Markowi grę w karty,

polegającą na dobieraniu ich w pary. Emily usiadła na kanapce i zaczęła robić
na drutach sweterek dla małej. Gdyby ktoś podejrzał tę scenę, to byłby pewien,
że patrzy na najszczęśliwszą rodzinę na świecie. W pewnej chwili Amanda
zaczęła kwilić, a potem płakać. Emily zabrała ją na górę na karmienie. Pokarm
nie uspokoił jednak małej, która płakała w dalszym ciągu. Płakała nawet wtedy,
gdy Mark powinien był pójść już spać. Slade i Mark poszli na górę sprawdzić,
co się dzieje.

– Jej chyba coś jest – powiedział z niepokojem Slade.
– Nie sądzę – odparła Emily. – Niemowlęta miewają takie kapryśne okresy.
– Masz doświadczenie – skomentował.
Emily spojrzała bacznie.
– Mam. Przy Marku zamartwiałam się każdą jego łzą. I dlatego teraz jestem

pewna, że Amandzie nic nie jest. Ty też pewno dużo płakałeś, kiedy miałeś dwa
dni. Płakałeś bez powodu.

– Kołysz Amandę, a ja położę Marka spać i opowiem mu jakąś historyjkę.
– Niech on tu przedtem przyjdzie powiedzieć nam dobranoc. Dziękuję za

wszystko, Slade... I dopilnuj, żeby Mark umył zęby. , Ich spojrzenia spotkały
się i porozumiewały czas jakiś, po czym Slade skinął głową i wyszedł,
przymykając za sobą drzwi.

Kiedy Mark już się umył, wyszorował zęby, włożył piżamkę i położył się,

Slade usiadł na skraju łóżka, aby opowiedzieć chłopcu jakąś wymyśloną
historyjkę kowbojską. Zobaczył jednak głęboki smutek na buzi malca i spytał:

background image

– Masz jakieś kłopoty, mój partnerze?
– Zawsze kładła mnie i otulała mama. I opowiadała o dobrym księciu, który

podróżuje na białym koniu i szuka, komu by pomóc.

– No cóż, masz teraz siostrzyczkę. Niemowlęta wymagają stałej opieki.
– Ale dlaczego ta Amanda tak ryczy?
– Ja ci powiem dlaczego. Przez wiele, wiele miesięcy Amandzie było

cieplutko w brzuszku mamy. Zawsze miała co jeść i czuła się bezpieczna. Ale
w końcu musiała opuścić swoje schronienie. Wyszła na wielki świat, gdzie
panuje hałas, zgiełk, jest strasznie jasno, raz może być za gorąco, raz za zimno.
Ona do tego wszystkiego nie przywykła. Potrzeba wiele matczynej troski i
czasu, żeby przestała się bać.

– Ile potrzeba czasu?
– Nie jestem pewien, ale chyba po miesiącu zacznie się czasami uśmiechać,

bo już nie będzie taka przestraszona.

Mark w zamyśleniu pokiwał głową.
– Opowiesz mi o księciu?
– Nie, o jednym kowboju, który też pomagał ludziom.
W trakcie opowiadania Mark zasnął. Slade cicho wyszedł z pokoju i na

chwilę zatrzymał się przed drzwiami Emily. Dziecko ciągle płakało. Wzruszył
ramionami i zszedł do siebie, żeby też wreszcie wypocząć. Nie mógł jednak
zasnąć. Przeszkadzały mu myśli, w których główną rolę odgrywały Emily
Lawrence oraz plącz małej. Amanda przestała płakać dopiero przed północą, a
o północy Slade nadal przewracał się z boku na bok. Z kolei zaczął myśleć o
czekającej go nazajutrz wizycie w Billings. Najpierw musi iść do budynku
sądów i przejrzeć stare akta. Może trafi tam na ślad brata bliźniaka. Nim zapadł
w sen, długo jeszcze zmagał się z własnymi myślami.

Obudził go brzęk łyżki padającej na podłogę z terakoty. Potem usłyszał

wodę lejącą się do zlewu. Jak długo mógł spać? Chyba nie dłużej niż piętnaście
minut. Szybko włożył dżinsy i flanelową koszulę i poszedł do kuchni. Emily
właśnie nalewała mleko do kubka, potem kubek wstawiła do kuchenki
mikrofalowej.

– Co się stało? – spytał.
Obróciła się. Jej wzrok wyrażał zdziwienie.
– Amanda dopiero co zasnęła. Przyszłam napić się mleka.
Slade podszedł do kredensu i z aluminiowej folii odwinął drożdżowe

bułeczki, które na polecenie Emily wyjął przed kilkoma godzinami z
zamrażalnika.

– Masz na nie ochotę? – spytał.
– O tak. Ale przejdźmy do saloniku. Stamtąd będę słyszała, jeśli Amanda

zapłacze. Coś mi przyszło do głowy: ponieważ jutro jedziesz do miasta, to
może mi kupisz elektroniczny sygnalizator. Daje znać, gdy dziecko się obudzi.
Mam na górze folder reklamujący to urządzenie.

background image

– Zrób mi listę zakupów. Postaram się wszystko załatwić jak najlepiej.
Gdy zasiedli w saloniku na kanapce, Emily raz jeszcze powtórzyła:
– Chwilowo to lista twoich usług rośnie. Jak ja ci zapłacę?
– Nic mi się od ciebie nie należy. To, co robię, robię z prawdziwą

przyjemnością... – I dodał po chwili: – Sam się nie spodziewałem, że to będzie
taka przyjemność.

Po takim stwierdzeniu musiała nastąpić długa cisza, podczas której oboje

zastanawiali się nad dalszym krokiem. Długo milczeli.

Ciszę przerwała Emily pytaniem:
– Nie będzie cię cały dzień? To nie zwykła ciekawość, ale...
– Tak, tak – przerwał jej. – Chcesz wiedzieć, czy przez cały dzień będziesz z

dziećmi sama. Ale nie wiem, ile czasu mi to zajmie. Nie wiem, co znajdę... Ja
szukam pewnej osoby... Nie, nie kobiety – dodał szybko, widząc jakby niepokój
w jej oczach. – Szukam brata... – Czy powiedzieć jej wszystko? Jeśli nie
opowie jej o swoim życiu, to nie dowie się niczego o niej. A bardzo chciał
wiedzieć, jak to było z jej małżeństwem z owym Pete’em Lawrence’em. – Otóż
ja nie miałem normalnej rodziny jak inne dzieci... – Gdy napotkał wzrok Emily,
wzruszył ramionami, jakby chcąc podkreślić, że to wszystko razem nie ma
większego znaczenia. – Nie znam swoich rodziców. Byłem w sierocińcu...

– Jakże mi przykro...
– Nie lituj się nade mną. Byłem karmiony, ubierany, opiekowali się mną

przeważnie dobrzy ludzie. Ale sierociniec to nie rodzina.

– Byłeś tam z bratem?
– Nie wiedziałem, że mam brata. Dowiedziałem się o tym dopiero przed

dwoma miesiącami. Ten sierociniec w Tuscon, w którym byłem od pierwszych
dni życia, został obecnie zamknięty. Pracowałem na ranczu w Idaho, kiedy
otrzymałem list. Oni mieli w sierocińcu mój aktualny adres, bo ja zawsze na
Boże Narodzenie wysyłałem im jakiś datek. W tym liście, informującym mnie
o likwidacji domu i rejestru akt stanu cywilnego, znalazłem świadectwo zgonu
mojej matki i dwa świadectwa urodzenia wystawione tego samego dnia.
Wreszcie się dowiedziałem, jak się nazywała. Świadectwa urodzenia były moje
i mojego brata Huntera. Jest w nich godzina naszego •urodzenia. Pięć minut
różnicy między mną a nim. Mam więc chyba brata bliźniaka... W liście była też
informacja, że Hunter został adoptowany, kiedy miał osiem miesięcy. Na
odwrocie kopii aktu urodzenia Huntera była notatka, że oryginał przesłano do
Billings. I to tego” samego dnia, kiedy został wysłany list do mnie. Dzwoniłem
do likwidatora sierocińca w Tuscon po jakieś bliższe informacje, ale on nic nie
wiedział. Wszystko to działo się tak dawno.

– Więc myślisz, że twój brat mieszka w Billings albo w okolicy?
– Tak myślę i chcę pogrzebać w starych aktach urzędu stanu cywilnego.

Powinny być zgromadzone w archiwach przy sądzie. Jeśli sam się jutro czegoś
nie dowiem, to może wynajmę miejscowego detektywa.

background image

– To może być kosztowne.
– Mam trochę oszczędności. Od kiedy opuściłem Tuscon, mając

osiemnaście lat, oszczędzałem i wydawałem bardzo mało. Człowiek wiele nie
potrzebuje, wynajmując się do pracy na farmach i ranczach.

– Nigdy nie mieszkałeś długo w jednym miejscu?
– Nie. Zatrzymywałem się tam, gdzie była praca. Przy budowach, w

gospodarstwach hodowlanych i rolnych. Na południu i północnym zachodzie.
Ty nigdy nie opuszczałaś Montany?

– Nigdy. Najdalej byłam w Helenie. Ojciec mnie tam zabrał na rodeo.
– A twój mąż?
– Też znał tylko Montanę. I nie miał żadnych... ciągot ani do podróżowania,

ani do zmiany miejsca zamieszkania. Nie lubił zmian.

Coś w tonie jej głosu zachęcało do dalszego wypytywania, ale nie chciał być

natrętny. Emily mogłaby się speszyć, widząc jego nadmierną ciekawość. Lepiej
działać powoli. Pytanie tu, pytanie tam. To stanowczo lepsza metoda.

– Jak długo chciałbyś tu zostać? – spytała ostrożnie Emily i wypiła parę

łyków mleka.

– Naprawdę nie wiem. To zależy, jak mi wyjdą sprawy w Bilings... No i od

tego, jak długo będziesz mnie potrzebowała.

Ta druga ewentualność przyszła mu do głowy teraz. Sam się zdziwił, że to

powiedział.

– Jeśli tu zostaniesz na dłużej, to nie będą rosły twoje oszczędności.
– Pieniądze nie są mi specjalnie potrzebne.
Slade widział, że Emily intensywnie myśli i usiłuje go rozszyfrować, bo

przecież nadal był dla niej przygodnym i przypadkowym pracownikiem
najemnym. A ponadto miał wrażenie, że ich rozmowa zaczyna toczyć się
między wierszami. No i dobrze. To jest droga do lepszego poznania. Złapał się
na tym, że bardzo chce lepiej poznać Emily. Ni stąd, ni zowąd powiedział:

– Jesteś piękną kobietą...
Zaczerwieniła się i chcąc pokryć zmieszanie, roześmiała się, mówiąc:
– Widzę, że zbyt długo pracowałeś tylko w otoczeniu mężczyzn i krów.
Też się roześmiał i dotknął dłonią jej karku, a potem wśliznął się palcami

między jedwabiste włosy. Palce zastygły w kasztanowej gęstwinie. Czekał,
wiedząc, że musi dać jej czas na podjęcie decyzji: cofnąć głowę czy
akceptować dalsze zbliżenie.

Emily poczuła zamęt w głowie. Serce biło jej jak szalone. W pewnej chwili

zadała sobie pytanie, co ona tu robi, siedząc tak spokojnie obok tego
mężczyzny, świadoma, co może się stać za chwilę. Rozsądek nakazywał
trzymanie się z daleka od wiecznego tułacza, ale w niebieskich oczach Slade’a
było coś, co zachęcało, aby w tym błękicie się zanurzyć i zapomnieć o
wszystkim.

Pochylił ku niej głowę, ona podniosła głowę ku niemu.

background image

Zadygotała, nim jeszcze jego usta dotknęły jej ust. Ale tylko je musnął. Tak

jak za pierwszym razem. Nie posunął się dalej. Musnął, a potem powędrował
na policzek, też delikatnie go muskając. Pachniał przestrzenią i promieniował
łagodnym ciepłem. Jego oddech był kojący. Po tej wstępnej igraszce miłosnej
powrócił do ust i tym razem złożył na nich pocałunek namiętny, głęboki. I
Emily nagle zaczęła go całować, tak jak jeszcze nigdy w życiu nie całowała.
Straciła poczucie miejsca i czasu. Wreszcie poznała prawdziwego mężczyznę!
Mężczyznę, który wiedział, czego pragnie kobieta, i był gotów jej to dać.

Nagle zastygła i oderwała usta. Przecież całuje człowieka, który wdarł się

nagle w jej życie i zamierza z niego jak najszybciej umknąć. Odepchnęła
Slade’a, oburzona właściwie na siebie, że nie potrafi racjonalnie myśleć.
Rozdygotana i zła niemal wykrzyczała:

– To nonsens! To nie może się powtórzyć! Słyszysz? Nie może! Co też we

mnie wstąpiło? No i w ciebie!

– Emily... – zaczął zduszonym głosem.
– Jestem dopiero co po porodzie – przerwała mu. – Nie powinnam nawet

myśleć o czymś podobnym. Nie wolno mi... Nie wolno mi pakować się w
ramiona mężczyzny... – Co ja plotę, zadała sobie pytanie.

– Chyba nie myślisz, Emily, że zamierzałem... że chciałem czegoś więcej,

niż pocałunku... z osobą, która stała mi się... jest w moich oczach taka... taka
bliska i sympatyczna...

– Tak... nie... Nie wiem. Ja ciebie nie znam.
– Nie znasz mnie? Po tym wszystkim, co razem przeżyliśmy przez te

kilkadziesiąt godzin, ty mówisz, że mnie nie znasz? Wobec tego coś ci powiem:
jestem człowiekiem honoru. I daję ci teraz słowo, że nie zbliżę się i nie pocałuję
cię, dopóki mnie o to nie poprosisz.

Wstał, koszula mu się rozpięła i gdy Emily zobaczyła jego owłosioną klatkę

piersiową i muskularny płaski brzuch, ogarnęła ją fala pożądania. Zmieszała się
nie mniej, niż zmieszany i zagubiony był Slade. Nim zdołała zebrać myśli, by
odpowiedzieć na jego ostatnią deklarację, on odezwał się pierwszy:

– Dobranoc, Emily! Jeśli będziesz mnie potrzebowała, to uderz czymś w

podłogę tak jak tamtej nocy. – Po tych słowach wyszedł z kuchni. Po chwili
Emily usłyszała trzaśniecie drzwi jego pokoju.

Pozostała sama z chaosem w głowie, z wypitym kubkiem mleka w dłoniach

i oczami pełnymi łez.

Wpierw śnieg spadnie w piekle, nim go poproszę o pocałunek, powiedziała

sobie.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Uszczelniając ościeżnicą kuchenne drzwi, Slade patrzył kątem oka na

Emily, która wsuwała do piekarnika kamionkę z czymś, co przygotowała na
kolację. Boczyła się przez minione dwa dni i trzymała jak najdalej. To było nie
tylko denerwujące, ale i bardzo dla niego niewygodne. Co dalej? Zapytywał
siebie o to już przed dwoma dniami, kiedy wyprawa do Billings nic nie
przyniosła. Nie natrafił na żaden ślad brata. Upychając uszczelniacz w szpary
myślał teraz o tym, że Emily jest właściwie przeszkodą w kontynuowaniu
poszukiwań jedynej bliskiej mu osoby. Opóźniła te poszukiwania. Może
tamtego wieczoru nie powinien wpaść w złość i powiedzieć tego, co
powiedział. Może nie powinien jej całować. Ale przecież ona rozkoszowała się
tym pocałunkiem nie mniej od niego. Teraz drogo go to kosztuje, gdyż zaplątał
się emocjonalnie w historię bez wyjścia. Emily nie chciała jego emocjonalnego
zaangażowania, nie chciała jego pocałunków. W każdym razie tak powiedziała.

No cóż, niech tak będzie.
Z saloniku dobiegł płacz niemowlęcia. Emily zerknęła na kuchenny zegar.

Slade wiedział, co ona teraz myśli. Ze za pięć minut będzie przejeżdżał szkolny
autobus, a ona zawsze wita Marka przy wylocie drogi z rancza.

– Idź nakarmić małą, a ja pójdę po Marka zaproponował.
– Chyba muszę tak zrobić – odparła Emily, wzdychając. – A taką miałam

nadzieję, że Amanda pośpi dłużej. Mark będzie rozczarowany...

– Poprawię mu humor. Powiem, że jutro może ze mną pojechać na

sprawdzanie studni. – Slade odłożył na stół narzędzia, wsypał do pudełka
pozostałe gwoździe i włożył do puszki resztę masy uszczelniającej. – Nie
będzie tak wiało przez drzwi...

– Jakże ja ci się za to wszystko odwdzięczę, Slade.
Był już zmęczony jej pojękiwaniem na temat podziękowania i niemożności

spłacenia długu, jaki wobec niego zaciągnęła. Nic jednak nie powiedział, tylko
zdawkowo się uśmiechnął. O dziwo, uśmiechnęła się i Emily.

Gdy Mark wyskoczył z autobusu i zobaczył Slade’a, a nie matkę, nagle

posmutniał.

– Gdzie mama? – spytał. – Znowu karmi bachora?
– To nie bachor, tylko twoja mała siostrzyczka, która wymaga częstego

karmienia. Ciebie też tak często mama karmiła. Ale Amanda rzeczywiście jest
żarłoczna, bardzo dużo je. Czy chciałbyś jutro pojechać ze mną, żeby
sprawdzić, czy bydło ma wodę?

– Mama na pewno się nie zgodzi. Powie, że za zimno albo coś takiego.
– Już mamę pytałem. Zgodziła się.
Jednak nawet ta wiadomość nie rozchmurzyła chłopca. Szedł z ponurą miną

aż do domu. Slade zauważył, że Mark bardzo się zmienił od chwili powrotu

background image

Emily ze szpitala. Był bardziej zamknięty, cichy i zamyślony.

– No tak, mama znowu u siebie na górze z Amandą – powiedział po wejściu

do kuchni.

Slade pomyślał, że trzeba porozmawiać z Emily na temat jej syna. Będzie

musiała zmienić swoje postępowanie, jeśli nie chce mieć kłopotów z chłopcem,
który czuje się przez nią opuszczony od chwili przyjścia na świat drugiego
dziecka.

Emily wkrótce zeszła na dół z Amandą i ułożyła ją w saloniku w starej

kołysce. Zaczęła wypytywać Marka o dzień spędzony w szkole, ale on nie miał
ochoty na rozmowę i odpowiadał monosylabami.

Zadumana, zabrała się do przygotowywania sałaty. Ponownie spróbowała

nawiązać kontakt z synem:

– Jutro będę piekła ciasteczka. Takie, jak lubisz. Pomożesz mi?
– Slade powiedział, że mogę z nim jechać.
– Wiem, wiem. Ale możemy piec po południu.
– Może być – odparł chłopiec, nieco się ożywiając. Jednakże podczas

kolacji w dalszym ciągu nie miał wiele do powiedzenia i wbrew zwyczajowi
nie zarzucał nikogo pytaniami. Ponieważ po kolacji Emily uparła się, że sama
zmyje, Slade zaczął uczyć Marka robienia węzłów. Sztuki tej nauczył się przy
okazji pracy w różnych firmach budowlanych. Chłopiec był pojętnym uczniem
i po półgodzinie znał już z tuzin różnych sposobów wiązania linki.

Tego wieczoru Amanda szybko zasnęła, więc Emily mogła dopilnować

Marka. Gdy jednak zaczęła czytać mu przed snem jakieś opowiadanie z
ilustrowanej książki, rozległ się głośny płacz i musiała przerwać, by pobiec do
córki.

Minęła godzina, nim mała zasnęła. Emily zeszła na dół do kuchni, ale po

drodze usłyszała dobiegające ją z saloniku odgłosy programu telewizyjnego. A
więc Slade jeszcze nie spał.

Podeszła do drzwi i zobaczyła go w fotelu, z założonymi na piersiach

rękami i z uśmiechem na ustach. Oglądał kolejny odcinek komediowego serialu
rodzinnego.

– Oboje śpią? – spytał, nie podnosząc głowy.
– Śpią. I ja idę spać. Zeszłam tylko po szklankę mleka.
– Nie odchodź. – Wyłączył telewizor. – Powinniśmy porozmawiać.
– O czym?
– O kilku sprawach... – Wyprostował się w fotelu i dłonie oparł na poręczy.

– Przede wszystkim o tamtym wieczorze.

Domyślała się, o jakim wieczorze Slade mówi. Ale kiedy tak na nią patrzył,

widziała w jego oczach wiele pytań, na które sama nie znała odpowiedzi.

– Właściwie nie ma o czym mówić – odparła.
– Jest, skoro odskakujesz ode mnie jak oparzona, ilekroć stoję bliżej niż

metr.

background image

– Wcale nie! To twoja imaginacja.
– Nie wydaje mi się, a wzrok mam sokoli. I stwierdzam fakt.
– Ja... ja tylko czuję się tak dziwnie... – Usiadła. Właściwie była zbyt

zmęczona na jakiekolwiek rozmowy. Czuła się tak, jakby nie spała od tygodnia.
– Może... jestem po prostu nie przyzwyczajona do obecności mężczyzny w
domu.

– Miałaś w domu mężczyznę, swojego męża. Tego Pete’a.
– To zupełnie co innego. Ty jesteś kimś obcym...
– No, niezupełnie.
Oboje pomyśleli jednocześnie o tym samym: o tamtej nocy na szosie, w

furgonetce...

– Idę spać. – Wstała.
Nim zdołała postąpić jeden krok, Slade zerwał się i chwycił ją za ramię.
W tym momencie Amanda znowu zaczęła płakać.
– Slade, puść mnie. Obiecuję, że porozmawiamy jutro. – Pobiegła w stronę

schodów.

– Przyniosę ci mleko! – krzyknął za nią Slade.

Rano następnego dnia Slade i Mark wyjechali na objazd rancza, a Emily

zajęła się Amandą i tysiącem czynności domowych. Chciała mieć wolniejsze
popołudnie, by móc spędzić czas z Markiem i upiec zapowiadane od dawna
ciasteczka. Jednakże po lunchu zadzwoniła sąsiadka, Mavis O’Neill, kobieta
bardzo gadatliwa, i przez pół godziny zanudzała Emily lokalnymi plotkami, a
poza tym wprosiła się z wizytą następnego dnia, w niedzielę, po mszy. Po
zakończeniu rozmowy Emily zaczęła wyjmować na stół wszystko, co było jej
potrzebne do pieczenia, kiedy nagle usłyszała płacz Amandy śpiącej w kołysce
w saloniku. Musiała zanieść ją na górę, na karmienie. Po zjedzeniu mała
zaczęła marudzić i w ten sposób minęło popołudnie. Oczywiście nic nie wyszło
z danej synowi obietnicy pieczenia ciasteczek. Niedobrze.

Mark nie powiedział ani słowa i podczas kolacji leż milczał jak zaklęty.
– Chcesz piec ze mną ciasteczka po kolacji? – spytała Emily.
– Nie – odparł krótko Mark. – Slade obiecał mi pokazać sztuczki z kartami.

– To może jutro? – Słyszałem, że jutro przychodzą państwo O’Neill. Kiedy
wieczorem kładła Marka spać, chłopiec ani razu nie spojrzał jej w oczy. –
Słuchaj, Mark, przed urodzeniem Amandy rozmawialiśmy wiele razy o tym, że
będziesz miał braciszka albo siostrzyczkę. I ogromnie się cieszyłeś. Już
niedługo nie będę musiała przebywać tak długo przy Amandzie. Każdą wolną
chwilę będę z tobą.

– Nie martw się, mamo. Mam teraz Slade’a.
– Kiedy ja nie wiem... – Zasępiła się. – Ja nie wiem, jak długo jeszcze Slade

u nas zostanie. On tu jest tylko przejazdem.

– On na pewno zostanie, jeśli go poprosimy.

background image

– Ma sprawy do załatwienia w Billings, szuka brata. Jak go znajdzie, to

pojedzie do niego. – Pochyliła się nad chłopcem, uściskała go. – Spij, synku. I
nie martw się. Zawsze będziemy razem. Do czasu, aż dorośniesz. – Mark nic
nie odpowiedział. – Dobranoc, synku.

– Dobranoc – bąknął i odwrócił głowę.
Emily westchnęła i poszła do łazienki. Wzięła prysznic i kiedy spojrzała na

zegarek, stwierdziła, że już czas nakarmić Amandę. Boże, czy ona da sobie z
tym wszystkim radę? Po karmieniu mała od razu zasnęła. Emily usiadła w
bujanym fotelu i rozmyślała o swoim losie, o ostatnich dniach i o tych, które ją
czekają. W trakcie tych rozważań usłyszała mocne pukanie do drzwi. Ledwo
zdążyła się okryć, drzwi otworzyły się i w progu stanął Slade.

– Emily, musimy porozmawiać. Sprawa staje się pilna. Przed chwilą zszedł

na dół Mark. Nie mógł zasnąć i przyszedł do mnie z różnymi pytaniami. Ty z
pewnością dobrze opiekujesz się Amandą, ale powinnaś się zastanowić, czy nie
zaniedbujesz Marka. Chciał przede wszystkim wiedzieć, jak długo jeszcze
zostanę na ranczu. Kiedy mu odpowiedziałem, że nie wiem, uciekł na górę.
Poszedłem za nim, ale on nie chce odezwać się do mnie.

Do oczu Emily napłynęły łzy. Czuła się naprawdę zagubiona. Nie powinna

milczeć, powinna wszystko z siebie wyrzucić. Ale czy ma odwagę, aby
przyznać się, że już nie daje rady? Ranczo, potrzeba odzyskania sił po porodzie,
troska o noworodka, zadośćuczynienie Markowi, który czuje się porzucony
przez matkę, widok pożądania w oczach Slade’a, no i jej pogłębiające się
przywiązanie do obcego mężczyzny...

Dostrzegłszy łzy, Slade przykucnął przed Emily.
– Emily, nie miałem zamiaru sprawić ci przykrości... Połóż się i odpocznij.

Jeśli nie będziesz mogła zasnąć, to zawołaj mnie bez względu na porę.
Porozmawiamy. Szczerze, otwarcie. Wszystko sobie wyjaśnimy, przedstawimy
swoje plany...

– Dobrze, ale na chwilę zostaw mnie samą. Chcę pomyśleć. Ja też doszłam

do wniosku, że powinniśmy porozmawiać, i to jeszcze dziś.

Skinął głową, wstał i wyszedł.
Po niespełna godzinie Emily zeszła na dół, zostawiając drzwi do sypialni

uchylone. Slade’a zastała w kuchni, (idy ją zobaczył, wstawił do kuchenki
mikrofalowej kubek z mlekiem.

– Tak sobie pomyślałem, że będziesz chciała napić się mleka teraz, skoro

przedtem go nie wzięłaś.

Jego nieustanna troska i dobroć spowodowały, że znowu zwilgotniały jej

oczy. A jednocześnie zrodziło się nowe pragnienie. By ten mężczyzna nie
zniknął z jej życia...

– Chodźmy do saloniku – zaproponowała, biorąc z rąk Slade’a ciepły już

kubek.

Oboje usiedli w przeciwległych kątach kanapki, twarzami do siebie. Slade

background image

bacznie przyglądał się Emily. Miała spuszczone oczy i małymi łyczkami
popijała mleko. Rozmowę zaczął Slade:

– Przepraszam, jeśli na górze zbyt ostro się odezwałem. .. Sprawa jest

ważna. Musisz skończyć z tym zamykaniem się przed wszystkimi. Uciekasz do
sypialni i istnieje dla ciebie tylko Amanda. Wstydzisz się tego, że karmisz? W
miastach matki karmią dzieci piersią na ławkach w parku. Mark to widzi i
uważa, że go porzuciłaś dla Amandy. Karm ją przy nim. Uczyń z niego
uczestnika życia rodzinnego. On sądzi, że przestał się liczyć...

– Nie zdawałam sobie sprawy, jak trudno mieć dwoje małych dzieci. A

byłam taka szczęśliwa, kiedy się dowiedziałam, że jestem w ciąży. Byłam
szczęśliwa, choć już wtedy nie miałam męża.

– A teraz draga sprawa, Emily. Zatrzaskujesz mi drzwi przed nosem,

zamykasz się przede mną. Dosłownie i w przenośni. A co takiego by się stało,
gdybym zobaczył, że karmisz piersią?

Emily była zmieszana i nie wiedziała, co odpowiedzieć. Podniosła tylko

głowę i po raz pierwszy od rozpoczęcia rozmowy spojrzała mu w oczy.
Zobaczyła w nich tęsknotę i pożądanie. Tęsknotę za czymś, czego Slade łaknął.
Zarumieniła się.

I tak oto powstał problem. Polega! on na tym, że nie wiedziała, co zrobić,

ponieważ nie wiedziała, czego sama chce.

– To jest sprawa prywatności, Slade... – wybąkała wreszcie.
– Gdybym ja był kobietą... – zaczął.
– Ale nie jesteś. I nie jesteś członkiem rodziny.
– Wcześniej czy później będziesz musiała wyjechać gdzieś na kilka godzin z

Amandą. I przyjdzie czas karmienia. Co wtedy zrobisz? – zapytał surowym
tonem, bo dotknęła go bardzo uwaga, że nie jest członkiem rodziny.
Oczywiście, że nie jest, ale w sytuacji, kiedy to on odbierał poród?

– Nie przesadzajmy, nawet w mieście nietrudno ukryć się przed ludźmi.
– Jeszcze raz cię ostrzegam, że ukrywając się przed Markiem, wpadniesz w

poważne tarapaty. On się od ciebie zupełnie odsunie. No, ale cóż, to jest twój
dom, twoja rodzina. Zrobisz, co będziesz chciała. – Westchnął i skrzyżował
ręce na piersiach, jakby tym chciał jej dać do zrozumienia, że cała sprawa
przestaje go obchodzić. Raz na zawsze.

– Ja bardzo cenię twoje rady i twoją pomoc, ale...
– Wiem, wiem. Jest ci tylko trudno przyjmować jedno i drugie. Rad w ogóle

nie przyjmujesz, a za pomoc zbyt często dziękujesz. – Mówił teraz zupełnie
innym tonem. – Jesteś silną kobietą, Emily, ale nawet najsilniejszy człowiek
może się załamać pod ciężarem obowiązków...

– Więc co mam robić?
– Ulżyć sobie. Na przykład nie gotować pracochłonnych zup i dań, ale

czasowo korzystać z puszek.

– To dużo więcej kosztuje.

background image

– Zafunduję ci zupy w puszkach na najbliższe dwa tygodnie.
– Właśnie tego nie chcę. – Już miała kłopot ze zwrotem pieniędzy za

kupione przez Slade’a urządzenie sygnalizacyjne dla Amandy.

– Jesteś najbardziej upartą kobietą jaką znam! – oświadczył zdesperowany.
Siedzieli i patrzyli na siebie.
Slade stwierdził, że oczy Emily są urzekające. Kiedy się ku niej pochylił,

jeszcze nie wiedział dobrze, w jakim to robi celu. Wyciągnął dłoń i palcami
pogładził jej policzek. I tylko tyle. Powrócił do poprzedniej pozycji i ponownie
krzyżując ręce, powiedział:

– Nie zapominam raz danego słowa. Gdybyś chciała, żebym cię pocałował,

to mnie o to poproś.

Emily zaczerwieniła się po korzonki włosów.
– A jeśli idzie o Marka... – zaczął raz jeszcze Slade.
– Jeśli idzie o Marka, to jutro z nim porozmawiam. Myślę, że dojdziemy

jakoś do porozumienia.

– Pokazanie mu, że go kochasz, byłoby lepsze niż rozmowa.
– Pomyślę o tym. Dobranoc.
Wstała i ruszyła w kierunku schodów. Nie obejrzała się z obawy, że jeśli to

zrobi, nie wiadomo, co może się jeszcze stać tego wieczoru.

Następnego ranka Slade wcześnie wyszedł, by nakarmić zwierzęta i

oczyścić stajnię. Gdy wrócił do kuchni, zastał już śniadanie na stole i Emily
krzątającą się przy jakichś tajemniczych czynnościach. Podejrzewał, że ta
uwidaczniająca się energia to nie tyle rezultat dobrze przespanej nocy, co
determinacja, by jednak podołać wszystkim obowiązkom. No dobrze, ale on tu
jest i wiele rzeczy za nią robi. Co będzie, gdy opuści ranczo?

– Za kilka dni Święto Dziękczynienia – przypomniała nagłe Emily,

uprzednio powitawszy Slade’a tylko skinieniem głowy. – Chyba powinnam
pomyśleć o indyku.

– Przecież to okropny kłopot – odparł. – Czy warto zawracać sobie głowę?
– Warto. To jest najważniejsze święto rodzinne. Slade wzruszył ramionami.

Dla niego rodzinne święta nie miały najmniejszego znaczenia, gdyż nie miał
rodziny. I takie dni świąteczne były jeszcze bardziej przykre od innych, bo
uświadamiał sobie, że jest na świecie sam jak palec. Nagle zdał sobie sprawę,
że zupełnie zapomniał o bracie i o postanowieniu, że ponieważ nie znalazł
żadnych jego śladów w aktach urzędu stanu cywilnego w Billings, da kilka
ogłoszeń do prasy. Tamtego dnia biuro ogłoszeń było już zamknięte. Powinien
jak najszybciej znowu pojechać do Billings.

– Zrób listę zakupów. Pojadę z Markiem do miasta i wszystko załatwię. – W

tym momencie Mark wbiegł do kuchni. – I zgadzamy się na indyka, pod
warunkiem, że będziemy ci we wszystkim pomagać. Prawda, Mark?

– Ja mogę drobić chleb do nadzienia – zaproponował ochoczo chłopiec, ale

background image

posmutniał, gdy z saloniku dobiegł płacz Amandy.

Spojrzenia Emily i Slade’a spotkały się nad głową Marka. Po raz pierwszy

pojawił się w nich ślad jakiegoś tajemnego porozumienia.

Nieco później tego samego dnia Slade zobaczył podjeżdżającą pod dom

nowiutką półciężarówkę. Od srebrnego lakieru odbijały się oślepiające promyki
zimowego słońca. To pewno ta O’Neill, z którą Emily rozmawiała przez telefon
i która wprosiła się z wizytą po mszy. Slade miał zamiar zignorować gościa i
pozostać w stajni, by dokończyć pracę, ale zmienił zamiar, gdy zobaczył, że za
kierownicą siedzi mężczyzna w stetsonie i w eleganckiej skórzanej kurtce z
frędzlami. Mężczyzna był mniej więcej w wieku Slade’a. Wysiadł pierwszy, a
następnie pomógł wysiąść starszej parze. Pewno ich syn. Slade podrzucił
świeżą słomę do ostatnich boksów i poszedł do domu.

Wszyscy, z wyjątkiem Marka, byli w saloniku. Starsza pani o krótko

przystrzyżonych kręconych włosach trzymała w ramionach Amandę. Starszy
pan siedział obok żony i uśmiechał się do dziecka. Ale uwagę Slade’a zwrócił
młodszy mężczyzna. Chyba siedział zbyt blisko Emily. Stanowczo za blisko i
widać było, że świadomie dotyka jej ramienia, na co Emily wcale nie reaguje.
A ponadto wpatrywał się w nią z widocznym zachwytem. Owszem, uroda
Emily była zachwycająca, ale... Sytuacja nie podobała się Slade’owi.
Odchrząknął, by obwieścić swoje wejście, i wtedy wszystkie oczy zwróciły się
na niego, Emily zaś lekko się zaczerwieniła. Na chwilę ich spojrzenia się
skrzyżowały.

– Slade, to są państwo O’Neill, Mavis i Rob, oraz ich syn, Dallas.

Przedstawiam państwu Slade’a Coleburna, który jest... Zaangażowałam go do
pomocy – wyjaśniła.

Emily wyglądała uroczo w czarnej spódnicy zapinanej z przodu i w

czerwonym puszystym swetrze.

– Szkoda, że mama nie powiedziała ci, że przyjeżdżam przed Świętem

Dziękczynienia. Mógłbym ci we wszystkim pomóc... Nie musiałabyś nikogo
zatrudniać – odezwał się Dallas.

Slade zazgrzytał zębami, ale szybko opanował wściekłość i rosnącą nagle

zazdrość. Z miłym uśmiechem oświadczył, że bardzo mu przyjemnie poznać
przyjaciół Emily. Spojrzał przy tym na nią wzrokiem, który dopowiedział całą
resztę.

– A nam miło poznać pana – odparł Dallas. – Skąd pan przyjechał?
– Z Idaho. Pracowałem na ranczu, jeśli to pana interesuje. – Slade doskonale

wiedział, o co Dallasowi chodzi. – Proszę się nie obawiać, Emily sprawdziła
moje referencje.

Pragnąc rozładować rosnące między mężczyznami na pięcie, Emily

zaproponowała wszystkim kawę. Wsiała i poszła do kuchni.

W czasie jej nieobecności rozmowa się nie kleiła, do momentu kiedy

background image

mężczyźni nie przeszli na tematy ranczerskie. Slade dowiedział się, że Dallas
kończy właśnie studia weterynaryjne na uniwersytecie Illinois i ma otrzymać
dyplom pod koniec lipca. Wtedy też zamierza wrócić na ranczo ojca,
powiększyć pogłowie bydła oraz zająć się ujeżdżaniem koni.

Kończąc ustawianie filiżanek na tacy, Emily słyszała strzępy rozmów

prowadzonych w saloniku i wyrzucała sobie sposób, w jaki przedstawiła
Slade’a gościom. Ale co mogła innego powiedzieć? Że czuje więcej niż
sympatię do człowieka, który przed kilkoma dniami zapukał do jej drzwi?

Już była gotowa wziąć tacę i wrócić do saloniku, kiedy nagle weszła Mavis,

by powiedzieć, że Amanda zasnęła i została ułożona w kołysce. Następnie
zadała pytanie, które ujawniło właściwy cel jej przyjścia do kuchni:

– Od jak dawna masz tutaj tego Coleburna? Nazywa się Coleburn; prawda?
– Tak, Slade Coleburn. Jest tu od tygodnia. Zabrakło mu benzyny, była

śnieżyca, zapukał do mojego domu, prosząc o pomoc i pozwoliłam mu
przenocować w stajni... No, a potem... Ja miałam kłopoty z przedwczesnym
porodem. I on odebrał dziecko... Bardzo wiele mu zawdzięczam.

Emily była pewna, że wcześniej czy później ciekawska Mavis zada jej to

pytanie i postanowiła odpowiedzieć szczerze. Może nie powinna, ale tak
zrobiła.

– I jak długo on zamierza tu zostać?
– Tego nie wiem ani ja, ani on. On przyjechał w te strony, żeby odszukać

krewnego. – Nie uważała za potrzebne wdawać się w szczegóły.

– Zdajesz sobie sprawę, Emily, że ludzie zaczną gadać. Pete nie żyje od

niespełna roku...

– Nic mnie nie obchodzą ludzie. Nie obchodziły mnie ludzkie plotki za

życia Pete’a, nie obchodzą i teraz. Slade to dobry człowiek. Nie wiem, co bym
bez niego zrobiła tamtego wieczora, kiedy przyszedł czas...

– Przecież wiesz, że zawsze możesz liczyć na mnie.
– Wiem, wiele razy to mówiłaś i jestem ci wdzięczna. Ale wiesz również, że

ja nienawidzę kogoś o cokolwiek prosić. Slade otrzymuje ode mnie dach nad
głową i wikt i robi to wszystko, czego ja w tych dniach nie byłabym zdolna
zrobić sama.

– Śpi nadal w stajni?
– Oddałam mu dawny pokój taty. I wszystko jest, jak być powinno, Mavis.

Nie miej żadnych obaw, jeśli idzie o moją cnotę.

W rozmowach z Mavis Emiiy nigdy nie owijała spraw w bawełnę. Jakiś

chochlik podszeptywał jej, żeby przyznać się do pocałunku, ale się
powstrzymała.

– Ja nie będę plotkowała na twój temat, ale inni będą – ostrzegła Mavis i

westchnęła. – Ale ty zawsze wiedziałaś, czego chcesz, i zawsze to robiłaś...

– Idziemy! – zakomenderowała Emily i wzięła ze stołu tacę. – Panowie

czekają. Weź, proszę, talerz z biszkoptami, Mavis.

background image

Wchodząc do saloniku, Emily niemal natychmiast zorientowała się, że

między młodszymi panami panuje napięcie, co z zainteresowaniem obserwuje
Rob O’Neill.

Slade zwrócił się do Emily:
– Pan Dallas O’Neill wspomniał, że już reperował ogrodzenia na twoim

ranczu i gotów jest robić to w przyszłości. Chwilowo jednak nie widzę potrzeby
go trudzić. Póki tu jestem, mogę to sam zrobić.

Emily zdawała sobie sprawę, że między obu mężczyznami toczy się bój i że

tę sytuację tylko ona może rozładować. Najpierw jednak zwróciła się do ojca
Dallasa:

– Bardzo ci jestem wdzięczna, Rob, za pomoc, jakiej mi udzielałeś podczas

mojej ciąży.

– A my delektowaliśmy się twoimi wypiekami. Chlebem, bułeczkami i

ciastami. Jesteś mistrzynią. Powinnaś otworzyć piekarnię.

Wszyscy się roześmieli. Podając Dallasowi kawę, Emily powiedziała:
– Tobie też dziękuję za pomoc. A w przyszłości, kiedy Slade mnie porzuci,

zwrócę się na pewno do ciebie.

Slade zastrzygł uszami. Co to miało znaczyć: „kiedy Slade mnie porzuci”?
– Trzymam cię za słowo – odparł Dallas.
W saloniku zapanowała cisza, do chwili kiedy przerwał ją Slade, wstając:
– Bardzo było mi miło państwa poznać i porozmawiać, ale muszę zmykać.

Czeka na mnie robota w stajni. – Okrasił te słowa kwaśnym uśmiechem.

– Nie wypiłeś swojej kawy, Slade. Wleję ją do termosu. Chodź ze mną do

kuchni.

W kuchni, przelewając kawę do tego samego termosu, który mu ofiarowała

pierwszego wieczoru, spytała:

– Coś nie tak, Slade? Jesteś w okropnym humorze.
– Ależ skąd. Chciałbym tylko wiedzieć, kim jest dla ciebie pan Dallas

O’Neill i od jak dawna to trwa?

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Pytanie Slade’a zaszokowało Emily. Czuła się nie tylko głęboko urażona,

ale i obrażona.

– Co to ma znaczyć „od jak dawna to trwa”? Niby co trwa? O co ty mnie

oskarżasz?

– Nigdy nie mówisz o swoim mężu. Nie masz w domu nawet jego fotografii,

a z tym facetem wydajesz się być... bardzo blisko. A jak on na ciebie patrzy!

– Zwyczajnie patrzy. Znamy się od dziecka. W tym sensie jest mi bardzo

bliski.

Oboje mówili półgłosem, zerkając nieustannie w kierunku saloniku. Emily

podała Slade’owi termos. Właściwie wcisnęła mu go do ręki, bo sam nie kwapił
się, żeby go wziąć.

– A jeśli idzie o mojego męża – kontynuowała – to nie twoja sprawa. Dallas

to też nie twoja sprawa.

Slade nie ustępował:
– Czy ty i Dallas byliście... czy emocjonalnie coś was łączy?
– Dallas i ja jesteśmy przyjaciółmi. Od zawsze. I tak chyba pozostanie.

Skończmy tę rozmowę. Muszę wracać do gości. – Odwróciła się, by odejść.

Slade rzucił za nią jeszcze jedno pytanie:
– Czy twoje małżeństwo było bardzo nieszczęśliwe?
Odwróciła się.
– Jeśli będziesz się tak zachowywał, Slade, to mogę dojść do wniosku, że

dam sobie radę bez ciebie. – Po tych słowach wyszła z kuchni.

Zobaczyła go dopiero podczas kolacji. Wszedł do kuchni i obwieścił, że

przede wszystkim musi wziąć prysznic. Spojrzenie miał ponure i uśmiech
wymuszony.

– Rysowałem z mamą zwierzątka. Chcesz zobaczyć? – zapytał Mark.
– Chętnie, ale po kolacji. Wezmę prysznic i potem tu przyjdę.
Emily bardzo przeżywała wydarzenia minionych kilku godzin. Podczas

wizyty O’Neillów przez cały czas myślała o swoim gościu, którego
nietaktownie przedstawiła jako wynajętą siłę roboczą. Teraz myślała znowu o
rozmowie, jaką mieli podczas przelewania kawy do termosu.

Slade szybko wrócił do kuchni. Usiadł i zabrał się do jedzenia. Przez cały

czas kolacji milczał. Ciszy nie przerwała też Emily, do głębi oburzona tym, że
Slade, pytając ojej stosunki z Dallasem, oskarżył ją właściwie o małżeńską
zdradę. Za kogo on ją uważa?

Po sprzątnięciu po kolacji Slade oświadczył, że idzie do swego pokoju, bo

musi coś przeczytać. Emily zrozumiała to jako karę za to, że nie chciała mu nic
powiedzieć o swoim małżeństwie. Przyjęła oświadczenie Slade’a w milczeniu i
gdy wyszedł, zabrała się wraz z Markiem do pieczenia ciasteczek.

background image

Później, kiedy szykowała się do karmienia Amandy, Mark zapytał ją, czy

może zejść, żeby powiedzieć dobranoc Slade’owi.

– Lepiej mu dziś nie przeszkadzaj, synku. Położę cię, otulę i poczytam, gdy

tylko skończę karmienie twojej siostrzyczki.

Tym razem Amanda usnęła zaraz po karmieniu. Dzięki temu Emily miała

więcej czasu dla Marka. Przeczytała mu długie opowiadanie, wysłuchała jego
modlitwy, ucałowała i otuliła kołdrą.

– Dlaczego jesteś zła na Slade’a, mamo? – spytał niespodziewanie Mark z

buzią w poduszce.

– Byłam zła, ale już nie jestem – odpowiedziała szczerze. Nigdy synowi nie

kłamała. – Slade powiedział coś, co mi się bardzo nie podobało. Ale wszystko
jest już w porządku. – Jednakże nie była wcale pewna, że tak jest.

– Ja bym nie chciał, żeby on teraz wyjechał, mamo...
– Ja wiem, że nie chcesz. Postaram się przekonać go, żeby został choć do

Święta Dziękczynienia.

– Tak krótko? Ja chcę, żeby został dłużej.
– Zobaczymy. Spij, synku.
– Dobranoc, mamo. Niech Slade zostanie z nami... Wyszła z pokoju małego

i stojąc przy schodach na dół, długo się wahała. Ojciec kiedyś jej powiedział, że
zawsze będzie dobrze spała, jeśli rozliczy dzień... Rozliczyć dzień, który
właśnie mijał, oznaczało w tym przypadku wyjaśnić wszystko między nią a
Slade’em. Ale jak?

Emily nigdy nie cofała się przed trudnymi zadaniami. Z dumnie podniesioną

głową zeszła na dół, stanęła pod drzwiami pokoju Slade’a i leciutko zapukała.

Slade bardzo szybko otworzył. Był nadal we flanelowej koszuli w szkocką

kratkę i w dżinsach. I wydawał się pełen wigoru. A poza tym... emanował
męskością.

– Powinniśmy porozmawiać – rzuciła prosto z mostu Emily.
– Chciałem przecież, ale ty nie chciałaś.
– Nie po to zapukałam, żeby toczyć nieistotne spory o to, co kto powiedział

i kiedy.

– Poważnym rozmowom zawsze towarzyszą drobne spory. Czasami są one

bardzo trudne i wymagają kompromisów.

– Zapukałam i chcę rozmawiać, ponieważ chciałabym wiedzieć, co takiego

kiedykolwiek powiedziałam lub zrobiłam, co dawałoby ci prawo do
sugerowania, że byłam niewierną żoną.

– A byłaś?
– Nie! – krzyknęła na cały głos, a wraz z tym krótkim krzykiem ulotniły się

wszystkie dobre intencje, jakie miała, by naprawić stosunki ze Slade’em.

Zasłoniła dłonią usta, ponieważ przestraszyła się, że mogła obudzić

Amandę. Do oczu napłynęły jej łzy. Obróciła się na pięcie i wybiegła do
przedpokoju.

background image

Slade dogonił ją po paru krokach, chwycił mocno za ramię i bezwolną

zaprowadził z powrotem do pokoju.

– Nie chcę tu zostać z tobą – oświadczyła, wyswobadzając się z kleszczy

jego uścisku. – To by dowodziło, że masz rację, źle o mnie myśląc.

– Emily, obawiam się, że nie masz pojęcia, co ja o tobie myślę. – Coś w

spojrzeniu Slade’a kazało jej wstrzymać oddech.

Nie uświadamiała sobie, czy to ona postąpiła krok, czy on, w każdym razie

zupełnie niespodziewanie znaleźli się bardzo blisko siebie.

– Nie znam się na małżeństwach, ale wiem, że nie zawsze są udane, bywają

też bardzo złe – powiedział Slade. – I wiem, bo mam oczy, że Dallas chciałby
być czymś więcej niż kolegą przyjacielem.

– Od dwóch lat spotykam się z Dallasem tylko podczas wielkich świąt, więc

nie wiem, jak...

– Czasami takie wielkie święta zupełnie wystarczą. I kilka dni wystarczy,

kiedy mężczyzna wie, czego chce.

– Dallas wcale mnie nie chce. I ja jego nie chcę... W tym sensie, o jakim ty

mówisz.

– Przyznaję, że byłem zazdrosny. Ty mi zaraz powiesz, że nie miałem prawa

być zazdrosny, bo niby z jakiej racji... Najemna siła robocza zazdrosna o
chlebodawczynię! Byłem zazdrosny jak diabli, bo zauważyłem, że nie
odsuwasz się od niego tak jak ode mnie.

– Nie odsuwam się od ciebie – powiedziała półgłosem. – Masz najlepszy

dowód teraz. I powiem ci jeszcze jedno: przy Dallasie czuję się swobodnie, a
przy tobie... Doznaję emocji, jakich nie powinnam doznawać. Mówię to
szczerze i otwarcie. Dopiero co urodziłam dziecko, jestem wdową od kilku
miesięcy...

Palce prawej dłoni zatopił w jej włosach.
– Jesteś przede wszystkim kobietą, a ja jestem mężczyzną. Doznałem

przedziwnych emocji już wtedy, kiedy cię zobaczyłem po raz pierwszy... I
wtedy też powiedziałem sobie, że nie powinienem...

– Ponieważ byłam w ciąży.
– Ale teraz nie jesteś. I nic się nie zmieniło, jeśli idzie o moje uczucia.

Owszem, zmieniło się. Są dużo mocniejsze. I nie chciałbym, by były
jednostronne. Mam nadzieję, że nie są.

– Nie – wyznała szeptem.
Słyszał dobrze, co powiedziała. Ale nie przygarnął jej, nie zaczął całować,

nawet nie objął jej ramieniem. Stał, jak stał, pomny danego słowa, że nie
pocałuje jej bez wyraźnej zachęty z jej strony. Emily milczała.

– Czy chcesz, abym opuścił ranczo? – spytał po chwili.
– Nie. Obiecałam Markowi, że poproszę cię o pozostanie co najmniej do

Święta Dziękczynienia. On chce, byś został dłużej, do Bożego Narodzenia.

– A czego ty chcesz?

background image

– Żebyś został. Kropka.
– Dobrze. Chwilowo podpisuję kontrakt do Bożego Narodzenia. Może do

tego czasu oswoimy się... – Cofnął się kilka kroków. Emily była mu za to
bardzo wdzięczna. – Do spotkania przy śniadaniu. Dobranoc!

– Dobranoc! – Emily wyszła od Slade’a z uczuciem wielkiej ulgi. Spadł jej

kamień z serca, a jego miejsce zajął dobry humor i lekka jak zefirek nadzieja,
że oto w jej życiu rodzi się coś nowego.

Po uroczystym obiedzie w dniu Święta Dziękczynienia Emily, Siade i Maik

przeszli do saloniku, gdzie w starej kołysce Amanda smacznie spała od kilku
godzin, dzięki czemu wszyscy mogli długo siedzieć przy stole. Emily usiadła
wygodnie w fotelu i westchnęła.

– Kiedyż ja odpocznę? Jutro znowu czeka mnie pieczenie, pieczenie,

pieczenie... Muszę upiec górę pasztecików na sobotni kiermasz. Są ochotnicy
do pomocy?

– Ja ci pomogę, mamo – zgłosił się Mark bez większego entuzjazmu.
– Jaki znowu kiermasz? – spytał Slade.
– W pierwszą sobotę po Święcie Dziękczynienia nasza parafia organizuje

kiermasz wypieków. Dochód na zbożny bożonarodzeniowy cel. Ja zwyczajowo
piekę dziesięć dużych pierogów albo pół setki mniejszych pasztecików.

– Chyba żartujesz? – odezwał się Slade.
– Taka to już tradycja. Każde ranczo dostarcza przydzielony mu gatunek

wypieku. Przy waszej pomocy powinnam dać radę. Surowce mam. Byle mi
Amanda zanadto nie przeszkadzała. ..

– Jeśli masz wałek do ciasta, to ja mogę wałkować, ale na tym się zaczyna i

kończy moja wiedza w dziedzinie wypieków – poinformował Slade.

– Jeśli zostaniesz do Bożego Narodzenia, to ja i Mark wiele cię nauczymy.

Pieczenia i kilku lokalnych tradycji.

– Przecież powiedziałem, że zostanę – obruszył się Slade. – Nigdy nie

cofam danego słowa, czy chodzi o zostawanie, czy całowanie...

– Jakie znowu całowanie? – zainteresował się Mark.
– To był taki żarcik – wyjaśniła mu matka.

Slade siedział w swoim pokoju i pisał listy. Postanowił umieścić kilka

dodatkowych ogłoszeń w gazetach stanu Kolorado i tych ogólnokrajowych,
których w tym stanie najwięcej sprzedawano. Nie wolno mu zlekceważyć
żadnego śladu. A pewien ślad miał. Kiedy odwiedził w Billmgs dom pod
adresem, który znalazł na odwrocie kopii aktu urodzenia swego brata, z uwagą,
że właśnie tam wysłano oryginał, zastał już nowych właścicieli. Oni nic nie
wiedzieli o swoich poprzednikach, gdyż dom nabyli przez pośrednika. Ktoś im
jednak mówił, że poprzedni właściciele wyjechali do Kolorado. Dlatego
właśnie Slade przygotowywał drugą serię ogłoszeń.

background image

Skończył ostatni list, dołączył do niego czek, włożył do koperty i zakleił ją.

Wstał, przeciągnął się i poszedł do saloniku, gdzie Emily baraszkowała z
rozbrykaną Amandą, a Mark przyglądał się temu w głębokiej zadumie, jakby
nie był pewien, czy aprobować podobne igraszki i do nich się przyłączyć, czy
też ustosunkować się negatywnie.

Ponieważ nadeszła już pora, kiedy Mark powinien iść spać, Slade

zaproponował, że pobawi się z Amandą, by Emily mogła położyć chłopca.

– Ale przecież ty nigdy nie miałeś jej nawet na rękach. I obawiam się, że

Amanda zaraz zacznie płakać...

– Będę bardzo ostrożny, poza tym mam swoje męskie metody. A Amanda

jest kobietą, no nie? Zresztą trzymanie niemowlaka, nawet rozwrzeszczanego,
jest chyba łatwiejsze niż wywijającego się prosiaka. Z prosiakami mam wielkie
doświadczenie.

Emily wybuchnęła śmiechem.
– Z pewnością masz rację, ale pamiętaj, że żaden prosiak nie może

konkurować z Amandą, jeśli chodzi o siłę głosu. No dobrze, bierz ją... –
Delikatnie umieściła dziecko w jego ramionach. – I na miłość boską, uważaj...!

– Slade da sobie radę, mamo. Nic się nie bój. On wszystko potrafi...
– Przesadziłeś, partnerze – odparł Slade.
Amanda obudziła się i najwidoczniej poczuła, że to nie matka trzymają w

ramionach, gdyż zaczęła najpierw płaczliwie pomrukiwać, a potem po prostu
płakać. Slade ujął ją pod brodę i bardzo poważnie zaczął tłumaczyć:

– No dobrze, młoda damo, wystarczy, zrozumiałem, że jesteś

niezadowolona. Ale coś ci powiem: będziemy spacerować, będziemy
rozmawiać o ważnych sprawach, będziemy się kołysać, dopóki mama nie
wróci. I obiecuję, że cię nie ugryzę i nie upuszczę...

I nastąpił cud. Niemowlę bystro spojrzało na Slade’a i nagle umilkło.
– Nie wierzę własnym oczom – powiedziała Emily. – Ty swoim głosem

oczarowujesz kobiety.

– Wobec tego będę musiał cały czas mówić. Nie tylko do Amandy, ale i do

ciebie.

Emily znowu się roześmiała i poszła za Markiem na górę. Pozostawiony

sam sobie Slade chodził z Amandą po pokoju, opowiadając jej o minionym
dniu pracy. Nie miał zamiaru naśladować matek, które do niemowląt stroją
miny i mizdrzą się. Jego zdaniem to czysta strata czasu. Dzieci tego nie
rozumieją. Po dłuższym spacerze podszedł do okna i pokazał Amandzie księżyc
oraz omówił wszystkie kwadry. Skończywszy z księżycem, zajął się
gwiazdami. Emily zastała go przy opisywaniu Wielkiej Niedźwiedzicy.

– Nie wiedziałam, że jesteś przewodnikiem po gwiazdozbiorach –

zauważyła.

– To za dużo powiedziane. Ale jeszcze w sierocińcu wpadła mi do rąk

książka o gwiazdach, Księżycu i Słońcu. Zafascynowały mnie fotografie, a

background image

potem zacząłem ją czytać i przeczytałem od deski do deski. Tak się to zaczęło.

Później łapałem każdą książkę o gwiazdach. Fascynująca lektura. Spójrz na

te gwiazdy...

Długo stali w milczeniu przy oknie, patrząc w granatowe niebo upstrzone

iskierkami. Amanda w ramionach Siadem ani pisnęła, choć nie spała.

– Zabiorę teraz małą na górę – odezwała się wreszcie Emily.
– Przynieść ci szklankę ciepłego mleka? – spytał.
– Oczywiście. Znasz już moje obyczaje. A przy okazji skończ szarlotkę. W

lodówce jest jeszcze kilka kawałków. Albo wiesz co, położę Amandę i jeśli ona
szybko zaśnie, to przyjdę na dół. Możemy posiedzieć sobie w saloniku...

Ta propozycja poruszyła Slade’a. Zaczynał się nowy etap w ich stosunkach.
Gdy po kilkunastu minutach Emily zeszła na dół, zastała Slade’ a na kanapie

w saloniku. Na niskim stole przed nim stały dwa kubki. Jeden z kawą dla niego,
drugi z dość jeszcze ciepłym mlekiem dla niej. Emily zajęła miejsce obok
Slade’a. Blisko, bliżej niż kiedykolwiek przedtem.

– O czym myślisz? – spytał.
– O tym, że to był dla mnie specjalny dzień...
– Dla nas obojga był specjalny – poprawił. – Myślę, że ty i ja nie tylko

porozumieliśmy się, ale wiele sobie uświadomiliśmy... Już chyba nie traktujesz
mnie jak obcego intruza?

– Nie. Ale szczerze się przyznam, że nie wiem, czego pragnę – odparła

enigmatycznie. – W ciągu roku moje życie radykalnie się zmieniło.

– A ja sądzę, że w głębi duszy wiesz doskonale, czego chcesz.
– To są raczej marzenia. Czy i ty czasami nie marzysz?
– Nad marzenia przedkładam rzeczywistość. Chwytam w garść to, co mogę

pochwycić. A nie ułudę.

– A ja... – urwała. – Czy chciałbyś... – Głos jej zawisł. Slade milczał.

Wreszcie Emily wykrztusiła: – Pocałuj mnie.

W ułamku sekundy znalazła się w ramionach Slade’a.
Był to chyba najwspanialszy i najdłuższy pocałunek w jej życiu. Ale w

pewnej chwili przyszła jej do głowy straszna myśl i oderwała usta od jego
warg. Przecież ona inwestuje uczucia w nieodpowiednim mężczyźnie. Po
Bożym Narodzeniu Slade zniknie i zostawi ją z bagażem nie nasyconych
nadziei i nie spełnionych marzeń. Po co jej to?

– Co się stało, Emily?
– Puść mnie!
– Znowu będziesz udawała, że nic się nie stało?
– Stało się. Nawet zbyt wiele. Ale my jesteśmy zbyt różni. Ludzie mówią o

takich: niekompatybilni...

– Różni tak, niekompatybilni nie. Wręcz odwrotnie. Plus i minus.

Przyciągamy się jak dwa przeciwne bieguny... .

– Może. Może do ciebie przyciągnęło mnie to, że byłeś w tylu miejscach, w

background image

tylu stanach, widziałeś świat. Ja znam tylko Billings. Ale jest inna sprawa: ja
nigdy, ale to nigdy nie pozwoliłabym sobie na... przygodę. Tak zostałam
wychowana...

– Rozumiem. Innymi słowy chciałabyś poznać moje intencje, nim... Chcesz

wiedzieć, czy są poważne i dokąd to prowadzi?

– Szczerze przyznam, że jeszcze nie jestem gotowa na czyjekolwiek

poważne intencje. Nie jestem gotowa na nic, co mogłoby skomplikować mi
życie, życie moich dzieci, czy narazić ranczo. Chcę jednak powiedzieć, Slade,
że mam serce otwarte dla dobrego przyjaciela.

– Nie sądzę, by kobieta i mężczyzna mogli pozostawać tylko przyjaciółmi,

jeśli wokół nich powstaje aura... nazwijmy ją emocjonalną. Niemniej możemy
spróbować, jeśli tego chcesz.

– Tego chcę.
I na tej deklaracji Emily zakończyli rozmowę wieczoru Święta

Dziękczynienia.

W sobotę rano sala parafialna przy kościele była pełna. Emily po raz

pierwszy pokazała się publicznie z Amandą. Natychmiast otoczyła ją gromadka
znajomych i sąsiadek, pragnących obejrzeć dziecko i pogratulować matce.
Wszyscy już słyszeli o porodzie w furgonetce, a także o przygodnym
mężczyźnie, który odebrał poród. Aż dziw, że w tak odludnych miejscach
wiadomości rozchodzą się tak szybko. Kobiety dopytywały ją także o owego
tajemniczego mężczyznę, ale nagle zamilkły, gdy do Emily dołączyli Slade i
Mark z półmiskami wypieków na kiermasz.

Slade widział dziesiątki wpatrzonych weń oczu, uchylił więc grzecznie

kapelusza i paroma równie grzecznymi słowami powitał panie, wyrażając
radość z ich spotkania. W spojrzeniu, jakim obrzucał zgromadzenie, łatwo było
zauważyć nutkę ironicznego rozbawienia. Zdawał sobie sprawę, że wywołał
sensację swoim przyjściem. Spytał Emily, co ma zrobić z półmiskami i poszedł
odstawić je tam, gdzie mu wskazała.

– A więc to prawda – odezwała się jedna z kobiet.
– Nie rozumiem, co pani chce powiedzieć – rzekła spokojnie Emily. –

Prawdą jest, że dzięki dobremu zrządzeniu losu pan Colebum był u mnie na
ranczu, gdy zaczął się poród. Amanda jemu zawdzięcza życie. Pan Colebum
pozostanie na ranczu jako pomoc, dopóki ja nie będę mogła wszystkiemu
podołać. Są jeszcze jakieś pytania?

Tymi słowami zawstydziła grono pań, które pospiesznie rozeszły się do

swoich zajęć. Została tylko Grace Harrison, która z mężem i córką mieszkała na
ranczu graniczącym z ranczem Emily.

– A gdzie ten Coleburn śpi? – spytała.
– W dawnym pokoju ojca – odparła bez namysłu.
– I widać, że Mark go bardzo lubi – zauważyła z przekąsem Grace.

background image

– Bardzo.
– Ale ten Coleburn nie zostanie długo? – Grace należała do najbardziej

ciekawskich kobiet.

– Nie, nie zostanie. I nie ma więcej o czym mówić – stwierdziła zimnym

tonem Emily.

Grace odeszła, przyłączając się do grupki kobiet, które nieustannie zerkały

to na Slade’a, to na Emily, wymieniając uśmieszki i uwagi.

– Czy one widzą we mnie diabła, którego należy czym prędzej przepędzić?

– spytał Slade, który podszedł do Emily.

– To wcale nie jest śmieszne. Wstrętne babska. Chodźmy stąd.
– Z miłą chęcią. Znajdę tylko Marka i spotkamy się przy drzwiach.
Emily spojrzała na śpiącą Amandę.
– Wszystko będzie w porządku, maleńka! – zapewniła córeczkę.
I przez całą drogę do domu powtarzała sobie, że wszystko będzie w

porządku...

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Na niespełna dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem Slade jak zwykle

wrócił w południe do domu na lunch, bardziej zmęczony niż zwykle po
porannym oporządzaniu zwierząt.

W kuchni pachniało świeżymi wypiekami. Emily, odwrócona plecami, coś

mieszała w garnku na piecu.

Od wizyty w parafialnej sali wydawała się nieswoja. Była też bardzo

ostrożna, by nie nastąpiło zbliżenie ze Slade’em. Unikała poważnych rozmów i
nie reagowała na żadne próby nawiązania bliższego kontaktu ze swoim
pracownikiem.

Slade domyślał się, że Emily ciąży to, że jest przedmiotem plotek

miejscowych kobiet.

– Coś wspaniale pachnie – powiedział, odwieszając kurtkę i kapelusz.
– Piekę dziś budyń chlebowy – pochwaliła się, obracając głowę w kierunku

Slade’a. – Wyjdzie z pieca lada chwila. Aha, jest do ciebie list, leży na stole.

Usiadł i długo obracał w dłoniach kopertę. Na odwrocie wypisany był

niedbale adres nadawcy: John Morgan, Denver. Slade bał się tego, czego może
się dowiedzieć, wreszcie jednak rozdarł kopertę i zaczął czytać. Po chwili
wykrzyknął do Emily:

– Słuchaj! Ten człowiek, niejaki John Morgan, pisze, że przed trzydziestoma

laty adoptowali z żoną chłopca z sierocińca, Huntera Coleburna. Mieszkali
najpierw w Tuscon, potem w Billings, a teraz są w Denver... Hunter żyje! Jest
prawnikiem specjalizującym się w prawie korporacyjnym. Teraz nie ma go w
kraju.

Ta informacja zawisła między nimi niby groźna czarna chmura.
– I jedziesz do Denver? – spytała stłumionym, na pozór obojętnym głosem.
Slade długo się zastanawiał. Do świąt zostały jeszcze dwa tygodnie. Bydło i

konie wymagają opieki. Zapowiadane są śniegi. Z jednej strony nie jest
przecież związany z tą farmą, z drugiej jednak... A Huntera nie ma przecież w
kraju...

– To może poczekać – odparł wreszcie. – Do świąt tylko dwa tygodnie.
– Ale bardzo pragniesz mieć własną rodzinę – powiedziała Emily.
– Nigdy jej nie miałem, więc nie wiem, czy tak bardzo pragnę. Jestem

bardziej ciekawy, czy mam brata, niż jego spragniony. Bo tak naprawdę, to ja
wcale nie jestem pewien, czy Hunter to mój brat. Tylko przypuszczam, że tak
jest.

– Ale może powinieneś pojechać i porozmawiać z tymi ludźmi.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi? Myślałem, że Mark bardzo chce, żebym

został na święta... Bo ty to nie wiem...

– Oboje bardzo chcemy, ale nie jesteśmy twoją rodziną. A ty mimo tego, co

background image

mówisz, pragnąłbyś ją mieć. Nie chcę być odpowiedzialna za to, że jej nie
znajdziesz.

– Za nic nie jesteś odpowiedzialna, a poza tym ja nie rezygnuję z wyjazdu

do Denver, tylko pojadę później. Mam zamiar zostać tu na święta. Ale jeśli
dogryzają ci plotki tych wszystkich bab i jeśli uważasz, że robisz coś złego,
zatrzymując mnie, to powiedz. Wyjadę jeszcze dzisiaj.

– Nie chcę, żeby wyjeżdżał.
– No, to nie zachowuj się tak, jakbyś chciała. Emily zaczerwieniła się.
– Ostatnio mało czasu spędzaliśmy razem i mało rozmawialiśmy.
– To nie moja wina. Rozumiem jednak, że ranczo i dwoje dzieci są

pożeraczami czasu – odparł. – Ale jeśli się czegoś chce, to zawsze znajdą się
sposoby. Mam propozycję. Poproś Mavis, aby przez kilka godzin popilnowała
Amandę, a my pojedziemy do Billings po świąteczne zakupy. Wrócimy, nim
szkolny autobus odwiezie Marka. Emily długo zwlekała z odpowiedzią, udając,
że ma coś do zrobienia przy piekarniku. Wreszcie się jednak wyprostowała i
obróciła twarzą do Slade’a.

– A wiesz, że to niezły pomysł. Ja też mam pewne sprawy do załatwienia w

Billings – odparła.

– Na ile godzin możesz zostawić Amandę samą? Bo w Billings chciałbym

zaprosić cię na lunch.

– Mogłabym ściągnąć mleko do butelki i zostawić je Mavis. Zrobię to dziś i

sprawdzę, czy Amanda będzie piła przez smoczek. Tak czy inaczej już
powinnam ją do tego przyzwyczajać.

– I nasz wyjazd do Billings nazwijmy randką – zażartował.
– Nasz wyjazd do Billings nazwiemy wyjazdem po zakupy – odparła, ale w

jej oczach rozbłysły dziwne ogniki.

– Dobrze, niech będzie randka zakupowa. Wilk syty i owca cała.
– Czasami to jesteś... – Nie dokończyła, a Slade nie nalegał.
– Idę się umyć – powiedział. – Krzyknij, kiedy lunch będzie gotowy.
Wyszedł, nim Emily zdołała mu powiedzieć, że to jednak jest zły pomysł,

by razem udali się po zakupy. Ludzie jeszcze bardziej zaczną plotkować.

Najpierw każde z nich z osobna chodziło po sklepach niewielkiej

promenady supermarketu w Billings, a potem spotkali się w sklepie z
zabawkami. Slade jeszcze nigdy nikomu nie kupował świątecznych prezentów,
sam też nigdy wiele nie otrzymał. Ale w tym roku pragnął obdarować
najbliższych sobie ludzi... Wiedział, że Emily wiele od niego nie przyjmie i
dlatego dla niej w tajemnicy wieczorami rzeźbił w drewnie jelonka. Był w tym
dobry. Emily nie będzie miała pretensji, że wydał na nią pieniądze, a to, czy
jelonek jej się spodoba, to inna sprawa. Inna była również sprawa z Markiem.

– Chciałbym kupić Markowi siodło – powiedział.
– Mark nie potrzebuje nowego siodła. Używa mojego.

background image

Powinien mieć siodło odpowiednie dla dziecka.
– To za drogi prezent, Slade. Nie mogę ci pozwolić na podobny wydatek.
– Cena nie jest ważna. Co ty dajesz Markowi?
– Mavis znalazła mi na wyprzedaży sanki. Trzeba je tylko pomalować. I

chcę mu kupić nowy kij bejsbolowy. W przyszłym roku ma zacząć grać w
szkolnej drużynie.

– A rękawica?
Emily potrząsnęła przecząco głową i Slade domyślił się, że cena rękawicy

przekracza możliwości jej domowego budżetu. Przeszli do działu sportowego.

– No, to ja mu kupię rękawicę, piłkę futbolową i piłkę do gry w siatkówkę.

Umocuję mu kosz na tyle obory i będzie mógł tam ćwiczyć.

– Slade!
Wiedział, że czeka go kazanie, więc przerwał Emily i sam je wygłosił:
– Boże Narodzenie to czas obdarowywania dzieci. Wszystkich dzieci, które

o czymś marzą i których marzenia nie zostały dotąd spełnione.

– Nie uważam, by Mark miał tak wiele nie spełnionych marzeń –

zaprotestowała. – Zawsze dawałam mu wszystko, co mogłam. A teraz jest
jeszcze Amanda. Dlaczego chcesz mu tyle kupować? Czy tak ci zależy, żeby o
tobie pamiętał, kiedy nas opuścisz?

Slade pomyślał, że może jest w tym część prawdy, a może prawda była

zupełnie inna: chciał się czuć cząstką tej rodziny. Długo jeszcze dyskutowali,
nim uzgodnili prezenty dla Marka, potem długo stali przed kasą, gdyż
przedświąteczny ruch w sklepie z zabawkami był bardzo duży. Po wyjściu z
supermarketu poszli na parking i schowali zakupy do furgonetki.

– A teraz lunch! – obwieścił Slade. – Zaczynamy część randkową. Patrz,

tam jest restauracja! Napisane, że rodzinna. Masz wybierać z menu, co dusza
zapragnie.

Emily dobrze wiedziała, że w restauracyjnej karcie nie znajdzie niestety

tego, czego pragnie jej dusza. A to, czego pragnęła, przerażało ją.

Następnego dnia po zakupach w Billings Slade zabrał Marka na wyprawę po

świąteczną choinkę. Chłopiec był niesłychanie podniecony. Kiedy jechali
zaśnieżoną drogą w kierunku odległej kępy świerków przeznaczonych
specjalnie do wycinania na Boże Narodzenie, bez przerwy mówił i zadawał
pytania. Mówił o dziadku, który zawsze sam wycinał drzewka na święta. Mark
nie znał dziadka, ale mama mu o nim opowiadała. Mówił o ojcu, który nigdy
nie wycinał drzewek i który...

Mark urwał i więcej o ojcu nie mówił. A potem nagle spytał Slade’a:
– Zostaniesz z nami i po świętach?
– Masz specjalny powód, pytając mnie o to teraz?
– Bo ja wiem, że mama bardzo by chciała, żebyś tu zamieszkał.
– Żebym zamieszkał? Tak powiedziała?

background image

– Nie powiedziała, ale ja wiem. I chcę, żebyś był na festiwalu śmiechu w

naszej szkole. Zaraz po Nowym Roku. Na tym festiwalu każdy chłopiec i jego
ojciec lepią ze śniegu bałwana, a najlepszy bałwan otrzymuje nagrodę.

– To bałwan otrzymuje nagrodę? Mark się roześmiał.
– I są tam inne śmieszne gry i zabawy. Musi grać chłopiec z tatą. Tak sobie

pomyślałem, że mógłbyś tam pójść ze mną...

– Przyjmuję zaproszenie. Pójdę z tobą lepić bałwana. Już dawno tego nie

robiłem. Będziesz mi musiał pokazać, jak to się robi.

Mark rozpromienił się i rzucił Slade’owi na szyję.
Slade nie był przyzwyczajony do podobnych oznak miłości ze strony dzieci

i gest Marka bardzo go wzruszył.

Po paru minutach zatrzymali się przed ogrodzeniem z drutu kolczastego.

Wysiedli z wozu, z którego Slade zabrał piłę. Przyginając druty do ziemi,
przeszli do zagajnika, gdzie śnieg był głębszy i miękki.

Mark nie mógł zdecydować się na drzewko. Chodził od jednego do drugiego

i grymasił. Jedno za niskie, inne zbyt rozłożyste, jeszcze inne krzywe. Wreszcie
Slade musiał mu przypomnieć, że zaraz zapadnie zmierzch i jeśli szybko się nie
zdecydują, będą musieli wracać przy księżycu.

Kiedy ścięte drzewko załadowali wreszcie do furgonetki, zrobiło się już

ciemno. W drodze powrotnej Mark kilka razy powtarzał, jaki jest szczęśliwy, że
Slade zostaje na święta i że wystąpi jako tata podczas lepienia bałwanów.

– Jestem gotowy na kolację – oświadczył, gdy zajechali przed dom.
– Najpierw musimy wnieść choinkę.
Choinka była olbrzymia i gdy Slade ustawił ją wreszcie na tle okna w

saloniku, zajęła właściwie pół pokoju.

Emily, która z podziwem chodziła dookoła choinki, narzekała jednak, że jest

za duża i że nie mają na nią tyle bombek, ile potrzeba. Nagle wykrzyknęła:

– Slade, skaleczyłeś się!
– Co ty za bzdury opowiadasz?
– Z tyłu na udzie. Masz podarte dżinsy, krew... Slade obmacał wskazane

miejsce. Dopiero w tym momencie uświadomił sobie, że już od dłuższego
czasu czuł dziwne pieczenie, ale lekceważył to, sądząc, że do spodni dostała mu
się w oborze jakaś słomka czy siano.

– Obejrzę... – Emily pochyliła się. – Ojej, głębokie rozcięcie, jeszcze

krwawi. Kiedy to się stało?

– Już wiem! To musiało być wtedy, kiedy przenosiłem choinkę przez druty

kolczaste. Wiem, że się zachwiałem i przysiadłem...

– Zardzewiały drut w lesie. To źle. Kiedy szczepiłeś się przeciw tężcowi?
– Minionego lata.
– To bardzo dobrze. Ja cię opatrzę.
– Ależ nie trzeba.
– Trzeba. Chodź ze mną do łazienki, tam oczyścimy ranę i opatrzymy.

background image

– Nie można dopuścić do info... infakcji – dopowiedział Mark.
– Infekcji – poprawił go Slade.
– Wszystko jedno, byle to się nie stało. Słuchaj mamy.
– Ale kolacja. Powiedziałeś, że jesteś bardzo głodny.
– Kolacja poczeka. Ty jesteś ważniejszy. Musisz być zdrowy, żeby lepić

bałwana.

– Co znowu? – zdziwiła się Emily.
– Slade obiecał mi, że zostanie na szkolny festiwal – oświadczył z dumą

Mark.

– Ooo... ! – Emily nie wiedziała, co powiedzieć.
– Mogę zostać, jeśli się zgodzisz, Emily... – Slade też nie bardzo wiedział,

jak powinien się zachować.

– Oczywiście. Teraz chodź ze mną do łazienki i zdejmij spodnie.
– Emily, ja...
– Masz zdjąć spodnie i tyle. Musisz dawać dobry przykład Markowi.
– Niby dobry przykład czego?
Ta rozmowa do niczego nie prowadziła. Slade wzruszył ramionami, mrugnął

porozumiewawczo do Marka i pomaszerował do łazienki, gdzie wkrótce Emily
obmyła rozcięcie wodą utlenioną, posmarowała je piekącym środkiem
dezynfekującym, posypała proszkiem gojącym i wreszcie przyłożyła opatrunek
i zakleiła plastrem.

I na tym by się skończyło, gdyby nagle Emily nie przyszedł do głowy

pomysł, by Slade zdjął te brudne i rozdarte dżinsy, to ona je upierze i zaceruje,
a teraz włożył świeże. Z początku oponował, ale natarcie było tak
zdecydowane, że zrobił, co mu kazała i czego osobiście przypilnowała, mimo iż
prosił ją, by odeszła.

W pewnym momencie opanowało go fizyczne podniecenie, no bo on i ona

sami w łazience... Emily to zauważyła i oboje jednocześnie poczerwienieli. Ona
szybko się odwróciła i zaczęła chować plastry, bandaże, tubki i słoiczki. W
pewnej chwili podniosła wzrok i w lustrze napotkała zmieszane spojrzenie
Slade’a.

– Przepraszam – powiedział. – Powinienem był zdać sobie sprawę...
– Nie boję się ciebie – odparła.
Coś w jej głosie kazało Slade’owi zadać sobie pytanie, jak wyglądało jej

pożycie małżeńskie z Pete’em.

– Trzeba jednak zawsze pamiętać, że potrzeby kobiety są inne niż potrzeby

mężczyzny – dodała enigmatycznie i wymijająco.

– Niby jak inne?
– Potrzeby mężczyzny są czysto fizyczne. Z kobietą sprawa jest bardziej

skomplikowana. Zaspokojenie fizyczne to tylko część...

– Nie masz racji co do mężczyzny. Moje pragnienia, reakcja na ciebie, to nie

tylko pożądanie fizyczne. Dałaś mi coś, czego nigdy w życiu nie miałem i

background image

czego potrzeby nie odczuwałem. To, co zaistniało między nami, wykracza poza
ramy fizycznego pożądania... Myślę, że ty boisz się to przyznać.

– Nie boję się, ale jestem po prostu ostrożna. Czekam. Kiedy stąd

wyjedziesz, ja zostanę ze swoim dawnym życiem. .. Nie tylko dawnym. Będę
obarczona troską o dwoje dzieci i ranczo. Nie wiem, czy temu podołam.
Całowanie ciebie jest bardzo przyjemne, ale nie może odrywać mnie od
rzeczywistości.

Slade, który stał tuż za plecami Emily, prawie jej dotykając, cofnął się

pospiesznie o dwa kroki, gdyż usłyszał tupot biegnących stóp.

Do łazienki wpadł Mark.
– Umyłem się, Amanda płacze. Czy możemy już jeść? Emily nieco

zmieszana szybko wyszła z łazienki.

– Dobrze, synku, zabaw przez kilka minut siostrzyczkę, ja przez ten czas

podam do stołu. Panowie zaczną jeść, a ja nakarmię wtedy Amandę.

– Dobrze, mamo. Opatrzyłaś Slade’a? Nic mu nie będzie?
– Nic mi nie będzie – odparł Slade z głębi łazienki. Mówił tylko o swojej

kondycji fizycznej i żałował, że tego samego nie może powiedzieć o duchowej i
emocjonalnej.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Podłoga była zarzucona pudełkami z ozdobami choinkowymi. Emily

podtrzymywała Marka, który stojąc na wysokim stołku i wspinając się na palce,
usiłował zawiesić na choince szklany dzwoneczek. Zerknęła na Slade’a,
trzymającego w ręku bombkę z imieniem Mark. Czuła, że płoną jej policzki.
Żaden mężczyzna nigdy nie wywoływał w niej podobnych emocji, a przede
wszystkim uczucia słodkiej słabości.

Za kilka tygodni to może być tylko wspomnienie. Siadem może już tu wtedy

nie być...

– Skończ już, Mark! – powiedziała. – Czas spać.
– Chciałbym jeszcze umieścić gwiazdę na czubku choinki, bo to zawsze ja

robię... – Mark rzeczywiście zawsze to robił, ale w przeszłości drzewka były
niższe. Tym razem choinka była pod sam sufit.

– Stołek jest za niski, synku.
– Ja Marka podniosę – zaoferował się Slade i podszedł.
– Gwiazda jest w pudle koło kanapy – poinformowała Emily.
Mark zeskoczył ze stołka i pobiegł po gwiazdę.
– Czy to ty namalowałaś? – spytał Slade, pokazując bombkę z imieniem i

datą urodzenia Marka.

– Tak, na jego pierwszą gwiazdkę.
– Jak ty dobrze wiesz, co trzeba zrobić, żeby upamiętnić jakieś wydarzenie.

Teraz, ilekroć Mark spojrzy na tę bombkę, poczuje się kimś wyjątkowym. To
mu pomoże w rozwoju, będzie zachętą do wysiłku...

– Tak uważasz?
– Oczywiście. I uważam, że ty również jesteś wyjątkową kobietą... Kiedy są

twoje urodziny?

– Ósmego kwietnia. Ciebie już tu nie będzie... Slade jakby tego nie słyszał.
– Niektóre z tych ozdób choinkowych wyglądają na bardzo stare. Pościerane

wzory...

– Moja matka zrobiła to, kiedy miałam pięć lat. – Pokazała mu kogucika. –

A mój ojciec przywiózł te bombki, kiedy wrócił z wizyty u przyjaciela w
Wyoming. A to dał mi Dallas przed maturą... Właściwie to z każdą z tych
ozdób łączy się jakieś wspomnienie...

– Nigdy nie zdawałem sobie sprawy, że choinki mogą być drzewkami

pamięci o wydarzeniach i ludziach. To zapewnia jakąś przynależność... Tak to
chyba odbierasz, prawda?

Miała ochotę odpowiedzieć, że on też mógłby przynależeć, ale zabrzmiałoby

to jak oświadczyny. Skinęła tylko głową..

Przybiegł Mark z gwiazdą. Slade podniósł go wysoko, a chłopiec zawiesił

gwiazdę tuż pod sufitem, na samym czubku drzewka. Gdy znalazł się z

background image

powrotem na ziemi, spojrzał dumnie na swoje dzieło.

– Wspaniale wygląda, prawda? Wybraliśmy najlepszą choinkę, prawda,

mamo?

– Z całą pewnością najlepszą – zgodziła się Emily i uśmiechnęła do Slade’a,

bo to była przecież jego zasługa.

– Za rok wybierzemy podobną, prawda, Slade? – wyrwał się nagle Mark,

czym spowodował długą ciszę, której żadną uwagą nie chciał przerwać ani
Slade, ani tym bardziej Emily.

Wreszcie Mark, który być może wyczuł narastające napięcie i wodził

oczami od Slade’a do matki i z powrotem, zapytał bardzo niewinnym
głosikiem:

– Czy moglibyśmy zapalić teraz lampki i zaśpiewać kolędę?
– Już jest bardzo późno, ale dobrze. Zapalmy i zaśpiewajmy, ale króciutko...

Włącz, Slade!

– Co zaśpiewamy? – spytała Emily, gdy choinka już się jarzyła. Objęła syna

ramieniem i patrzyła na jego ciemną główkę.

– „Cichą noc” – odparł bez wahania Mark.
Emily zaintonowała, najpierw Mark się do niej przyłączył, a potem

nieśmiało Slade.

Przerwał im dzwonek telefonu. Emily kazała Markowi iść na górę,

obiecując, że zaraz przyjdzie, wzięła ze stołu sygnalizator Amandy i poszła
odebrać telefon.

Slade postanowił od razu się położyć. Miał dzień pełen nowych wrażeń.

Nigdy jeszcze nie wycinał w lesie choinek, nigdy nie towarzyszył żadnej
rodzinie w ubieraniu drzewka, nigdy w podobnym nastroju nie śpiewał kolęd. I
wreszcie to ich spotkanie i rozmowa w łazience... Co on właściwie robi w
domu, dla którego mieszkańców jest kimś zupełnie obcym? Skierował pierwsze
kroki do swego pokoju, kiedy usłyszał głos Emily:

– Cześć, Dallas! Już przyjechałeś na Boże Narodzenie?
Nagle Slade zapragnął napić się mleka i robić to jak można najdłużej.

Poszedł do kuchni i bezwstydnie słuchał. Mimo iż słyszał tylko jednego z
rozmówców, dowiedział się, że Dallas dzwoni z uniwersytetu. Odniósł także
wrażenie, że dzwoni wyłącznie po to, by wywąchać, jak się sprawy mają i czy
Slade przypadkiem nie zabiega o coś, o co zabiegać nie powinien.

Gdy po kilku minutach Emily skończyła rozmowę, nadal popijał mleko przy

kuchennym stole.

– Dallas miał jakąś ważną sprawę? – spytał.
– Nie, dobrosąsiedzka rozmowa. U nas sąsiedzi troszczą się o siebie.
– Jeszcze jedna tradycja. Podobnie jak śpiewanie kolęd po zapaleniu lampek

na choince?

Zaśmiała się.
– Coś w tym rodzaju. A na ranczach, gdzie pracowałeś, nie było takiego

background image

zwyczaju?

– Na ranczach, gdzie pracowałem, mieszkałem w barakach dla służby. Nie

wiedziałem, co dzieje się w domach. Ale teraz usłyszałem, że Dallas dzwoni z
uniwersytetu. To chyba zbyt daleko, by nazwać to sąsiedztwem, a rozmowę
dobrosąsiedzką.

– Odległość nie koliduje z przyjaźnią. Od śmierci Pete’a Dallas dzwoni do

mnie mniej więcej co dwa tygodnie. Sprawdza, czy wszystko jest w porządku.
– Ich spojrzenia spotkały się. – Jak noga, a raczej miejsce nieco wyżej? –
Sztucznie się zaśmiała.

– Doskonale.
– A gdyby było inaczej, też byś powiedział, że jest doskonale, co?
– Oczywiście! – odparł lekko. – Nie wolno mi niszczyć wizerunku twardego

kowboja.

– Masz dobre serce, Slade. Dzięki tobie Mark przeżywa wspaniałe święta.
– Niewłaściwie to sformułowałaś, Emily. To ty i twoje dzieci czynicie

święta czymś zupełnie wspaniałym dla mnie. – Zmienił temat: – Obejrzałem te
sanki, które kupiłaś. Skoro nie pozwoliłaś mi obdarować Marka tym, czym
chciałem, to może zgodzisz się, że sanki będą w pewnym sensie naszym
wspólnym prezentem. Chcę je najpierw oczyścić papierem ściernym, a potem
pomaluję.

– Bo ja wiem... – powiedziała powoli, udając, że się waha. – Zgodzę się pod

warunkiem, że kiedy Mark rozpakuje tę piłkę futbolową, to i ja zagram z wami
na śniegu. Będzie wspaniale!

– W gromadzie radość tym większa – odparł, chociaż trudno mu było

wyobrazić sobie Emily grającą w piłkę nożną.

I znowu ich spojrzenia się skrzyżowały. Patrzyli sobie w oczy głęboko,

długo, jakby szukali prawdy o rosnących w ich sercach uczuciach, Slade miał
ogromną ochotę pocałować Emily. Miał nieprzepartą chęć wzięcia jej w
ramiona. I tym razem pocałunek byłby zupełnie inny, a trzymając ją w
objęciach, wyszeptywałby do ucha słodkie słowa... Stanowczo powinien
wyjechać natychmiast po świętach Bożego Narodzenia. Pozostawanie dłużej
groziło... Czym? Dramatem dla niego.

– Idę na górę – oświadczyła Emily, z trudem odrywając spojrzenie od

Slade’a.

– Zostaw mi urządzenie, póki nie położysz Marka. Będę czuwał nad

Amandą.

Podała mu je, ich pałce się spotkały i zastygły. W oczach Emily Slade

widział odbicie tych samych uczuć, które nim targały. W nastroju, w jakim był
obecnie, zaliczył to do emocji wywoływanych przez świąteczny nastrój. I nic
więcej.

W wigilię Bożego Narodzenia Slade ujeżdżał konie w corralu, kiedy

background image

przybiegł zziajany Mark, już z daleka krzycząc:

– Chodź szybko, Slade. Mama mówi, że jest do ciebie pilny telefon!
Tylko jedna osoba miała numer telefonu Slade’a na ranczu: John Morgan,

który adoptował Huntera Coleburna. Slade puścił wodze trzymanego konia,
przeskoczył przez niskie ogrodzenie i ruszył pędem do domu. Mark mu dzielnie
towarzyszył. Wpadł do kuchni, a Emily, wskazując na słuchawkę na stole,
powiedziała krótko:

– Hunter Coleburn.
Slade’owi zaczęło szybko bić serce. Chodźmy do pokoju – powiedziała

Emily do Marka. – Zostawmy Slade’a samego.

– Słucham! – powiedział Slade do słuchawki.
– Slade Coleburn?
– Tak.
– Tu Hunter Coleburn. Właśnie wróciłem do mego biura w Londynie i

znalazłem wiadomość od ojca. Na moją prośbę przefaksował mi twój list i
fotografię, którą załączyłeś. Z wyjątkiem koloru włosów... jesteśmy identyczni.
Slade, jesteśmy bliźniakami! To dla mnie całkowite zaskoczenie. Pojęcia nie
miałem, że mam jakąkolwiek rodzinę. Musimy się koniecznie spotkać, no bo
przecież przez telefon... Wiesz co? Za trzy tygodnie wracam do Stanów. Może
przyjedziesz do mnie do Denver albo ja polecę do ciebie do Montany.

– Omówimy to, kiedy wrócisz do Stanów. Nie jestem pewien, czy będę

jeszcze tu, gdzie jestem, więc daj mi numer telefonu, pod który do ciebie
zadzwonię, jeśli byłbym gdzie indziej.

Hunter podał mu numer, Slade go zapisał, a następnie spytał:
– Słuchaj, powiedz mi, dlaczego jako adoptowany syn nie nosisz nazwiska

Morgan?

– Nosiłem je do dwudziestego pierwszego roku życia. A przez cały czas

jako drugie imię miałem pozostawione Coleburn. Taki gest ze strony
przybranych rodziców. Osiągnąwszy pełnoletność, postanowiłem powrócić do
prawdziwego nazwiska.

Slade podejrzewał, że w tej zmianie nazwiska coś się kryło. Może istniała

jakaś rysa w stosunkach z Morganami. Ale to już nie była rozmowa na telefon.

– Ojciec mi powiedział, że pracujesz na ranczu w Montanie. Co konkretnie

robisz? – spytał Hunter.

– To i owo... Od niedawna tu jestem. Przedtem pracowałem na innych

ranczach, na fermach, a także w firmach budowlanych. Lubię wędrowanie po
kraju i otwarte przestrzenie. Lubię zmiany.

– Ja podróżuję po świecie. Moją specjalnością jest prawo międzynarodowe.

Widzę już bliźniacze podobieństwo: obaj lubimy wędrować i nigdzie nie
zagrzewamy miejsca na dłużej.

Nastąpiła długa chwila ciszy, jakby obaj mężczyźni nie wiedzieli, jak

pokierować rozmowę, a unikali pytania o ewentualne żony.

background image

– Cieszę się, że zadzwoniłeś – powiedział wreszcie Slade. – Gdy tylko

skonkretyzują się moje dalsze plany, dam ci znać. I najlepsze
bożonarodzeniowe życzenia!

– Już zaczynają się spełniać dzięki rozmowie z tobą. Trzymaj się,

wszystkiego najlepszego! Do zobaczenia!

Slade odłożył słuchawkę. Miał zaciśnięte gardło i gdzieś w głębi czuł

wzbierające łzy. Usłyszał Marka wbiegającego po schodach na górę. Od razu
się domyślił, że matka go tam wysłała pod jakimś pretekstem. I chyba miał
rację, bo Emily po chwili weszła do kuchni z Amandą w ramionach i spytała:

– Chcesz o tym porozmawiać?
– Mam brata bliźniaka. Ojciec Huntera przefaksował mu moją fotografię i

Hunter mówi, że jesteśmy podobni do siebie jak dwie krople wody...

– I co odczuwasz, dowiedziawszy się o tym? Ulgę, że poszukiwania

zakończone i Radość, ze skończyły się pomyślnie? Jakie wyciągnąłeś wnioski z
rozmowy?

– Szczerze mówiąc, to nie wiem, czego oczekiwałem. Ale z rozmowy

pozostaje mi jedno wrażenie: jakbym rozmawiał z obcym człowiekiem... mimo
że wydawał się serdeczny.

– Nic dziwnego, bo jesteście sobie obcy. I będziecie, póki przez dłuższy

czas nie pomieszkacie razem. Masz zamiar to zrobić?

– Boja wiem. On mówił o spotkaniu. O spotkaniu! Ale zamieszkać razem to

co innego. Może on jest żonaty i ma dzieci? Nie wiem, czy on jest tak znowu
zadowolony ze znalezienia brata-kowboja... Wraca do Ameryki dopiero w
połowie stycznia. Co ty o tym wszystkim myślisz?

– Zupełnie nie wiem. Nie słyszałam tonu jego głosu...
– Ton powściągliwy, kulturalny głos wykształconego człowieka...

Człowieka z zupełnie innego świata niż mój. Nie mamy z sobą wiele
wspólnego.

– Wspólnota krwi tworzy bardzo silne więzy, Slade.
– Bo ja wiem, czy większe niż wspólnota małżeńska... – Co on gada? Boże

drogi!

Amanda zaczęła się wiercić i kwilić w ramionach matki. Slade patrzył z

rozczuleniem, jak Emily głaszcze jej główkę, i pomyślał sobie, że coraz
silniejsze emocjonalne więzy łączą go z tą kobietą, dobrą, dzielną i przy tym
nieprawdopodobnie piękną. Łączy ich coś, czego oboje się jeszcze boją,
myśląc, że może to być tylko chwilowe zauroczenie, nietrwałe i niebezpieczne.
Tym razem Emily się nie odsunęła, gdy przypadkowo dotknął jej, chcąc
przejść. W ostatnich dniach przestała właściwie unikać przypadkowych
dotyków, kiedy na przyład malowali sanki dla Marka, a potem wspólnie
pakowali kupione dla chłopca prezenty.

– Pojedziesz ze mną dziś do kościoła? – spytała.
– Zabierzemy Amandę?

background image

– Ma vis ma przyjść popilnować Marka i powiedziała, że może także zająć

się Amandą, jeśli oboje chcielibyśmy iść do kościoła.

– Chętnie pojadę z tobą do kościoła – odparł Slade, chociaż bardzo wątpił,

czy Mavis rzeczywiście to zaproponowała, by on mógł towarzyszyć Emily. – A
Markowi nie będzie smutno, że z nami nie pojedzie?

– Będzie już spał. Msza jest o wpół do jedenastej.
– No, to jedziemy we dwoje. Jutro muszę się wybrać do Billings.

Potrzebujesz czegoś?

– W tej chwili mam wszystko, czego potrzebuję – odparła.
Slade odniósł wrażenie, że ona nie myśli wcale o sprawunkach. I on miał w

tej chwili wszystko, czego potrzebował i pragnął.

Tego wieczoru Mark marudził przed zaśnięciem. Był zbyt podniecony

oczekiwanym porankiem i spodziewaną wizytą Świętego Mikołaja. Emily
siedziała przy nim, póki nie usnął. Dopiero wtedy mogła iść nakarmić Amandę.

Slade przebierał się w swoim pokoju w wyjściowy garnitur, gdy dobiegły go

z kuchni głosy dwóch kobiet. Z pewnością przyszła Mavis. Już wystrojony
poszedł do kuchni.

Gdy kobiety go zobaczyły, przerwały rozmowę i patrzyły zaskoczone. Slade

wyglądał wspaniale w białej koszuli z teksaskim krawatem, w czarnej
marynarce kowbojskiej, czarnych dżinsach i czarnych butach. Ponieważ nie
odrywały od niego oczu, spytał żartobliwie:

– A co? Niezbyt dokładnie się ogoliłem? – Przeciągnął dłonią po brodzie.
Emily się zaczerwieniła, Mavis roześmiała.
– Żadna kobieta nie odwraca wzroku od mężczyzny wyszykowanego na

wielkie święto – powiedziała Mavis.

– Na przykład na ślub? – spytał przekornie i natychmiast sam siebie wyzwał

od głupców.

Emily jeszcze bardziej poczerwieniała.
– Rzeczywiście tak całkiem inaczej wyglądam? – zwrócił się do niej z

pytaniem.

– Aha... inaczej... – wyjąkała.
– Inaczej lepiej, czy inaczej gorzej?
– Niemal cię nie poznałam...
– Zaręczam ci, Emily, że pod tym ubraniem pozostałem tym samym

człowiekiem i bije tam to samo serce.

– Widząc jej pogłębiające się zmieszanie, zmienił temat:
– Najwyższy czas jechać, bo nie zdążymy.
Wziął jej płaszcz, przewieszony przez krzesło, i pomógł włożyć. Potem

zaczął poprawiać zawinięty kołnierz płaszcza. Emily obróciła ku niemu głowę.
Stała tuż-tuż. Krótkim spojrzeniem przekazała mu więcej niż setką słów.
Slade’owi zabiło serce. Ujął Emily pod rękę i wyprowadził z domu. Nie

background image

pamiętał, czy na pożegnanie powiedział coś do Mavis. Chyba tak, bo coś mu
odpowiedziała.

W drodze do kościoła, raz po raz odrywał wzrok od drogi i zerkał na Emily.

Jechali pod rozgwieżdżonym niebem, na zewnątrz szalała wichura, ale szoferka
była ogrzewana, silnik miło mruczał.

– Wiesz, Emily, dziś wieczorem czuję się prawie szczęśliwy – odezwał się

w pewnej chwili.

– Ja też – odparła cichutko. – W tym odświętnym ubraniu wydałeś mi się

jeszcze... wspanialszy – wykrztusiła. – I zupełnie inny, dużo bogatszy
wewnętrznie. Czy to nie śmieszne, że przez białą koszulę można lepiej dostrzec
mężczyznę, niż przez flanelową w kratę... – roześmiała się sztucznie.

– Może w ogóle nie powinienem mieć na sobie koszuli. Kto wie, czy nie

dostrzegłabyś jeszcze więcej. Mówię o wnętrzu.

– Lubisz sobie kpić.
– Lubię, kiedy nadarza się okazja. A~ powiedz mi, czy u kobiet jest to samo,

co u mężczyzn z tymi białymi i flanelowymi koszulami? Ja uważam, że tak.
Kobieta bez szminki na ustach, to tak jak mężczyzna we flaneli. A ze szminką...

– Ze szminką kobiety czują się ubrane – przerwała mu. A bez szminki

jakby...

– Jakby gołe? – przerwał je.
Żartowali tak i droczyli się przez całą drogę. Gdy przybyli na miejsce,

parking przykościelny był już pełen samochodów. Slade zostawił furgonetkę na
poboczu drogi.

W kościele większość miejsc była zajęta, ale jakaś trzyosobowa rodzina

ścieśniła się, robiąc im miejsce na końcu ławki. Gdy usiedli, Slade zaczął się
ciekawie rozglądać. Od kilku lat nie był w kościele. Pięć lat temu po raz ostatni
poszedł na mszę podczas Wielkanocy. Zabrali go kowboje, kiedy pracował na
ranczu hodowlanym.

W pewnej chwili dostrzegł głowę Dallasa O’Neilla. Siedział sam i wyraźnie

rozglądał się na wszystkie strony, chcąc odnaleźć kogoś w tłumie wiernych.
Slade nie uważał za konieczne poinformowanie Emily o jego obecności.

Powoli Slade zaczął nie tylko wczuwać się w nastrój chwili, ale i

uczestniczyć w zbiorowych modlitwach i śpiewaniu kolęd. Było coś niemal
hipnotyzującego w atmosferze kościelnej i odczuwało się zupełnie wyraźnie
wspólnotę tej wiejskiej społeczności, gdzie wszyscy się znali, a większość
mówiła sobie po imieniu.

W czasie całej mszy Emily tylko raz spojrzała na niego. Jakby wiedziony

instynktem w tym samym momencie spojrzał na nią. I podobnie jak wcześniej
w kuchni doskonale się porozumieli niemalże w ułamku sekundy, bo chyba
tylko tyle trwało to spojrzenie.

Po mszy pastor przeszedł do wejścia, by pożegnać każdego z parafian z

osobna, życząc pomyślnych świąt.

background image

Idąc między rzędami w orszaku wiernych, Slade szepnął do ucha Emily:
– Jestem bardzo szczęśliwy, że zechciałaś mnie tu zabrać. Dziękuję.
Emily tylko się uśmiechnęła.
Nim jednak zdołali dotrzeć do pastora, dobry nastrój Slade’a zepsuł Dallas,

który najpierw klepnął Emily po ramieniu, a następnie bezceremonialnie objął
ją. Slade zazgrzytał zębami i skrzywił się, co Emily natychmiast zauważyła. On
jest rzeczywiście zazdrosny, pomyślała zaskoczona, czując jednocześnie, że
mina Slade’a sprawia jej satysfakcję.

Dallas usiłował pocałować ją w policzek. Odsunęła głowę.
– Tobie też życzę wesołych świąt – powiedziała.
– Wesołych świąt, Coleburn! – mruknął Dallas.
– Wesołych świąt, O’Neill! – odparł Slade.
– Mama powiedziała, że zaprosiła cię na jutrzejszy świąteczny obiad –

przypomniał jej Dallas. – Przyjdziesz, prawda?

Emily zupełnie zapomniała o tym zaproszeniu, pochłonięta myślami o

wtargnięciu w jej życie niejakiego Slade’a Coleburna...

– Jeszcze nie omówiłam tego ze Slade’em. Powiedziałam Mavis, że

odpowiem jej dziś wieczorem.

– Mam nadzieję, że odpowiedź będzie pozytywna. Wybierasz się do

Diamondów na sylwestra?

– Jeden z tutejszych ranczerów, Amos Diamond, hoduje konie półkrwi. Co

roku w sylwestra organizuje wielkie przyjęcie... – wyjaśniła Slade’owi Emily,
włączając go tym samym do rozmowy.

Slade pokiwał głową. Po dalszych kilku minutach rozmowy Dallasowi udało

się cmoknąć Emily w policzek. Powiedział dobranoc, potem uścisnął dłoń
pastora, gdyż właśnie znalazł się tuż przy nim w kościelnym przedsionku, i
odszedł.

W drodze do zaparkowanej dość daleko furgonetki Slade milczał.
– Co ci jest? – spytała Emily.
– Jeśli masz ochotę iść jutro do O’Neillów, to idź – odparł nieco nie na

temat.

– Przecież ci mówiłam, że Mavis zaprasza i ciebie...
– Z ciekawości. Chce wiedzieć, czy przy stole oblizuję palce.
– To nieprawda! Jeśli ty nie pójdziesz, to i ja zostanę w domu. Nie będę

spędzała świąt bez ciebie.

– Masz dobre serce, Emily, ale nie jest mi potrzebna niczyja litość.
– Co ty wygadujesz?! – Zatrzymała się, obróciła do Slade’a i patrzyła na

niego niemal z oburzeniem. – Jak ty mogłeś coś podobnego powiedzieć?! Czy
ty w moich oczach widziałeś kiedykolwiek litość dla ciebie? – Puściła jego
ramię. Szli dalej osobno. – Mnie jest zupełnie wszystko jedno. Wybieraj:
domowy obiad albo O’Neillowie. Z kolei Slade się zatrzymał.

– Wiesz, mam kompromisową propozycję: jutro oboje pójdziemy do

background image

O’Neillów, natomiast w sylwestra ty pójdziesz ze mną do tych Diamondów i to
będzie nasza randka. Akceptujesz?

– Chcesz jeszcze zostać po świętach?
– Przemyślałem to. Ty jeszcze potrzebujesz kogoś do pomocy, a ja i tak

muszę czekać na powrót Huntera do Stanów. Bardzo chciałbym iść z tobą na
sylwestra.

– Kupiłeś sobie randkę – odparła wesoło. A po chwili dodała: – Zabawa

będzie trwała całą noc...

– Nasza pierwsza noc – szepnął Slade pod nosem. Gdy wrócili do domu,

zastali Mavis czytającą gazetę w kuchni.

– Przyjdziemy do ciebie jutro – obwieściła Emily od progu.
– Bardzo się cieszę – odparła Mavis, wstając i biorąc z wieszaka płaszcz. –

Mam nadzieję, że lubi pan szynkę, młody człowieku – zwróciła się do Slade’a –
bo w tym roku mamy właśnie pieczoną szynkę z kartoflami.

– Bardzo lubię, proszę pani – odparł Slade, pomagając Mavis włożyć

płaszcz, a następnie zejść po schodkach z ganku.

Gdy wrócił, zamykając za sobą drzwi, powiedział do Emily:
– Wiem, że jest bardzo późno, że kleją ci się oczy, a kto wie, czy nie

będziesz jeszcze musiała karmić małej, ale mam coś dla ciebie i chciałbym ci to
dać jeszcze dziś wieczorem...

– Slade, nie musiałeś...
– To jest Boże Narodzenie. Usiądź na kanapce w saloniku, zaraz przyjdę...
Nie usiadła na kanapce, ale podeszła do choinki i podniosła z ziemi jeden z

leżących tam pakuneczków. Dopiero wtedy usiadła, sprawdzając, czy
sygnalizator Amandy jest włączony.

Slade przyszedł bez marynarki, a biała koszula jeszcze bardziej uwydatniała

szerokość jego barów. Niósł w ręku owinięte ozdobnym papierem pudełko i
podał je Emily. Rozpakowała. Zobaczyła zwykłe pudełko po butach. Zdjęła
pokrywkę i wyjęła ostrożnie kilka warstw ligniny. Na ligninowej wyściółce
leżał śliczny jelonek wyrzeźbiony z drewna.

– Bardzo mi się podoba – powiedziała.
– Skąd... ?
– Rzeźbię od dziecka. Zawsze rzeźbię w wolnym czasie, żeby go nie mieć...
– Dziękuję ci, Slade. To jest najpiękniejszy prezent, jaki otrzymałam w

życiu.

– Eee... !
– Tak. Bo to jedyny prezent, w który ktoś włożył tyle pracy i własnego

talentu. Bo to nie jest nic kupnego... I ja mam prezent dla ciebie. Ale kupiony...
Tyle że po długim namyśle...

– Jeszcze nie wiem, co to jest, ale już ci dziękuję, ponieważ poświęciłaś mi

swoją uwagę.

– Przewodnik po niebiosach, galaktykach i gwiazdach.

background image

– Cieszę się, bo niedawno straciłem mój stary. Na jednej z farm przeciekał

dach, zalał mi moją starą książkę o niebie, strony się pozlepiały, wszystko było
do wyrzucenia... Wiesz co, może któregoś wieczora pójdziemy specjalnie
obejrzeć gwiazdy...

Odłożył swój prezent na stolik, wyjął z rąk Emily jelonka i postawił go na

przewodniku, usiadł obok na kanapie, objął ją, przywarł ustami do jej warg.
Emily jakby tylko na to czekała.

Nagłe rozległ się brzęczyk sygnalizatora.
– O Boże, Amanda! – wykrzyknęła Emily i oderwała się od Slade’a, który

tylko jęknął i powiedział:

– Któregoś wieczora nic już nam nie przeszkodzi. Obiecuję ci to, Emily!
Zabrakło jej tchu i musiała chwycić się balustrady schodów, by nie upaść.

To nie słowa Slade’a ją poraziły, ale nagle objawiona prawda: jest zakochana.
Zakochana w kowboju o nazwisku Slade Coleburn... Co ona zrobi, kiedy on
wyjedzie?

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Gdy weszli do wielkiej pustej stodoły, w której Diamondowie wydawali

sylwestrowe przyjęcia, Slade przypomniał sobie ostatnie obrazy mijającego
tygodnia: radość na twarzy Marka odpakowującego bożonarodzeniowe
prezenty, no i częstszy niż przedtem uśmiech na twarzy Emily, w której
spojrzeniach dostrzegał coś nowego, co dawało nadzieję, że być może, on,
Slade, zaczyna coś dla niej znaczyć. Może jej uczucie jest nawet poważne?
Chciał, by tak było. I zaskoczyło go, że on tego chce. Naprawdę chce coś dla
niej znaczyć. Pragnie, żeby się w nim zakochała? Ale to przecież oznaczałoby
zakotwiczenie w Montanie. Czy jest na to przygotowany?

W stodole – która właściwie była tym, czym namiot dla areny cyrkowej,

jednym wielkim wybiegiem, gdzie w zimie i w lecie Diamond ujeżdżał konie –
były tego wieczoru ustawione dziesiątki, jeśli nie setki stolików, a bele słomy
zostały wykorzystane do obłożenia ścian i zapewnienia wewnątrz wyższej
temperatury.

Slade właściwie nie dostrzegał tego wszystkiego, bo nadal rozmyślał:

ciekawe, że od chwili przybycia na „Ranczo BZ” ani razu nie przejawiał chęci
ruszenia w dalszą drogę. A dotychczas, gdy znalazł się na innych farmach i
ranczach czy w przedsiębiorstwach budowlanych, już po kilku dniach zaczynał
się zastanawiać, kiedy by się urwać i ruszyć dalej. A tu nic. Tu mu jest tak
dobrze, jakby był we własnym domu. A przecież nigdy nie miał własnego
domu!

W głębi stodoły zbudowano estradę. Grała na niej orkiestra, ludową

piosenkę wyśpiewywała do mikrofonu rada dziewczyna. Wiele bel słomy leżało
w artystycznym nieładzie na ziemi, służyły za siedziska dla tulących się do
siebie młodych lub siedzących sztywno, uroczyście odzianych starszych par.

– Amos umie wydawać przyjęcia, prawda? – spytała Emily.
Slade jakby się obudził i pokiwał głową.
– Tu jest ciepło – stwierdziła Emily. – Może zdejmiemy płaszcze i

odwiesimy na te wieszaki. – Z boku wejścia wisiało kilka desek z powbijanymi
gwoździami.

– Tańczysz? – spytał Slade, gdy uporali się z płaszczami, a Emily poprawiła

uczesanie.

– Od dziecka. Znam wszystkie tańce country, stare i nowe.
– No, to ruszamy w tany – powiedział Slade, prowadząc Emily na parkiet,

na którym tworzyły się właśnie grupki tancerzy do tańca, zwanego
kwadratowym, niegdyś spopularyzowanego tu przez szkockich osadników.

Przez następne kilka godzin Slade odkrywał Emily, jakiej zupełnie nie znał:

kobietę świetnie tańczącą, umiejącą się beztrosko bawić, śmiać, żartować ze
znajomymi i prowadzić z nimi ożywione rozmowy. A robiła to z naturalnym

background image

wdziękiem, który wraz z urodą ściągał na nią łakome spojrzenia mężczyzn.

Tak, Emily to najładniejsza, najseksowniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek

spotkałem, pomyślał Slade. I pilnuj jej jak oka w głowie, bo ona jest wielką
wygraną twojego życia. Przez wiele lat wmawiał sobie, że jest samotnikiem,
ponieważ tak jest najlepiej i tak właśnie czuje się szczęśliwy. Nie znał wtedy
Emily. Teraz już nie chciał być samotnikiem. Trzymając ją w ramionach i
tańcząc dla odmiany staromodnego slow-foksa, doszedł do wniosku, że mógłby
być zupełnie dobrym mężem. Przytulił Emily do siebie i ustami muskał jej
skroń.

Czuła wzbierający w niej żar. Nagle, zupełnie niespodziewanie, wargi

Slade’ a gdzieś umknęły. Podniosła głowę i zrozumiała, dlaczego. Obok nich
pojawił się Dallas i oświadczył z wielką powagą:

– Odbijany.
– To zależy od decyzji damy – odpowiedział sucho Slade.
Emily nie chciała opuszczać ramion Slade’a, ale nie chciała także urazić

przyjaciela. Skinęła więc głową i uśmiechnęła się do Dallasa. Slade
natychmiast puścił ją. Niespodziewanie poczuła chłód w sercu. Jedno
spojrzenie na twarz Slade’a powiedziało jej, że podjęła chyba złą decyzję. Nim
odszedł, chwyciła go za ramię.

– Następny taniec? – spytała.
– Będę się tu kręcił – odparł.
– Kroi się z nim coś poważnego? – spytał Dallas, gdy zaczęli tańczyć.
– Nie rozumiem, co to znaczy „poważnego”.
– Nie udawaj, Emily. Za dobrze się znamy. Czyżby pan Coleburn zagościł

na stałe w twoim sercu?

– Ty i ja jesteśmy przyjaciółmi od bardzo wielu lat, Dallas, ale nie mam

ochoty z tobą o nim rozmawiać.

– I ta odpowiedź wszystko mi wyjaśnia. Mam nadzieję, że się nie obrazisz

za ostrzeżenie, jakie ci dam: możesz zostać śmiertelnie zraniona.

– Mam otwarte oczy, Dallas. I zdaję sobie sprawę, że Slade wkrótce ruszy w

dalszą drogę.

– Nie sądziłem, że jesteś kobietą, która... Zatrzymała się i odstąpiła o krok.
– Możesz nie kończyć, bo wiem, co masz na myśli. Nie sądziłeś, że jestem

kobietą, która sypia z przygodnymi mężczyznami, tak?

Dallas zaczerwienił się po uszy i zaczął coś bąkać pod nosem.
– Chyba nie pogniewasz się na mnie, Em. Znamy się od tylu lat i zawsze

mówimy sobie, co myślimy... Dokończmy taniec!

Emily, acz bez większego entuzjazmu, pozwoliła się objąć partnerowi. Gdy

orkiestra skończyła grać, powiedziała:

– Zapomnijmy o tym, co chciałeś czy nie chciałeś powiedzieć. Zdaję sobie

sprawę, że miałeś tylko moje dobro na względzie. Zawsze się o mnie bardzo
troszczyłeś.

background image

Przez twarz Dallasa przemknął jakiś cień, którego Emily nie potrafiła

rozszyfrować. Ale po chwili wydawał się znów pogodny i beztroski.

– No dobrze, miej sobie ten wieczór z Coleburnem, jeśli tak ci na tym

zależy, i baw się dobrze, ale ostrożnie. – Dallas pocałował Emily w policzek, a
ona, wspiąwszy się na palce, zrewanżowała się pocałunkiem w czoło.

Pożegnawszy się słowami „Cześć, Em!”, Dallas odszedł. Emily sama

podeszła do stolika, gdzie siedział w ponurym nastroju Slade. Ożywił się na jej
widok i spytał:

– Dallas się zmył?
– Na to wygląda.
– Bardzo mnie to cieszy. Właśnie zaczęli slow-foksa. Zatańczymy?
Tańczyli bez przerwy chyba przez dwie godziny. Nikt im nie przeszkadzał,

nikt nie próbował odbijanego, mało mówili, w pełni usatysfakcjonowani
przebywaniem ze sobą. Raz tylko Emily zanuciła słowa do granej właśnie
melodii „Przetańczyć całą noc”.

Na kilka minut przed północą Slade wyprowadził Emily z parkietu, jakim

była ubita ziemia, i zaciągnął za stertę beli siana w rogu wielkiej stodoły.

– Co się stało? – spytała zaskoczona.
– Absolutnie nic. Po prostu zbliża się dwunasta i chcę pobyć z tobą sam na

sam.

Wkrótce umilkła orkiestra, rozległy się werble i wszyscy zaczęli śpiewać

staroangielski hymn noworoczny, a po hymnie chóralnie odliczać ostatnie
sekundy przed północą.

Emily przygotowywała się psychicznie na pocałunek Slade’a, kiedy nagle z

beli siana tuż obok poderwała się jakaś kobieca postać, a za nią wstał szczupły
wysoki mężczyzna. Natychmiast ich poznała: jej dawna koleżanka szkolna,
Sharon Conner, i jej kawaler.

– Cześć, Sharon! – powitała ją grzecznie.
– Aa, to ty, Emily? Cześć! Wybraliście ten sam kąt, co my. Chodź,

poszukamy miejsca gdzie indziej! – zwróciła się do swego towarzysza.

Oboje, potykając się, odeszli w mrok, a Slade i Emily doskonale słyszeli

słowa Sharon:

– To była Emily Lawrence, żona Pete’a. Tego, co nie żyje. Teraz chodzi z

takim jednym, co się przybłąkał na ranczo. Ale każdy jest lepszy od Pete’ a...

Radość Emily z przyjścia na sylwestrową zabawę ulotniła się. Wszyscy

wydawali się znać jej prywatne sprawy. To nie do zniesienia. Żałowała, że
przyszła tu ze Slade’ em.

Zegar już dawno wybił dwunastą, teraz słychać było piszczałki, trąbki,

pokrzykiwania, bicie braw. Umieszczone pod dachem kolorowe światła
przygasały.

– Co to ma znaczyć, Emily, że każdy jest lepszy od...
– Nie chcę teraz o tym mówić. To nie czas i miejsce. Chodźmy stąd!

background image

W kakofonii dźwięków wypełniających całą przestrzeń Slade musiał

krzyczeć, by go słyszała:

– A ja uważam, że to najwyższy czas, byś mi coś powiedziała o twoim

małżeństwie. Możemy jeszcze trochę potańczyć, jeśli masz ochotę, ale musisz
mi wszystko opowiedzieć jeszcze dziś.

– Nie mam ochoty dłużej tańczyć. I mam dosyć tego miejsca. Wróćmy do

domu.

Emily zdawała sobie sprawę, że skoro między Slade’em a nią sprawy zaszły

lak daleko, to rzeczywiście musi mu wiele powiedzieć.

W drodze powrotnej na ranczo towarzyszyła im wichura, której porywy

kołysały furgonetką. Slade’owi głowa pękała od pytań, które chciałby zadać
Emily, zastanawiał się też nad najważniejszym pytaniem, ale sam jeszcze nie
był pewien, czy dojrzał do jego wypowiedzenia.

Ponieważ lodowaty wiatr nadal bezlitośnie zacinał, Slade podwiózł Emily

pod same drzwi, a potem odjechał i zaparkował wóz koło samochodu
O’Neillów, którzy na ten wieczór zgodzili się popilnować Marka i Amandy,
twierdząc, że w ich wieku najlepszy sylwester jest przed telewizorem.

Gdy Slade wszedł do domu, Rod i Mavis byli już ubrani do wyjścia. Po

wymianie noworocznych życzeń starsi państwo odjechali.

Slade zdjął uciskający go krawat i odpiął górny guzik białej koszuli, Emily

zaś poszła na górę sprawdzić, czy u dzieci wszystko w porządku. Na górę
poszedł też po chwili Slade z nadzieją, że Mark się obudził i będzie mu można
złożyć życzenia. Jednakże chłopiec głęboko spał, więc delikatnie pogłaskał go
tylko po głowie. Pomyślał sobie, że gdyby był ojcem, to z rozkoszą robiłby to
co wieczór.

Drzwi do pokoju Emily były otwarte. Ona stała pochylona w zamyśleniu

nad kołyską Amandy. Slade dołączył do niej. Malutka uśmiechała się przez sen.

– Jaka ona jest cudowna! – szepnęła Emily. – I pomyśleć, że to ty pomogłeś

jej przyjść na świat. Bez ciebie prawdopodobnie by je nie było...

– Nadal kochasz swego męża, ojca Amandy? – spytał. Emily spojrzała na

Slade’a, wyraźnie zdziwiona pytaniem. Chwilę milczała.

– Nie. Jeszcze nim on umarł, umarły moje uczucia.
– Jak się poznaliście?
– W szkole. Był o dwie klasy wyżej ode mnie. Po skończeniu szkoły

otrzymał pracę w sklepie spożywczym w Billings. Wtedy zaczęliśmy ze sobą
chodzić. Byłam jeszcze w szkole. Kiedy ją skończyłam, niemal natychmiast
wyszłam za niego. Nie zdawałam sobie sprawy... że Pete nie jest człowiekiem,
za jakiego go brałam. Nic okropnego nie wydarzyło się w naszym małżeństwie,
nie. Ono po prostu dryfowało. A Pete tak naprawdę nigdy nie stanął na
wysokości zadań czekających męża, a następnie ojca. Nie potrafił i nie chciał
ponosić odpowiedzialności. Tu zamieszkaliśmy. Pete miał pomagać ojcu na
ranczu, ale unikał wszelkiej pracy. Ojciec bardzo się tym martwił. Nie ze

background image

względu na siebie, ale na mnie. Pete zawsze chciał, by nim się zajmować.
Spodziewał się, że żona go obsłuży. Nie okazywał żadnej inicjatywy w niczym
poza leniuchowaniem.

– W seksie też nie?
– Nie chcę o tym mówić. Pomyślałam sobie, że dziecko przyniesie jakąś

zmianę. Niestety, po urodzeniu Marka nic się nie zmieniło oprócz tego, że
miałam więcej pracy. Starałam się, jak mogłam, żeby Pete’a zadowolić... ale on
nigdy z niczego nie był zadowolony. Właściwie mało ze sobą rozmawialiśmy.
On, gdy tylko mógł, tkwił przed telewizorem. Rok przed śmiercią zaczął dużo
pić i pił coraz więcej... I dlatego miał wypadek...

– Dlaczego się nie rozwiodłaś?
– Wierzyłam w świętość więzów małżeńskich... A Amanda to przypadek...
Po dłuższym milczeniu Slade zapytał:
– I dla Marka nie był dobrym ojcem?
– Ty przez te kilka tygodni poświęciłeś Markowi więcej uwagi i czasu niż

Pete przez całe życie...

Slade podszedł parę kroków, stanął naprzeciwko Emily, a kiedy nie cofnęła

się, objął ją i przytulił.

– Nie uczciliśmy jeszcze Nowego Roku. Masz ochotę... ?
– Tak.
Ich usta połączyły się w namiętnym pocałunku. Po kilku minutach Slade

zapragnął więcej i zaczął rozpinać guziczki jej bluzki. Kiedy jednak
powędrował w kierunku krągłej piersi, powiedziała stanowczo:

– Nie, nie.
– Bo karmisz?
– Po prostu nie.
– Dlaczego?
– Bo nie. Nawet gdybym chciała... może nawet pragnę mężczyzny... to

znaczy ciebie... to nie potrafiłabym kochać się z kimś, kto ma wkrótce zniknąć
z mego życia.

– Rozumiem... – To wszystko, co powiedział. Nie złożył żadnych deklaracji,

bo jeszcze nie był gotów. – Przepraszam. Sądziłem, że... No... sądziłem inaczej.

– Nie masz za co przepraszać. Żadne z nas nie musi tego robić. Jesteśmy

dorośli i każde z nas ma inne doświadczenia i cele życiowe.

Milczał chwilę, a potem powiedział:
– Obiecałem Markowi, że zostanę na jego szkolny festiwal śmiechu, i

zostanę. Mam zamiar opuścić ranczo pod koniec stycznia...

– Jeśli uważasz to za najlepsze dla siebie... – Emily drżącymi palcami

zapinała bluzkę.

– Tak uważam... – Wstał z kanapy, na którą przed chwilą opadł

zniechęcony. – Najlepsze dla mnie, najlepsze dla nas wszystkich: dla mnie,
ciebie, Marka...

background image

– Jeśli tego chcesz...
Slade sam nie był tego pewien. I bardzo się martwił, że Emily powiedziała

tylko tyle. A potem, krótko się pożegnawszy, poszła do siebie na górę.

W samolocie do Denver Hunter Coleburn myślał o tym, co zaprzątało go od

chwili telefonu od ojca i faksu z fotografią. Myślał o swoim bracie! Rozpierała
go radość, że ma kogoś, z kim łączą go więzy krwi. Jak mógł najszybciej,
załatwił wszystkie sprawy w Londynie i teraz wracał do domu o tydzień
wcześniej, niż zapowiedział Slade’owi. Jaki on jest, ten brat? Co myśli? Jak
urządził się w życiu? Jaki ma stosunek do tego życia? Wszystkiego musi się
dowiedzieć. Musi czym prędzej spotkać się ze Slade’em.

Wrócił myślami do dzieciństwa w domu adoptowanych rodziców. Tak

naprawdę to nigdy nie czuł się w pełni akceptowany. Może źle to określa, bo
akceptowany był, John i Martha Morgan otaczali go tą samo troską, co dwoje
swoich naturalnych dzieci. Był zawsze traktowany na równi z nimi, ale on sam
czuł się dziwnie obco. I dlatego po osiągnięciu pełnoletności wrócił do swego
prawdziwego nazwiska. Nigdy, w najśmielszych przypuszczeniach nie
podejrzewał, że może mieć brata bliźniaka. Wzbierał w miii teraz zal do
przybranych rodziców. Nie mieli prawa adoptować jednego z bliźniąt. Albo
żadnego, albo obu... Przez chwilę myślał o Eve Ruskin, która wymknęła się z
jego życia przed pięcioma laty.

Pilot zawiadomił przez interkom, że samolot podchodzi do lądowania. Za

dziesięć minut dotkną ziemi. Hunter schował do teczki trzymane na kolanach
dokumenty. Był między nimi faks dotyczący brata i jego fotografia... Tak
intensywnie myślał o czekających go pełnych wrażeń dniach, że nawet nie
zauważył podchodzenia do płyty lądowiska. Nagle poczuł twarde uderzenie
samolotu o ziemię. Wstrząs wyrzucił go z fotela, samolot jak zwariowany
pędził zakosami po płycie. Nagle Hunter poczuł, że uderzył w coś twardego. I
to było wszystko, co zapamiętał. Potem zapadła ciemność.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Tuż przed kolacją, z wielkim hałasem wpadł do domu Mark, mocno

zatrzaskując drzwi.

– Już kończymy robotę przy koniach – obwieścił. – Slade zaraz wraca. On

daje głowę, że na szkolnym festiwalu w piątek dostaniemy nagrodę...

– Nagroda mało ważna. Byłeś się dobrze bawił – odparła Emily.
Na te słowa wszedł Slade.
– Mama ma rację, Mark. Nie ma się co podniecać szansą wygranej.

Najważniejsze jest uczestniczenie. – Podszedł do Marka i pieszczotliwie targał
mu palcami włosy. – Choć nie zaprzeczam, że czasami miło jest także wygrać...

Gdy zadzwonił telefon, odebrał Slade. Emily wiedziała, że już od kilku dni

zerka na aparat, spodziewając się wiadomości od Huntera.

Slade długo słuchał, nic nie mówiąc, Emily spostrzegła, że ma zmarszczone

brwi i dziwny wyraz twarzy.

– Rozumiem – odezwał się wreszcie. – Będę jutro po południu... Nie, nie,

proszę się tym nie martwić! Wynajmę samochód i pojadę prosto do szpitala.
Jeśli on... Niech się pan trzyma, panie Morgan... Ja też będę się modlił. –
Odłożył słuchawkę i stał, trzymając na niej rękę.

Do kuchni wszedł Mark, który przez cały czas coś robił u siebie na piętrze.
– Siadaj, partnerze, i słuchaj! – powiedział Slade z poważną miną. – Mam

problem i muszę się nim z tobą podzielić. Mówiłem ci o moim bracie, z którym
miałem się wkrótce spotkać? – Mark skinął głową, a Slade ciągnął dalej: – Mój
brat miał wczoraj wypadek...

Emily, która milczała od chwili dzwonka telefonu, teraz głośno zaczerpnęła

powietrza i zasłoniła usta dłonią.

– Ale żyje? – spytała.
– Żyje, choć jest w ciężkim stanie. To był wypadek w czasie lądowania

samolotu w Denver. Była o tym mowa we wczorajszym dzienniku
telewizyjnym. Hunter nie odzyskał przytomności. Lekarze boją się o jego
życie... Muszę lecieć do Denver.

– Ale wrócisz na piątek? – spytał Mark.
– Nie, nie wrócę na piątek...
Emily podeszła do synka i objęła go ramieniem.
– Mark, Slade nic nie może na to poradzić. Musisz zrozumieć...
– Nie rozumiem – przerwał jej płaczliwie Mark. – Slade obiecał, a teraz nie

chce dotrzymać obietnicy.

– Wiem, że czujesz się bardzo zawiedziony – odezwał się Slade. – Ale nie

mogę czekać z wyjazdem do soboty. Hunter wracał wczoraj z Londynu. Na
płycie lotniska w Denver był śnieg, samolot uderzył w wóz dostawczy... Hunter
ma złamaną nogę. Ale to jeszcze nic. On nie odzyskał przytomności i lekarze

background image

nie wiedzą, czy w ogóle odzyska...

– Mark z pewnością zrozumie – powiedziała Emily.
– Mam nadzieję. Ale czy dasz sobie radę podczas mojej nieobecności? –

spytał Slade.

– I tak miałeś wyjechać pod koniec miesiąca...
– Muszę zadzwonić i zrobić rezerwację na samolot. Z pewnością nie będzie

lotu do jutra... – Zignorował całkowicie jej uwagę na temat wyjazdu pod koniec
miesiąca.

Emily czuła się tak, jakby ktoś rozdzierał jej serce. Pokochała człowieka,

który teraz opuszcza jej ranczo...

Slade jeszcze dwukrotnie usiłował porozmawiać z Markiem. Tego samego

dnia wieczorem i następnego ranka. Ale chłopiec nie chciał w żaden sposób
zrozumieć, dlaczego w piątek nie będzie miał dorosłego partnera przy lepieniu
bałwana.

Pożegnanie Slade’a z Emily było bardzo krótkie. Od noworocznej nocy nie

pocałował jej ani razu. Doszedł do wniosku, że Emily tego nie chce. Tak
zrozumiał jej zachowanie i słowa. Obiecał, że zadzwoni, gdy tylko będzie
wiedział, kiedy wraca. A wróci na pewno! Ale Emily obawiała się, że i tej
obietnicy może nie spełnić, jak nie spełnił poprzedniej, danej Markowi.
Zapewne też coś stanie mu na przeszkodzie.

Gdy odjeżdżał, spojrzał we wsteczne lusterko i zobaczył Emily stojącą w

bezruchu na ganku. Ścisnęło mu się gardło. W samolocie do Denver wiedział
już, że na „Ranczu BZ” pozostawił serce.

Gdy wylądował, wynajął samochód i po para godzinach zajechał na

szpitalny parking.

Odnalazł właściwy pokój i cichutko uchylił drzwi. Przy łóżku chorego

zobaczył szpakowatego, nieco łysiejącego mężczyznę, który na widok Slade’a
otworzył szeroko oczy, jakby ujrzał ducha.

W głębi pokoju siedziała w fotelu kobieta o siwych włosach, co usiłowała

zamaskować popielato-blond płukanką. Ona też ze zdumieniem patrzyła na
Slade’a.

On natomiast skoncentrował uwagę na mężczyźnie w łóżku, który miał

jedną nogę w gipsie, podwieszoną na wyciągu. Leżał bez ruchu, twarz miał
podrapaną, a na nosie i ustach maskę tlenową.

– O Boże, ależ wy jesteście podobni! – wykrzyknęła kobieta. – Jestem

Martha Morgan. – Podeszła i podała Slade’owi dłoń w rękawiczce.

– Slade Coleburn – przedstawił się.
– John Morgan – powiedział szpakowaty mężczyzna, który zaszedł Slade’a

z boku. – Gdyby nie ubranie, to wziąłbym pana za Huntera.

– Sytuacja jest stabilna – pospieszyła z wyjaśnieniem pani Morgan. – Ale

lekarze nadal nie wiedzą, czy i kiedy się obudzi. Była tu nasza córka, która stale

background image

siedzi przy Hunterze, ale poszła się przebrać i coś zjeść. Larry, nasz syn,
przyjdzie na nocny dyżur.

Morganowie skwapliwie się pożegnali i wyszli, uznając, że brat bliźniak

obejmie „wartę” przy chorym.

W piątek po południu Slade ponownie pełnił dyżur przy Hunterze, gdyż

państwo Morgan postanowili opuścić pobliski hotel i na noc wrócić do
własnego domu, nieco odległego od szpitala.

Slade rozmyślał nad tym, co robi teraz Emily, jak sobie daje radę i co robi

Mark. No oczywiście, chłopiec lepi pewno bałwana i jest mu smutno, że jego
bałwan nie dostanie nagrody, bo będzie zbyt mały.

Nagle kątem oka zauważył jakiś ruch na pościeli. Wytężył wzrok. Chyba się

nie myli! Lewa ręka Huntera przesunęła się z centymetr. Slade wpatrywał się
jeszcze długo, ale nic więcej nie zobaczył.

– Drogi Hunterze, słuchałem, jak twoja matka i ojciec do ciebie mówili.

Spróbuję zrobić to samo. Będę ci opowiadał o sobie...

Przez kilka godzin Slade mówił o swoim życiu w sierocińcu, o wędrowaniu

ze stanu do stanu, o miejscach, w których przebywał, i ludziach, których
poznał. Wiele czasu poświęcił kobiecie, którą ostatnio spotkał – Emily i jej
dwojgu dzieciom. Z rozrzewnieniem mówił też o „Ranczu BZ”, wspominając,
że po raz pierwszy czuł się tam jak w rodzinnym domu... Parokrotnie już
zauważył ruch ręki Huntera, a gdy przerwał opowiadanie, bo właśnie doszedł
do jego kresu, zaskoczył go nagle chrapliwy dźwięk, a następnie zupełnie go
przygwoździły z trudem wypowiadane słowa:

– Mi... ło... mi... poz... nać... cię... bra... cisz... ku... Powinien zerwać się i

wybiec na korytarz, by zawołać pielęgniarkę i lekarza. Zerwał się co prawda,
ale podszedł do łóżka, pochylił się nad chorym i powiedział:

– Mądry to ty za bardzo nie jesteś, każąc pilotowi lądować na oblodzonym

lotnisku. – I poklepał go delikatnie po dłoni.

– Spie... szy... łem... się... do... cie... bie – usłyszał w odpowiedzi. – Gło...

wa... bo... U... Pić...

Slade tym razem szybko wybiegł na korytarz i zaalarmował personel.
Wrócił do Huntera, gdy lekarze pozwolili na to po dokładnym zbadaniu

pacjenta. Poklepali Slade’a po plecach żartując, że Hunter uciekł grabarzowi
spod łopaty i że teraz będzie szybko powracał do zdrowia. Jeszcze tego samego
popołudnia Hunter mówił już znacznie swobodniej. Bracia nie mogli się
nagadać. Slade wyjaśnił bratu, że teraz, skoro już wszystko jest na dobrej
drodze, musi wracać na ranczo w Montanie, gdzie czeka go potrzebująca
pomocy kobiet z dwojgiem dziecia.

Hunter był światowym człowiekiem i w lot wszystko zrozumiał. Bracia

uściskali się, zobowiązali do stałego kontaktu i Slade opuścił szpital, w którym
od paru dni właściwie mieszkał.

background image

Następnego dnia po wyjeździe Slade’a z farmy przyszedł rachunek ze

szpitala. Emily wiedziała, że tym razem jest w poważnych tarapatach. Ten
rachunek był ostatnim sygnałem. Wyjęła z biurka bilet wizytowy agenta handlu
nieruchomościami, zadzwoniła i umówiła się na następny dzień. W czasie
spotkania agent obiecał, że szybko znajdzie jej klienta na ranczo. W niedzielę
po południu siedziała w kuchni obłożona nie zapłaconymi rachunkami. Pete
zadłużył ranczo po uszy. Nie było teraz innego wyjścia niż sprzedaż. Należało
spłacić długi, a za resztę pieniędzy urządzić się jako tako w Billings, gdzie była
szansa uzyskania pracy.

Emily miała w oczach łzy, myśląc o wyprowadzeniu się z rodzinnego domu.

Otarła je szybko, mówiąc sobie, że musi być silna. Ma dwoje dzieci, o których
przyszłość trzeba zadbać...

Gdy usłyszała dzwonek telefonu, serce skoczyło jej do gardła. Teraz dopiero

uświadomiła sobie, że przez ostatnie dni czekała na telefon Slade’a jak na
zbawienie. Nie bądź głupia, skarciła się. Nie spodziewaj się żadnego zbawienia
ze strony wędrującego po świecie kowboja!

Podniosła słuchawkę.
– Emily? – usłyszała głęboki baryton.
– Cześć, Slade! – Usiłowała zachować beztroski, pozbawiony emocji ton,

jakiego używa się w rozmowie ze zwykłym znajomym.

– Co się dzieje?
– Wszystko w najlepszym porządku.
– Mark dobrze się bawił na szkolnym festiwalu?
– Nie poszedł. Namawiałam go, prosiłam. Chciał z nim iść Rob O’Neill, ale

Mark się uparł, że nie pójdzie... Jak Hunter?

– Kryzys minął. Wszystko na najlepszej drodze do pełnego wyzdrowienia.
– To wspaniale...
– Emily, przestań do mnie tak mówić. Dzwonię, żeby powiedzieć, że

wracam.

– Wracasz?
– Przecież powiedziałem, że wracam.
Jeśli on wraca, to ona musi mu powiedzieć... Uczciwość nakazuje, by mu

powiedziała.

– Wystawiłam ranczo na sprzedaż i przeprowadzam się do Billings.
– Jasny gwint, co ty wyrabiasz?! Nie ma mnie kilka dni i... Co się stało?
– Szpital przysłał wysoki rachunek, nie zapłacone są pewne podatki, ranczo

jest zadłużone hipotecznie. Już dalej tak nie mogę. Muszę myśleć o przyszłości
Marka i Amandy. Nie ma sensu kurczowo trzymać się przeszłości.

Zapadła długa cisza, którą przerwał Slade:
– Jutro wracam. Nie rób nic beze mnie. Wszystko razem omówimy.
– Nie ma nic do omawiania.

background image

– Masz nie robić nic, czego byś potem żałowała. Niestety, Emily już zrobiła

coś, czego żałowała. Oddała serce Slade’owi Coleburnowi.

Kiedy wyłonił się dom, Slade dodał gazu, chociaż wiedział, że to

nierozsądne na zaśnieżonej drodze. Ale tak mu brakowało Emily, że każda
następna sekunda rozłąki wydawała się coraz boleśniejsza. A poza tym
okropnie się bał, że mimo jego próśb Emily może złożyć fatalny podpis na
dokumencie, który jej podsunie pozbawiony skrupułów pośrednik. Gdy mu
poprzedniego dnia wspomniała o sprzedaży rancza, oblał go gorący pot,
chociaż na pytanie, dlaczego tak reaguje, nie potrafiłby odpowiedzieć. Wjechał
na ranczo i zaparkował jak najbliżej domu. Chwycił podróżną torbę i pobiegł
do drzwi.

Emily była w kuchni i coś mieszała w garnku. Gdy usłyszała jego kroki,

zwróciła się ku niemu uśmiechnięta. Czyżby się mylił, dostrzegając w jej
oczach coś jakby uczucie ulgi?

– Jak lot? – spytała.
– Świetnie. – Slade odłożył torbę, zdjął kurtkę i kapelusz, wieszając jedno i

drugie przy drzwiach. Dopiero wtedy zauważył, że za stołem siedzi Mark. –
Cześć, Mark, jak tam w szkole?

Chłopiec nie odpowiedział i nie poruszył się. Nadal siedział z podpartą

głową.

– Slade się z tobą wita, Mark! Jak ty się zachowujesz?
– skarciła syna matka.
Mark spojrzał na Slade’a, na Emily i bąknął:
– Cześć, Slade! Czy mogę już iść do mego pokoju? – spytał.
– Może najpierw porozmawiamy – powiedział Slade.
– Dlaczego nie poszedłeś do szkoły na festiwal zimy?
– Bo nie chciałem...
– Przykro mi, że nie mogłem tu być i iść z tobą. – Przyciągnął krzesło i

usiadł naprzeciwko chłopca. – Ale liczyłem na to, że będziesz mnie
reprezentował.

– Wszyscy chłopcy przyszli z ojcami...
– Wiem, że było ci przykro. Czy mógłbym to jakoś wynagrodzić?
– Jak? – zainteresował się Mark.
– Zastanowię się nad tym dziś wieczorem i powiem ci rano.
– Ale nie zapomnij!
Z saloniku dobiegło kwilenie, a potem popłakiwanie Amandy. Mark zerwał

się zza stołu.

– Pójdę do niej i powiem, że wróciłeś, to może się uspokoi. – Wybiegł z

kuchni.

Slade niezwłocznie przystąpił do głównej sprawy:
– Pozwól mi pomóc sobie. Mam pieniądze, dzięki którym mogłabyś

background image

zatrzymać ranczo... – zaczął.

– Nie masz pojęcia, ile to może wynieść.
– A ty nie masz pojęcia, ile przez te lata mogłem zaoszczędzić.
– Dlaczego miałbyś oddawać mi swoje oszczędności? – spytała Emily.
– Ponieważ ty ich potrzebujesz, a ja nie.
– Ja nie mogę przyjmować od ciebie takich prezentów. Na moje życie, życie

Marka i Amandy muszę zapracować sama.

– Nie chcesz prezentu, to przyjmij pożyczkę.
– Sprzedaję ranczo, bo mam już dość zaciągania pożyczek i niemożności ich

spłacania. Pośrednik znalazł kupców. Ma tu z nimi przyjechać.

– Dlaczego odmawiasz przyjęcia ode mnie pomocy?
– Bo i tak za dużo już pomogłeś.
Płacz w saloniku był coraz głośniejszy i Emily wyrwała rękę z uścisku

Slade’ a. Chwycił ją przed chwilą, chcąc tym gestem wzmocnić swoją
propozycję. Ale Emily wydawała się nieczuła na gesty.

Już przedtem Slade zauważył, że od pamiętnej nocy sylwestrowej, która

miała ich zbliżyć, Emily podejmowała kroki mające na celu usunięcie go ze
swego życia. Może nawet już przed jego wyjazdem do Denver planowała
sprzedaż rancza... Doskonale rozumiał jej postępowanie. Należała do kategorii
kobiet, które potrzebują trwałego związku z mężczyzną. Wiązanie się ze
Slade’em było ryzykowne. On nawet nie znał znaczenia słowa „stałość” czy
„trwałość”. Emily zbyt troszczyła się o przyszłość swoją i dzieci, by decydować
się na niepewny związek z tułaczem.

Kto wie, czy wobec tego nie wróci do Denver szybciej, niż się tego

spodziewał.

Myśląc nad sprawą zrekompensowania Markowi doznanego zawodu, Slade

doszedł do wniosku, że istotą imprezy szkolnej, w której chłopiec nie
uczestniczył, jest ogólna atmosfera. Gromada dzieciaków, zabawy, krzyki.
Przyszło mu do głowy, że mógłby, choć w mniejszej skali, tę atmosferę
odtworzyć. Po rozmowie z Emily i rodzicami najbliższych kolegów Marka,
zaplanował popołudnie zabaw na ranczu. Budowanie zamków ze śniegu,
toczenie kul, obrzucanie się śniegowymi pociskami i tym podobne.

Chociaż wszyscy rodzice byli zaproszeni, mieli już dość niedawnych

szkolnych wyczynów swych pociech i tylko odwieźli dzieci, życząc im dobrej
zabawy. Z Emily ustalili, kiedy mają je zabrać z powrotem.

Slade okazał się wspaniałym organizatorem, wodzirejem i uczestnikiem

śniegowych szaleństw. Najpierw budował z dziećmi zamki i pomniki, a potem
konstruował wielki mur, zza którego na drużynę napastników sypały się
śniegowe kule. Śmiech dzieci i ich pokrzykiwania rozlegały się ze wszystkich
stron.

Pogoda dopisała i zabawa trwała do zmroku. Zaczerwienione z zimna i

background image

radości dzieci Slade zapędził wreszcie do kuchni, gdzie Emily miała dla
wszystkich gorącą czekoladę i upieczone przez siebie ciasteczka, sławne już w
całej okolicy. Po tym podwieczorku Slade zabrał wszystkich do stodoły, gdzie
odbył się pokaz i lekcja wiązania węzłów, a także zarzucania lassa na słup.

Mark był uszczęśliwiony. Gdy wszyscy już rozjechali się do swoich domów,

podszedł do Slade’a, wspiął się na palce i wyciągnął w górę ręce, prosząc, by
go podniósł. Gdy to uczynił, mały objął go za szyję i pocałował w policzek.

– Dobrze było? – spytał Slade.
– Dobrze.
– Założę się, że lepiej niż na tej zabawie w szkole.
– Tam każdy chłopiec miał tatę...
– A tu byłem ja.
– Ale bawiłeś się ze wszystkimi. A tam każdy miał tatę dla siebie. Ja też

mogłem udawać, że mam, gdybyś ze mną poszedł.

Slade’a trochę ubodło słowo „udawać”. Zresztą ubodło go wszystko, co

Mark powiedział. Z drugiej strony rozumiał jego żal. Co mu powiedzieć?

– Może któregoś dnia będziesz miał własnego tatę – próbował pocieszyć

chłopca i odstawił go na ziemię. – Rozwiązał ci się but. – Wskazał palcem
wleczące się po ziemi sznurowadło.

Mark przykląkł i zawiązując but, wyrzucił z siebie nagle gwałtownie:
– Ja chcę, żebyś ty został moim tatą!
– Kiedy ja nie wiem, jak być tatą – odparł Slade. – Nigdy sam nie miałem

ojca... Rzadko przebywałem z dziećmi czy ich ojcami. Tobie potrzebny jest tata
ekspert...

– Ja wiem, że gdybyś chciał, mógłbyś być tatą. – Brązowe oczy patrzyły na

Slade’a oskarżycielsko. – Ja wiem, że potrafisz. Ale ty chyba nie chcesz... –
Broda chłopca wygięła się w podkówkę. Był bliski płaczu. – Tamten tata,
którego miałem, też mnie nie chciał...

Slade’owi krajało się serce na widok chłopca.
– O tym musi zadecydować twoja mama. To od niej zależy – Slade

próbował się bronić.

– Mógłbyś ją przekonać. Powiesz jej, że ja chcę, żebyś ty był moim tatą?

Obiecaj, że powiesz!

– Kiedy ja... – zaczął Slade, ale nie dokończył, gdyż z dołu schodów dobiegł

go głos Emily:

– Slade, telefon! Dzwoni twój brat.
– Jeszcze porozmawiamy o tym – obiecał i zbiegł na dół zaniepokojony, czy

nie stało się coś złego.

Wieści były pomyślne: Hunter wyszedł ze szpitala, był w domu i

zawiadamiał Slade’a, że chciałby się jak najszybciej spotkać z bratem. Lekarze
powiedzieli, że nie powinien być sam, więc nie pojechał do swego mieszkania
na najwyższym piętrze wieżowca, ale zamieszkał chwilowo u rodziców.

background image

– Mama jest nadopiekuńcza – poskarżył się Slade’owi, który usłyszał

protestujący głos kobiecy.

– Takie są matki. – Slade roześmiał się. – Niedawno taką poznałem. Ona

świata nie widzi poza dwojgiem swoich dzieci.

– Młoda?
– Tak.
– Ładna?
– Jeszcze jak.
– A mąż?
– Nie ma.
– Ma kogoś?
– Chyba tylko mnie.
– No, to trzymaj i nie puszczaj. Słuchaj mojej rady. Jestem dobrym

adwokatem. Moich rad słuchają ważni ludzie i dobrze na tym wychodzą.

Obaj bracia roześmieli się.
– Kiedy wracasz do Denver? – spytał Hunter.
Slade zerknął w kierunku Emily, która siedziała w saloniku z Amandą na

kolanach.

– Po rozmowie z tobą nie jestem pewien. Zadzwonię do ciebie za kilka dni.
Po zakończeniu rozmowy Slade poszedł do saloniku, oparł się o framugę

drzwi i spoglądał na Emily z córką. Amanda była już nakarmiona i zasypiała,
tuląc się do piersi matki.

– Wszystko w porządku? – spytała Emily. – Tak dziwnie z nim

rozmawiałeś. Odpowiadałeś półsłówkami. Przepraszam, ale nie mogłam nie
słyszeć.

– Chyba ci się zdawało. Miałem bardzo interesującą rozmowę. Hunter to

mądry chłopak. Wszystko jest w najlepszym porządku. Wyszedł ze szpitala.
Chwilowo mieszka u rodziców, bo nie powinien być sam. – Nagle zmienił
temat. – Wiesz co, po rozmowie, jaką prowadziłem z Markiem przed telefonem
od Huntera, czuję się naprawdę winny. Nie powinienem był wyjeżdżać i
zostawiać was na lodzie.

– Ale brat... wypadek...
– Wszystko wiem. Ale dopiero dziś uświadomiłem sobie, jak bardzo

Markowi zależało na tym, by jak inni chłopcy przyjść z ojcem... Chciałbym
kupić mu rower.

– I sądzisz, że wynagrodzi mu to brak ojca?
Miał wrażenie, że w głosie Emily słyszy jakby drwinę i oburzenie. Zmieszał

się.

– Chyba nie...
– Czy powiedziałeś Markowi, że opuszczasz Montanę? Opuszczanie jakiejś

okolicy nigdy nie było dla Slade’a problemem. Aż do tej chwili...

– Nie, nie powiedziałem.

background image

– Jutro rozpoczynam pakowanie rzeczy na stryszku. W poniedziałek agent

przywozi trzech klientów, w tym jednego właściwie zdecydowanego. Agent
uprzedził mnie jednak, że muszę być gotowa na pewne ustępstwo od
wyznaczonej ceny...

– Emily, przemyśl raz jeszcze moją ofertę... Potrząsnęła przecząco głową i

spuściła oczy, by Slade nie zobaczył w nich łez.

– Nie mogę, Slade... Naprawdę nie mogę. Zamierzam rozpocząć nowe życie

i tak będzie najlepiej.

Słowa Emily o nowym życiu wywołały u niego dziwny skurcz w okolicach

serca. Chciał, pragnął, ale nie potrafił wyrazić tego słowami. Chyba bał się
wynikających z nich konsekwencji.

– Idę dojrzeć koni – powiedział i wyszedł.
Gdy zatrzasnęły się drzwi kuchenne, Emily załkała. Boże, gdyby mogła

zbudować mur wokół Slade’a i zatrzymać go na zawsze! Ale on nie da się
zatrzymać siłą. Zaoferował jej pieniądze, ale nie siebie.

A ona pragnęła tylko jego. Jednak nie mogła go przecież błagać, by został.

Niby w jakim charakterze miałby zostać?

Zresztą w Denver czekał na niego brat. I z pewnością Slade osiądzie na stałe

właśnie tam. Jeśli oczywiście kiedykolwiek osiądzie gdzieś na stałe.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Stryszek był skarbnicą wspomnień. Następnego dnia po zapowiedzi, że

zacznie pakowanie rupieci na poddaszu, Emily siedziała między pudłami i
roniła łzy. Między innymi dlatego, że ojciec, którego listy, fotografie i przybory
toaletowe leżały przed nią, nigdy nie poznał swojej wnuczki.

Amanda właśnie smacznie spała piętro niżej, dzięki czemu Emily miała czas

na pakowanie. Jeszcze go właściwie nie zaczęła, pochłonięta przeglądaniem
pamiątek. Roniła też łzy dlatego, że kochała ten dom, który teraz musiała
opuścić. A także dlatego, że pokochała mężczyznę, który zaledwie przed
kilkoma tygodniami zapukał do jej drzwi, a teraz zamierza wyjechać i więcej
nie powrócić.

Dlaczego on nie może jej pokochać, tak samo jak ona jego? Wtedy wszystko

byłoby inne, piękne, radosne... Duma nie pozwalała jej prosić Slade’a, by
został. A ten mężczyzna – dobry, delikatny, silny – miał tyle do zaofiarowania
kobiecie. Ale jego wychowanie, a może jego brak, uczyniło go niespokojną
duszą. On po prostu nigdzie nie potrafi zapuścić korzeni. Zawsze czegoś szuka.
Czegoś, czego najprawdopodobniej nigdy nie znajdzie. Chyba że... zdarzyłby
się cud w postaci jakiegoś wielkiego wstrząsu czy uczucia.

Emily westchnęła, podniosła się z podłogi, otrzepała dłonie z kurzu, otarła

łzy z policzków. W ten sposób nigdy nic nie zapakuje. Trzeba bez przeglądania
i wspominania wkładać po prostu rzeczy do pudeł. Te rzeczy, które chce
zabrać, a resztą niech zajmą się śmieciarze. Na pewno musi zabrać fajki ojca,
nadal pachnące jego ulubionym tytoniem. Zawsze palił fajkę, kiedy swej małej
córeczce opowiadał ni to bajki, ni to zabawne wspomnienia. Były cudowne i
szybko przy nich zasypiała. Musi także zabrać jego kolekcję indiańskich
grotów do strzał i drugą kolekcję starych narzędzi stolarskich. Ale każda sztuka
musi być osobno owinięta papierem. Przyniosła na stryszek kartonowe pudła,
ale zapomniała o gazetach.

Gdy zeszła do pokoiku, który miał być pokojem Amandy, spotkała właśnie

idącego do niej Marka.

– Czy mogę iść do stajni pomóc Slade’owi? – spytał. Emily pomyślała, że

Mark najprawdopodobniej znudził się swoimi zabawkami, do których pobiegł
zaraz po śniadaniu.

– Dobrze, ale przedtem przynieś mi z komórki trochę starych gazet. Ja przez

ten czas przygotuję gorącą czekoladę. Napijesz się i zaniesiesz kubek
Slade’owi.

Mark skinął głową i pobiegł na dół. Włożył płaszcz i wyszedł na dwór,

kierując kroki do stojącej na uboczu komórki. Słońce świeciło jaskrawo, śnieg
skrzył. Emily wyjrzała przez okno i patrzyła za synem. Potem przeniosła wzrok
na stajnia, w której przebywał Slade. Smutno pokiwała głową i westchnęła. Nie

background image

cieszył jej oczu widok zaśnieżonego krajobrazu ani słońce na błękitnym niebie.
Kiedy indziej oparłaby się łokciami o parapet i napawała widokiem rancza i
pastwisk za budynkami. Odchodząc od okna, przypomniała sobie komunikat
pogodowy: pod wieczór dużo chmur i wielkie opady śniegu, które na wiele dni
sparaliżować mogą lokalną komunikację drogową. Zabiło jej żywiej serce.
Może Slade nie będzie mógł wyjechać uwięziony przez śnieżycę? Ale to
również oznaczało komplikacje dla niej samej. Agent z biura nieruchomości i
jego potencjalni klienci nie mogliby przyjechać. Sprzedaż się opóźni, a
rachunki czekają na uregulowanie... Poza tym, po co przedłużać agonię,
czekając na nieuchronne opuszczenie rodzinnego domu? Więc im szybciej
Slade wyjedzie, tym lepiej. Będzie mogła zacząć proces zaleczania ran. Czy
potrafi je zaleczyć?

Wyjęła z lodówki mleko i zaczęła je podgrzewać w kuchence mikrofalowej,

a potem zalała nim czekoladowy proszek. Przez cały czas myślała o córeczce, o
problemie jej wychowania i przyszłym losie. Ciekawe, jaka będzie Amanda w
wieku Marka? Chłopczyca, naśladująca starszego brata, czy dystyngowana
panna? Czy Amanda będzie przeżywała brak ojca podobnie silnie jak Mark?
Myśli Emily przeskoczyły nagle jakby na boczny tor, ale w zasadzie zdążały w
tym samym kierunku: jakim wspaniałym ojcem byłby Slade...!

– Przestań! – krzyknęła do siebie na głos. – Jedynie pogarszasz własną

sytuację, bo wpadasz w neurasteniczny nastrój.

Tak była pochłonięta tymi myślami, że nawet nie zauważyła, że Mark

jeszcze nie wrócił, a przecież pobiegł tylko po stare gazety. Może poszedł do
Slade’a, żeby mu powiedzieć, że zaraz przyniesie gorącą czekoladę. A może
zapomniał o gazetach i pomaga Slade’owi?

Czekolada była gotowa i stygła. Emily podeszła do okna i wyjrzała. Gdy

wzrok jej padł na komórkę, wydała okrzyk przerażenia. Ze spadzistego dachu,
pod wpływem gorących promieni słonecznych, osunął się śnieg. Drzwi
komórki były zasypane aż po klamkę. Jeśli to stało się już po tym, jak Mark
wszedł do środka, to on nie może się teraz wydostać. Chwyciła płaszcz,
zrzuciła domowe pantofle, włożyła buty i wybiegła z domu.

– Mark, Mark! – zaczęła wołać, idąc przez śnieg.
Gdy zbliżyła się do budyneczku, wydało się jej, że słyszy płacz.
– Mark?!
– Jestem tu, mamo! Nie mogę wyjść. Boję się. Tu jest okropnie ciemno.
– Zaraz cię uwolnimy, kochanie. Idę po Slade’a.
– Nie odchodź, mamo, ja się boję... !
– Weź głęboki oddech, synku, i policz do dziesięciu. A potem jeszcze raz. I

wtedy już będziemy tu razem ze Slade’em.

Pędząc w kierunku stajni, słyszała głośny płacz Marka, który najwidoczniej

nie skorzystał z jej rady. Musiała jednak wezwać na pomoc Slade’a, ponieważ
on znacznie szybciej od niej odsunie śnieg. A poza tym potrzebne były łopaty,

background image

które trzymano w stajni.

Od progu już zaczęła wołać Slade’a. Natychmiast wyjrzał z któregoś z

boksów. Opowiedziała mu o uwięzionym Marku i po chwili oboje uzbrojeni w
łopaty byli już pod zasypaną komórką.

Emily lżejszą, plastykową, a Slade dużą żelazną zaczęli odkopywać drzwi,

uspokajając chłopca zapewnieniami, że za chwilę wyjdzie na słoneczko i że
Slade bardzo liczy na jego pomoc w stajni.

Mark oświadczył, że teraz już się nie boi, bo przyszedł Slade. Po chwili

milczenia doszedł do wniosku, że może warto byłoby obiecać, że już nigdy nie
będzie się bał, jeśli Slade zostanie na zawsze na ranczu.

W takich okolicznościach Emily nie miała serca wyjaśniać Markowi,

dlaczego niedługo będą musieli ranczo opuścić. Uświadomiła sobie jednak, że
jak najszybciej musi z nim przeprowadzić poważną rozmowę na ten temat.
Może jeszcze tego wieczoru.

Wreszcie drewniane drzwi komórki dały się uchylić i Mark wyskoczył jak z

procy, spojrzał na matkę, spojrzał na Slade’a i wybrał jego ramiona, by w nie
wpaść.

Emily zrobiło się trochę przykro. Jednocześnie kazało jej to przemyśleć

sytuację. Slade spojrzał na nią i w jego oczach zobaczyła wzruszenie i coś
jeszcze, jakby pytanie skierowane do niej.

Może to była właśnie okazja, by zaryzykować, schować głęboko dumę i... I

co? Prosić? Błagać? Wyznać własne uczucia?

Odłożyła jednak decyzję, uklękła w śniegu, ujęła w obie dłonie twarz Marka

nadal przytulonego do Slade’a i spytała:

– Wszystko już dobrze synku?
– Bałem się... Było ciemno. Myślałem, że nikt nigdy mnie nie usłyszy. Jak

to dobrze, że Slade jest z nami. Jakby jego nie było, to byś mnie sama nie
odkopała.

– Ja też bym pewno płakał zamknięty po ciemku, nie mając szansy wyjścia.

Darłbym się na całe gardło – zapewnił Marka Slade.

Miał przedziwny wyraz twarzy. Emily jeszcze nigdy go takim nie widziała.

Sprawiał wrażenie człowieka zmagającego się z ciężkim problemem życia i
śmierci.

Slade’owi trzęsły się ręce, gdy wstawał z przyklęku, a serce biło tak, jak

jeszcze nigdy w życiu. Gdy po otwarciu drzwi komórki Mark wpadł prosto w
jego ramiona, przeżył chwilę nieprawdopodobnego wzruszenia. To była wizja
tego, czego doświadczałby co dzień, gdyby był ojcem...

I nagle wszystko stało się jasne jak słońce. Przede wszystkim zdał sobie

sprawę, że marzy o tym, żeby mieć syna. Po drugie, że jego uczucia do Emily
są znacznie głębsze, niż przypuszczał jeszcze tego ranka, rozpatrując dylemat,
czy wyjechać. Chciał być nie tylko ojcem, ale i mężem. I pragnął móc trzymać
Emily w ramionach aż po ostatni dzień swego życia. Potrzebował jej ciepła,

background image

determinacji, słodyczy i miłości, jeśli ona zechce go nią obdarzyć.

Nie wiedział tylko, jak jej to wszystko przekazać. I nie potrafił też

przewidzieć jej reakcji. No cóż, musi zdobyć się na odwagę i jakoś wybąkać to,
co mu leży na sercu.

– Chodźcie do domu, podgrzejemy czekoladę, bo już wystygła, wypijemy,

ochłoniemy i wrócimy do pracy – zaproponowała Emily.

– Idźcie, ja zaraz do was dołączę. Muszę tylko zepchnąć resztę śniegu z

dachu, bo znów zasypie drzwi – odparł Slade. Właściwie była to bezsensowna
robota, ale jemu był potrzebny czas, choćby kilka minut, by zebrać myśli i
opracować swoje wystąpienie.

Emily skinęła głową i spojrzała na Slade’a szeroko otwartymi oczami, w

których zauważył coś, co nim poruszyło. Ale co? Gdy się odwróciła i trzymając
Marka za rękę poszła do domu, Slade już wiedział, że ona i tych dwoje dzieci
stały się nierozerwalną częścią jego życia.

W kilka minut później przyszedł do kuchni, nadal niezbyt pewny, jak ma

zacząć, co powiedzieć i w jaki sposób to zrobić. Westchnął, wiedząc, że
improwizacja nie jest jego mocną stroną. Zawsze, przed każdym życiowym
krokiem, przed każdą czynnością, musiał mieć wszystko dobrze obmyślone i
zaplanowane.

Po drodze widział Marka przed telewizorem w saloniku; oglądał jakąś

kreskówkę, popijając czekoladę. Emily stała w kuchni przy piecu.

– Napijesz się czekolady? – spytała.
– Nie.
– Kawy?
– Emily... nie, nic mnie nie obchodzi, co będę pił, Emily, ja... – Poczuł się

strasznie głupio. Myśli mu umykały. Jednak postanowił brnąć dalej. – Emily,
wyjdziesz za mnie?

Równocześnie Emily zapytała:
– Slade, czy nie zostałbyś na zawsze?
I potem oboje niemal jednocześnie wykrzyknęli jedno słowo:
– Co?!
Slade podbiegł i położył dłonie jej na ramionach:
– Czy ty prosiłaś, żebym został?
– Tak. A czy ty naprawdę spytałeś mnie, czy za ciebie wyjdę?
– Tak. Tylko musisz być bardzo tolerancyjna. Mam za sobą lata

kawalerskich przyzwyczajeń. Będziesz musiała okazywać mi wyrozumiałość i
być cierpliwa. Bardzo dużo czasu zajęło mi zdanie sobie sprawy, że pragnę od
ciebie czegoś więcej niż pocałunku, niż nawet spędzenia z tobą nocy. Ja chcę
zbudować sobie życie rodzinne u twego boku. Mam nawet zamiar cię okraść.
Chcę cząstki miłości twoich dzieci, które bardzo pokochałem. Jedno, bo na
moich rękach przyszło na świat, drugie, bo ma twój urok. Chcę być ojcem,
dobrym ojcem dla Amandy i Marka. Nie czułem takiej potrzeby, póki nie

background image

przyjechałem tu i nie odkryłem ciebie. Mark w jednej z rozmów, które z nim
ostatnio przeprowadzałem, podszepnął mi, żebym ciebie spytał, czy się
zgadzasz, żebym ja mógł zostać jego ojcem. Wyjdziesz za mnie?

– Wyjdę! Wyjdę za mąż za najwspanialszego mężczyznę, jakiego

kiedykolwiek widziały moje oczy!

Wprost nie mógł uwierzyć własnym uszom. Nie mógł uwierzyć, że ona

czuje to samo, co on. Aby uprawomocnić tę deklarację, wziął Emily w ramiona
i przypieczętował porozumienie namiętnym pocałunkiem.

Byli tak sobą zaabsorbowani, że nie spostrzegli, że do kuchni wszedł Mark.

Odskoczyli od siebie dopiero wtedy, gdy usłyszeli:

– Jejku! Nawet w telewizji nikt się tak nie całuje. Czy ty uczysz Slade’a, jak

to robić, mamo?

Slade uznał, że jego rola ojca nie zaczyna się od chwili, gdy pastor wypowie

właściwe formułki, ale od momentu wyjawienia intencji. Pogroził Markowi
palcem i powiedział na pozór srogo:

– Starszych się nie podgląda, a jeśli już – to chyłkiem i nic się nie mówi.

Czy pamiętasz, jak powiedziałeś, że gdybym chciał, to mógłbym zostać twoim
tatą? Więc ci teraz oświadczam, że chcę nim być i masz mnie słuchać.

– Będziesz moim prawdziwym tatą? I Amandy też?
– Bardzo tego pragnę. Ponieważ Amanda jeszcze nie mówi, ty masz w

swoim i jej imieniu złożyć deklarację, że podtrzymujesz swoją propozycję.

– O tak! – wykrzyknął uradowany Mark i zaczął klaskać w dłonie i

podskakiwać.

– Wobec tego możemy ustalać termin ślubu – oświadczył Slade, obejmując

Emily.

background image

EPILOG

W niespełna trzy tygodnie później, w dniu świętego Walentego, Emily stała

w niewielkiej zakrystii w kościele, gdzie właśnie miał się odbyć jej ślub.
Usiłowała stać nieruchomo, podczas gdy Mavis zaciągała zamek błyskawiczny
na plecach ślubnej sukni. Bardzo stylowa kremowa kreacja miała rękawy i
dekolt w kształcie serca, obszyte perełkami. Emily czuła się jak księżniczka.

– Prześliczna suknia – stwierdziła Mavis. – Po prostu wspaniała.
– To dzięki Hunterowi. Miał klienta projektanta sukien ślubnych. Wysłał mi

fotografie i jedną wybrałam. A teraz trudno mi uwierzyć, że to ja stoję przed
lustrem. I ten welon...

Trudno jej było również uwierzyć, że już tylko minuty dzielą ją od chwili,

kiedy zostanie żoną Slade’a Coleburna. Żoną człowieka, którego pokochała
całym sercem.

I z którym będzie się kochała tej nocy... Slade nalegał, by poczekali do

ślubu, bo wtedy to będzie coś wspaniałego i wyjątkowego.

Na miesiąc miodowy nie mogli wyjechać z powodu Amandy, no i szkoły

Marka, ale Slade zapowiedział, że gdy się zżyją bardziej jako rodzina, kiedy
Amanda nie będzie już wymagała karmienia piersią, to zostawią na ranczu
kogoś na kilka dni i wyskoczą gdzieś w świat. Rozległo się pukanie do drzwi i
męski głos obwieścił:

– Dallas składa wizytę. Mogę wejść?
– Bardzo proszę – odparła Emily.
– Ach, jaka ty jesteś piękna! – wykrzyknął Dallas.
– Dziękuję szanownemu panu za komplement – odparła. – Nigdy jeszcze mi

tego nie powiedziałeś...

– Teraz żałuję. Słuchaj, Emily, po ślubie będziesz otoczona tłumem

składającym ci życzenia, więc ja wolę złożyć je przedtem. Życzę ci, abyś przez
całe życie była taka szczęśliwa, na jaką wyglądasz teraz. Wczoraj wieczorem
doszedłem do wniosku, że Slade będzie mężem, na jakiego zasługujesz.

Poprzedniego wieczoru przyleciał Hunter. Emily wydała małe przyjęcie, na

które zaprosiła także O’Neillów. Pod koniec wieczoru całe napięcie, jakie
poprzednio istniało między Dallasem a Slade’em, całkowicie zniknęło.

– Bardzo się cieszę, że doszedłeś do tego wniosku i mam nadzieję, że będąc

sąsiadami, będziecie też przyjaciółmi.

– Może, może. Patrząc na was oboje, teraz każdy wie, że ma do czynienia z

parą do szaleństwa w sobie zakochaną. Podoba mi się także brat Slade’a. Kiedy
się dowiedziałem, że to sławny adwokat, to sobie pomyślałem, że pewno
zadziera nosa. A tymczasem jest to miły, przystępny człowiek.

Zdaniem Emily, Hunter był bardziej zamknięty od Slade’a, tym niemniej

wcale przyjazny. I wykazywał wielką chęć lepszego poznania brata, którego

background image

zobaczył po raz pierwszy dopiero przed kilkoma tygodniami. Gdy wyszli
O’Neillowie, Hunter zaczął czytać kartkę z życzeniami ślubnymi, jaką Ma vis
przyniosła Emily. W pewnej chwili Emily zauważyła, że Hunter poczerwieniał
i że usta zaczęły mu drgać jak małemu dziecku, któremu zbiera się na płacz.
Kiedy go jednak zapytała, czy dobrze się czuje, napięcie z twarzy Huntera
zniknęło i natychmiast zaczął mówić, jaki jest szczęśliwy, że został zaproszony
na ślub brata.

Do zakrystii dotarła muzyka kościelnych organów.
– To wszystko, co ci chciałem powiedzieć, Emily. Idę zająć miejsce... –

Dallas uśmiechnął się i pocałował Emily w policzek. – Tym razem nie będę
próbował odbijać, kiedy na przyjęciu zatańczysz ze Slade’em.

– I na mnie czas – powiedziała Emily, gdy Dallas wyszedł z zakrystii.
– Najwyższy czas – zgodziła się Mavis.
Rob na prośbę Emily miał ją poprowadzić do ołtarza. Był przecież

najlepszym przyjacielem jej ojca. Mavis wręczyła pannie młodej bukiet białych
i czerwonych róż, organista dał znak. Mavis ruszyła pierwsza, a za nią Emily
prowadzona przez Roba.

Tylko dziesięć ławek wypełniali weselni goście, ponieważ młoda para

zdecydowała, że uroczystość będzie skromna. Zaproszeni zostali jedynie bliscy
znajomi i przyjaciele Emily, która miała nadzieję, że zostaną także przyjaciółmi
Slade’a. W pierwszej ławce stali Mark i Grace Harrison, trzymająca na rękach
Amandę. Dallas stał w ławce po prawej stronie, gdzie miał dołączyć do niego
ojciec po przekazaniu panny młodej Slade’owi. Blisko ołtarza stał też Hunter z
nogą w gipsie. Gdy Emily podeszła, uśmiechnął się do niej i zrobił oko.
Odpłaciła mu uśmiechem, który mówił, że wie, iż tego dnia pozyskuje nie tylko
męża, ale i brata.

Na stopniu ołtarza stał Slade i na nim skupiła całą swą uwagę.
Gdy Rob O’Neill powierzał ją przyszłemu mężowi, ten pochylił się i szepnął

jej do ucha:

– Kocham cię!
Podała mu rękę i odpowiedziała także szeptem:
– I ja cię kocham.
Z całej ceremonii najbardziej zapadły jej w pamięć jego słowa: „Ja, Slade,

biorę ciebie, Emily, za żonę, partnera w życiu i przyjaciela... I obiecuję stać
przy tobie bez względu na to, co przynieść może życie, wspomagać cię, słuchać
twoich słów i szanować cię przez wszystkie dni mojego życia... Bóg mi cię
zesłał, kiedy najbardziej ciebie potrzebowałem”.

Później ona powtarzała te słowa, ale ta jego deklaracja była piękna.
Patrząc sobie głęboko w oczy, składali obietnice i szczerze wierzyli, że

dotrzymają każdej z nich.

Gdy Slade wsuwał jej na palec podaną mu przez Huntera obrączkę, Emily

miała ochotę rozpłakać się ze szczęścia. Następnie pochylił się i pocałował ją, a

background image

był to pocałunek chyba najsłodszy ze wszystkich, jakimi obdarował ją do tej
chwili.

Na zakończenie ceremonii pastor polecił parze małżonków stanąć twarzą do

weselnych gości, po czym na cały głos obwieścił:

– Przedstawiam wam, moi mili, panią i pana Coleburnów. Oby im się

wiodło.

Wszyscy zaczęli klaskać, ale przez oklaski przebił się głos Marka:
– Czy to znaczy, że teraz jesteś już moim tatą, Slade?
Slade chrząknął rozbawiony. Grace podała Amandę Emily.
– Tak, teraz już jestem twoim tatą – padła poważna odpowiedź.
– To znaczy, że jesteśmy prawdziwą rodziną! – wykrzyknął Mark.
Otrzymał za to oklaski.
– Jesteśmy prawdziwą rodziną! – powtórzył Slade. Hunter poklepał brata po

ramieniu.

– O czymś zapomniałeś, Slade. Drużba ma prawo pocałować pannę młodą.
– Panna młoda czeka na pocałunek nowego brata – odparła Emily i

pochyliła się w kierunku Huntera, który obdarzył ją delikatnym całusem w
czoło.

– Od tej chwili zaczyna się nasza przyszłość – szepnął Slade do ucha żonie.
– Czekałam na nią z niecierpliwością – odparła niemal bezgłośnie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Smith Karen Rose Ten niezwykly wymarzony
Karen Rose Smith Ten niezwykły, wymarzony
828 Smith Karen Rose Bezbronne serce
Smith Karen Rose Kobieta z przeszłością
Smith Karen Rose Kobieta z przeszloscia
Smith Karen Rose Słuszny wybór
Smith Karen Rose Mądra decyzja
Smith Karen Rose Kobieta z przeszloscia
O144 Smith Karen Rose Kobieta z przeszłością
Smith, Karen Rose – Bleib bei mir, Gabriella
Smith Karen Rose Kobieta z przeszłcią
Smith Karen Rose Złota dynastia 05 Serce ze złota
592 Smith Karen Rose Mądra decyzja
Smith Karen Rose Bezbronne serce (NR 828)
592 Smith Karen Rose Mądra decyzja
941 Smith Karen Rose Zakochany Szekspir 3 Zareczynowy brylant
R941 Smith Karen Rose Zaręczynowy brylant
Smith Karen Rose Mądra decyzja

więcej podobnych podstron